Michał Zoszczenko Opowiadania o LENINIE Przełożył Adam Galis Ilustrowała Anna Włoczewska Nasza Księgarnia Warszawa 1970 Tytuł oryginału rosyjskiego Rasskazy o Leninie" Wydawnictwo "Hudożestwiennaja Litieratura" Leningrad 1968. Karafka Kiedy Lenin miał osiem lat, zdarzyła mu się mała przygoda, o której później, po wielu latach, wspominała jego siostra Anna Iljiniczna. Siostra Lenina opowiadała o swoim bracie, że był psotnikiem nie lada, lecz przy tym prawdomównym chłopcem. Nigdy nie kłamał i przyznawał się zawsze do spłatanych figlów. Pewnego razu wydarzyła się taka historia: Mały Wołodia pojechał z ojcem i siostrami do Kazania. Mieszkała tam ich krewna, ciocia Ania. Do niej właśnie pojechali w odwiedziny. Ciocia Ania również miała dzieci - kuzynów i kuzynki Lenina. Spotkanie było bardzo wesołe. Uradowane dzieci dokazywały, biegały po mieszkaniu i wymyślały różne zabawy. Któregoś dnia tak się rozdokazywały, że strąciły ze stolika karafkę, która spadła na podłogę. A stało się to podczas bardzo wesołej zabawy. Dzieci goniły się nawzajem i Wołodia, przebiegając przez pokój, wpadł na stolik. Stolik zachwiał się, a piękna kryształowa karafka zleciała na podłogę i stłukła się na drobne kawałki. Nikt nie zauważył, kto to zrobił. Rozbawione dzieci biegały bez przerwy po całym pokoju. Dopiero kiedy rozległ się brzęk tłuczonego szkła, zapadła cisza. Wtem otwierają się drzwi i do pokoju wchodzi ciocia Ania. Ciocia usłyszała brzęk tłuczonego szkła, przyszła więc zobaczyć, co się stało. Na widok rozbitej karafki ciocia Ania zapytała dzieci: - Kto to zrobił? Ale wszystkie dzieci odpowiadały: "To nie ja". Mały Wołodia również powiedział: "To nie ja". Odezwał się tak cicho, że ledwo go było słychać. Wołodia powiedział nieprawdę, ponieważ się przeląkł w pierwszej chwili. Był przecież w mało znanym domu, w obcym mieszkaniu, prawie nie znał cioci Ani. A prócz tego był najmłodszy ze wszystkich dzieci. Nie mogło mu przejść przez gardło: "To ja zrobiłem". Ciocia Ania powiedziała: - To znaczy, że karafka stłukła się sama. Pewnie znudziło się jej stać na stoliku, więc sobie spadła na podłogę. Dzieci w śmiech i mówią: - Ona chyba chciała pobawić się z nami. Dlatego skoczyła ze stolika na podłogę. Ale biedaczka zapomniała, że jest ze szkła, no i stłukła się. I znów parsknęły śmiechem. Tylko mały Wołodia nie śmiał się. Wszedł do sąsiedniego pokoju i siadł przy oknie. Siedział tam dość długo i myślał o czymś. Dopiero wieczorem znów zaczął bawić się ze wszystkimi. Od owego dnia minęły dwa miesiące. Wołodia dawno już powrócił z Kazania do domu. Znów zamieszkali w swoim rodzinnym mieście, Sybirsku. Pewnego wieczoru, kiedy dzieci szły spać, mama Wo-łodi podeszła do jego łóżeczka i zobaczyła, że Wołodia zalewa się łzami. Mama zapytała: - Dlaczego płaczesz? A Wołodia, szlochając, odpowiedział: - Mamo, kiedy byliśmy w Kazaniu, oszukałem ciocię Powiedziałem jej, że to nie ja stłukłem karafkę, A właśnie ja to zrobiłem. Mama zaczęła go pocieszać i rzekła tak: - Nic strasznego się nie stało! Nie płacz! Napiszę do cioci Ani. Na pewno ci przebaczy. Vołodia powiedział poprzez łzy: - Koniecznie napisz list do cioci Ani! Napisz, że to ja stłukłem karafkę. Mama znów zaczęła go pocieszać. W końcu Wołodia uspokoił się i zasnął. Mama ucałowała go, otuliła kołdrą i pomyślała: Jakie to dziwne dziecko. Dwa miesiące pamiętał o tym zdarzeniu i dwa miesiące martwił się, że niechcący po-wiedział nieprawdę! Ale teraz, kiedy się przyznał, lżej mu się zrobiło na sercu i zasnął z uśmiechem na buzi". Nazajutrz napisała list do cioci Ani. Wkrótce nadeszła odpowiedź. Ciocia Ania pisała, że wcale się nie gniewa Na swego miłego bratanka i zaprasza go znów do siebie. Szary koziołeczek Kiedy Lenin był małym chłopcem, to prawie niczego się nie bał. Śmiało wchodził do ciemnego pokoju. Nie lękał się, kiedy opowiadano straszne bajki. I w ogóle bardzo rzadko płakał. A miał nłodszego brata, Mitie. ładnego i dobrego chłopca.Lecz Mitia odznaczał się niezwykle czułym sercem. Wystarczyło, by ktoś zanucił smutną piosenkę, a Miti zaraz łzy płynęły z oczu. Szczególnie zaś gorzko płakał, kiedy dzieci śpiewały piosenkę "O koziołeczku". Mnóstwo dzieci zna tę piosenkę o babuleńce, która miała szarego koziołeczka. W piosence mowa jest o tym, że babuleńka kochała bardzo szarego koziołeczka. Nie pozwalała mu chodzić Do lasu, ale koziołeczek nie usłuchał babuleńki i wybrał się do lasu na spacer. W lesie napadły na niego szare wilki, szarpały go i zjadły. A babuleńce zostawiły różki i nóżki koziołka. Jest to naprawdę bardzo smutna piosenka. Ale rzecz jasna, nie ma powodu do płaczu. Przecież to jest tylko piosenka. Wszystko w niej jest zmyślone, wcale tak nie było. Prawda, że koziołeczka żal. Ale sam był sobie winien: dlaczego poszedł do lasu bez pozwolenia. Miti zawsze drżał głos i wargi, kiedy razem z dziećmi śpiewał piosenkę o szarym koziołeczku. A gdy dochodził do smutnych słów: "Napadły na koziołeczka szare wilki" za każdym razem zaczynał płakać. Pewnego dnia dzieci zebrały się przy fortepianie i zaśpiewały piosenkę o babuleńce i jej koziołeczku. Odśpiewano spokojnie dwie zwrotki. Ale gdy przyszła kolej na smutne słowa o tym, że koziołeczek poszedł do lasu, Mitia rozbeczał się. Wówczas mały Wołodia zrobił straszną minę, zwrócił się do Miti i umyślnie, jak tylko mógł najgłośniej i najwyraźniej, zaśpiewał: "Na-pad-ły na-a ko-zio-łecz-ka sza-a-re wil-ki..." Oczywiście, Mitia dopiero teraz rozszlochał się na dobre. Starsza siostra zaczęła strofować Wołodię za to, że drażni się z Mitią. A na to mały Wołodia odpowiedział: - To dlaczego Mitia się boi? Ja nie chcę, żeby Mitia beczał ze strachu. Dzieci powinny być odważne. Wówczas Mitia rzekł: - No, to już nie będę. Dzieci od nowa zaśpiewały tę samą piosenkę. A Mitia razem z wszystkimi odważnie odśpiewał ją aż do końca. Tylko jedna łza spłynęła mu przez policzek, kiedy zabrzmiały ostatnie słowa piosenki: "Zostawili babuleńce różki i nóżki". Mały Wołodia ucałował młodszego braciszka i powiedział : - No, teraz zuch z ciebie. Opowieść o tym, jak się Lenin uczył Lenin uczył się bardzo dobrze, a nawet świetnie. Ukończył gimnazjum ze złotym medalem. Zapewne uczyłby się również bardzo dobrze w szkole wyższej. Niestety, władze usunęły go z uniwersytetu za to, że był rewolucjonistą. A tego rząd nie mógł znieść, car nie pozwalał rewolucjonistom na naukę w szkole wyższej. Więc Leninowi nie pozwolono kształcić się na uniwersytecie. Ktoś inny na jego miejscu pozostałby bez wyższego wykształcenia. Ale Lenin postanowił zrobić inaczej. Powiedział do swojej matki tak: - Muszę ukończyć wyższe studia. Czas mijał. Minęły już dwa lata od usunięcia Lenina Z uniwersytetu. Wreszcie Lenin napisał podanie do mi- nistra oświaty. Prosił, by pozwolono mu przystąpić do egzaminów końcowych z wszystkich przedmiotów. Zdumiony minister pomyślał sobie: "W jaki sposób on zda wszystkie egzaminy od razu? Przecież nie chodził do żadnej uczelni. Dobrze. Udzielę