BELLOW SAUL STAN ZAWIESZENIA Tytuł oryginału Dangling Man Opracowanie graficzne Waldemar Świerzy Układ typograficzny Mieczysław Bancerowski Anicie Copyright © Yanguard Press, Inc., 1944 © Copynght for the Pohsh edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1984 PRINTED IN POLAND Panstwow InsIMul Vdawmcz 1984 r Wdanie pierwsze Nakład 20 00020 egz Ark wd 8 9 Ark druk 9 7S Papier druk sal U V 61 g 92x1 14 Oddano do składania w lutm 1981 r Podpisano do druku w październiku 1981 r Skład wkonała Drukarnia im Rewolucji Październikowej w Warszawie Druk i oprawę wkonafa Drukarnia Wydawnicza w Krakowie Żarn 91483 M—30 Cena z 140 — ISBN 8306009509 15 grudnia 1942 Były takie czasy, kiedy ludzie mieli w zwyczaju często się zwracać do siebie samych i nie krępowali się notować swoich wewnętrznych pertraktacji myślowych. Dzisiaj natomiast prowadzenie dziennika uważa się za pewien rodzaj pobłażliwości wobec siebie, za słabość i rzecz w złym guście. Żyjemy bowiem w epoce bezwzględności. Dziś kodeks osiłka, zawadiaki amerykańskie dziedzictwo, jak sądzę, po angielskim dżentelmenie, ta osobliwa mieszanina aspiracji, ascetyzmu i rygorów, której źródeł zdaniem pewnych osób należy szukać u samego Aleksandra Wielkiego odgrywa większą rolę niż kiedykolwiek. Nieobce są ci uczucia? Istnieją właściwe i niewłaściwe sposoby ich okazywania. Masz życie wewnętrzne? Nikogo prócz ciebie ono nie interesuje. Ulegasz emocjom? Stłum je. Wszyscy do pewnego stopnia respektujemy ten kodeks. Dopuszcza on określony rodzaj otwartości, milczącą prostolinijność. Lecz na prawdziwą szczerość działa hamująco. Najistotniejsze sprawy niedostępne są dla ludzi bezwzględnych. Niewprawni bywają w introspekcji, a zatem źle uzbrojeni w potyczkach z przeciwnikami, których nie mogą upolować jak grubego zwierza lub prześcignąć w brawurze. Jeśli masz kłopoty, borykaj się z nimi w milczeniu nakazuje jedno z ich przykazań. A pal licho! Zamierzam mówić o własnych trudnościach, a przecież gdybym nawet miał tyle ust co Siwa rąk i poruszał nimi przez cały czas, i tak nie zdołałbym oddać sobie sprawiedliwości. W mym 5 obecnym stanie demoralizacji stało się dla mnie rzeczą niezbędną prowadzenie dziennika to znaczy rozmowy z sobą samym i zupełnie nie poczuwam się do winy pobłażania sobie. Ludzie twardzi kompensują sobie własne milczenie pilotując samoloty, walcząc z bykami lub chwytając nitkopletwy, ja zaś rzadko opuszczam swój pokój. Mało wydaje się prawdopodobne, żeby człowiek mógł być samotnikiem w mieście, gdzie mieszkał przez całe prawie życiea jednak ja jestem samotnikiem, i to w pełnym tego słowa znaczeniu. Siedzę samotnie dziesięć godzin dziennie w wynajętym pokoju. Jak na tego rodzaju lokal, nie jest nawet zły, jakkolwiek nie brak tu niedogodności typowych dla wynajmowanych pokoi: zapachów kuchennych, karaluchów i osobliwych sąsiadów. Zbiegiem lat przywykłem jednak do wszystkich tych trzech plag. Jestem nieźle zaopatrzony w książki. Żona przynosi mi wciąż nowe w nadziei, że z nich skorzystam. Chciałbym, zęby tak było. Dawniej, kiedy mieliśmy mieszkanie, czytałem bez przerwy. Wiecznie kupowałem nowe książki, szybciej muszę przyznaćniż je mogłem przeczytać. Otaczając się nimi zapewniłem sobie przedłużenie życia, życia cenniejszego i bardziej niezbędnego niż to, które zmuszony byłem wieść na co dzień. Jeśli niemożliwe jest zapewnienie sobie owego lepszego życia na zawsze, to miałem" w zasięgu ręki przynajmniej jego ślady. Kiedy uczucie to traciło na intensywności, mogłem patrzeć na książki i mogłem ich dotykać. Teraz zaś, gdy czasu mam pod dostatkiem i powinienem się poświęcić rozpoczętym badaniom, okazało się, iż nie. mogę czytać. Książki mnie nie absorbują na dłużej. Po dwu, trzech stronicach, a niekiedy nawet po kilku zaledwie ustępach, po prostu nie potrafię się zmusić do dalszej lektury. Upłynęło prawie siedem miesięcy od chwili, gdy zrezygnowałem z pracy w biurze podróży InterAmerican, żeby w odpowiedzi na apel zgłosić się do wojska. I wciąż czekam. To trywialna na pozór sprawa, biurokratyczna komedia wykombinowana przez urzędasów. Początkowo i ja traktowałem ją w ten sposób. Wyglądało to na urlop, krótkoterminową zwłokę, wtedy w maju, kiedy odesłano mnie do domu, bo papiery miałem nie w porządku. Mieszkam tu osiemnaście lat, ale nadal jestem Kanadyjczykiem, podda6 nym brytyjskim, a jako obcokrajowiec, choć obywatel zaprzyjaźnionego państwa, nie mogę zostać wcielony do wojska bez rozpatrzenia sprawy. Czekałem pięć tygodni, potem zwróciłem się do pana Mallendera z biura podróży InterAmerican z prośbą, żeby przyjął mnie z powrotem na jakiś czas, ale, jak mi powiedział, jest taki zastój w interesach, że musiał zwolnić Tragera i Bishopa, choć to pracownicy z wieloletnim stażemtoteż nie może mi pomóc. Pod koniec września dostałem pisemko, w którym poinformowano mnie o rozpatrzeniu sprawy i zaaprobowaniu mojej osoby i zgodnie z przepisami kazano stawić się na ponowne badanie krwi. Miesiąc później zawiadomiono mnie, że zostałem zaliczony do kategorii 1 A, i polecono być w pogotowiu. I znowu czekałem. Wreszcie, kiedy nadszedł listopad, zacząłem się dowiadywać i stwierdziłem, że moje wcielenie do wojska odroczono w związku z nowym przepisem dotyczącym mężczyzn żonatych. Zwróciłem się więc z prośbą o zmianę kategorii, argumentując, że uniemożliwiono mi pracę. Po trzech tygodniach wyjaśniania przesunięto mnie do kategorii 3A. Zanim jednak mogłem coś zdziałać dokładnie po tygodniu, zostałem wezwany na nowe badania krwi zachowują swą ważność tylko sześćdziesiąt dni. I znowu zmieniono mi kategorięna 1A. To jeszcze nie koniec tej nudnej historii, jestem pewien. Będzie się wlokła przez następne dwa, trzy, może cztery miesiące. Tymczasem utrzymuje mnie Iva, moja żona. Twierdzi, że nie stanowi to żadnego brzemienia dla niej, i chce, bym wykorzystał wolny czas na czytanie i wszystkie te przyjemności, których będę pozbawiony w wojsku. Mniej więcej przed rokiem ambitnie zabrałem się do opracowania kilku esejów, głównie biograficznych, poświęconych filozofom epoki Oświecenia. Byłem z grubsza w połowie eseju o Diderocie, kiedy przerwałem pisanie. Spodziewano się w zasadzie, gdy znalazłem się w stanie zawieszenia, że powrócę do esejów i doprowadzę je do końca. lva nie chciała, żebym ubiegał się o pracę. Mając kategorię 1A i tak nie dostałbym żadnej odpowiedniej posady. Iva to spokojna dziewczyna. Ma w sobie coś takiego, co zniechęca do rozmowy. Nie zwierzamy się już sobiezresztą o wielu rzeczach nie mógłbym jej powiedzieć. Mamy 7 przyjaciół, ale obecnie, się z nimi nie widujemy. Kilkoro mieszka w odległych dzielnicach miasta, niektórzy są w Waszyngtonie, inni w wojsku, jeden za granicą. Moi chicagowscy przyjaciele i ja oddaliliśmy się stopniowo od siebie. Nie palę się do spotkań z nimi. Niektóre z dzielących nas różnic pewno można by zaklajstrować, jednakże, jak mi się wydaje, puścił główny nit trzymający nas razem i jak dotąd nic mnie nie skłoniło do włożenia go z powrotem na miejsce. Tak więc jestem sam jak palec. Siedzę bezczynnie w swoim pokoju, przewidując różne drobne kryzysy w danym dniu, pukanie pokojówki, pojawienie się listonosza, programy radiowe oraz nieuniknione cykliczne przygnębienie pod wpływem pewnych myśli. Zastanawiałem się nad pójściem do pracy, nie mam jednak ochoty przyznać, że nie wiem, jak wykorzystać moją wolność, i muszę uciekać się do służalczości na posadzie z braku konceptusłowem, brak mi charakteru. Poprzednio, gdy zmieniono mi kategorię, usiłowałem wstąpić do marynarki wojennej, ale wygląda na to, że dla obcokrajowców jedyna szansa to powołanie do wojska. Nie pozostaje nic innego jak czekać, czyli trwać w zawieszeniu, i coraz bardziej podupadać na duchu. Zdaję sobie świetnie sprawę z tego, że mój stan się pogarsza, kiedy tak gromadzi się we mnie gorycz i uraza, zżerając niczym kwas zasoby mojej wielkoduszności i dobrej woli. Siedmiomiesięczna zwłoka to tylko jedno ze źródeł mojej udręki. Kiedy indziej znów myślę o niej jak o dekoracji, na tle której można ujrzeć, jak dyndam. A co więcej trzeba będzie najpierw mnie odciąć, żebym zdołał właściwie ocenić, jaką mi wyrządziła szkodę. 16 grudnia Zacząłem dostrzegać, że im większą aktywność rozwija reszta świata, tym wolniej się poruszam ja, i że moja samotność pogłębia się wraz z nasilaniem się wrzawy i szaleństwa na świecie. Dziś rano dostałem list od żony Tada z Waszyngtonu, która pisze, że Tad odleciał do północnej Afryki. Nigdy w życiu nie czułem się tak unieruchomiony, niczym kłoda. Nie mogłem się nawet zmusić do wyjścia do sklepu po tytoń, chociaż chętnie bym sobie zapalił. Poczekam. Po prostu dlatego, że Tad ląduje teraz w Algierze czy o Oranie albo wybrał się na pierwszą przechadzkę po kazbie w zeszłym roku widzieliśmy razem Pepe le Moko. Doprawdy cieszę się ze względu na niego, nie jestem zazdrosny. Utrzymuje się jednak uczucie, że gdy on pędzi do Afryki, a nasz przyjaciel Stillman podróżuje po Brazylii, ja wrosłem w krzesło. To najzupełniej realne, wręcz namacalne uczucie. Nie będę nawet próbował się podnieść. Może i mógłbym wstać i przespacerować się po pokoju czy też pójść do sklepu, lecz ten wysiłek wprawiłby mnie w niepożądany stan. Uczucie to minie, jeśli je zignoruję. Zawsze byłem podatny na halucynacje. W środku zimy, wybrawszy jakąś ścianę oświetloną słońcem, potrafiłem sobie wmówić, mimo otaczającego mnie lodu, że to lipiec, nie luty. Podobnie odmieniałem lato i trząsłem się z zimna podczas upału. Tak też bywało z porą dnia. Przypuszczam, że to powszechnie stosowana gierka. Można chyba z tym przesadzić i naruszyć swoje poczucie rzeczywistości. Kiedy przyjdzie Maria posłać łóżko, wstanę, włożę palto i pójdę do sklepu, a wtedy mi to minie. Na ogół zależy mi bardzo na tym, zęby znaleźć pretekst do wyjścia z pokoju. Ledwie tu wrócę, zaczynam szukać jakiegoś nowego pretekstu. Kiedy wychodzę na dwór, nie idę zbyt daleko. Zazwyczaj poruszam się w promieniu trzech przecznic. Boję się wciąż, żeby nie spotkać kogoś znajomego, kto wyraziłby zdziwienie na mój widok i zasypałby mnie pytaniami. Unikam chodzenia do centrum, a jeśli muszę się tam udać, skrzętnie omijam pewne ulice. Z czasów szkolnych pozostało mi chyba uczucie, że jest coś niedozwolonego w bezcelowym wałęsaniu się po ulicach w biały dzień. Kiepsko mi jednak idzie to wyszukiwanie pretekstów do opuszczenia pokoju. Rzadko kiedy wychodzę częściej niż cztery razy dziennie, trzykrotnie na posiłki i czwarty raz po "wymyślony sprawunek czy pod wpływem jakiegoś nieokreślonego impulsu. Nieczęsto wybieram się na dłuższe przechadzki. Zacząłem tyć z braku ruchu. Iva protestuje, a ja dowodzę, że w wojsku szybko schudnę. O tej porze roku ulice są odrażające, a zresztą nie mam kaloszy. Od czasu do czasu wyruszam na dłuższą wyprawę, do pralni lub fryzjera, do Woolwortha po koperty, a nawet dalej na prośbę Ivy zapłacić rachunek; albobez jej wiedzyodwiedzić 9 Kitty Daumler. Ponadto odbywam obowiązkowe wizyt u rodziny. Wpadłem w nawyk stałego zmieniania restauracji. Nie chcę być częstym gościem w żadnej z nich, zaprzyjaźnić się z obsługą bufetu z kanapkami, kelnerkami i kasjerami i b,ć zmuszonym do wymyślania kłamstewek na ich użytek. O pół do dziewiątej jadam śniadanie. Potem wracam do domu i zasiadam do czytania gazety w fotelu na biegunach pod oknem. Wertuję ją od pierwszej do ostatniej strony, z namaszczeniem, nie omijając ani słówka. Najpierw zabieram się do historyjek obrazkowych oglądam je, bo przywykłem do tego od dzieciństwa, i zmuszam się do obejrzenia nawet najnowszych, najbardziej niesmacznych, potem do poważnych artykułów i felietonów, na końcu przychodzi kolej na plotki, stronicę rodzinną, przepisy kulinarne, nekrologi, kronikę towarzyską, ogłoszenia, łamigłówki dziecięce, wszystko. Nie kwapię się do odłożenia gazety, przeglądam nawet ponownie historyjki obrazkowe, żeby się upewnić, czy którejś nic pominąłem. Kiedy wracam do życia na jawie po regeneracji o ile to jest regeneracja podczas snu, cieleśnie przebywam drogę od nagości do ubrania się, a duchowo od względnej czystości do zmazy. Otwierając okno sprawdzam pogodę, otwierając gazetę wpuszczam świat. Jestem teraz pełen świata i całkowicie rozbudzony. Zbliża się południe, pora lunchu. Koło jedenastej zacząłem się niecierpliwić wyobrażając sobie, że znowu odczuwam głód. W ciszę domu spadają charakterystyczne dźwięki: trzaśniecie drzwi w sąsiednim pokoju, kapanie wody z kranu, syk pary w kaloryferze, turkot maszyny do szycia na górze. Świetliste paski przecinają nie posłane łóżko i ściany. Puka pokojówka i z łoskotem otwiera drzwi. W ustach ma papierosa. Przypuszczam, że tylko w mojej obecności pozwala sobie na paleniepołapała się, że jestem nikim. W restauracji odkrywam, że wcale nie czuję się głodny, ale nie mam juz wyboru, więc jem. Tym razem schody sprawiają mi więcej kłopotu. Wchodzę do pokoju dysząc i włączam radio. Zapalam papierosa. Przez pół godziny słucham muzyki symfonicznej, denerwując się, kiedy nie zdążę wyłączyć radia, zanim spiker zacznie reklamować odzież sprzedawaną na raty przez jakąś firmę. O pierwszej 10 dzień się zmienia, wzbogaca o nowy ton niepokoju. Próbuję się zmusić do czytania, ale nie mogę dostroić swojego umysłu do zdań na stronie czy do sensu słów. Mój umysł podwaja wysiłki, lecz myśli o wątpliwej stosowności biegną samopas, błahe i poważne, przemieszane ze sobą. 1 nagle daję spokój rozmyślaniom. Głowę mam próżną jak pusta ulica. Wstaję i znowu włączam radio. Już trzecia, a nic mi się nie przydarzyło; trzecia godzina i zapada zmierzch; trzecia po południu i listonosz pojawił się dziś ostatni raz, i nic nie wrzucił do mojej skrzynki. Przeczytałem gazetę, zajrzałem do jakiejś książki, myślałem o tym i owym... Pan Pięćnapięć Ma wzrostu stóp pięć I szerokości też pięć... a teraz niczym jakaś gosposia słucham radia. Córka właścicielki domu przestrzegała nas, żebyśmy zbyt głośno nie puszczali radiajej matka choruje od przeszło trzech miesięcy. Nie pociągnie długo. Staruszka nie widzi i jest niemal łysa, niewiele jej chyba brakuje do dziewięćdziesiątki. Widuję ją od czasu do czasu za kotarą, kiedy idę schodami na górę. Jej córka zajmuje się domem od września. Wraz z mężem, kapitanem Briggsem, mieszka na drugim piętrze. On pracuje w kwatermistrzostwie. Ma mniej więcej pięćdziesiąt lat jest sporo starszy od żony, taki solidny, schludny, siwy i małomówny mężczyzna. Widujemy go często, jak spaceruje wzdłuż ogrodzenia i pali ostatniego papierosa przed udaniem się na spoczynek. O pół do piątej słyszę kaszel i pomruki pana Vanakera z sąsiedniego pokoju. Iva, z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, ochrzciła go mianem „wilkołaka". Dziwny to i denerwujący osobnik. Ten jego kaszel, jestem święcie o tym przekonany, ma podłoże częściowo alkoholowe, a częściowo nerwowe. A co więcej, to również pewna forma działalności towarzyskiej. Iva się ze mną nie zgadza. Aleja wiem, że on kaszle, bo chce zwrócić na siebie uwagę. Mieszkam już tak długo w wynajmowanych pokojach, że umiem się poznać na podobnych typkach. Przed laty, na Dorchester Avenue, byl taki starzec, który odmawiał zamykania drzwi do swojego pokoju i siedział lub leżał 11 twarzą do sieni obserwując wszystkich dzień i noc. Albo inny na ulicy Schillera do umywalki wjego pokoju lała się wciąż woda i była to jego metoda nawiązywania z nami znajomości. Pan Vanaker zaś kaszle. Zresztą nie tylko, bo gdy korzysta z ubikacji,to zostawia drzwi otwarte na oścież. Schodzi ciężkim krokiem do sieni i chwilę później słychać, jak się załatwia. Iva poskarżyła się ostatnio pani Briggs, więc ta przybiła do ściany kartkę z napisem: „Lokatorzy, proszę zamykać drzwi podczas korzystania i chodzić w płaszczach kąpielowych." Jak dotąd nie dało to żadnego rezultatu. Od pani Briggs dowiedzieliśmy się wielu interesujących rzeczy o Vanakerze. Zanim staruszkę, jej matkę, choroba przykuła do łoża, Vanaker wciąż ją namawiał, żeby wybrała się z nim do kina. A przecież dla każdego jest jasne, że mamusia nie widzi. Dawniej miał zwyczaj biegania do telefonu w samych spodniach od piżamy stąd postulat wkładania płaszcza kąpielowego. Musiał wkroczyć do akcji kapitan i położyć wreszcie temu kres. Maria znajdowała na wpół dopalone cygara na podłodze nie zajętych pokoi. Podejrzewa Vanakera o myszkowanie po domu. To przecież nie dżentelmen. Sprząta u niego, więc wie. Maria ma wysokie wymagania, jeśli chodzi o prowadzenie się białych, wydyma zatem pogardliwie nozdrza mówiąc o Vanakerze. Pani starsza, pani Kiefer, zagroziła pewnego razu, że go wyrzuci, twierdzi Maria. Vanaker kipi energią. Z gołą głową, ubrany w krótkie czarne futro z kretów, pędzi ulicą między ośnieżonymi krzewami. Zatrzaskuje drzwi wejściowe i otrzepuje śnieg z butów na pierwszym schodku. Potem kaszląc na potęgę, biegnie na górę. O szóstej spotykam się z Ivą u Fallona na kolacji. Jadamy tam dość regularnie. Czasami idziemy do jadłodajni albo do baru samoobsługowego na Pięćdziesiątej Trzeciej Ulicy. Nasze wieczory są z reguły krótkie. Kładziemy się spać przed północą. 17 grudnia To jakaś narkotyczna ospałość? Bywają chwile, gdy nawet sobie nie uświadamiam zła tkwiącego w takiej egzystencji. Niekiedy jednak budzę się zdezorientowany i 12 pełen niepokoju i wtedy patrzę na siebie jak na moralną ofiarę wojny. Zmieniłem się, a dwa wydarzenia z zeszłego tygodnia ukazały mi, jak bardzo. Pierwsze z nich trudno nawet nazwać wydarzeniem. Przeglądałem Zmyślenie i prawdę Goethego i natrafiłem na następujące zdanie: „Wszelki wstręt do życia ma zawsze fizyczne i etyczne przyczyny..." Zaintrygowało mnie tak dalece, że zacząłem czytać dalej. „Wszelka radość życia opiera się na regularnym powrocie rzeczy zewnętrznych. Zmiany dnia i nocy, pór roku, kwitnienie i owocowanie i tyle innych w każdym okresie nowych objawów, którymi możemy i powinniśmy się cieszyć, oto właściwe sprężyny ziemskiego bytowania. Im szczerzej potrafimy się cieszyć z tych przyjemności, tym bardziej czujemy się szczęśliwi; jeśli jednak różnorodność zjawisk przewija się przed naszymi oczami bez naszego udziału, jeśli jesteśmy obojętni na te dary niebios, wtedy spada na nas największa bieda, najcięższa choroba: życie staje się dla nas odrażającym brzemieniem. Opowiadają o pewnym Angliku, że powiesił się, żeby nie być zmuszonym ubierać się i rozbierać codziennie." Czytałem dalej z niezwykłym uczuciem. Następną stronę Goethe zatytułował „Przesyt życiowy". Właśnie radix malorum est przesyt życiowy. Potem następowało stwierdzenie: „Nic jednak nie wywołuje gwałtowniej tego przesytu niż powracająca miłość." Głęboko rozczarowany odłożyłem książkę. A jednak nie mogę nie zauważyć, jak inaczej odebrałbym to przed rokiem i jak bardzo się zmieniłem. Wtedy mogłem był przyznać, że to konstatacja prawdziwa, lecz niezbyt godna uwagi. Ów Anglik zapewne by mnie rozbawił, ale nie wzruszył. Lecz jego znudzenie usunęło tę „miłość" w cień i natychmiast postawiło go w moich oczach obok mordercy Bernardyna z Miarki za miarkę, którego pogarda dla życia dorównywała pogardzie dla śmierci do tego stopnia, iż nie chciał opuścić celi, kiedy miano go stracić. To, że odczuwam sympatię do nich obu świadczy, iż doprawdy się zmieniłem. A teraz drugie wydarzenie. Mój teść, stary pan Almstadt, zaziębił się i poważnie Johann Wolfgang Goethe 7.moego zaa Zmwlcmc i piauda przekład Aleksander Guttry, PIW 1957 przyp tłum 13 zachorował, a Iva wiedząc, że jej matka jest do niczego, prosiła mnie, bym pojechał im pomóc. Almstadtowie mieszkają w północnozachodniej części Chicago, o godzinę ponurej jazdy kolejką nadziemną. W ich domu panował straszny bałagan. Pani Almstadt usiłowała jednocześnie siać łóżka, gotować, pielęgnować męża i odbierać telefony. Telefon nie milczał nigdy dłużej niż pięć minut. Dzwoniły jej przyjaciółki i każdej z nich relacjonowała w całej rozciągłości swoje kłopoty. Nigdy nie czułem sympatii do swojej teściowej. Jest to niska blondynka, z tych podlotkowatych, o naturalnej, zdrowejo ile ją widaćcerze. Oczy ma duże, z wyrazem wtajemniczenia, ponieważ jednak nie ma w co być wtajemniczona, zdradzają po prostu jej głupotę. Nakłada grubą warstwę pudru na twarz i maluje sobie usta, nadając im kształt, który stał się uniwersalnym symbolem zmysłowości dla wszystkich kobiet, od ledwo dojrzałych do bardzo starych. Dobija do pięćdziesiątki i ku swemu zmartwieniu ma już sporo zmarszczek, toteż zawsze czujnie wypatruje nowych maseczek i mleczek kosmetycznych. Kiedy do nich przyszedłem, rozmawiała z kimś przez telefon. Udałem się więc prosto do pokoju teścia. Leżał z podciągniętymi kolanami, wysoko oparty na poduszce i wyglądał tak, jakby nie miał szyi i głowa wyrastała mu bezpośrednio z tułowia. Spod rozchylonej piżamy wyzierała biała, tłusta, obrośnięta siwymi włosami pierś. W zapinanej pod szyją tunice z herbem na kieszeni wyglądał niezwykle i trochę śmiesznie. To zasługa jego żony. To ona kupuje mu odzież i do łóżka ubiera go w szaty mandaryna czy też Romanowa. Dłonie teścia o szerokich kłykciach stykały się na jedwabnej kołdrze. Przywitał mnie uśmiechem nie całkiem wolnym od zawiści, a takie i skrępowania, jakby chorobę można było uznać za coś, co nie przystoi mężczyźnie i ojcu. Jednocześnie usiłował dać mi do zrozumienia, że może sobie pozwolić na spędzenie kilku dni w łóżku całkiem nieźle mu się przecież powodzi, firma to powiedział z nonszalancją i wyzywająco zarazem znajduje się w dobrych rękach. Telefon znów zadzwonił i pani Almstadt raz jeszcze zaczęła relacjonować swoje zmartwienia komuś ze swych niezliczonych powinowatych Bóg raczy wiedzieć kim są. 14 Mąż rozchorował się wczoraj i trzeba było wezwać lekarza, i doktor powiedział, że tej zimy mamy prawdziwą epidemię grypy. Jest wykończona, po prostu wykończona prowadzeniem gospodarstwa i pielęgnacją męża. Nie mo,żna chorego zostawić bez opieki... i cóż można począć bez służącej? Słowa sypały jej się z ust niby grad szklanych paciorków. Nic nie wskazywało na to, że mąż ją słyszyczasami zdawał się głuchy na jej słowa. Oczywiście jednak nie można b.ylo jej nie słyszeć ma wysoki, piskliwy i przenikliwy głos. Zaczynało mnie intrygować, czy on jest niewrażliwy, czy też żona daje mu się we znaki. Przez pięć lat, od kiedy zostałem jego zięciem, nie słyszałem z jego ust najmniejszej krytyki pod jej adresem ani też żadnych usprawiedliwień, jeśli nie liczyć dwóch wypadków, kiedy to zauważył:Ta Kąty to taki dzieciak, ona chyba nigdy nie wydorośleje. Zanim zdałem sobie z tego sprawę, wyrwało mi się pytanie: Jak się panu udało wytrzymać tak długo? Wytrzymać? Co? Z nią brnąłem dalej. Mnie by to wykończyło, wiem na pewno, że mnie by to wykończyło. O czym ty mówisz? spytał teść zmieszany i rozgniewany. Przypuszczam, że w jego pojęciu nie należało pozwalać na mówienie takich rzeczy prosto z mostu. Ja jednak nie mogłem się opanować. Wydawało mi się w tym momencie, że to całkiem naturalne pytanie, nie fanx pas. Byłem w takim nastroju, który wymagał szczerości, i nic innego nie mogło wchodzić w rachubę. Nie wiem, co masz na myśli. O czym ty mówisz? spytał znowu. Hm, niech pan jej posłucha. Och, chodzi ci o telefon. Tak, o telefon. Ulżyło mu jakby nieco. Nie zwracam na to uwagi. Wszystkie kobiety kochają mówić. Być może Kąty jest gadatliwsza od innych, ale trzeba wziąć pod uwagę, że... Nigdy nie wydorośleje?spytałem. Wątpię, żeby akurat to chciał powiedzieć, były to jednak 15 na ?3C1. jego własne słowa, nie mógł więc oponować. Kiwnął głową ściągnąwszy wargi. Tak, to prawda. Jedni bywają tacy, drudzy owacy. Ludzie nie są na jedną modłę. Mówił oschłym tonem, był wciąż zagniewany. Raz na jakiś czas musiał również wobec mnie zdobywać się na wyrozumiałość. Nie zawsze zachowywałem się właściwie, co pośrednio dawał mi do zrozumienia. Spurpurowial na twarzy wypieki nie ustąpią mu tak prędko. Jego srogie i czerwone oblicze błyszczało w osobliwym herbacianym świetle mosiężnego żyrandola. Czy rozmyślnie ukrywał swoje poglądy, które co trzeba przyznać miał święte prawo .zachować dla siebie, czy też wierzył w to, co mówił? Ta druga ewentualność wydawała się bardziej prawdopodobna. Można się spodziewać paplaniny, nudy i tego wszystkiego, jak w każdym małżeństwie. Pozostawała jednak do rozważenia jeszcze i ta możliwość, że nie pogodził się z losem, że nie ignorował żony, jak udawał, leczi wszystko wskazywało na to, że nie zdawał sobie z tego sprawy słyszał, co mówiła, i zachwycał się nią, chciał, by była niechlujna, gadatliwa, głupiutka i płocha, znajdując przyjemność w wytrzymywaniu z nią. Jego twarz, gdy tak patrzyliśmy na siebie,, nabrała wyrazu psiego oddania. Zmieszałem się i skarciłem za swoją fantazję. Doktor zostawił receptę i teść poprosił, żebym poszedł z nią do składu aptecznego. Wychodząc słyszałem, jak pani Almstadt mówi: Mąż mojej Ivy, Joseph, jest tutaj, bo przyszedł nam pomóc. Nie pracuje teraz, czeka na wcielenie do wojska, więc ma mnóstwo czasu. Drgnąłem i obejrzałem się pełen oburzenia, na co ona, przyciskając do policzka czarną słuchawkę w kształcie nerki, uśmiechnęła się do mnie z roztargnieniem. Przyszło mi do głowy, że niewykluczone, iż nie powiedziała tego rozmyślnie, mogła być bez winy; może jej myśli są tak wygładzone i pozbawione treści jak żetony lub czyste kamienie w dominie, tak zwane „mydło"; może jest na pół winna i niewinna. Albo też przemawia przez nią złośliwość, z której sama nie zdaje sobie sprawy. Na dworze wiał silny wiatr; słońcezimne i nisko wiszące na podkładzie grubej warstwy chmurrumieniło 16 , cegły i szyby okien. Ulica osuszona przez wiatr poprzedniego dnia umył ją deszcz występowała w jednym ze swych zimowych strojów, lamowanym i pokreślonym cienkimi pasemkami śniegu, i była niemal całkowicie pusta. Odległość całego bloku dzieliła mnie od najbliższego przechodnia, spieszącego dokądś w jakiejś niezgłębionej sprawie mężczyzny w długim żołnierskim płaszczu, który słońce przebarwiło po swojemu. A potem skład aptecznygdzie czekałem popijając kawę pod łańcuchami z karbowanej bibuły, dopóki nie wręczono mi mojej paczuszki zawiniętej w zielony gwiazdkowy papier. W drodze powrotnej zwróciła moją uwagę witryna zakładu fryzjerskiego z napisem: „Pomysłowe drobiazgi z odpadów kuchennych wykonane przez panią J. Kowalski, 3538 Pierce Avenue." Wystawiono tam mozaikowe widoczki, kawałki zapałek na liściach z niedopałków cygar, popielniczki wycięte z puszek od konserw i powleczone szelakiem skórki grejpfrutowe, pleciony celofanowy pasek, nożyk do otwierania listów inkrustowany kawałkami szkła i dwa ręcznie malowane obrazki o treści religijnej. Pasiasty wałek obracał się gładko w szklanej obudowie, z gąszcza buteleczek wyzierał Tygrys Szczęściarz, fryzjer czytał jakieś czasopismo. Odwróciłem się od wystawy i ruszyłem w dalszą drogę ze swoją paczką, po czym minąwszy szare kolumny i toporne drzwi z brzękliwymi skrzynkami na listy wkroczyłem do smutnej pieczary sieni. Na górze zabrałem się energicznie do starego Almstadta. Kazałem teściowej przygotować dzbanek soku pomarańczowego, zaaplikowałem choremu lekarstwo i natarłem go spirytusem. Podczas tego masażu wydawał pomruki zadowolenia i oświadczył, żejestem silniejszy, niż przypuszczał. Byliśmy już teraz w niezłej komitywie. Nie dałem sięjednak wciągnąć w konwersację. Jeśli zachowam milczenie, nie popełnię następnego błędu. Gdybym zaczął rozmawiać, okazałoby się wkrótce, że wyjaśniam swoją sytuację i usprawiedliwiam własną bezczynność. Teść nie wyjechał z tą kwestią. Mój rodzony ojciec, muszę przyznać, okazywał pod tym względem znacznie mniejszą delikatność. On by mnie pytał, tymczasem Almstadt nie pisnął ani słowa o tej sprawie. Opuściłem podwinięte rękawy i przygotowywałem się do 17 wyjścia, kiedy teściowa przypomniała, że w kuchni czeka na mnie szklanka soku pomarańczowego. Nie był to co prawda lunch, ale zawsze lepsze to niż nic. Poszedłem do kuchni, żeby wziąć sok, i zobaczyłem w zlewie na wpół oskubanego kurczaka miał żółte sztywne łapy i tak pochyloną głowę, jakby zamierzał zbadać własne wnętrzności, które leżały rozwleczone na pełnej wody suszarce do naczyń i brukały krwią emalię zlewu. Obok stał mój sok pomarańczowy, z pływającym w nim brązowym piórkiem. Wylałem go do zlewu. W kapeluszu na głowie i szaliku na szyi powędrowałem do bawialni, gdzie zostawiłem swój płaszcz. Teściowie rozmawiali w sypialni. Wyjrzałem przez okno. Słońce schowało się za chmury, zaczynał padać śnieg. Przyprószył czarne pory żwiru i leżał cienką warstewką na spadzistych dachach. Z wysokości drugiego piętra miałem rozległy widok. Niedaleko stąd z kominów snuł się szary dym nieco jaśniejszy od szarego nieba; a na wprost przede mną ciągnęły się szeregi ubogich domów czynszowych, składy, tablice na ogłoszenia, przepusty, świecące tępo reklamy, zaparkowane samochody i samochody w ruchu oraz tu i tam nagie drzewo. Oglądałem to wszystko po kolei, przyciskając czoło do szyby. Do moich bolesnych obowiązków należało patrzenie i stawianie sobie niezmiennie tego samego pytania: Gdzie tu znaleźć jakąś cząstkę tego, co gdzie indziej czy też w przeszłości przemawiało na korzyść człowieka? Nie ulega wątpliwości, że te tablice na ogłoszenia, ulice, trasy, domy, szkaradne i ślepe, związane są z wewnętrznym życiem człowieka. A mimo to, mówiłem sobie, trzeba żywić wątpliwość. Życie ludzkie obraca się wokół tych ulic i domów, a że one, domy, dajmy na to, stanowią ów odpowiednik, są w jakiś transcendentny sposób tym, czym uczynili je ludzienie mogłem skłonić siebie do ustępstwa. Musi być jakaś różnica, jakaś właściwość, która poniekąd mi się wymyka, różnica między przedmiotami a osobami, a nawet między działaniami i osobami. Inaczej ludzie tu mieszkający byliby rzeczywiście odbiciem przedmiotów, wśród których żyją. Zawsze usiłowałem unikać obciążania ich winą. Czy w gruncie rzeczy nie po to codziennie wertowałem gazetę? W interesach i polityce, w knajpach, kinach, bitkach, rozwodach, mor18 derstwach ciągle próbowałem odnaleźć wyraźne znaki wspólnego człowieczeństwa. Niewątpliwie leżało to w moim własnym interesie. Byłem przecież z nimi związany, boczy mi się to podobało, czy nienależeli do mojego pokolenia, do mojego społeczeństwa, do mojego świata. Jesteśmy postaciami tej samej fabuły, połączeni ze sobą na wieki. Zdawałem też sobie sprawę z tego, iż ich istnienie poniekąd umożliwia moją egzystencję. I jeśli, jak mi to często mówiono, ta połowa stulecia zmierza ku dolnemu odcinkowi krzywej w cyklu, to i ja też pozostanę na dole i tam, wygasły, wtopię po prostu swoje ciało, swoje życie w podłoże nadchodzących czasów. Będzie to prawdopodobnie przeklęte stulecie. Ale... może to błąd tak o tym myśleć. Na szybie znikała, pojawiała się i znikała znowu mgiełka mojego oddechu. Niewykluczone, że błąd. I kiedy pomyślałem o przeklinanych stuleciach i tych bezimiennych, pogrążonych w zapomnieniu, przyszło mi do głowy... Skąd możemy wiedzieć, jak to było? Dusza ludzka we wszystkich zasadniczych aspektach musiała być taka sama. Dobro widocznie pozostawia mniej śladów. Dochodzimy do przekonania, że fałszywie ocenialiśmy całe epoki. Ponadto tytani minionego stulecia mieli do zwalczenia swoje Liverpoole i Londyny, swoje Lilie i Hamburgi, tak jak my mamy nasze Chicaga i Detroity. I nie można też wykluczyć, że byłem wprowadzony w błąd, nawet z tymi ruinami przede mną, nawilgłymi, barwy tej nieszczęsnej gazety czytywanej dzień w dzień... To, czego poszukujemy, nigdy nie bywa tym, co widzimy, a to, czego oczekujemy, nigdy nie bywa tym, co dostajemy. Wspomniałem o „niezmiennie tym samym pytaniu". W rzeczywistości jednak od wielu miesięcy nie jest ono bynajmniej niezmienne. O kwestiach tych rozmyślałem zeszłej zimy, a teraz,w dokuczliwym zagęszczeniu służyły jedynie temu, by mi przypominać, jakiego rodzaju osobnikiem byłem. Od dłuższego czasu pojęcia „wspólne człowieczeństwo" i „skłonić siebie do ustępstwa" zniknęły całkowicie z moich myśli. I nagle ujrzałem, jak oddaliłem się od dawnego siebie, dla którego były tak naturalne. 