Roman Bugaj - Eksterioryzacja - istnienie poza ciałem Przedmowa W pracy niniejszej przedstawiłem jeden z najciekawszych i zarazem najbardziej tajemniczych problemów współczesnej psychotroniki – problem eksterioryzacji. Fenomen ten – znany już w starożytności i manifestujący się. we wszystkich systemach kulturowych – dopiero w czasach obecnych stał się przedmiotem intensywnych badań. Powstała olbrzymia literatura przedmiotu, która nieustannie powiększa się o nowe prace eksperymentalne. W książce dokonałem przeglądu najważniejszych pozycji tej literatury, opracowałem terminologię i klasyfikację zjawisk, a zagadnienie przedstawiłem w sposób systematyczny. Zdaję sobie sprawę z faktu, że praca moja wywoła liczne i gorące spory. Temat jej jest bardzo kontrowersyjny, tym bardziej, że do 1900 roku zajmowała się nim jedynie parapsychologia. W nowszych czasach zebrano jednak wiele faktów i dokonano wielu obserwacji, które spowodowały, że fenomen wędrówki świadomości, traktowany dotąd w kategoriach spekulatywnych, został przeniesiony do normalnych pracowni badawczych. Mechanizm eksterioryzacji jest bardzo interesujący, choć nie poznany. Prawdopodobnie mamy tu do czynienia z migracją tzw. bioplazmy – nosicielki świadomości. Rzeczą przyszłych badań eksperymentalnych będzie ostateczne naukowe wyjaśnienie tej kwestii. Ze swej strony czułem się w obowiązku przedstawić możliwie dokładnie i wyczerpująco wszystko to, co do chwili obecnej na tym polu zrobiono. Za autentycznością i rzeczywistością tajemniczego fenomenu przemawiają dwie ważne okoliczności: 1. Niezwykle duża ilość relacji historycznych oraz współczesnych. 2. Bardzo zachęcające wyniki badań eksperymentalnych. Oba te fakty uwzględniam w swej pracy. Oczywiście relacje historyczne same w sobie nie posiadają wartości dowodowej, ale zyskują ją po potwierdzeniu przez badania laboratoryjne. Należy podkreślić, że angażowali w nie swój autorytet naukowy różni wybitni uczeni, a wśród nich: Maria Skłodowska-Curie, Karol Richet, Cesar Lombroso, William Grookes, a ze współczesnych Harold Puthoff, Russell Targ i Celia Green. W Polsce naukowcy odnoszą się do tej sprawy na ogół ze sceptycyzmem. Z historii nauki wiemy jednak, że apriorystyczna spekulatywna negacja nigdy nie prowadziła do konstruktywnych wyników. Byłbym zadowolony, gdyby krytycy mojej pracy zaznajomili się z przytoczonymi w niej dowodami eksperymentalnymi. Te i inne przesłanki spowodowały, że w książce całkowicie pominąłem i w ogóle nie zajmowałem się działaniem środków halucynogennych oraz odnośną problematyką medyczną, uważałem bowiem, że sprawy te nie mają żadnego związku z omawianym przeze mnie tematem. Pracę tę przekazuję tym badaczom i czytelnikom, dla których decydujące znaczenie mają jedynie fakty, nawet jeśli przeczą one panującym i "obowiązującym" opiniom. Wstecz / Spis Treści / Dalej Wstęp Znakomity uczony, laureat Nagrody Nobla, prof. Charles Richet (1850–1935) podał następującą definicję parapsychologii: Parapsychologia jest nauką badającą zjawiska mechaniczne lub psychiczne, które zostały wywołane przez siły zdające się posiadać charakter inteligentny lub przez nieznane moce utajone w umyśle ludzkim1. Od czasu, kiedy definicja ta została wygłoszona, tj. od 1923 roku, minęło wiele lat, a parapsychologia dokonała dużego postępu przekształcając się w naukę zwaną dziś psychotroniką2. Znamienne jest, że definicja prof. Richeta wcale nie zdezaktualizowała się, a przedmiot badań nowej nauki został jedynie określony współczesną terminologią naukową. Przed podaniem tej najnowszej definicji przedstawię zwięźle dzieje parapsychologu. Powstanie omawianej dyscypliny nastąpiło u schyłku XIX wieku. Zwykle wymienia się tu 1872 rok, w którym rozpoczął swoje głośne badania na tym polu znakomity uczony angielski, prof. William Crookes (1832–1919). Wystąpienie prof. Crookesa poprzedziła działalność tzw. Towarzystwa Dialektycznego, powołanego w Londynie w styczniu 1869 roku na wniosek dr. J.W. Edmondsa. Towarzystwo liczyło trzydziestu sześciu członków, przeważnie znanych uczonych, i miało na celu naukowe badanie nie wyjaśnionych fenomenów mediumicznych. Wśród członków Towarzystwa znajdowali się tacy wybitni przedstawiciele nauki, jak: fizyk inżynier Gromwell Fleetwod Varley, Alfred Russel Wallace, John Tyndall i Edward Carpenter. Funkcję prezydenta pełnił Sir John Lubbock, a wicce-prezydenta Thomas Henry Huxley. Komisja licząca trzydzieści trzy osoby, wyłoniona na posiedzeniu Towarzystwa Dialektycznego w dniu 6 stycznia 1869 roku, odbyła 15 posiedzeń ze znanym wówczas medium, Szkotem Danielem Dunglasem Humem (1833–1886). Zostały zachowane warunki ścisłej kontroli. Wyniki swych badań Komisja opublikowała w sprawozdaniu, którego najważniejsze ustalenia są następujące: 1. Głosy i rozmaitej natury szelesty, wywoływane bez udziału jakiejkolwiek siły mięśniowej lub mechanicznej. 2. Ruchy ciał ciężkich, występujące bez udziału siły mięśniowej lub mechanicznej, a często nawet nie dotykanych przez nikogo. 3. Dźwięki, które za pomocą umówionych znaków udzielają stosownej odpowiedzi na stawiane pytania. 4. Fakt, że odpowiedzi w ten sposób dawane, choć w znacznej części są banalne, niekiedy zawierają szczegóły znane wyłącznie tylko jednej z osób obecnych. 5. Ten fakt w końcu, że są istotnie osoby, których obecność sprzyja występowaniu zjawisk paranormalnych, gdy tymczasem obecność innych, występowaniu temu staje na przeszkodzie, lecz że różnica ta nie pozostaje w związku z przekonaniem, jakie osoby te względem danych zjawisk wyznają. Komisja uznała wyżej wymienione zjawiska jako rzeczywiste. Druga część sprawozdania Komisji potwierdziła rzeczywistość takich faktów, jak samoistne podnoszenie się w powietrzu przedmiotów, a w pewnych wypadkach i ludzi; zjawianie się rąk i całych postaci nie należących do żadnej z widzianych istot ludzkich, lecz które zdają się być ożywione i dają się dotykać uczestnikom; wykonywanie melodii na instrumentach muzycznych, których nikt nie dotykał; rysunki i malowidła, które występowały samorzutnie i w tej samej chwili3. Sprawozdanie Komisji podpisało wielu wybitnych uczonych, rn.in.: prof. August Morgan (prezes Towarzystwa Matematycznego w Londynie i sekretarz Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego), inż. C.F. Varley, prof. G. Damiani, prof. S. Percival, prof. T.H. Huxley, prof. E. Carpenter, prof. J. Tyndall, prof. C. Bradlaugh, prof. C. Flammarion, prof. A. Lewis oraz Lord Lytton Bulwer 4. Szczęśliwym trafem członkowie Towarzystwa Dialektycznego zalecili dalsze badanie owych niezwykłych fenomenów prof. Williamowi Crookesowi, który zaakceptował tę decyzję. William Crookes po zakończeniu swych badań stwierdził stanowczo: "Nie mówię, że fenomeny te są możliwe, mówię, że one są rzeczywiste". Odwaga prof. Crookesa spotkała się z ironią i szyderstwem wielu uczonych. Jednak bezsporne wyniki osiągnięte przez niego zachęciły innych niezależnych badaczy do podjęcia dalszych prac. Profesor Ch. Richet stwierdził: "Eksperymenty Williama Crookesa są z granitu i żadna krytyka niczego nie zdołała im zarzucić"5. W omawianym okresie w Ameryce i Europie nastąpił niezwykły rozwój spirytyzmu. Powstawały hojnie finansowane towarzystwa zrzeszające tysiące członków, rozpowszechniały się praktyki seansowe. Wszędzie toczyły się zaciekłe spory o naturę zjawisk spirytystycznych, w wyniku czego nastąpiła wyraźna polaryzacja poglądów. Zdezorientowana publiczność oczekiwała niecierpliwie na werdykt uczonych. Deklaracja prof. Williama Crookesa wzbudziła duże zainteresowanie. W tym czasie należy zanotować dwa wymowne wydarzenia. Sławny filozof, lekarz i fizjolog niemiecki Ludwik Biichner (1824–1899), autor głośnej książki Siła i materia (1855), do którego zwrócono się o zajęcie stanowiska w omawianej sprawie, musiał w Nowym Jorku zrzec się nagrody 10 000 dolarów, wyznaczonej przez pewne towarzystwo amerykańskie, ponieważ nie zdołał, choć usiłował, wykazać i dowieść nieprawdziwości fenomenów spirytystycznych. Dnia l października 1868 roku, prof. G. Damiani w Clinton wyznaczył J. Tyndallowi i G.H. Lewesowi nagrodę 30 000 franków francuskich, jeśli wykażą oszustwo dokonywane podczas manifestowania się zjawisk spirytystycznych. Tutaj także obaj przeciwnicy J. Damianiego ustąpili z pola, uznali bowiem za niemożliwe przyjęcie wyzwania. Jest oczywiste, że gdyby fenomeny te były tylko wynikiem oszustwa lub złudzenia, ani Biichner, ani Tyndall i Lcwes nie zrzekliby się łatwo tak poważnych sum6. W roku 1875 prof. Charles Richet rozpoczął systematyczne badania nad hipnotyzmem. W kilka lat' później opublikował swe pierwsze prace na temat rozdwojenia osobowości, którego istnienie przeczuwali badacze Philips i Azam7. Stwierdzenie rodzaju "zmiany osobowości" rzuciło niespodziewanie światło na niewytłumaczone fenomeny spirytystyczne. W dniu 20 lutego 1882 roku na wniosek profesora fizyki Williama F. Barretta, zostało zorganizowane w Londynie Towarzystwo Badań Psychicznych8. Celem Towarzystwa było przede wszystkim "badanie niektórych niejasnych zjawisk określanych pospolicie jako psychiczne". W swoich szeregach skupiło ono dużą liczbę znakomitych uczonych. Wśród członków założycieli figurowały nazwiska profesorów: Balfoura Stewarta, Edmunda Gurneya i Fredericka W.H. Myersa, a prezesura spoczywała kolejno w rękach wybitnych uczonych, przeważnie profesorów uniwersytetów, z których wymienię: Henry Sidgwicka, Williama Jamesa, Williama Crookesa, Olivera Lodge'a, Charlesa Richeta, Henri Bergsona, F.C. Schillera, Johna Williama Strutta, Lorda Rayleigha, Camille Flammariona i Hansa Driescha. Była to elita ówczesnej nauki. Zaraz po powstaniu Towarzystwa rozpoczęło wydawanie sprawozdań z doświadczeń i rozpraw członków pt. "Proceedings" ("Rozprawy"). W roku 1889 Towarzystwo to otworzyło w Stanach Zjednoczonych swój oddział, który po śmierci dr. Richarda Hodgsona w 1906 roku przekształcił się w niezależne Amerykańskie Towarzystwo Badań Psychicznych wydające własne pismo, "Proceedings". Ścisłe eksperymentalne badania w dziedzinie parapsychologii podjęło wielu znakomitych uczonych nie bacząc na nieprzychylne stanowisko licznych przedstawicieli nauki. Niemożliwe jest wymienienie tu ich nazwisk, wspomnę więc jedynie najwybitniejszych. We Francji działał na tym polu, obok prof. Charlesa Richeta, Renę Sudre oraz prawnik i lekarz dr J. Maxwell. Z badaczy włoskich zasługuje na wymienienie psychiatra prof. Cesare Lombroso oraz neurolog prof. F. Cazzarnalli; z niemieckich – lekarz neurolog dr Albert von Sohrenck-Notizing, prof. Johann Kaii Friedrich Zóllner i inż. Grunewald, wreszcie z rosyjskich – Aleksander Nikołajewicz Aksakow, prof. Aleksander M. Butlerow, A.N. Chowrin i dr Naum Kotik. Profesor Dimitrij Iwanowicz Mendelejew jest autorem książki Materiały do wydania opinii na temat spirytyzmu (1876), w której min. napisał: Zjawisk tych nie można ignorować, a przeciwnie, trzeba je dokładnie zbadać, to znaczy stwierdzić, co spośród nich należy do dziedziny znanych wszystkim zjawisk naturalnych, co należy do rzeczy zmyślonych i halucynacji, co zaś do haniebnych oszustw, i wreszcie stwierdzić, czy któreś z nich nie należą do kategorii zjawisk dotychczas nie wyjaśnionych i wynikających z nieznanych jeszcze praw przyrody. Po takim zbadaniu zjawiska te utracą znamię tajemniczości pociągającej tak wielu ludzi i w ten sposób mistycyzm zostanie pozbawiony wszelkich podstaw9. Z badaczy polskich wymienię jedynie najbardziej znanych i zasłużonych: dr. Juliana Ochorowicza (1850–1917), inż. Piotra Lebiedzińskiego (1860–1934), Józefa Świtkowskiego (1876–1942) i prof. Stefana Manczarskiego (1899–1978). Wszyscy oni cieszyli się międzynarodową sławą. Dla ścisłości należy zauważyć, że zarówno Maria Skłodowska-Curie, jak i jej małżonek Piotr Curie (zm. 1906) żywo interesowali się parapyschologią, a nawet przez kilka lat (1905–1908) uczestniczyli w posiedzeniach mediumicznych. Ta strona ich działalności jest wstydliwie ukrywana przez dotychczasowych biografów wielkich uczonych. Maria Skłodowska-Curie wraz z mężem i prof. Charlesem Richetem oraz innymi badaczami wielokrotnie seansowała z głośnym medium włoskim Eusapią Paladino10. Oto, co pisze Maria Curie: Brałam udział w seansach, widziałam nieraz objawy, które mogą być objawami sił psychicznych, jak podnoszące się. stoły itd., lecz byłam zawsze tylko zwykłym widzem. Spotykałam na tych seansach Eusapię Paladino i w danej chwili interesowały mnie jej doświadczenia, ale – powtarzam – jak każdego innego widza11. Piotr Curie, który publicznie wyraził swój zachwyt z powodu lewitacji stołu, mającej miejsce w obecności Eusapii, skonstruował szereg aparatów służących do kontroli mediów i badania zjawisk mediumicznych. W roku 1919 został założony we Francji Międzynarodowy Instytut Badań Metapsychicznych z siedzibą w Paryżu. Pierwszym dyrektorem był dr Gustaw Geley, a po jego śmierci (1924) stanowisko to objął dr Eugene Osty. Wymieniony ośrodek wydawał cieszące się dużym zainteresowaniem czasopismo "Revue Metapsychique" ("Przegląd Metapsychiczny"). Omawiany ruch okazał się bardzo prężny. W wielu krajach powstawały odrębne towarzystwa naukowe skupiające dużą liczbę członków, wydawały swoje czasopisma i wymieniały doświadczenia. Nieustannie gromadzono nowe fakty, opracowywano metodologię badań oraz klasyfikację i terminologię zjawisk. Światowa literatura parapsychologiczna do czasów drugiej wojny liczyła już kilka tysięcy tomów. W okresie międzywojennym odbyło się pięć międzynarodowych kongresów poświęconych parapsychologii, skupiających wielu wybitnych uczonych: w Kopenhadze (1921), w Warszawie (1923), w Paryżu (1927), w Atenach (1930) i w Oslo (1935). Po wojnie zainteresowanie omawianą problematyką nie tylko nie wygasło, ale znacznie wzrosło. W roku 1973 powstało Międzynarodowe Stowarzyszenie Badań Psychotronicznych wydające w języku niemieckim czasopismo "Psychotronik". Odbyło się sześć dalszych międzynarodowych kongresów psychotronicznych: w Pradze (1973), w Monte Carlo (1975), w Tokio (1977), w Saó Paulo (1979), w Bratysławie (1983) oraz w Zagrzebiu (1986). Rozpoczęło się systematyczne badanie fenomenów paranormalnych. Rada Naukowa wymienionego Stowarzyszenia definiuje psychotronikę roboczo w sposób następujący: Psychotronika jest nauką interdyscyplinarną, która bada (powiązane ze świadomością, nieświadomością i procesami uświadomionej i nieuświadomionej percepcji) interakcje zachodzące na odległość między organizmami żywymi a otaczającym je środowiskiem (wewnętrznym i zewnętrznym) oraz energetyczne i informacyjne manifestacje tych interakcji, umożliwiając ich obiektywizację oraz poznanie tych zdolności człowieka, które dotąd nie zostały zweryfikowane, co pozwala głębiej pojąć żywą materię i otaczający świat. Przedmiot badania tej nowej nauki, jej zasady, cele, fenomenologię i klasyfikację zjawisk omówił dokładnie prezydent Międzynarodowego Stowarzyszenia Badań Psychotromicznych, doktor filozofii Zdenek Rejdak (Praga). Przedstawię tu omówienie ważniejszych fragmentów jego wypowiedzi. Od dawna znane są uczonym zjawiska, które W pewnym .stopniu wkraczają w zakres istniejących dziedzin nauki, ale nie mogą być wyjaśnione .stosowanymi przez nie środkami i metodami. Są to tzw. zjawiska paranormalne. Wielu uczonych nie mogąc wyjaśnić mechanizmu tych zjawisk po prostu neguje ich istnienie. Problematyka ta pozostaje – jak dotychczas – poza badaniami nauki oficjalnej. Zajmowała się nią wprawdzie parapsychologia, ale ze względu na koncepcje filozoficzno-psychologiczne stosowane przez nią metody rozwiązywania zagadnień nie doprowadziły do naukowego ich wyjaśnienia. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nastąpiły w tej dziedzinie istotne zmiany. Dawna generacja badaczy przede wszystkim starała się udowodnić istnienie zjawisk paranormalnych i obronić prawo obywatelstwa parapsychologii. Natomiast młodsza generacja jest przekonana o jednostronności tego poglądu, przyjmuje istnienie tych zjawisk i zaczyna po prostu opisywać je, tworzyć modele i obliczać. Do koncepcji filozoficzno-psychologicznej dawnej parapsychologii dodano ujęcie biologiczno-fizykalne. W systemie psychotronicznym dają się prawidłowo umieścić wszystkie opisywane zjawiska i konstruować modele. Fakty przekonują bezspornie, że mamy do czynienia ze zjawiskami realnymi. Amerykańska Akademia Nauk podjęła decyzję o włączeniu parapsychologii do szeregu innych badanych dziedzin nauki. W Związku Radzieckim decyzja taka nie została wprawdzie podjęta, ale zjawiska parapsychologiczne badane są intensywnie w instytutach psychologicznych, fizjologicznych, biofizycznych i innych. W różnych krajach sprawa wygląda podobnie. "Wydaje się – mówi Z. Rejdak – że przy rozpatrywaniu tych zjawisk jest potrzebne całkowicie nowe jakościowo postępowanie badawcze. ... Na tym etapie decydujące staje się nowe podejście metodologiczne". Nie wolno także zakładać z góry, że problematyka ta ma być wyjaśniona za pomocą istniejących dziedzin nauki. Dziedzinę tę trzeba badać integralnie. Psychotronika jest niezależną interdyscyplinarną częścią nauki, podobnie jak cybernetyka i bionika. Zbyt wąskie i jednostronne traktowanie zjawisk paranormalnych nie stwarza możliwości zrozumienia ich specyficznego charakteru i objaśnienia ich nazbyt skomplikowanego mechanizmu. "Poglądem jednoczącym jest fakt, że przedmiotem tych zjawisk jest przede wszystkim człowiek, mówiąc dokładniej jego aktywność neuro-psychiczna, szczególnie nieznane jeszcze strony energetyczne tej aktywności". W badaniach występuje aspekt socjologiczny, zjawiska badane przez psychotronikę mają charakter społeczny. Ich synteza będzie istotnym wkładem do filozofii. Zostało stwierdzone, że interakcje występujące między organizmami żywymi i ich środowiskiem, dokonywane są za pośrednictwem sił lub czynników, które nie zawsze dają się wyjaśnić teoriami współczesnej wiedzy. Prawdopodobnie chodzi tu o nowe, nieznane dotychczas rodzaje energii. Badanie tych energii musi być przeprowadzone w oparciu o pogląd, że energia i materia tworzą jedność. Jednostronność stanowiska badawczego parapsychologii polegała na tym, że dawni eksperymentatorzy zajmowali się przede wszystkim zjawiskami wywołanymi przez media, pomijając ścisły związek tych zjawisk z organicznym ustrojem samych mediów. Psychotronika natomiast stara się zbadać występujące w fenomenach paranormalnych składniki energetyczne, które towarzyszą tym zjawiskom. Stwierdza się bezsporną zależność omawianych zjawisk od psychiki człowieka. Na czoło wysuwają się tu badania różnych stanów jego świadomości. "Głównym zadaniem psychotroniki – mówi Z. Rejdak – jest skompletowanie prawidłowości, jakie występują w świecie ożywionym i nieożywionym za pomocą nowych psychologicznych, fizykalnych i biologicznych rozpoznań człowieka i materii żywej". Podstawowym zadaniem staje się rozwiązanie problemu psychofizycznego i dokładne zbadanie interakcji zachodzącej między zjawiskami psychicznymi i fizycznymi. Oba składniki należy badać łącznie, a nie rozdzielać je, jak to często czyniła parapsychologia. Aspekty psychofizyczne winny być traktowane jako pewna specyfika organizmu ludzkiego. Dotychczasowe klasyfikowanie zjawisk polegało przede wszystkim na zaszeregowaniu ich do dwóch grup: jedna obejmowała zjawiska pozazmysłowe, a druga zjawiska psychokinetyczne. Współczesna psychotronika proponuje inny podział. We wszystkich tego rodzaju zjawiskach występują pewne wspólne cechy, mianowicie oddziaływania zdalne, związane z określoną postacią energetyczną, właściwą dla organizmu (wymienia się tu fale elektromagnetyczne o różnej długości, np. promieniowanie nadfioletowe jądra komórkowego, promieniowanie podczerwone, promieniowanie wewnątrzplazmowej struktury komórkowej, promieniowanie cieplne organizmu, promieniowanie procesów elektrycznych organizmu; składniki ultradźwiękowe oraz hydrodynamiczne itd.). Fakty powyższe wskazują, że zdalne interakcje mogą występować w trzech następujących układach (zróżnicowanych w dalszym podziale): 1. Między organizmami żywymi: a) między istotami żywymi – między ludźmi (telepatia, bioenergoterapia), – między człowiekiem a zwierzęciem, – między zwierzętami, b) między istotami żywymi a roślinami – między ludźmi a roślinami, – między zwierzętami a roślinami, c) między roślinami d) interakcje wśród niżej zorganizowanej materii żywej. 2. Między materią ożywioną i nieożywioną: a) psychokineza, czyli uaktywnienie materii (magnetyczny rezonans jądrowy?), b) spostrzeganie dermooptyczne, c) radiestezja (zjawisko biofizykalne). 3. Między materią nieożywioną a polem informacyjnym środowiska zewnętrznego: a) telegnozja (rozpoznanie na odległość – jasnowidzenie), b) prekognicja (przepowiadanie przyszłości). Podział powyższy uznany za najbardziej nowoczesny i racjonalny obejmuje większość zjawisk paranormalnych. Oto, co mówi Z. Rejdak: Parapsychologia pracowała przeważnie za pomocą modelu: niezwykłe indywiduum –> dokonanie. Psychotronika natomiast zakłada model: żywy organizm (człowiek) –> opracowanie energetyczne –> dokonanie. [...l Psychotronika stawia nas na progu nowej rewolucji w nauce, a mianowicie rewolucji naukowo-ludzkiej, którą przeciwstawić musimy rewolucji naukowo-technicznej, jeżeli nie chcemy w następnym stuleciu znaleźć się w powodzi robotów mechanicznych i ludzkich przy jeszcze większym wzroście wyobcowania i dezintegracji12. Do przedstawionego wyżej systemu klasyfikacji zjawisk paranormalnych, zaproponowanego przez dr. Zdenka Rejdaka, trudno wprowadzić dwa niezwykłe i zagadkowe, niemniej jak najbardziej rzeczywiste, fenomeny stwarzające wiele trudności zarówno parapsychologii, jak psychotronice, mianowicie fenomeny – materializacji i eksterioryzacji. W pierwszym przypadku chodzi, jak wiadomo, o manifestowanie się na posiedzeniach mediumicznych częściowo lub całkowicie zmaterializowanych zjaw, posiadających najczęściej postać ludzką (rzadziej zwierzęcą), charakteryzujących się objawami życia i mniejszą lub większą inteligencją. Tego rodzaju fenomeny zostały stwierdzone niezliczoną ilość razy w warunkach najściślejszej kontroli i utrwalone na zdjęciach fotograficznych. Obserwowali je badacze tej miary, co William Crookes, Cesare Lotn-broso, Karol Richet, Maria Skłodowska-Curie, Piotr Curie i inni. Problemowi eksterioryzacji poświęcona jest niniejsza praca. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że oba te tajemnicze zjawiska pozostają ze sobą w ścisłym związku, mają wiele wspólnych cech i – jak można sądzić na podstawie dotychczasowych badań – mechanizm ich generowania i przebiegu jest zbliżony. Do spraw tych powrócę w dalszej części. Jeden z krytyków parapsychologii i psychotroniki, Zbigniew Musiał, zadaje pytanie – gdzie tkwią przyczyny rzeczywistej i bezspornej popularności wiary w istnienie zjawisk paranormalnych, wiary starej i występującej w ciągu wszystkich epok i we wszystkich kręgach kulturowych. Na pytanie to udziela on szokującej i wprost absurdalnej odpowiedzi. Oto, jego zdaniem, "człowiek jest istotą o umyśle wybitnie irracjonalnym [!]. Nie Homo rationalis, lecz Homo irrationalis stanowiłby o specyfice gatunkowej człowieka"13. Ta właśnie i tylko ta teza "dobrze tłumaczy źródła fascynacji niesamowitością, magią i w ogóle źródłami wszelkich wierzeń w zjawiska nadprzyrodzone, w tym również żywotność i popularność wiary w zjawiska paranormalne"14. Inaczej mówiąc większa część ludzkości dlatego powszechnie uznaje istnienie zjawisk paranormalnych, ponieważ z natury jest "irracjonalna". Odpowiem autorowi w sposób prosty. Przyczyny żywotności i zainteresowania parapsychologią, a ostatnio psychotroniką, nie tkwią w zupełnie, bezpodstawnie i naiwnie, inkryminowanej przez autora irracjonalnej naturze ludzkiej. Źródłami tej ustawicznej żywotności są jedynie bezspornie stwierdzone i nieustannie stwierdzane fakty i tylko one wywołują żywotność owego ruchu umysłowego i nowej gałęzi nauki, uznanej już w różnych krajach, która będzie istnieć i twórczo rozwijać się nadal, niezależnie od tego, czy to się komu podoba, czy nie. Wstecz / Spis Treści / Dalej ROZDZIAŁ I Definicja eksterioryzacji, terminologia i klasyfikacja zjawisk. Literatura przedmiotu Zagadnienie eksterioryzacji nie jest wcale zagadnieniem nowym: wprawdzie głucho o nim w podręcznikach psychologii, ale od dawna występuje ono w literaturze parapsychologicznej. Należy obiektywnie stwierdzić, że zarówno w kwestiach terminologicznych, jak i klasyfikacji odnośnych zjawisk, panuje w tej literaturze duży chaos i jedynie jeden z późniejszych badaczy tego problemu, dr Emil Mattiesen, usiłował wprowadzić tu pewien porządek, ale tylko w sprawach terminologicznych1. Sprawy klasyfikacji leżą nadal odłogiem. Najpierw poświęcimy uwagę opisowi i definicji samego zjawiska. Eksterioryzacja oznacza pewien stan o szczególnych cechach i symptomach. W parapsychologii stan ten określa się zwykle sformułowaniem: wyłanianie świadomości poza obręb organizmu fizycznego lub stosownie do okoliczności i przebiegu zjawiska nadaje mu różne nazwy specjalne, jak: eksterioryzacja, ekskursja, bilokacja, autofania, telefania, autoskopia i ekstaza. Stosowane jest też określenie: wydzielanie sobowtóra względnie fluidala lub fantoma. Wszystkie te nazwy, względnie sformułowania, używane przez różnych autorów zamiennie, mają jednak różne znaczenia. Ścisłe i zgodne z rzeczywistością określenie zakresu stosowania tych terminów wydaje się konieczne, stanowi podstawowy warunek dla stworzenia prawidłowej i jednoznacznej terminologii naukowej. Poniżej przedstawiam własną próbę uporządkowania tego chaosu. Omawiane zjawisko możemy zdefiniować w sposób następujący: Eksterioryzacja (franc. exteriorisation = uzewnętrznienie) oznacza stan, w którym następuje migracja świadomości poza obręb organizmu fizycznego. Migracja ta może zachodzić spontanicznie lub wolicjonalnie (celowo), względnie może być wywołana różnymi przyczynami. (Przyczyny te zostaną później wymienione.) Przemieszczona w czasoprzestrzeni świadomość osoby znajdującej się w stanie eksterioryzacji umożliwia jej obserwowanie własnego ciała fizycznego z innego punktu obserwacyjnego niż przed eksterioryzacją. W pewnych przypadkach świadomość ta przemieszcza się do odległych miejsc. Zjawisko nosi wówczas nazwę ekskursji (łac. excursio = wybieganie, wycieczka). Niekiedy eksterioryzacji towarzyszy wydzielanie tzw. sobowtóra (gr. eidolon, ang. wraith, fr. double, niem. Doppelganger, wł. doppio), nazywanego w literaturze również fluidalem względnie fantomem (są jeszcze inne nazwy: sanskr. Majavi Rupa, Linga sharira oraz astrosom = ciało gwiezdne, ciało astralne itd.). Mamy wówczas do czynienia ze zjawiskiem bilokacji (łac. bis = dwa razy, locatio = umieszczenie). Wymieniony sobowtór jest całkowicie izomorficzny z ciałem fizycznym osoby, która uległa bilokacji, jest mniej lub więcej zmaterializowany, wykazuje autonomię psychiczną i intelektualną, może wykonywać działania mechaniczne, w pewnych warunkach daje się fotografować. We współczesnej literaturze zachodniej i amerykańskiej zjawisko eksterioryzacji określa się nazwą OOBE. Jest to skrót słów angielskich: Out of the Body Experiences, co oznacza "doświadczenia z pobytu poza ciałem". Określenie to jest oczywiście bardzo szerokie i nieprecyzyjne. Można nim posługiwać się mając jedynie na myśli wszystkie niuanse i odmiany fenomenu eksterioryzacji. Stosowane również w literaturze określenia: "wysyłanie ciała astralnego" (niem. Die Aussendung des Astralkorpers) względnie "projekcja astralna" (ang. astral projection) wynikają z okultystycznej i teozoficznej interpretacji omawianego zjawiska. Rys. 1. Peter Yarnaoka. Eksterioryzacja. Ciało parasomatyczne łączy z ciałem fizycznym tzw. srebrny sznur (Marshall Cavendish Ltd. Peter Yamaoka) Badaczka angielska, Celia Green, dyrektor Instytutu Psychofizycznego w Oksfordzie, ujmuje kwestię w kategoriach współczesnej psychologii i nadaje eksterioryzacji nazwę "stanu egzosomatycznego" (gr. ekso = na zewnątrz, soma = ciało), który określa następująco: Doznaniem egzosomatycznyrn jest stan, w którym przedmioty postrzegane zdają się podlegać takiej organizacji przestrzennej, że obserwator obserwuje je z miejsca innego niż miejsce, w którym znajduje się jego ciało fizyczne. Ponadto osoba doznająca stanu egzosomatycznego albo wyraźnie kojarzy się z istotą przestrzenną, względem której odczuwa ten sam rodzaj stosunku, jaki ma w stanie normalnym względem swojego oiała fizycznego ("stan parasomatyczny", gr. para = przy, obok, poza czym; soma = ciało), albo też osoba odnosi przejściowo wrażenie, że nie .kojarzy się wcale z żadnym ciałem ani istotą przestrzenną ("stan asomatyczny", gr. asomatos – bezcielesny). [...] Jeżeli jest odnoszone wrażenie, że osoba obserwuje swoje ciało z miejsca zewnętrznego względem ciała, będziemy określać to ciało, jakie jest przedmiotem jej obserwacji i jest przez osobą określane jako jej ciało normalne – ciałem fizycznym. Jeżeli osoba kojarzy się z ciałem innym niż jej ciało fizyczne, będziemy nazywali to dodatkowe jej ciało – ciałem parasomatycznym. Terminologia ta została przyjęta dla uniknięcia nieporozumień przy odwoływaniu się do tych dwóch "ciał" i nie stanowi żadnej implikacji o charakterze założeń teoretycznych, które miałyby dotyczyć istoty zagadnienia lub związków między tymi ciałami2. Porównując terminologię wprowadzoną przez Celie Green z terminologią wyjaśnioną przeze mnie łatwo stwierdzimy, że określenia "stan egzosomatyczny" oraz "asomatyczny" pokrywają się całkowicie z określeniem "eksterioryzacja", natomiast "stan parasomatyczny" należy zidentyfikować z terminem "bilokacja", przy czym "ciało parasomatyczne" staje się identyczne z pojęciem sobowtóra, fantoma, fluidala oraz tzw. ciała astralnego (termin okultystyczny). Stan asomatyczny stanowi pierwszą fazę zjawiska, natomiast stan parasomatyczny – drugą. W pierwszej z nich następuje wydzielenie tzw. Drugiego Ciała3. W pracy niniejszej będą posługiwać się zarówno terminologia własną, wprowadzoną konsekwentnie z nazewnictwa stosowanego w literaturze parapsychologicznej, jak też terminologią wprowadzoną przez Celię Green. Należy podkreślić, że terminologia badaczki angielskiej nie obejmuje wszystkich odmian eksterioryzacji. Pozostało jeszcze do wyjaśnienia kilka wymienionych uprzednio terminów. Dokładna analiza poszczególnych przypadków omawianego fenomenu wskazuje, że migrująca w czasoprzestrzeni świadomość może manifestować się tak w ciele fizycznym, jak i w ciele parasomatycznym, względnie układzie bezcielesnym (asoma-tycanym) iw najrozmaitszy sposób. Biorąc pod uwagę opisy stanu rozszczepienia i oznaczając ciało fizyczne literą A, a ciało parasomatyczne lub układ bezcielesny literą B, możemy wyróżnić następujące możliwości: 1. A i B mają jednocześnie tę samą świadomość (podmiot czuje się jednocześnie w A i B). Jest to eksterioryzacja wolicjonalna: 2. Świadomość wygasa w A, pojawia się natomiast w B (podmiot czuje się tylko w B i może dostrzegać A). Eksterioryzacja spontaniczna: 3. A zachowuje świadomość normalną, natomiast w B manifestuje się świadomość nowa, nieznana A (podmiot czując się w A może jednocześnie obserwować widzialną postać B, tj. swego sobowtóra) i niezależnie, inteligentne, odmienne od własnych działania B, na które nie ma żadnego wpływu: Doktor Paul Sollier nazwał ten przypadek w 1903 roku – autoskopią (gr. autós – sam, skopeo = oglądam; oglądanie samego siebie)4. Niekiedy występują jeszcze inne możliwości, ale obecnie nie będziemy ich rozważać. W pierwszym przypadku nie występuje żadna sprzeczność z podaną wcześniej definicją eksterioryzacji, jako "wyjściem świadomości poza ciało fizyczne". Świadomość ulega tutaj pewnego rodzaju "rozszczepieniu" (dysocjacji) albo "podwojeniu" (duplikacji), przy czym nie jest to zjawisko patologiczne. Istnienie takiego Stanu zostało stwierdzone eksperymentalnie a twierdzenie, że jaźń albo świadomość ex definitione nie mogą ulegać rozszczepieniu względnie podwojeniu, jest – jak się zdaje – nie udowodnione. Mamy jeszcze termin ekstaza. Ekstaza (gr. ekstasis – oddalenie z miejsca, szaleństwo, zachwyt) oznacza w psychologii stan zachwytu lub uniesienia emocjonalnego o podłożu mistycznym, religijnym lub estetycznym. Zwykle ekstazę kojarzy się z subiektywnym przekonaniem ekstatyka o zupełnym zjednoczeniu duszy z bóstwem. Tak przynajmniej opisuje się ją w przeżyciach różnych mistyków5, tak charakteryzuje się ją w koncepcjach neoplatońskich6. Ekstaza stanowi szczególny rodzaj eksterioryzacji, niestety zupełnie niezbadany. Ponadto występują jeszcze terminy "autofania" (ang. autophany, czyli "pojawienie się samemu sobie") i "telefania" (gr. tele = daleko; pojawienie się w innym miejscu"), zostały wprowadzone po raz pierwszy przez Aleksandra Nikołajewicza Aksako-va w 1893 roku7. Ich znaczenie jest identyczne ze znaczeniem terminu "bilokacja" i oznacza "widzenie samego siebie", tj. swego sobowtóra. Kwestią klasyfikacji fenomenów wyłaniania świadomości poza obręb organizmu fizycznego zajmował się pierwszy – jak już wspomniałem – Emil Mattiesen. Brał on pod uwagę przeżycia osoby (podmiotu) doznającej wspomnianych stanów. Klasyfikację Mattiesena przedstawię tutaj z pewnymi zmianami. 1. Podmiot czuje, że jego świadomość przesunięta jest w ciele nienormalnie (świadomość nie jest już "w głowie"). 2. Podmiot czuje się poza ciałem, ale w bezpośrednim jego pobliżu: patrzy z zewnątrz na swe ciało i na otoczenie najbliższe (stan egzosomatyczny – eksterioryzacja). 3. Podmiot czuje się przeniesiony w jakąś przestrzennie odległą okolicę rzeczywistości zmysłowej (ekskursja). 4a. W przypadku 2. i 3. podmiot posiada świadomość, ale odnosi wrażenie, że jest istotą bezcielesna (stan asomatyczny). 4b. W przypadku 2. i 3. podmiot czuje się w posiadaniu jakiegoś odrębnego "ciała" lub widzi się w ciele innym od fizycznego (stan parasomatyczny – bilokacja). Dzięki temu odrębnemu "ciału" podmiot niekiedy czuje się uzdolniony do działalności pozornie rzeczywistej w układzie materialnym. 5. Podmiot "czuje się w ciele", ale poza obrębem jego ustroju kształtuje się jego sobowtór (fantom, fluidal) o identycznej budowie cielesnej i często mający tę samą odzież; sobowtór jest mniej lub bardziej zmaterializowany; dla podmiotu na ogół jest niewidoczny – choć nie jest to regułą – (widoczny jest dopiero w jego stanie tzw. somnambulicznym), ale mogą go widzieć osoby trzecie i daje się on fotografować; posiada własną świadomość i wolę oraz zdolność poruszania się i przemieszczania. Powyższy podział obrazuje fazy zjawiska, które początkowo zupełnie niedostrzegalne i odczuwane jedynie subiektywnie, niekiedy przekształca się w obiektywną, widzialną i materialną postać sobowtóra (fantoma, fluidala). Jak już wspomniałem, stany egzosomatyczne mogą powstawać samorzutnie lub też mogą być wywołane świadomie i celowo, albo też zachodzą w wyniku występowania innych przyczyn. Uwzględniając te fakty przytoczę jeszcze inną ich klasyfikację: 1. Eksterioryzacja nieświadoma (samorzutna, spontaniczna) a) bez wydzielenia sobowtóra (stan asomatyczny), b) z wydzieleniem materialnego sobowtóra (stan parasomatyczny częściowy lub całkowity – bilokacja). 2. Eksterioryzacja świadoma (wolicjonalna) a) bez wydzielenia sobowtóra (stan asomatyczny), b) z wydzieleniem materialnego sobowtóra (stan parasomatyczny częściowy lub całkowity – bilokacja). 3. Eksterioryzacja zachodząca w wyniku występowania innych przyczyn (środki chemiczne, oddziaływania mechaniczne itd.) – bez wydzielenia sobowtóra (stan asomatyczny). W przypadku 3. bilokacja na ogół nie występuje, względnie zdarza się niezmiernie rzadko. Przedstawiłem powyżej problemy terminologii i klasyfikacji stanów egzosomatycznych. Krytyczny czytelnik tych wywodów zaznajomiwszy się z powyższą problematyką wstępną niewątpliwie sformułuje podstawowe i główne pytanie: czy zdefiniowane wyżej fenomeny są w ogóle możliwe i rzeczywiste, czy istnieją metody pozwalające obecnie wykrywać je i badać w sposób nie budzący zastrzeżeń, t j. w sposób naukowy? Kwestię tę można przedstawić jeszcze w inny sposób i zapytać, czy stany egzosomatyczne są stanami normalnymi, czy też nienormalnymi, patologicznymi, subiektywnymi (chorobą psychiczną, np. schizofrenią) i jako takie, czy mogą być przedmiotem badań psychologii i psychotroniki, czy też raczej psychiatrii? Udzielenie właściwej i ścisłej odpowiedzi na te pytania i poparcie jej konkretnymi i przekonywającymi dowodami, umożliwi prawidłowe przedstawienie całego zagadnienia i ujęcie go w kategoriach naukowych. To z kolei – w przypadku odpowiedzi pozytywnej – ułatwi eksperymentalne badanie stanów egzosomatycznych i opracowanie z czasem teorii tych fenomenów, później zaś wyłoni się problem praktycznego ich wykorzystania. Przedstawię dalej próbę refleksji odnoszącej się do tych spraw w aspekcie metodologicznym. Szczególnie interesujące wydają się interpretacje odnoszące się do wiarygodności opisów podawanych przez cytowanych autorów. Wyciągnięcie wniosków z obserwowanych zjawisk, próba syntezy i ukazanie perspektywy metodologicznej są zadaniem pierwszoplanowym. Obecny stan wiedzy o mechanizmach biopsychicznych oraz relacjach fizjologicznych i psychicznych z uwzględnieniem odpowiednich poziomów stratyfikacji w organizacji biologicznej zapewnia właśnie takie niezbędne ujęcie problematyki, którą zajmiemy się w tej książce. W tym celu sięgnę do różnych źródeł i przedstawię zagadnienie syntetycznie, podejmując próbę udzielenia odpowiedzi na postawione pytania. Zupełnie dobrze fenomenologicznie udokumentowane materiały zawarte w cytowanej literaturze przedmiotu pozwalają na stwierdzenie, że fenomeny wyłaniania świadomości poza obręb organizmu fizycznego i jej migracji czasoprzestrzennej są prawdziwe i autentyczne, i że zostały one zarejestrowane statystycznie znaczącą liczbę .razy w warunkach ścisłej intersubiektywnej kontroli badaczy weryfikujących te fenomeny, stanowiącej zadowalającą obiektywizację uzyskiwanych wyników doświadczeń. Sprawę tę omówię w dalszym ciągu. Wyżej sformułowana ocena wyników badań jest jednak według "redukcji fenomenologicznej", uprawianej przez współczesna naukę, niezupełnie zgodna ze wszystkimi kryteriami uznanymi z przekonaniem przez oficjalną biolopię, fizjologię i psychologię. Nauki te – jak wiadomo – przyjmują jedność psychofizyczną człowieka i wszelkie funkcje psychiczne lokalizują wewnątrz jego organizmu fizycznego, wiążąc je z działaniem mózgu i strukturą układu nerwowego. W tym ujęciu eksterioryzacja jest po prostu niemożliwością. Tam gdzie nie ma mózgu nie ma świadomości! Należy jednak podkreślić, że ostatnie słowo w tej sprawie zależy od wyników badań eksperymentalnych, a fakty nie boją się żadnych konfrontacji. Jeżeli wyniki okażą się prawdziwe i bezsporne, a przede wszystkim powtarzalne, nauka rnusi uznać je, włączyć do swego systemu, zbadać i wyjaśnić. Wszak nie ma wiedzy bez doświadczenia, natomiast w autentycznym uprawianiu nauki trzeba uznawać wielość doświadczenia oraz mnogość typów bezpośredniego poznania 8. Rys. 2. Kolejne fazy eksterioryzacji (Sylvan J. Muldoon and Hereward Carrington, The projection of the Astral Body, Rider and Co. London 1929). a) Ciało parasomatyczne częściowo oddziela się od ciała fizycznego.Rys. 2b) Ciało parasomatyczne unosi się. w pozycji poziomej nad ciałem fizycznym; oba ciała łączy "srebrny sznur". Rys. 2c) Strzałki wskazują drogę, którą w czasie oddzielania przebywa ciało parasomatyczne.Rys. 2d) Ciało parasomatyczne po zajęciu postawy pionowej przebywa w obszarze tzw. żywego zasięgu "srebrnego sznura" Rys. 2e) Interioryzacja – powrót ciała parasomatycznego do ciała fizycznego. Zagadnienie eksterioryzacji ma już dość obszerną literaturę. Omówienie wszystkich publikacji jest oczywiście niemożliwe. Przedstawię tu chronologicznie najważniejsze prace, zatrzymując się głównie przy pozycjach książkowych. Literatura ta jest na ogół niejednorodna i można sklasyfikować ją w kilku grupach, z których jedna obejmuje prace ściśle naukowe, inna quasi-naukowe, jeszcze inna zaś prace typowo okultystyczne .Oczywiście obiektywną wartość każdej z publikacji zaszeregowanej do wymienionych grup autor tej pracy ocenia w sposób odmienny. Na pierwszym miejscu wymienię tu niezwykle cenną naukową publikację Edmunda Gurneya, Fredericka W.H. Myersa i Franka Podmore'a Phantasms oj the Living (Zjawy żywych), która ukazała się w Londynie w latach 1886–18879. Celem pracy było udowodnienie istnienia tzw. halucynacji rzeczywistych, tj. takich halucynacji, które miały ścisły związek z wypadkami rzeczywistymi. Książka została napisana na żądanie Rady Towarzystwa Badań Psychicznych. W przedmowie książki autorzy mówią: Zamiarem naszym jest zajęcie się w dziele niniejszym wszelkiego rodzaju zjawiskami, które mogłyby dać nam jakąś podstawę do przypuszczenia, że duch [umysł] jednego człowieka oddziałał na ducha [umysł] jednostki innej – bez uciekania się do mowy ustnej lub pisemnej, bądź do jakiegokolwiek znaku. Ale nie chodziło im o zjawiska telepatii. W pracy swej autorzy zamieścili obszerny zbiór faktów, które bardzo różnią się od prostego przenoszenia myśli, a w których występują "widziadła" (apparitions) osób żyjących. Zbadali oni wypadki, "w których dana osoba w przeddzień śmierci albo też w chwili jakiegoś poważnego niebezpieczeństwa ukazuje się osobie innej". Obszerne, dwutomowe dzieło, powstało w wyniku ogromnej pracy: w latach 1882–1887 zebrano głównie w Anglii ponad 700 relacji osób, które doznały "halucynacji rzeczywistych", tj. "widziały na własne oczy zjawy", oraz zgromadzono jak najbardziej dokładne dane o wydarzeniach będących przyczyną owych halucynacji. W przedmowie prof. Charles Richet mówi: Długa a wytrwała praca Gurneya, Myersa i Podmore'a polegała właśnie na zbieraniu świadectw, sprawdzaniu faktów, stwierdzaniu dat, godzin i miejscowości przy pomocy dowodów urzędowych. Domyślamy się, jak olbrzymiej korespondencji wymagała owa ścisłość. Jednakże nie należy żałować tylu wysiłków, gdyż wynik ich był wyborny. Zgromadzono fakty dokładne, nie podlegające zaprzeczeniu. Autorzy udowodnili w sposób przekonywający istnienie "halucynacji rzeczywistych", czyli – stosując obecną terminologię – wykazali rzeczywistość zjawiska bilokacji. Podobny charakter ma obszerna praca Gabriela Delanne'a, w której autor zgromadził również ogromny materiał dowodowy10. W roku 1894 ukazała się sensacyjna publikacja słynnego badacza francuskiego, pułkownika Alberta de Rochasa11, który dokonał niezwykłego odkrycia: na podstawie przeprowadzonych doświadczeń stwierdził, że władza czucia skórnego człowieka może w pewnych wypadkach wydobyć się z ciała, umiejscowić w określonej od niego odległości, a nawet przenieść się na przedmioty! Badanie owej eksterioryzacji czucia doprowadziło do eksperymentalnego stwierdzenia istnienia sobowtóra. Książka doczekała się kilku wydań i przekładów na obce języki. Problematyką ta zajął się inny znany badacz francuski, Hector Durville, autor pracy Zjawy ludzi żyjących, wydanej w Paryżu w 1909 roku12. Do roku 1910 zgromadzono już tak dużą liczbę opisów fenomenów eksterioryzacji, że zaistniała konieczność teoretycznego wyjaśnienia tego niezwykłego zjawiska. Z próbą taką wystąpił uczony włoski, Ernest Bozzano13. Wkrótce po nim obszerną pracę eksperymentalną o eksterioryzacji opublikował Charles Lancelin14. Bardzo ciekawe były również publikacje Olivera Foxa15. W omawianej problematyce wymienione prace H. Durville'a, O. Foxa i Ch. Lancelina miały znaczenie przełomowe. Autorzy ci pierwsi podjęli próbę eksperymentalnego wywołania "rozszczepienia" przy zachowaniu pełnej świadomości. Natomiast ich poprzednicy starali się jedynie zarejestrować tajemniczy fenomen, występujący na ogół spontanicznie, nie usiłując odtworzyć go w warunkach laboratoryjnych. Jak zobaczymy, wyniki uzyskane przez wspomnianych autorów były zachęcające, ale nie udało się im wyjaśnić wszystkich problemów. Autorem, który odniósł na tym polu jeszcze większe sukcesy, był Anglik, Sylvan J. Muldoon (ur. 1902), "międzynarodowy mistrz eksterioryzacji", jak go nie bez słuszności nazywa Emil Mattiesen, a jego praca16 o tym przedmiocie zasługuje na szczególną uwagę, tym bardziej, że napisał ją na podstawie własnych wieloletnich doświadczeń, i że sam potrafił dokonywać "wędrówek astralnych" (jak pisał) z zachowaniem pełnej świadomości. W książce autor używał okultystycznej terminologii, która wynikała z jego osobistych przekonań. Historia powstania tej niezwykłej książki jest następująca. Hereward Carrington w swej pracy Modern Psychical Phenomena poświęcił jeden z rozdziałów eksperymentalnym "wędrówkom astralnym". Omówił tam wypomnianą publikacją Ch. Lancelina. Nowe, znacznie rozszerzone ujęcie problematyki przedstawił on w pracy Higher Psychical Dewlopment. Książka ta omawiała jednak osiągnięcia innych osób i autor odnosił wciąż wrażenie, że taki opis nie jest zadowalający. W listopadzie 1927 roku Carrington otrzymał od 25-letmego wówczas Sylvana J. Muldoona list, w którym donosił mu on, że niedawno przeczytał jego książkę Occult and Psychical Sciences, w której najbardziej zaciekawił go fragment pt. Astral Projection, tym bardziej, że od dwunastego roku życia (tj. od 1914) sam jest "wędrowcem astralnym". Najbardziej zdziwiła go uwaga autora, że Charles Lancelin przekazał w tej sprawie wszystko, co było do przekazania. Sam wprawdzie książki Lancelina me czytał, jeśli jednak autor przedstawił istotną jej treść, to on, Muldoon, może napisać książkę o rzeczach, które nie są znane Lancelinowi. Zastanawiał go fakt, czy Lancelin sam przeżył opisane "wędrówki astralne". Z tego, co donosi Carrington o jego wiedzy w tym przedmiocie, wnioskuje on, że Lancelin sam nie doświadczył żadnej takiej "wędrówki" lub też, że w czasie jej trwania nie miał pełnej świadomości. Gdyby ją miał, na pewno opisałby dokładnie każdy szczegół owego fenomenu; jednak nie zrobił tego. On sam, Muldoon, przeżył to wszystko i zna każde odczucie, każdy ruch, każdy ważny szczegół tego zjawiska, posiadał normalną świadomość zarówno w ciele fizycznym, jak w ciele astralnym i dysponował nią podczas powrotu do