BOLESŁAW LEŚMIAN SKRZYPEK OPĘTANY WSTĘP I. OKOLICZNOŚCI POWSTANIA DRAMATÓW MIMICZNYCH Odnalezienie choćby drobnego fragmentu nieznanej spuścizny jakiegoś poety jest zawsze wydarzeniem podniecającym i ważnym. Podniecającym — gdyż dotyka się żywej cząstki czegoś, o czym nie wiedziano bądź co uważano za stracone, podniecającym jak wszelka nowość literacka, i wreszcie niezmiernie istotnym, gdyż zmieniającym, a w każdym razie wzbogacającym obraz całości dorobku owego poety. Cóż dopiero, gdy mamy do czynienia z poetą wielkim, a odnaleziona cząstka jego dorobku jest oryginalna pod względem formy i nie ma bezpośredniej analogii do żadnego z jego znanych dotychczas utworów. Z tego rodzaju odkryciem mamy do czynienia w przypadku dwóch „dramatów mimicznych” Bolesława Leśmiana: Pierrot i Kolombina oraz Skrzypek Opętany. O pasji teatralnej Leśmiana wiadomo było od dawna, wiedziano także, że pisał dramaty, których jednak nie wydał, które bądź zaginęły, bądź pozostały w rękopisie z wyjątkiem fragmentu dramatycznego Dziejba leśna, włączonego do wydanego pośmiertnie tomu pod takim właśnie tytułem. Zainteresowania teatralne i dramatopisarskie Leśmiana odnoszono do wczesnego okresu jego twórczości, wspominając zwykle zaginiony dramat Wasilij Buslajew, pisany po rosyjsku. Najwcześniejsze dane o twórczości dramatycznej znajdujemy w liście poety, z 1904 roku, do Zenona Przesmyckiego, w którym przyrzeka mu przysłać „dramatus”. Niestety, brak o nim dalszych wzmianek. Pod piórem badaczy pojawiał się sporadycznie także tytuł dramatu Skrzypek Opętany, przy czym uważano najczęściej, że powstał on w ostatnich latach życia i twórczości poety. Informacje były niepewne, nierzadko pozostające w sprzeczności ze sobą. W artykule Teoria i praktyka (Wokół Leśmianowskiej wizji teatru) Krzysztof Miklaszewski pisał: „Leśmian był autorem sześciu prób dramatycznych, z których tylko o dwóch wiemy z tytułów i z przekazów pisanych. Jedną z nich jest fragment dramatyczny Dziejby leśnej, wydanej po raz pierwszy w roku 1938, a więc już po śmierci pisarza […]. Wiemy także, że Leśmian jest autorem zaginionej próby dramatu fantastycznego pod tytułem Skrzypek Opętany, napisanej w języku rosyjskim, a opartej na wątku bylinnym Wasilija Busłajewa. Pozostałe rękopisy nadal czekają na swojego szczęśliwego odkrywcę.” Nawet w świetle niepełnej i niepewnej wiedzy o roli teatru i dramatu w twórczości poety jest to informacja myląca. Świadczy ona dowodnie o konfuzji panującej w tym względzie wśród jego badaczy. A przecież już w wydanych w 1966 roku Wspomnieniach o Bolesławie Leśmianie znajdujemy rozproszone wiadomości o jego zainteresowaniach teatralnych, wśród nich także o jego dramatach. Maria Ludwika Mazurowa, córka poety, wymienia z tytułów dwa utwory sceniczne Leśmiana: „Drugi, podobny co do treści, wcześniejszy okresem od Skrzypka dramat, to Pierrot i Kolombina. Balet, tak jak i Skrzypek. Ojciec chciał wystawić Skrzypka na scenie, ale nie miał wtedy odpowiednich znajomości w operze warszawskiej. Trzeba było napisać do baletu muzykę. Wyszukać kompozytora. W ostatnich latach myślał ojciec o tym. Rozmawiał z Szymanowskim. Niestety, Karol Szymanowski zmarł i sprawa oprawy muzycznej Skrzypka pozostała nie rozwiązana.” Ponadto Jan Brzechwa stwierdza autorytatywnie: „Z utworów napisanych po rosyjsku widziałem maszynopis dramatu Wasilij Busłajew. Nie był on jednak nigdy wystawiony.” Natomiast w liście do W. Briusowa, redaktora „Pieriewału”, z sierpnia 1907, Leśmian pisze o wysłanym mu dramacie Wasilij Busłajew w nadziei, że go wydrukuje w czasopiśmie „Pieriewał” i że ewentualnie będzie też pomocny w jego wystawieniu w Moskwie. Jak wspomniałam w swojej książce o Leśmianie, napisał on (pod pseudonimem Jan Łubin) także farsę sceniczną Bajka o złotym grzebyku, która miała być wystawiona w teatrze „Nowości” w Warszawie. Jej rękopis znajduje się obecnie w posiadaniu Instytutu, Humanities Research Center, w Austin, Texas, który, za zezwoleniem Marii Ludwiki Mazurowej, udostępnił mi kopię rękopisu w celu jego opublikowania. Wymieniony przez Brzechwę Wasilij Busłajew, napisany podobno w 1907 roku, przypuszczalnie zaginął. O istnieniu Bajki o złotym grzebyku informował wcześniej Trznadel. Natomiast już w wywiadzie z żoną poety w roku 1938 Stefan Otwinowski wspominał o istnieniu jeszcze jednego utworu, poematu dramatycznego podobnie jak Dziejba leśna, zatytułowanego Zdziczenie obyczajów pośmiertnych. Według Aleksandra Janty jest to tekst „niedokończonego ostatniego poematu dramatycznego Leśmiana, którego 83–stronicowy brulion uratowany został z katastrofy minionej wojny”. Wiadomo było zatem o istnieniu co najmniej sześciu prób dramatycznych Leśmiana, i to znanych z tytułu: Pierrot i Kolombina, Skrzypek Opętany, Bajka o złotym grzebyku, Dziejba leśna, Zdziczenie obyczajów pośmiertnych oraz rosyjski Wasilij Busłajew. Nie ma oczywiście pewności, że nie było ich więcej. Pojawiająca się niekiedy opinia, że Skrzypek Opętany powstał pod koniec życia poety; wiąże się zapewne z faktem, że czynił on podówczas starania o wystawienie Skrzypka, a może także jakichś innych dramatów, że nigdy nie wyrzekł się wielkiej namiętności całego życia, jaką był dramat i scena. Stosunek obu tekstów — Pierrota i Kolombiny oraz Skrzypka Opętanego — jest raczej oczywisty: drugi z nich stanowi rozwinięcie pierwszego, który był pierwotną wersją dopełnionego później utworu. Natomiast miejsce i czas ich powstania nie są łatwe do definitywnego ustalenia. Ani wspomnienia osób związanych z Leśmianem, ani jego własne listy nie dostarczają informacji pozwalających na uzyskanie całkowitej pewności w tej sprawie. W listach skierowanych do mnie córka poety, Maria Ludwika Mazurowa, stwierdza, że Pierrota i Kolombinę napisał Leśmian w roku 1910 i z tego utworu wyłonił się ostatecznie Skrzypek Opętany, powstały przypuszczalnie jesienią 1911 i zimą 1912 roku. O Pierrocie — dodaje — „ojciec zapomniał — bo już nie był ważny”, zbanalizowany, zarzucony przez autora pochłoniętego opracowywaniem nowej wersji tematu. Jeżeli data podana przez Mazurową jest właściwa, Pierrota i Kolombinę napisał poeta zapewne w Warszawie, gdzie podówczas przebywał, mieszkając przy ulicy Nowy Świat 37 m. 10, jak wskazują na to listy i adres, napisany ręką poety na luźnej kartce brulionu, czystopisu Pierrota. Natomiast Skrzypek Opętany powstał we Francji, bądź w Paryżu, bądź na Riwierze w okolicach Cannes. Córka poety nie ma w tym względzie całkowitej pewności. Początkowo pisała do mnie, jak następuje: „Skrzypek był pisany przy mnie na Riwierze Francuskiej jesień (1911) i zima 1912 r.” Później skorygowała wszelako te przypuszczenia: „Przeczytałam to, co przed laty pisałam przy współpracy matki, a ona jedyna znała najlepiej twórczość Ojca i chronologię jego dzieł. Zanotowałam tam, że w Villa Silvy–Philomene, propriete Hermien, quartier Font–de–Veyre a Cannes — czytał wieczorami, prócz pisanej dla Mortkowicza prozy, Skrzypka. Rok był 1912 — zima. A pisał go w Paryżu na rue de la Grande Chaumiere N. 8. Rok zapewne 1910, nie 1912, bo w 1912 byliśmy na Riwierze.” Czy zatem na pewno w 1910 roku powstał utwór Pierrot i Kolombina, a w 1912 — Skrzypek Opętany, nowa wersja poprzedniego? Obie daty powracają pod piórem Marii Ludwiki Mazurowej i zdają się w zasadzie nie podlegać wątpliwości. Ale w istocie sprawa nie daje się rozstrzygnąć ani łatwo, ani ostatecznie. O powstaniu Skrzypka Mazurowa pisze ponadto tak: „Pisał go około 1912 roku latem i jesienią. […] byłam razem z rodzicami i Celiną Sunderland, siostrą cioteczną Ojca, w Villa Silvy–Philomene, propriete Hermien w miejscowości Font–de–Veyrey nad Cannes, w górach […]. Interesowałam się na równi z dorosłymi powstawaniem utworu, który rozrastał się na naszych oczach. Ojciec czytał nam co wieczora nowe rozdziały. Mieszkaliśmy w pięknej miejscowości, na dziko, z dala od cywilizacji, w bezpośrednim kontakcie z przyrodą. Róże sztamowe oplatały sztachety. Przed domem nefle i figi. Z boku tarasami opuszczał się ogród pomarańczowy. Za nimi eukaliptusowy las i dalej lasek piniowy. Tam mieszkała samotna stara kobieta, którą przeobraziliśmy w wiedźmę. Wiedźma z baletu. A w dole pole różane, Róże ze Skrzypka. W domu na parterze pracownia malarska, zaczęte pejzaże, sztalugi, skrzynki z farbami i woń farb olejnych, Dwie malarki towarzyszące Ojcu w tej podróży. Żona i kochanka. Matka wtedy nie wiedziała o roli, jaką odgrywała Celina w życiu Ojca. Czarująca Zosia — żona poety, i surowa, zła Celina. Natura wdzierała się wonią róż, świergotem ptaków, pejzażem zaglądającym przez otwarte okna do domu. To wszystko stało się treścią przetrawioną przez artystę, treścią utworu. Wieczory spędzaliśmy przy stole zarzuconym nadchodzącymi reprodukcjami z Paryża. Tancerze w tanecznych ruchach, w fantastycznych strojach. Ojca wtedy interesowały kostiumy i akustyka. Wydobywanie wrażeń akustycznych na scenie. Był bardzo podniecony. Sarn tworzył swoje groteskowe postacie i przyodziewał dziwacznie, nie zapominając o tańcu, który zrywał z pięknem klasycznego baletu. Mówił o wydobyciu brzydoty w tańcu. I to było w tym balecie w owe czasy czymś nowym. Matkę przeobraził w nimfę leśną, Celinę w złą żonę. Różnica charakteru obu kobiet była tak widoczna. Ojciec mimo woli skorzystał z żywych modeli, Celiny i Zofii.” W listach przynoszących nieco niezmiernie ważnych szczegółów dotyczących twórczości Leśmiana Mazurowa zwraca także uwagę na fakt mogący dopomóc w rozwiązaniu kwestii datowania Skrzypka Opętanego: „W tym okresie napisał Klechdy polskie, Klechdy sezamowe, Podróże Sindbada Żeglarza […]. Ojciec pisał wyłącznie u siebie w domu. Lubił malarstwo, woń farb. Matka stwarzała atmosferę konieczną dla artysty […]. Ojciec coraz zaglądał do pokoju, stawał za malarzem, dyskutował […]. Jej [matki] zapał był bodźcem dla niego do pracy twórczej. Malarstwo podniecało go. Kiedyś zadziwił kolegów po piórze odczytem o malarstwie japońskim.” Włączenie Skrzypka, pośrednio także Pierrota i Kolombiny, do okresu, w którym powstawały Leśmianowskie klechdy, jest niewątpliwie słuszne. Wskazują na to także zbieżności tematyczne i stylistyczne tych utworów. (Porównaj chociażby Chryzeidę z Przygód Sindbada Żeglarza.) Sprawa datowania, niestety, nie daje się łatwo rozwikłać, gdyż nie znamy dokładnych dat powstania klechd oraz Sindbada Żeglarza. Odwołanie się do listów samego poety potęguje wątpliwości o słuszności dat skorygowanych przez panią Mazurową. Na Riwierze Francuskiej przebywał on w roku 1913 i 1914, a nie w 1912, jak pisze córka; za— chowane listy wskazują, że z końcem 1911 roku udał się do Paryża i zamieszkał pod adresem: 13, rue Vavin. (Potwierdza ten adres list poetycki do Przesmyckiego — na karcie z 15 IV 1912.) Pobyt w Paryżu trwał zapewne niemal do końca 1912. Autograf dedykacji Sadu rozstajnego dla Zenona Przesmyckiego („Miriamowi na ognisty kierz…”) nosi datę l X 1912, Paryż. W drugiej połowie foku poeta zmienił adres i zamieszkał przy rue de la Grande Chaumiere, numer 8: na ten adres wysłany został list Langego z 24 września 1912, tym adresem opatrzony jest z kolei list Leśmiana do Żeromskiego, pochodzący zapewne z 1912 r. ° Wreszcie adres ten ukazuje się na tytułowej karcie czystopisu Skrzypka, napisany ręką poety. Pod koniec roku poeta wraca do Warszawy na pogrzeb ojca. A zatem Pierrota i Kolombinę napisał Leśmian w 1910 roku w Warszawie, zaś Skrzypka Opętanego jesienią 1911 i zimą 1912 przypuszczalnie w Paryżu albo na Riwierze, ale w roku 1913 bądź w 1913 i 1914. Jeżeli tak było, fakt ów podważa tak wyraźnie autobiograficzny charakter Skrzypka, jak chce tego córka poety: fabuła Pierrota i Kolombiny zawiera przecież wszystkie najistotniejsze Elementy, jakie znalazły się później w Skrzypku, a Pierrot poprzedza ten pobyt na Riwierze, który opisała w liście do mnie. Najprawdopodobniej Leśmian czytał Skrzypka na Riwierze, ale go tam nie pisał. Trudno się bowiem spodziewać dokładnych relacji od pani Mazurowej, siedmioletniej wówczas dziewczynki. Nie przynosi definitywnego rozstrzygnięcia prześledzenie wzmianek o dramatach, jakie pojawiają się w listach Leśmiana, ale pozwała nieco uściślić domysły. Na pierwszy wyraźny trop co najmniej zamiaru napisania dramatu naprowadza list z 1911, zapewne z pierwszej połowy grudnia: „Piszą tak dużo, żem nigdy tyle nie pisał. Wkrótce się do dramatu zabiorę. Prócz tego drugi tom poezji chce dla Mortkowicza przygotować. Mam dla niego kilka zamówień (Bajki arabskie, książka oryginalna dla dzieci i przekład De Costera) i to mi też dużo czasu zabiera. Jeśli poeta miał na myśli Skrzypka, należałoby przesunąć datę jego powstania z jesieni na drugą połowę grudnia 1911 oraz zimę 1912 roku. Dodatkową wskazówką są wspomniane „bajki arabskie”, zapewne Klechdy sezamowe (wydane w końcu 1912 r.), a także Przygody Sindbada Żeglarza (opublikowane w 1913 r.), z którymi, jak pamiętamy, łączyła Skrzypka córka poety. Mimo że nie można mieć całkowitej pewności, że w 1911 roku Leśmian w ogóle zabrał się do pisania planowanego dramatu, to list nr 84 wydaje się potwierdzać tę możliwość. Zbieżność listu z ideową treścią Skrzypka jest wręcz zaskakująca. Komentując swoją twórczość, a zwłaszcza nowy, mający powstać po Sadzie rozstajnym, złożonym już wówczas u Mortkowicza, tom poezji, w części gotowy, pisze: „Zacząłem szukać świata poza nami, świata epicko–tragicznego. To tylko początek — i nikt tego nie zgadnie. Potem dopiero w dramatach [podkreślenie R. S.] i poematach okaże się to, com powiedział. Dodam mimochodem, że epos pojmuję jako pieśni — lecz pieśni nie o sobie. Co do pierwiastka pieśniowego w dramacie — mówić chyba nie trzeba. Stąd — począłem w pieśni to, co potem w tejże pieśni rozwinę. Tylko kwiat «wyśpiewany» żyje w nas i przypomina kwiat — poza nami. Tylko człowiek «wyśpiewany» obchodzi nas w sztuce. Reszta — to nie epos i nie dramat, i nie sztuka, lecz realizm, mowa codzienna i potoczna.” Wzmianka ta może dotyczyć Skrzypka Opętanego, trudno wszakże wywnioskować, czy odnosi się do dramatu (dramatów?) już pisanych, czy wciąż jeszcze pozostających w fazie zamierzenia twórczego. W końcu 1911 roku Leśmian pisał tak dużo, jak nigdy, ale czy były to również dramaty? Prawdopodobnie tak. Za tym, że wzmianka może dotyczyć aktualnie pisanego bądź dopiero planowanego Skrzypka, zdaje się przemawiać charakter uwag Leśmiana, zapowiadających odmianę w twórczości. Wiadomo, że istniały już wówczas wiersze, które weszły w skład Łąki (1920), że prawie połowa drugiego tomu poetyckiego była już napisana. Leśmian doskonale wiedział, jak odmienne są jego utwory nie włączone do Sadu rozstajnego. Zapewne jako sięgnięcie po nową formę odczuwał także Skrzypka, „dramat mimiczny”. Jak się zdaje, próba napisania dramatu nowego typu, bezsłownego, mimicznego była niczym innym jak właśnie próbą znalezienia wyrazu dla „pierwiastka pieśniowego w dramacie”. Leśmian nie wyjaśnił, co ma na myśli (,,… mówić chyba nie trzeba”), gdyż miał już za sobą doświadczenie reżysera Teatru Artystycznego (1911) oraz był autorem ważnych szkiców o teatrze: Tajemnice widza i widowiska (1909) i O sztuce teatralnej (1911). Zarówno „praktyczno–teatralne”, jak „teoretyczno—teatralne” doświadczenia poety były Przesmyckiemu, adresatowi listu, doskonale znane. Niestety, ani w tym liście, ani w innych Leśmian nie wymienia żadnego dramatu z tytułu. Dzieje się tak zapewne dlatego, że Skrzypek nie był jeszcze utworem ukończonym, zaś Pierrota i Kolombinę zarzucił, biorąc się do Skrzypka. Niekonkretność wzmianek o dramatach może mieć przyczynę także w fakcie, że Przesmycki tych utworów nie znał, przebywając podówczas w Warszawie, a Leśmian, dyskutujący o poszczególnych wierszach Sadu rozstajnego, ich cyklach i tytułach w niejednym liście, odwoływał się do rzeczy gotowych, przygotowywanych ,,na odległość” do druku i dobrze Przesmyckiemu znanych. Zaważyła na postawie poety także naturalna dyskrecja w kwestii planów i zamierzeń twórczych, być może obejmująca w pewnym stopniu nawet bliskiego mu Miriama. Należy też pamiętać o jego zobowiązaniach wobec Mortkowicza. Obawiał się zapewne, że wyjawienie tytułów dzieł dramatycznych może wpłynąć ujemnie na jego sprawy finansowe. Natomiast z brakiem konkretności wzmianek o dramatach kontrastuje ich uporczywość. Z dramatami wiąże Leśmian nawet dość fantastyczne plany… finansowe. Namawiając Przesmyckiego do przyjazdu do Paryża, pisze: „… moglibyśmy tu huk pieniędzy zarobić, wystawiając bezimiennie farsę w teatrze francuskim, co właśnie chcę uczynić.” Nic o owych planach nie wiadomo, a farsa ta być może powstała. Niewykluczone, że chodzi o Bajkę o zlotym grzebyku, wzmiankowaną, jak się zdaje, w listach ze stycznia 1913 roku, o której wystawienie zabiegał u dyrektora Ludwika Sliwińskiego w teatrze „Nowości” w Warszawie. Nawet jednak w tym wypadku Leśmian nie wymienia tytułu! Widać wszakże, że w dramacie upatrywał także sposób na wyjście z wiecznie trapiących go kłopotów finansowych. Zresztą owe kłopoty przeszkadzają mu w napisaniu (wykończeniu?) dramatów naprawdę ambitnych: „O ile byt materialny jako tako mi się ustatkuje, będę miał bardzo dużo rzeczy do wydania, między innymi — dramaty i osobliwe nowele.” (Podkreślenie R.S.) Pisząc w tym liście także o innych utworach, które miał „prawie ułożone w głowie”, powraca do tej kwestii wkrótce: „Jestem pewien, że po wydaniu tomów kilku (dramaty, powieść) uzyskałbym byt materialny i już bym mógł istnieć swobodnie.” (Podkreślenie R.S.) Skoro powieść jest tylko jedna, a mowa o kilku tomach, musiał Leśmian liczyć co najmniej na kilka dramatów, które by wypełniły w najgorszym razie jeden tom planowanych dzieł. Wciąż nie wiemy, czy zamierzenia swoje opierał już na fakcie istnienia jakichś napisanych bodaj w części utworów dramatycznych. Nie zbliżyliśmy się wciąż w sposób wyraźny do rozwiązania kwestii datowania Skrzypka. Wiemy wszakże, iż w latach 1911—1912 zamierzenia twórcze Leśmiana koncentrowały się w dużym stopniu wokół dramatu, w czym ważną podnietą było z pewnością doświadczenie wyniesione z Teatru Artystycznego, do czego jeszcze wrócimy. Kwestia udziału Leśmiana w Teatrze Artystycznym, który dał pierwszą premierę w maju 1911, dostarcza pewnych wskazówek. Być może wówczas powstały plany napisania Skrzypka Opętanego. Możliwe, że prace reżyserskie Leśmiana, który wystawił Grabbego i Moliera, pobudziły w nim werwę dramatopisarza, przypomniały o wcześniejszych próbach dramatycznych, już bez wątpienia istniejących. Niewykluczone, iż działalność reżyserska poety mogła wpłynąć na rezygnację z Pierrota i Kolombiny, Zdawał sobie chyba sprawę z rozpowszechnienia tego tematu w ówczesnym teatrze stylizowanym za granicą. W Teatrze Artystycznym miałby przecież szansę wystawienia swoich utworów, zwłaszcza gdyby Teatr okrzepł jako instytucja. Wszelako najróżniejsze kłopoty z utrzymaniem linii prawdziwie artystycznej Teatru skłoniły poetę do rychłego wycofania się z udziału w jego pracach. List do „Nowej Gazety”, w którym odżegnuje się od wszelkiego związku z podupadłym Teatrem Artystycznym, opublikowany zastał 14 listopada 1911 roku. „ W grudniu tegoż roku Leśmian jest już w Paryżu. Czy wtedy zabrał się do pracy nad Skrzypkiem, co częściowo sugeruje treść listu nr 84? Możliwości takiej niepodobna odrzucić, mimo iż Leśmian wyjeżdżając do Paryża miał konkretne zamówienie literackie, z którego winien się przede wszystkim wywiązać. Jakub Mortkowicz zawarł z nim (przypuszczalnie w drugiej połowie 1911 r.) umowę na wydanie tomu wierszy (Sad rozstajny), książek dla dzieci (Klechdy sezamowe, Przygody Sindbada Żeglarza), przekładu De Costera oraz tajemniczej książki „oryginalnej” (wedle określenia Leśmiana), którą były zapewne późniejsze Klechdy polskie. Wydawca zobowiązał się podobno do dostarczenia poecie środków na wyjazd do Francji, gdzie miały powstać objęte umową prace. Pisząc o prozie Leśmiana, Roman Zimand ustalił na podstawie korespondencji czas: powstania jej kolejnych tomów: Klechdy sezamowe były pisane w 1912 roku i musiały być zakończone przed jesienią tegoż roku, skoro książka ukazała się w końcu listopada lub na początku grudnia; Przygody Sindbada Żeglarza powstały w tym samym czasie, ale zostały ukończone nieco później (w końcu 1912, a najpóźniej na początku 1913); Klechdy polskie ukończył poeta wiosną 1914. Przypomnijmy teraz niektóre stwierdzenia córki poety, przede wszystkim to, że łączy ona prozę „pisaną dla Mortkowicza” ze Skrzypkiem, co znajduje potwierdzenie w stylistyce i charakterze utworu. Wspominając czytane wieczorami przez ojca „nowe rozdziały” ma przecież na myśli prozę. A zatem proza i Skrzypek powstały przynajmniej częściowo równolegle. Ale kiedy? I gdzie? Adres: 8, rue de la Grande Chaumiere, Paryż, wydaje się rzeczywiście miejscem, gdzie został napisany dramat. Jak się zdaje, właśnie to przypuszczenie Mazurowej jest najbardziej prawdopodobne. Zostało ono poparte wspomnieniem żony poety, a więc stanowi argument silniejszy niż wspomnienie córki, podwóczas dziecka. Jeżeli przyjmiemy Paryż za miejsce powstania utworu, datę da się ustalić ze sporą precyzją. Pod adresem wskazanym przez córkę poeta mieszkał krótko, przebywał tam niewątpliwie1 we wrześniu 1912 roku; w czerwcu tegoż roku, jak dowodzą listy do Przesmyckiego, mieszkał jeszcze przy 13, rue Vavin, a zatem w lecie i jesienią 1912 roku mógł był napisać Skrzypka Opętanego. W cytowanym już liście do mnie Mazurowa wymienia lato i jesień 1912 roku (co prawda pisze: „około 1912 roku latem i jesienią”), ale podaje jako miejsce powstania utworu Cannes. Cannes jak już wiemy, jest całkowicie wykluczone. Prawdopodobna jest natomiast możliwość, iż poeta czytał wieczorami, prócz pisanej dla Mortkowicza prozy, także Skrzypka, ale Skrzypka już gotowego, może poprawianego, przerabianego. Czytał przebywając z rodziną w Cannes i bujność przyrody Riwiery oraz bujność przyrody, lasu przedstawionego w utworze zlały się we wspomnieniu córki. Pozostaje wszakże kwestia, kiedy Leśmian przebywał na Riwierze. Listy wysłane z willi Sylvy– Philomene nie dają się dokładnie datować; są takie, które pochodzą bez wątpienia z 1914 roku, natomiast pierwszy z nich… z 1913 bądź 1914 roku. Jacek Trznadel ustalił z dużym prawdopodobieństwem, że poeta zamieszkał w Cannes najwcześniej pod koniec lipca 1913. A zatem zima, którą wspomina Mazurowa, może być jedynie zimą 1913, a nie 1912 roku. Opis otoczenia willi w jej wspomnieniu podobny jest do opisu, jaki przynosi list poety. Ciekawe, że wrażenie baśniowości otoczenia pojawia się zarówno w liście ojca, jak i córki. Jeżeli te wrażenia weszły do pisanych wówczas utworów w sposób mniej więcej bezpośredni, należałoby szukać ich w Klechdach polskich, a nie w gotowym już Skrzypku. W tym samym liście Leśmian donosi Przesmyckiemu o trwającej już pracy nad klechdami. Natomiast przypuszczenie o autobiograficznym źródle występującej zarówno w Pierrocie i Kolombinie, jak i Skrzypku Opętanym sytuacji mężczyzny między żoną a kochanką nie ulega automatycznie podważeniu. Oczywiście, należałoby dowieść, że to właśnie Celina Sunderland była „tą trzecią” z obu dramatów, bo przecież oba należy brać pod uwagę. Nie byłoby to łatwe. Ponadto, chociaż udział elementu autobiograficznego w poezji Leśmiana jest spory, trudno o jakieś zdecydowane opinie. Sprawa to zawsze śliska. II. FASCYNACJA I DZIAŁALNOŚĆ TEATRALNA LEŚMIANA Fascynacja teatrem wystąpiła u Leśmiana na początku jego drogi pisarskiej i jak się zdaje, nie opuściła go do końca życia. Taki wniosek zdaje się wypływać z różnych świadectw, przede wszystkim ze wspomnień o poecie. Prześledzenie tego, co o owej fascynacji wiadomo, jest niezmiernie ważne. Wyjaśnia uporczywość wciąż ponawianych prób dramatycznych (mimo ewidentnego braku powodzenia na tym właśnie polu), stanowi wstęp do zrozumienia Leśmianowskiej koncepcji dramatu i teatru, koncepcji bardzo istotnych, otwierających ciekawą perspektywę na całą jego twórczość. Niestety, wspomnienia dotyczące relacji Leśmian — teatr są bardzo niekonkretne, zdumiewająco niekonkretne. W gruncie rzeczy poświadczają one tylko fascynację, przynosząc minimalną ilość danych, które by pozwoliły ją bliżej określić. Wspólnym mianownikiem dla większości świadectw jest zdanie ze wspomnienia córki: „Ojciec namiętnie lubił teatr.” Początków zainteresowań teatralnych poety należałoby szukać zapewne w kijowskich latach szkolnych i uniwersyteckich, czyli u schyłku wieku ubiegłego i na początku obecnego (uniwersytet ukończył Leśmian w 1901 r.), może zresztą jeszcze nieco wcześniej. W każdym razie jako student brał udział w przygotowaniu przedstawienia amatorskiego, które jednak nie doszło do skutku. Z cytowanego już wspomnienia córki dowiedzieliśmy się, że w ostatnich latach życia zamierzał wystawić Skrzypka Opętanego, a więc wracał, przynajmniej w myślach, do teatru. Na teatrze znał się doskonale, co podkreślają autorzy wspomnień. Jego udział w pracach Teatru Artystycznego nie był z pewnością przygodą dyletanta. „Jedną z dziedzin, w których świetnie się orientował — pisze Leopold Lewin — był teatr. […] W każdym razie potrafił mówić o reżyserii, scenografii czy grze aktorskiej w sposób wysoce interesujący i oryginalny.” Wrażliwość na problemy teatru — aktorstwo, dekoracje — poświadcza także wspomnienie o udziale poety jako widza w… przedstawieniu przygotowanym przez dzieci. 24 Był także wielkim zwolennikiem teatru lalek, który uważał „za najbardziej sugestywny i nieraz zdradzał się, że chętnie by taki teatr poprowadził”. Można domniemywać, iż uważał, że w takim teatrze dałoby się organizować także przedstawienia dla dorosłych. Rozważając koncepcję aktorstwa u Leśmiana, Dobrochna Ratajczak zwraca słusznie uwagę na zbieżność jego poglądów z tak ważnym w owych czasach marzeniem o idealnym aktorze, upostaciowanym w lalce, co znalazło wyraz w słynnej nadmarionecie Craiga. Na fakt, że nie był dyletantem w praktyce teatralnej, wskazują także wspomnienia Wroczyńskiego z okresu pracy w Teatrze Artystycznym. Pisze on, iż Leśmian „znał dobrze teatr rosyjski”, a w próbach komedii Grabbego „okazał się tak pysznym reżyserem, że poddał mu się nawet Orliński [a więc profesjonalista], który grał diabła. A ja zacząłem podejrzewać, że reżyserowanie nie było dlań pierwszyzną — na co mi Bolesław reagował enigmatycznymi uśmieszkami.” Skoro „znał dobrze teatr rosyjski”, z pewnością teatr .Stanisławskiego, a może i inne ważne teatry z przełomu wieku. Wroczyński wymienia Stanisławskiego i nazbyt mocno wiąże z jego działalnością myśl Leśmiana, natomiast nie wspomina w ogóle Meyerholda. Wiemy wreszcie z listów, że Leśmian niechętnie odnosił się do teatru Reinhardta, w każdym razie do jego inscenizacji monumentalnych. Oburza go pomysł wystawienia Norwidowego Krakusa w cyrku. A zatem niechęć jego jest zrozumiała: jest zwolennikiem teatru o charakterze kameralnym i sprzeciwia się nie tylko absurdalnemu pomysłowi inscenizacyjnemu, który by zniszczył dzieło Norwida, ale i samemu Reinhardtowi, którego teatr nazywa „budą”. Nie ulega wątpliwości znawstwo teatralne Leśmiana jako widza i krytyka, co potwierdzają jego szkice teatralne I recenzje. Był widzem wrażliwym, ale i wykształconym. W jakim teatrze zdobywał owo znawstwo, ściśle rzecz biorąc nie wiadomo. Wiadomo, że była to Rosja, Niemcy (głównie Monachium, gdzie przebywał dłużej), wreszcie Paryż. Niepodobna wykluczyć licznych wizyt w teatrach wszystkich miast, w których mieszkał. Wniosek nasuwa się niejako oczywisty: znał z autopsji teatr wielkich ośrodków europejskich i zapewne nic, co w teatrach jego czasów było wielkie i znane, nie umknęło jego uwagi. Ponadto wiele o teatrze czytywał, interesował się także zamysłami inscenizacyjnymi, nawet kwestiami szczegółowymi, jak sprawą kostiumów i akustyki (o czym wspomina córka), wreszcie teoriami teatru, poświadczonymi tym, co sam o teatrze pisywał. Duże wrażenie musiał wywrzeć na Leśmianie klasyczny teatr japoński, do którego odwołuje się w luźnych notatkach, wykorzystanych później również w Uwagach autorskich do Skrzypka. Jego obeznanie z teatrem potwierdza Wroczyński: „Leśmian był pośród nas największym teoretykiem. Mógł rozprawiać godzinami, zwłaszcza o teatrze stylizacyjnym” i dalej: „Uchwaliliśmy wprowadzić do «Artystycznego» metody teatru Stanisławskiego. By je zapoczątkować, Leśmian podjął się referatu o stylizacji, który miał miejsce przed rozpoczęciem prób.” Pojecie stylizacji i pokrewne koncepcje Leśmiana są kluczem do zrozumienia jego poglądów na teatr, istotnych kwestii dotyczących Pierrota i Kólombiny oraz Skrzypka Opętanego, wreszcie wiążą się ściśle z jego poglądami na naturę twórczości poetyckiej kształtowały się one w latach 1909–1910, doświadczenie Teatru Artystycznego przyspieszyło ich krystalizację. Sprawę tę przyjdzie rozwinąć szerzej. Na razie wiemy, że Leśmian wkraczał do świata teatru jako oświecony amator, posiadający być może jakieś bliżej nie znane doświadczenia praktyczne. Trudno nie docenić roli Leśmiana w początkowym, najciekawszym okresie istnienia Teatru Artystycznego. Był on duszą przedsięwzięcia, „największym teoretykiem”, reżyserem najambitniejszej inscenizacji, która zainaugurowała działalność teatru. Narodził się on, jak na imprezę awangardową przystało, w ogniu kawiarnianych dyskusji. Wiedli je najpierw dwaj młodzi literaci, Leśmian i Wroczyński, w warszawskiej „Udziałowej”, najmodniejszej kawiarni owych lat. Dołączył do nich wkrótce Wincenty Drabik, rozpoczynający wówczas swoją karierę, a następnie wspomniany już reżyser i aktor Janusz Orliński, Pomysłów i idei artystycznych nie brakowało, gorzej było z pieniędzmi, A gdy te się wreszcie znalazły, można było zacząć. Było to w maju 1911 roku. Istniejący w niewielkiej salce w gmachu warszawskiej Filharmonii od ulicy Moniuszki Teatr Mały, kierowany przez Kazimierza Zalewskiego, miał być zamknięty na okres kilkumiesięcznych wakacji. Otworzyła się szansa przejęcia na ten czas sali teatralnej wraz z całym, niebogatym zresztą, wyposażeniem. Praca teatru opierała się od początku na zasadach w Warszawie owych lat nie stosowanych czy może, ostrożniej, stosowanych rzadko i niekonsekwentnie. Postanowiono od razu wprowadzić organizację i styl pracy charakterystyczny dla nowoczesnych teatrów Zachodu i Wschodu Europy; Teatr Artystyczny miał zasłużyć na swoją wiele podówczas mówiącą nazwę. Teoretyczne uświadomienie zespołu aktorskiego spadło głównie na barki Leśmiana, który, jak wspomina Wroczyński, wygłosił referat o stylizacji. Wewnętrzny podział funkcji artystycznych w kierownictwie był taki, że Leśmian, Wroczyński i Orliński podjęli zadania reżyserskie. A zatem Leśmian wykonywał w teatrze funkcję wedle poglądów twórców Wielkiej Reformy centralną, ponadto musiał zdecydowanie górować nad kolegami jako indywidualność i co ważniejsze, zapewne znawca pracy teatralnej, skoro jemu, a nie zawodowemu aktorowi i reżyserowi Orlińskiemu, przypadł w udziale zaszczyt, ale i ryzyko, przygotowania pierwszej premiery. O zamierzeniach teatru, a więc także o rodzaju doświadczenia teatralnego Leśmiana, informuje program opublikowany w „Kurierze Warszawskim”: „Teatr Artystyczny będzie pierwszą próbą postawienia u nas na poziomie prawdziwie artystycznym tak repertuaru, jak sztuki teatralnej oraz aktorskiej […]. Reżyseria teatru uważa za swe zadanie przełamanie rutyny scenicznej, uświadamianie aktorom ich twórczości, wreszcie przetwarzanie powolne samej sceny jako sztuki samodzielnej, posiadającej mimo pokrewieństw z innymi odrębne tajemnice i wymagania […]. Reżyseria Teatru Artystycznego […] zamierza stworzyć całość opartą na świadomej wspołtworczości reżysera, autora, aktora, malarza oraz kompozytora muzycznego.” Program ogólny, być może ogólnikowy, ale bardzo znamienny. Wniosek, jaki z niego wypływa dla naszych rozważań, jest oczywisty. Leśmian był duszą przedsięwzięcia w Warszawie nowatorskiego, nie ustępującego w założeniach nowatorskim postulatom teatru europejskiego. Teatr warszawski był zapóźniony w stosunku do awantpostów europejskich, ale Leśmianowi tego zarzutu postawić się nie da. Jeśli nie wszystko udało się tak, jak tego pragnął, wina w tym opornej rzeczywistości. Poglądy, jakie Leśmian wyrażał w swoich artykułach i recenzjach teatralnych, nie odbiegają od tego programu; wyznacza on kierunek myśli teatralnej poety. Najciekawszy był pierwszy okres działalności Teatru Artystycznego, w którym wystawiono Żart, satyrę, ironię i głębsze znaczenie Grabbego (premiera 14 maja), Skapina — matacza (Les fouberies de Scapin) Moliera (premiera 24 maja), Dożywocie Fredry (premiera 6 czerwca) oraz Gromiwoję (Lizystrata) Arystofanesa (premiera 18 czerwca). Sztuki Grabbego i Moliera reżyserował Leśmian. Nie osiągnąwszy należytego powodzenia, zagrożony bankructwem Teatr Artystyczny musiał przyciągać publiczność, a więc, pracować pod dyktando kasy. Taki teatr nie interesował Leśmiana, który stopniowo wycofywał się z udziału w jego pracach i pewnie we wrześniu, kiedy trupa udawała się w objazd miast i miasteczek prowincjonalnych dla podreperowania finansów, ustąpił całkowicie. 14 listopada publicznie odżegnał się od poczynań teatru, publikując w „Nowej Gazecie” list, w którym pisał: „…oświadczam, iż żadnego udziału ani w dyrekcji, ani w reżyserii obecnego Teatru Artystycznego nie biorę i że teatr ów, zachowując dawną nazwę Teatru Artystycznego, stanowi instytucję całkowicie odrębną.” Repertuar pierwszego okresu istnienia teatru podporządkowany był przede wszystkim koncepcjom teatralnym, inscenizacyjnym, a nie literackim. Świadomość tego faktu utrudnia zrozumienie motywów, jakimi kierował się Leśmian wybierając sztuki do wystawienia. A wzgląd na inscenizację, na możliwości, jakie dana sztuka daje reżyserowi, był czynnikiem jeśli nie decydującym, to na pewno jednym z najistotniejszych. Taki wniosek zdaje się wynikać nawet z ogólników zawartych w cytowanym już programie teatru, który to program był wyrazem stanowiska wspólnego dla twórców Teatru Artystycznego. Ponadto wniosek ów opiera się na poglądach Leśmiana na teatr, wyrażonych w jego artykułach, według których reżyser, zupełnie jak u Craiga, jest w teatrze centralną postacią. W artykule O sztuce teatralnej Leśmian pisał: „Teatr — to reżyser — wywoływacz samego widowiska, autor tworów scenicznych, rozstrzygacz zadań teatralnych.” Wszystko w teatrze dzieje się za sprawą „wodza — reżysera” i każdy element sztuki teatru podległy jest jego woli. Decydując się na inscenizację dramatu Grabbego, Leśmian czynił się reżyserem, a więc reżyserskie czy teatralne zadania musiał mieć najpierw na względzie. Miał też zapewne i literackie. Grabbe był podówczas autorem mało poza Niemcami, a nawet i w Niemczech, znanym, intrygującym, ukazującym świat w zwierciadle groteski. Zafascynował z pewnością poetę, który mógł był wprowadzić go do teatru gwoli pozyskania dodatkowej zasługi — dokonania odkrycia repertuarowego. Związki z Przesmyckim i „Chimerą” były zapewne jakimś bodźcem dodatkowym. Fantastyka i groteska, satyra, ironia i wreszcie „głębsze znaczenie”, drastyczność i gwałtowność ataku na skostniałą sztukę niewątpliwie prowokowały i pociągały Leśmiana. W komedii Grabbego zawierała się także prowokacja ściśle teatralna: opinia o niesceniczności dramatu, trudności inscenizacji. Decydując się na podjęcie pracy nad sztuką Grabbego, Leśmian dokonywał aktu zgodnego ź własną estetyką. Doświadczenie reżyserskie pozwoliło mu na sformułowanie niezmiernie ważnych poglądów na temat stylizacji w teatrze w cytowanym już artykule O sztuce teatralnej, w którym uwagi o pracy nad sztuką Grabbego stanowią egzemplifikację wywodów. Dobrochna Ratajczak przypomina, że w artykule O Christianie Grabbem, jakim redakcja „Chimery” poprzedziła druk przekładu jego sztuki w roku 1901 (a więc w stulecie urodzin autora), znalazły się uwagi, które mogły obudzić zainteresowanie Leśmiana tą właśnie sztuką. Grabbe, według opinii „Chimery”, idzie w swoich sztukach „szalonymi skrótami ku wspaniałym syntezom”, nie znosząc żadnych „wdzięczeń się, sentymentalizmów, banalności, powierzchowności”. W poszukiwaniu takiej syntezy, odrzuceniu realizmu wszelkiego rodzaju, Leśmian i Grabbe byli sojusznikami. Przystępując do pracy nad inscenizacją sztuki Grabbego, Leśmian dysponował już, jak wiemy, wiedzą teoretyczną, a może i praktyczną, miał już na swoim koncie ważne artykuły o poezji i o teatrze. Inne przemyślenia miały wyrosnąć z kontaktu z praktyką reżyserską w Teatrze Artystycznym. Nawet późniejsze artykuły i uwagi dotyczące problemów teatru pozostawały w związku z tym najważniejszym doświadczeniem teatralnym Leśmiana. Warto podkreślić zawczasu dwie ważne cechy Leśmianowskiego myślenia o teatrze. Po pierwsze, ścisły związek teorii i praktyki oraz ich zbieżność w czasie; jeżeli nie było dalszego ciągu działalności poety w teatrze — nie jego to wina. Po drugie, głęboką i jasną świadomość faktu, że nie teorie tworzą nowy teatr, nie one zniszczą ostatecznie teatr skostniały. Pod tym względem jest Leśmian wyjątkiem. Teorie teatralne stworzone w Polsce począwszy od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku do pierwszej wojny są prawie bez wyjątku oderwane od praktyki sceny, mają charakter ogólny bądź nawet ogólnikowy, są niejednokrotnie natchnionym marzeniem o jakimś, bliżej nie określonym nowym teatrze. Wśród tych teorii nazbyt teoretycznych myślenie Leśmiana okazuje się trzeźwe, konkretne, z jednej strony osadzone w praktyce, z drugiej zaś — mające ujście metafizyczne, zakotwiczone głęboko w filozofii. Tę cechę posiada również Leśmian — teoretyk poezji. Rozważając charakter młodopolskiej reformy teatru, Maria Prussak zwraca również uwagę na ów związek teorii i praktyki w myśli Leśmiana. „Teoretyków, którzy analizowaliby konkretne przykłady, opracowywali własne spektakle, jest niezmiernie mało — Franciszek Siedlecki, twórca scenografii spektakli Słowackiego; Leśmian, który koncepcje teoretyczne opracowywał równolegle z przygotowywanymi przedstawieniami. Leśmian rozumiał, że teatru nie zmienią najlepsze nawet teoretyczne koncepcje, jeżeli nie zostaną poparte działalnością praktyczną.” A zatem doświadczenie reżyserskie i myśl teatralna Leśmiana są dwiema stronami tego samego medalu. Jest naturalne, że poeta — teoretyk poezji i teatru — człowiek teatru pragnie zostać także dramatopisarzem. Takie pragnienie bliskie jest ideałom epoki, bliskie pojęciu artysty teatru. Cóż z tego, że dramaty Leśmiana nie dostały się na scenę? Zostały napisane. Przygotowując Grabbego, precyzując koncepcję stylizacji, wzbogacając filozofię rytmu, poeta miał za sobą także doświadczenie dramatopisarza. Mógł był się spodziewać, jak już pisałam, że i na tym polu wkrótce coś zmieni się na lepsze. Na razie stawał się praktykiem teatru. Zasadniczy pomysł reżyserski, najważniejszy także z punktu widzenia naszych celów, wiązał się ściśle ze „światopoglądem rytmicznym” poety. Sam Leśmian najdobitniej wyłożył swoje zamierzenia i zinterpretował to, co było najważniejsze w przedstawieniu. „Reżyser miał przed sobą utwór czysto ideowy — pisał w artykule O sztuce teatralnej — z jednym epizodycznym wybuchem brutalnego życia w scenie pijackiej. Dla widomego wydźwignięcia tego utworu na scenę — trzeba go było uprzednio rozszerzyć odpowiednim pomysłem scenicznym, aby aforystyczność i metaforyczność tego utworu stała się obrazem w przestrzeni. Zamierzył więc reżyser dodać do tego utworu drugi utwór, złożony z ruchów, a właściwie z całej syntezy ruchów, kojarzących się w konsekwentną całość i stanowiących w swej istocie — zatajony taniec (rodzaj ironicznego kadryla), tak aby sytuacje były — poszczególnymi figurami owego ogólnego tańca. Pierwiastek taneczny miał na celu przepojenie utworu owym wzruszeniem scenicznym, które pozwala uwidzialnić go na scenie, a którego brak było utworowi zawartemu w książce. Taniec ów miał nieustannie napomykać o całości rozwijającej się na tle ironicznego pojmowania zjawisk życia i śmierci. […] Z owego «tańca» miał się wysnuć ogólny ton i ruchy aktorów.” Wprowadzenie rytmu tańca do przedstawienia miało, jak widzimy, szczególne znaczenie, by tak rzec — ideowe, w koncepcji Leśmiana. Miało także znaczenie czysto praktyczne. Poddawało obraz sceniczny rytmowi, scalało go i ujednolicało, pozwalało na przesycenie wszystkich poszczególnych elementów spektaklu rytmem, podporządkowywało je stylizacji. Leśmian ukształtował rytmicznie grę aktora, każdy jego gest, nawet sposób wypowiadania co najmniej niektórych kwestii, zbliżając je do chóralnego śpiewu, wprowadził wreszcie stylizowany kostium. Przedstawienie oddalało się zatem od realizmu, dążąc w kierunku tego rodzaju artystycznego uogólnienia, które poeta nazywał stylizacją. Zamierzenia tego rodzaju, na gruncie warszawskim nowe, wymagały od poety całego systemu zabiegów edukacyjnych, jakim musiał poddać się aktor nienawykły do takiego sposobu gry. Jak się zdaje, taki opór materii teatralnej pobudził Leśmiana najpierw do podjęcia akcji uświadamiającej, jak choćby owego referatu o stylizacji, o którym wspominał Wroczyński, następnie stał się impulsem do napisania cytowanego już artykułu O sztuce teatralnej, będącego zarówno zapisem i uogólnieniem wyników własnej pracy, jak ważnym tekstem teoretycznym. Ów opór spowodował wszakże, że przedstawienie sztuki Grabbego nie w pełni zadowoliło poetę. Jednakże — jak sam pisze — „pomimo częściowego, i to bardzo częściowego, udania się owej sztuki, miała ona największe powodzenie wśród wszystkich sztuk w Teatrze Artystycznym wystawianych i wzbudziła największą ciekawość. Zaczęto po raz pierwszy w Warszawie mówić o stylizacji w teatrze…” Prasa przyjęła spektakl Leśmiana z zainteresowaniem, jakiego nie użyczyła już później żadnemu przedstawieniu Teatru Artystycznego. Co charakterystyczne, interesowano się przede wszystkim zamierzeniem, a nie wykonaniem, a zatem reżyser Bolesław Leśmian odniósł większy sukces u krytyki niż poprowadzony przez niego zespół. Określenie poety jako reżysera przestało od tej chwili być tytułem przyznawanym mu bądź hipotetycznie tylko, bądź na wyrost. Leśmian stał się w pełni człowiekiem teatru. Niestety, już następna pozycja w repertuarze Teatru Artystycznego oznaczała częściową rezygnację z ambitnych planów. Zamiast Gromiwoi Arystofanesa, którą chciano przygotować starannie, ukształtować w toku długich i niespiesznych prób, trzeba było zrobić szybko przedstawienie łatwiejsze w odbiorze dla ratowania frekwencji i kasy. Wybrano Molierowskiego Skapena, którego wyreżyserował Leśmian po trwających około dwóch tygodni próbach. Leśmian postanowił ratować, co się da, ze świeżej reputacji artystycznej, jaką zdobył teatr. Sięgnięcie po Moliera, sztukę nie dorastającą co prawda do jego arcydzieł, ale mało znaną, próba utrzymania przedstawienia w nowej technice i stylu, który aktorzy zaczęli akceptować, wszystko to oznaczało jednakże wolę walki o poziom artystyczny przedsięwzięcia, walki o publiczność i z publicznością, trzymającą się starych gustów i przyzwyczajeń. Jak pisze Dobrochna Ratajczak, „sztukę wyreżyserował Leśmian, prawdopodobnie według pomysłu inscenizacyjnego Wroczyńskiego”. Pomysł ów polegał na odwołaniu się do konwencji teatralnych obowiązujących w teatrze czasów Moliera, z widzami siedzącymi także na scenie. W Teatrze Artystycznym na ławie ustawionej na scenie siedzieli aktorzy, wyczekujący na swój udział w grze i powracający na nią w chwili, kiedy grać przestali. Leśmian jako reżyser spektaklu próbował kontynuować doświadczenia, jakie zdobył w czasie pracy nad Grabbem. Nie rezygnował ze stylizacji, zestrajał charakter każdej roli ze „wspólnym tonem” całości. Przypuszczalnie odwołał się do stylu gry komedii dell’arte, zbliżał się do błazeństwa i arlekinady. Tym razem teatr i Leśmian ponieśli klęskę i u krytyki, i u publiczności. Przedstawienie pokazano zaledwie sześć razy. Następną próbą powstrzymania coraz szybszego staczania się teatru po równi pochyłej była inscenizacja Dożywocia Fredry, przygotowana przez Wroczyńskiego, którego zapewne Leśmian wspierał w jego przedsięwzięciu. Fredrę zagrano trzynaście razy, co nie było sukcesem kasowym. Przedstawienie było również niewypałem artystycznym. Poszukiwania w dziedzinie teatralnego „stylu fredrowskiego” nie powiodły się, próba podporządkowania gry rytmom oberka, a następnie mazura i kujawiaka okazała się nietwórczym powtórzeniem zastosowanego wcześniej w inscenizacji Grabbego pomysłu. Łabędzim śpiewem Teatru Artystycznego w jego ambicjach prawdziwie artystycznych był spektakl Gromiwoi w reżyserii Wroczyńskiego, najprawdopodobniej przy współpracy Leśmiana. Przedstawienie uznano za wydarzenie artystyczne o dużym znaczeniu. Wroczyński ukształtował przedstawienie jako poddane muzyce i rytmowi, w zgodzie z poglądami i praktyką wprowadzoną w Teatrze Artystycznym przez Leśmiana, co właśnie zdaje się potwierdzać udział poety w pracy nad spektaklem. Rytmiczne gesty aktorów harmonizowały z silnie zrytmizowaną deklamacją na tle muzyki, odwołując się do zasad starogreckich. Patos wysmakowanego gestu, dominujący także w kostiumach i dekoracji, zderzał się w spektaklu z ostrym komizmem sytuacyjnym i miał wytworzyć w efekcie obraz groteskowy, pogłębiający wymowę utworu. Istotne okazało się ponownie zagadnienie stylizacji, wciąż niedostatecznie przyswojone przez krytykę i publiczność. Nie pokazywano żadnej z tylu . „prawdziwych” Grecji, dobrze znanych z historii teatru i literatury, wręcz przeciwnie; obraz Grecji miał być stylizowany, artystycznie uogólniony, rodem ze sztuki, a więc także sztuczny. Cechy charakterystyczne spektaklu — rytmiczny patetyczny gest, poza, oszczędność ruchu bliska statyczności, skandowanie słowa, wydobywanie przede wszystkim jego pierwiastka rytmicznego, wartości muzycznej, wszystko to pozostawało na usługach ogólnej wizji Grecji, jaka pojawiła się na scenie. Przedstawienie Wroczyńskiego było, musiało być, bliskie Leśmianowi, niezależnie od tego, jak wielki był udział poety w faktycznej pracy nad jego przygotowaniem. Leśmian cenił je i w pewnym stopniu uważał za własne, co najmniej za poczęte w duchu własnych poglądów na teatr. Biorąc udział w pracach teatru od Żartu, satyry, ironii i głębszego znaczenia po Gromiwoję, doznając wraz z nim. wzlotów i upadków, Leśmian pogłębił swoje doświadczenia teatralne i wzbogacił je o udział w teatralnej codzienności. Stał się nią tylko reżyserem wymarzonego, wypieszczonego w myślach spektaklu, który się udał (Grabbe), ale także zmagał się z oporną materią teatru, by doznać porażki (Molier), wreszcie służył radą i współdziałał w pracy innych (Fredro, Arystofanes). Trzeba podkreślić raz jeszcze, że Leśmian współtworzył teatr w Polsce wyjątkowy, a na tle europejskim, co prawda niemal wyłącznie w sferze zamierzeń, stojący w szeregu przedsięwzięć nowatorskich, choć nie wyjątkowych czy szczególnie oryginalnych. Nawet jeśli w dziejach teatru polskiego historia Teatru Artystycznego jest tylko błyskotliwym epizodem, dla Leśmiana jest ona niezmiernie ważna. I ten fakt wystarcza w zupełności, by epizod Teatru Artystycznego nobilitować. Zwłaszcza że doświadczenie roku 1911 było w życiu Leśmiana jedynym naprawdę głębokim i owocnym. Co było, wcześniej — nie wiemy, co później — nie było ani w części tak istotne. W roku 1916 Leśmian został kierownikiem literackim Teatru Polskiego w Łodzi i przez jeden sezon brał udział w kształtowaniu jego oblicza. Dyrekcję objął Oskar Szefer, kierownikiem artystycznym został dawny towarzysz Leśmiana z Teatru Artystycznego w Warszawie, Janusz Orliński. Zamierzenia nowej dyrekcji teatru łódzkiego wyłożone zostały w programie do Gromiwoi Arystofanesa w inscenizacji Wroczyńskiego, wprowadzonej na afisz jako pierwsze przedstawienie zapewne pod wpływem Leśmiana i przy poparciu (Mińskiego. Podstawową troską dyrekcji był repertuar. „Kierownictwo Teatru — czytamy w artykule programowym — będzie się także starało o wybór takich sztuk, które zmuszają do wyrażenia nowych idei, do odświeżenia teatralnych wrażeń i odnowienia podstaw sztuki aktorskiej. Opierając swoje prace na wymienionych wyżej podstawach, Teatr Polski usiłuje być także szkołą zarówno dla aktorów, reżyserów, jak dla widzów, ponieważ widz powinien brać czynny udział w powstawaniu spektaklu, udział, który powinien zasadzać się na wspólnej płaszczyźnie wyobrażeń i odczuwania.” W tych ogólnych sformułowaniach można rozpoznać zarówno myśl Leśmiana, jak różne dążności Wielkiej Reformy. Podkreślanie roli widza w przedstawieniu jest może najbardziej Leśmianowskie. Nie ulega jednak wątpliwości, że poeta byłby się pod takim programem podpisał. Współpraca z Orlińskim w okresie łódzkim (w 1917 roku, po śmierci Orlińskiego, Leśmian opuścił teatr ) zapewne tylko ugruntowała te doświadczenia i te poglądy na teatr, które Leśmian żywił już w okresie warszawskim. Kazimierz A. Lewkowski w artykule o łódzkiej działalności Leśmiana wybrał z około pięćdziesięciu pięciu sztuk granych w Teatrze Polskim w sezonie 1916/1917 te, które można przypisać inwencji poety, i wyliczył ich jedenaście. Są wśród nich wybitne pozycje repertuaru światowego, oprócz Gromiwoi: Salome Wilde’a, Na dnie Gorkiego, Ksiądz Marek Słowackiego, Nora Ibsena, Sawa Andriejewa czy Rewizor Gogola. Była to wszakże inspiracja zgodna z charakterem funkcji, jaką Leśmian pełnił w tym teatrze. Nie wiadomo natomiast nic o reżyserii. Jeśli epizod Teatru Artystycznego jest błyskotliwy i ważny, epizod Teatru Polskiego w Łodzi wypada nazwać epizodem tout court. III. WYPOWIEDZI LEŚMIANA O TEATRZE Fakt istnienia artykułów i recenzji teatralnych Leśmiana nie może dziwić w świetle tego, co wiemy o jego związkach z teatrem. Przeciwnie, byłoby rzeczą dziwną, gdyby nie powstały. Znajdowała w nich upust niewyżyta pasja teatralna autora, były one także wyrazem jego świadomości estetycznej, jaka towarzyszyła temu, czego dokonał bądź zamierzał dokonać jako reżyser. Powstawały w latach 1909—1916, najważniejsze z nich w okresie 1909–1913, odpowiadającym zarówno szczególnemu nasileniu zainteresowań teatrem i doświadczeniom Leśmiana — reżysera, jak powstaniu Pierrota i Kolombiny oraz Skrzypka Opętanego. Artykuły i recenzje teatralne poety pełnią w jego dziele funkcję analogiczną do rozważań o poezji i recenzji poetyckich. Określają jego stanowisko estetyczne, są komentarzem do dzieła poetyckiego oraz teatralnego i dramatycznego, są wreszcie wynikiem jakby pewnego nadmiaru energii twórczej, która nie pomieściła się całkowicie w dziele artystycznym. Leśmian nie tworzył programów. Miał wyraźny wstręt do działalności tego rodzaju i nieraz wskazywał na jej zupełną jałowość. Jego artykuły, powracające pod piórem sformułowania ogólne, rozsiane po recenzjach i okolicznościowych wypowiedziach należą do odrębnej, nie dość jeszcze opisanej dziedziny twórczości poety, którą by dobrze było nazwać nie teoretyczną, co może budzić fałszywe skojarzenia, ale raczej „estetyczną”. Oczywiście, owa estetyka Leśmiana nie jest żadnym systemem. Jest ona wszakże prezentacją wcale spójnych i głębokich poglądów na poezję i teatr, ich funkcję społeczną i metafizyczną. Znalazła w niej ujście kultura filozoficzna poety, jego duże oczytanie w estetyce, historii kultury, literaturze. Jak się zdaje, wystarcza to w zupełności, by używać określenia „estetyka Leśmiana”, nawet jeśli stosujemy je z pewnymi zastrzeżeniami. Rozważając poglądy teatralne poety, wypada otrzeć się i o estetykę, i o filozofią. Przed laty wydawca szkiców Leśmiana, Jacek Trznadel, zatytułował pierwszy z działów, na jakie podzielony został tom: „W kręgu filozofii i estetyki”. Wykładając swoją koncepcję teatru, poeta posługiwał się konsekwentnie sformułowaniem „sztuka teatralna”, dając dowód, że nowe poglądy na teatr jako sztukę autonomiczną są już w jego myśli niepodważalnym aksjomatem. Zasadniczy artykuł z roku 1911 nosi — jak pamiętamy — tytuł O sztuce teatralnej. Credo owego artykułu jest tak oczywiste, że można bez zbytnich komentarzy oddać głos poecie. „Sztuka teatralna jest zbiorowym czynem aktora,, malarza i ewentualnie muzyka, pod wodzą i strażą reżysera. Pomimo korzystania ze sztuk innych teatr jest sztuką niezależną, operującą środkami własnymi, którymi są; 1) ludzie żywi (aktorzy); 2) osobliwe i posiadające swoje—odrębne tajemnice terytorium, na którym się odbywa widowisko teatralne (scena); 3) zgromadzenie widzów, którzy też nieświadomie lub świadomie biorą udział czynny w tworzeniu widowiska teatralnego. Teatr nie jest ani literaturą, ani malarstwem, ani muzyką i wymaga specjalnych postrzeżeń i wtajemniczeń dla opanowania swej sztuki.” Charakter sztuki teatralnej jest „zbiorowy”, a przewodzi jej, jak już wspominałam, „reżyser, jako główny twórca teatru, zespalający w sobie i kierujący wszystkimi jego żywiołami, i posiadający dla tej. właśnie przyczyny najobszerniejszą władzę i kompetencję. Teatr — to reżyser — wywoływacz samego widowiska, autor tworów scenicznych, rozstrzygacz zadań teatralnych. Od jego woli powinny jedynie zależeć: 1) sceniczne ujęcie całości każdego utworu oraz ról poszczególnych; 2) pomysły dekoracyjne całkowite lub w schemacie wymogami całości i sytuacji określonym. Malarskie wykonanie pomysłu należy, ma się rozumieć, do malarza i dekoratora; 3) rozdawnictwo ról aktorom; 4) wybór samych aktorów,, którzy mają stanowić jego własną, gotową do walk i zwycięstw armię.” Jeżeli reżyserowi nie dostaje „odpowiedniego znawstwa literackiego”, winien mieć pomocnika, niekiedy „nawet niezależnego od siebie pod względem władzy” w osobie kierownika literackiego. Wolno domniemywać, że takim niezależnym kierownikiem literackim był Leśmian w Łodzi. ‘Idealny kierownik literacki kwalifikuje utwory na scenę. Wszelako — jak wyobraża to sobie poeta — wybór utworów zależeć ma od decyzji zbiorowej, do której dochodzi w wyniku narady, a nawet głosowania (!) naczelnych władz teatru (reżyser, kierownik literacki, malarz etc.). Aktorzy, malarz, muzycy mają według Leśmiana zachować niezależność twórczą i pełnię indywidualności, będąc jednocześnie poddanymi woli reżysera. Będąc wolnymi, winni część swojej wolności realizować jako świadome i dobrowolne poddanie się woli cudzej (reżysera) w dążeniu do wspólnego im wszystkim celu: realizacji przedstawienia teatralnego. W obrębie teatru panują stosunki hierarchiczne z reżyserem na szczycie. Hierarchia owa nie jest wyrazem absolutyzmu estetycznego; realizuje się świadomie, dobrowolnie za pomocą „zbiorowych porozumień”. Zakłócenie funkcjonowania tego układu prowadzi do groźnych skutków. Godzi w integralną całość przedsięwzięcia, .jakim jest sztuka teatralna. Prowadzi do wybujałego egoizmu sztuk składowych i w efekcie ostatecznym nie dopuszcza do objawienia się „samego teatru jako sztuki zbiorowej i jako żywiołu zdolnego do nieustannych rozwojów i przemian”. Jak pisze dobitnie Leśmian: „Teatr, jako twór posiadający swego określonego i indywidualnego autora w osobie reżysera, winien na wzór każdego dzieła sztuki posiadać swój wybitny, indywidualny kierunek twórczy, ogarniający w swym pochodzie rozwojowym nacechowane barwą talentu poszczególne prace reżysera, dążącego do coraz nowych zdobyczy scenicznych.” Aby teatr mógł naprawdę obudzić zainteresowanie prawdziwie artystyczne, nie wystarcza, by spełniał wyliczone warunki. Dopiero