Ken Schoolland Przygody Jonatana Poczciwego odyseja wolnego rynku Grafika z okładki polskiej wersji książki Tytuł oryginału angielskiego: The Adventures of Jonathan Gullible. A Free Market Odyssey, second, revised edition, Small Business Hawaii, Honolulu 1995 Tłumaczenie: Jacek Hajduk i Jacek SpólnyRedakcja: Jarosław Adam SawicIlustracje: David Friedman, wg oryginałuOkładka: A. Kozłowski, za oryginałem Niniejsza publikacja ukazuje się dzięki finansowej pomocypana Jana M. Małka z Torrance w Kalifornii Spis treści I. Wielki sztormJonatan wyrusza w morską podróż i dociera do niezwykłej wyspy. II. Burzyciele porządkuJonatan słyszy głos kobiety wzywającej pomocy. III. Świeczki i płaszczeJonatan dowiaduje się o zakazie korzystania ze światła słonecznego. IV. Policja żywnościowaPoznajemy smutną historię kobiety z trojgiem dzieci. V. Niezwykła opowieść o rybachRybak dzieli się z Jonatanem swym skromnym połowem. VI. Kiedy nie można mieć własnego domuJonatan zauważa, że na Korrumpo burzy się całkiem dobre domy. VII. Dwa ogrody zoologiczneOgrodzenia po przeciwnych stronach drogi wywołują u Jonatana niezrozumiały niepokój. VIII. Jak się robi pieniądzeJonatan szuka jakiejś większej drukarni i co z tego wynikło. IX. Fabryka marzeńTajemnicza skrzynka staje się przyczyną nieszczęść i kłopotów. X. Targowisko władzyPani Elżbieta de Flanelle proponuje Jonatanowi wycieczkę w świat polityki. XI. Śmierć nielegalnym fryzjerom! Jonatan dowiaduje się rzeczy, od których jeży się włos na głowie. XII. Bój o bibliotekęW którym dowiadujemy się, że książki mogą być źródłem agresji. XIII. Nic takiegoPrzy pomocy loterii zostaje rozwiązany dylemat natury artyzmu. XIV. Pawilon zysków nadzwyczajnychJonatan jest świadkiem karnawałowej gry, gdzie każdy zwycięża. XV. Wujek FiskusJonatan poznaje nowe znaczenie starej tradycji. XVI. Żółw i zającOkazuje się, że bajki opowiadane przez babcię mogą się zakończyć zupełnie zaskakującą puentą. XVII. Ministerstwo Trawienia Jonatan zostaje ostrzeżony przed działalnością komisarzy żywnościowych. XVIII. "Przeszłość albo przyszłość!" Groźny rabuś zabiera Jonatanowi pieniądze dając w zamian dobrą radę. XIX. Jarmark rządowyStary hodowca bydła opowiada o tym, jak można sobie wybrać odpowiedni rząd. XX. Najstarszy zawód świataJonatan ma okazję dowiedzieć się czegoś na temat swojej przyszłości. XXI. Jak się robi butyLord Ponzi ogłasza konferencję prasową, by zdradzić sekrety programu dotyczącego produkcji butów. XXII. OklaskometrRozentuzjazmowany tłum dokonuje właściwego wyboru. XXIII. Każdemu według potrzebJonatan jest świadkiem Turnieju Pożegnalnego i zapoznaje się z nowatorskim systemem ocen. XXIV. Jak się płaci za grzechyOkazuje się, że praca może stać się przyczyną różnych niedoli, z zakuciem w kajdany włącznie XXV. Jak dać kosza emerytomNajstarsi obywatele Korrumpo opłakują skutki drogo ich kosztującego oszustwa. XXVI. Kto wpadł na ten genialny pomysł? Jest tu mowa o tym, jak można się łatwo wzbogacić, a także o rodzajach odpowiedzialności i wykorzystywaniu cudzych pomysłów. XXVII. Jagody dla przygodyJonatan o włos unika pułapki i dowiaduje się, jak należy dbać o zdrowie innych. XXVIII. Wielki InkwizytorCharyzmatyczny przywódca objaśnia pojęcia wolności, odpowiedzialności i cnoty. XXIX. Prawo przegranegoJonatan przekonuje się o zgubnym wpływie gier hazardowych. XXX. Zamiesz(k)aniePewna dziewczyna zwierza się Jonatanowi ze swoich kłopotów mieszkaniowych. XXXI. Banda DemokracjaStraszliwa banda sieje popłoch w mieście, a Jonatan szczęśliwie chroni się na stromym wzgórzu. XXXII. O sępach, żebrakach, oszustach i królachCoraz bardziej zniechęcony Jonatan spotyka pełnego cnót sępa. XXXIII. Terra LibertasJonatan poszukuje krainy prawdziwej wolności. Epilog Pytania do rozdziałów Noty biograficzne Zalecana lektura [ Strona tytułowa ] Rozdział I Wielki sztorm W pewnym słonecznym, nadmorskim mieście, wówczas gdy nie było jeszcze zapełnione gwiazdami filmowymi w limuzynach, żył sobie młodzieniec imieniem Jonatan. Nadzwyczajnie wyglądał tylko w oczach rodziców, którzy uważali, że jest bystrym, prawdomównym i świetnie zbudowanym chłopcem... od głowy porośniętej szopą jasnorudych włosów aż po nieproporcjonalnie wielkie stopy. Ciężko pracowali, sprzedając świece w maleńkim sklepiku przy głównej ulicy miasteczka, w którego porcie roiło się od kutrów i łodzi rybackich. Żyło tam sporo pracowitych ludzi; jedni byli dobrzy, inni źli, a większość najzwyczajniej w świecie przeciętna. Gdy Jonatan nie pracował w sklepie, wsiadał na swoją byle jak skleconą żaglówkę i wypływał wąskim kanałem z zatoczki w poszukiwaniu przygód. Tak jak wielu młodych ludzi, mieszkających od dziecka w tym samym miejscu, Jonatan uważał, że życie jest nieco nudne, a otaczający go ludzie pozbawieni wyobraźni. Marzył, że kiedyś w trakcie swych wypadów poza zatokę ujrzy jakiś nieznany statek lub wielką rybę. Może napotka okręt piratów, którzy siłą wcielą go do załogi, tak że opłynie z nimi cały świat. Albo że statek wielorybniczy, który zapuści się w te strony w poszukiwaniu pełnego tranu połowu, weźmie go na pokład. Większość wypraw kończyła się jednak tym, że kiszki grały mu marsza a gardło wysychało z pragnienia, więc nasz młody bohater zawracał, myśląc już tylko o kolacji w domu. Jednego z tych pogodnych, wiosennych dni, kiedy powietrze jest czyste i świeże jak wysuszona na słońcu pościel, morze wydało się Jonatanowi szczególnie przyjazne, więc niewiele myśląc załadował do swej łódki trochę prowiantu i sprzęt rybacki, by wybrać się w podróż wzdłuż wybrzeża. Nie zauważył nawet, że za jego plecami czarne chmury na horyzoncie zwiastują rychły sztorm. Całkiem niedawno odważył się po raz pierwszy wypłynąć poza zatokę, lecz z każdym rejsem nabierał śmiałości. Nie przejmował się więc zbytnio coraz silniejszym wiatrem, dopóki nie zrobiło się za późno. Wkrótce zerwał się gwałtowny sztorm. Morskie bałwany rzucały łódką jak korkiem w wannie i na nic zdały się wysiłki, by nad nią zapanować. W końcu Jonatan rzucił się na dno i uczepił burt z nadzieją, że żaglówka jednak się nie przewróci. W wirze potwornej trąby powietrznej nie dało się odróżnić dnia od nocy. Gdy burza wreszcie ucichła, łódka dryfowała, bezwładnie przechylona na prawą burtę. Była w opłakanym stanie: sztorm złamał maszt i porwał żagle. Morze było spokojne, za to gęsta mgła nie pozwalała dojrzeć niczego wokół. Po wielu dniach takiego dryfowania Jonatanowi skończyła się woda, tak że od czasu do czasu mógł tylko zwilżyć wargi cieczą osadzającą się na strzępach żaglowego płótna. Kiedy mgła nareszcie się uniosła, Jonatan zauważył niewyraźny zarys brzegu jakiejś wyspy. W miarę jak zbliżał się do lądu, dostrzegał nieznane przylądki, piaszczyste plaże i porośnięte bujną roślinnością wzgórza. Kiedy morskie fale wyniosły go na przybrzeżną mieliznę, Jonatan porzucił wrak żaglówki i wpław dopłynął do lądu. Od razu wypatrzył różowe guawy, dojrzałe banany i inne pyszne owoce, w które obfitowała tropikalna dżungla. Gdy nasycił pierwszy głód, poczuł się bardzo samotny, ale zaraz potem przyszło uczucie radości z ocalenia życia i rozpoczęcia niezwykłej przygody. Z miejsca postanowił dokładnie poznać ten ląd. "Jacy ludzie tu mieszkają? - zastanawiał się, stąpając po białym piasku plaży. - Przyjaźni, podobni do nas, czy może zupełnie inni? Zresztą wszystko jedno, najważniejsze, że nie będę się nudzić!" [ Rozdział II ] [ Spis treści ] Rozdział II Burzyciele porządku Jonatan szedł kilka godzin przez leśny gąszcz w stronę niewielkiego pagórka położonego za białą plażą. Nagle usłyszał krzyk kobiety. Przystanął i przechylił głowę, chcąc odkryć, skąd dochodzi odgłos. Wtedy rozległo się kolejne przenikliwe wołanie o pomoc. Podążając za głosem zaczął przedzierać się przez kłębowisko chaszczy i splątanych pnączy. Po chwili znalazł się na ścieżce. uwagi. Oszołomiony Jonatan zobaczył, jak dwóch innych mężczyzn wlecze za sobą wrzeszczącą kobietę. Zanim zdążył odzyskać oddech, tamtych troje znikło mu z oczu. Rzecz jasna sam jeden nie dałby rady uwolnić kobiety, więc znowu zaczął biec ścieżką w poszukiwaniu pomocy. Dotarł do polany, na której grupa ludzi zebranych wokół potężnego drzewa uderzała weń kijami. Jonatan podbiegł do mężczyzny, który przyglądał się, jak pracują inni i chwycił go za ramię. - Proszę pana, pomocy! - wysapał. - Jacyś dwaj mężczyźni porwali kobietę! Musimy jej pomóc! - Nie przejmuj się chłopcze! - odburknął nadzorca. - Tamta kobieta została po prostu aresztowana. Idź swoją drogą, mamy tu pełne ręce roboty. - Aresztowana? - powtórzył zdyszany Jonatan. - Jakoś nie wyglądała mi na przestępcę. - "A jeśli rzeczywiście zrobiła coś złego, to dlaczego tak rozpaczliwie wołała o pomoc?" - pomyślał. - Bardzo przepraszam, ale czy mógłby mi pan powiedzieć czym zawiniła? - Że co? - mężczyzna wyraźnie zaczynał tracić cierpliwość. - Skoro tak ci na tym zależy, to musisz wiedzieć, że groziła odebraniem pracy wszystkim robotnikom, których tu widzisz. - Groziła odebraniem pracy? a to w jaki sposób? - nie ustępował Jonatan. Nadzorca obrzucił ignoranta piorunującym spojrzeniem i kazał mu podejść do ludzi, którzy okładali kijami pień drzewa. - Jak widzisz, jesteśmy drwalami - obwieścił z dumą. - Ścinamy drzewa na opał, obijając je takimi oto kijami. Czasami setka chłopa, pracując bez przerwy, potrafi obalić takie drzewo w niecały miesiąc. Mężczyzna wydął wargi i starannie strzepnął jakiś pyłek z rękawa eleganckiej marynarki. - Ta kobieta przyszła dziś rano do pracy z kawałkiem zaostrzonego metalu, przymocowanym do kija. Na oczach wszystkich śmiała ściąć drzewo w niecałą godzinę i to bez niczyjej pomocy! To się nie mieści w głowie! Nie wolno dopuścić do takiego zagrożenia naszej tradycji zawodowej. Jonatan wytrzeszczył oczy, przerażony karą, jaką wymierzono tej kobiecie za twórcze myślenie. W domu wszyscy używają do ścinania drzew piły i siekiery. Nawet on sam zdobył w ten sposób drewno na swoją łódkę. - Ale przecież taki wynalazek - zawołał - pozwala każdemu, nawet niezbyt silnemu człowiekowi, ściąć drzewo. Czy dzięki temu ścinanie drzew nie stanie się szybsze i tańsze? - Coś ty powiedział? - ryknął wściekły nadzorca. - Jak w ogóle może komuś powstać w głowie myśl, żeby popierać takie pomysły? Do tak szlachetnej pracy nie sposób dopuścić pierwszego lepszego wymoczka, który wpadnie na taki "świetny" pomysł. - Ale, proszę pana - Jonatan starał się zachować spokój - ci dobrzy drwale mają ręce zdatne do pracy i głowy nie od parady. Gdyby tak skrócić czas potrzebny do ścinania drzew, mogliby go wykorzystać na inne zajęcia. Mogliby wytwarzać szafy, stoły, łodzie, a nawet całe domy! - Słuchaj no ty - spojrzał groźnie mężczyzna - celem pracy jest zapewnienie stałego i bezpiecznego zajęcia, a nie produkowanie nowych towarów. - Ton jego głosu stał się wyjątkowo nieprzyjemny - Mówisz jak jakiś burzyciel porządku. - Ależ nie, proszę pana, nie mam nic przeciwko porządkowi, na pewno ma pan rację. No cóż, na mnie chyba już czas - to mówiąc, Jonatan pośpiesznie zawrócił i poszedł tą samą co przedtem ścieżką, czując jakiś dziwny niesmak po pierwszym spotkaniu z tubylcami. [ Pytania do rozdziału II ] [ Rozdział III ] [ Spis treści ] Pytania do rozdziałów II. Burzyciele porządku. Co jest celem pracy? Czy wynalazki usprawniające pracę są czymś dobrym, czy złym? Dlaczego? Od czego to zależy? W jaki sposób ludzie starają się nie dopuścić do powstania takich wynalazków? Jakie są tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? III. Świeczki i płaszcze. Czy to dobrze, czy też źle, że korzystamy za darmo ze światła i energii, jakiej dostarcza nam słońce? Czy gdyby ludzie importowali z zagranicy tanie towary, przyniosłoby to więcej zysków czy strat? Jakim grupom ludzi nie podoba się, że inni kupują tanie towary pochodzące z obcych państw? Dlaczego tak się dzieje? IV. Policja żywnościowa. Czy powinno się płacić rolnikom za to, że źle uprawiają ziemię? Do jakich konsekwencji na rynku zboża doprowadziłoby takie postępowanie? Jak wyglądałaby wtedy sytuacja konsumentów? Z jakimi przypadkami zależności mamy tu do czynienia? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? V. Niezwykła opowieść o rybach. Dlaczego ludzie nie troszczą się o rzeczy, które należą do wszystkich? Czy jeśli rybak byłby właścicielem jeziora, to miałby większą motywację do tego, by zająć się rybami? Czy wtedy wyrzucałby odpadki do jeziora? Jakie są tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? VI. Kiedy nie można mieć własnego domu. Czy to, że wskutek decyzji polityków zabiera się komuś dom wbrew jego woli, jest słuszne i sprawiedliwe? Dlaczego? Kto jest prawdziwym właścicielem mieszkania, jeżeli prawo zezwala na to, by zabrać, korzystać, dysponować albo zniszczyć dom, który zbudowała inna osoba? VII. Dwa ogrody zoologiczne. Czy powinno się zmuszać ludzi do płacenia podatków na ogrody zoologiczne? Czy istnieją ku temu jakieś uzasadnione przesłanki? Co miał na myśli Jonatan, kiedy zastanawiał się nad tym, kto bardziej zakłóca porządek, czy ci po tamtej, czy ci po tej stronie ogrodzeniem? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? VIII. Jak się robi pieniądze. Czy dodrukowywanie dużej ilości nowych pieniędzy jest korzystne, czy też nie? Dlaczego niektórzy ludzie są z tego faktu zadowoleni, a inni wręcz przeciwnie? Czy są jakieś podobieństwa pomiędzy fałszerzami pieniędzy, a tymi, którzy drukują je w urzędowy sposób? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? IX. Fabryka marzeń. Jak ludzie, którzy chcą tylko brać, są nabierani przez innych? Czyj sen naprawdę się spełnił w tej historii? Dlaczego? Jakie są tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? X. Targowisko władzy. Czym jest łapownictwo? Jaka jest różnica pomiędzy jego legalną a nielegalną formą? Czy politycy mogą w legalny sposób kupować głosy wyborców? Czy z kolei osoby wspierające kampanię wyborczą polityków mogą ich przekupywać? Jakie kwestie łączą się z dawaniem łapówek? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XI. Śmierć nielegalnym fryzjerom! Jak należy rozumieć termin "eskalacja przestępstw"? Co może spotkać tych, którzy stawiają opór władzy? Jakie są efekty wydawania zezwoleń koniecznych do wykonywania określonych zawodów? Co mogłoby się stać, gdyby takich zezwoleń nie było? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XII. Bój o bibliotekę. Czy ludzie powinni być aresztowani, jeżeli nie życzą sobie łożyć na zakup książek, które im się nie podobają? Czy selekcja książek przeznaczonych dla publicznych bibliotek to rodzaj propagandy lub cenzury? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XIII. Nic specjalnego. Jakie problemy pojawiają się, kiedy sztuka finansowana jest za pieniądze podatników?. Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XIV. Pawilon zysków nadzwyczajnych. Dlaczego wszyscy uczestnicy gry myśleli, że to właśnie oni są zwycięzcami? Czy byli nimi rzeczywiście? Dlaczego pracownicy pawilonu byli tak bardzo zadowoleni? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XV. Wujek Fiskus. Czy Wujek Fiskus oddaje tyle samo, ile zabiera? Dlaczego ludzie nie wnoszą skarg, kiedy zabiera rzeczy znajdujące się w ich własnych domach? Co się zmieniło, kiedy urzędnicy państwowi przejęli nadzór na świętami Bożego Narodzenia? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XVI. Żółw i zając. Jakie związki zachodzą pomiędzy przytoczoną tu baśnią a istniejącym monopolem pocztowym? Jak można zdefiniować termin "sprawiedliwość" w odniesieniu do roznoszenia poczty? Czy monopol pocztowy sprawia, że łatwiej jest kontrolować społeczeństwo? Czy w tym sektorze usług powinna być dozwolona wolna konkurencja? Jakie racje przemawiają za takim stwierdzeniem, a jakie przeciw niemu? XVII. Ministerstwo Trawienia. Czy można się dopatrywać jakichś analogii między tą historią a upaństwowieniem szkolnictwa? W jakim stanie znajdowałaby się branża gastronomiczna, gdyby była traktowana tak samo jak szkolnictwo? Jakie podobieństwa występują między nimi? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XVIII. "Przeszłość albo przyszłość!" Co miała na myśli bandytka mówiąc, że poborca podatków "w ciągu jednego roku zmarnuje więcej twoich zarobków, niż przez całe życie zdążą ci zabrać wszyscy wolno grasujący bandyci"? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XIX. Jarmark rządowy. Dlaczego starzec sprzedał krowę i kupił sobie byka? Jakie analogie występują między rządami, które można sobie wybrać na Jarmarku? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XX. Najstarszy zawód świata. Dlaczego ludzie lubią znać przyszłość?. Dlaczego ludzie wierzą, że inni potrafią przepowiedzieć im przyszłość? W jaki sposób wiedza o tym, co zdarzy się w przyszłości, mogłaby uczynić ludzi bogatymi albo potężnymi? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXI. Jak się robi buty. Czy chcielibyście dostawać pieniądze za to, że nie pracujecie? Dlaczego przedstawiciel władzy państwowej zamierza płacić ludziom za to, że niczego nie produkują? Co produkuje lord Ponzi? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXII. Oklaskometr. Czy nie byłoby logicznym posunięciem, aby dokonywać wyboru władz opierając się na sile entuzjazmu głosujących, zamiast liczyć ich głosy? Co powinno być fundamentem, w oparciu o który zapadają moralne rozstrzygnięcia? Dlaczego Partia Uniwersalna głosi hasło "Wierzymy w to, w co wy wierzycie"? XXIII. Każdemu według potrzeb. Jak wyglądałaby sytuacja oświaty, gdyby ci, którzy otrzymali z testu najmniejszą ilość punktów, dostawali najlepsze oceny? Na czym polegają sprzeczności, których uczy się w szkole? XXIV. Jak płaci się za grzechy. Z jakich powodów ludzie ci zostali aresztowani? Czy dlatego, że pracują, czy też z tej racji, że tego nie robią? Kto po dokonaniu aresztowań wyszedł na tym lepiej, a kto gorzej? Dlaczego? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXV. Jak dać kosza emerytom. Dlaczego ludzie, aby mieć na chleb, wkładają go do wielkiego kosza? Jakie rozwiązania tego problemu zostały przedstawione w tej historii? Które rozwiązanie jest najlepsze? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXVI. Kto wpadł na ten genialny pomysł? Czy ktokolwiek może posiadać na własność wyłączne prawo do swego pomysłu? Czy patenty gwarantują wynalazcom odpowiednie wynagrodzenia? Czy wynagrodzenia dla wynalazców są możliwe bez istnienia prawnie usankcjonowanych monopoli? Co motywuje ludzi do dokonywania wynalazków? Jak przedstawiają się zagadnienia odpowiedzialności i odpowiedzialności ograniczonej? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXVII. Jagody dla przygody. Czy mamy prawo zrobić coś, co inni uważają za szkodliwe dla zdrowia? Czy powinno się zmuszać innych do płacenia za błędy, które popełniliśmy sami bez niczyjej pomocy? Na czym polega odpowiedzialność? Czy można się rozwijać, nie popełniając wcześniej błędów? Kto o tym wszystkim decyduje? Czy urzędnicy państwowi zyskują coś na tym, że popełniają błędy za nas? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXVIII. Wielki Inkwizytor. Czy ludzie chcą unikać odpowiedzialności? Czy jeśli pozwoli się politykom podejmować decyzje za ludzi, doprowadzi to do jakiegoś zagrożenia? Czy do osiągnięcia cnoty konieczna jest wolność wyboru? Czy dokonany wybór i cnota są czymś istotnym? Jakie są racje za tym a jakie przeciw temu? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXIX. Prawo przegranego. Czy słuszną rzeczą jest, że zmusza się niewinnych ludzi, by płacili za to, że inni mieli pecha? Czy ludzie byliby mniej, czy też bardziej lekkomyślni, gdyby wiedzieli, że za ich choroby czy stracone dochody zapłacą inni? W czym tym tkwi sedno sprawy? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXX. Zamiesz(k) anie. Kto cierpi na tym, że istnieją przepisy o kontroli czynszów, prawo budowlane i przepisy strefowe? W jaki sposób rynek może karać bądź wynagradzać dobre lub złe praktyki handlowe? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXXI. Banda Demokracja. Czy to, że jedna osoba zabiera siłą pieniądze drugiej, jest w porządku? Czy rzeczą słuszną jest, że ludzie przegłosowują innych po to, aby siłą zabrać im pieniądze? Co mogą zrobić ci, którzy mają tak zwaną większość? Kto w legendzie o Robin Hoodzie uosabiał władzę państwową? Czy rząd może wyznaczać granice bogactwa i ubóstwa? Co jest przyczyną buntów? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXXII. O sępach, żebrakach, oszustach i królach. Które z niżej wymienionych osób dostarczają najwięcej cennych usług: sępy, żebracy, oszuści, czy królowie? Dlaczego tak ważną rzeczą jest, byśmy uświadomili sobie, iż liczą się czyny, nie słowa? Czy rządzący powinny podlegać takim samym regułom zachowania, jak reszta społeczeństwa? Jakie etyczne problemy są tu poruszone? XXXIII. Terra Libertas. Czy możliwe i pożądane jest, aby żyć w społeczeństwie, które nie godzi się na korzystanie z przemocy i oszustw? Jakie racje przemawiają za tym, a jakie przeciwko? Co jest siłą napędową wolnego społeczeństwa? Czy cel może uświęcać środki? [ Dalej ] [ Spis treści ] Rozdział III Świeczki i płaszcze Ścieżka wiodąca przez gęstą dżunglę poszerzała się stopniowo, aż wreszcie dobiegła do rzeki, przez którą przerzucona była wąska kładka. Po drugiej stronie rzeki Jonatan dostrzegł jakieś domostwa, pomyślał zatem, że może w końcu dowie się od kogoś, w jakim miejscu się znalazł. Po przejściu przez kładkę zobaczył kobietę, siedzącą za stołem, na którym rozłożonych było wiele kotylionów. Kobieta trzymała w ręku pokaźnych rozmiarów dokument. - Bardzo proszę - zaczęła z roziskrzonym wzrokiem i wzięła jeden z kotylionów chcąc przypiąć go do podartej koszuli Jonatana. - Czy nie zechciałbyś podpisać tej petycji? - No... Nie wiem... - wybąkał Jonatan - ale może wskaże mi pani drogę do miasta? - Aha, więc jesteś cudzoziemcem? - kobieta obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. Na dźwięk jej lodowatego tonu Jonatan zawahał się nieco. - Pochodzę z wybrzeża, a teraz chyba zabłądziłem. - Ta droga prowadzi właśnie do miasta - kobieta znowu spojrzała na niego przychylniej. - Ale podpisanie petycji zajmie ci tylko jedną chwilkę. W ten sposób pomożesz bardzo wielu ludziom. - Skoro ma to dla pani takie znaczenie - Jonatan wzruszył ramionami i wziął pióro. Żal mu się zrobiło kobiety, która w taki słoneczny dzień siedziała opatulona w grube palto i obficie się pociła. Swoją drogą dziwne miejsce wybrała na zbieranie podpisów! - Jaki jest cel tej petycji? - zapytał. Złożyła ręce na piersiach, jakby miała zamiar odśpiewać arię operową: - Ochrona miejsc pracy i przemysłu. Te sprawy leżą ci, mam nadzieję, na sercu? - Rzecz jasna - pośpiesznie zgodził się z nią Jonatan, przypominając sobie los kobiety, krórą widział w dżungli. Musiał za wszelką cenę uchodzić za człowieka, którego niezmiernie zajmują problemy ludzi pracy. - Jaki pożytek płynie z tego dokumentu?- zapytał składając swój podpis. - Rada Lordów chroni nasze fabryki i miejsca pracy przed towarami pochodzącymi spoza wyspy. Jeżeli uda mi się zebrać wystarczającą liczbę podpisów, Lordowie przyrzekli ustanowić zakaz obrotu towarami zagranicznymi, które przeszkadzają mi w pracy. - a czym się pani zajmuje? - Reprezentuję producentów świeczek i płaszczy - oświadczyła z dumą kobieta. - w petycji zawarte jest żądanie zakazu korzystania ze światła słonecznego. - Jak to? - Jonatana aż zatkało. - Jak to zakazu korzystania ze światła słonecznego? Kobieta zmierzyła go wzrokiem: - Wiem, że takie rozwiązanie może wydawać się nieco drastyczne, ale słońce działa na szkodę producentów świeczek i płaszczy. Rozumiesz chyba, że jest ono bardzo tanim źródłem światła i ciepła obcego pochodzenia. Tak dłużej być nie może! - Ale przecież światło i ciepło słoneczne są za darmo - zaoponował Jonatan. - i o to właśnie chodzi - jęknęła urażona kobieta, po czym wyjęła notatnik i zaczęła w nim coś gryzmolić. - Według moich obliczeń niskie koszty tych towarów pochodzenia zagranicznego średnio o połowę obniżają potencjalną produkcję i płace - przynajmniej w tych dziedzinach, które mnie dotyczą. Wysoki podatek od okien, albo nawet zupełny zakaz ich posiadania, powinny znacznie poprawić nasze położenie. Jonatan odłożył petycję: - Ale gdy ludzie zaczną płacić więcej wytwórcom świeczek i płaszczy, będą mieli mniej pieniędzy na inne rzeczy - na mięso, chleb, napoje... - Ja nie przyszłam tu reprezentować rzeźników, piwowarów, czy piekarzy - odparła oschle kobieta. Wyczuła u Jonatana zmianę tonu i szybciutko złapała petycję, żeby nie zdążył wykreślić swego podpisu. - Czyli bardziej zależy ci na kaprysach konsumenta niż na miejscach pracy i rozsądnych inwestycjach. Żegnam - zakończyła rozmowę. Jonatan odwrócił się na pięcie i spokojnie ruszył w dalszą drogę. "Zakazać korzystania ze światła słonecznego! - myślał. - Cóż za szalony pomysł! Jeszcze trochę a zechce się jej zabronić jedzenia i mieszkania!" Miał nadzieję, że wreszcie spotka kogoś rozsądniejszego. [ Pytania do rozdziału III ] [ Rozdział IV ] [ Spis treści ] Rozdział IV Policja żywnościowa Ścieżka zbiegła się z kilkoma innymi, tworząc piaszczystą drogę, która w końcu zmieniła się w wysypany żużlem trakt. Wokoło zamiast dżungli rozciągały się żyzne pola, rozległe pastwiska i piękne sady. Na widok takich ilości jedzenia Jonatan znów zrobił się głodny. Skręcił na ścieżkę wiodącą do jednego ze schludnych, pomalowanych na biało gospodarstw, gdzie chciał zapytać o drogę. Na ganku zobaczył kobietę z trojgiem dzieci. Wszyscy płakali. - Przepraszam bardzo - zagadnął uprzejmie - czy stało się coś złego? Kobieta uniosła głowę i wyszlochała: - Chodzi o męża. Och mój biedny mąż! Wiedziałam, że prędzej czy później tak się to skończy - lamentowała. - Aresztowała go Policja Żywnościowa! - Strasznie pani współczuję. Ale kto go zatrzymał? Policja Żywnościowa? - zapytał Jonatan, gładząc główkę dziecka. - Za co? - Za to, że... no za to, że wytwarzał za dużo jedzenia! - wykrztusiła ze wzgardą, zaciskając przy tym zęby, żeby nie rozpłakać się znowu. - To produkowanie za dużej ilości jedzenia jest przestępstwem?! - Tego było już Jonatanowi za wiele! Ta wyspa to naprawdę dziwaczne miejsce. - w zeszłym roku Policja Żywnościowa wydała mu instrukcje ile żywności może wytwarzać i sprzedawać ludziom - podjęła kobieta. - Mówili, że niskie ceny godzą w interesy innych rolników. Przygryzła wargi i wyrzuciła: - Oni wszyscy nie dorastają mężowi do pięt! Nagle do uszu Jonatana doleciał gromki śmiech. Jakiś masywnie zbudowany mężczyzna dumnym jak paw krokiem szedł w stronę domu. - Cóż, najlepszy jest szewc, co bez butów chodzi, moja pani - uśmiechnął się szyderczo na widok trójki dzieci i wymachując ręką, polecił: - a teraz proszę się pakować i zaraz stąd wynosić. - Na pewno przyda jej się teraz czyjeś wsparcie, chłopcze - dryblas wziął ze stopnia schodów lalkę i podał ją Jonatanowi. - No już, zabierajcie się, ta ziemia należy teraz do mnie. - Nigdy nie dorównasz mojemu mężowi - oświadczyła kobieta, patrząc na niego z nienawiścią. - To zależy od punktu widzenia - zaśmiał się tamten grubiańsko. - z całą pewnością bardzo dużo produkował. Geniusz handlowy! Bardzo dobrze wiedział, co gdzie posiać i zasadzić, żeby zadowolić gusta kupujących. Tęga głowa! Tyle tylko, że zapomniał, iż ceny i rozmiary produkcji ustala Rada Lordów, która ma do pomocy Policję Żywnościową. Nie mógł załapać zasad polityki rolnej. - Ty partaczu! - ryknęła kobieta. - Wszystko robisz źle, marnujesz dobry nawóz i ziarno, nikt nie chce kupować twojego zboża! Siejesz je na zagrożonych powodziami równinach, albo na spieczonej słońcem glinie, a i tak nikogo nie obchodzi, że masz same straty! Rada Lordów płaci ci za marnotrawstwo! - Czyli że nie opłaca się być dobrym rolnikiem? - wtrącił Jonatan, marszcząc brwi. - Można sobie tylko zaszkodzić. Mój mąż, w odróżnieniu od tej kreatury, nie miał