mu pozwolenia, ale wątpię, żeby mu się to udało". Kiedy nadeszło pozwolenie ministra, Lenin wziął się ostro do nauki. Całe dni spędzał z książką w ręku, czytał, pisał, uczył się języków obcych, tłumaczył i tak dalej. W lecie poszukał w ogrodzie cichego zakątka w alei zarośniętej gęsto lipami. Wkopał w ziemię stół i ławkę. Rankiem przychodził tu i uczył się samotnie aż do obiadu. Po odpoczynku kąpał się w rzece, powracał do swego stołu w ogrodzie i znów uczył się trzy lub cztery godziny. A wieczorem, po drugim spacerze i kąpieli, znów widziano go pochylonego nad książkami. Cała rodzina była zdumiona tym, że Lenin może się tak dużo uczyć. Lękano się nawet o jego zdrowie. Ale Lenin powiedział swoim najbliższym: - Człowiek, który umie prawidłowo odpoczywać, potrafi dużo uczyć się i pracować. Rzeczywiście, Lenin prawidłowo odpoczywał. Godzinę uczył się, potem uprawiał gimnastykę. Później 13 znów pisał godzinę lub dwie, a następnie biegł nad rzekę i pływał. Po odpoczynku lub spacerze w lesie wracał do książek i uczył się znowu. W swoim letnim gabinecie, w pobliżu stolika, ustawił drążek do ćwiczeń gimnastycznych. I od czasu do czasu ćwiczył na drążku. W ładną pogodę kąpał się w rzece kilka razy dziennie. Pływał doskonale. Tak znakomicie, że wszyscy byli zdumieni. Jeden ze znajomych Lenina, wspominając przeszłość, opowiadał o groźnym jeziorze w Szwajcarii, w którym utonęło wiele ludzi. Jezioro to było bardzo głębokie, znane z zimnych prądów, wirów. Ale Lenin śmiało pływał w nim. Ów znajomy powiedział kiedyś Leninowi, że musi być ostrożniejszy, bo w tym jeziorze toną ludzie. - Toną, mówi pan? - rzekł Lenin. - Nie ma obawy, ja nie utonę. I popłynął tak daleko, że prawie nie było go widać Z brzegu. Właśnie dzięki pływaniu i gimnastyce, dzięki prawidłowemu wypoczynkowi, Lenin potrafił uczyć się wytrwale i opanował cały program nauki szkoły wyższej. Uczył się w ten sposób prawie dwa lata. A w ciągu tego czasu przerobił cały kurs uniwersytecki, czyli to, czego inni uczą się cztery lata. Zdał wszystkie egzaminy i uzyskał dyplom z odznaczeniem. A profesorowie tak mu powiedzieli: - Niezwykła rzecz. Przecież pan nie uczył się na uniwersytecie i nie słuchał naszych wykładów. Więc jak pan mógł przygotować się tak dobrze do egzaminów? Chyba panu ktoś pomagał. Lenin odrzekł na to: - Nie, uczyłem się sam. Wówczas profesorowie zdziwili się jeszcze bardziej. A minister aż rozłożył ręce ze zdumienia. Bo profesorowie i minister nie wiedzieli o tym, że Lenin był nie tylko bardzo mądry i bardzo zdolny, lecz również bardzo pracowity. A tę umiejętność pracy zawdzięczał ćwiczeniom gimnastycznym i dobrze zorganizowanemu odpoczynkowi. Oto dlaczego Lenin uzyskał dyplom uniwersytecki z doskonałym wynikiem. O tym, jak Lenin przestał palić Lenin zaczął palić papierosy, kiedy miał siedemnaście lat. Był już wtedy studentem. I nie było w tym nic dziwnego, że zaczął palić. Kiedy pali papierosa dwunastoletni chłopiec - to jest okropne. Ale mnóstwo studentów pali. Niech sobie palą - to już są ludzie dorośli. Do Lenina stale przychodzili koledzy - studenci. Prawie wszyscy palili. Bywało tak, że zamykali się w jego pokoju, gadali, dyskutowali i kopcili przy tym jak parowozy. Oczywiście Lenin też zaczął przyzwyczajać się do palenia. A wiadomo, że palenie jest szkodliwe dla zdrowia. Palacze kaszlą, tracą apetyt, chudną i chorują. Lecz skoro już ktoś zaczął palić - to trudno jest przestać. 17 Matka Lenina, Maria Aleksandrowna, była córką lekarza. Wiedziała o tym, że palenie jest bardzo szkodliwe. Martwiła się ogromnie, że jej ukochany syn przyzwyczaił się do palenia papierosów. Nieraz prosiła go, żeby przestał palić. Lecz Włodzimierz Iljicz uśmiechał się tylko i mówił : - To nic strasznego! Jestem zdrowy. Mnie papierosy nie zaszkodzą. Ale Maria Aleksandrowna, która bardzo kochała swego syna, postanowiła coś zrobić, by przestał Długo nie wiedziała, jak ma postąpić. Pewnego razu powiedziała umyślnie tak : - Utrzymujemy się z emerytury, którą przyznano mi po śmierci twego ojca, Ilji Nikołajewicza. Emerytura jest bardzo skromna. Każdy zbędny wydatek odbija się na naszym gospodarstwie. A choć twoje papierosy nie kosztują dużo, to lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdybyś przestał palić. Maria Aleksandrowna powiedziała tak rozmyślnie. Papierosy były bardzo tanie. Ten wydatek nie odbijał się na gospodarstwie domowym. Ale matka pragnęła bardzo, żeby jej syn nie palił i dlatego tak powiedziała. Włodzimierz Iljicz, wysłuchawszy matki, odparł: - Przebacz mi, mamo! Nie pomyślałem o tym. Zgoda, od dnia dzisiejszego przestaję palić. Mówiąc to wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i położył na stole. I więcej już nie dotknął papierosa. Ludzie, którzy stale palą, wiedzą, ile trzeba mieć silnej woli, by tak od razu wyrzec się tego nawyku. Niektórzy palacze o słabej woli zwracają się nawet do lekarza, prosząc, by im pomógł odzwyczaić się od palenia. Ale Lenin miał potężną wolę. Postanowił, iż bez pomocy lekarza przestanie palić. I rzeczywiście przestał. Nigdy już więcej nie palił. To był mocny człowiek o żelaznej woli. Wszyscy ludzie powinni być tacy jak on. O tym, jak Lenin przechytrzył żandarmów Kiedy Lenin miał dwadzieścia sześć lat był już powszechnie znanym rewolucjonistą, a rząd carski bał się go jak ognia. Car kazał zamknąć Lenina w więzieniu. Włodzimierz Iljicz przesiedział w więzieniu czternaście miesięcy. Potem żandarmi zesłali go na Syberię. Tam na Syberii Lenin spędził całe trzy lata. Mieszkał w zapadłej wiosce wśród tajgi. Nie było tam nic szczególnego. Obok wioski płynęła mała rzeczka Szusza. A w tajdze rosły karłowate drzewka, całkiem inne niż w rodzinnych stronach Lenina. Ale Włodzimierz Iljicz nie przejmował się tym, że zesłano go na takie pustkowie. Dużo pracował, pisał rewolucyjne książki, zaprzyjaźnił się z miejscowymi chłopami i służył im radą. 20 A w wolnym czasie szedł na polowanie ze swoim psem myśliwskim Żeńką, kąpał się w rzece i grał w szachy. A figury szachowe sam wyciął z kory. Zrobił to bardzo dobrze, wprost doskonale. Tak mijał niepostrzeżenie czas. Prawie trzy lata. Zbliżał się koniec pobytu na zesłaniu. Włodzimierz Iljicz zaczął zastanawiać się, dokąd pojechać, by móc dalej prowadzić działalność rewolucyjną. Ale na krótko przed końcem zesłania przyszli do chaty, w której mieszkał Lenin, dwaj carscy żandarmi. I powiedzieli tak: - Zrobimy za chwilę rewizję. Jeżeli znajdziemy tu coś zakazanego przez rząd carski, to biada panu. Nie zwolnimy pana, lecz pozostawimy tutaj, w tej zapadłej wiosce, co najmniej na dalsze trzy lata. A Lenin miał w mieszkaniu różne zabronione przez władze książki oraz dokumenty rewolucyjne. Zarówno książki jak i dokumenty znajdowały się w szafie służącej za bibliotekę. I oto gruby, wąsaty żandarm stanął przy drzwiach, żeby nikt nie mógł wyjść ani wejść. Zaś drugi niski, choć też wąsaty i srogi, kręcił się po pokoju i wtykał wszędzie nos. Przeszukał