ERICH VON ANIKEN Bogowie byli astronautami! Współczesne rozważania nad dawnymi podaniami Z niemieckiego przełożyła Ewa Wilk Świat Książki Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media Tytut oryginału DIE GÓTTER WAREN ASTRONAUTEN! Projekt okładki Artur Adam Pawiowski Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska Redakcja merytoryczna Jerzy Lewiński Korekta Jolanta Rososińska Grażyna Henel f ? Copyright © 2001 by C. Bertelsmann Verlag, Munchen, a diyision of Verlagsgruppe Random House GmbH Ali rights reserved Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media Sp. z o.o., Warszawa 2002 Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media Świat Książki Warszawa 2002 Dział Handlowy ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa Tel. 0-22 645 82 41 Fax. 0-22 648 47 31 zamowienia@bertelsmann.de Skład i łamanie Plus 2 Druk i oprawa Łódzka Drukarnia Dziełowa SA ISBN 83-7311-568-4 Nr 3692 Spis treści Wstęp.............................................. 7 Rozdział pierwszy Odmienna lekcja Biblii'............................... 11 Rozdział drugi Kłamstwa wokół Fatimy ... *........................... 57 Rozdział trzeci ? Lasy pełne stup...................................... 97 Rozdział czwarty Broń bogów......................................... 115 Rozmyślania ........................................ 169 Posłowie ........................................... 173 Literatura .......................................... 175 Indeks osobowy...................................... 179 Indeks rzeczowy i nazw geograficznych................... 183 5 Wstęp Wydarzyło się to mniej więcej pięćdziesiąt pięć lat temu w szkole podstawowej w Schaffhausen w Szwajcarii. Miałem pewnie z dziesięć lat, gdy z ust naszego katechety usłyszałem, że w niebie toczyła się walka. Pewnego dnia archanioł Lucyfer wraz ze swoimi zastępami wystąpił przed tron miłosiernego Boga i rzekł: „Nie będziemy ci już dłużej służyć!" Wtedy wszechmogący Bóg rozkazał potężnemu archaniołowi Michałowi, by wyrzucił z nieba Lucyfera wraz z jego poplecznikami. Michał wypełnił to zadanie za pomocą ognistego miecza. Od tej pory - zgodnie ze słowami naszego katechety -Lucyfer stał się diabłem, natomiast wszyscy jego zwolennicy smażyli się w piekle. Tego właśnie wieczora po raz pierwszy w moim krótkim życiu zacząłem się poważnie zastanawiać. Niebo, zgodnie z tym, czego uczono dzieci, było miejscem absolutnej szczęśliwości, gdzie po śmierci idą wszyscy dobrzy ludzie, a wszystkie dusze łączą się z Bogiem. W jaki sposób w tak rajskim otoczeniu mogło dojść do sporów? Tam, gdzie panuje doskonałe szczęście, gdzie zjednoczenie z Bogiem jest tak całkowite, nie może przecież powstać opozycja, nie może dojść do załamania. Dlaczego niby Lucyfer wraz ze swoimi aniołami miał tak nagle sprzeciwić się wszechmocnemu, litościwemu Bogu? Również moja matka, którą poprosiłem o wyjaśnienie, nie umiała mi tego wytłumaczyć. Zatroskana, powiedziała tylko, że u Boga wszystko jest możliwe. Dotyczy to także rzeczy niemożliwych. Później, w gimnazjum, gdzie uczyliśmy się łaciny, dowiedziałem się, że słowo Lucyfer składa się z dwóch wyrazów: łux (światło) ifer-re (czynić, nosić). Tak więc Lucyfer to w rzeczywistości „niosący światło". Ale jak to, diabeł miałby przynosić światło? Moja świeżo nabyta wiedza z zakresu łaciny czyniła cały problem jeszcze bardziej zawikłanym. Dwadzieścia lat później bardzo dokładnie przestudiowałem Stary Testament, jak chrześcijanie nazywają ten zbiór prastarych podań. W księdze żydowskiego proroka Izajasza (około 740 roku p.n.e.) przeczytałem: „Jakże to spadłeś z niebios, Jaśniejący, Synu Jutrzenki? Jakże runąłeś na ziemię, ty, który podbijałeś narody? Ty, który mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiądę na Górze Obrad (...)'". Słowa proroka Izajasza mogły z upływem wieków ulec wielokrotnym zmianom. Ale co mógł mieć pierwotnie na myśli? Również w Apokalipsie świętego Jana w rozdziale 12, wersie 7 znajdujemy jednoznaczne wzmianki o walkach w niebie: „I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze smokiem. I wystąpił do walki smok i jego aniołowie, ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło". Dość osobliwe, nieprawdaż? Faktu, iż owe bitwy w niebie nie są wymysłem, dowodzą przekazy innych ludów. W egipskiej Księdze umarłych, zbiorze tekstów, który wraz ze zmumifikowanymi zwłokami składano do grobu, by zmarły wiedział, jak ma się zachowywać, czytamy, jak Re, potężny bóg-Słońce, walczył przeciw wiarołomnym dzieciom kosmosu. Bóg Re, jak napisano, nigdy nie opuścił podczas bitwy swojego „jaja"2. Walki w niebie? W kosmosie? A może nasi nieoświeceni przodkowie mieli na myśli jedynie walkę dobra i zła, która odbywa się we wnętrzu człowieka? A może jako bitwę w kosmosie wyobrażali sobie po prostu wyładowania atmosferyczne towarzyszące zwykłej burzy? Ciemne chmury przeciwko słońcu? A może źródłem tego zwodniczego sposobu myślenia było zaćmienie Słońca, kiedy to wy- 8 ' ' ?' ' „ daje się, że jest pożerane przez coś przerażającego? Jak postaram się jednak wykazać w dalszej części książki, na nic zdają się te wszystkie naturalne wytłumaczenia. Jeśli opisy walki Lucyfera z Michałem znajdowałyby się tylko w tekstach starożydowskich, nie warto byłoby zawracać sobie nimi głowy. Jest jednak inaczej i prastare opowieści z różnych kręgów kulturowych wykazują często zaskakującą zgodność. W tybetańskich klasztorach przez tysiąclecia przechowywano teksty o nazwie Dzjan. Pierwowzorem tych ukrytych w świątynnych bibliotekach fragmentów musiał być jakiś tekst oryginalny, przy czym trudno w tej chwili powiedzieć, czy w ogóle nadal istnieje. Chodzi tu 0 setki kartek zapisanych sanskrytem i włożonych między dwie drewniane deski. Czytamy tam, że w „czwartym świecie" rozkazano synom, by stworzyli swoje wizerunki. Jedna trzecia spośród nich wzbraniała się jednak przed wypełnieniem tego rozkazu: „Starsze koła kręcą się w górę i w dół. (...) Ikra przepełnia wszystko. Odbywały się walki między stwórcami i niszczycielami. I walki o przestrzeń (...) Czyń swoje obliczenia, Lanoo, jeśli chcesz poznać prawdziwy wiek swojego koła"3 (podkreślenie autora). W mojej ostatniej książce zajmuję się mitologią grecką4. Także 1 ona rozpoczyna się opisem walk w niebie. Dzieci Uranosa sprzeciwiły się niebiańskiemu porządkowi oraz stwórcy. Doszło do przerażających walk między nimi, a ojciec bogów Zeus był tylko jednym ze zwycięzców. Przeciw Zeusowi walczył Prometeusz, a działo się to „w niebie", Prometeusz bowiem był skradł tam ogień i przyniósł go na Ziemię. Prometeusz-Lucyfer. Niosący światło? Po drugiej stronie kuli ziemskiej, bardzo daleko od Grecji, leży Nowa Zelandia. Już przed ponad stu laty etnolog John White wypytywał starych kapłanów Maorysów o ich legendy. Również i one rozpoczynają się od walki w kosmosie5. Część synów bożych wystąpiła przeciw ojcu. Przywódca owych kosmicznych wojowników nazywał się Ronga-mai i po zwycięskiej bitwie zstąpił na ziemię: „Wyglądał niczym świecąca gwiazda, jak płomień ognia, jak słońce. Gdy opadał, ziemia była wzburzona, widok zasłaniały chmury pyłu, z oddali niczym szum muszli rozlegał się hałas przypominający grzmot". Opisów tych nie można wytłumaczyć jedynie psychologicznie. Jest w nich zapisane jedno z najbardziej pierwotnych wspomnień ludzkości. W Dronaparwanie6, najstarszym indyjskim podaniu, kosmiczne bitwy opisywane są dokładnie tak samo jak w starożydow-skich przypowieściach niestanowiących części Starego Testamentu7. Również i tam jest mowa o „świętych kołach", „w których żyją cherubini" - i to oczywiście nie gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, lecz „w niebie" i „między gwiazdami". Etymolodzy twierdzą, że wszystko to należy postrzegać w kategoriach symbolicznych8. Te osobliwe historie9 są jakoby jedynie mitami. Jedynie? Po jakim drzewie genealogicznym mamy się więc wspinać, jeśli w mitologii naszych przodków tkwi jedynie symbolika. A nawet jeśli symbolika, to co oznaczają owe symbole? Słowo symbol pochodzi od greckiego symballein i oznacza „obalać". Jeśli mity należy rozpatrywać jedynie jako symbole, to cóż w takim razie było obalane? Obstawanie przy twierdzeniu, że mity nie mają znaczenia, nie posunie nas ani o krok naprzód. Staliśmy się społeczeństwem, które bez zastrzeżeń wierzy w najbardziej sprzeczne podania. Wierzy w sensie religijnym. Ale, jak widać, nie chcemy zaakceptować kilku faktów. Jeśli twierdzę, że w Piśmie Świętym, a przede wszystkim w Pięcioksięgu Mojżesza aż roi się od sprzeczności i przerażających opowieści, a Bóg, który rozmawia z Mojżeszem, nie może być postrzegany jako prawdziwy Bóg stworzenia, to wszyscy wokół są oburzeni i żądają dowodów. Gdy ich dostarczam, dostaję publiczne lanie. Dlaczego? Ponieważ nie powinno się atakować wiary. Oczywiście jedynie wiary wielkich wspólnot religijnych. Jeśli atakuję wiarę wyznawaną przez małą grupę, zasada ta przestaje obowiązywać. Ludzkość weszła w nowe tysiąclecie. Moim zdaniem najbardziej odpowiedzialnym sposobem postępowania jest przeanalizowanie starych legend i wyznaczenie nowych celów. Rozdział pierwszy Odmienna lekcja Biblii Jedynym środkiem przeciw zabobonom jest nauka. Henry T. Buckłe Niekwestionowanym faktem jest, że ludzie wątpią w Boga, wątpią bardzo często. Każdemu znane jest pytanie: Jak Bóg mógł na to pozwolić? Na miliony zhańbionych i zamordowanych podczas drugiej wojny światowej Żydów? Albo na ofiary tortur wszelkich dyktatur? Jak Bóg mógł dopuścić, aby niewinne dzieci były męczone i zabijane? Jak mógł pozwolić na katastrofy naturalne, które skazywały wiele narodów na głód i cierpienie? Jak mógł pozwolić, aby w jego imieniu byli prześladowani i w okrutny sposób zabijani ludzie, aby chrześcijańscy fanatycy mordowali innych chrześcijan, rzekome czarownice lub jakoby opętanych przez diabła, torturując ich w niewyobrażalny, najokrutniejszy sposób. Lista pytań, jak Bóg mógł do tego dopuścić, nie ma końca - odpowiedzi zaś, dzięki którym godzimy się z niepojętym, są zawsze takie same. Wmawia się nam, że Bóg dla zhańbionych ofiar zarezerwował w niebie szczególne miejsce. W królestwie niebieskim zostaną nagrodzeni. Wyroki Boże są niezbadane, ale zawsze mądre. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Jak w dobrej wierze zapewniają nas teologowie, nie powinniśmy pytać dlaczego. Bóg już wie, dlaczego. Bardzo możliwe. Jednak ten sam Bóg - jak mówią przekazy żydowskie, chrześcijańskie i muzułmańskie - stworzył ponoć człowieka „na 11 swój obraz i podobieństwo". Czytamy o tym w księgach Mojżesza, a odnosi się to do trzech wielkich religii świata: „A wreszcie rzekł Bóg: «Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!» Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył" (Rdz 1, 26, podkreślenie autora). Jeśli człowiek jest stworzony na obraz Boga, powinien być również inteligentny. Nikt bowiem chyba nie zaprzeczy, że to, co rozumiemy pod pojęciem Bóg, musi być najwyższą z możliwych formą inteligencji. Inteligentne formy życia mają już taki zwyczaj, że stawiają pytania i szukają na nie odpowiedzi. Inteligencja nie wierzy w bzdury. Jeśli n i e jesteśmy stworzeni na obraz Boga, to i tak faktem pozostaje, że jesteśmy inteligentni. Mówiąc o inteligencji, mam na myśli kulturę w najszerszym tego słowa znaczeniu, której nie posiadają zwierzęta. I jeszcze coś: Bóg musiałby być nie tylko zwielokrotnieniem wszelkiej inteligencji, lecz również nieomylny. Jednak ten Bóg, którego spotykamy w Starym Testamencie, nie jest nieomylny. Gdy Bóg stworzył człowieka - mężczyznę i niewiastę - zobaczył, „że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre" (Rdz 1, 31). Zresztą tego od Bożego dzieła należało oczekiwać. Jednak ten sam Pan, który stworzył człowieka, już wkrótce potem pożałował swojego czynu: „(...) Żałował, że stworzył ludzi na ziemi, i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: «Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi: ludzi, bydło, zwierzęta pełzające i ptaki powietrzne, bo żal mi, że ich stworzyłem»" (Rdz 6, 6, 7). Niepojęte! Najpierw nieomylny Bóg stwarza zwierzęta i człowieka oraz stwierdza, że to, co uczynił, było bardzo dobre, a później żałuje swojego czynu. Czy to po bożemu? Kolejną cechą Boga jest wieczność. Prawdziwy Bóg stoi poza czasem. Nie potrzebuje zaczynać eksperymentów i później czekać, jak się zakończą. Ale właśnie dokładnie to ma miejsce w Starym Testamencie] I to wielokrotnie! Po tym, jak Bóg stworzył człowieka, osadził go w raju. Tam Adam i Ewa mogli robić wszystko poza jednym: nie wolno im było zjeść jabłka. Zupełnie nie ma znaczenia, że jabłko być może jest tylko symbolem czegoś zupełnie innego: grzechu lub inicjacji seksual- 12 nej. Ważne, że istniał pewien zakaz. Wieczny Bóg musiał przecież z góry wiedzieć, że stworzone przez niego istoty złamią zakaz. Rzeczywiście, szybko to czynią, głęboko zaś urażony Bóg wypędza z raju udręczonych założycieli rodzaju ludzkiego. Kościół katolicki dorzucił jeszcze co nieco do tego nielogicznego czynu: wszyscy potomkowie Adama i Ewy zostali obarczeni pierworodnym grzechem, który może być wymazany jedynie dzięki krwawej ofierze Syna Bożego. Doprawdy, przerażające. Jestem - co powtarzam w każdej mojej książce - człowiekiem wierzącym i bogobojnym. Codziennie się modlę. Mój ubogi umysł nie jest w stanie pojąć Boga - próbowali tego zresztą mądrzejsi. Bóg jest dla mnie czymś wyjątkowym i na pewno jedynym w swoim rodzaju. Zgadzam się z aksjomatem trzech wielkich religii: może istnieć tylko jeden Bóg. Bóg musi być nieomylny, wieczny, wszechobecny i wszechmocny. Są to cechy, które musimy przyznać Bogu z głębokim respektem. Przy tym nigdy nie będzie możliwe opisanie Boga lub umieszczenie Ducha Bożego gdzieś na linii czasu. Naukowcy twierdzą, że na początku był wodór lub Wielki Wybuch: Big Bang. Ale jak doszło do Wielkiego Wybuchu? Co działo się przed nim? Jak twierdzą supermądrzy astrofizycy, wydarzył się on przed około piętnastoma miliardami lat i trwał zaledwie ułamek sekundy. Nie potrafimy jednak wyjaśnić tego ułamka sekundy. Z niczego może powstać tylko nic i nie pomogą tu nawet najdłuższe wzory matematyczne. Albert Einstein (1879-1955) oprócz teorii względności sformułował również mniej znaną teorię grawitacji. Obie odnoszą się do makrokos-mosu, a więc naszego „wielkiego uniwersum". Później pojawił się kolejny geniusz fizyki Werner Heisenberg (1901-1976) i opracował wzory fizyki kwantowej, które po dziś dzień zrozumiałe są jedynie dla niewielu fachowców w tej dziedzinie. Fizyka kwantowa wyjaśnia mikrokosmos. Co dzieje się z subatomowymi cząsteczkami? W przypadku Wielkiego Wybuchu musiałyby właściwie spotkać się oba pojęcia: teoria grawitacji i fizyka kwantowa. Jednak teorie matematyczne, które mają posłużyć do ich połączenia, są jedynie absurdalnymi liczbami i wzorami pozbawionymi jakiegokolwiek sensu. Nic do siebie nie pasuje. Możliwa do przyjęcia teoria, którą nazwano by przypuszczalnie „grawitacją kwantową", po prostu nie istnieje. Kolebka wszechświata pozostaje na razie niedostępna naszemu pozna- 13 niu. Jednocześnie z Wielkim Wybuchem powstały również przestrzeń i czas, które wcześniej ponoć nie istniały. Co jednak istniało, zanim zaczęły powstawać przestrzeń i czas? Jak stwierdzili analizujący to zagadnienie astrofizycy, przestrzeń i czas powstały jednocześnie. Do tego epokowego odkrycia trzeba było przeprowadzić niezliczone obliczenia i nakarmić nimi bardzo skomplikowane komputery. Organizowano międzynarodowe konferencje i wygłaszano długie przemówienia. Odpowiedź można było jednak zdobyć w znacznie prostszy sposób. Platon w dialogu Timajos już dwa i pół tysiąca lat temu napisał: „I tak czas powstał jednocześnie ze wszechświatem, i jako że zostały one jednocześnie stworzone, również jednocześnie zostaną rozwiązane (...)"• Zaczynając od pytania, kim jest Bóg, moglibyśmy również dobrze zapytać: kto (lub co) stworzył Boga? Pytaniom nie będzie końca albo -ściślej mówiąc - nigdy nie dotrzemy do początku. Ludzie czynią z Boga ojca, osobę, która rozkazuje i karze, chwali i gani. W akcie stworzenia z pewnością nie o to chodzi. Teolodzy argumentują, że Stwórcy musimy przyznać również zdolność przemieniania się w dowolnym czasie w osobę, a więc przyjmowania ludzkiej postaci. Niech i tak będzie. Jednak nawet w takim przypadku ów Bóg-Człowiek musiałby zachować boskie cechy. Oczywiście znane są mi najprzeróżniejsze wyobrażenia boga w różnych religiach i szkołach filozoficznych. Ostatecznie wszystkie mają wspólny mianownik: Bóg musi być wieczny, ponadczasowy, nieomylny i wszechobecny. Albert Einstein powiedział kiedyś: „Pan Bóg nie gra w kości". Bóg ze Starego Testamentu grał jednak w kości. W wielu przypadkach nie znał także przyszłości. Pisał o tym na przykład prorok Ezdrasz (w języku hebrajskim „pomoc"). Ezdrasz był jednym z niewielu proroków, którzy około 458 roku p.n.e. powrócili do Jerozolimy z babilońskiej niewoli. W Starym Testamencie istnieje nawet Księga Ezdrasza, jednak znacznie więcej informacji o nim zawierają apokryfy. Ezdrasz pyta więc Pana Boga - lub jego posłańca - o znaki, jakie się pojawią, i o swoje życie. Odpowiedź jest następująca: „Znaki, o które pytasz, mogę ci objaśnić jedynie w części. O twoim życiu nie jestem zaś w stanie ci czegokolwiek powiedzieć, bowiem j a sam tego nie wiem"10 (podkreślenie autora). 14 Ezdrasz żył jednak znacznie później niż Mojżesz i możliwe, że rozmowy prowadził z kimś zupełnie innym. Ale Bóg z czasów Adama i Ewy również wydaje się nie wiedzieć, co się dzieje. Po tym, jak Ewa podała małżonkowi Adamowi jabłko, ten „ze wstydu" ukrył się w krzakach. Bóg jednak nie wie, gdzie podział się Adam: „Pan Bóg zawołał na mężczyznę i zapytał go: «Gdzie jesteś?»" (Rdz 3,9). Adam zapewnia Pana, że słyszał, jak nadchodzi, ale ponieważ jest nagi, ze wstydu ukrył się przed nim. Bóg chce wiedzieć, kto powiedział Adamowi, że jest nagi, i czy ten nie jadł z zakazanego drzewa. Adam zaś odpowiada: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem" (Rdz 3, 12). Sądząc po tym fragmencie, Bóg nie wiedział o wszystkim, co się zdarzyło. Nie wiedział, gdzie się ukrył Adam, nie miał pojęcia, że Ewa nakłoniła swego męża do skosztowania jabłka. Ludzie dający wiarę Biblii uważają, że tego rodzaju fragmenty nie mogą być brane dosłownie, wszystko to ma bowiem tylko znaczenie symboliczne. Ale owa „symboliczna nielogika" nie ma sensu również w dalszej części. Gdy Adam pojął, jak mają się sprawy z seksem, Ewa wydała na świat synów Kaina i Abla. Abel był pasterzem, Kain zaś rolnikiem. Jak widać, obaj mieli odporne na kryzysy i stale subwencjonowane zawody. Obaj chłopcy złożyli Bogu ofiarę. Co czyni wtedy nieomylny Bóg? Przychylnie spogląda na Abla i jego ofiarę, nie dostrzega jednak Kaina i jego daru. Aż do tej chwili ani Kain, ani Abel nie dali najmniejszego powodu, by oceniać ich dwojaką miarą. Nic więc dziwnego, że Kain negatywnie reaguje na stronniczość Boga: „Pan zapytał Kaina: «Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura?»" (Rdz 4, 6). Wszechwiedzący Bóg powinien to wiedzieć. Nie próbuje jednak nawet zapobiec zabiciu przez Kaina niewinnego brata Abla. Co więcej, musi nawet zasięgnąć informacji: „Wtedy Bóg zapytał Kaina: «Gdzie jest brat twój, Abel?» On odpowiedział: «Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?»" (Rdz 4,9). Chociaż „miłosierny Bóg" w końcu karze Kaina, ten staje się założycielem niezwykłego rodu, który miał zapisać biblijną historię. Kain nie jest jednak jedynym mordercą, który swojego czynu dokonał na oczach 15 Boga - późniejszy Mojżesz splamiony jest tym samym czynem. Prawdziwie dramatycznego napięcia ta biblijna opowieść nabiera w rozdziale 6: „A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć na ziemi, rodziły im się córki. Synowie Boga, widząc, że córki człowiecze są piękne, brali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się tylko podobały. Wtedy Bóg rzekł: «Nie może pozostawać duch mój w człowieku na zawsze, gdyż człowiek jest istotą cielesną; niechaj więc żyje tylko sto dwadzieścia lat». A w owych czasach byli na ziemi giganci; a także później, gdy synowie Boga zbliżali się do córek człowieczych, te im rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w owych dawnych czasach" (Rdz 6,1-4). O olbrzymach nie będę się tu rozpisywać, uczyniłem to już bowiem w mojej ostatniej książce4. Podejmowałem również często kwestię owych „synów Boga"9. Zupełnie jest jednak dla mnie niepojęte, dlaczego ludzie wierzący Biblii, którzy przy każdej nadarzającej się okazji posługują się wszystkimi możliwymi cytatami z Pisma Świętego, pomijają ten decydujący fragment. Jest tam wyraźnie mowa o „synach Boga". Spór, który od niepamiętnych czasów toczy się o to właśnie określenie i który zaowocował tysiącami stron polemik, wywołuje u mnie zaledwie blady uśmiech zamiast gorących emocji. Raz określenie „synowie Boga" tłumaczone jest jako „upadli aniołowie", innym zaś razem jako „odszczepieńcze duchy" lub „strażnicy nieba". To nie do wytrzymania! Dwa małe słówka czynią z wiary jej przeciwieństwo. Specjaliści, znający język hebrajski, wiedzą jednak dokładnie, co owo określenie oznacza. Owi „synowie Boga" to „ci, którzy zstąpili". Spór teologów o znaczenie określenia „synowie Boga" ostatecznie jest jednak całkowicie bez znaczenia. Bez względu bowiem na to, czy byli „odszczepieńczymi duchami" czy też „upadłymi aniołami", Bóg powinien wcześniej wiedzieć, co uczynią. Jak jednak widać, nie miał o tym pojęcia. Ci zaś, którzy z „synów Boga" uczyniliby najchętniej „duchy", powinni przeczytać również dalszą część swego nieświętego pisma. „Synowie Boga" uprawiali bowiem seks z ludźmi, a duchy przecież tego nie czynią. W Księdze Rodzaju panuje bałagan nie do opisania. Zasmuca mnie jedynie fakt, że miliony ludzi wierzą, iż pełen sprzeczności Bóg, o którym jest tam mowa, to ten sam wspaniały duch, dzięki któremu powstał wszechświat. Nie tylko w wierzeniach ludowych, lecz również w fachowej literaturze teologicznej, która stosując niepojęte wprost krętactwa, 16 niweluje i usprawiedliwia każdą sprzeczność, uważa się starotestamen-towego Boga za uniwersalnego, jedynego Boga wraz z jego wszystkimi boskimi cechami. Sławny jezuita i profesor teologii Karl Rahner, nauczyciel całych zastępów młodych księży, zapewniał, że historia zawarta w Starym Testamencie „pochodzi od Boga, który ostatecznie objawił się w Jezusie Chrystusie11". Tekst Starego i Nowego Testamentu ma, zdaniem Rahnera, tego samego autora. Bóg zawarł z ludem Izraela „szczególne przymierze", które jednak „od pradawnych czasów" było zaplanowane jedynie jako przygotowanie do nadejścia Chrystusa, Stary Testament od samego początku miał być zaś „kierowanym przez Boga otwartym działaniem zmierzającym do ostatecznego zbawienia". Profesorowie teologii, ludzie inteligentni, przyznają, że Stary Testament składa się z tekstów, które zostały napisane w różnym czasie przez wielu różnych autorów. Zebrano w nim relacje patriarchów pochodzące z odległej przeszłości. Przyznają oni nawet, że poszczególne na przestrzeni wieków szkoły teologiczne używały ich w celu manipulacji. Podejrzewa się na przykład, że dzieła opisujące historię Izraela, napisane przez sługi Jahwe albo też następców Dawida, służyły jakoby jedynie legitymowaniu objęcia tronu przez Salomona lub zajęcia Palestyny przez Izrael. W obliczu tego rodzaju twierdzeń nie należy się dziwić, że żydom i chrześcijanom trudno dojść do porozumienia. Mimo wielu nieścisłości i matactw w kołach teologicznych panuje niepojęte przekonanie, iż historyczne opowiadania biblijne są „bez wyjątku relacją Słowa Bożego. Zasada ta jest powszechnie obowiązująca". Są to słowa profesora teologii Jacques'a Guilleta11. A więc jak to ma wyglądać? Stary Testament jest jakoby „kierowanym przez Boga działaniem zmierzającym do ostatecznego zbawienia" (Rahner). Zasada ta jest jakoby „powszechnie obowiązująca" (Guillet). I -żeby nie było wątpliwości - historie Starego i Nowego Testamentu pochodzą od jednego, jedynego Boga, który objawił się pod postacią Jezusa Chrystusa, „tak że Pismo Starego i Nowego Testamentu mają tego samego autora" (Rahner). Jednocześnie relacje patriarchów mają ponoć pochodzić „z bardzo odległej przeszłości" i mimo to są „bez wyjątku relacją Słowa Bożego". Jedynym środkiem przeciw tej wydumanej teologicznej bzdurze jest chyba oświecenie. Proszę mi także nie mówić, jak mam coś postrzegać. Umiem przecież czytać. 17 Historia o potopie i arce Noego jest powszechnie znana. Pisałem już o niej we wcześniejszych książkach. Dla nowych czytelników przypomnę tylko krótko, że relacja o potopie z Księgi Rodzaju (6, 9) pochodzi ze znacznie starszych tekstów babilońskich, a nawet sumeryjskich12'13. Ktoś więc w dawnych czasach dołączy! tę historię do Księgi Ksiąg, Pisma Świętego, Słowa Bożego, a do tego wymyślił imię Noe, które pochodzi z zupełnie innych źródeł. A mimo to - jak twierdzą teologowie -Stary Testament jest „bez wyjątku relacją Słowa Bożego" (Jacąues Guil-let). Po potopie, gdy arka osiadła na górze, Noe składa Panu ofiarę (Rdz 8, 21): „Gdy Pan poczuł miłą woń, rzekł (...)". Nie inaczej było w eposie o Gilgameszu. Utnapisztim, któremu udało się przeżyć, składa na górze ofiarę z jagnięcia, zboża, drzewa cedrowego i mirtu: „Bogowie poczuli woń, która przyjemnie wzniosła się do ich nozdrzy. Niczym muchy bogowie zebrali się nad ofiarą"13. Dziwni to bogowie, którzy czują nawet zapach pieczeni! Gdy Bóg ze Starego Testamentu już poczuł ową miłą woń, postanowił: „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi" (Rdz 8, 21). Dlatego „już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje". Bóg wzywa Noego i jego synów, by byli płodni, mnożyli się i zaludnili ziemię. Także wszystkie zwierzęta jednoznacznie zostają podporządkowane człowiekowi: „Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko, co się porusza na ziemi, i wszystkie ryby morskie zostały oddane wam we władanie" (Rdz 9, 2). Jak widać, obrońcy praw zwierząt nie postępują zgodnie z Bożym nakazem. W starszej opowieści z eposu o Gilgameszu od razu kilku bogów czuje woń pieczeni, po czym zbierają się nad arką. Bogowie kłócą się między sobą i wyzywają boga Enlila, który zesłał potop. „Panujący boże, potężny władco, jak mogłeś tak nierozważnie wywołać potop?"13. W końcu „bóg ziemi i krajów wsiada na statek", wyprowadza Utnapisz-tima wraz z jego żoną z barki, kładzie na nich swe dłonie i błogosławi ich. (Kolejną opowieść o potopie podobnej treści znajdujemy w Enuma elis, babilońskim „poemacie dydaktycznym o stworzeniu"14. Ktokolwiek uważany był tu za boga, z całą pewnością nie był on Stwórcą wszechświata. Stary Testament i epos o Gilgameszu opisują to sa- 18 ino wydarzenie. Jest jednak jedna istotna różnica. W eposie o Gilgameszu głos zabiera naoczny świadek i cała relacja zostaje zapisana w pierwszej osobie. Utnapisztim przeżył potop. Podobnie udało się to Noemu w Biblii. Ale w Biblii cała historia napisana jest w trzeciej osobie. Również starotestamentowy Bóg błogosławi podopiecznych i zawiera z nimi i wszystkimi ich potomkami „wieczne przymierze": „(...) I nie będzie już nigdy wód potopu na zniszczenie żadnego jestestwa" (Rdz 9, 14). Stwierdzenie to byłoby dość uspokajające, gdyby rzeczywiście pochodziło z ust Boga. Mieszkańcy ziemi już nigdy nie musieliby się obawiać upadku do morza jakiegoś meteorytu. Jak jednak wiedzą to z całą pewnością współcześni astronomowie, takie zdarzenie jest ze wszech miar możliwe i miałoby tragiczne konsekwencje dla całej ludzkości. Obietnica ta nie pochodzi jednak od twórcy wszechświata, tej niepojętej inteligencji początku. Stare teksty z eposu o Gilgameszu i ze Starego Testamentu mówią o innych bogach. Bogach? Czyż w Starym Testamencie nie jest mowa o tylko jednym Bogu? Iluzję tę musiałem zburzyć już w moich wcześniejszych książkach. Hebrajskie słowo występujące w Księdze Rodzaju i tłumaczone jako „Bóg" to „Elohim". Jest to przy tym słowo występujące jedynie w liczbie mnogiej, niemające liczby pojedynczej. Oznacza więc tyle co „bogowie". Rozwiewa to być może złudzenia, ale odpowiada prawdzie. Trzy wielkie religie świata - żydowska, islamska i chrześcijańska -opierają się na Pięcioksięgu Mojżesza. W islamie stare opowieści o Mojżeszu i Salomonie (Sulejman) traktowane są z pełnym respektem. Studiujący Torę żydzi zawsze nie tylko wierzyli w stare podania, lecz były one także przedmiotem interpretacji i poszukiwań. Czytamy o tym w wielu księgach midrasz. (Dzieła znane pod nazwą midrasz zawierają badania najlepszych żydowskich uczonych wielu stuleci. Zawarto w nich interpretacje wewnętrznego znaczenia Tory i poszukiwanie sensu każdego szczegółu1516)- Jedynie chrześcijaństwo wyprowadziło z tekstów Starego Testamentu „Słowo Boże". Stanowi on „bez wyjątku relację Słowa Bożego. Zasada ta jest powszechnie obowiązująca" (Guillet). Żadna religia nie istnieje jednak ot tak po prostu, gotowa „do użycia". Każda ma historię, coś w rodzaju prareligii, gdyż ludzie powinni się w końcu trzymać wypowiedzi praojców. Nie istnieją jednak żadne pisemne przekazy dotyczące pierwotnej wiary. Minęły stulecia, nim 19 różne opowieści zrosły się w jedną historię. Każda z nich prawdopodobnie zawiera ziarenko prawdy, jednak określenie ich wszystkich razem mianem Słowa Bożego jest obrazą dla nieskończonej siły stworzenia. (O ile inteligencja kryjąca się za siłą stworzenia w ogóle pozwoli się obrazić tak mikroskopijnym istotom jak ludzie). Przekazy zebrane w Starym Testamencie mówią wprawdzie o bogach, którzy kiedyś gdzieś działali, jednak trudno ich wszystkich razem uznać za praducha inteligencji. Starotestamentowy Bóg zawiera z Abrahamem od razu kilka „wiecznych przymierzy" (Rdz 13,15; 15, 5; 15,18). A wystarczyłoby przecież tylko jedno prawdziwie boskie przymierze. Bóg ciągle na nowo żąda ofiar. Zupełnie nie rozumiem, co metafizyczny Bóg miałby z nimi począć. A później jeszcze te nieapetyczne historie z Sodomą i Gomorą. Przypisywanie ich inteligentnej sile stworzenia graniczy z bluźnier-stwem. Najpierw biblijny Bóg dowiaduje się, że w Sodomie i Gomorze ludzie popełniają straszne grzechy. Ale nie jest to pewne, dlatego mówi: „Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują tak, jak głosi oskarżenie, które do Mnie doszło, czy nie; dowiem się" (Rdz 18, 21). A więc Bóg nie wie. Smutne. Później wyjawia swój zamiar Abrahamowi, a ten zaczyna się z nim spierać. Czy to po bożemu? W końcu Bóg posyła do Sodomy dwóch aniołów, którzy mają uratować Lota i jego rodzinę przed zniszczeniem miasta (Rdz 19, 1). Początkowo aniołowie chcą przenocować na dworze (dlaczego aniołowie w ogóle potrzebują snu?), jednak Lot nalega, by porzucili ten pomysł i odpoczęli u niego w domu. To jednak nie podoba się homoseksualnym mieszkańcom Sodomy, którzy otaczają dom Lota i domagają się wydania obu aniołów, aby „mogli z nimi po-swawolić". Sytuacja musi być dość trudna, Lot bowiem oferuje lubieżnikom swoje dwie córki, będące dziewicami: „(...) postąpicie z nimi, jak się wam podoba (...)". Jednak sodomitów to nie interesuje. Rzucają się na dom Lota i wyważają drzwi. Dopiero teraz obaj aniołowie ruszają do akcji. Za pomocą tajemnej broni „tych zaś mężczyzn u drzwi domu, młodych i starych, porazili ślepotą. Toteż na próżno usiłowali oni odnaleźć wejście" (Rdz 19, 10). Sytuacja jednak dramatycznie się zaostrza. Obaj aniołowie nalegają, by Lot i jego rodzina jak najszybciej opuścili miasto. Dopuszczają się nawet przemocy i siłą wyciągają z domu Lota, jego żonę i obie córki: Uchodź, abyś ocalił swe życie. Nie oglądaj się za siebie i nie zatrzymuj się nigdzie w tej okolicy, ale szukaj schronienia w górach, bo inaczej zginiesz!" (Rdz 19,17). Mimo tego ponaglenia Lot się opiera. Zamiast w góry chce się udać do małego miasteczka Soar, ponieważ tam czuje się bezpieczniej. W obliczu takiego uporu zrezygnowani aniołowie wyjaśniają: „Szybko zatem schroń się w nim, bo nie mogę dokonać zniszczenia, dopóki tam nie wejdziesz" (Rdz 19, 22). Ale Pan - miłosierny Bóg? - spuścił na Sodomę i Gomorę deszcz siarki i ognia „od Pana z nieba. Tak zniszczył te miasta oraz całą okolicę wraz ze wszystkimi mieszkańcami miast, a także roślinność" (Rdz 19, 24-25). Jak widać, w Sodomie i Gomorze żyli prawdziwi zwyrodnialcy. Ale czyż Wszechwiedzący nie powinien wcześniej wiedzieć, co się dzieje? Skąd ten pośpiech, ta natarczywość? Czyżby zaczęło się odliczanie, którego ani aniołowie, ani Pan Bóg nie mogli powstrzymać? Co to w ogóle był za Bóg? Moja lekcja Biblii ma za zadanie jedynie utrwalenie pewnej obserwacji: Opisywana jest postać Boga, który popełnia błędy, myli się, odczuwa żal, jest zdolny do zgotowania krwawej zagłady i nie jest bezczaso-wy. Nie są to boskie cechy i nie pasują do wyobrażenia o wszechwiedzącej istocie stojącej ponad rzeczami. Nic nie da tu wołanie o definicję Boga, tak właśnie bowiem, a nie inaczej, Bóg jest opisywany w Starym Testamencie, ludzi skłania się zaś do wiary w taki opis jako Słowo Boże. Na marginesie zaś: Sodoma i Gomora nie były jedynymi grzesznymi miastami, które zostały zniszczone przez bogów. W indyjskiej Maha-bharacie opisywane jest dokładnie to samo, ale z dodatkowymi szczegółami17. Czytamy tam o broni, która zamieniała w żar miasta i całą okolicę. Wokół rozciągał się przerażający widok, zwłoki nie przypominały ludzi, spalonych ciał nie można było rozpoznać. Żywność była zatruta, a ludzie nigdy wcześniej nie widzieli tak straszliwej broni ani o niej nie słyszeli. Podczas gdy zniszczenie Sodomy i Gomory przedstawione zostało w dwóch zdaniach, opis w ósmej księdze Mahabharaty jest dużo bardziej szczegółowy. W obu przypadkach za to straszliwe zniszczenie odpowiedzialny był Bóg. Bóg wszystkich religii? Wcale nie chodzi mi o to, by słowo po słowie, zdanie po zdaniu dosłownie rozumieć dawne 20 21 rożne opowies dobnie zawier; zem mianem S nia. (O ile inte obrazić tak m w Starym Testa\ działali, jednał gencji. Starotestame nych przymier: tylko jedno da ofiar. Zupeł począć. A późn Przypisywanie stwem. Najpierw bil dzie popełniają „Chcę więc iść re do Mnie dos wie. Smutne. P< się z nim spiera dwóch aniołów, czeniem miasta na dworze (dla( nalega, by porzi nie podoba się I ją dom Lota i dc swawolić". Sytu nikom swoje dw się wam podoba na dom Lota i w akcji. Za pomoc młodych i staryi naleźć wejście" ( Sytuacja jedm by Lot i jego roi nawet przemocy 20 gwifarna przekazy. Chodzi o wyobrażenia pochodzące z bardzo odległ< g szłości. Jakiś Bóg lub bogowie wpadli w szał, chcieli przerwać i 2 ny eksperyment lub wspierali swoją znacznie bardziej zaawan technicznie bronią wybraną grupę ludzi. Bogowie ci zawsze prz; z nieba. Obiegowa opinia, zgodnie z którą nasi przodkowie m u wyobrażać sobie swoich bogów w niebie, gdyż niebo wraz z gwi było dla nich bezkresne i nieosiągalne, nie wytrzymuje krytyki, ły ostatecznie także niezliczone postacie, które pochodziły z cie świata podziemnego. Opisy podniebnych walk bogów i zach tych niebiańskich istot na ziemi nie dadzą się uzasadnić ani p ani psychologią. Do tego wszystkiego są one - jak jeszcze pokażi precyzyjne. Poza tym niebiańscy bogowie mówili, dawali wski rozkazy, a często również instrukcje natury technicznej. Bóg ze Testamentu dostarcza tu doskonałych przykładów. Żąda on od Abrahama złożenia w ofierze jego jedynego syna, go miłuje" (Rdz 22). Na krótko przed wypełnieniem straszliwe nu zsyła z niebios anioła, aby zapobiec niepojętemu. Teologów śniają tę sprzeczność, twierdząc, iż była to próba. Bóg chciał ze czy Abraham jest gotów zabić dla niego swego ukochanego sj Bóg powinien to przecież wiedzieć. W nagrodę za niepopełnie: nu, do którego nie doszło tylko dzięki interwencji anioła, Bóg p sławił Abrahama i obiecał mu: „Dam ci potomstwo tak li" gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza" 17). Obietnica ta, przynajmniej w fazie początkowej, mogła b czywistniona jedynie poprzez wielożeństwo. A od tego aż roi si' dze Rodzaju (na przykład Rdz 25; 29; 34). W Księdze Wyjścia głównym bohaterem jest Mojżesz. M z pokolenia Lewiego poślubił kobietę z tegoż pokolenia, któr na świat piękne dzieciątko. Trzy miesiące po jego urodzeniu n już dłużej ukrywać go przed Egipcjanami, dlatego uplotła s z papirusu, do której włożyła dziecko. Naturalnie skrzyń uszczelniona asfaltem i smołą. Jedna z córek faraona wy skrzynkę z Nilu i adoptowała malca. Wzruszająca historia, która jednak równie dobrze mogła się w odległych Indiach. Właśnie tam, w księdze Adiparwan s cej część Mahabharaty, opisano dokładnie to samo. Niezamężi została nawiedzona przez boga Słońca Surji. W wyniku tego 22 aktu cielesnego wydała na świat syna, pięknego niczym obra-o oblicze lśniło bowiem niczym słońce. Dziewica Kunti obawia-:dnak hańby i dlatego zrobiła skrzynkę, w której potajemnie po-nka na rzekę. Pewna uprzejma kobieta imieniem Adhirata wy-ikrzynkę z wody, wychowała chłopczyka jak własnego i dała mu ia historia tej samej treści została w dosłownym tego słowa zna-wygrzebana w minionym stuleciu przez profesora George'a na wzgórzu Kujundżik, w ruinach dawnej Niniwy. Tam właśnie cy archeolodzy odkryli bibliotekę złożoną z glinianych tabli-ryjskiego króla Assurbanipala, a wśród nich historię życia kró-ona I (około 2400 p.n.e.). Również i on jako dziecko został po-włożony do uplecionego z sitowia kosza uszczelnionego smołą ony na wody Eufratu. Osobliwy stateczek znalazł nosiwoda Ak-opczyk został wychowany przez księżniczkę. Historie Mojżesza na dzieli przynajmniej tysiąc lat. Trudno powiedzieć, ile lat istorię hinduskiej dziewicy Kunti i historię Mojżesza, o Boże? Ale kto odpisywał od kogo? Mojżesz podrósł, przyglądał się, jak jego hebrajscy bracia odra-ńszczyznę. Widział przy tym, jak egipski nadzorca bił Hebraj- ejrzał się więc na wszystkie strony, a widząc, że nie ma nikogo, gipcjanina i ukrył go w piasku" (Wj 2, 12). pnego dnia Mojżesz obserwował, jak kłócą się dwaj Hebrajczy->ował ich uspokoić, ale jeden z Hebrajczyków odpowiedział: ż cię ustanowił naszym przełożonym i rozjemcą? Czy chcesz Jibić, jak zabiłeś Egipcjanina?" (Wj 2, 14). esz przestraszył się i pomyślał, że całe zajście wyszło na jaw. do kraju Madian, otrzymał tam za żonę córkę (rzekomego) ka-spłodził z nią syna imieniem Gerszom. Nie przewidziano dla Biblii jakiejś szczególnej roli, gdyż poza jednym wyjątkiem (Wj ie ma o nim żadnych informacji. owce teścia, Mojżesz przyszedł do góry Bożej Horeb. Zobaczył s, jak z krzewu biją płomienie, a mimo to krzew nie płonie. Za- J°ny, podszedł bliżej i ku swojemu zdziwieniu usłyszał głos do- |:y z krzewu. Głos wezwał go, aby zdjął sandały, przebywa bo-a ziemi świętej. Później powiedział, że jest Bogiem jego ojców 23 Abrahama, Izaaka i Jakuba. „Mojżesz zasłonił twarz, bał się bowiem zwrócić oczy na Boga" (Wj 3, 6). Bóg oznajmił Mojżeszowi, że wie o cierpieniach Izraelitów, którzy żyją w niewoli egipskiej, i „zstąpił", by zaprowadzić ich do żyznej ziemi mlekiem i miodem płynącej. No i dobrze. Wprawdzie miłosierny Bóg zleca wyprowadzenie Izraelitów z Egiptu mordercy, jednak to, co robi Bóg, ma zawsze sens. Posyła Mojżesza do faraona, aby zażądał wypuszczenia rodaków, a gdy faraon odmawia, Bóg zsyła na Egipt najróżniejsze plagi. „Ja zaś wiem, że król egipski pozwoli wam wyjść z Egiptu tylko wtedy, gdy będzie zmuszony ręką przemożną. Wyciągnę przeto rękę i uderzę Egipt różnymi cudami, jakich tam dokonam, a wypuści was" (Wj 3, 19-20). Nim zaczynają się plagi, Bóg rozkazuje jednak jeszcze okradać Egipcjan. Izraelici nie powinni odejść z pustymi rękoma, lecz przedtem pożyczyć różne przedmioty i ubrania, by w ten sposób „złupić Egipcjan" (Wj 3, 22; 12, 35-37). Dokładnie tak napisano w Biblii, a zupełnie nie pasuje to do przykazań, które później Bóg nałożył na ten sam lud: „Nie kradnij i nie pożądaj dobra bliźniego swego". Wiemy już także, dlaczego faraon nie chciał ot tak po prostu pozwolić Izraelitom odejść. W dalszej części opowieści drugą główną rolę gra Aaron. Kimże był Aaron? W Encyklopedii żydowskiej1" czytamy, iż Aaron był najstarszym synem Hebrajczyka Amrama z rodu Lewiego. Mojżesz, jego drugi syn, był trzy lata młodszy, siostra zaś ich obu Miriam - kilka lat starsza. Aaron, wnuk wielkiego kapłana Lewiego, sprawował w swoim plemieniu urząd kapłański. Podczas gdy Mojżesz wychowywał się na dworze faraona, Aaron mieszkał u krewnych żyjących za wschodnią granicą Egiptu i słynął jako świetny mówca. Gdy Mojżesz otrzymał od Pana rozkaz wyprowadzenia Izraelitów z niewoli egipskiej, poprosił brata o pomoc, nie umiał bowiem przemawiać i potrzebował oficjalnego rzecznika, który przekonująco przedstawiłby faraonowi żądania Izraela. Podczas kolejnych lat exodusu Aaron awansował na zastępcę Mojżesza i arcykapłana. Był pod szczególną opieką „Pana ze słupa obłoku". Gdy tylko pojawiały się problemy, których rozwiązanie wymagało umysłu obdarzonego zdolnościami technicznymi, Aaron służył pomo- 24 cą. Uważano go także za maga, który potrafi powodować zdarzenie sprawiające wrażenie cudów. Pewnego razu Aaron rzucił przed wielkim faraonem na ziemię laskę, która momentalnie zmieniła się w żywego węża. Gdy sztuczkę tę z powodzeniem powtórzyli nadworni czarodzieje, wąż Aarona połknął wszystkie inne węże (Wj 7,10-12). Ta sama magiczna laska zmieniła wody Egiptu w cuchnącą, czerwoną ciecz, na całe zaś królestwo faraona spadła plaga obrzydliwych żab i ohydnych komarów. Już samo pojawienie się Mojżesza i Aarona na dworze faraona było niezwykle spektakularne. W Legendach żydowskich niestanowiących części Biblii napisano, że Mojżesz i Aaron bardzo obawiali się spotkania z faraonem. Nagle pojawił się archanioł Gabriel i poprowadził obu braci - przez sam środek straży - do pałacu. Choć strażnicy zostali za nieuwagę srodze ukarani, to samo powtórzyło się także następnym razem. Mojżesz i Aaron bez przeszkód docierali przed tron faraona. Musieli wywrzeć ogromne wrażenie na dumnym władcy Egiptu, gdyż „podobni byli do aniołów, ich postacie odbijały światło i błyszczały niczym słońce, źrenice ich oczu były niczym błysk gwiazdy porannej, brody niczym młode gałązki palm, a gdy mówili, z ich ust wydobywał się płomień"19. Rzeczywiście, bajkowa scena. Stało się, jak było napisane. Mojżesz, wspierany przez brata i sztuki magiczne swego Boga, za każdym razem zwyciężał faraona. Miłosierny Bóg zesłał nawet na Egipt ciemności i w tajemniczy sposób spowodował śmierć wszystkiego, co pierworodne. W końcu faraon poddał się i pozwolił Izraelitom odejść. A co ci uczynili? Kłócili się i złorzeczyli nieustannie Mojżeszowi, Aaronowi i nowemu Bogu. Ale dlaczego? Przecież Bóg na ich oczach dokonał niewiarygodnych cudów. Czyżby Izraelici nie dowierzali magii? Według tego, co napisano w Biblii, cały pochód liczył sześćset tysięcy osób „prócz dzieci. Także wielkie mnóstwo cudzoziemców wyruszyło z nimi, nadto owce i woły, i olbrzymi dobytek" (Wj 12, 37, 38). Jeśli nawet liczba sześciuset tysięcy jest znacznie przesadzona lub też pochodzi od późniejszych autorów, wyprawa musiała być świetnie zorganizowana, aby ludzie nie błąkali się bez celu: „Pan szedł przed nimi podczas dnia jako słup obłoku, by ich prowadzić drogą, podczas nocy zaś jako słup ognia, aby im świecić" (Wj 13,21). Tymczasem Egipcjanie zauważyli, że zostali okradzeni przez Izraelitów, i faraon wysłał przeciw 25 nim swoją armię. Wtedy właśnie nadszedł czas na kolejny cud. „Anioł Boży, który szedł na przedzie wojsk izraelskich, zmienił miejsce i szedł na ich tyłach. Słup obłoku również przeszedł z przodu i zajął ich tyły" (Wj 14, 19). Na koniec izraelski Bóg osuszył pas morza, a potem zatopił całą armię egipską: „Nie ocalał z nich ani jeden" (Wj 14, 28). Teraz Izraelici uwierzyli nareszcie swemu Bogu i jego słudze Mojżeszowi. Wiara ta jednak nie trwała długo. Dlaczego jednak nikt nie spyta, o jakim Bogu jest tu właściwie mowa? Wywyższa on naród, który w ogóle w niego nie wierzy! Czyni go sobie posłusznym magicznymi sztukami, przy czym nie ma znaczenia, że druga strona jedynie się broni, została bowiem okradziona. Wszystko co pierworodne zostało zabite, w tym tysiące całkowicie niewinnych dzieci. Słup, jednym razem będący jasno połyskującą chmurą, innym zaś przerażającym ogniem, staje na czele tego niewiarygodnego pochodu, armia egipska zostaje zaś zatopiona, choć ani jeden żołnierz nawet nie wyciągnął miecza. Trudno przy tym przeoczyć fakt, iż słup ognia celowo prowadzi na zgubę egipską armię. Dla Boga na pewno nie ma rzeczy niemożliwych. Może robić ze swoimi stworzeniami, co mu się tylko podoba, ale powinien być dla człowieka przykładem i „swojemu obrazowi" nie dawać przykazań, których sam się nie trzyma. Poza tym wydaje mi się, że te wszystkie sztuczki z plagami, jakie spotkały Egipt, zostały albo wymyślone, albo też uznać je należy za raczej niegodne wszechobecnego twórcy wszechświata. Koran, święta księga islamu, formułuje to bardzo lapidarnie: „Kiedy On postanowi jakąś rzecz, to tylko mówi: «Bądź!» i ona jest" (sura II, werset 118). Ja widzę to tak samo. Można byłoby przyjąć, że po cudownych czynach, którymi Bóg zademonstrował swą siłę zarówno Egipcjanom, jak i Izraelitom, nareszcie powróci spokój i każdy będzie wiedział, kto jest Panem. Dzieje się jednak inaczej. Dzieci Izraela bezustannie sprzeciwiają się swojemu Bogu (Wj 15, 24 lub 16, 2). Nie są w najmniejszym nawet stopniu przekonane, że mają do czynienia z istotą wszechmocną. Dostrzega to również Bóg i postanawia ukazać się upartemu ludowi: „W czasie przemowy Aarona do całego zgromadzenia Izraelitów spojrzeli ku pustyni i ukazała im się w obłoku chwała Pana" (Wj 16,10). Oczywiście zarówno ludzie, jak i zwierzęta potrzebowali na pustyni 26 wody i pożywienia. Zatroszczył się o to Pan. Wytrysnęły źródła, a wieczorem zleciały się nad obóz przepiórki. Każdego ranka na ziemi leżało „coś drobnego, ziarnistego". Izraelici nie wiedzieli, co to jest, jednak Mojżesz, poinstruowany wcześniej przez Boga, pouczył ich, że jest to manna, rodzaj chleba, przysłana przez Boga. Irytujące było tylko to, że chleb ten psuł się, jeśli nie został natychmiast zjedzony, w upale zaś topniał niczym masło (Wj 16, 20-21). Co to właściwie jest owa manna? Uczeni spierają się o to już od setek lat. Powszechnie przyjmuje się, że manna to wydzielina czerwca (Coccus manniparus), który żyje na występujących w basenie Morza Śródziemnego krzewach tamaryszku (Ta-marix mannifera). Soki tamaryszku zawierają dużo węglowodanów i to, czego nie wchłoną insekty, zostaje wydzielone w postaci przezroczystych kropel, które na powietrzu zastygają, tworząc białe kuleczki. Zawierają one fruktozę i niewielkie ilości pektyn (używanych na przykład do przygotowania galaret). Substancję tę zbierają mrówki i gromadzą w mrowiskach. Także Beduini jeszcze dzisiaj zastępują manną miód. Określają ją słowem man. Choć między tą substancją a biblijną manną istnieje pewne podobieństwo, brakuje jej pewnych charakterystycznych cech pokarmu sławionego przez Mojżesza. Man nie zawiera białka, natomiast manna w Księdze Wyjścia opisywana jest jako podstawowe pożywienie. Poza tym man można zbierać jedynie przez kilka miesięcy, i do tego w tak niewielkich ilościach, że lud wędrujący przez pustynię nigdy by się tym nie najadł. Inni uważają, że manna to gatunek porostów Aspicilia escu-lenta (porosty manna). Rosną one jednak tylko w tundrze i na alpejskich łąkach, na pustyni nie można ich znaleźć, w przypadku zaś Izraelitów chodzi o pojawiające się codziennie świeże pożywienie. Trzecie rozwiązanie kwestii manny opublikowano na wiosnę 1976 roku w czasopiśmie naukowym „New Scientist"20. Autorami artykułu byli Brytyjczycy George Sassoon i Rodney Dale, którzy wyniki swoich badań opublikowali później w formie książkowej21. Rozwiązanie zaproponowane przez Anglików jest do tego stopnia fascynujące i jednocześnie przekonujące, że chciałbym je tu pokrótce przedstawić. Do budujących i zagadkowych jednocześnie dzieł dawnych żydów należą nie tylko księgi Tory lub midrasze, ale także kabała, czyli zbiór starych tajemnych tekstów. Od XII wieku kabała to pojęcie zbiorcze 27 używane w odniesieniu do ezoterycznych nauk judaizmu. Pojęcie to wywodzi się od hebrajskiego QBLH (to, co jest odbierane). Część tego kompendium tradycyjnej mistyki żydowskiej można znaleźć w trzech księgach Sefer ha-Zohar (Księga blasku), spisanych w II wieku przez Szymona ben Jochaja. Współczesne wersje kabały spisane na podstawie starszych tekstów są autorstwa hiszpańskiego kabalisty Mojżesza z Le-ónu (XIII wiek). Z innego źródła aramejskiego Cremona Codes (1558) pochodzą łacińskie Kabbala Denudata (1644) i angielska wersja Kabba-la Unveiled (1892). W księdze Zohar (w podrozdziale Hadra Żuta Odisza) Arce, którą Mojżesz miał wykonać według wskazówek swojego Boga, poświęcono około pięćdziesięciu stron. Samo zlecenie jest mniej lub bardziej identyczne z pracą opisaną w Biblii, później jednak tekst staje się dość osobliwy. W księdze Zohar Mojżesz ma nie tylko zbudować Arkę, ale także przedmiot określany dziwną nazwą „Starodawny dni" lub inaczej „Przedwieczny". Obie rzeczy, Arka i „Przedwieczny", umieszczono w Świętym Namiocie i Izraelici zabrali je ze sobą na swą długą wędrówkę. Za ich składanie i rozkładanie odpowiedzialni byli odpowiednio przygotowani kapłani - lewici. Ale co dokładnie napisano w księdze Zohar o „Starodawnym dni"? Oto krótki, niezwykle zagmatwany fragment (od wersu 51 Hadra Żuta Odisza): „Górna głowa jest biała. Nie ma w niej początku ani końca. Wydrążona rzecz jej soków jest rozszerzona i przeznaczona do płynięcia (...) Z tej pustej rzeczy dla soku białej głowy każdego dnia spływa do czaszki Małego Oblicza rosa (...) jego głowa jest wypełniona i z Małego Oblicza spada ona na pole świętych jabłoni. I całe pole jabłoni płynie z tej rosy. Przedwieczny jest tajemny i ukryty. I nadrzędna mądrość jest ukryta w czaszce, która została znaleziona (zobaczona). I od tego do tamtego Przedwieczny jest nie otwierany (...) I nie ma ani jednego człowieczego syna, który go zna (nie jest dla nikogo zrozumiały) (...) Ma on trzy wydrążone głowy; jedna w drugiej i jedna ponad drugim. Ta w tej i ta nad kolejną (...) I wszystkie jego włosy i sznury są