wówczas wytworzy „ów czar rozciekawienia” — jak pisze Leśmian — gdy znajdzie jeszcze jednego arcyistotnego współtwórcę, jakim jest widz. Konieczna jest bowiem „świadoma lub nieświadoma współpraca i współmarzenie widza o dosięgnięciu zamierzonych celów”. Teatr, jaki ma na myśli poeta, musi zdobyć „stałą wierną publiczność, z własnej i nieprzymuszonej woli gromadzącą się w teatrze dla oglądania spodziewanych i domysłem poprzedzonych zwycięstw i triumfów, nie zaś dla gapienia się na przyobiecane we wzmiankach i afiszach «niespodzianki» kasowe”. W ocenie roli publiczności idzie Leśmian znacznie dalej. Nie jest bowiem tylko tak, że dobry teatr wymaga dobrej, wiernej publiczności; widz jest niezbędnym składnikiem wszelkiego spektaklu, „… jest koniecznym warunkiem widowiska. Zdobywa go się tak samo, jak się zdobywa ucznia, naśladowcę, współtwórcę… Dorzuca on do ogólnej tajemnicy widowiska swoją tajemnicę oglądania i odczuwania, aby widowisko uzupełnić, uzasadnić, urealnić i zolbrzymieć jego znaczenie.” Ową tajemnicą zajmował się poeta już wcześniej, pisząc w 1909 roku artykuł Tajemnice widza i widowiska. Stwierdza w nim jeszcze dobitniej: „Widowisko bez widza byłoby ostatecznie nonsensem. Możemy mu wreszcie przypisać nawet pewną współtwórczość, gdyż winien wyobraźnią swoją, intuicją, czujną zgadliwością serca i ducha dopełnić, dośnić, dotworzyć to, czego nie potrafi nigdy oddać całkowicie zbyt materialna, ograniczona, ułomna scena wraz z aktorami.” Teatr, czy raczej spektakl, jest zespoleniem dwu „antytez teatralnych”: „widza i widowiska, cienia i światła, kontemplatora i przedmiotu kontemplowanego.” Antytez pozornych, skoro ostatecznie stanowią przejaw jednej i jedynej, autonomicznej sztuki teatru. Wszelako współtwórczość czy może twórczość widza jest czymś dla teatru niezmiernie charakterystycznym, czymś, co fascynuje Leśmiana, co wreszcie wykracza poza teatr w domenę kondycji ludzkiej. Widz nie przychodzi bowiem do teatru, by bawić się jego cudami, przyglądać grze aktorów; przychodzi, „aby wraz z nimi grać i tą grą się upajać”. Owo upojenie jest czymś głębokim, zadowalającym pierwotną potrzebę gry, bycia choćby w marzeniu kimś innym, wolnym od ograniczeń własnej egzystencji. „Bo któż nam zaprzeczy — pisze Leśmian — że wszyscy […] jesteśmy aktorami i chcemy «grać rolę» nie tylko w życiu, lecz i na scenie, która nam pozwala dostąpić wyżyn boskiej inkarnacji! Aktor, jako ideał gry, pomaga nam do odtworzenia w nas samych postaci wybranej. [..,] Gdy na scenie zjawia się Hamlet, w pomrokach teatru biją zgodne, jednakim wzruszeniem targane serca tysiąca niewidzialnych Hamletów. Teatr staje się areną cudów i przeobrażeń. Podział na widza i widowisko nie znajdzie tu swego uzasadnienia. Istnieją tu raczej dwa widowiska: jedno widzialne — w świetle, drugie niewidzialne — w mroku. Oba składają się na jedną, nierozłączną całość tajemniczej «akcji teatralnej”. Nie ma pomiędzy nimi ani zasłony, ani przedziału. Scena i teatr ruszają się nagle ze swych posad, aby zamienić wzajem swe miejsca, dotychczas pozornie nieruchome. Widz przebywa już na scenie, aktor zaś najbardziej twórczą istotą swego ducha przenosi się w ciemne głębie teatru…” Widz swoją współtwórczością warunkuje istnienie teatru; teatr wyzwala widza, przenosząc go do krainy, w której nie istnieją ograniczenia, do krainy kompensacji. Następuje ponadto utożsamienie widza z aktorami: wszyscy są już aktorami. I w tej sytuacji ma miejsce największe i ostateczne zwycięstwo teatru. Aktor jest już między swymi i jako Hamlet zwraca się do podobnych sobie, współczuwających Hamletów. „Jest to chwila — pisze Leśmian — kiedy aktor staje się nie tylko bohaterem sceny, lecz bohaterem całego teatru. […] Hamlet panuje nad tłumem zhamletyzowanym.” Z przedmiotu kontemplowanego przez widzów aktor stał się kontemplatorem swej roli, Hamleta. Poddał się zachwyceniu i zapragnął narzucić widzom „naukę o naśladowaniu Hamleta”. Pojawia się u niego gest wykraczający poza gesty potrzebne do odtworzenia postaci Hamleta na scenie. Gest, nawiązujący — jak pisze poeta — „nici sympatyczne pomiędzy aktorem a tłumem”, dzięki któremu aktor przenosi się na widownię, przebywa pośród widzów i przekształca się, „prze—dzierzga nagle w twórcę, rozkazodawcę, kusiciela… Gra on bowiem nie tylko rolę Hamleta na scenie, lecz nadto, rolę kontemplatora, któremu się Hamlet podoba i który chce, aby wszyscy byli Hamletami…” Takie pragnienie przemiany odnosi się wszakże tylko, do tragedii, nie dotyczy oczywiście komedii czy satyry, z których postaciami nie pragniemy się utożsamić. Na możliwości owej przemiany widza i aktora zdaje się polegać naczelna wartość teatru idealnego. „Kusi on nas do wielkich, czarownych przeobrażeń drogą nieuniknionych wzruszeń i zachwytów, których źródło z jednej strony w naszych zdolnościach i potrzebach naśladowczych, z drugiej zaś w tęsknocie wiecznej do geniuszu. Teatr pozwala widzowi stać się na chwilę człowiekiem genialnym, bohaterem, zwycięzcą. W krainie sztuki grać rolę Hamleta znaczy: być Hamletem. Wnętrze teatru podczas przedstawienia dramatu Szekspira staje się miejscem cudów, wyspą zaklętą, której ludność, ubóstwiająca królewicza duńskiego, dzięki tajemniczej komunii, przybrała na siebie jego postać zewnętrzną i wewnętrzną — jego krew i ciało.” Niestety, nie każdy teatr może i chce pełnić tę tak istotną rolę. Będąc instytucją społeczną, poddaną prawom rynku, działającą aż nazbyt często pod dyktando kasy, zarządzaną przez „dyrektorów” i „kierowników” (Leśmian ujmuje te nazwy w cudzysłów), mających na widoku zysk, a nie interes sztuki — teatr jako instytucja artystyczna chroma na obie nogi. Potrzeba powstania nowego teatru, zwłaszcza w Polsce, w Warszawie, narzuca się jako niezmiernie pilna. Wiemy już, że poeta próbował ją zaspokoić. Nowe twórcze teatry na Zachodzie Europy i w Rosji, odwołujące się do wielkich tradycji teatru starogreckiego i wschodniego, wskazują już drogę. Ponadto literatura dramatyczna wyprzedziła sztukę teatralną. Dramatopisarze piszą swoje utwory na instrument teatralny, który jeszcze nie powstał. Rozważając te problemy w roku 1913 w artykule Kilka słów o teatrze Leśmian jest już bogatszy o własną praktykę teatralną, o własne doświadczenia dramatopisarskie. Podkreśla, jak czynił to już w roku 1909, że „teatr był zawsze miejscem dziwów i cudów, przybytkiem zdarzeń nagłych i niespodzianych — światem odrębnym i niepodobnym do rzeczywistego. Świat ów posiadał swe własne a osobliwe prawa i przywileje, swe odmienne przyrodzenie, swoją ludność szczególną, swoje pałace, rzeki, lasy i łąki, zgoła niepodobne do rzeczywistych pierwowzorów. Dzisiaj świat ów, a raczej zaświat, wraz z całym swoim przyrodzeniem pierzchnął, pozostawiając jeno po sobie próżnię, którą nazywamy sceną…” Scenę ową zapełniają przedmioty codzienne i zwykłe: brzydkie. Nowe utwory dramatyczne nie mieszczą się w ramach takiego teatru, jest on dla nich ponadto zabójczy. Reżyser w obecnej sytuacji mnogości „zasad, stylów, idei i marzeń”, zasad, stylów, idei i marzeń raczej teoretycznych niż dających się spełnić na deskach teatru, „winien każdy dramat innym poprzeć na scenie pomysłem. Wystawienie każdej nowej sztuki winno być nowym aktem twórczym reżysera.” Tymczasem nowy dramat, każda odrębna sztuka wnosi do teatru jedynie nowy temat. Fabuła jest odmienna, ale dekoracja, gra aktorów — taka sama. Publiczność uczęszcza do teatru również głównie po to, by „oglądać nowy temat”. Podobne są zainteresowania krytyki. Streszcza ona nowe fabuły, a widzowie czytują owe streszczenia tematów. Rzeczywiste cele teatru giną bez śladu. Nawet wielkiej miary autorzy (Leśmian posługuje się przykładem Słowackiego) zostają wtłoczeni „do ogólnej obory, do przytułku dla wszystkich, gdzie mają postój wszelkie tematy, bez różnicy treści artystycznej. W tym przytułku wielki poeta nie zdobył żadnego poklasku. Słuszna, iż wydał się nudny i nie na miejscu. Powiedzmy wprost: nie ma jednego hurtownego teatru dla wszystkich sztuk — każda wymaga innej sceny — innej gry — innego rodzaju dekoracji.” Podobne zarzuty rozpatrywał Leśmian obszerniej w artykule Teatry Warszawskie z 1915 roku, rozważając głównie smutny los Wyspiańskiego na warszawskiej scenie. Jak zaradzić owej fatalnej sytuacji teatru? Leśmian nie poprzestał na ogólnikach mówiących o tym, że trzeba „każdy dramat innym poprzeć na scenie pomysłem”. Starał się . wskazać na rozwiązanie bardziej konkretne, zwracając się zarówno ku samemu teatrowi, jak ku analizie dramatu. Zespół rozwiązań teatralnych wypływał z tylekroć już wspomnianego doświadczenia, jakim była praca nad Grabbem. Analizą dramatu posłużył się wskazując na zasadnicze błędy w rozumieniu, a co za tym idzie — w inscenizacji Pieśni (Warszawianki) Wyspiańskiego na scenie warszawskiego Teatru Polskiego. Inne ciekawe uwagi o grzechach współczesnego mu teatru rozproszone są po recenzjach teatralnych poety. Kluczem do nowego rodzaju inscenizacji, takiego, jakiego brak szczególnie dotkliwie daje się odczuć w teatrze, jest pojęcie stylizacji. Wiemy już z poprzednich rozważań, że „stylizacja jest sztuką pomijania szczegółów dla ujawnienia całości, a więc sztuką uogólniania”. Tak pojęta stylizacja jest według Leśmiana zabiegiem powszechnie stosowanym we wszelkiej sztuce. Wyodrębniając „wypatrzone szczegóły”, artysta wskazuje na to, co pragnie ująć jako pewną całość artystyczną, co jest głównym przedmiotem jego zainteresowania. „Istnieje wszakże sztuka, której nie chodzi o złudzenie, lecz o bezpośrednie przenikanie rzeczy, o ujmowanie żywego piękna w żywe ramiona, które nie łudzić, ale wzruszać się pragną i wypełniać dreszczem uroczystym nagłego zespolenia się z tajemnicą życia. Ta sztuka napomyka o «całości» bezpośrednio, od razu, najprościej, nie starając się o żadne przebiegle zorganizowane złudzenia i wypatrując te jeno szczegóły, które mają najbliższą i najściślejszą styczność z ową niepojętą i nieogarnioną nigdy całością. Ta sztuka właśnie ucieka się częstokroć do stylizacji, czyli do wyszczególnienia barw, linii, kształtów najważniejszych, najgłębiej w ducha sięgających z pominięciem szczegółów błahych, zbytecznych, przypadkowych i całości owej za mało lub zgoła niepokrewnych. Uproszczenie zatem, które do sztuki wnosi stylizacja, polega nie na zubożeniu środków i zredukowaniu ich do niebezpiecznego częstokroć minimum, lecz na wyborze najprostszych, najszczerszych i najkonieczniejszych dróg ku upatrzonemu celowi”. Ten długi cytat jest jednym z najistotniejszych, jakie pojawiły się w pismach Leśmiana o teatrze. Wskazuje on najpierw, że poeta występuje przeciwko wszelkim formom teatru realistycznego czy naturalistycznego, odrzuca to, co było jego istotą: iluzjonizm, złudzenie. Cel jego teatru jest zdecydowanie odmienny, metafizyczny. Idzie mu bowiem o „bezpośrednie przenikanie rzeczy”, o bezpośredni dostęp do piękna, do bytu wreszcie, o zespolenie się z Tajemnicą istnienia w jej niepojętej dla intelektu całości. Stylizacja jest po prostu najkrótszą, najprostszą i najbardziej bezpośrednią drogą do owej tajemniczej całości. Niewiele ma ona wspólnego z podstawowym znaczeniem słowa, które zakłada świadome kształtowanie dzieła artystycznego według cech wybranego stylu. Stylizacja w ujęciu Leśmiana ma być zatem uwydatnieniem tych elementów dzieła, które zwracają umysł odbiorcy ku niepojętej, metafizycznej całości najpierw dzieła, potem bytu. Zespolenie z bytem, z tajemnicą jest najgłębszym celem wszelkiej działalności artystycznej w teatrze. Szczegółową egzemplifikacją wywodu teoretycznego jest znane nam już w zarysie omówienie pracy nad inscenizacją Żartu, satyry, ironii i głębszego znaczenia. Natomiast Pierrot i Kolombina oraz Skrzypek Opętany są praktycznym wcieleniem tych wywodów, o czym będzie mowa nieco później. Niektórym sformułowaniom poety–reżysera warto przyjrzeć się bliżej. Podstawowe zadanie, przed którym stanął Leśmian, polegało, wedle jego własnych słów, na dokonaniu takich zabiegów, by „aforystyczność i metaforyczność” sztuki Grabbego stała się „obrazem w przestrzeni”. Jak już wiemy, poeta dokonał tego dodając do dramatu „drugi utwór, złożony z ruchów”. Pojawił się w inscenizacji „pierwiastek taneczny”, z którego miał wyniknąć najogólniejszy ton i sens utworu. Układy ruchów stylizowanych, przedłużonych w czasie, jakie wykonywali aktorzy, odpowiadały wszakże nie poszczególnym słowom, kwestiom, dialogom, sytuacjom nawet, lecz „pozasłownej koncepcji utworu”. Rozważając środki i sposoby, „z których pomocą Teatr Polski z wynalazczej pod względem scenicznym Pieśni Wyspiańskiego uczynił dość niezupełny i nieudolny dramat historyczny” , poeta kreśli wiele uwag niezmiernie z naszego punktu widzenia interesujących. Zarzuca przede wszystkim reżyserii, że prześlepiła fakt, iż sam tytuł Pieśń winien by! „zniewolić ją do zastanowienia nad muzyczną strona dramatu. O ile bowiem w innych dramatach rzecz się dzieje na wsi lub w salonie, o tyle w tym dramacie rzecz się dzieje w pieśni. Trzeba więc tej pieśni przyznać role pierwszorzędną, nie zaś dodatkową, epizodyczną. […] Trzeba poza tym zezwolić jej i na to, aby widomie istniała na scenie jako dramatis persona. W tym celu winna była reżyseria zdobyć się na czyn śmiały i poddać ruchy osób działających tajemniczemu wpływowi pieśni.” Niezrozumienie muzycznej, „pieśniowej” natury dramatu nieuchronnie zwichnęło całe przedstawienie. Jedynie w roli Starego Wiarusa, być może przypadkowo, dał się dostrzec wpływ pieśni, który wyraził się „ruchem rytmicznym”; pieśń, muzyka zaistniały na scenie jako dramatis personae. Innym postaciom dramatu taka przygoda nie przytrafiła się, nie poddały się one żadnym „uniesieniom rytmicznym”. Skutecznie zatarto też rytm poezji Wyspiańskiego, pogwałcono tę poezję przekształcając ją w prozę, co Leśmian szczególnie ostro napiętnował. Zamiast Wyspiańskiego na scenę wkroczył Rydel. Szczegółowa i bardzo wnikliwa analiza zarówno dramatu, jak przedstawienia okazała się druzgocąca. Dla naszych celów wszakże najistotniejsze jest to, że Leśmian tak wielką wagę przywiązuje do pierwiastka ruchowego, tanecznego, muzycznego w przedstawieniu. Czas odwołać się do szkiców filozoficznych i estetycznych poety i nazwać ów pierwiastek rytmicznym. IV. DRAMATY MIMICZNE A POEZJA Problem rytmu jest jednym z najważniejszych w metafizyce i estetyce Leśmiana. Poświęcił mu dwa oddzielne artykuły: Rytm jako światopogląd (1910) i U źródel rytmu (1915). Zajął on wiele miejsca w ostatnim studium, ogłoszonym pośmiertnie, pt. Z rozmyślań o poezji (1937). Pojawiał się pod jego piórem wiele razy w artykułach i recenzjach. Stanowi wreszcie w jego poezji cechę charakterystyczną niezmiernej wagi, którą należy rozumieć o wiele głąbiej niż tylko jako tzw. „muzyczność” czy „śpiewność” frazy poetyckiej. Że nie idzie jedynie o „muzyczność”, widać to już z przytoczonych dotychczas fragmentów pism Leśmiana. Należy właśnie zatrzymać się w tym miejscu nad rolą rytmu w słowie poetyckim Leśmiana. Pozwoli to bowiem na ukazanie związków jego poezji z dramatem, a przede wszystkim na ujawnienie linii wiodącej od poezji o silnie udramatycznionym charakterze do absolutu poetyckiego, jakim jawi się dramat w estetyce Leśmiana. Jak już powiedzieliśmy, „muzyczność” i „śpiewność” są wyrazem symbolistycznej estetyki w twórczości Leśmiana. Zgodnie z estetyką symbolizmu słowo „śpiewać” jest równoznaczne z autentyczną ekspresją poetycką, przy czym jej twórca — to „śpiewak”, zaś wytwór jego aktów twórczych — to „pieśń”, „baśń”, a głównie — „mit”. Leśmian posługuje się „śpiewnością”, a więc „rytmicznością”, gdyż zapewnia ona przedmiotom poetyckim pokrewieństwo z „pozasłownym trwaniem”, czyli bezpośrednie zetknięcie się z „pozapoetyckim” światem. „Śpiew”, dzięki rytmowi obalającemu rygor słów powszednich, pozwala na bezpośrednie przejście do właściwego przedmiotu wiersza: Romans śpiewam, bo śpiewam! Bo jestem śpiewakiem! Ona była żebraczką, a on był żebrakiem. (Romans) „Śpiew” więc upraszcza wypowiedź poetycką, napomyka czytelnikowi „o całości bezpośrednio, od razu”, wciąga go w świat przedstawiony, pobudza jego wyobraźnię. Mamy więc tu zjawisko nieco pokrewne do stylizacji w dramacie Leśmiana. „Śpiew” pojmowany jako symbol czystej ekspresji jest przeciwieństwem słowa pojęciowego, wobec którego Leśmian wyrażał nieufność już w swych młodopolskich juweniliach: O! wszyscy o tym wiedzą aniołowie, Jak trudno duszą wypowiedzieć w słowie! (Niedopita czara, UR) Zgodnie z symbolistyczną estetyką Leśmiana, „śpiew” nadaje także słowu poetyckiemu maksymalną skalę znaczeniową (czyli nasemantyzowanie), gdyż dzięki rytmowi potrafi się ono przekształcić i, na podobieństwo muzyki, wyrazić pozasłowne treści. Jest więc „śpiew” niejako duchem poezji, słowo zaś ciałem: … Treść, gdy w rytm się stacza, Poty w nim się kołysze, aż się przeinacza. (Poeta) Jedynie takie uskrzydlone rytmem słowa stają się odpowiednim instrumentem dla mitotwórczej poezji Leśmiana, poezji–pieśni, poezji–mitu. (Por. Pieśni Wasilisy Priemuzdroj, Pan Błyszczyński.) Leśmianowskie słowa, a więc język poetycki o pozasłownym trwaniu, to słowa udziwnione, słowa nowotwory, niezwykłe skojarzenia słów (por. katachrezy: „wieczność warczy” i oksymora: „śpiewne od niemoty”, „sny się […] pobudziły” (Łąka)), które potrafią odtworzyć świat w stanie ciągłych przemian (por. wiersze: Przemiany, Topielec), w procesie ciągłego stawania się (por. wiersze: Ballada bezludna, Pan Blyszczyński). Poprzez „śpiewność” słowa Leśmianowi udaje się jakoby ująć „Duch Wichrowy”, „niepochwytność w dwa przyległe słowa” (Poeta), osiągając jednocześnie maksymalna konkretność i plastyczność obrazu, tak zjawisk bytu, jak niebytu, snu i jawy. W jego ewolucji twórczej obrazowanie uzyskuje zarazem cechy czasowe i przestrzenne. Dotyczy to w tej samej mierze poezji Leśmiana, jak i dramatu mimicznego. Oczywiście, decydującym czynnikiem w przekształceniu słowa poetyckiego jest rytm. Oto jak Leśmian opisuje ten proces: Słowo poetyckie poddane rytmowi — pisze w artykule Rytm jako światopogląd — zostaje podporządkowane upojeniu, oszołomieniu, uczuciowym i nielogicznym nakazom, które zasadniczo je odmieniają. Wymyka się ono ścisłym ł ustalonym raz na zawsze prawom logicznym i gramatycznym, by odzyskać na nowo „pierwotną swobodę swych nieustannych przemian twórczych i pierwotną zdolność ciągłego dostosowywania się do nieokreślonej i nie—pochwytnej treści wabiącego je ku sobie istnienia”. Na nowo uzyskana wolność słów pozwala na dotarcie do takich tajemnic, do jakich nie ma dostępu intelekt. „Duch, oszołomiony rytmem, ślepnąc nagle na cały szereg zróżniczkowanych pojęciowo i od wszechświata oderwanych przedmiotów, zdolnym się staje do śpiewnych dociekań, niespodzianych ogarnięć i uprzytomnień całości, mniej pochwytnej niż drogą logiki wyszczególnione z niej i sztucznie określone rzeczy. […] Myśl rozkołysana rytmem nabiera tych żywiołowych falowań i tej zmienności, która ją z samym życiem wiąże, odbijając w niej, jak w czujnym na wszelki ruch i błysk zwierciadle nie znaną nam nigdy i tajemniejszą cd własnej duszy naszej «zewnętrzność». Z zewnątrz bowiem przychodzą do nas te głosy i barwy, i wonie, którymi — nie znając ich istoty — musimy przepoić nasze myślenie, aby się stało żywym, pokrewnym całemu światu i prawdopodobnym, jeżeli prawdziwym być nie może.” Dzięki tej długiej cytacie jasnym się staje, dlaczego „śpiew” i „pieśń”, jak słusznie twierdzi Michał Głowiński w swym znakomitym szkicu, ,,to przede wszystkim […] narzędzie poznawania świata, narzędzie, które określa tak jego proces, jak wyniki”. Toteż w poezji Leśmiana spotykamy często formułę „poprzez śpiew”: I drgają w piersi rozdzwonione losy, Bije do głowy rozśpiewana krew, I pieśnią całe ogarniam niebiosy, I ziemię całą widzę poprzez śpiew! ([Ciało me, wklęte w korowód istnienia,..]) (Podkreślenia R.s.) Formułę tę znajdujemy też w jego eseju, co raz jeszcze dowodzi charakterystycznej synchronii wypowiedzi w twórczości poety. „Jeżeli nam wolno łatwym marzeniem trudną przyszłość uprzedzać i zgadywać, to widzimy ją właśnie poprzez śpiew — śpiewowi na wieki oddaną.” Staje się przeto „śpiew” „uczestnikiem dramatu poznawczego”. Uczestniczy on zarówno w poezji, jak i w utworach dramatycznych w procesie „nagłego zespolenia się z tajemnicą istnienia”. W recenzji o dramacie Browninga Pippa przechodzi czytamy wypowiedź poety określającą funkcję „śpiewu” w dramacie. „Śpiew jest tu jedyną łącznicą pomiędzy pierwszym a drugim światem. Rozkazy tamtego, lepszego, niepochwytnego świata dolatują do nas w śpiewie. — Ten ostatni wprawia osoby dramatu w rytm uczuć miłosnych, bohaterskich i szlachetnych, wyrywając je tym sposobem z szarego zgiełku życia codziennego […]. Jest” to jakoby rytmiczne przerzucanie się ze świata «żelaznej logiki» — w świat nagłych jasnowidzeń […]. Jest to misterium, które odartym z tajemnic uczuciom na nowo przywraca ich przyrodzoną tajemniczość.” Wypowiedź drukowana w 1910 roku, a wiec w roku, w którym prawdopodobnie powstał dramat mimiczny Leśmiana Pierrot i Kolombina, zdaje się odnosić jakoby do niego. „Śpiew”, w tym wypadku gra na skrzypce, jest „łącznicą” między dwoma światami: jednym — rzeczywistym na scenie, drugim — baśniowym, pierwotnym za sceną. Rozkazy tamtego niepochwytnego świata dolatują do Pierrota w śpiewie — szumie Pralasu („odwiecznego boru”) i w pojawieniu się Rusałki Leśnej — symbolu świata baśniowego (transcendentalnego). Pieśń złocąca się na jej szacie wprawia Pierrota (i Alaryela w Skrzypku Opętanym) w rytm uczuć miłosnych i twórczych. Cały dramat jest procesem rytmicznego „przerzucania się” ze świata „żelaznej logiki”… Dramat staje się misterium. „Śpiew” w twórczości Leśmiana wiąże się niewątpliwie z folklorem, który występuje niekiedy w jego poezji jako składnik ludowej stylizacji (por. wiersze Gad, Dąb, Matysek. Piła, Dusiołek, Dwoje ludzieńków). Zgodnie z symbolistyczną estetyką, folklor uważał poeta za jeden z przejawów pierwotnej kultury, nie spaczonej jeszcze przez cywilizację (o czym pisałam już niejednokrotnie). W twórczości folklorystycznej, która nie podlega racjonalnym prawom, człowiek jest częścią otaczającej go przyrody, z którą współistnieje na równych prawach. W wymiarze folkloru świat i zaświat, rzeczywistość i magia (baśniowość, a więc świat nadprzyrodzony), sen i jawa, ludzie i duchy, fauna i flora występują jako współrzędni partnerzy. Antropomorfizacja, cechująca zwykle twórczość ludową, uzyskuje w estetyce Leśmiana szczególne, metafizyczne znaczenie. Wiąże się to z jego mitem regresu do pierwotności, która odznaczała się pokrewieństwem i jednolitością wszelkich elementów i żywiołów w świecie podlegającym magii rytmu wszechświata. Jest to zaledwie jedna z cech tego mitu, do której ograniczymy się w naszej dyskusji o związkach Leśmianowskiej poezji z dramatem mimicznym. Można powiedzieć, że w świecie folkloru dzieje się podobnie jak w „śpiewie”, którego czynnikiem organizującym jest rytm. By posłużyć się słowami poety: „To, co rytm ogarnął, nieśmiertelnieje i prawom ziemskim wymyka sią bezwiednie. Przedmioty, strumienistym prądem rytmu porwane, wiedzą, czym jest nagła i niespodziana nieśmiertelność.” (Por. wiersz Przemiany.) Rytm też nadaje jednolitość różnym zjawiskom i przedmiotom poprzez śpiew. „Poprzez śpiew spojrzyjmy na snopy zboża i na żuraw, i na chałupę, i na warkocz dziewczyny, a świat nam w oczach się odmieni i rozśpiewa na nowo […]. Żuraw poda głos chałupie, a chałupa porozumie się ze snopem zboża, a snop zboża spokrewni się z warkoczem dziewczyny.” Ta ostatnia wypowiedź znajduje swoje poetyckie wcielenie w wielu wierszach Leśmiana, a szczególnie rnoże posłużyć jako przypis do poematu Łąka. Mówimy śpiewający, bo łatwiej przy śpiewie Mówić o tym, co było, a czego się nie wie… Psy, poległe nad potokiem, Poglądały ludzkim wzrokiem, I wzrok ludzki był w gwiazdach i w tym ślepym drzewie. A zasię w naszych oczach były gwiezdne znaki, I nie mogliśmy poznać, gdzie ludzie, gdzie maki. Wszystko wokół było — gwiezdne I odlotne i odjezdne, Gromadzące się w białe nad ziemią orszaki. I zdawało się wszystkim, że coś w niebie woła, A zielona się światłość jarzyła dokoła, Sny się wzajem pobudziły, Ludzkie ciała opuściły I pobiegły śnić w kwiaty i w najmniejsze zioła. [ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .] Przyszły do mnie motyle, utrudzone lotem, Przyszły pszczoły z kadzidłem i mirrą i złotem, Przyszła sama Nieskończoność, By popatrzeć w mą zieloność — Popatrzyła i odejść nie chciała z powrotem… A więc, jak pisze Leśmian: „Świat, badany myślą rozśpiewaną i upojną, bliższy jest może prawdy niż ów drugi, postrzeżony myślą suchą, ubiegającą się o zaszczytne miano ścisłej. […] Oddzielne, pochwycone w godzinie śpiewu przedmioty zatracają narzucone sobie życiem codziennym znaczenia, wypełniając się nagle treścią, która je splata razem w jedną nierozerwalną harmonię. Jakaś, że się tak wyrazimy, asocjacja wszechświatowa pozwala słowom śpiewaniem przywołanym stanąć obok siebie, zestawić się, zespolić w zdanie, które jeszcze przed chwilą było obce i niedostępne dla tych zbyt ściśle określonych i odgraniczonych od siebie pojęć. […] Odzyskują harmonię naruszoną, raj utracony, w którym każde porównanie, każda przenośnia przypomina im o tajemnej łącznicy, o odwiecznym pokrewieństwie, o dziwnej — pomimo różnic — tożsamości. W poczuciu tego pokrewieństwa i tożsamości łączą się skwapliwie — barwa z kształtem, kształt z wonią, woń z dźwiękiem, przywracając całemu światu jego jednotliwość. W tych splotach — rozplotach rozmaitych przedmiotów w pieśni zbratanych tai się najpotężniejszy czar poezji, i powab samego istnienia.” Warto zaznaczyć, że wypowiedź ta pochodzi z 1910 roku,. a więc z okresu, w którym prawdopodobnie powstał Pierrot i Kolombina. Dzięki tajemniczemu wpływowi rytmu antropomorfizacja cechuje również dramaty Leśmiana. Wszystkie elementy istnieją w nich równoprawnie jako dramatis personae. Nawiasem mówiąc, świat poetycki przedstawiony w poezji i dramatach Leśmiana jest nie tylko bliski ludowej twórczości, ale łączy się też z zasadami „correspondances” w estetyce symbolizmu. Mimo że Leśmian unikał w poezji stylizacji ludowej,. dokonując jedynie wyboru elementów folkloru, zgodnie z estetyką symbolizmu, a szczególnie ze swym mitem regresu, to znajdujemy elementy folkloru przeważnie w formalnych aspektach jego twórczości. Uwidacznia się to w wyborze niektórych gatunków literackich, pokrewnych gatunkom poezji ludowej, jak pieśni (por. Pieśni Wasilisy Priemudroj, Pieśni kalekujące), baśni — zajmujących centralne miejsce w estetyce Leśmiana (por. Baśń, Dwaj Macieje), lub ballady, które są w literaturze najbardziej zbliżone do ludowych pieśni. Jego mitotwórcza poezja jest wytworem ciągle wysnuwającej się baśni — mitu (por. wiersz Prolog, Pan Blyszczyński). Warto też przypomnieć, że doskonałe próby prozy stylizowanej Leśmiana są przede wszystkim prozą bajkową. Pokrewne folklorowi są także w poezji Leśmiana takie chwyty kompozycyjne, jak przyśpiewy, refreny i paralelizmy (por. Dąb, Matysek, Mak, Wiśnia, Zaloty), wypływające z powrotności, powtarzalności rytmu i nadające utworom cechy mnemotechniczne. Zgodnie z mitem regresu, pragnął Leśmian zapewnić wierszom ich dawną zdolność utrwalania się w pamięci ludzkiej. Uważał, że „poeta, którego przeszłością jest przeszłość wszystkich światów i zaświatów i który zawsze jest wpatrzony w czasy pierwotne — powinien tworzyć swe wiersze tak, jakby nie było druku”. Artyzm mnemoniczny cechujący poezję Leśmiana ujawnia się też w jego dramatach–pantomimach. Dążenie do uniezależnienia poezji od druku odpowiada, jak się nam wydaje, także jego staraniom stworzenia dramatu niezależnego od literatury. Czyli tak. jakby nie było literatury? W obu przypadkach (w poezji i w dramatach—pantomimach) poeta wprowadza „zaklęcia i czynności magiczne (pochodzące z folkloru), z których pomocą stara się przedostać do pamięci ludzkiej!” Dodajmy tu, z pamięcią wzrokową włącznie. Zwróćmy uwagę na poetę–skrzypka, bohatera pantomimy, wpatrzonego właśnie w czasy pierwotne natury, „odwiecznego boru” i czerpiącego natchnienie dla swej twórczości z sił magicznych (por. Rusałkę Leśna) i z zaświatów (por. scenę na cmentarzu, Cienie Zmarłych, Karły itp.). Kto wie, czy nawet narracyjny charakter Leśmianowskiej poezji powiązany często z dialogowością, czy też kompozycja montażu nie wiążą się z folklorem, z tzw. kontami— nacją baśniowej kompozycji (por. Dwaj Macieje). Jak bardzo bliski był poecie folklor, może poświadczyć fakt, że jego najwcześniej wykrystalizowanym metapoetyckim utworem jawi się cykl Pieśni Wasilisy Priemudroj. A więc poetyckie credo Leśmiana zostało wyrażone przez bohaterkę baśni i poprzez treści ludowe: Ja — sołniecznaja był, ja — mudraja eariewna, Ljubimica niebies i liesa i ruczija, — Ja — gołos bytija tainstwienno zapiewnyj, — … (Pieśni Wasilisy Priemudroj. UR) Jest to więc pieśń—poezja o micie—poezji. Bohaterka tych pieśni, Wasilisa Priemudra, to córka władcy podwodnego świata, a więc rusałka, co wiąże się niejako z mitologią przyrody i z Rusałką Leśną, bohaterką dramatów mimicznych Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany. Warto przypomnieć, że motyw rusałki występuje jedynie we wczesnym wierszu Baśń (UR 1901), Spojrzystość i w Balladzie dziadowskiej, a motyw jej pokrewny — nimfy, w Purarawa i Urwasi i w Klechdach polskich. Skoro omawiamy, pobieżnie, związki twórczości Leśmiana z folklorem, to wypada w tym miejscu wymienić elementy ludowe w jego dramatach mimicznych. Przede wszystkim podtytuł obu wersji dramatu: „Baśń Mimiczna w trzech Przywidzeniach”, zapowiada akcję rozgrywającą się w świecie baśniowym, nadprzyrodzonym, w świecie magii. Bohater Skrzypka Opętanego, Alaryel — jest określony jako „skrzypek z bajki dawno zapomnianej”, zaś Chryza — jego żona — „z krainy ościennej bajce, z której Alaryel pochodzi”. Ponadto autor przenosi nas w świat pierwotny i magiczny następującym oświadczeniem: „Rzecz się dzieje w owych intermediach istnienia, gdy słów nie bywa, a wszyscy się nawzajem rozumieją.” (Por. dramat Pierrot i Kolombina.) A więc mamy tu twórcze wcielenie eseistycznej wypowiedzi Leśmiana, omawianej wyżej. Zgodnie z zasadami antropomorfizacji (leżącej u podstaw poezji Leśmiana), która również cechuje folklor, w skład dramatis personae wchodzą osoby, przedmioty, abstrakcyjne zjawiska: muzyka, Światło Indygowe, Odblask Pochodni, Odbicie Chryzy w zwierciadle etc.; zjawy: Duchy, Cienie Zmarłych, i, oczywiście, baśniowe postacie: Rusałka Leśna, Wiedźma, Karły, oraz baśniowe rekwizyty: Laska Czarnoksięska, klucz złoty, Zegar Wiedźmy, Wąż Złoty itd. Kompozycja tekstu dwuplanowego dramatów i jako utworu literackiego, i jako diadaskaliów ma strukturę montażu. Występują w dramatach, jak w utworze literackim: narracja, dialogowość mimiczna, lejtmotywy, refreny, wątki magii i zagadki i, szczególnie w Skrzypku Opętanym, jak w bajkach — zakończenie w rodzaju pointy „Koniec Baśni — początek niewiary”. Narracja rozwija się w zwolnionym baśniowym tempie. Akcja, zgodnie z prawami baśni, jest zwolniona poprzez: 1. Trzykrotność powtarzających się wydarzeń. Np. „Wiedźma robi trzy kroki ku Alaryelowi” w takt trzykrotnych uderzeń zegara (SO, P. I, s. 178, w. 5–3 od dołu). Karły powtarzają swoje ruchy trzykrotnie „przytupując bez—szumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu” (SO, P. II, s. 198, w. 17–15 od dołu; s. 199, w. 2–4 od góry; s. 199, w, 10–8 od dołu). 2. Czterokrotność powtarzających się magicznych wydarzeń. Np. Chryza „ułożywszy krzyż różany […]. Czterykroć dokoła krzyż różany obchodzi i czterykroć Laską Czarnoksięską czterech ramion krzyża dotyka” (SO, P. II, s. 195, w. 4–1 od dołu). Pod wpływem tych czterech magicznych dotknięć pojawiają się Cztery Karły i po Cztery Duchy: Błękitne, Białe, Czarne, Purpurowe i cudacznie Pstrokate (SO, P. II, s. 196 w. 1–7 od góry). 3. Użycie obu chwytów jednocześnie. Np. akcja dobiega końca przy magicznym poruszaniu się Wiedźmy i w takt ośmiu uderzeń zegara i dobrzmiewających trzech uderzeniach zegara, który po chwili bije północ. 4. Powtarzające się sytuacyjne lejtmotywy. Np. „Alaryel […], odwraca się ku niej [Rusałce] raptownie, jakby chciał ją przyłapać na gorącym uczynku — wcielenia…” (SO, P. I, s. 180. w. 14–11 od dołu); Alaryel […], odwraca się nagle, [….], jakby chciał ją przyłapać na gorącym uczynku, […] SO, P. III, s. 220, w. 10—13 od góry); „Wiedźma […] — przyłapuje Alaryela na gorącym uczynku śmierci, a Chryzę — na nie mniej gorącym uczynku rozpaczy beznadziejnej” (SO, P. III, s. 230, w. 7–1 od dołu i s 231, w. 1–3 od góry). 5. Refrenowość muzyki występującej jako akompaniament procesu twórczego (por. malowanie przez Chryzę portretu Alaryela: SO, P. I, s. 176, w. 16–15 od dołu i Rusałki Leśnej: SO, P. I, s. 189, w. 14–13 od dołu). Muzyka również uczestniczy w akcji opłakując refrenowe upadek skrzypki (SO, P. I, s. 177, s. 10–9 od dołu; s. 182, w. 12). I wreszcie: 6. Powtarzające się wątki zagadki występują w powiązaniu z pojawieniem się Tajemnicy „odwiecznego boru” — Rusałki Leśnej. Muzyka pełni tu rolę zagadki. „Muzyka dźwięczy — daleko, w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej niewiadomość… Im trudniej określić, im trudniej odgadnąć, — tym naglej, tym niespodzianie] jawi się […] postać Rusałki Leśnej” (SO, P. I, s. 180, w. 12–18 od góry; s. 183, w. 18–13 od dołu; P. II, s. 200, w. 3–1 od dołu; P. III. s. 225, w. 12–9 od dołu). Bohater, skrzypek–poeta zakochuje się w Rusałce Leśnej będącej metonimią świata pierwotnego, „odwiecznego boru” (por. Prałaś w wierszu Lalko) i zarazem jego muzą. Rywalizacja między Chryza i Rusałką o bohatera, rola Wiedźmy i Złotego Węża w fabule są przejawami, stricto sensu, baśniowymi. Zgodnie z zasadami baśni pojawiają się sprzeczne elementy w realiach; ubóstwo chałupy Alaryela kojarzy się tu z przepychem pałacowym. Wszystkie realia stworzone zostały „na czas trwania Baśni przelotnej” (por. SO, P. I, s. 175, w. 3–4 od góry). Można się pokusić o jeszcze jedno przypuszczenie. Według Leśmiana „każdy poeta gra na jakimś instrumencie mimicznym. Tym instrumentem, który częstokroć symbolizuje szkołę literacką — bywa lutnia, lira, flet, cytra, ligawka, fujarka […]. Pod wpływem tego symbolu poeta przybiera pewną postawę mimiczną.” Ale w twórczości Leśmiana rzadko spotykamy te zwykłe rekwizyty poezji. Dzieje się też tak w wypadku Pierrota i Alaryela, bohaterów obu dramatów mirnicznych Leśmiana, przedstawiających poetę lirnika — jako skrzypka, i będących niejako jego porte parole. Z tym ludowym instrumentem, ze skrzypkami lub skrzypka, spotykamy się w jego poezji bodajże jedyny raz. Grał w lesie Matysek na skrzypkach z jedliny — I wygrał i wygrał — płacz zmarłej dziewczyny. (Matysek) Z wypowiedzi Leśmiana wynika, że pod wpływem skrzypki poeta w dramacie „mimo woli, lub świadomie” przybiera postawę mimiczną zbliżoną do folkloru. Ponieważ jest to dramat stylizowany, więc symbol skrzypka, jak i skrzypki jest ważny. Sam skrzypek jest instrumentem twórczym, zaś skrzypka funkcjonuje jako symbol, jako synekdocha poety i jako przedłużenie postaci „opętanego skrzypka” Pierrota–Alaryela. Dla skrzypka żyć to znaczy grać, czyli tworzyć. (Podobnie jak to się dzieje, według Leśmiana, z rybą zwaną piła, dla której „chcieć to znaczy piłować”. ) Poezja Leśmiana ma na ogół charakter narracyjny. Nawet utwory autotematyczne występują „w uwikłaniu narracyjno–sytuacyjnym”. To samo da się powiedzieć o balladach (por. Ballada bezludna, Strój), pieśniach (por. Pieśni kalekujące, Pieśni Wasilisy Priemudroj) i nawet o erotykach. Poezja narracyjna jest bardziej sugestywna, wieloznaczna, przeto potrafi zaangażować współtwórczego czytelnika. Nie dziwnego, że estetyka symbolistyczna sprzyjała narracyjności w poezji. Właśnie w obrębie narracji formował się język poetycki Leśmiana. U Leśmiana, na podobieństwo poety pierwotnego, wynalazczość w obrębie języka jest nierozerwalnie związana z twórczością poetycką. Tworzywo językowe, owe „strumienie się wyrazów jest odwzorem czasu uciułanego w danym wierszu, a niezbędnego dla rozwoju samego wiersza, samej treści […]. Twórczość jest właściwie notowaniem tego rozwoju.” W ewolucyjnej twórczości poetyckiej Leśmiana czas momentalnych przeżyć, czas „zatomizowany”, jest wyrażony poprzez niezwykle plastyczne obrazy różnych wcieleń i niedowcieleń, tj. zmieniających się niejako rzeźb i płaskorzeźb (por. Pan Błyszczyński, Ballada bezludna), lub poprzez taniec, pląs (por. Żołnierz, Swidryga, Midryga i Łąka). Słowem, jest to poezja o niezwykłej plastyczności i dynamice. Na szczególną uwagę zasługuje wiersz Ręka, który można uznać za zapis pantomimy. Plastyczność obrazu na kształt płaskorzeźby jest także bardzo ważnym pierwiastkiem dramatu stylizowanego. Natomiast taniec leży u podstaw pantomimy. Poezję Leśmiana cechuje również dialogowość. Te dwie strukturalne cechy — narracja i dialog — stanowią o dramatyczności Leśmianowskiej poezji. Narrację można potraktować jako didaskalia, dialog zaś zainscenizować. (Por. wiersz stylizowany, oparty na średniowiecznych wątkach ludowych: Wyruszyła dusza w drogą…) Często nawet dialog daje się zainscenizować bez użycia słów! Próby inscenizacji utworu Szewczyk, podjęte w dwudziestoleciu międzywojennym przez Jerzego Zawieyskiego, zaś po wojnie libretto baletu Szeligowskiego Paw i dziewczyna, opracowane przez Wacława Kubackiego i oparte na utworze Dżananda, świadczą o nerwie dramatycznym przenikającym twórczość poetycką Leśmiana. Według Trznadla, pierwszym, który ten nurt zauważył, był Irzykowski. Związki obu dramatów mimicznych z poezją Leśmłana można rozpatrywać w dwu płaszczyznach: 1) jako utworu literackiego, 2) jako libretta, didaskaliów do pantomimy. Jako utwory literackie są owe dramaty rozwiniętymi balladami lub symfoniami o narracyjno— sytuacyjnej strukturze powiązanej z „dialogami mimicznymi”. Podobnie do wielu utworów Leśmiana, zawierają one także wkomponowane treści programowe. Przedmiotem opowieści staje się tu poeta. Znajduje się on w sytuacji podobnej do tej, jaką, znamy z wierszy Poeta, Srebroń i innych, z tym że tutaj nie występuje jako poeta–”śpiewak”, poeta–”niebieski wycierach” (Poeta) czy też jako poeta–”wieczności śpiewna krzątanina” (Srebroń), ale jako „skrzypek” — „grajek” (por. Dąb, Matysek). Bohater dramatów Pierrot–Alaryel to „skrzypek opętany” — poeta „na arytmię dwojga skrzydeł chory” (por. Pejzaż współczesny), udręczony niemożnością tworzenia; „wygrania” pieśni na skrzypce złotej. Taki stan zmagań i niemocy twórczej był zapewne nieobcy Leśmianowi, skoro pisał: „Zdarzają się i takie lata […] kiedy ów taniec, ów pląs zbuntowany przeciwko prozie życia, nagle traci wiarę w swą pijaną i opętaną rację bytu i potyka się o własne zwątpienie, i rozchwiewa się, i ustaje.” Ta wypowiedź jest jeszcze jednym dowodem niezwykłej zgodności między twórczością artystyczną a estetyczno–teoretyczną Leśmiana (jak już niejednokrotnie pisałam o tym rzadkim w literaturze zjawisku). Tan. stan poety–skrzypka, to jego „opętanie bezśpiewne… beztaneczne” , wywołane zanikiem rytmicznej komunii ze światem piewotnym, staje się głównym tematem dramatu. Aby odzyskać zdolność do gry, a więc twórczości, pragnie się skrzypek zespolić z rytmem świata pierwotnej przyrody — z „odwiecznym borem”, z jego Tajemnicą. Musi więc osiągnąć „roztajemniczenie własnego bytu”, na podobieństwo wielkich bardów. Posłużmy się słowami Leśmiana: „Roztajemniczenie własnego bytu za pomocą przeniesienia go w krainę mityczną, baśniową, w krainę niedostępna, niedosiężną dla oczu ludzkich pozwala tym twórcom, dostąpić […] zupełnej swobody tworzenia. Można też w tym rodzaju twórczości dojrzeć — rozbrojenie istoty ludzkiej na jedną ziemską […] i na drugą niezwykłą, twórczą, zapatrzoną w nieśmiertelność, wyzwalającą się z praw szarego istnienia — bezprawiem swych skrzydeł swobodnych i niepokornych.” Wypowiedzi te zakreślają niejako plan akcji bohaterów obu dramatów mimicznych. Skrzypek—poeta poznaje „zjawioną Tajemnicę” — „sen odwiecznego boru — postać Rusałki Leśnej” niespodzianie, zagadkowo. Jej zjawienie się poprzedzają dźwięki muzyki i tajemnicze Światło Indygowe. Na jej indygowej szacie „mienią się i złocą rzęsiście nuty tajemnicze […] tające pieśń nieznaną…” (SO, P. I, s. 180, w. 4–3 od dołu). Jawi się przeto Rusałka ową Tajemnicą i Muzą, do której skrzypek tęskni tak samo jak ona do niego. Lecz zagadka twórczości — pieśń, jest niełatwo uchwytna. „Sen czarowny i śpiewny”, czyli Rusałka, znika nie ujawniając tajemnicy. Uczyni to dopiero spoza grobu, pod koniec akcji. Pierrot–Alaryel istnieje na pograniczu dwóch światów. Żywioł pierwotnego świata, a więc gałęzie drzewa Pralasu („odwiecznego boru”), przenika przez okno do wnętrza jego izby. Skrzypek stara się wyzwolić od Chryzy, od spraw szarego istnienia. Znajdujemy fabularne, sytuacyjne paralele w Pierrocie i Kolombinie i Skrzypku Opętanym z cyklem wierszy Pieśni Wasilisy Priemudroj. Wasilisa, podobnie jak Rusałka Leśna, jest ową Tajemnicą twórczości, bytem z krainy baśni, „pieśnią” powstałą poprzez „pozasłowne treści” i muzą poetów. „Ja — gołos bytija tainstwienno zapiewnyj.” Podobnie do Rusałki, jest ona „snem czarownym i śpiewnym”, jak i owym „dreszczem”, który, jak w scenie Chryzy malującej portret, towarzyszy twórczemu stanowi poety. …żywu — wnie żizni, wnie obiatij! Ja — tolko son wo śnie! Ja — bred w twojej krowi! (Pieśni Wasilisy Priemudroj, UR ) przypomina, że mit jest nieśmiertelny: „Dlja skazok niet mogił”, co kojarzy się z pojawieniem się Rusałki Leśnej zza grobu, by odsłonić skrzypkowi tajemnicze nuty do pieśni — mitu. Proces twórczy, tak w dramatach jak w cyklu Pieśni Wasilisy Priemudroj, realizuje się poprzez irracjonalne siły, poprzez magię. W obu utworach proces ten został wyrażony słowami „złoci się”, „zołotitsja”, które w estetyce Leśmiana związane są z mitotwórczym procesem. Motyw miłości skrzypka do Rusałki Leśnej kojarzy się z motywem miłości Wasilisy do carewicza Iwana — poety. Znajdujemy też paralele w użyciu motywów snu, śmierci i innych, tak charakterystycznych dla twórczości Leśmiana, ale wymagających oddzielnego opracowania. ‘W obu dramatach występują również zbieżności sytuacyjno– ideowe z poematem Łąka. Podobnie jak skrzypek tęskniący do Rusałki Leśnej, poeta– ”śpiewak” czeka na pojawienie się Łąki. Będę czekał na ciebie z dłonią na zasuwie, Zasłyszawszy twój szelest, z nóg zdejmę obuwie, Wyjdą bosy na spotkanie, Śpiewający niespodzianie, A śpiewając, pomyślę, że pacierze mówię. (Łąka) „Odwieczny bór” jak i Łąka są „szumne od istnienia”. Tylko komunia z pierwotnym światem natury, którego metonimią są obie bohaterki, jest w stanie natchnąć niespodzianie poetę do twórczości. Podobnie do szaty Rusałki Leśnej, której powiew podpowiada skrzypkowi nuty do pieśni’, powiew Łąki wywołuje śpiew w piersi poety. Bo i Bogu jest słodki powiew mojej szaty! (Łąka) Tęsknota skrzypka do Rusałki Leśnej daje się porównać z tęsknotą poety do Łąki. Idę, Łąko, ku tobie brzegiem mego szału. A więc z zespolenia się obu protagonistów z żywiołem pierwotnej przyrody rodzi się „śpiew nieśmiertelny”. Wieczność ku nam znikąd zbiegła, U stóp naszych, warcząc, legła, A pierś moja tej nocy chabrami porosła. (Łąka) Albo: Rozweselił się błękit, gwiazdy pomłodniały! Opętały moją głowę Przywidzenia kalinowe, Że rozkwitam tej nocy, niby krzew zuchwały. (Łąka; podkreślenia R.S.) Dojrzale jagody jak i kruszce symbolizują twórczość. Skrzypek jest opętany poprzez przywidzenia twórcze. Stąd podział baśni mimicznej na przywidzenia. Także w ostatniej strofce wiersza Matysek występują zbieżności fabularno—ideowe z ostatnimi scenami Skrzypka Opętanego. Grał w lesie Matysek na skrzypkach z jedliny — I wygrał i wygrał sen zmarłej dziewczyny. Śnie błędny — niezbędny, dlaczego tak śnisz się? Dlaczego tak pilnie majaczysz i skrzysz się? Przepadnij bez śladu w tym jarze i rowie [. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .] Lecz nie chciał bez śladu przepadać w bezkresie — I śnił się i tęczą migotał po lesie Czerwony — zielony — srebrzysty — złocisty — O, Boże, mój Boże — sen bardzo wieczysty!… Takie było Matyskowe granie, Zanim pieśni nastało konanie. (Matysek) Dopiero odkrycie dramatów mimicznych umożliwia dokładną interpretację tego wiersza. Jest on jak gdyby parafrazą ostatnich scen Skrzypka Opętanego (por. P. III, Sceny VI — VII). Matysek–skrzypek wygrywa do końca pieśń — sen „snu boru odwiecznego” — Rusałki Leśnej, który „majaczy i skrzy się na jej szacie”. Sen „złocisty” nie chciał „bez śladu” przepaść, chciał być uwieczniony. Skrzypek wygrał do końca sen — pieśń zmarłej dziewczyny. R.izem z konaniem skrzypka kończy się pieśń. Zwróćmy teraz uwagę na związki dramatu, jako pantomimy, z poezją Leśmiana. W wymiarze mimicznym dramat wydaje się być utworem na wskroś metapoetyckim, a więc pokrewnym autotematycznym wierszom Leśmiana. Jest on ściśle związany z niezwykle ważną problematyką „pieśni bez słów”. „Śpiewność” słowa, która dzięki nadmiernemu rytmizowaniu miała się stać instrumentem zdolnym do wyrażenia w poezji „pozasłownego trwania”, okazała się dla Leśmiana nieadekwatna, by ująć „niepochwytność w dwa przyległe słowa” (Poeto), gdyż „…dzięki niepowstrzymanemu, twórczemu «potokowi istnienia», skutki nie są podobne do przyczyn i wnoszą zawsze coś nowego, coś nieprzewidzianego”. A więc to coś, czego nie potrafi wyrazić, jest główną przyczyną niepochwytności wymykającej się treści. Stąd nieufność poety wobec języka, stąd też; zapewne podejmuje on wielokrotnie w swojej twórczości eseistycznej ideę „pieśni bez słów”, dla której stara się znaleźć odpowiednie środki twórcze. Poetyckim wyrazem tych poszukiwań jest tytuł enigmatycznego wiersza Słowa do pieśni bez słów. Natomiast dramaty mimiczne Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany wnoszą nowy wymiar do rozumienia idei „pieśni bez słów”. Jak już wcześniej stwierdził Głowiński, idea ta, w formie niewykrystalizowanej, pojawia się we wczesnym wierszu programowym Głuchoniema, „zbudowanym konsekwentnie na przeciwstawieniu niemoty i śpiewu”: „głuchoniema dziewka […] w jej oku się tai gadatliwa śpiewka”, „śpiewaczka bezgłośna”,…..odbicie […] ludzką obdarzone mową. / Opowie ludziom wszystko, o czym wciąż milczała!” Tutaj więc „przeciwstawienie dążności do ekspresji i całkowitej niemożliwości jej wyartykułowania ujęte zostało — jak słusznie pisze Głowiński — w metaforze fizjologicznej”. Ale czy rzeczywiście można mówić o całkowitej niemożliwości jej wyartykułowania? Przyjrzyjmy się uważnie: ,,Ta śpiewaczka bezgłośna, lira bez lirnika, / Szła ku rzece, witając ją dłońmi obiema.” Brak tu „wokalnej” artykulacji, ale nie „mimicznej”, gdyż głuchoniema wita przecież rzekę ruchem swych dłoni — gestem. I dalej: „Tam stanęła […] / I złotą sieć warkocza zanurzyła w głębi. / […] … może pragnęła ta łowczyni śmiała/ Chwycić własne odbicie w sieć złocisto—płową”. Odbicie obdarzone było wyrazem twarzy, a więc też „ludzką mową”, ale „mimiczną”, której wagę podkreślają odnalezione pantomimy. Głuchoniemą można więc uznać za zaczątek idei „pieśni bez słów”, a jednocześnie za zalążek dramatów mimicznych, Pierrota i Kolombiny i Skrzypka Opętanego, których bohater, skrzypek, jest również „śpiewakiem bezgłośnym” w wymiarze spotęgowanym. Jest „bezgłośny”, bo wyraża się poprzez ruchy i gesty. „Bezgłośny”, bo nie jest w stanie grać — czyli tworzyć: „[Skrzypka] umęcza Alaryela niemożnością wydobycia z niej pieśni upragnionej” (SO, P. I, s. 177, w. 4–3 od dołu). To, że poeta szukał „pieśni bez słów”, a więc „czystego wyrazu” jako środka ekspresji, potwierdzają wiersze późniejsze od Głuchoniemej. Milcz! Nie mówi się prawdy, lecz bez słów się śpiewa. Kłamie ten, co zna słowa, a nut nie pamięta. (Rozmowa; podkreślenia R.S.) W tym wypadku mamy przeciwstawienie słowa i pieśni, a w następnym wierszu z tego samego zbioru Łąka przeciwstawia poeta pieśń i mowę: Kto wybaczy mi moją do wróżby niezdolność? Nie wiem, co dziś pokochani — co jutro wyśpiewam? I dłonią, jak sierść zwierza, głaszczę mimowolność Pieśni, których warczenia w sobie się spodziewam. Po warczeniu poznaję, że przybyły z lasów, I oswajam je z wolna i uczę swej mowy, Aż zamęt ich podziemnych szmerów i hałasów Wyprzejrzyści się nagle w okrzyk lazurowy. (Zamyślenie) Ale mowa może być tutaj jako ruch ciała, gest lub jako gra na skrzypce: „I dłonią […] głaszczę mimowolność/ Pieśni…” Skrzypka bowiem jest instrumentem pieśni. Bardzo możliwe, że oba te autotematyczne wiersze powstały w tym samym okresie co Skrzypek Opętany. Wiemy bowiem, że połowa zbioru wierszy Łąka była już wtedy napisana. Należy przypuszczać, że pierwszy byłby aprobatą muzyki, drugi mowy, ale mowy najpierwotniejszej, tj. zrytmizowanych ruchów ciała jako „czystego wyrazu” twórczej ekspresji, występujących — jak wiemy — w Skrzypku Opętanym. Uderzające jest podobieństwo rekwizytów w wierszu Rozmowa, w Pierrocie i Kolombinie i w Skrzypku Opętanym, rekwizytów pochodzących ze świata pierwotnego lasu (szczególnie wspomniane nuty). Natomiast zbieżność Zamyślenia i obu dramatów jako utworów literackich jest wielowarstwowa. Występuje ona w kilku aspektach — fabularno–sytuacyjnym, stylistycznym oraz ideowym. 1. Wiersze 1–2 pierwszej strofy odzwierciedlają stan skrzypka. Druga zwrotka, a szczególnie wiersze 3–4 są odpowiednikami fabularno—sytuacyjnymi ostatnich scen Skrzypka Opętanego. Por. „z zamętu podziemnych szmerów i hałasów” ukazuje się (w otwartej szklanej trumnie) postać zmarłej Rusałki Leśnej w szacie, na której przejrzyścieją nuty umożliwiające skrzypkowi wygranie do końca jego nieśmiertelnej pieśni. 2. Wiersze 3–4 pierwszej strofy są odpowiednikami stylistycznymi sceny pierwszej dramatu, kiedy „Chryza […] [dłonią] dotyka jej [skrzypki] strun ciekawie, lecz nieśmiało, jak sierści złego, drapieżnego zwierzątka…” (SO, P. I, s. 177, w. 6–1 od dołu). Wreszcie: 3. Treści ideowe obu strof odnoszą się jakby do skrzypka–poety. Gra — twórczość — jest magiczna i mimowolna, jej źródłem jest pierwotność natury. Jak widzimy z porównania, Zamyślenie można potraktować jako skrót poetycki Skrzypka Opętanego. Zaznaczmy, że „słowo” i „pieśń” zostały poddane przewartościowaniu w obu wyżej omawianych wierszach. W wierszu Rozmowa słowa bez nut (a więc melodii, śpiewności) pozbawione są wartości, zaś w wierszu Zamyślenie trzeba dopiero „uczyć pieśni mowy”. Ale jakiej mowy? „W Skrzypku mową tą będzie ruch, gest i gra na skrzypce. Występuje tu bezsprzecznie idea „słów do pieśni bez słów”, która, jak zwykle u Leśmiana, jest przejawem gruntownie przemyślanej koncepcji związanej tu z rytmem o charakterze kosmicznym. Świadczy o tym esej Przemiany rzeczywistości, napisany w 1910 roku. Skoro koncepcja rytmu ma charakter kosmiczny, musi oczywiście w jakiś szczególny sposób przejawiać się w człowieku. Niejedno już powiedzieliśmy o tym. Dla Leśmiana była to sprawa o zasadniczym znaczeniu. Rozważając w tym eseju różne koncepcje człowieka, pojętego najpierw jako typ, następnie jako charakter, poeta zatrzymuje się nad kwestią jaźni. Założenie istnienia jaźni doprowadziło jego zdaniem do skupienia uwagi na „uczuciach bezprzestrzennych”. Ale jaźń nie wyczerpuje tego, czym jest dusza. Poza nią „istnieje w duszy jakiś ton; jakaś pierwotna pieśń bez słów, która czeka na przyjście w godzinie twórczej słów niezbędnych, ale dla której te słowa są zawsze czymś innym od niej samej. […] Czym jest ów ton? Czym owa pieśń bez słów? Napomknęliśmy o niej, lecz powściągnijmy się od określeń. Określenie to — krepa żałobna, którą przywdziewamy po rzeczach umarłych i minionych raz na zawsze. Określenie to — przejrzysta, szklana trumna, w której spoczęły święte, olejem namaszczone zwłoki. Człowiek, pojęty jako pieśń bez słów, unika naszych określeń. Wie on jednakże, iż aby stać się realnym, musi wydobyć swój ton, musi natężyć swoją pieśń bez słów. [Podkreślenia R. S.] Jest ona jego jedyną i najwierniejszą rzeczywistością. Rzeczywistością zaledwo w przecięciu lub skróceniu podobną do tych słów, którymi kiedyś ma się wypełnić, ażeby swą istotę przetłomaczyć na język ogólny, międzyludzki. Będzie to zawsze tylko przekład, tłomaczenie, nigdy — oryginał, nigdy pierwowzór.” Zauważmy, że Leśmian w tym eseju odżegnuje się od określeń i definicji, co jest zgodne z jego estetyką. „Określenie to — […] szklana trumna…” Motyw szklanej trumny, występujący w obu dramatach, użyty jest, jak się zdaje, dla ujawnienia faktu, że żywioł natury i magia silniejsze są od śmierci, której nie uznają. „Święte” zwłoki Rusałki wyzwalają się ze szklanej trumny, by pomóc skrzypkowi w wydobyciu „swego tonu”. Znajdujemy uderzające podobieństwa w wypowiedzi eseistycznej z cytowanymi wyżej wierszami i obu dramatami mimicznymi. Pieśń bez słów „przychodzi w danej chwili, niejako objawia się (por. Rusałkę Leśną w dramacie) […] — jak z samej formuły wynika — jest bytem pozasłownym (owym „pozasłownym trwaniem”), jest dziedziną pierwotności tak w człowieku, jak w naturze.” Powróćmy do cytowanej wyżej wypowiedzi. Czym byłby zatem oryginał i pierwowzór, a nie jedynie przekład, zawsze mniej lub więcej zdradziecki, owej „pierwotnej pieśni bez słów”? Czy w ogóle może ona znaleźć swój wyraz? Przecież człowiek jakoś ją odczuwa, jakoś ową pieśń bez słów śpiewa. W naturze i w kulturze da się jej istnienie, ślady po niej wytropić i odczytać. Z powyższych słów i z wielu innych w takiej obfitości przywołanych już cytatów z pism Leśmiana zdaje się wynikać myśl, że w istocie jest ona wyrazem rzeczywistości i autentyczności człowieka, jest jego udziałem, jak i udziałem jego wytworów. W tym wypadku poezji i dramatu. W poezji musi się pojawiać w powiązaniu ze słowem tworzącym poetycką materię. Pojawia się ona w poezji Leśmiana w słowie, które „nuty pamięta”, a więc poza czy ponad słowami, czy jeszcze inaczej: jest ich tonem, ich muzyką. Jest owym „pozasłownym trwaniem”, ich przekładem, nie nimi samymi. Prowadzi do ekstazy metafizycznej szczególnego rodzaju, do swoistej dla symbolistów magii, w czasie której w zachwyceniu dusza zapełni się rytmem (stanie się rytmem?) i wówczas ponownie „świat cały od sasanki do Boga — stanie się rzeczywistością” , naszą rzeczywistością, na powrót odzyskaną. Oto dotarliśmy do najbardziej dramatycznego punktu poetyki Leśmiana. Jakie słowo będzie „trafne i odpowiednie” dla pieśni bez słów? Proces poszukiwania tego trafnego słowa prowadzi w jego poezji (jak już wspomniałam) od metapoetyckiego wiersza Głuchoniema, poprzez Rozmowę, Zamyślenie, do metapoetyckiego wiersza Słowa do pieśni bez słów. Jak sam tytuł wiersza wskazuje, „każe go Leśmian traktować jako istotną realizację zasad swojej poetyki, być może nawet jako poetycką summę”. Jest ten utwór autotematyczny jak gdyby repliką szkicu Przemiany rzeczywistości. Poeta powściąga się tu od określeń i programów, a co najważniejsze, stanowi ten wiersz przekład — „tłumaczenie” Leśmianowskiej „pieśni bez słów” na język ogólny, międzyludzki, świadczący o jego autentyczności jako poety (por. „A ja — obłędny nie istniejących zdarzeń wspominacz”) i jego poetyckiej rzeczywistości. Strukturalnie jest wiersz ten montażem różnych elementów „byle jako” skojarzonych. Stanowi przeto odbicie życia i twórczości poety w ich zadziwiających, nielogicznych i tragicznych przejawach. Postaramy się ukazać pewne podobieństwa i rozbieżności tych metapoetyckich utworów, różnych gatunkowo, a będących objawieniem najbardziej dramatycznego punktu w poetyce Leśmiana. Podobnie do oświadczenia w wierszu: „A ja — obłędny nie istniejących zdarzeń wspominacz”, Skrzypek Opętany w dramatach—pantomimach jest metafora poety. Zgodnie ze swą estetyką, tak w wierszu Słowa do pieśni bez słów jak w dramatach, autor nie wprowadza rozgraniczeń miedzy rzeczami i pojęciami o ontologicznych wartościach. (Por. też wypowiedź w Uwagach autorskich do dramatu Skrzypek Opętany.) Znajdujemy podobieństwa niektórych wątków, np.: 1. Sytuacja poety niezdolnego do twórczości. 