Piers Anthony Obowiązkowy Gargulec Przełożył Przemysław Bandel Rozdział 1 Gary Gar Demonica zmieniła się w chmurę, a następnie w podstępnie uroczą (jeśli lubicie ten typ) postać ludzkiej kobiety. Twarz miała nieskazitelną, włosy spływały niczym miód, pierś była tak pełna i znakomicie wymodelowana, że grzechem zdawało się nawet samo na nią spoglądanie, reszta była równie oszałamiająca. Ale w jej ubraniu było coś dziwnego. Spoglądała na stworzenie siedzące w wyschniętym korycie rzeki. Wyglądało jak jej całkowite zaprzeczenie, i to tak bardzo, jak to tylko możliwe. - O rety, cóż z ciebie za obrzydliwość - zauważyła. - Dziękuję - odburknęło Coś. - Ty mówisz! - zdziwiła się. - Tylko kiedy się postaram. Obeszła Coś dookoła. Delikatnymi stopami niemal nie dotykała ziemi, ale to dobrze, bo dookoła pełno było kamieni i błota. Wpatrywała się w każdy szczegół. - Twarz masz jak skrzyżowanie lwa z małpą, z zachowaniem najgorszych cech obu, a do tego usta jak wieczne „O”. Masz śmiesznie krępy tułów z idiotycznym ogonem i czterema wielkimi, niezgrabnymi nogami. A do tego parę naprawdę obrzydliwych, grubych i opierzonych skrzydeł. Reasumując, trudno mi wyobrazić sobie brzydsze stworzenie. - Dziękuję. Ty przeciwnie, jesteś niewypowiedzianie estetyczna. - Jaka? - zapytała, marszcząc groźnie brwi. - Obrzydliwie ładna. - Och. Dziękuję ci. - Nie powiedziałem ci komplementu. - Cóż, ja tobie również nie! Mam do ciebie, potworze, trzy pytania. - A potem pójdziesz sobie? Podniosła palec wskazujący. - Odpowiedz na moje pytanie, a ja odpowiem na twoje, uciekinierze z domu strachów. Kim jesteś? - Jestem gargulcem. - Kim? - Nazywam się Gary Gar. - Co robisz, Gary Gargulcu? - Postępuję jak nakazuje geisa*. [* Geis - w mitologii irlandzkiej zakaz lub system zakazów nakładany na poszczególne jednostki przez druidów, nie podlegający boskiej czy ludzkiej interwencji. Złamanie geisa pociągało za sobą hańbę, wykluczenie ze społeczności, a często śmierć (przyp. tłum.).] - A co to takiego ta geisza? - Dość, demonico! Obiecałaś odpowiedzieć na moje pytanie, jeśli ja odpowiem na twoje. Skrzywiła się z wdziękiem. - No dobrze, Gary Garbie. Zadawaj to swoje głupie pytanie. W jej dłoni pojawiła się spora porcja błota. - A może zechciałbyś się najpierw napić z Ein Stein? - A co t... - zaczął, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Chciała go sprowokować do zadania głupiego pytania. - Nie, nie wiem, co to jest, więc nie zaryzykuję. - To niedobrze - odparła. - Jeden łyk mógłby uczynić z ciebie najmądrzejszą postać w Xanth, mógłbyś zapewne nawet wymyślić, że Eeee jest równe Emceee kwadrat. - Błoto zniknęło. - Mogę żyć bez tej wiedzy - odpowiedział. - Kim jesteś? Zdenerwowała się, tracąc ostrość, nie tylko wypowiedzi. - To trudno wyjaśnić. - Wysil się, chmurzasta. Jej kształty nabrały jeszcze bardziej uroczej formy. - Jestem De Mentia, ale to jedynie pół prawdy. - A jaka jest jej druga połowa? - Jestem alter ego demonicy Metrii. Zrobiła coś oburzającego, więc pożeglowałam poza samą siebie. - Co zrobiła? - Wyszła za mąż, zyskała połowę duszy i zakochała się, w tej kolejności. Teraz jest tak piękna, że nie potrafię tego znieść. - Demony się żenią? - Stop, gargulcu. Już odpowiedziałam na trzy pytania. Teraz moja kolej. Co to takiego ta geisza? - Błędnie wypowiedziane słowo „geisa”. - Jak mogę błędnie wymawiać, skoro je wymawiam? - Ja od dawna znam to pojęcie. Ty wymawiasz je tak, jak słyszysz. Skrzywiła się. - No więc co to jest? - Nakaz honoru. - A cóż, u licha, kreatura tak okropna jak ty może wiedzieć o pojęciu tak delikatnym jak honor? - To twoje czwarte pytanie. Moje pierwsze w tej rundzie: dlaczego spódniczkę włożyłaś na górę, a bluzkę na dół? De Mentia spojrzała po sobie. Jej ubranie niemal znikło, tak że ciało było ledwie osłonięte, co normalnego mężczyznę, który by na nią popatrzył, mogło przyprawić o chwilowy obłęd. - To trudno wyjaśnić. - Wysil się raz jeszcze. - Gary ze znudzeniem spoglądał prosto w jej twarz, choć ona akurat była najbardziej zasłoniętą częścią ciała demonicy. - Cóż, lepsza część mojej natury, czyli Metria, ma pewne kłopoty ze słowami. Na przykład nie powiedziałaby, że wyglądasz na awiatora, lecz powiedziałaby... - Na kogo? - A powiedziałaby raczej lotnego, pierzastego, skrzydłowego, podniebnego, unoszącego... - Zdolnego do latania? - Powiedziałaby cokolwiek, przelotnie. - Czy to właśnie oznacza awiator? - Och, Garfieldzie. Dałam już trzy odpowiedzi. Co z tym honorem? Gary westchnął. Kosztowało go to sporo wysiłku, gdyż jego kamienne ciało było niemal całe wydrążone. - Od niepamiętnych czasów moja gargulcowa rodzina opiekowała się Rzeką Łabędziego Kolana, która, jak widzisz, płynie z Mundanii do Xanth. - Wykonał gest skrzydłem. Oczywiście wskazał na północ, gdzie puste koryto wiło się nieszczęśliwie przez wysychający obszar. Miejsce, w którym rozpoczynała się magia Xanth, wyznaczała bujna roślinność, sandałowce, figowce i dęby. Ich odpowiedniki po mundańskiej stronie były niepokojąco liche. - Normalnie woda płynęła na południe, a naszym obowiązkiem było zadbać o jej czystość, aby Xanth nie kalały mundańskie zanieczyszczenia. Woda była zwykle na tyle czysta, że nie stanowiło to żadnego problemu. W ostatnich dziesięcioleciach została jednak tak zabrudzona, że w końcu zamieniła się w szlam. Czyszczenie tego było obrzydliwym zajęciem! No a teraz wyschła, wody nie ma w ogóle, co czyni zadanie jeszcze gorszym. Mam nadzieję, że kiedy wrócą deszcze i woda popłynie, będzie czystsza i nie będzie mi zostawiać tego nieprzyjemnego smaku w ustach. Ale tak czy siak będę to robił, bo sprawą mojego honoru jest zapewnić odpowiednią jakość wody. Ani jeden łabędź nie wyjdzie z niej z brudnymi kolanami. - Interesujące. - Mentia wyglądała na znudzoną. - Ale dlaczego w takim razie tracisz czas, nie wykonujesz swojej roboty, kiedy nie masz tej płynącej brei? Gargulec wydał się poruszony. - Co masz na myśli, mówiąc, że tracę czas? Przecież to właśnie moja praca, demonico. - No właśnie, twoja praca. To czemu nie wykonujesz jej w prostszy sposób? - Bo potrafię to robić tylko w jeden sposób. - Zamilkł na chwilę. - Odpowiedziałem na trzy pytania. Moja kolej. Jaki jest prostszy sposób? - A skąd mam wiedzieć, rozdziawiony? - Nie wiesz? - No właśnie, garnirowany. Gary zamilkł, zdając sobie sprawę, że zgodnie z jej wariackimi zasadami zadał już dwa pytania. Już przegapił okazję i nie dowiedział się, dlaczego z jej ubraniem stało się to, co się stało, i nie chciał teraz stracić szansy na poznanie prostszego sposobu. Pytanie zadał więc bardzo ostrożnie. - Co cię skłoniło do stwierdzenia, że jest prostszy sposób na wykonanie mojej pracy? Mentia wzruszyła ramionami, wywołując przy tym falowanie ramion i przedniej części ciała. - Musi istnieć taki sposób, ponieważ jeśli poszedłbyś do Dobrego Maga i zapytał go o to, on dałby ci Odpowiedź. Dobry Mag! Nigdy wcześniej o tym nie pomyślał. Ale uświadomił sobie, że to nie jest dla niego dobry pomysł. - Nie mogę pójść go spytać, bo jeśli spadnie deszcz i woda popłynie, muszę tu być i oczyścić ją. Poza tym to prawdziwy zrzęda. A na dodatek nie znam drogi. - No to dlaczego nie zbudujesz tamy, która zatrzyma wodę do twojego powrotu? Poza tym co znaczy kilka chwil zrzędzenia, jeśli mogłoby cię to wybawić od przekleństwa na całe życie? No i w końcu dlaczego nie zapytasz mnie o drogę? Kolejne trzy pytania. Gary zastanowił się i po chwili odpowiedział. - Mógłbym zbudować taką zaporę. Zrzędzenie wydaje się dobrą ceną, jeśli się podejdzie do tego jak do interesu. A ciebie nie zapytam o drogę, bo jesteś demonicą, która bez wątpienia ma pomieszane w głowie. Przyjęła odpowiedzi. - Teraz twoja kolej na pytania. Dlaczego nie zapytasz mnie, czy mam zamiar wprowadzić cię w błąd? Zainteresowało go to. - Masz zamiar? - Nie. - Dlaczego nie? - Ponieważ mam lekki defekt demoniczności: Jestem trochę szalona. To dlatego pomieszało mi się ubranie. - Jej bluzka i spódnica znowu się pojawiły, ale tym razem na właściwych miejscach. - Mam to wspólnie z moją lepszą połową: lubię być rozrywkowa, a ty obiecaj, że też będziesz rozrywkowy. Oczywiście nie jestem zainteresowana tobą osobiście, po prostu nie lubię się nudzić. Odpowiedź zdawała się uczciwa. Gary zaryzykował więc i zadał oczekiwane pytanie: - Zaprowadzisz mnie bezpiecznie do zamku Dobrego Maga? - Tak. - Doskonale. Zbuduję więc tamę. Zabrał się do pracy. Niedaleko rosła retama właściwa, której kilka roślin udało mu się przesadzić do koryta rzeki. Ale nadal pozostawał pewien problem do rozwiązania: retama do zakwitnięcia potrzebowała wody, a on nie miał ani trochę. - Dobrze, znajdźmy lilie wodne albo wodnichę, albo wodnikowca. - Mentia była już lekko zniecierpliwiona. Zaczęła się od niego oddalać, ale nie miało to znaczenia, bo jej głowa zajęła teraz miejsce na końcu, a nie początku ciała. Był to wynik jej zmieszania. - Nie widzę ich w pobliżu - odparł. - Znam tylko rośliny rosnące w pobliżu rzeki, bo od mniej więcej stulecia jestem do niej przywiązany. - A niech to! - zawołała. - Znajdę je dla ciebie. Dolna część jej ciała rozpłynęła się, aby natychmiast zmienić się w rodzaj pojazdu z kołami. - A to co? - zapytał zaskoczony Gary. - Nigdy nie widziałeś, jak się ktoś spieszy? Nagle z czegoś, co przypominało ogon zmieniony w rurę wydechową, wyrwał się warkot, koła zabuksowały i demonica w magiczny sposób nabrała szybkości, po czym zniknęła. Równie szybko wróciła i zatrzymała się tuż pod jego nosem. - Spieszy! Ciesz się, że nie speszy - rzuciła demonica i znowu zniknęła. Gary ucieszył się niewyraźnie. Nie miał zbyt wielu doświadczeń z demonami, ale ten wydał się do stolerowania, mimo że jak na jego gust był zbyt ładny. Wkrótce zjawiła się, niosąc coś jakby pudło. - Nie wygląda to jak wodne rośliny - zauważył Gary z powątpiewaniem w głosie. - Naturalnie, że nie - zgodziła się z nim i postawiła przedmiot za skałą na dnie koryta. - To klozet. - A co nam po klozecie? Potrzebujemy wody. - Ale ten jest ze spłuczką - wyjaśniła. Nacisnęła małą dźwignię i z klozetu popłynęła niebieska woda. - Zanieczyszczona! - krzyknął Gary. Skoczył tak, żeby znaleźć się na drodze strumienia. Wciągnął potężny haust i... zaraz wypluł. Och, to tylko kolor wody. - Nieważne - rzuciła. - Będzie działać, prawda? Zastanawiał się, patrząc, jak woda zmienia barwę na czerwoną, a potem na zieloną. Trochę już wsiąkło w grunt wokół posadzonej retamy, która zaczęła rosnąć. - Tak, dopóki stąd nie odpłynie. - No to zbuduj jeszcze jedną małą damę. - Po co? - Żeby zmienić bieg. Natychmiast zabrał się do pracy. Tama do zmiany biegu strumienia. Mentia mogła być swoją gorszą połową, ale zdawało się, że nadal cierpiała niedostatki swojej lepszej połowy, przynajmniej w kwestii języka. Zebrał w pośpiechu nieco mułu i kamieni i usypał na drodze strumienia wał, tak że powstało bajoro. Dzięki niemu woda nie mogła płynąć i zaczęła wsiąkać pod rośliny. Tama zbudowana przez tak nawodnioną retamę przybierała rozmaite kolory, a to fragment muru zrobił się niebieski, a to czerwony, gdzieniegdzie zielony, w zalezności, jaka woda wsiąkała w glebę. Ale koryto zostało przegrodzone. Praca była wykonana. - Ruszajmy - zakomenderowała demonica, unosząc się. Odzyskała całkowicie ludzką postać w uporządkowanym ubraniu. Gary jednak się wahał. - No, nie wiem, czy to właściwe. Przeleciała nad nim; lekko oburzona wyglądała jeszcze piękniej. - Dlaczego nie, garnku. - Ponieważ moja zdolność latania jest ograniczona. Jestem lity, więc trochę ważę. - Jaki jesteś? - Wykonany w całości z kamienia, więc mogę tylko zlatywać po stromiźnie albo kiedy zdrowo powieje. Będę więc musiał iść po ziemi. - No, a czemu nie miałbyś iść, gardzielu? To nie znaczy przecież, że i ja będę musiała. - Znaczy. - Dlaczego, garstko? - Bo tu z dołu widzę twoje majtki. Wybuchnęła chmurą wirującego dymu. Wokół zawirowań pojawiły się języki ognia. Jej głos zabarwił się sadzą. - Nikt ci nie pozwolił patrzeć, garbusie. - Nie patrzę. Jedynie podejrzewam, że gdybym spojrzał... - Ach. - Chmura opadła na ziemię i znowu przybrała cudownie cielesną postać, tym razem w czerwonych dżinsach. - No dobra, garnitur. Pójdę, jeśli i ty pójdziesz. Dzięki za niespoglądanie. - Dziękuję, że tak starannie wymawiasz moje imię. Zamyśliła się na chwilę, zakurzyła, ale szybko znowu powróciła do poprzedniej postaci. - Punkt dla ciebie, Gary Gar. - Popatrzyła na niego z rozwagą. Przekonałam się, że nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz. - Nie wyglądam głupio, tylko groteskowo. Przekonałem się, że nie jesteś tak roztrzepana, na jaką wyglądasz. - Wiesz, gdybyś nie był tak obrzydliwy, to prawie bym się skusiła, żeby pomyśleć, czy aby nie zacząć ciebie troszkę lubić. - Gdybyś była nieco mniej urodziwa, może przestałbym cię nielubić. Znowu się zmieszała. - Gustujesz w brzydulach! - zawołała. - Jakże to do ciebie pasuje. - Jestem gargulcem. Jesteśmy najbrzydszymi stworzeniami w Xanth i słusznie jesteśmy z tego dumni. - W takim razie co z ogrami? Gary zastanowił się przez chwilę. - Myślę, że jeśli nie lubisz tego typu, też możesz nazwać ich obrzydliwymi - skonkludował. - Może w drodze spotkamy któregoś, wtedy ocenimy. - Nagle pomyślała o czymś innym. - Nie jesteś istotą ludzką tak samo jak ja, dlaczego dbasz o majtki? - Ja nie dbam, ale ty z pewnością tak. - No cóż, kiedy przybieram ludzką postać, muszę przestrzegać pewnych zasad albo przemianę trzeba będzie uznać za niedoskonałą. Ale to ważna dla mnie uwaga. - Zadymiła się i przemieniła w żeńskiego gargulca, okropnie obrzydliwego. - A jak ci się to podoba, Gary? Przyjrzał jej się dokładnie. - Szkoda, że nie jesteś prawdziwa. Byłbym szczęśliwy, tryskając wodą razem z tobą. - Ha, a więc w takiej postaci jestem dla ciebie kusząca i nieskończenie frustrująca? Przynajmniej to daje nadzieję na odrobinę zabawy. - Ruszajmy - odparł krótko. - W dół koryta - wskazała. - Zajdziemy tak aż do zatoki na południu. - Ale ja nie umiem pływać - zaprotestował. - Od razu pójdę na dno. - No to nie wejdziemy do wody. Pójdziemy brzegiem. Z wyjątkiem... - przerwała, najwyraźniej oczekując, że okaże zainteresowanie. - Z wyjątkiem czego? - spełnił oczekiwanie. - Z wyjątkiem Rozpadliny. Miałbyś kłopot, żeby ją przejść. Pojaśniała. - Ale może udałoby mi się obliczyć drogę. Naprzód! - Naprzód - przytaknął. Ruszyli w dół korytem rzeki, podskok za podskokiem, wykorzystując swoje małe skrzydła do sterowania w krótkim locie i trzymania się koryta. Tak wędrowały gargulce. Nie uszli daleko, kiedy brzegi rzeki zmieniły kolor na żółty. Gary zatrzymał się. - Co się dzieje z gruntem? Mentia spojrzała. - Nic. Robi swoje. - Ale cały jest chorobliwie żółty! - Ależ skąd. - Podrapała pazurem ziemię. W szparę potoczyły się zaśniedziałe miedziaki. - Tu się pierze brudne pieniądze. - Wskazała na rosnące na brzegu rośliny o charakterystycznych zielonkawych liściach. - Sałata. To miejsce, z którego bierze się pieniądze. - Pieniądze? A jaki z nich pożytek? - Pożytek żaden, o ile wiem. Ale słyszałam, że uwielbiają je w Mundanii. - Uwielbiają? - Mówią, że uwielbienie dla pieniędzy jest podłożem wszelkiego zła. - Popatrzyła na podłoże, z którego wyrastała sałata. Rzeczywiście wyglądało źle. - No, ale czy w związku z tym nie sądzą, że pieniądze są złe? - Nie, Mundania to tak okropne miejsce, że muszą uwielbiać zło. Gary skinął. - Omamiło ich. - Tak właśnie to nazywają, mamoną. Skoczyli dalej. I stanęli po chwili przed tablicą z ostrzeżeniem: GDY PRZECHODZISZ PRZEZ BAGNISKA BĄDŹ OSTROŻNY TU SĄ PSISKA - Nie widzę żadnego bagna - powiedział Gary. - A ja nie widzę żadnych psów. Ale może to nieważne, może to tylko rymowanka jakiegoś gryzipiórka. Wzdłuż brzegu pojawiły się nowe gatunki roślin. Dobiegł ich odgłos ujadania. - Tu rosną psianki - wyjaśniła Mentia. - Nie są groźne, dopóki nie zacznie się ich objadać, co zresztą jest groźniejsze niż ich ujadanie. Nagle pokazały się prawdziwe psy. - Myślałem, że w Xanth nie ma psów - wyznał Gary. - Granica jest blisko, jakaś paczka mogła się przedostać i jeszcze nie zdążyły nabrać czaru. To się czasami zdarza. Psy podbiegły. - Nie wydają się przyjaźnie nastawione - zauważył Gary. - A kogo to obchodzi? Nic nam nie zrobią. Ja jestem demonicą, a ty jesteś mitowy. - Litowy, a właściwie lity. - Nieważne. Skakali dalej, ignorując psy. Ale one uparcie szły za nimi. W końcu stanęli przed długą linią obnażonych kłów. Nie sposób było nad nią przeskoczyć. Stanęli przed wielką suką. - Kim jesteś i czego chcesz? - zapytał Gary, nie spodziewając się wcale odpowiedzi. - Jestem Dogma - odpowiedziała. - Chcemy waszych identyfikatorów. - Niczego takiego nie mamy. - No to będziemy musiały was zjeść. - Tylko dlatego, że nie mamy czegoś, co wy chcecie mieć? - zapytał z niedowierzaniem. - Jestem prawdziwą suką - przypomniała mu. - No to będziemy musieli z wami powalczyć - stwierdził Gary z żalem, jako że należał do istot pokojowych. - Byłaś kiedy ugryziona kamiennym zębem? Dogma zmitygowała się. - Nie jestem dogmatyczką. A jakiego właściwie rodzaju potworem jesteś? - zapytała. - Jestem gargulcem. Oczyszczam wodę w tej rzece, ale teraz staram się znaleźć jakiś lepszy sposób wykonywania tej pracy. - Psiakrew - zasmuciła się. - Dlaczego od razu nie mówiłeś? Myśleliśmy, że chcesz być psem. - A dlaczego ktoś miałby chcieć być psem? - zapytała Mentia. Dogma odwróciła się do pozostałych. - Pozwólmy im przejść, psie mordy - warknęła. - Nie mamy kłopotów z gargulcami i nie chcemy, żeby nasza woda się zepsuła. Łabędzie mogłyby odejść. Psy popatrzyły z obrzydzeniem, ale ustąpiły i dwójka wędrowców ruszyła w dół rzeki. Ledwie jednak opuścili pieski świat, natrafili na coś jeszcze gorszego. - Następne psy? - zapytał Gary, widząc zbliżające się stworzenia. - Nie. Wilki. - A jaka to różnica? Wilki to przecież dzikie psy, prawda? - Nie w Xanth. Zatrzymali się, gdy wilki podeszły bliżej. - Czego chcecie, stwory? - zapytał Gary. Zaczął się już niecierpliwić z powodu tych wszystkich opóźnień; bał się, że w takiej sytuacji trudno mu będzie przed zapadnięciem nocy dotrzeć do Dobrego Maga, załatwić sprawę i wrócić. - Jesteśmy sforą złaknionych wilków - oświadczyła wiodąca wilczyca, przybierając ludzką postać. - Nazywam się Virginia Wolf. - Wilkołaki! - wykrzyknął zaskoczony Gary. - Zawsze byliśmy wilkami i zawsze nimi będziemy. - Chodziło mi o to, że zmieniłaś postać. - Tak? Gdzie? - Rozejrzała się wkoło. - Tu. - Tu, tam, wszędzie; a co za różnica, gdzie są wilki? - Kolejne zwierzęta przybrały ludzką postać. - Jesteście magiczne. Nie jesteście prawdziwymi wilkami. Virginia potrząsnęła głową. - Nigdy nie krzycz na wilki - ostrzegła go. - Ona ci dokucza - stwierdziła Mentia. - Jestem gargulcem, który oczyszcza wody Rzeki Łabędziego Kolana. Chcę znaleźć u Dobrego Maga lepszy sposób na wywiązywanie się z mojego obowiązku. - Tak sądziliśmy - powiedziała. - Inaczej zgraja psów nie przepuściłaby was. Ale zdajesz sobie sprawę, jak długą masz drogę przed sobą? - Tak? Jak długą? - Kilka dni plus Rozpadlina. - Plus co? - Nie wiesz nic o Rozpadlinie? - Nigdy nie byłem na południe od granicy - wyznał poirytowany. Co z tą Rozpadliną? - To wielka szczelina ciągnąca się przez Xanth - wyjaśniła. Ciąży na niej Zaklęcie Zapomnienia, więc nikt jej nie pamięta, ale prawie każdy o niej wie. Wydajesz się za ciężki, żeby tak daleko dolecieć, więc może ci się nie udać tam dotrzeć. Gary odwrócił się do Mentii. - Nic mi o tym nie powiedziałaś! - powiedział oskarżycielskim tonem. - To by nie było zabawne. - A co z tymi wieloma dniami? - Nie pytałeś. - Nie uda mi się tam dotrzeć przed porą deszczową! - Dlatego właśnie zbudowałeś tamę. Przyłapała go. - Poza tym, jeśli nie zdołam przejść przez Rozpadlinę... - Mam pomysł, jak to zrobić. Gary czuł się sfrustrowany, ale zdecydował iść dalej. Może jednak się uda. Myśl o tym, że miałby wrócić do suchego koryta, aby czekać na mundańskie ścieki, jawiła mu się jako gorsza, z pewnych powodów. - To co, przepuścicie nas? - zapytał Virginię. - Możemy. My też nie chcemy tu brudnej wody. Mogłaby zniszczyć nasze szaty. - Wasze szaty? - zapytał zdezorientowany. - Pod bielizną jesteśmy wilkami - wyjaśniła. - Ćwiczymy wywoływanie potworów spod dziecięcych łóżek i wiedziemy wygodnickie życie. Poniewczasie uświadomił sobie, że to, co wziął za ludzki strój, było bielizną. Virginia miała na sobie majtki. Dobrze, że nie był człowiekiem, bo pomieszałoby mu się w głowie, tak bowiem działała magia bielizny. Podjęli wyprawę. Dobrze im szło, ale że droga była długa, noc ich złapała. - Czy gargulce sypiają? - zapytała Mentia. - Tylko znudzone. - Jesteś znudzony? - Nie. Sfrustrowany, ale nie znudzony. - To idźmy dalej. Znam drogę. Gary się ucieszył. Ruszyli przez ciemność. Bez wątpienia istnieli nocni złoczyńcy, ale najwyraźniej demonicę i gargulca postanowili pozostawić w spokoju. W rezultacie rano znaleźli się przed czymś, co wyglądało na stajnię przerobioną na dom. - A cóż to? - zainteresował się Gary. - Stajnia przerobiona na dom. - I co my tu robimy? - Przybyliśmy. Demonica była czasami irytująca. - To nam pomoże przejść przez Rozpadlinę? - Nie. - No to po co...? - Mieszkańcy mogą pomóc - wyjaśniła. - Domy nie bardzo troszczą się o rozpadliny, ale centaury owszem. Otworzyły się drzwi. Wyjrzała przez nie dziewięcioletnia skrzydlata źrebica centaura. - Łeee. Co za niewiarygodnie brzydkie stworzenia! - Och, cicho, Cynthia - warknęła demonica. - To tylko ja, Mentia, gorsza strona Metrii. - Ale przecież Metria wyszła szczęśliwie za mąż i nie figluje poza granicą - zaprotestowała źrebica. - Wiem. To obrzydliwe. Dlatego jestem poza granicą. - Mentia przybrała ludzką postać. - Za demoniczną granicą. Powiedz Chex, że mam prośbę. Po chwili z domu wyszła dorosła skrzydlata centaurzyca. Zapewne przeszkodzono jej podczas mycia grzywy, bo zaplatała ją jeszcze wilgotną. - Metria ma rozdwojoną osobowość? - zapytała. - Spustoszenie uczuciowe może do czegoś takiego doprowadzić powiedziała Mentia. - Nie potrafiłam znieść jej uduchowionej miłosnej postawy, więc się odczepiłam. Teraz sama kieruję swoimi figlami. Ale zostałam oszołomiona przez tego obrzydliwego brutala, więc prowadzę go do zamku Dobrego Maga. No, ale po drodze jest Rozpadlina, a on jest taki ciężki, że nie przeleci, więc... Chex popatrzyła na Gary’ego. - Ty jesteś gargulcem, prawda? Rzadko tu was widujemy. - Bo większość z nas oczyszcza wody płynące z Mundanii, zgodnie z naszym przeznaczeniem. Ale teraz chcę znaleźć jakiś sposób... - Oczywiście - zgodziła się natychmiast. Centaury, o czym wiedział, były bardzo inteligentne. - i chcecie przelecieć nad Rozpadliną. Mogę wam w tym pomóc. - Możesz? - zapytał zadziwiony. - Jednak moja waga... Odwróciła się i machnęła po nim swoim ogonem. Nagle poczuł się jak lekkomyślny lekkoduch o lekkich obyczajach. Machnął skrzydłami na próbę i uniósł się w powietrze. Uczyniła go tak lekkim, że mógł fruwać! - Dziękuję - powiedziała Mentia. - Kiedyś zapomnę cię oszukać, jeśli będę miała okazję. Chex uśmiechnęła się. - To brzmi uczciwie. Potrzebujemy czystej wody. A poza tym my, istoty skrzydlate, powinniśmy sobie pomagać. Mentia uniosła się także. - Wiedziałam - stwierdziła, a zaraz potem rzuciła w stronę Gary’ego: - Ruszaj się, potworze. Lepiej, żebyś się nie znalazł nad Rozpadliną, kiedy czar przestanie działać. - Jak wielka jest ta szczelina? - zapytał. - Zobaczysz. Pofrunęli na południe, kiedy słońce uwiło gniazdo z kolorów na wschodzie i wyszło ponad chmury. Nagle pod nimi rozwarła się Rozpadlina. Była tak szeroka i głęboka, że kilka różowych porannych obłoczków wygodnie się w niej umościło. Gary nie potrafił dostrzec jej dna, które nadal chowało się w mrokach nocy. Ale gdy poczuł, że robi się nieco cięższy, opanowała go przemożna chęć jak najszybszego pokonania przestrzeni nad nią. Wylądowali poza Rozpadliną na magicznej ścieżce, jak powiedziała demonica. Tylko istoty z ważnymi sprawami mogły jej używać, a dopóki się na niej znajdowały, nie groziło im żadne niebezpieczeństwo ze strony różnych monstrów. - Ale ja jestem monstrum! - zaprotestował. - Od tej chwili musisz być miłym monstrum. Dasz radę? - Nigdy nie byłem nieprzyjemnym monstrum. Jedynie obrzydliwym. - W takim razie nie będziemy mieli problemów. Wkrótce dotrzemy do zamku. - Dobrze będzie mieć to już za sobą. Popatrzyła na niego z ukosa. - Jest jeszcze jeden czy dwa drobiazgi, o których nie wspomniałam. - Ostatnie dwa dotyczyły odległości i Rozpadliny. Mam nadzieję, że te nie są aż tak straszne. - Nie. Aż tak straszne nie - powiedziała ze śmiechem. - Są gorsze. - Gorsze! Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś, ty szalona istoto? - Dziękuję. Uznałam, że tak będzie ciekawiej. Widzisz, do zamku Dobrego Maga nie możesz wejść ot, tak sobie. Musisz się zmierzyć z trzema wyzwaniami. On po prostu nie lubi, jak mu się przeszkadza, i chce mieć pewność, że jak ktoś przychodzi, to na poważnie. - Gdybym to wiedział... - Z pewnością - powiedziała to z taką słodyczą, że na jej ustach pojawiły się kryształki cukru. Próbował nie okazać tego, co czuje. - A ten drugi szczegół? - Opłata dla Dobrego Maga. - Opłata? - Za każde pytanie, na które odpowie, rok pracy dla niego. - Rok! - zawołał z oburzeniem. - To śmieszne! - Z pewnością - przytaknęła z jeszcze większą słodyczą. Na ciele zamiast kropel potu pojawiły się krople syropu klonowego. - Ścieżka prowadzi prosto do celu, więc na pewno nie zabłądzisz. Ja muszę już iść, aby się połączyć z moją lepszą połową. Cześć. - Jeszcze chwileczkę! - zawołał. Ale ona już zdążyła się rozpłynąć. Rozdział 2 Dobry Mag Gary popatrzył na zamek. Wyglądał zwyczajnie, właściwie tak go sobie wyobrażał. Miał mury, wieże, proporce i całą resztę. Lecz w jednym szczególe różnił się od innych zamków: fosa była sucha. Susza musiała więc objąć także ten region. To smutne. Żaden zamek nie był wiele wart bez wody. De Mentia wspomniała coś o trzech zadaniach. Była trochę szalona, ale kiedy nie wchodziła w szczegóły, wydawała się prawdomówna. Był więc przygotowany. Z boku dojrzał coś jakby most zwodzony. Skoczył w jego stronę, ponieważ znacznie lepiej było tak zrobić, niż wpaść w ciastowatą maź na dnie fosy. Rośliny otoczone były grubym pasem jeżyn. Jeżyny nie mogły skaleczyć kamiennej powłoki Gary’ego, podobnie jak nie mogły jej przegryźć kły psów, ale nie chciał jej zarysować, więc poszedł ścieżką. Odchodziła od zamku, aby zawrócić w stronę zwodzonego mostu. Doprowadziła go do małej kępy różnokolorowych trzcin. Widok przypadł mu do gustu. Potem dotarł do polany. Jakiś wojownik pracował na niej przy zbiorze trzciny. Wyglądał na nieco zmęczonego i spoconego. Być może był to ktoś pracujący dla Dobrego Maga. Może on mógłby powiedzieć coś więcej o sytuacji. Gary zatrzymał się. - Witam, panie wojowniku - odezwał się uprzejmie. Wyobrażał sobie, że ludzie lubią, jak zwraca się do nich per „pan”, a skoro jego nic nie kosztowało schlebianie ich słabostkom, robił tak. Postać przerwała pracę i odwróciła się w jego stronę. - Nie „panuj” mi! - warknął. - Nie jestem panem. Gary poczuł się jakoś nieswojo. - Przepraszam. Wziąłem cię za ludzkiego wojownika. - Jestem człowiekiem - powiedziała postać, przyjąwszy wojowniczą postawę. Gary dojrzał teraz, że metaliczna zbroja jest wymodelowana z przodu na kształt przypominający dekolt Mentii, kiedy demonica zmieniała się w człowieka. To sugerowało, że postać przed nim jest kobietą. - Jestem Hannah Barbaria, a jeśli będziesz uszczypliwy, odetnę trzy z twoich nóg tak łatwo jak pędy. - Pędy? - Używa się ich do pędzenia - odparła ze złością. - Ale mogą i ciebie popędzić. Wiem, że potrafią być użyteczne, ale trudno na nie stawiać. - Rzeczywiście jeden z dopiero co ściętych pędów wyrywał się z jej uścisku, a stojący obok związany snopek podskakiwał, jakby się dokądś spieszył. - Może mógłbym ci pomóc wypełnić zadanie - powiedział Gary. Ale to jakby jeszcze bardziej ją rozgniewało. - Nie potrzebuję męskiej pomocy! A teraz zmiataj stąd, zanim się zapomnę i wypraktykuję na tobie coś feministycznego. - Pęd w jej ręce aż rwał się do roboty. Gary pospiesznie odskoczył. Słyszał, że ludzkie kobiety potrafią być słodkie i delikatne, ale najwyraźniej wprowadzono go w błąd. Możliwe, że to był kolejny szczegół, o którym nie wspomniała demonica. Ścieżka okrążała polanę i dochodziła do zwodzonego mostu. Przed nim stało dwóch mężczyzn. Gary znowu musiał się zatrzymać. - Witam was - powitał nieznajomych, starannie unikając słowa „pan”. - Jesteś wyjątkowo obrzydliwą kreaturą - odparł jeden z nich. - Dziękuję - odparł Gary. Wiedział już, że ludzie lubią komplementy, więc odpłacił pięknym za nadobne: - Wy także nie jesteście zbyt przystojni. - Zdawał sobie sprawę, że daleko im do ohydy gargulców, ale etykieta nakazywała odwzajemniać uprzejmości. Drugi mężczyzna skrzywił się. - Może powinniśmy się przedstawić. Ja jestem Frank. A to Curt. - Gary - przedstawił się Gary. - No, nie jest to najbardziej oryginalne imię - Frank wyraził swoją opinię wprost. - To zwierzę - brutalnie zauważył Curt. - To wszystko prawda - zgodził się Gary niewinnie. - A teraz, gdybyście zechcieli odsunąć się o krok, mógłbym przejść przez most. - Nic z tego - odpowiedział Curt bez ogródek. - Muszę cię poinformować, że stoimy tu po to, aby uniemożliwić ci przejście - otwarcie dodał Frank. - Ale muszę się zobaczyć z Dobrym Magiem - Gary z pewnym zakłopotaniem upierał się przy swoim. - Uparty - rzucił Curt. - Może nie rozumiesz - dodał Frank. - To jest wyzwanie. - Jesteś ignorantem - rzucił Curt. - Bez wątpienia - zgodził się otumaniony Gary. Domyślił się, że tych dwóch ma do wykonania pracę, a jego zadaniem było sprowadzić ich z drogi. Mógł ich po prostu zepchnąć z drogi, wrzucając do cuchnącej fosy, ale o ile ciało miał z kamienia, o tyle serce miał miękkie i nie potrafiłby się zdobyć na taki krok. Zaczął więc szukać w myślach innego rozwiązania. - Co za gbur - zauważył niegrzecznie Curt. - Nie przysyłają najlepszych zawodników - dodał lekko Frank. Gary poszedł dookoła fosy. Po kilku krokach ścieżka się skończyła, najwyraźniej zmęczona perspektywą okrążania całego zamku. Gary musiał się zatrzymać, aby nie nadepnąć na rośliny w kształcie litery H; z każdej łodygi wyrastały podobne do batów witki, oblepione małymi, okrągłymi owocami. Podniósł z ziemi jeden z takich opadłych owoców i włożył do ust. Natychmiast zamienił się w płyn. To była herbata! To były herbatniki. Ale to odkrycie niewiele mu pomogło w przejściu przez fosę. Nadal nie miał ochoty grzęznąć w mule, odwrócił się więc tyłem do herbaciarni i zawrócił w stronę mostu. - Na pewno nie zechcecie mnie przepuścić przez most bez użycia siły? - zapytał otwarcie. - Bezwzględnie - odpowiedział Curt. - Nasze zadanie nie przewiduje takiego rozwiązania - dodał Frank. Gary jednak nadal nie miał ochoty na rozwiązania siłowe, ruszył więc z powrotem w stronę łąki porośniętej pędami. Tymczasem zerwał się wiatr, który w porywach był całkiem silny. Pędy chwiały się, zupełnie jakby wyrywały się dokądś w wielkim pośpiechu. Hannah wyglądała gorzej niż przedtem. Jej wojowniczo nastroszone włosy wiatr rozwiał na wszystkie strony, spod spódniczki amazońskiego stroju widać było zdrętwiałe kolana. Nie wyglądała nęcąco. - Cześć - powiedział Gary z wahaniem. Spojrzała na niego kątem oka, obiema rękami walcząc z wyrywającymi się pędami. - Znowu ty? Czego chcesz? - Niczego - odparł ostrożnie. - Po prostu odkryłem herbaciarnię. Może gdybyś wypiła trochę herbaty, poczułabyś się lepiej. Hannah przerwała w połowie rwania. - Może i masz rację, potworze. Jestem ogromnie spragniona przez tę porywającą robotę. Gdzie jest ta herbaciarnia? - Tam, w dół do mostu i na prawo. Nie można zabłądzić. Popatrzyła na niego. - A dokąd ty idziesz? Gary wzruszył ramionami. - Zdaje się, że do Dobrego Maga nie uda mi się dostać, więc wrócę do domu, jeśli znajdę drogę. Ale jeżeli mógłbym się przydać, jestem gotów pomóc ci w zbieraniu pędów. - Nie jesteś typowym mężczyzną - oceniła. - Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia - wyznał. - Przez całe życie pracowałem samotnie. Hannah przez połowę mgnienia oka wydawała się nawet niezbyt wojownicza, ale pewnie wynikało to z błędnej oceny jej nastroju. - Znam to uczucie. Chodź ze mną, gargulcu. Może po herbacie przyjmę twoją pomoc. - Ruszyła ścieżką w stronę mostu. Gary wzruszył ramionami i podążył za nią. Miał nadzieję, że wymyśli jakiś sposób, żeby przedostać się przez fosę, bo nie lubił się poddawać, a poza tym nie uśmiechało mu się przebywać drogi przez Rozpadlinę bez kogoś, kto przyglądałby się temu wyczynowi, tak na wszelki wypadek. Hannah dotarła do mostu. Frank i Curt nadal przy nim stali. - Patrz! Latawica! - rzucił Curt. - Jedynie zaniedbana dziewczyna - stwierdził Frank uprzejmie. Ma na sobie dziwaczną zbroję, w ręku jakiś kij, a jej włosy przypominają miotłę. - Oto para typowych facetów! - zawołała Hannah. - Jak dobrze, że już wcześniej się wściekłam. - Ruszyła do przodu, wymachując pędem. - Nigdy dotąd nie zachowywałam się jak bohaterka kreskówek. - Jak leci, kotku? - zagadnął Curt zalotnie. - Intrygujesz nas, skarbie - odezwał się Frank. - Ciekawe, czy pod tą stalową spódniczką masz parę... W tym momencie Hannah dopadła ich. Rozległy się dwa głuche uderzenia i płask, jakby worek kamieni wpadł w błoto. W mgnieniu oka było po wszystkim, a kiedy Gary zdążył mrugnąć, Hannah Barbaria szła już w stronę herbaciarni, a droga przez most była wolna. Uświadomił sobie, że niechcący sam sobie pomógł. Hannah, która nie miała sentymentu dla przebrzydłych mężczyzn, wykonała robotę, przed którą on się wzdragał. Skoro więc pojawiła się okazja przekroczenia mostu, powinien z niej skorzystać. Ale kiedy na niego wskoczył, pojawiła się następna postać. Wyglądała jak człowiek, ale świeciła mdłym światłem. No i zagrodziła mu drogę. - Jesteś następnym wyzwaniem? - zapytał Gary, stając przed nią. - Jestem! Jestem Fajera. Potrafię kontrolować ogień. - Uniosła dłonie, w których trzymała kulę ognia. - Jeśli spróbujesz przejść, spalę cię. - Ogień. - Gargulec był pod wrażeniem. - Nigdy nie spotkałem nikogo, kto potrafiłby tego dokonać. - Mój brat Fajer jest równie gorący jak ja, a razem jesteśmy jeszcze bardziej gorący - oświadczyła z dumą. - Jesteśmy najgorętszą parą w Xanth. Gary’emu ogień nie mógł zaszkodzić bardziej niż kolce jeżyn czy zęby psa, ale nie chciał mieszać z błotem tak miłej kobiety jak Fajera, więc się wycofał. Tym razem udało mu się odkryć drogę okrążającą zamek od drugiej strony. Po chwili znalazł się w kręgu szklanych skał. W samym jego środku leżało duże pióro. Było ładne, więc aby go nie nadepnąć, schylił się po nie. Nie wiedział, co z nim zrobić, ponieważ gdyby je zostawił, wiatr znowu mógł je zanieść na ścieżkę, gdzie mógł na nie nadepnąć ktoś inny. Dla bezpieczeństwa wetknął je więc w swoje kamienne kędziory między rogami. Kiedy znajdzie kogoś, kto doceni urodę pióra, podaruje mu je. Nagle ujrzał, że jedna ze szklanych skał upadła, zapewne oderwana przez podmuch wiatru. Spróbował włożyć ją na swoje miejsce, ale ochlapał się czymś. Zaskoczony odskoczył w tył, a skała przechyliła się i jakiś płyn zaczął z niej kapać na ziemię. Okazało się, że to pojemnik na wodę! Nie mógł pozwolić, aby wszystko się wylało. W końcu panowała susza i woda była cenna. Wrócił więc i starał się jakoś przywrócić skale jej dawny kształt, jednak dalej przeciekała. Ściany pojemnika wygięły się, a w górnej części pojawił się otwór, w efekcie kiedy stawiało się go - przekrzywiał się, a kiedy się przekrzywiał - wyciekała woda. Zapewne stało się to z jego winy: niechcący potrącił skałę i teraz już nie pasowała. Co robić? Przyłożył usta do krawędzi i złapał w zęby ścianę pojemnika. Starał się ścisnąć na tyle mocno, aby zamknąć pęknięcie w skale. Woda przestała wyciekać. Ale kiedy tylko spróbował puścić, znowu pojawił się wyciek. Nie mógł odejść, bo cały zapas wody zostałby stracony. Może Fajera wiedziałaby, co zrobić. W jakimś sensie była częścią tej sytuacji. Wbił więc ostrożnie zęby w skałę i wolno zdjął ją i postawił na ścieżce, uważając, aby nie wylać więcej wody. - Co ty robisz z tymi galotami? - zapytała Fajera, kiedy dotarł do mostu. - Galotami? - zapytał obojętnie. Ale kiedy otworzył usta, żeby zapytać, puścił skałę i ze szczeliny popłynęła woda. Szybko więc znowu złapał skałę, ale nie udało mu się zrobić tego w odpowiedni sposób. - No tak, masz galoty wody - ostrzegła. - To gorzej, niżbyś miał kwarca. - Galony i kwartę chyba? W każdym razie woda wycieka i miałem nadzieję, że wiesz, jak to zatrzymać - powiedział i zaraz potem spróbował złapać za rozchylone krawędzie, ale znowu chybił. Pióro spadło mu z głowy i wpadło do wody. Stało się coś dziwnego. Pióro obróciło się dudką ku górze i trysnęło strumieniem wody. - EEEEEEEJ! - wrzasnęła Fajera. - Wodotrysk! To pióro wiecznie tak robi!! - Była tak zdetonowana nagłą kąpielą, że z roztargnienia użyła dwóch wykrzykników. Z wrażenia usiadła na drewnianym moście, wzniecając ogień. Z pióra jednak dalej lała się woda. Próbując uciec, zerwała się i śmignęła obok Gary’ego niczym kula ognista. - Przepraszam! - zawołał Gary i ruszył za nią. Ale ona zniknęła mu już z oczu, a pióro ciągle tryskało wodą. Musiał zawrócić i wyciągnął je, polewając przy tym wszystko dookoła. Strumień ustał, dopiero kiedy całkiem wytarł pióro. Rozejrzał się. Deski mostu ciągle dymiły w miejscu, gdzie wylądowała Fajera. Najwidoczniej na chwilę straciła kontrolę nad swoim ogniem. Mógł ugasić zarzewie do końca, ale musiałby zużyć resztę wody, a tego nie chciał robić. Zabrał więc do połowy pełną skałę do kamiennego kręgu. Teraz mógł już usadowić ją we właściwym miejscu bez rozlewania. Miał nadzieję, że z czasem się zabliźni. Kiedy wrócił nad most, zobaczył, że ogień sam wygasł. Ale deski były zwęglone i bał się, że mogą nie wytrzymać jego ciężaru. Zdał sobie sprawę, że gdyby użył wody, przeszedłby przez most, pokonując wyzwanie. Ale on był istotą z kamienia i do skał miał szczególną atencję, nie mógł więc tak niecnie postąpić z wodonośna skałą. Bez wątpienia nie należał do istot, które Dobry Mag życzyłby sobie oglądać. Z drugiej strony niewiele by osiągnął, odchodząc. Równie dobrze mógł brnąć dalej. Nawet jeśli Dobry Mag nie miał zamiaru go wpuszczać. Ponownie przyjrzał się fosie. Teraz w błocie zalegającym na jej dnie zauważył ryby. Było ich dużo. Musiały osiąść na mieliźnie z powodu suszy. Nie wyglądało to dobrze. Nie chciał ich rozgnieść stopami, ale nie chciał też, aby dłużej cierpiały. Potrzebowały wody, mnóstwa wody. Być może do tego właśnie służyły wodonośne skały - do napełniania fosy, kiedy wysychała. Ale nie wystarczyłoby jej. Musiał znaleźć jakiś inny sposób. Położył się i spuścił głowę nad krawędzią fosy. - Chcę wam pomóc, ale najpierw wy musicie pomóc mnie. Wiecie, ryby, gdzie znajdę dość wody do napełnienia fosy? Jedna gruba ryba z trudem poruszyła się w mule. - Ość - sapnęła. - A cóż twoje ości mają wspólnego z wodą? - zapytał skołowany Gary. - Para - sapnęła drugi raz. - Para? - Niewiele mu to wyjaśniło. Ale ryba wydała ostatnie tchnienie. Nie miała więcej siły na rozmowy. Bez wątpienia ryby bez wody nie czuły się komfortowo, a mówienie było dla nich zupełnie nieznośne. Jednak ryba zasugerowała, że gdzieś powinna być woda. Musiał ją jedynie znaleźć. W końcu mógł pomóc rybom, zanim ruszy w drogę powrotną. Ruszył ścieżką. Na polanie z pędami odkrył nową dróżkę. Nadal wiał silny wiatr, ale on był za ciężki, aby mu to mogło przeszkodzić. Dróżka prowadziła do małej góry. Na jej szczycie niepewnie balansował wielki kamień. Ciekawe, że wiatr go nie strącił. Gdyby spadł, skruszyłby wszystko po drodze. Para. Przecież tego słowa użyła ryba. To musiało coś oznaczać. Ale co? Rozejrzał się - i dostrzegł następny szczyt z następnym głazem. Ten również balansował. Para skał! Jednak Gary ciągle nie miał pojęcia, jak mogłoby to pomóc. Skakał między dwoma szczytami, szukając jakiejś podpowiedzi. Było gorąco. Widział, jak promienie słoneczne przeczesują teren, mocując się z cieniami gór i skał, tworząc szachownicę. W połowie odległości między dwoma górami promienie słońca i cienie wyznaczyły mały kwadrat. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ponieważ cienie zazwyczaj nie pozostają w jednym miejscu. No, ale znajdował się przecież w magicznej krainie, a z magią niemal wszystko było możliwe. Musi tam istnieć jakiś ślad. Szachownica między parą skał. Para i skały? Skały i ość? Nagle zauważył na jednym z pól szachownicy połyskującą w słońcu rybią ość. Napisane na niej było PARNOŚĆ. Nagle przestał się zastanawiać nad parami, ośćmi czy balansowaniem. Wszystko związane było z parnością - przy parnej pogodzie jest duża wilgotność, a z tego bierze się deszcz. Może był to amulet albo jakiś inny magiczny przedmiot do przywoływania deszczu. Podniósł ość ustami i zabrał ze sobą. Wiatr powiał mocniej niż dotąd, ale Gary’emu to nie przeszkadzało. Dotarł do mostu i wrzucił ość do fosy. - Deszcz! - zawołał. Nagle wiatr zmienił się w wichurę. Nad fosą pojawiła się mgiełka nasycona wilgocią. Zza horyzontu nadciągnęła chmura przygnana wiatrem. Gary patrzył na to. Wiedział, że to chmura. To był Fracto Cumulo Nimbus, który uwielbiał przelatywać i powstrzymywać deszcz w krytycznym momencie. To był zresztą jeden z powodów suszy. Fracto jednak był związany swoją powinnością, musiał honorować zasady rządzące opadami. Parność - wilgotność - deszcz. Wałęsał się po okolicy, ale kiedy dostrzegał zjawisko, rozpoznawał je niechybnie. Teraz Fracto znalazł się nad zamkiem i fosą; aż w nim wrzało. Od spodu nadął się i z chmury chlusnęła woda. Fosa zaczęła się napełniać. Gruba ryba plusnęła. - Dziękuję - powiedziała, nie sapiąc już. - Uratowałeś nas! - Bardzo proszę - odpowiedział Gary. - Nie znoszę, kiedy inni cierpią. Aż dziwne, że w tak niewielkiej ilości wody jest was aż tyle. - Nie zawsze panuje tu taki tłok - wyznała ryba. - Mamy tu zawody. - Zawody? - Niewiele wie się o nich na lądzie - przyznała ryba. - Ale my tu, pod wodą, uwielbiamy baseball. Bez przerwy w to gramy. Mamy dwadzieścia tysięcy lig podmorskich. Zebrałyśmy się tu, by rozegrać mistrzostwa Xanth, no i złapała nas susza. Mamy wyjątkowe szczęście, że udało ci się sprowadzić deszcz. - Tak, teraz możecie wrócić do morza - dodał Gary. - W żadnym razie. Teraz możemy dokończyć rozgrywki. Przeżywałyśmy tu prawdziwe tortury, nie mogąc dokończyć rozgrywek. Och, fosa jest już dość wypełniona, czas spływać i rozpocząć zawody. Dziękuję i do widzenia. Wyślę Naje. - Ryba zanurzyła się i zniknęła. Gary nie bardzo miał czas, aby się zastanowić, co dalej robić, a już wynurzyła się kolejna istota: syrena. - Witam, skrzydlaty potworze. Jestem Naja, nimfa, a na tę okazję włożyłam ogon. - Zawirowała, pokazując mu kawałeczek ogona. Gruba ryba kazała mi przeprowadzić cię przez fosę, abyś mógł pójść na umówione spotkanie z Dobrym Magiem. - Umówione spotkanie? - Każdy, kto sprosta wyzwaniom, spotyka się z nim. Nie wiedziałeś? - Ale ja nie wykonałem zadań! - zaprotestował. Wzruszyła ramionami. - Musiałeś. Chodźmy, bohaterze. Zaskoczony wszedł do wody, która teraz wypełniała fosę niemal po brzeg. Opadł na dno, bo był o wiele cięższy od wody. Woda była zamulona, ale syrena płynęła dostatecznie blisko, aby mógł iść za jej ogonem. Prawdę powiedziawszy, kiedy zerkała za siebie, by sprawdzić, czy podąża za nią, widział nieco więcej niż tylko ogon, ale dopóki nie był człowiekiem, nie zaprzątało to zbytnio jego uwagi. W każdym razie doszedł do wniosku, że takie stworzenia muszą być bardzo dobre w karmieniu swoich dzieci. Naja poprowadziła go do drugiego brzegu. Pod wodą nie potrafił dobrze skakać, ale posuwał się w miarę sprawnie, pomagając sobie uderzeniami skrzydeł. Wspiął się na brzeg, otrząsnął ciało i skrzydła z wody i odwrócił się, aby jej podziękować, ale już jej nie było. Woda na powierzchni burzyła się - trwały właśnie rybie zawody. Na końcu mostu Gary przeszedł przez bramę zamku. Otworzyła się, kiedy się zbliżył, i wpuściła go do środka. Stała tam mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna. - Witam - powiedziała, gdy przechodził. - Witam. Jestem gargulec Gary. Nie jestem pewny... - Och tak, oczekujemy cię. Jestem Wira, synowa Dobrego Maga. Proszę, wejdź. - Jak widzisz, jestem trochę mokry i... - Nie widzę, ale wiem, jak wyglądają gargulce. Jestem pewna, że kilka kropelek wody nie zaszkodzi. Moja matka Gorgona chce z tobą porozmawiać. - Ruszyła do wewnętrznego holu, a on ostrożnie podążył za nią. Zaskoczenie stało się dla niego stanem niemal chronicznym. - Kto? Twoja matka? - Właściwie matka mojego męża Hugona. Jest piękna, ale jej spojrzenie zamienia ludzi w kamień, a właściwie zamieniało, dopóki Humfrey nie uczynił jej oblicza niewidzialnym i zastąpił je jedynie iluzją twarzy. Mawia, że czuje sentyment do kamiennych postaci, więc skorzystała z okazji i zjawiła się tu. Wobec tego, że sprawa niewidocznej a iluzorycznej twarzy nie dotyczyła go, skupił się na jednym. - Ja jestem z kamienia. Weszli do ładnej komnaty z kamiennymi ścianami i kamiennymi meblami. Poczuł się dość komfortowo. W komnacie stała starsza kobieta. - Jak miło cię spotkać, Gary - przywitała go. - Jestem Gorgona. Musimy porozmawiać. - Jak sobie życzysz - zgodził się. - Ale nie jestem pewny, czy powinienem tu być. Nie pokonałem... - Wykonałeś zadania z typowym dla ciebie współczuciem. Jesteś dobrym stworzeniem, godnym Odpowiedzi Dobrego Maga. Ale czy zdajesz sobie sprawę, że za to będziesz musiał zapłacić służbą? - Dowiedziałem się o tym w drodze - przyznał ze smutkiem. Obawiam się, że nie mam czasu. Widzisz, kiedy spadną deszcze w Mundanii i popłyną wody Rzeki Łabędziego Kolana, tama zostanie szybko zalana, a ja będę musiał tam być, aby wypełnić moją powinność. - O tym między innymi chciałam z tobą porozmawiać. Rok służby to nie dla ciebie, ty jesteś potrzebny gdzie indziej. Zamiast tego Mag zada ci jedno konkretne zadanie, ale krótsze, jeśli ci to odpowiada. Gary zaczął mieć nadzieje, że jego misja może jednak zostać zrealizowana. - Jeśli zdołam wrócić do siebie na czas, to zgoda. - Ale to nie jest zwykłe zadanie i być może wcale nie będziesz chciał go wypełniać. Dlatego właśnie najpierw ja z tobą rozmawiam. Odpowiedź Maga to jedna sprawa, ale warunki służby dla niego to zupełnie inna. Jeśli ich nie zaakceptujesz, spotkanie z Magiem będzie bezcelowe. - Zechcę, jeśli tylko nie zajmie dużo czasu. Co to ma być? - Uczenie pewnego drogocennego dziecka ludzi. - Ale ja nic nie wiem o ludziach, a jeszcze mniej o ich dzieciach zaprotestował. - Właśnie. A to dziecko nie jest zwyczajne. Niezwykle trudno wziąć je w garść. - Ja jestem skrzydlatym potworem! Pomyśli, że chcę je zjeść. Na pewno jest stu lepszych nauczycieli dla niego. - W rzeczywistości jest tylko jeden, który może to zrobić jak należy. Wyznam, że polecenia mojego męża nie zawsze mają dla mnie sens, ale to on zawsze ma rację. To ciebie potrzebujemy do wykonania zadania. Gary wysilił się, ale nie potrafił znaleźć odpowiedniego kontrargumentu. Jego miękkie serce znowu go zdradziło. - Jeśli ono naprawdę potrzebuje mojej pomocy... - Naprawdę potrzebuje. Ale jest coś jeszcze. Zawsze było coś jeszcze. - Co takiego? - zapytał z niepokojem. - Na czas zadania musisz przybrać ludzką postać. - Ludzką postać! - krzyknął przerażony. - Zdaję sobie sprawę, że dla ciebie jest to szczególne poświęcenie, ale to tylko na jakiś czas. Mag Trent przemieni cię, a po wykonaniu zadania przywróci ci dawną postać. - Myślę, że jeśli to będzie tylko chwilowe, to jakoś to zniosę zgodził się niechętnie. Ale w duchu zastanawiał się, czy w ogóle powinien był słuchać De Mentii, która go w to wszystko wplątała. - Jest jeszcze coś - dodała Gorgona tym charakterystycznym tonem. - Chcesz mnie do tego zniechęcić? - Ależ skąd. Mam wielką nadzieję, że przyjmiesz zadanie. Ale uczciwość wymaga, aby cię uprzedzić. W ludzkiej postaci nie będziesz miał takich właściwości, a twoje ciało nie będzie z kamienia. Twoje zwykłe przekonania mogą cię wprowadzić w błąd, na przykład że kolce cię nie zranią albo że zęby smoka nie uczynią ci krzywdy. Dopóki nie wrócisz do normalnej postaci, będziesz potrzebował ochrony dobrego maga. - Ale jeśli macie do tego maga, to dlaczego on nie nauczy dziecka? - Nie on. Ona. Całkowicie odmówiła samodzielnego zajmowania się dzieckiem. Może ma jakiś powód; ma już dziewięćdziesiąt trzy lata. - Ależ dla człowieka to schyłek życia! Ciało starzeje się znacznie szybciej niż kamień. - Zostanie odmłodzona do skutecznego w takich sytuacjach wieku dwudziestu trzech lat. Dla kobiety ma to kapitalne znaczenie. Gary wzruszył ramionami. - W takim razie nie widzę problemu. - To konflikt osobowości. Mówi się o niej, że nie jest osobą, z którą najłatwiej się współżyje. Gary wysilił swoją kamienną pamięć, aby przypomnieć sobie wszystko, co słyszał o ludzkich czarodziejkach. Przyszło mu do głowy tylko jedno imię. - Pod warunkiem, że nie jest to Czarodziejka Iris. Mówi się o niej, że poza rodziną nikt nie jest w stanie wytrzymać z nią dłużej niż przez dwie chwile. Gorgona ledwie spojrzała na niego. Jej iluzoryczna twarz wyglądała nadzwyczaj realnie. - Och, nie! Po chwili przyjął to, co nieodwołalne. - Może jeśli służba będzie krótka... - Będzie. Powtarzam, decyzje mojego męża mogą się wydawać szczególne, ale ostatecznie okazują się racjonalne. Wielce prawdopodobne, że będziesz zadowolony z doświadczenia, kiedy będzie już po wszystkim. - Pozostanę przy tej nadziei - powiedział ponuro. - Znakomicie. Teraz czas na spotkanie z Humfreyem. - Zabiorę go tam - powiedziała Wira. Gary nawet zapomniał, że jest z nimi. Szli nie kończącymi się schodami, aż dotarli do ciemnej komnaty skrytej głęboko w zamku. Za biurkiem siedział pokurczony mężczyzna, zagłębiony w potężnym tomisku. To nie mógł być nikt inny, tylko Dobry Mag Humfrey. Wyglądał na jakieś sto lat. - Ojcze Humfreyu, jest tu gargulec Gary - powiedziała Wira. - Posłuchajmy twojego pytania - odezwał się gderliwym tonem. - W jaki sposób mógłbym łatwiej oczyszczać wodę? - Użyj filtra. - Mag wrócił do swojej księgi. - Ale... - Nie spieraj się z nim - zdecydowanym głosem doradziła Wira. To tylko spowoduje, że będzie jeszcze bardziej zrzędliwy. - Ale ja nie mam pojęcia, gdzie... - Zapytaj Hiatusa - odparł Humfrey, nie podnosząc wzroku znad książki. - Kim on jest? - zapytał Gary, kiedy Wira wyprowadzała go schodami z wieży. - Hiatus. Bliźniak Lacuny. Załatwia różne interesy. Musi wiedzieć, gdzie można znaleźć filtr. - No ale jak ja go znajdę, skoro mam uczyć dziecko? - Zabierz je ze sobą! - dobiegł ich zniecierpliwiony głos Dobrego Maga. - Myślę, że mogę to zrobić - przytaknął Gary. - Ale nadal wydaje się to bardzo kłopotliwe. - Sprawy w końcu zwykle się wyjaśniają - zapewniła Wira. Jakoś. Nawet jeśli zbieg okoliczności, przypadek i zdrowy rozsądek muszą zostać nadzwyczajnie naciągnięte. Gary miał nadzieję, że tak się stanie. Jednak kolejny raz pożałował, że demonica nie zostawiła go w spokoju. Wiódł proste życie; teraz niezwykle się skomplikowało. Ale z drugiej strony musiał przyznać, że dotychczas było nudne, a teraz zrobiło się interesujące. Rozdział 3 Iris Gary wyszedł z zamku, nie mając pojęcia, dokąd iść. Z powodu zakłopotania, w jakie wpędziły go zdawkowe odpowiedzi Dobrego Maga, zapomniał wypytać o detale. Na przykład jak odnaleźć Maga Trenta albo Czarodziejkę Iris. Popatrzył na most i teren rozciągający się za nim. Czy teraz musiał znaleźć drogę z zamku, tak jak wcześniej musiał znaleźć drogę do niego? I czy musiał znaleźć ludzi, których potrzebuje? Wszystko było takie zagmatwane. - Wyglądasz na wyjątkowo zagubionego - odezwał się ktoś za nim. - Uwielbiam to w stworzeniach. Gary nawet nie miał zamiaru się odwracać, bo rozpoznał głos. - Wykształć się albo spływaj, Mentia - rzucił ponuro. W polu widzenia pojawił się niewielki brązowy obłok. - Skąd wiedziałeś, że nie jestem wykształcona? - zapytała niezadowolona demonica. - Nie dbam o twój fizyczny stan - odparł. - Ale jeśli nie jesteś tu po to, aby mi pomóc, nie chcę sobie tobą zawracać głowy. Mam już dość problemów dzięki twojemu mieszaniu się. - Mieszaniu się! - Chmura zmieniła się w wielki wykrzyknik. Czy tak mi dziękujesz za to, że próbowałam ci pomóc? - Chcesz podziękowań? Proszę bardzo. Bardzo dziękuję za niedymienie w mojej obecności. Chmura skonsolidowała się w demonicznie naturalną postać ludzką. - Naprawdę gniewasz się na mnie? - zapytała, przybrawszy nieszczęśliwą minę. Gary wiedział, że to gra, ale i tak jej współczuł. - Myślę, że nie. Wiem, że wydawało ci się, że próbujesz pomóc. Ale teraz kompletnie nie wiem, dokąd pójść, ani nawet czy daleko jestem od rzeki, a jestem winny przysługę Dobremu Magowi. Lepiej by było dla mnie, żebym ciebie nigdy nie spotkał. Mentia westchnęła. - To było szalone myśleć, że będziesz wdzięczny. No, ale ja mam taką szaloną naturę. Może powinnam ci trochę bardziej pomóc. - Nie! - krzyknął zaalarmowany. - Nie mam ci nawet pokazać, jak odszukać Maga Trenta? - Nawet... - Zamilkł na chwilę. - Zrobiłabyś to? - I Czarodziejkę Iris - dodała słodko. - Jeśli dzięki temu zacząłbyś lepiej o mnie myśleć. - A dlaczego obchodzi cię to, co o tobie myślę? - Nie powinno. Ale jak wiesz, jestem trochę szalona. Ja jestem niedobra, a ty interesujący. Może więc ci pomogę. Gary nie wierzył jej, ale nie miał żadnego innego rozsądnego wyjścia. - W takim razie zgoda. Pokaż mi, jak odnaleźć Maga Trenta. Zastanawiała się przez chwilę, wisząc nad ziemią. - Starcy mieszkają na dole w siedzibie Mózgokorala, czekają na ciebie. Tam więc pójdziemy. - W czyjej siedzibie? - Ach, nic o tym nie wiesz. Myślałam, że wy, gargulce, wiecie o wszystkim, co jest związane z wodą. - Oczyszczamy płynącą wodę - odparł nieco zły. - Nie interesuje nas stojąca. - Tej siedziby nie wypada ignorować. Mózgokoral jest bezduszną istotą, która lubi zbierać różne rzeczy, na przykład żywe stworzenia, które trzyma w stanie podejrzanego ożywienia w swej podziemnej siedzibie. Mniej więcej raz na dziesięć lat pozwala tym stworzeniom wyjść, jeśli jest naprawdę poważny powód i stworzenie jest dokładnie w tym samym wieku, w którym było w chwili wejścia, nawet jeśli przebywało tam przez kilka stuleci. Oczywiście Czas Bez Magii, w 1043 roku, pięćdziesiąt jeden lat temu, wszystko pomieszał i niektórym udało się uciec. Minęło kilka dziesięcioleci, zanim Mózgokoral zinwentaryzował swoje zasoby i dokładnie się dowiedział, co posiada. - Mentia wzruszyła kilkoma częściami ciała niczym gąsienica, głową, ramionami, biustem, brzuchem, pośladkami, udami, podudziami i stopami, we właściwej kolejności. Efekt byłby oczywiście interesujący, gdyby Gary był człowiekiem. Wówczas było już nieco za późno, ale Mag Trent i Czarodziejka Iris nadal tam są. - Oni tam są? Podejrzanie ożywieni? - Oczywiście. Myślisz, że chcieliby czekać w rzeczywistym królestwie, starzejąc się z każdą chwilą coraz bardziej? Iris już ma dość kłopotów w tym względzie. - Tak? A co jest złego w starzeniu się? Chyba każdego to dotyczy? - Każdego niedemona, jak sądzę. - Tym razem jedna część Mentii poruszyła się w jedną stronę, a druga część w drugą. Gary nie uznał tego za ciekawe, tym bardziej kiedy jego oczy rozeszły się, próbując podążyć za jej ruchem. - Ale Iris ma już dziewięćdziesiąt trzy lata. To archeologiczna starożytność dla przedstawicieli gatunku ludzkiego. - Przecież Mag Trent także musi być stary, więc są w tej samej sytuacji. - Dokładnie ma dziewięćdziesiąt siedem, ale w zeszłym roku został odmłodzony do dwudziestu pięciu, no i teraz jest całkiem przystojnym facetem. Dlaczego zadaje się z kobietą w wieku jego prababki? - A to stanowi jakąś różnicę? - Dla ludzi owszem. Mężczyzna może być tak stary, jak chce, ale kobieta musi być młoda, inaczej się nie liczy. Tak to już jest z ludźmi. Zażyje więc eliksir młodości, aby pozbyć się jakichś siedemdziesięciu lat, w sensie fizycznym. To będzie jej nagroda za pomoc, jakiej ci udzieli. Kto wie, co z niej wyrośnie, jak się to wszystko skończy. Była kobietą długo nieobecną. - Ubranie Mentii na chwilę stało się przezroczyste, ukazując jej ciało zbudowane z w pełni wykształconych krągłości. Gary pokręcił głową. - Mówisz, Mentia, że jesteś trochę szalona, ale wydaje mi się, że naprawdę nie jesteś ani trochę lepsza od ludzi. Demonica nieoczekiwanie obdarowana komplementem zarumieniła się. Zawartość jej głowy zmieszała czerwony płyn, który spłynął po szyi w dół, tworząc fałszywie półprzeźroczystą powłokę. Płyn przepłynął przez jej ciało aż do stóp, które mocno spuchły. Następnie, stopniowo, jej głowa znowu się wypełniała, a płyn się podnosił, i kiedy wszystko wróciło do normy, odzyskała swoją aktywność. - Dziękuję - powiedziała pełnymi już ustami. Gary zrozumiał, że wbrew wszelkim zapewnieniom Mentia w ogóle nie dba o to, co inni o niej myślą. Nie wydawało się to jednak wielce naganne. - Mentia, ile masz lat? - Sto dziewięćdziesiąt trzy, zależy, kto liczy. Dla demonów lata nie mają znaczenia. - Wciągnęła powietrze, a dekolt uniósł się i wymknął ze swych ograniczeń. Gary nie był sędzią w takich sprawach, ale podejrzewał, że ludzki mężczyzna byłby pod wrażeniem. Albo jeden rok, zależy, jak liczyć; nie jestem na własnym rozrachunku jako alter ego Metrii. Wydawało się, że odpowiedź była wielostronna. - A więc ta dziewięćdziesięciotrzyletnia starożytna kobieta, przerobiona na dwudziestkę, została wyznaczona na pomocnicę w mojej misji. - Gary robił wrażenie przygnębionego. - Lepiej będzie, jeśli natychmiast się tym zajmę. - To właśnie proponuję. Ja mogę wskoczyć do siedziby Mózgokorala ot tak, ale ty, niestety, nie możesz. Potrzebujesz przejścia konwencjonalnego. Potrafisz śpiewać? To pewnie jej kolejny szalony popis. - Nie. - Niedobrze. Mógłbyś przejechać na diggle’u. Przewożą innych przez skały w zamian za piosenkę. - Myślała, a jej ciało się kłębiło. - Może na figgle’u. - Na czym? - To inny podgatunek nornic. Chcą jedynie fig. Więc nie dajesz ani jednej figi. Kolejne szaleństwo! - Nie daje się im tego, czego chcą? - Właśnie. Kiedy dostają swoją figę, zjadają ją i idą do domu na drzemkę. - To dlaczego nie obiecać im, że dostaną figę, kiedy mi już pomogą? - Tak to nie działa. Figgle nie planują przyszłości. Chcą wiedzieć teraz. - Ale teraz nie można im dać figi. Uśmiechnęła się. - Świetnie to ująłeś, kamienna twarz. - Więc figgle’a nie możemy użyć. - Możemy. Wiedział, że sobie z niego drwi, ale że ugrzązł w tym po uszy, więc zadał oczywiste w tej sytuacji pytanie. - Jak? - Mówiąc, czego im nie damy. - Nie rozumiem. - Cóż, jesteś tylko istotą z kamienia. Przywołam teraz figgle’a. Zwariowała, to jasne! Co jeszcze wymyśli? Mentia włożyła dwa palce do ust, wciągnęła szybko powietrze i gwizdnęła tak, że jego kamienne uszy oszalały. Potem w ziemi coś zadudniło i po dwóch i pół chwili z gleby wyłoniło się podobne do robaka, ogromne, ryjkowate stworzenie. - Ffiigg? - zapytał rozlazły ryjek. - Nie damy ci buta - odpowiedziała Mentia. - Ale jeżeli zabierzesz nas do siedziby Mózgokorala, kto wie, co ci ofiarujemy? Figgle najwyraźniej miał robaczywe myśli. - Ffiigg? - powtórzył. Gary zaczął powoli łapać. - Nie damy ci zamku - powiedział. Mentia weszła na szerokie, okrągłe plecy stworzenia i otoczyła je solidnie cielesnymi udami. Gary zrobił to samo, tak jak potrafił, obejmując plecy stworzenia swoimi czterema nogami. Stworzenie było tak masywne, że nie uznało tego za niebezpieczne. - Jechać - powiedziało stworzenie. - Wtedy ffiigg? - Nie otrzymasz od nas parasolki - obiecała Mentia. Ryjek stwora pochylił się i zagłębił w ziemię, jakby to była woda. Jego ciało sinusoidalnym ruchem podążyło za ryjkiem. Gary się zastanawiał, czy nie powinien zacząć się martwić, ale zanim doszedł do jakiegoś wniosku, zagłębili się w ziemię. Czuł jedynie jakby lekkie ocieranie o brudną mgiełkę. Jednak po kolejnej chwili mgiełka stężała, stając się bardziej podobna do mułu. - Nie otwieraj ust - poradziła Mentia. - I nie powtarzaj niczego, to je wprawia w zakłopotanie. Och. - Nie damy ci purpurowej skały - powiedział Gary, a muł wokół nich jeszcze bardziej stężał. Nie chciał się dowiedzieć, co się stanie, jeśli figgle poczuje się zakłopotany w samym środku ziemi. - Ani pary zielonych skarpetek - dodała Mentia. Gary’emu spodobało się to. - Nie damy ci zdolności uwalniania rzeczy z Void - powiedział, kiedy ziemia wokół nich stała się jeszcze gęstsza. - Albo urodzinowego przyjęcia Smoka z Rozpadliny, które przypadają na 24 Dismembera - dodała Mentia. Jakoś szło. Figgle wydawał się zadowolony dopóty, dopóki zapewniali, że nie dadzą mu nic, co nie jest figą. Fakt, że liczba rzeczy, które nie są figami, jest nieograniczona, zdawał się zupełnie nie mieć znaczenia. Inteligencja nie była mocną stroną tych stworzeń. Wymieniali więc buty, okręty, lak do pieczętowania, ogórki, królów, jabłka oraz pomysły, żołędzie, góry i obrazy przedmiotów, których lepiej nie opisywać. A figgle pruł przez ziemię, skały i wszystko, co było po drodze. Jeszcze daleko było do wyczerpania wszystkich pomysłów na to, czego nie dadzą figgle’owi, gdy znaleźli się w siedzibie Mózgokorala. Prześliznęli się przez warstwę skał i nagle otoczenie zrobiło się bardzo lekkie. Gary od razu się zorientował, że to dlatego, iż otaczało ich teraz powietrze. Znaleźli się w ogromnej pieczarze z płaską podłogą; dalej znajdował się ciemny staw zasilany leniwie płynącą rzeką. Ściany i woda lekko połyskiwały, więc wszystko było dobrze widać. Miejsce wydawało się raczej ładne, chociaż dla gargulca każde mokre miejsce było urocze. - No to czas najwyższy, abyśmy podarowali naszemu rumakowi to coś - oświadczyła Mentia. - Tak, czas - przytaknął Gary. - Daj mu figę. - Ffigg! - wrzasnął figgle, robiąc przy tym wściekły tumult. Mentia wykręciła ciało, naśladując figgle’a. - Ja? Nie mam figi. A ty masz? - Ffigg! - zawołało głodne stworzenie. - Oczywiście, że nie mam! Skąd niby miałem wiedzieć, że będę potrzebował fig? - FFIGG! - Od wrzasku zadrżały skały i nerwowo zafalowała powierzchnia stawu. - No to lepiej, żebyś szybko znalazł jedną - zauważyła Mentia z wyjątkowym jak na nią przebłyskiem rozsądku - ponieważ cierpliwość figgle’ow szybko się kończy, kiedy mija termin zapłaty. - Co się stanie, jeśli figgle nie otrzyma... czegoś? - Och, radziłabym się nie przekonywać. Rzeczywiście, stworzenie zaczęło się coraz silniej miotać, a że jego część nadal tkwiła w skale, cała jaskinia drżała. Gary słyszał o trzęsieniach ziemi i teraz zaczął rozumieć, skąd się biorą. Ale co mogli zrobić? Nie mieli ani jednej figi. Odłamek skały z sufitu z pluskiem wpadł do wody. W podłodze powstały pęknięcia. Ściany wyglądały jak zamazane, ale nie dlatego, że Gary miał jakieś kłopoty z oczyma, ale dlatego, że zaczęły gwałtownie wibrować. Desperacja podsunęła mu pomysł. - Mentia, przecież jesteś demonicą! - krzyknął. Mentia tak wydęła wargi, że jej twarz wyglądała jak gruszka. - Zauważyłeś to. - Przecież możesz przybrać dowolną postać - ciągnął. - Myślałam, że to oczywiste. - Jej głowa zmieniła się w arbuz, a reszta ciała tak się skurczyła, że z ogromnego owocu wystawały tylko maleńkie rączki i nóżki. - I żaden śmiertelnik nie może cię zranić. - Fizycznie nie - zgodziła się. - A duchowo... muszę o tym pomyśleć. Jednak śmiertelni potrafią zranić demonicę emocjonalnie, jeśli jest na tyle głupia, żeby załatwić sobie pół duszy. - No to zamień się w figę! - zaproponował. Arbuz wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Nagle potężny, soczysty owoc skurczył się do rozmiarów małej, suchej figi. Gary sięgnął i pazurami podniósł ją z ziemi. - Oto twoja figa - powiedział do wiercącego się niecierpliwie figgle’a. - Ode mnie dostajesz figę. Stworzenie złapało figę i zanurkowało w ścianę z taką szybkością, że aż zafurkotało. Nagle Gary pozostał sam w cichej jaskini. Teraz już wiedział, że odtąd nigdy nie powie: „Nie dam figi”. Poznał, jakie mogą być tego konsekwencje. Teraz musiał odnaleźć Maga Trenta i Czarodziejkę Iris. Nie powinno to być trudne, skoro oboje byli ludźmi. Ruszył wzdłuż występu skalnego ciągnącego się brzegiem stawu. Wyglądało na to, że w pobliżu nie ma nikogo, ani człowieka, ani zwierzęcia. Wtedy przypomniał sobie, że wszystko było chowane w stawie, w stanie podejrzanego ożywienia. To by tłumaczyło, dlaczego nad stawem panuje taki spokój. Musiał więc się zanurzyć, aby znaleźć tych, których szukał. Znalazł kawałek płaskiego brzegu i wolno wszedł do wody. Nie była ani gorąca, ani zimna, jej temperatura była idealnie neutralna. Oczywiście jemu nie robiło to żadnej różnicy, bo był z kamienia, ale tym wszystkim zgromadzonym wewnątrz zapewne tak. Nie chcieliby zapewne trząść się z zimna przez setki lat. Schodził w dół, aż woda całkowicie go zakryła. To też nie miało dla niego znaczenia; nie musiał oddychać. Zastanawiał się, jak dają sobie tu radę istoty z krwi i kości. Teraz coś dojrzał. Była to jakby drewniana budowla. Może biuro. Ale kiedy się zbliżył, zobaczył, że to tylko zbiór desek przypadkowo ustawionych jedna obok drugiej. Gary nie był pedantem, ale pomyślał, że gdyby ułożyć je staranniej, zajęłyby znacznie mniej miejsca, więc postanowił, że zrobi to, zanim pójdzie dalej. Złapał za pierwszą z desek. - Hej! - krzyknęła. Zaskoczony Gary zamarł. - Do mnie mówiłaś? - zapytał. - A widzisz tu jakieś inne głupie, kamienne i obrzydliwe monstrum? - zapytała deska wypaczonym tonem. - Wydaje ci się, że co robisz? - Właśnie chciałem ułożyć was nieco staranniej, żebyście się nie walały dookoła - wyjaśnił Gary. - Wolę, żebyś nie ingerował w nasze położenie. Chcemy się w spokoju wysezonować, rozumiesz? - Przepraszam - powiedział Gary i szybko się oddalił. Nie miał pojęcia, że deski mówią ani że mają sezon na spotkania, i trochę było mu nieswojo z powodu takiej ignorancji. Podszedł do mężczyzny czytającego książkę. Może on będzie wiedział, gdzie znaleźć Maga Trenta, pomyślał. - Przepraszam, czy mógłbym na moment przeszkodzić? - zapytał grzecznie Gary. - Mógłbyś - odparł mężczyzna, nie podnosząc głowy. Głos miał dziwnie stłumiony. - Szukam Maga Trenta, który, jak wiem, przebywa gdzieś w tym stawie. Czy mógłbyś wskazać mi drogę do niego? - Z przyjemnością. Ale nie mogę. - Nie możesz? Mężczyzna uniósł twarz. Książka uniosła się razem z nią; zasłaniała mu oczy. - Z nosem w książce nic nie widzę dookoła. Wydawało się, że to rzeczywiście jest kłopotliwe położenie. - Czy mógłbym ci jakoś pomóc? - zapytał Gary ze współczuciem. - Nie. Jeśli oderwiesz mnie od książki, to nos i tak w niej zostanie. Chyba że wiesz, gdzie znaleźć rozpuszczalnik? - Nie wiem, ale zobaczę, czy uda mi się go znaleźć. Gary rozejrzał się i głębiej w wodzie dostrzegł drzewo rosnące zupełnie jak na lądzie. Zauważył, że wokół niego coś się dzieje, chociaż akurat w tej chwili nic się nie ruszało. Podszedł więc. - Czy nie masz przypadkiem jakiegoś rozpuszczalnika? - Oczywiście, że mam rozpuszczalnik - odparło drzewo. - Jestem drzewem butelkowym. Mam wszystko, co da się wlać do butelki. Wkrótce Gary napełnił pojemnik rozpuszczalnikiem z jednej z gałęzi drzewa butelkowego. Wylał kilka kropel na miejsce, gdzie książka stykała się z nosem, i uwolnił go. - Och, dziękuję, przybyszu - powiedział mężczyzna. - Strasznie nużąca stawała się niemożność przewrócenia strony. - Tak szybko wetknął nos w książkę, że Gary uznał, iż niedługo znowu się do niej przyklei. Mężczyzna nawet nie zauważył, że Gary nie jest człowiekiem. Wrócił do drzewa butelkowego. - Możesz mi powiedzieć, gdzie... - Pierwsza przysługa była darmowa - przerwało zdecydowanie drzewo. - Za każdą następną musisz płacić. Myślisz, że prowadzę ten interes dla zdrowia? Gary nie zdawał sobie sprawy, że drzewo butelkowe prowadzi jakiś interes. Znowu odszedł zakłopotany. To bez wątpienia było dziwne miejsce! Najwyraźniej jednak nie wszystko było podejrzane, skoro bez kłopotów się porozumiewał, nawet jeśli nie wszyscy byli bardzo pomocni. Gary ruszył dalej. Usłyszał muzykę, więc skierował się w stronę, skąd dochodziła. Okazało się, że to harpia ze sztywno postawionymi piórami w ogonie. Sięgała do nich i szarpała je lekko pazurami, wydając przyjemne dźwięki. Pomyślał, że jeśli nie pomógł mu człowiek, bezduszna deska czy drzewo, to może uczyni to istota o zwierzęcej naturze. Ale wiedział, że harpie są przewrotne, więc wymagało to pewnej delikatności. Podszedł do harpii. - Okropna muzyka - powiedział oschle. - Wielkie dzięki! - zaskrzeczała, mile połechtana. - Jestem harpiokordem i uwielbiam denerwować innych. - Bez wątpienia odnosisz sukcesy. A do tego doskonale wiem, że nigdy mi nie powiesz, gdzie przebywa Mag Trent. - Owszem. Nigdy ci nie powiem, żebyś spojrzał dwadzieścia kroków w lewo - zaskrzeczała i dołożyła do tego następne kilka nut. - Przeklinam cię, ty nieszczęsne stworzenie - powiedział i skręcił w lewo. Harpia naprawdę się ucieszyła z komentarza do swojej muzyki, więc odpowiedziała na jego pytanie w jedyny sposób, w jaki mogła, nie psując sobie reputacji: negatywnie. Dwadzieścia kroków dalej podszedł do młodego przystojnego mężczyzny, który chrapał przy krzewie poduszkowca. Pamiętał, że Mag Trent został odmłodzony, więc to mógł być on. Nie chciał przeszkadzać Magowi, ale też nie miał wielkiego wyboru. - Mag Trent? - zapytał z pewnym wahaniem. Mężczyzna obudził się. - Tak. Zgubiłeś się? Siądź sobie gdzie bądź, zrelaksuj się, a lata, ba, wieki całe miną jak jedna chwila. - Nie. Gubiłem się, ale teraz już się odnalazłem. To znaczy odnalazłem ciebie. Jestem gargulec Gary. - Witaj, gargulcu Gary - odpowiedział Mag uprzejmie. - Mnie szukałeś? - Dobry Mag cię nie poinformował? - Humfrey nigdy nie traci czasu na informacje, jeśli może tego uniknąć. Co ci powiedział? - Właściwie niewiele. Ale inni w zamku mi wyjaśnili, tak sądzę. - No a co oni ci wyjaśnili? - wypytywał Mag cierpliwie. Gary skrzywił się. - Że masz mnie przekształcić w człowieka, bym mógł wypełnić moją misję. Mam wychowywać jakieś trudne ludzkie dziecko. - Ach tak, Niespodziankę. Będzie niesforna. - A Czarodziejka Iris ma mi pomagać. Mag skinął. - To się zgadza. Iris lubi wyprawy, w których może być pomocna. To musi być to. Powinniśmy ją powiadomić. Gary był zaskoczony. - Dobry Mag niczego ci o mnie nie powiedział? Wszystko bierzesz na wiarę? Mag Trent uśmiechnął się. Miał ciepły uśmiech, który przywrócił Gary’emu wiarę. - Znam Humfreya od dawna. Wiem, jak działa. Właśnie tak jak w twoim przypadku. Chodź, obudzimy moją żonę. - Podniósł się lekko i pomaszerował dalej w głąb stawu. Otumaniony Gary podążył za nim. Trent zaprowadził go do dziwnej komnaty. Wyglądała, jakby była cała z drobnych kwiatków. - Jest w zaawansowanym wieku - zauważył Mag, zerkając za siebie. - Lubi przytulne siedziby. To jej rezydencja. Teraz Gary rozpoznał: pokój zrobiony był z rezedy. Zapewne był bardzo przytulny. W rezydencji stało łóżko, a na nim leżała stara kobieta. Spała. - Iris! - zawołał Mag. - Nadeszło twoje Zadanie. Powieki uniosły się. - Czy to ranek? - zapytała sennym głosem. - A któż to wie? - odparł Mag Trent, uśmiechając się lekko. - Jest tu twoje Zadanie. Nagle stało się coś dziwnego. Cała trójka nie znajdowała się już w sali z rezedy pod powierzchnią wody, ale w poczekalni eleganckiego pałacu. A raczej Gary i Mag; staruchę bowiem zastąpiła piękna królowa w umiarkowanie średnim wieku. Wiedział, że jest królową, ponieważ miała koronę oraz wytworną suknię zdobioną szlachetnymi kamieniami. Królowa rozejrzała się wkoło. - I gdzież jest to Zadanie? - zapytała, a królewska zmarszczka pojawiła się na jej szlachetnym obliczu. - Pozwól, że ci przedstawię gargulca Gary’ego - odezwał się Mag Trent, wskazując na Gary’ego. Królowa popatrzyła na niego. - Ależ ja nie znoszę gargulców! - zaprotestowała. - Są przerażająco wilgotnymi, kamiennymi, groteskowymi monstrami. - A to - Mag kontynuował z gracją - jest królowa Emeritus Iris, Czarodziejka Iluzji. Wszystko, co w tej chwili oglądasz, jest jej dziełem. Gary był zauroczony. Wiedział o iluzji, ale to przechodziło najśmielsze wyobrażenia, aż budziło strach. Trzęsąca się stara wiedźma mogła to wszystko zrobić? Wydawało się takie realne! - Miło cię widzieć, gargulcu, bez wątpienia - powiedziała królowa, jakby zupełnie nie miała pewności. - Cała przyjemność po mojej stronie, Wasza Wysokość. - Gary zachował się równie dworsko. - Oczywiście przemienię go na tę okoliczność w postać ludzką dodał Trent. Wyglądało na to, że Iris bardzo ulżyło. - Humfrey przesłał mi także eliksir młodości, który ujmie ci mniej więcej siedemdziesiąt lat, moja droga, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. A właśnie nadszedł. Teraz Iris wydawała się zachwycona. - Znowu będę miała dwadzieścia trzy lata! - Wolałbym się nie przemieniać - wyznał Gary. - Ale po wykonaniu zadania będę mógł powrócić do swojej naturalnej postaci. - Zapewniam cię, że przemiana poprawi twój... hmm, to jest, no... zobaczysz, że jest użyteczna. - Iris starała się być uprzejma. - Odnoszę wrażenie, że nie bardzo ci się podobam - powiedział Gary. - Zapewniam, że wrażenie jest bar... - Wrażenia przemijają - wtrącił pospiesznie Trent. - Mądrze jest oceniać sprawy za pośrednictwem doświadczenia, nic ponadto. Iris przytaknęła. - Przepraszam za uprzedzenia, Gary. Jakiś czas temu miałam złe doświadczenia, a był z nimi związany pewien gargulec, choć to stworzenie właściwie nic nie zrobiło, no i jestem pewna, że ty taki nie jesteś. - Mam nadzieję, że nie - odparł Gary ostrożnie. - No więc na czym polega zadanie? - zapytała Iris. - Muszę uczyć dziecko. - Dziecko syren? - dopytywała się. - Domyślam się, że gargulce wiedzą co nieco o wodzie. - Chodzi o małą córeczkę golema Grundy’ego i Rapunzel - wyjaśnił Trent. - Nieznośny bachor o imieniu Niespodzianka. - Nie wiedziałam, że zamawiali dziecko - powiedziała Iris. - To musiało się stać już po moim czasie. - Tak było - przytaknął Trent. - Zjawiła się u nich półtora roku temu. - Rozwrzeszczany dzieciak! - Iris była zniesmaczona. - A czegóż to może ją nauczyć gargulec? Pływania? - Ma sześć i pół roku - poinformował Trent. Odwróciła się w jego stronę. - Żarty sobie ze mnie stroisz, Magu? Dokładnie słyszałam, jak mówiłeś, że zjawiła się półtora roku temu. - Ale przyszła już jako pięciolatka - wyjaśnił. Oboje, Gary i Iris, wlepili w niego oczy. Zaskoczenie Czarodziejki było tak wielkie, że zakłóciło iluzję. - Ale to nie jest najbardziej istotna sprawa - kontynuował Trent. Ma niewiarygodny talent. - Nic nie jest niewiarygodne - zaprzeczyła Iris, trochę wbrew swoim manierom i stworzonej iluzji. - Może poza tym, że każdy może mieć tylko jeden talent. - Ona zdaje się posiadać trudną do określenia liczbę talentów ujawnił Trent. - Skąd o tym wiesz? - zapytała. - To musi być iluzja. - Spotkałem ją podczas mojego zadania, kiedy pomagałem Glosze goblino-harpii znaleźć idealnego męża. - Och, czyżby istniał latający męski goblin? - zapytała. - Myślałam, że ona była jedyna w swoim rodzaju. - Teraz już jest. Przemieniłem go z niewidzialnego olbrzyma. - Poślubiła olbrzyma? - Jak się spotkali? - To opowieść na inną książkę. Ta historia dotyczy niezwykłego dziecka, które jest, jak sądzę, wyjątkowe. Nie mam pojęcia, dlaczego potrzebuje szczególnej uwagi ze strony gargulca, ale, jak sądzę, przyszłość wszystko wyjaśni. Iris westchnęła. - Powinnam się była domyślić, że za młodość trzeba będzie słono zapłacić. Ale za młode ciało oddałabym połowę duszy, a to zdaje się mieścić w takiej cenie. Zaczynajmy więc. - Jak sobie życzysz, kochanie. Pozwól, że najpierw przemienię Gary’ego, bo to jego zadanie. - Och, mogę poczekać - odezwał się Gary, któremu tak samo nie było pilno do zmiany postaci, jak Czarodziejce spieszyło się do młodości. Ale w chwili, kiedy to mówił, stało się z nim coś wyjątkowo okropnego. Po chwili zauważył, że stoi na dwóch tylnych nogach, podczas gdy przednie stały się krótsze i mniej mocarne. Głowa się zmniejszyła, a zęby skurczyły do rozmiarów zwykłych kołeczków, zupełnie bezużytecznych w walce. Przednie pazury zamieniły się w słabe palce zakończone płaskimi paznokciami. A skrzydła, o zgrozo, całkiem zniknęły. Poczuł się nagi. Ale nie był; wisiało na nim ubranie okrywające tors. Iris przyjrzała mu się. - No, jest jakiś postęp. Jest prawie przystojnym, młodym mężczyzną. - Odwróciła się do Trenta: - A teraz moja kolej. - Oczywiście. - Trent wręczył jej flakon z płynem. - Wypij i bądź szczęśliwa, moja droga. Natychmiast złapała butelkę i opróżniła ją aż do dna. Ale nic się nie działo. - Może powinniśmy w tej chwili zrezygnować z iluzji - zasugerował Trent. - Och, tak - zgodziła się. Znowu znaleźli się w rezydencji w siedzibie Mózgokorala. Jednak trzęsąca się staruszka zniknęła. Teraz stalą tam piękna młoda kobieta. Obraz psuła nieco odzież, która gdzieniegdzie zwisała, aby w innych miejscach niemal boleśnie się napinać. - Może powinnaś zmienić suknię - zaproponował Trent z ledwie widocznym uśmiechem. Iris spojrzała po sobie. - Tak. Wyjdźcie, a ja popatrzę, co się da zrobić. - Ależ nie będziemy mieć nic przeciwko temu, jeśli zechcesz teraz przebrać się w coś stosowniejszego - powiedział Trent. - Wynocha! - krzyknęła. - Kobiety bywają takie porywcze bez jakichś szczególnych powodów - stwierdził Mag Trent, kiedy znaleźli się na zewnątrz, a do ich uszu dobiegł odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Ale Gary miał teraz problem ze sobą. Kiedy tylko spróbował stąpać na dwóch nogach, stracił równowagę. Nie przywykł jeszcze do wyprostowanej postawy. Trent podtrzymał go. - Potrafisz - powiedział z pewnością w głosie. - Większość z moich transformacji nie miewa kłopotów; ich ciała działają w sposób wrodzony. Ale ty w swojej naturalnej postaci spędziłeś setki lat, więc może to troszkę wpływać na twoje zachowanie. Naśladuj mnie. Zrobił kilka kroków i wrócił. Gary ruszył, zachwiał się, odzyskał równowagę, zawrócił. Po kilku krokach zaczął łapać, o co chodzi. Można było przemieszczać się w ten sposób, chociaż zdawało się to dość dziwaczne. - Wkrótce nawet nie będziesz dostrzegał różnicy - zapewniał go Mag. - Trudniej może być z przystosowaniem intelektualnym. Masz teraz ludzką postać, lecz w duchu pozostałeś gargulcem. Gary sam już doszedł do tego wniosku. Zorientował się, że najlepiej jest, kiedy po prostu pozwala ciału reagować, zamiast dyktować mu, co ma robić. Ciało człowieka domagało się nieustannego balansowania, ale zdawało się mieć jakiś wewnętrzny mechanizm kontrolujący tę równowagę. Zauważył również, że powinien uważać na swoje ubranie, które zahaczało o różne przedmioty, czego nie robiło futro. Najchętniej zrzuciłby je i pozostał w zgodzie z naturą, jak wcześniej, ale pojął, że ludzie tak nie postępują. Wszyscy, których spotkał, byli ubrani, i choć niektóre części ich ciała były widoczne, inne zawsze pozostawały zakryte. Drzwi rezydencji otworzyły się i stanęła w nich Iris. Teraz ubranie ciasno opinało jej wąską talię, luźniejsze było w górnej części tułowia, a powiewało wokół zgrabnych nóg. Gary oczywiście nie mógł uchodzić za arbitra w sprawach ludzkiej anatomii, ale podejrzewał, że była teraz zdecydowanie estetycznym przedstawicielem swojego gatunku. - Wyglądasz zachwycająco, moja droga - uprzejmie zauważył Mag Trent. - Z młodością ci do twarzy. - Dziękuję - odpowiedziała Iris i obdarowała go uśmiechem. Kiedy to robiła, wyglądała pięknie, oczywiście dla ludzi. Nawet jej włosy, przedtem siwiejące i przerzedzone, teraz miały głęboki rdzawobrunatny kolor i opadały w luźnych lokach na ramiona. - Teraz na pewno jesteś w swojej roli - powiedział Mag. - Nie wiemy, jakiego rodzaju ograniczenia czasowe wchodzą w grę. Iris spojrzała, jakby życzyła sobie pozostać w tej postaci nieco dłużej, ale nie przeciwstawiała się. - Jak odnajdziemy rezydencję golema? - zapytała. - Jestem pewny, że demonica będzie potrafiła ją zlokalizować, kiedy tylko znajdziecie się na powierzchni. - Potem zwrócił się do Gary’ego: - A ty powinieneś umieć przywołać demonicę, wymawiając jej imię. Wydaje się tobą zainteresowana, więc chyba się pojawi. - Ale nie jesteśmy na powierzchni - zauważył Gary, po raz pierwszy używając swoich śmiesznych ludzkich ust. - Potrzebujemy następnego figgle’a. - Figgle’a! - zawołała Iris. - Nie zamierzam wsiadać na te przerośnięte robale. - Znajdzie się łatwiejsza droga - stwierdził Trent. - Myślę, że Mózgokoral ma prywatną windę do wynoszenia stąd różnych stworzeń. - Podniósł głowę. - Koralu? Przed nimi pojawiła się złocista poświata. Wyglądała jak ścieżka wiodąca na zewnątrz. Trent uśmiechnął się. - Idźcie za żółtym światłem - podpowiedział. - Tak zrobimy - zapewniła Iris. - Chodź, gargulcu. Przed nami daleka droga. Gary wzruszył ramionami i podążył za nią. Nadal nie był pewny, że wyprawa ma sens, ale chyba utknął w tym na dobre. Rozdział 4 Niespodzianka Ścieżka wychodziła ze stawu i prowadziła dalej przez suche dno jaskini. Ani Gary, ani Iris nie musieli otrzepywać się z wody, gdyż nie byli wcale mokrzy. Gary zrozumiał, że ten staw jest magiczny na wiele różnych sposobów. Ale kiedy już wyszedł z wody na powietrze, zmiana otoczenia zakłóciła jego orientację i zaczął się potykać. Prawie wpadł na Iris. - Co z tobą? - zapytała ostro. - Próbujesz mnie obłapiać? - Gdybym miał swoje łapy, nie potykałbym się - odparł zakłopotany Gary. - Ach, już dobrze. Ludzka postać jest dla ciebie tak samo nowa jak dla mnie młodość - powiedziała. - No i jesteś zwierzęciem, więc obłapianie nie ma dla ciebie znaczenia. - Czyżby? - odpowiedział zakłopotany. - Po prostu idź ścieżką i staraj się zachowywać równowagę. Po dwóch, może trzech chwilach Gary zrozumiał, na czym polega różnica w poruszaniu się w wodzie i na powietrzu i szedł dalej równym krokiem. - Spróbuj machać rękami - zaproponowała Iris. - Machać rękami? - To pomaga utrzymać równowagę w czasie marszu. Przy następnym kroku zatoczył rękoma dwa koła, ale nie bardzo mu to pomogło. - W ten sposób - powiedziała i ruszyła bystro do przodu, z wigorem machając ramionami. Spróbował tak samo, ale efekt okazał się gorszy niż przedtem. - Na przemian, bałwanie - sapnęła. - Na przemian? - zapytał zdziwiony. Wszystko było niezwykle zaskakujące. Kiedy szedł na czterech nogach, tylna ruszała, kiedy przednia po tej samej stronie stanęła już na ziemi. - W taki sposób. - Stanęła za nim i chwyciła go za łokcie. - Ta stopa, a ta ręka. - Pchnęła jego lewą nogę, a następnie prawą rękę. Gary spróbował postawić lewą stopę z przodu, nie tracąc przy tym równowagi. - A teraz druga para - powiedziała, ponaglając jego prawą nogę i lewe ramię. - A drugą ręką machnij do tyłu. I nie zatrzymuj się, tylko idź. - Upadnę - powiedział, wystraszony całą tą kombinacją ruchów. - Nie, nie upadniesz. Spróbuj. Spróbował i wszystko zrobił źle. Zachwiał się, a ona razem z nim. Postawiła swoje nogi między jego, objęła go wpół i pociągnęła do tyłu. Udało im się zachować równowagę. - Miałeś rację - sapnęła. - Zacząłeś się przewracać. Ale kiedy już stanęli twardo na ziemi, jego głowę zaprzątnęło coś innego. - Twój przód jest miękki. Puściła go i cofnęła się o krok. - To nie pomaga. Czy nie koordynowałeś ruchu kończyn, kiedy miałeś cztery łapy? Nie rozumiem, skąd tyle kłopotów. - Owszem. Kiedy szedłem, robiłem to na cztery, na dwa, kiedy biegłem truchtem, na trzy, kiedy cwałowałem... - Na dwa! - zawołała. - To jest to! Ruszaj rękoma i nogami, jakbyś truchtał. Spróbował i nagle znakomicie mu poszło. - A więc ludzie chodzą truchtem - odkrył zaskoczony. - Ale co robią, kiedy chcą ruszyć truchtem? - Oni ciągle truchtają. - A co z cwałem? - Są gorącymi zwolennikami truchtu. - To nie znają innego chodu? Z pewnością w galopie... - Nie! Przy każdej prędkości truchtają. Truchtają nieustannie. Nagle spostrzegła, że to dziwne, ale postanowiła nie wnosić żadnej korekty do tego, co powiedziała. - Trucht wydaje się bardzo ograniczony. - Ale w jego przypadku to zadziałało. Odkrył, że używając ciągle tej samej techniki naprzemiennej, potrafi posuwać się z dowolną prędkością. A więc udało jej się rozwiązać jego problem. - Dziękuję. - Nie ma za co - odparła. Teraz z łatwością podążyli połyskującą ścieżką. Wkrótce dotarli do gładkiej ściany. Droga kończyła się w kącie jaskini. - Co teraz? - zapytał Gary. - Musimy coś zrobić. Iris zbadała ścianę. Było na niej kilka świecących punktów. Dotknęła najniższego z nich. Za nimi rozległo się zgrzytnięcie. Przestraszony Gary zerknął w tamtą stronę. Nagle podłoga ustąpiła. Gary i Iris objęli się wpół, by nie upaść. Teraz czuł z przodu jej miękkość, ale nie zaprotestował, ponieważ razem łatwiej im było utrzymać równowagę niż każdemu z osobna. Podłoga nadal się poruszała. Ale to samo działo się ze ścianami. Wydawało się, jakby znaleźli się w zanurzającej się powoli klatce. Teraz nawet za nimi pojawiła się ściana, chociaż wcześniej jej tam nie było. W ścianie widniało okno, przez które dostrzegli blado świecącą ścianę, która stale rosła. W końcu komnata zwolniła, a oni poczuli się ciężsi. Wreszcie zatrzymała się ze szczękiem, a ściana z oknem podzieliła się na dwoje, obie połówki rozwarły się i połączyły ze ścianą naprzeciwko i w ten sposób stanęli w kolejnym ślepym zaułku. Oderwali się od siebie i przeszli nowym przejściem. Ale tym razem nie znaleźli żadnej świecącej drogi. - To nie wygląda na zwykłą powierzchnię - zauważyła Iris. Usłyszeli grzmiący warkot, jakby odezwało się jakieś gigantyczne zwierzę. Ściany zadrżały. - Zjechaliśmy w dół - powiedział Gary. - Musimy być głęboko. Nie miał ochoty pozostawać tu dłużej, tym bardziej że nie był w swojej naturalnej, kamiennej postaci. - Sądzisz, że wcisnęłam niewłaściwy punkt? W duchu Gary był zadowolony, że Czarodziejka również nie czuje się pewnie w tej sytuacji. - Jeżeli dolny przycisk sprowadził nas na dół, może górny wyniósłby na górę? Wrócili do ślepej ściany. Tym razem Gary zobaczył, co się stało. Iris dotknęła górnego światełka. Połówki ściany zeszły się i ze zgrzytem zamknęły. Wtedy na nowo zbudowana klatka zaczęła się unosić, a oni razem z nią. Wyjeżdżali w górę. Klatka szybko nabierała prędkości, a oni widzieli, jak za oknem światła znikają w dole. Mijali wiele poziomów. Wreszcie klatka zaczęła zwalniać, w końcu stanęła, a ściana znowu otworzyła się na dwie strony. Tym razem za wyjściem rozciągał się otwarty krajobraz z drzewami. Znaleźli się na powierzchni. Wyszli z klatki. Ściana zamknęła się za nimi. Gary odwrócił się, ale za nim była już tylko gładka ściana klifu stanowiącego część góry. Trudno było dostrzec nawet ślad komnaty czy windy. Prawdę powiedziawszy, drogi wiodące do podziemnego królestwa były nadzwyczajne. - Musimy być gdzieś na południe od Rozpadliny - stwierdziła Iris, rozglądając się dokoła. - I na wschód od Zamku Roogna. Ale nie mam pojęcia, gdzie może być rezydencja golema. Zdaje się, że w czasie mojego zdziecinnienia nie poświęciłam dość uwagi zwykłym sprawom. - Twojego zdziecinnienia? - Kiedy miałam dziewięćdziesiąt trzy lata, byłam stara i słaba i ciągle zrzędziłam. Teraz ubyło mi siedemdziesiąt lat i znowu mam się na baczności. Zaczynam rozumieć, jak wiele straciłam. Może już czas przywołać twoją demonicę i zobaczyć, czy nam pomoże. Gary skinął. - De Mentia, jesteś tam?! - zawołał. Pojawił się obłok różowego dymu. - A kto pyta? - zapytała chmurka. - Och, przestań, Mentia - powiedział Gary. - Wplątałaś mnie w to, więc teraz powinnaś mi pomóc przez to przejść. Chmura przybrała znajome kształty lekko szalonej demonicy. - Ale czy ty wiesz, w co mnie wplątałeś? Robaczywe sprawy. Zresztą ciekawe. Nigdy wcześniej nie byłam zepsuta. - Czy myśmy się wcześniej spotkały? - spytała Iris. - Wątpię. Samodzielnie istnieję dopiero od niespełna roku, a poza tym i tak nie poznaję twojej twarzy. - Jestem Czarodziejka Iris. - W to też wątpię. Ona jest niedołężną i słabą starowinką, całkiem zdziecinniałą. - Odmłodzoną o siedemdziesiąt lat - wyjaśniła Iris. - Oto, jak wyglądałam wcześniej. - Nagle Iris przybrała poprzednią postać starej kobiety. - Och tak, rozpoznaję tę staruszkę! Ale przecież ty nigdy aż tak nie wyglądałaś. - Bo wykorzystywałam iluzję, żeby wyglądać tak - odparła Iris i przyjęła naturalny wygląd. - A teraz już nie muszę. Odnalazłam swoją młodość. No więc pokażesz nam drogę do rezydencji golema Grundy’ego? Mentia zastanowiła się. - A dlaczego powinnam? - No bo to mogłoby być interesujące - wtrącił Gary. - Racja. Chodźcie za mną. - Demonica ruszyła dziarsko na zachód, przez drzewa. - No świetnie - rzuciła kwaśno Iris. - Jest trochę szalona - wyjaśnił Gary, a do demonicy zawołał: Mentia, jeśli chcesz, żeby było interesujące, musisz pokazać nam drogę, którą będziemy mogli pójść. Demonica znów pojawiła się blisko nich. - Och. - Postawiła stopy na ziemi i obeszła drzewo. Poprowadziła ich wąską ścieżką. Poszli na zachód, mijając niewinne drzewa i krzewy. Gary zauważył drzewo chlebowe i poczuł coś dziwnego. Było to coś niepokojącego mniej więcej w środku jego nowego ciała. W jego wnętrzu zaburczało. - Musisz być głodny - stwierdziła Iris. - Głodny? - Kiedy ostatnio jadłeś? - Gargulce nie jedzą. Jesteśmy z kamienia. - Już nie. - Zeszła ze ścieżki, podeszła do drzewa i zerwała bochen chleba. Następnie podeszła do kolejnego drzewa, orzechowca, i wzięła z niego kolejny owoc. Zawierał masło orzechowe. - Chleb z masłem. Spróbuj. Wahał się, nie wiedząc, co z tym zrobić. - O rety, wygląda na to, że muszę ci pokazać, jak się je. - Owszem. Oderwała kawałek chleba z bochenka i wycisnęła na niego nieco masła orzechowego. Następnie włożyła to do ust i odgryzła kawałek. Skrzywiła nos. - Czegoś tu brak - zdecydowała. Rozejrzała się i dostrzegła na ziemi coś, co przypominało pomarańczowe jajko. - O właśnie. Gniazdo marmoli. Zobaczymy, co nam ta marmola da. - Podniosła jajko i nacisnęła je tak, że na chleb wypłynęło nieco jego zawartości. Znowu ugryzła. - Tak, teraz jest dobre. Przygotowała podobny kawałek chleba dla Gary’ego. - Odgryź i pożuj. Gary wziął chleb i ugryzł. Ku jego zaskoczeniu ta dziwna mieszanka smakowała całkiem dobrze. Przez chwilę żuł, potem przełknął i znowu ugryzł. Jedzenie było w porządku. Wkrótce zjedli cały bochenek i zużyli masło orzechowe oraz to, co marmola dała. - Zapomniałam już, jak głodny może być młody człowiek - powiedziała Iris, wytarłszy usta. - Nie miałem pojęcia, jak głodne potrafi być ciało człowieka wyznał Gary. Pragnienie ugasili piwem z drzewa butelkowego. Odszpuntowali je i nalali trochę płynu do rosnących niedaleko kielichów kielichowca. Kolor miał ciemny i pienił się, ale smakował nieźle i Gary wypił kilka kielichów. Potem poczuł się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, chociaż znowu miał kłopoty z utrzymaniem równowagi. Wrócili na szlak. Ale nie uszli daleko, kiedy rozległo się jakieś warczenie. - Odgłos przypomina smoka - uznała Iris, a z tonu jej głosu można było wywnioskować, że nie ucieszyła się z tego. - Jasne, że to smok - zawyrokowała Mentia. - Jak myślisz, czyja to ścieżka? - A to bieda - mruknęła Iris. - Pójdę pierwszy, to połamie sobie na mnie zęby - zaoferował się Gary. - Zapominasz, że nie jesteś już kamiennym stworem, ale człowiekiem z krwi i kości - przypomniała mu Iris. - A ja nie jestem już wysuszoną staruchą, lecz delikatną młodą dziewczyną. Mamy więc problem. Z jakiegoś powodu myśli Gary’ego były dziwnie chaotyczne, ale czuł, że ona ma rację. Smok mógłby ich oboje pożreć. - Może więc powinniśmy zejść mu z drogi? - zasugerował. - Za późno - stwierdziła Mentia. - Oto i on. - Dlaczego nas nie uprzedziłaś, że to droga smoka? - zapytała Iris. - Nie pytaliście. - To jest zupełnie pozbawione sensu i w żadnym razie nie może być uznane za powód. - Masz rację. Jestem na tyle szalona, że trudno we mnie znaleźć sens. Tymczasem smok zbliżał się do nich. Gary nie był pewny, jakiego rodzaju jest to smok - dymiący, parujący czy ognisty, ponieważ z paszczy mu się dymiło, z uszu parowało, a w oczach miał ogień. Potężne przednie pazury rozrywały darń, a wielka paszcza rozwarła się, aby chapnąć pierwszą ofiarę, którą miała zostać Mentia. Oczywiście nie udało się. Zębiska wbiły się w demonicę, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. - A cóż ty próbujesz zrobić? - zapytała oburzona. Smok prychnął zdegustowany, pojąwszy jej naturę, i skierował się ku kolejnej ofierze, którą miała być Iris. Nagle zamiast młodej kobiety pojawił się ogromny wąż, który uniósł swą potężną głowę, ukazując zębiska niczym szable. Pysk miał tak wielki, że mógłby połknąć całą głowę smoka. - Ssssspróbuj tylko - syknął wąż. Smok zaniemówił i prychnął ogniem. - Przepraszam, naga - burknął onieśmielony. Nagle odwrócił się i w trzy czwarte chwili zniknął. - Ale przecież ty nie jesteś naga - zaprotestował skonfundowany Gary. Wąż zniknął, a w jego miejsce znowu pojawiła się Iris. - Skąd on miał to wiedzieć? Zobaczył kobietę zmieniającą się w węża, tak jak robią to naga. Myślę, że wyciągnął rozsądny wniosek. Jej iluzja zadziałała. - Uratowałaś nas - powiedział cicho. - No cóż, nie zamierzałam się zgodzić na to, aby nas połknął. Po co mielibyśmy wyruszać na wyprawę, gdybyśmy od razu mieli zostać zjedzeni? Gary uznał, że mieć Czarodziejkę po swojej stronie może się w przyszłości okazać bardzo użyteczne. Jej umiejętność wywoływania iluzji mogła okazać się równie skuteczna jak prawdziwa broń, jeśli tylko przeciwnik nie dostrzegał różnicy. Poszli dalej, ale wkrótce pojawiło się kolejne niebezpieczeństwo: kiedy przechodzili równiną, wypatrzył ich głodny ptak-Rok. Rozwinął skrzydła i zanurkował w ich stronę. Ale wokół nich pojawił się głaz. Gary znalazł się w jego wnętrzu, ale głaz wyglądał bardzo realistycznie. Ptak- Rok zamrugał, odwrócił dziób i zawrócił kompletnie skołowany. - Ptaki nie są nadzwyczajnie sprytne - zauważyła Iris. Gary to rozumiał. Gdyby był ptakiem-Rokiem, też by zawrócił, bo głaz wyglądał tak prawdziwie. Jednak zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby któreś ze stworzeń zorientowało się w oszustwie i spróbowało przeniknąć przez zasłonę iluzji. Weszli do głębokiej doliny. Przez jej środek biegła rozpadlina, odnoga, a może ramię Rozpadliny, od której daleko w pole odchodziły mniejsze pęknięcia. - Jak przez to przejdziemy? - zapytał Gary, kiedy stanęli nad krawędzią urwiska. Czuł się już nieco pewniej na nogach, co było ważne, ponieważ utrata równowagi nad brzegiem rozpadliny nie byłaby przyjemna. - Gdzieś tu musi być most - powiedziała Iris. - Prawda, demonico? Mentia znowu się pojawiła. - Pewnie. Zaraz za tym zagajnikiem na północ. Lecz w tej samej chwili pojawiło się kolejne zagrożenie. Tym razem było to naprawdę groźnie wyglądające stworzenie. Głowa węża, ciało lwa, rozszczepione racice i straszne żądło. Kiedy stwór ich zauważył, zaczął ujadać, robiąc przy tym przerażający hałas. - To wrzaskun - objaśniła Mentia. - Ma tysiąc języków i nie pozwala, by cokolwiek stanęło mu na drodze, ani naga, ani głazy. Ciekawa jestem, jakiego rodzaju iluzja teraz wam pomoże? - Zobaczymy - powiedziała Iris i rozejrzała się. - Widzę, że ta odnoga Rozpadliny jest bardzo nieregularna. - Taka jest natura pęknięć - zgodził się Gary, nerwowo obserwując bestię. Nigdy dotąd nie przejmował się podobnymi stworzeniami, jako że był z kamienia, ale teraz, kiedy miał cielesną postać, czuł się skrajnie niepewny. - Chodźmy za ten występ - powiedziała. - Czy nie okrąży go i nie zaatakuje nas, tyle że trochę później? - Może nie. Szybko ukryli się za przepastnym występem, który odgradzał ich teraz od bestii. Obejrzeli się za siebie. Gary był zaskoczony. Najwyraźniej błędnie ocenił położenie występu, ponieważ wcale nie był za nim schowany. - Powinniśmy chyba pójść dalej - zasugerował. - Nie, to zadziała - zdecydowała Iris. - Ale... - Zaufaj mi, kamienny stworze. Gary nie ufał jej osądowi, ale ponieważ nie miało to większego znaczenia, usiadł obok niej i czekał na przybycie rozwrzeszczanej bestii. Hałas czyniła rzeczywiście przeraźliwy, jakby naprawdę miała pysk pełen języków i każdy z nich wydawał przeszywający wrzask. Rzeczywiście było to dokuczliwe. Potwór natarł prosto na nich. Gary z desperacją rozglądał się za czymś, czego mógłby użyć do obrony, ale teren był gładki i pusty aż po samą krawędź rozpadliny. Wrzask bestii stawał się ogłuszający. Była już tylko kilkanaście kroków od nich, a nic nie mogło jej powstrzymać, nie było nawet iluzji muru. Iris jednak wyglądała na spokojną. Więcej, podniosła rękę, przytknęła kciuk do nosa i zagrała na nim, patrząc na biegnącego stwora. Wrzaskun wściekł się jeszcze bardziej, jeśli to możliwe. Przyspieszył, starając się przeskoczyć rozdzielającą ich łachę piasku. I nagle zniknął z pola widzenia, a narastający wrzask dobiegał ich jakby spod ziemi. Teraz Iris zdjęła swoją iluzję. Występ wrócił na swoje miejsce, dokładnie tam, gdzie według Gary’ego powinien się znajdować. Pokryła go iluzją łachy piasku, a bestia okazała się na tyle głupia, że wpadła prosto w pułapkę. - Wrzaskuny też nie są za mądre - zauważyła Iris i wróciła na drogę. Gary uświadomił sobie, że wcale nie jest mądrzejszy. Nie zdawał sobie sprawy, że iluzją można nie tylko stworzyć coś nowego, ale także zasłonić to, co już istnieje. Czarodziejka pokryła nią prawdziwą rozpadlinę, obok której umieściła wymyśloną, no i bestia, omijając drugą, wpadła w pierwszą. Kiedy tak szli, Gary odkrył, że wewnątrz znowu coś mu doskwiera, ale że nie był głodny, postanowił to zignorować. Wkrótce dotarli do mostu i przeszli po nim na drugą stronę rozpadliny. Droga prowadziła na zachód. Najwyraźniej znaleźli się już poza drogą smoka i weszli na bardziej uczęszczany szlak. - Poznaję teraz! - zawołała Iris. - To jedna z zaczarowanych ścieżek. - Tak, na moście przecięliśmy zaczarowaną sieć - potwierdziła Mentia. - A ja się obawiałam kolejnych potworów. Dlaczego nic nie powiedziałaś? Mentia wzruszyła ramionami, ale one źle oceniły siłę wzruszenia, i zanim kazała im wrócić na swoje miejsce, powędrowały ponad jej głowę. - Dlaczego nie pytałaś? Iris zdecydowała, że zignoruje to pytanie. - No i gdzie znajduje się rezydencja golema? - Na północ od Rozpadliny. Mieszkają w chałupie. - Na północ od Rozpadliny! Znowu nie zapytała właściwie. Gary się domyślał, a Iris wiedziała, że to było południe. Czy musieliby walczyć z potworami, gdyby poszli bezpośrednią drogą? Gary uznał, że nie warto wierzyć demonicy. Tymczasem złe samopoczucie Gary’ego nasiliło się. Może jego delikatne ludzkie ciało już się zmęczyło? Doszli na miejsce, które nadawało się na obozowisko. - Możemy się tu zatrzymać - zdecydowała Iris. - Dzień chyli się ku końcowi. - Tak - zgodził się Gary. Popatrzyła na niego. - Źle wyglądasz. - Nie czuję się najlepiej. Ale nie jestem głodny. Iris zastanowiła się. - Nigdy wcześniej nie byłeś cielesną istotą? Nigdy wcześniej nie jadłeś? - Nie, nigdy. - No to chyba wiem, co powinieneś teraz zrobić. Myślę, że powinieneś teraz pójść tam, do tego skalnego ustępu, i zrobić to. - Po co? - spytał Gary. - Nie mam ochoty na oglądanie skał. - Idź tam, a może się zorientujesz, o co chodzi. - Nagle przyszło jej jeszcze coś do głowy. - Ale lepiej będzie, jeśli przedtem zdejmiesz ubranie. - A co ubranie ma wspólnego z tym wszystkim? Wzruszyła ramionami, a jej ramiona pozostały we właściwym miejscu. - Może sam się zorientujesz. Gary poszedł więc za skalny ustęp, zdjął ubranie, ale ciągle czuł się nie najlepiej. Wtedy zobaczył, jak coś z niego wypłynęło. Jakby kropla. Potem następna. I jeszcze jedna. - Lepiej się czujesz? - zapytała Iris, kiedy wrócił do obozu. - O wiele lepiej. I rzeczywiście tak było. Ale najdziwniejsze było to, że zupełnie nie potrafił sobie przypomnieć, co się stało za skalnym ustępem. Zobaczył trzy krople i nagle znalazł się w obozie, ubrany. Najwyraźniej te trzy krople sprawiły, że zapomniał o tym, co wydarzyło się później, jeśli cokolwiek się wydarzyło. - W takim razie musiałeś widzieć rozpylacz. - Rozpylacz? - Trzy krople. Neutralizują wszystko co niewymowne, jak przywoływanie bociana albo sprawy naturalne. Dzięki temu możemy żyć bez ciągłego rumienienia się. To wszystko wyjaśniało. Ale teraz Gary znowu był głodny. Szczęśliwie w pobliżu obozu rosły drzewa chlebowe i kiełbasiane oraz sporo mleczy. Mieli więc wszystko, czego potrzebowali. Kiedy słońce zaszło, sięgnęli po rosnące w pobliżu kocanki i przygotowali sobie posłanie. Gary nigdy wcześniej nie wiedział, do czego mogą się przydać kocanki, ale teraz, kiedy położył się na jednej, a przykrył drugą, poczuł, że to bardzo przydatne rośliny. Leżał odprężony i nagle znalazł się w zupełnie innym królestwie. - Ojej! - krzyknął przestraszony. - Co znowu? - sennym głosem zapytała Iris ze swojego posłania. - Byłem gdzieś, a