ukryte i gładkie w pojemniku. Nie widać również szyi (...) Jest ścieżka, która w podziale włosów płynie z mózgu (...)". I tak dalej przez wiele, wiele stron. Można by sądzić, że jest to dziecięca paplanina, ale lingwista George Sassoon rozszyfrował ten bełkot. Sassoon znał również aramejski i potrafił nadać sens większości niezro- 28 I zumiałych pojęć. Cóż to było ów „Przedwieczny" o wielu głowach, sznurach, rosie, specjalnych mózgach i źródłach światła w brzuchu? Zgodnie z opisem w księdze Zohar „Przedwieczny" składał się z części męskiej i żeńskiej. Obie te części można było rozkładać i czyścić, co czynili kapłani. Dziwne. Jak można coś boskiego rozkładać i z powrotem składać? George Sassoon wyeliminował z tekstu uwagi marginesowe i wkrótce zauważył, że nie chodzi tu o istotę, lecz maszynę. Aparatura ta produkowała coś, co każdego dnia było do dyspozycji w świeżej postaci. Mannę? W tym momencie George Sassoon zwrócił się o pomoc do biologów. Rodney Dale jest biologiem, a poza tym potrafi przenieść skomplikowane procesy biologiczne na język techniki. Później do zespołu dołączył także rysownik Martin Riches i już po krótkim czasie „Przedwieczny" został zidentyfikowany jako maszyna biochemiczna. Z zawiłego tekstu kabały wynika zaskakujący sens: „Przedwieczny" miał dwie czaszki, jedną nad drugą; obie były otoczone zewnętrzną czaszką. Górna czaszka zawierała górny mózg, gdzie destylowano rosę, dolny mózg zawierał niebiański olej. „Przedwieczny" miał czworo oczu, jedno z nich świeciło od środka bardzo jaskrawym światłem, pozostałe trzy świeciły słabo w różnych kolorach - od lewej do prawej był to kolor czarny, żółty i czerwony. Jak każdy prawdziwy „Przedwieczny", miał on obszerną brodę w trzynastu różnych kształtach. Na górze wyrastały z twarzy liczne włosy, a na dole ponownie w nią wrastały. Włosy te były miękkie i przepływał przez nie święty olej. Później była „mała głowa" (Małe Oblicze), w której po jednej stronie powstawał ogień, po drugiej powietrze. Jakiś rodzaj oleju spływał z górnej głowy do dolnej, gdzie zmieniał barwę z białej na czerwoną. Przez „sznury" do „jądra" spływała ciecz przypominająca miód. Gdy jedno „jądro" było pełne, nadmiar miodu spływał do drugiego. Lewe jądro było codziennie opróżniane przez „penisa" i później czyszczone, prawe jądro codziennie napełniało się coraz bardziej i było opróżniane tylko w szabas, a następnego dnia czyszczone. Co to wszystko oznacza? Górna część „Przedwiecznego" była urządzeniem do destylacji o pofałdowanej, chłodzonej powierzchni, przez którą biegło powietrze i gdzie była kondensowana para wodna. Przez „sznury" (przewody) woda dostawała się do zbiornika z intensywnym źródłem światła. Jego promienie padały na kultury alg - prawdopodobnie z gatunku chlorel- 29 li (zielenic). Istnieją dziesiątki gatunków zielenic, u których w zależności od warunków wzrostu zmieniają się proporcje białka, węglowodanów i tłuszczów. Algi „uprawiane" były w rurkach tworzących system umożliwiający wymianę tlenu i dwutlenku węgla z atmosferą oraz wydalanie nadmiaru ciepła. Zawiesina z zielenicami odprowadzana była do pojemnika, gdzie poddawano ją procesowi, w wyniku którego dochodziło do częściowej hydrolizy skrobi i powstawał cukier słodowy (maltoza), który później lekko podgrzany nabierał smaku miodu. A co mówi Biblia} „Była ona biała jak ziarno kolendra i miała smak placka z miodem" (Wj 16, 31). Suchy produkt odprowadzano do dwóch naczyń („jądra"). Jedno z nich służyło pokrywaniu zapotrzebowania dziennego, drugie zaś napełniało się stopniowo, by zgromadzić zapas na szabas. Podczas cotygodniowej przerwy szabasowej aparatura nie działała i czekano do niedzieli, by uruchomić ją ponownie. Manna była podstawowym pożywieniem zawierającym białko. Można ją porównać z mąką. W gorącym piasku pustyni można było z niej piec różne rodzaje chleba i placków. Produkowano ją dzięki cudownej, skomplikowanej technicznie aparaturze. Woda uzyskana z rosy była mieszana z niewielką ilością zielenic. Zielenice poddane promieniowaniu rozmnażają się w nieprawdopodobnym tempie. Maszyna ta miała dziennie produkować na rodzinę omer manny, a ponieważ w tym czasie należało zaopatrzyć w pożywienie już tylko około sześciuset rodzin, jej wydajność musiała wynosić około półtora metra sześciennego dziennie. (Omer to hebrajska miara pojemności odpowiadająca około trzem litrom). Ale gdzie podziała się ta cudowna maszyna do produkcji manny? Kapłani lewici jako jedyni wiedzieli, jak należy konserwować i czyścić tę maszynę. Brat Mojżesza Aaron był szefem lewitów i swoje instrukcje otrzymywał bezpośrednio od Pana. Jeśli maszyna nie była konserwowana jak należy, nie było manny. Prorok Jozue ubolewa nad tym: „Manna ustała następnego dnia" (Joz 5, 12). Po zajęciu Jerycha aparatura została umieszczona w Szilo (1 Sm 4,3). Później aparaturę razem z Arką Przymierza zdobyli Filistyni. Zgodnie z tym, co twierdzą Sassoon i Dale, była ona bowiem niczym innym jak tylko generatorem dostarczającym prąd maszynie do produkcji manny. Rzeczywiście, „Starodawny dni" oraz Arka były zawsze ustawiane w Świętym Namio- 30 cie obok siebie (1 Sm 6,7 i 8). Nikogo nie dziwi chyba fakt, że przy niewłaściwej obsłudze Arki dochodziło do wypadków śmiertelnych, nawet wśród odpowiednio wyszkolonych lewitów (1 Sm 5,11-12 lub 2 Sm 6, 3-7). Filistyni, którzy zdobyli aparaturę, nie wiedzieli, jak obchodzić się z Arką i maszyną do produkcji manny. Wielu z nich zmarło wskutek straszliwych chorób, ponieważ bez żadnej osłony za bardzo zbliżyli się do technicznego potwora. Przepełnieni strachem Filistyni odesłali zdobycz z powrotem do Izraela - i to zupełnie gratis. Król Salomon nakazał zbudować specjalną świątynię dla Arki i maszyny. Wówczas już od dawna ona nie działała i nie udawało się jej uruchomić ani Salomonowi, ani Dawidowi. W końcu syn Salomona skradł części aparatury i przyniósł je swojej matce, królowej Saby. Wszystko to zostało szczegółowo opisane w księdze Kabra Negest, czyli Chwała Królów22. A dzisiaj? Szczątki Arki leżą głęboko w ziemi pod katedrą Marii Panny w etiopskim mieście Aksum. Można drwić z prób rekonstrukcji maszyny do produkcji manny przeprowadzonych na podstawie tekstu kabały, ale powiodły się one i z naukowe punktu widzenia nie można im nic zarzucić. Wiele brakujących puzzli nie da się już w Biblii odnaleźć, nawet jeśli „Słowo Boże" dostarcza nam wskazówek, które muszą wzbudzić zdziwienie. Kto wie jeszcze, że do transportu Arki potrzebny był także drugi wóz? Czytamy o tym w Drugiej Księdze Samuela, rozdział 6, wers 3: „Umieszczono Arkę Bożą na nowym wozie (...) Uzza i Achio, synowie Abinadaba, prowadzili wóz". Ten sam Uzza zmarł później „porażony", gdy podczas transportu dotknął Arki w niewłaściwym miejscu. Kara boska? Za co? Za to, że spróbował uchronić Arkę przed upadkiem z wozu? Jeśli chodzi o samą Arkę, teologowie snują jedynie domysły. Najpierw Mojżesz ściśle według wskazówek Pana musiał zrobić dziwną skrzynię (Wj 25,10). Wskazówki te nie mogły być jednak przekazywane wyłącznie ustnie, gdyż Bóg miał oryginał skrzyni: „Uważaj zaś pilnie, aby go wykonać według wzoru, jaki zobaczyłeś na górze" (Wj 25, 40). Niejasny jest cel zbudowania skrzyni. Teolog Reiner Schmitt uważa Arkę „za pojemnik na święty kamień"23. Sprzeciwia się temu sławny teolog Martin Dibelius, który sądzi, że był to „przenośny, pusty tron Boży lub jeżdżący wóz, na którym stoi lub siedzi bóstwo"24. Teolog 31 R. Vatke uważa jeszcze coś innego. W Arce „niczego nie było, ponieważ mieszkał w niej Bóg"25. Harry Torczyner jest zdania, że przewożono w niej tablice z przykazaniami26. Opinię tę kwestionuje jednak Martin Dibelius. W Biblii są nawet fragmenty mówiące, że Arka Przymierza „szła przed nimi podczas trzech dni podróży, gdy szukali miejsca postoju" (Lb 10, 33). Czyż Pan nie wiedział wcześniej, gdzie Izraelici mają rozbić obóz? I tak dalej! Bez końca! Jeśli ktoś zada sobie trud i przeczyta tysiącstronicowe dzieło teologiczne Ottona Eissfeldta, będzie wiedział, co mam na myśli27. Arka była przedmiotem zagrażającym życiu. Czytamy o tym nie tylko w Pięcioksięgu, wiedzą o tym także uczeni zgłębiający Torę. Filozof i matematyk Lazarus Bendavid (1762-1832), także dyrektor żydowskiej szkoły, napisał już przed stu pięćdziesięcioma laty: „(...) Namiot za czasów Mojżesza musiał zawierać kompletny aparat instrumentów elektrycznych. Zdaniem talmudystów z wejściem do namiotu wiązało się zagrożenie życia. Wielki kapłan wchodził tam zawsze z pewnym lękiem i hucznie świętował, gdy udało mu się stamtąd szczęśliwie powrócić"28. Jakiż jednak Bóg, a jest to podstawowe pytanie w tym rozdziale, rozkazuje swoim najbliższym i najsekretniejszym sługom (Mojżeszowi i Aaronowi) zbudować specjalną skrzynię na wzór oryginału? Rozkładać i czyścić „Starodawnego dni"? Transportować niezwykle niebezpieczną aparaturę, która w udokumentowany sposób spowodowała kilka wypadków śmiertelnych? Czyż wszechobecny duch wszechświata potrzebowałby takiego przedstawienia? Można oczywiście postawić zarzut, że jest to jedynie kwestia interpretacji i Bóg skłonił nas, ludzi, byśmy głęboko wierzyli. Ale tu właśnie pies jest pogrzebany. Czy mamy uparcie wierzyć w Boga pełnego sprzeczności i błądzącego? Jeśli to właśnie byłoby celem Słowa Bożego, to każda sekta miałaby czek in blanco, który upoważniałby do wiary w jej własną wykładnię Biblii. Każda taka grupa jest bowiem oczywiście dogłębnie przekonana, że jej wykładnia, jej tłumaczenie Pisma Świętego są tymi jedynymi, prawdziwymi. Moim zdaniem kłóci się to z boską inteligencją, by kazać istotom stworzonym przez siebie wierzyć w coś, co w jednoznacznie rozpoznawalny sposób nie mogło być prawdą. Polecenie: macie wierzyć, nawet jeśli zauważacie pomyłki, jest w najgłębszym tego słowa znaczeniu nieinteligentne. Droga do tak zwanego zbawienia nie może polegać na trzyma- niu się nieporozumień i bzdur. Duch wszechświata jest poza tym bezczasowy. Wiedziałby więc, że stworzone przez niego inteligentne istoty będą w przyszłości szukać nowych wyjaśnień starych sprzeczności. Jeśli w ogóle wśród boskich zasad istnieje coś takiego jak „zbawienie", musi ono polegać na wiedzy. „Wiara jest komfortem, myślenie zaś wysiłkiem" (Ludwig Marcuse, 1894-1971). Bóg opisany w Starym Testamencie dysponował środkami władzy wykraczającymi znacznie ponad to, co ludzie w tamtych czasach mogli zrozumieć. Jak wiemy z czasów współczesnych, lud stojący na niższym poziomie rozwoju technologicznego postrzega każdą zaawansowaną broń jako magię. Pisałem już o tym we wcześniejszej książce. W Starym Testamencie również nie jest inaczej. Dochodzi do walki między Izraelitami i Amalekitami. Mojżesz wysyła na bitwę wojowników pod wodzą Jozuego, a sam wraz z Aaronem i Churem wchodzi na wzgórze. Po co? „Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko" (Wj 17, 11-12). Izraelici wygrali bitwę, Bóg zaś powiedział do Mojżesza: „Zgładzę zupełnie pamięć o Amalekicie pod niebem" (Wj 17, 14). Co za sytuacja! Z powodu braku informacji nie wiemy, jaką broń obsługiwał Mojżesz ze strategicznej pozycji na wzgórzu, jednak musiało być to dość ciężkie urządzenie. Jego najbliżsi powiernicy musieli podeprzeć jego ramiona, przeciwnicy zaś zostali całkowicie „zgładzeni". Czy to po bożemu? Apogeum spotkań Mojżesza i jego Boga następuje w rozdziałach 19 i 20 Księgi Wyjścia. Najpierw Mojżesz wstępuje do Boga. Ten każe mu powtórzyć jego ludowi: „Wyście widzieli, co uczyniłem Egiptowi, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie" (Wj 19, 4). Dlatego naród powinien słuchać już tylko jego i strzec przymierza, wtedy „będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów" (Wj 19, 5). Na próżno pytać, dlaczego duch stworzenia wszechświata chce mieć „własność". Ponieważ jednak niezdecydowany lud ciągle jeszcze zwleka, Pan postanawia: „Oto ja przyjdę do ciebie w gęstym obłoku, aby lud słyszał, gdy będę rozmawiał z tobą, i uwierzył to- 32 33 bie na zawsze" (Wj 19, 9). Na koniec Pan nakazuje mu, by za dwa dni na oczach całego ludu wszedł na górę Synaj. Nie można było jednak zrobić tego ot tak po prostu, najpierw bowiem Mojżesz musiał oznaczyć granicę dokoła góry: „Oznacz ludowi granicę dokoła góry i powiedz mu: Strzeżcie się wstępować na górę i dotykać jej podnóża, gdyż kto by się dotknął góry, będzie ukarany śmiercią. Nie dotknie go ręka, lecz winien być ukamienowany lub przebity strzałą. Człowiek ani bydlę nie może być zachowane przy życiu" (Wj 19, 12-13). Kilka wersów niżej czytamy: „(...) Upomnij lud surowo, aby się nie zbliżali do Pana, chcąc go zobaczyć, gdyż wielu z nich przypłaciłoby to życiem" (Wj 19, 21). Zakaz ten obowiązywał również kapłanów, „aby ich Pan nie pobił" (Wj 19, 22). Jeśli potrzeba jeszcze jednego dowodu na to, że Mojżesz nie rozmawiał z wszechobecnym duchem wszechświata, to dostarcza go właśnie ten fragment. Dlaczego nieporównywalny i jedyny w swoim rodzaju Bóg nie może ochronić się sam? I przed czym? Po co ta granica dokoła góry? Po co to ciągłe grożenie śmiercią? Pan musiał przecież wiedzieć, że ludzie stworzeni „na jego obraz i podobieństwo" są ciekawi. Jeśli -z jakichkolwiek względów - nie życzył sobie, by ludzie, a nawet zwierzęta zbliżali się do niego, dlaczego nie rozciągnął nad górą czegoś w rodzaju osłony ochronnej? Nie był do tego zdolny? Oczywiście teologowie postrzegają to całkowicie odmiennie. Mieli tysiące lat na to, by dla czegoś tak banalnego obmyślić skomplikowane tłumaczenie. Bóg chciał jakoby wyznaczyć granicę między świętym i nieświętym, między zwyczajnym i niezwyczajnym. To co pospolite powinno leżeć poza obszarem świętym. Później poza Świątynią. Wewnątrz zaś obszaru świętego jest to co nietykalne, tajemne, to, do czego nie wolno zbliżyć się ludziom, to, czego i tak by nie zrozumieli. Święty obszar - w języku niemieckim der heilige Bezirk - według słownika Der Grosse Brockhaus29 zawiera to co nieskończenie wyższe, niepojęte, nadziemskie. Tak chyba jest naprawdę. Święte granice, miejsca czci, istnieją we wszystkich kulturach i religiach od odległej przeszłości po teraźniejszość. Gdzie jednak leży źródło takiego sposobu myślenia? W Pięciok-sięgu to Pan wyznaczył granicę wokół góry. Czy nie wystarczyłoby, gdy- by ludzie (i zwierzęta), którzy przekroczyli magiczną linię, zostali ukarani na przykład chłostą? Czy nie można ich było powstrzymać przed wejściem do świętej strefy niewidzialną barierą? Jak widać u Mojżesza, nie było to możliwe. Dlaczego? Ponieważ Pan zstąpił na górę. I to jak zstąpił! „Góra zaś Synaj była cała spowita dymem, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu i uniósł się dym z niej jakby z pieca, i cała góra bardzo się trzęsła (...) Pan zstąpił na górę Synaj, na jej szczyt" (Wj 19, 18 - 20). „Trzeciego dnia rano rozległy się grzmoty z błyskawicami, a gęsty obłok rozpostarł się nad górą i rozległ się głos potężnej trąby, tak że cały lud przebywający w obozie drżał ze strachu" (Wj 19, 16). A kto przy takiej demonstracji siły nie drżałby ze strachu. Właściwie wyznaczenie świętego obszaru było całkowicie zbędne. Teraz w końcu uparty naród wydawał się pojmować, że Bóg Izraela dysponuje potężną mocą, że jest to prawdziwy Bóg i wola Mojżesza ma bezwzględnie obowiązywać. Przekonanie to trwało jednak tylko krótką chwilę. Mojżesz wkroczył w obłok, „gdzie był Bóg", i otrzymał od niego Dziesięcioro Przykazań. Wszyscy musieliśmy się ich uczyć na lekcji religii. Są to cudowne zasady współżycia, które miałyby sens nawet w odniesieniu do całego wszechświata i wszystkich inteligentnych form życia. Powód dla różniących się od siebie wykładni dają właściwie jedynie dwa pierwsze przykazania. Bóg rozkazał: „Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie" (Wj 20, 3). Dlaczego? Czy istnieli jeszcze jacyś inni bogowie? Ludzie w tamtych czasach czcili różne bóstwa, jak Słońce, Księżyc, gwiazdy itd. Modlili się również do stworzonych przez siebie idoli. Ale bogowie? Ci, którzy zstąpili (po hebrajsku „Elohim")? Kto jeszcze zstąpił poza Bogiem Izraelitów? W Drugiej Księdze Królewskiej, rozdziały 17-21, wymienieni są różni bogowie, których czciły wówczas „inne narody". W Księdze Powtórzonego Prawa natomiast aż roi się od okrutnego unicestwiania narodów, które czciły „innych bogów". Bóg w księgach Starego Testamentu nie tolerował rywali. Wyraźnie rozkazał, aby nie robić podobizn Boga: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią (Wj 20, 4). A więc także obrazu jego samego. Zresztą i tak nie było to możliwe, 34 35 gdyż ludzie nigdy nie zobaczyli tego zazdrosnego Boga. Mogli jednak podziwiać „wspaniałość Pana", jakiś świecący, dymiący, hałasujący i wzbijający piach w powietrze stwór. Starotestamentowy Bóg życzył sobie jednak, aby i tego ludzie nie odwzorowywali. Ale dlaczego? Czyż nie wyszłoby to na dobre boskiej mistyce, gdyby ludzie rysowali ten zagadkowy przedmiot? Czyżby Pan się obawiał, że ludzie z odległej przyszłości mogliby tego rodzaju rysunki zidentyfikować jako wytwór techniki? Nie wiemy tego, ostatecznie wszystko jest bowiem kwestią interpretacji, wykładni lub też spojrzenia z perspektywy innego czasu. Dzisiaj obrazy zawarte w Biblii dają nam dość jasne wyobrażenie, co się wówczas działo. Wszechobecny Bóg w swojej bezczasowości musiał to jednak przecież dokładnie wiedzieć. Nie może być inaczej, jeśli cechą Boga jest bezczasowość. Zstąpienie wspaniałości Boga dokonało się ponoć na górze Synaj, zwanej w języku arabskim Jabal Miisa, czyli Górą Mojżesza. „Uniósł się dym z niej jakby z pieca". W jaki sposób można zweryfikować tego rodzaju wypowiedzi? Czyż na górze nie pozostały okopcone, a nawet stopione skały? Ostatecznie „cała góra bardzo się trzęsła". Czy coś takiego nie pozostawia śladów? Poza tym można wnioskować, że zstąpienie zagrażało życiu, nikt więc nie mógł przekroczyć świętej granicy. Czy wszystko to można byłoby zmierzyć przy użyciu współczesnych instrumentów? W zasadzie tak, choć nikt tego nie robi. Jabal Miisa na półwyspie Synaj leży w dzisiejszym Egipcie i jest odwiedzane przez turystów. Sama góra przypomina wyschniętą, podzieloną rozpadlinami kamienną pustynię. Licznik Geigera wskazuje w najlepszym wypadku niejasne dane o radioaktywności. Kto jednak twierdzi, że niebezpieczeństwo łączyło się z radioaktywnością? Poza tym nikt nie zna dokładnej daty zstąpienia Pana na górę. Teologowie twierdzą, że wiadomo, kiedy żył Mojżesz, a Stary Testament ma układ chronologiczny. Niestety, nie jest to prawda. Chronologia Starego Testamentu zawiera wiele sprzeczności i należy ją uznać raczej za pobożne życzenie. By stwierdzić nieścisłości w tym, co wydarzyło się na Górze Mojżesza, trzeba znać przedział czasu, w którym nastąpiło to wydarzenie, i użyć zupełnie innych przyrządów niż prosty licznik Geigera. Przy tym wszystkim uczeni nie są zgodni co do tego, czy Bóg rzeczywiście zstąpił na Jabal Miisa. Włoski archeolog doktor Emmanuel Anati uważa, że w rzeczywistości do tego dramatycznego wydarzenia doszło na górze Har Karkom w południowej części dzisiejszego Izraela. Jeszcze inny pogląd reprezentuje brytyjski archeolog Lawrence Kyle, który za świętą górę uważa Hallat-al-Bedr w Arabii Saudyjskiej. Również profesor doktor Kamal S. Salibi dowodzi w fascynującej i doskonale opracowanej książce, że cała ta historia w żadnym wypadku nie wydarzyła się na półwyspie Synaj, lecz w Arabii Saudyjskiej30. Jak to możliwe? Każdy wie, że Izraelici podczas wędrówki kilkakrotnie przechodzili przez Jordan, przy czym na myśli mamy rzekę płynącą w Izraelu. W rzeczywistości mogło jednak chodzić o łańcuch górski o tej samej nazwie położony w prowincji Asir w Arabii Saudyjskiej. Każdy wie także, że Mojżesz uwolnił swój lud z egipskiej niewoli. Ostatecznie Pan unicestwił egipską armię. Dziwne tylko, że ani w staroegipskich epigra-fach, ani w przekazach nie ma nawet śladu izraelskich więźniów. Nie ma także najmniejszych wzmianek o exodusie lub zniszczeniu armii egipskiej. Nawet grecki historyk Herodot, który dłuższy czas przebywał w Egipcie i notował każdą drobnostkę, każdą datę z egipskiej historii, nie dowiedział się niczego o Izraelu, o hebrajskim rodzie w egipskiej niewoli, o wyjściu ludu z Egiptu, a nawet o „boskim" unicestwieniu egipskiej armii. Każdy już czytał o trąbach jerychońskich, przy których użyciu zburzono mury starego miasta. Archeologia wie już jednak od dawna, i to z całą pewnością, że wydarzenia opisywane przez proroka Jozuego w odniesieniu do samych dat w żaden sposób nie pasują do Jerycha w dzisiejszej Palestynie. Wierzący Biblii teologowie naginali wiele faktów, aby uprawdopodobnić historie opisane w Starym Testamencie. Gdy tylko gdzieś w Palestynie odnaleziono szczątki domów, jakiś napis, zbiornik wody, glinianą skorupę lub sparciały strzęp tkaniny, od razu próbowano tego typu znalezisko wykorzystać jako dowód prawdziwości Słowa Bożego. Tygodnik „Der Spiegel" w artykule krytycznym dotyczącym trzech dzieł poświęconych archeologii i Biblii napisał: „We wszystkich trzech książkach aż kipi od archeologicznych pseudodowodów"31. Niewiele informacji zawartych w Pięcioksięgu wskazuje na półwysep Synaj - wiele zaś pasuje raczej do Arabii Saudyjskiej. Dotyczy to również nazw gór i miejsc pochówku. Sto trzydzieści kilometrów na południe od miasta Taif (Arabia Saudyjska, prowincja Asir) leży Dżabal Ibrahim (2595 m), Góra Abrahama. 36 37 Kolejne sto pięćdziesiąt kilometrów na południe leży okolica, skąd pochodził Salomon (Sulejman). Na szczycie Dżabal Szada znajdują się szczątki ołtarza z epoki kamienia z nieczytelnymi już napisami: Mussa-la Ibrahim, czyli miejsce modlitw Abrahama. Na południowy wschód od Abhy (Asir) leży Dżabal Harun (2100 m), czyli Góra Aarona. Wielu założycieli rodów i proroków ze Starego Testamentu pogrzebanych jest w górach Arabii Saudyjskiej i graniczącego z nią Jemenu. Jeszcze w 1950 roku turystów przybywających na Dżabal Hadid prowadzono do grobów Kaina i Abla. Grób patriarchy Hioba leży na środkowym szczycie Dżabal Hesza w północnym Jemenie, grób zaś proroka Huda, należący po dziś dzień do największych arabskich świętości, znajduje się na północ od Tarim w górach Hadramaut. Wszystko to jest niezwykle zawikłane i w zasadzie nie miałoby znaczenia, gdyby nie fakt, że niezliczonym pokoleniom wmawia się, że wydarzenia ze Starego Testamentu rozgrywały się na półwyspie Synaj i w Palestynie. Również w dzisiejszej Palestynie i w Izraelu znajdują się groby proroków, choć zgodnie z tym, co opisuje Biblia, nigdy nie mogli zostać tu pochowani. Weźmy na przykład Mojżesza. W Księdze Powtórzonego Prawa, rozdział 34, Pan mówi, że jest to kraj, który przyrzekł Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, „(...) lecz tam nie wejdziesz (...) tam (...) umarł Mojżesz, sługa Pański. I pochowano go w dolinie krainy Moabu (...), a nikt nie zna jego grobu aż po dziś dzień". Dlaczego w takim razie każdego roku ponad sto tysięcy ludzi pielgrzymuje do grobu Mojżesza w Palestynie? Kiedyś sułtanowi Salady-nowi przyśniło się, że Allach przeniósł śmiertelne szczątki Mojżesza z nieznanego grobu do Palestyny. Jego sen wystarczył, by powstała świątynia z grobem Mojżesza. W 1265 roku sułtan Bajbars nakazał wznieść nad grobem meczet, natomiast w XV wieku Mamelucy wznieśli tam wspaniałą budowlę składającą się z czterystu pomieszczeń. Obecnie grób Mojżesza jest jednym z najważniejszych miejsc pielgrzymek islamu - tyle tylko, że Mojżesz nie jest tam pochowany. Tak to już jest z opisami w Starym Testamencie i sprzecznościami między nimi a twardą rzeczywistością. Olbrzymie zamieszanie panuje również wokół położenia grobu Aarona. Na południowy wschód od Abhy (Arabia Saudyjska, w pobliżu stolicy prowincji Asir) znajduje się Dżabal Harun (2100 m wysokości) z grobem Aarona. Drugie miejsce pochówku położone jest na szczycie góry Ohod koło Medyny32. Trzeci grób znajduje się w Mose-roth w dzisiejszym Izraelu, czwarty zaś, który przed laty sam odwiedziłem, na szczycie góry koło miasta Petra w Jordanii33. Zgodnie z Biblią Aaron zmarł na szczycie góry Hor: „Izraelici - cała społeczność - ruszyli z Kadesz i przybyli pod górę Hor. Na górze Hor, leżącej na granicy ziemi Edom, przemówił Pan do Mojżesza i Aarona: «Aaron zostanie przyłączony do swoich przodków, gdyż nie wejdzie do ziemi, którą dam synom Izraela, dlatego że sprzeciwiliście się memu rozkazowi u wód Meriba. Weź Aarona i syna jego Eleazara i przyprowadź ich na górę Hor. Tam niech zdejmie Aaron swoje szaty, a ty ubierz w nie jego syna Eleazara, Aaron zaś będzie przyłączony (do przodków). Tam on umrze». Mojżesz postąpił według rozkazu Pana, i weszli na oczach całej społeczności na górę Hor. Mojżesz zdjął z Aarona jego szaty i przyodział nimi jego syna Eleazara. Aaron umarł na szczycie góry, a Mojżesz z Eleazarem zstąpili na dół. Skoro dowiedziała się cała społeczność, że Aaron umarł, opłakiwał go dom Izraela przez trzydzieści dni" (Lb 20, 22-29). W Legendach żydowskich19 znajdujemy inną wersję opowieści o śmierci Aarona. Na górze Hor otworzyła się ponoć znienacka jaskinia i Mojżesz poprosił brata, by ten wszedł do środka. Później Mojżesz powiedział, że nierozsądnie byłoby wchodzić do brudnej pieczary w kapłańskich szatach, a więc Aaron się rozebrał. Mojżesz oddał jego szaty Eleazarowi i Aaron pojął, że znajduje się w miejscu swojej śmierci. Ponieważ Aaron stał nago przed pieczarą, w powietrzu nadpłynęło osiem niebiańskich szat, które przykryły jego nagość. W legendzie wszystko jest możliwe. Nawet łoże śmierci Aarona unosi się w powietrzu, a pierwszy arcykapłan Izraela umiera wskutek pocałunku Boga. Islam zna jeszcze inną wersję wydarzeń. „Mousa i Haroun [Mojżesz i Aaron] spostrzegli nagle jaskinię, z której wydobywało się światło. Weszli do środka i znaleźli tam złoty tron z napisem: «Dla tego, na którego będzie pasował». Ponieważ dla Mousy tron wydawał się zbyt mały, usiadł na nim Haroun. Wtedy zjawił się anioł śmierci i zabrał jego duszę. Miał wtedy sto dwadzieścia siedem lat"34. Zupełnie pozbawione sensu jest odwiedzanie w Ziemi Świętej grobów czcigodnych patriarchów i biblijnych proroków. Istnieje ich tam wprawdzie wiele, ale nie spoczywają w nich bohaterowie opisani w Bi- 38 I 39 blii. Symptomatyczny dla chaosu, jaki stworzyli wierzący muzułmanie, żydzi i chrześcijanie, jest grób legendarnego Abrahama. Żył w okolicach miejscowości Mambre, dwa kilometry na północ od Hebronu w dzisiejszym Izraelu. Ten pagórkowaty region jest typowym krajobrazem z opowieści o Abrahamie, tu właśnie przed tysiącami lat wydarzyły się ponoć nieprawdopodobne rzeczy. Zgodnie z Biblią Abraham osiedlił się tu wraz ze swoimi stadami. Rozbił namioty i wzniósł Panu ołtarz. Stąd właśnie razem z trzystu osiemnastoma sługami udał się w pościg za babilońskimi wojownikami, by uwolnić Lota i jego rodzinę. Mambre było nawet miejscem pamiętnego spotkania Boga i Abrahama, tu bowiem właśnie Bóg przyrzekł patriarsze potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie. Również w Mambre Bóg nakazał obrzezać Abrahama. Ten już wówczas dziewięćdziesięciodziewięcioletni mężczyzna dał dobry przykład trzynastoletniemu synowi Izmaelowi i obaj zostali pozbawieni napletka. Wiele, wiele lat temu Mambre musiało być prawdziwie ekscytującym miejscem. Pewnego dnia, gdy Abraham siedział przed swoim namiotem, pojawiło się trzech obcych mężczyzn. Z właściwą sobie gościnnością założyciel rodu rozkazał zabić cielę i wspaniałomyślnie ugościł przybyszów. Przy tym syn Abrahama Izaak zauważył, że przybysze nie byli „potomkami w rodzaju mieszkańców ziemi"35. W testamencie Abrahama, starożydowskim przekazie, goście ci zostali określeni jako „niebiańscy mężczyźni", którzy przybyli z nieba i tam później odeszli. W Biblii czytamy, że Abraham za czterysta syklów srebra kupił „naprzeciw Mambre" ziemię wraz z pieczarą (Rdz 23, 9 i kolejne). Kazał tam pochować siebie i swoją żonę Sarę. W rodzinnym grobie mieli również spocząć jego synowie Izaak i Jakub oraz ich żony Rebeka i Lea. Wszystko jasne? Nic nie jest jasne! W Księdze Powtórzonego Prawa, rozdział 34, Pan w rozmowie z Mojżeszem powiada, że oto jest kraj, który poprzysiągł Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, ale Mojżesz tam nie wejdzie. Dlaczegoż nikt nie dziwi się temu bezsensowi? Jak Pan może przyrzec Abrahamowi kraj, który w przyszłości otrzymają jego potomkowie, skoro i tak ten sam Abraham od niepamiętnych czasów mieszkał i działał dokładnie w tej okolicy - w Mambre! A co z rodzinnym grobowcem Abrahama? W centrum Hebronu wznosi się dzisiaj potężny, kwadratowy meczet Haram-al-Ibrahim, święte miejsce dla muzułmanów, żydów i chrześcijan. Po obu stronach środkowego pomieszczenia leżą krypty, w których powinny być groby Izaaka i Rebeki. Przez mosiężne kraty prześwituje intensywnie zielona tkanina, na której złotą nicią wyszyte są arabskie litery. Napis głosi: „To grób proroka Abrahama. Niech spoczywa w spokoju". Cztery małe białe kolumny unoszą niczym baldachim marmurową budowlę przykrytą ciemną drewnianą płytą. Pod nią jest sześćdziesiąt osiem stromych stopni prowadzących do grobu Abrahama. Meczet ten należy do najświętszych miejsc islamu. Ale grób Abrahama jest niedostępny. Już w czasach wypraw krzyżowych (XI-XIII wiek) stał w tym miejscu islamski meczet. Nie wiadomo jednak, co było w tym miejscu wcześniej. Krzyżowcy zamienili meczet w chrześcijański klasztor. Hebron otrzymał nową nazwę Święty Abraham. Pewnego dnia jeden z modlących się mnichów poczuł z któregoś z rogów powiew powietrza. Wraz z pozostałymi braćmi spróbował odszukać jego źródło. Duchowni ostukali ściany i odkryli miejsce dające głuchy odgłos. Usunięto jedną z kamiennych płyt, odsłaniając wejście do pieczary. Mnisi jedynie z arabskich przekazów wiedzieli, że ich klasztor wzniesiono nad Grotą Makpela, grobem Abrahama. Przebito ścianę, za którą ukazało się małe, okrągłe pomieszczenie. Nie było jednak nawet śladu grobowca. Jeden z pobożnych poszukiwaczy nie mógł się pogodzić z takim zawodem. Sprawdził kolejne ściany i odkrył klinowaty kamień wmurowany w jedną z nich. Kamień usunięto, a wtedy ściana się zawaliła. W migocącym świetle pochodni mnisi odkryli leżące na ziemi zbielałe kości, a w niszy piętnaście urn z taką samą zawartością. W grobowcu nie było żadnych przedmiotów, napisów lub tkanin - nic, co wskazywałoby na Abrahama i jego rodzinę. Rozbrzmiały jednak pieśni ku chwale Pana, później kilka kości sprzedano jako relikwie Abrahama. „Od tej pory żaden człowiek nie był już w Grocie Makpela" - stwierdził duński podróżnik i badacz Arne Falk Ronne, który podążał śladami Abrahama36. Nie da się już obecnie stwierdzić, czy grób rzeczywiście odkryto w opisany sposób i czy mnisi oraz krzyżowcy znaleźli coś, co wskazywałoby, że jest to miejsce pochówku Abrahama. Powszechnie wiadomo, że w czasach wypraw krzyżowych wiele przedmiotów z Ziemi Świętej przewieziono do europejskich klasztorów i do Watykanu. Muzułmanie, 40 41 którzy są obecnie strażnikami meczetu Abrahama, nie mają odwagi wejść do grobowca, ponieważ Allach karze ślepotą każdego, kto zakłóca spokój zmarłych założycieli rodu. Podobnych argumentów używają ortodoksyjni żydzi, niegodzący się na podjęcie jakichkolwiek badań archeologicznych. Widocznie nie nadszedł jeszcze właściwy czas, by bez uprzedzeń zbadać tę zagadkę. Ostatecznie mogłoby się również zdarzyć, że wydobyte na światło dzienne niespodzianki byłyby raczej mało przyjemne. Postaci miary Abrahama nawet jego bezpośredni potomkowie nie pozwoliliby tak, ot po prostu, bez rozgłosu zniknąć w grobie. Ostatecznie był założycielem wszystkich rodów, jednym z tych, którzy rozmawiali z Bogiem i jego sługami. Dlatego też cześć, którą go otaczano, była prawdziwie wielka. Jeśli synowie Abrahama naprawdę pochowali ojca w Grocie Makpela, stałaby się ona miejscem pielgrzymek -tym bardziej jeśli w grobowcu Abrahama spoczywałoby jeszcze pięć innych czcigodnych osób, szanowanych przez wszystkie trzy wielkie religie świata. W Hebronie tego się jednak w ogóle nie zauważa. A więc gdzie mógłby naprawdę zostać pochowany Abraham i dlaczego miejsce to nie jest znane? Profesor Kamal Salibi twierdzi, że zarówno Mambre, jak i Grota Makpela leżą w Arabii Saudyjskiej, w prowincji Asir30. Gaj, w którym osiadł Abraham, „składa się dzisiaj z lasów akacji i tamaryszku w okolicy Tamira i Hirban w głębi Qunfudha".W tej samej górzystej krainie koło miejscowości Maąfala (mqflh) jest również podwójna jaskinia o nazwie Makpela (mkplh). Dlaczego ta ważna miejscowość nie stała się nigdy celem pielgrzymek? Izraelici zostali pobici przez Babilończyków, a następnie przegnani na cztery strony świata. Babilończycy wierzyli w zupełnie innych bogów i Abraham nic dla nich nie znaczył. Mieli całkowicie odmienną religię. Potomkowie Abrahama - Salomon, Dawid i inni - osiedlili się na terenie dzisiejszego Izraela, a tam nie było grobu Abrahama. Jeśli potraktujemy Biblię dosłownie, to Abraham (oprócz wielu innych dzieci) spłodził również Izaaka. Tego samego, którego na polecenie swojego Boga miał złożyć w ofierze, czemu przeszkodził anioł. Iza-ak zaś miał dwóch synów - Ezawa i Jakuba. Ezaw był starszy i w związku z tym pierwszy w kolejności dziedziczenia. Jakub jednak nie przejął się tym zbytnio i próbował odebrać Ezawowi przysługujący mu przywilej pierworództwa. Uciekł się do wyjątkowo perfidnego fortelu. Gdy 42 Izaak na starość oślepł i zgodnie ze starą tradycją chciał pobłogosławić starszego syna Ezawa, żona Rebeka i młodszy syn Jakub oszukali go (Rdz 27,1). Zrozumiałe, że pozbawiony spadku Ezaw nie chciał już słyszeć o rodzinie. Pewna fenicjańska legenda głosi, że Ezaw był bezpośrednim potomkiem boskiego rodu tytanów, który „walczył jeszcze z niebiańskimi potęgami"37. Biblia nie wspomina o śmierci Ezawa, a co dopiero o miejscu pochówku. Inaczej ma się rzecz z apokryfami. Apokryfy to teksty o tematyce biblijnej nieumieszczone w kanonie biblijnym. Zalicza się do nich również Testament Judy, czwartego syna Jakuba i Lei. Został on napisany w pierwszej osobie38. Juda opisuje swoje narodziny, młodość i stoczone walki. Zaskakuje nas wiadomość, że Juda walczył z olbrzymem Achorem, który „z przodu i z tyłu miotał z konia pociskami". W dalszej części narrator opisuje, jak przez osiemnaście lat jego ojciec Jakub żył w zgodzie z bratem Ezawem. Dopiero później Ezaw zaczął domagać się swojego spadku i wystąpił z wojownikami przeciw Jakubowi. Ezaw poległ w walce i został pochowany w górach Seir. Z całą pewnością znajdują się one nie w Ziemi Świętej. W arabskiej wiosce na północ od Hebronu przewodnicy prowadzą turystów do meczetu Si'ir. Pod nim znajduje się - jakoby! - grób Ezawa. Były to bardzo niespokojne czasy, a opowieści o nich zaczęły żyć własnym życiem - podobnie zresztą jak groby. Biblia jest tylko jednym z wielu źródeł tej przedhistorycznej epoki. Jeśli mielibyśmy uznać ją za źródło historyczne, to miejscowości, powiązane z nimi inne opowieści, a także groby ich bohaterów musiałyby się znajdować na właściwych miejscach. Tak jednak nie jest. Ani Abraham nie spoczywa tam, gdzie powinien, ani wielu innych patriarchów. Zgodnie z przekazami żydowskimi za czasów Abrahama istniało miasto o nazwie Salem (slm)7. Owo Salem nie mogło być jednak późniejszą Jerozolimą, gdyż to ostatnie miasto zostało założone dopiero przez Salomona - o ile oczywiście odpowiada to prawdzie. O Abrahamie wiemy, iż już od dnia urodzin cieszył się łaską niebios i że „Bóg go szczególnie umiłował". W tajemniczym mieście Salem panował król Melchizedek, którego rodzicami nie byli jednak zwykli ludzie, gdyż to sam Bóg złożył nasienie w Sopranimie - matce Melchizedeka. (O podobnych zapłodnieniach in vitro aż kłębi się w antycznej literaturze). Ten sam Melchizedek spotkał Abrahama i „pobłogosławił" go. Oczywi- 43 ste jest, że całe to chronologiczne zamieszanie wokół Abrahama po prostu nie może nigdy zostać wyjaśnione. Duchowni teologowie i wielu przywódców mniejszych wspólnot wiary ciągle jeszcze postrzegają Biblię jako Słowo Boże. Ten brak rozsądku ma uzasadnienie. Ostatecznie ludzie od samych narodzin wychowywani są w wierze i uczeni, by bezwzględnie odrzucali obce wpływy. Jeśli pojawiały się jakiekolwiek wątpliwości, były one - i są nadal! - traktowane jako przejaw działalności szatana. Papież Paweł IV bardzo dobrze wiedział, dlaczego już w 1559 roku, gdy bardzo niewielu ludzi potrafiło czytać, należy ułożyć listę ksiąg zakazanych Index librorum prohibito-rum. Zakaz ten wprawdzie zniósł w 1967 roku papież Paweł VI, mimo to po dziś dzień wierni nie powinni czytać książek, które podają w wątpliwość ich religię. Uważam jednak, że krytycznemu wiernemu i wszystkim ludziom, którzy nie łykają wszystkiego jak popadnie, lecz mają odwagę i zadają pytania, już sama Biblia wystarczy, by włosy stanęły dęba. Zaraz po tym, jak Mojżesz otrzymał Dziesięcioro Przykazań i cały lud na własne oczy widział, jak Pan zstąpił na górę, niewiara ponownie zagościła w sercach Izraelitów. Lud u podnóża świętej góry zniecierpliwił się i z ozdób oraz najróżniejszych szlachetnych metali wykonał złotego cielca. Do tego bóstwa zaczął się modlić. Niepojęte, że również Aaron, brat Mojżesza i kapłan lewita, brał udział w tym występku. Oczywiście Mojżesz „zagniewał się" na widok złotego cielca. Potłukł nowiusieńkie tablice i kazał z rozkazu swego Boga zabić trzy tysiące osób: „»Przejdźcie tam i z powrotem od jednej bramy w obozie do drugiej i zabijajcie: kto swego brata, kto swego przyjaciela, kto swego krewne-go». Synowie Lewiego uczynili według rozkazu Mojżesza, i zabito w tym dniu około trzech tysięcy mężów" (Wj 32, 27-28). Pan, który nawet nie wiedział, jak zachowają się Izraelici „o twardych karkach" podczas nieobecności Mojżesza, był zły, mimo to obiecał jednak zaprowadzić lud do krainy mlekiem i miodem płynącej. Sam nie odczuwał już ochoty na podróżowanie razem z Izraelitami: „«(...) Ale sam nie pójdę z tobą, by cię nie wytępić po drodze, ponieważ jesteś ludem o twardym karku»" (Wj 33, 3). Mimo to jednak pozwolił się ułagodzić ozdobami: „Odrzuć przeto ozdoby twe, a Ja zobaczę, co mam uczynić z tobą" (Wj 33, 5). Królestwo temu, kto potrafi sensownie wytłumaczyć, po co Bogu były te ozdoby? 44 Na koniec Bóg oddał Izraelitom do dyspozycji anioła, który miał wypędzić ludy osiadłe na Ziemi Obiecanej: „I wyślę przed tobą anioła, i wypędzę Kananejczyka, Amorytę, Chetytę, Peryzzytę, Chiwwitę i Je-busytę" (Wj, 33, 2). Po prostu świetnie! Nim wyruszono w drogę, Mojżesz rozstawił jeszcze poza obozem Święty Namiot i nazwał go Namiotem Spotkania. W środku była nie tylko Arka sprzężona z „Przedwiecznym". Gdy przebywali tam Mojżesz i Aaron, przed wejściem do namiotu zawsze był osobliwy słup obłoku. W namiocie Pan rozmawiał podobno z Mojżeszem twarzą w twarz, „jak się rozmawia z przyjacielem". Ale uwaga! W tym samym 33 rozdziale Księgi Wyjścia napisano także coś dokładnie przeciwnego. Podczas gdy wers 11 zapewnia, że Bóg rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz jak z przyjacielem, wersy 18-20 mówią coś zupełnie innego. Mojżesz prosi swojego Boga: „Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę". Jaka jest odpowiedź? „Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu". I wers 23: „(...) A gdy cofnę rękę, ujrzysz Mię z tyłu, lecz oblicza mojego tobie nie ukażę". Tak samo jednoznaczna jest odmowa w eposie o Gilgameszu: „Kto spojrzy bogom w twarz, musi umrzeć". Czyżby ludzie mieli zarazić się obcymi bakteriami lub wirusami, a bogowie nie mogli temu zapobiec? Albo może było na odwrót? Może to bogowie bali się zarazić od ludzi? Czyżby to był prawdziwy powód stworzenia świętych obszarów, najróżniejszych przedsionków i niedostępnych miejsc wewnątrz świątyni, do których wejść mogli jedynie kilkakrotnie oczyszczeni i najdokładniej poinstruowani kapłani? Bóg w kwarantannie? Jaki Bóg? Jacy bogowie? W Księdze Liczb rozmowy między Bogiem i jego sługami nie są już tak bezpośrednie. Teraz Bóg porozumiewa się tylko za pośrednictwem czegoś w rodzaju głośnika: „Gdy Mojżesz wchodził do Namiotu Spotkania, by rozmawiać z Nim, słyszał mówiący do niego głos znad przebłagalni, która była nad Arką Świadectwa pomiędzy dwoma cherubami. Tak mówił do niego" (Lb 7, 89). Jak widać, prosty wierzący człowiek musi pogodzić się z wieloma sprzecznościami. Po raz kolejny lud sprzeciwił się swojemu Bogu. Powodem był monotonny jadłospis. Wtedy Mojżesz wpadł na nierozsądny pomysł i poprosił swojego Boga o mięso. Ten natychmiast sprowa- 45 dził wiatr, który przywiał znad morza przepiórki i zrzucił je na obóz Izraelitów. Musiało być ich bardzo dużo, ptaki leżały bowiem „na dzień drogi, i pokryły ziemię na dwa łokcie wysoko" (Lb 11, 31). Jak należało przewidzieć, Izraelici nazbierali przepiórek do suszenia oraz do bezpośredniego spożycia. Ale „mięso jeszcze było między ich zębami, jeszcze nie przeżute, gdy już zapalił się gniew Pana przeciw ludowi i uderzył go Pan wielką plagą" (Lb 11, 33). Dlaczego Pan sprowadza najpierw olbrzymią liczbę przepiórek, a potem karze głodny lud? Czyżby Izraelici mieli spożywać tylko ściśle określone potrawy produkowane z podstawowego środka spożywczego, jakim była manna? Znowu starotestamentowy Bóg wpaja swojemu ludowi, że to on „oddzielił" ich od innych narodów (Kpł 20, 24). Odpowiednio srogie są więc nowe reguły, których należy przestrzegać z wielką dokładnością. Każdy, kto dopuści się cudzołóstwa, ma zostać zabity - zarówno kobieta, jak i mężczyzna. Dotyczy to również zięcia i teściowej, jego własnej żony i jej matki, jeśli mąż obie „bierze za żonę". Także homoseksualiści podlegają karze. „Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli". Wszystkie te niezwykle twarde reguły znajdujemy w Księdze Kapłańskiej, rozdział 20, wers 10 i kolejne. Tak samo ostro Bóg bierze się za wróżbitów. „Jeżeli jaki mężczyzna albo jaka kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć, będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągnęli śmierć na siebie" (Kpł 20, 27). Zasada ta nie obowiązywała widocznie niezliczonych wróżbitów, których później nazwano prorokami. Ci bezustannie mieli jakieś wizje, objawienia lub przywidzenia i nie byli za to natychmiast zabijani. Także w stosunku do kapłanów obowiązywały inne zasady, które dzisiaj uznalibyśmy za dyskryminację. Jeśli ktoś miał jakąkolwiek skazę lub był w najlżejszym nawet stopniu dotknięty kalectwem, nie mógł zbliżać się do ołtarza. Dotyczyło to również ludzi niewidomych i sparaliżowanych, o okaleczonej twarzy oraz chromych. Biada, jeśli któryś ze sług Boga złamałby kończynę lub uległ wypadkowi: „(...) Ani ten, który ma złamaną nogę albo rękę, ani garbaty, ani niedorozwinięty, anii ten, kto ma bielmo na oku, ani chory na świerzb, ani okryty liszajami ani ten, kto ma zgniecione jądra" nie mógł się zbliżać do stołu Panf (Kpł 21,17 i kolejne). Nawet bluźnierstwo przeciw nowemu Bogu czy ciche przeklęcie karane było natychmiast ukamienowaniem (Kpł 24, 13). Każdemu, ktr wyrządził bliźniemu krzywdę, należało uczynić to samo, co sam uczynił: „Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb" (Kpł 24,20). W tak zorganizowanym społeczeństwie Izraelici mogli trzymać niewolników. Wyraźnie pozwolił na to Pan. Niewolników nikt o to nie pytał. Obiecany kraj mlekiem i miodem płynący musiał być najpierw zbadany, a później zdobyty. Mojżesz posłał tam zwiadowców i kazał im poznać utęskniony cel podróży. Wysłannicy bali się jednak ludów, które już tam żyły, i twierdzili, że widzieli nawet olbrzymów: „Widzieliśmy tam nawet olbrzymów - Anakici pochodzą od olbrzymów - a w porównaniu z nimi wydaliśmy się sobie jak szarańcza i takimi byliśmy w ich oczach" (Lb 13, 33). Oczywiście lud znowu zaczął „wołać" przeciw Mojżeszowi i jego Bogu - i wołanie to nie miało końca. Dwustu pięćdziesięciu lewitów połączyło się i powiedziało: „Dość tego" (Lb 16, 3). Właśnie synowie Le-wiego, którym wolno było przenosić Arkę Przymierza i opiekować się „Przedwiecznym", żałowali i buntowali się. Musiało się w nich nazbierać niemało wściekłości. Mojżesz rozkazał, aby przyszli do niego trzej podżegacze, gdy ci zaś zwlekali, poszedł do nich - by zabić ich z całymi rodzinami. Oczywiście z pomocą boskiej broni: „Gdy kończył mówić te słowa, rozstąpiła się ziemia pod nimi. Ziemia otworzyła swoją paszczę i pochłonęła ich razem z ich rodzinami, jak również ludzi, którzy połączyli się z Korachem, wraz z całym ich majątkiem. Wpadli razem ze wszystkim, co do nich należało, żywcem do szeolu, a ziemia zamknęła się nad nimi" (Lb 16, 31-33). A co stało się z dwustu pięćdziesięcioma synami Lewiego? „Wtedy wypadł ogień od Pana i pochłonął dwustu pięćdziesięciu mężów" (Lb 16, 35). Cóż znaczy dwustu pięćdziesięciu zabitych wobec niezliczonych plemion, które unicestwili wojownicy Mojżesza - często dzięki wspaniałym czarodziejskim sztuczkom ich Boga. Tak przynajmniej napisano w Biblii. Czy rzeczywiście tak było, to już zupełnie inna kwestia. Wojownicy Mojżesza wymordowali całą męską część plemienia Madiani-tów i „uprowadzili w niewolę kobiety i dzieci madianickie" (Lb 31, 9). Oczywiście przy każdym zwycięstwie w ręce Izraelitów wpadał ogrom-nY łup. Określoną jego część kapłani mieli jako ofiarę oddawać Panu. Al to nie wszystko. Pan żądał również ludzi: „(...) Z czego oddali Pa- trzydzieści dwie osoby" (Lb 31, 40). 46 47 Wszystko to brzmi przerażająco i jest doprawdy niepojęte, ale - jak uważają teologowie - należy te słowa pojmować jedynie symbolicznie. Nigdy jednak dotąd nie znalazłem choć jednego przekonującego wytłumaczenia, co Pan miałby niby uczynić ze złupionymi ozdobami, nie mówiąc już o ludziach. Nie chodzi tu o jakiś tylko jeden fragment Starego Testamentu. Ależ skąd! Pan ciągle na nowo pożąda ozdób, kamieni szlachetnych, cennych metali, delikatnych tkanin, a nawet foczego futra. Teksty tworzące Pięcioksiąg powstały w różnym czasie i zostały napisane przez wielu różnych autorów. Co do tego egzegeci są całkowicie zgodni. Poza tym niejedno, czego nigdy nie było w oryginale, zostało dopisane później. Przypuszczalnie tak właśnie stało się z niektórymi bezlitosnymi prawami dopisanymi do Pięcioksięgu ręką jakiegoś fanatyka. Nawet współcześni uczeni nie są w stanie stwierdzić, jak wyglądał pierwotny tekst. Tak więc nie ma się co dziwić, że wielu teologów wymaga od wiernych, aby uważali teksty składające się na Stary Testament za „Słowo Boże". „Bez wyjątku relacja Słowa Bożego. Zasada ta jest powszechnie obowiązująca"". Z przekazu o Sodomie i Gomorze wiemy, że mieszkańcy obu grzesznych miast w żaden sposób nie ograniczali pożądania seksualnego. Uprawiali seks nie tylko z dowolną płcią, lecz również ze zwierzętami30. Stąd właśnie pochodzi określenie sodomia. Należało położyć kres tej perwersyjnej pladze, dlatego winnych karano w odpowiedni sposób: „Nie będziesz obcował cieleśnie z żadnym zwierzęciem; przez to stałbyś się nieczystym. Także i kobieta nie będzie stawać przed zwierzęciem, aby się z nim złączyć. To jest sromota! (...) Ktokolwiek obcuje cieleśnie ze zwierzęciem wylewając nasienie, będzie ukarany śmiercią. Zwierzę także zabijecie. Jeśli kobieta zbliży się do jakiegoś zwierzęcia, aby się z nim złączyć, zabijesz i kobietę, i zwierzę. Oboje będą ukarani śmiercią, sami śmierć na siebie ściągnęli" (Kpł 18, 23; 20,15-16). Pan Izraelitów doskonale znał się na higienie i bez żadnych tajemnic przekazał swą wiedzę wybranemu narodowi: „Jeżeli u kogoś na skórze ciała pojawi się nabrzmienie albo wysypka, albo biała plama, która na skórze jego ciała jest oznaką trądu, to przyprowadzą go do kapłana Aarona albo do jednego z jego synów kapłanów. Kapłan obejrzy chore miejsce na skórze ciała: jeżeli włosy na chorym miejscu stały się białe i jeżeli znak zdaje się być wklęśnięty 48 v. •tnowc - % ,5' I : ;-, ) iii Mojżesz rozmawia z Bogiem Wprowadzenie Arki do Jerozolimy djp *jt 'urn1 p pjas 'i sinn ^i43 "rmn nno nsti "dct pt?nn nrp "?p nnfioim ?o^in onai W O'pnni:fitmi Księga Zahar. Historia maszyny produkującej mannę Kolorowa tkanina z Guadelupe, która w rzeczywistości nie zawiera barwników Sprzątać może tylko ten, kto ma w danym dniu urodziny w stosunku do skóry ciała, jest to plaga trądu. Kapłan stwierdzi to i uzna człowieka za nieczystego. Jeżeli jednak plama na skórze jego ciała jest biała, ale nie zdaje się być wklęśnięta w stosunku do skóry i włosy nie pobielały, to kapłan odosobni chorego na siedem dni (...)" (Kpł 13, 2-4). Chodziło tu o diagnozowanie chorób i - jak w opisanym przypadku -odizolowanie pacjenta. Znajdujemy również wskazówki dotyczące starannej dezynfekcji, a są one w tej kwestii niezwykle ścisłe: „Każdy przedmiot, na którym siedział, jest nieczysty. Każdy, kto się dotknie jego łóżka, wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie (...) Ten, kto dotknie się ciała człowieka chorego na wycieki, wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie (...) Jeżeli chory na wycieki plunie na człowieka czystego, ten wypierze ubranie, wykąpie się w wodzie (...) Każde siodło, na którym siedział człowiek chory na wycieki, będzie nieczyste. Każdy, kto dotknie się czegokolwiek, co chory miał pod sobą, będzie nieczysty (...) Naczynie gliniane, którego dotknie się chory na wycieki, będzie rozbite (...) (Kpł 15, 4-12). Zasady higieny zostały szczegółowo opisane w Księdze Kapłańskiej, w rozdziałach 13-16. Są to doskonałe środki zwalczania zaraz. Ze wspólnoty wykluczano nie tylko ludzi zakaźnie chorych, lecz także ustanawiano zakazane strefy wokół namiotów i całych domów, jeśli przebywał w nich człowiek o określonych objawach choroby. Z budynków należało zeskrobać tynk, „kamienie, drewno, cała zaprawa wyniesione będą za miasto, na miejsce nieczyste" (Kpł 14,45). Nie wolno było dotykać martwych zwierząt. Nawet arcykapłan Aaron nie mógł pod żadnym pozorem wejść do Świętego Namiotu, jeśli się wcześniej dokładnie nie wykąpał. Jeśli Aaron nie trzymałby się ściśle wskazówek Pana dotyczących oczyszczenia i ubioru, musiałby umrzeć (Kpł 16, 2). Przykre, ale prawdziwe. Nic, co „nieczyste", nie mogło się zbliżyć do Pana, a co dopiero mówić o niedomytym człowieku. Jednak i w tej kwestii aż roi się od sprzeczności. Z jednej strony Mojżesz nie może ujrzeć oblicza Pana, a więc na pewno nigdy go nie dotknie, z drugiej zaś - zasady dotyczące kąpieli i ubioru musiały być ściśle przestrzegane, jeśli ktoś miał się zbliżyć do Pana. W Biblii zasady higieny dotyczą wyłącznie narodu wybranego - jedynie Izraelitów uczy się zapobiegania rozszerzaniu się chorób zakaźnych i wybuchowi zarazy. Inne narody wydają się nie mieć takich przywilejów. Należy tu wyraźnie podkreślić, że 49 Na naiil)VŻs?.vm tnrnuio ctnhi również bogowie innych ludów, o ile oczywiście nie będą to tylko posągi, wymagali od swoich kapłanów absolutnej czystości. Do świątyni wolno było wejść jedynie wymytym, wypachnionym i ubranym w czyste szaty. 