ciała fizycznego. Jednak najbardziej dziwi go okoliczność, że tak mało powiedziano o "wstędze astralnej", o owym podstawowym "organie" tego zjawiska. Jest możliwe, że od czasu "wędrówek" Lancelina nikt już prób takich nie podejmował i nikt tej wstęgi nie widział. Również nikt nie powiedział niczego o tym, jak ta "wstęga" działa, w jaki sposób wprowadza ciało astralne w stan spoczynku lub wprawia w ruch; jaką posiada grubość, gdy oba ciała tj. fizyczne i astralne są połączone. Lancelin mówi, że ciało astralne zachowuje się tak, jak gdyby było poruszane przez wiatr, ale nie informuje, co jest tego rzeczywistą przyczyna. Nie podaje on, jak można kierować "wstęgą astralną", to jest "organem", który stanowi najważniejszy czynnik w "wędrówkach astralnych". Mówi on, że ciało astralne wychodzi z okolicy splotu słonecznego, co nie jest słuszne. Oba ciała, fizyczne i astralne, oddzielają się na całej powierzchni jednocześnie. Muldoon przeciwstawia się poglądowi Lancelina, który twierdzi, że do wydzielenia ciała astralnego niezbędny jest dobry stan zdrowia. Wręcz przeciwnie, im bliższy jest kres życia, tym łatwiej można wysłać to "ciało". Otrzymawszy lak .szczegółowy wywód od młodego człowieka Carrington odpowiedział mu -również obszernie. Po wymianie korespondencji została między nimi nawiązana znajomość i Carrington zorientował się, że ma do czynienia z osobą o niezwykłych uzdolnieniach, które zasługują na dokładne zbadanie. Zachęcił on Muldoona do spisania swych doświadczeń, zobowiązał się do skontrolowania tekstu i wydania go drukiem. O eksterioryzacji pisało ciągle wielu autorów. Z teoretycznego punktu widzenia rozpatrzył tę kwestię cytowany dr Emil Mattiesen17. Zebrał on obszerny materiał dowodowy. Na pracy Mattiesena oparł szereg swoich artykułów Józei Świtkowski18, który przedstawił w nich własne koncepcje i opisał własne doświadczenia. Są to chyba jedyne publikacje polskie okresu międzywojennego na ten temat. Zainteresowanie problematyka eksterioryzacji znacznie wzrosło po drugiej wojnie światowej. W Ameryce i Europie Zachodniej ukazało się na ten temat kilkaset prac o zróżnicowanej wartości. Wymienię tu cenne publikacje: dr. Roberta Crookalla i Fredericka C. Sculthorpa19, G.M. Glaskina20, Roberta A. Monroe'go21 oraz Celii Greon22. Inne podam w tekście książki. Ważniejsze z tych prac omówię szczegółowo w dalszym ciągu. Wstecz / Spis Treści / Dalej ROZDZIAŁ II Fenomenologia i faktografia Fenomen eksterioryzacji znany jest od niepamiętnych czasów. Opisy "wyjścia jaźni z ciała" występują w różnych czasach, w różnych miejscach i w różnych systemach kulturowych. W ścisłym związku pozostają z nimi opowiadania o sobowtórach. Niemożliwe i przekraczające ramy tej pracy wydaje się systematyczne zestawienie wszystkich tych relacji w powiązaniu z koncepcjami religijnymi, filozoficznymi itp., należy więc dokonać wyboru i przedstawić jedynie najważniejsze z nich. Wybór ten został podzielony na dwie części: pierwsza z nich obejmuje materiały historyczne pochodzące z czasów starożytności aż do początku XIX wieku, druga zaś – usystematyzowane relacje z lat 1834–1966. W wierzeniach ludów starożytnych, jak również w kulturze zachodniej, znajdujemy wyobrażenia poparte wiarą w możliwość wyjścia "duszy" z ciała. Starożytni posiadali określone poglądy na konstytucję człowieka. Według nich konstytucja ta nie jest jednorodna, lecz tworzy ją kilka zespolonych ze sobą odrębnych zasad. Zgodnie z wyobrażeniami staroegipskimi, ciało fizyczne człowieka stanowi tylko wehikuł, narzędzie dla niematerialnej duszy. Niewidzialne "ciała" tej duszy były zwykle zjednoczone w "Ka", fluidalu, który odpowiada wprowadzonemu później przez Paracelsusa pojęciu "ciała astralnego". Na różnych starożytnych pomnikach, (jak np. na pięciu reliefach grobowych przedstawiających sceny narodzenia Amenofisa III) ów sobowtór "Ka" jest przedstawiony z tyłu ciała fizycznego. Niekiedy znajduje się z przodu, prawdopodobnie wskutek działań magicznych (tzw. pociągnięć, głasków albo passów). Podczas śmierci oddzielają się elementy zjednoczone w danej osobowości, ale z nich tylko ciało traci życie. Dusza "Ba", przedstawiana zwykle w postaci jaskółki nad głową ludzką, odlatuje w górę do regionu szczęśliwości. Zasada witałnośd, "Ka", promień .zesłany przez słońce, wraca z powrotem do swego źródła. Sobowtór "Ka" opuszcza kraj niebiański, królestwo Athora, będący jego obszarem, celem .założenia w grobie swej siedziby i ponownego zjednoczenia się ze swym dawnym nosicielem, aby wzbudzić w nim nowe życie. [...] Ceremonia pogrzebu i kult zmarłych dowodzą przekonania o związku między sobowtórem i jego mumią, związku ponad grobem, który to związek dzięki mistycznemu rytuałowi zachowuje się nieskończenie długo. Egipcjanie wierzyli, że pomimo pozornej śmierci dusza żyje nadal i głównie chodziło im o zakonserwowanie ciała, celem zachowania eterycznego fluidala pozostającego z nim w związku, co według ich wyobrażeń zapewniało ciału życie nieśmiertelne...1 Rys. 3. Sobowtór Ka odwiedza mumię (Sy!van J. Muldoon, dz. cyt.) Najpierw zmumifikowane ciało umieszczano w kaplicy, później zaś przeprowadzano je do podziemnej krypty. Los fluidycznego sobowtóra był ściśle związany z zabalsamowaną mumia. Jej zbeszczeszczenie, poddanie gniciu powodowało całkowite unicestwienie fantoma. Siedząc przy małym .stoliku przykrytym obrusem kapłan wzywał dwukrotnie duszą zmarłego: "Mieszkańcu grobu! Mieszkańcu grobu!" Sobowtór zjawiał się przy ścianie albo na ekranie sukiennym. Wówczas zostawał zawinięty w chustę, a następnie kładziono go na mumii będącej jogo nosicielom. Odtąd "Ka" mieszkał w groblo, ale aby uchronić go przed zagłada w wypadku zaistnienia niebezpieczeństwa dla ciała, układano w krypcie grobowej pewną liczbę "Suppositoriów" (tj. nosicieli) w postaci dziesięciu, dwudziestu, stu posążków, w których "Ka" mógł się schronić. Były one tak małe, że dawały się ukryć w jakimś zakątku krypty. Czasami umieszczano w niej olbrzymi posąg, którego nie można było wynieść, i który służy! do tego samego celu. Posagi te uważane za żywe, ożywione przez fluidycznego "Ka", mogły być zapytywane przez prorokinie i odpowiadały słowami lub gestami. Pytano je o wszystkie ważne sprawy życiowe, dotyczące przezwyciężenia losu, czy toż zaklinania wrogich mocy2. Egipcjanie traktowali stan po śmierci ciała jako przebywanie w pewnego rodzaju przestrzeni wstępnej, z której dusza przenosi się do regionu wiecznej egzystencji w stanie intensywnej szczęśliwości. W jednym z papirusów pochodzących z okresu ok. 3000 lat p.n.e. czytamy: "Istota twoja jest w niebie, a ciało twoje leży w ziemi". A oto inny fragment: ..Mężczyzna o imieniu Nu żyje dalej chociaż umarł – podobnie jak Ra staje się dzień po dniu. Tak jak Ra został zrodzony w wieczności, to samo stanie się z Nu". Ra – jak wiadomo – był bogiem słońca, a ono oznaczało u Egipcjan, tak jak u innych narodów – Celtów, Germanów itd. – prawdziwy symbol umierania i zmartwychwstania. W innym miejscu cytowanego dokumentu czytamy: "Wypełniam zadanie kapłana w wyższych sferach i zapisuję, że dary (rzeczy) są tu całkiem inne i wzmacniają wiarę serca. Pokonałem sam siebie, zebrałem siebie [w całość]. Zachowałem swoja młodzieńczą świeżość. Obecnie jestem ciałom duchowym. Otacza mnie nieskończony czas nie mający początku i końca. Życie trwa zawsze i wiecznie, a dusza znajduje się w niebie"3. Ostatni urywek wskazuje, że możliwość połączenia stanów cielesnych i pozacielesnych staje się jak najbardziej realna. Na uwagi: zasługuje również informacja, że zmarły oczekuje bytowania podobnego do ziemskiego, tylko bardziej intensywnego, piękniejszego i długotrwałego. Wiele szczegółów dotyczących omawianej kwestii możemy również znaleźć w staroegipskiej Księdze Zmarłych. Opisano tam m.in. szczegółowy rytuał pogrzebowy i zamieszczono litanię Tot-ha, dzięki której zmarły może "ujrzeć światło", przywracające mu świadomość po śmierci4. Również Biblia podaje informacje o życiu pozagrobowym. W Księdze Izajusza (26, 19) czytamy: "Ożyją twoi umarli, twoje ciała wstaną, obudzą się i będą radośnie śpiewać ci, którzy leżą w prochu, gdyż twoja rosa jest rosą światłości, a ziemia wyda zmarłych". Prorok Daniel (12, 2) natomiast podaje: "A wielu z tych, którzy śpią w prochu ziemi, obudzą się, jedni do żywota wiecznego, a drudzy na hańbę i wieczne potępienie". Zmartwychwstanie przyrównane jest tu do obudzenia się ze snu. W Biblii znajduje się pierwsza wzmianka o tzw. srebrnym sznurze łączącym duszę z ciałem. Sznur ten – jak zobaczymy – ma odgrywać dużą rolę w zjawisku eksterioryzacji. Wspomniany werset Biblii brzmi następująco: "5. Gdy nawet pagórka bać się będą i strachy czyhać będą na drodze, gdy drzewo migdałowe zakwitnie i szarańcza z trudem wlec się będzie, a kapar wyda swój owoc, bo człowiek zbliża się do swojego wiecznego domu, a płaczący snują się po ulicy. 6. Zanim zerwie się srebrny sznur i stłucze złota czasza, i rozbije się dzban nad zdrojem, a pęknięte koło wpadnie do studni. 7. Wróci się proch do ziemi, tak jak nim był, duch zaś wróci do Boga, który go dał" (Księga Kaznodziei Salomona 12 5, 6, 7). Mędrcy chaldejscy, jak również zwolennicy Zoroastra dowodzili istnienia rozumnej wyższej duszy niebiańskiej oraz istnienia niskiej zwierzęcej duszy o naturze ziemskiej; często dusze te pragnąc pokazać się ludziom przybierają postacie fantomów i zwierząt. Grecy wierzyli w egzystencję dwóch rozmaitych dusz, jednej, inteligentnej i drugiej podatnej na uczucia. Ta ostatnia, którą traktowali jako odbicie wyższej duszy, zajmowała pozycję pośrednia pomiędzy pierwszą i ciałem fizycznym. Odbicie to posiadało nazwę "ejdolon"; zjawiało się ono podczas zaklęć, a po śmierci człowieka mieszkało w Acheronie. Poetycki, przykład tej wiary w istnienie duszy przedstawia Homer w Iliadzie. Patrokles zostaje zabity przez Hektora, a mimo to zjawia się Achillesowi w takiej postaci, jaką posiadał w chwili śmierci: blady z raną, z której sączy się krew i jest nie tylko widzialny, ale mówi, jak żywy człowiek5. "Ennius – mówi Lukrecjusz – naszkicował nam obraz bramy piekła (wejście do Acheronu), sadzie po śmierci zatrzymują się nasze cienie. Wśród nich zjawił się mu także fluidyczny sobowtór Homera skąpany we łzach". Herodot opowiada o upadku ze skały Greka, który dość długo leżał bez przytomności. Po odzyskaniu świadomości twierdził, że przez cały czas nie czuł bólu, ponieważ unosił się w powietrzu z dala od ciała, które widział leżące na ziemi złączone z nim ciemną wstęgą; gdy wstęga ta zaczęła się kurczyć zmuszony był do powrotu do ciała. Również Herodot i Maksym z Tyru zapewniają, że duch Aristaeosa opuszczał ciało i wędrował po rozmaitych miejscach; Epimenides i Hermotinus z Klazomeny potrafili będąc w stanie ekstazy udawać się do odlgełych miejscowości, podczas gdy ich ciało spoczywało w domu6. Platon uważał fizyczne ciało człowieka za tymczasowy wehikuł (nosiciela) niematerialnej duszy. W księdze X Państwa przytacza on mit o greckim żołnierzu imieniem Er, synie Armeniosa. Poległ on w bitwie wraz z wieloma Grekami. Gdy później ciało jego wraz z innymi miało zostać spalone, Er ożył i opowiedział o swojej wędrówce w zaświatach. Dusza jego po odłączeniu się od ciała wraz z duszami innych poległych podążyła do królestwa przyszłego życia. Tutaj odbył się sąd w obecności bogów. Jednak Er został odesłany na ziemię z nakazem opowiedzenia ludziom o przyszłym świecie, który mu było dane oglądać. Ziemska świadomość odzyskał dopiero na stosie pogrzebowym. Znana jest powszechnie, niezwykle dziwna historia tzw. demona Sokratesa. Dwaj znakomici uczniowie tego filozofa, Platon i Ksenofont informują, że Sokrates utrzymywał, iż posiada zaufanego geniusza, demona, który wskazuje mu przyszłość i niekiedy nakazuje mu, jak ma się zachowywać i postępować. Filozof sądził nawet, że istota ta jest niezależna i odrębna od niego, ponieważ objawia całkowicie nieznane mu sprawy7. O owym demonie Sokratesa pisali: wspomniany Platon i Ksenofont, Plutarch, Maksym z Tyru, Cyceron, Apulejusz i inni. Sam Sokrates, który wierzył w wyrocznie i sny prorocze, ów "głos wewnętrzny" określał jako "zwyczajny znak boski", "proroczy głos bóstwa" lub mówił o głosie "zesłanym mu przez opatrzność"8. Rys. 4. Obraz buddyjski przedstawiający znanego pustelnika chińskiego Ma-Ming-Tsuna, który uciekając przed pokusą i upiorami uwalnia się od swego ciała fizycznego. (Według Pamiętników z Chin hrabiego d'TEscayraca de Lauturac, "Annales des Sciences Psychiaues". 1910) Według Plutarcha nieodzownym warunkiem, dzięki któremu może objawiać się demon jest umysł spokojny i pełen harmonii. Ojciec Sokratesa otrzymał od wyroczni w Delfach radę, aby nie troszczył się o syna i pozostawił go samemu sobie, gdyż posiada on drogowskaz w życiu lepszy od wszelkich rad nauczycieli i wychowawców9. W Theages przytacza Platon słowa Sokratesa: Od czasów dzieciństwa towarzyszy mi z zrządzenia nieba pewna prawie boska istota, której glos niekiedy odwodzi od różnych przedsięwzięć, ale nigdy nie doradza mi, abym wykonał to, lub owo. Znacie przecież Charmidesa, syna Glaukona. Pewnego dnia rzekł mi, że chce wziąć udział w igrzyskach neinejskich w wyścigach pieszych. Usiłowałem mu to odradzić i powiedziałem mu: Prowadząc z tobą rozmowę usłyszałem boski głos... Nie idź do Nemei! Nie chciał mnie jednak słuchać. Wiec dobrze! Wiecie, że zginął. W Obronie Sokratesa Ksenofont przytacza inne jego wypowiedzi: Ów proroczy głos słyszałem podczas całego mego życia, jest on na pewno bardziej niezawodny, aniżeli znaki uzyskane [przez augurów] z lotu lub wnętrzności ptaków. Nazywam go bogiem albo demonem. Przyjaciołom moim przekazałem otrzymane iv ten sposób oznajmienia i do dziś głos ów nie objawił mi nigdy niczego nieprawdziwego. (Wg M. Perty'ego, dzieło cytowane). Na fakt ten Sokrates niejednokrotnie z naciskiem zwracał uwagę10. Przepowiednie jego demona okazywały się zawsze trafne. Kiedyś idąc i rozmawiając z Eutyfronem i innymi, zatrzymał się nagle i rzekł do swych przyjaciół, że powinni zawrócić. Nie posłuchali go jednak, na swą szkodę, gdyż na drodze napotkali trzodę dzików, które potratowały ich i powaliły na ziemię. Jeden z autorów, Frederick W.H. Myers przyrównuje wypadek Sokratesa do historii dziewicy Orleańskiej, która już w dzieciństwie przeżyła podobny fenomen. Owo dziwne rozszczepienie jaźni filozofa od dawna stanowiło przedmiot zainteresowania różnych badaczy11. Plutarch przytoczył ciekawa opowieść o pouczeniu, jakie otrzymał Timarch, gdy udał się do podziemnej pieczary Trofoniosa, by tamtejszą wyrocznie zapytać o Sokratesowego demona: W ciemności uczuł nagle, jakby cios w głowę i u wejścia do pieczary runął na ziemię. Wydawało mu się, że dusza jego opuściła ciało i udała się do królestwa Prozerpiny. Tam od niewidzialnego przewodnika otrzymał wyjaśnienie o stosunku duszy do demona: otóż ta część duszy, która miesza się z ciałem, traci rozum wskutek rozkoszy i bólu; lecz nie każda dusza w ten sam sposób miesza się z ciałem. Jedne pogrążają się zupełnie w ciele i ulegają zepsuciu wskutek namiętności życia. Inne zaś mieszają się z ciałem tylko niektórymi częściami; co zaś jest w nich najczystsze, to pozostaje poza ciałem. Otóż część pogrążona w ciele nazywa się duszą, ów zaś szlachetniejszy żywioł bytujący poza nim zwie się demonem. "O wszystkim tym – powiedział przewodnik – Timarch dowie się w przeciągu trzech miesięcy o wiele dokładniej; obecnie niechaj powróci na ziemię". Gdy po tych słowach Timarch chciał się odwrócić, aby ujrzeć, kto z nim rozmawiał, uczuł znowu dotkliwy ból w głowie i stracił przytomność. Po pewnym czasie przyszedł do siebie i ujrzał się u wejścia do pieczary, tam właśnie, gdzie zaraz na początku upadł12. Wrócił potem do Atun i w trzy miesiące później – jak mu wyrocznia przepowiedziała -- umarł. Sokrates dowiedziawszy się o tym od swych uczniów czynił im wyrzuty, że nie opowiedzieli mu tego za życia Timarcha, wolał bowiem usłyszeć tę opowieść od niego samego i pragnął go dokładniej w tej sprawie wybadać13. a) "Gromadzenie światła"b) "Źródło nowej egzystencji w miejscu siły" c) "Oddzielenie ciała duchowego do samodzielnej egzystencji"d) "Całkowite uwolnienie ciała duchowego" Rys. 5. Ryciny pochodzące z Tajemnicy Złotego Kwiatu, chińskiej Księgi Życia, przedstawiające cztery stadia medytacji prowadzącej do "wyjścia z ciała" (Wyd.: Gerhard Ad!er. Michael Fordham, Herbert Read i William Mc Guire, The Collected Works of C.G. Jung, ubersetzt von R.T.C. Hall. Bollingcn Serio XX, Vol. 13. Alchemical Studies, 1967 Bollingcn Fundations) Profesor Karl Du Prol rozważając tę relacje stwierdza, że "w grocie Trofoniosa Timarch otrzymał rozwiązanie zagadki, mianowicie, że demonem Sokratesa była jego własna dusza, czyli – mówiąc językiem bardziej nowożytnym – jego jaźń transcendentalna"14 Koncepcja duszy ludzkiej w emancyjnym systemie Plotyna (ok. 204-265) dopuszczała możliwość eksterioryzacji, a więc wychodzenia "duszy" i świadomości poza organizm fizyczny: Oczyszczenie biernej części duszy jest jej ocknięciem się z mar urojonych i nieoglądaniem ich więcej, a owo "oddzielenie" na tym polega, że już nie tak bardzo "się skłania" i nie hołduje wyobrażeniom o rzeczach dolnych15. Pogląd ten ma swe źródło w starej nauce egipskiej, a głosił go między innymi również założyciel neoplatonizmu Ammonios Sakkas (ok. 175–242), który uważał, że dusza może oddzielać się od ciała podczas snu, albo też podczas kontemplacji. Podobną myśl wyraził nieco wcześniej Józef Flawiusz (ok. 37–103): Najlepszym dowodem na poparcie prawdziwości tych słów jest sen, w czasie którego dusze, przez ciała nie udręczone, zażywają najsłodszego spoczynku, obcują z Bogiem, one, pokrewne mu. unoszą się wszędzie i mają jasnowidzenie wielu przyszłych zdarzeń16. Filozofowie neoplatońscy ze szkoły aleksandryjskiej, których nauki podzielali Orygenes i inni Ojcowie Kościoła, rozprawiali o "duszach pośrednich" nazywając je "Agoeide", a także "Astroeide", co znaczy "świecące jak gwiazdy". Nazwa ta łączy się z jasnym światłem, fluorescencją, jakie wydaje fantom manifestujący się ludziom. Owe "dusze pośrednie", nazywane jeszcze "Corpora siderea", co można przetłumaczyć "obrazem", "widmem", "cieniem" (imago, simuiacurum spectrum), o istnieniu których byli przekonani iudzie czasów starożytnych, wykonywały według ogólnych poglądów te same działania, te same gesty, co ciało fizyczne, do którego należały. Ich pojawieniem się wyjaśniali magowie wszystkich czasów ukazywanie się widm i fantomów. Ciało fluidyczne człowieka żyjącego mogło manifestować się w postaci "sobowtóra" zarówno jemu samemu, jak również innym ludziom. Najczęściej jednak fenomen ten występował po śmierci człowieka, któremu podczas pogrzebu, nie okazano należnej czci, lub gdy dusza życzyła sobie przekazać jakąś wiadomość. Z wiary tej wywodzą się wszystkie późniejsze opowiadania o sobowtórach, którym kabaliści nadali nazwę "Nephesch", a których Paracelsus później określił mianem "Evestrum". Wypadki pojawiania się owych sobowtórów były nadzwyczaj liczne, co znajduje wyraz w niezliczonych opowieściach17. O procesie eksterioryzacji wspomina Hermes Trismegistos, autor Corpus Hermelicum (Pisma Hermetyczne), który sam praktykował "wyjście z ciała". W traktacie trzynastym, zatytułowanym "Tajemna, mowa (logos) Hermesa Trzykroć Wielkiego do syna Tata (objawiona) na górze na temat odrodzenia i nakazu milczenia" znajdujemy fragment, w którym Tat prosi Hermesa o pouczenie, w jaki sposób można osiągnąć odrodzenie. Hermes wyjaśnia mu alegorycznie, że matką człowieka jest mądrość, ojcem – wola boża, nasieniem zaś – dobro. Tego rodzaju odpowiedź Tat uznaje za zagadkową i niezrozumiałą i prosi mistagoga o bardziej szczegółowe informacje. Po czym następuje ciekawy wywód Hermesa: Cóż mam powiedzieć, mój synu? Nie mam nic do powiedzenia prócz tego (co następuje). Dostrzegając w sobie nie dający się. ukształtować widok powstały ze zmiłowania Boga, wyszedłem z samego siebie do ciała nieśmiertelnego i nie jestem teraz tym, co dawniej, lecz zrodziłem się w umyśle. Tego jednak nie uczy się ani nie ogląda przy pomocy stworzonego tu znaku. Dlatego obchodziła mnie pierwsza zestawiona moja postać. Nie miałem już barwy, ani zmysłu dotyku, ani wymiaru. Jestem wobec tych spraw obcym. Teraz zaś, mój synu, widzisz mnie wprawdzie oczyma, nie rozumiesz jednak, kim jestem (naprawdę) wpatrując się w moje ciało. To nie oczyma można mnie teraz oglądać, mój synu18. Fragment ten stanowi dla wszystkich autorów zajmujących się badaniem Pism Hermetycznych prawdziwą zagadkę. Ani W. Scott, ani A.-J. Festugiere oraz K.W. Troger i W. Myszor nie potrafili go właściwie wyjaśnić. Natomiast autor niniejszej pracy pierwszy stwierdził, że Hermes Trismegistos wyraźnie mówi tu o eksterioryzacji. Znamienne jest jego wyznanie: "Nie miałem już barwy, ani zmysłu dotyku, ani wymiaru". Wierny dziś na podstawie licznych obserwacji, że Drugie Ciało w pierwszej fazie powstawania jest niewidoczne, i że osoba ulegająca eksterioryzacji traci zdolność dotykania przedmiotów, ręce jej "przechodzą" przez ciała materialne. W ten sposób, dzięki psychotronice, możemy wyjaśnić tajemnice niektórych dawnych pism mówiących o fenomenach paranormalnych. Zdolnością eksterioryzacji miał odznaczać się jeden z głośnych przedstawicieli neopitagoreizmu i zarazem jeden z najgłośniejszych magów żyjących w czasach Nerona, Apolloniusz z Tiany. Przesiąknięty wpływami wschodnimi, wierzył on, że Platon i Pitagoras głosili jedynie starą mądrość braminów (indyjskich kapłanów), magów perskich, Egipcjan i Żydów. Przypisywał sobie boskość, a jego wyznawcy czcili go jako Boga. Cudowne życie Apolloniusza opisał na polecenie cesarzowej Julii Domny, żony Septymiusza Sewerusa, retor Filostrat Flawiusz (Philótratos Fla-vius ok. 178-248). W dziele Filostrata znajdujemy opis wydarzenia mającego miejsce wówczas, gdy w Rzymie w 96 roku został zamordowany przez spiskowców cesarz Domiejan, zdecydowany wróg filozofów. W czasie, kiedy wypadki te zachodziły w Rzymie, widział je Apolloniusz w Efezie. Domicjan został napadnięty przez Klemensa [wyzwoleńca żony Domicjana] około południa; tego samego dnia i w tej samej chwili nauczał Apolloniusz w ogrodach, przylegających do ksyst, czyli kolumnad, gdzie odbywały się ćwiczenia. Nagle jego glos przycichł, jakby zdjęło go nagłe przerażenie. Nie przerwał swojej rozprawy, jednak mowa jego nie miała zwykłej siły, juk to sit; zdarza tyj n, którzy mówiąc myślą o czym innym. Magle zamilkł, jak człowiek, który zgubił wątek swoich myśli, spojrzał na ziemię strasznym wzrokiem, postąpił o trzy czy cztery kroki naprzód i zawołał: "Przebij tyrana!" Efezyjczycy (bowiem wszyscy mieszkańcy Efezu byli obecni aa wykładzie Apolloniusza) byli zdumieni i przerażeni. Apolloniusz .znieruchomiał, jak człowiek, który czeka na wynik niepewnego faktu. Po chwili znów zawołał: "Efezyjczycy, bądźcie dobrej myśli, tyran został zabity dzisiaj. Co mówię, dzisiaj? Na Miaerwę, zabity został w tej samej chwili, kiedy przestałem mówić". Efezyjczycy przypuszczali, że Apolloniusz postradał zmysły; pragnęli gorąco, aby to, co powiedział było prawdą, bali się wszakże, aby jakieś niebezpieczeństwo nie wyniknęło dla nich z jego słów. Wszakże wkrótce przybyli gońcy, którzy oznajmili im radosną wieść i potwierdzili prawdziwość widzenia Apolloniusza. Bowiem zamordowanie tyrana, dzień, w którym zostało ono dokonane, godzina południa, sprawca zabójstwa, którego Apolloniusz zagrzewał do czynu – wszystkie te szczegóły okazały się najzupełniej zgodne z tymi, jakie bogowie ukazali mu w dniu jego przemówienia do Efezyjczyków19. Interesujące źródło dla naszego tematu przedstawia pochodząca z VIII wieku p.n.e. Tybetańska Księga Zmarlych (Bardo Thodol) zajmująca się tym samym przedmiotem, jak starsza od niej Księga Egipska. W istocie księga ta zawiera szczegółowy opis ceremonii i reguł, jakie powinny być realizowane podczas procesu umierania, a więc wskazań zarówno dla umierającego, jak jego bliskich. W oparciu o dane Herewarda Carringtona przedstawię tu najważniejsze jej fragmenty: Gdy jakiś człowiek staje w obliczu śmierci, zostaje wezwany do niego kapłan-lama, do którego obowiązków należy niesienie pomocy umierającemu i pomaganie mu we wkroczeniu do innego świata. Kapłan uciska mu tętnice szyjne celem zachowania świadomości umierającego i prawidłowego kierowania nią, gdyż rodzaj świadomości w momencie śmierci określa przyszły stan "kompleksu duszy", życie bowiem istnieje przy ciągłej przemianie jednego stanu świadomości w drugi. Uciskanie tętnic wyznacza drogę, którą podąża wypływający strumień życia (prana). Prawidłową drogą jest ta, która prowadzi przez otwór Monro20. Z chwilą, gdy oddychanie ustaje, umierającego odwraca się na prawy bok. Pozycja ta została nazwana "pozycją leżącego lwa". Pulsujące tętnice (po prawej i lewej stronie szyi) są nadal uciskane. Gdy umierający ma skłonność do zaśnięcia, albo gdy sen staje się głębszy, przeciwdziała się temu ostrożnym, ale silnym uciskaniem tętnic. Dzięki temu sile życiowej umożliwia się płynąć z powrotom z nerwów pośrednich i z pewnością będzie ona wypływać z otworu Brahrny. Wtedy należy troszczyć się o to, aby twarze obu ciał [tj. fizycznego i fluidycznego] w tym położeniu wzajemne sobie odpowiadały. Wtedy nastąpi pierwszy błysk Bardo, to jest jasnego "światła rzeczywistości", dostrzeganego przez wszystkie istoty wrażliwe. Przez cały czas kapłan – lama napomina umierającego, by zachował swego ducha i równowagę, dzięki czemu będzie mógł dostrzec jasne światło rzeczywistości i zanurzyć się w nim; złudzenia zmysłowe i "myślaki" nie mające żadnej obiektywnej egzystencji nie sprowadzą go z właściwej drogi. Kapłan-lama czuwa nad przebiegiem oddzielenia ciała astralnego od ciała fizycznego podczas śmierci. Przyjmuje się powszechnie, że proces [oddzielania] trwa trzy i pół do czterech dni w wypadku, gdy pomagający kapłan nie jest obecny. Gdy kapłanowi temu, nazwanemu hpho-bo (wymawia się fo-o) albo wyzwalaczem świadomości, uda się odłączenie świadomości od ciała fizycznego, to sam zmarły przed upływem wymienionego okresu nie rozpoznaje tego faktu. Jeśli świadomość umierającego nie jest wystarczająco nakierowana na "jasne światło", wtedy staje się możliwe, że dostrzeże on tuzin diabłów i demonów wszelkiego rodzaju. Ale w księdze tej kładzie się ponownie nacisk na to, że demony nie posiadają żadnej rzeczywistej, obiektywnej egzystencji; są one tylko złudzeniem zmysłów lub "myślaków" i w rzeczywistości nie istnieją, powstają jedynie w świadomości umierającego. Wszystkie te zjawy są tylko symboliczne. Świadomość jest w stanie je wytwarzać albo stworzyć, tak jak dzieje się to w naszych snach każdej nocy. Umierający musi przebyć przez, nie drogę do jasnego światła przestrzeni. Im szybciej zdoła to uczynić, tym rychlej zostanie dokonane jego "wyzwolenie". Nauki o ciele astralnym są bardzo jasne i zwięzłe: "Gdy obudzisz się z nieprzytomności śmierci, twoje prawdziwe Ja musi pokazać się w pierwotnej postaci, a ciało promieniujące podobne do pierwotnego ciała, powinno stać się widzialne... Nazywa się je ciałem pragnienia. O ciele – Bardo powiedziano, że jest nosicielem uczuć zmysłowych. Jego niezakłócony ruch postępowy oznacza, że twoje obecne ciało, które jest tylko ciałem pragnienia, nie może być ciałem z grubej materii... W rzeczywistości masz dar cudownej swobody w poruszaniu się... Będziesz nieustannie i mimo woli wędrował w koło. Wszystkim tym, którzy płaczą nad tobą, powinieneś powiedzieć: "Jestem tutaj. Nie płaczcie!" Jeśli zaś nie usłyszą cię pomyślisz: "Umarłem". Wówczas będziesz czuł się znowu źle. Ale nie rozpaczaj! Będzie to szary mrok, tak w dzień, jak i w nocy i zawsze... I chociaż będziesz szukał swego ciała, nagrodą pozostanie jedynie trud. Powstrzymaj pragnienie posiadania ciała [fizycznego] ! zezwól swemu duchowi pozostać w stanie wyrzeczenia i traktuj go tak, jakbyś pragnął w nim pozostać. Oto wskazania dla wędrującego w ciele duchowym, w Sidpa Bardo. Szczęście i niedola są przy tym zależne od Karmy21. Rys. 6. Malowidło tybetańskie z XVIII w. według tekstu Ch'os-nyid Bardo. Przedstawia stadia, przez które przechodzi dusza po śmierci (British Crown, Victoria and Albert Museum London, 22, 125. Photo Thames and Hudson Ltd. 155. Phote Eilen Tweedy. Aldus Books) W literaturze bollandystów (autorów hagiografii świętych katolickich) znajdujemy wiele opisów wypadków eksterioryzacji. Święta Liduina często zwiedzała w ten sposób Ziemię Świętą, a opowiadania jej miały być zgodne z rzeczywistością. Raz w czasie takiej "wycieczki astralnej" skaleczyła sobie fluidyczną nogę o cierń, a rana przeniosła się natychmiast na nogę materialną. Maria d'Agreda (od dzieciątka Jezusa) "podróżowała" w podobny sposób po Nowym Meksyku sama przebywając wtedy w Hiszpanii22. Analogiczne stany przeżywali również mistycy. Hennę Hayen, mistyk niemiecki XVII wieku opowiada: Leżałem rano w łóżku; był dzień biały i czuwałem już zupełnie jasno. W zachwyceniu, którego doznałem oddzielił się mój nowy człowiek od dawnego i stał obok łóżka zostawiając tamtego martwego jak kłoda. Odwróciwszy się ujrzałem tamto ciało martwe, a sam wszedłem w jasność niebiańską23. Gerolamo Cardano (1501–1576), włoski matematyk, lekarz i filozof, opowiada, że pewnego razu podczas snu miał wrażenie, że siedział na krześle koło swego łóżka i patrzył na swe ciało leżące na nim jak nieżywe. Heinrich Heine opisał widzenie samego siebie w wierszu pt. Sobowtór z taką zadziwiającą plastycznością i pod względem psychologicznym tak poprawnie, że można byłoby przyjąć, iż on sam przeżył ten fenomen. Zdolnością eksterioryzacji odznaczał się słynny szwedzki myśliciel religijny i mistyk, Emanuel Swedenborg (1688–1772). Przytoczę tu jedno wydarzenie z jego życia zrelacjonowane prze?; Immanuela Kanta: Moim zdaniem, następujące zdarzenie jest najbardziej wiarygodne i prawdziwe. Było to w 1756 roku, gdy pan Swedenborg w pewną sobotę przy końcu września o godzinie czwartej po południu przybył z Anglii i wyładował w. Gothenburgu. Pan William Castel zaprosił go do siebie wraz z towarzystwem składającym się z piętnastu osób. Wieczorem o godzinie szóstej pan Swedenborg wyszedł na chwilę, po czym powrócił do towarzystwa blady i przerażony. Oznajmił, że właśnie w tej chwili wybuchł straszliwy pożar w Sudermalm w Sztokholmie, (Gothenburg leży ponad 80,5 km od Sztokholmu), i że .ogień szaleje wokół. Swedenborg był niespokojny i często wychodził z pokoju. Powiedział, że dom jego przyjaciela, którego nazwisko wymienił, został już zamieniony w popiół, i że jego własny dom jest \v niebezpieczeństwie. O godzinie ósmej znowu wyszedł, a po powrocie powiedział wesoło: Bogu dzięki pożar został ugaszany, o trzecie drzwi od mego domu! Wiadomość ta wprowadziła całe miasto, a szczególnie towarzystwo pana Castela w silne podniecenie i jeszcze tego samego wieczoru powiadomiono o tym gubernatora. W niedzielę rano .Swedenborg został wezwany do gubernatora, który zapytał go o szczegóły sprawy. Swedenborg opisał dokładnie pożar, porę jego wybuchu i wygaśnięcia oraz czas jego trwania. Tego samego dnia obiegła wieść całe miasto i spowodowała jeszcze większe poruszenie tym bardziej, że gubernator przejął się relacja, a wielu mieszkańców było zatroskanych o swych przyjaciół i ich dobro. W poniedziałek wieczorem przybyła do Gothenburga sztafeta wysiana przez kupców ze Sztokholmu w czasie trwania pożaru. W przywiezionych listach opis pożaru zgadzał się z podaną relacją. We wtorek rano przybył do gubernatora kurier królewski z informacją o pożarze, stratach przez niego .spowodowanych i domach, które zniszczył, przy czym jego relacja w niczym nie różniła się od tej, jaką Swedenborg podał w tym czasie, gdy pożar wybuchł i u godzinie ósmej został ugaszony. Cóż można podać przeciwko wiarygodności tego wydarzenia? Przyjaciel, .który mi je opisał, zbadał osobiście wszystko nie tylko w Sztokholmie, ale również przed około dwoma miesiącami w Gothenburgu, gdzie zna on bardzo dobrze najbardziej szanowanych obywateli i gdzie mógł dokładnie poinformować się u mieszkańców miasta, w którym niedługo po 1756 roku wielu naocznych świadków pozostawało przecież jeszcze przy życiu24. Przedstawię teraz usystematyzowany zbiór różnych opisów eksterioryzacji pochodzących z okresu lat 1834–1966 i zaczerpniętych z literatury psychologicznej, medycznej, parapsychologicznej i okultystycznej. Wykorzystałem głównie materiały zebrane przez doktora Emila Mattiesena25, Józefa Świtkowskiego26 i innych autorów, do których dołączyłem materiały własne. Pewna część zebranych tu relacji przedstawia niewątpliwie wartość nie tylko dla psychotroniki, ale również dla psychologii. Mówię wyraźnie "pewna cześć", gdyż pragnę z naciskiem podkreślić, że nie przykładam jednakowej wagi do każdego z podanych tu opisów i nie uważam ich wszystkich za jednakowo wiarygodne. Ogólnie mówiąc, obiektywna wartość tego rodzaju, informacji jest oczywiście względna. Nie możemy wykluczyć, że niektórzy respondenci mogli nieco koloryzować lub po prostu puszczać wodze fantazji. Ponadto nie zawsze wiemy, czy w danym wypadku mamy do czynienia z rzeczywistą eksterioryzacją, czy też z guasi-eksterioryzacją. Żadne opisy tego rodzaju zjawisk zachodzących spontanicznie nie zastąpią systematycznych i kontrolowanych badań laboratoryjnych, pozwalających rejestrować i stymulować ich przebieg, względnie dowolnie zmieniać warunki, w których one występują. Dlatego też poniższa prezentacja faktów eksterioryzacji, podobnie jak przytoczonych poprzednio, dostarczona przez cytowanych respondentów posiada jedynie charakter wstępny i informacyjny, natomiast nabiera ona znaczenia dopiero po konfrontacji z wynikami badań eksperymentalnych. Nie mniej zastanawiająca jest i budząca poważną refleksję obfitość tego rodzaju doniesień. Ponieważ eksterioryzację mogą wywoływać różne czynniki, wszystkie doniesienia ująłem w kilku odrębnych grupach, w których uwzględniłem ten właśnie aspekt zagadnienia. Relacje zaszeregowane do poszczególnych grup również odpowiednio poklasyfikowałem, przedstawiając najpierw te z nich, które opisują wypadki najprostsze, krótkotrwałe. Następnie podałem opisy przypadków bardziej skomplikowanych, trwających dłużej i omówionych dokładniej. W miarę możności wybrałem sprawozdawców wykształconych i inteligentnych, którzy potrafią opisać swe wewnętrzne przeżycia i doznania, przedstawić wiernie przebieg zjawisk. I. Najpierw zajmę się wypadkami eksterioryzacji spontanicznej, która zachodzi przy pełnej świadomości podmiotu w układzie asomatyczriym lub w ciele parasomatycznym, a w czasie trwania której świadomość ta migruje i przemieszcza się poza jego pogrążone niekiedy jak gdyby we śnie ciało fizyczne. Opisane poniżej fenomeny trwały na ogół krótko, co z kolei uniemożliwiało wykonanie szczegółowych spostrzeżeń i zarazem determinowało ich zakres i liczbę. Wypadki tego rodzaju tworzą naturalną grupę, która – według E. Mattiesena – może okazać się przydatna przy opracowywaniu przyszłej teorii tych zjawisk. 1. Ernest Bozzano przytacza podane mu. przez profesora Jamesa H. Hyslopa opowiadanie jego przyjaciółki, pani Quentin: Cztery lub pięć razy miałam, leżąc w łóżku, niewysłowione wrażenia unoszenia się w powietrzu ponad moim ciałem, od którego Byłam odłączona. Patrzyłam na to ciało i miałam pełną świadomość otoczenia. Doznawałam wtedy zawsze uczucia absolutnej wolności; aby je przedłużyć, potrzeba było lekkiego wysiłku z mej strony. Po chwili owładało mną osobliwe uczucie, zmuszające mnie pomyśleć, że oto muszę na powrót wejść w ciało. Jestem pewna, że udawało mi się przedłużać ten okres wolności, ale tylko na krótko, gdyż zachodziło coś we mnie, co mnie zmuszało wracać do ciała27. 2. Jeden z respondentów Celii Green opowiada: Poszybowałem w kierunku dużego lustra (Psyche) i aczkolwiek odczuwałem lekką niechęć zobaczenia samego siebie, spojrzałem i stwierdziłem, że mogłem spoglądać zupełnie bez specjalnego wrażenia. Z pewnością to co zobaczyłem było nadal "mną"28. 3. A oto zeznanie innego respondenta: Poszedłem do pokoju i położyłem się do łóżka. [...] Po chwili odczułem w całym ciele wielką ociężałość i zagłębiłem się w łóżku. Próbowałem wstać, lecz nie mogłem. Nagle stwierdziłem, że stoję przed lustrem toalety meblowej. Spojrzałem, lecz nie stwierdziłem żadnego odbicia obrazu mojej osoby. Dotknąłem lustra dla upewnienia się, czy było ono na swoim miejscu. Było, lecz mnie nie było; jednakże mogłem spoglądać poprzez pokój patrząc w lustro. Nadal leżałem w łóżku. W tym momencie odczułem przerażenie. W panice zastanawiałem się. jak z powrotem znaleźć się wewnątrz! [...] Powróciłem do łóżka, połączyłem się z moim ciałem [...]29. 4. Karolina D. Larsen podaje co następuje: Nagle doświadczyłam bardzo szczególnego uczucia: uczucia głębokiego ucisku i -obawy, stanu takiego, jak przed omdleniem. Próbowałam zebrać się w sobie, ale na próżno. Przytłaczająca niemoc wzmogła się i wkrótce owładnęło mną jakieś odrętwienia, które sparaliżowało każdy muskuł. W tym stanie pozostawałam przez pewien czas. Mój duch natomiast pracował jeszcze tak jasno, jak poprzednio. Najpierw słyszałam nadal muzykę z dolnego piętra, ale z upływem czasu dźwięki zaczęły cichnąć, aż w końcu wszystko stało się próżnia, a w niej – ja całkowicie pozbawiona świadomości. Jak długo trwał ten stan, nie mogę powiedzieć. [...] Następnie stwierdziłam, że stałam, tak, właśnie ja, na podłodze obok łóżka, i że przyglądałam się swemu własnemu ciału leżącemu na nim. [...] Ramiona i ręce pozbawione życia spoczywały obok ciała. [...] Odwróciłam się i podeszłam powoli do drzwi, przeszłam przez nie do przedpokoju prowadzącego do łazienki. Siła przyzwyczajenia nakazała mi wykonanie ruchu włączenia światła, co naturalnie nie udało się Ale nie było to potrzebne, gdyż z mego ciała i twarzy promieniowało silne białe światło, które promieniście oświetlało pokój30. 5. W kolejnym przykładzie podmiot opisuje dokładnie swe przeżycia i usiłuje dotykiem przekonać się o swej cielesności. Autorem jest M. Rene C., absolwent politechniki i doktor nauk przyrodniczych. Świadome "występowanie z ciała" zdarzyło mu się kilka razy; jeden taki wypadek opisał następująco: Uczucie zawrotu wzmogło się; świadomość zmąciła się iv chwilę, ale rozjaśniła się szybko. Stałem w pokoju i wiedziałem, że jestem oddzielony [od swego ciała]. Myślenie zyskało jasność niezwykła. Zdawałem sobie kompletnie sprawę z mojego stanu: analizowałem starannie mc uczucia i myśli, i byłem świadomy tego faktu, że jo analizuję, nawet świadomy tej świadomości31. Chociaż wtedy była noc, widziałem wszystko dokładnie, ale nie całkiem tak, jak widzi się w świetle dziennym na jawie. Nie miałem żadnej odzieży na ciele fluidycznym. Stałem prosto i mogłem poruszać się idąc lub unosząc się ponad ppodłogą32. Widziałem wyraźnie moje ciało fizyczne leżące na łóżku bez życia, jak trup, leżący na plecach, [...] Nie mogłem jednak zdziałać, aby to ciało poruszyło się. Ręką fluidyczną przekręciłem kilka razy kontakt elektryczny, ale lamp nie zaświeciłem. Za pomocą autosugestii zbudziłem się "powoli i bez wstrząsów", spisałem swoje wrażenia i zasnąłem potem mi dwie godziny głęboko i krzepiąco33. 6 Oto podany przez Józefa Świtkowskiego przykład "telestezji mimowolnej, czyli postrzegania na odległość". "Postrzeganie to – mówi on – może być nie tylko wzrokowe, lecz także słuchowe, dotykowe, węchowe etc." Leżę wieczkiem w łóżku i czytam książkę przed zaśnięciem. Nagle znajduję się nad halą peronową dworca lwowskiego [autor mieszkał wówczas we Lwowie] i z góry patrzę na parowóz. przetaczający puste wagony przez peron. Słyszę gwizdki zwrotniczych i widzę ich, jak machają latarkami sygnałowymi. Gwizdana i sygnały są coraz niecierpliwsze: nagle słyszę szczęk żelaza, widzę kłęby białej pary, słyszę jej syk i łoskot walącego się muru. Wszystko znika i mam na powrót książkę przed sobą. Nazajutrz dowiaduję się z dzienników, że poprzedniego wieczora parowóz manewrujący wjechał na ścianę hali dworcowej i zburzył ją w znacznej części34. 7. W pracy dr. Karola Kuchynki mieści się opowiedziany mu przez profesora M.B. w Ledeczu (Czechosłowacja) następujący wypadek: Podczas malowania wpadła im w rękę jakaś broszura o jogizmie, zawierająca wskazówki, jak "wychodzić z ciała". Mimo całego sceptycyzmu poddałem się "szalonemu pomysłowi" i z całą sumiennością spróbowałem wskazanych ćwiczeń, naturalnie bez żadnego wyniku. Odłożyłem zatem książkę, przeszedłem do sypialni i prawdopodobnie zasnąłem nad jakąś nudną lekturą. W pewnej chwili obudziłem się jak ze złego snu, ale oczy miałem zamknięte. Czułem jednak, że nie leżę w poprzedniej pozycji na wznak, lecz że unoszę się poziomo z twarzą w dół zwróconą. Jako malarz mam wyrobioną zdolność dokładnego zapamiętywania wrażeń wzrokowych. Otóż przypominam sobie taki obraz, jakbym go dziś widział. Pokój skromny, jasno oświetlony, przy łóżku stolik, na nim szklanka wody i zegarek tykający, dywan na podłodze, a na łóżku moja twarz z oczami zamkniętymi, o rysach trupa i zębach zaciśniętych w walce przedśmiertnej. Pierwszą mą myślą było. że z nieskończonego nurtu życia i śmierci wysunąłem się tak, jak przy zwichnięciu nogi wysuwa się staw. Albo też, jak gdyby wszelkie życie, rodzenie się i umieranie, przepływało w grubej rurze szklanej, a ja byłem na zewnątrz tej rury. To uczucie, że ja nigdy nie mogą umrzeć, budziło we mnie strach tak bezgraniczny, że podobnego nigdy przedtem ani potem nie doświadczyłem. Przyszła mi myśl, że znajdą moje ciało i pogrzebią, a ja przecież nie umarłem i nie mogę tego nikomu wyjaśnić. Wytężyłem nadludzko wolę i doznałem uczucia, jak gdyby zwichnięta noga na powrót weszła w swój staw: ujrzałem znowu znajomą mi kołdrę i leżałem w łóżku. Stosownie do zwyczaju starałem się wyjaśnić sobie wszystko logicznie: oto zapewne zasnąłem i miałem przykry sen. Ale trzy przesłanki przekonywają mnie. że tak nie było. 1) Nigdy przedtem nie zdołałem wyobrazić sobie siebie z oczami zamkniętymi. 2) Nie ruszywszy się jeszcze po obudzeniu byłem świadomy tego, że z góry widziałem książkę leżącą obok łóżka z kartką zagiętą. Spadła na ziemię, gdy straciłem przytomność. Ze swego położenia w łóżku nic mogłem jej widzieć; dopiero w tej nowej pozycji, wyżej opisanej. Otóż ta książka, jak następnie stwierdziłem. leżała rzeczywiście m wiadomym miejscu i miała kartkę zagiętą. Prócz tego usiłowałem znaleźć taki widok łóżka i całej sypialni, jaki widziałem w tym dziwnym stanie, ale znalazłem, że jest to w zupełności możliwe tylko wtedy, gdybym na wysokości około trzech czwartych metra nad łóżkiem położył się poziomo na desce. 3) W obawie, żeby znowu nie zasnąć, narysowałem sam siebie z pamięci, a przy tym przypomniałem sobie, że na jednym z zaciśniętych zębów zauważyłem małą plamkę. Pomyślałem sobie: nie wiem nic o jakimś uszkodzeniu w zębach lub o wypadnięciu plomby; przed zaśnięciem tego nie widziałem. Spojrzałem teraz w lusterko: plamka była rzeczywiście. Ale nie była to dziurka w zębie, lecz ziarnko maku z ciastka, które zjadłem przed spaniem. – Ani przedtem ani potem nie zdarzyło się mnie lub komuś z naszej rodziny nic nadnaturalnego; nie było do tego skłonności, ani chorób nerwowych35. 8. Znany badacz hipnozy Ferenczi, który w latach dwudziestych zajmował się określeniem wpływu deprywacji sensorycznej na psychikę człowieka tak opisuje epizod ze swojego pobytu na Grenlandii, gdzie brał udział w polowaniu na foki: [...] Tuż przed południem myśliwi wypływają na swoich łódkach po foki. Następnie zamierają bez ruchu, aby ich nie płoszyć. Oślepia ich wtedy ostry blask słońca odbitego od lustra nieruchomej wody. Wokół panuje niczym niezmącona cisza. Podczas, gdy cierpliwie czekają na wypłynięcie fok, chwyta ich paraliż uniemożliwiający poruszanie mięśniami. Siedzą tak skamieniali i doznają uczucia, że woda podnosi się, zatapia ich a oni nie mogą poruszyć nawet ręką. Stopniowo ogarniają ich barwne wizje. Ja sam doznałem transu lub choroby łódkowej. Siedziałem w mojej łódce już od paru godzin. Ostre słońce, bezchmurne niebo, zupełna cisza i bezruch spowodowały, że mój umysł jakby zwariował. Śniłem bez spania, zmartwychwstały zapomniane epizody z mojego dzieciństwa. Nagle wielkie tajemnice stały się dla mnie jasne na moment. Później uświadomiłem sobie, że znajdowałem się w nienormalnym stanie zbliżonym do hipnozy. Nie mogę opisać dokładnie uczucia, jakie wtedy przeżywałem. Wyglądało to, jakby dusza została zwolniona z ciała, życia, obowiązków i wzbiła się w górę. Mogłem oglądać siebie samego siedzącego nieruchomo w łódce. Zbliżyłem się wtedy do zrozumienia tajemnic niedostępnych dla mnie w normalnym życiu36. W przytoczonych wyżej przypadkach – jeśli uznamy je za prawdziwe – eksterioryzacja nie była – jak się zdaje – spowodowana żadną określoną przyczyną, lub taka przyczyna nie dawała się wyraźnie i ściśle sprecyzować. II. Obecnie rozpatrzymy przypadki, które wywołane zostały konkretnymi przyczynami. Jedną z nich było silne zmęczenie osoby przechodzącej w stan egzosomatyczny. 1. Znany literat, H. von Gumppenberg, opisuje eksterioryzację, która nastąpiła w stanie "snu czuwającego" spowodowanego pozornie przez zmęczenie: Młoda osoba, moja najbliższa krewna, siedziała koło łóżka ciężko chorej przyjaciółki, zatopiona w myślach, bez ruchu. Nagle zauważyła, że jej świadome "ja" znajduje się wysoko u sufitu, gdyż sufit widziała tuż przed oczami, a pod sobą dostrzegała z zupełną wyrazistością normalną swą własną postać ludzką siedzącą koło łóżka, a nadto widziała z góry chorą w łóżku. Zdarzenie to podziałało na nią przygnębiająco i zatrważająco, trwało jednak ledwie przez chwilę37. 2. Następstwom znużenia przypisuje swe zdarzenie panna D. B., autorka doniesienia, które zanotował E. Mattiesen. Panna D.B. była osobą energiczną, inteligenta i samodzielną życiowo, prowadziła (1936) pensjonat w nadmorskiej miejscowości. Po całodziennym zmęczeniu, niewyspana położyłam się wreszcie około godziny dwunastej w sukni do łóżka, byłam bowiem zbyt wyczerpana, aby móc się rozebrać. Nerwy uspokajały się bardzo powoli, ale potem ogarnęło mnie przyjemne uczucie spokoju i nagle moje "ja" uniosło się wysoko pod sufit, a ciało ujrzałam leżące spokojnie na łóżku pode mną. Jak przedtem byłam zmęczona, tak teraz czułam się żwawa, lekka i wesoła [!]