wszystko było w kawałkach i pomieszane. - Ach. Śniłeś. - Śniłem? - Ludzie robią to, kiedy śpią. - Ale ja widziałem różne rzeczy i robiłem różne rzeczy. Nie spałem. - Nie spałeś w swoim śnie, ale naprawdę spałeś. Kiedy śnisz, twoja dusza wchodzi do Królestwa Snów, gdzie dostajesz sny, które tam dla ciebie produkują. Zapomnisz o nich, kiedy się obudzisz. - Zapomnę? To znaczy, że nie są ważne? - Nie na tyle, żeby o nich pamiętać. Możesz więc ignorować wszystko, co robisz, kiedy śnisz. Większość żywych istot tak robi. Gary poczuł ulgę. Znowu rozłożył się na legowisku i nawet jeśli śnił, to nie pamiętał tego. Kiedy się już nauczył, życie człowieka przestawało być trudne. - Co to było? - zapytał przestraszony Gary. - Co co było? - To uderzenie, które właśnie było. - Ach to. Przerwa - wyjaśniła Iris. - Dzięki temu nie musimy przez cały czas tkwić w nudzie. To coś jak rozpylacz, tylko bardziej. - Och. - Gary się rozluźnił. Zdał sobie sprawę, że miał coś podobnego także wcześniej, tylko nie uświadamiał sobie tego. Teraz kiedy miał ciało, każdy drobiazg zaprzątał jego uwagę, dopóki się nie upewnił, że jest bezpieczny. Zjedli śniadanie, skorzystali z jednego czy dwóch rozpylaczy i poszli dalej. Demonicy Mentii nie było z nimi. Zawsze, szybko się nudziła zwykłymi rzeczami, więc się gdzieś rozpłynęła. Gary był nawet zadowolony z jej zniknięcia teraz, kiedy mieli przed sobą bezpieczną drogę. Weszli na szlak prowadzący na północ i poszli nim aż do niewidzialnego mostu wiodącego przez Rozpadlinę. Iris weszła na niego bez wahania, więc Gary zrobił podobnie, chociaż most wyglądał tak, jakby go w ogóle nie było. Przeszli nad ziewającą otchłanią. Trochę go to zaskoczyło, lecz w końcu zrozumiał, że nawet Rozpadlina może być znudzona i śpiąca, kiedy nic się nie dzieje, więc ziewanie było naturalne. W końcu dotarli do chałupy golema. Ale rodzina najwyraźniej przeniosła się do bardziej odpowiedniego domu, bo chałupa była kompletnie pusta. I rzeczywiście, w pobliżu stał niewielki dom. Gary podszedł do drzwi i zastukał. Po chwili otworzyła mu drobna kobieta z bardzo długimi włosami. - Przybyszu, nie chcemy być nieuprzejmi, ale to nie jest region bezpieczny dla obcych gości - powiedziała z pewnym niepokojem. - Jestem gargulec Gary w ludzkim ciele - przedstawił się. - A to Czarodziejka Iris w młodym ciele. Przysłał nas tu Dobry Mag, mamy uczyć Niespodziankę. - Ach, więc to wy! - zawołała mała kobieta. - Och, cudownie! My już nie potrafimy dać sobie z nią rady. Zupełnie nie daje się kontrolować. Jestem Rapunzel, jej matka. A oto i ona. - Weszła do domu i po chwili przyniosła małe zawiniątko. - Ale... Gary zaprotestował, ale słabo, ponieważ w rękach miał już zawiniątko. Wydawało się, że jest to mała dziewczynka. Drzwi zamknęły się. - Ale ona jest taka maleńka - powiedziała Iris, niemal tak samo niepewna jak Gary. - Niespodzianka! - zawołał brzdąc. Miał zeza. Nagle stał się normalną sześciolatką, którą Gary z trudem trzymał na rękach. Pocałowała go w policzek. - Lubisz mnie? - Cóż, nie wiem - odparł Gary, ostrożnie stawiając ją na ziemi. A dajesz się lubić? - Jasne, kiedy tylko chcę. Masz zamiar być interesujący czy nudny? - Nie mam pojęcia. - To interesujące - zdecydowała Niespodzianka. - Chodźmy. - Przecież nie możemy zabrać cię od rodziców ot tak, po prostu zaprotestował. - Najpierw musimy z nimi porozmawiać. - Nieoczekiwanie zorientował się, że nie ma jej już przed nim. - Gdzie jesteś? Nagle dobiegł go chichot. Rozejrzał się. Iris także się rozejrzała, ale nie potrafili wypatrzyć, skąd rozlega się chichot. Gary zdecydował więc ponownie zapukać do drzwi. Drzwi otworzyły się. - Tak? - zapytała Rapunzel, zupełnie jakby się przed chwilą nie spotkali. - Wydaje nam się, że zgubiliśmy twoje dziecko - powiedział z zakłopotaniem Gary. - Och, to nic. My ciągle ją gubimy. To jeden z jej talentów. - Jeden z jej...? - Kiedy nie chce być znaleziona, to się jej nie znajdzie - wyjaśniła Rapunzel. - Potrafi się gubić na wiele sposobów. - No ale w takim razie jak ją znajdziemy? - Musicie spowodować, żeby chciała być znaleziona. Macie coś, co mogłoby ją zainteresować? Gary nie miał żadnego pomysłu, ale z pomocą przyszła Iris. - Mogę wywołać niezwykle interesującą iluzję. Niespodzianka zjawiła się. - Możesz? Pokaż mi. Przed Czarodziejką pojawiła się replika domu golema z małymi figurkami ich czworga. Wszystko wyglądało niezwykle realistycznie. - Ojej! - zawołała dziewczynka. - Podoba mi się. Znowu zezowała. Przed nią pojawiła się mniejsza replika z jeszcze mniejszymi postaciami. Iris aż sapnęła. - Przecież tylko ja potrafię wywoływać ten rodzaj iluzji. - Przepraszam - powiedziała Niespodzianka, a jej iluzja natychmiast zniknęła. - Robi wszystko, na co ma ochotę - powiedziała Rapunzel. Kochamy ją, ale nie potrafimy sobie z nią poradzić. Kiedy rozwaliła naszą chałupę, by pokazać, jaka jest silna, poddaliśmy się i poprosiliśmy Dobrego Maga o pomoc. Powiedział, że przyśle wychowawcę i nauczyciela. Naprawdę cieszymy się z twojego przybycia. Oddasz ją, kiedy będzie już można nad nią zapanować. - Znowu zamknęła za sobą drzwi. - Ale... - zaczął bezsilnym głosem Gary. Zdał sobie jednak sprawę, że to daremne; to była jego praca dla Dobrego Maga i musiał przynajmniej spróbować ją wykonać. Mimo swojej całkowitej niekompetencji. Mała dziewczynka nie wydawała się zła, jedynie nieokiełznana. - A ja mam w tym pomóc - odezwała się Iris. - Czy młodość rzeczywiście jest tego warta? - Młodość! - krzyknęła Niespodzianka, zezując. Nagle Iris miała tyle samo lat co i ona: sześć. Ubranie wisiało na niej, ponieważ nie skurczyło się wraz z właścicielką - a poza tym nawet gdyby, to i tak nie pasowałoby ze względu na zupełnie inne proporcje. Iris ledwie się zorientowała, co zaszło. - Niespodzianko, natychmiast przywróć mnie do właściwej postaci! - nakazała surowo. - Okay - odpowiedziała skruszona dziewczynka. Iris wróciła do normalnych rozmiarów. Lecz teraz jej ubranie ciasno opięło ją w talii, tak że górna część tułowia była odsłonięta. Gary, odkąd przybrał ludzką postać, nie widział wystawionych na pokaz kobiecych wdzięków, ale teraz uznał, że to całkiem interesujące. - Gary, odwróć się! - zawołała Iris. - Niespodzianko, przywróć także ubranie. Gary zaczął się odwracać zgodnie z nakazem, ale zanim zdołał to zrobić do końca, ubranie Iris wskoczyło na właściwe miejsce i nie musiał się już wysilać. - Dlaczego nie ubrałaś się w iluzję? - zapytał, kiedy Iris doszła już do siebie. - Nie pomyślałam o tym - przyznała. - Trzeba z tym coś zrobić. Zwróciła się do dziecka: - Niespodzianko, nie możesz sobie tak żartować z innych ludzi. To nieładnie. - Dlaczego? - zapytała Niespodzianka, a jej brwi uniosły się w wyrazie zaciekawienia. - Powtarzam ci: to nieładnie. Obiecaj, że więcej już tak nie zrobisz. Niespodzianka zachmurzyła się. - Ale to zabawne. Gary zrozumiał, że porozumienie się z dzieckiem może stanowić pewien problem. Pamiętał, jak bardzo zdyscyplinowane są młode gargulce. - Ponieważ jeśli to zrobisz - zaczął spokojnie - Czarodziejka wywoła iluzję potwora, który będzie wyglądać jak... - Zawahał się, nie wiedząc, co naprawdę mogłoby przestraszyć ludzkie dziecko. Nagle wymyślił. - Jak duży kamienny gargulec. Iris zgodziła się łaskawie wyczarować iluzję stworzenia, które wyglądało jak Gary przed transformacją. Musiał przyznać, że udało jej się; do tej pory sam nie miał pojęcia, jak doskonałym jest stworzeniem. Niespodzianka patrzyła na stwora ze strachem. Ale w końcu przywołała całą swoją dziecięcą odwagę. - Och, to wcale nie jest straszne... Gargulec otworzył swoje niezgrabne, cętkowane, marmurowe usta i plunął strumieniem wody. - Eeeee! - krzyknęła Niespodzianka, pokonana. - Obiecuję! Proszę, tylko nie zimny prysznic! Gargulec zniknął. - A to dobre - powiedziała zadowolona Iris. Rzuciła Gary’emu wdzięczne spojrzenie. Powoli się wyjaśniało, dlaczego ta dwójka została wybrana do misji. Współpracując ze sobą, po raz pierwszy zdołali okiełznać nieokiełznane dotychczas dziecko. Zagadką pozostawało, czego miałby ją uczyć. Wątpił, aby potrzebna jej była wiedza o oczyszczaniu wody, a już na pewno nie miała cierpliwości, aby siedzieć całymi stuleciami i przepuszczać przez usta płynącą wodę. Jego wiedza nie pasowała do zakresu zainteresowań ludzkiego dziecka. Z drugiej jednak strony powszechnie wiedziano, że Dobry Mag nigdy się nie myli w swoich Odpowiedziach, niezależnie od tego, jak wyszukane czy niestosowne początkowo się wydawały. Gary musiał ufać, że i tym razem tak właśnie jest. - Powinniśmy chyba teraz dokądś pójść - powiedziała Iris. - Nie sądzę, aby rodzice chcieli przyjąć ją z powrotem, dopóki nie zostanie, hmm, odpowiednio... wykształcona. - Dobry Mag powiedział, żebym zabrał ją ze sobą na poszukiwanie filtru. Możemy więc chyba wyruszyć. - Filtr? - zapytała Iris. - Po co? - Żeby woda Xanth nie była brudna od zanieczyszczeń z Mundanii. Iris zerknęła znacząco na Niespodziankę. - Może ktoś pomoże ci znaleźć albo zrobić taki filtr. - A co to jest filtr? - zapytała Niespodzianka. - Albo nie - skonkludowała Iris. - Dobry Mag powiedział też, że Hiatus będzie wiedział, gdzie to jest, tak mi się zdaje. - Hiatus? Brat Lacuny? - spytała ostro. - Pamiętam tę dwójkę szkodników! Kompletnie nieodpowiedzialni. Jeden psikus za drugim. Wiesz, co zrobili na ślubie Humfreya i Gorgony? - Nie - przyznał Gary. - A było interesujące? - Okropne. Użyli swoich zdolności, żeby całkiem zakłócić ceremonię. Oni... - Hi, hi - odezwała się Niespodzianka. Iris spojrzała na dziewczynkę i najwyraźniej zmieniła zdanie. Gary pojął dlaczego: dziecko bardzo lubiło naśladować cudze zdolności. - Cóż, to nieistotne. Bez wątpienia Hiatus dorósł. Minęło sporo lat. Musimy wciągnąć go na listę pomocników w twoim zadaniu. - No tak, lecz nie wiem, gdzie go znaleźć. - Jest pewnie w Zamku Zombi. Jeżeli nie, to Mistrz Zombi albo duszyca Millie będą wiedzieli, gdzie go szukać. - To wśród zombi są duchy? - zapytał Gary. - Duch! - zawołała Niespodzianka i zrobiła zeza. Przed nimi pojawiła się półprzeźroczysta postać ludzka z ciemnymi oczodołami i rozdziawionymi ustami. Iris zamilkła. - Niegroźny - powiedziała po chwili. - Zignoruj to. Duch wydawał się równie zaskoczony ich obecnością jak oni jego. W jednej chwili gdzieś odleciał. Gary zdał sobie sprawę z tego, że najlepiej ignorować sztuczki Niespodzianki. - Zamek Zombi? - powtórzył. - Wiem, gdzie to jest. Ale to daleko stąd. Szkoda, że nie mamy latającego dywanu. - Dywan! - zawołała Niespodzianka i pojawił się dywan, a na nim kilka skarpetek. Iris popatrzyła na to. - Skąd on się tu wziął? - Z Mundanii - odparła Niespodzianka. - Talent przywoływania rzeczy z Mundanii - stwierdziła Iris, udając spokój, którego prawdopodobnie nie odczuwała. - Dywan, na którym coś leży. To zapewne wyjaśnia, dlaczego Mundańczycy ciągle gubią skarpetki. Ale nie to miałam na myśli, moja droga. - Och. - Dywan zniknął, a wraz z nim skarpetki. - A co miałaś na myśli? - Oczywiście magiczny dywan. - Iris zreflektowała się, lecz zbyt... - Magiczny dywan! - zawołała Niespodzianka, robiąc zeza. Mniej więcej łokieć nad ziemią falował latający dywan. - Możemy temu zaufać? - zapytał Gary. Iris dokładnie przyjrzała się dywanowi. - Wygląda na dywan Dobrego Maga. Poznaję go. Jest pewny. Ale po wykorzystaniu musimy go zwrócić. - Usiadła na krawędzi, a on ugiął się lekko pod jej ciężarem, ale pozostał na miejscu. Skrzyżowała nogi na dywanie i dokładnie ułożyła wokół nich suknię. Wchodźcie. Niespodzianko, przytrzymam cię. Gary siadł z tyłu i podobnie jak Iris, skrzyżował nogi. Instynktownie chciał je podkurczyć, tak jak to robią gargulce, ale jego ludzkie ciało nie było do tego najlepiej przystosowane. Dziewczynka usiadła na kolanach Iris, a ta objęła ją rękoma. - Dywanie, unieś się powoli - zakomenderowała Iris. Dywan podniósł się niczym winda i zatrzymał dopiero nad drzewami. Gary pomyślał, co by było, gdyby Iris nie nakazała mu lecieć powoli. Mogliby się zsunąć do tyłu, gdyby ruszył gwałtownie do przodu. - Dywanie, zawieź nas spokojnie do Zamku Zombi - Iris wydała kolejne polecenie. Dywan łagodnie skręcił i skierował się na południe. Gary nigdy dotąd nie latał na takich wysokościach w obawie, że gdyby upadł, mógłby się rozbić na kawałki, ale teraz czuł się całkiem bezpieczny. Magia dywanu utrzymywała Gary’ego na miejscu bez używania siły, nie było więc niebezpieczeństwa, że spadnie. Z góry widział czubki drzew, potem Rozpadlinę, znowu drzewa, krzyżujące się ścieżki i od czasu do czasu pola. Xanth oglądany z lotu ptaka był interesujący. Chciał zobaczyć drogę, którą przyszli, ale nie zdołał wypatrzyć niewidzialnego mostu, więc nie był pewny, która ścieżka była właściwa. Nie potrafił nawet zdecydować, którą odnogę Rozpadliny przeszli po pokonaniu wrzaskuna. Ale i tak przyjemnie było popatrzeć. Nie minęło wiele czasu, a na horyzoncie pojawił się zamek. Wydawał się jakiś oślizły, kamienie miał zielonkawe, a fosa była wypełniona jakimś paskudztwem. Bez wątpienia był to Zamek Zombi. Wylądowali przed mostem i zsiedli z dywanu. - Dywanie, do domu - poleciła Iris i dywan odleciał bez pasażerów. Najpierw uniósł się w górę, ku niebu, a potem skierował na północ. - Przywołanie tego było użyteczne - Iris pochwaliła Niespodziankę. - Kiedy cała twoja magia będzie równie użyteczna dla innych, będziesz mogła wrócić do domu. - Ale ja już zaczynam się nudzić. - Niespodzianka nadęła się niezadowolona. Gary uświadomił sobie, że podróż jest bardziej ryzykowna, niż mu się początkowo zdawało. Gdyby dziewczynka popełniła jakiś błąd, na przykład przywołała bazyliszka, wszystko stałoby się niebezpiecznie interesujące. Prawdopodobnie większość komplikacji w tej przygodzie ciągle jeszcze mieli przed sobą. Iris wzięła dziecko za rękę i przeszła na drugą stronę. Gary zawahał się, nie mając pewności, czy most wytrzyma ciężar kamienia. Iris odwróciła się, spojrzała na niego - i nagle zmurszałe deski przybrały postać kamiennego mostu na metalowych podporach. Wiedział, że to tylko iluzja, ale pomogło. Przeszedł za nimi. Przy bramie drogę zagrodził strażnik zombi. - Ktoo? - zawołał, unosząc nadgniłe ramię z nadgniłą włócznią. - Ojej. - Niespodzianka zdawała się przestraszona. - Prawdziwy zombi. - Pozwól, kochanie, że ja to załatwię - mruknęła Iris pod nosem. A do strażnika powiedziała: - Królowa Emeritus Czarodziejka Iris do duszycy Millie. W tej chwili nieoczekiwanie pojawiła się starsza kobieta. - Iris! - zawołała Millie. - To ty! Cóż za cudowna niespodzianka. A ja myślałam, że poszłaś na pożegnalne party. - Poszłam, razem z Magiem Trentem, Binkiem, Cameleon, Crombiem oraz nimfą Jewel. Ale pojawiła się pewna komplikacja. - Zapewne - odparła Millie. - Chodź do środka i wszystko mi opowiedz. A kim są twoi przyjaciele? Ach, masz ze sobą także dziecko! Poszli za Millie, która oczywiście nie była duchem, i znaleźli się w jej apartamencie, który jako jedyny w całym zamku był całkowicie wolny od zgnilizny. Niespodzianka bawiła się z wilkołakiem zombi, zmieniając swoją postać, żeby się dopasować. Ta przemiana wydawała się równie dobra jak każda inna, więc Gary i Iris zupełnie to zignorowali. Iris wyjaśniła pokrótce, jak ich pożegnalne party, po którym mieli z godnością zejść ze sceny w Xanth, aby ten nie oglądał zbyt wielu nadmiernie starych postaci, zostało przełożone. Gloha goblino-harpia wyruszyła na wyprawę w poszukiwaniu męża, a była jedynym przedstawicielem takiego skrzyżowania gatunków, więc Mag Trent został jej wyznaczony do pomocy i miał ją chronić, zanim znajdzie odpowiedniego mężczyznę. Wobec tego, że mając dziewięćdziesiąt sześć lat, był za stary na takie przygody, został odmłodzony na tę okazję, a jego późniejsze opowiadanie przekonało ją, aby też tego spróbowała. Teraz więc jako odmłodzona stara się pomóc gargulcowi Gary’emu w nauczaniu Niespodzianki. - Ale musimy porozumieć się z Hiatusem - zakończyła opowiadanie. - Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy go tutaj. - Och, jest tu - odparła Millie, ale w jej głosie zabrzmiał smutek. Nie ma ochoty do życia. Coś minęło; nie ma dalszego ciągu. Nie mam pojęcia, czy będzie mógł wam pomóc. Iris wydęła usta. - Pomysły Dobrego Maga chadzają dziwnymi ścieżkami. Sądzisz, że możemy być dla niego jakąś zachętą? - Zastanawiam się - odpowiedziała Millie, teraz z pewną nadzieją w głosie. - Naprawdę się boję, że nie ma dla niego ratunku, ale byłoby cudownie, gdyby nabrał ochoty do ożenku i postanowił mieć wnuki, jak to zrobiła jego siostra Lacuna, po tym jak przeżyła pustkę w swym życiu. W końcu możecie z nim porozmawiać. - W końcu możemy - zgodziła się Iris. Gary podążył za nią, zastanawiając się, jaki problem nęka Hiatusa. Miał nadzieję, że cokolwiek to jest, nie przeszkodzi mu w udzieleniu im pomocy i znalezieniu filtra. Millie posłała zombi po Hiatusa. Wkrótce się zjawił. Był to mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna ze zmierzwioną czupryną. Wyglądał na przygnębionego. Millie przedstawiła obecnych z wyjątkiem Niespodzianki, która czarowała małe zwierzątko zombi i goniła je po podłodze. Nie przeszkadzali jej. - Kochanie, może powinieneś im opowiedzieć swoją historię - zasugerowała Millie. - Czy to ich zainteresuje? - zapytał słabym głosem Hiatus. Gary rozumiał, że ten człowiek na pewno im nie pomoże, jeśli oni nie zrozumieją jego problemu. - Tak. Hiatus usiadł na jednym z krzeseł i rozpoczął swoją opowieść. Rozdział 5 Hiatus Byłem nieznośnym dzieckiem, a moja siostra Lacuna psotnicą, no i razem doprowadzaliśmy matkę do wściekłości. Była nią duszyca Millie, która co prawda nie była duchem, ale wolała ten przydomek niż „zombi”. Oczywiście żadne z nas nie było zombi, ale ona była żoną, a my dziećmi Mistrza Zombi, więc ludzie uważali, że mamy w sobie przynajmniej odrobinę z zombi. Tymczasem tak naprawdę Millie była jedną z najbardziej uroczych kobiet w Xanth, w każdym razie zanim moja siostra i ja wykończyliśmy ją. Byliśmy bolesną odmianą w jej ustabilizowanym życiu, a wszystko, do czego się zabraliśmy, psuliśmy. Talentem Lacuny było drukowanie na czymkolwiek, na przykład na ścianach, kocach czy nawet nadpisywanie na już istniejącym tekście i zmienianie w ten sposób treści wydrukowanych stron. Oczywiście jej teksty znikały, kiedy traciła koncentrację, nie wyrządzały żadnej krzywdy, ale czasami mogło to być bardzo mylące. Kiedyś na przykład wywołała napis KOPNIJ MNIE na tylnej części pewnego grubego człowieka, kiedy ten się schylał, aby podnieść kamień, a wszystko działo się w obecności bardzo dosłownego zombi. Ja za to potrafiłem powiększać tymczasowo różne organy, jak: oczy, uszy, nosy albo okna, drzewa butelkowe czy skały. Nigdy nie potrafiłem pojąć, dlaczego niektórzy dorośli tak bardzo się denerwują, kiedy mój nos wyrasta nagle i głośno wącha, gdy przechodzą, albo kiedy jedno z moich oczu wyrasta z sufitu czy podłogi i zerka za dekolt bluzki albo pod spódniczkę i mruga. To była dobra zabawa i nic więcej. Jednak przy formalnych okazjach, jak powiedzmy śluby, Lacuna i ja nie byliśmy nazbyt popularni. Dzisiaj potrafię zrozumieć dlaczego, ale dziś jestem o wiele bardziej doświadczony i odpowiedzialny niż wtedy, kiedy byłem dzieckiem. Nie przypominam sobie dokładnie, co zrobiłem tego dnia, o którym myślę, ale jestem pewny, że mama miała powód, aby wyrzucić mnie z domu i zatrzasnąć za mną drzwi. Miałem wtedy jedenaście albo dwanaście lat i uważałem, że cały Xanth powinien mi dostarczać rozrywki. Zły z powodu jej nadmiernej surowości wobec niewinnej psoty zdecydowałem się opuścić dom. Wezwałem więc Doofusa, naszego smoka zombi, wdrapałem się na niego i nakazałem mu, by biegł jak najdalej stąd. Doofus nie był zbyt inteligentny - bo też niewielu jest inteligentnych zombi, gdyż ich głowy wypełnia głównie obrzydliwa maź - ale za to jego nogi i grzbiet były silne, więc biegł co sił przed siebie, to znaczy na południowy wschód. Było mi to obojętne; pragnąłem jedynie znaleźć się tak daleko, aby nikt nie mógł odkryć, gdzie jestem. Lecz po pewnym czasie Doofus zaczął zwalniać. „Czyżbyś był już zmęczony?”, zapytałem. Prychnął tylko kłębem dymu. Zrozumiałem, że kazano mu nie oddalać się zanadto od Zamku Zombi i kiedy dotarł do tej granicy, wytracił prędkość. Nie potrafiłem zmienić tych rozkazów, bo wydał je smokowi mój ojciec Mistrz Zombi, a wszystkie zombi są mu bezgranicznie posłuszne. Doofus służył mi więc tylko dopóty, dopóki nie było to sprzeczne z głębiej zakodowaną zasadą lojalności. W końcu smok zatrzymał się. Zdegustowany zsiadłem z niego. „Dobra, wracaj do domu, gnijący potworze!” - krzyknąłem. Natychmiast posłuchał i zawrócił galopem w stronę domu. Zostałem sam w nieznanym lesie. Rozejrzałem się, a moja złość zmieniła się w coś podobnego do obawy. Wiedziałem, że obce miejsca mogą być niebezpieczne. Widziałem jedynie kołyszące się drzewa; ich gałęzie charakterystycznie trzaskały. Usłyszałem dobiegającą skądś muzykę i nabrałem nadziei, że spotkam tam jakichś ludzi. Ale kiedy przeszedłem przez las, odkryłem, że muzyka dobiega z kolekcji płyt. Płyty otaczał las serowy i to on powodował, że z płyt dochodziły tak krystalicznie czyste dźwięki muzyki. Nie było tu słychać żadnych trzasków jak w poprzednim miejscu. Nie miałem jednak czasu na słuchanie muzyki, więc poszedłem dalej przed siebie. Nie wiedziałem, dokąd idę, ale wiedziałem, że iść muszę. „Dziecko”, zawołał na mnie jakiś kobiecy głos. Zatrzymałem się i rozejrzałem, skąd może dochodzić głos. Pod rozłożystym dębem stała kobieta. Miała na sobie brązową suknię i wydawała się dorosła. Moja zuchwałość była już jednak na wyczerpaniu. Bardzo pragnąłem znaleźć jakiś pretekst, by powrócić do domu albo, gdyby to się nie udało, znaleźć inny dom, w którym ktoś taki jak moja matka żywiłby mnie, zapewnił bezpieczne miejsce do spania i w ogóle zadbał o mnie. Oczywiście nie przyznawałem się do tego przed samym sobą, ale takie uczucia miały wpływ na moje reakcje. Podszedłem do niej. „Ja... ja... czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie jest najbliższa ludzka wioska?” - zapytałem grzecznie. - „Jestem... jestem...” „Zagubiony?” - spytała. Skinąłem speszony. „Jak tu dotarłeś?” - zapytała tym charakterystycznym tonem, który świadczył, że jest dorosłą osobą. Oczywiście musiałem odpowiedzieć. „Przyjechałem na moim smoku zombi. Ale on wrócił do domu”. „Może ty także powinieneś wrócić” - zasugerowała bardziej autorytatywnie, ale i chyba rozsądnie. „Och, tak sądzę” - zgodziłem się niechętnie. „Gdzie jest twój dom?” - spytała. „Mieszkam w... w Zamku Zombi” zawahałem się, bo wolałem pozostać anonimowy. „Ach, więc ty musisz być małym synkiem Mistrza Zombi” - powiedziała z uśmiechem. „Nie jestem mały” - zaprotestowałem żywo. - „Mam jedenaście lat”. Popatrzyła na mnie tak, że poczułem się, jakbym miał bez obrazy dziewięć lat. „Oczywiście. Jak masz na imię?” „Hi” - powiedziałem, ale widząc, że nadal na mnie patrzy, zorientowałem się, iż nie powiedziałem wszystkiego, i dodałem: - „Atus”. „Hiatus” powtórzyła. - „Czy ty nie masz czasami siostry?” „Ma na imię Lacuna” - potwierdziłem. - „Nasze imiona oznaczają to samo: przepaść albo brak czegoś. Naszym rodzicom się wydawało, że to będzie fajnie”. „To rzeczywiście bardzo sprytne. Ja jestem driada Desiree”. Pamiętałem o podstawowych zasadach dobrego wychowania. „Miło mi panią poznać, pani driado”. Skinęła głową. „No dobrze, Hiatusie, jesteś gotów wrócić do domu?” „Chyba tak” - powiedziałem, grzebiąc butem w ziemi. „Znam taką magiczną ścieżkę, która zaprowadzi cię na miejsce jeszcze przed zmrokiem. Sądzę, że wolałbyś nie zostawać w tym lesie na noc”. Rzeczywiście obawiałem się tego. „Chyba będzie lepiej, jeśli rzeczywiście nie zostanę”. Desiree znowu popatrzyła na mnie. „Ale, jak sądzę, nie pójdziesz, zanim coś zjesz. Nie chciałabym, aby twoja mama pomyślała, że puściłam cię do domu głodnego. Mam tu troszkę czip- sów i kraker-sów oraz paluszków”. Poszła za drzewo i po chwili wróciła z paterą pełną tych różnych rzeczy: jedzenia, którego jakoś nie miałem ochoty próbować. Ale nie protestowałem, bo wiedziałem, że aby stać się dorosłym, należy postępować tak jak oni, więc sięgnąłem do talerza. „Lepiej będzie, jeśli najpierw pójdziesz za skalny ustęp i umyjesz ręce” - powiedziała nakazująco. „Och, tak”. Poszedłem za skalny ustęp i umyłem się. Potem wziąłem od niej talerz i zjadłem trochę pożywnego jedzenia. Ku memu zaskoczeniu było nawet smaczne, chociaż wolałem smocze befsztyki i sok z czekoladowego mlecza. Potem spróbowałem na swój naiwny, dziecięcy sposób wyłudzić od niej coś jeszcze. „Pić mi się chce!” - zawołałem. - „Mogę dostać trochę soku z chmielu albo winogron?” Wiedziałem, że na to mi nie pozwoli, ale w drodze kompromisu uda się załatwić chociaż sok z czekoladowego mlecza. „Nie, Hiatusie” - odparła łagodnie. - „Jedynie nieco krystalicznej wody z tamtego źródełka”. Wskazała na małe zagłębienie, którego wcześniej nie zauważyłem; znajdowała się w nim czysta woda. Cóż, nie było wyjścia. Musiałem pójść i napić się niczym nie doprawionej, świeżej wody ze źródła zielonego niczym trawa. Nie była zła; nie miałem pojęcia, że zwykła woda potrafi tak świetnie ugasić pragnienie. Beknąłem i wróciłem do Desiree, po drodze wycierając mokre usta rękawem. „Myślę, że lepiej już pójdę” - powiedziałem. „Gdzie jest ta ścieżka?” Zachmurzyła się. „Chyba jest jakiś inny, grzeczniejszy sposób poproszenia o przysługę”. Powiedziała to jakby ot tak sobie, do nikogo. Domyśliłem się, że coś to musiało jednak oznaczać. „Hę?” Poruszyła się niecierpliwie. „Czy ty nigdy nie używasz słowa «proszę»?” Ach, więc o to chodziło. Musiałem użyć sposobu dorosłych. „Proszę, wskaż mi, gdzie znajduje się ta ścieżka”. Uśmiechnęła się, zupełnie jakby to było szczere; dorośli są dobrzy w tym. „Oczywiście. Jest tam” - wskazała ręką. Popatrzyłem we wskazanym kierunku, ale dostrzegłem jedynie gęste zarośla. „Gdzie?” Milczała, więc zorientowałem się, że pewnie znowu użyłem niewłaściwego zwrotu. Dorośli byli z tym zabawni. „To znaczy, proszę pokazać mi dokładniej, gdzie znajduje się ścieżka, pani driado”. Znowu się uśmiechnęła i odwróciła, a ja wtedy uświadomiłem sobie, że chociaż jestem chłopcem, a ona kobietą, nie jest wcale wyższa ode mnie i nawet chyba lżejsza. Trochę mnie to zaskoczyło, ponieważ dorośli z definicji powinni być więksi niż dzieci. „Ukryta jest za roślinami, jak większość prywatnych ścieżek. Jeśli pójdziesz dokładnie między tymi dwoma laurowymi drzewami, znajdziesz ją, a kiedy już na niej będziesz, nie stracisz jej z oczu. Ale uważaj, żebyś z niej nie zboczył, zanim dojrzysz zamek, bo jeśli zejdziesz z niej choćby na krok, nie zdołasz jej ponownie odnaleźć”. „Och, niewidzialna ścieżka!” - zawołałem zachwycony. „W pewnym sensie” - zgodziła się, dostrzegając w tym jednak coś zabawnego. „Wolimy uznawać ją za widzialną dla tych, którzy doceniają naturę”. Już miałem zaprotestować, że ja także doceniam naturę, ale pomyślałem, że mogła mieć na myśli na przykład czystą wodę. „Dziękuję” - powiedziałem z lekkim zwątpieniem, bo nadal nie widziałem we wskazanym miejscu żadnej ścieżki. „Może powinnam cię tam zaprowadzić” - zauważyła Desiree. „O tak” - zgodziłem się natychmiast. Ruszyła w kierunku, który wskazała wcześniej, ja podążyłem za nią. Znowu z podziwem spoglądałem na jej niewielką postać, ponieważ poruszała się w ten charakterystyczny sposób, typowy dla dorosłych kobiet. Zupełnie jakby miała bardziej elastyczne kości. Gdy doszliśmy do drzew laurowych, nagle przed nami pojawiła się śliczna mała ścieżka wijąca się przez las. Aż zamrugałem oczami, zaskoczony, że mogłem jej wcześniej nie dostrzec. Desiree odwróciła się i zobaczyła moje zmieszanie. „Jeśli cofniesz się o krok, ona zniknie” - powiedziała. Cofnąłem się, a ściana roślin zamknęła się, nie pozostawiając w polu widzenia ani kawałeczka ścieżki. „Ach, to prawdziwa magia” - szepnąłem, pojmując, w czym rzecz. „Nazywamy to magią sytuacyjną” - zgodziła się. Dorośli zawsze komplikują słowa w prostych sytuacjach. „Pomyślałam, że mógłbyś jej nie zauważyć, nawet gdybyś na niej stał, więc wolałam pokazać ją osobiście. Lepiej nie dać się skusić takim rzeczom, jak na przykład rosnącym przy drodze mangowcom, bo mogą sprowadzić na manowce”. „Tak” - zgodziłem się. - „Nie będę z niej schodził, aż dojdę do domu”. „Tak, z pewnością lepiej będzie, jeśli tak zrobisz”. Zauważyłem, że poprawia mnie na swój dorosły sposób. No ale nakarmiła mnie i pokazała drogę, więc postanowiłem wybaczyć jej to typowe dla dorosłych zachowanie. „Dziękuję, pani driado” - powiedziałem, zbierając się do drogi. „Wiem, że jestem tylko dzieckiem, ale doceniam przysługę. Jest pani miłą kobietą, jak na wyrośniętych”. Na jej twarzy malowały się mieszane uczucia. Być może zrozumiała, że starałem się użyć bardziej dorosłego określenia. Że nie jestem złym chłopcem, ale zwyczajnym dzieciakiem, może trochę nieokrzesanym. „Hiatusie, co zamierzasz robić w przyszłości?” - zapytała. „Och, to proste” - odparłem z entuzjazmem. - „Urosnę i stanę się sławny dzięki wywoływaniu wielkich oczu, uszu i nosów, gdzie się tylko da, i wszyscy będą zadziwieni”. „Bardzo ambitne plany” - przytaknęła. - „Ale co z romansem?” „Hę? To znaczy... co to takiego?” „Normalnie chłopcy, kiedy dorosną, zaczynają się interesować dziewczętami, a potem poślubiają je i zakładają własne rodziny. Nie masz w ogóle takich ambicji?” „Ach tak, oczywiście... jak sądzę” zgodziłem się, łapiąc, o co jej chodzi. Dziewczyny zawsze bardziej interesowały się tymi bzdurami niż chłopcy. Moja siostra też miała na tym tle bzika. „Poślubię najpiękniejszą dziewczynę w Xanth i pozwolę jej zostać gospodynią domową”. „To wszystko?” Coś ją zatroskało, ale nie bardzo wiedziałem co. „Będę dość wyczerpany tworzeniem nosów na drzewach i w innych miejscach i nakłanianiem ich do wąchania” - wyjaśniłem. „Na drzewach!” „Jasne. Drzewa wyglądają naprawdę zabawnie z nosami. Śmieszne będzie zrobić słoniowy nos na przykład na mamutowcu. No nie? Mamut z trąbą”. Zaśmiałem się, zachwycony swoim pomysłem. Z jakichś powodów wydawała się zasmucona, ale nic nie zrobiła. „No a co z twoją żoną?” „Z moją żoną? Nie wiem. Domyślam się, że będzie robiła to, co robią kobiety. No wie pani, pranie, gotowanie, szycie, ścielenie łóżek, ścieranie kurzu, te wszystkie nudne zajęcia”. Desiree ciągle sprawiała wrażenie osoby, która ma jakiś mały problem. „Jesteś pewny, że one to lubią?” „Może i nie, ale kogo to obchodzi? Mama nigdy nie narzeka”. Desiree zastanowiła się. „O ile pamiętam, twoja matka przez osiemset lat była duchem. Może miała poczucie wolności, była zadowolona, że znowu jest śmiertelna, nawet jeśli oznaczało to wykonywanie tych wszystkich nudnych czynności. Ale czy ty kiedykolwiek podziękowałeś jej za to, co robi?” „Hę?” Driada zdawała się dochodzić do jakiegoś wniosku. „Może lepiej będzie, jeśli się nie ożenisz” - stwierdziła bez związku. - „Lepiej dla żeńskiego rodzaju”. Wzruszyłem ramionami. „Znajdę kogoś, ponieważ będę przystojny i wszystkie będą chciały za mnie wyjść” wyjawiłem poufnie. „Być może” - przytaknęła. Ale natychmiast sama sobie się sprzeciwiła: - „Albo nie”. „Hę?” Desiree spojrzała na mnie z ukosa. „Dziecko, popatrz na mnie” - powiedziała. - „Popatrz mi głęboko w oczy, na moje włosy i na całą resztę”. Dziwne, ale zrobiłem, jak kazała. Spotkałem jej spojrzenie. I coś się stało. Jej oczy były głębokie i zielone jak źródełko, z którego piłem. Czułem, jak się w nie zagłębiam, płynę, nurkuję, tonę, jestem przez nie otoczony. W jej brunatnordzawych włosach były liście, wyglądała zupełnie jak jesienne drzewo. Patrząc na nią, czułem się, jakbym stał w magicznym lesie. To było cudne w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. „Kiedy będziesz mężczyzną” - mówiła z przekonaniem - „nigdy nie ujrzysz dziewczyny bez skazy”. Wtedy zrozumiałem, że ona jest bez skazy, więcej nawet; jest najpiękniejszą istotą, jaką mogłem sobie wyobrazić. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłem, ale może było tak jak z magiczną ścieżką: nie widziałem, dopóki mi nie pokazała. W Xanth nie było niczego równie cudownego jak ta pani lasu. Wiedziałem, że driady są pięknymi istotami, ale sam nigdy tego nie doświadczyłem. Teraz wiedziałem to już na pewno i na zawsze. Poruszyła drobnymi rękoma, a było to jak ruch delikatnych liści poruszonych lekkim powiewem wiatru. Obróciła się lekko, a ja dopiero wtedy dostrzegłem, jak zgrabne jest jej ciało. Nigdy wcześniej nie zwracałem uwagi na takie rzeczy. Uniosła ramiona nad głową i powiewała nimi, a wyglądała jak smukłe drzewo uginające się na wietrze. Zatrzymała się i nasze spojrzenia znowu się spotkały. „I co masz teraz do powiedzenia, Hiatusie?”- zapytała łagodnie. „Kiedy będę mężczyzną, znajdę dziewczynę taką jak ty! Przysięgam”. „Wątpię”. Uśmiechnęła się, ale troszkę smutno. „Ale zapamiętasz mnie do końca swojego życia”. Zaraz potem odeszła ode mnie. Ruszyłem za nią, bo nie chciałem jej stracić z oczu. Cóż za przemiana nagle się dokonała! Wydawała się normalną kobietą, ale równocześnie była wspanialsza i doskonalsza niż wszystko, co potrafiłem sobie wymarzyć. Lecz ona skryła się za drzewem, tam gdzie zobaczyłem ją po raz pierwszy, i nie wyszła zza niego. Pobiegłem tam, ale zniknęła. „Desiree!” - wołałem pogrążony w smutku. - „Gdzie jesteś?” Zrozumiałem, że jest magiczną istotą, driadą, która pojawia się tylko wtedy, kiedy sama tego pragnie. Skończyła ze mną. Wróciłem więc do dwóch drzew laurowych i odnalazłem ścieżkę. Rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie na drzewo Desiree, by zapamiętać jego dokładne położenie, i skierowałem się prosto do domu. Magiczna ścieżka doprowadziła mnie do Zamku Zombi. Rosło wokół niej sporo mangowców, ale w ogóle nie zwracałem na nie uwagi. Nadal pochłonięty byłem wizerunkiem dziewczyny w lesie. Jakże cudowna stała się w jednej chwili. Nigdy już nie miałem spotkać niezapomnianej driady. Udałem się do zamku. Wtedy dopiero pomyślałem, że warto zlokalizować położenie magicznej ścieżki, aby móc później tam wrócić. Jednak nie udało mi się jej odnaleźć, chociaż musiałem wielokrotnie przez nią przechodzić. Zniknęła podobnie jak driada. Nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do zamku i przeżyć resztę mojego życia. Następnego dnia znowu starałem się wrócić po własnych śladach i odnaleźć ścieżkę, ale nic to nie dało. Zrozumiałem, że głupotą jest szukać magicznych rzeczy; śmiertelnik nie był w stanie odnaleźć czegoś takiego bez pomocy magicznej postaci. Ale i tak próbowałem, wytrwale, dzień po dniu, aż w końcu moje serce pojęło to, co już pojął rozum, i poddałem się. Potem długo płakałem, aż w końcu zasnąłem. Nie wiem, dlaczego nie próbowałem odnaleźć drogi do driady według pierwotnej trasy; być może ciążyło na mnie zaklęcie niedostrzegania tego, co najbardziej oczywiste. Ale możliwe, że i tak nie byłoby to skuteczne, bo uciekając z domu, w ogóle nie zwracałem uwagi na drogę. To smok Doofus zawiózł mnie tam. Wrócił co prawda do domu, ale był zbyt głupi, żeby tę drogę jeszcze raz odnaleźć; równie dobrze mógłby mnie wywieźć dokładnie w przeciwnym kierunku, a ja i tak pewnie nie dostrzegłbym różnicy. Cierpiałem więc w domu, nie mówiąc nikomu, nawet mojej siostrze Lacunie, o tym, co się stało. Zresztą, kto potrafiłby mnie zrozumieć? Sam siebie nie rozumiałem. Wiedziałem jedynie, że pragnę znowu ujrzeć Desiree. Nie wiedziałem, dlaczego ani co mógłbym jej powiedzieć, chciałem jedynie być z nią, nawet jeśli karmiłaby mnie tylko paluszkami i wodą. Odkryłem, że nawet zaczęły mi smakować - czysta źródlana woda również. I jeszcze upodobałem sobie widok dębów w jesiennej szacie. Desiree była driadą, nimfą związaną z drzewem. Przypominała wszystko, co związane z lasem, a jej włosy zmieniały kolor wraz z porami roku. Słyszałem oczywiście o driadach, ale teraz byłem nimi szczególnie zainteresowany. Może ktoś być ciekaw, dlaczego nie poszukałem jakiejś innej driady. Odpowiedź jest prosta: nie wszystkie drzewa mają swoje driady. Są stosunkowo rzadkie. A poza tym chcę być tylko z tą jedną jedyną driadą, a nie z jakąś inną. Prawdę powiedziawszy, zakochałem się, ale byłem za młody, żeby o tym wiedzieć. Desiree fascynowała mnie, w sposób najlepszy z możliwych; pokazała mi swoje piękno, a ja miałem pamiętać o niej, jak sama powiedziała, przez resztę mojego życia. Czas mijał, a ja stałem się mężczyzną. Tak jak przypuszczałem, wyrosłem na przystojnego młodzieńca i dziewczyny zaczęły się wokół mnie kręcić. Lecz wspomnienie tej jednej leśnej driady sprawiało, że one mnie nie interesowały. Żadna z nich nie zbliżyła się nawet do Desiree. Żadna nie miała w sobie tego dzikiego piękna, na jakie czekałem. To tak, jakby twarz driady przysłaniała twarz każdej dziewczyny, na którą patrzyłem. Był to ideał piękna. Oblicze śmiertelnej kobiety - jako niedoskonałe - przegrywało. To samo tyczyło się ciała; wszystkie wydawały się wielkie i jakieś takie nie wykończone, jak rzeźby wykonane ręką kiepskiego artysty. Odpychały mnie. Tak więc choć pragnąłem się ożenić, nie mogłem tego zrobić. Nie chciałem nawet dotknąć żadnej zwyczajnej dziewczyny. Po jakimś czasie matka i siostra zaczęły się niepokoić. Mama starała się z pewnym dystansem podchodzić do swych obaw, ale moja siostra Lacuna działała bez ogródek. Tuż przede mną na stole pojawił się napis: „Nie podoba ci się żadna dziewczyna?” W tym problem. „Podoba mi się jedna” - wyznałem im. - „Ale nie potrafię jej odnaleźć”. Opowiedziałem im całą historię. Mama była przerażona. „Driada! Jak mogłeś?” „Nie miałem pojęcia, że to się stanie” - odparłem. - „Była dla mnie tylko kobietą, i to dorosłą, traktowała mnie jak dziecko. Zapytała mnie, co zamierzam robić, kiedy dorosnę, a ja jej powiedziałem, i ona wtedy zauroczyła mnie i zniknęła”. „Powiedziałeś jej o swoim niskim mniemaniu o kobietach” - rzuciła siostra oskarżycielskim tonem. - „Że nadajemy się tylko do pomywania i sprzątania”. „No cóż, przecież to prawda, czyż nie?” Millie i Lacuna wymieniły spojrzenie długie na dwa i pół spojrzenia. W końcu moja siostra podsumowała: „Więc zdecydowała, że nie uszczęśliwisz żadnej kobiety w Xanth i nie ożenisz się, a ona zadba o to, żebyś się nie ożenił, no i ty teraz się nie żenisz”. Zaczynałem rozumieć. Desiree, mimo swojej natury driady, była jednak kobietą. „W takim razie, jak się domyślam, zostałem skazany na starokawalerstwo, ponieważ nie ma i nie będzie żadnej śmiertelnej kobiety, którą zechciałbym poślubić”. Z tego powodu wolałbym, żeby Desiree nigdy nie spojrzała na mnie w ten szczególny sposób, nie pokazywała mi całego swojego uroku. Zniszczyła wszelkie moje szansę na romans. Żadna śmiertelniczka nie będzie musiała przeze mnie cierpieć. Millie westchnęła. „W takim razie nie ma wyjścia. Będziesz musiał ją odnaleźć”. Tak bardzo chciałem to zrobić. „Ale jak? Nie potrafię odnaleźć ścieżki!” „Nie ma sensu szukać wszystkich dębów” stwierdziła Lacuna. - „Mógłbyś nawet znaleźć jej drzewo, ale ona być może wcale nie chciałaby się ukazać”. „Przyjrzałem się dokładnie jej drzewu” - zaprotestowałem. - „Poznałbym je, gdybym zobaczył. Wiem też, jak wyglądała okolica. To na południowy wschód stąd, w odległości, jaką mógł pokonać Doofus”. „W takim razie może jest jakaś szansa. Pojedź tam na Doofusie, wyczaruj trochę uszu i oczu i każ im powiedzieć, co słyszą i widzą”. „Nigdy o tym nie pomyślałem!” - zawołałem. „Ponieważ ona nie chciała” - stwierdziła Lacuna. - „Chciała, żebyś pamiętał ją, a nie miejsce, gdzie się znajduje. Minęło już sporo czasu i część magii ustąpiła, więc możesz próbować. Jednak nawet gdy znajdziesz jej drzewo, ona może nie chcieć się pokazać”. „Jak znajdę drzewo, podejdę i zacznę ją błagać, aby została ze mną. Słuchać będzie musiała”. „A jeżeli nie zechce” - dodała Lacuna - „zagrozisz, że zetniesz drzewo”. Poczułem ból, jakby włócznia przebiła moje serce. „Och nie, nie mógłbym tego zrobić! Nie mógłbym jej skrzywdzić! Ja ją kocham!” „Nie powiedziałam, żebyś to zrobił” - odparła. - „Powiedziałam, żebyś zagroził, że zrobisz. Żeby się pojawiła”. „Nie potrafiłbym jej nawet grozić” - odpowiedziałem, nadal czując ból. „Świetnie, więc żadnych gróźb” - zdecydowała ostatecznie Millie. - „Możesz jednak przynajmniej zlokalizować drzewo. Może się pojawi, jeśli o to poprosisz. Nie wydaje mi się, żeby była złą osobą; przeciwnie, chyba rozumiem jej podejście. Jeżeli ją odnajdziesz i przeprosisz, może zmięknie”. Popatrzyła na mnie ze zmarszczonym czołem. „Ale ty musisz zrozumieć, że driada zwykle nie może opuszczać swojego drzewa. Musi być w nim albo w jego pobliżu. Więc jeśli chcesz być z Desiree, no i jeśli ona tego zechce, także będziesz musiał tam pozostać”. „Nieważne, gdzie będę, jeżeli będę z nią” - odpowiedziałem. Zorganizowaliśmy więc poszukiwania. Pojechałem na Doofusie najdalej, jak mógł mnie zanieść. Miejsce wydawało się znajome. Zacząłem myśleć, że w końcu poszukiwania zakończą się sukcesem. Wtedy zdarzyła się katastrofa. Coś, czego żadne z nas nie mogło przewidzieć. Drzewo driady znajdowało się w niezwykle magicznym obszarze. Prawdę powiedziawszy, rosło niedaleko Obszaru Szaleństwa, gdzie było tyle magii, że wariowały różne rzeczy. Zorientowałem się, że szaleństwo rozprzestrzenia się wraz ze sprzyjającym wiatrem także na tę część lasu, gdzie się znajdowałem. Wiedziałem o tym, ale tak bardzo pragnąłem Desiree, że zdecydowałem się wpaść w szaleństwo, aby tylko ją znaleźć. Oczywiście kompletnie się zagubiłem i pogubiłem. Natrafiłem na pięciolistną kończynę. Przypominała gałąź drzewa z palcami. Właściwie wszystkie drzewa wyglądały tak, jakby zwisały z nich takie zaplecione kończyny. Wydawały się niegroźne, dopóki nie zaczęły się rozplatać i sięgać w moją stronę; natychmiast uciekłem drogą, którą przyszedłem. Ale zabłądziłem. Im dalej biegłem, tym bardziej nieznajoma wydawała mi się okolica. Zebrałem się na odwagę i przystanąłem, w końcu nie byłem już dzieckiem. Zdecydowałem się wywołać na skale ucho i oko, żeby znaleźć właściwą drogę i utrzymać kierunek. Lecz ku memu przerażeniu odkryłem, że nie potrafię wywołać ani ucha, ani oka; zamiast nich na skale pojawiła się ohydna fioletowa narośl ze zwisającymi mackami. Co się działo? Nigdy wcześniej nic podobnego mi się nie przytrafiło. Nagle usłyszałem głos. Miał dość drewniane brzmienie, no ale w końcu byliśmy w lesie. Poszedłem w tym kierunku i natrafiłem na człowieka stojącego pod krzesłem spoglądającego pustym wzrokiem w dal. „Posiedzenie się zaczyna” - mówił wyraźnie. - „Posiedzenie się zaczyna”. Nie chciałem przeszkadzać w spotkaniu, ale żadnego spotkania właściwie nie widziałem. Wszedłem więc na polanę i podszedłem do człowieka, w nadziei, że pokaże mi drogę, którą będę mógł opuścić tamto miejsce. Nieoczekiwanie dla mnie zatrzymałem się tak nagle, że omal nie upadłem na twarz. To nie był zwyczajny człowiek. On nie stał pod krzesłem; krzesło stanowiło górną część jego ciała. Spróbowałem się wycofać. On jednak mnie zobaczył. „Przecież mówiłem, że posiedzenie się zaczyna” - warknął, a jeden z jego szczebli stuknął dla podkreślenia wagi tych słów. „Och, przepraszam” - powiedziałem i usiadłem z wahaniem na pniaku. - „Kim jesteś?” „Przewodniczącym,*[* Gra słów - ang. chairman - przewodniczący; chair - krzesło, man - człowiek (przyp. tłum.).] oczywiście” - powiedział. - „Teraz, kiedy już tu jesteś, trwa posiedzenie”. „Ale ja tylko chciałem znaleźć sposób, żeby się stąd oddalić”. „Dobrym sposobem jest wyjście” - odparł i wskazał na wyjście. „Posiedzenie odroczone”. Wstałem i szybko ruszyłem w stronę wyjścia, by jak najprędzej opuścić to miejsce. „Dziękuję” - powiedziałem. „Czekaj!” - zawołał przewodniczący. - „Zapłaciłeś pieńkowe?” Zatrzymałem się, gdyż nie wiedziałem, czy zapłaciłem i co się stanie, jeśli tego nie zrobiłem. „Co takiego?” „Siedziałeś na pieńku. Należy oczywiście uiścić opłatę pieńkową”. Nie zamierzałem się spierać. Czegóż mógł potrzebować pieniek? Z pewnością niczego ludzkiego. Przejrzałem kieszenie i znalazłem gałązkę, która musiała się złamać, kiedy przedzierałem się przez krzewy. Rzuciłem ją w stronę pieńka i powiedziałem: „Bardzo proszę”, po czym pobiegłem w stronę wyjścia, a przewodniczący już więcej mnie nie zatrzymywał. Lecz nie wyszedłem jeszcze z lasu. Wpadłem na kolejne krzesełko, ale tym razem było to normalne krzesełko, zrobione z ludzkich rąk. „Musisz być związane z przewodniczącym” - powiedziałem, starając się je okrążyć. Było dla mnie dziwne, że takie krzesło potrafi mówić, a skoro przewodniczący też mówił, widocznie tak miało być. „Spotkanie jest tam, na łące” - poinformowałem. „Dziękuję”. Krzesełko założyło ramiona, a palcem wskazującym wskazało na polanę. Nagle zatrzymało się. „Czy ty czasami nie chcesz się stamtąd wydostać?” „Owszem. Skąd wiesz?” „Bez obrazy, ale jesteś tak szczególną istotą, że po prostu tu nie pasujesz. Skoro jednak byłeś tak uprzejmy pomóc mi w mojej wędrówce, ja pomogę tobie w twojej. Żeby się stąd wydostać, nie powinieneś ciągnąć za sobą naręcza”. „Naręcza?” - zapytałem zaskoczony. „Tak. Trudno wydostać się stąd, jeśli nie ma się odpowiedniej poręczy, a ciągnie za sobą całe naręcze. Poręczniej będzie je zostawić i wtedy wyjść”. Spojrzałem za siebie i prawie wyskoczyłem z butów. Za mną ciągnęło się całe naręcze wyciągniętych w moją stronę rąk. Prawie mnie dotykały. To nie była normalna sytuacja. Opanowałem się i postarałem oderwać od tej masy rąk. Okazało się, że ręce są połączone ze sobą i tworzą poręcz, którą złapałem. Teraz bardzo poręcznie mogłem wyjść z lasu. Podziękowałem krzesełku i skierowałem się w stronę, gdzie miałem nadzieję znaleźć w końcu wyjście. Lecz roślinność tworzyła tak zbitą ścianę, że nie dało się dalej iść. Nagle poręcz zaczęła naprawdę pomagać. Ręce się rozplotły, złapały za gałęzie i rozgarniały je na boki. Poręcz poprowadziła mnie więc dalej ku otwartej przestrzeni i wkrótce znalazłem się poza gęstwiną, której inaczej nigdy bym nie przebył. „Dziękuję ci, poręczy” - powiedziałem z wdzięcznością, spoglądając w dół. Ale teraz widziałem już tylko rozsypane wokół siebie patyki i gałązki. Przez chwilę stałem zdezorientowany, ale szybko zrozumiałem, co się stało: poręcz straciła swoją magię. A to oznaczało, że znalazłem się poza Obszarem Szaleństwa. Poręcz pozwoliła mi wyjść stamtąd. Zebrałem wszystko dokładnie i ostrożnie, aby nic nie uszkodzić. „Zrobię dla was to, co wy zrobiłyście dla mnie” - powiedziałem. „Zwrócę was waszemu światu”. Rzuciłem je na drogę, którą wyszedłem z lasu. A kiedy tam upadły, zmieniły się w masę nóg. Widocznie w Obszarze Szaleństwa wiatr przyniósł inny czar. Jedna z nóg podskoczyła i reszta ruszyła za nią wprost w ścianę zieleni. I tak udało mi się porzucić szaleństwo. Rzecz jasna miałem dużo szczęścia. Rozumiałem to tak dobrze, że drugi raz nie wszedłbym tam. Następnym razem oszalałe rzeczy mogłyby nie być równie przyjazne. Nie udało mi się znaleźć Desiree. Bardzo mnie to zmartwiło, ale wiem, kiedy przegrywam. Z ciężkim sercem wróciłem do domu. Tak trwało przez jakiś czas, a ja byłem zrezygnowany i miałem świadomość, że do końca życia zostanę kawalerem. Aż wreszcie moja siostra poszła do Dobrego Maga Humfreya i w efekcie wyszła za mąż i założyła rodzinę. Mając trzydzieści lat, była zaniedbana, ale teraz jest bardzo zajęta i szczęśliwa. „Hej, mam świetny pomysł!” powiedziała kiedyś do mnie. - „Dlaczego nie pójdziesz do Dobrego Maga i nie zapytasz, jak odnaleźć driadę Desiree?” „Ale on wymaga potem rocznej służby” - zaprotestowałem. „Spotkanie z nim jest takie nieprzyjemne. A jego Odpowiedzi są tak tajemnicze, że człowiek żałuje, że pytał”. „Ale on zawsze ma rację” upierała się. Musiałem przyznać, że ona też miała rację. Za jej radą poszedłem do Humfreya. Rzeczywiście było to nieprzyjemne doświadczenie, a on nawet nie dał mi Odpowiedzi. Kazał tylko wracać do domu i czekać na moje wyzwanie, które kiedyś się pojawi. To miała być moja służba dla niego. „Jakie wyzwanie?” - zapytałem. „Niespodzianka” - odpowiedział. I nie dodał już nic więcej. Czekam więc tu, niezadowolony i nieusatysfakcjonowany, czekam na niespodziankę. Podejrzewam, że nie macie pojęcia, co to może być? Rozdział 6 Szaleństwo - Niespodzianka! - zawołała Niespodzianka, łapiąc nagle ostatnie słowa rozmowy. - To raczej nie jest Odpowiedź - stwierdził Gary. - Dobry Mag kazał ci czekać na wyzwanie, a tobie się wydaje, że on powiedział, że to będzie niespodzianka. Zamiast tego jest z nami dziecko, które ma na imię Niespodzianka. Muszę ją uczyć, taka jest cena za moją Odpowiedź. Chodź więc z nami i razem postaramy się rozwikłać tajemnicę Dobrego Maga. Hiatus pokręcił głową. - Dziecko! A to ci niespodzianka. Ale to musi być to. - A Desiree na pewno wie, gdzie znaleźć filtr - dodała Iris. W taki sposób my pomożemy tobie, a ty pomożesz nam. Tymczasem razem pomożemy Niespodziance kontrolować własne zachowanie, ucząc ją tego, co konieczne, aby misja się powiodła. - Jodła! - zawołało dziecko i zrobiło zeza. Na podłogę spadło mnóstwo zielonych igieł i ułożyło się w kształt wiecznie zielonego drzewa. Pachniało świeżo. - Tak, kochanie, igły jodły - zauważyła spokojnie Iris, strzepując kilka z nich z sukni. - Ja jednak powiedziałam „powiodła”, a nie „jodła”. - Och! - Igły natychmiast zniknęły. - Dlaczego nie można uczyć dziecka w domu? - zapytał Hiatus. - Ponieważ jestem nie do upilnowania - wtrąciła rozradowana Niespodzianka. - Dlatego muszę pójść na wygodę. - Przygodę, tak - zgodziła się Iris. - No i chyba powinniśmy już wyruszyć, zanim ktoś się znudzi. A poza tym szkoda czasu. - Szkoła! - zawołała Niespodzianka i nagle pojawiły się tablice klasowe, a na nich napisy: EDUKACJA, KLASA, dalej OKRĘG, KRZYŻÓWKI, FALOWANIE. Wyglądało na to, że miała się odbyć lekcja wieloprzedmiotowa. - No właśnie - skwitował Gary. Powinni zadbać o to, aby mała była zainteresowana, inaczej zacznie swoje harce. Hiatus, w pierwszej chwili zaskoczony, zaczął teraz rozumieć, w czym rzecz. Ale bez wątpienia nie pojmował jeszcze wszystkiego, bo jak do tej pory wszystkie wyczyny Niespodzianki były czarujące. - Tak, chodźmy - zgodził się. - Ach, a ja myślałam, że zostaniecie tu przez jakiś czas - zaprotestowała Millie. - Chcielibyśmy pobyć w twoim domu - odparła Iris. - Ale to by nam przeszkodziło w wykonaniu naszego zadania. - Zadanie domowe! - krzyknęła Niespodzianka i zrobiła zeza. Pojawił się zwój zapisany w całości słowami „Zadanie domowe”. Millie zrobiła minę, z której łatwo można było wyczytać, że doskonale rozumie, dlaczego goście tak się śpieszą. - No, skoro musicie iść... - Musimy - przytaknął Hiatus. Wyszli z zamku. Teraz było ich już czworo, a misja nie mogła dłużej czekać na realizację. - Nie chciałabym narzekać - odezwała się Iris, kiedy jechali na swoich bestiach - ale nie mogę powiedzieć, żeby jazda na wielbłądopardzie sprawiała mi prawdziwą przyjemność. Niektóre krzyżówki są dziksze niż inne. - Krzyżówki! - zawołała Niespodzianka i w tej samej chwili zamieniła się w małą syrenkę, ale że ogon utrudniał jej jazdę, zmieniła się w małą harpię; tym razem ptasie nogi okazały się pewnym utrudnieniem, więc przeistoczyła się w małą naga z głową węża i ludzkimi nogami. Wyglądało na to, że w tej chwili jej talentem było przekształcanie się w dowolną krzyżówkę człowieka z inną istotą, naprawdę albo na niby. - Myślę, kochanie, że w tych okolicznościach twoja naturalna postać byłaby najwygodniejsza - łagodnym głosem zauważyła Iris. Dziecko wróciło do naturalnej postaci. Gary zgadzał się z Iris, że dosiadanie wielbłądopardów jest nie wygodne, ale zdecydował nie czynić żadnych uwag na ten temat. W końcu Mistrz Zombi starał się być uprzejmy i zapewnił im transport do Obszaru Szaleństwa, dzięki czemu nie musieli wędrować pieszo. - Dlaczego ci się nie podobają? - zapytał Hiatus ze swojego jednorożca zombi. - Zachowują się dobrze i wykonują swoje zadanie. - Ale są troszkę lepkie. Siedzenie mojej sukni jest już mokre. Szkoda, że nie możemy ich nieco przesuszyć. - Przesuszyć! - krzyknęła Niespodzianka z grzbietu swojego kotołaka i zrobiła zeza. Niespodziewanie stwór wysechł. Jednak ponieważ zombi składały się głównie ze wstrętnej mazi, kotołak skurczył się tak, że zostały tylko kości i proszek, i stał się bezużyteczny. - Przestań, moja droga - szybko zareagowała Iris. Gary był pod wrażeniem jej opanowania. Nie miała ochoty brać odpowiedzialności za dziecko, ale wykonywała dobrze swoje zadanie, zważywszy na to, jakie było trudne. Nie chciała jej towarzyszyć, lecz zdawała sobie sprawę z tego, że jest nieoceniona. - To nieładnie wysuszać zombi. Nie lubią tego. Lepiej będzie, jak pojedziesz ze mną. - Posadziła dziewczynkę na wielbłądopardzie. - Dziewczynka czaruje - powiedział Hiatus. - Nie może nadużywać magii. - Och, może lepiej nie wspominać... - zaczął Gary. - Więcej magii! - zawołała Niespodzianka. Zmieniła się w niedźwiadka wielkości małej dziewczynki. - Ależ talent samoprzemieniania należy do księcia Dolpha stwierdził Hiatus. - Ona nie może tego robić! - Może lepiej byłoby wrócić do swojej postaci, moja droga - znowu łagodnym głosem zaproponowała Iris. - Chyba nie chciałabyś pozostać w takiej formie, prawda? Dziewczynka odmieniła się. - Potrafi robić niespodziewane rzeczy - wyjaśnił cichym głosem Gary, - Staramy się jej nie zachęcać, ponieważ... - Jeszcze coś zmienić? - zapytała Niespodzianka. Popatrzyła na najbliższe kocanki, które zamieniły się w głazy i zapadły w ziemię. - Ależ to niemożliwe! - zaprotestował z werwą Hiatus. - Nikt nie ma wielu talentów! - Nikt nie potrafi kontrolować wielu talentów - sprostowała Iris. - A Niespodzianka nie kontroluje swoich talentów. My mamy ją nauczyć, jak je opanować i kontrolować. Tymczasem Niespodzianka spojrzała zezem na kocanki i te stały się niewidzialne. Hiatus zdołał opanować swoje zdziwienie, widząc, że to, co usłyszał, jest prawdą. Niespodzianka rzeczywiście miała nieokiełznane talenty. - Nigdy nie widziałem nic podobnego - przyznał Hiatus. - Tak rozmaite talenty! Ona jest małą czarodziejką. - Czarodziejka! - zawołała Niespodzianka. Jej włosy zmieniły kolor i dopasowały się do fryzury Iris. Hiatus zobaczył już dość, aby wyrobić sobie zdanie w tej sprawie. - Zdaje się, że w pewnym stopniu kontroluje swoje uzdolnienia powiedział. - Niespodzianko, czy potrafiłabyś ściąć którąś z kolb kukurydzy? - zapytał, kiedy przechodzili obok pola kukurydzy, żyta, pszenicy i owsa. - Ja nie radziła... - zaczęła Iris. - Jasne! - krzyknęła Niespodzianka i zrobiła zeza. Całe pole w mgnieniu oka zostało w niewidzialny sposób zżęte. - Jesteś prawdziwym zabójcą zboża - powiedział kolejny raz zaskoczony Hiatus. - Potrafiłabyś przemienić... - Wystarczy! - krzyknęła Iris, nie bez powodu zdenerwowana. - Jasne! - stwierdziła Niespodzianka. Przyglądający się im królik niespodziewanie zamienił się w kamień. Hiatus, który nie należał do osób wybitnie inteligentnych, otworzył usta, aby coś jeszcze powiedzieć. Ale Gary uciął wszystko krótko. - Możesz mu zakneblować usta? - zapytał Niespodziankę. - No pewnie - odparła dziewczynka i zrobiła zeza. Hiatus był teraz zakneblowany. Zaraz potem znudzona dziewczynka w jednej chwili zasnęła, tak jak potrafią to robić tylko dzieci. Wreszcie Gary i Iris mogli się nieco odprężyć. - Wiesz, tęskniłam za młodością i przygodą, i romansem - powiedziała Iris. - Dostałam młodość i zapewniono mi przygodę, ale nie ten rodzaj, którego bym oczekiwała. - Romansem? - zapytał Gary. - A co to takiego? - To dzieje się wtedy, gdy dziewczyna i chłopak poznają się ze sobą i oboje uważają to za intrygujące - wyjaśniła, posyłając mu intrygujące spojrzenie. Jednak Gary, który był w tych sprawach absolutnym ignorantem, pozwolił spojrzeniu przelecieć bez żadnego efektu. - Wydawało mi się, że starzy ludzie nie robią takich rzeczy. - To prawda - powiedziała. - A moje małżeństwo z Magiem Trentem było raczej polityczne, a nie romantyczne. Nigdy mnie nie kochał, chciał jedynie kontrolować, więc zdecydował się na ślub. Zachmurzyła się. - Taktyka okazała się skuteczna. - Ledwie udało nam się przywołać bociana z naszą córką Iren. Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że straciłam coś ważnego. - Wiem, jak to jest - odezwał się Hiatus. - Więc teraz, kiedy znowu jestem młoda i mam przeżyć przygodę, mam zamiar rozejrzeć się za tym, co straciłam. To dla mnie wyjątkowa okazja. - Czyżbyś już nie była żoną Trenta? - zapytał Gary. - Chodzi mi o to, że nawet jeśli nie ma w tym nic romantycznego, to czy nie wyklucza wszelkich innych związków? - Poślubiłam Trenta, kiedy miałam czterdzieści jeden lat - powiedziała z przekąsem. - Oczywiście, zrobiłam się na... - W tym momencie wywołała iluzję trzydziestoletniej kobiety o pełnych kształtach, w złotej koronie i bogatej sukni z dekoltem ukazującym jej kobiecość w pełnej krasie. Gary uznał obraz za interesujący; rozpoznał klejnoty, a wśród nich brylanty pasiaste, zielone rubiny, błękitne szmaragdy, ogniste opale i inne egzotyczne kamienie szlachetne. - Fascynujące - przyznał, wpatrując się pilnie. - Dziękuję - odpowiedziała Iris i nabrała powietrza. Suknia jeszcze bardziej się wypełniła. Niestety intrygujące kamienie stały się przez to mniej widoczne; pojawiło się zbyt wiele nudnego ciała. - Teraz mam dwadzieścia trzy lata, a to oznacza, że przez następnych osiemnaście nie będę jeszcze poślubiona. Jestem więc wolna i mogę poszukać romansu. - Rzuciła mu kolejne spojrzenie, ale i to nie dało żadnego efektu. Nagle przed nimi zawirował kłąb dymu. - Wydarzyło się coś ciekawego? - Z kłębu doleciało pytanie. - Kompletnie nic, Mentio - odpowiedział natychmiast Gary. - Wiem, kiedy kłamiesz, gargulcu - powiedziała demonica, przybierając normalne kształty. - Demonica! - zawołała Niespodzianka, która właśnie się przebudziła, i natychmiast zmieniła się w obłok dymu. - Przestań! - krzyknęła rozgniewana Iris. Nawet Mentia zaniemówiła na chwilę, a że zapomniała przy tym się skupić, jej kształty uległy rozproszeniu. - Macie demoniczne dziecko? Dym Niespodzianki zmienił się w replikę Mentii. - Hi, hi - zaśmiała się. - Po prostu nieokiełznane talenty - wyjaśniła Iris. - To by cię nie zainteresowało. Mentia wróciła do swego kształtu. - Potrafisz zrobić coś takiego? - zwróciła się do dziecka, robiąc przy tym jedno oko mniejsze, a drugie ogromne. Niespodzianka dopasowała się do wzoru, zrobiwszy przedtem zeza. - A to? - Demonica dwukrotnie się powiększyła, zachowując przy tym proporcje. Niespodzianka powiększyła się czterokrotnie, doskonale imitując demonicę. Teraz nad ścieżką unosiły się dwie zmysłowe postaci kobiece. - Nie... - zaczęła Iris. - Och, daj spokój, przecież jej nie skrzywdzę - przerwała Mentia, marszcząc czoło, a postać obok niej zmarszczyła się tak samo. Bawimy się tylko. Zaraz do ciebie wrócimy. - Może nie ma się o co martwić - mruknął Gary. - Tym bardziej że i tak nie możemy ich zatrzymać. Iris szybko pojęła, w czym rzecz. - Dobrze. Ale wróćcie w ciągu godziny. - To sprawiało wrażenie, że zachowuje kontrolę: wyraziła Zgodę. - Chodź, Niespodzianko - powiedziała Mentia. - Polatamy sobie troszkę ponad szczytami. - Zmniejszyła się, a jej duplikat, chichocząc, zrobił to samo. Iris odwróciła się do pozostałych. - Zdaje się, że to bardziej ryzykowne, niż sądziłam. Jeśli to dziecko się zgubi albo coś mu się stanie, to my będziemy odpowiedzialni. - Wiem - przytaknął Gary. - Ale dopóki nie potrafimy znaleźć sposobu na kontrolowanie jej, nie mamy wyboru i musimy grać dalej. Przynajmniej przez najbliższą godzinę będzie się dobrze bawić, a potem, kto wie, może będzie tak zmęczona, że zaśnie. - Rozumiem wasz problem - odezwał się Hiatus. - To dziecko jest naprawdę absorbujące. - Zupełnie tak jak ty i twoja siostra, kiedy byliście w tym samym wieku - zauważyła z przekąsem Iris. - Wiem. Z perspektywy czasu naprawdę tego żałuję. Wyrównaliśmy to, stając się wyjątkowo nudnymi dorosłymi. Tymczasem Gary rozejrzał się dookoła. - Zdaje się, że mamy problem - powiedział. - Chyba się zgubiliśmy. Iris przyjrzała się okolicy. - Nie, przechodzimy przez pole wysokiego zboża. Za chwilę będziemy poza nim. - Ale to wygląda na dość zagadkowe miejsce - powiedział Gary. - To nie zboże, to kukurydza - stwierdził Hiatus. - Powinniśmy ją obejść. - Kukurydza! - zawołała Iris. - Masz rację. Zgubiliśmy się. Rzeczywiście trafili na zagadkową miedzę między rzędami kukurydzy, które zapętliły się, prowadząc donikąd. - Mogę znaleźć drogę - powiedział Hiatus. - Posadzę oczy na łodygach i one wyśledzą, jak stąd wyjść. - Zaczął chodzić w kółko, a gdzie przeszedł, tam pojawiały się oczy. - I nosy, żeby wyniuchały drogę - dodał Hiatus i nosy także zaczęły się pojawiać. - I usta, żeby powiedziały, którędy wyjść. Szybko się okazało, że jego plan działa. - Wyjście, wyjście! - wołały usta, a oni szli od jednych do drugich, pomijając te, które krzyczały: „Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia!” Wyglądało na to, że organy, które Hiatus wywoływał, potrafią się ze sobą porozumiewać, być może za pomocą mrugania lub kręcenia nosem, ale tak, że usta wiedziały. Wyjście z kukurydzy nie zabrało im dużo czasu. - Muszę przyznać, Hiatusie, że twój talent może być użyteczny pochwaliła Iris. - Mam nadzieję, że zdołam zrobić dość użytecznych rzeczy, aby zrównoważyć wszystkie psoty, które wyrządziłem jako dziecko odparł Hiatus. - To zapewne niemożliwe - stwierdziła Iris. - Ale ambicja jest godna pochwały. Szli przed siebie, a szło im się dużo lepiej, kiedy nie musieli rozglądać się za Niespodzianką. Dzięki temu szybko dotarli do Obszaru Szaleństwa. Gary zorientował się, że się w nim znaleźli, bo okolica zrobiła się wyjątkowo dziwna. Drzewa miały zielone pnie i brązowe liście, a leśne zwierzęta wydawały się zakorzenione w ziemi. Hiatus popatrzył na to i głośno przełknął ślinę. - To szaleństwo, tak. Jest inaczej niż wtedy, kiedy tu byłem, ale myślę, że tu się ciągle zmienia. Nie... nie bardzo mam ochotę tam wchodzić. - Właściwie też nie jestem nadmierną entuzjastką - powiedziała Iris. - W szczególności z tak szalonym dzieckiem jak Niespodzianka. - Nagle pojąłem coś, czego w pełni nie rozumiałem - powiedział Hiatus. - To nie jej talenty są poza kontrolą, to ona nie daje się kontrolować. - Właśnie tak. Wydaje się, że potrafi robić to, na co ma ochotę, ale jest dopiero dzieckiem. Nie widzi powodu, dla którego warto zachowywać się poprawnie. Naszym zadaniem jest ją przekonać, że warto. Do tego właśnie zadania został wyznaczony Gary jako jej wychowawca. - A ja ciągle nie wiem, jak ją tego nauczyć - przyznał Gary. Dostatecznie nieprzyjemne jest przebywanie w ludzkiej postaci, a niepewność czyni to jeszcze gorszym. - W ludzkiej postaci? - zdziwił się Hiatus. - Nie pamiętasz? Jestem kamiennym gargulcem. Mag Trent przemienił mnie na tę wyprawę i podejrzewam, że nie przywróci mnie do dawnej postaci, dopóki nie wypełnię misji. Nie mam więc wyjścia, muszę się postarać. - Gargulec - Hiatus powtórzył jak echo. - Iris mi mówiła, ale zapomniałem. Naprawdę tworzymy niezwykłą grupę! - I powierzono nam misję niemożliwą do wykonania - dodała Iris. - Podejrzewam, że tym razem Humfrey się przeliczył. Przed nimi zjawiły się dwa obłoki dymu. - Jesteśmy z powroootem! - zawołał większy z nich. - To zabaaawne - dodał mniejszy. - Dobrze, że wróciłyście, zanim weszliśmy do Obszaru Szaleństwa - powiedziała Iris. - Och, musicie tam wchodzić? - zapytał większy, zmieniając się równocześnie w Mentię. - To nędzne miejsce - dorzucił mniejszy. Dwa wiry przypominające oczy skrzyżowały się i obłok przemienił się w Niespodziankę. Nie miałyśmy śmiałości. Więc demonica ominęła ten region, skonstatował Gary w duchu i pomyślał, że może ta informacja kiedyś mu się przyda. - Tam właśnie przebywa driada Desiree - wyjaśniła Iris. - Musimy ją odnaleźć. - Zgubicie się - stwierdziła demonica. - Tam wszystko jest dziwne. - Doskonale o tym wiem - rzekł Hiatus. - Ale jak mamy ją odnaleźć, nie wchodząc tam? Mentia zastanowiła się. - Może poprosić pograniczników. - Kogo? - zapytał Gary. - Richarda i Janet - odpowiedziała Niespodzianka. - Spotkałyśmy ich. Są bardzo mili. - To ludzie? - zapytała niepewnie Iris. - Jasne - odparła dziewczynka. - Mieszkają tuż przy Obszarze. Czasami wiatr się zmienia i zawiewa nieco szaleństwa nad ich dom, więc dobrze wiedzą, o co chodzi. Gary wymienił spojrzenia z Iris i Hiatusem. - Może będą wiedzieli coś, co nam się przyda - powiedział. Oboje, Iris i Hiatus, popatrzyli z ulgą. - Tak, skonsultujmy się najpierw z nimi - stwierdziła Iris. Zawrócili stwory zombi i podążyli wzdłuż Obszaru Szaleństwa. Granica nie była jednak jednolita: nitki szaleństwa wychodziły na zewnątrz, a gdzieniegdzie pojawiały się pęknięcia sięgające do wewnątrz. Pozostawali nietknięci, ponieważ wszystkie podmuchy przechodziły ponad nimi. Widzieli jednak rośliny, które szalały, kiedy powiew sięgał do nich. Podeszli do ogromnej tykwy, gnijącej na brzegach. - To hipnotykwa! - zawołał Hiatus, zatrzymując się przed jej gigantycznym wziernikiem, w którym ukryte było oko. - Tykwa zombi. Nie miałem pojęcia, że znajdziemy ją tutaj. - Dlaczego nie? - zapytała Iris, osłaniając oczy, aby nie złapał jej czar tykwy. - Z szaloną magią wszystko może się zdarzyć. - Racja, musiała wyrosnąć w tym szaleństwie, które następnie się cofnęło, lecz dynia pozostała. Kiedy wrócę, muszę powiedzieć o tym ojcu, bo używa ich w podróży. - Podróży? - zapytał Gary. Jako kamienny gargulec nie dbał o tykwy, ale teraz, podobnie jak inni, starał się nie zaglądać we wziernik. - Jeśli znasz drogę, możesz wejść do jednej, a wyjść z innej na odległym krańcu Xanth - wyjaśnił Hiatus. - Mój ojciec oznacza trasy, więc korzysta z nich bezpiecznie. - Wydawało mi się, że ich wnętrze jest Królestwem Snów - odezwał się Gary. - Że ludzie nie mogą do nich wejść w sensie fizycznym. - Mogą, jeśli tykwy są dostatecznie wielkie - zapewnił Hiatus. Ale wchodzenie bez oznaczonej trasy jest nieroztropne, ponieważ Królestwo Snów jest, no... bardzo podobne do Obszaru Szaleństwa. Wszystko może się zdarzyć. Nagle obok ich stóp coś zagrzechotało. Po chwili pojawił się wąż i ugryzł wielbłądoparda w nogę. Stworzenie wierzgnęło, strząsając węża, który błyskawicznie wśliznął się do tykwy. - Och, teraz straciłam wierzchowca - powiedziała poirytowana Iris. Ale wielbłądopard nie upadł. Wręcz przeciwnie, zdawał się teraz nawet zdrowszy niż wcześniej. - Och, to jeden z tych - rzucił Hiatus. - Jego ukąszenia leczą zombi. Nie znoszą tego. - Zamiast zabijać zombi, ożywiają je? - zapytał zaskoczony Gary. - Dlatego wielu chciałoby zostać tak ukąszonymi - powiedziała Iris. - Zora Zombi. Jest prawie żywa. Muszę po powrocie opowiedzieć jej o tym. Jej mąż będzie wdzięczny. - Zombi poślubiła żywego człowieka? - zdziwił się Gary. - Cóż, Zora nie była bardzo umarła - wyjaśniła Iris. - A poza tym jak na swój stan jest znakomicie zakonserwowana. Poszli dalej, zostawiwszy za sobą ogromną hipnotykwę. Wielbłądopard Iris posuwał się z wigorem; stał się teraz w pełni żywy. Gary był przekonany, że Iris docenia fakt, iż przestał być obślizgły. Pod koniec dnia dotarli do domu Richarda i Janet. To była prosta chata. Wokół niej rosły muchomory i kwiaty. - Ależ to są irysy! - zawołała zachwycona Iris. - I to naprawdę ładne! Zsiedli z wierzchowców i podeszli do domku. - Hej, wyjdźcie do nas! - zawołała Mentia, ukazawszy się ponownie. W drzwiach stanął mężczyzna. - Ach, to znowu demonica. I demoniczne dziecko. - I jeszcze kilkoro żywych ludzi - dodała Niespodzianka. Zamieniła się w obłok dymu i przyłączyła się do Mentii. Z domu wyszła kobieta. - Witam - powiedział mężczyzna. - Jestem Richard, a to moja żona Janet. Jesteśmy z Mundanii, ale tu bardziej nam się podoba. Jesteście prawdziwymi ludźmi? - Tak - odparła Iris i wystąpiła do przodu. - Jestem Czarodziejką Iris, a to są Gary i Hiatus. Nie chcemy was niepokoić, ale pomyśleliśmy, że może moglibyście nam pomóc coś znaleźć. Domyślamy się, że wiecie co nieco o tym, co znajduje się w Obszarze Szaleństwa. - Nie mieszkamy w Xanth długo - zaprotestowała Janet. - Dopiero jakiś rok. Trudno spamiętać. Z początku nie przyglądałam się dokładnie i nie podróżowałam. Pewnie więc nie bardzo pomogę. - Ja również nie podróżowałem - powiedział Richard. - Tylko tyle, żeby zbadać najbliższą okolicę i spotkać Janet. Ale rozmawiałem z takimi, którzy przeszli przez Obszar, i wymieniliśmy się wiadomościami. Może więc słyszałem o czymś, co wam się przyda. - Szukamy driady Desiree - powiedział Gary. - Jest drzewną nimfą. Mamy nadzieję, że ona będzie wiedziała, gdzie odnaleźć filter. Janet uśmiechnęła się. - O tak, spotkaliśmy ją nie tak dawno, kiedy szaleństwo odleciało z jej drzewa. - Staramy się nie stykać z szaleństwem - wyjaśnił Richard. Bywa z nim dziwnie. - Dziwnie! - usłyszeli, kiedy pojawiły się dwa obłoki dymu, jeden mniejszy od drugiego. - Och, szaleństwo wraca! - zawołała przestraszona Janet. - Nie, nie, to tylko dwie uczestniczki naszej wyprawy - poinformowała ze skwaszoną miną Iris. - One już są szalone. - Następnie zwróciła się do obłoków: - Mentio. Niespodzianko. Przybierzcie odpowiednią postać, w której będziecie mogły się przedstawić. Pojawiła się postać kobiety i postać dziewczynki. - Jestem demonica Mentia i jestem trochę szalona. - A ja jestem Niespodzianka Golem. Jestem nieprzewidywalna. - Miło was poznać - powiedziała Janet niepewnie. - Może macie ochotę coś przekąsić? - zapytał Richard. - Mamy jedynie pomarańczowe jagody, ale są smaczne. - Wszedł do domu i po chwili wyszedł z miską pełną pomarańczowych jagód. - Ja chcę lodowych jagód - powiedziała Niespodzianka. - Dałbym ci, gdybym miał - stwierdził Richard i nagle spojrzał zdumiony. Dziewczynka trzymała lodową jagodę w polewie czekoladowej i ze smakiem ją lizała. Gary postanowił zachować się dyplomatycznie. - Może i inni mieliby ochotę na lodowe jagody - zasugerował. - Och, oczywiście - odpowiedziała Niespodzianka. Po chwili miska, którą trzymał Richard, była wypełniona pokrytymi czekoladą lodowymi jagodami. - Potrafi zmieniać jeden owoc w inny! - zauważył zaskoczony Richard. - Poza wieloma innymi rzeczami, które potrafi - przytaknął Gary. - Zjedzmy to lepiej, zanim się roztopi. Tak też zrobili. Jak się okazało, pod czekoladą każda jagoda miała inny smak, ale wszystkie były pyszne. - Pytaliście o driadę Desiree - odezwał się Richard. - Jej drzewo znajduje się na obszarze, z którego szaleństwo odeszło. Ale przez większość czasu znajduje się w jego zasięgu. Nie jest z tego zadowolona. - A w jaki sposób oddziałuje to na nią? - zapytał z pewną powściągliwością Hiatus. Był bardzo podekscytowany tą informacją, ale bał się niepotrzebnie robić sobie nadzieję. - Na nią bezpośrednio nie działa - odpowiedziała Janet. - Ale działa na jej drzewo i w ten sposób pośrednio na nią. Przez to szaleństwo korzenie jej drzewa stają się kwadratowe i nie spełniają prawidłowo swojej roli, no i drzewo cierpi. Gdyby nie było tych krótkich okresów poza szaleństwem, drzewo już by umarło. - Umarło! - krzyknął Hiatus z cierpieniem w głosie. Richard i Janet spojrzeli z zakłopotaniem. - On spotkał Desiree, zanim nadeszło szaleństwo - wyjaśniła Iris. Kocha ją, ale z powodu szaleństwa nie potrafi do niej dotrzeć. - Ale nimfy drzewne zwykle nie poślubiają zwyczajnych ludzi zauważył Richard. - Lubią im co najwyżej dokuczać, jeśli w ogóle się pokazują. Nie lubią dorosłych. Najlepiej odnoszą się do dzieci. - Dzieci! - zawołała Niespodzianka i zrobiła zeza. Ale nic się nie stało - już była dzieckiem. - Ale jak wam się udało rozmawiać z Desiree, jeśli ona unika dorosłych? - zapytał Gary. - W Xanth jesteśmy właściwie dość młodzi - odparła zarumieniona Janet. - Zanim zaczęliśmy wierzyć w to, co widzimy, minęło trochę czasu. Nie wiedzieliśmy, że Desiree jest inna, dopóki nam o tym nie powiedziała. - Myślę, że czuje się nieco samotna po szaleństwie - dodał Richard. - Zdezorientowana może. Kiedy zrozumiała, jak niewiele wiemy, z przyjemnością wszystko nam wyjaśniła. Ale jej drzewo cierpi. Chcieliśmy jej pomóc, ale zgubiliśmy się w tym szaleństwie. Wchodzimy więc tylko wtedy, kiedy jest czysto. - A kiedy się zbliża, zamykamy się w domu i niemal nie poruszamy - dodała Janet. - Na szczęście nie trwa to zbyt długo. Zwykle przesypiamy ten czas, chociaż mamy wtedy zwariowane sny. - To brzmi tak, jakby szaleństwo nieustannie się zmieniało - zauważył Gary. - Co powoduje, że się przemieszcza? - Przede wszystkim wiatr - odparł Richard. - Burza nanosi je nad nasz teren, a później wiatr z przeciwnego kierunku oczyszcza powietrze. Dlatego bardzo zważamy na pogodę. - Czasami żałujemy, że nie potrafimy jej kontrolować - powiedziała Janet. - Ale tego oczywiście nikt nie potrafi. - Pogoda! - zawołała Niespodzianka. Nagle nad jej głową pojawiła się wirująca chmura. Zmieniła się w małą burzę z niewielkimi błyskawicami, które uderzały w ziemię i powodowały, że zbłąkane suche liście podskakiwały, a następnie nad niewielkim obszarem spadł deszcz. - Widzę, że jeszcze wiele muszę się nauczyć o Xanth - stwierdził Richard. - Wydawało mi się, że słyszałem, iż każda osoba może mieć tylko jeden talent. Iris uśmiechnęła się blado. - Tak też wydawało się wielu z nas. Wydaje się, że to ogólna zasada, ale widać nie absolutna, podobnie jak zasada niepowtarzalności talentów. Talenty powtarzają się wyjątkowo, a tu wydaje się, że występują całymi pęczkami. Niespodzianka w danej chwili posiada tylko jeden talent, ale który, to zależy od niej. Staramy się zachęcić ją do tego, aby mądrze wykorzystywała swoje talenty, a nie jedynie dla zabawy i psoty, ale jak dotąd bez wyraźnych sukcesów. Gary nagle zastanowił się nad czymś. - A może Niespodzianka mogłaby wywołać nawałnicę, która przegoni szaleństwo znad drzewa Desiree? - Nie jestem pewny, czy to byłoby rozsądne - stwierdził Richard. Nawałnice bywają nieprzewidywalne. Może nanieść jeszcze więcej szaleństwa albo uwięzić was, kiedy będziecie myśleli, że go tam nie ma. A poza tym efekt nie jest wieczny. - Chyba, żeby mogła kontrolować więcej elementów pogody wtrącił Hiatus. - Zmiana klimatu mogłaby w ogóle wyeliminować szaleństwo. Iris pokręciła głową, patrząc na dziewczynkę, która oglądała irysy. Nagle jeden zaczął przybierać kształt tygrysa. Uznała, że nie wolno pozwolić dziecku nudzić się zbyt długo. - Nie ma w niej cierpliwości. Potrafi skupić uwagę tylko na krótko. To prawdziwy sowizdrzał. - Sowa! - dziewczynka powtórzyła tylko część usłyszanego słowa i nagle zmieniła się w zezującą sowę. Richard zagwizdał bezgłośnie. - To wyjątkowe dziecko! - Uwaga miesiąca - mruknęła Iris. - Chyba lepiej, żebyśmy ruszyli, zanim wymyśli więcej psot. Musimy się przeciwstawić szaleństwu. W którą stronę do drzewa Desiree? - Tędy - odparł Richard, wskazując ręką. - Ale wolałbym, żebyście się jeszcze zastanowili, zanim wpadniecie w szaleństwo. - Rozumiem, co masz na myśli - wtrącił Hiatus. - Ale chyba nie mamy zbyt wielkiego wyboru. Posadzę na drzewach trochę nosów, żeby wskazywały drogę. Z każdego pobliskiego pnia wyrosły ludzkie nosy, albo co innego, i wskazywały kierunek, który wcześniej pokazał też Richard. Gary nigdy wcześniej nie widział skutków talentu Hiatusa, więc był teraz pod wrażeniem. Rozejrzeli się za swoimi wierzchowcami zombi, ale te gdzieś się rozpierzchły. - I tak nie będą chciały wejść w Obszar Szaleństwa - powiedział Hiatus - więc lepiej pozwolić im wrócić do domu. - Chodź, dziecko - rzuciła krótko w stronę sowy, która zaczęła się rozglądać za ślimakami. Kiedy ta zignorowała polecenie, Iris chciała złapać ją za skrzydło, ale dłoń przeniknęła ptaka. Dziewczynka stała się nieuchwytna jak demon. - O rety! - zawołała Iris. Nagle przed sową pojawił się gargulec i otworzył usta, jakby chciał plunąć wodą. - Już idę! - krzyknęła dziewczynka i powróciła do swojej naturalnej postaci. Iluzja Iris skutecznie przestraszyła Niespodziankę. Gary jednak zastanawiał się, jak długo będzie to skuteczne. Powinni znaleźć jakiś inny sposób, żeby ją kontrolować. Pożegnali się z Richardem i Janet i podążyli za nosami. Niespodzianka wkrótce znudziła się marszem i zamieniła ramiona w skrzydła. Zaczęła nimi machać, aż wzniosła się w powietrze, ale wówczas okazało się, że ma trudności z utrzymaniem równowagi, więc spróbowała wykształcić ogon. Przy tej okazji zaplątało się jej ubranie, więc wylądowała i przywróciła ramionom normalne kształty. Następnie wyciągnęła je przed siebie, by sięgnąć młodego drzewka, i szybko się podciągnęła. Ale wtedy zahaczyła o coś nogą i upadła, obcierając sobie boleśnie kolana. Jęknęła. Zmieniła się w wyobrażenie potężnego morskiego stworzenia, które odpłynęło z głośnym prychnięciem. - Potrzebujemy odrobiny eliksiru uzdrawiającego - oświadczyła oczywistym tonem Iris. - Nie mam ani trochę - wyznał Hiatus. Gary znalazł małe bajorko. Zaczerpnął z niego dwie garści wody. Tego jednego nie potrafiłby zrobić w swojej naturalnej postaci. - Proszę, zmień to w eliksir uzdrawiający - powiedział do Niespodzianki. Dziewczynka tylko spojrzała na wodę, Gary poczuł zmianę; wszystkie otarcia na nich natychmiast zniknęły. Polał eliksirem podrapane kolana dziewczynki, a one w mgnieniu oka wyzdrowiały. - Po tym doświadczeniu powinnaś się nieco wzmocnić - zasugerowała Iris, lecz bez nadmiernego współczucia. - Jasne - przytaknęła Niespodzianka. Podskoczyła, a jej mięśnie nabrały siły. - Tam jest śmieszny żuk - powiedziała, spoglądając przed siebie. Pozostali popatrzyli w tym samym kierunku, ale zobaczyli jedynie małe drzewko. - Gdzie? - zapytał Gary. - Na górnej gałęzi tamtego drzewa. Podeszli do drzewa. Na gałęzi rzeczywiście siedział maleńki żuczek. - Słyszę śmiesznego ptaszka! - Gdzie? - zapytał znowu Gary. - Tam, wysoko w niebie - powiedziała, wskazując palcem. Popatrzyli. Po chwili pojawił się kształt, który frunął w ich stronę. To był ptaszek, który przelatując nad ich głowami, gwizdał prześliczną melodię. - Razem z mięśniami wzmocniła wzrok i słuch - zauważyła Iris takim tonem, jakby było to zupełnie normalne. Gary wiedział dlaczego; zdawała sobie sprawę, że jeśli zwróci na to uwagę, dziewczynka może zrobić coś bardziej nieobliczalnego. Znaleźli się na granicy Obszaru Szaleństwa. Zorientowali się dzięki widocznej przed nimi linii dziwactwa. Na drzewach znajdowały się zwyczajne nosy, usta czy uszy, ale na granicy Obszaru wyglądało to jak jakaś machina z kółeczkami i tłoczkami, które się poruszały. - A to co? - zapytał Gary. - To chyba były uszy - powiedział Hiatus. - A teraz to maszyna. - A więc to mechaniczne uszy - z niecierpliwością zauważyła Iris. - Wchodzimy w końcu w to szaleństwo czy nadal się wahamy? Zjawiła się Mentia. - Czy naprawdę macie zamiar to zrobić? - zapytała. - To może naprawdę być interesujące. - Demonico, prowadź - powiedziała Iris ze złością - a my podążymy twoim śladem. - Och nie, ty prowadź - odparła Mentia. - Ja jestem tylko trochę szalona, a nie bardzo. - Chodźmy razem - Gary zdołał w końcu podjąć decyzję. Jedną ręką chwycił dłoń Mentii, a drugą dłoń Iris. Po kolejnej chwili wahania Mentia schwyciła za rękę Hiatusa, a Iris Niespodziankę. Cała piątka ruszyła razem przed siebie. Gary zakasłał. Coś było z powietrzem, jakiś inny kolor czy dźwięk. Wyglądało to tak, jakby spoglądał w dół z dna basenu albo w górę ze szczytu wzgórza. Krajobraz miał wybrzuszony kształt, jakby spoglądało się przez rybie oko. Kiedy stawiał krok do przodu, zdawało się, że droga się wydłuża, a on stoi niemal w miejscu. Odwrócił się w lewo, aby popatrzeć na Mentię. Wyglądała na opanowaną. Jeśli trzeba było być trochę szalonym, aby radzić sobie w tym szaleństwie, to wszystko wydawało się normalne. Popatrzył w prawo na Iris. Ubrana była w iluzję, nadającą jej wygląd osoby w średnim wieku. Zapewne w całym zamieszaniu zapomniała, że fizycznie jest teraz znacznie młodsza. Puścili swoje ręce i popatrzyli na siebie. - Jest inaczej niż wtedy - powiedział Hiatus. - Nie tak źle. - Zarysowała się jakaś nadzieja - stwierdziła niepewnie Iris. - Rysować! - zawołała Niespodzianka i zrobiła zeza. Podniosła patyk i na ziemi narysowała postać z kresek i okrągłej jak balon głowy. - Nie chciałem... - zaczął Hiatus, ale było już oczywiście za późno. Postać podniosła się z ziemi. Niespodzianka narysowała chatę, taką jaką rysują dzieci w jej wieku: kwadrat z drzwiami, oknami i ze spadzistym dachem. Wolną ręką sięgnęła po rysunek i podniosła go. Wyglądał dziwnie; był dwuwymiarowy, ale stabilny. Narysowała zwierzę z kwadratowym ciałem, czterema patykowatymi nogami, zawiniętym ogonkiem i okrągłą głową ze sterczącymi uszami. Zwierzę wyskoczyło z obrazka i pobiegło. Miało tylko dwa wymiary: wysokość i długość. - Zmienił się jej talent? - zapytał Hiatus. - Trudno powiedzieć - stwierdził Gary. - Tego talentu nie widzieliśmy poza Obszarem Szaleństwa. - Lepiej zrobimy, jak pójdziemy dalej - zauważyła Iris. - Hiatusie, posadź trochę więcej nosów, żeby wskazały dobry kierunek. Hiatus skoncentrował się. Na drzewach coś się pojawiło. - To nie nosy! - powiedział Hiatus. - Zauważyłam - potwierdziła Iris. - Może to włosy z nosa? Hiatus podszedł do najbliższego, aby dobrze się przyjrzeć. - Bardziej przypomina to korzenie. Spróbuję jeszcze raz. Tym razem na pniu pojawił się płaski, okrągły i zielony przedmiot. - To wygląda jak liść - stwierdził Gary. - Iść! - zawołała Niespodzianka. - Och, nie rób tego! - powiedziała Iris, łapiąc dziewczynkę za rękę. Gary zdał sobie sprawę, że jeśli dziewczynka odejdzie, będzie już za późno - a jej oczy już zezowały. Jednak zamiast zniknąć, dziewczynka nadal stała w miejscu. Oznaczać to mogło, że jej magia zawodziła tak samo jak magia Hiatusa. - Przecież ja nie potrafię wywoływać liści - powiedział zaskoczony Hiatus. - Wygląda na to, że w tym szaleństwie potrafisz - stwierdziła Mentia. - Wydaje się, że to sensowny talent. - Ale zawsze wywoływałem uszy, nosy, usta i oczy - narzekał Hiatus. - Na co mi liść? - Liście, rośliny, kogo to obchodzi? - żachnęła się Iris. - Liny, liny, liny! - zawołała Niespodzianka. Nagle przez ziemię przebiegł głuchy łoskot. - To nie liny - wskazał palcem Hiatus. - To szczeliny w ziemi. - A więc i jej talent się zmienił - stwierdził Gary. - Próbowała zrobić liny, a zrobiła szczeliny. Szaleństwo zmieniło nasze talenty. - A co z twoim? - W tej postaci nie mam żadnego talentu. W naturalnej postaci pewnie zanieczyszczałbym wodę, zamiast ją oczyszczać. - A Mentia? - Ja mam talent wrodzony - oświadczyła demonica. - Ciągle potrafię robić typowo demoniczne rzeczy. - Ale wydajesz się trochę mniej szalona. - Och! - krzyknęła zatrwożona. - Masz rację. Jestem idealnie normalna. To okropne. - Czy moglibyśmy pójść dalej? - zapytała coraz bardziej zniecierpliwiona Iris i ruszyła przed siebie. - Wygląda na to, że teraz ona jest nieco szalona - mruknął Hiatus. Szli przez teren, który nie był aż tak niebezpieczny, jak się obawiali, może dlatego, że znajdowali się na obrzeżach Obszaru Szaleństwa, gdzie jego skutki nie były jeszcze tak intensywne. Kiedy przechodzili przez pole pełne głuszców, zapadła głucha cisza, dalej musieli się przemykać, by uniknąć skaczących roślin, które okazały się zajęczym szczawikiem, a potem musieli jeszcze umknąć z pola widzenia, żeby nie wpaść w ręce szalonego dentysty, który wyszczerbiał wszystko, co tylko złapał. - Instrumenty dęte na pewno go nie lubią. Zrobione są z miedzi, a ona nie lubi, jak się ją szczerbi. - Te także powinny go nienawidzić - powiedział Gary. Mówił o kilkunastu stalowych owcach, które pasły się żelaznymi liśćmi, gałązkami i trawą. Owce pokryte były stalowymi kędziorami. W końcu dotarli do drzewa driady. Wiedzieli, że to właśnie to drzewo, ponieważ korzenie i liście, które powyrastały z pnia zamiast uszu i nosów, prowadziły dokładnie do niego. U stóp drzewa siedziała wymizerowana nimfa. - Desiree! - krzyknął Hiatus. - W końcu ją znalazłem! Patrzcie, jaka jest piękna! Gary, Iris, Mentia i Niespodzianka wymienili między sobą spojrzenia. Piękna? W stanie, w jakim się znajdowała, to określenie nie bardzo do niej pasowało. - Zdaje się, że mamy problem - mruknęła Iris, a inni pokiwali głową ze zrozumieniem. Rozdział 7 Ruiny Ale Hiatus już rzucił się przed siebie, więc nie pozostało im nic innego, tylko pójść za nim. - Desiree! - zawołał. - Wreszcie cię odnalazłem! Kiedy driada go zauważyła, spróbowała się ukryć, ale oboje - ona i drzewo - byli tak wycieńczeni, że nie potrafiła. Oparła się więc o skręcony pień i popatrzyła na niego z rezygnacją. - Proszę, idź dalej, obcy przechodniu - powiedziała. - Nie zadaję się z dorosłymi. - Nie znasz mnie? Jestem Hiatus. Desiree spojrzała beznamiętnie. - Przykro mi, ale nie znam ani ciebie, ani twoich towarzyszy. Proszę, odejdź stąd, bo bardzo się wstydzę, wyglądam okropnie, nie mam dość siły, aby stać się niewidzialną, i boję się, że zranisz moje drzewo. Iris wystąpiła do przodu. - Pozwól, że się przedstawię. Jestem Czarodziejką Iris. Potrafię wywoływać iluzje. - Zmieniła okolicę tak, że las wyglądał teraz jak zbiorowisko śmieci. - Och, nie to miałam na myśli - powiedziała. Teraz sceneria przypominała ponurą równinę. - Ani to! Co się ze mną dzieje? Chciałam wyczarować ładną łąkę. - Twój talent został zmieniony przez szaleństwo tak samo jak inne talenty - stwierdziła Mentia. - Spróbuj zrobić jakąś okropną scenerię. - Zrobię istne piekło - obiecała Iris. Wokół nich pojawił się prawdziwy raj: cudowne miejsce z ławeczkami jak z rzeźbionych chmurek i łagodną muzyką w tle. - Czarodziejka chciała powiedzieć, że jesteśmy grupą, która wyruszyła na specjalną wyprawę - powiedziała Mentia do driady. Być może zdołamy przywrócić ci dawny wygląd. - Nie zajmujcie się mną - odparła Desiree. - Upiększ moje drzewo. Iris skupiła wzrok na drzewie. Jego stan pogorszył się, zaczęło przypominać gnijącą kolumnę. Driada zamieniła się w ohydną starą babę. - Oj. - Teraz drzewo wypiękniało; jego pień przybrał intensywnie brązowy kolor, a wieńczyła je niewiarygodnie bujna korona liści. Driada stała się promiennie piękna. Gary zauważył, że Desiree jest odbiciem swojego drzewa, kwitła albo więdła tak jak i ono, nawet w iluzji. Teraz było jasne, dlaczego ktoś mógł się w niej zakochać. Była tak piękna, jak tylko istota ludzka piękna być mogła. On był gargulcem, któremu trudno było docenić piękno, ale może to za sprawą szaleństwa driada rzeczywiście wydała mu się zdecydowanie pociągająca. - A Hiatus chciał powiedzieć - ciągnęła Mentia - że kiedy spotkał cię po raz pierwszy, był jedenastoletnim czy dwunastoletnim dzieckiem. Było to dwadzieścia siedem lat temu. - Ooo, wtedy - powiedziała Desiree. - Ale teraz jest dorosły. A to różnica. - Powiedziałaś mi, że nigdy nie spotkam dziewczyny równie uroczej jak ty - przypomniał jej Hiatus. - I nigdy nie spotkałem. Ty jesteś jedyną, którą chcę poślubić. - Poślubić! - krzyknęła przerażona Desiree. - Driady nie wychodzą za mąż. A szczególnie za śmiertelników. - Ale ty... - Nigdy nie obiecywałam, że cię poślubię - powiedziała z całą stanowczością, na jaką było ją stać w obecnej postaci. - Powiedziałam jedynie, że nigdy nie spotkasz równie pięknej śmiertelnej dziewczyny. Hiatus wydawał się nieco zbity z tropu. - Ale myślałem... - Ona ma rację - stwierdziła Iris. - Nigdy nie powiedziała, że zamierza cię poślubić, ani nawet, że chciałaby ciebie drugi raz zobaczyć. Jedynie drażniła się z tobą. - Lecz... - Leć!!! - zawołała Niespodzianka i zrobiła zeza. Wiązka balonów opadła na ziemię i potoczyła się przed siebie. Jej magia działała na odwrót. Gary uznał, że to zapewne nie ma większego znaczenia. - Tak właśnie postępują driady - stwierdziła Mentia. - Podobnie jak demonice. Droczenie się z głupimi mężczyznami jest zabawne, ponieważ zawsze łatwo ulegają czarowi wyglądu. W ogóle nie interesują się istotą rzeczy. - Ja się interesuję - zaprotestował Hiatus. - Pragnę ją objąć, pocałować i poczuć na sobie jej istotę. - A co z osobowością? - zapytała Iris. - Z czym? - No właśnie - skwitowała Mentia. - Hiatusie, mam wrażenie, że twoje marzenia są równie puste jak twoja osobowość. Driada nie jest tobą zainteresowana. - Ale nie mam nikogo innego - odpowiedział z żalem. - Wszystkie inne mi obrzydziła. - Taki był jej zamiar - dodała trzeźwo Iris. - Musi być jakiś sposób - upierał się. Mentia wzruszyła ramionami. - Jest jakiś sposób? - zapytała driadę. - Nie ma sposobu - odpowiedziała Desiree. - Sposób! - zawołała Niespodzianka, przywołując ten swój charakterystyczny wyraz twarzy. Drzewo driady rozjarzyło się. - Jaki sposób? - Hiatus zapytał dziewczynkę. - Uratuj jej drzewo. Mentia odwróciła się do Desiree. - Poślubiłabyś Hiatusa, gdyby uratował twoje drzewo? - Zrobiłabym wszystko, obojętnie jak obrzydliwe, aby tylko uratować moje drzewo - odpowiedziała driada. - Bez drzewa przestanę istnieć. - No i masz swój sposób - powiedziała Iris z ledwo zauważalnym uśmieszkiem. - Uratuj jej drzewo, a ona zrobi coś tak okropnego jak poślubienie ciebie. - W takim razie uratuję jej drzewo - oświadczył Hiatus z entuzjazmem. - Jak mam to zrobić? - Spraw, żeby szaleństwo stąd odeszło - powiedziała Desiree. Kiedy ono się zbliża, moje drzewo więdnie i gubi liście, a korzenie robią się kwadratowe. Boję się, że jeśli szaleństwo szybko nie ustąpi, moje drzewo umrze. - Jak mam to zrobić? - Żałuję, ale nie wiem - odparła ze smutkiem Desiree. - Szaleństwo rozprzestrzenia się i zabiera więcej terenu niż kiedykolwiek dotąd. Widziałam, jak nadchodzi, ale miałam nadzieję, że ktoś zdoła je powstrzymać. Każdego roku było coraz bliżej, aż w końcu dotarło i tu i moje biedne drzewo zaczęło usychać. - W takim razie to nie mogą być tylko podmuchy wiatru - stwierdziła Mentia. - Szaleństwa jest więc więcej, niż zwykle bywało. - Ale szaleństwo to tylko intensyfikacja magii tam, gdzie magiczny pył wyłania się z ziemi - wyjaśniła Iris. - Powinno się rozpraszać, kiedy rozchodzi się w powietrzu. - Intensyfikacja? - zapytał Gary. - Czy to nie oznacza, że twoja magia powinna być lepsza? - Powinna. Ale z jakiegoś powodu nie jest. Wszystko dzieje się na opak. - To wszystko nie ma sensu - skwitował Gary. Mentia przytaknęła. - W Obszarze Szaleństwa nic nie ma sensu. - W takim razie powinniśmy chyba ruszyć dalej - powiedział Gary, który czuł się wyraźnie nieswojo. Nie chciał zostawiać driady własnemu losowi, ale czuł, że nie ma innego wyjścia. - Ale przecież musimy pomóc Desiree - przypomniał mu Hiatus. Z jakiego innego powodu Dobry Mag wysłałby nas razem? Gary zwrócił się więc do driady: - Muszę zdobyć filtr. Wiesz, gdzie mogę go znaleźć? - Nie wiem dokładnie - odpowiedziała. - Myślę, że jest w ruinach, za zasłoną. - W ruinach! - wykrzyknął Gary. - Potrzebuję dobrego filtru, nie uszkodzonego. - W ruinach powiedziała - zwróciła uwagę Mentia. - Za zaporą. - Zasłoną - poprawiła Desiree. Mentia zmarszczyła się. - Nieważne. - Gdzie są te ruiny? - Wiedziałam, zanim szaleństwo wszystkiego nie zmieniło - odpowiedziała Desiree. - To w jaki sposób możesz mi pomóc? - zapytał Gary. - Mogę ci wskazać ścieżkę do upadłego olbrzyma. - A co mi z tego przyjdzie? - On może wiedzieć, jak dojść do ruin. Kręcił się dookoła na długo przed upadkiem. - W takim razie pokaż mi tę ścieżkę do olbrzyma. - A co w zamian? - Jak to, co w zamian? - zapytał zaskoczony. - Jeżeli ja pomogę tobie, ty powinieneś się czymś odwzajemnić. - Och. A co chciałabyś w zamian? - Uratuj moje drzewo. - Nie wiem, jak uratować twoje drzewo! Nie potrafię przegnać stąd szaleństwa. Mentia wtrąciła się rozsądnie: - Nie wiemy, czy informacje Desiree naprawdę pomogą nam znaleźć filtr - zauważyła. - Olbrzym może nie pamiętać, gdzie się znajdują ruiny, albo my możemy nie znaleźć filtru w ruinach. Musimy więc zawierzyć, że jej pomoc okaże się rzeczywiście przydatna. - Co powoduje, że układ jest w sumie jeszcze gorszy - zauważył Gary. - Prawdą jest również, że nie wiesz, jak uratować jej drzewo ciągnęła Mentia nie bez racji. - Nie możesz więc przystać na taki układ. Możesz jednak obiecać, że się postarasz znaleźć sposób, jeśli jej informacje będą mogły pomóc w twojej misji. Wydaje się, że to będzie uczciwe. - Bez wątpienia - dodała Iris. - Każde z was obieca pomóc, nie mając jednak pewności, czy zdoła. Gary popatrzył na driadę. - Zgadzasz się na to? Desiree zastanowiła się. - Jesteś honorowym człowiekiem? - W ogóle nie jestem człowiekiem. Jestem gargulcem w ludzkiej postaci. - Aaa, w takim razie w porządku. Gargulce są bardzo stałe. - Ale jeżeli Gary uratuje jej drzewo, ona mnie nie poślubi - zaprotestował Hiatus. - Gary spróbuje - zauważyła rozsądnie Mentia. - Ty spróbujesz. Któremu się uda, ten uzyska nagrodę. A Desiree będzie miała dwie szansę na uratowanie drzewa. - Ale... - Załóżmy, że tobie się nie powiedzie, a Gary’emu tak. Wolałbyś, żeby jej drzewo umarło czy zostało uratowane na sposób Gary’ego? Hiatus wyglądał na dotkniętego tym pytaniem. - Nie, oczywiście, że nie chciałbym, aby jej drzewo umarło. Pragnę szczęścia dla niej i dla jej drzewa, nawet jeśli zabraknie go dla mnie. Driada spojrzała na niego zaskoczona. Przez jej twarz przebiegł pierwszy, słaby wyraz zainteresowania. - W takim razie spróbuję znaleźć sposób na uratowanie twojego drzewa - powiedział Gary. - Ścieżka prowadzi tam - odpowiedziała, wskazując drogę. - Ale jest tam gąszcz pokrzyw. - Ja jej ufam - stwierdził Hiatus. Wszedł w pokrzywy i bez przeszkód przeszedł na drugą stronę. Tymczasem na twarzy driady ponownie pojawiło się zainteresowanie, kiedy otaczająca ją iluzja rozpłynęła się, a ona i jej drzewo znowu wyglądali mizernie. Pozostali podążyli za Hiatusem, i proszę, rzeczywiście znaleźli ścieżkę. Gary szedł na samym końcu. - Spróbuję - powtórzył. - Nie mam pojęcia, co może pomóc, ale spróbuję to znaleźć i przynieść tobie. - Dziękuję - zawołała za nim, a drzewo jakby pomachało jedną z gałęzi, chociaż pewnie to tylko wiatr nią poruszył. Po całkiem szalonym marszu wpadli na olbrzyma. Stało się tak dlatego, że był niewidzialny, jak zresztą większość olbrzymów w Xanth. Leżał na ziemi, a obrys jego ciała wyznaczały rośliny, które zaczęły wokół niego wyrastać. - Ahoj, olbrzymie! - zawołała Mentia. - Gdzie masz głowę? - Tutaj - odpowiedział olbrzym. Krzaki były już tak gęste, że nie mogąc się przez nie przedrzeć, wspięli się na nogę olbrzyma i poszli w stronę odległej głowy. Mieli wrażenie, że płyną w powietrzu, chociaż tak naprawdę nic się nie zmieniło. Znaleźli się na wysokości koron drzew, a pod sobą widzieli wyłącznie powietrze. Tak naprawdę nie było to powietrze, tylko ciało olbrzyma. Gdyby nie to, że jego ciało było bardzo mocne, można by się wystraszyć takiego spaceru. Olbrzym był rzeczywiście nadzwyczaj ogromny. Dotarli do klatki piersiowej, która w rytm oddechu unosiła się i opadała niczym ziemia w czasie trzęsienia. Uznali, że znaleźli się dostatecznie blisko. - Jesteś ranny? - zapytała Iris. - Nie, jedynie zakłopotany - odpowiedział ogromny, przypominający głowę kształt z powietrza, wywołując przy tym ciepły podmuch, który pachniał jak płonące wysypisko śmieci w pochmurny dzień. - Nie potrafię znaleźć wyjścia z tego szaleństwa, więc odpoczywam. Jestem olbrzym Jethro. - W skład naszej grupy wchodzą: demonica, gargulec, dziecko, czarodziejka i zwyczajny człowiek - Iris przedstawiła całe towarzystwo. - Szukamy ruin. - Przechodziłem przez nie - odparł Jethro. - Idźcie po moich śladach. - Widziałeś zasłonę? - zapytała Mentia. - Nie ma żadnego welonu, raczej otwarty teren. Czy to wystarczy? - Nie welonu - poprawiła go. - Welon jest dla panny. - Och nie. Żadnych panien. Dla nich to zbyt trudne. - Nie chcesz zawrzeć umowy? - zapytała Niespodzianka. - Umowy? - Coś za twoje informacje - wyjaśniła Iris, spoglądając ze złością na dziewczynkę. - A powinienem? - zapytał Jethro. - Driada zawarła - wtrącił Gary. - Pomyśleliśmy, że może będziesz chciał, żebyśmy ci wskazali, jak stąd wyjść, albo coś takiego. - Nie, na pewno znajdę wyjście, tak jak znalazłem wejście - powiedział olbrzym. - Ale najpierw odpocznę i odzyskam siły. Poczekam, aż się oddalicie na bezpieczną odległość, żebym czasami na was nie nadepnął. - Dziękujemy za twoją troskę - powiedziała Mentia. - Ale powiedz, czy mógłbyś odpowiedzieć na jedno pytanie? - Mogę spróbować. Ale mój umysł nie jest aż tak wielki i silny jak ciało czy oddech, więc może mi się nie udać. - Dlaczego jesteś taki wielki? - Bo wszystkie olbrzymy są tak wielkie. To wynika z nazwy. - No wiem. Ale Metria, mój lepszy aspekt, kiedyś spotkała niewidzialnego olbrzyma. Rozmawiała z nim jakieś pięćdziesiąt lat temu, a on był mniej więcej dziesięć razy mniejszy od ciebie. Czy jesteś olbrzymem wśród olbrzymów? - Ależ nie - odpowiedział nieco zakłopotany. - Jestem tych samych rozmiarów co każdy inny niewidzialny olbrzym, o ile wiem. Oczywiście nie widzimy siebie nawzajem, ale pozostawiamy za sobą ślady podobnej wielkości. Jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu byłem chłopakiem i wtedy byłem takich samych rozmiarów jak moi przyjaciele. - Masz dziewięćdziesiąt lat? - zapytała zaskoczona Iris. - Kiedy cię przyniesiono? - W roku 1001. - I ja wtedy zostałam przyniesiona! Jesteśmy rówieśnikami. Potężna twarz musiała zapewne się skrzywić. - Bez obrazy, Czarodziejko, ale nie wyglądasz na dziewięćdziesiąt trzy lata. Wyglądasz bardziej na jakieś dwadzieścia trzy. Chyba że używasz iluzji? - Nie, zostałam odmłodzona. Ale skoro Mentia już o tym wspomniała, ja także miałam do czynienia z olbrzymami i pamiętam, że kiedy wchodziłam w lata czterdzieste, były jakieś dziesięć razy większe od normalnego człowieka. Jak to wyjaśnisz? - Widocznie nadal rosłem - stwierdził Jethro. - Teraz, kiedy o tym mówisz, chyba sobie przypominam, że drzewa i domy stały się mniejsze, niż były wcześniej. Ale normalnie olbrzymy po osiągnięciu dojrzałości już niewiele się zmieniają. To wszystko wydaje się więc trochę dziwne. - Wyjątkowo dziwne - przytaknęła Mentia. - Jedna z wielu dziwnych rzeczy. - Są jeszcze inne? - zapytał Gary. - Owszem. Na przykład centaury zwykle żyją wolniej niż zwykli ludzie, w efekcie więc czterokrotnie dłużej się starzeją. Ale teraz się wydaje, że starzeją się w tym samym tempie. A sfinksy zniknęły wieki temu, a teraz znowu się pojawiły jakby nigdy nic. To zjawiska trudne do wyjaśnienia. - Masz rację - potwierdziła Iris. - Żyję dostatecznie długo, aby pamiętać. Sprawy się zmieniają. - A szaleństwo się rozprzestrzenia - wtrącił Hiatus. - Czy jedno z drugim może być związane? - Racja - stwierdziła Mentia. - Szaleństwo od jakiegoś czasu rozprzestrzenia się, ale wszystkie zmiany pojawiły się właściwie ostatnio. Ciekawe dlaczego? - Gdybyśmy odkryli dlaczego - odezwał się Hiatus wyraźnie podekscytowany - może wiedzielibyśmy, jak odwrócić szaleństwo. - Być może potrafię pomóc w ustaleniu punktu zwrotnego - powiedziała Iris. - Wydaje mi się, że wszystko działo się normalnie, kiedy pozostawałam na Wyspie Iluzji. Ale po poślubieniu Trenta i przeprowadzce do Zamku Roogna zmieniło się. Prawdę powiedziawszy, aż do dziś nigdy o tym nie myślałam. - Ja też odniosłam takie wrażenie - zgodziła się Mentia. - Moja lepsza połowa nie bardzo była zainteresowana olbrzymami, ponieważ były niewidzialne, ale po każdym kolejnym spotkaniu interesowała się nimi coraz bardziej. - Czy wydarzyło się wtedy coś szczególnego? - zapytał Gary. To znaczy coś, co mogło mieć wpływ na cały Xanth, jak na przykład Czas Bez Magii albo... - Czas Bez Magii! - krzyknęły razem Iris i Mentia. - To musi być to - odezwał się Jethro. - Zniszczył miliony starych zaklęć i złamał zaklęcie zapomnienia o Wielkiej Rozpadlinie, o której teraz pamiętamy. Kto wie, czego jeszcze wtedy dokonał. - Prawda, kto wie - westchnęła Iris. - Wszyscy mężczyźni zamienieni przez Gorgone w kamień wrócili do swoich żon... A potem jej talent dojrzał jeszcze bardziej i zaczęła zmieniać w kamień także kobiety. Zdawało nam się wtedy, że to jedynie kwestia wieku, ale teraz już tak nie myślę. - Ale czy Czas Bez Magii mógł też spowodować, że szaleństwo zaczęło się rozprzestrzeniać na większą skalę? - spytał Gary. - To wydaje się nieco naciągnięte. - Nie, jeśli istniało jakieś stare zaklęcie utrzymujące je pod kontrolą - odparła Mentia. - Jeśli Czas Bez Magii je zlikwidował, wszystko zaczęło się coraz bardziej mieszać. Skoro szaleństwo wynika ze stopnia koncentracji magicznego pyłu, to większy zasięg pyłu może wywołać rozmaite skutki, na przykład spowodować, że olbrzymy będą rosły albo że centaury dostosują się do ludzi, albo że niektóre talenty, jak ten Gorgony, wzmocnią się. Mogło to zaowocować serią drobnych zmian, na które nikt nie zwrócił uwagi, ponieważ zachodziły one stopniowo. Czas Bez Magii wydarzył się w roku 1043, pięćdziesiąt jeden lat temu, a zmiany nadal zachodzą. Któż zauważyłby zmianę z jednego roku. Ale