19 18 grudnia Z prawnego punktu widzenia jestem dawnym sobą i gdyby zakwestionowano moją tożsamość, nie mógłbym zrobić nic innego, jak tylko wskazać na swoje przymioty z przeszłości. Nie próbowałem dostosować się do dnia bieżącego, czy to z powodu obojętności, czy też ze strachu. Podoba mi się bardzo niewiele z tego Josepha sprzed roku. Nie mogę się powstrzymać od podkpiwania z niego, z pewnych jego cech i powiedzonek. Joseph, lat dwadzieścia siedem, pracownik biura podróży InterAmerican, wysoki, nieco już klapnięty, lecz mimo to przystojny młody człowiek, absolwent Uniwersytetu Wisconsin, specjalizujący się w historii, żonaty od pięciu lat, sympatyczny, na ogół uważający się za lubianego. Przy bliższym poznaniu jednak okazuje się człowiekiem nieco osobliwym. Osobliwym? W jakim sensie? Zacznijmy od tego, że w jego powierzchowności coś jakby szwankuje. Ma pociągłą, wyrazistą twarz, prosty nos. Nosi niewielkie wąsiki, dzięki czemu wygląda poważnie na swój wiek. Oczy ma ciemne i okrągłe, chyba zbyt okrągłe, trochę nawet wyłupiaste, włosy czarne. Nie odznacza się tym, co ludzie nazywają „sercem na dłoni", jest raczej powściągliwy niekiedy, mimo swej uprzejmości, niemal odpychający. To osobnik troszczący się w znacznym stopniu o zachowanie nietkniętego i wolnego od obciążeń poczucia własnego ja, swojego znaczenia. Nie jest jednak nienormalnie oziębły ani nastawiony egotycznie. Panuje nad. sobą, gdyżjak sam wyjaśnia zależy mu niezwykle na tym, by wiedzieć, co się z nim dzieje. Nie chciałby niczego przegapić. Żona nie pamięta go bez wąsów, choć skończył ledwie siedemnaście lat, kiedy się poznali. Podczas pierwszej wizyty u Almstadtów palił cygaro i perorował głośno i z dużą znajomością rzeczy był wtedy komunistą o socjaldemokracji niemieckiej i o haśle „oddolnie zjednoczonego frontu". Jej ojciec ocenił go na dwadzieścia pięć lat i ze złością zakazał córce sprowadzania do domu dorosłych mężczyzn. Pan Almstadt uwielbia opowiadać tę historyjkę, która stała się już rodzinną anegdotą. Mawia: Myślałem, że on zamierza porwać ją do Rosji. Zajmijmy się teraz garderobą Josepha noszę obecnie" 20 odrzuconą przez niego odzież, która przyczyniała się do jego dorosłego wyglądu. Garnitury ma ciemne i nobliwe, a buty, trzeba przyznać, spiczaste i raczej fircykowate, zapewne dla przeciwwagi. Szersze noski pasowałyby do mężczyzny po trzydziestce. Podobnie jak w większości spraw, Joseph świadom jest motywów, jakimi się kieruje w doborze odzieży. To jego odpowiedź tym, którzy ubierają się prowokacyjnie źle, dla których wygnieciony garnitur stał się symbolem wolności. Pragnie unikać małych konfliktów nonkonformizmu, by móc poświęcić całą uwagę obronie swoich wewnętrznych odmienności, jedynych, jakie naprawdę się liczą. Ponadto noszenie tego, co nazywa „mundurem naszych czasów", daje mu smutną czy też gorzką satysfakcję. Krótko mówiąc, im mniej będzie się rzucał w oczy, tym lepiej dla jego celów. I tak się wyróżnia. W sprawach tego rodzaju wydaje się czasem przyjaciołom zabawny. Tak, mówi, przyznaje, że pod wieloma względami jest „śmiesznawy". Ale na to już nie ma rady. Wygląd i zachowanie ludzi refleksyjnych rzadko można porównać z wyglądem i zachowaniem osobników nastawionych mniej refleksyjnie, którzy bez wahania zdradzają swą powierzchownością i gestami, o co walczą. To, co on stara się robić, jest niełatwe i niewykluczone, że im bardziej będzie mu się udawało, tym dziwniejsze może sprawiać wrażenie. Poza tym, powiada, w każdym tkwi jakiś element komizmu lub fantastyki. Nigdy nie można go całkowicie okiełznać. „Element komizmu lub fantastyki..."takie wyrażenia mają dziwny posmak i ci, co z początku widzieli w nim urzędnika biura podróży InterAmerican, całkiem sympatycznego gościa, zaczęli patrzeć na niego innymi oczami. Nawet jednak najstarsi zjego przyjaciół, tacy jak John Pearl i Morris Abt, tak bliscy mu od dzieciństwa, często go nie pojmowali, a on, choć pragnął być rozumiany, nie zawsze potrafił im pomóc. I po opuszczeniu murów uniwersytetu Joseph nie przestał uważać się za studenta i otaczać się książkami. Zanim zaczął się interesować Oświeceniem, zajmował się wczesnymi ascetami, a jeszcze przedtem studiował Romantyzm i zagadnienie cudownych dzieci. Naturalnie musi zarabiać 21 na utrzymanie, lecz próbuje zachować równowagę międz tym, na co ma ochotę, a tym, do czego jest zmuszany, między koniecznością a przyjemnością. Kompromis taki istnieje, wobec czego żywoty ludzkie obfitują w takie kompromisy. Joseph szczyci się umiejętnością radzenia sobie z jedną i drugą stroną iaczkolwiek nieco błędnie lubi mówić o sobie jak o makiaweliście. Udaje mu się wyraźnie oddzielić od siebie obie role i nawet stara się usilnie być doskonałym pracownikiem, po prostu dlatego, żeby udowodnić, iż ,.wizjonerzy" potrafią być trzeźwi. Wszyscy przyznają, że Joseph trzyma samego siebie w karbach, wie, czego chce i jak się koło tego zakręcić. Przez ostatnie siedem czy osiem lat kierował się w całym swym postępowaniu generalnym planem. Plan ten obejmuje jego przyjaciół, jego rodzinę i jego żonę. Zadał sobie wiele trudu, i jeśli chodzi o żonę, zachęcając ją do lektury wybranych przez siebie książek, ucząc podziwiać to, co sam uważa za godne podziwu. W jakim stopniu mu się to udało, tego nie wie. Nie należy sądzić, że Joseph jest zgryźliwy, gdy mówi o „mniej refleksyjnych" lub o swoim „elemencie komizmu". Nie traktuje świata surowo. Uważa siebie za gorącego zwolennika zasady tout comprendre cest tout pardonner. Teorie o całkowicie dobrym lub całkowicie wrogim świecie są jego zdaniem głupie. O tych, co wierzą w całkowitą dobroć świata, powiada, że nie rozumieją deprawacji. Jeśli chodzi o pesymistów, to stawia pod ich adresem następujące pytanie: „Czy owi ludzie dostrzegają tylko tyle?" W jego opinii świat jest dwojaki, a zatem nijaki. Już samo wygłaszanie tego rodzaju poglądów sprawia przedstawicielom obu stanowisk satysfakcję. On natomiast nad wyrokowanie przekłada dziwienie się, rozmyślanie o ludziach na tym świecie, zbałamuconych i trzeźwych, zazdrosnych, ambitnych, dobrych, wodzonych na pokuszenie, ciekawych, żyjących każdy w swoim czasie, ze swoimi własnymi zwyczajami i pobudkami, i naznaczonych piętnem osobliwości. W pewnym sensie wszystko jest dobre, bo istnieje. Czy też, dobre lub niedobre, istnieje, jest niewypowiedziane, a zatem cudowne. A jednak Josephowi doskwiera uczucie obcości, jakby niezupełnej przynależności do tego świata, leżenia na ziemi 22 i wpatrywania się w chmury. Ale powiada do pewnego stopnia podzielają to uczucie wszystkie istoty ludzkie. Dziecku się wydaje, że jego rodzice są tylko oszustami, a prawdziwy ojciec przebywa gdzie indziej i pewnego dnia zgłosi się po nie. Dla innych rzeczywisty świat to wcale nie ten świat tutaj, a to, co mamy pod ręką, jest rzekome i wtórne. Uczucie obcości niekiedy przybiera dla Josepha postać niemal sprzysiężenia nie tyle sprzysiężenia zła, ile takiego, co obejmuje najrozmaitsze wspaniałości, zmiany, ekscytacje, a także zwykłą, neutralną tkankę egzystencji. Życie dzień w dzień w cieniu takiego sprzysiężenia staje się przykre. Wywołuje ono zdziwienie, a jeszcze bardziej niepokój, toteż każdy z nas lgnie do najbliższego z przechodniów, do braci, rodziców, przyjaciół i żon. 20 grudnia Przygotowania do świąt. Wczoraj wybrałem się na prośbę Ivy po sprawunki. W śródmieściu na każdym rogu stali potrząsając dzwonkami kwestarze z brodami z przybrudzonej waty, ubrani w czerwone stroje świętych Mikołajów. Na biednych, na cele dobroczynne, nieustanne dzyńdzyń w tym zgiełku. Olbrzymie girlandy rozwieszone na budynkach nadawały im groźny zielony koloryt; tysiące klientów przewalały się przez sklepy i ulice pod zadymionymi czerwonymi fasadami domów i wśród ryku nadawanych przez głośniki kolęd. Na smołowanych żerdziach połyskiwały grona jagód ostrokrzewu. W szynkach grające szafy wygrywały Śnię o białej Gwiazdce. Wszyscy marzą o śniegu i myśl o deszczu czy deszczu ze śniegiem wzbudza popłoch. Vanaker jest ostatnio zdenerwowany i wciąż przestawia meble w swoim pokoju. Maria narzeka więcej niż zwykle, bo kiedy on przesunie łóżko, utrudnia jej sprzątanie pokoju, tarasując drzwi. Zresztą Maria i tak nie lubi tam wchodzić. Vanaker to niechluj, twierdzi. Zamiast posłać bieliznę do pralni, wietrzy ją w oknie. Rozwiesza gacie wieczorem i zapomina zdjąć rano. Pani Briggs mówiła mi, że Vanaker ma się ożenić z pewną sześćdziesięcioletnią kobietą, która żąda, żeby przeszedł na katolicyzm, i że on chodzi co wieczór na katechizację do kościoła Świętego Tomasza Apostoła. Ja zaś zauważyłem, że otrzymuje 23 mnóstwo przesyłek z nadrukiem „Szkocki Obrządek Masoński". Być może owa sprzeczność poglądów zmusza go do zrywania się o drugiej nad ranem i przestawiania łóżka na inne miejsce. Dostaliśmy dwa zaproszenia na Boże Narodzenie, jedno od Almstadtów, drugie od mojego brata Amosa. Ja bym najchętniej odrzucił oba. 22 grudnia Niezwykły wybuch gniewu dziś po południu w obecności Myrona Adlera. Sądzę, że niezrozumiały, zaskoczył nawet mnie samego i oczywiście wprawił w zdumienie Myrona. Dzwonił do mnie w sprawie dorywczej pracy, mającej polegać na ankietowaniu ludzi w związku z prowadzonym przez niego badaniem opinii publicznej. Pobiegłem spotkać się z nim w „Strzałce" na lunchu. Przyszedłem pierwszy, siadłem przy stoliku w głębi i natychmiast ogarnęło mnie przygnębienie. Nie zaglądałem tu od wielu lat. Był to niegdyś ulubiony lokal żarliwych oryginałów, gdzie niemal zawsze po południu i wieczorem mogłeś posłuchać dyskusji o socjalizmie, psychopatologii czy też o losie Europejczyka. To ja zaproponowałem, żebyśmy zjedli tu lunch; po prostu przyszedł mi do głowy właśnie ten bar. Teraz jednak działał na mnie przygnębiająco. Na dodatek, zlustrowawszy termolady i plakaty z zatopionymi okrętami i twarzami Japończyków, dostrzegłem nagle Jimmyego Burnsa siedzącego przy stoliku z nie znanym mi mężczyzną. Od czasów, kiedy to ja byłem towarzyszem Joe, a on towarzyszem Jimem, widzieliśmy się nie więcej niż dwa, może trzy razy. Zmienił się, czoło miał jakby wyższe i wyraz twarzy surowszy. Ukłoniłem się, lecz najwyraźniej nie docenił mych starań. Jego wzrok przenikał mnie w sposób przewidziany, jak przypuszczam, dla „renegatów". Kiedy kilka minut później pojawił się Myron i natychmiast przystąpił do omawiania kwestii pracy, powiedziałem niecierpliwie: Zaczekaj chwileczkę. Wolnego! O co chodzi? O coś niezmiernie interesującego! odparłem. Zaraz ci wszystko opowiem. Widzisz tego faceta w brązowym 24 ubraniu? To Jimmy Burns. Dziesięć lat temu miałem zaszczyt mówić o nim towarzysz Jimmy. No i? Powiedziałem mu „cześć", a on się zachował tak, jakby mnie tu w ogóle nie było. I co z tego? zdziwił się Myron. Czy wydaje ci się to normalne? Byłem kiedyś jego bliskim przyjacielem. No i? Przestań powtarzać to w kółko rzekłem zirytowany. Zastanawiam się, czy chcesz, żeby zarzucił ci ręce na szyję?spytał Myron. Nie rozumiesz w czym rzecz. Ja nim gardzę. Wobec tego nie rozumiem w czym rzecz. Przyznaję, że doprawdy nie rozumiem. Nie, posłuchaj. On nie ma prawa mnie ignorować. Mnie zawsze spotyka coś takiego. Ty tego nie pojmujesz, bo nie masz politycznej przeszłości. Aleja wiem, co to znaczy. Zamierzam więc podejść do niego i przywitać się z nim, czy mu się to podoba, czy nie. Nie wygłupiaj się! Po cóż chcesz napytać sobie biedy? Bo mam na to ochotę. Zna mnie czy nie zna? Zna mnie doskonale. Gniew rósł we mnie z każdą minutą. Dziwię się, że tego nie rozumiesz. Przyszedłem, żeby z tobą pogadać o tej pracy, a nie po to, żeby patrzeć, jak wpadasz w furię. Och, w furię! Czy sądzisz, że mi zależy na nim? Chodzi o samą zasadę, a tego, jak się wydaje, nie dostrzegasz. Tylko dlatego, że nie jestem już członkiem ich partii, polecono jemu i takim tępakom jak on, żeby nie odzywali się do mnie. Czyż nie widzisz, co wchodzi w grę? Nie rzekł Myron beztrosko. No, to ja ci powiem, co wchodzi w grę. Mam prawo do tego, żeby ze mną rozmawiano. To najbardziej elementarna rzecz pod słońcem. Po prostu tyle. I domagam się tego. Och, daj spokój, Joseph powiedział Myron. Nie, doprawdy, posłuchaj mnie. Zakaż człowiekowi romawiać z drugim człowiekiem, zakaż mu porozumie 25 2 Bel Iow wać się z innymi, a tym samym zakażesz mu myśleć, bo jak się dowiesz od wielu pisarzy, myślenie to też pewien rodzaj porozumiewania się. A jego partia nie chce, żeby on myślał, tylko przestrzegał dyscypliny partyjnej. Otóż to! Ma to być przecież partia rewolucyjna. I to właśnie mnie razi. Kiedy się słucha takiego rozkazu, pomaga się w tłumieniu wolności i wprowadzaniu tyranii. No, no wtrącił Myron. Robisz koło tego zbyt wielki szum. Powinienem zrobić dwa razy większy. To bardzo ważna kwestiazapewniłem. Przecież dawno z nimi zerwałeś, prawda?spytał Myron. Czyżbyś zamierzał mi wmawiać, że dopiero teraz to odkryłeś? Nie zapomniałem, i tyle. Widzisz, sądziłem, że oni są inni. Nie zapomniałem, że wierzyłem w ich poświęcenie w służbie wielkiej bzdury, ludzkości, le genre humain. O tak, oni się poświęcają! Kiedy się z nimi rozstałem, uświadomiłem sobie, że pielęgniarka w szpitalu wynosząc jeden basen robi więcej dla le genre humain niż cała ta ich organizacja. Aż dziw bierze, gdy pomyślę, że kiedyś usłyszenie czegoś takiego napełniłoby mnie przerażeniem. Co? Reformizm? Słyszałem o nim stwierdził Myron. Spodziewam się! Reformizm! Straszna rzecz. Mniej więcej w miesiąc po rozstaniu z nimi, siadłem i machnąłem list z przeprosinami do Jane Addamsf. Żyła jeszcze wtedy. Napisałeś do niej?spytał Myron patrząc na mnie badawczo. Nie wysłałem tego listu przyznałem. A może należało. Nie wierzysz mi? Dlaczego miałbym nie wierzyć? Zrezygnowałem z gruntownego przerabiania świata a la Marks i postanowiłem na razie zabrać się raczej do opatrzenia kilku ran. Naturalnie była to również krótkotrwała sprawa... Czyżby? Jane Addams 1860195, amerkansKa działaczka społeczna, socjolog, autorka łVielu prac z dziedzin polityki. wchowania i ctjki. laureatka pokojowej nagrody Nobla ivr 1931 pr7p tłum 26 Och, na miłość boską! Wiesz o tym przecież, Mikę wykrzyknąłem. Mężczyzna siedzący z Burnsem obejrzał się, ale Burns nadal udawał, że mnie nie widzi. Dobra powiedziałem. Patrz w inną stronę. Patrz sobie. Ten facet ma bzika, Myron. Nigdy nie był normalny. Wszystko się zmienia, tylko on pozostał daleko w tyle i wyobraża sobie, że jest jak dawniej. Nosi wciąż proletariacką grzywkę na żarliwym czółku i marzy mu się, że zostanie amerykańskim Robespierreem. Inni po uszy wdepnęli w kompromisy, lecz o n wciąż święcie wierzy w rewolucję. Poleje się krew, władza przejdzie w inne ręce, a wtedy zgodnie z nieubłaganą logiką historii państwo zaniknie. Mógłbym się założyć o ostatnią koszulę, że tak właśnie myśli. Znam jego poglądy. Pozwól, że ci coś o nim opowiem. Czy wiesz, co on miał u siebie w pokoju? Poszedłem tam kiedyś razem z nim i patrzę: plan miasta w dużej skali, a w nim powtykane szpilki. Pytam więc: ,,Do czego to, Jim?" I wtedy, przysięgam, że to prawda, zaczął mi tłumaczyć: przygotowuje poradnik walk ulicznych na dzień wybuchu powstania. Opatrzył wszystkie strategiczne ulice szyfrowanymi danymi o piwnicach i dachach, rodzaju nawierzchni, o liczbie kiosków z gazetami na każdym rogu, które można użyć na barykady pamiętaj, że to te okrąglaki. Umieścił tam nawet dane o nie używanych kanałach, gdzie można by schować broń. Wytropił je w archiwum magistrackim. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, jakie to wariactwo. To, co zwykliśmy uważać za normalne... wprost nie do wiary! A on wciąż w tym tkwi po uszy. Założę się, że nadal ma ten plan miasta. To nałogowiec. Oni wszyscy są nałogowcami, Mikę. Hej, Burns! Hej! zawołałem. Cicho bądź, Joseph! Na miłość boską! Co ty wyprawiasz? Wszyscy na ciebie patrzą. Burns spojrzał w moją stronę i wrócił do rozmowy z tamtym facetem, który jednak znowu się odwrócił, żeby mi się przyjrzeć. Co ty możesz o tym wiedzieć! Burns nie okaże mi ani cienia zainteresowania. Nie zdołam go poruszć. Dla niego jestem po prostu skończon. O tak... Pstryknąłem palcami. Jestem nędznym drobno.mieszczańskim renegatem, a 27 czyż może być coś gorszego. Ach, głupiec! Hej, nałogowv cze! krzyknąłem. Oszalałeś? Chodź! Myron odsunął stolik. Muszę zabrać cię stąd, zanim wywołasz burdę. Bo myślę, że wywołasz. Gdzie jest twój płaszcz? Który to? Zupełny wariat z ciebie! Wracaj! Byłem już jednak poza zasięgiem jego ręki. Zatrzymałem się przed Burnsem. Powiedziałem ci „cześć", nie zauważyłeś? Nie odpowiedział. Nie znasz mnie? Bo mnie się wydaje, że dobrze cię znam. Odpowiedz mi, czyżbyś nie wiedział, kim jestem? Tak, znam cięodezwał się Burns cichym głosem. To chciałem usłyszećskonstatowałem.Po prostu chciałem się upewnić. Idę już, Myron. Wyrwałem mu swoje ramię i wyszliśmy na ulicę. Zdawałem sobie sprawę, że to wszystko nie zrobiło na Myronie dobrego wrażenia, lecz zdobyłem się na wyjaśnienie w kilku słowach, że ostatnio czuję się jakiś nieswój. Powiedziałem to jednak dopiero, kiedy przystąpiliśmy do drugiego dania w innej restauracji. Byłem znów całkiem spokojny. Nie wiedziałem i dotąd nie wiem, skąd się wziął ów wybuch gniewu. Podejrzewam, że zrodził się po prostu z mętliku, jaki panuje w mojej głowie. Ale jak miałem to wytłumaczyć Myronowi bez zaplątania się w długie opisy swego stanu i jego przyczyn? Wprawiłbym przyjaciela w przygnębienie i tylko pławiłbym się w litości nad sobą. Rozmawialiśmy o tej dorywczej pracy i obiecał zarekomendować mnie swoim zwierzchnikom. Ma nadzieję, powiedział podczas rozmowy telefonicznej mówił z większym przekonaniem, że ją dostanę. Myron mnie lubi, wiem o tym, ale w pocie czoła zdobywał swoją obecną pozycję, a jako realista z pewnością szybko doszedł do wniosku, że nie może sobie pozwolić na ponoszenie odpowiedzialności za mnie. Mógłbym się okazać niesolidny, podnieść krzyk o „istotę rzeczy" i pod wpływem jakiegoś kaprysu czy impulsu spłatać mu figla. Po tym, co się właśnie wydarzyło, nie mogę mieć do niego pretensji. Nie mogę teżjednak całkowicie siebie potępić. Zrobienie takiej sceny uznać trzeba za rzecz złą, ale mimo wszystko oburzanie się na Burnsa trudno uważać za coś tak bardzo 28 złego. Za to zmyślenie historyjki z listem do Jane Addams to już bezwzględnie rzecz zła. Dlaczegóż, u licha, to zrobiłem? Musiałem mu trafić do przekonania, tak, lecz przecież powinienem był wymyślić coś lepszego. Przez moment w imię elementarnej uczciwości rozważałem ewentualność przyznania się do kłamstwa. Jednak gdybym powiedział mu tylko tyle i nic więcej a nie chciałem mówić więcej, to przyczyniłbym się do jeszcze większego skonfundowania Myrona i jeszcze poważniejszego podkopania zaufania z jego strony. A co tam! Tak więc, kiedy mieliśmy się już pożegnać, powiedziałem: Mikę, jeśli masz na oku jakiegoś innego kandydata na tę pracę, nie krępuj się mną i zaproponuj tamtego. Nie potrafię określić, jak długo jeszcze tu zostanę. Mogą mnie lada dzień zawiadomić, a wtedy będę musiał wszystko rzucić i zgłosić się do wojska. Nie ma rady. W każdym razie dzięki, że o mnie pomyślałeś. Och, Joseph, widzisz... Mniejsza z tym, Mikę. Naprawdę tak myślę. Podam twoje nazwisko. I powinniśmy się spotykać. Chciałbym z tobą pogadać któregoś dnia. Dobra, naturalnie, choć prawdę mówiąc, niezbyt odpowiedni ze mnie partner. Wiszę całkiem w powietrzu. I daj sobie spokój z tą pracą. Odszedłem szybko, przekonany, że zdjąłem mu kamień z serca, a więc w gruncie rzeczy zachowałem się przyzwoicie. , Później, gdy rozważałem to wszystko, zdradzałem mniejszą skłonność do obciążania siebie całą winą. Wydawało mi się, że Myron mógł był mniej przejmować się widowiskiem, jakie urządziłem, i tym, że ściągnąłem na niego uwagę, za to bardziej się interesować przyczyną mojego wybuchu. Gdyby się nad tym zastanowił, stwierdziłby, że miałem powody do takiego zachowania, a powody te mogłyby się okazać niepokojące dla przyjaciela. Co więcej, mógłby odkryć, iż to, o co mi chodziło, me było pozbawione znaczenia. Wyniosłość Burnsa uzmysławiała bowiem całą zdradę idei, której kiedyś się poświęciłem, i mój żal choć wydawał się skierowany przeciw Burnsowi w istocie wymierzony był przeciwko tym, którzy ją wypaczyli. 29 Może jednak zbyt wiele oczekuję od Myrona. Rozpiera go duma, że stał się tym, czym jest młodym człowiekiem, mającym na swoim koncie sukcesy, spokojnym, szanowanym, któremu na razie nie grozi zaglądanie do otchłani duszy, w jakie ja ostatnio spoglądam. Najgorsze ze wszystkiego jest to, że Myron, jak wielu innych, nauczył się cenić wygodę. Nauczył się przystosowywać. A to nie jest bynajmniej osobista przywara; ma ona rozliczne konsekwencjei to straszne konsekwencje. Od miesięcy gniewam się na przyjaciół. Uważam, że mnie „zawiedli". Od wieczorku u Servatiusów, w marcu tego roku, rozmyślam nad tym zawodem. Nadałem mu rozmiary wielkiej katastrofy, chociaż w gruncie rzeczy nif było to nic takiego, i obsesyjnie dopatrywałem się zdrady tam, gdzie w istocie całą winę trzeba złożyć na karb wyłącznie mojej krótkowzroczności jej i napuszonej, pretensjonalnej, niesmacznej postawy, od której się dystansuję przypisując ją Josephowi. W rzeczywistości wieczorek u Servatiusów uzmysłowił mi jedynie pewne wady ludzi z mojego otoczenia, które gdybym okazał się tak przenikliwy, jak powinienem był byćdostrzegłbym już dawno, a z których, jak przypuszczani, musiałem sobie częściowo zdawać sprawę przez cały czas. Częściowo, powiadam. I tu wydaje mi się, że niezbędne jest wskrzeszenie Josepha, owej istoty pełnej planów. Postawił sobie pytanie, na które wciąż chciałbym znaleźć odpowiedź, a mianowicie: „Jak powinien żyć porządny człowiek, co powinien robić?" Stąd te plany. Niestety, w większości były głupie. A ponadto prowadziły do kłamstwa wobec samego siebie. Popełniał błędy tego rodzaju, jakie popełniają ludzie widzący rzeczy tak, jak chcą je widzieć lubmając na względzie swoje planyjak muszą je widzieć. Zapewne jest nieco słuszności w poglądzie, iż człowiek to urodzony zabójca własnego ojca i brata, pełen krwawych instynktów, rozpasany i niesforny od najwcześniejszych lat, bestia, którą trzeba poskromić. Lecz, zapewniał, nie mógł odnaleźć w sobie śladów przezwyciężania nienawiści. Nie, nie mógł. Wierzył w swoją łagodność, wierzył nabożnie. Pozwolił na to, by wiara ta kolidowała z wrodzoną przenikliwością i wyrządziła szkodę jemu 30 samemu i przyjaciołom. Nie mogli mu dać tego, czego pragnął. Pragnął przecież „kolonii ducha", czyli grona, którego reguły zabraniałyby niechęci, krwiożerczości i okrucieństwa. Bijatyka, szarpanina, zabijanie to dobre dla tych, co mają nikłe poczucie chwilowości życia. Świat jest brutalny i niebezpieczny i jeśli się nie podejmie odpowiednich kroków, życie naprawdę może się stać zgodnie ze sformułowaniem Hobbesa, które utkwiło Josephowi w pamięci „paskudne, bydlęce i krótkie". Nie musi być takie, jeśli wraz z innymi połączymy swe siły, by bronić się przed niebezpieczeństwem i brutalnością. Wydawało mu się, że znalazł tych innych, ale jeszcze przed wieczorkiem u Servatiusów zaczął czy raczej zacząłem mieć obawy co do czynionych postępów. Zaczynałem dostrzegać, że tak trudny plan czy też program jak mój musi uwzględniać wszystko, co naturalne, włącznie z zepsuciem. Muszę być wierny faktom, a zepsucie to jeden z faktów. A jednak ten wieczorek mną wstrząsnął. Nie chciałem tam iść. To Iva nalegała powodowana lojalnością wobec Minny Servatius i dlatego, że wie, jak się czuje zawiedziona pani domu. Minęły czasy, kiedy wieczorek, każdy wieczorek sprawiał mi przyjemność. Uwielbiałem spotkania z przyjaciółmi w pojedynkę lub parami, .kiedy jednak zbierali się całą gromadą, czułem się zahukany. Z góry było wiadomo, czego się spodziewać. Wiedziałeś, jakie dowcipy będą opowiadać, wiedziałeś, kto się będzie popisywał, kogo to dotknie lub zawstydzi, a komu sprawi przyjemność. Wiedziałeś, co zrobi Stillman, wiedziałeś, co zrobi George Hayza, wiedziałeś, że Ąbt będzie sobie podkpiwał ze wszystkich, że Minna będzie miała kłopoty z mężem. Wiedziałeś, że na pewno nie obejdzie się bez plotek, fałszywych tłumaczeń i napięća mimo to poszedłeś. I dlaczegóż? Dlatego, że Minna urządzała wieczorek, dlatego, że wybierali się nań twoi przyjaciele. A oni mieli przyjść dlatego, że ty się tam wybierałeś, i dlatego, że w żadnym wypadku nie wolno nikogo zawieść. Kiedy przez otwarte drzwi buchnęło na nas gorąco i gwar, zacząłem żałować, że tym razem nie zdobyłem się na odmowę. Minna powitała nas w hallu ubrana w czarną 31 suknię z wysokim kołnierzem przyozdobionym srebrną i lamówką i czerwone sandałki na wysokich obcasach na bosych stopach. Nie od razu można było się zorientować, do jakiego stopnia jest wstawiona. Początkowo wydawała się opanowana i poważna; twarz miała bladą, czoło zmarszczone. Potem zauważyliśmy, że się poci i oczy ma rozbiegane. Popatrzyła najpierw na Ivę, następnie na mnie, ale nie odezwała się ani słowem. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Po czym z niepokojącą nagłością zawołała: Uderzcie w gong, przyszli! Kto?spytał Jack Brill wyjrzawszy przez drzwi. Joseph i Iva. Jak zawsze ostatni. Przychodzą, kiedy wszyscy mają już dobre humorki, żeby móc obserwować, jak się wygłupiamy. To moja winabąknęła cicho Iva. Oboje byliśmy zaskoczeni okrzykiem Minny. Taka jestem zaziębiona... Kochanie, ja tylko żartowałamrzekła Minna. Wejdźcie. Wprowadziła nas do saloniku. Jedne i drugie drzwiczki fonografu były otwarte, ale goście rozmawiali i nikt chyba nie słuchał muzyki. Tu znajdowała się scena, przygotowana do ostatniego szczególiku wiele godzin, dni, tygodni wcześniejjasne meble w stylu szwedzkim, brązowy dywan, litografie Chagalla i Grisa, pnące rośliny na obudowie kominka, waza ponczu. Minna zaprosiła pewną liczbę „o.bcych", to znaczy osób nie zaliczanych do najbliższego kręgu znajomych. Ujrzałem wśród nich młodą kobietę, której kiedyś zostałem przedstawiony. Zapamiętałem ją z powodu lekko wystającej górnej wargi pokrytej meszkiem. Była zresztą całkiem fadna. Wyleciało mi z głowy jej nazwisko. Czyżby pracowała w biurze Minny? A może to żona tego grubasa w okularach w metalowej oprawce? Czy poznałem też jego? Nie mam pojęcia.W takim rozgardiaszu nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko się tym nie przejmować. Tak to bywa z tymi obcymi. Niektórych, jak Jack Brill, poznawało się całkiem nieźle po pewnym czasie. Inni pozostawali w jakimś sensie nie rozróżniani i przypominano ich sobie, jeśli zaszła konieczność, jako „tego gościa w okularach" lub „tę mizerna parę". 32 Po kolei pojawiali się przyjaciele Abt. Gcorge Hayza, Myron, Robbie Stillman. Bli dus7ą towarzystwa, gtównmi aktorami. Inni patrzyli na nich i trudno powiedzieć. cz czuli się zadowoleni. czy dotknięci tym, że ich nie dopuszczono do gr, a nawet czy się orientowali, że zostali z niej wykluczeni. Zabawa toczyła się obok nich. Jeśli się orientowali, co się dzieje, robili dobrą minę do złej gry. 1 ty też. Odbyłeś już swoje pierwsze okrążenie saloniku, teraz usunąłeś się na bok ze szklaneczką i papierosem. Siadłeśjeśli znalazłeś wolne miejscei obserwujesz grających i tańczących. Słyszysz, jak Robbie Stillman opowiada tylekroć już powtarzaną historyjkę o wpadkach jąkającej się dziewczyny albo o włóczędze z nowm przenośnym radiem, którego spotkał pewnego dnia na schodach Akwarium. Nie przestałeś lubić Robbieego z powodu tych opowieści. Czujesz jakby, że on też został do tego zmuszony, że zaczął niechętnie i pod przymusem i kończył to, czego nikt nie pragnął usłyszeć do końca. Nie możesz mieć do niego pretensji. Minna chodziła po saloniku od grupki do grupki, dość niepewnie, jakby w obawie, ze spadnie z wysokich obcasów, i W końcu zatrzymała się przy Georgeu Hayza. Słyszeliśmy, że się spierają. Minna chciała, żeby nagrał wiersz, który spopularyzował przed laty. kiedy pozował na surrealistę. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że odmówił. To znaczy, próbował odmówić, czerwieniąc się i uśmiechając lękliwie. Pragnął zmazać dawne winy. Wszyscy byli tym utworem znużeni, a on najbardziej. Reszta towarzstwa pospieszyła mu na pomoc. Abt powiedział lekko zniecierpliwionym tonem, że George"owi należy pozwolić na podjęcie decyzji, czy będzie rectował wiersz, czy nie. A ponieważ wszyscy już go słyszeli z tuzin raz... Nie wszyscy słyszelioponowała Minna. Ponadto chciałabym nagrać ten wiersz. Jest ładny. Niegdyś uznawano go za ładny. W dalszym ciągu jest ładny, bardzo ładny. Abt dał spokój, wyczuwając niezręczność sytuacji. Był kiedyś zaręczony z Minną, lecz ta, z nie znanych nam powodów, postanowiła nieoczekiwanie wyjść za Harryego Servatiusa. Na ich stosunkach zaciążyła więc kwestia 33 zranionych uczuć. Wobec rosnącego zażenowania Abt się wycofał, a Minna postawiła na swoim. Wiersz nagrano. Głos Georgea brzmiał dziwnie wysoko i niepewnie. , Jestem sam I żuję swoje włosv iak katalog żalów..." George z przepraszającym uśmiechem odwrócił się od fonografu. Tylko Minna wydawała się zadowolona. Puściła znowu nagranie. O co dzisiaj chodzi? spytałem Myrona. Och, przypuszczam, że o Harryego. Jest w gabinecie z Gildą Hillman. Siedzą tam cały wieczór i gadają. Joseph, czy mógłbyś mi przynieść jeszcze troszkę? odezwała się Iva siedząca na krześle obok i wyciągnęła w moją stronę szklaneczkę. Zwolnij tempo, Ivo wtrącił się Jack Brill z ostrzegawczym śmieszkiem. Czego? Picia ponczu? Wydaje się słaby, ale wcale nie jest słaby. Może już nie powinnaś pić powiedziałem. Przecież nie czujesz się najlepiej. Nie mam pojęcia, dlaczego mam takie pragnienie. Nie jadłam nic słonego. Jeśli chcesz, przyniosę ci wody. Wody! Z pogardą cofnęła szklaneczkę. Wolałbym, żebyś dzisiaj nie piła. To mocny poncz stwierdziłem jednoznacznym tonem, wykluczającym nieposłuszeństwo. A jednak chwilę później zobaczyłem ją przy wazie i zrobiłem niezadowolonminę widząc, że szybkim ruchem unosi rękę do ust i wychyla trunek. Zirytowało mnie to do tego stopnia, że przez moment zastanawiałem się, czy nie podskoczyć i nie wyrwać jej szklaneczki. Zamiast tego zacząłem rozmawiać z Abtem o pierwszej rzeczy, jaka mi przyszłą do głowyo wojnie w Libii. Rozmawiając powędrowaliśmy do kuchni. Abt to jeden z moich najstarszych i najserdeczniejszych przyjaciół. Zawsze byłem do niego bardzo przywiązany i ceniłem go chyba bardziej niż on mnie. To zresztą nie miało wielkiego znaczenia z pewnością żywił do mnie sympatię 34 i pewną dozę szacunku. Przez jakiś czas na studiach mieszkaliśmy razem. Odsunęliśmy się od siebie na krótko z powodu różnicy poglądów w jakiejś kwestii politycznej. Po powrocie do Chicago nawiązaliśmy znowu przyjaźń, a kiedy robił doktoratdo czerwca tego roku by I wykładowcą nauk politycznych praktycznie mieszkał u nas. Wiele zawdzięczamy Włochom mówił Abt. Mają rozsądny stosunek do wojny. Chcą wrócić do domów. To zresztą nie jedyny nasz dług wdzięczności wobec nich. Kapitalizm nie zrobił z nich ofiar dodawania i odejmowania. Są nadal narodem ludzi myślących.Mówił wolno, wiedziałem więc, że swoim zwyczajem improwizuje. 1 nie stali się fanfaronami. Mają lepszy gust i znacznie mniej fałszywej dumy od potomków Arminiusa. Oczywiście, to był błąd Rzymian. Tacyt uwznioślił Germanów... Minęła mi złość na Ivę. Stwierdziłem, że słucham z przyjemnością, jak Abt chwali Włochów. A więc to nasz dług powiedziałem śmiejąc się. Czy myślisz, że oni nas oszczędzą? Nie zrobią nam krzywdy. Wygląda na to, że cywilizacja razjeszcze może nadejść z basenu Morza Śródziemnego. gdzie się narodziła. Wypróbowałeś tę teorię na doktorze Rood? Potraktował mnie poważnie i usiłował mija ukraść. Doktor Arnold Rood, czy też Mary Baker Rctod, jak lubił nazywać go Abt, był kierownikiem jego zakładu i dziekanem. Jak się ma staruszek? Po staremu śliski, wciąż najlepiej płatny belfer w mieście i taki sam ignorant jak zawsze. Stałem się dla faceta ulubionym obiektem w dziele nawracania i muszę chodzić do niego dwa razy w tygodniu, żeby dyskutować o Saucc i zdrowiu. Pewnego pięknego popołudnia dźgnę go nożem i powiem: „Tylko modlitwa może cię uratować, skurczybyku!" Byłoby to wulgarne obalenie teorii niczym kopnięcie kamienia przez Johnsona dla zatryumfowania nad Berkeleyem. Nie potrafię jednak wymyślić lepszego sposobu na wyrównanie z nim rachunków. odsl.iwoue dieio V1.ir BakcTI dik .ilouelk amen igiincgo C hnsluin Scicikc l scientWou prp ihmi 1 •Ntou.irwcnu 35 Roześmiałem się i w tej samej chwili z frontu dobieg inny, bardziej piskliwy śmiech, prawie krzyk. Wyjrzałer na dół do hallu. Minnarzekł Abt. Chciałbym, żeby coś się dało zrobić... Przeraził mnie ten krzyk i wspomnienie wyrazu jej twarzy, kiedy witała nas w hallu. Z mieszkania dobiegał wciąż gwar, a ja zacząłem się zastanawiać, jaki sens mają tego rodzaju zgromadzenia towarzyskie. I nagle przyszło mi do głowy, że przy takich okazjach ludzie dążyli zawsze do uwolnienia się od ładunku uczuć nagromadzonego w sercach; i że tak jak zwierzęta instynktownie szukają soli czy wapna, my również zlatujemy się razem z konieczności, jak niegdyś w Eleusis na misteria i tańce, a także na inne wielkie święta i taneczne korowody po to, żeby oglądać na własne oczy męki i katusze, żeby dać chwilowy upust naszej pogardzie, nienawiści i chuci i żeby się zabawić. Tylko że my robimy to bez wdzięku, bez misteriów, brakuje nam odpowiednich form, oddajemy się więc opilstwu, zabiliśmy bogów w bliźnich i wrzeszczymy mściwie i z bólu. Skrzywiłem się na myśl o. tym strasznym widowisku. No tak powiedział Abtjest w złej formie. Uspokoiłem się słysząc to; podzielał moje odczucia. Ale nie powinna sobie pozwalać na... Ktoś zbliżał się szybkim krokiem do kuchni.Jest coś takiego jak...I znów nie dokończył zdania. Weszła Minna w towarzystwie Georgea. Coś takiego jak co?spytała. Czy to ty wrzeszczałaś?zagadnął ją Abt. Wcale nie wrzeszczałam. Odsuń się od lodówki. Przyszliśmy z Georgeem po kostki lodu. Powiedz mi, 1 dlaczego chowacie się w kuchni? Wieczorek jeszcze trwa. 1 Ci dwaj zwróciła się do Georgea zawsze zaszywają się w jakimś kącie. Jeden w tym swoim karawaniarskim garniturze, a drugi... z podkrążonymi oczami. Niczym para spiskowców. Niepewnym krokiem wyszła z kuchni. George z zawziętą i pełną dezaprobaty miną niósł wazę pełną kostek lodu. Minna wspaniale się bawi, prawda? odezwał się Abt. Czy Harry też ma w czubie? Co się z nimi dzieje? 36 Może jest trochę wstawiony. Myślę, że wie, co robi powiedział Abt. Ale w końcu to nie nasza sprawa. Myślałem, że nieźle im się układa. Jest pewien szkopuł, ale, hm skrzywił się bardzo to nieładne. Z pewnością. Ja też dzisiaj dostałem za swoje z tym cholernym wierszem Georgea. Aha, wiem. Nie chcę się wtrącać. Czułem się coraz bardziej zaniepokojony. Wygląd i słowa Abta świadczyły o tym, że jest okropnie nieszczęśliwy. Co nie znaezy, że był to stan niezwykły dla niego, rzadko kiedy bywało inaczej, lecz dzisiaj w typowej dla niego mieszaninie lekkomyślności i cierpkości przeważała cierpkość. Zauważyłem to i mimo że się śmiałem, gdy mówił o zadźganiu doktora Rooda, lekko się skrzywiłem. Westchnąłem. Oczywiście, wciąż kochał się w Minnie. Albo może raczej należałoby powiedzieć, że nigdy nie wydobrzał po zawodzie, jaki mu sprawiła. Wiem, że musiało tu jednakże chodzić o coś jeszcze o jakieś gruntowne rozgoryczenie nie dające się sprowadzić do tak prostych kategorii jak „miłość" i „zawód". A jeszcze bardziej niepokoiłem się o siebie, bo wiedziałem, że w głębi duszy czuję się znużony tym, że Abt jest nieszczęśliwy, i patrzeniem, jak walczy z owym uczuciem niby sterany, lecz doświadczony bokser. Nie chciałem się jednak do tego przyznać. Wzbudzałem w sobie litość dla niego. Jest przecież nieszczęśliwy, prawda? Wróciliśmy do saloniku. Iva siedziała koło Stillmana na ławeczce od fortepianu. Servatius i Gilda Hillman pojawili się wreszcie i teraz tańczyli. Ona opierała mu głowę na piersi. Poruszali się wolno, przytuleni do siebie. Ładna z nich para, no nie?odezwała się Minna stojąca za nami. Odwróciliśmy się zażenowani. Naprawdę ciągnęła. Harry dobrze tańczy, a i ona nieźle. Milczeliśmy. Ależ z was bubki orzekła i zamierzała odejść, lecz się rozmyśliła. Nie ma powodu, żebyście byli tak wysokiego mniemania o sobie. Żaden z was nie dorównuje Harryemu. 37 Minnopowiedziałem ostrzegawczo. Dbaj o własną m i n ę! Odwróciliśmy się od niej. Robi się coraz nieznośniejsza skonstatowałem z zakłopotaniem. Powinniśmy się wynieść. Abt się nie odezwał. Powiedziałem Ivie, że przyniosę jej płaszcz. Po co? spytała. Nie chcę jeszcze wychodzić. Uważała tę kwestię za rozstrzygniętą. Ze spokojem rozglądała się dokoła. Była wstawiona. Zrobiło się późno obstawałem przy swoim. Och, nie psuj zabawywtrącił się Stillman. Zostańcie jeszcze chwilę. Zaczerwieniony i roześmiany Jack Brill podszedł do nas parę minut później oznajmiając: Morris, Minna cię szuka. Mnie? Czego chce?spytał Abt. Nie mam pojęcia. Ale jestem święcie przekonany, że postawi na swoim. Morris! Morris! A nie mówiłem, już tu idzie tryumfował Brill. Morris zaczęła Minna kładąc mu rękę na ramieniuchciałabym, żebyś zrobił coś dla nas wszystkich. Trzeba rozerwać towarzystwo, bo zaczyna się robić nudno. Obawiam się, że nie mogę ci pomócodparł Abt. Oczywiście, że możesz. Mam świetny pomysł. Nikt nie spytał, co to za pomysł. W końcu Jack Brill, zakpiwszy sobie z ogólnego zażenowania, zagadnął: Jaki to pomysł, Minno? Morris kogoś zahipnotyzuje. Mylisz sięoświadczył Abt. Dałem spokój amatorskiej hipnozie. Będziesz musiała kogoś innego poprosić, żeby zapewnił rozrywkę twoim gościom. Mówił oziębłym tonem i nawet na nią nie spojrzał. To niedobry pomysł, Minnowtrąciłem. Nie masz racji! To doskonały pomysł. Nie mieszaj się do tego. Och, daj spokój, Minnomitygował ją George Hayza. Nikt nie ma ochoty na oglądanie czegoś takiego. 38 Ty też się zamknij, George. Morrispowiedziała błagalnym tonemwiem, że jesteś na mnie wściekły. Ale, proszę cię, ten jeden jedyny raz. Wieczorek zrobi klapę, jeśli szybko coś się nie wydarzy. Zapomniałem, jak się to robi. Nie potrafię już nikogo zahipnotyzować. Nie robiłem tego od lat. Ach, na pewno nie zapomniałeś. Potrafisz. Masz dobry łeb. Idź sobie, Minnopowiedziałem. Ona postawi na swoimzaśmiał się Jack Brill.Zobaczycie. Ty ją do tego zachęcasz upomniałem go ostrym tonem. Nie trzeba jej do niczego zachęcać, robi, co chce. Nie miej do mnie pretensji. Uśmiechał się wciąż, lecz za tym uśmieszkiem krył się pełen urazy, wrogi chłód. Po prostu chcę zobaczyć, jak się do tego zabiera. Morris, zrób to, proszę. Znajdź sobie kogoś innego do pokazywania sztuczek. Weź Myrona. On się do tego nie nadaje, a zresztą nie zna żadnych sztuczek. Chwała Bogu oświadczył Myron. Teraz trzeba będzie jeszcze znaleźć odpowiednie mediumzakomunikowała Minna. Nie chcę żadnego medium. Minna uderzyła w klawisze fortepianu, żeby zwrócić uwagę obecnych. Komunikat! zawołała. Servatius i Gilda nie przestali tańczyć. Poszukujemy osoby, którą Morris zahipnotyzuje. Judy, może ty? Judy to była dziewczyna od mężczyzny w metalowej oprawce. Nie? Boisz się kompromitacji? Trzeba się zdobyć na trochę odwagi. Stillman? Oni są przeciwko temu. A może ktoś na ochotnika? Nie było chętnych. Och, co za gromada sztywniaków! Nikt doprawdy nie ma na to ochotypowiedziałem. A widzisz... Wobec tego ja będę twoim medium zwróciła się do Abta Minna. To najgłupsza propozycja ze wszystkichorzekł George. 39 A dlaczego ja nie mogłabym być medium? Czekaliśmy, co powie na to Abt. Na razie nie zdradził, co myśli o tej propozycji. Patrzył na Minnę unosząc brwi, niczym doktor, kiedy deliberuje, do jakiego stopnia wyczerpująco odpowiedzieć na pytanie laika, i pełnym kpiny, ukradkowym spojrzeniem zmusza go do czekania. Rozproszone sufitowe światło upodobniało jego profil do arkusza grubego papieru, zmyślnie załamanego w miejscu oka i przedziurawionego wysoko nad czołem przez sztywne czarne włosy. A niech mnie...szepnął mi Jack Brillon to wykorzysta. Ależ skąd! oponowałem. Abt się wahał. No i jak? spytała Minna. Dobrze rzekł. Czemu nie? Morris! Nie zważał na mnie. Inii również protestowali. Ona jest pijana powiedział Stillman. A George dodał: Jesteś pewien, że wiesz, czego się podejmujesz? Abt nie zważał również na nich, nie zadał sobie trudu, żeby rzecz wyjaśnić lub usprawiedliwić się przed kimkolwiek. Razem z Minną ruszył w stronę gabinetu. Zawołamy was. To znaczy, Morris was zawoła oznajmiła Minna. Wtedy wszyscy będą mogli wejść. Po ich odejściu reszta towarzystwa zamilkła. Przestano tańczyć. Jack Brill, opierając się ramieniem o ścianę, palił fajkę i wyglądało na to, że delektuje się obserwowaniem. Harry Servatius i Gilda siedzieli razem na wąskiej ławeczce w kącie. Tylko oni rozmawiali; nie słychać było słów, jedynie jego mocno gardłowy głos i od czasu do czasu jej urywany śmiech. Cóż on mógł, do licha, takiego mówić, że tak ją to śmieszyło? Robił z siebie głupka, a jeśli Abt miał rację twierdząc, że Harry wcale nie jest wstawiony, to na dodatek głupka podwójnego. Iva wcale nie z rzadka pociągała ze szklaneczki, która w dalszym ciągu stała na brzegu fortepianu. Nie podobało mi się bezcelowe zaabsorbowanie, z jakim wygładzała na kolanie papierową serwetkę, ani jej błędny wzrok omiatający pokój. 40 Została w saloniku, z Harrym i Gildą, kiedy Abt nas zawołał. Reszta gości wepchnęła się do gabinetu i w pełnym zażenowania milczeniu stała patrząc na leżącą na kanapie Minnę. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć, że ona nie udaje zmiana była wprost uderzająca. Wkrótce się przekonałem, że naprawdę znajdowała się pod działaniem hipnozy. Leżała w swobodnej pozie, mocne światło padało na ścianę za nią. Jeden sandałek odpiął się i zsunął jej z nogi. Ręce miała wyciągnięte wzdłuż ciała, dłońmi do góry. Rzucała się w oczy smukłość i kościstość jej nadgarstków oraz pieprzyk na przedramieniu, w rozwidleniu żyły. Mimo swoich szerokich bioder i kobiecych wypukłości, kolan uwydatniających się pod suknią, piersi, dołków między szyją a obojczykami sprawiała wrażenie nie tyle kobiety, ile raczej uogólnionej istoty ludzkiej i to na dodatek istoty żałosnej. Wstrząsnął mną ten widok. Poczułem jeszcze większą odrazę do popisu Abta. Siadł koło niej i począł mówić uspokajającym tonem. Oddychała regularnie, choć nieco chrapliwie. Spod lekko odchylonej górnej wargi widać było zęby. Abt zaczął od przekonywania Minny, że odczuwa chłód. Ktoś musiał wyłączyć ogrzewanie. Zmarzłem na kość. Nie jest ci też zimno? Wyglądasz na zmarzniętą. Taki tutaj ziąb, niemal mróz. Złapała dech i podciągnęła nogi pod siebie. Następnie powiedział jej, że kiedy uszczypnie ją w rękę, w ogóle nie poczuje bólu, i rzeczywiście nie poczuła, chociaż na skórze, w tym miejscu, gdzie szczypał, pozostał jeszcze długo potem biały placek. Teraz pozbawił Minnę władzy w ręce i kazał ją podnieść. Usiłowała na próżno, dopóki nie polecił zaprzestać prób. My wszyscy jakby na wpół w transie, chciwi widzenia, a jednocześnie obawiający się tego, co widzimy, wpatrywaliśmy się w jej twarz o uniesionej wardze i zmrużonych oczach. Abt pozwolił Minnie odpocząć, ale tylko przez chwilę. Następnie kazał jej przypomnieć sobie, ile wypiła szklaneczek ponczu. Będzie wymieniał liczby, a ona da znak przy właściwej. Gałki oczne poruszyły się czy też drgnęły pod powiekami Minny, jakby chciała zaprotestować. Zaczął liczyć. Stałem w rogu kanapy w takiej pozycji, że bosa pięta 41 Minny. ta, z której zwisaf sandałek, muskała moją nogawkę. Miałem ochotę dotknąć palcem pieprzyka na jej przedramieniu. Nagle, kiedy tak patrzyłem na twarz i przymknięte oczy Minny, moja irytacja zamieniła się w złość na Abta. Tak, pomyślałem, on to 1 u b i. Zacząłem się zastanawiać, co by tu zrobić, żeby położyć temu kres. Tymczasem Abt liczył: Sześć? Siedem? Na próżno Minna starała się odpowiedzieć. Może zdawała sobie sprawę ze zniewagi. A więc nie możesz sobie przypomnieć?spytał. Nie? Pokręciła głową. Może zapomniałaś, jak się liczy? Zaraz sprawdzimy. Klepnę cię kilka razy w policzek, a ty policz i powiedz mi, ile razy. Gotowa jesteś? Obudź ją, Morris, mamy już tego dosyćpowiedziałem. Chyba mnie nie słyszał. No, to zaczynamoznajmił i klepnął ją lekko cztery razy. Jej wargi zaczęły formułować „cz", po czym znieruchomiały i sekundę potem Minna zerwała się z szeroko otwartymi oczami, wołając: Harry! Och, Harry! Następnie rozpłakała się, a twarz jej stężała i nabrała wyrazu oszołomienia. Ostrzegałem cię, że posuwasz się za dalekorzekłem. Abt, zdziwiony, wyciągnął do niej rękę. Zostaw ją!odezwał się ktoś. Och, Harry, Harry, Harry! Zrób coś, Morris! krzyknął Robbie Stillman. Uderz ją w twarz, bo dostała ataku! Nie dotykaj jej. Przyprowadzę Servatiusa oświadczył Jack Grill. Ruszył biegiem, ale mąż Minny stał już w drzwiach i patrzył, co się dzieje w gabinecie. Harry, Harry, Harry! Odsuńcie się, bo go nie widzipowiedział George. Wyjdźmy stąd! komenderował Jack Brill i zaczął nas vyganiać. Idźcie, nie stójcie tu. 42 Abt odepchnął rękę Brilla i bąknął coś, czego nie dosłyszałem. Ivy nie było w saloniku. Wyruszyłem na poszukiwania i znalazłem ją na ganku przed kuchnią. Co tu robisz? spytałem szorstko. Nic. Było mi gorąco, więc chciałam się ochłodzić. Wciągnąłem ją do środka. Co się dzisiaj z tobą dzieje? indagowałem. Co cię napadło? Zostawiłem ją w kuchni i na powrót pomaszerowałem do gabinetu. Stwierdziłem, że Brill stoi na warcie przy drzwiach. Jak ona się czuje?zagadnąłem. Wygrzebic się z tegozapewnił Brill. George i Harry są przy niej. Ale bombowy finał, co? Moja żona też ma w czubie. Twoja żona, to znaczy Iva. Aha, Iva.Miał rację, traktowałem go wciąż jak na wpół nieznajomego, a to go złościło. Zirytował mnie przedtem, bo myślałem, że podjudza Minnę. Teraz jednak się przekonałem, że mimo wszystko nie był gorszy od innych. Wieczorek zakończył się fatalną chryją, nie? Ahaprzyznałem. Czy zastanawiałeś się kiedy nad tym, co się dzieje z tymi ludźmi? Zastanawiałemodparłem. A ty co myślisz? Więc chcesz usłyszeć moją opinię rzekł uśmiechając się Brill.Chcesz spojrzeć na to oczami osoby postronnej? Nie jesteś przecież osobą postronną, Jack. Pętam się tu zaledwie od pięciu czy sześciu lat. No, ale jeśli chcesz wiedzieć, co o tym myślę... Zbyt surowo mnie osądzaszbąknąłem. Zgoda, surowo. To dobrana paczka. Lubię z niej kilka osób. Bardzo lubię Minnę. Inni są nastawieni snobistycznie i niezbyt sympatyczni. Są oziębli. Nawet i ty... wybacz, że ci to mówię. Nic nie szkodzi... Obwałowałeś się ze wszystkich stron. Sporo czasu minęło, zanim odkryłem, że niezły z ciebie chłop. Począt 43 kowo myślałem, że chcesz, by ludzie zbliżali się do ciebie i wąchali cię, jakbyś był drzewem. Jesteś jednak trochę lepszy. Ale nie Abt, z nim gorsza sprawa. Może wymaga głębszej analizy. Żałuję, że nie mogę mu zapewnić więcej tego, czego wymaga. Nie, coś tu nie gra. A ponadto, wygląda na to, że satysfakcjonuje was perspektywa długiego życia i prania brudów bliźnich. Wszyscy inni są wykluczeni z gry. To wstrętne dla takich ludzi jak ja. Dlaczego więc tu przychodzisz?spytałem. Nie mam pojęcia odparł Brill.Chyba mnie bawi obserwowanie waszej paczki. Aha, rozumiem. Chciałeś wiedzieć, to ci powiedziałem. Całkiem słusznie. No to serwus, Jack. Wyciągnąłem do niego rękę. Po sekundzie zaskoczenia być może była to ironia uścisnął mi dłoń. Serwus, Joseph. Iva nie mogła iść o własnych siłach. Złapałem taksówkę, pomogłem Ivie wsiąść i trzymałem jej głowę na swoim ramieniu przez całą drogę do domu. Kiedy przystanęliśmy na skrzyżowaniu, spojrzałem na jej ukrytą w mroku twarz. Żółte światło sygnalizacji ulicznej padało na skroń Ivy, gdzie tuż pod skórą widziałem pojedynczą żyłkę biegnącą wzdłuż lekkiego wgłębienia kości. Podziałało to na mnie niemal tak jak widok Minny na kanapie. Taksówka jechała dalej ciemną ulicą z prążkami popołudniowego śniegu niknącymi w podmuchach ciepłego wiatru. I co ja na to wszystko?zapytałem sam siebie z niepokojem i tak, jakbym był również trochę wstawiony. Pomyślałem, że oto jednym susem „paskudność, bydlęcość i krótkość" wkradła się między nas. To, co czułem patrząc na Minnę, słuchając słów Jacka Brilla, widząc nieposłuszeństwo Ivywszystko to zaatakowało mnie naraz. Co ja na to? powtórzyłem raz jeszcze i wtedy właśnie uświadomiłem sobie cel takiego pytania. Szukałem sposobu oczyszczenia albo osłonienia Abta, a tym samym tego, co pozostało z „duchowej kolonii". Ale z drugiej strony do jakiego stopnia powinno się go winić? Bo przecież powiedzmy sobie całą prawdę. Człowiek jest 44 stale zagrożony, popychany i niekiedy atakowany przez owo „paskudne, bydlęce i krótkie", przegrywa z nim potyczki w nieoczekiwanych miejscach. W kolonii?"Nawet we własnej jaźni. Czy ktoś może być całkowicie na nie uodporniony? W takich czasach jak dziś? Tyle czyha tu zdrad, otaczają nas zewsząd, jak powietrze, jak woda; wdzierają się w ciebie, potem cię opuszczają, stają się twymi wspólnikami; nic się przed nimi nie uchroni. Taksówka się zatrzymała. Pomogłem Ivie wejść do domu, rozebrałem ją i położyłem do łóżka. Leżała na kocach, naga, zasłaniając oczy przed światłem kiścią dłoni. Zgasiłem lampę i zdjąłem garnitur i bieliznę po ciemku. Z czego należałoby wznieść zapory, żeby się obronić przed nimi przed tymi zdradami? Jeśli okrucieństwo i chęć odwetu doprowadziły Abta do szczypania kobiety w rękę, co ujawniłby mój mózg, gdyby ktoś zbadał wszystkie jego zakamarki i najdrobniejsze kanaliki? A jak by było z Ivą? I z innymi? No jak? Nagle poczułem, że żadna z tych refleksji nie tłumaczy Abta i że jedynie manewrowałem sprytnie, żeby dojść do tego, co na początku odrzuciłem. Nie, nie mogłem go usprawiedliwić. Oburzyło mnie to, jak ją szczypał. Nie potrafiłem znaleźć żadnego wytłumaczenia dla niego, absolutnie żadnego. Zaczynałem pojmować, co naprawdę czułem do Abta. Tak, oburzyły mnie złość i uraza, które wyszły na jaw w „zabawie". Była to okrutna zabawa, bo jej obiekt nie mógł stawiać oporu. Upłynęło sporo czasu, zanim udało mi się zasnąć. Pomyślę o tym bardziej rozsądnie jutro, obiecywałem sobie, ocierając czoło rąbkiem prześcieradła. Lecz już wiedziałem, że odkryłem prawdę i niełatwo mi będzie ją podważyć jutro czy kiedykolwiek. Noc miałem kiepską, pełną sennych koszmarów. To był dopiero początek. W następnych miesiącach zacząłem odkrywać jeden słaby punkt za drugim we wszystkim, co wzniosłem wokół siebie. Ujrzałem to, co dostrzegł Jack Brill, jednakże znając wszystko to lepiej, widziałem ostrzej i oceniałem surowiej. Komukolwiek innemu trudno byłoby się domyślić, jak wielki miało to na mnie wpływ, nikt przecież nie znał tak dobrze jak ja istoty mojego planu, jego surowości, nie orientował się, do jakiego 45 stopnia na mm polegałem Nie wiem głupio e7 irujdizc w kazdm razie odpowiadał moim potizębom Można bło pogaidzae tm planem lecz nie można blo lekeewazc moich potrzeb Nie pokazałem się u Mmn i Han ego od tego wieezoi ku Nie wiem co się potem działo Pizpuszczam ze w końcu jakoś wszstko załagodzono bt wechał do Waszngtonu Pisuje od czasu do czasu zazvvcza po to zcb zaptae dlaczego tak rzadko się do niego odzwam Dobrze się spisuje w roli orgamzatoia ako ieden z tch lozgainięOeh młodzieńców chociaż o ile wiem nie est zadowolon Niesa.dzę ab kiedskolwiek czut się zadowolon Powinienem zapewne pisać do niego częseiew końcu to stan pizjaeiel Nie ego wina ze się do niego lozczaiowałem 2 "5 giudma Spanie do jedenastej siedzenie w domu pizcz całe popołudnie i nnslenie o mczwn Na Boże Naiodzcnie idzicm do Amosa ha pizsjęła iego zapioszenie 24 giudma Telefonował Mron Adler i powiedział ze ego agenga zdecydowała się zatrudnić do przepiouadzania ankiet kobiet bo grozi wted mniejsze niebezpieczeństwo ze e zabiorą, i robota zostanie rozbabiana Piobował mnie jednak wkręcie jak zapewniał Ma kopię notatki w ktoici mnie rekomendował i wsła mi ją na dowód ze dotizmał słowa Powiedziałem ze nie musi tego tobie bo i tak mu wierzę Wsle ja. mimo wszstko Chce ze mnij w najbliższe przeszłości pogadać Umowilism się luźno na spotkanie w czasie swujt Zapewne uważa, iż ktoś powinien wzuje mnie w karb i ustawie Ładnie z jego stron ale nie sa.dzc zebun mu pozwolił na wyświadczanie mi Ulu przsug Dostalisnn zczenia gwiazdkowe od Johna Pearla i od Abta Ktoiegos dnia będę musiał się vbiac do sklepu z diobiazgami i kupie kopciu ha pizniosła pized Ugodmem fuię kaitek ale zapomniała o kopcitach Nie mogę lakos pizekonac samego siebie ze to waite zachodu 46 Pipuszeam icdnak ze nalez zadoscueznie wmogom Jobiego wchowania anakei ostatnio dużo pic Poba się pustch połlitiowck w1zuca14e ic na sąsiednie podwoika Dziś lano naliezłem na śniegu osiemnaście ha upicia się zeb zaimkac na klucz dizwi do naszego pokoiu Zginęło je kilka diobiazgow Fthel Pcail piz słała ie na uiod7in pięć małeh flakoników peifum dwa z nich niknęh 7 koszka na komodzie 1 ha oswiadczła kategoieznm tonem To klcptoman Ma na msh oc7iscic Vanakeia Obuizła 14 utiata peilum 1 amiei7a poiozmawiae na ten temat z panuj Bnggs Będę musiał nosie klucz do pokoju na łańcuszku 26 giudma Vgl4da na to ze nie potiafię unikna.c kłopotów Oki cm się hańba, wczorai w domu moiego biata la mogę nie biac sobie tego do seica ale ha odczuła to boleśnie Moj biat Amos starsz ode mnie o dwanaście lat to zamozm człowiek Zaczynał akogoniec giełdowy 1 leszcze pized dwudziestka. pia.tkc został maklciem w teize msutuei Rodzina jest z niego bardzo dumna a on 7 kolei zachowuje się jak rzeteln sn swiadoim własrnch obowujzkow Do mnie poez4tkowo odnosił się opiekuńczo wkiotce jednak dał splokoj wznaja.c ze nie wie czego chcę Czuł się uiazom kkd zaczajeni bc iadkałem 1 odetchneiłz ulga. gd go zapewniłem zejuz nim nie jestem Bł zawiedzion ze ożeniłem się z ha. Jego własna żona Dolh miała bogatego oca Namawiał mnie zebm poszedł za jego prz kładem 1 tez się bogato ożenił Zawiódł się na mnie leszcze baidziei bo zamiast oba.e stanowisko ktoie zaoferował mi w swojej firmie wziajem jego zdaniem podrzędnej posadkę w biurze podioz InteiAmencan Nazwał mnie głupcem 1 nie widwalism się pizez blisko lok W końcu on i ha dopiowadzih do pojednania Odtejpon utizmujem całkiem dobie stosunki ehocnie przestaje go zdumiewać vvbrana pizezc mnie profesja 1 moje postępowanie Stara się nie okazwac mi zbt otwarcie swojej dezaprobaU me donnshł się jednak mgd ze obuiza mnie sposób w jaki zadaie mi pUania kied się 47 spotykamy. Często bywa nietaktowny, niekiedy grubiań: ski. Jakoś nic potrafi się pogodzić z tym. ze ktoś z jeg rodiny może żyć, mając tak skromne zarobki. Nie dali ci jeszcze podwyżki? Ile dostajesz? Hmf potrzebujesz pieniędzy? Nigdy nie wziąłem od niego ani centa. Teraz, kiedy dd maja byłem bez posady, naciskał mnie jeszcze bardziej. Kilkakrotnie przysyłał mi czeki na duże sumy. ale odsyłałem je natychmiast. Ostatnim razem. gdy się to znowu powtórzyło, powiedział: Ja bym wziął, na Boga! Nie byłbym tak dumny i uparty. Och. nie. nie brat Amos. Pewnego dnia spróbuj dać mi pieniądze, a zobaczysz, czy przepuszczę taką okazję. Przed miesiącem, podczas naszych odwiedzin u niego zaprasza nas często na posiłki, pewno myśli, że nie mamy za wiele do jedzenia, zrobił taką scenę, kiedy odmówiłem przyjęcia odzieży, którą mi wmuszał, że lva w końcu szepnęła błagalnym, tonem: Weź to. Joseph. weź te mancie! Poddałem się więc ostatecznie. Dolly. moja bratowa, to przystojna kobieta, o wciąż szczupłej figurze, obfitym, lecz kształtny m biuście, ciemna, o pięknych włosach zaezesywanych do góry. tak by uwydatnić szyję. Ma doprawdy wspaniałą szyję, zawsze ją podziwiałem. To jedna z rzeczy, które odziedziczyła po niej moja piętnastoletnia bratanicaEtta. Szyja to dla mnie zawsze jedno z najbardziej rozkosznych znamion kobiecości: świetnie rozumiem, dlaczego skłoniła proroka Izajasza do wypowiedzenia takich oto słów: ..Ponieważ się wbiły w pychę córki syjońskie, ponieważ chodzą wyciągając szyję i rzucając oczyma, ponieważ chodzą wciąż drepcąc i dzwonią brzękadełkami u swych nóg. przeto Pan obtysi czaszkę córek syjońskich. Jahwe obnaży ich skronie." Zdumiewa mnie. iż w jego i w moim umyśle musiało się pojawić to samo skojarzenie, jakkolwiek w odmiennym świetle. Z całą pewnością to właśnie dumne wyciąganie szyi. czyli subtelność w połączeniu z surowością odwiecznej machinerii prokreacyjnej, przez dłuższy czas utożsamiałem w wyobraźni z kobiecością. Tu kończy sięanalogia. PP tłum l 48 ponieważ jestem zdecydowanym przeciwnikiem mszczenia się za dwoistość i doprawdy znajduję przyjemność wjej uznawaniu. Nie jestem w dobrych stosunkach z moją bratanicą; panuje między nami zadawniona niechęć. Pochodzimy z niezamożnej rodziny. Amos często wspomina, jak musiał się borykać z biedą, jak to nie bardzo miał się w co ubrać, kiedy był chłopcem, jak niewiele mógł mu dać nasz ojciec. I oboje z Dolly wpoili Etcie przekonanie, że ubóstwo to nie tyle zło, ile rzecz nieistotna, że ją, córkę ludzi bogatych, dzieli wprost przepaść od tych, którzy wiodą szare życie w źle umeblowanych mieszkaniach w czynszowych kamienicach, nie dysponują służbą, są nędznie ubrani i nie mają nawet tyle dumy, żeby nie pożyczać pieniędzy. Ona woli rodzinę swojej matki. Jej kuzyni mają auta i letnie domy. Ja zaś w żadnym przypadku nie przynoszę jej zaszczytu. Mimo tego antagonizmu próbowałem do niedawna wywierać wpływ na tę małą, posyłałem jej książki, a na urodziny albumy płyt. Wiem. że niewielkie mam szansę oddziałania na nią. Kiedy skończyła dwanaście lat, podjąłem się jednak uczyć ją francuskiego, żeby móc poruszać rozmaite kwestie. Jej ojciec oczywiście życzy sobie, żeby córka miała ogładę. Nie powiódł mi się ten plan. Moja misjonarska gorliwość ujawniła się zbyt wcześnie, zanim pozyskałem zaufanie Etty. Poskarżyła się matce, że uczę ją ,,złych rzeczy". A jak miałem wytłumaczyć Dolly, że próbuję „uratować" Ettę? To byłaby zniewaga dla niej. Etta nie znosiła tych lekcji, bo nie cierpiała mnie, i gdybym nie dostarczył jej pretekstu do ich przerwania, sama wkrótce znalazłaby inny. Etta jest próżna. Jestem pewien, że wiele godzin spędza przed lustrem. Jestem też pewien, że musi sobie zdawać sprawę ze swego podobieństwa do mnie. To coś więcej niż tylko zwykłe rodzinne podobieństwo. Mamy dokładnie takie same oczy, usta, nawet kształt uszu, spiczastych i małych uszy Dol ly są zupełnie inne. Nie brak też dalszych podobieństw, trudniejszych do określenia, które ona musi dostrzegać i które przy naszej wrogości muszą sprawiać jej przykrość. Podczas obiadu tematem rozmowy, w której początkowo prawie nie brałem udziału, były niedogodności związane z .... 49 systemem reglamentacji. Dolly i Amos to kawiarze, lecz jako patrioci zaprawiali swe utyskiwania z powodu braku kawy nutką rezygnacji. Potem zaczęto mówić o butach i ubraniu. Brat Dolly, Loren, będący przedstawicielem wielkiej firmy obuwniczej na wschodnim wybrzeżu, ostrzegał ich, że rząd zamierza ograniczyć sprzedaż wyrobów ze skóry. Nie wystarczą nam cztery pary rocznie orzekła Dolly. Lecz to niepatriotycznie, prawda? Ta sprzeczność była zbyt oczywista, żeby jej nie zauważyć. Trzeba wziąć pod uwagę, do czego ludzie są przyzwyczajeni powiedział Amosich standard życiowy. Rząd tego nie dostrzega. Przecież nawet organizacje charytatywne nie dają jednakowych zapomóg dwu różnym rodzinom. Powiększyłoby to tylko ich udrękę. Tak, właśnie o to mi chodzi zapewniała Dolly. Nie możesz tego nazwać chomikowaniem. Nieodpowiedziałem, bo zwracała się do mnie. Potem będzie też wielki popyt na odzieżzapewniał Amos. Tak się zachowuje rynek konsumentów, kiedy ludzie zarabiają pieniądze. Oczywiście Joseph nie musi się martwić. Wojsko się o niego postara. Ale my biedni cywile... Joseph nie przejąłby się tym i takpowiedziała Iva. To by go nie dotyczyło. On nigdy nie kupuje więcej , niż jedną parę rocznie. Bo rzadko kiedy stoi na nogach odezwała się Etta. Matka spiorunowała ją wzrokiem. Prowadzę siedzący tryb życia przyznałem. To właśnie miałam na myśli, mamozapewniła Etta. Nie dba zbytnio o żadną z tych rzeczy, o to mi chodziłodorzuciła pospiesznie Iva.Nie obchodzi go specjalnie co je, byle tylko zjadł. Kiedy gotowałam, bez trudu umiałam mu dogodzić. Co za błogosławieństwo mieć takie usposobienie! Amosa trudno zadowolić. Człowiek by się nie domyślił, że wychowała ich jedna matka. Pod innymi względami on nie był takim barankiemrzucił z drugiej strony stołu z uśmiechem Amos. 50 Kiedy pójdziesz do wojska, Joseph? spytała Etta. Ależ. Ettorzekł Amos tonem przygany. Przepraszam, stryjku Josephie, kiedy pójdziesz do wojska? Nie wiem. Kiedy Bóg zechce. To ich rozbawiło. Wygląda na to, że Panu Bogu się nie spieszy orzekła Dolly. Nie ma pośpiechu wtrąciła Jva.Im później, tym lepiej. No naturalniezgodziła się Dolly.Wiem, co czujesz. Ale Joseph nie podziela twoich uczuć, prawda, Joseph?Amos spojrzał na mnie figlarnie.Jestem pewien, że wolałby znaleźć sposób na ponaglenie Pana Boga. Nie chodzi tylko o czekanie, ale i o to, że straci szansę na awans. Powinien już tam być i zostać podchorążym. Nie wydaje mi się, żebym miał wielką ochotę zostać oficerem. Nie rozumiem, dlaczego nie?spytał Amos.Dlaczego nie? Moim zdaniem ta wojna to tragedia. Nie pragnę zrobić na niej kariery. Ale w wojsku muszą być oficerowie. Czy zamierzasz siedzieć cicho i pozwolić, żeby jakieś ćwoki robiły to, co ty potrafiłbyś zrobić tysiąc razy lepiej? Przyzwyczaiłem się do tegopowiedziałem wzruszając ramionami. Tak już jest w wielu dziedzinach życia. A wojsko nie stanowi wyjątku od tej reguły. Ivo, i ty pozwolisz mu zaciągnąć się z takimi poglądami? Ładne wojsko będziemy mieli! Takie są moje poglądy oświadczyłem. Iva nie może ich zmienić, a zresztą przypuszczam, że nawet by nie chciała. Wielu takich, co nie pozbyło się swoich ambicji z życia cywilnego, nie omieszka piąć się w górę po trupach, że tak powiem. To żaden wstyd być szeregowcem, wiesz. Sokrates był zwykłym piechurem, hoplitą. Sokrates, powiadasz? rzekł Amos. No tak, tq najzupełniej wystarczający powód. Nieco później, wieczorem, Amos odwołał mnie na bok. zaprowadził do swojej sypialni i tam wyciągnąwszy bank 51 not studolarowy włożył mi go do kieszeni na piersi niczym chusteczkę, mówiąc: To prezent na Gwiazdkę od nas. Dziękujępowiedziałem wyciągając banknot z kieszeni i kładąc na komodzieale nie mogę przyjąć. Dlaczego nie możesz przyjąć? Nonsens, nie możesz odmówić. Mówię ci, że to prezent. Ze zniecierpliwieniem wziął z komody banknot. Bądźże trochę bardziej praktyczny, dobrze? Wciąż bujasz w obłokach. Czy ty wiesz, ile wydałem na same podatki w zeszłym roku? Nie? W porównaniu z nimi to kropla w morzu. Nie odejmuję sobie od ust, żeby dać tę setkę tobie. Ale co mam z tymi pieniędzmi zrobić? Nie potrzebuję ich. Jesteś najbardziej upartym osłem, jakiego widziałem w życiu. Nie możesz nawet znieść myśli o jakiejś pomocy, od nikogo. Skądże, mam na sobie twoją koszulę, a to są skarpetki od ciebie. Wysoko sobie je cenię, ale nie chcę niczego więcej. Joseph!wykrzyknął.Nie wiem, co z tobą począć. Zaczynam myśleć, że nie nadajesz się do życia z tymi swoimi przekonaniami i nadzie...! Gdybym był wiedział, jak się to skończy. Doprowadzisz się do ruiny. Pomyśl czasami o Ivie. Jaka przyszłość ją czeka? Ach, co tam przyszłość. O to właśnie mi chodzi. No dobrze, ale kto, do diabła, ją ma? Każdy zapewnił Amos. Ja mam. Tak, ty masz szczęście. Zastanowiłbym się nad tym przez chwilę, gdybym był tobą. Tak wielu ludzi, setki tysięcy, musiało zrezygnować nawet z myśli o przyszłości. Nie ma już mowy o przyszłości jednostki. Dlatego właśnie mogę się tylko śmiać, kiedy namawiasz mnie, żebym szukał dla siebie przyszłości w wojsku, w tej tragedii. Nie dałbym złamanego centa za swoją przyszłość. A może i twojej też bym nie chciał... Pod koniec głos mi zaczął drżeć. Amos przez chwilę patrzył mi ze spokojem w oczy, po czym rzekł: Weź te pieniądze, Joseph. I poszedł sobie. Słyszałem, że schodzi na dół. 52 Siadłem niepewnie na łóżku, ujmując głowę w dłonie. W kącie pokoju paliła się nocna lampka; z mosiężnego otworu padała wiązka światła, przenikając przez zasłonę; reszta pokoju pogrążona była niemal w ciemnościach. Sufit zamienił się w ekran, na którym tańczyły zielonkawe refleksy ulicy za oknem, połowę jego szerokości zajmował nienaruszony cień żaluzji przypominający szkielet jakiejś przedpotopowej ryby. Jakie wrażenie zrobiły moje słowa na Amosie? Trudno powiedzieć. Co mógł sobie pomyśleć? Pewno uważa mnie za jeszcze bardziej beznadziejny przypadek niż przedtem. A co ja sam o tym myślę? Czy to, co powiedziałem, było choćby w połowie tak prawdziwe, jak impulsywne? Wyparłem się jego milutkiej wizji osobistego bezpieczeństwa, lecz nie przyszłości innego rodzaju. Jak jednak miałem go przekonać? Dzieliła go taka odległość od otchłani duszy, że stały się dla niego zaledwie jamkami na dalekim horyzoncie. Lecz i czasem się przybliżą. Tak, każdy staje przed nimi, kiedy zawężą mu się horyzonty, bo nie mogą się nie zawęzić. Poszedłem do łazienki i umyłem sobie twarz. Zaczął ustępować nieprzyjemny ucisk w sercu i kiedy powiesiłem ręcznik z powrotem na szklanym pręcie, czułem się mniej zagubiony. Podniosłem studolarowy banknot z dywanu, gdzie spadł i leżał w ciemnościach. Jeśli spróbuję go teraz zwrócić, będzie ehryja. Lepiej dać spokój. Przejechałem ręką po komodzie szukając szpilki lub jakiejś spinki. Nie znalazłem, więc wyciągałem szufladę po szufladzie, aż w toaletce Dolly natrafiłem na poduszeczkę ze szpilkami. Podszedłem do łóżka i przypiąłem banknot do kapy na poduszce. Potem stałem chwilę w hallu, słuchając matowego głosu spikera radiowego, dochodzącego z dołu, śmiechów i komentarzy rodziny. Zdecydowałem, że nie przyłączę się do nich. I choć wiedziałem, że wydając Ivę na pastwę Dolly, Etty i Amosa, stawiam ją w trudnej sytuacji, powędrowałem na drugie piętro, gdzie ąa dawnym strychu Dolly urządziła pokój muzyczny. Całą jedną stronę zajmował zwalisty fortepian, który przysiadł na kabłąkowatych nogach w oczekiwaniu na to, że ktoś na nim zagra. Rzadko jednak dotykano fortepianu, bo zastąpił go na dole instrument żwawszy i bardziej stylowy, który szczerzył swoje zęby klawisze niczym czarnoskóry artysta. Po przeciw 53 ległej stronie pokoju stał fonograf, a nad nim wisiała półka z płytami. Zacząłem szukać płyty, którą kupiłem Etcie przed rokiem Divertimento na wiolonczelę Haydna w wykonaniu Piatigorskiego. Żeby ją znaleźć, musiałem przekopać się przez tuzin albumów. Pod tym względem Doiły i Etta, mimo całego swego instynktu posiadania, okazywały karygodną beztroskę wiele płyt uległo potłuczeniu. Znalazłem jednak swoją płytę całą, na szczęście moje przygnębienie pogłębiłoby się, gdyby się okazało, że jest porysowana lub że nie ma jej w ogóle uruchomiłem fonograf i siadłem twarzą do fortepianu. Najbardziej lubię część pierwszą adagio. Jego pełne spokoju początkowe takty, poprzedzające refleksyjne wyznanie, uświadomiły mi, że w cierpieniach i poniżeniu jestem zaledwie terminatorem, a może nawet nie zacząłem terminować. Co więcej, nie mam prawa oczekiwać, że mnie ominą. Ta kwestia wyjaśniła się od razu. Z całą pewnością nikt się nie może ubiegać o uczynienie dla niego wyjątkutakim przywilejem ludzi nie obdarzono. Co mam począć, jak je przyjąć? odpowiedzi na to pytanie dostarczyła druga deklaracja: z gotowością, bez małoduszności. I choć sam nie potrafiłbym jeszcze się na to zdobyć, dostrzegłem trafność tej odpowiedzi i poczułem się niezwykle wzruszony. Dopóki nie stanę się w pełni człowiekiem, dopóty nie będzie to i moja odpowiedź. Ale czy potrafię się stać w pełni człowiekiem sam, bez niczyjej pomocy? Jestem na to za słaby, brak mi silnej woli. Gdzież więc mam szukać pomocy, gdzie znaleźć siłę? Dlaczego niby z gotowością, czy to obowiązek, prawo, kto tego wymaga? Czy dotyczy jednostki, ludzi w ogóle, czy też ma charakter uniwersalny? Muzyka wymieniała tylko jedno źródło, uniwersalneBoga. Lecz cóż by to było za żałosne poddanie się, zrodzone z rezygnacji i chaosu, a także ze strachu, cielesnego i przemożnego, co jak choroba wymaga lekarstwa i nie troszczy się o to, w jaki sposób je dostarczono. Płyta się skończyła, więc nastawiłem ją ponownie. Nie, to nie Bóg i nie żadne bóstwo. Istniało wcześniej, nie przeze mnie zostało wydedukowane. Nie jestem tak pyszny, bym nie mógł zaakceptować istnienia czegoś większego ode mnie, czegoś, czego, być może, jestem ideą lub jedynie ułamkiem idei. Nie o to chodzi. Nie chcę po prostu uciekać się w 54 panice do pierwszego lepszego fortelu. W moich oczach byłaby to wielka zbrodnia. Zakładając, że usłyszaną przeze mnie odpowiedź, która tak łatwo przeniknęła do najtajniejszych zakątków, rzadko zakłócanych gąszczy mego serca, sformułował człowiek religijny. Czyż jednak nie można znaleźć na to odpowiedzi inaczej, jak tylko wyrzekając się rozumu, który domaga się zaspokojenia? Takie antidotum wywoła tylko inną chorobę. Nie jest to dla mnie kwestia nowa, rozważałem ją często, choć do tej pory nie towarzyszyło temu tak rozpaczliwe uczucie ani tak paląca konieczność znalezienia odpowiedzi. Czy też może takie uczucie samotności. Stało się dla mnie rzeczą niezbędną własnymi siłami przechylić szalę na korzyść rozumu mimo jego częściowej ułomności i wbrew korzyściom płynącym z rezygnacji z niego. Kiedy zacząłem przesłuchiwać płytę po raz trzeci, do pokoju wkroczyła Etta. Nie odzywając się do mnie podeszła do półki i zdjąwszy z niej kolorowy album, czekała ze zniecierpliwionym wyrazem twarzyświeższej, jakby surowszej i nie dopracowanej wersji mojej własnej twarzy. Ledwie słyszałem teraz muzykę. Przygotowywałem się już do potyczki, której nieuchronność odgadłem od razu. Po omacku sięgnąłem do szafki fonografu, poszukując wyłącznika. Chwileczkę, co robisz? spytała Etta i zrobiła krok do przodu. Odwróciłem się gwałtownie i rzekłem: Co? Chcę skorzystać z fonografu, Joseph. Ja jeszcze nie skończyłem. . Nic mnie to nie obchodzi obstawała przy swoim Etta.Miałeś go do swojej dyspozycji przez cały czas. Teraz moja kolej. Słuchasz w kółko tego samego. Szpiegujesz? zagadnąłem oskarżycielskim tonem. Wcale nie. Puszczasz płytę tak głośno, że słychać aż na dole. Będziesz musiała poczekać, Etto. Ani mi się śni. Chcę posłuchać płyt Cugata, które dostałam od mamy. Cały dzień czekam na to, żeby je sobie puścić. Nie odstąpiłem na bok. Za moimi plecami obracała się 55 stukocząc lekko tarcza, igła chrobotała na ostatnich rowkach. Pójdę sobie, jak wysłucham drugiej strony. Ale okupujesz fonograf od obiadu. Teraz moja kolej. A ja ci mówię, że nieoznajmiłem. Nie masz prawa mówić mi nieoponowała. Nie mam prawa! krzyknąłem w przypływie nagłego gniewu. To mój fonograf, a ty nie pozwalasz mi go używać! Co za małostkowość! Wszystko mi jedno, jak to nazwiesz i co sobie myślisz!Jej głos zagłuszył stukot obracającej się tarczy.Chcę sobie puścić Cugata i nic mnie nie obchodzi. Posłuchaj powiedziałem, usiłując się opanować. Przyszedłem tu w pewnym celu. Jaki to cel, nie muszę ci mówić. Ale ty nie mogłaś ścierpieć myśli, że jestem tu sam, bez względu na to dlaczego. Być może pomyślałaś, że dobrze się tutaj bawię, co? Albo że się tu schowałem? Więc przybiegłaś czym prędzej, żeby mi zepsuć szyki. Mam rację? Ależ spryciarz z ciebie, stryju! Spryciarz! podchwyciłem przedrzeźniając Ettę. Zupełnie jak w filmie. Nawet nie wiesz, co mówisz. To absurdalne kłócić się z niemądrym dzieciakiem. Szkoda czasu. Ale wiem, co czujesz do mnie. Wiem, jak mocno i jak szczerze mnie nienawidzisz. Chwała Bogu, że jesteś dzieckiem i nie możesz mi nic zrobić. Masz bzika, stryju. W porządku, koniec i kropka, nie ma o czym mówić oznajmiłem przekonany, że udało mi się opanować. Będziesz mogła posłuchać tej congi, czy jak się to tam nazywa, kiedy sobie pójdę. A teraz idź stąd albo usiądź i pozwól mi wysłuchać tego do końca, dobrze? Dlaczego miałabym pozwolić? Możesz słuchać tego co ja. Żebracy nie powinni być wybredni oświadczyła z takim tryumfem, że wiedziałem, iż przygotowała to sobie już dawno. Ty mała żmijo! Jesteś taka paskudna i jadowita jak one. Przydałoby ci się lanie. 56 Och! Zaparło jej dech.Ty wstrętny... niezguło! Ty oszuście! Złapałem ją za nadgarstek i szarpnąłem ku sobie. Do diabła, Joseph, puść! Puść mnie! Album z trzaskiem wylądował na podłodze. Etta próbowała palcami wolnej ręki dosięgnąć mojej twarzy. Chwyciłem ją mocno za włosy i odciągnąłem jej głowę do tyłu. Krzyk zamarł jej w gardle, paznokcie nie trafiły do celu. Zamknęła oczy ze zgrozą. Dostaniesz od żebraka i popamiętasz to sobie mamrotałem, ciągnąc ją za włosy w stronę taboretu od fortepianu. Nie! wrzasnęła odzyskawszy głos. Joseph! Ty skurczybyku! Przełożyłem ją przez kolano i ścisnąłem jej nogi między swoimi. Po pierwszych klapsach usłyszałem, że domownicy biegną po schodach na górę, i spieszyłem się, bo postanowiłem ją ukarać na przekór wszystkiemu, niezależnie od konsekwencji. Nie, nawet surowiej ze względu na konsekwencje. Nie wyrywaj się krzyknąłem przyciskając jej szyję. Nie wymyślaj mi. Nic ci to nie da. Amos pokonał ostatni odcinek schodów tupiąc głośno i wpadł do pokoju. Za nim bez tchu biegły Dolly i Iva. Puść ją, Joseph! wysapał Amos. Puść dziewczynę! Nie uwolniłem Etty od razu. Nie szamotała się już ze mną, lecz leżała nieruchomo na moich kolanachjej długie włosy sięgały podłogi, a zadarta spódniczka odsłaniała krągłe, niemal kobiece już uda. W pierwszej chwili nie wiedziałem, czy miało to oznaczać przyznanie się do współudziału i próbę zmniejszenia mojej winy, czy też życzyła sobie, żeby mogli się w pełni nacieszyć tym widokiem. Wstań, Etto powiedziała sucho Dolly. Popraw spódnicę. Etta podniosła się wolno. Zastanawiałem się, czy ktokolwiek z nich zauważył, jak bardzo byliśmy w tej chwili do siebie podobni. A teraz, jeżeli możesz, wyjaśnij mi, Joseph rzekła Dolly obracając ku mnie rozszerzone źreniceco się tu dzieje? 57 Mamo! Etta zaczęła nagle szlochać. Nic mu nie zrobiłam, a on się na mnie rzucił. Cooo? Na miłość boską, o czym ty mówisz? krzyknąłem. Sprawiłem ci lanie, bo na nie zasłużyłaś. Jakiż to nie wypowiedziany wniosek czy też oskarżenie wyczytałem w rozszerzonych źrenicach Dolly? Wytrzymałem jej wzrok ze spokojem. Nikt dotąd nie podniósł ręki na Ettę, z żadnego powodu, Joseph. Z żadnego powodu! Czy nazwanie własnego stryja żebrakiem to też „żaden powód"? Masz na myśli coś dwuznacznego? Dlaczego nie powiesz tego na głos? Odwróciła się do Amosa, jakby chciała powiedzieć: „Twój brat oszalał. Teraz rzuci się na mnie." Przełożyłem ją przez kolano i dałem jej w skórę. I tak zresztą nie dostała nawet połowy tego, na co zasłużyła. Obrzuciła mnie wyzwiskami, jakich nie powstydziłby się bywalec bilardziarni. Ładnieście ją wychowali, nie ma co! Ciągnął mnie za włosy płakała Etta. O mało nie urwał mi głowy. Iva wyłączywszy fonograf siadła nie opodal, w głębi pokoju, i robiła wszystko, żeby usunąć się w cień. Dla mnie oznaczało to, że uznaje moją winę. Ale przecież nie było żadnej „winy". Teraz i do niej poczułem złość. I co jeszcze zrobił? wypytywała Doiły. Ach, więc myślisz, że ona coś ukrywa! Dałem jej po pupie. Czego chciałabyś się dowiedzieć? Co się spodziewasz usłyszeć? Na jaką wulgarność liczysz? Przestań zachowywać się jak dzikus! powiedział kategorycznym tonem Amos. To również twoja wina odciąłem się. Patrz, jak ją wychowałeś. Wprost nadzwyczajnie, prawda? Nauczyłeś ją nienawiści do klasy, z której pochodzisz, ba, nawet do własnej rodziny. To rzecz bez znaczenia dla ciebie. Czy ludzie przestają się dla ciebie liczyć, dlatego że noszą przez cały rok jedną parę butów, nie tuzin? Zastanów się nad tym! , Nie masz prawa podnosić ręki na to dzieckooznajmiła Dolly. 58 Dlaczego wam nie powie, co robił w waszej sypialni?odezwała się Etta. Zauważyłem, że Iva zesztywniała na krześle. Co? zapytała Dolly. Był w waszym pokoju. Poszedłem tam z Amosem. Spytaj go o toodparłem. Taty nie było, kiedy ciebie tam widziałam. Myszkowałeś po toaletce mamy. Ty mały szpiclu! krzyknąłem piorunując ją wzrokiem.Słyszycie?zwróciłem się do reszty towarzystwa. Ona oskarża mnie, że jestem złodziejem. A co tam robiłeś? powiedziała Etta. Szukałem czegoś. Zejdź na dół i zobacz, czy czegokolwiek brakuje. Nie brakuje niczego. Albo możesz mnie obszukać. Pozwalam na to. Powiedz nam, czego szukałeś? Nikt nie twierdzi, że jesteś złodziejem. Ale tak właśnie myślicie. To całkiem jasne dla mnie. No, powiedz nam nalegała Dolly. Szukałem szpilki. Potrzebowałem jednej szpilki. W mrocznym kącie koło fonografu Iva opuściła głowę na dłonie. Hej! Co to za przedstawienie tam z tyłu? zawołałem do niej. Tylko szpilki i niczego więcej?indagowała Doiły. Mimo powagi chwili pozwoliła sobie na uśmiech. Tak. I tak się składa, że to prawda. Nikt się nie odezwał, więc mówiłem dalej: To, jak sądzę, przypieczętowuje moją winę. Jestem nie tylko nieroztropny i uparty, żebrak skłoniłem się przed Ettą, która z pogardą odwróciła zapłakaną twarzi osiołskłoniłem się w stronę Amosalecz także prawdziwy dureń.Iva wyszła 7 pokoju nie spojrzawszy na mnie. T, Amosie ciągnąłem dalej możesz zacząć wymazywać mnie z pamięci. Ty też. Etto. Dolly nie wiążą ze mną więzy krwi, jest więc oczywiście rozgrzeszona. Chyba żebym ściągnął niesławę na całą rodzinę... został skazany za kradzież, pobicie albo coś jeszcze gorszego... Ani Dolly, ani Amos nie zdecydowali się na odpowiedź. 59 Poszedłem za Ivą na dół. Nie odzywała się do mnie w tramwaju i kiedy wysiedliśmy, pospieszyła do domu przede mną. Gdy stanąłem w drzwiach naszego pokoju, zobaczyłem, że siadła na brzegu łóżka i wybuchnęła płaczem. , Najdroższa! zawołałem. Jak to dobrze wiedzieć, że przynajmniej ty wierzysz we mnie! 27 grudnia Dziś rano zadzwonił do nas Amos. Posłałem Ivę do hałłu, żeby z nim porozmawiała. Po powrocie chciała się dowiedzieć, dlaczego nie powiedziałem prawdy, dlaczego chciałem sprawić złe wrażenie na rodzinie swojego brata. Odparłem, że dopóki zadowoleni są z wrażenia, jakie wywierają na sobie samych, nie dbam o to, jakie wrażenie ja robię na nich. Przed wyjściem do pracy Iva posmarowała sobie zaczerwienione powieki tlenkiem rtęciowym. Płakała bez przerwy przez kilka godzin. Ulżyło mi, jeśli chodzi o jedną rzecz niepokoiłem się o pieniądze, bo Etta mogła je wziąć, to by było do niej podobne. Odeszła jednak nie sprawdziwszy, czego szukałem w toaletce Dolly. Nie wiedziała o tym banknocie studolarowym. Mogłaby go świsnąć, żeby mi zrobić na złość. Zastanawiam się teraz, co też może oznaczać dla niej podobieństwo do mnie. I dlaczego miałbym zakładać, że nasze fizyczne podobieństwo stanowi podstawę do podobieństwa innego rodzaju? Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie zaprowadziło mnie daleko wstecz, do mojego dzieciństwa, na teren, który nie zawsze wydaje mi się sympatyczny, lecz który dostarcza mnóstwa istotnych informacji. I tu odkryłem, że twarze, wszystkie twarze, mają znaczenie, jakiego nie znajduję w żadnym innym przedmiocie... Podobieństwo twarzy musi oznaczać podobieństwo usposobień i zapewne losu. Jesteśmy ładną rodziną. Wychowano mnie w przekonaniu, że jestem ładny, choć nie przypominam sobie jakiegoś bezpośredniego działania w tym kierunku. Przeniknęło to do mnie dzięki atmosferze panującej w domu. Pamiętam pewne wydarzenie z czasów, kiedy miałem cztery latka sprzeczkę między matką i ciotką na temat 60 sposobu czesania mnie przez nią to znaczy przez mamę. Moja ciotka, ciotka Dina, oświadczyła, że najwyższy czas obciąć mi loki, ale mama nawet słyszeć o tym nie chciała. Ciotka Dina była upartą niewiastą o arbitralnym sposobie bycia. Zaprowadziła mnie do fryzjera i kazała ostrzyc mi włosy zgodnie z ówczesną modą, a la Buster Brown. Przyniosła do domu moje loki w kopercie i wręczyła mamie, a ta zalała się łzami. Przytaczam to wydarzenie nie tylko po to, żeby przypomnieć, jakiej doniosłości nabrała w moich oczach własna powierzchowność, lecz także dlatego, że w okresie dorastania miano mi je odświeżyć w pamięci w związku z czymś innym. W szufladzie stolika, gdzie przechowywano fotografie rodzinne, było jedno zdjęcie, które fascynowało mnie od dzieciństwa. Przedstawiało mojego dziadka, ojca mojej matki, i zostało zrobione niedługo przed jego śmiercią. Głowę miał opartą na zwiędłej dłoni, długą siarkowożółtą brodę, nieruchomy wzrok i podobne do całunu odzienie. Wychowywałem się z tym zdjęciem. Pewnego dnia, kiedy miałem prawie czternaście lat, wyjąłem je przypadkowo z szuflady razem z kopertą, w której przechowywano pukle moich włosów. I gdy przypatrywałem się fotografii, przyszło mi do głowy, że czaszka dziadka za jakiś czas pochłonie mnie, moje pukle, fryzurę a la Buster Brown i w ogóle wszystko. Potem zacząłem wierzyć i nie było to już wrażenie, lecz pewnik, że owo zdjęcie to dowód mojej śmiertelności. Powstałem z kości dziadka i tych, co go poprzedzali, użyczonych mi na czas jakiś. Ale to on, nie dawniejsza przeszłość, wisiał nade mną. Wraz z upływem lat będzie odbierał sobie dług kawałek po kawałku, aż dłonie mi zwiędną i wzrok znieruchomieje. Była to myśl smutna, lecz niestraszna, i wpłynęła mitygująco na moją próżność. Jednakże w owym czasie nie było to tak proste, nie chodziło bowiem wyłącznie o próżność. Wtedy twarz stanowiła dla mnie ucieleśnienie mojego znaczenia. Była księgą moich przodków, częścią świata i jednocześnie środkiem do przyjmowania świata, chwytania go kurczowo, co więcej, środkiem przedstawiania mu własnej osoby. Post.K histoniki ohr.ikimei prp iłum t 61 Wszystko to stanowiło tajemnicę i nigdy nikomu o tym nie wspominałem. Ponadto zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem ładny, co budziło we mnie niemałe podejrzenia. Śmiertelność, jak wyjaśniłem, ddegrała swoją rolę, nadszarpnąwszy moją próżność. Podejrzliwość podkopała ją później dodatkowo. Myślałem sobie bowiem: „Coś tu jest nie w porządku", wyczuwając jakiś fałsz. I wtedy właśnie zdarzył się pewien incydent. W szkole średniej przyjaźniłem się z chłopcem, który nazywał się Will Harscha i był Niemcem. Odwiedzałem go często w domu i znałem jego siostrę i młodszego brata, a także matkę. Nigdy natomiast nie spotkałem ojca, który miał sklep w dość odległej dzielnicy. Kiedyś wpadłem do nich w niedzielę rano i ojciec przebywał w domu, więc Will zaprowadził mnie do niego. Był to tęgi, smagły, czarnowłosy mężczyzna o dość dobrodusznym wyglądzie. Ach, więc to ty jesteś Joseph powiedział podając mi rękę. No, no. Er ist schon rzekł do żony. Mephisto war auch schon odparła pani Harscha. Mephistol Mefistofeles? Zrozumiałem, co powiedziała, i zamarłem. Pan Harscha przyglądał mi się i musiał się zorientować, że wiem, o czym ona mówi, bo zaczął piorunować wzrokiem żonę, która z zaciśniętymi ustami wpatrywała się wciąż we mnie. Więcej ich nie odwiedziłem. W szkole unikałem Willa. I spędziłem wiele bezsennych godzin rozmyślając o tym, co powiedziała pani Harscha. Przejrzała mniedzięki jakiemuś instynktowi, jak wtedy myślałem tam, gdzie inni nie podejrzewali niczego niedobrego, ona odkryła zło. Przez długi czas wierzyłem, że mam w sobie coś z diabła. Później przestałem. Był to „kiepski diabeł", jeśli w ogóle diabeł. Nie jakiś specjalnie mój osobisty, tylko raczej kiepski, ogólnoludzki diabeł. Tymczasem tacy ludzie jak pani Harscha potwierdzili moje podejrzenie, iż nie jestem taki jak inni, lecz noszę w sobie jakąś zgniliznę teraz wiem, że to stare jak świat przekonanie, sama istota tego, co określamy mianem „romantyczności". Zapewne takie przekonanie należy do powszechnych i rodzi się dlatego, że znamy się zbyt dobrze, by być o sobie pochlebnego zdania, toteż skwapliwie przyjmujemy złą opinię, jaką mają o nas inni. Pani Harscha 62 mogła czuć do mnie niechęć, bo byłem zbyt „dobrze wychowany" albo dlatego, że w latach chłopięcych nawiązywałem czy też próbowałem nawiązać nić porozumienia z dorosłymi krewnymi moich kolegów, szczególnie zaś z matkami, ponad głowami ich synów. Mogła myśleć, że nie mam prawa zachowywać się nie po chłopięcemu. Wielu osobom się to nie podobało. Od dawna już wyzwoliłem się z tych chorobliwych stanów. Zabrałem się do tropienia ich w przeszłości ze względu na Ettę. Nie ma jednak powodu, żeby się dopatrywać istnienia jakiejkolwiek analogii między nami. Możliwe, że głowa dziadka wisi nad nami, nade mną i nad Ettą, lecz o ile kiedyś nas pochłonie, to pochłonie dwoje ludzi, którzy poza tym nie mają ze sobą nic wspólnego. Zastanawiałem się też nad Dolly. Oczywiście wiedziałem, że nie jest żadną świętą, ale teraz, analizując jej udział we wczorajszej scenie, doszedłem do wniosku, że musi być z piekła rodem. Oto dodatkowy dowód, że nie umiem się poznać na ludziach, dostrzec ich skrytej nikczemności co dla niektórych jest najzupełniej naturalne, jak mrugnięcie okiem, kiwnięcie głową czy machnięcie ręką. Brałem ją pod uwagę teoretycznie, to znaczy w sposób iluzoryczny. Będę musiał zacząć się ćwiczyć w przenikliwości. 28 grudnia Co by powiedział o widoku z naszego okna zima, źle oświetlona ulicaGoethe z tymi swoimi nowymi objawami, którymi możemy się cieszyć, owocowaniem i kwitnieniem? 29 grudnia Spanie do pierwszej. O czwartej wymarsz na spacer. Wytrzymałem dziesięć minut i dokonałem odwrotu. 31 grudnia Ogoliłem się, żeby uczcić święto. Nie zamierzamy jednak wychodzić z domu. Iva ma jakieś szycie. 2 stycznia 1943 Pan Vanaker uczcił narodziny Nowego Roku wielką ilością whisky, kaszlem, bombardowaniem podwórka 63 butelkami, częstymi i hałaśliwymi wędrówkami do ubikacji i ukoronował te swoje brewerie pożarem. Koło dziesiątej usłyszałem w jego pokoju pomruki, niezwykle chrapliwe, i powtarzający się tupot na korytarzu. Wyjrzałem i zobaczyłem Vanakera człapiącego w kłębach dymu, posuwającego się po omacku wzdłuż ściany. Iva pobiegła po kapitana Briggsa, a ja tymczasem otworzyłem na oścież drzwi do pokoju Vanakera. Palił się fotel. Vanaker przygnał z kubkiem wody, którą chlusnął na ogień. Ubrany był w piżamę bez rękawów, a nagie ręce miał powalane sadzą. Jego duża, mięsista, nieco zapadnięta twarz, o wysokim czole zwieńczonym niby czepkiem siwymi kędziorami, była czerwona i zafrasowana. Nie odezwał się do mnie ani słowem i pobiegł po następny kubek wody. Tymczasem na widowni pojawili się inni lokatorzy, bo dym rozpełzł się po całym domu: pani Bartlett, pielęgniarka w średnim wieku, z dużego pokoju w tylnej części domu, pani Fessman, przystojna uciekinierka z Austrii, i pan Ringholm, mieszkający na drugim piętrze obok kapitana i pani Briggs. Niech mu pan powie, żeby wyniósł ten fotel zwróciła się do mnie pani Bartlett. Próbuje ugasić ogień odparłem. Z pokoju Vanakera dolatywały odgłosy szybkich poklepywań. Własnymi rękami! Lepiej, żeby go wyniósł. Przecież to drewniany dom, To niebezpieczne. Pani Bartlett przedarła się do mnie przez dym wysoka postać obleczona w kimono, z chustką na głowie i czarną bawełnianą maseczką do zasłaniania oczu wiszącą na szyi. Ktoś powinien mu to powiedzieć. Niechże pan go wyniesie. Nie mogła jednak wytrzymać dymu i umknęła w kierunku schodów. Ja też kasłałem i ocierałem sobie oczy. Wycofałem się do naszego pokoju, żeby przyjść do siebie. Otworzyłem szeroko okno i wychyliłem się na zewnątrz, chcąc przewietrzyć głowę na mroźnym powietrzu. W hallu rozległo się głośne walenie. Po chwili do pokoju zajrzała Iva. Zamknął się od środka. Pewno boi się kapitanaoznajmiła. 64 Poszedłem z nią do hallu. Do licha! powiedział kapitan, rozbawiony i zirytowany zarazem. Czego on się tak przestraszył? Jak mam się dostać do ognia? Podwoił tempo uderzeń w drzwi. Proszę otworzyć, panie Vanaker. Szybciutko. Dziwię się, że nie stracił pan cierpliwości, panie kapitanie wtrąciła pani Bartlett. Panie Vanaker! Nic mi się nie stało odezwał się Vanaker. On się wstydzi, o to chodzi tłumaczyła nam pani Bartlett. No, ale chciałbym, żeby pan mnie wpuścił rzekł kapitan. Muszę zobaczyć, czy ogień został ugaszony, Klucz obrócił się w zamku i Vanaker, któremu łzy płynęły ciurkiem z Oczu, stanął w drzwiach. Kapitan przecisnął się koło niego i zniknął w kłębach dymu. Pan Ringholm trzymając się za głowę narzekał, że to pogorszy jego kaca. Mieliśmy szczęście, że dom nie spłonął doszczętnie zauważyła pani Bartlett. Pojawił się kapitan, też kaszląc, z fotelem. Razem z panem Ringholmem znieśli go na dół. Dywan w pokoju tlił się w kilku miejscach. Przyniosłem dwie garści śniegu zgarniętego z parapetu okna i wraz z panią Briggs zaczęliśmy gasić iskry i zwilżać nadpalone miejsca. Vanaker ewakuował się do łazienki, gdzie, jak słyszeliśmy, mył się i pluskał w umywalce. Chwilę później usłyszeliśmy, jak wyjaśnia: To był papieros, panie kapitanie. Wie pan? Położyłem go e... na spodku. Ale się e... stoczył... Trzeba uważać, brachu powiedział kapitan.Z papierosami trzeba uważać. Są niebezpieczne, tak, papierosy są niebezpieczne. Tak jest, kapitanie. Była to jedyna nasza rozrywka na Nowy Rok i raczej dość kiepska namiastka obchodów tego święta. Czuliśmy się tak, jakby usunięto nas na bok, żeby ten dzień mógł przemknąć koło nas. Rano wokoło biegały dzieci grając na trąbkach, po południu całe rodziny odświętnie ubrane szły na spacer. Kapitan i jego żona pojechali gdzieś samochodem wcześnie rano i właśnie wrócili, kiedy wybuchł pożar. 65 Takie życie jak to sprzyja zlewaniu się dni, niwelowaniu zdareń. Nie mogę mówić za Ivę, ale jeśli o mnie chodzi, to święta prawda, że dni utraciły cechy rozpoznawcze. Kiedyś bywały dni pieczenia, dni prania, dni rozpoczynające coś i dni coś kończące. A teraz nie można ich od siebie odróżnić, wszystkie są takie same, trudno powiedzieć, czy to wtorek, czy sobota. Jeśli zapomnę sprawdzić datę w gazecie, nie wiem, jaki to dzień tygodnia. Kiedy myślę, że piątek, a okaże się, że jest czwartek, nie sprawia mi wcale wielkiej przyjemności to, iż zyskałem dwadzieścia cztery godziny. Niewykluczone, że to jeden z powodów, dlaczego stwarzam napięcia. Nie jestem pewien. Sytuacja w „Strzałce" i u Amosów była dosyć irytująca, mogłem jednak uniknąć awantury, gdybym zechciał. Być może znudziło mnie określanie dnia jako „tego dnia, kiedy poprosiłem o drugą filiżankę kawy", czy też „tego dnia, gdy kelnerka odmówiła zabrania spalonej grzanki", więc chcę upamiętnić go jakoś 1 wyraźnie, bez względu na konsekwencje. A może właśnie pragnę tych konsekwencji. Kłopoty, podobnie jak ból fizyczny, uświadamiają nam w pełni, że żyjemy, a kiedy niewiele nas może trzymać przy życiu, jakie pędzimy, pociągać i podniecać, szukamy kłopotów i hołubimy je. przekładając tarapaty czy ból nad obojętność. 3 stycznia Jakiś JefFerson Forman znajduje się na liście zaginionych na Pacyfiku. Podano, że mieszkał w St Louis. JefFForman, którego znam, był z Kansas City, ale jego rodzina mogła się w ciągu ostatnich lat przeprowadzić. Nazwisko nie jest częsteto musi być ten sam Forman. Słyszałem, że był w marynarce handlowej. Przypuszczalnie przeniósł się, kiedy wybuchła wojna. Obiło mi się o uszy, że go aresztowano w Genui jakieś cztery lata temu za krzyczenie w miejscu publicznym A ba.s.so! Bez nazwisk, po prostu A husso!Tad opowiadał, że konsulat z trudem uzyskał zwolnienie go z aresztu, jakkolwiek nikt nie twierdził, że dodał coś do tego A basso. JetTuwielbiał, kiedy coś się działo. Wydalono go z uniwersytetu za jakieś wykroczenie czy coś w tym rodzaju. Nigdy się nie dowiedziałem, o co chodziło. Dziwne, że go prct. u to 66 nie wyrzucono już na pierwszym roku. Pewnego wieczoru przewrócił Georgea Colina na ulicy. Nigdy nie próbował wytłumaczyć, dlaczego to zrobił, i tylko przeprosił Colina w obecności dziekana. Kiedyś wpadł na pomysł, żeby obrzucić moje łóżko kulami śniegu zmieszanego z popiołem i w ten sposób obudzić mnie skoro świt pewnego zimowego ranka. W gazecie podano, że miał rangę podporucznika marynarki i latał hydroplanem, bombowcem. Przypuszczam, że dla niego zagrożenie ze strony łodzi podwodnych to była drobnostka. Zawsze podejrzewałem go o to, że w jakiś sposób odkrył, iż w niektórych sytuacjach ludzka egzystencja to rzecz niewyslowienie przygnębiająca, wobec czego swoje życie poświęcił na to, by ich unikać. 4 stycznia Przy całej ostrożności, z jaką się odnosimy do nietrwałych produktów, łatwo przywykliśmy do rzezi. Wszyscy do pewnego stopnia korzystamy z dobrodziejstw tej rzezi, a jednak niezbyt nam żal jej ofiar. Nie jest to kwestia wojny, dojrzeliśmy do tego, zanim wybuchła teraz tylko wyraźnie się to ujawniło. Nie wzdragamy się widząc tyle przekreślonych istnień; ci, których zabito, wcale nie cierpieliby więcej z powodu nas, gdybyśmy to my, nie oni, stali się ofiarami. Nie chcę myśleć, czym się kierujemy. Nie chcę o tym myśleć. Ani to łatwe, ani bezpieczne zadanie. W najlepszym razie dojdziemy do wniosku, iż zawodzą nas zmysły i wyobraźnia. Poczciwy Joseph, który wobec tymczasowości życia był przeciwny bijatykom i szarpaninie, oświadczył, iż przykro mu, lecz mimo najlepszych chęci każdy na tym świecie musi rozdzielić swój przydział siniaków... Siniaków! Cóż za naiwność! Tak, uznawał, że nawet ci, którzy chcą być umiarkowani, nie mogą liczyć na to, że unikną batów. Mówiąc oględnie. Jako nacja niezwykle jesteśmy wyczuleni na kwestię psucia się i niszczenia toteż staliśmysię królestwem lodówek. Ukochane koty wysyła się samolotem na odległość setekmil, żeby je ratować za pomocą rzadkich surowic; a na wsi w Arkansas sąsiedzi czuwają przez miesiąc, dzień i noc, zęby ratować życie sparaliżowanemu dziewięćdziesięciolatkowi. 67 Jeff Forman ginie, a mój brat Amos robi sobie zapas butów na przyszłość. Amos jest życzliwy. Amos nie jest kanibalem. Nie może znieść myśli, że mógłbym nie urządzić się w życiu, być bez grosza i odmawiać troszczenia się o własną przyszłość. Jeffa na dnie oceanu nie obchodzą cnoty, wartości, splendory, pieniądze czy też przyszłość. Mówię to wszystko nie mogąc ani patrzeć, ani myśleć trzeźwo, to, co odczuwam, to nie tyle niesprawiedliwość czy nieludzkość, ile oszołomienie. Ja osobiście wolałbym raczej umrzeć na wojnie niż na niej zyskać. Kiedy dostanę powołanie, pójdę bez słowa protestu. I, oczywiście, mam nadzieję, że ją przeżyję. Ale wolę stać się ofiarą niż zyskobiorcą. Popieram tę wojnę, choć zapewne niepotrzebnie o tym mówię; mamy zwyczaj traktować te sprawy jako kwestie indywidualnej moralności i osobistej woli, którymi bynajmniej nie są. To tak jakby powiedzieć: jeśli Bóg naprawdę istnieje, tak, to Bóg istnieje. Będzie istniał, niezależnie od tego, czy go uznajemy, czy nie. Lecz jeśli chodzi o ich imperializm i nasz, to gdyby można było sobie wybrać, zdecydowałbym się na nasz. Alternatywy, a szczególnie pożądane alternatywy, rosną tylko na urojonych drzewach. Tak, będę strzelać, będę zabijać, do mnie też będą strzelać i mogą mnie zabić. Prawdziwa krew poleje się za półprawdy, jak na wszystkich wojndch. Nie potrafię jakoś dopatrywać się w tym zła wymierzonego we mnie. 5 stycznia Tego popołudnia wyciągnąłem z szafy wszystkie buty i usadowiwszy się na podłodze zabrałem się do ich pucowania. Otoczony przez szmatki, pastę do czyszczenia skóry i szczotki z brązowawym światłem ulicznym napierającym na okna i wróblami czubiącymi się na suchych gałęziach czułem się przez jakiś czas spokojny, a kiedy ustawiłem rzędem pantofle Ivy, nawet całkiem zadowolony. Zadowolenie to było wypożyczone, bo robiłem to co w dzieciństwie. W Montrealu w takie popołudnia jak dziś często prosiłem, żeby mi pozwolono rozłożyć na podłodze w saloniku papier i wyczyścić buty wszystkich domowników, łącznie z trzewikami ciotki Dmy, o długich językach i mnóstwie dziurek do sznurowania. Kiedy wsuwałem rękę 68 do nich, sięgały mi dobrze za łokieć, a przez delikatną skórę wyczuwałem na ręce szczecinę szczotki. Brązowawa mgła leżała na ulicy Św. Dominika, a tu w saloniku piec rzucał odblask na sofę i na linoleum, i na moje czoło, grzejąc mnie przyjemnie. Nie czyściłem obuwia dlatego, że mnie za to chwalono, lecz dlatego, że lubiłem to zajęcie i nastrój pokoju odizolowanego od wilgoci i mgły ulicy, z domami o opuszczonych żaluzjach i zielonkawych metalowych rynnach wzdłuż ław szczytowych. Nic nie zdołałoby mnie wyciągnąć z domu. Nigdy już nie natknąłem się na drugą taką ulicę jak ulica Św. Dominika. Znajdowała się w dzielnicy ruder, między rynkiem a szpitalem. Fascynowało mnie wprost wszystko, co się tam działo, i miałem swój punkt obserwacyjny na schodach i przy oknach. Od tej pory nic już nie zrobiło na mnie tak wielkiego wrażenia jak wtedy na przykład widok woźnicy próbującego podnieść konia, który pośliznął się i upadł, konduktu pogrzebowego brnącego po śniegu czy też kaieki wymyślającego swemu bratu. I ten specyficzny cierpki zapach i stęchlizna jej sklepików i suteren, psy, chłopcy, Francuzki i inne imigrantki, żebracy z wrzodami i ułomnościami, jakich nie spotkałem już nigdy, dopóki nie dorosłem na tyle, żeby czytać o Paryżu Villona; właśnie owa aura w wąskim kanionie tej ulicy pozostała w mojej pamięci tak żywa, że czasami myślę, iż było to jedyne miejsce, gdzie pozwolono mi zetknąć się z rzeczywistością. Ojciec czynił sobie gorzkie wyrzuty z powodu biedy, która zmuszała go do wychowywania nas w dzielnicy ruder, i obawiał się, że widzę zbyt dużo. I rzeczywiście widziałemw pokoju bez firanek w pobliżu rynku jakiegoś mężczyznę leżącego na kimś w łóżku czy innym razem Murzyna z blondynką na kolanach. Ale znacznie trudniej było mi zapomnieć klatkę ze szczurem wrzuconą do ogniska i dwóch kłócących się pijaków, z których jeden odszedł krwawiąc krople krwi kapały mu z głowy jak pierwsze niespieszne krople letniej ulewy, a na chodniku pozostała kręta smużka krwi. 69 6 stycznia Abt przysłał mi napisaną przez siebie broszurę o rządzie Terytoriów. Niewątpliwie oczekuje pochwały, będę więc musiał coś wymyślić. Chciałby usłyszeć zapewnienie, iż nikt inny nie potrafiłby napisać czegoś takiego. Wyobraźmy sobie, że powiedziałbym mu, co o nim myślę. Odparłby lodowatym tonem: „Nie wiem, o czym mówisz." Ma zwyczaj odsuwać od siebie wszystko, czego nie życzy sobie rozumieć. Bardziej niż ktokolwiek z moich znajomych Abt odczuwa nieustannie potrzebę potwierdzania własnej wartości. We wczesnym okresie życia odkrył, że jest szybszy, zdolniejszy od innych i że bez trudu może nas prześcignąć w nauce i wszelkich umiejętnościach. Wydawało mu się, że będzie zbierać laury na każdym polu. Mieszkaliśmy razem w Madison na pierwszym roku studiów. W tym okresie był bardzo zajęty kultywowaniem wszystkich swoich talentów muzycznych, politycznych, akademickich. Mieszkanie z nim miało na mnie zły wpływ, bo wycofywałem się z każdej dziedziny, jaką on się interesował. Przychodzono do niego z innych uniwersytetów po radę w kwestiach doktrynalnych, nikt inny nie dysponował taką masą niezwykłych danych jak on, czytywał zagraniczne czasopisma polityczne, o których my nigdy nawet nie słyszeliśmy, i sprawozdania ze zjazdów partyjnych, te bure zadrukowane na powielaczu płachty dotyczące międzynarodowych decyzji podejmowanych we Francji czy Hiszpanii. Nikt inny nie potrafi! tak zręcznie rozprawiać się z przeciwnikami. Niewielu tez studentów cieszyło się takim jak on zainteresowaniem zc strony profesorów. Niektórzy bali się go i nauczyli się ni wdawać z nim publicznie w spory. Późnymi popołudniami grywał na fortepianie. Często idąc na kolację wstępowałen po niego do budynku muzycznego i słuchałem przez pó godziny tej gry. Nie tracił czasu dojrzewając, nie popełnir żadnego oczywistego błędu. Zbyt dobrze potrafił trzymać się w karbach. Tej zimy był ucieleśnieniem Lenina, Mozarta i Lockea naraz. Na nieszczęście za mało miał czasu, żeby być wszystkimi trzema. Dlatego też na wiosnę przeżył kryzys. Trzeba było dokonać wyboru. Cokolwiek jednak on wybierze, to będzie najważniejsze. Jakże mogłoby być inaczej? Przestał chodzić na zebrania 70 ćwiczyć na fortepianie, poszły w kąt sprawozdania partyjne niczym makulatura i Abt postanowił zostać myślicielem i politykiem. Urządził generalną czystkę. Wszystko inne musiało zniknąć, AntyDiihnng i Krytyka Programu Gotaskiego znalazły się z tyłu za innymi tomami na dolnej półce biblioteczki, a na górze zastąpiły je prace Benthama i Lockea. Teraz już się zdecydował i ze śmiertelną powagą zmierzał do wielkości. I nieuchronnie nie dorównał swoim wzorom. Nigdy by nie przyznał, że chciał zostać drugim Lockiem; i tak oto wyczerpywał się podejmując współzawodnictwo, coraz bardziej zły na siebie, niezdolny przyznać, że własne ambicje go przerastają. Uparciuch z niego. I tak jak dawniej czułby się zhańbiony, gdyby się zdradził, że nie zna jakiejś książki lub opinii, wobec których miał zająć stanowisko, teraz też nie potrafi uznać, że jego plany spaliły na panewce. Z drugiej strony boi się, żeby nie przyłapano go na najmniejszej nawet pomyłce. Nie znosi zapominać daty czy nazwiska, czy właściwej formy czasownika w obcym języku. Rzecz w tym, że on nie może nie mieć racji. Jeśli go ostrzeżesz, że ma u stóp rozpadlinę, odpowie ciA„Nie, chyba się mylisz." A kiedy nie będzie można jej już dłużej ignorować, spyta: „Widzisz ją?", zupełnie jakby to on ją odkrył. Naturalnie, cierpimy na bezdenną chciwość. Nasze życie wydaje się nam tak cenne, tak bardzo wystrzegamy się marnowania własnego życia. A może lepiej określić to mianem Poczucia Osobistego Przeznaczenia? Tak, myślę, że to lepsze niż chciwość. Czyż nie mam wyczerpać do dna swoich możliwości? Cenić się i przecenić się to dwie różne rzeczy. Ponadto mamy swoje plany, wyobrażenia. Bywają również niebezpieczne. Mogą nas stoczyć jak pasożyty, pożreć, wyssać i porzucić bez życia. A jednak zawsze nęcimy pasożyty, zupełnie jakbyśmy nie mogli się doczekać chwili, kiedy zostaniemy wyssani do cna i pożarci. Wszystko to dlatego, że nauczono nas wierzyć w bezkresne możliwości człowieka. Sześćset lat temu człowiek był tym, czym się urodził". Szatan i Kościół, w imieniu Boga, toczj li o niego bój. On zaś. mając wolny wybór, częściowo Przyczyniał się do rozstrzygnięcia owego boju. Niezależnie jednak od tego, czy po śmierci trafił do nieba, czy do piekła, jego miejsce tu. wśród ludzi, ustalone zostało z góry i nie 71. można go było zakwestionować. Od owych czasów zrnieniły się dekoracje i istoty ludzkie tylko paradują po scenie, a w efekcie tej zmiany odpowiadamy jedynie przed historią, Przedtem byliśmy wystarczająco ważni, żeby walczono o nasze dusze. Teraz zaś każdy z nas odpowiada za swoje zbawienie, które leży w jego wielkości. I właśnie ona, ta wielkość, to skała, o którą ścierają się nasze serca. Otaczają nas wielkie umysły, wielkie piękności, wielcy kochankowie i wielcy zbrodniarze. Od wielkiego smutku i rozpaczy Werterów i Don Juanów przeszliśmy do wielkich panujących wcieleń Napoleonów; od nich do morderców, którym przysługiwało prawo zabijania, jako że przerastali swoje ofiary; do ludzi, którzy czuli się uprawnieni podchodzić do innych z batem; do uczniów i subiektów ryczących jak lwy rewolucji; do alfonsów i typków z metra, dyskutantów z nocnych barów samoobsługowych, co to wierzyli, że mogą osiągnąć wielkość w zdradzieckiej perfidii i chwycić za gardło tych, którzy, jak im się wydawało, czuli się dobrze i bezpiecznie na lassach swojej chorobliwości; do snów o wielce pięknych duchach obejmujących się na ekranie bez skazy. Z powodu tego wszystkiego nie znamy miary w nienawiści i karzemy sami siebie i jeden drugiego bez umiarkowania. Strach przed pozostaniem w tyle ściga nas i przyprawia o utratę zmysłów. Strach legł na nas niczym ciężka chmura, pogrążając nas w wewnętrznych ciemnościach. I tylko od czasu do czasu nadciąga burza i spłukuje z nas nienawiść i urazy. 7 stycznia Biuro wysyła Adlera do San Francisco na dwa tygodnie. Wyjeżdża jutro. Musimy odłożyć naszą rozmowę. 8 stycznia John Pearl pisze o wystawie swoich obrazów w jakimś kobiecym klubie w Nowym Jorku. Nie miała powodzenia. Z braku miejsca stłoczono jego prace "w jadalni, a potem Czerwony Krzyż urządzał tam lunch za lunchem i nie można się było do nich dostać. Nie sprzedał nic. Pewna pani, której się podobała jedna martwa natura, chciała zamówić obraz do sypialni córki trzy kwiaty w błękitnym wazonie. „Tylko trzy? Czwarty kwiat kosztowałby dwa72 dzieścia pięć dolarów więcej, a całe płótno zostałoby wykorzystane. To bardzo umiarkowana cena." Zastanawiała się przez chwilę, w końcu jednak zdecydowała, że trzy najzupełniej wystarczą. Jej mąż hoduje peonie, przyśle więc kwiaty i wazon. „Przykro mi powiedział Johnnyale myślałem, że mowa o różach. Peonie są za duże jak na tę cenę. Musiałbym zażądać dodatkowych dziesięciu dolarów za każdą sztukę. To ogólnie obowiązująca stawka za kwiaty o średnicy trzech cali. Cytryna kosztowałaby dalszych dziesięć dolarów, gdyby była ze skórką. Do połowy obrana ze skórki piętnaście dolarów." „Czy istnieją stawki na wszystko?" spytała. Stawała się podejrzliwa. „Poniekąd tak. Są nieco niższe od tych, które wymieniłem. Konwencja Ulicy Jones z roku 1930 ustaliła je na niższym poziomie, ale w związku z inflacją..." Dama salwowała się ucieczką. . „Ethel powiedziała, że zachowałem się obrzydliwie, lecz ta niewiasta była tak serio, że nie mogłem się powstrzymać od żartów. Nie przypuszczałem, że stracę z tego powodu zamówienie." Nadal pracuje w agencji reklamowej i rysuje „karykatury choleryków i urzędniczek nękanych bólem głowy". I to, jak pisze dalej w swoim liście, już zupełnie poważnie: Jest dorosły, rozsądny, mądry świat. Bawi mnie straszliwa błahość mojego zajęcia. To niedorzeczność. Moi pracodawcy są niedorzeczni. Dlatego też nic z siebie nie muszę w pracy dawać. Taka łatwizna. Zupełnie jakbyś wziął kawałek chleba od dziecka w zamian za ruszanie uszami. Po prostu dziecinada. Jestem jedyną osobą w tym pięćdziesięciodwupiętrowym budynku, która wie, jaka to dziecinada. Wszyscy inni traktują ją poważnie. Dlatego że siedzimy w pięćdziesięciodwupiętrowym budynku, wyobrażają sobie, iż muszą robić coś poważnego. «To jest życie!», powiadam, furda, niedorzeczność, nicość! Prawdziwy świat to świat sztuki i myśli. I tylko jeden rodzaj pracy wart jest zachodu, a mianowicie praca wyobraźni." To ciekawa myśl, zapewnia mu pewien rodzaj życia, kompensuje poniżającą nudę owych pięćdziesięciodwupiętrowców. John nie zmyśla. Znam go. Nie ma powodu mnie okłamywać. Dzieli się ze mną tym, co czuje że udało mu S1? uciec z zasadzki. To doprawdy zwycięstwo warte Bel Iow 73 uczczenia. Fascynuje mnie i odrobinę mu zazdroszczę. On potrafi się bronić. Czy dlatego, że jest artystą? Myślę, że tak. Ratuje go praca wyobraźni. A co ja? Nie mam talentu do takich rzeczy. Jeśli w ogóle mam do czegoś talent, to do bycia obywatelem albo, jak się to dziś określa maksymalnie apólogetycznie, porządnym człowiekiem. Czy jakimiś osobistymi wysiłkami mógłbym zastąpić wyobraźnię? Na to nie potrafię odpowiedzieć. Z całą pewnością jednak on jest w lepszej sytuacji. Siedzi sobie w Nowym Jorku i maluje; i pomimo nieszczęść, kłamstw i moralnego brudu, ohydy, osadu zła i smutku gromadzącego się w każdym sercu, wbrew temu wszystkiemu, potrafi w pewnym sensie zachować czystość i wolność. Ponadto działanie wyobraźni w ścisłym sensie nie ma charakteru osobistego. Poprzez nie nawiązuje się więź z najlepszą częścią ludzkości. Czuje to i dlatego nigdy nie może zostać odizolowany, opuszczony. Ma jakąś społeczność. A ja mam to sześcioboczne pudło. Dobra nie osiąga się w próżni, lecz w zbiorowości innych ludzi, kiedy jest się otoczonym miłością. Jatu w tym pokoju odosobniony, wyobcowany, nieufny, znajduję nie szeroki świat, lecz zaryglowane, beznadziejne więzienie. Moje horyzonty kończą się na tych ścianach. Nie przenika do mnie nic z przyszłości. Jest tylko przeszłość ze swoją nędzą i niewinnością. Niektórzy ludzie zapewne dokładnie wiedzą, gdzie są ich szansę; wyrywają się z więzienia i przemierzają całe Syberie podążając ku nim. Mnie zaś trzymają ściany tego pokoju. Kiedy włoski generał Bergonzoli myślę, że to był Bergonzoli wzięty został do niewoli w Libii, nie dyskutował o kwestiach militarnych czy o strategii, która doprowadziła go do klęski, lecz oświadczył: „Proszę! Nie jestem żołnierzem, lecz przede wszystkim poetą!" Któż nie dostrzega dzisiaj wyższości artysty? 11 stycznia Onegdaj wieczorem Iva przeszukiwała półki usiłując znaleźć książkę, którą kiedyś odłożyła, i zastanawiała się na głos, gdzie się mogła podziać. Obcinałem sobie właśnie paznokcie, słuchając lewym uchem i uważając, żeby się nie skaleczyć małymi zagiętymi 74 nożyczkami, zaabsorbowany ponadto jak mi się to zdarza przy głupstwach zbieraniem ścinków paznokci, kiedy nagle przypomniałem sobie, że pożyczyłem tę książkę Kitty Daumler. Czego mówiłaś, że szukasz? Nie słyszałeś mnie przedtem? Małej niebieskiej książki, Dublińczyków Joycea. Widziałeś ją? Musi gdzieś tu być. Pomóż mi ją znaleźć. Przywalona jest pewno innymi. Dlaczego nie weźmiesz sobie czegoś innego do czytania? Książek mamy sporo. Iva jednak nie dała się tak łatwo odwieść od swoich planów. Nie zrezygnowała z poszukiwań i układała książki w stos na podłodze obok mojego krzesła. Nie znajdziesz jej powiedziałem po chwili. Dlaczego? Przedmioty potrafią zniknąć i odnaleźć się znowu po miesiącach. Mogła spaść za regał. Odsuńmy go. Beze mnie. Przy następnych porządkach generalnych urządzonych przez Marię. Zebrałem ścinki paznokci i wyrzuciłem je do kosza na śmiecie.Na dobrą sprawę powinienem je zakopać. Paznokcie? Dlaczego? Podniosła się w swoim wzorzystym stroju domowym, żeby oprzeć się plecami o ścianę. Nie mogę zbyt długo się pochylać. Starość. Paznokcie, włosy, wszelkie ścinki i odpady cielesne. W obawie przed czarami. Drzwi zamykamy na klucz już od dawna, więc nie mógł jej zabrać. Co by zresztą począł z DublińczykamP. Vanaker? Aha. Iva jest nadal przekonana, że to on ma na sumieniu zniknięcie jej perfum. Jutro ją odszukam obiecałem. Ale powinna tu być. No dobrze, powinna. Ale jeśli jej nie ma, to się nie znajdzie, żebyś nie wiem jak się upierała. Myślisz, że nie ma jej w pokoju? Tego nie powiedziałem. Co więc masz na myśli? 75 To, że wolisz zmarnować cały wieczór na szukanie niz poczytać sobie coś innego. Sam przecież mówiłeś, żebym ją przeczytała. To ty nalegałeś odparła z oburzeniem. Ale to było dawno, przed wieloma miesiącami. Powinnaś ją była przeczytać w kilka godzin. Tak przyznała. Od wielu miesięcy zupełnie się mną nie interesujesz. Ostatnio, jeśli o ciebie chodzi, to mogłoby mnie tu nie być. Nie zwracasz uwagi na to, co mówię. Gdybym nie przyszła do domu przez tydzień, wcale byś nie zauważył mojej nieobecności. Przyjąłem ten zarzut w milczeniu. Co ty na to? spytała wojowniczym tonem. Ach, co za głupstwa! To żadna odpowiedź. Ivo, to wina sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Zmieniła nas oboje. Ale to nie będzie trwało wiecznie. Myślisz, że wkrótce wyjedziesz i wszystko się na tym skończy. Och, przestań zrzędzić rzekłem zirytowany. To wina sytuacji. Wiesz o tym dobrze. Z całą pewnością zmieniła ciebie. Oczywiście, że tak. Zmieniłaby każdego. Podniosłem się z krzesła, zdjąłem płaszcz z wieszaka i ruszyłem w stronę drzwi. Dokąd idziesz? Łyknąć świeżego powietrza. Nie ma tu czym oddy. chać. Nie widzisz, że pada deszcz? No, ale przypuszczam, że nawet to jest lepsze od spędzenia wieczoru ze zrzędliwą żoną. Masz rację, lepsze! wykrzyknąłem. Brakowało mi już cierpliwości. Za dziesięć centów dostanę łóżko w domu noclegowym i o nic mnie nie będą pytać. Nie oczekuj, że wrócę na noc. No to świetnie, ogłoś to całemu domowi... Przejmować się domem! To do ciebie podobne. Niech go diabli! Znacznie gorszą rzeczą jest takie zachowanie niż to, że się o tym dom dowie. Gwiżdżę na ten cholerny dom! Joseph! 76 Trzasnąłem drzwiami, zdając już sobie mimo gniewu sprawę, ze to poniżej mojej godności i zupełnie nieproporcjonalne do przyczyny irytacji. Nacisnąłem kapelusz na czoło, żeby osłonić twarz przed deszczem. Dwa pomarańczowe prostokąty okien naszego pokoju z kolorowymi storami wyglądały jak znaki firmowe ciepła i wygody wobec ulewy i ciemności, połysku drzew, lodowej zbroi ulicy. Intensywne chłody panujące w zeszłym tygodniu minęły, zastąpiła je teraz mgła wykwitająca gąbczastymi szarymi kwiatami z nasiąkniętych wilgocią chodników, unosząca się na podwórkach i nad wklęsłościami, mieniąca się kroplami deszczu i kolorem przytłumionych świateł sygnalizacji ulicznej zielony, żółty, czerwony, żółty, zielony migających nieco dalej na skrzyżowaniu. Otworzyło się okno pokoju Vanakera. Wyrzucił butelkę trzymając ją za szyjkę jak za rękojeść. Wylądowała miękko w glinie, obok innych; w krzakach leżało mnóstwo butelek, ich krawędzie lśniły tak, jakby z witek kapały na nie kropelki rtęci. Okno zatrzasnęło się pospiesznie. Moje buty o kształtnych, niegdyś wydłużonych czubkach, teraz pokiereszowanych i zadartych, zaczynały przemiękać, kiedy przebrnąłem przez pół tuzina kałuż. Szedłem w stronę rogu ulicy, wdychając; zapach mokrej odzieży i mokrego węgla, mokrego papieru, mokrej ziemi niesiony przez powiewy mgły. Gdzieś w oddali, słabo, odezwała się głuchym głosem syrena i ucichła, o znowu. Latarnia uliczna pochylała się nad krawężnikiem jak kobieta, która nie może wrócić do domu, dopóki nie znajdzie pierścionka czy też monety upuszczonej do oblodzonego i zamulonego rynsztoka. Usłyszałem za sobą stukot damskich pantofli i przez chwilę myślałem, że Iva wybiegła za mną. Była to jednak nieznajoma osoba, która minęła mnie pod markizą narożnego sklepu. Jej twarz zamazywało mętne światło i cienisty futrzany kołnierz otulający szyję. Markiza była złożona: strumyki deszczu przeciekały przez szczeliny. Raz jeszcze od strony cypli ostrzegawczo ryknęła nad wodą syrena do przepływających obok holowników. Nietrudno było sobie wyobrazić, że nie ma tu żadnego miasta ani nawet jeziora, lecz zamiast nich tylko moczary i ten posępny ryk, który się nad nimi niesie; obumierające drzewa zamiast budynków i pędy pnączy 77 zamiast drutów telefonicznych. Dzwonek nadjeżdżającego tramwaju rozproszył tę wizję. Zatrzymałem go i zapłaciwszy za przejazd zostałem na platformie. Do domu Kitty było stąd całkiem niedaleko. Gdyby buty mi nie przemiękały, poszedłbym na piechotę. Chodziło mi nie tyle o odzyskanie wypożyczonej książkijakkolwiek oczywiście równie dobrze mogłem przy okazji poprosić o jej zwrot ile o zobaczenie się z Kitty. Nie przypominam sobie, w jakiej sytuacji poprosiła mnie o tę książkę ani jak to się stało, że zaofiarowałem się jej tę książkę dostarczyć. Nawet o niej nie słyszała, a ja nie mogę sobie uprzytomnić, w związku z czym o niej wspomniałem. Oto kolejny zbieg okoliczności, którego nie potrafię ani odtworzyć, ani wytłumaczyć. Kitty nie mówię tego zresztą z przyganą nie jest inteligentna ani nawet sprytna. Jest prosta, serdeczna, nieskomplikowana i rzeczowa. Dwa lata temu opracowałem dla niej trasę wycieczki na Wyspy Karaibskie i po powrocie przyszła, żeby mi opowiedzieć, jak świetnie się bawiła, i poprosić, żebym ocenił zrobione przez nią zakupy. W tym celu poszedłem do jej mieszkania. Potraktowała moje uwagi na temat turystycznych łupów tak lekko, a moją osobę z tak wyraźną serdecznością, że zacząłem myśleć, nie bez odrobiny miłego podniecenia, że bardziej od tej oceny interesuję ją ja. Przy pierwszej okazji wspomniałem o Ivie, lecz z jej reakcji czy też braku reakcji wynikało jasno, że uważała za rzecz oczywistą, iż jestem żonaty. Dla niej, powiedziała, małżeństwo jako takie nie istnieje. Liczą się tylko ludzie. Potem rozpoczęła rozmowę o małżeństwie i miłości, której nie zapamiętałem w szczegółach. Dałem aż nadto wyraźnie do zrozumienia, że wprawdzie chętnie sobie pogadam o tych sprawach, lecz na nic więcej się nie odważę. Pochlebiało mi jednak, że taka przystojna kobieta poczuła do mnie sympatię. Mówiła, że niektóre panie z jej wycieczki ośmieszały się flirtując z przewodnikami i ratownikami z plaży. Ona nie znosi tego rodzaju rozwiązłości, a te ładne, mdłe, romantyczne latynoamerykańskie twarze wywołują w niej odrazę. To tacy lalusie. Kiedy wychodziłem, jej ręka w przyjacielskim geście znalazła się na moim ramieniu. Kitty wyraziła nadzieję, że wpadnę znów na pogawędkę. I przyszłym razem to ja 78 powinienem mówić. Potrafi być również dobrą słuchaczką. Nie v idziałem jej przez miesiąc. Potem pewnego dnia podeszła do mnie w biurze podróży InterAmencan i bez 7adnch wstępów spytała, dlaczego jej nie odwiedziłem. Odpowiedziałem, ze byliśmy bardzo zajęci. Ale może pan chyba urwać się na jeden wieczór? Oczywiście że tak. Wobec tego może by pan wpadł w czwartek. Zjedlibśm razem kolację. Miedz mną a lvą ostatnio nie układało się najlepiej. Nie sądzę, zęby to była wyłącznie jej wina. Panowałem nad nią przez lata całe teraz dojrzała do buntu jak choćb wted na wieczorku u Servatiusów. Początkowo nie pojmowałem natury tego buntu. Czyżby nie chciała, zebm nuj kierował, żebym ją formował? Oczekiwałem pewnej opozycji. Nikt, powiedziałbym sobie wtedy, nikt tak po prostu i 7 własnej woli, bez wysiłku, nie zdoła ocenić najprawdziwszych ludzkich tradycji, dojść do Królestw Niebieskich. Trzeba cię nauczyć torowania sobie drogi ku nim. Same skłonności nie wystarczą. Zanim będziesz mógł uruchomić śrubę okrętową, musisz dać się ściągnąć z mielizn. Teraz jednak się okazało, że Iva nie chce być holowana. Owe marzenia, zainspirowane przez Burckhardtowskie wielkie dam Renesansu i nie mniej pełne głębi niewiast z epok klasycznych, roiły się w mojej, a nie w jej głowie. W końcu się zorientowałem, że Iva nie może żyć moimi pasjami. Są takie spraw jak stroje, wygląd, meble, roznwki, opowieści sensacyjne, urok żurnali mód, radio, przyjemne wieczór. 