. Ze zdumieniem spoglądałam wciąż na moje ciało, leżące tam na dole. Stan ten nie trwał jednak długo i czułam formalnie, że jakaś siła pociągnęła mnie w dół z powrotem. Pozostał mi tylko pewien spokój; wstałam i jak zwykle rozebrałam się do snu. Stanu takiego doznałam jeszcze dwukrotnie, ale już bez tej wyrazistości, a zawsze po wielkim wyczerpaniu fizycznym38. 3. Następujący opis podał, w kilka dni po zdarzeniu, pacjent dr. Paula Gibiera, z prośbą o radę. Pan H., utalentowany rysownik, syn medialnie uzdolnionych rodziców, wrócił do domu niezwykle wyczerpany i położył się na sofie. Odczuł zawrót głowy i pustkę, a wszystko zaczęło wirować wokół niego. Nagle znalazłem się na środku pokoju. Najpierw zobaczyłem siebie (drugiego) leżącego na sofie bez sztywności, tylko lewa ręka była wzniesiona, oparta na łokciu i trzymająca żarzące się cygaro, którego czerwony żar widoczny był w półcieniu abażura na lampie. Sądziłem, że umarłem i, że jestem duchem, tylko żal mi było prac zaczętych, które zostawiłem. Zbliżyłem się do ciała i widziałem, że oddycha, ale co więcej, widziałem całe jego wnętrze z sercem, bijącym wprawdzie powoli, lecz regularnie, widziałem krew płynąca w żyłach39. Chciałem zgasić lampę, gdyż stała za blisko łóżka; czułem dokładnie w palcach kółko zębate, ale moje palce nie mogły go obrócić. Stanąłem potem przed lustrem i zauważyłem, że mój wzrok przechodzi przez ścianę, i że mogę widzieć tył obrazów i mebli w mieszkaniu sąsiada i całe wnętrze pokoju. Zapragnąwszy tam wejść – od razu znalazłem się wewnątrz, po raz pierwszy w życiu. Zapamiętałem sobie dobrze wygląd mieszkania, tytuły kilku książek na półce itp., dalej jednak nie pamiętam już nic wyraźnie. Zdawało mi się, że byłem we Włoszech, ale co tam robiłem, nie wiem. Samą myślą przeniosłam się tam i wróciłem... O godzinie piątej rano obudziłem się na sofie, sztywny i zimny. Tego samego dnia pod jakimś pozorem wszedłem do mieszkania sąsiada i przekonałem się, że moje spostrzeżenia nocne były zgodne .z prawdą we wszystkich szczegółach40. III. Następną grupę stanowią fenomeny eksterioryzacji zachodzące podczas snu, który najczęściej w momencie wystąpienia zjawiska zostaje przerwany, przy czym świadomość manifestuje się w układzie bezcielesnym (asomatycznym). Spostrzeżenia dokonane przez podmiot stają się tak wyraźne, że utrwalają się plastycznie w jego pamięci i później mogą zostać dokładnie opisane. 1. Doktor Karol Kuchynka opowiada o pannie Amelii B. z Moraw, posiadającej jak mówi autor – wprawdzie lekkie uzdolnienia medialne, ale spokojnej, inteligentnej i zupełnie normalnej umysłowo – nie miewała nawet nigdy halucynacji. Pewnego razu zbudziła się nagle z głębokiego snu i ze zdumieniem zobaczyła swe ciało leżące spokojnie w łóżku, przy czym zdawała sobie trzeźwo sprawę z tego, że ona jest widzem tego wszystkiego z pełną świadomością. Widzenie to trwało tylko krótka chwilę, po czym, jakby dopiero się obudziwszy stwierdziła, że leży w łóżku dokładnie w tej pozycji, jaką przedtem widziała41. 2. Do podobnych zdarzeń przeżywanych we śnie należy przypadek opisany przez panią H. L. 18 stycznia 1908 roku, a miał on miejsce we wrześniu 1907 roku. Położyłam się do łóżka o zwykłej porze i zasnęłam, gdy nagle około północy ujrzałam siebie stojącą w nogach łóżka. Tam, to była moja jaźń myśląca i czująca, która nie spała i z podziwem patrzyła na swe ciało, leżące w łóżku na lewym boku i oddychające ciężko, jak po wyczerpującym biegu. Nagle przerwał się ten stan i znalazłam się obudzona znowu w łóżku, ale dokładnie, jak widziałam, leżąca na lewym boku i oddychająca z trudnością42. 3. Znany religioznawca z uniwersytetu wiedeńskiego, prof. D. Beth, przekazał E. Mattiesenowi swoje opisy przeżycia eksterioryzacji podczas snu. Zdarzyło mi się dwa razy, że miałem wyraźne uczucie wyjścia mojej jaźni z ciała, a następnie powrotu do niego. Oba przeżycia zdarzyły mi się w nocy, gdy spałem w swoim własnym mieszkaniu w Wiedniu. W obu przypadkach po krótkim okresie pierwszego snu znalazłem się w stanie czuwania przed ponownym zaśnięciem, przy czym posiadałem pełną świadomość. W życiu moim nie zaszło wtedy nic godnego uwagi i o jakichkolwiek czynnych lub biernych przygotowaniach do tych przeżyć nie może być mowy; nadeszły one raczej całkiem niespodziewanie i nagle. Było to juk gdyby obudzenie przed nowym zaśnięciem i uzyskanie pełnej świadomości: wówczas zauważyłem dokładnie, że coś, co wyszło z mego ciała i w tym stanie świadomego czuwania znajdowało się rzeczywiście poza ciałem, przestrzennie rozdzieliło się z nim i oddaliło od niego. W każdym razie jeszcze wyraźniejsza była dokonana przeze mnie, po pozornie długim czasie, obserwacja powrotu. Jednak nastąpiło to w taki sposób, że ciało nie miało jakiegokolwiek odczucia, ani nie dokonało żadnego spostrzeżenia. Natomiast wszystkie obserwacje pochodziły od oddzielonej części, te także, których doznawało ciało. Było ono traktowane z uczuciem pożałowania względnie lekceważenia z powodu swej bezsilności i małoważności. Znaczyło to, że ciało było zupełnie nieczynne i okazało się nieczynne we wszystkim, co było związane z tym fenomenem. Swoiście poruszył mnie, to jest moją powracającą cześć, przebieg procesu powrotu do ciała fizycznego. Powracając widziałem siebie. ?. więc moje ciało leżące w łóżku, całkowicie zbliżyłem się do niego, trwało to chwilę, po czym wsunęło się powracające "ja" przez jakąś szczelinę w głowie do wnętrza ciała. Wyczułem i "widziałem" szczelinę dokładnie na środku czaszki biegnącą parę centymetrów od tyłu do przodu. Przy drugim mym przeżyciu to wejście do wnętrza ciała było połączone z kilkoma trudnościami, wejście nie było tak proste i nie stanowiło procesu jednorazowego, raczej dały się odczuć trzy szarpnięcia, po których nastąpił całkowity powrót "ja" do ciała. Po tym leżałem przez pewien czas nie śpiąc, a następnie zasnąłem, aby obudzić się rano w wesołym nastroju. Pierwszy wypadek zdarzył się przy końcu września 1927 roku, drugi 12 maja 1929 roku. – Muszę dodać, że nie posiadałem żadnej świadomości tego, co zaszło w czasie owego rozdzielenia. Nio posiadałem więc żadnych dalszych świadomych informacji z obu eksterioryzacji, oprócz momentu wyjścia z ciała i powrotu do niego43. IV. W kolejnej grupie przedstawiam przypadki eksterioryzacji spowodowanej chorobą, chorobowymi stanami wyczerpania, względnie silnym bólem głowy. 1. Panna Sophie Swoboda przenosi swoje przeżycie niedwuznacznie poza ściany mieszkania (ekskursja). Oto jej relacja: Pewnego dnia zasnęłam na sofie z powodu gwałtownego bólu głowy i zdawało mi się, że matka po cichu opuściła pokój. To mnie zbudziło pozornie, uczułam się lekka i bez bólu, wstałam i poszłam za matką, aby jej powiedzieć, że mi się polepszyło. Zastałam matkę siedzącą przy ojcu nad robótką, ale oni mnie nie spostrzegli. Nawet, gdy matka wstała po chwili, aby zajrzeć do chorej córki leżącej na sofie w trzecim pokoju, nie mogłam zwrócić jej uwagi na siebie, natomiast ujrzałam siebie trupio bladą, leżącą na sofie z zamkniętymi oczami. Poczułam się wtedy jak uderzeniem rzucona na sofę i z trudem otworzyłam oczy. Wprawiłam potem w zdumienie rodziców, gdy przytoczyłam im treść, czytanej przez ojca, książki i rozmowy prowadzonej przez nich, częściowo nawet dosłownie, chociaż leżałam trzy pokoja dalej, za drzwiami zamkniętymi, znużona migreną44. 2. Profesor J. Kasnacich przytacza wypadek następujący. Generał austriacki, znany przeciwnik parapsychologii, opisał pod słowem honoru takie swoje przeżycie: Leżałem ciężko chory i cierpiałem niewymownie; zdawało się, że już zaczęła się agonia. Nagle spostrzegłem, że stoję na środku pokoju, a obok łóżka, na którym było moje ciało, siedział brat i opiekujący się mną lekarz. Nie to jednak mnie dziwiło, lecz uczucie niezwykłego szczęścia, gdyż byłem zupełnie zdrowy, silny i młodszy niż kiedykolwiek. Niespodziewanie jednak doznałem strasznego bólu i znalazłem się na powrót w łóżku ze wszystkimi mymi cierpieniami. Lekarz dał mi iniekcję kamfory wprost do serca45. 3. Inna obserwacja tego rodzaju została przekazana prof. Ch. Richetowi 4 czerwca 1908 roku przez L.L. Hymansa: Dwa razy oglądałem moje ciało pozbawione życia przy pełnej świadomości z uczuciem, że jest to dla mnie obiekt zewnętrzny. Nie chcą szukać wyjaśnienia, jak widziałem bez oczu; stwierdzam tylko bezsporny fakt. – Wypadek [wyjścia z ciała] miałem będąc w Londynie w hotelu. Zbudziłem się runo niezbyt zdrowy imam słabe serce) i zaraz po obudzeniu wpadłem w omdlenie. Ku memu największemu zdumieniu znalazłem się wkrótce w górnej części pokoju, skąd z przerażeniem patrzyłem na moje ciało, leżące w łóżku bezwładnie z zamkniętymi oczami. Próbowałem bezskutecznie wejść na powrót w ciało i z tego wnosiłem, że umarłem. Począłem rozmyślać, co powiedzą ludzie w hotelu, przyjaciele i znajomi. Zadawałem sobie pytanie, czy nastąpi śledztwo sądowe i co stanie się z moimi sprawami; na pewno zatem nie straciłem ani pamięci, ani świadomości. Oto widziałem swe martwe ciało jako przedmiot odrębny; czułem się jak przygwożdżony, przykuty do kąta, w którym byłem. Po godzinie czy dwóch usłyszałem kilkakrotnie pukanie do zamkniętych drzwi, a nie mogłem dać żadnego znaku życia. Wkrótce potem portier hotelu pojawił się na balkonie, na który wszedł po przystawionej drabinie. Widziałem, jak wszedł do pokoju, jak trwożnie oglądał moje ciało i wreszcie otworzył drzwi na korytarz. Rychło weszła zarządczyni hotelu i inni ludzie. Pojawił się lekarz; widziałem, jak kiwał głową badając mi serce, a potem wetknął łyżkę między moje wargi. Straciłem świadomość i obudziłem się w łóżku. Wszystko to trwało co najmniej dwie godziny46. 4. Skrajne wyczerpanie na krótko przed śmiercią wywołało pewne przeżycie, które zostało przekazane pisemnie pannie H. A. Dallas przez przyjaciółkę. Ciężko chora kuzynka tej respondentki przyjęła ostatnie namaszczenie i lekarz sądził, że nie przeżyje ona nocy, ponieważ ciało przy słabym oddechu zaczynało stygnąć. Po spokojnym śnie nieco wzmocniona przyszła do siebie i zażądała posiłku, dzięki czemu zyskała siły na tyle, że mogła przekazać niezmiernie ważną wiadomość. Poinformowała, że "stała się martwa"; odczuwała, jak powiedziała, stopniowe oddalanie się od swego ciała, przy czym oddalanie to zaczęło się w okolicy nóg. Następnie stała w końcu łóżka, patrzyła na swe ciało w dole i widziała w nim wewnątrz swoje serce w postaci małego migotliwego płomyka. Siebie samą dostrzegła w postaci błyszczącego światła. Czuła się wzmocniona szczęśliwa i wiedziała, że wszystko jest "w całkowitym" porządku i nikt nie będzie po niej płakać, gdyż była zadowolona, że oddaliła się od swego ciała... [Ponownie powtórzyła z naciskiem], że to była ona sama, będąca na zewnątrz ciała, a nie jej żadna część. "To byłam rzeczywiście ja sama, moja własna postać, właśnie ja''. Po 24 godzinach chora zmarła47. 5. Podmiot kolejnego przykładu, doktor A. S. Wiltse, Dyl lekarzem w Skiddy w stanie Cansas w USA, opisał swoje przeżycie w roczniku medycznym miasta St. Louis. W najgroźniejszej fazie tyfusu leżał przez godzinę bez pulsu i bez wyczuwalnego bicia serca, uważany przez otoczenie za zmarłego. Był przez pewien czas nieprzytomny, jak sądzi, po czym przyszedł do siebie, ale już jako "prawdziwa jaźń", chociaż jeszcze w obrębie ciała normalnego, którego budowę anatomiczną podziwiał jako fachowiec48. Z całym spokojem rozmyślał w ten sposób: Oto umarłem, a przecież jestem takim samym człowiekiem jak przedtem. Przyglądałem się osobliwemu procesowi odłączania się duszy od ciała. Kiedy odłączyłem się, ujrzałem dwie panie siedzące obok łóżka. Oceniłem odległość od mego łóżka do kolan jednej z. nich i uznałem, że mogę stanąć w tym miejscu. Wydawałem się sobie przejrzysty, barwy niebieskawej i nagi zupełnie. Idąc za wzrokiem jednej z pań ujrzałem swego trupa i zdumiałem się bladością jego twarzy. Od kilku dni nie patrzyłem w lustro i nie przypuszczałem, że jestem tak blady, jak większość ciężko chorych. Potem widziałem kilka osób siedzących koło łóżka i stojących obok, a dokładniej obserwowałem dwie panie, klęczące po lewej stronie trupa [...]. Później mi mówiono, że to była moja żona i siostra. Starałem się zwrócić na siebie uwagę obecnych, ale bez skutku, co mnie pobudziło do głośnego śmiechu, którego jednak ku memu zdziwieniu obecni nie słyszeli. One widzą tylko oczami cielesnymi mówiłem sobie – patrzą na to, za co "mnie" uważają. Ale są w błędzie. "Tamtym" nie jestem. Jestem tym tutaj i jestem tak żywy, jak nigdy. Potem wyszedłem przez drzwi, zszedłem po schodach i udałem się na ulicę [ekskursja]. Nigdy nie widziałem ulicy wyraźniej jak wtedy. Oglądałem zwłaszcza czerwoną barwę bruku i rowki deszczem wyżłobione [podczas niej choroby]...49 W dalszej części tego opisu zawarte są widzenia raczej symboliczne; jednak spostrzeżenia dr. A.S. Wiltse'a poczynione w pokoju i na ulicy okazały się później zgodne z prawdą. V. Przyczyną stanu egzosornatycznego może być także nagły wypadek (uderzenie, porażenie prądem elektrycznym, topienie się itd.) lub gwałtowny szok spowodowany wypadkiem. 1. Panna Nora Aleksander, która była bliska utonięcia, miała uczucie, jak gdyby kąpała się we wspaniałej toni światła złotego [...l, a w następnej chwili popłynęła w powietrze w gorę ; obserwowała swoje ciało, rzucane tam na dole falami z miejsca na miejsce, ale nie miała dla niego współczucia50. 2. Sylvan J. Muldoon zauważa, że "silne uderzenie albo pchnięcie często wywołuje szybkie i przemijające rozdzielenie ciała fizycznego i parasomatycznego, niezależnie od tego, czy ofiara jest tego świadoma, czy nie". Pewien sąsiad poinformował go o następującym przeżyciu: Pewnego zimowego dnia, podczas gdy powracał na swych saniach załadowanych drewnem, jakiś myśliwy strzelił z fuzji do zająca. Konie skoczyły, szarpnęły gwałtownie sanie i zrzuciły woźnicę na ziemię głową na dół. Powiedział on, że będąc na ziemi uświadomił sobie natychmiast, iż znajduje się w postawie stojącej, i że widzi swoje drugie ciało leżące bez ruchu koło ulicy, z twarzą zwróconą na dół, do śniegu. Obejrzał upadek ze wszystkich stron, zobaczył parę unoszącą się z koni i dostrzegł strzelca podążającego do niego. Wszystko to było zgodne z prawdą, ale najbardziej zmieszało go to, że był przekonany, iż całe wydarzenie równocześnie oglądał z innego rzeczywistego ciała. Gdy nadszedł myśliwy wszystko okryła ciemność. Następne świadome wrażenie było takie, że leżał na ziemi, i że myśliwy starał się doprowadzić go do przytomności. Wszystko, co zobaczył ze "swego ciała fluidycznego" było tak rzeczywiste, że nie mógł uwierzyć, iż nie było tam dwóch ciał fizycznych poczuł się nawet zmuszony do szukania w tym miejscu, gdzie stał, swych śladów na śniegu51. 3. Kolejne doniesienie pochodzi od dr. J. Marcinowskiego, znanego lekarza chorób nerwowych. Dotyczy ono jego własnego przeżycia. Opisał on wrażenia podczas wypadku na rowerze, gdy dopiero w ostatnim momencie zauważył przeszkodę, o którą nieuchronnie musiał się rozbić. Otóż wtedy zauważyłem coś szczególnego. Moja świadomość znajdowała się poza obrębem ciała i trzymała się w oddaleniu około 60 cm od miejsca, w którym się w tej chwili znajdowałem, gdy opanował mnie strach przed nieuchronnym rozbiciem. Jasno, wyraźnie i stosunkowo spokojnie patrzyłem z tyłu na siebie, widziałem swe plecy i tył głowy, widziałem cały upadek, nawet tylne koło roweru. Przy tym wiedziałem, że ciężkie złamanie (pęknięcie) czaszki jest nieuniknione. Zarazem jednak tkwiło w mej świadomości, tam wewnątrz wyobrażenie, że to nie powinno nastąpić, i że nie nastąpi. Ta właśnie instancja świadomości, jak mi się zdawało, pokierowała upadkiem tak, że skończyło się tylko na złamaniu kości miednicowej52. VI. Opiszę teraz przypadki eksterioryzacji wywołanej w sposób eksperymentalny, tzn. świadomie wolą eksperymentatora. 1. Panna Haemmerle, z którą eksperymentował pułkownik Albert de Rochas, 26 sierpnia 1902 roku napisała: "Udając się wieczorem na spoczynek czułam się nastrojona do wydzielenia sobowtóra. Spróbowałam tego i ujrzałam z odległości sześciu kroków moje ciało leżące w łóżku"53. 2. W tym zdarzeniu ciało opuszczone ma inny wygląd niż normalne, co jednak, zdaniem E. Mattiesena, nie umniejsza wartości dowodowej doniesienia. Pewnego dnia około godziny czwartej rano w styczniu albo w lutym, leżałem w ciemnym pokoju nie śpiąc i czułem, że zdołam świadomie opuścić ciało. Czynność ta podobna jest do nagłego rozciągania się wzdłuż poza ciało54. Znalazłem się w pełnym świetle dziennym55 obok mego łóżka i zacząłem oglądać wnętrze pokoju. Wszystko było tam jak zwykle. Potem przyszła mi myśl, że byłoby ciekawe oglądać swe ciało fizyczne. Liczyłem, że ujrzę je na pewno leżące w łóżku, i bez wątpienia zobaczyłbym je tam rzeczywiście, gdyby całe to doświadczenie miał.) naturę autohipnotyczną; tak jednak nie było. Wszystko, co widziałem było tylko mglistą jasnością o przybliżonych zarysach ciała. Nagle zatonąłem w ciemność i znalazłem się na powrót w ciele fizycznym56. 3. Innym podmiotem przeżycia jest panna Finch, która opowiada: Udałam się nocą na spoczynek ze stanowczym zamiarem dowiedzenia się nazwiska osoby, które prof. Charles Richet na próżno usiłował podać mi telepatycznie. Ledwie położyłam głowę na poduszce, uczułam, że jestem poza ciałem. Widziałam je leżące w łóżku bez ruchu, a ja odeszłam od łóżka i spotkałam się z prof. Richetem, od którego odebrałam skomplikowane polecenie, niemożliwe do uzyskania drogą normalną57. 4. Józef Świtkowski powtórzył w 1937 roku we Lwowie, z pomyślnym rezultatem, eksperyment Czesława Czyńskiego polegający na dowolnym wysyłaniu swego sobowtóra w określone miejsce. Próba z 6 lutego 1937 roku. Zamierzam wziąć (myślowo) udział w seansie [mediumicznym] w Wilnie. Nie byłem tam nigdy, nie znam żadnego z uczestników, wiem tylko, o której godzinie zaczyna się seans. Widzę cztery osoby i "wiem", że naprzeciw mnie siedzi medium. Usiłuję skłonić je telepatycznie, aby każdej z nich podało rękę. Za kilka dni otrzymuję wiadomość listowną, że tego dnia były na seansie cztery osoby, i że medium wyciągało rękę do każdego z obecnych. Próba z 20 lutego 1937 roku. Na innym seansie tamże ponawiam próbę telepatyczną, podania ręki obecnym przez medium; widzę jedną osobę uśpioną prócz medium i próbuję ją (telepatycznie) obudzić. List potwierdza fakt podawania ręki obecnym i fakt zaśnięcia, a potem obudzenia się jednej uczestniczki. Próby mojego wmieszania się czynnie w objawy na tych seansach nie należą tu do rzeczy; świadczą tylko, że zdawałem sobie sprawę z tego, co "widzę"58. Prawdopodobnie zatem byłem przecież w jakiś sposób "obecny" w Wilnie, chociaż równocześnie wiedziałem, że jestem we Lwowie i zdawałem sobie sprawę z otoczenia59. VII. Ostatnia grupa rozpatrywana w tym rozdziale obejmuje przypadki eksterioryzacji manifestującej się w transie względnie wstanie hipnozy. Niekiedy następuje tu wydzielenie widzialnego sobowtóra. 1. Na Międzynarodowej Konferencji Parapsychologów, która odbyła się w dniach 7–12 czerwca 1966 roku w Konstancji, jeden z uczestników, hipnotyzer, opowiedział następujące wydarzenie. W czasie otwartego pokazu odbywającego się na scenie pewna dama, znajdująca się w głębokiej hipnozie, uległa eksterioryzacji. Nagle wydała głośny okrzyk przerażenia, straciła całkowicie przytomność i upadła za kulisy. Po odzyskaniu przytomności opowiedziała, że dostrzegła przed sobą swoją siostrę, która właśnie przyłożyła sobie rewolwer do skroni. Pomyślała, że pragnie popełnić samobójstwo. Natychmiastowe zbadanie sprawy wykazało całkowitą prawdziwość zdarzenia dostrzeżonego w stanie hipnozy. Rzeczywiście osoba ta pragnęła pozbawić się życia, ale w momencie naciśnięcia spustu dostrzegła nagle przed sobą siostrę i z przestrachu straciła przytomność, co uratowało jej życie. Po tym wypadku całkowicie pozbyła się myśli o samobójstwie60. 2. Ingeborga Dahl, córka sędziego, znane medium norweskie (1938), miewała nieraz podczas transu lub w chwili budzenia się z niego, objawy rozdwojenia. Na podstawie protokółów seansów przeprowadzonych z nią, pand M. Naumann z Kilonii przytacza następujące słowa Ingeborgi w chwili budzenia się z transu: Nie, nie dotykaj mnie. Wiesz, co mi się śniło? Widziałam samą siebie siedzącą z rękami przed oczami, a potem weszłam w siebie. To było wstrętne, widzieć samą siebie. Pociągnięto za wstęgę [srebrny sznur?] i zeszłam w dół, ujrzawszy siebie siedzącą w uśpieniu. Ale która była mną? Ja, czy ta, którą widziałam siedzącą? Nie było to miłe i nie chciałabym tego widzieć ponownie. Jak ja to mogłam widzieć? Czy ja jestem podwójna? Czy i wy jesteście podwójni? Innym razem mówi Ingeborga w sposób bardzo podobny: Widziałam coś osobliwego. Ujrzałam samą siebie siedzącą w uśpieniu. Ktoś był przy mnie. Nie był to obraz odbity (w lustrze), gdyż stałam sama, a widziałam siebie siedzącą. Powiedziałam do wuja Lorenca [jej tzw. ."inteligencja kontrolna"], a on rzekł, że ja jestem podwójna. To było wstrętne. Podeszłam do siebie i wstąpiłam w tę drugą. Mogę przysiąc, że to tak się odbywało, a miałam wolę przypomnieć to sobie, więc tak postanowiłam61. Na tym zakończę przegląd wybranych relacji odnoszących się do stanów egzosomatycznych. Podsumowując ogólnie przedstawione zeznania stwierdzam, że przyczyny wywołujące eksteriory-zację mogą być różne, a niekiedy – szczególnie w przypadkach eksterioryzacji spontanicznej – w ogóle nie można ich sprecyzować. Do najczęściej występujących należą: zmęczenie, sen, sen hipnotyczny, trans, choroba, chorobowe stany wyczerpania, ból głowy, migrena, wypadek, szok spowodowany wypadkiem, wola eksperymentatora, środki chemiczne, oddziaływania mechaniczne. Przypadki eksterioryzacji wywołane środkami chemicznymi zostaną omówione w jednym z następnych rozdziałów. Literatura parapsychologiczna przytacza bardzo wiele opisów fenomenu eksterioryzacji. Jeśli wypadki takie zachodziły dawniej, byłoby bardzo podejrzane, gdyby nie zdarzały się dzisiaj. Doktor Celia Green, dyrektor Instytutu Badań Psychofizycznych w Oksfordzie i autorka wspomnianej pracy Out-of-the-Body Experiences (Doświadczenia z pobytu poza ciałem) wykazała, że jednak mają one również miejsce i w naszych czasach. Do tej cennej i jedynej w swoim rodzaju pracy odsyłam też czytelników. Omówiłem ją szczegółowo w jednym ze swych artykułów62. Wstecz / Spis Treści / Dalej ROZDZIAŁ III Bilokacja – eksterioryzacja zachodząca z wydzieleniem sobowtóra Do najbardziej zagadkowych i niezwykłych rodzajów eksterioryzacji, rodzajów występujących jednak bardzo rzadko, należy bilokacja, zachodząca z wydzieleniem mniej lub bardziej zmaterializowanego sobowtóra (fluidala, fantoma). Ciało parasomatyczne fantoma, posiadającego niekiedy autonomię psychiczną i zdolność wykonywania czynności mechanicznych jest widzialne, a w sprzyjających warunkach może być sfotografowane. Na wstępie należy stwierdzić, że większość doniesień o tym fenomenie nie spełnia wymogów krytycznej obserwacji naukowej, zarejestrowano je przypadkowo, w momencie nagłego pojawienia się dwojnika, i gdy nie było odpowiednich warunków ani narzędzi niezbędnych do przeprowadzenia ścisłych badań. Naukowe udowodnienie istnienia tego rodzaju zjawisk nie jest łatwe tym bardziej, że powszechnie traktuje się je jako produkt halucynacji. Sprawa ta jest w najwyższym stopniu kontrowersyjna. Pomimo to posiadamy pewną liczbę zarejestrowanych relacji, w których w opisie zjawiska występują identyczne elementy. Podobieństwa te są znamienne. Tutaj rozpatrzymy jedynie wybrane wypadki uwzględniając przedstawione wyżej zastrzeżenia. Pierwsze z tych doniesień, posiadające przede wszystkim znaczenie historyczne, pochodzi z XVII wieku i prawdopodobnie stanowi najdawniejszy zapisany fenomen bilokacji. Wydarzył się on w chwili największego kryzysu, mającego miejsce u wspomnianej niżej osoby. Ciężko chora Maria Goffe, zamieszkała w Rochesterze, została przewieziona do miasteczka Westmulling i tam zmarła w dniu 4 czerwca 1691 roku. Dzień przed śmiercią pragnęła zobaczyć dwoje swych dzieci pozostawionych w domu pod opieką ochmistrzyni. Było to niemożliwe, ponieważ nie mogła opuścić łóżka, a tym bardziej utrzymać się na koniu. Po północy, między godziną pierwszą i drugą, wpadła w stan określony w odnośnym dokumencie jako "zachwycenie", czyli rodzaj transu. Według relacji oczy jej były "postawione w słup", a usta zamknięte. Pielęgniarka nie wyczuwała jej oddechu i nie wiedziała, czy chora żyje nadal, czy umarła. Nazajutrz rano po odzyskaniu świadomości Maria Coffe zapewniła, że była w domu u swych dzieci. Wyjaśniono jej niemożliwość tego faktu podkreślając, że przez całą noc nie opuściła łóżka, ale nie dała się przekonać. Ochmistrzyni w Rochesterze, zapewniła następnego dnia, że tegoż poranka nieco przed godziną drugą widziała, jak postać Marii Goffe wyszła z pokoju, w którym spało jej starsze dziecko, potem zaś stała przez kwadrans przy łóżku młodszego dziecka. Stwierdziła, że oczy tej postaci skierowane na dziecko wyrażały zachwyt, i że jej usta poruszały się, jak gdyby coś mówiła, ale nie było słychać głosu. Ochmistrzyni podała dalej, że wówczas już nie spała, gdyż robił się dzień (był to okres najdłuższych dni) i podniosła się na łóżku, przez długi czas przyglądając się zjawie. Usłyszała przy tym wyraźnie, jak zegar na wieży wybił godzinę drugą. Wówczas rzekła do fantoma: "W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, powiedz mi, kim jesteś". W tym momencie zjawa zniknęła. Tomasz Tilson, pastor w Aylesworth w Kenty (Cantium) mówi: Całą tę historię opowiedział mi nazajutrz po pogrzebie Jan Carpentes, ojciec zmarłej; potem zaś mówiłem o tej sprawie nie tylko z ochmistrzynią, ale i z owym sąsiadem, którego ona rano odwiedziła. W parę dni po tym opowiedziała mi znowu to wydarzenie matka zmarłej, pastor, który tegoż wieczora był u niej oraz kobieta, która ostatniej nocy pełniła u niej dyżur. Opowiadania wszystkich zgadzały się i twierdzenia jednych wzmacniały świadectwo innych1. Tomasz Tilson opisał tę historię Ryszardowi Barter jeszcze w 1691 roku, ten zaś zamieścił ją w jednym ze swych dzieł. W literaturze parapsychologicznej często przytaczany jest klasyczny przypadek wydzielenia sobowtóra opisany przez Roberta Dale Owena w 1875 roku2. Niezależnie od braku jego potwierdzenia wciąż (budzi on największe zainteresowanie. Informacje o nim uzyskał Owen od baronowej Julii von Guldenstubbe, koronnego świadka owego fenomenu. Druga bardziej obszerna relacja oparta również na doniesieniu baronowej ukazała się w londyńskim czasopiśmie "Light" w 1883 roku. Przytaczam ją tu z pewnymi skrótami. Rys. 7. Dawny sztych przedstawiający Drugie Ciało śpiącej dziewczyny (Many Evans Picture Library) Opisane wydarzenia rozegrały się w latach 1845–1846 w małym mieście Wolmar położonym koło Rygi. Znajdował się tam Instytut Wychowawczy dla dziewcząt, nazwany Pensjonatem Neuwelcke. W wymienionym okresie w pensjonacie mieszkały czterdzieści dwie pensjonarki, głównie córki szlacheckich rodzin litewskich. Jedną z wychowawczyń była francuska dama z Dijon, panna Emilia Sagee. Była ona wysoką blondynką o niebieskich oczach. Cechowała ją uprzejmość, opanowanie i pogodne usposobienie. Była jednak bojaźliwa. Na ogół cieszyła się. dobrym zdrowiem i podczas półtorarocznej pracy na stanowisku nauczycielki w Neuwelcke tylko dwa razy lekko chorowała. Była inteligentna i wykształcona, a dyrektorzy wyrażali zadowolenie z jej pracy, pilności i doświadczenia. Miała wówczas 32 lata. W kilka tygodni po przybyciu panny Sagee między wychowankami zaczęły krążyć dziwne pogłoski i relacje o jednoczesnym przebywaniu wychowawczyni w kilku miejscach. Tak np. kiedyś panna Sagee prowadziła lekcję z trzynastoma dziewczętami. Wśród nich znajdowała się baronówna Julia von Giildenstubbe mająca wówczas 13 lat. Podczas wykładu, gdy nauczycielka pisała kredą na tablicy, dziewczęta zauważyły z przerażeniem dwie panny Sagee, stojące obok siebie. Były one identyczne i wykonywały te same ruchy z tym, że osoba rzeczywista trzymała w ręku kawałek kredy i pisała nim, podczas gdy sobowtór jedynie naśladował czynność pisania. Wypadek ten wywołał naturalnie w zakładzie wielką sensację. Każda z dziewcząt widziała drugą postać, a wszystkie były zgodne w opisie jej wyglądu i ruchów. Wkrótce potem, gdy jedna z wychowanek, Antonina von Wrangel, otrzymała wraz z kilkoma innymi dziewczętami zezwolenie na odwiedzenie "wiejskiej warowni" i ubierała się, panna Sagee pomagała jej w tym zajęciu. W pewnym momencie Antonina dostrzegła w lustrze dwie panny Sagee, które zapinały jej ubranie. Dziewczyna z przerażenia zemdlała. Upływały miesiące, a podobne fenomeny wciąż się mnożyły. Niekiedy podczas obiadu sobowtór nauczycielki zjawiał się z tyłu jej krzesła i powtarzał jej ruchy, jednak nie miał ani noża ani widelca, a także spożywanego pokarmu. Świadkami tych wydarzeń były wszystkie pensjonarki oraz pracownicy zakładu. Jednak tylko przypadkowo zdarzało się, że sobowtór powtarzał ruchy osoby rzeczywistej. Czasami, gdy podniosła się ona z krzesła, postać fantoma pojawiała się na nim w pozycji siedzącej. Kiedyś panna Sagee leżała chora, a panna von Wrangel czytała jej książkę. Nagle wychowawczyni znieruchomiała i zbladła. Na pytanie przerażonej dziewczyny odpowiedziała niezwykle słabym, gasnącym głosem. Chwilę potem pensjonarka dostrzegała zupełnie wyraźnie postać wychowawczyni przechadzającą się po pokoju. Tym razem dziewczyna opanowała się i spokojnie obserwowała niezwykły fenomen, później zaś opowiedziała innym osobom swe spostrzeżenia. Rys. 8. Widzenie Andrew'a Jackson'a Davis'a: oddzielenie Drugiego Ciała w chwili zgonu (Sylvan J. Muldoon, dz. cyt.) Inny wypadek, w którym obie postacie działały niezależnie od siebie miał następujący przebieg. Pewnego wieczoru wszystkie pensjonarki (42) zebrały się w jednym pokoju i zajęły się haftowaniem. Była to obszerna sala na pierwszym piętrze, z czterema dużymi oknami i z oszklonymi drzwiami, otwierającymi się na dziedziniec i umożliwiającymi wyjście po schodach do dużego ogrodu przed domem. Dziewczęta siedziały przy dużym stole, skąd mogły dobrze widzieć wszystko, co działo się w ogrodzie. Zajęte haftowaniem, w pewnej chwili dostrzegły niedaleko domu pannę Sagee zajętą jej ulubioną pracą – pielęgnacją kwiatów. Tymczasem przy stole siedziała na fotelu druga panna Sagee pilnująca wychowanek. Po chwili dama opuściła pokój i fotel został pusty, ale tylko na krótki czas, gdyż nagle znowu pojawiła się na nim panna Sagee. Dziewczęta spojrzały natychmiast na ogród i dostrzegły ją tam nadal wykonującą swą pracę. Zauważyły jednak, że porusza się bardzo powoli i ospale, podobnie jak osoba śpiąca lub wyczerpana. W fotelu siedziała postać milcząca i nieruchoma, ale tak rzeczywista, że gdyby dziewczęta nie widziały jej aktualnie w ogrodzie i gdyby nie zjawiła się na fotelu nagle, choć przedtem opuściła pokój byłyby przeświadczone, że jest to właśnie ona. Będąc przekonanymi, że nie jest to osoba rzeczywista oraz będąc w pewnym stopniu już oswojonymi z tym dziwnym fenomenem, dwie najodważniejsze dziewczyny zbliżyły się do nauczycielki i dotknęły jej. Oznajmiły, że napotkały niewielki opór, który porównały do dotknięcia tkaniny przypominającej muślin lub krepę. Jedna z nich zbliżyła się do fotela i przeszła istotnie przez część postaci, zjawisko jednak pozostało niezmienione, jak przedtem. W końcu zniknęło stopniowo: wtedy zauważono, że panna Sagee z właściwym jej ożywieniem podjęła znowu swą pracę przy kwiatach. Wszystkie obecne dziewczęta widziały tę postać w opisanych warunkach. Niektóre z nich zapytały później pannę Sagee, czy podczas pracy nie przydarzyło się jej coś szczególnego. Odpowiedziała, że przypomina sobie, gdy przypadkowo spojrzała na pokój i dostrzegła swój fotel pusty pomyślała: "Byłoby dobrze, gdyby nie wychodziła; dziewczęta na pewno wykorzystają okazję i spłatają jakiegoś figla". Te fenomeny pojawiały się z różnymi modyfikacjami przez cały czas sprawowania funkcji przez pannę Sagee, tj. przez półtora roku. Były jednak przerwy – czasem tygodniowe, to znów kilkutygodniowe. Stwierdzono, że w swej pracy nauczycielka była bardzo czynna i zaangażowana. Zauważono przy tym, że im bardziej jej sobowtór był materialny i widzialny, tym więcej żywa osoba stawała się odrętwiała i osłabiona; i odwrotnie, gdy sobowtór znikał, rzeczywista osoba miała więcej sił. Emilia Sagee była nieświadoma swego sobowtóra. Widocznie podczas jego wydzielania sukcesywnie traciła świadomość, która migrowała do fantoma. Dowiedziała się o jego istnieniu dopiero od innych osób. Odkrywała go zwykle ze spojrzeń osób obecnych. Sama nigdy nie widziała zjawiska i świadomie nie czuła apatycznego odrętwienia, w jakie popadała wówczas, gdy sobowtór był zauważany przez innych. Podczas osiemnastu miesięcy, w których baronówna von Gtildenstubbe oraz inni świadkowie mieli okazję obserwowania owego fenomenu i zdawania o nim relacji, nie zdarzył się ani jeden wypadek zjawienia się fantoma w znacznej odległości, np. kilku kilometrów od rzeczywistej osoby. Czasami pojawiał się on, ale w niedużym oddaleniu podczas spacerów panny Sagśe po okolicy, częściej jednak wewnątrz domu. Był widzialny dla wszystkich osób niezależnie od wieku i płci. "Zrozumiałe jest – mówi Julia von Guldenstiubbe – że taki niezwykły fenomen nie mógł manifestować się dłużej niż przeszło rok w tego rodzaju zakładzie bez uszczerbku dla jego istnienia". Zaniepokojeni rodzice zabierali swe dzieci do domu. Dyrektorzy oceniając pracę i zaangażowanie Emilii Sagee i traktując jej "przypadłość" jako pozostającą całkowicie poza jej świadomością – jako wypadek a nie wadę – nie zwolnili jej. Ale, gdy po osiemnastu miesiącach liczba wychowanek znacznie zmalała stało się jasne, że albo nauczycielka, albo zakład muszą stać się ofiarą. W końcu, z dużym ubolewaniem i wieloma wyrazami współczucia, Emilia Sagee dostała wymówienie. Jak świadczy Julia von Guldenistubbe skarżyła się ona, że już po raz dziewiętnasty dostała wypowiedzenie z pracy. Wyjaśniła, że przed swym zatrudnieniem w Neuwelcke pracowała jako nauczycielka w osiemnastu różnych szkołach, do których została 'Wprowadzona mając zaledwie 16 lat, i że po ujawnieniu się owego niezwykłego i irytującego fenomenu, który się do niej "przyczepił", zawsze po stosunkowo krótkim pobycie traciła jedno miejsce po drugim. Ponieważ jednak dyrektorzy byli zawsze z niej zadowoleni, w każdym wypadku otrzymywała dobre świadectwa. Posługiwała się nimi wszędzie tam, gdzie nie znano jej "przypadłości". Po opuszczeniu Neuwelcke panna Sagee wyjechała do Rosji i Julia von Giildenstubbe straciła z nią kontakt. Nauczycielka nie była w stanie wyjaśnić, czy zjawisko owo ujawniło się u niej przed ukończeniem szesnastu lat, albo czy ową osobliwą właściwość objawiał ktoś z jej krewnych lub przodków. W zakończeniu artykułu Robert Dale Owen mówi: Wszystkie powyższe informacje otrzymałem osobiście od panny von Guldenstubbe. Uzyskałem od niej życzliwą zgodę na opublikowanie wszystkich szczegółów odnośnie nazwisk, miejsc i dat. Była ona uczennicą w Neuwelcke przez cały czas, gdy Emilia Sagee pracowała tam jako nauczycielka. Nikt nie miałby lepszej okazji obserwowania wszystkich szczegółów owego fenomenu: Podczas długotrwałych mych studiów o tym przedmiocie – a przeczytałem nie mało – nigdy nie zetknąłem się z wypadkiem istnienia sobowtóra żywego człowieka, który byłby tak bezspornie autentyczny, jak ten. Instytut w Neuwelcke isnieje jeszcze [1875], gdyż po odejściu panny Sagee stopniowo wywalczył sobie poprzednią dobrą pozycję; świadectwa potwierdzające prawdziwość podanych faktów mogą być łatwo uzyskane, wystarczy tylko zwrócić się o nie do dyrektorów Instytutu3. Wiarygodność opisanych wydarzeń zbadał skrupulatnie w 1918 roku profesor doktor Richard Hennig, który m.in. stwierdził, że "zakład położony koło Rygi nie został zamknięty z powodu sobowtóra panny Sagee, rzeczywiście manifestującego się w Neuwelcke, lecz z powodu braku sił nauczycielskich"4. Na uwagę zasługuje także wypadek, tym razem świadomego wysyłania zmaterializowanego sobowtóra, który przemawiał i odpowiadał logicznie na zadawane pytania. Wypadek ten został opisany w książce Zjawy żywych Gurneya, Myersa i Podmore'a. Osobą działającą był tu wspomniany już Reverend William Stainton-Moses (1839–1892), pastor anglikański, profesor i autor kilkunastu książek. Myers cenił Mosesa jako badacza parapsychologii i medium w jednej osobie, z którym zresztą był zaprzyjaźniony. Poniższe sprawozdanie zostało napisane w Londynie w lutym 1879 roku, zaś w 1883 roku dokonano w nim tylko kilku zmian słownych, po uprzednim przedstawieniu go Mosesowi, który uznał je za dokładne: Pewnego wieczoru, na początku roku zeszłego [1878] postanowiłem ukazać się panu Z., który mieszkał w odległości kilku mil. Nie uprzedziłem go o doświadczeniu, jakie miałem przedsięwziąć, a położyłem się spać przed samą północą, ześrodkowując moją myśl na Z. Nie znałem zupełnie ani jego pokoju, ani domu. Zasnąłem rychło i obudziłem się nazajutrz z rana bez żadnej świadomości, żeby cokolwiek się przytrafiło. Zobaczywszy się z Z. w kilka dni później, zapytałem go: "Czy nic się nie przytrafiło u pana w sobotę wieczorem? – A jakże, przytrafiło się. Siedziałem z M. przy kominku, paliliśmy i gawędziliśmy. Około pół do pierwszej powstał on, chcąc odejść, ja zaś sam go odprowadziłem. Kiedy powróciłem na miejsce przed kominek dla dokończenia fajki, zobaczyłem pana [tj. W. Staintona-Mosesa] siedzącego w fotelu, który właśnie on opuścił. Utkwiłem wzrok w panu i wziąłem dziennik, aby się upewnić, że nie śnię, ale kiedy go odkładałem, widziałem pana jeszcze na tym samym miejscu. Kiedy tak patrzyłam, nic nie mówiąc, pan się rozwiałeś. Oczami wyobraźni widziałem pana leżącego na łóżku, jak zwykle o owej godzinie, a jednak ukazywałeś mi się pan ubrany w zwyczajny swój ubiór. Zdaje się więc, że doświadczenie moje powiodło się – odrzekłem. Kiedy się przyszłym razem panu ukażę – zapytaj mnie pan, czego chcę; miałem w umyśle parę zapytań, ale oczekiwałem prawdopodobnie zachęty". W kilka tygodni później wznowiłem doświadczenie z takim samym powodzeniem. Owym razem tak samo nie uprzedziłem Z. o swoim zamiarze. Nie tylko wypytywał mnie w pewnym przedmiocie, który był podówczas powodem gorącego pomiędzy nami sporu, ale wysiłkiem woli zatrzymał mnie przez jakiś czas, kiedy wyraziłem chęć odejścia. Kiedy oznajmiono mi o tym, zdawało mi się, że znalazłem wytłumaczenie silnego i dziwnego trochę bólu głowy, jaki czułem nazajutrz po doświadczeniu. Zauważyłem przynajmniej wtedy, iż nie było żadnej widocznej przyczyny tego niezwykłego bólu głowy. Tak samo jak i za pierwszym razem, nie zachowałem żadnego wspomnienia o tym, co wydarzyło się nocy poprzedzającej, a przynajmniej co, jak się zdaje, wydarzyć się miało5. Z cytowanego źródła przytoczę jeszcze jeden wypadek przedstawiając jednocześnie, ze wszystkimi szczegółami, metodę weryfikacji zeznania respondenta, zastosowaną przez autorów. Zdaniem Gurneya, Myersa i Podmore'a relacja ta jest jeszcze bardziej godna uwagi, gdyż dwie osoby jednocześnie doznały tu "halucynacji prawdziwej" (hallucinations veridique). Opowiadanie zostało zaczerpnięte z rękopisu pana S.H.B., on sam przepisał je z dziennika, który potem zaginął. Pewnej niedzieli w listopadzie 1881 roku, wieczorem przeczytałem właśnie książkę, gdzie była mowa o wielkiej potędze woli ludzkiej. Całą siłą mojej istoty postanowiłem ukazać się w sypialnym pokoju frontowym, na drugim piętrze pewnego domu, 22 Hogarth Road Kensington. W pokoju tym spały dwie moje znajome panny, L.S.V. oraz E.C.V., lat dwudziestu pięciu i jedenastu. Mieszkałem wówczas 23 Kildare Gardens w odległości niemal trzech mil angielskich od Hogarth Road i żadnej z owych dwu młodych osób nie mówiłem o doświadczeniu, jakie przedsięwziąć miałem zamiar po prostu dlatego, iż pomysł ów przyszedł mi do głowy owej niedzieli, kiedy szedłem spać. Chciałem ukazać się im o godzinie pierwszej po północy i mocno postanowiłem oznajmić im jakoś o mojej obecności. Następnego czwartku odwiedziłem te panie, a w ciągu rozmowy, bez żadnego z mojej strony napomknienia, starsza powiedziała mi, co następuje: Ostatniej niedzieli, w nocy spostrzegła mnie stojącego przy jej łóżku i była bardzo przestraszona; kiedy zaś widziadło posunęło się ku niej, krzyknęła i obudziła siostrę, która ujrzała mnie również. Pytałem się jej, czy była całkiem przytomna w owej chwili, odpowiedziała twierdząco. Kiedy zapytałem o godzinę –. odrzekła, iż było to około pierwszej. Na moją prośbę pani ta napisała i podpisała opowiadanie o tym wypadku. Po raz pierwszy próbowałem wówczas tego rodzaju doświadczenia; zupełnie i całkowite powodzenie jego uderzyło mnie bardzo. Nie tylko wolę mą wytężałem wówczas; dokonywałem też jakiegoś całkiem szczególnego wysiłku, którego w żaden sposób nie mógłbym opisać. Miałem świadomość jakiegoś tajemniczego, a krążącego w mym ciele wpływu, doznawałem wyraźnego wrażenia wytwarzania jakiejś siły, której od owego czasu nie doznałem, lecz którą mogę obecnie, gdy chcę, wprawić w działanie. S.H.B. S.H.B. dodaje: – Przypominam sobie, że zrobiłem notatkę – figurującą w moim dzienniku – mniej więcej w tydzień po wydarzeniu, kiedy pamięć o nim była jeszcze bardzo świeża. Oto w jaki sposób panna Verity opowiada o wypadku: dn. 18 stycznia 1883 – Przed rokiem mniej więcej, pewnej niedzieli, w naszym domu 22 Hogarth R o ad Kensington, widziałam wyraźnie pana B. w moim pokoju, o godzinie pierwszej po północy. Byłam zupełnie obudzona i przestraszyłam się bardzo; krzyki moje obudziły siostrę, która również widziała zjawisko. W trzy dni później, spotkawszy się z panem B., opowiedziałam mu, co mi się przytrafiło. Zaledwie w jakiś czas po wypadku przyszłam do siebie i zachowują o nim wspomnienie tak żywe, iż nie może ono zatrzeć się w moim umyśle. L.S. Verity W odpowiedzi na moje [tj. Gurneya] pytanie panna V. dodaje: – Nigdy nie miałam żadnych halucynacji. Panna E.C. Verity powiada: – Przypominam sobie wypadek, o jakim mówi moja siostra. Opowiadanie jej jest całkiem dokładne. Widziałam zjawisko w tej samej chwili i okolicznościach, co i ona. E.C. Verity Panna A.S. Verity mówi: – Przypominam sobie bardzo wyraźnie, iż pewnego wieczora siostra obudziła mnie, przywołując z pokoju sąsiedniego. Poszłam do łóżka, na którym spała ona z młodszą siostrzyczką i abie opowiedziały mi, że widziały S.H.B., stojącego w pokoju. Było to około godziny pierwszej. S.H.B. był, jak mówiły, w stroju wieczorowym. A.S. Verity S.H.B. nie pamięta już, jak był ubrany owej nocy: – Panna E.C. Verity spała, kiedy siostra jej spostrzegła widziadło, zbudził ją okrzyk tejże: "patrz S.". Słyszała więc imię, zanim spostrzegła widziadło i halucynację jej można by też przypisać poddaniu. Ale zauważyć trzeba, że nie miewała ona nigdy halucynacji, oraz że tym samym nie można jej uważać za skłonną do wrażeń tego rodzaju. Obie siostry są jednakowo pewne, że widziadło było w stroju wieczorowym, zgadzają się również co do miejsca, na którym stało. Gaz był tylko przyćmiony i widziano też zjawisko tak wyraźnie, jak można byłoby zobaczyć jakąś osobę rzeczywistą. Zbadaliśmy świadków jak najstaranniej, zadając im pytania sprzeczne. Pewne jest, że panny V. opowiadały panu B. z własnego popędu całe to wydarzenie. Zrazu nie miały one zamiaru mówić, lecz kiedy go zobaczyły, niezwykłość tej sprawy popchnęła je do mówienia. Panna Verity jest świadkiem bardzo ścisłym i sumiennym, nie lubi ona bynajmniej cudowności, nade wszystko zaś boi się i brzydzi tą szczególną jej postacią. S.H.B.: Opowiadanie to wzięte jest z rękopisu, o jakim mówiliśmy wyżej. W piątek dnia l grudnia 1882 roku o godzinie 9 minut 30 udałem się .sam do mego pokoju i usiadłszy w kącie przy ogniu, usiłowałem ześrodkować moją myśl na wnętrzu pewnego domu w Kew (Clearence Road), gdzie mieszkała panna V. oraz dwie jej siostry – ześrodkować z siłą tak wielką, iż wydawało mi się, że tam jestem w istocie. Podczas tego doświadczenia musiałem zasnąć snem magnetycznym, gdyż nie postradałem świadomości, ale nie mogłem poruszyć żadnym z członków. Nie zdawało mi się, abym utracił zdolność poruszania nimi, ale nie mogłem podjąć niezbędnego ku temu wysiłku. Doznawałem uczucia, iż ręce moje złożone na kolanach, mniej więcej w odległości sześciu cali, miały się połączyć mimowolnie, zdawało mi się też, że spotkały się one, chociaż miałem świadomość, że się nie poruszają. O godzinie 10 wysiłek woli przyprowadził mnie do stanu zwykłego. Wziąłem ołówek i na kartce papieru zaznaczyłem to, co tutaj opowiedziałem. Tej samej nocy, idąc spać, powziąłem postanowienie ukazania się o północy w frontowej sypialni domu, o jakim mówiliśmy przed chwilą, oraz pozostawania tam dopóty, dopóki nie dam odczuć mojej obecności mieszkankom pokoju. Nazajutrz, w sobotę, udałem się do Kew, chcąc spędzić wieczór, i spotkałem się tam z zamężną siostrą panny V. (panią L.). Widziałem tę panią raz tylko przed dwoma laty, na jakimś balu maskowym i zamieniliśmy ze sobą nie więcej nad słów parę. Musiała ona postradać wszelką żywszą pamięć mojej powierzchowności, jeżeli w ogóle zauważyła ją kiedykolwiek. Ani przez chwilę nie pomyślałem o zadawaniu jej pytań co do przedsiębranego przeze mnie doświadczenia, ale w toku naszej rozmowy opowiedziała mi, że mnie dwa razy widziała bardzo wyraźnie nocy uprzedniej. Spędziła noc przy Clarence Road i spała w pokoju frontowym. Około godziny pół do dziesiątej może widziała mnie, jak przechodziłem przez korytarz z jednego pokoju do drugiego, ku północy zaś, będąc najzupełniej rozbudzona, ujrzała jak wszedłem do pokoju, w którym spała ona i jak, zbliżywszy się do niej, brałem w rękę jej włosy – bardzo długie. Mówiła mi również, że widziadło schwyciło ją za rękę, na którą patrzyło bardzo uważnie, tak iż opowiadająca rzekła: "nie powinieneś pan przyglądać się liniom (ręki), gdyż nigdy nie miałam żadnego nieszczęścia". Później obudziła siostrę swą, pannę V., której opowiedziała, co się jej przytrafiło. Wysłuchawszy jej opowiadania, wyjąłem z kieszeni notatkę wczorajszą; pokazałem ją kilku z osób obecnych, które przeczytały ją z wielkim zdziwieniem, pomimo niedowiarstwa. Pytałem się panią L., czy nie marzyła czasem we śnie podczas widzenia drugiego, ale odrzekła mi w sposób najbardziej stanowczy, że była całkiem rozbudzona. Powiedziała mi, że nie pamiętała wcale mojej powierzchowności, lecz że mnie poznała natychmiast, zobaczywszy mnie. Pani L. ma wyobraźnię bardzo żywą. Powiedziała mi, że od dziecka podlega różnym wrażeniom, przeczuciom itp. [Przypis autorów: Kiedy proszono p. B., aby zwrot ten wytłumaczył – odpowiedział nam: nie słyszałem nigdy, aby p. L. miewała halucynacje. Zjawiska, o jakich napomykani, są to po prostu wypadki, które można wytłumaczyć stosunkiem telepatycznym pomiędzy nią a p. L. Tak np. doznawała ona wrażenia, że on powróci niespodzianie, podczas kiedy bawił w północnej Anglii. Kilka razy to się sprawdzało.]