2. Twórczość pojęta jako Tajemnica — zagadka pojawiająca się nagle, niespodzianie i mająca swe źródło w baśniowości, magii i intuicji. Stąd poeta tworzy „na oślep”, „bezrozumnie”, „po pijanemu”. 3. Elementy erotyku powiązane są z wizją snu, śmierci i z mitologią przyrody. 4. Związek twórczości ze śmiercią. Por.: „Gasł niegdyś wieczór — i łódź się moja rozbiła wtedy/ O tę zgubną złocistość” (Słowa do pieśni bez słów. Podkreślenia R. S. Por. z cytatem następnym.) 5. Wyczekiwanie śmierci występujące w zakończeniu wiersza i finale dramatu: „[Alaryel] w głębi swych marzeń spotkawszy się ze śmiercią, pieśń swą dośpiewał do końca” — (SO, P. III, s. 231, w. 11–12 od góry) i pada martwy. Ten wątek sytuacyjny jest twórczym wcieleniem następującej wypowiedzi eseistycznej: „Twórca słabszy jest i śmiertelniejszy od swego dzieła. Dziełu się należy nieśmiertelność, a twórcy — śmierć po spełnieniu dzieła.” Jest przeto śmierć kresem czasu istnienia poety, podczas gdy twórczość stanowi przedłużenie jego istnienia w czasie — jego nieśmiertelność. Sztuka jest nieśmiertelna, jak utwory baśniowe. Oto co mówi Wasilisa Priemudra, uosobienie mitu baśni: „Wriemia dwiżetsja… niet wriemieni wo mnie” — (Pieśni Wasilisy Priemudroj, UR, w 68), Ciekawe, że w pośmiertnie ogłoszonym wierszu Leśmiana Śmierć Buddy („U wód Hiranjawati — nad brzegiem żałoby”) znajdujemy sytuacyjną i ontologiczną zbieżność z dramatami mimicznymi. Podobnie do Rusałki Leśnej, dzięki której skrzypek gra, a wiać uzyskuje nieśmiertelność, dziewczyna mówi do Buddy: „Nie umieraj! […] / […] Po śmierci trwać musisz!” (w. 85—86). Podczas gdy (por. z Wężem Złotym w dramatach): ,,Śmierć opodal, we zgubne zwinięta pierścienie, / Czekała…” (w, 6–7) na zgon Buddy. 6. Postawa heroizmu moralnego, nie cofającego się przed świadomością własnego kresu, mimo rozpaczy, powiązana z pewną dozą cynizmu i rozczarowania, ujawnia się w wierszu, jak ł w dramacie. „Spieszno mi teraz do zatajonej w gwiazdach niedoli, / Którą muszę sam przeżyć, nic nie mówiąc nikomu” (Słowa…); „Koniec Baśni — początek niewiary” (SO, P. III, s. 231, w. 1 od dołu). Ta pointa zapowiada zmianę w światopoglądzie Leśmiana, kiedy rozczarowany swym „mitem regresu do pierwotności” w Napoju cienistym wejdzie w świat poetycki „przez wrota smutku”. A więc w świat, którego summą stanie się wiersz Słowa do pieśni bez slów. Rozbieżność omawianych utworów występuje w strukturze. Dramaty, w odróżnieniu od wiersza, nie są identycznym montażem, ale raczej stylizacją ludowej kontaminacji. Mają one ciągłość fabularną w rodzaju baśni lub ballady. Poetyka dramatów ma cechy zbliżone do cech charakterystycznych dla zbioru poetyckiego Łąka. Warto też podkreślić, że w tym enigmatycznym utworze, wierszu–zagadce, zapowiadającym w tytule słowa do pieśni bez słów, słowo „pieśń” nie pojawia się w ogóle! Wróćmy do dramatów mimicznych. Zobaczmy, czy proces znalezienia odpowiedniego słowa do „pieśni bez słów” spotyka się tu z bardziej oczywistym sukcesem, niż to miało miejsce w poezji. Wydaje się, że tak. W poetyce dramatów mimicznych proces ten ma swoje początki już w Głuchoniemej i prowadzi poprzez Rozmowę, Zamyślenie, a chronologicznie bardziej przekonywająco, szczególnie poprzez eseistyczne wypowiedzi o sztuce teatralnej poety–reżysera. Za pierwszą próbę Leśmiana w znalezieniu, „trafnego słowa” do pieśni bez słów należy uważać jego dodatek do utworu Grabbego Żart, satyra, ironia i głębsze znaczenie, wystawionego w Teatrze Artystycznym. Był to robraz w przestrzeni” złożony z ruchów aktorów posługujących się głównie „ich [ruchów] przedłużeniem w czasie i rytmiczną jednoczesncścią”. Leśmian używa charakterystycznych sformułowań, pisze o ruchu „zdobytym pozasłownie”, niezależnym od słów, samodzielnym, dla którego słowa są dodatkiem, a nie na odwrót; pisze także o tym, że ruchy stylizowane są w stanie wzbogacić słowa „treścią domyślną, pozasłowną, odsłaniającą na scenie to, czego słowo odsłonić nie potrafi”. Skoro słowa są jednak ułomne, gdyż oprócz dźwięku niosą jeszcze znaczenie, może właśnie sam ton, muzyka, ryte. nie wcielony w słowa potrafią być środkiem bardziej odpowiednim do wyrażenia rytmu kosmicznego, dla ekspresji pieśni bez słów? Zdaje się o tym świadczyć to, co w późniejszym szkicu Leśmian nazywa „postawą mimiczna” bądź „mimizmem”, odwołując się do dramatu Norwida Za kulisami, w którym Arlekin i Pierrot wtórują sobie mimicznie do śpiewu na nie istniejącej gitarze. Podobieństwo mimicznych instrumentów Arlekina i Pierrota prowadzi do powstania podobnych piosenek. Wedle Leśmiana każdy poeta mimo woli lub świadomie przybiera „postawę mimiczna”. (Por. grę Alaryela na gałązkach; SO, P. III, s. 224, w. 17–12 od dołu). Rozważania na temat owej postawy prowadzą Leśmiana do problemu wykonawstwa, aktorstwa. Najpierw odwoływał się on do tej sytuacji pierwotnej, w której śpiewak–poeta powierzał swe pieśni pamięci wykonawców–rapsodów, a rytm ułatwiał zapamiętanie słów poematu. Głosił pogląd nieobojętny z punktu widzenia naszych zainteresowań: wiersz jest czymś do wykonania wobec zgromadzonej publiczności raczej niż do druku; i dziś jeszcze poeta powinien tworzyć, jakby druku wciąż nie było. Ponadto sama „postawa mimiczna” prowadzi do zagadnień związanych z grą, teatrem. „Każdy aktor głęboko odczuwa i rozumie doniosłe znaczenie mimizmu dla sztuki scenicznej. Każdy aktor wie, że odruchem ciała i wyrazem twarzy musi poprzedzić pochwycenie tonu danej roli. […] Wszelkiemu uczuciu towarzyszy ukryta w nas postawa mimiczna. Wielki poeta ma własną postawę — własny instrument mimiczny.” Postawa mimiczna poprzedza zatem właściwą twórczość czy jej wynik: poemat albo ton roli. Pamiętamy, że twórczość jest próbą zapisu istoty, stanu, wiecznego ruchu czegoś pierwotniejszego, rytmu. Rytm, jak się okazuje, staje się w poetyce Leśmiana samodzielnie znaczącą jednostką, skoro, jak mówi poeta, rytm jest pierwotny wobec zjawiska, jakie dzięki niemu powstaje. „Wszakże i kwiat najlichszy, i ziele byle jakie nie bezładnie, jeno rytmicznie rozkwita, pieśnią bez słów poprzedzone…” Sięgnijmy po jeszcze jeden przykład z eseistyki Leśmiana. „Gdyby kwiat potrafił w słowach trafnych i odpowiednich na byle jakim liściu notować swój rozwój rytmicznie stopniowy od chwili, kiedy zapragnął być kwiatem, aż do chwili, kiedy się nim stał — ta jego drobna na pozór notatka byłaby cudownym utworem poetyckim.” „Gdyby kwiat potrafił w słowach trafnych […] notować…”, mielibyśmy słowa do pieśni bez słów! Ale pamiętajmy, że zjawisko wzięte z domeny „pozasłownej” może jedynie być odbite „w lustrze rytmu języka poetyckiego”, który „w poezji Leśmiana uzyskuje pełnię semantyczną: tak jak sens słowa desygnuje «wygląd» chwilowego stanu ukazywanej rzeczywistości, tak rytm słowa desygnuje czas trwania tego «wyglądu».” Przeto rytm w połączeniu z ruchem, zastępującym tu słowo, są w stanie desygnować i „czas trwania wyglądu”, i „wygląd stanu” ukazywanej rzeczywistości — a więc potrafią notować rozwój kwiatu, czyli stworzyć cudowny utwór poetycki — będący pieśnią bez słów. Przykładem tego zjawiska w wymiarze dramatu–pantomimy jest sam skrzypek. Podobnie w pantomimie rytm desygnuje czas trwania ruchu, podczas gdy ruch desygnuje przestrzenną wartość, czyli „obrazy w przestrzeni” ukazywanej rzeczywistości. Notowanie rytmiczne procesu od chwili kiedy skrzypek zapragnął grać, tj. stać się skrzypkiem, aż do chwili kiedy gra — a wiec kiedy się nim staje, stanowi cudowny, mimiczny utwór poetycki — dramat– pantomimę. Tego rodzaju utwór ma swoje źródło w pierwotnym istnieniu człowieka, gdyż rytm i ruch powstały najpierw, a potem słowo. Rytm (jak już wielokrotnie pisałam) jest łącznikiem twórczości Leśmiana z dziedziną naturae naturantis. Ujawnia się to w wielu jego wypowiedziach. „Rytm owej pieśni […] udziela się, i lutni, i słowom pieśni, i ciału [podkreślenie R. S.], gdy taniec je unosi i spod stóp co chwila usuwa miejsce […], jakby na dowód, iż nie w tym lub owym miejscu, lecz w rytmie samym rzecz tańca się dzieje.” Jak widzimy, rytm jest w estetyce Leśmiana decydującym czynnikiem we wszelkich poczynaniach twórczych, a szczególnie w ruchu ciała, w tańcu, który nas tu najbardziej interesuje. Zresztą sam taniec w dramacie Skrzypek Opętany symbolizuje emanację twórczości: Chryza „maluje, tańcząc. Lecz taniec to ukryty i niepostrzegalny… Taniec–dreszcz, który niepokoi ciało baśniowotwórczym drżeniem, poczynając od stóp, przechodząc z wolna do rąk, z rąk przefalowując ku ramionom, z ramion zlewając się na piersi…” (P. I, s. 176, w. 15–10 od dołu). Tekst ten potwierdza, że rzeczywiście w rytmie samym rzecz tańca, tj. twórczości, się dzieje. Rytm także wiąże poszczególne ruchy w zdania (por. Uwagi autorskie, s. 233 w. 21–22 od góry). Leśmian, podobnie jak poeta pierwotny, posługuje się w dramacie „czystymi środkami ekspresji”: zrytmizowanym ruchem i muzyką podkreślającą każdy ruch odpowiednim dźwiękiem (por. Uwagi autorskie). Zresztą autor sam na to wskazuje. Jak nadając tytuł Słowa do pieśni bez słów, kazał nam zwrócić uwagę na wiersz programowy, tak też czyni to w wypadku obu dramatów. W Pierrocie i Kolombinie czytamy: „Rzecz dzieje się w owym okresie istnienia, gdy słów nie było, a wszyscy się nawzajem rozumieli”, i zmieniony nieco tekst w Skrzypku Opętanym: „Rzecz dzieje się w owych intermediach istnienia, gdy słów nie bywa, a wszyscy się nawzajem rozumieją.” Nie będziemy się tu zajmować interpretacją zmiany tej wypowiedzi. Chodzi głównie o to, że sam Leśmian precyzuje okres (lub stan istnienia), w jakim akcja się rozgrywa; okres, w którym słowo nie istniało i, ponadto, było zbędne. Możemy tę uwagę autora potraktować jako parafrazę wypowiedzi: „Owa pieśń bez słów pochodzi nie z dziedziny logiki, skąd każde słowo pochodzi, lecz z innych, nielogicznych dziedzin, gdzie można istnieć bez słów…” Czy aby sam poeta nie podpowiada, że nie zespolenie rytmu ze słowem, ale zespolenie rytmu z ruchem — a więc pantomima — jest jedyną możliwością znalezienia odpowiedniego słowa do pieśni bez słów? Z punktu, widzenia metafizycznych celów dramatów i teatru pierwiastek ruchowy, taneczny zawiera czy wyraża coś, co być może bliższe jest tajemnicy, z którą zespolić się mamy w czasie spektaklu, niż słowo. Jeżeli sformułowanie głoszące, że dusza utworu wyrazić się daje poprzez ruch i taniec, a nie w słowach, byłoby zbyt krańcowe., możemy śmiało powiedzieć, że taniec i ruch niosą w sobie niezmiernie ważną, a może najważniejszą część metafizycznego przesłania spektaklu. Łatwo sobie wyobrazić, że poecie mógł był zamarzyć się utwór z samego tylko ruchu i tańca złożony, pomijający w ogóle słowa, będący metafizyczną pantomimą, dramatem mimicznym. Czy może dziwić, że Leśmian taką próbę podjął? Oba dramaty wydają się być jedynymi autotematycznymi utworami Leśmiana, w których mu się udało znaleźć odpowiednie słowa do pieśni bez słów. Tworzywo dramatów mimicznych — a więc nadmiernie zrytmizowany ruch w połączeniu z muzyką, jako słowa do pieśni bez słów, kojarzy się z takimi utworami jak: Lied ohne Worte F. Mendelssohna, Romances sans paroles Verlaine’a i Piesnia biez słow Balmonta. W wymiarze ideowym dramaty Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany są wcieleniem wypowiedzi z „Przemian rzeczywistości”. Poeta–skrzypek osiąga „najwierniejszą rzeczywistość” natężając swoją „pieśń bez słów” i wydobywając swój ton, swój „okrzyk lazurowy” poprzez grę na złotej skrzypce. Skoro zatem potrafił wynaleźć rodzaj twórczości bliższy stanowi pierwotnemu, przeto doniosłość tego osiągnięcia należy cenić wysoko. Powtórzmy zatem z przekonaniem, że oba dramaty mimiczne Leśmiana są taką właśnie próbą i że dramaty te stanowią absolut poetycki w twórczości Leśmiana. V. DRAMATY MIMICZNE LEŚMIANA A WIELKA REFORMA TEATRALNA Warto zwrócić uwagę na to, iż z poglądów estetycznych Leśmiana zdaje się wynikać absolutyzacja dramatu, zwłaszcza dramatu poetyckiego, rytmicznego czy mimicznego. Żaden rodzaj twórczości nie może się z nim równać. Poeta nigdzie nie formułuje tego przekonania explicite, ale niejednokrotnie czyni na ten temat aluzje w swych wypowiedziach eseistycznych. Tłumaczy to również uporczywość, z jaką do końca życia powracał do myśli o dramacie i teatrze. Niestety, oczywisty fakt zależności teatru od procesów życia społecznego oraz zespołowy charakter sztuki teatralnej, o czym poeta wiedział z doświadczenia, uniemożliwiły mu rozwinięcie twórczości dramaturgicznej, której niełatwo rosnąć bez bliskiego związku ze sceną. Ani jako rejent z Hrubieszowa i Zamościa, ani jako członek Akademii Literatury nie znalazł „swojego” dyrektora teatru. Przeoczono jego teorie teatralne, jedne z najoryginalniejszych, obok Witkacego, jakie wydał w Polsce wiek dwudziesty. Nie znalazł — jak Czechów — „swojego” Stanisławskiego, ani jak Szaniawski — „swojego” Osterwy. Absolutyzacja dramatu w ujęciu Leśmiana była konsekwentnym przejawem estetyki symbolizmu, zbieżnej zwłaszcza z estetyką symbolistów francuskich i rosyjskich drugiego pokolenia. i O tym ważnym aspekcie jego poetyki pomówimy jeszcze w innym kontekście.) Na absolutyzację dramatu lub „poetyckiego dramatu” —— może taki termin najlepiej oddałby specyfikę myśli Leśmiana — wskazywać się zdaje także przytoczony już cytat z artykułu o Bergsonie, dotyczący podziału kompetencji instynktu i intelektu w procesie poznawania życia. Zgodnie z poglądami Bergsona (m.in. Wstęp do metafizyki, 1903; Ewolucja twórcza, 1907), połączenie obu władz poznania pozwala na takie rozszerzenie świadomości, że obejmuje ona „bezmiar istnienia”. Jeśli nastąpi taki rozwój filozofii, że zdoła ona wchłonąć czy połączyć obie władze poznawcze — zniknie przedział między myślą a jej przedmiotem, czyli życiem. Spróbujmy zatem uzupełnić nasze rozważania o marzeniu poety o dramacie. Nie tylko dramat mimiczny, ale — i to nawet w większym stopniu — dramat posługujący się słowem, pod warunkiem, że będzie poezją w rozumieniu Leśmianowskim, jest najwyższą formą sztuki, gdyż podąża ~.v tym samym kierunku co idealna filozofia. Dramat taki łatwiej niż poezja mógłby stać się „samym życiem”, nie w jego zewnętrznych i nieistotnych przejawach, ale zdołałby ująć życie „w jego danej całości, w jego locie, rozpędzie, w jego niepowstrzymanym potoku. Gdyby wszakże stał się cud, dzięki któremu zdobycz instynktu stałaby się jednocześnie zdobyczą intelektu, ciało — słowem (nie odwrotnie) [podkreślenia R. S.; porównaj pantomimy], to świadomość otrzymanej w ten sposób i wysłowionej tajemnicy rozpłomieniłaby się w nas jako szczęście osiągnięte, jako ekstaza [podkreślenia R. S.], której żadna z dotychczas znanych nie dorówna.” Zarówno charakter marzenia Leśmiana o dramacie metafizycznym, jak jego poglądy estetyczne wieloma nićmi wiążą się z epoką zakończoną w roku 1914. Ta niezwykła epoka, która i obecnie determinuje jeszcze kształt wielu zjawisk artystycznych, uformowała go jako poetę, choć szczytowe osiągnięcia jego twórczości zwykło się kojarzyć z okresem powojennym. Szczegółowe rozważania historyczne nie są wszakże naszym celem ani nawet pełna prezentacja zapatrywań Leśmiana na poezję, dramat, teatr. Wybrawszy jednak pewne zagadnienia ze względu na ich przydatność w wyjaśnieniu genezy Pierrota i Kolombiny oraz Skrzypka Opętanego, stajemy przed kolejnym pytaniem, jak określić bliżej owe nici wiążące poetę z myślą teatralną. Jak wyjaśnić formę obu dramatów mimicznych i wskazać jakąś ich wstępną interpretację w związku z epoką, ale oddając Leśmianowi, co Leśmianowe? Idzie tu zatem nie o pytanie, lecz o zespół pytań, i to pytań zbyt złożonych, by można się pokusić o dokładniejsze odpowiedzi. W nielicznych dotąd pracach poświęconych myśli teatralnej Leśmiana wiązano go przede wszystkim z Fuchsem, Craigiem, Stanisławskim, z Tairowem i Meyerholdem. Trznadel, a później Błoński wskazywali na podobieństwa do myśli Witkacego. Wypadnie zatrzymać się pokrótce przy tych wyznaczonych już parantelach i wskazać nowe. Związki myśli Leśmiana z koncepcjami tak zwanej Wielkiej Reformy w jej fazie postnaturalistycznej są liczne i pojawia się tutaj niebezpieczeństwo kojarzenia go z nazbyt wieloma nazwiskami i tendencjami. Sam fakt ostrożnego stosunku do literatury a negatywnego do iluzji w teatrze, widoczny w praktyce Teatru Artystycznego, zbliża Leśmiana do tych wszystkich prawodawców nowej sztuki, którzy podkreślają teatralność, „sztuczność” teatru i w sposób nieraz drastyczny burzą wszelką iluzję sceniczną. W ramach tego nurtu Leśmian jako autor dramatów mimicznych byłby zatem bardzo skrajny, skoro w ogóle pokazał drzwi „jaśnie panu słowu”. Ale przecież sprawa nie jest tak prosta i wiemy aż nadto dobrze, że od skrajnie negatywnego stosunku do słowa był daleki. Podjął eksperyment dramatu mimicznego, który miał uzmysłowić widzowi na scenie trwanie rozumiane po bergsonowsku,, lecz — jak pamiętamy — ideałem byłoby również zespolenie słowa i rytmu, intelektu i instynktu. Widzimy zatem, że wbrew cytowanemu wspomnieniu Wroczyńskiego i praktyka teatralna Leśmiana, i jego myśl teatralna były dalekie od sugestii, jaką dawała nazwa teatru. Stanisławski wzorem bezpośrednim ani natchnieniem dla poety nie był. Był jednak Leśmianowi znany i zapewne rację ma Krzysztof Miklaszewski pisząc: „… zarówno Craig, jak i Stanisławski inspirowali program, który ma już niewiele cech [wspólnych] z przywoływanymi tu patronami.” Takie ostrożne stwierdzenie wydaje się tym słuszniejsze, że działalność Stanisławskiego przechodziła różne fazy, więc jego dokonania teatralne i pisma teoretyczne to zjawisko złożone i wieloaspektowe. Sformułujmy zatem nasz wniosek jasno. Działalność i myśl teatralna Leśmiana reprezentowały późniejszy, pod wieloma względami przeciwstawny etap Wielkiej Reformy, ale w jakiś sposób przebył on z pewnością okres zainteresowania teatrem Stanisławskiego, który zresztą znał, choćby dlatego, że było to jedno z największych zjawisk artystycznych owej epoki. Ponadto wraz ze Stanisławskim pojawia się problem wpływów i związków Leśmiana z teatrem i dramatem rosyjskim, nie mniej ważny niż w dziedzinie poezji. Natomiast roli Craiga Miklaszewski wyraźnie nie docenił. Myśl Craigowską poznawał Leśmian z pewnością w tłumaczeniach na rosyjski, bowiem już w 1910 roku mógł był przeczytać przekład Pierwszego dialogu opublikowany pod tytułem Sceniczeskoje iskusstwo w Bibliotece „Nowoje Wriemia”. Choć rola Craiga była dla Leśmiana o wiele większa, trzeba podkreślić jego odrębność, polegającą choćby na tym, że Leśmian był mniej radykalny. Jego szacunek dla odrębnej, autonomicznej twórczości autora, aktora, scenografa godził się z uznaniem dla centralnej, choć nie dyktatorskiej roli reżysera. Dla Craiga, marzącego wręcz o bezwzględnie posłusznej woli reżysera nadmarionecie, takie stanowisko było nie do przyjęcia. Chętnie łączono Leśmiana z teoriami Fuchsa. Wydawało się to oczywiste, zarówno pewne cechy przedstawień Teatru Artystycznego, jak i najważniejsza koncepcja teoretyczna Leśmiana zdają się na to wskazywać. Rytm jako pojęcie im wspólne dodatkowo wspierał takie poglądy. Jerzy Cieszkowski i Krzysztof Miklaszewski bez cienia wątpliwości wskazują na patronat Fuchsa nad działalnością teatralną, a zatem i myślą Leśmiana o teatrze. Dobrochna Ratajczak słusznie zgłasza wątpliwości. Zbieżności i podobieństwa polegają przede wszystkim na tym, że .punktem wyjścia dla spektaklu teatralnego pozostaje wciąż dramat, istotę przedstawienia wyraża najpełniej aktor, którego gra poddana jest rytmowi. Scena jest płytka,, reliefowa, co ułatwia komunikację widza i aktora w procesie przedstawienia, w trakcie realizacji ,,Tajemnicy widza i widowiska”, jak chciał Leśmian. Wszelako Fuchs, jak niemal wszyscy reformatorzy teatralni epoki, „reprezentował bardziej teatralny punkt widzenia. Efekt reliefu służył Leśmianowi dla celów filozoficznych. Podkreślenia złudy, pozorności głębi obrazu scenicznego, który przecież musi stanowić tylko projekcję «niepochwytnej istoty rzeczy», jakby jej «rysunek» na niemal traasparentowo traktowanej scenie. Dla Fuchsa z kole: scena reliefowa (której koncepcja wyrosła z przekonania, że istotę kultury stanowi rytm) była środkiem do bezpośredniego przekazania widzowi powstających na scenie teatralnych «wartości rytmicznych». Relief Fuchsa był formą «zrodzoną» przez dramat, kształtujący «stosunek przestrzenny między sceną a — widownią».” A zatem podobieństwa, i to nie tak głębokie, jakby się mogło wydawać, a nie wpływ Fuchsa, wyznaczają relację między obu reformatorami. Z myślą Fuchsa poeta zetknął się bez wątpienia zarówno w czasie dłuższego pobytu w Paryżu lub swoich wojaży europejskich, jak i w Polsce, gdzie jego koncepcje były dyskutowane po roku 1907. Być może poznał, choćby w streszczeniu, Die Schaubiihne der Zukunjt (1904) bądź słynniejszą jeszcze książkę Die Revolution des Theaters 41907). Die Schaubiihne der Zukunjt miała wielki wpływ na sposób inscenizacji sztuki Maeterlincka Soeur Beatrice dokonanej przez Meyerholda i uznanej za idealne wcielenie symbolistycznej teorii teatralnej w Rosji. Trudno więc oprzeć się przypuszczeniu, że Leśmian mógł zetknąć się z dziełami Fuchsa także poprzez wypowiedzi symbolistów rosyjskich (np. Biełego) i ich prasę. Być może poznał któryś z jego dramatów, dziś doszczętnie zapomnianych, interesujących dla poety choćby dlatego, że Fuchs jako dramatopisarz był przedstawicielem „tego kierunku estetycznego, który przez jednostronne akcentowanie mimicznych i muzycznych elementów dramatu pragnie przekształcić teatr w miejsce czysto optyczno— akustycznych, tzn. zmysłowych, doznań”. Znowu podobieństwo („mimizm”) i różnica (Leśmiana nie interesował teatr „czysto optyczno–akustycznych” doznań) są uderzające. Jedno wszakże, mimo wszelkie różnice, nie ulega wątpliwości. Myśl Fuchsa i myśl Leśmiana o teatrze wykazują pewne „rodzinne podobieństwo”. Dlatego warto przypomnieć niektóre postulaty Fuchsa i wskazać przede wszystkim na rolę rytmu. Reprezentując „bardziej teatralny punkt widzenia” w ujęciu kwestii rytmu Fuchs nie odbiega w swych teoriach bardzo daleko od poglądów drogich Leśmianowi. Fuchs bowiem głosił, że istota wszelkiej kultury jest rytm, pojmowany nieco mistycznie, odmienny u każdego narodu i rasy, zmieniający się wraz ze zmianą epoki i przejawiający się w kulturze, przede wszystkim w sztuce. Podobieństwo poglądów Leśmiana do tez Fuchsa jest tutaj ogromne. Ale poeta sięgał głębiej, dał swoim teoriom podbudowę filozoficzną, zarysował pewien mit kosmiczny, którego istotą jest właśnie rytm. Fuchs natomiast przeszedł od mistyki rytmu wprost do teatru. Jego zdaniem „budynek teatralny tak powinien być zaprojektowany, aby powstające na scenie «wartości rytmiczne» mogły w sposób najprostszy docierać do widza. Z tego wynika, że a) widownia powinna zapewnić widzowi maksymalną widoczność, b) scena powinna koncentrować uwagę widza na akcji dramatycznej, w związku z czym musi zrezygnować z rozpraszającej uwagę głębi scenicznej, malarskiej i obyczajowej opisowości i efekciarstwa, c) głównym miejscem akcji winno być proscenium. Fuchs twierdzi, że podstawowym elementem widowiska teatralnego jest «efekt reliefu» (płaskorzeźby) — wydzielony z tła aktor, zazwyczaj na pierwszym planie i w bezpośrednim kontakcie z widownią, i że przedstawienie jest ciągiem takich «reliefów».” Aktorstwo wywodzi się według Fuchsa z tańca. Pogląd ten podzielało wielu twórców epoki. Celem aktorstwa jest przekazanie „wartości rytmicznych” roli, jej rytmów wewnętrznych i zewnętrznych. Do odnalezienia właściwych każdej roli rytmów winien doprowadzić aktora instynkt, a wówczas rytm narzuci się spontanicznie, następnie wyrazi w sposób spontaniczny, angażujący całą osobowość aktora. Podobieństwo do poglądów Leśmiana–reżysera jest tutaj znaczne. Pewne zbieżności znajdujemy także w poglądach na dramat. Fuchs lansował hasło „reteatralizacji teatru”, rozumiejąc je wszakże wąsko, przeciwnie niż w Rosji, gdzie było ono dość powszechnie przyjmowane, a interpretowane o wiele szerzej (np. Meyerhold). Pragnął on sprowadzić teatr do czystej gry rytmów i napięć dla uwydatnienia bliżej nieokreślonej „harmonii Wszechświata”, wygnać z niego psychologię, ideologię i polityką. W dążeniu do „czystości” dramatu, w którym temat jest nieważny, a wartość polega na rytmie, Fuchs mógł być inspiratorem poety (por. Uwagi autorskie do Skrzypka Opętanego). Twierdził, że „wartość polega jedynie na prawidłowości rytmicznej, która w dramacie wpływa na psychiczny rytm działań o określonych cezurach, wzniesieniach i spadkach, interwałach, miarach, wartościach stosunków i rodzajach taktu. I tam, gdzie spotykamy się z takim psychicznym rytmem działań, tam wydarzenia sceniczne tak nas wciągną i wypełnią, że odnajdujemy to przeżycie, po które właśnie chodzimy do teatru”. Warto tu zaznaczyć, że rytm działań psychicznych w dramatach mimicznych Leśmiana jest określony poprzez interpunkcję stanowiącą niejako ich metryczny zapis. Leśmian mógł był przyjąć taką opinię, ale nie wyczerpuje ona w pełni ani jego poglądów teoretycznych, ani praktyki teatralnej, nie może być też kluczem do jego dramatów mimicznych. Z pewnością dzięki rytmowi odnajdujemy owo przeżycie, „po które właśnie chodzimy do teatru”, ale nie da się ono sprowadzić do rytmu w rozumieniu Fuchsa. Można tu nawet mówić o pewnym rozdwojeniu myśli poety, wahającego się między koncepcją teatru prezentującego przeżycia, treści, idee od psychologii po metafizykę, a teatru będącego tylko miejscem wydarzeń czysto scenicznych, teatralnych, „sztucznych”; miejscem gry (por. Uwagi autorskie). Na owo rozdwojenie zwraca uwagę przy innej okazji Dobrochna Ratajczak, domyślając się inspiracji Craiga w szkicu O sztuce teatralnej. W esejach z lat 1910–1911, ubolewając nad „ubóstwem ducha” w sztuce polskiej, Leśmian niejednokrotnie odsłania zależność twórców swego pokolenia od kultury innych krajów. „My — cośmy na świat przyszli bezdomni, zmuszeni [jesteśmy] szukać […] pokarmu dla ducha i podniety dla myśli twórczej — za granicą, w Paryżu, we Włoszech, w Monachium, w Berlinie, wreszcie w Petersburgu, tylko nie w Polsce.” „Poddajemy się coraz bierniej wpływom kultury geograficznie najbliższej, mianowicie kultury rosyjskiej, która coraz swobodniej przenika do literatury naszej.” Pisze też, że gdyby teatr (o jakim on sam marzy) „kiedykolwiek powstał u nas, byłby w początkach istnienia zmuszony do korzystania z repertuaru przeważnie obcego, a to wskutek ubóstwa naszej literatury dramatycznej”. W wypadku dramaturgii Leśmiana najistotniejsza jest bez wątpienia inspiracja pochodząca od Craiga oraz teoretyków i praktyków rosyjskich. Wpływy bezpośrednie Craiga i Rosjan, na których, przy całej ich oryginalności, Craig mocno oddziałał, stanowiły aurę, w jakiej rozpatrywać należy myśl i działalność teatralną Leśmiana. Wydaje nam się, że waga twórców rosyjskich dla działalności teatralnej i dramaturgicznej, a także teoretycznej Leśmiana jest równie wielka, jak dla jego poezji. Ukształtowanie się Leśmianowskiej koncepcji stylizacji i rytmu, a więc tego, co najistotniejsze w jego teoriach, powiązane jest przeważnie z Craigiem i Rosjanami. Poszczególne etapy reformy można schematycznie przedstawić następująco. W odrzuceniu naturalizmu jako wiodącego poza sztukę — ku „życiu”, które stało się ideałem dla sztuki, co równało się z kolei zaprzeczeniu samej istoty sztuki — dopomagał symbolizm oraz koncepcje Wagnera. W dziedzinie teatru Wagner proponował wielką syntezę dramatu, poezji, muzyki, gry aktorów, architektury i malarstwa, przy czym poszczególne sztuki składające się na ową syntezę zachowały autonomiczność, wzmagając jedynie siłę swego oddziaływania skutkiem sąsiedztwa innych. Etapem o wielkim znaczeniu stało się odrzucenie idei Wagnera: teatr nie jest syntezą sztuk autonomicznych, sam jest sztuką autonomiczną. Appia, Craig, Rosjanie, Leśmian pojawili się właśnie w tym momencie, czy może inaczej — byli twórcami tego, pod wieloma względami decydującego etapu Wielkiej Reformy Teatru. Rola myśli Wagnera w pismach następców, zwłaszcza Appi, Craiga, Rosjan (Meyerhold, W. Iwanów i inni), a także Leśmiana była wciąż wielka. Wszyscy od Wagnera zaczynali, ale poszli dalej. Pojęcie teatru jako sztuki autonomicznej było dla Leśmiana czymś nie podlegającym wątpliwości. Zgadzał się on niewątpliwie z poglądem Craiga na temat istoty sztuki teatru: „Sztuka teatru nie polega ani na aktorstwie, ani na przedstawionych dziełach, ani na scenerii i tańcu, lecz składa się ze wszystkich elementów, które tamte pojęcia zawierają: z akcji, która jest duszą gry aktorskiej; ze słów, które są ciałem literatury; z linii, koloru, które są rdzeniem dekoracji; z rytmu, który jest istotą tańca.” Wszystkie elementy sztuki teatru porządkuje i scala właśnie rytm i muzyka, zgodnie z rozpowszechnionymi wówczas poglądami. I Craig, i Leśmian występowali przeciwko naśladownictwu i realizmowi w sztuce. Pierwiastek mi— miczny i taneczny jest pierwiastkiem decydującym, a sam dramat zrodził się z tańca, ruchu, gestu, a nie z poezji. Taki był pogląd Craiga i Leśmian, podobnie jak wielu twórców teatralnych tamtych czasów, przyjął go z aplauzem. (Por. uwagę Leśmiana: „Rytm, który przeszedł do słów, na nowo niechaj do ruchów powróci.” Uwagi autorskie, s. 233, w. 19–20 od góry). Czyniąc rozróżnienie między „poezją dramatyczna” a „dramatem”, Craig pisał: „Są dwie różne rzeczy. Poemat dramatyczny przeznaczony jest nie do czytania, lecz do oglądania na scenie. Dlatego też gest jest niezbędny dla dramatu, a bezużyteczny dla poematu dramatycznego. Nie ma sensu mówić o tych dwóch rzeczach, o geście i o poezji, jak gdyby miały z sobą coś wspólnego.” A nieco wcześniej pisał: „Sztuka teatru wyrosła z akcji, z ruchu, z tańca.” — „Ojcem dramaturga był tancerz.” Podobne poglądy wyrażał Tairow w Notatkach reżysera. „Czas przestać już patrzeć na materiał tekstowy, którym posługuje się teatr, tylko jak na słowa, wyrażające tę lub inną ideę czy myśl. Pora wreszcie spojrzeć nań tak, jak patrzymy na materiał pantomimiczny, z punktu widzenia zawartego w nim rytmu, oraz poszukać tych harmonijnych, fonetycznych możliwości, które dany materiał słowny przynosi. Wyczuć rytmiczne tętno sztuki, usłyszeć jej brzmienie, jej harmonię i następnie jak gdyby zorkiestrować ją…” Widzimy wyraźnie, jak poglądy Leśmiana sytuowały się pomiędzy opiniami tego rodzaju. Jego sformułowania były wprawdzie wcześniejsze niż Tairowa, natomiast duch ich był zbliżony, choć Tairow, jak większość ludzi teatru tej epoki, pojmował rytm bardziej technicznie, teatralnie, mniej filozoficznie niż Leśmian. Zapewne Craigowskiej myśli przede wszystkim zawdzięcza Leśmian zainteresowanie rolą reżysera, postaci centralnej w teatrze, właściwego autora przedstawienia. Koordynował on wszystkie elementy widowiska, nadawał mu jedność, ujmował w tak istotną dla Leśmiana i wielu twórców owej epoki oraz późniejszych (np. Witkacego) kategorię całości. Komponując całość, jaką musi być przedstawienie, reżyser poddawał ją stylizacji i rytmowi. Władza reżysera, podstawowe zasady jego działania byłyby zatem refleksem myśli Craiga, natomiast szczególna zdolność do myślenia obrazami, jaką powinien posiadać zarówno poeta jak reżyser, związana jest z Leśmianowskim mitem regresu do pierwotności. Znaczy to według Leśmiana, że zarówno poeta, jak reżyser na podobieństwo sposobu myślenia człowieka pierwotnego, metafizycznego dąży do tego, ażeby widziane obrazy stały się jego myślami . Znaczenie po~ średnictwa w metafizyce życia zbiorowego pochodzi zapewne od Miriama. Dobrocłma Ratajczak wskazuje, że Maeterlinck widziany oczyma Miriama w studium z 1894 roku, Maurycy Maeterlinck. Stanowisko jego w literaturze belgijskiej i powszechnej, jest prototypem metafizycznego poety–reżysera, jaki pojawia się w pismach Leśmiana i jakim on sam pragnął był zostać w okresie działalności w Teatrze Artystycznym. Właśnie Maeterlinck, podobnie jak reżyser Leśmiana, winien posiadać pierwotną wyobraźnię polegającą na myśleniu obrazem, widzeniu obrazu przed, a może nawet zamiast abstrakcji, oderwanych formułek, do jakich nazbyt, często sprowadzana jest rzeczywistość. Ta zdolność do myślenia obrazowego, ten związek z metafizyką różnią jego koncepcie reżysera od innych, zwłaszcza polskich jej wcieleń. Jeszcze raz uwydatnia się tutaj metafizyczne i filozoficzne nastawienie poety, nie poprzestającego na teatralnym praktycyzmie. Z porównania z Maeterlinkiem wyciągnijmy jeszcze jedną nić — tę, która prowadzi do symbolizmu. Związek Leśmiana z poetyką i teatrem symbolistycznym nie podlega wątpliwości. Jego myśl teatralna daje się wyjaśnić jako rozwijanie koncepcji symbolistycznych. Dowodem tych związków są zbieżności, jakie wykazuje twórczość poety z poezją drugiego pokolenia symbolistów rosyjskich i jego zainteresowanie dla symbolizmu francuskiego. Jeśliby zdefiniować przedstawienie symbolistyczne jako próbę stworzenia na scenie pewnego świata, zapożyczającego do swej budowy elementy ze świata zewnętrznego, ale który — za pośrednictwem aktora — odsyła widza do rzeczywistości innej, jaką ma on odkryć w czasie spektaklu teatralnego — to zarówno myśl Leśmiana, jak jego działalność reżyserska, jak wreszcie jego własne próby dramatopisarskie dadzą się świetnie w takiej definicji pomieścić. Owa rzeczywistość inna objawiona ma być widzowi — według Leśmiana — poprzez rytm. W rytmie przecież, w „zatajonym tańcu”, myśl ludzka, rozkołysana, „umuzyczniona” zyskuje strukturą pokrewną światu, poznaje jego niezgłębioną do końca istotę. Podobne przekonania odsyłają do Craiga jako autora uwag o roli rytmu i tańca w przedstawieniu i w ogóle w życiu ludzkim, do Nietzschego i Wagnera, a poprzez nich do teorii muzyki Schopenhauera, dla którego muzyka była bezpośrednia mową bytu. Problematyka rytmu, wiążąca Leśmiana z Craigiem, a także innymi twórcami z kręgu reformy teatralnej, objawiała się również w traktowaniu dzieła teatralnego jako złożonej kompozycji form rytmicznych. Takie myślenie o przedstawieniu teatralnym dostrzegamy w przytoczonych już poglądach Tairowa, w teoriach Fuchsa, pracach Appii, Craiga, wreszcie zarówno w artykułach Leśmiana, jak w samej idei jego dramatów mimicznych. Przychodzi jeszcze raz stwierdzić, że u podstaw ich genezy zdawała się leżeć koncepcja, którą można określić następująco. Skoro rytm jest istotą spektaklu, skoro rytm przenika bądź próbuje przeniknąć do istoty rzeczy, spektakl wyłącznie rytmiczny, posługujący się mimiką i gestem, wspierany muzyką, mógłby być teatralnym odpowiednikiem Schopenhauerowskiej mowy bytu. Plastyka ruchu, wiodąca od doświadczeń Appii i Jaques Dalcroze’a, wnikająca do teatru sprzed pierwszej wojny światowej w coraz większym stopniu, zyskała u Leśmiana oryginalny wyraz po przefiltrowaniu przez jego metafizykę. W dramatach innych autorów Leśmian poszukiwał zawsze ogólnej koncepcji rytmicznej, muzycznej i malarskiej, w duchu postulatów Appii, Craiga i Tairowa. Jest to widoczne zarówno w jego uwagach o własnej pracy (Grabbe), jak w recenzjach i artykułach o teatrze (inscenizacje Warszawianki i Meleagra Wyspiańskiego). Symfonia ruchów i głosów powiązanych na tle „tanecznego planu” stanowi o istocie spektaklu. W recenzji z Melegara, w artykule Teatry warszawskie, stwierdził to Leśmian aż nadto dobitnie. Nie bez znaczenia jest fakt, że odbyło się to na marginesie uwag o Wyspiańskim. Szło nie tylko o to, że „ilekroć Wyspiański wkracza do teatrów warszawskich — tylekroć maleje”. Leśmian głęboko pojmował twórczość Wyspiańskiego. Była mu ona, także z przyczyn czysto teatralnych, szczególnie bliska. Protestował więc przeciw spłaszczaniu i niszczeniu dzieł Wyspiańskiego przez teatr. Ale zarówno poglądy Wyspiańskiego wyłożone w Studium o „Hamlecie”, jak „poetyka immanentna” jego dramatów były mu bliskie. Widział zapewne w Wyspiańskim, podobnie jak Leon Schiller, polskiego reprezentanta i prekursora reformy, który był równy największym. (Craig wymienia nazwisko Wyspiańskiego we wstępie do swego dzieła O sztuce teatru.) Wreszcie wśród impulsów idących od Craiga czy może w kręgu jego myśli należy umieścić koncepcje Leśmiana dotyczące aktorstwa, idealizowanego i upostaciowanego w lalce jako idealnym aktorze. Zainteresowanie problematyką marionetki poświadczają cytowane już fragmenty wspomnień. Nie wiem, czy wolno bezpośrednio wiązać koncepcje Leśmiana ze słynnym artykułem Craiga Aktor i nadmarioneta. Problem marionetki, podobnie jak koncepcje Craiga, docierał do Leśmiana głównie przez Rosję (Briusow, Bieły, Meyerhold), a umieścić go należy raczej na tle poszukiwań epoki niż ściśle wiązać z konkretnym „wpływom”. Jak się zdaje, rację ma Brach–Czaina, gdy w swej książce o myśli teatralnej epoki pisze: „…w Polsce podobne do Craigowskich poglądy głosił też B. Leśmian. Jego artykuły w znacznej mierze dają po prostu wyraz myślom reformatorskim krążącym po ówczesnej Europie, ale zawierają też wiele własnych oryginalnych pomysłów. […] Poglądy Leśmiana, choć przypominają rozważania Craiga (szczególnie w artykule O sztuce teatralnej z roku 1911), są w porównaniu z nimi znacznie mniej radykalne, a to przede wszystkim przez większe poszanowanie aktora i dramatu. Leśmian podkreślał mocno autonomiczny charakter sztuki teatralnej, naczelną pozycję reżysera jako «głównego twórcy teatru», potrzebę jednolitej koncepcji widowiska i artystycznej stylizacji całości. To łączyło go z Craigiem. Jednakże, gdy twierdził, że «aktor, malarz i muzyk są wykonawcami woli reżyserskiej» — to zaraz dodawał: «co im nie przeszkadza pozostawać twórcami niezależnymi i zachować swą indywidualność w zakresie sztuk własnych». Craig nie brał tego pod uwagę. […] Widzimy więc, że teoria Leśmiana, traktowana zwykle jako «Craigowska», wychodząc istotnie z podobnych założeń, wyprowadza daleko poza Craiga, ponieważ nie traktuje teatru jak cudowną maszynę wizjonera, lecz widzi w nim, jak by powiedział Appia — «dzieło sztuki życiowej». Szczególnie przejawiane przez Leśmiana zainteresowanie rolą widza w teatrze powoduje, że jego poglądy należałoby rozpatrywać raczej wespół z teoriami najnowszymi […]. W młodopolskiej stylizacji myśl ta przekracza granice mechanistycznej koncepcji Craiga i prowadzi ku teoriom nowszym.” Oryginalność myśli Leśmiana jeszcze raz zostaje potwierdzona. Zwłaszcza że dzieło Craiga pojawiło się dopiero w 1911 roku, a więc możliwe, iż Leśmian mógł nie znać go w całości, pisząc w tym samym roku swój artykuł. VI. GENEZA PIERROTA Związki Leśmiana z zachodnioeuropejskimi teoretykami czy reformatorami dramatu i teatru nie ograniczają się jedynie do koncepcji lub też formy dramatu (jak np. pantomimy). Objawiają się one również w wyborze bohaterów. Za przykład może posłużyć zwłaszcza jego pierwszy dramat mimiczny Pierrot i Kolombina. Biorąc po uwagę symbolistyczną estetykę Leśmiana należy wskazać na podobieństwo Leśmianowskiego Pierrota do jego wcześniejszych wcieleń w literaturze fin de siecle’u, jak i okresu romantyzmu. Warto zaznaczyć, że w zewnętrznym wyglądzie, w niektórych cechach charakteru, a po części także w tematyce (por. temat zawiedzionej miłości) Pierrot Leśmiana jest zbliżony do prototypu stworzonego przez Moliera w La Jalousie du barbouille. Molier nadał mu to imię i „przekazał Pierrotowi mąką namazaną [na biało] okrągłą twarz […] i jego nieumiejętność wzbudzania sympatii”. Plastyczność roli Pierrota, od zarania jej istnienia, zdawała się być potencjalnie bez granic. Już w Gilles — Pierrocie ze słynnego obrazu Watteau, udaje się dostrzec w postaci Pierrota jego prawdziwą pozę. Jest to prześladująca go melancholia, która wynikała nie tyle z właściwości jego roli, ale raczej wskutek ciężkiego losu aktora, świadcząc o szybkiej ewolucji tej postaci. Właśnie obraz Watteau posłużył za prototyp dla Pierrcta Leśmianowskiego. W scenie pierwszej dramatu Pierrot i Kolombina czytamy: „Pierrot zadumany siedzi na tronie purpurowym, w stroju takim, jak na obrazie Watteau” (s. 130, w. 8–9 od góry). Bracia Goncourt starają się zmylić upiększoną przeszłość Pierrota, twierdząc, że „c’est le du de Gilles et de Colombine gui est la musique et la chanson de la comedie de Watteau”. Pierrot przeszedł fazę występów jarmarcznych, aż osiągnął, około roku 1826–1829, stały pobyt w intermediach pantomimicznych (intermezzi) Gaspara Debureau. Dzięki sukcesom jego występów Pierrot przeniknął w 1828 roku do literatury romantyzmu, a w roku 1832 stał się po prostu instytucją. Spowodował to Jules Janin, znany krytyk teatru paryskiego, starający się nadać Pierrotowi cechy persony romantyzmu, we wszystkich swych przejawach reprezentującej lud. „Gilles c’est le peuple. Gilles tour a. tour joyeux, triste, malade, bien portant battant, battu, musicien, poete, mais toujours pauvre comme est le peuple; c’est le peuple que Debureau represente dans tout ses drames…” Jak się okazuje, czołowi pisarze francuskiego romantyzmu — Janin, Victor Hugo, Theophile Gautier czy George Sand, doskonale zdawali sobie sprawę z możliwości tających się w pantomimie. To właśnie ta autentyczna i nlebejska pantomima Debureau odznaczająca się śmiałością i humanizmem, których mogła pozazdrościć zblazowana publiczność teatralna, pobudziła demokratyczną wyobraźnię Daumiera do stworzenia wspaniałego dzieła Tete de Pierrot. Groteskowość pantomimy Debureau „prawdziwa i zdrowa wewnętrznie jak Quasimodo” stanowiła, jak głosił Victor Hugo, główną cechę estetyki współczesnej. Bardziej oczywiste podobieństwa do Pierrota Leśmianowskiego znajdujemy w postaci Pierrota kreowanej przez Charlesa, syna Debureau. Uwidaczniają się one zarówno w zewnętrznych cechach: wątłej, nerwowej sylwetce, jak i wewnętrznych: jego świadomości, że jest artystą o ulotnej egzystencji, wygnańcem z raju. Jego ruchy, intelektualizacja tej postaci i abstrakcyiność wyglądu mają w sobie coś z Hamleta. Właśnie od Charlesa Debureau i od cercle des Funambules wywodzi się bardziej ścisła i surowa koncepcja sztuki mimicznej. W Pierrot posthume Theophile Gautier, a jeszcze bardziej w Masque et bouffons Maurice Sanda Pierrot jawi się jako uosobienie przygnębionych i bezczynnych poetów owego czasu. W tym stanie łatwo się Pierrotowi przedostać do „dekadenckiej” literatury. W grupie literackiej pod nazwą „Le chat noir’’ malarz Adolphe Willette rysował obsesyjnie Pierrota i księżyce i wydawał pismo literackie, w którym pojawiły się karykatury w obrazkach, tzw. „histoires seans paroles”. Jego Pierrot czyta Schopenhauera, jest więc modernistycznym pesymistą: „Il est devenu artiste, c’est–a dire un poetę «honni par les gens sérieux»„. W okresie symbolizmu najbardziej widoczne podobieństwa do Pierrota Leśmiana odnajdziemy u francuskiego poety Laforgue’a. Laforgue, podobnie jak Willette, wyżywał się w roli Pierrota. Od Bourget i Rechepina przejął w młodości dekadenckie pojęcie poety jako pariasa, outsidera. Dla Laforgue’a, jak i dla Leśmiana Pierrot stał się uosobieniem poety. Życie i sztuka zjednoczyły się w Pierrocie w nierozłączną całość. Jak wiemy, prawdziwi symboliści nie uznawali przedziału między życiem a sztuką. Siłą rzeczy odnosi się to również do Leśmiana. Dostrzeżemy jeszcze inne zbieżności miedzy bohaterami obu poetów. Podobnie jak w tej postaci u Leśmiana, u Pierrota Laforgue’a daje się zauważyć jawna powściągliwość wobec płci pięknej, „powiązana ze szczególną sympatią dla takich legend i wyobrażeń, w których niewinność czy brak zdecydowania — lub jedno i drugie — nabywają szczególnego patosu i znaczenia” , w rodzaju Hamleta. Pierrota Leśmiana pociąga świat magii i legendarna, niewinna Rusałka. Jego zaś cechuje, chorobliwe bodaj, niezdecydowanie. Jak się wydaje, Pierrot Leśmiana nie podziela obsesji Laforgue’a księżycem ani jego wiary w zabójczy wpływ księżyca na świadomość człowieka. Dla Pierrota Leśmiana ważne jest Światło Indygowe symbolizujące świat baśni i Rusałkę, a więc źródło twórczości. .Pierrot Laforgue’a w jego Complaintes, podobnie jak Pierrot Leśmiana jest skomplikowaną osobowością, mającą wiele cech autobiograficznych. Przypomnijmy, że Kolombina, jak żona Leśmiana (Zofia Chylińska), jest malarką. Podobny jest również stosunek obu bohaterów do Kolombiny. Dla Pierrota Laforgue’a „Kolombina — Kobieta — jest […] bezlitosną maszyną rozwiązującą problemy świadomości”. Pierrot jest jej ofiarą. Stara się uczestniczyć w jej życiu (por. pozowanie Kolombinie do portretu w Pierrocie i Kolombinie), ale jednocześnie jest outsiderem. Pierwsze wiersze Pierrota u Laforgue’a są serią dialogów z Kolombina. Podobnie na początku dramatu Leśmiana jesteśmy świadkami pełnego wewnętrznych zmagań dialogu mimicznego Pierrota i Kolombiny. Pierrot jawnie stara się wyzwolić spod jej wpływu. Bohater obu dramatów ma niewinną, czystą duszę. Ostatecznym jego celem jest osiągnięcie artystycznej kontroli nad „Mayą”, a więc iluzją. Duchowe zmagania pozwalają mu wyzwolić się spod „nieugiętych praw fizycznego i psychologicznego universum”. Zarówno Pierrot Laforgue’a, jak i Leśmiana uosabia indywidualność poety, reprezentującego, według Pierre’a Raboula, „nieobecność obiektywnego świata, który on obserwuje”. Bohater obu poetów należy do plemienia mendieurs d’azur Mallarmego. Tęskni do świata transcendentalnego, wiedząc doskonale, że — jak uczył Schopenhauer — „wielbienie sztuki jest wyzwoleniem się od woli, dobrowolną jałowością”. U Pierrota Leśmiana przejawia się to w atrofii twórczej, w niemożności gry na skrzypce. Podczas gdy Pierrot w Complaintes Laforgue’a „jest filozofem Intuicji, którą nazywa Nieświadomością”, oswajając się w końcu ze swoją „stylizowaną pozą zabawnej pasywności” , to w Pierrocie Leśmiana, podzielającego tę samą filozofię, znajdujemy raczej smutek, cierpienie, a nade wszystko tęsknotę do świata transcendentalnego — jako źródła twórczości. W Pierrot fumiste Laforgue’a bohater obdarzony jest zgoła inną cechą: staje się uwodzicielem. Z Pierrotem Leśmiana wiążą go natomiast zaniedbywanie Kolombiny i niemoc twórcza. Pierrot Laforgue’a to dowcipniś celujący w płataniu figlów, a to dlatego, że „wiatr ennui może w okamgnieniu zmienić się w wiatr śmierci i zdmuchnąć go. jak dym, w nicość […] Sztuka działa więc jako rodzaj alibi.” Inaczej mówiąc, nic po nim nie zostanie. Nie będzie w stanie objawić „swojego własnego tonu”. Ennui otacza poetę w świecie rzeczywistym i odbiera mu natchnienie. W wypadku bohatera Leśmianowskiego, sztukę można uważać jako alibi o tyle, o ile usprawiedliwia ona istnienie poety. Dla Pierrota Leśmiana „wydanie swego tonu”, „pieśni”, gra na skrzypce — a więc twórczość — ma wagę równą życiu. Laforgue. jak i Leśmian, był metafizykiem. Ich Pierrota można uważać za groteskę w pozytywnym sensie. Na powinowactwa z francuskim poetą wskazuje zresztą sam Leśmian w swoim wywiadzie z Edwardem Boye. Zapytany o intuitywny sposób twórczości wyrażony w dwuwierszu: Niech się pieśni me same z siebie wygwarzą, Abym ich nie dobywał, ale w sobie dożył. (Zamyślenie) Leśmian powołuje się na naturę jako źródło tego „dożywania” poprzez porównanie: „Otóż chodzi mi o to «dożywanie» w sobie. […] Laforgue napisawszy o sobie: «L’art ne me connait pas. Je ne connais pas l’Art» — zwrócił się potem do przyrody: «O Naturę, done–moi la force et le courage.»