Wojciech JędrzejewskiOP Tęsknota która rozszerza serce POZNAŃ 2003 Jerozolima (c) Copyright by Wojciech Jędrzejewski, 2003 Copyright by Inicjatywa Wydawnicza (Jerozolima", 2003 Redakcja Małgorzata Dumowska " Korekta i redakcja techniczna Elżbieta Turzyńska Projekt okładki i stron tytułowych Elżbieta Sobkowiak ISBN 83-89282-00-3 Nihil obstat Poznań, 23 września 2002 r. ks. dr Zbigniew Sujkowski, Cenzor Imprimatur Poznań, 26 września 2002 r. ks. bp Marek Jędraszewski, Wikariusz Generalny Inicjatywa Wydawnicza "Jerozolima" Łukasz Kałużny 61-045 Poznań, ul. Toruńska 20/1 tel. (061) 870 86 85 e-mail'. lukasz@jerozolima.poznan.pl www .Jerozolima, pny.iian. p l Od redakcji Dajemy czytelnikowi do rąk tę niewielką książkę, której autorem jest znany duszpasterz młodzieży, dominikanin, ojciec Wojciech Jędrzejewski. Pragniemy wszystkich zachęcić do jej przeczytania, ponieważ odwołuje się do głębokiego pragnienia miłości, które leży w sercu każdego człowieka. Kochać i być kochanym, mieć świadomość tego, że Bóg mnie kocha, to fundament, na którym możemy budować swoje człowieczeństwo, swoje chrześcijaństwo oraz relacje z bliźnimi. Niestety, dzisiejszy zabiegany świat, tempo życia które na ogół prowadzimy, utrudnia bardzo otwieranie się na rzeczywistość miłości. Szczególnie młodzi ludzie, którzy chcą żyć w sposób dynamiczny, bo tacy właśnie są, mogą mieć trudności w tworzeniu głębokich więzi miłości. Dzieje się tak dlatego, że kultura masowa, reklama, "SMS-owy" sposób komunikacji sugerują, że wszystko można dostać łatwo, szybko i bez wysiłku - instant. Jeśli jesteśmy w ten sposób "za- kręceni", słowa ojca Wojciecha "odkręcają". Autor delikatnie, lecz konsekwentnie pokazuje nam jak zejść z błędnych dróg, jak nauczyć się cierpliwości, także wobec siebie samego. Miłość do Boga i do człowieka łączy się z tęsknotą, która nie zabija, lecz może rozszerzać serce. Niewielkie rozmiary i prostota stylu wynikają z tego, że książka jest zapisem rekolekcji wygłoszonych przez autora - i jest to wielka zaleta, bo właśnie wszyscy zabiegani mogą ją przeczytać. Lektura jej nie zabierze wiele czasu, a Czytelnik przekona się, jak wiele przestrzeni zyska Jego serce. Małgorzata Dumowska Pragnienie miłości Tęsknota, która rozszerza serce, jest czymś bardzo istotnym, bo charakteryzuje jeden z centralnych wymiarów naszego człowieczeństwa. Takiej głęboko ludzkiej i głęboko ewangelicznej tęsknoty trzeba się nauczyć. Mówi o niej drugie z ośmiu Chrystusowych błogosławieństw: Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię (Mt 5, 5). To błogosławieństwo nawiązuje do wędrówki Izraelitów przez pustynię, kiedy to szemrali idąc do Ziemi Obiecanej (Wj 16, 2-8). Wyszli z Egiptu porwani Bożą obietnicą, zapragnęli Ziemi Obiecanej. Oto specyfika bycia człowiekiem: w najważniejszych sprawach, w miłości do drugiego człowieka, w naszej wierze i w miłości do Boga jesteśmy jakby zawieszeni. Dlaczego? Wyznanie dane nam przez drugiego człowieka, który patrzy w oczy i mówi: "Kocham cię", jest już obietnicą. Pamiętajmy o tym. Każdy gest czułości, dobroci, nie tylko w relacjach miłosnych, ale również w różnego rodzaju przyjaźniach, kontaktach i dobroci okazywanej drugiemu człowiekowi, jest w pewnym sensie już obietnicą: "Nie jesteś dla mnie przypadkowym przechodniem, z którym się zaraz rozstanę". A obietnica budzi pragnienie. Dlaczego Izraelici wyszli z Egiptu? Dlatego, że dostali obietnicę osiągnięcia Ziemi Obiecanej, ziemi wolności, i zapragnęli tej Ziemi. To jest bardzo ważne i niezwykłe: człowiek potrafi się poderwać z ziemi, ponieważ otrzymuje obietnicę, że wydarzy się coś bardzo ważnego. Tę obietnicę składa mu drugi człowiek, składa ją Bóg, więc wyrusza w drogę, bo pragnie ją osiągnąć. Podczas drogi okazuje się jednak, że powstaje ostry roz-dźwięk między już rozbudzonym pragnieniem a jego spełnieniem. W tej właśnie przestrzeni jest miejsce na tęsknotę. Bo jeśli ktoś w kimś obudzi miłość do człowieka czy też do Boga, to w tym pragnieniu jest chęć osiągnięcia ziemi; chciałoby się w tym uczestniczyć, chciałoby się być jedno z ukochanym człowiekiem i chciałoby się być jedno z Bogiem. Często bywa tak, że mamy gorące pragnienie, a jedno wcale nie jesteśmy, jeszcze długa droga przed nami. Jak znieść to poczucie zawieszenia? To jest strasznie trudne. Poczucie zawieszenia poznajemy przez dwa doświadczenia. Pierwsze to doświadczenie dystansu i braku. Jeśli mi na kimś nie zależy, jeśli Bóg jest ideą, która 8 mnie nie obchodzi, to Jego obecność czy nieobecność, bogactwo Jego darów czy ich brak, bycie blisko czy daleko - to mnie po prostu nie obchodzi. Jeśli ktoś jest gdzieś daleko, w ostatnim rzędzie, to nie obchodzi mnie, co o mnie myśli, bo go nie znam. Kiedy jednak człowiek staje się upragniony przeze mnie, bo wyruszyliśmy w drogę do siebie, wtedy to, czego on mi nie daje, odczuwam bardzo boleśnie jako brak. Odczuwam pewien dystans do ukochanej osoby, dystans nieunikniony. Muszę go odczuwać, ponieważ pragnę jedności i nic innego nie jest w stanie mnie zadowolić w tej drodze. Gdy po otrzymaniu obietnicy odczuwam dystans i brak, jest to bardzo trudne doświadczenie. To pierwsza próba, którą musi przejść rodząca się tęsknota, bowiem doświadczenie dystansu i braku w relacji z drugim człowiekiem i Bogiem może stać się czymś, co nas zniszczy. W tym wszystkim bardzo trzeba uważać, aby nie oskarżać drugiego człowieka o to, że nie jesteśmy w jedności pełnej i od zaraz. Bo tak nie może być. Ten dystans, który wciąż jest pomiędzy nami, musi boleć i zapewne długo jeszcze będzie bolał. Uważajmy, aby nie oskarżać innych, tych, których kochamy, i