wydaje mi się, że tak się właśnie stało i że to może jest klucz do rozwiązania naszej zagadki. - Może - stwierdził Gary. Demonica mówiła tak rozsądnie, że Gary nie nadążał. - Ciebie, Gary, w tym samym mniej więcej okresie zaczęły zalewać zanieczyszczenia z Mundanii - powiedziała Mentia. - Potrzebujesz filtru, więc idź dalej. Może twoja wyprawa jest jeszcze inną konsekwencją Czasu Bez Magii. To miało sens. - Ale filtr służy tylko do czyszczenia wody. W jaki sposób mielibyśmy odtworzyć nieznane zaklęcie, które ogranicza szaleństwo? - To właśnie musimy odkryć - powiedziała Mentia. - Musimy mieć nadzieję, że w tych ruinach znajdziemy coś więcej, nie tylko twój filtr. - Mnie te ruiny wydawały się zupełnie pozbawione czegokolwiek - zauważył Jethro. - No, ale nie rozglądałem się zbyt uważnie. - My będziemy musieli dokładnie je przeszukać - stwierdziła Iris. Popatrzyła w stronę niewidocznej twarzy olbrzyma. - Dziękuję za twoją pomoc w tej sprawie, Jethro. Możliwe, że okazałeś się bardziej pomocny dla nas i całego Xanth, niż ktokolwiek mógł przewidzieć. - Iiihh - powiedział olbrzym z przyjemnością. Zeszli po jego ramieniu i stanęli na ziemi. Teraz po jego śladach ruszyli w samo serce szaleństwa. Napotkali zwykłe w takiej sytuacji zjawiska dziwne i kłopotliwe, ale Gary czuł się pewnie i wiedział, że jego towarzysze również tak się czują. Tymczasem zrobiło się późno, a w Obszarze Szaleństwa nie należało podróżować po zmroku. Znaleźli więc odpowiednie miejsce osłonięte ścianą drzew, które dawały owoce i sok, i zatrzymali się tam na noc. W każdym razie próbowali. Znajdowali się jednak w Obszarze Szaleństwa, a ono nie chciało zostawić ich w spokoju. Niespodzianka, zmęczona długim i obfitującym w wydarzenia dniem, nie przejmowała się jednak, położyła na ziemi i zasnęła zdrowym snem. Jednak Gary i pozostali długo nie mogli sobie poradzić. Drzewa przybrały obce formy i zdawały się ich poszturchiwać wysuniętymi i zakrzywionymi gałęziami. Gary myślał, że to tylko złudzenie, aż jedna z gałęzi wśliznęła się w jego rękaw. Wiedział, że jeszcze przed chwilą tej gałęzi nie było w pobliżu. Jednak zdecydował się nie wywoływać niepotrzebnie zamieszania z byle powodu i nic nie powiedział. To nie było drzewo z lianami i zapewne nie było też niebezpieczne. Zdjął typowo męskie buty, które straszliwie uciskały jego ludzkie palce, i postawił je przed sobą. Zrobiły dwa małe ślady i wydobyły się z nich dwa obłoczki pary. - A cóż to? - zapytał. Hiatus spojrzał w ich stronę. - To oczywiście dusze twoich butów - stwierdził. - Przez cały dzień nie było im wygodnie z twoim ciężarem i dopiero teraz, w nocy, jest okazja na odrobinę relaksu. Daj im odpocząć, jutro będą potrzebowały sporo siły do dalszej drogi. - Nie miałem pojęcia, że buty mają duszę - przyznał Gary. Myślałem, że mają ją tylko stworzenia. - Buty są wyjątkiem - zapewnił go Hiatus. - Muszą ciężko pracować. - Prawdę powiedziawszy, tylko istoty ludzkie są obdarzone duszą - wtrąciła Iris. - Albo częściowo ludzkie, jak harpie czy centaury. Buty najwidoczniej zdobyły dusze przez bliskie z nimi związki. - Tylko istoty związane z ludźmi mają duszę? - zapytał z zakłopotaniem Gary. - To co w takim razie z gargulcami? - A macie w jakimś stopniu ludzkie pochodzenie? - O niczym takim nie wiem. - W takim razie zapewne nie masz duszy. - Nie, on musi mieć duszę - oświadczyła tym swoim rozsądnym tonem Mentia. - No bo jego buty ją mają. Nie miałyby duszy ze związku z nim, gdyby on jej nie miał. - No cóż, teraz ma postać człowieka - przypomniała Iris. - Sama forma nie ma znaczenia. My, demonice, możemy przybrać każdą postać, jaką sobie życzymy. - Zademonstrowała to, przybierając postać muchomora z żabą na kapeluszu. Żaba zaskrzeczała z przerażeniem i zeskoczyła. - Chciałam być muchą - wyjaśniła z niesmakiem. - Znowu wmieszało się szaleństwo - powiedziała Iris. - Demonice mają dusze? - zapytał Gary. - My jesteśmy duszami - odpowiedziała Mentia, powróciwszy do swojej postaci. - Więc nie mamy duszy. I nie tęsknimy za nią. - No ale co w takim razie z twoją lepszą połową? Demonica skrzywiła się. - Otrzymała połowę duszy, kiedy wyszła za mąż, i nagle zaczęła kochać, dorobiła się sumienia, lojalności, poświęcenia i wszystkich innych lepszych cech ludzkich. Niesmaczne. Dlatego musiałam się oddzielić. Jestem jej bezduszną pozostałością. W końcu pozostałam demonicznie czysta. - No ale jeśli jesteście duszami, to czy nie powinnyście postępować dobrze? - zapytał Gary, odtrącając kolejną gałąź. - Nie, ponieważ całą naszą energię zużywamy na przetrwanie - wyjaśniła Mentia. - Nie pozostaje nam nic na takie dziwaczne sprawy. Ty musisz mieć ciało, żeby twoja dusza mogła się w nim utrzymać. - A co ze skrzyżowaniem człowieka i demonicy? - zapytała Iris. Mentia wzruszyła ramionami. - Można się zgodzić, że mają dwie dusze. Ich demoniczny aspekt to jedna, a ludzki druga. Być może mają nawet dwa talenty, ponieważ każda dusza może mieć jeden. Ich oczy zwróciły się w stronę śpiącego dziecka. - Ciekawe - mruknęła Iris. - Nie, ona nie jestem demonem - powiedziała Mentia. - Wiedziałabym. Jest po prostu dzieckiem z nieokiełznanymi talentami. Bez wątpienia byłaby mniej interesująca, gdyby udało się jej te talenty kontrolować. - Ale jej rodzinie znacznie by ulżyło - stwierdził Gary. Tym razem musiał odgonić dwie gałęzie wślizgujące mu się pod ubranie. Czy mi się tylko wydaje, czy też to drzewo naprawdę stara się mnie porwać? - Próbuje porwać twoje odzienie - powiedział Hiatus. - Inne próbowało zrobić to samo ze mną, ale zniechęciłem je, kiedy sprawiłem, że pojawiło się na nim mnóstwo pokrytych brodawkami wyrostków. Mój pokręcony talent ciągle okazuje się przydatny. - Inne jeszcze próbowało ze mną - dodała Mentia. - Też bez powodzenia, bo akurat wtedy przybrałam postać dymu. - Porwać ubranie? - zapytała Iris. - Eeee! Jedno zabrało mi bluzkę, a robiło to tak wolno, że nie zauważyłam. - Jest ciemno, więc i tak cię nie widzimy - zapewnił ją Hiatus. - Ale musiałam się teraz odziać częściowo w iluzję - odparła poirytowana Iris. - A iluzja nie jest dostatecznie ciepła. - Postaram się znaleźć kocankę - obiecał Gary. - Koc powinien pomóc. - Prawdę powiedziawszy, on sam zaczął odczuwać chłód. - Pomogę ci - powiedziała Iris. Gary zobaczył w ręku czarodziejki płonącą lampę. Oświetlała lekko okryty dekolt Iris. - Wyczarowałaś lampę? - zapytał zaskoczony Hiatus. - Nie, to iluzja - wyjaśniła Iris. - Iluzoryczna lampa świeci prawdziwym światłem? - zapytał z kolei zaskoczony Gary. - Światło też jest iluzoryczne - powiedziała. - No, dalej, poszukajmy kocanki. Poszli za światłem, które okazało się dostatecznie jasne. Gary postanowił nie zadawać dalszych pytań. Bał się, że jeśli będzie pytał, to nie będzie zwracał uwagi na to, co ma pod nogami, i nie uda mu się omijać swoimi delikatnymi ludzkimi stopami ostrych kamieni i gałęzi. Nie wydawało się, aby w pobliżu rosły kocanki. Ale Iris zauważyła nisko wiszący obłok. - Może trochę tego wystarczy - powiedziała, idąc w tym kierunku. Podeszła do chmury i złapała w wolną dłoń nieco jej materii. Teraz postawiła lampę na głowie tak, że mogła użyć obu dłoni. Spory kawałek puszystej chmury okrył jej ramiona. - Tak, powinno wystarczyć. Gary, pomóż mi wziąć wystarczająco dużo. Gary wyciągnął swoje ludzkie ramiona i dotknął chmury. W dotyku przypominała miękką bawełnę. Pociągnął i niemal zupełnie nic nie ważący kawał chmury oderwał się od reszty. Podążył za Iris w stronę ściany drzew. - Swoje położę na ziemi, a twoje wykorzystamy do przykrycia powiedziała. - Nie możemy tego wypuścić, bo odleci. - Dam ci to, wrócę i wezmę dla siebie. - Nie bądź niemądry. W ciemności nie znajdziesz drogi. Podzielimy się. - Ale co z Hiatusem i Mentią? Oni nie zmarzną? - Nie sądzę - odpowiedziała. Uniosła lampę i w jej świetle Gary zobaczył Hiatusa wygodnie ułożonego na puchowym łóżku pod Niespodzianką, która śpiąc, unosiła się w powietrzu. - A to skąd się tu wzięło? - zapytał zaskoczony. - No i gdzie się podziała Mentia? Na boku łóżka otworzyły się usta. - Nie bądź głupi, gargulcu - powiedziało. Zrozumiał, że demonica zmieniła się w łóżko. Nie wszystko jednak było jasne. - Jeżeli twoja magia została zepsuta przez szaleństwo, jak ci się udało zrobić coś takiego? - Spróbowałam się zamienić w betonowy blok - odpowiedziało łóżko. - Z szaleństwem można sobie poradzić, jeśli je zrozumiesz, a poza tym normalnie jestem trochę szalona, więc nie mam wiele problemów, żeby sobie z szaleństwem poradzić, chociaż teraz pozostaję niestety przy zdrowych zmysłach. Gary usiadł więc na spodniej części chmury i poczuł się całkiem wygodnie. Położył się, a choć posłanie okazało się niebiańsko miękkie, nie ugięło się i nie dotknęło ziemi. Substancja zachowała nieco dziennego ciepła, uznał więc, że prawdopodobnie nadaje się do swego celu lepiej niż koc. Iris usadowiła się obok i przykryła ich oboje swoją częścią chmury. Jej ciało też było ciepłe i delikatne... i bardzo bliskie. - Ale... - zaczął. - Och, wszystko w porządku, zgaszę światło - powiedziała. Lampa zniknęła, pogrążając ich w ciemnościach. - Teraz dobrze? - Ale ty chyba nie masz nic na sobie, jak sądzę. - Nie ma sensu w ciemnościach pozostawiać złudnego ubrania zauważyła. - Rano znowu ubiorę się w iluzję, a z resztki chmury może nawet zrobię jakąś nową bluzkę. - Ale twoje ciało jest tak blisko. - No i co z tego - odparła jakby zaskoczona. - Pozwól mi przypomnieć sobie, że nie potrzebuję już iluzji, aby moje stare kości przedstawiać jako młode. Fizycznie mam dwadzieścia trzy lata. Jak mi się zdaje, ty w swojej ludzkiej postaci masz mniej więcej tyle samo. Wydaje mi się, że całkiem dobrze do siebie pasujemy. - Pasujemy? Do czego? - No cóż, możemy zacząć od pocałunku w ucho - powiedziała i wprowadziła słowa w czyn. Gary był tak zaskoczony, że zsunął się z chmury i wylądował na twardej i zimnej ziemi. - Och, no chodź - powiedziała Iris i wciągnęła go między dwie puchowe warstwy. W efekcie jej ciało znalazło się jeszcze bliżej niż przedtem. - Co ty próbujesz zrobić? - zapytał Gary. - Czy to nie jest oczywiste? Próbuję cię uwieść. Gary był zadziwiony. - Co próbujesz? Roześmiała się. - Nie zrozumiałeś? - Nie. W ogóle nic z tego nie rozumiem. Zapadła przerwa złożona z dwóch chwil i może jeszcze z połowy trzeciej. - Byłam tak długo stara, że to prawdziwa ulga stać się znowu młodą - powiedziała w końcu. - Ale jaka przyjemność być młodym, jeśli nie można wykorzystać młodzieńczych możliwości? - Nie wiem. A co to są te młodzieńcze możliwości? Zapadła kolejna pauza, ale już nie tak długa. - Ty pewnie się wahasz, czy wiązać się z zamężną kobietą? Zapewniam cię, że nigdy nikomu o tym nie powiem. To wyłącznie dla zabawy, czysto prywatna sprawa. - Wiązać do czego? - zapytał zdezorientowany. - Do przywoływania bociana, głuptasie! - westchnęła. Powoli zaczął pojmować, o co jej chodzi. - Bocian? Ale do tego potrzebowałbym kobiety. - A kimże twoim zdaniem jestem, co? Morsem? - No nie, człowiekiem - odparł zakłopotany jej gwałtownością. - No właśnie. Więc skąd twoje obiekcje? - Jestem gargulcem, więc nie mam żadnych bocianich interesów z innymi gatunkami. - A niech to! W tej chwili masz ludzką postać. Gary wiedział, że to prawda. - Nadal jednak pozostaję gargulcem, tak jak ty jesteś starą wiedźmą. Nie zawieramy ludzkich związków. Tym razem pauza trwała tyle chwil, że stracił rachubę. Spokojnie ułożył się do snu. Podejrzewał, że Iris zrobiła to samo. Rankiem zaopatrzyli się w owoce winogrona i pasji flory. Winogrona były smaczne, ale tych drugich Gary nie jadł. Pamiętał, że pochmurne łóżko, które dzielił z Iris, spoczywało na łodygach pasji flory. Stąd jej pełne pasji zachowanie, domyślił się poniewczasie. W przyszłości wolał tego uniknąć, aby lepiej się wyspać. Chociaż z drugiej strony byłoby miło, gdyby znalazła się tu jakaś panna gargulcówna. Tymczasem Niespodzianka wyczarowywała wątroby, wyjątkowo obrzydliwe, i w końcu zrobiła to, co chciała, próbując wyczarować najbardziej ohydnego wątrobnika - zrobiła ciastko i plaster miodu. Ciasto polała miodem, a plaster przyłożyła na obtarte kolano. Następnie ugryzła z apetytem, którego można było jej pozazdrościć. Czarodziejka Iris była jakoś nie w sosie. Gary uznał, że być może byłoby uprzejmie okazać jej nieco zainteresowania, takiego zainteresowania, jakie według niego mężczyzna w jego wieku i kondycji mógłby okazywać. Jednak w żaden sposób nie można było zaprzeczyć, że nie jest żeńską formą gargulca. - Szaleństwa ludzi rzadko bawią demony - zauważyła Mentia, spoglądając na owoce pasji flory. - Czy chciałbyś, abym przybrała kształty gargulca? - Oczywiście nie. My, gargulce, nigdy nie wprawiamy w zakłopotanie innych istot. Nikt nie potrafi nam dorównać swoją brzydotą. - Bez wątpienia - zgodziła się demonica, nadal rozbawiona. Podążyli śladami olbrzyma ku samemu, jak się zdawało, środkowi Obszaru Szaleństwa, chociaż Mentia wyjaśniała, że to nie może być centrum, bo była nim Wioska Magicznego Pyłu. Niemniej przejawy szaleństwa nadal im towarzyszyły w postaci drzew, które przybierały kształty morskich potworów, a czasami nawet zachowywały się tak jak one. Iris wielokrotnie musiała używać iluzji, by je przegonić, a Hiatus miał pełne ręce roboty przy wywoływaniu obrzydliwych, owłosionych brodawek na gałęziach, które nie dawały się zwieść iluzji. Gdy zawodziły obie te metody, Mentia przybierała kształt potężnej siekiery, jakie mają drwale, i odrąbywała najdalej sięgające gałęzie. Ucieszyli się, kiedy las nieco się przerzedził, a oni przeszli przez średniej wielkości pagórki. Wzgórza broniły swoich przejść, stając się niespodziewanie górami o stromych zboczach, z których podróżnicy zsuwali się, wpadając na pnie albo głazy, i rozbijali sobie nosy. - Zdaje się, że znam te wzgórza - powiedziała Mentia. - Nazywają się Nosale. W końcu wyszli na płaskowyż. Był już najwyższy czas, bo nosy zaczęły ich już porządnie boleć. Z drugiej strony bali się, że wkrótce pojawi się kolejne zagrożenie. Drzewa były tu dość spokojne, chociaż szaleństwo stawało się przerażająco silne. Gary, który specjalizował się w kamieniach, odkrył, dlaczego tak się dzieje. - Tu jest za mało miejsca, aby ich korzenie mogły znaleźć dostateczne oparcie. Ziemię niemal całkowicie pokrywają skalne odłamki. - Czy skały nie stanowią podłoża większej części lądu? - zapytał Hiatus. - W głębszych warstwach tak - zgodził się Gary. - Ale zwykle przykryte są piaskiem i glebą, tak że rośliny mogą się dobrze ukorzenić. A to wydaje się sztucznie skamieniałe, tak jakby rozsypały się domy. Gdzieniegdzie wygląda to na starożytne drogi. Nie ma więc dostatecznie dużo ziemi i rośliny nie mogą się rozwinąć. Dla nas to nawet szczęście, bo większość tutejszych roślin nie jest zbyt przyjazna. - Dziwne - stwierdziła Iris. - Drzewa i rośliny rosnące wokół Zamku Roogna robiły wszystko, co mogły, aby zagrodzić drogę niepożądanym przybyszom. Ale nie robiły tego złośliwie; były specjalnie poinstruowane, aby bronić zamku. Równocześnie starały się, jak mogły, zatrzymać tam każdego maga. Możliwe więc, że nie rozumiemy właściwie tych roślin. - Nagle pnącza pokrzywy spróbowały opleść jej nogi na wysokości kostek i wciągnąć w swój gąszcz. - Ale mogę się mylić - powiedziała po zastanowieniu. - Niezależnie od tego, jak zachowywały się w przeszłości, teraz postępują inaczej - odpowiedział Hiatus. - Ponieważ szaleństwo wszystko zmienia. Niespodzianka znalazła kamień w kształcie z grubsza przypominającym krzesło. Zrobiła zeza. Kamień drgnął i zaczął maszerować. Dziewczynka wskoczyła na niego i jechała, aż jedna z nóg krzesełka trafiła na jakąś nierówność terenu - ożywione krzesło potknęło się i zrzuciło ją z siebie. Poszli dalej po śladach olbrzyma. Kamienie na ziemi stawały się coraz większe, a niektóre, o ostrych kształtach, wyrastały znacznie nad ziemię. - To bez wątpienia sztuczne - stwierdził Gary. - Mam na myśli to, że zostały wykute w kamieniołomach i tu sprowadzone. Wydaje mi się, że widzę zarysy budynków. - To by oznaczało, że znaleźliśmy ruiny - powiedziała Mentia. Może nasza misja jest bliska spełnienia. - To by było miłe - zgodził się Gary, ale równocześnie wątpił, aby to była prawda. - Znalezienie ruin to tylko jeden krok. Musimy znaleźć filtr. No i jeszcze sposób na uratowanie drzewa Desiree. Nie widzę jeszcze ani jednego, ani drugiego. Iris popatrzyła przed siebie na nagą równinę. - To śmietnisko. Gdyby był tu filtr, oczyszczałby wodę i znaleźlibyśmy jakąś oazę czy coś takiego. A są tu jedynie ruiny. Gary musiał się zgodzić. Ale co mogli zrobić poza szukaniem ruin w nadziei znalezienia tego, po co przyszli? - To dziwne - zauważyła Mentia, wpatrując się w szczególny kamień osadzony pionowo w ziemi. Pozostali także spojrzeli w jego stronę. Gary zauważył, że jest to konstrukcja dwóch kamieni połączonych na szczycie innego rodzaju skałą. - Dziwne? - zapytał Hiatus. - To po prostu nie wiadomo co! Po co w ten sposób łączyć dwa głazy? - Żeby zrobić łuk? - zastanowiła się Iris. - Za wąski - uznała Mentia. - O wiele za wąski. Te głazy stoją tuż przy sobie, więc nikt nie zdołałby się między nimi przecisnąć, nie mówiąc już o jakimś innym wykorzystaniu takiego przejścia. Niespodzianka podeszła do kamieni. Nagle z jej dłoni wysunęły się pazury, które wbiła w kamienie i zaczęła się wspinać ku kamiennemu łączeniu na szczycie. Zbadała je dokładnie. - Zawias! - oznajmiła. - Kamienny zawias? - zapytała Iris. - Zastanawiające. - Ale natychmiast prawie zrozumiała. - Tak, to jest to, na co wygląda. Kamienny zawias łączący dwa głazy. - Dlaczego głazy miałyby być połączone zawiasem? - spytał Hiatus. - Żeby podnieść jeden z tych głazów, potrzeba by olbrzyma albo ze dwóch ogrów; każdy z nich jest wielkości małego budynku. - A poza tym ani olbrzymy, ani ogry nie potrafiłyby zbudować tak przemyślnej konstrukcji - dodała Mentia. - Tylko ludzie i termity potrafią coś takiego zrobić, ale termity nie pracują w kamieniu. Gary zastanowił się. - Gargulce nie pracują w kamieniu, ale doceniamy jego znaczenie. Powiedziałbym, że to wspornik pod budynek. Jeden kamień został osadzony głęboko w ziemi, a ten drugi spoczywa na ziemi. Ten drugi można podnieść do poziomu i połączyć z następną kamienną kolumną. O tu. - Dotknął najbliższego filara. - Pozostałe kamienie można umieścić podobnie i zbudować solidny dach. Widzę właściwie rozmieszczone do tego kolumny. - Widzisz? - zapytał Hiatus. - Ja nie widzę nic poza kawałkami odłupanych głazów. - Są połamane, ale ułożone we wzór. Patrz, tu jest następna kolumna z zawiasem, a tam jeszcze jedna, ale belka została od niej oderwana. Miasto zostało zniszczone przez czas i niesprzyjającą pogodę, ale kiedyś stało w nim wiele wspaniałych budowli. Pozostali, nie widząc tego co on, pokręcili głowami. Ale dla Gary’ego wszystko było dostatecznie jasne. Żałował, że nie potrafi pokazać im tego, co sam widzi. No, ale oni nie byli gargulcami. Przeszli przez ruiny, ale niczego szczególnego nie znaleźli. Być może rzeczywiście kiedyś było tu wspaniałe miasto, ale teraz było ono zapomniane - i to zapomniane, na długo zanim opanowało je szaleństwo. No i nie znaleźli żadnego filtra. Szukali cały dzień, ale udało im się jedynie zmęczyć i załamać. Nawet Niespodzianka poczuła się znudzona i obojętna. W samym środku terenu znajdowało się zamulone bajoro. Zarośnięte było podejrzanymi zaroślami, które syczały na każdego, kto próbował zanurzyć się w wodzie. Dopiero kiedy Hiatus posadził na nich trochę naprawdę obrzydliwych rzeczy, uspokoiły się. To miejsce było równie dobre na wieczorny odpoczynek jak każde inne. Tym razem Iris, ku zadowoleniu Gary’ego, nie niepokoiła go. Próbowała skusić Hiatusa, ale on mógł myśleć wyłącznie o Desiree. W końcu wyczarowała swoją iluzją mały pawilon, w którym położyła się razem z Niespodzianką, która w środku wyczarowała swój własny mniejszy pawilonik. Gary położył się na swoich ludzkich plecach i wpatrzył się w gwiazdy. Był z nimi za pan brat, gdyż kontemplował niebo od stuleci. Ale tej nocy coś było nie tak; nie potrafił rozpoznać żadnej z gwiazd. Widział natomiast trytona pływającego po polu pośród pasących się myszy. Tryton zauważył wpatrującego się Gary’ego i z jego ust wypłynęły słowa: NA CO TAK PATRZYSZ, GARGULCU? - Gdzie się podziały prawdziwe konstelacje? - zapytał Gary. - My jesteśmy prawdziwymi konstelacjami - odparł ze złością tryton. - Nie tam, skąd pochodzę. - Nie jesteś tam, skąd pochodzisz, kamieniarzu. - Tryton i myszy spojrzeli na niego. - Jesteś z nudnej strony zasłony. Gary zastanowił się nad tym i uznał, że to prawda. - To Obszar Szaleństwa, więc nic dziwnego, że widać szalone konstelacje. - Masz rację, kamieniczniku. - Od jak dawna tu jesteś, rybi ogonie? - zapytał Gary, używając tego samego języka. Tryton nieco złagodniał. Być może po raz pierwszy od długiego czasu ktoś potraktował go poważnie. - Odkąd zapanowało szaleństwo. - W takim razie pewnie pamiętasz to miasto z okresu jego świetności. - A ty skąd o nim wiesz? - zapytał tryton. - Jestem gargulcem. Podziwiamy kamienie. Żałuję, że nie widziałem go, kiedy było w pełnym rozkwicie. Może znalazłbym tu i gargulce. - Były tu, wśród wielu innych stworzeń. Ale wszystko uległo zniszczeniu. - Ciekawi mnie, czy miały filtry - rzucił Gary od niechcenia. - Filtr! - wykrzyknął tryton. - Tego szukasz? - Owszem, to moje zadanie. Wiesz, gdzie go znajdę? - Nie idź po to! - krzyknął wystraszony tryton. - To niebezpieczne. Wróć na swoją stronę zasłony. - A więc był tu! - zawołał Gary. - I nadal musi tu być, bo nie jest śmiertelny w tym sensie, w jakim jest ludzkie ciało. Muszę go mieć. - Zostaw to nieszczęście - powiedział tryton. - Ja ci nie pomogę znaleźć. - I w tej samej chwili tryton odpłynął w takim pośpiechu, że jego ogon zakręcił stadem myszy i cała scena zmieniła się w wielkie nic. Teraz jednak Gary wiedział, że jego wyprawa nie jest skazana na porażkę. Tu, wśród ruin, znajdował się filtr - gdyby tylko potrafił go odnaleźć. Rozdział 8 Ożywienie Następnego ranka wszyscy byli gotowi zrezygnować z wyprawy, jedynie Niespodzianka z zapałem szukała kolorowych kamyków, ale Gary nie potrafił jej pomóc. - Wiem, że filtr tutaj jest - powiedział. - Skąd wiesz? - zapytała z lekceważeniem Iris. - Gwiazdy mi powiedziały. - Że co? - Konstelacja trytona, którą widziałem zeszłej nocy. Tryton widział miasto, zanim zamieniło się w ruinę, i powiedział, że był tu filtr. Ale powiedział też, żebym go nie szukał. - Gadająca konstelacja? - zapytał Hiatus. - Pamiętaj, że jesteśmy w szaleństwie - przypomniała Mentia. Takie rzeczy się zdarzają. Iris westchnęła. - No i zdarzają się. Zdaje się, że Bink mówił coś o rozmawiających konstelacjach. Ale nie były godne zaufania. - Tyle tylko, że ta starała się mnie powstrzymać przed znalezieniem filtru. A więc on musi tu gdzieś być. - Szalona logika - stwierdziła Mentia. - Ale może słuszna. Jak go jednak znajdziemy, jeśli do tej pory się to nie udało mimo poszukiwań? - Tajemnica musi tkwić w kamieniu - uznał Gary. - Potrafię zrozumieć kamień. Muszę tylko znaleźć właściwy. - Masz na myśli obelisk? - spytała Iris. - Kamień z napisami? - Niekoniecznie. Potrzeba mi jedynie kamienia, który widział rzeczy we właściwym czasie. - A cóż to znowu za nonsens? Kamienie niczego nie widzą! - Nie w taki sposób jak my - odparł Gary. - Ale widzą rzeczy i gargulce potrafią je odczytywać. Proces jest jednak powolny i bezowocny, jeśli kamień nie widział tego, co potrzeba. - A co właściwie potrzeba? - Filtru oczywiście. Ale znalezienie odpowiedniego kamienia może być równie trudne jak znalezienie samego filtru. Muszę więc poszukać kamienia, który widział miasto w czasach jego świetności. Może w nim znajdzie się jakaś informacja. - Słuchaj. - Iris wydawała się już zniecierpliwiona. - Czy nie jest tak, że każdy kamień, który się tu znajduje, jest częścią miasta? Więc wszystkie widziały, prawda? - Ale wiele twarzy zwróconych było do wewnątrz; widziały tylko to, co się działo wewnątrz budynków, a czasami tylko spodnią część powieszonych na ścianach kilimów. Ściany zwrócone na ulice widziały tylko to, co znajdowało się bezpośrednio przed nimi. Potrzebuję kamiennej twarzy, która widziała całe miasto, a w każdym razie wystarczającą jego część, abym i ja mógł zobaczyć. - Żebyś i ty mógł zobaczyć? - spytała z niedowierzaniem. - Przez te tajemnicze napisy na nim? - Och, na nim nie będzie żadnych napisów, dopóki nie zrobi ich jakaś ludzka istota. Ja czytam sam kamień. Iris podniosła ręce. - Poddaję się! To przekracza wszelkie szaleństwo. - Nie jestem tego taka pewna - zauważyła rozsądnie Mentia. Gargulce rzeczywiście znają kamienie tak jak i wodę, a Gary mówi tak, jakby wiedział, co mówi. Gary, w jaki sposób czytasz kamień? - Patrzę na niego z bliska i tak zagłębiam się wzrokiem, aż zobaczę jego wnętrze ukryte za zewnętrzną powłoką. Następnie interpretuję - odpowiedział i zamilkł na chwilę. - Oj, nie jestem pewny, czy zdołam to zrobić w ludzkim ciele! Zapomniałem o jego ograniczeniach. - I jego możliwościach - mruknęła pod nosem Iris. - Należy spróbować - powiedziała poważnie Mentia. - Wtedy zobaczymy, czy to jest możliwe do zrealizowania. - Ale jeżeli nie znajdę właściwego kamienia, nie dowiem się niczego pożytecznego - zaprotestował Gary. - Dla sprawdzenia twoich możliwości nie potrzebujemy użytecznych informacji. Jeżeli odkryjesz, że w tej postaci potrafisz czytać kamienie, wtedy zaczniemy szukać najlepiej poinformowanego kamienia na całej równinie. - Dlaczego nie! - zgodził się. - Jesteś zadziwiająco rozsądna, Mentio. Wydęła jedną stronę twarzy w dziwnym grymasie. - To nie z wyboru, gargulcu. Kiedy tylko zakończymy naszą misję, opuścimy to szaleństwo i znowu będę normalna. - Jesteś demonicą - odezwał się Hiatus. - Dlaczego jeszcze tu jesteś? Grymas zniknął już całkowicie z twarzy Mentii, razem z jej ustami. Mówiła jednak bez problemów. - Ponieważ szaleństwo zniszczyło również mój wrodzony brak odpowiedzialności. Nie byłoby właściwe opuścić was w potrzebie, więc nie zniknę. Zapewniam was jednak, że takie podejście niepokoi mnie w równym stopniu, jak niepokoiła mnie lepsza część mojej osobowości. Równie dobrze mogłam z nią zostać. - Osobowość jest dla demonów szaleństwem - zgodził się Gary. - Ale muszę stwierdzić, że wolę ciebie w tym stanie i jestem ci wdzięczny za twoją obecność. - Ależ ona nie jest nawet kusząca! - powiedziała zniechęcona Iris. - No właśnie - przytaknął Gary. - Przecież to nieznośne! - mruknęła Czarodziejka. - Nieznośne! - zawołała Niespodzianka, zezując. Znalazła garść kolorowych kamyków. Nagle powędrowały w górę i w powietrzu ułożyły się we wzór. - Ale to nie jest nieznośne - stwierdziła Mentia. - To ładne kamyki. Taka natura nieznośnego. Niespodzianka podobnie cierpi, kiedy staje się bardziej odpowiedzialna. Weź jeden z tych kamieni i sprawdź, czy potrafisz go odczytać, Gary. - Ten - powiedziała Niespodzianka. Kawałek granitu w kształcie roześmianej twarzy opuścił wzór ułożony w powietrzu i wskoczył do jego dłoni. - Podoba mi się. Gary złapał kamień i skupił na nim wzrok, szukając zapisanej informacji. Jego ludzkie oczy straciły swój wyraz i nagle się zmieniły. Czytał wzór z powierzchni, wywołując naskalne rysunki. - Może zrobisz zeza - zasugerowała Niespodzianka. - Nic, tylko najnowsze wiadomości - powiedział. - No bo jest to kawałek większej całości, który do tej pory widział tylko kawałki wokół siebie. Kiedy wylądował na ziemi, widział wzrastające rośliny i wałęsające się robaki, i kształty kolumny, z której pochodził. Dla nas nic interesującego. - Ale potrafisz go przeczytać! - powiedziała Mentia. - A to nas interesuje. - Rzeczywiście potrafię - przytaknął Gary. - W takim razie musimy poszukać takiego kamyka, który widział coś ważnego. To może osłabić zasłonę czasu. - Tak. Ale mamy ogromny odcinek czasu i przestrzeni do sprawdzenia. Ale to może pójść wolno i nudno. - Mam dość wolno i nudno! - zaprotestowała Iris. - Cała ta wyprawa stała się nudna nie do zniesienia. Może udałoby się to jakoś przyspieszyć? Mentia wyglądała na zamyśloną. - Wydaje się, że nie mamy wyjścia. Gary jest jedynym spośród nas, który może odczytać naskalne rysunki. Jeśli zdołamy znaleźć sposób na przyspieszenie... - Ale jak? - zapytała zniecierpliwiona Iris. - Nie mam pewności. Ale ciekawi mnie, czy udałoby się ożywić opisywane przez Gary’ego obrazy, abyśmy wszyscy mogli je ujrzeć. Wtedy każdy z nas mógłby się przyłączyć do poszukiwań. - Ożywić? - zapytał Hiatus. - Ale któż z nas dysponuje takim talentem? - Iris - stwierdziła Mentia. - Jej nadzwyczajna siła iluzji może spowodować pojawienie się czegokolwiek. - Lecz moja magia nie wywołuje rzeczy naprawdę istniejących zastrzegła Iris. - Są takie, jak ja je widzę, dobrze albo źle. - Ale gdyby Gary zdołał ci przekazać dostatecznie szczegółową relację z tego, co widzi, mogłabyś przekształcić to w iluzję i wtedy mogłoby się udać. Wiemy, że to nie jest rzeczywiste... no... w każdym razie nie teraźniejsze. Lecz gdyby w ten sposób udało nam się zobaczyć to, co się wydarzyło w przeszłości, to może również dowiedzielibyśmy się, gdzie ktoś mógł zostawić filtr... - To ma sens - przytaknęła Iris. - Doskonale. Znajdźcie najlepszy kamień, a ja postaram się pozostać tak blisko Gary’ego, jak się uda, aby jego wizję przełożyć na iluzję. Pamiętajcie jednak: tu, w szaleństwie, moje iluzje mają tendencje do zaprzeczania sobie, więc mogę popełnić błędy, zanim zdołam w pełni to opanować. Gary nie był pewny, czy mu się to podoba, ale rozwiązanie wydawało się sensowne, wiec nie mógł się sprzeciwiać. - Wypróbujmy na kamyku - zaproponowała Iris. - Widziałeś rosnące rośliny? Jakiego rodzaju? Gary ponownie popatrzył na kamień i opisał rośliny. Początkowo pokazały się zupełnie inne rośliny, jako że szaleństwo wypaczyło iluzję Iris, ale zaklęła pod nosem i spróbowała raz jeszcze. Po chwili wokół nich pojawiły się podobne rośliny, sporych rozmiarów, ponieważ w taki sposób widział je mały kamyk. Następnie pojawiły się przy nich robaki, które po poprawkach Gary’ego zaczęły w najdrobniejszych szczegółach przypominać te z wizji. - To działa - powiedziała. - Ale zdaje się, że nie dość dobrze. A gdybyśmy stanęli jeszcze bliżej siebie? - Położyła swoją dłoń na jego dłoni. - Ale... - W tej chwili nie próbuję cię oczarować. Myślę jedynie o tym, czy z reakcji twego ciała zdołam odczytać twoje wrażenia, a to mogłoby pomóc mi zrozumieć je właściwie bez konieczności wprowadzania zbyt wielu poprawek. Chcę spróbować ominąć moje instynkty, ponieważ one zmieniają obrazy; może gdybym się do ciebie bardziej zbliżyła, efekty byłyby lepsze. Iluzje to moja specjalność. Jestem w tym dobra, jeśli tylko mogę tworzyć je wprost. Pracowali dalej w ten sposób i ku zaskoczeniu Gary’ego Iris miała rację. Była w tym więcej niż dobra; była geniuszem iluzji. Pomyłki stawały się coraz rzadsze i w końcu zniknęły. Wszystko, co pokazywała, było w swym wyobrażeniu autentyczne i reagowało na jego poprawki. Kiedy opisywał mijający dzień, to przez obraz przechodziły cienie, zupełnie jak w życiu. Kiedy opisywał mijające pory roku, drzewa gubiły liście, a potem rozwijały się nowe. Kiedy padały deszcze i płynęły rwące potoki, w iluzji były one także, zupełnie jak prawdziwe. Pojawiały się takie cechy iluzji, z których wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak półprzeźroczysty obraz, który dawał mu wgląd w wyobrażenie znajdujące się na kamieniu i to bez zaciemniania go. Nie musiał już patrzeć na iluzję, aby ją poprawiać; całkowicie skupił się na kamieniu i opowiadał ogólnie, co widzi, a wokół nich pojawiało się wyobrażenie w szczegółach odpowiadające jego wizji. Czasami pojawiał się wizerunek samej Iris - wskazywała na ten albo inny fragment iluzji, a Gary mógł ją poprowadzić we właściwą stronę. Tworzyli coraz bardziej zgrany zespół. Nie darzył Iris nadmierną sympatią, ale teraz zaczął bardziej ją cenić; kiedy się starała, potrafiła osiągać naprawdę dobre rezultaty. W końcu podniósł wzrok, tracąc kontakt z obrazem na kamieniu, ale iluzja nadal trwała w najdrobniejszych szczegółach. - To dobre - powiedział. - Jeśli odnajdziemy właściwy kamień, zdołamy odtworzyć historię. Iris uśmiechnęła się. - Tak, myślę, że zdołamy. Masz nadzwyczajną zdolność odkrywania tajemnic zaklętych w kamieniu. Gary zdał sobie sprawę, że jego cicha niechęć do Iris rozmywa się. Pokryła otoczenie swoimi iluzjami, ale sama pozostała sobą: dobrze zbudowaną młodą kobietą. Zaczynał dostrzegać jej powab. Nagle zjawiła się De Mentia. - Chyba znaleźli właściwy kamień - oznajmiła. - Znajduje się dostatecznie wysoko, żeby ogarnąć całą przestrzeń otoczoną wzgórzami. Zrobili rusztowanie, więc będziesz mógł się wspiąć, żeby lepiej zobaczyć. - O, czyżby znaleźli jakieś kłody? - zapytała Iris w drodze do celu. - Nie, Niespodzianka je zrobiła. Podobnie jak nylonową linę do mocowania. Wydaje się, że Hiatus ma jakieś pojęcie o budowaniu takich konstrukcji. - A co to nylon? - zapytał Gary. - To coś, co robi się z pończoch zabranych nimfom - wyjaśniła Mentia. - No wiesz: nimfy plus długie nogi, jeden z ich niewymownych atrybutów. - Mówiąc to, zmieniła się w długonogą nimfę. Czasami pończochy same puszczają oczko, ale ludzie wolą, żeby tego nie robiły. Pończochy są utkane ściśle. Powiązali je i otrzymali wystarczająco mocną i elastyczną linę. Jeśli złączyć je dość mocno, stworzą solidną całość. Wszystko to bierze się z czaru przypisywanego nogom nimf. - Zadziwiające. Jak łapią nimfy, żeby zdjąć im pończochy? - Nie wiem tego na pewno. Chyba nie jest łatwo, ponieważ normalnie potrafią zbliżyć się na kusząco niewielką odległość, ale zawsze na tyle dużą, aby mężczyźni nie potrafili ich dosięgnąć. Jedynie fauny potrafią je łapać bez trudności, no ale one są tego samego gatunku, a poza tym mają kozie nogi, co pozwala im szybciej się poruszać. Prawdę powiedziawszy, nimfy nie próbują nawet przed nimi uciekać. Możliwe więc, że ktoś wynajmuje fauny do ściągania pończoch. - Sama mogłabym używać pończoch - przyznała Iris. - Nie będę musiała stosować iluzji, kiedy moje nogi się postarzeją. Istnieje coś podobnego dla górnej części ciała? Nie otrzymała jednak odpowiedzi, ponieważ znaleźli się na miejscu. Stał tam największy kamienny blok, górujący nad okolicą, choć w części zwisał na zawiasie. Wokół wysokiego kamienia stało rusztowanie i drewniana drabina, tak że mógł się wspiąć na drewnianą platformę otaczającą wierzchołek kamiennej kolumny. Wykonali solidną robotę. - Więc im o tym powiedz - szepnęła Mentia. - Skąd wiesz, o czym pomyślałem? - zapytał Gary. - Rozsądek, coś, czego mam teraz sporo. Mówi mi także, że ludzie są szczęśliwsi i lepiej ze sobą współpracują, kiedy chwali się ich wysiłki. Dla niego nie było to jasne, ale z drugiej strony szanował jej zdanie tu, w szalonym świecie. Spróbował więc. - Hiatusie i Niespodzianko, wykonaliście tu znakomitą pracę. Idealnie nada się do tego, co muszę zrobić. Efekt był imponujący. Mężczyzna uśmiechnął się tak szeroko, że wyglądało, jakby zwyczajem demonicy jego usta wyszły poza granice twarzy, a dziewczynka zmieniła się w mały różowy obłoczek w kształcie cyfry 9, który delikatnie zawirował. Wyglądało na to, że docenili pochwałę. Gary zdał sobie sprawę, że wcześniej nieświadomie pochwalił także umiejętności Iris co do wywoływania iluzji, a ona komplementowała jego umiejętności dotyczące odczytywania kamieni, a on poczuł się wtedy przyjemnie i nawet mniej jej nie lubił. To był ciekawy przejaw magii, a do tego szaleństwo zdawało się nie wypaczać jej działania. Starał się o tym nie zapomnieć, skoro magia, której inni używali, nie miała tej właściwości. Uznał, że jeśli w czasach swej świetności blok skalny był uniesiony na zawiasie, mógł zdobyć wszystkie potrzebne informacje z poziomu ziemi, czytając ze zwisającej części. Ale to mogło poczekać, aby nie pomyśleli, że nie doceniał ich starań. Wspiął się więc po drabinie na platformę, a Iris podążyła za nim. Wkrótce na górze znaleźli się także wszyscy pozostali. Rzeczywiście widok z góry był dobry; można było bez problemu rozejrzeć się po całej równinie, a krąg otaczających ruiny wzgórz także jawił się im wyraźnie przed oczyma. Teraz dopiero zobaczył, ile tam stojących kamieni; były rozrzucone po terenie gęściej, niż sądził, kiedy poszukiwał filtru na ziemi. Cóż to musiało być za miasto! Gary rzucił wzrokiem na kamień na chybił trafił i zmienił sposób patrzenia. Szybko ogarnął obszar wzrokiem, miał już bowiem w tym doświadczenie, i obraz stanął mu przed oczami. Znajdowali się w niegościnnym otoczeniu, ale z trudem przesłaniało ono wcześniejsze obrazy. Błyskawicznie przeniknął przez pierwsze warstwy, kiedy postawiono kamień i kiedy światło zawitało do miasta. Pierwszy obraz był fragmentaryczny i odnosił się do odłupywania, ociosywania i przewożenia kamienia. Kamienny obraz stabilizował się przez chwilę, a kiedy na krótko pojawiła się w nim jakaś postać, obraz drgał albo przesłaniała go mgła. Kiedy obraz się ustabilizował, a tak się działo, kiedy pokazywał otaczający ich krajobraz, był czysty i wyraźny. No ale w końcu odłupywanie nie było ważne, chciał zobaczyć żyjące miasto. Ale okazało się, że kamień był podstawą; wkrótce został pokryty innymi kamieniami i drewnem, no i nie zapewniał dobrej widoczności. Aż do chwili, kiedy został odkryty przez latające duchy, gdy opuszczony dom legł w gruzach. Od tej chwili można było z niego wypatrzyć tylko to, co i teraz wszyscy widzieli ze śladami najwyżej wznoszących się pozostałości po budynkach. - Ten kamień jest nieodpowiedni - stwierdził z żalem Gary. Kiedy stały budynki, słup był zasłonięty i pewnie był zburzony jako jeden z ostatnich, więc nie widział tego, co nas interesuje. - No to musimy znaleźć lepszy - zauważyła rozsądnie Mentia. - Ale cała nasza robota z rusztowaniem pójdzie na marne. - Możemy je przenieść - powiedział Hiatus. - Zrobiliśmy to tak, że można je rozebrać i złożyć na nowo. Zeszli z platformy i rozmontowali konstrukcję. Mentia tymczasem przyjrzała się dokładnie podwójnie złączonemu słupowi, który wydawał się łączyć z solidną podstawą i dalej z kolejną częścią, która przechodziła w szpic. - To nie było zasłonięte - stwierdziła. - To była iglica. Miała chyba dobry widok na miasto. Gary zgodził się z nią. Ustawili rusztowanie i wspięli się na platformę jak wcześniej. Teraz oglądał tępy koniec iglicy. - O rety! - sapnął. - Powiedz mi! - ponagliła Iris. - Ożywię to. Gary zaczął mówić. - Widzę zbudowane miasto, tak rozległe, że wypełnia teren aż po horyzont. Nowe, że aż lśni w słońcu, rozbudowane tak jak żadne inne w Xanth. Wygląda tak, jakby każdy budynek był pałacem, a na odległych wzgórzach stoją zamki połączone murem, tworząc niby nowy łańcuch wspaniałych gór... Pojawiła się iluzja, najpierw na ekranie między nim a powierzchnią kamienia, tak że łatwo mógł nanosić poprawki i zatwierdzać je, a następnie poza nim, tak aby wszyscy mogli zobaczyć. Kiedy Hiatus, Niespodzianka i Mentia ujrzeli wokół siebie rozległe, wspaniałe miasto z przeszłości, rozległ się szmer zachwytu, który odbił się echem od wzgórz. Obraz mógł być iluzją, stanowił jednak odwzorowanie rzeczywistości sprzed wielu lat. Gary powoli wędrował wokół kamienia, czytając naskalny obraz, i gdy to robił, iluzja miasta rozrastała się w różne strony, tak jak kamienna iglica spoglądała na miasto. Gdy zakończył wędrówkę, wokół nich stanęło starożytne miasto utrwalone w iluzji, choć Gary nie spoglądał już na kamienną iglicę. Talent Iris pozwalał zachować iluzję, mimo że jego wzrok błądził daleko; obraz pozostawał taki, jaki był w chwili powstania. - Teraz pozostała trójka musi przeszukać miasto i dowiedzieć się, kto miał filtr i gdzie go odłożył - powiedziała Mentia. - Niczego nie uda nam się dotknąć, ale będziemy wszystko widzieli. Iluzja jest trójwymiarowa, więc zdołamy zajrzeć do budynków. - Nie, jeśli tu pozostaniemy - zauważył Hiatus. - Musimy w takim razie zejść na dół. Ale uważajcie, bo nierzeczywiste miasto pokrywa rzeczywiste przedmioty, na które można nadepnąć. Trzeba zachować czujność, jako że to, co zobaczymy, nie będzie tym, co jest. - Czy potrafiłabyś wyszukać dla nas drogę? - zapytał Hiatus. Poprowadź nas tak, żebyśmy na nic nie wpadli i nie poranili się. - Czemu nie, to dobry pomysł. Zamienię się w mgłę i będę dotykała ziemi tuż przed wami. Tam, gdzie będzie bezpiecznie, pozostawię dla was białą, mleczną drogę. Z dołu dobiegły odgłosy świadczące, że trójka przyjaciół zeszła na ziemię. Gary i Iris pozostali sami na platformie. Gary dalej dokładnie przyglądał się kamieniowi, szukając szczegółów, a Iris nanosiła je na iluzję i wyostrzała obraz. Budynki zarysowane na horyzoncie stawały się teraz bardzo wyraźne. - Domy są puste! - zawołała z dołu Niespodzianka. - Oj - jęknął Gary. - Powinienem był przewidzieć, że kamień mógł dostrzec tylko to, co miał w swoim zasięgu. Cokolwiek pozostawało poza jego zasięgiem, jest teraz puste. - Ale teraz, kiedy mamy to, co dał nam ten kamień, możemy pójść do następnych i sprawdzić ich obserwacje. W ten sposób poznamy całe miasto. - Ale jeśli zajmie nam to dużo czasu, nie zdołamy w odpowiedniej chwili zobaczyć, co się stało z filtrem. - Zostawmy obawy do chwili, kiedy się zorientujemy, gdzie jest filtr - odparła. - Najważniejsze teraz to odtworzyć miasto tak wiernie jak się da, abyśmy niczego nie pominęli. Miała rację. Zajął się więc dokończeniem opisu okolicy widzianej przez kamień. Następnie oboje zeszli na dół i podążyli mlecznobiałą drogą. Rzeczywiście budynki były puste, ale bez problemów udawało się je wypełniać iluzją podyktowaną przez inne kamienie. Nawet nie trzeba było się nigdzie wspinać; do takiego ograniczonego zadania wystarczał poziom ziemi. Trudno było znaleźć kamienie, na których nie można byłoby dostrzec naskalnych rysunków. Obrazy były ograniczone, ale przydatne. Cały dzień pracowali z podziałem na role: Gary odczytywał kolejne kamienie, Iris tworzyła najbardziej niewyobrażalne iluzje swego starego/młodego życia, Hiatus i Niespodzianka zawzięcie przeszukiwali każdą ulicę i budynek, które były odpowiednio wyposażone, a Mentia koordynowała poszukiwania i prowadziła ich bezpiecznie przez miasto. Ale pod koniec dnia zdali sobie sprawę z dwóch spraw: nie znaleźli nawet bladego śladu po filtrze i byli śmiertelnie głodni. - Nie ma w ogóle ludzi - narzekał Hiatus. - Nie możemy zobaczyć, co robią, lecz jedynie, co zrobili. Gary wyjaśnił, że ludzie, aby pozostawić swój obraz na kamieniu, musieliby przebywać dostatecznie długo w jego pobliżu. - Naskalne obrazy nie są zazwyczaj najlepsze do zapamiętywania żywych stworzeń. Mógłbym wywołać jakieś, jeśli udałoby się skupić na wyjątkowo dobrym obrazie, ale i tak zabrałoby to sporo czasu, a odbicie nie byłoby nadzwyczajne. - Na razie nie zawracajmy sobie tym głowy - zaproponowała Mentia. - Kiedy trafimy na obiecujący teren, możemy się skupić. Nie ma sensu tracić sił na chybił trafił. - To okropne burzyć tę imponującą iluzję - stwierdził Gary. - Ale trzeba odpocząć i przespać się. - Mogę to utrzymać - powiedziała Iris. - Tak? Nawet w czasie snu? - zapytał zaskoczony. - Przecież już ci powiedziałam, że jestem dobra w wywoływaniu złudzeń. Kiedy już jakieś wywołam, potrafię bez większego wysiłku utrzymać je przez długi czas. Pokręcił swoją ludzką głową. - Nigdy wcześniej nie rozumiałem potęgi czarodziejek. Nigdy nie zdawałem sobie z niej sprawy. - Dziękuję. - Co wy, śmiertelni, jadacie na kolację? - zapytała Mentia. - Możemy znaleźć jagody rosnące w tej krainie. - Jeść! - zawołała Niespodzianka i zrobiła zeza. Niespodziewanie pojawiła się beczka pełna rybich wątróbek. Śmierdziało okrutnie. Dziewczynka wlepiła w nią wzrok, zupełnie zbita z tropu. - Ale przecież to miał być ogromny tort, oblany czekoladą! - zapłakała. Nie beczka ryb! Nie cierpię tranu! - Twoja magia znowu się wypaczyła - stwierdziła Mentia. - Zaraz się tego pozbędę! - Nie! - zawołała Mentia. - Zatrzymaj. To dla ciebie odpowiednie pożywienie, a następna rzecz, jaką zrobisz, może się okazać jeszcze gorsza. - Blee! - Niespodzianka w prawdziwie dziecięcym stylu wyraziła swoją dezaprobatę. Demonica odwróciła się w stronę Iris. - Mogłabyś odstąpić na to troszkę iluzji, nie burząc miasta? - No, może trochę - zgodziła się ostrożnie Iris. - Potrafiłabyś z tej beczki rybich wątróbek zrobić coś, co wyglądałoby, pachniało i smakowało jak czekoladowy tort? - Tak, tyle mogę zrobić. - Iris rzuciła wzrokiem na beczkę, a ta zmieniła się w potężne ciasto spływające czekoladową polewą. Wyglądało i smakowało równie wspaniale, jak obrzydliwe były rybie wątróbki. - Och! - zawołała zachwycona Niespodzianka. - Twoja magia jest rzeczywiście niezła. - Dziękuję, kochanie - odparła Iris z grymasem na twarzy. Pod skalnym urwiskiem w kształcie litery A Iris wyczarowała dla wszystkich duży i wygodny szałas. Na posłania zebrali sporo suchej trawy i liści i przygotowali sobie puchowe materace. Spali wygodnie, każdy we własnej sypialni. W końcu również Gary’emu udało się zasnąć. Poczuł, że osacza go narastający niepokój, nic złego czy przerażającego, raczej kłopotliwego. Sen stawał się coraz dziwniejszy. Pamiętał ożywione konstelacje i bał się, że znowu to zrobią. Na szczęście iluzja Iris nie pozwalała spojrzeć w niebo i zasłaniała go przed spojrzeniem niebiańskiego trytona. Ale niesamowitość we śnie pogłębiała się. Rano odbyli kolejną naradę i doszli do wniosku, że nadszedł czas na dokładniejsze przeszukiwanie. - Naprawdę potrzebujemy rozmowy z ludźmi z tego starożytnego miasta na zawiasach - stwierdziła Mentia. - Śniło mi się, że rozmawiałem - wyznał Hiatus. - Spytałem pewnego mężczyznę, jak nazywało się miasto, a on odparł, że Zawias-zone. Powiedział też, że kiedy je zamknęli, zmienili nazwę na Odwias-zone. A obcy nazywali je Skalnym Zawiasem. - Ja też śniłam - przyznała Iris. - Ale widziałam jedynie dziwne stworzenia krzyżówki, jak kurczakowce czy słoniomyszy. Zapytałam jedno z tych stworzeń o to, a ono odparło, że to dlatego, że nie potrafili powstrzymać się od korzystania ze Źródła Miłości. - A mi się śniło, że byłam śmiesznie normalna - powiedziała nachmurzona Niespodzianka. - Na szczęście demonice nie miewają snów - stwierdziła Mentia. - Ale te żywe konstelacje wywołały u mnie gęsią skórkę. Gary poczuł się mniej bezpiecznie. - Zdaje się, że coś na nas zadziałało - odezwał się. - No oczywiście, że tak - odpowiedziała Mentia. - To jakiś nadzwyczajny powiew szaleństwa, który zawiał w nocy. Trafił na nas. Zabrali się do pracy i znaleźli miejsce, które wydawało się ważnym placem, na którym stare metalowe torowisko krzyżowało się z kamiennym budynkiem. Gary i Iris skoncentrowali się na wyjaśnieniu, co to było za miejsce. Bardzo zależało im na wykonaniu pracy, zanim szaleństwo wniknie głębiej w ich ciała i wywoła objawy gorsze od złych snów. Lecz to, co odkrył Gary, nie było ani człowiekiem, ani grupą ludzi. To był jakiś rodzaj wielkiego wagonu czy pojazdu połączonego z następnym, takim samym. Właściwie wyglądało to jak łańcuch takich pojazdów, z których każdy był równie wielki i ciężki. Cóż to mogło być? - Pociąg myśli! - zawołała Niespodzianka, klaszcząc w dłonie. Chcę się przejechać. - To nie taki pociąg, którym można się przejechać - Mentia ostrzegła dziewczynkę. Ale kiedy pociąg nabrał kształtów, zastanowiła się jeszcze. - Chociaż tu, w tym szaleństwie, nawet to może się okazać możliwe. W każdym razie kiedy Gary dokładnie zbadał każdy szczegół, a Iris nadała temu właściwe kształty, okazało się, że mają do czynienia z czymś, co wygląda jak prawdziwy pojazd. Na jednym końcu był parowóz, gorący niczym smocza jama, a na drugim wagon z czerwoną latarnią. Między nimi znalazł się szereg połączonych wagonów z rzędami okien po bokach. - Zupełnie jak w niektórych opowieściach opowiadanych przez tych, którzy podróżowali po Mundanii - powiedziała Iris. - Trent wspominał, że widział taki pociąg w czasie swego wygnania. Sądzicie, że gdy takie pociągi poumierały, wjechały do Obszaru Szaleństwa? - Wygląda, że mogło tak być - przytaknęła Mentia. - Miasto Zawias-zone jest dziwnym miejscem, więc są w nim równie dziwne pojazdy. Być może taki pociąg wiózł dokądś filtr. - Filtr! - westchnął Gary. - Naprawdę tak sądzisz? - Bardziej prawdopodobne, że pociąg woził ludzi tam, gdzie był filtr - stwierdził Hiatus. - Czy gdziekolwiek jeszcze chcieli jechać. Myślę, że niektóre zwierzęta zombi byłyby do tego lepsze, ale najwyraźniej mieli tu nie najlepszy smak. Iris wykrzywiła usta. - Z pewnością - zgodziła się. - Może moglibyśmy pojechać tym pociągiem i zobaczyć, czy gdzieś po drodze miniemy filtr. - Myślę, że pojadę - stwierdziła Mentia. Popłynęła w stronę wejścia do najbliższego wagonu. - Ja też! - zawołała Niespodzianka, klaszcząc znowu w dłonie. Podbiegła do wejścia i wspięła się po schodach. - Nie możesz tego zrobić! - zaprotestowała Iris i ruszyła za dziewczynką. - Tralala, nie złapiesz mnie! - zawołała Niespodzianka i wskoczyła do wagonu. - A to jeszcze zobaczymy! - odpowiedziała skwaszona Iris i wbiegła za dziewczynką. Hiatus wymienił ciężkie spojrzenie z Garym. - Oczywiście wiemy, że to nie jest możliwe - powiedział. - Ale lepiej się upewnijmy, że te trzy panie nie wpadną w kłopoty dodał Gary. Obaj podążyli śladem pań i weszli do wagonu. - To prawdziwe szaleństwo - zauważył Hiatus. - Bo i miejsce po temu - zgodził się Gary. Iris i Niespodzianka znajdowały się w głównym przedziale wagonu. Dziewczynka biegała w tę i z powrotem wzdłuż przejścia, podczas gdy Iris rozsiadła się w wygodnym fotelu w półleżącej pozycji. Odwróciła głowę i zobaczyła ich. - Usiądźcie, panowie - zaprosiła. - Jeśli ja mogę wejść w jedną z moich iluzji, to dlaczego wy nie mielibyście tego zrobić? Przyłączyli się do niej. - Wiesz, że to szaleństwo - powiedział Gary. Zjawiła się także Mentia. - To przyszłość dla wspólnych fantazji - powiedziała. - Myślę, że szaleństwo użycza nieco siebie iluzji Czarodziejki. To, czego doświadczamy, jest częściowo prawdą. Nagle wszyscy poczuli wstrząs. - Pociąg jedzie! - krzyknął Hiatus. - Musimy wysiąść! Iris wzruszyła ramionami. - Dlaczego? Skoro to wszystko jest tylko iluzją, dlaczego nie pojechać dalej? Hiatus wyglądał na zaskoczonego. - Właściwie moglibyśmy. - Popatrzył przez okno. - Tam jest miasto. - Tak będzie nam łatwiej je przeszukać - stwierdziła Iris. - Może