. Ale dziwny, cudowny zbieg godzin przekonał mnie, że to, co opowiedziała ta pani, nie było następstwem li tylko jej wyobraźni. Na prośbę moją opisała pokrótce swoje wrażenia i podpisała opowieść. S.H.B. Pan B. znajdował się w Southall, w chwili wykonywania próby; opowiadał mi, że opis powyższy sporządzony był mniej więcej w dziesięć dni po doświadczeniu oraz, że zawiera on w sobie no-itatkę, którą napisał w dzienniku tejże nocy. A oto opowiadanie pani L., doręczone panu B. "w kilka tygodni po wydarzeniu": 8. Wordsworth Road, Harrow W piątek w dniu l grudnia byłam w gościnie u sioistry mojej, 21 Clarence Road, Kew. O godzinie pół do dziesiątej wyszłam z sypialni mej po wodę do łazienki i zobaczyłam wówczas wyraźnie pana B., którego dawniej widziałam tylko raz, przed dworna laty. Szedł przede mną, zmierzając do sypialni na końcu korytarza. Około godziny 11 poszliśmy spać, zaś o północy byłam jeszcze całkiem przytomna. Wówczas otworzyły się drzwi, wszedł pan S.B., skierował się ku mnie i stanął, wsparłszy się kolanem o krzesło. Wziął później w rękę moje włosy, a potem pochwyciwszy moją dłoń, przyglądał się jej bardzo uważnie. "Ach! (rzekłam, zwracając się do niego), nie powinieneś pan przyglądać się liniom, gdyż nigdy nie miałam żadnego nieszczęścia". Później obudziłam siostrę. Nie byłam nerwowa, lecz podniecona. Bałam się, aby nie zachorowała poważnie, gdyż w owym czasie była bardzo słabego zdrowia, ale obecnie miewa się lepiej. H.L. (Imię wypisano całkowicie.) Panna Verity popiera opowieść tę w sposób następujący: – Przypominam sobie bardzo dobrze, iż pani L. przed pobytem pana S.H.B. opowiadała o swoich dwu widzeniach, z których jedno przytrafiło się o pół do dziesiątej, drugie o północy. Kiedy pan S.B. przyszedł do nas, sio-stra opowiedziała mu co zaszło; natychmiast wyjął z kieszeni kartę (czy papier – już nie pamiętam), która zawierała opowieść o wydarzeniu dnia poprzedzającego. Uważam świadectwo moje za równoznaczne ze świadectwem pani L., gdyż przypominam sobie bardzo dokładnie, co działo się w ciągu owych dwu dni. Siostra powiedziała mi, że nigdy nie doznawała halucynacji – z wyjątkiem tej okoliczności jedynej. L.S. Verity Poprosiliśmy pana B. – mówią autorzy cytowanej książki – aby nas uprzedził, kiedy zapragnie przedsięwziąć nowe doświadczenie. W poniedziałek dnia 24 marca – otrzymaliśmy pocztą list następujący: Drogi Panie Gurney! Nocy dzisiejszej około godziny 12 będę usiłował ukazać się pod Nr. 44 Norland Square; o wynikach zawiadomią Pana za kilka dni. Szczerze itd. H.S.B. W ciągu następnego tygodnia otrzymałem list poniższy: dn. 3 kwietnia 1834 Drogi Panie Gurney! Mam przesłać Panu dziwną opowieść z powodu doświadczenia, jakie przedsięwziąłem na pańskie żądanie, zachowując ściśle wszystkie, przepisane przez Pana warunki. Ponieważ zupełnie zapomniałem, której mianowicie nocy robiłem doświadczenie, więc nie mogę powiedzieć Panu, czy świetnie, czy też umiarkowanie mi się powiodło – a to dopóty, dopóki nie zobaczę listu wysłanego do Pana owego wieczora. Posławszy Panu list, uważałem za zbyteczne robienie notatki w dzienniku, a stąd nie pamiętam dokładnie daty. Jeżeli daty zgadzają się – powodzenie jest zupełne. Pokażę Panu wręczone mi, podpisane przez świadków, opowiadanie. Wczoraj wieczorem widziałem się z panią, która właśnie była pacjentką (podmiotem) – a widziałem się po raz pierwszy od chwili doświadczenia. Sama ona z własnej inicjatywy opowiedziała mi, co następuje, a co ja spisałem podług jej dyktanda i z jej podpisem. Dzień i godzina "ukazania się" wymienione są w opowiadaniu. Do Pana należy sprawdzenie – czy zgadzają się one z tymi, jakie podałem Panu w liście. Zapomniałem o nich zupełnie, ale sądzę, że są te same. Oto jest opowiadanie: 44, Norland Square, W. W sobotę wieczorem, dnia 22 marca, około północy doznałam jasnego wrażenia, że pan B. był w moim pokoju. Widziałam go wyraźnie, będąc zupełnie rozbudzoną. Zbliżył się do mnie i pieścił moje włosy. Sama udzieliłam mu tej wiadomości, gdy przyszedł do nas w środę dn. 2 kwietnia, i opowiedziałam mu o godzinie, oraz innych szczegółach zjawienia się bez żadnych z jego strony napomknień. Postać, jaka mi się ukazała, zdawała się być żywa. Niepodobna w niej było nie poznać pana B. L.S. Verity Panna A.S. Verity potwierdza to opowiadanie w słowach następujących: – Pamiętam, iż siostra mówiła mi, że widziała pana S.H.B., oraz, że dotykał jej włosów. Opowiadała mi o tym, zanim jeszcze on przyszedł do nas dnia 2 kwietnia. A.S. Verity Oto opowiadanie samego pana B.: – W sobotę, dnia 22 marca, powziąłem postanowienie ukazać się o północy pannie V., która mieszkała pod Nr. 44 Norland Square, Notting Hill; umówiłem się wcześniej z panem Gurneyem, że mu poślę list tegoż wieczora, kiedy będę chciał przedsięwziąć próbę – list z oznaczeniem godziny i szczegółów doświadczenia. Posłałem mu więc notatkę podług obietnicy. Mniej więcej w 10 dni po tym poszedłem do panny Verity. Opowiedziała mi ona wówczas, że dnia 22 marca, o północy, widziała mnie bardzo wyraźnie w swoim pokoju (będąc zupełnie rozbudzona), że nerwy jej doznały stąd gwatłownego wstrząśnienia. Zmuszona była nawet przywołać z rana lekarza. S.H.B. Na nieszczęście w opowiadaniu pana B. nie ma wzmianki o jego zamiarze wywołania w pannie V. wrażenia, że się bawiono jej włosami, ale dnia 21 sierpnia 1885 roku napisał on do mnie: "przypominam sobie, że miałem ten zamiar". Ja sam (autor) przypominam, że rychło po wypadku powiedział mi on, iż to właśnie nade wszystko uważał za dowód zupełnego udania się doświadczenia. Doradziłem mu wtedy, aby w przyszłości usiłował obudzić w pacjentach swych wrażenie, iż słyszą jakieś słowa, wrażenie mowy, zamiast wrażeń dotyku. Zauważmy, iż we wszystkich tych różnorodnych wypadkach działacz ześrodkowywał myśl na przedmiocie, jaki miał na widoku w chwili zaśnięcia. Panu B. nigdy nie udawało się wywołać podobnego działania, gdy czuwał. Utrudnia to bardzo, nakreślenie takiego planu doświadczeń, który by pozwalał obserwatorowi pozostawać przy pacjencie. Powtarzanie owych doświadczeń nie jest również: rzeczą łatwą: są one nieprzyjemne dla pacjenta i pociągają za sobą częstokroć znaczne osłabienie nerwowe. Wartość doświadczeń zmniejsza się, gdy się ich dokonuje na tym samym podmiocie; to też prosiliśmy pana B., aby spróbował ich na nas, jakkolwiek wszakże kusił się o to kilkakrotnie, nigdy mu się nie powiodło6. Warto podkreślić, że cała książka Myersa, Gurneya i Podmore'a udokumentowana jest w sposób podany wyżej. Kolejny wypadek, który przytoczę, jest jeszcze bardziej niezwykły (oczywiście, jeśli był prawdziwy), a to z następującego powodu. Jak już wspomniałem, podmiot wysyłający sobowtóra zwykle wpada w specyficzny stan psychosomatyczny, w którym świadomość w ciele fizycznym jest częściowo lub całkowicie wyłączona. Wszystko, co czyni sobowtór poza ciałem osoby rzeczywistej pozostaje jej albo nieznane, albo też po obudzeniu uświadamia sobie ona to z najwyższym trudem. W poniższym wypadku zjawisko ma przebieg całkiem inny: osoba rzeczywista, jak i jej sobowtór zachowują pełną świadomość i władze intelektualne, wykonują równocześnie działania celowe zupełnie od siebie niezależne. Fantom zajęty jest określoną pracą umysłową i oddziaływuje w sposób fizyczny na przedmioty, człowiek natomiast obserwuje go w świetle dziennym, a zatem manifestują się tu dwie odrębne inteligencje, podczas gdy osoby fizyczne są całkowicie izomorficzne. Doniesienie o swym niezwykłym przeżyciu z sobowtórem przekazał pisarzowi i historykowi kultury, dr. Maxowi Kemmericho-wi inżynier doktor Karl Sch. z gotowością podania każdemu zainteresowanemu adresu swego zamieszkania. Należy podkreślić, że Max Kemmerich w opisany wypadek, który wydaje się całkiem nieprawdopodobny, zaangażował cały swój autorytet naukowy i stanowczo potwierdził jego prawdziwość. W latach dwudziestych dr Karl Sch. mieszkał w Berlinie i był pochłonięty konstrukcją budowy teatru. Pewnego dnia, pomimo intensywnych rozważań i prac obliczeniowych, nie mógł rozwiązać problemu wiązania dachowego i poszedł trochę zirytowany na obiad. W powrotnej drodze wstąpił jeszcze do sklepu z cygarami, gdzie rozmawiał przez chwilę ze sprzedawcą nie zajmując się świadomie swoją pracą i przed godziną drugą wrócił do swego pokoju z zamiarem kontynuowania obliczeń. Wszedłszy do pokoju zauważył przy stole do pisania jakiegoś mężczyznę pochylonego nad deską kreślarską i żarliwie kreślącego. W pierwszym momencie zdenerwował się, że gospodyni w czasie jego nieobecności wpuściła do pokoju jakiegoś obcego, zwłaszcza, że jego prace nie zostały jeszcze złożone w urzędzie patentowym. Zamierzając obserwować intruza niepostrzeżenie zajął bezszelestnie stanowisko przy drzwiach nie zamykając ich. Wówczas ku swemu najwyższemu .zdumieniu rozpoznał w nieznanym mężczyźnie siebie samego! Obserwował jak najdokładniej w jasnym świetle sobowtóra stojącego przy oknie. Posiadał on takie samo ubranie, jakie nosił on sam, brązowy hawelok, rozpoznał również rozdartą kieszeń, która była uszkodzona dokładnie tak, jak kieszeń jego płaszcza. Sobowtór zdjął kapelusz, ale on sam uczynił to samo po wejściu do pokoju! Inżynier dziwił się, że fantom nie zdjął płaszcza, który przeszkadzał mu przy kreśleniu. Przez około dziesięć minut, w każdym razie przez względnie długi czas, obserwował doktor Sch. zjawisko, nie tylko zainteresowany, ale zdumiony. Fantom pracował skrzętnie kreśląc coś ołówkiem. .Stopniowo obniżał się on pod stół i inżynier zauważył – nie stwierdzając najmniejszej zmiany w swym własnym ciele – jak jego nogi, jak gdyby rozpuszczając się, uległy stopieniu, aż wreszcie fantom znikł całkowicie. Inżynier zbliżył się do deski kreślarskiej, na której ku swemu najwyższemu .zdumieniu znalazł graficzne rozwiązanie zadania. Podczas, gdy on sam kreślił przy pomocy żółtego Kohinora wąskie kreski, to znaki wykonane przez fantoma były szerokie, ale sporządzone słabo, tak że dawały się łatwo wyskrobać. Rozwiązanie znalazł fantom w dającej się prawidłowo 'Skonstruować, i o ile to było możliwe w odręcznym wykonaniu, w także prawidłowo narysowanej kopule, o której sam inżynier nie myślał. Rysunek ten, który zresztą później z innych powodów nie został zrealizowany, posłał doktor Sch. w oryginale firmie Wilke w Hannowerze, gdzie prawdopodobnie jeszcze do dziś-spoczywa w archiwum7. Inżynier Sch. przeżył bilokację jeszcze jeden raz, gdy po wejściu do pokoju zobaczył siebie samego siedzącego na sofie. W tym wypadku zgęszczenie fantoma było mniejsze i "rozpuścił się"' on szybko nie wykonując żadnych czynności. Zjawisko miało miejsce również w świetle dziennym. A oto szereg innych wypadków wysyłania sobowtóra opisanych w literaturze i przytoczonych przez znakomitego parapsychologa polskiego Józefa Świtkowskiego: Zdolność ta jednak nie jest przywiązana wyłącznie do właściwości medialnych, a przynajmniej do niewątpliwie stwierdzonych. Eksperymentator Harrison dowiedział się na seansie [12 września 1863] za pomocą pukań, że to puka duch jego własny; gdy nie uwierzył i przeszedł do drugiego (ciemnego) pokoju, ujrzał tam "kilka obłoków jaśniejszych jak komety, na jednym końcu zaokrąglanych, na drugim zaś spiczastych, a głos koło ucha rzekł mu: Jestem tobą samym"8. Córka pani J. wyszła w zimie do miasta, a zmarzłszy dotkliwie" .zatęskniła żywo za domem. W tej chwili dwie pomocnice domowe pani J. ujrzały córkę wchodzącą do domu, otwierającą drzwi i grzejącą przy kominku ręce w zielonych rękawiczkach, jakich ta panna nie miała. Nagle zniknęła im z oczu, a przerażone tym pracownice pobiegły opowiedzieć pani J. o zdarzeniu, obawiając się, że to zła wróżba. Po godzinie wróciła do domu córka, zdrowa i cała, ale ... w zielonych rękawiczkach, które kupiła po drodze, aby uchronić ręce od przemrożenia9. W nocy "uczucie lodowatego zimna budzi równocześnie dwóch braci: spostrzegają obaj postać ojca, stojącego między ich łóżkami i wzniesioną ręką wskazującego na swe oczy". O innym podobnym wypadku wspomina dr M. Thilo: Sobowtóra widziała także kotka, siedząca prosto z sierścią zjeżoną i mrucząca groźnie. Drzwi zatrzasnęły się i weszła postać, odziana w jakąś mglistą masę; podeszła do dr. Thilo wywołując wrażenie lodowatego chłodu po czym zgęściła się, poznał w niej swego zmarłego właśnie przyjaciela10. Znany w USA prelegent wędrowny, Thomas Benning, wysłał do .miejscowości Troy list z zawiadomieniem, że z powodu bólu gardła nie będzie miał tam wykładu następnego dnia. Wieczorem po wysłaniu listu doszedł do wniosku, że list na czas nie dojdzie, a myśląc o tym mimowolnym zawodzie, jaki sprawi w Troy jego nieobecność, był tym bardzo zmartwiony, aż wreszcie usnął. Nazajutrz rano list do Troy rzeczywiście nie doszedł; gdy jednak zebrani czekali na próżno, rozległo się znane im pukanie do drzwi, a po otwarciu stanął w nich Benning, jak gdyby nieprzytomny, mrucząc coś niskim głosem >o przeszkodach w wygłoszeniu wykładu. Dwaj obecni, zamknąwszy drzwi wejściowe na klucz, ujęli go pod ręce, aby go wprowadzić do sali, ale roztrącił ich, zbiegł szybko po schodach i zatrzasnął drzwi za sobą. Pobiegli za nim i spostrzegli, że drzwi są nadal na klucz zamknięte, a Benning zniknął. Niebawem nadszedł list Benninga donoszący, że jest chory i domyślono się, że przed chwilą był to tylko jego sobowtór11. Pan Primavesi opowiada: Miałem właśnie udać się na spoczynek, gdy nagle wydało mi się, że jestem u znajomej pani za miastem i widzę w jej pokoju jasną lampę po prawej stronie. Ocknąwszy się zauważyłem, że jest godzina 23, minut 47, po czym położyłem się i zasnąłem. Nazajutrz odwiedziłem tę panią, a nim wspomniałem o mym widzeniu, znajoma rzekła: Widziałam pana tu wczoraj wieczorem patrzącego na mnie w milczeniu; a na zapytanie, dlaczego tak późno, nic pan nie odrzekł i zniknął powoli, jakby stopniał. Zegarek wskazywał godzinę 23 minut 45, a lampa (o którą Pronia-vesi zapytał) stała nie na zwykłym miejscu, lecz rzeczywiście po prawej stronie12. Pani Zofia siedzi na kanapie obok pani N., której córka gra właśnie na fortepianie. Zofia opiera się wygodnie, zamyka oczy i w myślach idzie do fortepianu, przy czym spostrzega, że pani N. ze zdumieniem spogląda to na nią, to na miejsce obok fortepianu. Wraca wtedy do ciała, otwiera oczy i dowiaduje się, że pani N. widziała ją w dwóch miejscach naraz: na kanapie i koło fortepianu13. Pani M. widzi swego znajomego, Alberta, wchodzącego; zrywa się, przysuwa mu stołek do ognia, bo zimno i śnieg pada, zarzucając mu, że przyszedł bez płaszcza. Albert idzie przez pokój i siada przy kominku, ale nic nie mówi; chwieje tylko głową, a ręką wskazuje na pierś. Myśląc, że on nie może wydobyć głosu z powodu przeziębienia, pani M. nie zadaje mu dalszych pytań, tylko powtarza wyrzuty o brak płaszcza. Obecny w pokoju dr G. zapytuje z przerażeniem, do kogo ona mówi, i dopiero od niego pani M. dowiaduje się, że Albert umarł przed godziną14. A oto kolejne zdarzenie: Dobrze poświadczony wypadek bilokacji podaje J. S. Jensen, prezes towarzystwa duńskiego Psykisk Oplysningferening. Żona pana Jensena, fińskiego pochodzenia, ma niewątpliwe uzdolnienia medialne, chociaż one rzadko się objawiają. Przed kilku laty przebywała na wyspie Bornholm na rekonwalescencji po chorobie, a mąż podróżował w interesach, jako wydawca książek. Pewnej nocy zbudziła ją gwałtowna burza i wywołała w niej taką obawę, że pani Jensen zapragnęła nawiązać łączność z mężem. Nie wiedząc, w jakiej miejscowości on w danej chwili przebywa, skupiła się tylko wewnętrznie na jego osobie szukając go z wytężeniem. Nagle ujrzała go przed nieznanym jej domem, wchodzącego do jakiegoś pokoju. Widziała, jak rozebrał się i położył do łóżka, przy czym zauważyła, że zapomniał nasmarować się maścią, którą mu dała przed wyjazdem. Pomyślała sobie z niezadowoleniem: "No, jednak zapomniał o tym naprawdę; tak to jest zawsze, gdy mnie przy nim nie ma". Uspokojona wewnętrznie ujrzeniem go, wróciła do ciała i zaraz rano w liście do niego opisała dokładnie, co widziała w nocy. Tej samej nocy mąż jej znajdował się w miejscowości Randers, w której żona nigdy nie była. Zmęczony położył się spać w pokoju hotelowym, lecz nagle obudził się i ujrzał przed sobą postać żony. Była ubrana tak jak zwykle, ale młodsza, piękniejsza, i wydała mu się jakby uduchowiona. Przeraził się tym zjawiskiem, nie wiedząc, co ono ma oznaczać, ale uspokoił go trochę pogodny wyraz twarzy u żony, która nie mówiła zresztą ani słowa i po chwili zniknęła. Wczesnym rankiem wysłał do niej telegram umyślnie błahej treści, aby nie niepokoić rodziny. Na drugi dzień odesłano mu z Kopenhagi list żony, który wyjaśnił mu przyczynę zjawiska i zawierał tak dokładny opis domu i sytuacji, że stwierdzał prawdziwość jej widzenia ponad wszelką wątpliwość15. Zdolnością bilokacji całkowitej odznaczał się Teofil Modrzejewski, najsłynniejsze polskie medium. Kilkakrotnie obserwował u niego ten fenomen Norbert Okołowicz, który opisał go dokładnie w swej książce16. Oto jego relacja: Kilkakrotnie zdarzało się osobom (pozostającym z nim w bliższych stosunkach) obserwować mglistą postać medium najczęściej wieczorem lub w nocy u siebie w mieszkaniu. Pojawienie się jej było krótkotrwałe, a porozumieć się z nią można było tylko czasami, szeptem albo pukaniem. Robiła na ogół wrażenie mglistej i powiewnej, jakkolwiek chwilami nie różniła się niczym od żyjącego człowieka. Czasami znów rozwiewała się szybko, a z miejsca, gdzie zniknęła, odzywały się porozumiewawcze stukania. Prawie zawsze po zniknięciu tego zjawiska telefonowano do Modrzejewskiego do domu, najczęściej budząc go wtedy ze snu. Obecność jego w domu sprawdzić można było zawsze, o ile Modrzejewski był w Warszawie, zdarzały się bowiem takie wypadki także i wtedy, gdy przebywał za granicą. Stwierdzono przy tym, że postać ta odziana była w ubranie podobne do tego, jakie w danej chwili miało medium na sobie. Raz nawet dr Gustaw Geley (listopad 1920) widział Modrzejewskiego w pobliżu jego dawnego mieszkania w Paryżu i to wtedy, kiedy Modrzejewski był w Warszawie, co po powrocie do Paryża udowodnił za pomocą paszportu. Modrzejewski interpelowany w tej sprawie pamiętał zazwyczaj szczegóły swojej "wizyty" i przyznawał, że może to robić świadomie, podczas kiedy dawniej podobne wycieczki przytrafiały mu się często bez jego świadomej woli. Podobny proces zdaje się zachodzić i w czasie seansów materia-lizacyjnych i trwa tym silniej, w im głębszy stan zapada medium. Często widziano Modrzejewskiego ukazującego się u znajomych. w tym czasie, kiedy odbywał się seans. – Przypuszczenie, iż medium najczęściej eksterioryzuje się w czasie seansów dałoby się poprzeć też i wrażeniem jego psychicznej nieobecności [tj. wrażeniem przemieszczenia świadomości gdzieś poza miejsce obserwowane]. Bywały też wypadki, kiedy na seansie stwierdzono oświetlającą się i robiącą wrażenie żyjącej, postać Modrzejewskiego, obok drugiej jego postaci, siedzącej na miejscu medium i robiącej wrażenie zupełnie pozbawionej życia (seans w dniu 2 sierpnia 1923 roku). Oto dosłowny fragment protokółu z wymienionego posiedzenia: W drugiej połowie seansu ukazała się zjawa zupełnie podobna do medium [tj. Teofila Modrzejewskiego] tylko młodsza, i oświetlała się własnym niebieskawym światłem, trzymanym w lewej dłoni. Równocześnie obok tej zjawy ukazała się zjawa młodej dziewczyny, widocznej w świetle emanowanym przez pierwszą zjawę. Po chwili obie zjawy przysunęły się do medium i wtedy można było dokładnie zaobserwować, jedną postać Modrzejewskiego, siedzącą bez ruchu i wyglądającą jak martwa, drugą zaś żywą, stojącą obok wraz z postacią młodej dziewczyny. W pierwszym okresie medialności stwierdzono podobny wypadek, lecz w nieco odmiennych warunkach. – Otóż jedna z osób, trzymająca [fosforyzujący] ekran w ręku, po oświetleniu jednej z ciemnych zjaw, stwierdziła ze zdziwieniem, że jest to twarz medium [Teofila Modrzejewskiego], lecz z długą brodą, taką samą, jaką Modrzejewski nosił dawniej i zgolił na parę dni przed seansem. Twarz ta zbliżyła się do głowy medium (będącego wówczas w pół-transie) po czym w świetle ekranu obecni mieli możność stwierdzenia, że obie twarze są zupełnie podobne i posiadające cechy życia, a tylko długą brodą odróżniają się od siebie (seans w dniu 17 marca 1920 roku w Warszawie). Fenomen ten widziały następujące osoby: Juliusz German (literat), Ludomira Grzelichowska, Norbert Okołowicz (podpułkownik), Stanisław Rembski i Wanda Rydzewska. Osoby te podpisały powyższy protokół. Autor podaje kilka informacji dotyczących warunków, w jakich odbywał się ostatni seans: Temperatura w pokoju seansowym wynosiła 15°C. Siła lampki elektrycznej (osłoniętej czerwonym kloszem), stojącej na kominku, wysokim 1 m 50 cm od środka stołu, przy którym siedzieli uczestnicy seansu, była taka, że można było przy jej świetle odczytać godzinę na małym zegarku na odległość 50 cm od lampy. Drzwi pokoju podczas seansu były stale zamknięte na klucz. Uczestnicy siedząc dokoła stołu trzymali się za ręce, kontrolując medium bez przerwy przez cały czas trwania seansu. – Puls medium przed seansem wykazywał około 80 uderzeń na minutę; po saansie puls osłabiony, lecz za to przyspieszony, do 120 uderzeń na minutę17. Oprócz opisanych fenomenów eksterioryzacji i bilokacji Modrzejewskiego zostały zarejestrowane przez Norberta Okołowicza, na jego seansach, bilokacje innych osób znajdujących się wówczas w bardzo dużym oddaleniu: W czasie seansu, w dniu 22 marca 1924 roku, jedna z uczestniczek, pani Janina Czuprykowska, przelękła się bardzo, ujrzawszy zjawę podobną do jej ojca, stale mieszkającego na Kujawach [seans odbywał się w Warszawie w gabinecie pułkownika Okołowicza]. Zjawa (przedstawiająca popiersie starszego mężczyzny z brodą) widoczna była i dla reszty uczestników, ukazała się dwukrotnie w świetle ekranu i robiła wrażenie, jak gdyby miała błędny i nieprzytomny wyraz oczu. Po seansie, uczestniczka ta w obawie, czy jej ojcu coś nie grozi, zwróciła się telegraficznie, a potem listownie o wiadomości. Po pewnym czasie okazało się, że ojciec pani Janiny Czuprykowskiej żyje, przebywa jednak na rekonwalescencji po ciężkiej i nagłej chorobie. Jak potem stwierdzono, akurat w chwili, gdy odbywał się omawiany seans, leżał on nieprzytomny w dużej gorączce. W dwu innych wypadkach nie sprawdzano, co się działo w danej chwili z osobami, do których podobne zjawy pojawiły się na seansie. Niezwykłe uzdolnienia Teofila Modrzejewskiego nie należały w Polsce do wyjątkowych. Zdolnością wydzielania, w sposób całkiem świadomy, widzialnego, zmaterializowanego sobowtóra i przesyłania go na dość duże odległości odznaczał się także słynny jasnowidz polski okresu międzywojennego, inż. Stefan Ossowiecki (1877–1944). Zachowało się kilka interesujących relacji o jego osobie. Jest opis jednego z eksperymentów, sporządzony przez samego Ossowieckiego (i zweryfikowany przez naocznego świadka), zamieszczony w jego pracy pt. Świat mego ducha i wizje przyszłości. Oczywiście należy żałować, że ta niezwykła próba nie została wykonana na przykład w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego w obecności poważnego ciała naukowego i przy zastosowaniu choćby aparatu filmowego i fotograficznego. Niestety, poważnych uczonych nie interesowały tego rodzaju zagadnienia... W części eksperymentalnego działu mojej książki muszę jeszcze wspomnieć o kilku doświadczeniach niezmiernie ciekawych i doniosłych, a bardzo niebezpiecznych dla zdrowia i życia. Jest to mianowicie ukazywanie się w astralu, przy nie traceniu kontaktu z ciałem fizycznym. Takich eksperymentów w Polsce dokonałem siedem. [...] Pierwszy zrobiłem w obecności dr. Gustawa Geleya, który namówił mnie do tego rodzaju doświadczeń. Dla zrobienia tego eksperymentu wybrałem panią Jerzową Leszczyńską, artystkę Teatru Polskiego, obecnie panią Jackowską. Zaprosiłem się do pani Leszczyńskiej na wieczór i przez cały czas wpatrywałem się w szczegóły mieszkania, wchłaniając, o ile tylko mogłem, otaczającą mnie atmosferę. Zaznaczyć muszę, że nie uprzedzałem wcale pani Leszczyńskiej, że zamierzam zrobić z nią doświadczenie. Między godziną 10 a 11 wieczorem powróciłem do domu, gdzie na mnie czekali już pani W. i dr Geley. Na stole zauważyłem przygotowaną strzykawkę z kamforą, co, muszę przyznać, nie zrobiło na mnie przyjemnego wrażenia. Mieszkałem wtedy [w Warszawie] przy ul. Trębackiej Nr 11, pani Leszczyńska przy ul. Smolnej Nr 34. Usiadłem wygodnie w głębokim fotelu i zacząłem sugestionować swoją świadomość, trzymając przed oczami kryształową kulę. W tej chwili z całej mocy starałem się odtworzyć wnętrze mieszkania pani Leszczyńskiej oraz jej właścicielkę. Zrobiłem to z takim wysiłkiem, że zupełnie straciłem świadomość swego "ja" i w tej samej chwili już byłem w pokoju pani Leszczyńskiej. Pani Leszczyńska zaczęła krzyczeć: "Ossowiecki! Ossowiecki! Ossowiecki!" Krzyknęła, o ile pamiętam, trzy razy, zerwała się ze snu, oprzytomniała i zapaliła światło. Trwało to kilka dobrych chwil. Cała moja postać jakby płynęła w powietrzu, nie czułem rąk, ni nóg. Ani słowa nie mogłem przemówić, a strach śmierci mnie ogarnął na myśl, jak ja powrócę i czy w ogóle powrócę. Zupełnie •wyraźnie, wyraźniej, niż byłoby to w rzeczywistości, widziałem panią Leszczyńską i cały jej pokój. Po chwili z wolna zacząłem się budzić. Geley miał już .strzykawkę z kamforą w ręce, gdyż serce moje przestawało bić. Ocknąłem się nareszcie i zacząłem opowiadać wszystko, co widziałem i odczuwałem. Zatelefonowaliśmy nazajutrz z rana do pani Leszczyńskiej. Pan Geley zaprosił ją i mnie na godzinę 12 do restauracji. Pani Leszczyńska była pod wielkim wrażeniem nieoczekiwanego zjawiska. Opowiedziała w szczegółach wszystko, jak było, a co zgadzało się najzupełniej z moją relacją, jaką zdałem dr. Geleyowi bezpośrednio po eksperymencie. Pojechaliśmy zaraz do mieszkania pani Leszczyńskiej, gdzie wskazałem najdokładniej, przez jaką ścianę tu wchodziłem, gdzie stałem, co również odpowiadało rzeczywistości. Doświadczenie to przypłaciłem dwutygodniową chorobą, bo wskutek wyjścia w astralu straciłem dużo fosforu, bolały mnie kości i głowa, cierpiałem również na serce18. Istnieje również dokładna relacja z tego wydarzenia Anny Jac-kowskiej, primo voto Jerzowej Leszczyńskiej, zanotowana przez Adama Grzymałę-Siedleckiego. Oto jej zeznanie: W roku 1921 czy 1922 (nie jestem pewna daty) na herbacie u nas na Smolnej opowiadał Ossowiecki przedziwne historie swego rozdwojenia i zjawiania się u kogoś o naznaczonej godzinie. Ponieważ absolutnie w to nie wierzyłam, twierdziłam, że ze mną nie udałoby się takie doświadczenie; zapowiedział, że dziś w nocy zjawi się w oknie mojego pokoju, budząc mnie. Zapomniałam o tej rozmowie i najspokojnie zasnęłam. Nagle (później zobaczyłam, że było po pierwszej w nocy) obudziło mnie coś, niesamowite uczucie, obecność jakby kogoś i blask w oknie, a noc była bezksiężycowa; zwróciłam głowę ku oknu i z przerażeniem zobaczyłam Ossowieckiego, siedzącego jakby w fotelu, głowa naturalnej wielkości, patrzącego ku mnie w natężeniu. Okropnie się zlękłam, zdrętwiałam, a nie mogąc przetrzymać tego widoku, ukryłam głowę w poduszkę. Wszystko musiało trwać krótko, z wolna zwróciłam znowu oczy ku oknu, widziadło blakło; wyraźnie widziałam u Ossowieckiego bolesny wyraz, a nawet jakby lęk. Postanowiłam nie dzwonić pierwsza, a czekać, co powie sam Ossowiecki. Zadzwonił rano, mówiąc, że nigdy już takiej próby z sobą nie zrobi; twierdził, że bardzo się męczył i z trudem i bólem wrócił z tej wędrówki do siebie. Ciekawe, że nie znając mojego pokoju [tj. sypialni], najdokładniej go opisał – jeszcze ciekawsze, że drobiazgowo opowiedział, co się ze mną działo: mój lęk, chowanie się itd.19 Przedstawione relacje Ossowieckiego i Leszczyńskiej są bardzo ciekawe, niemniej należy podkreślić, że występuje w nich sprzeczność. Oto Ossowiecki pisze, że nie uprzedzał pani Leszczyńskiej o swym "przyjściu", podczas gdy pani Leszczyńska podaje, że zapowiedział on swą "nocną wizytę", będąc przedtem u niej "ma herbacie". Może niezgodności te wyniknęły z zapomnienia lub pomieszania faktów, które miały miejsce w różnym czasie. W związku z powyższym wydarzeniem A. Grzymała-Siedlecki stwierdza, co następuje: Zachodzi ważne pytanie: czy i w jakim stopniu wyczerpywały go nerwowo dokonywane eksperymenty? Jeżeli chodzi o jego własne zaświadczenie w tej sprawie, to przyznawał, że kosztują go psychiczne próby (a i osiągnięcia), w zakresie tzw. rozdwojenia jaźni20. [...] W kilkanaście lat później o tym samym fakcie słyszałem z ust Ossowieckiego, gdy przyznawał się, że rozdwojenie osobowości nie jest dla niego rzeczą tak łatwą, jak doprowadzenie się do stanu nadwidzenia. [...] Gdy do tamtych eksperymentów przystępuje bez żadnych "rekwizytów" I bez specjalnego nastroju, to tu, na przykład przed "wizytą" metapsychiczną u pani Jerzowej Leszczyńskiej, musiał mieć zapewnienie zupełnego odosobnienia, wysiłkiem i to dużym wysiłkiem woli wprowadzał się w stan somnambuliczny, wpatrywał się uporczywie w jeden i ten sam punkt: w wodę wypełniającą wazon z opalizującego szkła etc., słowem przejść przez okres psychonerwowy, który go post factum doprowadził do znacznego wyczerpania sił, tak że postanowił raz na zawsze dać pokój próbom rozdwajania jaźni21. Stefan Ossowiecki nie dotrzymał tego przyrzeczenia. Oto jeszcze jedna relacja z podobnego eksperymentu przeprowadzonego w obecności wielu osób w kilka lat później: Działo się ito w roku 1924 czy 1925. Pewnego popołudnia na werandzie kawiarni Europejskiej spotkało się towarzystwo w osobach: popularnej w tym czasie aktorki Sulimy, jej koleżanki, pułkownika Pasellego i Mazarakiego, potem dołączyli do nich inżynier Ossowiecki i Aleksander Olszakowski. Rozmowa potoczyła się w kierunku eksperymentów Ossowieckiego [dotyczących esteriaryzacji], o których w Warszawie było głośno. [...] Ustalono dzień i godzinę eksperymentu. Kulminacyjny moment doświadczenia miał nastąpić w mieszkaniu aktorki, przy ul. Hożej (na trzecim piętrze), dokładnie o godzinie pierwszej po północy, kiedy ruch uliczny zamiera, w obecności świadków pod przewodnictwem płk. Pasellego. Natomiast Ossowiecki z inną grupą świadków pod przewodnictwem Mazarakiego, miał tymczasem znajdować się w gabinecie w restauracji hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu. [...] Zbliżała się pierwsza po północy. Pilnie obserwowano Ossowieckiego. Zachowanie się jego nie zdradzało ani specjalnego .skupienia, ani zdenerwowania. Na pięć minut przed pierwszą, wstał od stołu I zamknął na klucz drzwi wejściowe do gabinetu. Mazaraki wyłączył telefon i zasłonił okno kotarą. Następnie Ossowiecki zwrócił się do obecnych, a specjalnie do lekarza, uczestniczącego w seansie, aby nikt, gdy zapadnie w trans nie zbliżał się, a tym bardziej nie dotykał, bo wówczas "mogę już nie wrócić". Usiadł w kącie gabinetu. Zgaszono górne światła żyrandoli. Zapadła cisza. Panował półmrok. – Byliśmy – jak mi opowiadał Mazaraki [mówi autor niniejszego opowiadania, Anatol Wroński] – wpatrzeni w Ossowieckiego. Stawał się coraz bledszy. Prawie nie oddychał. Gdzieś wybiła godzina pierwsza. Ossowiecki jakby zesztywniał. Wyglądał na śpiącego. Wtem cera Ossowieckiego nabrała koloru szarego. To zaniepokoiło doktora. Cicho stąpając po dywanie podszedł i dotknął ręki inżyniera. Był przerażony. Wyszeptał: – Proszę państwa, on nie żyje! nie ma tętna! – Wszyscy zdrętwieliśmy – relacjonował Mazaraki. – Postanowiliśmy jednak czekać, w myśl zarządzenia Ossowieckiego. Była pierwsza minut cztery, kiedy Ossowiecki ku naszej radości obudził się. Głęboko westchnął. Półprzytomnymi oczyma rozejrzał się. Powoli wstał i zapytał: – Co się stało? dlaczego jesteście tak przestraszeni? – Zwracając się do lekarza powiedział: – Miałem dużo szczęścia, że pan mnie dotknął dopiero wtedy, kiedy już wróciłem z Hożej, bo inaczej byłoby po mnie. A uprzedzałem żeby nie dotykać mnie. Teraz wszyscy zrozumieli dlaczego Ossowiecki unikał takich doświadczeń: zagrażały jego życiu. Przenieśmy się teraz na Hożą do aktorki Sulirny, gdzie miał nastąpić kulminacyjny moment doświadczenia. W całości zacytuję relację bezpośredniego świadka seansu, płk. Pasellego: Noc była bezksiężycowa i wyjątkowo pochmurna. Na piętnaście minut przed pierwszą zakończyliśmy ostatniego robra. Zgodnie z poleceniem Ossowieekiego, ustawiliśmy krzesła rzędem tak, aby siedzący byli zwróceni twarzą do okna wychodzącego na słabo oświetloną ulicę Hożą. W salonie przygaszono światła, pozostawiając tylko jedną, stojącą lampę, nakrytą niebieskim abażurem. Telefonicznie sprawdziliśmy z Ossowieckim nasze zegarki. Jako przewodniczący jurorów zamknąłem drzwi do -salonu i wyłączyłem telefon. Nakazałem bezwzględną ciszę, jak sobie tego życzył Ossowiecki. Byliśmy podekscytowani, zwłaszcza gospodyni. W sąsiednim pokoju wybiła godzina pierwsza po północy. Nagle zauważyliśmy w oknie jakiś daleki, nikły, a potem coraz intensywniejszy świetlny punkt, o zielonkawym zabarwieniu. Powiększał się, zbliżał fosforyzując, wypełniając sobą prawie połowę okna. Stopniowo zaczęła wyłaniać się jakby wyrzeźbiona przezroczysta, ale wyraźna, uśmiechnięta twarz Ossowieckiego. Pozdrowił nas ręką i posłał całusa. Powoli widmo zaczęło blednąc, gasnąć, aż zupełnie rozpłynęło się w ciemnościach nocy. Oszołomieni, w milczeniu patrzyliśmy to na siebie, to w okno. Spojrzałem na zegarek. Były dokładnie cztery minuty po pierwszej. Wstałem i włączyłem telefon, a potem wszystkie światła w salonie22. Obok Teofila Modrzejewskiego i Stefana Ossowieckiego należy jeszcze wymienić Czesława Czyńskiego (1859–1932), o pseudonimie "Punar Bhava", "mistrza" Zakonu Martynistów, a będziemy mieli trzech Polaków, którzy wsławili się opisanymi doświadczeniami w dziedzinie praktyk bilokacyjnych. Czesław Czyński również potrafił świadomie – jak twierdzą świadkowie tych doświadczeń – wysyłać swego zmaterializowanego sobowtóra. O jednej z takich jego "wycieczek" opowiedział autorowi niniejszej pracy dr Włodzimierz Tarło-Maziński, który osobiście znał Czyńskiego. Według tej relacji niezwykły gość zmaterializował się w sposób niespodziewany w mieszkaniu Tarło-Mazińskiego, rankiem, gdy przebywał on jeszcze w łóżku. "Wizyta" trwała krótko, sobowtór dobrze widzialny wyszeptał kilka słów powitania, po czym zniknął. Tarło-Maziński był przerażony tym spotkaniem. Inny eksperyment Czyńskiego, w którym sobowtór również przemawiał – wypadek spotykany niezmiernie rzadko – miał według słów redaktora Bolesława Wójcickiego – przebieg następujący: Zaproszony byłem raz na seans ze [znanym medium warszawskim], Janem Guzikiem, z którym oczywiście seansowałem już nieraz i przedtem. Wiedząc o zdolnościach Czyńskiego dowolnego wysyłania swego sobowtóra i pragnąc urozmaicić seans, udałem się do niego i zaproponowałem jakiś objaw, po którym moglibyśmy przekonać się o jego obecności. – Dobrze – odpowiedział Czyński – postaram się zjawić o godzinie 9.30 wieczorem. Ale niech Pan weźmie ze sobą jabłko i położy na szafie lub komodzie. Może uda mi się podzielić je na części i rozdać obecnym. W dniu seansu kupiłem ładne jabłko, pokazałem je wszystkim zebranym, że jest nietknięte i położyłem na kredensie w głębi pokoju. Zgaszono światło, zaczęły się pukania, dotknięcia światełka... nagle wszystkie objawy ustały, a rozległ się głos Czyńskiego: "Dobry wieczór; przyszedłem nieco wcześniej" – (Była godzina 9.22). Usłyszeliśmy głuchy stuk spadającego jabłka, po chwili zaś poczuliśmy jego zapach, nawet srnak, gdyż niewidzialna ręka wsunęła w usta uczestników seansu po kawałeczku pokrajanego jabłka23. Pragnę nadmienić, że wymieniony wyżej Jan Guzik w młodym wieku również ulegał bilokacji. Jeden z eksperymentatorów, pan S., ziemianin, który urządzał seanse z tym medium, podówczas zatrudnionym w jego kolonii w charakterze ogrodnika, opowiada co następuje: Pewnego wieczoru urządziliśmy seans, który odznaczył się bardzo poważnymi objawami. Medium, wbrew swemu usposobieniu, zapadło tym razem w głęboki trans, trwający przez całe prawie posiedzenie. Gdy dość późno w nocy skończyliśmy seans i Janek wrócił do swego domu o jakie pół wiorstwy odległego od miejsca zebrania, zaraz na progu matka go zapytała, jak ma sobie wytłumaczyć dziwne jego, przed paru godzinami, zachowanie. – Co chcesz matka przez to powiedzieć? – pyta zdziwiony chłopak. – Och, nie udawaj, a przecież była może dziewiąta; gdy zapukałeś do drzwi, otworzyłam je, bo jeszcze nie spałam. Wszedłszy, nic do mnie nie mówiąc, począłeś zrzucać z siebie ubranie, kładłeś je mrucząc coś do siebie, na zwykłym miejscu, a ukląkłszy następnie do pacierza i odmówiwszy go, jak gdyby nigdy nic wszedłeś do łóżka i kołdrą się okryłeś. Raptem ni z tego ni z owego, jakby coś sobie przypomniawszy, zerwałeś się z pościeli na równe nogi, ubrałeś się na nowo i słowa nie rzekłszy, wypadłeś z izby. Janek z szeroko otwartymi oczyma słuchał swej matki, a następnie wzruszywszy ramionami i uśmiechnąwszy się, bo bajania owe brał za senne marzenie opowiadającej, padł znużony na łóżko, które w istocie było posłane, jakby je ktoś przed chwilą opuścił. Nazajutrz zapytywani sąsiedzi stwierdzali, iż rzeczywiście matka Janka wypytywała ich wczoraj około godziny dziewiątej wieczorem, czy nie wiedzieliby, co mogło stać się z jej jedynakiem, który tak nagle z izby wybiegłszy, gdzieś się zapodział24. Wróćmy jeszcze do Czyńskiego. Duży rozgłos przyniosła mu sprawa kryminalna inżyniera Andrzeja Gilewicza. Opisał on ją w oddzielnie wydanej broszurze25. W roku 1909 w jednym z hotelików, w Lesztukowym Pereułku w Petersburgu zostały znalezione zmasakrowane zwłoki. Z zapisów w księdze hotelowej oraz z dokumentów znajdujących się w ubraniu ofiary wynikało, że jest to trup wymienionego wyżej inżyniera Gilewicza. Śledztwo wykazało jednak, że zwłoki nie są zwłokami Gilewicza, natomiast że on sam popełnił to morderstwo, symulując w ten sposób własną śmierć celem otrzymania polisy na 250 000 rubli. Morderca znikł bez śladu. Aresztowano jego matkę i brata, Konstantego, który w więzieniu z rozpaczy popełnił samobójstwo. Czas mijał, a śledztwo utknęło w martwym punkcie; ustalono jedynie, że zamordowanym był jakiś Andrejew. Dnia 24 października 1909 roku w numerze 293 "Gazety Petersbuskiej" został opublikowany ironiczny artykuł, którego autor zwrócił się do petersburskich magów, hipnotyzerów i jasnowidzów o wyjaśnienie krymianalnej zagadki. Wezwanie nie pozostało bez odpowiedzi. W kilka dni później do redakcji nadszedł list polecony (kwit pocztowy Nr 16) podpisany przez "Okultystę". Autor zarezerwował sobie prawo ujawnienia się w redakcji za okazaniem banknotu trzyrublowego Nr 568495. "Gazeta Petersburska" w Nr. 295 z dnia 27 października 1909 roku wydrukowała część tego listu o następującej treści: Powiedzcie zainteresowanym sprawą Gilewicza, że żywy on do Rosji nie wróci, nie ma go w Kijowie, ani w Odessie, ani w Konstantynopolu, ani w Serbii, niedawno przybył on do Niemiec, kierując się do Francji, gdzie w Hawrze wsiądzie na statek odpływający do Ameryki Południowej; towarzyszy mu kobieta. [...] Powiedzcie również, że brat Gilewicza – Konstanty jest zupełnie niewinny i nie ma nic wspólnego z tą sprawą brata; że trup ofiary nie przynależy do żadnej z przypuszczalnych osób (to znaczy osób przypuszczalnych przed 26 października), ale będzie rozpoznany po dwóch miesiącach i okaże się, że będzie to zupełnie nowa osoba. Inżynier Gilewicz został aresztowany 16 grudnia 1909 roku w Paryżu. Według doniesień prasowych i świadectwa urzędnika policji Kuncewicza miał on zamiar udać się statkiem do Ameryki, ale mu coś przeszkodziło w realizacji tego. W przeddzień aresztowania podejrzanego, tj. 15 grudnia 1909 roku ujawnił się w redakcji "Gazety Petersburskiej" autor przytoczonego wyżej listu. Był nim Czesław Czyński. Oprócz banknotu okazał on brudnopis listu i kwit pocztowy. Jednocześnie wysłał artykuły do gazet: "Wiadomości giełdowe", "Herold", "Journal de St. Peterburg" i polskiego "Dziennika Petersburga". "Obwieszczenie mego magicznego doświadczenia – mówi Czyński – miało na celu wskazanie wszystkim na istnienie nowej nauki, która namacalnymi faktami obala niewiarę i sceptycyzm pozytywistów". Odnalezienie Gilewicza odbyło się w wyniku eksterioryzacji Czyńskiego. Szczegóły owej "wędrówki astralnej" i poszukiwania Gilewicza zostały dokładnie opisane przez autora w jego cytowanej książce. "Gazeta Peresbuska" w następujący sposób podsumowała omawianą sprawę: W tej chwili odebraliśmy wiadomość o aresztowaniu inżyniera Gilewicza w Paryżu i o jego samobójstwie (Gilewicz widząc, że nie ma wyjścia, poprosił o zezwolenie udania się do toalety i tam zażył truciznę). Więc fakty podane przez naszego okultystę dnia 27 października zgadzają się z rzeczywistością i dowiódł on, 1. że Gilewicz żywy do Rosji nie wróci; 2. że jechał przez Aleksandrów do Niemiec; 3. że przebywa we Francji; 4. że towarzyszy mu mężczyzna przebrany za kobietę; 5. że ofiara z Lesztukowego Zaułka nie jest Andrejewem; 6. że w przeciągu dwóch miesięcy znane będzie nazwisko ofiary; 7. że poszukiwania czynione przez władze policyjne, w Konstantynopolu, Serbii, Bułgarii itd. kierowały się złym tropem; 8. że Gilewicz zamierzał udać się do Brazylii, 9. że Gilewicz, dla zmylenia śladów, ucharakteryzowany był na bruneta; tj. stwierdzamy, że wszystkie podane przez dr. Czyńskiego punkty zgadzają się z rzeczywistością! Czyż jeszcze potrzeba komentarzy? – pyta redakcja "Gazety Petersburskiej". Tak więc eksterioryzacja została po raz pierwszy z powodzeniem zastosowana przez Czesława Czyńskiego do rozwikłania zagadki kryminalnej. Na tym kończę przegląd przykładów bilokacji. Pomimo że zjawisko biłokacji manifestuje się niezmiernie rzadko istnieje dużo przypadków podobnych do opisanych wyżej. Jak wspomniałem, nie wszystkie z nich są we właściwy sposób udokumentowane i wiarygodne. Z przytoczonych względnie zamieszczonych w cytowanym piśmiennictwie relacji, wynika jeden niezaprzeczalny wniosek: sprawa warta jest badania. Sceptycy winni ustosunkować się do relacji naocznych świadków, którzy często grupowo widzieli ten fenomen. W literaturze poświęconej temu przedmiotowi od dawna toczy się żywa dyskusja nad naturą tego niezwykłego zjawiska. Przedstawię tu poglądy niektórych znanych autorów. Pierwszy z informatorów donoszący o sobowtórze Emilii Sagee, Robert Dale Oven, w zakończeniu swego cytowanego już artykułu mówi co następuje: Opowiadanie to dowodzi ponad wszelką wątpliwość lub wszelkie zaprzeczenie, że w określonych warunkach może pojawić się widzialne zjawisko lub sobowtór żywej osoby w pewnym od niej oddaleniu, a mianowicie .sobowtór całkowicie materialny, tak że nie da się odróżnić od ciał rzeczywistych; dalej, że zjawisko to może odbijać się w zwierciadle. Gdy młode, wystarczająco odważne damy spróbowały dotknąć fantoma, nie doznały zawodu w swym odczuciu, co z kolei dowodzi, że tego rodzaju fenomen posiada niewielką. ale określoną gęstość. Zdaje się być także dowiedzione, że kłopoty lub gorliwość (zapał) żywej osoby mogą rzutować fantoma w określone miejsce. Jednakże był on czasami także widoczny wtedy, gdy żaden taki powód w ogóle nie występował. Dowodzi to dalej, że gdy fantom oddzielił się od ciała naturalnego (o ile takie wyrażenie jest właściwe), pobrał od tego ciała "życie" i "dążenie". Nie wydaje się, żeby w tym wypadku w wyniku tego rozdzielenia występująca słabość osiągnęła kiedykolwiek stan transu (zachwycenia) lub koma (głębokiego snu), albo żeby obserwowane w tym czasie zesztywnienie (zdrętwienie) doszło do stanu katalepsji (Starrsucht); jednakże jest oczywiste, że skłonność kończy się na tych dwóch stanach, i że ta skłonność była stosunkowo duża, skoro tylko zjawisko stawało się bardziej wyraźne. Dwie dziwne właściwości cechują ten fenomen: jedna polega na tym, że zjawisko widoczne bez wyjątku dla wszystkich, pozostaje niewidoczne dla samego podmiotu26; następna, że chociaż widzi się drugą postać równą obrazowi odbitemu w zwierciadle, naśladującą czasami ruch i działania osoby rzeczywistej, to jednak w innych okolicznościach druga postać zdaje się działać całkowicie niezależnie od pierwszej, ponieważ zdaje się przechadzać tu i tam; podczas gdy pierwsza osoba [np.] znajduje się w domu i leży w łóżku, to jej część przeciwna (albo rzeczywiste ciało) porusza się wokoło w ogrodzie. Fenomen ten odróżnia się od innych zarejestrowanych wypadków następującymi elementami: sobowtór zdaje się nie pokazywać w znacznej odległości od rzeczywistej osoby. Jest możliwe – kończy swe uwagi Owen – (ale tylko w teorii), że gdyby to uczynił [tj. znacznie oddalił się], oddziałałoby to na pannę Sagee w taki sposób, że zapadłaby ona w stan [głębokiego] transu27. Przytoczę teraz opinię Józefa Świtkowskiego: Zjawiska tego rodzaju nazwał dr Frederick W.H. Myers halucynacjami telepatycznymi (a inni "prawdomównymi"), klasyfikując je przez to a priori i stawiając w jednym rzędzie z zaburzeniami umysłu, jeżeli zgodnie z Charlesem Richetem uważa się halucynacje za takie zaburzenia. Pogląd ten wydaje mi się mylny, wtedy bowiem wszystkie osoby, które w przykładach wyżej przytoczonych widziały "zjawę", tym samym należałoby uznać za psychopatów, jako podlegających