'W Biblii znajdujemy również opisy techniczne, według których można jeszcze dzisiaj wykonać obliczenia i rysunki. Świadczyć one mogą o różnych rzeczach, tylko nie o metafizycznym Bogu. Jednak nie będę ponownie poruszał tu tego tematu (zob. literatura, pozycja 33, hasło „Ezechiel"). Co po wyliczeniu sprzeczności pozostaje po Bogu ze Starego Testamentu} Pewien stary jezuita, z którym kiedyś rozmawiałem, powiedział, że Bóg chciał nam być może dać do rozwiązania łamigłówkę. Czy udało się znaleźć rozwiązanie? Jest to na pewno możliwe, jeśli tylko pozwoli się ludziom swobodnie myśleć i kombinować. Ale temu właśnie próbuje przeszkodzić każda wspólnota religijna. Mam tu na myśli nie tylko chrześcijaństwo! Wolnomyślność jest dla umysłów wierzących fanatyków czymś przerażającym. Wiara nie potrzebuje dowodów. Wiara daje pewność, nawet jeśli w rzeczywistości panuje jedynie chaos. Wiara to niechęć poznania, gdyż badanie i myślenie musiałyby nieuchronnie doprowadzić do innych wniosków. Nie można jednak zabić myślenia, podobnie jak nie da się unicestwić rezultatów prac badawczych. Dopóki ludzie żyją, będą myśleć. Ta rzeka jest nieskończona. Jeśli nawet przekonanym o swojej słuszności ugrupowaniom uda się ją osuszyć, w innym miejscu tryśnie nowe źródło i z małego strumyczka powstanie nowa rzeka. W Biblii Bóg zawiera kilka wiecznych przymierzy zarówno z Mojżeszem, jak i z Abrahamem. Badania historyczne dowodzą, że nie zostało dotrzymane ani jedno z nich. Wielokrotnie przepowiadano ponowne przybycie Boga, miało powstać nowe królestwo - tyle tylko, że nic takiego nie nastąpiło. Fanatycy religijni na podstawie wszystkich możliwych fragmentów Biblii przepowiadają nadejście mesjasza. Ani jedna z tych przepowiedni się nie sprawdziła (kto chciałby na ten temat wiedzieć więcej, niech przeczyta 3 rozdział książki wymienionej w literaturze pod pozycją 39). W Księdze Wejścia, rozdział 34, Pan przyznaje, że jest zazdrosny (wers 14) i Mojżeszowi w żadnym razie nie wolno zawierać przymierzy z mieszkańcami innych krajów. Lecz co stałoby się z Ziemią, gdyby nie międzynarodowe porozumienia? Pan obiecuje: 50 „Ja bowiem wypędzę narody sprzed ciebie i rozszerzę twoje granice, i nikt nie będzie napadał na twój kraj (...)" (Wj 34, 24). Gdzie żyje dzisiaj „własny naród Boga"? Rozproszony na wszystkich kontynentach, a Izrael ciemiężony jest przez wszystkich sąsiadów. Ortodoksyjni żydzi, którzy chwytają się każdego słowa Tory, o ile tylko służy ono ich celom, czekają na nowe królestwo, które ma nadejść kiedyś w przyszłości. Najlepiej od razu jutro. W ogóle im nie przeszkadza, że przy takim nastawieniu nie jest możliwe porozumienie z sąsiadującymi krajami. Wspominałem już, że Mojżesz nigdy nie stanął twarzą w twarz ze swoim Bogiem. A jednak wydaje się, że coś się stało z twarzą Mojżesza. Mianowicie gdy wracał ze świętej góry wraz z tablicami, „nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem" (Wj 34, 29). Czy podczas trwającego czterdzieści dni spotkania z Bogiem Mojżesz został napromieniowany? Twierdził tak już przed trzydziestu laty Peter Krassa40. Jeśli wierzyć Staremu Testamentowi, Mojżeszowi rzeczywiście musiało przydarzyć się coś osobliwego: „Gdy Aaron i Izraelici zobaczyli Mojżesza z dala i ujrzeli, że skóra na jego twarzy promienieje, bali się zbliżyć do niego (...) Gdy Mojżesz zakończył z nimi rozmowę, nałożył zasłonę na twarz. Ilekroć Mojżesz wchodził przed oblicze Pana na rozmowę z Nim, zdejmował zasłonę aż do wyjścia (...) I wtedy to Izraelici mogli widzieć twarz Mojżesza, że promienieje skóra na twarzy Mojżesza. A Mojżesz znów nakładał zasłonę na twarz, póki nie wszedł na rozmowę z Nim" (Wj 34, 30-35). Włożyć zasłonę, zdjąć zasłonę. W dalszej części nie ma już nigdzie więcej mowy o zasłanianiu twarzy. Czy oblicze Mojżesza po otrzymaniu na górze od Pana instrukcji było w jakiś sposób zniekształcone? Nie wiemy, czy ten fragment Biblii jest autentyczny, czy też został dopisany przez późniejszych autorów jak wiele innych. Ale przecież opowiadania składające się na Biblię są „bez wyjątku relacją Słowa Bożego. Zasada ta jest powszechnie obowiązująca"11. Jeśli cała Biblia ma stanowić „relację" i - zgodnie z tym, co twierdzi profesor teologii Karl Rahner - Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu „ma tego samego autora" oraz było tak „zaplanowane od niepamiętnych czasów aż po ostateczne zbawienie", to wierni powinni brać za dobrą monetę również fragmenty zawarte w Apokalipsie. Wszystko albo nic. Apokalipsa została dołączona do Nowego Testamentu, a jej autorem 51 jest ponoć święty Jan apostoł. Czytamy tam o straszliwych plagach, które przynoszą na ziemię aniołowie. Oczywiście dotkną one tylko niewiernych. Pan bowiem bezustannie żąda sądu i kary. Ale - o cudzie -po tym przerażającym czasie powstanie nowe niebo i nowa ziemia: „I ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma. I Miasto Święte - Jeruzalem; Nowe ujrzałem zstępujące z nieba od Boga (...) to czyste złoto do szkła czystego podobne (...) A świątyni w nim nie dojrzałem (...) I miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły (...)"(Ap 21,1 i kolejne). Znam ludzi wierzących w UFO, którzy od lat twierdzą, że wkrótce pojawią się kosmici i uprowadzą część ludzkości do innego świata. Naukowcy i politycy przeklinają takie bzdury, ponieważ skłaniają do założenia rąk i nieprzejmowania się już problemami tego świata. I mają rację. Wydają się jednak nie wiedzieć, gdzie należy szukać źródła takiego sposobu myślenia, czyli właśnie w Apokalipsie. A więc gdzie jesteśmy? Gdzie jest Bóg, który bez najmniejszego sprzeciwu pozwala się wtłoczyć w najróżniejsze światopoglądy? W Biblii jest go nie mniej i nie więcej niż w innych świętych i nieświętych pismach. W ostatnich dziesięcioleciach astrofizyka dostarczyła kilka modeli powstania i rodzaju wszechświata. Wszystkie teorie stworzone przez kolejne mądre głowy przeczą sobie wzajemnie. Zgodnie z równaniami Einsteina wszechświat nie może istnieć w spoczynku. W 1948 r. fizyk i astronom George Gamow stworzył teorię Wielkiego Wybuchu. Jeszcze za moich czasów szkolnych uważana była za niepodważalną, dowodziło jej bowiem przesunięcie się widma galaktyk ku czerwieni, zwane także przesunięciem batochromowym, czyli prawo Edwina Po-wella Hubble'a, zgodnie z którym galaktyki oddalają się od siebie. Koncepcję tę podważyło odkrycie przez astronautów galaktyk tak oddalonych od siebie, że nie można już było podciągnąć ich pod jedną wspólną teorię. Poza tym niektóre z nich musiałyby w końcu poprzez przesunięcie ku czerwieni osiągnąć prędkość przekraczającą prędkość światła, co z kolei nie byłoby zgodne z teorią Einsteina. Trzeba było stworzyć nowe teorie. Fizyk Andrei Linde ze Stanford University opracował teorię „wszechświata bąbelków". Podobnie jak w wannie pełnej wody mineralnej powstają ciągle nowe bąbelki, tak we wszechświecie dochodzi do ciągle nowych Wielkich Wybuchów. Jest to wszechświat bezustannie eksplodujących i tworzących się na nowo bą- 52 belków. Oczywiście nie wystarczało to do opisania wszechświata. Konieczne były nowe wymiary, a ponieważ akurat nie było żadnych pod ręką, stworzono je matematycznie. O ile w skomplikowanym świecie astrofizyki istniało niegdyś dwadzieścia pięć wymiarów przestrzeni niezbędnych do narobienia całego tego bałaganu, o tyle obecnie uczeni zadowalają się dziesięcioma. Ale i te dziesięć jest niedostępnych dla przeciętnego człowieka - istnieją tylko w głowach i komputerach naukowców. Astrofizyk Oskar Klein wymyślił teorię, zgodnie z którą cały wszechświat poprzecinany jest „nićmi energii". Być może istnieją takie nici - nikt tego nie wie z całą pewnością - ale nie wyjaśniają one budowy wszechświata. Tak więc fizyk Edward Witten stworzył teorię wibrujących membran. Świat miał nową teorię M, przy czym owe M oznacza nie tylko membranę, lecz również mistykę. Wyliczono matematycznie czarne dziury, które jednak nie zgadzają się z dawnymi teoriami. Inni astrofizycy dociekają nie tylko tego, j a k powstał wszechświat, lecz czy w ogóle powstał. A może istniał zawsze?! Niepojęte! Słowo, które nie istnieje w astrofizyce. Tu niepojęte staje się możliwe. Najważniejsze, że zwoje mózgowe mogą zająć się rozwiązywaniem nowej łamigłówki. A skąd wzięło się to, co już zawsze istniało? I jak się to wszystko ma zakończyć? Fizyk Paul Davies41 oprócz Wielkiego Wybuchu (Big Bang) postuluje także Big Crunch, czyli Wielki Upadek, po którym historia wszechświata zaczyna się od początku. Znali to już dawni Indianie i możemy o tym przeczytać w pismach wedyjskich. Pozostaje gigantyczny wszechświat z trylionami gwiazd i planet, o którym wiemy tymczasem, że jest nieskończony, ale nie wiemy, czy stale się odnawia, czy gdzieś się rodzi, czy też pochłania swoją energię (co, naturalnie, kłóci się z prawem zachowania energii w fizyce). Jasno wyłoniła się tylko jedna prawda. Nas, ludzi na tej maleńkiej planecie, można porównać do mikrobów w olbrzymim oceanie. Mimo to traktujemy siebie tak poważnie, że naprawdę wierzymy, iż potężny duch stworzenia uprawiał tę gigantyczną grę tylko po to, by w śmierdzącym, dymiącym, hałaśliwym i niebezpiecznym pojeździe odwiedzić naszą mikroskopijną planetę. By tu wybrać spośród ludzi krnąbrny, stale niezadowolony naród, który - jak wynika to przynajmniej z opisów w Starym Testamencie - jeszcze długo nie chciał wierzyć w tego ducha stworzenia. By na tej planecie zainscenizować złośliwą 53 tragedię, unicestwiać dzieci oraz całe narody i nieustannie - również w przyszłości - stale kogoś osądzać i karać. A wszystko po to, by ogłupiała ludzkość go rozpoznała, wierzyła w niego i go kochała. Trudno tu mówić o miłości bliźniego! Ale gdzie w tym modelu jest miejsce dla „miłosiernego Boga"? Prastara potężna siła, można powiedzieć praduch, który istniał już przed początkiem wszelkiego powstania, musi być w języku ludzkim określany formą nijaką: ONO. ONO było obecne już przed Wielkim Wybuchem, przed czarnymi dziurami i nićmi, przed wszechświatami bąbelków i przed wszystkimi myślami, które tylko możemy pomyśleć. Dla ludzkiego umysłu niemożliwe jest pojęcie, opisanie czy obliczenie tego ONO. Chyba że pewnego dnia umysł ten zostałby rozszerzony przez wpływ jakiejś starszej inteligencji. Mimo to chciałbym owo niepojęte ONO przedstawić choćby jedynie w formie modelu. Posłużę się następującym przykładem: Weźmy komputer wyposażony w sto trylionów jednostek pamięci zwanych fachowo bitami. Załóżmy dalej, że ów superkomputer rozwinął własną świadomość. Świadomość ta jest jednak trwale połączona z owymi trylionami bitów. Jeśli komputer sam wystrzeliłby się we wszechświat, jego osobista świadomość zostałaby zniszczona. Wie o tym również mózg komputera, komputer bowiem wie wszystko. Jednak wiedzieć wszystko staje się z czasem nudne - niezależnie od tego, czy istnieje w ogóle jakieś pojęcie czasu czy nie. A więc komputer postanawia skończyć z nudą i zebrać nowe doświadczenia. Ale skąd? Przecież wie wszystko! Teraz mózg komputera zaczyna numerować wszystkie swoje jednostki pamięci i znaczyć je w odpowiedniej kolejności. Później sam siebie wysadza w powietrze. Bing Bang - Wielki Wybuch. Tryliony bitów z różną prędkością - w zależności od ich wielkości - wystrzeliwują w pustkę wszechświata. Początkowa świadomość komputera została zniszczona, przestała istnieć, jednak sprytny samobójca zaprogramował przyszłość p o wybuchu. Wszystkie oznakowane bity wraz z ich poszczególnymi informacjami spotkają się kiedyś w centrum wybuchu. Każda jednostka pamięci zajmie ponownie pierwotne miejsce, znów zacznie działać osobista świadomość supermózgu -z jedną tylko znaczącą różnicą. Każdy bit od wybuchu do chwili powrotu coś przeżył. Dodatkowe doświadczenie stało się częścią składową jego osobistej świadomości. Wszechwiedza komputera powiększyła 54 się. Oczywiście jest to sprzeczność sama w sobie, ale - proszę o wyrozumiałość - chodzi tu jedynie o model. Od momentu eksplozji do chwili powrotu żaden bit nie wiedział, że kiedyś był maleńką cząstką większej świadomości. Jeśli podczas długiej podróży bit zadałby sobie pytanie: „Co jest celem mojej podróży?" lub: „Kto mnie stworzył?" czy: „Skąd pochodzę?" - nie znalazłby na nie odpowiedzi. Chyba że zebrałaby się większa liczba jednostek pamięci i być może pomyślała, że musi się za tym kryć coś jeszcze większego. Mimo to każdy bit był początkiem i końcem aktu, rodzaju stworzenia, pomnożonego o czynnik nowego doświadczenia. Jeśli to uproszczone porównanie pomogło zbliżyć się do fenomenu określonego wcześniej jako ONO, osiągnąłem zamierzony cel. Wszyscy jesteśmy częścią składową owej siły pierwotnej ONO. Dopiero na samym końcu, w „punkcie omega", jak napisał Teilhard de Chardin (1881-1955)42, zrozumiemy znowu, że sami w sobie łączymy przyczynę i wynik stworzenia. Wydaje mi się dość logiczne, że ONO, synonim pojęcia Bóg, musiało istnieć przed jakimkolwiek rodzajem Wielkiego Wybuchu. Taki sposób rozumowania nie jest nowy, nowe jest jedynie współczesne porównanie z komputerem. Zastanawia fakt, że prastare przekazy zawierają podobne wyobrażenia. Święty Jan apostoł opisuje prapoczątek następująco: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało" (J 1, 1-3). Nie wiemy, skąd Jan czerpał natchnienie. Smutne jest tylko, że pojęcie Bóg w ciągu dwóch tysiącleci zostało obciążone najbardziej nieprawdopodobnymi pomysłami, które pozwalały opowiadać dzieciom i półdzikim łatwe do strawienia historie. Jeśli jednak fenomen ONO (Bóg) postanowił na jakiś czas zamienić się samemu w materię, to ONO jest stworzeniem samym w sobie i jednocześnie produktem tego stworzenia. Podobnie jak bity pamięci komputera, tak i my ponownie odnajdziemy się w całości. Wraz z trylionami innych słońc i całą materią jesteśmy mikroskopijnymi cząstkami ONO, które odnajdą drogę prowadzącą do nieskończonej kosmologicznej wspólnoty. Wszyscy filozofowie próbują znaleźć odpowiedź na takie pytania, jak: „dlaczego?", „skąd?", „po co?" - a „wiedza", jak pisze filozof i teolog profesor Puc-cetti, „nie musi być bezwzględnie zdobyta na drodze naukowej. Ani 55 jedna z tak zwanych prawd religijnych mających znaczenie nie została zdobyta na tej drodze"43. Rozpoczęło się nowe tysiąclecie. W jakim jesteśmy punkcie? • Ludzkość jest podzielona na wyznawców pięciu wielkich religii i tysięcy rywalizujących ze sobą sekt. • Genetyka, astronomia i środki przekazu rozszerzyły naszą świadomość w stopniu dotychczas niespotykanym. Nie widać końca tego rozwoju. • Wcześniej lub później nawiążemy kontakt z inteligencją pozaziemską. Wbrew wszystkim teoriom prędkość światła zostanie przekroczona. Jak wyobrażamy sobie istoty pozaziemskie? Czy chcemy, by obca inteligencja traktowała nas jak uboższych duchowo, ponieważ w sobotę nie obsługujemy wyłączników światła (żydzi), nie jemy wieprzowiny (żydzi, muzułmanie), uważamy za święte istoty krowy i tłuste szczury (hindusi i inni)? A może dlatego, że torturowaliśmy naszego Syna Bożego i przybiliśmy go w straszliwy sposób do krzyża? Jestem za tym, by wraz z wkroczeniem w trzecie tysiąclecie położyć kres ziemskiemu wielobóstwu. Z jednym wyjątkiem - że wszyscy jesteśmy maleńkimi cząsteczkami owego ONO, dla którego określenia religie używają pojęcia Bóg. Z tej perspektywy jakakolwiek dyskryminacja rasowa staje się bezsensowna. Wszyscy tworzymy jedną całość. Religie wraz ze swoją zarozumiałością, swoimi wojnami i okropnościami doprowadziły nas ostatecznie na drogę poznania. Rozwiązanie łamigłówki może przecież polegać także na tym, żeby analizować sprzeczności zawarte w Biblii i innych starych źródłach - powrócę jeszcze do tego tematu -by na koniec jasno pojąć. W Biblii starotestamentowy Bóg nie był istotą metafizyczną (duchową). A więc co należy zrobić? Czy należy zburzyć świątynie? Wysadzić w powietrze kościoły? Nigdy, przenigdy! Tam gdzie zbierają się ludzie i chwalą Pana stworzenia, panuje wspólnota mająca dobroczynny, wzmacniający wpływ. Jak poruszone tonem kamertonu unosi się w pomieszczeniu wspólne przeczucie wspaniałości, którą nazywamy Bogiem. Świątynie i kościoły są miejscem refleksji, wspólnego sławienia tego, co nieopisane, owego ONO, potężnego ducha wszechświata. Miejsca takich zgromadzeń są konieczne. Cała reszta jest raczej zbędna. Rozdział drugi Kłamstwa wokół Fatimy Oburzenie moralne jest aureolą świętoszków. Helmut Oualtinger 26 czerwca 2000 roku Watykan ogłosił „trzecią tajemnicę fatimską". Podobno przepowiadano w niej prześladowania kościoła w XX wieku i zamach na papieża. Jak wiadomo, 13 maja 1981 roku Jan Paweł II ledwie uszedł z życiem, gdy zamachowiec Ali Agca na placu Świętego Piotra strzelił do Ojca Świętego. Prefekt watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary, niemiecki kardynał Joseph Ratzinger, skomentował ogłoszenie tajemnicy pełnymi namaszczenia słowami: „Nauczanie Kościoła rozróżnia między «objawieniem publicznym» a «objawieniem prywatnym». Między tymi dwiema rzeczywistościami istnieje nie tylko różnica stopnia, ale także istoty. Określenie «objawie-nie publiczne» oznacza działanie objawiające Boga, skierowane do całej ludzkości, któremu nadano formą literacką w dwóch częściach Biblii - w Starym i Nowym Testamencie. Nazywamy je «objawieniem», ponieważ w nim Bóg stopniowo dał się poznać ludziom do tego stopnia, że sam stał się człowiekiem, aby przyciągnąć do siebie i ze sobą zjednoczyć cały świat przez swego wcielonego Syna Jezusa Chrystusa (...) Ponieważ Bóg jest jeden, także Jego wejście w historię, które przeżywa On wraz z ludzkością, jest jedyne i zachowuje swoje znaczenie w każdej epoce, a jego zwieńczeniem było życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa (...) Autorytet objawień prywatnych różni się zasadniczo od autorytetu jedynego objawienia publicznego (...)". 57 bolizuje sąd. Sam człowiek poprzez swoje wynalazki przygotował ognisty miecz. Całe show, jakie zobaczyły dzieci z Fatimy, nie jest ponoć „niezmienną przyszłością", nie jest filmem przedstawiającym ustaloną już przyszłość, lecz planem obrócenia tej (możliwej) przyszłości „na dobre". Poprzez co? Poprzez pokutę i zrozumienie oczywiście. Kardynał Ratzinger: „Dlatego całkowicie chybione są fatalistyczne interpretacje «tajemnicy», w których stwierdza się na przykład, że sprawca zamachu z 13 maja 1981 roku był jedynie narzędziem Bożego planu, kierowanym przez Opatrzność, i dlatego nie mógł działać w sposób wolny". Chciałbym w tym miejscu wtrącić małe pytanie: Co zamachowiec z 13 maja 1981 roku ma wspólnego z „miastem w połowie zrujnowanym", „grupą żołnierzy" i zamordowaniem poza papieżem wielu innych ludzi? Im wyższą pozycję w hierarchii Kościoła zajmują teologowie, tym bardziej chyba pogmatwany jest ich sposób rozumowania. Kardynał Ratzinger zmienia zapowiedziany obraz przyszłości w niejasną przeszłość. Oto jego komentarz: „Papież wyprzedza innych, drżący i cierpiący z powodu straszliwości, które go otaczają. Nie tylko domy miasta leżą po części w gruzach -jego droga prowadzi pomiędzy ciałami zabitych. Droga Kościoła pokazana jest więc jako droga krzyżowa (...) Można uznać, że obraz ten pokazuje historię całego stulecia (...) Ubiegłe stulecie widzimy jako stulecie męczenników (...) jako stulecie wojen światowych i wielu wojen lokalnych (...) Przy tym wszystkim postać papieża odgrywa rolę szczególną. W jego mozolnej wspinaczce na górę możemy spokojnie odnaleźć kilku papieży (...) W wizji tej papież zostaje na ulicy męczenników zamordowany. Czyż Ojciec Święty, czytając po zamachu z 13 maja 1981 roku tekst trzeciej tajemnicy fatimskiej, nie musiał rozpoznać w niej własnego losu? Znajdował się na granicy śmierci i sam wskazał ratunek następującymi słowami: «(...) To matczyna ręka kierowała lotem kuli i pozwoliła papieżowi, który walczył ze śmiercią, zatrzymać się na progu śmierci» (wypowiedź papieża z 13 maja 1994 roku). Fakt, że mano materna (matczyna ręka) mogła jednak poprowadzić śmiertelną kulę inaczej, świadczy tylko jeszcze raz o tym, że nie istnieje niedające się zmienić przeznaczenie, że wiara i modlitwa są potęgami, które mogą ingerować w historię i że ostatecznie modlitwa jest silniejsza niż naboje, a wiara silniejsza niż dywizje". Wersja przedstawiona opinii publicznej to szczyt wszystkiego. „Miasto w połowie zrujnowane" zamienione zostaje w minione stulecie, księża i zakonnicy niezamordowani w czasie zamachu na papieża stają się męczennikami przeszłości, „ognisty miecz" jest porównany do ziemskiego wynalazku, a kula, która w końcu nie zabiła papieża, kierowana jest ręką Marii. Papież przeczytał jakoby po raz pierwszy trzecią tajemnicę fatimską p o zamachu w 1981 roku, ale w rzeczywistości wypowiadał się o niej już w roku 1980. Jak właściwie powstaje tego rodzaju sposób myślenia? Matka Boża we własnej osobie miała sprawić, że dzieci z Fatimy miały wizje - jaka Matka Boża? Jak mają się te tajemne przesłania do siebie nawzajem? Co było w pierwszej i drugiej tajemnicy, skoro sfałszowano trzecią? Wszystko to ma swoje źródło w świecie wyobraźni, który niektórzy mogą nazwać fantazją, a jeszcze inni sfałszowaniem historii Kościoła, które zaczęło się już tysiąc dziewięćset lat temu. Jednak wszystko po kolei: Pismo Święte Starego Testamentu stanowi zbiór sprzeczności niegodny metafizycznej boskiej istoty, napisany w różnym czasie przez różnych autorów, co - jak mam nadzieję - jasno wykazałem w pierwszym rozdziale. Chrześcijaństwo opiera się na Starym i na Nowym Testamencie. Ale proszę sobie przypomnieć: Stary i Nowy Testament mają mieć jakoby tego samego twórcę. Zgodnie z naukami teologów Bóg zawarł z ludem Izraela szczególne przymierze, które jednak „od pradawnych czasów" zaplanowane było jako wstęp do nadejścia Chrystusa (zob. przypis 11). Odpowiednio do tego Nowy Testament jest kontynuacją Starego. Ale kto właściwie napisał Nowy Testament? Kim są jego twórcy? Czy jest nim miłosierny Bóg? Proszę w tym miejscu wiernych czytelników o wybaczenie, chciałbym tu bowiem odnieść się do fragmentu z mojej wcześniejszej książki. Chodzi mianowicie o początek całego tego nieprawdopodobnego zamieszania wokół Fatimy (zob. przypis 39): Każdy wierzący chrześcijanin jest przekonany, że Biblia jest Słowem Bożym i zawiera Słowo Boże. Jeśli zaś chodzi o ewangelistów, panuje przekonanie, że towarzysze Jezusa z Nazaretu spisywali „na gorąco" wygłaszane przez niego mowy, zasady życia i mądrości. Uważa się, że apostołowie wędrowali wraz ze swoim mistrzem, widzieli czynione przez niego cuda i zaraz potem spisywali je w kronice, której nadano nazwę „teksty pierwotne". 60 61 W rzeczywistości jednak - a wie o tym każdy teolog po kilku latach studiów wyższych - nic z tego nie jest prawdą. Postulowane i w teologicznej pokrętności tak obszerne „teksty pierwotne" w ogóle nie istnieją. Co naprawdę mamy w ręku? Kopie, które wszystkie bez wyjątku powstały między IV i X wiekiem naszej ery. Tych tysiąc pięćset kopii jest kopiami kopii, z których ani jedna nie zgadza się choćby tylko z jedną inną. Naliczono ponad osiemdziesiąt tysięcy niezgodności. Nie ma ani jednej strony tych jakoby „pierwotnych tekstów", na której nie pojawiają się sprzeczności. Z kopii na kopię kolejne wersy były inaczej formułowane przez wczuwających się w sytuację autorów i zmieniane zgodnie z zapotrzebowaniem danych czasów. Przy tym wszystkim w owych biblijnych „tekstach pierwotnych" aż roi się od błędów, które doprawdy nietrudno wykazać. Najbardziej znany tekst pierwotny Codex Sinaiticus - podobnie jak pochodzący z IV wieku Codex Vaticanus - znaleziono w 1844 roku w klasztorze na Synaju. Zawiera co najmniej szesnaście tysięcy (!) poprawek pochodzących od przynajmniej siedmiu różnych osób. Niektóre fragmenty poprawiano wielokrotnie i w końcu zastąpiono je nowym „tekstem pierwotnym". Profesor doktor Friedrich Delitsch, prawdziwy ekspert w tych kwestiach, znalazł w „tekście pierwotnym" trzy tysiące samych błędów w przepisywaniu46. Wszystko staje się zrozumiałe, gdy uwzględnimy fakt, że żaden z ewangelistów nie był współczesny Jezusowi i żaden z jemu współczesnych nie spisał naocznej relacji. Dopiero po zniszczeniu Jerozolimy przez przyszłego rzymskiego cesarza Tytusa (39-81 n.e.) w 70 roku n.e. ktoś zaczął pisać teksty o Jezusie i jego drużynie. Święty Marek, drugi z ewangelistów, spisał swoją wersję najwcześniej czterdzieści lat po ukrzyżowaniu swojego mistrza. Już ojcowie Kościoła w pierwszych wiekach naszej ery byli zgodni przynajmniej co do tego, że „teksty pierwotne" sfałszowano. Całkiem otwarcie używali takich określeń, jak „wtrącanie uwag, profanacja, niszczenie, poprawianie, psucie i wymazywanie". Działo się to już jednak dawno temu i czepianie się słów nie zmieni nic w rzeczywistym stanie rzeczy. Zuryski specjalista doktor Robert Kehl powiedział: „Bardzo często zdarzało się, że ten sam fragment był przez jedną osobę poprawiany lub naprawiany w taki sposób, że nabierał zupełnie przeciwnego sensu niż po poprawkach wprowadzonych 62 przez innego autora - w zależności od tego, jakie podejście dogmatyczne reprezentowano w danej szkole. W każdym razie poprzez przypadkowe, a także w jeszcze większym stopniu celowe poprawki spowodowano niedający się już uporządkować chaos"47. Tak wyglądają fakty, o których nikt nie ma odwagi poinformować wiernych. Co ma z tym wspólnego Fatima? W Fatimie objawiła się podobno Matka Boska, Matka Jezusa. Ukazała się ona trójce dzieci z Fa-timy i to ona przekazała im swoje przesłanie - owe trzy tajemnice. Skąd w chrześcijaństwie wzięła się Matka Boska? Wszystko zaczęło się od soborów. W 325 roku n.e. cesarz Konstantyn (około 272-337) zwołał w Nicei pierwszy sobór młodego wtedy jeszcze chrześcijaństwa. Sposób, w jaki Konstantyn wybrał trzystu osiemnastu biskupów, nie miał nic wspólnego z religią. Była to czysta polityka siły. Sam cesarz (który wówczas nie był ochrzczonym chrześcijaninem i przyjął chrzest dopiero na łożu śmierci!) osobiście przewodniczył soborowi. Iście po cesarsku ogłosił, że jego wola jest prawem kościelnym. Najwyżsi pasterze zaakceptowali go nawet jako biskupa, który oczywiście brał udział we wszystkich głosowaniach. Przy tym wszystkim Konstantyn nie miał zielonego pojęcia o naukach Jezusa, był wyznawcą kultu Słońca i czcił Mitrę (bóg Słońca starożytnych Persów). Jeszcze długo później był czczony i uwieczniany na monetach jako Soi Invic-tus „Słońce Niezwyciężone". Gdy swoim imieniem nazwał starogreckie handlowe miasto Bizancjum i uczynił Konstantynopol - dzisiejszy Stambuł - stolicą Cesarstwa Rzymskiego, pozbawiony chrześcijańskiej skromności kazał z tej okazji wznieść poświęconą sobie potężną kolumnę. Na jej szczycie był posąg cesarza jako Soi Invictus. Konstantyn nie zniósł także niewolnictwa, lecz zarządził, aby niewolnikom przyłapanym na kradzieży jedzenia wlewano do ust rozżarzony ołów. Zezwolił również rodzicom na sprzedawanie w razie konieczności swoich dzieci. W jakich kościelno-politycznych decyzjach miał swój udział ten władca? Do soboru nicejskiego obowiązywała opinia Ariusza z Aleksandrii, że Bóg i Chrystus n i e są współistotnością, lecz są jedynie podobni. Konstantyn zmusił sobór do postanowienia o współistotności Syna Bożego z Ojcem, co poprzez cesarską ustawę stało się dogmatem 63 wiary. W taki sposób Jezus stał się jednoznaczny z Bogiem. Na tej podstawie biskupi przyjęli przez aklamację nicejskie wyznanie wiary. Niechrześcijanin Konstantyn oddał Kościołowi jeszcze jedną dużą przysługę. Aż do tamtej chwili nieznane było miejsce pochówku Chrystusa. Nagle w 326 roku Konstantyn, „natchniony przez Boga", niczym przy użyciu czarodziejskiej różdżki, odkrył grób Jezusa, o którego współistotności właśnie postanowiono. Cztery lata później kazał wznieść w Jerozolimie Bazylikę Grobu Świętego. To cudowne odkrycie nie przeszkodziło jednak Konstantynowi wydać w tym samym roku rozkazu zamordowania bliskich krewnych: syna Kryspusa, swej żony Fausty, którą kazał zanurzyć we wrzącą wodę, i swego teścia Maksymiliana, którego zmusił do popełnienia samobójstwa. Tak oto wygląda cesarz i kapłan, który doprowadził do przyjęcia nicejskiego wyznania wiary, a później w okólniku obwieścił gminom chrześcijańskim, że głosowanie trzystu osiemnastu biskupów było „wyrokiem Bożym". Konstantyn, który otrzymał jeszcze do tego wszystkiego przydomek „Wielki", został ostatecznie uznany za świętego przez Kościół ormiański, grecki i rosyjski. Drugi sobór odbył się w Konstantynopolu w roku 381 i został zwołany przez cesarza Teodozjusza I (347-395). Również i jemu Kościół nadał przydomek Wielki. Ten rzymski imperator w niczym nie ustępował swojemu koledze Konstantynowi pod względem wątpliwych przymiotów moralnych. Jak wiadomo, był prawdziwym gnębicielem biednych ludzi, który na niższe warstwy społeczne nakładał niemożliwe do uniesienia ciężary. Jeśli ktoś nie był mu posłuszny, zostawał poddawany torturom. W roku 390 - niecałe dziesięć lat po soborze - wydał rozkaz rzezi w cyrku w Tesalonice (Saloniki) siedmiu tysięcy sprzeciwiających się mu obywateli. Ten sam Teodozjusz podniósł chrześcijaństwo do rangi religii państwowej (stąd przydomek „Wielki"). Nakazał biskupowi Ambrożemu zniszczenie wszystkich pogańskich świątyń i zabicie każdego, kto nie chciał przyjąć chrztu. Co wydarzyło się podczas soboru konstantynopolitańskiego? Zgromadzenie przyjęło naukę o Bogu w Trzech Osobach - Ojcu, Synu i Duchu Świętym, a więc nicejsk o-konstantynopoli-tańskie wyznanie wiary. I coś jeszcze dla prawdziwych teologicznych „smakoszy" - współistotność przyjęta w Nicei zmie- niła się tu w identyczność Ojca, Syna i Ducha Świętego. Z teorii o Bogu w Trójcy Jedynym zbiera profity Kościół. Kolejny sobór odbył się w roku 431 w Efezie. Został zwołany przez wschodniorzymskiego cesarza Teodozjusza II (409-450) i zachodnio-rzymskiego cesarza Walentyniana III (425-455). Obaj cesarze nie łamali sobie głów problemami świeckimi czy religijnymi - byli po prostu typowymi playboyami. Dlatego też niezwykle rzadko zaszczycali sobór swoją obecnością. Teodozjusz II był słabeuszem całkowicie podporządkowanym starszej siostrze Pulcherii, opętanej myślą o władzy i bezustannie knującej intrygi. Przez jakiś czas sprawowała rządy za brata i przy każdej odpowiedniej i nieodpowiedniej okazji chwaliła się, że jest dziewicą (co u jej współczesnych wywoływało jedynie śmiech). Kolega Teodozjusza, za-chodniorzymski cesarz Walentynian, w którego imieniu rządy sprawowała jego matka Galia Płacydia, został w końcu zamordowany. Trudno powiedzieć, by były to chrześcijańskie wzorce. Co postanowił sobór efeski? Uznał Marię za Matkę Bożą. Nadano jej tytuł „Bogurodzicy". Nie był to podszept jakiegoś ducha, lecz czyn umotywowany politycznie. Efez był siedzibą bogini Artemidy. Chodziło o wykorzystanie istniejących w innych religiach matek bogów i zjednoczenie ich w religii chrześcijańskiej. Dlatego posągi Artemidy zaraz po ogłoszeniu postanowień soboru otrzymały aureole, jej imię zmieniono zaś na „Matkę Bożą" i „Bogurodzicę". Większość innych religii, starszych niż chrześcijaństwo, znała już matki bogów, które oczywiście poczynały dzieci na drodze innej niż naturalna. Zawsze brało w tym udział jakieś bóstwo. Dlatego też również w przypadku Marii konieczne było Niepokalane Poczęcie. Została ponoć zapłodniona przez anioła imieniem Gabriel. A Gabriel to nic innego jak „mąż Boga". A skąd wzięło się imię Maria? Starsza siostra Mojżesza, która zwróciła uwagę córki faraona na płynący po rzece koszyk z niemowlęciem, nazywała się Miriam (Maria). Nawet Koran, święta księga islamu, choć napisana dopiero sześćset lat po narodzinach Chrystusa, relacjonuje Niepokalane Poczęcie: „I wspomnij w księdze (Koranie) Marię! Oto ona oddaliła się od swojej rodziny do pewnego miejsca na wschodzie. I oddzieliła się od nich zasłoną. Wtedy posłaliśmy do niej Naszego ducha i on ukazał się jej jako doskonały człowiek. Powiedziała: «Szukam schronienia u Miłosier- 64 65 nego przed tobą, jeśli jesteś bogobojny». On powiedział: «Ja jestem tylko posłańcem twego Pana, aby dać tobie chłopca czystego». Ona powiedziała: «Jakże mogę mieć syna, kiedy nie dotknął mnie żaden śmiertelnik ani też nie byłam występną?» On powiedział: «Tak będzie». Powiedział twój Pan: «To jest dla mnie łatwe. Uczyńmy z niego znak dla ludzi i miłosierdzie pochodzące od nas. To jest sprawa zdecydowana!»" (sura X/IX, 16)48. A kilka wersów dalej: „I przyszła z nim do swego ludu, niosąc go. Oni powiedzieli: «O Mario! Uczyniłaś rzecz niesłychaną! O siostro Aarona! Twój ojciec nie był złym człowiekiem i matka twoja nie była występna»". W surze LXVI, wers 12, potwierdzone zostaje Niepokalane Poczęcie: „I Marię, córkę Imrana, która zachowała dziewictwo; tak więc tchnęliśmy w nią nieco z naszego ducha". Koran został zapisany w latach 610-632 n.e. (w roku śmierci proroka Mahometa) w języku arabskim. Zgodnie z islamską historią prorok Mahomet przeżył łącznie dwadzieścia trzy objawienia Allacha. Allach to arabskie imię monoteistycznego Boga jednego i jedynego. W Koranie Mahomet zapewnia, że Allach potwierdza wypowiedziane wcześniej przesłania. Dlatego - w trzeciej surze - jednoznacznie zostają uznane żydowska Tora i chrześcijańskie Ewangelie za słowa proroka. Jest jednak między nimi jedna decydująca różnica - Koran jest ponoć n a j a k-tualniejszym objawieniem Boga i w związku z tym przynajmniej częściowo ma pierwszeństwo przed wcześniejszymi słowami proroków: „Wierzymy w Boga i w to, co nam zesłał, i w to, co zostało zesłane Abrahamowi i Ismailowi, Izaakowi i Jakubowi, jak i plemionom; i w to, co zostało dane Mojżeszowi, Jezusowi i prorokom - od ich Pana. My nie robimy rozróżnienia między żadnym z nich i jesteśmy jemu całkowicie poddani. A od tego, kto poszukuje innej religii niż islam, nie będzie ona przyjęta, i on w życiu ostatecznym będzie w liczbie tych, którzy ponieśli stratę" (sura III, 84). Zgodnie z mahometańskimi wyobrażeniami islam jest jedyną prawdziwą religią, ponieważ Mahomet był ostatnim - czy też najnowszym -prorokiem, który otrzymał Słowo Boże. Oczywiście katoliccy teologowie postrzegają ten problem dokładnie odwrotnie. Ponieważ islam jest jedyną prawdziwą religią, Koran nakazuje wiernym: „Nie bierzcie sobie bliskich przyjaciół spoza waszego grona" (sura III, 118). Wprawdzie 66 ?w Koranie Maria wydała na świat syna w wyniku Niepokalanego Poczęcia, ale nigdy nie dostała się do nieba. Jezus zaś był prorokiem, ale w żadnym wypadku synem Boga: „Nie jest odpowiednie dla Boga, aby przybrał sobie syna" (sura XIX, 35). Imię Maria (Miriam, Maja) pojawia się również przy narodzinach Buddy. Buddę wydała na świat również będąca dziewicą królowa Maja. Tyle tylko, że wydarzyło się to setki lat przed powstaniem chrześcijaństwa. W chrześcijaństwie Maria została wyniesiona nie tylko przez sobory, lecz przede wszystkim przez późniejszych papieży. W 1854 roku papież Pius IX ogłosił, że matka poczęła Jezusa „niepokalanie", w sposób wolny od „grzechu pierworodnego". Pius XII w 1950 roku dorzucił do tego coś jeszcze. Wniebowzięcie Marii uczynił dogmatem (obowiązującą zasadą wiary). Zgodnie z nim matka Jezusa została przyjęta do nieba z „ciałem i duszą". W przeciwieństwie do islamu Kościół katolicki jeszcze 18 listopada 1965 roku uroczyście i oficjalnie ogłosił w „konstytucji dogmatycznej", że: • Biblia ma za autora Boga. • Biblia jest święta we wszystkich swoich częściach. • Biblia we wszystkich swoich częściach została napisana przy udziale Ducha Świętego. • Wszystko, co napisali natchnieni autorzy, ma być traktowane jak napisane przez Ducha Świętego. • Biblia naucza pewnie, wiernie i bez błędów. Trzy lata później w uroczystym credo papieża Pawła VI z 30 czerwca 1968 roku wyraźnie czytamy: • Kościół katolicki jest jedynym prawdziwym Kościołem. • Kościół katolicki jako jedyny głosi nieomylne prawdy. • Kościół katolicki jest niezbędny do zbawienia. • Kościołowi katolickiemu został powierzony całkowity skarb dóbr niebiańskich. • Kościół katolicki jest jedynym prawdziwym spadkobiercą Bożego przyrzeczenia. 67 • Kościół katolicki jako jedyny jest w posiadaniu ducha Chrystusa, j • Kościołowi katolickiemu jako jedynemu powierzony został nie-i omylny Urząd Nauczycielski. • Kościół katolicki jest jako jedyny w posiadaniu całej prawdy. To uroczyste credo papieża Pawła VI ogłoszono trzydzieści trzy lata ] temu. Od tej pory dostojnicy Kościoła wielokrotnie rozmawiali z wiernymi innych Kościołów. Twierdzi się nawet, że celem był i jest ekumenizm. Wiernym wmawia się, że Kościoły podają sobie ręce i pragną nareszcie zakończyć spory. Ale gdzież tam! Na jesieni 2000 roku Kościół katolicki ponownie ogłosił się jedynym i nadrzędnym wobec wszystkich innych. Tygodnik „Die Welt" napisał: „Kościół katolicki w opublikowanym właśnie oświadczeniu uznaje się za jedyny prawdziwy Kościół Chrystusa, a tym samym sprzeciwia się równouprawnieniu różnych kierunków wiary. W opracowanym przez katolicką Kongregację Doktryny Wiary pod kierownictwem kardynała Josepha Ratzingera oświadczeniu Dominus Jesus (Jezus Pan) podkreśla się, że istnieje tylko jeden Kościół Chrystusa, Kościół katolicki, kierowany przez papieża, następcę świętego Piotra, i przez biskupów"49. Oczywiście Rada Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (Rat der Evangelischen Kirchen Deutschland - EKD) zareagowała niezadowoleniem na stronnicze stanowisko Rzymu. Przewodniczący EKD nazwał to oświadczenie „ciosem dla ekumenicznego współistnienia" i dodał: „oznaki z Rzymu wskazują na zastój". W najmniejszym nawet stopniu nie przeszkodziło to przewodniczącemu Konferencji Biskupów Niemieckich, katolikowi Karłowi Lehmannowi teraz już całkiem otwarcie obstawać przy tym, że istnieje tylko jeden prawdziwy Kościół -„święty, katolicki i apostolski". Niekatolicy i niechrześcijanie mogliby tu spytać: A co to wszystko ma wspólnego z trzecią tajemnicą fatimską? Po co to wszystko? Co nas obchodzą spory teologiczne wewnątrz wspólnoty chrześcijańskiej? Obchodzić nie muszą oczywiście nikogo, ale dotyczą całej ludzkości. Fakt, iż jedna religia samozwańczo wynosi siebie ponad wszystkie inne, dotyczy także innych religii, a przez to także wszystkich ludzi, każdy bowiem stanowi część danego systemu państwowego, a ten z kolei nierozerwalnie połączony jest z panującą religią. Religie sprawują władzę. 68 Fatima ma zaś ścisły związek z religią katolicką i jej Matką Boską, gdy religia jest bowiem fałszywa, nie mogła się również ukazać Matka Boska, która ogłosiła jakoby tajemnicę mającą wstrząsnąć całym światem. Sff głowach współczesnych mistrzów w Watykanie panują wyobrażenia, od których albo można tylko osiwieć, albo też kręcąc głową przejść nad nimi do porządku dziennego. Kardynał Joseph Ratzinger powiada jednak, że Chrystus jest również Mesjaszem oczekiwanym przez Izrael i żydzi powinni uznawać Jezusa (a tym samym religię katolicką za jedyną prawdziwą)50. Komu ma wierzyć udręczony wierny? Katolicki świat chrześcijański jest w każdym razie zobowiązany wierzyć w Niepokalane Poczęcie, Wniebowstąpienie i Matkę Bożą. Można powiedzieć, że jest ona niebiańską przedstawicielką swojego Syna Bożego Jezusa. Ta najwyższa w niebie żeńska istota ukazała się dzieciom z Fatimy, by przekazać im tajemnicze przesłania. Do stu piorunów! Ale w niebie nic nie jest niemożliwe. Co się właściwie wydarzyło w Fatimie? Każdego trzynastego dnia kolejnych miesięcy od maja do października 1917 roku troje pastuszków z Fatimy (Portugalia, prowincja Estremadura) doświadczało objawień Marii. Ukazywała im się Matka Boża Różańcowa" pod postacią ubranej na biało kobiety z wieńcem z gwiazd wokół głowy. Dzieci z ożywieniem i zachwytem opowiadały o swojej wizji. W lecie i na jesieni 1917 roku stanowiły ośrodek powszechnego zainteresowania wykraczającego daleko poza granice Portugalii. Także w innych częściach świata zdarzały się objawienia Marii, jednak te w Fatimie były całkowicie odmienne od pozostałych. Matka Boża poleciła bowiem dzieciom, by co miesiąc tego samego dnia, o tej samej porze przychodziły ponownie w to samo miejsce. Dzieci tak robiły, a w wyprawie na pastwisko towarzyszyło im coraz więcej ludzi. Nie przeżywali oni wprawdzie objawienia, ale mogli obserwować, jak dzieci nagle klękały, jak rozjaśniały się ich twarze i jak najwyraźniej rozmawiały z kimś „tam na górze". Nie ma się co dziwić, że 13 października 1917 roku na łąki powędrowała cała karawana składająca się z około siedemdziesięciu tysięcy osób, Matka Boża zapowiedziała bowiem cud. Tego dnia lało jak z cebra i warunki jak na cud były raczej kiepskie. Nagle jednak chmury się rozstąpiły, pojawił się skrawek błękitnego nieba i rozpoczął się „cud słońca"52-53. 69 • Kościół katolicki jako jedyny jest w posiadaniu ducha Chrystusa. • Kościołowi katolickiemu jako jedynemu powierzony został nieomylny Urząd Nauczycielski. • Kościół katolicki jest jako jedyny w posiadaniu całej prawdy. To uroczyste credo papieża Pawła VI ogłoszono trzydzieści trzy lata temu. Od tej pory dostojnicy Kościoła wielokrotnie rozmawiali z wiernymi innych Kościołów. Twierdzi się nawet, że celem był i jest ekumenizm. Wiernym wmawia się, że Kościoły podają sobie ręce i pragną nareszcie zakończyć spory. Ale gdzież tam! Na jesieni 2000 roku Kościół katolicki ponownie ogłosił się jedynym i nadrzędnym wobec wszystkich innych. Tygodnik „Die Welt" napisał: „Kościół katolicki w opublikowanym właśnie oświadczeniu uznaje się za jedyny prawdziwy Kościół Chrystusa, a tym samym sprzeciwia się równouprawnieniu różnych kierunków wiary. W opracowanym przez katolicką Kongregację Doktryny Wiary pod kierownictwem kardynała Josepha Ratzingera oświadczeniu Dominus Jesus (Jezus Pan) podkreśla się, że istnieje tylko jeden Kościół Chrystusa, Kościół katolicki, kierowany przez papieża, następcę świętego Piotra, i przez biskupów"49. Oczywiście Rada Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (Rat der Evangelischen Kirchen Deutschland - EKD) zareagowała niezadowoleniem na stronnicze stanowisko Rzymu. Przewodniczący EKD nazwał to oświadczenie „ciosem dla ekumenicznego współistnienia" i dodał: „oznaki z Rzymu wskazują na zastój". W najmniejszym nawet stopniu nie przeszkodziło to przewodniczącemu Konferencji Biskupów Niemieckich, katolikowi Karłowi Lehmannowi teraz już całkiem otwarcie obstawać przy tym, że istnieje tylko jeden prawdziwy Kościół -„święty, katolicki i apostolski". Niekatolicy i niechrześcijanie mogliby tu spytać: A co to wszystko ma wspólnego z trzecią tajemnicą fatimską? Po co to wszystko? Co nas obchodzą spory teologiczne wewnątrz wspólnoty chrześcijańskiej? Obchodzić nie muszą oczywiście nikogo, ale dotyczą całej ludzkości. Fakt, iż jedna religia samozwańczo wynosi siebie ponad wszystkie inne, dotyczy także innych religii, a przez to także wszystkich ludzi, każdy bowiem stanowi część danego systemu państwowego, a ten z kolei nierozerwalnie połączony jest z panującą religią. Religie sprawują władzę. 68 Fatima ma zaś ścisły związek z religią katolicką i jej Matką Boską, gdy religia jest bowiem fałszywa, nie mogła się również ukazać Matka Boska, która ogłosiła jakoby tajemnicę mającą wstrząsnąć całym światem. W głowach współczesnych mistrzów w Watykanie panują wyobrażenia, od których albo można tylko osiwieć, albo też kręcąc głową przejść nad nimi do porządku dziennego. Kardynał Joseph Ratzinger powiada jednak, że Chrystus jest również Mesjaszem oczekiwanym przez Izrael i żydzi powinni uznawać Jezusa (a tym samym religię katolicką za jedyną prawdziwą)50. Komu ma wierzyć udręczony wierny? Katolicki świat chrześcijański jest w każdym razie zobowiązany wierzyć w Niepokalane Poczęcie, Wniebowstąpienie i Matkę Bożą. Można powiedzieć, że jest ona niebiańską przedstawicielką swojego Syna Bożego Jezusa. Ta najwyższa w niebie żeńska istota ukazała się dzieciom z Fatimy, by przekazać im tajemnicze przesłania. Do stu piorunów! Ale w niebie nic nie jest niemożliwe. Co się właściwie wydarzyło w Fatimie? Każdego trzynastego dnia kolejnych miesięcy od maja do października 1917 roku troje pastuszków z Fatimy (Portugalia, prowincja Estremadura) doświadczało objawień Marii. Ukazywała im się Matka Boża Różańcowa51 pod postacią ubranej na biało kobiety z wieńcem z gwiazd wokół głowy. Dzieci z ożywieniem i zachwytem opowiadały o swojej wizji. W lecie i na jesieni 1917 roku stanowiły ośrodek powszechnego zainteresowania wykraczającego daleko poza granice Portugalii. Także w innych częściach świata zdarzały się objawienia Marii, jednak te w Fatimie były całkowicie odmienne od pozostałych. Matka Boża poleciła bowiem dzieciom, by co miesiąc tego samego dnia, o tej samej porze przychodziły ponownie w to samo miejsce. Dzieci tak robiły, a w wyprawie na pastwisko towarzyszyło im coraz więcej ludzi. Nie przeżywali oni wprawdzie objawienia, ale mogli obserwować, jak dzieci nagle klękały, jak rozjaśniały się ich twarze i jak najwyraźniej rozmawiały z kimś „tam na górze". Nie ma się co dziwić, że 13 października 1917 roku na łąki powędrowała cała karawana składająca się z około siedemdziesięciu tysięcy osób, Matka Boża zapowiedziała bowiem cud. Tego dnia lało jak z cebra i warunki jak na cud były raczej kiepskie. Nagle jednak chmury się rozstąpiły, pojawił się skrawek błękitnego nieba i rozpoczął się „cud słońca"52-53. 