tych, którzy nas kochają. Uważajmy też w naszej relacji do Boga, abyśmy nie oskarżali Go, że wciąż jesteśmy od siebie daleko. Jesteśmy daleko, bo jesteśmy dwoma odrębnymi tajemnicami, które powoli zbliżają się do siebie i nic tu się nie da przyśpieszyć. Szemranie zabija tęsknotę. Tęsknota jest czymś pięknym i czystym, pozwala zachować duchowe napięcie, oczekiwanie na coraz głębszą jedność, na to, żeby tę ziemię posiąść, żeby mieć w niej swoje uczestnictwo. Natomiast ciche wyrzuty, upchnięte w sobie, niewypowiedziane głośno, mogą zabić każdy związek i tęsknotę, a już na pewno nie pozwolą na jej zrodzenie się. W owym niebezpiecznym momencie, kiedy odczuwamy brak i dystans, trzeba bardzo uważać, aby nie żebrać o miłość. Ponieważ pretensja z powodu braku może się zamienić w żebranie, może zamienić się w manipulowanie drugim człowiekiem, by więcej zdobyć. Dystans, o którym mówimy, musi boleć, bo nie da się go zasypać z dnia na dzień. To normalna rzecz, jedna z piękniejszych w doświadczaniu bycia człowiekiem. Podobnie jest w relacji do Boga; łatwiej jest po prostu mówić o relacjach między ludźmi, bo to doświadczenie jest nam bliższe, ale te wszystkie prawidła dotyczą również znoszenia trudu bycia daleko od Boga: nie jestem jedno z Nim, a miłość chce być jedno. Na to nic nie poradzimy. Bardzo często rodzice nie potrafią znieść dystansu, jaki rodzi się między nimi i dziećmi, więc włamują się do nich, żeby dzielić ich życie. Na przykład podsłuchują ich rozmowy przez drzwi. Zazwyczaj nastolatek w pewnym momencie przestaje mówić o wszystkim rodzicom; rodzice są roz- 10 dygotani, zaniepokojeni tym, co się z nim dzieje. Nie rozumieją, że ten dystans musi powstać, by tworzyć nowego człowieka, który ma dawać miłość z własnej woli, a nie przytulać się do mamusi. Rodzic musi umieć powstrzymać strach przed zwiększeniem dystansu między sobą a dziećmi, by mogły stawać się samodzielne, odpowiedzialne. Ten dystans między nimi będzie rósł, aby rodził się człowiek pełen miłości. Zgoda na dzianie się tych oczywistych rzeczy jest wyrazem wielkiej miłości, której każdy z nas uczy się na każdym etapie swojego życia. Poczucie braku zawsze będzie obecne, ponieważ my pragniemy pełnej jedności, a to jest na tym świecie nieosiągalne. Jednym z niebezpieczeństw w poczuciu braku jest chęć wycofania się. Można również poczuć się człowiekiem rozczarowanym, myśląc: "Ja tak wiele się spodziewałem się po nim, tak wiele spodziewałem się po Bogu i nikt mi tego nie dał". Są ludzie, którzy zamykają się w samotności, nie wchodzą już w relacje z innymi, bo czują się rozgoryczeni i zawiedzeni, wręcz oszukani. Już nie chcą pragnąć, nie chcą tęsknić, żeby nie cierpieć. Wolą w ogóle nic nie czuć, niż czuć tęsknotę i brak w niej zawarty. Można też przestać odczuwać jakikolwiek brak, kiedy go zagłuszymy różnego rodzaju rozrywkami. A wtedy przestajemy myśleć i tęsknić za Bogiem i przestajemy odczuwać brak Boga, brak drugiego 11 człowieka, coraz głębszej miłości, spotkania, zbliżania się, ponieważ tą wielką tęsknotę zamieniliśmy na parę monet małych pragnień i zachcianek, które realizujemy, dzieje się z nami to, co w przypowieści Jezusa o ziarnie zagłuszonym chwastami. Podobnie nawet i pragnienie może wygasnąć z czasem. Wtedy nie odczuwamy niczego, umierając powoli bez miłości. Smutek braku, który odczuwamy w miłości, może być zbyt dotkliwy, może prowadzić do chęci ucieczki. Zamiast sobie jasno i spokojnie powiedzieć: "Boli mnie, cierpię i jest to normalne, ponieważ nie jestem jedno z ukochanym człowiekiem, nie jestem jedno z Bogiem", robimy wszystko, aby ten smutek zagłuszyć. Błogosławieni, którzy się smucą (por. Mt 5, 4) - mówi Chrystus, bo smutek jest wpisany w miłość. Poczucie braku jest pierwszym doświadczeniem, które mamy przeżyć, aby móc rozkwitnąć tęsknotą. Mamy jeszcze drugie - doświadczenie nieporadności, które może łatwo przemienić się w utratę kontroli nad swoimi uczynkami. Ludzie przeżywszy nieporadność, idą w ostrą .jazdę religijną" - tak bardzo im zależało, aby być jedno z Bogiem, tak bardzo chcieli ten dystans skrócić, że w ogóle stracili kontrolę nad sobą. Życie duchowe i życie miłości rządzi się żelaznymi zasadami. Tu nic nie da się skrócić i wskakiwanie bocznym wejściem nic nie da, bo drugim 12 się wyskoczy - nie ma innej możliwości. Tracąc do siebie dystans, budząc się, widzimy swoją nieporadność pomimo najszczerszych chęci bycia jedno z ukochanym Bogiem. Nasza nieporadność w realizacji swoich zamierzeń doprowadza nas nieraz do rozpaczy! Są ludzie, którzy nie potrafią tego znieść, i wtedy mogą myśleć: "Tracę szansę na jedność z ukochaną osobą", wmawiają sobie: "Ja się do niczego nie nadaję, nie umiem tego zrobić". To doświadczenie nieporadności w kochaniu Boga i drugiego człowieka jest zagrożeniem dla rodzącej się tęsknoty. Jak sobie z tym radzić, jak się nie oskarżać, nie poniżać, jak nie katować siebie? Rozwiązaniem jest uczenie się języka miłości. Trzeba sobie powiedzieć: "Nie umiem rzeczywiście dzielić się sobą, słuchać bez skrępowania, gdy ktoś mówi mi o sobie coś bardzo osobistego. Po prostu nie umiem tego zrozumieć, ale przecież mogę się tego nauczyć. Nie umiem pokazać, jak bardzo kocham tego człowieka, moje poczynania są nieudolne, ale przecież mogę się tego nauczyć i chcę się tego nauczyć, powoli, małymi krokami. Chcę się uczyć, jaki jest rytm zbliżania się do drugiego człowieka, żeby nie robić niemądrych posunięć. Chcę się uczyć, czym jest miłość, jak ona dojrzewa, bo miłość jest sztuką, której można i trzeba się nauczyć". 