zamiaru podlizywać się Radzie i starał się uczciwie uprawiać ziemię. - Właśnie! i nie przejmował się rocznymi kontyngentami - warknął mężczyzna, spychając kobietę i dzieci z ganku. - Nikomu nie ujdzie na sucho opór stawiany Policji Żywnościowej. No już, wynocha z mojej ziemi! Jonatan pomógł kobiecie zapakować kilka najniezbędniejszych rzeczy i ruszyli w drogę. Na zakręcie odwrócili się i po raz ostatni popatrzyli w stronę schludnego domostwa i stodoły. - i co pani teraz zrobi? - zapytał Jonatan. - Nie stać mnie na drogie jedzenie na wsi - westchnęła - ale na szczęście mam jeszcze krewnych i znajomych, którzy pomogą w potrzebie. Mogę też udać się do miasta i błagać o pomoc Radę Lordów. Z pewnością byliby zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Chodźcie, dzieci. - Wymamrotała z goryczą: - Rada wyrzuciła nas również dlatego, że chciała zaopiekować się tym zbirem. Ich potęga opiera się na uzależnianiu ludzi. Hojnie czerpią z cudzej pracy. Jonatan chwycił się za brzuch - już nie z głodu, lecz dlatego, że zrobiło się mu niedobrze. [ Pytania do rozdziału IV ] [ Rozdział V ] [ Spis treści ] Rozdział V Niezwykła opowieść o rybach Jonatan odprowadził kobietę z dziećmi do domu krewnych, gdzie pożegnali się. Podziękowali mu i chcieli go zatrzymać, ale Jonatan widział, że jest tam już mnóstwo ludzi zajętych swoimi sprawami, więc postanowił ruszyć w dalszą drogę. Słońce stało w zenicie, gdy dotarł do niewielkiego stawu. Nabierając do rąk wody, aby się napić, usłyszał za plecami ostrzeżenie: - Na twoim miejscu nie piłbym tej wody. Jonatan obejrzał się i zobaczył staruszka klęczącego przy brzegu i czyszczącego kilka drobnych rybek. Obok stał koszyk, kołowrotek i trzy wbite w muł wędki, których żyłki zanurzone były w wodzie. - Biorą? - zagadnął uprzejmie młodzieniec. - Eee, gdzie tam - odparł staruszek rozdrażnionym głosem, nie unosząc nawet głowy. - Dzisiaj udało mi się złowić tylko te trzy drobiazgi. Kroił rybki na płaty i wrzucał do rondla zawieszonego nad dymiącym ogniskiem. Zapach smażących się ryb był rozkoszny. - a jaką założył pan przynętę? - spytał Jonatan, który sam był doskonałym wędkarzem. - Przynętę miałem dobrą, synku - staruszek spojrzał na niego z zadumą. - To najlepsze ryby w tym bajorze. Jonatan wyczuł, że tamten nie jest w nastroju do rozmowy, więc uznał, że lepiej na razie zamilknąć. Po pewnym czasie starzec kiwnął na niego głową, zapraszając, żeby usiadł przy ogniu i poczęstował się rybą z kromką chleba. Jonatan rzucił się łapczywie na jedzenie, choć miał wyrzuty sumienia, że pozbawia rybaka części bardziej niż skromnego obiadu. Po posiłku Jonatan nie odzywał się słowem, czekając, aż staruszek zacznie swoją opowieść. - Przed laty można tu było złowić naprawdę taakie ryby - rozpoczął z nostalgią - ale wszystkie wyłapali. Zostały tylko płotki. - Ale te małe chyba kiedyś urosną? - Jonatan patrzył na przybrzeżne szuwary, gdzie mogły żerować całkiem spore sztuki. - Nie da rady! Wędkarze, którzy tu przychodzą, wyłapią je jeszcze gdy będą młode. Co gorsza, ludzie wyrzucają śmieci po tamtej stronie stawu. Widzisz ten gruby kożuch na wodzie? - a dlaczego zabierają panu ryby i wrzucają odpadki do pańskiego stawu? - Jonatan nic z tego nie rozumiał. - Niestety, staw nie jest mój. Należy do wszystkich, tak jak potoki i lasy. - Czyli te ryby też należą do wszystkich, ze mną włącznie? - dopytywał się Jonatan, nie czując już aż takich wyrzutów, że jadł ryby, których nie złowił i nie przygotował. - Nie bardzo - odparł staruszek - bo to, co należy do wszystkich, nie należy właściwie do nikogo - chyba że ryba nadzieje się na mój haczyk, to wtedy jest już moja. - Nie rozumiem. - Jonatan zmarszczył czoło i powtórzył z namysłem: - Ryby należą do wszystkich, czyli do nikogo, chyba że któraś nadzieje się panu na haczyk i wtedy jest już pana. Czyli że te ryby należą do pana? a czy jakoś troszczy się pan o nie, dokarmia je jakoś? - No pewnie - drwiąco odparł rybak. - Po co mam zajmować się rybą, którą ktoś może lada dzień złowić i zjeść? Starczy, że ktoś złapie rybę albo zanieczyści staw śmieciami, a wszystkie moje starania pójdą na marne. Po czym dodał, spoglądając z żalem na wodę: - Szczerze mówiąc bardzo chciałbym być właścicielem tego stawu. Wtedy naprawdę zaopiekowałbym się rybami. Troszczyłbym się o nie tak jak jeden hodowca o bydło w sąsiedniej dolinie. Hodowałbym najzdrowsze i najtłustsze ryby w okolicy, w pobliże stawu nie przedostałby się żaden kłusownik czy śmieciarz. Na pewno bym... - a kto teraz zajmuje się stawem? - przerwał mu Jonatan. - Rada Lordów - rysy wędkarza stężały. - Wybierają ich co cztery lata, a oni mianują zarządcę stawu i opłacają go sowicie z moich podatków. Ma on zadanie pilnować, żeby nie wyłapywano zbyt wielu ryb i nie zanieczyszczano wody odpadkami. Co dziwniejsze, znajomi Lordów łowią tu najwięcej i wyrzucają całe góry śmiecia. - Czy staw jest dobrze utrzymany? - spytał po chwili namysłu Jonatan. - a co, nie widać? - burknął tamten. - Spójrz tylko na te rybki. Wygląda to tak, jakby ryby kurczyły się wraz ze wzrostem pensji zarządcy. [ Pytania do rozdziału V ] [ Rozdział VI ] [ Spis treści ] Rozdział VI Kiedy nie można mieć własnego domu Po pogawędce z rybakiem Jonatan ruszył w drogę i po pewnym czasie dotarł do sporego miasteczka. Na równinie stało kilkadziesiąt prostych, drewnianych chałup i kilka większych budowli. Przy pierwszym z brzegu domu kręciło się wielu ludzi. Brygada robotników wyburzała budynek za pomocą ciężkich drągów. Jonatan nie mógł nadziwić się tempu, w jakim pracowali. Po chwili dostrzegł siwą, pełną godności kobietę, która wcale nie wyglądała na zadowoloną z takiego stanu rzeczy. Stała, zaciskając pięści a od czasu do czasu pojękiwała głośno. Jonatan podszedł do niej i powiedział: - Ten dom nie wygląda mi na bardzo stary ani na zbyt zrujnowany. Kto jest jego właścicielem? - Też mi pytanie! - zawołała kobieta. - Jeszcze do niedawna sądziłam, że ja nim jestem. - Tak pani sądziła? Takie rzeczy chyba po prostu się wie. Nagle z hukiem zwaliła się cała ściana unosząc w górę kłęby pyłu. Kobieta popatrzyła na rumowisko zbolałym wzrokiem. - To nie takie proste - powiedziała, starając się przekrzyczeć rozgardiasz. - Własność oznacza panowanie nad czymś, zgodzisz się chyba? Ale w tej okolicy nikt nad niczym nie panuje, bo robi to za nas Rada Lordów - to oni są właścicielami. Zatem do nich należy ten dom, mimo że to ja go zbudowałam i zapłaciłam za każdą deskę i każdy gwóźdź. Coraz bardziej wzburzona, zerwała kawałek papieru z jedynego słupa, jaki jeszcze pozostał przed domem: - Widzisz to zarządzenie? - Zmięła je, rzuciła na ziemię i podeptała. - Urzędnicy decydują, co, kiedy i jak mogę zbudować, do jakiego celu mogę wykorzystać to, co zbudowałam. A teraz każą mi wszystko zburzyć. Czy tak się postępuje z prawowitą właścicielką? - No tak, ale - zaczął nieśmiało Jonatan - czy nie wolno pani przynajmniej tutaj mieszkać? - Pod warunkiem, że stale uiszczam podatek od nieruchomości. Jeśli nie będzie mnie na to stać, urzędnicy mogą z miejsca wyrzucić mnie na bruk. Zachowują się tak, jakby wszystko było ich własnością. - Twarz kobiety czerwieniała coraz bardziej. - Nikt tutaj nie jest prawdziwym właścicielem, my po prostu wynajmujemy mieszkania od rządu i zajmujemy je dopóty, dopóki płacimy podatki. - a więc nie zapłaciła pani podatku? - domyślił się Jonatan. - i dlatego teraz burzą pani dom? - Pewnie, że zapłaciłam! - wrzasnęła kobieta. - Ale to im nie wystarczyło! Tym razem orzekli, że projekt mojego domu nie zgadza się z ich planem ogólnym. Dali mi trochę pieniędzy, które stanowiły według nich równowartość domu, a teraz zbudują w tym miejscu park. A w samym środku stanie piękny pomnik - poświęcony jednemu z nich. - Dobrze przynajmniej, że zapłacili pani za dom - stwierdził młodzieniec, dodając po chwili: - To pani nie wystarczyło? - Gdyby wystarczyło, nie postawiliby tu policjanta - kobieta spojrzała wilkiem na Jonatana. - a pieniądze, które dostałam, odebrali moim sąsiadom. Kto im to wynagrodzi? Pieniądze nigdy nie pochodzą z kieszeni Rady Lordów. - Wspomniała pani, że jest to zgodne z jakimś planem ogólnym - pokręcił głową zdezorientowany Jonatan. - a jakże! Plan ogólny! - zawołała drwiąco. - Jego autorami są ci, którzy znajdują się akurat u władzy. Jeżeli i ja poświęcę się karierze politycznej, to w końcu sama będę mogła wszystkim narzucać swoje plany. I wtedy zamiast budować domy, będę je kradła! To o wiele prostsze! - Ale chyba taki plan jest potrzebny do sensownego rozplanowania miasta? - spytał Jonatan z nadzieją w głosie. Usiłował znaleźć jakieś uzasadnienie tragicznego położenia kobiety. - Czy to nie do Rady należy sporządzenie takiego planu? - Przekonaj się sam - machnęła ręką w kierunku miasta. - Na wyspie Korrumpo aż roi się od ich znakomitych planów! Ale znacznie gorsze od planów są ich rezultaty. To albo partanina, albo przedsięwzięcia, których koszt znacznie przekroczył oczekiwania. Ale Lordom w to graj, bo plany realizują ich znajomi. Kobieta wymierzyła palcem w pierś Jonatana i oświadczyła: - Przekonanie, że mądrymi planami należy uszczęśliwiać ludzi nawet wbrew ich woli, to zwyczajna głupota. Ci, którzy używają wobec mnie przemocy, nie zasługują na zaufanie! - Gniewnie dysząc odwróciła się i spojrzała na dom: - Jeszcze się policzymy! [ Pytania do rozdziału VI ] [ Rozdział VII ] [ Spis treści ] Rozdział VII Dwa ogrody zoologiczne Idąc sobie dalej, Jonatan zastanawiał się nad przedziwnymi prawami rządzącymi wyspą. Przecież ludzie nie mogą respektować praw, które stają się przyczyną ich nieszczęść. Na pewno istnieją ku temu jakieś powody, o których jeszcze nie słyszał. To przecież całkiem przyjemne miejsce: wielkie połacie zieleni, ciepły, łagodny klimat. Zupełnie jak w raju. Jonatan zwolnił nieco kroku, gdy nagle po obu stronach drogi wyrosły potężne, żelazne kraty. Po prawej znajdowały się niezliczone ilości przeróżnych, osobliwych zwierząt: tygrysów, zebr, małp i wielu, wielu innych. Po lewej za kratami przechadzały się dziesiątki kobiet i mężczyzn, ubranych w jednakowe stroje w czarno-białe paski. Dziwny był widok tych dwóch grup, umieszczonych po przeciwległych stronach drogi. Jonatan zauważył stojącego przed zatrzaśniętą bramą mężczyznę w czarnym mundurze, z krótką pałką w ręku, którą raz po raz kręcił młynka. - Proszę pana - zaczął grzecznie - czy byłby pan tak dobry i powiedział mi, po co są te ogrodzenia z krat? - Po tamtej stronie jest zoo - odparł z dumą wartownik, nie przestając wywijać pałką. - Aha - powiedział Jonatan, patrząc jak futerkowe zwierzęta o chwytnych ogonach zeskakują z prętów klatki na ziemię. Strażnik, który widać przywykł do oprowadzania wycieczek szkolnych, podjął swój wykład: - Jak widać, w zoo znajdują się najprzeróżniejsze stworzenia. Trzymamy tu zwierzęta z całego świata. Kraty pozwalają na utrzymanie ich w jednym miejscu, tak by ludzie mogli je sobie spokojnie obserwować. Nie możemy dopuścić do tego, by jakieś obce zwierzaki wałęsały się po ulicach i zakłócały porządek. - No, no - zdziwił się Jonatan - na pewno sprowadzenie tych wszystkich zwierząt i utrzymanie ich tutaj kosztowało pana majątek. - Ja ze swej strony nic za to nie płacę - uśmiechnął się strażnik i lekko pokiwał głową. - Wszyscy w mieście płacą podatek na ogród zoologiczny. - Wszyscy? - powtórzył młodzieniec, z zakłopotaniem grzebiąc w swych pustych kieszeniach. - Prawdę mówiąc, niektórzy próbują uchylić się od tego obowiązku. Pewni samolubni obywatele twierdzą, że nie zależy im na ogrodzie zoologicznym i że nie zamierzają nań łożyć. Jeszcze inni utrzymują, że zwierzęta należy obserwować w ich naturalnym środowisku. - Strażnik odwrócił się i uderzył pałką w ciężką, żelazną bramę. - Gdy tacy obywatele odmawiają płacenia podatku zoologicznego, zabieramy ich z naturalnego środowiska i zamykamy za tymi oto kratami. Można ich tu sobie spokojnie oglądać, a przy okazji nie łażą po ulicach i nie zakłócają porządku. To już nie mieściło się Jonatanowi w głowie. Zastanowił się, czy chciałby łożyć na utrzymanie tych dwóch ogrodów i strażnika. Kurczowo chwycił żelazne pręty ogrodzenia i przyglądał się hardym twarzom więźniów w pasiakach. Następnie odwrócił się, by zobaczyć wyniosłą minę wartownika, który chodził tam i z powrotem wymachując pałką. Jonatan znów ruszył przed siebie, ale na koniec obejrzał się raz jeszcze, zastanawiając się, kto bardziej zakłóca porządek: ludzie za kratami, czy ci z tej strony ogrodzenia. [ Pytania do rozdziału VII ] [ Rozdział VIII ] [ Spis treści ] Rozdział VIII Jak się robi pieniądze Jonatan dotarł do wielkiego, kamiennego muru, w którym stały otworem masywne, drewniane wrota. Wielkie rzesze ludzi objuczonych tobołami i skrzyniami, na wozach i furmankach zmierzały do centrum miasta. Jonatan rozprostował kości, otrzepał z kurzu podarte ubranie i włączył się do ludzkiej ciżby. Tuż za bramą usłyszał warkot maszyn, dochodzący z drugiego piętra ogromnego budynku z czerwonej cegły. Terkot przypominał odgłosy wydawane przez prasę drukarską. "To może być redakcja miejscowej gazety - pomyślał. - Właśnie tego mi potrzeba! Dowiem się czegoś więcej o tej wyspie i może znajdę drogę powrotną do domu." W poszukiwaniu wejścia skręcił za róg i o mało co nie zderzył się z elegancką parą, która przechadzała się ulicą. - Przepraszam, ale jakoś nie mogę znaleźć wejścia do redakcji tej gazety. Czy mogliby mi je państwo wskazać? - Obawiam się, że mylisz się, młody człowieku. To Urzędowe Biuro Kreacji Pieniądza, a nie redakcja gazety - poprawił Jonatana mężczyzna. - Ojej - zawołał rozczarowany Jonatan - a ja chciałem znaleźć jakąś większą drukarnię. - Nie ma powodów do zmartwienia - pocieszył go nieznajomy dżentelmen. To biuro jest o wiele ważniejsze niż jakaś drukarnia i z całą pewnością daje od niej więcej radości. Dobrze mówię kochanie? - dotknął ręki kobiety. - Święta prawda - potwierdziła chichocząc jego towarzyszka. - Ci ludzie drukują mnóstwo pieniędzy, które dają radość wielu bliźnim. Jonatan pomyślał, że może w ten sposób uda mu się kupić bilet na statek i wydostać się z wyspy. - To świetnie! - wykrzyknął. - Ja też chciałbym być szczęśliwy! Może będę mógł wydrukować sobie trochę pieniędzy i... - Nic z tego - przerwał mu mężczyzna i pogroził palcem. - To nie wchodzi w rachubę. Prawda, moja droga? - Oczywiście - zgodziła się kobieta. - Drukarze pieniędzy, którzy nie uzyskają pozwolenia od Rady Lordów, zostają okrzyknięci fałszerzami i lądują za kratkami. W naszym mieście nie toleruje się takich szubrawców. - Kiedy fałszerze drukują pieniądze - podchwycił żywo jej kompan - zalewają nimi całe miasto, pozbawiając przez to wartości wszystkie inne pieniądze. Każdy nieszczęśnik, żyjący dzięki stałym zarobkom, oszczędnościom lub emeryturze, stałby się nędzarzem. Jonatan zmarszczył czoło. Znów czegoś tu nie rozumiał. - Zdawało mi się, że powiedział pan, iż drukowanie mnóstwa pieniędzy daje radość wielu ludziom. - Zgoda - przytaknęła kobieta - ale pod warunkiem, że... - Że robi się to w sposób urzędowy - wtrącił mężczyzna, nie dając jej dokończyć. Ku uciesze Jonatana ta para znała się na wylot tak, że potrafiła czytać sobie nawzajem w myślach. Mężczyzna wyjął z portfela banknot i wskazał na urzędową pieczęć: - w sposób urzędowy czyli nie fałszując. - Nazywa się to finansowaniem deficytu - podjęła kobieta, jakby recytowała fragment tekstu wyuczonego na szkolną klasówkę. - Finansowanie deficytu to część złożonego i szeroko zakrojonego planu wydatków. - To znaczy, że ci, którzy urzędowo wypuszczają pieniądz, nie są złodziejami - wszedł jej w słowo mężczyzna. - No jasne, że nie są! - zawołała tamta. - Ludzie, którzy dokonują tych wydatków, to nikt inny, jak nasza Rada Lordów. - Właśnie - potwierdził mężczyzna. - a nie można im odmówić hojności. Przeznaczają pieniądze na projekty dla dobra lojalnych wyborców, którzy na nich głosowali.- Spojrzeli na Jonatana i zgodnym chórem zapytali: - Czy nie zechciałbyś na nich głosować? Młodzieniec zamyślił się. Tamci cierpliwie czekali na odpowiedź. - Jeżeli można, to chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie. Wspominali państwo coś o tym, że pensje, oszczędności i emerytury tracą na wartości, gdy drukuje się więcej pieniędzy? Czy to samo dzieje się w przypadku, gdy dodatkowe pieniądze puszczają w obieg urzędnicy? Czy wtedy wszyscy są zadowoleni? Tamci spojrzeli na siebie. Odpowiedział mężczyzna: - Oczywiście, zawsze cieszymy się, gdy Lordowie mogą przeznaczyć na nasze potrzeby więcej pieniędzy. Muszą pomagać tak wielu ludziom: robotnikom, starcom, tym, którym się nie poszczęściło. - Lordowie bardzo skrupulatnie badają przyczyny naszych trudności - wyjaśniała kobieta. - Doszli do wniosku, że główną ich przyczyną jest zła pogoda i brak szczęścia. Oto powody wzrostu cen i obniżania się stopy życiowej. - No i - dżentelmen zrobił znaczącą pauzę - nie wolno zapominać o obcych. - Właśnie, wszystko przez obcych! - podchwyciła poruszona kobieta. - Nasza wyspa jest oblężona przez wrogów, którzy próbują zniszczyć naszą gospodarkę wysokimi cenami sprzedawanych przez siebie towarów. Cena ich nafty z pewnością doprowadzi nas na skraj przepaści. - Albo zaniżanie cen - dorzucił mężczyzna. - Usiłują wepchnąć nam ubrania i żywność po niemożliwie niskich cenach. Na szczęście Rada Lordów zwalcza ich bez litości. - Dzięki Bogu mamy mądrą Radę, która zawsze wybierze dla nas właściwe ceny - powiedziała kobieta z zadowoloną miną. Wskazała na słońce i upomniała swojego towarzysza, że na nich już pora. Dżentelmen uchylił kapelusza, dama dygnęła grzecznie i para oddaliła się życząc Jonatanowi miłego dnia. [ Pytania do rozdziału VIII ] [ Rozdział IX ] [ Spis treści ] Rozdział IX Fabryka marzeń Jonatan okrążył budynek i znalazł się na sąsiedniej ulicy. Idąc zastanawiał się, jak by tu wrócić do domu. Może znajdzie jakąś zatokę i będzie mógł zaciągnąć się do załogi przepływającego statku? Był zdrowym, uczciwym młodzieńcem i nie straszne mu było żadne zajęcie. Gdy tak rozmyślał o perspektywie pracy na statku, zauważył szczupłego mężczyznę w wytwornym, czerwonym garniturze i modnym kapeluszu z piórkiem, usiłującego wtaszczyć na furmankę sporych rozmiarów maszynę. Na widok Jonatana mężczyzna ów krzyknął: - Słuchaj, jak mi pomożesz, dam ci pięć kainów. - Kainów? - To pieniążki, mały. Forsa z papieru. To jak, ubijamy interesik? - Pewnie - odparł Jonatan, nie widząc innej możliwości. Nie była to co prawda praca na statku, ale przynajmniej zacznie zarabiać na podróż. Zresztą mężczyzna wyglądał na inteligentnego i może coś mu doradzi. Po długich staraniach udało im się władować nieporęczną machinę na wóz. Jonatan, dysząc ciężko, ocierał pot z czoła i przyjrzał się dokładniej przedmiotowi swojej pracy. Była to pokaźna, mniej więcej sześcienna skrzynia, a jej ściany ozdabiały barwne, jaskrawe wzory. Na górze umieszczono dużą tubę, podobną do tej, jaką Jonatan widział u siebie przy gramofonie. - Co za piękne kolory - westchnął, nie mogąc oderwać oczu od zawiłych wzorów, które zaczęły z czasem nieco pulsować. - a do czego służy ta wielka tuba? - Zajdź od przodu i zobacz sam, koleżko. Jonatan wspiął się na furmankę i zobaczył wymalowany złotymi literami napis: "FABRYKA MARZEŃ DOBREGO WUJASZKA". - Fabryka marzeń? - powtórzył. - To znaczy, że spełnia marzenia? - Pewnie - mężczyzna odkręcił ostatnią śrubę z tyłu skrzyni i zdjął klapę. Do złudzenia przypominała najzwyklejszy gramofon, tyle że zamiast korby miała sprężynę, którą można było naciągnąć i uruchomić maszynę, tak by usłyszeć głos albo muzykę. - Jak to? - zawołał młodzieniec. - Przecież to zwykły gramofon. - a czegoś się spodziewał, koleżko, dobrej wróżki? - Sam nie wiem. Myślałem, że to będzie coś bardziej tajemniczego. Koniec końców, spełnianie ludzkich marzeń to nie byle co. Człowiek w kapeluszu odłożył narzędzia i uważnie przyjrzał się Jonatanowi. Przebiegły uśmiech wykrzywił jego chudą twarz. - Wystarczą słowa, mój ciekawski chłopczyku. Do spełnienia niektórych marzeń wystarczą słowa. Sęk w tym, że nie zawsze wiadomo, komu co się spełni. Widząc zdezorientowaną minę młodzieńca wyjaśniał dalej: - Ludzie znają swoje marzenia, tylko nie wiedzą, jak je zrealizować, prawda? Jonatan machinalnie przytaknął. - No właśnie, starczy więc zapłacić, przekręcić kluczyk i ta stara skrzyneczka odegra któryś tam raz z rzędu jakąś mądrą wskazóweczkę. Przesłanie pouczeń nigdy się nie zmienia i zawsze znajdą się marzyciele, którzy z przyjemnością ich posłuchają. - a jakie to przesłanie? - zapytał Jonatan. - Bardzo prościutkie. Fabryka Marzeń mówi, żeby najpierw pomyśleć, na co miałoby się ochotę, a potem - tu mężczyzna przezornie rozejrzał się dookoła - potem tłumaczy marzycielom, co mają zrobić. Zapewniam cię, że nasza Fabryczka jest bardzo przekonująca. - To znaczy, że ich hipnotyzuje? - zapytał Jonatan, otwierając szeroko oczy. - Ależ skąd, nie, nigdy w życiu, nic z tego! - zaprotestował tamten. - Powtarza im po prostu, że są poczciwymi ludźmi i że ich życzenia są dobre i słuszne. Zatem powinni zacząć domagać się ich spełnienia! - i to wszystko? - zapytał zdjęty grozą Jonatan. - Wszyściutko! - odparł człowiek w kapeluszu i pochylił się, by naoliwić koła wewnątrz machiny. - a czego żądają owi marzyciele? - odezwał się Jonatan po chwili milczenia. - No, to zależy od tego, gdzie się zatrzymam. Często przystaję przed takimi jak ten zakładami pracy - wskazał palcem przysadzistą, dwupiętrową budowlę po drugiej stronie ulicy. - Kiedy indziej znów rozkładam się przed ratuszem. W tych okolicach ludzie zawsze potrzebują więcej pieniążków. Przydałoby się ich więcej, bo ceny nieustannie idą w górę. - Już gdzieś to słyszałem - powiedział ostrożnie Jonatan - i co, dostają te pieniądze? - Niektórzy, ot tak, na zawołanie! - tu mężczyzna wytarł rękę szmatą i pstryknął palcami. - Marzyciele natarli na Radę Lordów i zażądali uchwalenia praw, które zmuszałyby właścicieli fabryk do dania im trzykrotnej podwyżki. Domagali się też różnych dodatkowych świadczeń. - Jakich świadczeń? - Ubezpieczeń. Wiesz, zawsze lepiej dmuchać na zimne. Więc marzyciele zażądali praw, które by zmuszały pracodawców do wykupywania dla nich ubezpieczeń. Zdrowotnych, albo na wypadek bezrobocia. Nawet na wypadek śmierci. - Wyśmienicie! - zawołał Jonatan. - Ci marzyciele z pewnością są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. - Odwrócił się w stronę zakładu i zauważył, że jakoś dziwnie niewiele się tam działo. Pomalowany wyblakłą farbą budynek wyglądał na opustoszały a w brudnych, zabitych deskami oknach nie paliły się żadne światła. Obrotny przedsiębiorca skończył czyścić maszynę. Podokręcał z powrotem śruby, po czym poszedł sprawdzić uprząż. Jonatan nie odstępował go ani na krok, powtarzając pytanie: - Mówiłem, że na pewno byli bardzo szczęśliwi i bardzo wdzięczni za te podwyżki i świadczenia. Czy jakoś się panu odwzajemnili? - Nic z tych rzeczy - burknął mężczyzna. - O mało co mnie nie zlinczowali. Wczoraj w nocy niewiele brakowało a zniszczyliby Fabrykę Marzeń. Obrzucili ją cegłami, kamieniami i wszystkim co tam mieli pod ręką. Widzisz, wczoraj zamknięto im zakład pracy, więc doszli do wniosku, że moja Fabryczka ma z tym jakiś związek. - a dlaczego zamknięto ten zakład? - Zdaje się, że nie starczało pieniążków na podwyżki i wszystkie ostatnio wywalczone świadczonka. - Ale to znaczy - powiedział Jonatan - że marzenia nie do końca się jednak spełniły. Skoro zamknięto im fabrykę, to nie otrzymują teraz wypłat. Ani ubezpieczeń. Więc właściwie nikt na tym nie skorzystał. Pan jest zwyczajnym oszustem, nie żadnym Wujaszkiem! Mówił pan, że Fabryka Marzeń... - Chwileczkę, braciszku! Przecież ich marzenia się spełniły, a ja zastrzegłem, że nigdy nie wiadomo, kto na tym skorzysta. Tak się jakoś składa, że na likwidacji każdej fabryki na Korrumpo najlepiej wychodzą ludzie zza morza. Otwierają jakiś zakład pracy, dajmy na to, na wysepce Emo, położonej o dzień drogi stąd. Teraz z kolei tam jest mnóstwo miejsc pracy i świadczeń. A do mnie płynie rzeczka pieniążków z maszynki - i to niezależnie od przebiegu wypadków. - a gdzie leży ta wyspa Emo? - spytał Jonatan, któremu przyszło do głowy, że dobrze byłoby przeprawić się na jakiś inny ląd, gdzie ludziom wiedzie się lepiej. - Na wschodzie, za horyzontem. Mają tam zakład odzieżowy. Kiedy tutaj wzrastają koszty produkcji, oni otrzymują o wiele więcej zamówień. Pojmują, że ruch w interesie to klucz do sukcesu, włącznie z podwyżkami i ubezpieczeniami. Nie sposób przecież "wymagać" zamówień. Mężczyzna obwiązał urządzenie pasami i zachichotał: - Tutejsi marzyciele chcieli się obłowić i złapali się na przynętę, a tamci z Emo dostali to, czego pragnęli ci tutaj. Zapłacił Jonatanowi za pomoc, wskoczył na kozioł i potrząsnął lejcami. Młodzieniec spojrzał na pieniądze i nagle przestraszył się, że mogą być bezwartościowe. Taki sam papierek pokazywała mu para przed Urzędowym Biurem Kreacji Pieniądza. - Proszę pana! Panie Wujaszku! - Tak? - Czy mógłby mi pan zapłacić jakimiś innymi pieniędzmi? Takimi, które nie tracą na wartości? - To jest legalna waluta, koleżko. Chyba nie sądzisz, że posługiwałbym się tymi pieniędzmi, gdybym miał jakiś inny wybór. Musisz tylko je jak najszybciej wydać! - Mężczyzna krzyknął na konia i ruszył swoją drogą. - a dokąd pan teraz jedzie? - zawołał za nim Jonatan. - Tam, gdzie można się obłowić! [ Pytania do rozdziału IX ] [ Rozdział X ] [ Spis treści ] Rozdział X Targowisko władzy Gdy Jonatan stał myśląc, gdzie by tu się teraz udać, podeszła do niego jakaś krzepka, wesoła jejmość i z miejsca złapała go za prawą dłoń ściskając ją mocno. - Jak się masz? Ładną mamy dzisiaj pogodę, nieprawdaż? - wyterkotała. - Nazywam się Elżbieta de Flanelle i jestem twoją najlepszą i najwierniejszą przedstawicielką w Radzie Lordów. Byłabym niezwykle wdzięczna, gdybyś udzielił mi poparcia w przyszłych wyborach, bo, jak wiesz, sprawa jest bardzo nagląca. - Naprawdę? - zapytał Jonatan, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Szybkość jej przemówienia zbiła go z pantałyku. Nigdy w życiu nie widział nikogo, kto jednym tchem potrafiłby wyrzucił z siebie taką ilość słów. - Oczywiście - ciągnęła pani de Flanelle, właściwie nie zwracając uwagi na jego słowa. - Oczywiście jestem gotowa zapłacić, a jakże, i to szczodrze. To wymarzona okazja. Co na to powiesz? - Zapłacić za poparcie w wyborach? - powtórzył Jonatan, ze zdumieniem unosząc brwi do góry. - Rzecz jasna nie mogę dać ci gotówki, bo to byłoby nielegalne, to się nawet nazywa łapówką. - To mówiąc, pani de Flanelle mrugnęła doń znacząco i po przyjacielsku wymierzyła lekkiego kuksańca. - Ale mogę dać ci coś, co jest warte znacznie więcej od mojej gotówki i twojego poparcia. A więc co ty na to? - Byłoby miło - odparł Jonatan, który zauważył, że kobieta i tak go nie słucha. - a czym się trudnisz? Bo jak byś chciał, to mogę ci załatwić w rządzie pomoc w postaci licencji, subsydiów, pożyczek czy ulg podatkowych. Jeśli sobie życzysz, to doprowadzę do bankructwa twoją konkurencję przy pomocy przepisów prawnych, inspekcji i opłat, aż wreszcie przekonasz się, że najlepszą inwestycją na świecie jest dobrze ustosunkowany polityk. A może chciałbyś, żeby gdzieś koło ciebie zbudować drogę, park, albo jakiś duży budynek, albo... - Zaraz! - krzyknął Jonatan, chcąc powstrzymać potok słów. - Jakim cudem może dać mi pani więcej, niż ja dam pani? Czy jest pani aż tak hojna i bogata? - Ja i bogactwo? Ratujcież mnie wszyscy święci! Nigdy w życiu! - odparła pani de Flanelle. - Nie, nie jestem zamożna, przynajmniej jak dotąd. A hojna? Można by to tak ująć, choć rzecz jasna nie zamierzam płacić z własnej kieszeni. Tak się bowiem składa, że jestem rządowym skarbnikiem. Rozumiesz, sprawuję pieczę nad pieniędzmi, które pochodzą z podatków. I mogę z nich czerpać do woli - oczywiście dla dobra odpowiednich ludzi. - Ale jeżeli chce pani kupić moje wsparcie i głos, czy nie jest to jednak, jakby to powiedzieć, łapówka? - spytał młodzieniec, wciąż niepewny, czy dobrze zrozumiał kobietę. Na twarzy pani de Flanelle pojawił się wyniosły uśmiech. - Będę z tobą szczera mój drogi - objęła go ramieniem i przyciągnęła do siebie. - Jest to, co prawda, łapówka, ale nazywa się inaczej, kiedy polityk płaci nie ze swoich pieniędzy. Poza tym prawo zabrania płacić mi za konkretne posunięcia polityczne, chyba że nazywa się to środkami na kampanię wyborczą. W takim wypadku wszystko jest w najlepszym porządku. Ale skoro czujesz się niezręcznie, możesz poprosić krewnych, znajomych czy wspólników, żeby w twoim imieniu przekazali na rzecz moją lub mojej rodziny gotówkę, akcje albo dary w naturze, teraz lub później, wszystko jedno. Błyskawicznie zaczerpnęła tchu: - Teraz wszystko jasne? - Ciągle nie dostrzegam żadnej różnicy - potrząsnął głową Jonatan. - Przekupywanie ludzi pieniędzmi czy przywilejami to jednak łapówka, nieważne, co to za ludzie i czyje to pieniądze. Jak zwał tak zwał, a występek pozostaje występkiem. Pani de Flanelle uśmiechnęła się pobłażliwie. - Mój drogi, musisz się nauczyć pewnej elastyczności - zaczęła przymilnie. - Nazwa decyduje o wszystkim. Jak się nazywasz? Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że masz ładny profil? Gdybyś nabył nieco elastyczności, mógłbyś zrobić wspaniałą karierę polityczną. Z pewnością po wyborach znalazłaby się w moim biurze jakaś ciepła posadka. Na pewno czegoś ci potrzeba. - Co chce pani osiągnąć za pieniądze podatników? - nie ustępował Jonatan. - Czy wolno pani zatrzymywać środki na kampanię? - a tak, przydają się na pokrycie bieżących wydatków. Poza tym - na wypadek ewentualnego odejścia ze sceny politycznej mam obiecaną pokaźną emeryturkę, ale przede wszystkim w ten sposób zdobywam sławę, zaufanie, popularność, miłość, podziw i miejsce w podręcznikach historii - a na dodatek jeszcze więcej głosów! Głosy oznaczają władzę, a największą rozkosz sprawia mi wpływanie na życie, wolność i własność wszystkich obywateli tej wyspy. Masz pojęcie, ilu ludzi przychodzi do mnie z prośbą o załatwienie różnych, mniejszych i większych spraw? a każdy nowy podatek i ustawa stwarza szansę na znalezienie jakiejś luki, zrobienie jakiegoś wyjątku. Rozwiązanie każdego problemu zwiększa moje wpływy. Mogę fundować wszystko wszystkim, komu mi się tylko żywnie podoba. Od dziecka marzyłam o czymś takim. Ty też możesz spróbować! Jonatan wił się w jej uścisku. Udało mu się wyswobodzić, ale pani de Flanelle wciąż nie puszczała jego ręki. - z całą pewnością - powiedział - z całą pewnością bardzo opłaca się to pani i pani znajomym, ale czy ludzi nie oburza fakt, że ich pieniądze wykorzystuje się do kupowania głosów, przywilejów i władzy? - Ależ naturalnie, że oburza! - z dumą uniosła swój pulchny podbródek. - Dlatego też stałam się orędowniczką reform. Pani de Flanelle wypuściła nareszcie dłoń młodzieńca i uniosła w powietrze zaciśniętą pięść ozdobioną mnóstwem pierścieni. - Od lat zajmuję się układaniem przepisów, których celem jest rozdział pieniędzy od polityki. Zawsze powtarzam, że mamy do czynienia z poważnym kryzysem... I obietnicami poprawy sytuacji zdobywam sobie sporą liczbę głosów. Uśmiechnęła się kpiąco i podjęła: - Na szczęście zawsze wiem, jak obejść własne przepisy i w ten sposób zarabiam na rozwiązywaniu cudzych problemów. Otaksowała uważnym spojrzeniem łachmany Jonatana: - Tobie nikt nie płaci ani grosza za rozwiązywanie problemów, bo jak dotąd nie masz nic do zaoferowania. Na tym właśnie to polega. Ale przy twoim niewinnym wyglądzie, który można poprawić nowym ubraniem i modną fryzurą, i dzięki odpowiedniemu poparciu z mojej strony, mógłbyś uzyskać ogromną, jak na początkującego polityka, ilość głosów. Po dziesięciu, dwudziestu latach pilnej nauki cały świat stanie przed tobą otworem! Przyjdź do mnie do Pałacu Lordów, to zobaczę co się da zrobić! Po tej uwadze pani de Flanelle spostrzegła grupę przygnębionych robotników, którzy smętnie patrzyli na zabitą deskami fabrykę po drugiej stronie ulicy. Od razu przestał ją obchodzić Jonatan i zainteresowała się nową ofiarą. - Nie podoba mi się wydawanie cudzych pieniędzy - wymamrotał po cichu Jonatan. Wyczulone na wszelkie drgania powietrza ucho pani de Flanelle wychwyciło jednak tę uwagę. Kobieta odwróciła się i powiedziała ze śmiechem: - Nie podoba ci się, mówisz? Ha! To równie łatwe, jak odebranie dziecku cukierka. Czego ludzie nie oddadzą mi z obowiązku, to muszą mi pożyczyć. Pozostaną po mnie dobre wspomnienia, podczas gdy ich dzieciom przyjdzie spłacać procenty. [ Pytania do rozdziału X ] [ Rozdział XI ] [ Spis treści ] Rozdział XI Śmierć nielegalnym fryzjerom! Na sąsiedniej ulicy Jonatan zobaczył policjanta, który siedział na krawężniku i czytał gazetę. Był niższy i niewiele starszy od samego Jonatana. Na widok charakterystycznego, czarnego munduru i wypolerowanej broni młodzieniec, któremu wpojono szacunek do stróżów porządku, poczuł otuchę. Może dowie się, jak dojść do portu. Policjant nie mógł oderwać się od lektury, więc nasz bohater zajrzał mu przez ramię i zobaczył wielkie nagłówki: "LORDOWIE ZATWIERDZAJĄ KARĘ ŚMIERCI DLA NIELEGALNYCH FRYZJERÓW"! - Kara śmierci dla fryzjerów? - wykrzyknął zdumiony Jonatan. Policjant uniósł wzrok. - Bardzo przepraszam - sumitował się Jonatan - nie chciałem panu przeszkodzić, ale ten nagłówek od razu rzucił mi się w oczy. Czy to jakiś błąd w druku? - Zaraz się przekonamy - odparł tamten i zaczął czytać na głos: - "Rada Lordów uchwaliła karę śmierci dla wszystkich, których przyłapie się na obcinaniu włosów bez zezwolenia". Cóż w tym takiego dziwnego? - Czy to nie zbyt surowa kara za tak drobne wykroczenie? - zaczął ostrożnie Jonatan. - Nie za bardzo. Kara śmierci to podstawowe zagrożenie we wszystkich przewidzianych prawem przypadkach. Ciężar przestępstwa nie ma tu nic do rzeczy. - Nie chce pan chyba powiedzieć, że uśmierciłby kogoś za to, że obcina włosy bez zezwolenia? - wytrzeszczył oczy Jonatan. - Jak najbardziej - odparł policjant i stanowczym ruchem poklepał pistolet. - Do takich sytuacji dochodzi jednak bardzo rzadko. - Dlaczego? - Na wstępie zakłada się, że następuje eskalacja każdego przestępstwa, czyli że kara winna wzrastać w miarę coraz silniejszego oporu przestępcy. I tak na przykład, jeżeli ktoś strzyże kogoś bez zezwolenia, skazuje się go na grzywnę. Jeżeli nie zapłaci i dalej będzie uprawiał swój proceder, zostanie wsadzony do więzienia. A jeżeli - ciągnął coraz poważniejszym tonem - stawi opór, narazi się na coraz surowsze kary i - tu policjant ponuro zmarszczył brwi - może się nawet zdarzyć, że zostanie zastrzelony. Im większy opór, tym większej siły trzeba użyć, by go złamać. - Czyli praktycznie za każde wykroczenie grozi w końcu śmierć? - wywód policjanta wprawił Jonatana w przygnębienie. - Ale przecież kara śmierci zarezerwowana jest na zbrodnie najbardziej brutalne, takie jak morderstwa i napady! - odważył się dodać głosem pełnym nadziei. - Niekoniecznie - odparł funkcjonariusz. - Prawo reguluje wiele sfer życia prywatnego i gospodarczego. Setki gildii zawodowych chroni swoich członków za pomocą zezwoleń tego typu. Stolarze, lekarze, hydraulicy, księgowi, murarze i prawnicy - do wyboru, do koloru, a wszyscy nienawidzą nielegalnej konkurencji. - w jaki sposób chronią ich te zezwolenia? - Ich liczba jest ograniczona, a wstąpienie do gildii poprzedza drobiazgowy rytuał. W ten sposób eliminuje się nieuczciwą konkurencję z zewnątrz, nowe, dziwaczne pomysły, zbytni zapał do pracy, nieludzką wdajność i zaniżanie cen. Tacy konkurenci bez sumienia zagrażają tradycjom zawodowym najbardziej szacownych i fachowych gildii. - a czy udzielanie zezwoleń chroni klientów? - Jonatan chciał otrzymać jasną odpowiedź. - No, tak przynajmniej jest napisane w tym artykule - odparł policjant, przenosząc wzrok na gazetę. - "Zezwolenia oddają monopol w ręce gildii, które mogą uchronić klientów przed koniecznością dokonywania zbyt wielu decyzji i wyborów. Oznacza to, że członkowie gildii są z pewnością dobrymi fachowcami, nie ma więc potrzeby niczego wybierać." Mundurowy z dumą poklepał się po torsie: - i to ja pilnuję monopoli. - Czy i one są pożyteczne? - dopytywał się młodzieniec - a bo ja wiem? - policjant znów opuścił gazetę. - Ja tu tylko wykonuję rozkazy. Jak trzeba to je chronię, jak trzeba - likwiduję. - To co jest słuszne - monopol czy konkurencja? - a to już nie moja rzecz - wzruszył ramionami tamten. - Już tam Rada Lordów wie, kto jest posłuszny, a kto nie. Jak każą mi w kogoś wycelować broń to... Widząc przygnębienie na twarzy Jonatana, policjant dorzucił: - Tak bardzo się nie przejmuj, karę śmierci wykonujemy naprawdę rzadko. Ludzie boją się o tym nawet pomyśleć. Naprawdę nieliczni stawiają opór, jako że skutecznie uczymy posłuszeństwa wobec władzy. - Czy użył pan kiedykolwiek tego pistoletu? - zapytał młodzieniec, nerwowo spoglądając na kaburę. - Na przestępcę? - policjant wyćwiczonym ruchem wyjął pistolet i pogładził go po lśniącej lufie. - Tylko raz. - Otworzył komorę, spojrzał na bębenek a zamykając, obrzucił broń wzrokiem pełnym podziwu. - Cud tutejszej techniki. Rada dokłada wszelkich starań, żeby wyposażyć nas we wszystko, co najlepsze, w celu spełnienia naszej szlachetnej misji. Tak, tak, ja i ten pistolet przysięgaliśmy chronić życia, wolności i własności każdego człowieka na tej wyspie. Z drugiej strony opiekujemy się również sobą nawzajem. - Kiedy go pan użył? - zapytał Jonatan - Że też tak ci na tym zależy - funkcjonariusz zmarszczył brwi. - Jestem na służbie od ponad roku, a broni użyłem dopiero dzisiaj rano. Jakaś kobieta zwariowała i chciała się rzucić na brygadę robotników, którzy burzyli jej dom. Mówiła coś o odebraniu swojego "własnego" domu. Cóż za samolubna cholera! Serce zamarło Jonatanowi. Czyżby to ta sama kobieta, którą dzisiaj spotkał? Policjant nie zwrócił uwagi na jego przerażoną twarz i ciągnął dalej: - z początku to chciałem to jakoś załagodzić. Dokumenty się zgadzały: dom miał zostać zburzony, gdyż w tym miejscu ma stanąć Park Ludowy Pani de Flanelle. - i co się stało? - wykrztusił młodzieniec. - Usiłowałem przemówić jej do rozsądku. Przekonywałem, że na pewno skończy się na jakimś niewielkim wyroku, gdyby tylko zechciała spokojnie pójść ze mną. Ale kiedy nie chciała usłuchać i kazała wynosić się z jej ziemi, było jasne jak słońce, że stawia opór funkcjonariuszowi. Bezczelna jędza! - O, tak - westchnął Jonatan - bezczelna. Zapadła cisza. Policjant czytał gazetę, zaś nasz bohater stał zamyślony i trącał nogą kamień. - Czy w mieście można kupić taki pistolet? - zapytał wreszcie Jonatan. - Co to, to nie - odparł policjant, przewracając stronę. - Mógłbyś zrobić komuś krzywdę. [ Pytania do rozdziału XI ] [ Rozdział XII ] [ Spis treści ] Rozdział XII Bój o bibliotekę Im bliżej było centrum miasta, tym więcej kręciło się ludzi. Pochłonięci własnymi sprawami, eleganccy mężczyźni szybkim krokiem przemierzali ulice, aby dojść do im tylko wiadomych celów. Gdy Jonatan przechodził przez rozległy plac, ujrzał starca kłócącego się zażarcie z młodą kobietą. Przeklinali, przekrzykując się nawzajem, wymachiwali rękami, a od czasu do czasu podskakiwali z niepohamowanej wściekłości. Młodzieniec, ciekawy powodu awantury, przyłączył się do małej grupy widzów otaczających parę. Gdy zjawiła się policja, Jonatan zagadnął stojącą obok wątłą staruszkę. - O co im poszło? - Już od paru lat wykłócają się o książki z Biblioteki Rady. On zawsze powtarza, że pełno w nich pornografii i niemoralnych scen. Chciałby, żeby wszystkie te książki spalono. Kobieta wyzywa go od nadętych purytanów. - Więc chciałaby przeczytać te książki? - Niezupełnie - wtrącił się kolejny świadek kłótni, wysoki mężczyzna, który trzymał za rękę małą dziewczynkę. - Jej też nie podobają się te książki, tyle że twierdzi, iż roi się w nich od rasistowskich uprzedzeń i seksizmu. - Tatusiu, co to jest "seksizm"? - zapytała dziewczynka, ciągnąc mężczyznę za nogawkę spodni. - Chwileczkę, kochanie. - Świadek kłótni znowu zwrócił się do Jonatana - Kobieta domaga się wyrzucenia z biblioteki owych seksistowsko-rasistowskich utworów i zakupienia dzieł z listy, którą sama sporządziła. Policjanci zdążyli już zakuć obydwoje awanturników w kajdany i teraz wlekli ich ulicą. - Ale zostali chyba zatrzymani za zakłócanie porządku? - westchnął Jonatan kręcąc głową. - Ależ skąd! - zaśmiała się staruszka. - Aresztowano ich za to, że nie płacili podatku bibliotecznego. Zgodnie z prawem, każdy musi płacić za wszystkie książki, bez względu na to, czy mu się podobają, czy nie. - Naprawdę? - zdziwił się Jonatan. - a dlaczego policja nie pozwala ludziom utrzymywać tylko tych bibliotek, które im się podobają? Płaciliby wtedy tylko za to, co przypadłoby im do gustu. - Ale w takim wypadku mojej córki nie byłoby stać na korzystanie z biblioteki - wyjaśnił mężczyzna, podając córce czerwono-białego batonika. - Chwileczkę, mój panie - staruszka obrzuciła batonik pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Czy pokarm dla umysłu córki nie jest równie ważny jak pokarm dla jej ciała? - O co pani chodzi? - spytał mężczyzna, z lekkim niepokojem patrząc na swoją pociechę. Dziewczynka zdążyła już pobrudzić czekoladą całą sukienkę. - Dawno temu istniało mnóstwo bibliotek subskrypcyjnych - zaczęła z zadumą staruszka. - Ludzie wybierali którąś z nich i łożyli tylko na jej utrzymanie. Co roku uiszczali symboliczne opłaty. Biblioteki wręcz zabiegały o czytelników, starając się mieć jak najlepszy księgozbiór i personel, możliwie najdogodniejsze miejsca i godziny otwarcia. Niektóre organizowały nawet obwoźne wypożyczalnie. Gdy płaciło się za to, co się chciało, członkostwo w takiej bibliotece było cenione wysoko. Wyżej niż słodycze! - dodała z wyrzutem. - Potem Rada Lordów uznała, że biblioteki są bardzo ważne dla rozwoju społeczeństwa i że ludzie nie powinni za nie płacić. W ten sposób stworzono ogromną, darmową bibliotekę. Trzech dobrze opłacanych bibliotekarzy wykonywało pracę, z którą uprzednio dawał sobie radę zaledwie jeden. Biblioteka była czynna w sztywno ustalonych godzinach, ale jako darmowa i tak cieszyła się powodzeniem. Niebawem biblioteki subskrypcyjne utraciły klientelę i poupadały. - Lordowie stworzyli bezpłatną bibliotekę? - powtórzył Jonatan. - Ale pani wspominała chyba coś o podatku bibliotecznym? - To prawda. Ale pomimo przymusu płacenia utarł się zwyczaj, że instytucje Rady określa się mianem bezpłatnych. To brzmi tak kulturalnie - dodała ironicznie. - Biblioteki subskrypcyjne? Też coś! - obruszył się wysoki mężczyzna. - Nigdy o czymś takim nie słyszałem! - Bo i skąd? - odpaliła kobieta. - Biblioteka Rady działa już od tak dawna, że trudno panu wyobrazić sobie cokolwiek innego. - Zaraz, zaraz! - zawołał tamten. - Czy to znaczy, że jest pani przeciwna podatkowi bibliotecznemu? Skoro Lordowie mają świadczyć nam cenną usługę, to należy zmusić wszystkich do płacenia. - Jeżeli stosuje się przymus, to ta usługa nie może być znów taka cenna. - Nie wszyscy są w stanie pojąć, co jest dla nich dobre. Inni wiedzą ale nie mogą sobie na to pozwolić - oświadczył mężczyzna. - Ludzie inteligentni rozumieją, że swobodny dostęp do książek służy budowaniu wolnego społeczeństwa. A dzięki podatkom ciężar finansowy rozłożony jest równo i sprawiedliwie. W przeciwnym wypadku handlarze wysysaliby z nas wszystko jak pijawki! - Teraz pijawek namnożyło się jeszcze więcej - odparowała kobieta. - Krew wysysają z nas użytkownicy biblioteki i wszyscy, którzy korzystają z ulg podatkowych. Gdzie tu równość i sprawiedliwość? Bo proszę tylko pomyśleć, kto może mieć większe wpływy w Radzie Lordów: ich zamożny znajomy czy biedak, którego nie stać na odpłatne wypożyczenie książki? - To o jakiej alternatywie pani marzy? - mężczyzna odsunął córkę na bok. - Wolałaby pani bibliotekę subskrypcyjną, która będzie dyskryminować jakąś grupę społeczną? - Dyskryminacji nie da się uniknąć! - wrzasnęła staruszka, nachylając się w jego stronę. - O co kłócili się tamci dwoje? Chciałby pan, żeby te pajace z Rady narzucały nam swoje poglądy? - Że jak? Pajace? - powtórzył mężczyzna, napierając na staruszkę. - Jak się pani nie podoba, to proszę sobie stąd wyjechać! - Bezczelny smarkacz! Po czym zaczęli się na siebie wydzierać, dziewczynka się rozpłakała, a ktoś pobiegł wezwać policję. Jonatan usunął się na bok i postanowił poszukać spokoju i ciszy w pobliskiej bibliotece. [ Pytania do rozdziału XII ] [ Rozdział XIII ] [ Spis treści ] Rozdział XIII Nic takiego Otaczające bibliotekę budowle wznosiły swe imponujące, kamienne fasady na dwa piętra w górę. Wokół wejścia do biblioteki zebrała się gromadka ubranych z przesadną elegancją ludzi, którzy stali cierpliwie, starając się nie zwracać uwagi na narastający za ich plecami rozgardiasz. Jonatan podszedł w ich stronę, zadarł głowę i odczytał wielki napis z brązu wykuty tuż nad wejściem: "BIBLIOTEKA LUDOWA PANI DE FLANELLE". Stojący nieco z tyłu stawali na palcach, próbując dojrzeć to, co znajdowało się w środku. Po każdej udanej próbie głośno okazywali swoje zdumienie. - Cudowne - szeptali jedni. - Niesamowite - dorzucali inni. Szczupły i zwinny Jonatan prześliznął się pomiędzy gapiami i zauważył siedzącego za biurkiem bibliotekarza. - Co według nich jest takie cudowne i niesamowite? - zapytał. - Ciii! - upomniał go surowo mężczyzna. - Proszę nie podnosić głosu. To urzędnicy Rady, zasiadający w Komitecie Sztuk Pięknych. - Ułożył przed sobą w staranny stos kartki papieru i przyklepał ich rogi po czym spojrzał na chłopca znad okularów. - Właśnie zainaugurowali wystawę najnowszego dzieła, które powiększyło nasze zbiory. - Bardzo ciekawe - wyszeptał Jonatan. Wytężał wzrok, ale nie mógł niczego dojrzeć. - Lubię sztukę na wysokim poziomie, ale gdzie jest to dzieło? Zapewne jest bardzo małe. - To zależy od punktu widzenia - sapnął bibliotekarz. - Niektórzy uważają, że jest niezmiernie duże. Na tym zresztą polega jego istota. Nosi tytuł "Lot nicości". - Ale ja nic nie widzę - powtórzył Jonatan, wpijając wzrok w białą ścianę nad wejściem. - i o to właśnie chodzi. Robi wrażenie, prawda? - bibliotekarz zanurzył w przestrzeni bezmyślne, rozmarzone spojrzenie. - Nic nie jest w stanie wyrazić tego ducha człowieczych starań o osiągnięcie pełnego egzaltacji stanu świadomości, jaki odczuwa się tylko poprzez zestawienie emanujących ciepłem, subtelnych odcieni barw, z namacalną istotą naszej natury. Nic tak nie pozwala w pełni doświadczyć najbardziej wyrafinowanych tworów naszej imaginacji. - Czyli to naprawdę ? Jakim cudem «nic» może stać się sztuką? - zapytał zdezorientowany i poirytowany Jonatan, kręcąc głową. - Mamy oto do czynienia z najbardziej egalitarnym wyrazem sztuki. Komitet Sztuk Pięknych urządza elegancką loterię, podczas której dokonuje się wyboru dzieł. - Loterię... żeby wybierać dzieła sztuki? - zawołał zdumiony Jonatan. - Czemu akurat loterię? - Swego czasu wyboru dokonywał pochodzący z nominacji Zarząd Sztuk Pięknych - tłumaczył bibliotekarz. - z początku zarzucano mu, że selekcja jest odzwierciedleniem preferencji ludzi wchodzących w skład Zarządu, albo ich znajomych. Następnie oskarżono ich o cenzurowanie utworów, do których mieli awersję. A jako że za sympatie i antypatie Zarządu płacili w podatkach wszyscy obywatele, ludzie sprzeciwili się takim elitarnym praktykom. - Czemu nie został wybrany nowy Zarząd? - przytomnie zapytał Jonatan. - Uciekaliśmy się do tej metody wielokrotnie. Ale ludzie spoza Zarządu nigdy nie zgadzali się z jego członkami. W związku z tym postanowiono zrezygnować z instytucji Zarządu. Doszliśmy do konkluzji, że jedynym intersubiektywnym i obiektywnym sposobem będzie urządzanie loterii. Każdy mógł stanąć do rywalizacji - i prawie wszyscy korzystali z okazji! Każda propozycja była dopuszczana do konkursu a Rada Lordów ufundowała pokaźną nagrodę za zwycięstwo. Dzisiaj rano wylosowano właśnie "Lot Nicości". - Ale dlaczego nie można pozwolić na to, żeby wszyscy płacili za takie dzieła sztuki, jakie przypadną im do gustu, zamiast obowiązkowych podatków na loterię? - nie wytrzymał Jonatan. - Każdy mógłby sobie wybrać, co mu się żywnie podoba. - Co?! - wykrzyknął bibliotekarz. - Na pewno zaraz znalazłyby się jakieś egoistyczne indywidua, które nie kupowałyby niczego, jeszcze inni kupowaliby kierując się własnym, w dodatku złym smakiem. Przecież Lordowie muszą udowodnić, że wspierają rozwój sztuki! - Bibliotekarz z powrotem przeniósł wzrok na "Lot Nicości" i w jego oczach znowu zagościł wyraz rozmarzenia. - Trafny wybór, prawda? Pustka ma to do siebie, że nie tarasuje wejścia do biblioteki, a zarazem nie zanieczyszcza środowiska. Ponadto - ciągnął coraz bardziej podekscytowany - nie sposób chyba zakwestionować poziomu artystycznego lub estetycznego tego arcydzieła. Nie można tym nikogo urazić, prawda? [ Pytania do rozdziału XIII ] [ Rozdział XIV ] [ Spis treści ] Rozdział XIV Pawilon zysków nadzwyczajnych Zmierzchało, gdy Jonatan stanął na stopniach biblioteki i ogarnął wzrokiem główny rynek miasta, na którym gromadziło się coraz więcej ludzi. Coraz większe tłumy zbierały się pod wspaniałym, cyrkowym namiotem, ustawionym za biblioteką. Przez chwilę młodzieniec zapomniał nawet o tęsknocie za domem. Oszołomiony mnóstwem obrazów, świateł i dźwięków szedł przed siebie, aż dotarł do ogromnego namiotu. Barwny napis nad wejściem głosił: "KARNAWAŁ - PAWILON ZYSKÓW NADZWYCZAJNYCH". Z tłumu wyskoczyła kobieta w rajstopach w czerwono-czarne pasy, krzycząc: - Hej, ludzie, co w nudzie! Hej, ludzie, co w nudzie! Zajdźcie do Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych, a przeżyjecie najniezwyklejszą przygodę swego życia! Dostrzegła wytrzeszczającego oczy Jonatana, złapała go za ramię i zawołała: - Dzisiaj wszyscy wygrywają, młody człowieku. - a za ile? - Wystarczy 10 kainów, a zdobędziesz fantastyczną nagrodę! Kobieta obróciła się na pięcie i przesadnie gestykulując przemówiła do tłumu: - Hej, ludzie, co w nudzie! Hej, ludzie, co w nudzie! Dzięki Pawilonowi Zysków Nadzwyczajnych staniecie się bogaci! Mając za mało pieniędzy Jonatan odczekał, aż kobieta zajmie się innymi, po czym przekradł się na tył namiotu i uniósł dół płótna, aby zajrzeć do środka. Odźwierni prowadzili chętnych do ustawionych w dużym kręgu krzeseł. Było tam już dziesięć osób zastygłych w oczekiwaniu. Przygasły światła, rozległo się bicie werbla i fanfary z niewidocznych trąb. W jasnym blasku reflektorów stanął przystojny mężczyzna w czarnym garniturze i wysokim cylindrze. Skłonił się nisko w stronę kręgu widzów i powiedział: - Dobry wieczór! Jestem Mistrzem Polityki! Dziś los sprawił, że staliście się szczęśliwymi zwycięzcami. Każdy z was coś wygra i opuści ten namiot bardziej zadowolony niż w chwili, gdy tu wchodził! Proszę usiąść - tu Mistrz Polityki wykonał ręką zamaszysty gest i podszedł do kręgu widzów, by pobrać od każdego po jednym kainie. Wszyscy dali mu pieniądze bez wahania. Wtedy przystojniak uśmiechnął się szeroko i obwieścił: - a oto i wygrana! - ni stąd, ni zowąd rzucił pięć kainów pod nogi jednego z uczestników, który aż podskoczył i krzyknął z radości. - Innych również czekają nagrody - ogłosił Mistrz. Tak też się stało. Mężczyzna dziesięć razy obszedł krąg uczestników, za każdym razem dostając po jednym kainie. Po każdej rundzie rzucał pięć monet pod nogi jednego z nich. Szczęśliwiec reagował niezmiennie wybuchem szalonej radości. Gdy po zakończeniu zabawy uczestnicy zaczęli wychodzić, Jonatan pobiegł czym prędzej do wyjścia, chcąc się przekonać, czy wszyscy naprawdę są zadowoleni. Kobieta w czerwono-czarnych rajstopach stała przy wejściu do namiotu. - Czy dobrze się pan bawił? - Jasne! - odparł zapytany uśmiechając się od ucha do ucha. - Wspaniale! - Zaraz o wszystkim opowiem znajomym - dorzucił inny. - Może zresztą sam jeszcze tu się zjawię. - Tak, tak, wszyscy wygrali po pięć kainów - dodał kolejny rozochocony uczestnik gry. Jonatan w zamyśleniu obserwował rozchodzącą się grupkę. Kobieta w rajstopach odwróciła się do Mistrza Polityki, który machał wszystkim na pożegnanie i szepnęła: - Tak, nam się naprawdę poszczęściło. Zarobiliśmy 50 kainów, a ci durnie jeszcze się z tego cieszą! Chyba warto byłoby zwrócić się do Rady Lordów z prośbą o ustanowienie prawa nakazującego wszystkim udział w tej zabawie. W tej chwili jakiś kościsty odźwierny zaszedł Jonatana od tyłu i złapał go za kołnierz. - Tu cię mam, hultaju! Widziałem, jak zaglądasz od tyłu. Pewnie myślałeś, że uda ci się obejrzeć wszystko za darmo. Co?! - Przepraszam - wydusił młodzieniec, usiłując uwolnić się z uchwytu stróża. - Nie wiedziałem, że za oglądanie trzeba zapłacić. A ta miła pani tak bardzo zainteresowała mnie spektaklem, a że nie miałem dosyć pieniędzy, to... Kobieta w rajstopach odwróciła się w stronę Jonatana: - Nie miałeś pieniędzy? - skrzywiła się. Po czym niespodziewanie na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. - Puść go. To taki miły chłopczyk. No i co, podobało ci się przedstawienie? - Jeszcze jak! - potwierdził, kiwając z przekonaniem głową. - To może miałbyś ochotę zarobić trochę pieniędzy? Bo jak nie - dodała groźnie - to oddam cię karnawałowej straży. - Bardzo chciałbym - odparł niepewnie Jonatan. - a co mam zrobić? - To niezmiernie proste - rozpromieniła się znowu. - Przejdź się dziś tylko po mieście i rozdaj ludziom te ulotki, przekonując, że w Pawilonie mają zapewnioną świetną zabawę. Masz tu teraz kaina, a zarobisz po jednym za każdego uczestnika, który przyjdzie do nas z tą ulotką. No, to bierz się teraz do roboty! Gdy Jonatan zarzucił na ramię torbę z ulotkami, dodała: - Nie wolno ci zapominać, że po dzisiejszym przedstawieniu będę musiała sporządzić sprawozdanie o twoich zarobkach, a jutro z samego rana pójdziesz do Pałacu i oddasz połowę tego co zarobiłeś jako podatek. - Podatek? - powtórzył młodzieniec. - Za co? - Lordowie zabierają ci część wypłaty. - Gdyby pani nie wspominała im o moich zarobkach, to z pewnością pracowałbym znacznie pilniej - oświadczył Jonatan z nadzieją w głosie. - Lordowie aż za dobrze zdają sobie sprawę, że ludzie ukrywają wysokość swoich zarobków, więc porozstawiali wszędzie szpiegów, którzy mają na nas pilne baczenie - odpowiedziała kobieta w rajstopach. - Mielibyśmy poważne kłopoty, a może nawet kazaliby nam zlikwidować interes. Wszyscy musimy płacić za swoje grzechy. - Grzechy? - powtórzył Jonatan. - Pewnie. Podatki są karą na grzeszników. Akcyza na tytoń to kara dla palaczy, na alkohol - dla pijaków, a podatek dochodowy karze nas za to, że pracujemy. Końskie zdrowie i bezczynność - dokończyła ze śmiechem wymierzając kuksańca bileterowi - oto ideał, do którego dążymy. No, ale teraz zabieraj się już do roboty! [ Pytania do rozdziału XIV ] [ Rozdział XV ] [ Spis treści ] Rozdział XV Wujek Fiskus Miasto zapadało powoli w sen. Kobieta w rajstopach zapłaciła Jonatanowi ponad pięćdziesiąt kainów. Była bardzo zadowolona z tego, że tak sumiennie wykonał powierzoną mu pracę, więc zaprosiła go również na następny wieczór. Jonatan po zapewnieniu, iż jutro znowu się u niej zjawi, ruszył na poszukiwanie jakiegoś w miarę wygodnego noclegu. Nie miał żadnych konkretnych zamiarów, więc po prostu wałęsał się bez celu po ulicach miasta. Gdy stał w nikłym blasku latarni, na ganek pobliskiego domu wyszedł nieznajomy starzec w nocnej koszuli. Mrużąc oczy obserwował dachy okolicznych budynków. - Na co pan patrzy? - spytał zaintrygowany Jonatan. - Na dach tamtego domu - szepnął staruszek, wskazując ręką coś zatopionego w ciemności. - Widzisz tego grubasa w trójkolorowym stroju? Im więcej mieszkań odwiedzi, tym bardziej pękaty stanie się jego worek. Jonatan powędrował wzrokiem za ruchem ręki i dostrzegł niewyraźny zarys postaci, która wspinała się po dachówkach jednego z domostw. - Teraz widzę - zawołał. - Dlaczego nie zaalarmuje