nawet nam się spodoba. Wyjrzeli przez okna, kiedy miasto zaczęło się za nimi pojawiać. Pociąg przyspieszał. Zdawało się, że budynki się cofają, podczas gdy pociąg stoi w miejscu, ale Gary wiedział, że to tylko jeden z efektów iluzji. Ale jak wspomniała Iris, wszystko tu było iluzją. Lecz skoro tak, dokąd jechali? Gary zastanawiał się nad tym, kiedy za oknem coraz rzadsze budynki zastępowała linia drzew i pól, między którymi leżało małe jeziorko. Jego zadaniem było znalezienie filtru. Czy ten pociąg myśli zabierze go do niego - czy myślał właściwie? Ale kiedy zdobędzie filtr, nie będzie musiał się zastanawiać, jak to osiągnął. Skoncentrował się więc na jednym: filtr, filtr, filtr. Pociąg zwolnił. - Przyjechaliśmy - zauważyła Iris. Czy gdzieś tu jest filtr? Gary skupił się wokół tej myśli, aby doprowadzić pociąg do odpowiedzi. Koła zapiszczały i stanęły. - Chyba jesteśmy na miejscu - uznała Mentia. - Jednak nie jestem pewna, czy będziemy się tu dobrze czuć. Jak dla mnie jest tu zbyt dużo szaleństwa. - W każdej chwili, kiedy poczujemy się nim zanadto zmęczeni, mogę rozproszyć iluzję i znowu znajdziemy się pośród ruin - obiecała Iris. - Być może - z grymasem odparła Mentia. To zaniepokoiło Gary’ego, gdyż Mentia ostatnimi czasy była bodaj najrozsądniejszym członkiem ekipy. Ale nie chciał likwidować iluzji, dopóki nie znajdzie filtru. Wstali z foteli i całą grupą skierowali się do wyjścia. Rozdział 9 Zawias-zone Gary wyszedł pierwszy z wagonu, bojąc się, co zastanie na zewnątrz. Iluzja starożytnego miasta nadal trwała, ale nie był pewny, czy rzeczywiście podróżują dokądkolwiek. Jeśli tak, dokąd zawiózł ich pociąg myśli? Tu, w Obszarze Szaleństwa, wszystko mogło się okazać niebezpieczne albo nie istniejące, albo zarówno takie i takie. Na peronie zebrała się garstka ludzi. Jedna z osób bez wątpienia go rozpoznała, ponieważ natychmiast podeszła. Była uzbrojona, a włosy miała upięte na sposób wojskowy. - Hannah Barbaria! - zawołał, skonsternowany. - Co ty tu robisz? - Mój panie, raczysz żartować - odparła nieśmiało. Czyżby się mylił? Wyglądała jak ta agresywna kobieta, którą spotkał w zamku Dobrego Maga, ale nie zachowywała się tak jak ona. Czyżbym cię z kimś pomylił? Uśmiechnęła się, co było kolejną zaskakującą rzeczą. - Mój panie, Garze Dobry, wiesz przecież, że jestem tu, aby ci służyć wedle twojej woli. Pozwól, że pomogę ci zejść ze schodów. Z pewnością jesteś zmęczony po długiej podróży. - Wyciągnęła w jego stronę rękę zgiętą w łokciu, pomagając mu zachować równowagę podczas schodzenia na peron. Gary zrozumiał, że musi to być jeden z przejawów iluzji albo szaleństwa. - Przyznaję, że jestem nieco zaskoczony. Rozbawiony. Masz na imię... - Hanna Handmaiden, mój panie, jak zawsze. Widzę, że jesteś chory i potrzebujesz mojej posługi. Wydawało się, że lepiej będzie współpracować z tą iluzją, niż jej się przeciwstawiać. Może Czarodziejka Iris postanowiła troszkę z niego zakpić. Ale Iris już wysiadała z wagonu. - A to co? - zapytała, przyglądając się ze zdziwieniem scenie. - O, królowa Iri, zapomniałaś mnie? - zapytała Hanna. Jestem podręczną mojego pana, Gara Dobrego, lojalną i usłużną. - Usłużną? - zapytał Gary, ponownie zaskoczony. - Panie, jesteś dla mnie okrutny - odparła Hanna, wyglądając na nieszczęśliwą. - Czy kiedykolwiek byłam kim innym niż twoją najbardziej oddaną i uniżoną służącą? - Tej iluzji nie wywoływałam - powiedziała Iris, robiąc wrażenie zaskoczonej i zaniepokojonej. - To szaleństwo zaczyna się wymykać spod kontroli. - Nie bez powodu nazywana jest Iri Gniewna - szepnęła Hanna do Gary’ego. Następnie, uśmiechając się promiennie, zwróciła się do Iris: - Pani, najmocniej przepraszam za to, że cię zirytowałam. - Mówiłam o szaleństwie, a nie o złości - odparła Iris. Ale wyglądało na to, że doszła do tego samego wniosku co Gary: postępować jakby nigdy nic, dopóki się nie dowie, o co w tym wszystkim chodzi. Kolejna pojawiła się Niespodzianka. - Jakże dobrze znowu cię widzieć, księżniczko Nie spod Zianka przywitała ją Hanna. - Mam wielką nadzieję, że twoja szanowna matka Królowa nie jest z twojego powodu zła. Dziewczynka popatrzyła i zmieniła kolor. Teraz była jasnozielona. - Nie spod Ziarnka? - powtórzyła niedokładnie. - Podoba mi się! Iris popatrzyła za siebie. - Dziecko, wróć lepiej do poprzedniej postaci, zanim ktoś zauważy - powiedziała troskliwie. Niespodzianka zrobiła się niebieska, a w końcu nabrała normalnych kolorów. - A to Nie spod Zianka! - powtórzyła, śmiejąc się. - Panie, czy ty ją do tego zachęcasz? - zapytała zaniepokojona Hanna. - Zachęcam? - zapytał Gary, nie rozumiejąc, o co chodzi. - A jak mógłbym ją powstrzymać od robienia tego, co chce? - Przecież jesteś jej nauczycielem, panie. To twoje prawo pouczać ją we wszelkich sprawach dotyczących właściwego zachowania i magii, tak aby nie traciła niepotrzebnie swojej mocy. - Nie traciła mocy? - Gary nic nie rozumiał. - Wiesz równie dobrze, jako i my wiemy, że Nie, będąc jedyną dziedziczką korony Xanth, posiada więcej mocy niż inni, potrafi wzbudzić każdy jej aspekt jeden jedyny raz. Tragedią byłoby więc beztrosko to tracić, skoro potrzeba będzie nam tego do ostatecznego zaklęcia. - Tylko raz? - zapytał Gary i dostrzegł, że Iris jest równie zaskoczona jak i on. - Czy to być może? Lecz w tej samej chwili z wagonu wyszła następna osoba. Tym razem była to Mentia. - Ach, pani Mentia z Mentoru - powitała ją Hanna. - I ciebie miło znów spotkać. - Mentor? Dla kogo? - zapytała Iris, wyraźnie starając się panować nad tonem głosu. - Dla księżniczki Nie, oczywiście. Jako że ciągle potrzebuje uwagi, a ty, jej matka, jesteś naturalnie nazbyt zajęta, aby się tym kłopotać. Iris zmarszczyła brwi, ale nie odpowiedziała. Mentia natychmiast pojęła, w czym rzecz, i ledwie skinęła. - Bez wątpienia znakomicie sprawujemy opiekę nad dziewczynką - potwierdziła. Teraz pojawił się Hiatus, a z mroku wyłoniła się kolejna postać. - Pan Hiat! - zawołała. - Szczęśliwa jestem, widząc cię bezpiecznego w domu. - Desiree! - zawołał zaskoczony. Bo rzeczywiście ona to była we własnej osobie. - Desi de Reside - potwierdziła. - Więc nie zapomniałeś driady, którą uratowałeś od złego, której udzieliłeś pomocy i która służy ci teraz ze wszystkich swoich sił? - Ależ... - zaczął. - Zdaje się, że wszyscy jesteśmy teraz utytułowani albo opisani zauważył Gary. - Chyba lepiej będzie nie protestować. - Opisani? - Hiat Hedonista - pomogła chętnie Hanna. - Nigdy ciebie tak nie nazywałam - zaprotestowała Desi. - Szanuję ciebie jako wuja księżniczki Nie spod Zianki, najbliższego rodzinie królewskiej, oraz jako dzielnego i przystojnego mężczyznę. Hiatus zdawał się zaskoczony takim opisem, ale nie rozczarowany. On także doszedł do wniosku, że dzieje się tu coś dziwnego. - Cieszę się, że znowu się widzimy, Desire... to znaczy Desi. - No, skoro prezentacja została dokonana - odezwała się Iris może udalibyśmy się tam, dokąd zamierzaliśmy. - No tak, do pałacu oczywiście - powiedziała Hanna. - Wiemy, że musicie być zmęczeni po tych zagranicznych wojażach. - Zagranicznych? - zapytał Gary. - Do skrajnie oddalonych niemagicznych rejonów Xanth, gdzie zawsze niebezpieczeństwo stanowią najazdy okropnych Mundańczyków - wyjaśniła Hanna. - Z pewnością przerażająca wyprawa. - W samej rzeczy - odparła Iris. - Teraz naprawdę musimy wrócić do domu i odpocząć. Proszę, poprowadź nas możliwie najkrótszą drogą. - Wystarczy przejść na drugą stronę ulicy - zauważyła Hanna. Jakże sprytnie zauważyłaś, pani, najkrótszą drogę. - Lecz jej kwaśna mina sugerowała, że wcale a wcale nie uznała królowej za nazbyt sprytną. Pospieszyli więc za Hanną. Wyszli ze stacji i przeszli przez ulicę, na której krzątało się sporo mieszańców. Mały sfinks ciągnął wózek z owocami, a czysta harpia sprzątała ulice, wymiatając śmieci i brud podmuchami bijących w powietrze skrzydeł. Ogr mył pałacowe okna myjką na długim drążku. Gary był zadziwiony. Nigdy nie słyszał, aby sfinks pracował jako zwierzę pociągowe albo harpia cokolwiek czyściła czy ogr obchodził się łagodnie z oknami. To oczywiście były postaci z iluzji, ale przecież iluzja odzwierciedla naturę stworzeń z rzeczywistości. Popatrzył na Iris. - Nie patrz na mnie - mruknęła. - Żaden z tych ludzi i żadne ze stworzeń nie są efektem mojej pracy. Hiatus wydawał się zaskoczony. - Nie są? To kto ich stworzył? - A skąd mam wiedzieć? - odparła zirytowana. - Sądziłam, że tylko ja radzę sobie z iluzją na tym poziomie. - Może są prawdziwi? - odezwała się Mentia. - Nie, to iluzja - stwierdziła Iris. - Wierzcie mi, znam się na tej robocie. Ale nie są moi. - Desi była zbyt dobra, aby być prawdziwa - stwierdził ze smutkiem Hiatus. - Prawdziwa Desire nie była mną zainteresowana. - A poza tym prawdziwa Hannah jest wojowniczą niewiastą zauważył Gary. - Nie jak ta Hanna Handmaiden. - Dzieje się coś bardzo dziwnego - stwierdziła Mentia. - To rezultat rosnącego szaleństwa, to oczywiste, ale takiego rodzaju, o którym jeszcze nie słyszałam. - Zabawne! - uznała Niespodzianka. Iris zamyśliła się. - Mój mąż, Trent, mówił kiedyś, jak wszedł w szaleństwo i spotkał postacie ze swojej przeszłości w Mundanii. Wydawały się prawdziwe i zachowywały się tak jak wtedy, kiedy je znał, ale naprawdę ożywiły je osoby, które towarzyszyły mężowi podczas jego wyprawy. - Wśród nich znajdowała się moja lepsza połowa, Metria - przyznała Mentia, wspominając tamte chwile. - W tym szaleństwie stała się stateczną osobą, zupełnie jak ja, i posmakowała miłości. To mnie zmusiło do odejścia, a teraz sama zaczynam odczuwać jej smak. Może więc jest to zupełnie normalne działanie szaleństwa. - Ale których to osób czy stworzeń nie pamiętamy? - zapytała Iris. - Przecież oni nie przypominają nikogo, kogo do tej pory poznaliśmy, chociaż tak samo wyglądają. - To wszystko jest dziwne - przytaknęła demonica. Dotarli do wrót pałacu. Gary podziwiał doskonałą strukturę kamienia z rzadkiej jakości licem oraz samooczyszczającym panelem. Z ochotą przyjrzałby się temu dokładniej, ale nie chciał się odłączać od pozostałych towarzyszy. Jak było do przewidzenia, wnętrze pałacu było reprezentacyjne, z łukowato sklepionymi sufitami i przestronnymi komnatami. Cała grupa została poprowadzona wspaniałymi, kręconymi schodami na piętro mieszkalne, gdzie, jak się wydawało, znajdowały się przeznaczone dla nich apartamenty. Gary spostrzegł, że Desi najpierw zaprowadziła Iris i Niespodziankę do ich pokoi, a następnie zabrała Hiatusa. Hanna pokazała Mentii jej komnaty i dopiero potem zaprowadziła Gary’ego. - Mój panie, muszę wymasować twe ciało - oznajmiła z troską w głosie. - Wiem, jakie trudy znosiłeś w czasie podróży. - Właściwie nie podróżowałem zbyt daleko - odparł Gary. A poza tym pociąg był bardzo wygodny. - Najpierw musimy zdjąć z ciebie to niewygodne ubranie - powiedziała tak, jakby zupełnie nie słyszała jego słów. Uświadomił sobie, że postacie z iluzji nie mają złożonej osobowości. Jednak jej ręce wydawały się nad wyraz rzeczywiste, kiedy zaczęła zdejmować z niego kurtkę, a potem buty i spodnie. Zdawał sobie sprawę, że iluzja jest niezwykle solidna, nie sądził jednak, że będzie ją czuł na sobie dokładnie tak, jak ją widział i słyszał. Ułożyła go na kamiennym blacie. Zaczęła uciskać i ugniatać jego ramiona i plecy. Nagle poczuł, jak bardzo jest zmęczony i jak cudownie relaksujący okazał się masaż. Hanna Handmaiden wiedziała, jak używać dłoni. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie może pozwolić sobie na relaks psychiczny. Pełno tu było rzeczy, które mogły się okazać niebezpieczne, a ponadto miał do wypełnienia misję. Nie wiedział, jak długo będzie trwała ta przypominająca sen iluzja, chciał więc skorzystać z okazji i jak najszybciej odnaleźć filtr. - Hanna, właściwie co nas łączy? - zapytał. - Jakże, panie, jestem przecież twoją lojalną i oddaną sługą - odparła, podczas gdy jej sprawne dłonie przesunęły się w dół jego ciała. - Zrobię wszystko, czego ode mnie zażądasz. - Dlaczego nazywasz mnie Garem Dobrym? - Taki nosisz przydomek. Wszyscy wiedzą, że jesteś jednym z najlepszych wśród niewielu ludzi, którzy pozostali w Xanth, oraz że masz najszlachetniejsze intencje. Dlatego właśnie zostałeś wybrany na nauczyciela i wychowawcę dla Nie spod Zianki, aby nie nadużyła swej wielkiej mocy magicznej i nie obróciła naszej sprawy wniwecz. - Inni nie mają szlachetnych intencji? - Och, niektórzy mają, ale brakuje im dyskrecji albo opanowania, albo kompetencji. Księżniczka Nie to nieokiełznane dziecko, a królowa Iri jest znana ze swych niepohamowanych wybuchów złości. Mentia robi, co może, żeby obie kontrolować, ale jest tylko demoniczną nianią bez autorytetu. Podobnie jak Hiat Hedonista. Jeśli istnieje jakiś sposób folgowania sobie, którego jeszcze nie poznał, bez wątpienia nie brakuje mu zapału w szukaniu. - Zamilkła na chwilę, kiedy jej dłonie zaczęły ugniatać jego nogi. - Chociaż ostatnio stał się ponury, co mnie denerwuje. Czy iluzja mogła się denerwować? Jak? - Ciągle wspomaga sprawę, ale jakoś jego wsparcie wydaje się ograniczone, skoro wynika z serca, a nie z rozsądku jego umysłu. Nie ufam mu... czy może fatalnemu wpływowi, jaki ma na księżniczkę. To się robiło bardziej interesujące... ale i alarmujące. - Jakiemu fatalnemu wpływowi? - Próbuje kusić ją poglądami o zażywaniu przyjemności i sugestiami, że powinna wykorzystać swoją moc do zaspokajania własnych zachcianek, jak na przykład w przypadku nie kończącego się ciastka czy wiecznych lodów, zamiast zachowywać ją na realizację zadania. Ona, będąc tylko dzieckiem, ma ku temu skłonności. Jak dotąd postępowałeś właściwie, mój panie, ale obawiam się, że zaczynasz tracić grunt pod nogami. - O jakie zadanie chodzi? Roześmiała się, masując mu stopy. - Od lat już nie żartowałeś sobie ze mnie w ten sposób, panie! Udajesz ignoranta, podczas gdy tak naprawdę pozostajesz najlepiej zorientowaną spośród osób czystej krwi. Zadaniem jest zachowanie natury i świętości Xanth, aby nie zostały pogwałcone przez najazdy barbarzyńskich Mundańczyków ani całkowicie opuszczone przez ludzi. Z pewnością nie ma bardziej wzniosłego zadania niż to, ale sukces wisi na włosku. Powinniśmy się w pełni zjednoczyć w wysiłku, a nie jesteśmy w stanie, właśnie z powodu subtelnych złośliwości lorda Hiata. Czy byliśmy kiedykolwiek w bardziej posępnej sytuacji? - Skończyła masaż jego stóp. - Skończyłam, panie, i teraz ubiorę cię w czysty strój, abyś był gotów do ostatecznego wysiłku. Gary wstał ze stołu cudownie zrelaksowany. - Do ostatecznego wysiłku? Ubrała go w wykwintną szatę. - Czas najwyższy założyć główne zaklęcie zabezpieczające Xanth na całą jego przyszłość. Po tym nie będzie już istotne, czy nędzne resztki ludzkiego gatunku wyginą; Xanth, jaki znamy, przetrwa. Gary poprawił strój. Pasował, jakby był na niego szyty. - Rzeczywiście naszemu gatunkowi grozi wyginięcie? - Wspominanie, że właściwie nie jest człowiekiem, nie wydało mu się w tej chwili konieczne. Zaśmiała się, ale jakoś blado. - Jakbyś nie zauważył, że w całym mieście jedynie ten pałac zamieszkują ludzie. Kiedy my odejdziemy, zostaną tylko mieszańcy, ale i oni długo nie pozostaną, gdyż będą pragnęli powiększać w Xanth populację własnego gatunku. Xanth zostanie ponownie zasiedlony przez Mundańczyków, lecz w końcu nie zniszczą go, jako że założone będzie główne zaklęcie. - Ale cóż takiego nam grozi? - zapytał. - Czy nie jesteśmy bezpieczni w tym miłym mieście? - Sami sobie zagrażamy - odparła ze smutkiem. - Za każdym razem kiedy komuś z nas zachce się pić z bezbronnego źródła, ten ktoś jest zgubiony. Po założeniu głównego zaklęcia nie będzie to istotne, ale wielu nie widzi potrzeby czekania. - Bezbronne źródło? - Nasz gargulec musi wędrować od źródła do źródła, a nie ma innego, który nie jest gotów nie zważać na szaleństwo. Musimy ograniczyć picie do czasu, aż powróci, inaczej zostaniemy oczarowani i zaprzepaścimy przyszłość naszego gatunku. Gary’ego uderzyło jedno słowo. - Gargulec? - No a teraz chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz Gayle Goyle, która ciągle społecznie pracuje dla miasta Zawias-zone? Bez niej nie przetrwamy. Gary był tak zaskoczony i przestraszony, że na moment zaniemówił. Hanna w tym samym momencie przeszła do innej kwestii. - Muszę pójść pomóc służbie przygotować powitalny bankiet. Panie, możesz teraz odpocząć. Zanim zdążył zaprotestować, otworzyła drzwi i zniknęła. Jednak Gary wcale nie został sam. Zjawiła się bowiem demonica Mentia. - Myślałam, że ona już nigdy nie pójdzie - mruknęła. - Wiesz, który mamy rok? - W mieście jest gargulec - powiedział oszołomiony. - Jest rok - 1000 (minus tysięczny) - powiedziała. - To się dzieje jeszcze przed znaną historią ludzkości. To jest resztka prehistorycznej ludzkiej kolonii liczącej tysiąc dwieście lat. To go zainteresowało. - Świt dziejów? Nieznany okres w dziejach Xanth? - No właśnie. Kiedy zaczęło się to, co uważamy za zasiedlanie Xanth: Pierwsza Fala ludzkiej kolonizacji, która nastąpi dopiero za tysiąc lat, ale co to znaczy? To czas, kiedy wszystko było możliwe. - Ale przecież nie może być historii przed początkiem historii! - zaprotestował. - To była fantastyczna historia. Została niemal zapomniana. Teraz możemy ją odkryć na nowo. - Z iluzji? Przecież zaledwie ją sobie wyobraziliśmy. - Nie wydaje mi się, Gary. Jeżeli Iris zna się na iluzji, ja się znam na rzeczywistości, jako że nie jestem przez nią związana. To miasto nie pochodzi z wyobraźni, ale z rzeczywistości. Naprawdę istniało, a to, czego doświadczamy, działo się. Musimy się dowiedzieć tyle, ile tylko zdołamy, ponieważ gdy wrócimy do naszych czasów, będziemy jedynymi, którzy będą mogli opowiedzieć tę historię. - Nie jesteśmy tu, aby uczyć się historii - zaprotestował Gary. Jesteśmy tu, aby znaleźć filtr. - To także - zgodziła się. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą te iluzje ujawniły. Słyszałeś, że Niespodzianka może wykorzystać każdy rodzaj magii tylko jeden jedyny raz? - Tak, zastanawiałem się nad tym - przyznał Gary. - Czy to może być prawda? Jeśli tak, to nie musimy się troszczyć o to, jak utrzymać ją w ryzach, bo wkrótce nie będzie miała żadnej magii, którą należałoby kontrolować. - To może zająć nieco czasu, gdyż wydaje się, że daleko jej jeszcze do wykorzystania wszystkich rodzajów magii, nie mówiąc o rozmaitych wariantach. Zaczarowała wiele rzeczy, chociaż nie widzieliśmy, aby dwukrotnie zaczarowała to samo. W każdym razie i tak jakoś ją to w końcu ograniczy. Zastanawiam się jedynie, jak to jest możliwe, aby zwykła iluzja mogła nas o czymś takim poinformować? Jeśli to nie jest rzeczywistość, to nie powinna dysponować całą tą wiedzą. Jeśli są to ożywione postacie z odległej przeszłości, nie powinny wiedzieć o teraźniejszości. Tymczasem mam wrażenie, że wiedzą i że to właśnie ogranicza Niespodziankę. Nie mam jednak pojęcia, czy należałoby o tym porozmawiać z jej matką. - Masz na myśli Rapunzel? Nie ma jej tu przecież. - Królową Iri. - Mentia zamilkła na chwilę, po czym uderzyła się w głowę tak, że z ucha z drugiej strony wyleciało nieco pyłu. - To znaczy Iris. Mimo woli zaczynam w to wpadać. Podejrzewam, że matka nie chciałaby słuchać o takim zagrożeniu dla dziecka. Ale Iris, jak podejrzewam, da sobie z tym jakoś radę. - Ale nie wiemy, czy to prawda. Powinniśmy sprawdzić. - Tak. - Mentia unosiła się w miejscu przez dłuższą chwilę, najwyraźniej czując się nieswojo. - Ale jestem jej guwernantką. Nie chcę niepokoić biednego dziecka przez ujawnianie takich rzeczy. - Chcesz, żebym ja to zrobił? - zapytał Gary nieco zaniepokojony, zupełnie bez powodu. - Jesteś jej wychowawcą. To twoje zadanie uczyć ją różnych rzeczy. Zdał sobie sprawę, że generalnie rzecz ujmując, miała rację. Miał uczyć dziewczynkę. Teraz także była to prawda, ponieważ nadal musiał ją uczyć. Jak dotąd niewiele udało mu się osiągnąć. - W takim razie lepiej będzie, jeśli się do tego zabiorę - skwitował. - Świetnie! Idź do niej i powiedz jej to. - Mentia rozpłynęła się, najwyraźniej z ulgą, choć nie wyglądała najlepiej. Gary zebrał cały swój spryt i wyszedł z pokoju. Poszedł korytarzem do apartamentów królowej i księżniczki. Zapukał do drzwi. Po chwili otworzyła Iris. Ona także zmieniła ubranie i miała teraz na sobie kreację odsłaniającą niemal tyle samo dekoltu, ile odsłoniła wtedy, kiedy go kusiła. Teraz jej ciało zdało mu się bardziej interesujące niż wcześniej. - Gar Dobry - zagadnęła, uśmiechając się. - Przychodzę z poważną sprawą - powiedział. - Obawiam się, że Niespodzianka może tylko raz wykorzystać każdą magię. - Tak twierdzą miejscowi - powiedziała. - Ale lepiej to sprawdzić. - Otworzyła szerzej drzwi i wpuściła Gary’ego do środka. Nie mam pewności, jak ona zareaguje. Gary zdawał sobie sprawę, że poważnie rozczarowane albo zaniepokojone dziecko może się posłużyć jakąś dziką magią, by zlikwidować takie ograniczenie. Powinien teraz znaleźć jakiś ostrożny sposób przedstawienia sprawy. Niespodzianka spała. Leżała na prawdziwie książęcym łóżku i wyglądała anielsko. Gary czuł się winny z powodu tego, co miał za chwilę zrobić. Ale to musiało zostać zrobione. Nie chciał jej budzić, ale podejrzewał, że jej sen jest lżejszy, niż na to wygląda. Zwrócił się w stronę łóżka. - Czy możesz powtórzyć czar? - zapytał. W dolnej ramie łóżka otwarło się oko i popatrzyło na niego. Zaraz potem zmieniło się w usta. - Nie widzisz, że księżniczka śpi? - zapytały usta z irytacją. Gary spojrzał na Iris, którą potrząsnęła przecząco głową. To nie była jej iluzja. - Byłbym szczęśliwy, mogąc zamienić kilka słów z tobą, Oczodole - odparł. - Chciałbym jedynie wiedzieć, czy iluzja mówi prawdę. Musisz tylko pokazać jej, gdzie jest jej miejsce, przez zmianę punktu widzenia. Usta zmieniły się w ucho. - Co? - zapytało ucho. - Mam drewniane ucho, więc źle słyszę. - Zmień się jeszcze raz w oko. Ucho zmieniło się w oko, które spoglądało na niego łagodnie. Nagle powieki przybrały kształt ust. - Coś takiego miałeś na myśli - zauważyło. Gary wymienił z Iris szybkie spojrzenie. - Bardzo dobrze - odpowiedział. Jednak stało się dla niego jasne, że każdy czar trwa jakiś czas i że może to być bardziej część serii pojedynczej magii niż zdolności do powtarzania. - Czy możesz całkowicie zniknąć, a potem znowu się pojawić? Oko zniknęło w mgnieniu oka. Nie pozostało nic poza wypolerowanym drewnem. Następnie znowu się pojawiło. - Dla mnie wygląda to na powtórzenie - stwierdził z mieszanymi uczuciami Gary. - Nie - mruknęła Iris. - To iluzja. A wiedziała, co jest iluzją. Inna magia. - Miałem na myśli prawdziwe oko - powiedział Gary. U dołu łóżka zawirowało powietrze. Pojawiła się mgła i przybrała kształt oka. - Nie to samo - powtórzył Gary. Zaczęła do niego docierać trudna do zniesienia prawda. Niespodzianka zademonstrowała imponującą różnorodność podobnych efektów, lecz kiedy któryś został wykorzystany, więcej już się nie powtórzył. Mgła rozproszyła się w demonicznym stylu. Nagle pojawiła się gałka oczna. Przez chwilę zamknięta była przez górną i dolną powiekę. - To nie to samo - znowu powiedział Gary. - Obawiam się, że otrzymaliśmy odpowiedź na nasze pytanie. Niespodzianka wybuchnęła płaczem. Łzy tryskały dookoła, zraszając wszystko w pokoju, nawet Iris i Gary’ego. Były gorące i słone. Iris podeszła do łóżka, aby pocieszyć dziewczynkę. - Przykro mi, kochanie. Ale musieliśmy się dowiedzieć. - Musisz zachować swoją magię - powiedział Gary. - Zachować na czas, kiedy będziesz jej naprawdę potrzebować. Masz jej dość na całe życie, jeśli będziesz dostatecznie ostrożna. Po prostu nie trać jej. Niespodzianka wyglądała na nieszczęśliwą. Po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie swoje ograniczenia. Nagle dorosła, ale w najbardziej bolesny sposób. Gary odwrócił się i zasmucony opuścił komnatę. Właśnie wykonał swoją robotę wychowawcy. Ale złamał serce dziecku. Kiedy wszedł do swojego pokoju, znowu pojawiła się Mentia. - Kiedy wróci do domu, nie będzie już stanowiła żadnego problemu - powiedziała. - Już nigdy więcej nie będzie nierozsądnie wykorzystywała magii. - Równie dobrze mogłem jej sprawić lanie. - Mogłeś - przytaknęła Mentia. Oczy jej poczerwieniały. - Przepraszam, że cię o to prosiłam. - Ktoś musiał to zrobić. - Obraz przed oczami zamazał mu się. - Demony nie płaczą - zauważyła ni stąd, ni zowąd. - Ani gargulce. Nagle objęli się i zapłakali razem. Cóż jeszcze było do zrobienia. Później ponownie zjawiła się Hanna. Zmieniła strój i teraz jaśniała pełną krasą w wieczorowej sukni, co sprawiło, że wizerunek wojowniczki, który wcześniej dominował w jej postaci, zupełnie zniknął. - Podano kolację - zaanonsowała. Gary wpatrzył się w nią. Zaczynał doceniać urodę kobiecego ciała. Jej rozpuszczone włosy opadały na ramiona, a sposób, w jaki oddychała, sprawiał, że jej kształty falowały... - Czy wyglądam niedobrze? - zapytała po chwili Hanna. - Ależ w żadnym razie - Gary pospieszył z zaprzeczeniem. - Jestem po prostu zaskoczony zmianą. - Może dla ciebie potem znowu się przebiorę - mruknęła. Nagle odwróciła się i opuściła pokój, i to w taki sposób, aby pokazać, że jej profil również faluje. To kolejna rzecz, której nigdy wcześniej nie dostrzegł u kobiet. Ich kształty były o wiele bardziej intrygujące, niż gotów był sądzić, oczywiście jeśli dokładnie się przyjrzeć. Tuż za drzwiami zatrzymała się i z wdziękiem lekko odwróciła głowę w jego stronę. - Idziesz, mój panie? Zaskoczony podążył za nią. Nigdy nie podejrzewał Hannah Barbaria o tego rodzaju walory. Ludzie nieustannie go zaskakiwali i jednocześnie coraz bardziej interesowali. Pozostali dołączyli do niego w hallu. Iris i Niespodzianka - ubrane w królewskie i książęce szaty - były przygnębione, ale spokojne, natomiast Mentia wyglądała demonicznie, ale i atrakcyjnie. Gary zdawał sobie sprawę, że jako demonica może przybrać dowolną postać, ale ona grała swoją rolę i robiła to doskonale. Była guwernantką dziewczynki, więc zachowywała się dość sztywno i oficjalnie, zrezygnowała jednak z ascetycznego wyglądu. Najprościej mówiąc, wyglądała wspaniale jak na człowieka, którym oczywiście nie była. Hiatus ubrany był w długi surdut z kołnierzem na stójce i wyglądał bardzo elegancko; nagle się okazało, jak przystojnym jest mężczyzną. Sala bankietowa została przyozdobiona specjalnie na tę okazję. Na ścianach wisiały zdobne gobeliny, a na podłodze rozesłano miękkie dywany. Na środku stał ogromny stół, przybrany niebieskimi i zielonymi różami; zastawa została przygotowana dla pięciorga biesiadników. - Och, ale mnie nie wolno zasiadać do stołu - zaprotestowała skromnie Mentia. - Nonsens - stwierdziła Iris. - Musisz mieć oko na właściwe zachowanie księżniczki. Sądzisz, że sama będę zawracać sobie głowę takim zajęciem? Gary także uważał, że ich mała grupa powinna trzymać się razem. Możliwe, że postacie z iluzji są ich przyjaciółmi, ale może wcale nie. Mentia, najrozsądniejsza i najbardziej odpowiedzialna z nich wszystkich, powinna znajdować się blisko. Iris najwyraźniej nie zapominała, że znajdują się w Obszarze Szaleństwa i to, co wydaje się przyjemne, szybko może się okazać czymś wręcz przeciwnym. Cała piątka usiadła więc dookoła potężnego owalnego stołu, a Desi i Hanna podawały wyszukane potrawy. W wykwintnych czarach w kształcie małych główek goblinów podano białe wino, główki sałaty, pumpernikiel w kształcie bucików i monet, a na nich siedziały motylki z masła. Purpurowe kołeczki powycinane z najbardziej soczystych części drzewa stekowego. A na sam koniec szybki pudding. Kiedy Desi i Hanna zniknęły, Gary postanowił skorzystać z okazji i porozmawiać z Iris. - Co my właściwie jemy? - zapytał. - Czerstwe ciasto z dyni i surową wodę - odpowiedziała z grymasem. Tego się spodziewał. Wolał iluzję. Po posiłku służące posprzątały ze stołu. - Pragniecie tej rozrywki co zawsze? - zapytała Hanna. - Bardzo proszę - odpowiedział Hiatus, zanim inni zdołali się zastanowić. Hanna i Desi wskoczyły na stół i zaczęły tańczyć. Najpierw zrobiła to jedna, a zaraz po niej druga. Nagle okazało się, że obie są bose, a suknie zawirowały, odsłaniając długie i zgrabne nogi. Prawdę powiedziawszy, kiedy zakręciły się szybciej, można było dostrzec nawet ich uda. Gary uznał ten widok za wyjątkowo intrygujący. Spoglądał pod takim kątem, że wkrótce mógł oczekiwać ujrzenia ich... - Dość tych bzdur - warknęła Iris. - Nie ma nic lepszego do oglądania? - Ależ jest, kiedy tylko taniec się rozkręci na dobre - zapewniła Desi. - Kiedy kawałek po kawałku zdejmiemy ubranie. - Nie to miałam na myśli - powiedziała Iris z rosnącym zniecierpliwieniem. - Bez wątpienia nikt nie jest zainteresowany waszym ubraniem. - Mów za siebie, królowo Iris - wtrącił Hiatus. - Dla mnie widok jest uroczy i będę szczęśliwy, mogąc zobaczyć resztę. Tak, aż po same majteczki. Po tych prowokujących słowach powietrze nieśmiało się zaróżowiło. Oczy Niespodzianki stały się znacznie większe. Iris ze złością rozejrzała się po zebranych. - Kto jeszcze ma zamiar oglądać to żenujące widowisko? Niespodzianka z radością klasnęła w rączki. - Ja chcę! - Wyglądało, jakby sama chciała się wdrapać na stół. - Ale to nie jest książęce zachowanie - upomniała ją Mentia. - O rety, a dlaczego mam się zachowywać po książęcemu? Chcę tańczyć i zrzucić ubranie, i pokazać moje... - Księżniczko! - ostro przerwała Mentia. Zdała sobie sprawę, że posunęła się za daleko. Usiadła na krześle. - Kto jeszcze? - zapytała surowo Iris. Gary z przyjemnością popatrzyłby na koniec przedstawienia, jako że ciało ludzkie budziło w nim coraz większe zainteresowanie. Zdał sobie jednakże sprawę, że gdyby głosował za dokończeniem tańca, to mogłoby przeważyć szalę, a nie chciał wprawiać Iris w zakłopotanie. Zdecydował się więc na dyplomację. - A co innego możecie zaproponować? Służące zastanowiły się. - Cóż, możemy opowiedzieć jakąś historię - powiedziała Desi. Jednak mężczyźni zazwyczaj wolą oglądać nasz taniec, a potem... - Nieważne, co potem! - sapnęła Iris. - Jaką historię? - Znamy wiele opowieści o smokach i dziewicach - powiedziała Hanna. - Oczywiście one zwykle kończą się smutno. - A może coś z historii? - zapytała Mentia. - Historii? - Obie wydały się zaskoczone. - Opowieści o ludziach, którzy żyli w Xanth aż do tego momentu wyjaśniła Iris. Nagle Gary pojął, o co jej chodzi. Przybyli tu, aby odnaleźć filtr, i aby to zrobić, musieli poznać historię starożytnego miasta. Zamiast tego mydlono im oczy zabawą. Czas najwyższy, aby wrócili do głównego zadania wyprawy. - Tak, opowieść o mieście Zawias-zone - potwierdził. - Ale to nudne! - zaprotestowała Hanna. - Tańce i smok są o wiele bardziej interesujące - zapewniała Desi. - O tak! - zgodziła się chętnie Niespodzianka. - Historia - krótko zdecydowała Iris. - Obrazki! - powiedziała Niespodzianka. - Ożyw je - zaproponowała Mentia. - Od samego początku, streszczając, wyrzucaj nudniejsze kawałki. - Od Xanth Demonów począwszy - przytaknął Gary. Obie panny równocześnie wzruszyły ramionami. Wtedy wokół nich pojawił się obraz, który zajął cały stół. Zobaczyli spustoszony półwysep. - Cofnijmy się do minus czterech tysięcy lat, z dokładnością do dziesięciu tysięcy, zanim chronologia właściwie się zaczęła, przybył do tego odludnego i posępnego miejsca Demon X(A/N)th. - Głos Hanny dochodził jakby spoza sceny. - Usiadł między skałami i zagłębił się w rozmyślaniach. Jego myśli przenikały jaskinie, czyniąc je bardzo dziwnymi. Obraz ukazał potężnego demona siedzącego na skale głęboko pod ziemią; głowę podpierał jedną ręką, a otoczony był wijącymi się niczym węże myślami. - Nie zwracał uwagi na otoczenie - usłyszeli głos Desi. - Nie poruszył się przez tysiące lat. Ale pojawił się zupełnie nieoczekiwany efekt: magia z jego ciała rozprzestrzeniała się i wnikała w skały, powodując, że mieszkańcy regionu stawali się magiczni. Pojawiły się świdrzaki, kopacze i skalne smoki. Skalna magia wydobyła się na powierzchnię. - Obraz ukazał wulkan plujący gorącą masą skalną. - Wtedy na powierzchni magiczne stały się także rośliny i stworzenia. - W wodzie pojawiły się węże, a na lądzie wikłacze. - Około roku 2200, z tego, co później nazwano Mundanią, przybyła pierwsza kolonia ludzi - powrócił głos Hanny. Obraz pokazał grupę prymitywnie wyglądających mężczyzn i kobiet, które mocno przytulały swoje dzieci. - Brakowało im magii, więc na początku wiodło się im ciężko. - Na obrazie z jeziora wypełznął wąż, wbił wzrok w człowieka i tak długo patrzył mu prosto w oczy, aż zadziałało zaklęcie skamienienia, chuchnął na niego parą, a następnie połknął w całości. - Ale ich dzieci zrodzone w Xanth przychodziły na świat z magicznymi talentami, a to pomogło. - Wielki wąż wychylił głowę i wbił wzrok w dziecko, ale mały chłopiec spowodował, że jego głowa spuchła tak bardzo, że stała się za duża, by wąż mógł ją połknąć, więc, choć rozczarowany, musiał zrezygnować z posiłku. - Tak więc przez ponad tysiąc lat ludzie migrowali do magicznej krainy, którą sobie upodobali, gdy tylko nauczyli się, jak w niej przetrwać - powiedział głos Desi. - Przenosili się do obszaru o najintensywniejszej magii, obecnie znanego jako Obszar Szaleństwa, a ich potomkowie stali się niezwykle utalentowani magicznie. Rzeczywiście znalazło się tam wielu pełnych Magów i Czarodziejek. Nie wszyscy z nich byli miłymi ludźmi; jedna, znana jako Morska Wiedźma, została w końcu wyrzucona poza społeczność ludzi i na kilka tysiącleci zniknęła. Jednak większość pracowała dla dobra głównej kolonii. - Jednakże - mówił dalej głos Hanny - ów przypływ niekoniecznie był pokojowy. Dla tych, którzy nauczyli się trzymać z dala od smoków i tym podobnych stworzeń, życie w Xanth stało się względnie łatwe, ponieważ żywność można było wyczarować albo uzyskać z użytecznych drzew. - Obraz pokazał kobietę zbierającą owoce z drzewa wiśniowych placków. - W efekcie mieszkańcy Xanth stali się wkrótce dość łagodnymi ludźmi. - Na obrazie widać było grupę osób odpoczywających w cieniu drzew. - Ale następni Mundańczycy byli głodni, brutalni i często okrutni - powiedziała Desi. Na obrazie silni mężczyźni z mieczami przeganiali odpoczywających i obrywali drzewa z owoców, a potem je ścinali. - Oczywiście ci ze znajomością magii potrafili ich zatrzymać, lecz często woleli odejść, niż podjąć walkę. Szli w głąb kraju wypierani przez swych barbarzyńskich sąsiadów. - Tak jak moi przodkowie - wtrącił z niechęcią głos Hanny. Wtedy Xanth stał się wyspą. - Na obrazie jęzor morza przelał się przez półwysep, odcinając go od stałego lądu. - Nie wiemy, czy stało się tak za sprawą Demona X(A/N)th, który chciał mieć więcej prywatności, czy też był to tylko zbieg okoliczności. W ten sposób jednak odcięto także dopływ nowych ludzi i innych stworzeń z Mundanii i pokój został przywrócony. Mieszkańcy Xanth podejrzewali jednak, że ich kraj nie na zawsze pozostanie wyspą i kiedy znowu stanie się półwyspem, dojdzie do jeszcze okrutniejszych inwazji, a to z powodu dłuższego okresu pokoju. Uznali, że głupotą byłoby ignorować problem i sądzić, że nic się nie stanie. Ich dzieci i wnuki mogłyby zostać zmuszone do zapłacenia wysokiej ceny. To mogło się zdarzyć, nawet gdyby Xanth pozostał wyspą na zawsze, ponieważ Mundańczycy mogli przepłynąć wodę na łodziach. Zebrali się więc i zaczęli rozważać, jak uchronić się przed zagrożeniem. Problem w tym, że nawet kiedy Xanth pozostawał wyspą, nie było łatwo zaradzić kłopotom. Populacja ludzi malała. Początkowo nikt sobie z tego nie zdawał sprawy, a i przyczyna tego nie była jasna. Lecz w końcu zrozumieli: gatunek ludzki zanikał z powodu pomieszania gatunków. Wiele było magicznych źródeł, a wśród nich znajdowały się te z Eliksirem Miłości. Każdy człowiek, który napił się z takiego źródła, zakochiwał się w pierwszej istocie przeciwnej płci, którą zobaczył, i w efekcie zaczęło się przywoływanie potomstwa. Bociany jako rozsądne stworzenia dostarczały dzieci będące krzyżówką dwóch gatunków. Kiedy takie dzieci dorastały, wolały także mieszańców niż siebie i w ten sposób pojawiały się nowe magiczne krzyżówki. Niektórzy ludzie zmieniali wielkość i kształt, nie krzyżując się z innymi gatunkami. Wtedy właśnie pojawiły się po raz pierwszy harpie, syreny, naga, sfinksy, fauny, nimfy, ogry, gobliny, elfy, wróżki, wilkołaki i inne mieszańce oraz ich odmiany. Wszyscy oni przynajmniej w jakiejś części wywodzili się z gatunku ludzkiego, jednak większość wolała nie przyznawać się do takich koneksji i stała się wrogiem czystej krwi ludzi. Niektóre wspólnoty ludzkie zdołały umówić się z gargulcami, aby oczyszczały ich wody, i dzięki temu więcej nie ginęły. (Gary’ego zelektryzowało, kiedy usłyszał o tamtym odległym historycznie wydarzeniu.) Ale czasami dochodziło do nieporozumień albo konfliktów i gargulce odchodziły. Kiedy indziej nierozsądni młodzi ludzie pili ze Źródła Miłości, sądząc, że są odporni na jego działanie. Niektórzy potraktowali to jak wyzwanie. Jakiekolwiek były powody, zrodzone z nich potomstwo było stracone dla czystego gatunku ludzkiego. Czas mijał, a populacja ludzka powoli, ale systematycznie się zmniejszała. W końcu pozostali ludzie pojęli, że muszą rozwiązać problem. Postanowili zebrać resztki ludzi czystej krwi i zamieszkać w całkowicie chronionym regionie, aby nigdy więcej nie dochodziło do mieszania gatunków. Jednak nadal martwiło ich inne zagrożenie: inwazja z Mundanii. Zaobserwowali bowiem powolne cofanie się wody na północ. Po jakimś czasie ponownie doszło do połączenia lądu i brutalni Mundańczycy znowu dokonali barbarzyńskiego najazdu na Xanth. Podbili mieszkających tam ludzi z magicznymi talentami. Ale ci i tak nie zamierzali całkowicie zapobiec migracji, ponieważ desperacko potrzebowali nowej czystej krwi, by odzyskać to, co zostało stracone przez krzyżówki. Jak mogliby równocześnie twierdzić, że jest ich zbyt mało i zbyt wielu? Z tego dylematu zrodziła się odpowiedź, która miała zmienić przyszłą historię Xanth. Wymyślili Tarczę zrobioną po części z iluzji, a po części z zamieszania, aby oddzielić murem Xanth od Mundanii w specjalnym mieście w jedynym regionie, gdzie można było to zrobić: w Obszarze Szaleństwa. Tylko tam było bowiem takie stężenie magii, że można było wykonać Tarczę, o której myśleli. W tym regionie powinno być także kilka innych gatunków, a w każdym razie musieli mieć pewność, że będzie wśród nich gargulec, który oczyści ich wodę. Otoczyli miasto murem, aby żaden niemądry młodzieniec nie mógł wyjść na zewnątrz i zarazić się czymś niepotrzebnym i żeby jakiś stwór z zewnątrz nie mógł wejść do środka. Istniały tam rzeczywiście niebezpieczeństwa większe niż zwyczajna śmierć. Miasto wymagało wyjątkowej odwagi od wspólnoty ludzi, którzy do niego przybyli. Wkrótce okazało się największym i najbardziej wyjątkowym miastem w całej historii Xanth: Zawias-zone. Obraz zmienił się. - Ale widzimy, że jesteście zmęczeni i śpiący - powiedziała Hanna. - Teraz musimy pozwolić wam wypocząć i dokończymy opowieść następnym razem. Gary z przyjemnością na to przystał. Zafascynowała go ta historia, a szczególnie te fragmenty o gargulcach, ale potrzebował nieco ludzkiego snu i czasu do rozważenia wszystkiego, zanim będzie gotów na więcej. Dostrzegł, że pozostali mają takie same odczucia. Wspólnie zdecydowali o zakończeniu kolacji i udali się na piętro do swoich apartamentów. Niespodzianka zresztą już zasnęła i Mentia zaniosła ją do łóżka. Gary wszedł do pokoju i zanim się zorientował, już spał. Nawet nie bardzo przeszkadzało mu to, że pomagała mu Hanna. Chociaż jego prawdziwe ciało nie potrzebowało odpoczynku, jego ludzka powłoka zdecydowanie się go domagała. Rozdział 10 Podstawa Rankiem Gary obudził się wypoczęty. Oprócz niego w Józku leżał jeszcze ktoś. Zakłopotany uniósł przykrycie i odkrył, że to Hanna Handmaiden. Nie tylko twardo spała, ale na dodatek zapodziała gdzieś nocny strój. Nie wiedział, że nie ma gdzie spać; gdyby poprosiła, na pewno zaproponowałby jej łóżko. Był przyzwyczajony do spania na ziemi, chociaż ludzkie ciało wymagało nieco wygody, której nie potrzebował w swej naturalnej postaci. Wstał ostrożnie, aby jej nie zbudzić i nie zachęcić do jakichś niestosownych zachowań typowych dla ludzi. Z drugiej strony był niezmiernie ciekawy, jak to możliwe, że iluzja śpi. Z pewnością rozpływała się w nicości, kiedy nie była świadoma - jeśli w ogóle jakąś świadomością dysponowała. No ale jeśli tak, to co robiła w tym łóżku? Musi przecież mieć swoje miejsce do spania, jeśli potrzebuje snu. Wówczas domyślił się, że najwidoczniej odstąpiła mu swój pokój, i poczuł się winny. Dlatego teraz nie ma własnego kąta. To wyjaśniało również, dlaczego pokój jest taki ładny. Powinien ją przeprosić za to, że niechcący pozbawił ją jej miejsca. Ubrany i gotowy stawić czoło trudom dnia stał i patrzył na nią. Bez wątpienia według ludzkich standardów była stworzeniem estetycznym. Jej dekolt przypominał klepsydrę, miała długie, ciemne warkocze, zgrabne nogi i ładne, regularne rysy. Dziwnym zrządzeniem sprowokowała go do myśli o latających bocianach - i to bardzo wielu. - Cóż za artystyczna poza - zauważyła Mentia, która niespodziewanie pojawiła się obok niego. - Ktokolwiek ją stworzył, wiedział, co robi. - Stworzył ją? - zapytał Gary zaskoczony. - Chyba nie sądzisz, że iluzje robią się same, prawda? Ktoś zaprojektował wizerunki Hanny i Desi i jest w tym naprawdę dobry. Oczywiście nie mógł ich obu ożywić jednocześnie. - Nie mógł? Ale przecież wczoraj wieczorem obie były z nami. - Nie zauważyłeś, że tańczyły albo mówiły jedna po drugiej? Jedynie jedna z nich w danej chwili była naprawdę ożywiona, podczas gdy druga kierowana była przez autopilota. - Przez co? - Pojęcie pochodzi od ryb pilotów, które są świetnymi nawigatorami. Potrafią to robić nawet podczas snu. Śpiąca ryba może płynąć, ale jest niewrażliwa na innych. Tak właśnie działają obie dziewczyny. Teraz aktywna jest Desi, kusząc Hiatusa, więc Hanna jest w stanie spoczynku. - Spojrzała na niego kątem oka. Patrzył na twarz śpiącej, więc nie musiała nawet odwracać głowy. - To może być ciekawe, zobaczyć, co się wydarzy, jeśli ulegniesz jej powabowi. Prawdopodobnie twoja ręka przejdzie przez jej ciało, ale możliwe, że dotknięcie ją obudzi. To znaczy zwróci na ciebie uwagę jej stwórcy, który ją ożywi. Być może w efekcie jej ożywienia Desi zostanie wyłączona. - Powabowi? Mentia roześmiała się. - Nie zrozumiałeś, tak jak wtedy, kiedy byłeś z Iris. No bo jesteś gargulcem. Ale skoro jesteśmy tu w poważnej sprawie i zapewne grozi nam niebezpieczeństwo, lepiej będzie, jak cię nauczę. Kobiety ludzi nigdy przypadkowo nie odsłaniają swego ciała między łokciami, kolanami a szyją. Nigdy w obecności mężczyzny. Im więcej pokazują, tym bardziej są zainteresowane jego reakcją. - Jej oczy znów powędrowały w stronę twarzy dziewczyny. - Moim zdaniem iluzoryczna Hanna jest tobą bardzo zainteresowana, ponieważ jest w stanie, który my demony nazywamy „szczytem”. Nie ma na sobie nawet majtek. - Cóż, oczywiście nie sprawdzałem, czy ma majtki! - odparł Gary zgodnie z prawdą. - Wiem, jak powinien się zachować człowiek. - Prawdopodobnie nie dość dobrze wiesz. Majtki są granicą, której obcy mężczyzna nie powinien oglądać. A to, co Hanna teraz ci pokazuje, jest poza tą granicą. - Nie rozumiem. Uśmiechnęła się z pewną zadumą. - Niewinność jest taka drogocenna - powiedziała mimochodem. Póki co, przyjmij do wiadomości to, co mówię: Hanna jest tobą wyjątkowo mocno zainteresowana. - No ale jak iluzja może się czymkolwiek interesować? - No właśnie - powiedziała, unosząc rękę, aby otrzeć twarz, po czym na chwilę nic z niej nie zostało. - Iluzje nie mają świadomości ani woli. To oznacza, że ten, kto stworzył Hannę, chciał cię zauroczyć, a zupełnie nie zdawał sobie sprawy z twojej prawdziwej natury. Być może to jakaś utalentowana kobieta, której się po prostu podobasz. - Kobieta taka jak Iris? - W tym sęk - powiedziała, ponownie przecierając twarz. - Iris jest Czarodziejką Iluzji i jest wyjątkowa tak co do swej natury, jak i magicznego talentu. Nie ma drugiej takiej jak ona. Jednak może istnieć inna kobieta o podobnym, choć nie identycznym talencie magicznym. Może cię lubi, ale wie, że nie jesteś nią zainteresowany, więc próbuje cię uwieść za pomocą ludzkiej iluzji. - To nie może być Iris? - Może być, ale jestem niemal pewna, że to nie ona. W tej chwili Iris śpi, co oznacza, że jej iluzje są z automatu. Hanna, która jest teraz wyłączona, może być z automatu. Ale Desi jest w tej chwili bardzo aktywna. Jeśli Lord Hiat nie jest ulepiony z bardziej odpornego materiału, niż mi się wydaje, to wkrótce odkryje, jak daleko iluzja może się posunąć. Wiem również, że Iris zaprzeczyła, jakoby stworzyła tę iluzję i wywołała wczorajszy bankiet, a nie mam powodu, aby nie ufać jej słowom. Osobiście jest nawet zaniepokojona i zagniewana z powodu tej konkurencyjnej iluzji, która zdaje się wystawiać na próbę jej potęgę i zdolności. Myślę więc, że Iris jest niewinna, nie mówiąc o tym, że nie przejawia żadnego zainteresowania Hiatusem, dość nudnym towarzyszem, którego zna jeszcze z czasów jego okropnego dzieciństwa. - To kto to może być w takim razie? - Albo co to może być. Obawiam się, że mamy do czynienia z czymś, co nie mieści się w głowie, i jedynym powodem, dla którego nam się jeszcze mieści, jest zapewne to, że jesteśmy blisko natury tego czegoś. - No to co powinniśmy zrobić? - Grać w to, aż się rozjaśni. - Ale nie jestem tu po to, żeby mi się rozjaśniło, ale żeby znaleźć filtr. - A my mamy ci pomóc, chociaż i nam pomieszało się w głowach. I w tym duchu pomocy sugerowałabym, abyś nie robił nic głupiego, jak na przykład burzenie tej potężnej iluzji, ponieważ nie tylko zniweczy to prawdopodobnie twoją wyprawę, ale może się okazać niebezpieczne. Zanim zrobimy coś odważnego albo przebiegłego, powinniśmy lepiej poznać naturę tego, z czym mamy do czynienia. Jak zwykle w tym, co mówiła, było sporo sensu. - Więc tkwimy w tym dalej, ale jesteśmy uważni - powiedział. - I staramy się nie zdradzać tego, czego się dowiedzieliśmy - przytaknęła. - Uważam, że mogę teraz z tobą szczerze rozmawiać tylko dlatego, że po sprawdzeniu wiem, iż uwaga tego czegoś skupiona jest gdzie indziej. Hanna poruszyła się. Gary i Mentia wymienili szybkie spojrzenia, po czym Mentia wykonała ruch, jakby zasuwała na ustach zamek błyskawiczny, a jej usta natychmiast w taki zamek się zamieniły. W tej samej chwili zniknęła. Kuszenie Hiatusa też się zakończyło, a w każdym razie uspokoiło z jakiegoś powodu. Hanna wróciła do pełni życia. No i cóż on miał teraz zrobić? Zdecydował, że bezpieczniej będzie przejąć inicjatywę, niż oddać ją jej. - Och, obudziłaś się - zagadnął ciepło. - Cieszę się, widząc, że tak dobrze wypoczywasz po tym wszystkim, co wczoraj zrobiłaś. Teraz możesz pójść na śniadanie. Hanna wydawała się nieco zagubiona. - Tak, oczywiście - odparła po chwili. Wstając z łóżka, wystawiła nagie nogi w jego stronę. Kiedy Gary uprzejmie odwrócił wzrok, krzyknęła zawstydzona. - Oj! Niechcący jestem nieprzyzwoita! Dziękuję, że nie patrzysz. - Pojawiły się majtki (dostrzegł je kątem oka) i zaraz potem stała ubrana w ten sam strój co dnia poprzedniego. Weszli do hallu. Hiatus już tam stał i wyglądał na nieszczęśliwego. - Co się stało? - zapytał Gary. Hiatus pokręcił głową. - Gdyby ona tylko była prawdziwa - mruknął - mógłbym to zrobić. Ale wiem, że nie spodobałoby się to prawdziwej Desiree. Nie przed ślubem. Zanim spotkali się z innymi i udali na kolejny, prawdopodobnie wystawny, posiłek, wokół nich zaczęło się dziać coś dziwnego. - Oj - powiedziała Hanna. - Nadchodzi burza. Pojawiła się Mentia. - Coś dziwnego właśnie... ach, więc już zauważyliście. - Hanna powiedziała, że nadchodzi burza - rzekł Gary. Hiatus wzruszył ramionami. - Burza nie bardzo może zaszkodzić kamiennemu miastu. - Szalona burza - wyjaśniła Hanna. - Musimy się zabezpieczyć. Szybko, nie wolno zostawać w budynku. - Pobiegła schodami w dół. - Obudzę Iris i Niespodziankę - powiedziała Mentia i zniknęła. Gary i Hiatus podążyli za Hanną i wybiegli z pałacu. W stronę pałacu człapał ogr. - Reszta wyjdzie za chwilę - powiedziała do niego Hanna. - Możesz już zaczynać. Ogr podszedł do zewnętrznego muru pałacu i walnął pięścią w kamienny blok. Kamień zatrząsł się potężnie, aż zadrżał cały pałac. Wszędzie słychać było trzaski. Nagle pojawiły się Iris i Niespodzianka, biegnące za toczącą się kulą. Kula podskoczyła, po czym nagle rozpostarła ręce i nogi. Po chwili pojawiło się też ciało. - Wszyscy poza Desi wyszli - oznajmiła Mentia. Wtedy pojawiła się też Desi. - Już jestem! - zawołała. Gary ukradkiem rzucił spojrzenie w stronę Hanny. Stała bez wyrazu. Była, jak wcześniej mówiła Mentia, wyłączona. A więc rzeczywiście tylko jedna z nich mogła w danej chwili być aktywna. Popatrzył na prawdziwych ludzi. Iris, która rozumiała sytuację, spieszyła się, natomiast Niespodzianka wydawała się zupełnie spokojna. Prawdopodobnie świadomość ograniczenia jej talentu ciągle ją smuciła. Myślała, że może robić wszystko bez ograniczeń, a teraz dowiedziała się, że wszystko może zrobić tylko jeden jedyny raz. Być może Gary wraz z tym odkryciem wykonał swoje zadanie i Niespodzianka była już gotowa do tego, aby wrócić do domu. Kiedy tylko odnajdą filtr. Ogr uderzył w wystającą część pałacowego dachu. Dach pękł od szczytu aż po krawędź. Teraz ogr pociągnął jedną część zwisającego dachu i komnata znajdująca się pod nim została zrównana z ziemią. Druga część pałacu zachowała się identycznie. Można było sądzić, że do uniesienia takich bloków potrzeba będzie ze dwóch ogrów, ale najwyraźniej ten był wyjątkowo silny. Albo to, że jeden ogr wystarcza, było tylko częścią iluzji. Gary znowu popatrzył na obie dziewczyny i zauważył, że teraz stoją bez ruchu. Cała animacja skupiła się na ogrze. Przedstawienie więc, choć imponujące, nie było zrobione z takim rozmachem, jak się wydawało - no i oczywiście większość scen była wymyślona. Hanna wróciła do życia. - Musimy pójść do centrum kręgu - powiedziała. - Tam będziemy bezpieczni. Podążyli za nią, oddalając się od miejsca katastrofy. Szli ulicą zabudowaną podobnymi kamiennymi domami. Całe miasto zostało zredukowane do kupy powywracanych kamieni. Ale Gary wiedział, że wszystkie ogry pracują w budynkach dokładnie tak samo jak ten z pałacu; znajdowały się na klatkach schodowych albo poza iluzją. Kolejne stworzenia na autopilotach. A