13 Tęsknota jest sztuką umiejętnego znoszenia dystansu pomiędzy pragnieniem a niedostępno-ścią w takiej mierze, w jakiej pragnie moje serce ukochanego człowieka i ukochanego Boga. Mamy być czujni, żeby w tym miejscu nie porósł chwast oskarżeń wobec innych, i wychwytywać wszystko, co nam przeszkadza w rozwoju prawdziwej tęsknoty. Ona pozwoli nam dojść do obiecanej ziemi, pozwoli nam znieść wszystkie niedogodności i braki, które się nieuchronnie wiążą z" podjęciem tej drogi. Zaopiekuj się sobą Jezus opowiedział następującą przypowieść: Pewien człowiek schodził z Jerozolimy "do Jery cha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko-podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potemwsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował, a Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał.. Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania, bliźnim tego który wpadł w ręce zbójców?" On odpowiedział: " Ten który mu okazał miłosierdzie". Jezus mu rzekł: "Idź, i ty czyń podobnie!". [Łk 10, 30-37] Wybrałem Ewangelię o miłosiernym Samarytaninie, ponieważ chcę ją pokazać z cał- 15 kiem innej, nowej strony. Człowiek, który został pobity przez zbójców, schodzi do Jerycha. Jest w drodze. My też jesteśmy w drodze do realizacji pragnień, które w sobie odczuwamy i odkrywamy. Do bycia "ludźmi w drodze" popycha nas właśnie pragnienie dobra, ale w tej drodze popełniamy błędy, jesteśmy niejednokrotnie poobijani przez różnego rodzaju wypadki, upadki i grzechy, które w naszym życiu się pojawiają- Przy drodze leży pobity, poraniony i ograbiony człowiek. Mija go kapłan, mija go lewita. Dopiero Samarytanin wzruszył się głęboko, podszedł do tego biedaka i zaopiekował się nim. Teraz zapomnijmy o interpretacji tej Ewangelii, którą znamy od dawna, w duchu wrażliwości na drugiego człowieka. Popatrzmy na nią w świetle przykazania: Kochaj siebie samego (por. Kpł 19, 18). Bo to ja sam bardzo często leżę poraniony, poobijany przez innych ludzi i przez samego siebie, przez własny brak mądrości, przez własne błędy, i to ja sam siebie mijam - nie patrzę w tę stronę albo rzucam okiem i idę dalej, idę, a nieraz nawet biegnę. Konieczne jest, aby wzruszyć się głęboko swoim własnym widokiem, podejść do siebie i przyjąć samego siebie. Takiego siebie, który potrzebuje pomocy i opieki. To wszystko w nas, co jest poobijane, ograbione, co jest chore od grzechu, potrzebuje zaopiekowania. To ja sam przede wszystkim mam być swoim bliźnim, nie uciekać 16 od siebie, nie zostawiać siebie samego, tylko podejść, wzruszyć się na własny widok i zaopiekować się. "Biedny człowiek" - pomyśleć o sobie, ale człowiek. Człowiek, a nie nędzna kreatura, która dobrze, że tam zdycha, bo sama sobie jest winna. Potrafimy być wobec siebie szalenie obojętni albo ogromnie nielitościwi, okrutni wobec samych siebie. Nic dziwnego, że tak traktujemy innych ludzi: z obojętnością, nieraz nawet okrucieństwem. Dzieje się tak, ponieważ nie umiemy kochać siebie samych w tym wszystkim, co w nas zostało tak poobijane i poranione w drodze realizacji pragnień. Zobaczyć siebie jako dobro -to jest pierwsza, zasadnicza sprawa. To prawda, że dobro kruche; to prawda, że dobro zagrożone; to prawda, że być może dobro nawet głęboko chore, ale jednak dobro. Jestem człowiekiem, jestem chciany przez Boga. Widzieć siebie również w swoich słabościach i grzechach, widzieć ten cudowny rdzeń człowieczeństwa, który jest chciany przez Boga, kochany przez Niego. Jesteś Jego dziełem, dziełem dobrego Boga. Jeśli zaś człowiek będzie patrzył na siebie w taki sposób, że jakaś jego część nie jest dobrem, lecz złem, ma to wręcz katastrofalne skutki. Jesteś dobry, jesteś być może kruchym, poranionym dobrem, ale jesteś dobrem. To trzeba sobie bardzo głęboko przyswoić i w to naprawdę uwierzyć, tak aby poczuć to całą swą istotą. Zło jest brakiem dobra i dlatego musisz 17 zaopiekować się sobą, gdy widzisz to, co szwankuje w twoim życiu. Nie omijaj siebie, nie uciekaj od siebie, nie zostawiaj siebie samego i nie biegnij gdzieś na oślep, ponieważ boisz się spojrzeć w tamtą stronę, ponieważ już - być może -wydałeś wyrok na samego siebie. Nie uciekaj! To jest pierwszy krok: nie uciekaj od siebie, nie zostawiaj siebie, bo jeśli ty się sobą nie zaopiekujesz - inni też tobą się nie zajmą, a jeśli nawet będą próbowali, to się na nic nie zda. Stoi przed nami następujące żądanie: Samarytanin, czyli ja sam, podchodzę do samego siebie, podchodzę, aby zaopiekować się tym słabym, poranionym, ograbionym. Mam dwa środki lecznicze: oliwę i wino. Jeśli chcę kochać samego siebie i pomóc sobie, to potrzebuję na każdym etapie opieki mieć w ręku oliwę i wino. Wzruszył się głęboko (...) i opatrzył jego rany, zalewając je oliwą i winem. (Łk 10, 33b-34a). Spróbujmy to wszystko przeanalizować. Oliwa jest środkiem łagodzącym, jest obrazem miłosierdzia, łagodności, delikatności. Tego wszystkiego potrzebujemy w stosunku do własnych poranień i słabości. Potrzebujemy miłosierdzia dla samych siebie w różnych momentach naszego życia. Jest kilka kluczowych chwil w naszym życiu, w których konieczna jest oliwa. Pierwszym momentem jest przeżywanie poczucia winy. Jest to straszne. Psychologia dlatego z niechęcią patrzy na chrześcijaństwo, bo 18 myśli, że religia wytwarza poczucie winy. Terapeuci i psycholodzy mają prawo tak myśleć, dlatego że ludzie, którzy do nich przychodzą, będąc osobami głęboko religijnymi, przeżywają nieraz wręcz koszmarne, mordercze poczucie winy. Ale jeśli chrześcijaństwo wywołuje poczucie winy, to jest opacznie rozumiane! Bowiem Jezus wzywa nas do skruchy, a nie do przeżywania poczucia winy. Poczucie winy jest postawą do wewnątrz, jest katowaniem