69 Przeżywające objawienia dzieci z Fatimy Słońce zaczęło drżeć i kołysać się. Gwałtownie poruszało się na prawo i na lewo. W końcu zaczęło z wielką prędkością kręcić się dokoła siebie niczym gigantyczne ogniste koło. Z gwiazdy wystrzeliły kaskady zielem, czerwieni, fioletu oraz błękitu i zatopiły okolicę nierzeczywistym - tak, tak to się nazywa - nieziemskim światłem. Siedemdziesiąt tysięcy ludzi, wśród nich również dziennikarze, doznało tego przeżycia i później o nim opowiedziało. Słońce na kilka minut zatrzymało się, 70 jakby chciało pozwolić ludziom chwilę odpocząć. Potem na powrót rozpoczął się fantastyczny pokaz fajerwerków - zgodnie z relacjami świadków po prostu nie do opisania. I znowu po chwilowej przerwie po raz trzeci rozpoczął się efektowny taniec słońca. Cały cud trwał niecałe dwanaście minut i był widoczny z odległości czterdziestu kilometrów. Namalowane na szkle sceny w bazylice w Fatimie przypominają ten cud słońca. Mimo początkowej niechęci państwa Fatima stała się celem niezliczonych pielgrzymek. Obecnie jest jednym z najważniejszych takich miejsc na skalę światową. Pierwszego i ostatniego dnia objawień, a więc 13 maja i 13 października każdego roku, Fatima przypomina jeden wielki ogród oczekujących. Tysiące ludzi ma nadzieję, że przeżyje cud, najlepiej taki sam jak wówczas. Dotyczy to również papieży, którzy wielokrotnie odwiedzali Fatimę. I to nie byle jakiego dnia, ale właśnie trzynastego. Troje dzieci - Jacinta (Hiacynta) Martos oraz Francisco (Franciszek) i Lucia (Łucja) Santos - doznało objawienia „cudnej Pani z Fatimy" i jakby telepatycznie odbierało jej słowa w mózgu. Francisco zmarł 4 kwietnia 1919 roku, gdy skończył właśnie jedenaście lat. W jego imieniu dzieją się cuda w Fatimie. Również dziewczynka Jacinta zmarła młodo. Przeżyła jedynie Lucia Santos (Łucja). Poszła do klasztoru konwentu Świętej Teresy z Coimbry i ma dzisiaj dziewięćdziesiąt cztery lata. Jeśli wierzyć w to, co twierdzi Kościół, Łucja utrwaliła na piśmie drugą tajemnicę fatimską dopiero 13 czerwca 1929 roku, a trzecią 31 sierpnia 1941 roku. Pełne dwadzieścia cztery lata po wydaniu polecenia przez Matkę Bożą. Dlaczego tak późno? W pierwszej tajemnicy dzieci widziały podobno ogień piekielny. „Pierwsza więc była wizja piekła. Pani nasza pokazała nam morze ognia, które wydawało się znajdować w głębi ziemi. Widzieliśmy w tym morzu dusze, jakby były przezroczystymi czarami lub brunatnymi żarzącymi się węgielkami w ludzkiej postaci (...) Demony miały straszne i obrzydliwe kształty wstrętnych nieznanych zwierząt. Lecz i one były przejrzyste i czarne". Wypowiedź dzieci stoi w wyraźnej sprzeczności ze słowami papieża Jana Pawła II. W lipcu 1999 roku wyraźnie powiedział, co należy sądzić o raju i piekle. Jego opinia została opublikowana w organie zakonu jezuitów „Civilta Cattolica"54. Jak ogłosił Ojciec Święty, raj to nie przestrzeń ponad chmurami, gdzie aniołowie grają na harfach, lecz stan by- 71 Tysiące ludzi obserwowało cud słońca tu, który następuje po śmierci. Na placu Świętego Piotra papież wyjaśnił pielgrzymom, że raj to żywy i osobisty stosunek z Trójcą Świętą. To „błogosławiona wspólnota tych, którzy przez całe życie pozostali wierni Chrystusowi". Po tych wyjaśnieniach papież musiał oczywiście zająć stanowisko również wobec piekła. Nie jest to „królestwo, w którym dusze potępionych smażą się w wiecznym ogniu i są dręczone na różne sposoby". Nie, zdaniem Jana Pawła II piekło to „stan bytu, w którym lądują ci, którzy na zawsze odrzucili Boga i świadomie czynili zło". Indywidua te nigdy nie zaznają obecności Boga. Jak więc dzieci z Fatimy mogły oglądać piekło, które zgodnie z papieskim werdyktem w ogóle nie istnieje? W drugiej tajemnicy dama z gwiaździstą koroną oznajmiła, że zostanie unicestwione wielkie królestwo, jeśli nie zostanie ona w końcu uznana i czczona na całym świecie oraz jeśli ludzkość nie odrzuci w końcu „głosicieli błędnej nauki". Papieże - lub kardynałowie, nie wiadomo bowiem nic pewnego - uczynili z owego „wielkiego króle- 72 ' stwa" Rosję, choć w oryginalnym tekście prorokini Łucji słowo „Rosja" nigdzie się nie pojawia. Papież Pius XII mówił o królestwie, w którym w dawnych czasach czczone były „czcigodne ikony". Ikony czczone były jednak nie tylko w Rosji, ale także już w pierwszych wiekach Kościoła chrześcijańskiego. Przepowiednia ta dziwnie przypomina mi wyrocznię delficką w starożytnej Grecji. Gdy bogaty władca Krezus spytał ją, czy powinien wyruszyć na wojnę przeciw Persom, Pytia z Delf odpowiedziała, że jeśli przekroczy rzekę Halys, zniszczy wielkie królestwo. W 546 roku p.n.e. król Krezus pewny zwycięstwa przekroczył wraz ze swoim wojskiem rzekę Halys - i został sromotnie pobity przez Persów. „Wielkie królestwo", które miał zniszczyć, było jego własnym krajem. Druga tajemnica fatimska mówiła także, że podczas pontyfikatu papieża Piusa XII wybuchnie kolejna, tragiczna wojna światowa. „Kiedy ujrzycie noc oświetloną przez nieznane światło, wiedzcie, że to jest wielki znak, który wam Bóg daje, że ukarze świat za jego zbrodnie przez wojnę, głód oraz prześladowania Kościoła i Ojca Świętego". Mam teraz sześćdziesiąt sześć lat i jakoś nie przypominam sobie, żeby którąś noc rozświetlało „nieznane światło" albo żeby tragiczna druga wojna światowa była sądem karzącym niewiernych. Rosja (ówczesny Związek Radziecki) należała do zwycięskich mocarstw, Niemcy zaś zostały pokonane. Zniszczone zostały również niezliczone kościoły katolickie. Również wokół trzeciej tajemnicy fatimskiej dzieją się rzeczywiście tajemnicze rzeczy. Siostra zakonna Łucja spisała jej treść 31 sierpnia 1941 roku i uzupełniła 8 grudnia 1941 roku. Podobno jednak dopiero 3 stycznia 1944 roku przepisała notatki na czysto, „na polecenie Jego Ekscelencji, Przewielebnego biskupa Leirii i Przenajświętszej Matki". Biskup zapieczętował kopertę z jej tajemnicą i przez trzynaście lat przechowywał w swoim skarbcu. Dopiero 4 kwietnia 1957 roku przekazał zapieczętowaną kopertę tajnemu archiwum Świętego Oficjum w Rzymie. Łaskawy biskup wspaniałomyślnie poinformował o tym siostrę Łucję. Nie do pojęcia! W 1917 roku dziecko otrzymuje zagadkowe, ale bardzo ważne przesłanie od Matki Bożej, królowej Nieba i najwyższej przedstawicielki Kościoła rzymskiego. Dopiero po dwudziestu czterech latach zakonnica, którą tymczasem zostało owo dziecko, spisuje 73 notatki, które czekają kolejne trzy lata, by „na polecenie (...) biskupa (...) i Przenajświętszej Matki" otrzymać w końcu ostateczną formę. Mimo wagi tych notatek biskup przetrzymuje je aż trzynaście lat i w końcu przekazuje Świętemu Oficjum w Rzymie. Co zaś robią z listem członkowie tajnego koła? 1 sierpnia 1959 roku - a więc dopiero półtora roku później! - tajemnica zostaje przekazana papieżowi Janowi XXIII. Dali na to pozwolenie „przewielebny kardynał Alfredo Ottaviani i komisarz Świętego Oficjum, ojciec Pierre Paul Phillipe O.E". Kto właściwie rządzi w Watykanie? Papież czy jacyś tam urzędnicy Świętego Oficjum? Dlaczego w ogóle konieczna jest zgoda, by przekazać tak ważny dokument zwierzchnikowi Kościoła? Dlaczego właśnie w 1959 roku? Ponieważ „cudna Pani z Fatimy" zażądała, by tajemnica została wyjawiona ludzkości 17 października 1960 roku - czterdzieści trzy lata po objawieniu w Fatimie. Siostra Łucja napisała to osobiście na zapieczętowanej kopercie z trzecią tajemnicą. Wolno ją było otworzyć jedynie patriarsze Lizbony lub biskupowi Leirii. Później siostra Łucja powiedziała, że to nie „Pani" ustaliła datę ujawnienia tajemnicy na 1960 rok, lecz ona sama, ponieważ, „jak czuła, przed 1960 rokiem nie zrozumiano by jej". Jeśli to prawda, to zwykła zakonnica zadecydowała, kiedy tak ważne przesłanie przekazane osobiście przez królową niebios ma być oddane w ręce jej ziemskich przedstawicieli. I co owi ziemscy przedstawiciele uczynili z tym jedynym w swoim rodzaju przesłaniem? Papież Jan XXIII powiedział panom ze Świętego Oficjum: „Poczekajmy. Będę się modlił. Dam znać, gdy coś zdecyduję"55. W końcu papież Jan XXIII zdecydował, by ponownie zapieczętować kopertę, oddać ją Świętemu Oficjum i nie ujawniać jej treści. Najwyższy kapłan Kościoła rzymskiego uważa, że jest mądrzejszy niż jego własna Matka Boża, która przecież z jakiegoś powodu objawiła się dzieciom i przekazała im swoje przesłanie. Następny papież, Paweł VI, przeczytał tajemnicę razem z Jego Ekscelencją Angelo Dell'Acqua 27 marca 1965 roku - i ponownie postanowił, by oddać kopertę Świętemu Oficjum ze wskazaniem, by n i e publikować tekstu. Nie do pojęcia! Jeśli tajemnica byłaby rzeczywiście tak prosta, jak twierdzi się obecnie, i miała postać, w jakiej została opublikowana, to papieże Jan XXIII i Paweł VI nie mieliby najmniejszego powodu, 74 by n i e ogłaszać jej treści. Wersja, którą przytoczyłem na początku rozdziału, mówi - ponoć! - o martyrologii Kościoła i papieża w minionym stuleciu. Tak przynajmniej twierdzi kardynał Ratzin-ger. Dlaczego nie można ogłosić historii odnoszącej się do przeszłości? Nie wiadomo, kiedy Jan Paweł II - obecny papież - po raz pierwszy przeczytał tekst z trzecią tajemnicą fatimską. Musiało to jednak nastąpić przed rokiem 1980, w przeciwnym razie nie mógłby o niej mówić podczas wizyty w Fuldzie w tym właśnie roku. Po raz drugi (a może trzeci) poprosił o zapieczętowaną kopertę po zamachu z 13 maja 1981 roku. Jego eminencja kardynał Franjo Seper, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary, przekazał 18 lipca 1981 roku Jego Ekscelencji Eduardowi Martinezowi Somalo dwie koperty: białą z oryginalnym tekstem portugalskim i pomarańczową z włoskim tłumaczeniem. Papież otworzył koperty i (za pośrednictwem Martineza) zwrócił je Oficjum56. I tym razem nie opublikowano tekstu. Od zamachu na papieża minęły dwa miesiące, Ojciec Święty uszedł z życiem i dochodził do zdrowia w swoich apartamentach w Watykanie. Jaki jeszcze teraz istniał ważny powód, by nie ogłaszać tekstu tajemnicy? Jeśli wierzyć oświadczeniom, wszystko, co zawarte jest w trzeciej tajemnicy, już się wydarzyło. Dopiero jednak w roku 2000 papież uznał, że należy ją ogłosić światu. Dlaczego dopiero wtedy, skoro jej treść była aż tak błaha, jak to później oświadczono? Ponieważ wszystko to nie odpowiada prawdzie. Już w 1983 roku „Der Spiegel" napisał: „Przy tym wszystkim w dawno pożółkłych księgach istnieją dowody, że nie ludzkość, lecz Watykan musi się bać wyjawienia (tajemnicy)"57. Papieże w dużym stopniu przyczynili się do tego, że niegdysiejsza wioska Fatima stała się jedynym w swoim rodzaju celem pielgrzymek. W samym środku drugiej wojny światowej, 17 października 1942 roku, papież Pius XII poświęcił Fatimę „Niepokalanemu Sercu Marii". 13 maja 1982 roku papież Jan Paweł II odwiedził Fatimę i w obecności stu tysięcy wiernych odprawił tam mszę, podczas której żarliwie sławiono Przenajświętszą Bogurodzicę, Niepokalaną Matkę Bożą Różańcową. 19 kwietnia 2000 roku papież Jan Paweł II napisał do podeszłej już w latach siostry Łucji mieszkającej w domu zakonnym w Coimbrze taki oto list: 75 „Czcigodna Siostra Maria Łucja, Klasztor w Coimbrze. W radości świąt paschalnych pozdrawiam Siostrę słowami, jakie Chrystus Zmartwychwstały skierował do uczniów: «Pokój z tobą!» Z radością spotkam się z Siostrą w dniu oczekiwanej od dawna beatyfikacji Franciszka i Hiacynty, których - jeśli Bóg pozwoli - ogłoszę błogosławionymi 13 maja tego roku. Zważywszy jednak na to, że nie będzie wówczas czasu na rozmowę, lecz jedynie na krótkie spotkanie, zleciłem Jego Ekscelencji Tarcisio Bertonemu, Sekretarzowi Kongregacji Doktryny Wiary, aby odbył rozmowę z Siostrą. Kongregacja najściślej współdziała z papieżem w obronie prawdziwej wiary katolickiej i - jak Siostrze wiadomo - przechowywała od 1957 roku rękopis listu Siostry, zawierający trzecią część tajemnicy, objawionej 13 lipca 1917 roku w Cova da Iria w Fatimie. Arcybiskup Bertone przybędzie wraz z ordynariuszem Leirii, Jego Ekscelencją arcybiskupem Serafimem de Sousa Ferreira e Silva, aby w moim imieniu zadać Siostrze kilka pytań dotyczących interpretacji „trzeciej części tajemnicy". Proszę czcigodną Siostrę, aby zechciała rozmawiać otwarcie i szczerze z arcybiskupem Bertonem, który przekaże odpowiedzi Siostry mnie osobiście. Modlę się gorąco do Matki Zmartwychwstałego w intencji czcigodnej Siostry, Wspólnoty w Coimbrze i całego Kościoła. Maria, Matka pielgrzymującej ludzkości, niech zachowa nas zawsze w jedności z Jezusem, swoim umiłowanym Synem i naszym Bratem, Panem życia i chwały. Ze specjalnym błogosławieństwem apostolskim. Jan Paweł II". Od chwili, gdy dzieciom z Fatimy objawione zostały tajemnice, minęły już osiemdziesiąt trzy lata. Od przynajmniej osiemnastu lat papież Jan Paweł II znał trzecią tajemnicę, a dopiero teraz, w roku 2000, posyła wysokiego rangą emisariusza do klasztoru w Coimbrze, by zadać wiekowej, szacownej zakonnicy „kilka pytań dotyczących wyjaśnienia trzeciej tajemnicy". Oczywiście nikt nie wie, jaki był w rzeczywistości przebieg tej rozmowy. Watykan rozpuścił jednak pogłoskę, że siostra Łucja rozpoznała list, w którym spisano tajemnicę, jako jej własny. Powiedziała ponoć także, że „cudna Pani" (Matka Boża) nie wymieniła podczas objawienia imienia papieża, którego dotyczyła tajemnica. „Nie wiedzieliśmy, czy 76 był to Benedykt XV, Pius XII, Paweł VI czy też Jan Paweł II, ale to papież cierpiał i z jego powodu my także cierpieliśmy". Każdy, kto w to wierzy, może posądzić Boga lub Matkę Bożą o to, że nie są w stanie jasno wyrażać swoich myśli, a boską mocą nie mogą przekazać do mózgów dzieci jednoznacznych obrazów i przesłań. Aby rozwiać mgłę otaczającą tajemnice fatimskie, należy wyjaśnić kilka kwestii: 1. Czy w Fatimie rzeczywiście coś się wydarzyło, czy też to wszystko było jedynie wymysłem przeżywających objawienia dzieci? 2. Dlaczego wszechmogący Bóg przekazuje przesłania do mózgów dzieci, a nie dorosłych, a w naszych czasach nie posługuje się elektronicznymi środkami przekazu? 3. Kto lub co objawiło się w Fatimie? 4. Czy Watykan kłamie? 5. Jeśli tak, to dlaczego? Jedynym świadkiem wydarzeń z roku 1917 jest dziś siostra Łucja. Można wątpić w jej wiarygodność, gdyż swoje niesamowite przeżycie spisała dopiero dwadzieścia cztery lata później. Nie ma jednak wątpliwości co do fatimskiego cudu słońca, widziało go bowiem na własne oczy siedemdziesiąt tysięcy osób. To, co przytrafiło się 13 października tej olbrzymiej liczbie ludzi, stało się częścią relacji prasowych. Wszystko zostało sfotografowane, choć były to tylko zdjęcia czarno-białe. Nie można udawać, że cudu słońca nie było. W Fatimie z całą pewnością doszło do czegoś niespotykanego. Siedemdziesiąt tysięcy widzów nie mogło być chorych psychicznie. Coś się stało, widzieli to sceptyczni naukowcy i krytyczni dziennikarze, a cały spektakl trwał ostatecznie pełne dwanaście minut. Poza tym ów cud słońca został wcześniej zapowiedziany przez przeżywające objawienia dzieci z Fatimy - dokładnie co do dnia i minuty. Tylko ze względu na tę zapowiedź siedemdziesiąt tysięcy ludzi w ogóle wybrało się z pielgrzymką na łąki. A więc Łucja musiała otrzymać przesłanie. Ale co się wydarzyło? I dlaczego nastąpiło to za pośrednictwem dzieci? By dotrzeć do sedna pytania, muszę najpierw wyjaśnić kilka rzeczy. Niestety, nigdy nie byłem świadkiem objawienia. Od czasu jednak, gdy w 1964 roku po raz pierwszy przebywałem w Lourdes, pojąłem, że 77 fenomen objawienia rzeczywiście istnieje. Widziałem ludzi w ekstazie, słyszałem ich przepełnione boleścią śpiewy i obserwowałem ich wielkie cierpienie. Przed stu pięćdziesięciu laty - na długo przed wydarzeniami w Fatimie - pewna czternastoletnia dziewczynka mieszkająca w Lourdes (Francja) doznała w małej skalnej grocie objawienia białej damy. Od tej pory pielgrzymuje tam rocznie około pięciu milionów osób, które gorąco modlą się do Matki Bożej, przez której wstawiennictwo doszło do poświadczonych naukowo niezliczonych cudownych uleczeń. Jak coś takiego jest możliwe, skoro Matka Boża jest jedynie wymysłem Kościoła; o jej istnieniu postanowił, a później swoją decyzję obwieścił sobór efeski? Na początku jest zawsze wizja, ukazanie się, spotkanie pojedynczych osób lub całej grupy ludzi z członkami rodziny Boga. W zachodnim świecie chrześcijańskim dotyczy to najczęściej Marii, Matki Jezusa. Objawiające się postacie nie są jedynie neutralnymi zjawami. Zawsze podawane są przy tym wskazówki, co ludzie mogą i powinni robić, a co w żadnym razie nie jest dozwolone. Każda objawiająca się postać zapewnia, że jest posłańcem Boga i ma odpowiednią władzę, by pomóc ludzkości lub by ją unicestwić. Objawiające się postacie mieszały się w sprawy religijne i polityczne, zagnieżdżały się nawet w umysłach całych zastępów wojowników. By móc wyjaśnić ten fenomen, muszę najpierw naszkicować postacie kilku jasnowidzów, miejsca objawień oraz towarzyszące im okoliczności. Na wiosnę 1947 roku doszło do objawienia w Montichiari, dziesięć kilometrów na południe od Brescii we Włoszech. Młoda pielęgniarka Pierina Gilli ujrzała w szpitalnej kaplicy piękną kobietę w fioletowej sukni unoszącą się nad ołtarzem. Obca kobieta płakała. Z jej piersi wystawały trzy miecze, lecz nie spływała nawet kropla krwi. Nieznajoma powiedziała smutno: „Modlitwa - ofiara - pokuta". Zupełnie naturalne, że młodziutka panna Pierina była zmieszana. Czy oszalały jej oczy i umysł? A może ona, prosta Pierina, miała do czynienia z praw'dziwym objawieniem? 13 lipca 1947 roku cud się powtórzył. Tym razem piękna nieznajoma była ubrana na biało, nie było już przerażających mieczy, ale zdobiły ją trzy róże - biała, czerwona i żółta -które również wystawały z jej piersi. Zalękniona Pierina odważnie jednak spytała: „Kim jesteście?" Kobieta odpowiedziała przyjaźnie i z uśmiechem: „Jestem Matką Jezusa i Matką wszystkich (...) Życzę so- 78 bie, by każdego roku dla uczczenia Tajemnej Róży (Rosa Mystica) świętowano dzień 13 lipca"58. Potem postać powoli zbladła. Cała ta niepojęta historia powtórzyła się 22 października oraz 16 i 22 listopada, przy czym nieznajoma kobieta tym razem uroczyście obiecała, że 8 grudnia ukaże się w porze obiadowej, ale już nie w kaplicy szpitala, lecz w wiejskim kościele. Wieść o osobliwych przeżyciach Pieriny sięgała już daleko poza Montichiari w Lombardii. Nic więc dziwnego, że 8 grudnia przybyło tam kilka tysięcy ludzi. Główna bohaterka całego przedstawienia Pierina Gilli, z wielkim trudem torując sobie przejście w ciżbie, zdołała przecisnąć się do kościoła. Wraz z innymi wiernymi i wieloma ciekawskimi odmawiała różaniec. Nagle wykrzyknęła głośno: „O, Madonna!" „W kościele zrobiło się cicho", ale nikt nic nie widział. Ściśle mówiąc, niektórzy nie byli tak zupełnie pewni, czy jednak czegoś nie dostrzegli. W każdym razie wszyscy wbili wzrok w Pierinę, by nie przeoczyć jej rozmowy z Matką Bożą. Do tłumu stojącego przed kościołem docierały krótkie, wypowiadane szeptem informacje. Pierina zobaczyła, tak w każdym razie słyszano, Matkę Bożą na wysokich, białych jak śnieg schodach, znowu ozdobioną różami - białą, żółtą i czerwoną. Z iście nieziemskim uśmiechem Pani oznajmiła: „Jestem Niepokalanym Poczęciem, jestem Marią Łaski, Matką mojego boskiego Syna, Jezusa Chrystusa". Schodząc z białych schodów niczym podczas rewii, rzekła do Pieriny: „Przybywając do Montichiari, życzę sobie, by nazywano mnie «Tajemną Różą»". Później, stojąc już na dolnych stopniach, przyrzekła: „Ten, kto modli się tu na kamieniach i leje łzy żalu, znajdzie pewną drabinę prowadzącą do nieba i poprzez moje matczyne serce dozna opieki i łaski". Przez następnych dziewiętnaście lat nic się nie wydarzyło. Pierina, jak to często bywa, była przez część ludzi wyśmiewana, przez innych zaś czczona niczym święta. Od owego 8 grudnia 1947 roku kościół w Montichiari stał się celem pielgrzymek wierzących w cuda i szukających uzdrowienia, tu bowiem zdarzały się cuda nad cudami - co do tego nie było wątpliwości. „Białą niedzielę" 17 kwietnia 1966 roku Pierina spędzała w sąsiedniej miejscowości Fontanelle, odległej zaledwie o trzy kilometry. Gdy wypoczywała na schodach małego źródełka, zupełnie nieoczekiwanie nad wodą ukazała się „Tajemna Róża". Poleciła Pierinie, by trzykrotnie 79 ucałowała schody od góry do dołu, a na lewo od najniższego stopnia ustawiła krucyfiks. Zjawa rzekła, że wszyscy chorzy przed zaczerpnie, ciem wody ze źródła mają poprosić Jezusa o wybaczenie grzechów i pocałować krucyfiks. Pierina wypełniła polecenia. 13 maja 1966 roku o godzinie jedenastej czterdzieści, gdy koło źródła modliło się wraz z Pieriną mniej więcej dwadzieścia osób, „Tajemna Róża" objawiła się ponownie i wypowiedziała następujące życzenie: „Pragnę, żeby powstał tu wygodny basen, aby mogli się w nim zanurzać chorzy". Pierina, będąc już ze zjawą w zażyłych stosunkach, spytała Panią Różańcową: „Jak ma być nazwane to źródło"? Pani odpowiedziała: „Źródłem Łaski". Pierina pytała dalej: „Co ma się tu, w Fontanelle, dokonać?" „Łaska miłosierdzia dla chorych, którzy tu przybędą"59. Później „Tajemna Róża" znikła. 8 czerwca 1966 roku, popołudnie. Przy źródle klęczy i modli się ponad sto osób. Wkrótce po godzinie piętnastej przychodzi również Pierina. Prosi pielgrzymów, by razem z nią zmówili różaniec. Kilka chwil później przerywa modlitwę i krzyczy: „Popatrzcie w niebo!" Tym razem kilkoro wiernych widzi kobietę w bieli unoszącą się nad źródłem na wysokości sześciu metrów. Pani znów ma swoje trzy róże i prosi, by z ziarna z pobliskiego pola zrobić hostie. Mają być one 13 października dostarczone do Fatimy. Gdy „Tajemna Róża" ma zamiar się oddalić, Pierina prosi, by jeszcze pozostała. Pani rzeczywiście odwraca się i słucha Pieriny mówiącej o troskach tu obecnych. 6 sierpnia 1966 roku. Przy źródle modli się ponad dwieście osób. O czternastej trzydzieści przychodzi Pierina i znowu prosi wszystkich, by wraz z nią zmówili różaniec. Podczas czwartej tajemnicy różańcowej Pierina przerywa: „Nasza kochana Pani jest tutaj!" Rozmowy i modlitwy milkną. Wszyscy nadsłuchują, jak Pierina rozmawia z Niewidzialną Istotą. „Tajemna Róża", poproszona o dokładniejsze wyjaśnienie, co należy uczynić ze zrobionymi w domu hostiami, żąda, by ziarno to posłać „jej kochanemu synowi papieżowi" wraz ze wskazówką, że będzie ono pobłogosławione przez jej obecność. Z pozostałego ziarna należy upiec bułki i rozdawać je w Fontanelle na pamiątkę jej przybycia. Od tamtej pory w Fontanelle i Montichiari ludzie modlą się i mają nadzieję. Całymi dniami i nocami. Jak w wielu innych miejscach objawień. 80 Mówiąc krótko, jest to klasyczny przypadek objawienia. Człowiek aż do chwili cudownego wydarzenia zupełnie nieznany mówi o swoim przeżyciu innym i później rozpoczyna się korowód modlitw. W jaki jednak sposób może się ukazać Matka Boża, która z historycznego punktu widzenia w ogóle nie istnieje? W jaki sposób zjawa może mówić o sobie, że jest „Niepokalanie Poczęta" i „Matką boskiego syna Jezusa Chrystusa", jeśli oba te stwierdzenia są nieprawdziwe? Dlaczego nieznana Pani pojawia się najpierw z mieczami w piersi, później zaś z różami, które zdają się wyrastać z jej ciała? Dlaczego Matka Boża ma przywiązywać taką wagę do nazywania jej „Tajemną Różą"? Dlaczego też Rosa Mystica celebruje swoje przybycie zawsze tam, gdzie akurat przebywa Pierina? Najpierw w kaplicy szpitala, później w wiejskim kościele, a potem w Fontanelle? Dlaczego przez dziewiętnaście lat się nie pojawiała i co Boska Moc ma z tego, że poleci młodej Pierinie trzykrotnie ucałować schody? Dlaczego w końcu przez ostatnie dwadzieścia pięć lat nic się nie wydarzyło? Czy jakaś siła z zewnątrz bawi się nami, ludźmi? Metoda rozpatrywania problemu pod kątem możliwych rozwiązań nie pochodzi ode mnie. Wyjaśnienie dziwnych zjawisk wymaga metodycznego postępowania - należy zawsze przedstawić fakty. Już od trzydziestu pięciu lat zajmuję się najróżniejszego rodzaju objawieniami. Gdy zacząłem je archiwizować, nie przeczuwałem nawet, z jak obszernym materiałem będę musiał sobie poradzić. Musiałem dokonać selekcji - to znaczy wybierałem przypadki, które można było uznać za reprezentatywne dla wielu innych, aby z sumy ich charakterystycznych cech wywnioskować możliwe wyjaśnienie. Fakt, iż jedynie od początku chrześcijaństwa opisano czterdzieści tysięcy (!) objawień, pozwala zrozumieć, jak wiele znaczeń ma ta materia. Przy przeglądaniu materiałów bardzo szybko zauważyłem, że objawienia nie są jedynie problemem współczesności. Ciągną się przez całą historię ludzkości, co czyni nieprzydatnymi wszelkie wyjaśnienia odwołujące się do psychologii. Ciągle bowiem słyszę, że objawienia rozgrywają się w umysłach dzieci, ponieważ te nie radzą sobie z problemami, jakie niesie rzeczywistość. Wiem jednak z doświadczenia, że to bzdura. Rokrocznie 16 sierpnia w Iborrze w Hiszpanii wierni modlą się do przesiąkniętej krwią tkaniny. Dzieje się tak już od roku 1010. Wtedy to, gdy podczas mszy zabrzmiał dzwonek, przewielebnego Bernarda Oli- 81 viera naszły nagle wątpliwości, czy czerwone wino rzeczywiście przemieni się w krew Chrystusa. Nagle wino (albo krew) w jakiś zagadkowy sposób się rozmnożyło i z ołtarza popłynęło na podłogę kaplicy. W całym kościele zapanowało zdumienie. Kilka rezolutnych kobiet] wyciągnęło chusty i zaczęło wycierać krew. Papież Sergiusz IV \ (1009-1012) zezwolił na publiczne czczenie nasączonej krwią tkaniny i z Iborry. Dzieje się tak aż po dzień dzisiejszy. Można z tego wniosko- i wać, że nie zawsze tylko święte postacie powodowały objawienia. W 1073 roku w Pirlemoncie w Brabancji zamordowano pobożnego monsieur Thierry'ego, rektora Uniwersytetu Paryskiego. Brutalni: mordercy wrzucili jego zwłoki w mętne wody sadzawki. Gdy przeszukiwano okolicę w poszukiwaniu monsieur Thierry'ego, z sadzawki nagle rozbłysło cudowne światło. Na pamiątkę tego dziwnego zjawiska pewien artysta namalował na drewnianej płycie Matkę Bożą unoszącą się nad wodą. W 1297 roku obraz ten przeniesiono do nowej kaplicy. Podczas uroczystości poświęcenia obraz zaczął znienacka świecić - otaczała go prawdziwa aureola płomieni60. Widziały to setki ludzi, a niektórzy również opisali to zjawisko. Nigdzie jednak nie pojawiła się święta postać. Na wzgórzu Codol, pięć kilometrów od miejscowości Javita pod Walencją (Hiszpania) 23 lutego 1239 roku niewielki oddział chrześcijańskich rycerzy walczył z mającymi ogromną przewagę liczebną wojskami islamskimi. Przed bitwą sześciu chrześcijańskich dowódców chciało przyjąć komunię świętą. Zdążyli się jeszcze wyspowiadać, ale nie zdołali już przyjąć sakramentu, ponieważ w tej samej chwili z pobliskiego zamku Chio rozbrzmiały okrzyki wojenne wroga docierające aż do kościoła. Dowódcy sięgnęli po broń. W obawie, że muzułmanie mogą zniszczyć kościół, ksiądz ukrył obrus i hostie pod kupą kamieni. Chrześcijanie zwyciężyli. Gdy ksiądz wydobywał z ukrycia obrus, przykleiło się do niego sześć zakrwawionych hostii. Lecz na tym nie koniec cudów! Następnego dnia muzułmanie, którzy otrzymali posiłki, natarli ponownie. Położenie wydawało się beznadziejne. Chrześcijanie musieli się wycofać do zdobytego poprzedniego dnia zamku Chio. Kierując się nagłym impulsem, ksiądz przywiązał tkaninę z sześcioma krwawymi odciskami hostii do żerdzi i pomachał nią w kierunku wrogów z wieżyczki zamku. Zgodnie z przekazami z obrusa rozbiegły się świecące promienie, które szerzyły taką moc, że znacznie silniejszy przeciwnik uciekł. 82 Czy jest to dowód, że objawienia mogą zniewolić całe zastępy wojska, cZy tylko legenda? Od XIII wieku każdy przybywający do Hiszpanii może w kościele w Daroce obejrzeć obrus z sześcioma krwawymi plamami61. Należy tu jednak podkreślić, że zachowała się również historia dokładnie przeciwna, zgodnie z którą to chrześcijańska armia uciekła przed muzułmańskim objawieniem. Czy siły boskie pomagają raz jednej, raz drugiej stronie? Czy te cudowne zdarzenia występują tylko w świecie chrześcijańskim i muzułmańskim? Zgodnie z mitem Rzym założyli Romulus i Remus, dwaj bliźniaczy synowie Marsa. Romulus, który miał panować w Rzymie od roku 753 do 716 p.n.e., doznał pewnego dnia objawienia. Ukazał mu się Serwiusz Tuliusz (szósty król rzymski, 578-534 p.n.e.), syn Wulkana, „z ognistą poświatą nad głową"62. W świątyni w greckim Epidaurosie bóg sztuki lekarskiej Eskulap ukazywał się tak często, jak we współczesnych klinikach lekarz prowadzący przy łóżkach swoich pacjentów. Oczywiście w Epidaurosie było także wiele innych cudów - na długo przed powstaniem chrześcijaństwa. Rzymski ustawodawca Numa Pompiliusz, Mi-nos (król Knossos) i Likurg (twórca ustroju spartańskiego) otrzymywali twórcze pomysły najczęściej bezpośrednio od objawiających im się bogów. Eneasz, bohater trojański, ukazał się po śmierci swojemu synowi Askaniuszowi, i to w pełnej zbroi wraz z towarzyszami. Staroirań-ski twórca religii Zaratusztra, który około 600 roku p.n.e. wystąpił jako prorok, duże fragmenty swojej religijnej księgi Awesty otrzymał właśnie podczas wielokrotnych objawień. Mahomet, twórca islamu i głosiciel Allacha, doznał bardzo wielu objawień, które zaowocowały Koranem. I tak dalej, i tak dalej. Objawienia najróżniejszego rodzaju wpływały na umysły przez całą historię ludzkości aż po dzisiejszą Fatimę. Łatwo przy tym zauważyć, że w dziewięćdziesięciu procentach wszystkich przypadków adresatami tych transcendentalnych zjawisk lub pośrednikami były dzieci. Wydaje mi się to dość logiczne. Nim dzieci wejdą w okres dojrzewania, nie mają szczególnych trosk. Ich opinie nie są jeszcze ustalone, ich świadomość nie przeszła jeszcze prania mózgów dnia powszedniego. Mają jeszcze w sobie naiwną ciekawość i dziecięcą fantazję. Mogę sobie doskonale wyobrazić, że można przesyłać obrazy do mózgu dziecka, a pasujące do nich informacje przekazywać telepatycznie. 83 1 Objawienia nie byłyby wtedy obiektywne, nie dałoby się ich ani sfotografować, ani zmierzyć. A mimo to z punktu widzenia dziecka byłyby! subiektywnie i całkowicie jednoznacznie odbierane poprzez układ lirn-biczny. Dzieci zarzekają się, że doznały objawienia, podczas gdy inni obecni nic nie zauważyli. Jak jednak może zrodzić się w głowie absurdalna myśl, że zagadkowa cudna Pani chce być nazywana „Tajemną Różą"? Czy ludzie mający tego rodzaju wyobrażenia są po prostu jedynie podatni na to psychicznie, czy też może objawienie i wszystko, co się z nim łączy, powstało tylko w wyobraźni? Jeśli jednak jest to jedynie wyobraźnia, skąd biorą się zewnętrzne zjawiska towarzyszące objawieniom, jak uzdrowienia albo na przykład fatimski cud słońca, któremu ostatecznie przyglądało się siedemdziesiąt tysięcy osób? Jeśli jest to „projekcja obrazów bezpośrednio do mózgu połączona z telepatią", to kto jej dokonuje? Kto jest nadawcą myśli? Wszystkie opisane zjawiska są pełne sprzeczności. W przypadku objawień Marii Matka Boża powołuje się zawsze na moc daną jej przez Syna. Jeśli dysponuje taką mocą, a jednocześnie odczuwa usilne pragnienie, by być czczoną przez wiernych na całym świecie, dlaczego ukazuje się w najodleglejszych miejscach i do tego jeszcze najczęściej biednym małym stworzeniom, które raczej w niewielkim stopniu mogą przyczynić się do spełnienia jej woli? Cele pielgrzymek, jak Fatima, Lourdes czy Guadalupe w Meksyku, są raczej wyjątkami, znanymi na całym świecie miejscami kultu maryjnego - większość objawień dokonywała się bez udziału publiczności. Poza tym objawienia Marii to zazwyczaj domena katolicyzmu. Wierni innych wyznań wiedzą raczej niewiele o Marii jako Matce Bożej albo też nie uznają jej cielesnego Wniebowzięcia. Co roku w ważne święta kościelne papież udziela z balkonu pałacu w Rzymie błogosławieństwa urbi et orbi (miastu Rzymowi i światu). Stacje telewizyjne transmitują to najważniejsze papieskie błogosławieństwo do wszystkich krajów świata, a na placu Świętego Piotra zbiera się armia wiernych licząca około dwustu tysięcy osób. Jeśli jakakolwiek Boska Moc rzeczywiście życzyłaby sobie, aby czczono ją w większym stopniu niż dotychczas i żeby ludzie w jakiś sposób pokutowali, dlaczego nie objawi się nad placem Świętego Piotra? Wszystko to jest jeszcze bardziej zawikłane. We wrześniu 2000 roku gazeta „Wek am Sonntag" pisała o objawieniach Marii w Egipcie63. 84 przenajświętsza Dziewica wielokrotnie ukazała się nad kościołem Świętego Marka w mieście Assiut. Najpierw pojawiły się białe gołębie, później promień światła, który był ponoć do tego stopnia nienaturalny, jaskrawy i silny, że obecni musieli odwrócić wzrok. Oficjalny tygodnik ortodoksyjnego Kościoła koptyjskiego w Egipcie „Watani" donosił, że całe chmary białych gołębi zamarły nagle w powietrzu nad kopułą kościoła. Gołębie te miały nadzwyczajnie długie pióra. Po gołębiach pojawił się promień jaskrawego światła, a później „Przenajświętsza Maria Panna". Od tamtej pory do Assiutu płynie nieprzerwany strumień pielgrzymów. Wierni ciągną do kościoła Świętego Marka i proszą o błogosławieństwo Matki Bożej. Zgodnie z licznymi przekazami w Egipcie wielokrotnie dochodziło do objawień Matki Bożej. W samym tylko ostatnim stuleciu Kościół koptyjski oficjalnie poświadczył trzy takie objawienia. Jak można sklasyfikować t e objawienia Marii? Wniebowstąpienie Matki Bożej jest ostatecznie dogmatem Kościoła rzymskokatolickiego. Czyżby więc najwyższa reprezentantka Kościoła katolickiego w niebie nie trzymała się swego pierwotnego Kościoła? Czy katolicy nie mają wyłączności na swoją Matkę Bożą? Czy ukazuje się ona również innowiercom? Dlaczego? W Assiucie nie przekazywano telepatycznie żadnych wiadomości. Pierwsze objawienie Matki Bożej w Nowym Świecie miało miejsce 9 grudnia 1531 roku. Wtedy właśnie Hiszpanie zdobyli Amerykę Środkową. W Meksyku szalała wojna religijna, którą wygrali Hiszpanie. Wymordowano setki tysięcy Majów i Azteków, pojednanie obu kultur wydawało się całkowicie niemożliwe. W grudniu 1531 roku Juan Die-go, pięćdziesięciojednoletni Indianin, usłyszał wczesnym rankiem dziwną muzykę, która zdawała się płynąć znikąd. Juan popatrzył w górę i usłyszał dobiegający z firmamentu głos, który wzywał go do wspięcia się na wzgórze Tepeyac. Gdy tam dotarł, ujrzał przepiękną kobietę, której szata lśniła niczym słońce. Kamienie leżące dokoła, a także skała, na której stała kobieta, sypały iskrami i połyskiwały niczym złoto i szmaragdy. „Słuchaj, Juanito, najmniejszy z moich synów, dokąd zmierzasz?" - spytał głos. Juan właściwie chciał się dostać na drugą stronę wzgórza, ale kobieta poleciła mu, by udał się do biskupa Meksyku i opowiedział mu o tym spotkaniu. Biskup nie uwierzył w ani jedno słowo Indianina. Wtedy Juan poszedł jeszcze raz na wzgórze i poprosił 85 Panią, która natychmiast znów się ukazała, by dała mu dowód. Pani poleciła mu, by nazrywał kwiatów do swej peleryny i zaniósł biskupowi. Juan posłuchał. Choć straż pałacowa początkowo nie chciała go wpuścić, udało mu się w końcu dostać do biskupa. W sali były jeszcze inne osoby. Juan opowiedział, co kazała mu zrobić Pani, i rozłożył pelerynę. W tym samym momencie ukazało się połyskujące światło, a peleryna Juana zamieniła się na oczach wszystkich obecnych w obraz Pani. Miała na sobie świecący niebieski płaszcz wyszywany złotymi gwiazdami, z którego bity czerwone i białe promienie. Dzisiaj na wzgórzu Tepeyac stoi największa w Ameryce świątynia kultu maryjnego Nacional Basilica de la Santisima Maria de Guadalu-pe. Miliony wiernych modlą się do Matki Bożej, wpatrując się przy tym w barwną tkaninę z 1531 roku, która właściwie nie powinna już istnieć, składa się bowiem z szybko ulegających zepsuciu włókien agawy, które' w najlepszym przypadku wytrzymują dwadzieścia lat. Tkanina ta wisi juz jednak pięćset lat nad głównym ołtarzem bazyliki. To jeszcze nie wszystko. Materiał, badany w wielu szkołach wyższych i oglądany również przez wielu malarzy, jest w rzeczywistości bezbarwny. Nie zawiera nawet śladów żadnych barwników. Mimo to każdego roku dwadzieścia milionów ludzi widzi barwną tkaninę. Układ gwiazd na niebieskim płaszczu odpowiada czterdziestu sześciu gwiazdom, które zimą 1531 roku widniały nad Meksykiem. I jak dowodzą zdjęcia wykonane pod mikroskopem, w oczach Pani odbija się obraz biskupa i wszystkich osób, które były w pomieszczeniu, gdy Juan rozłożył pelerynę z kwiatami. Byłem w bazylice w Gaudalupe, wraz z innymi wiernymi sunąłem ruchomą taśmą i tak samo uniżenie jak wszyscy wpatrywałem się w barwny obraz, który w rzeczywistości nie zawiera barwników. Cud. W Guadalupe nie ma innego wyjaśnienia. Objawiła się tu Niebieska amenka i Pozostawiła rzeczowy dowód swojego istnienia. Mówiąc na marginesie, po objawieniu padły bariery seksualne między hiszpańskimi zdobywcami a indiańską ludnością tubylczą i powstał zupełnie nowy typ człowieka. Doszło także do całkowitego pojednania poróżnionych religii. Papież - zgodnie z dogmatem Kościoła katolickiego - jest nieomylny. Zgodne jest to z przykazaniem, jakie Jezus dał apostołowi Piotrowi: »(...) Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co roz- 86 wiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie". Rzymscy papieże uważają się za następców apostoła Piotra, co oznacza, że w sprawach religijnych nie mogą się mylić, gdyż jeśli nawet głoszą coś mylnego, otrzymuje to błogosławieństwo w niebie. Wszyscy wiemy jednak z historii, że papieże nie są nieomylni również w sprawach kościelnych. Mój rodak, katolicki teolog profesor Hans Kung, stwierdził: „Pomyłki nauk Kościoła są liczne i bardzo poważne; obecnie, gdy nie można już zakazać publicznych dyskusji, ich istnieniu nie mogą zaprzeczyć również konserwatywni teologowie i dostojnicy Kościoła"64. Skazanie Galileusza, który nauczał, że Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie na odwrót, potępienie teorii ewolucji Darwina i ekskomunika patriarchy Konstantynopola mają przyczynę właśnie w pomyłkach. Nie mówię już o katolickiej regulacji liczby urodzeń. Lista błędnych decyzji byłaby doprawdy bardzo długa. Papieże jednak wierzą, że w ich Urzędzie Nauczycielskim kieruje nimi Duch Święty. Jak to możliwe? Przy takich pomyłkach? Duch Święty zgodnie z nauką katolicką jest jednaki z Bogiem, gdyż Ojciec, Syn i Duch Święty są jednością. A więc logicznie rzecz biorąc, Bóg poprzez Ducha Świętego i jego ziemskich przedstawicieli głosiłby nieprawdę. Brak logiki gryzie się w swój własny ogon. Profesor doktor Hans Kiing został z powodu krytycznych pytań pozbawiony prawa nauczania. Później został profesorem teologii ekumenicznej na uniwersytecie w Tybindze i mógł rozmyślać nad etosem świata. Podobnie jest w przypadku Eugena Drewermanna. Również i tego doktora teologii pozbawiono prawa nauczania, ponieważ odważył się głośno myśleć. Drewermann prowadził rozważania dotyczące miłosiernego, dobrotliwego Boga i w końcu nie mógł się powstrzymać od ogłoszenia swoich wniosków: „Bóg, który może wszystko, a jednak nie robi nic, nie zasługuje chyba, jeśli bezczynnie przygląda się takiemu złu, na to, by uważać go za dobrego; albo odwrotnie: jeśli byłby dobry, a nie mógłby sam mu zapobiec, nie byłby wszechmocny. Połączenie obu tych cech nie jest możliwe dopóty, dopóki świat jest jednym wielkim padołem płaczu. Obie cechy, zarówno wszechmoc, jak i dobro, zgodnie z teologią chrześcijańską w nieodłączny sposób przynależą do Boga. A więc pozostaje tylko jeden wniosek: to sam świat odrzuca chrześcijańskiego Boga jako Stwórcę. Inaczej mówiąc: wymagania moralne, jakie urzeczywistniają się 87 w chrześcijańskiej idei boskości, sprowadzane są przez samą rzeczywistość ad absurdum'™. To nie Erich von Daniken zadaje te krytyczne i logiczne zarazem pytania. Czyniło to wielu innych, wśród nich także niejeden profesor teologii, który później musiał zrezygnować z pracy. Kościół nie toleruje inteligencji. Ja jednak w przeciwieństwie do profesorów nie mam do stracenia katedry. Również pytanie o t ę Matkę Bożą, która ukazała się w Fatimie oraz innych miejscach i, jak widać, posiada moc konieczną do spowodowania cudu słońca, zostało wcześniej postawione przez innych66. Kto wywiera wpływ na ludzi - albo przynajmniej tego próbuje? Fakt, iż niektóre z tych zjawisk rzeczywiście miały miejsce i nie rozgrywały się jedynie w głowach poszczególnych osób, jest dla znawcy materii absolutnie pewny. Przedwcześnie zmarły doktor Johannes Fiebag, błyskotliwy myśliciel, którego umieścić można wśród takich postaci, jak Hans Kung i Eugen Drewermann, postawił kilka lat temu hipotezę, pozwalającą na wyjaśnienie kilku ze wspomnianych przypadków objawień. Chodzi tu o mimikrę67. Pod pojęciem mimikry nauka rozumie upodobnienie się zwierząt i roślin do środowiska. Mimikra jest również strojem ochronnym lub maskującym. Istnieją motyle, pasikoniki lub kameleony, które tak perfekcyjnie upodabniają się do otoczenia, że wróg nie potrafi ich rozpoznać. Przyjmują kształty i kolory, które czynią je niemal niewidzialnymi. Przyroda jest pełna mimikry. Opierając się na tym, doktor Fiebag zadał sobie pytanie, czy mimikrę można odnieść również do istot pozaziemskich: „Proszę włożyć pokrywający całe ciało kombinezon (znany ze świata cybernetyki), wejść w stworzony przez programistę świat złożony z bitów i bajtów oraz przyjąć postać, która się Państwu podoba lub o której sądzicie, że będzie się podobać mieszkańcom tego świata: Wróżka czy elf, bóg czy diabeł, pasażer statku powietrznego czy mały szary ludzik. Wszystko jedno. Dajmy się ponieść wyobraźni. Możecie także posłużyć się zaprogramowaną fantazją współmieszkańców sztucznego świata. A jeśli napotkane przez Was wirtualne postacie wierzą w wyższe istoty objawiające się jako latający ludzie z Magonii? Nie ma problemu. Jeden ruch ręką wystarczy, by wybrać odpowiednią pozycję ze specjalnie dla Państwa opracowanego menu i już jesteście przybyszami z Magonii. \ 88 Pojawiacie się kilka stuleci później. (Dla Państwa, którzy stoicie poza całym systemem, kilka stuleci to tyle co nic). Dowiadujecie się, że ludzie wyobrażają sobie obcą inteligencję jako małe szare ludziki, które pędzą w przestrzeni kosmicznej w świecących statkach gwiezdnych i kradną ciężarnym kobietom ich malutkie dzieci. Nie ma problemu. Wystarczy wystukać na klawiaturze, co należy, i już jesteście ufo-nautami. Po co to wszystko robicie? Być może to tylko zabawa, a może rodzaj testu. Być może także eksperyment albo bardzo ważny program, nad którym pracujecie wraz z kolegami. Być może robicie to w celu „poprawienia" powstałych w wirtualnych światach treści świadomości, rozwijania ich i pobudzenia, by z fazy regresu i zastoju przeszły do fazy ewolucji. Oczywiście wiecie, że nie jesteście Bogiem. Zdarzają się wam błędy. Musicie zmylić treści świadomości, które rozwinęły się w sztucznym środowisku Państwa komputera. Oni nie mogą poznać prawdy - jakakolwiek by była. Jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie. Gracie niczym aktorzy na scenie. Opowiadacie im bajki, najlepiej dokładnie to, co chcieliby usłyszeć: iż rzeczywiście jesteście wróżką albo że naprawdę pochodzicie z Magonii, że kradniecie embriony. To zależy. Ewentualne «dowody» mogą przecież zniknąć (...) UFO, objawienia Marii lub na przykład yeti, statki powietrzne, które się rozpływają w powietrzu, statki kosmiczne, które spadają na ziemię, zwłoki istot pozaziemskich lub na wpół ludzkie płody. Wszystko to jest dokładnie tak samo realne i nierealne jak cała nasza rzeczywistość. Ci drudzy postępują przy tym niezwykle zręcznie, a nawet z pewnym poczuciem humoru. Spotykają naszych przodków, którzy ich uważają za bogów - nie tylko jako świetliste istoty, lecz także jako astronautów. Korzystają ze statków kosmicznych, które można na dzisiejszym etapie rozwoju skonstruować, zamieniają świątynie na ziemskie bazy, których cel dopiero dzisiaj staje się zrozumiały, pozostawiają urządzenia techniczne i inne wytwory sztuki, przed którymi stoją pełne przygód dzieje, i każą wznosić budowle, które okazują się nośnikami niezmiennych w czasie informacji". I po co to wszystko? Jak pisze Fiebag: „Powinniśmy ponownie podać w wątpliwość nasze pochodzenie i sposób pojmowania świata. Ta zmiana kąta spojrzenia prowadzi do nowych perspektyw i nowego zrozumienia". 89 Czy w hipotezie mimikry tkwi rozwiązanie wszystkiego, co niewyjaśnione w świecie religii? Czy hipoteza ta tłumaczy, dlaczego niejakiemu Josephowi Smithowi (twórcy religii mormonów) ukazał się anioł Moroni i podyktował Księgę Mormona} Czy przesłania, jakie otrzymywali liczni założyciele religii, pochodzą ze świata pozaziemskiego? Czy karły, które napotykają ponoć czasem w górach wędrowcy, to dżiny (duchy), od których aż się roi w literaturze arabskiej? A może objawienia są jedynie manifestacjami obcej technologii, stojącej na znacznie wyższym poziomie rozwoju niż nasza? Kto uważa, że za tym wszystkim kryje się miłosierny Bóg lub boska wszechmoc, musi mieć o Nim całkowicie odmienne pojęcie niż ja. Jeśli prawdą byłoby, że istniejące na świecie liczne religie zostały zainspirowane przez Ducha Świętego (a to właśnie każda z nich uparcie o sobie twierdzi), to ów Duch Boży zabawiałby się z nami dość nieładnie, z powodu sporów religijnych straciły już bowiem życie miliony ludzi, a setki tysięcy torturowano. Znanych chrześcijańskich teologów, którzy opowiadają się przeciw pseudobogu, usunięto z pola bitwy - i to wszystko w imieniu religii. W świecie islamskim nikt zaś nie odważy się nawet poruszać tego typu krytycznych kwestii. Przynajmniej dziesięć procent wszystkich znanych przypadków objawień jest faktem. Należą do nich także Fatima i cud słońca. Istnieją trzy możliwości wyjaśnienia takich zdarzeń: a. Historycznie rzecz biorąc, Matka Boża nie istnieje. Jest wynalazkiem Kościoła, choć Matki Boże występowały już od dawna w wielu przedchrześcijańskich religiach. A więc Matka Boża nie może się ukazać. Objawienia muszą mieć inną przyczynę. b. To prawda, że Matka Boża jest wymysłem młodego Kościoła chrześcijańskiego, ale papieże uczynili z tego rzeczywistość. Zgodne jest to zresztą ze słowami ewangelisty: „(...) cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 16,19). W ten sposób wymyślona Matka Boża stała się rzeczywistą Matką Bożą. c. Ktoś pochodzący z zewnątrz bawi się z nami. Władza tych obcych istot przewyższa znacznie ziemską technologię (hipoteza mimikry). Tak samo jak się z nami bawią, mogą nas w każdej chwili unicestwić. W takim razie należy zadać pytania: K i m jest ów Universal Player? 90 Czy wśród „graczy" istnieje jakaś hierarchia, która dba, żeby takie zacofane cywilizacje jak nasza n i e zostały zniszczone? Kto albo co byłoby najwyższym Bogiem ponad „graczami"? Przecież również cywilizacja istot duchowych, których nie jesteśmy nawet w stanie sobie wyobrazić, musiała mieć kiedyś początek. Wariant a. jest sam w sobie dość rozsądny. Problem polega jednak na tym, że objawienia Marii są faktem. Wariant b. jest najbardziej nieprawdopodobny. Dlaczego? Ponieważ wtedy Jezus musiałby rzeczywiście być „rodzonym Synem Boga". Każdy specjalista, który współcześnie zajmował się tą kwestią i wie, jak powstały Ewangelie, neguje jednak istnienie „Syna Bożego"6869-70. Jeśli zaś Duch Święty stałby tak samo za ewangelistami, jak i za Koranem, jak mógłby poprzez proroka Mahometa ogłosić: „Nie jest odpowiednie dla Boga, aby mieć syna"? Syn Boży zostałby w końcu posłany między ludzi, żeby uwolnić nas od grzechu pierworodnego. I tu ponownie mamy do czynienia ze sprzecznościami w Starym Testamencie. Wariant c. jest możliwy, ale nie mamy na to żadnych dowodów. Należę jednak do osób zawsze pytających o przyczynę. (Kto albo co byłoby najwyższym Bogiem ponad „graczami"?) Każde wydarzenie zostało spowodowane innym. W niesłychanie skomplikowanej fizyce kwantowej założenie to nie jest prawdziwe. Została zniesiona zasada przyczy-nowości, związek między przyczyną i skutkiem. Fizyka kwantowa żyje właśnie w czymś w rodzaju świata duchów, w którym zadaje się pytanie, skąd pochodzi coś tak osobliwego jak informacja lub takie stany, jak świadomość, wyobraźnia, kreatywność. Wyobraźnia istnieje wprawdzie w mojej głowie i wiem mniej więcej, jak działają w mózgu neurony i ich połączenia, nie wyjaśnia to jednak wyobraźni jako takiej. Jeśli powstaje ona dzięki efektom fizyki kwantowej, to efektów tych nie da się zmierzyć i poza teorią nie mamy w ręku żadnych konkretnych danych. Jeśli objawienie fatimskie rozgrywało się jedynie w głowach dzieci, skąd w takim razie wziął się realny cud słońca? Jeśli zaś objawienie fatimskie polegałoby jedynie na efektach fizyki kwantowej, w jaki sposób „duchy" stojące za fizyką kwantową mogłyby miesiąc wcześniej z wielką dokładnością przewidzieć, że 13 października 1917 roku wydarzy się cud słońca? 91 W takiej sytuacji zrozumiałe jest, że czujemy się w naszym świecie pozostawieni sami sobie i przechodzimy od jednej sprzeczności do drugiej. Cud słońca w Fatimie 13 października 1917 roku był rzeczywistością. Spowodowała go Matka Boża, która z historycznego punktu widzenia nie może istnieć. Matka Boża, której istnienie potwierdza religia uważająca się za jedyną prawdziwą, choć dokładnie to samo twierdzą inne religie. Za tym wszystkim ma stać Duch Święty, który jednocześnie jest Bogiem i kieruje papieżami w oczywisty sposób głoszącymi nieprawdę. Jeśli wziąć pod uwagę cały ten bałagan, najbardziej odpowiada mi wariant c. Trzej papieże piastujący swój urząd od 1958 roku zrobili wszystko, aby uczynić wariant c. prawdopodobnym. Przypomnijmy pokrótce: Fatima 1917. Dopiero w roku 1947 siostra zakonna Łucja spisała trzecią tajemnicę fatimską i przekazała ją biskupowi Leirii. Ten przetrzymał ją trzynaście lat w skarbcu, później zaś przekazał do Świętego Oficjum w Rzymie. Tam koperta leżała kolejne osiemnaście miesięcy i w końcu 1 sierpnia 1959 roku otworzył ją papież Jan XXIII. Tenże ponownie zakleił kopertę i odesłał do Świętego Oficjum z poleceniem, by nie otwierać przesłania. Sześć lat później za pontyfikatu Pawła VI stało się dokładnie to samo, również po następnych czternastu latach uczynił to jeszcze raz Jan Paweł II. 18 lipca 1981 roku - po zamachu na papieża - stało się tak po raz czwarty. Wszyscy kolejni papieże odmawiają podania tajemnicy do wiadomości publicznej, argumentując, iż „dotyczy ona naszej wiary". Osiemdziesiąt trzy lata po wydarzeniach w Fatimie (19 kwietnia 2000 roku) papież posyła wysokiego rangą posłańca do wiekowej już Łucji, który ma wyjaśnić niektóre kwestie związane z trzecią tajemnicą. Stąd wniosek, że coś musiało być niejasne. Przed osiemdziesięciu trzema laty Matka Boża wyraziła się niejasno. Jak widać, Duch Święty nie kierował umysłem zakonnicy, gdy w 1941 roku spisywała przesłanie. W połowie 2000 roku Święte Oficjum podejmuje nagle decyzję, by opublikować tekst tajemnicy - ale części układanki nie pasują do siebie. Jeśli tekst, który został opublikowany w czerwcu 2000 roku i rozwlekle skomentowany przez kardynała Ratzingera, byłby identyczny z oryginalnym, papieże nie mieliby powodu, by nie publikować go wcześniej. Również twierdzenie, że nie można ujawnić tajemnicy, ponieważ dotyczy „wiary" i mogłaby spowodować „wybuch paniki wśród ludności", jest w przypadku wersji z lata 2000 92 ' roku całkowicie absurdalny. Watykan coś kręci. Początkowo siostra Łucja opowiadała, iż „cudna Pani" zażądała, żeby tajemnicę ujawniono 17 października 1960 roku. Później Łucja powiedziała, że to nie „Pani" ustaliła tę datę, lecz ona sama, ponieważ „czuła, że przed rokiem 1960 nic by nie zrozumiano". Jeśli nawet wypowiedź ta odpowiada prawdzie, a nie - jak podejrzewam - została siostrze podsunięta, papieże nie zrozumieli przesłania również po roku 1960, kolejno bowiem odmówili ujawnienia go. Obawiam się, że Watykan zaplątał się w przerażającą historię, z której nie będzie już mógł się wycofać. A to z następujących powodów: 17 października 1942 roku papież Pius XII poświęcił Fatimę „Niepokalanemu Sercu Marii". Pius XII n i e znał tajemnicy! (Koperta została otwarta dopiero w 1959 roku). Wraz z oficjalnym poświęceniem Fatima definitywnie awansowała na miejsce pielgrzymek ku czci Matki Bożej. Nie da się tego cofnąć, ponieważ papieże są nieomylni. Fatima stała się ośrodkiem katolickiego kultu maryjnego. W 1959 roku Jan XXIII po raz pierwszy przeczytał przesłanie i musiał się okropnie przestraszyć, nie było w nim bowiem ani słowa o poświęceniu Jej Niepokalanemu Sercu. To samo spotkało kolejnych papieży. Oczywiście nie można było w takiej sytuacji ogłosić tajemnicy, bo Fatima stała się tymczasem jedynym w swoim rodzaju celem pielgrzymek. Wypowiedź papieży, że przesłanie dotyczy „naszej wiary", była jak najbardziej prawdziwa. Podobnie zresztą jak wypowiedź papieża Jana Pawła II, który w 1980 roku w Fuldzie powiedział: „Ze względu na ważką treść moi poprzednicy w Stolicy Apostolskiej przedkładali wersję dyplomatyczną". Prawda. Rzeczywiście dotyczyło to w dosłownym tego słowa znaczeniu wiary i było niezwykle „ważkie", jak bowiem można było po fakcie wytłumaczyć wiernym, że wcale nie chodziło o przesłanie „kochanej Matki Jezusa"? Wyjaśnia to również, dlaczego biskup Leirii przetrzymywał u siebie ten przekaz przez trzynaście lat. Oczywiście przeczytał go, ale nie wiedział, co dalej zrobić. Być może miał nadzieję, że koło czasu potoczy się w przyszłości inaczej lub że w 1917 roku dziecko o imieniu Łucja tak sobie tylko zmyślało. (Zgodnie z wypowiedzią siostry Łucji kopertę mogli otworzyć patriarcha Lizbony lub biskup Leirii). Jaka mogła być naprawdę oryginalna treść tekstu trzeciej tajemnicy fatimskiej? Nikt tego nie wie poza wtajemniczonymi. Ale siedemdzie- 93 siat tysięcy ludzi widziało cud słońca, wirującą, świecącą tarczę, która widniała na niebie przez dwanaście minut. Osobiście uważam, że wskazuje to na grupę istot pozaziemskich. Być może pozdrawiali w swoim przekazie ludzkość i dawali do zrozumienia, że nie jesteśmy sami we wszechświecie. Być może powiedzieli również, że jeszcze powrócą. Byłoby dobrze, gdyby ludzkość przygotowała się na tego rodzaju wydarzenie. Dopóki Watykan nie wyjawi całej prawdy, myśl ta jest w jakiś sposób uzasadniona, z całą pewnością nie było bowiem tak, jak przedstawiają to papieże i kardynał Ratzinger. Quod erat demonstrandum. Papieże i członkowie Świętego Oficjum, mówiąc ogólnie, nie znają się szczególnie na podróżach kosmicznych, a jeszcze mniej na ET, odległościach międzygwiezdnych i licznych możliwościach życia pozaziemskiego, a tym bardziej na technologiach dalekiej przyszłości. Dlatego należy się obawiać, że sami nie rozumieją „ważkiej treści" (Jan Paweł II) przekazu z Fatimy. W niewzruszonej wierze mogliby przyjąć, że przekaz pochodzi od konkurenta nieba - diabła. Lecz byłaby to taka sama katastrofa jak uznanie, że przekaz pochodzi od istot pozaziemskich, Fatima stała się już bowiem katolickim miejscem pielgrzymek. To wszystko nie podoba mi się tak samo jak niezliczonym wierzącym katolikom. Zostałem wychowany w wierze katolickiej, dlatego bardzo boli mnie fakt, że należy się pożegnać z pięknymi wyobrażeniami z okresu dzieciństwa. Znam cudowne pieśni ku chwale Matki Bożej. Znam to przyjemne uczucie zjednoczenia z innymi wiernymi w kościele, znam chorały gregoriańskie, muzykę organową, kadzidło i poblask świec. Jeśli zadaję te pytania, stawiane również przez świetnych teologów, i proponuję możliwe odpowiedzi, na które oni jeszcze nie wpadli, nie należy w tym szukać powodów natury psychologicznej. Ani nie prowadzę obrachunków z przeszłością, ani nie chcę zbałamucić wiernych (którzy przecież i tak nie przeczytają tej książki). A więc skąd bierze się u mnie to krytyczne spojrzenie na Stary Testament i na Fatimę? Ponieważ to, co nam mówią, nie jest prawdą. Ponieważ ludzie nie lubią, jak się ich okłamuje. Ponieważ inni także powinni zastanowić się nad swoim Bogiem i swoją religią, a nie tylko uparcie w coś wierzyć. Wiara nie potrzebuje dowodów - i czyni szczęśliwym. To właśnie jest najbardziej niebezpieczne, każdy Kościół i każda sekta twierdzi bowiem, że głosi jedyną obowiązującą prawdę. A więc walczy się w obronie tej (rzekomej) prawdy i sięga po miecz lub karabin maszynowy. Czy - w imie- 94 ii niu Boga - można także użyć bomby atomowej lub chemicznej, aby zgładzić innowierców? Liczba konfliktów na świecie o podłożu religijnym rośnie z każdym rokiem. Na naszej planecie aż roi się od fanatyków i bezwzględnych wojowników Boga. Dobrzy i rozsądni ludzie zachowują się wobec innych porządnie - niezależnie od tego, czy są religijni czy nie. Żeby jednak dobrzy i porządni ludzie uczynili coś przerażającego i złego - potrzebna jest religia. Najstraszniejsze zło czynione w jej imieniu będzie usprawiedliwione. To właśnie jest przyczyna, dla której podjąłem działanie. Sprzeciwiam się konfliktom religijnym i uważam się raczej za „robotnika w winnicy Boga", to bowiem, co najczęściej przypisujemy Bogu, to obraza wspaniałego stworzenia. Droga poznania zawsze była kamienista i nasze ziemskie wyobrażenia o moralności i etyce nie muszą być identyczne ze sposobem myślenia istot pozaziemskich. Ponieważ jednak Matka Boża się objawiła (nie tylko w Fatimie), wierni mają tylko jedno dość niepewne rozwiązanie tego dylematu, pozwalające na wprowadzenie odrobiny ładu do ich świata. Weźmy wariant c, a więc hipotezę mimikry. Ktoś tam z zewnątrz bawi się nami. Ten ktoś zna oczywiście ludzi oraz ich religie i wie, że miliony z nas głęboko wierzą w Matkę Bożą. A więc wciela się w rolę Matki Bożej, nazywa się jej imieniem i objawia pod jej postacią. Świat znowu jest w porządku. Ave Maria! Rozdział trzeci Lasy pełne stup Myśli są wprawdzie wolne od da, ale i tak ma się z ich powodu kłopoty. Kań Kraus Ulica na wpół pogrążona była w ciemności. Wszędzie błyskały małe ogniki jadłodajni. Aż roiło się od brązowych ludzi siedzących na małych krzesełkach, nie wyższych niż piętnaście centymetrów, nawet stoły wydawały się pochodzić z krainy karłów. Czyżbym znalazł się pośród liliputów? Nie, ludzie wokół mnie byli normalnego wzrostu, a ponieważ siedzieli na malutkich krzesełkach, ich kolana sięgały im do piersi. Myśl, że muszę tu usiąść, wzbudziła we mnie raczej umiarkowany entuzjazm. Czułem się jak olbrzym w przedszkolu, a mam zaledwie sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu. Niczym różnobarwne chorągiewki dobiegały mnie wokół różne zapachy. Od słodkawych po kwaskowate, od woni zjełczałego tłuszczu po spaleniznę - dosłownie wszystko. Następne skrzyżowanie w przypominającym szachownicę mieście doprowadziło mnie do głównej arterii. Dotychczasowe zapachy przemieszały się ze smrodem spalin. Przy głównej ulicy również stały setki krzesełek i stolików. Między nimi na ziemi wyłożono olbrzymie ilości towaru: plastikowe stoliki dla maluchów, sandały i buty obok koszul i szmacianych piłek w najprzeróżniejszych barwach, a dalej na odcinku około sześćdziesięciu metrów leżały okulary pasujące do wszystkich twarzy i nosów na tym świecie. Z wielkim trudem udało mi się na żadne z nich nie nadepnąć. 