halucynacjom. Charles Richet28 stawia te zjawiska na granicy między podmiotowymi a przedmiotowymi, zaliczając je bądź to do jednej bądź to do drugiej grupy, stosownie do okoliczności towarzyszących, i tak: "gdy pani Bagot widzi swego pieska przebiegającego przez pokój, i to właśnie w chwili, gdy piesek kończy życie w Anglii, to mamy zjawisko podmiotowe; nie będziemy twierdzili, że była to widoma materializacja pieska, ani też, że ukazało się jego ciało astralne. Gdy natomiast pani Telechoff wraz z pięciorgiem swych dzieci i psem widzi unoszącego ,się w powietrzu chłopczyka, który w tej chwili umiera w domu sąsiednim, to mamy zjawisko przedmiotowe, gdyż jest tu działanie zewnętrzne, zjawa z prawdziwymi rysami, jakie miał umierający". Przyznaje jednak dalej Ch. Richet, że "wszystkie takie zjawiska są właściwie przedmiotowe, tylko że jest to przedmiotowość szczególna, nie mająca związku z tym, co zwykle nazywamy przedmiotowością". Można się na to zgodzić bez zastrzeżeń, że wszystkie są przedmiotowe, ale nie widzę powodu do przyjmowania, że jest to jakaś przedmiotowość szczególna. Wszak obrazy na ekranie kinowym są także przedmiotowe, chociaż nie zostały namalowane farbami i z chwilą zgaszenia światła przez operatora "przestają istnieć". Obrazy na ekranie można fotografować, a podobnie można fotografować zjawy ukazujące się na seansach i sobowtóry ukazujące się bez seansów; różnic zasadniczych tu nie ma. Nie stanowi to również różnicy, czy ukazująca się zjawa jest sobowtórem kogoś żyjącego czy zmarłego. W przykładach powyższych pomieściłem wypadki zjaw ludzi żywych i ludzi zmarłych, nawet zjawę pieska. Sobowtóry ludzi nie różnią się niczym od siebie w wyglądzie zewnętrznym; niektóre są zmaterializowane słabiej od innych, przeważnie nie wydobywają z siebie głosu i najczęściej widzialne są przez krótki czas. Cechą charakterystyczną bywa prawie zawsze pewne omroczenie świadomości sobowtóra, który zachowuje się jak człowiek we śnie lub somnambuliźmie (przykład panny Zofii zawiera za mało szczegółów). Na pytania nie odpowiada, a jeżeli w rzadkich wypadkach mówi, to tylko mruczy jak przez sen (Thomas Benning)29. Wydaje się zajęty tylko jedną ideą (córka pani J. grzejąca ręce, E. Sagee zrywająca kwiaty, Albert wskazujący na pierś ręką, ojciec wskazujący na oczy). Do najciekawszych cech należy różny stopień widzialności sobowtóra dla różnych świadków. Widzą go bądź to wszyscy, bądź to tylko niektórzy z obecnych (osoba grająca nie widzi pani Zofii, Alberta nie widzi lekarz dr G.), jak gdyby sobowtór wybierał sobie ludzi, dla których ma być widzialny; możliwe jest także, że nie wszyscy ludzie mają jednakową zdolność widzenia sobowtóra (chociaż pannę E. Sagee widywały wszystkie uczennice i nauczycielki). W niektórych wypadkach cel wyłonienia sobowtóra jest jasny, lub przynajmniej można o nim wnioskować z łatwością; w innych zaś cel trudniej wykryć, jeżeli w ogóle był taki. Franek Kluski ukazywał się celowo i świadomie; pani Zofia "w myślach poszła do fortepianu"; zmarli zazwyczaj zamierzają zawiadomić kogoś bliskiego o swej śmierci, a nawet podać jej przyczynę i wskazywanie na oczy i na piersi), a Primavesi ukazywał się swej znajomej zapewne pod wpływem sympatii. Natomiast córka pani J. chciała zapewne być rychło w domu, ale nie zamierzała pojawić się tam w postaci sobowtóra, panna E. Sagee na pewno nie pragnęła wcale wyłaniać swego sobowtóra. Stwierdzone u panny E. Sagee zanikanie jej ruchliwości w miarę, jak jej .sobowtór nabierał życia, jest dalszym dowodem identyczności sobowtórów ze zjawami medialnym i; na to samo wskazuje wrażenie "zimna lodowatego", jakie nieraz w pobliżu nich stwierdzono (ojciec u dwóch synów). Ektoplazma do utworzenia sobowtóra pochodzi bowiem bądź to od osoby, która go wysyła, bądź od osób, którym on się pojawia. Ani jedne ani drugie w przykładach powyższych nie są stwierdzonymi mediami, uzdolnienia medialne zatem nie są tu niezbędne. Prawdopodobne jest nawet, że wszyscy normalni ludzie mają. zdolność wysyłania sobowtóra; potrzebne są do tego tylko odpowiednie warunki. Warunków tych dotychczas nie znamy nawet w małej części; wiemy np. tylko, że usilne pragnienie, a może w ogóle każdy silniejszy afekt zdoła czasem pomóc w wyśnieniu sobowtóra, podobnie jak afekt (lub autosugestia zabarwiona afektem) jest okolicznością sprzyjającą wyłanianiu ektoplazmy przez media30. Przedstawiona wypowiedź znakomitego parapsychologa polskiego przedstawiająca jego osobiste poglądy na omawiane kwestie, rzuca trochę światła na tajemniczy fenomen powstawania sobowtórów i ukazuje szereg ważnych problemów, które winny być rozwiązane przy badaniu tych niezwykłych zjawisk. Mechanizm tworzenia się sobowtóra – jeśli założymy autentyczność zjawiska – jest arcytajemniczy. Powstaje tu niekończąca się plejada pytań z zakresu biologii, fizjologii, psychologii, fizyki jądrowej itd. Przede wszystkim zastanawiający jest fakt, że we wszystkich zarejestrowanych wypadkach, w których eksterioryści zmaterializowali jednocześnie swego sobowtóra następowało olbrzymie wydatkowanie z ich ustroju energii, przy czym osoby te traciły normalne cechy życia, czemu zwykle towarzyszyła częściowa lub całkowita utrata świadomości. Emilia Sagee stawała się wówczas ospała i otępiała, Teofil Modrzejewski oraz Stefan Os-sowiecki zapadali w trans kataleptyczny, a po eksperymencie tracili wiele sił i czuli się bardzo osłabieni, a nawet chorzy. Musiał upłynąć pewien czas zanim dochodzili do pełnej sprawności psychicznej oraz fizycznej. Podobnie zachowywały się też inne osoby. Dowodzi to, że opisany proces powstawania sobowtórów jest bez wątpienia procesem energetyczno-materialny m, w którym w całej rozciągłości obowiązuje zasada zachowania materii i energii: tyle ile traci medium, tyle też zyskuje sobowtór. Innej alternatywy nie ma i być nie może. Dotychczasowe obserwacje i badania wskazują, że każde zjawisko eksterioryzacji i bilokacji przebiega zgodnie z tym bilansem. Zagadką pozostaje nadal (obok wielu innych zagadek związanych z tym fenomenem) fakt materializowania się ubioru sobowtóra, często identycznego z ubiorem osoby rzeczywistej. Ta sprawa rzeczywiście jest bardzo tajemnicza i zawiła, i wątpliwe jest, czy prędko będzie rozwiązana. Jakie czynniki wpływają na mechanizm kształtowania się tego zjawiska, dlaczego w ogóle wpływają, jaka siła je do tego zmusza? Pytań jest wiele, sprawa należy do przyszłych badań. Naukowe badania prowadzone nad tą problematyką oraz fotografie fantomów omówię w dalszej części. Wstecz / Spis Treści / Dalej ROZDZIAŁ IV Środki chemiczne wywołujące stany egzosomatyczne Do praktyk czarodziejskich uprawianych zarówno w starożytności, jak w okresie średniowiecza i Odrodzenia, często używano różnych środków odurzających i wywołujących halucynacje oraz fenomeny obiektywne. Miały one powodować trans umożliwiający wykonanie działań magicznych i ułatwiać łączność z siłami nadprzyrodzonymi. W dawnym piśmiennictwie magicznym znajdujemy wiele wzmianek o maściach czarodziejskich, którymi nacierały się czarownice, o narkotycznych kadzidłach palonych podczas różnych ceremonii itp.1. Tym chyba głównie należy tłumaczyć opowieści przekazywane przez czarownice, a dotyczące ich lotów w ciele astralnym w powietrzu, lewitacji, uczestnictwa w sabatach i innych magicznych ceremoniach2. Starożytni Egipcjanie znali haszysz, żywiczą substancję otrzymywany z kwiatów konopi indyjskich (Cannabis indica) i wykazującą silne właściwości narkotyczne. Czynnym jej składnikiem jest kannabinol i jego pochodne. Palenie haszyszu w specjalnych fajkach wywołuje charakterystyczne stany euforii, halucynacje wzrokowe i słuchowe. O stosowaniu podobnych substancji wspomina także Homer w Odysei (IV, 219 n.). Wiele informacji dotyczących sporządzania i składu maści czarodziejskich znajdujemy u nowszych autorów, m.in. u Hieronima Cardana, Corneliusa Agrippy von Nettesheim, Giambattisty delia Porty i innych3. Dawne doniesienia znajdują pewne potwierdzenie w badaniach współczesnych. Okazało się, że niektóre związki chemiczne wywołują również stany egzosomatyczne. Znamy szereg takich substancji pochodzenia zarówno nieorganicznego, jak i organicznego. Poza niektórymi, nie mają one żadnych wspólnych chemicznych względnie farmakologicznych cech, które pozwoliłyby zaliczyć je do jednej grupy. Spośród związków nieorganicznych jest ich zaledwie kilka, a rozpoczyna je podtlenek azot u, N2O, zwany także gazem rozweselającym. Jest on bezbarwnym gazem o słodkawym smaku i zapachu, 1,5 raza cięższym od powietrza. Rozpuszcza się łatwo w wodzie, alkoholu etylowym, eterze etylowym i kwasie siarkowym. Mieszanina jego z wodorem lub amoniakiem po podgrzaniu gwałtownie wybucha. Gaz rozweselający powstaje podczas termicznego rozkładu suchego azotanu amonowego w temperaturze 170°C. Wdychany w większych ilościach wraz z powietrzem powoduje u człowieka stany podniecenia i oszołomienia, działa także znieczulająco. Gaz rozweselający po raz pierwszy otrzymał w 1772 roku angielski chemik Joseph Priestley (1733–1804) i on nadał mu właśnie tę nazwę. Właściwości tego gazu zbadał dokładnie w latach 1799–1800 inny chemik angielski, Humphry Bartholomew Davy (1778–1829). Uczony ten zalecał go jako środek do "operacji chirurgicznych, w których nie ma dużego ubytku krwi". W roku 1844 angielski dentysta Horace Wells (1815–1848) zastosował podtlenek azotu w dentystyce do narkozy. Zdarzające się jednak poważne zatrucia tym gazem spowodowały ograniczenia w stosowaniu go. Uśpienie nie zawsze było zbyt głębokie, a chory często siniał i znieczulenie musiano przerywać. Pomimo to od 1868 roku podtlenek azotu w mieszaninie z tlenem stosowano powszechnie do znieczulenia4. Profesor Humphry B. Davy pierwszy zwrócił uwagę na inną niezwykłą właściwość tego gazu. Oto donosi on, że raz znajdując się pod działaniem gazu rozweselającego doznał nagle takiego uczucia, jak gdyby duch jego znajdował się poza ciałem. "Stałem – mówi – obok niego i patrzyłem na to ciało leżące na łóżku, które opuściłem"5. Należy podkreślić, że opisana przez H.B. Davy'ego właściwość podtlenku azotu, wywoływania eksterioryzacji nie jest powszechna, i że u różnych osób substancja ta nie zawsze powoduje taką reakcję. Na ten temat wypowiada się również znany filozof i psycholog amerykański, prof. William James (1842–1910), w sposób następujący: Podtlenek azotu i eter etylowy, a szczególnie podtlenek azotu, gdy jest dostatecznie rozcieńczony powietrzem, nadzwyczajnie podnieca świadomość mistyczną. Przed wdychającym zdają się otwierać całe otchłanie prawdy. Prawda ta jednak blednie i niknie, gdy podejdziemy do niej, i jeśli pozostaje z niej kilka słów, w których zdawała się ona zawierać, słowa te okazują się najzupełniej pozbawione znaczenia. Pomimo to pozostaje wrażenie, że było tam coś głęboko rozumnego, i znam nie jedną osobę, przekonaną, że podczas odurzenia podtlenkiem azotu doznajemy istotnie objawienia metafizycznego. Przed kilku laty sarn robiłem spostrzeżenia nad zatruciem podtlenkiem azotu i podałem je do druku. Umysł mój znalazł się wówczas pod naporem wniosku, robiącego na mnie aż dotychczas niewzruszone wrażenie prawdy. Zasadza się ona na tym, że nasza zwykła świadomość na jawie, nasza – że tak powiem – świadomość rozumowa, jest tylko pewnym szczególnym typem świadomości, poza którym, oddzielone odeń tylko cieniutka błonką, leżą formy potencjalne świadomości zgoła odmiennych. Możemy przejść przez życie nie podejrzewając nawet ich istnienia; dość jednak zastosować właściwy środek podniecający, aby po jednym dotknięciu zjawiły się one w całej pełni; odpowiadają one określonym typom umysłowym, zapewne gdzieś znajdującym dla siebie warunki użyteczności i przystosowania. Żaden opis całokształtu wszechświata nie może być zupełny, jeśli pomija te inne formy świadomości. Pytanie tylko, jak patrzeć na nie, skoro tak widoczny jest brak ciągłości pomiędzy nimi i świadomością zwykłą. Mogą one określać stanowiska, chociaż nie dostarczają formuł; otwierają widok na całe dziedziny, jakkolwiek nie podają ich zarysu. W każdym razie nie pozwalają na przedwczesne zamknięcie nowych porachunków z rzeczywistością6. Profesor James dopuszcza więc na podstawie własnych doświadczeń istnienie nowych, nieznanych rodzajów świadomości, które mogą być wywołane określonymi środkami chemicznymi. Temat ten jest niezwykle interesujący i bez wątpienia wymaga dalszych ścisłych badań. W literaturze zarejestrowanych jest szereg wypadków eksterioryzacji spowodowanych zatruciem czadem węglowym, tlenkiem węgla, CO, względnie gazem świetlnym, w (którym tlenek węgla występuje jako jeden ze składników. Opisano na przykład przeżycia porucznika, który uległ zaczadzeniu tlenkiem węgla podczas snu, przy czym nastąpiła eksterioryzacja. Ujrzał się nagle stojący na środku pokoju, począł czytać książkę otwartą na stole, ale nie mógł obrócić kartki, przeszedł przez ścianę do sąsiedniego pokoju, przemówił do kolegi zajętego tam rysowaniem, i dmuchnął na niego, ale bez zwrócenia jego uwagi na siebie, wrócił do swego pokoju, zobaczył ciało leżące nadal na łóżku, wyszedł na ulicę, poszedł na dworzec, oglądał ruch pociągów, wszedł do tunelu, którego nie znał przedtem, i przyglądał się robotnikom, wreszcie ujrzał, że jego służący potrząsa jego ciałem i otwiera okna. Wszystkie te spostrzeżenia badano na drugi dzień i sprawdzono ich zgodność z rzeczywistością7. Jeden z respondentów, wiedeńczyk, opisuje następujące wydarzenie, które miało miejsce przed pierwszą wojną światowa. Miał on wówczas dwadzieścia lat i mieszkał wraz z rodzicami w Wiedniu przy ul. Gisela, niedaleko Opery: Pewnego dnia w naszym domu zainstalowano urządzenie gazowe i dotychczas używane lampy naftowe miały być zastąpione lampami gazowymi. Tego samego dnia wieczorem wróciłem do domu i znalazłem w swym pokoju właśnie podłączone urządzenie gazowe. Jednak moje usiłowania zapalenia nowej lampy okazały się bezskuteczne; widocznie przewód był zatkany. Ponieważ zamierzałem jeszcze trochę poczytać zapaliłem stojącą lampę naftową i zasiadłem z książką na kanapie. To, co nastąpiło, utkwiło mi wyraźnie w pamięci tak, że mogę jeszcze dziś przysiąc, że rzeczywiście przeżyłem wszystko, co właśnie zamierzam opowiedzieć. Czytałem przez chwilę. Potem położyłem książkę i przeszedłem w sposób całkiem naturalny, jak gdyby nie mogło być inaczej, przez ścianę, która oddzielała mój pokój od domu sąsiada. Znalazłem się w całkowicie obcym mi mieszkaniu, przeszedłem bez przeszkody przez kilka pomieszczeń i zatrzymałem się nagle w pokoju, w którym nieznany mi starszy pan siedział przy stole czytając książkę. Nosił on często używane wtedy zielone tekturowe osłony na oczy. Czytający zdawał się mnie wcale nie dostrzegać, więc przeszedłem obok niego i przez zamknięte drzwi, bez otwierania ich, wyszedłem do przedpokoju, po czym po schodach dostałem się do zamkniętych również drzwi wejściowych, przez które przedostałem się na ulicę. Następnie znalazłem się znów w swoim pokoju, wziąłem książkę do. ręki z zamiarem czytania, ale szybko zasnąłem. Nagle obudziłem się i zobaczyłem swego ojca pełnego przerażenia, który otwierając okna krzyczał na mnie, abym szybko opuścił pokój. Wyjaśnił mi, że z przewodów wydziela się gaz, i że groziło mi wielkie niebezpieczeństwo. Gdy po pewnym czasie doszedłem do pełnej świadomości opowiedziałem ojcu zagadkowe przeżycie minionej nocy. Ojciec śmiał się jednak z tego i sądził, że były to jedynie fantazje spowodowane zaczynającym się zatruciem gazem świetlnym8. Ponieważ wyjaśnienie to wydawało się respondentowi nieprzekonywające postanowił wyjaśnić sprawę. Sąsiedzi podali mu nazwisko osoby mieszkającej obok niego, profesora, który był już w starszym wieku. Respondent złożył mu wizytę i stwierdził, że wszystko zgadzało się całkowicie z tym, co widział w nocy. W osobie profesora rozpoznał człowieka siedzącego przy stole i czytającego, nie brakowało nawet owych zielonych osłon na oczy. Na zapytanie zdziwionego gospodarza o powód wizyty respondent powiedział mu szczegółowo nocne wydarzenie. Opowiadanie zostało wysłuchane cierpliwie, ale z małą dozą wiary. Również profesor sądził, że owe widzenia nocne zostały wywołane zatruciem gazem świetlnym9. Omówię teraz związki organiczne mogące wywołać stany egzosomatyczne. Wiele osób donosi o tego rodzaju przeżyciach spowodowanych narkozą chloroformową i są one również godne odnotowania. Chloroform, trójchlorometan, CHCl3, jest niepalną, lotną i bezbarwną cieczą o słodkawym zapachu. Po raz pierwszy został otrzymany w 1831 roku, niezależnie przez trzech uczonych – Samuela Guthrie, Eugene Soubeirana i Justusa von Liebiga. Skład chemiczny tego związku ustalił w 1834 roku Jean Baptiste Andre Dumas. W roku 1846 lekarz amerykański, William Thomas Green Morton zastosował narkozę eterową, w roku następnym w Edynburgu profesor James Young Simpson wprowadził znieczulenie ogólne chloroformowe. W kilkanaście lat później, w 1862 roku G. Harley, inny pionier narkozy, zastosował do tego samego celu tzw. mieszaniną A.C.E., tj. mieszaninę składającą się z jednej części alkoholu etylowego, dwóch części chloroformu i trzech części eteru etylowego. Zastosowanie chloroformu w narkozie z czasem uległo znacznemu ograniczeniu, ustąpił on miejsca mniej toksycznemu eterowi, a później innym, bardziej skutecznym środkom. Jak już wspomniałem, narkoza chloroformowa niejednokrotnie była przyczyną eksterioryzacji. Znamienne jest, że eksterioryzacja taka nigdy nie objawiała się w postaci widzialnej. Przedstawię teraz szereg relacji osób, które w opisanych warunkach doznały stanów egzosomatycznych. Pan J.A. Hill opowiada o pewnej siedemnastoletniej pannie Hinton, która w celu wyrwania zęba została zachloroformowana. Odzyskanie świadomości przeciągało się, co wzbudziło duży niepokój. Gdy wreszcie obudziła się, podała, że znajdowała się ponad swym ciałem, które otaczali obecni i bezskutecznie próbowała rozmawiać z nimi. Przypuszczając, że umarła dziwiła się, że nie stanęła przed sądem bożym!10 Panna Edith Archdale, podróżniczka po Afryce i literatka, poddała się w Johannesburgu operacji zęba, przed którą kilkakrotnie żądała nowych dawek chloroformu, gdyż "jeszcze nie śpi". "Nagle –pisze – ujrzałam się stojącą obok krzesła, na którym spoczywało moje ciało i czułam żywe pragnienie nie wchodzenia w nie z powrotem". Początkowo lekarz odmawiał jej dalszych dawek chloroformu, lecz ona obudziła się, wtedy położono ją na szezlongu, dano nową dawkę i dokonano ekstrakcji. "Podczas operacji – mówi ona – bawiłam znowu poza obrębem mego ciała, unosząc się w powietrzu zupełnie świadoma tej wielkiej przemiany, jaka zaszła w mej istocie"11. Bardzo szczegółowe jest doniesienie dr. G. Wylda z Londynu. Opowiada on, że gdy pewnego dnia w 1874 roku nad ranem wdychał chloroform, "ujrzał nagle ze zdumieniem, że stoi w ubraniu o dwa metry od swego ciała i patrzy na nie, leżące w łóżku nieruchomo"12. Niemniej jednoznaczne jest doniesienie kapitana Volpi, które przytacza pułkownik Albert Rochas. "W roku 1883 wdychałem chloroform celem uśmierzenia cierpień po operacji kamieni. Wtedy zauważyłem ze zdumieniem, że moje «ja», tj. moja dusza I mój rozum myślący stoi o dwa metry oddalony od mego ciała i ma odrębną postać. Moje «ja» widziało wtedy moje ciało leżące na wznak na łóżku"13. Wspomniany już dr J. Marcinowski opowiada o pacjentce przykutej do łoża, której miano usunąć dwa zęby. Tchórzliwa pacjentka zniosła wbrew przypuszczeniom całą operację bez jęku i bez wzdrygnięcia; dopiero potem zaczęła narzekać. Okazało się, że pacjentka od dzieciństwa obdarzona zdolnością wydzielania sobowtóra, "wyszła z ciała" podczas operacji i przyglądała się jej z zewnątrz. Dopiero, gdy wróciła do ciała, pojawiło się niedoświadczane poprzednio uczucie bólu. Sobowtór wydzielony przez nią posiadał całkowitą świadomość14. Doktor Franz Hartmann pisze, że pod wpływem działania chloroformu u dentysty ujrzał siebie, stojącego obok krzesła [operacyjnego], na którym było jego ciało. Uważał się za osobę identyczną z osobą występującą w stanie normalnym. Widział wszystkie przedmioty w pokoju, słyszał wszystko, co mówiono, gdy jednak usiłował podnieść jeden z małych przyrządów ze stolika obok krzesła, nie mógł tego dokonać, gdyż palce przechodziły przez przedmiot. Podobne zdarzenie przeżywał wielokrotnie, jak stwierdza w swych dziełach15. Pan L.L. Hymans doniósł 4 czerwca 1908 roku prof. Charlesowi Richetowi o następujących zdarzeniach ze swego życia: Dwa razy z pełną świadomością patrzyłem na swe ciało leżące bez życia, przy czym miałem uczucie, że jest to dla mnie przedmiot obcy, zewnętrzny. Nie próbuję wyjaśnić jak mogłem widzieć przez zamknięte oczy; stwierdzam tylko fakt. Pierwszy raz było to, gdy siedziałem na krześle operacyjnym u dentysty. Podczas narkozy miałem uczucie, że się obudziłem i że unoszę się w górze w pokoju, skąd z największym zdziwieniem przyglądałem się prowadzącemu narkozę dentyście i stojącemu obok asystentowi. Swe bezwładne ciało widziałem tak samo wyraźnie jak każdy inny przedmiot w pokoju. Wszystko to wywierało wrażenie żyjącego obrazu ale trwało tylko kilka sekund. Straciłem na nowo świadomość i zbudziłem się w fotelu z zupełnie wyraźną pamięcią tego, co widziałem16. Doktor Hermanm Wolf, radca uczelni w Amsterdamie przekazał Emilowi Mattiesenowi informację o przeżyciu pracownika szkolnego o nazwisku B. Landa, który około 1935 roku przechodził operację po wypadku i przytacza jego słowa: Byłem w stanie strasznego zdenerwowania, nim mnie pogrążono w narkozie po operacji. Przez pewien czas, nie wiem jak długi, nie miałem świadomości. Potem nastąpiła reakcja z powodu gwałtownego oporu wewnętrznego, jakbym musiał być rozerwany na dwoje. Po tej krótkiej reakcji nastąpił spokój: ujrzałem siebie samego leżącego. Był to wyraźnie zakreślony obraz stołu operacyjnego, na którym unosząc się swobodnie widziałem z góry siebie leżącego; widziałem raną operowaną na prawym boku ciała, widziałem lekarza z jakimś nieznanym instrumentem w ręku. To wszystko oglądałem bardzo wyraźnie. Usiłowałem przeszkodzić temu, co się działo. Jeszcze słyszę słowa, które podobno wtedy wykrzykiwałem: "Co robicie? Przestańcie!" Równie nagle, jak to wszystko mi się poją-wiło, zniknęło znowu, ale pozostało mi jako obraz niezapomniany17. Podobnego rodzaju wypadek podała prof. Jamesowi H. Hyslopowi pani J.P., dyplomowana absolwentka Uniwersytetu Kalifornijskiego: Gdy miałam 24 lata podano mi raz przy zabiegu chirurgicznym środek znieczulający. W chwili, gdy miałam wrócić do przytomności, czułam się tak, jakbym znajdowała się wolna w pokoju, ale bez niego ciała. Czułam się przekształcona w ducha i sądziłam, że przez przebyte cierpienia uzyskałam upragniony spokój. Przyglądałam się memu ciału rozciągniętemu na łóżku. W pokoju widziałam dwie siostry mej świekry, z których jedna siedziała na łóżku i trzymała mnie za ręce, a druga stała po stronie przeciwnej patrząc na mnie. Nie miałam żadnej ochoty wracać do ciała, czułam się jednak wbrew woli zmuszona do powrotu. Najciekawsze w tym przeżyciu było to, że zaledwie obudziwszy się zapytałam, gdzie jest pani K. W rzeczywistości pani K. nie była obecna w chwili, gdy zasypiałam, a weszła dopiero, gdy już całkiem zamknęłam oczy. Na pytanie świekry odrzekłam: "Widziałam, że ona tam stoi"18. Wspomniany już Fleetwood Cromwell Varley leżąc kiedyś w łóżku przyłożył sobie do ust gąbkę z chloroformem, jako środek na bóle kurczowe w karku. "Po krótkim zamroczeniu odzyskałem znowu świadomość i ujrzałem moją żonę wysoko na schodach (co rzeczywiście miało miejsce), a siebie leżącego na wznak z gąbką przy ustach, nie byłem jednak w stanie się poruszyć"19. Roger von G. opowiada, że narkotyzowany podczas operacji widział salę, krajobraz za oknem, światło słońca na liściach drzew, przy czym poruszał się "w ciele unoszącym się swobodnie". Potem widział lekarzy operujących, ciało swe operowane, głowę swą przykrytą ręcznikiem, słyszał rozmowy lekarza operującego i jego pomocników. Ręka chirurga przenikała przez niego, czuł się pociągnięty do obejrzenia twarzy operowanego i wydała mu się bardzo znajoma. Potem przyszła mu myśl, że to ciało należy do niego, że jest jego własnością, a to wyobrażenie przeszło w stanowcze przeświadczenie. Ciało przychodziło stopniowo do siebie, a on miał niepohamowaną chęć wziąć je znowu w posiadanie. Miał takie uczucie, jak gdyby ciało stawało się na powrót częścią jego samego. Nagle stracił świadomość, ludzie z sali zniknęli mu z oczu. Gdy obudził się, leżał znów w łóżku i cierpiał z powodu boli po operacji20. Jeden z respondentów, J.A. Symonds, opisuje następujące mistyczne doświadczenie przeżyte w narkozie chloroformowej: Kiedy przeminęły drżenia i duszność, wydało mi się, jakbym pogrążony był w bladości bezbarwnej; potem przyszły błyski światła silnego, przerywane czarnością, z .mocnym widzeniem wszystkiego, co działo się wokół mnie w pokoju; lecz bez wrażeń dotykowych. Zdawało mi się, że jestem bliski śmierci; nagle dusza moja poczuła się w obecności Boga, rozmawiającego ze mną i odnoszącego się do mnie tak, jak odnosić się może ktoś silny i niezawodnie rzeczywisty. Czułem, że płynie on nade mną, jakby światłem. Niepodobna opisać uniesienia, którego doznałem. Później zacząłem budzić się powolnie spod wpływu narkotyku i dawne poczucie mego stosunku do świata jęło powracać, a nowe poczucie stosunku do Boga blednąc. Niespodziewanie wskoczyłem obu nogami na krzesło, na którym siedziałem, krzycząc głośno: "To zbyt okropne, zbyt okropne, zbyt okropne!" A rozumiałem przez to, że nie mogę znieść tego rozczarowania. Potem rzuciłem się na podłogę i wreszcie obudziłem się zakrwawiony, wołając do dwóch przerażonych lekarzy: "Czemu żeście mnie nie zabili, czemu nie daliście mi umrzeć?" Bo pomyślcie tylko, doznać w długim, bezterminowym uniesieniu wizji Boga prawdziwego, w całej jego czystości, miłosierdziu, prawdzie i miłości doskonałej, a później przekonać się, że wszystko to nie było objawieniem, jeno złudą nienormalnego podniecenia mózgowego. Przecież pozostaje pytanie: czy możliwe jest, aby to wewnętrzne poczucie rzeczywistości, które zjawiło się wówczas, gdy moje ciało umarło dla wrażeń zewnętrznych, gdy umarło dla zwykłego poczucia stosunków fizycznych, było nie tylko złudzeniem, lecz doświadczeniem rzeczywistym? Czy możliwe jest, abym czuł w owej chwili to, o czym święci mówią, że czują je zawsze, czyli nie dającą się wykazać, lecz najniezawodniejszą pewność istnienia Boga?21. Przytoczę jeszcze znamienne oświadczenie prof. Humphry B. Davy'ego. Mówi on, że będąc pod działaniem chloroformu "zrozumiał ideę platońską, iż materia jest tylko złudzeniem, rzeczywisty zaś byt posiada jedynie istota duchowa"22. Podobne w następstwach do chloroformu może być działanie wspomnianego wyżej haszyszu, które tak dokładnie opisał pisarz amerykański Fitzhugh Ludlow w swej książce pt. The hasheesh eater. Jako narkotyzujący się nałogowo zauważył pewnego dnia podczas delirium coś niezwykłego: Oto dusza opuściła ciało... Z wyżyny w powietrzu, gdzie się unosiłem, patrzyłem w dół na me cielesne mieszkanie, którego pierś podnosiła się, .skronie pulsowały, a policzki były zaróżowione. Przyglądałem się ciału badawczo i ze zdumieniem, wydawało mi się nie więcej interesujące niż ciało obcego... Duch mój był świadomy tego, że posiada wszystkie zdolności ludzkie, rozum, czucie i wolę, a jednak stał niezależnie na uboczu. W tym uprzywilejowanym stanie duchowym nie krępował mnie żaden przedmiot ze świata materialnego. Byłem dla siebie widzialny i wyczuwalny, a przecież wiedziałem, że żadne ludzkie oko nie jest w stanie mnie ujrzeć. Mogłem wychodzić i wracać przez ściany mieszkania, a przez sufit oglądać gwiazdy przyćmione. Nie było to ani halucynacją ani snem... Jakiś głos wezwał mnie do wrócenia do ciała mówiąc: "Czas jeszcze nie nadszedł". Wtedy posłusznie powróciłem23. Stosunkowo wcześnie, bo już w XVI wieku dotarła do Europy wieść o cudownych właściwościach peyotlu, "świętego kaktusa" (Lophophora williamsii), rozpowszechnionego w Meksyku i w południowej części Ameryki Północnej. Roślina ta zawierająca czternaście alkaloidów (strychnino-podobnych – o działaniu pobudzającym oraz morfino-podobnych – o działaniu uspokajającym), wywołuje olśniewająco barwne halucynacje wzrokowe, od najdawniejszych czasów odgrywała dużą rolę w indiańskich obrzędach religijnych i stała się rośliną sakralną w religii Indian Ameryki Północnej. Pierwszą wiadomość o peyotlu podał w Europie mnich franciszkański Bernardino de Sahagun (1500–1590) w pracy Historia generał de las cosas de Nueve Espana, która została wydana w Meksyku w latach 1829–1830. W skład peyotlu wchodzą m.in.: anhalina, anhalamina, meskalina, anhalonidyna, anhalonina, lophophorina, pellotina, anhalinina i anhalidyna24. Podstawowym składnikiem peyotlu jest meskalina, alkaloid wywierający na ośrodkowy układ nerwowy niezwykle silne działanie fizjologiczne, wywołujący zanik oceny czasu i wspomniane barwne wizje, a także rozdwojenie jaźni oraz pewne asocjacje zmysłów ("słyszenie" kolorów, "dotykanie" zapachów i "wąchanie'' czuć). Działanie meskaliny na organizm człowieka stało się przedmiotem licznych badań: Szczególną uwagę zwrócono na działanie meskaliny podanej schizofrenikom i epileptykom. Podkreślano bowiem często terapeutyczne działanie etanów, w jakich znajduje się człowiek pod działaniem tego preparatu. W latach trzydziestych naszego stulecia w londyńskim szpitalu Maudsley przeprowadzono liczne doświadczenia nad tzw. depersonalizacją meskalinową. Jak się okazało, jest ona identyczna z symptomami pewnych stanów chorobowych, dzięki czemu stosowana być może jako swego rodzaju "model" do eksperymentów terapeutycznych25. Pomimo swego niezwykłego działania terapeutycznego peyotl nie został zaliczony do narkotyków, pozostawia bowiem nienaruszoną świadomość, nie wpływa ujemnie na organizm ludzki i nie powoduje – tak jak inne narkotyki – przyzwyczajenia. Najbardziej interesują nas tu stany egzosomatyczne, które on również niekiedy wywołuje. Badacz peyotlu, Amerykanin E.B. Putt w następujący sposób opisuje swe przeżycia: Zdawało mi się, że ciało moje jest przezroczyste. Widziałem w swym przełyku połkniętą przed godziną pigułkę. Z małej gałeczki tryskały tysiące iskier. Następnie zauważyłem, iż me rzęsy zaczynają wydłużać się raptownie, padają na kołowrotek, który bez niczyjej pomocy kręci się z zawrotną szybkością. Nie odczuwam bólu, ani żadnego szarpania. Rzęsy omotały już oś kołowrotka. Stop, kolej na inne wizje. Widzę deszcz różnobarwnych kamyków. Spadają dokoła wywołując szmer podobny do gradu26. A oto relacja innego autora: Zjawisko zaczęło się od defilady kolorów. Ujrzałem potop zielonej wody, silnie fosforyzującej, przy czym rozróżniałem pęcherzyki powietrza. Znienacka woda stała się błękitna, po chwili żółta. Poczułem, że jedna kropla padła mi na gałkę oczną, jakkolwiek powieki miałem opuszczone. Podniosłem rękę do czoła, a wtedy palce me wydłużyły się w nieskończoność. Po całej serii najdziwaczniejszych wizji, stwierdziłem z przerażeniem, że moja lewa noga jest bezwładna i pokryta jakby szronem barwy lila. Przykre uczucie szybko ustąpiło miejsca innym, nie mniej godnym zapamiętania. Ujrzałem siebie samego w fotelu. Nie był to jednak mój fotel, lecz jakiś antyk średniowieczny. Byłem ubrany w czarny strój z białymi koronkami. Epoki ani bliższych szczegółów dotyczących tego ubrania nie mogę określić. Zresztą scena trwała krótko. Gdy poruszyłem ręką, natychmiast barwa stroju uległa zmianie, zupełnie też zmienił się fotel i otoczenie. Zauważyłem, że najmniejszy gest, rozmyślny lub mimowolny, wywołuje raptowne warianty. – Pewnego razu, będąc w transie pod wpływem peyotlu, sięgnąłem po omacku po szklankę. I oto ręka oddzieliła się od tułowia. Promieniując jak tęcza, ujęła szklankę i przyniosła ją do mych ust. Pijąc kawę widziałem iskry wytryskujące z płynu. – Podobny wypadek zdarzył się podczas innego seansu. Błądząc po pokoju z zamkniętymi oczyma chciałem znaleźć talerzyk z biszkoptami. Nagle ujrzałem samego siebie. Mój sobowtór uprzejmym gestem zaprosił mnie do zajęcia miejsca w fotelu, następnie zbliżył się, podał mi talerzyk [!] i znikł, otoczony snopem wielobarwnych promieni. – Nie wiem z jakich pobudek, dość, że dotknąłem biszkoptem lewego kolana. To wystarczyło, by wywołać zjawisko świetlna. Kolano, a następnie cała lewa strona ciała stanęła w ogniu. Na szczęście płomyk był zimny i nie wzbudzał uczucia lęku. Gdy ugryzłem kawałek biszkoptu, z mych ust buchnęły płomienie koloru ultramaryny. Błękit podziwiany przez turystów w grocie na wyspie Capri porównać :się nie da do barwy, która promieniowała z mego ciała. Seans ten obfitował w epizody rozdwojenia osobowości. Na chwilę przed zniknięciem objawów miałem jeszcze jedną emocję. Ujrzałem się w papierowej latarni chińskiej. Rolę świecy odgrywała moja osoba, skulona, ale jaśniejąca wszystkimi barwami tęczy. Żal mi się zrobiło samego siebie. Powstałem, by zbliżyć się do latarni i rozerwać bibułkę. Nim doszedłem, zjawisko rozwiało się we mgle, poczułem, że znów jestem niepodzielną istotą, a w halucynacjach nastąpiła przerwa27. Artysta malarz Hawelock-Ellis z Londynu z największym entuzjazmem wyraża się o "świętym kaktusie". Widziałem wschodnie dywany pokryte stosami klejnotów. Z drogich kamieni tryskały snopy iskier. Znienacka pieścidełka przeistoczyły się w kwiaty, nad którymi krążył rój wspaniałych motyli o skrzydłach połyskujących tysiącem świateł. To znów na kobiercu zjawiały się olbrzymie wazony wschodnie, pokryte rysunkami tak subtelnymi, iż z niczym porównać ich nie mogę. Bez wysiłku mogłem zaglądać do wnętrza tych naczyń, gdzie czekały mnie nowe niespodzianki. Powierzchnia wewnętrzna lśniła wszystkimi barwami tęczy, wykraczała poza zwykłą gamę kolorów. Widziałem niedostrzegalne dla oka ludzkiego, odcienie ultrafioletu i podczerwieni. Zdumiewała mnie nie tylko obfitość wizji, raczej szybkość, z jaką przewijały się przed mymi zamkniętymi oczyma. Co chwila w polu widzenia rodził się nowy obraz, niespodziewany, radosny, oszałamiający. A wszystko żyło, poruszało się z tak nieprawdopodobnym impetem, iż moja myśl nie mogła nadążyć za bezustanną zmianą tematu. Wszystkie barwy, wszystkie kwiaty oglądałem po zażyciu peyotlu. Zdumiewało mnie zwłaszcza niesłychane drobiazgowe wniknięcie w szczegóły obrazów. Na przykład w tkaninach rozróżniałem najdrobniejsze nici jedwabiu, skręcone włókna, krzyżujące się pasemka. Na skrzydłach bujających motyli widziałem wyraźne żyłki i pyłek subtelny. Klejnoty mogłem podziwiać jak przez lupę, oglądając cuda łamiącego się światła na ściankach szlifowanych diamentów. Wszystkie te wizje płynęły z przestrzeni, zmieniały się z zawrotną szybkością, nigdy jednak nie były podobne do rzeczy już widzianych, ani z kształtu, ani z barwy. Niejednokrotnie próbowałem nadać halucynacjom określony kierunek i przyznać muszę, że mimo wysiłków woli, wyniki zawiodły me oczekiwania. Program ułożony zawczasu, jest niczym w porównaniu z samorzutną wizją. Streszczając się, mógłbym nazwać to co dotychczas widziałem pod wpływem peyotlu – żywymi arabeskami. Uderzyła mnie tendencja do symetrii, jak gdyby jakiś reżyser niewidzialny kierował widowiskiem. Niejednokrotnie ten sam motyw powtarzał się jednocześnie w niezliczonej ilości planów coraz dalszych i coraz mniej •wyraźnych, aż wreszcie zlewał się z nieskończonością. A nad wszystkimi wrażeniami górowały barwy, niesamowite, zdumiewające i tak bogate, iż ten tylko może mieć o nich wyobrażenie, kto miał szczęście zdobycia kilku okruszyn cudownego ziela28. W roku 1919 w Uniwersytecie Lugduńskim (Lyon) dokonano szeregu doświadczeń z peyotlem. Korzystam z ogłoszonych drukiem sprawozdań, by podać w streszczeniu opis seansu z 25-let-nią studentką medycyny, panną Alicją Dex. Jest to osoba zdrowa, normalnie zbudowana. Nie pali papierosów, nie pije kawy. Zastosowano pigułki z wyciągu chloroformowego peyotlu. Ogółem 8 dawek po 0,25 grama, zawierających około 0,33 procent substancji stałych. O godzinie 3 minut 45 po południu pierwsza dawka – puls 80. Druga dawka o godzinie 4 minut 5 – puls 78. Trzecia o godzinie 4 minut 30 – puls 75. Można już zauważyć lekkie podniecenie. Twarz i oczy bardzo ruchliwe. Niezwykła łatwość konwersacji. Godzina 4 minut 55 – puls 62. Następna dawka peyotlu. Medium z łatwością reaguje na wszelkie czynniki zewnętrzne. Po upływie kilku minut kładzie się na otomanie. Godzina 5 minut 5. Oczy zamknięte. Studentka zauważyła pierwsze oznaki mających nastąpić wizji. Barwne punkty, smugi światła, falowanie kolorowej atmosfery. Halucynacje są jeszcze niewyraźne. Godzina 5 minut 20. Wizja obrazu, następnie medalika, który należał do siostry medium. Rozmawiamy głośno. Panna D. jest zupełnie przytomna. Śmieje się słuchając naszych uwag. Nagle oświadcza, że widzi obcą osobę. Powstaje i robi kilka kroków z zamkniętymi oczyma. Na pytanie, czy nie jest głodna odpowiada przecząco ruchem głowy. Godzina 5 minut 30 – puls 64. Medium zdradza żywe zadowolenie, żadnych objawów ubocznych. Otrzymuje nową dawką peyotlu. Widzi kwiaty ułożone w girlandę, fioletowe chmury, wschód słońca, młodą kobietę, do której uśmiecha się życzliwie. O godzinie 5 minut 45 następuje dość rzadko spotykany objaw rozdwojenia osobowości. Jest nas dwie! – woła studentka – Ja i "ona". Ta druga – to też ja. Widzę ją, wyłoniła się z mego ciała... siedzi na brzegu kanapy... jest wesoła, śmieje ,się bez powodu... Głos medium zmienia się stopniowo, staje się chrapliwy, nieprzyjemny. Świadkowie słyszą rozmowę studentki z jej sobowtórem. Dialogu bynajmniej nie można zaliczyć do uprzejmych. Leżąca na otomanie kobieta nie jest życzliwie usposobiona do drugiego "ja" To miernota! – wykrzykuje – całe szczęście, że w życiu nie ona mną rządzi, lecz ja narzucam jej swą wolę! Możecie zadawać mi pytania. Jestem przecież sobą. "Ona" też chciałaby wmieszać się do rozmowy, ale jest zbyt ograniczona. Mogę robić, co chcę. Nie zwracajcie na nią uwagi! Godzina 6 minut 15. Panna D. zaczyna określać siebie w trzeciej osobie. Alicja jest teraz spokojna... O, już wkrótce znów stanie się jedną osobą. "Tamta" zrezygnowała. Ale, słyszycie? Dlaczego Alicja ma taki głos zmieniony? Biedna, słów jej brak. Nie umie określać swoich myśli... Po chwili: – Wiecie, "tamta druga" też nie jest złą dziewczyną, tylko ograniczoną... jak dziecko. Pauza. ... Godzina 8. Panna D. monologuje w dalszym ciągu. Chwilami rozmawia sama z sobą, to z sobowtórem, to znów woła na siebie po imieniu. Zdumiewająca jest szybkość, z jaką następuje ta "zmiana ról". – Ile masz lat? – zapytuje pani S. – O, jestem stara, bardzo stara – odpowiada medium. – Ja dawniej długo żyłam... Musiałam pięknie śpiewać, podczas gdy Alicja umie tylko tańczyć. ... Aż do północy studentka ma halucynacje wzrokowe. Chwilami otwiera oczy, to znów monologuje na tematy wzniosłe, lecz niezbyt zrozumiałe. – Powszechne prawo przyciągania wpływa nie tylko na gwiazdy, lecz i na ludzi. Wszyscy ulegamy tej potędze, która przyciąga lub odpycha, tworząc "wielką jedność..." Święci, uczeni, asceci kroczą różnymi drogami ku wspólnemu celowi. Co pewien czas medium wydaje okrzyki podziwu na widok halucynacji świetlnych. Natrętne widziadła, częstokroć bardzo przykre, nie wywołują trwogi. – O, jeszcze jeden przyszedł! Zbliż się, zbliż, Alicja .nie lęka się takich jak ty! Tamta "druga" jest w strachu... powinna oczyścić się z grzechów... A ty, czego chcesz? Czarny jesteś, odejdź! Przed oczyma medium przesuwają się roje barwnych motyl:, drzewa kwitnące, to znowu tłum kobiet o złoconych zębach. – Mam nową myśl! – woła. – Dwie istoty mogą po śmierci utworzyć jedną przez połączenie dusz. Trzeba wierzyć w cuda. a wtedy cuda, staną się dla nas dostępne. Wiara przyciąga jak magnes. O godzinie 12 minut 30 w nocy następuje ostatnia wizja – głowa żołnierza z profilu, a po niej – powrót do stanu normalnego29. Na zakończenie rozdziału przytoczę jeszcze jeden eksperyment nazywany przez jego wykonawcę "psychofizycznym", podczas którego również nastąpiła eksterioryzacja. Autorem doniesienia jest doktor medycyny Ernst Wilhelm Beck z Wiednia; ogłosił je w 1954 roku w znanym, w akademickich kręgach, czasopiśmie naukowym "Zeitschrift fur alle Gebieter der Forschung". Doktor E.W. Beck zastosował kultową "truciznę Inków", identyczną ze związkiem chemicznym noszącym nazwę: 3-,4-,5-trójmetoksyfenyloetyloamina, zwanym krótko meskaliną lub tri-α-A. Jest to alkaloid, obecnie otrzymywany syntetycznie. Według E.W. Becka substancja ta zażyta w ilości l grama w dwóch równych dawkach w odstępie 45 rninut wywołuje eks-terioryzację trwającą od 12 do 14 godzin. Przytaczam tu ważniejsze fragmenty obszernego sprawozdania dr. Becka: Próbę swoją rozpocząłem o godzinie 8 rano. Zażyłem pół grama syntetycznego tri-a-A rozpuszczonego w ciepłej wodzie. Smak substancji jest intensywnie gorzki, zapach małych białych kryształków tak charakterystyczny, że podczas pisania i zastanawiania się nad tą sprawą natychmiast zjawia się jako żywe wspomnienie. Po 30 minutach połknąłem jeszcze raz pół grama specyfiku. Po 45 minutach od rozpoczęcia próby pojawiły się pierwsze fizjologiczne objawy towarzyszące, po mniej więcej dalszych 20 minutach – pierwsze przesunięcia świadomości. Dopiero o godzinie 23, a więc po pełnych 15 godzinach [!] działanie substancji zakończyło się. Najpierw "życie" zdawało się usuwać z rąk i nóg, które w końcu stały się zimne i pozbawione czucia, a zagęściło się w okolicy serca. Za pomocą wszystkich środków usiłowałem spowodować sobie ulgę. Chwytałem piersi w okolicy .serca rękami, jak gdyby tam znajdowała się plastyczna, przygniatająca i kształtująca masa pragnąca wyrwać się z przeciążonego organu. Żona moja siedziała w odległości około trzech metrów ode mnie przy stole i zapisywała swoje obserwacje. Szmer piszącego pióra dźwięczał tak, jak -szum dużego wodospadu. Podczas tego ataku serca leżałem na .swym łóżku i poddałem się zjawiającym się przy tym objawom halucynacyjnym i wizjonerskim, obserwując jak gdyby rewię. Przez błękitną samooświecającą się scenę przepływały abstrakcyjne obrazy wyobraźni w głębie przestrzeni świata, z jednej i drugiej strony ukazywały się nigdy nie widziane kształty zwierząt o konturach płynnych i ruchomych, posiadające zdolność łączenia się w pewien rodzaj przekształceń figur geometrycznych. Równocześnie byłem całkowicie przekonany o tym, że chodzi tu o czysto subiektywne przeżycia, od wizji biblijnych poprzez gamę wszystkich wymyślonych i wymuszonych wyobrażeń erotycznych, a kończąc na próbie ukształtowania przy pomocy klucza naśrubowego urojonej jedności z czterowymiarowych ciągów geometrii Minkowskiego; wszystko to ujawniło się w tym wzbudzonym halucyinacyjno-wizjonerskim międzypaństwie. Nagle cała ta sceneria zakończyła się i przyszła śmierć. Z okolicy mego pustego żołądka poczęły wydzielać się promienie niebiesko-czerwonego światła i pojawiła się świadomość nieubłaganej konieczności opuszczenia tego ciała. Potem nastąpiła ciemność i utrata świadomości. Moja żona poinformowała mnie później, że ,po "oderwaniu się" popadłem w głębokie omdlenie, w którym po około 20 minutach zacząłem mówić cichym głosem. Później prosiłem o zapisanie niektórych podanych informacji, przekazywanych w formie dyktatów trwających całe godziny. Nagle obudziłem się z tego omdlenia wyzwolony całkowicie ze wszystkich dolegliwości fizjologicznych minionych minut. Stałem prosto w środku pokoju oddalony około dwóch metrów od łóżka, na którym ujrzałem siebie leżącego w ubraniu. Żona siedziała na brzegu łóżka i obserwowała mój oddech, wracający powoli do normy. Uświadomiłem sobie natychmiast, że musi jeszcze istnieć jakieś połączenie między mną a moim ciałem, rodzaj siły przyciągania (atrakcji), mogłem przeciwstawić się jej stosownie do upodobania. Byłem dla siebie całkowicie niewidzialny, jednak posiadałem całkowite poczucie życia i narządów. Znajdowałem się w odległości około dwóch metrów od swego ciała fizycznego. Ale zmieniłem się – przynajmniej w swoim odczuciu – bardzo na korzyść. Stałem się bardziej dojrzały, mądrzejszy, bardziej doświadczony, bardziej opanowany, a to wszystko w wymiarze trudnym do opisania. Moja całkowita pamięć zagadkowo rozszerzona przez niezliczone, dawno zapomniane detale, dała mi wyraziście do dyspozycji pełne życia obrazy [!]