siebie, mordowaniem siebie. Jest widzeniem wszystkiego zła we mnie, wszystkich oskarżeń, które kieruję pod własnym adresem. W tych oskarżeniach brzmi także echo, rezonują wszystkie oskarżenia, które kiedykolwiek zebrałem. Cały chór gra głośno: "Jesteś beznadziejny, jesteś nikim, jesteś zerem!" Odzywa się moje własne oskarżenie, ból i smutek, który izoluje, odcina, wprowadza w krainę śmierci. Poczucie winy nie ma nic wspólnego ze skruchą. Skrucha jest wyjściem poza siebie, jest wyznaniem, a nie samooskarżaniem siebie; jest precyzyjnym zobaczeniem, co ja zrobiłem naprawdę złego. To jest skrucha. I gdy katuje nas poczucie winy, to znaczy, że jest w nas głęboka rana zatruta jadem oskarżeń, które zebraliśmy przez całe dotychczasowe życie. To bolesne poczucie winy trzeba oblać oliwą miłosierdzia, bo to jest rana. Trzeba z wielką łagodnością powiedzieć samemu sobie: "Nie jesteś wcale beznadziejny, nie jesteś przegranym człowiekiem". Trzeba przypom- 19 nieć sobie wtedy przebaczającą miłość Boga i przytulić samego siebie, ukochać siebie, aby ukoić poczucie winy. Trzeba dać samemu sobie odczuć, że nie patrzę na siebie z surowością sędziego, który mnie przekreśla. Trzeba w tym momencie ukochać siebie i powiedzieć sobie: "To nieprawda, że jesteś zły. Wiem, że chciałeś dobrze i dlatego nadal cię kocham. Pobłądziłeś - to było głupie, bezmyślne, to być może było bardzo głęboko raniące ciebie i innych, ale wiem, że chciałeś dobrze i kocham cię w twoim grzechu". Jeśli ty siebie nie pokochasz w twoich słabościach, to nikt się do ciebie nie dobije i nie dostanie. Bardzo ważne jest, aby wydobyć głosy, które pomrukują w nas ponuro, i nauczyć się nazywać je po imieniu, zdać sobie sprawę, że są jakieś głosy, które ciągle we mnie się odzywają i przypominają mi o moich ułomnościach. Oliwą do leczenia moich ran jest pytanie: co tak naprawdę zrobiłeś złego? Co się stało? Spróbuj to zobaczyć rzeczowo: o co konkretnie oskarżasz siebie? Nie mów o wszystkim teraz, tylko co konkretnie zrobiłeś źle, ustal fakty. Łagodnie porozmawiajmy ze sobą, z tym obolałym poczuciem winy. Owa łagodność jest właśnie oliwą. Poczucie krzywdy to druga sytuacja, kiedy potrzebujemy oliwy łagodności, która będzie koiła ból. W spotkaniu z samym sobą miesza się w nas oskarżenie pod własnym adresem ze złoś- 20 cią na innych. Ktoś nas nie zatrzymał, ktoś wykorzystał naszą słabość, nie zobaczył tego, iż sam nas rani i wzmacnia nasze poczucie winy, poczucie krzywdy. Poczucie krzywdy musi się wypłakać i też trzeba je przytulić. W wielu sprawach jesteśmy nieprzygotowani do życia, wiele naszych błędów z tego właśnie wynika. Zbyt mało wiedzieliśmy o wielu sprawach, nie było to nam powiedziane. Z tego rodzi się poczucie krzywdy i żalu wobec siebie i innych. Pozwólmy, aby poczucie krzywdy mogło się swobodnie wypłakać, aby mogło z nas wypłynąć, z naszego serca, umysłu, emocji. Niech ono popłynie, a my w tym czasie przytulajmy wszystko, co napotkamy w nas, wzruszajmy się tym i pozwólmy oczyścić się naszemu sercu, duszy i myślom. Poczucie przegranej i poczucie swojej beznadziejności - to są momenty, które mogą nas zabijać wewnętrznie. Usłyszmy te wszystkie głosy, jak płaczą histerycznie, ale nie bójmy się podejść do nich z łagodnością. Dajmy się wypłakać krzywdom i beznadziejności. Bądźmy blisko nich, niech płaczą w naszych ramionach, bo jeśli sobie pójdziemy dalej, a one zostaną tam same, to po jakimś czasie przestaną płakać. Dziecko krzykiem przywołuje rodzica. To ty sam jesteś dla siebie rodzicem i opiekunem. Trzeba wysłuchać z miłością wszystkich narzekań i krzywd. Ucieczka nic nie da, zapomnienie o tym prowadzi do bólu, którego i tak nie unikniemy, bo wciąż w nas żyje. 21 Bardzo często paraliżuje nas uczucie bezsensu starań. Jak mam się starać zmienić coś w sobie, kiedy tego jest tak wiele, kiedy to jest taki gąszcz, tak bardzo splątany? Nieraz patrząc na siebie, widzimy dziwnych mutantów i pytamy: "Kto się w tym wszystkim połapie?". Pojawia się przerażenie - chcę uciec, zostawić to wszystko. Co robić? Doskonałą odpowiedź daje ewangeliczny Zacheusz (por. Łk 19, 2-10). Wchodzi na sykomorę, dziką figę i stamtąd woła do Jezusa. Tak samo i my musimy się wdrapać na naszą dziką figę - obwieszoną dziwnością i przeróżnym pokręceniem - i stamtąd wołać do Jezusa o miłosierdzie. Najpierw jednak musimy sami się pochylić nad tym z miłością, a dopiero potem prosić o pomoc, by doświadczyć przebaczenia, które jest głosem Boga mówiącego: "Chcę, żebyś żył". Nie chcę śmierci grzesznika, lecz chcę, żeby się nawracał i miał życie. (por. Ez 33,11) Bóg ciągle daje ci nową szansę - przebaczenie. W naszych poranieniach ogromną pomocą jest drugi człowiek. Kiedy przynoszą paralityka i kładą przed Jezusem (por. Mk 2, 1-4), człowiek ten czuje się naprawdę bezradny wobec wszystkiego. W takiej sytuacji mamy prawo prosić o pomoc. Może nas przerażać świadomość, że podejdę do tego leżącego ,ja" i nie zajmę się nim, bo nie będę miał sił. Dlatego potrzebuję pomocy i miłości przyjaciela. 