„ Pierrot Verlaine’a jest bardziej pospolity i bardziej plastyczny niż Pierrot Laforgue’a. Ucieleśnia groteskę w negatywnym sensie. We wczesnym wierszu Verlaine’a Eaux–fortes: Grotesques temat artysty–wygnańca (jak np. mendieur d’azur) jest bardziej ograniczony niż u Laforgue’a czy Mallarmego. Natomiast w jego bardziej dojrzalej twórczości Pierrot jest szokująco przekształcony w upiora albo trupa, odzwierciedlając beznadziejność i cynizm poezji. Jedynie dawne właściwości Pierrota to jego symboliczna niewinność i heroizm, charakterystyczny dla fin de siecle’u. Jest to heroizm w rodzaju Sancho Pansy zwichnięty przez marzenia Don Kichota. Właśnie te cechy znajdują oddźwięk w Pierrocie Leśmiana. Zapewne nieprzypadkowo w wierszu Leśmiana Don Kichot, mającym wiele cech pantomimy, bohater przypomina niewinnego, idealistycznie heroicznego za życia Pierrota, zmienionego po śmierci w cynicznego ducha. Cały ten wiersz może być potraktowany jako didaskalia, gdyż blady Don Kichot siedzący na ławie nie mówi, tylko wyrazem twarzy reaguje szyderczo na zachętę Boga. Epizod ten mógłby być zainscenizowany jako średniowieczny moralitet. Bóg wyciąga do niego dłoń, aniołowie czynią dla gościa powitalne znaki krzyża, anioł przynosi różę… Dzieje się tak, bo „ … w dłoniach Boga, […], Widzi zdradliwe skrzydła ułudnych wiatraków, I — nieufny — uśmiechem szyderczym przesłania Możliwość nowych błędów, snów i opętania. Ten „niegdyś na ziemi istny wzór rycerza” umiera śmiercią wtóra, „zachwiany w niewierze”. (Don Kichot, podkreślenie R. S.) Przypomina to wizję Pierrota z Jadis et Naguere Verlaine’a, w którym sztuczność maski i kostiumu są już zbyteczne, wizję wyrażającą beznadziejność, sceptycyzm i śmiertelny strach poety przed pasywnością. Postać Pierrota czy też Kolombiny były bardzo popularne w literaturze okresu symbolizmu i po pewnym czasie zbanalizowały się Zapewne te właśnie względy: zbytnia popularność i zbanalizowanie tych postaci, skłoniły (jak zresztą twierdzi córka poety) Leśmiana do zarzucenia Pierrota i Kolombiny i przekształcenia go w Skrzypka Opętanego, który bardziej odpowiadał estetyce poety. VII. W KRĘGU SYMBOLISTYCZNEGO DRAMATU ROSJAN I TEATRU WSCHODNIEGO Związek Leśmiana z symbolistami rosyjskimi odegrał niezmiernie ważną rolę w uformowaniu i rozwinięciu myśli teatralnej poety. Jest to równie istotne w przypadku dramatu i teatru, jak w przypadku poezji. Pisałam już obszernie, że światopogląd literacki Leśmiana był bliższy symbolizmowi rosyjskiemu niż jakiemukolwiek kierunkowi istniejącemu podówczas w Polsce, a on sam jako człowiek i jako poeta mieścił się doskonale w rosyjskiej rzeczywistości literackiej, zwłaszcza schyłku XIX i kilkunastu pierwszych lat XX wieku. Ogromne znaczenie miał w tym względzie kijowski okres życia poety. Ponadto łączył go z symbolistami rosyjskimi pierwszej i drugiej generacji stosunek osobisty, na przykład bliska przyjaźń z Konstantym Balmontem, którego poznał w Paryżu w 1905 roku. W czasopismach i antologiach poetyckich symbolizmu rosyjskiego ogłaszał też swoje wiersze („Zołotoje Runo”, „Wiesy”, „Pieriewał”, antologia Cztiec i diekłamator). Okres 1902—1909 w Rosji odznaczał się wielką aktywnością poetów symbolistów obu pokoleń zmierzających do stworzenia „Nowego Teatru”. Inspirowany przez twórczość Mallarmego, Wagnera, Maeterlincka, wczesne dzieła Nietzchego, a nieco później przez zachodnioeuropejskich przedstawicieli Wielkiej Reformy teatru, miał to być teatr syntetyczny, uwolniony od zaskorupienia teatru naturalistycznego. Symboliści propagowali połączenie elementów teatru starogreckiego ze średniowiecznym misterium, neoromantycznych sztuk z pierwiastkami ludowymi, teatru marionetek i, rzadziej, pantomimy. Ten idealny teatr miał stać się wspólnym metafizycznym przeżyciem aktorów i widzów, odwołujących się do transcendentalnych źródeł tajemnic kosmicznych lub głębokich uczuć ludzkich. Chcąc stworzyć w teatrze atmosferę świata oderwanego od rzeczywistości, symboliści kładli nacisk na milczenie, na gestykę wyrażającą dialog wewnętrzny, na inkantację i muzykę. Ich sztuki, przypominające pod wieloma względami dramaty Maeterlincka, odznaczały się statycznością i duchowym konfliktem bohaterów, których los, szczęście i miłość były napiętnowane przeczuciem śmierci, pojmowanej jako siła wyzwoleńcza od rzeczywistego świata. Za przykład mogą posłużyć szczególnie sztuki starszego pokolenia symbolistów. W dramacie Zinaidy Gippius Świata krew (Swiataja krów’), opublikowanym w 1901 roku w almanachu „Siewiernyje cwiety”, sztuce wiążącej elementy folkloru, neoromantyzmu i religijnego mistycyzmu opartego na motywie miłości i poświęcenia, śmierć, przelanie „świętej krwi” jawi się zbawieniem duszy chrześcijańskiej. Dramat ma cechy ballady. Podobnie jak w sztukach mimicznych Leśmiana, występują w nim Rusałki i Wiedźma, a więc dramatis personae ze świata nadprzyrodzonego. W tym samym almanachu, w roku 1905, ukazała się liryczno–fantastyczna sztuka przyjaciela Leśmiana, Konstantego Balmonta, Trzy rozkwity (Tri rascwieta), wystawiona w rok później w Teatrze Tragedii Dionizosa w Petersburgu. Jej bohater — Poeta znajdujący się w lazurowej komnacie świata transcendentalnego, mówi do swojej ukochanej: „… w Miłości życie i śmierć zlewają się w jedno”. Bardziej udany był dramat Fiedora Sołoguba Tryumf śmierci (Tryumf smierti), liryczno–legendarny, a więc neoromantyczny, wystawiony przez Meyerholda w 1907 roku. Obok wątku lirycznego — miłości pokonanej przez śmierć, dramat ten miał też elementy parodii sztuki symbolistycznej. Najbardziej bodaj niezwykłe były sztuki Aleksieja Riemizowa, np. Diabelskie przedstawienie (Biesowskoje diejstwo), opublikowane w Fakieły w 1908 roku, i inne, w których motywy ludowe zaczerpnięte ze średniowiecznego misterium i moralitetu oddają znakomicie ducha ludowego teatru. Warto też zwrócić uwagę na mniej znane, stylizowane dramaty postsymbolisty Michaiła Kuzmina, współpracownika Meyerholda w wystawieniu Balaganczyka Błoka, a później w teatrze–kabarecie, tzw. Domu Intermedii. Tworzył on bardzo swoiste liryczne dramaty, balety–pantomimy o charakterze baśniowym (opublikowane w 1907–1908 roku), przypominające francuską operę comique i włoskie komedie dell’arte. Wybór narzeczonej (Wybór niewiesty) jest właśnie baletem–pantomimą. Epokowym wydarzeniem dla symbolistycznego teatru Rosjan stał się programowy artykuł Walerija Briusowa Nieprzydatna prawda (Nienużnaja prawda,) wydrukowany w 1902 roku w piśmie Diagilewa „Świat Sztuki” („Mir iskusstwa”). Krytykując teatr Stanisławskiego, Briusow wskazuje na potrzebę nowego dramatu, opartego na „świadomej umowności”. Pisze, iż dekoracje „powinny być świadomie umowne. Powinny być, że tak powiem, stylizowane… Dramaturg zaś powinien dać aktorowi możliwość wyrażenia wszystkiego, co cielesne, przez uduchowienie.” (Do wypowiedzi Briusowa wrócimy jeszcze.) Wypowiedź o „Nowym Teatrze” jako o wydarzeniu liturgicznym wywołującym zbiorowe przeżycie publiczności stanowi artykuł Teatr jednej woli (Tieatr odnoj woli) Sołoguba. Sołogub akcentuje w nim rolę tańca jako środka zdolnego wywołać całkowite zespolenie się publiczności ze sceną. Równie istotny dla estetyki „Nowego Teatru” jest artykuł Riemizowa, pełniącego funkcję kierownika literackiego w założonym w 1902 roku przez Meyerholda „Stowarzyszeniu Nowego Dramatu”. Artykuł ten (pt. Towariszcziestwo nowoj dramy), drukowany w czasopiśmie „Wiesy” w kwietniu 1904 roku, wyjaśnia program stowarzyszenia i przypomina w zasadzie wypowiedzi Briusowa, Sołoguba i Wiaczesława Iwanpwa. „Aktor i widz, jak jedna istota, ogarnięci ekstazą, zespolą się w jednym czynie, w jednym uczuciu […]. Teatr nie jest grą lub rozrywką […]. Jest kultem, mszą, w tajemnicach której kryje się może Zbawienie… Właśnie o takim teatrze marzy «Nowy Dramat»„ (s. 37–39). Nie ulega wątpliwości, że wszystkie te wypowiedzi były znane Leśmianowi, który czytywał pisma symbolistów rosyjskich. Cechą charakterystyczną dla poetów symbolizmu rosyjskiego, zwłaszcza młodszej generacji, było również nie spotykane wcześniej wielkie zainteresowanie teatrem. Niejednokrotnie byli oni zarazem teoretykami i praktykami teatru, autorami dramatów i krytykami teatralnymi. Najlepszym przykładem niemal pełnej realizacji tych wszystkich funkcji jest działalność Błoka. Z kolei ludzie teatru, głównie młodsi, odchodzący w pierwszych latach naszego stulecia od naturalizmu Stanisławskiego, mieli w symbolistach oczywistych sprzymierzeńców. Znane są zwłaszcza związki Meyerholda z kręgami symbolistów. Znaleźli oni w Meyerholdzie swego idealnego reżysera. Georgij Czułkow przedstawił go w 1905 roku kółku symbolistów zbierających się w sławne „środy” w „Wieży” Wiaczesława Iwanowa. Tam też, jak podaje Błok, Meyerhold wygłosił kilka referatów o teatrze. Zainspirowani przez Iwanowa, Meyerhold wraz z Czułkowem planowali stworzenie teatru, który miał ściśle odpowiadać estetyce symbolistycznej. Wkrótce po zamknięciu kierowanego przez Meyerholda eksperymentalnego studia w Moskwie, przyjechał on do Petersburga z intencją prowadzenia teatru symbolistycznego „Fakieły”. Teorie dramatyczne symbolistów bardzo odpowiadały Meyerholdowi. Niektóre ich sztuki włączył do repertuaru Nowego Teatru Dramatycznego Wiery Komissarżewskiej. Znana jest rola dramatów Błoka w kształtowaniu się osobowości twórczej Meyerholda, który wystawił Budę jarmarczną (Bałaganczyk) w 1906 roku i Nieznajomą (Nieznakomka) w 1914. Meyerhold w swej działalności reżyserskiej i w swoich pismach, powstałych w okresie od początku wieku do roku 1914, wydaje się szczególnie ważny dla formujących się również w tym okresie poglądów Leśmiana na dramat i teatr. Symboliści rosyjscy, Meyerhold oraz pisarze i ludzie teatru Europy Zachodniej, którzy ich fascynowali (Maeter—linck, Verhaeren, Ibsen, Wagner, Fuchs i inni), tworzą aurę, w jakiej trzeba umieścić również Leśmiana. Obok wspomnianego już Błoka wymienić należy także Biełego, Iwanowa, Briusowa. Twórcy ci wyznawali różnorakie przekonania, pod którymi z całkowitą lub częściową aprobatą podpisałby się Leśmian. Miały one zarówno charakter ogólny, jak na przykład rozumienie przez symbolizm określonej postawy wobec świata i życia, a nie traktowanie go jedynie jako kierunku literackiego (przekonanie Błoka, że symbolistą trzeba się urodzić), jak bardziej szczegółowy, dotyczący tak ważnych dla Leśmiana kwestii, jak rytm, muzyczność, stylizacja. Problemy te, poruszane wpierw przez poetów, znajdowały praktyczne i teoretyczno–teatralne rozwiązania u Meyerholda. Można powiedzieć, że dzięki zetknięciu się z symbolizmem odnalazł własną drogę, której początkiem było rozczarowanie do naturalizmu Stanisławskiego. Nowy dramat postawił przed teatrem nowe zadania, Meyerhold starał się owe zadania rozwiązać w swoich inscenizacjach. Jego teatr umowny karmił się nową dramaturgią (Maeterlinck, Ibsen, Hauptmann, Przybyszewski, Czechów, Verhaeren i inni), ale również poezją symbolistyczną rosyjską i obcą, nowym malarstwem dekoracyjnym, stylizowanym, uprawianym przez artystów skupionych w grupie Świat Sztuki (Mir iskusstwa), echami osiągnięć sztuki europejskiej, które — niekiedy z opóźnieniem — docierały do Rosji. W myśleniu Meyerholda o teatrze znane nam kwestie stylizacji, rytmu, muzyczności zajmowały poczesne miejsce. Wiązały się one z kształtowaniem się jego koncepcji teatru umownego, odwołującego się jawnie do konwencji, a więc idącego w kierunku dokładnie przeciwnym niż naturalistyczne poszukiwanie doskonałej iluzji. Koncepcja ta kształtowała się w toku prac reżyserskich Meyerholda w powstałym w 1905 roku Teatrze Studio, stworzonym przez Sianisławskiego, ale w znacznym stopniu od niego niezależnym, w toku prac w innych teatrach oraz przemyśleń zawartych w artykułach, które weszły następnie do książki O teatrze [O tieatrie], wydanej w roku 1913. Prócz różnego rodzaju ujęć teoretycznych znajdujemy w niej również opisy zrealizowanych spektakli, których znajomość — choćby tylko z lektury — mogła wpłynąć już nie tylko na koncepcje teoretyczne Leśmiana, ale na kształt jego dramatów mimicznych. Sprawie tej wypadnie przyjrzeć się nieco dokładniej nie tylko w związku z samym Meyerholdem, ale z symbolizmem rosyjskim w ogóle. Myślenie muzyczne o dramacie i przedstawieniu wiązało się oczywiście ściśle z kwestią rytmu czy rytmów zarówno dramatu, jak spektaklu, a to w sposób naturalny wiodło do problemu stylizacji, uogólnienia doświadczenia artystycznego, jakiego wyrazem ma się stać przedstawienie. W listach i artykułach Meyerholda z początku stulecia niejednokrotnie występują porównania dramatu, przedstawienia, różnych aspektów przedstawienia do utworów muzycznych i ich części. Rolą reżysera, podobnie jak bywało u innych reformatorów teatru, jest zgranie, scalenie rytmów, przekształcenie przedstawienia w symfonię. Reżyser nadawał ton przedstawieniu w sensie przenośnym i niemal dosłownym, był dyrygentem, jak u Appii, a spektakl teatralny w swej strukturze wewnętrznej przypominać miał koncert. Pisząc o przedstawieniu sztuki Hauptmanna Schluck i Jau (Schluck und Jau), Meyerhold używa w odniesieniu do jego strony wizualnej określenia „symfonia z masy perłowej”, a dalej, komentując sposób prowadzenia spektaklu, nazywa „muzycznorytmicznymi” wszelkie „ruchy, linie, gesty, słowa, barwy dekoracji, barwy kostiumów”. Widz ma zawsze pamiętać, że znajduje się w teatrze. Już opracowując pierwsze swoje inscenizacje: Śmierć Tintagilesa (La Mort de Tintagiles) Maeterlincka oraz Schluck i Jau w 1905 roku, Meyerhold formułuje zasadę stylizacji. „Przez «stylizację» rozumiem — pisał w pracy powstałej w 1907, a wydanej w 1908 roku — nie ścisłe odtworzenie stylu danej epoki czy danego zjawiska, jak to robi fotograf na swoich zdjęciach. Z pojęciem «stylizacji» jest wedle mojego mniemania, nierozerwalnie związana idea umowności, uogólnienia i symbolu. «Stylizować» epokę czy zjawisko oznacza uzewnętrznić wszystkimi środkami wyrazu wewnętrzną syntezę danej epoki czy zjawiska,. oddać ich ukryte cechy charakterystyczne, jakie znajdują się w głęboko ukrytym stylu jakiegoś utworu.” Jak widzimy, idee umowności, uogólnienia i symbolu wiążą się ściśle ze sobą w ramach pojęcia „stylizacji” i pozwalają wyrazić najgłębszą istotę danego utworu, wprowadzić widza, jeśli odwołamy się do wspomnianych już konkretnych przedstawień, w świat Maeterlincka czy Hauptrnanna. Wprowadzenie owo opisuje Meyerhold zwykle przy pomocy odwołania się do muzyki, do „muzyki ruchów plastycznych” i sformułowań zbliżonych. Na przykład uwagi dotyczące Wiśniowego sadu Czechowa przekłada w końcu na „język muzyczny”, przekładając tym samym dramat na język muzyki, na symfonię, w której wyróżnia „melodię zasadniczą” utrzymaną w tonie tęsknoty i smutku ze zmiennymi nastrojami pianissimo oraz wybuchami forte (cierpieniami Raniewskiej) etc., etc. Sam Czechów zostaje wreszcie określony jako muzyk. Rozważając dokładniej cechy teatru umownego, Meyerhold posługuje się także innymi terminami, których używał Leśmian. Mówi, że teatr umowny, usuwając rampę obniża scenę do poziomu parteru, a za podstawę dykcji i ruchu aktorów przyjmuje rytm, co pozwala spodziewać się rychłego odrodzenia tańca. Prawdopodobnie pod wpływem Wagnera, a szczególnie pod wpływem japońskiego teatru No jego zainteresowanie tańcem i pantomimą rosło coraz bardziej. Uważał np., że scena powinna stać się piedestałem dla rzeźb w ruchu. Już jako Doktor Dapertutto Meyerhold wystawił (jesienią 1910 r.) pantomimę Schnitzlera Der Schleier der Pierette pod zmienioną nazwą Szarfa Kolombiny. Ponadto uważał, że w teatrze umownym słowo może łatwo przekształcić się w „melodyjny okrzyk” bądź w „melodyjne milczenie”. To ostatnie sformułowanie przywodzi na myśl już nie tylko teorie Leśrniana, ale koncepcje, jakie legły u podstaw samej formy Pierrota i Kolombiny i Skrzypka Opętanego. Zbliżone są określenia roli reżysera oraz roli widza, aktywnego współtwórcy przedstawienia. Reżyser ma ustanowić pomost miedzy duszą autora i aktora, zaś aktor rozpalić twórczą wyobraźnię widza, która musi uzupełnić w sposób twórczy ten zaledwie zarys akcji, jaki podany jest na scenie. Widzowi nie wolno zapomnieć, że ma przed sobą aktora, który gra, obok siebie — publiczność, przed sobą — scenę, a na niej dekoracje. Snując rozważania o nowym teatrze w zapiskach Z dziennika (Z dniewnika), ogłoszonych w czasopiśmie „Wiesy” (1907) oraz „Żurnale Tieatra Litieraturnochudożestwiennogo Obszczestwa” (1909–1910, pierwsza połowa sezonu), które zatem Leśmian mógł znać, podkreślał kwestie istotne dla naszego tematu. Zwracał wielokrotnie uwagę na konieczność panowania praw systemu nad wszelkimi tworzywami teatru, pisał o Reinhardcie, Craigu i Fuchsie, o przedstawieniach ważnych dla dziejów teatru, a mogących zainspirować Leśmiana do napisania dramatów mimicznych. Reformatorzy teatru nadają jedność scenom swoich przedstawień za pośrednictwem rytmu. Ale teatr nie może istnieć w sposób normalny i rozwijać się bez nowego repertuaru, współczesnego i narodowego. Kryzysowi w ówczesnym teatrze rosyjskim zapobiec może, wedle Meyerholda, nowy rosyjski dramatopisarz oraz nowy dramat, który wyłoni się z mitotwórstwa ludowego, z folkloru. Taki postulat odpowiadał symbolistom rosyjskim, takim jak Błok czy Iwanów, w poglądach których rola ludowości i mitu (Iwanów) była wielka. Odpowiadał on również Leśmianowi nie tylko żywo interesującemu się folklorem, ale wykorzystującemu go w swej twórczości poetyckiej, dramatycznej (zaginiony Wasilij Busłajew) oraz w rozważaniach ogólnofilozoficznyeh o sztuce. Zarówno Pierrot i Kolombina, jak zwłaszcza Skrzypek Opętany w sposób oczywisty wykorzystują aurę i technikę baśni ludowej, podobnie zresztą jak poezja Leśmiana. Pojawieniu się u Meyerholda kwestii mitu patronował z daleka, poza inspiracja czysto rosyjską, odgrywający znaczna rolą w jego rozważaniach Wagner. Jak wiadomo, inspiracje wagnerowskie były w myśli teoretycznoteatralnej i w krytyce wciąż obecne, mimo odrzucenia zasadniczych idei tego muzyka właśnie przez pokolenie, do którego należeli zarówno Leśmian, jak Meyerhold i młodsi symboliści rosyjscy. Nie ma potrzeby dalszego mnożenia cytatów zaczerpniętych z wczesnych pism Meyerholda, z których co najmniej cześć Leśmian z wszelką pewnością znał. Podobieństwa koncepcji obu autorów polegają częstokroć, czy nawet przede wszystkim, na podobieństwie słów, podobieństwie czy identyczności użytych terminów. Nie może nas to zwodzić. Obracając się w aurze myślowej symbolizmu rosyjskiego Leśmian zachowywał swą oryginalność. Szedł dalej czy może głębiej niż Meyerhold. Jego koncepcje posiadają metafizyczne zakorzenienie, którego brak u Meyerholda. Zamysły Meyerholda — i trudno mu z tego robić zarzut! — mają charakter reżyserski, techniczno–teatralny. Leśmian, używając zbliżonych czy identycznych sformułowań, odnosił je do swojej poetyckiej metafizyki, do koncepcji bergsonowskich. A zatem w przypadku Meyerholda powtórzyło się to, co stwierdziliśmy zestawiając Leśmiana z Craigiem czy z Fuchsem, i jego oryginalność, i zasadnicze w gruncie rzeczy odmienności, których przyczyną jest istnienie jego metafizyki. Niebezpieczne jest złudzenie, że Leśmian, Meyerhoid, Bieły, Iwanow mówią o tym samym; zbyt często używają tylko tych samych słów. By wskazać dokładniej, jak dalece techniczno– teatralne były rozważania Meyerholda, przypomnijmy, że jego pomysły dotyczące rytmu ruchów aktora, roli posłuszeństwa jego ciała rytmom przedstawienia narzuconym przez reżysera, doprowadziły później do skrystalizowania się słynnej biomechaniki, koncepcji czysto technicznej. U Leśmiana rytm odsłaniał tajemnice bytu. Warto jednak dodać, że w wypowiedziach eseistycznych Leśmiana znajdujemy nawet zbieżności –biomechaniką Meyerholda, co raz jeszcze dowodzi niezwykłej wszechstronności poety. Odwołując się do bohatera Kalewali Leśmian pokazuje, jak narastają równolegle: pieśń zawierająca zaklęcia niezbędne do zbudowania łodzi i łódź sama. „Pieśń dobiega końca — i łódź do reszty się wciela. I któż by odgadnął, że nie tyle w łodzi, ile w pieśni o łodzi bardów za chwilę głębiny morskie przepłynie? Pieśń jego milknie na wieki, lecz łódź trwa nadal widoma, jako dzieło pośmiertne rozproszonych dźwięków i jako pieśni jedyne świadectwo.” Prawu pieśni, prawu rytmu podlega także przyroda. Zarówno „kwiat najlichszy”, jak „ziele byle jakie” rozkwitają rytmicznie, poprzedzone są pieśnią bez słów i pozostają po zamilknięciu tej kosmicznej pieśni jako jej świadectwo na ziemi, zupełnie tak jak łódź gotowa w Kalewali świadczy o pieśni, która ją poprzedziła. A zatem Pieśń i Rytm dotyczą nie poezji tylko, nie sztuki, lecz bytu samego, którego natura jest „pieśniowa” i „rytmiczna”. Idee takie, zapewne z filozofii Heraklita i Bergsona biorące początek, były przez poetą oczyszczane z bergsonizmu, coraz głębiej przyswajane, a przetrwały w jego twórczości do końca. Odwoływałam się dotychczas do artykułów z 1910 i 1915 roku, o tyle jeszcze ważnych, że bliskich czasowo powstaniu Pierrota i Kolombiny i Skrzypka Opętanego. Leśmian powraca do nich w studium Z rozmyślań o poezji, pisząc o tym, że twórczość poetycka, a więc najściślej powiązana z rytmem, ma cechy wspólne ze wszystkim, co istnieje, a czemu towarzyszy ruch rytmiczny. Jest ona „doniosłym zjawiskiem nie tylko literackim, lecz biologicznym” , wykraczającym poza to, co ludzkie, jednostkowe. Ma korzenie metafizyczne. Rytm jest w koncepcjach Leśmiana nieodłączny od pracy, czynności wszelkiej, rozwoju, ewolucji twórczej. Człowiek żyje nie tylko Bogiem, ale i pieśnią o nim, pracuje „nie tylko w pocie, czoła, lecz i rosie pieśni własnej”. Największym jego dziełom, jak na przykład powstaniu piramid egipskich, towarzyszyć musiały wielkie pieśni. Aby spełnił się czyn jakiś, musi zaistnieć „rytmiczna możliwość” spełnienia go. Poszczególne epoki w dziejach cywilizacji ludzkiej własne, odrębne posiadały rytmy. „Budowniczy i robotnik Renesansu — pisze poeta — innego jest rytmu człowiekiem aniżeli budowniczy i robotnik Gotyku. Najwyraźnej chyba oku naszemu przejrzyścieje rytmem Gotyk, bo się najbardziej z budulca obnażył, aby temu właśnie rytmowi żadnym brzemieniem nie ciążyć […]. Milczenie, utworzone wymarciem pieśni robotnych przy powstawaniu świątyni, wynagradza nam chóralny śpiew organów, który nie tylko z echem, sklepień się zgadza, aby kamieniom czynić do twarzy, lecz świątynię z rytmu powstałą raz jeszcze w rytm obraca, raz jeszcze ją odbudowuje w skróceniu […], aby tym murom i sklepieniom ich życiorys śpiewny przypomnieć i zniewolić je do radosnej odnowy swych wcieleń, do powtarzania z pamięci całego przebiegu swych narodzin, do nieustannego przychodzenia na świat z odmłodzonym co dzień pomimo zamierzchłości obliczem. Rytm bowiem dobiegając nawet końca posiada zdolność ponownego poczynania się w sobie.” Rosyjscy poeci, przyjaciele i znajomi Leśmiana, a także ci, których znał jedynie z twórczości, dopełniają charakterystyki tak ważnej dla naszego poety atmosfery twórczej, w której się obracał. Rosyjską scenę literacką śledził bardzo uważnie i jeszcze jako w pełni dojrzały poeta odwoływał się do swych związków z poezją rosyjską, a wiersze poetów rosyjskich znał na pamięć i chętnie recytował w gronie przyjaciół i znajomych. Oryginalność myśli Leśmiana nie wyklucza przecież wpływów i inspiracji. Podkreślmy raz jeszcze, że bez wskazania na symbolizm rosyjski nie da się prawidłowo zrozumieć poglądów teatralnych poety oraz jego dramatów mimicznych. W kontekście samej tylko literatury polskiej są to zjawiska bez precedensu, samotnicze. W literaturze polskiej Leśmian pojawia się jako jedyny prawdziwy symbolista. Inną postacią istotną dla naszych rozważań był Walerij Briusow. Być może Leśmian stykał się z nim w latach 1901–1903 (spotkał go później w Warszawie w 1914 roku jako korespondenta wojennego). Jemu właśnie, współwydawcy czasopisma „Wiesy”, tkwiącemu głęboko w środowisku teatralnym, wysłał Leśmian w 1907 roku swój dramat Wasilij Busłajew, z przeznaczeniem do publikacji w czasopiśmie „Pieriewał”, którego wydawca był Briusow. Poglądy Briusowa na teatr zbliżały się do zapatrywań Meyerholda. Był zresztą jego konsultantem literackim w Moskiewskim Teatrze Artystycznym. Nie ulega wątpliwości, że byli sobie bliscy w artystycznym odczuwaniu świata, a niejedna koncepcja Meyerholda była pokrewna myślom Briusowa. Ten paralelizm między Briusowem a Meyerholdem można poszerzyć o Leśmiana, skoro stwierdziliśmy jego związki z Meyerholdem. Żeby wyrazić się bardziej konkretnie: najważniejszym z możliwych wspólnych wątków myślowych jest przekonanie o wadze idei umowności w teatrze. Briusow, jak już wspomnieliśmy, był w Rosji pierwszym z autorów, który postulował konieczność wprowadzenia idei umowności do nowego teatru, w odniesieniu do nowego repertuaru. Tezy Briusowa, zaprezentowane w szkicu Nieprzydatna prawda (1902 r.), obszernie omawia i komentuje Meyerhold w artykule opublikowanym po raz pierwszy w zbiorze Teatr: Książka o nowym teatrze (Tieatr: Kniga o nowom tieatrie) w roku 1908. Leśmian mógł był znać zarówno artykuł Briusowa, jak jego omówienie przez Meyerholda. Briusow nawoływał do odrzucenia tej „prawdy”, „nieprzydatnej prawdy” naturalistycznego iluzjonizmu. Teatr powinien odwołać się do „świadomej umowności”. W nowym teatrze na pierwszym planie znajduje się aktor. Meyerhold rozważał kwestie ruchu i statyki aktora wcześniej i omawiając artykuł Briusowa do tych zagadnień, istotnych dla myśli Leśmiana, już nie wraca. Interesuje go głównie to, jak Briusow broni i uzasadnia potrzebę „świadomej umowności” w teatrze, atakując niemal cały teatr europejski za to, że pobłądził obierając naturalistyczną reprodukcję życia za swój cel główny. Koncepcje te musiały być bliskie Leśmianowi, zapewne przede wszystkim w formie nieco zmodyfikowanej przez Meyerholda: „…trzeba wszelkimi sposobami dopomóc aktorowi w otwarciu jego duszy, stopionej z duszą dramatopisarza za pośrednictwem duszy reżysera.” Owo otwarcie duszy aktora ma się dokonać wobec widzów. Ani Briusow, ani Meyerhold nie akcentują zbyt mocno aktywnej roli widza, ale o niej nie zapominają. Wyrażają zatem i tutaj myśli, które w niewiele lat później nurtowały Leśmiana. Sprawa świadomej umowności, świadomości konwencji jest dla Briusowa tak ważna, że staje się wręcz warunkiem istnienia sztuki. „Wszędzie, gdzie sztuka, tam umowność.” I dlatego pisał: „Od nieprzydatnej prawdy scen współczesnych nawołuję do świadomej umowności teatru antycznego.” Nawoływanie o tyle charakterystyczne, że zwykle szukano ratunku dla kostniejącego teatru w powrocie do dawnych tradycji, do mniej lub bardziej mistyfikowanych źródeł. Przecież robił to samo Leśmian, ale wracał nie do określonej epoki historycznej, nie do znanej z historii formy teatru, ale do pewnego stanu pierwotności, który istniał w bliżej nie określonej przeszłości. Był to wszakże powrót do epoki bądź stanu, w których wartości artystyczne bądź metafizyczne, bądź jedne i drugie nie były jeszcze zagrożone. Do powrotu do teatru antycznego wzywał także Wiaczesław Iwanów, pisząc wiele i ciekawie zarówno o dramacie, jak o teatrze. Jego koncepcje omawiał Meyerhold, a sam Iwanów opublikował je w książce Według gwiazd (Po zwiezdam), wydanej w roku 1909, a więc wystarczająco wcześnie, by Leśmian mógł był ją poznać, zanim napisał swoje dramaty mimiczne. Jeśli nawet nie mamy tu do czynienia z bezpośrednim wpływem, z pewnością koncepcje Iwanowa mieszczą się w grupie teorii, które tworzyły aurę, w jakiej dojrzewały idee Leśmiana. Poglądy Iwanowa na dramat i teatr wychodzą, jak zwykle w tym czasie bywało, od Mallarmego i Wagnera. Sztuka i teorie Wagnera w powiązaniu z filozofią wczesnego Nietzschego odegrały ważną rolę, zwłaszcza w rozwoju symbolizmu drugiego pokolenia. Poprzedziły one i po części spowodowały wewnętrzną ewolucję tego kierunku. Iwanów podkreśla również istotne znaczenie mitu, a w micie zwłaszcza to, że jest produktem pewnej zbiorowości, postulując jednocześnie jej samookreślenie się. Jest on „hipostaza pewnej energii […] Prawdziwy mit jest koniecznością zbiorczego samookreślenia […]. Mit indywidualny — jest niemożliwy, jest contradictio in adiecto.” Dla należytego zrozumienia mitu zbiorowości w estetyce Iwanowa warto zwrócić uwagę na to, że był on zwolennikiem realistycznej odmiany symbolizmu, przejawiającej się w symbolach konkretnych. Jak już pisałam o tym kilkakrotnie (w książce o Leśmianie, gdzie indziej), uzasadnienie jego wyboru wiązało się ściśle z poglądem, że „w sztuce starożytnej umiejętność nazywania i definiowania miała największą wagę i stworzyła początki sztuki realistycznej” (PZ, s. 253). Tylko konkretny symbol mógł pełnić rolę mitotwórczą, gdyż jego celem było wytworzenie wyobraźniowego odpowiednika przejawów świata nadprzyrodzonego i wszelkich elementów niewidzialnych. Według Iwanowa „symbolizm realistyczny jest objawieniem rzeczy, które artysta widzi jako rzeczywiste” (PZ, s. 283). W innej wypowiedzi nazywa on „syntetycznymi” realia składające się aa mit, ponieważ kojarzą poznawanie „nieogarniętego” świata z przekonaniem, że poprzez swoją duszę człowiek odkrywa tajemnice. Nawiasem mówiąc, podobne misteryjne widzenie świata dostrzegamy tak w wypowiedziach, jak w twórczości poetyckiej Leśmiana, dla którego mit i mitotwórstwo stanowiły podstawę estetyki. Szczególnie ważną dla naszych obecnych rozważań o dramacie jest ta cecha realistycznego symbolizmu, która — według Iwanowa — „jest wyrazem ducha dionizyjskiego, opartego na chóralnej, zbiorowej pieśni i tańcu, stanowiących dziedziną twórczości” (PZ, s. 278; podkreślenia R. S.). Zastanawiając się nad charakterem swej epoki i rodzajem sztuki, jaki się w niej pojawił, Iwanów stawia pytanie, czy ta sztuka, określona jako „intymna” („kieliejiia”), może stać się mitotwórczą w sensie wagnerowskim, czy może się przekształcić w sztukę ogólnonarodową? Udziela odpowiedzi pozytywnej, pod warunkiem, że przekształci się ona w sztukę syntetyczną o akcji ogólnonarodowej i sięgnie po dramat chóralny. W pożądany sposób przekształci się sztuka, powstanie nowa epoka, jeżeli w sposób odpowiednio silny oddziała muzyka, określona przez Iwanowa jako „dynamiczna i płynna architektura”. Roli muzyki nie da się nie docenić, cała twórczość przyszłości wywodzić się będzie z ducha muzyki. Jej hegemonię obserwujemy we wszelkiej sztuce, raz mocniej, raz słabiej zaakcentowaną. „W każdym dziele sztuki, nawet plastycznej, ukrywa się muzyka. Nie tylko dlatego, że nieodzowny jest wrodzony rytm i wewnętrzny ruch. Sama dusza sztuki jest muzyczna” (PZ, s. 200; podkreślenia R. S.). Muzyka jest także dążeniem do ujęcia czegoś, co nie daje się wysłowić, a z czego składa się, czy raczej, co jest istotą upojenia estetycznego. Już z tak pobieżnego streszczenia poglądów Iwanowa widać bardzo wyraźnie, jak bliskie estetyce Iwanowa i jego wariantowi symbolizmu były pod wieloma względami zapatrywania Leśmiana. Podobne zbliżenie daje się zauważyć w kwestiach dotyczących dramatu i teatru. I tu rola muzyki, a zatem rytmu czy rytmów, jest olbrzymia. Sztuka sceniczna jest z natury dynamiczna, ale jej rozwój poszedł w kierunku statyczności; nowy teatr zmierza ponownie ku biegunowi dynamiki. „Aby teatr stał się w pełni dynamiczny — pisze Iwanów — musi powrócić do praktyki starożytnych, którzy leczyli szaleństwo ekstatyczną muzyką i pobudzającymi rytmami tańca. Należy nasilić jego muzyczność” (PZ, s. 205). Podobnie jak Leśmian podkreślający w swoich teoriach, że „słowa powinny się łączyć w całokształt chóralny” , Iwanów również pragnie zachować w teatrze słowo. Dramat muzyczny jest oczywiście ściśle związany z tańcem, .grą aktorów etc., jako koniecznymi częściami wielkiej syntezy sztuk, o jakiej myślał Wagner. Jest słuszne, że dramat skłania się ku muzyce, gdyż tylko z jej pomocą może w pełni wyrazić swą dynamiczną — chciałoby się rzec rytmiczną — naturę, tylko w niej wyrazi się w pełni żywioł dionizyjski dramatu. Ale muzyka winna przyswoić sobie dramat słowny, gdyż sama nie jest w stanie sprostać kwestii teatru syntetycznego czy syntezy sztuk zrealizowanej w teatrze. Zdaniem Iwanowa Wagner nie dopowiedział swoich myśli na temat teatru do końca; zatrzymał się w pół drogi (PZ, s. 211). W teatrze syntetycznym akcja sceniczna winna wynikać z symfonicznego oddziaływania orkiestry, która jest jej dynamicznym podłożem. Akcja prowadzi do muzycznej katharsis, ale aktorzy winni mówić, a nie śpiewać, a chór powinien być zarówno częścią symfonii, jak częścią akcji. Leśmian ujawnia podobny pogląd, twierdząc, że słowa i ruchy powinny być wzmocnione „tonem chóralnym”, gdyż „chóralność tonu sprowadza szczegóły do jednego, tajemniczego mianownika, kryjącego w sobie główną i niepochwytną istotę rzeczy” (s. 184; podkreślenie Leśmiana). Według Iwanowa chór będący wyrazem „pełnego wyswobodzenia się dionizyjskiej energii” (PZ, s. 213) prowadzi wreszcie do reformy teatralnej. Parter ma stać się miejscem zespołowego tańca i chóralnej gry, otoczonym przez widzów. Dyrygent orkiestry jest niewidoczny, dziada z ukrycia jak czarodziej. Taki teatr, nowy teatr, doprowadziłby do stworzenia mitu. ów mit mógłby rozwinąć się z dramatu symbolistycznego, który by przestał wyrażać cele indywidualne i być adresowanym do jednostki, a umiałby obudzić poczucie wspólnoty wśród ludzi. Dla Iwanowa (podobnie jak dla Leśmiana) celem twórczości, zwłaszcza dramatycznej, było polepszenie przyszłego losu ludzkiego. Dlatego Iwanów próbował nawiązać do społecznego charakteru sztuki helleńskiej. Szczytowy wyraz tej sztuki dostrzegał w tragedii klasycznej, którą uważał za apogeum mitu. We wszystkich kolektywnych poczynaniach poeta czy dramaturg był jednocześnie głosem wspólnoty, jej przywódcą i łącznikiem między współczesnym społeczeństwem, spuścizną przeszłości a przyszłym losem, społeczeństwa. Idea „sobornosti” znakomicie zgadzała się z Nietzscheańską koncepcją tragedii jako kolektywnego przeżycia twórczego. Iwanowa pociągały poglądy filozofa wyrażone w Narodzinach tragedii, gdzie duch dionizyjski był na wskroś muzyczny i demokratyczny. Ten duch wspólnoty dionizyjskiej sprzyjał zarówno sakralizacji teatru, jak i czynił z teatru przydatne narzędzie do poprawy życia dwudziestowiecznego człowieka. A więc, jak widzimy, do atmosfery symbolicznego myślenia o świecie, poezji, teatrze należała również koncepcja teatru–świątyni, świątyni sztuki, w której zgromadzeni wyznawcy, poddani „chóralnemu” oddziaływaniu pieśni, muzyki i tańca, jednoczą się. w ekstazie twórczości, realizując ideę „sobornosti” (religijności związku, komunii współwyznawców). Ta idea, proponowana przez Wiaczesława Iwanowa, a pochodząca ot’. Władimira Sołowiowa, była bliska Leśmianowi. Związki Leśmiana z koncepcją „sobornosti” Iwanowa, ujawniające się już w jego poezji , są szczególnie silne w wypowiedziach o teatrze i dramacie. Zarówno u poety polskiego, jak u rosyjskiego występuje sakralizacja teatru. Leśmian uważa bowiem teatr idealny „za wielki ołtarz świątyni” (s. 141), za jedyne miejsce, gdzie osiągamy wspólnotę przez współtwórczość widza i widowiska. „Charakter zbiorowy sztuki teatralnej, z wodzem — reżyserem na czele, każe nam dbać o zespół duchowy” (s. 177) wszystkich uczestniczących. „Sobornost”‘ objawia się u Leśmiana „dzięki tajemniczej komunii” (s. 145) widza i aktora oraz dzięki „chóralnej” działalności twórczej w jego teatrze tragicznym. W Leśmianowskiej bowiem absolutyzacji dramatu tragedia, podobnie jak u Iwanowa, zajmuje szczytowe miejsce. Obaj absolutyzowali dramat, a w konsekwencji teatr. Wiemy już częściowo, jak proces ten wyglądał u Leśmiana. Jak już wspomnieliśmy, absolutyzacja dramatu była właśnie jednym z przejawów jego zbieżności z estetyką rosyjskich symbolistów. Z wywiadu Edwarda Boye z Leśmia—nem dowiadujemy się, jak poeta pojmował symbolizm. „Symbolizm, który mnie czarował, był przecież tym samym co romantyzm, a romantyzm tym samym znów co tragedia grecka. Jeden z autorów rosyjskich [Wiaczesław Iwanów w: Dwie stichi w sowriemiennom simwolizmie] powiada, że każdy wiek czerpie ze swego kosmosu, który po upływie pewnego czasu w następnych pokoleniach wydaje się mrzonką, jak […] dla nas kosmos grecki.” Wypowiedź Leśmiana kojarząca symbolizm z romantyzmem i tragedią grecką nie tylko przypomina poglądy symbolistów rosyjskich na nowy dramat i teatr, ale wnosi również rodzimy wymiar nawiązując do poglądów Mickiewicza na dramat słowiański, zawartych w XVI Wykładzie. Wieszcz polskiego romantyzmu okazał się prekursorem dramatu symbolistycznego i, bodajże, Wielkiej Reformy teatru, twierdząc, że „Dramat jest najsilniejszą realizacją artystyczną poezji […]. W dramacie [bowiem] poezja przechodzi w działanie wobec widzów […]. Przeznaczeniem tej sztuki jest pobudzać, […] zniewalać do działania duchy opieszałe.” Mówi też Mickiewicz o „cudowności”, a więc o pierwiastku tajemnym (ze świata nadprzyrodzonego), który „w dramacie przybiera widomy kształt istoty boskie j”. Uważa, że dramat powinien łączyć poezję narodową, „architekturę, muzykę, a nawet taniec” (podkreślenie R. S.), by podziałać efektownie na publiczność. Wreszcie twierdzi Mickiewicz, że „tylko w tragedii greckiej osiągnął dramat doskonałość, zaś wspaniałe jego zarysy [u chrześcijan] mamy w misteriach”. Przeto w powrocie do obu tych form widzi wielką przyszłość dramatu słowiańskiego. Warto też dodać, że Mickiewicz, powołując się na Tiecka, zwraca uwagę na nieistotność sceny, dekoracji czy machin w wystawieniu sztuki. Wypowiedzi wieszcza narodowego o absolutyzacji dramatu znajdują oddźwięk u Leśmiana. Zaskakujące są liczne zbieżności w koncepcji dramatu idealnego obu poetów. Tak więc w artykule Wokół teatru i dramatu Leśmian mówi o idealnym teatrze jako „świątyni” (s. 141), w której „gra” „nawiązuje nici sympatyczne pomiędzy aktorem a przypuszczalnie obojętnym, opierającym się […] widzem, oczarowując go […], zmusza […] do utajonej w mroku współgry” (s. 143). Nie ma zatem podziału na widza i widowisko. Według Leśmiana „teatr staje się areną cudów i przeobrażeń” (s. 142) tak dla aktorów, jak widzów. Jednym i drugim „gra” w teatrze „pozwala dostąpić wyżyn boskiej inkarnacji!” (s. 142). Tak jak w tragedii greckiej „fatum jest główną sprężyną” (s. 144) teatru idealnego. Wypowiedzi Leśmiana pozwalają na stwierdzenie, że wizja dramatu idealnego, wiodąca od Mickiewicza do Wyspiańskiego, prowadzi poprzez Leśmiana do Witkiewicza. W pokrewieństwie poglądów Leśmiana i Mickiewicza istnieje zjawisko podobne do postawy rosyjskich symbolistów drugiego pokolenia, którzy czerpali wiele idei od swych rodzimych romantyków. To właśnie, i przede wszystkim w tragedii — pisze Leśmian — „nieuniknionym jest dla nas — zlanie się w jedność z bohaterem tragicznym” (s. 144, ząb. także cytaty przy przypisie nr 173). „Istnieją […] dwa widowiska: jedno widzialne — w świetle, drugie niewidzialne — — w mroku. Oba składają się na jedną nierozłączną całość tajemniczej «akcji teatralnej» (s. 142; podkreślenie R. S.). Jedność duchowa dokonująca się w tragicznym teatrze Leśmiana wywodzi się z filozofii czynu Bergsona. Podobnie do filozofii czynu ogarniającej objawienie i ekstazę religijną i przeobrażającej je w nowe kategorie poznania. Leśmian przekształca teatr w świątynię. Jak słusznie stwierdza Dobrochna Ratajczak i jak na to obecnie wskazują jego dramaty mimiczne, tajemnica życia, a więc czyn twórczy, stanowi centrum wizji teatru Leśmiana. Teatr staje się jedynym miejscem „wysłowionej tajemnicy” życia, miejscem, gdzie,, poznaje się życie od razu w jego danej całości”, gdzie „zdobycz instynktu [może się stać] jednocześnie zdobyczą intelektu, ciało — słowem” (s. 38; podkreślenia Leśmiana). Teatr idealny Leśmiana staje się więc „areną cudów i przeobrażeń”. Podczas gdy Iwanów wierzy w osiągnięcie „sobornosti” w teatrze poprzez katharsis, „sobornost”‘ w teatrze Leśmiana przejawia się w jego dążności do przeobrażenia widza w człowieka twórczego, a więc metafizycznego, utożsamiającego się z bohaterem tragedii. Sztuka podnosi widza do niezwykłych wyżyn, zaspokaja jego wieczną tęsknotę do geniuszu, słowem, wzbogaca jego życie. Według Leśmiana „teatr pozwala [mu] stać się na chwilę człowiekiem genialnym, bohaterem, zwycięzcą” (s. 145.) Jak pisze poeta w innym miejscu: „Są to chwile, które zjawiają się pod nazwa — powrotu do natury, do człowieka wyzwolonego, do życia bezpośredniego […] są to chwile jakoby ekstazy natchnionej […], chwile współtwórczości, kiedy wszystkie odruchy odczuwają swe najbliższe pokrewieństwo z natura naturans…” (s. 64). Natomiast, możemy śmiało mówić o zbieżności poglądów obu poetów, kiedy Iwanów porusza kwestię mitotwórczości, „sobornosti” — nowego dramatu symbolistycznego, który umiałby współbrzmieć z duszą ludu. Jak pamiętamy, również Błok uważał dramat ludowy za dramat przyszłości, a Leśmian w swoich dramatach odwoływał się do baśni, a więc bezpośrednio (Wasilij Busłajew) bądź pośrednio (Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany) do folkloru. Ciekawe, że Iwanów bierze także pod uwagę dramat milczenia, dramat bezsłowny. „Skoro najnowszy dramat — pisze — pragnie stać się dramatem wewnętrznym, granicą matematyczną tego dążenia do wewnętrzności jest milczenie” (PZ, s. 216–217). To, co wówczas pozostaje z syntezy sztuk w owym dramacie milczenia: ruch, rytm, efekty aktorskie i plastyczne, wreszcie muzyka — to wszystko zrealizował Leśmian w swoich dramatach mimicznych. Ponadto głównym tematem jego dramatów wewnętrznych jest właśnie sama tajemnica życia, a więc twórczość. „Tajemnicza akcja teatralna” ma tutaj dodatkowy „wizualny” wymiar jako przedłużona i w przestrzeni, i w czasie pantomima. Zaiste miecz złoty uderza w Rusałkę jawiącą się w dramatach ową „zapartą wrótnią wiecznej Tajemnicy” , o której pisze poeta w eseju, Myślenie bohatera dramatów utożsamia się z filozofią samego życia. Jest to „myślenie od razu całym życiem”. Pomiędzy tajemnicą — twórczością, a życiem nie ma u Pierrota–Alaryela żadnego podziału ani różnicy. Myślenie Skrzypka o grze — twórczości — staje się u Leśmiana samym przedmiotem dramatu wewnętrznego. Znów jesteśmy świadkami niezwykłej synchronii, gdyż dramaty są wcieleniem wypowiedzi będącej kontynuacją poprzedniej cytaty: „Pomiędzy takim myśleniem a jego przedmiotem (życiem) nie byłoby żadnej różnicy, żadnego przedziału. Myślenie tego rodzaju zlałoby się ze swoim przedmiotem w nierozerwalną, w niepodzielną jedność. Stałoby się samym przedmiotem.” Podsumowując nasze rozważania o idei „sobornosti” można pokusić się o przypuszczenie, że Leśmian był może nawet bliższy jej urzeczywistnienia również w swojej twórczości dramatycznej niż Sołowiow i Iwanow. Związki czy podobieństwa najistotniejszych koncepcji Leśmiana z poglądami Andrzeja Biełego są wielostronne i dotyczą nie tylko dramatu i teatru. Godzi się od razu na wstępie zauważyć, że różnili się także zasadniczo, i to nieraz w kwestiach o wielkim znaczeniu. Ponadto na Leśrniana, Biełego, a także Iwanowa, oddziałały poglądy poety i teoretyka francuskiego Tancrede’a de Visan, co zarazem zbliża wszystkich trzech do siebie, jak zaciemnia sprawę wzajemnych związków. Fakt znajomości idei de Visana przez polskiego poetę jest raczej pewny: jego książkę Paysages introspectijs, poemes avec un Essai sur la Symbolisme (Paryż 1904) recenzował Iwanow w miesięczniku „Wiesy” (1904, nr 10), a esej wstępny omówił ponadto obszernie Renę Ghil („Wiesy” 1905, nr 3). Być może Leśmian poznał późniejszą książkę de Visana L’Attitude du lyrisme contemporain (Paryż 1909). Leśmian i Bieły podzielali przekonanie, że era nowoczesna pozbawiła człowieka indywidualności, przekształcając go w jednostkę jedynie statystyczną. W imię tego przekonania buntowali się przeciwko wrogiej indywidualizmowi nowoczesności i tęsknili do epok, w których rola jednostki nie była podważana ani pomniejszana, przede wszystkim do renesansu. Obaj poeci podnosili wartość poznania intuicyjnego, tajemnicy, wyobrażeń, obaj wreszcie podkreślali bardzo mocno wagę rytmu i muzyki dla twórczości artystycznej. W tym względzie zachodzą zresztą między nimi różnice, bowiem Bieły nie podziela przeświadczenia Leśmiana, że rytm jest czymś więcej niż zwykłym środkiem artystycznym, że wyraża światopogląd. Bieły początkowo eksperymentował z rytmem, mając na względzie cele formalne, ściśle artystyczne, jak np. poszukiwanie najtrafniejszych środków przekazywania idei, by później oddać się spekulacjom kosmicznym i antropozoficznym, a następnie powrócić na bardziej formalistyczne pozycje. Obaj poeci uważali się wszakże za „głosicieli rytmu”. Znajdujące się w centrum zainteresowania drugiego pokolenia symbołistów rosyjskich zagadnienia języka i słowa głęboko zajmowały zarówno Biełego, jak Leśmiana. Byli oni zresztą obaj pod wpływem teorii językowych Aleksandra Potiebni i Aleksandra Wiesiełowskiego, którzy zwracali uwagę na podwójną rolę słowa: potoczną i poetycką. Dla Leśmiana słowo poetyckie wolne od rygorów „słowa pojęciowego” było „słowem wyzwolonym”. Stanowiło ono „ciało” sztuki. W tym określeniu, użytym w szkicu Z rozmyślań o Bergsonie, Leśmian powtarza metaforę użytą również przez Błoka. Słowo spełniało funkcje magiczne, powoływało bowiem rzeczy do istnienia mocą samego nazwania. Jak człowiek pierwotny, nazywając przedmioty tworzył je, podobnie Leśmian: tworząc słowo poetyckie — kreuje mity. „W tym rozumowaniu wtóruje mu Bieły. „Przy pomocy słowa podporządkowuje sobie zjawisko, opanowuje je; tworzenie żywej mowy jest zawsze wojną człowieka z wrogimi żywiołami […]. Żywy język jest warunkiem istnienia samej ludzkości […]. Poezja, poznanie, muzyka i język stanowiły niegdyś jedność […], żywy język był magią i ludzie […] używający go byli istotami, które nosiły piętno obcowania z samym bóstwem.” Zarówno Bieły, jak Leśmian uważają język za „naturalny mit”, posługując się tym samym, jednym z centralnych pojęć Wiesiełowskiego i Potiebni. W tej „magii słów” samo słowo jest — według Leśmiana — poprzedzone przez rytm, będący światopoglądem, rytm nie tylko poprzedzający słowo, lecz stanowiący zasadniczy motor wszelkich przejawów życia. Taka koncepcja rytmu nadaje poezji Leśmiana podobieństwo do filozoficznej teorii poznania. Dla Biełego z kolei prawda literatury wyrasta z pierwotnego, żywiołowego rytmu. Związek Biełego i Leśmiana w tym względzie zdaje się utwierdzony przez podobieństwo idei ich obu do Bergsonowskiej koncepcji élan vital, gdyż właśnie rytm Jest tą siłą, ukrytą poza zjawiskiem naturalnym, w tym wypadku słowem, które pozwala poecie wyrazić muzykę i rytm jego niepowtarzalnej duszy. Według Biełego muzyka symbolizuje to wszystko, co później wciela się w życie, a zatem jest także pewną formą magii. W pojmowaniu muzyki Leśmian był najbliższy Błokowi, który w swoim dzienniku pod datą 31 marca 1919 roku wyraził pogląd identyfikujący rytm muzyczny z kulturą. Leśmian uważał, że muzyka w połączeniu z rytmem jest elementarnym składnikiem poezji. Rozważania zarówno poetów rosyjskich, jak Leśmiana przypominają koncepcje niektórych symbolistów francuskich. Można by wskazać słynną definicję poezji wyszła spod pióra Valery’ego: „… cette hésitatien prolongée entre le son et le sens.” Na tych podobieństwach natury estetycznej i filozoficznej nie wyczerpują się związki czy pokrewieństwa, jakie zachodzą miedzy Biełym i Leśmianem. Niektóre z nich dotyczą bezpośrednio dramatu i teatru i wiążą się z artykułami ogłoszonymi wystarczająco wcześnie, by Leśmian mógł je poznać, zanim napisał dramaty mimiczne. Zwłaszcza Formy sztuki (Formy iskusstwa), artykuł opublikowany w czasopiśmie „Świat Sztuki” („Mir iskusstwa”) w roku 1902, a przedrukowany w wielkiej książce Biełego Symbolizm (Simwolizm) w roku 1910, artykuł Teatr i współczesny dramat (Tieatr i sowriemiennaja drama), pomieszczony w zbiorze Teatr: Książka o nowym teatrze (Tieatr: Kniga o nowom tieatrie, 1908), oraz artykuł o sztuce Błoka Buda jarmarczna, noszący tytuł Teatr symbolistyczny (Simwolisticzeskii tieatr, „Utro Rossii” z 28 IX 1907). Już w tym wczesnym artykule — w Formach sztuki, Bieły występuje jako teoretyk dramatu głoszący poglądy niezmiernie interesujące dla tego kierunku poszukiwań, jaki obrał Leśmian. Poeta rosyjski podejmuje w nim kwestie związane z czasowymi i przestrzennymi formami sztuki, a więc sprawy obecne w estetyce europejskiej od czasów Laokoona Lessinga (1766). Czasowe formy sztuki podkreślają w sposób szczególny znaczenie ruchu, a więc i rytmu. Rytm jest ściśle powiązany z kwestią czasowego następstwa w tej sztuce czystego ruchu, jaką jest muzyka. Ruch w muzyce nie posiada przyczyny i nie jest niczym uwarunkowany. Natomiast w poezji jest uzależniony od przyczyny i ograniczony. Poezja, będąc mostem między przestrzenią a czasem, ukształtowała gatunki dramatyczne, w których rola i przestrzeni, i czasu jest ogromna. Tym większa, że gatunki owe zajmują centralne miejsce w duchowym rozwoju ludzkości. Zarówno w tym, jak w wielu innych artykułach Bieły absolutyzuje dramat, podobnie jak Leśmian, choć z innych względów. W swoich rozważaniach powraca raz po raz do roli muzyki. Wpływa ona na wszystkie formy sztuki. Wychodzą one od rzeczywistości, ale punktem, do jakiego zmierzają, jest muzyka, pojęta jako czysty ruch. Bieły, podobnie jak Nietzsche, uważa, że każda forma sztuki określona zostaje przez stopień, w jakim objawia się w niej duch muzyki. Jak się zdaje, koncepcja, jaka legła u podstaw Leśmianowskich dramatów mimicznych, jest zbliżona. Ruch ciała powiązany zostaje z akompaniamentem muzyki, ruchem czystym. Natomiast u Biełego koncepcja ta zapewne urzeczywistniła się w jego Symfoniach, szczególnie w Czwartej symfonii: Kubek zamieci (Kubok mietieliej) . Warto zwrócić uwagę na to, że trzecią część tej symfonii pt. „Uczucia żądzy” („Wolnienija strasti”) napisał Bieły w 1907 roku w Paryżu. Jak już wspomnieliśmy, Leśrnian spotkał Biełego właśnie w Paryżu u Balmonta. Nie ulega wątpliwości, że polski poeta znał utwory Biełego. Dramaty mimiczne Leśmiana jako utwór literacki, pod względem strukturalnym, i nawet do pewnego stopnia ideowym,, przypominają właśnie Czwartą symfonię Biełego. (Chodzi szczególnie o elementy baśniowe i metafizyczne.) Należy też wskazać na podobieństwo interpunkcji w utworach obu poetów, służącej oznaczeniu kontrapunktu i innych znaków muzycznych. Oczywiście, porównanie tych dzieł wymaga oddzielnego studium. Tutaj ograniczamy się jedynie do zasygnalizowania istniejących współbieżności. Zalążek tego, co stało się później dramatem i operą, znajdujemy już w dytyrambach ku czci Dionizosa. O tym muzycznym pochodzeniu dramatu i opery zdaje się świadczyć ewolucja dzieł współczesnych, bowiem dramat zbliża się coraz bardziej do muzyki (Ibsen, Maeterlinck), zaś opera przekształca w dramat muzyczny. W ogólności, według Biełego: „Dzieło sztuki zbliżone do muzyki staje się głębsze i szersze. […] Muzyka dotyczy przyszłości […]. Jako czysty ruch jest podłożem naszego rozumowania, […l W muzyce słyszymy dźwięk aluzji do przyszłej doskonałości. Warto wtrącić w tym miejscu uwagę, że Leśmian zapewne również z tych powodów wprowadził muzykę do swych dramatów mimicznych. Przyjął pewnie z aprobatą wiele innych uwag Biełego o muzyce. W muzyce nic nie tamuje żadnego ruchu ducha ni wzruszenia. Nie istnieje w niej obraz, natomiast pojawia się motyw, który wzbudza analogiczny nastrój jak ten, który wzbudził obraz. Jest to uwaga niezmiernie charakterystyczna dla poglądów wielu symbolistów (nie tylko rosyjskich) na rolę muzyki w poezji, na tak zwaną „muzyczność” utworu poetyckiego. Najlepszym tego przykładem jest „Zamiast wstępu”„ („Wmiesto priedisłowija”) Biełego do jego Kubka zamieci: Czwartej symfonii. Muzyka, kształtując nastrój w sztuce współczesnej, wskazuje na ewolucję sztuki w kierunku muzyki. Przykładem, zdaniem Biełego, jest dramat Ibsena, w którym muzyczność powstaje skutkiem przecięcia różnych poziomów symbolicznych. Muzykalność i symbolizm dramatu dowodzą jego ewolucji w kierunku misterium. Idąc ku przyszłości, ku formie misteryjnej, dramat jednocześnie wraca do swych źródeł, bowiem w misterium odrodził się w średniowieczu. Poglądy teoretyczne oraz twórczość współczesnych wyraźnie na to wskazują. Poezja (w tym także dramatyczna) i muzyka przenikają się. „Wagner jest muzykiem, który zszedł do poezji, Ibsen dramaturgiem, który wzniósł się do muzyki.” Zgodnie z przekonaniami symbolistów, Bieły wierzy, że dramat, poezja, sztuka w ogóle przekształcą życie: zmienią je w misterium. Ta wiara w posłannictwo sztuki, szczególnie dramatu, oraz przeczucia apokaliptyczne pobudziły poetę do stworzenia dramatów, którym nadał właśnie formę misterium. Najwcześniejszy dramat–misterium Biełego: Objawiony (Priszedszyj), powstał jeszcze w roku 1898 pod wrażeniem apokaliptycznej wizji Antychrysta, jaka nawiedziła poetę w kościele podczas mszy. Ten nieukończony dramat (opublikowany w czasopiśmie „Siewiernyje cwiety” w 1903 roku) był jakoby odpowiedzią na Niepotrzebną prawdę Briusowa. Jest to sztuka raczej eklektyczna, nieco pretensjonalna, przypominająca dialogi Maeterlincka, a zdaniem jednego krytyka, przypominająca szczególnie sztuki Czechowa. Fragment sztuki Biełego może być potraktowany jako parodia misterium. Jest też prekursorski względem jego późniejszych apokaliptycznych obsesji, będących bodźcem do napisania znakomitych powieści. Momentem istotnym dla naszych rozważań jest statyczność akcji oraz dwuwymiarowość i schematyzm w charakteryzowaniu postaci. Kolor stroju, a nawet sam ubiór funkcjonują jako środki charakteryzacji. Natomiast księżyc uzyskuje prawa dramatis personae. Ważna jest także zmienność nastroju oscylującego miedzy silnymi zbiorowymi emocjami a ciszą pełną oczekiwań. Niektóre z tych cech ujawniają zbieżności z Pierrotem i Kolombiną Leśmiana. Najbardziej bodaj ważnym podobieństwem jest użycie przez Biełego lejtmtywów i pauz, będących podówczas wielką innowacją środków dramatycznych dla zwalniania akcji, a pełniących podobną funkcję w dramatach mimicznych Leśmiana. Praca Biełego nad ukończeniem tego dramatu–misterium została uwieńczona pojawieniem się w roku 1907 fragmantu misterium pt. Paszcza nocy (Past’ noczi). Akcja dramatyczna jest w tym utworze zredukowana do minimum, za to osiąga w niej Bieły pełną „correspondance”, symbolistyczną, teatralną syntezą dźwięku, światła, przestrzeni, barwy, a nawet zapachu. Jak w poprzednim misterium, tematem jest groza płynąca ł objawienia się Nieznajomego, czyli Lucyfera. Tę symbolistyczną wiarą w przemianę życia przez sztukę podzielał również Leśmian, Bieły zaś dał jej wyraz także w artykule Teatr i współczesny dramat. Podtrzymując pogląd, że dramat i teatr są najpełniejszą wypowiedzią Artystyczną („scena jest wcieleniem marzeń”), Bieły powtarza, że ostatecznym celem dramatu jest przemiana życia w życie lepsze. „Dramat jest życiem rozszerzonym przez muzykalny patos duszy.” Winien on doprowadzić do tego, by „życie stało się twórczością dramatyczną”. Zresztą sam dramat jest już właściwie przebudową życia, skoro: „W dramacie realizuje się po raz pierwszy apel do twórczości jako do tworzenia życia.” Dramat wyprowadza Bieły bezpośrednio z muzyki, odrzucając wyłożona we wcześniejszym artykule koncepcję, iż wykształcił się on z misterium. Zmienia wiele swoich poglądów na różnorodne kwestie związane z dramatem i teatrem, porzuca również przekonania bliskie Leśmianowi, na przykład te, które dotyczą roli reżysera. Obecnie Bieły chciałby te rolę ograniczyć, czemu sprzeciwiłby się Leśmian. Uważa nawet, że autor sam powinien reżyserować swoje dramaty i strzec ortodoksji w ich interpretacji scenicznej. Domaga się za to od autora precyzyjnego określenia w didaskaliach ruchu scenicznego postaci. Rozważa także możliwość interpretacji roli przez marionetkę. Jak pamiętamy, Leśmian interesował się teatrem marionetek i chociaż trudno byłoby przypisać to zainteresowanie wpływom Biełego, obaj podejmują tę kwestię, nieobcą i innym ludziom teatru, i autorom z początku stulecia. Zastanawiając się nad ruchem marionetki, Bieły wprowadza pojęcie stylizacji, mówiąc, że „metoda przekształcania człowieka w marionetkę jest właśnie metodą technicznej stylizacji”. Termin „stylizacja” występował już wcześniej, w artykule Formy sztuki, i rozumiał ją Bieły jako sposób wyjścia z arcytrudnej sytuacji, w jakiej znajduje się artysta pragnący oddać w swoim dziele czy w swojej sztuce w ogóle pełnię rzeczywistości. Osiągnięcie tego celu nie jest możliwe i właśnie bezsilność sztuki w tym względzie prowadzi do konieczności posłużenia się schematyzacją. Szczególnym przypadkiem tej schematyzacji jest stylizacja. Od pojęcia stylizacji Biełego, jako artystycznego uogólnienia, do tego, jak pojmował ją Leśmian, jest bardzo niedaleko. Ciekawe, że odpowiedni fragment Form sztuki zacytował Meyerhold w słynnym artykule z 1912 roku pt. Buda jarmarczna (Balaganczyk), uważając, że koncepcja Biełego bliska jest również jego rozważaniom. Sprawę ruchu, ruchów i gestów podejmuje Bieły we wspomnianym artykule o Budzie jarmarcznej Błoka, pisząc o postaciach scenicznych, że wykonują wyłącznie „gesty typowe”, schematyczne, w czym oczywiście celuje Pierrot, wzdychający i wymachujący rakami zawsze w ten sam sposób. Jest to zatem, odnotowany przez Biełego na gorąco, przykład konkretny stylizacji. (To samo da się powiedzieć o Pierrocie Leśmiana, którego cechują określone ruchy. Leśmian w Uwagach autorskich podkreśla wagę dokładności powtarzania się ruchów, „aby nie zatrzeć ich refrenowości” s. 235, w. 7 od dołu). Jak widzimy, poglądy i rozważania Biełego o dramacie i scenie wyraźnie znajdowały się w obrębie zainteresowań Leśmiana, niezależnie od faktu, że miedzy rokiem 1902 a 1907 poeta rosyjski radykalnie odmienił swe poglądy. Podjecie kwestii przyczyn i charakteru tych zmian wykracza jednakże poza zakres naszych zainteresowań. Spośród poetów symbolistów Błok miał najbardziej entuzjastyczny stosunek do teatru, a ponadto rola dramatu i teatru była w jego twórczości bardzo zbliżona do ich roli w twórczości Leśmiana. Ale poeta rosyjski miał więcej szczęścia niż Leśmian. Jego sztuki wystawiano. Wystawił je Meyerhold. Już w 1897 roku Błok, siedemnastoletni gimnazjalista, napisał w swoich Wyznaniach: „Moje ulubione zajęcie. — Teatr”, a dalej: „W jaki sposób chciałbym umrzeć. — Na scenie — żeby serce mi pękło.” Młodzieńcza egzaltacja przeminęła, związki z teatrem pozostały. W życiu Błoka teatr, jeśli weźmiemy pod uwagę ogrom zainteresowania poety i ilość oddanej scenie twórczej energii, pełni role nie mniejszą niż liryka. Zainteresowania teatralne Błoka przypadają na okres szczególnie ważny dla kształtowania się nowoczesnego teatru. W istocie jest to cała epoka jego rozwoju: od Stanisławskiego, którego działalność pobudziła i pogłębiła entuzjazm poety dla teatru, poprzez Meyerholda związanego z symbolizmem, po teatr rewolucyjny, w którym znowu spotykają się Błok i Meyerhold, artyści oddani rewolucji. Ta sama epoka zrodziła Leśmiana–dramatopisarza i człowieka teatru, przy znacznym udziale kultury rosyjskiej. Pierwsze dramaty Błoka (1906) i pierwszy zaginiony dramat Leśmiana Wasilij Busłajew powstają niemal dokładnie w tym samym czasie. W młodości Błok chciał zostać aktorem, grał w przedstawieniach amatorskich, znał rosyjskie życie teatralne, motywy i obrazy sceniczne wracały do jego wierszy, a także powstały pisma o dramacie, teatrze, aktorstwie, recenzje teatralne. Niemal identycznie jak u Leśmiana. Błok pisał swoje dramaty dla określonego teatru i pragnął, by jak najszybciej trafiły na scenę. W liście do Stanisławskiego z 9 XII 1908 roku pisał w związku ze swym dramatem Pieśń losu (Pieśnią sud’by), że „zasadniczo” nastawia się na jego inscenizację, „ponieważ działanie teatralne jest już czymś więcej niż słowo”. I dodawał: „Trzeba, aby mój temat, o którego żywotności jestem przekonany, przeniknął nie tylko do uszu słuchaczy, ale do oczu, do serca, do woli widza. Jeśli słowo to niejasne przeczucie, to przedstawienie teatralne może stać się rzeczywistym, budzącym ze śpiączki i rzucającym w blask i mat żywego życia uderzeniem bicza.” Zagadnienia, jakie stawały przed Błokiem, nie są nam obce. Niemal w tym samym czasie stawiał je Leśmian. To poczucie, że czytamy coś znanego, będzie nam w lekturze pism Błoka o teatrze towarzyszyć. I znowu wypada powtórzyć zastrzeżenie, zgłaszane już przy okazji Meyerholda: podobieństwo to nie znaczy niewolnicza zależność, gdyż sprawy podobne były wówczas „w powietrzu”. Zauważmy na marginesie, że w liryce Leśmiana istnieje struktura dramatyczna czy teatralna wiersza, stanowiąca pomost między jego poezją i dramatem. Zagadnienie takie pojawia się też u Błoka. Jego Wiersze o Pięknej Damie (Stichi o Priekrasnoj Damie) zbliżają się do teatralnej formy wyrazu. Sam poeta oświadczył, że Wiersze o Pięknej Damie były po części rodzajem wstępu do Budy jarmarcznej (Bałaganczyk) i Króla na placu (Karol’ na ploszczadi). Natomiast w liście do Biełego wspominał, że Czułkow, Iwanów i Meyerhold zaproponowali mu napisanie dla teatru sztuki będącej rozwiniętą wersją wiersza Buda jarmarczna (Bałaganczyk). Podobnie Błok sam zwrócił uwagę na to, że dramat Nieznajoma (Nieznakomka) jawi się „rozwinięciem tematu tego [wiersza Nieznajoma] i zbliżonych wierszy — w lirycznym dramacie tej samej nazwy”. {Za „zbliżone wiersze” uważał: Tam damy popisują się modami… (Tam damy szczegolajut modami…), Twoja twarz bledsza, niż byla.