. Spróbowałem przeprowadzić "w głowie" proste zestawienie; udało mi się to bez trudu. Przypomniałem sobie w streszczeniu treść książki Głupiec i śmierć Hugona von Hofmannsthala w celu upewnienia się o zdolności do kompletnej reprodukcji przeczytanych kiedyś tekstów, przeszedłem "w duchu" ustęp symfonii Antona Brucknera i także na tym polu znalazłem swoją pamięć w całkowitym porządku. Podczas swoich prób nie znałem jeszcze pism Karla Jaspersa i innych egzystencjalistów, – ale przekonanie, że sam stałem się nowym podmiotem, w przeżyciu mym okazało się bezspornie pewne. To nowe Ja zamknęło całkowicie stare empiryczne Ja, jednakże pomimo wszystkich wysiłków nie udało mi się zredukować granic świadomości do normalnego, codziennego, zwyczajnego wymiaru. Owa normalna empiryczna świadomość stała się całkowicie zrozumiała dopiero w stanie nowej świadomości, podobnie jak część maszyny pojmuje się wtedy, gdy obejmie się i zrozumie budowę i sposób działania całej maszyny. Ale – i to wydaje mi się istotne – specyficzne podmiotowe pojawia się w każdym stanie świadomości odsunięte w niezmierzoną dal i w żadnym wypadku nie jako conditio sine quo. nań (warunek nieodzowny) poznania. Przeciwieństwo pomiędzy poznającym podmiotem i poznawanym przedmiotem, ta podstawa wszelkiego poznania w myśleniu dyskursywnym, zostało całkowicie usunięte bez wyłączenia wiedzy i poznania. Do tego wszystko było bardzo zrozumiałe i naturalne, tak pewne jak głęboka szczęśliwość egzystencji pozbawionej ciała, której nie można porównać z żadną euforią. Wszystkie codzienne troski uświadamiane sobie stają się całkowicie bezprzedmiotowe, cały strach zostaje unicestwiony wobec bezpieczeństwa własnego jestestwa, giną wszystkie znane sprężyny poruszające takie sprawy, jak życie osobiste lub błahostki, przenikające w swej istocie głęboko i obniżające wartość, ucieka wszystko co polityczne, groteskowe i śmieszne, a cały ból cielesny jest obecny jedynie jako wspomnienie. Nie chce się nigdy więcej wracać do tego ciała! A pomimo to istnieje pewność, że musi się znowu powrócić bez żadnego rzeczywistego strachu. Pewien rodzaj świętej czułości dla każdego stworzenia, czy jest ono teraz dobre czy złe, wypełnia cały duchowy horyzont...30. Na zakończenie tego niekompletnego przeglądu substancji chemicznych wywołujących eksterioryzację, wspomnę jeszcze krótko o jednej z nich, mianowicie o cykloheksanonie, C6H10O, ketonie, pochodnej cykloheksanu. Jest to bezbarwna, gęsta ciecz o zapachu mięty, stosowana jako dożylnie wstrzykiwany środek usypiający. Powoduje ona uboczne skutki, podobne niekiedy do przeżyć związanych z oderwaniem się od ciała. Substancja la została określona jako "dysocjacyjny" środek znieczulający, ponieważ w czasie jego działania pacjent przestaje reagować nie tylko na ból, ale również na otoczenie. Czuje się "oderwany" od rzeczywistości i od poszczególnych części swego ciała – rąk, nóg itd., czuje się całkowicie "rozkojarzony"31. Wstecz / Spis Treści / Dalej ROZDZIAŁ V Profesor William Crookes i Katie King Przedstawię teraz, mało znane w Polsce, głośne badania para-psychologiczne profesora Williama Crookesa, które ściśle łączą się z omawianym przez nas tematem. Czytelnik polski był o nich poinformowany cząstkowo i niedokładnie, wskutek czego uzyskał całkiem wypaczony i fałszywy ich obraz. Poniżej przedstawią jedynie autentyczne i zweryfikowane materiały źródłowe. Profesor William Crookes (1832–1919) był jednym z najwybitniejszych fizyków i chemików. Studiował chemię w Królewskim Towarzystwie w Londynie. W dwudziestym roku życia ogłosił znakomite prace o świetle spolaryzowanym; w rok później został przyjęty do Królewskiego Towarzystwa Matematycznego w Londynie. Wkrótce potem wyróżniono go, powierzając mu urząd przewodniczącego sekcji meteorologicznej Królewskiego Towarzystwa w Oksfordzie. Mając dwadzieścia siedem lat rozpoczął wydawanie czasopisma chemicznego "Chemical News", które redagował prawie do końca życia. Wydawał również "Quarterly Journal of Science". Opublikował wiele książek z Ziaikresu chemii, m.in. o analizie chemicznej, o fabrykacji cukru z buraków, a także z innych dziedzin, jak np. rozprawę o widmach świetlnych ciał niebieskich. Crookes jest wynalazcą fotometru polaryzacyjnego, mikrospektroskopu oraz radiometru. Odznaczył się w astronomii, przyczyniając się do postępów w fotografowaniu gwiazd, napisał słynne rozprawy o fotografii księżyca (1855), za co uzyskał nagrodę Królewskiego Towarzystwa w Londynie. Odkrył nowy pierwiastek zwany talem (1861), a zastosowana przez niego metoda analizy widmowej umożliwiła innym badaczom odkrycie cezu, rubidu i indu. Rząd angielski w 1871 roku wysłał Crookesa do Oranu, aby tam wraz z innymi uczonymi badał zaćmienie Słońca. Crookes był również wybitnym autorytetem w dziedzinie medycyny i higieny; dowodzą tego prace o zarazach bydła. W roku 1863 wynalazł metodę analitycznego amalgamowania za pomocą sodu. Sposób ten stosowany był przez długi czas przy eksploatacji złota w Australii, Kalifornii i Ameryce Południowej. Znakomite prace Crookesa nad promieniowaniem materii (1878) przygotowały grunt do odkrycia promieni Roentgena. Crookes zbadał zjawiska występujące podczas przepływu prądu elektrycznego przez silnie rozrzedzone gazy, w 1879 roku zaobserwował odchylenie strumienia elektronów i jonów przez pole magnetyczne w zbudowanej przez siebie rurze wyładowczej. Badanie promieniowania katodowego pozwoliło mu stwierdzić występowanie koło katody słabo świecącego obszaru, nazwanego potem "ciemnią Crookesa". Odkrył scyntylacje siarczku cynkowego pod wpływem cząstek alfa (spinitaryskop Crookesa). W roku 1990 odkrył uran X (tor 234), co umożliwiło opracowanie teorii rozpadu promieniotwórczego. Naukowe zasługi Crookesa wprowadziły go do Królewskiego Towarzystwa wraz z nagrodą i złotym medalem. W roku 1880 francuska Akademia Nauk przyznała mu drugi złoty medal oraz nagrodę 3000 franków1. W roku 1870 William Crookes zainteresował się metapsychiką. Stało się to za sprawą wspomnianego już Towarzystwa Dialektycznego działającego w Londynie, które po uzyskaniu pozytywnych wyników w wymienionej dziedzinie zwróciło się do znakomitego uczonego z prośbą o przeprowadzenie dalszych ścisłych badań. Crookes wyraził na to zgodę. Należy podkreślić, że w tym czasie, wskutek niezwykłego rozwoju spirytyzmu, opinia publiczna wielu krajów Europy i Ameryki domagała się wyjaśnienia przyczyny i mechanizmu zjawisk paranormalnych i oczekiwała w tej kwestii autorytatywnej oceny ludzi nauki. Nie będę tu omawiać badań Crookesa nad fenomenami medialnymi występującymi u słynnego medium Daniela Dunglasa Home'a (1833–1886)2, natomiast przedstawię szczegółowo tzw. sprawę Katie King, która w 1871 roku stała się głośna na całym świecie3. Pierwsze doniesienia o tej sprawie są niezbyt jasne i noszą piętno mało krytycznych sprawozdań spirytystycznych. Z chwilą włączenia się do niej profesora Williama Crookesa sytuacja uległa całkowitej zmianie. Jednym z mediów tzw. materializacyjnych demonstrujących najbardziej zadziwiające fenomeny paranormalne – zmaterializowane zjawy – była w owym czasie młoda, 15-letnia pensjonarka, Florencja Cook, mieszkająca wraz z rodziną w dzielnicy Londynu zwanej Hackney. Pierwsza zaobserwowana u niej materializacja "zjawy duchowej" nastąpiła w maju 1871 roku i miała, według relacji spirystycznej, przebieg następujący. Pewnego dnia jakiś głos nie-, wiadomego pochodzenia zapowiedział pani domu, pani Cook, zademonstrowanie domownikom niezwykłego eksperymentu. Rys. 9. Profesor William CrookesRys. 10. Florencja Cook (The spiritualists. The story of Florence Cook and William Crookes. Trevor H. Hall, London 1962, s. XIV) Mieli oni umocować na drzwiach pokoju gościnnego zasłonę, zaciemnić go całkowicie przez; zamknięcie okiennic, posadzić tam na krześle Florencję Cook, a sami zgromadzić się na korytarzu. Wszystkie czynności zostały wykonane zgodnie z tymi wskazówkami, przy czym na korytarzu zapalono słabe światło. Po pewnym czasie przed zasłoną przygotowanego w ten sposób gabinetu dla medium pokazało się jakieś oblicze, jak gdyby zmarłego, które wkrótce zniknęło4. Była to pierwsza materializacja słynnej zjawy, materializacja niecałkowita, gdyż fantom składał się jedynie z głowy i górnej części tułowia osadzonych na "nieokreślonej świecącej chmurze". Zjawa zamierzała powiedzieć coś obecnym, ale nie zdołała wydać żadnego głosu, zaobserwowano jedynie poruszające się jej wargi. Panna Cook (medium) znajdująca się podczas tej manifestacji w zaciemnionym gabinecie zachowała pełną świadomość, przyglądała się zjawisku, przez szczelinę w zasłonie, a następnie opisała przebieg posiedzenia i przesłała opis znanemu badaczowi, Williamowi H. Harrisonowi5. Następne posiedzenie odbyło się w trzy dni później, brał w nim również udział W.H. Harrison. Zrelacjonował on dłuższą rozmowę zjawy z medium przeprowadzoną w jego obecności, przy czym panna Cook sprzeciwiła się żądaniu zjawy – potarcia ]ej kawałkiem swej sukni. Rys. 11. Florencja Cook Odtąd seanse stały się coraz częstsze, a manifestacje przybierały na sile. W końcu widmo ukazało się w pełnym świetle, a im bardziej zjawisko materializacji rozwijało się, tym bardziej wzrastała skłonność medium do równoczesnego zapadania w trans (oczywiście w zaciemnionym gabinecie). Doktor J.E. Purdon był pierwszym uczestnikiem seansów, który widział twarz zjawy w świetle dziennym, i który odkrył uderzające podobieństwo jej rysów do rysów twarzy Florencji Cook. Już na początku swego pojawienia się zjawa oświadczyła obecnym, że nazywa się Katie King, że będzie manifestować się jedynie przez okres trzech lat (maj 1871 – maj 1874), że po upływie tego czasu "jej misja będzie skończona, i że nie będzie miała więcej siły ukazywać się fizycznie, widzialnie i dotykalnie, że przechodząc do wyższej sfery utraci moc kontaktowania się ze swym medium w tak materialny sposób"6. Posiedzenia z medium odbywały się w domu państwa Cook w Hackney, gdzie gromadziła się grupka zaprzyjaźnionych osób lub w innych miejscach. W pierwszym przypadku zaciemniony pokój sypialny Florencji Cook służył jako gabinet dla medium. Wobec tego wprowadzono surowe środki ostrożności, uniemożliwiające ewentualne oszustwo. Przed każdym seansem medium było dokładnie wiązane, węzły pieczętowano, a niekiedy damy przeszukiwały w sypialni jej ubiór. Uczestnicy posiedzeń, Beniamin Coleman i doktorzy James M. Gully i George Sexton wprowadzili "bardzo ostry nadzór", a także sporządzili zdjęcia fotograficzne fantoma i wypowiedzieli się za prawdziwością fenomenów7. Dość szczegółowe, a także bardzo wymowne relacje o manifestowaniu się Katie podał badacz rosyjski, Aleksander N. Aksakow, autor dzieła Animizm czy spirytyzm (Petersburg 1893) stanowiącego podsumowanie naukowej polemiki na temat spirytyzmu przeprowadzonej z filozofem niemieckim Edwardem Hartmannem. Aksakow pisze: Zakończę ten rozdział moją osobistą znajomością z Katie. [...] Było to w 1873 roku. W tym czasie Crookes zajmował się już badaniem zjawisk mediumicznych i ogłosił swe artykuły, które zostały opublikowane w mej pracy zbiorowej pt. Spirytualizm i wiedza, wydanej w 1872 roku. Jednak w materializację dotychczas nie wierzył i twierdził, że uwierzy w nią wówczas, gdy zobaczy jednocześnie medium i [zmaterializowaną] osobę – co jak już wiemy także osiągnął. O ile się nie mylę, Katie King była pierwszą całkowicie zmaterializowaną zjawą, a doszło to do skutku właśnie w 1873 roku w gronie rodzinnym państwa Cook. Przebywając w tym roku za granicą umyślnie udałem się do Londynu, aby na własne oczy ujrzeć ten jedyny w tym czasie fenomen. Zaznajomiłem się z rodziną państwa Cook i zostałem uprzejmie zaproszony na seans, który miał się odbyć dnia 22 października (1873). Seans odbył się w maleńkim pokoju służącym jako jadalnia. W kącie utworzonym z wystającej części pieca była zawieszona zasłona poruszająca się na kółkach, za nią na niskim stołku usiadła panna Cook; seansem kierował pan J.C. Luxmoore, który od początku brał szczególny udział w rozwoju mediumicznym panny Cook. Wezwał mnie, abym dokładnie przeszukał całe mieszkanie i przyjrzał się, w jaki sposób będzie związywane medium, ponieważ chcąc uniknąć wszelkich podejrzeń uważa to za niezbędną gwarancję. Każdą rękę medium na nadgarstku owiązał dość mocno białą wstęgą, a węzły opieczętował; potem tą samą taśmą związał na plecach obie ręce medium i węzły tak samo opieczętował; drugi koniec wstęgi przeciągnął przez zawleczkę przyśrubowaną do podłogi koło stołka, na którym usiadło medium, a następnie przeprowadził ją pod zasłoną do pokoju i przywiązał do stołu, przy którym usiadł. Wskutek tego medium nie mogło wstać nie pociągając za wstęgę. Pokój był oświetlony lampką postawioną za książkami. Rys. 12. Katie King. Fotografia profesora Williama Crookesa (Dr Paul Gibier, Le Spiritisme (Fakirisme Occidental). Etude historique, critique et expsrimentale. Paris 1887, s. 292) Nie upłynął kwadrans, gdy zasłona od strony pieca odchyliła się na pół łokcia: stała tam w całej swej okazałości ludzka postać w białym stroju, z odkrytą twarzą, ale głową .osłoniętą białym materiałem; strój ten przypominał koszulę, z której szerokich rękawów wychodziły gole ręce; była to Katie. W prawej ręce coś trzymała; szeptem poprosiła pana Luxmoore'a i oddała mu ten przedmiot celem wręczenia go mnie. Było to pudełko z cukierkami. Ogólny śmiech! Jak widać, naszej znajomości nie można uznać za mistyczną. "Skąd jest to pudełko?" – zapytałem ją. "Z kuchni" – odpowiedziała Katie. Jak widzicie, wyjaśnienie było bardzo prozaiczne. Aczkolwiek siedziałem prawie naprzeciw Katie, w odległości tylko pięciu kroków od niej, częściowo w półciemności, nie nijgłem dobrze widzieć rysów jej twarzy. W ogóle zdawała się być pełniejsza i wyższa, aniżeli medium, aczkolwiek miała bose nogi; twarz i ręce także wydawały się większe – co później potwierdziła obserwacja Crookesa. Przez cały ten czas rozmawiała z członkami kółka jakby półgłosem, szeptem. Nieraz powtarzała: "Zadawajcie mi pytania – rzeczowe pytania". Zapytałem ją: "Czy mogę odciąć sobie kawałek ubrania, które macie na sobie?" Odpowiedziała, że tym razem jest to niemożliwe, ale że było to już wykonane przez innych. Wtedy zapytałem ją, czy może pokazać mi swe medium. Odpowiedziała: "Tak, podejdźcie szybko i zobaczcie je". Natychmiast byłem koło zasłony, siedziałem od niej w odległości pięciu kroków; odsłoniłem ją – biała postać zniknęła; przede mną był ciemny kąt i ciemna postać medium siedzącego na stołku: miało ono na sobie czarną jedwabną suknię, wskutek czego nie mogłem go wyraźnie rozpoznać. Zaledwie usiadłam na swoim miejscu, zza zasłony wyjrzała biała postać Katie i zapytała mnie: "Czy dobrze widzieliście?" Odpowiedziałem, że nie całkiem dobrze. "A więc weźcie lampę i zobaczcie możliwie szybko" – odpowiedziała Katie. W okamgnieniu byłem E lampą za zasłoną – ale po Katie nie było ani śladu; przede mną siedziało tylko medium pogrążone w głębokim transie z rękoma związanymi z tyłu... Zaledwie usiadłem, Katie znowu wyjrzała zza zasłony. Tymczasem światło oświetliwszy śpiące medium wywarło swój efekt. Medium jęknęło i obudziło się; wtedy nastąpiła za zasłoną zajmująca rozmowa między Katie a panną Cook, która chciała w końcu przyjść do siebie, podczas gdy Katie usiłowała ponownie ją uśpić, co się jej wszakże nie udało; Katie pożegnała się i umilkła. Natychmiast po tym pan Luxmoore wezwał mnie, abym obejrzał wiązania i węzły na rękach medium; wszystkie były całe, a gdy poproszono mnie, abym przeciął wstęgę, z trudnością wsunąłem pod nią nożyczki, gdyż tak mocno ręce były nią obwiązane. Gdy panna Cook wyszła ze swego pomieszczenia, zbadałem je ponownie: było tylko półtora łokcia szerokie i ponad pół łokcia głębokie. Wokół była kamienna ściana. Że -wszystko to nie mogło być sztuczką panny Cook – było dla mnie oczywiste. Skąd wszakże przyszła i gdzie zniknęła biała postać, żywa, rozmawiająca, na pół ubrana – krótko, całkowicie normalna kobieta? Pamiętam swoje ówczesne wrażenie. Chociaż byłem jak najbardziej przygotowany na to, co przyszedłem zobaczyć, przecież nie mogłem w to uwierzyć. Świadectwo moich zmysłów i logika zmuszały mnie do uwierzenia, ale rozum opierał się. Przyzwyczajenie potrzebne i tutaj: ono zmusza nas do myślenia, że rozumiemy to do czego przywykliśmy. Rys. 13. Katie King i dr James M. Gully z Londynu. Fotografia wykonana przez Williama H. Harrisona (Dr Paul Gibier, dz. cyt.) Człowiek nie wtajemniczony całkiem naturalnie przypuszczałby. że rolę Katie grała inna osoba przychodząca sztucznie wykonanym wejściem. Jednak posiedzenia te nie zawsze odbywały się w domu rodziny Cook. Mnie samemu poszczęściło się jeszcze raiz zobaczyć Katie na seansie, który odbył się 28 października (1873) w domu pana J.C. Luxmoore, bogatego obywatela i byłego sędziego rozjemczego. Przybyło piętnastu gości; czekając na przyjazd panny Coor: obejrzeliśmy pokój znajdujący się obok salonu, który miał służyć jako ciemne pomieszczenie dla medium. Były w nim jeszcze jedne drzwi; w naszej obecności zostały one zamknięte przez pana Henry M. Dunphy'ego, jednego z redaktorów gazety "Morning Post", który wziął klucz od nich ze sobą. Wkrótce przybyła panna Florencja iż rodzicami. Została ona posadzona na krześle koło salonu, a następnie związana przez pana Luxmoore'a, tylko nieco inaczej: ręce osobno i ciało także osobno; wstęga łącząca ciało została przeciągnięta przez zawleczkę przyśrubowaną do podłogi koło krzesła panny Cook i przeprowadzona do salonu; węzły wstęgi opieczętowane pieczęcią pana Luxmoore'a. Wszyscy goście przyglądali się tej operacji, a po jej wykonaniu przeszliśmy do salonu, po czym zasłona na drzwiach została opuszczona; zajęliśmy miejsca przed nią w półkolu, oświetlenie było dostateczne. Wkrótce zasłona odchyliła się na pół łokcia, w drzwiach ukazała się Katie w swym zwykłym stroju i zaczęła swoją zwykłą rozmowę; wstęga leżąca na podłodze pozostawała nieporuszona. Katie prosiła o rzeczowe pytania. Wyraziłem życzenie, aby podeszła do nas bliżej, albo aby przynajmniej na krok weszła do naszego pokoju, jak to bywało na innych seansach. Odpowiedziała, że tego wieczoru nie może tego uczynić. Zniknąwszy na kilka minut pojawiła się znowu trzymając w ręku wielki japoński puchar stojący w tym pokoju, w którym znajdowała się panna Cook, ale z dala od jej krzesła; gdy puchar ten został wzięty z rąk Katie, ona stojąc na tym samym miejscu szybko trzykrotnie się obróciła; ruchami tymi chciała nam widocznie pokazać, że ręce jej i ciało nie są związane, i że w wyniku tego przed nami nie znajduje się medium [Florencja Cook]. Seans trwał około godziny, a Katie to pojawiała się, to znów znikała; w końcu panna Cook zaczęła się budaić, po czyni nastąpiła jej rozmowa z Katie itd.; jeden z uczestników obejrzał pieczęcie, przeciął wiązania wstęgi i zabrał je ze sobą. W swoim notatniku z tamtych lat znajduję następujący zapis: Jestem zmuszony wyznać, że seanse z panną Cook bardzo mnie zaskoczyły; w istocie oczy nie chciały wierzyć, podczas gdy rozum i znajomość wszystkich okoliczności zmuszały do wierzenia. Pomimo to nie mogę nie nadmienić, że wszystkie te wiązania w żaden sposób nie wzbudzały pełnego zaufania, a zarazem były nie do zniesienia i uwłaczające dla samego medium. Wydaje się, ze byłoby najprościej, gdyby panna Cook siedząc na swym krześle wystawiła na zewnątrz, za zasłonę, jedną ze swych rąk, położywszy ją przypuśćmy na innym krześle, tak aby obserwator mógł widzieć jednocześnie rękę medium i zjawiającą się postać; albo jeszcze prościej – jeśli, jak się mówi, żadna część ciała medium nie znosi światła – sama Katie powinna odsunąć zasłonę swoją widoczną dla innych ręką i pokazywać swe medium przypuśćmy przez jedną minutę – jak ją o to prosiłem. Podobno obiecała, iż nadejdzie czas, gdy będzie fotografowana ze swym medium. Przepowiednia ta spełniła się, a nikt wtedy nie mógł przewidzieć, że właśnie Crookesowi jest sądzone wypełnienie jej. Jak już wcześniej wspomniałem, w tym czasie Crookes nie wierzył jeszcze w materializację. Gdy spotkałem się z nim po wyżej opisanych seansach, zapytał mnie, co sądzę o tych zjawiskach. Odpowiedziałem mu, że jestem zmuszony uważać je za prawdziwe. "Żadne wiązanie – zaoponował on – nie zmusi mnie do uwierzenia w to zjawisko; tyle już wiem, że dla działającej tu siły wiązania nic nie znaczą; uwierzę dopiero wtedy, kiedy zobaczę postać zjawy i medium jednocześnie". Wkrótce po moim wyjeździe z Londynu nastąpił ten wypadek "zdemaskowania" panny Cook, który wydał ją w ręce Crookesa. Jakiś "spirytysta" [William Volckman], który był bardzo podejrzliwy, postanowił sobie, że wyjaśni rzecz całkowicie i pewnego razu [9 grudnia 1873], gdy postać Katie wyszła przed zasłonę, chwycił ją... Powstało zamieszanie, ale sceptyk twierdził, że osoba, którą chwycił, nie była nikim innym tylko samym medium [Florencją Cook]8. Wówczas rodzice zwrócili się do Crookesa z prośbą, aby wziął ich córkę całkowicie pod swą opiekę i wyjaśnił prawdę. I oto przy następnym spotkaniu z Crookesem w 1975 roku pokazywał mi on już cały szereg swych zdjęć Katie. Fototypie dwu podobnych fotografii Crookesa i dwu wyżej wymienionych fotografii W.H. Harrisona opublikowane zostały w książce N. Peterowa Mediumiczeskija materializacja. Możemy przeto przeciw twierdzeniu Hartmanna zaświadczyć, że na fotografiach Katie King "okrywająca medium iluzja była rzeczywistym zdjęciem fotograficznym", i że "wykonane fotografie były zupełnie podobne do zjawy", którą sam widziałem dwukrotnie, a inni wielokrotnie9. Tak sprawy wyglądały do chwili, gdy niezwykłymi fenomenami manifestującymi się w obecności medium Florencji Cook zajął się Crookes. Śledził on uważnie wszystkie fazy sprawy Katie King przez cały czas jej trwania, to znaczy od maja 1871 roku. Jego osobiste badania i prace eksperymentalne w tej dziedzinie rozpoczęły się w grudniu 1873 roku, a zakończyły 21 maja 1874 roku, z chwilą ostatecznego zniknięcia Katie10. Pragnąc wyjaśnić naturę owych zagadkowych zjawisk uczony zastosował cały arsenał środków, jakimi dysponowała ówczesna nauka, wykluczających jakiekolwiek oszustwo. Przede wszystkim przeniósł większość posiedzeń z Florencją do swego domu, mianowicie do swego laboratorium i biblioteki, gdzie miał pełny wgląd w najdrobniejsze szczegóły zachodzących zjawisk. Żaden z oponentów opisywanych wydarzeń nie podkreślił tego doniosłego faktu, wręcz przeciwnie, pominął go całkowitym milczeniem. Z Williamem Crookesem współpracował, w wymienionym okresie, inny wybitny angielski fizyk i członek Królewskiego Towarzystwa, inżynier Cromwell Fleetwood Varley (1828–1883). Wsławił się on badaniami nad wyładowaniami w gazach i w 1871 roku stwierdził, że promienie katodowe niosą ujemny ładunek elektryczny. Varleyowi zawdzięcza ludzkość pomysł podmorskiego połączenia telegraficznego między Paryżem i Nowym Jorkiem dzięki zastosowaniu dużego kabla transatlantyckiego, jak również wynalezienie gigantycznego kondensatora nazwanego jego imieniem11. W omawianych badaniach Crookesa, inżynier Varley był autorem i twórcą większości zastosowanych przez obu uczonych przyrządów pomiarowych. Przebieg swych badań Crookes zrelacjonował w trzech listach skierowanych do Williama H. Harrisona, wydawcy czasopisma "The Spiritualist", który później ogłosił je drukiem. Jak wiemy Harrison uczestniczył w wielu posiedzeniach z Florencją Cook i pozostawił z nich również kilka sprawozdań. Ponadto posiadamy doniesienie inżyniera Varleya oraz relacje szeregu innych naocznych świadków manifestacji Katie King. Wszystkie te materiały przedstawię poniżej. Umożliwi to przeprowadzenie dokładnej rekonstrukcji sprawy Katie King i pozwoli obalić istniejące w literaturze zniekształcenia lub świadome fałszerstwa. Oto treść pierwszego listu prof. Williama Crookesa: Panie, Pisząc lub mówiąc o przedmiocie tak zapalnym, jakim są fenomeny nazywane spirytystycznymi usiłowałem we wszelki możliwy sposób przezwyciężyć się celem uniknięcia jakichkolwiek sporów. Z wyjątkiem małej ilości wypadków, w których wyjątkowa pozycja moich przeciwników dodawała do mego milczenia inne motywy, aniżeli sama prawda, nigdy nie odpierałem ataków i przypisywanych mi fałszywych interpretacji, które w tym wypadku kierowano przeciwko mnie. Rzecz jednak przedstawia się inaczej, gdy jakiekolwiek działania z mojej strony mogłyby oddalić niesprawiedliwe podejrzenia rzucone na kogokolwiek, o ile tym kimś jest kobieta młoda, wrażliwa i niewinna. W tym wypadku dla mnie stanowi to specjalne zadanie i pragnę podjąć trud dostarczenia poważnego dowodu jedynie przez wzgląd na osobę, która jak wierzę, została niesłuszna oskarżona. Wśród wszystkich argumentów, przytoczonych z obu stron, mediumizmu Panny Cook ja widzę bardzo mało faktów stwierdzonych w taki sposób, aby nieuprzedzony czytelnik mógł powiedzieć: "Oto nareszcie dowód absolutny!" Widzę wiele silnych stwierdzeń, wiele niezamierzonej przesady, (założeń i nieudowodnionych przypuszczeń, niemniej nie mało insynuacji oszukańczych, trochę zwykłego błaznowania, ale nie widzę nikogo prezentującego pozytywne nastawienie oparte na ewidentnie czystym rozumie, kto by stwierdził, że wtedy, kiedy ta postać, która sama sobie nadała imię Katie, jest w pokoju, w tym samym momencie ciało Panny Cook znajduje się albo nie znajduje się w gabinecie. Myślę, że cała kwestia sprowadza się do tej prostej alternatywy. Jeżeli wykaże się, że jedna lub druga możliwość jest faktem, wszystkie pozostałe uboczne kwestie mogą być tymczasem odłożone; jednak dowód musi być absolutny i nie może opierać się na rozumowym wnioskowaniu albo na domniemanej nienaruszalności pieczęci, węzłów i wiązań, ponieważ mam powody do przekonania, że w postępowaniu z tego rodzaju fenomenami jest podobnie jak z miłością, która "śmieje się z zamków". Miałem nadzieję, że któryś z przyjaciół Panny Cook, którzy uczęszczali na te seanse prawie od samego początku, i którzy wydawali się być wysoce uprzywilejowani w przeprowadzanych próbach, będzie mógł dzięki swej przychylności, przedstawić mi swoje świadectwo. Niestety, takich świadków śledzących te fenomeny od chwili ich powstania nie było i minęło około trzech lat, gdy pozwolono mi włączyć się do tej sprawy, w istocie w godzinie jedenastej [czyli tuż przed godziną dwunastą] i przedstawić wydarzenie sprawdzone w czasie seansu, w którym uczestniczyłem na prośbę Panny Cook, a który miał miejsce w kilka dni po nieprzyjemnej aferze inicjującej początek tej kontrowersji [Crookes ma tu na myśli wystąpienie Williama Volckmana]. Posiedzenie odbyło się w domu Pana Luxmoore, a jako gabinet służył mały salonik oddzielony od pokoju zasłoną, w którym znajdowali się uczestnicy seansu. Po załatwieniu zwykłej formalności przeszukania pokoju i obejrzeniu zamków, Panna Cook weszła do gabinetu. Po krótkiej chwili przed zasłoną zjawiła się postać Katie, lecz zaraz cofnęła się mówiąc, że medium jej nie dość dobrze się czuje i nie może dość głęboko zasnąć, ażeby mogła je samo zostawić. Zajmowałem miejsce o kilka stóp od zasłony, tuż za którą siedziała Panna Cook i mogłem słyszeć jej częste westchnienia i łkania, jak gdyby wskutek cierpienia. Z przerwami ponawiało się to przez cały czas posiedzenia, a raz, gdy postać Katie stała przede mną w głównym pokoju, słyszałem wyraźnie żałosne łkanie, jakie przez cały czas z przerwami wydawała, i które dochodziło z poza zasłony, gdzie Panna Cook powinna się znajdować. Rys. 14. Katie King w laboratorium chemicznym profesora Williama Crookesa. (Dr Paul Gibier, dz. cyt.) Postać objawiała uderzające cechy życia i rzeczywistości, i o ile mogłem widzieć przy nie dość wyraźnym świetle, rysy jej podobne były do rysów twarzy Panny Cook; a jednak pozytywne świadectwo jednego z mych zmysłów, że łkanie dochodziło od Panny Cook z gabinetu, gdy tymczasem postać była przed zasłoną, świadectwo to jest zbyt silne, ażeby obalić je mogły pozory przeciwne. Czytelnicy Pana znają mnie i mam nadzieję, zechcą wierzyć, że nie narzucałbym swego zdania bez dostatecznych dowodów. Być może, drobna okoliczność, którą wzmiankowałem, nie będzie miała dla nich takiego znaczenia, jak dla mnie. Lecz żądam tego, ażeby ci, którzy byliby skłonni zbyt surowo sądzić Pannę Cook, wstrzymali się ze zdaniem, dopóki nie dostarczę dowodu, który jak sądzę, kwestią rozstrzygnie. Obecnie Panna Cook poświęca się wyłącznie posiedzeniom prywatnym, w których oprócz mnie bierze udział jeden albo dwóch moich przyjaciół. Posiedzenia te potrwają zapewne jeszcze kilka miesięcy i przyrzeczone mi, że dozwolone mi będą wszelkie próby, jakich zażądam. Posiedzenia te ustały chwilowo od paru tygodni, lecz i poprzednie przekonały mnie dostatecznie o zupełnej szczerości i dobrej wierze Panny Cook i pozwoliły mi uwierzyć, że obietnice, które otwarcie uczyniła mi Katie będą dotrzymane. Teraz tylko proszę, ażeby czytelnicy zbyt pospiesznie nie wnioskowali, że wszystko, co na pierwszy rzut oka wydaje się wątpliwe, opiera się koniecznie na oszustwie, i ażeby sąd swój raczyli zawiesić, dopóki nie dostarczę im dalszych szczegółów o tych fenomenach. Racz przyjąć, itd. William Crookes 20, Mornington Road, London. 3 luty 187412. Najważniejszy problem, jaki wysunął się w badaniach opisanych zjawisk sprowadzał się do kontroli medium oraz do przeprowadzenia manifestacji Katie King w warunkach ściśle laboratoryjnych. Crookes skorzystał tutaj z pomocy swego przyjaciela, inżyniera Varleya. W artykule opublikowanym w czasopiśmie "The Spiritualist" Varley opisał ze wszystkimi szczegółami zastosowaną metodę elektrycznej kontroli medium Florencji Cook13. Podczas trwania seansu przez ciało medium został przepuszczony słaby prąd elektryczny czerpany z dwóch ogniw Daniella. Wyniki obserwowano przy pomocy wskazań galwanometru zwier-ciadłowego znajdującego się w oświetlonym pokoju poza gabinetem dla medium. W wymienionym artykule C.F. Varley informuje: Doświadczenie, o którym mówimy, odbyło się w domu sędziego J.C. Luxmoore'a w Londynie. Pokój znajdujący się z tyłu był oddzielony od poprzedniego ciężką zasłoną, a miał służyć jako ciemny gabinet. Przed rozpoczęciem seansu pokój ten obejrzano, po czym wiodące do niego drzwi zostały zamknięte. Pierwszy pokój oświetlała lampa parafinowa z abażurem. Na kominie w odległości dziesięciu do jedenastu stóp od zasłony był postawiony galwanometr. Obecni byli: pan Luxmoore, pan Crookes, pani Crookes, pani Cook z córką, pan G.R. Tapp, pan Harrison i ja (Varley). Pannę Cook posadziliśmy na krześle w tylnym pokoju; do rąk medium, nieco ponad nadgarstkami, zostały przymocowane za pomocą elastycznych gumowych pierścieni dwa złote guldeny z przy-lutowanymi do nich drutami platynowymi. Między monetami a ciałem umieszczono potrójną warstwę białej bibuły namoczonej w roztworze azotanu amonowego. Druty platynowe zostały przeprowadzone pod rękami aż do ramion i przymocowane do rąk paskami, wskutek czego nie krępowały ruchów rąk. Do każdego drutu platynowego został przytwierdzony za pomocą bawełnianych nici cienki drut miedziany doprowadzony następnie do pierwszego pokoju, w którym znajdowali się uczestnicy seansu. Druty te połączono z dwoma ogniwami Daniella i kablowym aparatem kontrolnym. Gdy wszystko było gotowe, zasłony zostały spuszczone, medium (panna Cook) pozostało w ciemni, a słaby elektryczny prąd przechodził przez jego ciało przez cały czas trwania seansu. Prąd z obu ogniw przepływał przez galwanoimetr, elementy oporu i ciało panny Cook, a następnie powracał do baterii. Przed wprowadzeniem Panny Cook w obwód prądu przy połączeniu guldenów, które tworzyły bieguny baterii, wskazówka galwanometru wskazywała wychylenie 300 stopni. Z chwilą wprowadzenia panny Cook do obwodu, gdy złote guldeny zostały przymocowane do jej rąk ponad nadgarstkami, wychylenie wskazówki wyniosło 220 stopni. Tak więc opór ciała medium wprowadzonego do obwodu stanowił dla prądu elektrycznego opór równy ściśle 80 działkom skali galwanometru. Cały sens tego doświadczenia opierał się właśnie na rejestrowaniu natężenia prądu i pośrednio – oporu prądu elektrycznego wywołanego przez ciało medium. Najmniejsza zmiana miejsca biegunów baterii przymocowanych do rąk panny Cook wywołałaby zmianę wielkości oporu spowodowanego ciałem medium. Przez cały czas trwania seansu odczyty na skali galwanometru były skrupulatnie notowane. Okazało się, że przepływ prądu ani razu nie został przerwany. Najmniejszy ruch Florencji Cook był natychmiast rejestrowany za pomocą wychyleń wskazówki galwanometru. W tych warunkach postać Katie King zjawiła się wkrótce przed zasłoną w oświetlonym pokoju seansowym, pokazując swe obie ręce odsłonięte do łokci, zażądała ołówka i papieru i pisała na nim w obecności wszystkich uczestników seansu. O godzinie 7 minut 45 Katie powtórzyła jeszcze jedno doświadczenie z pisaniem, przy czym odsłoniętą jej rękę można było widzieć przed zasłoną, a o godzinie 7 minut 48 Katie uścisnęła rękę pana Varleya i seans był zakończony. "W czasie tych trzech minut – mówi Aksakow – galwanometr wskazywał nieznaczne wahania między 146 a 150 stopni. Skutkiem tego medium nie mogło w żaden sposób wykonać wszystkich niezbędnych ruchów celem odnowienia swego [ewentualnego] dawniejszego położenia"14. Varley informuje tu, że prawdopodobnie panna Cook zmieniła położenie i spowodowała nieznaczne przesunięcie monet złotych. "Wskazania galwanometru – mówi on – spadły szybko ze 191 do 155. W minutę potem zjawiła się Katie". Oznaczało to, że opór medium w czasie jednej minuty wzrósł o tyle samo, to jest o 36 jednostek. Fakt ten nie może nam wydać się ani dziwny, ani podejrzany. W chwili pojawienia się Katie King opór ciała medium wzrósł, ponieważ utraciło ono część swej materialnej substancji na korzyść materializującego się fantoma. Ciało Florencji Cook pozostające w transie "rozrzedziło się" i jego opór elektryczny musiał natychmiast wzrosnąć. Jeden z autorów, filozof Edward Hartmann, usiłował dowodzić, że opisany wyżej fenomen manifestacji Katie King był spowodowany przez samo medium, to jest Florencję Cook, przy czym "monety i wilgotna bibuła mogły być ściągnięte do tyłu albo do góry i nie przeszkodziły medium w jego manipulacjach"15. Zarzut ten zbił Aksakow: Gdyby monety równocześnie z mokrą bibułą były ściągnięte do tyłu aż ku samym ramionom celem odsłonięcia rąk medium, to obszar, przez który przepływał prąd elektryczny zmniejszyłby się przynajmniej o połowę, w wyniku czego opór spowodowany przez ciało medium zmniejszyłby się także do połowy, tj. do 40 stopni, a wskazówka galwanometru przesunęłaby się z 220 do 260 stopni. Zamiast tego widzimy rzeczywistą sprzeczność: od samego początku seansu nie tylko nie było żadnego zwiększenia w zakresie wychyleń, ale na odwrót, zmniejszenie ich, które zostało wywołane wysychaniem namoczonej bibuły. ... Właśnie ta okoliczność spowodowała zwiększenie oporu dla prądu elektrycznego i wywołała zmniejszenie w zakresie wychylenia wskazówki galwanometru z 220 do 146. W ten sposób wykazano całkowicie bezspornie, że monety przymocowane do rak medium nie zostały przesunięte, i że ręce, które ukazały się przed zasłoną i które pisały, nie były rakami medium. W wyniku tego kontrola medium przy pomocy prądu elektrycznego celem udowodnienia jego obecności za zasłoną jest metodą absolutnie pewną; przytoczone przez Edwarda Hartmanna objaśnienie sygnalizujące niedostateozość tego sposobu kontroli wykazuje tylko niedostateczne zrozumienie sensu omawianej metody eksperymentalnej16. Tak więc w jednym z dwóch zamkniętych i dokładnie przeszukanych i skontrolowanych przed seansem pokojów, w których przebywało ogółem osiem osób zjawiła się osoba dziewiąta, a była nią Katie King! Zostało to potwierdzone przy zastosowaniu najbardziej czułej elektrycznej kontroli medium. Katie zjawiła się jak zwykle w swym białym powiewnym stroju, podczas gdy Florencja Cook miała ciemną suknię. Crookes nie był jednak usatysfakcjonowany tym eksperymentem. Wszak odbył się on w mieszkaniu sędziego Luxmoore'a, gdzie trudno było skontrolować, czy ktoś nie wśliznął się do ciemnego gabinetu. Zamknięcie drzwi na klucz nie stanowiło tu żadnej gwarancji. W przypadku posiadania takiego klucza przez inną osobę sens eksperymentu ulegał całkowitej zmianie. Uczony wykonał więc (w nieobecności Varleya) drugie podobne doświadczenie, ale przeniósł je do własnego domu. Jest o nim informacja Williama H. Harrisona, który brał udział w posiedzeniu: Przy powtórzeniu tego doświadczenia z powodu nieobecności Varleya kierował nim Crookes. Uzyskał on takie same rezultaty, przy tym skrócił drut tak znacznie, że gdyby medium poruszyło się, mogło ukazać się tylko w otworze zasłony. Katie wyszła przed zasłonę na odległość sześciu albo ośmiu stóp; na ręku nie miała żadnych drutów, a przez cały ten czas wskazania galwanometru były doskonałe. Oprócz tego pan Crookes poprosił Katie, aby zanurzyła ręce w naczyniu z roztworem jodku potasowego, co też uczyniła, wszak nie wywołało to żadnych ruchów wskazówki galwanometru; gdyby druty były przymocowane gdzieś do Katie roztwór skróciłby drogę prądu a wychylenie igły zwiększyłoby się17. W związku z powyższymi posiedzeniami Harrison wysłał dodatkowo do czasopisma "Medium" wydawanego przez J. Burnsa następujący list skontrolowany przez Crookesa i Varleya: Panie Redaktorze! Ponieważ niedawno byłem obecny na kilku seansach, na których PP. Varley i Crookes przepuścili słaby prąd elektryczny przez ciało Panny Cook przez cały ten czas, kiedy znajdowała się w gabinecie, a Katie obok niej, niektórzy z obecnych prosili mnie, abym Warn przekazał wiadomość o osiągniętych wynikach; przyczyni się to chyba do obalenia niesłusznych zarzutów, na które narażone jest dobre i poczciwe imię medium. Gdy Katie wyszła z gabinetu, nie miała na sobie żadnych drutów. Dopóki znajdowała się obok niego, prąd elektryczny nie był przerwany, co nastąpiłoby, gdyby druty były usunięte z rąk Panny Cook i gdyby końce zdjętych drutów nie były znowu złączone. Jednak w ostatnim wypadku na wskaźniku przyrządu natychmiast ukazałoby się zmniejszenie oporu elektrycznego. Doświadczenia te wykazały, że Panna Cook rzeczywiście znajdowała się w tym czasie w gabinecie, gdy Katie była koło niego. Doświadczenia zostały przeprowadzone częściowo w mieszkaniu Pana Luxmoore'a, częściowo w mieszkaniu Pana Crookesa. List ten był przedstawiony PP. Crookesowi i Varleyowi i przesyłam go Warn za ich zgodą. William H. Harrison Dnia 17 marca 187418. Profesor William Crookes jeszcze w inny sposób zbadał fenomen materializacji fantoma Katie King i udowodnił jej realno-obiektywne istnienie. Metodę tę Varley zalecił Crookesowi, który zastosował ją z powodzeniem. Należy żałować, że Harrison napisał o niej zaledwie kilka słów: Przeciwne bieguny baterii łączy się z dwoma naczyniami napełnionymi rtęcią, po czym galwanometr i medium włącza się w obieg prądu; gdy Katie King zanurzyła swe palce w tych naczyniach z rtęcią, opór elektryczny nie zmniejszył się a natężenie prądu w żaden sposób nie wzrosło; gdy natomiast Panna Cook wyszła z gabinetu i zanurzyła swe palce w rtęci, wywołało to silne wychylenie igły galwanometru. [W innym doświadczeniu] Katie King okazała pięciokrotnie większy opór przewodzenia prądu niż Panna Cook19. "Z doświadczenia tego – mówi Aksakow – możemy sądzić, że przewodnictwo elektryczne ciała ludzkiego jest pięciokrotnie większe niż przewodnictwo ciała ludzkiego zmaterializowanego"20. Wniosek Aksakowa jest całkiem uzasadniony; "ciało" fantoma w początkowej fazie materializacji i formowania jest zwykle bardzo rozrzedzone i stawia prądowi opór większy, niż normalne, bardziej zagęszczone, a więc zawierające więcej atomów, ciało ludzkie. Chciałbym jeszcze przedstawić dwa ciekawe doświadczenia z fantomem Katie King, świadczące o jego niezwykłej zdolności przenoszenia ze swego ciała określonej substancji chemicznej na ciało medium bez fizycznego kontaktu: Pewnego razu Pan Crookes umieścił trochę barwnika anilinowego na powierzchni rtęci przygotowanej w naczyniu do doświadczenia; plamy spowodowane barwnikiem anilinowym nie dają się łatwo usunąć i palce Crookesa przez długi czas nosiły po nim ślady. Katie King umoczyła swe palce w tym barwniku anilinowym, ale palce Panny Gook okazały się potem zupełnie czyste, jedynie ślady barwnika znalazły się potem na łokciu jej ręki [!]21. William H. Harrison zanotował to doświadczenie w następujący sposób: Na jednym seansie z Panną Cook powierzchnia części zmaterializowanej ręki została pomazana dla celów doświadczalnych fioletowym atramentem. Później plamę wielkości rubla znaleziono na ręku medium [Florencji Cook] w okolicy łokcia22. Ostatnie próby wskazują na istnienie jakiegoś "przewodu" służącego do transmisji substancji od fantoma do medium. W zestawieniu opisanych faktów materializacji z fenomenem eksterioryzacji "przewodem" takim mógłby być "srebrny sznur" ("sznur astralny") manifestujący się również i tutaj. Opisane wyżej wyniki badań osiągnięte przez W. Crookesa posiadają swoją naukową wymowę i dowodzą po pierwsze, że fenomen materializacji zjawy Katie King manifestował się w warunkach laboratoryjnych, po wtóre, że Katie King i Florencja Cook były dwiema całkowicie odrębnymi osobami, działającymi od siebie zupełnie niezależnie. Zresztą ten ostatni fakt, angielski uczony, udowodnił jeszcze w inny sposób. Przeprowadzony przez mego dowód został opisany w jego następnym liście skierowanym do Williama H. Harrisona. Oto treść listu: W liście, który zamieściłem w początkach lutego b.r. [1874] w tym piśmie, podałem wiadomość o zjawianiu się fantomów, manifestujących się za pośrednictwem medium Panny Cook i stwierdziłem, że "ażeby ci, którzy byliby skłonni zbyt surowo osądzać Pannę Cook, wstrzymali się ze zdaniem, dopóki nie dostarczę dowodu, który, jak sądzę, kwestię rozstrzygnie". Rys. 15. Katie King i medium Florence Cook "Obecnie panna Cook poświęca się wyłącznie posiedzeniom prywatnym, w których oprócz mnie bierze udział tylko jeden lub dwóch moich przyjaciół. [...] Widziałem dosyć, aby być całkowicie przekonanym o zupełnej szczerości i dobrej wierze Panny Cook, co pozwoliło mi wierzyć, że obietnice, które otwarcie uczyniła mi Katie będą dotrzymane". W liście tym opisałem wypadek, z którego, jak sądzę, mogłem nabrać przekonania, że Katie i Panna Cook, były to dwie różne istoty materialne. Gdy Katie znajdowała się zewnątrz gabinetu i stała przede mną, słyszałem jednocześnie łkanie, wychodzące z gabinetu, w którym była Panna Cook. Jestem teraz w szczęśliwym położeniu, iż mogę podać dowód absolutny, którego dostarczenie obiecywałem w swym poprzednim liście. Tymczasem pominę większą część dowodów, jakie dała mi Katie podczas licznych posiedzeń Panny Cook w moim mieszkaniu, opiszę tylko parę ostatnio osiągniętych. Od pewnego czasu używałem do doświadczeń lampy fosforowej, która składała się ze szczelnie zakorkowanej butelki zawierającej olej i [biały] fosfor. Przypuszczałem, że przy świetle tego rodzaju lampy, dadzą się lepiej dostrzec niektóre z tajemniczych zjawisk, zachodzących w gabinecie i Katie także miała nadzieję na uzyskanie takiego rezultatu. Dnia 12 marca [1874] na seansie odbytym w moim mieszkaniu Katie chodziła między nami i rozmawiała przez jakiś czas; po czym skryła się za zasłoną, która oddzielała moje laboratorium, gdzie właśnie się znajdowaliśmy, od mojej biblioteki, służącej tym razem za gabinet dla medium. Po chwili znów stanęła przed zasłoną i zwróciła się do mnie: "Niech Pan przyjdzie i podniesie głowę medium, zsunęła się na ziemię". Katie mówiąc to stała przede mną w swej zwykłej białej sukni i w turbanie na głowie. Udałem się w tej chwili do biblioteki, ażeby pomóc Pannie Cook, Katie usunęła się parę kroków na bok, aby mi zrobić przejście. W samej rzeczy Panna Cook zsunęła się z kanapy i głowa jej zwieszona była w bardzo niewygodnym położeniu. Podniosłem ją na kanapę, a jednocześnie, pomimo że było ciemno, z zadowoleniem stwierdziłem, że Panna Cook nie miała na sobie kostiumu Katie, lecz że była ubrana, jak zwykle, w czarną aksamitną suknię, a przy tym znajdowała się w głębokim transie. Między chwilą, gdy widziałem przed sobą Katie w białej sukni, a chwilą gdy usadzałem Pannę Cook na kanapie, nie upłynęło więcej nad trzy sekundy. Wróciwszy na moje stanowisko obserwacyjne ujrzałem znowu Katie, która oświadczyła, że może mi pokazać się jednocześnie ze swoim medium. Gaz zastał przyćmiony, Katie wzięła ode mnie lampę fosforową. Pozwoliwszy się widzieć przy jej świetle w ciągu kilku sekund zwróciła mi lampę i rzekła: "Niech pan wejdzie teraz i zobaczy moje medium". Wszedłem za nią do biblioteki i przy świetle mojej lampy zobaczyłem Pannę Cook, leżącą na kanapie w położeniu, w jakim ją zostawiłem. Obejrzałem się, lecz Katie już znikła. Zawołałem ją, ale nie otrzymałem odpowiedzi. Gdy wróciłem na swoje miejsce, Katie wkrótce się zjawiła i powiedziała, że przez cały ten czas stała przy Pannie Cook. Wyraziła życzenie, iż chciałaby teraz sama zrobić pewne doświadczenie; wziąwszy z moich rąk lampę fosforową i wchodząc za zasłonę poprosiła, bym przez chwilę nie zaglądał do gabinetu. Po kilku minutach oddała mi lampę mówiąc, że próba jej się nie udała, że cały fluid medium jest wyczerpany, i że próbę powtórzy innym razem. Mój najstarszy syn, chłopiec czternastoletni, który siedział na wprost mnie w takim położeniu, iż mógł widzieć, co dzieje się za zasłoną, powiedział, że wyraźnie widział lampę fosforową jakby unoszącą się w przestrzeni nad Panną Cook, która leżała nieruchomo na kanapie, lecz nie dostrzegł nikogo, kto trzymałby lampę. Przechodzę teraz do seansu, który odbył się w Hackney [tzn. w domu Cooków]. Nigdy Katie nie zjawiła się w tak przyjaznych warunkach, jak wtedy. Przez blisko dwie godziny przechadzała się po pokoju i swobodnie rozmawiała z obecnymi osobami. Kilkakrotnie przechodząc brała mnie pod rękę. Wrażenie, jakiego doznawałem wówczas, że istota, którą czułem przy sobie, była to żywa kobieta, a nie zjawisko z jakiegoś innego świata, wrażenie to było tak silne, że nie mogłem oprzeć się chęci zrobienia nowego a ciekawego doświadczenia. Wychodząc więc z przypuszczenia, że jeśli nie było to widmo, to w każdym razie była dania, poprosiłem ażeby pozwoliła mi objąć się i sprawdzić w ten sposób pewne interesujące spostrzeżenia, jakie niedawno obszernie ogłosił pewien odważny eksperymentator. Otrzymawszy pozwolenie skorzystałem z niego – z wszelką delikatnością, jakby to uczynił w tych okolicznościach każdy dobrze wychowany człowiek. Otóż Pan Volckrnan z przyjemnością może przyjąć do wiadomości, że jestem w możności potwierdzić jego 'twierdzenie, że "fantom", (który zresztą wcale nie opierał się) był istotą tak materialną, jak sama Panna Cook. Ale dalszy ciąg okaże, jak niesłuszne jest ze strony eksperymentatora, niezależnie od tego jak dalece dokładne mogłyby być jego obserwacje, gdy odważy się wyciągnąć ważny wniosek z niewystarczającej liczby dowodów rzeczowych. Katie oświadczyła mi, że jak sądzi, tym razem może być widziana jednocześnie z Panną Cook. Przyćmiwszy gaz wszedłem z lampą fosforową w ręku do gabinetu [medium]. Najpierw jednak uprzedziłem jednego z obecnych, biegłego stenografa, ażeby był gotów do zapisania spostrzeżeń, jakie znajdę sposobność zrobić w gabinecie; wiedząc bowiem, jak ważne jest pierwsze wrażenie, nie chciałem opierać się na mojej pamięci więcej, niż to było konieczne. Jego notatki mam w tej chwili przed sobą. Do gabinetu wszedłem powoli, było w nim zupełnie ciemno, i macając tylko wkoło siebie, odnalazłem Pannę Cook, która siedziała skurczona na podłodze. Przyklęknąwszy, wpuściłem do mej lampy powietrze, i przy jej świetle ujrzałem młodą kobietę, w czarnej sukni aksamitnej, jak na początku seansu, i jak się zdawało, zupełnie nieprzytomną. Nie drgnęła nawet, gdy ująłem ją za rękę i przysunąłem lampę tuż do jej twarzy, wciąż tylko oddychała spokojnie. Podniósłszy lampę spojrzałem wokół siebie i zobaczyłem Katie, która