22 Wino jest środkiem dezynfekującym. Chodzi o to, by szukać prawdy w sobie, by wprowadzać w sobie ład i porządek. Przypomnijmy sobie dwa błogosławieństwa, które stoją w Ewangelii obok siebie: Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości... i błogosławieni miłosierni... (por. Mt 5, 6-7). Te błogosławieństwa należy zastosować do siebie i być miłosiernym dla siebie, rozumieć, ukochać siebie w tych wszystkich poranieniach i grzechach, ale jednocześnie dążyć do sprawiedliwości, czyli do bardzo trudnej pracy nad sobą. Trudność polega na uczciwości, która jest pierwszym krokiem do oczyszczenia. Wino potrzebne do uzdrowienia ran wewnętrznych to właśnie poszukiwanie sprawiedliwości, czyli pewnego ładu, porządku, uczciwości w patrzeniu na siebie oraz nazywaniu po imieniu swoich problemów. Chcę być wobec siebie uczciwy, ponieważ kocham samego siebie. Wiem, że jestem dobrym, wartościowym człowiekiem, ponieważ takim uczynił mnie Bóg. Jednak muszę uczyć się nazywania w prawdzie moich problemów, nie bać się konfrontacji z nimi. Nierzadko trzeba siedzieć tak długo i tak rzetelnie zwłaszcza nad tymi, które się powtarzają często, żeby zobaczyć, które w sobie nakręciłem i rządzą mną. Trzeba zidentyfikować te wszystkie koleiny, które już we mnie są, a ja po prostu w nich jadę aż do upadku. Należy drążyć, uczyć się rozumieć, dlaczego to robię. 23 To jest przecież proste pytanie: DLACZEGO to robię? Alkoholik u psychoterapeuty mówi: "Piję", a on pyta: "Dlaczego pijesz?". Odpowiedź: "Bo mi to daje ulgę". Pytanie: "To znaczy, że jeśli jest ulga, to jest w tobie jakieś napięcie?" - taki dialog zmusza do zastanowienia się: "Co ja w sobie chcę poluzować?". To jest drogowskaz do wszystkich konfliktów alkoholika, które on w sobie nosi. Krótko mówiąc, pytanie: dlaczego to robię? czego tam szukałem? po co tam chodzę? Są to bardzo ważne drogowskazy do wewnątrz. W tym poznawaniu siebie trzeba sięgnąć po pomoc drugiego człowieka, trzeba wpuścić go naprawdę blisko w te wszystkie swoje problemy, które okradają nas ze szczęścia, ranią nas i krzywdzą. To jest bardzo trudne, ale do zrobienia. Jeśli tylko podejmiemy decyzję w swoim sercu o uczciwości w stosunku do samego siebie i zechcemy wprowadzić ład i porządek w swoje życie, zawsze się znajdzie ktoś, kto poda nam rękę i pomoże przejść przez trudny moment. Uczciwość wobec samego siebie w efekcie końcowym daje nam głęboki pokój wewnętrzny. Jak dobrze pragnąć dobra? Jak pragnąć dobra mocno, w sposób trwały i tak, żeby go dobrze pragnąć? To jest jedno z najważniejszych pytań. Zadajemy je sobie świadomi tego, jak wiele już pragnień zgubiliśmy, jak bardzo często zwątpiliśmy, że jesteśmy w stanie realizować dobro, jak bardzo nie dowierzamy samym sobie, że jesteśmy właśnie do tego powołani, więc słabną nasze ręce i mamy kolana omdlałe {por. Iz 35, 3). Nieraz mówimy: "Jestem leniwy", ale w większości wypadków jest to głęboka zatrata wiary w to, że ja mogę coś dobrego robić. Jest to również utrata sił żywotnych i dlatego jesteśmy leniwi w dobru. Co zrobić, aby dobro było we mnie żywe, wciąż podtrzymywane, prawdziwe, trwałe i mocne? Bez tego pragnienia będziemy apatyczni, nasze życie szybko straci sens. Co zrobić, aby wiedzieć, jakie dobro czynić? Po pierwsze: należy kontemplować Boga w Jego zamysłach wobec świata, żeby zobaczyć, czego On pragnie, jaka jest myśl stwórcza Boga 25 miłującego świat. Bóg, którego my znamy, skrzy się w swoim objawieniu i działaniu. Zatem rodzi się pytanie: "O co Bogu chodzi?" To bardzo ważne pytanie w naszym życiu. Jezus nazwał swoich apostołów przyjaciółmi, ponieważ powiedział im wszystko, co usłyszał od swojego Ojca (por. J 15, 15). Bóg od wieków, odkąd tylko człowiek zaistniał, wyjawia mu zamysły swojej miłości. A ponieważ nie czytamy Pisma świętego, nie medytujemy tego Słowa, to są one nam nieznane. Pismo święte jest prawdziwą historią Boga, który wplątuje się w ludzkie losy, dzieli się swoim zamysłem zbawienia, swoim zamysłem stwórczym, mówi człowiekowi, o co Mu chodzi. Pokazuje ludziom ogrom swoich zbawczych planów, ale nie tylko; mówi również poprzez swoje czyny, które nieustannie nam objawia. To jest niesamowite, że Bóg dołącza się do ludzkich losów, wchodzi pomiędzy nie po to, żeby człowiek mógł zobaczyć, jaki jest sens jego życia, mógł zobaczyć, jak Bóg to wszystko pomyślał, żeby mógł się zachwycić Bożym pomysłem na świat i Bożym pomysłem na życie człowieka, na jego przeznaczenie. Smutne jednak jest to, że nie rozumiemy żywego słowa Boga. Aby je choć w części rozumieć, trzeba kontemplować zamysły Boże. To znaczy wpatrywać się w nie, wsłuchiwać. Drugim ważnym elementem mocnego pragnienia dobra jest słyszenie każdego dnia Chrystusowego PRAGNĘ! (J 19, 28), które wypowiada 26 z krzyża. To jest niesamowite, że właśnie w takiej sytuacji, gdy Jezusowi mogłoby się wszystkiego odechcieć, gdyby był tylko człowiekiem, woła: PRAGNĘ! Przychodzi do swojego stworzenia i staje się jednym z nas, zostaje odtrącony, wyrzucony poza granice żyjących, na krzyż i z krzyża mówi: PRAGNĘ ciebie i twojego szczęścia, PRAGNĘ tego wszystkiego, o czym mówiłem ci od początku: Niech się stanie człowiek! (por. Rdz l, 26-27). Podtrzymuje to swoje pragnienie, które było u zarania istnienia każdego z nas. W całym piekle Wielkiego Piątku Bóg potwierdza swoje PRAGNĘ. Zatem, gdy nam się odechciewa wszystkiego w takim "pokopanym" świecie, to właśnie wtedy potrzebujemy słyszeć Jezusowe PRAGNĘ! - i to słyszeć je bardzo osobiście. Nie tylko pragnę dobra, pragnę zbawienia świata, ale także pragnę Ciebie, żebyś do mnie powrócił. Po trzecie, żeby było w nas życie oraz żywe, dobre i rozeznane pragnienie dobra, potrzebujemy odkryć pewną niewiastę - Maryj ę. W trakcie każdej mszy mówimy takie oto słowa: "Wierzę w Syna Bożego, który przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem". Spróbujcie te słowa słyszeć nie tylko jako opis Wcielenia, ale też jako pewne zadanie i obietnicę, która jest do nas skierowana. Otóż, to ja i ty mamy przyjąć ciało z Maryi Dziewicy po to, żeby stać się człowiekiem. Co to znaczy przyjąć ciało z Maryi Dziewicy, przyjąć błogosławiony owoc Jej żywota, z Jej rąk? Nie 27 przypadkiem Chrystus na krzyżu powiedział: "Oto Matka