biurko, komodę, zajrzał do piecyka i na- 21 wet nie lenił się wleźć pod łóżko, by sprawdzić, co się tam znajduje. Potem podszedł do szafy na książki i pyta: — Co pan ma w tej szafie? Lenin na to: — Tam są moje książki. Żandarm mówi: - Zaraz sobie to obejrzę i przekonam się, jakie to są książki. I oto żandarm stanął przy bibliotece i zastanawia się, od której półki ma zacząć rewizję: od górnej czy od dolnej? Żona Lenina, Nadieżda Krupska, spogląda na małego żandarma i myśli: "Oby zaczął od górnej półki. Bo jeśli od niej zacznie, to pod koniec rewizji będzie już zmęczony i niezbyt uważnie sprawdzi dolną półkę. Ale jeśli zacznie od dolnej, to źle: bo na niej właśnie, wśród innych dzieł, znajdują się książki zabronione przez rząd". Lenin także spogląda na żandarma i myśli o tym samym. Nagle, uśmiechając się lekko do swoich myśli, bierze krzesło i stawia przed biblioteką. A do żandarma mówi tak: 22 - Niewygodnie panu będzie wspinać się na palce. Niech pan stanie na krześle, tak będzie łatwiej sprawdzić moje książki. Mały, wąsaty żandarm, zaskoczony taką uprzejmością ze strony rewolucjonisty, podziękował Leninowi i wlazł na krzesło. A ponieważ tak zrobił, to rzecz jasna, że zaczął przeglądać książki stojące na górnej półce. A Leninowi właśnie o to chodziło. I patrząc na małego żandarma uśmiechał się. Nadieżda Krupska uśmiechała się również, zadowolona, iż Lenin dopiął swego. Więc żandarm grzebie wśród książek na górnych półkach, czyta tytuły i przetrząsa każdą książkę. A czas płynie. Książek jest sporo. W ciągu trzech godzin żandarm zdążył zaledwie przejrzeć cztery półki. Piątą oglądał już niezbyt uważnie. Tym bardziej iż wysoki żandarm stojący przy drzwiach zaczął wzdychać i kwękać, a nawet powiedział do swego kolegi: - Och, jak długo trwa ta rewizja. Zmęczyłem się już, jestem głodny. A mały żandarm odrzekł: - Zaraz pójdziemy na obiad. Pozostała mi tylko ostatnia półka. Ale pewnie nic tam nie ma, skoro w całej bibliotece nic nie znalazłem. 24 Wówczas gruby żandarm rzekł: - Jasne, oni tu nic nie mają. Chodźmy na obiad. Mały żandarm, prawie nie ruszając książek na dolnej półce, zwrócił się do Lenina: - Okazuje się, że nie znaleźliśmy u pana żadnych niedozwolonych książek. Moje uszanowanie. Z tymi słowami żandarmi odeszli. A kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Włodzimierz Iljicz i jego żona zaczęli serdecznie śmiać się z tego, jak udało im się wyprowadzić żandarmów w pole. Czasami można jeść kałamarze Całe czternaście miesięcy przesiedział Lenin w carskim więzieniu. Zamknięto go w małej, na wpół ciemnej, jednoosobowej celi. Żelazne łóżko, stół i taboret - oto wszystko, co się tam znajdowało. Inny człowiek na miejscu Lenina całymi dniami płakałby i rozpaczał. Ale Lenin nie był takim człowiekiem. Nawet tutaj pracował przez cały dzień. Rano gimnastykował się, a następnie siadał do pisania książki. Przygotowywał bardzo ważne rewolucyjne dzieło: "Rozwój kapitalizmu w Rosji". Ściślej mówiąc, zbierał materiały do tej książki, robił notatki, sporządzał wypisy i tak dalej. Oprócz tego pisał listy z różnymi poleceniami rewolucyjnymi i układał program partii". 26 Taka praca w więzieniu nie była rzeczą łatwą. Krewni więźnia mieli prawo przysyłać mu książki. A Lenin zaczął pisać właśnie na tych książkach. Trzeba było pisać w taki sposób, żeby nikt w więzieniu nie domyślił się, że w książce znajdują się jakieś notatki. Bowiem książki były w więzieniu sprawdzane przed zwróceniem rodzinie więźnia. A jeśli spostrzeżono, że w książce napisano chociażby jedno rewolucyjne słowo, to książkę palono. Lecz rewolucjoniści wiedzieli o tym, że można pisać, używając zamiast atramentu mleka. Bo jeśli się pisze mlekiem, to na papierze nic nie widać. Aby przeczytać słowa napisane mlekiem, należało podgrzać ów papier nad lampą lub nad świeczką, a wówczas mleko ciemniało, na papierze ukazywały się brązowe litery i wszystko stawało się czytelne. Więc Lenin pisał mlekiem: na marginesach książek i między wierszami. Krewni wiedzieli o tym. Kiedy zwracano im książki, podgrzewali każdą stroniczkę nad lampą, czytali i przepisywali. Tak pracował Lenin w więzieniu. Ale musiał być bardzo ostrożny. Gdyby dozorca więzienny spostrzegł, że Lenin pisze w ten sposób, to 27 skutki byłyby bardzo smutne. Wtedy przestano by Le-ninowi jako choremu przynosić mleko i czekałaby go jeszcze jakaś surowa kara. A dozorca często przychodził do celi Lenina. Albo podglądał przez judasza, co robi więzień. Wówczas Lenin wpadł na taki pomysł. Robił z chleba małe kałamarze, nalewał do nich mleka i maczał pióro. W ten sposób pisał. Pewnego razu dozorca podszedł cichutko do judasza i zobaczył niezwykłą rzecz: Lenin pisał na marginesach książki. Dozorca szybko otworzył drzwi, wszedł do celi i mówi: - Wpadliście. Widziałem, że pisaliście coś przed chwilą na marginesach książki. Dozorca zagląda do książki, lecz widzi, że stronice są czyste. Chce więc odebrać kałamarz, ale w tej samej chwili Lenin bierze kałamarz, spokojnie wkłada do ust i żuje go. Dozorca powiada: - Co wy robicie? Zjadacie kałamarz! A Lenin na to: - Pan chyba oślepł. To nie jest kałamarz, to jest chleb. Właśnie jem chleb. 28 Dozorca popatrzył: rzeczywiście chleb. Więc pomyślał tak: "Pewnie wzrok mi się zepsuł. Zdawało mi się, że on zjada kałamarz". I z tą myślą dozorca odszedł. A Lenin błyskawicznie zrobił z chleba inny kałamarz, nalał weń mleka i znów zaczął pisać. I za każdym razem, kiedy przychodził dozorca, Lenin spokojnie brał swój kałamarz i natychmiast go zjadał. Nawet mu smakowało, bo to był chleb z mlekiem. Kiedy Lenin opuścił więzienie, opowiadał ze śmiechem swoim najbliższym i przyjaciołom: - Wiecie, pewnego razu nie powiodło mi się, w ciągu dwóch godzin musiałem zjeść sześć kałamarzy. Wszyscy parsknęli śmiechem. A ci, którzy nie wiedzieli, o co chodzi, zdziwili się bardzo: jak można jeść kałamarze? Okazuje się jednak, że czasami można jeść kałamarze. O tym, jak Lenin kupił zabawkę pewnemu chłopcu Pewien rosyjski rewolucjonista uciekł z carskiego więzienia i ukrył się przed żandarmami za granicą. Zamieszkał w Szwajcarii, w Zurychu. Został robotnikiem w fabryce mebli. Wkrótce przyjechał do Szwajcarii Lenin. Robotnik bardzo chciał zobaczyć Lenina, bo słyszał o nim dużo dobrego i czytał jego książki. I oto pewnego razu ów robotnik usłyszał, że Lenin będzie przemawiać na zebraniu w "Kole robotników rosyjskich". Wówczas postanowił on przyjść na to zebranie, by posłuchać Lenina. Żona robotnika pracowała w fabryce mebli, lecz na zmianie wieczornej. I dlatego nie miał on przy kim zostawić swego małego syna Donata. Więc powiedział do niego tak: - Chodźmy razem na zebranie, popatrzymy na Lenina! Wziął małego Donata za rączkę i poszli razem do klubu robotniczego. Przyszli do klubu, lecz było za wcześnie. Nikogo nie ma. Tylko jeden człowiek siedzi na sali i czyta gazetę. Więc robotnik posadził swego syna przy oknie, zaczął nerwowo kręcić się po sali i myśli: "Lenin chyba nie przyjdzie". W tym momencie człowiek z gazetą (a był to Lenin) mówi do robotnika: - Jest taka piękna pogoda, a pan trzyma swego małego syna w dusznym pokoju. Niech mu pan pozwoli pospacerować po podwórzu! Na to robotnik odrzekł: - Nie, mój synek Donat jest jeszcze bardzo mały. Nudno mu będzie na podwórzu i boję się, że wyjdzie na ulicę i zabłądzi. Lepiej niech tu posiedzi ze mną, poczekamy, aż Lenin przyjdzie. Lenin zwrócił się do chłopca: - Podaj mi rączkę! Pójdziemy na mały spacer. Wziął chłopca za rękę i wyszli razem na ulicę. Podeszli do sklepu z zabawkami. I weszli do środka. 