97 Wszystkie azjatyckie miasta wyglądają i smakują podobnie. Patrząc powierzchownie, również wszyscy ludzie zdają się być podobni. A jednak miasto, przez które właśnie szedłem, było całkowicie inne. Bezpośrednio przede mną, w odległości niecałych trzystu metrów, pośrodku skrzyżowania strzela w niebo wielopoziomowy statek kosmiczny - podświetlony licznymi reflektorami i od dołu do samej góry pokryty złotem. Był to widok budzący prawdziwy respekt. Respekt przed wspaniałymi osiągnięciami w imię religii. To, co wyglądem przypomina rakietę, było jedną z wielu tysięcy pagód stojących w kraju złotych stup. Niegdyś kraj ten nosił nazwę Birma, dzisiaj obszar leżący między Tajlandią, Chinami i Indiami nazywa się Myanmar. Miasto, przez które wędruję, to Yangon (niegdyś Rangun). Tutaj, w samym środku niezliczonych samochodów, sklepów i przechodniów, nad brzegiem rzeki Irawadi, aż roi się od nieopisanie pięknych pagód. W tym kraju tylko Budda i rząd są bogaci. Nigdzie na świecie Budda nie jest tak czczony jak w Myanma-rze. Od tysięcy lat wierni każdego roku składają w ofierze tony złota płatkowego i kamieni szlachetnych mających służyć ozdobie pagód, a przez to pozyskaniu najmniejszej choćby łaski losu w tym lub następnym życiu. Stałem przed pagodą Sule, którą nazywa się również „sercem miasta". Choć już dawno zapadła noc, a wokół pagody śmierdziały spaliny, tu i ówdzie widać jeszcze było wiernych, którzy z oddaniem wpatrywali się w figurki i światełka połyskujące zza krat. Tu panuje cud, którego świat poza Myanmarem nie potrafi pojąć. Kraj ten przesiąknięty jest religią i astrologią. Dzieci nie otrzymują właściwych imion i nie przejmują nazwisk ojców. Po imieniu nie można także rozpoznać płci dziecka. Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki mogą się nazywać Kyan Kyan, Zan Zan, Maung Maung czy Cho Cho. Różnica w płci uwidacznia się później jedynie w zwrotach „pan" lub „pani". Wszystkie nazwiska łączą się w jakiś sposób z dniem tygodnia i miesiąca urodzenia dziecka, ale z biegiem lat można je zmieniać. Pierwszych pięciu liter nazwy miesiąca można używać tylko wtedy, gdy jest się urodzonym w poniedziałek. Poza tym znaki składającego się z trzydziestu trzech liter alfabetu muszą być ułożone w kolejności rosnącej. Dotyczy to również dni tygodnia, a więc po wtorku musi nastąpić środa, a później czwartek. Całe życie składa się bowiem z tak właśnie pojmowanej wspinaczki. Jeśli ktoś zakłada firmę, to nazwę dla niej układa astrolog. Jedynie lepszy astrolog od po- 98 przedniego może nazwę firmy zmienić, jeśli interesy nie idą dobrze. Ktoś, kto urodził się w piątek, będzie składał na ołtarzu ofiarę, która poświęcona jest piątkowi. W tym kraju nikogo nie dziwi, że tysiące pagód ustawiono w sposób zdeterminowany przez astronomię. Pago-da Sule, przed którą stałem, przyporządkowana jest planetom, zwierzętom na niebie i ośmiu kierunkom nieba. Przed przybyciem tu Brytyjczyków Myanmar był monarchią. Dokładnie w dwa tysiące czterechsetną rocznicę śmierci Buddy, w roku 1861, ówczesny król Mindon (1853-1878) przeniósł rezydencję do Mandalaj, bajkowego miasta w centrum Myanmaru. Już sama nazwa Mandalaj brzmi w zachodnich uszach jak muzyka. Mandalaj było miastem Buddy i w obliczu brytyjskiego zagrożenia król Mindon zwołał tam „piąty wielki synod". Zgromadzenie to można porównać do synodów w Kościele chrześcijańskim. Wówczas, w roku 1872, do Mandalaj przybyło dwa tysiące czterystu buddyjskich uczonych, którzy ustanowili kanon Tipitaka, buddyjską „naukę trzech koszy". Wcześniej spisana była ona jedynie na liściach palmowych, teraz król Mindon nakazał wyryć ją na siedmiuset dwudziestu dziewięciu marmurowych tablicach, które miały pozostać niezniszczalne aż do następnego pojawienia się Buddy. Zgodnie z nauką Budda powraca co pięć tysięcy lat. Ponieważ minęło właśnie dwa tysiące czterysta lat od pojawienia się ostatniego Buddy, marmurowe tablice musiały przetrwać jeszcze dwa tysiące sześćset lat. Dlatego król Mindon nakazał wznieść nad każdą tablicą pagodę. W efekcie powstało coś określane mianem „największej księgi świata". I słusznie. Zachowana do dziś kopia, spisana na papierze, składa się z trzydziestu ośmiu tomów po czterysta stron każdy. Chrześcijaństwo nie ma się pod tym względem czym pochwalić. Oczywiście Brytyjczycy, dysponujący znacznie bardziej zaawansowaną technologicznie bronią, pokonali króla Mandalaj. Wznieśli twierdzę i opanowali kraj oraz rzekę aż po granicę z Chinami na północy. Kronikarz i protagonista angielskiego panowania kolonialnego Rudyard Kipling uwiecznił Mandalaj w jednym z wierszy: On the wad to Mandalay, where the flyn' fishes play... Comeyou back to Mandalay, where the old Flotilla lay... 99 For the wind in the trees i. and the tempie bells they say, you british soldier, comeyou back to Mandalay. (R. Kipling: The mad to Mandalay, 1887) Brytyjczycy nazywali Myanmar Birmą, ale w roku 1989 kraj ponownie przyjął dawną nazwę. Podobnie jak w przypadku wszystkich krajów i historia Myanmaru zaczyna się w czasach mitologicznych. Kiedyś dawno temu smoki lub latające węże (nagowie) zstąpiły z nieba i zaczęły nauczać pierwszych ludzi71. Pokazały także ludziom, jak wydobywa się z ziemi i wody złoto oraz szlachetne kamienie. Do dzisiaj Myanmar-czycy uważają rzekę Irawadi długości dwu tysięcy stu siedemdziesięciu kilometrów za „smycz smoka". Nawet zarysy granic kraju postrzegane są jako zarys ciała smoka. Irawadi jest arterią życia kraju. Można ją porównać do Nilu w Egipcie. Motyw smoka jest powszechny w całej Azji i należy do prehistorycznych zagadek ludzkości. Nigdy żaden człowiek nie mógł widzieć latającego i plującego ogniem smoka, ponieważ ewolucja nie zna takiego stworzenia. Słyszałem już teorię, zgodnie z którą ma być to pierwotne wspomnienie z czasów dinozaurów. Ale i to wyjaśnienie niczego nie tłumaczy. Gdy przed sześćdziesięcioma milionami lat dinozaury panowały na Ziemi, nie istniał wtedy nawet najbardziej pierwotny człowiek. W Chinach, kraju sąsiadującym z Myanmarem, smoczy królowie byli pierwotną „siłą kulturotwórczą" i założycielami pierwszej dynastii. Wielu chińskich władców miało przywilej przeżycia wraz z całym dworem niebiańskiej podróży na smoku72. Według chińskiej mitologii ten niebiański smok z wielkim hałasem nadleciał nad Ziemię, napędzając wszystkim strachu, ale przyniósł ludziom również dobra kultury i wiele ich nauczył73. Jeszcze za czasów rządów Chuena, jednego z pracesarzy Chin, boski budowniczy Yu wzniósł pośrodku jeziora wielką wieżę, aby móc lepiej obserwować lot smoka na firmamencie74. Podniebny smok jest w mitologiach wszechobecny. Dotyczy to także chrześcijaństwa, choć na terenach, gdzie panuje ta religia, z całą pewnością nigdy nie widziano smoka. Święty Jerzy, święty Sylwester i święty Michał kojarzeni są ze smokiem. Pojawia się on w Apokalipsie w Nowym Testamencie i oczywiście także u proroków w Starym Testamencie. W postaci graficznej smoki pojawiały się już na sumeryjskich pieczęciach, 100 egipskich tabliczkach lub jako latające węże w grobowcach faraonów w Dolinie Królów. Bardzo często występowały u (znacznie późniejszych) ludów zamieszkujących Amerykę Środkową. Uskrzydlony wąż jest tam symbolem bogów, którzy niegdyś zstąpili z nieba. Tak na marginesie - u Indian Ameryki Północnej występuje motyw ptaka burzy. Nikt nie zaprzeczy, że latający smok jest motywem głęboko zakorzenionym w wielu mitach stworzenia. Dlaczego? Psycholodzy uważają, że nasi przodkowie zaobserwowali jakiegoś niepospolitego ptaka. Ale nawet najbardziej niepospolity ptak nie pluje ogniem, nie czyni potężnego hałasu, nie powoduje wstrząsów całej doliny, nie zabiera pasaierów na pokład, nie płodzi dzieci (co zdarzyło się w Chinach) i nie naucza ludzi. Człowiek epoki kamienia znał ptaki i miał nawet określające je słowo. Ale to, co zaobserwowano na całym świecie, nie mogło być ptakiem. Tworzono słowa i porównania, rzeczy nieopisane bowiem nie istniały. Z biegiem czasu owo coś przekształciło się w węża plujjącego ogniem, a w Azji w smoka. Ojcowie i dziadkowie, zszokowani tym, co przeżyli, opowiadali synom i wnukom o niesamowitych wydarzeniach. Z upływem lat relacje dotyczące autentycznych przeżyć traciły coraz bardziej na wyrazistości, aż w końcu stały się mitami. Mit to nieokreślone bliżej wspomnienie ludów. Nie inaczej było w Myanmarze. Ponieważ w epoce kamienia nie istniały granice, to co obowiązywało w mitologii chińskiej, określało również świadomość na obszarze (dzisiejszego) kraju sąsiadującego, a więc Myanmaru. Pierwszą historyczną grupą narodową żyjącą w dorzeczu Irawadi był lud Mon. Monowie pochodzili ze środkowej Azji, z zachowanych epigrafów wiadomo, że pod względem językowym należeli do ludów mon-khmerskich. Lud Mon przyjął buddyzm i - jak mówi legenda - już dwa i pół tysiąca lat temu wzniósł pierwszą pagodę - Szwe Dagon w Rangunie (Yangon). Dzisiejsza pagoda Szwe Dagon jest nieopisanie piękna. „Mówi się, że na Szwe Dagon jest więcej złota niż w sejfach angielskich banków". Cytat ten pochodzi ze wspaniałego przewodnika po Myanmarze WiLhelma Kleina i Guntera Pfannmullera. Obaj oni są doskonałymi znawcami tego kraju: „Sama tylko masywna, przypominająca kształtem dzwon stupa stanowi jedyny w swoim rodzaju stumetrowy skarbiec. W jego wnętrzu, jeśli wierzyć legendzie, znajduje się osiem włosów ostatniego Buddy 101 oraz inne relikwie trzech Buddów, którzy żyli przed nim (powiada się, że pojawiał się co pięć tysięcy lat). No a z zewnątrz (...) stupa pokryta jest 8688 płytkami złota, z których każda według dzisiejszej wartości osiąga cenę tysiąca marek. Szczyt zdobi 5448 diamentów, 2317 rubinów, szafiry i topazy; zwieńczeniem całej budowli jest olbrzymi szmaragd, który wyłapuje pierwsze i ostatnie promienie słońca"75. Gdy odwiedziłem pagodę Szwe Dagon, bardzo trudno było mi oddzielić przeszłość od teraźniejszości. Często wydawało mi się, jakbym grał w filmie science fiction. Najpierw wspinaliśmy się niekończącym się podejściem od jednego przedsionka do kolejnego, aż w końcu - po setkach stopni - doszliśmy w pobliże okrągłej, złotej części centralnej. Tu relikwia goni relikwię. Za głowami Buddy znajdują się sterowane elektronicznie miniaturowe lampki, dzięki którym z każdej z głów strzelają koła i promienie. Okręgi i wiązki promieni wydają się pędzić z uni-wersum w kierunku Buddy. Wspaniałe widowisko (brzmi to być może ironicznie, ale ironia nie jest zamierzona). W naszych chrześcijańskich miejscach pielgrzymek także nie jest inaczej. Tyle tylko, że w pagodzie Szwe Dagon złoto i diamenty niemal przygniatają okazałością. Mimowolnie pomyślałem o hiszpańskich najeźdźcach, którzy zdobyli Amerykę Środkową i Południową i zabijali Inków, aby zagarnąć ich złoto. Dzięki Bogu europejscy zdobywcy nie wiedzieli o istniejącym od stuleci złotym kraju Myanmar. W przeciwnym wypadku w imię krzyża zostałaby unicestwiona prawdziwie unikatowa kultura. Całymi godzinami włóczyłem się po pagodzie Szwe Dagon i często nie mogłem oderwać wzroku od figur. Stały tam pomniki wykonane z jakiegoś trudnego do określenia stopu złota i srebra, jakby żywcem wyjęte z Gwiezdnych wojen. Do tego wszystkiego jeszcze mityczni pomocnicy, obrońcy Buddy, którzy nie mogli istnieć przynajmniej za życia ostatniego Buddy. W tym miejscu mitologia została odlana ze złota i srebra. Nierdzewna i wieczna. Jedyna w swoim rodzaju lekcja pokazowa. Oczywiście nie zabrakło również motywu smoka. Najwyższy taras jest wyłożony marmurowymi płytami. W środku króluje złota stupa o obwodzie czterystu trzydziestu trzech metrów. Sama stupa stoi na ośmiokątnej płycie, przy czym na każdym z rogów znajduje się osiem kolejnych mniejszych stup, a więc łącznie jest ich sześćdziesiąt cztery. Niektóre z nich przypominają istoty w dziwny sposób spokrewnione ze sfinksem. Mitologia w najczystszej postaci. Stupa 102 o wysokości około stu metrów strzela w niebo niczym świetlisty palec, otoczona iskrzącymi się różnobarwnymi diamentami. Na samej górze jest mała kula o przekroju dwudziestu pięciu centymetrów wykonana z czystego złota. Ale to nie wszystko. Na złotej kuli połyskuje siedem-dziesięciosześcio karatowy szmaragd, który od pierwszego do ostatniego promienia słońca ładuje się energią. Widok ten bardzo zainteresowałby fachowców od efektów laserowych. Wszechobecne są w pagodzie nasz układ planetarny i wszechświat. Zgodnie z birmańskimi przekazami również Słońce i Księżyc traktowane są jak kule76. Dlatego istnieje osobne miejsce kultu Słońca, któremu przyporządkowana jest niedziela i boski ptak Garuda. Do Księżyca należy poniedziałek i tygrys. Każda planeta ma swoje dni i zwierzęta. Zgodnie z tym w pagodzie Szwe Dagon każda planeta ma swoje miejsce kultu. • Mars odpowiada wtorkowi. Jego zwierzęciem jest lew. • Wenus odpowiada piątkowi. Jej zwierzęciem jest świnka morska. • Jupiter odpowiada czwartkowi. Jego zwierzęciem jest szczur. • Saturn odpowiada sobocie. Jego zwierzęciem jest mitologiczny wąż (naga). • Merkury odpowiada środzie. Jego zwierzęciem jest słoń. Do tego dochodzą miejsca czci nieznanych planet, ośmiu dni tygodnia i królów Sakka, którzy pochodzą z niebiańskich łąk góry Meru. Ponieważ wszyscy Birmańczycy choćby ze względu na swoje imiona związani są z dniami tygodnia i z planetami, wierni modlą się w ściśle określonych miejscach. Ci o imieniu „Wtorek" koło Marsa, a ci, którzy nazywają się „Czwartek", koło Jupitera itd. Oczywiście Birmańczycy mają również własny kalendarz. Tydzień ma tutaj osiem dni. A nasz rok 1999, bo wtedy właśnie byłem w tym kraju, odpowiadał w Myanmarze rokowi 1361. Tak samo jak zdarzały się cuda w chrześcijańskich miejscach pielgrzymowania, zdarzają się i tutaj. Określone miejsca w pagodzie Szwe Dagon są wyraźnie zastrzeżone dla cudów. Tu wierni modlą się szczególnie gorąco i błagają o łaskawszy los w obecnym i przyszłym życiu. Przed „kamieniem spełniania życzeń" wierni kłaniają się, unoszą kamień i mówią: „Niech ten kamień stanie się lekki, gdy ma spełnić się moje ży- 103 czenie". Jeśli kamień pozostanie ciężki jak zazwyczaj, na cud trzeba jeszcze poczekać albo też nie zdarzy on się z boskiej opatrzności. I tu, i w innych pagodach w całym kraju wydarzyło się już wiele cudów. A kto je sprawia? Wszechmocny duch wszechświata? Owo ONO, które jest dokoła nas i wewnątrz nas - czego jesteśmy mikroskopijną częścią składową? W pagodzie Szwe Dagon jest nawet podwyższona platforma, na którą wstęp mają wyłącznie mężczyźni. Również i tu zdarzają się cuda. Zapadł już zmierzch. Złoto pagody świeciło ciemną żółcią. Na samym szczycie stupy połyskiwał szmaragd. Nagle na marmurowej platformie pojawiła się grupa ludzi, każdy uzbrojony w szczotkę. Na komendę ludzie przesuwali się wokół platformy, pozostawiając tu i ówdzie kupki brudu, które kolejna grupka wrzucała do koszy. Dowiedziałem się, że wszyscy pracują dobrowolnie, ale do sprzątania dopuszczani są tylko ci, którzy w danym dniu mają urodziny. Tak to już jest wśród Birmańczyków. Astrologia decyduje o ich życiu od narodzin aż do śmierci i o następnym wcieleniu. Zachowała się legenda opowiadająca o powstaniu pagody Szwe Dagon, która sięga dalej w przeszłość niż sam buddyzm. Ale czym właściwie jest buddyzm? Budda w sanskrycie znaczy tyle co „przebudzony" i „oświecony". W świeckim życiu nazywał się Siddhartha, co w sanskrycie oznacza „ten, który osiągnął cel". Za datę jego urodzenia przyjmuje się rok 560 p.n.e. Pochodził ze szlacheckiej rodziny Śakjów i dorastał w książęcym pałacu ojca w kraju u stóp nepalskich Himalajów. Zgodnie z tradycją panującą w indyjskich rodach szlacheckich, która nakazywała przyjmowanie imion pochodzących ze świętych ksiąg, zwanych Wedatni, nazwano go Gautamą. W wieku dwudziestu dziewięciu lat miał już dość nudnego, bezużytecznego i luksusowego życia. Opuścił ojczyznę i rozpoczął wędrówkę jako żebrak, ćwicząc się całymi latami w sztuce medytacji. Szukał nowej drogi, która miała nadać sens życiu. Nikt nie wie dokładnie, kiedy to wszystko miało miejsce. Pewnego dnia, gdy siedział w Bodh Ga-ja pod figowcem zwanym bodhi, czyli drzewem oświecenia, otworzył się przed nim wszechświat. Nadszedł dzień oświecenia. Nagle odczuł samego siebie jako inkarnację istoty boskiej. Zaczął nauczać, zgromadził uczniów i głosił ideę szlachetnej ośmiorakiej ścieżki do zbawienia, którą powinny iść wszystkie istoty. Założył wspólnotę zakonną sangha, wędrował przez całe północne Indie i zmarł na granicy z Nepalem. 104 Budda - podobnie jak Jezus - nie pozostawił po sobie żadnej księgi. Jego nauki spisali i głosili uczniowie. Zostały podsumowane w postaci czterech szlachetnych prawd. Były to drogi, na których każdy człowiek może osiągnąć oświecenie. Budda zakładał przy tym istnienie minionych oraz przyszłych Buddów („oświeconych"). W mowach pożegnalnych Mahaparinirwanasutra zawarł informacje o przyszłych Bud-| dach. Jeden z nich przyjdzie wtedy, gdy Indie staną się przeludnione. > Wsie i miasta będą zaludnione tak gęsto jak kurniki. W całych Indiach będzie osiemdziesiąt cztery tysiące miast. W mieście Ketumati (dzisiaj Benares) będzie żył król Sankha, który zawładnie całym światem, ale nie przy użyciu siły, lecz wyłącznie sprawiedliwości. Za jego panowania pojawi się na ziemi dostojny Mettejja (lub Maitreja). Mettejja to jedyny w swoim rodzaju, zupełnie wyjątkowy „woźnica i znawca świata", nauczyciel bogów i ludzi. Doskonały Budda. W przeciwieństwie do chrześcijaństwa, gdzie twórcę religii Jezusa uznano za Boga, Budda nie jest bogiem. Wierni nie modlą się bezpośrednio do niego, lecz pragną za pośrednictwem jego nauki i ducha osiągnąć oświecenie i pomoc. W ciągu dwu i pół tysiąca lat powstało wiele szkół buddyzmu. Każda powołuje się na przekazy pierwszych uczniów Buddy i wiedzę płynącą z oświecenia. W głównych punktach wszystkie jednak są ze sobą zgodne. Wierzący w Buddę Birmańczycy uważają, że w centrum świata stoi święta góra Meru. Dookoła niej rozciąga się siedem mórz, a tam z kolei umieszczone są różne poziomy bytu. Znajduje się tam na przykład królestwo zmysłów, bezcielesności i delikatności. Łącznie istnieje trzydzieści jeden poziomów bytu, które prowadzą daleko poza górę Meru aż do wszechświata. Tam istnieją niezliczone światy i nieba, które oddalone są od siebie na wielkie odległości. Nawet galaktyki przychodzą i przemijają. Obecnie istnieje ponoć dziesięć milionów wszechświatów podobnych do naszego. Występuje tam wszelkiego rodzaju życie. Zgodnie z wyobrażeniami buddyzmu co pięć tysięcy lat pojawia się w Myanmarze nowy Budda. Jak mówi legenda, wzgórze, na którym później wzniesiono świątynię Szwe Dagon, już dużo wcześniej było świętym miejscem, tu bowiem właśnie przechowywano jakoby relikwie jeszcze wcześniejszych Buddów. Były to: ubranie, łyżka i pałeczka. Po upływie niemal pełnych pięciu tysięcy lat król Okkalapa czekał na nowego Buddę. Działo się to wówczas, gdy ówczesny Budda 105 przebywał jeszcze jako młodzieniec w luksusowym pałacu rodziców. Tysiąclecie dobiegało już końca, gdy Budda, siedząc pod drzewem bo-dhi w Bodh Gaja, doznał oświecenia i objawił się królowi Okkalapie właśnie w tym miejscu w Myanmarze, gdzie dzisiaj stoi pagoda Szwe Dagon. Jak widać, miejsce to było od dawna święte, czczono tu bowiem już relikwie poprzedniego Buddy. Czym jest dla chrześcijaństwa wieża kościelna, a dla islamu minaret, tym dla buddyzmu stupa, czyli przypominająca kształtem dzwon budowla zwieńczona wąską wieżą. Dla buddystów stupa ma wiele znaczeń -może być symbolem końca życiowej podróży, grobem lub centrum siły stworzenia. Stupa składająca się z trzech części - podstawy, kopuły i wieży - odzwierciedla buddyjską trójcę. Cyfrę trzy buddyzm uważa za charakterystyczny wymiar przestrzeni. Stupa uważana jest także za „środek prowadzący do świata bogów", dlatego w niektórych siedzi Budda wykonujący ręką rytualne ruchy. Pierwotnie stupa miała kształt połówki jajka z masztem na górze. Z jajka wychodzili mistrzowie, ale stupa jest także symbolem kosmosu, a jego kształt symbolizuje góra Meru. Gdy zajmowałem się bliżej stupami, jako podróżnikowi i „robotnikowi w winnicy bogów" przyszło mi do głowy skojarzenie z bardzo odległym kontynentem. Ta mała dygresja doprowadzi nas na powrót do właściwego tematu: Ameryka Południowa. W górach Sierra Nevada w Santa Marta w Kolumbii żyje plemię Indian Kogi (także Kagaba), które w XVI wieku zostało niemal całkowicie wybite przez Hiszpanów. Przeżyło jedynie niewielu jego przedstawicieli. Dopiero w minionym stuleciu ponownie odkryto i częściowo odsłonięte ich zarośnięte dżunglą miasta. Pierwszym europejskim badaczem, który zajął się Indianami Kogi, był austriacki profesor Theodor Preuss77. Preuss stwierdził, że Kogi przypisywali stworzenie świata pramatce o imieniu Gauteovan. Od niej pochodzili również pierwsi kapłani, założyciele rodu kapłańskiego. Owi prakapłani mieli ojczyznę w kosmosie i przybyli d o plemienia Kogi „z zewnątrz". Gdy prakapłani przybyli na Ziemię, nosili maski, które zdjęli dopiero znacznie później. Kapłani przekazywali swój urząd synom. Ci podczas dziewięcioletniego nowicjatu wychowywani byli w świątyniach, aby wiedza ojców przekazywana była z pokolenia na pokolenie bez obcych wpływów. Ich wychowanie odbywało się w ciemności. 106 W mitologii plemienia Kogi występuje walka czterech prakapłanów z demonami i zwierzętami. Godzono błyskawicami, latano po niebie w różnych kierunkach i przywożono na Ziemię nasiona najprzeróżniejszych roślin. Po jakimś czasie pojawili się wynaturzeni ludzie spółku-jący ze wszystkimi gatunkami zwierząt. Wtedy otworzono bramy nieba, przez które nieprzerwanie przez cztery lata padał deszcz. Kapłani jednak zbudowali czarodziejski statek i zabrali na niego wszystkie gatunki zwierząt i ptaków, a także rośliny i nasiona. Przez cztery lata z nieba lała się niebieska i czerwona woda, wielkie morze pokryło cały świat. W końcu czarodziejski statek osiadł na górach Sierra Negra (jak nazywają się w legendzie Kogi). „Wtedy już całe zło zostało zniszczone, a kapłani, starsi bracia, zstąpili wszyscy z nieba, na co Mulkueikai (arcykapłan) otworzył drzwi i wypuścił na ziemię wszystkie ptaki i zwierzęta czworonożne oraz wyniósł nasiona wszystkich drzew i roślin. Dokonały tego osoby boskie, zwane Kalgusiza. We wszystkich świątyniach pozostawili na pamiątkę pomnik"77. Czy to nie dziwne, że legendy Kogi mówią o sodomii? To samo dzieje się w Księdze Rodzaju, rozdział 19, przed zniszczeniem Sodomy i Gomory. „Wszyscy zstąpili z nieba" - powiada legenda. W sumeryjskiej liście królów czytamy: „Po przejściu potopu zstąpiło z nieba królestwo". Jeśli ktoś myśli, że to chrześcijańscy Hiszpanie przywieźli do Kolumbii tę wiedzę, grubo się myli, mity Kogi istniały już bowiem na długo przed przybyciem Hiszpanów, a sumeryjską listę królów odkryto dopiero w minionym stuleciu. Jaki ma to związek z azjatyckimi stupami? Największym znawcą kultury Kogi był profesor doktor Reichel-Dol-matoff. Studiował ją przez lata. Reichel-Dolmatoff stwierdził, że wszystkie budowle Kogi miały kształt stupy, a ich znaczenie może być zrozumiane tylko w połączeniu z procesami zachodzącymi w kosmosie. Kogi postrzegali kosmos jako przestrzeń w kształcie jajka, w której określonych było tylko siedem punktów: północ, południe, zachód, wschód, zenit, nadir (przeciwległy w stosunku do zenitu punkt kuli nieba) i punkt środkowy. Wewnątrz tak zdefiniowanej przestrzeni leżało dziewięć warstw, dziewięć światów, z których środkowa - piąta - stanowiła nasz świat. Według tego wzoru zbudowane są wszystkie domy Kogi. Wszystkie są jednocześnie modelem kosmosu Kogi. Cztery poziomy znajdują się pod ziemią, na piątym żyją ludzie, kolejne cztery leżą powyżej. Daje to kształt jajka, przy czym cztery pozio- 107 my nad ludźmi tworzą stupę. Ze stupy dla mężczyzn niczym maszt sterczy w niebo potężny pal. Na ukos po przeciwnej stronie stoi stupa dla kobiet, z której sterczą dwie skrzyżowane belki. Każdego roku 21 marca (pierwszego dnia wiosny) pal z chaty dla mężczyzn rzuca długi cień łączący się z cieniem skrzyżowanych belek z chaty dla kobiet. Fallus wchodzi do waginy, symbol wiosny - ziarno - należy włożyć w ziemię78. Wszystkie budowle Kogi mają układ tarasowy, kolejne poziomy znajdują się jeden nad drugim, podobnie jak w przypadku pagód w Myan-marze. Największe miasto Kogi, które odwiedziłem przed dwudziestu laty79, nosi nazwę Burritaca. Nigdy jeszcze nie spotkałem się z tym, aby ktoś połączył budowle i wiedzę Kogi w Kolumbii z budowlami i wiedzą pierwotnych ludów w Azji. A związek ten jest przecież oczywisty. Dzwonowaty kształt stup jest znacznie starszy od współczesnego buddyzmu. Nikogo to nie dziwi, zgodnie bowiem z buddyjską tradycją przed ostatnim Buddą przebywali na ziemi inni Buddowie. Ostatecznie co pięć tysięcy lat zaszczyca nas wizytą nowy Budda. Setki lat przed oświeceniem ostatniego Buddy na całym Półwyspie Indyjskim panował dźinizm. Wyznawcy dźinizmu twierdzili w swoich pismach, że ich religia powstała setki tysięcy lat temu, wiedza zaś pochodzi pierwotnie od niebiańskich istot. (Zajmowałem się tą problematyką w mojej wcześniejszej książce39). Powróćmy jednak do stupy, która w swoim dzwonowatym kształcie istniała już przed współczesnym buddyzmem. Myanmar jest krajem z największym zagęszczeniem stup, krajem z „lasami pełnymi stup". W pobliżu Baganu, miasta nad rzeką Irawadi, stoi około dwu tysięcy takich budowli. Często są one różnej wielkości i stoją stłoczone blisko siebie. Niektóre liczą ponad dwa tysiące lat. Te mniejsze wydają się bardzo stare i wyraźnie podupadają, inne pochodzą z ostatnich stuleci i są stale odnawiane. W ciągu niewiele ponad dwustu lat (1075-1287) na równinie w okolicach Baganu wzniesiono trzynaście tysięcy świątyń, pagód i stup. „Nigdzie więcej na całym świecie nie znajdziemy tak imponującego widoku, jak ten, który roztacza się przed nami, gdy patrzymy na równinę Baganu - ceglaste pagody jedna obok drugiej, czasami z białym czubem, który strzela w niebo z zamglonej przestrzeni nad brzegami największej birmańskiej rzeki"75. W drodze do najwspanialszych budowli Baganu, świątyni Anandy 108 i pagody Szwezigon, przeszedłem obok kilku straganów z okrągłymi blachami do pieczenia pełnymi poskładanych zielonych liści. Miejscowi wkładali te liście do ust, po czym wypluwali czerwoną ciecz. Co takiego żuli? Najpierw przyszedł mi do głowy kat, narkotyk popularny przede wszystkim w Jemenie. Pomyślałem jednak również o liściach koki z Peru i Ekwadoru. Okazało się później, że te zielone poskładane liście to betel, narodowy narkotyk Birmańczyków. Mały orzech palmy areki o bardzo twardej łupinie, przypominający nieco wyglądem gałkę muszkatołową, Birmańczycy rozdrabniają je, kładą na liściach pieprzu betelowego i dodają przyprawy. Później całość zwijają i wkładają bezpośrednio do ust. Garbniki zawarte w liściach pieprzu betelowego powodują zwiększenie produkcji śliny, która pod działaniem orzecha areki nabiera czerwonego zabarwienia. Spróbowałem tego, ale już po chwili wyplułem czerwony sok. Podobnie jak do pagody Szwe Dagon w Rangunie również do świątyni w Baganie wiodą niezliczone schody. Pierwotną budowlę, którą wzniósł jeszcze lud Mon, dokończono w roku 1091. Znajduje się w świętym miejscu, które - jak mogłoby być inaczej - ma mitologiczne znaczenie. W XVIII wieku powstało historyczno-mitologiczne dzieło Kronika szklanego pałacu królów Myanmaru. Zgodnie z tą kroniką pewnego dnia przed pałacem króla Kyanzitthy pojawiło się ośmiu mnichów. Opowiedzieli królowi, że pochodzą z odległego kraju i mieszkali kiedyś w jaskini Nandamula. W tej samej jaskini miał podobno mieszkać również jeden z wcześniejszych Buddów. Król poprosił mnichów, aby mu pokazali świętą jaskinię. Dzięki sile medytacji mnichów cała cudowna okolica wraz z jaskinią Nandamula ukazała się przed oczami króla. Ten postanowił, by kopię świętej groty z zaśnieżonych Himalajów zbudować w Myanmarze. Właśnie nad tą jaskinią wznosi się dzisiaj świątynia Anandy. Aby ukazać nieskończoność czasu, cztery wysokie posągi Buddy w świątyni Anandy wyobrażają czterech ostatnich Buddów - Kakusandhę, Konagamanę, Kassapę i Gautamę. Gdy patrzymy na każdy z tych posągów z odległości kilku metrów, wydaje się on spokojnie uśmiechać, spoglądając, ot tak sobie, w przestrzeń, gdy jednak zbliżymy się do niego, rysy jego twarzy stają się poważne. Sprytna sztuczka. Sama świątynia jest wspaniałym przykładem mistrzowskiej architektury z potężną stupą w samym środku. Budda jest tam obecny po tysiąckroć, a wraz z nim bezczasowe duchy i demony z czasów 109 przedbuddyjskich. Do tego dodać należy symbole planet i ołtarze birmańskiej astrologii. Przy lekkiej mgle lub rozproszonym świetle maszt centralnej stupy sięga samego nieba - podobnie jak chata Kogi w odległej Kolumbii z liściastego dachu dżungli. W Baganie kosmos pagody wraz ze swoim wiecznym ruchem kolistym jest wszechobecny. Każda pagoda odnosi się do innych wydarzeń mitologicznych, które dla wierzących Birmańczyków nie są mitami, lecz odległą przeszłością. Tu utrwalono w kamieniu pierwotne reminiscencje czegoś, czego nie rozumie świat zachodni. Na każdym kroku turysta natyka się na zupełnie niewyobrażalne sceny - ale przecież w fantazji i dalekiej przeszłości nic nie jest niemożliwe. W pagodzie Szwezigon przechowuje się podobno jako relikwię kilka włosów Buddy. Pagoda ta nosi także nazwę Ganeśa, choć Ganeśa był właściwie bogiem mądrości z głową słonia. Co ma wspólnego z Buddą? Ponieważ buddyzm jest ponadczasowy, indyjskie postacie bogów przeplatają się z buddyzmern. Ganeśa jest w hinduizmie jednym z pięciu wielkich bogów, synem Siwy. To właśnie on pokonał na ziemi wszystkie przeszkody. Wyraz Ganeśa to złożenie pochodzące z sanskrytu. Pierwszy jego człon znaczy tyle co „zastępy", drugi zaś - „pan", a więc Ganeśa to „pan zastępów". Uważany jest za łącznika między człowiekiem i wszechmocą. Hinduiści wierzą, że Ganeśa nie został poczęty przez swoich rodziców - Śiwę i Parwati - lecz stworzony jako mózg. Mianowicie niebiańskie istoty przed przybyciem na ziemię zastanawiały się, jak można pokonać przeszkody na nowej planecie. Wtedy Siwa i Parwati wymyśliły istotę o tułowiu człowieka i głowie słonia, która może patrzeć we wszystkie strony i atakować rękami, nogami i trąbą. Ten potomek bogów, przedstawiany często z aureolą, był syntetycznym produktem manipulacji genetycznych. W jednej z prac doktorskich z iście naukową gorliwością zebrano wszystkie imiona i cechy opisujące boga Ganeśę80. Zwany jest tym, który kieruje, przezwycięża przeszkody i rozdziela sukcesy; ma obwisły brzuch i zakręconą trąbę. Niczym robot ustawiany jest jako strażnik przed drzwiami i wejściami, gdzie bije każdego, komu wstęp jest zabroniony. W Indiach spotyka się go na każdym kroku. Gdy Hindus buduje dom, na miejscu budowy stawia najpierw obraz Ganeśy. Ma on pokonać wszystkie spodziewane przeszkody. Każdy, kto pisze książkę, pozdrawia najpierw Ganeśę. Witaj Ganeśa! Cześć! Ganeśa przywoływany jest również na początku podróży i dlatego stoi przy wejściach na indyjskie dworce. Wszystko ma więc swoje zasady i nikt nie zauważa, że kryje się za nimi prastara prawda - fałszywie pojmowana przez tysiąclecia i zachowana za pośrednictwem religii. Jeszcze kilka lat temu Myanmar był niedostępny dla turystów. Później wojskowy rząd zaczął potrzebować dewiz i otworzył kraj. Obecnie istnieje tam zorganizowany przemysł turystyczny wraz z hotelami wszystkich kategorii. Po Irawadi kursuje luksusowy statek z klimatyzowanymi kabinami i obficie zaopatrzonym bufetem, który zwykłym śmiertelnikom mieszkającym wzdłuż brzegów rzeki musi wydawać się statkiem kosmicznym z innego świata. Statek nosi nazwę Road to Man-dalay i rozpoczyna kilkudniowy rejs zawsze w niedzielę, a więc w dniu Słońca, poświęconym bogowi-ptakowi Garudzie. W każdym zakątku Myanmaru napotyka się świeżo wykąpanych małych mnichów i młodzieńców w czerwonych i pomarańczowych szatach, każdy bowiem buddysta w Myanmarze musi pewien czas spędzić w klasztorze. Odnosi się tu wrażenie, że ludzie nie chodzą ot tak, po prostu, lecz raczej unoszą się w powietrzu. Górna część ciała jest niemal nieruchoma, wyglądają, jakby poruszali się na rolkach. Dotyczy to szczególnie pełnych wdzięku kobiet, zwłaszcza gdy niosą na głowach ciężary. Każdego ranka samochody przyozdabia się kwiatami - dla ich zapachu. W całym kraju wszechobecny jest kosmos pagód i stup. Garuda -zgodnie z indyjskimi przekazami książę wszystkich ptaków - panuje w niedzielę. Przedstawiany jest jako człowiek ze skrzydłami i dziobem orła, a czasem również z pyskiem smoka. Służył bogowi Wisznu jako jego rumak i odznaczał się zadziwiającymi cechami. Był wyjątkowo inteligentny, działał samodzielnie, nawet zupełnie sam wygrywał bitwy. Znane są również imiona jego rodziców - Kaśjapa i Winata. Pewnego dnia matka Winata złożyła jajo, z którego wypełznął Garuda. A więc, jak mogłoby się wydawać, zaczęło się całkiem zwyczajnie. Twarz Garudy była biała, ciało czerwone, skrzydła zaś złociste. Mógłby zrobić karierę w każdym dziele ornitologicznym. Kiedy unosił skrzydła, ziemia drżała. Podejmował również wyprawy w kosmos, a poza tym nienawidził węży. Miał po temu ważne powody: Jego matka Winata po przegraniu zakładu była trzymana w niewoli przez węże. Zażądały za uwolnienie mateczki czary amrity, boskiego napoju, dzięki któremu zyskały nieśmiertelność. Przebiegły Garuda ro- 110 111 bił wszystko, aby wypełnić ten warunek, ale na nieszczęście ów boski napój znajdował się jedynie pośrodku morza płomieni. Wobec tego sprytny Garuda wessał do swojego złotego ciała wodę z okolicznych rzek i wypluł ją na płomienie, które zgasły. Jednak - o zgrozo! - na boskiej górze aż roiło się od kolejnych węży plujących ogniem. Garud;> wzbił więc w powietrze tumany kurzu, tak że węże nie mogły go zobu czyć. W końcu zrzucił „boskie jaja" między wężowe plemię i rozerwą je na strzępy. Kilku gadom, które zbliżyły się do niego, rozdwoił język. Zrozumiałe. Od razu po uwolnieniu matki Garuda wystartował na Księżyc. Tym jednak władali obcy bogowie, którzy nie zezwolili mu na lądowanie. Strzelali do Garudy płonącymi strzałami, ten jednak był na nie odporny. Jego ciała po prostu nie można było zranić. Gdy bogowie z Księżyca to zrozumieli, zaproponowali kompromis. Garuda miał otrzymać nieśmiertelność i stać się wierzchowcem boga Wisznu. Od tej pory Wisznu (co w sanskrycie oznacza „dobry", „przyjazny"), siedząc na nieśmiertelnym i nietykalnym Garudzie, przemierza cały wszechświat. To tylko głupia, nic nieznacząca historyjka? Opowieść ta jest bardzo stara i zawiera niemal utopijne elementy: nietykalność, zrzucanie bomb, lot na Księżyc i bóg Wisznu, który potrzebuje statku kosmicznego. W Myanmarze już dzieci poznają tę historię. Nie jest dla nich jedynie piękną bajką, lecz częścią niezrozumiałej prawdy, która gdzieś kiedyś miała miejsce. Wszystkie te historie są religijne. Pochodzenie słowa religia jest dość niejasne. Można je wywodzić od łacińskiego re-legere (bacznie obserwować) lub od religari (przywiązany do Boga). Religia ma zachować to co stare. Tak dzieje się w buddyzmie i hinduizmie. Należy „bacznie obserwować (i zachować) to, co przywiązane do Boga", nawet jeśli się tego nie rozumie. Oczywiste jest, że te religijne historie uwieczniono w świątyniach i posągach. W zachodnim świecie też nie jest inaczej, nawet jeśli temu zaprzeczamy. Każdy, kto choć raz odwiedził którąś z przepięknych gotyckich lub barokowych katedr, będzie wiedział, co mam na myśli. Znajdujemy tam wspaniałe dzieła przedstawiające walczącego ze smokiem świętego Michała, świętych udających się do nieba, młodzieńców, którzy bez żadnych następstw stoją sobie po prostu w ogniu, Mojżesza rozmawiającego z ciernistym krzewem, zwierzęta w skupieniu słuchające świętego Antoniego, anioły latające z nieba na Ziemię i z powrotem, płonące miecze w rękach archaniołów, 112 Burritaca (Kolumbia) przypomina kształtem tort weselny: nad jednym tarasem znajduje się następny Antropomorficzne rzeźby z Copdn (Honduras), których nieznane znaczenie do dzisiaj pozostaje przedmioty, z których strzelają promienie (Arka, monstrancja), diabła z rogami i żarzącymi się widłami, Jezusa chodzącego po wodzie i zamieszkujące wszechświat niebiańskie zastępy. M y twierdzimy, że to wszystko i wiele innych scen to jedynie artystyczna wizja minionej rzeczywistości. To samo uważają buddyści i hinduiści. Mocna wiara w minioną rzeczywistość należy nie tylko do kulturowego obszaru danej religii, lecz może również zawierać pradawną wiedzę (w przeciwieństwie do wiary). Dowodu na to dostarcza Peter Fiebag w książce Geheimnisse der Naturvólkeru. Fiebag, z wykształcenia nauczyciel, jest badaczem i podróżnikiem, globtroterem i pisarzem. Przed kilku laty pojechał na wyspę Celebes (Indonezja) i dotarł na wyżynę zamieszkaną przez lud Toradża. Już po krótkim czasie stwierdził, że ludzie z plemienia Toradża uważają się za „dzieci gwiazd". Fiebag zaczął z wielką uwagą badać nieprawdopodobne przekazy tego ludu. Toradżowie zapewniają, że w pradawnych czasach ich przodkowie zstąpili na ziemię z kosmosu. Ich przekonania po dziś dzień znajdują wyraz w religii, słownictwie, a także konstrukcji domów. Toradżowie nazywają swoją religię manurun di langi, co znaczy „to, co zstąpiło z nieba". Nawet ich domy przypominają pojazdy, którymi ich przodkowie przybyli z kosmosu. Fiebag twierdzi, iż „dom należy postrzegać w kontekście kosmologicznym, a nie traktować jak statek. Dach domu kojarzy się z ptakiem i lataniem. Jest to symbol przestrzeni kosmicznej. Z głowy bawołu nad wejściem zwisa «katik», długoszyi niebiański ptak z mitologii ludzi Toradża, który wzmacnia jeszcze tę symboliczną wymowę. Słoneczne koło jest kolejnym symbolem kosmosu, podobnie jak znajdujący się na szczycie domu kogut, którego głowa ma związek z gromadą gwiazd Plejady, a jego tułów z Orionem i Syriuszem(...) Wywodzący się z ludu Toradża językoznawca Armin Achsin sformułował to w następujący sposób: «Dom tongkonan symbolizuje wszechświat. Dach jest niebem i mentalnie kojarzony jest z kosmosem. Centralna kolumna (...) łączy Ziemię i niebo»". Pozdrowienia od Indian Kogi z Kolumbii! Fiebag dowiedział się, że praojciec Toradżów, Tamborolangi, przybył na Ziemię w „budowli z żelaza", zwanej „opadającym domem". Tu wziął sobie kobietę i wielokrotnie podróżował między Ziemią a swoją niebiańską siedzibą. Pewnego dnia wpadł we wściekłość i zniszczył „niebiańskie schody". „Ponieważ jednak chciał jeszcze raz odwiedzić 113 Ziemię, przyleciał z gwiazd swoim niebiańskim domem. Wylądował w górach Ullin, w Tana-Toradża, niedaleko Rantepao. Tak więc domy Toradżów są kopią statku międzygwiezdnego, który kiedyś przywiózł Tamborolangiego z Plejad na Ziemię"81. Nie jest to po prostu bajkowa opowieść, lecz wiedza istniejącego nadal ludu. Objawia się ona w nazwach i budowlach. Domy na niebie? Jedynie fantastyczne zdobienia? Każdemu turyście, który z jakichkolwiek powodów przybywa do Tajlandii, polecam, by w Bangkoku zwiedził ogólnie dostępną część pałacu królewskiego. We wspaniałej galerii obrazów znajdziemy tam sceny zaczerpnięte z historii tajlandzkiego królestwa. Między innymi domy i pałace latające wśród chmur. W Tempie of Emerald Buddha można zaś podziwiać sceny pochodzące z Ramakian, a więc tajlandzkiej wersji indyjskiej epopei Ramajana. Na stu siedemdziesięciu ośmiu obrazach przedstawiono w pełnej palecie barw historie z Ramajany, oglądający zaś poznaje bogów wraz z ich pozaziemską bronią. Wiele z boskich postaci porusza się w powietrzu i strzela z chmur śmiertelnymi promieniami. Azjatyccy bogowie używali straszliwych rodzajów broni. Niektóre z nich znane są dzisiaj, inne nawet dla nas ciągle jeszcze należą do królestwa utopii. O tym jednak w następnym rozdziale. Rozdział czwarty Broń bogów Kto chełpi się swoją pozycją, już ją stracił. Max Rychner Czy mogą sobie Państwo wyobrazić broń, która jak bumerang wraca do atakującego, a jej głównym składnikiem jest ogień? Broń, która sprawia, że wyparowują wszystkie zbiorniki wodne i cała planeta kryje się w parze wodnej. Broń, która błyskawicznie usypia wrogą armię? Broń, która wytwarza „iluzję", tak że wróg strzela do czegoś, co w ogóle nie istnieje. Broń, która jest w stanie rozerwać całą planetę. Broń, która czyni niewidzialnym najeźdźcę wraz z całą jego technologią. Broń, która z kosmosu wypala całe kraje. Czy możecie sobie Państwo wyobrazić tak ogromne statki kosmiczne, że mogą w nich mieszkać setki tysięcy ludzi? Z własnymi ogrodami, polami uprawnymi, bieżącą wodą i wszystkimi możliwymi udogodnieniami. Statki kosmiczne najróżniejszych rodzajów, które działają zgodnie z jakąś zasadą antygrawitacji i rozwijają nieprawdopodobną prędkość. Czy wyobrażają sobie Państwo tak utopijne rzeczy? Być może - powiecie - będzie to urzeczywistnione gdzieś za tysiąc lat. Ale gdzie tam, wszystko to już kiedyś istniało. Wiadomo to już od dawna, jeśli tylko zechcemy fakt ten przyjąć do wiadomości. Skąd wiadomo? Ze staroin-dyjskiej literatury. Przez całe stulecia, odkąd Zachód zawitał do Indii, spoglądaliśmy na staroindyjskie przekazy nieco z góry, jak na coś zmyślonego, zaczerp- 115 niętego ze świata fantazji. Mądrzy uczeni przekładali wielkie indyjskie epopeje na język angielski i francuski zawsze z aroganckim nastawieniem: nie istnieje żadna inna nauka poza zachodnią. Jak zwykle - już nawet nie będę o tym pisał - na stare teksty rzucili się psycholodzy oraz teolodzy i sfałszowali oraz poprzekręcali wszystko, co tylko mogli. Oczywiście, nie ze złej woli, lecz z głupoty. Nie nadszedł po prostu jeszcze odpowiedni czas. Ale czasy się zmieniły. Indyjscy specjaliści od sanskrytu obudzili się ze snu i zaczęli samodzielnie z punktu widzenia współczesnej wiedzy przyglądać się własnym epopejom, Wedom i prastarym tekstom. Ciągle pojawiały się nowe teksty, góra informacji stale rosła - a zachodni indo-lodzy patrzyli na to całkowicie bezradnie. W dawnych Indiach nie tworzono literatury sciencefiction, nie spekulowano na temat legendarnej broni, nie fantazjowano o statkach kosmicznych - wszystko to stanowiło niegdyś rzeczywistość. Nie można tego nie zauważać i ci indolodzy, którzy ciągle jeszcze tego nie rozumieją, powinni opuścić swoje katedry. Zacznijmy jednak od najprostszych rzeczy. W Wjmaaniceśaastrze, prastarym przekazie składającym się z różnych tekstów, opisano następujące technologie82: • rodzaj lustra, którym można przyciągać energię, • urządzenie, dzięki któremu aparat latający może się w czasie lotu powiększać lub zmniejszać, • urządzenie służące gromadzeniu energii promieniowania, • instrument mierzący intensywność błyskawic, • urządzenie umożliwiające wykrycie pod powierzchnią planety różnego rodzaju bogactw (minerałów, rud, złota itd.), • aparaturę przemieniającą dzień w noc, • urządzenie neutralizujące wiatr, • armatę akustyczną, • dwanaście różnych rodzajów elektryczności, • aparaturę, która potrafi „z niczego" wytworzyć energię, • aparaturę wyłapującą obrazy i rozmowy z obcych maszyn lotniczych, • maszynę „podkradającą" energię słoneczną, • aparaturę przerywającą ruch wrogich maszyn lotniczych, • urządzenie sprawiające, że własny samolot staje się niewidzialny, • kryształy produkujące elektryczność, 116 I • aparaturę chroniącą przed bronią chemiczną i biologiczną, • tarczę ochronną wokół własnej maszyny, • kilka metali odpychających ciepło, • motory do maszyn lotniczych, których energia czerpana jest z rtęci, • stopy, których składu ciągle jeszcze nie znamy, ponieważ określające je w sanskrycie wyrazy są nieprzetłumaczalne. Znawca sanskrytu profesor doktor Kanjilal wymienia następujące stare źródła, w których jest mowa o przerażających rodzajach broni, najróżniejszych urządzeniach latających i statkach kosmicznych83: 1. Wjmaanikaśaastra. 2. Samarangana Sutradhara. 3. Juktikalpataru. 4. Majamatam. 5. Rygweda, Jadźurweda. 6. Mahabharata. 7. Ramajana. 8. Purany. 9. Bhagawata. 10. Raghuwamśa. 11. Abrimaka. 12. Jatakas. 13. Awanada. 14. Kathasaritsagara. 15. Juktikalpataru z Bhoi. Te niemożliwe do wymówienia słowa rozumieją tylko znawcy sanskrytu. Właśnie oni powinni doskonale wiedzieć, gdzie znajdą teksty o utopii w odległej przeszłości. Pierwsze przekłady tekstów opisujących niesamowite wydarzenia ukazały się w Indiach w 1968 roku w tłumaczeniu Swamiego Brahamuniego Pariwrajahy. W 1973 roku Acade-my of Sanskrit Research z Mysoru wydała angielski przekład Wjmaanikisaastry, nie opatrując go jednak żadnym komentarzem. Wydanie w języku hindi zawiera wprowadzenie, z którego dowiadujemy się, że oryginał Wjmaanikiśaastry odnaleziono już w 1918 roku w Baroda Royal Sanskrit Library. (Sfotografowana i datowana na 19 sierpnia 1919 roku 117 kopia tego tekstu przechowywana jest w Poona College. Hasło: „Venka-tachalam Sarnia"). Rozdział XXXI Samarangany Sutradhary zawiera wiele szczegółów dotyczących konstrukcji maszyn latających. Nawet jeśli część tych dzieł ukazała się dopiero w naszych czasach, odwołują się one bez wyjątku do prastarych tekstów indyjskich. Wydane w języku hindi dzieło Wjmaanikaśaastra odsyła do dziewięćdziesięciu siedmiu staroindyj-skich tekstów, które opisują urządzenia latające. Juktikalpataru wspomina o latających pojazdach w wersach 48-50. Najstarsze tłumaczenie pochodzi z roku 1870, gdy świat zachodni nie miał pojęcia o latających maszynach, a co dopiero statkach kosmicznych. Pierwsza wzmianka o latających aparatach z ludźmi na pokładzie, ale także z latającymi po niebie i w kosmosie bogami, pojawia się w hymnach do bliźniąt Aświnów i półbogów Ribhukszanów. Znajdujemy je w Rygwedzie. Wedy (w staroindyjskim weda to „wiedza") obejmują najstarszą religijną literaturę Hindusów. Język staroindyjski, w którym napisane są Wedy, jest znacznie starszy niż późniejsza literatura napisana w sanskrycie. Wedy to zbiór starych tekstów, które uważano za „nadludzkie" i natchnione. Istnieją łącznie cztery zbiory składające się na Wedy właściwe. Tysiąc dwadzieścia osiem hymnów Rygwedy skierowanych jest do poszczególnych bogów. Do tego dochodzi jeszcze staroin-dyjska epopeja narodowa Mahabharata licząca około stu sześćdziesięciu tysięcy wersów. Jest to chyba najobszerniejszy wiersz ludowy. Kolejny utwór to Ramajana obejmująca dwadzieścia cztery tysiące ślok (śloka to dwuwierszowa zwrotka). I last but not least wspomnijmy jeszcze purany. Wymienię je tutaj, byśmy mieli pojęcie, jak nieprawdopodobnie obszerną literaturą dysponujemy: • Wisznupurana, dwadzieścia trzy tysiące wersów. • Naradijapurana, dwadzieścia pięć tysięcy wersów. • Padmapurana, pięćdziesiąt pięć tysięcy wersów. • Garudapurana, dziewiętnaście tysięcy wersów. • Warahapurana, osiemnaście tysięcy wersów. • Bhagawatapurana, osiemnaście tysięcy wersów. • Brahmandapurana, dwanaście tysięcy wersów. • Brahmawaiwartapurana, osiemnaście tysięcy wersów. • Markandejapurana, dziewięć tysięcy wersów. 