Twoja" i od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie (J 19, 27). Jeśli chcemy odzyskać swoje człowieczeństwo, powracać do siebie, odzyskać samych siebie, stać się zdolnymi do dobra, dobra trwałego i pięknego, owocującego życiem, to ma się to dokonać razem z Maryją, tak jak narodziny Bożego Syna. To Ona przekazuje nam Swojego Syna, przekazuje nam człowieczeństwo, które zostało odnowione i przemienione w Chrystusie. Syn Boga, przyjmując ludzką naturę, przemienił Ją i uświęcił. Za każdym razem przyjmujemy w Komunii świętej Ciało Chrystusa - to Ciało, które było noszone w Jej łonie. To Ona nam je przekazuje, przekazuje nam Eucharystię, przekazuje nam Chrystusa, który chce się wcielić w nas po to, żeby nas odnawiać w naszym byciu ludźmi. Chrystus karmi nas swoim Ciałem, aby każdy z nas stał się człowiekiem. Człowiekiem żywym, bardzo żywym. Często jesteśmy chodzącymi zjawami oderwanymi od siebie, żyjącymi w jakimś zapomnieniu, zapamiętaniu się w różnych sprawach. Bywa, że jesteśmy niesamowicie wciągnięci do wewnątrz, nie do prawdziwego ,ja", tylko gdzieś tam, w jakieś pływające "coś" wewnątrz siebie, chodzące, snujące się w jakiejś mgle. Ani to nie jest bycie wewnątrz własnego serca, słuchanie siebie, kochanie siebie, ani to nie jest bycie na zewnątrz -to jest takie "pomiędzy". To jest takie bycie niby- 28 -człowiekiem; można tutaj użyć słowa "nibyt". W tym słowie jest byt i niebyt: jest, nie jest, a "nibyt" to właśnie jest, a jednak nie ma. I bardzo często my jesteśmy tacy "pomiędzy", w zawieszeniu, nie żyjący naprawdę. W scenie, w której Jezus uzdrawia niewidomego, dotyka jego oczu i pyta: Widzisz coś? A on odpowiada: Widzę ludzi jak drzewa (por. Mk 8, 22-26). Bardzo często nasze patrzenie i czucie innych ludzi jest takie właśnie na pół żywe, takie, że niby ludzie są, snują się, chodzą, uśmiechają, witają, rozmawiają. Ale to naprawdę my NIE SŁYSZYMY, NIE WIDZIMY, NIE DOTYKAMY, NIE CZUJEMY, NIE POTRAFIMY PŁAKAĆ Z LUDŹMI, KTÓRZY PŁACZĄ, WESELIĆ SIĘ Z TYMI, KTÓRZY SIĘ WESELĄ, ZACHWYCAĆ SIĘ ICH PIĘKNEM, ponieważ jesteśmy gdzieś zawieszeni. Nie umiemy kochać siebie - nie umiemy żyć. Właśnie tak reaguje człowiek, który nie żyje, ten, którego człowieczeństwo nie odradza się każdego dnia w przebóstwionym, uwielbionym, uświęcającym człowieczeństwie Jezusa, dawanym nam w łonie Maryi. Co to znaczy: BYĆ ŻYWYM CZŁOWIEKIEM? Żywy człowiek to ten, który w pewnym momencie zaczyna przypominać sobie to wszystko, co wie od urodzenia, co wie jego dusza stworzona na podobieństwo Boga. Nie musimy sobie wtłaczać do głowy: trzeba kochać Pana, trzeba się modlić -ponieważ jesteśmy wezwani do miłości i pragnie- 29 nie modlitwy nosimy w sobie, tylko zapomnieliśmy o tym, bo przestaliśmy być żywi. Kiedy ktoś śpi, to nie pamięta, a śpi właśnie ten, który nie jest żywym człowiekiem, ten, który nie ma żadnego kontaktu z sobą samym i żywego kontaktu z innymi ludźmi. Im bardziej wpatrujemy się w odwieczną prawdę, im bardziej ożywa nasze serce, gdy rezonuje, słysząc Jezusowe Pragnę z krzyża, tym bardziej odżywamy. To jest tak mocne Pragnę, że kiedy je słyszymy w ciszy i milczeniu, będąc przed krzyżem na modlitwie, to nasze serce zaczyna wreszcie powracać do życia. Wraca mu pamięć o tym, co ma" w sobie, o najpiękniejszych pragnieniach -żeby żyć miłością. Podobne trudności przeżywali nawet Apostołowie, choć byli tak blisko Pana Jezusa. Pamiętamy, co się stało w dniu męki. Uczniowie, jak zbite psy, uciekli spod krzyża. Piotr się zaparł. Po zmartwychwstaniu słyszą, że niby Pan żyje! Ci, którzy Go spotykają, nie są pewni, czy to nie jest zjawa... To wszystko jest niepewne, niepokojące i tajemnicze, nie wiadomo, o co chodzi. Uczniowie przedtem szli pewnie za Panem, a teraz zwątpili, bo okazało się, że trochę strachu ich złamało i zostawili wszystko, uciekając. Następuje ta scena, w której Piotr mówi: "Nie wiem jak wy, ale ja idę łowić ryby" (por. J 21, 2-8). Czuje się niepewnie, tkwi w zawieszeniu. Zwątpił w siebie. Trudno tak żyć, więc wraca do tego, co robił kiedyś - 30 do rybołówstwa. Oni mówią: "Idziemy i my z tobą łowić ryby". O świcie puste sieci, na brzegu stoi Jezus. Nie widzą, że to On. Pyta: "Czy coś złowiliście?" "Nic" - odpowiedzieli. Jezus mówi: "Zarzućcie sieci jeszcze raz". Zarzucają - i oto cudowny połów. Jan od razu mówi: To jest Pan!, a Piotr rzuca się w morze, płynie do Chrystusa (por. J 21, 7). Zastanówmy się, co tam się stało. Otóż Jezus wybrał ten cud, żeby przypomnieć wszystko Piotrowi, żeby obudzić w nim pamięć, która była na początku jego drogi. To był drugi nowy początek, aby Piotr miał siłę pójść za Jezusem i przyznać: "Tak, Panie, ja, który się Ciebie zaparłem, chcę iść za Tobą, bo Cię kocham". A Pan trzykrotnie mówi: Paś baranki moje (por. J 21, 15-17). I Piotr nie dyskutuje, jest gotów pójść, bo sobie przypomniał, kim jest naprawdę. Choć przez chwilę w to zwątpił, to jednak przypomniał sobie i uwierzył, że do tego jest wezwany, aby pójść za Panem i pełnić Jego wolę. Jeśli pójdziemy odwieczną drogą kontemplacji, która wyznacza nam odwieczny sens istnienia świata, jeśli będziemy w modlitwie słuchali Jezusowego Pragnę, jeśli będziemy karmili się Jego Ciałem i będzie ożywało nasze człowieczeństwo wraz z jego pamięcią - to wtedy po prostu będziemy wiedzieli, jakie dobro mamy czynić. Będziemy mieli siłę, żeby je czynić, realną moc w sobie, bo będziemy żywi i będziemy wiedzieli, co mamy robić. To będzie po prostu w nas. 31 Często ludzie pytają: "Co mam zrobić? Jakie dobro podjąć?". A ja pytam: "Co chcesz?". Ktoś odpowiada: "Chyba chcę być księdzem". "No to jak chcesz, to bądź". "Ale