31 W sklepie Lenin powiedział do niego: - Czy chcesz, żebym ci kupił tę łódeczkę? A była to piękna mała łódeczka z żaglem. Można go było podnosić i opuszczać. Obok żagla stał mały marynarzyk. Prócz tego w łódce znajdowały się ławeczki, mały ster i chorągiewka. To była niezwykle interesująca zabawka! Chłopczyk ucieszył się bardzo. I Lenin kupił mu tę zabawkę. Ruszyli szybko z powrotem na podwórze. A na tym podwórzu znajdowała się mała fontanna. Chłopiec zaczął bawić się swoją łodzią żaglową, puścił ją na wodę. Wiatr wzdął żagle, a łódeczka, kierowana przez ster, płynęła znakomicie. Chłopiec był tak zadowolony, że śmiał się, klaskał z radości w dłonie i wołał: "Nie bój się, marynarzyku! Płyń naprzód!" Lenin zaś stał w pobliżu fontanny i śmiał się także. W tym czasie robotnik chodzi po sali i denerwuje się. "To dopiero - myśli sobie - taki kłopot, Lenin jeszcze nie przyjechał, a na dobitkę jakiś obcy człowiek zabrał mojego synka i odszedł z nim". A na sali zebrało się już sporo ludzi. Wszyscy pytają: - Gdzie jest Lenin? Czyżby jeszcze nie przyjechał? 32 W tym momencie ktoś spośród zebranych spojrzał w okno i mówi: - Popatrzcie, Lenin jest tam na podwórzu z jakimś małym chłopcem. Wszyscy zebrani zaczęli spoglądać w okno. I nasz robotnik też popatrzył i zobaczył syna stojącego z Leninem obok fontanny. Robotnik zdziwił się bardzo. I myśli: "Ach, więc to jest Lenin. A ja myślałem, że to kto inny - taki jest prosty i dobry. Nawet kupił zabawkę mojemu synowi". Po chwili Lenin wrócił na salę i zaczął rozmawiać z robotnikami. U fryzjera Pewien robotnik, niejaki Grigorij Iwanow, przyjechał w sprawach służbowych na Kreml. Iwanow przyjechał z Pitra*, by oddać w kremlow-skim składzie broni - karabiny, szable, bagnety, rewolwery i rozmaitą amunicję. I oto wykonał swoje zadanie i z czystym sumieniem wybrał się na spacer po Kremlu. A marzył o tym, że przypadkiem uda mu się zobaczyć towarzysza Lenina, którego od dawna chciał ujrzeć. Lecz nie spotkał nigdzie Lenina, więc w złym humorze wstąpił do zakładu fryzjerskiego na Kremlu. Pomyślał sobie: "Ostrzygę się, ogolę i czyściutki wrócę do domu". 35 Wszedł więc do zakładu fryzjerskiego na Kremlu i zajął swoją kolejkę. A ludzi w zakładzie było mnóstwo. Dwaj fryzjerzy strzygą i golą, a klienci czekają. Grigorij Iwanow w niewesołym nastroju siedział w zakładzie fryzjerskim prawie dwadzieścia minut. I przez cały czas nie mógł odżałować, że nie spotkał nigdzie Lenina. Nagle otwierają się drzwi i wchodzi nowy klient. I oto wszyscy widzą: przyszedł Włodzimierz Iljicz Lenin - Przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych. I wówczas wszyscy ludzie, znajdujący się w zakładzie fryzjerskim, wstali z miejsc i mówią: - Witamy, towarzyszu Leninie! Grigorij Iwanow również powitał Lenina i, uśmiechając się radośnie, patrzy na towarzysza Włodzimierza Iljicza, pragnie go jak najlepiej zapamiętać, by później opowiedzieć innym o tym spotkaniu. Tymczasem towarzysz Lenin też powitał wszystkich i mówi: Kto jest ostatni w kolejce? Wszyscy byli zdziwieni, że Lenin tak zapytał. I wszyscy pomyśleli: "Nie wypada, żeby Lenin czekał w kolejce. Jest przecież szefem rządu, każda jego chwila jest droga". 36 I wszyscy, którzy znajdowali się w zakładzie, przerywając sobie wzajemnie, mówią do Lenina: - Włodzimierzu Iljiczu, to nieważne, kto jest ostatni w kolejce. Zaraz jeden z fryzjerów będzie wolny, prosimy więc, byście zajęli to miejsce bez kolejki. Lenin odpowiada: - Dziękuję wam, towarzysze, ale nie zgadzam się. Należy przestrzegać kolejności i porządku. My sami ustalamy prawa i musimy ich przestrzegać w najdrobniejszych szczegółach życia. Mówiąc te słowa Lenin usiadł, wyjął z kieszeni gazetę i zaczął czytać. Wówczas podniósł się z miejsca robotnik Grigorij Iwanow i przejęty bardzo, mówi do towarzysza Lenina: - Właśnie nadeszła moja kolej. Ale wolę chodzić pięć lat nie ogolony, niż żebyście musieli przeze mnie czekać. I jeśli wy, towarzyszu Leninie, nie chcecie za kłócać kolejności, to ja mam uzasadnione prawo ustąpienia wam kolejki, a sam zajmę waszą, ostatnią. Ludzie, którzy znajdowali się w zakładzie, rzekli: - Dobrze i słusznie mówi. A mistrzowie-fryzjerzy, brzęcząc nożyczkami, powiedzieli również: 37 - Włodzimierzu Iljiczu, trzeba będzie zrobić tak, jak proponuje robotnik. Wówczas Lenin uśmiechnął się. Wszyscy spostrzegli, że nie chce urazić robotnika i nie chce sprawić przykrości pracownikom zakładu fryzjerskiego oraz klientom, Włodzimierz Iljicz chowa gazetę do kieszeni i mówi: "Dziękuję". Po czym siada w fotelu przed lustrem. Wszyscy patrzą, jak fryzjer ostrożnie i delikatnie goli Lenina. Wszyscy patrzą na towarzysza Lenina i myślą: "To jest wielki człowiek! A jaki skromny!" Oto fryzjer zakończył swą pracę, Lenin opuścił zakład mówiąc obecnym: - Do widzenia, towarzysze. Dziękuję wam. Zamach na Lenina Lenin miał wielu wrogów. Miał wielu wrogów dlatego, że chciał przebudować całe życie na nowo. Lenin pragnął, żeby wszystkim ludziom pracy żyło się bardzo dobrze. I nie lubił takich, którzy nie pracują. Lenin powiedział o nich: "Jeśli nie chcą pracować, to niech nic nie jedzą!" Wielu ludziom to się nie spodobało. Więc wrogowie Lenina postanowili go zabić. Namówili pewną niegodziwą kobietę, żeby zabiła wielkiego wodza ludzi pracy, Włodzimierza Iljicza Lenina. Dali jej rewolwer. Nabili go zatrutymi kulami i powiedzieli tej zbrodniarce: "Idź do fabryki! Tam ma dziś przemawiać Lenin. A kiedy zakończy przemówie- 39 nie i wyjdzie z sali, podejdź do niego i wystrzel trzy albo cztery razy!" Owa kobieta tak uczyniła. Włożyła czarną suknię, wzięła rewolwer i poszła do fabryki, w której przemawiał Lenin. Kiedy Lenin po przemówieniu wychodził na podwórze, jakiś mężczyzna, przebrany za marynarza, umyślnie upadł przed wejściem. I w ten sposób zatrzymał wszystkich robotników idących za Leninem. Wskutek tego Lenin wyszedł sam na podwórze i zbliżył się do samochodu, chcąc wsiąść do środka. Lecz w tym momencie kobieta w czarnej sukni po-deszła do Lenina i strzeliła w niego cztery razy. Z czterech kul dwie trafiły Włodzimierza Iljicza. Ciężko ranny Lenin upadł na ziemię. Miał przestrzelone płuco i rękę. Zbrodniarka chciała uciec, lecz zatrzymano ją i osadzono w więzieniu. Robotnicy podbiegli do Lenina. Wielu płakało. Robotnicy podnieśli Włodzimierza Iljicza i wsadzili do samochodu. A kiedy