stała bardzo blisko za Panną Cook. Miała na sobie powiewne białe okrycie, w jakim widzieliśmy ją podczas całego seansu. Trzymając wciąż rękę Panny Cook i klęcząc przy niej podnosiłem i zniżałem lampę, aby oświetlić lepiej całą postać Katie, jak również, aby przekonać się, iż rzeczywiście miałem przed sobą tę samą Katie, którą przed chwilą czułem w mych ramionach, a nie jakiś twór chorego mózgu. Nic nie mówiła, tylko poruszała głowę i uśmiechała się do mnie wdzięcznie. Trzy razy badałem starannie Pannę Cook, siedzącą przede mną, ażeby przekonać się, że ręka, którą trzymam, należy istotnie do rzeczywistej kobiety; trzy razy podnosiłem lampę ku Katie, ażeby stwierdzić bez żadnej wątpliwości, że w samej rzeczy stała przede mną. W końcu Panna Cook poruszyła się z lekka, a Katie dała mi znak, abym natychmiast odszedł. Odszedłem więc na drugi koniec gabinetu, Katie już nie widziałem, lecz nie wyszedłem z pokoju, dopóki Panna Cook nie przebudziła się, a dwie z obecnych osób wniosły światło. Zanim zakończę ten artykuł, zaznaczę tu niektóre z różnic, jakie zauważyłem między Panna Cook a Katie. Figura Katie okazuje się zmienna; u siebie znalazłem ją 6 cali wyższą od Panny Cook, wczoraj zaś wieczorem, gdy była boso i nie stawała na palcach, miała tylko 4,5 cali więcej, niż Panna Cooik. Tego wieczoru miała Katie szyję zupełnie odsłoniętą; skóra jej jest delikatna i miękka, gdy tymczasem Panna Cook ma na szyi bliznę, którą w tych samych warunkach można wyraźnie widzieć; skóra jej w dotknięciu jest twarda. Uszy Katie nie są przedziurawione, Panna Cook zaś nosi zwykle kolczyki. Cera Katie jest bardzo biała, cera Panny Cook mocno brunatna. Palce Katie są o wiele dłuższe, niż u Panny Cook, twarz jej jest większa. Również występują dość uderzające różnice w ruchach i sposobie wyrażania się. Zdrowie Panny Cook nie pozwala jej przed upływem paru tygodni na rozpoczęcie nowych doświadczeń takich jak powyższe i wskutek tego zmuszeni byliśmy skierować ją na całkowity wypoczynek przed podjęciem nowych eksperymentów, których zarys, przez wzgląd na nią, wkrótce podam i mam nadzieję, że będę mógł ogłosić ich wyniki23. Ponieważ wszystko, co w omawianej sprawie wyszło spod pióra prof. Crookesa jest bardzo cenne, przytoczę dwa listy stanowiące uzupełnienie do podanego wyżej "dowodu absolutnego" odnośnie odrębności osoby Katie King. Pierwszy list został skierowany do Phennela w odpowiedzi na wyrażone przez niego wątpliwości: W czasie tego doświadczenia bardzo dobrze uświadamiałem sobie całe jego znaczenie i nie mogłem wzgardzić żadnym dowodem, który wydawałby się niezbędny do jego kompletności. Ponieważ przez cały ten czas trzymałem jedną z rąk Panny Cook klęcząc koło niej, przysuwając lampę do jej twarzy i obserwując jej oddech, mam dosyć podstaw do przeświadczenia, że nie zostałem oszukany wypchaną kukłą albo porzuconym ubraniem. Co się tyczy osoby Katie, mam takie samo przeświadczenie. Wzrost, postawa, rysy, ułożenie stroju i uprzejmy uśmiech – wszystko było takie same, jak to, co tak często widziałem przedtem; a ponieważ nieraz przez, okres kilku miesięcy stałem w odległości kilku cali od jej twarzy przy dobrym oświetleniu, wygląd Katie jest mi tak dobrze znany, jak wygląd Panny Cook24. Drugi list Crookesa został skierowany do Ditsona mieszkającego w Alabamie w Stanach Zjednoczonych. Pierwsza jego część jest uzupełnieniem listu skierowanego do Phennela, druga zaś przedstawia szereg nowych szczegółów. Oto treść listu: Szanowny Panie! Cytat, który przytoczył Phennel w swym liście, opublikowanym w "The Spiritualist" wzięty jest dosłownie z listu, który napisałem do niego. W odpowiedzi na Pana prośbę mam zaszczyt oznajmić Panu, że widziałem obie – Pannę Cook i Katie jednocześnie przy świetle lampy fosforowej, które zupełnie wystarczało, abym mógł widzieć jasno wszystko, co opisałem. Oko ludzkie ogarnia, jak wiadomo, szeroki kąt i dlatego obie postacie są jednocześnie w polu mego widzenia, ponieważ jednak światło było słabe a twarze były w odległości tylko kilku stóp, zupełnie naturalnie obracałem swoją lampę i oczy na przemian od jednej twarzy do drugiej, ponieważ chciałem, aby twarz Panny Cook albo Katie znajdowała się w najbardziej oświetlonym polu mego wzroku. Widziałem Katie i Pannę Cook jednocześnie, i to nie ja sam, ale osiem innych osób w moim domu, w pełnym blasku światła elektrycznego [łukowego]. W tym przypadku twarzy Panny Cook nie było widać, ponieważ głowa jej była przykryta gęstym szalem, ja wszakże osobno przekonałem się, że ona rzeczywiście tam była. Usiłowaniu oświetlenia jej twarzy, kiedy znajduje się w transie, towarzyszą poważne następstwa. Zainteresuje Pana chyba, że wcześniej, zanim Katie rozłączyła się z nami, udało mi się kilkakrotnie dobrze ją sfotografować przy świetle elektrycznym [łukowym]. Wiłliam Crookes Londyn 28, 18725. Przytoczę teraz trzecią, ostatnią relację prof. Crookesa, w której opisał on sposób fotografowania zjawy Katie King oraz jej ostatnie pojawienie się: W ostatnich seansach Panny Cook brałem czynny udział, przy czym udało mi się otrzymać przy świetle elektrycznym [łukowym] kilka fotografii Katie King; sądzę, że ogłoszenie odnośnych szczegółów będzie interesujące dla spirytystów. W ciągu tygodnia prawie co dzień odbywały się seanse w moim mieszkaniu; przygotowanych było pięć aparatów fotograficznych do zdjęć przy świetle sztucznym [tj. elektrycznym łukowym]. Składało się na nie pięć sztuk camera-obscura, jedna wielkości całkowitej kliszy, jedna – pół kliszy, jedna – ćwierć kliszy i dwie kamery stereoskopowe dwuokularowe; wszystkie te aparaty miały być jednocześnie skierowane na Katie za każdym razem, gdyby zechciała pozować. Pięć wanien do wywoływania i utrwalania oraz zapas szkieł były zawczasu przygotowane i gotowe do użytku, a to ażeby w chwili stanowczej nie tracić czasu; zdjęć fotograficznych dokonałem sam przy udziale jednego pomocnika. I teraz biblioteka moja służyła jako gabinet; prowadziły do niej drzwi o dwóch skrzydłach, z których jedno zostało wyjęte, a zamiast nich zawieszono zasłonę, co ułatwiało Katie wchodzenie i wychodzenie. Nasi przyjaciele, którzy uczestniczyli w doświadczeniach, siedzieli w laboratorium na wprost zasłony; za nimi nieco były ustawione aparaty gotowe do zdjęcia Katie w chwili, gdy ukaże się; oraz wnętrza gabinetu po uchyleniu zasłony. Każdego wieczoru klisze były zakładane 3–4 razy w pięciu aparatach, co dawało najmniej 15 zdjęć. Niektóre nie udały się, mimo to otrzymałem 44 negatywy, z których kilka było miernej jakości, kilka średniej, reszta zupełnie dobrej26. Katie postawiła wszystkim warunek, ażeby siedzieli wciąż na swoich miejscach; tylko ja stanowiłem wyjątek, od pewnego bowiem czasu otrzymałem pozwolenie robienia co zechcę, mogłem więc dotykać ją, wchodzić i wychodzić z gabinetu prawie zawsze, kiedy chciałem. Wchodziłem też za nią często do gabinetu i niekiedy widziałem ją jednocześnie z medium; lecz najczęściej było tafe, iż znajdowałem tylko medium leżące na podłodze w transie, natomiast Katie w białym swym kostiumie w jednej chwili znikała. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy Panna Cook odwiedzała mnie bardzo często i niekiedy spędzała w moim domu całe tygodnie. Przynosiła z sobą tylko małą torebkę podróżną, nie zamykaną nawet na klucz; przez dzień była bez przerwy w towarzystwie Pani Crookes, mojej żony, moim lub paru innych członków rodziny; a ponieważ i nie spała sama, absolutnie więc nie miała możności przygotowania czegokolwiek, co nawet w sposób mniej doskonały pozwoliłoby jej odgrywać rolę Katie King. Sam przygotowywałem i zarządzałem swoją biblioteką i urządzałem gabinet do doświadczeń, i zwykle Panna Cook po obiedzie i krótkiej pogawędce szła prosto do gabinetu; na żądanie jej zamykałem drugie drzwi na klucz, który trzymałem przy sobie w ciągu całego seansu. Wtedy dopiero przyćmiewano światło gazowe i Pannę Cook zostawiano w ciemności. Rys. 16. Profesor William Crookes i Katie King (Nandor Fodor, These Mysterious People, London [1935]) Wszedłszy do gabinetu Panna Cook kładła się na podłodze podkładając poduszkę pod głowę i wkrótce zapadała w trans. Podczas seansów fotograficznych Katie okrywała głowę swego medium szalem, ażeby zasłonić ją przed światłem. Często podnosiłem brzeg zasłony i wtedy zdarzało się, iż 7-8 osób znajdujących się w laboratorium jednocześnie widziało przy pełnym oświetleniu elektrycznym Katie i Pannę Cook. Nie mogliśmy wówczas dojrzeć twarzy Cook zasłoniętej szalem, ale widzieliśmy jej ręce i nogi; widzieliśmy, jak ociężale poruszała się pod wpływem intensywnego światła, chwilami słyszeliśmy jej wzdychanie. Mam jedną fotografię Katie i medium, zdjętych jednocześnie, ale Katie na niej zakrywa sobą głowę Panny Cook. W ciągu tych seansów zaufanie Katie do mnie wzrastało stopniowo, tak iż w końcu nie chciała brać udziału w posiedzeniu, jeśli sam wszystkim nie kierowałem, gdyż, jak mówiła, życzy sobie zawsze mleć mnie blisko siebie i blisko gabinetu. Odkąd ustaliło się to zaufanie i odkąd nabrała pewności, że dotrzymuję swych przyrzeczeń siła zjawisk wzmogła się i otrzymywałem, wówczas fakty, jakich nigdy nie osiągnąłbym przy innym sposobie postępowania. Katie zapytywała mnie często o osoby uczestniczące w posiedzeniach i o miejsce, jakie będą zajmowały, gdyż w ostatnim czasie stała się bardzo nerwowa z powodu błędnie pojętych uwag, że zostanie użyta siła jako środek pomocniczy w badaniach naukowych. Jedna z najbardziej interesujących fotografii przedstawia mnie stojącego obok Katie; później ubrałem Pannę Cook w kostium taki, jaki miała Katie i pozowaliśmy oboje z nią w położeniu identycznym; również aparaty były ustawione jak przedtem, oświetlenie takie samo. Gdy te dwie fotografie zostaną nałożone na siebie, moje podobizny zgadzają się w zupełności co do wzrostu etc., lecz Katie o pół głowy jest wyższa od Panny Cook i w ogóle wydaje się przy niej kobietą dużą. Na niektórych zdjęciach szerokość jej twarzy i objętość figury wykazują widoczne różnice między nią a medium i fotografie pozwalają zauważyć jeszcze inne odróżniające szczegóły. Zresztą fotografia równie słabo może oddać doskonałą piękność twarzy Katie, jak słowa wyrazić wdzięk jej obejścia. Wprawdzie fotografia odbija rysunek jej figury, lecz ginie na niej czysty połysk jej cery, wciąż zmieniający się wyraz jej twarzy, to przesłoniętej smutkiem, gdy opowiada jakieś smutne zdarzenie ze swego życia, to jaśniejącej niewinnym uśmiechem młodego dziewczęcia, gdy zebrawszy koło siebie moje dzieci zabawia je opowieścią o swych przygodach w Indiach. Tworzyła wokół siebie atmosferę życia, Oczy jej płonęły jeszcze silniejszym blaskiem, Były tak słodkie, tak piękne i tak pełne Wszystkiego, co wiemy o niebie! Jej obecność sprawiała, że nie byłoby Pogaństwem – paść przed nią na kolana. (Przekład Józefa Wasowskiego). Ostatnio przy świetle elektrycznym tak dobrze przyjrzałem się Katie, iż różnice, jakie wymieniłem w poprzednim artykule między nią a Panną Cook mogę teraz uzupełnić paroma nowymi szczegółami. Jestem absolutnie pewny, że Panna Cook i Katie są to dwie różne osoby, przynajmniej co do ciała. Na twarzy Panny Cook znajduje się parę wyraźnych muszek, których nie ma ani śladu u Katie. Włosy Panny Cook są ciemne, prawie czarne; pukiel włosów Katie, który mam przed sobą, jest koloru szatynowego ze złotawym połyskiem; otrzymawszy od niej pozwolenie sam go uciąłem z bogatych jej splotów, po których przesunąłem rękę aż do wierzchołka głowy i przekonałem się, że są naturalne. Jednego wieczoru mierzyłem puls Katie: uderza on 75 razy, gdy tymczasem puls Panny Cook, zmierzony natychmiast potem, wynosił, jak zwykle, 90 uderzeń na minutę. Przyłożywszy ucho do piersi Katie czułem serce bijące wewnątrz, a ruchy jego były jeszcze bardziej regularnie, aniżeli serca Panny Cook, na której po seansie zrobiłem tę samą obserwację. Przy podobnym badaniu płuca Katie okazały się zdrowsze, aniżeli u jej medium, bo w czasie doświadczeń Panna Cook leczyła się właśnie na katar oskrzeli. [...] Gdy przyszła chwila naszego ostatecznego rozstania się z Katie [21 maja 1874], prosiłem abym mógł być ostatni, który będzie ją widzieć. Przywołała więc po kolei osoby należące do towarzystwa i do każdej przemówiwszy kilka słów, dała ogólne wskazówki co do naszego przyszłego postępowania i opieki nad Panną Cook. Z instrukcji tych zapisanych stenograficznie przytoczę następującą: "Pan Crookes postępował 'zawsze bardzo stosownie, z zupełną też ufnością zostawiam Florencję jego opiece pewna, iż zaufania tego nie zawiedzie. W nieprzewidzianych wypadkach poradzi sobie lepiej ode mnie, gdyż ma więcej siły". Skończywszy swe przemówienie Katie pociągnęła mnie za sobą do gabinetu i pozwoliła zostać tam do końca. Zapuściwszy zasłonę przez jakiś czas rozmawiała jeszcze ze mną, potem podeszła do Panny Cook, która jak nieżywa leżała na podłodze. Schyliwszy się Katie dotknęła ją i rzekła: "Obudź się, Florencjo, obudź się! Muszę cię już opuścić!" Panna Cook zbudziła się i cała we łzach zaczęła prosić Katie, aby jeszcze choć jakiś czas została. "Nie mogę, moja droga; misja moja skończona. Niech was Bóg błogosławi!" – odrzekła Katie. Przez kilka minut rozmawiały jeszcze ze sobą, w końcu łzy przeszkodziły Pannie Cook mówić. Stosownie do zaleceń Katie przyskoczyłem celem podtrzymania Panny Cook, która o mało nie upadła na podłogę i łkała konwulsyjnie. Gdy obejrzałem się Katie w białej sukni już nie było. Wniesiono światło, Panna Cook powoli uspokoiła się, po czym wyprowadzono ją z gabinetu. Codzienne niemal seanse, jakich raczyła udzielać mi Panna Cook, mocno wyczerpały jej siły; muszę też wyrazić jej największą wdzięczność za gotowość, z jaką zechciała poddać się moim doświadczeniom. Wszelkie próby, jakich tylko zażądałem, przyjmowała z najlepszą wolą; mowa jej była otwarta i prosta i nie dostrzegłem w niej nigdy niczego, co zdradzałoby najmniejszą chęć oszukiwania. Istotnie nie sądzę nawet, żeby zdolna była doprowadzić do skutku podstęp, choćby go zamierzyła; zdradziłaby się prędko, gdyż taki sposób postępowania zupełnie obcy jest jej naturze. Zresztą przypuszczenie, że niewinna 15-letnia pensjonarka zdolna jest obmyślić i w ciągu trzech lat z powodzeniem wprowadzać w czyn tak gigantyczne oszustwo; że w ciągu tego czasu gotowa będzie w każdym dowolnym momencie podlegać najbardziej drobiazgowej kontroli przed lub po seansie; że mistyfikacja ta będzie jeszcze lepiej udawać się jej w moim własnym domu, aniżeli w domu jej rodziców, przy czym wiedziała ona, że przechodziła do mnie w szczególnym celu, mianowicie w celu poddawania się badaniu według najsurowszych naukowych reguł i wymogów – słowem przypuszczenie, że Katie King, jaką w ciągu ostatnich trzech lat widzieliśmy, jest dziełem jakiegoś oszustwa, jest to większy jeszcze gwałt zadawać rozumowi i zdrowemu rozsądkowi, aniżeli uwierzyć, że jest tym za co się sama podaje. W końcu na tym miejscu muszę wyrazić podziękowanie Pani i Panu Cook za ułatwienia i przysługi, jakie mi w doświadczeniach mych okazali; niemniej jak i Panu Charlesowi Blackburn, dzięki któremu Panna Cook mogła cały swój czas poświęcić na rozwijanie tych manifestacji i ostateczne ich wyjaśnienie naukowe27. Tyle profesor William Crookes. Seans pożegnalny Katie King został opisany, niezależnie od powyższej relacji, również przez W.H. Harrisona, którego sprawozdanie przynosi kilka dodatkowych informacji. Harrison wymienił ponadto nazwiska wszystkich uczestników i uczestniczek posiedzenia, a jedna z nich, Florence Marryat (Ross-Church) miała sposobność osobistego przekonania się o odrębności osób Florencji Cook i Katie King. Seans odbył się w dniu 21 maja 1874 roku. Obecni byli: Florencja Cook, Florence Marryat (Ross-Church), William Crookes, R. Tapp, W.H. Harrison. Oto najważniejsze fragmenty relacji Harrisona: Przez cały czas tego posiedzenia Katie przebywała wśród uczestników; zasłona gabinetu była odciągnięta na bok i wszyscy obecni mogli dokładnie widzieć śpiące medium, którego twarz, dla ochrony przed jasnym światłem, była przykryta czerwonym szalem. [...] Na pożegnanie Katie otrzymała kwiaty od Panów Tappa i Crooke-sa, usiadła z podkurczonymi nogami [na podłodze] prosząc obecnych, aby usiedli w krąg tak samo i uwiła z otrzymanych kwiatów wieniec. Napisała również kilka listów pożegnalnych do kilku ze swych przyjaciół, które podpisała – Annie Owen Morgan – miało to być jej nazwisko za czasów jej ziemskiego życia – podobnie do swego medium, któremu podarowała na pożegnanie pączek róży. Następnie Katie wzięła nożyczki, ucięła kosmyki swych włosów i przekazała każdemu długi splot. W końcu ujęła pod ramię Pana Crookesa, przeszła z nim wokół pokoju i uścisnęła każdemu rękę. Następnie usiadła ponownie, ucięła kilka kawałków ze swej sukni i swego welonu, które rozdała. Pan Crookes i Pan Tapp zapytali ją, czy mogłaby zlikwidować uszkodzenia stroju, jak to uczyniła wcześniej przy innych okazjach. W odpowiedzi wystawiła ona części z wycięciami na światło, uderzyła je lekko ręką i w okamgnieniu część ta stała się gładka i nieuszkodzona jak przedtem. Osoby siedzące najbliżej Katie zbadały i dotknęły za jej zgodą materiału; zapewniały one, że nie znalazły ani otworu ani szwu lub też czegokolwiek dosztukowanego w tych miejscach, gdzie przed kilkoma minutami widziały otwory o średnicy kilku cali. Następnie Katie dała P. Crookesowi i innym przyjaciołom swoje ostatnie polecenie odnośnie medium i jej manifestacji przez to medium, oświadczyła z ubolewaniem, że czuje, iż uciekają jej siły i zniknęła w gabinecie. Usłyszano, że obudziła ona medium, które we łzach prosiło ją, ażeby jeszcze pozostała przez chwilę; ale Katie rzekła do niej: "Moja droga, nie mogę. Moja misja jest skończona, niech cię Bóg błogosławi". Usłyszeliśmy odgłos jej pocałunku pożegnalnego. Medium wyszło [z gabinetu] do nas całkowicie wyczerpane i głęboko wstrząśnięte. Katie powiedziała, że nigdy więcej nie będzie miała siły ani mówić, ani ukazywać swej twarzy; że te trzy lata, w ciągu których manifestowała się fizycznie były dla niej ciężkim i smutnym okresem pokuty za grzechy. Obecnie przygotowuje się do wstąpienia na wyższy stopień życia duchowego i tylko rzadko będzie miała siłę porozumiewania się ze swym medium pisemnie, wszakże będzie ono miało moc widzieć ją w jasnowidzeniu, gdy będzie magnety-zowane28. Niezwykle interesująco przedstawiają się doniesienia jednej z uczestniczek seansów z Florencją, wspomnianej Florence Marryat (Ross-Church). Podczas posiedzenia pożegnalnego Katie życzyła sobie, aby Florence Marryat wsunęła w gabinecie ręce pod jej powiewne okrycie i dotknęła jej ciała. "Uczyniłam to istotnie – pisze Marryat – poczułam jej serce bijące silnie pod moją ręką; przeciągnęłam palce przez jej długie włosy pragnąc upewnić się, że wyrastają z jej głowy i mogłam przekonać się, że jeśli ona utworzona jest z siły psychicznej, to siła ta w zupełności manifestuje się jako normalna kobieta". Florence Marryat informuje również o swych spostrzeżeniach i wrażeniach z innych posiedzeń z Katie: Pewnego bardzo ciepłego wieczoru siedziała ona w środku towarzystwa koło mnie i poczułam, że jej ręka była wilgotna, co zdziwiło mnie. Zapytałam, czy ona także posiada żyły, przewody nerwowe i wydzielanie, tak jak inni ludzie, czy w jej ciele krąży krew i czy ma także serce i płuca. Jej odpowiedź brzmiała: "Mam wszystko to, co ma Florencja!" Przy tej okazji zaprosiła mnie do siebie do pokoju w głębi i zrzuciwszy swe okrycie stanęła przede mną naga. "Tutaj – rzekła – możesz przekonać się, że jestem kobietą". Była nią w istocie i to bardzo piękną kobietą. Zbadałam ją-dokładnie, podczas, gdy panna Cook (medium) leżała obok nas na podłodze29. Szereg fenomenów zaobserwowanych i potwierdzonych przez uczestników posiedzeń wskazywał na paranormalną osobowość Katie King. Wymienię tu następujące: 1. Zdolność natychmiastowego materializowania się i demateterializowania. Pojawiała się ona i znikała natychmiast w zamkniętych i kontrolowanych pomieszczeniach, w których (względnie koło których) przebywali badacze. 2. Polimorfizm i transfiguracje osoby Katie. 3. Zdolność oświetlania się własnym ciałem. 4. Wspomnianą już umiejętność błyskawicznego usuwania defektów własnego stroju. Florence Marryat w sposób dramatyczny opisała zaobserwowany przez nią proces dematerializowania się zjawy Katie: Poproszono Katie King, aby wyjaśniła, dlaczego nie może zjawiać się przy świetle intensywniejszym niż jednego płomienia gazowego. Pytanie to zdawało się ją denerwować i odpowiedziała (tylko: "Mówiłam Warn wszystkim wielokrotnie, że nie mogę przebywać w zbyt jasnym świetle; dlaczego, sama nie wiem; jest to dla mnie niemożliwe i jeśli chcecie sprawdzić prawdziwość tych słów, zapalcie wszystkie płomienie gazowe, a zobaczycie, co się ze mną .stanie". Postanowiono przeprowadzić tę próbę, m.in. w obecności S.C. Halla, wybitnego badacza tego czasu. Katie poddała się jej, chociaż później wyjaśniła, że przygotowaliśmy jej wskutek tego niewypowiedzianą męczarnię. Stanęła pod ścianą salonu o powierzchni około 16 stóp kwadratowych i skrzyżowała ręce na piersiach. Następnie zostały odkręcone wszystkie krany i płomienie gazowe zapłonęły do pełnej wysokości. Działanie światła na Katie rzeczywiście było zdumiewające. Tylko przez . sekundę zachowała ona normalny wygląd, po czym zaczęła stopniowo rozpływać się. Dematerializowanie się jej postaci mogą porównać ze stapianiem się woskowej lalki na silnym ogniu. Najpierw zaczęły zacierać się rysy twarzy, które stały się niewyraźne i zdawały się zbiegać jedne w drugie. Oczy zapadły się; w oczodołach, nos zniknął, czoło [również] zapadło się. Następnie zadawały się znikać kończyny dolne, a postać Katie osuwała się coraz niżej i niżej na dywan, jak pokruszona budowla. W końcu pozostała nad podłogą jeszcze tylko głowa, następnie stos ibiałego okrycia, który szeleszcząc nagle zniknął, jakby szarpnięty jakąś niewidzialną ręką – a my staliśmy przy świetle trzech płomieni gazowych i wytrzeszczaliśmy oczy na miejsce, gdzie przedtem stała Katie King 30. Należy tu podkreślić, że powyższa relacja Florencji Marryat pozostaje w sprzeczności z tym doniesieni Crookesa, w którym opisał on proces fotografowania Katie. W tym czasie zjawa oświetlona była światłem łukowym (łuku Volty), które jest zdecydowanie silniejsze od wspomnianego światła gazowego, i które znosiła doskonale, bez wymienionych sensacji. Niemniej interesujący był polimorfizm i transfiguracje osoby Katie King. Na podstawie przytoczonych relacji mogliśmy stwierdzić, że w początkowej fazie swych manifestacji tak dalece przypominała ona pannę Cook (medium), że zarówno Crookes, jak i inni uczestnicy brali ją po prostu za tę ostatnią i sądzili, że mają do czynienia ze zwykłym oszustwem, to znaczy że rolę zjawy grało medium. W rzeczywistości materializacji fantoma Crookes uwierzył dopiero wtedy, gdy zobaczył obie postacie obok siebie, mianowicie medium pogrążone w transie i zjawę Katie stojącą obok niego. "Później – pokreślą słusznie Julian Ohorowicz – wystąpiły różnice większe we wzroście, włosach, uszach, paznokciach itp., a nawet jak się okazało, Katie King umiała całkiem przeobrażać swą postać. «Mogła ona w jednej chwili zmienić barwę swej twarzy i rąk z białej na czarną i odwrotnie», niekiedy «wyglądała jak manekin... albo jak lalka gutaperkowa...», «bez kości w rękach», a «w jednej chwili ukazywała się znowu z całkiem uformowanymi kośćmi». Albo nawet «twarz jej bywała jakby trupio kościana i o połowę mniejsza od głowy medium, chociaż cokolwiek podohna»"31. Analogiczne transfiguracje manifestującej się zjawy były wielokrotnie obserwowane przez różnych uczestników seansów, którzy pozostawili o nich swe relacje. Oto, co mówi Aksakow: Badanie zjawisk materializacji wykazuje, że początkom tego zjawiska przewodniczy ogólne prawo. [...] Prawo to polega na tym, że pierwsze fazy materializacji odznaczają się uderzającym podobieństwem do pojedynczych części lub nawet całej figury medium. W następstwie, w miarę rozwoju własności mediumicznych, podobieństwo to może, nie znikając całkowicie, dać miejsce materializacji figur najróżnorodniejszych: niektóre jednak media nie przekraczają tej granicy. [...] W klasycznych wypadkach Katie King i Johna Kinga, które miały miejsce w Anglii i były badane we wszelki sposób, trzeba było przyznać w ogóle, większe lub mniejsze, a niekiedy nawet całkowite podobieństwo do mediów32. Jeden z uczestników posiedzeń z Florencją Cook, Beniamin Coleman utrzymywał, że Katie jest sobowtórem medium Florencji. Stwierdził on wspomniane wyżej całkowite podobieństwo ich twarzy, zachowania i sposobu wypowiadania się. Dotykał także tkaniny ubioru zjawy: sprawiała ona wrażenie mocnego białego kalikotu (gatunek perkalu). Podobieństwo Katie do medium w pierwszej fazie objawów potwierdził również sędzia Edward W. Cox, nastawiony sceptycznie do obserwowanych manifestacji. Niemniej podał, że widział obie jednocześnie: Widząc je stwierdziłem, że nie tylko były podobne do siebie, lecz że były wiernymi wizerunkami. Dokładnie zaobserwowałem kształt brwi, które nie mogły być zmienione, i które wyglądały identycznie u medium i u fantoma. Również ręce posiadały takie same33. Inny ciekawy fenomen zaobserwowany u Katie – to oświetlanie się własnym światłem. Zarejestrowany został przypadek, w którym widziano Katie trzymającą jakąś kulę w ręku o wielkości dziecięcej piłki. Kula ta była świecąca i świeciła najjaśniej w pobliżu biustu zjawy. Niestety, nie zachował się żaden bliższy opis tego niezwykłego zjawiska34. Profesor Crookes – jak sam podaje – sporządził Katie King 44 zdjęcia przy świetle elektrycznym łukowym, z których pewna część była bardzo udana. Oczywiście najbardziej reprezentatywne z nich jest to, na którym występuje on wraz ze zjawą. Jeszcze za życia uczonego obiegło ono, wraz z innymi fotografiami Katie, cały świat i wywołało niezwykłe poruszenie. Na szczególne podkreślenie zasługuje tu cywilna odwaga badacza angielskiego. Niezależnie od Crookesa inną partię zdjęć fantoma wykonał przy świetle magnezjowym William H. Harrison. Cztery z nich uzyskał w dniu 7 maja 1873 roku. W czasie seansu zachowano zwykłe środki ostrożności, a medium – Florencja Cook było dokładnie związane, zaś obydwa pomieszczenia (tj. ciemny gabinet i pokój dla uczestników) – starannie przeszukane. Katie zjawiła się w swym zwykłym, białym stroju. Przy końcu seansu, już po wykonaniu zdjęć, oświadczyła ona, że jej "siła" ucieka, że po prostu "topnieje". Światło wpadające do gabinetu w widoczny sposób zniszczyło dolną część jej postaci, co spowodowało zapadanie się jej, tak że tył ciała dotykał podłogi, a samo ciało nagle zniknęło. Ostatnie słowa, jakie wygłosiła zaleciły uczestnikom śpiewanie, a potem zachowanie przez kilka minut ciszy. Gdy zostało to wykonane, Katie ukazała się znowu w poprzedniej postaci i zrobiono jej jeszcze jedno zdjęcie. Pan J.C. Luxmoore ze swej strony oświadczył, że: Wkrótce po wykonaniu jednej z fotografii Katie uchyliwszy zasłonę powiedziała, żebyśmy spojrzeli na nią, przy czym okazało się, że całe jej ciało zniknęło! Wygląd jej był bardzo osobliwy: [postać] jakby utrzymywała się tylko na szyi, podczas gdy głowa znajdowała się na podłodze, a jej biała szata leżała poza nią35. Obie te obserwacje w zupełności potwierdzają przedstawioną wyżej kontrowersyjną relację Florencji Marryat. Następne cztery fotografie zostały wykonane w pięć dni później, tj. 12 maja 1873 roku również przy świetle magnezjowym. W seansie brali udział: Amelia Corner, Caroline Corner, J.C. Luxmoore, William H. Harrison i G.R. Tapp. Podczas fotografowania fantoma, medium (Florencja Cook) było całkowicie widoczne. Szereg fotografii zjawy Katie King wykonali również J.C. Luxmoore i doktor Gully. Wszyscy ci badacze zrobili zdjęcia niezależnie od siebie. Należy podkreślić, że przedstawiają one fotografie jednej i tej samej osoby. Wiele z tych zdjąć zostało opublikowanych w ówczesnych czasopismach, a także w wydanych drukiem pracach książkowych. Autentyczność ich została poświadczona przez różnych uczestników posiedzeń. Jak można się było spodziewać, przedstawione publikacje Crookesa w wielu krajach wywołały istną burzę. Zarówno dziennikarze, jak uczeni oraz przedstawiciele różnych środowisk wysunęli przeciwko angielskiemu uczonemu szereg poważnych zarzutów. Oskarżono go o brak krytycyzmu, o naiwność, o bezwolne podporządkowanie się sprytnej oszustce. Sądzono powszechnie, że rolę zjawy Katie King początkowo odegrała sama Florencja Cook, później zaś jakaś inna osoba pozostająca z nią w zmowie, Crookesowi jednak nie udało się zdemaskować tej mistyfikacji. Zacięta polemika toczyła się w różnych kręgach przez wiele lat, a jeszcze w 1962 roku Trevor Hall wydał w Londynie obszerną źródłową książkę o tej sprawie36. Krytycy i oponenci Crookesa nie potrafili wszakże – i dziś także nie potrafią – wyjaśnić dwóch podstawowych kwestii. Po pierwsze, nikt nigdy nie odnalazł i nie zidentyfikował kobiety, która byłaby podobna do Katie King, i która mogłaby odgrywać rolę manifestującej się zjawy. A przecież nie byłoby to trudne, gdyby w środowisku londyńskim taka kobieta istniała, jeśli zważymy, że już w latach 1873–1875 na całym świecie opublikowano szereg doskonałych fotografii Katie King, na których przedstawia się ona jako kobieta niezwykle piękna. Ta cecha zjawy jest również znamienna. Czy kobieta o takiej urodzie mogłaby tak łatwo ukryć się i pozostać niedostrzeżona? Przypuszczenie takie wydaje się całkiem absurdalne. Po wtóre, żaden z krytyków Crookesa nie wyjaśnił, w jaki sposób wykonawczyni hipotetycznej mistyfikacji – trwającej trzy lata! – przedostawała się do domu sędziego J.C. Luxmoore'a i do laboratorium Crookesa, gdzie zastosowane zostały najsurowsze i najostrzejsze rygory naukowe (np. takie, jak elektryczna kontrola medium, maczanie rąk w trudno zmywalnym barwniku anilinowym i in.), i gdzie musiałaby podporządkować się im przez okres przeszło sześciu miesięcy. W jaki sposób – gdyby była normalną kobietą – mogłaby pojawiać się i znikać w dowolnej chwili? Przecież wszystkie pomieszczenia w domu Crookesa, a szczególnie laboratorium i biblioteka przez cały czas badań "sprawy Katie King" pozostawały pod jego najściślejszą kontrolą. Niektórzy autorzy zarzucają Crookesowi, że doniesienia jego nie mają charakteru ścisłych sprawozdań naukowych, że brakuje w nich dat, nazwisk uczestników itd., oraz że zostały opublikowane nie w czasopiśmie naukowym lecz spirytystycznym. Zarzuty te można zbić bardzo łatwo. Przede wszystkim literacki •charakter listów Crookesa może stanowić uszczerbek formy, ale w żadnym wypadku nie dowodzi, że ich treść jest nieprawdziwa. Wszak opisane tam fenomeny zostały potwierdzone przez innych wiarygodnych świadków (wymienię choćby inż. F.C. Varleya). Po wtóre Crookes początkowo w ogóle nie zamierzał ogłaszać drukiem swych listów, gdyż miał smutne doświadczenie z poprzednich swych publikacji dotyczących badań właściwości medialnych Daniela Dunglasa Hume'a. Po prostu nie zamierzał tracić czasu i sił na jałowe polemiki z ludźmi, którzy eksperymentować nie chcą, i którzy programowo nigdy nie chcą dać się przekonać, gdyż w każdej sprawie mają własne gotowe teorie. Ludzie ci nie chcieli uczestniczyć w jego badaniach! Crookes mówi: [...] Prosiłem o współdziałanie kilku uczonych, którzy są moimi przyjaciółmi, w celu przedsięwzięcia badań systematycznych; wkrótce jednak spostrzegłem, że nie mogło być mowy o założeniu komitetu badań dla tego rodzaju zjawisk, i że powinienem liczyć jedynie na moje własne usiłowania. [...] Odmowa ze strony ludzi uczonych dokonania badań naukowych odnośnie istnienia i natury fakktów stwierdzonych przez mnóstwo świadków kompetentnych i godnych wiary, a którzy kierowali się własnym popędem sądzenia kwestii, kiedy i gdzie im się podobało, nie przemawia na korzyść swobody sądu, tak sławionej między uczonymi. Jeśli chodzi o mnie, zbyt cenię dochodzenie prawdy i odkrycie kilku faktów nowych, abym miał unikać przedsiębrania badań nad tym przedmiotem, pod pozorem, że jest on w sprzeczności z pojęciami panującymi37. W zakończeniu swego sprawozdania Crookes stwierdził co następuje: Lud wciąż głodny rzeczy nadprzyrodzonych pyta nas: wierzycie, czy nie wierzycie? Odpowiadamy: jesteśmy chemikami i fizykami, naszym zadaniem nie jest wierzyć lub nie wierzyć, lecz zbadać pozytywnie, czy jakieś zjawisko jest rzeczywiste, czy. nie. Wszystko inne wychodzi poza granice naszych zabiegów. Co się tyczy rzeczywistości zjawisk, to musimy ją potwierdzić, gdyż zmusza nas do tego ich oczywistość. Przypominamy czytelnikom, że nie stawiamy żadnych hipotez ani teorii na niepewne. Stwierdzamy pewne fakty jedynie dlatego, że są prawdziwe. Całe nasze długie życie poświęciliśmy badaniom prawdy. Komitety uczonych, sławni mężowie, praktycy wszystkich narodowości, którzy wespół z nami czuwali nad dokładnością eksperymentów doszli do tego samego wniosku, co i my. Nie mówimy już nawet, że te fakty są prawdopodobne: mówimy, że one istnieją. Zamiast wątpić lub wierzyć w przypadek, co wychodzi na jedno, zamiast sobie wyobrażać, że zabawiamy się kuglarskimi sztuczkami, zadajcie sobie nieco trudu i zbadajcie te zjawiska. I my wzięliśmy się do tego z nieufnością... Dowiedźcie nam ściśle, krytycznie, w których punktach przy eksperymentowaniu pomyliliśmy się, podajcie lepsze i pewniejsze środki badania: wynajdźcie większe i więcej skomplikowane trudności od tych, które my stawaliśmy naszym mediom bez ich wiedzy i niespodzianie. Lecz nie obwiniajcie nas na ślepo o to, że kłamiemy, lub że idziemy kłamcom na lep. Nie obwiniajcie nas o głupotę dlatego, że zbadane przez nas fakty nie zgadzają się z waszymi przesądami. I my mieliśmy dawniej podobne przesądy. Trudno już więcej zachować sceptycyzmu i być więcej pozytywnym od nas, gdy chodzi o eksperymenty. Wobec pewnych zjawisk, których prawdziwość i realny byt zostały dowiedzione w naszych laboratoriach, muszą wszelka przemądrzałość i wszelkie powierzchowne sądy zwinąć żagle. Nie wywyższajcie więc waszych zmysłów i waszego sceptycyzmu ponad nasze zmysły i nasz sceptycyzm. Jak się zdaje, prof. William Crookes ani jednemu z krytyków "sprawy Katie King" nie udzielił pisemnej odpowiedzi. Pomimo to do końca życia nie odwołał żadnego ze swoich sprawozdań i pozostał wierny wynikom przeprowadzonych badań. Rzeczywistość fenomenów manifestowania się zjawy Katie King Crookes-potwierdził jeszcze dwukrotnie. W liście z dnia 27 lipca 1883 roku skierowanym do profesora filozofii i medycyny, Elliota Covesa, pisał on m.in.: Jeśli powiedzą Panu, że czułem się zawiedziony w związku z badaniami tych fenomenów psychicznych, i że zdezawuowałem swe doświadczenia, upoważniam i proszę Pana o złożenie jak najbardziej "oficjalnego dernenti"38. Po raz drugi Crookes zabrał głos w tej sprawie w 1898 roku na Kongresie Brytyjskiego Towarzystwa Naukowego wygłaszając wykład "O postępach nauk fizycznych". Powiedział tam m.in.: Chciałbym teraz pomówić o przedmiocie, który jest dla mnie najważniejszy i najbardziej płodny w następstwa. Żaden wypadek z mojej kariery naukowej nie jest tak znany, jak mój udział, od wielu już lat, w pewnych badaniach psychicznych. Trzydzieści lat upływa od czasu, gdy ogłosiłem sprawozdanie z moich doświadczeń, zmierzających do wykazania, że poza naszymi wiadomościami naukowymi istnieje siła, wprawiana w ruch przez inteligencję, różną od tej, którą zwykle tak nazywamy i która jest wspólna wszystkim śmiertelnym. [...] Nie mam nic do odwołania; utrzymuję to, co już ogłosiłem, mógłbym nawet dużo jeszcze dodać39. Przedstawione stanowisko prof. W. Crookesa spowodowało powstanie mniemania, że stał się on zdecydowanym spirytystą. Pogląd ten był jednak całkiem mylny. Słynna rosyjska teozofka, Helena Petrowna Bławatska, która miała okazję spotkania się z Crookesem, zabrała głos w tej sprawie: Przez pewien czas, póki nie znałam osobiście Pana Crookesa, te legendy wywoływały we mnie wątpliwości. Lecz w kwietniu 1834 roku, w jego domu, w Londynie postawiłam mu przy wielu świadkach, a potem i bez świadków, to proste pytanie. Crookes odparł bez wahania, że w opisane przezeń zjawiska z mediami wierzy równie silnie, jak w swoją "materię promienistą", którą nam wtedy pokazywał i objaśniał; lecz że w pośrednictwo duchów nie wierzy od dawna, choć przez pewien czas skłaniał się ku temu. – Więc kim była Katie King? – zapytaliśmy. – Nie wiem, najpewniej sobowtórem Panny Florencji Cook (medium) odparł i dodał, że jest poważna nadzieja iż filozofia i biologia w krótkim czasie przekonają się o istnieniu w ustroju człowieka takiego na wpół materialnego sobowtóra40. Na zakończenie należy dodać, że po śmierci Williama Crookesa członkowie jego rodziny ulegając i podporządkowując się ogólnej euforii zniszczyli wykonane przez niego 44 negatywy zdjęć Katie King41. Piękna Katie zniknęła pozostawiając po sobie jedynie podobiznę i niewyjaśnioną tajemnicę... Z dyskusji toczącej się na temat "sprawy Katie King" przytoczę kilka charakterystycznych opinii. Sprague de Camp i Catherine C. de Camp w książce Duchy, gwiazdy i czary piszą: William Crookes, uczony spirytysta, który przeanalizował zdolności Home'a za pomocą baterii przyrządów naukowych, okazał się bardzo kiepskim obserwatorem. Chociaż to największe medium nie spowodowało żadnych zjawisk, póki nie stworzono mu warunków, jakich pragnął, Crookes mniemał, że zdobył dowody nadnaturalnych mocy Home'a. Rezultaty swoich badań opublikował w "Quarterly Journal of Science" i został jawnie zelżony przez swoich bardzie] przyziemnych kolegów, choć trzeba przyznać [!], że niektóre ich sądy były może nieudokumentowane lub niesprawiedliwe [!]. Mimo to, w kilka lat później Crookes dał dowód swej nieudolności jako obserwator zjawisk parapsychicznych; pozwolił się bowiem bezlitośnie nabrać siostrom Fox i innemu medium, Florence Cook [i]42. Ale o szczegółach rzekomego zdemaskowania Florencji Cook autorzy nie napisali już ani słowa. Podobny sąd wygłosił również Krzysztof Wolicki. Uznał on Crookesa za "zaciekłego spirytystę, ... który miewał nawet guwernantki do dzieci zmaterializowane z zaświatów wprost do jadalni"43. Profesor Andrzej Wierciński w swej nie podpisanej recenzji mojej pracy (nazwisko jego zostało usunięte!) po wielu rozmyślaniach doszedł m.in. do finalnego wniosku, że "na pewno należy odrzucić obserwacje Grookes'a, skoro zniszczone zostały negatywy fotografii fantomu [Katie King]", natomiast inny recenzent, Maciej Iłowiecki stwierdził apodyktycznie, że "nawet laicy wiedzą, jak np. powszechnie swego czasu krytykowano naiwność Crookes'a i jak wielu opisywanym w książce mediom nie tylko zarzucano, ale i w niektórych przypadkach udowodniono oszustwa (np. Eusapii Paladino albo Katie, której tak ufał Crookes. Owa Kate sama wyznała potem, że oszukiwała uczonego! Również F. Kluskiego nie raz podejrzewano o «poprawianie» niektórych zjawisk na seansach)". Tego rodzaju demagogiczne opinie wciąż powtarzają się w literaturze, recenzjach (często anonimowych) itd., a ich autorzy nie zadają sobie najmniejszego trudu przeprowadzenia drobiazgowej naukowej analizy badanej sprawy, zgromadzenia dowodów i sformułowania o niej prawidłowych wniosków. Do tego zupełnie nie znają źródeł! Tendencyjnie przemilczają metody zastosowane przez Crookesa i Varleya. Gaiwanometr zwierciadłowy – ten niezwykle czuły przyrząd czy barwnik anilinowy nie dający się zmyć zwykłymi środkami z powierzchni ciała nawet przez kilka dni – wszystkie te i inne akcesoria nie mają dla nich żadnego znaczenia! Gdyby Florencja Cook grała rolę Katie King, to po zanurzeniu rąk tej ostatniej w roztworze wodnym wymienionego barwnika, miałaby przez długi czas zabrudzone i pomazane nim dłonie, a stwierdzono tylko jego obecność w okolicach łokci! Ponadto każdy najmniejszy ruch Florencji sygnalizował natychmiast galwanometr zwierciadłowy! Jeśli zaś chodzi o zniszczenie negatywów zdjęć sporządzonych przez Crookesa, to Andrzej Wierciński winien wiedzieć z recenzowanej książki, że za życia uczonego angielskiego większość tych zdjęć została opublikowana na całym świecie za jego wiedzą i zgodą, i że były one autentyczne. Ponadto zgadzały się całkowicie ze zdjęciami wykonanymi niezależnie przez innych badaczy. Zniszczenie negatywów nie ma więc w tej sprawie żadnego znaczenia. Cóż, lepiej pisać tego rodzaju recenzje i zatajać w nich własne nazwisko... Jak widać, demagogii, zwykłych przeinaczeń i złośliwości mamy w tej sprawie bardzo wiele. Pana Macieja Iłowieckiego chciałbym poprosić o podanie źródła, na podstawie którego stwierdził on, że "owa Kate sama wyznała potem, że oszukiwała uczonego!" Moim zdaniem, a zaznajomiłem się z wieloma materiałami dotyczącymi tej sprawy – twierdzenie to jest zwykłym wymysłem. Ponadto, jeśli już "oszukiwała" – to istniała, a przecież Maciej Iłowiecki twierdzi, że Katie King była fikcją! W przeciwieństwie do przytoczonych wyżej negatywnych opinii przytoczę tu jeszcze sąd znakomitego polskiego fizyka, prof. Czesława Białobrzeskiego (1878–1953). W swej pracy pt. Czym jest materiał mówiąc o promieniach katodowych pisze on co następuje: Na pytanie co do ich natury różnie odpowiadano. Wybitny angielski uczony Crookes, który wykonał z nimi wiele ciekawych doświadczeń, trafnie uważał je za rój cząstek niezmiernie subtelnych i upatrywał w nich czwarty stan materii, obok stanu stałego, ciekłego i gazowego. Był to ten sam Crookes, który zyskał rozgłos w szerokich kołach publiczności dzięki doświadczeniom spirystycznym z medium Florence Cook w siedemdziesiątych latach ubiegłego wieku. Gdy medium wpadało w głęboki sen (trans), pojawiała się zjawa w postaci pięknej kobiety odzianej w białe szaty, nazywającej siebie Katie King, która rozmawiała z Crookesem i zaproszonymi na seansie gośćmi, bawiła się z jego dziećmi i dawała się fotografować. W końcu każdego seansu znikała bez śladu. Wśród analogicznych doświadczeń późniejszych, wymienimy nader uderzające doświadczenia wykonywane w Warszawie z medium Frankiem Kluskim (Modrzejewskim) oraz w Brazylii z medium Mirabellim. Zjawisko materializacji form ludzkich niewątpliwie wprowadza do zagadnienia materii nową i zagadkową komplikacje.. Wielki fizyk Rayleigh, jeden z najtrzeźwiejsizych umysłów swego czasu, uważał badania w tym kierunku za bardziej doniosłe, aniżeli jakiekolwiek inne44. Opinie w "sprawie Katie King" są zróżnicowane i wybitni łączeni zajmują tu niezależne stanowiska. Doświadczenia i obserwacje Williama Crookesa znajdują całkowite potwierdzenie m.in. w manifestacjach mediumicznych Teofila Modrzejewskiego, które omówię w następnym rozdziale. Wstecz / Spis Treści / Dalej ROZDZIAŁ VI Teofil Modrzejewski – medium materializacyjne W latach 1875–1925 zyskały sławę różne media takie, jak: Daniel Dunglas Home, Florence Cook, Eusapia Paladino, Elisabeth d'Esperance, William Eglinton, Linda Gazerra, Henry Slade, Marthe Beraud (pseudonim Eva Carriere), Kathleen Goligher, Carłos Mirabelli, Stanisława Tomczykówna, Stanisława Popielsika i Jan Guzik. Ale chyba największym z nich i demonstrującym wszechstronne zjawiska paranormalne był wspomniany już Teofil Modrzejewski, słynne medium materializacyjne występujące pod pseudonimem Franka Kluskiego. Literatura o fenomenologii mediumicznej Modrzejewskiego nie jest zbyt bogata, ale liczy kilka interesujących pozycji. Jego nazwisko stało się głośne na całym świecie w 1921 roku, w którym to dyrektor Międzynarodowego Instytutu Badań Metapsychicznych w Paryżu, dr Gustaw Geley, ogłosił sprawozdanie z zakończonych sukcesem seansów materializacyjnych przeprowadzonych z Modrzejewskim w latach 1920 i 1921 w tym Instytucie, a potem także w Warszawie. Artykuły opublikowane przez niego w kilku zeszytach organu Instytutu "Revue Metapsychique"1, a następnie przełożone na język niemiecki2, podała do wiadomości z obszernymi komentarzami prasa codzienna Europy i Ameryki. Cały swój dorobek przedstawiający wyniki badań nad medialnością Modrzejewskiego opublikował Geley w obszernej książce pt. Ektoplazmia i jasnowidzenie, wydanej w Paryżu w 1924 roku3. Oprócz Geleya w omawianych seansach z Modrzejewskim brali udział inni wybitni uczeni, m.in.: wspomniany prof. Charles Richet, prof. Camille Flammarion, fizyk inż. Arnaud Gramont. prof. Tadeusz Urbański, a także Polak osiadły stale we Francji, hrabia Juliusz Potocki. Podstawową pracę o produkcjach mediumicznych słynnego medium stanowi publikacja pułkownika Norberta Okołowicza, zatytułowana: Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim, wydana w Warszawie w 1926 roku nakładem "Książnicy Atlas" stanowiącej wówczas najpoważniejszą firmę wydawniczą w Polsce4. Kilka ciekawych szczegółów dotyczących omawianej książki ogłosił Andrzej Niemojewski, uczestnik seansów z Modrzejewskim, w swej książce Dawność a Mickiewicz5, a następnie Ludwik Szczepański w pracy Mediumizm współczesny i wielkie media polskie6. Zwięzły życiorys Modrzejewskiego pióra Jana J. Lipskiego ukazał się w Polskim Słowniku Biograficznym7. Ponadto mniej lub bardziej szczegółowe informacje o produkcjach tego medium wraz z komentarzami zostały zamieszczone w wielu książkach traktujących o parapsychologii8. Teofil Modrzejewski urodził się 13 lutego 1873 roku w Warszawie, gdzie ukończył szkołę realną. Był poetą, dziennikarzem i urzędnikiem bankowym. Podstawowym środkiem jego utrzymania była praca w bankach warszawskich, m.in. w banku handlowym Rotwanda. Od roku 1897 związał się z "Kurierem Polskim", a następnie z "Kurierem Porannym", pełniąc początkowo funkcję referenta działu ekonomicznego. W tym ostatnim czasopiśmie w latach 1911–1914 i 1920–1932 opublikował, pełne lirycznego wdzięku, gawędy wierszowane; nadto od 1926 roku prowadził felieton pt. Z dymem papierosa (obocznie: Dymek papierosa). Modrzejewski opublikował szereg wierszy i humoresek w różnych kalendarzach ukazujących się w latach 1900–1930, takich jak: "Wioślarz", "Łyżwiarz", "Kolarz" oraz w czasopismach "Kurier Świąteczny", "Tygodnik Ilustrowany" (1908–1910), "Gazeta Policji Państwowej" (1919–1921), "Trubadur Polski" (1923–1924), "Przegląd Wieczorny" (1926–1930), "Ognisko" (Paryż 1927–1929) oraz