—. Twoje lico bliedniej, cziem było…), W wyjącym mrozie nocy… (Tam w nocznoj zawywajuszcziej stużie…) i Szarfa zbryzgana gwiazdami… ). Zbiór swoich dramatów zatytułował Błok w sposób wiele mówiący: Dramaty liryczne (Liriczeskije dramy). A zatem w jego twórczości wystąpiły dwa bieguny, dwie siły: liryczna i dramatyczno–teatralna. Podobnie u Leśmiana, u którego wszakże ta druga nie zdołała ukształtować się w pełni. Związki Błoka ze Stanisławskim i Meyerholdem były zresztą złożone i wcale niełatwe. Kontakt z ich spektaklami bardzo poważnie wpłynął na ukształtowanie się poglądów poety na teatr, co widać zarówno w jego pismach o dramacie i teatrze, jak w didaskaliach dramatów. Błok zachowywał niezależność sądu wobec obu wielkich. Cierpiał z tego powodu, że Stanisławski wyraźnie go nie doceniał, ale nie przestał Stanisławskiego podziwiać, nie odrzucał jego idei, mimo że jego własne były odmienne, co z biegiem lat stawało się coraz bardziej widoczne. Zawdzięczał wiele Meyerholdowi, ale często bardzo ostro krytykował jego przedstawienia. Krytykując Meyerholda, Błok precyzował swoje poglądy na teatr. Z kolei Meyerhold jeszcze w latach trzydziestych podkreślał, jak wielką .rolą w ukształtowaniu się jego systemu teatralnego odegrała twórczość Błoka. Obaj współpracowali niekiedy ze sobą, ale ich stanowiska pozostawały odrębne. W istocie mamy tu do czynienia ze złożonym pokrewieństwem obu artystów. Do grona pokrewnych należy także Leśmian, któremu zapewne bliżej do Błoka niż do Meyerholda. W najważniejszym z punktu widzenia naszych celów okresie sprzed Wojny i rewolucji Błok we wszystkich swoich .pismach, artykułach i zapiskach w dzienniku traktuje widowisko teatralne jako całość, jest ono dla niego całościową kompozycją zrealizowaną na scenie. Bodina słusznie zwraca uwagę, że prócz rozważań teoretycznych o przedstawieniu także w didaskaliach do jego dramatów możemy zaobserwować konsekwentne „myślenie reżyserskie”. Podobnie jak u Leśmiana. Tekst Skrzypka Opętanego opatrzony został szczegółowymi i interesującymi uwagami autorskimi, uwagami poety–dramatopisarza i reżysera. U Błoka owo „myślenie reżyserskie” widoczne jest w didaskaliach, które przestają być ilustracją tekstu dramatycznego. Leśmian uznał za stosowne wyodrębnić je ł przekształcić w samodzielny komentarz reżyserski do swego dramatu mimicznego, co stało się konieczne również ze względów technicznych. Jego utwór to przede wszystkim gigantyczne didaskalia, zawierające całość dziania się scenicznego utworu. Jeżeli — jak słusznie pisze Bodina — didaskalia w sztukach Błoka przynoszą „opisanie panto—mimicznej gry, w niemocie której prześwieca coś, czego nie da się wyrazić słowem, a co posiada pierwszorzędną wagę dla sensu sztuki” , to przecież u Leśmiana wszystko jest pantomimą. Didaskalia Błoka oraz Uwagi autorskie Leśmiana do Skrzypka Opętanego to dwa różne — a może nie tak znów bardzo różne — przejawy zainteresowania autorów dramatycznych owej epoki dla własnej, jakby autorskiej reżyserii napisanych przez siebie sztuk. Obaj poeci doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że sztuka żyje w teatrze i na scenie, a nie jedynie na kartach książki, że realizuje się w inscenizacji, w rytmach, muzyczno–głosowych i barwnych współbrzmieniach oraz ścisłym. związku z widownią. W tych ich poglądach jest coś niezmiernie istotnego dla dramaturgii początków XX wieku w ogóle. W swoich utworach dramatycznych, w zabiegach o realizację zamysłu „autorskiej reżyserii odchodzą od naturalizmu i wchodzą w świat nowej sztuki, która, podobnie jak nauka, odwraca się od naoczności, od poglądów zdroworozsądkowych, poszukując ukrytej struktury rzeczywistości, kłócącej się z tym, co oczywiste i dotykalne. Zarówno Błok, jak Leśmian są zwolennikami nowego dramatu i teatru, który pragnie wyrazić ów złożony, dynamiczny system rzeczywistości, przedstawia nowego bohatera, a od widza teatralnego wymaga aktywnego konstruowania nowej wizji świata, podsuwanej i sugerowanej przez sztukę. Tkwiąc w nurcie nowej sztuki, Błok i Leśmian stają się podobni do siebie, do innych autorów i artystów, a więc stwierdzenie podobieństw, wpływów, a także różnic jest sprawą bardzo delikatną. Wszelako myśli Błoka o teatrze, zapisane w recenzjach i artykułach teoretycznych, musiały być nieraz bliskie Leśmianowi, zwłaszcza że wiele z nich znał ponad wszelką wątpliwość. Wróćmy jednakże do problemu absolutyzacji dramatu u Błoka. W artykule O teatrze (O tieatrie, „Zołotoje runo” 1908) Błok pisał, że właśnie „teatr, w stopniu większym niż jakikolwiek inny rodzaj sztuki, demaskuje bluźnierczą bezsilność formuły «sztuka dla sztuki», bowiem teatr to «samo ciało sztuki», to wysoka dziedzina, w której słowo, staje się ciałem. Oto dlaczego prawie wszyscy, bez rozróżnienia kierunku, są zgodni co do tego, że najwyższym, przejawem twórczości jest twórczość dramatyczna. […] Właśnie w teatrze sztuka winna zetknąć się z samym życiem, które jest nieodmiennie śpiewne, bogate, różnorodne.” Jeśliby przejście dramatu, a zatem słowa, w formę nową: w spektakl, w ciało, potraktować dosłownie, to właśnie Leśmianowi, a nie Błokowi, dane było tę formułę zrealizować. Pisząc swoje dramaty mimiczne porzucił słowo na rzecz ciała aktora, ruchu i rytmów inscenizacji,, struktury przedstawienia; zaiste, u mego „słowo stało się ciałem”! Przy kwestii absolutyzacji dramatu powraca zagadnienie związku liryki i dramatu zarówno u Błoka,, jak u Leśmiana, tym razem od innej strony. W przedmowie do swych „dramatów lirycznych” Błok oznajmiał, że w istocie są one ujęciem materii lirycznej w dramatyczną formę. W artykule O dramacie (O dramie, „Zołotcie runo” 1907) podejmował i rozwijał tę myśl. Liryczny charakter dramatu owoczesnego, dramatu przeżartego przez „liryczne jady” jest cechą wyróżniającą nie tylko jego sztuki, ale dramaturgię początków XX wieku w ogóle. U Leśmiana, jak pamiętamy, dramat być może wznosi się ponad lirykę, ale pozostaje z nią w ścisłym związku. Do wielu określeń Skrzypka Opętanego dodajmy jeszcze jedno: jest to przede wszystkim niema liryka, wyrażająca się w rytmie, ruchu scenicznym, w obrazie przełożonym na język teatru. Natomiast na drugim planie jest lirycznym utworem literackim nadającym się do czytania, w rodzaju rozwiniętej ballady, baśni lub symfonii. I w sprawach dotyczących dramatu i teatru Błok formułuje myśli bliskie podejściu Leśmiana, bliskie także symbolizmowi teatralnemu w ogólności. Nie brak rozważań o roli rytmu pojętego zarówno w sposób ściśle teatralny,, jak i głębszy, zbliżający się do ująć polskiego poety, w artykule poświęconym teatrowi Wiery Komissarżewskiej (Dramaticzeskij tieatr W. F. Komissarżewskoj, 1906). Znajdziemy w nim zdanie mówiące o szansie zbudowania. nowego teatru, dla którego grunt został już przygotowany „przez nawałnice Wagnerowskiej muzyki, Ibsenowskiego dramatu. Nauka i marzenie podają sobie wzajem ręce, usprawiedliwiając i wskrzeszając pierwotny żywioł ziemi — rytm, zaręczając ze sobą planety i dusze istot żywych.” W artykułach z owych lat pojawiają się pod piórem Błoka uwagi na temat roli reżysera, spektaklu, teatru, zgodne z duchem epoki, ale bliskie myśli i praktyce teatralnej Leśmiana. Bez wątpienia także w kontaktach z nimi kształtowały się poglądy polskiego poety. Rytmowi jest poddane u Błoka także słowo. Rodina, pisząc o współpracy Błoka z Meyerholdem przy inscenizacji Budy jarmarcznej, mówi, iż znaleźli oni „nową więź miedzy działaniem a słowem”, przy czym słowo pojmował poeta monistycznie. Posiada ono zarazem walor zmysłowy, formalno–wyrażeniowy i funkcjonalny; słowo niesie także „rytmicznie zorganizowaną falę ideowo–zmysłową”. Kwestia rytmu była ważnym wątkiem w myśli Błoka. Występowała ona na plan pierwszy w krytyce różnych koncepcji sformułowanych przez Meyerholda. Blok odrzucał stylizację i w tym oddalał się zarówno od Meyerholda, .jak od Leśmiana. Stylizacja, teatralność, traktowanie rzeczywistości jako gry — wszystkie te koncepcje były z punktu widzenia Błoka przeestetyzowane, a także, co —dla nas najważniejsze, statyczne, niemuzyczne. Stylizacja jest maską na twarzy kultury, jest jej „sobowtórem”. A Blokowi szło o umocnienie rytmicznych i „muzycznych” więzi łączących świat ludzki z żywiołem natury, który w swej głębi jest wiecznością i pierwotnym chaosem, a na powierzchni okazuje się przede wszystkim żywiołem życia ludowego, kulturą ludową. Jak się zdaje, podejście Leśmiana do folkloru było w istocie zbliżone. W poezji ludowej nie szukał przecież malowniczości ani egzotyki. Droga do wartości pierwotnych, metafizycznych, zagrożonych w swoim istnieniu przez zmorę człowieka przeciętnego, statystycznego, wiodła przez kulturę ludową. Sprawa ta okazuje się zatem jeszcze jednym, i to istotnym punktem, w którym zbiegają się myśli poety polskiego i rosyjskiego. Właśnie ta sprawa jest jednym z głównych tematów w dramatach mimicznych Leśmiana. Jak dotychczas ustaliliśmy wiele podobieństw w poglądach teoretycznych obu poetów. Należy teraz zbadać, choćby pobieżnie, czy to samo da się powiedzieć o ich twórczości dramatycznej. Wydaje się nam, że porównanie dramatów Leśmiana z dramatami Błoka, pisanymi mniej więcej w tym samym czasie, pozwoli lepiej zrozumieć proces rozwoju postaci oraz głębię i uniwersalność dramatów polskiego poety. Jak wiemy, zaginiony dramat rosyjski Leśmiana Wasilij Busłajew, osnuty na wątku ludowym, powstał współcześnie z Budą jarmarczną (Balaganczyk, 1906), z Królem na placu (Korol’ na płoszczadi, 1906) i Nieznajomą (Nieznakomka, 1907) Aleksandra Błoka. Z nimi więc postaramy się porównać dramaty mimiczne Leśmiana Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany. Sztuki symbolistyczne, traktujące o głębokich duchowych rozterkach współczesnego człowieka, dawały się wyrazić najlepiej poprzez elementy liryczne. Zarówno w dramatach Leśmiana, jak we wspomnianych trzech sztukach Błoka bohaterem staje się współczesny twórca — poeta. Postać poety ma szczególne znaczenie. Jest centrum, do którego prowadzą lub z którego wywodzą się wszystkie wątki dramatu. W dodaltku dramaty Błoka są jawnie autobiograficzne, a więc subiektywnie. We wstępie do tych „Lirycznych dramatów” Błok pisze, że „idealny liryczny poeta — to skomplikowany instrument, odtwarzający jednakowo najbardziej sprzeczne przeżycia”. Właśnie przeżycia idealnego lirycznego poety, jakim był i Błok, i Leś—mian (mimo że jego dramaty mimiczne są bardziej obiektywne i uniwersalne), stają się tematem ich dramatów. Jak nam się wydaje, ich dramaty można śmiało potraktować jako projekcję, uzewnętrznienie sprzecznych uczuć duszy tego skomplikowanego instrumentu, jakim jest współczesny metafizyczny poeta. Inaczej mówiąc, scena to dusza poety, zaś postaci występujące na niej są wcieleniem jej sprzecznych cech i dążeń. Oczywiście znajdujemy u obu poetów różnice w podejściu i w formie urzeczywistnienia ich zamiarów. W dramatach Leśmiana, jak przystało na pantomimę, poeta staje się „uplastycznionym” instrumentem — skrzypkiem, którego przedłużeniem w przestrzeni jest złota skrzypka! Podczas gdy Buda jarmarczna Błoka, wystawiona w 1906 roku w Teatrze Wiery Komissarżewskiej, była przełomowym wydarzeniem w rozwoju symbolistycznego, stylizowanego dramatu w Rosji, równie epokowe dramaty mimiczne polskiego poety, nie mając swojego Meyerholda, do dziś nie ujrzały sceny. Właśnie temu ostatniemu poświęcił Błok Budę jarmarczną, którą nazywa „moja mała baśń (feereja)”. Występują też pewne podobieństwa gatunkowe. Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany są też baśniami, ale mimicznymi, przy czym dramaty obu poetów to baśnie tragiczne. W Budzie jarmarcznej Błok, podobnie jak Leśmian w Pierrocie i Kolombinie, świadomie podkreśla umowność i sztuczność przez użycie arlekinady, wywodzącej się z komedii dell’arte. W obu dramatach występuje Pierrot i Kolombina. Użycie tego środka stylizacji służy u obu poetów jako maska, za którą Pierrot — poeta — skrywa rozpacz powątpiewającego mędrca i twórcy. Maska w sztuce Błoka wiąże się z karnawałem i parodią, a więc ze wzmocnioną sztucznością. W Budzie jarmarcznej cała aparatura wprowadzona przez Meyerholda jest marionetkowa, podczas gdy w dramatach Leśmiana marionetkowość ogranicza się w zasadzie do postaci Karłów i Duchów, które magiczna siła Wiedźmy lub Laski Czarnoksięskiej wprawia w ruch i działanie. Można się pokusić o potraktowanie protagonistów — Pierrota i Kołombiny — jako supermarionety okrutnego i tragicznego fatum. W obu dramatach, zgodnie z duchem Wielkiej Reformy, występuje stylizacja rekwizytów. (W obu Pierrot siedzi na wysokim, wąskim, pozłacanym krześle.) Transcendentalność, baśniowość i iluzyjność świata przedstawionego wyrażona jest w Budzie jarmarcznej przez użycie niebieskich draperii pokrywających ściany. Kolor niebieski pełni tę samą funkcję w Nieznajomej Błoka jak w dramatach Leśmiana, w których ściany i podłogi są ciemnobłękitne, szczególnie zaś Światło Indygowe ma asocjacje ze światem transcendentalnym i baśniowym. Błok i Leśmian, jak i inni symboliści, byli urzeczeni Ptakiem niebieskim Maeterlincka. Leśmian nazywa ten utwór „baśnią błękitną”. Muzyka, gest i taniec są wprawdzie ważnymi elementami w dramatach Błoka, ale nie dominującymi, jak w pantomimach polskiego poety. Również w strukturze dramatów Błoka i Leśmiana odnajdziemy pewne podobieństwa. Podział na trzy Przywidzenia w Pierrocie i Kolombinie jak i Skrzypku Opętanym odpowiada podziałowi na trzy wizje („widienija”) w Nieznajomej Bioka. Misterium Buda jarmarczna także daje się podzielić na trzy części. Natomiast wszystkie trzy dramaty Błoka cechuje współzależność kompozycyjna. Wiąże je wspólnota bohatera — poety — i jego dążeń. Pierrot i jego sobowtór Harlekin w Budzie jarmarcznej prezentują jakby jedną cechę charakteru poety, podczas gdy Poeta w obu późniejszych utworach ucieleśnia inne cechy tej samej postaci. Mamy tu przykład ewolucji zarówno dramatu, przedstawionego jako typ buffonady „bałaganu”, jak postaci poety, ukazanego w końcu w bardziej rozwiniętej symbolistycznej sztuce Nieznajoma. Podobnie w przypadku dramatów Leśmiana można, jak się wydaje, mówić o ewolucji, traktując Pierrota jako pierwszą, bardziej schematyczną charakteryzację poety, zaś Alaryela jako jej następną fazę o silniej rozwiniętej osobowości. (To samo da się również powiedzieć o relacji postaci Kołombiny i Chryzy.) Także w dramatach Błoka, jak u Leśmiana, występuje kompozycyjny element trzykrotności. Mamy więc w Budzie jarmarcznej menage a trois (Pierrot, Kolombina, Harlekin), trzech mistyków, trzy zakochane pary reprezentujące trzy złudne wizje miłości lirycznego ja — poety; zaś w Nieznajomej Poetę, Błękitnego i Astronoma, odzwierciedlających niejako trzy strony charakteru poety. Możemy też w dramatach Leśmiana mówić o menage a trois, ale o nieco innym składzie i znaczeniu (por. Pierrot, Kolombina i Rusałka). Natomiast trzykrotność (zob. rozdz. IV niniejszego Wstępu) pojawia się tu częściej, zgodnie z baśniowo–ludowymi cechami tych utworów. Postacie Pierrota i Kołombiny w Budzie jarmarcznej Błoka, podobnie jak w Pierrocie i Kolombinie Leśmiana, wywodzą się od Laforgue’a. W odróżnieniu od Leśmiana, rosyjski poeta na podobieństwo Laforgue’a całkowicie utożsamił się z personą Pierrota–poety, występując w zmienionej inkarnacji Poety w dwu następnych sztukach i nadając owej personie jawnie autobiograficzne cechy. Podczas jednak gdy Pierrot z francuskiego pierwowzoru był skomplikowaną osobowością, Pierrot Błoka jest dwuwymiarową postacią, odpowiednią dla teatru marionetkowego lub dla sceny stylizowanego teatru. Można powiedzieć, że Pierrot Błoka, jak Pierrot Leśmiana, jest karykaturą nieudolnego, niezdecydowanego, niewinnego i o czystym sercu — poety. Harlekin, sobowtór Pierrota, jak i bohaterowie dwu następnych dramatów uzupełniają jego osobowość. Również Kolombina jest dwuwymiarową postacią reprezentującą idee Błoka. (Łączy w sobie cechy rzeczywiste i nadprzyrodzone.) Ma ona cechy biograficzne, będąc uosobieniem kochającej, światłej i nieskalanej narzeczonej (por. z Liubow’ Mendelejewą) i zarazem wcieleniem „odwiecznej mądrości”,, Sofii Priernudroj, a więc „Przepięknej Damy”, i jednocześnie, jak się okazuje, Śmiercią zbawienną. Kolombina Leśmiana stanowi bardziej rozwiniętą osobowość. Jako malarka i miłująca wierna żona Pierrota ma cechy biograficzne, które kojarzą ją z bohaterką Budy jarmarcznej. Również jak ta ostatnia, pełni ona funkcję ducha sprawczego śmierci. Idylliczny w zaczątkach związek Pierrota i Kolombiny w dramatach obu poetów wieńczy się tragicznie. Postaci Pierrota i Kolombiny, a zwłaszcza ich rozwinięte osobowości w Skrzypku Opętanym, dają się jednak najbardziej wyraziście porównać z Nieznajomą Błoka. Te późniejsze dramaty, noszące istotne znamiona utworów symbolistycznych, są przejawem ewolucji twórczej obu poetów. W Nieznajomej Błok ujawnia głębokie zainteresowanie plastycznym oddaniem charakteru ludzkiego. Występuje też w tym dramacie baśniowość, wypowiedź o muzyce, ruchu ciała — tańcu. „Czy ciało, jego linie, jego harmonijne ruchy — same w sobie nie śpiewają, tak samo jak dźwięki?” — pyta Misza. Dramat dzieli się na trzy wizje („widienija”), symbolizujące trzy etapy w życiu bohatera (podobnie jak w Skrzypku Opętanym trzy Przywidzenia — to intermedia w istnieniu poety). Baśń staje się wyśnionym marzeniem Poety wyczekującego na pojawienie się „wiecznej baśni” (Sofii Priemudroj). Wszystkie te cechy Nieznajomej zbliżają ją do Skrzypka Opętanego (por. Alaryela wyczekującego na Rusałkę). Osobowość Ałaryela jest znacznie bogatsza niż postać apatycznego Pierrota. Alaryel jest bardziej uduchowiony i bardziej stanowczy. Przypomina Błękitnego sobowtóra Poety w Nieznajomej, którego niebieski płaszcz cały jest zbryzgany i migocący się blaskiem, spadającej gwiazdy, Nieznajomej, którą wreszcie spotyka. Natomiast w Skrzypku Opętanym jesteśmy świadkami „szamotania się żądz’” w Alaryelu (P. I, s. 182, w. 16 od dołu), wywołanych spotkaniem z marzeniem wcielonym, Rusałką, urzeczenia magią jej indygowej szaty ukrywającej tajemnicę pieśni — twórczości. Ponadto Błok, podobnie jak to czynił w Budzie jarmarcznej (por. Harlekin), przedstawia rozdwojenie duszy Poety w Nieznajomej bardziej statycznie, bo poprzez sobowtórów — Astronoma, a szczególnie Błękitnego, jego alter ego. Natomiast rozdwojenie duszy bohaterów Leśmiana, szczególnie Alaryela, wyrażone jest dynamicznie,. Uwydatnia się to poprzez trzy stany, czyli trzy „intermedia” duchowe poety–skrzypka: 1) apatię względem rzeczywistości spowodowaną jego twórczą nieudolnością; 2) rozbudzony nagle przypływ twórczy, niemożliwość zrealizowania którego powoduje w nim stan opętania i 3) egzaltację procesu twórczego uwieńczonego sukcesem. Poeta—skrzy—pek, jak poeta pierwotny, jest jedną częścią swej natury zakotwiczony w okrutnej rzeczywistości uosobionej w dramatach przez (Kolombinę) Chryzę, od której usiłuje się wyzwolić. Z drugiej zaś strony tkwi jak Błękitny (Gołuboj) w świecie pierwotnym, baśniowym, transcendentalnym , do którego tęskni i który jest w mocy przywrócić mu życie, czyli zdolność tworzenia. Uosobieniem tego świata jest Rusałka Leśna. Rozwinięcie osobowości Chryzy, przekształcenie jej poprzez wpływ siły fatalnej (fatum) , potęguje dramat zmagania się dwu sprzecznych żywiołów w duszy Alaryela, zła i dobra: konflikt między zabójczą siłą rzeczywistości (Chryza) a światłą siłą pierwotną, twórczą (Rusałka). Zmaganie się tych sił jest tym bardziej efektowne, że zostało przedstawione w formie pantomimy (por. SO, P. II, scena IV). Kończy się ono zwycięstwem zła — Chryzy (z pomocą czarnej magii Wiedźmy), będącej sprawczynią śmierci Rusałki, a więc śmierci źródła twórczego dla poety. Niemoc twórcza Alaryela zaznaczona została także przez zniknięcie instrumentu — skrzypki złotej. Ale w przeciwieństwie do Nieznajomej Błoka, gdzie w „widieniju” trzecim pijany Poeta nie poznaje swej wyczekiwanej Muzy i wraca do szarej rzeczywistości nie osiągnąwszy celu, w Skrzypku Opętanym trzecie Przywidzenie kończy się ostatecznym zwycięstwem świata transcendentalnego. Okrutna rzeczywistość może jedynie spowodować śmierć w sensie materialnym (śmierć poety), ale nie ma władzy nad wytworem świata transcendentalnego, a więc sztuką (mitem, pieśnią), która jest nieśmiertelna. Szklana trumna, w której, jak się wydaje Chryzie, zamknęła „odtąd już posłuszną… [jej] tajemnicę poezji! , nie jest w stanie więzić magicznej siły natchnienia. Rusałka zmartwychwstaje, by odkryć Skrzypkowi tajemnicę twórczą. U Leśmiana Skrzypek– poeta osiąga cel dogrywając swoją pieśń do końca. Skoro sztuka — twórczość — jest równoznaczna z życiem, to pieśń dograna do końca jest zarazem dla Skrzypka kresem życia ziemskiego. Kolorubina — Śmierć — zaiste osiąga w dramatach Leśmiana znaczenie siły wyzwoleńczej od okrutnego świata rzeczywistości. Podsumowując nasze uwagi o dramatach obu poetów, można stwierdzić, że idee, dążenia leżące u podstaw trzech dramatów Błoka i łączące jego bohaterów są zbieżne z podstawowymi ideami bohaterów mimicznych Leśmiana. Wszyscy oni szukają w życiu istoty piękna i poprzez metafizyką świata transcendentalnego pragną wyzwolić się od sprzeczności i chaosu rzeczywistości. Podczas gdy u bohaterów Leśmiana wiara w siły transcendentalne pozostaje niezachwiana, dramaty Błoka przynoszą ich negację, wręcz parodię. Jest to najbardziej widoczne w Budzie jarmarcznej. W odróżnieniu od Pierrota i Kolombiny cechuje Budę jarmarczną buffonada i elementy karnawałowe, a więc środki efektowne dla celów parodii i groteski. Buda jarmarczna jest przede wszystkim parodią osobistego życia i twórczości poety, a zarazem parodią sztuk naturalistycznych i sztuk europejskich symbolistów (por. Maeterlincka), jak również parodią symbolistów rosyjskich (szczególnie Biełego i Briusowa; por. Harlekina i Przewodniczącego) i wreszcie mistyków — Sołowiowców. Znajdujemy cechy głębokiego rozczarowania bohaterów wszystkich trzech sztuk w ich egzaltowanych marzeniach o Sofii — odwiecznej mądrości i duszy ziemi, i, zgodnie z określeniem samego Błoka, cechy „pokrewne romantyzmowi z tą [jego] transcendentalną ironią”. Podczas gdy Błok wyrzeka się transcendentalności na korzyść rzeczywistości „odmłodzonej” przez arlekinadę , świat baśniowy, pierwotny dominuje w sztukach Leśmiana. Świat ten bowiem uważał polski poeta nie za iluzję, ale za energię, która odrywa duszę od powszedniej rzeczywistości poprzez twórcze natchnienie. Jego bohater nie doznaje rozczarowań wobec swego ideału. Głównym tematem dramatów Leśmiana jest przede wszystkim twórczość, a nie subiektywne przeżycia poety. Życie poety jest o tyle ważne dla Leśmiana, o ile pomaga ono poecie stać się idealnym instrumentem sztuki. Są więc jego dramaty obiektywnymi, a szczególnie metapoetyckimi utworami wciąż aktualnymi, o uniwersalnym znaczeniu. Ponad wszystko Leśmian jest konsekwentnym metafizykiem. Polski poeta był chyba znacznie bardziej oryginalny niż rosyjscy symboliści, gdyż żaden z nich nie łączył w sobie zarazem roli recenzenta, teoretyka teatralnego, literackiego doradcy teatru, dramaturga i co najniezwyklejsze — reżysera. Na ukształtowanie się poglądów Leśmiana, a także symbolistów rosyjskich, na rolę rytmu, na jego wyraz teatralny i na inne zagadnienia powiązane z teatrem znaczny wpływ miał zapewne teatr japoński i hinduski, modny wówczas w Europie, znany nieco również na ziemiach polskich. Wielkie wrażenie w Polsce wywarła wizyta zespołu japońskiego Hanako z Sadą Yacco i Otojiro Kawakamim w 1902 roku. Ta sarna trupa odwiedziła Rosję w 1902 i 1909 roku; Meyerhold kilkakrotnie wspomina o nich w swoich pismach. Rola teatru japońskiego w kształtowaniu się nowoczesnego teatru i dramatu europejskiego była podówczas duża. Zainteresowanie Leśmiana teatrem japońskim, poświadczone we wspomnieniach, mogło narodzić się zarówno z bezpośredniego kontaktu z tym teatrem, jak z drugiej ręki. Jest niemal pewne, że poznał dwa ważne artykuły Jana Augusta Kisielewskiego o trupie Hanako: O „Japończykach” w teatrze („Kurier Warszawski” 1902, nr 52) oraz O sztuce mimicznej (tekst odczytu poprzedzającego warszawski występ zespołu 8/12 lutego 1902). Oba artykuły przedrukowane zostały w głośnej podówczas książce Kisielewskiego Panmusaion (1906). Zawarł w nich autor wrażenia z paryskich występów Japończyków, z teatru paryskiego, odwołał się do tańca Isadory Duncan; podjął zatem kwestie z pewnością interesujące dla Leśmiana, a niejedno sformułowanie z jego artykułów mogło mieć dla poety moc inspiracji do napisania Pierrota i Kolombiny oraz Skrzypka Opętanego. Dowodem inspiracji płynącej z teatru japońskiego są didaskalia zawarte w Uwagach autorskich, w których Leśmian wyraźnie podaje jako przykład „gry ruchów” — teatr japoński (zob. s. 233, w. 14 od dołu). Próbując wyrazić głębokie wrażenia, jakich doznał podczas występu aktorów japońskich, Kisielewski pisał: „Poemat dźwięków i linii, harmonia stylizowanych gestów i słów, przedziwna całość symfoniczna gry, ruchu, kostiumu — ta muzyka, taniec, malarstwo, poezja i śpiew, stopione w jedną sztukę wyższego rzędu!” Natomiast o sztuce aktorskiej pisał następująco: „Aktorzy japońscy nie grają, lecz żyją na scenie; nie popisują się, nie udają, nie robią — tworzą bezpośrednio, instynktownie, pod wpływem inspiracji chwili, a ponad tym życiem swoim własnym realnym dają życie wyższe: symbolami gestów naiwnych, pierwotnych i szerokich, ale przedziwnie stylizowanych, i przesubtelnioną spontaniczną mimiką, niuansami drgań twarzy, wyrazem oczu i warg, nieartykułowanym, muzycznie pojętym dźwiękiem — dają wszystko to, czego powiedzieć niezdolny jest żaden język ludzki; dają w japońskim naczyniu Duszę ludzką, tchnienie boże.” Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tych cytatach odnajdujemy wiele z atmosfery dramatów mimicznych Leśmiana. Równie bliskie Leśmianowi musiały być uwagi zawarte w drugim artykule Kisieiewskiego, poczynając od tytułu, który nie mógł go nie zafrapować. Przez mimikę Kisielewski rozumie „wyidealizowany, artystycznie zharmonizowany ruch; taniec to muzyka gestów i póz, harmonijnie opowiadająca to, co dzieje się w duszy ludzkiej, plastycznie śpiewająca pieśni ekstazy lub ustawiczną zmianę wyrażającą dramat serca i myśli. Nie znam piękniejszej poezji, jak milcząca a tak wymowna poezja tańca. Ów przekład poezji i dramatu na język ruchu, tańca, muzyki obserwujemy w bardzo wielu sformułowaniach powracających pod piórem Kisielewskiego. O tańcu Isadory Duncan pisze on: „wystylizowana poezja ruchów”. Kulturze japońskiej przypisuje szczególną możliwość wyrażania się poprzez mimiczny i dramatyczny taniec. Mimika — pojęta tak, jak proponuje — wyraża te stany duszy, wobec których słowo jest bezsilne i które „wyrazić można jedynie sposobem mimicznym”. Mimika zatem musi pełnić również szczególną rolę w dramacie i teatrze. Zdaniem Kisieiewskiego „w dramacie japońskim mimika zajęła miejsce monologu, tyrady, poetyckiej psychologii lirycznej, tego, co stanowi miąższ dzieła europejskiego”. Jak się zdaje, podobne zadanie postawił sobie Leśmian. U niego także ..mimika” przejąć miała wszelkie funkcje słowa poetyckiego. Mimika to u Leśmiana, jak już stwierdziliśmy, ponadto „słowa do pieśni bez słów”‘ Warto zauważyć, że teatr japoński i hinduski niejednokrotnie odbierane były wówczas jako pozaeuropejska wersja symbolizmu. W tym świetle zrozumiałe staje się także powodzenie sztuk Rabindranatha Tagore. Tej tendencji mógł ulec Leśmian, podobnie jak, zdaje się, uległ jej Kisielewski. W dalszej części swojego artykułu omawia pantomimę i teatr europejski, głównie paryski: przejście od „symbolizmu” japońskiego do europejskiego wydało mu się naturalne. Omawia lub wspomina zjawiska artystyczne, które mogły zainteresować Leśmiana niezależnie od ich. faktycznego czy rzeczywistego podobieństwa do teatru japońskiego: „akt mimiczny” zatytułowany Ręka , pantomimiczną wersję tematu Don Juana w opracowaniu „mimicznego tragika” o nazwisku Severin; balet Catulle Mendesa Le Cygne z muzyką Lecocqa, wystawiony w Operze Komicznej w 1899 roku; „mimiczny poemat baletowy Jeana Richepina Llmperatrice”; piosenki Yvette Guilbert i wreszcie taniec Loie Fuller. Niektóre z tych przedstawień mógł był Leśmian widzieć. Mniej oczywiste są związki koncepcji oraz dramatów mimicznych Leśmiana z teatrem hinduskim. Daje się tu stwierdzić co najmniej podobieństwo, inspiracje, jeśli nie bezpośrednie wpływy. Inspiracje datują się jeszcze z lat studenckich Leśmiana w Kijowie, kiedy — według Kazimierza Wierzyńskiego — poprzez Mahabharatę i Sakuntalę odbywał podróż w świat transcendentalny w poszukiwaniu prawdy. Należy zresztą pamiętać o wielkim zainteresowaniu pisarzy Młodej Polski kulturą hinduską. Tłumaczem najstarszego eposu hinduskiego Ramayana (1898 r.) był krewny Leśmiana, Antoni Lange. Upaniszady, opublikowane w „Chimerze”, tłumaczył Berent. Idee hinduizmu stały się popularne wśród symbolistów dzięki filozofii Schopenhauera odzwierciedlającej doktryny Wed. Sam Leśmian przyczynił się niejako do procesu tej popularyzacji esejem Ramayana, opublikowanym w „Kurierze Warszawskim” w 1909 roku, a więc w okresie poprzedzającym jego działalność dramatyczną i teatralną. Jak wiemy z jego wypowiedzi eseistycznych , wpływy teorii Wed są widoczne w dialektycznym charakterze Leśmianowskiej poetyki. Ujawnia się to w jego przekonaniu, że człowiek pierwotny miał umysł bardziej metafizyczny od człowieka współczesnego. Szczególnie zaś w jego panteizmie, w micie regresu do pierwotności, w dążeniu do zespolenia z Atmą — duszą natury, wszechświata. Tematy: tęsknoty, miłości do duszy natury — do bóstwa wszechświata, do tajemnicy życia — czyli twórczości; zagadkowości życia; uzyskania wolności poprzez Nirwanę; życia i śmierci, występują w wierszach: Dżananda, w rapsodzie Śmierć Buddy i Purarawa i Urwasi. W tym ostatnim, stworzonym prawdopodobnie współcześnie z dramatami mimicznymi, stanowiącym swobodną transkrypcję „jednej z pieśni Rigwedy, którą nazywano pierwszą balladą w poezji światowej” , znajdujemy najwięcej zbieżności tematycznych z pantomimami. W Purarawa i Urwasi bohater łącząc się, poprzez miłość, z nimfą — boginią Urwasi — przestaje istnieć, znajdując wolność w otchłaniach Nirwany. Jedynie komunia z Atmą umożliwia człowiekowi metafizycznemu zaznanie chwili ekstazy — twórczości, i poprzez nią osiągnięcie boskiej inkarnacji, zespolenie się jego duszy z duchem Brahmy z absolutem. „Wyczucie tej chwili niepochwytnej — pisze Leśmian — odsłania prawdę […]. Jest to ta sama chwila […], w której Budda w cieniu swego drzewa poznaje nagle istotą wszechrzeczy.” „Jeśli zaś ta chwila przedłuży się […] możemy wówczas powiedzieć, iż przeżywamy tajemnicę.” Zaiste, w swych dramatach mimicznych Leśmian osiągnął ów fenomen poprzez ruch. Natomiast o związkach Leśmiana z teatrem hinduskim pisze Eugeniusz Czaplejewicz. „…teatr Leśmiana i przedstawienia indyjskie mają przynajmniej dwie cechy wspólne. Pierwsza — to taniec. Jaka rolę pełnił on w teatrze indyjskim, niech zaświadczy fakt, że na oznaczenie tańca i dramatu jako jednej całości język sanskrycki posiadał nazwę «natya», której odpowiednika brak np. we współczesnym języku polskim. Aktorzy byli tam równocześnie tancerzami. […] O miejscu tańca w filozofii hinduskiej niech zaświadczy fakt, iż tańcowi przypisywano boskie pochodzenie, wywodząc go od najwyższego Brahmy…” Jesteśmy znowu w kręgu myśli, w którym Leśmian obracał się z całą pewnością. Przypomnijmy słowa Gordona Craiga: „Sztuka teatru wyrosła z akcji, z ruchu, z tańca.” „Ojcem dramaturga był tancerz.” Rochelle H. Stone PIERROT I KOLOMBINA BAŚŃ MIMICZNA W TRZECH PRZYWIDZENIACH OSOBY BAŚNI Pierrot Kolombina Rusałka Leśna Wiedźma Cztery Karły Cztery Duchy Białe Cztery Duchy Błękitne Cztery Duchy Czarne Cztery Duchy Purpurowe Cztery Duchy cudacznie Pstrokate Postacie zmartwychwstałe na czas trwania ostatniej pieśni Pierrota [Cienie Zmarłych] [Wąż Złoty Światło Indygowe Odblask Pochodni Dźwięki Podziemne Zegar Dzwonnica] Rzecz dzieje się w owym okresie istnienia, gdy słów nie było , a wszyscy się nawzajem rozumieli. PRZYWIDZENIE PIERWSZE Obszerna izba w chałupie Pierrota, izba właściwie pusta i niemieszkalna, zaludniona tylko na czas trwania Baśni przelotnej i posiadająca zaledwo kilka przedmiotów, na pozór bezużytecznych i przypadkowych, a w istocie rzeczy — niezbędnych dla baśniowych zdarzeń i praktyk. Mimowolny przepych pałacu miesza się tu z umyślnym, przymusowym ubóstwem chałupy. Tan pierwszy i to drugie zależy jeno od punktu widzenia oraz przywidzenia. Sztuczne, jaskrawe światło chwilowo wyśnionego słońca jarzy się ruchliwie na ciemnobłękitnych ścianach i na ciemnobłękitnej podłodze. Na prawo — w głębi sceny drzwi wąskie i wysokie, czarną kotarą zasłonięte. Postać ludzka, u drzwi tych zjawiona, winna się zdawać — maluczką. Poprzód drzwi, na tejże prawej ścianie, na wysokości wzrostu ludzkiego wisi miecz złoty , fantastycznie, wężowo pokrzywiony tak, aby pogróżka, tym mieczem uczyniona, była i wężowa i fantastyczna. Poprzód miecza, bliżej ku rampie — stalugi czarne z blejtramem. Na podłodze, obok stalug — pędzle, farby oraz koszyk ciemnożółty, pełen po brzegi kwiatów świeżych. Na tejże ścianie obok miecza — zwierciadło. Na lewo — tron purpurowy z oparciem wąskim i wybiegłym niemal do sufitu oraz z jednym stopniem, na którym leży poduszka czarna. Na podłodze obok tronu — puchar złoty i dzban szafirowy z za wielkim uchem i z za cienką gardzielą. W głębi — szerokie, rozwarte okno, sięgające niemal podłogi. Za oknem — bór odwieczny. Gałęzie pobliskiego drzewa przenikają przez okno do wnętrza izby. SCENA PIERWSZA Pierrot i Kolombina PIERROT zadumany siedzi na tronie purpurowym, w stroju takim, jak na obrazie Watteau . Złotą skrzypkę i smyk złoty oparł na kolanach. KOLOMBINA stoi przed stalugami, z pędzlem i czarną paletą w ręku i rytmicznie, w takt muzyki maluje portret Pierrota. Przybrana w szatę oranżową i w wieniec z ciemnopurpurowych róż. Z tych samych róż ma — naszyjnik i pas, który ujął jej kibić w uścisk kwiatowy. Malując portret, to mruży oczy, aby się przyjrzeć Pierrotowi, to drzewcem pędzla mierzy na odległość proporcję części poszczególnych, to kładzie na płótnie nagle pochwycone plamy i linie. Muzyka podkreśla i zaznacza każdy jej ruch odpowiednim dźwiękiem, akordem lub gamą. Maluje, tańcząc. Lecz taniec to ukryty i niepochwytny. Taniec, który wzrusza ciało dreszczem baśniowo—twórczym, poczynając od stóp, przechodząc z wolna do rąk, z rąk przebiegając ku ramionom, z ramion zlewając się na piersi… Taniec wnętrzny, rytmicznie natężony, pełen nagłych fal, ruchów i odruchów, a jednocześnie — znieruchomień, zastanowień i zaczajeń… PIERROT powoli otrząsa się z zadumy. Dłonią prowadzi wzdłuż po skrzypcach. Znać po nim, że się niecierpliwi, bo nagle wstaje i kładzie skrzypce i smyk na tronie. KOLOMBINA przerywa swą pracę i z niepokojem pogląda na Pierrota. PIERROT podchodzi do Kolombiny i, nie patrząc na nią, odbiera jej z rąk pędzel i paletę i obojętnie, jakby od niechcenia rzuca je na ziemią. Rzucone przedmioty padają bezszumnie. KOLOMBINA, zdziwiona i zlękniona, wyciąga dłonie i pochyla się w pierwszej chwili ku rzuconym przedmiotom, a potem, przedłużając ten ruch i nie podnosząc przedmiotów, wyprostowuje się z wolna tak, że w połowie tego ruchu, zagląda pytająco w oczy Pierrotowi. PIERROT odwraca od niej twarz. KOLOMBINA podchodzi doń z tyłu, obydwie dłonie kładzie mu na ramionach i, przechylając kibić, zagląda mu w odwróconą twarz. Po czym nieśmiało i płochliwie, nie odmieniając pozy, pociąga Pierrota jakoby w pląs, żądzą pieszczoty zrodzony, i w tym pląsie, wciąż zazierając mu w twarz, całuje go w usta raz jeden, a potem — drugi, a potem — chce pocałować raz trzeci… PIERROT z lekka, ze źle ukrytym niezadowoleniem, ruchem ramienia i ręki odpycha ten trzeci pocałunek, przerywa pląs i podchodzi do tronu, na którym zostawił swą złotą skrzypkę. Chwyta skrzypkę i smyk i pokazuje Kolombinie, że nie może grać… Coś w nim się stało… Coś go pęta i mroczy… Nie może grać… Pomimo to próbuje… Przytula skrzypkę do ramienia i złotym smykiem dotyka złotych strun… W tej chwili muzyka się urywa nagle, jak na czyjeś skinienie. Pierrot bezsilnie opuszcza swe dłonie. Skrzypka i smyk padają na ziemię bezszumnie i w chwili ich upadku muzyka brzmi znowu, początkowym akordem opiewając i towarzysząc temu upadkowi… (Pierrot, nie podnosząc skrzypki, zbliża się do tronu, wspiera się łokciem o jego poręcz purpurową i stoi nieruchomy.) [przygląda się] KOLOMBINA podchodzi do skrzypiec, które leżą na ziemi. Przygląda się im w zadumie, pochyla się ku nim, dotyka ręką strun, nieśmiało bierze do rąk smyk złoty i natychmiast kładzie go z powrotem na podłodze — obok skrzypiec. Po czym powstaje, podbiega do kosza z kwiatami, wraca z koszem do miejsca, gdzie leżą skrzypce, obrzuca je kwiatami, zbliża się lękliwie do Pierrota i resztę kwiatów rzuca mu pod stopy… PIERROT stoi nieruchomy. Nie widzi Kolombiny, nie widzi kwiatów, jej dłonią rzuconych. KOLOMBINA z wypróżnionym koszem, nie odrywając oczu od Pierrota, oddala się ku drzwiom na prawo, rozchyla czarną kotarę, raz jeszcze rzuca na Pierrota niespokojne, trwożne spojrzenie — i znika za kotarą. [2. Pierrot nad skrz.] [3. Wiedźma] SCENA DRUGA Pierrot sam PIERROT stoi po dawnemu — nieruchomy, wsparty [godzina późna] o purpurową poręcz swego tronu. W pustce, [odbicie okna] jego milczeniem i bezruchem na scenie wytworzonej, muzyka brzmi i szerzy się w akordy rozlewne, z których się wyrywają oddzielne, samotne, lecz coraz gwałtowniejsze zdania — zwiastuny burzy muzykalnej. I oto akordy rozrastają się w burzę dźwięków, która przytłumia, zagłusza i nicestwi temat pierwotny. Po jego doszczętnym znicestwieniu burza powoli nacicha. Temat się zmienia. Dźwięki zaczynają śnić i majaczyć, oddalając się coraz bardziej, coraz pośpieszniej… W miarę ich oddalenia — w rozwartym oknie zjawia się jakby świt indygowy, rozpłomienia się w tegoż koloru zorzę i napełnia wreszcie całą komnatę. Pierrot stoi nadal bez ruchu w świetle indygowym, jakby nie widział, lub nie chciał widzieć tego, co się dokoła staje i dzieje i odbywa. Muzyka dźwieczy — daleko, w przestrzeni niewiadomej… Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej niewiadomość… Im trudniej określić, im trudniej odgadnąć, — tym nagiej, tym niespodzianiej zjawia się za oknem, niby rozwidniony oczom sen odwiecznego boru, — postać Rusałki Leśnej. SCENA TRZECIA Pierrot i Rusałka RUSAŁKA odchyla dłonią gałęzie, które przez okno wnikły do komnaty, a właściwie do izby, i patrzy na Pierrota. PIERROT, czując za plecami obecność zjawionej tajemnicy, odwraca się ku niej i spojrzeniem na spojrzenie odpowiada. I długo — i badawczo — iż podziwem patrzą tak wzajem na siebie. RUSAŁKA ma na sobie szatę powłóczystą, koloru indygo, na której mienią się i złocą rzęsiście nuty tajemnicze, niby zawiłe arabeski. Dłonie jej z wolna wyciągają się ku Pierrotowi. PIERROT jednocześnie swe dłonie ku niej wyciąga. RUSAŁKA dłonie opuszcza. PIERROT jednocześnie czyni to samo, czyni bezwiednie, zniewolony dziwna, nieuniknioną jednoczesnością; i czarowną wspólnotą tych ruchów. RUSAŁKA zrywa jedną z gałązek, wbiegłych do izby, i rzuca ją pod stopy Pierrota. PIERROT, nie odrywając oczu od Rusałki, nie odwracając od niej swej twarzy, na oślep stara się podejść do skrzypiec, które leżą na podłodze. Udaje mu się nogą namacać smyk i skrzypkę. Ostrożnie przygiąwszy kolan, podnosi kolejno obydwa przedmioty i, już z kolan nie powstając, chce grać na klęczkach tę pieśń, która się tak złoci na baśniowej szacie Rusałki Leśnej. Złotą skrzypkę do ramienia przytula, złotym smykiem o złote struny już chce na klęczkach potrącić… RUSAŁKA dłońmi szatę swą zazdrośnie przesłania, rozchwiewa ją, rozfalowuje tak, że tajemnicze nuty mieszają się migotliwie, stapiają się bezładnie w jedną — nieczytelną — w swych szczegółach złotych nierozróżnioną złocistość… I w chwili, gdy Pierrot chce mimo wszystko smykiem o struny potrącić, — znika nagle za oknem. Dźwięki muzyki z wolna się zbliżają, tracąc po drodze swą dalekość i niewiadomość. W miarę ich zbliżenia światłość indygowa rozwiewa się i gaśnie. Izba wypełnia się po dawnemu zwykłym oświetleniem. SCENA CZWARTA Pierrot sam PIERROT powstaje z kolan, nie wypuszczając z rąk skrzypiec. Tuli je wciąż jeszcze do ramienia i trzyma nad nimi smyczek w pogotowiu, chcąc przypomnieć — czy też raczej zgadnąć, domyśleć się tej melodii, która się tak złociła na szacie Rusałki Leśnej. Lecz daremnie wspomina i domyśla się i zgaduje…I ociąga się i zwleka i przedłuża swe namysły i odsuwa chwilą próby… Wreszcie dotyka smykiem strun złotych. Muzyka natychmiast urywa się i milknie, jak na czyjeś skinienie. Pierrot bezsilnie opuszcza swe dłonie. Skrzypka i smyk bezszumnie wypadają mu z dłoni na ziemię. Przerwana niemożliwością pochwycenia i odgadnienia tajemniczej melodii, — muzyka brzmi znowu po dawnemu, początkowym akordem towarzysząc i opłakując upadek skrzypiec złotych. Pierrot chwyta puchar, stojący u podnóża tronu, i napełnia go winem z szafirowego dzbana. Przywarłszy puchar do ust, pije chciwie i do dna jego zawartość. Potem bezrozumnie, po pijanemu, krokiem chwiejnym, bezsilnym i pozornie bezcelowym dosięga lewej ściany, wspiera się o nią oburącz i po omacku błądząc po niej rękami, przywleka się w ten sposób do następnej ściany w głębi i wreszcie do okna, do tego miejsca, gdzie przed chwilą trwała zjawiona Rusałka. Chwyta się za framugę, wychyla głową za okno i patrzy w bór… Lecz patrzy niedługo. Nagłym wysiłkiem pijanych bezrozumnych rąk odpycha sią od okna i w dzikich poskokach, jak zraniony zwierz, rzuca się w stronę skrzypiec, leżących na ziemi. Lecz, nie doskoczywszy do nich, wpada w szał, w nieprzytomne szamotanie się żądz, złaknionych niemożliwością pochwycenia tajemniczej a upragnionej melodii. Widok skrzypiec czaruje go i przeraża jednocześnie. To czai się na nie, jak na upatrzoną ofiarę, — to cofa się i uchodzi przed nimi, jak przed ujrzanym znienacka wrogiem. To wyciąga ku nim dłonie i błogosławi, — to zaciska gniewne piaście i wyrzeka się i przeklina. To klęka i modli się do nich pobożnie, — to wstaje i narzuca się na nie, aby je podeptać. Lecz nigdy ich nie tyka, nigdy nie dosięga. W końcu znużony, bezsilny, bezmocny całym brzemieniem bezwolnego ciała zsuwa się na ziemię — z dala od skrzypiec. Podpełza do gałązki, którą Rusałka rzuciła mu pod stopy. Posłusznie, ciekawie, jak dziecko, bierze do rąk tę gałązką, ogląda ją z uśmiechem, potem — na kształt baśniowego płazu, pełznie dalej ku skrzypcom, składa na nich głową znużoną i zasypia, wsłuchany w kołysanką tak samo znużonych i tak samo snu i ukojenia chciwych dźwięków dookolnej muzyki. Wówczas znów się powtarza to, co już raz się stało. Dźwięki zaczynają śnić i majaczyć, oddalając się coraz bardziej, coraz pośpieszniej. W miarą ich oddalenia w rozwartym oknie zjawia się jakby świt indygowy, rozpłomienia się w tegoż koloru zorzę i napełnia wreszcie całą izbą Pierrota. Muzyka dźwięczy daleko — w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej nie—wiadomość… Im trudniej określić, im trudniej odgadnąć, tym naglej, tym niespodzianiej zjawia się za oknem, niby rozwidniony oczom sen odwiecznego boru, — postać Rusałki Leśnej. W tej samej chwili za czarną kotarą drzwi ukazuje się twarz i jedna ręka Kolombiny. Tą właśnie ręką Kolombina odchyla rąbek czarnej kotary i z oddechem zatajonym w głąb izby zagląda… SCENA PIĄTA Rusałka, Kolombina i Pierrot śpiący RUSAŁKA patrzy na śpiącego Pierrota, znów zrywa jedną z gałązek, do wnętrza izby w swym rozkwicie przenikłych, i rzuca nią w Pierrota. Gałązka, nie doleciawszy, pada w pobliżu śpiącego. Rusałka wchodzi przez okno do izby i cichym krokiem zbliża się do Pierrota. Klęka przy nim i. zapatrzona weń miłośnie, chyli sennie ku niemu swą głową i składa pocałunek na tej jego dłoni, w której Pierrot trzyma, dawniej przez nią zerwaną, gałązkę. KOLOMBINA drgnęła za czarną kotarą na widok tego pocałunku i natychmiast, zostawiwszy kosz, napełniony kwiatami, u drzwi — pod ścianą, stłumionym i zaczajonym krokiem sunie ku Rusałce, jakby ślizgając się po ziemi. RUSAŁKA całuje drugą dłoń Pierrota. KOLOMBINA kamienieje w miejscu na widok drugiego pocałunku Rusałki. Po czym szybko odwraca się ku prawej ścianie, na której wisi miecz, — i sunie teraz tam — ku złotemu mieczowi. Sunie drapieżnie — odrzuciwszy w tył ramiona, wytężywszy naprzód szyję i głowę, rozchyliwszy wargi i odsłoniwszy zęby… Sunie — cała nieruchoma, prócz stóp, na wskroś przejętych niepostrzeżonym, niepochwytnym dla oka pląsem… W tym pląsie stóp podpływa do miecza, zębami zdziera go ze ściany i z mieczem w zębach płynie z powrotem ku. Rusałce. RUSAŁKA, nie oglądając się za siebie, zgaduje grożące jej niebezpieczeństwo. Za każdym zbliżeniem się Kolombiny, coraz niespokojniej powstaje z kolan, na których dotąd stała, i, obejrzawszy się nagle, spojrzeniem swoim znieruchamia Kolombinę na pewnej odległości. Obydwie mierzą się wzajem oczyma, tkwiąc nieruchomo w swych miejscach. KOLOMBINA, na chwilę znieruchomiona spojrzeniem Rusałki, robi nagły skok naprzód, skok drapieżny, koci, zaczajony, lecz tak mały i krótki jak jedno uderzenie serca. RUSAŁKA, spłoszona tym skokiem, cofa się i gubi olbrzymi klucz złoty, który z fałd jej szaty bezszumnie wypada na ziemię. Chce go natychmiast podnieść, lecz nie może zdążyć, uprzedzona ponownym natarciem Kolombiny. KOLOMBINA z mieczem w zębach pośpiesznie na nią naciera, odstraszając i odpędzając od klucza, złocącego się na ciemnobłękitnej podłodze. RUSAŁKA .cofa się w stronę okna. KOLOMBINA płynie w ślad za nią z szyją wygiętą ku przodowi i z ramionami w tył odrzuconymi. RUSAŁKA, nie spuszczając oczu z Kolombiny, oddala się rytmicznie w głąb izby — ku oknu tak, że odległość pomiędzy nią a Kolombiną zostaje wciąż ta sama. W ten sposób dociera do okna i zatrzymuje się tam — z rękami skrzyżowanymi na piersi — dumna, tajemnicza i niedostępna. KOLOMBINA płynie wciąż dalej, wytężywszy kark ku Rusałce i odrzuciwszy w tył ręce z rozwartymi na oścież dłońmi. Wówczas w izbie staje się jakaś zmiana, której na razie nie można określić, pochwycić, ani stwierdzić. Wiadomo tylko, że coś porusza się z posad, zatraca swą stałość i niezachwianość… Coś przeinacza się dokoła… Oto boczne ściany izby zwężają się perspektywicznie, a ściana poprzeczna jednocześnie usuwa się w głąb razem z Rusałką, wyprostowana dumnie na tle rozwartego okna. Cała izba wydłuża się i, zda się, dąży w nieskończoność… KOLOMBINA płynie wciąż dalej z mieczem w zębach. RUSAŁKA — niedostępna i niedosiężna — oddala się coraz głębiej w tę samą nieskończoność, ku której zda się dążyć teraz cała izba, rozwartym oknem wpatrzona w bór odwieczny… Odległość pomiędzy Rusałką a Kolombiną zostaje wciąż ta sama. KOLOMBINA chwyta miecz, który dotąd w zębach trzymała, podnosi go ku górze i z mieczem podniesionym naciera na Rusałkę. RUSAŁKA znika za oknem w chwili, gdy to okno dosięgło najdalszych kresów, wkraczając, zda się, w głąb odwiecznego boru. Kolombiną zatrzymuje się i po chwili zaczyna się cofać ku przodowi izby. Wówczas ściany izby powoli wracają do dawnego stanu. Dźwięki muzyki zbliżają się stopniowo, tracąc po drodze swą dalekość i niewiadomość. W miarę ich zbliżenia światłość indygowa rozwiewa się i gaśnie. Izba wypełnia się po dawnemu zwykłym oświetleniem. SCENA ÓSMA Kolombina i Pierrot śpiący KOLOMBINA mieczem uderza bezszumnie po ścianach izby, jakby chciała ostrzem miecza wypróbować ich mocy, lub dotknąć tajemnicy tych zmian, które przed chwilą z posad je poruszyły. Po czym wiesza miecz na prawej ścianie, podchodzi szybko do klucza, zgubionego przez Rusałkę, podnosi go, ogląda ze zdziwieniem i chowa na piersiach. Schowała go — i zbliża się teraz na palcach, lękliwie i niespokojnie do śpiącego Pierrota. Klęka przy nim, ostrożnie wyjmuje mu z dłoni gałązkę, którą Pierrot przez sen trzyma, i, jakby naśladując Rusałkę, składa pocałunek najpierw na tej dłoni, z której gałązkę wyjęła, a potem na drugiej… Drugi pocałunek Kolombiny budzi Pierrota. Kolombina rzuca gałązkę na ziemię — tuż obok i cofa się, zlękniona… SCENA DZIEWIĄTA Kolombina i Pierrot zbudzony PIERROT budzi się i ze zdziwieniem patrzy na swą dłoń, pozbawioną gałązki, dłoń pustą, choć ściśniętą, tak, jakby coś trzymała. Rozgląda się dokoła i, zauważywszy swą zgubę, chwyta ją, zazdrośnie przyciska do piersi i powstaje. KOLOMBINA podbiega ku niemu, zarzuca mu ręce na szyję i chce go całować. PIERROT odpycha ją, ażeby podnieść drugą gałązkę, której Rusałka, rzucając, nie dorzuciła, a którą teraz właśnie spostrzegł znienacka. KOLOMBINA biegnie ku prawej ścianie, do miejsca, gdzie kosz zostawiła. Chwyta kosz i z koszem w ręku wraca do Pierrota. Kwiaty mu niesie i pokazuje mu te kwiaty… PIERROT nie patrzy na kwiaty… KOLOMBINA pełnymi garściami rzuca mu kwiaty pod stopy, w piersi, w twarz, w oczy… Kwiaty spadają na ziemię — jedne za drugimi. PIERROT nie patrzy na kwiaty… KOLOMBINA, upatrzywszy chwilę odpowiednią, wyszarpuje z rąk Pierrota obydwie gałązki, ciska je gniewnie o ziemię i depcze, depcze nogami. PIERROT chwyta ją za ręce i odrzuca .na stronę — z dala od gałązek, [ku zwierciadła] Potem nagłym skokiem narzuca się na nią i [wobec zwierciadła] zdziera z niej wieniec różany, naszyjnik różany, pas różany… KOLOMBINA nie przeciwi mu się, nie opiera. PIERROT ciska zdarte róże o ziemię i depcze je nogami tak samo, tak samo… KOLOMBINA nie przeciwi mu się, nie opiera. Stoi porażona nieszczęściem, dotknięta zniewagą, zdziwiona, posłuszna, bezsilna, z szeroko rozwartymi oczyma i z dłońmi, które zwisły bezopornie wzdłuż bioder. Stoi — ogołocona z róż, pozbawiona miłości, nagle zubożała, jak nędzarka, jak żebraczka! PIERROT, nie patrząc na nią, podnosi wyszarpnięte mu z rąk gałązki i — ponury, pochmurny — wychodzi z izby przez drzwi na prawo. SCENA DZIESIĄTA Kolombina sama KOLOMBINA przez okamgnienie stoi bez ruchu. [Wieczornieje/Odbicie znika] Otrząsa się nagle ze swego znieruchomienia. Pochyla się, aby się przyjrzeć różom podeptanym i znieważonym. Wieniec, naszyjnik i pas — leżą [przed lustrem] na podłodze — zniszczone, stratowane. Kolombina podnosi wieniec i próbuje wdziać go na skronie: wieniec spada na ziemię. Kolombina podnosi naszyjnik i próbuje nim szyją okolić: naszyjnik spada na ziemię. Kolombina podnosi pas i próbuje się ‘nim opasać: pas zsuwa się na ziemię. Kolombina zbliża się z wolna, w zamyśleniu do stalug. Ustawia na stalugach blejtram nowy i przy dźwiękach muzyki maluje rytmicznie portret Rusałki Leśnej. Maluje po baśniowemu, to znaczy w przeciągu czasu, który jest niezbędny, aby ktokolwiek do trzech zdążył zrachować. Raz — dwa — trzy… Portret gotów. Kolombina uważnie przygląda się portretowi, a potem biegnie do zwierciadła, aby się przyjrzeć swemu odbiciu i porównać te dwie postaci — swoją i Rusałki. Powtarza tę próbę kilkakroć, — niepewna, kto piękniejszy?… W tej chwali za otwartym oknem widać przechodzącą na tle odwiecznego boru starą Wiedźmę. SCENA JEDENASTA Kolombina i Wiedźma WIEDŹMA zatrzymuje się pod oknem i zagląda przez nie do wnętrza izby. KOLOMBINA po drodze do zwierciadła postrzega Wiedźmę i daje znak, aby weszła. WIEDŹMA wchodzi natychmiast przez okno do izby,, rozgląda się ciekawie dokoła i uporczywie, z udaną służalczością wpatruje się w Kolombinę. KOLOMBINA pociąga ją za rękaw ku przodowi izby i opowiada o swym nieszczęsnym losie. Oto jej opowieść: najpierw pokazuje Wiedźmie portret Rusałki, potem — skrzypkę Pierrota, złocącą się na ciemno—błękitnej podłodze, tłumacząc, że Pierrot grać na niej nie może. Potem pokazuje zdeptane, znieważone róże. Ten ostatni pokaz zniewala ją do łez. Zasłania oburącz oczy i płacze bezgłośnie. WIEDŹMA podczas płaczu Kolombiny kolejno i ciekawie ogląda wskazane przez nią przedmioty. Przede wszystkim wpatruje się w portret i kiwa głową na dowód, iż zna dobrze tę Rusałkę. Potem podchodzi do róż, pochyla się ku nim, bierze kilka do ręki, przygląda się uważnie i, pozwalając im z powrotem spadać na ziemię, znów kiwa głową z udanym współczuciem i zadumą. Wreszcie podchodzi do skrzypki i chwyta ją z pośpiechem, nie zapominając i o złotym smyku. Oczy jej płoną ogniem, ręce trzęsą się chciwie i zazdrośnie. Przyciska skrzypkę do piersi, głaszcze dłonią, jak żywego kota, pieści ją i tuli i kołysze, mrużąc oczy od zachwytu i żądzy posiadania tego skarbu. Podchodzi do Koiombiny i ręką, wolną od skrzypki, odrywa ostrożnie jej dłonie od zapłakanej twarzy. KOLOMBINA odsłonionymi nagle oczyma spostrzega skrzypkę w rękach Wiedźmy. Przeraża się i — przerażona — wydziera z rąk Wiedźmy skrzypkę i smyk i do własnych piersi przyciska z kolei ten skarb odzyskany. WIEDŹMA wyjmuje z zanadrza Laskę Czarnoksięską i opowiada Kolombinie, jak ma jej użyć, aby się zemścić na Rusałce. Oto jej opowieść: układa w krzyż na podłodze róże zdeptane i znieważone. Czterykroć dookoła krzyż różany obchodzi i czterykroć Laską Czarnoksięską czterech ramion krzyża dotyka. Podnosi ku górze Laskę, przez chwilę trzyma ją nieruchomo, a potem nagle i błyskawicznie wskazuje Laską na portret Rusałki, chichocząc przy tym bezgłośnie, lecz złośliwie i zwycięsko. KOLOMBINA wyciąga dłoń, aby Laskę otrzymać, lecz drugą dłonią coraz mocniej przyciska skrzypkę do piersi. WIEDŹMA cofa Laskę i palcem wskazuje skrzypkę, żądając jej w zamian za Laskę. KOLOMBINA kręci głową na znak, że skrzypki nie odda. WIEDŹMA chowa Laskę z powrotem w zanadrze i udaje, że chce izbę opuścić. KOLOMBINA chwyta ją za rękaw i zatrzymuje, znęcona pokusą i zlękniona rodzącym się w piersi zamiarem. WIEDŹMA powtórnie Laskę Czarnoksięską z zanadrza wyjmuje. KOLOMBINA waha się i namyśla. Z wolna rozluźnia uścisk, którym skrzypkę do piersi tuliła, z wolna od piersi ją odsuwa i nie przerywając, jeno przedłużając ten ruch niechętny i bolesny, oddaje Wiedźmie skrzypkę wraz ze smykiem. WIEDŹMA tym samym, wyrachowanym i jednoczesnym ruchem wręcza Kolombinie Laskę Czarnoksięską. Otrzymawszy w zamian żądane przedmioty, pośpiesznie uchodzi z izby przez okno. SCENA DWUNASTA Kolombina sama KOLOMBINA, upojona posiadaniem Laski Czarnoksięskiej, poczuciem nagle pozyskanej potęgi i możliwością zemsty, uśmiecha się, płonie i zwycięskim ruchem unosi Laskę ku górze. Trwa tak przez chwilę z Laską podniesioną, z oczyma rozszerzonymi zachwytem, prostując się dumnie w swej mocy niespodzianej. Z tego ruchu przerzuca się błyskawicznie w inny — wężowy, koci, drapieżny: pochyla kark, jakby się czaiła i, więdnie czy bezwiednie naśladując Wiedźmę, wskazuje Laską portret Rusałki i chichocze przy tym bezgłośnie, lecz złośliwie i zwycięsko. Otrząsa się wreszcie ze swych marzeń drapieżnych, chwyta kosz, kładzie doń Laskę Czarnoksięską, podbiega z koszem do róż zdeptanych i znieważonych, napełnia nimi kosz i wychodzi z izby przez okno — w głąb boru. W tej chwili czarna kotara porusza się i rozchwiewa, — do izby wchodzi Pierrot. SCENA TRZYNASTA Pierrot sam PIERROT wchodzi ponury, zdziczały od tęsknot, na wpół obłąkany. Staje w pośrodku izby i drętwym ruchem dłoni pociera zadumane czoło, jakby chciał sobie coś przypomnieć. Przypomina snadź, bo nagle rzuca się ku temu miejscu, gdzie zostawił skrzypkę. Skrzyp—ki nie ma. Na twarzy jego maluje się przestrach. Niespokojnie, trwożnie, obłędnie miota się po izbie, szukając swej zguby po wszystkich kątach i zakątkach, lecz nie znajduje. W czasie tych poszukiwań trafia znienacka na portret Rusałki i staje w miejscu — zdziwiony, oczarowany. Nie spuszczając oczu z portretu, wyjmuje, schowane na piersiach, dwie gałązki. Jedną przystosowuje do ramienia, a drugą prowadzi do niej, niby smykiem. Pozbawiony skrzypiec, gra na gałązkach, gra długo, nieprzytomnie, przysłuchując się dźwiękom, których nie ma, które nie istnieją. (Zasłona spada powoli.) PRZYWIDZENIE DRUGIE Polana w borze odwiecznym. Za polaną — gęstwa drzewna, przecięta ścieżką, która ginie w głębi. Wieczór. Słońce zachodzi. Po podniesieniu zasłony — scena pusta. Po czym od strony prawej pada na ziemię — cień , który się porusza i wydłuża… Za cieniem — ukazuje się postać Kolombiny z koszem w ręku. SCENA PIERWSZA Kolombina sama KOLOMBINA miga pomiędzy drzewami, skradając się i kierując ku polanie. Wychodzi wreszcie na polanę. Stawia kosz na ziemi, wyjmuje zeń róże i w krzyż je na ziemi układa. Po czym wyjmuje z kosza Laskę Czarnoksięską. Czterykroć dokoła krzyż różany obchodzi i czterykroć Laską Czarnoksięską czterech ramion krzyża dotyka. Pod wpływem tych zaklęć wynurzają się z gęstwy drzewnej — jedne po drugich — w grupach poczwórnych — cztery Karły, cztery Duchy Białe, cztery Duchy Błękitne, cztery Duchy Czarne, cztery Duchy Purpurowe i cztery Duchy cudacznie Pstrokate. SCENA DRUGA Kolombina, Duchy i Karły KOLOMBINA władczymi ruchami Laski Czarnoksięskiej przyzywa ku sobie zjawione zmory. DUCHY i KARŁY zbliżają się ku niej rytmicznie za każdym ruchem Laski Czarnoksięskiej i ustawiają się w dwa szeregi. Po lewej stronie — Duchy Czarne, Duchy Purpurowe i na przedzie sceny dwa Karły. Po prawej stronie — Duchy Białe, Duchy cudacznie Pstrokate i dwa inne Karły. KOLOMBINA staje wpośród obydwu szeregów, robi z dłoni tarczę nad oczyma i patrzy w głąb boru. DUCHY I KARŁY powtarzają jednocześnie i w zmniejszeniu jej ruchy i tak samo z dłonią nad oczyma patrzą w głąb boru. KOLOMBINA opuszcza dłoń, pochyla się na prawo i zagląda w gęstwę drzewną. DUCHY i KARŁY powtarzają ten ruch w zmniejszeniu: jednocześnie opuszczają swe dłonie, pochylają się na prawo i zaglądają w gęstwę drzewną. [Ściemnia się] KOLOMBINA pochyla się na lewo, robi z dłoni tarczę nad uchem i przysłuchuje się szmerom z lewej strony boru. DUCHY I KARŁY powtarzają jej ruch w zmniejszeniu: jednocześnie pochylają się na lewo, robią z dłoni tarczę nad uchem i przysłuchują się szmerom z lewej strony boru. KOLOMBINA władczo wyciąga Laskę Czarnoksięską ku głębiom odwiecznego boru. DWA KARŁY Z LEWEJ I DWA KARŁY Z PRAWEJ STRONY, nogami bezszumnie przytupując na miejscu, odrywają się znienacka od swych miejsc i zbiegają się na środku polany w czwórkę niepodzielną. Po czym, znów ruchem jednoczesnym przytupując, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, — uchodzą nagle w głąb boru i natychmiast stamtąd powracają — dźwigając cztery pnie drzewne, które ustawiają po prawej stronie sceny. KOLOMBINA ponownie wyciąga Laskę w głąb boru. CZTERY DUCHY CZARNE z mozołem i trudem zwlekaja się ze swych miejsc, sztywne i wyprostowane uchodzą w głąb boru, przynoszą zowąd trumnę szklaną i Ustawiają trumnę na czterech pniach drzewnych. KOLOMBINA po raz trzeci wyciąga Laskę w głąb boru. DUCHY BIAŁE lękliwym, co chwila i jednocześnie zastanawiającym się krokiem uchodzą w głąb boru i przynoszą całun biały, który trzymają w pogotowiu. KOLOMBINA znów Laskę w głąb boru wyciąga. DUCHY PURPUROWE, wyłamując i wyszarpując swe stopy, do ziemi jakby przytwierdzone, uchodzą w głąb boru, przynoszą cztery naręcza chrustu i układają je w ognisko. KOLOMBINA raz jeszcze wyciąga Laskę w głąb boru. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE powiewając szatami, falując i kołysząc się jednocześnie uchodzą w głąb boru i przynoszą w dłoniach ogień, który wrzucają do ogniska. Ognisko z wolna wybucha płomieniem i kłębami dymu. KOLOMBINA po raz ostatni wyciąga Laskę w głąb boru. DUCHY BŁĘKITNE powściągliwym i stłumionym pląsem uchodzą w głąb boru, przynoszą zowąd cztery złote młotki ze złotymi, długimi drzewcami, stają po czterech stronach trumny szklanej i zaczynają uderzać w trumnę złotymi młotkami. [Ściemnia się] Trumna wydaje dźwięki ponętne, czarowne, podobne do brzmienia cymbałów. Dźwięki te (staccato) splatają się w melodię, która wabi, upaja i rozpływa się w dal, przenikając w głąb boru. Wówczas w gęstwie drzewnej, daleko — daleko, — zwabione dźwiękami szklanej trumny, ukazuje się niespokojne, migotliwe, niepewne Światło Indygowe. SCENA TRZECIA Kolombina, Duchy, Karły i Światło Indygowe KOLOMBINA dłonią wskazuje zjawione w borze światło Indygowe. DUCHY jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY zbiegają się, jak poprzednio na środku polany. Wciskając w ramiona swe głowy potworne, wyciągniętymi radośnie palcami wskazują sobie nawzajem i porozumiewawczo światło dalekie. Po czym, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, — wpadają tłumnie do boru i znikają w jego ciemnościach — we wskazanym przez siebie samych kierunku. ŚWIATŁO INDYGOWE zamigotawszy niespokojnie [gaśnie i zjawia się w innym miejscu boru] zmienia natychmiast miejsce swego tajemniczego pobytu. KOLOMBINA kieruje swą dłoń w stronę uciekającego światła. DUCHY [prócz Błęk.] jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY wpadają z powrotem na polanę. Jednocześnie przykucnąwszy i przysłoniwszy oczy dłońmi, wpatrują się w bór i radośnie wyciągniętymi palcami wskazują sobie nawzajem miejsce ucieczki zlęknionego światła. Po czym, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się,. poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, wpadają tłumnie do boru w kierunku przez siebie samych wskazanym i znikają w jego ciemnościach. ŚWIATŁO INDYGOWE znów gaśnie i w innym zjawia się miejscu. KOLOMBINA skierowuje dłoń w stronę uciekającego światła. DUCHY [prócz Błęk.] jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY wbiegają z powrotem na polanę i, uczyniwszy te sanie, co poprzednio, ruchy, znikają ponownie w ciemnościach boru, goniąc za nieustannie gasnącym i gdzie indziej zjawionym światłem. Pogoń [Gonitwa] ta trwa czas pewien i w czasie tej pogoni [gonitwy] dym z ogniska kłębi się coraz obficiej i dzwonią czarowne, melodyjne dźwięki, wydobyte przez Duchy Błękitne uderzeniami złotych młotków o trumnę szklaną. Następuje wreszcie koniec pogoni, [gonitwy] ŚWIATŁO INDYGOWE zjawia się nagle na końcu ścieżki, która bór przepoławia naiwnie na dwie niemal równe części, z lekka jeno kładąc się ukosem i ginąc w jego ciemnościach. [Kolombina — skierowuje dłoń /Duchy — powtarzają prócz Błęk.] KARŁY wbiegają znowu na polanę. Jednocześnie przykucnąwszy i przesłoniwszy oczy dłońmi, wpatrują się w bór i radośnie wyciągniętymi palcami wskazują sobie nawzajem ścieżkę, na której końcu migoce Światło Indygowe. Po czym, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, wpadają tłumnie do boru we wskazanym przez siebie samych kierunku i znikają na końcu ścieżki, w ciemnościach zapodzianej. ŚWIATŁO INDYGOWE po kilku szamotaniach i szarpnięciach znieruchamia się nagle w miejscu… Dźwięki, z trumny wydobyte, urywają się natychmiast, ustępując miejsca niespokojnym i bezładnie zmąconym szmerom i bełkotom muzyki… DUCHY BŁĘKITNE opuszczają dłonie z młotkami, prostują się i trwają bez ruchu. DUCHY PURPUROWE gaszą ognisko rytmicznym natarciem i uderzeniem swych stóp. KOLOMBINA dłoń do serca radośnie przywiera i pochyla naprzód głowę — bacznie i wyczekująco. DUCHY jednocześnie i w zmniejszeniu ten ruch powtarzają. ŚWIATŁO INDYGOWE zbliża się i powiększa z oporem, szamotaniem i bezsilnym migotem. Tuż obok v niego widnieje czarna, ruchliwa plama, która po chwili rozpada się na czworo… KOLOMBINA robi krok naprzód. ŚWIATŁO INDYGOWE coraz się zwiększa, sunąc wzdłuż po ścieżce, i coraz szerzej rozwidnia naokół gęstwinę oraz czarną, ruchliwą, na czworo rozpadła plamę, z której wreszcie wynurzają się cztery postacie Karłów, wlekących widoczną już teraz Rusałkę. KARŁY, uczepione radośnie za włosy, za szatę i za dłonie Rusałki, wpadają z nią razem na polanę. ŚWIATŁO INDYGOWE napełnia i ogarnia całą scenę. SCENA CZWARTA Kolombina, Rusałka, Duchy i Karły KARŁY rzucają schwytaną Rusałkę do stóp Kolombinie. KOLOMBINA nie skokiem, jeno zaczajonym dreszczem niecierpliwego ciała narzuca się na nią po tygrysiemu, chwyta za gardło i wyłamując w tył jej głowę przysuwa twarz do jej twarzy i zagląda w oczy — pod rzęsy… W tym ruchu trwa przez chwilę, niby skamieniała w posąg okrutny. Potem, pastwiąc się nad Rusałką, wpada jakby w pląs, bo zaczyna pastwić się rytmicznie. Nie wypuszczając z rąk jej gardła, szarpie ją, miota jej zlęknionym ciałem na strony i wstecz i w przód — w takt muzyki, w takt zemsty, rytmem opętanej… DUCHY I KARŁY w zmniejszeniu i stłumieniu powtarzają ten pląs, nie schodząc z miejsc i wtórując mu dziwacznie, na wpół świadomie, częstokroć dorywczo, sztucznie i zbyt sztywno, jakby pląs Kolombiny udzielał im się przez oddal i martwotę… KOLOMBINA przedłuża swój pląs, pastwiąc się wciąż nad Rusałką, której .szata indygowa złoci się zmąconymi nutami. Kończy wreszcie swój pląs tym, że przygina ją na wznak, i, przypadłszy twarzą do jej twarzy, dusi kurczowym, kilkakrotnym uściskiem rozszalałych i rozedrganych pląsem palców. RUSAŁKA zsuwa się na ziemię. KOLOMBINA staje nad nią, [na niej ogląda dłoń, podnosząc się. Karły też Duchy] wyciąga szyję i przygląda się swej ofierze. DUCHY I KARŁY otaczają Rusałkę i, naśladując Kolombinę, wyciągają swe szyje, aby się przyjrzeć ofierze. RUSAŁKA sztywnieje, prostuje nogi, prostuje ręce i umiera. MUZYKA milknie natychmiast. ŚWIATŁO INDYGOWE gaśnie, ustępując miejsca dawnemu oświetleniu zachodzącego słońca. Łatwo stwierdzić śmierć Rusałki po nagłym milczeniu muzyki i zgaśnięciu Światła Indygowego. Chwila ciszy i bezruchu. Nikt z obecnych nie śmie nie patrzeć na Rusałkę, nikt się nie śmie poruszyć, nikt nie śmie cofnąć raz wyciągniętej szyi… SCENA PIĄTA Kolombina, Duchy, Karły i trup Rusałki MUZYKA, nagle urwana, brzmi na nowo. Słońce dogasa, świat się ściemnia. DUCHY I KARŁY na odgłos pierwszych wybrzmień muzyki, pozbywszy się swych znieruchomień, cofają się i odstępują od trupa Rusałki. KOLOMBINA cofa się wraz z nimi. Ściemnia się coraz bardziej. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE zapalają pochodnie, których blask zachwiewa się i rozjarza mroki dookolne. Wznosząc pochodnie, kołyszą się ruchem rytmicznym. DUCHY BIAŁE lękliwym, co chwila i jednocześnie zastanawiającym się krokiem podchodzą do trupa Rusałki i przesłaniają go całunem. DUCHY CZARNE z mozołem i trudem zwlekają się ze swych miejsc, sztywne i wyprostowane podchodzą do zwłok Rusałczanych, zdźwigają je z ziemi, niosą ku trumnie szklanej i składają w jej wnętrzu. DUCHY BŁĘKITNE powściągliwym i stłumionym pląsem zbliżają się do trumny i wciąż zachowując niepochwytną taneczność swych ruchów, szklanym wiekiem nakrywają szklaną trumnę. W tej chwili — w oddali, na ścieżce, dokąd blask pochodni dociera, ukazuje się Pierrot. KARŁY przytupują bezszumnie nogami, zaoczywszy Pierrota. Potem kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, biegną do Kolombiny, otaczają ją kołem i, jednymi rękami uczepiwszy się usłużnie jej szat, jednoczesnym ruchem wolnych rąk wskazują Pierrota, który się zbliża powoli, zadumany, co chwila przystając. KOLOMBINA, ujrzawszy Pierrota, drży w przerażeniu i popłochu. Zbezsilniała od lęku, wlecze się na prawo, ku gęstwinie i chowa się za pobliskim drzewem, skąd wygląda na scenę. PIERROT wchodzi na polanę. SCENA SZÓSTA Pierrot, Kolombina, ukryta za drzewem, Duchy, Karły i trup Rusałki PIERROT wchodzi powoli i nie od razu postrzega obecnych. DUCHY I KARŁY trwają nieruchomo w swych miejscach. PIERROT podnosi głową i postrzega obecnych. DUCHY I KARŁY czując jego spojrzenie, prostują się i sztywnieją. PIERROT podchodzi do Duchów Czarnych i przygląda się im uważnie. DUCHY CZARNE cofają się o krok. PIERROT podchodzi do Duchów Purpurowych i przygląda się im uważnie. DUCHY PURPUROWE cofają się o krok. PIERROT podchodzi do Duchów Pstrokatych i przygląda się im uważnie. DUCHY PSTROKATE cofają się o krok. PIERROT podchodzi do Duchów Białych i przygląda im się uważnie. DUCHY BIAŁE cofają się o krok. PIERROT podchodzi do Duchów Błękitnych i przygląda się im uważnie. DUCHY BŁĘKITNE cofają się o krok. PIERROT podchodzi do Karłów i przygląda się im uważnie. KARŁY mitrężnie i marionetkowo przekręcając się na miejscu, odwracają się od niego. PIERROT swe spojrzenie przenosi z Karłów powoli na trumnę szklaną… Teraz dopiero ją widzi… Zbliża się do niej tak, że każdy krok z osobna jest pośpieszny i stanowczy, a wszystkie rażeni — powolne i trwożliwe. Zagląda do wnętrza trumny. Poznaje martwą Rusałkę… Kamienieje z przerażenia i stoi z głową z lekka wzniesioną, z dłońmi wyciągniętymi ku zmarłej. Wyciągnięte nad trumną dłonie z wolna zbliżają się, jakby samochcąc, do oczu Pierrota i przywierają się kurczowo do nich, do czoła, do twarzy… Pierrot plącze bezgłośnie, spazmatycznie, beznadziejnie… KARŁY, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, podbiegają do Pierrota i, unosząc się na palcach, zaglądają mu ciekawie w twarz, w dłonie, w płacz, w cierpienie samo… KOLOMBINA zza drzewa daje Karłom znak dłonią. KARŁY na ten znak obskakują trumnę i biorą ją na ramiona. PIERROT odsłania oczy i, widząc krzątaninę Karłów, stoi bez czucia, bez oznaki istnienia. KOLOMBINA zza drzewa powtórnie daje znak dłonią. KARŁY na ten znak, ugruntowawszy na ramionach trumnę, rozpoczynają pochód żałobny. Drobnym, mitrężnym, dziwacznie starannym krokiem posuwają się od prawej strony ku lewej na tle gęstwy drzewnej. PIERROT posłusznie, bezwiednie, bezwolnie posuwa się w ślad za nimi. DUCHY BIAŁE lękliwym, co chwila i jednocześnie zastanawiającym się krokiem idą w ślad za Pierrotem. DUCHY BŁĘKITNE powściągliwym i stłumionym pląsem snują się w ślad za Duchami Białymi. DUCHY CZARNE, z mozołem i trudem zwlekając się ze swych miejsc, sztywne i wyprostowane dążą w ślad za Duchami Błękitnymi. DUCHY PURPUROWE, wyłamując i wyszarpując swe stopy, do ziemi jakby przytwierdzone, kroczą w ślad za Duchami Czarnymi. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE, kołysząc się, falując i zachwiewając pochodniami, idą w ślad za Duchami Purpurowymi. KOLOMBINA wychyla głowę zza drzewa i przygląda się orszakowi żałobnemu: orszak przemija powoli, zasuwając się w lewą głąb polany. Jedne za drugimi przemijają postacie orszaku na tle gęstwiny drzewnej. Już minęło czworo Karłów z trumną na ramionach, już minął Pierrot, już minęły kolejno Duchy Białe, Błękitne, Czarne, Purpurowe i cudacznie Pstrokate. Jeszcze tylko Odblask Pochodni pełga na ziemi wydłużoną, niespokojną smugą. SCENA SIÓDMA Kolombina i Odblask Pochodni KOLOMBINA wysuwa się zza drzewa, wypuszcza z rąk mimowiednie Laskę Czarnoksięską, która bezszumnie pada na ziemię. Cała postać Kolombiny, jakby magiczną siłą niewolona, pociąga się ku lewej głębi polany, w stronę pogrzebu, w rozpełgany Odblask Pochodni. Staje w tym odblasku, robi z dłoni tarczę nad oczyma i patrzy w ślad oddalającego się z wolna orszaku. Potem czyni ruch naprzód całym ciałem, jakby chciała dążyć za orszakiem, lecz nie może i nie chce… Zda się, iż pomiędzy nią a orszakiem zjawiła się przegroda niewidzialna i nieprzebyta, której nie może przełamać. ODBLASK POCHODNI skraca się i zmniejsza… KOLOMBINA zdwaja pośpiech swego ruchu, pchającego ją złudnie i pozornie ku orszakowi, wbiega w złoty zakres skróconego i zmniejszonego odblasku, lecz znów nieruchomieje… Zda się, iż stara się jeno o to, aby się jarzyć w tym odblasku, aby go spod stóp nie utracić, aby tych stóp nadeptaniem powstrzymać jego odpływ ognisty. ODBLASK POCHODNI skraca się coraz bardziej i przygasa… KOLOMBINA wstępuje w czerwoną resztę odblasku. ODBLASK POCHODNI gaśnie… W tej chwili na wiadomej ścieżce zjawia się Wiedźma z dziwaczną latarnią w ręku. SCENA ÓSMA Kolombina i Wiedźma KOLOMBINA trwa nadal w miejscu, gdzie zgasł Odblask Pochodni. WIEDŹMA kroczy wzdłuż po ścieżce, błyskając w okolne pobliża światłem swej latarni. Kroczy ostrożnie, cichaczem i chyłkiem bacznie rozwidniając latarnią to te, to owe krzaki po drodze i oglądając się naokół. Trafia właśnie na leżącą na ziemi, zgubioną przez Kolombinę — Laskę Czarnoksięską. Radośnie oświetla zgubę — latarnią, chwyta ją łapczywie, ukrywa w zanadrzu i z zadowoleniem klepie się dłonią po tym miejscu, gdzie Laskę ukryła. Po czym — unosi latarnię ku górze, aby obejrzeć polanę, i postrzega nieruchomą Kolombinę. Z bezgłośnym chichotem wskazuje ją palcem i kroczy ku niej, tuląc pod pachą złotą skrzypkę, która w świetle latarni można już dokładnie rozróżnić. KOLOMBINA, tknięta nagłym przypomnieniem, wyszarpuje schowany na piersi, olbrzymi, złoty klucz, zgubiony niegdyś przez Rusałkę. Obraca go w dłoniach i przygląda mu się z zadumą i ciekawością. WIEDŹMA podsuwa się z tyłu do Kolombiny, przystosowuje światło latarni tak, aby rozwidniło klucz złoty, i przygląda mu się jednocześnie z Kolombina, która nie podejrzewa jej obecności. Przygląda się z pożądliwym i łakomym znawstwem, wyciągając ku niemu dłoń z latarnią i bez latarni, o ile pozwala jej na to skrzypka, którą trzyma pod pachą… Po czym stawia latarnię na ziemi i dłonią z lekka dotrąca ramienia Kolombiny. KOLOMBINA odwraca głowę i patrzy na Wiedźmę — dumnie i na pozór obojętnie… WIEDŹMA służalczo kiwa jej głową na powitanie. KOLOMBINA nie odpowiada jej najmniejszym skinieniem głowy. WIEDŹMA bierze do rąk jej dłoń i głaszcze ją po dłoni, jakby pragnęła udobruchać. Rozgląda się potem naokół i postrzega cztery pnie drzewne oraz resztki wygasłego ogniska. Szczerzy zęby, wskazuje palcem te przedmioty i, zwracając się ku Kolombinie, kiwa głową porozumiewawczo… KOLOMBINA nie odpowiada, stojąc nadal bez ruchu. WIEDŹMA podbiega do ogniska, z lubością szpera w jego resztkach, aby się przekonać, co to za ognisko? Biegnie potem do pni, głaszcze je po kolei i ze znawstwem. Z wolna potem odwraca głowę ku Kolombinie i kiwa nią na znak, że wie, co się stało… KOLOMBINA niechętnym, lecz dumnym pochyleniem głowy potwierdza swój czyn… WIEDŹMA podchodzi z widocznym zadowoleniem do Kolombiny i, ująwszy dłonią własne gardło, pyta tym ruchem, czy Kolombina zadusiła Rusałkę?… KOLOMBINA tak samo niechętnym, lecz dumnym pochyleniem głowy potwierdza domysł Wiedźmy. WIEDŹMA wskazuje najpierw prawą, potem lewą rękę Kolombiny, pytając w ten sposób, którą ręką popełniła morderstwo? KOLOMBINA tak samo niechętnie i powoli, lecz dumnie i stanowczo wyciąga ku Wiedźmie swoją prawą dłoń. WIEDŹMA lubieżnie wpatruje się w tę dłoń, łokcie z lekka wygina w tył, ręce z zagiętymi łakomie palcami unosi nieco ku górze wzdłuż piersi, na kształt łapek kacich, — nozdrza jej wzdymają się pożądliwie, usta rozchylają się od wezbranej rozkoszy. Z zatamowanym od upojenia oddechem całuje występną dłoń Kolombiny… KOLOMBINA wzdryga się, cofa dłoń i nerwowo, kilkakrotnie ociera pocałunek. WIEDŹMA chichocze bezgłośnie, poufale klepie Kolombinę po ramieniu, podnosi latarnię, skierowuje światło na klucz, który Kolombina trzyma, i, chciwie wyciągając dłoń po klucz, patrzy trwożnie w oczy Kolombiny. KOLOMBINA usuwa rękę z kluczem i kręci głową na znak, że go nie odda. WIEDŹMA znowu stawia latarnię na ziemi, wyjmuje spod pachy skrzypkę złotą i oburącz unosząc ją ku górze, jak się unosi niemowlęta, — nęci jej widokiem oczy Kolombiny. KOLOMBINA przymyka oczy, cierpieniem obciążone, i jakby na oślep, wyciąga dłoń po skrzypkę. WIEDŹMA usuwa od niej skrzypkę, ponownie wskazując klucz złoty na znak, że odda skrzypkę za klucz. KOLOMBINA natychmiast oddaje klucz. WIEDŹMA szybko chwyta klucz i powoli wręcza jej skrzypkę wraz ze smykiem. KOLOMBINA bierze skrzypkę i smyk i ciężko wzdychając, tuli obydwa przedmioty do piersi. WIEDŹMA chowa klucz w zanadrze, podnosi latarnię i pośpiesznie uchodzi w stronę boru, w głąb sceny. Tam zatrzymuje się, skierowuje światło latami na Kolombinę i przygląda się jej w tym oświetleniu. KOLOMBINA, oświetlona latarnią Wiedźmy, tuli wciąż skrzypkę do piersi. Nagle — daleko, daleko rozbrzmiewają w powietrzu stłumione dźwięki, wydobyte z opróżnionej trumny uderzeniami złotych młotków przez Duchy Błękitne… Te same dźwięki — ta sama melodia, jeno dalsza i z innego powodu… Kolombina bacznie podnosi głowę i przez chwilę zamienia się cała w słuchanie. Potem pod czarownym wpływem tych dźwięków zwleka się z miejsca, całym ciałem chyli się w ich stronę i idzie, dąży ku nim krokiem bezwiednym niemal i lunatycznym… Idzie na pogrzeb swej ofiary i po chwili znika po lewej stronie polany. WIEDŹMA w miarę oddalania się Kolombiny coraz wyżej unosi latarnię, aby ją światłem dosięgnąć, i wreszcie, z latarnią ku najwyższemu punktowi wzniesioną, chichoce bezgłośnie w chwili zniknięcia Kolombiny w głębiach polany. (Zasłona spada powoli.) PRZYWIDZENIE TRZECIE Cmentarz pokryty mogiłami, na których sterczą sztywne pnie wysokich drzew. Każda mogiła ma swój pień, rozgałęziony u góry w konary, i swój krzyż pochyły niewielkich rozmiarów. W rozkładzie mogił i drzew czuć ład ukryty i symetrię utajoną. Na lewo — dąb. Obok dębu — odosobniona od reszty mogił i pozbawiona krzyża — mogiła Rusałki. Wieczór nadchodzi. Scena przez chwilę pusta. Po czym z prawej strony wchodzi Wiedźma i Cztery Karły. [Uderzenie Zegara.] SCENA PIERWSZA Wiedźma i Karły KARŁY idą poprzód Wiedźmy w poskokach krótkich, przenoszących ich ciała z miejsca na miejsce powoli — mimo pozornej ruchliwości tych martwych w gruncie rzeczy skoków. WIEDŹMA stąpa w ślad za Karłami, górując nad nimi swą postacią, i zagarniającym ruchem obydwu dłoni skierowuje pieczołowicie rozbrykaną po martwemu czwórkę w głąb cmentarza, na kształt kokoszy, prowadzącej swe pisklęta. U pasa jej sterczy uwiązana latarnia. KARŁY, szeregiem jednoczesnych skoków przebrnąwszy stosowny kawał drogi, znieruchamiają się nagle w tej pozie, która ich ciała w tej chwili właśnie zaskoczyła… Tak trwają przez okamgnienie. Zda się, iż te ciała potworne trwały tak zawsze i że przedtem, zanim do tego miejsca dotarły, nie zakłócały swej martwoty żadnym skokiem, żadnym odruchem… Wszystko było — pozorne… WIEDŹMA nieruchomieje jednocześnie z Karłami i też w tej pozie, która jej na owym miejscu w udziale przypadła… Tak trwa przez okamgnienie. KARŁY niespodzianie rozskakują się i rozsypują na strony po to wszakże, aby raz jeszcze znieruchomieć na miejscach przypadkowo nagłym rozskokiem zdobytych. WIEDŹMA przymyka oczy i zaczyna się kołysać w biodrach. Za każdym bioder rozkołysaniem przykuca i przysiada coraz niżej, wyciągając na oślep dłonie przed siebie. Wreszcie z oczyma przymkniętymi dotyka obydwiema spotkanymi w drodze dłońmi jednego punktu na ziemi i zetknąwszy palce duży ze wskazującym, unosi dłonie ku górze powoli i z pewnym trudem tak, jak gdyby wysnuwała z ziemi jakąś nić niewidzialną… Tam, gdzie czyni ów ruch, na końcu tej niewidzialnej nici zjawia się, rozkwitając naocznie, olbrzymi łopuch. KARŁY, każdy na swym miejscu, jednocześnie z Wiedźmą przymykają swe ślepie i czynią te same ruchy, przykucając, dotykając ziemi dłońmi i unosząc te dłonie ku górze tak, jakby dla wysnucia z ziemi nici niewidzialnych. Tam, gdzie czynią owe ruchy, na końcu tych nici niewidzialnych zjawiają [się], zrodzone naocznie, ogromne, czerwone grzyby. WIEDŹMA, z miejsca na miejsce przeskakując, zawsze w ten sam sposób magiczny dobywa z ziemi — olbrzymie łopuchy. KARŁY, tak samo przeskakując z miejsca na miejsce, dobywają z ziemi grzyby czerwone. Zabawa ta trwa czas pewien. Cały cmentarz najeża się olbrzymimi łopuchami i czerwonymi grzybami. Na przedzie sceny — Wzdłuż rampy — za przyczyną Karłów jawi się sztywny szereg grzybów tak, iż scena zdaje się podkreślona ich równą, czerwoną linią. WIEDŹMA ukończywszy swą pracowitą zabawę, trzepotem rąk zwołuje Karły. KARŁY jednocześnie, choć z miejsc rozmaitych, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, zbiegają się wokół Wiedźmy i nieruchomieją posłusznie i wyczekująco. WIEDŹMA zagarniającym ruchem obydwu dłoni, na kształt kokoszy, .pędzi przed siebie całą czwórkę ku dębowi — obok mogiły Rusałki. Sama podchodzi do dębu i maca rękami jego pień, szukając snadź jakiegoś upatrzonego z góry miejsca. KARŁY błyskawicznym ruchem ustawiają się w pewnych (niezbyt wielkich) odstępach — jeden za drugim .— pomiędzy Wiedźmą a mogiłą Rusałki w ten sposób, że pochyliwszy głowy na prawo, patrzą jeden przez drugiego na Wiedźmę i jej czynności, tworząc przy tym prostą, nieco ukośną linię. WIEDŹMA, wyszperawszy i namacawszy na korze dębowej miejsce stosowne, zatrzymuje na nim swą dłoń, starannie przytwierdzoną, a drugą dłonią wyjmuje z zanadrza klucz złoty, wyłudzony od Kolombiny. KARŁY stoją nadal bez ruchu w tym samym, co wyżej, porządku. WIEDŹMA, usuwając z wolna dłoń z kory dębowej,, uderza po tym miejscu kluczem. Uderzeniu temu towarzyszą dźwięki strun, palcami szczypanych. Kora dębowa w tym miejscu rozpęka nieprawidłowo i rozsuwa się powoli, ukazując drzwi żelazne, rdzawe, zgrubiałe i nierówne od pleśni, z ogromnym zamkiem. WIEDŹMA wsuwa klucz złoty do zamka, ze zgrzytem (talerze lub gongi) obraca go w zamku i bezszumnie otwiera drzwiczki żelazne. Z dziuplastego otworu za drzwiczkami wybucha natychmiast snop światła złocistego tak, że Wiedźma musi lewą dłonią przesłonić oślepione blaskiem oczy. KARŁY, stojąc w tym samym, co poprzednio, szeregu, też przesłaniają swe oczy jednoczesnym ruchem prawych rąk, podzielonym na dwa równe i sztucznie wyraźne takty: jeden — zgięcie rąk w łokciach, drugi — utwierdzenie dłoni nad oczami. W tym ruchu trwają aż do czasu ukończenia przez Wiedźmę jej czynności. WIEDŹMA, nie odsłaniając swych oczu, dłoń prawą. aż po łokieć zanurza w otwór dębowy, w światło Złociste, w źródło tego światła. Potem przez czas pewien widać, że się tą zanurzoną w otwór dłonią mocuje z kimś, co się opiera i wymyka… Wreszcie szamotania się i mocowania jej dłoni ustają. Wiedźma wyciąga z głębi otworu olbrzymiego, złocistego, jarzącego się Węża. Światło w otworze, pozbawionym Węża, gaśnie. Wąż martwo i sztucznie wije się i kołysze w dłoni Wiedźmy. Wiedźma odwraca się do Pierwszego Karła i odejmując dłoń od oczu, podaje mu Węża. KARZEŁ PIERWSZY bierze Węża, martwym ruchem odwraca się do Karła Drugiego, wręcza mu Węża, odejmuje dłoń od oślepionych dotąd blaskiem oczu i stoi nieruchomo w swym miejscu. KARZEŁ DRUGI bierze Węża, martwym ruchem odwraca się do Karła Trzeciego, wręcza mu Węża, odejmuje dłoń od oślepionych dotąd blaskiem oczu i stoi nieruchomo w swym miejscu. KARZEŁ TRZECI bierze Węża, martwym ruchem odwraca się do Karła Czwartego, wręcza mu Węża, odejmuje dłoń od oślepionych dotąd blaskiem oczu i stoi nieruchomo w swym miejscu. KARZEŁ CZWARTY bierze Węża, wyrzuca naprzód prawą nogę, schyla się na niej ku ziemi, wyrzuca naprzód rękę z Wężem i ukrywa Węża w zaroślach na mogile Rusałki tak, iż Wąż staje się niewidzialnym dla oka. Wówczas odejmuje dłoń od oślepionych dotąd blaskiem oczu i pozostaje bez ruchu w tym bacznym zapatrzeniu i pochyleniu, które uczynił dla ukrycia Węża w zaroślach przyziemnych. WIEDŹMA, która dotąd śledziła kolejne i jakby mechaniczne ruchy Karłów, szybko przypada do dębu, zatrzaskuje bezszumnie drzwi żelazne i pośpiesznie, ze znanym zgrzytem obraca w zamku klucz złoty. KARŁY na owo zgrzytnięcie, nie schodząc z miejsc, odwracają się, jako jeden człowiek, do wiedźmy w ten sposób, że przodkujący im przed chwilą Karzeł Czwarty, stając się znów ostatnim, zachowuje przy tym swe pochylenie z tą musową w czasie obrotu różnicą, iż zamiast prawej, ma teraz lewą nogę naprzód wyrzuconą. WIEDŹMA wyjmuje klucz z zamku. Kora dębowa zrasta się w miejscu swego rozstępu i przesłania szczelnie, po dawnemu to miejsce. [Nakręcanie Zegara] Wiedźma chowa klucz w zanadrze i pośpiesznie odchodzi w głąb cmentarza — w ustronie, skąd można oglądać mogiłę Rusałki, nie będąc widzianym. KARŁY kroczą w ślad za nią w mitrężnych poskokach. WIEDŹMA staje w ustroniu upatrzonym. KARŁY obskakują ją dokoła, po dwa z każdego boku w ten sposób, iż dwa z nich odchylają głowy na lewo, podczas, gdy dwa inne — na prawo. W tym układzie, mając w pośrodku górującą nad nimi Wiedźmą, trwają niezmiennie aż do następnego, niżej wskazanego ruchu. W tej właśnie chwili — z prawej strony — ukazuje się postać wchodzącego na cmentarz Pierrota. SCENA DRUGA Pierrot, Wiedźma i Karły PIERROT wchodzi, nie widząc grupy, którą tworzy Wiedźma wraz z Karłami. Idąc, pogląd a na dwie gałązki, które trzyma w ręku. Przystanę na chwilę, aby zdziwionym wzrokiem ogarnąć cmentarz, dziwacznie odmieniony. Ogarniając wzrokiem cmentarz, trafia na mogiłę Rusałki, przykuwa wzrok do mogiły i zbliża się ku niej jakby po linii przykutego do mogiły wzroku… Dotarłszy do mogiły, znów przystaje. Z prawej strony ukazuje się postać wchodzącej na cmentarz Kolombiny. SCENA TRZECIA Pierrot, Kolombina, Wiedźma i Karły KOLOMBINA wchodzi w szarym płaszczu, pod którym kryje skrzypkę i smyk. Płaszcz jest tak przejrzysty, że skrzypka prześwieca złociście przez jego nietoperzowe zwiewne fałdy. Kolombina ma kark czujnie przygięty, a szyję bacznie ku przodowi wytężoną, jakby na zwiady przed się wypchniętą… Oczy jej — przyczajone — błędnie spode łba, lecz badawczo ozierają się i wypatrują kogoś na odległość… Wypatrują Pierrota… Stąpa krokiem wyrzutnym, lecz jednocześnie płochliwym i zastanawiającym się co chwila. Ruchy jej — za szerokie, za męskie, — wykolejone ze zwykłych trybów zbrodnią popełnioną, strawione grzechem i jadem żądz, niepodobne do dawnych, — jakby obce, w grzechu nabyte bezwiednie, narzucone rozpaczą, nie jej własne… Ozierając się trwożnie dokoła, postrzega Pierrota. Na twarzy jej zjawia się z trudem wydobyty wyraz radości, pomieszanej z lękiem i bólem, co w zespoleniu wykrzywia twarz, jak płacz bez leź. Palcem radośnie wskazuje Pierrota i cofa się o krok, spłoszona jego — nęcącym jej oczy — widokiem. PIERROT przyklęka koło mogiły Rusałki i mimowolnym, niezamierzonym ruchem dłoni prowadzi po zboczu mogiły tak, jakby ją głaskał… KOLOMBINA widzi ten ruch Pierrota, zachłystuje się przerażonym oddechem i wpadając w uśmiech bolesny, który jej usta na oścież niemal, bezserdecznie rozwiera, ogłupiałą z bólu dłonią naśladuje w powietrzu ten ruch głaszczący… Ściąga potem dłoń pod płaszcz, wyjmuje stamtąd skrzypkę i smyk, chowa je w zaroślach pobliskiej mogiły i, odskoczywszy od zarośli, staje na dawnym miejscu i znów wpatruje się w Pierrota. PIERROT, jakby pod wpływem tego wzroku, powstaje z kolan. KOLOMBINA, gdy Pierrot powstał zupełnie, z nagłym, do ryku bezgłośnego podobnym westchnieniem czyni ku niemu krok jeden, nieodparty, boleśnie zuchwały i jakby posłuszny owemu westchnieniu, z niego właśnie pochodzący bezpośrednio. PIERROT, jak gdyby czuł za sobą jej obecność, jednocześnie z uczynionym przez nią krokiem, odwraca się nagle, na miejscu i od razu utrafia w nią wzrokiem, jakby na oślep wzrok swój w Kolombinę wymierzył. KOLOMBINA niedołężnie pochyla kark i wpija się oczyma w Pierrota — chciwie, lecz z bezrozumnym, zwierzęcym lękiem, jak pies wierny, który wyczekuje kopnięcia nogą. Oboje przez chwilą wpatrują się w siebie nawzajem. Po czym Kolombina znów robi ku Pierrotowi taki sam krok, westchnieniem zrodzony, i staje, badając oczyma, czy ma prawo iść dalej? PIERROT trwa bez ruchu, patrząc w nią po dawnemu. KOLOMBINA robi krok trzeci, trzecim westchnieniem zrodzony, staje i wyciąga ku Pierrotowi obydwie dłonie — niedołężne od bólu, niezgrabne w poczuciu podeptanej przez niego miłości, zlęknione o swą brzydotę obecną, lecz mimo to — błagalnie namiętne… Chce iść dalej… PIERROT kurczowym odruchem ręki zatrzymuje ją na odległość — ze wstrętem i gniewem. KOLOMBINA, zmiażdżona tym odruchem, kurczy się, maleje, przypada do ziemi, jakby warować chciała… Taka zmalała i warująca — zaczyna się czołgać spazmatycznie i, dygocąc od wewnętrznego a bezgłośnego płaczu, przyczołguje się do stóp Pierrota. PIERROT stóp swych nie usuwa, lecz nie patrzy na nią. KOLOMBINA z lekka od ziemi odwraca swą głowę i, leżąc bezsilnie, zagląda mu w oczy, jak pies, który bada swego pana. PIERROT z wolna pochyla głowę i patrzy w te oczy, które u stóp mu jarzą się błagalnie… KOLOMBINA, ośmielona jego spojrzeniem, wargami dotyka stóp i po raz wtóry zagląda mu w oczy… PIERROT patrzy w nią po dawnemu, lecz żadnym poruszeniem żadnego znaku uczuć nie podaje. KOLOMBINA chwyta go oburącz za nogi i rękami wspina się spazmatycznie po nogach ku piersiom Pierrota, ku ramionom, ku szyi, ku twarzy… Wspięta i cała ku niemu podana — pociąga go ku sobie za ramiona zgiętymi w łokciach rękami i twarz swą przybliża do jego twarzy, aby go całować… PIERROT odpycha ją niechętnie. KOLOMBINA — odepchnięta — zbliża się do mogiły Rusałki, obchodzi mogiłę dokoła, przyglądając się jej ciekawie i na wpół przytomnie. Okoliwszy mogiłą i powróciwszy do miejsca, gdzie stoi Pierrot, bierze go, ostrożnie za rękę i pociąga do mogiły. PIERROT nie sprzeciwia się temu pociągnięciu… KOLOMBINA, pociągając go, przyklęka i dłonią jego zaczyna głaskać zbocze mogiły tak, jak on sam głaskał je przed chudła. PIERROT, drgnąwszy, dłoń swą wyrywa. KOLOMBINA powstaje i z lekka postroniwszy od bioder swych ręce z rozluźnionymi palcami, usuwa się w głąb tak jednak, że twarz jej zwrócona jest ku Pierrotowi, jakby badała, czy ma prawo czynić to, co za chwilę uczyni?… Na wargach jej zjawia się uśmiech taki, jakim dzieci zazwyczaj lubią przesłaniać i zażegnywać swoją przewinę… Oczy, na oścież rozwarte, patrzą w Pierrota — pytająco, nieśmiało i nieruchomo, bez zmiany tego, jakby raz na zawsze, powziętego spojrzenia… PIERROT śledzi jej ruchy, zwracając się odtąd całą postacią tam, gdzie się w danej chwili znajduje Kolombina. KOLOMBINA wciąż cofa się w głąb i na pewnej odległości, prostując tułów, zgina się nieco w kolanach, aby odsuniętymi od bioder dłońmi ziemi dosięgnąć. Dosięga i, twarzą niezmiennie zwrócona ku Pierrotowi, rwie szybko kwiaty, mchy i chwasty, rwie całymi pąkami tak, że szybki ruch jej dłoni kłóci się pozornie i nie odpowiada znieruchomieniu reszty jej postaci, poczynając od bioder, a kończąc na twarzy i na oczach. Narwawszy kwiatów i mchów, niesie je, z oczyma wciąż utkwionymi w Pierrota, do pobliskiej mogiły — nieco w pobok, lecz niedaleko od mogiły Rusałki, i składa je pod tą mogiłą, znów tak samo, jak wyżej, przyginając kolan, — zwrócona przodem i wpatrzona wciąż w Pierrota, jakby badała, czy wzbrania, czy nie wzbrania?… Po czym znowu usuwa się w głąb ku innej stronie i znowu znosi kwiaty do wybranego w wiadomym jej celu miejsca, zachowując przy tym wszystkie wyżej wymienione ruchy tak, że zawsze przodem zwrócona jest do Pierrota. Tę czynność znoszenia i ciułania pod mogiłą mchów i kwiatów powtarza tak długo, aż w tym miejscu powstaje uciułane skrzętnie loże z mchów i kwiatów… PIERROT patrzy nieodparcie. KOLOMBINA przykuca przy łożu tak, że twarzą jest wciąż zwrócona do Pierrota, i dłońmi w tył wyciągniętymi, jakby w tajemnicy przed Pierrotem, za swymi własnymi plecami — zaczyna z trudnością i na oślep — gładzić to łoże, poprawiać, słać, równać i dalszą jego część napuszać, garbić, wzburzać w rodzaj wezgłowia. Na wargach jej ten sam, co wyżej, uśmiech. Oczy tak samo na oścież rozwarte. PIERROT pochyla się nieco całą postacią ku niej i ku temu łożu — ciekawy i wyczekujący. KOLOMBINA, łoże do swych miłosnych zachcianek przysposobiwszy, lękliwie kładzie się na nim, twarzą wciąż zwrócona do Pierrota. Leży skurczona, w kłębek pod szarym płaszczem zwinięta. Nie śmie się wyciągnąć, wyprostować… PIERROT potarciem dłoni ochładza swe czoło zgorączkowane i odciągając dłoń od czoła, znów patrzy w Kolombinę. KOLOMBINA, badając go rozwartymi na oścież oczyma, wyciąga się, wyprostowuje — rozkłębia — nieśmiało, bojaźliwie i tak powoli, jakby się stopniowo i kolejno wyzwalała z sznurów, które ją skrępowały. Potem tak samo powoli, lubując się w tych ruchach, bezprawiem i bojaźnią na wskroś utrudnionych, przywiera skronie do wezgłowia, splata ramiona za szyją i układa je w trójkąty… Leży teraz — wygodnie i bezczelnie, pełna pokusy, trwogi i wyczekiwania. PIERROT robi ku niej krok jeden i patrzy coraz ciekawiej, coraz zapalczywiej. KOLOMBINA odsłania piersi i ramiona, płaszczem dotąd zarzucone. PIERROT odruchowo wyciąga ku niej dłonie i opuszcza je natychmiast. Znów patrzy. Przemija chwila jedna i druga… KOLOMBINA powoli, niepostrzeżenie wysnuwa się z fałd swego płaszcza, jak poczwarka z kokona, — jak żmija z łuski na wiosnę… Płaszcz zostaje na łożu, a ona — z płaszcza nagle wysnuta — idzie do Pierrota, zaciskając w tył pięści i szamocącym się ruchem ramion i piersi jakby torując sobie drogę, która wciąż się zmniejsza, zbliżając ją do Pierrota. PIERROT mimo woli wyrzuca ku niej swe dłonie. KOLOMBINA jednym skokiem do nich dociera, chwyta go w powietrzu za obydwie dłonie i, zniżywszy kark dla tym pewniejszego pociągnięcia, wlecze go ku łożu. PIERROT nie opiera się i pozwala się wlec aż do końca. Dopiero tuż — przy samym łożu opamiętuje się nagle. Chwyta Kolombinę za ręce powyżej kostek i nabrawszy w lewo rozmachu, odrzuca ją z lewej strony na prawa. KOLOMBINA odrzucona — raz jeden przekręciwszy się w tym rzucie — przypada opodal do ziemi, wyciąga się na brzuchu, łokcie wspiera na ziemi, a brodę na pięściach — i, tak trwając, bezmyślnie patrzy na to, co Pierrot teraz czyni. PIERROT w gniewie i w szale depcze łoże, uciułane przez Kolombinę. Depcze je rytmicznie, jakby pląs wewnętrzny utkwił mu w mięśniach i w kościach… Depcze je, rozrywa na strzępy, niszczy doszczętnie. KOLOMBINA wciąż leżąc na ziemi, z brodą na pięściach, patrzy w to zniszczenie. PIERROT, zniszczywszy łoże, wraca do mogiły Rusałki i klęka przy mogile. KOLOMBINA, wciąż leżąc na ziemi, odrywa jedną pięść od brody, rozprostowuje palce i wyciąga nimi z zanadrza miecz złoty. Przygląda mu się, podrzuca go na dłoni, bawi się nim, wreszcie przyciska go do ust… Potem z wolna wstaje i z mieczem w dłoni, z lekka w tył odchylonej, posuwa się ku Pierrotowi. Posuwa się z tym pośpiechem zaczajenia, który początkowo cierpliwie opóźniając kroki, przy samym końcu przynagla je, zwabiony bliskością zamierzonego celu… Już stoi, tuż koło Pierrota, za jego plecami… Już podnosi swój miecz, aby go w kark ugodzić… PIERROT w tej właśnie chwili podnosi dwie gałązki, które był złożył na ziemi wówczas, gdy po raz pierwszy obejrzał się za siebie na Kolombinę. Jedną z nich przywiera do piersi, a drugą po niej prowadzi… W braku skrzypiec gra na gałązkach, wpatrzony obłędnie w mogiłą Rusałki. KOLOMBINA, widząc tę grę obłędną, zatrzymuje w powietrzu swój miecz, opuszcza dłoń z mieczem, cofa się na stosowną odległość i odrzuca miecz na bok w zarośla. Miecz pada kędyś bezszumnie. Samochcąc pozbawiona miecza, podbiega do krzewu, gdzie skrzypka i smyk ukryła. Wyjmuje stamtąd skrzypkę wraz ze smykiem, podchodzi z nimi z tyłu do Pierrota, pochyla się nad nim, zagląda —mu w oczy, smykiem wytrąca mu z rąk obydwie gałązki, a zamiast nich — wsuwa do tych opróżnionych rąk — złoty smyk i złotą skrzypkę. Kiwa przy tym głową, jakby chciała powiedzieć: „bierz — bierz — bierz!” [(Ściemnia się za każdym bierz)] PIERROT z obłędną radością, wciąż trwając na klęczkach, chwyta obydwa przedmioty, kolejno się im przygląda, przyciska do piersi, znów się przygląda… Uśmiech wargi mu rozszerza… [(Ściemnia się)] KOLOMBINA niepostrzeżenie zagarnia wytrącane mu z rak gałązki i, trzymając je w dłoni, cofa się na prawo — na ukos — ku przodowi sceny, aż do samego niemal końca. Tam staje, łamie gałązki na drobne części i rzuca je na ziemię, jak śmiecie. PIERROT, na klęczkach, przymierza skrzypkę do ramienia, lecz smyk trzyma spuszczony — na ziemi w podłuż leżący. I czas pewien wpatruje się w mogiłę Rusałki — z przymierzoną do ramienia skrzypka i ze spuszczonym smykiem… Namyśla się, przypomina niepochwytną pieśń, która się na szatach Rusałki złociła, i nie może przypomnieć… Wreszcie powoli unosi smyk poziomo ku górze i zatrzymuje go w powietrzu bez ruchu. W czasie powolnego poruszania się smyka dźwięki muzyki zaczynają śnić i majaczyć iż gwałtownym pośpiechem oddalają się coraz bardziej w ciszę, zapadając się w nią po kolei. Już muzyka dźwięczy daleko — w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej niewiadomość… Tym trudniej określić, tym trudniej odgadnąć, że urywa się nagle i ginie bez echa. I oto w chwili, gdy zginęła i gdy jednocześnie smyk Pierrota, ku górze poziomo wznoszony, dosięgnął możliwego zenitu, aby w nim utkwić bez ruchu, — z głębi mogiły wydobywają się podziemne, bardzo głuche i stłumione dźwięki trumny szklanej… Te same… Te same… Pierrot trwa dalej w tym samym bezruchu, dzierżąc w górze smyk, gotowy każdej chwili spaść na struny złociste… Dźwięki Podziemne nie ustają… Widać teraz, jak mogiła Rusałki rozsuwa się, ukazując otwór pusty. W miarę jej rozsuwania się i w miarę rozszerzania się otworu, Dźwięki Podziemne nabierają coraz głośniejszego brzmienia, zatracając dawne stłumienie, a jednocześnie z otworu mogilnego wydobywa się jakby świt indygowy, rozpłomienia się w tegoż koloru zorzą i ogarnia cały cmentarz. KOLOMBINA oburącz zasłania przerażone oczy i znów —je odsłania. PIERROT klęczy tak samo, bez zmiany… Z mogiły w ślad za Światłem Indygowym wynika postać zmarłej Rusałki przy dźwiękach, z trumny szklanej pochodzących. KOLOMBINA na widok zjawionej — broni się na odległość obłędnym ruchem spłoszonych rąk, — Pchnięta w tył przerażeniem odchyla się, przypada do ziemi na jedno kolano, prostuje się z wolna i patrzy, stojąc nieruchomo. SCENA CZWARTA Pierrot, Kolombina, Widmo Rusałki, Wiedźma i Karły (jako grupa nieruchoma) RUSAŁKA wynika całkowicie i natychmiast Dźwięki Podziemne milkną. Rusałka stoi prosta i sztywna od śmierci…Twarz jej biała, jak mur, obojętna, bezobecna… Ramiona wzdłuż bioder do ciała posłusznie i bezużytecznie przywarte. Na szacie indygowej skrzą się złociste nuty pieśni tajemniczej. PIERROT wpatruje się w tę szatę i w chwili, gdy widmo Rusałki całkowicie wynikło z mogiły, uderza smykiem w struny złotej skrzypki… Wpatrzony w nuty złociste, gra (solo) pieśń, o której tak długo marzył i śnił nadaremnie… Gra na klęczkach, gra nieprzytomnie, gra cały we własną pieśń wsłuchany, a oczyma zapodziany, zaprzepaszczony w szatach wynikłej z grobu Rusałki. Zwabione jego pieśnią, Cienie Zmarłych z mogił swych powstają… SCENA PIĄTA Pierrot, Kolombina, Widmo Rusałki, Wiedźma, Karły i Cienie Zmarłych CIENIE ZMARŁYCH powstają nie od razu. Uprzednio ukazują z głębi mogił swe dłonie, które majacząc jednocześnie i krzątając się w pustce, obchwytują (też jednocześnie) pnie drzewne, gdyż każda mogiła jedno na sobie dźwiga drzewo. Obchwyciwszy pnie, dłonie Zmarłych suną się wzdłuż pni ku górze, a za dłońmi wysnuwają się z mogił głowy, ramiona, wreszcie całkowite postacie szare, niewyraźne, smukłe i zwiewne. Żółte jak wosk plamy oznaczają miejsce twarzy, których dojrzeć nie można. PIERROT gra wciąż — w zachwyceniu, w obłędzie, w zapomnieniu. CIENIE ZMARŁYCH obchwyciwszy pnie drzewne, krążą w takt pieśni Pierrota — każdy wokół swego pnia, w obrębie swej mogiły. Krążą coraz szybciej, coraz zwiewniej, szarzejąc i jakby przejrzyściejąc w tym zawrotnym tańcu wokół Pni Drzewnych. Zda się, iż widać sam wir bez postaci, wir szary i nierozróżnialny, który cały Cmentarz wypełnia. PIERROT gra… Teraz — w pobliżu jego postaci, w miejscu, gdzie został ukryty Wąż, wybłyska małe światełko złociste… Światełko to zbliża się czołgliwie do Pierrota, aż wreszcie, zwabiony jego pieśnią, wynurza się z zarośli Wąż Złoty. SCENA SZÓSTA Pierrot, Kolombina, Widmo Rusałki, Wiedźma, Karły, Cienie Zmarłych, i Wąż Złoty WĄŻ ZŁOTY wynurza najpierw swój łeb, a potem cały się ku górze unosi i klęcząc jakoby na zadzie, zagina łeb ku Pierrotowi. Tak trwa bez ruchu, nasłuchując pieśni. PIERROT gra. WĄŻ ZŁOTY z wolna, w takt pieśni zachwiewa łbem, na kształt wahadła, lecz z miejsca się nie porusza, jarząc się jeno coraz złociściej, jakby się jarzył od zasłuchania, od chłonięcia tych dźwięków, od ich przypływu ku jego piersiom natężonym. PIERROT gra. WĄŻ ZŁOTY, wciąż wspięty ku górze, zaczyna się sunąć ku niemu. Sunie się tak powoli, jakby to trwało — wieczność… Sunie się w takt pieśni i za pieśnią i w pieśń sarną… Sunie się, od czasu do czasu wahając się w przód i wspak, upojony i oczarowany wylewem dźwięków niezwykłych… PIERROT gra. WĄŻ ZŁOTY przysuwa się ku niemu tak blisko, że łeb jego jest tuż obok dłoni Pierrota, w której skrzypka trzyma. Wówczas znieruchamia się na mgnienie, baczny i zaczajony. PIERROT gra, pieśń jego dobiega do końca. CIENIE ZMARŁYCH zwalniają swój wir i z wolna nieruchomieją. PIERROT zbliża się ku końcowi swej pieśni. WĄŻ ZŁOTY odchyla swój łeb, aby się tym lepiej zamierzyć, uderza łbem w dłoń Pierrota w chwili, gdy Pierrot ostatni dźwięk swej pieśni dobył, i przepada w zaroślach. PIERROT wypuszcza z rąk skrzypkę i smyk, chwyta się za dłoń ukąszoną i pada martwy. WIDMO RUSAŁKI wnika do mogiły, która zrasta się natychmiast. ŚWIATŁO INDYGOWE gaśnie. CIENIE ZMARŁYCH zapadają się jednocześnie w swe groby. Noc. Ciemność. SCENA SIÓDMA Kolombina, Pierrot martwy, Wiedźma i Karły KOLOMBINA z wyciągniętymi dłońmi biegnie do LATARNIA w ręku Wiedźmy wybucha nagłym płomieniem, który rozwidnia pociemniałą scenę. KOLOMBINA klęka nad trupem Pierrota, twarz swą przytula do jego twarzy, próbuje rąk, czy żyją — próbuje ust — próbuje oczu… WIEDŹMA z Karłami po bokach, dawną grupę jeno w ruchu teraz tworzącymi, zbliża się do Kolombiny. W miarę zbliżania się coraz wyżej unosi latarnię i gdy latarnia dosięga w jej dłoni najwyższego punktu, staje w pobliżu Kolombiny i oświetla z chichotem bezgłośnym jej postać. KOLOMBINA, objęta blaskiem latami, zamyka oczy Pierrota, żegna go znakiem krzyża i z bezgłośnym płaczem rzuca się na piersi temu, co pieśń swą dośpiewał do końca! (Zasłona spada powoli.) SKRZYPEK OPĘTANY BAŚŃ MIMICZNA W TRZECH PRZYWIDZENIACH OSOBY Alaryel — skrzypek 2 bajki dawno zapomnianej Chryza — jego żona — z krainy ościennej bajce, z której Alaryel pochodzi Rusałka Leśna Wiedźma Cztery Karły Cztery Duchy Białe Cztery Duchy Czarne Cztery Duchy Błękitne Cztery Duchy Purpurowe Cztery Duchy cudacznie Pstrokate Cienie Zmarłych Skrzypka Złota Wąż Złoty Światło Indygowe Odblask Pochodni Dźwięki Podziemne Odbicie Chryzy w zwierciadle Portret Rusałki Zegar Wiedźmy Rzecz się dzieje w owych intermediach zsinienia, gdy słów nie bywa, a wszyscy się nawzajem rozumieją. PRZYWIDZENIE PIERWSZE Obszerna izba w chałupie Alaryela, — izba właściwie pusta i niemieszkalna, zaludniona jeno na czas trwania Baśni przelotnej i posiadająca zaledwo kilka przedmiotów, na pozór bezużytecznych i przypadkowych, a w istocie rzeczy — niezbędnych dla baśniowych zdarzeń i praktyk. Mimowolny przepych pałacu miesza się tu z umyślnym, zamierzonym z góry, przymusowym ubóstwem chałupy. I ta pałacowość i owo ubóstwo zależą jeno od punktu widzenia oraz przywidzenia. Sztuczne a jaskrawe światło chwilowo wyśnionego słońca jarzy się ruchliwie na ciemnobłękitnych ścianach i na ciernnobłękitnej podłodze. Na prawo — w głębi sceny — drzwi wąskie i wysokie, czarną kotarą zasłonięte. Postać ludzka, u drzwi tych zjawiona, winna się zdawać — maluczką. Poprzód drzwi, na tejże prawej ścianie — wielkie zwierciadło* , a poprzód zwierciadła (na tejże ścianie) — na wysokości wzrostu ludzkiego wisi miecz złoty , fantastycznie,, wężowo pokrzywiony, tak, aby pogróżka, tym mieczem uczyniona, była i wężowa i fantastyczna… Poprzód miecza, bliżej ku rampie i w pewnej odległości od ściany — stalugi czarne z blejtramem. Na podłodze obok stalug — pędzle, farby oraz kosz ciemnożółty, pełen po brzegi kwiatów świeżych. Na lewo — tron purpurowy z oparciem wąskim i wybiegłym niemal do sufitu oraz z jednym szerokim stopniem, na którym leży poduszka czarna. Na podłodze obok tronu — puchar złoty i dzban jaskrawordzawy (cadmium orange + vermillon) z za wielkim uchem i z za cienką gardzielą. W głębi — szerokie, rozwarte okno, swą podstawą sięgające niemal podłogi. Za oknem — bór odwieczny. Gałęzie pobliskiego drzewa przenikają przez okno do wnętrza izby. SCENA I Alaryel i Chryza ALARYEL siedzi zadumany na tronie purpurowym, w szacie kremowej, fantastycznej. Złotą skrzypkę i smyk złoty opiera na kolanach. CHRYZA stoi przed stalugami z pędzlem i czarną paletą w ręku i rytmicznie, w takt muzyki, maluje portret Alaryela. Przybrana w szatę oranżową i w wieniec z ciemnopurpurowych róż. Z tych samych róż ma naszyjnik, który się puszy wokół szyi, i pas, który jej kibić ujął w uścisk kwiatowy. (Malując portret, to mruży oczy, aby się przyjrzeć Alaryelowi, to drzewcem pędzla mierzy na odległość proporcję części poszczególnych, to kładzie na płótnie nagle pochwycone plamy i linie.) Muzyka podkreśla i zaznacza każdy jej ruch odpowiednim dźwiękiem, akordem lub gamą. Maluje, tańcząc. Lecz taniec to ukryty i niepostrzegalny… Taniec——dreszcz, który niepokoi ciało baśniowotwórczym drżeniem, poczynając od stóp, przechodząc z wolna do rąk, z rąk przefalowując ku ramionom, z ramion zlewając się na piersi… Taniec wnętrzny, rytmicznie natężony, pełen fal nagłych, ruchów i odruchów, a jednocześnie znieruchomień, zastanowień i zaczajeń… ALARYEL powoli otrząsa się z zadumy. Dłonią prowadzi wzdłuż po skrzypcach. Znać po nim, że się niecierpliwi, bo nagle wstaje i kładzie skrzypkę i smyk na tronie. CHRYZA przerywa swą pracę, opuszcza dłonie z pędzlem i paletą i niespokojnie pogląda na Alaryela. ALARYEL podchodzi do Chryzy. Nie patrząc na nią, odbiera jej z rąk pędzel i paletę i obojętnie, jakby od niechcenia rzuca je na ziemią. Rzucone przedmioty padają bezszumnie. CHRYZA, zdziwiona i zlękniona, wyciąga dłonie i pochyla się w pierwszej chwili ku rzuconym przedmiotom, a potem, przedłużając ten ruch i nie podnosząc przedmiotów, wyprostowuje się z wolna tak, że w połowie powrotnego ruchu zagląda pytająco w oczy Alaryelowi. ALARYEL, jakby chcąc ukryć przyczynę swego zniecierpliwienia, odwraca od niej twarz. CHRYZA podchodzi doń z tyłu, obydwie dłonie kładzie mu pieszczotliwie na ramionach i, przechylając stosownie kibić, zagląda mu w odwróconą twarz. Po czym nieśmiało i płochliwie, nie odmieniając pozy pierwotnej i mając Alaryela przed sobą, pociąga go w rodzaj pląsu, żądzą pieszczoty zrodzonego. W tym pląsie, wciąż w tym samym przechyleniu zazierając mu w twarz, ustami przedostaje się do jego ust pobliża i całuje te usta raz — i drugi raz, a potem chce pocałować raz trzeci… ALARYEL ze źle ukrytym niezadowoleniem przerywa pląs, lekkim ruchem ramienia i ręki odpycha ten trzeci pocałunek i powraca do tronu, na którym skrzypkę złotą zostawił. Chwyta skrzypkę, chwyta smyk i pokazuje Chryzie, że nie może grać… Coś się w nim stało… Coś zaszło… Coś go spętało i zmroczylo… Nie może grać… Próbuje właśnie… Przytula skrzypkę do ramienia i złotym smykiem dotyka złotych strun. W tej chwili muzyka urywa się nagle, jak na czyjeś skinienie. W nastałej ciszy Alaryel bezsilnie opuszcza swe dłonie. Skrzypka i smyk bezhałaśnie wypadają mu z rąk na ziemię. W chwili ich upadku muzyka brzmi znowu, początkowym akordem opiewając i opłakując ten upadek. ALARYEL pochyla głowę nad leżącą u stóp jego skrzypka i przygląda się jej z uporczywą zadumą. CHRYZA zbliża się ku niemu, tak samo pochyla głowę i tak samo przygląda się tej skrzypce, która tak umacza Alaryela niemożnością wydobycia z niej pieśni upragnionej. Siada przy niej w kucki i dotyka jej strun ciekawie, lecz nieśmiało, jak sierści złego, drapieżnego zwierzątka… Ostrożnie bierze do rąk smyk złoty, obraca go w rękach, ogląda i natychmiast kładzie z powrotem obok skrzypki — na podłodze. ALARYEL — sam nieruchomy — śledzi jej ruchy. CHRYZA powstaje z ziemi, podbiega do kosza z kwiatami, wraca z koszem do miejsca, gdzie leży skrzypka, i obrzuca ją kwiatami tak, że skrzypka ginie pod wzgórzem natłoczonych kwiatów… ALARYEL — sam wciąż nieruchomy — śledzi jej ruchy po dawnemu. CHRYZA z wypróżnionym koszem, nie odrywając oczu od Alaryela, cofa się ku drzwiom na prawo, plecami rozchyla czarną kotarę, raz jeszcze rzuca na Alaryela niespokojne, trwożne spojrzenie i znika za kotarą. SCENA II Alaryel sam Muzyka wciąż zacicha ALARYEL stoi wciąż pochylony nad skrzypka, przesłonięta szczelnie kwiatami. Za sceną rozlegają się dwa powolne, głuche jak gongi, uderzenia zegara. W ślad za nimi, czarna kotara zachwiewa się i rozdwaja i w jej rozdwojeniu zjawia się postać Wiedźmy , wchodzącej na scenę. SCENA III Alaryel i Wiedźma WIEDŹMA wchodzi z nie zapaloną, u pasa przewiązaną latarnią i z zawile bezkształtnym, przytwierdzonym i jakby przyrosłym do pleców, na kształt garbu, zegarem, który dzwonił właśnie przed chwilą J teraz trzykrotnie jeszcze dodzwania rozpoczętą za sceną godzinę. W takt tych uderzeń zegara Wiedźma robi trzy kroki ku Alaryelowi. Za trzecim jej krokiem — zegar, uderzywszy, milknie, a ona — nieruchomieje. ALARYEL podnosi głowę i patrzy na nią. WIEDŹMA z nagłym pośpiechem podbiega ku niemu, zatrzymuje się tuż obok wzgórza kwiatów i wzdętymi nozdrzami węszy te kwiaty, pod którymi skrzypka się zataja… Węsząc i wdychając ich woń, przykuca nagle koło nich i, przykucnięta, patrzy spode łba na Alaryela tak, jakby wyczekiwała uderzenia obuchem… ALARYEL stoi nieruchomy i nie wzbrania… WIEDŹMA zaczyna pośpiesznie szperać i grzebać w kwiatach rękami i, natrafiwszy na odsłoniętą niespodzianie skrzypkę, przywiera ją dłonią do ziemi, jakby się bała, że sią wyśliźnie i ucieknie… Czyniąc owo przywarcie dłonią do ziemi, znów tak samo spode łba patrzy na Alaryela. ALARYEL chwyta nagle tę dłoń, która skrzypkę do ziemi przywarła, i z mocą odrzuca Wiedźmę na prawo — ku drzwiom. WIEDŹMA, kilkakrotnie zachwiawszy się po drodze, staje koło drzwi — na tle czarnej kotary wyciąga pięść ku Alaryelowi, potrząsa nią, odgraża mu się — i wychodzi. SCENA IV Alaryel sam ALARYEL, nie podnosząc skrzypki, zadumanym krokiem zbliża się do tronu, wspiera się łokciem o jego poręcz purpurową i stoi, twarzą zwrócony ku przodowi sceny. Żółte, dojrzałe światło popołudniowego słońca wraz z powiewem wiatru, który zachwiewa po drodze zawieruszone do wnętrza izby gałęzie, — ukośnym, spylonym snopem wpada przez okno i kładzie się na lewej ścianie, w głębi. W miejscu, kędy się światło słoneczne pokładło, zjawia się na ścianie nieco wydłużone i ukośne odbicie okna.Słońce z wolna zachodzi. Odbicie okna,z lekka się wydłużając, przesuwa się z wolna po ścianie ku przodowi sceny. Za każdym jego stopniowym wydłużeniem i przemiejscowieniem, dźwięki muzyki stopniowo uciszają się i oddalają. W chwili, gdy odbicie okna, sunąc się ku przodowi, dosięga takiego punktu na ścianie, że linia prosta, pomiędzy nim a Alaryelem domyślnie rzucona, staje się równoległą rampie, — dźwięki muzyki zaczynają śnić i majaczyć, nacichając coraz szybciej i oddalając się coraz pośpieszniej… W miarę ich oddalania się i nacichania odbicie okna na ścianie pierzcha, natomiast w rozwartym w głębi oknie zjawia się niby świt indygowy , rozpłomienia się w tegoż koloru zorzę i całą izbę ogarnia i wypełnia. Alaryel stoi nadal bez ruchu w świetle indygowym, wsparty łokciem o poręcz swego tronu, jakby nie widział, lub nie chciał widzieć, tego, co się dokoła staje, dzieje i odbywa… Muzyka dźwięczy — daleko, w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej niewiadomość… Im trudniej określić, im trudniej odgadnąć, — tym nagiej, tyra niespodzianiej jawi się za oknem, niby od stóp do głów rozwidniany oczom sen odwiecznego boru, — postać Rusałki Leśnej. SCENA V Alaryel i Rusałka Leśna RUSAŁKA odchyla dłonią gałęzie, które swym nadmiarem wnikły przez okno do wnętrza izby, i patrzy na Alaryela. ALARYEL, czując za plecami obecność zjawionej i odmiennym światłem poprzedzonej Tajemnicy, odwraca się ku niej raptownie, jakby chciał ją przyłapać na gorącym uczynku — wcielenia… Wzrok jego spotyka się z jej spodziewanym spojrzeniem… Oboje po raz pierwszy w życiu, długo i badawczo patrzą tak wzajem na siebie. Po raz pierwszy zadziwieni, po raz pierwszy odbici nawzajem w swych rozszerzonych źrenicach… RUSAŁKA ma na