nie wiem, czy to jest wola Boża?". To jest jakaś niemądra niewiedza. Bóg tak nie działa i wola Boża nie spłynie z nieba. Po naszych pragnieniach wiemy, jaką jest wola Boża w fundamentalnych sprawach naszego życia. Bożej woli szukajmy w naszych prawdziwych pragnieniach. Mamy dążyć do tego, aby nasze serce było żywe i całą energię skierować na modlitwę zachwycania się Bogiem i zadać sobie pytanie: "Jaki Ty jesteś, Boże?". Bo to jest wezwanie Boże. Nie bój się ożywać, będziesz wiedział, kim jesteś, bo będziesz pragnął. Bóg chce szczęścia człowieka. Jesteśmy wezwani do tego, żeby wpatrywać się w Niego, żeby szukać prawdziwego siebie, żeby kochać siebie, żeby być w prawdziwym kontakcie z innymi ludźmi. Wtedy to żywe człowieczeństwo będzie wiedziało, co ma robić. Gdy nie jesteś pewien, to idź za tym; lepiej żebyś poszedł, lepiej skorygować ruch niż człowieka nie wzbudzić w ogóle. Bóg jest mistrzem w przekierowaniu energii, ale energia musi być, bo gdy jej nie ma, to co ma przekierować? Im bardziej wpatrzymy się w Boga, tym bardziej będziemy czuli, co mamy robić. Jezus pyta uczniów Jana: Czego szukacie? (por. J 1, 38). Przez to pytanie ujawnia się poważne traktowanie ludzi, którym coś się chce, którzy próbują czynić dobro. 32 Bóg nie gorszy się naszymi błędami, bo i tak będzie z tego dobro. Trzeba ryzykować. Bardzo ważne jest, abyśmy wsłuchali się w nasze pragnienia i jednocześnie słyszeli nasze opory, w nich też przemawia zdrowa intuicja. Słuchajmy siebie, swoich pragnień i swoich oporów, rozmawiajmy ze sobą, a nie biegajmy gdzieś poza sobą. Znaki i odpowiedzi przychodzą zewsząd. Nosimy w sobie jedno wielkie pragnienie. To pragnienie nazywa się: żeby uczestniczyć w miłości całym sobą, dawać miłość i brać miłość, przyjmować i obdarowywać innych, i to coraz głębiej, intensywniej i trwalej. To nasze pragnienie uczestnictwa w miłości coraz bardziej rozrywa nam serce, bo chcielibyśmy uczestniczyć w sposób nieutracalny, całkowity i dogłębny, i pragniemy wieczności. Pragniemy zanurzyć się na zawsze w miłości Boga, w niej trwać, w niej uczestniczyć wraz z innymi, dzielić tę miłość. Uczta Baranka, uczta miłości - to właśnie nas czeka. Jeśli życie wieczne nie jest ważne dla nas - to dowód, że nie żyjemy, że nie mamy nadziei na miłość, że nie zasmakowaliśmy w dobru, które można przekazywać i z miłości brać, dawać i cieszyć się jego przepływem i pragnąć go w świecie, w którym żyjemy. Jeśli będziemy chcieli się tego uczyć, uczyć się miłości, dobra, to wtedy życie wieczne będzie upragnionym celem, będzie przedmiotem tęsknoty serca, które już wie, że w ni- 33 czym innym nie znajdzie szczęścia i spełnienia, jak tylko właśnie we włączeniu się w strumień odwiecznej Boskości. Miłości Boga, która nas porywa i uzdalnia do tego, żeby czynić dobro. Największe bogactwo Wielu ludzi odeszło od nas, ponieważ nie potrafiliśmy ich kochać. Niejeden z nich przez naszą nieumiejętność utwierdził się w najgorszych przekonaniach na własny temat. Zasialiśmy ból przez naszą nieporadność. Błędy, jakie popełniamy w miłości, ranią innych, a ich cierpienie kładzie się cieniem smutku na naszych sercach. Błogosławieństwa Pana Jezusa są hymnem o miłości. To pieśń o szczęśliwym życiu. Jedynie wówczas, gdy zaczynamy śpiewać ten hymn, wkraczamy w strumień błogosławieństw. To najbardziej przejmujące doświadczenie, kiedy widzimy, że drugi człowiek może stawać się piękniejszy dzięki miłości, jaką go obdarzamy, dzieląc się darowanym nam życiem. Źródłem naszej nieumiejętności obdarowywania innych jest fakt, że nie potrafimy kochać samych siebie. Błogosławieństwa wskazują dro- 35 gi, na których obie miłości mogą wracać do zdrowia i nabierać mocy. Osiem słów, w jakich powinna wypowiadać się miłość dorastająca do Boskiej miary. Posłuchajmy ich. MIŁOŚĆ WYRZEKA SIĘ POSIADANIA Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem, do nich należy Królestwo niebieskie Nie jesteś mną - ty, którego kocham. Jesteś kimś odrębnym, nie posiadam cię - żyjesz swoim życiem. Jesteś tajemnicą, której nie znasz nawet ty sam. Mam skłonność, żeby uczynić cię więźniem moich myśli: przywiązuję się do interpretacji twoich czynów, komponuję z nich twój obraz. Ulegam złudzeniu, że rozumiem cię lepiej niż ty sam siebie i chcę układać ci życie. Napakowałem swoją głowę odkryciami na twój temat - i to moje nieszczęsne bogactwo staje się ważniejsze niż twój ból, potrzeby i ograniczenia. Robię to wszystko, bo i siebie samego traktuję w podobny sposób. Pozwalam się nieść poczuciu winy wobec moich błędów i na oślep robię dziesiątki postanowień. Nie umiem posłuchać własnych pragnień, przeżyć mojego cierpienia. Chcę kontrolować wszystko, co jest we mnie -wtłoczyć się w bogatą idealną formę. Chcę po- 36 siadać siebie na własność zamiast żyć. Wizje świętości stały się moim bogactwem, a straciłem siebie, jakim jestem naprawdę. Nie kocham siebie i nie kocham ciebie, mając serce zajęte myślami. Wypuszczając z rąk te wątpliwe skarby, otwieram się na Królestwo wrażliwości. Otwieram drzwi serca, uczę się ciekawości i zachwytu nad pięknem i bogactwem życia. Uczę się poznawać samego siebie. Wyrzekam się posiadania, chcę słuchać tajemnicy, którą jesteś. Tak bardzo potrzebuję pokory. MIŁOŚĆ UMIE PŁAKAĆ Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni Jakie to smutne: miłość tak nieporadna, zagubiona, tak bardzo przetrącona. Pełna dobrych chęci i wciąż błądząca. Nie umiem kochać, ale jak miałem się tego nauczyć?! Kochany ułomną miłością innych, mam serce, które bije nierównym rytmem. Gubię się w moich pragnieniach. Dociera do mnie prawda o moim zranionym sercu. Jestem temu