pan innych mieszkańców? - O nie - wzdrygnął się starzec. - Wujek Fiskus surowo rozprawia się ze wszystkimi, którzy staną mu na drodze. - To pan go zna? - zdumiał się Jonatan. - Ale przecież... - Ciii, nie tak głośno - syknął mężczyzna, przykładając palec do ust. - Wujek Fiskus lubi odwiedzać tych, co robią za dużo hałasu. Ludzie udają, że śpią tej okropnej nocy, choć przecież nie sposób wytrzymać, gdy ktoś włazi ci z butami do łóżka. - Nie rozumiem - Jonatan nachylił się do ucha starca, starając się mówić jak najciszej. - Czemu wszyscy przymykają oczy na rabunek? - Podczas tej kwietniowej nocy wszyscy zachowują się wyjątkowo cicho - wyjaśnił starzec - w zamian za co Wujek Fiskus pojawia się w Wigilię i obdarowuje każdy dom różnymi zabawkami i drobiazgami. - Aha - westchnął z ulgą Jonatan - czyli Wujek Fiskus wszystko oddaje? - a gdzie tam! Ale ludzie lubią tak to sobie tłumaczyć. Ja staram się nie zasnąć, żeby porachować, ile zabierze, a ile potem zwróci. To jest takie moje, że tak powiem, prywatne hobby. Z moich obliczeń wynika, iż Wujaszek większość dóbr zachowuje dla siebie, swoich najemników i kilku wybranych rodzin w mieście. Ale - tu mężczyzna zacisnął dłonie w pięści - stara się każdego po trosze obdarować, żeby wszyscy czuli się zadowoleni. Dzięki temu za rok w kwietniu ludzie znowu będą spali, a on przyjdzie i zabierze, to co mu się spodoba. - Czegoś tu nie rozumiem - powiedział Jonatan. - Dlaczego ludzie nie czuwają, by przyłapać złodzieja na gorącym uczynku? Dlaczego nie pilnują własnego majątku? Mogliby wtedy nakupić prezentów i obdarować nimi, kogo zechcą. Starzec zachichotał rozbawiony naiwnością Jonatana i potrząsnął głową: - Wujek Fiskus, to postać z dziecięcych marzeń. Rodzice zawsze powtarzali swoim pociechom, że przynosi zabawki prosto z nieba i że to nic nikogo nie kosztuje. Widząc zmęczenie na twarzy Jonatana, staruszek zaproponował: - Widać, że masz za sobą ciężki dzień. Chodź do mnie i ogrzej się, mój młody przyjacielu. Masz gdzie przenocować? Jonatan z wdzięcznością przyjął zaproszenie. Starzec przedstawił go żonie, która natychmiast przyniosła filiżankę gorącej czekolady i talerzyk pełen świeżych drożdżówek. Po kolacji młodzieniec położył się na specjalnie dla niego zaścielonej kanapie. Staruszek zapalił długą fajkę i rozparł się wygodnie na bujanym fotelu. - Skąd wzięła się ta tradycja? - zapytał Jonatan, ułożywszy się wygodnie na posłaniu. - Kiedyś obchodziliśmy święto zwane Bożym Narodzeniem. Było to święto religijne, czas radości i prezentów. Wszystkim tak się to podobało, iż Rada Lordów uznała, że tak ważnych uroczystości nie wolno celebrować spontanicznie i baz ustalonego z góry porządku. Zaczęli więc urządzać je "tak, jak należy" - staruszek mówił z wyraźną dezaprobatą. - Na początek trzeba było pozbyć się niewłaściwych symboli religijnych. Urzędowa nazwa uroczystości brzmiała odtąd "Święta", zaś bajkowego darczyńcę nazwano "Wujkiem Fiskusem", tak że poborca podatków mógł odtąd przywdziać jego kostium. Starzec urwał, kilka razy energiczniej pykając z fajki i wytrząsając z niej popiół. - Obecnie w Biurze Dobrej Woli składa się świąteczne zeznania podatkowe w trzech egzemplarzach. Biuro, na podstawie formularzy ułożonych przez Radę Lordów, oblicza stopień hojności każdego podatnika. Byłeś przed chwilą świadkiem corocznego, kwietniowego zbierania podatków. - Następna instytucja to Biuro Kija i Marchewki. Pod pieczą Księgowego Moralności ludzie wypełniają formularze ze szczegółowym opisem swojego dobrego i złego zachowania w ciągu całego roku. Biuro Kija i Marchewki zatrudnia wielką armię urzędników i detektywów, którzy decydują, czy ludzie składający podania o grudniowe prezenty naprawdę sobie na nie zasłużyli. - Wreszcie, Komisja Dobrego Smaku określa dozwolone rozmiary, kolory i modele zestawów prezentowych, podpisując monopolistyczne umowy z uprzednio dobranymi firmami, które miały odpowiednie układy polityczne. Wszyscy bez wyjątku otrzymują identyczne ozdoby świąteczne. Na Wigilię powołuje się specjalną milicję, która odśpiewuje właściwe pieśni świąteczne. Znużony poszukiwacz przygód spał już jednak jak kamień. Starzec nakrył go kocem i wraz z żoną szepnął Jonatanowi do ucha: - Wesołych Świąt! [ Pytania do rozdziału XV ] [ Rozdział XVI ] [ Spis treści ] [ Podatki STOP - pikieta ] Rozdział XVI Żółw i zając Jonatanowi przyśniła się kobieta z Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych. To dawała mu pieniądze, to za chwilę wyrywała mu je z ręki, po czym scena powtarzała się od początku. W końcu obudził się gwałtownie, przypominając sobie, że musi zgłosić poborcom podatkowym swoje zarobki. Starzec kroił na śniadanie grube kromki chleba i smarował je dżemem, gdy do pokoju weszła drobna dziewczynka. Jonatan dowiedział się od staruszka, że to jego wnuczka Luiza, która przyjechała do nich na parę dni. Podczas gdy młodzieniec jadł śniadanie, dziewczynka skakała po pokoju, usiłując poprawić skarpetki nie do pary. - Babciu, przeczytaj mi jeszcze tę bajkę - prosiła. - Którą, skarbie? - Moją ulubioną, o żółwiu i zającu. Tam są takie ładne obrazki - rozpromieniła się Luiza. - No, dobrze - odparła babcia, wyjmując z kuchennej szafki książkę, która najwidoczniej miała leżeć zawsze pod ręką. Usiadła przy Luizie i zaczęła: - Pewnego razu... - Nie, babciu, nie tak! "Dawno, dawno temu..." - przerwała jej wnuczka. Kobieta roześmiała się i podjęła: - Dawno, dawno temu żył sobie żółw imieniem Franco i zając, który nazywał się Lizander. Obydwaj trudnili się roznoszeniem listów w niewielkiej wiosce zwierząt. Pewnego razu Franco, który uszy miał znacznie lepsze od nóg, podsłuchał jak sąsiedzi chwalą Lizandra za szybkość w roznoszeniu listów. Robił w ciągu kilku godzin to, co innym zajmowało całe dni. Urażony Franco podpełzł bliżej i wtrącił się do rozmowy. - Zającu - Franco mówił równie wolno, jak chodził - założę się, że w ciągu paru dni zdobędę więcej klientów niż ty. Rzucam na szalę swoje dobre imię. Wyzwanie zdumiało Lizandra. - Dobre imię? Przecież nie można zakładać się o coś, czego się nie ma! - zawołał butny zając. - Zresztą nieważne, przyjmuję zakład! Sąsiedzi pokpiwali sobie ze ślamazarnego żółwia, który, ich zdaniem, nie miał nawet cienia szansy. Ustalono, że zwycięzca zostanie wyłoniony za tydzień dokładnie w tym samym miejscu. Lizander pognał do siebie, by zająć się przygotowaniami, zaś Franco po prostu siedział przez pewien czas w bezruchu, wreszcie odwrócił się i oddalił w swoją stronę. Lizander porozlepiał ogłoszenia, że obniża cenę swoich usług jeszcze bardziej niż dotychczas - w sumie żądał przeszło o połowę mniej niż Franco. Miał zamiar roznosić przesyłki dwa razy dziennie, także w niedziele i święta. Przemierzał wioskę dzwoniąc do kolejnych domów, a mieszkańcy dawali mu listy, kupowali znaczki na zapas, nawet na miejscu pakowali i ważyli paczki. Za drobną, dodatkową opłatą obiecywał, że będzie roznosił listy nawet nocą. Do wszystkiego dorzucał za darmo serdeczny i szczery uśmiech. Lista klientów pomysłowego, sprawnego i miłego zająca wydłużała się w błyskawicznym tempie. Za to żółw nie dawał znaku życia. Pod koniec tygodnia pewny swego Lizander popędził na umówione miejsce. Ku swemu zdumieniu zobaczył, że żółw już tam na niego czeka. - Tak mi przykro, zającu - wycedził lodowatym głosem Franco - ty ganiałeś od domu do domu jak kot z pęcherzem z całymi stosami korespondencji, a ja mam tylko to jedno pismo - to mówiąc podał Lizandrowi jakiś dokument i pióro, dorzucając: - Podpisz się na tej wykropkowanej linii. - Co to takiego? - zapytał zając. - Nasz król mianował mnie, żółwia, Generalnym Zarządcą Poczty i upoważnił mnie do roznoszenia przesyłek w całym kraju. Przykro mi, zającu, ale musisz porzucić swój proceder. - Ale tak nie wolno! - krzyknął Lizander, z wściekłością tupiąc łapami. - To niesprawiedliwe! - Święte słowa! Król też mówił, że nie można dopuścić do tego, żeby niektórzy obywatele obsługiwani byli szybciej niż inni. Dlatego powierzył mi wyłączny monopol, tak bym zapewnił identyczną jakość usług dla wszystkich. - Jak go do tego skłoniłeś? Co będzie z tego miał? - dopytywał się Lizander. Żółwiom trudno się uśmiechać, lecz Franco zdołał zmarszczyć łuskę w okolicach ust. - Przyrzekłem królowi, że będzie mógł wysyłać całą swoją korespondencję za darmo. Poza tym przypomniałem mu, że kiedy wszystkie listy w królestwie będą przechodzić przez ręce lojalnego obywatela, łatwiej będzie roztoczyć nadzór nad co bardziej buntowniczymi poddanymi. Komu chciałoby się narzekać, gdybym zgubił jeden czy drugi list? - Ale ty przecież zawsze gubiłeś roznoszone pieniądze! - stwierdził zdenerwowany zając. - Kto za to zapłaci? - Już król ustali takie opłaty, że zyski będą pewne. A jeśli ludzie przestaną wysyłać listy pocztą, moje straty zostaną pokryte z podatków. Za jakiś czas wszyscy zapomną, że kiedykolwiek istniała jakaś konkurencja. Babcia uniosła wzrok i dodała: - Koniec. - z tej opowieści płynie morał - czytała - że w razie kłopotów, powinieneś zwracać się z nimi do władz. - Zawsze można zwrócić się do władz, gdy ma się jakieś kłopoty - powtórzyła Luiza. - Zapamiętam to sobie. - Nie, kochanie, tak jest tylko napisane w książce. Lepiej będzie, jeżeli sama znajdziesz morał tej bajki. - Babciu? - Tak, skarbie? - Czy zwierzęta umieją mówić? - Nie w naszym języku. To tylko bajka. Jonatan skończył jeść i gorąco podziękował staruszkom za gościnę. - w razie potrzeby zwracaj się do nas jak do babci i dziadka - oświadczył staruszek, odprowadzając Jonatana do drzwi, po czym wszyscy domownicy wyszli na ganek, by się z nim pożegnać. [ Pytania do rozdziału XVI ] [ Rozdział XVII ] [ Spis treści ] Rozdział XVII Ministerstwo Trawienia Zastanawiając się nad historią żółwia i zająca, Jonatan zapytał o drogę do pałacu. Staruszka położyła mu rękę na ramieniu i ostrzegła: - Proszę, nie mów nikomu, że dawaliśmy ci jeść. Nie mamy pozwolenia. - Co? - zdziwił się młodzieniec. - Musicie mieć pozwolenie, żeby kogoś nakarmić? - w mieście tak. A jeśli władze dowiedzą się, że daliśmy ci jeść bez zezwolenia, możemy mieć poważne kłopoty. - a po co jest to zezwolenie? - Ma ono zagwarantować wszystkim określony standard wyżywienia. Przed laty mieszkańcy miasta jadali w ulicznych budkach, narożnych kawiarniach lub eleganckich restauracjach albo kupowali jedzenie w sklepach spożywczych, by gotować je sobie w domu. Rada Lordów doszła do wniosku, że nie powinno być tak, iż jedni jedzą lepiej od innych. Dlatego ustanowili przepisy nakazujące jedzenie w państwowych stołówkach, gdzie podają za darmo standardowe posiłki. - Oczywiście, nie są tak do końca darmowe - wtrącił się Dziadek, wyjmując portfel i machając nim przed oczami Jonatana. - Jedzenie jest o wiele droższe niż przedtem, tyle że nikt nie płaci na miejscu. Wujek Fiskus opłaca posiłki z naszych podatków. A ponieważ państwowe stołówki są opłacane z góry, ludzie przestali zaglądać do prywatnych restauracji, gdzie musieliby zapłacić za jedzenie po raz drugi. Prywaciarze musieli zatem podnieść ceny. Niektóre prywatne lokale utrzymały się dzięki garstce zamożniejszych klientów lub ludziom przestrzegającym specjalnych, nakazanych przez religię diet, lecz większość została zamknięta. - Po co płacić za jedzenie, skoro można zjeść za darmo w stołówce? - zapytał Jonatan. - Bo stołówki stały się okropne - roześmiała się Babcia. - Wszystko podupadło: kucharze, jedzenie, atmosfera. W takiej stołówce nigdy nie zwalnia się złego kucharza. Ich gildia ma za dobre układy. Za to naprawdę dobrzy kucharze nie dostają żadnych premii, żeby ci gorsi im nie zazdrościli. Morale jest niskie, jedzenie marne, a kartę dań układa Ministerstwo Trawienia. - i to jest najgorsze - zawołał Dziadek. - Starają się przypodobać znajomym i nikt nigdy nie jest zadowolony. Starczy popatrzeć na spory o chleb i kartofle. Dzień w dzień chleb na zmianę z ziemniakami. Wtedy lobby makaroniarzy zorganizowało kampanię na rzecz poparcia dla klusek i ryżu. Pamiętasz? - zwrócił się do żony. - Gdy lobby przepchnęło swoich ludzi do Ministerstwa Trawienia, po chlebie i kartoflach zaginął wszelki słuch. - Oj, Babciu, jak ja nie znoszę klusek! - zapiszczała ze wstrętem Luiza wychylając się zza babcinej spódnicy. - Lepiej łykaj bez słowa, bo przyczepi się do ciebie Komisarz Żywnościowy. - Komisarz Żywnościowy? - powtórzył pytająco Jonatan. - Ciii - syknął Dziadek i przyłożył palec do ust, rozglądając się, czy nikt nie nadchodzi ulicą. - Ludzie, którym państwowe jedzenie nie przypada do gustu, wpadają w łapy Komisarza Żywnościowego. Dzieci wołają na tych funkcjonariuszy Komyż. Komyże sprawdzają listę obecności podczas posiłków i ścigają wszystkich, którzy nie przychodzą. Delikwentów zabiera się na przymusowe dokarmianie do specjalnych, stołówkowych aresztów. - a nie moglibyśmy jeść tak zwyczajnie, w domu? - wzdrygnęła się Luiza. - Babcia gotuje najlepiej na świecie. - Nie wolno, kochanie - odparła babcia, głaszcząc dziewczynkę po głowie. - Niektórzy mają specjalne zezwolenia, ale ja i Dziadek nie przeszliśmy odpowiedniego szkolenia. Nie możemy sobie też pozwolić na różne, skomplikowane urządzenia do gotowania, jakich wymagają władze. Widzisz, Luizo, politycy uznali, że zadbają o ciebie lepiej, niż my. - Poza tym - włączył się Dziadek - musimy chodzić do pracy, żeby zapłacić na to wszystko podatki. Zaczął chodzić po ganku, mrucząc coś pod nosem na wpół do siebie, na wpół do Jonatana i Luizy. - Wmawiają nam, że stosunek liczby trawiących do liczby kucharzy nigdy w dziejach nie był taki korzystny, chociaż połowa ludności jest stale niedożywiona. Punktem wyjścia była idea nakarmienia wszystkich nędzarzy, a skończyło się na karmieniu wszystkich nędznym jadłem. Są i tacy, co nie chcą jeść w państwowych stołówkach i śmierć głodowa już zaczyna zaglądać im w oczy. Co gorsza, w stołówkach roi się od wandali i złodziei, więc nikt nie czuje się tam bezpiecznie. - Dosyć Dziadku! - wykrzyknęła Babcia, widząc strach malujący się na twarzy Jonatana. - Bo za nic w świecie nie będzie chciał przestąpić progu państwowej stołówki! Starczy, że będziesz miał przy sobie dowód osobisty, a wszystko jakoś się ułoży - wyjaśniła młodzieńcowi. - Dziękuję za radę, Babciu - powiedział Jonatan, zachodząc w głowę, jak wygląda dowód osobisty i jak uda mu się bez niego zdobyć coś do zjedzenia. - A tak nawiasem mówiąc, mógłbym dostać na drogę jeszcze kilka kromek chleba? - Oczywiście, ile tylko dusza zapragnie. Poszła do kuchni i zawinęła mu w serwetkę kilka kromek. Rozejrzała się ukradkiem, czy nie podgląda ich któryś z sąsiadów, po czym dumnie wyciągnęła rękę i podała chleb Jonatanowi. - Tylko uważaj, żebyś nie zgubił. Słyszeliśmy, że naszego piekarza aresztowała niedawno Policja Żywnościowa. Nikomu go nie pokazuj, dobrze? - Jasne! i dziękuję za wszystko! Żegnany przez całą trójkę młodzieniec wyszedł na ulicę. Było mu lżej na sercu, bo znalazł jakiś normalny dom na tej dziwnej wyspie. [ Pytania do rozdziału XVII ] [ Rozdział XVIII ] [ Spis treści ] Rozdział XVIII "Przeszłość albo przyszłość!" Pałac położony był gdzieś w pobliżu rynku. Jonatan postanowił iść na skróty boczną ulicą zawaloną pustymi pudłami i stertami śmieci. Szedł żwawo ciemnym zaułkiem, starając się nie zwracać uwagi na niepokój, jaki odczuwał po opuszczeniu zaludnionej i jasno oświetlonej części miasta. Wtem poczuł, jak jakaś ręka ściska go za gardło, a między żebra wbija się chłodny metal lufy pistoletu. - Przeszłość albo przyszłość! - warknął wściekle napastnik. - Co? - spytał trzęsąc się Jonatan. - O co chodzi? - To, co słyszysz: pieniądze albo życie! - powtórzył rabuś, przyciskając mocniej broń do boku młodzieńca. Jonatanowi nie trzeba było lepszej zachęty - szybko sięgnął do kieszeni po swoje ciężko zapracowane pieniądze. - Mam tylko tyle, a połowa ma pójść na podatki - błagał bandytę, starannie ukrywając kilka kromek chleba, otrzymanych od Babci. - Proszę zostawić mi chociaż tę połowę. Napastnik rozluźnił uchwyt. Zza szalika i nasuniętego na czoło kapelusza ledwie widać było rysy jego twarzy. Bandyta był kobietą. - Skoro i tak musisz oddać pieniądze - zaśmiała się chrapliwie - to lepiej na tym wyjdziesz, dając je mnie, a nie jakiemuś tam poborcy podatków. - Dlaczego? - zapytał, kładąc pieniądze na jej twardej, zręcznej dłoni. - Jeżeli oddasz je mnie - tłumaczyła, wpychając banknoty do skórzanego mieszka u pasa - to daruję ci życie i puszczę wolno. Natomiast poborca nie opuści cię już do śmierci i będzie odbierał pieniądze, owoc twej przeszłości, tak by móc zawładnąć całym twoim przyszłym życiem. W ciągu roku zmarnuje więcej twoich zarobków niż przez całe życie zdążą zabrać ci wszyscy niezależni złodzieje. - a czy przypadkiem Rada Lordów nie obraca wszystkich zebranych pieniędzy na pożyteczne cele? - zapytał niepewnie Jonatan. - Ależ jak najbardziej - odparła sucho. - Niektórzy się dzięki temu wzbogacą. Ale skoro podatki są tak wspaniałe, to dlaczego poborca nie spróbuje przekonać ludzi do ich zalet i pozwolić na to, by uiszczali je dobrowolnie? - Bo może przekonywanie wymagałoby zbyt dużo czasu i wysiłku? - odrzekł po namyśle Jonatan. - O, właśnie - podchwyciła roześmiana od ucha do ucha złodziejka. - To także mój kłopot. Dlatego obydwoje zaoszczędzamy czas i energię wykorzystując broń! Jedną ręką obróciła Jonatana, skrępowała mu ręce cienkim sznurkiem, pchnęłą na ziemię i zakneblowała jego własną chusteczką do nosa. - Obawiam się, że na razie będziesz musiał odłożyć wyprawę do poborcy. Ale wiesz, przyszło mi coś do głowy. Usiadła przy obezwładnionym Jonatanie, który bezskutecznie usiłował się poruszyć. - Polityka jest swego rodzaju rytuałem. Obrzędem oczyszczenia! Większość ludzi uważa, że pożądanie, kłamstwa, kradzieże czy zabójstwa to występki. Po prostu nie wypada robić tego swojemu bliźniemu. Dlatego znajdują sobie polityka, który zajmuje się za nich brudną robotą. Tak, tak, polityka pozwala dosłownie wszystkim, nawet najlepszym, na folgowanie żądzom, na kłamanie, na kradzieże, a od czasu do czasu nawet na zabijanie. I mimo wszystko politycy nie muszą odczuwać z tego powodu wyrzutów sumienia. Mina kobiety zdradzała, że wpadła ona na jakiś mądry pomysł. - Mnie też przyda się odrobina oczyszczenia z poczucia winy i lęku przed niebezpieczeństwem. Zmarszczyła czoło: - Mam zamiar wpaść z wizytą do pani de Flanelle. - Zerwała się na równe nogi i ruszyła przed siebie. Jonatan patrzył, jak znika za rogiem. W zaułku zapanowała cisza. Zastanawiając się nad tym, co powiedziała bandytka, Jonatan próbował oswobodzić się z więzów. Bez pomocy nie miał szans się uwolnić. "«Przeszłość albo przyszłość». Co ona chciała przez to powiedzieć? Już wiem - myślał, nie ustając w bezskutecznych wysiłkach uwolnienia się. - Pieniądze, własność, oto moja przeszłość - to znaczy wytwór mego dotychczasowego życia. Zabierając mi pieniądze, zmusza się mnie do pracy, żebym mógł je zarobić na nowo. Gdyby mnie zabiła, to odbierając mi życie, odebrałaby mi zarazem przyszłość. Związała mnie, pozbawiając na razie wolności!" Zdenerwowany przypomniał sobie spotkanego wczoraj, młodego policjanta. "Gdzie on się podziewa, kiedy potrzeba go naprawdę!" Rozwścieczyła go myśl, że będzie musiał wrócić do Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych i jeszcze raz zarabiać pieniądze. Uderzając piętami o bruk myślał, że gdyby teraz zarobił tyle samo, musiałby wszystko oddać poborcy podatkowemu! "A zatem życie, wolność i własność, to części mojej osoby - tyle że w różnych czasach: w przeszłości, w teraźniejszości, albo w przyszłości. Bandytka zagroziła części, która jest mi najdroższa, by zabrać tę, z której może najłatwiej skorzystać." Nagle jeden ze sznurków pękł. - Auu! Boli! Jonatan przestał na chwilę szarpać i myśląc o swoim położeniu doszedł do wniosku: "Do tej pory nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak cenną rzeczą jest wolność!" [ Pytania do rozdziału XVIII ] [ Rozdział XIX ] [ Spis treści ] Rozdział XIX Jarmark rządowy Jonatana opuściła już wszelka nadzieja, gdy na końcu ulicy rozległ się cichy dźwięk. Duża, brązowa krowa zbliżała się do niego, węsząc pośród walających się wszędzie śmieci. Zamuczała głośno. Delikatnie zabrzęczał zawieszony na jej szyi dzwonek. Wtedy w zaułku pojawiła się następna krowa, popędzana przez ogorzałego starca z kijem. - Nu, głupia - mruczał pastuch. Jonatan wytężył siły i potrącił ramieniem leżące obok pudło. - Kto tam? - mężczyzna nachylił się w jego stronę, próbując przebić wzrokiem ciemność. Widząc związanego młodzieńca, wyciągnął mu z ust knebel. - Okradziono mnie! Niech pan pomoże mi się uwolnić! - wychrypiał z ulgą Jonatan. Starzec wyjął z kieszeni nóż, żeby przeciąć więzy. - Dziękuję panu - zawołał młodzieniec, rozcierając energicznie zdrętwiałe nadgarstki. Natychmiast opowiedział mężczyźnie o całym zdarzeniu. - Tak, tak - potrząsnął głową starzec - w dzisiejszych czasach trzeba na siebie bardzo uważać. Nigdy w życiu nie wybrałbym się do miasta, gdybym nie chciał uzyskać pomocy od rządu. - a czy rząd pomoże mi odzyskać zrabowane pieniądze? - Wątpię, ale zawsze możesz spróbować. Może lepiej ode mnie poszczęści ci się na Rządowym Jarmarku - odparł pasterz. Nosił proste ubranie i buty z niewyprawionej skóry, a twarz miał pomarszczoną bardziej niż suszona śliwka. Jego spokój i szczerość dodały Jonatanowi otuchy. - Co to takiego ten Rządowy Jarmark? Czy sprzedaje się tam bydło? - zapytał młodzieniec. Starzec zmarszczył brwi i obrzucił wzrokiem swoje krowy. - Też byłem ciekaw. Wygląda to wszystko na teatrzyk rewiowy. Sam budynek jest nowocześniejszy niż bank i wielki, jak nie wiem co. W środku można spotkać ludzi handlujących najrozmaitszymi rodzajami rządów. - Na przykład jakimi? - zaciekawił się Jonatan. - Był tam taki jeden, co mówił o sobie, że jest "socjalistą" - pasterz podrapał się po spalonym słońcem karku. - Gadał, że zabierze mi jedną krowę jako opłatę za to, że da inną za darmo memu sąsiadowi. Niewarte zachodu, bo przecież jak będzie trzeba, to sam, bez niczyjej pomocy, oddam sąsiadowi, co będę chciał. - Zaraz koło tamtego rozłożył swój stragan "komunista". Szeroko się uśmiechał, mocno ściskał rękę, że niby taki dobry i powtarzał, że bardzo mnie lubi i strasznie mu na mnie zależy. Wszystko było w porządku, dopóki nie powiedział, że jego rząd zabierze mi obydwie krowy. "Tak będzie sprawiedliwie - powiada - wszyscy powinni mieć krów po równo, a potem - mówi - jak uznamy to za słuszne, możemy dać ci trochę mleka". Potem chciał, żebym zaśpiewał jakąś partyjną pieśń. - To musi być nie byle jaka piosenka! - zawołał Jonatan. - Niewiele byłoby z niego pożytku, bo pewnie i tak wszystko, co najlepsze, zabrałby dla siebie. - Potem natknąłem się na "faszystę". - Starzec urwał, żeby odgonić jedną z krów od sterty cuchnących odpadków. - Ten faszysta też znał dużo słodkich słówek i potrafił opowiadać o różnych śmiałych pomysłach, toczka w toczkę jak inni handlarze. Mówił, że odbierze mi krowy i sprzeda mi część ich mleka. Ja mu na to: "Że co? Mam płacić za własne mleko?". Wtedy zagroził, że jak nie zasalutuję przed jego flagą, to zaraz na miejscu mnie zastrzeli. - Coś takiego! - krzyknął Jonatan. - Pewnie zaraz pan stamtąd zwiał! - Nie zdążyłem się ruszyć, gdy przydreptał ten, jak mu tam, "biurokrata" i powiedział, że jego rząd zabierze mi obie krowy, zastrzeli jedną, żeby zmniejszyć podaż, a drugą wydoi i wyleje trochę mleka do kanału. Miał mnie chyba za durnia! - Bardzo to wszystko dziwne - zgodził się Jonatan. - i co, wybrał pan któryś z tych rządów? - Nigdy w życiu, synku - obruszył się pasterz. - Bo i po co? Postanowiłem, żę nie będę oddawał swoich spraw w ręce rządu, tylko pójdę na targ, sprzedam jedną krowę i kupię sobie byka. [ Pytania do rozdziału XIX ] [ Rozdział XX ] [ Spis treści ] Rozdział XX Najstarszy zawód świata Opowieść starego pasterza niezmiernie zdumiała Jonatana. Co to za wyspa? Rządowy Jarmark tak go zaintrygował, że postanowił udać się tam i poszukać kogoś, kto pomógłby mu wrócić do domu. Miał nadzieję, że może przynajmniej odzyska zrabowane pieniądze. Skierował się zatem ku ratuszowi. - Na pewno trafisz - mówił starzec, odprowadzając krowy. - To największa budowla na całym placu. Ulica sama zaprowadziła Jonatana na rynek. Na jego przeciwległym krańcu dostrzegł majestatyczny pałac. Nad olbrzymimi wrotami widniały wyryte w kamieniu słowa: "PAŁAC LORDÓW". Młodzieniec przemierzył szerokie schody i wszedł do środka, gdzie musiał przystanąć, aby jego wzrok przyzwyczaił się do przyćmionego światła. Przed nim rozciągała się ogromna sala tak niebotycznych rozmiarów, że lampy nie były w stanie oświetlić całego wnętrza. Zgodnie z opisem pasterza stało tu kilka straganów obwieszonych transparentami i chorągwiami, przed którymi widać było jakichś ludzi, którzy zatrzymywali przechodniów, by rozdać im ulotki. W przeciwległej ścianie znajdowały się masywne drzwi z brązu; po obu bokach stały marmurowe posągi, podpierające rzeźbione kolumny. Jonatan ruszył przed siebie, licząc, że uda mu się przemknąć między kramami niezauważonym przez handlarzy rządami. Nie uszedł nawet kroku, gdy zaczepiła go starsza kobieta z wielkimi kolczykami w uszach i złotymi obręczami na nadgarstkach. - Czy młody pan chciałby poznać swą przyszłość? - zagadnęła, przysuwając się do niego. Jonatan szybko włożył ręce do kieszeni i spojrzał spode łba na kobietę, obwieszoną ciężką biżuterią i różnobarwnymi szalami. - Umiem przepowiadać przyszłość. Może chciałbyś przestać lękać się przyszłości i poznać dzień jutrzejszy? - Naprawdę potrafi pani przewidywać przyszłość? - zapytał, cofając się jak najdalej, nie urażając jej przy tym. Wzbudzała w nim ogromną podejrzliwość. - No cóż - odparła, a w jej oczach błysnęła przebiegłość i pewność siebie - potrafię dostrzec pewne znaki, a następnie orzekam, oświadczam i oznajmiam to, co jest prawdą. Tak, tak, param się z pewnością najstarszym zawodem świata. - Niesamowite!