samochód ruszył, ludzie zdjęli z Lenina płaszcz i marynarkę i przewiązali rękę sznurem, by zatamować obficie płynącą krew. 40 Samochód wjechał do Kremla i zatrzymał się przed podjazdem wiodącym do mieszkania Lenina. Ciężko ranny Włodzimierz Iljicz z trudem wyszedł z wozu, a ludzie podtrzymywali go, żeby nie upadł. Nadbiegli robotnicy, którzy chcieli zanieść Lenina na rękach do mieszkania. Jednak Lenin nie pozwolił im na to. Powiedział: - Nie, nie trzeba mnie wnosić na rękach! Bo jak moja siostra i moja żona zobaczą, że niesiecie mnie na rękach, to pomyślą, że ze mną jest bardzo źle. Nie trzeba ich martwić. Wszyscy dokoła byli bardzo zdumieni, że Lenin w takiej groźnej chwili nie myśli o sobie, tylko o innych. I oto Lenin sam wszedł stromymi schodami na drugie piętro. Co prawda, podtrzymywano go z obydwu stron, lecz jednak szedł o własnych siłach. Natychmiast zawezwano najlepszych lekarzy. Lekarze powiedzieli, że stan jest bardzo ciężki, kule były zatrute i może nastąpić zakażenie krwi. Lecz silny organizm Lenina pomógł mu wyleczyć się z odniesionych ran. I już po sześciu tygodniach Lenin znów przystąpił do pracy. Lenin i wartownik Pewien młody robotnik, niejaki towarzysz Łobanow, ochraniał Pałac Smolny. To znaczy stał przy drzwiach i sprawdzał dokumenty. Sprawdzał u wszystkich wchodzących do Smolnego, bo gdyby nie sprawdzano, mógłby się tam przedostać jakiś wróg. Tym bardziej że to było na samym po-czątku rewolucji, więc potrzebna była wyjątkowa czujność. I oto stoi Łobanow jako wartownik przed drzwiami Smolnego i sprawdza dokumenty. A ten Łobanow był czerwonogwardzistą, a prócz tego był robotnikiem z Zakładów Putiłowskich, oddanym całym sercem sprawie rewolucji. Dlatego właśnie powierzono mu taki odpowiedzialny posterunek. Stoi więc Łobanow na tym posterunku. W lewej ręce karabin. Rewolwer przy boku. Za pasem granat ręczny. Humor doskonały. Do wszystkich pragnących wejść do Smolnego mówi: - Chwileczkę, towarzyszu! Zanim wejdziecie, pokażcie przepustkę, żebym wiedział, kim jesteście. Bo jestem pierwszy raz na dyżurze i mało kogo znam osobiście. No i, rzecz jasna, każdy wchodzący do Smolnego, pokazywał Łobanowowi swoją przepustkę. A Łobanow, salutując, mówił: - Teraz możecie wejść! Ja nie stawiam przeszkód. I oto, wyobraźcie sobie, idzie Lenin. Idzie pieszo. Taki skromny. W swojej czarnej jesionce i w kaszkiecie na głowie. Kroczy szybko i jest bardzo zamyślony. Nawet nie rozgląda się, widać, że zagłębił się w myślach. Zbliża się do drzwi Smolnego i chce wejść do środka. Lecz wartownik Łobanow nie znał z widzenia towarzysza Lenina. W owym czasie rzadko drukowano portrety. A Włodzimierz Iljicz dopiero niedawno przyjechał do Petersburga, dlatego oczywiście Łobanow mógł nie znać Lenina z wyglądu. No więc Lenin podchodzi do drzwi, a Łobanow mówi do niego: 43 -* Chwileczkę, towarzyszu! Pokażcie przepustkę! Lenin nie spierał się. Jak gdyby ocknąwszy się z zamyślenia, powiedział cicho: - Ach, tak, przepustka! Przepraszam, towarzyszu, zaraz ją znajdę. I zaczął szukać przepustki w bocznej kieszeni. W tej samej chwili podszedł do drzwi Smolnego jakiś człowiek, zapewne jeden z urzędników. Widząc, że wartownik zatrzymał Lenina, oburzył się i zawołał: - Przecież to jest Lenin! Przepuśćcie! Łobanow odpowiedział mu półgłosem: - Bez przepustki nie mogę wpuścić. Nie miałem do dnia dzisiejszego szczęścia widzieć towarzysza Lenina. Na dobitek was też nie znam i nawet nie obejrzałem jeszcze waszego dokumentu. Urzędnik oburzył się jeszcze bardziej i krzyknął: - Proszę natychmiast przepuścić Lenina! Nagle Lenin mówi: - Nie należy mu rozkazywać, a tym bardziej nie wolno krzyczeć. Wartownik postępuje całkowicie słusznie. Przepisy są jednakowe dla wszystkich. Lenin wydobył przepustkę z bocznej kieszeni i podał ją wartownikowi. Łobanow poruszony przegląda do- 44 kument. I widzi: to rzeczywiście jest przepustka Włodzimierza Iljicza Lenina. Łobanow zasalutował i mówi do Lenina: - Przepraszam, Włodzimierzu Iljiczu, że żądałem od was przepustki. Lenin odpowiada: - Zrobiliście słusznie, towarzyszu. Dziękuję wam za wzorową służbę. O tym, jak Leninowi podarowano rybę Pewnego razu Włodzimierz Iljicz Lenin siedział w swym gabinecie na Kremlu i pracował. Na biurku stała szklanka herbaty, na spodku leżał suchar. W owych latach panował straszny głód. I ludzie jedli, co się tylko dało. Jedli owies i obierki kartoflane. A co się tyczy chleba, to każdy otrzymywał po kawałku na cały dzień. Oczywiście, dla towarzysza Lenina można byłoby znaleźć najlepszą żywność, ale Lenin zabronił tak robić. Nie mógł sobie pozwolić na dostatnie życie, kiedy cały kraj głodował. Lenin nawet herbatę pił bez cukru. No więc siedzi Włodzimierz Iljicz Lenin, pracuje, a podczas przerwy je śniadanie: pije herbatę i gryzie suchar. 47 Drzwi się otwierają, wchodzi sekretarz. Sekretarz mówi do Lenina: - Przyjechał z Piotrogrodu kierownik rybołówstwa. Koniecznie chce widzieć się z wami. Lenin odpowiada: - Zgoda. Niech wejdzie. I oto wchodzi kierownik rybołówstwa. Jest to zwykły rybak. Rewolucja postawiła go na wysokim stanowisku, by ulepszył stan przemysłu rybiego. I wziąwszy sobie do serca powierzone mu zadanie, przyjechał do Lenina, aby mu opowiedzieć, dlaczego połowy są tak słabe. Potrzebne są pieniądze na remont łodzi i na zakup sieci. Bo ryby, nie mogąc się doczekać radzieckich sieci, odpływają na wody angielskie. Więc kierownik wyjaśnia Leninowi, dlaczego połowy są takie słabe. Stoi przed biurkiem Lenina i nie siada, chociaż Lenin dwukrotnie pokazywał mu krze- sło i prosił, żeby usiadł. Lecz kierownik nie mógł usiąść. Trzyma za plecami wielką paczkę. W tej paczce znajduje się wędzona ryba. To prezent dla Włodzimierza Iljicza. Kierownik rybołówstwa sam wędził tę rybę. I specjal- nie przywiózł ją do Moskwy, by podarować Leninowi. Oczywiście marzył o tym, żeby natychmiast po wejściu do gabinetu Lenina ofiarować mu ten prezent. Właśnie dlatego trzymał paczkę za plecami, by zaskoczyć Lenina niespodziewanym podarunkiem. Ułożył nawet słowa, które miał wypowiedzieć podczas wręczania daru: "Oto, że tak powiem, coś dla was, drogi Włodzimierzu Iljiczu. Mała wędzona rybka. Jedzcie na zdrowie i poprawiajcie się". Lecz kiedy wszedł do gabinetu, stropił się nieco, zakłopotał, wszystkie przygotowane słowa wyleciały mu z głowy i postanowił wręczyć prezent po rozmowie urzędowej. Dlatego trzymał wciąż paczkę za plecami. I oto stoi w nader niewygodnej pozie, z wędzoną rybą za plecami i przedstawia Leninowi przyczyny słabych połowów. Lenin mówi: - Damy wam pieniądze. I spełnimy wasze wszystkie prośby. Ale wy postarajcie się łowić więcej ryb, by ludzie mieli więcej żywności. Lenin pożegnał się z rybakiem. A rybak, zdobywając się na odwagę, położył swoją rybę na biurku i mówi; - To dla was, Włodzimierzu Iljiczu... złowiliśmy rybkę... Uwędziliśmy ją znakomicie... 