118 • Bhawisjapurana, czternaście i pół tysiąca wersów. • Wamanapurana, dziesięć tysięcy wersów. • Brahmapurana, dziesięć tysięcy wersów. • Matsjapurana, czternaście tysięcy wersów. • Kurmapurana, siedemnaście tysięcy wersów. • Lingapurana, dziesięć tysięcy wersów. • Śiwapurana, dwadzieścia cztery tysiące wersów. • Skandapurana, osiemdziesiąt jeden tysięcy wersów. • Agnipurana, piętnaście tysięcy czterysta wersów. Jeśli dodać do tego Mahabharatę i Ramajanę, mamy łącznie pięćset sześćdziesiąt tysięcy wersów. Literatura indyjska jest niezwykle obszerna. Żaden inny lud na Ziemi nie ma tak licznych podań - nasz Stary Testament w porównaniu z tą rzeką informacji jest zaledwie maleńką strużką. Teksty staroindyjskie istniały od zawsze, choć po części ukryte były w klasztorach i piwnicach. Ale dlaczego dopiero teraz pojawił się pomysł, by tropić w nich maszyny latające i statki kosmiczne? Tłumacze dziewiętnasto- i dwudziestowieczni przesiąknięci byli duchem czasu. Gdy na przykład w Ramajanie była mowa o latającym pojeździe, „który wprawiał w drżenie góry, unosił się, grzmiąc, wypalał lasy, łąki i szczyty budynków", tłumacz komentował ten fragment następująco: „Nie ma wątpliwości, że może tu chodzić jedynie o tropikalną burzę"84. W 1884 roku uczeni nie mogli tego rozumieć inaczej, takie bowiem postrzeganie tekstu było zgodne z ich wiedzą o świecie. Niestety, taki sposób rozumienia cechuje całą zachodnią literaturę zajmującą się dawnymi Indiami. Doprawdy przerażające! W 1893 roku niemiecki profesor Hermann Jacobi przetłumaczył Ramajanę, ale nie solidnie, wers po wersie, lecz pominął po prostu całe fragmenty, które wydawały mu się zbędne. Pełen pychy zaopatrzył tekst w uwagi typu: „kompletna bzdura" lub „to miejsce można bez żadnej straty pominąć, zawiera bowiem jedynie zwykłe wymysły"85. W świetnie wyposażonej Berneńskiej Bibliotece Miejskiej i Uniwersyteckiej znalazłem niezliczone tomy o literaturze staroindyjskiej, o mistyce indyjskiej, o mitologii indyjskiej oraz rozbudowane komentarze d o Mahabharaty, d o Ramajany, d o Wed. Nie znalazłem jednak żadnego bezpośredniego przekładu. Można się po prostu wściec. Wszyscy ci mądrale, którzy przekładali indyjskie teksty na niemiecki, 119 uważali się chyba za istoty wszechwiedzące. Uczeni pracowali zgodnie z zasadą: Nie wolno ci myśleć inaczej niż ja myślę. Byli niczym uśpieni w błogim duchu czasu, ślepi i indoktrynowani przez Biblię. A więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko trzymać się znanych angielskich przekładów. Jest to tłumaczenie Mahabharaty Chandry Potrapa Roya (Kalkuta 1896) i Ramajany M. Natha Dutta (Kalkuta 1891)86>87. Inne źródła zaznaczam w nawiasie i podaję na końcu książki. Na obszarze niemieckojęzycznym znane są mi dotychczas jedynie dwa dzieła, które charakteryzuje nowoczesne podejście do staroindyj-skich tekstów. Jest to doskonale przygotowana książka Die Wirklichkeit der Gótter indologa Lutza Gentesa88 oraz współczesna interpretacja tekstów wedyjskich Gott und die Gótter indologa Armina Risiego89. W Samamnganie Sutradharze w dwustu trzydziestu wersach wyłożono podstawowe zasady konstrukcji maszyn latających. Tak jak nasze helikoptery były one podobno niezwykle zwrotne. Mogły zatrzymywać się w powietrzu, poruszać się dookoła kuli ziemskiej, a nawet oddalać się od niej. Opisy te nie wystarczają wprawdzie do wyprodukowania dzisiaj kopii takiego pojazdu, ale już wówczas była w tym jakaś metoda. Nieznany autor już przed tysiącami lat zaznaczył, że nie podaje wszystkich szczegółów nie z niewiedzy, lecz by zapobiec nadużyciom. Zawładnięcie przestrzenią powietrzną i kosmiczną i wówczas było zarezerwowane tylko dla nielicznych. Oto fragment: „Mocny i wytrzymały musi być korpus (...) z lekkiego materiału (wymieniona jest mika - przyp. autora) (...) Poprzez siłę spoczywającą w rtęci, która uruchamia napędzającą trąbę powietrzną, człowiek może w cudowny sposób pokonywać na niebie największe odległości. Również wimana (staroindyjska maszyna latająca) może mieć wielkość świątyni dla »boga w ruchu». Należy wbudować cztery mocne zbiorniki z rtęcią. Gdy zostaną podgrzane przez kontrolowany ogień pochodzący z żelaznych zbiorników, wimana pozyskuje dzięki rtęci moc pioruna i już po chwili jawi się na niebie niczym perła"83. W Wisznupuranie czytamy: „Gdy Kalki jeszcze mówi, z nieba nadjeżdżają przed nich dwa przypominające słońce, świecące, złożone ze szlachetnych kamieni wszelkiego rodzaju, samoistnie poruszające się wozy, osłonięte promieniującą bronią"90. Król Rumanwat dysponował nawet pojazdem wielkości jumbo-jeta: jj 120 „Zarówno król, jak i cały harem, a także grupa dostojników ze wszystkich części miasta mogła wsiąść do tego niebiańskiego rydwanu. Osiągał on niebo i poruszał się drogą wiatrów. Niebiański wóz leciał nad ziemią i ponad oceanami, później został skierowany w kierunku miasta Awantis, gdzie właśnie odbywały się uroczystości. Wimana zatrzymała się, aby król mógł wziąć udział w święcie. Po krótkim postoju król ponownie odleciał na oczach niezliczonych gapiów, którzy podziwiali niebiański wóz"91. W hymnach Rygwedy, mówiących o wozie braci Aświnów, również znajdujemy szczegóły dotyczące maszyny latającej. Była trójkątna, duża i trzypiętrowa (trwrt) oraz sterowana przez trzech pilotów (tri bandhu-ra). Miała wysuwane koła i była wykonana z lekkiego, przypominającego złoto, metalu. Paliwem do tego latającego wozu były ciecze o nazwie madhu i anna, lecz znawcy sanskrytu nie wiedzą, jak należy te słowa przetłumaczyć. Wimana poruszała się lżej niż ptak na niebie i bez trudu mogła dolecieć na Księżyc i z powrotem. Podczas lądowania na Ziemi czyniła straszny hałas. W Rygwedzie wymieniono kilka rodzajów paliwa, które znajdowało się w różnych zbiornikach. Za każdym razem, gdy pojazd zstępował z chmur, gromadziły się tłumy ludzi, by brać udział w przedstawieniu. Ten zdolny do odbywania podróży kosmicznych pojazd mógł pomieścić osiem osób. Całkiem nieźle. W Rygwedzie, fragment 1.46.4., wymieniono trzy pojazdy powietrzne zdolne do prowadzenia z powietrza operacji ratunkowych. Przynajmniej jeden z nich był amfibią, poruszał się bowiem po wodzie dokładnie tak samo jak po ziemi. Opisano tam przynajmniej trzydzieści akcji wydobycia z morza, jaskiń, a nawet katowni. W tym samym dziele, fragment 1.166.4 do 5.9, znajdują się opisy chwiejących się budynków, przewracających się drzew i odbijającego się od wzgórz echa huku, jaki towarzyszył startowi niebiańskiego pojazdu. Wyglądało to nie inaczej niż dzisiaj. W całej literaturze klasycznej i w puranach starożytnych Indii słowo wimana używane jest w odniesieniu do latającego pojazdu, który rozjaśnia blaskiem firmament -a nie bliżej niezdefiniowane niebo - i zawiera jako paliwo płynne substancje. Mimo całkowitej jasności tych liczących tysiące lat tekstów europejscy indolodzy ciągle jeszcze zachowują się tak, jakby to wszystko nie istniało. Jakby te teksty były jedynie wytworem fantazji, nawet jeśli za- 121 wierałyby ziarenko prawdy. Zdaniem specjalistów tym ziarenkiem jest spór toczący się między dwoma starymi rodami. Być może toczył się naprawdę, lecz nie wyjaśnia to jeszcze ani istnienia przerażających rodzajów broni, ani latających pojazdów, ani tym bardziej kosmicznych miast. Głównym wątkiem Mahabharaty (najobszerniejszego eposu indyjskiego) jest walka między dwoma rodami królewskimi. Ród Kuru pochodził od króla z Księżycowej dynastii i wydał dwóch braci, starszego Dhritaraśtre i młodszego Pandu. Młodszy Pandu zawładnął tronem, ponieważ jego starszy brat był niewidomy. Ten jednak spłodził stu synów, Kaurawów, młodszy zaś Pandu jedynie pięciu - Pandawów. Los chciał, że Pandu zmarł jeszcze przed osiągnięciem przez jego synów pełnoletności. Nic dziwnego, że Kaurawowie dopuszczali się najróżniejszych podstępów, by usunąć nieletnich Pandawów z drogi. Gdy to im się nie powiodło, musieli przynajmniej odstąpić część królestwa. Wtedy też zaczął się prawdziwy rodzinny dramat. Kaurawowie, będący ostatecznie w większości, wyzwali Pandawów na swoisty „pojedynek" w grze w kości. Pandawowie przegrali i musieli oddać swoją część królestwa oraz udać się na trzynastoletnie wygnanie. Po powrocie z wygnania zażądali oczywiście zwrotu swego królestwa. Ale Kaurawowie, którzy tymczasem stali się prawdziwą potęgą^ nie chcieli na to przystać. Wtedy rozpętała się straszliwa wojna, jakiej nigdy nie opisywała antyczna literatura zachodnia. W Mahabharacie napisano nawet, że wszystkie ludy opowiedziały się po jednej ze stron konfliktu. Ostatnia bitwa rozegrała się na polu Kurukśetra i była niezwykle zacięta. Użyto w niej straszliwej „boskiej broni", przeciwko której ludzie nie byli w stanie się bronić. Kolejno umierali sławni i silni wojownicy. Pandawowie zwyciężyli dopiero osiemnastego dnia, przy czym wybito osiemnaście „wielkich jednostek" armii. Według dzisiejszych obliczeń było to około czterech milionów ludzi. Na koniec z niezliczonej liczby wojowników po stronie Pandawów pozostało jedynie sześciu - wśród nich wszyscy synowie Pandu. Z Kaurawów jedynie trzech dożyło końca bratobójczej wojny. Te właśnie wydarzenia stanowią, najogólniej mówiąc, szkielet czy też główny wątek Mahabharaty. Bohaterowie - po części sami boskiego pochodzenia - gdy groziła im klęska na polu bitwy, prosili niebiańskich sprzymierzeńców o ciągle nowe rodzaje broni. Bogowie zaś - nie opie- 122 rając się zbytnio - spełniali te prośby. W ten sposób użyto niewyobrażalnych rodzajów broni, z których wszystkie pochodziły z arsenału bo-\. gów. Ci latali sobie w swoich pojazdach lub napawali się słodkim ży-r ciem w gigantycznych kosmicznych miastach - podczas gdy ludzie na i polach bitew wykrwawiali się na śmierć. Jeden z bohaterów, Wasudewa, poprosił boga ognia Agniego o nową broń i ten podarował mu dysk o nazwie charka. Dysk ten miał pośrodku uchwyt z metalu i za każdym razem powracał do Wasudewy, nawet jeśli wrogowie zostali już pokonani. W drugim rozdziale Mahabharaty czytamy, że dysk powala na ziemię wojowników i ścina nawet głowę dobrze chronionego króla, by na koniec zawsze przylecieć do Wasudewy. Niesamowite. W Panaparwanie (trzeciej księdze Mahabharaty) Ardźuna prosi o broń swojego boga Siwe. Ten daje mu zaskakującą odpowiedź: „Dam ci moją ulubioną broń paśupata. Nie zna jej nikt, nawet najwyższy spośród bogów. Musisz bardzo uważać, aby nie użyć jej niewłaściwie, jeżeli bowiem użyjesz jej przeciw słabemu wrogowi, może ona zniszczyć cały świat. Nie istnieje nikt, kto nie mógłby zostać pobity tą bronią. Możesz ją wystrzelić z łuku, ale również okiem lub mocą twojego rozumu". Później Ardźuna został przez swojego boga wprowadzony w tajemnice posługiwania się bronią. Chwilę później przyłączył się do nich półbóg Kuwera. Ofiarował Ardźunie broń o nazwie antardhana. Miała ona moc natychmiastowego usypiania wszystkich wrogów. Czyżby broń hipnotyczna? Na koniec zjawił się we własnej osobie w wozie wojennym Indra, pan nieba, i zaprosił Ardźunę, by wszedł do latającego pojazdu i wraz z nim odwiedził niebiańskie niwy. W Wanaparwanie (część Mahabharaty) czytamy, że i Kaurawa został zaproszony do obejrzenia pozaziemskich przestrzeni: „Musisz wspiąć się do nieba. Dlatego przygotuj się. Mój własny niebiański wóz z Matalim jako pilotem (charioteer) przyleci wkrótce na Ziemię. Zawiezie cię na niebiańskie niwy, a ja obiecuję ci wszystkie rodzaje mojej niebiańskiej broni"92. Starałem się w miarę możliwości jak najlepiej przetłumaczyć z angielskiego to, czego w języku niemieckim nie można znaleźć. Tam gdzie są jakieś wątpliwości, bo istnieje kilka możliwości przekładu, podaję również angielski oryginał. Poniższy fragment pochodzi z rozdzia- 123 łu XLII Wanaparwanu zatytułowanego Indralokagamanaparwan (część Mahabharaty). „I podczas gdy Gudakeśa, obdarzony wielką inteligencją, jeszcze zastanawiał się, z chmur ukazał się wóz o potężnej przewadze i sterowany przez Matalego. Rozświetlał on cały firmament i napełniał okolicę hałasem przypominającym grzmot. Strzały w straszliwej postaci i (...) skrzydlate strzały o niebiańskim przepychu [winged darts of celestial splendour], i światła o błyszczącym przepychu jak i błyskawice i tutagu-das (nieprzetłumaczalne), zaopatrzone w koła, i pracowały one z rozszerzeniem atmosfery [atmospheric expansion] i powodowały hałas niczym grzmot z wielu chmur - wszystko to było częścią latającego wozu. I na tym niebiańskim wozie byli również dzicy nagowie (nieprzetłumaczalne, zapewne coś przypominającego węża), z gorącymi otworami (...) I wóz niebiański uniósł się, jakby ciągniony przez tysiąc złotych koni, i po chwili osiągnął prędkość wiatru. Bardzo szybko wóz niebiański dzięki wewnętrznej sile osiągnął taką prędkość, że nie nadążał za nim wzrok [that the eye could hardly mark its progress]. Ardźuna widział na niebiańskim wozie także rodzaj masztu \flag-staff\, zwanego waidźajan-ta, o promienistym połysku, przypominającego barwą ciemny szmaragd ze złotymi błyszczącymi ornamentami (...) Ardźuna powiedział: «O, Matali, cudowny, w jaki sposób, nie tracąc czasu, kierujesz tym wspaniałym niebiańskim wozem, jakby setki koni połączyły swe siły. Nawet królowie o wielkim bogactwie (...) nie są w stanie kierować tym pojazdem» (...) I Ardźuna wspiął się w górę tym cudownym niebiańskim tworem, wozem przypominającym słońce, mądry potomek rodu Kaurawów. Niebiański wóz poruszał się z niesłychaną szybkością i dla śmiertelników na ziemi już po chwili stał się niewidoczny". 1 Rozdział XLIII: „I niebiańskie miasto Indry, do którego dotarł ArL dźuna, było zachwycające (...) I Ardźuna ujrzał niebiańskie ogrody^ w których rozbrzmiewała niebiańska muzyka. I tam, wysoko w górze, gdzie nie świecą już słońce i księżyc, gdzie nie błyszczy już ogień, lecz wszystko połyskuje własnym blaskiem, Ardźuna zobaczył inne nie-i biańskie pojazdy, całe tysiące, ustawione szeregami na swoich miejj scach, które były zdolne do tego, by zgodnie z wolą jechać wszędzie [andhebeheldtherecelestialcarsby thousand, capableofgoingeverywhereat will, stationed in proper places]. A później zauważył dziesiątki tysięcy takich wozów poruszających się we wszystkich możliwych kierunkach. 124 To co na dole na ziemi widziane jest jako postać gwiezdna, z powodu wielkiej odległości jako lampka, jest w rzeczywistości wielkim ciałem"92. W dalszej części tej fantastycznej historii, która tysiące lat temu wydarzyła się gdzieś w kosmosie, jest mowa o tym, że Ardźuna zwiedził wszystkie części tego kosmicznego statku i zaprezentowano mu wszystkie rodzaje broni bogów. Sam musiał się nauczyć obchodzić ze straszliwym orężem. Szkolenie Ardźuny trwało pięć lat, ale w tym czasie był on otoczony iście boskim luksusem [he lwed for fuli fbe years in heaven, surrounded by every comfort and luxury]. Uczono go nawet gry na instrumentach muzycznych, które były zarezerwowane wyłącznie dla bogów i „nie istniały w świecie ludzi". Wszystko to brzmi jak bajka, ale bajką nie jest. Opisywana jest rzeczywistość. Pamiętam rozmowy, w których bezustannie powtarzano, że ludzie, czując się zagrożeni, mieli potrzebę posiadania bardzo skutecznej broni. Możliwe. Ale nie broni, która nie mieściłaby się w wyobraźni człowieka epoki kamienia, jak na przykład broń hipnotyczna. Argumentowano też, że ludzie przyglądali się po prostu ptakom bujającym swobodnie w obłokach i sami chcieli tak latać. Wszystko pięknie. Ale ptaki nie powodują niesłychanego hałasu, który wstrząsa górami i dolinami. Ptaki nie potrzebują pilotów, którzy gdzieś tam na górze muszą przejść specjalne przeszkolenie. Ptaki nie dysponują również silnikami z napędem rtęciowym. Ptaki nie latają też w kosmos. Ardźuna, bohater Mahabharaty, jednoznacznie przybywał jednak na górze, nie zaś w królestwie marzeń. Napisano, że nie świeci tam ani słońce, ani księżyc, lecz wszystko połyskuje własnym blaskiem. Dowiadujemy się, iż parkowały tam tysiące innych pojazdów latających i że z powodu wielkiej odległości to, co z Ziemi wygląda jak lampa, w rzeczywistości jest dużym ciałem. Miłośnicy psychologii i innych ogranych sztuczek nie zajdą zbyt daleko. Właśnie mieszkający na Ziemi ludzie, którzy wpatrują się w niebo, powinni sądzić, że słońce świeci na górze o wiele jaśniej niż na Ziemi. A przecież jest odwrotnie: w przestrzeni kosmicznej jest ciemno. Coś takiego nie może się przyśnić. Każdy, kto zaprzecza, że wMahabha-racie opisywane są kosmiczne miasta, statki, holowniki i tysiące latających wehikułów, nie chce tych faktów przyjąć do wiadomości, nie odpowiadają bowiem jego wizerunkowi świata. 125 Twierdzenie, że w odległej przeszłości nie mogły istnieć pojazdy kosmiczne, nie jest również zgodne z prawidłowościami ewolucji, według których i ludzie przechodzą stopniowy rozwój. Jeśli ewolucja rzeczywiście jest procesem ciągłym, to bardzo przepraszam, ale skąd, u licha, nagle we wszystkich zakątkach świata biorą się opisy latających pojazdów? Dlaczego nasi przodkowie bezustannie opowiadają o bogach, którzy zstąpili z nieba? Skąd ludzie, żyjący praktycznie ciągle jeszcze w epoce kamienia, mogli rysować konstrukcje opisanych tu pojazdów? Skąd czerpali wiadomości o odpowiednich stopach i przyrządach nawigacyjnych? Przecież nawet bogowie nie mogą latać, kierując się jedynie wzrokiem. Nie chodzi tu wcale o dziecięce latawce czy balony wypełnione gorącym powietrzem. Latające pojazdy miały po kilka pięter, były wielkości świątyni i rozwijały prędkość, o której nawet ptaki mogą jedynie pomarzyć. W całej literaturze napisanej w sanskrycie nie ma ani jednej linijki, która wskazywałaby na istnienie techników, fabryk czy próbnych lotów. Niebiańskie pojazdy po prostu nagle się pojawiły. Stworzyli je i obsługiwali bogowie. Innowacja, planowanie i wykonanie nie dokonały się na tej planecie. Nie było tu ewolucji, nie było niczego, co rozwijałoby się krok po kroku. Jeśli miałoby to miejsce, ludzkość już przed tysiącami lat wylądowałaby na Marsie! Pojazdy opisywane w indyjskich tekstach bardzo wyprzedzały naszą obecną technologię. Mogły latać dokoła kuli ziemskiej, bez problemu docierały na Księżyc, zatrzymywały się w dowolnym miejscu, dysponowały energią, której my nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. Już przed czterdziestu laty badacz zajmujący się ewolucją, Loren Eiseley, profesor antropologii na Penn-sylvania University, uznał, że coś się tutaj nie zgadza: „Mamy wszelkie powody po temu, by sądzić, że bez ujmy dla sił, które brały udział w tworzeniu ludzkiego mózgu, ciągła i długotrwała walka o byt toczona między kilkoma ludzkimi grupami w żadnym razie nie mogła zaowocować tak wielkimi intelektualnymi zdolnościami, jakie zauważamy dzisiaj u wszystkich ludów Ziemi. Coś, jakiś czynnik rozwoju, musiało ujść uwagi teoretyków ewolucji"93. Tak właśnie jest. Profesor Eiseley znajduje się dzisiaj w najlepszym towarzystwie. Fakt ten zauważa coraz więcej antropologów i genetyków zajmujących się ewolucją na poziomie molekularnym. Brakujący czynnik ma nawet swoją nazwę - byli nim bogowie. Najbardziej denerwują- 126 ce jest jednak to, że nowe odkrycia nie są rozpowszechniane za pośrednictwem mediów, bo ciągle jeszcze rządzą w nich ludzie o przestarzałych poglądach. Jeśli jednak tylko w jednym jedynym przykładzie zaakceptujemy czynnik bogów (istot pozaziemskich), to i teksty spoza Indii stają się nagle całkowicie jasne. Dotyczy to również kłótliwego i zazdrosnego Boga ze Starego Testamentu. To proste stwierdzenie rzuca światło także na pewne technologie budowy stosowane we wczesnych czasach historycznych. Raz zaakceptowane oświecenie obejmie cały świat. Mahabharata (CLXV), Niwata-Kawacha-juddaparwan: „Sterowany przez Matalego, rozświetlający nagle firmament, wyglądający jak języki ognia bez dymu lub świecący meteor w chmurach, pojawił się niebiański pojazd"92. Ptaki? Marzenia senne? Hokus-pokus? Mahabharata (CLXXII) Niwata-Kawacha-juddaparwan: „Ciągle jeszcze niewidoczni Daitjowie zaczęli walczyć za pomocą iluzji. Również i ja walczyłem z nimi i używałem energii niewidzialnej broni [the energy of invisible weapons] (...) I gdy Daitjowie uciekli, i wszystko znowu stało się widzialne, na ziemi leżały setki tysięcy pomordowanych (...) Ogarnęła mnie niepewność i zauważył to Matali. Gdy zobaczył mój strach, powiedział: «O Ardźuna, Ardźuna! Nie bój się. Użyj broni pioruna». Gdy usłyszałem te słowa, odbezpieczyłem ulubioną broń króla bogów [/ then discharged thatfavorite weapon ofthe king ofthe celestials]"92. Bezsensowne fantasmagorie? Chyba jednak nie, bo użyta broń rozsadziła okoliczne góry i doliny, zapaliła lasy i siała prawdziwe spustoszenie w szeregach wroga. Tymczasem na firmamencie rozpoczęła się inna bitwa. Ponieważ bogowie raz popierali jedną z walczących stron, raz drugą, w końcu sami zaczęli do siebie strzelać. W trzecim rozdziale księgi Sabhaparwan (część Mahabharaty) opisywane są kosmiczne miasta różnej wielkości. Przewodzili im Indra, Brahma, Rudra, Jama, Kuwera i Waruna. Wszystkie te kosmiczne miasta określane były zbiorczą nazwą sabha. Były wprost gigantyczne i - patrząc z Ziemi - błyszczały jak miedź, złoto i srebro. W miastach tych było pod dostatkiem wszelkiego pożywienia i wody, znajdowały się tam ogrody i strumienie, pomieszczenia mieszkalne i hale zgromadzeń. Były tam także potężne hangary na pojazdy i oczywiście przerażające rodzaje broni. Jedno z takich miast obracających się dooko- 127 ła własnej osi nosiło nazwę Hiranjaoura (Miasto ze Złota) i zostało pierwotnie zbudowane przez Brahmę. Dwa inne nazywały się Gaganaćara i Chećara. Z biegiem czasu miasta te zostały zamieszkane przez złe istoty -w Mahabharacie zwane demonami. Owe demony stanęły w ludzkich sporach po niewłaściwej stronie. Musiało się to bardzo nie spodobać najwyższemu bogu Indrze, rozkazał bowiem zniszczyć miasta. Zadanie to miał wykonać Ardźuna, który przecież przez pięć lat uczył się używać straszliwej broni bogów. Miał do dyspozycji Matalego, najlepszego pilota statków kosmicznych. Poza tym Ardźuna nie był sam, wspierały go inne statki kosmiczne kierowane przez pilotów. Rozpętała się prawdziwa kosmiczna bitwa. Demonom udawało się za każdym razem sprawić, by ich olbrzymie kosmiczne budowle stały się niewidzialne. Poza tym dysponowały niezwykle podstępną bronią, która pozwalała im odpierać przez jakiś czas ataki wrogów. Kosmiczne miasta demonów zostały wyrzucone w przestrzeń międzyplanetarną, a Ardźuna czekał, by znaleźć się w pozycji umożliwiającej oddanie celnego strzału: „Gdy później na firmamencie spotkały się trzy miasta, przebił je straszliwym promieniem z potrójnego ognia. Demony nie były w stanie przeciwstawić się temu promieniowi, w który tchnięty był ogień Ju-gi i który złożony był z Wisznu i Somy. Gdy trzy miasta płonęły, pospieszył w ich stronę Parwati, by przyjrzeć się widowisku"94. Już we wcześniejszych książkach wspominałem o tej kosmicznej bitwie, ale tym razem dysponowałem jeszcze starszym przekładem. Wszyscy dziewiętnastowieczni tłumacze identycznie przekładali odpowiednie fragmenty, choć żaden w tamtych czasach (w latach 1860-1890) nie mógł mieć pojęcia o kosmicznych miastach. Każdy z nich używał pojęć celestial cities in the sky i the three cities came together on the firmament. We współczesnych serialach telewizyjnych ogromne kosmiczne miasta, w których między rywalizującymi między sobą rasami toczą się wojny, nie są niczym nadzwyczajnym. Wszystko to zostało już jednak dawno temu opisane w literaturze staroindyjskiej. Trudno jednak pogodzić się z tym faktem, jeśli nie uwolnimy się od prostego ewolucyjnego wzorca myślenia. Logika ta jest oczywista. To samo odnosi się do boskiej broni opisywanej w Mahabharacie. Oto przykłady: „Broń ta wywołała strach i przerażenie, gdy Karna wydobył ją ze 128 zbrojowni (...) Ptaki w powietrzu podniosły straszny wrzask, rozpętała się potężna burza, błyskały pioruny i przetaczały się grzmoty. Broń runęła z wielkim hałasem na serce Ghatotkacha, przeszyła je i znikła w nocnym usianym gwiazdami niebie". „Aswathama miotał swoją najniebezpieczniejszą bronią narajana w kierunku oddziałów Pandawów. Leciała ona w powietrzu, a ze środka strzelały tysiące strzał przypominających węże i spadały ze wszystkich stron na wojowników. Wasudewa polecił oddziałom, by przestały walczyć, wiedział bowiem, że broń narajana była zaczarowana i zabijała wszystkich, którzy walczyli lub chcieli walczyć, oszczędzając tych, którzy złożyli broń"95. Jeden z dzielnych wojowników, Bhima, nie chciał odrzucić broni i już po chwili zamknęło się dokoła niego morze płomieni. Wtedy na pole bitwy wystąpił Ardźuna i użył boskiej broni - baruna. Ugasiła ona ogień, ale dopiero po odrzuceniu przez Bhimę broni. Znane są nam wyrzutnie rakietowe, ale nie pociski, które trafiają tylko przeciwników uzbrojonych. Jak to jest możliwe? Wśród bogów wszystko jest możliwe, a zgodnie z Mahabharatą używano nawet broni radioaktywnej: „Wypełniając jego rozkaz, Ardźuna wystrzelił broń, we wnętrzu której kryła się moc odwrócenia zagłady (...) Pociski strzeliły wysoko w górę, buchnęły z nich płomienie niczym wielki ogień, który pochłania Ziemię na koniec ziemskiej ery. Tysiące gwiazd spadło z nieba, zwierzęta w wodzie i na lądzie drżały ze strachu. Ziemia się zatrzęsła (...) W tym momencie zbliżył się najsławniejszy mędrzec, który wówczas żył, Wjasa, i zdecydowanie rzekł, by wycofać broń, którą on uwolnił. Jeśli on tego nie uczyni, Ardźuna odpowie bronią brahmastra, która zawsze trafia celu. Jeśli do tego dojdzie, na kraj spadnie dwunastoletnia susza. Ardźuna wiedział o tym i dlatego dla dobra ludzkości ciągle jeszcze zwlekał z uratowaniem się w ten sposób. Aswathama miał więc bezzwłocznie wycofać swoją broń i rozstać się ze swoim szlachetnym kamieniem (...) Aswathama powiedział: «Ta nieomylna broń zabije wszystkie nienarodzone dzieci (...)" (...) Stąd wszystkie dzieci, które przychodziły na świat, były martwe». Nie jest to jedyny fragment w Mahabharacie, w którym mówi się o śmiercionośnym promieniowaniu. Poniższy cytat pochodzi z piątej księgi Mahabharaty i został przetłumaczony już w 1891 roku: 129 „Słońce wydawało się kręcić w koło. Osmalona żarem z broni Ziemia zataczała się z gorąca. Słonie były opalone i biegały dziko we wszystkie strony (...) Rozszalały ogień powalał drzewa jak podczas pożaru lasu (...) Konie i wozy bojowe paliły się, wyglądało to jak po potwornym pożarze. Tysiące rydwanów zostało zniszczonych, później nad Ziemią zapanowała głęboka cisza (...) Roztaczał się przerażający widok. Zwłoki poległych były okaleczone z gorąca; nie wyglądali oni jak ludzie. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak straszliwej broni i nigdy wcześniej o niej nie słyszeliśmy (...) Jest ona niczym promieniujący piorun, siejący zniszczenie posłaniec śmierci, który rozbił na popiół wszystkich członków Wriszni i Andhaki. Spalonych ciał nie można było rozpoznać. Tym którzy uciekli, wypadały włosy i paznokcie. Gliniane przedmioty tłukły się bez powodu, ocalałe ptaki pobielały. Po krótkim czasie pożywienie stało się trujące. Piorun opadł i zamienił się w drobny pył"96. Dodatkowych informacji dostarcza ósma księga Mahabharaty - Mu-salaparwan. Czytamy w niej, jak Ćurkha, jeden z bogów, wystrzelił w potrójne miasto jeden jedyny jaśniejszy od słońca pocisk. Słonie za-ryczały i zaczęły się palić, wszystkie ptaki spadły z nieba, pożywienie stało się trujące, wojownicy, którzy nie zostali bezpośrednio trafieni, rzucili się do strumieni i jezior, „ponieważ nad wszystkim zawisło śmiercionośne tchnienie boga. Umarły również w łonie matki nienarodzone dzieci". Nie, szanowni sceptycy, tu trzeba się jednoznacznie opowiedzieć. To, co przed tysiącami lat zanotowali kronikarze, nie jest wytworem makabrycznej wyobraźni. Zapisano tu minioną rzeczywistość. W czasie drugiej wojny światowej przed Hiroszimą i Nagasaki nikt nie mógł mieć pojęcia o tego rodzaju straszliwej broni. Nikt nie mógł wiedzieć, że radioaktywność zatruwa wszelkie pożywienie; nikt nie mógł wiedzieć, że radioaktywność połączona z boskimi piorunami jaśniejszymi od słońca zabija również w łonie matki nienarodzone jeszcze dzieci, nikt nie mógł wiedzieć, że radioaktywność powoduje wypadanie włosów i paznokci. Dlaczego? Ponieważ nad wszystkim zawisło śmiercionośne tchnienie boga. Ślady owej boskiej broni znajdujemy jeszcze nawet w sumeryjsko--babilońskim eposie o Gilgameszu. Oto fragment piątej tabliczki: 130 „Zakrzyczało niebo, odpowiedź wykrzyknęła Ziemia, rozbłysła błyskawica, wzniósł się płomień, zaczął padać deszcz śmierci. Jasność znikła, ogień wygasł. To co zabite zostało uderzeniem pioruna, zmieniło się w popiół". Na ósmej zaś tabliczce Gilgamesz pyta umierającego przyjaciela Enkidu: „Czy trafił cię trujący oddech niebiańskiego zwierzęcia?"97 Dlaczego w wyobraźni naszych przodków jakikolwiek ptak miałby wydać z siebie „trujące tchnienie" o śmiercionośnym działaniu? Dlaczego Aswathama w Mahabharacie ma rozstać się z kamieniem szlachetnym i dzięki temu wycofać straszliwą broń? O co chodzi z tym kamieniem szlachetnym? Czy był to jakiś mały nadajnik skonstruowany w puszkami bogów? Ci bogowie byli hipokrytami, z ludzkiej perspektywy można by ich spokojnie uznać za przestępców. Wyposażali faworytów w przerażającą broń niszczycielską i przyglądali się, jak ci się nawzajem zabijają. Ludzkie życie nie miało dla nich żadnej wartości. Ostatecznie to bogowie stworzyli ludzi, bogowie decydowali o ich życiu i śmierci jak my o życiu i śmierci mrówek. Czas zaś grał u bogów jedynie podrzędną rolę. Wiedzieli, że ludzie się znowu rozmnożą - dokładnie j ak mrówki. Nie żywię sympatii do tego typu bogów. Nikt, kto studiował literaturę staroindyjską, nie wątpi, że ci bogowie używali najróżniejszych typów pojazdów zdolnych do odbywania lotów w przestrzeni kosmicznej. Ekspert od sanskrytu, profesor Kanjilal w samym tylko Wanaparwanie stanowiącym część Mahabharaty wskazuje czterdzieści jeden fragmentów, w których jest o nich mowa98. Oto najważniejsze z nich: - O, Ty, Uparicara Wasu, wielka latająca maszyna przybędzie do ciebie (rozdział 63,11-16). - O, Ty, potomku Kuru, ten zły człowiek przybył na samodzielnie latającym pojeździe, który może się wszędzie poruszać i znany jest jako saubhapura (rozdział 14, 15-22). - Gdy znikł z pola widzenia śmiertelnych, wysoko w górze na firmamencie dostrzegł tysiące osobliwych pojazdów powietrznych (rozdział 42, 30-34). - Wszedł do ulubionego boskiego pałacu Indry i zobaczył tysiące latających pojazdów dla bogów; jedne stały, inne były w ruchu (rozdział 43,7-12). 131 - Grupy Marutów przybyły w boskich pojazdach powietrznych, a Ma-tali wziął mnie do swojego latającego powozu i pokazał mi inne pojazdy (rozdział 168,10-11). - Bogowie ukazywali się we własnych latających pojazdach, by przyglądać się walce między Kripaćarją i Ardźuną. Nawet Indra, pan nieba, ukazał się w specjalnym latającym obiekcie, a wraz z nim trzydzieści trzy boskie istoty (rozdziały 274 i 275). - Podarował mu samodzielnie poruszający się pojazd, znany jako pu-spaka (rozdział 207, 6-9). W Kathasaritsagarze, indyjskim zbiorze tekstów z dawnych czasów, jest mowa o pojeździe powietrznym, który „nigdy nie musi tankować" i przewozi ludzi do odległych krajów po drugiej stronie mórz. Zdziwiony czytelnik znajdzie tam również fragment o pojeździe powietrznym, który w przeliczeniu na naszą miarę mógł bez lądowania pokonać odległość trzech tysięcy dwustu kilometrów, a także o pojeździe króla Na-rabahanadutty, którym podczas jednego lotu do Kausambi przewieziono tysiąc mężczyzn (rozdział 43, 21 i kolejne). W V wieku naszej ery na dworze indyjskich królów Guptów żył największy indyjski dramaturg i poeta Kalidasa. W eposach i dramatach korzystał z Mahabharaty i Ramajany. Dotyczy to także jego dzieła Ra-ghuwamśa. W obrazowych szczegółach i z zadziwiającą naukową dokładnością opisał poszczególne etapy lotu Ramy do Ajodhji. Czytamy tam o wspaniałym widoku kołyszącego się oceanu i podwodnych gór. Latający wóz Ramy osiągał różne wysokości, czasami leciał między chmurami, czasami pod ptakami, a jeszcze innym razem po drogach, „którymi poruszali się bogowie" (rozdział 13, 19). Pojazd powietrzny przemierzał cały Dekan, łącznie z górami Aljaban, jeziorem i rzeką Go-dawari, pustelnią w Agastji i Sasabhandze i na koniec górę Chitrakuta. Później droga prowadziła przez okolice, gdzie Jamuna wpada do Gangesu, mijała stolicę króla Nisady i wiodła w kierunku Uttarakosali nad rzeką Saraju. Gdy pojazd wylądował w Uttarakosali, zbiegł się tłum-Rama, za którym szli inni podróżni, opuścił pojazd, schodząc po błysz-czących metalowych schodach (rozdział 13,69). Po spotkaniu z tamtejszym władcą Rama i jego towarzysze weszli po tych samych schodach do latającej maszyny. Trasa lotu, której dzisiaj nie można już odtworzyć, miała długość około dwu i pół tysiąca kilometrów. 132 Ten sam dramaturg Kalidasa opowiada również o podróży powietrznej w niebiańskim pojeździe Indry, który - kolejny raz - był pilotowany przez Matalego. Pojazd leciał w wilgotnych chmurach i miał schowane koła. Wzbijał się na wysokość, na której nie można już było oddychać, ale chwilami leciał tak nisko nad gęstwiną liści, że uciekały przestraszone ptaki. Po wylądowaniu Duhsantra, jeden z pasażerów, zauważył zdziwiony, że koła nie wzbiły kurzu i nawet nie dotknęły ziemi. Pilot Matali przyjaźnie wyjaśnił, że unoszenie się nad ziemią zawdzięczają zaawansowanej technice Indry. Czyżby Indra miał urządzenie, które niwelowało siłę ciężkości? Kalidasa był poetą, który oprócz dramatów napisał nawet jedną komedię, a w jego zawodzie fantazja jest rzeczą naprawdę niezbędną. Jednak również wyobraźnia potrzebuje bodźców, a te pochodziły ze znacznie starszych epopei Mahabharata i Ramajana. Cóż to jest owa Ramajana} Słowo to w dokładnym przekładzie oznacza „życie Ramy". Akcja zaczyna się dawno temu w starożytnych Indiach. Ramajana opowiada 0 królu, który niegdyś mieszkał w Ajodhji. Miał on czterech synów z czterema różnymi kobietami, przy czym najstarszy z nich Rama pod każdym względem znacznie górował nad braćmi. Dlatego też ojciec wyznaczył go na następcę. Wskutek intrygi matki Rama nie objął jednak tronu i musiał na czternaście lat opuścić kraj. Rama miał przepiękną żonę Sitę, którą porwał Rawana, władca Lanki (Cejlonu). (Taka sama sytuacja była w Grecji przyczyną wybuchu wojny trojańskiej). Sprytny Rama zbudował most, łączący Indie z Cejlonem, którym przeszły później jego oddziały. Odebrał następnie Rawanie ukochaną Sitę - w dużej mierze dzięki latającym pojazdom. W końcu objął tron ojca. Happy end. Sama fabuła jest dość prosta, ale opisana w epopei technologia niezwykle interesująca. W Ramajanie pojawiają się dwa typy urządzeń latających: wimana i ratha. Wimany poruszały się wyjątkowo szybko, miały spiczasty przód, a w ich wnętrzu znajdowało się kilka luksusowych pomieszczeń. Były tam nawet okna wysadzane perłami, na podłogach zaś leżały dywany. Większość wiman opisanych w Ramajanie ttogła zabrać na pokład dwunastu pasażerów. Lot między Cejlonem 1 Wasisthasramą został opisany z wszelkimi detalami. Jego trasa miała Według dzisiejszej miary dwa tysiące osiemset osiemdziesiąt kilometrów długości, a luksusowe wimany pokonywały ją w zaledwie kilka go- 133 dzin. W przeciwieństwie do Mahabharaty w Ramajanie pilotami tych nadzwyczajnych maszyn latających byli najczęściej ludzie - przeszkoleni, oczywiście przez bogów - dowódcy wojskowi lub królowie. Stale podkreśla się także, że technologia konieczna do skonstruowania wi-many pochodziła od bogów. Ludzie nie mieli w tym żadnego udziału. Istnieje też wyraźne rozróżnienie między ludźmi, którym wolno było pilotować wimanę, oraz bogami w ich wspaniałych niebiańskich miastach. Ale czego właściwie chcieli ci bogowie? Bardzo dawno temu przybyli na Ziemię, by poznać życie ludzi. Nie ma co, piękne poznawanie, gdy pomyślimy o rozpętanych przez nich i siejących prawdziwe spustoszenie wojnach! Jeszcze wcześniej bogowie pojawili się ponoć po to, by stworzyć ludzi, co - jak się wydaje - niespecjalnie im się udało, w przeciwnym wypadku nie musieliby bowiem ich później zabijać. Dla sceptycznych indologów, ale również dla zainteresowanych tematem laików, którzy chcieliby to sprawdzić, podaję tu kilka zaczerpniętych z Ramajany fragmentów opisujących latanie różnymi pojazdami: - Razem z Charą wsiadł do latającego pojazdu, który przyozdobiony był klejnotami. Narobił on wielkiego hałasu przypominającego grzmot z chmur (rozdział 3, 35, 6-7). - Możesz iść, dokąd chcesz. Zabiorę Sitę drogą powietrzną do Lanki (...) i Rawana oraz Maricha wsiedli do pojazdu, który przypominał pałac (rozdział 3, 42, 7-9). - Myślisz, nikczemniku, że osiągniesz dobrobyt, sprawiając sobie taki latający pojazd? (rozdział 3, 30,12). - Pojazd powietrzny, który ma prędkość myśli, ponownie pojawił się w Lance (rozdział 4, 48, 25-37). - Jest to doskonały pojazd powietrzny, nazywa się puspaka i błyszczy niczym słońce (rozdział 4, 212,10-30). - Latający obiekt (...) wzniósł się z głośnym hukiem w przestworza (rozdział 4,123,1). - Wszystkie kobiety haremu małpiego króla zakończyły szybko się stroić i wsiadły do niebiańskiego pojazdu (rozdział 4,123,1-55). Naszkicowałem już fabułę Ramajany. Fragment Rama i Sita opowia- 134 da, jak demon Rawana porywa czarującą Sitę „w wozie przestworzy przypominającym słońce". Lecą nad dolinami, wysokimi górami i lasami. Ani krzyki, ani prośby porwanej Sity nie skłaniają kidnaperów do zawrócenia. Gdy Rama dowiaduje się o uprowadzeniu, wydaje po wojskowemu krótki rozkaz: „Wyprowadzić niezwłocznie pojazd przestworzy!" Tymczasem zły Rawana leci już nad oceanem w kierunku Lanki. Ale pojazd Ramy jest szybszy. Dogania Rawanę i staje z nim do walki w powietrzu. „Niebiańską strzałą" udaje mu się strącić wehikuł porywaczy, który spada do oceanu. Sita jest uratowana, przesiada się do pojazdu męża i oboje z wielkim hukiem unoszą się w górę. Rama, bohater Ramajany, miał bardzo zręcznych sprzymierzeńców. Jednym z tych uzdolnionych towarzyszy był król małp wraz z jego ministrem Hanumanem. W zależności od sytuacji król małp mógł się zmieniać w olbrzyma lub karła. Poza tym był niezwykle śmiałym pilotem. Gdy rozpoczynał lot, startując z góry, odłamywały się szczyty skał, przewracały potężne drzewa i drżały góry. Ptaki i zwierzęta uciekały przerażone w najdalsze zakamarki. Czasami ten odważny pilot startował również ze środka miasta. Wtedy przelewały się stawy, a „wimana z płonącym ogonem wspinała się ponad dachy, wzniecając potężne pożary, tak że budowle i wszystkie wieże zapadały się w sobie, a w parkach siane było spustoszenie". Doprawdy, straszliwa maszyna. Ostatecznie pochodziła przecież z puszkami bogów, a im zniszczone siedziby ludzkie były dość obojętne. Gdy czytam w indyjskich tekstach, jak podczas startu pojazdów latających wybuchały wielkie pożary, zniszczeniu ulegały ogrody i waliły się domy, nie mogę pozbyć się myśli o Kabra Negest, księdze egipskich królów". Czytamy w niej między innymi, jak syn króla Salomona w drodze z Jerozolimy do Etiopii przelatywał podniebnym pojazdem nad Egiptem. Egipcjanie skarżyli się, że latający wóz powoduje, iż walą się posągi bogów i obeliski. (...) Jadąc na wozie niczym anioły, byli szybsi od orłów na niebie"). Święte (dzisiaj nieco mniej) indyjskie księgi Wedy zawierają opisy, które mogą być zrozumiane dopiero obecnie. Dostrzegam w tym pewną logikę. Oczywiście despotyczni bogowie wiedzieli, że ludzie żyjący w tamtych czasach nie są w stanie nic pojąć z ich technologii. Podobnie dzieje się także dzisiaj. Ilustruje to używane przez etnologów poję- 135 cie „kultów cargo" (więcej na ten temat zob. literatura, pozycja 9). Niebiańska technologia musiała być dla ówczesnych ludzi czymś całkowicie niepojętym, pochodzącym z królestwa czarów i magii. Czymś boskim. Przeszkoleni ludzie mieli jednak o tym opowiadać. Tkwi w tym pewna metoda. Tylko dzięki przekazom z tych legendarnych czasów ludzie przyszłości - a więc my! - dowiedzą się, co się wówczas działo. Ta wiedza sprawi, że zaczniemy zadawać pytania, które bez tych starych tekstów nigdy nie mogłyby zostać postawione. Gdy w 1968 roku w książce Wspomnienia z przyszłości zadałem prowokacyjne pytanie, czy nasi przodkowie sprzed tysiącleci nie zostali czasem odwiedzeni przez gości z kosmosu, to nie uczyniłem tego bez żadnej przyczyny. Istniały już wtedy pewne wskazówki, które zmusiły mnie do postawienia takiego pytania. Dopiero jednak p o pytaniu o gości z kosmosu stało się możliwe podjęcie kolejnych kwestii. Istoty pozaziemskie? Czy w ogóle istnieją? Jak wyglądają? Dlaczego niby miały nas odwiedzić? Dlaczego właśnie nas? Dlaczego właśnie teraz? Przy zastosowaniu jakiej technologii? W jaki sposób pokonały lata świetlne? Skąd w ogóle wiedziały o naszym istnieniu? Dlaczego uczyniły to, co uczyniły? Jaka była ich motywacja? Czy pozostawiły jakieś dowody? Czy ewentualnie przybędą ponownie? Jeśli tak, to kiedy? Jak się wtedy zachowamy? Itd., itd. Cały ten katalog problemów jest możliwy do rozważenia dopiero p o udzieleniu odpowiedzi na pytanie, czy nasi przodkowie gościli przybyszów z kosmosu? Wcześniej nikt nie zadał tego pytania, a więc nie istniały także pytania będące jego konsekwencją. Właśnie w tym dostrzegam pewną metodę. Rodzaj zabawy w podchody, żeby ludzie w przyszłości musieli zadać odpowiednie pytania i w końcu wpaść na właściwą odpowiedź. Przy tym nie ma żadnego znaczenia ani to, czy ówcześni ludzie poj- ] mowali to, co widzieli i przeżywali, ani to, jak utrwalili swoje doświad- J czenia. Tylko i wyłącznie treść, nie zaś opakowanie, miała wzbudzić czujność ludzi z przyszłości. Dokładnie tak też się stało. Hej, wy tam na górze, stało się, jak chcieliście! Na przykład w Rygwedzie opisywano technologie, ale także przemyślenia filozoficzne, dla których nie ma właściwie miejsca ani w tamtych, ani w późniejszych czasach. Oto kilka przykładów: „Wszyscy, którzy wyjeżdżają z tego świata, udają się najpierw na Księżyc (...) Księżyc jest furtką do niebiańskiego 136 i świata i kto będzie potrafił odpowiedzieć na jego pytania, temu pozwoli on się wyrwać" (Rygweda 1, Adhjana)100. Oczywiście Księżyc jest bazą wyjściową dla podróży międzyplanetarnych i międzygwiezdnych. Dzięki niewielkiej sile przyciągania Księżyca mogą z niego startować olbrzymie statki. Można je także składać -niczym klocki - na orbicie Księżyca, co jest znacznie prostsze niż na orbicie okołoziemskiej. Najpierw poszczególne części składowe muszą oczywiście zostać przewiezione z Ziemi na Księżyc, później jednak start z powierzchni Księżyca bądź z jego orbity do budowanego statku--matki jest śmiesznie prosty w porównaniu ze startem z Ziemi. Tyle tylko, że tysiące lat temu nie mógł tego wiedzieć żaden człowiek. „Kosmos jest większy niż żar, ponieważ w kosmosie jest wszystko: Słońce i Księżyc, piorun, gwiazdy i ogień. Mocą kosmosu woła się, słyszy się, odpowiada się; w kosmosie cieszymy się i nie cieszymy; zostajemy zrodzeni w kosmosie i zostajemy zrodzeni dla kosmosu; czcij kosmos. Ten, kto czci kosmos, ten zdobędzie królestwa wszechświata, światy pełne przestworzy światła, rozległe, do dalszych podróży, i tak daleko, jak rozciąga się wszechświat, będzie mógł według woli żeglować" (Rygweda 7)m. Każde z tych stwierdzeń odpowiada prawdzie. Chodzi tylko o odkrycie ich pierwotnego sensu. Zdanie: „Ten, kto czci kosmos, ten zdobędzie królestwa wszechświata", można także przetłumaczyć inaczej: „Ten, kto uprawia badanie kosmosu, ten zdobędzie królestwa wszechświata". Indolog, profesor Kanjilal z Kalkuty, objaśnił mi, że rdzeń słowa „czcić" i „uprawiać" jest dokładnie taki sam, człowiek bowiem uprawia także swoją cześć. Z kolei fragment zrodzeni w kosmosie i dla kosmosu to dla astronautów nic nowego. W przyszłości zbudowane zostaną statki wielopokoleniowe, na których pokładzie ludzie będą żyć, kochać, umierać i rodzić się. Tyle tylko, że przed tysiącami lat nie mógł tego wiedzieć żaden człowiek. Gdy czytam w Mahabharacie, jak Indra, najwyższy z bogów, wyjaśnia Ardźunie, że czas jest nasieniem wszechświata, dostrzegam pewne związki, choć inni, jak widać, pozostają ślepi. Proszę spytać współczesnego astrofizyka, kiedy lub jak zaczął się czas: Czas powstał jednocześnie ze wszechświatem. Gdy czytam, że w niebiańskim mieście uczono Ardźunę grać na instrumentach muzycznych, 137 które były zastrzeżone wyłącznie dla bogów i nie istnieją w ludzkim świecie, aż mnie podrzuca. Dlaczego? Bo zaznaczone jest tu wyraźne rozgraniczenie między bogami a ludźmi. Jedni nie byli równi drugim. Gdy czytam fragment: „Sterowany przez Matalego, rozświetlający nagle firmament, wyglądający jak języki ognia bez dymu lub jak świecący meteor w chmurach", to jakby rozkwitły przede mną wszystkie kwiaty. Dlaczego? Matali jest wyraźnie wymieniany w wielu miejscach jako pilot latającego pojazdu Indry. Patrzący w górę ludzie widzą języki ognia wydobywające się z pojazdu, dziwią się jednak, że ogień ten n i e daje dymu, i porównują pojazd na niebie do meteoru. Meteor jest przecież właśnie tym obiektem na firmamencie, za którym (w oczach ludzi) nie ciągnie się ogon. Statek powietrzny Indry porównano do świecącego meteoru, który wypluwa języki ognia bez dymu. Czego chcieć więcej? Gdy czytam o straszliwej broni, której nigdy wcześniej nie poznała ludzkość,która zatruwa wszelkie pożywienie i zabija w łonie matki nienarodzone jeszcze dzie-c i, to jako obywatel świata XXI wieku wiem, co to za broń. Tyle tylko, że ludzie przed tysiącami lat nie mogli tego wiedzieć. Jeszcze jakieś pytania? Współcześni ludzie są zagubieni, a owo zagubienie spowodowane jest trwającą tysiące lat indoktrynacją religijną. Każdej istocie żyjącej na ziemi dawano do zrozumienia, że ma odczuwać wszechobecność Boga i w najskrytszym nawet miejscu jest przez niego obserwowana. Wymaga istnienia Boga-ducha, który musiałby być wszechobecny. Jedynie Bóg-duch może przedostać się przez każdą materię. Wszechświat jest Bogiem - to aksjomat panteizmu, koncepcji o wszechobecnym Bogu, która dominuje we wszystkich naukach religijno-filozoficznych, w których Bóg jest identyczny ze światem. W tym sensie Bóg musi być bezosobowy. Tę opinię głosił już wielki filozof Arthur Schopenhauer (1788-1860) jako „uprzejmy ateizm". Nawet w chrześcijaństwie, w którym Syn Boży występuje pod postacią człowieka, tkwi pewna dawka panteizmu, w przeciwnym bowiem razie Bóg nie mógłby być wszechobecny. Bóg musi być duchem - wszechobecnym, wszechwładnym i wszechwiedzącym, jeśli posiada dar przewidywania przyszłości. Skoro jednak jest ponad wszystkim, ludzkie niedole są mu obce. Jako Bóg--duch nie potrzebuje obiektywnie istniejących i widzialnych wehiku- 138 łów, by przemieszczać się z miejsca na miejsce. Duch jest wszędzie. Bóg to wspomniane już ONO. Czy weźmiemy Stary Testament, czy teksty staroindyjskie, objawiający się tam Bóg czy też bogowie używali pojazdów, nie byli nieomylni, stosowali straszliwe rodzaje broni, zabijali niewinne dzieci i nie byli bezstronni. Co z tego wynika? A to, że ktokolwiek wówczas igrał z ludźmi, z całą pewnością nie był to Bóg. W staroindyjskich księgach wymieniono stopy, z jakich wykonano boskie pojazdy, oraz ciecze służące jako paliwo, między innymi także rtęć. Czym właściwie jest rtęć? Rtęć jest metalem szlachetnym, w czystej postaci niezwykle trwałym. Owo żywe srebro krzepnie w temperaturze 38,38°C, tworząc masę lżejszą od ołowiu. W temperaturze 357°C zaczyna wrzeć. W stosunkowo niskiej temperaturze także paruje, a jej opary są bardzo trujące. Ten osobliwy metal rozpuszcza większość innych metali - również złoto, srebro, miedź, ołów, a nawet platynę - choć dopiero w podwyższonej temperaturze. Co dziwne, nie działa jednak ani na żelazo, nikiel, krzem, ani na mangan. Jak można przechowywać rtęć, skoro rozpuszcza nawet złoto? Jest to możliwe jedynie w pojemnikach wykonanych ze szkła, żelaza lub glazurowanej kamionki (dzbany). Skąd się bierze rtęć? Pozyskuje się ją z łatwością z rud, wystarczą do tego już opary octu. W starożytności rtęć wiązano z planetą Merkury. Wiele ludów potrafiło ją przerabiać. (Arystoteles 384-322 p.n.e., nazywa rtęć „płynnym srebrem", natomiast Teofrast, 370-287 p.n.e., opisuje nawet sposób pozyskiwania tego metalu). Rtęć i opary rtęci tworzą najróżniejsze związki wykorzystywane w przemyśle. Zgodnie ze staroindyjskimi tekstami rtęć używano jako paliwo do wimany transportowane albo w pojemniku z żelaza, albo w dzbanie, albo w pojemniku z miki. Zawsze zaskakują mnie fakty, na które natykają się archeolodzy i nie potrafią ich jednak później zaszeregować. W grobowcu chińskiego cesarza Shi Huangdi z dynastii Qin (ok. 260-210 p.n.e.) również znaleziono rtęć. I to w jaki sposób! W marcu 1974 roku kopiący studnię chłopi natknęli się w okolicy Lingtongu (prowincja Shaanxi) na kurhan, w którym później odkryto armię siedmiu tysięcy żołnierzy cesarza wykonanych z terakoty. Wszyscy ustawieni byli w formacji marszowej. (Na marginesie, już sam fakt, że było ich siedem tysięcy, wskazuje na 139 produkcję przemysłową). Wodoszczelnie przykryte warstwami gliny, jedna po drugiej pojawiały się liczne rzeki - Jangcy, Huang He - oraz prawdziwe morze, a wszystko to z