- krzyknął Jonatan. - Czy używa pani kryształowej kuli, fusów, a może... - Na Jowisza, skądże! - krzyknęła z odrazą. - Mam obecnie do dyspozycji znacznie bardziej skomplikowane metody. Posługuję się licznymi wykresami i obliczeniami. - Tu skłoniła się nisko. - Ekonomistka, do pańskich usług. - To wspaniałe! E-ko-no-mist-ka - przesylabizował długie słowo. - Tak się jednak nieszczęśliwie składa, że zostałem okradziony i nie mógłbym pani zapłacić. Kobieta z miejsca się obraziła i rozpoczęła poszukiwania kolejnych ewentualnych klientów. - Ale może mogłaby pani powiedzieć mi jedną rzecz? - poprosił Jonatan. - Jaką? - zapytała z wyraźnym rozdrażnieniem. - O jakie rady ludzie zwykle się do pani zwracają? Rozejrzała się dookoła, po czym, jakby zamierzając mu powierzyć jakąś straszną tajemnicę, wyszeptała: - Ponieważ nie masz przy sobie pieniędzy, mogę zdradzić ci pewien mały sekret. Przychodzą do mnie wtedy, kiedy potrzebują otuchy na przyszłość. Nieważne, czy prognozy są dobre, czy przygnębiające - a zazwyczaj są złe - ludzie wolą zdać się na czyjeś przepowiednie niż żyć w niepewności. - a kto prosi o wróżbę najczęściej? - Rada Lordów to moi najlepsi klienci. Dobrze mi płacą - rzecz jasna cudzymi pieniędzmi. Potem wykorzystują moje prognozy w swoich przemówieniach, usprawiedliwiając coraz wyższe podatki przygotowaniami do niewesołej przyszłości. Obydwie strony są w pełni zadowolone. - No, no! - zawołał Jonatan ze zdumieniem trąc policzek. - Bierze pani na siebie ogromną odpowiedzialność. Czy przewidywania się sprawdzają? - Prawie nikt mnie o to nie pyta - zachichotała ekonomistka. Zawahała się i spojrzała mu uważnie w oczy. - Szczerze mówiąc, prognozy robione za pomocą rzutu monetą byłyby trafniejsze. Ale rzut monetą to pestka, każdy może go wykonać, więc takie sposoby nikogo nie uspokajają. Nie ukoisz lęku strachliwych, ja na tym nie zarobię, a władza Lordów nijak od tego nie wzrośnie. Widzisz więc, że muszę wymyślać imponujące i skomplikowane prognozy, bo inaczej znajdą sobie do tego celu kogoś innego. [ Pytania do rozdziału XX ] [ Rozdział XXI ] [ Spis treści ] Rozdział XXI Jak się robi buty "To musi być siedziba rządu - pomyślał Jonatan na widok wspaniałych, marmurowych kolumn i posągów. - Taka budowla musiała kosztować majątek!" Jedna para drzwi z brązu stała otworem, ukazując pełen ludzi amfiteatr. Wśliznąwszy się dyskretnie do środka, młodzieniec zobaczył podium na samym środku pomieszczenia. Grupa rozczochranych i rozwrzeszczanych kobiet i mężczyzn otoczyła podium i machała rękami w kierunku dystyngowanego mężczyzny w nienagannie skrojonym garniturze, który od czasu do czasu wypuszczał dym z grubego cygara. Tymże cygarem wskazał na jednego z kłębiących się przed nim ludzi. Jonatan podszedł bliżej. Jakiś człowiek z piórem w jednej i notesem w drugiej ręce usiłował przekrzyczeć innych: - Wasza ekscelencjo, najczcigodniejszy lordzie Ponzi, czy prawdą jest, że niedawno złożył pan podpis pod ustawą zakazująca szewcom produkcji butów? - A, tak, jak najbardziej - odparł lord Ponzi, kiwając łaskawie głową. Cedził słowa tak wolno, iż wyglądał na człowieka zbudzonego z głębokiego snu. - Czy nie uznałby pan tego za pewien precedens? - pytał człowiek z piórem, bez przerwy zapisując coś w notesie. - A, tak, to z pewnością jest precedens... - pokiwał z namaszczeniem głową Jego Ekscelencja. - Czy po raz pierwszy w dziejach Korrumpo szewcy otrzymają zapłatę za niewyrabianie butów? - przerwała mu kobieta stojąca na prawo od człowieka z piórem. - Tak - odrzekł lord Ponzi - sądzę, że tak właśnie będzie. - Czy zgadza się pan z twierdzeniem, że taki przepis spowoduje podwyżkę cen pantofli, kozaków, sandałów i innego rodzaju obuwia? - krzyknął ktoś z tyłu. - Hm, aaa, czy mógłbym prosić o powtórzenie pytania? - Czy zwiększy to ceny butów? - Tak, podwyższy to dochody szewców - odparł z godnością lord, mechanicznie kiwając głową. - Dołożymy wszelkich starań, aby pomóc szewcom. Jonatanowi przypomniała się kobieta, którą wraz z dziećmi wyrzucono z domu. - "O ile ciężej będzie jej teraz kupić buty" - pomyślał ze smutkiem. - Czy mógłby pan opisać swoje plany na najbliższy rok? - krzyknął ktoś, kogo zasłaniał tłum przed podwyższeniem. - Mhm, hmm, co proszę? - wymamrotał Ponzi. - Jakie są pańskie plany na najbliższy czas? - powtórzył wyraźnie już zdenerwowany głos. - Ach tak, no właśnie, hmm - wybełkotał lord i pyknął z cygara. - Chciałbym skorzystać z okazji i tu oto, na tej konferencji prasowej, obwieścić, że w roku przyszłym zamierzamy na naszej pięknej wyspie Korrumpo, płacić wszystkim, żeby niczego nie wytwarzali. Przez tłum przebiegł jęk zdumienia. "Wszystkim?" "Serio?" "To dopiero będzie dużo kosztować." "Ale czy to coś pomoże?" - Pomoże? - powtórzył lord Ponzi, otrząsając się z odrętwienia. - Czy ludzie zaprzestaną produkcji? - Ależ oczywiście. Od wielu lat prowadzimy w naszej instytucji program pilotażowy. - i dodał z dumą w głosie: - Nigdy niczego nie wyprodukowaliśmy. W tejże chwili jakiś człowiek stanął u boku lorda i ogłosił, że konferencja jest zakończona. Grupa dziennikarzy zmieszała się z wypełniającym amfiteatr tłumem. Jonatan zmrużył wzrok, widząc, jak Ponziemu opadają głowa i ramiona, zupełnie jakby ktoś nagle przestał pociągać za podtrzymujący go od góry sznurek. Przygasły światła i lorda sprowadzono ze sceny. [ Pytania do rozdziału XXI ] [ Rozdział XXII ] [ Spis treści ] Rozdział XXII Oklaskometr Na podium ukazał się krąg światła a wśród publiczności narastał pomruk zniecierpliwienia. Ktoś zaczął miarowo klaskać i wkrótce przyłączył się doń cały amfiteatr. Zapanowała gorąca atmosfera. Wreszcie na podwyższenie wkroczył siwowłosy człowiek w lśniącym płaszczu. Mężczyzna uśmiechał się szeroko i był to najgłupszy uśmiech spośród wszystkich widzianych w życiu przez Jonatana. Człowiek w lśniącym płaszczu, bardzo podniecony, chodził po podium w tę i z powrotem, pozdrawiając zgromadzone tłumy. - Witam, witam, witam! Jestem Felipe don Conferansyerre i bardzo się cieszę, że widzę tu tylu cudownych ludzi. Czeka was prawdziwa uczta duchowa, tak, tak, wielkie przedstawienie, czyli rozmowa z Kandydatem. Skąpo odziane kobiety, stojące po bokach sceny, zaczęły żywiołowo wymachiwać rękami i na sali zerwały się huraganowe oklaski. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję bardzo. Najpierw czeka was coś bardzo, ale to bardzo specjalnego. Zaprosiłem tu dzisiaj samą Przewodniczącą Krajowej Komisji Wyborczej we własnej osobie. Wtajemniczy nas ona w szczegóły przepisów nowej, rewolucyjnej ordynacji, o której tyle się ostatnio mówiło. - Tu prowadzący program odwrócił się i ryknął: - Serdecznie wszyscy witamy doktor Julię Pawłową! Kobiety ze sceny i widownia znów zaczęli bić brawo i pokrzykiwać z podniecenia. Felipe don Conferansyerre przywitał się z doktor Pawłową i dał tłumom znak, żeby się uciszyły. - Tak, tak, szanowna pani doktor, wszystko wskazuje na to, że przez lata pracy zdobyła sobie pani grono zagorzałych zwolenników. - Dziękuję, ci Feli - doktor Pawłowa miała grube okulary, urzędowy, szary żakiet i wyraz spokojnej pewności siebie na kwadratowej twarzy. - Entuzjazm wynosi około 5,3 stopnia. - Hej! Tomasz, skąd ty to masz! - zawołał prowadzący. Panienki pokazały odpowiednią instrukcję i widzowie wybuchnęli śmiechem. - Co to znaczy, że entuzjazm wynosi 5,3 stopnia? - zapytał don Conferansyerre. - No, cóż - powiedziała doktor Pawłowa - zawsze noszę przy sobie urzędowy oklaskometr, który pokazuje skalę entuzjazmu tłumów. - Niewiarygodne, prawda? - Na dany znak publiczność zaczęła ponownie klaskać. Gdy tylko wrzawa przycichła, doktor Pawłowa stwierdziła: - To było mniej więcej 2,6 stopnia. - Niesamowite! - wykrzyknął Felipe. - Do czego chcesz wykorzystać ten oklaskometr? Czy przyda się jakoś podczas zbliżających się wyborów? - Jak najbardziej, Feli. Nasza Komisja Wyborcza uznała, że liczenie głosów nie wystarczy. Nie same liczby winny decydować o wyborze ludzi, którzy będą ustanawiać standardy etyczne, prawne, podział władzy i majątku. Doszliśmy do wniosku, że entuzjazm publiczności jest równie istotny. - Nieprawdopodobne! - zawołał prowadzący. Ludzie znowu zaczęli klaskać. - 4,3 stopnia - orzekła beznamiętnie doktor Pawłowa. - Jak sobie to wyobrażasz? - w tym roku podczas wyborów na naszej wyspie po raz pierwszy zastosujemy oklaskometry. Uniosła brwi, a na jej srogiej twarzy po raz pierwszy pojawił się cień uśmiechu. - Wyborcy nie będą wypełniać kart, lecz zgromadzą się w budkach wyborczych i wyrażą swoje poparcie oklaskami, gdy zobaczą światełko przy nazwisku swojego kandydata. - Co o tej nowej ordynacji sądzą sami kandydaci? - pytał Felipe. - w pełni ją popierają. Wszystko wskazuje na to, że zdążyli już przygotować swoich zwolenników do tej zmiany. Przez długie godziny obiecywali, że dla dobra swoich wyborców będą wydawać pieniądze innych i zawsze spotykało się to z entuzjastycznym przyjęciem. - Dziękuję, że zechciałaś do nas dzisiaj przybyć i przedstawić nam wizję lepszego jutra. Mam też nadzieję, że jeszcze kiedyś zaszczycisz nas swoją obecnością. A teraz, panie i panowie, okażmy swoje poparcie dla doktor Julii Pawłowej! Gdy oklaski nareszcie ucichły, prowadzący raz jeszcze odwrócił się w stronę kulis: - Oto nadchodzi chwila, na którą wszyscy czekaliście. Tak, tak, prosto z wyczerpującej trasy kampanii przedwyborczej - Józef Posłowicki! Słuchamy! Józef Posłowicki bez trudu wskoczył na scenę i unosząc ręce w górę uśmiechnął się promiennie do publiczności. Jonatan pomyślał, że u nikogo jeszcze nie widział tak białych zębów. - Dziękuję ci, Feli. To wielka chwila w moim życiu, być tutaj razem z wami, najwspanialszymi ludźmi na świecie. - a więc, Józiu, uchyl nam rąbka wielkiej tajemnicy. Zaskoczyłeś nas, kiedy na pierwszych stronach wszystkich gazet na wyspie pojawiły się sensacyjne wieści. O co zatem chodzi? - Przechodzimy od razu do sedna, no nie, Feli? To mi się właśnie podoba w twoim programie! Widzisz, od pewnego już czasu niepokoiły mnie rosnące koszty kampanii wyborczych. Jestem święcie przekonany, że wyborcom na naszej wyspie należy się o wiele więcej za o wiele uczciwszą cenę. Więc postanowiłem założyć Partię Uniwersalną. - Partię Uniwersalną! Wspaniały pomysł! Na dodatek zmieniłeś nazwisko. - Zgadza się Feli. Jako Eliasz Korzeniewicz nie miałbym szans na to, aby stać się kandydatem wszystkich Korrumpian. Trzeba było ukryć swoje korzenie... - wszyscy, włącznie z don Conferansyerre i Posłowickim, wybuchnęli śmiechem. - Ale postawmy sprawę otwarcie - podjął. - Jeśli chce się zdobyć popularność, trzeba wyjść do ludzi. - a jak upowszechniasz swoje idee? - Niedługo we wszystkich sklepach będzie można kupić nasze czarno-białe ulotki, nalepki i plakaty. Dzięki temu chcemy zmniejszyć koszty kampanii o połowę. - a czy zajmujecie jakieś stanowisko w kwestiach zasadniczych? - przerwał mu Felipe. - Oczywiście, tak jak i wszystkie inne partie. Posłowicki wyjął z kieszeni marynarki plik kartek papieru: - Oto zarys programu dotyczącego przestępczości, a tu mam zarys programu na temat walki z ubóstwem. - Ale na tych zarysach nie ma ani słowa - wydukał zdezorientowany Felipe. Zarysy programów wyglądały jak zwykłe, czyste kartki papieru. - i o to właśnie chodzi, drogi Feli. Po co tracić czas na próżne obietnice? Niech wyborcy sami napiszą swój program. Przyrzeczenia i ich realizacja się nie zmienią, a my przy okazji zaoszczędzimy na kosztach druku. - Niesłychane! Wszyscy kandydaci mówią o obniżeniu kosztów kampanii, a ty z miejsca zabrałeś się do dzieła. Ale czas już kończyć. Czy mógłbyś na koniec w dwóch słowach streścić założenia swojej partii? - Nie ma sprawy. Nasze pomysły zdobywają już sobie popularność na całej wyspie. Nasze hasło brzmi: "Wierzymy w to, w co wy wierzycie". - Wielkie dzięki, Józek. Wielkie dzięki. Panie i panowie, proszę o prawdziwą burzę oklasków, zawrotne 5,5 stopnia dla naszego geniusza kampanii wyborczej - Józefa Posłowickiego! [ Pytania do rozdziału XXII ] [ Rozdział XXIII ] [ Spis treści ] Rozdział XXIII Każdemu według potrzeb Tłum wreszcie umilkł, słysząc donośne dźwięki trąb i werbli. Felipe don Conferansyerre wyciągnął ręce w stronę widowni. - Wszyscy obecni tu rodzice nie mogli się z pewnością doczekać wielkiego finału. Dwunastoletnia podróż dziecka dobiega końca. Czas na Turniej Maturalny! Salę wypełniła muzyka organowa, z boków pootwierały się niewidoczne do tej pory drzwi, przez które wmaszerowali uczniowie w biretach i długich, czarnych togach. Tłum zgotował im kolejną owację, od czasu do czasu przerywaną gwizdami i okrzykami. - Co to jest Turniej Maturalny? - szepnął Jonatan do stojącej obok kobiety. - To zawody dla młodzieży kończącej państwowe szkoły - urwała, przez chwilę wysłuchując kolejnych ogłoszeń, po czym mówiła dalej, starając się przekrzyczeć rozgardiasz. - To ukoronowanie wieloletniej nauki. Jak dotąd, celem edukacji było wykazanie, jak ważna jest ciężka praca i pilność w zdobywaniu wiedzy. Dzisiaj wyróżniający się uczniowie otrzymają nagrody za swoje osiągnięcia. Główna nagroda, która nie zostala jeszcze przyznana, to Trofeum Pożegnalne, przypadające zwycięzcy Turnieju. - Kim jest ta pani, witająca się z uczniami? - Jonatan zmrużył oczy, bo zdawało mu się, że zobaczył na scenie jakąś znajomą postać. - To oczywiście pani Elżbieta de Flanelle. Nie znasz jej z gazet? To przewodnicząca Turnieju, a jako członkini Rady Lordów i królowa wśród polityków, jest naszym gościem honorowym. Zresztą bardzo lubi pokazywać się na uroczystościach państwowych. Mieszkańcy wyspy mają ją i jej zawód zarówno w najwyższym poważaniu, jak i w najgłębszej pogardzie, stąd też jak nikt inny nadaje się na Turniej Maturalny. - Jakie są reguły gry? - Pani de Flanelle wygłasza jedno ze swoich przemówień, a uczniowie mają zadanie wynotować zeń wszystkie zwroty i wyrażenia, które jawnie zaprzeczają wszystkiemu, czego ich do tej pory uczono - tłumaczyła kobieta, nachylając się do ucha młodzieńca. - Ten, kto odnajdzie najwięcej sprzeczności, zdobędzie Trofeum Pożegnalne. Ale sza, pani de Flanelle już rozpoczęła. -...i w ten sposób poznaliśmy cnotę wolności - dudniła pani de Flanelle. - Wiadomo, że wolna wola i odpowiedzialność osobista prowadzą do dojrzałości. Ludzie w przeciągu minionych wieków zawsze pragnęli wolności. Jakim więc cudownym zjawiskiem jest fakt, że mieszkamy na wolnej wyspie... - Patrz, jak błyskawicznie piszą - kobieta pokazała Jonatanowi uczniów, siedzących za panią de Flanelle. - Mają szanse na zdobycie takiej ilości punktów! - Czy pani de Flanelle zaprzeczyła czemuś, czego uczyli ich w szkole? - zapytał Jonatan. - Wolna wola? - zaśmiała się kobieta. - Bzdura. Szkoła jest przymusowa. Dzieci muszą do niej chodzić, a wszyscy za to płacą. Ale cicho sza! -...możemy również mówić o szczęściu, że mamy najlepsze szkoły jakie można sobie wyobrazić, zwłaszcza w obliczu ciężkich czasów, które zapowiadają nasi czołowi ekonomiści. Nauczyciele stają się wzorcami osobowymi dla uczniów, pochodnią prawdy i wiedzy oświetlającą ścieżkę ku powszechnemu dostatkowi i demokracji... - Moja córka siedzi trzecia od prawej w drugim rzędzie - kobieta pisnęła i chwyciła Jonatana za rękaw. - Spójrz, jak notuje, na pewno zdobywa wszystkie możliwe punkty. - Nie rozumiem - odezwał się Jonatan. - Jakie punkty? - Najlepsze szkoły? Przy braku wyboru nie sposób niczego porównywać. Sama pani de Flanelle posyłała swoje dzieci na wieś na prywatne lekcje. Przykładni nauczyciele? Przez dwanaście lat uczniowie mają siedzieć cicho i wykonywać polecenia, a w zamian otrzymują tylko stopnie i papierowe gwiazdki. Gdyby nauczyciele zamiast pensji dostawali gwiazdki, nazwaliby to niewolnictwem! "Pochodnia oświetlająca ścieżkę ku demokracji"? Niby jaką ścieżkę? w szkole panuje autokracja. Pani de Flanelle skłoniła się uniżenie: -...a teraz dotarliście do punktu zwrotnego w swoim życiu. Zdajemy sobie wszyscy sprawę, że mamy do dyspozycji zaledwie mały głos w wielkim chórze ludzkości. Wiemy, że dzisiaj nie może być mowy o dzikiej konkurencji i bezlitosnym wspinaniu się na szczyt kariery. Dla nas najszlachetniejszą cnotą jest poświęcenie. Poświęcenie się dla potrzeb bliźnich, dla milionów, do których los uśmiechnął się mniej łaskawie... - Tylko spójrz na nich! - wrzasnęła zachwycona kobieta. - Takie pokłady sprzeczności. "Wielki chór ludzkości"! "Poświęcenie"! Cały czas uczono ich, że mają być najlepsi, że muszą się stale doskonalić. Sama de Flanelle też nie próżnowała. Krzyczy najgłośniej, domaga się najwięcej i ma najmniej skrupułów. Nie cofnęła się przed niczym w drodze do politycznej kariery. Te dzieci aż za dobrze wiedzą, że nie znalazły się na tej scenie dlatego, że poświęcały się dla słabszych i mniej zdolnych. - Czyli w szkole mówi im się, że mają dążyć do doskonałości i sukcesu, a po jej skończeniu pani de Flanelle wmawia im, że szczytem doskonałości jest poświęcenie się dla innych? - Jonatan coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. - Zgadza się - odpowiedziała tamta. - Pani Elżbieta maluje im wizję nowego świata. Od każdego wedle jego zdolności, każdemu wedle potrzeb. Taka czeka nas przyszłość. - Czy nie mogliby być konsekwentni i nauczać tego samego w szkole, co po jej ukończeniu? - Władze cały czas nad tym pracują. Szkoły działają w myśl przestarzałej zasady, iż najlepsze stopnie otrzymują najlepsi uczniowie. Za rok skala ocen ma zostać odwrócona do góry nogami. Będą chcieli zachęcić uczniów poprzez system nagród. Stopnie będą stawiane wedle potrzeb, a nie osiągnięć. Najlepsi dostaną jedynki, najgorsi - szóstki. W sumie najsłabszym bardziej potrzebne są dobre stopnie chociażby jako forma zachęty do pracy. - Najgorsi będą dostawać szóstki, a najwybitniejsi jedynki? - powtórzył Jonatan chcąc się upewnić czy dobrze usłyszał. Wciąż nie mógł tego pojąć. - Owszem - przytaknęła. - Ale co się stanie z poziomem nauki? Czy wszyscy nie będą chcieli być mniej zdolni i przez to bardziej potrzebujący? - Według de Flanelle najważniejsze, że jest to humanitarny akt dobrej woli. Najlepsi uczniowie nauczą się doceniać cnotę poświęcenia, zaś najgorsi nabędą pewności siebie. Takie same zasady mają obowiązywać przy zatrudnianiu nauczycieli. - i co oni na to? - Niektórym się to podoba, innym nie. Córka opowiadała, że najlepsi nauczyciele zagrozili odejściem z pracy. W odróżnieniu bowiem od uczniów mają, póki co, luksus wyboru. [ Pytania do rozdziału XXIII ] [ Rozdział XXIV ] [ Spis treści ] Rozdział XXIV Jak się płaci za grzechy Jonatan wyszedł z rozbrzmiewającego oklaskami amfiteatru i pomaszerował długim korytarzem. Na jego końcu zauważył rząd siedzących na ławce ludzi, skutych kajdanami i łańcuchami. Czyżby czekali tu na rozprawę sądową? Jonatan pomyślał, że może jacyś urzędnicy pomogą mu w odzyskaniu skradzionych pieniędzy. Na lewo od ławki znajdowały się drzwi z napisem "Biuro ciężkich robót". Koło ławki stali strażnicy w mundurach, którzy o czymś po cichu rozmawiali, zupełnie nie zwracając uwagi na pogrążonych w apatii więźniów. Grube łańcuchy z góry przekreślały wszelkie szanse ucieczki. Jonatan zbliżył się do pierwszego z brzegu skazańca, na oko dziesięcioletniego chłopca, który jakoś nie wyglądał na przestępcę. - Za co się tu znalazłeś? - spytał niewinnie. - Pracowałem - odparł chłopiec, zerkając ukradkiem na strażników. - Za jaką pracę idzie się tu do więzienia? - oczy Jonatana wyrażały bezbrzeżne zdumienie. - Układałem towary na półkach w Domach Towarowych Jacka - chłopiec zawahał się, jakby miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, lecz spojrzał tylko na siedzącego obok, siwowłosego mężczyznę. - To ja go zatrudniłem - włączył się Jack, barczysty mężczyzna w średnim wieku, o niskim, tubalnym głosie. Kupiec miał jeszcze na sobie poplamiony fartuch, w jakim chodził w sklepie - i łańcuch, którym był przykuty do nogi chłopca. - Ten dzieciak mówił mi, że chce dorosnąć i być taki jak ojciec, który jest kierownikiem magazynu w pewnej fabryce. Niby nic w tym dziwnego. Ale fabrykę zlikwidowano i jego ojciec nie mógł znaleźć pracy, więc pomyślałem, że zatrudniając chłopaka pomogę całej rodzinie. Przyznaję, ja też na tym skorzystałem. Wielkie sklepy wpędzały mnie w bankructwo i potrzebowałem tanich pracowników. Teraz jest już po wszystkim. - Na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. - w szkole nie płacą nikomu za czytanie i rachowanie - powiedział płaczliwie chłopiec. - Jack mi płacił. Prowadziłem mu księgi rachunkowe i obiecywał, że z czasem, jeśli będę się dobrze sprawować, pozwoli mi składać zamówienia. Zacząłem czytać ogłoszenia i gazety handlowe. Obracałem się wśród rozmaitych ludzi, nie tylko szkolnych dzieciaków. Dostałem awans i dokładałem się tacie do czynszu, uskładałem sobie nawet na rower. Teraz jestem skończony - mówił łamiącym się głosem, po czym wbił wzrok w podłogę - i będę musiał znowu zająć się nauką w szkole. - w porównaniu z innymi możliwościami nauka w szkole nie jest taka znowu najgorsza, mój chłopcze - oświadczył zwalisty, jowialny mężczyzna z koszem pełnym zwiędłych, żółtych róż. Siedział przykuty do drugiej nogi chłopca. - Ciężko jest zarobić na życie. Nigdy nie miałem ochoty pracować na cudzy rachunek. W końcu kupiłem sobie stragan z kwiatami. Sprzedawałem róże na głównych ulicach miasta i koło rynku, nawet nieźle na tym wychodziłem. Ludziom - to znaczy klientom - podobały się moje kwiaty. Co innego sklepikarze. Przekonali Radę Lordów, żeby zabroniła "spekulacji". Zostałem spekulantem! Tak mnie nazwali, bo nie mogę pozwolić sobie na sklep. W przeciwnym wypadku byłbym "sklepikarzem" albo "kupcem". Nie bierz tego do siebie, Jack, ale tacy jak ja handlowali tu, jeszcze kiedy o sklepach nawet wróble nie ćwierkały. W każdym razie orzeczono, że jestem włóczęgą psującym wizerunek miasta, po prostu wyjętym spod prawa! Jakim cudem mogłem zostać potraktowany w ten sposób? Przynajmniej nie siedziałem na garnuszku organizacji charytatywnych. - Ale sprzedawałeś na chodnikach - odparował Jack - a one powinny pozostać dla klientów. - Żeby łatwiej było wejść do twojego sklepu? Czy masz klientów na własność? Wiem, wiem, to tereny państwowe, czyli że mają należeć do wszystkich, ale przecież to bzdura, Jack. Tak naprawdę obszary te są własnością ludzi, którzy mają układy w Radzie Lordów. Jonatan przypomniał sobie bardzo podobne słowa rybaka. - Ale ty nie płacisz tych wszystkich morderczych podatków tak jak my! - wybuchnął Jack. - a z czyjej winy płacisz podatki? Chyba nie z mojej! - odgryzł się poirytowany kwiaciarz. - Czyli aresztowali pana ot tak, po prostu? - zapytał Jonatan, chcąc rozładować napiętą atmosferę. - No, wcześniej mnie ostrzegali, ale nie miałem zamiaru tańczyć, jak mi zagrają. Za kogo oni się uważają? Za moich panów? Chciałem pracować dla siebie, a nie dla jakiegoś wścibskiego szefa. Z drugiej strony więzienie mi nie przeszkadza. Żyję tu sobie na rachunek sklepikarzy. - Może zmuszą cię po prostu do robót publicznych - mruknął Jack. - a czy to co robiłem na wolności nie było publiczną robotą? - Czy mnie też wsadzą do więzienia? - zajęczał chłopiec. - Nie przejmuj się, mały - pocieszał go kwiaciarz. - Jak się tam dostaniesz, to przynajmniej nauczysz się czegoś praktycznego - i bynajmniej nie tego, co chciałby ci wbić do głowy dozorca. - Za co tu jesteście? - Jonatan zwrócił się do siedzących obok kobiet w roboczych ubraniach. - Mamy niewielką łódkę rybacką. Jakiś urzędnik przyuważył, jak dźwigam w porcie ciężką skrzynię - zaczęła koścista, żylasta kobieta o przenikliwych, niebieskich oczach. - Oświadczył, że niby naruszam przepisy bezpieczeństwa. Ruchem ręki wskazała na towarzyszki i podjęła: - Przepisy mają chronić nas przed wyzyskiem w miejscu pracy. Zamknęli nas dwukrotnie, ale dwa razy żeśmy się wymknęły do portu, żeby wyrychtować łódkę przed zbliżającym się sezonem. Znowu nas dopadli i tym razem chcą ochronić raz a dobrze - za kratkami. Co zrobią z moim synkiem? - zastanawiała się na głos. - Ma dopiero trzy latka! Co najdziwniejsze, waży więcej niż te skrzynie, a nosiłam go cały czas ze sobą. I nikogo to nie obchodziło. - Myślisz, że to dziwne? - odezwał się mężczyzna ze starannie przystrzyżoną brodą, okalającą młodzieńczą twarz. Trącił łokciem siedzącego obok kompana. - George pracował dla mnie przez dwie ostatnie zimy jako ktoś w rodzaju czeladnika. Sprzątał w moim zakładzie fryzjerskim i przygotowywał klientów. W końcu władze stwierdziły, że będę miał kłopoty, bo nie płacę mu wystarczającej stawki za przepracowane przez niego godziny. On z kolei znalazł się w opałach, bo chciał pracować, nie należąc do gildii sprzątaczy zakładów fryzjerskich. - Uniósł ręce w górę i dodał w bezsilnej złości: - Gdybym miał mu płacić tyle, ile chcą, nigdy w życiu bym go nie zatrudnił! - w takim tempie, a na dodatek z wyrokiem sądowym na koncie, nigdy w życiu nie zdobędę licencji fryzjera - zaczął lamentować George. - Uważacie się za pokrzywdzonych? - zapytała wyniosła kobieta, której wyraźnie nie było w smak, że znalazła się w tym samym położeniu co reszta. Otarła oczy białą, jedwabną chusteczką i dorzuciła: - Gdy dziennikarze dowiedzą się, że ja, Madame Ins, znalazłam się w więzieniu, kariera mego męża legnie w gruzach. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że robię coś złego. Przytuliła się do siedzącej obok młodej pary i kontynuowała: - Przed laty miałam duży dom i troje dzieci uczących się w najlepszych szkołach. Chciałam na nowo podjąć pracę. Wypytywałam sąsiadów, gdzie mam szukać kogoś do pomocy w domu. Wilhelm i Hilda mieli świetne referencje, więc przyjęłam ich bez mrugnięcia okiem. Hilda doskonale daje sobie radę z meblami i ogrodem. Zawsze można na nią liczyć. Wilhelm to po prostu mój wybawca. Jest taki dobry dla dzieci. Właściwie jest na każde skinienie ręki. Strzyże włosy, gotuje i sprząta o niebo lepiej niż ja. Moi chłopcy uwielbiają jego ciastka. Po powrocie do domu mogę porozmawiać sobie spokojnie z mężem i pobawić się z dziećmi. - O takiej pomocy można tylko pomarzyć - orzekł Jonatan. - Ale co się stało? - z początku wszystko było w jak najlepszym porządku. Później mąż został kierownikiem Biura Dobrej Woli. Wtedy jego przeciwnicy zajęli się naszymi finansami i odkryli, że nigdy nie zapłaciliśmy podatków od zatrudnienia Wilhelma i Hildy. - Dlaczego? - Nie było nas na to stać. W tym czasie zarabiałam niedużo, a podatki były ogromne, więc gdybyśmy chcieli je płacić, nie moglibyśmy sobie pozwolić na żadną pomoc. - Byłby to wielki kłopot - odezwał się Wilhelm. Żona kopnęła go w kostkę i upomniała: - Siedź cicho, Will. Wiesz, co nam grozi. - Krótko mówiąc, proszę pani - nie ustępował Wilhelm - ocaliła nam pani życie, kiedy uciekliśmy ze swojej wyspy, gdzie szalał głód i okrutna wojna domowa. Nie mieliśmy żadnego wyboru - uciekać, umrzeć z głosu albo dać się zastrzelić. W ten sposób znaleźliśmy się na Korrumpo. Gdyby nie Madame Ins, odesłaliby nas z powrotem na pewną śmierć. - Zgadza się - dodała łagodnym głosem Hilda - zawdzięczamy pani życie i tak nam przykro, że z naszego powodu jest pani w takich tarapatach. Madame Ins westchnęła głęboko i powiedziała: - Mój mąż straci awans do Biura Dobrej Woli, a może i poprzednią pracę. Był przewodniczącym Pierwszej Komisji Korrumpo zajmującej się rozbudzaniem dumy narodowej. Wrogowie zarzucą mu hipokryzję. - Hipokryzję? - zdziwił się Jonatan. - Tak. Pierwsza Komisja odstręcza nowych nowoprzybyłych. - Nowych nowoprzybyłych? - powtórzył młodzieniec. - a są jacyś starzy nowoprzybyli? Starzy nowoprzybyli? To my wszyscy - odrzekła Mdame Ins. - Przed laty nasi przodkowe przybyli na tę wyspę, uciekając przed uciskiem i chcąc stworzyć tu lepsze życie. Ale nowi nowoprzybyli zjawili się tu całkiem niedawno. Przyjazdu zabrania im Ustawa o Wciąganiu Drabiny. Jonatan z trudem przełknął ślinę. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby urzędnicy odkryli, że on też jest nowym nowoprzybyłym. - Dlaczego przeszkadzają im nowi nowoprzybyli? - zapytał siląc się na obojętny ton. - Lordy obawiają się konkurencji - wtrąciła się rybaczka. - Nowi nowoprzybyli mogą pracować ciężej, dłużej, za niższe wynagrodzenie i z większym narażeniem zdrowia. Mogą odwalać czarną robotę, z którą my nie chcemy mieć nic wspólnego. - Chwileczkę - odezwał się Jack. - Istnieje wiele słusznych zarzutów wobec nowych nowoprzybyłych. Nie zawsze znają język, kulturę i obyczaje naszej wyspy. Podziwiam ich śmiałość. Mają odwagę pojawiać się u nas jako cudzoziemcy. A nauczenie się wszystkiego, co trzeba, zajmuje trochę czasu, a tu ciągle ubywa miejsca. Sytuacja znacznie skomplikowała się od czasów, gdy nasi przodkowie tutaj uciekali. Jonatan przypomniał sobie puste, niezagospodarowane połacie ziemi, jakie widział na wsi. - Mój mąż przedstawił identyczne argumenty przeciwko nowym nowoprzybyłym - oświadczyła z dumą Madame Ins. - Zawsze powtarza, że nowi nowoprzybyli muszą najpierw nauczyć się języka i obyczajów i dopiero wtedy pozwolimy im tu się osiedlić. Powinni też mieć pieniądze, mieć wysokie kwalifikacje, być niezależni i nie mogą zajmować dużo miejsca. Sporządził właśnie projekt nowej ustawy o wykrywaniu i deportacji nowych nowoprzybyłych, tyle że pojawiły się trudności. Prawny opis nowych nowoprzybyłych odpowiadał bardziej charakterystyce naszych dzieci niż ludzi pokroju Wilhelma i Hildy. W tej chwili do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn w sztywnych garniturach, niosących wypchane dyplomatki. Podeszli do Madame Ins, która skuliła się ze strachu. Jeden z mężczyzn dał strażnikowi znak, żeby ją rozkuł. - Nie potrafimy nawet wyrazić, jak bardzo jest nam przykro z powodu tej pomyłki, Madame Ins. Możemy panią tylko zapewnić, że sprawą tą zajmują się już odpowiednie czynniki najwyższego szczebla. Kobieta z wyraźna ulgą wstała i pomaszerowała korytarzem w ich towarzystwie, ani się oglądając na Wilhelma i Hildę. Pozostali na miejscu odprowadzili ją wzrokiem w grobowej ciszy, przerywanej tylko brzękiem niezmordowanych łańcuchów. Gdy Madame Ins zniknęła z oczu, strażnicy brutalnie odczepili Wilhelma i Hildę od reszty więźniów i popchnęli ich w przeciwną stronę. - Zabierać się stąd, śmieciarze. Wracać tam, skąd przyszliście. - Ale my nie zrobiliśmy nic złego - protestowali oboje. - Zginiemy. - To nie moja sprawa - warknął strażnik. - Twoja, twoja - mruknęła pod nosem rybaczka, gdy tylko zeszli na schody i zatrzasnęły się za nimi drzwi. - Czyli wszyscy więźniowie znaleźli się w tym położeniu tylko dlatego, że nie wolno im było pracować? - zapytał Jonatan rybaczkę, woląc nie myśleć o tym, co czeka tamtych dwoje, a może wkrótce i jego. - z nim jest insza sprawa - odparła kobieta, pokazując mu młodzieńca z głową zanurzoną w dłoniach. - Władze chcieli, żeby zaciągnął się do armii. Odmówił, to przypięli go do tego samego łańcucha co nas. - Dlaczego władze chciały siłą wcielić go do wojska? - spytał Jonatan, nie bardzo pojmując, po co komu taki młody żołnierz. - Mówią, że to jedyny sposób na ochronienie naszego wolnego społeczeństwa - odpowiedziała rybaczka. Jej słowa wraz z metalicznym brzękiem łańcuchów tłukły się Jonatanowi w głowie. - Przed kim mają chronić społeczeństwo? - zapytał. - Przed tymi, które by chcieli zakuć nas w łańcuchy - zaśmiała się szyderczo. [ Pytania do rozdziału XXIV ] [ Rozdział XXV ] [ Spis treści ] Rozdział XXV Jak dać kosza emerytom Jarmark Rządowy ilością pomieszczeń i korytarzy przypominał labirynt. Gdy Jonatan szedł sobie jednym z nich, dobiegła go rozkoszna woń kawy i świeżego chleba. Kierując się zapachem, dotarł do przestronnej sali, w której kilkoro starszych kobiet i mężczyzn zawzięcie spierało się ze sobą. Jeszcze inni płakali, trzymając się za ręce. - Co się tu dzieje? - zapytał Jonatan, patrząc na duży kosz, który stał na samym środku sali i sięgał niemal do sufitu. - O co się kłócicie? Większość starców nie zwróciła na niego uwagi, nadal kłócąc się zawzięcie. Za to podszedł do niego jeden poważnie wyglądający jegomość. - Ten utrapiony Lord! - powiedział z wyraźnym niezadowoleniem w głosie. - Znowu nas nabrał! - Jak to? - Przed laty - zaczął mężczyzna, ze smutkiem kręcąc głową - Carlo Ponzi przedstawił nam plan, dzięki któremu nikt w starszym wieku nie zazna już nigdy głodu. Pierwszorzędny pomysł, prawda? Jonatan pokiwał skwapliwie głową. - z początku też tak myśleliśmy - parsknął ze złością. - Pod groźbą kary śmierci wszyscy, z wyjątkiem Najczcigodniejszego Lorda Ponziego i jego urzędasów, musieli codziennie wkładać do tego olbrzymiego rządowego kosza bochenek chleba. Ci, którzy skończyli 65 lat i odeszli na emeryturę, mogli zacząć brać chleb z kosza. - i składali się wszyscy za wyjątkiem Lorda Ponziego i jego urzędników? - powtórzył Jonatan. - Oni byli traktowani na specjalnych zasadach. Musieliśmy jeszcze dodawać chleba do osobnego kosza, tylko dla nich. Teraz już wiadomo, czemu ich kosz musiał stać osobno. - Na pewno dobrze jest mieć co jeść na starość. - z pewnością! Też tak myśleliśmy. Dzięki takiemu świetnemu pomysłowi starszym ludziom miało nigdy nie zabraknąć chleba. Wszyscy liczyli na kosz rządowy i przestali w ogóle odkładać na przyszłość dla siebie samych - staruszek był cały zgarbiony od trudów i trosk. Obrzucił wzrokiem grupę pomarszczonych współtowarzyszy, po czym wskazał na jednego dżentelmena w starszym wieku, siedzącego na ławce: - Kiedyś Alan, mój przyjaciel, którego tam widzisz, pilnował rządowego kosza i wyliczył, że niedługo zabraknie w nim chleba. Zajmował się księgowością i doszedł do wniosku, że ludzie więcej chleba wyjmują niż wkładają. Bardzo nas wtedy nastraszył. Alan zaczął kiwać trzęsącą się głową: - Wspięliśmy się na sam szczyt kosza. Trochę czasu nam to zajęło, ale nie jesteśmy aż tacy słabi i ślepi, za jakich chyba nas biorą Lordowie. Zajrzeliśmy do środka i przekonaliśmy się, że kosz jest niemal zupełnie pusty. Na tę wieść wszyscy podnieśli wielkie larum. Od razu powiedzieliśmy temu Ponziemu, że musi coś zaraz wykombinować, bo przy następnych wyborach dobierzemy mu się do skóry! - Na pewno go wystraszyliście - powiedział Jonatan. - i to jeszcze jak! Nigdy nie widziałem kogoś tak roztrzęsionego. Ponzi zdaje sobie doskonale sprawę, że jeżeli się nas zdenerwuje, to potrafimy uruchomić ogromne wpływy. Najpierw stwierdził, że ludziom starym należy się jeszcze więcej chleba i że zaczną dostawać go tuż przed wyborami. Potem, po wyborach, zabierze się więcej chleba młodszym i pracującym. Ale tamci domyślili się, co knuje Lord i też się wściekli. Sprytne młodziaki zażądały chleba od zaraz. Nie mieli zamiaru czekać tyle lat, aż będzie im się należał, tym bardziej że w przyszłości wszystko jeszcze może się zdarzyć i plany mogą się w związku z tym zmienić. Nie chcieli powierzyć swoich losów politykom. - a co na to Lord? - Ten Ponzi jest bardzo pomysłowy. Zaproponował, żeby ludzie zaczęli wybierać chleb z kosza dopiero w wieku lat siedemdziesięciu. To rozdrażniło tych, którzy dochodzili już do emerytury i spodziewali się, że teraz zaczną dostawać obiecany chleb. Wtedy Ponzi wpadł na jeszcze jeden, błyskotliwy pomysł. - w sam raz! - zawołał młodzieniec. - w sam raz na wybory! Wszystko wszystkim obiecał! Da więcej starcom i zabierze mniej młodym! Doskonale! Wszyscy są szczęśliwi, starczy tylko przyrzec więcej mniejszym kosztem - mężczyzna urwał, by sprawdzić, czy Jonatan nadąża za jego tokiem myślenia. - Sęk w tym, że bochenki będą z każdym rokiem coraz mniejsze. Zmniejszą się do tego stopnia, że człowiek nie naje się nawet ich setką. - Zasrani kanciarze! - zaskrzeczał Alan. - Pewnie jak skończy się i ten chleb, to zaczną drukować obrazki z bochenkami! [ Pytania do rozdziału XXV ] [ Rozdział XXVI ] [ Spis treści ] Rozdział XXVI Kto wpadł na ten genialny pomysł? - Hura! Hura! - zawołał, ile sił w płucach, jakiś człowiek. Wystraszeni emeryci ze zdumieniem spojrzeli na nieoczekiwanego gościa. Intruz był bardzo wytwornie ubrany i, jak na dżentelmena przystało, nosił starannie przystrzyżone wąsiki. Towarzyszyło mu kilku mężczyzn w ciemnych garniturach, którzy płaszczyli się przed nim, jakby był panem ich życia i śmierci. Wyelegantowany dżentelmen podszedł do stołu, by wziąć filiżankę kawy, ruchem ręki opędzając się od reszty, niczym od natrętnych much. Mężczyźni w garniturach, potulni jak owieczki, ustawili się w kącie i zamarli w cierpliwym wyczekiwaniu. - Gratulacje - odezwał się Jonatan - gratuluję, chociaż nie wiem jeszcze czego. Czuł się w obowiązku nalać temu elegantowi kawy, przyglądając się jednocześnie wzorowo wyprasowanym kantom spodni mężczyzny. - Zechciałby pan powiadomić mnie, co stało się przyczyną takiej radości? - Mogę to uczynić - odparł z dumą tamten. - Dziękuję za kawę. Oj, ależ tu upał - dżentelmen odstawił filiżankę i wyciągnął dłoń do Jonatana. - Nazywam się Artur Hatch. A ty? - Jonatan. Jonatan Poczciwy. Bardzo mi miło. - Jonatanie, od dziś mam pewność, że będę opływał w dostatek - mężczyzna uścisnął mocno dłoń młodzieńca. - Wygrałem głosowanie w sprawie swojego wynalazku, w sprawie ostrometalokija. - Jakie głosowanie? - Otóż sąd minimalną większością głosów przyznał mi list patentowy. - a co to jest list patentowy? - zapytał Jonatan. - To najbardziej wartościowa kartka papieru na tej wyspie - napuszył się Artur. - To list od Rady Lordów, przyznający mi wyłączność na wykorzystywanie rewolucyjnej metody ścinania drzewa. Nikomu nie wolno używać ostrometalokija bez mojego pozwolenia. Będę nieprzyzwoicie bogaty! - Kiedy pan go wynalazł? - Jonatan przypomniał sobie nagle kobietę, którą spotkał tuż po przybyciu na Korrumpo. - Ach, pomysł nie jest mój. Wpadł nań ten biedny dureń Charlie, po czym złożył potrzebne dokumenty w Biurze Nadzoru Idei. Zapłaciłem mu symboliczną sumę za prawa do jego pomysłu i sadzę, że inwestycja wkrótce zwróci się z nawiązką! Charliego nigdy w życiu nie byłoby stać na wynajęcie takiej zgrai prawników - Artur skinął głową w kierunku swoich towarzyszy. - a kto przegrał w tym sporze? - No faktycznie, spór był nielichy. Setki innych gości utrzymywało, że wpadli na ten sam pomysł jeszcze przede mną... to jest przed Charliem. Niektórzy twierdzili, że jest to po prostu kolejny, logiczny krok po wynalezieniu kamieniokija. Ba, nawet babka Charliego zgłosiła swoje pretensje, argumentując, iż to dzięki niej wnuczek stał się tym, kim jest dzisiaj. Do żłobu chciał się jeszcze dopchać jakiś pisarz, twierdząc, że Charlie ukradł mu pomysł. Tu Artur Hatch pociągnął łyk kawy i mówił dalej: - Ale ostatnie głosowanie szło najciężej. Powódka powiedziała, że ona już dawno nałożyła kawałek metalu na kawałek drewna. Nawet nie pamiętam, jak się nazywała. Zresztą nieważne. Powołała ponad czterdziestu świadków. Mówiła, że kierowała nią ciekawość, że chciała sobie ulżyć w pracy. Usiłowała wywołać litość u sędziów twierdząc, iż jest zwykłą drwalką, która nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić na opłaty patentowe. Życie jest ciężkie. - Ciężkie? - powtórzył Jonatan. - Sądzę, że chciała przejść do historii, a teraz przepadnie w otchłani zapomnienia. Artur wsparł się o ścianę i zaczął przyglądać się swoim wypielęgnowanym paznokciom prawej dłoni, najwyraźniej smakując niedawne chwile tryumfu. - Każda ze spraw miała w sobie coś szczególnego - podjął. - Niektórzy z moich rywali twierdzili, że nie sposób zawładnąć myślą. Lecz sąd rozstrzygnął, że to ja nią zawładnąłem! Na całe siedemnaście lat. Uczciwie na to zapracowałem. - Na siedemnaście lat? Czemu akurat siedemnaście? - Skąd ja mam wiedzieć? - zachichotał. - Może to jakaś magiczna liczba. - Ale skoro jest pan właścicielem pomysłu, to dlaczego tylko na siedemnaście lat? Czy po tym okresie traci pan też prawo do reszty swojej własności? - Hmm - Artur zamilkł, wziął filiżankę i zaczął nerwowo mieszać kawę. - No to zabiłeś mi ćwieka. Z reguły prawa własności nie są ograniczone czasowo, chyba że Rada odbiera komuś majątek z uwagi na wyższe względy społeczne. Chwileczkę! - uniósł rękę i z miejsca podbiegł do niego jeden ze stojących w rogu ludzi, który biegał wokół Artura jak merdający ogonem piesek. - Czym mogę służyć? - Paul, wytłumacz proszę temu młodemu człowiekowi, czemu nie mogę być posiadaczem listu patentowego dłużej niż siedemnaście lat. - Tak jest proszę pana. A więc w dawnych czasach listem patentowym król dzielił się swoimi regaliami z przyjaciółmi i zausznikami. Z kolei dziś celem takich listów - ciągnął Paul monotonnym głosem rasowego prawnika - jest zachęcenie wynalazców do nie ustawania w wysiłkach. W minionym wieku pewien przesądny wynalazca zdołał przekonać Radę Lordów, że w ciągu siedemnastu lat można się wystarczająco wzbogacić. - Proszę mnie poprawić, jeżeli coś pokręciłem - powiedział Jonatan, ze wszystkich sił starając się pojąć istotę problemu. - Czy to znaczy, że wynalazcom tak zależy na listach patentowych, bo chcą się dorobić, nie dopuszczając innych do wykorzystywania swoich pomysłów? - a mogą być jakieś inne powody? - Paul i Artur spojrzeli na siebie osłupiałym ze zdziwienia wzrokiem. - Czyli każdy producent ostrometalokijów musi wam zapłacić? - Jonatana przygnębiał brak wyobraźni tych ludzi. - Hmm - chrząknął Paul, zerkając z ukosa na Artura - to zależy od pana Hatcha. Może będzie chciał wyrabiać je sam... jak nakazuje ostrożność. Z kolei jest również możliwe, że drwale przedstawią mu tak lukratywną propozycję, iż przez te siedemnaście lat powstrzyma się od produkcji narzędzi. - Paul spojrzał Arturowi prosto w oczy i dodał: - Nasi ludzie już się nad tym głowią, proszę pana. Jak pan pamięta, najpierw musimy coś zrobić z tą uciążliwą Kartą Drwala. Na dzień dzisiejszy mamy w planach kolejne spotkanie z panią de Flanelle. Ona jest w stanie załatwić nam jakieś ulgi i zwolnienia. Zwrócił się ponownie do młodzieńca: - Drwale hołdują dziwnemu, ale prastaremu przekonaniu, iż ich metoda ścinania drzew zwykłymi kijami winna być chroniona przed napływem nowych pomysłów. - Ta Karta Drwala hamuje postęp - odezwał się Artur z zadumą. - Mam nadzieję, Paul, że mogę na ciebie liczyć. Ty zawsze potrafisz coś wykombinować. - a co by pan zrobił - zapytał Jonatan - gdyby przegrał pan sprawę w sądzie? Artur oparł ręce na ramionach Jonatana i Paula, obracając ich w stronę drzwi i zaczął prowadzić ku wyjściu, jakby na znak, że rozmowa dobiegła końca. - Możesz być pewien, młody człowieku, że gdyby głosowanie nie było dla mnie pomyślne, nie traciłbym teraz czasu na pogawędki z tobą. Najpierw musiałbym nakłonić panią de Flanelle do zniesienia Karty Drwala, a zaraz potem wróciłbym do fabryki i zaczął wyrabiać ostrometalokije, żeby nie dać się dogonić konkurencji. A mój przyjaciel Paul musiałby znaleźć sobie inne zajęcie. Dobrze mówię, Paul? Może zająłbyś się produkcją, marketingiem, a może badaniami naukowymi? Każdy nowy ostrometalokij musiałby być ulepszoną wersją poprzedniego, żeby zdążyć przed rywalami depczącymi nam po piętach. - Przerażająca wizja! - zaśmiał się drwiąco Paul. Na widok zmierzającego ku drzwiom Artura reszta mężczyzn w kącie wzięła dyplomatki, zabierając się do wyjścia. - Słuchaj, Paul - kontynuował Artur - wytłumacz mi proszę raz jeszcze tę kwestię odpowiedzialności. Szli korytarzem, przy czym Artur cały czas trzymał ręce na ramionach Paula i Jonatana. - Bo widzi pan - zaczął Paul - kawałek metalu może się oderwać od kija i uderzyć jakiegoś niewinnego gapia. Dlatego trzeba chronić pana i pozostałych inwestorów. - Chronić mnie na wypadek, gdyby kawałek metalu uderzył kogoś innego? Jak to? - dopytywał się Artur, uprzedzając ciekawość Jonatana. - Osoba, która odniosłaby obrażenia, mogłaby pozwać pana do sądu i zmusić do zapłacenia odszkodowania - za koszty leczenia, stracone dochody, przeżyty wstrząs i koszta procesowe. Mężczyźni z dyplomatkami przyśpieszyli kroku, żeby nadążyć za Arturem. - Taki proces mógłby mnie zrujnować! - zawołał z udanym przestrachem Artur, kątem oka obserwując reakcję Jonatana. Paul mówił dalej, nieświadom intencji Artura: - Dlatego też Rada Lordów wymyśliła genialny sposób uwolnienia pana od odpowiedzialności za szkody poniesione przez osoby trzecie. - Kolejny pomysł? - zapytał naiwnie Jonatan. - a kto jest właścicielem listu patentowego w tym wypadku? - Paul zbył wątpliwości młodzieńca milczeniem. - Składamy te druki, a obok nazwy firmy stawiamy litery "z o.o.o." - Paul starał się otworzyć teczkę i wyciągnąć z niej plik papierów, nie zwalniając przy tym kroku. - Proszę podpisać tutaj na dole, na wykropkowanej linii, panie Hatch. - Co to jest "z o.o.o."? - spytał zafascynowany prawniczym żargonem Jonatan, z trudem dotrzymując kroku tamtym. - "Z o.o.o." oznacza "z ograniczoną odpowiedzialnością osobistą". Jeżeli pan Hatch zarejestruje teraz swoją firmę, może utracić co najwyżej nakłady, które w nią zainwestował; reszta jego majątku pozostaje nietknięta. To swego rodzaju ubezpieczenie, jakie Rada oferuje w zamian za dodatkowy podatek. Ponieważ Rada ogranicza potencjalną możliwość strat finansowych, większa liczba ludzi zainwestuje w firmę, a przecież mało będą ich obchodziły nasze poczynania. - w najgorszym wypadku - dorzucił Artur - możemy zlikwidować firmę i odejść w siną dal, by założyć inną pod nową nazwą. Sprytnie wykombinowane, prawda? W tej chwili Artur dostrzegł młodą, niezwykle atrakcyjną kobietę, która szła korytarzem. Obrócił wzrok w jej stronę i nie zauważył małej wyrwy w podłodze. Potknął się i poleciał na łeb na szyję, wbijając wypielęgnowane paznokcie w ścianę. - Cholera! - krzyknął z bólu i rozłożył się jak długi na parkiecie. Próbował sam się podnieść, narzekając na ból w ręce i krzyżu. W mgnieniu oka dokoła zebrał się tłum prawników, z ożywieniem komentując upadek swego mocodawcy. Kilku pozbierało rzeczy, które wypadły Arturowi z kieszeni, inni skrupulatnie notowali przebieg wydarzenia i rysowali jego wykresy. Kilku zatrzymało kobietę, by spisać jej nazwisko i adres. - Pozwę do sądu - wołał Artur, owijając skaleczone palce chusteczką - tego partacza, który odpowiada tu za stan podłogi! a z panią też się porachuję za to, że odwróciła pani moją uwagę! - Ze mną? Nigdy w życiu... czy wie pan, kto ja jestem? - młodą damę zdumiała ta pogróżka. - Nieważne! - ryknął Artur. - Im większa szycha, tym lepiej! Pozwę panią do sądu! - Kobieta zadygotała, widać było, że zbiera jej się na płacz. - Nie wolno panu! Mój narzeczony, Carlo, mówi, że z mojej urody wszyscy wynoszą coś cennego dla siebie - że jestem dobrem publicznym. Tak powiedział... wczoraj w nocy! - Odruchowo wyjęła z torebki lusterko i przejrzała się. Makijaż wokół oczu zaczynał się wyraźnie rozmazywać. - i co pan zrobił z dobrem publicznym? Pożałuje pan! Carlo mówi, że za dobra publiczne powinni płacić wszyscy. Zawsze wciąga moje kosmetyki w koszty firmy. Jeszcze będzie pan płakać, jak obłożą pana większymi podatkami. Włożyła lusterko z powrotem do torebki i oddaliła się, szukając toalety. - Naprawdę ma pan zamiar pozwać ją do sądu? Czy ona jest czemukolwiek winna? - spytał Jonatan, który zaczął współczuć kobiecie. Artur, nie zwracając na nic uwagi, czołgał się po podłodze i szukał przyczyny całego zamieszania. W końcu nienaruszone palce odnalazły szczerbę w kamiennej posadzce. - Oto powód wszystkiego! Paul, masz mi znaleźć winnego! Zwolnię go z pracy i zabiorę cały majątek! a jak nazywa się ta kobieta? - Spokojnie, panie Hatch - uspokoił go Paul. - To dziewczyna Ponziego. Jak chce pan znieść Kartę Drwala, to proszę nawet nie myśleć o tym procesie. Ponadto ten budynek to teren rządowy i musielibyśmy prosić o pozwolenie na wytoczenie sprawy. - w takim razie przedstawimy wszystko de Flanellowej! - zawołał Artur w błysku geniuszu. - Lordom będzie wszystko jedno, bo i tak nie wysupłają ani grosza ze swoich kieszeni. Zresztą im też powinno coś skapnąć z tej kombinacji - tutaj pan Hatch umilkł i zamyślił się nad wysokością datków na kampanię, jakie wycygani od niego pani de Flanelle. Grymas bólu wykrzywił mu twarz: - Dorwałem się do największego koryta, ale jeszcze muszę się trochę od niego odsunąć, żeby dopuścić Flanellówę. Ta baba macza palce we wszystkich sprawkach na tej wyspie. - Poprosi pan panią de Flanelle o odszkodowanie za pańskie obrażenia? - zapytał Jonatan. - Nie, kretynie - oparł Artur. - Ona pomoże nam dobrać się do kieszeni podatników. Mam nadzieję, że już rozliczyłeś się z poborcami, mój mały. Szykuje się wielka uczta! [ Pytania do rozdziału XXVI ] [ Rozdział XXVII ] [ Spis treści ] Rozdział XXVII Jagody dla przygody Jonatan pomógł doprowadzić Artura do w miarę przyzwoitego stanu i pożegnał się z całym towarzystwem. Zaczynało do niego docierać, że na Jarmarku Rządowym winien spodziewać się zamieszania a nie pomocy. Wychodząc z pałacu, czuł się coraz bardziej rozgoryczony. Coraz bardziej tęsknił też za portem i statkiem, który zabierze go do domu. Na rogu ulicy za Jarmarkiem ujrzał tęgą, niedbale ubraną kobietę. Miała przetłuszczone włosy i cuchnęło od niej jak od gnijącego trzęsawiska. - Chłopcze! Czy chciałbyś poczuć się dobrze? - szepnęła do niego. Rozejrzała się niepewnie i powtórzyła pełnym napięcia głosem: - Chciałbyś się poczuć dobrze? Prawdopodobieństwo, że ta kobieta stara się mu zaoferować usługi seksualne, było naprawdę znikome. Dlatego, jako uczciwy i rozsądny młodzieniec, Jonatan odparł: - Chyba tak jak wszyscy. - To chodź ze mną - chwyciła go mocno za ramię i poprowadziła jakimś zaułkiem do obskurnych, odrapanych drzwi. Jonatanowi od razu przypomniał się napad i próbował się wycofać, wstrzymując przy tym oddech, żeby nie poczuć smrodu bijącego z wnętrza pomieszczenia. Nim się obejrzał, kobieta zamknęła drzwi na klucz. Dała mu znak, żeby usiadł przy stole, po czym wyjęła papierosa z torebki i zapaliła go. Paliła długo i w milczeniu. - Czego pani chce? - zapytał Jonatan, wiercąc się niespokojnie na krześle. - Chcesz jagody dla przygody? - wypuściła znienacka kłąb dymu. - a co to takiego? - Nie wiesz, co to są jagody dla przygody? - jej oczy zmieniły się w pełne podejrzenia szparki. - Nie - odparł Jonatan, szykując się do wyjścia - i raczej mnie to nie interesuje. Kazała mu siadać z powrotem i, chcąc nie chcąc, musiał jej posłuchać. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem i stwierdziła: - Ty chyba nietutejszy, co? - Raczej nie - wyjąkał. Bał się, że kobieta doniesie na policję, że jest tu obcy czy nowo nowoprzybyły, jak kto woli. - Fałszywy alarm! Wyłaź, Doobie! - ryknęła nagle kobieta. Za wysokim lustrem otworzyły się raptem ukryte drzwi, z których wypadł policjant w pełnym umundurowaniu. - Jak się masz - zagadnął, kładąc dłoń na karku młodzieńca. - Jestem Doobie, a to moja współpracowniczka, Mary Jane. Przepraszamy za zamieszanie, ale jesteśmy tajnymi agentami, których zadaniem jest wytępienie handlu jagodami dla przygody. - Zjadłbym konia z kopytami - zwrócił się do Mary Jane. - W nagrodę poczęstujmy czymś tego młodego człowieka. Oboje zaczęli wyjmować z szafki pudełka, paczki i słoiki rozmaitych rozmiarów i kształtów. Po rozłożeniu wszystkiego na stole, zaczęli ochoczo pałaszować. Jonatan nareszcie westchnął z ulgą, na widok tej uczty ciekła mu już ślinka. Przygotowali sobie świeży chleb, masło, dżem, sery, czekoladę, ciastka i inne pyszności. Doobie wziął sobie kawałek sucharka i brudnymi paluchami nałożył na niego masła i dżemu. - Wiosłuj bracie - powiedział do Jonatana z ustami pełnymi jedzenia i machnął ręką w stronę stołu. - Co za odmiana po państwowej stołówce, gdzie trzeba załatwiać sprawy służbowe, no nie, Mary Jane? Kobieta zachichotała i o mało co nie udławiła się cukierkiem, który dopiero co wpakowała sobie do ust. Jonatan wziął kromkę chleba z dżemem i zaczął zaspokajać swój wilczy apetyt. - Co to są jagody dla przygody? - zapytał dla podtrzymania rozmowy. Mary Jane nalała sobie filiżankę kawy, do której wsypała trzy czubate łyżeczki cukru. Następnie dolała trochę gęstej śmietanki i powiedziała: - Jagody dla przygody to owoce, których uprawa i spożywanie są na Korrumpo zabronione. Gdybyś chciał kupić je ode mnie, wylądowałbyś w więzieniu na co najmniej dziesięć lat. Mary Jane i Doobie spojrzeli na siebie i jak na komendę wybuchnęli śmiechem. Jonatan mało się nie udławił: o włos uniknął skończenia za kratkami. - Ale co takiego złego jest w jagodach dla przygody? Czy po ich zjedzeniu ludzie chorują? Zachowują się agresywnie? - Jeszcze gorzej - odparł Doobie, wycierając rękawem z policzka smugę dżemu i masła. - Po jagodach dla przygody ludzie czują się dobrze. Siedzą sobie spokojnie i marzą. - Obrzydliwość - wtrąciła Mary Jane, podając Doobiemu grube cygaro. Posmarowała sucharka pokaźną warstwą twarogu i mruknęła: - To ucieczka od rzeczywistości. - O taak - wybełkotał Doobie, połykając kolejny kęs kanapki i poprawiając kaburę. Jonatan nigdy w życiu nie widział, żeby ktoś w takim tempie napychał się jedzeniem. - Dzisiejsza młodzież po prostu nie bierze odpowiedzialności za swoje czyny. A kiedy chcą uciec od świata dzięki jagodom dla przygody, sprowadzamy ich z powrotem na ziemię. Aresztujemy i wsadzamy za kratki. - Czy lepiej na tym wychodzą? - spytał młodzieniec, dyskretnie rozglądając się za jakąś serwetką. - Jasne - odpowiedziała Mary Jane. - Masz ochotę na jednego głębszego, Doobie? - Doobie uśmiechnął się od ucha do ucha i popchnął w jej stronę zatłuszczony kieliszek, który napełniła brązowym płynem z jakiegoś dzbanka. Wróciła do pytania Jonatana i odezwała się: - Bo widzisz, jagody dla przygody uzależniają ludzi. - To znaczy? - To znaczy, że ciągle chce się więcej. Zdaje się człowiekowi, że bez tego nie można żyć. - Tak jak bez jedzenia? - spytał po chwili namysłu Jonatan, a jego słowa zostały niamalże zagłuszone przez donośne beknięcie Doobiego. Człowiek w mundurze policjanta cmoknął z ukontentowaniem, dopił drugi kieliszek whisky i zakosztował dymu z cygara. - Ależ skąd, jagody dla przygody nie mają wartości odżywczych, mogą być wręcz niezdrowe. Podsuń mi z łaski swojej popielniczkę, Mary Jane. - a ponieważ są niezdrowe - podjęła Mary Jane, popijając kawą kawałek czekolady - będziemy musieli łożyć na leczenie tych ludzkich wraków, którzy padli ich ofiarą. Bo Rada Lordów w swoim miłosierdziu zobowiązała nas do utrzymywania przy życiu każdego cierpiącego człowieka, niezależnie od tego, jakie są przyczyny jego dolegliwości. W ten sposób osobnicy, którzy bez opamiętania zajadają się jagodami, staną się kiedyś ciężarem dla nas wszystkich. - Skoro ludzie sami sobie szkodzą, to czemu wszyscy mają płacić za ich głupotę? - wypsnęło się Jonatanowi. - Bo to po ludzku - odparł już nieco podcięty Doobie. - Zawsze okładało się ludzi podatkami, żeby rozwiązać jakieś problemy. Lordowie muszą płacić za całą masę rzeczy, na przykład za nasze pensje i za wielkie więzienia. Nie wolno też zapominać, że w zeszłym roku Rada musiała dopomóc hodowcom tytoniu, cukrownikom i mleczarzom, bo był nieurodzaj na te uprawy. Ludzie chcą przecież mieć co włożyć do garnka. Dzięki podatkom bierze się też pod opiekę chorych. Tego wymaga uczciwość człowieka cywilizowanego. Polej jeszcze, Mary Jane. Kobieta podała mu dzbanek z whisky i pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza. Kolejnego papierosa odpaliła od resztek poprzedniego. Doobie wyraźnie się rozkręcał: - Jest mus, żeby wszystkim pomagać, a więc trzeba mieć oko na każdego obywatela naszej wyspy. - Mus? - zawtórował Jonatan. - Ep! - beknął Doobie. - Przepraszam! Wyjął z kieszeni koszuli buteleczkę z jakimiś tabletkami. - Nie chcę przez to powiedzieć, że ty czy ja osobiście coś musimy. To przywódcy polityczni ustalają normy postępowania i rozstrzygają, kto ma zapłacić za odstępstwa od nich. Dobrze mówię, Mary Jane? No, wszystko jedno. Tak czy inaczej, w przeciwieństwie do nas Lordowie nie mogą pozwolić sobie na żadne pomyłki - Doobie urwał i zażył kilka niewielkich, czerwonych pigułek. Zaczynał mu się plątać język. - Ale to dziwne, że mówiąc o nich używam zawsze słowa "my". Mary Jane, chcesz parę tabletek na nerwy? - Nie, dziękuję - odparła z wdziękiem, podsuwając mu zgrabne, metalowe puzderko. - Moje milutkie, różowiótkie środki uspokajające działają o wiele szybciej. One i kawa stawiają mnie co dzień z rana na nogi. Sam spróbuj. - Czy politykom starcza mądrości, aby wskazywać ludziom drogi właściwego postępowania? - Jonatanowi przypomnieli się politycy, których spotkał do tej pory. - Oczywista! - wrzasnął Doobie, chwiejąc się na krześle. Popił różowe pigułki łykiem whisky i spojrzał groźnie na młodzieńca. - a jak nie chcą zachowywać się tak, jak trzeba, to my już ich nauczymy odpowiedzialności. - w pudle! - dodał i zaczął prosić Jonatana, żeby ten wypił z nim następną kolejkę. - Nie, dziękuję - wykręcał się Jonatan. - O jaką odpowiedzialność chodzi? - Sama nie wiem, jak to by... no, może ty, Doobie, wytłumaczysz to naszemu młodemu kompanowi - Mary Jane dodała sobie do kawy trochę whisky, cukru i śmietanki. - Hmm. Chwileczkę, muszę się skupić. Doobie przechylił krzesło do tyłu, wypuszczając z cygara kłęby dymu. W tej chwili wyglądałby nawet jak prawdziwy mędrzec, gdyby nie to, że o mało co nie stracił równowagi. Gdy ją odzyskał, powiedział: - Odpowiedzialność to... to godzenie się z konsekwencjami własnych czynów. Tak jest, dokładnie tak! Tylko w ten sposób można dorosnąć i czegoś się nauczyć. Głowa Doobiego znikała pośród kłębów dymu, w miarę jak policjant coraz częściej kosztował cygara i starał się coraz intensywniej rozmyślać o problemie odpowiedzialności. - Ależ nie - przerwała mu Mary Jane. - To byłoby zbyt samolubne. Odpowiedzialność polega na kontrolowaniu innych. Wiesz - gdy nie pozwalamy, żeby działa im się krzywda, gdy chronimy ich przed samymi sobą. - Co jest samolubne? Zajmowanie się swoimi sprawami, czy narzucanie swojej opieki innym? - zapytał Jonatan. - Istnieje tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć - oświadczył Doobie, zrywając się na równe nogi i przewracając krzesło. - Zabierzemy go do Wielkiego Inkwizytora. Kto jak kto, ale on na pewno wyjaśni mu sens słowa odpowiedzialność! [ Pytania do rozdziału XXVII ] [ Rozdział XXVIII ] [ Spis treści ] Rozdział XXVIII Wielki Inkwizytor Cienie na ziemi znacznie się wydłużyły; było późne popołudnie. Jonatan i jego dwoje towarzyszy, Mary Jane i Doobie, znów wyszli na ulice miasta i spacerkiem dotarli do pełnego zieleni parku. Na jego środku, wokół pagórka, gromadzili się ludzie. - Dobrze, że przyszliśmy dość wcześnie - stwierdziła Mary Jane - bo wkrótce będzie tu pełno ludzi, którzy będą chcieli usłyszeć prawdę z ust Wielkiego Inkwizytora. Odpowie na wszystkie pytania. Usiedli na trawie. Doobie, zmęczony nadmiarem jedzenia i whisky, zasnął. Mary Jane umilkła. Wszędzie dookoła ludzie wyszukiwali sobie jakieś miejsca do siedzenia i pełni nadziei czekali. Wkrótce wśród tłumów pojawiła się wysoka, chuda postać w czerni. Powoli omiotła spojrzeniem wpatrzone weń twarze. Ucichły pomruki, słychać było tylko cykanie kilku świerszczy. - Wojna to pokój! Mądrość to niewiedza! Wolność to niewola! - surowy głos mężczyzny zdawał się dobywać gdzieś z głębi ziemi i przenikać Jonatana na wylot. Ludzi w zdjętym trwogą tłumie w ogóle nie dziwiły słowa Wielkiego Inkwizytora. - Dlaczego pan powiedział, że wolność to niewola? - wykrztusił odruchowo Jonatan. - Powiedziałam ci wprawdzie, że odpowie na wszystkie pytania, ale nie wolno ci ich zadawać - upomniała go szeptem Mary Jane, osłupiała na widok jego zuchwalstwa. Wielki Inkwizytor utkwił w młodzieńcu swe przenikliwe spojrzenie. Któż śmiał przerwać mu wykład? Wszyscy pozostali w bezruchu wiedząc, że jeszcze nikt nigdy nie odważył się zakwestionować jego słów. Słychać było tylko delikatny szum wiatru w liściach drzew. - Albowiem wolność - warknął Wielki Inkwizytor, zwracając się ni to do Jonatana, ni to do wszystkich zgromadzonych - wolność, to najcięższe brzemię, jakie mogło spaść na barki ludzkości. Człowiek w czerni skrzyżował ręce wysoko nad głową i zagrzmiał: - Wolność to najcięższe okowy. - Czemu wolność ma być brzemieniem? Co się panu w niej nie podoba? - nie ustępował Jonatan. Musiał się koniecznie dowiedzieć, o co chodzi temu człowiekowi. - Wolność jest tytanicznym ciężarem dla wszystkich kobiet i mężczyzn, gdyż wymaga ona, a właściwie za sobą pociąga, wykorzystanie rozumu i woli. - Inkwizytor posunął się o dwa kroki w stronę młodzieńca i wydał z siebie ryk pomieszanego z bólem przerażenia, po czym przestrzegł: - Wolna wola obarcza was pełną odpowiedzialnością za wszystkie czyny! Ludzie aż wzdrygnęli się na dźwięk tych słów, a niektórzy wręcz zatkali sobie uszy. - Co pan rozumie przez pełną odpowiedzialność? - zapytał niepewnie Jonatan, koniec końców właśnie po odpowiedź na to pytanie przybył tutaj z Mary Jane i Doobiem. Inkwizytor rozzłoszczony taką bezczelnością postanowił uciec się do innego sposobu. Udał, że się wycofuje i przybierając łagodny wyraz twarzy zerwał rosnący u swoich stóp kwiatek. - Być może niektórzy z was, drodzy bracia i siostry, nie uświadamiają sobie zagrożeń, o których mówię. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie roślinkę, którą trzymam w ręku - jego uroczysty ton przemawiał do wyobraźni zgromadzonych. Wszyscy z wyjątkiem Jonatana w skupieniu zamknęli oczy a Wielki Inkwizytor niczym hipnotyzer zaczął malować taki obraz: - Ta roślinka to maleńki krzew, zakorzeniony w tej Ziemi. Nie odpowiada za swoje czyny, albowiem zostały one ustalone z góry. Cóż za rozkosz być takim krzewem! a teraz wyobraźcie sobie zwierzę. Milutką, żywiutką myszkę, która szuka strawy pośród tych wszystkich korzeni. To włochate stworzonko nie odpowiada za swoje czyny, albowiem wszystkie jego kroki są zdeterminowane przez naturę. Szczęśliwe zwierzę! Żadna roślina, żadne zwierzę nie musi dźwigać ciężaru wolnej woli, gdyż nie ma do czynienia z wartościami moralnymi i nie dokonuje wyborów. Nigdy nie może się pomylić! - O tak, Wielki Inkwizytorze, tak, tak jest w istocie - zamruczało kilku spośród zgromadzonej rzeszy. Charyzmatyczny przywódca wyprostował się i ciągnął dalej: - Otwórzcie oczy i rozejrzyjcie się! Istota ludzka, stale narażona na dokonywanie wyborów, na szafowanie wartościami - może się mylić! Niewłaściwy wybór, fałszywe wartości - szkodzą wam i waszym bliźnim. Nawet świadomość możliwości wyrządzenia komuś krzywdy przynosi cierpienie. To właśnie ono nazywa się odpowiedzialnością! Ludzie zadrżeli i zbili się w ciasną gromadkę. Jakiś siedzący koło Jonatana młodzieniec krzyknął: - Mistrzu, jak można uniknąć takiego losu? Poucz nas, jak mamy pozbyć się tego straszliwego brzemienia. - Potrzeba ciężkiej pracy, ale wspólnymi siłami uda nam się jakoś zażegnać niebezpieczeństwo. Tutaj Wielki Inkwizytor zniżył głos do szeptu, tak że Jonatan musiał się nachylić, żeby go usłyszeć: - Zaufajcie mi. Ja będę podejmował decyzje za was. Uwolnicie się od cierpień, od wyrzutów sumienia, związanych z wolnością. Wezmę na siebie krzyż waszej męki. Wielki Inkwizytor rozłożył szeroko ramiona i zawołał: - Teraz wyjdźcie na ulice, zapukajcie do wszystkich drzwi i namawiajcie wszystkich do głosowania, zgodnie z tym, jak was nauczałem! Albowiem moje zwycięstwo jest bliskie, będę podejmował za was decyzje w Radzie Lordów! Na te słowa wszyscy, jak jeden mąż, zerwali się z miejsc i rozproszyli we wszystkich kierunkach, przepychając się nawzajem, by jako pierwsi znaleźć się na ulicach miasta. Na miejscu zostali tylko Jonatan i Wielki Inkwizytor - oraz Doobie, który uciął sobie na trawie małą drzemkę. Jonatan siedział i nie wierzył własnym uszom. Patrzył, jak ludzka ciżba runęła w stronę miasta, by przenieść w końcu wzrok na człowieka w czerni. Wielki Inkwizytor miał wzrok utkwiony w jakimś niewidzialnym punkcie, gdzieś daleko stąd. Po dłuższej chwili Jonatan przerwał niezręczną ciszę, zadając ostatnie pytanie: - Jaką cnotę się pielęgnuje, przekazując panu podejmowanie decyzji? - Żadną - odparł mężczyzna z pogardliwym uśmiechem - bo o cnotach może być mowa dopiero pod warunkiem, że istnieje wolna wola. A moi zwolennicy, stadko moich owieczek nad cnotę przedkłada święty spokój. A ty, co wolisz, mój mały ciekawski przyjacielu? Pomóż mi przy wyborach, a ja pomogę ci później. Zacznę podejmować za ciebie decyzje i wtedy twoje pytania nie będą miały już sensu. Jonatana zatkało. Obrócił się na pięcie i czym prędzej wziął nogi za pas. Ścigał go śmiech Wielkiego Inkwizytora. [ Pytania do rozdziału XXVIII ] [ Rozdział XXIX ] [ Spis treści ] Rozdział XXIX Prawo przegranego Biegł tak bez celu, póki nie usłyszał miarowego bicia dzwonu. Roznosiło się echem po ulicach i młodzieniec starał się zorientować, skąd dochodzi. Skręcił w boczną ulicę i zauważył kolejny plac, wypełniony rozwrzeszczanym tłumem. Myśląc, że stało się coś ważnego, Jonatan zaczął przepychać się ku ustawionemu w środku podwyższeniu i ze zdumieniem stwierdził, że wszyscy noszą na plecach szerokie pasy albo szarfy. Zrobiło mu się głupio, że jako jedyny nie ma na sobie niczego podobnego. Rozglądał się zaciekawiony. Na wysokim na trzy stopy podium stał człowiek i wrzeszczał ile sił w płucach: - w tym narożniku... 256 funtów żywej wagi... od pięciu miesięcy niepokonany w Międzynarodowym Turnieju Robotniczym... sam Krwiożerczy Tygrys... Carl Marlow zwany Rzeźnikiem! Tłum zareagował burzą szaleńczych okrzyków, gwizdów i oklasków. Z boku przy karcianym stoliku siedział mężczyzna z blizną na policzku, zręcznie przekładając pliki najróżniejszych papierów i sterty banknotów. - Przepraszam bardzo... - zagadnął Jonatan. - Na kogo stawiasz, synu? Do rozpoczęcia następnej rundy zostało zaledwie kilka sekund. Nagle młodzieniec został odepchnięty przez jakąś starszą kobietę, która zdecydowanym ruchem rzuciła na stolik garść banknotów: - Pięćdziesiąt na mistrza, ale już! - zażądała. - Już się robi - mężczyzna zapisał coś w zeszycie, po czym wyrwał z niego kartkę. - Oto kwit zakładu. Tymczasem człowiek na podwyższeniu kontynuował swoją kwestię: - w przeciwległym narożniku mamy pretendenta do tytułu mistrzowskiego, 270 funtów czystych mięśni, portowego łamignata... - Co tu się dzieje? Czy oni będą się bić? - zwrócił się Jonatan do mężczyzny przy stole. - Bić się będą, ale dziać, to tu się nic nie dzieje - odparł mężczyzna uśmiechając się szeroko. - Ot po prostu interes kręci się jak nigdy. Taka walka to istny dar niebios. Rozległ się gong i człowiek z blizną zawołał: - Koniec zakładów! Rozpoczęła się walka i obaj przeciwnicy zaczęli wymierzać sobie ciosy i robić uniki. Nawet nie unosząc wzroku znad stolika z papierami, człowiek z blizną zauważył, że Jonatana martwi taka eksplozja przemocy. - Nie przejmuj się synu. Zarówno zwycięzca, jak i przegrany odjadą do domu z wypchanymi portfelami. Wiedzą, w co wdepnęli i również za to dostają nagrodę. Jeden z walczących mężczyzn padł znienacka na ziemię, powalony solidnym ciosem przeciwnika. Widzowie zaczęli ryczeć z podniecenia, zaś przyjmujący zakłady mężczyzna zaczął wkładać pieniądze do żelaznej szkatułki. - Obydwaj coś dostaną? - zapytał Jonatan. - Pewno, że tak. Jest to najpopularniejszy sport walki na wyspie, ponieważ zdarza się tak, że przegrywający zbiera więcej pieniędzy od wygranego. - Czy w ogóle można coś zarobić ponosząc porażkę? - wytrzeszczył oczy młodzieniec. - Nie wszyscy się nadają. Bukmacher obrzucił Jonatana badawczym spojrzeniem: - Czy masz jakieś zyskowne zajęcie, które mógłbyś stracić? Dopiero jeśli masz naprawdę dobrą robotę, możesz stanąć do walki z mistrzem. - w tej chwili akurat nie mam żadnej pracy - pośpieszył z odpowiedzią zdumiony Jonatan. - Ale czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego jakiś, dajmy na to robotnik, miałby wyzywać do walki mistrza? Gong obwieścił zakończenie rundy. Wrzawa na widowni nieco ucichła i nie musieli już się przekrzykiwać. - O to właśnie chodzi. Nigdy nie słyszałeś o Prawie Przegranego? Co ty, z choinki żeś się urwał? Nie wszystkim starcza odwagi na taki numer w ringu, ale niektórzy to uwielbiają. Wierzą nawet, że mogą zostać nowymi mistrzami. A Prawo Przegranego eliminuje dużą część ryzyka. Przegrywający nie musi troszczyć się o wypłatę ani o koszty leczenia. - Dlaczego? - Bo Prawo Przegranego stanowi, że za wszystko ma zapłacić pracodawca. Przy dobrych układach przegrywający zarobi więcej, niż gdyby pracował normalnie. Do chwili ustanowienia tego Prawa walki były o wiele mniej interesujące. Jonatan podniósł głowę i zauważył, jak jeden z zawodników siedzi skulony w narożniku, a pomocnik ociera mu twarz gąbką. - a czy pracodawca nie powinien płacić odszkodowania tylko za urazy doznane w czasie pracy? Co on ma wspólnego z taką walką? - Prawdę mówiąc, nic. Ale robotnik mówi, że jest kontuzjowany i nie może wracać do pracy, kapewu? - No... tak - odpowiedział Jonatan. - a jeżeli twierdzi, że wypadek nastąpił w pracy, to pracodawca musi udowodnić mu, że kłamie, co jest praktycznie niewykonalne. - Czyli kontuzjowany robotnik może skłamać, żeby uzyskać te pieniądze? - Bywa i tak - uśmiechnął się człowiek z blizną. - Tylko nie zrozum mnie źle, tak naprawdę większość robotników nie kłamie. Ale Prawo Przegranego nagradza oszukańców. A w miarę wzrostu ubezpieczeń i podatków upada coraz więcej firm i wtedy robotnicy i tak na tym tracą. Dlatego z dnia na dzień przybywa nam zawodników. I tak ci, którym oszustwo wcześniej nie przeszłoby przez gardło, w końcu stają do kilku rund z Rzeźnikiem. - a dlaczego pracodawcy nie mogą udowodnić kłamstwa? - Łupie mi w krzyżu, synu. Możesz mi dowieść, że kłamię? - bukmacher wskazał ręką na ludzką ciżbę. - Wszystkich nam tu łupie jak cholera i będziemy świadczyć, że zaczęło się to w pracy. Ostatnim razem udowodnili komuś kłamstwo czterdzieści lat temu. - Czy Rada Lordów przeciwdziała jakoś tej fali oszustw? - zapytał Jonatan, który nareszcie zrozumiał, w jakim celu wszyscy noszą pasy i szarfy. - Najlepszą nauczycielką jest Elżbieta de Flanelle! - cmoknął z lubością bukmacher - popiera nas w każdym sporze, a my odwdzięczamy się jej przy wyborach. I wilk jest syty i owca cała. - Policja! - zawołał ktoś z tłumu. Człowiek z blizną zatrzasnął szkatułkę z gotówka, złożył stolik, po czym udał, że po prostu stoi sobie przy ringu i ogląda walkę. Zaczął nawet pogwizdywać. - O co chodzi? Czy walka jest nielegalna? - pytał Jonatan, szukając wzrokiem policyjnych mundurów. - Ależ skąd. Policja też lubi sobie popatrzeć. To niezależne organizowanie zakładów jest wbrew prawu. Rada Lordów orzekła, iż hazard jest niemoralny. Wyborcom podoba się Rada, która stoi na straży dobrych obyczajów. Z kolei de Flanelle uważa, że zakłady powinno się robić wyłącznie w okresie wyborów. Wtedy ponownie rozległ się gong i widzowie zaczęli klaskać. [ Pytania do rozdziału XXIX ] [ Rozdział XXX ] [ Spis treści ] Rozdział XXX Zamiesz(k)anie W miarę jak Jonatan oddalał się od ringu, zapadała coraz większa cisza. Zachodziło słońce i mieszkańcy miasta przeważnie zdążyli już wrócić do domów. Młodzieniec mocniej otulił się wytartą kamizelką, mozolnie mijając następny, długi rząd domów. Nagle dostrzegł grupę ubogo ubranych ludzi, zgromadzonych przed trzema wysokimi budowlami, oznaczonymi literami "A, B i C". Budynek "A" był pusty i znajdował się w opłakanym stanie - odpadały tynki, okna były powybijane, ostatnie ocalałe szyby pokryte brudem. Obok, przy wejściu do budynku "B", stała ciasno zbita gromadka ludzi. Jonatan słyszał dobiegające ze środka krzyki i odgłosy krzątaniny dochodzące z parteru i dwóch pięter. Z każdego okna i balkonu wystawały obskurne kije, na których zawieszono pranie. Dom wprost pękał w szwach od mieszkańców. Jeszcze dalej stał budynek "C" - doskonale utrzymany, nieskazitelnie czysty i podobnie jak "A" - pusty. Wypucowane na glanc okna skrzyły się w promieniach zachodzącego słońca, a tynk był gładki i wprost lśnił czystością. - Wiesz może o jakimś mieszkaniu do wynajęcia? - jakaś młoda kobieta dotknęła niespodziewanie ramienia Jonatana. - Przykro mi, ale nie jestem stąd. Dlaczego nie poszuka pani czegoś w tych dwóch pustych budynkach? - Po co? - odparła łagodnie. Była długowłosą, jasną szatynką o bardzo miłym głosie. Ubranie leżało na niej nieszczególnie, ale i tak była bardzo ładna. Sprawiała wrażenie osoby inteligentnej i pewnej siebie, choć ostatnimi czasy wyraźnie się jej nie szczęściło. Jonatan bardzo chciał jej jakoś pomóc. - Coś z nimi nie tak? - zdziwił się. - Wyglądają na puste... - Zgadza się. Mieszkałam z rodziną w bloku "A", dopóki pani de Flanelle nie nakłoniła Rady Lordów do przekazania jej kontroli nad czynszem. - Co to takiego? - Czynsze nie mogą już iść w górę. - Dlaczego? - chciał wiedzieć Jonatan. - Oj, to długa i niezbyt mądra historia. Jakiś czas temu, gdy w naszej okolicy pojawiła się Fabryka Marzeń, tata i sąsiedzi zaczęli skarżyć się na nieustanne podwyżki czynszów. To prawda, że koszty utrzymania rosły, a ludzie i tak zjeżdżali do nas z innych części wyspy, ale tata doszedł do wniosku, że nie należy już płacić wyższego czynszu. Zebrał więc innych... czy raczej byłych lokatorów i zażądali, żeby Rada Lordów zabroniła właścicielom budynków podnoszenia czynszów. Rada usłuchała. Następnie zatrudniła całe hordy inspektorów i sędziów, którzy mieli dopilnować, by właściciele przestrzegali nowego przepisu. - Czyli lokatorzy powinni się z tego tylko cieszyć - stwierdził Jonatan. - z początku tak było. Tata już nie musiał martwić się o czynsz. Ale wszystko zaczęło się psuć, kiedy właściciele zaprzestali budowy nowych mieszkań i zalegali z naprawami. - Cóż się stało? - Mówili, że rosną ceny wszystkiego - remontów, dozorców, urządzeń gospodarczych, podatków i tak dalej - a im nie wolno podnosić czynszów, więc oszczędzają, na czym tylko mogą. Po co mieliby stawiać nowe mieszkania, na których by i tak stracili? - Podatki też rosły? - Oczywiście - trzeba było zapłacić inspektorom, sędziom i utrzymać Pałac Lordów. Musiały wzrosnąć kadry urzędnicze i co za tym idzie budżety. Zgodzili się na kontrolowanie czynszów, ale nawet nie przyszło im do głowy, by zahamować wzrost podatków! No i po pewnym czasie właściciele mieszkań byli powszechnie znienawidzeni. - a przedtem tak nie było? - Tata powtarzał, że nie lubi płacić im czynszów, ale z drugiej strony, dopóki mieszkania czekały na lokatorów, właściciele musieli się starać o klientów. Byli serdeczni wobec lokatorów i ciężko pracowali, żeby utrzymać jak najlepszy porządek. O niemiłych właścicielach wszyscy się prędzej czy później dowiadywali i unikali ich. U dobrych właścicieli zostawali stali lokatorzy, zaś zmorą niemiłych były ich świecące pustką lokale. - Po wprowadzeniu kontroli czynszów właściciele jak jeden mąż zmienili się na gorsze - ciągnęła zdesperowana. Usiadła na krawężniku, a Jonatan przycupnął obok. - Koszty stale rosły, zaś czynsze stały w miejscu jak wmurowane. Właściciele mieszkań musieli ograniczać koszty własne, czyli dokonywali coraz mniej remontów. Lokatorzy się wściekli i naskarżyli do inspektorów, którzy wymierzyli grzywny właścicielom - przynajmniej tym, co nie dali im łapówek. Poniósłszy ogromne straty, właściciele pozostawili budynek "A" swojemu losowi. Malała liczba mieszkań, a lista czekających się wydłużała. Nigdy jeszcze nie było tak mało mieszkań. Gburowaci właściciele z budynku "B" nie musieli się już przejmować pustostanami. Wszystko wskazywało na to, że lista zrozpaczonych poszukiwaczy mieszkań nie ma końca. Niemili właściciele wymuszali od lokatorów mnóstwo pieniędzy i innych dóbr, więc w sumie wyszli na tym całkiem nieźle! - Część właścicieli tak po prostu zabrała się i poszła? - Jonatan nie potrafił uwierzyć, że ktoś może porzucić swoją własność. - Zgadza się. Nikt prócz Rady Lordów nie potrafi wyłożyć więcej niż wcześniej otrzymał. Rada rozważa możliwość przejęcia porzuconych mieszkań i kierowania nimi dzięki subsydiom finansowanym z podatków. - a nie może się pani jakoś dostać do budynku "B", gdzie jest pełno ludzi? - zapytał młodzieniec, który chciał jej w jakiś sposób dopomóc. - Jest wypełniony do oporu i nikt nawet nie myśli o wyprowadzeniu się. Gdy zmarła pani Whitmore, rozpętało się prawdziwe piekło: każdy chciał znaleźć się na jak najwyższym miejscu na liście oczekujących. Koniec końców mieszkanie przypadło synowi pani de Flanelle, mimo że jakoś nikt nie może sobie przypomnieć, żeby jego nazwisko figurowało na jakiejkolwiek liście. Kiedyś chcieliśmy zamieszkać wspólnie z inną rodziną w jednym mieszkaniu, lecz inspektorzy stwierdzili, że jest to niezgodne z prawem budowlanym. - Co to takiego? - Prawo budowlane określa standardy wyglądu i przeznaczenia budynku - mimo wyraźnego znużenia kobieta starała się zaspokoić ciekawość Jonatana. - Lordowie ustalają, jaki tryb życia odpowiada mieszkańcom danej budowli. Chodzi o takie sprawy jak liczba rodzin, zlewów, łazienek, przestrzeń przypadająca na jednego członka rodziny. Umilkła na chwilę, po czym dorzuciła z nutką drwiny w głosie: - Na koniec wylądowaliśmy na ulicy, gdzie nic nie dzieje się zgodnie z tym prawem. Nie mamy zlewu, łazienki ani swoich pokoi, za to mamy o wiele za dużo wolnej przestrzeni. Myśl o położeniu tej kobiety coraz bardziej przygnębiała młodzieńca. Wtem przypomniał sobie o trzecim, całkiem nowym i pustym budynku. To przecież rozwiązanie nasuwające się samo przez się. - To może by się tak wprowadzić do bloku "C"? - Złamałabym przepisy strefowe - zaśmiała się z goryczą. - Przepisy strefowe? - zawtórował Jonatan, podnosząc się z krawężnika i potrząsając z niedowierzaniem głową. - To przepisy dotyczące usytuowania mieszkań. Podniosła jakiś patyk i zaczęła rysować na ziemi: - Zaczyna się od tego, że Rada rysuje sobie na planie miasta linie. Z jednej strony takiej linii ludzie mogą spać, ale pracować muszą już po stronie przeciwnej. W ten sposób budynek "B" znajduje się na stronie od spania, a "C" - od pracy. "C" jest ładny i stoi w pobliżu "B" w drodze wyjątku od przepisów, jaki udało się uzyskać pani de Flanelle. Zazwyczaj dzieje się jednak tak, że miejsca do spania i pracy położone są w przeciwległych częściach miasta, tak by pracownicy musieli co dzień, rano i wieczorem, przebywać długą drogę. Mówi się, że duże odległości sprzyjają rozwojowi fizycznemu i pomagają w sprzedaży wagonów. Jonatan wpatrywał się zdumiony w przeludniony budynek, wciśnięty pomiędzy dwa pustostany. "Co za bałagan", pomyślał. - i cóż pani teraz pocznie? - zapytał ze współczuciem. - Trzeba będzie żyć z dnia na dzień. Tata chce mnie wysłać na przyjęcie, jakie pani de Flanelle urządza jutro dla wszystkich bezdomnych. Obiecuje masę rozrywek i darmowy obiad. - Co za hojność! - zawołał młodzieniec z cieniem niedowierzania w głosie. - Może pozwoli pani zamieszkać u siebie, póki nie znajdzie pani innego dachu nad głową. - Prawdę mówiąc tata zdobył się kiedyś na odwagę i zapytał ją o to - to w sumie jej sprawka, że wprowadzono tę kontrolę czynszów. W odpowiedzi usłyszał: "To oznaczałoby, że mamy do czynienia z filantropią! a filantropia jest upokarzająca!" Wytłumaczyła, że godzi się zażądać mieszkania od podatników. Wezwała go do cierpliwości, zapowiadając, że namówi Lordów do przejęcia nadzoru zarówno nad czynszami, jak i nad nieruchomościami jako takimi. Kobieta uśmiechnęła się do Jonatana: - a tak w ogóle to mam na imię Ania. Masz ochotę wybrać się jutro na darmowy obiad do pani Flanelle? [ Pytania do rozdziału XXX ] [ Rozdział XXXI ] [ Spis treści ] Rozdział XXXI Banda Demokracja Nagle ktoś na ulicy krzyknął - Banda Demokracja! Banda Demokracja! Ratuj się, kto może! - Uciekaj, uciekaj! - jakieś dziecko upomniało siedzącego na krawężniku Jonatana. Ania zerwała się na równe nogi, na jej twarzy malowało się przerażenie. - Musimy stąd zaraz zniknąć! - zawołała wystraszona. Ludzie stojący przy bloku rozbiegli się na wszystkie strony. Mieszkańcy budynku "B" zbiegali po schodach z dziećmi na rękach, zrzucając różne rzeczy czekającym na dole znajomym, którzy pozbierali wszystko z ulicy i czmychnęli. W jednej chwili jakby wszystkich wymiotło. Tylko najbardziej opieszali, zazwyczaj obarczeni nadmiarem bagaży i małych dzieci powoli oddalali się od źródła zamieszania. Budynek na końcu przecznicy stanął nagle w płomieniach. Siedzący w bezruchu Jonatan złapał Anię za rękę. - Co się dzieje? - zapytał. - Dlaczego wszyscy są tak bardzo przerażeni? - To Banda Demokracja! Natychmiast stąd uciekaj! - Ania ciągnęła Jonatana za rękę, zmuszając go do podniesienia się z krawężnika. - Ale dlaczego? - Teraz nie czas na pytania, chodźmy! - krzyczała, ale Jonatan nie zwolnił uścisku ręki, zatrzymując ją przy sobie. - Puść mnie, bo dopadną nas oboje! - wrzasnęła śmiertelnie przerażona. - Kto? - Banda Demokracja! Otaczają wszystkich, na których natrafią i głosują, co z nimi zrobić! Mogą zabrać ci pieniądze, uwięzić, a nawet zmusić do wstąpienia do bandy. Nie sposób się im przeciwstawić! - Czy prawo nie chroni ludzi przed takimi bandami? - Jonatanowi zakręciło się w głowie. Gdzież, u diabła, podziała się wszechobecna policja? - Teraz bierzmy nogi za pas, a pogadamy później! - zawołała Ania, wciąż próbując wyrwać się z uścisku młodzieńca. - Mamy jeszcze czas. Mów szybko o co chodzi. - Niech ci będzie - obejrzała się za siebie i przełknęła ślinę. - Tuż po powstaniu bandy policja postawiła ich przed sądem. Bandyci utrzymywali, że stosują zasadę rządów większości, stanowiącą podstawę działania władz naczelnych i sądów na Korrumpo. Twierdzili, że o wszystkim decyduje głosowanie - o etyce, prawie, w ogóle o wszystkim. - Czy sąd wymierzył im jakąś karę? Ulica zdążyła już całkiem opustoszeć. - a czy w takim wypadku musiałabym teraz przed nimi uciekać? Zostali uniewinnieni stosunkiem głosów trzy do dwóch. Nazywają to "Boskim Prawem Większości". Odtąd napadają na wszystkich, którzy ustępują im liczebnością. - Jak tu w ogóle można żyć? Czy nie ma sposobu, żeby się obronić? - Jonatan miał już serdecznie dość bezsensownych zasad życia na wyspie. - Jedynym wyjściem jest wstąpienie do innej, większej bandy - odpowiedziała dziewczyna. Słysząc te słowa, Jonatan wziął Anię za rękę i zaczęli biec ulicą, mijając kolejne domy i sklepy. - Nie uciekałabym, gdyby mi było wolno kupić broń - wysapała Ania nie zwalniając tempa. Znała miasto jak własną kieszeń, następne aleje, bramy, zaułki i place - wszystko to zmieniało się jak w kalejdoskopie. - a tak nawiasem mówiąc - wykrztusił zdyszany młodzieniec - mam na imię Jonatan. Bardzo mi miło. Biegli, dopóki starczyło im sił. Już dawno skończyły się ulice, teraz wspinali się na strome wzgórze, szukając schronienia wysoko ponad miastem. Zachodziło słońce i Jonatan dostrzegł, że na dole coraz większa fala ognia ogarnia miasto. Od czasu do czasu dobiegały ich nikłe odgłosy wystrzałów i wrzasków. - Już dalej nie mogę - westchnęła Ania. Brązowe włosy opadały jej w nieładzie na ramiona. Nie mogąc złapać tchu, oparła się o drzewo a Jonatan usiadł pod skałą. Podczas ucieczki Ani podarła się sukienka i potargały długie, lekko kręcone włosy. - Nie wiem, co się stało z moją rodziną - szepnęła. Słysząc to Jonatan również zaczął martwić się o parę staruszków, którzy tak troskliwie zaopiekowali się nim zeszłej nocy, i o ich wnuczkę, Luizę. W tym dziwacznym świecie pojedynczy człowiek zdawał się być zupełnie bezbronny. - Takie ciągłe walki między sobą to tragedia. Straszne, że nie macie rządu, który potrafiłby zaprowadzić porządek. - Wszystko ci się pomieszało - ciągle jeszcze zdyszana dziewczyna usiadła obok niego i wskazała ręką na zamieszki w mieście. - Jak tylko sięgam pamięcią, ludzie zawsze wydzierali sobie wszystko za pomocą siły. Łatwo się chyba domyślić, kto ich tego nauczył. - To znaczy, że ktoś ich nauczył, że zabieranie czegoś ludziom siłą jest słuszne? - Jonatan zmarszczył brwi. - i to nie byle kto. Ludzie wzorowali się na przykładach, które dawano im dzień w dzień przez całe życie. - a co z Radą Lordów? Rządy są chyba właśnie po to, żeby chronić obywateli przed przemocą? - To Rada używa przemocy! - stwierdziła Ania z całą stanowczością. - I to właśnie takiej, przed którą winna nas ochraniać. Mam prawo się bronić, mogę więc też poprosić innych, w tym także Radę, żeby dopomogła mi w realizacji tego prawa. Ale nie należy napadać na innych, więc nie powinno się również zwracać do innych z prośbą o pomoc w atakowaniu współobywateli... - Jak chcesz coś od kogoś, to co robisz? - dodała lekko poirytowana, widząc w oczach Jonatana pustkę i brak jakiegokolwiek, choćby najmniejszego pomysłu na rozwiązanie tego problemu. - Jeżeli nie mogę używać przy tym broni? - upewnił się Jonatan, wciąż czując nieprzyjemne swędzenie na karku po pistolecie bandytki. - Tak, bez używania broni. - Cóż... Mógłbym spróbować go przekonać. - Dobra. Albo... - Albo, albo... zapłacić mu? - Ale to też forma perswazji. Coś jeszcze? - Hmm... To może iść do Rady i zażądać uchwalenia odpowiedniego prawa? - Strzał w dziesiątkę! Zwracając się do rządu, nie musisz nikogo przekonywać, ani nikomu płacić. Przestaje ci zależeć na dobrej woli kogokolwiek. Jeżeli uda ci się przekabacić Radę, czy to przy pomocy głosów, czy przekupstwa, to możesz nie oglądać się na innych. Rzecz jasna może się zdarzyć, że ktoś zaproponuje Radzie jeszcze więcej i wtedy zmusi cię do czegoś, na czym jemu z kolei zależy. A Lordowie i tak są górą. - Ale ja myślałem, że to właśnie rządy są siłą jednoczącą społeczeństwo. - Nic z tych rzeczy - odparła Ania. - Możliwość używania przymusu niszczy wolę współdziałania. Każda większość może narzucić swoje ustalenia mniejszości, a ta musi zacisnąć zęby i znosić to w milczeniu. Jest to zgodne z prawem, ale mniejszości nikt nawet nie usiłował przekonywać, więc ma ona to innym za złe. Cały system protekcjonizmu i bieda, oto gorzkie owoce takich układów. Jonatanowi przypomniało się dzieciństwo i bajki o szeryfie z Nottingham, który wykorzystywał swoje stanowisko, żeby okradać zarówno