49 Nagle rybak widzi, że Włodzimierz Iljicz jest bardzo niezadowolony. Nawet nachmurzył się. Rybak zmieszał się jeszcze bardziej. Wymamrotał: - Skosztujcie, Włodzimierzu Iljiczu... Przyjmijcie podarunek... Lecz Lenin nie wziął ryby. Powiedział surowo: - Dziękuję wam, towarzyszu, ale nie mogę przy- jąć od was tej ryby. Dzieci w naszym państwie głodują, niepotrzebnie przywieźliście mi tę rybę. Rybak stropił się zupełnie. Mamrocze: - Skosztujcie, Włodzimierzu Iljiczu. Wyjątkowo smaczna ryba. Prosto z wody... I nagle rybak spostrzegł, że Lenin zadzwonił. "Mamusiu kochana - pomyślał rybak - co teraz będzie?" Po chwili przyszedł sekretarz. Lenin mówi do niego: - Mam taką sprawę. Weźcie tę rybę, poślijcie ją do domu dziecka. I widząc, że rybak jest zmieszany w najwyższym stopniu, Lenin podał mu rękę i rzekł: — Dziękuję wam w imieniu dzieci za podarunek. Rybak pożegnał się z Leninem i opuścił gabinet, mamrocząc : — Mamusiu kochana, zdarzyła się pomyłka.,. O tym, jak ciocia Teodozja rozmawiała z Leninem Ciocię Teodozję spotkało nieszczęście. Jej mąż zachorował na zapalenie płuc i wskutek tej choroby umarł. A jej mąż był dacharzem. Doskonale naprawiał dachy. I zarabiał całkiem nieźle, dość sporo. Ciocia Teodozja piła nawet osłodzoną herbatę. Ale kiedy mąż umarł, to cioci Teodozji zaczęło się gorzej powodzić. I już nie mogła pić herbaty z cukrem. Więc zaczęła czynić starania o emeryturę. Ale nic z tego nie wyszło. Powiedziano jej: - Nie otrzymasz emerytury. Twój mąż bardzo mało pracował za władzy radzieckiej. Lecz Teodozja nie przejęła się tą odmową i zaczęła odwiedzać, dosłownie, każdy urząd, mając nadzieję, że któryś z nich przyzna jej emeryturę. 51 W pewnej instytucji chciano się pozbyć cioci Teodozji, więc powiedziano tak: - Tylko jeden człowiek mógłby załatwić twoją sprawę: Lenin. Idź do niego, jeśli ci na tym zależy. Ciocia Teodozja dowiedziała się, że Lenin przebywa W Smolnym, i poszła tam. Oczywiście, wartownik nie- chciał jej wpuścić. Ale widzi: jakaś poczciwa, nieszczęśliwa staruszka. Więc ją puścił. Ciocia weszła na pierwsze piętro. I poszła naprzód korytarzem. Zajrzała do jednego pokoju - nie ma nikogo. Zajrzała do drugiego - patrzy: siedzi jakiś człowiek przy biurku coś pisze. Był to Lenin. Ciocia Teodozja, rzecz prosta, nie wiedziała, że to jest Lenin. Pomyślała sobie, że to jakiś urzędnik. I dlatego zwróciła się do niego całkiem spokojnie: - Proszę pana, czy pan zajmuje się listami, czy też bada sprawy? Albo może pan liczy? Lenin uśmiechnął się i odpowiada: - To zależy jak wypadnie. Czasem zajmuję się listami, czasem badam sprawy, a niekiedy muszę zająć się liczeniem. A pani czego sobie życzy? Ciocia mówi: - Widzi pan, życzyłabym sobie otrzymać emeryturę, właśnie w tej sprawie przyszłam pomówić osobiście z Leninem. Niech pan wejdzie w moje położenie i zapro- wadzi mnie do niego. Lenin uśmiechnął się i rzekł: - Niech pani przedstawi swoją sprawę. Może obej- dziemy się bez Lenina. Staruszka na to: - Nie, łaskawy panie, bez Lenina się nie obejdzie, to jest wyjątkowo trudna sprawa i tylko sam Lenin może ją załatwić. Lenin powiada: — A jednak niech mi pani opowie, o co chodzi. Ciocia mówi: — Historia mojego życia jest całkiem prosta. Nie- dawno zmarł mój mąż, z zawodu dacharz. No więc sta- ram się o emeryturę, a wszyscy mi mówią: nie dostaniesz emerytury - twój mąż bardzo mało pracował za władzy radzieckiej. Lenin mówi: - Głupstwa gadają. Pani mąż nie mógł dużo praco- wać przy władzy radzieckiej, bo władza radziecka po- wstała dopiero niedawno. Lenin podniósł słuchawkę telefonu i powiedział do kogoś: - Za chwilę tam przyjdzie pewna obywatelka. Trzeba będzie załatwić dla niej emeryturę. Następnie Lenin mówi do cioci Teodozji: - Niech pani pójdzie korytarzem i wejdzie w trzecie drzwi za tymi. Tam załatwią pani sprawę. Z wielkim niedowierzaniem idzie ciocia Teodozja tam, gdzie jej wskazano. I tam bez zbędnych słów wydano jej odpowiedni papier na uzyskanie książeczki emerytalnej. Tego samego dnia ciocia Teodozja otrzymała emeryturę i ogromnie uszczęśliwiona poszła na targ, kupiła sobie cukru i materiał na suknię. A potem weszła do pewnej spółdzielni, by kupić farbki do prania bielizny. I nagle spostrzega w sklepie portret człowieka, z którym dziś rozmawiała. Na ten widok zdziwiła się bardzo i zapytała kierownika sklepu: - Łaskawy panie, czy może mi pan powiedzieć, kogo przedstawia ten portret? Jestem ciekawa, bo rozmawiałam z nim dzisiaj. Kierownik mówi: - To niemożliwe, babciu. To jest Lenin. Teodozja powiada: 55 - To znaczy, że rozmawiałam z Leninem. Po powrocie do domu opowiedziała administratorowi o tym, co się jej zdarzyło. I zapytała go: - Jak pan myśli, dlaczego Lenin nie przyznał się mi ?, że to on jest Leninem? Administrator domu zastanowił się chwilę i tak odpowiedział Teodozji: - Bywają różni ludzie, mamusiu. Jedni wrzeszczą przechwalają się: niby my to, my tamto, oto jacy je- steśmy uczciwi, porządni... I bywają ludzie, którzy nie krzyczą, nie przechwalają się i nie stawiają, lecz po prostu wykonują swoją pracę z nadwyżką. I to są ludzie naj- lepsi. Można ci, mateczko, serdecznie powinszować, rozmawiałaś z takim człowiekiem. Ciocia Teodozja westchnęła i mówi: - Ach, żałuję jednak bardzo, że on nie przyznał się mi , kim jest! Ukłoniłabym mu się nisko. Lenin i zdun Pewnego razu Lenin spacerował po lesie i ujrzał nagle, że jakiś mężczyzna piłuje drzewo. A to piłował niejaki Mikołaj Benderin. Niemłody mężczyzna z wielką brodą i bardzo zuchwały. Benderin był z zawodu zdunem, lecz prócz tego umiał wszystko robić. Zepsuł mu się wóz. I oto poszedł do lasu, żeby ściąć drzewo potrzebne mu do naprawienia wozu. No i właśnie piłuje drzewo. Nagle słyszy, że ktoś mówi do niego: - Dzień dobry! Benderin obejrzał się. Patrzy: stoi przed nim Lenin. Ale Benderin, oczywiście, nie wiedział, że to jest Lenin. I nic nie odpowiedział, tylko skinął głową: niby że dobrze, witajcie, ale nie przeszkadzajcie mi w pracy. Lenin mówi: 57 - Dlaczego pan piłuje drzewo? Przecież to las pań- stwowy. Tu nie wolno piłować. A Benderin odpowiada gburowato: - Co chcę, to robię. Muszę naprawić wóz. Lenin nic na to nie odpowiedział i odszedł. Po jakimś czasie, może po miesiącu, Lenin znów spotkał tego zduna. Ale tym razem Lenin spacerował po polu. Zmęczył się trochę i usiadł na trawie, by odpocząć. Wtem nadchodzi ów zdun Benderin i zuchwale krzyczy na Lenina. - Dlaczego pan tu siedzi i trawę gniecie? Czy pan wie, ile dziś kosztuje siano? Pan będzie łaskaw podnieść się z trawy. Lenin wstał i poszedł do domu. Włodzimierzowi Iljiczowi towarzyszyła podczas spaceru jego siostra. Więc mówi ona do zduna Benderina: - Dlaczego pan tak ordynarnie krzyczy? Przecież to jest Lenin, przewodniczący Rady Komisarzy Lu- dowych. Benderin przestraszył się i, nic nie odpowiedziawszy, pobiegł do domu. A w domu mówi do swej żony: - No, Katarzyno, czeka nas zmartwienie. Drugi raz spotykam pewnego człowieka i zachowuję się nie- grzecznie, a to okazuje się jest Lenin, przewodniczący Rady Komisarzy Ludowych. Aż się boję pomyśleć, co