sobie szatę powłóczystą, koloru indygo, na której mienią się i złocą rzęsiście nuty tajemnicze, niby zawiłe arabeski, tające pieśń nieznaną… Dłonie jej z wolna wyciągają się ku Alaryelowi. ALARYEL jednocześnie swe dłonie ku niej wyciąga. RUSAŁKA dłonie, jakby zbyt obciążone tęsknotą, z wolna opuszcza. ALARYEL jednocześnie czyni to samo, czyni bezwiednie, zniewolony dziwną, nieuniknioną jednoczesnością i czarowną wspólnotą tych ruchów, którym opierać się nie chce i nie może.,. RUSAŁKA zrywa jedną z gałązek, wbiegłych do wnętrza izby, i rzuca ją pod stopy Alaryelowi. ALARYEL, nie odrywając oczu od Rusałki, nie odwracając od niej swej twarzy, na oślep stara się podejść do skrzypki, która leży wśród kwiatów na podłodze. Udaje mu się nogą namacać smyk i skrzypkę. Ostrożnie przygiąwszy kolan, po omacku podnosi kolejno obydwa przedmioty i, już z kolan nie powstając, chce grać na klęczkach tę pieśń, która się tak złoci na baśniowej szacie Rusałki Leśnej. Złotą skrzypka do ramienia przytula, złotym smykiem o. złote struny już chce na klęczkach potrącić… RUSAŁKA dłońmi szatę swą zazdrośnie przesłania, rozchwiewa ją, rozfalowuje tak, że tajemnicze nuty mieszają się migotliwie, stapiają się bezwładnie w jedną — nieczytelną i w swych szczegółach złotych nierozróżniamą złocistość… ALARYEL ze smykiem w pogotowiu powstaje z kolan i robi krok ku Rusałce, aby dojrzeć nut na jej szacie. RUSAŁKA w tej chwili znika za oknem… Dźwięki muzyki z wolna się zbliżają, tracąc po drodze swą dalekość i niewiadomość. W miarę ich zbliżania się i wzbierania światłość indygowa rozwiewa się i gaśnie. Izba wypełnia się po dawnemu zwykłym oświetleniem. Na lewej ścianie znów się gromadzi odbicie okna w tym samym miejscu, gdzie je zjawisko rozwiane zastało. SCENA VI Alaryel sam ALARYEL wciąż jeszcze tuli skrzypkę do Cienia i trzyma nad nią smyk w pogotowiu chcąc widocznie przypomnieć, czy też raczej zgadnąć, domyśleć się tej melodii, która się tak złociła na szacie Rusałki Leśnej. Lecz nadaremnie wspomina i domyśla się i zgaduje… Zgaduje — i ociąga się — i zwleka — i przedłuża swe namysły — i odsuwa chwilę próby, niepewny swych zamiarów… Wreszcie dotyka smykiem strun złotych… Muzyka natychmiast urywa się i milknie, jak na czyjeś skinienie. Porażony ciszą nagłą Alaryel bezsilnie opuszcza swe dłonie. Skrzypka i smyk bezszumnie wypadają mu z rąk na ziemię. Muzyka, przerwana niemożliwością pochwycenia i odgadnienia tajemniczej pieśni, — brzmi znowu, początkowym akordem opiewając i opłakując upadek skrzypki złotej. Alaryel chwyta puchar, stojący u podnóża tronu, i napełnia go winem ze rdzawego dzbana. Chciwie przywarłszy puchar do ust, pije do dna jego zawartość. Potem bezrozumnie, po pijanemu, krokiem chwiejnym, bezsilnym, i pozornie bezcelowym dosięga lewej ściany. Wspiera się o nią oburącz i, po omacku błądząc po niej rękami, przywleka się w ten sposób do następnej ściany w głębi, a stamtąd — do okna, do tego miejsca, gdzie przed chwilą trwała zjawiona Rusałka. Chwyta się dłonią za framugę, wychyla głowę za okno i patrzy w bór… Lecz patrzy niedługo. Nagłym wysiłkiem pijanych, bezrozumnych rąk odpycha się w tył — od okna i w dzikich, nierównych poskokach, jak zraniony zwierz, rzuca się w stronę skrzypki, leżącej na podłodze. Nie doskoczywszy do niej, wpada w szał, w nieprzytomne szamotanie się żądz , zlęknionych niemożliwością pochwycenia tajemniczej a upragnionej melodii. Widok skrzypki czaruje go i przeraża jednocześnie. To czai się na nią, jak na upatrzoną ofiarę, — to cofa się i uchodzi przed nią, jak przed ujrzanym znienacka wrogiem. To wyciąga ku niej dłonie i błogosławi, — to zaciska gniewne pięście i wyrzeka się i przeklina. To klęka i modli się do niej pobożnie, — to wstaje i narzuca się na nią, aby ją podeptać. Lecz nigdy jej nie tyka, nigdy nie dosięga. W końcu — znużony, bezmocny — całym brzemieniem bezwolnego ciała zsuwa się na ziemię — z dala od skrzypki. Podpełza do gałązki, którą Rusałka rzuciła mu pod stopy. Posłusznie, ciekawie, jak dziecko, bierze do rąk tę gałązkę, ogląda ją z uśmiechem, przyciska do ust, potem pełznie dalej — ku skrzypce, czając się na kształt baśniowego płazu, ostrożnie składa na niej głowę znużoną i zasypia, wsłuchany w kołysanką tak samo, jak on, znużonych i tak samo snu i ukojenia chciwych dźwięków dookolnej muzyki. Odbicie okna na lewej ścianie znika i zjawia się po chwili w miejscu przeciwległym ściany prawej, dokąd się skierował teraz snop promieni słonecznych. Kosząc się , malejąc i skracając — posuwa się wzdłuż po ścianie ku głębi. Wówczas staje się to, co już raz się stało… Za każdym stopniowym usuwaniem się w głąb i maleniem odbicia okiennego — dźwięki muzyki stopniowo uciszają się i oddalają… W chwili, gdy odbicie okna, sunąc się w głąb, dosięga punktu możliwie najdalszego, — dźwięki muzyki zaczynają śnić i majaczyć, nacichając coraz szybciej i oddalając się coraz pośpieszniej… W miarę ich oddalania się i nacichania, odbicie okna maleje zupełnie i pierzcha, natomiast w rozwartym w głębi oknie zjawia się niby świt indygowy, rozpłomienia się w tegoż koloru zorzę i całą izbę ogarnia i wypełnia. Muzyka dźwięczy daleko — w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej niewiadomość… Im trudniej określić, im trudniej odgadnąć, — tym nagiej, tym niespodzianiej jawi się za oknem, niby od stóp do głów rozwidniony oczom sen odwiecznego boru, — postać Rusałki Leśnej. W tej samej chwili czarna kotara na drzwiach zachwiewa się… Spoza kotary ukazuje się twarz i jedna dłoń Chryzy. Tą właśnie dłonią Chryza odchyla rąbek czarnej kotary i z oddechem zapartym w głąb izby zagląda… SCENA VII Rusałka, Chryza i Alaryel śpiący RUSAŁKA znów odchyla gałęzie, do wnętrza izby swym nadmiarem wparte, i patrzy na śpiącego Alaryela. Po raz wtóry zrywa jedną z gałązek i rzuca nią w Alaryela. Gałązka, nie doleciawszy, pada bezszumnie w pobliżu śpiącego. Rusałka wnika przez otwarte okno do izby i wolnym krokiem zbliża się do Alaryela. Klęka przy nim. Zapatrzona weń miłośnie, chyli sennie ku niemu swą głowę i składa pocałunek na tej dłoni Alaryela, w której tkwi po raz pierwszy zerwana i rzucona przez nią gałązka. CHRYZA drgnęła za czarną kotarą na widok tego pocałunku… Nerwowym ruchem odrzuciwszy w bok kotarę i jakby obnażywszy się z tej osłony, wkrada się do izby. Stawia na podłodze u drzwi pod ścianą kosz, napełniony kwiatami, z którym wróciła właśnie do domu, i stłumionym, zaczajonym krokiem sunie się ku Rusałce, jakby ślizgając się po ziemi. RUSAŁKA całuje drugą dłoń Alaryela. CHRYZA kamienieje w miejscu na widok drugiego pocałunku Rusałki. W tym skamienieniu zataja się namysł nagły i zdradziecki. Po tym błyskawicznym namyśle odwraca się szybko ku prawej ścianie, na której wisi miecz, i sunie teraz tam — ku złotemu mieczowi. Sunie — drapieżnie, odrzuciwszy w tył ramiona, wytężywszy naprzód szyje i głowę, rozchyliwszy wargi i odsłoniwszy zęby… Sunie cała nieruchoma, prócz stóp, na wskroś przepojonych niepochwytnym i niepostrzeżonym dla oka pląsem… W tym pląsie stóp, resztę ciała wlekących, podpływa do miecza, zębami zdziera go ze ściany i z mieczem w zębach płynie z powrotem ku Rusałce. RUSAŁKA, klęcząc nad Alaryelem i nie oglądając się za siebie, zgaduje grożące jej niebezpieczeństwo… W miarę zbliżania się Chryzy, coraz niespokojniej powstaje z kolan i, obejrzawszy się nagle, wzrokiem swoim znieruchamia Chryzę na pewnej odległości. Obydwie mierzą się wzajem oczyma, tkwiąc w swych miejscach i w swych oddaleniach… CHRYZA, na chwilę zapóźniona i znieruchomiona spojrzeniem Rusałki, robi nagły skok naprzód, — skok drapieżny, koci, zaczajony, lecz tak mały i krótki, jak jedno uderzenie serca… RUSAŁKA, spłoszona tym skokiem, cofa się i gubi olbrzymi klucz złoty , który z fałd jej szaty bezszumnie wypada na ziemię. Chce go natychmiast podnieść, lecz nie może nadążyć, uprzedzona ponownym natarciem Chryzy. CHRYZA z mieczem w zębach pośpiesznie na nią naciera, odstraszając i odpędzając od klucza, złocącego, się’ na ciemnobłękitnej podłodze, zalanej światłem indygowym. RUSAŁKA cofa się w stroną okna. CHRYZA płynie w ślad za nią z szyją wygiętą ku, przodowi i z ramionami w tył odrzuconymi. RUSAŁKA, nie spuszczając oczu z Chryzy, oddala się rytmicznie w głąb izby — ku oknu tak, że odległość pomiędzy nią a Chryzą zostaje wciąż ta sama. Zachowując ten przedział wzbronny, dociera do okna i zatrzymuje się tam — na tle framugi — z rękami skrzyżowanymi na piersi, dumna, tajemnicza i niedostępna… CHRYZA płynie wciąż dalej, wytężywszy kark ku Rusałce i odrzuciwszy w tył ręce z rozwartymi na oścież dłońmi. Wówczas w izbie staje się jakaś zmiana, której na razie nie można określić, pochwycić, ani stwierdzić… Wiadomo tylko, że coś porusza się z posad, wyzbywa się swej stałości, zatraca swą niezachwianość. Oto boczne ściany izby zwężają się perspektywicznie, a ściana poprzeczna jednocześnie usuwa się w głąb razem z Rusałką, wyprostowana dumnie na tle rozwartego okna, za którym ciemnieje bór odwieczny. Cała izba wydłuża się i dąży, zda się, w nieskończoność — ku ciemnym zagłębieniom boru. CHRYZA płynie wciąż dalej, w ślad za niedosiężną. Rusałką. RUSAŁKA — niedosiężna i niedostępna — oddala się coraz głębiej w tę samą nieskończoność, ku której zda się dążyć teraz cała izba, zaniepokojona jej czarowną obecnością, opętana swym zaklętym odjazdem donikąd i wpatrzona w bór odwieczny obojętną źrenicą rozwartego okna… Odległość pomiędzy Rusałką a Chryzą zostaje wciąż ta sama. CHRYZA chwyta miecz, który dotąd w zębach trzymała, wznosi go ku górze i z mieczem wzniesionym naciera na Rusałkę, nie mogąc wszakże zwalczyć wzbronnego pomiędzy sobą a nią przedziału… RUSAŁKA znika w oknie w chwili, gdy to okno dosięgło najdalszych kresów, wkraczając, zda się, w samą głąb odwiecznego boru. CHRYZA zatrzymuje się, zaskoczona znienacka zniknięciem ściganej ofiary… Ściany izby, wyzbytej czarów Rusałki, wracają powoli na dawne swe miejsca i granice, względną rzeczywistością wytknięte… Chryza, nawrotem ścian znaglona, cofa się ku przodowi sceny, mimowolnym odruchem wytrąconych z tropu rąk zasłaniając się obronnie i odpychając pozornie powracające na oślep ściany, jakby się bała, że zwalą się na nią i zmiażdżą swym nieodpartym ciężarem. W miarę nawrotu ścian i cofania się Chryzy — dźwięki muzyki zbliżają się stopniowo, tracąc po drodze swą dalekość i niewiadomość. Jednocześnie z ich stopniowym zbliżaniem się i wzbieraniem światłość indygowa rozwiewa się i gaśnie. Izba wypełnia się po dawnemu zwykłym oświetleniem. Na prawej ścianie w głębi zjawia się znowu zmniejszone i bardzo zwieczorniałe odbicie okna w tym samym miejscu, gdzie je zaskoczyło rozwiane zjawisko. SCENA VIII Chryza i Alaryel śpiący CHRYZA, gdy ściany izby utwierdziły się na zwykłych miejscach, lękliwie ku nim podchodzi i bezszumnie mieczem po nich uderza, jakby chciała ostrzem miecza wypróbować ich mocy lub dotknąć tajemnicy tych zmian, które się przed chwilą w tych ścianach gnieździły… Muzyka odpowiednimi dźwiękami zaznacza każde uderzenie miecza. Chryza, wypróbowawszy ścian, wiesza miecz na prawej ścianie. Rozgląda się potem, szukając wzrokiem klucza zgubionego przez Rusałkę. Zaoczywszy go z dala, biegnie ku niemu, podnosi z podłogi, przygląda mu się ciekawie i chowa na piersiach. Schowała klucz — i nieśmiało, .niespokojnie zbliża się teraz na palcach do śpiącego Alaryela. Klęka przy nim, wpatruje się weń przez chwilę, a potem ostrożnie, powoli wyciąga mu z dłoni .gałązkę, którą Alaryel przez sen ściska zazdrośnie, — i, jakby naśladując Rusałkę, składa pocałunek najpierw na tej dłoni, z której gałązkę właśnie wyciągnęła, — a następnie — na drugiej… Drugi pocałunek Chryzy budzi Alaryela. Zlękniona pierwszym jego poruszeniem Chryza upuszcza gałązką tuż obok. na ziemię — i cofa się, ręką tłumiąc piersi westchnieniem zakłócone. SCENA IX Chryza i Alaryel zbudzony ALARYEL, budząc się, z niepokojem ogląda dłoń, pozbawioną gałązki, — dłoń spustoszałą, choć ściśniętą tak, jakby nadal nieobecną gałązkę trzymała. Rozwiera tę dłoń i jednocześnie, ozierając się naokół, postrzega swą zgubę, chwyta ją i, zazdrośnie przyciskając do piersi, powstaje. CHRYZA podbiega ku zbudzonemu, zarzuca mu ręce na szyję i chce go całować. ALARYEL odpycha ją, ażeby podnieść z ziemi drugą gałązkę, której Rusałka, rzucając, nie dorzuciła, a którą teraz właśnie spostrzegł znienacka. CHRYZA biegnie ku drzwiom, do miejsca, gdzie kosz zostawiła. Chwyta kosz i z koszem w ręku wraca do Alaryela. Kwiaty mu niesie w koszu i dłonią wskazuje te kwiaty… ALARYEL na kwiaty nie patrzy… CHRYZA pełnymi garściami rzuca mu kwiaty pod stopy, w piersi, w twarz, w oczy… Kwiaty spadają na ziemię — jedne za drugimi. ALARYEL nie patrzy na kwiaty… CHRYZA upatrzywszy chwilę odpowiednią, wyszarpuje z rąk Alaryela obydwie gałązki, ciska je gniewnie o ziemię i depcze, depcze nogami. ALARYEL, chwyta ją za obie dłonie, wyłamując z jednej rozluźnionej dłoni kosz, który pada bezszumnie na ziemię, — i tak pochwyconą odrzuca precz od gałązek w pobliże zwierciadła. Wówczas nagłym skokiem narzuca się na nią i wobec zasłoniętego zwierciadła zdziera z niej wieniec różany, naszyjnik różany, pas różany… Zdarte przedmioty kolejno ciska o ziemię. CHRYZA nie przeciwi mu się, nie opiera… ALARYEL spadłe na ziemię róże depcze nogami tak samo, tak samo… CHRYZA nie przeciwi mu się, nie opiera… Stoi porażona nieszczęściem, zmiażdżona zniewagą, zdziwiona swym losem, posłuszna własnemu cierpieniu, z szeroko rozwartymi oczyma i z dłońmi, które zwisły bezopornie wzdłuż bioder. Stoi — ogołocona z róż, pozbawiona miłości, niespodzianie zubożała, jak żebraczka, która po raz pierwszy wyszła na zebry… ALARYEL. nie patrząc na nią. podnosi wyszarpniętemu z rąk gałązki i — ponury, pochmurny — wychodzi z izby przez drzwi na prawo. SCENA X Chryza i Odbicie w zwierciadle CHRYZA przez okamgnienie stoi bez ruchu. Za otwartym oknem świat senny z wolna wieczomieje. Odbicie okna na ścianie pierzcha. Chryza otrząsa się nagle ze swego znieruchomienia. Wyciąga dłonie do zwierciadła i odsłania je całkowicie. W głębi zwierciadła widać najpierw odbicia różanego wieńca, naszyjnika i pasa, które leżą na ziemi, naprzeciwko zwierciadła — zniszczone i stratowane. Potem — w głębi zwierciadła jawi się z pewnym opóźnieniem odbicie samej Chryzy. Chryza przygląda mu się nieruchomo, zaś ono tak samo przygląda się Chryzie. ODBICIE CHRYZY pierwsze daje znak życia: pochyla z wolna głowę, aby się przyjrzeć odbiciom róż znieważonych i podeptanych. CHRYZA w ślad za nim pochyla z wolna głowę, aby się przyjrzeć różom podeptanym i znieważonym. ODBICIE CHRYZY podnosi odbicie wieńca i próbuje wdziać go na skronie: odbicie wieńca opada na ziemię. CHRYZA w ślad za nim podnosi wieniec i próbuje wdziać go na skronie: wieniec opada na ziemię. ODBICIE CHRYZY podnosi odwzór naszyjnika i próbuje nim szyję okolić: odwzór naszyjnika opada na ziemię. CHRYZA w ślad za nim podnosi naszyjnik i próbuje nim szyję okolić: naszyjnik opada na ziemię. ODBICIE CHRYZY podnosi odwzór pasa i próbuje się nim opasać: odwzór pasa osuwa się na ziemię. CHRYZA w ślad za nim podnosi pas i próbuje się nim opasać: pas osuwa się na ziemię. Ruchy Chryzy i jej Odbicia, chociaż niezupełnie zgodne i odwrotne prawom hierachii rzeczywistej, w pewnej chwili, pomimo pierwszeństwa Odbicia, osiągają jednoczesność tak, że odwzory wieńca, naszyjnika i pasa opadają na ziemię równolegle z ich odpowiednikami poza zwierciadłem. ODBICIE CHRYZY z wolna unosi swe wzdłuż bioder opuszczone dłonie ku twarzy. CHRYZA w ślad za nim czyni to samo, lecz w połowie drogi przerywa ten ruch i powściąga dłonie, dążące do twarzy… Przygląda się teraz ciekawie własnemu Odbiciu. ODBICIE CHRYZY samodzielnie unosi swe dłonie dalej ku twarzy, zasłania nimi twarz i płacze bezgłośnie w głębi zwierciadła. CHRYZA, wzdrygnąwszy się, szybko zasłania gazą zwierciadło wraz z płaczącym w jego głębi Odbiciem. Lękliwie odsuwa się od zwierciadła i stoi przez chwilę w zamyśleniu. Zamyślona zbliża się do stalug. Ustawia na stalugach nowy blejtram i przy dźwiękach muzyki maluje rytmicznie portret Rusałki Leśnej. Maluje po baśniowemu, to znaczy: prędzej, niż można to zazwyczaj uczynić… Portret gotów. Wówczas blejtram nasiąka powoli światłem indygowym tak. że na lewej jego stronie, ku widzom zwróconej, prześwieca portret Rusałki w szacie skrzącej się niejasno. Wieczornieje coraz bardziej. Za sceną słychać nagle trzy głuche, jak gongi, uderzenia zegara. Jednocześnie z trzecim uderzeniem zjawia się za otwartym oknem postać Wiedźmy z zapaloną latarnią w ręku i z zegarem, do pleców przyrosłym. Chryza zwraca twarz ku oknu i, zaoczywszy Wiedźmę, woła ją skinieniem dłoni. SCENA XI Chryza i Wiedźma WIEDŹMA na sześć następnych uderzeń zegara robi sześć zgodnych z nimi kroków, tak że za ostatnim, szóstym uderzeniem znajduje się tuż obok Chryzy. Latarnia, w jej ręku płonąca, dorzuca do wieczornych rozwidnień izby swe tajemnicze światło. Wiedźma podnosi latarnię i, obchwyciwszy jej blaskiem postać Chryzy, wpatruje się w nią z udaną służalczością. CHRYZA pociąga ją za rękaw ku sobie i opowiada o swym nieszczęsnym losie. Oto jej opowieść: najpierw wskazuje Wiedźmie portret Rusałki. WIEDŹMA oświetla portret odpowiednio wzniesioną latarnią, wpatruje się przez chwilę i kiwa głową, stwierdzając, iż zna dobrze ową Rusałkę. CHRYZA pociąga ją za rękaw ku zdeptanym i znieważonym różom na podłodze i pokazuje te róże. Widok róż zniewala ją nagle do łez… Zasłania oburącz oczy i płacze bezgłośnie tak, jak płakało przed chwilą własne jej Odbicie w zwierciadle. WIEDŹMA oświetla róże odpowiednio nastawioną latarnią, wpatruje się przez chwilę, pochyla się ku nim, bierze kilka róż do ręki, przygląda się uważnie i, pozwalając im z powrotem spadać na ziemię, znów kiwa głową z udanym współczuciem i zadumą. CHRYZA z wysiłkiem odrywa dłonie od zapłakanych oczu, pociąga Wiedźmę za rękaw ku skrzypce, która się złoci na podłodze, wskazuje tę skrzypkę i ruchami tłomaczy, że Alaryel grać na niej nie może. Po czym znów oczy dłońmi zasłania. WIEDŹMA rzuca na skrzypkę snopiasty odblask swej latarni. Skrzypka się rozjarza złociście. Oczy Wiedźmy płoną chciwym ogniem… Stawia latarnię na ziemi i z pośpiechem chwyta skrzypkę, nie zapominając i o smyku złotym. Ręce jej trzęsą się zazdrośnie i łapczywie. Mrużąc oczy od znawczego zachwytu i smakowitej żądzy posiadania ponętnego skarbu, przyciska skrzypkę do piersi, tuli ją, pieści, kołysze i głaszcze dłonią, jakby głaskała żywego, mrukliwego kota… Głaszcząc, bokiem podstępuje do Chryzy i ręką, wolną od skrzypki, odrywa ostrożnie jej dłonie od zapłakanych oczu. CHRYZA odsłoniętymi nagle oczyma postrzega skrzynkę w rękach Wiedźmy — w niebezpieczeństwie. przeraża się i — przerażona — wydziera z rąk Wiedźmy skrzypkę i smyk, by z kolei przytulić do piersi ten skarb, niebezpieczeństwu odjęty i własnym piersiom przywrócony. WIEDŹMA po namyśle wywleka z zanadrza Laskę Czarnoksięską i, zalecając jej wartość, opowiada Chryzie, jak ma tej Laski użyć, by się zemścić na Rusałce. Oto jej opowieść: układa w krzyż na podłodze róże zdeptane i znieważone. Czterykroć dokoła krzyż różany obchodzi i czterykroć Laską Czarnoksięską czterech ramion krzyża dotyka. Spełniwszy czterykrotne nad krzyżem różanym zaklęcie, wyciąga Laskę Czarnoksięską w stronę boru, ciemniejącego za oknem, i krok jeden ku oknu, ku borowi czyni. Przez chwilą trwa z Laską przed się wyciągniętą, a potem niespodzianie i błyskawicznie wskazuje Laską portret Rusałki i, chichocząc bezgłośnie, a zwycięsko, końcem Laski dotyka portretu, który raptownie przyćmiewa się i przygasa pod wpływem tego dotknięcia, aby tak samo raptownie odzyskać dawne prześwietlenie w chwili, gdy Wiedźma odejmuje Laskę gwoli okazania jej oczom uważnie wpatrzonej w tę opowieść Chryzy. CHRYZA nieśmiało wyciąga dłoń po Laskę, drugą dłonią tym żarliwiej przyciskając skrzypkę do piersi. WIEDŹMA przebiegle cofa Laskę, palcem jednocześnie wskazując skrzypkę i żądając jej w zamian za Laskę. CHRYZA pokręca głową na znak, że skrzypki nie odda. WIEDŹMA wsuwa Laskę z powrotem w zanadrze, podnosi z ziemi latarnię i, postępując w głąb sceny,. udaje, że chce izbę opuścić. Są to jeno zwykłe i wypróbowane sposoby jej targów pokątnych… CHRYZA chwyta odchodzącą za rąbek rękawa i zatrzymuje w miejscu, znęcona pokusą posiadania Laski Czarnoksięskiej i zlękniona rodzącym się w duszy zamiarem ustępstwa i wymiany… WIEDŹMA znów latarnię na ziemi ustawia, powtórnie Laskę Czarnoksięską z zanadrza wprawnie i zachęcająco, jako cenny towar magiczny, wywleka. CHRYZA waha się i namyśla. Z wolna rozluźnia uścisk, którym skrzypka do piersi tuliła, z wolna, niechętnie od piersi ją odsuwa i, nie przerywając tego ruchu bolesnego, jeno przedłużając go bezpośrednio w następny, nie mniej bolesny, — oddaje Wiedźmie skrzypkę wraz ze smykiem. WIEDŹMA tym samym, niedowierzająco równoległym i wyrachowanie powolnym ruchem wymiennym — wręcza Chryzie Laskę Czarnoksięską. Otrzymawszy w zamian żądane przedmioty, chwyta latarnię i pośpiesznie uchodzi w głąb izby, ku oknu — staje na tle okna i wzniesioną ku górze latarnią rozwidnia swym oczom Chryzę, aby się napawać widokiem jej dalszych z pierwszego grzechu występnej zamiany wypływających czynności. CHRYZA, upojona posiadaniem Laski Czarnoksięskiej, poczuciem nagle pozyskanej potęgi i możliwością zemsty, uśmiecha się, płonie i ruchem zwycięskim unosi Laskę ku górze. Trwa tak przez chwilę — z Laską wzniesioną, z oczyma rozszerzonymi obłędnym zachwytem, prostując się dumnie w swej mocy niespodzianej. Z tego ruchu przerzuca się błyskawicznie w inny — wężowy, koci, drapieżny: pochyla kark, jakby się czaiła, i — więdnie, czy bezwiednie naśladując Wiedźmę, wskazuje Laską portret Rusałki oraz, chichocząc bezgłośnie, a zwycięsko, końcem Laski dotyka portretu, jakby chciała wypróbować swej władzy obecnej… Pod wpływem tego dotknięcia portret raptownie przyćmiewa się i przygasa, aby tak samo raptownie odzyskać dawne prześwietlenie w chwili, gdy Chryza odskakuje odeń gwoli podniesienia z ziemi kosza. WIEDŹMA, żegnając ją pocałunkiem powietrznym, wychodzi z izby przez okno i znika na prawo za murem chałupy. SCENA XII Chryza sama CHRYZA kładzie na dnie kosza Laską Czarnoksięską, podbiega do róż zdeptanych, napełnia nimi kosz po brzegi, ujmując kolejno krzyżowi różanemu — ramion, podstawy i wierzchołka, — i już zamierza izbą opuścić, gdy, tknięta nagłym przypomnieniem, biegnie ku prawej ścianie, zdejmuje miecz złoty, chowa go na piersi i szybko wychodzi z izby przez okno. SCENA XIII Portret Rusałki PORTRET RUSAŁKI jarzy się samopas światłem indygowym, przejrzyściejąc na scenie przez chwile pustej i z lekka, wieczorowo pociemniałej. Nagły ruch i rozchwiew czarnej kotary oznajmia czyjeś przyjście: do izby wchodzi właśnie Alaryel. SCENA XIV Alaryel i Portret Rusałki ALARYEL wchodzi ponury, zdziczały od tęsknot bezimiennych, obłąkany żądzą pieśni niepochwytnej, opętany miłością dla Niepodobnej do niego z losów i z istnienia… Staje wpośród izby i drętwym ruchem dłoni pociera zadumane, bezpamiętne czoło, jakby właśnie chciał sobie coś niezmiernie i jedynie ważnego przypomnieć… Przypomina snadź, bo nagle rzuca się ku temu miejscu, gdzie skrzypkę zostawił. Skrzypki — nie ma… Oburącz chwyta się za głowę, pełen przestrachu na twarzy i na oczach, które sią rozwarły jednocześnie z ustami. Pozbywszy się tego zdrętwienia, zaczyna trwożnie, obłędnie miotać się po izbie, szukając swej zguby po wszystkich kątach i zakątkach, — lecz nadaremnie! Skrzypki — nie ma?,., W czasie tych miotań się i poszukiwań trafia znienacka na Portret Rusałki i kamienieje przed nim w miejscu — zdziwiony, oczarowany. Nie spuszczając oczu z portretu, wyciąga schowane na piersiach dwie gałązki. Jedną z nich przystosowuje do ramienia, a drugą prowadzi po niej, niby smykiem… Pozbawiony skrzypki, gra na gałązkach. Gra długo, obłędnie, nieprzytomnie, bezużytecznie, przysłuchując się urojonym dźwiękom — dźwiękom, których nie ma, które nie istnieją… Izba coraz bardziej ciemnieje. Zamiast Alaryela widać już jeno jakąś plamę białawą i mżącą… Za to wyraźniej w zmierzchu wieczornym płonie Portret Rusałki… (Zasłona spada powoli). PRZYWIDZENIE DRUGIE Polana w borze odwiecznym. Za polaną, w głębi, — gęstwa drzewna, wzdłuż przecięta ścieżką, która ginie w ciemnościach. Podłoga sceny wysłana suknem ciemnozielonym, na którym w pobliżu gęstwy wspomnianej leżą cienie od kilku drzew oraz dwie—trzy smugi świetlne od wschodzącego księżyca. Późny wieczór. Po podniesieniu zasłony — scena przez chwilę pusta. Po czym od strony prawej (w pobliżu rampy) pada na ziemię cień ludzki, który się porusza i wydłuża. W ślad za cieniem ukazuje się — ów cień rzucająca — postać Chryzy z koszem w ręku. SCENA I Chryza sama CHRYZA stoi przez okamgnienie na początku swego wydłużonego i już znieruchomiałego cierna. Księżyc wschodzi, Rozwidniając całą polanę. W miarę rozwidnień księżycowych cień u stóp Chryzy wreszcie znika . Chryza, oświetlona księżycem, wchodzi na środek polany. Stawia kosz na ziemi, wygarnia zeń róże i w krzyż je na ziemi układa. Ułożywszy krzyż różany, wyjmuje z kosza Laskę Czarnoksięską. Czterykroć dokoła krzyż różany obchodzi i czterykroć Laską Czarnoksięską czterech ramion krzyża dotyka. Pod wpływem pierwszego dotknięcia z gęstwy drzewnej wynurzają się Cztery Karły. Pod wpływem drugiego dotknięcia — Cztery Duchy Błękitne. Pod wpływem trzeciego dotknięcia — Cztery Duchy Białe i Cztery Duchy Czarne. Pod wpływem czwartego dotknięcia — Cztery Duchy Purpurowe i Cztery Duchy cudacznie Pstrokate. SCENA II Chryza, Duchy i Karły CHRYZA władczymi ruchami Laski Czarnoksięskiej przyzywa i zniewala ku sobie zjawione zmory. DUCHY I KARŁY zbliżają się ku niej rytmicznie za każdym skinieniem Laski Czarnoksięskiej i ustawiają się. w dwa szeregi. Po lewej stronie — od głębi — Duchy Czarne, Duchy Purpurowe i na przedzie Duchy cudacznie Pstrokate. Po prawej stronie — Duchy Białe, Duchy Błękitne i na przedzie — Karły. CHRYZA staje wpośród obydwu szeregów, robi z dłoni tarczę nad oczyma i patrzy w głąb boru. DUCHY I KARŁY jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzając jej ruchy, tak samo z dłonią nad oczyma patrzą w głąb boru. CHRYZA opuszcza dłoń, pochyla się na prawo i zagląda w gęstwę leśną. DUCHY I KARŁY powtarzają ten ruch w zmniejszeniu: jednocześnie opuszczają swe dłonie, pochylają się na prawo i zaglądają w gęstwę leśną. CHRYZA pochyla się na lewo, robi z dłoni tarczę nad uchem i przysłuchuje się szmerom z lewej strony boru. DUCHY I KARŁY powtarzają jej ruch w zmniejszeniu: jednocześnie pochylają się na lewo, robią z dłoni tarczę nad uchem i przysłuchują się szmerom z lewej strony boru. CHRYZA władczo wyciąga Laskę Czarnoksięską ku głębiom odwiecznego boru. KARŁY tym ruchem Chryzy zniewolone, przytupując bezszumnie na miejscu, odrywają się znienacka od swych miejsc i zbiegają się na środku polany. Po czym znów ruchem jednoczesnym, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu — całą czwórką niepodzielną uchodzą nagle w głąb boru i powracają stamtąd niezwłocznie, dźwigając (każdy z osobna) cztery pnie drzewne, które ustawiają po prawej stronie sceny. CHRYZA ponownie wyciąga Laskę w głąb boru. CZTERY DUCHY CZARNE z mozołem i trudem zwlekają się ze swych miejsc, jakby je po raz pierwszy od lat tysiąca zbudzono ze snu ciężkiego. Sztywne i wyprostowane uchodzą w głąb boru, przynoszą zowąd na ramionach trumnę szklaną i ustawiają trumnę na czterech pniach drzewnych. Wracają na dawne miejsca. CHRYZA po raz trzeci wyciąga Laskę w głąb boru. DUCHY BIAŁE lękliwym, co chwila i jednocześnie zastanawiającym się krokiem uchodzą w głąb boru, przynoszą całun biały i, powróciwszy na dawne miejsca, trzymają go w pogotowiu. CHRYZA znów Laskę w głąb boru wyciąga. DUCHY PURPUROWE wyłamując i wyszarpując swe stopy, jakby kruche ł do ziemi przytwierdzone, uchodzą w głąb boru, przynoszą cztery naręcza chrustu i, ułożywszy je w ognisko, na dawne powracają miejsca. CHRYZA raz jeszcze wyciąga Laskę w głąb boru. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE, powiewając szatami, falując i kołysząc się wichrowo, uchodzą w głąb boru, przynoszą w dłoniach żar, podmuchem starannie sycony, i przydawszy go ognisku, powracają na dawne miejsca. Ognisko z wolna wybucha płomieniem i kłębami dymu. CHRYZA po raz ostatni wyciąga Laskę w głąb boru. DUCHY BŁĘKITNE powściągliwym i stłumionym w sobie pląsem uchodzą w głąb boru, przynoszą zowąd cztery złote młotki ze złotymi, długimi i cienkimi drzewcami, ustawiają się po czterech bokach trumny szklanej i zaczynają uderzać w trumnę złotymi młotkami. Trumna wydaje dźwięki szklane, czarowne, zaklinająco–ponętne, podobne do brzmienia cymbałów. Dźwięki te (staccato) splatają się i zderzają w melodię, która wabi, mami, upaja, nawołuje, zniewala i rozpływa się w dal, przenikając w głąb boru tak, że w onej głębi w przerwach i pauzach — ożywają się echa zdwojone i ztrojone… Księżyc nagłą zasnuwa się chmurą. Ściemnia się… Wśród tej ciemności, w gęstwie drzewnej, daleko—daleko, zwabione nieodpartymi dźwiękami szklanej trumny, w chwili, gdy jedno z ech w borze podzwania, — ukazuje się niespokojne, migotliwe, niepewne Światło Indygowe. SCENA III Chryza, Duchy, Karły i Światło Indygowe CHRYZA błyskawicznym ruchem zaczajonej dłoni radośnie wskazuje zjawione w borze Światło Indygowe. DUCHY (prócz Błękitnych, zajętych grą na szklanej trumnie) — jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY zbiegają się, jak poprzednio, na środku polany, wciskają w ramiona swe głowy potworne i drapieżnie zagiętymi palcami wskazują sobie nawzajem i porozumiewawczo światło z boru wywabione. Po czym. przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, wpadają tłumnie do boru we wskazanym przez siebie samych kierunku i znikają w jego ciemnościach. ŚWIATŁO INDYGOWE jakby poszczute Karłami, zwęszywszy niebezpieczeństwo i zamigotawszy niespokojnie, — gaśnie i, zmieniając miejsce tajemniczego pobytu, zjawia się natychmiast w innej stronie boru. CHRYZA kieruje swa dłoń w ślad za uciekającym Światłem. DUCHY (prócz Błękitnych) — jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY wpadają z powrotem na polanę. Przykucnąwszy i przysłoniwszy oczy dłońmi, wpatrują się w bór i radośnie wyciągniętymi palcami wskazują sobie nawzajem miejsce ucieczki zlęknionego Światła. Po czym, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, wpadają tłumnie do boru we wskazanym przez siebie samych kierunku i znikają w jego ciemnościach. ŚWIATŁO INDYGOWE znów gaśnie i w innym zjawia się miejscu. CHRYZA skierowuje dłoń w stronę uciekającego Światła. DUCHY (prócz Błękitnych) — jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY wbiegają z powrotem na polanę i, uczyniwszy te same, co poprzednio ruchy, znikają ponownie w ciemnościach boru, goniąc za nieustannie gasnącym i gdzie indziej zjawionym Światłem. Pogoń ta trwa czas pewien i w czasie tej pogoni dym z ogniska kłębi się coraz obficiej i dzwonią czarowne, melodyjne dźwięki, wydobyte przez Duchy Błękitne uderzeniami złotych młotków o trumnę szklaną. Następuje wreszcie koniec pogoni. ŚWIATŁO INDYGOWE zjawia się nagle na końcu ścieżki która bór przepoławia naiwnie, na dwie niemal równe części, z lekka jeno kładąc się ukosem i ginie w jego ciemnościach. CHRYZA wskazuje niezwłocznie dłonią Światło, na końcu ścieżki zjawione. DUCHY (prócz Błękitnych) — jednocześnie i w zmniejszeniu powtarzają jej ruch. KARŁY wbiegają znowu na polanę. Przykucnąwszy i przesłoniwszy oczy dłońmi, wpatrują się w bór i radośnie wyciągniętymi palcami wskazują sobie nawzajem ścieżkę, na której końcu migota Światło Indygowe. Po czym, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, wpadają tłumnie do boru we wskazanym przez siebie samych kierunku i znikają na końcu ścieżki, w ciemnościach zapodzianej. CHRYZA czyni krok ku borowi. DUCHY (prócz Błękitnych) — jednocześnie i w zmniejszeniu ruch ten tłumnie powtarzają. ŚWIATŁO INDYGOWE tym razem po kilku szamotaniach się i szarpnięciach nieruchomieje nagle w miejscu… Dźwięki, z trumny wydobyte, urywają się natychmiast, ustępując bezpośrednio miejsca niespokojnym i bezładnie zmąconym szmerom muzyki… DUCHY BŁĘKITNE w tym samym czasie opuszczają dłonie z młotkami, prostują się i trwają bez ruchu… DUCHY PURPUROWE w tym samym czasie gaszą ognisko rytmicznym natarciem i uderzeniem swych stóp, wyłamywanych i wyszarpywanych z ziemi. CHRYZA w tym samym czasie dłoń do serca przywiera, jeszcze krok jeden naprzód postępuje i pochyla głowę ku borowi — bacznie i wyczekująco… DUCHY (prócz Błękitnych, trwających wciąż bez ruchu) — jednocześnie i w zmniejszeniu jej ruchy powtarzają. Chwila natężonego wyczekiwania. ŚWIATŁO INDYGOWE, sunąc wzdłuż po ścieżce, zbliża się z oporem, z przestankami i z bezsilnym, szamocącym się migotem… Tuż obok niego krząta się czarna, ruchliwa plama, która po chwili rozpada się na czworo… Muzyka brzmi coraz dalej, coraz niepochwytniej. CHRYZA wyciąga jedną dłoń ku borowi, tę dłoń, która dotąd przywarta była do serca. DUCHY (prócz Błękitnych) — jednocześnie i w zmniejszeniu ten ruch powtarzają. ŚWIATŁO INDYGOWE coraz się zbliża i coraz szerzej rozwidnia naokół gęstwinę oraz czarną, krzątliwą, na czworo rozpadła plamę, z której wreszcie wynurzają się cztery potworne postacie Karłów, wlekących widoczną już teraz Rusałkę. Dźwięki muzyki oddalają się w miarę zbliżania się światła i plamy. CHRYZA mimo woli wyciąga drugą dłoń ku borowi. DUCHY (prócz Błękitnych) jednocześnie i w zmniejszeniu czynią to samo, lecz spełniwszy swój odruch chóralny, z wolna opuszczają dłonie. CHRYZA nie opuszcza swych dłoni, które trzyma na pogotowiu i na pochwycić… KARŁY, uczepione, jak polipy, za włosy, za szatą i za dłonie Rusałki, wpadają z nią razem na polanę. ŚWIATŁO INDYGOWE napełnia i ogarnia całą scenę. Muzyka dźwięczy daleko, w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno pochwycić jej niewiadomość… SCENA IV Chryza, Rusałka, Duchy, Karły, i Światło Indygowe KARŁY wpadłszy na polanę, dalszym ciągiem nabranego w borze rozpędu, rzucają schwytaną i osidloną w ich czepliwych dłoniach Rusałkę do stóp Chryzy. RUSAŁKA pod wpływem tego rzutu pada tak, jakby chciała skupić i uszczuplić swe złaknione ciało, skulić je, zwinąć w kłębek posłuszny i błagalny… Z tego kłębka, z rozwiewnego zamętu swych szat baśniowych wyłania i unosi ku Chryzie głowę ruchem instynktownym, który swą pokorną bezsilnością chce uprzedzić, chce zapobiec spodziewanemu ciosowi. CHRYZA, mając dłonie wciąż na pogotowiu — nie skokiem, jeno do skoku podobnym, zaczajonym dreszczem niecierpliwego ciała narzuca się na nią po tygrysiemu. Chwyta za gardło i, wyłamując w tył jej głowę, przysuwa twarz do jej twarzy, mściwie miesza swój oddech z jej nienawistnym dla siebie oddechem j zagląda w oczy — pod same rzęsy, jakby chciała dokładnie odbić się w tych oczach i napełnić je po brzegi swym odbiciem. W tym ruchu trwa przez chwilę, niby skamieniała w posąg okrutny. Trwa, aby się napawać myślą posiadania swej ofiary i jej naoczną wiedzą o tym posiadaniu… RUSAŁKA, poddając się okrucieństwu Chryzy, stara się jeno o to, aby zmaleć w jej gniewem rozżarzonych oczach i aby najmniejszym ruchem ciała nie pobudzić, nie podniecić tego gniewu. CHRYZA zaczyna się pastwić… Przełamuje głowę Rusałki na prawo, potem na lewo, nie odsuwając swej twarzy, zdążając za nią oczyma… Wreszcie, trzymając ją wciąż za gardło, przymusza do powstania z ziemi wysiłkiem, który można odgadnąć tylko dzięki kilku jednoczesnym znieruehomieniom dwóch wrogich sobie ciał… RUSAŁKA powstaje niepewna, lecz posłuszna. CHRYZA próbuje swej przewagi mściwej, jakby chciała narazić na próbę posłuszeństwo swej ofiary. Popycha ją w tył, pociąga znowu ku sobie i z wolna wpada jakby w pląs… Pastwi się rytmicznie… Nie wypuszczając z rąk gardła Rusałki, szarpie ją, miota zlęknionym, na oślep posłusznym ciałem na strony — i wstecz — i w przód — w takt muzyki, w takt zemsty, rytmem piekielnym opętanej. Chwilami się wydaje, iż chce tym rytmem utrudnić ruchy swej obezwładnionej lękiem ofiary, a chwilami — przeciwnie, — iż chce nim ułatwić i rozpląsać zemstę, która jej własne ciało pęta rozkoszą okrucieństwa. DUCHY I KARŁY w zmniejszeniu i w stłumieniu powtarzają chóralnie ten pląs, nie schodząc z miejsc i wtórując mu dziwacznie, na wpół świadomie, częstokroć dorywczo, sztucznie i zbyt sztywno, jakby pląs Chryzy udzielał im się przez oddal i martwotę… CHRYZA przedłuża swój pląs, pastwiąc się wciąż nad Rusałką, której szata indygowa złoci się zmąconymi nutami. RUSAŁKA posłusznie poddaje się temu pląsowi, bojąc się najmniejszym, przeciwruchem podrażnić gniew, rytmem upojony. Pląs ten ją znicestwia, a ona rada by się ukryć w owym znicestwieniu… CHRYZA kończy wreszcie swój pląs tym, że przegina na wznak uklękła w tym przegięciu Rusałkę i, przypadłszy twarzą do jej twarzy, dusi za gardło kurczowym, kilkakrotnym uściskiem rozszalałych i rozedrganych pląsem palców prawej dłoni. Po czym odrywa te palce od gardła Rusałki, rozluźnia je, zbliża do oczu i, cofając się, przygląda swej występnej, pierwszą zbrodnią splamionej dłoni… RUSAŁKA, pozbyta tej dłoni na gardle, zsuwa się z kolan na ziemię… CHRYZA, wciąż cofając się przed swą ofiarą i z lekka w tył przechylając głowę, coraz wyżej przeciwstawia swym oczom dłoń występna i przygląda się tej dłoni… KARŁY stłumionym ruchem przytupując nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, podbiegają do Chryzy, obskakują ją dokoła i, unosząc się na palcach z zadartymi głowami a odwróconymi twarzami, przyglądają się ciekawie, z nią razem tej występnej dłoni… DUCHY z obu stron o krok jeden zbliżywszy się do Chryzy przyglądają się gromadnie tej występnej dłoni… CHRYZA z nagłym przerażeniem ukrywa za plecami dłoń występną i wzrokiem groźnym a wzbronnym obrzuca wszystkie zmory obecne. KARŁY tym samym, co poprzednio, jeszcze bardziej stłumionym ruchem uchodzą na dawne miejsca. DUCHY cofają się na swe stanowiska. CHRYZA, z dłonią ukrytą za plecami, podchodzi do Rusałki, staje nad nią, wyciąga szyję i przygląda się swej ofierze. DUCHY I KARŁY zbliżają się jednocześnie do Rusałki. Naśladując Chryzę, wyciągają swe szyje i przyglądają się ofierze. RUSAŁKA sztywnieje, prostuje ręce, prostuje nogi i umiera posłusznie i łatwo, jakby zdziwiona w chwili ostatniej tą łatwością i tym posłuszeństwem. MUZYKA milknie natychmiast. ŚWIATŁO INDYGOWE gaśnie, ustępując miejsca ciemnościom nocnym. Łatwo stwierdzić śmierć Rusałki po nagłym milczeniu muzyki i po zgaśnięciu Światła Indygowego. Chwila ciszy i bezruchu. Nikt z obecnych nie śmie nie patrzeć na Rusałkę, nikt nie śmie się poruszyć, nikt nie śmie cofnąć raz wyciągniętej SCENA V Chryza, Duchy. Karły i Trup Rusałki MUZYKA, nagle urwana, brzmi ponownie wpośród nastałej ciemności. DUCHY I KARŁY na odgłos pierwszych jej brzmień, napatrzywszy się Trupa Rusałki, cofają się odeń i odstępują go jednocześnie. CHRYZA cofa się wraz z nimi. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE, zachwiewając szatami, wysnuwają z ich fałd — pochodnie i zapalają je współcześnie. Wznosząc ku górze zapalone pochodnie, kołyszą się ruchem rytmicznym. Pełgający blask pochodni rozwidnia na przemian to jeden, to drugi, to trzeci zakąt sceny tak, że za każdym razem inne osoby i inne przedmioty jarzą się w tym blasku. DUCHY BIAŁE lękliwym, co chwila i jednocześnie zastanawiającym się krokiem podstępują do trupa Rusałki i przesłaniają go całunem. DUCHY CZARNE z mozołem i trudem zwlekają się ze swych miejsc, jakby je po raz pierwszy od lat tysiąca zbudzono ze snu ciężkiego. Sztywne i wyprostowane podchodzą do zwłok Rusałczanych, zdźwigają je z ziemi, niosą ku trumnie szklanej i składają w jej wnętrzu. DUCHY BŁĘKITNE powściągliwym i stłumionym w sobie pląsem zbliżają się do trumny i, wciąż zachowując niepochwytną taneczność swych ruchów, szklanym wiekiem nakrywają szklaną trumnę. Zwłoki Rusałki jaśnieją w trumiennym przezroczu. Gdy blask pochodni pada na trumnę, spod całuna widnieje cześć twarzy oraz oczy zmarłej, a nadto — dwie, trzy fałdy tajemniczej szaty. W oddali, na ścieżce, dokąd blask pochodni dociera, ukazuje się nagle — Alaryel. KARŁY, zawczasu zaoczywszy Alaryela, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, biegną do Chryzy, wokół ją obskakują i. jednymi rękami uczepiwszy się usłużnie jej szat, drugimi wskazują. Alaryela, który się zbliża powoli, co chwila przystając — w zadumie. CHRYZA, ujrzawszy Alaryela, przeraża się jego widokiem. Bezsilna od lęku, otoczona wokół poszlakami spełnionej zbrodni, — wlecze się na prawo — ku gęstwinie, krokiem współmiernym krokowi Alaryela i ukrywa się za pobliskim drzewem, skąd — ukryta — wygląda na scenę. ALARYEL wchodzi na polanę. SCENA VI Alaryel, Chryza ukryta za drzewem. Duchy, Karły, Trup Rusałki i Odblask Pochodni ALARYEL wchodzi powoli i nie od razu postrzega obecnych. DUCHY I KARŁY trwają nieruchomo na swych stanowiskach. ALARYEL podnosi głowę i postrzega obecnych, po których pełga Odblask Pochodni. DUCHY, czując jego spojrzenie, — prostują się i sztywnieją… KARŁY — przeciwnie: garbacieją i maleją, wciskając głowy w ramiona, na kształt potwornych żółwi. ODBLASK POCHODNI pada na Duchy Czarne. ALARYEL, złym przeczuciem tknięty, podchodzi do Duchów Czarnych i przygląda się im uważnie — oko w oko. DUCHY CZARNE cofają się o krok… ODBLASK POCHODNI pada znienacka na Duchy Białe. ALARYEL natychmiast podchodzi do Duchów Białych i przygląda się im uważnie — oko w oko. DUCHY BIAŁE cofają się o krok… ODBLASK POCHODNI pada nieprzewidzianie na Duchy Purpurowe. ALARYEL w ślad za odblaskiem podchodzi do Duchów Purpurowych i przygląda się im uważnie — oko w oko. DUCHY PURPUROWE cofają się o krok… ODBLASK POCHODNI pada nagle na Duchy Błękitne. ALARYEL podchodzi niezwłocznie do Duchów Błękitnych i przygląda się im uważnie — oko w oko. DUCHY BŁĘKITNE cofają się o krok… ODBLASK POCHODNI zwraca się teraz wstecz — ku Duchom cudacznie Pstrokatym tak, że w tej chwili ich tylko postacie widnieją w ciemności. ALARYEL podchodzi do Duchów cudacznie Pstrokatych i przygląda się im uważnie — oko w oko. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE cofają się o krok, zachwiewając pochodniami. ODBLASK POCHODNI pada teraz na Karły. ALARYEL podchodzi do Karłów i przygląda się im uważnie — oko w oko… KARŁY — zmalałe i zgarbaciałe, jak wyżej, odwracają od niego swe twarze, mitrążnie i marionetkowo przekręcając na miejscu swe kadłuby i szyje, wciśnięte w ramiona. ODBLASK POCHODNI pada tym razem na drzewo, za którym ukryła się Chryza. ALARYEL wzrok swój przenosi na oświetlone drzewo. CHRYZA opuszcza swą kryjówką i chowa się za drugim, pobliskim drzewem. ODBLASK POCHODNI ściga Chryzę, k olejno padając na drzewa, za którymi Chryza kolejno się ukrywa, przebiegając z miejsca na miejsce, aby się wymknąć Odblaskowi Pochodni. ALARYEL wzrok swój z drzewa na drzewo w ślad za Odblaskiem Pochodni przerzuca. CHRYZA w ucieczce przed Odblaskiem Pochodni dosięga drzewa, stojącego na wprost trumny szklanej. ODBLASK POCHODNI w swym pościgu za Chryza pada znienacka na trumnę szklaną. ALARYEL ostatnim przerzutem wzroku trafia znienacka na trumnę szklaną. Nie widział jej dotąd. Widzi ją po raz pierwszy. Część twarzy i oczy zmarłej widnieją spod całuna, jarząc się blado w pełgającym Odblasku Pochodni. Dwie–trzy fałdy szaty tajemniczej połyskują we wnętrzu trumny przezroczej. Trwoga i przerażenie wstrząsa Alaryelem. Zbliża się do nagle rozwidnionej trumny tak, że każdy krok z osobna jest pośpieszny i stanowczy, a wszystkie razem — powolne i trwożliwe… Zagląda do wnętrza trumny i, stwierdziwszy jej zawartość, odchyla się przerażony, i kamienieje w tym odchyleniu z głową z lekka w tył odrzuconą, z dłońmi ku zmarłej wyciągniętymi. Wyciągnięte ku zmarłej dłonie z wolna i jakby samochcąc, z własnej, im tylko przynależnej woli — zbliżają się do oczu Alaryela, aby się przywrzeć do tych oczu i do czoła — i do twarzy… ALARYEL płacze bezgłośnie, beznadziejnie, zatopiony całkowicie w rozpaczy i w zupełnym znieruchomieniu. KARŁY, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, podbiegają do Alaryela, równym szeregiem zastygają tuż — naprzeciwko jego dłońmi zasłoniętej twarzy i, wspinając się na palcach, z zadartymi głowami, a odwróconymi twarzami zaglądają ciekawie w twarz, w dłonie na tej twarzy, w płacz, w cierpienie samo… CHRYZA zza drzewa daje Karłom znak dłonią. KARŁY na ten znak obskakują trumnę i krzątają się: dokoła niej pracowicie i z dziwaczną wprawą… ALARYEL odsłania oczy i, widząc krzątaninę Karłów,, stoi nadal bez czucia, bez oznaki istnienia, pozwalając oderwanym od oczu dłoniom z wolna opadać… CHRYZA zza drzewa daje Karłom powtórny znak dłonią. KARŁY biorą trumnę na ramiona. ALARYEL stoi nadal bez ruchu. CHRYZA po raz trzeci daje Karłom zza drzewa znak dłonią. KARŁY na ten znak, ugruntowawszy na ramionach trumnę, rozpoczynają pochód żałobny. Drobnym, krzątliwym, mitrężnym, dziwacznie starannym krokiem posuwają się od prawej strony ku lewej — na tle gęstwy drzewnej, w Odblasku Pochodni, który pada teraz na ich postacie i na trumnę. Posuwają się wciąż… ODBLASK POCHODNI uderza teraz w Alaryela. ALARYEL posłusznie, bezwiednie, bezwolnie posuwa się w ślad za Karłami. ODBLASK POCHODNI uderza w Duchy Białe. DUCHY BIAŁE lękliwym, co chwila i jednocześnie zastanawiającym się krokiem idą w ślad za Alaryelem. ODBLASK POCHODNI uderza w Duchy Błękitne. DUCHY BŁĘKITNE powściągliwym i stłumionym w sobie pląsem snują się w ślad za Duchami Białymi.. ODBLASK POCHODNI uderza w Duchy Czarne. DUCHY CZARNE z mozołem i trudem zwlekają się ze swych miejsc, jakby je po raz pierwszy od lat tysiąca zbudzono ze snu ciężkiego. Sztywne i wyprostowane—dążą w ślad za Duchami Błękitnymi. ODBLASK POCHODNI uderza w Duchy Purpurowe. DUCHY PURPUROWE wyłamując i wyszarpując swe — jakby kruche i do ziemi przytwierdzone stopy,, kroczą w ślad za Duchami Czarnymi. ODBLASK POCHODNI uderza w Duchy cudacznie Pstrokate, ku którym zwracają się teraz jęzory rozchwianego nad nimi płomienia. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE, powiewając, falując i kołysząc się wichrowe polatują w ślad za Duchami Purpurowymi, po drodze mijają drzewo, spoza którego wygląda ukryta Chryza. ODBLASK POCHODNI uderza w drzewo i w Chryzę, poza nim stojącą. CHRYZA robi krok, jakby — napominana Odblaskiem — chciała iść w ślad z Duchami cudacznie Pstrokatymi. Lecz ruch to pozorny, który ją tylko zza drzewa na polanę wysunął i przykuł znowu do miejsca. Przed oczyma jej przeminął cały orszak żałobny, zasuwając się w lewą głąb polany. Przed oczyma jej odbyła się cała ta scena, kosmata i plamista od pełgającego Odblasku Pochodni… Przed oczyma jej przeminęły Karły z trumną na ramionach, przeminął Alaryel, przeminęły kolejno Duchy Białe, Błękitne, Czarne i Purpurowe… Przemijają teraz Duchy cudacznie Pstrokate, orszak zamykające… Chryza patrzy w ślad za nimi. DUCHY CUDACZNIE PSTROKATE znikają wreszcie z oczu, zasuwając się w lewą głąb polany. ODBLASK POCHODNI — sam przez się i sam sobie — pełga po lewej stronie na ziemi wydłużoną i niespokojną smugą, znacząc odejście zniknionego w oddali orszaku. SCENA VII Chryza i Odblask Pochodni CHRYZA wyciąga dłoń w stronę Odblasku Pochodni a mimowiednie wypuszcza z drugiej dłoni Laskę Czarnoksięską, która bezszumnie pada na ziemię. Cała postać Chryzy, jakby magicznym musem niewolona, ściąga się ku lewej głębi polany, w stronę zniknionego orszaku, w rozpełgany Odblask Pochodni. Wstępuje w ten Odblask tak dziwnie, jakby wstępowała w głąb bezdennego jeziora… Rozjarzona Odblaskiem — staje, robi z dłoni tarczę nad oczyma i patrzy w ślad ściganego wzrokiem orszaku. Potem czyni ruch naprzód całym ciałem, jakby zamierzyła dążyć za orszakiem, lecz nie może, czy też nie chce… Zda się, iż pomiędzy nią a orszakiem zjawiła się przegroda niewidzialna i nieprzebyta, której przełamać nie może. ODBLASK POCHODNI skrócą się i zmniejsza… CHRYZA zdwaja pośpiech swego ruchu, pchającego ją złudnie i pozornie w ślad za orszakiem, wbiega w czerwonawozłoty zakres skróconego i zmniejszonego Odblasku, lecz znów nieruchomieje. Zda się, iż stara się jeno o to, aby się jarzyć w tym Odblasku, aby się czerwonawo złocić, aby go spod stóp nie utracić, aby tych stóp nadeptaniem powstrzymać jego odpływ ognisty… ODBLASK POCHODNI skrócą się coraz bardziej i coraz bardziej przygasa… CHRYZA wstępuje w czerwonawą resztę Odblasku. ODBLASK POCHODNI gaśnie i w chwili jego zgaśnięcia słychać dwa głuche, jak gongi, uderzenia zegara, a w ślad za nimi na wiadomej ścieżce zjawia się Wiedźma z zapaloną latarnią w ręku. SCENA VIII Chryza i Wiedźma CHRYZA trwa nadal w miejscu, gdzie zgasł Odblask Pochodni. WIEDŹMA kroczy wzdłuż po ścieżce, błyskając w okolne pobliża światłem swej latarni. Zegar, na kształt garbu, przyrosły do jej pleców uderza znowu dwa razy W takt jego dwóch powolnych i w miarę odległych od siebie uderzeń Wiedźma robi dwa kroki za każdym uderzeniem unosząc w górę latarnię, jak gdyby każde wzniesienie latarni wywoływało dźwięki zegara, lub odwrotnie… Przy opuszczaniu latarni bacznie oziera się naokół. Drugi ze wspomnianych wyże] kroków wypada tak, iż światło latarni i oczy Wiedzmy trafiają znienacka na leżącą na ziemi, upuszczoną przez Chryzę Laskę Czarnoksięską. Chwyta ją łapczywie i radośnie, ukrywa w zanadrzu i z zadowoleniem klepie się dłonią po miejscu, gdzie Laskę ukryła. CHRYZA tymczasem, tknięta nagłym przypomnieniem, wyszarpuje schowany na piersi, olbrzymi, złoty klucz, zgubiony niegdyś przez Rusałkę. Obraca go w dłoniach i przygląda mu się z zadumą i ciekawością. WIEDŹMA znów podnosi ku górze latarnię, aby obejrzeć polanę, i postrzega Chryzę. Jednocześnie z podniesieniem latarni zegar w dalszym ciągu zaczyna bić rozpoczętą godzinę: uderza sześć razy. W takt tych sześciu uderzeń Wiedźma czyni ku Chryzie sześć kroków i sześć wzniesień latarni tak, że za szóstym uderzeniem znajduje się z tyłu, tuż za plecami Chryzy z latarnią po raz szósty wzniesioną w ten sposób, że światło jej rozwidnia klucz zloty. Teraz łatwo zauważyć, iż Wiedźma tuli pod pachą złotą skrzypkę. Tuląc skrzypkę, przygląda się rozwidnionemu kluczowi wraz z Chryzą, która nie podejrzewa jej obecności. Przygląda się z pożądliwym i łakomym znawstwem, wyciągając do klucza dłoń z latarnią i dłoń bez latarni, o ile na ten ruch ostatni pozwala jej skrzypka, którą trzyma pod pachą… Po czym stawia latarnię na ziemi i dłonią z lekka trąca o ramię Chryzy. CHRYZA odwraca głowę i, ujrzawszy Wiedźmę, czyni głowa odruch dumy i pogardy. WIEDŹMA służalczo i pochlebcze kiwa głową na powitanie. CHRYZĄ nie odpowiada skinieniem swej głowy. WIEDŹMA kładzie dłoń na jej ramieniu i głaszcze poufale, jakby pragnęła udobruchać. Rozgląda się potem naokół i postrzega cztery pnie drzewne, na których stała trumna, oraz resztki wygasłego ogniska. Szczerzy zęby, wskazuje palcem postrzeżone przedmioty i, zwracając się ku Chryzie, kiwa głową porozumiewawczo… CHRYZA nie odpowiada… WIEDŹMA szerokimi krokami (które zawsze zachowują domyślny i jakby wrodzony jej stopom takt zegara) podchodzi do ogniska i z lubością szpera w jego resztkach, aby się przekonać, co to za ognisko?