1 co można na to powiedzieć? Kobietytak sobie malałemnie zostały uodpornione przez ćwiczenia na tyle, zęby tm wszystkim sprawom się oprzeć. Możesz zmuszać ie przez dziesięć lat do czytania Jakoba Boehmego i mimo to nie zmniejszysz ich zainteresowania tamtymi rzeczami; możesz nauczyć je podziwiać dzieło Thoreau alden, lecz nigdy ich nie skłonisz, żeb nosił stare suknie, ha była już uformowana w wieku lat piętnastu, kied yą poznałem miała swoje własne sympatie i ant pa l.ikob Ruaklurdl 18IK1 Sfc7 uaiuirski histoik suiki prp 1um l.tkoh iloehme ! łWi24 nicmieck nnsuk i Icool prp lin ni 79 tie, które ponieważ występowałem przeciw nim, z jakiegoś osobliwego powodu odłożyła na bok do czasu, gdy będzie mogła ich bronić czy też po prostu domagać się ich uznania. Stąd nasze trudności. Dochodziło do kłótni. Iva trwała w swym buńczucznym, niezbyt jeszcze pewnym, nowym oporze i rozsmakowywała się w niezależności. Dałem jej spokój, udając obojętność. Zacząłem teraz często odwiedzać Kitty Daumler. Wynajmowała dwa pokoje w domu podobnym do tego, w którym spędziliśmy z Ivą pierwsze dwa lata naszego małżeństwa, zanim mogliśmy sobie pozwolić na mieszkanie. Częściowo temu mieszkaniu przypisywałem zmianę, jaka zaszła w Ivie, toteż czułem się dobrze u Kitty. Meble tu były poplamione, tapeta koło lustra wysmarowana szminką, ubrania porozrzucane, łóżko nigdy nie zaścielone, a ona sama dość niechlujna usiłowała okiełznać włosy za pomocą jednego grzebyka i odgarniała je nieustannie do tylu ze swojej pełnej twarzy o grubych brwiach i dużych ustach. Serdeczna, zuchwała, wielkoduszna twarz kobiety przyziemnej. Gawędziliśmy o najróżniejszych zwykłych sprawach. Moi przyjaciele wyjeżdżali z miasta jęden po drugim. Na pociechę z ich strony i tak nie mogłem liczyć. Nie prowadziłbym takich rozmów z nikim prócz Kitty. Nauczyłem się jednak dostrzegać prawdziwą Kittyżywą, pulchną, rumianą, pachnącą, niewyszukaną dziewczyj nęza tą konwersacją. Lubiłem ją. Poza tę gadaninę jednak 1 Kitty i ja nie wychodziliśmy. Bez żenady przyznawała, żel „lubi być z mężczyznami", jeśli należą do tych, którzy ją interesują. A ja ją interesowałem. Zachowywaliśmy się uprzejmie wobec siebie i stale się uśmiechaliśmy. Brzemię tej uprzejmości i uśmiechów, jak oboje wiedzieliśmy, było podwójne: zamiar i jego wędzidła; śmiech nas trzymał na wodzy. Uśmiechałem się więc nadal. Aż do pewnego wilgotnego i przedwcześnie zimnego wieczoru na początku jesieni, kiedy to przyszedłem i zastałem ją w łóżku popijającą rum z herbatą. Złapał ją deszcz, przemokła i zziębła. Siadłem koło łóżka z kubkiem whisky, umazanym wzdłuż brzegu szminką był to jej znak rozpoznawczy: ręczniki, poszewki, łyżki, serwetki, widelce nosiły ślady szminki. Pokój w zwykłym stanie mosiężna 80 lampa, bibułka z pudełek od butów, lalka z telefonem ukrytym pod spódniczką, oprawiony w ramki widoczek z Wenecji, dessous suszące się na kolanku rury od kaloryferówprzestał być z jakiegoś powodu zwykłą zaciszną przystanią. Nie uśmiechałem się. Nie uśmiechałem się od chwili przyjścia. Kitty popijała swoją herbatę unosząc głowę z rozpadliny między spiętrzonymi poduszkami; kiedy opuszczała kubek, jej broda spoczywała powyżej kolejnej rozpadliny, najpiękniejszej na świecie ilustracji liczby dwa, delikatnego rozdwojenia zaczynającego się wysoko nad obszytym koronką dekoltem koszuli nocnej. Zrobiłem się czerwony. Zmogło mnie i gdy Kitty zwróciła się do mnie, ledwo zdołałem wyjąkać odpowiedź. Nie słyszałem, co mówiła. Co? Prosiłam, żebyś przyniósł mi torebkę. Jest w drugim pokoju. Wstałem niezdarnie. Chciałabym się upudrować. Aha, naturalnie. Moje buty zostawiły wielki szary ślad na okrągłym dywanie. Zabrudziłem ci chodnik. Przepraszam powiedziałem. Obróciła się i spojrzała, balansując kubkiem. Powinnam była poprosić cię o zdjęcie butów. To moja wina. Każ go wyczyścić na mój kosztodparłem. I zaczerwieniłem się jeszcze bardziej. Ależ wcale nie o tym myślałam. Biedaku, musiałeś przemoknąć do nitki. Zdejmij zaraz buty i pokaż mi swoje skarpetki. Pochyliłem się, żeby rozwiązać sznurowadła, i krew uderzyła mi do głowy. Mokre na wylot orzekła. Daj, to je powieszę. Zobaczyłem, że moje skarpetki pojawiły się obok dessous. Kitty stała przede mną z rozpostartym ręcznikiem. Osusz się. Chcesz się nabawić zapalenia pluć? Kiedy siadłem na krześle, sięgnęła ręką nad moją głowę, chwyciła łańcuszek od lampy i szarpnęła gwałtownie. Słyszałem w ciemnościach, jak uderza w oprawkę żarówki. 81 Zaczekałem, aż dźwięk ustanie, i sięgnąłem w górę. Złapała mnie za palce. To się tylko odwlecze, Joey powiedziała. Cofnąłem rękę i pospiesznie zacząłem się rozbierać. Kitty obeszła po omacku krzesło i siadła na łóżku. Wiedziałam, że prędzej czy później będziesz patrzeć na to jak ja. Kochanie! „Patrzyłem na to jak ona" przez dwa miesiące, czyli do momentu, kiedy zaczęła przebąkiwać o rzuceniu przeze mnie lvy. Twierdziła, że żona źle mnie traktuje i że nie pasujemy do siebie. Nigdy nie dałem jej podstaw do takiego przekonania, ona jednak oświadczyła, że sama się tego domyśliła. Nie miałem specjalnie ochoty na kluczenie; napięcie związane z życiem na dwa fronty męczyło mnie. Było to nie w moim stylu. Wypadłem z roli. Wkrótce się zorientowałem, że u źródeł tego wszystkiego łeżała moja niechęć do przegapienia czegokolwiek. Związek z jedną kobietą odsuwa poza zasięg naszej ręki wszystko, co mogą nam ofiarować inne; słodkie blondynki i podniecające niczym afrodyzjaki brunetki naszych snów zostają odrzucone. Czyż mamy zejść z tego świata nie poznawszy ich? Czy musimy? I znów chciwość. Kiedy tylko zdałem sobie z tego sprawę, zacząłem zmierzać do zakończenia romansu z Kitty. Zmarł on podczas długiej rozmowy, w której dałem wyraźnie do zrozumienia, że mężczyzna musi uznawać granice i nie może ulegać szalonemu pragnieniu bycia wszystkim i każdym, i wszystkim dla każdego. Kitty była rozczarowana, ale także połechtana moją powagą, przyjętym przeze mnie tonem, i czuła się zaszczycona tym, że apelowano do jej umysłu, jej lepszego ja. Ustaliliśmy, że będę ją nadal odwiedzał po przyjacielsku. Nie ma w tym nic złego, prawda? Dlaczegóż nie być rozsądnym? Kitty mnie lubi, lubi słuchać tego, co mówię; wiele się nauczyła. Czj pojmuje, spytałem, że względy, jakimi się kieruję, nie mają bezpośredniego związku z jej osobą? Z wielu powodów niechętnie... ja... nie jestem z tych, co to potrafią trzymać wiele srok za ogon, dokończyła za mnie dobrodusznie. Co za ulga. Nasze kontakty jednak nie zostały całkowicie zerwane. Czułem się zobowiązany do dalszych odwiedzin. Z początku po to, żeby zapewnić Kitty, że cenię ją tak jak 82 przedtem. Gdyby pomyślała, że przestałem się nią interesować, poczułaby się wielce dotknięta. Wizyty te nie byty tlko obowiązkiem ani też nie miah charakteru jednostronnego, bo kiedy nadeszły dni mego zawiśnięcia w powietrzu, wpadanie do niej co jakiś czas na kilka papierosów i szklaneczkę rumu stanowiło prawdziwe urozmaicenie. Czutem się dobrze w towarzystwie Kitty. Poszukiwanie przez Ivę książki, którą pożyczyłem Kitty, uświadomiło mi, że nie zaglądałem do niej od kilku tgodni. Pomyślałem więc, że spędzę resztę wieczoru z nią, uniknę sprzeczki z Ivą i kładzenia się do łóżka w złym humorze. Okienko nad drzwiami Kitty wydawało się ciemne, lecz pokój nie był pusty. Słyszałem jej głos, zanim zapukałem. Przez chwilę panowała cisza. Zdjąłem rękawiczkę i zapukałem jeszcze raz. Okienko nad drzwiami zostało zamalowane, ponieważ ze schodów każdy mógł zajrzeć do jej mieszkania. Dlatego też trudno było powiedzieć. czy światło się paliło, czy nie. Jeżeli nawet się nie paliło, to może dlatego, że Kitty znajdowała się w sąsiednim pomieszczeniu, w kuchni. Kiedy zastukałem po raz trzeci, światło nagle przesączyło się przez rysy i nierówne maźniccia pędzlem w okienku. Słyszałem, że Kitty naradza się 7 kimś, po czym gałka u drzwi poruszyła się i wyjrzała Kitty 7awią7iyąc sobie szlafrok. Nic by ła naturalnie zachwycona ujrzawszy mnie, a i ja nieco się zmieszałem. Bąknąłem, że przechodziłem tędy, postanowiłem więc wpaść do niej r przy okazji odebrać książkę. Nie zaprosiła mnie do środka, jakkolwiek wspomniałem 7 niestosowną ironią, że przemoczyłem nogi. Och, nie mogę teraz jej szukać. Mam straszny bałagan. Może byś wstąpił jutro? Nie wiem, czy będę mógłodparłem. Jesteś zajęty? Tak. Teraz ona spojrzała na mnie z ironią. Zaczęła się bawić tą sytuacją i, zagrodziwszy od niechcenia drzwi ręką, uśmiechnęła się do mnie. Nie wyglądała już wcale na niezadowolonąz tego, że ją nakryto. Pracujesz? Nie. 83 No to czym jesteś zajęty? Och, wyskoczyło mi coś nagłego. Nie mogę przyjść. Ale muszę mieć tę książkę. Nie jest moja, wiesz... Czyja? Ivy? Kiwnąłem głową. Rzuciwszy okiem w głąb pokoju dostrzegłem męską koszulę na oparciu krzesła. Wiedziałem, że gdybym się przesunął o kilka cali, zobaczyłbym męskie ramię na kołdrze. W pokoju zawsze było za ciepło i poprzez lekką mgiełkę przesączał się mocny, przyjemny, choć drażniący zapach, który przywykłem kojarzyć z Kitty. Dotarł do mnie tu do hallu, wzbudzając nostalgię i zazdrość, i nie mogłem się oprzeć uczuciu, że jak głupiec nieodwołalnie odrzuciłem pociechę i rozkosz, jakie mi ofiarowywała w życiu pozbawionym obu tych rzeczy. Obejrzała się, potem odwróciła się znowu w moją stronę z uśmiechem, alei z lekką pogardą, jakby mówiąc: „Nie moja to wina, że nie twoja koszula wisi na tym krześle." Kiedy mogę ją dostać? spytałem zły. Książkę? Zależy mi na tym, żeby ją dostać z powrotem powiedziałem. Nie mogłabyś jej teraz poszukać? Ja poczekam. Sprawiała wrażenie zdziwionej. Obawiam się, że nie. Umówmy się, że wyślę ci ją jutro. Chyba to wystarczy? Wygląda na to, że będzie musiało wystarczyć. 1 Jo to dobranoc, Joseph. Zamknęła za sobą drzwi. Stałem wpatrując się w okienko nad nimi. Smugi światła zniknęły, zmatowiało i zbrązowiało. Zacząłem schodzić w dół schodami, wdychając zapach kapusty z boczkiem i kurzu przenikającego za tapety. Kiedy znalazłem się na pierwszym piętrze, w mieszkaniu poniżej zobaczyłem przez uchylone drzwi kobietę w kombinacji siedzącą przed lustrem z brzytwą w dłoni, z drugą ręką odgiętą do tyłu; obok niej, na brzegu radia, leżał papieros, z którego wiły się dwie smużki dymu. Jej widok zatrzymał mnie na chwilę. Potem, zapewne dlatego, że ucichł odgłos moich kroków, lub dlatego, że wyczula, że ktoś na nią patrzy, przestraszona spojrzała w górę szeroka, rozgniewana twarz. Pokonałem szybko resztę schodów i wszedłem do westybulu z charak84 terystycznymi dla domów z pokojami do wynajęcia odwiecznymi, ohydnymi draperiami, z krzesłami obitymi pluszem, wysokimi, lakierowanymi, odsuwanymi drzwiami i z mosiężnymi guziczkami dzwonków na żyłkowanej dębowej tablicy. Z różnych części domu dochodziły dźwięki: plusk wody, skwierczenie tłuszczu na patelni, podniesione głosy kłócących się i przyciszone przy uspokajaniu i perswazji, słowa popularnych piosenek: „Na obiad do restauracyjnego, Cóż może być lepszego? Chattanooga choochoo..." dzwonki telefonów, ryk radia piętro niżej u portiera. Na piedestale Laokoon z brązu trzymał w obolałych rękach wielki, barbarzyńsko lamowany futrem hełm abażuru z frędzlami pociemniałej koronki. Zapinając rękawiczki przeszedłem do hallu. Rozmyślałem o tym, że tymczasem Kitty wśliznęła się z powrotem do łóżka i że oboje, ona i jej towarzysz, już zastanawiałem się, jak to ująć przywarli do siebie, a jego apetyt zaostrzyło wtargnięcie intruza. I chociaż obiektywnie biorąc nie potrafiłem znaleźć powodu, dlaczego nie miałaby robić, co jej się żywnie podoba, poczułem się jednak jakoś w nieokreślony sposób dotknięty i obrażony. Deszcz już nie padał, a i mgłę rozwiał silny wiatr. Na miejscu owego wyimaginowanego moczaru, gdzie w zgęstniałej wodzie czyhała śmierć z otwartą jaszczurzą paszczą, był czysty szlak ulicy i walczące z wichurą drzewa. Wiatr wyrwał w chmurach dziurę, w której moczyło się kilka gwiazd. Pobiegłem na róg, przeskakując kałuże. Zobaczyłem niedaleko tramwaj, nadjeżdżał z łoskotem, kołysząc się na boki i krzesząc iskry z pofalowanego drutu. Wskoczyłem do niego w biegu i dysząc stanąłem na platformie. Konduktor zauważył, że nie najlepszy to pomysł czepiać się tramwaju w deszcz i że powinienem uważać z takimi sztuczkami. Wymiotły nas stamtąd klekocące okna, migocące w potokach powietrza, dźwięk gongu zagłuszony przez trąbę wiatru. Wichura, jak się patrzy orzekł konduktor, przytrzymując się poręczy. 85 Wsiadł młody żołnierz i dziewczyna, oboje zawiani, starsza kobieta o spiczastej, wilczej twarzy, ponury pohcjant, który stał, wsadziwszy ręce do kieszeni, co wyglądało tak, jakby podtrzymywał sobie brzuch, i schowawszy brodę w kołnierz, kobieta w krótkiej spódnicy i puchatym futerku, w pończochach marszczących się nad kolanami, o załzawionych oczach i zaciśniętych zębach. Człowiek by myślał powiedział z politowaniem konduktor, kiedy przechodziła przez wagon że taka jak ta, co to nie jest już żadną smarkulą, będzie siedzieć w domu przy kaloryferze w taką pogodę, zamiast tłuc się po nocy tramwajem. Chyba że dodał zwracając się do policjanta i do mnie wyszła w interesach. 1 błysnął żółtymi zębami w uśmiechu. Następny przystanek Dochster! Dochster! Wyskoczyłem z tramwaju i ruszyłem do domu walcząc z wiatrem. Na chwilę przystanąłem pod markizą, żeby złapać dech. Chmury zostały przepędzone z rojów gwiazd migocących na półkulistej czerni wszechświat wyszedł w odwiecznych interesach o północy w tę wichurę. Iva czekała na mnie. Nie spytała, gdzie byłem, przypuszczając zapewne, że spacerowałem nad brzegiem jeziora, jak zwykle po kłótni. Rano pogodziliśmy się odbywszy krótką rozmowę. 13 stycznia Ponury, męczący dzień. Obudziłem się jak burza gradowa tego ranka, nie wiedząc co robić najpierwczy sięgnąć po pantofle, czy też zacząć od razu się ubierać, włączyć radio i posłuchać wiadomości, uczesać się, zabrać do golenia. Opadłem z powrotem na poduszki i spędziłem z godzinę lub więcej na zbieraniu się, obserwując ciemne smugi odbicia listewek żaluzji poruszające się na ścianie u góry. Potem wstałem. Chmury wisiały nisko, szyby ociekały deszczem. Okoliczne dachy zaśniedziały i zardzewiały mosiądz błyszczały jak pokrywki w mrocznej kuchni. O jedenastej poszedłem się ostrzyc. Zapuściłem się aż na Sześćdziesiątą Trzecią Ulicę i zjadłem lunch przy białej ladzie wśród zapachów smażonych ryb, gapiąc się na żelazne filary na ulicy i olbrzymie płyty chodnika, podobne 86 do płyt podłogi w maszynowni jakiegoś olbrzymiego parostatku. Nad restauracją na przeciwległym rogu balansował na ognistym drucie hamburger wyposażony w ręce i nogi, pochylając się ku słoikowi z musztardą. Zebrałem słodki osad z dna mojego kubka kawałkiem chleba i wyszedłem na dwór, żeby pospacerować wśród wielkich topniejących płatków śniegu. Pokręciłem się po sklepie oferującym drobiazgi w cenie dziesięciu centów, przejrzałem żartobliwe kartki na dzień świętego Walentego, pomyślałem, czyby nie kupić kopert,i kupiłem zamiast nich torebkę pralinek. Zjadłem je żarłocznie. Potem zwabiła mnie strzelnica. Zapłaciłem za dwadzieścia strzałów i strzeliłem mniej niż dziesięć razy, nie trafiwszy do celu ani razu. Kiedy znalazłem się znowu na ulicy, ogrzałem się przy koksiaku żarzącym się w bańce po oleju koło kiosku z gazetami i ściany z czasopism ustawionej pod osłoną filarów kolejki nadziemnej. Sceny miłosne i mrożące krew. Potem udałem się do czytelni scjentystów i wziąłem sobie gazetę „Christian Science Monitor". Nie czytałem jej. Siedziałem trzymając dziennik rozpostarty, próbując przypomnieć sobie nazwę firmy reklamującej swoje kuchenki gazowe na pierwszej stronie „Manchester Guardian". Chwilę później znalazłem się znów na ulicy i przystanąwszy przed salą gimnastyczną Coulona oglądałem fotografie bokserów. „Młody Salemi obecnie w drużynie Rangerów na południowym,Pacyfiku." Cóż za wspaniałe bary! Ruszyłem w drogę powrotną wybierając nie znane mi ulice. Okazało się jednak, że nie różnią się od tych, które znałem. Dwóch.mężczyzn ścinało drzewo. Zza płotu bez ostrzeżenia wyskoczył pies hałaśliwie ujadając. Nie znoszę takich psów. Jakiś facet w grubej kurtce i czerwonych wysokich butach stał na środku parceli i wrzucał do ognia skrzynki. Wysoko w oknie kamiennego domu malec, jasnowłosy chłopiec, w papierowej koronie na głowie bawił się w króla. Na ramiona miał zarzucony koc, a w chudych palcach trzymał berło zielony patyk. Kiedy mnie zobaczył, zamienił szybko berło na karabin. Wziął mnie na muszkę i strzelił. Wargi mu się poruszyły, gdy krzyknął: Bum! Uśmiechnął się, kiedy zdjąłem kapelusz i Pokazałem z przerażeniem wyimaginowaną dziurę w głowie. 87 Książka nadeszła z południową pocztą. Odnajdę ją wobec tego wieczorem. Mam nadzieję, że będzie to ostatnie oszustwo, jakie mi narzucono. 14 stycznia Spotkałem dzisiaj na Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy Sama Pearsona, kuzyna Ivy. No, no, nie spodziewałem się, że cię ujrzępowiedział. Wciąż jesteś wśród nas? Wiedział o tym dobrze. Nie jestem na Alasce odparłem ponuro. Co porabiasz? Nic. Uśmiechnął się, pozwalając mi żartować. Ktoś mi mówił, że poszedłeś na kurs do szkoły handlowej. Odpowiedź: To plotka. Pytanie: No to co właściwie robisz? O.: Po prostu jestem na utrzymaniu Ivy. Uśmiechnął się znów, tym razem jednak nie czuł się już pewnie. P.: Słyszałem, że studiujesz czy coś takiego. O.: Nie, siedzę cały dzień w domu i nie robię nic. P.:Nic? O.:Absolutnie nic. P.: No tak, przypuszczam, że wszyscy wkrótce pójdziemy, prawda?Sam ma trójkę podrośniętych dzieci. O.: Jeśli zaostrzy się niedobór siły ludzkiej. Najwyższy czas, żebym zachował się po chamsku wobec Sama. Zawsze swoimi pytaniami wywiera na mnie społeczną czy też rodzinną presję, sprawdzając stosowność mojej osoby dla Ivy. Nie mam wątpliwości, że doniesie to Almstadtom. 15 stycznia Troszcz się o siebie, a najlepiej się przysłużysz światu. Wczoraj uciąłem sobie pogawędkę z panem Fanzlem, krawcem pochodzącym z Alzacji. Zeszłej wiosny kupił okazyjnie nici z Lilie, blisko dwieście szpulek. Zapłacił dwadzieścia pięć centów za szpulkę, a dzisiaj cena wynosi siedemdziesiąt pięć. Nie zamierza odprzedać ani jednej. Podwyżkę wlicza do ceny szytych przez siebie ubrań, a jest 88 teraz bardziej zapracowany niż w najlepszym roku 1928. jeden z klientów zamówił właśnie sześć nowych garniturów i dwie sportowe marynarki. Niedługo może mi zabraknąć materiałów. Muszę myśleć o przyszłości. Podniosłem więc cenę powiedział pan Fanzel. Oto jego mądrość, mądrość handlowa. Jeśli każdy będzie się troszczył o siebie, powszechny dobrobyt zostanie zapewniony. W zeszłym roku pan Fanzel przyszył mi za darmo guzik do płaszcza, a w tym roku policzył sobie piętnaście centów. Być może użył bezcennej nici z Liłle albo też zyskał na wartości jego czas, teraz, kiedy ma tak wielu klientów. Pan Fanzel jest przerażony. Pozornie demonstruje pewność i płynięcie na fali, lecz w rozmaity sposób zdradza swoje paniczne przerażenie. Lokatorzy z jego domu, którzy przed czterema laty żyli z zasiłków, teraz stali się dobrze płatnymi pracownikami zakładów zbrojeniowych i jeden z nich ku konsternacji pana Fanzla przyszedł w zeszłym tygodniu zamówić sobie garnitur za osiemdziesiąt dolarów. Dotychczas klientami pana Fanzla byli zamożni mieszkańcy dzielnicy Kenwood. Mówi stale o lokatorze, którego kiedyś nieomal wyeksmitował, a który teraz zarabia sto dziesięć dolarów tygodniowo. Pan Fanzel jest mistrzem tylko nożyczek i igły, nie sił wyższych dokonujących takich przemian, i w strachu przed wojnami i przeobrażonymi lokatorami, a może nawet przed cieniem spadającego do oceanu samolotu Jeffa Formana, który przekreśla jego poczucie bezpieczeństwa, zdecydował bronić samego siebie i liczyć osiemdziesiąt dolarów za garnitur wart czterdziestu i piętnaście centów za guzik, który Poprzednio przyszywał z dobroci serca. Pan Fanzel jest niewinny. Winę przypisuję aurze psychicznej. To dzięki niej zabawiamy się paplaniem o Jeffie Formanie, wcale o nim nie myśląc, a o słowach wdzięczności już nie mówię. Podaż jest podażą, a popyt popytem. Ludzie kupią wszystko grzebienie, piszczałki, kauczuk, whisky, nadpsute niięso, groszek konserwowy, seks czy tytoń. Dzięki niezawodnej Opatrzności o zaspokojenie każdej z tych potrzeb troszczy się odpowiedni przedsiębiorca. Znajdzie się taki, co pogrzebie twojego psa, pomasuje ci plecy, nauczy języka swahili, opracuje twój horoskop, zamorduje twego rywala. 89 W wielkich miastach wszystko to jest osiągalne. W czasach Johna Lawa, szkockiego finansisty, pewien paryski kaleka stał na ulicy i wynajmował swój garb jako pulpit tym, co nie mieli gdzie zawrzeć transakcji. Cóż może zrobić biedny pan Fanzel? Musi zarabiać pieniądze, dopóki możejest jednym z maluczkich. Ledwie udało mu się uratować swój majątek podczas krachu. Chociaż wie, że ja nie pracuję, musi mi policzyć piętnaście centów za przyszycie guzika. Inaczej przez samą swą dobroć mógłby się ocknąć na szarym końcu, wśród ostatnich, gdzie diabeł, który na razie jest wśród pierwszych, na przedzie, zdublowawszy go w następnym okrążeniu, mógłby go dopaść. A jeśli obniży cenę i pozwoli sobie na miłosierne uczynki, to kto wtedy zapewni panu Fanzlowi jego pieczeń, kapustę, bułkę i kawę, łóżko, dach nad głową, poranną „Tribune", bilet do kina i ulubiony tytoń „Prince Albert"? Pokazał mi artykuł napisany przez eksprezydenta Hoovera, który zalecał zniesienie wszelkiej kontroli cen i popieranie w ten sposób inicjatywy w przemyśle, by osiągnąć wzrost produkcji zbrojeniowej. Co pan myśli o tym? spytał. A co p a n o tym myśli, panie Fanzel? Taki plan mógłby uratować nasz kraj. Ale czy powinniśmy im płacić za ratowanie kraju? Czyż inaczej nie będą produkować? Robią interesy. A czyż nie zarabiają już teraz kupy pieniędzy? Od przybytku głowa nikogo nie boli. To przecież intses. Ach roześmiał się machając ręką pan tego nie rozumie. Oni będą więcej pracować, a my szybciej wygramy wojnę. Ale ceny pójdą w górę i wtedy mając więcej pieniędzy będzie się miało mniej. Och, och, pan tego nie rozumie powiedział prychając przez ryże włoski w nosie i przez wąsy. Panie Fanzeł, czy żorfe, kiedy jej pan szyje sukienkę, też musi za nią płacić? Szyję tylko męską odzież, damskiej nie. Położyłem trzy pięciocentówki na ladzie i wziąłem swój płaszcz. 90 Niech pan sobie to przemyśli zawołał za mną. Nie robi się kogoś prezydentem bez powodu. Odszedłem macając palcami guzik, któremu od tygodni groziło to, że się oderwie, i zestawiając cenę jego stabilizacji z piętnastoma centami, za które można zafundować sobie trzy filiżanki kawy lub trzy cygara, lub półtorej szklanki piwa, lub pięć gazet porannych, lub nieco mniej niż paczkę papierosów, lub trzy rozmowy telefoniczne, lub jedno śniadanie. Ivie wstrzymano w bibliotece wypłatę. Obyłem się bez śniadania. W tym tygodniu krucho u nas z pieniędzmi. Nie przejmuję się tym, że od czasu do czasu nie zjem jakiegoś posiłku. Nie potrzebuję tylu kalorii co pracujący, a ponadto mam trochę zapasowego sadełka. Jestem pewien, że pan Fanzel byłby przerażony, gdyby się dowiedział, iż pozbawił mnie mojej grzanki i kawy, jakkolwiek teoretycznie ma prawo do najzupełniej czystego sumienia. Powinienem na siebie uważać. On za mnie nie może odpowiadać. Przypomniały mi się słowa epuzera Łużyna ze Zbrodni i kary. Czytał właśnie angielskich ekonomistów albo twierdził, że czyta. „Skutek był ten, żem rozdzierał swoją opończę na pół, dzieliłem się z bliźnim, i obaj zostawaliśmy na wpół nadzy..." A dlaczego obaj mamy się trząść z zimna? Czyż nie lepiej będzie, jeśli jednemu z nas będzie ciepło? Nienaganne rozumowanie. Gdybym powiedział to panu Fanzlowi nie wspominając o śniadaniu, zgodziłby się na pewno. Życie jest ciężkie! Vae victis! Biedacy muszą cierpieć. 16 stycznia Dość spokojny dzień. 18 stycznia Siedziałem dziś rano w pokoju i przypatrywałem się, jak Maria zmienia bieliznę pościelową, ściera kurze i myje okna. Szczególnie fascynowało mnie obserwowanie jej przy wyciu okien. Te czynności należą po prostu do obowiązków Marii, ale nawet ona czerpie z nich, jak się wydaje, Pewną przyjemność, kiedy śledzi wzrokiem szmatę nadającą połysk szybom, odchyla do tyłu i przodu ramy na Przekład Czesław JastrzębiecKozlowski przyp. tłum . 91 rezonujących sznurach, przesuwa coraz dalej łamaną linię zasięgu wody na poplamionych szybach. Usuwanie brudu z powierzchni to rzecz bardzo prosta i bardzo ludzka. I ja czyszcząc buty uświadomiłem to sobie w pewnym stopniu. Jak inna jest w takiej chwili przy oknie Maria, jak naprawdę ludzka, kiedy pucuje szyby. Czasami się zastanawiam, czy takie czyszczenie to jedyne źródło przyjemności. Kryje się w nim zbyt wiele pilnej potrzeby; niekiedy nadmiernie absorbuje ciało i duszę. „Ach, w lęku trwam, rozważając, co wyłoni się jutro na powierzchni?" Ma ono jednak znaczenie w sensie poczucia koncentracji, równowagi, lądu. Kobieta uczy się tego w kuchniach swego dzieciństwa i zabiegom oczyszczającym poddawane są potem prócz zlewów, okien, blatów stołowych również twarze i ręce dzieci, a wtedy te zabiegi mogą się stać jak to bywa u niektórych kobietcząstką natury boskiej. 19 stycznia Susie Farson przybiegła we łzach poradzić się Ivy, co ma począć ze swoim mężem. Wyszedłem, żeby mogły sobie pogadać. Susie i jej mąż toczą ze sobą nie kończącą się wojnę. Walter to chłopak z Dakoty, ogorzały, jasnowłosy o kwadratowej szczęce, taki, co to na ogół podoba się dziewczynom z miasta. Susie, koleżanka szkolna Ivy, jest od niego starsza o sześć lat. On ma do niej pretensję o tę różnicę wieku między nimi, o to, że został złapany w sidła małżeńskie, i najbardziej ze wszystkiego o dzieckoo Barbarę. Niedawno Iva chciała, żebym dał mu w łeb za kneblowanie dziecka chusteczką, kiedy przeszkadza mu spać. W zeszłym tygodniu z tego samego powodu ścisnął małej usta i prawie ją udusił. W tym tygodniu posiniaczył twarz Susie. Ivajej radzi, żeby go rzuciła, i Susie obiecuje, że to zrobi. 20 stycznia Spotkaliśmy się z Ivą w śródmieściu o szóstej. Iva uznała, że należy nam się z okazji szóstej rocznicy naszego ślubu mała uroczystość. W tym roku nie mieliśmy żadnego sylwestra. To był zły rok a więc jeszcze jeden powód do dobrej kolacji z butelką francuskiego wina. Postanowiła, że 92 nie może to być w żadnym wypadku taki sobie zwykły wieczór. Pojechałem do centrum kolejką nadziemną i wysiadłem przy skrzyżowaniu ulic Randolph i Wabash. Na jednym końcu ulicy widziałem kręte smugi czerwieni, na drugim pasmo czerni, miękkie jak maźnięcie węglem; na nim wisiały światełka nabrzeża jeziora. Na peronie w snopie świateł nadjeżdżających kolejek roztapiały się gęste w godzinach szczytu tłumy. Po każdej kolejce następowała czarna pauza, kiedy bliźniacze kolorowe lampy ostatniego wagonu ginęły z oczu na zakręcie. Błyski światła z ulicy na dole, pod nami, pochłaniała i tłumiła wielka, horyzontalna drabina podkładów. Gołębie spały już pod czarnymi od sadzy blaszanymi okapami; ich wywatowane jakby cienie padały na tablice ogłoszeń i za każdym razem, kiedy nadjeżdżała kolejka, trzepotały skrzydłami, jakby z dachu na grzędę zeskoczył jakiś rabuś. Szedłem Wschodnią Ulicą Randolph, przystając przed wystawami, żeby popatrzeć na wspaniałe torty i owoce południowe. Kiedy znalazłem się w zadymionej uliczce koło biblioteki, tam gdzie wyjeżdżają na powierzchnię kolejki zmierzające w kierunku południowym, zobaczyłem, że jakiś mężczyzna przede mną pada na bruk, i natychmiast znalazłem się w samym środku zbiegowiska. W pewnej odległości, chyba nie tak dużej, jak mi się wydawało, przed wozem firmy Cottage Grove, stał konny policjant i patrzył w dół. Mężczyzna był dobrze ubrany, w wieku nieco powyżej średniego. Zgnieciony kapelusz leżał pod jego dużą, łysą głową, język miał wysunięty, wargi sprawiały wrażenie nabrzmiałych. Pochyliłem się i szarpnąłem kołnierzyk jego koszuli. Guzik odskoczył. Tymczasem policjant przecisnął się do przodu. Wyprostowałem się ocierając ręce kawałkiem papieru. Razem patrzyliśmy na twarz leżącego. Po czym przyciągnęła moją uwagę twarz policjanta, długa i wąska niczym but z cholewą, o rysach ostrych, czerwona i osmagana przez wiatr. Miał muskularną szczękę, białawe faworyty przecięte paskami sztywnej granatowej czapki. Dał sygnał stalowym gwizdkiem, co nie było konieczne, bo inni policjanci już ku nam zmierzali. Pierwszy, który się stawił, też już nie zaliczał się do młodzików. Pochylił się, 93 sięgnął do kieszeni leżącego i wyciągnął staromodny, zamykany na pasek portfel, taki jaki miał mój ojciec. Wyją z niego wizytówkę i odczytał nazwisko. Pierś i brzuch leżącego unosiły się gwałtownie, w miarę jak rzężąc usiłował złapać powietrze. Szeroki płaszcz poddarł mu się z tyłu. W tłumie torowano drogę jadącej i uporczywie dzwoniącej karetce. Gapie odsuwali się niechętnie, nie chcąc stracić nic z widowiska. Czy czerwona twarz poszarzeje, pluskające się jakby w wodzie ręce znieruchomieją, broda opadnie? Może to tylko atak epileptyczny? Kiedy wraz z innymi stamtąd odchodziłem, dotknąłem czoła; zaczęło mnie piec. Czubkami palców szukałem draśnięcia, jakie zostawiła na nim ciotka Dina w tę noc, gdy umarła moja matka. Pielęgniarka zawołała nas wszystkich, Przybiegliśmy z różnych części domu. Matka jeszcze żyła, chociaż oczy miała zamknięte, bo gdy ciotka Dina rzuciła się ku niej, jakby skrzywiła usta w ostatnim wysiłku, próbując coś powiedzieć czy też ją pocałować. Ciotka Dina zaczęła krzyczeć. Usiłowałem odciągnąć ją od konającej, a ona zaatakowała mnie drapiąc jak szalona. W jakimś nieokreślonym momencie mama umarła. Patrzyłem na nią, z ręką przyciśniętą do twarzy, słysząc krzyk ciotki Diny: Ona chciała coś powiedzieć! Chciała ze mną mówić! Dla wielu osób z tego tłumu ciekawskich postać mężczyzny na ziemi musiała być tym, czym dla mnie uprzedzeniem. Żadnego ostrzeżenia i .pac na ziemię. Jakiś kamień, dźwigar, kulka trafia w głowę, czaszka rozpryskuje się jak szkło z kiepskiej wytwórni; czy też bardziej przebiegły przeciwnik umyka z więzów lat; zapadają ciemności; leżymy, coś wielkiego przygniata nam twarz, walczymy do ostatniego tchu, który przypomina skrzypienie żwiru pod ciężkim krokiem. Wszedłem po schodach prowadzących do biblioteki i stamtąd widziałem, jak wysoki ambulans przejeżdża przez wąskie przejście, a koń spokojnie ustępuje przed samochodem. Nie wspomniałem o tym zajściu Ivie. Chciałem jej tego oszczędzić. Nie mogłem jednak oszczędzić sobie, toteż kilkakrotnie w czasie kolacji postać leżącego na bruku 94 mężczyzny stawała między mną a jedzeniem i odkładałem widelec. Niezbyt udała nam się nasza rocznica. Iva myślała, że źle się czuję. 21 stycznia Przybiegła bardzo podekscytowana Susie Farson z wiadomością, że wyjeżdża wraz z mężem do Detroit. Ministerstwo Spraw Wojskowych zaproponowało mu kurs radiowy. Susie liczy na to, że i ją przjmą do tej samej szkoh. Córeczkę mają zostawić u siostry Farsona, która pracuje w restauracji w centrum. Ona się małą zajmie. Janey wprost ją uwielbia. Dam wam znać, jak sobie radzimy. A ty, Ivo, wpadnij tam od czasu do czasu i zobacz, jak Janey sobie radzi. Zapiszę ci jej adres. Naturalnieobiecała lva, choć z pewną rezerwą. A kiedy Susie wybiegła od nas, dodała: Idiotka! A jeśli coś się dziecku stanie? Ona nie chce stracić mężapowiedziałem. Stracić go? Ja bym go dawno zastrzeliła. Ponadto w ten sposób pogarsza tylko całą sprawę. Jeśli stanie się coś złego, on będzie miał pretensje do niej. A ona myśli, że robi to dla miłości. Och, cicho bądź, ty...! Pan Vanaker oczyszczał sobie gardło, kasłał, przestawał na chwilę zadowolony zmięsistego ulowku, potem znowu kasłał. Najmniejsze poruszenie w naszym pokoju go podnieca. Przestał dopiero wted, kiedy lva w niezwykłym jak na nią odruchu irytacji zaczęła walić w ścianę pantoflem. 22 stycznia Zjadłem obfite śniadanie, zamierzając się obejść bez lunchu. Jednakże o pierwszej wściekle głodny rzuciłem broszurę Abta i wyszedłem na lunch. W drodze powrotnej kupiłem kilka pomarańczy i dużą tabliczkę czekolad. Spałaszowałem to wszystko do czwartej. Później, u Fallonów, zjadłem sutą kolację. A kilka godzin potem, w kinie, jeszcze całą paczkę karmelków i lwią część torebki miętówek. Teraz, o jedenastej, jestem znowu głodny. 95 i 24 stycznia Wczoraj byliśmy na kolacji u Almstadtów. Kuzyn Sam nie doniósł na mnie. Przygotowałem Ivę, mówiąc jej o , naszej rozmowie, lecz nie wspomnieli o niczym. Stary Almstadt nie dopuszczał nikogo do głosu prawie przez cały czas, opowiadał o tym, jakie to by miał zyski, gdyby nie braki w zaopatrzeniu. Moja teściowa też jest ostatnio zajęta. W zeszłym tygodniu piekła ciasto na wentę na fundusz pomocy dla Rosjan. W tym tygodniu wszystkie panie z jej klubu oddają krew dla Czerwonego Krzyża. Robi ponadto na drutach jeden szalik tygodniowo. Próbc ? ia robić też rękawiczki, ale nie dała sobie z nimi rad, N.„ umie zrobić palców. A dziewczęta, Alma i Rosę, narzekają, że wszyscy młodzi ludzie znikają, bo idą do wojska, i zostają tylko chłopcy ze szkół średnich. Pani Almstadt wspominała znowu, że chciałaby mieć przy sobie Ivę, kiedy ja dostanę kartę powołania. Odparłem, że jest jeszcze dość czasu na podejmowanie decyzji. Zbyt kocham Ivę, żeby oddać ją w ich ręce. W przyszłym tygodniu wybieramy się do mojego ojca. Wykręcaliśmy się przed zaproszeniami mojej macochy od tygodni i zaczyna być obrażona. 