pracowały tylko wtedy, kiedy Hanna szła prosto przed siebie nic nie mówiąc i nie wykonując żadnych gestów. Iluzja miała więc swoje ograniczenia, tak jak wyjaśniała Mentia. Ale kto tym kierował? I po co? Zaczęło się od obrazu kamiennego miasta stworzonego przez Iris na podstawie naskalnych obrazów odczytanych przez Gary’ego. Teraz doszło do tego coś nowego. Ale dlaczego? No i jakiego rodzaju niebezpieczeństwo może być z tym związane? Tymczasem oznaki zbliżającej się burzy nasilały się. Wiatr targał odległymi proporcami, a wirujący kurz tworzył w powietrzu obłoki okrywające mrokiem bardziej odległe zabudowania. Dobiegały ich coraz głośniejsze lamenty. Niebo zaciągnęło się i zwiastowało jakiś niepokój. W samym środku miasta znajdował się spokojny obszar, a w jego centrum znajdował się okrągły basen. Hanna wyglądała na odprężoną. - Tu będziemy bezpieczni od burzy - powiedziała. - A to jakim sposobem? - zapytała Mentia. - Zamknięte budynki powinny wytrzymać potężniejsze natarcie, a to miejsce jest odsłonięte. - Grzmoty są tylko częściowo fizyczne - powiedziała Desi. - To szaleństwo czyni je podatnymi na uszkodzenia. Widzicie? - Wskazała ręką, a oni zobaczyli, jak jeden z budynków znika. Albo nie było dość ogrów, albo każdy z nich miał kilka budynków do złożenia, a ten jeszcze się nie doczekał. Wokół budynku zawirował kurz - i konstrukcja zmieniła się. Kamienie, z których zrobiony był budynek, stały się półprzeźroczyste i lekko różowe. Kiedy uderzył w nie silniejszy podmuch wiatru, budowla zachowała się niczym porcja galaretki. - Szaleństwo zmienia rzeczy - powiedziała Hanna. - Dlatego nie możemy polegać na sile kamieni. Budowle wrócą do kamiennej struktury, gdy burza minie, ale ich kształt może ulec deformacji, jeśli pozostaną nietknięte. - Dla mieszkańców takiego budynku wcale nie musi to być zabawne - stwierdziła Iris. - Prawda - odparła Desi. - Mogą stracić życie albo zdrowie, co oznacza, że po burzy nie wrócą do normalności. - Jednak to nadal nie wyjaśnia, dlaczego tu jest bezpieczniej zauważyła Iris. - Ten wewnętrzny krąg jest bezpieczny - powiedziała Hanna. Miasto Zawias-zone zostało tak zaprojektowane, że dotknięte szaleństwem budynki wytwarzają w tym miejscu strefę wolną od szaleństwa. Magia wewnątrz kręgu jest na normalnym poziomie albo nawet poniżej, zależy od siły burzy. - To dlaczego w kręgu nie ma najmniejszych oznak życia? - zapytał Hiatus. - Dlatego, że jeśli nie ma burzy, poziom magii w kręgu jest bardzo niski - wyjaśniła Desi. - Talenty nie działają. Ogry nie mają dość siły. Mieszańce zaczynają chorować, kiedy ich ciała próbują rozdzielić się do postaci swych przodków. Magiczne rośliny więdną albo nawet umierają. - Krótko mówiąc, tu jest jak w Mundanii - powiedziała Mentia. Ponure miejsce bez magii. - Właśnie - przytaknęła Hanna. - A demony to już w ogóle nie mogą tu działać. Mentia skrzywiła się. Było to imponujące: cała jej twarz cofnęła się i zapadła w siebie, tak że jej nos wszedł do środka i pociągnął za sobą oczy i usta. - Nie chcę tu pozostać, kiedy znikną kamienie - powiedziała z drugiej strony swojej głowy. - Ale jeśli odejdziesz w czasie burzy, zostaniesz tak naładowana magią, że możesz nawet eksplodować w obłok szaleństwa - ostrzegła Desi. Gary rozejrzał się dookoła. - A więc dlatego miasto jest na zawiasach. W czasie burzy może zostać zamknięte, a po niej znowu otwarte. - Owszem - odpowiedziała Hanna. - Podczas burzy rzadko ponosimy straty, a te i tak stosunkowo łatwo naprawić. Dajemy sobie radę od wielu lat. Zawias-zone ochrania nas zarówno z szaleństwem, jak i bez. - To bardzo sprytne - przyznała z uznaniem Iris. - Czy pojedyncze budynki działają w podobny sposób? - zapytał Gary. - To znaczy, tak samo osłabiają szaleństwo? - Tak - odpowiedziała Desi. - Osłabiają efekt otaczającego nas szaleństwa. Ale ich działanie jest ograniczone. Nie potrafią wytrzymać uderzenia burzy, jeśli się ich nie złoży. Iris spojrzała ostrym wzrokiem na Gary’ego. - Jak się domyśliłeś? - Zauważyłem, że Mentia wróciła do normalności. Kiedy dziś rano z nią rozmawiałem, jej oczy wędrowały po całej twarzy, no a teraz twarz wywróciła się jej na lewą stronę. To część jej normalnego szaleństwa. Robi takie rzeczy i nawet tego nie zauważa. Ale odkąd wokół nas jest szaleństwo, nie robiła takich głupstw nawet nieświadomie. Hiatus przytaknął z uznaniem. - Gary, jesteś sprytniejszy od przeciętnego... - Przeciętnego młodego mężczyzny - dokończyła Iris. W otoczeniu szaleństwa mogła się wydawać nieco nieodpowiedzialna, ale w murach pałacu powrócił jej rozsądek. Hiatus wrócił do swej jakby bezmyślnej niewinności, więc zapomniał, że mają nie mówić o prawdziwej naturze Gary’ego. - Czyż nie jest przeciętnym młodym mężczyzną zainteresowanym zgrabnymi młodymi dziewczynami? - zapytała Hanna. - Owszem, ale odrobinę nieśmiałym - wtrąciła Mentia. - Uwierzysz, że może istnieć ktoś, kto widząc pannę, może nie pomyśleć od razu o bocianie? - Tak - odpowiedziała Iris, dość kwaśno. - Chce mi się pić - odezwała się Niespodzianka. Puściła Iris i podbiegła do sadzawki. Znowu była niesforna jak kiedyś. Gary sądził, że jej lepsze zachowanie wynikało ze świadomości ograniczonego talentu magicznego, ale teraz doszedł do wniosku, że miało w tym udział także otaczające ich szaleństwo. - Poczekaj, kochanie! - zawołała Iris, biegnąc za nią. - Nie wiemy, co to za woda. Może być zaczarowana albo zatruta. - Prawdę powiedziawszy, to Źródło Miłości - wyjaśniła Desi. - Źródło Miłości! - krzyknęła Iris. Sięgnęła po dziecko, ale było już za późno. Niespodzianka już zdążyła przykucnąć przy brzegu i zanurzyć twarz w wodzie. - Ale to jest źródło wody dla miasta, więc musi być czyste - powiedział Hiatus. Gary sprawdził palcem wodę. - Tak, jest czysta - zgodził się zafascynowany. Hanna spojrzała na niego ostro. - Skąd o tym wiesz? - zapytała. Gary wiedział lepiej, niż wskazywałaby na to jego natura. - Mam talent do czytania wody - wyznał. - Wiem, kiedy jest czysta. A ta jest bez wątpienia czysta. Niespodzianka podniosła głowę. - Tak, pyszota jak na wodę. Hiatus popatrzył na Hannę. - Troszkę sobie z nas zażartowałaś, nie mówiąc, że woda jest dobra. - Zgoda - odparła Desi. - Troszkę sobie z was zażartowałam. Hiatus skrzywił się. - To nie był najlepszy żart. - Czy tego źródełka szaleństwo nie dotyka? - zapytała Iris z powątpiewaniem w głosie. - Tak, bije z podstawy na wyspie na środku sadzawki - powiedziała Hanna. - Podstawa? - zapytała Niespodzianka. - Żadnej magii, kochanie - zawołała szybko Iris. - Tak, w samym środku Zawias-zone jest kamienna podstawa wyjaśniła Desi. - Tak samo jak w pałacu. - Niemożliwe - odparł Gary. - Woda jest zbyt czysta, aby wypływała po prostu z głębin ziemi. Mentia rzuciła mu krótkie spojrzenie. - Co sugerujesz? - Moim zdaniem zamieszany jest w to jakiś gargulec. - Oho! Pozwól mi sprawdzić. - Mentia poszła po wodzie w stronę wyspy. Znajdowała się tam fantazyjna fontanna, z której do sadzawki tryskała woda. - Zgadza się - zawołała po chwili w stronę brzegu. - Jest tu gargulec! Gary zanurzył się w wodzie i popłynął niezgrabnym ludzkim stylem w stronę wyspy. Fontanna stała na potężnej kamiennej podstawie, a wieńczył ją kran, z którego wylewała się woda. Obszedł ją dookoła, aż natrafił na drzwi. Były zamknięte, ale kiedy spróbował je otworzyć, ustąpiły. Za nimi znalazł krótkie przejście jednocześnie skręcające i lekko wznoszące się ku górze. Poszedł nim przed siebie i znalazł się w samym centrum. - Jakiś kamienny fundament! - zawołał. Ale nie był rozczarowany. Zobaczył to, czego oczekiwał, a odkrycie to było naprawdę cudowne. Ujrzał potężnego gargulca rodzaju żeńskiego. Wbił spojrzenie w jej okropną powierzchowność, obrzydliwe kamienne kształty i... zakochał się. - Spokojnie, Gary - szepnęła Mentia. - Nie mów nic, czego moglibyśmy później żałować. - Znowu wydawała się rozsądna i bardzo trzeźwo myśląca. Myślała o tym, aby nie zdradzał swojej prawdziwej natury i nie wyprowadzał tubylców z błędu. Nie bardzo wiedział, dlaczego ktoś jeszcze mógł się zainteresować tym, że jest gargulcem, ale uszanował ostrożność demonicy. Skinął potwierdzająco. Gargulica dojrzała ich. Zamknęła gardziel i tym samym przerwała dopływ czystej wody. - Witajcie, obcy - powiedziała. - Jesteście prawdziwi czy z iluzji? - Po trosze i to, i to - odpowiedziała szybko Mentia. - Niekoniecznie jesteśmy tymi, za których można nas wziąć. Ja na przykład wyglądam jak człowiek, a tymczasem jestem demonicą. - Na chwilę zmieniła się w zieloną chmurkę w paski, po czym znowu przybrała ludzką postać, by zilustrować swoją naturę. - Ale poza tym jesteśmy prawdziwi i jesteśmy członkami pięcioosobowej grupy, która odwiedziła Zawias-zone. - A to prawdziwa przyjemność - odpowiedziała gargulica. - Już od tak dawna nie widziałam nikogo prawdziwego, jedynie tych z iluzji. - Wykrzywiła górną wargę. - Jestem Gayle Goyle. - Nazywam się Mentia. - A ja Gary Gar. Wzrok Gayle skupił się na nim. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć, znowu odezwała się Mentia: - Na razie lepiej będzie, jak pójdziemy. Nie ma potrzeby zapoznawać się bliżej w tej chwili. Gayle skinęła głową, choć jej oczy wyraźnie się zwęziły. - Może tak jest najlepiej. Ale chcę was poprosić o jedną przysługę. Nie lubię być oszukiwana przez iluzję. Możesz mnie dotknąć, Gary, żebym mogła się przekonać, że jesteś” rzeczywisty? - Z przyjemnością - odpowiedział Gary. Podszedł i położył swoją cielesną dłoń na jednym z kamiennych lwich pazurów. Dotknięcie przyprawiło go o dreszcz. Nie tylko była prawdziwa, ale biorąc pod uwagę standardy jego gatunku, także bardzo pociągająca. Wiedział również, że przez dotknięcie rozpoznała jego naturę, ponieważ gargulce rozpoznają się nawzajem. Wiedział również, że spodobał jej się. Nie pozwól, by poznali twoją naturę. Przemówiła do niego w myślach! Nie miał pojęcia, że gargulce to potrafią. No ale od chwili, kiedy spotkał się z innym gargulcem, minęły już całe wieki. Mógł o tym zapomnieć. Potężna magia skryła moją naturę. Nie ufaj iluzji. Pojawiła się Hanna. - O, tu jesteście. Spotkanie z gargulcem. Gary niechętnie cofnął dłoń. - Tak. Chciałem się upewnić, że ona... że nie jest to kolejna iluzja. - Aby wiedzieć na pewno, że woda jest czysta - dodała Mentia. - Nie powinniście być z dala od grupy, kiedy źródełko odzyska swoją prawdziwą naturę - uśmiechnęła się Hanna. - Źródło Miłości nie działa na demony - odparła nieco sztywno Mentia. - To źródło owszem. Tu panuje bardzo silna magia. Teraz Gary stał się ostrożny: aura jak to szaleństwo, ale jeszcze gorsza. Tak był zaaferowany spotkaniem z gargulcem, że nawet nie pojął, iż z tego właśnie wzięła się magia ich dotknięcia. - Przecież powiedziałaś, że ten krąg jest bezpieczny - przypomniała Mentia. - Mówiąc dokładnie, jest to bezpieczna soczewka - powiedziała Hanna. - Znacie się na zasadach działania szkieł powiększających? - Masz na myśli te magiczne dyski, które potrafią podpalać przedmioty? - zapytała Mentia. - Właśnie to. Ich magia skupia promienie słońca w bardzo maleńkim, gorącym punkcie. Ale niestety zabiera światło w okolicy takiego centrum. Cały region pozostaje w cieniu. Podobnie środek kręgu Zawias-zone skupia magię z całego regionu i lokuje ją na wyspie. To czyni krąg bezpiecznym dla większości stworzeń w czasie burzy, ale sama wyspa jest niebezpieczna. - Nie dla mnie - powiedziała Gayle. - Na ożywione kamienie nie działa za bardzo, a poza tym mogę oczyścić pozostałości i siebie samą. Demonica popatrzyła na iluzję. - A więc zabezpieczasz swoje schronienie przez wyrzucanie nadmiaru magii tam, gdzie nie może ona nikogo skrzywdzić - powiedziała Mentia. - Tak. To podstawa naszej obrony - wtrąciła Hanna. - Gayle jest tu od tysięcy lat i lojalnie oczyszcza wodę. - Takie jest zadanie gargulca - skromnie dodała Gayle. - Ktoś to musi robić. - Zastrzygła uszami. - Ale teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, muszę wrócić do pracy, bo magii przybywa. Jest jej już całkiem sporo. To było zapewne odkrycie tysiąclecia! Siła magii była tu zatrważająca i Gary zdawał sobie sprawę, że tylko fakt, iż sam jest gargulcem, a Mentia demonica, pozwolił im przetrwać bez popadnięcia w całkowite szaleństwo. Lecz jeśli szybko się stąd nie wyniesie, jego ludzkie ciało ulegnie zniszczeniu. Nie wiedział, co się wtedy może z nim stać. - W każdym razie gratuluję ci stałości - powiedział Gary. - Dziękuję. - Spojrzała na niego raz jeszcze, następnie szeroko otworzyła usta i znowu popłynęła z nich woda. Odeszli od fontanny, zamknęli za sobą drzwi i ruszyli na drugi brzeg. - Co widzieliście? - zapytał Hiatus. - Gargulca - odparła Mentia, przyjąwszy postać gargulca. - Wielkiego i ohydnego, plującego wodą. Nic, co by któreś z nas mogło zainteresować. - Kształt zniknął powoli, jakby nie był prawdziwy. - Z pewnością - zgodziła się Iris. - A więc Gary miał rację: temu zawdzięczamy czystą wodę. Inaczej picie jej stałoby się niezwykle ryzykowne dla każdego z nas. Z wody wyłonił się Gary. Wiedział, że czuje się jakoś inaczej. Oczywiście spotkanie Gayle Goyle niezwykle go podekscytowało, ale chodziło o coś więcej. Magia osłabła. Rzeczywiście na wyspie była potężna, a teraz zupełnie normalna. Ale było jeszcze coś. - Pływałeś w ubraniu - zauważyła cierpko Iris. - Cały jesteś mokry. - Och, to było to. - No dobra, ściągaj te rzeczy - powiedziała Iris. - Złapiesz An Ginę albo nawet Pa Ginę czy w końcu Re Ginę. - Tak, zobaczmy cię w całości - rzuciła Mentia, wywracając oczami. - Jak to w całości? Przecież jestem w całości cały czas - zaprotestował Gary. Ale orientował się, że ludzie powinni być ubrani. - Okryję cię iluzją - zaproponowała Iris. - Będziesz mógł pod nią zdjąć mokre ubranie. Wokół niego pojawiła się beczka. Nie była prawdziwa, mógł przez nią przełożyć rękę, ale mimo to wyglądała solidnie. Pod jej osłoną zdjął rzeczy. Musiał przyznać, że mokre ubranie nie jest przyjemne. W swym naturalnym stanie nigdy nie używał ubrania, więc niemal zapomniał, że je ma. Iris przestała zbierać jego rozrzucone ubranie. - Nie można podglądać! - powiedziała Mentia, a jej oczy wyszły z twarzy niczym dwa węże. Czarodziejka, marszcząc czoło, odwróciła wzrok od podstawy beczki. To podpowiedziało Gary’emu, że rzeczywiście mógł być podglądany. Ona także tutaj wróciła do normalności, a to oznaczało, że poszukiwała podniecającej i nieodpowiedzialnej młodości. Z drugiej strony była jak matka wychowująca upartą córkę, nalegając, aby zmienił mokre ubranie. Kiedy szaleństwo się nasilało, była bardziej jak córka, a mniej jak matka. A możliwe, że szaleństwo nasilało się, ponieważ poza kręgiem dostrzegał coraz silniejszą burzę. Ostry podmuch wiatru przeciął krąg. Przeniknął przez beczkę, jakby jej tam nie było, i zmroził ciało Gary’ego aż do kości. Zaczął drżeć, co uznał za reakcję ludzkiego ciała na chłód. - Och, biedaku - powiedziała Mentia. - Potrzebujesz ciepłego koca. Zmieniła się w chmurę, która zaraz stała się pledem nakrapianym w grochy. Pled opadł na ziemię, a następnie pofalował w jego stronę. Wśliznął się pod beczkę i otoczył jego nagi tors. Jeden koniec pledu uszczypnął go w drugą stronę poniżej. Już chciał zaprotestować, ale uznał, że pled jest naprawdę ciepły. - W takim razie nie potrzebujemy beczki - zauważyła z niezadowoleniem Iris. Beczka zniknęła, a Gary pozostał zawinięty w pled. Ale musimy wysuszyć ubranie. - Mamy ekran słoneczny - powiedziała Hanna. Pojawił się mały kwadratowy ekran, który nieśmiało rozbłysnął. Desi podniosła go i postawiła na samej krawędzi bezpiecznego kręgu. - Ekran słoneczny? - zapytał zakłopotany Gary. - Myślisz, że gdzie się podziewa słońce, gdy nie ma go na posterunku? - zapytała retorycznie Desi. - Przenosi się do słonecznego domu zbudowanego ze słonecznych bloków i popija słoneczny nektar ze słonecznych szklanic. Pożyczyliśmy wzór na jeden ze słonecznych ekranów, to wszystko; słońce nigdy o nim nie zapomina. - Pożyczać coś od słońca? - zapytał Hiatus, równie zaskoczony jak pozostali. - My, iluzyjni, nie jesteśmy tak ograniczeni w wyobraźni i działaniu jak wy, nieiluzyjni - wyjaśniła Hanna. - To oczywiście jest iluzyjna kopia ekranu. Pled owijający Gary’ego otworzył usta. - W jaki sposób wymyślony ekran słoneczny może wysuszyć prawdziwe ubranie? - Bo to naprawdę silna iluzja - odparła Desi. Dla Gary’ego miało to sens, jako że pamiętał, jak wyczarowana przez Iris lampa potrafi jasno świecić. Iris wzruszyła ramionami i zaniosła ubranie pod słoneczny ekran. Wzięła w dłonie miękką koszulę Gary’ego i rozpostarła ją przed ekranem. W powietrze uniosła się para. Nagle Iris upuściła koszulę. - Auu, przypaliłam sobie ręce! - krzyknęła. - Na szczęście jest już sucha - stwierdziła Hanna, podniósłszy koszulę. - Gary, chodź i włóż ją. Stała na skraju kręgu, trzymając w górze koszulę. - No i jak iluzja może podnieść prawdziwy przedmiot? - zapytał pled. - Jesteśmy naprawdę silną iluzją - odezwała się Desi. Podniosła bieliznę Gary’ego i trzymała ją przed ekranem, który znowu się rozjaśnił. Gary podszedł do Hanny. - Ooo - powiedział pled. - Na krawędzi magia jest rzeczywiście mocna! Wręcz niebezpieczna. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. - Ale koszula jest ciepła i sucha - stwierdziła Hanna. - Pozwól, że ci ją włożę. Gary stał przed nią, a pled jakoś się zsunął, Hanna tymczasem nałożyła mu koszulę, pomagając mu włożyć ręce w rękawy. Jej dłonie były prawdziwe i delikatne. Spodenki także wyschły. Desi podała je. Hanna odebrała je od niej i pomogła mu włożyć. - To dziwne - powiedział pled i całkiem się zsunął. W końcu gotowe do włożenia były też spodnie. Gary uparł się, że włoży je sam. Także były suche i ciepłe. Mentia wróciła do swej zwykłej postaci. - Co tu się dzieje? - zapytała. - Jak wy obie, będąc iluzją, możecie być fizyczne? Silniejsza iluzja jest dokładniejsza, bardziej szczegółowa, ale nie fizyczna. - Zauważ, że stoimy w pobliżu granicy kręgu - powiedziała Desi. - Burza zintensyfikowała magię i teraz poza kręgiem jest tak silna, że żaden zwykły człowiek nie wytrzymałby jej. Tak silna, że dodaje nawet pozorów niektórym tworom iluzji. Brzmiało to rozsądnie. Ale Gary przypomniał sobie, jak Hanna masowała go w pałacu. Jej dłonie wydawały się bardzo rzeczywiste. Pościel także nabrała jej kształtów, kiedy leżała rano w jego łóżku. Może i była na autopilocie, ale czy jej ciało wtedy zanikało? Iluzje zachowywały pewien poziom trwałości, nawet gdy nie znajdowały się na krawędzi burzy. Mentia stanęła na granicy kręgu i wystawiła rękę na stronę szaleństwa. - Tam jest silniejsza - stwierdziła kwaśno. - Ale nie aż tak silna jak w komnacie gargulca. - Nic nie równa się z tamtą mocą - powiedziała Hanna. - Miesza się także z otaczającą magią, ale i tak zawsze pozostaje o wiele silniejsza od tej na powierzchni Xanth. Pozwala gargulcowi oczyszczać mocno zaczarowaną wodę. W ten sposób uzyskujemy pożądany efekt: magia, której nie chcemy w głównym kręgu, pomaga uzdatniać wodę, która czyni krąg bezpiecznym. Tymczasem Hiatus przyglądał się miastu. - Tam naprawdę jest dziwnie - uznał. Pozostali spojrzeli w tę samą stronę. Rzeczywiście wyglądało to dziwnie. Teraz już wszystkie budynki opanowane zostały przez szaleństwo. Zwarły się pod siłą burzy, ale równocześnie kołysały i dygotały wraz z podmuchami wiatru. Ich kolory nieustannie się zmieniały, a niektóre z domów rozciągały się i balansowały, jakby ciągnięte i uderzane potężną niewidzialną dłonią. W jednej części padał śnieg, wirując wokół budynków i pokrywając je, zmieniając ich kolor na zielony, czerwony, żółty i w kratkę. W innym regionie tworzył się lód pokrywający kamienie tak cienką warstewką, że aż się skrzyły. Gdzie indziej jeszcze wirujące chmury zdawały się wytwarzać czarny i biały śnieg, który ostro odcinał krawędzie kamieni, uwypuklając je. Burza zbliżała się do krawędzi okręgu, ale nie potrafiła wniknąć do wnętrza. Kamienne budowle zdawały się podtrzymywać niewidzialną kopułę osłaniającą ziemię, sadzawkę i wyspę, wyznaczoną przez spokój kontrastujący z szalejącym dookoła żywiołem. Szalejący wiatr budował kominy szerokie na szczycie i wąskie u podstawy, a ich koniuszek dosłownie dotykał wyspy. W kominie panowało przykuwające wzrok szaleństwo barw, podczas gdy na zewnątrz panował spokój bezpiecznej strefy. - Cała ta konstrukcja to prawdziwy cud - wyszeptała Iris z uznaniem. - Nigdy nawet nie śniłam, że istnieje takie miasto. - Naturalnie, że nie - powiedziała Desi. - Zawias-zone zostało wyłączone z Królestwa Snów. Sny są dość szalone same w sobie, bez mieszania w to szalonych burz. - Jak długo trwają takie burze? - zapytał Hiatus. - Niedługo - odparła Hanna. - Ta właściwie już odchodzi. - Nie widzę, żeby zbierało się na deszcz - zauważył Hiatus. - Jesteś taki inteligentny - powiedziała Desi, starając się wyglądać na zachwyconą. - Burza mija. - Och. - Wkrótce będziemy mogli odbudować miasto i wrócimy do wygodniejszego otoczenia - obiecała Hanna. Coś niepokoiło jednak Gary’ego i teraz okazało się co. - Wszystko to jest bardzo interesujące - zauważył. - Ale nie pomaga zakończyć naszej misji. - A jaki jest cel waszej misji? - zapytała Hanna. - Znalezienie filtru. Obie iluzje na chwilę zamarły. Zaraz potem obie wróciły do życia. - Sądziłyśmy, że interesuje was historia Xanth - powiedziała Hanna. - Owszem - odparła Iris. - Ale miała nas doprowadzić do końca, a końcem jest filtr, który uwolni gargulce od ich przeznaczenia. Domyślamy się, że filtr znajduje się gdzieś w tym mieście. Hanna wymieniła spojrzenie z Desi. Obie wydawały się zaniepokojone. Gary był ciekaw, jak to możliwe, że iluzje mają uczucia. Zauważył również, że chociaż nadal mówiły na zmianę, to jednak potrafiły wykonywać różne ruchy jednocześnie. Magia nasilająca się na granicy dotykała ich na różne sposoby. - Nie wiedziałyśmy o tym - przyznała Desi. - Ale może mogłybyśmy wam pomóc go znaleźć. - Jak? - zapytał niecierpliwie Gary. Napotkał spojrzenie Hanny, ale jej twarz wydała mu się bardzo poważna. - Wiesz, że Desi i ja jesteśmy iluzją. Nasze role są ograniczone. Możemy pokazać tylko to, co wiemy. Jeśli chcecie wiedzieć więcej, musicie poważniej zaangażować się w swoje role. - O czym ty mówisz? - Mentia zapytała z granicy kręgu bardzo poważnie. - Macie swoje role, ale nie weszliście w nie naprawdę - odpowiedziała Desi. - Nie żyjecie nimi. - Role - powiedział Hiatus. - To znaczy na przykład ja mam być Hiatem Hedonistą? - Tak - potwierdziła Hanna. - Ponurym człowiekiem, który dba o własne interesy, ale którego prawdziwa lojalność została jedynie ukryta. - Czy Iri Gniewna - dodała Iris. - Władcza królowa. - Mentia Mentorka - powiedziała Niespodzianka. - Lojalna niania Nie spod Zianki! - Guwernantka, nie niania - poprawiła surowo Mentia. - I Gary Dobry - przypomniał na koniec Gary. - Chociaż nie sądzę, abym pasował do tej roli. - To między innymi oni tworzyli oblicze Xanth - wyjaśniła Desi. - Jeśli będziecie żyć ich życiem, może zdobędziecie to, czego pragniecie. - Nie tak szybko - powiedziała Iris. - Skąd wzięły się iluzje was obu? Dlaczego pokazujecie nam to wszystko i objaśniacie? - Jesteśmy animacją szaleństwa - odpowiedziała Hanna. - Jesteśmy wizerunkiem dwóch dziewczyn, które dbały o was w tamtych czasach. Wiemy, że macie tu do wykonania pracę, i jesteśmy po to, aby wam w tym pomóc. - Jaką „pracę”? - zapytała Iris. - Tego nie potrafimy wyjaśnić - przyznała Desi. - Ale bez wątpienia jest to ważne, inaczej nie przychodzilibyście tu. - Jesteśmy tu po to, aby odnaleźć filtr - powtórzył Gary. Obie iluzje pokręciły głowami. - Zapewne tak właśnie wam się wydaje, ale musi być jakiś głębszy powód - stwierdziła Hanna. - Musicie odkryć ten powód i uszanować go. Mentia zamyśliła się. - Otrzymałeś zadanie od Dobrego Maga, Gary. On zawsze skrywa w głowie jakieś powody i niemal nigdy nie pozwala poznać ich innym. Może rzeczywiście mamy tu do spełnienia jakąś misję, o której nie wiemy. Brzmiało to sensownie. - W takim razie zróbmy, co mamy zrobić, aby zostało to zrobione - stwierdził Gary. Obie iluzje uśmiechnęły się. - Zróbcie to po powrocie do pałacu - zasugerowała Desi. - Możecie uznać to za wyjątkowe doświadczenie. - Spojrzała na Hiatusa, a Gary niemal dostrzegł w tym spojrzeniu bocianie skrzydła. Bez wątpienia nie zrezygnowała z lorda Hiata. Teraz sam spojrzał na Hannę i w spojrzeniu, jakie mu odwzajemniła, także zobaczył skrzydła. Lecz nie był tym zainteresowany, ponieważ znalazł gargulicę. Burza minęła i wkrótce znowu pojawiły się ogry i zaczęły odsłaniać budynki. Wydawało się, że nic nie zostało zniszczone i miasto szybko wróciło do swojej poprzedniej wspaniałej postaci. Przynajmniej teraz poznali, do czego służy ta dziwna konstrukcja. Przyszedł czas wracać. Gary raz jeszcze spojrzał ukradkiem na wyspę, na której ukryta była Gayle Goyle. Miał zamiar zobaczyć się jeszcze z nią, kiedy tylko będzie to możliwe. Rozdział 11 Tarcza Kiedy weszli do pałacu, burczenie w brzuchu przypomniało Gary’emu, że dawno nic nie jadł. Burza zawróciła im w głowach akurat w chwili, kiedy udawali się na śniadanie. - Chodźmy prosto do jadalni - zaproponował. - Cudowny pomysł - Iris skwitowała sugestię Gary’ego z niezwykłym dla niej brakiem ironii. - Umieram z głodu. - Przekąska zostanie natychmiast podana - powiedziała Hanna. Zajmijcie miejsca. - Obie zniknęły w kuchni. Cała piątka zasiadła wokół ogromnego stołu. Iris odprowadziła wzrokiem obie dziewczyny, a następnie ściszonym głosem zapytała: - Możemy im ufać? - Nie - odpowiedział Gary, pamiętając o ostrzeżeniu Gayle Goyle. - Będę je szpiegować - zaoferowała się Mentia. - Żeby mieć pewność, że nie słyszą. - Po tych słowach zniknęła. Wzruszywszy ramionami, Gary wszedł w rolę osoby wykształconej. - Jak sądzę, nie ma możliwości ustrzeżenia naszych działań przed służbą - zauważył. - No i dlaczego mielibyśmy się niepokoić o ich motywy. Śmiech Hiata zabrzmiał niemal szyderczo. - Jak zawsze pozytywne myślenie, co, Gary? - zauważył. Gary nie poddał się irytacji, nie chciał bowiem psuć sobie reputacji. W nieco innych okolicznościach może z przyjemnością przedstawiłby się jako mężczyzna z czymś, co kiedyś widział: workiem bokserskim. Była to zwykła torba papierowa, która wyglądała tak, jakby zawierała coś interesującego, ale kiedy ktoś ją otwierał, wyskakiwała z niej rękawica bokserska i waliła ciekawskiego prosto w nos. - W każdym razie najważniejsze, żebyśmy szybko załatwiali swoje sprawy. Potrzebujemy pomocy służby, jako że nie damy sobie sami rady ze wszystkimi drobiazgami. Jest nas po prostu za mało. - To te piekielne mieszane związki - powiedziała nachmurzona królowa. - Nie ma dla nich żadnego usprawiedliwienia, skoro gargulec działa i żadne zanieczyszczenia nie przedostają się do wody w mieście. Głupcy musieli się wymykać poza miasto i pić, co popadło. Myśleli, że to bajki albo że są odporni, albo w ogóle o to nie dbali. Hiat wzruszył ramionami. - Taka już jest natura młodości. Jest nieokiełznana, ryzykancka i korzysta z każdej sposobności. - Popatrzył sugestywnie na Iri. - Ty sama wyglądasz młodo, kuzynko. Czy nie czujesz powołania? Iri poczerwieniała ze złości. - Twoja impertynencja nie bawi nas, kuzynie. Gdyby twój udział w naszym przedsięwzięciu nie był uzasadniony, łatwo znalazłabym powód, żeby cię wykluczyć. Hiat spojrzał na nią kpiąco. - Jak zwykle po królewsku kłótliwa. Czy to rzeczywiście impertynencja, zaproponować ci choćby chwilę relaksu? Przecież bez wątpienia poprawiłoby to twoje samopoczucie. Królowa Iri nawet na niego nie spojrzała. Ale księżniczka Nie najwyraźniej dobrze się bawiła, gdyż przez cały czas chichotała pod nosem. Zabawnie było posłuchać, jak dorośli walczą ze sobą na słowa. Tymczasem wróciła Mentia. - Uwaga. Przekąska idzie - powiedziała i usiadła na swoim miejscu. Zaraz po niej zjawiły się Desi i Hanna z pełnymi półmiskami. Tym razem przyniosły jajka na bekonie, kluseczki ziemniaczane i czerwony, żółty i pomarańczowy sok. Gary zdecydował się spróbować dań, nie zadając dodatkowych pytań. Spodziewał się bowiem, że odpowiedzi i tak mogłyby mu nie przypaść do gustu. Mentia nie jadła, ale to nie było dziwne, ponieważ była zajęta pomaganiem księżniczce. Hiat i Iri wydawali się usatysfakcjonowani swoimi posiłkami. Kiedy skończyli, zjawiła się Desi. - Czy panowie i panie gotowi są udać się do obserwatorium na dzisiejszą sesję? - Z pewnością - powiedziała Iri. - Sądzisz, że pójdziemy na grzybobranie? - Jestem pewny, że nie to mają na myśli - odpowiedział Hiat, a jego ton sugerował, że tylko kompletny idiota mógłby zaproponować takie zajęcie. Sezon na grzyby już dawno minął. Mała księżniczka zachichotała, a lord Hiat zaszczycił ją ukradkowym uśmiechem. Jasne było, że oboje dobrze się czują w swoim towarzystwie i to kosztem pozostałych członków grupy. Obserwatorium wyrastało z górnej części pałacu - przykryte kopułą, przypominało potężne oko. Można było dostrzec je niemal z każdego punktu, ponieważ wyrastało znacznie ponad mur otaczający miasto. Z niego mogli sięgnąć wzrokiem daleko poza Obszar Szaleństwa, aż po skały i strumienie normalnego Xanth, gdzie harpie gnieździły się na drzewach, a syreny taplały w rzekach i jeziorach i gdzie inni mieszańcy i odmieńcy dobrze się bawili. Ale w zasięgu wzroku nie było żadnych ludzi. W całym Xanth, poza Zawias-zone, gatunek ludzki zmieszał się z innymi. Pojawiła się Hanna. - Oto zapiski mojego pana - powiedziała, otwierając drzwi do gabinetu, w którym znajdowało się mnóstwo zwojów. - Dziękuję - odburknął Gary. Zwrócił się do księżniczki Nie: Pamiętasz istotę wczorajszej lekcji? - Nic a nic, proszę pana - odparła dziewczynka, uśmiechając się przy tym niemądrze. - A niech to. W takim razie będziemy musieli przejść przez to raz jeszcze. - Rozwinął jeden ze zwojów. - Pójdę lepiej na grzyby. - Spokój, dziecko - mruknęła Mentia. - Nie odzywaj się do lorda Gara w ten sposób. Nie spojrzała na nią parą wielkich, niewinnych oczu. - A jak powinnam się do niego zwracać, nianiu? - Guwernantko - cierpliwie poprawiła Mentia. - Może ja mógłbym coś zasugerować - wtrącił się Hiat, ale w jego podejrzanym uśmiechu kryło się coś niewłaściwego. - Może lepiej nie wtykaj swego nosa - ostrzegła królowa. - A niech to - powtórzył zniecierpliwiony Gary. - Powtórzę teraz materiał z lekcji. Księżniczka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale powstrzymało ją spojrzenie królowej. Na twarzy Nie pojawił się grymas. Najwyraźniej pyskowanie nie dodawało uroku jej miłej buzi. Hiat zrezygnował, demonstrując znudzenie lekcją. Mentia rozluźniła się, widząc, że w końcu zajęcia potoczą się zgodnie z regułami. Lekcja skupiła się na prawidłowej formule zaklęcia dla królestwa Xanth. Rzemieślnicy z miasta Zawias-zone pracowali nad nim całe stulecia, skrupulatnie dopracowując każdy najmniejszy szczegół, i teraz było gotowe do założenia. Zawierało w sobie cienką warstwę odbijającą otaczającą zachodnią, południową i wschodnią granicę półwyspu Xanth, tak że Mundańczycy nawet nie mogli myśleć o przejściu przez jego magiczne terytorium. Oni jednak nawet nie zdawali sobie sprawy, że zostali odcięci. Omijali ten skrawek lądu, nie sądząc, aby było tam coś ciekawego. Albo może uważali ten kraj za pustkę, przyprawiającą o dreszcz zagadkę, przerażający zakątek albo straszną okolicę. Łodzie, którym udało się wpłynąć w obszar magii, uznawano za zaginione w sztormach. Ochrona była skuteczna. - Nuuuudy - ziewnęła księżniczka. Było jasne, że nie należy do najbardziej pilnych uczennic i że niewiele ją tu interesuje. Zupełnie jakby sama była otoczona własnym zaklęciem ochronnym. Północna część Xanth, która teraz, po zniknięciu morskiego przesmyku, na nowo łączyła królestwo z ohydną Mundanią, została pokryta zupełnie innym rodzajem ochrony: iluzją. Wyglądało to tak, jakby Xanth nadal był wyspą, a od lądu stałego oddzielał go pas wody pełen żarłocznych rekinów. Rekiny były mundańskim ekwiwalentem małych morskich węży. Prawdziwych węży morskich nie można było wykorzystać, ponieważ były magiczne, a tam nie należało używać nawet odrobiny magii, aby jacyś mundańscy idioci nie doszli powoli do wniosku, że magia jednak istnieje. Jednak skoro całkowicie nie udało się wyeliminować magii, zaklęcie mogłoby ujawnić jakoś ich położenie, należało więc użyć jeszcze magii na pełnym morzu na wschód od Xanth. To stworzyłoby kolejny wywołujący strach... - Brrrrr! Bez szans! - wykrzyknęła Nie, zapominając na chwilę o swoim znudzeniu. Lepiej tak niż w ogóle nic, pomyślał Gary. - Tak, trójkąt BEz Ratunku dla MUNDańczyków, nazywany krótko trójkątem bermundzkim, który napawał Mundańczyków strachem, i to właściwie nie wiadomo dlaczego. Bardzo dobrze, Nie. - Bermundzki trójkąt - powtórzyła zadowolona. Ale ponieważ potrzebowali jakiegoś dostępu do Mundanii, gdyż trzeba było odtworzyć rasę ludzką w Xanth, co spędzało im sen z powiek, stworzyli małe przejście. Znajdowało się w najdalszej, północno-zachodniej części Xanth. Stwarzało to pewną nadzieję na to, że Mundańczycy, którzy zdołają przedostać się na terytorium Xanth, będą mieli dość czasu, aby nauczyć się tu żyć, a ich dzieci nabędą jakichś magicznych talentów i staną się prawdziwymi mieszkańcami królestwa. Zanim tym nowym koloniom uda się przejść do centralnej części kraju, może staną się nawet znośne. Wielu kolonistów oczywiście do tego czasu zostanie zjedzonych przez smoki, co było zresztą jeszcze jednym pocieszeniem. - Smocze jadło! - zawołała księżniczka, klaszcząc w dłonie. Chrum, chrum! - Najwyraźniej lekcja ją wciągnęła. Ale nawet ten bardzo ograniczony dostęp był strzeżony, inaczej bowiem przypominałoby to garnek z dziurą w dnie: przepływałby przezeń nie kończący się strumień. Tu właśnie powstała najbardziej skomplikowana część Tarczy. Nie miała ani powstrzymywać, ani oszukiwać natrętów; zamiast tego miała ich przenosić w czasie. W efekcie wchodziliby do Xanth skonfundowani i nie potrafiliby używać siły. To niewielkie przejście było jednak trudne do odnalezienia i zwodnicze w swoim działaniu. - Zwodnicze? - zapytał Hiat, wyraźnie zainteresowany mimo swego wcześniejszego lekceważenia. - Ludzie ledwie przez nie przechodzą. Więc czas po każdej stronie jest inny; jak zatem mogą dostrzec różnicę? Gary sam się nad tym zastanawiał. Przeczytał zwój. - Ponieważ skutki były różne, w zależności z której strony przechodziło się na którą - powiedział. - Mundańczyk, który wchodził do Xanth, nie miał żadnej kontroli nad czasem w historii królestwa, do którego wchodził. Kiedy wracał do siebie, nie miał żadnej kontroli ani nad czasem, ani miejscem, gdzie miał się odnaleźć. To była loteria. Wielce prawdopodobne więc, że się gubił. Nie mógł wejść na teren Xanth, wrócić do domu, sprowadzić rodziny i przyjaciół i znowu znaleźć się w Xanth dokładnie wtedy, kiedy z niego wychodził. To uniemożliwiało Mundańczykom najazdy zbrojne. - A co z Falami? - zapytała Mentia. - Och, zamilcz, ty nic nie wiedząca niańko - warknęła Iri. - Przez całe tysiąclecie nie było żadnej Fali. - Guwernantko - sprostowała Mentia ostrym tonem. - Oczywiście zdarzało się, że grupy Mundańczyków przekraczały granicę razem - mówił Gary. - Całe rodziny mogły więc przedostawać się tutaj. Nie mogły jednak przechodzić w tę i z powrotem, nie czyniąc zamieszania. Wydawało się to rozsądnym kompromisem między niewpuszczaniem ich w ogóle a całkowitym otwarciem kraju. - Dla mnie nadal nie wydaje się to zwodnicze - zauważył Hiat. Lecz odpowiedź znajdowała się w zwoju: kiedy rodzimi mieszkańcy Xanth, wyposażeni w magiczne talenty, przechodzili przez Tarczę, mogli iść do dowolnego miejsca w dowolnym czasie według własnego życzenia, z pewnymi ograniczeniami. Na przykład w takim regionie Mundanii musiał być półwysep, ponieważ przejście łączyło półwysep Xanth i miało z nim naturalne powiązania. Koniecznością było także zachowanie ostrożności w pobliżu Tarczy, ponieważ morze zmieniało kolor. Kiedy było czerwone, przejście na półwysep możliwe było w pobliżu morza czerwonego albo wraz z przypływem do Mundanii. Kiedy stawało się czarne, przechodziło się w pobliżu czarnego morza. Kiedy zielone, zielonego albo przez zielone tereny nad morzem. - A ja bym chciała pójść nad morze w kratkę! - powiedziała Nie. - Nie bądź anachroniczna - odpowiedziała Iri. - To się działo trzy tysiące lat przedtem, zanim kraty pojawiły się w Xanth. Dziecko, zdetonowane niewiarygodnie skomplikowanym słowem „anachroniczna”, którego według niego zrozumieć nikt nie zdołał, usiadło grzecznie na krześle. Co więcej, Tarcza nie zmieniała nic dla mieszkańca Xanth, więc osoba, która wracała do Xanth skądkolwiek i z któregokolwiek czasu w Mundanii, zawsze wracała dokładnie do chwili, która byłaby wtedy, gdyby w ogóle nie opuszczała Xanth. Jeśli więc spędziła jeden dzień w Mundanii, wracała dzień później do Xanth. Jeżeli spędzała tam rok, to po roku wracała. Przekraczanie Tarczy nie wprowadzało więc chaosu ani w jej życie, ani w życie jej najbliższych; wszystko odbywało się tak, jakby na jakiś czas przenosiła się do innej części Xanth. Poza szczególnymi przypadkami, kiedy wolała wrócić w innym czasie, co było możliwe, jeśli miała dość szczęścia. Tarcza, najkrócej rzecz ujmując, była uprzejma wobec mieszkańców Xanth. - Ale gdzie jest to zwodzenie? - dopytywał się Hiat. Ten problem stał się dla niego prawdziwą obsesją. Gary znowu zagłębił się w zwoju. - Ponieważ traktowała mieszkańców Xanth inaczej niż Mundańczyków - powiedział. - Kiedy mieszkaniec Xanth przechodził na stronę Mundanii, mógł powiedzieć, że nic nie ogranicza jego powrotu, bo też i nie ograniczało. Ale jeśli Mundańczyk przechodził na stronę Xanth i z powrotem, mógł się zagubić w zupełnie innym czasie albo miejscu. - Oho! - odezwał się Hiat. Najwyraźniej spodobało mu się to, co usłyszał. Ale czytając dalej, Gary odkrył jeszcze jeden aspekt sprawy. Mundańczycy, jak się zdawało, mówili wieloma różnymi językami. Nie było jasne, dlaczego sami siebie w ten sposób ograniczali, lecz oczywiste było, że Mundańczyk z jednej części kraju rzadko potrafił rozmawiać z Mundańczykiem z innej części. Kiedy mieszkaniec Xanth przybywał do Mundanii, także nie potrafił się porozumieć. Lecz gdy Mundańczyk przechodził na stronę Xanth, rozumiał nową mowę, ponieważ był magicznie przekonwertowany. Zwodnicze więc było przejście, kiedy Mundańczyk w Xanth mógł rozmawiać z tutejszymi, a im się wydawało, że tak samo będzie, kiedy sami przejdą na stronę Mundanii. Mundańczyk mógł więc wrócić do siebie... i szkoda, że tego nie zrobił. - Tak, rzeczywiście - przytaknął Hiat. - Ładna sztuczka, całkiem perfidna. - Królowa Iri strzeliła w niego ostrym spojrzeniem, ale bez trudu je wytrzymał. Mieszkańcy Zawias-zone spędzili kilka stuleci nad udoskonalaniem Tarczy. Kolejne próby i poprawki z wieloma falstartami okazywały się nieskończenie skomplikowaną pracą. Na przykład wykonali i sprawdzali prototyp Tarczy, a ludzie przechodzili w tę i z powrotem, aby sprawdzać, jakie są efekty. Nauczyli się, że grupy blisko siebie idących ludzi mogą przechodzić, ale jeżeli jeden z Mundańczyków zagapił się na przykład na interesujący kwiatek, lądował w mundańskiej niebieskiej trawie zamiast w rejonie z błękitnym niebem jak pozostali członkowie jego grupy. Należało więc nałożyć dodatkowe zaklęcie, które rozpoznawałoby różnych członków Xanth i pozwalało im trzymać się razem, nawet jeśli fizycznie czy czasowo nie byli blisko siebie. W każdym razie sporej długości pergaminowy zwój został użyty do spisania wszystkich detali zaklęcia. W końcu należało rzucić główne zaklęcie na Tarczę, ponieważ gdyby stracili jeszcze choćby jedną osobę, to nie można by już nic zrobić. Królowa Iri zajęła się iluzją, podczas gdy lord Hiat miał stworzyć korzenie Tarczy, które zakotwiczyłyby ją bezpiecznie, oraz anteny służące do identyfikowania przechodzących. Demonica Mentia nałożyła demoniczny pierwiastek, którego Tarcza potrzebowała, a następnie pojawiała się raz z jednej, raz z drugiej strony, by sprawdzać, czy działa. Mogła zrobić coś, czego nie potrafili inni: sprawdzić bieżące położenie części Tarczy wokół całego Xanth, tak jak zostało wszystko zbudowane. Księżniczka Nie, choć najmniejsza z ludzi, dysponowała najpotężniejszą magią; tworzyła czystą esencję magiczną, która dawała Tarczy siłę i wieczność działania. Gary był organizatorem, a jego zadanie polegało na sprawdzaniu, czy praca wszystkich jest właściwie skoordynowana i czy zaklęcie będzie właściwie chronić. Należało teraz zadbać o drobiazgi, ponieważ raz założone zaklęcie mogło być zmienione dopiero po wielu tysiącleciach. To miało zapobiec bezmyślnemu majstrowaniu przy tym po zainstalowaniu całości. Gdyby podczas budowania zaklęcia popełnili jakiś drobny błąd, mógłby na zawsze zostać zamknięty w Tarczy, gdyż mogło się zdarzyć, że nie znajdzie się już nigdy kolejna grupa zdolna do naprawienia pomyłki. Gdyby zrobili duży błąd, mogłoby się okazać, że praca trwająca wiele wieków poszła na marne. Dlatego właśnie edukacja księżniczki była tak ważna. Dysponowała najpotężniejszą magią, ale równocześnie była najmniej odpowiedzialną osobą. Stanowiła więc zarazem ich najsilniejszą i najsłabszą stronę. - Rozumiesz teraz, dlaczego tak ważna jest nauka, księżniczko? - groźnie zapytał Gary. - Po założeniu Tarczy praca zostanie wykonana i wszyscy będziemy mogli odpocząć. Wtedy będziesz się mogła bawić, ile tylko zechcesz. Ale najpierw musimy uchronić Xanth przed możliwym najazdem Mundańczyków. Spodziewał się oporu, ale ku jego zaskoczeniu dziewczynka zgodziła się. - Skoro mojej magii mogę używać tylko raz w określony sposób, muszę bardzo rozważnie z nią postępować - powiedziała Nie. - O to chodzi. - Ależ księżniczko! - zaprotestował Hiat. - To spożytkuje większą część twojej magii. Pozostawi cię jak wydmuszkę, w sensie magicznym, rzecz jasna. Pozostanie ci jedynie urosnąć i robić te wszystkie nudne rzeczy, które robią dorośli, na przykład twoja matka. Nie chciałabyś zachować swej magii dla przyjemności na resztę długiego życia? - Po czyjej %%%% stronie jesteś, kuzynie? - warknęła Iri, używając przy tym słowa, którego w żadnej mierze nie powinno słyszeć dziecko. Gary jednak wiedział, że sięga to Mrocznej Prehistorii Xanth, jeszcze przed Konspiracyjnym Stowarzyszeniem Dorosłych. Prymitywni ludzie z tamtej epoki nie wiedzieli wiele więcej o tych sprawach. - Czy z rozmysłem próbujesz podważyć wysiłek wielu wieków? - Po czyjej stronie? - zapytała Nie, zaintrygowana wypalonym piętnem i smużką dymu, jakie zostawiło po sobie zakazane słowo. - Po żadnej stronie, kochanie - powiedziała Mentia, wywracając oczyma. - Moja pani królowa jedynie się przejęzyczyła. - Posłała Iri uprzejme, ale ostrzegawcze spojrzenie. - Jestem po stronie dobrze rozumianego własnego interesu i zdrowego rozsądku - powiedział lord Hiat. - A co do słowa „%%...” - Mój pan Hiat raczy żartować - powiedział szybko Gary. - Lubi dowcipkować. Oczywiście wspiera wydatnie nasze wysiłki. - Rzucił Hiatowi wyzywające spojrzenie. Ten jednak się odwrócił, tak że spojrzenie bezboleśnie odbiło się od jego głowy. W głębi serca jednak Gary zastanawiał się, co się stało z lordem Hiatem, że nieprzerwanie szuka sposobu na odciągnięcie księżniczki Nie od jej istotnego udziału w całym przedsięwzięciu? Sprawa była dość trudna i bez takich problemów. - Nie rozumiem - powiedziała Nie. - Rozumiałabyś, gdybyś mogła spojrzeć na to wszystko moimi oczami - powiedziała Iri. - Dobra - odparła Nie i zrobiła zeza. - Nie! - krzyknął Gary, ale było za późno. Oczy Iri zrobiły zeza i przez chwilę wyglądała jak dziecko. Co się stało? Nie znowu się odezwała: - Och, teraz, kiedy spojrzałam twoimi oczami, rozumiem. Próbujesz zrobić dobry uczynek i według ciebie wygląda to tak, jakby Hiat nie miał takiego zamiaru. Ale masz nadzieję, że może on nie ma dokładnie tego na myśli. - Tak, moja droga - przytaknęła Iri. Wyglądała przy tym na zakłopotaną, ale jednocześnie pozostającą pod wrażeniem. - Spojrzałaś na to moimi oczami. Lecz bardzo cię proszę, abyś w przyszłości nie używała swojej magii nazbyt pochopnie. - Jasne. Dobrze, że nie chciałam się znaleźć w twojej skórze. - Bardzo dobrze - pospiesznie potwierdziła Iri. - W każdym razie dziś i tak nie możemy tego skończyć - odezwał się znowu Hiat. - Musimy to zrobić w momencie największego nasilenia potężnej burzy. - I musimy znaleźć się w samym środku magicznej soczewki zgodził się Gary. - Tam, gdzie stoi gargulec. - Ach, cóż za cudowna myśl, znowu ją zobaczyć. - Teraz musicie wypocząć, aby mieć dość sił na decydujący wysiłek, kiedy nadejdzie czas - stwierdziła Hanna. Gary z przyjemnością zaakceptował ten pomysł. Całe to nauczanie okazało się dość wyczerpujące emocjonalnie, a poza tym księżniczka właściwie już wiedziała, co powinna zrobić. Kiedy nadejdzie następna burza, będą gotowi. Rozeszli się do swoich komnat, z których później mieli być poproszeni na wieczorne przyjęcie. Podczas ich nieobecności pokoje zostały wysprzątane. Gary położył się na łóżku, ale Hanna znalazła się tam jeszcze przed nim i to bez ubrania, które w jakiś dziwny sposób gdzieś zapodziała. - Czy ty nie masz własnego łóżka, Hanno Handmaiden? - zapytał jakoś szorstko. - Jeśli zająłem twój pokój, to przepraszam. Poszukam innego miejsca na wypoczynek. - A po co mi własne? - zapytała Hanna. - Przecież jestem tylko iluzją. - To co w takim razie robisz w moim łóżku? - Mam nadzieję pomóc ci się zrelaksować. - Przywołując ze mną bociana? Lepiej odpocznę, kiedy ciebie tu nie będzie. - Ależ skąd. Jesteś spięty i zmęczony po lekcji. Potrzebujesz pomocy, żeby się całkowicie odprężyć. - Nie, nie jestem, i nie, nie potrzebuję. Usiadła, a kiedy to zrobiła, jej górna część ciała zmieniła swój kształt. W efekcie pomyślał o bocianach, a myśl ta coraz bardziej go intrygowała. W końcu to było ludzkie ciało; może powinien wykorzystać jego możliwości. - Owszem, jesteś, i owszem, potrzebujesz. Może najprościej było jej zaufać. Jednak niepokoiło go kilka spraw. Po pierwsze była iluzją, co oznaczało, że jest częściowo nierzeczywista, nawet jeśli jemu samemu wydawała się rzeczywista. No i jak ma się wydawać rzeczywista, jeśli nie zdoła jej nawet dotknąć? (No ale ona już wielokrotnie go dotykała. To jeszcze jedna tajemnica. Nie był usatysfakcjonowany tłumaczeniem, że to „silna magia”, skoro magia była tu na zupełnie normalnym poziomie.) Po drugie był gargulcem i był drugi gargulec, z którym o wiele bardziej wolałby być, czy to przy przywoływaniu bocianów, czy też przy czymkolwiek innym. Żeby tak wrócić do swojej kamiennej postaci! Po trzecie nie wierzył w jej motywy. Czy nie było innych sposobów, żeby pomóc mu się zrelaksować? Dlaczego nalegała akurat na to? Im dłużej się zastanawiał, tym większe rodziły się w nim wątpliwości. Co właściwie wiedział o tych iluzjach? Coś je tworzyło, a on był zadowolony, że to nie królowa. Gdyby Iri chciała go skusić, zjawiłaby się tu osobiście w swoim młodym ciele. Nie chciał grać w tę grę pełną iluzji, nie poznawszy najpierw celu. - Może masz rację - powiedział. - Ja jednak wolę relaksować się na swój sposób. Jeśli nie pozwolisz mi wypocząć w samotności, będę cię po prostu ignorował. - Podszedł do łóżka, położył się obok niej i zamknął oczy. - W takim razie zrobię ci masaż - zdecydowała, Położyła swoje dłonie na jego ramionach i zaczęła naciskać. Poczuł się dobrze, bardzo dobrze. Obrócił się na brzuch, żeby mogła rozmasować mu także plecy. Ale to przypomniało mu jedno z jego pytań. - Jak to możliwe, że ty, jedna z iluzji, możesz mnie dotykać tu, gdzie poziom magii jest zupełnie normalny? Roześmiała się. - Jeśli tylko zechcesz, także możesz mnie dotknąć. Znajdujemy się w Obszarze Szaleństwa i chociaż pałac redukuje jakoś poziom magii, żebyście nie czuli się tu nieswojo, możemy ją wykorzystać do swoich celów, takich jak przygotowywanie posiłków czy pomaganie wam. W tej chwili materialne mam tylko ręce, ale przy wyjątkowym wysiłku mogę sprawić, że mój tułów także się zmaterializuje, na chwileczkę, gdybyś chciał sprawdzić. To wyjaśniało jedną z jego wątpliwości, ale nie inne. Próbował więc dalej. - Dlaczego mnie kusisz? - Próbuję jedynie sprawić ci przyjemność. Jeśli pragniesz tylko wiadomości, otrzymasz je. Ale gdybyś zmienił zdanie, jestem pewna, że mogę być wszystkim, czego zapragniesz. W to raczej wątpił. Ale jego wątpliwości natychmiast zaczęły kruszeć. Była iluzją w ludzkiej postaci; czy mogła przybrać także inne formy? A gdyby, przypuśćmy, stała się gargulcem? Ale nie chciał, żeby tak się stało. Poznał już gargulca, z którym chciałby być. Nadeszła pora na trzecie pytanie. - Masaż jest bardzo przyjemny. Kto cię stworzył? - Desi i ja jesteśmy tylko twoimi służącymi - mówiła, a jej dłonie wędrowały w dół pleców. - Pragniemy jedynie... - Na chwilę przestań grać swoją rolę - przerwał jej. - Pomagasz nam odtworzyć odległą przeszłośś. A co z teraźniejszością? - Jesteśmy animacją otaczającego nas szaleństwa - powiedziała. Jesteśmy tu, aby ci pomóc... - To powiedziałaś już wcześniej. Ja jednak wątpię, aby szaleństwo ożywiło się samo, by udzielić pomocy intruzom. Musi istnieć jakaś osoba, która ciebie ożywia, kieruje twoimi wyobrażeniami i odpowiedziami. Kim ona jest? - Jakaś inna osoba? - zapytała z wyraźnym zaskoczeniem. - Jesteś iluzją. Nie istniejesz sama z siebie. Jesteś tylko obrazem, głosem i parą rąk stworzonych dla mnie. Kto tobą kieruje? - Nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie, tak jak ty nie potrafisz odpowiedzieć na pytanie, kto kieruje tobą. Nie znam swego stwórcy lepiej niż ty swego. Gary przemyślał to, co usłyszał, i stwierdził, że jest w tym wiele racji. Kto z żyjących zna prawdziwe źródło życia? Chociaż nie był zadowolony z jej odpowiedzi, przyznał, że znalazła sposób, by uniknąć jego ciekawości. - Dowiedzieliśmy się sporo o pochodzeniu i zadaniach starożytnego miasta Zawias- zone - powiedział. - Lecz nie zbliżyliśmy się przez to do wypełnienia naszej misji. - Ależ owszem - zaprotestowała, masując równocześnie jego nogi. Bez wątpienia była w tym dobra! - Musisz zrozumieć, na czym polega układ. Kiedy wszystko pojmiesz, poznasz też odpowiedź, której poszukujesz. - Może - odpowiedział nie całkiem usatysfakcjonowany. Jednak ręce iluzji były tak kojące, że wkrótce zasnął. Kilka dni później nadeszła kolejna burza. Byli gotowi. Cała piątka spieszyła ku bezpiecznemu kręgowi i szalonej wyspie, podczas gdy