… Podchodzi potem do pni, kolejno głaszcze je ze znawstwem… Z wolna, u pni przykucnięta, zwraca głowę ku Chryzie i kiwa nią na znak, że wie, co się stało… CHRYZA niechętnym i dumnym pochyleniem głowy potwierdza swój czyn. WIEDŹMA z radosnym zapatrzeniem się w Chryzę podchodzi ku niej i, ująwszy dłonią własne gardło, pyta tym ruchem, czy Chryza zadusiła Rusałkę? CHRYZA tak samo niechętnym i dumnym pochyleniem głowy potwierdza domysł Wiedźmy. WIEDŹMA wskazuje najpierw prawą, potem lewą rękę Chryzy, pytając w ten sposób, którą ręką popełniła morderstwo? CHRYZA tak samo niechętnie i powoli, lecz dumnie i stanowczo wyciąga ku Wiedźmie swoją prawą dłoń, uprzednio postawiwszy ją przed własnymi oczyma ku obejrzeniu raz jeszcze tej występnej dłoni… WIEDŹMA lubieżnie wpatruje się w tę dłoń… Łokcie z lekka wygina w tył, ręce z zagiętymi łakomie palcami unosi nieco ku górze wzdłuż piersi, na kształt łapek kocich… Nozdrza jej wzdymają się pożądliwie, usta rozchylają się od wezbranej rozkoszy… Z zatamowanym od upojenia oddechem chyli się ku Chryzie i całuje tę dłoń występną… CHRYZA wzdryga się, cofa dłoń i kurczowym, kilkakrotnym ruchem ociera pocałunek Wiedźmy. WIEDŹMA chichocze bezgłośnie, poufale klepie . Chryzę po ramieniu, podnosi z ziemi latarnię, skierowuje światło na klucz, który Chryza trzyma, i chciwie wyciągając dłoń po klucz, patrzy wyczekująco i trwożnie w oczy Chryzy. CHRYZA usuwa rękę z kluczem i pokręca głową na znak, że go nie odda. WIEDŹMA znowu stawia latarnię na ziemi, wyjmuje spod pachy skrzypkę złotą i, oburącz unosząc ją ku górze, jak się unosi skarb kruchy lub niemowlę, nęci jej widokiem oczy Chryzy. CHRYZA przymyka oczy, cierpieniem obciążone, i jakby na oślep wyciąga dłoń po skrzypkę… WIEDŹMA usuwa od niej skrzypkę, ponownie wskazując klucz złoty na znak, że wymieni skrzypka na klucz… CHRYZA natychmiast oddaje klucz. WIEDŹMA szybko chwyta klucz i powoli wręcza jej skrzypkę wraz ze smykiem. CHRYZA bierze skrzypkę i smyk i, ciężko wzdychając, tuli obydwa przedmioty do piersi, jakby tuliła drogie a obojętne na jej troskę — głazy… WIEDŹMA chowa klucz w zanadrze, podnosi z ziemi latarnię i pośpiesznie usuwa się w stronę boru — w głąb sceny. Tam staje na tle gęstwy drzewnej, skierowuje światło latarni na Chryzę i przygląda się jej w tym oświetleniu. CHRYZA, oświetlona latarnią Wiedźmy, tuli wciąż; skrzypkę do piersi. Nagle, daleko — daleko pobrzmiewają w powietrzu stłumione odległością dźwięki, wydobyte z opróżnionej trumny przez Duchy Błękitne — uderzeniami złotych młotków… Te same dźwięki, ta sama melodia, jeno dalsza i z innego powodu. Chryza za pierwszym dźwiękiem bacznie podnosi głowę i zamienia się cała w słuchanie. Potem pod czarownym wpływem tych dźwięków zwleka się z miejsca, brzemieniem całego ciała chyli się w ich stronę i idzie ku nim, dąży za nimi bezwiednie niemal, bezwolnie i lunatycznie… Idzie na pogrzeb swej ofiary i po chwili znika po lewej stronie polany. WIEDŹMA w miarę oddalania się Chryzy coraz wyżej unosi latarnię, aby ją światłem dosięgnąć, i nagle gasi podmuchem na odległość latarnię ku najwyższemu punktowi wzniesioną… Ciemność… (Zasłona spada znienacka.) PRZYWIDZENIE TRZECIE Cmentarz, pokryty mogiłami, na których sterczą sztywne pnie wysokich drzew. Każda mogiła ma swój pień, rozgałęziony u góry w płaskie konary, i swój krzyż pochyły, niewielkich rozmiarów. W rozkładzie mogił i drzew czuć ład ukryty i symetrie zatajoną, która swa widoczną umyślnością napomyka o przystosowaniu tego cmentarza do wymagań i celów rządzącego nim nadprzyrodzenia… Na lewo — odosobniona od reszty mogił i pozbawiona krzyża — mogiła Rusałki. Wieczór nadchodzi. Po podniesieniu zasłony scena przez chwilę pusta. Po czym od strony prawej; wchodzi Wiedźma i cztery Karły. SCENA I Wiedźma i Karły KARŁY idą poprzód Wiedźmy w poskokach krótkich i jakby co chwila stygnących, które przenoszą ich ciała z miejsca na miejsce, powoli, mimo pozornego i ruchliwego pośpiechu tych martwych w swej istocie i zakrzepłych skoków. WIEDŹMA stąpa w ślad za Karłami, górując nad nimi swą postacią, i zagarniającym ruchem obydwu dłoni pieczołowicie skierowuje rozbrykaną po mar—twemu czwórkę w głąb cmentarza, na kształt kokoszy, prowadzącej swe pisklęta. U pasa jej sterczy nie zapalona latarnia. KARŁY, szeregiem jednoczesnych skoków przebrnąwszy stosowny kawał drogi, nieruchomieją nagle w tej pozie, która ich ciała w tej chwili właśnie zaskoczyła… Tak trwają przez okamgnienie. Zda się, iż te ciała potworne trwały tak zawsze i że przedtem, zanim do tego miejsca dotarły, nie zakłócały swej martwoty żadnym skokiem, żadnym odruchem… Wszystko było — pozorne… WIEDŹMA nieruchomieje jednocześnie z Karłami i też w tej pozie, którą jej na owym miejscu traf byle jaki zdarzył… Tak trwa przez okamgnienie… KARŁY niespodzianie rozskakują się i rozsypują na strony po to wszakże, aby raz jeszcze zastygnąć znienacka na miejscach, przypadkowo nagłym rozskokiem zdobytych. WIEDŹMA przymyka oczy i zaczyna się kołysać w biodrach. Za każdym bioder rozkołysaniem przykuca i przysiada coraz niżej, wyciągając na oślep przed siebie dłonie obydwie. Wreszcie — przykucnięta, z oczyma zawartymi — dotyka obojgiem spotkanych w drodze dłoni jednego punktu na ziemi i, zetknąwszy palec duży ze wskazującym, unosi dłonie ku górze powoli i z pewnym trudem, jak gdyby wysnuwała z wnętrza ziemi jakąś nić niewidzialną a oporną. Tam, gdzie czyni ów ruch, na końcu niewidzialnej, a wysnutej przez nią nici jawi się, rozkwitając naocznie, olbrzymi, kosmaty łopuch. KARŁY — każdy na swym przypadkowym miejscu — w ślad za Wiedźmą i niezwłocznie po wydobyciu przez nią łopucha — przymykają swe ślepie i czynią te same, kolejne wysiłki: kołyszą się w biodrach, za każdym bioder rozkołysaniem przykucają i przysiadają coraz niżej, wyciągając dłonie na oślep przed siebie. Wreszcie z oczyma zawartymi dotykają obojgiem spotkanych w drodze dłoni jednego punktu na ziemi i, zetknąwszy palec duży ze wskazującym, unoszą dłonie ku górze powoli i z pewnym trudem, jakby dla wysnucia z wnętrza ziemi jakichś nici niewidzialnych a opornych. Tam, gdzie czynią ów ruch, na końcu niewidzialnych, a z trudem wysnutych nici — jawią się naocznie zrodzone — ogromne, czerwone, połyskliwe grzyby. WIEDŹMA wielkimi krokami (które zawsze zachowują domyślny i jakby wrodzony jej stopom takt zegara) przenosi się z miejsca na miejsce i w ten sam magiczny sposób dobywa z wnętrza ziemi olbrzymie łopuchy. KARŁY w ślad za rozkwitem każdego łopucha przeskakują niezwłocznie z miejsca na miejsce i wysnuwają z wnętrza ziemi grzyby czerwone. Zabawa ta —trwa czas pewien. Cały cmentarz najeża się kolejno i na przemian to olbrzymim łopuchem, to czterema czerwonymi grzybami. Na przedzie sceny — wzdłuż rampy — wysnuty przez Karły jawi się sztywny szereg grzybów tak, iż scena zdaje się podkreślona ich równą, czerwoną linią. WIEDŹMA, ukończywszy swą zabawę magiczną, trzepotem rąk zwołuje Karły. KARŁY jednocześnie, choć z miejsc rozmaitych, przytupując bezszumnie nogami, kłębiąc się, poskakując i przysiadając do ziemi, jakby dla nabrania rozpędu, — zbiegają się wokół Wiedźmy i zastygają posłusznie i wyczekująco. WIEDŹMA zagarniającym ruchem obydwu dłoni, na kształt kokoszy, pędzi przed siebie całą czwórkę ku dębowi — obok mogiły Rusałki. Sama podchodzi do dębu i maca rękami jego pień, szukając snadź jakiegoś upatrzonego w myśli miejsca na pniu dębowym. KARŁY błyskawicznym rozskokiem ustawiają się w pewnych (niezbyt wielkich) odstępach — jeden za drugim — pomiędzy Wiedźmą a mogiłą Rusałki w ten sposób, że, pochyliwszy głowy na prawo, patrzą — jeden przez drugiego — na Wiedźmę i jej czynności, tworząc przy tym prostą, nieco ukośną linią, która Wiedźmą z mogiłą Rusałki łączy. WIEDŹMA, wyszperawszy i namacawszy na korze dębowej miejsce stosowne, zatrzymuje na nim swą dłoń, starannie do kory przytwierdzoną, a drugą dłonią wyciąga z zanadrza klucz złoty, od Chryzy wyłudzony. KARŁY stoją nadal w tym samym, co wyżej, porządku, wpatrując się — jeden przez drugiego — w klucz złoty i w dąb i w Wiedźmę. WIEDŹMA, usuwając z wolna dłoń z kory dębowej, uderza kluczem po miejscu odsłoniętym. Odgłos tych uderzeń muzyka oddaje dźwiękiem strun, palcami szczypanych — i jednocześnie kora dębowa w tym miejscu rozpęka się nieprawidłowo i rozsuwa się powoli, ukazując drzwi żelazne, zgrubiałe od rdzy i od pleśni, — z ogromnym zamkiem. Wiedźma wsuwa klucz złoty do zamku, obraca go ze zgrzytem (talerze lub gongi) i bezszumnie otwiera drzwiczki żelazne. Z dziuplastego otworu za drzwiczkami wybucha natychmiast snop światła złocistego tak, że Wiedźma lewą dłonią przesłania oślepione blaskiem oczy. KARŁY, stojąc w tym samym, co poprzednio, szeregu, też przesłaniają swe oczy jednoczesnym ruchem lewych rąk, podzielonym na dwa równe i sztucznie wyraźne takty: jeden — zgięcie rąk w łokciach, drugi — utwierdzenie dłoni nad oczami. W tym ruchu trwają aż do ukończenia przez Wiedźmę jej czynności. WIEDŹMA, nie odsłaniając swych oczu, dłoń prawą aż po łokcie zanurza w otwór dębowy, w światło złociste, w źródło tego światła… Potem przez czas pewien ową zanurzoną w otwór dłonią mocuje się z czymś, co się opiera, czy też wymyka i wyślizguje… Wreszcie szamotania i mocowania jej dłoni ustają. Dłoń na chwile nieruchomieje, jakby się sposobiła do nagłego wysiłku. Wiedźma czyni ten wysiłek — i wyciąga z głębi otworu olbrzymiego, złocistego, jarzącego się Węża , który falując, zachwiewa się w jej ręku. Światło w otworze, pozbawionym Węża, gaśnie natychmiast. Otwór zieje ciemnością. Wąż nieustannie wije się i kołysze w dłoni Wiedźmy — ruchem majestatycznie powolnym, miarowym i obliczonym jakby na wiekuistość… WIEDŹMA zwraca się do Pierwszego Karła, oddaje mu Węża i odejmuje dłoń lewą od oślepionych jego blaskiem oczu. KARZEŁ PIERWSZY bierze Węża, martwym ruchem odwraca się do Karła Drugiego, wręcza mu Węża, odejmuje dłoń od oślepionych dotąd blaskiem oczu i stoi odwrócony w swym miejscu. KARZEŁ DRUGI bierze Węża, martwym ruchem odwraca się do Karła Trzeciego, wręcza mu Węża, odejmuje dłoń od oślepionych blaskiem oczu i stoi w miejscu — odwrócony. KARZEŁ TRZECI bierze Ważą, martwym ruchem odwraca się do Karła Czwartego, wręcza mu Węża. odejmuje dłoń od oślepionych blaskiem oczu i stoi w miejscu — odwrócony. KARZEŁ CZWARTY bierze Węża, martwym ruchem odwraca się ku mogile Rusałki, wyrzuca naprzód prawą nogę, schyla się na niej ku ziemi, wyrzuca naprzód rękę z Wężem i ukrywa Węża w zaroślach, na mogile Rusałki tak, iż Wąż staje się niewidzialny dla oka wraz ze swym jarzeniem się i poblaskiem złocistym. Wówczas odejmuje dłoń od oślepionych dotąd blaskiem oczu i stoi — odwrócony — w tym samym, bacznym pochyłemu i z nogą tak samo naprzód wyrzuconą, jak to był uczynił dla ukrycia Węża w zaroślach mogilnych. WIEDŹMA, która dotąd śledziła kolejne i jakby mechaniczne ruchy Karłów, w chwili gdy Wąż został w zaroślach ukryty, przypada szybko do dębu, zatrzaskuje bezszumnie drzwi żelazne i pośpiesznie, ze znanym zgrzytem obraca w zamku klucz złoty. KARŁY na owo zgrzytnięcie, nie schodząc z miejsc, odwracają się. jako jeden człowiek, ku Wiedźmie w ten sposób, że przodkujący im przed chwilą Karzeł Czwarty, stając się znów ostatnim w szeregu, zachowuje przy tyra swe pochylenie z tą jednak musową w czasie obrotu różnicą, iż zamiast prawej ma teraz lewą nogę naprzód wyrzuconą. WIEDŹMA wyjmuje klucz z zamku. Kora dębowa zrasta się w miejscu swego rozstępu i szczelnie, po dawnemu przesłania to miejsce. Wiedźma chowa klucz w zanadrze, staje tyłem do Karła Pierwszego i, zarzuciwszy rękę na plecy, wskazuje palcem zegar, na kształt garbu do karku jej przyrosły. KARZEŁ CZWARTY swą lewą, wciąż naprzód wyrzuconą nogą odpycha się od ziemi, podbiega do Wiedźmy, wspina się na palcach, otwiera zegar na jej karku, starannie go i po trzykroć nakręca, ostrożnie go zamyka i staje po prawym boku Wiedźmy, tyłem do widzów. KARZEŁ TRZECI podbiega z kolei do Wiedźmy, wspina się na palcach, otwiera zegar na jej karku, starannie go i po trzykroć nakręca, ostrożnie go zamyka — i staje obok Karła Czwartego — tyłem widzów. KARZEŁ DRUGI podbiega z kolei do Wiedźmy, wspina się na palcach, otwiera zegar na jej karku,, starannie go i po trzykroć nakręca, ostrożnie go zamyka — i staje po lewym boku Wiedźmy — tyłem do widzów. KARZEŁ PIERWSZY przyskakuje z kolei do Wiedźmy, wspina się na palcach, otwiera zegar na jej karku, starannie go i po trzykroć nakręca, ostrożnie go zamyka — i staje obok Karła Drugiego — tyłem do widzów. WIEDŹMA, ruchem zagarniającym unosząc nad Karłami dłonie, idzie w głąb cmentarza. KARŁY kroczą w ślad — po jej bokach, mitrężnie i pracowicie. WIEDŹMA przystaje w głębi — w ustroniu, skąd można oglądać mogiłę Rusałki, nie będąc zowąd widzianym. KARŁY przystają jednocześnie. WIEDŹMA odwraca się twarzą do widzów, zdejmuje uwiązaną u pasa latarnię i nieruchomieje z latarnią w ręku. KARŁY odwracają się jednocześnie. Dwa z nich odchylają głowy na lewo, podczas gdy dwa inne — na prawo. W tym odchyleniu głów i w tym układzie, mając w pośrodku górującą nad nimi Wiedźmę — nieruchomieją i tworzą wraz z nią zastygłą grupę, która trwa niezmiennie aż do następnego, niżej wskazanego ruchu. W tej właśnie chwili od strony prawej , ukazuje się postać wchodzącego na cmentarz Alaryela. SCENA II Alaryel, Wiedźma i Karły ALARYEL wchodzi, nie widząc grupy, którą tworzy Wiedźma wraz z Karłami. Idąc, pogląda na dwie gałązki, które trzyma w ręku. Przystaje na chwilę, aby wzrokiem ogarnąć cmentarz, dziwacznie odmieniony. Ogarniając wzrokiem cmentarz, trafia na mogiłę Rusałki, przykuwa wzrok do mogiły i zbliża się ku niej po linii przykutego do niej wzroku. Dotarłszy do mogiły znów przystaje. Od strony prawej ukazuje się postać wchodzącej na cmentarz Chryzy. SCENA III Alaryel, Chryza, Wiedźma i Karły CHRYZA wchodzi, nie widząc grupy, którą tworzy Wiedźma wraz z Karłami. Ma na sobie płaszcz szary, pod którym kryje smyk i skrzypkę. Płaszcz jest tak przejrzysty, że skrzypka prześwieca złociście przez jego nietoperzowe zwiewne fałdy, jakby się tliła w ich szarości. Chryza ma kark czujnie przygięty, a szyję bacznie ku przodowi wytężoną, rzekłbyś: na zwiady przed się wypchniętą… Oczy jej przyczajone i błędne ozierają się spode łba i wypatrują kogoś na odległość. Wypatrują Alaryela… Stąpa krokiem wyrzutnym, lecz jednocześnie płochliwym i pełnym przestanków. Ruchy jej — za szerokie, za męskie, — wykolejone ze zwykłych trybów brzemieniem popełnionej zbrodni, strawione jadem żądz, niepodobne do dawnych, jakby obce, w grzechu bezwiednie nabyte, rozpaczą narzucone, — nie jej własne… Szperając wzrokiem w powietrzu, postrzega Alaryela. Na twarzy jej zjawia się z trudem wydobyty, niewprawny wyraz radości, pomieszanej z lękiem i bólem, co w zespoleniu wykrzywia usta, jak płacz bez łez… Palcem sobie samej wskazuje radośnie Alaryela i, wskazując, cofa się o krok, spłoszona jego widokiem. ALARYEL przyklęka koło mogiły Rusałki i mimowolnym, nie zamierzonym z góry ruchem dłoni prowadzi po zboczu mogiły tak, jakby ją głaskał… CHRYZA widzi ten ruch Alaryela. Zachłystując się krótkim wdechem powietrza, znów go sobie samej palcem wskazuje i z bolesnym uśmiechem, który jej usta na oścież niemal, bezserdecznie rozwiera, ogłupiałą od bólu dłonią naśladuje w powietrzu ten ruch głaszczący… Ściąga potem dłoń pod płaszcz, wyjmuje stamtąd skrzypkę i smyk, chowa je w zaroślach pobliskiej mogiły i, odskoczywszy od zarośli,, staje na dawnym miejscu i znów się wpatruje w Alaryela. ALARYEL, jakby pod wpływem tego wzroku, powstaje z kolan. CHRYZA, gdy Alaryel powstał zupełnie, z nagłym, do ryku bezgłośnego podobnym westchnieniem czyni ku niemu krok jeden, nieodparty, boleśnie zuchwały i jakby owemu westchnieniu posłuszny, z niego właśnie pochodzący bezpośrednio. ALARYEL, przeczuwając niby za sobą jej obecność,, jednocześnie z uczynionym przez nią krokiem, odwraca się nagle, na miejscu, jakby chciał ją przyłapać na gorącym uczynku, i od razu utrafia w nią wzrokiem — rzekłbyś — z góry i na oślep w Chryzę wymierzonym. CHRYZA, ujarzmiona tym wzrokiem, niedołężnie pochyla onieśmielony kark i wpija się oczyma w Alaryela — chciwie, lecz z bezrozumnym, zwierzęcym lękiem, jak pies wierny, który wyczekuje kopnięcia nogą. Oboje przez chwilę wpatrują się w siebie nawzajem. Po ezym Chryza znów robi ku Alaryelowi taki sam krok, westchnieniem współrzędnym zrodzony,, i nieruchomieje, badając oczyma, czy ma prawo iść dalej? ALARYEL, ani dając, ani ujmując tego prawa, trwa bez ruchu, patrząc w nią po dawnemu. CHRYZA robi krok trzeci, trzecim westchnieniem, zrodzony, i, nieruchomiejąc, wyciąga ku Alaryelowi obydwie dłonie — niedołężne od bólu, niezgrabne w poczuciu odepchniętej od niego miłości, zatrwożone swą brzydotą obecną, niepewne zbrodnią przeżartego czaru, — lecz mimo to błagalnie namiętne… Chce iść dalej… ALARYEL kurczowym odruchem ręki zatrzymuje ją na odległość — ze wstrętem i gniewem. CHRYZA, zmiażdżona tym odruchem, kurczy się, maleje, przypada do ziemi, jakby warować chciała… Taka zmalała i warująca — zaczyna się czołgać spazmatycznie i, dygocząc od wewnętrznego a bezgłośnego płaczu, przyczołguje się do stóp Alaryela. ALARYEL stóp swych nie usuwa, lecz oczy swe odwraca… CHRYZA z wolna, przy ziemi przekręca ku niemu swą głowę i przekręconą głową zagląda mu w oczy, jak pies, który bada swego pana. ALARYEL jakby od niechcenia pochyla głowę i patrzy w te oczy, które u stóp mu jarzą się błagalnie. CHRYZA ośmielona jego spojrzeniem, wargami dotyka stóp i po raz wtóry zagląda mu w oczy, aby w nich znaleźć odpowiedź na ten pocałunek… ALARYEL patrzy na nią po dawnemu. W oczach jego nie ma odpowiedzi. Żadnym poruszeniem żadnego znaku uczuć nie podaje. CHRYZA chwyta go oburącz za nogi i rękami wspina się spazmatycznie po nogach ku piersiom Alaryela, ku ramionom, ku szyi, ku twarzy… Wspięta i cała ku niemu podana — pociąga go ku sobie za ramiona zgiętymi w łokciach rękami i twarz swą przybliża do jego twarzy, aby go całować. ALARYEL odpycha ją niechętnie. CHRYZA — odepchnięta — zbliża się nagle do mogiły Rusałki i obchodzi mogiłę dokoła, przyglądając się jej ciekawie i na wpół przytomnie. Okoliwszy mogiłą i powróciwszy do miejsca, gdzie stoi Alaryel, bierze go ostrożnie za rękę i nieśmiało pociąga ku mogile. ALARYEL nie przeciwi się temu pociągnięciu. CHRYZA pociąga go śmielej, przyklęka i dłonią jego zaczyna głaskać zbocze mogiły tak, jak on sam głaskał je przed chwilą… ALARYEL, drgnąwszy, dłoń swą wyrywa. CHRYZA powstaje i, z lekka postroniwszy od bioder swych ręce z rozluźnionymi palcami, usuwa się tyłem w głąb cmentarza tak, że twarz jej odtąd zwrócona jest nieustannie ku Alaryelowi, jakby badała, czy ma prawo uczynić to, co za chwilę uczyni? Na wargach jej zjawia się uśmiech taki, jakim dzieci zazwyczaj lubią przesłaniać i zażegnywać swoją przewinę.., Oczy, na oścież rozwarte, patrzą w Alaryela — pytająco, nieśmiało, a nieruchomo, bez zmiany tego, jakby raz na zawsze powziętego spojrzenia… ALARYEL z natężoną bacznością zaczyna śledzić jej ruchy, zwracając się całą postacią tam, gdzie się w danej chwili znajduje Chryza. CHRYZA wciąż cofa się w głąb i na pewnej odległości, prostując tułów, zgina się w kolanach tak, aby odsuniętymi od bioder dłońmi dosięgnąć ziemi. — Dosięga, — i, twarzą niezmiennie ku Alaryelowi zwrócona, na oślep i szybko rwie kwiaty, mchy l chwasty, rwie całymi pękami tak, że szybki ruch jej dłoni kłóci się pozornie i nie odpowiada znieruchomieniu reszty jej postaci, poczynając od bioder, a kończąc na twarzy i na oczach, nieustannie wpatrzonych w Alaryela. Narwawszy kwiatów, mchów t chwastów, niesie je, z oczyma wciąż utkwionymi w Alaryela, do pobliskiej mogiły — nieco w pobok, lecz niedaleko od mogiły Rusałki — i składa je pod tą mogiłą, znów tak samo, jak wyżej, przyginając kolan — zwrócona przodem ku Alaryelowi i wpatrzona weń nieustannie, jakby badała, czy wzbrania, czy nie wzbrania? Po czym znowu usuwa się w głąb — ku innej stronie i znowu znosi zerwane kwiaty do wybranego w wiadomym jej celu miejsca, zachowując przy tym wszystkie wyżej wymienione ruchy tak, że twarzą zawsze zwrócona jest do Alaryela. Tę czynność znoszenia i ciułania pod upatrzoną mogiłą mchów i kwiatów powtarza tak długo, aż w miejscu owym. powstaje uciułane skrzętnie łoże z mchów i kwiatów… ALARYEL wciąż śledzi jej ruchy. CHRYZA z oczyma, nieustannie w Alaryela utkwionymi, przykuca przy łożu i dłońmi w tył ściągniętymi, jakby w tajemnicy przed Alaryelem, za swymi własnymi plecami, zaczyna z trudnością i na oślep gładzić to łoże, poprawiać, słać, równać i dalszą jego część napuszać, garbić, wzburzać w rodzaj wezgłowia. Na wargach jej — ten sam, co wyżej, uśmiech… Oczy tak samo na oścież rozwarte… ALARYEL pochyla się ku niej i ku temu łożu — ciekawy, baczny i wyczekujący… CHRYZA, łoże do swych miłosnych zachceń przysposobiwszy, lękliwie układa się na nim, wpatrzona wciąż; w Alaryela… Leży skurczona, zwinięta w kłębek pod szarym, przejrzystym, zwiewnym płaszczem, Nie śmie się rozwinąć, rozrzucić, wyprostować. ALARYEL dłonią ochładza swe czoło i, odciągając dłoń od czoła, znów patrzy w Chryzę… CHRYZA, badając go rozwartymi na oścież oczyma,, ośmiela się ku niemu… Zaczyna się wyciągać, prostować, rozkłębiać na swym łożu popod mogiłą, ale jeszcze bojaźliwie i tak powoli, jakby się stopniowo i kolejno wyzwalała ze sznurów niewidzialnych, które ją’ skrępowały… Potem tak samo powoli, lubując się snadź w tych ruchach, bezprawiem do miłości i lękiem na wskroś utrudnionych, przywiera głowę do wezgłowia, odchyla ją z lekka w tył, splata ramiona za szyją i układa je w trójkąty… Leży teraz wygodnie — bezbożna i bezczelna, pełna pokusy, trwogi i wyczekiwania. ALARYEL robi ku niej krok jeden mimowolny i patrzy coraz ciekawiej, coraz zapalczywiej… Poddaje się snadź pokusie… CHRYZA odsłania ramiona i piersi, płaszczem dotąd zwiewnie zarzucone… ALARYEL odruchowo dłonie ku niej wyciąga i opuszcza je natychmiast, jak brzemię uciążliwe… Przemija chwila jedna i druga… Alaryel znów dłonie wyciąga. Tym razem nozdrza jego rozszerzają się pożądliwie, jakby wdychały woń kwiatów, z których loże się składa… Oczy płoną… Już nie opuszcza swych dłoni. CHRYZA powoli, niepostrzeżenie wysnuwa się z fałd swego płaszcza, jak poczwarka z kokona, jak żmija z łuski na wiosnę… Płaszcz opróżniony zostaje na łożu, a ona — z płaszcza całkowicie i nagle wysnuta — idzie do Alaryela, zaciskając w tył odrzucone pięście i szamocącym się, niespokojnym ruchem ramion i piersi torując sobie ku niemu drogę, pełną jakby przeszkód niewidzialnych… Podchodzi coraz bliżej coraz nieodparcie j… ALARYEL wyciągnięte dłonie na odległość i jakby zawczasu jej podaje… CHRYZA jednym skokiem do nich dociera, chwyta je w powietrzu, i, zniżywszy karku dla tym rozpędniejszego pociągnięcia, wlecze Alaryela ku łożu. ALARYEL nie opiera się i pozwala się wlec aż do końca. Dopiero tuż — przy samym łożu opamiętuje się nagle. Chwyta Chryzę za ręce powyżej kostek i, nabrawszy rozmachu w lewo, odrzuca ją z lewej strony na prawą. CHRYZA — odrzucona — raz jeden przekręciwszy się w tym odrzucie — przypada opodal do ziemi. Ściele się brzuchem na ziemi, łokcie wspiera o ziemię, a brodę na pięściach, i bezmyślnie patrzy na to, co Alaryel teraz czyni. ALARYEL w gniewie i w szale depcze łoże, uciułane przez Chryzę. Depcze je rytmicznie, jakby pląs wewnętrzny szarpał mu mięśnie i piał w kościach obłąkanych… Depcze je, każdym rozpląsanym uderzeniem stopy rozrywa na strzępy, każdą tej stopy napaścią niszczy doszczętnie!… CHRYZA, wciąż leżąc na ziemi, z brodą na pięściach — patrzy w to zniszczenie. ALARYEL, do syta zniszczywszy łoże, wraca do mogiły Rusałki i klęka przy mogile. CHRYZA, wciąż leżąc na ziemi, odrywa jedną pięść od brody, rozprostowuje palce, zanurza je w zanadrzu i wyciąga stamtąd miecz złoty. Przygląda mu się, podrzuca go na dłoni, bawi się nim umyślnie, wreszcie przyciska go do ust… Potem z wolna zwleka się z ziemi i z mieczem w dłoni, z lekka w tył odchylonej, posuwa się ku Alaryelowi. Posuwa się z tym pośpiechem zaczajenia, który, początkowo cierpliwie opóźniając kroki, przynagla je coraz bardziej w miarę zbliżania się do zamierzonego celu… Po kilku ostatnich, błyskawicznie i na palcach uczynionych krokach, staje tuż — koło Alaryela, za jego plecami… Już podnosi swój na pogotowiu trzymany miecz, już się tym mieczem zamierza, aby Alaryela w kark ugodzić… ALARYEL w tej właśnie chwili podnosi dwie gałązki, które był złożył na ziemi, obok mogiły Rusałki, wówczas, gdy po raz pierwszy obejrzał się za siebie na Chryzę. Jedną z nich przysłania do piersi, a drugą po niej prowadzi… W braku skrzypek — gra na gałązkach, wpatrzony obłędnie w mogiłę Rusałki… CHRYZA, widząc tę grę obłędną, zatrzymuje w powietrzu swój miecz, utkwiony w nagłym namyśle, opuszcza z wolna dłoń z mieczem, cofa się na pewną odległość i odrzuca miecz na bok — w zarośla. Miecz pada kędyś bezszumnie. Samochcąc pozbawiona miecza, podbiega do krzewu, gdzie skrzypkę i smyk ukryła. Wyjmuje stamtąd skrzypkę wraz ze smykiem, podchodzi z tyłu do Alaryela, pochyla się nad nim, zagląda mu w oczy, smykiem wytrąca mu z rąk obydwie gałązki, a zamiast nich wsuwa do tych grą urojoną zajętych rąk — złoty smyk i złotą skrzypkę. Kiwa przy tym głową po trzykroć, jakby chciała powiedzieć: „Bierz–bierz–bierz!” — Za każdym kiwnięciem jej głowy ściemnia się… Noc nadbiega baśniowo pośpieszna… ALARYEL, wciąż trwając na klęczkach, chwyta obydwa przedmioty i w pierwszej chwili, w zamęcie i w popłochu niespodzianej, jako śmierć, radości nie może im zaradzić, jakby nie wiedział, co ma z nimi czynić. Kolejno, a niewprawnie im się przygląda, nieumiejętnie i niezgrabnie przyciska je do piersi, znów się przygląda… Obłędny uśmiech wargi mu bezwiednie rozszerza… CHRYZA niepostrzeżenie zagarnia wytrącone mu z rąk gałązki i, trzymając je w dłoni, cofa się na prawo — na ukos — ku przodowi sceny, aż do samego niemal końca. Tam, w pobliżu rampy, staje, łamie gałązki na drobne części i rzuca je na ziemię, jak śmiecie. Ściemnia się… ALARYEL — na klęczkach — przymierza skrzypkę do ramienia, lecz smyk trzyma spuszczony i na ziemi w podłuż leżący. Przez czas pewien wpatruje się w mogiłę Rusałki — z przymierzoną do ramienia skrzypka i ze spuszczonym smykiem… Namyśla się… Przypomina snadź pieśń niepochwytną, która się na szatach Rusałki złociła… Nie może przypomnieć… Wreszcie powoli unosi smyk poziomo ku górze i zatrzymuje go w powietrzu — bez ruchu. W czasie powolnego wznoszenia się ku górze smyka dźwięki muzyki zaczynają śnić i majaczyć i z gwałtownym pośpiechem oddalają się coraz bardziej w ciszę, zapadając się w nią po kolei. Już muzyka dźwięczy daleko — w przestrzeni niewiadomej. Trudno określić jej dalekość… Trudno odgadnąć jej niewiadomość… Tym trudniej określić, tym trudniej odgadnąć, że urywa się nagle i ginie bez echa… Ginie w chwili, gdy właśnie złoty smyk Alaryela, ku górze poziomo wznoszony, dosięgnął możliwego zenitu, aby w nim utkwić bez ruchu. Wówczas, w nastałej ciszy, z głębi mogiły Rusałki wydobywają się Dźwięki Podziemne… Bardzo głuche i stłumione dźwięki trumny szklanej. Te same… Te same… CHRYZA, ucho dłonią wzmocniwszy, nasłuchuje… SCENA IV Alaryel, Chryza, Wiedźma, Karły i Dźwięki Podziemne DŹWIĘKI PODZIEMNE nie ustają, zachowując nadal swe stłumienie. ALARYEL trwa w tym samym bezruchu, dzierżąc w górze smyk, gotowy każdej chwili spaść na struny złociste. DŹWIĘKI PODZIEMNE rozlegają się nadal. Widać teraz, jak mogiła Rusałki rozsuwa się, ukazując otwór ciemny. W miarę jej rozsuwania się i w miarę rozszerzania się zjawionego otworu, Dźwięki Podziemne brzmią coraz głośniej w swym obnażeniu, zatracając kolejno jakoby warstwy dawnych przytłumień, a jednocześnie z otworu mogilnego wydobywa się jakby świt indygowy, rozpłomienia się w tegoż koloru zorzę i ogarnia cały cmentarz. CHRYZA oburącz zasłania przerażone oczy i znowu je odsłania. ALARYEL klęczy tak samo, ze smykiem ku górze wzniesionym… SCENA V Alaryel, Chryza, Wiedźma, Karły, Dźwięki Podziemne i Światło Indygowe ŚWIATŁO INDYGOWE, dobywając się z otworu, zda się wysnuwać w ślad za sobą postać zmarłej Rusałki, która z mogiły wynika. DŹWIĘKI PODZIEMNE towarzyszą jej wynikaniu. CHRYZA na widok zmartwychwstałej broni się na odległość obłędnym ruchem spłoszonych rąk… Pchnięta w tył przerażeniem, odchyla się, przypada do ziemi na jedno kolano, powstaje z wolna i patrzy nieruchoma i skamieniała. RUSAŁKA wynika z mogiły całkowicie w całym przepychu swej szaty baśniowej, na której złocą się. iskrzą dziwaczne nuty pieśni tajemniczej. DŹWIĘKI PODZIEMNE zamierają i milkną zupełnie. Chwila ciszy. SCENA VI Rusałka, Alaryel, Chryza, Wiedźma, Karły i Światło Indygowe RUSAŁKA stoi na swej mogile — prosta i sztywna od śmierci… Twarz jej biała, jak marmur, obojętna, bezobecna… Jeno za wielkie, śmiercią nadmiernie rozszerzone oczy, zajmują jakby twarz całą, czernią się i krągłą, wyzierając donikąd z onej bieli marmurowej i z onej bezobecności… Ramiona wzdłuż bioder do ciała posłusznie i bezużytecznie przywarte, jakby z tym ciałem przypadkowo jeszcze związane, lecz już nikomu nie przynależne… Nuty złociste jarzą się wyraźnie na jej szacie. ALARYEL wpija się oczyma w tę szatę i w chwili całkowitego wyniknięcia z grobu Rusałki smykiem, ku górze wzniesionym, uderza nagle w struny złotej skrzypki… W ciszy, trwającej od czasu zamilknięcia Dźwięków Podziemnych, rozlega się jego pieśń, o której tak długo marzył i śnił nadaremnie! Gra (solo), wpatrzony w nuty złociste. Gra na klęczkach, gra nieprzytomnie, gra nienasycenie, oczyma zapodziany i zaprzepaszczony w szatach wynikłej z grobu Rusałki. CHRYZA, nie schodząc ze swego miejsca, przywiera dłoń do piersi, rozchyla usta i zamienia się cała w słuchanie. WIEDŹMA I KARŁY trwają niezmiennie w swym skamieniałym ugrupowaniu. CIENIE ZMARŁYCH , zwabione pieśnią Alaryela, z mogił swych powstają… SCENA VII Rusałka, Alaryel, Chryza, Wiedźma. Karły, Cienie Zmarłych i Swiatło Indygowe CIENIE ZMARŁYCH powstają nie od razu. Uprzednio wynurzają z głębi rozwierających się z wolna mogił swe dłonie, które ruchem jednoczesnym majacząc i krzątając się w pustce nadmogilnej, obchwytują ruchem też jednoczesnym i jakby umówionym pnie drzewne, gdyż każda mogiła jedno na swym grzbiecie dźwiga drzewo. Obchwyciwszy pnie, dłonie Zmarłych pełzną wzdłuż pni ku górze, a za dłońmi kolejno wyłaniają się z mogił — głowy, ramiona, kadłuby, wreszcie całkowite postacie szare, pylne, niewyraźne, smukłe, wiotkie i zwiewne. Żółte, jak wosk, przezroczo–świetlne plamy oznaczają — twarze, których dojrzeć nie można. Żółta plamistość i zwiewna szarość — oto wszystko. ALARYEL wciąż gra w zachwyceniu, w obłędzie, w zapomnieniu… CIENIE ZMARŁYCH, obchwyciwszy pnie drzewne, zaczynają z wolna krążyć w takt pieśni Alaryela — każdy wokół swego pnia, w obrębie swej mogiły. Krążą coraz szybciej, coraz zwiewniej, — szarzejąc i jakby przejrzyście jąć w tym zawrotnym Tańcu wokół Pni Drzewnych. Zda się, iż widać sam wir bez postaci, sam kołowrót szary i nierozróżnialny, samą kurzawę rozpląsaną, która cały cmentarz na wskroś przewiewa i wypełnia… ALARYEL gra… W pobliżu jego klęczącej postaci, w miejscu, gdzie został ukryty Wąż, wybłyska małe światełko złociste i tli się w zaroślach… Światełko to rozjarza się i zbliża czołgliwie do Alaryela, wydłużając się we wstęgę lub raczej w strumień złocisty, — aż wreszcie, zwabiony jego pieśnią, wynurza się z zarośli, z owego złocistego strumienia Wąż Złoty. SCENA VIII Rusałka, Alaryel, Chryza, Wiedźma, Karły, Cienie Zmarłych, Wąż Złoty i Światło Indygowe WĄŻ ZLOTY wynurza najpierw swój łeb olbrzymi, a potem resztą złotego cielska ku górze się unosi i. klęcząc jakoby na zadzie, po łabędziemu zagina ku Alaryelowi swój łeb — atłasowo złowieszczy. Tak trwa bez ruchu, nasłuchując pieśni. CHRYZA postrzega Węża, czyni ruch przerażenia i zastyga w tym ruchu… Może nie chce ostrzec Alaryela, lub może obezwładniła ją pieśń jego zaklęta, której znów słucha w natężonym, bacznym upojeniu… ALARYEL gra, nie widząc grożącego mu niebezpieczeństwa. WĄŻ ZŁOTY z wolna, w taki, pieśni zachwiewa łbem, na kształt czujnego wahadła, lecz z miejsca się nie porusza, jarząc się jeno coraz złociściej i promienniej, jakby się jarzył od zasłuchania, od chłonięcia tych. dźwięków, od ich rytmicznego przypływu ku jego piersiom, tężącym się ku niepochwytnym wyżynom zaklętej pieśni. ALARYEL gra… WĄŻ ZŁOTY, wciąż wspięty łbem ku górze, zaczyna się sunąć ku niemu wzdłuż — po zaroślach mogiły. Sunie się w takt pieśni i za pieśnią — i w pieśń samą… Sunie się, od czasu do czasu wahając się w przód i wspak brzemieniem łba, upojonego i oczarowanego harmonią dźwięków osobliwych… ALARYEL gra… WĄŻ ZŁOTY podpełza ku niemu tak blisko, że łeb jego znajduje się nagle tuż i na wprost dłoni, którą Alaryel skrzypkę do ramienia przytwierdza. Wówczas znieruchamia się, zastyga na okamgnienie — baczny i zaczajony, jakby chciał dłoń grającego od samej gry odróżnić… ALARYEL gra… Pieśń jego do końca już dobiega… CIENIE ZMARŁYCH zwalniają swego tańca i wiru wokół pni drzewnych, stopniowo nieruchomiejąc — każdy przy swoim drzewie, w obrębie swej mogiły, ALARYEL dogrywa swej pieśni… WĄŻ ZŁOTY odchyla łeb, aby się nim, jak pięścią zamierzyć, — wypuszcza żądło złociste i uderza łbem w dłoń Alaryela. ALARYEL właśnie ostatniego dźwięku swej pieśni, z szat Rusałki wyczytanej dobył… WĄŻ ZŁOTY przepada w zaroślach wraz ze swym światłem złocistym. ALARYEL wypuszcza z rąk skrzypkę i smyk, chwyta się za dłoń ukąszoną i pada martwy u stóp mogiły. RUSAŁKA wnika powrotnie do swego grobu. ŚWIATŁO INDYGOWE w miarę jej wnikania słabnie. RUSAŁKA zstępuje całkowicie w głąb swej mogiły, która ,się nad nią zrasta natychmiast. ŚWIATŁO INDYGOWE gaśnie. CIENIE ZMARŁYCH zapadają się jednocześnie w swe groby, zsuwając się dłońmi po pniach drzewnych. Noc. Ciemność. SCENA IX Trup Alaryela, Chryza, Wiedźma, i Karły CHRYZA z wyciągniętymi dłońmi biegnie ku Alaryelowi, klęka nad trupem, twarz swą przytula do jego twarzy, próbuje rąk — czy żyją. Próbuje ust, próbuje oczu… LATARNIA w ręku Wiedźmy wybucha nagłym płomieniem, który rozwidnia scenę i skamieniałą dotąd grupę, utworzoną przez nią i przez Cztery Karły. ZEGAR WIEDŹMY jednocześnie z wybuchem latarni pierwszym, głuchym jak gong, uderzeniem napoczyna północ… Na dźwięk zegara w nieruchomej dotąd grupie przebiega jakby dreszcz odkamienienia, który nie narusza wszakże dawnego układu tej grupy. WIEDŹMA z Karłami po bokach, dawną grupę jeno w ruchu teraz tworzącymi, — na osiem następnych, powolnych uderzeń zegara czyni osiem zgodnych z nimi kroków, za każdym krokiem coraz wyżej unosząc płonącą latarnię i, gdy latarnia w jej dłoni dosięga najwyższego punktu, staje tuż obok Chryzy i Alaryela i nagłym pociskiem światła, zda się, przyłapuje Alaryela na gorącym uczynku śmierci, a Chryzę — na nie mniej gorącym uczynku rozpaczy beznadziejnej. KARŁY, które zdążały za nią w takt zegara, stoją po dwa z każdego boku, zachowując dawne odchylenie swych głów i przyglądając się jakby skoszonymi oczyma Chryzie i Alaryelowi. CHRYZA, objęta blaskiem latarni, zamyka oczy Alaryela, żegna go znakiem krzyża, całuje dłoń ukąszoną i z bezgłośnym płaczem rzuca się na piersi temu, co w głębi swych marzeń spotkawszy się ze śmiercią, pieśń swą dośpiewał do końca. — (Zasłona spada powoli i po zapadnięciu zasłony — wśród ciemności — dobrzmiewają jeszcze trzy brakujące uderzenia zegara, który bije północ. Po czym — wolno kinkietom zapłonąć Koniec Baśni — początek niewiary. UWAGI AUTORSKIE 1. Unikanie obrazów żywych jest koniecznym warunkiem dramatu w ogóle, a mimicznego w szczególności, ponieważ ten ostatni daje dużo po temu sposobności i pokus. Akcja winna być główną jego zasadą i celem, i środkiem. Obraz może się zjawić na scenie z trudem (nigdy z łatwością), stopniowo (nigdy umownie i nagle) — jako oczekiwany na kształt katastrofy lub nieuniknionej konsekwencji, spodziewany w swych przybliżonych możliwościach wynik samej akcji, jej zakończenie nieodparte. Zdążanie do tego obrazu winno być naocznie sprawdzalne dla widza, pełne ruchów przygotowawczych i zgodnie z rozwojem akcji poprzedzających powolne nagromadzanie się szczegółów (osób i przedmiotów) w obraz zbiorowy, stanowiący żywotną potrzebę zespolenia się szczegółów w taką, a nie inną całość. Obrazy żywe — z góry powzięte i umówione — rażą smak swoją łatwością i bezpotrzebą, nie zawierają w sobie gry mimicznej, jeno maskują jej fatalną nieobecność. W grze tworzy się wówczas przestanek przykry, pauza bezmyślna, jakby obcy a niższy żywioł samozwańczo wtargnął nagle na scenę. 2. Sceny zbiorowe (tłum) w utworze mimicznym łatwo mogą nabrać cech operowych. Tłum choćby kilkotysięczny robi wrażenie tylko w chwili zapełniania sceny, jako zmiana, odbywająca się na wielkim obszarze. Lecz już w następnej chwili zmiana owa staje się czymś niezmiennym, drugo– i trzecioplanowym, linią zaledwo lub plamą nierozróżnialną, która nuży oko swą nieustanną pretensją do różnorodności i urozmaicenia. Toteż tłum winien być istotą, różnorodnie rozmnożoną na grupy charakterystyczne (w danym razie na czwórki), z których każda posiada swe cechy odmienne i swój odmienny udział w akcji ogólnej. Tego rodzaju „tłum” pozostaje w pamięci oka i artystycznie żyje na scenie. 3. Charakter osób działających w utworze mimicznym, pomijając kostiumy — winien być zaznaczony przede wszystkim ruchami charakterystycznymi. Każda grupa i każda osoba posiada swoje własne, jej tylko przynależne ruchy. 4. Ruchy mimiczne nie powinny zastępować słów brakujących, gdyż nigdy ich nie zastąpią. Przy takich ruchach zastępczych i widz, i aktor będą nieustannie odczuwali męczący brak słów, bezpotrzebnie odrzuconych. Ruchy bezpośrednie, żywiołowe, elementarne, owe najpierwsze, które nam do ciała czy też do głowy przychodzą, są jeno dodatkiem do słów, ich podświadomym uzupełnieniem, szeregiem napomykań o tym, z jakich źródeł słowa, z ust wybiegłe, pochodzą. Tymi ruchami i odruchami utwór mimiczny zadowolnić się nie może. Powinien on właśnie zapełnić swe wnętrza całym bezlikiem ruchów, których pozbyliśmy się dzięki nieustannej pomocy słów. Rytm, który przeszedł do słów, na nowo niechaj do ruchów powróci. Stąd konieczność muzyki w dramatach mimicznych. Aby zrozumieć ruchy poszczególne, musimy je powiązać w zdania za pomocą rytmu, nanizać na nić tego rytmu, sprowadzić do jednego mianownika. Z chwilą gdy muzyka zamilknie, ruchy na ekranie kinematograficznym staną się niezrozumiałe, rozpadną się w chaos, niczym nie powiązany. Toteż trzeba świadomie przywracać rytmiczność ruchom mimicznym. Powinny one przede wszystkim odpowiadać muzyce, powinny być przedłużone w czasie i dzięki temu przedłużeniu — rozbite na części składowe i na odcienie. Teatr japoński może tu za przykład posłużyć. Przeniesienie dajmy na to, dzbana z jednego końca sceny na drugi — dla aktora europejskiego jest ruchem mniej niż podrzędnym, który się załatwia bez gry, z pośpiechem, gwoli prędszego przejścia do chwili poważniejszej, która gry wymaga. Dla aktora japońskiego — jest to właśnie gra, cały szereg ruchów odcieniowych — bez słów. Nie ruchami, lecz przede wszystkim odcieniami ruchów, podzielonych na części składowe powinien grać aktor mimiczny. Nawet ruch prosty, jak na przykład, wzięcie do rąk skrzypki lub smyka — powinien być zagrany, i w dodatku zagrany rytmicznie. W utworze bowiem mimicznym tai się jakoby taniec, którego figurami są ruchy i sytuacje poszczególne. Wzięcie do rąk skrzypki lub smyka jest figurą tańca zatajonego. W przeciwnym razie każdy utwór mimiczny redukuje się do gry kilkudziesięciominutowej, zaś rozszerza go się i przedłuża za pomocą żywych obrazów i zwolnionego tempa. Dodać należy, iż ruchy z rytmu wykolejonej zerwane z jego nici przewodniej — przerywają akcję mimiczną i czynią wrażenie ordynarnych lub nietrafnych. Zasada! teatru wszelkiego brzmieć powinna: ani chwili bez gry. W dramacie mimicznym te chwile są odmienne niż w innych dramatach. Aktorzy — niestety! — w dramatach mimicznych chcą zazwyczaj grać te same „chwile”, które się gra w innych dramatach. Ruchy mimiczne, niepodobne i niepotrzebne dla innych dramatów, należy zaznaczać śmiało i wyraźnie. Gdy biorę, na przykład, do rąk skrzypkę, czynią po drodze do celu dwa lub trzy „międzyruchy”, które na ruch ogólny złożyć muszę rytmicznie. 5. Dla ułatwienia ruchów aktorzy mimiczni częstokroć w myśli wymawiają słowa odpowiednie, ów ruch wywołujące. Owóż nie powinni tych słów w myśli wymawiać, jeno raczej śpiewać w myśli te słowa! I ten „śpiew w myśli” jest zbyteczny, o ile aktor potrafi złożyć swą rolę raz na zawsze w nieodpartą, rytmiczną syntezę ruchów, w taniec rozbity na figury poszczególne. Wówczas dopiero ruchy tłomaczą się samodzielnie, same przez się — i słowa nie mają już nic do powiedzenia. Taniec nie wymaga — słów… 6. W dramatach mimicznych wszystko, co milczy, może być osobą działającą. Do takich osób należą przedmioty martwe, o ile autor da im udział w akcji. Aktor mimiczny winien je traktować jako osoby dramatu, obdarzone życiem i wpływem tajemnym. Pomiędzy aktorem a przedmiotami martwymi wywiązują się wyraźne sytuacje, pełne gry odpowiedniej. 7. Milczenie i bezszumność są zasadą niezłomną dramatu mimicznego. Umysł subtelny rozumie chyba na oślep, bez dowodzeń zbytecznych, że tam, gdzie nie ma znaków słownych, nie ma też i takich znaków dźwiękowych (słów niedoszłych lub nawet w innej formie istniejących), jak głośne kichnięcie, chrapanie, odgłos przedmiotów padających na ziemię itd. Nawet śmiech i płacz — są bezgłośne. Od czegóż bowiem jest muzyka? Poza nią czynione ułatwienia urażają już nie tylko smak, ale najgłębsze poczucia sztuki. 8. Odbicie okna na ścianie łatwo wydobyć w sposób następujący: Ścianę, na której ma się odbicie okna zjawić, robi się z transparentu, za którym ustawia się ramę okienną, którą można dowolnie wzdłuż ściany przesuwać. W chwili gdy z okna na ścianę pada snop promieni, transparent z wewnątrz oświetla się reflektorem, ustawionym za ramą okienną tak aby cień tej ramy padł na oświetlony transparent. Efekt ten wnosi na scenę czar świeżości i ożywia na nowo dekoracją, która (choćby najpiękniejsza) — po pięciu minutach przestaje istnieć dla widza, gdyż sztuka teatralna nie jest sztuką malarską. 9. Cień Chryzy wydobyć należy nie optycznie, lecz za pomocą stosownie wykrajanej, zwiewnej materii, która przylegając do podłogi, wsunęłaby się na sceną. Ktoś może zapytać, dlaczego tylko Chryza posiada ów przywilej cienia, podczas gdy inne osoby Baśni zostały pozbawione tego przywileju? A nadto — czemu Chryza nie zachowuje swego cienia przez ciąg całego aktu, jeno utracą go niemal na wstępie? Odpowiadam tak: w lirycznym wierszu pt. (dajmy na to) Brzoza i dąb autor liryczny zaznaczył srebrzystość brzozy, zaś mówiąc o dębie zwrócił uwagą na jego cień rozłożysty, pominął przy tym cień brzozy, jakby tego cienia wcale nie było. To samo czyni i autor dramatyczny: zastanawia się nad cieniem Chryzy, zaś pomija milczeniem cienie innych osób, jakby tych cieni wcale niebyłe. Na tejże samej aasadzie Chryza nie zachowuje swego cienia. Postrzeżenie, raz jeden podkreślone udanym efektem scenicznym, wystarcza. Powtarzać go — nie trzeba. 10. Odbicie Chryzy w zwierciadle, odegrane przez aktorkę, przebraną za Chryzę, może być pojęte złudzeniowo, tak aby czyniło wrażenie rzeczywistego odbicia w rzeczywistym zwierciadle, lecz może być pojęte naiwnie i baśniowo, jako niezupełnie prawdziwe odbicie w niezupełnie prawdziwym zwierciadle. 11. W dialogach słownych kwestia oddziaływa na replikę, pozostawiając na niej pewien wpływ myślowy lub uczuciowy. Odpowiedź zawsze jest pokrewna pytaniu. W dialogach mimicznych „kwestia ruchowa” winna też częstokroć pozostawiać pewien wpływ na replice, pewne podobieństwo ruchu… Ruchy, które już raz się w poprzednich scenach zdarzyły, należy powtarzać bardzo dokładnie, aby nie zatrzeć ich refrenowości, gdyż taki ruch, już wiadomy, od razu za pomocą przypomnienia samego tłomaczy sytuację nawet najzawilszą i najsubtelniejszą. 12. Kostiumy i barwy kostiumów, zaznaczone w utworze, nie obowiązują, ma się rozumieć, reżysera i malarza, poddając im jeno nastrój utworu. W obrębie tego nastroju twórczość reżysera i malarza obraca się zupełnie swobodnie, po raz pierwszy zjawiając utwór na scenie. To samo da się powiedzieć o ruchach i sytuacjach. Główne ruchy i sytuacje (obowiązujące) — autor zaznaczył dokładnie w swej Baśni. Twórczość reżysera wypełni dramat ruchami dodatkowymi, odcieniami ruchów i wyrazów twarzy, wspomnianymi wyżej „międzyruchami”, słowem, ujmie całość w taniec syntetyczny, zatajony, reżyserowi tylko wiadomy i rozbije ów taniec na figury poszczególne. 13. Lampki indygowe wprowadził do teatru krakowskiego — Wyspiański. Myślę, iż Teatr Berliński posiada je od dawna. Światło ich jest soczystsze, bardziej tajemnicze od światła lampek zielonych. W danym jednak razie mają one oddawać nie światło księżycowe, lecz specjalną osobę Baśni. Światłu WIĘC księżycowemu pozostają lampki zielone. NOTATKI DO UWAG AUTORSKICH Ze słów przechodzą w replikach wpływy myślowo–słowne wiążące dialog. Z ruchów — wpływy ruchowe (powtarzanie ruchu — doza podobieństwa repliki do kwestii) dialog ruchowy. Przedstawienie w czasie do jednego mianownika — na przewodnią nić rytmu nanizane — wykolejone z rytmu, poza jego granicą (ordynarność) — kinematograf bez muzyki lub nie w takt. — Taniec ukryty — jego figury. — ????????? — ani chwili bez gry — odbicie okna. Cień — 1) Unikanie obrazów żywych — obraz zakończenie akcji 2) Lampki indygo 3) Unikanie przedłużeń — Momenty nadające się do przedłużeń 4) Sceny zbiorowe — roztasowanie dla uniknięcia operowości 5) Ruchy leitmotiwowe — jako charakterystyka mimiczna 6) Bezszumność 7) Gra i sytuacje pomiędzy ludźmi a przedmiotami martwymi* 8) Gra — skojarzenie się z muzyką. Ani chwili bez gry 9) Tłum, jako jedna istota, różnorodnie rozmnożona — na czwórki. — 10) Transparent pozbawienie podkreślone efektem Cień — dlaczego nie każdy go ma i czemu Chryza nie zachowuje. Brzoza i dąb. — Tak samo autor zastanawia się nad cieniem Chryzy, pomijając milczeniem cienie innych osób, jakby tych cieni wcale nie było. Na tejże zasadzie Chryza nie zachowuje. Zasada: ruchy rozbite na części składowe. — Ruch składowy — śmiało i wyraźnie zaznaczać przykład — (Japonia) biorę skrzypkę — trzy ruchy. — Tajemnica gry mimicznej: dla ułatwienia i wnętrznego uzasadnienia ruchów nie wymawiać słów odpowiednich — jeno raczej śpiewać w myśli te słowa, poddając się muzyce. Odbicie w lustrze. NOTA EDYTORSKA Dramaty Leśmiana Pierrot i Kolombina i Skrzypek Opętany nie były do tej pory wydane. Obecna edycja jest pierwszą próbą ich publikacji, mającą za podstawę jedynie teksty autografów. Rękopisy Pierrota i Kolombiny oraz Skrzypka Opętanego przewędrowały pół świata wraz z resztą ineditów Leśmiana, przechowywanych przez żonę i starszą córkę poety, Marię Ludwikę Mazurową. Z Warszawy poprzez Mauthausen (wg. p. Mazurowej) i Londyn trafiły do Argentyny, w okolice Buenos Aires, gdzie żona i córka poety się osiedliły. Maria Ludwika Mazurowa sprzedała (prawdopodobnie w 1966 roku) wszystkie rękopisy poecie Aleksandrowi Jancie, mieszkającemu wówczas w Nowym Jorku. Od niego z kolei odkupił je w roku 1970 Humanities Research Center w Austin, w stanie Texas (USA). Znajdują się tu obecnie wraz z innymi ineditami Leśmiana: poematem dramatycznym Zdziczenie obyczajów pośmiertnych, dramatem prozą Bajka o złotym grzebyku (podpisana pseudonimem: Jan Łubin), opowiadaniem w formie dialogu Satyr i Nimfa, szkicem Intermedia rybałtowskie: Życie snem (podpisany pseudonimem: Lucjan Kostrzycki). Wszystkie te dzieła zamierzam wydać w oddzielnym tomie. Rękopis Skrzypka Opętanego jest czystopisem ręki poety , zajmuje jeden zeszyt o kartkach rozmiaru 17,8x22.5 cm, zapisanych piórem (czarny atrament). Całość tekstu składa się ze 143 numerowanych stronic i zawiera: kartę tytułową Skrzypka Opętanego, kartę: Osoby, trzy Przywidzenia (akty) oraz Uwagi autorskie. Sama sztuka liczy 127 stronic brulionu. Uwagi autorskie wypełniają 14 stronic (od s. 129 do s. 143). Ponadto są jeszcze 4 luźne kartki z notatkami Leśmiana, dotyczącymi Skrzypka i Uwag autorskich,. Na karcie tytułowej widnieje adres napisany ręką poety: Paris, N 8, rue de la Grandę Chaumiere, zaś poniżej: Bolesław Leśmian, niżej: Skrzypek Opętany (tytuł ten jest podkreślony linią falistą), a jeszcze niżej, w połowie stronicy: Baśń Mimiczna, poniżej: w trzech Przywidzeniach. Rękopis Pierrota i Kolombiny jest również czystopisem ręki poety . Wypełnia jeden zeszyt o kartkach rozmiaru 17,8x21,5 cm. Tekst liczy 75 nie ponumerowanych stronic, zapisanych czarnym atramentem. W górnej części karty tytułowej znajduje się nazwisko autora: Bolesław Leśmian, na środku tytuł: Pierrot i Kolombina, poniżej: Baśń mimiczna, poniżej: w trzech Przywidzeniach. Na następnej kartce wymieniono Osoby Baśni, przy czym część Osób napisana jest ołówkiem (zob. opis rękopisu Pierrota i Kolombiny). Całość utworu składa się z trzech Przywidzeń (aktów), bez Uwag autorskich. Na oddzielnej stronicy znajduje się adres: Warszawa/ Nowy Świat N 37/ m. N 10. Jak już wspomnieliśmy, teksty obu utworów są czystopisami ręki poety. Poprawki autora (zob. Opis rękopisu Pierrota i Kolombiny) dotyczą m.in. numeracji scen w Przywidzeniu pierwszym Pierrota i Kolombiny. Nie jest jednak jasne, dlaczego Leśmian te poprawki wprowadził. Prawdopodobnie zmienił numerację scen, kiedy pracował nad Skrzypkiem Opętanym i jak przypuszczamy, traktował tekst Pierrota i Kolombiny jako tekst „roboczy”. W wydaniu niniejszym poprawiono błędy ortograficzne i dokonano uwspółcześnienia pisowni: 1) rzeczowników (np. pendzle — pędzle, chróst — chrust, puhar — puchar), przymiotników (np. umyślnem — umyślnym, zaimków rodzaju nijakiego (np. tem — tym), 2) czasowników z partykułą –nie, 3) przyimka i przysłówka (np. nawprost — na wprost, naoścież — na oścież, zwolna — z wolna), 4) przyimka i zaimka (np. pozatem — poza tym), 5) przyimków złożonych (np. z pod — spod, z przed — sprzed), 6) przyimka i rzeczownika (np. nakształt — na kształt, ztyłu — z tyłu, z podełba — spode łba), 7) zaimka ze spójnikiem (np. jakgdyby — jak gdyby), 8) przymiotników złożonych (np. ciemno—błękitny — ciemnobłękitny). Wprowadzono niezbędne poprawki morfologiczne, np. garba — garbu (SO, P. I, s. 178, w. 7 od dołu ), latarni — latarnię (SO, P. II, s. 209, w. 14 od dołu), naręcze — naręcza (SO, F.IL s. 197, w. 19 od dołu), rąk — ręce (SO, P. III, s. 221, w. 15 od dołu). Zachowano natomiast wszystkie charakterystyczne cechy języka autora w dziedzinie składni, fleksji i fonetyki. Pozostawiono także charakterystyczne neologizmy. Interpunkcja utworów została zachowana bez żadnych zmian. Nie usunięto więc licznych przecinków, oddzielających poszczególne człony zdań, zakładając, iż w tego rodzaju tekście w sposób istotny akcentują one rytmikę wypowiedzi, a zwłaszcza ruchu. Z tego samego powodu pozostawiono wszystkie pauzy, będące szczególnymi znakami intencji autora. Podkreślenia autorskie w tekście zaznaczono spacją, natomiast wyróżnienie osób lub postaci działających zaznaczono wersalikami. KOMENTARZ FILOLOGICZNY I. OPIS RĘKOPISÓW Opis rękopisu Skrzypka Opętanego i Uwag autorskich Rękopis ten obejmuje tekst Baśni mimicznej pt. Skrzypek Opętany (na stronicach 1–127) oraz następujące po nim i odnoszące się do tegoż utworu Uwagi autorskie (na stronicach 129– 143). Strona tytułowa Baśni nosi u góry zapisek dotyczący adresu Leśmiana, zakreślone poniżej słowa, niżej imię i nazwisko autora, tytuł utworu podkreślony falistą linią i podtytuł. Na stronicy mieszczącej Osoby dramatu znajdujemy uwagi dotyczące Alaryela i Chryzy. Alaryel jest tu określony jako „skrzypek z bajki dawno zapomnianej”, zaś Chryza jako „jego żona — z krainy ościennej bajce, z której Alaryel pochodzi”. Na tej samej stronicy, poniżej kolumny z Osobami, znajduje się uwaga: ,,Rzecz się dzieje w owych intermediach istnienia, gdy słów nie bywa, a wszyscy się nawzajem rozumieją.” Tekst jest wyraźny, czytelny. Rękopis zachowany w bardzo dobrym stanie. Z prawej strony kartek pozostawiono spory margines. Układ tekstu podobny jak w rękopisie Pierrota i Kolombiny, tylko Przywidzenia, poprzedzone odrębną kartką, rozpoczynają się od nowej stronicy, zaś sceny w obrąbie kolejnych Przywidzeń następują jedna po drugiej, z zachowaniem odstępu nie większego niż przestrzeń dwu wierszy tekstu. W skład Przywidzenia pierwszego wchodzi czternaście scen, pomieszczonych na stronicach 5–43, Przywidzenie drugie zajmuje stronice 47–83 i liczy osiem scen, zaś Przywidzenie trzecie obejmuje dziewięć scen na stronicach 87–127. Uwagi autorskie, podobnie jak Przywidzenia w Skrzypku, oddzielono odrębną kartą tytułową. Podobnie jak w rękopisie Pierrota i Kolombiny i tutaj Leśmian stosował podkreślenia linią falistą. Dotyczą one postaci Baśni, Przywidzeń, scen, nazw postaci w tekście, napisów wieńczących Przywidzenia (jak: „Zasłona spada powoli”) oraz niektórych wyrażeń: „bezszumnie”, „bezhałaśnie”, „indygowy”, „bezgłośnie”, „w zmniejszeniu” — wielokrotnie powtarzających się, i pojedynczo w rękopisie: „cadmium orange + vermallon” (s. 6), „z pewnym opóźnieniem” (s. 32), „w ślad za nim” (s. 33), „naśladując Wiedźmę” (s. 40), „echa” (s. 52), „dorywczo” (s. 61), „stłumionym ruchem?’ (s. 62), „z gwałtownym pośpiechem” (s. 115). Numeracja scen w Skrzypku prowadzona liczbami rzymskimi. Skreślenia bardzo rzadkie: dotyczą one pojedynczych wyrazów, nie całych wierszy. Równie nieczęste dopiski, uzupełnienia nad gotowym tekstem (w scenie XI Przywidzenia pierwszego, s. 39 i 40, dodane trzy uwagi precyzujące sposób użycia latarni). Uwagi autorskie następują po tekście Skrzypka Opętanego jako objaśnienie niektórych motywów utworu, stanowią komentarz do zasad gry aktorskiej i sposobów realizacji scenicznej. Mimo oczywistego związku z baśnią mimiczną tekst Uwag autorskich może być traktowany jako odrębna wypowiedź teoretyczna Leśmiana w dziedzinie dramatu i teatru. Uwagi autorskie ujęto w punktach. Błędna numeracja (powtórzony pkt 4) stwarza wrażenie, że tekst liczy 12 punktów, podczas gdy jest ich de facto 13. Do rękopisu należą również organicznie Notatki do uwag autorskich — luźne zapiski, będące notatkami lub planem układanym z myślą o Uwagach autorskich, co potwierdzają całe frazy i sformułowania identycznie użyte. W Uwagach autorskich podkreślone zostały początkowe wyrażenia w punktach, wyznaczające temat wypowiedzi oraz niektóre wyrażenia w tekście rękopisu: 1. „Unikanie obrazów żywych” (s. 131), „środkiem” (s. 131), „naocznie sprawdzalne” (s.131), 2. „Sceny zbiorowe” (s. 132), „w chwili zapełniania sceny” (s. 132), „niezmiennym” (s. 132), 3. „Charakter (s. 133), 4. „Ruchy mimiczne” (s. 133), „zastępować słów brakujących” (s. 133), „aktor” (s. 133), „dodatkiem do słów” (s. 133), „świadomie” (s. 134), „przedłużone w czasie” (s. 134), „bez gry” (s. 135), „gra” (s. 135), „zagrany” (s. 135), „ani chwili bez gry” (s. 136), „chwile” (s. 136), 4. „Dla ułatwienia ruchów” (s. 136), „śpiewać w myśli te słowa” (s. 137), 5. „osobą działającą” (s. 137), „wyraźne sytuacje” (s. 137), 6. „Milczenie i bezszumność (s. 138), 7. „Odbicie okna na ścianie” (s. 138), 8. „Cień Chryzy” (s. 139), „optycznie” (s. 139), „Brzoza i dąb” (s. 140), „jakby tego cienia wcale nie było” (s. 140), „jakby tych cieni wcale nie było” (s. 140), „raz jeden” (s. 140), 9. „Odbicie Chryzy w zwierciadle” (s. 140), 10. „W dialogach” (s. 141). Opis rękopisu Pierrota i Kolombiny (bez miejsca na margines) i obustronnie, za wyjątkiem karty Rękopis sporządzono na kartkach zeszytu zapisanych w pełni tytułowej i następnej, zawierającej Osoby Baśni. Charakter pisma wyraźny i czytelny. Tekst jest czystopisem, niewiele w nim poprawek i skreśleń. Wskazuje też na to układ tekstu, ma on bowiem ciągłość nie zostawiającą miejsca na obszerniejsze uzupełnienia; tak jakby autor nie przewidywał zasadniczych zmian w objętości poszczególnych partii. Sceny, oznaczone cyframi arabskimi, następują kolejno jedna pod drugą, oddzielone odstępem niewiele większym niż odległość pomiędzy wierszami. Jedynie Przywidzenia rozpoczynają się od nowej stronicy. Linią falistą podkreślono w rękopisie tytuł utworu, Osoby Baśni i ich określenie, Przywidzenia, sceny i postaci Baśni wymienione w nagłówkach scen, wszystkie postaci Baśni w tekście scen oraz niektóre wyrażenia w tekście rękopisu: „bezszumnie”, „indygowy”, „bezgłośnie”, „przedłużając ten ruch” (jednokrotnie s. 7) i „z gwałtownym pośpiechem” (raz, s. 69). Rytm tekstu wyznaczają nazwy postaci pisane z lewego brzegu bez akapitu. Jedyne odstępstwo od tej reguły zrobił Leśmian na s. 35 rękopisu, umieszczając Duchy Błękitne w środku wiersza. Autor pozostawił wydawcy pewną wątpliwość przy niektórych skreśleniach, np. na s. 40 (scena szósta P. II) lekko przekreślił nazwy Duchów i pozmieniał ich barwę (np. nad „Białych”, po przekreśleniu zrobił dopisek: „Czarnych”, nad „Czarnych” — dopisek: „Purpurowych” etc.). Zdecydowane skreślenia są dokonane bardzo wyraziście, tekst w kilku miejscach pokryty gęstą falistą linią ł przekreślony poziomo (na s. 41 trzy wiersze, na s. 42 trzy wiersze, na s. 49 półtora wiersza i na s. 73 dwa wiersze.) Tekst rękopisu Pierrota i Kolombiny nosi ślady ponownej pracy autora. W wielu miejscach widnieją w nim dopiski ołówkiem poczynione nad wierszami tekstu, czasem w odstępach między scenami. Na odwrocie karty tytułowej znajdujemy notatkę odnoszącą się najwyraźniej do Skrzypka Opętanego. Oto jej treść: ,,Alatryks skrzypek z bajki dawno /zapomnianej/ Chryzomena [imię przekreślone] — jego żona z krainy, [dalej nieczytelne słowo, przekreślone] /ościennej bajce, z której/ bajce ościennej [te dwa słowa przekreślone] /Alaryel pochodzi”. Poniżej: „Alaryel i [krótkie przekreślone słowo, nieczytelne] /Chryza” (słowa te są podkreślone prostą zdecydowaną linią, zaś „i” obrysowane prostokątną obwódką). Na stronicy zawierającej Osoby Baśni poniżej kolumny z postaciami dramatu dopisano ołówkiem (skreślone zostały za to dwa ostatnie wiersze tej kolumny: „Postacie zmartwychwstałe na czas trwania ostatniej / pieśni Pierrota”): „Cienie Zmarłych”. Drugą, równoległą kolumnę dopisanych ołówkiem postaci tworzą: „Wąż Złoty/ Światło Indygowe/ Odblask Pochodni/ Dźwięki Podziemne”. W trzeciej, również dopisanej ołówkiem kolumnie znajdują się: „Zegar / Dzwonnica”. Przeobrażeniu uległa również uwaga poniżej kolumn z Osobami Baśni: „Rzecz dzieje się w owym okresie [ołówkiem dopisano nad ostatnim słowem: „ach”] istnienia, gdy słów nie / było [ołówkiem dopisano u góry: „bywa”], a wszyscy się nawzajem rozumieli.” W obrąbie samego tekstu dramatu w rękopisie znajdują się następujące uwagi dopisane ołówkiem (wyszczególnione w poniższym wyliczeniu poprzez wskazanie numeru Przywidzenia i numeru strony i wiersza w niniejszym wydaniu): P. I, s. 131, po w. 8—10 od dołu: „przygląda się”; P. I, s. 132, po w. 6 od góry: „2. Pierrot nad skrz. 3. Wiedźma”; P. I, s. 132, ponad w. 10 od góry: „godzina późna”; P. I, s. 132, ponad w. 12 od góry: „Odbicie okna”; P. I, s. 138, ponad w. 5 od dołu (po: „gałązek”): „ku zwierciadłu”; P. I, s. 138, ponad w. 4 od dołu