26 stycznia Leżę w łóżku zaziębiony. Maria zrobiła mi rano herbatę. Iva wróciła do domu po lunchu, żeby mnie pielęgnować. Przyniosła pudełko luizjańskich truskawek i dała mi je maczanych w cukrzepudrze jako lekarstwo. Cała kołdra usiana została zielonymi szypułkami. Iva była w najhojniejszym i najbardziej wspaniałomyślnym nastroju. Czytała mi przez godzinę, a potem ucięliśmy sobie razem drzemkę. Obudziłem się po południu, ona jeszcze spała. Rozglądałem się po zacisznym pokoju i wsłuchiwałem się w lekki, mieszany rytm naszych oddechów. Żadna przysługa nie mogłaby mi jej bardziej przybliżyć. Sople i wzory wyczarowane przez mróz na szybach zaczęły się skrzyć, drzewa rozegrały się na wietrze niczym instrumenty muzyczne, wyrazisty, mroźny koloryt nieba, śniegu i chmur aż raził. Dzień dla świata bez szpetoty i groźby szkody, a radość, jaką czerpałem z tej pogody, była tym większa, że zachowywała ona swoje piękno i nie dbała o nic 96 prócz siebie. Światło nadawało aurę niewinności zwykłym sprzętom w pokoju, wyzwalając je od brzydoty. Pozbyłem się niechęci żywionej dotąd do czerwonego podłużnego dywanika przed łóżkiem, do skrawka kilimu przy kaloryr ferze, zgrubień farby na białym nadprożu, do sześciu gałek komody, które przedtem porównywałem do ohydnych nosów tyluż karzełków. Na środku podłogi leżał kawałek czerwonego sznurka niby przypadkowy symbol spokoju. Wywiera się na nas wielką presję, żeby zmusić nas do niedoceniani? "jsrnych siebie. A z drugiej strony, jak uczy cywilizacja, ką.7 nas stanowi bezcenną wartość. Są więc dwa przysposobienia: jedno do życia, drugie do śmierci. Dlatego też i cenimy, i wstydzimy się cenić samych siebie jesteśmy twardzi. Wyćwiczono nas w skromności i jeśli ktoś niekiedy próbuje ocenić własną wartość, robi to beznamiętnie, jakby badał swoje paznokcie, nie duszę, krzywiąc się znalazłszy defekt niczym ktoś z powodu drzazgi czy odrobiny brudu. Rzecz oczywista, powołani jesteśmy bowiem do zaakceptowania narzuconego nam zła wszelkiego rodzaju, do wyczekiwania w szeregach w słonecznym żarze, do przedzierania się wśród eksplozji przez plaże, do tego, żeby być wartownikami, wywiadowcami, najemnikami, do tego, żeby być tymi, co siedzą w pociągu, kiedy wylatuje on w powietrze, czy tymi, co wystają u zamkniętych bram, do tego, by nie mieć żadnego znaczenia, by umierać. W rezultacie nauczyliśmysię być nieczuli wobec siebie i obojętni. Któż zechce być gorliwym łowcą, jeśli wie, że sam z kolei będzie upolowaną zwierzyną? Lub nawet nie czymś tak określonym jak upolowana zwierzyna, ale zaledwie jedną z ryb ławicy zagnanej na jaz. Muszę wiedzieć, czym jestem. Dobrze było leżeć sobie w łóżku, czuwając, nie śniąc. Osaczony cały dzień, bezczynny, kładłem się wieczorem wyczerpany i w efekcie sypiałem źle. Nie zdarzają mi się noce bez snów. Dawniej irytowała mnie ich rozwlekłość. Załatwiałem jakieś idiotyczne polecenia, prowadziłem jeszcze bardziej idiotyczne dyskusje, zajmowałem się najbanalniejszymi w świecie sprawami. Teraz jednak moje sny Pozbawione są osłonek i bardziej złowieszcze. Niekiedy wręcz przerażające. Kilka nocy temu śniło mi się, że byłem 97 Bel Iow wjakiejś niskiej sali z rzędami dużych łóżeczek dziecinnyc czy też wiklinowych kołysek, w których leżały ofiary rzeź Jestem pewien, że były to ofiary rzezi, bo moja mis polegała na przekazaniu rodzinie zwłok jednej z nich. Mi przewodnik uniósł kartkę i powiedział: Tego znaleziono koło... Nie zapamiętałem tej nazwy, kończyła się na tańca Musiała to być Konstanca. To właśnie albo tam, albo Bukareszcie pomordowani przez Żelazną Gwardię wisiei na hakach w rzeźni. Widziałem te fotografie. Spojrzałem na uniesioną twarz i bąknąłem, że osobiście nie znałem zmarłego. Proszono mnie tylko o to jako osobę postronną.., Nie znałem nawet dobrze tej rodziny. Na co przewodnik odwrócił się z usmiechem i przypuszczam, że dawał mi do zrozumienia w krypcie nie było na tyle jasno, żeby jego intencje stały się jednoznaczne, lecz sądzę, że je odgadłem: „Najlepiej trzymać się z dala od takich rzeczy." To było ostrzeżenie pod moim adresem. Pochwalał moją neutralność. Dopóki będę występował w roli humanitarnego wysłannika, dopóty nie spotka mnie nic złego. Obrażał mnie jednak fakt nawiązania nici porozumienia z tym człowiekiem, jak również to, że na jego spiczastej twarzy pojawił się uśmiech, którym obdarzył mnie niczym swego wspólnika. Czyżbym był aż takim hipokrytą? Czy pan sądzi, że można go odnaleźć? spytałem. Czyżby był tu? Okazałem mu swoją nieufność. Szliśmy dalej wzdłuż przejścia po czymś, co przypominało raczej smugę szarego światła niż coś tak konkretnego jak podłoga. Zwłoki, jak już wspomniałem, leżały w łóżeczkach i wyglądały całkiem infantylnie. Twarze miały jakby skurczone i pokiereszowane. Pamiętam niewiele więcej. Widzę jedynie niskie, długie pomieszczenie, przypominające niektóre sale Muzeum Przemysłowego w Parku Jacksona; dziecięce jakby zwłoki z podziurawionymi głowami i członkami; przewodnika uwijającego się niczym szczur wśród swoich podopiecznych; i czuję atmosferę grozy, jaką kiedyś, przed wielu laty, potra , fił wyczarować mój ojciec, opisując mi Gehennę i potępieńców, aż zaczynałem piszczeć i błagać, żeby przestał; i tę końcówkę tańca. Inne sny wydawały się tylko nieco mniej koszmarne. W 98 jednym z nich znajdowałem się na froncie w Afryce północnej i byłem saperem. Przyjechaliśmy do jakiegoś miasta i miałem unieszkodliwić granaty z pułapki w jednym z domów. Wczołgałem się tam przez okno, zeskoczyłem z glinianego parapetu i ujrzałem granat przymocowany drutami do drzwi, prążkowany i ohydny. Nie wiedziałem jednak, gdzie mam zacząć, do którego drutu zabrać się najpierw. A czasu miałem mało; czekały mnie inne jeszcze zadania. Zacząłem się trząść i pocić, odszedłem do najdalszego kąta pokoju i długo, starannie celując z rewolweru, wystrzeliłem w te prążki. Kiedy ucichł huk strzału, uświadomiłem sobie, że gdybym trafił, byłbym zginął. Nie miałem czasu, żeby odczuć ulgę. Z kleszczami w ręce ruszyłem do przodu, żeby przeciąć pierwszy drut. Rozpoznaję w przewodniku z pierwszego snu postać antyczną, tymczasem zamaskowaną ale tylko dlatego, żeby w momencie, kiedy się odsłoni, zwielokrotnić moje przerażenie. Do naszego spotkania doszło w błotnistym zaułku. W dzień była to trasa dla wozów, ale o tej wieczornej porze jedynie koza błąkała się po zamarzniętych koleinach, twardych teraz jak stalowe obręcze, które je wyżłobiły. Nagle usłyszałem, że do moich dołączył się odgłos czyichś kroków, cięższych i bardziej skrzypiących, i moje przeczucia zamieniły się w strach, zanim poczułem dotknięcie na ramieniu i obejrzałem się za siebie. Wtedy obrzękłe oblicze zbliżyło się szybko do mojej twarzy, tak że poczułem zarost i dotknięcie zimnego nosa; a jego wargi pocałowały mnie w skroń z chichotem i jękiem. Uciekałem na oślep, słysząc znów skrzypienie butów. Obudzone psy ujadały wściekle za Pełnymi sęków deskami płotów. Biegłem w stronę ulicy, potykając się na zaspach popiołu. Czy mężczyzna, który upadł na bruk w zeszłym tygodniu, mógł, jeśli przypadkiem otworzył oczy, z twarzy Pochylającego się nad nim policjanta wyczytać swoją srnierć? Wiemy, że jesteśmy poszukiwani i będziemy znalezieni. Jakże wiele postaci przybiera ten morderca! Człowieka szczerego lub prostodusznego, lub głębokiego i o dużej ogładzie, lub może prozaicznego, niczym się nie Wyróżniającego. A przecież jest to ten morderca, ten 99 nieznajomy, który pewnego dnia zrezygnuje z grzecznoś. ciowego czy też zwyczajowego uśmiechu i ukaże ci broń w swojej ręce, narzędzie twojej śmierci. Któż go nie zna, tego kto mierzy cię wzrokiem na ulicy czy na schodach, czyją obecność musisz ignorować w ciemnym pokoju, jeśli masz zamknąć oczy i zasnąć, wysłannika, który w ostatnim bezlitosnym akcie zabiera cię w niebyt? Któż nie spodziewa się go wraz z otwarciem drzwi i kto, zostawiwszy za sobą dzieciństwo, myśli o ucieczce, o oporze czy też o położeniu mu rąk na ramionach wcale nie z ironią, lecz nawet z wdzięcznością, gdy już nadejdzie? Ten moment wybiera on. Może nadejść w chwili osiągnięcia szczytów zadowolenia lub zła; może przyjść jak ktoś, kto zjawia się zreperować radio lub kurek; bezgłośnie; lub dla zabicia czasu, zęby zagrać w karty; lub bez żadnych wstępów, purpurowy ze strasznej złości, wyciąga kneblującą dłoń; lub w masce spokoju przynagla cię aż do ostatniego tchu zaczerpniętego z przerwanym westchnieniem w jego cieniu. Jak to będzie? Jak? Spadanie z wysokości mili do sfalowanego morza? Albo tak jak mi się śniło, przy przecinaniu drutu? Albo ostrzelany na rzece wśród posiekanych trzcin i rwącej wody, z krwią, która przesącza się przez materiał na rękawach i ramionach? Mogę spokojnie myśleć o tych rzeczach w jasne popołudnie takie jak to dzisiejsze. Kiedy przychodzą mi do głowy w nocy, serce strzyka strachem niczym ropucha nadymająca się ohydnie. Z nadejściem ranka potrafię również urządzić nad sobą sąd, co jest jeszcze trudniejsze do zniesienia. Półprzytomny powołuję się na najrozmaitsze świadectwa w swojej obronie i stawiam czoło wykroczeniom, błędom, kłamstwom, hańbom i lękom całego życia. Zmuszony jestem do osądzania samego siebie i stawiania pytań, których wolałbym nie stawiać: „Po co to?" i „Po co istnieję?", i „Czy po to zostałem stworzony?" Wyznawane przeze mnie poglądy nie nadają się do tego, by mnie osłaniać. Myślę wciąż o markizie narożnego sklepu. Daje ona taką samą osłonę przed deszczem i wiatrem jak moje poglądy przed chaosem, któremu zmuszony jestem stawiać czoło. „Bóg nie miłuje tych, co nie mogą spać twardo"mówi stare przysłowie. Rano ubieram się i zajmuję 100 swoimi „interesami". I tak mija jeszcze jeden dzień nie różniący się od innych. Nadchodzi noc i muszę znów stawić czoło kolejnej sesji snutej „złowieszczej przygodzie", jak nazywa go Baudelaire i być stopniowo doprowadzonym do bezsenności poprzez koszmar obrachunku czy też mwentaryzacji, z umysłem trzepoczącym na zimnym wietrze jak szmata na sznurze do suszenia bielizny. Mieliśmy imponujący zachód słońca, eksplozję jaskrawych kolorów, apokaliptycznych czerwieni i fioletów, jakie musiały się pojawiać na biczowanych ciałach wielkich pokutników, wielkich świętych, błękity głębokie i nasycone. Obudziłem Ivę i trzymając się za ręce oglądaliśmy ten zachód. Jej dłoń była chłodna i słodka. Ja miałem lekką gorączkę. 28 stycznia Spędziliśmy całkiem mile czas u mego ojca. Macocha była serdeczna, a ojciec nie wścibiał nosa w nasze sprawy. Wyszliśmy od nich o dziesiątej. Iva dopiero dzisiaj mi się przyznała, że kiedy zbierała się do wyjścia, macocha dała jej kopertę zawierającą powinszowania z okazji rocznicy naszego ślubu i czek. Nie gniewaj się powiedziała Iva. Przydadzą nam się te pieniądze. Oboje potrzebujemy rozmaitych rzeczy. Wcale się nie gniewam. Chcieli dać nam coś w prezencie. To miłe z ich strony. Potrzebujesz nowej koszuli. A także jakichś kalesonów. Nie mogę ich już reperować. Roześmiała się. Nie ma miejsca na dalsze łaty. Rób, jak uważasz rzekłem, zakładając jej za ucho kosmyk włosów. Byłem zadowolony, że udało mi się uniknąć stereotypowej rozmowy z ojcem, która zaczynała się z reguły tak, że brał mnie na bok i powiadał: Czy mówiłem ci o synu Gartnerów, najmłodszym, tym, co studiował chemię? Zabrali go,ze szkoły. Dostał świetną posadę w zakładach zbrojeniowych. Pamiętasz go? Rzeczywiście pamiętałem. Chodziło o to, że ja również powinienem był, być chemikiem, fizykiem czy inżynierem. Na wykształcenie 101 humanistyczne średnio zamożni ludzie nie mogą sob pozwolić. To inwestycja skazana na fiasko. I właściwy całkiem zbyteczna, bo każdy inteligentny człowiek mozc sam nauczyć się wszystkiego, co powinien wiedzieć. Mój ojciec, na przykład, nigdy nie uczęszczał do collegeu, a jednak dla poparcia swojej tezy potrafi posłużyć się « konwersacji cytatamt z Szekspira: „Zważ własną cenę sprawiedliwą ręką"......pożyczkę daną tracim najczęściej razem z przyjacielem", i słowami z Króla Jana: ,,Tak, młodzieńcze." Moje horyzontyvprzyznaje ojciec, są szersze niż jego; bo też miałem większe możliwości. Ale zapewnienie sobie chleba z masłem stać musi na pierwszym miejscu. Zreszlą ludzie z konkretnym fachem bywają również ludźmi kulturalnymi. Choćby taki George Sachs nasz domowj lekarz w"Montrealu, który był uczonym i w wolnym czasie nawet napisał książkę broszurę dla Quebeckiego Towarzystwa Muzycznego pod tytułem Fakty medyczne dotyt :ące głuchoty Beethovena. Ojcu chodzi jednak o to, ze przygotowałem się do takiego życia, jakiego nigdy nie będę mógł prowadzić. I choć początkowo moją stałą obsesją była realizacja własnych planów, teraz już wiedziałem, że będę musiał się zadowolić czymś bardzo, bardzo niewielkim. To znaczy, będę musiał zaakceptować to niewiele, gdyż nie ma mowy o zadowoleniu. Osobiste pragnienia niezbyt się liczij w obecnych czasach. 29 stycznia Kiedy,przechodziłem obok podwórkaśmietnika ulubionego przez Vanakera, zobaczyłem na krzaku wśród butelek parę skarpetek, która wydała mi się jakby znajoma. Wziąłem jedną skarpetkę i przyjrzałem się jej z bliska. Tak, to moja skarpetka. Nie miałem najmniejszej wątpliwości mniej więcej rok temu kupiłem kilka par o tym deseniuŻeby upewnić się na sto procent, zabrałem ją do domu i porównałem z tamtymi. Była identyczna pod każdym względem. Zapewne to Vanaker ukradł perfumy hy. Przedtem nie chciałem w to wierzyć . Vanaker.jak mówiła kupią wctui ki, .ikt II sl 7. przekład Leona I InUia pip ihini " Hamlet, akl I l 1 prcklad ocla Pakoskni!o prp tium 102 nii pani Briggs, ma dobrą posadę w jakimś garażu. W niedzielę, kiedy widujemy go wychodzącego do kościoła, jest przyzwoicie ubrany. Co go mogło skłonić do kradzieży moich, noszonych przecież, skarpet? Nie powiedziałem o tym Ivie, ale zawinąłem dowód rzeczowy w kawałek papieru i wyrzuciłem. 30 stycznia Napisałem do Abta nie wspominając ani słowem o jego broszurze. Będzie z pewnością zły. 31 stycznia Lekkie ocieplenie. Szał czystości. Jedna z moich koszul wróciła z pralni całkiem bez guzików. Będę musiał złożyć zażalenie. 1 lutego W pobliżu Sześćdziesiątej Trzeciej Ulicy i Stony Island spotkałem Alfa Steidlera, którego nie widziałem od lat. Słyszał, że powołano mnie do wojska, a ja słyszałem to samo o nim. ? Nie wzięli mnie powiedział. Kiepskie zęby, kiepskie serce, nieodpowiednia psychika. Głównie to ostatnie. Za to Jack Brill to łakomy kąsek. Wzięli go? Wezmą w grudniu. Ma zamiar zostać bombardierem. Co robisz tak daleko od ulicy Huron? Przyszedłem tu, żeby odwiedzić w szpitalu brata. Rozbił swoją taksówkę w zeszły czwartek. To przykre. Czy ma jakieś poważne obrażenia? Och, nie, trochę sobie zepsuł wygląd i tyle. Powiedziałem, że bardzo mu współczuję. No cóż, tak to bywaodparł Steidler. Ale teraz, kiedy jest już żonaty, to nie ma znaczenia. Nie przeszkodzi mu to w uganianiu się za babami. Nie wiedziałem, że się ożenił. A skąd byś miał wiedzieć? Nie pisano o tym na pierwszych stronach gazet. Chciałem tylko powiedzieć, że jestem zaskoczony. Z kim? 103 Z Wilmą. Ożenił się z tą małą. Z tą, z którą go widziałem u Paxtona? Tak, właśnie z tą. Zawsze kiedy spotykam Steidlera, przypomina mi się kuzynek mistrza Rameau opisany przez Diderota jako „...un personnage compose de hauteur et de bassesse, de bon sens et de deraison", lecz mniej emfatyczny, bardziej sentymentalny na swój sposób i bynajmniej nie tak przebiegły. Przytknął zapałkę do koniuszka cygara i pociągnął. Ciemne włosy, świeżo ostrzyżone, zaczesane miał do tyłu w zwykły sposób i jakby ulizane na czubku głowy. Dzięki temu jego twarz, na zasadzie kontrastu podłużna, o wystających kościach policzkowych, mięsistym nosie i pełnych wargach, wyglądała dziwnie nago. W przesyconym drobinkami kurzu świetle słonecznym pod filarami kolejki nadziemnej sprawiał wrażenie bardzo bladego, niemal kredowo białego. Był ogolony i przypudrowany i miał nowy krawat w paski, ale jego schludny niegdyś płaszcz nosił ślady wytarcia, a brązowy pasek nabrał zielonkawego odcienia. Jak się miewa nasz stary kumpel Morris? spytał. Abt? Dobrze mu się powodzi, jest w Waszyngtonie. A co u ciebie? Czekam na wezwanie do wojska. Co robisz ty, Alf? Och, wciąż to samo. Stale usiłuję żyć po pańsku. Jak wiesz, WPA się skończyła. Przez kilka lat szła całkiem nieźle. Byłem szanowanym artystą w tym kraju. Najpierw pracowałem w teatrze, jak pamiętasz. Potem zorganizowałem balet na wodzie dla parków, a później prowadziłem chór w domu opieki społecznej. No a zacząłem od samego dołu. Pierwszym moim zajęciem było rozkopywanie ulicy. Musiałem tłumaczyć ludziom, którzy mnie pytali, co robię, że jestem geologiem. Cha, cha! Następnie zostałem pilnowaczem dymów. Nie rozumiem. WPA Works Progress Administration, instytucja rządowa, powołana przez Kongres w r. 1935, w okresie Wielkiego Kryzysu. W łatach 1935—43 zapewniła zatrudnienie 8,5 miliona bezrobotnych oferując pracę przy budowie szkół, szpitali, zakładów dla umysłowo chorych, poczt, dróg, mostów, lotnisk, parków itp. W ramach tzw. Federal Arts Program zapewniła też zatrudnienie artystom i pisarzom przyp. tłum.. 104 Siedziałem w dzielnicy fabrycznej na West Side na dachu z tabelą sześciu odcieni dymu i pilnowałem kominów przez osiem godzin dziennie. Potem był ten projekt teatralny. Tak czy inaczej cały ten interes zlikwidowano, więc pojechałem na zachodnie wybrzeże. Słuchaj, tu w pobliżu jest lokal Thompsona, może byśmy się napili kawy? Dobra. Wieki całe cię nie widziałem. Wesołe stare wybrzeże. Pojechałem tam z pewnymi pomysłami i próbowałem się dostać do Lubitscha, ale nie mogłem znaleźć nikogo, kto by mnie przedstawił. Jezu, tam to jak u czubków! Największy dom wariatów na świecie. Byłeś kiedy na zachodnim wybrzeżu? • Nie, nigdy. Jezu, trzymaj się od niego z daleka, to niebezpieczne miejsce. Jeśli jednak chcesz zobaczyć, jakie typy można spotkać w tym kraju, wybierz się tam. Znam trochę życie, ale w Los Angeles naciągnęli mnie na pięćdziesiąt dolców jak jakiego naiwniaczka. Oczywiście, obracam się w zupełnie innych sferach niż ty. No i byłem goły, więc zadepeszowałem do matki, dostałem od niej dwadzieścia dolców i przypisek, jak kiepsko idą interesy w salonie kosmetycznym. To był ciężki tydzień. Musiałem pójść do pracy na jakiś czas, żeby zebrać trochę floty. Popatrzył na mnie ponurym wzrokiem niczym podupadły hiszpański grand ze skrzywionym nosem i wystającą górną wargą pokrytą zarostem. Niebieskie oczy mu pociemniały. Nielekko mi było. Ale wybrzeże ma jedną dobrą stronę dodał po chwili, rozjaśniając się dziewczynki są wspaniałe, tam gdzie nie ma zbyt wielu żołnierzy. Wystarczy gwizdnąć. Czytałeś o tym idiotycznym procesie? A to ci heca! Gdybyśmy byli bardziej cywilizowani, wystawilibyśmy tę historię na scenie. Kanadyjski oficer trzymał dziewczynkę w hotelu. Ale1 to było tak po bratersku, jak powiedziała ona. Nazywał ją swoim kurwiszonkiem. „Chyba korniszonkiem" powiedział prokurator. Musiał wiedzieć, że sprawę przegra. „Nie, zaprzeczyła, kurwiszonkiem. To taki smakołyk, jaki lubią Brytyjczycy."Alf zaśmiał się, trzymając nad filiżanką cukierniczkę i łyżeczkę. No cóż, nie skażą nikogo na podstawie takiego dowodu. Pochylił się naprzód, żeby podać mi cukier, i wtedy dostrzegłem zwinięty numer 105 „Variety" w kieszeni jego płaszcza. Ukoił go ten dowcip; w zadumie, uśmiechając się zamieszał kawę i popijał ją drobnymi łyczkami, a potem dolną wargą zwilżył nowe cygaro. Był staromodny już w wieku dwudziestu ośmiu lat. Przejął wszystkie maniery tej generacji teatralnej, która stała na progu śmierci, kiedy on urywał się z lekcji w szkole średniej, żeby podziwiać jej podstarzałych komediantów w żałosnym przepychu „Orientalu". Wyrósł na zapleczu salonu kosmetycznego swojej matki. Kiedy znałem go dobrze, w wieku lat szesnastu, był już dżentelmenem ze sceny i codziennie wstawał o drugiej, by zjeść na śniadanie sardynki i popić je herbatą. Wieczory spędzał w „Strzałce" na dyletanckich debatach o Gnieździe rodzinnym i Pożądaniu w cieniu wiązów. Brał udział we wszystkich lokalnych przedstawieniach, był Joxurem w Junonie i pawiu i w audytorium szkolnym grał rolę Cyrana przez pełen tryumfu tydzień którego nigdy nie zapomniał. Nie wróciłbym tu z wybrzeża powiedział gdyby nie to, że wylosowano mój numer i wezwano mnie do stawienia się przed komisją. To dobry znak dla tego kraju, że mnie odrzucono. Zasłużyliby na klęskę, gdyby wcielili mnie do armii. Psychiatra spytał mnie, co robiłem, a ja odpowiedziałem: „Z ręką na sercu, to przez całe życie byłem wałkoniem." On spytał: „Jak myślicie, dacie sobie radę w wojsku?", a ja mu na to: „No, jak pan myśli,,panie doktorze?" Powiedziałeś to? Pewnie, byłem szczery. Nie mieliby ze mnie za cholerę pociechy. Przez cały czas grałbym jedną płytę... migania się. To wy, normalne skurczybyki, macie walczyć. Powiedziałem: „Jak pan myśli?", a on jeszcze raz zajrzał w moje papiery i rzekł: „Tu odrzucają was ze względu na słabe serce. To sprawę przypieczętuje." I napisał: „Typ schizoidalny." To by znaczyło, że brak mi piątej klepki, prawda? Stwierdziłem, co to oznacza. Myślisz, że facet może to i Dramat niemieckiego dramaturga i powieściopisarza Hermanna Sudermanna przyp. tłum. • Dramat Eugenea Gladstonea 0Neilla przyp tlum Tragifarsa Seana 0Caseya tprzyp tlum 106 poznać patrząc na ciebie, bo mu powiedziałeś, ze jesteś wałkoniem? To chyba nie wystarczy, co? Nieodparłemmuszą mieć więcej danych, to nie wystarczy. Nie martw się tym. Och, wcale się nie martwię, niech cię o to głowa nie boli. W jego okularach odbił się trójkątny płomyk kolejnej zapałki. Oni by nie wiedzieli, co ze mną zrobić, bo ja nie jestem taki wasz przeciętny facet. Wiem to. No, nie mógłbym walczyć. To nie moja para kaloszy. Moja para kaloszy to dawać sobie radę. A jak sobie dajesz radę, Alf? Sam się dziwię jak. Ale mija styczeń za styczniem, a ja tu jestem nadal, przeżyłem jakoś. Nie mam pojęcia, jak się to dzieje. Trochę pracuję, trochę naciągam innych, trochę gram na wyścigach. Przypuszczam, że jestem wałkoniem. Albo będę nim, dopóki nie zostanę tym, czym chcę być. No, w każdym razie zabawiam ludzi, których naciągam. Tak czy siak, to już coś. Liczysz na to, że zapłacę za twoją kawę? spytałem. Ty, Joseph? Każdy płaci za siebie. Co za głupi dowcip! Wyglądał na obrażonego. Miałem na myśli to zabawianie. Aha. Pewnego dnia doczekam się premiery... Nie zamierzałem cię urazićzapewniłem. Nie ma o czym mówić. Kto robi zarzut z kiepskich dowcipów? Widziałeś mnie w którymś z przedstawień federalnych? Byłem całkiem niezły. Zrobiłem olbrzymie postępy w stosunku do dawnych czasów. Roranne! Pamiętasz? Cha, cha! To rodzinne. Czy słyszałeś kiedy, jak śpiewa moja matka, zdarzyło ci się być w pobliżu przy takiej okazji? O, to dużo straciłeś. Mój brat komponuje również pieśni. Właśnie napisał jedną dla Narodów Zjednoczonych. Nazywa się „Podajmy sobie dłonie przez ocean". Zanudza mnie, żebym coś z tym zrobił. Jest pewien, ze trafiłaby do Parady Szlagierów. Teraz chce, żebym pojechał do Nowego Jorku za pieniądze z odszkodowania. .Wilma jest przeciwko temu. Masz zamiar pojechać? W zeszłym roku pojechałbym w jednej chwili, ale skoro Wilma jest przeciwko temu... Tej dziewczynie należy SC ode mnie przysługa. Wpakowałem ją w tarapaty kilka 107 lat temu. Phil podbił jej oko za to, że zabrała mu z kieszeni dwadzieścia dolców, kiedy mieszkali razem. Tylko że ona ich nie zabrała. Zrobiłem to ja. Przyznałeś się? Też coś! To by raz na zawsze skończyło mnie w jego oczach. Byłem pewien, że jakoś się pogodzą. Sprawił jej okropne lanie. Wilma ryczała... Byłeś przy tym? Byłem w tym samym pokoju. Ale nie mogłem się wtrącać. A co z pieniędzmi? Postawiłem na fałszywą kartę. Pewno myślisz, że to okropne, co? No cóż, może to brzmieć okrutnie i możesz w to nie uwierzyć, ale oni są bardziej ludzcy, kiedy się tłuką. W dodatku zupełnie przypominało to kino. On przejawił skruchę, ona mu przebaczyła, bo to jej chłop itede. Mieli całkiem niezłą frajdę. Wiem, bo byłem pośrednikiem między nimi. A teraz ona mówi, że jeśli ktoś ma pojechać z tą pieśnią do Nowego Jorku, to tylko ona. Przypuszczam, że widzi siebie na Tin Pan Alley z twarzą zalaną łzami... Och, chyba nie może być tak źle. Nie może? Nie znasz tego typu ludzi. Pozwól, że ci to zademonstruję. Na noc chowa się w skrytce na miotły w biurze wydawcy i rano zaskakuje samego pana SnaithaHawkinsa. „Co pani tu robi?" „Och, przez wzgląd na mnie, niech pan tego posłucha. Napisał to mój mąż." A kiedy on surowo odmawia, ona rzuca mu się do nóg, wobec czego on mówi: „Opamiętaj się, moje dziecko!" Niezły z niego chłop, rozumiesz. „Nie tylko przez wzgląd na mnie, lecz także na demokrację i..." Ona naciska, a on mięknie. „Nie powinnaś, drogie dziecko, leżeć na podłodze. Weź sobie, proszę, to krzesełko. Powiem panu Trubshevskyemu, żeby to przegrał" muzyka. Poczekaj próbowałem przerwać Trubshevsky gra; SnaithHawkins marszczy brwi, głaszcze się po brodzie. Zmienia mu się wyraz twarzy. Trubshevsky wali w klawisze w ekstazie. Śpiewają chórem: „Podajmy sobie dłonie" et cetera. „To wspaniałe, Centrum kompozytorów, piosenkarzy i wydawców muzyki popularnej przyp.J tłum 108 naprawdę wspaniałe!", wykrzykuje SnaithHawkins. Trubshevsky woła z entuzjazmem, a oczy mu błyszczą: tPani mąż to geniusz, naprawdę geniusz!" „No, no, nie plącz, dziecinko", powiada SnaithHawkins. „Och, proszę pana, pan tego nie rozumie. Tyle lat borykania się, leżdżenia taksówką, pracy nad piosenkami po kolacji." Oni nie mogą się oprzeć. Rozumiesz? perorował Steidler. Oto, jak sobie to wyobrażają. Ona pewno pojedzie. Szkoda tych wyrzuconych w błoto pieniędzy. No, ale inaczej on nie da się przekonać. Co za wstyd. To żaden wstyd. Nic nie szkodzi. Pomyśl tylko, jaki byłby ten świat, gdyby ziściły się ich marzenia. Albo gdyby ziściły się twoje, miałem ochotę dodać. Cały dzień był taki. Poszedł ze mną do domu i siedział do piątej, gadając bez przerwy i wypalając tyle cygar, że musiałem wietrzyć pokój, kiedy wreszcie się wyniósł. Czułem się tak zmęczony, jakbym spędził dzień cały uprawiając jakąś szczególnie poniżającą rozpustę ze Steidlerem w charakterze wspólnika. Nie powiedziałem Ivie o tej wizycie. Jest niechętnie do niego nastawiona. 2 lutego Wciąż nie ma ani owocowania, ani kwitnienia. Byłem zbyt leniwy, żeby się ruszyć z miejsca, ale wiem, że nie jestem leniwy. Oto właśnie nieobliczalne szachrajstwo. Leniwi wcale nie jesteśmy. Kiedy sprawiamy takie wrażenie, nasze żywiołowe plany zostały obrócone wniwecz, a duma każe nam zachować obojętność. Egipcjanie mieli rację, że uczynili jednym ze swoich bogów kota. Oni, jego czciciele, wiedzieli, że jedynie kocie oczy mogą widzieć w ciemnościach ich dusz. Gazety piszą, że w stanie Illinois od lata nie wzięto do wcrjska ani jednego żonatego mężczyzny. Teraz jednak napływ jest mniejszy i wkrótce zostaną powołani żonaci nie mający nikogo na utrzymaniu. Steidler wypytywał mnie, jak korzystam ze swojej wolności. Odpowiedziałem, że przygotowuję się psychicznie, bo chcę być członkiem armii, lecz nie jej częścią. Uważał to za bardzo dowcipną odpowiedź. Sądzi, że urodzony ze mnie komik, i 109 i i śmieje się ze wszystkiego, co powiem. Im bardziej staję się poważny, tym głośniej on się śmieje. Przyznał się teraz, że przez trzy miesiące mieszkał w szpitalu okręgowym, w pomieszczeniu stażystów. Dyrekcja nic o tym nie wiedziała. Jego przyjaciel Shailer, który wówczas tam mieszkał, wziął go do siebie, a inni stażyści zgodzili się dochować tajemnicy. Jadał w stołówce i oddawał bieliznę do pralni szpitalnej. Na drobne wydatki zarabiał kartami. Nie brakowało też psikusów i dowcipów; przedstawiono go pacjentom jako specjalistę i udzielał porad. Stażyści byli mili i pełni podziwu, on wesoły. Przez całe noce w pokoju Shailera przesiadywała gromada ludzi. Przed wyjazdem do Kalifornii zaproponowano mu pracę w szpitalu. Przypuszczam, że to wszystko prawda. On koloryzuje, ale nie kłamie. 3 lutego Godzina z Duchem Alternatyw. Porozmawiajmy sobie, dobrze, Joseph? Z przyjemnością. Siądźmy wygodnie. Nie jest tu zbyt wygodnie. Zupełnie nieźle. Prosperuję przy małych niewygodach. Znajdzie się tu wszystko, czego pan potrzebuje. Nie martw się o mnie. To ty jesteś niespokojny, nie ja. No tak, rzecz w tym, że nie bardzo wiem, z kim mam przyjemność, choć się cieszę, że możemy porozmawiać. Chodzi o moje nazwisko? To nie ma znaczenia. Oczywiście, że nie. Znany jestem pod kilkoma. A mianowicie? m Och... „Lecz z Drugiej Strony" lub „Tu As Raisonf, Aussi". Ja zawsze wiem, kim jestem, a to rzecz istotna. Godne pozazdroszczenia. Często tak myślę. Może pomarańczkę? O dziękuję, nie. Proszę, niech pan weźmie. 110 Są teraz takie drogie. Proszę mi zrobić przyjemność. No dobrze... Polubiłem pana. Podoba mi się pańskie zachowanie. Każdy z nas weźmie po połówce. Pan będzie łaskaw. A więc lubisz mnie, Joseph? O, tak. Pochlebiasz mi. Nie, naprawdę lubię. Wysoko pana cenię. Czy szybko nabierasz sympatii lub antypatii do ludzi? Staram się postępować rozumnie. Wiem o tym. Czy to źle? Rozumieć? Czy pan chce, żebym się zdawał na nierozsądek? Ja niczego nie chcę, ja tylko sugeruję... Uczucia? Masz je, Joseph. Instynkty? Instynkty też. Znam ten argument. Wiem, o co panu chodzi. O co? O to, że ludzka moc jest zbyt mała, żeby mierzyć się z tym, co nierozwiązalne. Nasza natura, umysł są słabe i możemy polegać wyłącznie na sercu. Wyciągasz zbyt pochopne wnioski, Joseph. Wcale tego nie powiedziałem. Ale chyba miał pan to na myśli. Rozum musi pokonać sam siebie. A wobec tego po cóż dano nam rozsądek? Żebyśmy odkryli błogosławieństwo nierozsądku? To kiepski argument. Wynajdujesz zarzuty przeciwko mnie. Można ci Pogratulować konkluzji, tylko że nie o to chodzi. Jednakże miałeś nie najlepszy okres. I mam w dalszym ciągu. No właśnie. I będę miał nadal. Oczywiście. Musisz być na to przygotowany. Jestem, jestem. 111 Dobrze, że oczekujesz tak niewiele. Ale to smutne, musi pan przyznać. To kwestia orientowania się, o ile można się ubie. gać. Ile? Mówię o szczęściu. A ja mówię o ubieganiu się o pozostanie człowiekiem. Nie jesteśmy gorsi od innych. Od jakich innych? Tych, którzy dowiedli, że pozostanie człowiekiem jest rzeczą możliwą. Ach, w przeszłości. Słuchaj, Tu As Raison Aussi. Nadużywamy teraźniejszości, nie sądzi pan? Nie żywisz do niej wielkiej sympatii? Sympatii! Cóż za określenie! A więc czujesz się wyalienowany? To też złe określenie. Ale popularne. Mnóstwo mówi się o alienacji. To głupia wymówka. Doprawdy? Możesz rozwieść się z żoną i porzucić własne dziecko, ale co możesz zrobić ze sobą samym? Nie możesz skazać na wygnanie świata, jeśli tkwi on tobie. Czy tak, Joseph? v Jakżebyś mógł? Chodziłeś przecież do jego szk oglądałeś jego filmy, słuchałeś jego stacji radiowych, czyi łeś jego czasopisma. A jeśli oświadczysz, że czujesz s. wyalienowany, jeśli p o w i e s z, że odrzucasz hollywoodz kie sny, seryjne melodramaty radiowe, tandetne dreszczowce? Już to, że się tego wypierasz, cię wplątuje. Możesz postanowić, że o tym wszystkim zapomnisz. Świat przyjdzie do ciebie. Obdaruje cię bronią lub jakimś mechanicznym narzędziem, przydzieli ci tę lub inną rolę, przyniesie ci gromkie wieści o klęskach i zwycięstwach, popchnie cię do tyłu lub do przodu, ograniczy twoje prawa, odbierze ci przyszłość. Jest głupi czy też mądry, tyrariski, perfidny, morderczy, ponury, kurewski, sprzedajny, mimowolnie naiwny lub śmieszny. Ale cokolwiek byś zrobił, nie uda ci się od niego uwolnić. I co wobec tego? 112 przyczyna niepowodzenia może tkwić w nas, we mnie. y słabości wzroku. Czy nie wymagasz zbyt wiele od siebie? Mówię serio. Gdzie mam położyć te pestki? Ach, przepraszam. Czy pan je trzyma w ręce? Tu, na tej popielniczce. Coś panu powiem. Wyrzec się świata czy też nienawidzić go to łatwizna, ograniczoność, tchórzostwo. Gdybyś dobrze widział, co myślisz, że byś stwierdził? . Nie jestem pewien. Być może to, że jesteśmy niedorozwiniętymi dziećmi lub aniołami. Urządzasz sobie kpinki, Joseph. Dobrze, stwierdziłbym, gdzie się podziały te cechy, którym kiedyś zawdzięczaliśmy naszą wielkość. To byłoby tragiczne. Może i byłoby. Czy ma pan tytoń? Nie. Albo bibułkę? Gdybym ją miał, mógłbym skręcić sobie papierosa z tych niedopałków. Przykro mi, że przyszedłem z pustymi rękami. Jeśli nie jesteś wyalienowany, dlaczego kłócisz się z tyloma ludźmi? Wiem, że nie jesteś mizantropem. Czy dlatego, że zmuszają cię do uznania, iż należysz do ich świata? Myliłem się albo raczej źle to ująłem. Nie mówiłem, że nie chodzi o uczucie alienacji, lecz że nie powinniśmy tworzyć doktryny z naszych odczuć. Czy to przekonanie powszechne, czy też osobiste? Nie rozumiem. A jeśli chodzi o politykę? Czyżby chciał pan rozmawiać ze mną o polityce? Ze mną? Teraz? Skoro odmawiasz podpisania się pod alienacją, być może interesowałaby cię zmiana sposobu życia? Cha, cha, cha! Ma pan jakieś pomysły? Doprawdy to nie moja parafia, wiesz... Wiem, ale to pan zaczął mówić o tym. Nie rozumiesz mojego stanowiska. Ależ tak, rozumiem. A więc jeśli chodzi o zmianę życia... 113 Nigdy nie bawiła mnie rola rewolucjonisty. Nie? Czyżbyś nie czuł do nikogo nienawiści? Tak, czułem nienawiść, ale mnie to nie bawiło, ty gruncie rzeczy... Tak? Jest pan tak pełen względów. Uważałem politykę za działalność niskiego rzędu. Platon twierdził, że gdybj wszystko było takie, jak być powinno, najlepsi ludzie unikaliby stanowisk zamiast się o nie ubiegać. Swego czasu się ubiegali. Owszem. Życie publiczne jest rzeczą nieznośną Zostało nam narzucone. Często słyszę takie narzekania. Ale wszystko to nie ma nic wspólnego z tym, co należałoby zrobić. Ale z kim, w jakich warunkach, jak i po co? Aha, otóż to, z kim? Pan nie wierzy w historyczną rolę klas, prawda? Zapomniałeś, że moją dziedziną są... Alternatywy. Proszę mi wybaczyć. Ale wracając do rzeczy, z kim? Straszne pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Z ludźmi pochowanymi po kątach, odizolowanymi? Jedna z niewielu swobód, jaka im pozostała, to swoboda rozmyślania, co się teraz stanie. A jednak, gdybyś miał zdolność widzenia... Gotów jesteś przyznać, że to słabość wyobraźni doprowadza do alienacji, lecz nie dostrzegasz, jak się wydaje, że podobna słabość nadweręża cię politycznie. Gdybyś mógł widzieć to ogólnie... Dokąd idziesz? Poszukać papierosa w kieszeniach płaszcza. Może się tam jakiś zawieruszył. Gdybyś mógł widzieć to w taki sposób. W całym domu nie ma ani dymka. Ogólnie... To znaczy, gdybym był geniuszem politycznym. Ale nim nie jestem. A więc jaka następna kwestia? Co robić w tych warunkach? Próbować żyć. Jak? Nie okazuje mi pan zbyt wiele pomocy, Tu As Raison Aussi. Zgodnie z jakimś planem, programem, być moż obsesją. 114 Idealna konstrukcja. To niemieckie sformułowanie, a pan nosi francuskie miano. Muszę być ponad takimi przesądami. No dobrze, to ładne sformułowanie. Idealna konstrukcja, obsesyjna dewiza. Jest ich niezmierna różnorodność: dla nauki, dla mądrości, męstwa, wojny, korzyści z okrucieństwa, dla sztuki; Bógczłowiek starożytności, wszechstronny człowiek Renesansu, dworski kochanek, rycerz, duchowny, despota, asceta, milioner, menedżer. Mogę wymienić setki tych idealnych konstrukcji, a każda z nich ma swoje pewniki i symbole, każda znajduje własną odpowiedź w zachowaniu, Bogu, sztuce, pieniądzach i każda obwieszcza: „To jedyny możliwy sposób stawiania czoła chaosowi." Nawet taki człowiek jak mój przyjaciel Steidler ulega wpływom idealnej konstrukcji gorszego rodzaju. Gorszego, ponieważ jest mniej zwarta i uboższa w myśl, ale mimo wszystko realna. Steidler ochoczo zrezygnuje w życiu ze wszystkiego, co niedramatyczne. Tylko że, niestety, dość płytko pojmuje on dramat. Zwykłe, nieuchronne sprawy nie wydają mu się wystarczająco dramatyczne. Ma zamiłowanie do pompy. To tandeta. Brak mu szlachetności gestu. I mimo całego swego sławetnego lenistwa gotów jest uganiać się za swoim ideałem, dopóki mu oczy nie wylezą z orbit, a stopy z butów. Czy pragniesz jednej z owych konstrukcji, Joseph? Czyż nie wygląda na to, że musimy je mieć? Nie wiem. Nie możemy się bez nich obejść? Jeśli tak na to patrzysz. Widocznie musimy zapewnić sobie jakiś specyficznie pasjonujący i porywający cel. Można by to tak ująć. Ale co z tą przepaścią między idealną konstrukcją a rzeczywistym światem, prawdą? No... Jak się do siebie mają? Ciekawa kwestia. A ponadto jeszcze i taka sprawa: obsesja wyczerpuje człowieka. Może stać się jego wrogiem. I często tak się dzieje. 115 Hm. I co pan na to wszystko? Co ja na to? Tak, co pan myśli? Siedzi pan sobie, wpatruje się w sufit i daje wymijające odpowiedzi. Nie odpowiadałem na pytania. Nie mam udzielać odpowiedzi. Nie! Jakże nieszkodliwą karierę pan obrał. Zapominasz o tym, że masz być rozumny. Rozumny! Nie mów pan głupstw, przyprawiasz mnie o mdłości. Pański widok przyprawia mnie o mdłości. Mdli mnie od tych uprzejmych, fałszywych min. Posłuchaj, Joseph...! Och, niech się pan wynosi. Niech się pan stąd wynosi! Jest pan dwulicowy. Nie można panu ufać, przeklęty dyplomato, oszuście! Wściekły rzuciłem w niego garść skórek od pomarańczy i wtedy czmychnął z pokoju. 