rtęci. Powyżej znajdował się wspaniały firmament z wieloma ciałami niebieskimi. Ale czy olbrzymie ilości rtęci w grobie chińskiego cesarza są znaleziskiem naprawdę jedynym w swoim rodzaju? Ależ skąd. W odległości dwudziestu pięciu tysięcy kilometrów w linii prostej, w Ameryce Środkowej, dokonano jeszcze bardziej zaskakującego odkrycia, też związanego z rtęcią. Copan w dzisiejszym Hondurasie uważany jest za „Paryż świata Majów". Wraz ze swymi piramidami i świątyniami Copan jest po prostu olbrzymie. Znaczenie wielu zagadkowych posągów i tak zwanych przedstawień antropomorficznych po dziś dzień pozostaje niejasne. Miasto Copan kontrolowało niegdyś ważne złoża nefrytu w dolinie Mo-tagua. Dla Majów nefryt był ważniejszy od złota. Copan jest znane również z powodu schodów. Na ich pięćdziesięciu sześciu stopniach wyryto listę jego królów. Uczyniono to na rozkaz króla ButzTipa, co oznacza „dym jest jego siłą". Jaki dym? Ricardo Agurcia, szef prac wykopaliskowych w Copan, odkrył w 1992 roku podziemną świątynię. Nadziemna jej część zwana jest świątynią 16, podziemna zaś nosi nazwę Rosalia. Oczywiście Rosalia jest znacznie starsza od świątyni 16, ta bowiem została wzniesiona ponad częścią podziemną. „Wychodzi się z niskiego tunelu - i nagle wyrasta olbrzymia ściana o wysokości dwunastu metrów. Ta frontowa strona dawnej świątyni połyskuje barwą błękitu, czerwieni i ochry" -napisał archeolog Nikolai Grube102. Na barwnej ścianie świątyni wiszą maski bogów lub ludzi, a także „ponaddwumetrowa maska najwyższego boga-ptaka z licznymi, doskonale zachowanymi ornamentami"102. Stamtąd szyb prowadzi jeszcze niżej, na stopniach znajdują się hieroglify Majów, których nie zdołali odczytać nawet najlepsi specjaliści (L. Schele i N. Grube). Dopiero później, przy użyciu techniki komputerowej, fachowcy uznali, że świątynię wzniósł król o imieniu Księżycowy Jaguar. W końcu specjalistom udało się odsłonić podbudowę Rosalii, gdzie ich zdaniem był grobowiec założyciela dynastii - Yax K'uk'Mo. Żaden z archeologów nie mógł jednak wejść do grobowca, był bowiem wypełniony niezwykle trującą rtęcią. No i co Państwo na to? Później jeden z nich, ubrany w specjalny kombinezon ochronny, 140 zszedł do wypełnionego rtęcią grobowca. Stwierdzono przy tym, że spoczywa w nim nie założyciel dynastii, lecz jakaś kobieta. Nieco niżej było kolejne pomieszczenie. Przez szyb udało się ponoć dojrzeć grobowiec mężczyzny oraz „niezwykle cenne przedmioty"102. Nie wiadomo, 0 jakie cenne przedmioty chodziło, fachowcy bowiem zgodnie milczą na ten temat - jak zawsze zresztą, gdy chodzi o rzeczy niezrozumiałe lub nawet tajemnicze. Turyści odwiedzający nowe muzeum w Copan mogą w nim podziwiać doskonałą kopię świątyni Rosalia wraz z jej przerażającymi maskami. Patrząc na nie, czujemy, jakbyśmy się nagle przenieśli do starożytnych Indii, ale w Ameryce Środkowej takie wrażenie można odnieść dość często. Wystarczy porównać ornamentykę i wygląd rzeźb lub piramid ze świątyniami na szczycie gór wznoszących się w obu tych rejonach świata. Jak brzmiał cytowany już fragment Kathasaritsagary, staroindyj-skiego zbioru tekstów? „Pojazd powietrzny nie musi nigdy tankować 1 przewozi ludzi do odległych krajów po drugiej stronie mórz". Naszym archeologom brak wyobraźni - ponieważ nie wolno im jej mieć. Archeologia jest ze wszech miar konserwatywną gałęzią nauki uprawianą przez niezwykle bystrych, pełnych humoru i w większości również nieposzlakowanej opinii naukowców. W nieunikniony sposób wszyscy musieli podczas studiów wkuwać tajniki nauki, która uparcie kieruje się zasadą ewolucyjności. Zgodnie z nią wszystko rozwijało się powoli, zawsze w kolejności jedno po drugim. Specjalista od Ameryki Środkowej nic nie wie o mitach staroindyjskich, co więcej - nawet się nimi nie interesuje. Fachowiec od Egiptu nie ma zielonego pojęcia o wspaniałych przedhistorycznych budowlach w Peru. Indolog nigdy riie studiował Starego Testamentu i nic nie wie o technicznych opisach pojazdu kosmicznego w Księdze Ezechiela. Jeśli byłoby inaczej, przypuszczalnie skojarzyłby fakty. Ale stop! Tak nie wolno, do dogmatów nauki o starożytnościach należy bowiem twierdzenie, iż przed tysiącami lat nie było połączenia między tymi dwoma kontynentami. Istoty pozaziemskie? Realni bogowie sprzed tysiącleci? Niemożliwe! Dawać no włosiennicę! Ekspert zaś, który zachował jeszcze resztki swobodnego myślenia, będzie się wystrzegał nawet rozmowy z kolegami o znaleziskach, które nie pasują do całościowego obrazu, a co dopiero pisania o tego rodzaju odkryciach. W przeciwnym wypadku stałby się pośmiewiskiem. Tego co zabronione, nie można robić. Nic więc 141 dziwnego, że niezwykle interesujące odkrycia są lekceważone, a nawet zatajane przed opinią publiczną. Co gorsza, często nie dowiaduje się o nich nawet świat nauki. Ten sam system obowiązuje w stosunku do naszych mediów. Nim dziennikarzowi uda się zostać redaktorem działu kultury, a potem naczelnym, musi dowieść wiedzy fachowej i powagi. I znowu powracamy do początku. Tak samo jak archeolog wraz z jego sensacyjnym odkryciem, które nie pasuje do żadnego schematu, nie może wystąpić publicznie, również i poważny dziennikarz nie opublikuje sensacyjnej wiadomości, nie zasięgnąwszy wcześniej informacji u fachowców. Ci jednak nie puszczą pary z ust z wyżej wspomnianych powodów. Przy tak świetnie funkcjonującym systemie trudno się dziwić, że do społeczeństwa nie docierają najnowsze odkrycia i śmiałe interpretacje, a najwyższe autorytety utrzymują je w przekonaniu, że współczesna wiedza jest punktem kulminacyjnym wszelkiej wiedzy. Jestem jednym z tych, którzy zawsze tu i ówdzie dowiedzą się od któregoś z fachowców o czymś nadzwyczajnym. Za każdym razem odbywa się to oczywiście pod przysięgą zachowania milczenia i lojalności. Ta zasada obowiązuje również i mnie. Nie chciałbym ośmieszyć żadnej z osób, które mi zaufały, i wystawić jej na ataki kolegów po fachu. Zniszczyłbym przy tym także wiążące nas układy i źródło informacji wyschłoby całkowicie. Co można zrobić, by przerwać ten zaklęty krąg? Za każdym razem pytam osobę, która obdarza mnie zaufaniem, czy mogę wykorzystać tę czy inną informację. Czasem otrzymuję zgodę, lecz zawsze z zastrzeżeniem, by nie podawać nazwisk. Dotrzymuję obietnicy, ale za każdym razem towarzyszy temu pewien niesmak. Z jednej strony nie dopuszczam do ośmieszenia mego informatora, z drugiej jednak zachowuję tylko dla siebie niezwykle cenne informacje. Co powinno być ważniejsze? U mnie zawsze dane słowo. W świecie mediów taki sposób postępowania jest prawnie chroniony. Nie można zmusić dziennikarza do ujawnienia nazwiska swojego informatora. Do tych tarapatów, w które popada każdy, kto zajmuje się podobnymi sprawami jak ja, dochodzi problem własnej wiarygodności. Przyzwyczaiłem się, by precyzyjnie notować źródła moich informacji, co pozwala mi je kontrolować. Nie chcę apelować do wiary, wiara jest bowiem domeną religii. Jeśli jednak później coś tam wypaplam, nie mo- gąc tego dowieść, czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak tylko mi uwierzyć lub nie. W Copan odkryto najstarszy grobowiec z rtęcią. Wiem, że również w innych miejscach w kraju Majów dokonano podobnych odkryć, na przykład w Tikal i Palenąue. Rtęć, zgodnie ze staroindyjskimi tekstami, służyła za paliwo, a opary rtęci, jak dziś wiadomo, są niezwykle silnie trujące. Dlaczego tak wielu z najwyższych kapłanów Majów nosiło maski? W Indiach nawet maski z rurami, podobne do współczesnych masek gazowych! Rtęć, jak dowiadujemy się ze staroindyjskich tekstów, była przewożona między innymi w pojemnikach z miki. Dlaczego w Ameryce Środkowej zarówno u Majów, jak i mieszkańców Teoti-huacan na wyżynie w środkowej części Meksyku znaleziono podziemne komory z miki? Jeśli nawet w tych komorach n i e odkryto rtęci - przy czym nie jestem pewien, czy i tutaj archeolodzy nie dopuścili się oszustwa - to jeszcze nic nie znaczy. Gdy komora z miki nie jest szczelnie zasypana, to w ciągu tysięcy lat rtęć mogła wyparować. Przy okazji wyjaśniałoby to osobliwe przypadki śmierci wielkich kapłanów - „wiedzących" - i władców. Czym właściwie jest mika? Mika to minerał, który przez miliony lat powstaje w górach. Składa się z jonów krzemu, glinu i tlenu. Mika rozdziela się niczym strony książki i może przyjmować różne barwy. Cienkie warstwy miki od niepamiętnych czasów używane były do produkcji okien w wielkich piecach, jest ona bowiem odporna na wysokie temperatury. Znajduje zastosowanie również w przemyśle elektrycznym i budowie anten, ponieważ jest doskonałym materiałem izolacyjnym. Mika jest także odporna na działanie kwasów - przynajmniej organicznych. W starych grobowcach północnoamerykańskich książąt - zwanych pogardliwie wodzami - znaleziono mikę. Czy znali oni możliwości jej zastosowania? Skąd się tam wzięła? Już przed dwudziestu laty w Teoti-huacan, gigantycznym mieście na obrzeżach Meksyku, odkryto podziemną komorę z miki. (Wspomniałem już o tym wcześniej, zob. literatura, pozycja 103). Przez pierwsze lata po odkryciu Dyrekcja Archeologii i Antropologii miasta Meksyk robiła z tego wielką tajemnicę. Dlaczego? Nikt nie zaprzeczy, że p o publikacji mojej książki w 1984 roku tajemnica przestała być tajemnicą, a od trzech lat turyści wykazujący odpowiedni upór mogą nawet podziwiać sklepienie tej komory. Strażnik podnosi metalową klapę zamontowaną tam w chwili dokonania od- 142 143 krycia i zabezpieczoną kłódkami. Czy któryś z archeologów może mi wymienić choćby jeden przekonujący powód, dla którego robi się ten cały cyrk z zachowaniem tajemnicy? W takich przypadkach mówi się zazwyczaj o „ochronie". A więc trzeba coś tam chronić przed głupią opinią publiczną. Sorry, ale mika nie rdzewieje, jest niezniszczalna i nie mogą jej zaszkodzić ani pioruny, ani kwasy powstające na przykład podczas rozkładu roślin. Łatwowierny turysta uważa z pewnością, że teraz, kiedy tajemnica nie jest już tajemnicą, władze grają w otwarte karty. Ależ skąd! Do piramid słońca w Teotihuacan prowadzi tunel, do którego turyści nie mają wstępu. W samym środku pod piramidą znajduje się kilka pomieszczeń niedostępnych dla turystów i badaczy. Nigdy nie powiedziano publicznie, co właściwie w nich odkryto. Chciałbym zobaczyć rzeczywiście wszystko, a nie tylko kilka dozwolonych przedmiotów. Z zaufanego źródła wiem także coś, czego nigdy nie podano do wiadomości publicznej: z jednego z tych podziemnych pomieszczeń wychodzi rura izolowana miką. Dokąd, nie wiadomo. Ciekawe, którędy owa rura przebiega, dokąd prowadzi i co się tam znajduje. Być może zbadano to już dawno temu, ale wyniki utrzymywane są w tajemnicy. Wiosną 2001 roku amerykańscy archeolodzy odkryli na górze Nabta -tysiąc trzysta pięćdziesiąt kilometrów na południe od Kairu - dwa grobowce ze szkieletami z czasów przedhistorycznych. Nie tylko były ozdobione wizerunkami bogini niebios Hathor, lecz również zaizolowane grubą warstwą miki. Ponieważ na tamtym obszarze mika nie występuje, musiała zostać sprowadzona z gór Sudanu. Po co i przez kogo? Cztery tysiące lat przed narodzeniem Chrystusa? Wszystkie te tajemnice śmierdzą z daleka, a do prawdziwego szału doprowadza mnie świętoszkowate postępowanie odpowiednich władz, które za każdym razem zachowują się tak, jakby w ogóle nie było żadnej tajemnicy. Ale jest, naprawdę! Przed niemal ośmiu laty niemiecki inżynier Rudolf Gantenbrink odkrył we wnętrzu piramidy Cheopsa szyb o wymiarach dwadzieścia na dwadzieścia centymetrów i długości ponad sześćdziesięciu metrów. Na końcu tego szybu były drzwiczki z dwoma miedzianymi okuciami. O tym także już kiedyś pisałem39. Ani pieniądze, ani problemy natury technicznej nie były przeszkodą, by otworzyć te drzwiczki przed światową opinią publiczną. Ale co zrobiono? Wielką tajemnicę. Używając niezwykle mało przekonujących 144 „Ołtarze nieba" oddalone od siebie w linii prostej o dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów Przez skalne rumowisko na powierzchni Księżyca ciągnie się linia przypominająca szlak szlak argumentów odpowiednie władze w Kairze nie dopuściły do ich otwarcia. Jeśli zaś otwarte zostaną w tajemnicy albo jeśli już do tego w tajemnicy doszło, archeolodzy pracujący przy wielkiej piramidzie Cheopsa stracą jakąkolwiek wiarygodność. Siedzą sobie w swojej wieży z kości słoniowej, uważając, że opinia publiczna ma naiwnie wierzyć w ich komunikaty. Nie rozumieją, że opinia publiczna stała się krytyczna i sceptyczna - gdyż w ciągu ostatnich dziesięcioleci doświadczyła politycznej i naukowej dezinformacji. Skoro już jestem przy tym temacie, chciałbym dodać jeszcze kilka zdań o obecnej dezinformacji. Po ukazaniu się w Stanach Zjednoczonych mojej książki Wspomnienia z przyszłości (Chariots ofthe Gods) powstała tam organizacja mająca na celu zdemaskowanie raz na zawsze wszystkich tych bzdur a la Daniken czy Uri Geller oraz poinformowanie opinii publicznej o rzeczywistym stanie badań. Organizacja nosi nazwę Comitee for Scientific Investigation of Claims of the Paranor-mal, w skrócie CSICOP (w Niemczech zwana jest „Związkiem Sceptyków"). Oczywiście każdy sceptyk i krytyk ma pełne prawo do wyrażania głośno swojej opinii, a jeśli chce, wolno mu się również oburzać. Proszę jednak nikogo nie zwodzić, przytaczając fałszywe fakty, a tak właśnie dzieje się często w przypadku CSICOP. Robert Wilson, autor bardzo pouczającej książki o CSICOP, pisze we wstępie: „Terminu «nowa inkwizycja» używam w odniesieniu do określonego utartego sposobu postępowania polegającego na tłamszeniu i zastraszaniu, który coraz silniej zaznacza się we współczesnym świecie nauki"104. Jak to się odbywa? Bardzo prosto. Wystarczy zgromadzić wokół siebie kilku naukowców, którzy oczywiście są przekonani, że nie potrzebują pouczeń, i dokładnie wiedzą, co jest możliwe, a co nie. Kryjąc się za ich autorytetem, wypuszcza się na rynek magazyn, w przypadku CSICOP jest to „The Sceptical Inąuirer". Następnie producenci telewizyjni, ufający tym naukowcom, puszczają serial telewizyjny. W angielskim obszarze językowym jest to Horizon produkcji BBC. Ponieważ zarówno BBC, jak i zabierający głos uczeni cieszą się dobrą sławą, już wkrótce program Horizon emitowany jest w wielu krajach świata. No i? Co w tym złego? Widz otrzymuje pozornie obiektywny i prawdziwy obraz rzeczywistości, na który składają się powycinane wypowiedzi, wyrwane z kontekstu wywiady, insynuacje i celowa manipulacja - podczas gdy rzeczywistość wygląda całkowicie inaczej. 145 Ostatni przykład pochodzi z roku 1999105. Brytyjczycy Robert Bauval i Adrian Gilbert wydali książkę Tajemnica Oriona i wypowiadali się nawet o niej w dokumentalnym programie telewizyjnym106. We współpracy z egiptologami i astronomami dowiedli, że wielkie piramidy w Gizie wzniesiono według konstelacji Oriona i muszą być znacznie starsze, niż powszechnie przyjmują archeolodzy. Program BBC Horizon skrytykował tę opinię, sfałszował wypowiedzi Roberta Bauvala, przekręcił wizerunek Oriona, natomiast astronomom, którzy dokonali obliczeń do nowej teorii, w ogóle nie pozwolił dojść do słowa. I to wszystko w imieniu naukowej prawdy! Świetne wyjaśnienie. Przypuszczalnie większość z dobrych naukowców współpracujących z CSICOP nie wie nawet, kto jest szarą eminencją tej organizacji i porusza wszystkimi sznurkami. Dzisiaj każdy gimnazjalista wie, co to jest test DNA - że dzięki niemu można udowodnić przestępstwo albo - na przykład - wzajemne pokrewieństwo. Japońscy eksperci chcieli przeprowadzić na kilku mumiach test DNA, który miał między innymi stwierdzić, czy ojciec Tutanchamona pochodził z królewskiego rodu. Supreme Council of Antiąuities z siedzibą w Kairze z dnia na dzień zabroniło przeprowadzenia testów. Profesor doktor Zahi Hawas, szef Supreme Council of Antiąuities, wyjaśnił od razu News-Agentur Associated Press, dlaczego podjęto taką decyzję. Otóż „wyniki badań mogłyby posłużyć do napisania na nowo historii Egiptu" oraz „istnieją ludzie, którzy chcą > zmienić historię Egiptu"107. Jak widać, istnieją również tacy, którzy chcą temu przeszkodzić. W przypadku tekstów staroindyjskich nie istnieje w ogóle kwesti wiarygodności. Nikt nie musi w te teksty wierzyć, ich treść mówi bowiem sama za siebie. Wystarczy już sama ich wymowa, nawet jeśli opakowanie stanowi mit czy legenda. Starożytni Hindusi nic nie mogli wiedzieć o straszliwych rodzajach broni, które zostały użyte, i jeszcze mniej o najróżniejszych pojazdach - a co dopiero o kosmicznych miastach. Mimo to wszystkie te rzeczy opisano w tekstach - czy nam się to podoba czy nie. Począwszy od lat pięćdziesiątych minionego stulecia indyjscy uczeni -czasem również mędrcy lub mistrzowie (swami) - zaczęli patrzeć na starożytne piśmiennictwo indyjskie współczesnymi oczami. Istnieją więc teksty o charakterze religijnym, na przykład ruchu Kryszna. Nie zmienia to nic, jeżeli chodzi o treść, wiek bowiem tekstu został ustalony bez żadnych wątpliwości. Przytoczona poniżej historia pochodzi z dziesiątej pieśni Srimadbhagawatamm i opowiada o bitwie dynastii Ja-dawów i demona Salwy, któremu udało się zdobyć cudowny podniebny pojazd o nazwie sabha. Salwa zwrócił się do Siwy, by ten dodał mu sił do walki z Kryszną, którego nienawidził i chciał zabić. Poprosił Siwe o pojazd powietrzny, który miał być tak potężny, żeby nie mógł go zniszczyć żaden półbóg, demon, człowiek, gandharwa, naga ani nawet rakszasa. Poza tym chciał także, aby to powietrzne miasto mogło polecieć dosłownie wszędzie. Siwa zgodził się na to wszystko i przy pomocy fenomenalnego konstruktora Mai - który tę samą funkcję pełnił w epopejach i puranach - powstał przerażający pojazd powietrzny, którego nikt nie mógł zniszczyć. Był duży jak całe miasto i poruszał się tak wysoko i szybko, że nie można go było praktycznie zobaczyć. Przejąw-szy pojazd, Salwa poleciał zaatakować Dwarakę, miasto dynastii Jada-wów, do których żywił ogromną nienawiść. Nim Salwa zaatakował z powietrza Dwarakę, rozkazał, by otoczyła ją olbrzymia armia wojsk pieszych. Zaatakowała ona najważniejsze strategicznie części miasta, a także te miejsca, gdzie gromadzili się mieszkańcy. Miało to swoją przyczynę. Salwa mógł zniszczyć miasto z powietrza, lecz wcześniej chciał pojmać kilka osób. Poza tym pod miastem zainstalowana była broń przeciwlotnicza i chodziło o jej unieszkodliwienie. Po skutecznym ataku piechoty Salwa zrzucił na miasto grad piorunów, odłamków skalnych, jadowitych węży i innych niebezpiecznych rzeczy. Udało mu się także wywołać tak silny orkan, że całą Dwarakę spowiły ciemności, ponieważ kurz przesłonił niebo. W odpowiedzi na to bohaterowie z miasta postanowili zaatakować najeźdźcę. Ich przywódca nazywał się Pradjumna i również dysponował cudowną bronią. Niezwłocznie podjął walkę z czarodziejską mistyczną mocą, która promieniowała ze statku Salwy. Pradjumna i jego bohaterowie uczynili ogromne straty w szeregach wroga. Zniszczyli tysiące wozów bojowych i zabili tysiące słoni. Ciągle jeszcze jednak nie-zniszczony był straszliwy pojazd powietrzny, którym Salwa atakował miasto. Pojazd ten był do tego stopnia tajemniczy, że raz sądzono, że na niebie porusza się kilka obiektów, innym zaś razem wydawało się, że nie ma ani jednego. Czasami można go było zobaczyć, czasami stawał się niewidzialny. Wojownicy Jadawów byli zdezorientowani, ponieważ 146 147 osobliwy pojazd pojawiał się ciągle w innym miejscu. Czasem wydawało się, że stoi na ziemi, czasem zaś zatrzymywał się na krótko na szczycie góry, by po chwili pojawić się na powierzchni wody. Ten cudowny statek poruszał się po niebie niczym robaczek świętojański na wietrze i jedynie przez krótką chwilę przebywał w jednym miejscu. Mimo to wojownicy Jadawów za każdym razem, gdy tylko udało im się zobaczyć pojazd, natychmiast go atakowali. Ich strzały świeciły jak słońce i były niebezpieczne jak języki węży. Bitwa trwała dwadzieścia siedem dni. W tym czasie Kryszna, najwyższy Bóg, który przybrał właśnie ludzką postać, przebywał u jednego z królów. Tam dowiedział się o bitwie, a ponieważ wiadomo było, że Salwa chce zabić także jego, udał się własnym promieniejącym niczym słońce pojazdem do Dwaraki, gdzie na własne oczy zobaczył wyrządzone tam szkody. Natychmiast zwrócił się do pilota pojazdu Daruki i rozkazał mu: „Zawieź mnie szybko do Salwy. Jest wprawdzie bardzo potężny i tajemniczy, jednak nie musisz się go nawet w najmniejszym stopniu obawiać". Na pojeździe Kryszny była flaga z wizerunkiem Ga-rudy. Salwa spostrzegł zbliżającego się Krysznę i wystrzelił w jego kierunku pocisk, który z grzmiącym hukiem przecinał powietrze. Błyszczał przy tym tak intensywnie, że rozświetlone było całe niebo. Jednak i Kryszna wystrzelił swoją broń, która rozerwała na kawałki pocisk Salwy. Później, podobnie jak słońce rozsiewa po niebie w jasny dzień niezliczoną liczbę cząsteczek światła, zrzucił na powietrzne miasto Salwy prawdziwy grad strzał. Ale Salwa ciągle jeszcze nie chciał się poddać i wyświetlał na niebie najróżniejsze iluzoryczne obrazy. Kryszna jednak natychmiast przejrzał tę sztuczkę. Nie dając się zwieść trikowi, odkrył, gdzie jest pojazd Salwy, i wystrzelił w jego kierunku języki ognia. Waleczność Salwy dorównywała zapałowi pilotów, którzy rzucili się w ogień przeciwnika. Kryszna wystrzelił strzały z tak wielką siłą, że rozerwały na tysiąc kawałków zbroję Salwy i jego wysadzany klejnotami hełm. Później potężnym uderzeniem zmiótł jego pojazd, którego szczątki spadły do morza. Salwie udało się dostać na ląd, nim jego pojazd uderzył o wodę, ale Kryszna wzniósł cudowne ogniste koło, które świeciło niczym słońce. Sam Kryszna wyglądał przy tym jak czerwone wschodzące nad górą słońce. W tym samym momencie ogniste koło odcięło Salwie głowę, która wraz z kolczykami i resztą hełmu spadła na ziemię. Żołnierze Sal- 148 wy podnieśli przeraźliwy krzyk. Wtedy w latających pojazdach pojawili się półbogowie i spuścili na pole bitwy deszcz kwiatów pochodzących z najróżniejszych niebiańskich planet. Nieco później Kryszna odwiedził planetę Sutala, a tamtejszy władca „utonął w oceanie radości". Przerażająca historia. Opisuje broń miotającą promienie, wytwarzającą iluzje, pociski antyrakietowe i urządzenia powodujące zmiany klimatyczne, a także pojazdy kosmiczne, które w jednej chwili mogą zmieniać pozycję. Czytając takie teksty, za każdym razem zadaję sobie pytanie, czy nasi autorzy powieści science fiction w ogóle mogą wymyślić jeszcze coś nowego. Nieuchronnie pojawia się pytanie o ślady po tego rodzaju systemach obronnych. Jeśli naprawdę doszło do niektórych z wojen opisywanych w indyjskich tekstach, gdzie są jakieś materialne dowody na to? Gdzie są części rozerwanych na kawałki kosmicznych miast, gdzie bunkry obronne, gdzie szczątki dział, które z niesamowitą siłą wystrzeliwały w kosmos świecące strzały? Ale zadajmy inne pytanie: Gdzie są szczątki tysięcy czołgów i samolotów z drugiej wojny światowej? Nie minęło jeszcze nawet sześćdziesiąt lat i jedyne egzemplarze można znaleźć praktycznie tylko w muzeach. Do opisywanych bitew doszło w starożytnych Indiach tysiące lat temu - nie wiadomo dokładnie kiedy. Poza tym jest wyraźnie powiedziane, że zburzono całe miasta, używano miotaczy promieni, a rozbite kosmiczne miasta spadały do oceanów. Któż zechciałby szukać tu jakichś śladów? A jeśli kiedyś rzeczywiście znaleziono niezidentyfikowane obiekty - znam takich kilka - to odpowiedni ważniacy schowali je pod płaszczem tajemnicy. Jestem jednak przekonany, że już wkrótce odkryjemy ślady kosmicznych wojen. Z całą pewnością na Księżycu, w pasie asteroid i na Marsie. A jeśli poszukamy, to również na Ziemi. Poszukiwania te już się rozpoczęły - i to z dobrym skutkiem. W cytowanej powyżej historii chodziło o miasto Dwaraka, które zaatakował z powietrza zły Salwa. Ta sama historia w nieco zmienionej formie pojawia się również w Mahabharacie (w rozdziałach Sabhapar-wan, Bhiszmaparwan i Musalaparwań) i tu także chodzi o miasto Dwaraka. Czy istniało naprawdę? Od pięćdziesięciu lat to pytanie zadają sobie indyjscy archeolodzy. Ich badania zostały uwieńczone sukcesem. Podobnie jak Heinrich Schliemann wierzył w opowieści Homera, tak indyjscy uczeni wierzyli 149 w historie z Mahabharaty. Są w niej liczne wskazówki dotyczące położenia geograficznego Dwaraki i po trzydziestu latach drobiazgowej pracy doprowadziły one do celu. Opisane miasto leżało nad (dzisiejszą) zatoką Kutch między Bombajem i Karaczi (dokładne położenie to 22 stopni i 14 minut długości geograficznej wschodniej i 68 stopni i 58 minut szerokości geograficznej północnej). Podobnie jak w przypadku Troi (dzisiejsza Turcja) archeolodzy odkryli w Dwarace łącznie osiem warstw zasiedlenia, aż po dzisiejsze miasteczko, które powstało w XVI wieku na ruinach poprzednich osad. Podczas przypływu mury zalewało morze, co skłoniło archeologów do podjęcia badań pod wodą. Najpierw zamontowano podwodne kamery, później rozpoczęto pomiary natężenia pola magnetycznego, na koniec użyto podwodnych detektorów metalu, po czym przyszła kolej na nurków. Gdy zachodnie środki przekazu donosiły o podwodnych znaleziskach w Morzu Śródziemnym u wybrzeży Aleksandrii, Hindusi odkryli - z daleka od całego medialnego zamieszania - opisane w Mahabharacie miasto Dwaraka. Najpierw obiektywy kamer zarejestrowały sztucznie obrobione kamienne bloki, „które z powodu rozmiarów wykluczały wszelką możliwość naturalnego transportu"109, na przykład przez prądy podwodne lub przypływy i odpływy. Później ukazały się mury ustawione pod kątem prostym, ulice i zarysy budynków, świątyń i pałaców tej niegdyś „wysokiej cywilizacji", jak napisano w relacji z prac badawczych109. Na koniec odkryto zawierające żelazo gwoździe z częściami z krzemu i magnezu. „Nie ma wątpliwości, że w dnie morza w okolicy Dwaraki musi znajdować się znacznie więcej stopów metali". Przypuszczenie to wysnuto na podstawie wskazań detektora metali. Relacja dotycząca znaleziska ukrytego kilkaset metrów od brzegu kończy się słowami: „Wzmianki w Mahabharacie o mieście Dwaraka nie były ani przesadą, ani mitem. Była to rzeczywistość w dosłownym tego słowa znaczeniu". Indyjscy geolodzy, którzy brali udział w badaniach podwodnych ruin Dwaraki, natknęli się na szczątki muru wykazujące ślady zeszklenia. Trzeba zaznaczyć, że kamień topi się dopiero w bardzo wysokiej temperaturze. Tego rodzaju zeszklenia znajdują się nie tylko w Dwarace, lecz także w innych miejscach, jednak do tej pory nie znaleziono prawdopodobnego wyjaśnienia tego zjawiska. Już w 1932 roku geolog Patrick Clayton, który wówczas pracował dla rządu egipskiego, odkrył w wydmach „Wielkiego Morza Piaskowego" (płaskowyż Saad leżący na pół- 150 noc od południowo-zachodniego krańca Egiptu) zagadkowe, połyskujące na zielono bryły zeszklonego piasku. W lipcu 1999 roku brytyjski magazyn naukowy „New Scientist" donosił o zeszklonym piasku na Pustyni Libijskiej110. Nie ma tam jednak wulkanów, które można by uznać za przyczynę tego zjawiska. Beduini od niepamiętnych czasów wykonują z tego „pustynnego szkła" noże i siekiery. Do tej pory zlokalizowano ponad tysiąc ton tego szkła - nie potrafiąc przekonująco wyjaśnić jego powstania. Już dwa wieki temu w prasie krążyły doniesienia o niezrozumiałym zeszkleniu skał. W 1881 roku „American Journal of Science" donosił o zeszklonych granitowych blokach111, których pojedyncze sztuki odkryto we francuskich zamkach w Chateauvieux i Puy de Gaude (wybrzeże północne). Amerykański autor David Hatcher Childress w najnowszej książce112 wymienia dwadzieścia dwa miejsca na całym świecie, gdzie można zobaczyć zeszklony w niewyjaśniony sposób piasek i kamień. Sam widziałem kilka takich miejsc na północ od peruwiańskiego miasta Cuzco. Zagadka ta nigdy nie została rozwiązana, lecz zawsze spychana jest na margines zainteresowania. A teraz? Teraz zaczęto prowadzić poszukiwania przy użyciu nowoczesnego sprzętu. Od dziesięcioleci wiadomo, że w regionie wokół Dźajpuru (Radźasthan, Indie) wskaźnik zachorowań na raka jest znacznie wyższy niż w pozostałej części Indii. Wśród zamieszkujących te tereny ptaków zaobserwowano nienaturalne mutacje. Dopiero w 1999 roku indyjscy naukowcy wpadli na absurdalny skądinąd pomysł, by użyć detektorów radioaktywności, choć nigdzie w okolicy nie było ani elektrowni atomowej, ani nie przeprowadzano prób z bronią atomową. Liczniki Geigera dostarczyły nieoczekiwanych wyników. Warstwy popiołu pod piachem i kamieniami wykazywały wyraźnie wykrywalną instrumentami podwyższoną radioaktywność. Skąd się ona wzięła? Rosyjskie czasopismo „Trud" 24 czerwca 2000 roku zamieściło relację z ekspedycji profesora Ernesta Muldaszewa, który prowadził badania na terenie przy granicy Tybetu z Nepalem. Tybetańscy mnisi opowiedzieli mu o ruinach miasta wzniesionego przez bogów. Miejsce to znajduje się na świętej górze Kailas. Niestety, nie miałem możliwości sprawdzenia tych informacji, więc nie mogę ręczyć za ich prawdziwość. Być może kiedyś jakaś ekspedycja wybierze się w okolicę, w której -przynajmniej to mogę powiedzieć z całą pewnością - istnieją cudowne przekazy o bogach, którzy przed tysiącami lat nauczali ludzi. 151 osobliwy pojazd pojawiał się ciągle w innym miejscu. Czasem wydawało się, że stoi na ziemi, czasem zaś zatrzymywał się na krótko na szczycie góry, by po chwili pojawić się na powierzchni wody. Ten cudowny statek poruszał się po niebie niczym robaczek świętojański na wietrze i jedynie przez krótką chwilę przebywał w jednym miejscu. Mimo to wojownicy Jadawów za każdym razem, gdy tylko udało im się zobaczyć pojazd, natychmiast go atakowali. Ich strzały świeciły jak słońce i były niebezpieczne jak języki węży. Bitwa trwała dwadzieścia siedem dni. W tym czasie Kryszna, najwyższy Bóg, który przybrał właśnie ludzką postać, przebywał u jednego z królów. Tam dowiedział się o bitwie, a ponieważ wiadomo było, że Salwa chce zabić także jego, udał się własnym promieniejącym niczym słońce pojazdem do Dwaraki, gdzie na własne oczy zobaczył wyrządzone tam szkody. Natychmiast zwrócił się do pilota pojazdu Daruki i rozkazał mu: „Zawieź mnie szybko do Salwy. Jest wprawdzie bardzo potężny i tajemniczy, jednak nie musisz się go nawet w najmniejszym stopniu obawiać". Na pojeździe Kryszny była flaga z wizerunkiem Ga-rudy. Salwa spostrzegł zbliżającego się Krysznę i wystrzelił w jego kierunku pocisk, który z grzmiącym hukiem przecinał powietrze. Błyszczał przy tym tak intensywnie, że rozświetlone było całe niebo. Jednak i Kryszna wystrzelił swoją broń, która rozerwała na kawałki pocisk Salwy. Później, podobnie jak słońce rozsiewa po niebie w jasny dzień niezliczoną liczbę cząsteczek światła, zrzucił na powietrzne miasto Salwy prawdziwy grad strzał. Ale Salwa ciągle jeszcze nie chciał się poddać i wyświetlał na niebie najróżniejsze iluzoryczne obrazy. Kryszna jednak natychmiast przejrzał tę sztuczkę. Nie dając się zwieść trikowi, odkrył, gdzie jest pojazd Salwy, i wystrzelił w jego kierunku języki ognia. Waleczność Salwy dorównywała zapałowi pilotów, którzy rzucili się w ogień przeciwnika. Kryszna wystrzelił strzały z tak wielką siłą, że rozerwały na tysiąc kawałków zbroję Salwy i jego wysadzany klejnotami hełm. Później potężnym uderzeniem zmiótł jego pojazd, którego szczątki spadły do morza. Salwie udało się dostać na ląd, nim jego pojazd uderzył o wodę, ale Kryszna wzniósł cudowne ogniste koło, które świeciło niczym słońce. Sam Kryszna wyglądał przy tym jak czerwone wschodzące nad górą słońce. W tym samym momencie ogniste koło odcięło Salwie głowę, która wraz z kolczykami i resztą hełmu spadła na ziemię. Żołnierze Sal- 148 wy podnieśli przeraźliwy krzyk. Wtedy w latających pojazdach pojawili się półbogowie i spuścili na pole bitwy deszcz kwiatów pochodzących z najróżniejszych niebiańskich planet. Nieco później Kryszna odwiedził planetę Sutala, a tamtejszy władca „utonął w oceanie radości". Przerażająca historia. Opisuje broń miotającą promienie, wytwarzającą iluzje, pociski antyrakietowe i urządzenia powodujące zmiany klimatyczne, a także pojazdy kosmiczne, które w jednej chwili mogą zmieniać pozycję. Czytając takie teksty, za każdym razem zadaję sobie pytanie, czy nasi autorzy powieści science fiction w ogóle mogą wymyślić jeszcze coś nowego. Nieuchronnie pojawia się pytanie o ślady po tego rodzaju systemach obronnych. Jeśli naprawdę doszło do niektórych z wojen opisywanych w indyjskich tekstach, gdzie są jakieś materialne dowody na to? Gdzie są części rozerwanych na kawałki kosmicznych miast, gdzie bunkry obronne, gdzie szczątki dział, które z niesamowitą siłą wystrzeliwały w kosmos świecące strzały? Ale zadajmy inne pytanie: Gdzie są szczątki tysięcy czołgów i samolotów z drugiej wojny światowej? Nie minęło jeszcze nawet sześćdziesiąt lat i jedyne egzemplarze można znaleźć praktycznie tylko w muzeach. Do opisywanych bitew doszło w starożytnych Indiach tysiące lat temu - nie wiadomo dokładnie kiedy. Poza tym jest wyraźnie powiedziane, że zburzono całe miasta, używano miotaczy promieni, a rozbite kosmiczne miasta spadały do oceanów. Któż zechciałby szukać tu jakichś śladów? A jeśli kiedyś rzeczywiście znaleziono niezidentyfikowane obiekty - znam takich kilka - to odpowiedni ważniacy schowali je pod płaszczem tajemnicy. Jestem jednak przekonany, że już wkrótce odkryjemy ślady kosmicznych wojen. Z całą pewnością na Księżycu, w pasie asteroid i na Marsie. A jeśli poszukamy, to również na Ziemi. Poszukiwania te już się rozpoczęły - i to z dobrym skutkiem. W cytowanej powyżej historii chodziło o miasto Dwaraka, które zaatakował z powietrza zły Salwa. Ta sama historia w nieco zmienionej formie pojawia się również w Mahabharacie (w rozdziałach Sabhapar-wan, Bhiszmaparwan i Musalaparwan) i tu także chodzi o miasto Dwaraka. Czy istniało naprawdę? Od pięćdziesięciu lat to pytanie zadają sobie indyjscy archeolodzy. Ich badania zostały uwieńczone sukcesem. Podobnie jak Heinrich Schliemann wierzył w opowieści Homera, tak indyjscy uczeni wierzyli 149 w historie z Mahabharaty. Są w niej liczne wskazówki dotyczące położenia geograficznego Dwaraki i po trzydziestu latach drobiazgowej pracy doprowadziły one do celu. Opisane miasto leżało nad (dzisiejszą) zatoką Kutch między Bombajem i Karaczi (dokładne położenie to 22 stopni i 14 minut długości geograficznej wschodniej i 68 stopni i 58 minut szerokości geograficznej północnej). Podobnie jak w przypadku Troi (dzisiejsza Turcja) archeolodzy odkryli w Dwarace łącznie osiem warstw zasiedlenia, aż po dzisiejsze miasteczko, które powstało w XVI wieku na ruinach poprzednich osad. Podczas przypływu mury zalewało morze, co skłoniło archeologów do podjęcia badań pod wodą. Najpierw zamontowano podwodne kamery, później rozpoczęto pomiary natężenia pola magnetycznego, na koniec użyto podwodnych detektorów metalu, po czym przyszła kolej na nurków. Gdy zachodnie środki przekazu donosiły o podwodnych znaleziskach w Morzu Śródziemnym u wybrzeży Aleksandrii, Hindusi odkryli - z daleka od całego medialnego zamieszania - opisane w Mahabharacie miasto Dwaraka. Najpierw obiektywy kamer zarejestrowały sztucznie obrobione kamienne bloki, „które z powodu rozmiarów wykluczały wszelką możliwość naturalnego transportu"109, na przykład przez prądy podwodne lub przypływy i odpływy. Później ukazały się mury ustawione pod kątem prostym, ulice i zarysy budynków, świątyń i pałaców tej niegdyś „wysokiej cywilizacji", jak napisano w relacji z prac badawczych109. Na koniec odkryto zawierające żelazo gwoździe z częściami z krzemu i magnezu. „Nie ma wątpliwości, że w dnie morza w okolicy Dwaraki musi znajdować się znacznie więcej stopów metali". Przypuszczenie to wysnuto na podstawie wskazań detektora metali. Relacja dotycząca znaleziska ukrytego kilkaset metrów od brzegu kończy się słowami: „Wzmianki w Mahabharacie o mieście Dwaraka nie były ani przesadą, ani mitem. Była to rzeczywistość w dosłownym tego słowa znaczeniu". Indyjscy geolodzy, którzy brali udział w badaniach podwodnych ruin Dwaraki, natknęli się na szczątki muru wykazujące ślady zeszklenia. Trzeba zaznaczyć, że kamień topi się dopiero w bardzo wysokiej temperaturze. Tego rodzaju zeszklenia znajdują się nie tylko w Dwarace, lecz także w innych miejscach, jednak do tej pory nie znaleziono prawdopodobnego wyjaśnienia tego zjawiska. Już w 1932 roku geolog Patrick Clayton, który wówczas pracował dla rządu egipskiego, odkrył w wydmach „Wielkiego Morza Piaskowego" (płaskowyż Saad leżący na pół- 150 noc od południowo-zachodniego krańca Egiptu) zagadkowe, połyskujące na zielono bryły zeszklonego piasku. W lipcu 1999 roku brytyjski magazyn naukowy „New Scientist" donosił o zeszklonym piasku na Pustyni Libijskiej110. Nie ma tam jednak wulkanów, które można by uznać za przyczynę tego zjawiska. Beduini od niepamiętnych czasów wykonują z tego „pustynnego szkła" noże i siekiery. Do tej pory zlokalizowano ponad tysiąc ton tego szkła - nie potrafiąc przekonująco wyjaśnić jego powstania. Już dwa wieki temu w prasie krążyły doniesienia o niezrozumiałym zeszkleniu skał. W 1881 roku „American Journal of Science" donosił o zeszklonych granitowych blokach111, których pojedyncze sztuki odkryto we francuskich zamkach w Chateauvieux i Puy de Gaude (wybrzeże północne). Amerykański autor David Hatcher Childress w najnowszej książce112 wymienia dwadzieścia dwa miejsca na całym świecie, gdzie można zobaczyć zeszklony w niewyjaśniony sposób piasek i kamień. Sam widziałem kilka takich miejsc na północ od peruwiańskiego miasta Cuzco. Zagadka ta nigdy nie została rozwiązana, lecz zawsze spychana jest na margines zainteresowania. A teraz? Teraz zaczęto prowadzić poszukiwania przy użyciu nowoczesnego sprzętu. Od dziesięcioleci wiadomo, że w regionie wokół Dźajpuru (Radźasthan, Indie) wskaźnik zachorowań na raka jest znacznie wyższy niż w pozostałej części Indii. Wśród zamieszkujących te tereny ptaków zaobserwowano nienaturalne mutacje. Dopiero w 1999 roku indyjscy naukowcy wpadli na absurdalny skądinąd pomysł, by użyć detektorów radioaktywności, choć nigdzie w okolicy nie było ani elektrowni atomowej, ani nie przeprowadzano prób z bronią atomową. Liczniki Geigera dostarczyły nieoczekiwanych wyników. Warstwy popiołu pod piachem i kamieniami wykazywały wyraźnie wykrywalną instrumentami podwyższoną radioaktywność. Skąd się ona wzięła? Rosyjskie czasopismo „Trud" 24 czerwca 2000 roku zamieściło relację z ekspedycji profesora Ernesta Muldaszewa, który prowadził badania na terenie przy granicy Tybetu z Nepalem. Tybetańscy mnisi opowiedzieli mu o ruinach miasta wzniesionego przez bogów. Miejsce to znajduje się na świętej górze Kailas. Niestety, nie miałem możliwości sprawdzenia tych informacji, więc nie mogę ręczyć za ich prawdziwość. Być może kiedyś jakaś ekspedycja wybierze się w okolicę, w której -przynajmniej to mogę powiedzieć z całą pewnością - istnieją cudowne przekazy o bogach, którzy przed tysiącami lat nauczali ludzi. 151 Dokąd prowadzi nasza droga? W odległą przeszłość ludzkości. W czasy prehistoryczne, których nie chcemy przyjąć do wiadomości, ponieważ uznana za świętą i nienaruszalną teoria ewolucji przesłoniła nam oczy i umysł. Chociaż w ostatnich dziesięcioleciach w chińskiej archeologii można zauważyć pewien postęp, prehistoria Chin nadal pozostaje wielką tajemnicą. To co udało się wyjaśnić, wskazuje jednak jednoznacznie na mitycznego „pracesarza", który dawno temu zstąpił z nieba na latającym smoku. Władcy i kapłani w Kraju Środka przez tysiące lat uważali się za przedstawicieli jedynej i najwyższej cywilizacji na Ziemi, ponieważ swoje nauki, technologię, i wiedzę astronomiczną pobierali pierwotnie bezpośrednio od bogów. Relacje w chińskich klasztorach mówią o san huang, czyli „trzech dostojnikach", i wu di, czyli „pięciu władcach". Nie są to postacie historyczne. Historia zaczyna się od Yu, który zapoczątkował dziedzictwo tronu w Chinach. Yu panował gdzieś między XXI i XVI wiekiem przed naszą erą. Oczywiście był uważany za istotę boską, podobnie zresztą jak jego następcy. Jeszcze tysiąc lat później Chińczycy uważali swojego władcę Wielkiego Yu (dynastia Zhou, XI wiek do 771 roku p.n.e.) za istotę boską, która uratowała kraj przed zalaniem przez wodę. Na długo przed Wielkim Yu istniały dynastie Xia i Shang, uznawane przez archeologów za mityczne i nierzeczywiste tak długo, aż na tabliczkach wykonanych ze zwierzęcych kości (używanych do przepowiadania przyszłości) udało się odczytać imiona dwudziestu trzech władców należących jednoznacznie do dynastii Shang. W podziemnych lochach w okolicach Xiaotunu (w północnej części prowincji Henan) znaleziono łącznie sto tysięcy zapisanych kości. Pierwotnie musiało jednak być ich znacznie więcej, od wielu stuleci tubylcy używali bowiem proszku ze zmielonych kości jako środka leczniczego. Cała biblioteka złożona z kości! Obecnie odczytana jest zaledwie jedna trzecia z nich, zapis na kościach wykonany jest bowiem alfabetem składającym się z trzech tysięcy znaków. I to już w tamtych czasach! W XI wieku p.n.e. ostatni władca z dynastii Shang został pokonany przez założyciela dynastii Zhou i właściwie należałoby sądzić, że wówczas powinien zakończyć się kult niebiańskich władców. Ależ skąd, dopiero wtedy rozpoczął się na dobre. Władcy z dynastii Zhou żyli zgodnie z zasadami tianmingu, czyli „mandatu nieba". Niebo, po chińsku 152 tian, było bardzo silnie zakotwiczone w umysłach kapłanów i władców. Każdy władca był nazywany tianzi, czyli „Synem Nieba". Panujący, którzy żyli i panowali, nie kierując się zasadami tianmingu, nie mogli być prawdziwymi „Synami Nieba" i dlatego byli detronizowani lub zabijani. Nie ma się więc co dziwić, że wszyscy chińscy władcy od zarania dziejów (nikt nie wie, kiedy dokładnie miało to miejsce) odprawiali ceremonie „na ołtarzu nieba" i rozmawiali ze starymi bogami. Władcy postrzegani byli jako ogniwo łączące Ziemię i moce niebiańskie, także sami siebie uważali bez wyjątku za „Synów Nieba". Dzisiaj znane są dwa z tych „ołtarzy nieba"; jeden zachował się w Pekinie, drugi został dopiero niedawno odkopany w mieście Xian. Ów „ołtarz nieba" to okrągła budowla składająca się z czterech położonych jedna nad drugą platform i piątej pośrodku. Każda z platform umieszczona jest metr nad poprzednią. Dzięki poprzecznie ułożonym murom platformy podzielone są na dwanaście części, co wzięło się stąd, że w dawnych Chinach astronomowie dzielili niebo również na dwanaście części. Ale co to wszystko ma wspólnego z Indiami, Ameryką Środkową czy pojazdami napędzanymi rtęcią? W Peru władcy Inków i oczywiście ich przodkowie także uważali się za „Synów Nieba" i „Synów Słońca", podobnie zresztą jak cesarze Japonii, Persji i Etiopii. „Synowie Nieba" w Peru odprawiali ceremonie i rozmawiali na „ołtarzu nieba" z boskimi przodkami. Jeden z takich ołtarzy znajduje na północ od peruwiańskiego miasta Cuzco, niemal dokładnie nad tajemniczymi ruinami twierdzy Sacsayhuaman. Jest tak samo zbudowany jak „ołtarze nieba" w Chinach, lecz między platformami znajduje się dodatkowo połówka kuli ziemskiej! Kto przejmował co od kogo lub pod czyim był wpływem? Za każdym razem, gdy studiuję książki z dziedziny archeologii, etnologii, religii lub filozofii - a ze względów zawodowych czynię to niemal codziennie - nie mogę pozbyć się uczucia, że błądzimy po omacku w ciemnościach, w zasadzie nie pojawia się bowiem w tych książkach absolutnie nic nowego. Jest to potwornie nudna literatura napisana dla ludzi o takich samych poglądach jak autorzy. Zachowują się oni jak nakręceni, jakby nieświadomie podrygiwali równo w takt obezwładniającej muzyki. Specjalnie się temu nie dziwię, gdyż znam funkcjonowanie tego systemu. Nikt nie kojarzy faktów wykraczających poza jego wyuczoną dziedzinę nauki - gdyż ich po prostu nie zna. 153 Sądzę, że przynajmniej kilka rodzajów broni opisywanych w staroin-dyjskich tekstach naprawdę istniało i było używanych - podobnie jak istniały wimany i kosmiczne miasta. Nie może być jednak tak, że dowodów na to mam dostarczyć tylko ja i ewentualnie jeszcze kilku moich towarzyszy broni. Ani mnie, ani moich kolegów nie wspierają instytucje, które mogłyby finansowo wspomóc i odpowiednio wyposażyć podejmowane ekspedycje naukowe. Archeologia podwodna jest niezwykle kosztowna, podobnie zresztą jak badania w powietrzu. 154 Struktury o kątach prostych i zarys piramidy na Marsie Przy użyciu Synthetic Aperture Radar (SAR) można dzięki obrazowi doskonałej jakości zlokalizować ruiny leżące do dwudziestu pięciu metrów pod ziemią. Z wysokości trzech tysięcy metrów wysyłane są mikrofale pasma P o częstotliwości między 380 i 450 megaherców. Mikrofale wnikają głęboko w podłoże i są odbijane. Dzięki systemowi SAR można nawet zlokalizować obiekty o wielkości zaledwie trzydzie- 155 stu centymetrów. Ten rodzaj badań archeologicznych jest jednak bardzo drogi. Indie nie mogą sobie na to pozwolić. Poza tym należałoby także przeanalizować wnioski i zbadać znaleziska. Jeśli tego rodzaju technikę wykorzystano by do badań nad prastarym miastem Dwaraka, bardzo szybko natknęlibyśmy się na ślady dawnych wojen opisanych w Mahabharacie. Co można zrobić? Mogę jednak wskazywać na pewne zgadzające się fakty i prosić uczonych, by podjęli działania zmierzające w tym lub innym kierunku. Jeśli bowiem kiedyś naprawdę doszło do kosmicznych wojen, ślady po nich musiały zachować się po dziś dzień - gdzieś tam pogrzebane pod grubymi warstwami piasku i ziemi czy zarośnięte rafą koralową w oceanach. Mamy odpowiednie środki techniczne do rozpoczęcia tego rodzaju badań. Prace bardziej szczegółowe można będzie wykonać później - na pewno nie zabraknie mi szczegółowych pytań odnoszących się do wybranych obszarów. Na Księżyc, a tym bardziej na Marsa nie polecę, choć dzięki pochodzącym stamtąd danym zgromadzonym przez sondy kosmiczne można już wyjaśnić pewne niejasności. Już 31 lipca 1976 roku sondy wysłane przez Amerykanów na Marsa (projekt Viking) sfotografowały na powierzchni planety dziwne obiekty, które stały się punktem wyjścia licznych teorii i spekulacji"3. W regionie Cydonia dostrzeżono kontury twarzy (zdjęcie z Vikinga nr 35A72), a później struktury o kątach prostych przypominające sztuczny mur (zdjęcie z Vikinga nr 86A10), a nawet piramidy (zdjęcia z Mariner-9 nr 4205-78 i bardziej precyzyjne zdjęcia z Vikinga 35A72, 70A13 i 70A11). Oczywiście te osobliwe formacje przypisano naturze, na dostarczonych zaś dwadzieścia lat później zdjęciach NASA nie widać już było zarysów twarzy na Marsie. Zagadkę odłożono ad acta. Moim zdaniem, zbyt wcześnie. Choć na ostatnich zdjęciach nie ma już zarysów twarzy, w miejscu, gdzie były niegdyś, dostrzeżono olbrzymią kamienną elipsę. Przypominające mur struktury o kątach prostych są nadal widoczne, zachował się również trójkątny zarys piramidy. Tymczasem w skałach pochodzących z Marsa odkryto pierwsze ślady organiczne, a NASA ogłosiło, że pod powierzchnią Czerwonej Planety musi być woda, prawdopodobnie w formie lodu"4. Wskazuje to na wcześniejszą aktywność na tej planecie. Nadal otwarte pozostaje stare pytanie o oba księżyce Marsa. Nazywają się Phobos i Deimos (strach i groza). Były opisywane jeszcze przed 156 odkryciem ich w 1877 roku przez amerykańskiego astronoma Asapha Halla. Już w 1610 roku Johannes Kepler przypuszczał, że Mars ma dwa satelity. Zaskakujący jest jednak ich opis, w książce Jonathana Swifta z 1727 roku Podróż do Laputy (jedna z podróży Guliwera). Opisuje on nie tylko oba księżyce Marsa, lecz zna także ich wielkość i orbitę. W trzecim rozdziale czytamy: „Laputańscy astronomowie poświęcają wiele czasu na obserwację ciał niebieskich i używają w tym celu lunet znacznie lepszych niż nasze. Dzięki temu są w stanie rozszerzyć pole widzenia dużo bardziej niż astronomowie w Europie i mają katalog obejmujący dziesięć tysięcy gwiazd stałych, podczas gdy nasze największe katalogi obejmują co najwyżej jedną trzecią tego. Odkryli oni między innymi dwie małe gwiazdy lub dwa satelity krążące wokół Marsa. Bliższy oddalony jest od środka Marsa o trzy jego średnice, dalszy o sześć. Pierwszy obiega Marsa w czasie dziesięciu godzin, drugi w ciągu dwudziestu jeden i pół godziny, przez co kwadraty ich czasu obiegu bardzo zbliżają się do trzeciej potęgi ich odległości od środka Marsa". Jak Jonathan Swift mógł opisać oba księżyce, skoro zostały odkryte dopiero sto pięćdziesiąt lat później? Są najmniejszymi i najdziwniejszymi księżycami Układu Słonecznego. Krążą po niemal okrągłej orbicie nad równikiem Marsa. Phobos i Deimos są jedynymi poznanymi dotychczas księżycami Układu Słonecznego, które poruszają się szybciej wokół swojej planety niż ona sama wokół własnej osi. Uwzględniając czas obrotu Marsa, Phobos w ciągu dnia marsjańskiego obiega tę planetę dwukrotnie, podczas gdy w przypadku Deimosa różnica ta jest ledwo zauważalna. Cechy orbity Phobosa nie mają związku z jego pozorną masą. Oczywiście przypuszcza się, że oba księżyce Marsa powstały w taki sam sposób jak wszystkie inne satelity krążące wokół innych planet. Są to elementy kosmicznego gruzu przyciągnięte przez Marsa. Jest w tym jednak pewien problem. Oba poruszają się niemal na tej samej płaszczyźnie nad równikiem Marsa. Gdyby to był jeden odłamek, można by to uznać za przypadek, ale trudno tak powiedzieć przy dwóch. W kierunku księżyców Marsa wystrzelono kilka satelitów, które dostarczyły na Ziemię zdjęcia dobrej jakości. Przedstawiają one przypominające kształtem kartofle odłamki podziurawione kraterami. Dwukrotnie próbowano okrążyć satelity Marsa na stosunkowo nie- 157 Pochodzenie tej linii widocznej na powierzchni Księżyca nie zostało wyjaśnione wielkiej wysokości, lecz żaden satelita z Ziemi nie dotarł do celu. Nasze ziemskie sondy „oślepły", nim zdążyły przekazać zdjęcia na Ziemię. Problemu księżyców Marsa nie rozstrzygnęły także zdjęcia przesłane przez wcześniejsze satelity. Wprawdzie wiemy, że są to „kartofle z kraterami", jednak nasza wiedza o tych maleńkich ciałach niebieskich jest praktycznie żadna, podobnie zresztą jak o ich orbitach. Nie znaleziono również nigdy zadowalającej odpowiedzi na pytanie o kratery, którymi usiane są wszystkie księżyce i planety Układu Słonecznego. Odłamki z kosmosu uderzają w powierzchnię planet niema-jących osłaniającej je otoczki powietrza, w której spaliłyby się przynajmniej mniejsze z nich. Ale dlaczego tych kraterów jest aż tyle? I dlaczego na takich maleństwach, jak Phobos i Deimos? Żaden z nich nie ma takiej siły przyciągania jak duże planety. Można odnieść wrażenie, że niegdyś przez Układ Słoneczny przeleciał prawdziwy grad asteroid. Skąd? Co było jego przyczyną? Wiadomo, że między Marsem i Jowiszem - w pasie planetoid - krążą setki tysięcy odłamków rozmaitej wielkości, ale nikt nie wie, skąd się wzięły. Gwiezdne wojny? Ale i w tej kwestii jest dokładnie tak samo jak w przypadku badań archeologicznych. Ludzkość posiada środki techniczne umożliwiające rozwiązanie tych zagadek - ale nic w tym kierunku nie czyni. Dlaczego? Ponieważ „system" uznałby przekazanie pieniędzy na ten cel za śmieszne. Nie inaczej ma się sprawa z oddalonym o zaledwie trzysta osiemdziesiąt cztery tysiące kilometrów Księżycem. Tam sondy NASA również sfotografowały „niewyjaśnione anomalie tektoniczne". Jedna z nich w Marę Crisium przypomina coś w rodzaju mostu. Pisał o tym niezwykle skrupulatny Luc Burgin, redaktor naczelny jednej z bazy-lejskich gazet"5. Posługując się jedynie porządnym teleskopem, można także zaobserwować z Ziemi biegnącą przez środek księżycowego rumowiska w Marę Vaporum linię przypominającą szlak, która - jak się wydaje - przecina nawet skały (dla astronomów podaję położenie: 16,5 stopnia na północ i 4-5 stopni na wschód). Natura nie ma raczej w zwyczaju produkować tego rodzaju linii, a już z pewnością nie na odcinku trzydziestu kilometrów. Coś nam tu umknęło, ponieważ nie chcieliśmy dowiedzieć się dokładniej. Ulegnie to zmianie, człowiek bowiem zagości na Księżycu - a później na Marsie. To pewne jak amen w pacierzu. Dlatego opowiadam się za rozsądkiem i jednocześnie „odwilżą": pozwólcie nam badać zagadki i przestańcie w końcu z tymi dziecinnymi tajemnicami. Wyciąganie wniosków dotyczących Księżyca lub Marsa jedynie na podstawie zdjęć uważam za dość ryzykowne. Naturalnie geolodzy znają zagadnienia dotyczące powstawania skał na Ziemi i wiedzą dokładnie, ile milionów lat upłynęło, nim określone formacje przyjęły obecną strukturę. Oczywiście wiedzę tę można odnieść również do innych planet. To jednak nie wystarczy, by z daleka określić wiek przypominających mur prostokątnych form na powierzchni Marsa, znajdujące się bowiem dokoła skały mogą liczyć miliony lat, natomiast sztuczne wytwory niekoniecznie. To tak, jakbyśmy z Marsa sfotografowali powierzchnię Ziemi i w jednej z górskich dolin odkryli mur. Geolodzy stwierdzą, kiedy powstała ta dolina, nie będą jednak wiedzieli, że mur był kiedyś lub jest nadal zaporą, zbyt szybko bowiem wyciąga się wnioski. 