winien i nie jestem winien. Chcę nauczyć się płakać. Stwardniała ziemia niepowodzeń w miłości do siebie i innych 37 potrzebuje takiej właśnie rosy. Nie chcę udawać twardziela, zamykać się w nieczułości, obwiniać siebie lub pielęgnować żal do innych. Niech popłyną łzy smutku nad pogubioną miłością. Niech obietnica miłości, którą wciąż śpiewa moje serce, usunie cień niewiary w to, że jest to możliwe. MIŁOŚĆ NIE UCIEKA SIĘ '....... DO PRZEMOCY " Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię Pragnę jedności i bliskości z tobą. Boleśnie odczuwam dystans, który nas dzieli. Kiedy milczysz i nie umiesz mi mówić o sobie, podejrzewam cię o niechęć. Chciałbym więcej twojego czasu, słów, bezpośredniości. Twoje tajemnice odczuwam jako raniącą mnie niedostępność. Nie umiem uszanować wrażliwości, która do bliskości dojrzewa w innym niż moje tempie. Brak mi cierpliwości i dlatego niekiedy sięgam po manipulacje, chcąc włamać się do twojego wnętrza. Będę uczył się czekać na naszą jedność i będę jej pragnął. Daję ci czas, aby to spotkanie dokonywało się w wolności i prawdzie. Chcę ufać, że nasze światy zbliżają się do siebie. Wyrzekam się 38 prób manipulacji i przemocy. Proszę o dar twojej bliskości. MIŁOŚĆ WPROWADZA ŁAD Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni Potrzebujesz i szukasz mojej pomocy w niełatwym zadaniu pracy nad sobą. Rozdrażnienie wobec twoich ograniczeń i wad jest krzyżem dla wysiłków, które podejmujesz. Wystarczająco już rozbija cię chaos, jaki w sobie odkrywasz. Moje kąśliwe uwagi, niecierpliwość nie pomagają ci w szukaniu dróg wyjścia i walki ze sobą. Nie nauczyłem się we własnym życiu uczciwości w nazywaniu moich problemów. Nie poczułem jeszcze, ile kosztuje wysiłek porządkowania własnych spraw. Dlatego nie umiem służyć tobie mądrym wsparciem. Chcę stawać się dojrzalszy i silniejszy w dobru, aby umacniać twoją nadzieję. Będę przypominał ci o twoich najpiękniejszych pragnieniach i wierzył, że zdołasz za nimi podążać. Nie pozwolę, by ogarnęło mnie poczucie rezygnacji. Będę wierzył, że dobro, które jest w tobie, pokona wszelki chaos i ciemność. MIŁOŚĆ PODNOSI Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią Twoje upadki budzą mój lęk, że się nie wyrwiesz z uwikłań, powtarzających się grzechów. Z czasem twoje ciągłe nawroty znieczulają mnie i popadam w cynizm. Potrafię być surowym sędzią w chorym poczuciu, że to cię otrzeźwi. Kiedy prosisz o przebaczenie, nie umiem cię przytulić. Sam sobie nie wybaczam i czuję się uczciwszy, mieszkając w mroku śmierci; w więzieniu poczucia winy. Nie będę ukrywał bólu, gdy krzywdzisz siebie i innych. Postaram się jednak, byś miał pewność, że nie jesteś sam w cierpieniu twego upadku. Nie będę się gorszył twoimi grzechami. Zrobię wszystko, by zrozumieć i przebaczyć, gdy mnie zranisz. Przestanę dokopywać samemu sobie za popełnione błędy. Chcę uczyć się skruchy, która jest gotowością nawrócenia i przemiany. Miłosierdzie broni przed rozpaczą. MIŁOŚĆ JEST TRZEŹWA Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą Staję się ślepy, ilekroć ponoszą mnie fale przeróżnych namiętności. Gdy mój niepokój, lęk 40 i znużenie zagłuszam silnymi doznaniami, oni? okradają mnie z wrażliwości. Tracę wtedy z oczu siebie samego; twoje życie również zaczyna być tak mało znaczące. Spoglądam na świat zamglonym wzrokiem. Przygasa moja zdolność oceny własnych intencji, robię się nieczuły na twoje problemy i potrzeby. Staję się niedostępny dla samego siebie i dla twojej miłości. Chcę widzieć, co się ze mną dzieje. Doświadczyłem już, jak bardzo upojenie zmysłów okrada z wolności i jasności spojrzenia. Zbyt cenne jest moje życie i za bardzo cię kocham, by zatracać się w amoku namiętności. Nie pozwolę iluzji na pozbawienie mnie zdolności odczuwania: ofiarowanego i przyjmowanego daru. MIŁOŚĆ WNOSI POKÓJ Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem, oni będą nazwani synami Bożymi Czasami patrzę na świat jak na pole walki. Obserwuję i ekscytuję się gierkami "małych ludzi". Wyłapuję słabość, niedojrzałość i opowiadam o nich. Karmię się sensacjami i fascynuje mnie brzydota. Powiększa się krąg osób, którym nie ufam. Układam strategie kontaktów z nimi. Pogłębiam podziały, zabijam naturalność ludzkich odruchów, staję się niespokojny. Moją chorą wizją 41 zarażam twoje uczucia i myśli, mając ambicję* leczenia cię z naiwności. Na ile to ode mnie zależy, nie będę siewcą nieufności; prędzej czy później uderzy ona w naszą miłość. Przestaję bawić się w węszenie, zwalniam z pracy tropiciela zła, który zdominował mój obraz świata. Tak wiele jest do zbudowania między nami. Nasze spotkanie jest zbyt ważne, by zaśmiecać je sensacjami i plotkami. Tyle pokoju kryje się w ciszy, która nas ogarnia, gdy jesteśmy na siebie uważni. MIŁOŚĆ JEST WYTRWAŁA Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości Nic tak nie boli, jak zakwestionowanie naszej miłości. W moim i twoim sercu drzemie lęk, że nie kochamy się naprawdę, że kierują nami pokrętne lub nieświadome motywacje. Zbyt dobrze zdajemy sobie sprawę ze złożoności naszych intencji, aby zarzut o brak autentyczności pozostał bez echa. Nie umiemy się bronić, rani nas własna podejrzliwość wzmocniona przez innych. Przygarniam mój lęk i bezradność. Nie pozwolę jednak, by raniące zarzuty zabiły moją miłość. Jestem gotów na jej oczyszczenie i ufam, że pragniesz tego samego. Jeśli dzielimy tę gotowość i 42 oparła się ona już niejednej próbie - nie rozdzieli nas ucisk. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz... W niebie nauczymy się miłości na dobre. Tymczasem już teraz gromadźmy sobie skarby w niebie.