teraz ze mną będzie. Ale minęło jeszcze trochę czasu, może jakieś dwa miesiące i nastała zima. Leninowi potrzebny był zdun. Trzeba było naprawić kominek, który dymił. A dookoła, we wszystkich wsiach był tylko jeden zdun, właśnie ów Benderin. I oto przyjeżdżają do Benderina dwaj wojskowi i mówią: — To pan jest zdunem nazwiskiem Benderin? Benderin zmarkotniał bardzo i odpowiedział: — Tak, to ja jestem. Wojskowi mówią: - Wobec tego proszę się ubrać. Jedziemy do Lenina do Gorek. Usłyszawszy to Benderin przeraził się. I zmarkotniał jeszcze bardziej. Ubiera się, ręce mu się trzęsą. Mówi do żony: - No, żegnaj, Katarzyno Maksymowno. Chyba już się więcej nie zobaczymy, Lenin przypomniał sobie zapewne moje zuchwalstwo i to, jak go przepędziłem z pola, i jak niegrzecznie odpowiedziałem w sprawie drzewa. Na pewno przypomniał sobie to wszystko i postanowił wsadzić mnie do więzienia. I oto jedzie zdun wraz z wojskowymi do Gorek. Woj- 59 skowi wprowadzili Benderina do pokoju. A tu Lenin podnosi się z fotela i mówi: - A, stary znajomy. Pamiętam, pamiętam, jak mnie pan nastraszył na łące. I jak pan piłował drzewo. Na te słowa Benderin zadrżał. Stoi przed Leninem, mnie czapkę i mamrocze: - Niech pan przebaczy staremu głupcowi. Lenin mówi: - No, zgoda, nie ma o czym mówić! Już o tym zapomniałem. A co się tyczy trawy, to miał pan chyba rację. Nie powinienem był siedzieć na łące i gnieść trawę. Ale nie o to chodzi. Czy nie moglibyście, drogi towarzyszu Benderin, oddać mi małej przysługi? Kominek u mnie dymi. Trzeba go naprawić. Czy może pan to zrobić? Benderin usłyszał te uprzejme słowa i z radości jakby stracił mowę. Tylko kiwa głową: niby że może naprawić. I pokazuje rękami; niech przyniosą cegły i glinę. Natychmiast przyniesiono Benderinowi glinę i cegły. \ on zabrał się do pracy. I wkrótce wykonał wszystko w najlepszy sposób, doskonale. Teraz znów przyszedł Włodzimierz Iljicz i dziękuje zdunowi Benderinowi. Zapłacił mu i zaprasza do stołu na szklankę herbaty. I oto zdun Benderin siada z Leninem do stołu i pije herbatę z ciasteczkami. A Lenin przyjaźnie z nim gwarzy. Po wypiciu herbaty zdun Benderin pożegnał się z Leninem i nieswój wraca do domu. A w domu mówi do żony: - Witaj, Katarzyno Maksymowno. Myślałem, że się już nie zobaczymy, lecz stało się inaczej. Lenin to taki sprawiedliwy człowiek, że nawet nie wiem, co mam teraz myśleć o nim. Omyłka Pewnego razu Lenin pracował w swoim gabinecie kremlowskim. I potrzebny mu był spis wszystkich członków Ludowego Komisariatu Rolnictwa. Chciał przejrzeć ten spis, by włączyć tam jeszcze kilku współpracowników. Zadzwonił więc. Przyszła pracownica sekretariatu, która miała dyżur. Lenin powiedział do niej: - Proszę mi dać całe kolegium Ludowego Komisariatu Rolnictwa. Dyżurna szybko opuściła gabinet. Była bardzo zdziwiona. Dopiero wczoraj całe kolegium Ludowego Komisariatu Rolnictwa odbyło naradę u Lenina. I oto dzisiaj trzeba znowu zebrać wszystkich członków tego kolegium. 63 Dyżurna wzięła więc spis i zaczęła telefonować do każdego członka kolegium, prosząc, by niezwłocznie zgłosił się do Lenina. Lecz członków kolegium było dużo. I potrzeba było co najmniej pół godziny, żeby zawiadomić wszystkich. I oto dyżurna sekretarka, dziwiąc się i wzdychając, telefonuje do każdego z osobna. Nagle rozlegają się trzy dzwonki z gabinetu Lenina. Oznacza to, że Lenin wzywa sekretarza. Sekretarz, towarzyszka Fotijewa, śpieszy natychmiast do gabinetu. Lenin mówi do niej surowo: - Nie rozumiem, co się dzieje w waszym sekretariacie. Poprosiłem o spis członków kolegium Ludowego Komisariatu Rolnictwa. Upływa już piętnaście minut, a dotychczas nie ma tego spisu. Towarzyszka Fotijewa wróciła do sekretariatu i dowiedziała się, że zaszło przykre nieporozumienie: dyżurna zamiast zanieść Leninowi spis nazwisk, jak się okazuje, zaprasza całe kolegium do Lenina. Dowiedziawszy się, że Lenin potrzebuje spisu, a nie członków kolegium, dyżurna rozpłakała się. Było jej przykro, że zdarzyła się taka omyłka. I pomyślała, że otrzyma naganę. 64 Fotijewa wzięła spis potrzebny Leninowi i wszedłszy do jego gabinetu zaczęła, śmiejąc się, opowiadać o tym nieporozumieniu. Pomyślała, że Lenin będzie śmiać się razem z nią, kiedy się dowie o tej zabawnej omyłce. Lecz, spojrzawszy na Lenina, zobaczyła, że się nie śmieje, że się nachmurzył i, jak widać, jest niezadowolony. Lenin w zamyśleniu i jakby do siebie mówi: - Czyżbym mógł powiedzieć tak niedokładnie?... Tak, rzeczywiście, właśnie tak powiedziałem: "Proszę mi dać całe kolegium..." Towarzyszka Fotijewa mówi do Lenina: - Włodzimierzu Iljiczu, wybaczcie, proszę, naszej współpracowniczce. Jest jeszcze bardzo niedoświadczona. Pracuje u nas niedawno. Lenin mówi: - Ona wcale nie jest winna. To ja się omyliłem. Nie ściśle wyraziłem swoją myśl. To ja jestem winien. Nasza młoda dyżurna dosłownie rozpromieniła się z radości, kiedy usłyszała od Fotijewej, co Lenin powiedział. Otarła łzy. Potem roześmiała się. I nagle powiedziała do Fotijewej: 65 - Wie pani, w zeszłym roku byłam maszynistką w pewnym urzędzie. Kierownik kancelarii podyktował mi coś nieściśle. Czy sądzi pani, że przyznał się do omyłki? Nie, nakrzyczał na mnie, powiedział, że to ja zrobiłam błąd i że trzeba mi wymówić pracę. Siedem dni płakałam: tak mnie to ubodło... Ale dziś zmartwiłam się przez moją własną głupotę. Nie wiedziałam, że Lenin ma taki sprawiedliwy charakter. Towarzyszka Fotijewa rzekła na to: - Nie, to nie tylko sprawiedliwość. Przyznać się do własnej omyłki i nie zwalić jej na cudzą głowę - to naj piękniejsza i bodaj najrzadsza zaleta ludzkiego charakteru. Ale nie powinna była pani płakać: trzeba być mężnym w każdej sytuacji życiowej. Tymczasem do sekretariatu zaczęli przybywać wezwani członkowie kolegium Ludowego Komisariatu Rolnictwa. Nie byli zbyt zadowoleni, kiedy dowiedzieli się, że wezwano ich niepotrzebnie. Lecz jeden z nich powiedział: - Nie, martwię się nie dlatego, że wezwano mnie na próżno. Żałuję tylko, że nie zobaczę dzisiaj Lenina. Inni wezwani zgodzili się z nim i rozeszli się do domów. Pszczoły Przed dawnymi, bardzo dawnymi czasy ludzie mieszkali w jaskiniach. Miast wówczas nie było. Nie było żadnych sklepów. Nigdzie nie sprzedawano ciastek ani cukierków. I nikt nie umiał robić takich słodyczy. Tym bardziej nie było cukru. To były bardzo złe czasy. Na przykład, zachce się jakiemuś dziecku czegoś słodkiego - nie ma skąd wziąć. Więc matka dziecka zerwie w lesie dzikie jabłko , da swemu maleństwu. I to cały poczęstunek Lecz ludzie nie stracili głowy z powodu braku sło- Dyczy. Zobaczyli, że pszczoły dziwnie się zachowują. Latają tam i z powrotem. Siadają na kwiatach. Coś tam piją i natychmiast lecą z powrotem do swego ula, do swego gniazda, które zazwyczaj znajdowało się w dziupli. 