4 lutego Nasza gospodyni, pani Kiefer, miała wczoraj następnyj wylew i straciła władzę w nogach. Według pani Bartlett,! którą pani Briggs zaangażowała w charakterze pielęgniarki, nie pociągnie dłużej niż kilka tygodni. Okna są zaciemnio. ne, w hallu i na schodach pachnie środkiem odkażającym, tak że wchodząc na podest z witrażowym oknem ma się wrażenie, że się człowiek znalazł w szpitalu klasztornym. W domu panuje cisza przerywana jedynie wychodzeniem i wchodzeniem Vanakera. On zachowuje się jak zawsze hałaśliwie; nie nauczył się zamykać drzwi, kiedy schodzi dohallu. Muszę wyjść z pokoju i pomaszerować groźnie w stronę łazienki, żeby położyć temu kres. Dopiero wtedy zatrzaskuje drzwi. Parokrotnie rzuciłem głośno kilka, pogróżek i ogójnych uwag na temat przyzwoitości i ogłady. Vanaker jednak jest albo zbyt pijany, albo zbyt tępy, żeby się zmienić. Czuję się fatalnie, kiedy to robię. Przekraczając próg pokoju, żeby go zbesztać i zapobiec podobnemu zachowaniu, jestem po prostu nerwowym czy też krewkim młodzieńcem i wiem, że ulegam złemu, kłótliwemu nastrojowi, co mam za złe innym zupełnie jak złośliwy klient wobec kelnera czy ojciec wobec dziecka. Iva też. Zawsze 116 wzdycha: Och, idiota! gdy wychodzę do hallu i z wściekłością szarpię drzwi. Sądzę, że na myśli ma Vanakera, ale może i mnie. 5 lutego Mój zły humor dał o sobie znać po raz pierwszy zeszłej zimy. Zanim wyprowadziliśmy się z naszego mieszkania, doszło do skandalicznej bójki między mną a gospodarzem, panem Gesellem. Awantura wisiała w powietrzu od dłuższego czasu. W lecie byliśmy w całkiem dobrej komitywie. Dokładaliśmy starań, żeby być uprzejmi wobec Gesella i jego żony, która dzień w dzień hałasowała wściekle w swojej pracowni na dole, używając mechanicznego dłuta. Ona jest rzeźbiarkąamatorką. Często cały dom się trzęsie w posadach. Pożyczała też od nas książki i oddawała je upaprane kamiennym pyłem. Nie protestowaliśmy. Tymczasem jednak nastały mrozy, a dom był niedogrzany. Wieczorem nie mogliśmy się wykąpać, w grudniu musieliśmy się kłaść do łóżek o dziewiątej, kiedy stygły kaloryfery. Potem przez tydzień w styczniu psuł się kocioł. Pan Gesell jest elektrykiem, toteż dla oszczędności sam zabrał się do reperacji. Musiał jednak chodzić do pracy, wobec czego naprawiał kocioł wieczorami i w niedziele. Próbowaliśmy zapalić w kominku, ale omal się nie udusiliśmy od dymu, bo zablokowany był cegłami. Na dole pani Gesell, obstawiona grzejnikami, pracowała nad rzeźbą robotnika drążącego pod wodą tunel dla nowego metra zamierzała wziąć udział w rozpisanym konkursie. Gdy zeszliśmy na dół, żeby zaprotestować, nie reagowała na dzwonek. Zjedliśmy kolację ubrani we wszystkie nasze swetry. Piecyk gazowy w kuchni, nasze jedyne źródło ciepła, zaczął przyprawiać nas o ból głowy. Mieszkaliśmy przez tydzień u Myrona, śpiąc we trójkę w jednym łóżku. W końcu złapałem pana Gesella, kiedy wyprowadzał psa. Dowcipkował na temat zimna i powiedział, że taki dryblas jak ja powinien je znieść śpiewająco. Poklepał mnie żartobliwie po ramieniu, co podekscytowało psa, przed którym się cofnąłem. Wytrzyma panmówił pan Gesell.Jak na gościa i 17 mającego tak aksamitne życie jest pan całkiem krzepki. Ale i tak nie wytrzymałby pan nawet dnia w moim fachu. Gesell jest mocno zbudowanym mężczyzną koło czterdziestki. Nosi stare spodnie i flanelowe koszule. Jego żona ubiera się w taki sam strój dżinsy, koszula i krawat. Zaczął opowiadać, jak oboje podczas Wielkiego Kryzysu o mało nie zamarzli w ogołoconej z mebli pracowni na Lakę Park Avenue. Palili skrzynki po pomarańczach czekając na węgiel z Opieki Społecznej. Ściągnęli zasłony i uszczelnili nimi szpary przed wiatrem. Wielki Kryzys się skończyłzauważyłem. Tak się zataczał od śmiechu, że musiał złapać mnie za ramię, by utrzymać równowagę. No, ma pan rację, tak, tak. Pies o smętnie czerwonych oczach przypatrywał się kłębiącemu się na ulicy śniegowi. Zobaczymy, co się da zrobić obiecał Gesell. Zaczęło się sączyć nieco ciepła, ale dom nie był naprawdę ogrzany. Iva wpadła na pomysł, żeby nie płacić komornego. Piątego dnia tego miesiąca Gesell wojowniczo nas upomniał. Iva odparowała ze złością, że nie oczekiwała, żeby artystka była dobrą gospodynią. Ale pan, panie Gesell! Artystka! prychnąlem, myśląc o tym nieszczęsnym robotniku drążącym podwodny tunel, jego okropnym nosie i grubych nogach. Gesell pewno powtórzył to swojej Beth, bo przestała się do mnie odzywać. Tak się zrodziły animozje. W lutym sytuacja uległa poprawie. Przy spotkaniach wychodząc lub przychodząc do domu zaczęliśmy się znowu pozdrawiać. Płaciliśmy komorne, w mieszkaniu było cieplej, pojawiła się znowu gorąca woda. Pewnego dnia zaniosłem czek na komorne i zastałem Gesellów jedzących śniadanie przy takim stole, jaki powinien stać w chacie z bierwion. Przybiegł dalmatyńczyk i ocierał się o ! mnie w sposób żenującybiedne stworzenie było tylko dodatkiem i nie miało własnego życia. Gesell wziął czek z podziękowaniami i zaczął wypisywać pokwitowanie. Jego żona opierając brodę na rękach wyglądała przez okno i obserwowała padający śnieg. Beth to tęga kobieta o rudych włosach obciętych równo, pod garnek, po męsku. Pomyś118 lałem, że wciąż się gniewa i nie chce ze mną rozmawiać, ale ona przypatrywała się padającym miękko płatkom i odezwała się nieoczekiwanie: W Montanie, będąc dziećmi, mawialiśmy, że w niebie skubią gęsi. Ciekawa jestem, czy jeszcze tak się tam mówi. Nigdy tego nie słyszałem rzekłem, szczerze pragnąc zawrzeć pokój. Może to powiedzonko wyszło już z użycia. Było to tak dawno. Nie tak znowu dawno oponowałem wielkodusznie, wywołując na jej twarzy smętny uśmiech. Och, tak, wystarczająco dawno. Gesell pisał dalej, też się uśmiechając i myśląc zapewne o dziewczęcych latach swojej żony albo o podobnych powiedzonkach z czasów własnego dzieciństwa. Pies kłapnął pyskiem ziewając. A także to o deszczu powiedziała Beth. Znam rzekł Gesell. Aniołowie, co? Och, daj spokój, Peter. Roześmiała się i czerwień jej włosów zdawała się udzielać policzkom. Płuczą złoże. Tego też nigdy nie słyszałem zapewniłem. Proszę powiedział Gesell wymachując pokwitowa niem. Uśmiechaliśmy się szeroko wszyscy troje. Niedługo potem, pewnego niedzielnego popołudnia, w domu zaczęło robić się chłodno i o drugiej wyłączono elektryczność. Dzień był niezbyt zimny, mogliśmy więc tez trudu znieść chłód. Słuchaliśmy jednak właśnie koncertu Brahmsa. Zbiegłem na dół i zadzwoniłem do drzwi Gesellów. Dalmatyńczyk rzucał się na nie wściekle i drapał szkło pazurami. Pobiegłem do wejścia w suterenie i wszedłem bez pukania. Gesell stał przy warsztacie z kawałkiem rury w ręce. Rewolwer też by mnie nie zatrzymał. Zmierzałem ku niemu dużymi krokami, odkopując z drogi pręty, obrzynki desek, kawałki drutów. Dlaczego wyłączył pan prąd? spytałem. Dlatego, że muszę naprawić ten ruszt. Dlaczego, do diabla, czekał pan z tym do niedzieli? I dlaczego pan nas o tym nie uprzedził? 119 Nie muszę pana prosić o pozwolenie na naprawę rusztu odparł. Jak długo prąd ma być jeszcze wyłączony? Ignorując moje pytanie, odwrócił się znów flegmatycznie w stronę warsztatu. No, jak długo? powtórzyłem. I kiedy zobaczyłem, że nie zamierza mi odpowiedzieć, złapałem go za ramię, zmuszając do odwrócenia się, odtrąciłem rurę i palnąłem go. Przewrócił się, rura z brzękiem upadła na cementową podłogę. Zaraz jednak zerwał się na nogi, wymachując pięściami i krzycząc: Sam tego chciałeś! Nie zdołał mnie dosięgnąć. Przyparłem go do muru, okładając na zmianę po piersiach i po brzuchu i kalecząc sobie knykcie o jego otwarte, dyszące usta. Po pierwszych ciosach złość mi minęła. Ze znużeniem i uczuciem wstrętu do siebie przyciskałem go do cegieł. Słysząc jego chrapliwy krzyk powiedziałem uspokajająco: Niech się pan nie denerwuje, panie Gesell. Przykro mi, że tak się stało. Proszę się nie denerwować! Przeklęty głupcze! wrzasnął. Bekniesz mi za to! Ty przeklęty głupi kretynie! Glos mu drżał ze strachu i złości. Beth, Beeth! Poczekaj no! Odciągałem go od ściany i odpychałem od siebie. Załatwię nakaz aresztowania. Beth! Lepiej niech pan tego nie robi rzekłem. Czułem jednak, że moja groźba jest bez pokrycia, i bardziej zawstydzony niż zwykle wróciłem na górę, gdzie zabandażowałem sobie rękę i siadłem czekając na przybycie policji. Iva śmiała się z moich obaw i powiedziała, że długo sobie poczekam. Miała rację, chociaż przez cały tydzień byłem przygotowany na to, że pójdę do sądu i zapłacę grzywnę za zakłócenie spokoju publicznego. Iva przypuszczała, że Beth nie miała ochoty inwestować pieniędzy w nakaz aresztowania. Wyprowadziliśmy się miesiąc później. Wszystkie formalności załatwiły Iva i Beth. Odżałowaliśmy czynsz za kilka tygodni, żeby stamtąd uciec. Było to „niepodobne" do mniewczesny symptom. Dawny Joseph należał do ludzi zrównoważonych. Oczywiście, wiedziałem od wielu lat, że odziedziczyliśmy paniczny lęk przed zlekceważeniem nas czy poniżeniem, 120 drażliwość na punkcie „honoru". Nie chodzi bynajmniej o szaleństwo pojedynkowicza sprzed stu lat, jesteśmy jednak ludźmi ulegającymi napadom złego humoru: wymiana zdań w kinie czy w jakimś innym tłumie i już niemal rzucamy się na siebie. Tylko że, moim zdaniem, nasza wściekłość to rzecz zwodnicza; zbyt nieświadomi i ubodzy duchem nie wiemy, iż ruszamy na „nieprzyjaciela" z mieszanych pobudek miłości i osamotnienia. Zapewne również z pogardy do siebie samych. Ale przede wszystkim z powodu osamotnienia. Ivę, chociaż ukrywała to wtedy, ogarnęło zdumienie później mi się przyznała. Była to rewolta przeciwko moim własnym zasadom. Przeraziła mnie; a zdrady, które zobaczyłem na wieczorku u Servatiusów, okazały się częściowo i moimi zdradami, jak musiałem teraz przyznać. 8 lutego Temperatura Waha się w okolicy zera. Ziąb jest składnikiem powszechnej złośliwości. Myślę o jego stosowności, w miarę jak napływają wojenne nowiny: Taka zima zmusza do szacunku z powodu swej, w całym tego słowa sensie, zimowości. „Ja was, żywioły, nie winie o srogość..." woła Lir. Wita ich „straszne igrzyska". Ma też zupełną rację. 9 lutego Czuję się jak ludzki granat z wyciągniętą zawleczką. Wiem, że wybuchnę, i stale uprzedzam ten moment, krzycząc z nabożną rozpaczą: Buch! lecz zawsze przedwcześnie. Goethe miał rację twierdząc, że kontynuowanie życia znaczą nadzieję. Śmierć jest zniesieniem wyboru. Im bardziej ogranicza się wybór, tym bliżej znajdujemy się śmierci. Największe okrucieństwo to pozbawić nadziei, lecz nie całkiem życia. Dożywotnie więzienie to coś takiego. Podobnie jak obywatelstwo niektórych krajów. Najlepszym rozwiązaniem byłoby żyć tak, jak gdyby nie odebrano nam zwykłych nadziei, nie z dnia na dzień, na Huni 6 Bellow ekspir. Kroi L», akt III, sc 2. przekład Józefa Paszkowskiego przyp Szeksp ślepo. Wymaga to jednak ogromnego panowania nad sobą. 10 lutego W zeszłym tygodniu dwukrotnie przychodził Steidler. Chyba uważa mnie za pokrewną duszę. Co oznacza śmiem twierdzić że zakłada, iż znajdujemy się w tej samej sytuacji. Nie miałbym nic przeciwko jego wizytom ani takiemu założeniu, gdyby nie to, że po tych kilku godzinach wciąż mi się wydaje, jakbyśmy się dopuszczali we dwóch jakiegoś strasznego występku. Palimy i gadamy. Opowiada mi o swoich przygodach na zachodnim wybrzeżu, w szpitalu i o obecnych sprawkach. Dowiedziałem się, że dostaje dziesięć dolarów tygodniowo od matki i pięć od brata. Zacisnąwszy pasa może wyżyć z dwunastu, resztę wydaje na wyścigi. Od czasu do czasu wygrywa, ale jak oblicza, w ciągu ostatnich dziesięciu lat przegrał cztery do pięciu tysięcy dolarów. Nie lubi mówić o takich rzeczach.Wspomniał o nich tylko mimochodem, bo w pełni dostrzega ich przyziemność. Przyjmuje za rzecz naturalną to, że muszą być przyziemne. Nigdzie nie ma godności, tylko absurdalny fałsz. Co za sens starać się o ukrycie tego fałszu. Wyjdzie znowu na jaw, żeby śmiać się z ciebie. Mówi to posługując się tak wieloma słowami. Kiedy spytasz o szczegóły z jego życia, spojrzy na ciebie ze zdziwieniem. Nie czuje się dotknięty, ale szczerze zdumiewa go, że tak wyraźnie błahe sprawy mogą cię interesować. Woli opowiedzieć ci o wygraniu lub przegraniu zakładu, o jakimś oszustwie, o ciętej odpowiedzi, o ciekawej zemście, o obraźliwym liście wysłanym przez niego do wierzyciela, o przygodzie miłosnej. Ostatnim razem opowiadał mi zawikłaną, długą historię podboju pewnej Norweżki mieszkającej w tym samym co on hotelu w „Rycerskim Gnieździe". Spotkał ją w Dzień Dziękczynienia w westybulu. Hartly, recepcjonista nocny, mrugnął do niego, wobec czego przystąpił do oblegania fortecy. Naturalnie, wcale jej się nie podobał. Zawsze tak się zaczynało. W okolicach Gwiazdki zaczęła patrzeć na niego łaskawszym okiem. Na nieszczęście on był spłukany, nie miał centa. Zwrócono mu uwagę, że inni mieszkańcy 122 hotelu robią postępy, jeśli chodzi o nią. Hartly niestety dbał o dostarczanie mu odpowiednich informacji. Nie musiał mi o tym mówić. Od samego początku wiedziałem, ze to dynamit, nie dziewczyna. W święta obłowił się na kucyku zwanym Cętkowaną ICrówką, który wygrał o dwie długości przed stawką. Zaprosił Norweżkę do „Fiorenzy" na spaghetti. Wydawało mi się, że idzie nam całkiem nieźle, i kiedy przeprosiła mnie na chwilę o jedenastej wieczorem, paliłem sobie spokojnie swoje cygaro „Perfect Queen" i powiedziałem do siebie: „Załatwione." Ona piła Różowe Damy i trochę przesadziła. Odeszła niepewnym krokiem. Czekałem. Kiedy do kwadrans po jedenastej się nie zjawiła, pomyślałem: „Może zrobiło jej się niedobrze w toalecie?" Poszedłem wobec tego poprosić babkę klozetową, żeby tam zajrzała. Dotarłem jednak tylko do orkiestry i zobaczyłem, ze dziewczyna siedzi na kolanach jakiegoś faceta. No cóż, starałem się nie wyglądać na urażonego i zauważyłem, że zrobiło się późno i powinniśmy zbierać się do domu. Ale ona nie wstała, a ja nie chciałem strugać z siebie durnia, więc się wyniosłem. Przez dwa tygodnie posyłał jej listy. Nie odpowiadała. I kiedy już prawie całą wygraną przepuścił, spotkał ją w śródmieściu. Były jej urodziny, jak powiedziała. Zaproponował, że postawi jej szklaneczkę. Poszli do „Czarnego Sokoła" i wypili cztery. Niebawem paru przystojnych, dobrze ubranych facetów pojawiło się przy barze, jeden w mundurze oficera marynarki wojennej. Alf wstał, zapłacił za trunki, położył resztę na stoliku i powiedział: „Wiem, kiedy zostaję zdeklasowany." Bez centa w kieszeni ruszył na piechotę do hotelu. Historyjka zmierzała do nieuchronnego finału podboju, i do tego, że Norweżka nauczyła się w końcu dokonywać rozróżnienia między wyższą wartością Alfa a jego wyglądem, uległszy mu żartobliwie i łaskawie po pijanemu, a następnie stwierdziwszy, że dostała więcej, niż się spodziewa, i tak dalej. Alf doznałby wstrząsu, gdyby wiedział, że Unie nudzi, bo uważa się za pierwszorzędnego speca od Koktajl składający się z dzinu, brandy, soku cytrynowego, grenadmy, białka i lodu przP tłum 123 rozrywki. W każdym nocnym lokalu byliby szczęśliwi gdyby go pozyskali. Potrafi opowiadać anegdoty w kill dialektach. Aleja wolę nie być rozrywany. Powitałem Alfa serdecznie i zresztą nadal raczej go lubię, jednakże wola, bym, żeby nie przychodził tak często. 11 lutego Wrócił Myron Adler. Dzwonił dziś rano i zapowiedział, że odwiedzi mnie, jak tylko uda mu się wyrwać. Robbie Stillman przyjechał po sześciomiesięcznym pobycie w szkole oficerskiej. Został saperem i do jego zadań będzie należało budowanie lotnisk. Życie w wojsku, jak zapewnia, nie jest ciężkie, kiedy się przywyknie do dyscypliny. Trzeba się nauczyć uległości. Jego brat Ben jest gdzieś w głębi Brazylii. Od października nie ma od niego wieści. 14 lutego Nie pokazał się Myron ani nikt inny. Nawet Steidler chyba mnie opuścił. Dwa dni bez odwiedzin, rozmów, zainteresowania. Nic. Para całkowicie pustych kartek wyrwanych z kalendarza. To najzupełniej wystarczy, żeby skłonić człowieka do modlenia się o zmianę, po prostu zmianę, byle jaką zmianę, do wielbienia przeżycia jako takiego. Gdybym był trochę mniej uparty, przyznałbym się do klęski i do tego, że nie wiem, co mam począć ze swoją wolnością. 15 lutego List od Abta pełen waszyngtońskich plotek i wyjaśnień odnośnie do aktualnej polityki. Dlaczego postępujemy tak, jak postępujemy w Afryce północnej i w stosunku do Hiszpanii, de Gaullea, Martyniki. Bawi mnie to, że wyczuwam lekką dumę, kiedy wspomina o swojej zażyłości z ważnymi osobistościami. Przypuszczam, że są to ważne osoby z kręgów oficjalnych, choć ja nigdy o nich nie słyszałem. 16 lutego Stara pani Kiefer, jak to określiła pani Bartlett: „ginie wprost w oczach. Może pociągnąć jeszcze z tydzień czy 124 dwa, ale to pantomimicznie wbiła igłę w swoje ramię nie może wiecznie utrzymywać jej przy życiu." Poruszamy się ostrożnie po domu. Kapitan Briggs nie wychodzi już na dwór na wieczornego papierosa. Jest za chłodno. 17 lutego Iva i ja zbliżyliśmy się do siebie. Ostatnio pozbyła się wyraźnie tego, czego tak bardzo u niej nie lubiłem. Nie protestuje już przeciwko życiu w wynajętych pokojach umeblowanych; chyba też mniej interesuje się strojami; nie krytykuje mojego wyglądu i wydaje się mniej przejmować tym, że moja bielizna jest w takim stanie, iż ubierając się często wkładam nogę w złą dziurę. I pozostałymi rzeczami stołowaniem się w tanich jadłodajniach, brakiem pieniędzy na drobne wydatki. A mimo to jak dawniej daleka jest od tej Ivy, którą kiedyś chciałem uformować. Obawiam się, że nie ma w tym kierunku danych. Teraz uderzyła mnie arogancja, z jaką zaszeregowuję ludzi do dwu kategorii: tych o poglądach wartych uwagi i tych bez poglądów. 18 lutego Wczoraj przechodząc obok krzaków, gdzie znalazłem skradzione skarpetki, ujrzałem następną parę. Vanaker musiał ściągnąć mi kilka par. Pokazałem je Ivie, kiedy szliśmy tamtędy dziś wieczorem. Ona również je poznała. Powiedziała, że musimy znaleźć sposób na danie mu do zrozumienia, że wiemy o tej kradzieży. 19 lutego Kolejny list od Johna Pearla z prośbą o wieści z Chicago. Tak jakbym ja coś wiedział i mógł mu napisać. Wiem nie więcej niż on. Chciał wyjechać do Nowego Jorku, ale teraz chyba tęskni i pisze z gtęboką odrazą o swoim „łuszczącym StC otoczeniu". „Łuszczące się meble, łuszczące się mury, afisze, mpsty, wszystko się łuszczy i rozłazi w południowym Srooklynie. Przeprowadziliśmy się tu, żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy, ale chyba powinniśmy raczej oszczędzać Ornych siebie i przenieść się gdzie indziej. Przeszkadza mi Prócz innych rzeczy to bezdrzewie. Ta nienaturalna, zbyt ta martwota." 125 Żal mi go. Wiem, co czuje, znam ten strach i to zagrożenie wywołane brakiem elementu ludzkiego w tym co aż nazbyt ludzkie. Dostrzegliśmy to jak inni przed nami w ciągu ostatnich dwustu lat i wyrywamy się do „natury", Tak się dzieje we wszystkich miastach. A miasta są równie? rzeczą „naturalną". John ludzi się, że byłby bezpieczniejszy w Chicago, gdzie wyrastał. Co za sentymentalność! Nie chodzi mu o Chicago, bo jest nie mniej nieludzkie. Ma na myśli dom swojego ojca i przyległe ulice. Z dala od tego i kilku innych wysepek byłby tak samo zagrożony. Lecz nawet taki list podtrzymuje mnie na duchu. Daje mi poczucie, że ktoś drugi też dostrzega przykre i smutne aspekty w tym, co dla reszty jest po prostu obojętne, czyli w otoczeniu. 22 lutego Gdyby był dziś przy mnie Tu As Raison Aussi, powiedziałbym mu, że „idealną konstrukcją" najwyższego rzędu jest ta, która uwalnia uwięzioną jaźń. Walczymy wiecznie o wyzwolenie samych siebie. Lub mówiąc nieco inaczej: gdy wydaje się, że z takim przejęciem, a nawet wręcz kurczowo trzymamy się własnego ja, znacznie bardziej wolelibyśmy wyrzec się siebie. Nie wiemy tylko jak. Dlatego niekiedy się zatracamy. Tymczasem naprawdę pragniemy przestać żyć tak wyłącznie i daremnie dla samych siebie, nieczysto i nieświadomie, obróceni do wewnątrz i zapatrzeni we własny pępek. Zaczynam myśleć, że pogoń, obojętne, czy to pogoń za pieniędzmi, rozgłosem, sławą, coraz to większymi dostojeństwami, czy prowadzi nas do złodziejstwa, rzezi, poświęceniapozostaje tą samą pogonią. Wszystkie wysiłki zmierzają do jednego celu. Niezupełnie rozumiem ten pęd. Wydaje mi się jednak, że ostateczny cel to pragnienie prawdziwej wolności. Wszystkich nas ciągną te same otchłanie duchachcemy wiedzieć, czym jesteśmy, po co żyjemy, chcemy znać nasz cel, doświadczyć łaski. I jeśli pogoń ta jest taka sama, różnice w naszych osobistych losach, które dotąd znaczyły dla nas tak wiele, nabierają mniejszej wagi. 126 24 lutego W nocy napadało mnóstwo śniegu. Zrezygnowałem z lunchu, żeby uniknąć trzykrotnego przemoczenia nóg w ciągu jednego dnia. 27 lutego Do wiosny tylko dwadzieścia dwa dni. Przysięgam, że dwudziestego pierwszego marca zdejmę zimowe ubranie i bez względu na to, jaka będzie pogoda, nawet gdyby była śnieżyca, będę spacerował po Parku Jacksona bez kapelusza i bez rękawiczek. 1 marca Pojawił się wreszcie Adler. Przyszedł po południu, kiedy go nie oczekiwałem. Pani Bartlett wpuściła go i jak sądzę, ostrzegła, żeby nie hałasował, bo gdy zobaczyłem Adlera na podeście, szedł na palcach. Kto jest chory, Joseph? spytał zerkając za siebie, na panią Bartlett, która ostrożnie przymykała drzwi od ulicy. Automat do zamykania drzwi nie działa. Gospodyni. Jest bardzo sędziwa. Och, a ja zadzwoniłem dwa razy przyznał ze skruchą. Wprowadziłem go do pokoju. Robił wrażenie bardzo zakłopotanego. Czy myślisz, że nie powinienem był tego robić? Wszyscy dzwonią. Bo inaczej jak by się tu dostali? Nie przejmuj się tym. Adler olśniewał wprost elegancją miał płaszcz z wywatowanymi ramionami i modny tweedowy garnitur, bez mankietów. Wyglądał rześko i zdrowo. Jego kapelusz o wgiętym denku też był nowy i bardzo sztywny. Odcisnął mu na czole czerwoną pręgę. Siadaj, Mikę powiedziałem zabierając rzeczy z krzesła. Nie byłeś tu nigdy, prawda? Nieprzyznał i rozejrzał się po pokoju z trudem ukrywając zdziwienie. Myślałem, że macie mieszkanie. To stare? Dawno z niego zrezygnowaliśmy. Wiem. Ale myślałem, że przenieśliście się do jakiegoś umeblowanego mieszkania. Tu jest przytulnie. 127 Pokój nie przedstawia się najlepiej, to prawda. Maria sprzątnęła go jako tako, ale narzuta jest pomięta, ręczniki na wieszaku wyglądają tak, jakby nie zmieniano ich od tygodni, pantofle Ivy stojące pod łóżkiem mają wykoślawione obcasy. A dzień też trudno uznać za sprzyjający. Niebo zwisa nisko, luźno, plamiste chmury cętkują cieniami ulice od krawężnika po horyzont. Niepogoda wciska się do pokoju. Ściany nad kaloryferem są tak brudne jak śnieg na podwórku, tkaniny serwetka na komodzie i ręczniki wydają się zrobione z tego samego materiału co niebo. Mieszkacie tu od zeszłej jesieni?spytał. Od czerwcaskorygowałem. Dziewięć miesięcy. Tak długo? powiedział z niedowierzaniem. Wkrótce będzie dziesięć miesięcy. I nic nowego nie słychać? Czy wyglądam tak, jakbym ukrywał jakieś nowiny? wykrzyknąłem. To go przestraszyło. Zreflektowałem się i dodałem: Nic się nie zmieniło. Nie musisz od razu urywać mi głowy, dlatego że zapytałem. Ale, widzisz, wszyscy pytają o to samo. Człowiek się znuży odpowiadaniem. Muszę wciąż to robić, w koło Wojtek. Ludzie zarzucają mnie gradem pytań i oczekują, że będę jak pies myśliwski aportujący zwierzynę przynosić w zębach odpowiedź. Dlaczego? Cóż, jeśli nie będę tego robił, nie dostanę świadectwa dobrego wychowania. Psiakrew! Adler zbladł tak, że rowek, odciśnięty przez kapelusz nad okiem, zrobił się biały. Nie jesteś zbyt wielkoduszny, Joseph. Nie odpowiedziałem. Patrzyłem w dół, na ulicę, na podwórka, na zwały śniegu przypominające brudne mydliny. Bardzo się zmieniłeś. Wszyscy to mówią dodał spokojniej. Kto? No ci, co cię znają. Z nikim się nie widuję. Masz na myśli tę historię w „Strzałce"? Ależ nie, nie, to tylko jedna z wielu. Miałem jednak wtedy rację. 128 Zrobiłeś się obraźliwy. No to dobrze! Jestem obraźliwy. A co chcesz, żebym robił? Czy przyszedłeś po to, żeby mi powiedzieć, że zrobiłem się obraźliwy? Przyszedłem się z tobą zobaczyć. To bardzo ładnie z twojej strony. Patrzył na mnie z rosnącym gniewem, usta miał zaciśnięte. Zacząłem się śmiać, a wtedy wstał i skierował się w stronę drzwi. Zatrzymałem go. Słuchaj, nie odchodź, Mikę. Nie bądź idiotą. Usiądź. Nie śmiałem się z ciebie. Pomyślałem sobie: wciąż mam nadzieję, że ktoś do mnie przyjdzie. A kiedy przyjdzie, to go obrażam. Cieszę się, że to dostrzegaszbąknął. Dostrzegam. Pewnie, że dostrzegam. Po co napadać na ludzi? Na miłość boską... Tak jakoś wyszło. Jak mówią Francuzi: „cest plus fort ąuemol. Czy to dowód, że nie jestem zadowolony z twoich odwiedzin? Wcale nie. Jedno drugiemu wcale nie przeczy. To normalna rzecz. Można by powiedzieć, na powitanie. To ci dopiero powitanie! powiedział, ale wydawał się trochę ułagodzony. Tak rzadko widuję kogoś, że zapomniałem, jak się trzeba zachowywać. Nie pragnę być obraźliwy. Ale z drugiej strony ludzie, którzy mi to zarzucają, też nie grzeszą delikatnością w swoich indagacjach. Sytuacja się zmieniła, Mikę. Ty jesteś zajęty i dobrze ci się powodzi... życzę wszystkiego dobrego. Ale wobec tego moglibyśmy sobie Dowiedzieć prawdę. O co chodzi? Należymy chwilowo do różnych klas i to wywarło na nas wpływ. O tak, wywarło. Weźmy choćby to, jak lustrowałeś ten pokój, jak się rozglądałeś... Nie rozumiem, do czego zmierzasz rzekł zakłopotany. Rozumiesz. Nie jesteś głupi. Nie zachowuj się jak Abt, który mawia: „Nie mogę nadążyć za twoim rozumowaniem." Należymy do innych klas. Świadczy o tym choćby różnica w naszym ubiorze. Co za zmiana powiedział. Co za różnica! Potrząs 129 nął głową z ubolewaniem na wspomnienie o dawnych latach. Byłeś kiedyś całkiem rozumnym gościem. Byłem towarzyski. Teraz robisz wrażenie dzikusa. Ten temat nie nadawał się już do dalszej dyskusji. Spytałem więc: Jak twoja wyprawa? Siedział całe popołudnie i starał się, żeby te odwiedziny przypominały odwiedziny w dawnych dobrych czasach. Jednakże po takim początku okazało się to niemożliwe. Myron był rześki i rzeczowy, nie życzył sobie dalszych nieporozumień. Tak więc z pewnymi wahaniami rozmawialiśmy o różnych sprawacho opinii publicznej, o wojnie, o przyjaciołach i znowu o wojnie. Minna Servatius wkrótce będzie miała dziecko. Słyszałem o tym. George Hayza czeka na przydział na okręt. O tym też słyszałem. Mówi się, że Abt ma być wysłany do Puerto Rico. Adler zapewniał, że będzie to wiedział z całą pewnością w przyszłym tygodniu. Jedzie na wschód. Widzisz, Joseph rzekł o czwartej niczego nie pragnęlibyśmy bardziej niż wpaść i pogadać z tobą tak jak dawniej. Ale teraz wszystko to się skończyło. Jesteśmy zajęci. Ty też pewnego pięknego dnia będziesz zajęty, i to zajęty bardziej niż chciałbyś. Tak, wszystko się zmienia. Cest la guerre. C? !avie Stary dobry dowcip. Ależ Francuz z ciebie! Słuchaj, pamiętasz Jeffa Formana? Czytałem o nim. Dostał pośmiertnie medal. Biedny Jeff. Cest la vie. To nie żarty oświadczył Adler z dezaprobatą. Cytowałem po prostu powiedzonko z ostatniej wojny. Nie zamierzałem sobie żartować. W każdym razie Jeffowi nic nie przyjdzie z tego, że będziemy robić smutne miny. Jak sądzisz? Chyba nie. I w tym nastroju wizyta dobiegła końca. Jak będziesz na wschodzie powiedziałem zajrzyj do Johna Pearla. Przyda mu się łyk Chicago. Powinieneś zatrzymać się i wpaść do niego. Po czym dodałem ze 130 śmiechem: W Nowym Jorku możesz spotkać też innego chicagowianina. Steidlera. Od dłuższego czasu już go tu nie ma. Przypuszczam, że wziął pieniądze swego brata. Alf? Jego brat skomponował pieśń i chciał, żeby Alf zawiózł ją do Nowego Jorku w jego imieniu. Szuka wydawcy. Jeśli jest szansa spotkania Steidlera, to nie odwiedzę Pearla. Dlaczego on nie jest w wojsku? Wojnę zostawia nam, normalnym skurczybykom, jak mówi. Widujesz go? Ja bym tego nie robił. Nie pasuje do ciebie. Trzymaj się z dala od niego. Och, co znowu! Nie zje mnie. A zresztą żebracy nie powinni być wybredni. Cytuję słowa bratanicy pod moim adresem. Doprawdy, małej Amosa? Tak odparłem. Ale ona jest już całkiem duża. Myron wyszedł wyraźnie niezadowolony z rezultatów swojej wizyty. Odprowadziłem go. Człapaliśmy na róg po zszarzałym śniegu. Kiedy czekaliśmy, żeby przejść przez jezdnię na przystanek, Myron zaoferował mi pożyczkę. Nie powiedziałem i delikatnie odsunąłem jego rękę.Mamy dość pieniędzy. Dajemy sobie nieźle radę. Włożył banknoty z powrotem do portfela. Jedzie pięćdziesiątka piątka. Lepiej ją łap. Poklepał mnie po ramieniu na pożegnanie i ruszył na ukos przez skrzyżowanie, w biegu zrywając z głowy kapelusz, żeby dać sygnał motorniczemu. 3 marca Dzwoniła Dolly, żeby zaprosić nas na obiad w przyszłą niedzielę. Powiedziałem, że już jesteśmy do kogoś zaproszeni. Farsonowie wrócili z Detroit, ich kurs się skończył. Susie wpadła do biblioteki zobaczyć się z Ivą. Ich mała zachorowała na grypę, ale to nic poważnego. Zdecydowali wysłać ją do rodziców Farsona mieszkających w Dakocie, a sami jadą do Kalifornii, gdzie będą pracować w fabryce samolotów. Susie jest w dobrym nastroju i cieszy się z wyjazdu do Kalifornii. Walter tęsknił za dzieckiem bardziej niż ona Zamierzają sprowadzić małą, jak tylko się urządzą. 131 5 marca W naszej okolicy krąży jakaś kobieta z siatką pełną broszur scjentystów. Zatrzymuje młodych mężczyzn i przemawia do nich. Chodzimy tymi samymi ulicami, więc spotykam ją często, ale ona mnie nie pamięta, a nie zawsze możliwe jest obejście jej z daleka. Jeśli o nią chodzi, to nie ma pojęcia o sztuce zatrzymywania przechodniów. Rzuca się, żeby ci nieporadnie, niemal desperacko zatarasować drogę. Jeśli się jej to nie uda, nie potrafi cię dogonić, toteż jeśli zdołasz się jej wymknąćo ile chcesz się wymknąć, o ile masz sumienie powtarzać to raz za razem ona może tylko stać zawiedziona i patrzeć w ślad za tobą. Jeśli się zatrzymasz, wyciąga swoje traktaty i zaczyna mówić. Musi dobijać do pięćdziesiątki, wysoka i dość przysadzista, ale o twarzy chorowitej wąskie spękane wargi, łopatowate żółte zęby, zapadnięte piwne oczy, w których na próżno starasz się doszukać jakiegoś wyrazu, pod oczami siateczka drobnych, czerwonych splątanych żyłek. Włosy ma siwe, a szerokie czoło naznaczone blizną przypominającą stary postrzał. Mówi bystro rwącym szeptem. Słucham i czekam na okazję, żeby się od niej uwolnić. Przemówienia nauczyła się na pamięć. Patrzyłem na jej spękane wargi, z których sypały się słowa, suche i bystro rwące, często wymawiane tak, jakby ich nie rozumiała. Te słowa, te słowa pętały jej zapał. Mówi, że zwracała się do wielu młodych ludzi, którzy mają wyruszyć na wojnę, którym śmierć zajrzy wkrótce w oczy. Jej obowiązkiem jest powiedzieć im, że jeśli zechcą, wystarczy wyciągnąć rękę, żeby znaleźć ratunek dla siebie. Może ich uratować tylko wiara. Rozmawiała z tyloma młodymi ludźmi, którzy wrócili z dżungli i okopów, wyszedłszy cało spod morder czego ostrzału jedynie dzięki swojej wierze. Doktrynami scjentystów to nie zabobony, lecz prawdziwa nauka, jak toi udowodniono. Ma tu broszurę z oświadczeniami napisajj nymi przez żołnierzy, którzy wiedzą, co to wiara. Przez cały ten czas jej twarz i twarde brązowe kulki oczu j nie zmieniają wyrazu. Mówiąc pisze coś na kartce w bloczku. Kiedy skończy, wręcza ci tę kartkę. Są na niej nazwy i adresy rozmaitych kościołów i czytelni w tej okolicy. I to już wszystko. Teraz jest zdana na twoją łaskę. Czeka. Jej ściągnięte wargi przypominają szew źle zszytej 132 piłki baseballowej. Twarz jej płonie i kurczy się pod twoim spojrzeniem, każdy włosek w kącikach ust zdaje się jeżyć. Kiedy, po dłuższej chwili, nie wyrazisz chęci zakupienia jednego z traktatów, odchodzi, stukając sfatygowanymi bucikami po chodniku, ze swoim brzemieniem ciężkim jak worek piasku. Wczoraj wydała mi się jeszcze bardziej chora. Jej skóra miała ceglasty kolor, oddech był kwaśny. W starym berecie zakrywającym na pół bliznę i w grubym, ufarbowanym na czarno palcie zapiętym pod szyję wyglądała jak drugorzędny przywódca polityczny na emigracji, niepożądany, nędzny, zżerany podwójną gorączką. Zwróciła się do mnie swoim zwykłym szeptem. Rozmawiała pani ze mną przed dwoma tygodniami powiedziałem. Och, hm... mam tu broszurę scjentystów. I oświadczenia złożone przez...brnęła dalej. Nabrałem teraz przekonania, że musi upłynąć tych kilka dodatkowych minut, zanim dotrze do niej to, co powiedziałem. Już chciałem zapytać: Czy pani źle się czuje? lecz powstrzymałem się w obawie, żeby jej nie urazić. Wargi miała spękane bardziej niż kiedykolwiek. Na czubku górnej zrobił jej się skwarek. Żołnierzy z Bataanu dokończyłem. Te, o których mówiła mi pani ostatnim razem. Tak. Pięć centów. Którą broszurę wolałaby mi pani sprzedać, tę czy inną? Podała mi oświadczenia żołnierzy. Pan też idzie do wojska? To tę. Wzięła monetę i włożyła ją do kieszeni oblamowanej podpalanym futerkiem. Potem dodała: Zamierza ją pan przeczytać? Nie mam pojęcia, co mnie powstrzymało od potwierdzenia. Spróbuję znaleźć na nią chwilę czasu oświadczyłem. Nie, wobec tego pan nie zamierza jej przeczytać. Wezmę ją z powrotem. Bataan półwysep na poludniowozachodnim Luzome na Filipinach, gdzie w r 1942 toczyły się ciężkie walki między oddziałami japońskimi a amerykanskofihpińskimi Preyp tłum 133 Chciałbym ją zatrzymać. Zwrócę panu pieniądze. Proszę, tu jest pańska pięciocentówka. Nie wziąłem jej. Kobieta pokręciła opuszczoną głową jak rozżalone dziecko. Mam zamiar ją przeczytać rzekłem. Schowałem broszurę do kieszeni płaszcza. Nie wolno być dumnym powiedziała. Źle zrozumiała mój uśmiech. W tym momencie robiła wrażenie poważnie chorej; jej oczy miały wciąż twarde brązowe tęczówki, ale białka przestały być wilgotne i na każdym z nich pojawiła się wyschnięta smużka żyłki. Daję słowo, że ją przeczytam. Wyciągnęła sztywno rękę po broszurę, a teraz ją cofnęła. Przez chwilę, podczas gdy obserwowałem jej twarz o niewielkiej brodzie i wysokim oszpeconym czole, myślałem, że straciła poczucie, gdzie się znajduje. Po jakimś czasie wzięła jednak swoją torbę i poszła sobie. 10 marca Wczorajszy deszcz zamienił się w nocy w śnieg. Znowu ziąb. 12 marca Dostałem od Kitty kartkę z zapytaniem, dlaczego ostatnio do niej nie wpadam. Podarłem kartkę, zanim Iva mogła ją zobaczyć. Nie myślałem ostatnio o Kitty. Nie odczuwam specjalnie jej braku. 15 marca W niedzielę było ciepło i pachniało wiosną. Odwiedziliśmy Almstadtów. Wieczorem spacerowałem po Parku Humboldta, wzdłuż zatoki, i poszedłem przez most do przystani, gdzie zazwyczaj dyskutowaliśmy o Człowieku i nadczłowieku Shawa i gdzie, jeszcze wcześniej, z Johnem Pearlem obrzucałem jabłkami z dzikiej jabłonki parki siedzące na ławkach pod galerią. Powietrze miało mdły zapach mokrych gałązek i butwiejących brązowych strąków, ale było aksamitne i niosło niewyraźną, lecz podniecającą wizję łąk, masy drzew, niebieskich i rdzawych kamieni i błyszczących kałuż. Po zmierzchu, kiedy wraca134 tętn do domu, lunął ciepły, rzęsisty deszcz, zupełnie nagle i bez najmniejszego ostrzeżenia. Ruszyłem biegiem. 16 marca Kolejna rozmowa z Duchem Alternatyw. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczny za pańskie ponowne odwiedziny. Tak? I chciałbym przeprosić. Nie ma potrzeby. I wytłumaczyć się. Przywykłem do obelg. To wchodzi w zakres moich obowiązków. Ale chciałem powiedzieć... jestem człowiekiem bitym i kopanym. Łatwo tracącym równowagę. Wie pan, jak to bywa. Jestem gnębiony, popychany, szczuty, dręczony, łajany, zapędzany w kozi róg... Przez co? Przez sumienie? No, przez pewien rodzaj sumienia. Nie odnoszę się do niego z takim respektem jak do własnego. To publiczna część mojego ja. Sięga głęboko. Krótko mówiąc, to świat uwewnętrzniony. A czego ono chce? Chce, żebym przestał żyć w ten sposób. Popycha mnie do tego, żebym się przestał troszczyć o to, co się ze mną stanie. Kiedy się poddasz? Otóż to. Dlaczegóż więc tego nie uczynisz? Przecież przygotowujesz się do innego życia... I myśli pan, że powinienem zaprzestać? Najrozleglejsze doświadczenia danego ci czasu niewiele mają wspólnego z życiem. Czy pomyślałeś o przygotowaniu się na to? Na śmierć? Jest pan zły na mnie, bo rzuciłem skórką od pomarańczy? Mówię poważnie. A na co tu się przygotowywać? Nie można się przygotować do niczego prócz życia. Nie trzeba niczego umieć, żeby umrzeć. Trzeba tylko się nauczyć, że pewnego dnia się 135 umrze... Tego nauczyłem się dawno. Nie, obaj żartujemy Wiem, że nie o to panu chodziło. Niezależnie od tego, co miałem na myśli, ty i tak to przekręciłeś. Nie. Ale ja mówię pół żartem, pół serio. Pan chce, żebym wielbił antyżycie. A ja twierdzę, że poza życiem nie ma wartości. Nie liczy się nic prócz życia. Nie będziemy się o to sprzeczać. Ale cóż to za koszmarne cele! Wszyscy inni też wiszą w powietrzu. Jeśli przeżyjesz, będziesz mógł stanąć na nogi. Ale to jest ważne, Tu As Raison Aussi. I po co ten pośpiech? Tyle tu jeszcze mam ważnych spraw. Choćby cała kwestia moich prawdziwych, nie pozornych zadań jako człowieka. Och, rzeczywiście. Na jakiej podstawie sądzisz, że sam potrafisz uporać się z tymi sprawami? A od kogo miałbym zacząć jak nie od siebie? Co za bzdury! Ale na te pytania trzeba znaleźć odpowiedź. Czyż nie zmęczył cię ten pokój? Sprzykrzył mi się na śmierć. Czy nie wolałbyś być raczej w ruchu, na dworze, gdzie indziej? Czasami myślę, że nie marzę o niczym innym. Czy rzeczywiście myślisz, że zdołasz się uporać ze wszystkimi swoimi problemami? Nie zawsze jestem o tym przekonany. Wobec tego twoja pozycja jest doprawdy słaba. Niech pan posłucha, są takie chwile, kiedy wydaje mi się, że byłoby nąjmądrzej zgłosić się do komisji poborowej i poprosić o natychmiastowe wcielenie. No i co? Byłbym w niezgodzie ze swoim najgłębszym przekonaniem, gdybym powiedział, że chcę, by oszczędzono mi poznania tego, co przeżywają inni z mojego pokolenia. Nie chcę się trząść nad własnym życiem. Nie jestem ani tak zdemoralizowany, ani tak zatwardziały, żeby móc się delektować życiem tylko wtedy, gdy grozi mi unicestwienie. Z drugiej jednak strony jego wartość tu, w tym pokoju, zmniejsza się z dnia na dzień. Wkrótce może wydać mi się wstrętne. 