biednych jak i bogatych poddanych i obdarowywać swoich popleczników. Pamiętał też, że aż klaskał z radości, gdy się dowiedział, że ofiary szeryfa w końcu się przeciw niemu zbuntowały. - Spójrz na te rozruchy - Ania pokazała mu stojące w płomieniach miasto. - Fundamenty społeczeństwa pękają w wyniku nieustającej walki o władzę. Na wyspie istnieją grupy, które teraz tracą wciąż zbyt dużo głosów, lecz pewnego dnia nie wytrzymają i wybuchną. Niestety nie mają one zamiaru położyć kresu używaniu siły, chcą ją tylko same wykorzystać. - Zaraz pójdę poszukać taty - łzy pociekły jej po policzkach. - Wyznaczyliśmy sobie specjalne miejsce zbiórek na takie sytuacje. Na pewno się o mnie martwi, ale poczekam jeszcze trochę, aż przygasną pożary - urwała, by dodać po chwili: - Mówią, że pożary są korzystne dla drwali, bo zwiększają popyt na drewno. Aż żal pomyśleć, co ludzie mogliby mieć, gdyby nie musieli cały czas wszystkiego odbudowywać. Biedny Jonatan Poczciwy. Siedział teraz w bezruchu i usiłował przypomnieć sobie wszystkie przygody, jakie spotkały go od czasu wielkiego sztormu. Parada koszmarnych postaci i wypadków. Doświadczenia ostatnich dni sprawiły, że zaczął wątpić we wszystkie, bliskie mu do tej pory wartości. Zawsze był ufny. Przedstawicieli władzy uważał za uczciwych strażników prawa. Zakładał, że ludzkim postępowaniem kierują wzniosłe intencje, które przynoszą dobre skutki. Ale teraz utracił wszelką pewność. Tak się zamyślił, że przestał zwracać uwagę na towarzyszkę, która zapadła w głęboki sen. Spojrzał na nią i pomyślał: "Da sobie radę. A ja muszę wracać do domu. Jutro rano wejdę na sam szczyt góry, może stamtąd dostrzegę jakieś okręty." Po czym ułożył się wygodnie i także zasnął. [ Pytania do rozdziału XXXI ] [ Rozdział XXXII ] [ Spis treści ] [ Demokracja - większość ma rację ] Rozdział XXXII O sępach, żebrakach, oszustach i królach Nazajutrz obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Uznał, że lepiej będzie nie budzić Ani i sam podszedł do stóp stromego zbocza. "Ludzie! - myślał rozgniewany - Bez przerwy depczą jedni drugich! Ciągle sobie wygrażają! Aresztują się! Okradają i krzywdzą się wzajemnie!" Rozpoczął mozolną wspinaczkę ku górze, przytrzymując się niewielkich kępek krzaków. Dotarł do skalnego występu tuż przed szczytem i spojrzał na miasto leżące gdzieś daleko w dole. Do szczytu zostało już niedużo, więc przedzierał się dalej pośród karłowatych i dziwacznie poskręcanych drzew. Z czasem drzewa ustąpiły miejsca krzakom, aż wreszcie ujrzał stos ogromnych głazów. Tuż nad widnokręgiem widać było jeszcze księżyc w pełni. Powietrze przyjemnie chłodziło twarz. W końcu doszedł do szczytu, gdzie rosło samotne, poskręcane drzewo. Na jednym z pozbawionych listowia konarów siedział wielki, paskudny, czarny sęp. - No nie - jęknął Jonatan, który spodziewał się milszego widoku. - To się nazywa mieć szczęście. Uciekam z doliny sępów i oto, co mnie spotyka. Prawdziwy sęp! - Prawdziwy sęp! - zawtórował chrapliwy głos. Młodzieniec zastygł w bezruchu, lustrując wzrokiem każdy centymetr szczytu wzgórza. Wyraźnie słyszał przyspieszone bicie swego serca. - Kto to powiedział? - wyszeptał drżącymi wargami. - Kto to powiedział? - powtórzył ten sam głos co wcześniej. Dobiegał chyba od strony drzewa. Jonatan utkwił wzrok w nieruchomym sępie. "Może to ptak, który gada, dajmy na to jak papuga? Oprócz niego nikogo więcej tu nie ma. Ale przecież sępy nie potrafią mówić!". Jednocześnie przyszło mu do głowy, że cała ta wyspa jest tak osobliwa, iż równie dobrze mogą na niej żyć gadające ptaki. Wyprostował się i nabierając powietrza w płuca, powoli podszedł do drzewa. Nie drgnęło ani jedno pióro na ciele ptaka, chociaż Jonatan wyraźnie czuł, że jest obserwowany. - To ty się do mnie odezwałeś? - zapytał, usiłując opanować drżenie głosu. - a któż by inny? - bezczelnie odpowiedział pytaniem na pytanie sęp. Pod młodzieńcem ugięły się nogi. Przykucnął i wsparł się o drzewo: - To ty... Ty umiesz mówić? - wyjąkał. - Pewnie, że umiem mówić. Zresztą tak samo jak ty, chociaż paplasz, co ci ślina na język przyniesie. - Ptak przechylił nieco głowę i zapytał oskarżycielskim tonem: - Cóż to znaczy, że uciekłeś z doliny sępów? - Prze... Przepraszam, nie to miałem na myśli - wystękał Jonatan. - Ale ci ludzie są dla siebie tacy bezwzględni i brutalni. To taka przenośnia. Po prostu przypominają mi, te... No, przypominają mi... - Sępy? - ptak nastroszył kołnierz z piór pod gołą szyją. - Sęk w tym, mój młody przyjacielu - zaskrzeczał i zatrzepotał wielkimi skrzydłami - że zbyt łatwo dajesz się nabrać na słowa. Liczą się czyny, a nie słowa. - Nie bardzo rozumiem. - Mieszkańcy tej ziemi wyglądają ci na sępy. Hmm! Gdyby tak było, wyspa byłaby o wiele milszym zakątkiem, niż jest w istocie - ptak z dumą wygiął swą obrzydliwą, gołą szyję. - Już więcej racji miałbyś mówiąc, że znalazłeś się na wyspie wielu różnych stworzeń: sępów, żebraków, oszustów i królów na przykład. Nie odróżniasz jednak dobrych od złych, ponieważ dajesz się zwieść słowom i tytułom. Nabrali cię w najstarszy znany sposób, tak abyś miał o złu całkiem pochlebne zdanie. - Nie ma tu mowy o żadnym nabieraniu - zaprotestował Jonatan. - Sępy, żebraków i tych innych łatwo zrozumieć. Tam, skąd pochodzę, sępy żywią się padliną. To obrzydliwe! - Jonatan skrzywił się z odrazą. - Żebracy to prości i niewinni niczemu ludzie. Oszuści są sprytni i zabawni, to tacy, jakby to powiedzieć, figlarze. Co do monarchów... - oczy młodzieńca rozbłysły podnieceniem - nigdy nie spotkałem żadnego z nich, ale czytałem, że zamieszkują wspaniałe pałace i noszą piękne szaty. Wszyscy by chcieli być tacy jak oni. Królowie razem ze swoimi ministrami rządzą państwami i chronią ich obywateli. Nie ma tu miejsca na nabieranie kogokolwiek. - Nie ma? - zawtórował ptak. Jonatana zdumiała bruzda, która pojawiła się nad oczami sępa. - No to weźmy na przykład sępa. Z całej tej czwórki on jest stworzeniem najszlachetniejszym. Tylko on zajmuje się sprawami wartymi zachodu. Czarne ptaszysko raz jeszcze wyciągnęło długą szyję, obrzucając Jonatana surowym spojrzeniem. - To ja uprzątam mysz, która zdechnie gdzieś za stodołą, ja zabieram końskie ścierwo, leżące na polu. To ja usuwam trupa nędzarza, który umrze gdzieś w leśnym gąszczu. Ja mam co jeść, ale korzystają na tym wszyscy. Nikt nigdy do niczego mnie nie zmusza, uciekając się do klatki czy broni. Czy ktoś mi za to podziękuje? Nie. Moja praca uznawana jest za brudną i ohydną. W ten sposób "obrzydliwy" sęp musi pogodzić się z obelgami i czarną niewdzięcznością. - Dalej mamy żebraków - kontynuował sęp. - Niczego nie wytwarzają, pożytek przynoszą tylko sobie samym. Z drugiej strony, nikogo też nie krzywdzą. Starają się, rzecz jasna, nie umrzeć z głodu gdzieś w leśnej głuszy. Można by też rzec, że ich dobroczyńcy zyskują dzięki nim poczucie własnej wartości. Dlatego się ich toleruje. - Oszuści są najsprytniejsi, dlatego opiewają ich poeci i bajarze. Oddają się kłamstwu, łapiąc wszystkich na lep swych słówek. Oszuści nie wykonują żadnej pożytecznej pracy. Uczą nas tylko nieufności, a także sztuki szalbierstwa. Sęp wyprostował się i zamachał skrzydłami. W porannym powietrzu unosił się odór padliny. - Dochodzimy teraz do monarchów. Nie muszą oni żebrać ani oszukiwać, chociaż często oddają się temu procederowi. Podobnie jak rabusie kradną rzeczy zrobione przez innych, używając w tym celu bezwzględnego przymusu, który mają do dyspozycji. Niczego nie wytwarzając, panują nad wszystkim. A ty, naiwny podróżniku, odnosisz się z czcią do królów, a pogardzasz sępami? Na widok starożytnego pomnika powiedziałbyś zapewne, że król był wspaniały, bowiem na szczycie monumentu wyryto jego imię. A nie pomyślisz nawet o tych wszystkich trupach, jakie musiałem uprzątnąć w czasie budowy pomnika. - To prawda, królowie bywali niegdyś łajdakami - odezwał się Jonatan. - Ale teraz wyborcy głosują na członków Rady Lordów. Lordowie są inni, bo... No, bo są wybierani w wolnych wyborach. - Wybieralni Lordowie różnią się od tamtych? Ha, ha! - zaskrzeczał sęp. - Dzieci wychowuje się wciąż na bajeczkach o królach i kiedy dorosną, spodziewają się wszędzie ujrzeć monarchów. Wybieralni Lordowie, to nikt inny, niż panujący przez kilka lat królowie i książęta. To tak, jakby wziąć i połączyć w jednej osobie żebraka, oszusta i króla! Żebrzą o datki lub głosy albo wydzierają je podstępem. Przy każdej okazji podlizują się i kłamią. A na wyspie uchodzą za rządzących. Im większy i bardziej skuteczny będzie ich wyzysk, tym mniej zostaje dla nas, którzy coś wytwarzamy i komuś służymy. Jonatan milczał, z zadumą patrząc na dolinę i kiwając ponuro głową. - Chciałbym znaleźć się tam, gdzie wszystko wygląda inaczej - powiedział. - Czy istnieje takie miejsce? Sęp rozłożył swe wielkie skrzydła, uniósł się w górę i z łoskotem opadł na ziemię tuż przy Jonatanie, który odskoczył, przerażony ogromem ptaka. Stworzenie przewyższało go niemal dwukrotnie. - Chciałbyś zobaczyć krainę wolnych ludzi? Gdzie wszystko, co się tylko może zdarzyć, dzieje się dlatego, że jest słuszne, a siły używa się jedynie dla ochrony obywateli? Gdzie urzędnicy są posłuszni tym samym zasadom, co wszyscy inni obywatele? - Och tak! - zawołał z zapałem Jonatan. Sęp uważnie taksował młodzieńca wzrokiem i Jonatan widział z bardzo bliska olbrzymie oczy ptaka, które jakby chciały przewiercić mu duszę na wylot, by odgadnąć czy mówi szczerze. - Myślę, że to możliwe. Wsiądź na mój grzbiet - sęp nieco się zniżył, żeby Jonatan mógł wspiąć się na sztywne pióra jego ogona. Młodzieniec zawahał się jednak, przypominając sobie, że powinien ufać nie słowom, lecz czynom. Z jakiego powodu miał powierzyć życie skrzydłom jakiegoś sępa. Z drugiej strony dotarł już tak daleko, że miał niewiele do stracenia. Wiedziony ciekawością, wdrapał się na grzbiet ptaka i usadowił się w zagłębieniu pomiędzy nasadami skrzydeł. Ledwie zdążył objąć złuszczoną szyję sępa, gdy całe ciało ptaka napięło się i stworzenie ruszyło, stawiając coraz to większe kroki. Nagle sęp odbił się i oto unosili się już, niesieni podmuchami porannego wiatru. Gdy tak szybowali ponad wyspą, a pęd powietrza smagał twarz Jonatana, młodzieniec poczuł, że znów jest silny i rześki. Złociste promienie słońca zapowiadały początek nowego dnia, gdzieś w dole blakły światła miasta, a pod nimi rozciągał się ogromny, ciemny ocean. "Dokąd się wybieramy?" [ Pytania do rozdziału XXXII ] [ Rozdział XXXIII ] [ Spis treści ] Rozdział XXXIII Terra Libertas Ptak swobodnie unosił się nad wyspą razem z Jonatanem, ostrożnie trzymającym się piór jego grzbietu. Gdy sęp zorientował się, dokąd powinien lecieć, skierował się w stronę wschodzącego słońca. Napotkali lekki przeciwny wiatr. Minuty zamieniały się w godziny, a miarowe bicie skrzydeł sępa sprowadziło na Jonatana niespokojny sen. Oto uciekał jakąś ulicą przed tajemniczymi postaciami. "Stój, nicponiu!" wrzeszczały, a on strasznie się ich bał i gnał co tchu przed siebie. Na czoło ścigających go osób wysforowała się pani de Flanelle. Czuł na karku jej oddech, gdy wyciągała w jego stronę grube paluchy. - Co?! Gdzie ja jestem? - zawołał nagle zbudzony młodzieniec, łapiąc się piór sępa. - Wysadzę cię na tej plaży - oznajmił ptak. - Kieruj się na północ a za jakiś czas powinieneś zorientować się w położeniu. Jonatan jakby skądś znał ten brzeg. Na długich, złocistych wydmach rosły kępy kołysanej wiatrem trawy, rozbijający się o brzeg ocean był szary i zimny. Młodzieniec ostrożnie zszedł z grzbietu sępa. - Jestem w domu! - wykrzyknął, uświadamiając sobie nagle, gdzie się znalazł. Zaczął biec przez piaszczyste wzniesienie plaży, ale wnet odwrócił się, by popatrzeć na ptaka. - Mówiłeś, że zabierzesz mnie w miejsce, gdzie wszystko, co się dzieje, odbywa się dlatego, że jest słuszne. - i dotrzymałem obietnicy. - Ale to przecież nieprawda. - Jeszcze nie, ale w przyszłości wszystko będzie zależeć od ciebie. Każdy kraj, nawet Korrumpo, może stać się rajem na Ziemi, o ile jego mieszkańcy zdobędą pełną wolność. - Korrumpo? - jęknął młodzieniec. - w sumie część wyspiarzy, w szczególności ci, którzy nie są jeszcze zakuci w kajdany, jest święcie przekonana o swej wolności. Przekonuje ich o tym pani de Flanelle. Reszta boi się wolności i ochoczo powierza swe losy Wielkiemu Inkwizytorowi. - Liczą się czyny, nie słowa - upomniał go sęp. - Ludzie mogą sądzić, że są wolni, dopóki potulnie spełniają polecenia. Prawdziwy sprawdzian wolności odbywa się wtedy, gdy ktoś chce się czymś wyróżnić. Oto chwila prawdziwej nauki, oto chwila w której dostaje się szansę. - To jak powinno wyglądać życie? Zobaczyłem jak wyglądają kłopoty, ale gdzie szukać rozwiązania? - stropił się Jonatan, wyrywając z piachu trzcinę. Tymczasem sęp czyścił pióra, pozwalając, by pytanie młodzieńca pozostało na chwilę bez odpowiedzi. - Młody człowieku, czy to znaczy, że pragniesz poznać wizję przyszłości? - Chyba tak. - To niedobrze. Rządzący zawsze mają wizje, które narzucają poddanym. - Ale czy nie powinienem wiedzieć, dokąd zmierzam? - Ty tak, natomiast jeśli chodzi o innych... - sęp obrócił się dziobem do Jonatana i wbił szpony w ziemię. - w wolnym kraju ceni się cnotę i proces odkrywania prawdy. Tysiące stworzeń, które swoimi drogami dążą do osiągnięcia własnych celów, stworzy lepszy świat, niż ten, jaki możesz sobie tylko wyobrazić. Najpierw zajmij się środkami, a szlachetne cele wyłonią się same. - Jeżeli ludzie będą wolni, sami znajdą niespodziewane rozwiązania? A jeżeli nie będą, natrafią tylko na nieoczekiwane trudności? Czy tak właśnie to wygląda? - w umyśle Jonatana jakby nagle zapaliła się iskra zrozumienia. - Mądry jest już ten, kto wie, do czego nie powinni brać się rządzący - odrzekł sęp. - Sam pomyśl: jeżeli nie masz prawa, by zrobić coś samemu, to nie masz również prawa, by zwrócić się z tym do polityka. - Chyba rozumiem, ale obawiam się, że nikt nie zechce mnie nawet wysłuchać - powiedział z powątpiewaniem Jonatan. - To nieważne, tobie i tak wyjdzie to na dobre. Ludzie, którzy uwierzą w twoje ideały, nabiorą otuchy. Sęp odwrócił się w stronę morza i pomachał chłopcu na pożegnanie. Jonatan patrzył, jak wielki ptak unosi się w górę, by po chwili zniknąć na zachmurzonym niebie. Wtedy zaczął iść wzdłuż brzegu na północ. Później pamiętał tylko tyle, że pod stopami chrzęścił mu piach, a ciało chłostał wiatr. Rozpoznał skalisty wąwóz, którym dochodziło się do rodzinnego miasteczka. Wkrótce ujrzał sklep nad zatoką i stojący obok budynek - jego własny dom. "Wolność. Hm. Ileż to już lat ludzie walczą, czasami jednocześnie o nią i przeciwko niej. Tak, ludzie powinni mieć prawo, by robić wszystko, co chcą, pod warunkiem, że na to samo pozwalają innym - rozmyślał Jonatan. - Mogę nie lubić sąsiada i nie mieć z nim nic wspólnego, ale do sił prawa i porządku mogę zwracać się tylko wtedy, gdy przyjdzie mi się przed nim bronić. To chyba praktyczne... Ludzkie. Tak, ludzkie, i uczciwe wyjście. Może nie jest idealne, ale zapewnia szacunek dla człowieka i jest o niebo lepsze od innych propozycji." Szedł z powagą, głowiąc się nad tym, czemu ludzie tak niechętnie pozostawiają bliźnich samym sobie. "Wybór zapewnia dojrzałość i rozwój, a w końcu i powodzenie. Władza polityczna winna służyć ochronie, nie odbieraniu wolności. Bo o cnocie mówić możemy dopiero wtedy, gdy zaistnieje wolność wyboru" - podsumował. Wysoki i chudy ojciec młodzieńca zwijał linę na ganku. Na widok idącego ścieżką syna wytrzeszczył oczy ze zdumienia. - Natan! - zawołał - Natan, chłopcze, gdzieś ty się podziewał? Rita! - zawołał żonę, która sprzątała w środku - Rita, chodź, zobacz, kto do nas wrócił! - Co się dzieje? - spytała matka Jonatana, która jakby trochę zmizerniała od czasu, gdy widział ją po raz ostatni. Wyszła na ganek i krzyknęła z radości. Z miejsca wzięła Jonatana w objęcia, z których przez dłuższy czas nie chciała go wypuścić. Wreszcie odsunęła go tochę od siebie, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Rękawem otarła ściekające po policzkach łzy. - Gdzieś ty bywał, młodziaku? Głodny jesteś? - po czym zwróciła się do męża: - Hubercie natychmiast napal w piecu i nastaw wodę w czajniku. Radości nie było końca. Gdy Jonatan przełknął ostatni kęs ostatniej kromki świeżego, ciepłego jeszcze chleba, głęboko westchnął i rozparł się na krześle. Opowiedział rodzicom o przygodach na wyspie Korrumpo, przezornie pomijając niezwykłą historię z sępem. Ogień rzucał blask na stary sklepik i pokoje z tyłu domu. Na przeciwległą ścianę padały ich wydłużone cienie. - Znacznie zmężniałeś, synu - stwierdził ojciec. - Masz zamiar niedługo znowu zniknąć? - zażartował spoglądając surowo na Jonatana. - Nie, tato. Póki co, zostaję tutaj. Znajdzie się tu dla mnie trochę roboty. [ Pytania do rozdziału XXXIII ] [ Spis treści ] Epilog Filozofia prezentowana w tej książce opiera się na zasadzie własności indywidualnej. Tak więc, Drogi Czytelniku, jesteś panem swego życia. Musisz odrzucić fałszywe założenie, iż jakakolwiek inna osoba posiada do niego większe prawo niż ty. Nie istnieje nikt, kto byłby panem twego życia, tak samo jak i ty nie jesteś panem życia innych ludzi. Żyjemy w czasie: mamy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Możesz to wyraźnie dostrzec, biorąc jako przykład własne życie i wolność oraz ich efekty. Jeżeli stracisz życie, stracisz przyszłość. Jeśli tracisz wolność, tracisz teraźniejszość. Natomiast jeżeli stracisz owoce swego życia i wolności, stracisz zarazem cząstkę swej przeszłości - przeszłości, której wszystko to zawdzięczasz. Pochodną twego życia i wolności jest twoja własność. Własność jest owocem twej pracy, rezultatem tego, jak wykorzystujesz swój czas, energię oraz zdolności. Własność jest czymś konkretnym, można by rzec, częścią natury, która przynosi ci korzyści. Można również uzyskać własność od innych na drodze dobrowolnej wymiany i za obopólną zgodą. Dwie osoby, które dokonują dobrowolnej wymiany, muszą skorzystać na tym w jednakowym stopniu, gdyż w przeciwnym wypadku taka transakcja nie miałaby sensu. Tak więc tylko jej uczestnicy są w stanie ocenić, co jest dla nich dobre i co przyniesie im pożytek. Czasami ludzie, aby zagarnąć czyjąś własność, uciekają się do oszustw i przemocy. Rzecz jasna nie może być wtedy mowy o dobrowolnej wymianie ani o obopólnej zgodzie. Jeśli wykorzystuje się przemoc, aby pozbawić kogoś życia, to wówczas mamy do czynienia z zabójstwem; pozbawienie kogoś wolności prowadzi do niewolnictwa; zaś zagarnięcie czyjejś własności to nic innego, jak kradzież. Jest całkowicie obojętne, czy owych rzeczy dokonuje ktoś, kto działa w pojedynkę, czy w szerszym gronie, czy te akty przemocy są skierowane przeciw poszczególnym jednostkom, czy też w grę wchodzi większa liczba pokrzywdzonych. Oczywiście rządzący także biorą w tym udział - nawet ci, którzy są uczciwi. Masz prawo zarówno do obrony swego życia i wolności, jak i do ochrony swej własności przed ludzką agresją. Możesz również zwrócić się do innych osób z prośbą o pomoc, gdy te wartości są zagrożone. Nie masz natomiast prawa do zamachów na życie, wolność i własność innych. Nie masz więc również prawa wybierać ludzi, którzy w twoim imieniu czyniąc wyżej wymienione rzeczy działaliby na szkodę innych. Możesz szukać przywódców dla siebie, ale w żadnym wypadku nie masz prawa narzucać ich woli innym. Nie ma znaczenia, w jaki sposób wybiera się reprezentantów władzy - są oni tylko ludźmi i nie mogą rościć sobie większych praw, niż pozostała część społeczeństwa. Bez względu na ich efektowne slogany i chwytliwe hasła wyborcze, bez względu na liczbę ludzi, którzy ich wspierają, rządzący nie mają prawa zabijać, kraść ani zniewalać innych. Nie możesz, Drogi Czytelniku, dać im większych praw ponad te, które sam posiadasz. Dopóki jesteś panem swego życia, ponosisz za nie odpowiedzialność. Nie oddajesz wówczas swego życia do dyspozycji tych, którzy wymagają od ciebie posłuszeństwa. Nie jesteś niewolnikiem ludzi, którzy żądają od ciebie ofiar. Ty, i tylko ty, kierując się własnym rozeznaniem, określasz, jakie cele chcesz przed sobą postawić. Uczysz się w równym stopniu na błędach jak i na sukcesach. Zarówno to, co robisz dla innych jak i to, co inni czynią dla ciebie, ma sens tylko wtedy, gdy obie strony odnoszą korzyści, kiedy jest to działanie dobrowolne i odbywa się za obopólną zgodą. Aby osiągnąć cnotę, trzeba mieć wolny wybór. Oto fundament prawdziwie wolnego społeczeństwa. Taka podstawa dla ludzkich czynów jest nie tylko najbardziej etyczna i humanitarna, ale również najbardziej praktyczna z punktu widzenia potrzeb człowieka. Wszystkie problemy współczesnego świata, u których źródła znajduje się władza ze swym aparatem przemocy, można rozwiązać. Wystarczy tylko, żeby ludzie, którzy chcą w ten sposób załatwić swoje interesy, przestali kierować do rządu petycje o uruchomienie wyżej wymienionego aparatu. Wbrew pozorom, zło nie jest wyłącznie wynikiem działania złych ludzi, ale może być także pochodną czynów ludzi dobrych, którzy tolerują przemoc, bo jest to dla nich korzystne. Postępując w ten sposób dobrzy ludzie, na przestrzeni dziejów, legitymizowali złych ludzi. Zachowując wiarę w wolne społeczeństwo należy się raczej skoncentrować na procesie odkrywania zalet wolnego rynku, niż na tworzeniu pewnej narzuconej z góry wizji, czy też postawieniu sobie jakiegoś określonego celu. Wykorzystywanie siły rządu do narzucania swych wizji innym ludziom prowadzi do intelektualnej zapaści, w efekcie czego skutki takiego postępowania są opłakane i w zasadniczy sposób odbiegają od przewidywanych rezultatów. Do osiągnięcia wolnego społeczeństwa potrzeba nieco odwagi - odwagi w tym co mówimy, myślimy, a nade wszystko w tym, co czynimy, podczas gdy inni wolą nie robić nic. [ Dalej ] [ Spis treści ] Noty biograficzne AUTOR KSIĄŻKI, Ken Schoolland, jest profesorem Katedry Ekonomii Politycznej i Nauk Politycznych na Hawaii Pacific University. Przedtem kierował programem Japońskich Studiów Biznesu na Chaminade University w Honolulu oraz był głównym twórcą Programu Handlowo-Ekonomicznego na Hawaii Loa College. Po ukończeniu studiów na Georgtown University pracował jako ekonomista w Amerykańskiej Komisji Handlu Zagranicznego, a także w Departamencie Handlu oraz jako doradca do spraw ekonomicznych w Białym Domu i w Wydziale Specjalnego Przedstawicielstwa dla Negocjacji Handlowych. Prof. Schoolland porzucił pracę w instytucjach rządowych, aby mieć pełną swobodę działania na polu oświaty i uczyć biznesu oraz ekonomii w Sheldon Jackson College na Alasce. Wykładał również na japońskim uniwersytecie w Hakodate wydając książkę Duch szoguna: O ciemnych stronach japońskiej oświaty. Przygody Jonatana Poczciwego były pierwotnie serią wykładów radiowych na Hawajach. Potem nadawano je w audycjach radiowych na Alasce. Wspomniany cykl wykładów został dwukrotnie uhonorowany przez Fundację Wolności w Valley Forge odznaczeniem im. Jerzego Waszyngtona za osiągnięcia w dziedzinach komunikacji międzyludzkiej i edukacji w sprawach ekonomii. Powstała na podstawie wykładów książka została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków, m.in. na holenderski, rosyjski, norweski, litewski, rumuński, łotewski, serbski, macedoński, chorwacki, japoński, hiszpański, niemiecki, szwedzki, węgierski, czeski i włoski. AUTOR ILUSTRACJI, David Friedman, jest plastykiem, grafikiem i ilustratorem. Uczestniczył dwukrotnie w Dorocznej Wystawie Akademii Sztuk Pięknych w Honolulu. Dzieła Friedmana są wystawiane w wielu różnych miejscach i nabywane przez kolekcjonerów z całego świata. W 1993 roku był on jednym ze współtwórców Elektrycznej Galerii - pierwszej w Honolulu wirtualnej wystawy sztuki umieszczonej w cyberprzestrzeni i odbieranej za pomocą telewizji kablowej. Zasłynął jako autor fresków i projektant sal wystawowych, tworząc jedyne w swoim rodzaju wnętrza dla Muzeów Dziecięcych w Honolulu i w Minneapolis. Zaprojektował też wystawę SkyQuest dla Pacific Aeorospace Museum na Międzynarodowym Lotnisku w Honolulu. David Friedman jest absolwentem Minneapolis School of Art (BFA), a także Maryland Institute College of Art & Design (MFA) w Baltimore. WYDAWCA oryginału angielskojęzycznego, Sam Slom, jest prezesem Small Business Hawaii (SBH) czyli Stowarzyszenia Drobnych Przedsiębiorców Hawajskich, którego zadaniem jest stworzenie odpowiedniego klimatu wokół hawajskiego handlu, a także promowanie, kształcenie i skuteczne reprezentowanie interesów drobnego biznesu na Hawajach. SBH zostało założone w 1976 roku przez Lexa Bride'a jako powołane w celach niezarobkowych stowarzyszenie niezależnych firm handlowych z całego stanu Hawaje. Na dzień dzisiejszy SBH zrzesza ponad 3 tysiące przedsiębiorstw, nie korzystając przy tym z żadnej pomocy finansowej rządu. SBH jest orędownikiem wolnego rynku. Głównym celem stowarzyszenia jest edukacja. Organizacja zatrudnia wykładowców, udostępnia szkoły, przygotowuje specjalne programy kształcenia młodzieży, pomaga w finansowaniu telewizyjnego program "Sparks", a także przyznaje stypendia i inne indywidualne subwencje studentom i instytucjom oświatowym na Hawajach. [ Dalej ] [ Spis treści ] Zalecana lektura Frédéric Bastiat, The Law, The Foundation of Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1990*. Wyd polskie: Prawo, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 2000*. Alan Burris, The Liberty Primer. David Friedman, The Machinery of Freedom. Guide to a Radical Capitalism, Open Court, La Salle (Illinois) 1995*. Milton i Rose Friedman, Wolny wybór, Wydawnictwo PANTA, Sosnowiec 1994. Henry Hazlitt, Economics in One Lesson, Arlington House Publishers, New York 1979*. Wyd. polskie: Ekonomia w jednej lekcji, Signum, Kraków 1993. Ayn Rand, Atlas Shrugged, New American Library, New York*. Murray N. Rothbard, For a New Liberty. The Libertarian Manifesto, Fox & Wilkes, San Francisco 1996*. Mary J. Ruwart, Healing Our World. The Other Piece of the Puzzle, SunStar Press, Kalamazoo (Michigan) 1993. Morris and Linda Tannehill, The Market for Liberty, Libertarian Review Foundation, New York 1984*. Henry David Thoreau, On the Duty of Civil Disobedience, w: Henry David Thoreau, Walden or, Life in the Woods and On the Duty of Civil Disobedience, New American Library, New York 1980. Dodatkowa lektura proponowana przez wydawcę polskiego: Frédéric Bastiat, Economic Harmonies, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1979. Frédéric Bastiat, Economic Sophisms, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1975. Frédéric Bastiat, Selected Essays on Political Economy, The Foundation for Economic Education, Irvington-on- Hudson (New York) 1975. David Boaz, Libertarianism. A Primer, The Free Press, New York 1997. David Boaz (Ed.), The Libertarian Reader. Classic and Contemporary Readings from Lao-tzu to Milton Friedman, The Free Press, New York 1997. David Friedman, Hidden Order. The Economics of Everyday Life, HarperBusiness, 1996. Rose Wilder Lane, The Discovery of Freedom. Man's Struggle Against Authority, Laissez Faire Books, 1984*. Jan Narveson, The Libertarian Idea, Temple University Press, Philadelphia 1988*. Albert Jay Nock, Our Enemy, The State, Libertarian Review Foundation, New York 1989*. Wyd polskie: Państwo - nasz wróg, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 1995. Ayn Rand, The Virtue of Selfishness. A New Concept of Egoism, New American Library, New York*. Wyd polskie: Cnota egoizmu, Zysk i S-ka, Poznań 2000. Murray N. Rothbard, The Ethics of Liberty, New York University Press, New York and London 1998. Lysander Spooner, No Treason. The Constitution of No Authority, Libertarian Publishers, Novato (California). * Książka do nabycia w Księgarni Wysyłkowej Instytutu Liberalno-Konserwatywnego. Zamówienia: ILK, ul. Judyma 8, 20-716 Lublin, tel.: (81) 526 72 44, fax: (81) 533 85 77, e- mail: ilk@platon.man.lublin.pl. [ Spis treści ]