158 159 Wtedy dopiero zdobędziemy wiarygodne dane o Księżycu i Marsie, gdy na ich powierzchni stanie człowiek lub robot (w przypadku Księżyca po dłuższej przerwie - przyp. red.). Człowiek jest przy tym znacznie bardziej godny zaufania niż robot, ponieważ myśli i zauważa szczegóły, które uchodzą zaprogramowanemu robotowi. Na Ziemi opracowano różne metody określania wieku znalezisk, lecz każda z nich ma swoje wady. Nie określimy wieku źródła tekstu, nawet jeśli uda nam się wytropić najstarszy manuskrypt. Dlaczego? Ponieważ nie wiemy, ile lat opowiadano sobie daną historię przed jej spisaniem. Indyjscy astronomowie spróbowali określić datę powstania Mahabhara-ty na podstawie wzmianek astronomicznych. Przypada ona na 6000-3000 rok p.n.e., a być może ten przedział czasu jest jeszcze wiek- ?u •116 szy1 Kolejny problem bierze się stąd, że ludzkość posługuje się różnymi kalendarzami. Wspomniałem już, że historia Majów w przeliczeniu na nasz kalendarz rozpoczęła się 11 sierpnia 3114 roku p.n.e.103 Dlaczego? Ponieważ w tym właśnie dniu „zstąpili bogowie z drogi gwiazd. Mówili magicznym językiem gwiazd nieba"117. Miało to miejsce pięć tysięcy lat temu, w czasach, o których nic nie wiemy, co jednak nie przeszkadza nam zachowywać się tak, jakbyśmy przy tym byli. 21 marca 2000 roku Ajmarowie świętowali w ruinach Tiahuanaco (Boliwia) początek swojego kalendarza. Nastąpiło to dokładnie pięć tysięcy osiem lat wcześniej. Oficjalnie Indianie posługują się kalendarzem zachodnim, ale w ich tradycjach religijnych występuje około dwudziestu różnych kalendarzy, które zaczęły obowiązywać w różnych momentach w odległej przeszłości. Starożytnym Egipcjanom przypisywano posługiwanie się kalendarzem syriuszowym, który nigdy nie istniał. Kalendarz żydowski trwa niezmiennie od chwili stworzenia świata, co nastąpiło 3 października 3761 roku p.n.e. Zgodnie z żydowską tradycją nasze tysiąc lat to dla Boga jeden dzień. Gdy więc według kalendarza żydowskiego rozpocznie się siódme tysiąclecie, dla Boga zacznie się siódmy dzień, czyli szabas. Wtedy zgodnie z żydowskimi wyobrażeniami powinien nadejść mesjasz. Pisałem już kiedyś, że wszystkim wspólnotom narodowym - czy to wymarłym, czy też nie - znana jest myśl o powrocie zbawiciela". Nic się jednak z tego nie nauczyliśmy. Jak wyraził to najdowcipniejszy szyderca spośród wszystkich naukowców, profesor doktor Erwin Chargaff? „Jedyne, czego można się nauczyć z historii, jest to, że niczego nas ona nie nauczy - ale za to na tysiącach stron"118. Nasza wiedza o przeszłości ludzkości jest nikła. W minionych stuleciach politycy i religie organizowały spektakle palenia książek, ponieważ mogła obowiązywać tylko jedna prawda. Obecnie nie przeprowadza się już takich akcji - nawet odwrotnie, nasza planeta jest pełna książek, a za pośrednictwem Internetu po świecie krążą miliony przesłań. Nie ma z tego żadnego pożytku, bo człowiek i tak wybiera sobie to, co odpowiada jego poglądom. A nawet i na to może pozwolić sobie jedynie mikroskopijnie mała liczba ludzi - w porównaniu z miliardem dusz żyjących na naszej niebieskiej kuli. Quo vadis, Homo sapiens? W minionych latach francuska astronom Chantal Jegues-Wolkiewiez sformułowała w najwyższym stopniu zaskakujące stwierdzenie, które rozwścieczyło wielu fachowców od prehistorii. Przez długie lata mada-me Jegues studiowała rysunki naskalne - szczególnie dokładnie zajęła się jaskinią Lascaux we francuskim departamencie Dordogne. Ocenia się, że znajdujące się w niej rysunki liczą około siedemnastu tysięcy lat. Logicznie rzecz biorąc - dogmat ewolucji nie dopuszcza innego punktu widzenia - w tym czasie żyli jedynie prymitywni ludzie epoki kamienia. Rzeczywiście, malowidła przedstawiają konie, jelenie, byki, dziwaczne linie i punkty. Wszystko to namalowano barwnikami dostępnymi w epoce kamienia. Archeologia zawsze widziała w rysunkach naskalnych jedynie spełnienie potrzeb ówczesnych myśliwych, którzy chcieli po prostu przyozdobić swoje jaskinie. Najpiękniejsze z ozdobionych jaskiń nie znajdują się jednak w miejscach, w których osiedlali się ówcześni myśliwi, lecz w odległości wielu kilometrów, i zawsze w rejonach trudno dostępnych. Na tej podstawie badacze wyciągnęli wnioski, że jaskinie służyły jako miejsca zgromadzeń, w których odprawiano określone ceremonie. Przypuszczalnie były to miejsca należące do duchów lub szamanów, których i tak zawsze niczym kozły ofiarne czyni się odpowiedzialnymi za wszystkie możliwe bzdury. Ludzie epoki kamienia stworzyli więc jakoby prehistoryczne świątynie - kościoły epoki kamienia. Madame Jegues jest jednak zupełnie innego zdania. Jako astronom mogła zauważyć rzeczy, które archeologom nie przyszły nawet do głowy. Rysunki naskalne przedstawiają w rzeczywistości gwiazdy i całe gwiazdozbiory, które zgodnie z naszymi przekonaniami odkryli dopie- 160 161 ro - znacznie później - Babilończycy i Chaldejczycy. Rysunki przedstawiają więc gwiazdozbiory Skorpiona, Barana, Byka, Koziorożca itd. Nie może być to przypadek, wyniki badań madame Jegues potwierdzone bowiem zostają każdego roku przez astronomię oraz usytuowanie jaskini. Rokrocznie w dniu przesilenia letniego promienie zachodzącego słońca, wpadając przez wejście do jaskini, świecą dokładnie na rysunki w sali byków. Madame Jegues uważa, że „miejsce to nie zostało wybrane przypadkowo. Malowidła powstały jako część fantastycznego przedstawienia, które odbywa się, gdy słońce rozjaśnia i oświetla całą salę byków'19. Jegues wykonała najpierw mapę nieba widzianego oczami człowieka sprzed siedemnastu tysięcy lat. Dokładnie zmierzono wszystkie punkty oraz linie postaci zwierząt i uzyskane rezultaty porównano z komputerowym programem przedstawiającym niebo sprzed siedemnastu tysięcy lat. Ich zgodność była po prostu perfekcyjna. Astronom Gerald Jasniewicz (uniwersytet w Montpellier, Francja), który sprawdził wszystkie pomiary pani Jegues, stwierdził: „Nie ma najmniejszych wątpliwości. Usytuowanie jaskini według kryterium przesilenia letniego, umiejscowienie Koziorożca, Skorpiona i Byka w sali odpowiadają ówczesnemu niebu"119. A co sądzi o tym archeologia? Zdaniem doktora Haralda Flossa z uniwersytetu w Tybindze są to jedynie „czyste spekulacje". Przecież to takie proste. Nie może istnieć coś, czemu nie wolno istnieć. Astronomowie epoki kamienia nie pasują do schematu wprawiającej w błogostan ewolucji. Jaskiniowcy mają być prymitywni, mogą polować na grubą zwierzynę, zdzierać skóry, szukać jagód i strugać oszczepy, mogą być pierwotni i smarować na ścianach jaskiń proste rysunki, ale nie wolno im myśleć abstrakcyjnie, a już w żadnym przypadku być skrupulatnymi astronomami. Ostatecznie przed siedemnastoma tysiącami lat często i obficie padało i niebo nie było widoczne przez cały rok, więc jak mogli uprawiać astronomię? Poza tym te porośnięte futrem głuptasy i tak nie miały na to czasu. Musiały bowiem polować na mamuty, bronić się przed niedźwiedziami, chronić rodziny i rozpalać ogień. Na wyższą astronomię nie było już miejsca. A jakby spojrzeć na to z innej strony? Załóżmy, że opisane w Maha-bharacie bitwy, w których używano kosmicznej boskiej broni (radioaktywność, zeszklenie piachu i kamienia) rzeczywiście miały miejsce, 162 a ci, którzy przeżyli, zostali na powrót rzuceni do epoki kamienia. Nie zostało im nic. Nie mieli bibliotek, metalowych narzędzi, ogrodów, basenów, nie mieli też materiałów i artykułów piśmienniczych - nawet przedmioty konieczne do przeżycia musieli sobie zrobić sami. Broń bogów niezwykle dokładnie wypełniła swoje zadanie. Nie jest to absurdalny scenariusz, to samo znajdujemy przecież u Platona4. Mimo światowej katastrofy coś jednak ocalało - wiedza. Przekazywali ją z ust do ust kolejnym pokoleniom i próbowali przy użyciu dostępnych środków przedstawić to, co wydawało im się ważne. Ojczyznę bogów, miejsca na firmamencie. Obecnie nikt, kto się na tym zna, nie zaprzeczy, że wszystkie ludy epoki kamienia były dosłownie opętane astronomią. Nad samą tylko zatoką Morbihan (Bretania, Francja) sto trzydzieści pięć ze stu pięćdziesięciu sześciu dolmenów usytuowanych jest zgodnie z przesileniem letnim lub zimowym120. Stonehenge w Anglii okazało się wielkim obserwatorium astronomicznym, dzięki któremu można było przeprowadzić cały łańcuch astronomicznych przepowiedni. Prehistoryczni budowniczowie obserwowali orbity wielu gwiazd, takich jak na przykład Capella, Kastor, Polluks, Wega, Antares, Atair czy Deneb121. Z pewnym opóźnieniem nawet niemieccy astronomowie stwierdzili, że jaskiniowcy ze Stonehenge potrafili przewidzieć każde zaćmienie Słońca i Księżyca122. Jeśli wierzyć oficjalnemu datowaniu (co do którego mam powody mieć wątpliwości), na długo przed wybudowaniem Stonehenge (pięć tysięcy sto czterdzieści trzy lata temu) nasi porośnięci sierścią bracia z epoki kamienia zdali egzamin, wznosząc grobowce w New-grange w Irlandii. Oczywiście, jakby inaczej, ich wejścia skierowane były w odpowiednią z punktu widzenia astronomii stronę123'124. Nie wiadomo tylko, dlaczego ludzie epoki kamienia, którzy właściwie dopiero co zeszli z drzewa, byli do tego stopnia opętani astronomią. Wszystkie te osobliwe rzeczy, o których tu wspominam, naprawdę istnieją. Szczegóły są powszechnie dostępne - czy to w książkach, czy to w Internecie, czy też w prasie fachowej. Tyle tylko, że nie wyciąga się z tego żadnych wniosków. Czy ludzkie społeczeństwo stało się leniwe i ociężałe? Czy osłabła nasza wewnętrzna ciekawość? Czy po prostu odczuwamy przesyt informacji? Czy może łatwiej jest siedzieć przed telewizorem lub monitorem komputera niż czołgać się w terenie? 163 Na co zda się gwałtowny rozwój wiedzy w dobie elektroniki, jeśli nic z niej nie wynika? Młodzież w krajach zachodnich żegluje w Interne-cie, kolorowe monitory przekazują siatkówce oka obrazy i dane, które po chwili i tak zostają zapomniane. „Surfujemy" po informacjach, lecz nie nurkujemy w nie. Przed dziesięcioma laty opisywałem liczącą ponad pięć tysięcy lat fabrykę narzędzi, która istniała niedaleko holenderskiej miejscowości Rijckholt położonej między Aachen i Maastricht i nie pasuje do naszych wyobrażeń o ludziach epoki kamienia. Gdy w 1998 roku odwiedziłem to miejsce, udało mi się jedynie stwierdzić, że przedstawiciele stosownych dziedzin nauki nie zainteresowali się prehistoryczną kopalnią krzemienia. Została wyparta ze świadomości i zapomniana. Telewizja, obecna przy każdej głupiej demonstracji, nigdy nie starała się rozwiązać tej zagadki, natomiast specjaliści co najwyżej szarpią się za swoje brody z epoki Woodstock - i nic na ten temat nie wiedzą. Naprawdę trudno zgadnąć, jaką literaturę czytają. A o co chodzi? Oto krótkie streszczenie tego, co opisałem bardziej szczegółowo w książce Kosmiczne miasta w epoce kamiennej™: W latach dwudziestych mnisi z klasztoru Dominikanów z Rijckholt odkryli w ziemi szyby, z których wydobyli łącznie tysiąc dwieście wykonanych z krzemienia siekier. Idealiści z Holenderskiego Towarzystwa Geologicznego wytropili w latach siedemdziesiątych sześćdziesiąt sześć szybów kopalnianych, a przypuszcza się, że istnieje ich jeszcze kilka tysięcy. Na podstawie liczby i wielkości sztolni można wyliczyć, że w epoce kamienia wydobyto około czterdziestu jeden tysięcy dwustu pięćdziesięciu metrów sześciennych brył krzemienia. Z takiej ilości można wyprodukować sto pięćdziesiąt trzy miliony siekier! Piętnaście tysięcy narzędzi zlokalizowano w sztolniach, według zaś skromnych szacunków pod ziemią musi być ich jeszcze około dwu i pół miliona. Przy założeniu, że kopalnia użytkowana była przez pięćset lat, każdego dnia musiano wyprodukować około tysiąca pięciuset siekier. A to wszystko dokładnie pięć tysięcy sto sześćdziesiąt lat temu. Powszechnie wiadomo, że myśliwi z epoki kamienia używali krzemienia do najróżniejszych celów. Bryły krzemienia można znaleźć w pokładach wapnia z okresu kredy. Przyroda uwalnia grudy krzemienia wtedy, gdy wietrzeje płaszcz wapienny. Do tej pory wszystko się zgadza. Do zwietrzenia wapnia na powierzchni dochodzi jednak niezwykle rzadko, a już z pewnością nie miało to miejsca w Rijckholt. Kto 164 właściwie poinformował naszych przodków, niezrzeszonych przecież w związkach zawodowych, że głęboko w ziemi, pod warstwą piasku, żwiru i wapnia, jest krzemień? Kto zorganizował budowę sztolni? Na pokonanie śmiesznego metra sześciennego powłoki wapiennej trzeba było poświęcić około siedmiu kamiennych siekier. Kto „sprzedawał" tak wiele tych narzędzi? Dokąd wysyłany był towar? Jaką drogą? Jaki szef to wszystko zorganizował ? Czyżby w pobliżu było coś, do czego potrzebne były dziesiątki tysięcy siekier? Przecież tysiąc pięćset siekier dziennie to ostatecznie nie drobnostka. Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale świat nauki powinien się nimi zainteresować. Naukowcom jest to jednak całkowicie obojętne. Rozpieszczeni przez Internet młodzi archeolodzy nie udają się w teren. Kopalnia z epoki kamienia nie pasuje do wyobrażeń o człowieku z tej epoki, które od dziesięcioleci wpajają nam historycy. Tak to już jest w zachodnim świecie. W Azji jest jednak inaczej. Wprawdzie i tam podstawowe idee ewolucji są głęboko zakorzenione w nauce (jedno wynika z drugiego), ale myśli się zupełnie w innych kategoriach czasowych niż w dominującym świecie zachodnim. Czas jest częścią składową religii i dlatego żaden indyjski uczony nie dziwi się szczególnie istnieniu obejmujących olbrzymie przedziały czasu epok o nazwie Juga. Człowiek jak najbardziej mógł powstać na drodze ewolucji, rozwijając się od małpy do Homo sapiens, jednak jakieś okoliczności, na przykład wojny przy użyciu boskiej broni, rzuciły go na powrót do epoki kamienia i musiał się od nowa wspinać po drabinie ewolucji. Być może również genetyczna interwencja bogów (w literaturze antycznej aż roi się od sztucznie poczętych ludzi) popchnęła go dalej na ewolucyjnej drodze ku przyszłości. Świat azjatycki myśli zupełnie innymi kryteriami czasu, ponieważ przekazy religijne są częścią składową społecznego myślenia. Przekazy te - ciągle na nowo - uwieczniano w świątyniach i rzeźbach. Wszystkie indyjskie świątynie są odbiciem owych niebiańskich domostw bogów, którzy niegdyś podróżowali po firmamencie skamieniałymi pojazdami. Świątynia w Konaraku w stanie Orisa, którą umieszczono na liście dziedzictwa UNESCO, przez całe stulecia służyła żeglarzom płynącym do Kalkuty za znak nawigacyjny. Kruczoczarna pagoda strzeliście wznosiła się ku niebu. Dopiero na lądzie żeglarze dostrzegali, że cały kompleks świątynny przedstawiał pojazd bogów z dwudziestoma czterema kołami dokoła. Oczywiście budowla jest 165 usytuowana według gwiazd i naturalnie w zgodzie z kalendarzem. Ma być kopią pojazdu, którym Indra przemierzał firmament. Nie ma w tym jednak nic nadzwyczajnego, wszystkie świątynie bowiem w Indiach są pojazdami bogów, a na szczycie każdej z nich znajduje się jakaś wimana, a więc mała latająca skrzynia, którą swego czasu podróżowali w powietrzu i kosmosie wybrani ludzie oraz bogowie. Oni oraz ich potomkowie mogli równie dobrze pojawić się nad peruwiańską pustynią Nazca lub z jakiegoś powodu nakazać wydobywanie z ziemi w okolicach dzisiejszego Rijckholt olbrzymich ilości krzemienia. Nic im w tym nie przeszkadzało. Bogowie i półbogowie byli potężni, otumaniony zaś człowiek czynił dla nich wszystko. Bogowie mieli jakoby używać określonych rodzajów broni. A więc kamieniarze i sztukatorzy próbowali tę broń odtworzyć (co nie mogło im się udać!). Istnieją na ten temat studia badawcze125, które na Zachodzie nikogo nie interesują. Bogowie i wybrani ludzie dysponowali tajemną wiedzą - tak przynajmniej twierdzą staroindyjskie teksty. Czy pod tym względem coś się zmieniło? Od kiedy w XVI wieku Francis Bacon ogłosił, iż wiedza jest władzą, każde ugrupowanie próbuje utrzymać swoją wiedzę jak najdłużej w tajemnicy. Zaszyfrowane przesłania, tajemne technologie, wiedza wtajemniczonych istniały nie tylko w przeszłości. Wszystko to występuje także dzisiaj - i to w znacznie większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej. „Wiedza tajemna jest władzą"126. Staroindyjskie teksty wspominają o broni zmieniającej klimat. Niemożliwe? Obecnie armia amerykańska prowadzi badania nad tego rodzaju bronią. Gdzie? Na północ od miasteczka Gakona (Alaska). Projekt ten nosi nazwę HAARP (High Freąuency Active Auroral Research Program). Po jego zakończeniu będzie można wycinać dziury w niebie i celowo zmieniać klimat. Nic nowego pod słońcem. Hinduscy bogowie wybierali pojedynczych ludzi i całe ich grupy, by im służyli. Później powstały z nich królewskie rody. Czyżby zamaskowana forma rasizmu? A jak to jest z Izraelitami, którzy uważali się za naród wybrany? Podobnie dzieje się i dzisiaj; wśród wielkiej żydowskiej rodziny religijnej jedni uważają się za bardziej wybranych od innych. Być może jest tak naprawdę. Potomkowie żydowskich arcykapłanów, tych z rodu Lewiego, którzy byli specjalnie szkoleni i opiekowali się Arką, to dzisiejsi kohenowie. Należy do nich około pięciu procent męskiej żydowskiej populacji świata. Rzeczywiście, wszyscy oni w określonym miejscu swojego chromosomu Y noszą te same cechy. Jerozolimski rabin Jakob Kleinman powiedział, iż „geny pokazują, że Bóg dotrzymał swojej obietnicy: Nie zaginiemy"127. Nic nie zaginie, a stare prawdy peu d peu znowu wyjdą na światło dzienne. O ile tylko będzie je wolno ujawnić. Jeszcze do niedawna astronomowie twierdzili, że nasza Ziemia zajmuje we wszechświecie jedyne w swoim rodzaju miejsce. Ostatecznie „przypadek Ziemia" to szczęśliwy traf, nasza planeta okrąża bowiem Słońce w idealnej odległości - nie jest na niej ani za zimno, ani za gorąco. Tylko dzięki temu mogło tu powstać życie. Wyobrażenie to nie odpowiada jednak prawdzie. Brytyjski astronom sir Martin Rees, profesor w King's College w Cambridge, wyznał to otwarcie: „Systemy planetarne są w naszej galaktyce czymś tak powszednim, że prawdopodobnie istnieją miliony planet podobnych do Ziemi"128. Założę się, że minie przynajmniej dziesięć lat, nim ta opinia pojawi się w podręcznikach, i następne czterdzieści, nim wierni totalitarnych wspólnot religijnych będą się mogli o tym dowiedzieć. „Celem każdej cenzury jest dopuszczenie tylko takich książek, których i tak nikt nie czyta" (Giovanni Guareschi). 166 Rozmyślania Mądrzy ludzie mogą udawać głupich, odwrotnie jest znacznie trudniej. Kurt Tucholsky Od kiedy piszę książki, szydzę z ewolucji. Robię to, chociaż doskonale wiem, że wszystkie formy życia podlegają jej prawom. Nigdy nie chodziło mi o to, by podać w wątpliwość główny kierunek ewolucji. Faktem jest jednak, że nigdy nie biegła ona w linii prostej, lecz wykonywała skoki w obu kierunkach. Z jednej strony do Ziemi stale dociera świeży materiał genetyczny. Dostaje się do nas wraz z pyłem kosmicznym. Z drugiej strony istoty pozaziemskie celowo manipulowały ludzkim genomem. Dokładnie tak, jak opowiadają prastare przekazy ludzkości, bogowie stworzyli ludzi „na swój obraz i podobieństwo". W nasz proces ewolucyjny sztucznie włączono obcy materiał genetyczny. Nie będę tu powtarzał, dlaczego od ponad trzydziestu pięciu lat prezentuję ten pogląd. Rokrocznie antropologia dostarcza sprzecznych danych o naszych przodkach. Gdy tylko gdzieś pojawiła się jakaś czaszka, od razu prezentowano nam nowego praczłowieka. Niekończąca się szarpanina. Ledwo zdążyliśmy przyzwyczaić się do teorii Out ofAfrica, zgodnie z którą pierwsi przedstawiciele Homo sapiens wyruszyli sto tysięcy lat temu z Afryki, by zaludnić całą Ziemię, a już się ją relatywizuje. „Im więcej wiemy, tym bardziej pogmatwany jest obraz" - powiedział amerykański naukowiec David Mann129. Ale całe to zamieszanie stanie się jeszcze większe. 169 W 1973 roku po raz pierwszy udało się wprowadzić do bakterii gen wirusa. W 1978 roku do bakterii coli wprowadzono syntetyczny wariant ludzkiego genu odpowiedzialnego za produkcję insuliny. W 1981 roku pojawiły się pierwsze transgeniczne ssaki - było to siedem myszy. W 1988 roku skołowanej ludzkości zaprezentowano „mysz harwardz-ką", natomiast rok później transgeniczne owce i kozy, a zaraz potem transgeniczne bydło. Także banki spermy i sztuczne zapłodnienia stały się czymś całkowicie zwyczajnym i na świat przyszły pierwsze dzieci z probówki. Botanicy również nie próżnowali i zaczęli manipulować genami roślin. Pojawiły się też sklonowane myszy, owce, a ostatnio i bydło. Jako następne pojawią się istoty mieszane, a gdy piszę ten tekst, dochodzą mnie odgłosy sporów genetyków dotyczące pierwszych zmienionych genetycznie naczelnych130. Naukowcy uniwersytetu w Port-land (USA) nadali swej małpce słodkie imię ANDi (czytane od tyłu DNA plus i). Wszystko to jest oczywiście szeroko komentowane w magazynach i programach telewizyjnych. Wtrącają się ludzie, którzy nie mają zielonego pojęcia, o co właściwie chodzi. Ale w demokracji tak właśnie powinno być. Mówi się dużo o etyce i moralności oraz że człowiekowi nie wolno się bawić w Boga. Jak stwierdzili roztropni teologowie, istnieje granica, której Bóg nie pozwoli przekroczyć. Ale tylko jedna osoba pojęła właściwe znaczenie rzeczy i nawet wypowiedziała publicznie swą opinię. Był to brytyjski fizyk Stephen Hawking. Przed dużym audytorium w Bombaju stwierdził, że inżynieria genetyczna stworzy pewnego dnia nowych ludzi, którzy będą mądrzejsi i bardziej zahartowani niż współczesny człowiek131. Tego faktu nie zmienią największe nawet wysiłki i najsurowsze prawa. Wypowiedź Hawkinga nie jest jednak oryginalna. To co czeka ludzkość, z genetycznego punktu widzenia nie jest niczym nowym. Wszystko to miało miejsce już przed tysiącami lat i można o tym przeczytać w literaturze przodków. Wiele przekazów mówi o genetycznych manipulacjach ludzkim genomem, o celowych sztucznych mutacjach i oczywiście o chimerach, mitologicznych mieszanych stworzeniach. Wówczas dokonywali tego bez wyjątku bogowie. To oni byli zwrotniczymi. Można się sprzeczać co do przyczyn ich działań, lecz nie co do tego, że miały one rzeczywiście miejsce. Dlaczego? DNA (kwas dezoksyrybonukleinowy), podstawowy materiał naszego genomu, został roz- 170 szyfrowany, tajemnica człowieka została odkryta... Jednak wraz z rozszyfrowaniem całego ludzkiego genomu zadanie nie zostało zakończone. Poznaliśmy teraz wprawdzie strony księgi, ale nie znamy jeszcze poszczególnych zdań i słów. Gdy przed dwudziestu laty pisałem o rozszyfrowaniu ludzkiego genomu, spotkała mnie drwina i szyderstwo. Miało to być niemożliwe, w DNA kryją się bowiem miliony wariantów -a jeśli tak, to dopiero za tysiąc lat. A teraz? Drzewo genealogiczne ludzi tkwi w informacji genetycznej, a nasi genetycy dysponujący nieprawdopodobnymi możliwościami technologicznymi są zbyt mądrzy, by tego nie dostrzec. Za kilka lat stwierdzą, że te czy inne fragmenty planu budowy nie mogą być wynikiem procesu ewolucyjnego. Co prawda, istnieli prarodzice (Adam i Ewa), ale nie było ich tylko dwoje. Stwierdzą, że manipulowano naszymi genami i będą musieli -z własnej woli lub nie - zadać sobie pytanie, kto jest za to odpowiedzialny. Odpowiedź już teraz jest oczywista. Bogowie. Kolejny spór będzie się toczył o to, jacy to byli bogowie, aż w końcu pojawi się cała lista pytań, którymi od dziesięcioleci zajmuję się ja oraz moi towarzysze broni. Czy nadchodzi więc koniec nauki, koniec historii lub koniec religii? Nie. Nad ludzkim myśleniem panują dwie potęgi: nauka i religia. Chodzą różnymi drogami, ale mają tę samą przyczynę i ten sam cel. Przyczyną jest ciekawość, celem - poznanie. Całe nasze myślenie i działanie kręci się wokół nauki i religii. Co wiara ma wspólnego z badaniem? Kościół, który ignoruje pewną wiedzę naukową, jest dogmatyczny i nie może przetrwać w społeczeństwie globalnym. Zarozumiałości nie da się połączyć z nauką. Również nauce, która lekceważy respekt, wewnętrzny głos uczucia religijnego, trudno będzie przetrwać, wszyscy bowiem żyjemy na tym samym świecie - ci, którzy składają hołd religii, i ci, którzy czczą naukę. Religia może opóźniać badania naukowe. W przeszłości zdarzało się to często. Ale czy pytania wiary i teologii fundamentalnie się różnią od pytań nauki? Nie, i jedne, i drugie szukają bowiem ostatecznej prawdy, tylko drogi poznania są różne. I tak mnich w swoim klasztorze może dojść do tych samych przemyśleń o Bogu i powstaniu wszechświata co astrofizyk. Z tą tylko różnicą, że astrofizyk może swą teorię udowodnić - mnichowi jest ona dana. W jego wiedzę trzeba wierzyć. Ostatnie badania dowodzą istnienia związku między zdrowiem człowieka a jego psychicznym nastawieniem. Statystyki pokazu- 171 ją, że optymiści rzadziej chorują na raka niż ludzie popadający w depresje. Człowiek stanowi całość psychosomatyczną. Wprawdzie badania neurologiczne wyjaśniają, co dzieje się w naszym „przekaźniku neuronowym" zwanym mózgiem, i możemy nawet zobaczyć impulsy elektryczne, ale nie wiemy, jak powstają. Nauka i religia istnieją w jednym i tym samym człowieku. Czym jest mieszkający w nas duch, który umożliwia fantazje, wywołuje ciekawość, a nawet uzdrawia? Ludzie próbowali poszerzyć swoje horyzonty przy użyciu różnych narkotyków. Pod wpływem LSD doświadczali życia w innym świecie. Ten inny świat był jednak taki sam jak przedtem, zmienił się jedynie sposób odbierania go przez zmysły. Dotychczas nawet najmniejsza część naukowego poznania nie wzięła się z zażycia tej czy innej pigułki. A więc skąd się bierze ów duch? Jest to pytanie naukowe oraz teologiczne. Nauka daje wprawdzie odpowiedzi na pytania o Wielki Wybuch lub Wybuchy, o czarne dziury i ekspansję wszechświata. Pytania 0 źródło przed źródłem stawia religia. Odpowiedzi daje nauka. Filozofowie religii chcieliby wiedzieć, czy jesteśmy sami we wszechświecie 1 czy Stworzenie nastąpiło tylko ze względu na człowieka. Odpowiedzi na te pytania może dostarczyć jedynie nauka. Jeśli nauka stwierdzi, że nie żyjemy sami we wszechświecie, nie będzie to w żadnym razie oznaczało końca religii, lecz jej kontynuację. Do jakich wniosków teologicznych doszły istoty pozaziemskie? Na podstawie jakich danych naukowych? Nauka i religia są ze wszech miar kompatybilne, o ile religia nie jest dogmatyczna. Czy za kosmosem kryje się inteligentny stwórca? Czy Bóg jest pierwszym (i ostatnim) źródłem całego naszego zachowania, w tym źródłem naukowej ciekawości? Jedno jest pewne: Religii nie da się oddzielić od poznania naukowego. Prawa grawitacji nie przestrzegają ani granic religijnych, ani kulturowych. Nie da się już także prowadzić wypraw krzyżowych w imię religii (choć z pewną zarozumiałością religii będziemy musieli się jeszcze na pewien czas pogodzić). Pozostaje nacechowana respektem koegzystencja obu sił - nauki i religii. Nad ludzkością ciągle jeszcze wisi cień fundamentalizmu. Zadaniem religii i nauki jest pokojowe ograniczenie go przy użyciu broni ducha. 172 m na Posłowie Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku! Czy jesteście zainteresowani tematyką, którą się zajmuję? W takim razie chciałbym przedstawić Wam Towarzystwo Archeologii, Astronautyki i SETI (AAS) (SETI oznacza w astronomii Search for Extraterre-strial Inteligence, a więc poszukiwania inteligencji pozaziemskiej). AAS zbiera i publikuje informacje popierające teorię, którą zajmuję się od czterdziestu lat. Czy przed wieloma tysiącami lat odwiedziły nas istoty pozaziemskie? Jak można dowieść tej fascynującej teorii? Co przemawia za nią, a co przeciw niej? AAS organizuje kongresy, posiedzenia, seminaria i podróże badawcze. Wydaje co dwa miesiące bogato ilustrowany magazyn „Legendary Times". Znajdziecie w nim najbardziej aktualne artykuły o tej tematyce, jak również wszystkie informacje o naszej działalności. Można odwiedzić też nasze strony internetowe: www.daniken.com www.aas-fg.org Nasz adres internetowy w Stanach Zjednoczonych: info@legendarytimes.com Członkostwo w AAS jest dostępne dla każdego. Nasza organizacja zrzesza laików i naukowców ze wszystkich dziedzin. Roczna składka 173 wynosi sześćdziesiąt pięć franków szwajcarskich (na rok 2001). W krajach niemieckojęzycznych mamy już około ośmiu tysięcy członków. Kartkę pocztową z adresem nadawcy proszę wysłać pod adresem: AAS, CH-3808 Beatenberg, Szwajcaria W ciągu kilku tygodni otrzymacie bezpłatny prospekt informacyjny AAS. Serdecznie pozdrawiam Erich von Ddniken Literatura 1. Wszystkie polskie cytaty Pisma Świętego pochodzą z Biblii Tysiąclecia, Poznań-Warszawa 1990 2. W. Ruegg (wyd.), Die Agyptische Gótterwelt, Ziirich-Stuttgart 1959 3. H. E Blawatskaja, Doktryna tajemna, Warszawa 1995 4. E. von Daniken, W imieniu Zeusa, Warszawa 2000 5. J. White, Ancient History ofthe Maori, 1.1—II, Wellington 1887 6. Ch. E Roy, The Mahabharata, Drona Parva, Calcutta 1888 7. M. J. Berdyczewski (Bin Gorion), Die Sagen derjuden von der Urzeit, Frankfurt/M. 1913 8. W. Gundert, Japanische Religionsgeschichte, Stuttgart 1936 9. E. von Daniken, Szok po przybyciu bogów, Warszawa 1994 10. E. Kautzsch, Die Apokryphen und Pseudepigraphen des Alten Testaments. Viertes Buch Esra, Hildesheim 1962 11. K. Rahner, Maly słownik teologiczny, Warszawa 1996 12. J. B. Fritchard, Near Eastern Texts related to the Old Testament, London 1972 13. G. Burckhardt, Gilgamesz. Powieść starobabilońska, 1922 14. W. G. Lambert, A. R. Miliard, Atra Haris. The Babylonian Story ofthe Flood, Oxford 1970 15. Der Midrasch Bereschit Rabba, przełożył na niemiecki A. Wiinsche, Leipzig 1881 16. Der Midrasch Schemit Rabba, przełożył na niemiecki A. Wiinsche, Leipzig 1881 17. Ch. E Roy, The Mahabharata, Musala Pawa, t. IX, Calcutta 1896 18. Thejfewish Encyclopedia: „Aaron", New York, London 1906 19. L. Ginzberg, The Legends ofthe Jews, t. III, Philadelphia 1968 20. G. Sasoon, D. Rodney, Deus est machina?, „New Scientist", kwiecień 1976 21. G. Sasson, D. Rodney, The Manna Machinę, London 1976 22. Kebra Negest, 1. Abt.: Die Herrlichkeit der Kónige. Abhandlungen der Philosophisch--Fsychologischen Klasse der Kóniglich Bayrischen Akademie der Wissenschaften, t. 23 23. R. Schmitt, Zelt und Ladę als Thema alttestamentlicher Wissenschaft, Gutersloh 1972 24. M. Dibelius, Die Ladejahves - eine religionsgeschichtliche Untersuchung, Góttingen 1906 175 25. R. Vatke, Diebiblische Theologie - wissenschaftlich dargestellt, Berlin 1835 --'?': \ 26. H. Torczyner, Die Bundeslade und die Anfdnge der Religion Israels, 1960 27. O. Eissfeldt, Einleitung in das Alte Testament, Tiibingen 1964 • 28. L. Bendavid, w: „Neues Theologisches Journal", Niirnberg 1898 ' 29. Der Grosse Brockhaus, Wiesbaden 1954 30. K. Salibi, Die Bibel kam aus dem Lande Asir, Reinbek bei Hamburg 1985 j 31. Hat die Bibel doch nicht Recht? „Der Spiegel", nr 39/1985 32. F. Wiistenfeld, Geschichte der Stadt Medina, Góttingen 1860 33. E. von Daniken, Wszyscy jesteśmy dziećmi bogów, Warszawa 1991 34. Enzyklopddie des Islam, t. II, Leiden-Leipzig 1927 35. E. Janssen, Testament Abrahams, w: Unterweisung in lehrhafter Form. Jiidische Schriften, t. II, Gutersloh 1975 36. A. Falk-Ronne, Auf Abrahams Spuren, Graz 1971 37. J. Lury, Geschichte der Edomiter im biblischen Zeitalter, inauguracyjna praca doktorska na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Berneńskiego, Berlin 1896 38. J. Becker, Die Testamente der zwolf Patriachen, w: Unterweisung in lehrhafter Form. Jiidische Schriften, t. III., Gutersloh 1974 39. E. von Daniken, Dzień Sądu Ostatecznego trwa od dawna, Warszawa 1997 40. P Krassa, Gott kam von den Sternen, Wien 1969 41. E Davies, Ostatnie trzy minuty, Warszawa 1995 42. P T. de Chardin, Der Mensch im Kosmos, Miinchen 1965 43. R. Puccetti, Ausserirdische Intelligenz, Diisseldorf 1970 44. T. Bertone, Die Botschaft von Fdtima, Kongregacja Doktryny Wiary, Watykan, 29 czerwca 2000 45. J. Fiebag, P Fiebag, Tajne orędzie fatimskie, Warszawa 1996 46. F. Delitzsch, Die grosse Tduschung, Stuttgart-Berlin 1921 47. R. Kehl, Die Religion des modemen Menschen, w: Stiftung fur universelle Religion, zeszyt 6a, Ziirich, bez daty 48. Koran, Warszawa 1997 49. Katholische Kirche erklart sichfur einzigartig - EKD empórt, „Die Welt", nr 208-36, wrzesień 2000 50. Ganze Grosse von Gottes Wort, „Focus", nr 37/2000 51. K. Algermassen i in., Lexikon der Marienkunde, Regensburg 1957 52. G. Apio, Bodas de ouro de Fdtime, Lisboa, bez daty 53. G. Renault, Fdtima, esperanca do mundo, Paris 1957 54. Der Papst verkiindet das Paradies neu, „Welt am Sonntag", nr 30, 25 lipca 1999 55. Dziennik Jana XXIII, 17 sierpnia 1959. Audiencja E Phllipe, Komisarza Świętego Oficjum 56. Audiencja z 14 października 1981 dotycząca „wydarzeń z maja". W Insegnamenti di Giovan-ni Paolo II, IV, Citta del Vaticano 1981 57. Dir, o Mutter, ganz zu eigen, „Der Spiegel", nr 51/1983 58. F. Tengg, Ich bin die geheimnisvolle Rosę, Wien 1973 59. N. N., Marienerscheinungen in Montichiari und Fontanelle. (Immaculata), Luzem 1967 60. E. Speelmann, Belgium Marianum, Paris 1859 61. M. Haesle, Eucharistische Wunder aus aller Welt, Ziirich 1968 62. G. Mensching, Die Sóhne Gottes aus den heiligen Schriften der Menschheit, Wiesbaden, bez daty 63. Marienerscheinungen am Nil, „Welt am Sonntag", nr 36, 3 września 2000 176 64. H. Kiing, Nieomylny!, Kraków 1995 65. E. Drewermann, Der sechste Tag. Die Herkunft des Menschen und die Frage nach Gott, Zurich-Dusseldorf 1998 66. E. Drewermann, E. Biser, Welches Credo, Basel-Wien 1993 67. J. Fiebag, Inni: Spotkania z pozaziemską inteligencją, Warszawa 1995 68. R. Augstein, Jesus Menschensohn, Miinchen 1972 69. J. Lehmsinn, Jesus Report, Diisseldorf 1970 70. J. Carmichael, Leben und Tod des Jesus von Nazareth, Miinchen 1965 71. H. Ludu, Folk Tales ofBurma, Mandalay 1978 72. E Krassa, Als die gelben Gótter kamen, Miinchen 1973 73. Ch. Gould, Mythical Monsters, London 1973 74. K. Kohlenberg, Entrdtselte Vorzeit, Miinchen 1970 75. W. Klein, G. Pfannmiiller, Birma, Miinchen 1996 76. H. Aung, Burmese Monk's Tales, London 1966 77. T. K. Preuss, Forschungsreise zu den Kagaba, Wien 1926 78. G. Reichel-Dolmatoff, Die Kogi in Kolumbien, w: Bild der Vólker, t. V, Wiesbaden, bez daty. 79. E. von Daniken, Strategia bogów, Warszawa 1993 80. H.-J. Rassat, Ganesa - Eine Untersuchung iiber Herkunft, Wesen und Kult des elefantenkópfigen Gottheit Indiens (praca doktorska), Tiibingen 1955 81. P. Fiebag, Geheimnisse der Naturuólker, Miinchen 1999 82. M. Bharadwaaja, Vymaanika-Shaastra, 1973 83. D. K. Kanjilal, Vimana in Andent India, Calcutta 1991 84. A. Ludwig, Abhandlungen iiber das Ramayana und die Beziehungen desselben zum Mahabhara-ta, Calcutta 1896 85. H. Jacobi, Das Ramayana, Bonn 1893 86. Ch. E Roy, The Mahabharata, Calcutta 1896 87. N. M. Dutt, The Ramayana, Calcutta 1991 88. L. Gentes, Die Wirklichkeit der Gótter, Munchen 1996 89. A. Risi, Gott und die Gótter. Das vedische Weltbild revolutioniert die modernę Wissenschaft, Eso-terik und Theologie, Zurich 1995 90. V. R. Mani, The Cult of Weapons, Delhi 1985 91. B. Laufer, The Prehistory ofAviation, w: Field Museum OfNatural History, Antropological Se-ries, t. XVIII, nr 1, Chicago 1928 92. Ch. E Roy, The Mahabharata, Vana Pana, Calcutta 1884 93. L. Eiseley, Von der Entstehung des Lebens und des Naturgeschichte des Menschen, Munchen 1959 94. Ch. P Roy, The Mahabharata, t. IV, Drona Parva, Calcutta 1893 95. R. Biren, Das Mahabharata - ein altindisches Epos, przel. z angielskiego E. Roemer, Diisseldorf 1961 96. Ch. E Roy, The Mahabharata, Calcutta 1981 97. G. Burckhardt, Gilgamesz: powieść starobabilońska, 1922 98. Bhandarkar Oriental Research Institute: Vana Parna, Calcutta 1981 99. Abhandlungen der Philosophisch-Philologischen Klasse der Koniglichen Bayrischen Akademie der Wissenschaften, t. 23, rozdz. 1, Kabra Negest, Die Herrlichkeit der Konige, Munchen, bez daty 100. H. Grassmann, Rig-Veda, Leipzig 1876 101. P Deussen, Sechzig Upanishad's des Veda, Leipzig 1905 102. M. Zick, Das Geheimnis des begrabenen Tempels, w: „Bild der Wissenschaft", nr 1,1997 103. E. von Daniken, Dzień, w którym przybyli bogowie, 11 sierpnia 3114p.n.e., Warszawa 1991 177 104. R. A. Wilson, Die neue Inquisition. Irrationaler Rationalismus und die Zitadelle der Wissenschaft, Frankfurt 1992 105. BBC, Londyn, programy Horizon z 28 października i 4 listopada: Atlantis uncovered iAtlan-tis reborn 106. R. Bauval, A. Gilbert, Das Geheimnis des Orion, Munchen-Leipzig 1994 107 Agyptische Behorden verhindern in letzter Minutę Gentests an den Mumien von Tutenchamun und Amenhotep III, Bild der Wissenschaft online, Newsticker, 2 grudnia 2000. 108. S. Vyasadevas, Srimad-Bhagavatam. Ubersetzt von A.C. Bhaktivedana Swami Prabhupada, w: Krsna, die Ouelle aller Freude, t. 2, Wien 1987 109. S. R. Rao, The Lost City ofDvaraka, New Delhi 1999 110. G. Wright, The Riddle ofthe Sands, w: „New Scientist", 10 lipca 1999 111. M. Daubree, On the Substances Obtained from Some „Forts Vitrifies in France", „American Journal of Science", t. 3, nr 22,1881 112. D. H. Childress, Geniusz techniki bogów, Warszawa 2001 113. V. DiPiettro, G. Molenaar, Unusual Mars Surface Features, Glenndale, Maryland 1988 114. Wieder Spuren von Leben in Stein von Mars entdeckt, „Welt am Sonntag", nr 41, 1966 115. L. Biirgin, Mondblitze. Unterdruckte Entdeckungen in Raumfahrt und Wissenschaft, Miinchen 1994 116. S. Raghavan, The Datę ofthe Maha Bharata War, Madras, bez daty 117 W. Makemson, The Book ofthe Jaguar Priest. A Translation ofthe Book ofChilam Bałam ofTi-zimin with Commentary, New York 1951 118. E. Chargaff, Wdmungstafeln. Die Vergangenheit spricht zur Gegenwan, Stuttgart 1982 119. Sternstunde der Steinzeit, „Focus", nr 50, 2000 120. E. von Daniken, Kosmiczne miasta w epoce kamiennej, Warszawa 1992 121. G. S. Hawkins, Stonehenge Decoded, New York 1965 122. K. Meisenheimer, Stonehenge, eine steineme Finsternisuhr? „Sterne und Weltraum", SuW-Spe-cial nr 4, Heidelberg 1999 123. M. 0'Kelly, Newgrange, London 1983 124.1. E Ray, The Winter Solstice Phenomenon at New-Grange, Ireland, „Naturę", styczeń 1989, t. 337 125. V. R. Mani, The Cult of Weapons. The Iconography ofthe Ayudhapurusas, Delhi 1985 126. S. Singh, Geheime Botschaften, Frankfurt/M. 2000 127'. Ahnenpass aus dem Labor, „Der Spiegel", nr 50, 1999 128. M. Rees, Hallo, hier Erde - hort da draussen jemand zu? „Die Welt", 9 stycznia 2001 129. Neue Erkenntnisse zur Evolution des Menschen, „Die Welt", 10 stycznia 2001 130. N. Lossau, Von Bruder zu Bruder, „Die Welt", 12 stycznia 2001 131. A. Bostanci, Evolution durch genetisches Design, „Die Welt", 16 stycznia 2001 Indeks osobowy Aaron 24-26, 30, 32-33, 38-39,44,48,51,65 Abraham 20, 22, 24, 38,40-44, 50,66 Achsin Armin 113 Agca Ali 57 Agurcia Ricardo 140 Ambroży, biskup Mediolanu 64 Anati Emmanuel 37 Ariusz z Aleksandrii 63 Arystoteles 139 Askaniusz 83 v '? .'"i Assurbanipal 23 Bacon Francis 166 Bajbars, sułtan 38 Bauval Robert 146 Bendavid Lazarus 32 Bertone Tarcisio 76 Brahamuni Parivrajaha Swami 117 BuckleHenryT.il Budda 67,98,99,101,102,104-106,108-110 Burgin Luc 159 Chardin Teilhard de 55 Chargaff Erwin 160 Childres David Hatcher 151 Chuen, cesarz 100 Clayton Patrick 150 Dale Rodney 27, 29-30 Dell'Acqua Angelo 74 Darwin Charles 87 Davies Paul 53 Dawid 17, 31, 40,42 Dibelius Martin 31 Diego Juan 85, 86 Drewermann Eugen 87-88 Dutt M. Nath 120 Einstein Albert 13,14, 52 Eiseley Loren 126 Eissfeldt Otto 32 Eneasz 83 Ezaw 42-43 Ezdrasz, prorok 14 Ezechiel, prorok 141 Fausta 64 Fiebag Johannes 88-89 FiebagPeter 113 Floss Harald 162 Galileusz 87 Galia Placydia 65 Gamo w George 52 Gantenbrink Rudolf 144 179 GellerUril45 Gentes Lutz 120 Gilbert Adrian 146 GilliPierina 78-81 Grube Nikolai 140 Guareschi Giovanni 167 Guillet Jacąues 17-19 Hali Asaph 157 Hawas Zahi 146 Hawking Stephen 170 Heisenberg Werner 13 Herodot 37 Hiob 38 Hubble Edwin Powell 52 Hud, prorok 38 Jacobi Hermann 119 Jan Ewangelista, św. 52, 55 / Jan XXIII, papież 74,92-93 Jan Paweł II, papież 57-58, 71,72,75,76,77, 92-94 Jasniewicz Gerald 162 Jegues-Wolkiewiecz Chantal 161, 162 Jezus Chrystus 17, 57-58,61, 63,64-66,68, 69, 72, 79, 81-82, 86,91,105,113, 144 Jozue, prorok 30, 33, 37 Kalidasa 132,133 Kanjilal 117,131,137 Kehl Robert 62 Kepler Johannes 157 Kipling Rudyard 99 Klein Oskar 53 Klein Wilhelm 101 Kleinman Jakob 167 Konstantyn Wielki, cesarz 63-64 Krassa Peter 51 Kraus Karl 97 Kryspus 64 Kung Hans 87-88 Kyanzittha, król 109 Kyle Lawrence 37 Lehmann Karl 68 Likurg 83 Linde Andrei 52 Mahomet, prorok 66, 83,91 Mann David 168 Marcuse Ludwig 33 Maria (Matka Boża) 61, 63,65,69,71,73,74, 76-82, 84, 85, 88, 90-95 Melchizedek, król 43 Mindon, król 99 Minos, król 83 Mojżesz 10,12,15, 16, 22, 23,25,27,30-32, 34-36, 38-40,44,45,47,4SMS1,65,66, 112 Mojżesz z Leónu 28 Muldaszew Ernest 151 Narabahanadutta, król 132 ? . '. Okkalapa, król 105,106 Olivier Bernard 81-82 Paweł IV, papież 44 Paweł VI, papież 44, 67, 68, 74,77,« ?• Pfannmiiller Giinter 101 Pius IX, papież 67 Pius XII, papież 67,73, 75, 77,93 Platon 14, 163 Preuss Theodor 106 Puccetti 55 Pulcheria 65 Qualtinger Helmut 57 Rahner Karl 17, 51 Ratzinger Joseph, kardynał 57, 59-60, 68, 69, 75, 92, 94 Rees Martin 167 Reichel-Dolmatoff 107 Riches Martin 29 Risi Armin 120 Romulus 83 Ronne Arne Falk 41 Roy Chandra Potrap 120 Rumanwat, król 120 Rychner Max 115 Saladyn, sułtan 38 Salibi Kamal S. 37,42 Salomon 17,19, 31, 38,40,42-43,135 Santos Francisco 71, 76 Santos Jacinta Martos 71,76 Santos Lucia 71, 76,77,92, 93 Sargon I 23 Sassoon George 27-28, 30 Schele L. 140 Schliemann Heinrich 149 Schmitt, Reiner 31 Schopenhauer, Arthur 138 Seper, Franjo 75 Sergiusz IV, papież 82 Serwiusz Tuliusz 83 Shi Huangdi 139 Smith George 23 Smith Joseph 90 Somalo Eduardo Martinez 75 Sousa Ferreira e Silva Serafim de 76 Swift Jonathan 157 Szymon ben Jochaj 28 Teodozjusz I, cesarz 64 Teodozjusz II, cesarz 65 Teofrast 139 Thierry 82 Torczyner Harry 32 Tucholsky Kurt 168 Tytus, cesarz 62 Walentynian III, cesarz 65 White John 9 Wilson Robert 145 Witten Edward 53 Yax K'uk'Mo 140 Yu 100,152 Zaratusztra 83 180 Indeks rzeczowy i nazw geograficznych Al- Aarona Góra 38 ,,- » ( Abha38 • ,p Abrahama Góra 37 Adiparwan 22 Ajmarowie 160 Aleksandria 150 t Amalekici 33 Ameryka Środkowa 85,101,102,140,141, 143,153 Ameryka Południowa 102,106 Anandy świątynia 108,109 Anglia 163 Arabia Saudyjska 37-38,42 Arka Przymierza 28, 30-31,45,47,113,166 Asir 37-38,42 Aspicilia esculenta (porosty) 27 Assiut 85 Awesta 83 Azja 100, 101,108,165 Aztekowie 85 Bagan 108,110 Bangkog 114 Beduini27,151 Bizancjum 63 Boliwia 160 Brabancja 82 Brescia 78 Bretania 163 Broń 20, 33,115,122,123,127,128,130,139, 149,154,162,165,166 -radioaktywna 149,151,162 Buddyzm 104-106,108,112 Burritaca 108 Cargo kulty 136 Celebes 113 Chateauvieux 151 Chećara 128 Cheopsa piramida 144, 145 Chiny 98-101,152,153 Choroby 48,49 Chrześcijaństwo 19, 50, 61, 63,65, 78, 81, 83-, 84,99,100,105,106,138 Coccus manniparus (czerwiec) 27 Codex Sinaiticus 62 Codex Vaticanus 62 Codol 82 Coimbra (klasztor) 75, 76 Copan 140,141,143 Cremona Codes 28 Cuzco 151,153 183 Daroca (kościół) 83 Deimos 156,157 Dogmat 64, 66 85, 86 Dordogne 161 Dwaraka 148-150, 156 Dziesięcioro Przykazań 35,44 Dżabal Harun 38 - Ibrahim 37, 38 - Szada 38 Dźajpur 151 A . „ , , Dźinizm 108 ' C Efez 65 Egipt 24-26, 33, 36, 84, 85,135,141,146 Elohim 19, 35 Enuma elis 18 Epidauros 83 Epoka kamienia 38,161-165 Estremadura 69 Ewangelie 58-59, 66 Fatima 60-61,69, 71, 72, 74,75,76,77,78, 80, 83, 84, 88,90-95 : -bazylika 71 - cud słońca 69, 71, 77, 84, 88,90-92,94 - druga tajemnica 61, 71, 72, 73, 77 - dzieci 61-77 - pierwsza tajemnica 61, 71, 77 - trzecia tajemnica 57-60, 68, 76,92-93* ? Filistyni 30-31 Fontanelle 79-81 Francja 78,162, 163 Gaganaćara 128 Ganeśa 110 Garuda (bóg-ptak) 103, 111, 112,148 Gilgamesz - epos 18-19, 45,130,131 Grecja 9 Guadalupe 84, 86 - bazylika 86 - tkanina 86 Hadid góra 38 Hadra Żuta Odisza 28 Hadramaut 38 Hallat-al-Bedr 37 Har Karkom 37 Haram-al-Ibrahim, meczet 40 Hebron 40-43 Henan 152 Higiena 49 ' Himalaje 104,109 Hinduizm 112,118 Hiranjaoura 128 Hiszpania 81-83, 106,107 Honduras 140 Hor góra 39 . ? S- Horeb góra 23 Huang He 140 Iborra 81-82 Index librorum prohibitorum 44 Indie 98, 104, 105, 110,115-117,119,121, 127,133,141, 149, 151, 153,154 Indonezja 113 Irawadi 98,100,101, 108,111 Irlandia 163 Islam 19, 38-39,41, 66, 83,106 Izrael 17, 24, 31, 35, 38-40, 42, 51, 61,69 Javita 82 Jemen 38,109 Jerozolima 14,43,62, 64,135 Jerycho 30, 37 Jordania 39 Jowisz 159 Juga 165 Juktikalpataru 117, 118 Kabała 27, 29 Kabbala Denundata 28 Kabbala Urweiled 28 Kabra Negest 31, 135 Kailas góra 151 Kair 144,146 Kalkuta 120, 165 Kathasaritsagara 117, 141 Kaurawowie 122, 124 Kościół katolicki 13, 59-62,64,65,67,68 - koptyjski 85 Kogi 106,107,108,110,113 Kolumbia 107, 108, 110,113 Konarak (świątynia) 165 Konstantynopol 63, 64, 87 184 Koran 26,65-67,91 Kuru 122,131 Kutch zatoka 150 Kujundżik 23 Lascaux 161 ?•?>.. Legendy żydowskie 25, 39 ' Lewici 28, 31, 44,47 I Lingtong 139 Lourdes 77, 78, 84 Mahabharata 21, 22,117-120,122,123,124, 125, 127-134,137, 149, 150,156,160,161 Mahaparinirwanasutra 105 Majowie 85,140,160 Makpela Grota 41-42 Mambre 40, 42 Mamelucy 38 Mandalaj 99 Manna 27-31 Maąfala 42 Mars 155, 156,158,160 Maszyna do produkcji manny 31 Medyna 39 Meksyk 84-86, 143 Meru góra 103, 105,106 Mettejja 105 Miasta kosmiczne 123,125,149,154,164 Midrasz 19, 27 Miejsce pielgrzymek 71, 77, 78 Mimikry hipoteza 88, 90,95 Mojżesza Góra 36 ' Monowie 101, 109 ; Montichiari 78-80 S Morbihan 163 Moseroth 39 Motagua dolina 140 Musalaparwan 130 Myanmar 98-103, 105,106,108,109,111,112 Nabta 144 Nandamula, jaskinia 109 Nazca 166 Newgrange 163 Nicejskie wyznanie wiary 64 Nicejsko-konstantynopolitańskie wyznanie wiary 64 Niepokalane Poczęcie 66-67, 69,79 Niniwa 23 Nowy Testament 17, 51, 57, 61,100 Objawienia Marii 69-95 Objawienia 69-95 Ohodgóra39 < ? Palenąue 143 Palestyna 17, 37-38 Panaparwan 123 Pandawowie 122,129 ; Panteizm 138 Pekin 153 Peru 109, 141, 153 ; ',... j Sanskryt 9, 112,116-118,121,126,131 Teotihuacan 143,144 f; .^t Santa Marta 106 Tepeyac85, 86 ,>, Shaanxi139 Tesalonika 64 Shang dynastia 152 Tiahuanaco 160 : •. Si'ir (meczet) 43 Tikal 143 - . .! , Sierra Nevada 106 Tipitaka kanon 99 r ,. Smoki 100, 102, 112, 152 Tora 19,27, 32,66 • - Sobór efeski 65 Toradżowie 113,114 - konstantynopolitański 64 Trójca 106 - Nnicejski 63 Sodoma i Gomora 20, 21,48,107 Viking projekt 156 ,*<• Srimadbhagawatam 147 Stany Zjednoczone Ameryki 145 Walencja 82 Sule, pagoda 98, 99 Wanaparwan 123 Sura 67 Watykan 41, 57-59, 69, 75, 76,77,93,94 Starodawny dni 28, 32 Wedy 104, 116,118,119,135 Stary Testament 8, 10,12,14,18-22, 33, Węże 100,101,103,111 35-38,48, 50-51, 53, 57, 61-62,94,100, Wielki Wybuch 13, 52-55,172 119, 127,139,141 Wjmaanikaśaastra 117,118 Statki kosmiczne 89,98,111,112,115,116, Wimana 120,121, 133-135,139,154,166 118,119,122,125,126,127,128,141,149 Wisznupurana 118,120 Stonehenge 163 Włochy 78 Stupa 100,102,103,106-109, 111 Synaj góra 34-36, 38, 62 Xia dynastia 152 ; ,. Syriuszowy kalendarz 160 Xian 153 Szada góra 38 Xiaotun 152 LI Szilo 30 Szwe Dagon, pagoda 101-106,109 Yangon 98,101 Szwezigon, pagoda 109,110 Zarazy 45 Taif37 Zhou dynastia 152 Tajlandia 98, 114 Zohar księga 29 Tamarix mannifera (tamaryszek) 27 Tamborolangi 113 Żydzi 11 Źródła zdjęć Zdjęcie przedstawiające domy ludu Toradża zamieszkującego Celebes © Peter Fiebag, Northeim Zdjęcie przedstawiające skalne rumowisko na powierzchni Księżyca© NASA, Washington Wszystkie pozostałe zdjęcia: © Erich von Daniken, CH 3803 Beatenberg A