136 A więc widzisz to sam. Chwileczkę, zestawiam wszystkie swoje uczucia i wątpliwości. Trochę się boję, żeby przekonanie, iż potrafię sarn znaleźć drogę do jasności, nie okazało się czczą przechwałką. Ale jeszcze ważniejsze jest to, żebym wiedział, czy mogę się domagać prawa ocalenia siebie z tej powodzi śmierci, która zabrała tak wielu podobnych do mnie, zamykając im usta i ściągając w odmęt, nie wykorzystane mózgi i bezużyteczne mięśnie, tyle rumowisk. Jest rzeczą stosowną zapytać, czy coś mnie upoważnia do uniknięcia tego losu? I jakaż jest odpowiedź? Pamiętam, że Spinoza napisał, iż nie ma większej cnoty niż próbować ocalić siebie. Za każdą cenę siebie? Źle pan to zrozumiał. Siebie. Spinoza nie powiedział: ocalić swoje życie, lecz siebie. Dostrzega pan tę lóznicę? Nie. On wiedział, że wszyscy muszą umrzeć. Nie zalecał nam przeszczepiania sobie gruczołów ani też spożywania karpich wnętrzności, żeby żyć trzysta lat. Nie możemy uczynić się nieśmiertelnymi. Możemy decydować tylko o tym, co pozostawiono nam do decyzji. Reszta znajduje się poza naszymi możliwościami. Krótko mówiąc, nie miał na myśli ocalenia zwierzęcia. Mówił o duszy, duchu? O umyśle. W każdym razie o jaźni, którą musimy owładnąć. Nie wolno dopuścić do tego, żeby owładnął nią traf, nie wolno dopuścić do tego, żeby owładnął nią Przypadek. Nasze człowieczeństwo, nasza godność, nasza wolność od tego zależy. W takim wypadku jak mój nie mogę prosić o wyjęcie spod jurysdykcji wojny. Muszę Podjąć ryzyko przeżycia, tak jak kiedyś, mimo chorób dziecięcych i wszelkich niebezpieczeństw, i wypadków udało mi się jednak zostać Josephem. Pojmuje to pan? To niemożliwe, zupełnie niemożliwe. Boimy się władania sobą. Naturalnie, bo to bardzo trudne. Szybko chcemy zrezygnować ze swojej wolności. Zresztą to nawet nie jest prawdziwa wolność, nie towarzySZY jej przecież zrozumienie. To zaledwie wstępny warunek 137 wolności. Ale nienawidzimy jej. 1 wkrótce się wyczerpujemy, znajdujemy sobie pana, przewracamy się na grzbiet j prosimy o smycz. Ach powiedział Tu As Raison Aussi. Oto, co się dzieje. To nie miłość przynosi nam przesyt życiowy, lecz nasza niezdolność do bycia wolnymi. I ty się boisz, że może ci się coś takiego przydarzyć? Tak, boję się. Teoretycznie biorąc, jak więc chciałbyś traktować wojnę? Chciałbym traktować ją jako incydent. Tylko incydent? Niezwykle ważny, może najważniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek się przydarzyły. Ale jednak tylko incydent. Czy istota świata uległa zmianie pod wpływem wojny? Nie. Czy rozstrzygnie ona ostatecznie najpoważniejsze problemy życia? Nie. Czy przyniesie nam duchowe wybawienie? Też nie. Czy wyzwoli nas w najprostszym sensie tego słowa, to znaczy tak, by pozwolić nam jedynie na oddychanie i jedzenie? Mam nadzieję, ale nie jestem pewien, czy tego dokona. W żadnym zpodstawowych aspektów nie ma decydującego znaczenia, o ile będzie pan rozumiał słowo „podstawowy" tak jak ja. Załóżmy, że mam kompletną wizję życia. W takim wypadku wojna nie wywrze na mnie podstawowego wpływu. Wojna może zlikwidować mnie fizycznie. To może zrobić. Lecz może tego dokonać również bakteria. Muszę naturalnie obawiać się bakterii. Muszę brać je pod uwagę. Mogą mnie usunąć z powierzchni ziemi. Jednakże dopóki żyję, muszę nie bacząc na nie podążać za swoim przeznaczeniem. Wobec tego pozostaje tylko jedno pytanie. Jakie? Czy masz swoje własne przeznaczenie? Och, niezły z ciebie krętacz powiedział Tu As Raison Aussi. Ale tum cię czekał. No i co ty na to? Myślę, że musiałem zblednąć. Nie jestem jeszcze przygotowany do odpowiedzi na to pytanie. Nie mam teraz nic do powiedzenia w tej spr«wie. Jakże poważnie to traktujesz! wykrzyknął Tu As Raison Aussi.To tylko dyskusja. Chłopaczkowi zęby 138 szczękają. Masz dreszcze? Zerwał się, żeby wziąć koc z łóżka. Nic mi nie jest zapewniłem go słabym głosem. Otulił mnie szczelnie kocem, troskliwie wytarł mi czoło i siedział przy mnie do zmroku. 17 marca Umyty i ogolony pojechałem do śródmieścia spotkać się z Ivą. Szedłem od ulicy Van Buren do Randolph parkową stroną Michigan Boulevard, obok lwów Instytutu Sztuki i typków delektujących się papierosem w promieniach wodnistego słońca i kłębach spalin po długiej zimie spędzonej w murach domów. Tu i ówdzie zaczyna się zażółcać wyblakła trawa i wyłażą pojedyncze zielone pędy irysów, prowokując mnie niemal do powiedzenia: Schowajcie się z powrotem, nie wiecie, na jaki świat wychodzicie. 18 marca W skrzynce żadnej poczty. Jeśli nie liczyć gazety, która wala się na łóżku, i pojedynczego żołnierza lub wojskowej ciężarówki na ulicy jesteśmy tu odizolowani od wojny. Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy zaciągnąć story i cisnąć gazetę do hallu, skąd Maria zabrałaby ją i wyrzuciła definitywnie. 19 marca Tak czy inaczej w niedzielę początek wiosny. Zawsze zauważam przypływ uczuć dwudziestego pierwszego marca. Chwała Bogu, znowu mi się udało! 22 marca Spełniłem swoją groźbę, poszedłem na przechadzkę po parku w wiosennym płaszczu, i zapłaciłem za to. Był szary wietrzny dzień ze śniegiem zacinającym przez gałęzie drzew. W drodze powrotnej wstąpiłem do baru, żeby ratować się szklaneczką żytniej. Ze względu na panią Kiefer nie mogliśmy słuchać po południu koncertu symfonicznego, więc przewracaliśmy się na łóżku, zajadając pomarańcze i czvtając pisma i 139 ?: niedzielne dodatki, a potem o czwartej wyruszyliśmy do kina. Kiedy staliśmy w hallu zapinając płaszcze, wszedł Vanaker w meloniku i szaliku w kropki, z torbą, w której pobrzękiwały butelki. Sacre du Vin Temps zaśmiałem się. Zjedliśmy późno kolację i wróciliśmy o jedenastej. Podpity Vanaker kasłał przez całą noc i obudził mnie nad ranem trzaskaniem drzwiami i swoimi zwykłymi pluskami. 23 marca Pan Ringholm wyprowadził się w zeszłym tygodniu. Jego pokój wynajęła młoda Chinka. Dziś rano przyjechał z Domu Międzynarodowego jej kufer. Przeczytałem przywieszkę z biletem wizytowym panna Olive Ling. 24 marca Pocztówka z widokiem Times Square od Steidlera dziś rano na stole w hallu z następującą wiadomością: „Myślę o pozostaniu tu przez czas nieokreślony." Pewno już przepuścił pieniądze swojego brata. Pani Bartlett kiwnęła na mnie, gdy szedłem na górę. Prosiła, żebym pomógł jej przynieść składane łóżko ze schowka. Będzie odtąd spała na dole przy pani Kiefer. Zszedłem z nią do piwnicy. Wyciągnęła już łóżko z zatęchłej drewnianej komórki zajmującej połowę długości piwnicy. W gorącym świetle bijącym od pieca centralnego ogrzewania jej twarz, twarz wyrośniętej wiejskiej dziewczyny, z dużymi, lekko wystającymi przednimi zębami, co nadawało jej wyraz pewnej niewinności, wyglądała dość sympatycznie. Rad byłem, że poprosiła mnie o pomoc. Niech pan weźmie od spodu, o tak. Teraz do góry! Ja pójdę pierwsza instruowała mnie sapiąc. Boże, powinni te nowomodne łóżka robić z drewna. Zmagaliśmy się z łóżkiem i wtaszczyliśmy je do pokoju, gdzie leżała staruszka z białą grzywką sięgającą jej niemal brwi. Tak się czesała Kitty. Pani Kiefer miała wpadnięte policzki i spoconą twarz. Przypominała mi posmarowany białkiem bochenek chleba przed włożeniem do pieca. Wyszedłem szybko do hallu. Dzięki.Z ciemnego kwadratu hallu na parterze 140 dobiegł mnie donośny szept pani Bartlett. Serdeczne dzięki. 1 jej zęby błysnęły w moją stronę w dobrodusznym uśmiechu. 25 marca Ranek wstał posępny i nijaki, a potem cudownie się wypogodziło. Włóczyłem się po okolicy. O pierwszej mieliśmy przedsmak upału, z powiewami letnich zapachów z magazynów żywca i ścieków zapachów tak zadomowionych w świadomości mieszkańców tego miasta, że już nie odstręczających. Po jasnym niebie mknęły drobne baranki obłoczków. Ulice natomiast wyglądały jak wypalone, kominy sterczały w niebo ziejąc szeroko rozwartymi paszczami. Trawniki poprzecinane ścieżkami zaśmiecała całozimowa warstwa suchych gałązek, zapałek, niedopałków, psiego łajna i gruzu. Trawa za ogrodzeniem z ozdóbkami z kutego żelaza była wciąż żółta, jakkolwiek w wielu miejscach słońcu udało się zaprawić ją nieco żywszym odcieniem zieleni. A domy o otwartych drzwiach i oknach, inhalujące świeże powietrze, przypominały starych pijaków lub suchotników na kuracji. Doprawdy z tych domów, cegły, tynku i drewna, asfaltu, rur i krat, i hydrantów na zewnątrz, i wnętrz stor i pościeli, mebli, pasiastych tapet i jednolitych, matowych sufitów, zdartych gardzieli sieni i zapaćkanych ślepych oczu okien emanowała aura nadziei niemożliwej do spełnienia, nadziei na niemożliwe odmłodzenie. Mimo to na drzewach pojawiło się kilka dużych ptaków, drozdów i kosów, a tu i ówdzie zaczynają się rozwijać pączki. Duże, grube łuski pąków pękły na czubkach odsłaniając lepką zieleń wewnątrz, a jedno drzewo buchnęło jaskrawą czerwienią wzdłuż najwyższych gałęzi. Dostrzegłem nawet w wyłożonej cegłami alejce przedwczesnego motyla, nie pasującego ani do pory roku, ani do samego środka miasta, i jakoś jakby obcego wobec całego tego stulecia. Były też dzieci, jeździły na wrotkach i na rowerkach, myszkowały wzdłuż krawężników w poszukiwaniu skarbów, grały w piłkę albo bawiły się w klasy. Wystawiono na pokaz waflowe rożki lodów, mimo ograniczeń w związku z racjonowaniem, i trochę wiosennych strojów, jakkolwiek 141 malcy paradowali wciąż w wełnianych rajtuzach, a starsi zapięci pod szyję i w ponurych kapeluszach na głowie. Dźwięki uległy zwielokrotnieniu i poszerzył się zasięg wzroku, czerwień stała się jaskrawa i krwista, kolor żółty czysty, choć słaby, błękit cieplejszy. Nie zmieniła się tylko żółtość samego słońca, które rozpruwało środek każdej ulicy, podwajając wszystko, co stoi, na przedmiot i jego cień. Owa żółtość wypełniała pokój, kiedy do niego wróciłem, jak żółtko wypełnia jajko. Żeby uczcić tę przemianę pogody, postanowiłem się przebrać przed kolacją. Gdy wkładając koszulę stałem przed niebywale świetlistym lustrem, zauważyłem nowe bruzdy koło ust, wokół oczu i u nasady nosa ślady, których nie miałem przed rokiem. Nie jest przyjemnie dostrzec takie zmiany. Lecz, zawiązując krawat, zbyłem je wzruszeniem ramion jako rzecz nieuniknioną, cenę doświadczenia, koszty, na które nie należy skąpić, bo i tak trzeba je ponieść. 26 marca Od kilku dni krucho u nas z pieniędzmi. Iva dostała czek z wypłatą w czwartek, ale zamiast czek zrealizować, przyniosła go do domu i włożyła do szuflady mojego biurka z poleceniem, żebym poszedł z nim do banku. Tłumaczyła się, że nie zaniosła go jak zwykle do kantoru wymiany w śródmieściu, bo w tym tygodniu pracuje wieczorami w bibliotece podręcznej i nie chce ryzykować niesienia takiej sumy do domu. Słyszała pogłoski o napadach. Ja jednak odmówiłem pójścia z czekiem do pobliskiego banku. Miałem tam kilkakrotnie przeprawy z czekami Ivy. Ostatniej jesieni dwa razy mi odmówiono wypłacenia pieniędzy; pierwszy raz dlatego, że nie dysponowałem odpowiednim dowodem tożsamości, a drugim razem wiceprezes, przenosząc wzrok z moich papierów na mnie i ze mnie na papiery, spytał ponownie: Skąd mogę wiedzieć, czy jest pan tą osobą? Musi mi pan uwierzyć na słowoodpowiedziałem. Nie uśmiechnął sięnie zasługiwałem na uśmiech. Sądząc jednak z różnych oznak, w innych okolicznościach, powiedzmy, gdybym był gładko ogolony, a moja koszula 142 nie była wystrzępiona lub gdyby porwana podszewka nie wyglądała mi z rękawa płaszcza moje słowa skwitowano by uśmiechem. Siadł głębiej w krześle i z poważną miną wpatrywał się w czek. Był to zażywny, mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna. Na drewnianej tabliczce, której niemal dotykał czubkami palców, wypisano mosiężnymi literami MR FRINK. Czyste rudawe włosy ustępowały mu już z czoła w dwu szerokich, upstrzonych piegami zakolach. Będzie łysy za kilka lat, a gołą czaszkę pokryją mu ciemnawe cętki. To jest przecież miejski czek, panie... panie Frink, czy tak?Kiwnął głową potwierdzając, że istotnie tak się nazywa. Z pewnością niewielkie to ryzyko przyjąć miejski czek. Jeśli się wie, kto jest indosantem odparł pan Frink, odkręcając pióro i przerzucając fachowo jedną ręką moje papiery. No, a gdzie pracujesz, Joseph? W takich sytuacjach odpowiadam zazwyczaj, że pracuję w biurze podróży InterAmerican; ta informacja robi wrażenie, a ponadto nie jest całkiem fałszywajestem pewien, że pan Mallender poręczyłby za mnie. Ponieważ jednak pan Frink zwrócił się do mnie po imieniu, jakbym był imigrantem, smarkaczem czy Murzynem, powiedziałem, bez namysłu odrzucając wszelką dyplomację: Teraz nigdzie nie pracuję. Czekam na powołanie do wojska. To naturalnie przekreśliło moje szansę. Natychmiast zakręcił pióro i oświadczył, że jego bank nie ma zwyczaju wypłacać czeków osobom nie mającym konta. Bardzo mu przykro. Zebrałem swoje papiery. Tu możesz sobie sprawdzić, Frink, że mam też nazwisko oznajmiłem podnosząc do góry jeden z papierków. Widzę, że trudno jest obsługiwać klientów kompetentnie, a zarazem uprzejmie. Mimo wszystko ludzie nie lubią być traktowani podejrzliwie i jednocześnie protekcjonalnie. Próbowałem panować nad sobą, kiedy jednak skończyłem mówić, zauważyłem, że przypatruje mi się kilka osób. Frinka zaniepokoił bardziej mój ton niż moje słowa. Nie jestem pewien, czyje zrozumiał, ale zrobił taką minę, jakby 143 chciał mi pokazać, że groziłem komuś, kto należy do odważnych. Była to idiotyczna scena. Przed rokiem przyjąłbym grzecznie jego wyjaśnienia i poszedł sobie. Za późno. Wpakowałem czek do kieszeni i, nie spojrzawszy więcej na Frinka, wyszedłem. Naturalnie, kiedy miałem wyjaśnić powody, którymi się kierowałem odmawiając pójścia do tego banku, nie mogłem opowiedzieć Ivie całej tej historii. Skonstatowałem tylko, że dwukrotnie mi odmówiono wypłaty i nie życzę sobie narazić się na odmowę po raz trzeci. Och, Joseph, dlaczego miałyby z tym być jakieś trudności? Realizowałam przecież setki czeków. Ale mnie odmówili. A to jest diabelnie nieprzyjemne. Dam ci swój znaczek rozpoznawczy, po prostu go pokażesz, i tyle. Nie pójdę tam. Wobec tego idź gdzie indziej. Idź do kantoru wymiany, tego koło LakePark Avenue. Zanim tam cokolwiek załatwią, zmuszają do wypełnienia wściekle długiego formularza. Chcą wszystko wiedzieć... gdzie jesteś zatrudniony? Jeśli powiem, że nie pracuję, wyśmieją mnie. „Co? Nie pracuje? Dziś każdy może dostać pracę." Nie, nie pójdę. Dlaczego nie zrealizujesz tego czeku w śródmieściu? Nie zamierzam późną nocą nosić przy sobie takiej sumy. Nie ma mowy. Gdyby mnie obrabowano, musielibyśmy pożyczyć od twojego lub mojego ojca, albo od Amosa. Czy obrabowano cię kiedykolwiek? Przecież wiesz, że nie. Więc dlaczego nagle zaczęłaś się tego obawiać? Czytasz dwie gazety dziennie od deski do deski. Powinieneś wiedzieć, dlaczego. Zdarzają się teraz rabui ki. Pfi! Raptem napadnięto dwie osoby. I nawet nie naszym sąsiedztwie, tylko daleko stąd, na Sześćdziesiątej Ulicy. Pójdziesz zrealizować ten czek czy nie? Nie odparłem. Może powinienem był powiedzieć jej o swoim doświad 144 czeniu z panem Frinkiem. Wtedy przynajmniej jasna stałaby się przyczyna mojej odmowy. Tylko że Iva złościłaby się tak samo. Miałaby słuszność, więc byłaby bardzo surowa. I wprawdzie darowałaby mi pójście do tego banku, ale najprawdopodobniej w inny sposób uprzykrzyłaby mi żcie. Dobrze rzekła. Czek pozostanie w szufladzie, a my nie będziemy jedli. Ja wytrzymam, jeśli i ty wytrzymasz. Jestem zupełnie pewna, że wytrzymasz. Musiałbyś być już słaby jak... jak Gandhi, żeby ustąpić. Uparty jesteś jak muł. Nie sądzę, żebyś miała prawo nazywać mnie upartym jak muł. Tak jakbyś ty nie była dwa razy większym uparciuchem. Nie mam ochoty kłócić się o to, Ivo. To prawda, nie mogę pójść. Mam swoje powody. Zawsze masz swoje powody, a także zasady. Przez duże Zodcięła się kreśląc tę literę palcem w powietrzu. Nie bądź głupia. Czy myślisz, że to przyjemnie zostać odprawionym z kwitkiem od okienka bankowego? A jesteś pewien, że nie urządziłeś tam jakiejś chryi? — spytała przenikliwie.Podejrzewam, że... Podejrzewasz niesłusznie. Zawsze pochopnie wyciągasz najgorszy wniosek z tego, co ci przychodzi do głowy. Gdybym chciał urządzić chryję... to... To co? Dość już powiedziałem. ? Na przykład? Chcesz, żebym robił takie rzeczy, których nikt ode mnie przedtem nie oczekiwał. A skąd ta nagła obawa przed napadem? Powiedziałbym, że to sobie zmyśliłaś. Od lat nosiłaś pieniądze, nawet większe sumy. 1 nagle się boisz. Rzecz w tym, że chcesz ze mnie zrobić chłopca na posyłki. Na posyłki? Tak. Noto wygarnij my już sobie wszystko do końca. Gdzieś tu musisz mieć ukrytą zasadę. Nie kpij sobie ze mnie, lvo. Sytuacja uległa zmianie. Ty stałaś się żywicielką rodziny i czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy też nie, oburza cię fakt, że siedzę w domu, a ty 145 codziennie rano idziesz do pracy. Wobec tego wymyślasz mi zajęcia. Chcesz, żebym zapracował na swój wikt. Co ty pleciesz?lva pobladła. Nigdy nie wiem, co zrobisz. Zachowujesz się spokojnie i nagle wyjeżdżasz z czymś takim, takim... jak można mówić coś tak okropnego? Ale to prawda. Wcale nie. Sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, Ivo. Nie mam do ciebie pretensji. Ale to ty zarabiasz na życie. Ostatecznie, musi to mieć wpływ na ciebie... To t y masz wpływ na mnie. Zadręczasz mnie. Nie, posłuchaj mnie, Ivonalegałem.Nie wymyśliłem sobie tego. Widzę to i odczuwam nieustannie. Wiem, nie chcesz, żeby to była prawda, ale tak jest. Zakładasz, że nie mam nic do roboty. Każdego ranka zostawiasz mi pół tuzina poleceń. A przed chwilą wypomniałaś mi, że czytam gazety. Jak ty wykręcasz kota ogonem zauważyła z goryczą Iva. Nie tak bardzo, jak myślisz. Sięgnęła po chusteczkę. Jak tylko podejmę temat, który ci nie odpowiada, zaczynasz płakać. Nie chcesz, żebym o tym mówił? Mogę być pewna, że nie będziesz siedział cicho, kiedy wyobrażasz sobie, że cię skrzywdzono. Myślisz, że wszyscy próbują cię wykorzystać. Nawet ja..."Nie mogła mówić dalej. Tak się zawsze kończy, kiedy podejmuję niemiły temat. Próbuję tylko uświadomić ci coś, z czego moim zdaniem nie zdajesz sobie sprawy. Myślałem, że chcesz, żebym mówił ci o takich rzeczach. Nigdy nie miałaś nic przeciwko temu. Nigdy nie byłeś taki małostkowy i kłótliwy. Ty... Urwała i zaczęła płakać. O Boże, Boże! Czy nigdy nie możemy rozmawiać bez potoków łez? Ty sobie możesz płakać. A co ja mam zrobić? Wyniosę się, powinienem się wynieść na dobre. To nie jest życie. Przestań beczeć! Próbowała przestać, ale te wysiłki zostały ukoronowane groteskowym dźwiękiem, jaki wyrwał jej się z gardła. 146 Rzuciła się na łóżko i ukryła twarz przed moim wzrokiem. Podczas naszej sprzeczki Vanaker kilkakrotnie kasłał na znak protestu, teraz zaś usłyszałem w hallu jego kroki, kiedy zmierzał do łazienki, a następnie, jak się spodziewałem, dochodzące przez otwarte drzwi odgłosy, coraz wyraźniejsze, w miarę jak kierował strumień moczu na środek, gdzie wody było najwięcej. Zrzuciłem pantofle, wychynąłem ukradkiem z pokoju i podążyłem w tamtą stronę. Kiedy się odwrócił, usłyszawszy mnie, wsadziłem już nogę między drzwi. Nie chciało mu się zapalić światła, ale ja widziałem dobrze dzięki małej żarówce palącej się na zewnątrz. W półmroku ujrzałem w jego załzawionych, pijackich oczach błysk przerażenia. Nacierał na mnie, ja jednak zaparłem się na progu. Wreszcie gagatka na tym złapałem! Ty cholerny psie! krzyknąłem. Jak Boga kocham, dłużej już tego nie zniosę. Na dole leży konająca staruszka, a ten tu się miota po pijanemu, robi piekielny hałas i co mu się żywnie podoba. Joseph! zawołała Iva nienaturalnym głosem. Weszła do hallu.Joseph! Najwyższy czas, żebym mu wygarnął. Mam już tego dość. Absolutnie dość. Czy myślisz, pijusie, że będzie ci to ..awsze uchodziło płazem? wrzeszczałem na Vanakera.Taka stara szkapa urządza brewerie w środku nocy, miota się, zmusza człowieka do słuchania, jak się załatwia! Czy nie nauczysz się nigdy zamykać drzwi, kiedy idziesz do klozetu? Ale jak Boga kocham, zamknąłeś się na wszystkie spusty tej nocy, kiedy podpaliłeś dom! Proszę pana! usłyszałem krzyk pani Bartlett dochodzący od strony schodów. Zamknęły się jakieś drzwi. Iva wróciła do pokoju, a podobne dźwięki świadczyły o tym, że pani Fessman albo panna Ling wyszła posłuchać, po czym szybko się wycofała. Następne odgłosy dobiegły z mieszkania kapitana Briggsa. Usłyszałem męskie kroki z korytarza na górze. I podkradanie na dodatek ciągnąłem swój wywód. Kradzież? odezwał się Vanaker słabym głosem. Podkradaniepowtórzyłem. Potem się idzie do księdza od Świętego Tomasza Apostoła w moich skarpe 147 tkach i cuchnąc perfumami mojej żony. Mam wielką ochotę wybrać się tam i opowiedzieć im o tym wszystkim. Jak by ci się to podobało? Patrzył tępo, oniemiały; jego głowa rzucała podłużny kleks cienia na srebrzystoszarą taflę lustra apteczki. Po czym zrobił krok do przodu, z nadzieją, bo za mną zobaczył kapitana w szlafroku. Co pan wyprawia? zapytał ten surowo. Pani Briggs pojawiła się u jego boku. Niech się pan pozapina polecił Vanakerowi, który tymczasem schował się za drzwi. Albo on się wyprowadzi, albo ja i moja żona... Nie będziemy tolerowali go dłużej powiedziałem. No, już dosyć tych krzyków! rzekł kapitan. Niech się pan uspokoi. Słychać pana w całym domu. To oburzające wybuchnęła jego żonaze względu na moją matkę na dole. Przykro mi, proszę pani powiedziałem zniżając głos. Ale nie mogłem już z nim wytrzymać. Przyznaję, że straciłem panowanie nad sobą. Powiedziałabym, że tak. Chwileczkę, Mil przerwał jej kapitan i zwrócił się do mnie: Nie możemy pozwolić na tego rodzaju zachowanie, więc... A co pan powie o jego zachowaniu? spytałem rozdrażniony. Wygląda na to, że on może sobie robić, co mu się podoba, a jeśli ja protestuję, to właśnie ja jestem winny. Dlaczego nie zapyta pan o to. jego? Dlaczego się tam czai? Jeśli chce pan złożyć zażalenie, to powinien się pan f zwrócić do mnie lub do mojej żony, a nie urządzać awantury. To nie karczma... Cierpliwie znoszę jego nieobyczajność. Nie zważam na nią. To brak szacunku mówiłem chaotycznie. To straszne, oburzające wtrąciła się pani Briggs. Nie możemy na takie rzeczy pozwolićoznajmił kapitan. Nie możemy pozwolić na to. To najgorszy rodzaj awanturnictwa! Howard! mitygowała pani Briggs. Teraz to pan krzyczy, kapitaniepowiedziałem. Nie będzie mi pan dyktował, jak mam mówić wybuchł kapitan. 148 Nie jestem pańskim podwładnym, tylko cywilem. Nie muszę znosić pańskiego tonu. Chryste, jeszcze chwila, a pan oberwie! Spróbuj pan! krzyknąłem cofając się o krok i zaciskając pięści. Howard, proszę cię, Howard odezwała się pani Briggs. Joseph!zawołała lva pojawiwszy się w drzwiach. Chodź tu. Chodź do pokoju. Przesunąłem się ostrożnie obok nich. Wejdź rozkazała Iva. Gdyby mnie tylko tknął, zamordowałbym go, w mundurze czy bez munduru, obojętneburknąłem pod nosem, kiedy wszedłem do środka. Och, cicho bądźpowiedziała lva.Pani Briggs, na chwileczkę, proszę! Pospieszyła w ich stronę. Włożyłem buty, porwałem płaszcz z szafy i wypadłem z domu. Szedłem szybkim krokiem w siąpiącym kapuśniaczku. Nie było jeszcze późno, najwyżej dziesiąta. Gęste powietrze oblepiało klepsydry latarń ulicznych. Nie mogłem zwolnić kroku, bo nie byłem pewny swoich nóg. Szedłem więc przed siebie przez jakiś czas, dopóki nie znalazłem się w otwartym terenie, na parceli okolonej siatką do gry w baseball. Na placyku stała woda sfalowana przez wiatr tafla czarna jak smoła. Za siatką ujrzałem biały wodotrysk z pitną wodą, która rozpryskiwała się w ciepłym powietrzu. Napiłem się, a potem powędrowałem dalej już nie tak szybko jak przedtem, lecz tak samo bez celuw stronę nieruchomych potoków świateł ulicy przede mną; świetlne bryzgi wisiały w połowie odległości nad lśniącymi płytami chodnika. Po czym zawróciłem. Nie usiłowałem nawet wyobrazić sobie, jak nieszczęśliwa musi się czuć moja żona ani jaka sytuacja panuje w domu. lva chyba próbuje mnie tłumaczyć; pani Briggs słucha jej z lodowatą miną, jeśli w ogóle raczy słuchać; tymczasem Vanaker przemyka się do swego pokoju, potulny, lecz oczyszczony z winy, i pewno dziwi się, do czego doszło. 1 znowu, jak na początku, wydał mi się upośledzony umysłowo, może niedorozwinięty. Przeszedłem przez żużel boiska szkolnego i znalazłem się w zaułku prowadzącym do naszych okien. Wypatrywałem 149 cienia Ivy na storach. Nie ujrzałem go. Zatrzymałem się nie opodal płotu, o który opierało się drzewo okryte pączkami i drżące pod dotykiem deszczu. Usiłowałem wytrzeć sobie twarz. Wtedy przyszło mi do głowy, że nie mogę jej zobaczyć, bo znowu rzuciła się na łóżko. Skórę zrosił mi nagle pot, tak jak przed chwilą deszcz. Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem wzdłuż ogrodzenia boiska. Stalowy pierścień na linie uderzał głośno w maszt od flagi. Potem na krótką chwilę jakiś samochód złapał mnie w światła reflektorów. Usunąłem się z drogi i obserwowałem mglistą czerwoną poświatę jego tylnych świateł. Zniknął mi z oczu. Coś szurnęło między puszkami i papierami. Szczur, pomyślałem ze wstrętem i jeszcze przyspieszyłem kroku, obchodząc wielką kałużę na końcu ulicy, gdzie w wodzie i popiele leżał porwany parasol. Wciągnąłem głęboko haust ciepłego powietrza. Jestem przekonany, że od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę, iż moment, na który czekałem, nadszedł i nie sposób opierać się dłużej. Muszę dać za wygraną. Wiedziałem, że haust ciepłego powietrza połączył się z westchnieniem ulgi z powodu decyzji o kapitulacji. Zostałem pokonany. Nie sprawiło mi jednak żadnej przykrości przyznanie się do tegoahi cienia przykrości. Nawet wtedy, gdy poddałem sam siebie próbie, szepcząc z wyrzutem: Smycz! nie zabolało mnie to ani nie poczułem się poniżony. Mogłem był wybrać bardziej przykry od tego symbol kapitulacji. Nie dotknęło mnie to, bo nie czułem nic prócz satysfakcji i pragnienia, żeby zaraz wcielić swoją decyzję w życie. Nie było chyba więcej niż pół do jedenastej. Komisja poborowa często urzęduje do późna. Ruszyłem do jej biura w hotelu „Sevier". Kiedy przechodziłem przez staromodny westybul, próbując sobie przypomnieć, po której stronie mieści się to biuro, przywołał mnie recepcjonista. Domyślił się, czego chcę. Jeśli szuka pan komisji opowiedział to wszyscy poszli już do domu. Czy mogę zostawić kartkę? A zresztą nie, wyślę pocztą. Siadłem przy biurku w kącie, koło jednej z portier, i napisałem na arkusiku papieru listowego: 150 Proszę niniejszym o przyjęcie mnie w jak najszybszym terminie do sił zbrojnych. Dodałem swoje nazwisko i imię oraz numer rejestracyjny, a na dole dopisek: Jestem do dyspozycji w każdej chwili. Kiedy to wysłałem, wstąpiłem do knajpy i wydałem ostatnie czterdzieści centów na szklaneczkę whisky. Wyruszam na wojnę oznajmiłem barmanowi. Jego ręka znieruchomiała na moment nad pieniędzmi. Potem zgarnął je i wrzucił do szufladki kasy. Bar, ostatecznie, pełen był żołnierzy i marynarzy. 27 marca Dziś rano powiedziałem Ivie, co zrobiłem. Ograniczyła się do jednej uwagi, a mianowicie, że powinienem był się z nią naradzić. Nic tu po mnie odparłem. Na to nie było odpowiedzi. Zabrała czek do śródmieścia, żeby go tam zrealizować. Czekałem na nią na schodach biblioteki, siedząc wśród gołębi i czytając gazetę. Zeszła na dół w południe i zjedliśmy razem lunch. Nie wyglądała najlepiej. Na twarzy miała wysypkę, która pojawia się zawsze, kiedy się denerwuje. A ja stojąc na słońcu też czułem się słabo. Pani Briggs poprosiła obie stronyuczestniczące we wczorajszej awanturzeo wyprowadzenie się z jej domu. Ty sama możesz zostać powiedziałem do lvy. Nie będzie miała nic przeciwko temu. Zastanowię się nad tym. Jak myślisz, kiedy cię wezmą? Nie mam pojęcia. Myślę, że w ciągu tygodnia. Nie wydaje mi się, żebyś powinien ostatni tydzień tracić na przeprowadzkę orzekła. Zostaniemy tam jeszcze przez jakiś czas. Jestem przekonana, że pani Briggs się na to zgodzi. Nie wspomniała o własnych planach. 29 marca Dziś w nocy umarła pani Kiefer. Kiedy wychodziłem na śniadanie, zobaczyłem, że drzwi jej pokoju są otwarte na 151 oścież, łóżko puste, story ściągnięte, okno otwarte. Potem pojawiła się pani Briggs w czerni. Po południu przybyli inni żałobnicy i zebrali się w salonie. O piątej zaczęli się wysypywać z domu. Szli cichą ulicą do zakładu pogrzebowego. Zapach kawy dolatywał z kuchni. Tego wieczoru, kiedy wyszliśmy z restauracji, ujrzeliśmy panią Bartlett po drugiej stronie ulicy. Zamieniła biały strój pielęgniarki na jedwabną sukienkę i krótkie futerko. Kapelusz miała osobliwy, o płaskiej główce, z woalką czy też kwefem opadającym jej na szyję fason ten wyszedł z mody przed wieloma laty. Zawyrokowaliśmy, że po długotrwałym uwięzieniu przy łożu pani Kiefer wybrała się do kina. Pod pachą ściskała lśniącą, wąską, czarną torebkę i szła ciężkim, energicznym krokiem w stronę jasno oświetlonej alei. 31 marca Dzisiaj pogrzeb. Kapitan przywiózł wieniec swoim samochodem. Podeszła do niego kobieta w niebieskiej narzutce, z piórami, w pończochach w prążki na krótkich nogach. Oparła stopę na stopniu samochodu w taki sposób, jakby stała przy barze. Potem wskoczyła do auta i odjechali razem. Przez cały ranek przybiegali posłańcy z telegramami. Nie mam pojęcia, ile dzieci miała ta stara kobieta. Maria kiedyś wspominała o synu mieszkającym w Kalifornii. Rodzina zebrała się na werandzie. Twarze kobiet były pokryte plamami od płaczu, mężczyźni wyglądali posępnie. Wrócili z pogrzebu w południe i zasiedli do lunchu przy długim stole w saloniku. Widziałem ich, gdy zszedłem po południową pocztę. Kapitan przyłapał mnie na zaglądaniudo saloniku i zmarszczył się z niezadowoleniem. Wycofałem się pospiesznie. Listonosz wrzucający list do skrzynki sąsiadów wskazał na mnie energicznym ruchem i przeciągnął palcem po szyi. Dostałem swoje wezwanie. „Komitet obywatelski..." Miałem się stawić dziewiątego. Badanie krwi wyznaczono mi ! na poniedziałek. Wyjąłem te papiery z koperty i oparłem na komodzie, żeby Iva je zobaczyła, jak przyjdzie. Później, kiedy zabrałem się do czytania, przyszła Maria ze świeżymi ręcznikami. Ona też ubrana była na czarno. 152 Krążyła po domu ponura i nieprzystępna, tak jakby dzieliła z panią Kiefer i resztą żałobników jakąś niezwykłą tajemnicę związaną ze śmiercią. Wykorzystałem tę okazję, żeby poinformować ją o planowanym wyjeździe. Pańska żona zamierza tu zostać?spytała. Nie wiem. Hm. No, to życzę powodzenia.Posępnie otarła policzki chusteczką z czarną lamówką. Dziękuję powiedziałem. Zabrała brudne ręczniki i zamknęła drzwi. 2 kwietnia Ogólna ulga. Jak to ujął stary Almstadt, skoro muszę iść, to lepiej już iść i mieć to za sobą. Mój ojciec też orzekł: No, przynajmniej nie musisz już dłużej czekać. Amos, kiedy rozmawiałem z nim wczoraj, zaprosił mnie na lunch do swojego klubu. Powiedziałem mu, że nie będę miał czasu. Wiem, że przedstawiałby mnie swoim przyjaciołom mówiąc: „Mój brat, który idzie do wojska", i od tego czasu byłbym znany jako ten, co „tam jest". 4 kwietnia Vanaker wyprowadził się dziś rano. Słyszałem, że Maria krząta się w pokoju po jego wyjściu, więc tam zajrzałem. Znalazła dwa puste flakoniki od perfum w koszu na śmieci. Miałem rację. W zatęchłej szafie pozostawił po sobie całkiem interesującą kolekcję przedmiotów. Oczywiście butelkite, których z jakichś powodów nie uznał za stosowne wyrzucić na podwórko pisma ilustrowane z fotografiami aktów, rękawiczki, brudną bieliznę, lulkę fajki, poplamioną smarem chusteczkę do nosa, egzemplarz Wędrówki pielgrzyma Johna Bunyana i szkolne wydanie Stu słynnych poematów epickich, karton zapałek, filcowy kapelusz, krawat z jakąś zaschniętą plamą. Cała ta kolekcja powędrowała do pudła, które Maria zniosła do sutereny. Spędziłem kilka godzin pakując swoją walizkę. 5 kwietnia Było jeszcze ciemno, kiedy dziś rano wyszedłem z domu na badanie krwi. Od wielu miesięcy nie wypuszczałem się na miasto tak wcześnie. Tramwaje były zatłoczone robot 153 nikami. Zapytałem konduktora o skwerek, do którego miałem dojechać, a o którym nie słyszałem. Zostań pan tu, to się panem zaopiekuję powiedział. Zapuściliśmy się w szeroką ulicę na odległość mili lub dwóch i wtedy trącił mnie łokciem ze słowami: To tu, wysiadka!I żartobliwie pchnął mnie w kierunku drzwi. Inni pasażerowie przypatrywali się ponuro, zaspani i posępni. Czekałem w kolejce przy budynku szatni pod rzadkimi drzewkami. Rozebrałem się i przemaszerowałem na golasa wraz z innymi wokół sali gimnastycznej, przypatrując się ich bliznom i krostom tak jak oni moim. Niewielu było tu młodzików, większość stanowili mężczyźni po trzydziestce. Kulawi zostali sprawnie wyłowieni. Jeden doktor macał nam pachwiny, inny podstarzały, z cygarem powiedział od niechcenia, trzymając w dłoni igłę: Zacisnąć pięść, zwolnić, gotowe. Przyciskając wacik w zgięciu ręki i przyglądając się z,y ciekawością swojej krwi w probówce, posuwasz się szeregu, a potem każą wam się rozejść. Była ósma, ranek w pełnym blasku, pora, w której! .normalnie wstawałem. Wstąpiłem do baru samoobsługo1! wego na śniadanie, a potem wróciłem do domu i czytałem cały dzień. 6 kwietnia Iva zebrała parę tych rzeczy, które, jak sądzi, przydadz mi się w wojsku brzytwę, kilka chusteczek, wieczne pióroj notes, pędzel do golenia. Nie zamierzam brać zwyczajof wego dziesięciodniowego urlopu. Wolę raczej odłożyć gc sobie na później, jeśli to możliwe. Iva, naturalnie, myśli, żej to dowód oziębłości z mojej strony. Tymczasem ja pc prostu nie chcę dalszej zwłoki. Iva ma wrócić do rodziców! Jej ojciec przyjdzie dziesiątego i pomoże jej w przenosif nach. 8 kwietnia! Wczoraj, kiedy odwiedziłem ojca, poszedłem na górę dc swojego dawnego pokoju. Po moim ślubie przez jakiś czas zajmowała go służąca. Teraz go nie używano i znalazłer 154 tam wiele z tych przedmiotów, którymi się otaczałem przed dziesięcioma laty, zanim pojechałem na studia. Nad łóżkiem wisi drukowana perska makatka z kobietą rzucającą kwiat na mogiłę ukochanego, który leży w pogrzebowym gieźle pod głazami; jest tam też biblioteczka podarowana mi przez matkę oraz amatorska akwarela przedstawiająca dzban i szklankę pędzla Berty, dziewczyny, o której niemal zapomniałem. Siadłem na bujaku i pomyślałem, że moje życie trwa już na tyle długo, żeby obejmować okresy, o których niemal zapomniałem, luźny łańcuch nie różniących się od siebie lat. Ostatnio poczułem się stary i przyszło mi do głowy, że chyba interesuję się kwestią wieku właśnie dlatego, że być może nie dane mi będzie dożyć starości, a niewykluczone też, że mamy w sobie jakiś mechanizm, który usiłuje zapewnić nam pełnię życia, kiedy grozi niebezpieczeństwo przecięcia jego nici. I choć wiedziałem, że w moim przypadku myślenie o „wieku" jest absurdem, doszedłem widocznie do takiego punktu, gdzie perspektywa czasu wydaje się o wiele krótsza niż jeszcze przed chwilką. Zaczynałem pojmować, co to znaczy „bezpowrotnie stracone". Ten dość przeciętny, pod wieloma względami skromny pokój priez dwanaście lat nie odbiegał dla mnie od przyjętych norm, a brodaty Pers spoczywający pod okrągłymi głazami i akwarela stanowiły rekwizyty mojej młodości. Przed dziesięcioma laty przebywałem w szkole, a przedtem... Nagle dane mi było doznać jednego z owych olśnień, które spadają na nas wszystkich od czasu do czasu. Pokój jakby zmniejszył się i skurczył do rozmiarów małego kwadracika, potem szybko się oddalał, a ja sam i wszelkie znajdujące się w nim przedmioty robiliśmy się coraz mniejsi. Nie chodziło jedynie o złudzenie optyczne. Pojąłem, że tak oto objawiły mi się efemeryczne układy, w których żyjemy i dzięki którym określamy swoje normy. Rozejrzałem się po ścianach powróciły na dawne miejsce. Pokój, którego zazwyczaj unikałem, miał dla mnie wielkie osobiste znaczenie. Nie było go tu jednak trzydzieści lat temu. Przelatywały tędy ptaki. Za pięćdziesiąt lat może go nie będzie. Przyszło mi do głowy, że taka rzeczywistość jest naprawdę niebezpieczna, niezwykle wprost zdradliwa. Nie wolno jej ufać. Wstałem więc dość niepewnie z fotela na biegunach, przekonarty, że jakiś element zdrady wobec 155 31 zdrowego rozsądku kryje się w samych tworach zdrowego rozsądku. Albo też że nie należy im ufać, chyba że na zasadzie szeroko pojmowanej umowy i że moje odejście od takiej umowy zaprowadziło mnie niebezpiecznie daleko od niezbędnej ufnościsprzymierzeńca wszelkiej normalności psychicznej. Nie dawałem sobie rady sam. Powątpiewałem, czy dałby sobie radę ktoś inny. Kiedy człowiek zcany jest wyłącznie na własne siły, pod znakiem zapytania stają nawet same fakty gołej egzystencji. Może wojna nauczy mnie siłą tego, czego nie potrafiłem sam się nauczyć w ciągu miesięcy spędzonych w tym pokoju. Może zdołam zgłębić świat innymi metodami. Może. Ale teraz rzeczy wymknęły mi się z ręki. Następny ruch należy do świata. Nie mogłem się zmusić do ubolewania nad tym. Kiedy zszedłem na kolację, przy stole siedzieli już Amos i Dolly, Etta i Iva. Ojciec podarował mi zegarek, Amos zaś walizkę, która, jak powiedział, przyda mi się na wyjazdy, gdy wrócę. Od Etty i Dolly dostałem skórzane etui z przyborami do szycia, wyposażone również w nożyczki i guziki. 9 kwietnia Dziś mój ostatni dzień w cywilu. Iva spakowała moje rzeczy. Oczywiście chciałaby, żebym okazał trochę więcej smutku z powodu odjazdu. I ja tego chciałbym ze względu na nią. Przykro mi, że ją opuszczam, ale wcale mi nie przykro pożegnać wszystko inne. Nie będę już dłużej odpowiedzialny za siebie i czuję za to wdzięczność. Znajduję się w rękach innych, uwolniony od samostanowienia koniec z wolnością. Niech żyje regularny tryb życia! I nadzór nad duchem! Wiwat surowa dyscyplina!