67 Ludzie myślą: "To ciekawe, co tam pszczoły zbierają w swoim gnieździe?" I chociaż pszczoły tną boleśnie, ludzie się nie zlękli i zajrzeli do dziupli. Zobaczyli, że znajdują się w niej jakieś osobliwe koszyczki (plastry). A w tych plastrach leży coś, co wygląda bardzo zachęcająco. Ludzie spróbowali, co to jest, i zdziwili się: jakie to smaczne. Był to miód. Wówczas ludzie zaczęli zbierać ów miód. Jedli go i dawali dzieciom. I dlatego stali się zdrowsi, poprawili się. Miód całkowicie zastąpił im to, czego nie mieli - ciastka, cukierki i czekoladę. Od tego czasu ludzie zbierają miód. A wielu zajmuje się specjalnie pszczelarstwem. Ma ono wielkie znaczenie dla rozwoju naszego rolnictwa. Z miodu wyrabia się różne smaczne rzeczy: pierniki, cukierki, napoje i leki. Z wosku robi się świece, maście i różne smary do maszyn i parowozów. Tak, że pszczelarstwo - to niezwykle pożyteczne i cenne zajęcie. 68 Włodzimierz Iljicz doskonale rozumiał, że należy rozwijać pszczelarstwo, by ludziom powodziło się lepiej. Toteż kiedy Lenin mieszkał pod Moskwą, w Gorkach, interesował się bardzo pszczelarstwem i często zapraszał do siebie pewnego miejscowego pszczelarza i długo z nim rozmawiał. Pewnego razu Włodzimierz Iljicz chciał zobaczyć się z owym pszczelarzem. Lenin zamierzał posłać po niego pewnego człowieka, który wiedział, gdzie ów pszczelarz mieszka. Lecz ten człowiek, jak na złość, wyjechał do Moskwy. Zaś inni ludzie nie wiedzieli, gdzie pszczelarz mieszka. Słyszeli, że mieszka gdzieś w pobliżu, ale dokładnie nie wiedzieli. Wówczas Lenin, nie mówiąc nic nikomu, wyszedł z domu i ruszył w pole. Oto idzie przez pole i rozgląda się wokoło. Widzi kwiaty - białą koniczynę. A nad kwiatami - mnóstwo pszczół. Lenin popatrzył, w którą stronę odlatują pszczoły i ujrzał, że lecą w stronę jakiegoś sadu. Wówczas, patrząc na pszczoły, poszedł w tym samym kierunku. Oto wchodzi do owego sadu. Zbliża się do domku. 70 Puka. Okazuje się, że rzeczywiście, tu mieszka pszczelarz. Pszczelarz zdziwił się bardzo, kiedy zobaczył Lenina. I powiedział: - Witam, Włodzimierzu Iljiczu! Jak się panu udało mnie znaleźć? Mieszkam dość daleko od wsi. I mało kto wie, gdzie mnie szukać. Kto pana zaprowadził tu, do pasieki? Kto panu wskazał drogę? Lenin roześmiał się i rzekł: - Drogę pokazały mi pańskie pszczoły. To one przyprowadziły mnie tutaj. Pszczelarz zdziwił się jeszcze bardziej. Powiedział: - Włodzimierzu Iljiczu, jest pan wielkim człowiekiem i wielkim geniuszem. Umie pan poradzić sobie z każdą sprawą. Lenin rzekł: - Po prostu należy być spostrzegawczym w każdej okoliczności. Potem Lenin i pasiecznik porozmawiali o pszczelarstwie. Rozmawiali o tym dwie godziny. Następnie Lenin pożegnał się i ruszył do domu tą samą drogą, którą przyszedł do pszczelarza. Na polowaniu Lenin bardzo lubił polować. Polował na kaczki, na głuszce, na zające i na wilki. Lubił też polować na lisy. Lis to chytre zwierze. I dlatego polowanie na lisa jest bardzo ciekawe. Lisy mieszkają zazwyczaj w norach. Lecz są tak chytre, że same nie kopią sobie nor. Kiedy ujrzą jakąś gotową norę, którą na przykład wyrył dla siebie borsuk, to, najspokojniej w świecie, wprowadzają się do niej. Potem przychodzi borsuk. I - a to dopiero! - już ktoś mieszka w jego norze. Borsukowi jest oczywiście bardzo przykro, dziwi się, że jego mieszkanie zajął lis i myśli: "To jakieś nieporozumienie. Lis pewnie zaraz stąd odejdzie". 72 Lecz lis ani myśli wyjść z nory. Leży z zamkniętymi oczami i nic go nie obchodzi. Wtedy borsuk również włazi do nory. Myśli sobie: "W najgorszym razie będę mieszkać razem z tym ru~ dym gościem z długą kitą". Ale okazuje się, że mieszkanie razem z lisem jest kłopotliwe: bo to złodziej. Kradnie żywność. A na dobitkę zajmuje najlepsze miejsce w norze. Tak iż biednemu borsukowi nieraz ogon wystaje z nory. I oczywiście jest mu przykro. Bo to i jakiś zwierz może ugryźć go w ogon. No i deszcz pada. Wówczas strapiony borsuk odchodzi w inne miejsce i ryje nową norę, na szczęście ma długi nos. Zaś lis cieszy się, jest zadowolony, że borsuk odszedł. Teraz ma dla siebie całe mieszkanie. Psy myśliwskie odnajdują te nory i wypędzają z nich lisy. Psy zaczynają szczekać, ryć ziemię lub śnieg, a wtedy lis w obawie przed kulami wyskakuje z nory. Psy biegną za nim. Pędzą go w stronę myśliwych.. Myśliwi strzelają, ale nie zawsze trafiają, bo lis jest zwinny. Teraz jest tu, a za chwilę - gdzie indziej. Patrzysz, tylko ogon mignie za drzewem. I nagle lis znikł. Ani śladu po nim. Otóż pewnego razu moskiewscy myśliwi urządzili polowanie na lisy. I urządzili bardzo sprytnie. Rozwiesili 73 nawet chorągiewki na skraju lasu. Chorągiewki kołysał wiatr. A zwierz, na widok takich chorągiewek, zatrzymywał się zazwyczaj i ze strachu już nie uciekał dalej. O to właśnie chodziło myśliwym. Rozstawiono myśliwych. Włodzimierzowi Iljiczowi również pokazano miejsce, w którym ma stanąć. Lenin w półkożuszku i walonkach stał pod drzewem na ścieżce. Stoi z fuzją w ręku i czeka. Nagle rozległo się w lesie rozpaczliwe szczekanie psów. To znaczy, że znalazły lisa i za chwilę wypędzą go z lasu na polanę. Myśliwi nadstawili uszu. Lenin również. Sprawdził, czy ma dobrze nabitą fuzję. A dokoła jest niezwykle pięknie. Polanka. Las. Lśniący, puszysty śnieg na gałęziach. Zimowe słońce złoci wierzchołki drzew. Nagle ni stąd, ni zowąd wybiegł z lasu lis prosto w stronę Lenina. Był to piękny rudy lis z wielkim puszystym ogonem. Lis był jaskraworudy i tylko czubek ogona miał czarny. Uciekając przed psami wybiegł na polankę i miotając się w różne strony, stanął nagle na widok człowieka ze strzelbą. Lis zastygł bez ruchu na kilka sekund. Tylko ogon chwiał się nerwowo. Przerażony patrzył błyszczącymi, 74 okrągłymi oczkami o prostopadłych źrenicach. Lis nie wiedział, co ma robić, dokąd uciec... Z tyłu - psy, przed nim - człowiek ze strzelbą. Dlatego stracił głowę i stanął bez ruchu. Lenin złożył się do strzału. Nagle jednak opuścił rękę i postawił strzelbę w śniegu, przy nodze. Lis, machnąwszy puszystą kitą, skoczył w bok i błyskawicznie znikł za drzewami. Pod drzewem, w pobliżu Lenina, stała jego żona, Nadieżda Konstantinowna. Zapytała zdziwiona: - Dlaczego nie strzeliłeś? Lenin odparł z uśmiechem: - Wiesz, nie mogłem strzelać. To był bardzo piękny lis. Dlatego nie chciałem go zabić. Niech sobie żyje. W tym momencie nadeszli inni myśliwi i też dziwili się, dlaczego Lenin nie wystrzelił. Przecież lis był tak blisko i nie uciekał nawet. A dowiedziawszy się, dlaczego Lenin nie wystrzelił, zdziwili się jeszcze bardziej. Pewien myśliwy powiedział: - Im lis jest piękniejszy, tym jest więcej wart. Ja strzeliłbym do niego. Ale Lenin na to nic nie odpowiedział. Spis opowiadań Karafka 5 Szary koziołeczek 9 Opowieść o tym, jak się Lenin uczył 12 O tym, jak Lenin przestał palić 17 O tym, jak Lenin przechytrzył żandarmów 20 Czasami można jeść kałamarze 26 O tym, jak Lenin kupił zabawkę pewnemu chłopcu 30 U fryzjera 35 Zamach na Lenina 39 Lenin i wartownik 42 O tym, jak Leninowi podarowano rybę 47 O tym, jak ciocia Teodozja rozmawiała z Leninem 51 Lenin i zdun 57 Omyłka 63 Pszczoły 67 Na polowaniu 72