w kalendarzach "Kuriera Polskiego" w latach dwudziestych i w szeregu innych wydawnictwach. Przed 1914 rokiem i podczas pierwszej wojny światowej współpracował z kabaretami: "Momus" i "Czarny Kot". Modrzejewski wiele podróżował. Znał doskonale język włoski i rosyjski, słabo zaś niemiecki i francuski. Wydał drukiem kilka pozycji książkowych: zbiór Z repertuaru "Momusa", Piosenki i satyry (Warszawa 1910), Poezje (Warszawa 1912), Strzępy życia. Poezje, 2 tomy (Warszawa 1913) oraz przekład prozą fabularną z języka włoskiego powieści historycznej Giovanniego Pazzi Hugo i Parisina (Warszawa 1921). Jest także autorem słownika poprzedzonego wstępem, zatytułowanego Wyrazy, które umarły i które umierają, wydanego w Warszawie w 1936 (1935) roku. Zgodnie z opinią znawców Modrzejewski był utalentowanym literatem modernistycznym. Jego poezję, w większej części satyryczną, rzadziej liryczną i okolicznościową, cechuje duża zręczność wersyfikacyjna i stylistyczna, poczucie humoru i bystra obserwacja. Formalnie i treściowo nawiązuje ona do tradycji pozytywistycznych. W latach dwudziestych należał on do najbardziej utalentowanych poetów estradowych Warszawy. Modrzejewski zmarł 21 stycznia 1943 roku w Warszawie na gruźlicę i został pochowany na cmentarzu Powązkowskim (cywilnym). Nekrolog zamieszczony w "Nowym Kurierze Warszawskim" (1943, nr 22) podpisały córka i siostry9. Obecnie (1988) igrób Modrzejewskiego jest całkiem zaniedbany, nie ma na nim nawet żadnej tablicy (137-4-9). Przedstawię teraz krótką charakterystykę osoby medium. Niestety, nie ma jego fotografii, a jedynie są zdjęcia grupowe. Był szczupły, niskiego wzrostu. Posiadał słaby wzrok i słaby organ głosowy, mówił cicho i niewyraźnie. Niemniej jako literat wyrażał się ściśle, rzeczowo i dysponował dużym zasobem określeń. Gustaw Geley przeprowadził w Międzynarodowym Instytucie Badań Metapsychicznych w Paryżu ścisłe badania lekarskie Modrzejewskiego. Nie stwierdził u niego żadnej wady organicznej. Natomiast "badania systemu nerwowego wykazały wielką nadwrażliwość i przeczulenie raczej w systemie psychicznym jak fizycznym" (N.O. s. 285) [oznaczenie w tekście N.O. – patrz póz. 4 w przypisach do rozdz. VI]. A oto dalsze informacje podane przez pułkownika Norberta Okołowicza: Obserwując z bliska życie Modrzejewskiego wiedziałem, że różni się ono bardziej od życia człowieka przeciętnego. Olbrzymia wrażliwość z jednej strony, a częstsze zmiany stanu, raz jakby oszołomienia, drugi raz znów jasnej trzeźwości, stwarzały bezustannie dziwny splot sytuacji, w których nie zawsze nawet ;iego najbliżsi byli w możności orientować się należycie. Modrzejewski na ogół ożywiał się dopiero wieczorem, dnie przepędzał zwyczajnie jakby w stanie lekkiej apatii, machinalnie wykonując swe obowiązki. Cała jego twórczość nie tylko jako medium, lecz jako paety i dziennikarza uzewnętrzniała się dopiero w czasie nocnych godzin. Życie nocne prowadził zresztą od najmłodszych lat zmuszony do tego pracą zarobkową, niezależną od dziennych obowiązków. Tu występuje dziwna właściwość jego organizmu, pozwalająca mu na poświęcenie przeciętnie trzech godzin na dobą, na sen, po którym czuł się zupełnie wypoczęty, tak jak inny człowiek po przespaniu całej nocy. Wyjątkowe właściwości jego organizmu przejawiały się w wielkiej ilości ciężkich chorób, które przechodził w życiu. Zapadał nagle, a rozwój choroby po paru godzinach zdawał się dochodzić do kulminacyjnego punktu. W krótkim czasie gorączka raptem ustępowała, Modrzejewski wstawał z łóżka i ku zdziwieniu lekarzy zabierał się do codziennej pracy. Bywały wypadki, że w kilka godzin dochodził do stanu kwitnącego zdrowia, ażeby znów ponownie bez zwyczajnych wstępnych objawów, wpaść w inną ciężką chorobę (N.O. s. 291). Warto tu wspomnieć o niezwykłym wydarzeniu z życia Modrzejewskiego. Około 1900 roku, kiedy miał 27 lat, stoczył on pojedynek, w wyniku którego jego serce zostało przestrzelone kulą, pistoletową. Od tej pory cierpiał na serce wskutek pozostawania w klatce piersiowej owej kuli. Właściwości i uzdolnienia medialne Modrzejewskiego ujawniły się stosunkowo późno, gdyż dopiero w 1918 roku, kiedy miał 43 lat. Wprawdzie już w dzieciństwie miewał on różne wizje i miał zdolność przewidywania różnych wydarzeń, a także ulegał stanom egzosomatycznym, ale fakty te nie odegrały w jego życiu ważniejszej roli. Dopiero we wspomnianym 1918 roku sytuacja uległa diametralnej zmianie. Z końcem zimy Modrzejewski został zaproszony na seans, z jakimś nie wymienionym z nazwiska medium, który prowadził prezes Polskiego Towarzystwa Badań Psychicznych, dr med. Tadeusz Sokołowski. Wkrótce po zgaszeniu światła stwierdzono, że objawy takie, jak pukania, szmery i dotykania przez niewidzialne ręce wystąpiły nie w pobliżu medium, lecz koło Modrzejewskiego. Na następnych seansach przeprowadzonych już bez owego medium, ale w obecności Modrzejewskiego, wymienione objawy wraz ze zjawiskami świetlnymi wystąpiły w stopniu znacznie silniejszym i grupowały się głównie w pobliżu osoby nowo kreowanego medium. W ten sposób dzięki dr. Tadeuszowi Sokołowskiemu rozpoczęła się wielka kariera medialna Teofila Modrzejewskiego. Rozpoczęły się systematyczne seanse z Modrzejewskim, na co wyraził on zgodę. Trwały one nieprzerwanie sześć lat, od grudnia 1918 roku do marca 1925 roku. Osobą prowadzącą posiedzenia był przyjaciel Modrzejewskiego, pułkownik Norbert Okolowicz, autor wspomnianej książki. Zarówno on, jak Gustaw Geley sporządzili systematyczną dokumentację w postaci szczegółowych protokółów z posiedzeń, których było około pięćdziesięciu. Norbert Okołowicz podzielił materiał dowodowy na trzy okresy. Pierwszy obejmuje materiał zebrany w pierwszym okresie badań oficjalnych medialności Teofila Modrzejewskiego od grudnia 1918 roku aż do listopada 1920 roku, tzn. do chwili wyjazdu tegoż za granicę. Drugi okres obejmuje streszczenie dowodów zebranych przez badaczy zagranicznych w czasie seansów, które Teofil Modrzejewski odbył bezinteresownie w Międzynarodowym Instytucie Badań Metapsychicznych w Paryżu, od listopada 1920 roku do lutego 1921 roku. Trzeci okres obejmuje materiał dowodowy zebrany na seansach od lutego 1921 roku aż do końca marca 1925 roku (N.O. rozdz. III). W rozdziale tym przedstawiam wszystkie te kwestie w sposób problemowy rezygnując z ujęcia chronologicznego. Podczas doświadczeń przeprowadzonych z Teofilem Modrzejewskim w Międzynarodowym Instytucie Badań Metapsychicznych w Paryżu, badacze: prof. Charles Richet, dr Gustaw Geley, inż. Arnaud Gramont i inni, zastosowali ścisłą kontrolę medium. Pomieszczenie seansowe, specjalna sala laboratoryjna Instytutu o szczelnie zasłoniętych oknach, było oświetlone światłem czerwonej lampki elektrycznej o mocy 50 watów, której światło można było regulować za pomocą opornika. Eksperymentatorzy posługiwali się ponadto wielkimi ekranami fosforyzującymi w ciemności, pokrytymi warstwą siarczku cynkowego (tzw. masą Balmain'a). Niekiedy stosowano także kolby z kolonią świecących bakterii. Światło lampy oświetlało słabo sylwetki medium i uczestników. "Swietlność ekranów posiada tę cenną i zbawienną cechę, że zmaterializowane formy znoszą ją nieskończenie lepiej od czerwonego światła. Fosforescencja przypomina bardzo to światło, które zjawy emanują same z siebie" – mówi Gustaw Geley10. Medium siedziało na zwykłym krześle przed tzw. czarnym gabinetem, do którego firanki były zwykle rozsunięte, tzn. że czarny gabinet w doświadczeniach z Modrzejewskim był zbyteczny. Kontrola w tych warunkach była bardzo łatwa. Polegała głównie na tym, że dwóch kontrolerów, z których jeden siedział po prawej, drugi zaś po lewej stronie medium, trzymali je za ręce. Kontakt ich z medium był tak ścisły, za pomocą rąk i nóg, w ten sposób, że medium nie mogło uczynić żadnego ruchu, który nie byłby przez kontrolerów zauważony. Medium zachowywało podczas całego seansu absolutną nieruchomość. Jedynym poruszeniem podczas seansu, było niekiedy złożenie przez medium głowy na blacie stołu, znajdującego .się przed nim lub 'Oparcie jej na ramieniu któregoś z (kontrolerów. Ręce natomiast pozostawały nieruchome. [...] Nigdy nie zauważyłem nic podejrzanego. Zresztą Modrzejewski miał zwyczaj przed seansami opróżniać dla wygody wnętrze swych kieszeni i ubranie jego przylegało do ciała bez żadnych podejrzanych wypukłości. [...] Podczas seansów robiliśmy zawsze łańcuch z rąk i nikt z uczestników nie znajdował się poza obrębem koła11. W analogiczny sposób medium było kontrolowane na wszystkich posiedzeniach w Warszawie przeprowadzonych pod kierunkiem pułkownika Norberta Okołowicza. Należy tu z naciskiem podkreślić dwa fakty: 1. Teofil Modrzejewski – w przeciwieństwie do wielu innych mediów – nigdy nie pobierał za swe produkcje mediumiczne wynagrodzenia. 2. Żaden z badaczy nigdy nie przyłapał go na jakimkolwiek oszustwie. Dziennikarz francuski Paweł Heuze w książce pt. Czy umarli żyją!12 zrobił Modrzejewskiemu zarzut, że nie zgodził się on na udział w seansie iluzjonisty Dicksona, czy innego prestidigitatora. Nie jest to zgodne z prawdą, gdyż wymieniony Dickson nigdy nie zgłosił się do Modrzejewskiego. Natomiast w jego trzech seansach brał udział prestidigitator francuski, inż. Geo Lange, który przyjechał do Warszawy w kwietniu 1921 roku wraz z prof. K. Richetem i dr. G. Geleyem. Jego rola jako eksperta w zakresie prestidigitatorstwa została początkowo zatajona. Dopiero przed powrotem do Paryża sprawa wyjaśniła się, a inż. Geo Lange stwierdził autorytatywnie, "że na żadnym z trzech seansów z Modrzejewskim nie zaobserwował nigdy nic takiego, co można byłoby zrobić przy pomocy sztuczek prestidigitatorskich". Przejdę teraz do mediumicznej fenomenologii Teofila Modrzejewskiego. Ogólny porządek przebiegu posiedzeń był następujący. Jak już wspomniałem, po dokładnym przeszukaniu pokoju seansowego a następnie po zaciemnieniu go, zamykano drzwi na klucz i zapalano czerwoną lampkę. Na stole umieszczano ekrany fosforyzujące. Medium i uczestnicy zasiadali na swoich miejscach ujmując się za ręce. Osoby siedzące po obu stronach medium pełniły funkcje kontrolerów. Zjawiska paranormalne występowały zwykle po kilku lub kilkunastu minutach po utworzeniu łańcucha. Najpierw manifestowały się światła, potem wonie i zapachy występujące łącznie ze światłami. Obu tym zjawiskom towarzyszyły szmery i hałasy, niekiedy głosy ludzkie lub zwierzęce. Ostatnim stadium manifestacji były materializacje zjaw postaci ludzkich albo zwierzęcych częściowe lub całkowite trwające na ogół do końca seansu. 1. Objawy świetlne Prawie na wszystkich seansach z Modrzejewskim manifestowały się objawy świetlne. Przebieg fenomenu sprawiał niekiedy wrażenie, jak gdyby był uzależniony od indywidualności medium. Pułkownik Norbert Okołowicz, który niejednokrotnie obserwował te zjawiska ujął je w pewne charakterystyczne grupy. We wszystkich posiedzeniach brała również udział żona pułkownika, Zofia Okołowiczowa, z którą autor niniejszej pracy miał okazję przeprowadzenia szeregu szczegółowych rozmów, i która potwierdziła wszystkie opisane niżej fenomeny świetlne i materializacyjne. Do pierwszej grupy należy zaliczyć objawy świetlne o postaci kulistej, średnicy nie większej od jednego centymetra i kolorze zielonkawym. Tego rodzaju światełka pojawiały się zwykle zaraz na początku seansu prowadzonego w ciemności, w pobliżu medium i zdawały się przypominać świecące bańki mydlane unoszące się lekko w powietrzu. Niekiedy zatrzymywały się one w jednym miejscu, skupiały zapoczątkowując proces właściwej materializacji. Światełka te ukazywały się nagle, najpierw były słabe i mgliste, następnie środek każdego z nich ulegał rozjaśnieniu. Każde światełko otaczała promienna aureola. Było rzeczą bardzo dziwną, że tego rodzaju objawy świetlne manifestowały się również po zakończeniu seansów w pobliżu medium, a niekiedy ukazywały się w jego otwartych ustach. Drugą grupę tworzyły światełka większe o kształtach trójkątnych lub eliptycznych. Podstawa trójkąta była zwrócona ku dołowi, a oś dłuższa elipsy zajmowała położenie poziome. Tu także światło miało barwę zielonkawą, a ognisko otoczone było trzykrotnie większą mgławicą tejże barwy. Zjawisko pojawiało się nagie, znikało a następnie zjawiało się w innym miejscu. Ruch tego rodzaju świateł był szybszy od ruchu świateł zaliczonych do pierwszej grupy. Wymienione wyżej światełka dotykały niekiedy ciała obecnych osób pozostawiając w miejscu dotknięcia ślad świecący nieraz dość długo. Przechodziły one niekiedy swobodnie przez ciało medium, a czasami przez osoby uczestników oraz przez blat stołu, krzesła, ławki itd. Uczestnicy seansu, którzy doświadczyli tych zjawisk, sygnalizowali jedynie lekkie dotknięcie w miejscu wejścia i wyjścia światełka. Do trzeciej grupy N. Okołowicz zaliczył objawy silnej fosforescencji pozostawiającej po sobie orzeźwiający zapach ozonu. Zapach ten, występujący bardzo często na seansach z Modrzejewskim, rozpoznał po raz pierwszy w 1919 roku dr chemii Kazimierz Nencki, następnie w listopadzie 1920 roku prof. Charles Richet, dr Gustaw Geley, inż. Arnaud Gramont i inne osoby. Warto tu przypomnieć, że przemiana tlenu w ozon zachodzi pod wpływem wyładowań elektrycznych lub promieniowania krótkofalowego (np. promieni nadfioletowych lampy kwarcowej), albo też podczas wielu przemian chemicznych. Jaki czynnik działał w przypadku medialnych manifestacji Modrzejewskiego – tego dotychczas nie udało się ustalić. Fenomeny świetlne zaliczone do trzeciej grupy były zwykle zapowiedzią dalszych objawów, mianowicie materializacji poszczególnych członków fantoma albo całej jego postaci. Uczestnicy seansu odczuwali wtedy dotknięcia rąk fluidycznych, najczęściej niewidzialnych. Objawy te robiły wrażenie, jak gdyby były wydłużoną czy oderwaną ręką medium, choć ręce fluidyczne były zwykle niepodobne do dłoni medium (N.O. s. 455). Fenomeny świetlne manifestowały się tak, "jak gdyby były przyczepione i rozwijały się na kończynach rąk i na twarzach ludzkich. Ruchy wykonywane przez te światełka były zbliżone bardzo do ruchów ludzkich i najczęściej pojawiały się w pobliżu medium. Ponieważ składały się z większej ilości ogników [...], które skupiały się i rozszczepiały, czasami nawet przy odgłosie, jakby tarcia, lekkiego klaśnięcia lub stukotu" (N.O. s. 378). Rys. 17. Zjawisko świetlne wywołane przez medium N. (Cesare Lombroso, Hypnotische und spiritistische Forschungen. Stuttgart, bez roku) Podobne fenomeny świetlne obserwował Julian Ochorowicz prowadząc swe badania nad rękami fluidycznymi. Badaniami tymi żywo interesowała się Maria Skłodowska-Curie. Brała ona czynny udział w seansach ze słynnym medium neapolitańskim, Eusapią Paladino, u którego zjawiska świetlne manifestowały się bardzo często. Maria Curie doskonale oswojona ze świeceniem w ciemności preparatów radu i innych pierwiastków promieniotwórczych, zafascynowała się fosforescencją rąk fluidycznych materializujących się wokół Eusapii i uczestników seansów. Prawdopodobnie intrygował ją problem, czy istnieje jakiś pomost łączący te dwie grupy niezwykłych zjawisk. Uczestnictwo Marii Skłodowskiej-Curie w pracach Juliana Ochorowicza nad rękami fluidycznymi jest w Polsce zupełnie nieznane. Ale to inny temat, który omówię szerzej w dalszym rozdziale tej pracy. Produkcje objawów świetlnych zawsze bardzo wyczerpywały medium. Po seansie odczuwało ono jałowość mózgową i nie było zdolne do zebrania myśli. Niekiedy podczas głębokiego transu Modrzejewskiego na jego ciele występowały plamy fosforescencyjne. Były one ruchome, wielkości dłoni ludzkiej i sprawiały wrażenie przelewającego się płynu świetlnego. Prawdopodobnie zjawisko to manifestowała tworząca się ektoplazma, a towarzyszyła jej silna woń ozonu. Do czwartej grupy Około wieź zaliczył objawy świetlne służące do oświetlania zjaw. Robiły one wrażenie pewnego rodzaju lampek elektrycznych ukrytych w czymś, co przypominało muślin lub gazę. Oświetlały one twarze zjaw najczęściej z boku, rzadziej z góry lub z dołu. Innym rodzajem był objaw świetlny występujący jak gdyby na końcach palców dłoni, będącej w ruchu. Zjawa poruszając dłońmi emitowała fosforyzujące dymy wydzielające silną woń ozonu. Czasami trzymała w ręku przedmiot podobny do świecącego szlachetnego kamienia. Światło miało barwę błękitną i mleczna, a w przypadku fosforyzujących dymów – żółto-zielonkawą. Autor zrobił tu pewne spostrzeżenie. Otóż stwierdził on, że palce zjawy trzymające świecący kryształ, choć sprawiały wrażenie palców istoty żyjącej, nie przepuszczały światła o barwie czerwonej tak jak dzieje się to w przypadku ręki człowieka żywego, podświetlonej światłem elektrycznym. Należy sądzić, że to spostrzeżenie Okołowicza nie jest słuszne, gdyż w opisanym wypadku nie było światła elektrycznego, a jedynie pewien rodzaj światła luminescencyjnego, które nie mogło dać tego efektu. Na koniec autor omówił objawy świetlne przypominające świecące kule. Ponadto pojawiały się świecące smugi, kolumienki, trójkąty itp., a także światła przypominające miniaturowe błyskawice. Na uwagę zasługiwały objawy świetlne w kształcie małego krzyża lub tarczy księżyca o średnicy około dziesięciu centymetrów. Zdarzył się także objaw przypominający wybuch miniaturowego wulkanu, wyrzucającego obok fosforyzujących dymów – światełka podobne do rozżarzonych kamyków. Wszystkie te zjawiska zostały szczegółowo opisane w książce Okołowicza. Charakterystyczne jest, że omówione wyżej fenomeny świetlne powodowały niekiedy obniżenie temperatury o 10°C w pokoju seansowym. Autor podkreśla, że w miarę rozwoju objawów świetlnych znikały wszystkie objawy ruchowe. Jest to całkiem zgodne z dawniejszą obserwacją Juliana Ochorowicza, który zwrócił uwagę na fakt, że energia mechaniczna przekształcała się wtedy w energię świetlną13. "Objawy świetlne – mówi N. Okołowicz – należą do najpiękniejszych, najefektowniejszych, oraz o ile można by je tak nazwać – do najszlachetniejszych objawów na seansach ma-terializacyjnych z medium Teofilem Modrzejewskim" (N.O. s. 385). Oponenci mogliby tu zaraz stwierdzić, że wszystkie opisane wyżej zjawiska świetlne mogły być wywołane w sposób oszukańczy przy użyciu białego fosforu, którym pocierano tkaniny lub tekturę, wywołując świecenie tych materiałów. Jako chemik wyjaśniam, że białego fosforu do tego celu nie można było zastosować z trzech powodów. 1. Biały fosfor w stanie suchym jest substancją bardzo łatwo zapalną (w powietrzu względnie tlenie zapala się w temperaturze 25-35°C!). Pocierany o wymienione materiały natychmiast wywołałby płomień (pożar na seansie!) Nie wspominam o innych poważnych kłopotach, takich jak przechowywanie fosforu w butelce z wodą, wyjmowanie po ciemku – przy unieruchomionych rękach – z wody i z naczynia, osuszanie, pocieranie, ponowne chowanie, zamykanie butelki. 2. Biały fosfor jest substancją silnie trującą: dawka śmiertelna dla człowieka wynosi 0,1 g. Nie mógł być zatem ukryty i przechowywany w ustach i stąd wypuszczany na pokój seansowy. 3. Barwy światełek manifestujących się na seansach bywały rozmaite, niebieskawe, zielonkawe i białe, natomiast podczas che-miluminescencji białego fosforu następuje emisja światła o barwie zielonkawo-żółtej. Jest zatem rzeczą nieprawdopodobną, aby Teofil Modrzejewski w opisanych przypadkach posługiwał się tak niebezpieczną substancją i powyższe wytłumaczenie omówionych zjawisk świetlnych nie wytrzymuje krytyki. 2. Materializacje Najdoskonalszą manifestacją medialności Modrzejewskiego były materializacje. Jak wiemy, ten niezwykły i zagadkowy fenomen nie uznawany dotychczas przez naukę, został zaobserwowany i potwierdzony przez wielu wybitnych badaczy. Istnieje duża trudność w opisaniu tego rodzaju objawów ze względu na ich bogactwo i różnorodność. Dominują tutaj pełne i całkowite zjawy postaci ludzkich. Wszystkie inne objawy zatracają wtedy swój odrębny charakter stając się czynnościami wykonywanymi przez zjawy lub efektem tych czynności. Na pierwszym miejscu należy wymienić występującą bezustanna zmianę stanów materializacji, co z kolei w znacznym stopniu utrudnia ich opis i charakterystykę. Na seansach z Modrzejewskim manifestowały się najróżnorodniejsze osobowości, niekiedy posiadające wybitną indywidualność i wykazujące całkowitą autonomie psychiczną i intelektualną. Stwierdzono występowanie zjaw powiewnych i przenikliwych, jak gdyby przezroczystych obok postaci sformowanych w sposób doskonały i całkowity, przypominających normalnych, żyjących ludzi. Widziano również oderwane i niekompletne materializacje głów, twarzy, rąk i nóg ludzkich, a także części ubrań i innych akcesoriów. Niektóre zjawy nie występowały w harmonijnej akcji i manifestowały między sobą jakieś nieporozumienia, jak gdyby z powodu materializowania się w niewłaściwej, nie zaakceptowanej przez nie kolejności. W pierwszym okresie swej ewolucji medialnej Modrzejewski zawsze zachowywał podczas seansów całkowitą świadomość i był bardzo aktywny tak przed samymi posiedzeniami, jak i w czasie ich trwania. W drugim okresie nastąpiło ujednolicenie objawów przy równoczesnym wygaszeniu aktywności medium. W trzecim natomiast powróciła różnorodność materializacji pierwszego okresu, zjawiska manifestowały się dłużej i w sposób doskonalszy, natomiast medium prawie zawsze traciło świadomość i zapadało w głęboki trans. Na seansach tych stosowano zwykle typ koła zamkniętego, tzn. wszyscy uczestnicy trzymali się za ręce. Ten sposób seansowania znacznie ułatwiał dokonywanie obserwacji, a także w pewnym stopniu zabezpieczał przed jakimkolwiek oszustwem, o ile byłoby ono planowane. Rys. 18. Zjawa Haruna Al Raschida. Z lewej strony prof. de Castro i dr de Moura, z prawej – medium Carlos Mirabelli. Academia Brasileira de Metapsychica – Rio ("Die andere Welt", 17. Jahrg., 1966) Jednym z najbardziej typowych objawów poprzedzających właściwe materializacje było dotykanie uczestników przez niewidzialne ręce, stukanie we wskazane przedmioty, względnie wyłączanie lub włączanie czerwonej lampy elektrycznej. Tego typu objawy zostały stwierdzone u wszystkich mediów materializacyjnych. Na podstawie przeprowadzonych obserwacji i analiz można wysunąć przypuszczenie, że wstępne dotykanie uczestników miało na celu jak gdyby pobieranie od nich i kondensowanie, przez niewidzialną i nieznaną inteligencję, energii i materii, niezbędnych do produkcji zmaterializowanych postaci. Charakterystyczne jest, że w pierwszych chwilach objawy dotykania sprawiały wrażenie jakby wykonywanych wydłużoną fluidyczną ręką medium, w późniejszych zaś minutach manifestowały się dotknięcia rąk dziecięcych lub kobiecych, a więc niepodobnych do rąk medium. Niektórzy uczestnicy sygnalizowali również wrażenie dotknięcia ręką sztywną i zimną, to znów niepełną, albo drewnianą czy sztuczną. Produkcje te zdawały się być pierwszymi wyczuwalnymi łącznikami między zjawami a uczestnikami. Na jednym z seansów zaobserwowano ciekawe zjawisko. Medium pogrążonemu w pełnym transie i trzymanemu przez kontrolerów za obie ręce polecono zgasić czerwone światło. Zaraz potem medium poruszyła się usiłując powstać, a my wyraźnie [w świetle palącej się czerwonej lampy] zauważyliśmy trzecią rękę, jakby wyrastającą z prawego ramienia medium i szybko wysuwającą się w kierunku lampy. Ręka ta od palców po łokcie robiła wrażenie zupełnie materialnej, a dalej rozpływała się w rodzaj smugi mgławicowej, zdającej się zanikać w pobliżu medium. Ręka ta zgasiła lampę w sposób zupełnie widoczny... przez przekręcenie włącznika (N.O. s. 457). Powtórzenie tego fenomenu eksterioryzacji i bilokacji udało się o tyle, że lampa została zgaszona, ale tym razem uczestnicy zupełnie nie dostrzegli ręki fluidycznej. Stałą formą materializacji były u Modrzejewskiego tzw. ciemne postacie. Wykazywały one całkowitą żywotność, oddychały, posiadały bijące serce i ciepłe członki. Czasami robiły wrażenie "dwojnika" medium. Im bardziej były aktywne, tym większą martwotę okazywało medium. Przypomnę tu słowa Juliana Ochorowicza, który stwierdza co następuje: "Im silniejsze objawy, tym większa bezwładność ciała medium. Przy kompletnej materializacji, medium leży, jak bez życia"14. Rys. 19. Zjawa manifestująca się na seansie z medium Carlosem Mirabellim. Academia Brasileira de Metapsychica – Rio ("Die andere Welt", 1966) Opisany objaw charakteryzuje się nadzwyczajnymi właściwościami: jedna ciemna postać może rozszczepiać się na dwie, trzy albo i więcej innych postaci, przy czym nie wszystkie z nich w jednakowym stopniu są zmaterializowane. Wykonują one różne czynności: chodzą po pokoju, dotykają uczestników, piszą na maszynie albo ołówkiem ma kartkach, przy czym objawy te występują w całkowitej ciemności, a zdradza je szmer, poruszania przedmiotów lub penetracja pokoju po seansie. Niektóre z tych zjaw zdają się być zainteresowane przebiegiem seansu, inne zaś zupełnie nie wykazują takiego zainteresowania. Jedna z takich zjaw, mały chłopiec nazwany przez uczestników "Taziem", stale zabawiała się stukaniem w klosz starej lampy i nie reagowała na słowa uczestników seansu, którym uporczywie przeszkadzała w obserwowaniu innych objawów. Zdaniem Okołowicza większość ciemnych postaci stanowi jak gdyby fazę przejściową transformacji w inne zjawy, mianowicie takie, które oświetlają się albo własnym światłem, albo światłem ekranu fosforescencyjnego. Proces tego przekształcenia był jednak całkowicie nieuchwytny. Autor zauważył jedynie, że proces skupiania się i materializacji zjaw zawsze trwał dłużej od procesu dematerializacji, który następował prawie momentalnie. Obserwacje czynił on za pomocą dużego ekranu fosforyzującego (80x100 cm), który oświecał prawie dwa metry sześcienne przestrzeni przed medium, drugi zaś ekran oświetlał inną część pomieszczenia. Z tyłu za medium paliła się ponadto czerwona lampka. W ten sposób Okołowicz zaobserwował tworzenie się zjawy tzw. "pierwotnego człowieka". Na głowie medium "pojawiła się duża czupryna, pod dolną szczęką ukazała się długa broda, a całe ciało przyoblekło się jakby w mgławicę. Wszystko "to trwało bardzo krótko, po czym rodzaj szarej mgławicy oderwał się od medium i zachowując kształty ludzkie, przepłynął przez smugę poświaty, idącej od dużego ekranu, następnie zniknął w ciemnym miejscu przy oknie, kierując się jakby ku podłodze" (N.O. s. 465). Następnie dochodzące od okna stukania, szmery i mlaskania wskazywały wyraźnie na obecność w pokoju owego "pierwotnego człowieka", choć pozostawał on niewidoczny. Próbując powtórzyć to doświadczenie autor nie potrafił zaobserwować opisanych faz materializacji, co doprowadziło go do wniosku, że "procesy materializacji nie zdają się odbywać według jakiejś zasady możliwej do podpatrzenia oraz w czasie możliwym do stwierdzenia i ustalenia" (N.O. s. 465). Dalszym objawem procesu emanowania medium były chłodne powiewy, czyli tzw. "wianie". Zjawisko to manifestowało się u wszystkich mediów materializacyjnych i w literaturze parapsychologicznej było wielokrotnie opisywane. U Modrzejewskiego zimne powiewy występujące falami dawały się wyczuć jeszcze przed pierwszymi objawami świetlnymi i szelestami. Wychodziły one zawsze od medium, przemieszczały się wzdłuż łańcucha rąk i najsilniej dawały się wyczuć w tym miejscu, gdzie następowała materializacja. Zjawisku temu towarzyszyła woń ozonu. Jednocześnie medium wpadało w drgawki, objawiało jakiś wysiłek w postaci napięcia muskułów i ciężkiego oddechu. Następną fazę materializacji pojawiającą się u Modrzejewskiego stanowiły mgławice mające związek z objawami świetlnymi i objawami woni. Mgławice wydzielały samoistne światło, dzięki czemu można było obserwować je w całkowitej ciemności. Odrywały się zwykle od medium i w postaci dymnych obłoków, ulegających nieustannemu przetwarzaniu się, przemieszczały się w różne miejsca. Zabarwienie ich było różne, raz szarozielone, rzadziej żółte, a bardzo rzadko niebieskawe. Na jednym z seansów zaobserwowano w świetle czerwonej; lampy w łkacie pokoju mglistą postać o kształcie ludzkim. Była powiewna i swobodnie przepływała przez meble nie potrącając Rys. 20. Zjawa Lillie Roberts zmaterializowana w obecności Charlesa Lancelina, medium Millera i in. w dniu 23 września 1908 roku w Paryżu (Charles Lance-lin, La Vie posthume, Paris bez roku) ich. W pewnej chwili zatrzymała się przy jednym z uczestników, który poczuł dotknięcie ciepłej ręki wsuwającej mu kartkę papieru. Po chwili zjawisko zniknęło. Nie wszystkie materializacje manifestujące się na seansach z Modrzejewskim robiły wrażenie pełnych. Często zdarzało się, że ukazywały się tylko fragmenty ciała ludzkiego, np. sama głowa z torsem i jedną ręką, głowa i ręka itd. Zarys zjaw na tle fosforyzującego ekranu wskazywał często na ich niepełny kształt. Część postaci była przezroczysta. Takie fragmentaryczne i niepełne materializacje występowały przeważnie w pierwszym okresie ewolucji medialnej Modrzejewskiego, czasami zaś występowały i w okresach późniejszych. Raz zaobserwowano "dokładnie zmaterializowane popiersie mężczyzny, pojawiające się kilkakrotnie na środku stołu w ten sposób, jakby zjawa nie posiadała zupełnie nóg" (N.O. s. 437). Manifestowały się również zjawy jak gdyby utworzone z tektury i szmat, mimo to wykazujące cechy życia i doskonalące swe członki na oczach uczestników. Tego rodzaju zjawiska zaobserwował również badacz niemiecki, dr. med. Albert Freihern von Schrenck-Notzing eksperymentujący m.in. ze słynnym medium Martą Beraud (Ewą Carriere), a zdjęcia fotograficzne zjaw opublikowane przez niego naraziły go na zarzut, że padł ofiarą mistyfikacji15. Charakterystyczne jest, że na seansach z Modrzejewskim niekiedy materializowały się zjawy ludzkie o wymiarach mniejszych, aniżeli u ludzi normalnych, manifestujące całkowitą żywotność, przy czym wszystkie proporcje ciała były całkowicie zachowane. Otrzymano również szereg odcisków parafinowych podobnych do miniaturowej ręki medium oraz odcisk, który był większy o jedną trzecią długości dłoni Modrzejewskiego. "Wielkość zaś mniejszych twarzy od twarzy normalnych, oraz foremek parafinowych do rąk medium, wykazywała mniej więcej stosunek jak 1:2 lub 2:3" (N.O. s. 437). 3. Akcesoria Wszystkie zjawy manifestujące się na seansach z Modrzejewskim były zawsze ubrane i operowały różnymi akcesoriami materialnymi. Z łatwością wytwarzały one sobie ubrania, ozdoby i inne przedmioty. Mówimy "wytwarzały", gdyż uczestnicy seansów stwierdzali często, że większość zjaw w pierwszej fazie ukazania się miała na sobie część ubrania medium, które to ubranie przekształcało się w inny ubiór. Na przykład "zjawa oficera posiadała tylko wyraźnie rysującą się czapkę wojskową, zamiast munduru widniało coś na kształt jakby ubrania, jakie w danej chwili miało medium na sobie" (N.O. s. 475). Czasami mundur ten stanowił kombinację munduru z ubraniem cywilnym. Zjawa włoskiego wojskowego Cesara Battisti w oczach uczestników "tworzyła" palcem gwiazdkę metalową, w którą następnie stukała paznokciem pragnąc w ten sposób uwidocznić jej materialność. Gwiazdka ta znikała, żeby za chwilę znów się pojawić. Niekiedy zjawy użytkowały, w wyraźny sposób, tkaniny znajdujące się w pokoju seansowym, a także ubrania uczestników, do produkcji własnych strojów i własnych ozdób. Wykorzystanie owych "surowców" odbywało się w szczególny sposób. Uczestnicy wyczuwali, że jakieś ciemne i nieoświetlone postacie kolejno przystępowały do nich i pocierały szybko ręką po ich ubraniach, guzikach itp., a następnie ukazywały się w świetle ekranu fosforyzującego już w kompletnym stroju. Gdy pewnego razu ktoś stwierdził głośno, że zjawa jakiegoś wojskowego ma słabo błyszczące guziki metalowe, wtedy odłożyła ona trzymany w ręku ekran, a obecni wojskowi odczuli pocieranie jakichś rąk po srebrnych naszywkach i guzikach na swoich mundurach. Po chwili zjawa ukazała się ponownie w świetle ekranu, ale teraz epolety i guziki na jej mundurze błyszczały o wiele silniej. Rys. 21. Zjawa "Jolanda" manifestująca się w obecności medium Elisabeth d'Esperance – w transie (C. Lombroso, dz. cyt.) Na innym seansie zjawa kobiety o egzotycznej urodzie pocierała ręką sznur pereł znajdujący się na szyi jednej z uczestniczek. Po chwili zauważono zjawę oświetloną własnym światłem z długim sznurem pereł na szyi. Znamienne jest, że sznur ten był dwukrotnie dłuższy od sznura pereł owej uczestniczki, a także to, że zjawa ukazała się z perłami na seansie następnego dnia, kiedy wspomnianej uczestniczki już nie było. Tego rodzaju manifestacje stwierdzano -bardzo często w czasie seansów z Modrzejewskim. Zadziwiające jest owo "rozdwajanie", i jak gdyby powielanie materialnych akcesoriów oraz szybkość, z jaką zjawiska te występowały. Kto tworzył plan i strukturę przedmiotu, kto wypełnił ją określoną materią? W literaturze parapsychologicznej często znajdujemy opisy tego rodzaju manifestacji zaobserwowanych przez różnych badaczy. Wymienię tu choćby pracę E.A. Bracketta Materializacje16. Okołowicz podaje, że "ubrania uczestników seansu, a zwłaszcza ubranie medium niszczy się podczas posiedzeń. Zniszczenie to niejednokrotnie stwierdzałem na własnym ubraniu. Wygląda to tak, jakby ktoś tkaninę poddawał silnemu czyszczeniu ostrą szczotką i silnemu trzepaniu. Tkanina na ubraniu staje się coraz bardziej przezroczysta, jakby była przetlała lub wytarta" (N.O. s. 478). Uwagi powyższe zdają się dowodzić, że zjawiska materializacji podlegają w całej rozciągłości prawu zachowania masy i energii, tzn. że ogólny bilans materii i energii ulegających transformacji w układzie, jaki stanowi .pomieszczenie seansowe, jest stały. Niekiedy zjawy wykorzystywały do swych celów różne przedmioty znajdujące się w pokoju. Raz jedna ze zjaw założyła sobie okulary medium i pozostawała w nich przez cały czas manifestacji. "Innym razem jedna ze zjaw włożyła drugiej na głowę czapkę oficerską, znajdującą się w pokoju seansowym; powtarzało się to kilka razy, aż wreszcie zjawa, której nakładano czapkę (zdaje się wbrew jej woli) odrzuciła ją w drugi kąt pokoju" (N.O. s. 480). Jeszcze inna zjawa "posiadająca bujne sploty włosów, wyjęła z toaletki grzebień medium i zaczęła rozczesywać nim włosy. Stało się to po uwadze jednej z uczestniczących osób, że włosy wydają się być skołtunione i jakby sztuczne" (N.O. s. 480). Na. omawianych seansach zaobserwowano również zjawiska aportów. Pewnego razu do pokoju seansowego zostały przyniesione kwiaty, które potem powróciły do wazonów z wodą znajdujących się w innych pomieszczeniach. Zgubione płatki i krople wody zaznaczyły drogę ich wędrówki. Innym razem stwierdzono aport jabłka wraz z gałązką, choć w całym pomieszczeniu w ogóle nie było jabłek. W sierpniu 1919 roku miał miejsce (jedyny) wypadek zniknięcia osoby medium z pokoju seansowego. W czasie seansu zauważono, że objawy zaczynają słabnąć. Medium [w:] Future Science. Life Energies and the Physics of Paranormal Phenomena. Edited by John White and Stanley Krippner. Anchor Books, Garden City, New York 1977. Art. 33, s. 431-444. Korzystam z polskiego przekładu: Robert N. Miller, Metody wykrywania oraz pomiaru energii uzdrawiających. Tłum. Tomasz Mazurkiewicz, "Literatura na świecie", Warszawa 1983, nr 4 (141), s. 248 n. – Jan A. Szymański, Research on Changes in the Crystallization of CuCl2 under the Influence of Bioenergotherapeutic Interaction, Research Laboratory of Psychotronic Society, Warsaw, Poland. "Proceedings and Abstracts", 6th International Conference on Psychotronic Researche, Psychotronics – Science Nowadays – New Techonology, 13–16 November 1986, Zagreb – Yugoslavia, s. 145. 22 "Zeitschrift fur Parapsychologie", 1930, s. 114. 23 W.J. Crawford, The Reality of Psychic Phenomena, John M. Watkins. London 1916; W.J. Crawford, Experiments in Psychical Science (Lewi-tation, Contact and the direct voice), John M. Watkins; London 1916. Po śmierci Crawforda zostało wydane: The psychic structures in the Goligher Circle, London 1921. 24 Ludwik Szczepański, Okultyzm, fakty i złudzenia, dz. cyt., t. I, s. 81. 25 Charles Richet, Traite de Metapsychigue, Paris 1922, s. 153. 26 John Bjorkhem, Die verbogene Kraft. Probleme der Parapsychologie Aus dem schwedischen ubersetzt von Wolfgang Kautter und Gerda Walther Hat, Olten und Freiburg im Breisgau 1954, s. 184–193. 27 Johannes E. Kohlenberg (Kopehhaga), Kilka doświadczeń z eksterioryzacji świadomości, "Le Compte Rendu Officel du Premier Congres International des Rechcrches Psychiques a Copenhaguc. 26 Aout – 2 Septembre 1921". Copenhague 1922, s. 379-395, tłum. T. Dobrowolskiego. 28 "Psychic", marzec – kwiecień 1973. – Peter Andreas, Astronaut Mitchells Vorstoss in unbekannte Raume des mcnschlichen Bewusstseins. "Esotera", 24. Jahrg., 1973, s. 923-925, 968. 29 Edgar B. Mitchell, Psychic Exploration, ed. by John While, New York 1974, s. 172. 30 Charles T. Tart, Out-of-the-Body Experiences, [w:] Edgar D. Mitchell, Psychic Exploration, dz. cyt., s. 348-373, tłum. J. Rajgrodzkiego. 31 Raymond A. Moody, Życie po życiu, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1979, s. 143–145. N. Lukianowicz, Austoscopie Phenomena. A.M.A. "Archives of Neurology and Psychiatry". Vol. 80 (1958), s. 199-220. 32 J. Mitchell, Out of the Body Vision, "Psychic", April 1973. 33 Krzysztof Boruń, Telepatia we śnie?, "Tygodnik Demokratyczny", nr 28 (1257). Rok XXV, 1977, s. 16. 34 Wywiad Stanleya Krippnera został opublikowany na łamach czasopisma "Psychology Today" (USA), 1974. Korzystam z przekładu Jacka Kwaśnłaka opublikowanego w "Tygodniku Demokratycznym", nr 29 (1127). Rok XXIII, 1975, s. 19. 35 Cytuję według Józefa Świtkowskiego, Niektóre objawy transowe, "Zagadnienia Metapsychiczne" nr 23-24, 1929, s. 12. 36 Wiktor Bodnar, Eksterioryzacja – fakty i znaki zapytania, "Materiały na 1. Sympozjum Stowarzyszenia Radiestetów w Warszawie". "Bioenergoterapia i Radiestezyjne Metody Diagnostyczne", Warszawa, 19-20 września 1981 roku, s. 81-87. 37 Harvey J. Irwin Eksterioryzacja a migrena, "An East-West Journal on Parapsychology, Psychotronics and Psychobiophysics", t. 2, nr 2, 1983, s. 89-96. Tłum. mgr. inż. Jerzego Rajgrodzkiego. 38 Robert A. Monroe, Journeys Out of the Body, Updated, Anchor Books, Garden City, New York 1977, s. 176–178. Por. Robert A. Monroe, Eksterioryzacja, Warszawa 1886, s. 130, 137–139. Rozdział IX 1 "Nature", 10.IV.1975. Tłum. Janina Sendecka. "Problemy", nr 12 (357), 1975, s. 60. 2 Przyroda gra zawsze fair. Z prof. Andrzejem Kajetanem Wróblewskim rozmawia Marek Rostocki. "Polityka", nr 7 (1398) z diva 18.II.1984 roku, s. 10. 3 Doniesienia prasowe: "Kulisy – Express Wieczorny"; 15, 16, 17 kwietnia 1983 r., nr 74 (11237), s. 1-2. "Kurier Polski", 16 maja 1983 r" nr 95 (7584), s. 1-2. "Prawo i Życie", nr 24 (962), 11 czerwca 1983 r., s. l i 7. "Kulisy – Express Wieczorny", 17, 18, 19 czerwca 1983 r. nr 118 (11281), s. 4 i 9. "Przegląd Tygodniowy", 19 czerwca 1983 r., nr 25/64, s. 12. "Kurier Polski", 14–16 października 1983 r., nr 203 (7692), s. 5. "Kurier Polski", 4 stycznia 1984 r., nr 3 (7748), s. 1-2. Ekspres Reporterów KAW, Asia i Japończycy, T. 9. Anna Ostrzycka i Marek Rymuszko, W poszukiwaniu trzeciego oka, Warszawa, KAW, 1984, s. 49-95. Anna Ostrzycka i Marek Rymuszko, Nieuchwytna siła (cykl artykułów). "Tygodniowy Ilustrowany Magazyn", nr 10, 11 itd. 1988. Por. także: Roman Bugaj, Contemporary Psychokinetics in Poland. [w:] 6th International Conference in Psychotronic Researche. "Psychotronics-Science Nowadays – New Technology", 13–16 November 1986, Zagreb – Yugoslavia 1986, s. 17-24. 4 Biskup Zbigniew Józef Kraszewski, Trochę ze świata duchów, "Kalendarz rodziny katolickiej na 1988 rok", Warszawa, s. 95. Rozdział X 1 Filip Bassin, Zagadnienie nieświadomości. O nie uświadamianych formach wyższej czynności nerwowej, Warszawa 1972, s. 23, tłum. Krzysztof Pomian. 2 Jan Danysz, Geneza energii psychicznej. Zarys filozofii biologicznej. Z przedmową Juliusza Payota i W.M. Kozłowskiego, Warszawa 1923. J.N. Szuman, Geneza świadomości. Dwa odczyty wygłoszone w marcu 1920 r. w Uniwersytecie Poznańskim, Poznań 1923. Tadeusz Tomaszew-ski, Świadomość [w:] Psychologia pod redakcją T. Tomaszewskiego, Warszawa 1976, s. 171 n. 3 L. Wittgestein, Dociekania filozoficzne, PWN, Warszawa 1972. 4 R. Carnap, Empiricism, semantics and ontology [w:] Semantisc and philosophy of Language, red. L. Linsky, Illionois Univ. Press 1952. 5 Andrzej Półtawski, Świat, spostrzeżenie, świadomość. Fenomenologicz-na koncepcja świadomości a realizm, Warszawa 1973, s. 39, 183, 186. 6 Por. F. Bassin, dz. cyt., s. 22. 7 S.L. Rubinsztejn, Zasady i drogi rozwoju psychologii, Warszawa 1964, S. 138. 8 S.L. Rubinsztejn, Byt i świadomość, Warszawa 1961, s. 369, tłum. Ignacy Roman. 8 F. Bassin, dz. cyt., s. 26-27. 10 David M. Armstrong, Materialistyczna teoria umysłu, Warszawa 1982, s. 133–134, tłum. Halina Krahelska. 11 Por.: Jerzy Kreiner, Biologia mózgu, Warszawa 1970; Michael A. Arbib, Mózg i jego modele, Warszawa 1977, tłum. Stanisław Bogusławski i Stefan Weinfeld. Bogusław Zernicki, Mechanizmy działania mózgu, Wrocław 1980; Nowe metody w badaniach mózgu, pod redakcją Bogusława Żernickiego, Wrocław 1983; Bogusław Zernicki, Mózg, Wrocław 1983; Bogusław Zernicki, Czuwający mózg izolowany, Wrocław 1986. 12 Por. "Psychiatrie, Neurologie und medizinische Psychologie", 1960, 2. 13 Por. "Psychiatrie, Neurologie und medizinische Psychologie, 1961, 3. 14 W.A. Rosenblith, The quantification of neuroelectrical activity, "Technical Raport 351", Mass. Inst. Technol. Cambrige Mass. 1959, t. 7, s. l n. Omawiam według F. Bassina, dz. cyt., s. 106. 15 A.M. Uttley, Conditional probability computing in a nervous system [w:] Mechanisation of thougth processes, Proc. of Symposium held at the National Physical Lab. 1958. Her Majesty's Stationary Office, 1959, s. 122. 16 F.H. George, The brain as a computer, Oxford 1961, s. 351. Cytujq według F. Bassina, dz. cyt., s. 107. 17 Por. T. Tomaszewski, Świadomość, dz. cyt., s. 172. 18 Z. Zimny, Wprowadzenie do psychologii, Katowice 1974, s. 89 n. 19 Por. Witold Dobrołowicz, Problemy świadomości we współczesnej polskiej i radzieckiej psychologii, "Studia Filozoficzne", nr 12 (121) 1975, s. 115–125. 20 Włodzimierz Sedlak, Życie jest światłem. Bioelektronika i możliwości nowej antropologii, "Studia Filozoficzne", nr 10 (155) 1978, s. 96, 98, Por. tenże: Biofizyczne podstawy świadomości, "Roczniki Filozoficzne", 1969, t. 17, z. 3, s. 125–155. Podstawy ewolucji świadomości, "Kosmos", 1968, Seria A. s. 161. Wpływ świadomości na somę człowieka w bioelektro-nicznym kontekście, "Wychowanie Fizyczne i Sport", 1973, t. 2, 69-77, 21 Karl R. Popper, John C. Eccles, The self and its brain. An argument for interactionism, Springer International, London 1977. 22 Informację o treści książki Poppera i Ecclesa podaję według autora pracy wymienionej w następnym przypisie, s. 96. 23 Jan Trąbka, Mózg i świadomość}- Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983, s. 86, 89, 263. 24 Bogusław Zernicki, Mózg, Wrocław 1983, s. 142. 25 Andrzej Wierciński, Przedmowa do Materiałów I Konferencji na temat koncepcji bioplazmy 9 maja 1973. Redaktor: Włodzimierz Sedlak, Lublin 1976, s. 7. 26 Andrzej Wierciński, Przedmowa, dz. cyt., s. 7-8. 27 Włodzimierz Sedlak, Słowo wstępne do Konferencji "Bioplazma!>, dz. cyt., s. 11. 28 Włodzimierz Sedlak, Bioplazma – nowy stan materii, dz. cyt., s. 19 29 Włodzimierz Sedlak, Życie jest światłem, dz. cyt., s. 99. 30 Milan Nakonećny, Świadomość magiczna a psycliotronika. Tekst opublikowany na II Międzynarodowym Kongresie Badań Psychotroricznych, Monte Carlo 1975, s. 4-5. 31 Major Arthur Powell, The Etheric Double and Allied Phenomena. London 1925. s. 49. 32 Jest to zgodne z określeniem w dawnych źródłach (Waczaspatimiśra i Gheranda-samhita), że czakramy są podobne do "lotosu wywróconego" (a więc odwróconego wklęsłością na zewnątrz). Uwaga Józefa Świtkowskiego. 33 Cały fragment o "kwiatach lotosu" opracowałem na podstawie pracy Józefa Świtkowskiego: Kwiaty lotosu i Kundalini a gruczoły dokrewne Studium krytyczne, Kraków 1937, s. 10, 11, 16, 28. 34 Bogusław Gołąb, Władysław Z. Traczyk, Anatomia i fizjologia człowieka. Przy współpracy Michała Karaska. Warszawa 1978, s. 372. 35 Włodzimierz Sedlak, Biolazma – nowy stan materii, dz. cyt., s. 22 36 David M. Armstrong, Materialistyczna teoria umysłu, dz. cyt., s. 49. 37 Jan Trąbka, Mózg a świadomość, dz. cyt., s. 80-81. 38 Oliver Fox, Astral projection, New York: University Books 1962. 39 Sylvan J. Muldoon and Hereward Carrington, The Projection of the Astral Body, Rider and Co, London 1929. 40 Robert A. Monroe, Journeys Out of the Body, New York: Anchor Books 1977. 41 Emil Mattiesen, Das personliche Uberleben des Todes. Eine Darstellung der Erfahrungbeweise, T. 2. Berlin und Leipzig 1936, s. 384. 42 V.A. Firsoff, Life, Mind and Galaxis, Edinburgh 1967. 43 E. Mattiesen, Das personliche Uberleben des Todes, dz. cyt., t. 2, s. 384, tłum. autora. 44 Por.: Susan Blacmore, A Psychological Theory of the Out-of-the-Body Experience. "The Journal of Parapsychology" 48 (1984) 3, s. 201-226; Benjamin Walker, Beyond the Body. The Human Double and the Astral Planes, Routledge et Kegan Paul, Boston, London and Henley 1977; The Link Mattew Manning's Own Story of His Extraordinary Psychic Gifts with an Introduction by Peter Bander, Holt, Binehart and Winston, New York 1975; Anthony Martin, Astral projection. Reisen ohne Korper. Aus dem englischen von Susanne G. Seller. Sphinx Pocket. Sphinx Verlag Basel 1983; Astral Doorways. Simple Magical Techniques for Exploring the Mysterious Astral Plane by J.H. Brennan. The Aquarian Press. Wellengborough. Northamptonshire 1986; Susan J. Blackmore, Beyond the Body. An Investigation of Out-of-the-Body Experiences. A Peladin Book. Granada London 1983. Zakończenie 1 Inż. Piotr Lebiedziński, Przyczynek do problemu lepszej sprawności mediów. Referat wygłoszony na III Międzynarodowym Kongresie Badań Psychicznych w Paryżu w 1927 roku. Tłumaczenie Tadeusza Dobrowol-skiego. "Compte Rendu du nieme Congres International de Recherches Psychiques a Paris. Septembre – Octobre 1927", Paris 1928, Inslitut Metapsychique International, 89. Avenue Niel, 89, s. 113.