miasto przygotowywało się do obrony. Gary chciał tam pójść już wcześniej, ale za każdym razem kiedy zdawało mu się, że ma szansę się wymknąć, pojawiała się któraś z iluzji. To było frustrujące. Ale teraz wiedział, że znowu zobaczy Gayle Goyle. Burza była wściekła. Ledwie zdążyli do kręgu, zanim budynki zaczęły wyciągać w ich stronę kamienne macki, aby złapać ich niczym magiczne drzewa. Ogry znowu składały domy, żeby bezpieczniej przetrwały nawałnicę. Nawet bezpieczny krąg był teraz ogromnie obciążony. Wszyscy wyczuwali napierające na nich szaleństwo. Burza rzeczywiście była nadzwyczaj silna! Jak teraz będzie na wyspie? - Musimy złapać się za ręce i trzymać blisko - powiedziała ponuro Mentia. - Wspierając się nawzajem, zdołamy stawić czoło szaleństwu. Ale jeśli ktoś zawiedzie, będziemy zgubieni. Pozostali przytaknęli, wiedząc, że Mentia ma rację. Podali sobie ręce, tworząc koło. Gary znalazł się między Mentią a Iri, a zamykali koło Hiat i Nie. Nieuchwytne napięcie rosło, ale byli niczym kamienie tworzące ochronę dla siebie samych. Szaleństwo uderzało w ich plecy, ale twarze mieli spokojne. Podeszli do wody. - Nie możemy płynąć, trzymając się za ręce - stwierdził Gary. - Nie musimy - odparła Mentia. - Nie, to jest okazja na to zaklęcie, o którym rozmawiałyśmy. - Tak - powiedziała dziewczynka. W jej zachowaniu nie było teraz ani psoty, ani dziecinady; była śmiertelnie poważna, tak jak i inni. Odwróciła głowę i patrząc na wodę, zrobiła zeza. - Zrobione. - Tędy - powiedziała Iri. Ruszyła w stronę wody i pociągnęła pozostałych za sobą. Weszli na taflę, a ta okazała się stała niczym lekko skrzypiąca mata. Przeszli przez sadzawkę, nadal formując krąg. Kiedy znaleźli się na wyspie, musieli się spłaszczyć, aby przedostać się do wewnętrznego przejścia. Gary znalazł się twarzą w twarz z Iri, ale nie było w tym nic zdrożnego. Twarz miała napiętą, a źrenice rozszerzały się jej i zwężały na przemian. Podejrzewał, że jego własne zachowują się tak samo. Weszli do podziemnej komnaty. Gayle przestała pluć wodą. - Jesteście - powiedziała. - Ty jesteś w centrum - odezwała się Mentia. - Musimy stanąć dookoła ciebie. - Ale żeby tak zrobić, musimy przerwać nasze koło - zauważył Gary. - Połóżcie dłonie na mnie - zaproponowała Gayle. - Jestem uodporniona na szaleństwo i na tę chwilę ochronię was. Rozłączyli więc dłonie i ostrożnie położyli je na gargulcu, a następnie obeszli Gayle, tak że znalazła się w centrum nowo utworzonego kręgu. Teraz szaleństwo było tuż przed nimi, promieniowało na zewnątrz z niezwykłą siłą. Gary wiedział, że długo tego naporu nie wytrzymają. Ale też nie musieli. - Teraz wywołam iluzję wzorca - powiedziała królowa Iri. Wewnątrz kręgu pojawiła się przezroczysta kolumna otaczająca Gayle niczym mur. - Ja go zmaterializuję - powiedziała Nie i skoncentrowała się. Iluzja stała się namacalna i iskrzyła jak żywa. Szaleństwo osłabło, zostało w sporej części pochłonięte przez mur. - Teraz dam mu korzenie i anteny - powiedział Hiat, a mur stał się u podstawy solidniejszy, a w innych miejscach bardziej czuły. - Przekażę mu demoniczny pierwiastek, aby kierował się tam, dokąd musi pójść - powiedziała Mentia i kolumna jeszcze bardziej ożyła. - A ja nakazuję iść stąd i stanąć wokół Xanth - nakazał Gary. Na trzy każdy z nas wyśle tam mur. - Zamilkł, aby się upewnić, że są gotowi. - Jeden. Dwa. TRZY. Kolumna rozszerzyła się gwałtownie na zewnątrz. Przeszła przez nich i zniknęła, ale dzięki demonicznej świadomości czuli ten postęp. Po chwili wyczuli wstrząs i tąpnięcie. - Zrobione - oznajmiła Mentia. - Tarcza osiadła na swoim miejscu. - Tak - zgodził się Gary. - Teraz musimy się z tego skutecznie wywikłać. - Szaleństwo, choć poważnie osłabione przez siłę absorbującą Tarczy, nadal pozostało intensywne. - Musicie już iść? - zapytała z żalem Gayle. - Musimy - odpowiedziała Mentia. - Nie zdołamy długo wytrzymać tego szaleństwa. - Ale może kiedy przejdzie burza, będę mógł cię odwiedzić wtrącił Gary. - Byłoby miło - odparła Gayle. Obeszli ją i znowu stworzyli koło, a następnie poszli w stronę sadzawki. Przeszli po niej i stanęli w chroniącym ich kręgu. Osłabnięcie magii przyjęli z ulgą. Burza mijała. Stali i patrzyli, jak się przejaśnia, a ogry rozwijają poskładane budynki. Potem wrócili do pałacu. Gary wiedział, że zrobili coś naprawdę ważnego, ale potrzebował przynajmniej jednej nocy mocnego snu i kilku spokojnych dni na przemyślenia, żeby naprawdę zrozumieć doniosłość zdarzenia. Rozdział 12 Odkrycie - Skoczę sprawdzić, czy Tarcza na pewno jest w porządku - powiedziała Mentia i rozpłynęła się. - A pozostali mogą sobie odpocząć - stwierdziła Desi i wzięła Hiata za rękę. Obie iluzje nie towarzyszyły im do centrum magii. Gary zastanawiał się, czy skorzystały z okazji i porozmawiały ze sobą, ale doszedł do wniosku, że zapewne na czas ich nieobecności po prostu zniknęły. Gary udał się do swojej komnaty, zmęczony ostatnim magicznym wysiłkiem. Lecz kiedy chciał się położyć, by trochę odpocząć, zjawiła się Królowa Iris. - Szszsz - szepnęła z palcem przyłożonym do ust. - Chciałam z tobą chwilę porozmawiać, kiedy Desi zajęła się Hiatusem. A Hanna jest teraz wyłączona z działania, prawda? - Tak sądzę - przytaknął. - Nie ma jej tu w tej chwili, ale gdyby była, raczej nie byłaby ożywiona. Zwykle obie jednocześnie nie mogą być ożywione. - Wiem. Chyba że magia ulega wzmocnieniu. Używam więc mojej magii, żeby się z tobą skontaktować. Gary był zaskoczony. - Jesteś iluzją? Wziąłem cię za prawdziwą. - Dziękuję. - Podeszła o krok i wyciągnęła rękę w jego stronę. Dotknął jej... i jego dłoń przeniknęła na wylot. - Ale jeśli wolisz, mogę wywołać iluzję w moim pokoju, a tu przyjść osobiście. - Nie ma potrzeby. - Nie był pewny, co ma na myśli, a jej iluzja wydawała się nieco mniej myląca. - Sporo się nauczyliśmy i doceniam to - powiedziała Iris. - Teraz łatwo mi identyfikować się z własną osobą. Jednak ciągle nie wypełniliśmy naszej misji. - Racja - zgodził się Gary. - Nie zlokalizowaliśmy filtru. - I podejrzewam, że nie zlokalizujemy, dopóki będziemy zależeć od tych dwóch iluzji. Robią wszystko, żeby pomóc nam się dowiedzieć o wszystkim z wyjątkiem tego jedne`go, a robią to tak umiejętnie, że trudno się nawet zorientować. - Racja! - zgodził się, rozumiejąc, o czym mówi. - Hanna co noc stara się mnie rozkojarzyć. - I udaje jej się. - O nie, nie doszło do uwiedzenia. - Udaje jej się odwracać twoją uwagę - wyjaśniła Iris. Wyglądała na zamyśloną. - Chciałabym poznać jej technikę. - Upór - odparł. - Ty próbowałaś uwieść mnie tylko raz i przestałaś, kiedy odmówiłem. Ona następnego dnia znowu próbuje. Często jakby przypadkiem pokazuje mi swoje nagie ciało. - Och, czy w ten sposób? - zapytała Iris, a jej dekolt wyraźnie się uniósł. Gary kontemplował jej nagi biust. - Tak, podobnie. Muszę stwierdzić, że twoje ciało jest lepiej zbudowane, niż sądziłem. - Doceniam to - powiedziała lekko zawstydzona. - Moje prawdziwe ciało wygląda bardziej tak; kontury nieco złagodniały. - Nadal bardzo pobudzająco... dla człowieka - przyznał. - Gdybym nie spotkał Gayle... - Upór - powtórzyła, a jej suknia znowu się napięła. - Dziękuję. Ale w tej chwili jestem tu w interesach. Chciałabym zakończyć naszą misję i wydaje mi się, że musimy wykorzystać iluzje, aby nam się powiodło. - Zamilkła na chwilę i w zamyśleniu patrzyła na Gary’ego. - Czy zażądałabym od ciebie zbyt wiele, gdybym cię poprosiła, abyś pozwolił Hannie to zrobić? - Masz na myśli...? - Uwieść cię. Jej uwaga zostanie w ten sposób odwrócona, a w tym czasie Mentia i ja przeprowadzimy poszukiwania na własną rękę. - Myślisz, że możecie znaleźć filtr? - Nie jestem pewna. Ale mam wrażenie, że nigdy go nie znajdziemy, jeżeli nadal będziemy polegać na tej podwójnej iluzji, jeśli chodzi o informacje. W tym, co mówiła, było sporo racji. - No a co się dzieje w tej chwili, kiedy Desi jest z Hiatusem? Oni... - Ona ma na niego niebezpieczny wpływ. Nie zauważyłeś? W tej sytuacji jemu również nie możemy ufać. Znowu miała rację. - Nie dbam o to, co... Pojawiła się Mentia. - Jest problem z Tarczą - oznajmiła lapidarnie. - To... - Oj - zareagowała Iris. Obie zniknęły. Gary rozejrzał się. Natychmiast zjawiła się Hanna. - Zaniedbałam cię, mój panie - powiedziała, uśmiechając się przy tym nieszczerze. Gary miał nadzieję, że Iris i Mentia zdążyły zniknąć i uniknęły ujawnienia. Chętnie porozmawiałby z nimi dłużej, ale rozumiał przyczyny ich zmartwienia, które zresztą z nimi dzielił. Potrzebowali sposobności do szukania filtru w tych starożytnych okolicznościach i sprawdzenia z bliska Tarczy, i to bez czyjegokolwiek udziału, tym bardziej podwójnej iluzji pochodzącej z szaleństwa. Najwyraźniej Desi skończyła z Hiatusem i kiedy on spał, Hanna mogła się skoncentrować na Garym. Powinien zaprzątnąć jej uwagę, aby Iris i Mentia mogły skutecznie szukać. Jednak perspektywa bycia uwiedzonym przez Hannę nie pociągała go; gdyby chodziło o Gayle, to co innego. Przecież nie chciał jeszcze ujawniać swojej prawdziwej natury przez bliższe poznanie gargulca z wyspy. Sama Gayle przecież ostrzegła go przed tym. Popatrzył na iluzję. Cóż miał robić? - Wiem, że jesteś wyczerpany - powiedziała Hanna, podchodząc do niego. - Wiem, jak cię zrelaksować. - Jej suknia stała się półprzeźroczysta, a następnie całkiem przezroczysta. Ukazała się pod nią ponętna postać, choć Gary doskonale wiedział, jaka jest jej natura. Zaczynał reagować jak człowiek. Ona chciała oszukać jego, a on chciał to samo zrobić z nią. Musiał jedynie pozwolić jej działać. Jednak, w pewnym sensie, nie czuł pożądania. - Nie jestem pewny... Przylgnęła do niego i pocałowała go w usta. Zaskoczyła go i w dodatku pozbawiła równowagi, tak że złapał ją w objęcia, żeby się nie przewrócić. Jedna ręka wylądowała na jej plecach, a druga na zaokrągleniu poniżej pleców. Jedno i drugie na swój sposób wzbudziło jego zainteresowanie. Powiedziała, że stała się tak cielesna, jak tylko było to możliwe. Iluzja dla wzroku stała się teraz także iluzją dla dotyku. Może jej ciało było teraz niczym skorupa bez wnętrza, a i rozumu jej zabrakło, ale to i tak nie robiło w tej chwili większej różnicy. Główną uwagę skupił na ustach Hanny. Cóż za fantastyczne wrażenia wywoływał taki napór jednych ust na drugie! Nigdy nie sądził, że może to być równie przyjemne. Nieco się odsunął. - Pozwól, że zdejmę ci ubranie - wymruczała. Jej zręczne ręce zaczęły odsłaniać jego ramiona i tors. Kiedy to robiła, patrzył na nią i pojął, jak bardzo jest to intrygujące. Myślał, że nie czuje pożądania, ale tak naprawdę dotychczas nie dał sobie szansy sprawdzić, czy tak jest naprawdę. Wcale nie było to nieprzyjemne. Pozwolić jej? Nawet jej pomoże! Po chwili stał nagi, a ona znowu go objęła. Teraz jego zainteresowanie gwałtownie wzrosło, przypominając nawet burzę szaleństwa. Wszelkie wcześniejsze obawy rozpłynęły się niczym zapomniana iluzja. Pragnął jedynie robić to, o czym ona myślała. - Może w łóżku - szepnęła mu do ucha. W łóżku? Gdyby sobie teraz zażyczyła, wyskoczyłby z nią przez okno! Z ochotą podszedł do łóżka i rzucił się na nie razem z nią. Nieoczekiwanie pojawiło się towarzystwo. Wróciła królowa z guwernantką. - No nie - powiedziała Iris. - Wynoście się stąd, psiakrew - zażądał Gary. - Zostaw ją! - zawołała Mentia, ciągnąc go za rękę. - Idźcie stąd! - zawołała Hanna, bardziej jeszcze rozeźlona niż Gary. - To nie wasza sprawa. - Owszem, nasza - odpowiedziała Iris i położyła rękę na nagim ramieniu Hanny. Ale jej dłoń zupełnie bez efektu przeniknęła przez to, co wydawało się ciałem Hanny. Iris mogła, choć nie musiała, być w tej chwili iluzją, Hanna była nią z całą pewnością. Można ją było dotknąć tylko wtedy i tam, gdzie sobie sama życzyła. - Odejdź od niej - nakazała Mentia Gary’emu. - Ona zdecydowanie nie jest dla ciebie. - A skąd ty to możesz wiedzieć? - zapytał, starając się uwolnić z jej uchwytu. - Demony nie kochają. - Dlatego właśnie w tych sprawach potrafimy się racjonalnie zachowywać. To pseudostworzenie jest śmiertelne. - Mentia pociągnęła bardziej zdecydowanie, z prawdziwą siłą. - Precz! - wrzasnęła Hanna. - Może nie potrafię ciebie dotknąć tu czy tam - powiedziała Iris ale potrafię sprawić, że ty nie będziesz mogła dotykać go tam, gdzie ma to znaczenie. Przyłożyła dłoń do jej nagiej piersi. Jak było do przewidzenia, ręka przeniknęła przez iluzję i zatrzymała się na ciele Gary’ego. W tym momencie także Gary przestał czuć na sobie ciało Hanny. Hanna mogła ucieleśnić którąś z części swego ciała, lecz wyłącznie dla jednej osoby. W rezultacie Mentia mogła odciągnąć Gary’ego. - *****i - zapiszczała Hanna, aż powietrze wokół zawirowało od żółci. - W takim razie poczuj to! - Jej dłoń zmieniła się w potężne szpony, a w jej ustach wyrosły długie kły. Zaatakowała Iris. Ale Mentia odskoczyła od Gary’ego i pojawiła się między Hanną a Iris. Pazury zatopiły się w ciele demonicy i ugrzęzły tam jak w grubej macie. - Nie możesz mnie zranić, ty straszydło - powiedziała demonica. Ale ja mogę zranić ciebie, jeśli nie odejdziesz. Połamię ci pazury. Sięgnęła w stronę szponów, a jej ręka zmieniła się w metalowe cążki. I powyrywam ci zęby. - Jej głowa zmieniła się w potężne szczypce. - $$$$! - syknęła Hanna i zniknęła. Odór jej słów przypominał swąd palonych śmieci. Gary wylądował na ziemi, kiedy Mentia się cofnęła, ale ledwie ten fakt odnotował. - Co się dzieje? - zapytał. - Dlaczego wtrąciłaś się właśnie wtedy, kiedy robiłem dokładnie to, o co prosiłaś? - Ty mu wyjaśnij - Mentia poprosiła Iris. - Ja muszę chronić Niespodziankę. - W następnej sekundzie Mentia zniknęła. - Odkryłyśmy, że nasza strategia to szaleństwo - zaczęła Iris, jednocześnie pomagając mu wstać. Była z krwi i kości; to była prawdziwa królowa. - Prawie pozwoliłyśmy zrobić ci krzywdę. - Krzywdę? Już zaczynało mi się to podobać! - Z pewnością - powiedziała kwaśno Iris. - Kiedy byłeś ze mną, mogłeś kontynuować i doświadczyć czegoś wspaniałego. Może kiedyś jeszcze do tego wrócimy. W każdym razie dowiedziałyśmy się, że te dwie ponętne iluzje w rzeczywistości są naszymi śmiertelnymi wrogami, a teraz, kiedy na to wpadłyśmy, możemy mieć prawdziwe kłopoty. Gary zaczął pojmować, że demonica i królowa nie żartują sobie z niego. Prawdę powiedziawszy, mógł się zorientować już wtedy, kiedy Hanna wykrzyknęła to nie nadające się do drukowania słowo i zagroziła pazurami i kłami. Wyglądała wtedy bardziej jak Hannah Barbaria, którą znał wcześniej. - Na czym miała polegać ta krzywda, której o mało mi nie wyrządziła? - zapytał. - Miała zamiar ukraść ci duszę. Było to tak nieoczekiwane, że przez chwilę Gary nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. - Ukraść... co? Iris podniosła z podłogi jego odzież i podała mu jedną z jej części, żeby się ubrał. - Rozumiem, jaki to dla ciebie szok. Nas to także zaszokowało, ale kiedy to odkryłyśmy, zdałyśmy sobie sprawę, że musimy działać natychmiast. Iluzje pożądają dwóch rzeczy: ciała i duszy. Nieco ciała mogą uzyskać z szaleństwa; zdaje się, że magia jest w nich tak silna, iż może być czasowo zmieniona w materię. Ale nie można z niej wydestylować niczego na kształt duszy. Tę muszą więc ukraść, jeśli chcą stać się rzeczywiste. - Ale iluzje nie są rzeczywiste! - zaprotestował Gary. - Jak mogą mieć choćby takie pragnienia? - Prawdziwe iluzje nie mogą mieć pragnień. Ale te dwie pragną ciała i duszy - powiedziała. - To oczywiście oznacza, że są czymś więcej niż iluzjami, które ja wywołuję. Dlatego tyle czasu zabrało mi dojście do tego wniosku. Sądziłam, że wszystkie iluzje są takie jak moje, że są częścią mnie. Ale widzisz, ja mam ciało i duszę, więc nie tęsknię za nimi i moje iluzje również. Ale jak się okazuje, iluzje, które ich nie mają, są inne. Możliwe, że takie iluzje mogą istnieć tylko w Obszarze Szaleństwa, ale oczywiste się stało, że istnieją. - Ale czy one nie są czyjąś projekcją? - zapytał nadal zakłopotany Gary. - Fakt, że na zmianę mówią i działają, chyba że szaleństwo jest bardzo silne... Czy to się nie dzieje dlatego, że ta osoba nie potrafi ożywiać ich obu naraz? - Mogą być tworem kogoś, kto nie posiada duszy - stwierdziła. W takim przypadku Hanna może próbować zabrać twoją duszę dla swego władcy czy władczyni. Konsekwencje dla ciebie byłyby identyczne. - Ktoś bez duszy? Iris podała mu kolejną część ubrania. - Istnieje wiele bezdusznych stworzeń. Wydaje się, że większość zwierząt nie ma duszy i nie tęskni za nią. Ale wszyscy, którzy wśród przodków mają ludzi, jak mieszańcy ludzi i zwierząt, mają dusze i bardzo je sobie cenią. Musi więc w grę wchodzić jakieś inteligentne, pozbawione duszy zwierzę, na przykład smok, które ukryło się tu w Obszarze Szaleństwa. Mógłby nas zjeść, ale wówczas przepadłyby dusze, ponieważ zabicie nosiciela uwalnia duszę. To stworzenie jest więc bardzo ostrożne. Najpierw chce dostać duszę, a później będzie mógł bezpiecznie nas zjeść. Oto dlaczego ta sympatyczna sytuacja mogła się stać niebezpieczna. - Smok... ukryty w szaleństwie? - powtórzył, coraz lepiej rozumiejąc niebezpieczeństwo. - Dostatecznie sprytny, aby wywołać iluzję, która nas naśladuje i nawet rozmawia z nami inteligentnie? - To dość przerażające - stwierdziła. - Ale owszem, myślimy, że właśnie stanęliśmy przed takim wrogiem. Smokiem... albo czymś jeszcze gorszym. - W takim razie lepiej będzie, jeśli szybko stąd znikniemy! - Nie jestem pewna, czy to by było mądre. - Podała mu resztę ubrania. - Ale jeżeli zechce nas zjeść... - Sądzimy, że nas nie zje, dopóki będzie miał nadzieję uzyskania choćby jednej duszy. Dusza jest dla niego równie bezcenna jak i dla nas. Lecz jeśli opuścimy Obszar Szaleństwa, będziemy straceni. Prędzej nas pożre, niż pozwoli odejść. Wtedy najpewniej zaatakuje fizycznie. Nie powinniśmy stąd odchodzić, dopóki nie poznamy lepiej natury naszego przeciwnika, a wtedy zrobimy to niespodziewanie, aby bezpiecznie się oddalić, zanim się zorientuje, że nas nie ma. Jeżeli będziemy się zachowywać tak, jakbyśmy chcieli zostać, prawdopodobnie nic się nie stanie. Koniec końców, nie próbował ani z moją duszą, ani z Niespodzianką. - Pewnie musiałby zlikwidować te dwie żeńskie iluzje i w ich miejsce wywołać męskie - stwierdził Gary. - Tak. No i może się orientuje, że kobiety nie są takie głupie jak mężczyźni, więc nie uda się ich uwieść tak od razu. W przypadku ciebie i Hiatusa szło mu łatwo. - Co się stało z Hiatusem? - No właśnie dzięki temu zrozumiałyśmy wszystko. Zakochał się w Desiree, a Desi jest dla niego prawdziwym pokuszeniem. Jednak wie, że ona jest tylko iluzją, a on chce oryginału. Miał już ochotę pójść za wyobrażeniem aż do końca, ponieważ mężczyźni szaleją na tle nimf i im podobnych, ale nie przestał myśleć. W końcu sprowokował ją, żeby powiedziała, o co jej chodzi. - Co takiego powiedział? - Hiatus jako lord Hiat to bardzo pokręcona osobowość. Powiedział, że mógłby być bardziej ustępliwy, gdyby wiedział, że Desi naprawdę go kocha. Odparła, że nie może go naprawdę kochać, jeśli ma duszę. Dało mu to do myślenia. Opowiedział o wszystkim Mentii, a ona powtórzyła to mnie, i zrozumiałyśmy, czego Hanna chciała od ciebie. - Ja nawet przez chwilę o tym nie pomyślałem - powiedział Gary; na samą myśl dreszcz przeszedł mu po plecach. - Powiedziała, że pragnie mi pomóc się zrelaksować. - Tak, w efekcie jeszcze łatwiej wyzbyłbyś się swojej duszy. - Jak... jak właściwie mogłaby zabrać mi duszę? - Nie jesteśmy pewne. Ale podejrzewamy, że w szczytowym momencie przywoływania bociana dusza człowieka zatraca się. To wynik pragnienia dzielenia się z drugą osobą. Obie dusze pragną się połączyć, tak jak łączą się oba ciała. Taka szczodrość może sprowokować pozbawionego skrupułów partnera do kradzieży duszy. A kiedy to zrobi, przepadło. Myślę, że odzyskanie jej byłoby dla ciebie niezwykle trudne. - Zdaje się, że jestem ci winien najgłębszą wdzięczność za interwencję - powiedział Gary, czując, jak kolana uginają się pod nim. Iris uśmiechnęła się. Była przy tym zaskakująco atrakcyjna. - Jeśli kiedyś będzie trzeba, zrób po prostu to samo dla mnie. - Ale ty jesteś uprzedzona. Nigdy nie pozwolisz sobie na utratę duszy. - To coś jest sprytne, bardzo sprytne. Bez wątpienia teraz opracuje jakąś nową strategię. Może się okazać, że będzie równie podstępna i wroga. Biorąc pod uwagę jego zdolność do wywoływania iluzji, możemy mieć trudności z rozstrzygnięciem, czy spotkamy się z rzeczywistością czy iluzją. - To zupełnie inna sprawa. Jeśli talenty nie powtarzają się... - Jak może mieć ten sam talent co ja? Cały czas mnie to zastanawia. Prawdę powiedziawszy, to nie jest dokładnie tak, że talenty się nie powtarzają. Osoba w jakimś historycznym momencie może mieć talent wykorzystywany przez kogoś innego w innym czasie. No i Bractwo Zaklęcia, w którym wszyscy bracia zdają się mieć ten sam talent do czarowania. Ale nigdy nie słyszałam o tym, żeby talent kalibru maga powtórzył się. Chociaż pojawiały się bliskie warianty. Czasami różne talenty mogą mieć podobne efekty. Ta istota może mieć talent do iluzji podobny do mojego, choć jego mechanizm może być inny. Tak czy siak to interesująca sytuacja. Nauczyłam się oznaczać jego iluzję, która uzupełnia moją. Kiedy wyłączam moje iluzje, Zawias- zone staje się ledwie własnym cieniem. Nie dostrzegłam w tym żadnego rozwiązania, więc podtrzymałam je. Myślę, że tak jest najlepiej, dopóki nie dowiemy się więcej o naszym wrogu. Może jedynie wyłączę moje iluzje, kiedy będziemy przygotowywać nasze odejście. - Utrzymaj swoje iluzje! - zgodził się Gary. - Teraz powinniśmy spotkać się z pozostałymi i zdecydować, co robić dalej. - Powinniśmy dalej prowadzić poszukiwania filtru - stwierdził Gary. - Po to tu przyszliśmy i dlatego powinniśmy jeszcze zostać. Kiedy tylko znajdziemy... - Nadejdzie czas na schrupanie nas - dokończyła. - Ponieważ nasz wróg będzie wiedział, co zrobimy. Słusznie. Wyszli z komnaty Gary’ego i poszli do apartamentu Iris i Niespodzianki. Były tam pozostałe osoby łącznie z Hiatusem. - Domyślam się, że pomogłem coś przerwać - Hiatus zagadnął Gary’ego. - Dziękuję - odparł Gary z wdzięcznością. - Królowa wyjaśniła wszystko. - Tak jak ja wyjaśniłam Niespodziance - oświadczyła Mentia. Dziewczynka odwróciła się do Gary’ego i zapytała: - A dlaczego to nie ty mi wyjaśniałeś, procesorze? - Profesorze - poprawił Gary. - Ja byłem... - Dostrzegł ostrzegawcze spojrzenie Iris. Nie mógł opowiedzieć dziewczynce, co robił z Hanną. - Przebierałem się. - Ooo, a myślałam, że byłeś kruszony przez Desi. - Kuszony przez Hannę - poprawił ją Gary, zanim się zorientował, co mówi. - To znaczy... ech, nieważne. Mamy tu poważną sytuację. Co z tym zrobimy? - A na dodatek mamy kłopot z Tarczą - dorzuciła Mentia. - Miałam wam o tym powiedzieć, zanim iluzja stanie się zbyt gorąca. Oczekiwałam, że będzie tam zaangażowany element filtrujący, aby zanieczyszczona woda z Mundanii nie wpływała do Xanth. Ale niczego takiego nie znalazłam. - Filtr? - zapytał Gary. - Filtr. Zgodnie ze sporządzaną przez wieki specyfikacją był tam. Niestety zapomnieliśmy włączyć go do naszego wezwania. Teraz zła woda wpływa bez przeszkód. Gary nagle coś zrozumiał. - Dlatego zadanie gargulca musi być dalej wykonywane! Miało zostać zastąpione przez założenie filtru, magicznego filtru. Jak mogliśmy przeoczyć tak ważny szczegół? Pojawiła się Desi. - To nasza wina - powiedziała. - Jestem z tego powodu strapiona. - Desi Strapiona - powiedział nieco cynicznie Hiatus. - A cóż ciebie obchodzi to, że się pomyliliśmy? - Ponieważ gdybyśmy was nie rozpraszały, moglibyście tego błędu nie popełnić - odpowiedziała Desi. - Rozpraszały! - wykrzyknął Hiatus. - Próbowałaś ukraść moją duszę! - Nie wiedziałam, że to dla ciebie takie ważne - usprawiedliwiła się Desi, równocześnie patrząc na niego kusząco. - Nigdy nie miałam własnej duszy. - Wyglądała tak żałośnie, że Gary nieomal poczuł potrzebę pocieszenia jej, ale ona nawet nie wykonała w jego stronę najmniejszego gestu. - Zrobię wszystko, żeby ci to zrekompensować - powiedziała i położyła dłoń na sukni. - Tylko nie to! - warknęła Iris. - Jeśli naprawdę chcesz pomóc, powiedz nam, jak naprawić to zaniedbanie w Tarczy. - Czemu nie - odpowiedziała Desi. - Po prostu wyznaczcie gargulce do wpływających rzek. - Ale właśnie z tym chcemy skończyć! - zaprotestował Gary. Jestem już zmęczony tym... - w ostatniej chwili powstrzymał się przed ujawnieniem, kim jestem - ...tym ciągłym poleganiem na gargulcach w sprawach, które mogłyby zostać zautomatyzowane. - Współczuję gargulcom, ale Tarcza jest ciągła. Może zostać naprawiona tylko przez poprawienie i odbudowanie. - Odbudowanie? - To właśnie to, co zrobiliście, wchodząc w role starożytnych twórców. Zbudowaliście ją i umieściliście we właściwym miejscu. - A teraz mamy trzytysięczną rocznicę budowy - powiedziała Mentia. - Możemy więc naprawiać. - Możecie odbudować - powtórzyła Desi. - Ale nie wydaje się, żeby to miało wiele sensu. - Dlaczego? - Ponieważ powodem, dla którego nie umieściliście elementu filtrującego, jest to, że zgubiliście filtr. Dopóki nie będziecie go mieć, nie zdołacie poprawić Tarczy. Zewnętrzny i wewnętrzny filtr pozostaną takie, jak są teraz. - Wewnętrzny filtr? - zapytała Iris ostrym tonem. - A cóż to takiego? - To filtr, który ogranicza szaleństwo do niewielkiego regionu wyjaśniła Desi. - Gdy znajduje się na swoim miejscu, na teren Xanth może się przedostać wyłącznie zwykła magia. - Szaleństwo się rozszerza, bo brakuje filtru! - wykrzyknął Hiatus. - Jak możemy naprawić wewnętrzny filtr? Załatać większą liczbą gargulców? - zapytała Iris prosto z mostu. Desi roześmiała się. - Jasne, że nie! Do tego potrzebujecie punktowego zaklęcia filtrującego. Wówczas Tarcza, tak załatana, będzie najlepsza z możliwych. - Nie biorąc pod uwagę tego, że gargulce na zawsze będą tkwić przy swojej robocie, której wcale nie musiałyby wykonywać - zauważył oschle Gary, co dla jego gatunku było naprawdę wyjątkowe. - A kogo to obchodzi? - zapytała Desi. - To tylko zwierzęta. Iris odezwała się, zanim zdążył to zrobić Gary. - Jako osoby współczujemy każdemu, niezależnie czy jest człowiekiem, mieszańcem czy zwierzęciem, jeśli musi wykonywać niepotrzebnie ciężką pracę. Musimy naprawić Tarczę. Mentia także miała pytanie. - To punktowe zaklęcie filtrujące, która zabiera szaleństwo... jak jest trwałe? - Och, to nie problem, wytrzyma tak długo, jak długo będzie trwać magia. - Aż magia ustanie - powiedziała Iris, posyłając wielce znaczące spojrzenie. Gary zrozumiał, że pomyślała o Czasie Bez Magii: to wtedy przestało działać zaklęcie wywołane przez starożytnych i szaleństwo w efekcie zaczęło się rozprzestrzeniać, wywołując wszystkie pomyłki w Xanth. To był ostatni kawałek tajemniczej układanki wyjaśniającej obecne kłopoty. Filtr mógłby je rozwiązać. Naprawdę powinni znaleźć ten drobiazg! - Musimy odnaleźć filtr - zdecydował Hiatus. - Wiemy, że jest gdzieś tu. Możesz nam w tym pomóc? - Nie - odpowiedziała Desi. - Nie można odnaleźć zagubionego filtru. - Porozmawiajmy szczerze - zaproponowała Iris. - Jesteśmy tu po to, aby znaleźć filtr, i nie zamierzamy wracać bez niego. Dlaczego twierdzisz, że to niemożliwe? - Chcesz porozmawiać szczerze? - zapytała Desi. - No to bardzo proszę. Nie możecie znaleźć filtru, ponieważ starożytni, których odgrywacie, nie potrafili go znaleźć. Załatali Tarczę gargulcami i zaklęciem, a potem ostatni raz złożyli Zawias-zone i poszli do normalnego Xanth, gdzie tak szybko wymieszali się z innymi gatunkami, że ich własny wyginął. Jeśli oni nie potrafili go znaleźć, to i wy nie zdołacie trzy tysiące lat później. - Tak czy inaczej, zamierzamy go znaleźć - stwierdził Gary. Nie chodziło tylko o jego determinację, teraz już wiedział, że zasugerowanie odejścia mogło się okazać niebezpieczne. Lepiej było wyjaśnić, że pozostaną tu przez jakiś czas, aby to coś, co tworzyło iluzje, nie musiało zjadać ich natychmiast. - Jeśli wy, iluzje, nam nie pomożecie, zdecydujemy się to zrobić bez was. - Z przyjemnością spróbujemy wam pomóc - zaoferowała się Desi. Ale i tak jest to skazane na niepowodzenie, ponieważ nie wiemy, gdzie szukać filtru. Nikt nie wie, gdzie on jest, jeżeli w ogóle jeszcze istnieje. - Istnieje - zapewnił Gary. Desi spojrzała na niego wyjątkowo skupionym wzrokiem. - Skąd masz taką pewność? - zapytała. - Ponieważ Dobry Mag Humfrey kazał mi wziąć filtr, a on na pewno nie kazałby tego robić, gdyby to było niemożliwe. - Kim jest Dobry Mag? - Nie wiesz tego? Sądziłem, że wszyscy wiedzą. - Nie ktoś, kto jest iluzją przypisaną do Obszaru Szaleństwa. Gary stawał się coraz ostrożniejszy. - Ale znasz Hannah Barbarię, która żyje poza szaleństwem, i driadę Desiree, która większą część swego życia spędziła poza nim. - Te wyobrażenia wzięłyśmy z waszych umysłów. - Powiedziałyście, że te wyobrażenia wzięłyście z ich umysłów, ponieważ one myślały o nas. - Kłamałyśmy. Nie możemy wyjść poza szaleństwo ani zajmować się czymś, co znajduje się poza nim, z wyjątkiem tego, co mieści się w umysłach tych, którzy wchodzą do naszego Obszaru. - Jak iluzje mogą kłamać? - zapytał Hiatus. - Możemy robić wszystko, co znajdziemy w waszych umysłach. Czarodziejka Iris wie sporo o Xanth i ma skłonności do szachrajstw. - Potraficie czytać w naszych umysłach? - zapytał Gary. - Nie wierzę. - Dlaczego nie? - zapytała Desi. - Bo gdybyś potrafiła, znałabyś mój sekret. - Znamy twój sekret. - W takim razie, jaki to sekret? - Że tak naprawdę jesteś gargulcem przemienionym w człowieka. Gary zauważył, że inni byli tak samo zaszokowani jak on. - Wiedziałyście o tym od samego początku? Dlaczego nic nie powiedziałyście? - A jakie to ma znaczenie? Łatwiej jest oszukać kogoś, kto sam oszukuje. Iris wydęła usta. - Wiesz, ona ma rację. Koncentrowałeś się na tym, żeby Hanna nie poznała twojej natury, a ona koncentrowała się na tym, żeby ciebie uwieść. - Przecież powinna wiedzieć, że nie jestem zainteresowany! - zaprotestował. - Ale wiedziała również, że nie jesteś doświadczony jako człowiek - wtrąciła Desi. - Szybko więc ten brak wiedzy zamieniła w swoją przewagę. Gdyby twoi przyjaciele nie interweniowali, już miałaby twoją duszę. Miała rację. Gary był zmartwiony. Iluzje okazały się sprytniejsze od nich wszystkich. - Dlaczego więc tak nam pomagacie? - zapytał Hiatus. - Dlaczego od samego początku nie próbowałyście nas oszukać? - Z niepokojem popatrzył na Niespodziankę, w obawie, że to sprawy nie dla dzieci, ale ona, najwyraźniej znudzona, zasnęła w ramionach Iris. - Próbowałyśmy - odpowiedziała Desi. - Ale byliście zbyt skupieni na waszej misji i za bardzo zajęci wyjaśnianiem, co jest czym. Musiałyśmy więc co nieco wam ułatwić i poczekać na dobrą okazję. Prawie nam się udało. Znowu miała rację. - Ale teraz wam się nie uda - stwierdził Gary. - Wiemy, czego chcecie, i nie damy wam naszych dusz. W takim razie możecie sobie odejść. - Nie, jesteście pierwszymi interesującymi osobami, jakie spotkałyśmy w Zawias- zone od jakiegoś czasu. Nadal będziemy z wami. - Przypuśćmy, że nie chcemy tego? - zapytał Hiatus. - Jesteśmy iluzjami. Nie możecie nas powstrzymać. - W tym tkwi błąd - stwierdziła Iris. - Przedtem miałyście powód, aby z nami przebywać, ale teraz już go nie macie. Wiecie, że naszych dusz nie zdobędziecie. Nie dbacie o to, czy jesteśmy interesujący czy nudni. Musi więc istnieć powód, dla którego nadal z nami jesteście. Jaki? Desi wzruszyła ramionami. - Nie mam odpowiedzi. - Bez wątpienia to coś, co stworzyło iluzje, nadal jest nami zainteresowane - odezwał się Gary. - Chce więc wykorzystać iluzje do tego, aby nas szpiegowały. Nie pojmuję jedynie, jaki może być powód takiego zainteresowania nami. - Może uda nam się to wyjaśnić - powiedziała Iris. - Oczywiście to jest tu od dawna, ponieważ wie, jak było z Zawias-zone, kiedy mieszkali w nim ludzie. Wie o Tarczy. Cóż mogło pozostać tu przez trzy tysiące lat, nie dotknięte przez szaleństwo i ciągle zainteresowane tym, co robi mała grupka ludzi? - Tylko jedna odpowiedź przychodzi mi na myśl - powiedział Hiatus. - Nie - zaprzeczyła Desi. - Przeczytałaś w moich myślach - domyślił się Hiatus. - I nie chcesz, żebym to powiedział. A więc to musi być prawda. - Co takiego? - zapytała Iris, wyglądając na nieco rozdrażnioną. - To coś, co stworzyło iluzje, to musi być sam filtr. - Filtr! - powtórzyli razem Gary i Iris, tak samo zaskoczeni. - Nie! - krzyknęła Desi i zniknęła. - Filtr - powtórzył groźnie Hiatus. - Zdołał uniknąć zainstalowania w Tarczę, a teraz nie chce, by go odnaleziono. Ponieważ jeśli go odnajdziemy, zdołamy odbudować Tarczę z filtrem wewnątrz, uwolnimy gargulce i powstrzymamy szaleństwo. - Ale filtr to tylko przedmiot - zauważył Gary. - Nie - wtrąciła się Mentia. - On ma rację. Teraz rozumiem. Filtr to demon. - Demon! - Gary znowu był zaskoczony. - Ale... - To wyjaśnia coś, co mnie zastanawiało - kontynuowała demonica. - Zdolność iluzji do częściowego materializowania się. Powiedziały, że to dzięki intensywności magii, ale potrafiły to robić także tu, w pałacu, gdzie poziom magii jest normalny. Iluzje nie potrafią się materializować, ale demony owszem. - Zrobiła potężną pięść i solidnie uderzyła nią w ścianę. - Demon - powtórzyła Iris. - To ma sens. Mieliśmy więc do czynienia nie z dwoma iluzjami, ale z jednym demonem, który na zmianę przybierał raz jedną, raz drugą postać. - Na chwilę zamilkła. Ale są tu także iluzje; ogry składające budynki i pożywienie, które nam podają, i wystrój pałacu... to nie są moje iluzje. - Popatrzyła na Mentię. - Potrafisz tworzyć takie iluzje? - Wątpliwe - odpowiedziała Mentia. - Musiałabym się bardzo rozciągnąć. - Skupiła się i zrobiła się cienka, a w drugim kącie pokoju pojawił się jakiś kształt. Zmienił się w ogra, ale przezroczystego. - To ja - powiedział ogr. - Połączony z resztą mnie niewidzialną, cienką nicią ze mnie samej. Jak widzicie, to nie jest najlepszy pokaz. - Nagle ogr stał się solidniejszy, ale równocześnie zniknęła postać kobiety. - Chyba że sama się w niego zamienię. - Ogr zniknął i znowu pojawiła się kobieta. - W takim razie, jak jeden demon potrafił stworzyć odległe iluzje ogrów w mieście? - zastanawiała się Iris. - Może ekran - zasugerował Hiatus. - Czy potrafisz, Mentio, stworzyć ekran z wyobrażeniami? - Coś takiego? - Cząstka demonicznej substancji oderwała się, rozpostarła i zmieniła w ekran. Na nim pojawił się obraz z budynkami i krzątającymi się wokół ogrami. - Tak! - potwierdził Gary. - To wygląda dokładnie tak samo jak to, co oglądaliśmy. - Ale moje zdolności w tym zakresie są raczej ograniczone - przyznała Mentia. - To rozprasza moją uwagę. A co z jedzeniem, łóżkami, poduszkami? Potrafię wywołać jedno łóżko w danej chwili, ale nie potrafię zmienić smaku potraw na kolację. - Podejrzewam, że sztuka demoniczna mogła stworzyć niektóre z efektów, jakie oglądaliśmy. Ale musi w tym istnieć także jakaś substancjalna iluzja i z pewnością mamy do czynienia z wyjątkowo potężnym demonem - stwierdziła Iris. - Tak potężny nie jest żaden z tych demonów, które znamy - zgodziła się Mentia. - Z wyjątkiem... - Demon X(A/N)th - westchnęła Iris. - Ale on nie dręczyłby nikogo. Zostawia stworzenia w Xanth w spokoju. - No i jest o wiele silniejszy niż ten szalony demon - powiedziała Mentia. - Nie, to nie X(A/N)th. To jakiś znacząco mniejszy demon. Ale i tak potężniejszy niż zwykłe demony. W dodatku dysponuje jakąś poważną mieszaniną mocy. - To z powodu szaleństwa - uznał Gary. - Spędził tysiące lat w szaleństwie i nabierał siły. Nauczył się więc iluzji, a nawet potrafi teraz otoczyć nas ekranem wyświetlającym fałszywe iluzje. Albo tak wyściełać kamienie, że stają się niczym łóżka. I wywołać imitację człowieka, która chwilowo potrafi przybierać cielesną postać. - I czytać w naszych umysłach - dodała Iris. - Chociaż to zapewne jest granica jego możliwości - stwierdziła Mentia. - Większa część jego siły jest w iluzji, a w fizycznym ujawnianiu się nie potrafi dorównać nawet mnie. Potrafi więc robić sporo iluzji, sterowanej tym, co wyczyta z naszych myśli, i wzmacnia to odrobiną materii. - Ale po co mu nasze dusze? - zapytał Hiatus. - Kiedy sądziliśmy, że mamy do czynienia jedynie z iluzjami, ich pragnienie posiadania duszy, aby stać się rzeczywistymi, byłoby zrozumiałe. Ale demony nie pragną dusz. - Nie jestem już o tym taka przekonana - przyznała Mentia. - Kiedy moja lepsza połowa dostała duszę, natychmiast mnie zirytowała. Lecz przebywając tu z wami, ludźmi, w otoczeniu silniejszej magii i szaleństwa, zaczynam doceniać wartość duszy. Niemal zazdroszczę wam waszej zdolności kochania i świadomości. Gdybym miała duszę, stałabym się w tych aspektach taka jak wy. A gdyby filtr miał duszę... - Mógłby na tyle upodobnić się do człowieka, że zdołałby uwolnić się z uwięzienia w Obszarze Szaleństwa - dokończyła Iris. Dusza dałaby mu wolność, za którą pewnie tęskni. Być może nie zdaje sobie sprawy ze znaczenia świadomości; sądzi, że jego siła może być potężnie zwiększona. - Czy nie podejrzewamy zbyt wiele? - zapytał Gary. - Dlaczego w Tarczy miałby być demon? - Tarcza jest niezwykle skomplikowanym zaklęciem - powiedziała Mentia. - Aby działało właściwie, musi umieć ocenić wszystko, co przez nią przechodzi, i potraktować odpowiednio do zasług. Także żywe obiekty, nawet ludzi. Tylko demon potrafi to dobrze zrobić. Demon potrafiący czytać w myślach ludzi bez pytania ich o zamiary i używający iluzji, którą widać i która przybiera kształt poszczególnych aspektów Tarczy, i określający oraz ograniczający Obszar Szaleństwa. W coś takiego musi zostać włączony demon o wielu różnych talentach. Ale jeden się wyrwał. - Ale kiedy to budowaliśmy, nie przywoływaliśmy żadnych demonów. - Tak naprawdę nie budowaliśmy tego - oznajmiła Iris. - Jedynie odnowiliśmy to, co zrobili starożytni. Oni wiedzieli, co robią, my tylko udawaliśmy. To oni przywołali i wmontowali w to demony. Wszystkie z wyjątkiem jednego, który się wymknął. Kiedy się zorientowali, co się stało, było już za późno; nie potrafili odbudować tego przez tysiące lat, więc postanowili załatać tu i ówdzie. - I działało dostatecznie dobrze - mówiła dalej Mentia. - Aż przyszedł Czas Bez Magii, kiedy zniknęło wewnętrzne zaklęcie. Główna ochrona zewnętrzna musi zawierać jakiś mechanizm odbudowy, więc powróciła wraz z magią, a gargulce pozostały oczywiście lojalne. Ale zaklęcie punktowe obejmujące szaleństwo zniknęło i powoli zaczęły się ujawniać efekty tej straty. Teraz przynajmniej my znamy całą prawdę. - Teraz też wiemy, dlaczego Dobry Mag przysłał nas tu - powiedziała Iris. - Chce, żebyśmy sobie z tym poradzili. - Żebyśmy uratowali Xanth przed szaleństwem - dodał Hiatus. - I wzajemnie sobie w tym pomogli - dorzucił Gary. Popatrzyli na siebie. - To może być najważniejsza misja, w jakiej kiedykolwiek przyszło nam uczestniczyć - stwierdziła poważnie Mentia. - Najważniejsza misja w Xanth, w jakiej ktokolwiek kiedykolwiek brał udział - dodała Iris. - A jesteśmy taką mieszaniną. - I nawet nie wiemy, co robić - zakończył Gary. Pozostali zgodzili się z tym. Rozdział 13 Przyszłość - A więc po prostu musimy znowu spróbować znaleźć filtr i zainstalować go w odbudowanej Tarczy - konkludowała Iris. - To nie tylko uwolni gargulca od jego przeznaczenia, ale i nam pozwoli bezpiecznie opuścić szaleństwo. Gary rozumiał, że znalezienie filtru wcale nie musi być teraz łatwiejsze niż przedtem, a zainstalowanie go w Tarczy może być nawet trudniejsze, jeśli zdołają wyjaśnić, w jaki sposób zrobić to naprawdę, a nie tylko na niby. Ale nie chciał uchodzić za pesymistę, więc przemilczał swoje wątpliwości. - Ale szukaliśmy go już wcześniej - zauważył Hiatus. - I nic nie wskóraliśmy. - Wręcz przeciwnie - stwierdziła Iris. - Dotarliśmy tu. Wykonaliśmy niewiarygodny wysiłek związany ze zrozumieniem i wyobrażeniem sobie tego. Musimy więc znajdować się na właściwej drodze. Powinniśmy kontynuować nasze poszukiwania. Gary musiał się z tym zgodzić. Ale czuł, że sam powinien zadać jedno pytanie. - Szukaliśmy wszędzie tam, gdzie mogliśmy. Gdzie jeszcze mamy szukać? - Przeszukaliśmy wszystkie teraźniejsze ruiny - powiedziała. Poznaliśmy też historię miasta Zawias-zone. Musimy dokonać jej przeglądu. Gdzieś w tej historii znajdziemy filtr. - Ale tyle jest do przeszukania! - zmartwił się Hiatus. - Jak my to wszystko zdołamy zrobić? Iris skinęła głową. - Powinniśmy się znowu rozdzielić, aby zwielokrotnić nasze wysiłki. Przy pięciu odrębnych poszukiwaniach... - Nie sądzę - przerwała Mentia. - Pamiętajcie, że filtr wie o nas i próbuje nas powstrzymać. Nie znamy granic jego potęgi, jednak z was wszystkich jedynie ja jestem odporna na demoniczne złośliwości. Byłoby bardzo nieroztropnie pozwolić, by zaatakował nas pojedynczo. - Hmm, racja - zgodziła się Iris. - Powinniśmy jednak poprawić skuteczność poszukiwań. Nie bardzo wiem, jak inaczej można by to zrobić. - Skuteczność będzie nieistotna, jeżeli filtr wyeliminuje nas po kolei - zauważył Hiatus, rozglądając się nerwowo dookoła. - Mówię to z prawdziwą przykrością - odezwał się Gary - ale jest jeszcze jedna okoliczność. Wydaje się, że filtr nie jest w stanie skupiać się na dwóch obiektach jednocześnie. W takim razie kiedy Desi była ożywiona, Hanna znajdowała się na autopilocie i vice versa. Iris popatrzyła na niego. - A więc ty i Hiatus nie mogliście być kuszeni jednocześnie. Nie potrafisz tego znieść? - Jeżeli pozostaniemy w jednej grupie, filtr z łatwością będzie mógł nas obserwować. Ale jeżeli się rozdzielimy, będzie mógł śledzić tylko jedno z nas w danej chwili. Pozostali będą mogli szukać bez przeszkód. - Tak, to jest ważna uwaga! - pochwaliła Mentia. Iris przytaknęła. - Rzeczywiście. To oznacza, że powinniśmy podjąć ryzyko i wykorzystać to. Może rozdzielimy się na dwie grupy? Tak będzie chyba lepiej. Może ty, Mentio, mogłabyś bezpiecznie szukać sama. - Ja tak, ale nie jestem pewna, czy pozostali mogą stworzyć bezpieczne pary. Myślę, że powinnam być z jednym z was. Gary wpadł na pewien pomysł. - Gayle Goyle... jeżeli przestaniemy na jakiś czas pić wodę z sadzawki, będzie zwolniona ze swoich obowiązków. Może mógłbym szukać z nią. No bo ona też jest gargulcem, więc wiem, że mogę jej zaufać. A kiedy wyjaśnię jej sytuację, zgodzi się nam pomóc. - Poza tym ona może mieć znakomite wyczucie, gdzie szukać filtru - zgodziła się Mentia. - Przebywa tu przecież od trzech tysięcy lat. - Ale tylko na wyspie, w zamknięciu - zauważyła Iris. - To nie jest najlepsze miejsce do obserwacji. - Tylko iluzji - zgodził się Gary ze smutkiem. - Jednak demon jej nie zagraża, ponieważ nie zdoła zabrać duszy kamieniowi, a poza tym gargulce ze swej natury nie boją się innych stworzeń. Może oprócz ptaków-Roków, które mogą porwać gargulca i z wysoka upuścić, tak że rozbije się na drobne kawałki, no ale z pewnością tego akurat ów demon nie potrafi. Iris popatrzyła po pozostałych. - Dla mnie to do przyjęcia, jeśli tylko zgodzi się pomóc ci w poszukiwaniach. - Pomyślała chwilę. - To oznacza, że my czworo musimy się podzielić na dwie grupy. W każdej powinna znaleźć się jedna silna osoba. - Nikt z nas nie jest silny - stwierdził Hiatus. - Jeżeli mamy na myśli radzenie sobie z filtrującym demonem - odparła Mentia. - Hiatusie, wydaje mi się, że powinnam ci towarzyszyć. - Zrobię, co w mojej mocy, żeby cię ochronić - odpowiedział. Mentia uśmiechnęła się tajemniczo. - Dziękuję. Gary czuł jednak, że to demonica będzie zapewniać tej grupie bezpieczeństwo. - Co oznacza, że ja pozostanę z Niespodzianką, a ona posiada dość magii, jeśli będzie niezbędna. Ustalmy teraz, gdzie powinniśmy się udać na poszukiwania. - Skoro nie mamy pojęcia gdzie, może warto podążyć za nosem zaproponował Hiatus. - Spotkajmy się tutaj wieczorem. - Iris zaakceptowała pomysł. Natomiast ty, Mentio, gdyś zechciała, możesz co jakiś czas znikać i się pojawiać, by sprawdzić, czy ktoś z nas nie znalazł się w jakichś tarapatach. Nie wiemy, co zamierza filtr, ale bez wątpienia nie chce zostać znaleziony. - Pamiętajcie również o tym, że jeżeli spotkacie na swej drodze te dwie iluzje, to one wcale nie są iluzjami i nie są również naszymi przyjaciółkami - przypomniała surowo Mentia. - Oraz że próbują nas powstrzymać przed znalezieniem filtru dodał Gary. - I ukraść nasze dusze. Lecz gdy jednej z grup uda się skupić ich uwagę na sobie, pozostałe dwie będą mogły skuteczniej przeszukiwać roztaczającą się wokół iluzję. - Tak - zgodziła się Iris. - Jeżeli okażemy się dostatecznie sprytni, odwrócimy sytuację na naszą korzyść i przeszkodzimy filtrowi, zanim on zdoła przeszkodzić nam. Ale uważajcie... on potrafi czytać w naszych myślach, kiedy jedna z jego postaci znajduje się dostatecznie blisko. Próbujmy więc nie myśleć o tym, co robimy. - To jest dość przewrotny postulat - zauważył Hiatus. - Ale znam jeden sposób, by się to udało. Skupcie myśli raczej na tym, jak te postacie będą próbowały nam przeszkadzać. - To może się okazać skuteczne - powiedziała Iris. - Bardzo dziękuję za poddanie nam tak znakomitego pomysłu. Rozejrzała się dookoła równie nerwowo jak i pozostali. No ale tak to już musiało być. Gdzież podziały się te dwie postacie? Czy planowały jakąś szczególną sztuczkę, a może filtr najzwyczajniej odpoczywał? Opuścili pałac. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Gary odczuł rosnący poziom magii; Hanna i Desi miały w tej sprawie rację. Jednak dopóki nie szalała burza, potrafił to wytrzymać. Ruszył w stronę zaklętego wewnętrznego kręgu. Następnie popłynął przez wodę. W połowie drogi pojawiła się Hanna. - Dokąd się wybierasz, Gary? - zapytała, krocząc po wodzie obok płynącego. Popatrzył na nią z dołu... prosto pod powiewającą spódniczkę, pod którą widać było nogi niemal aż po kolana. W efekcie zgubił rytm. Nie był to najwłaściwszy moment na takie przedstawienie, które, jak podejrzewał, wcale nie było przypadkowe. Zbyt długo jednak przebywał w ludzkiej postaci, więc zareagował, jak zareagował. Dopiero kiedy zachłysnął się wodą, zdołał odwrócić wytrzeszczone oczy od tamtego widoku. Lecz nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, zajęty wypluwaniem wody i prychaniem. - Biedaku - powiedziała współczująco i przykucnęła przed nim. Pozwól, że wytrę ci twarz. - W jej dłoni pojawiła się chustka, którą przetarła jego mokre oczy. Dziwne, ale to pomogło. Po chwili znowu widział wyraźnie i... patrzył dokładnie między jej lekko rozchylone kolana. Znowu niemal zachłysnął się wodą. Tylko wyjątkowy łut szczęścia i jakiś cień przeszkodziły mu spojrzeć na majtki Hanny. - Rety, ty naprawdę masz problem - zauważyła ze słodką minką. Może powinieneś wyjść z wody, zanim utoniesz. - Po prostu zejdź mi z drogi! - prychnął, desperacko próbując kontynuować swoje wysiłki. Niestety nie posłuchała go. Nadal przykucała na wodzie, tak że przepłynął twarzą przez jej ciało, wpływając w strefę najgłębszego cienia. Tylko natychmiastowe spuszczenie powiek uchroniło jego oczy przed osłupieniem. Oczywiście taki właśnie miała zamiar. Jako stworzenie przede wszystkim iluzoryczne nie mogła wyrządzić mu wielkiej krzywdy fizycznej, a nawet pewnie nie chciała, dopóki nie miała nadziei na pozyskanie jego duszy, mogła natomiast odkryć jego myśli. Możliwe, że sądziła, iż kiedy straci rozum, straci także dusze. Nie miał niestety pewności, że myliła się w swych rachubach. Mimo wszystko wiedział, że tak naprawdę jej wcale nie ma. Była tylko animacją cynicznego demona. Nogi i majtki nic dla niej nie znaczyły; zresztą pokazywała je tylko po to, aby mu zaszkodzić. Dlaczego wiec brał to tak poważnie? Nie powinien przecież. W końcu nie pokazała mu nic odrażającego, a i tak nie było to prawdziwe. Poza tym widział ją już całkiem nagą w łóżku. Oczywiście istniała poważna różnica: wtedy nie było majtek, więc jego umysłu nie mogły opanować dociekania. Zapewne teraz też ich nie było, a wszystko to tylko blef. Pamiętał jednak o ostrzeżeniach Mentii, że taki widok naprawdę może go zwieść. Poczuł przed sobą wyniosłość centralnie położonej wyspy. Stanął na nogach i otworzył oczy, gotowy wyjść na brzeg. Hanna stała tam już ubrana tylko w jasnoniebieskie majtki. Gary, zaskoczony, przewrócił się z powrotem do wody. Był zupełnie nieprzygotowany na tak frontalny atak. Jego oczy nie potrafiły zauważyć różnicy między iluzją a rzeczywistością. Prychając, zdał sobie sprawę, że przetrwał najgorsze albo prawie najgorsze. Próbowała go utopić, ale nie udało jej się. Podpełznął na brzeg i wyszedł z wody, cały czas mając spuszczone oczy. Kiedy stanął już na wyspie, rozejrzał się dookoła. Hanna zniknęła. Pokonał ją. Wiedział, że gdyby ponownie pokazała mu majtki, łatwiej poradziłby sobie z tym teraz, kiedy zdał sobie sprawę, że to możliwe. Ona także to wiedziała. Każdy kolejny szok coraz bardziej uodparniał go na ten widok. W końcu nie był prawdziwym człowiekiem, dlatego chyba w mniejszym stopniu niż, powiedzmy, Hiatus poddawał się wpływowi. Wchodząc do środka, czuł, jak wkoło narasta magia. Miał nadzieję, że nie będzie musiał długo namawiać Gayle, by udzieliła mu pomocy. Oczywiście nie chodziło mu tylko o to, żeby stworzyć z nią trzeci zespół, ale po prostu podobał mu się pomysł przebywania z nią. Szkoda tylko, że nie występował w swojej naturalnej postaci. Ale musiał przyznać, że jak dotąd ludzka postać była użyteczna mimo słabości wynikających z delikatnego ciała, głodu i wrażliwości na widok majtek. Dostrzegł gargulca. Jakże pięknym była stworzeniem, od groteskowej twarzy aż po gadzie skrzydła! - Witaj, Gayle Goyle! - zawołał, ale jakoś dziwnie nieśmiało. Zamknęła usta i woda przestała płynąć. Odwróciła głowę. - Ooo, witaj, Gary. Miło znowu cię widzieć, nawet w... - przerwała. - Wszystko w porządku - powiedział. - Wiedzą, że jestem gargulcem, więc nie muszę tego dłużej ukrywać. Szkoda, że nie mam teraz swojej naturalnej postaci. - Ja też żałuję - przyznała. - Co cię do mnie sprowadza, Gary? - Ja... my szukamy filtru i ciekaw jestem, czy nie zechciałabyś... to znaczy... Gayle pokręciła ze smutkiem głową. - Nie wiem, gdzie znajduje się filtr, Gary. - Ale gdybyś zechciała pomóc mi szukać. Bardzo go potrzebujemy. Żeby się pozbyć przeznaczenia. - Ja muszę tu oczyszczać wodę. - Dlaczego? - zapytał. - Nie ma kto pić tej wody od tysięcy lat. Iluzje nie potrzebują czystej wody. My używaliśmy jej, ale jesteśmy tylko gośćmi i nie będziemy pić z tego źródła, jeżeli odejdziesz. - Ale przeznaczenie... - Dotyczy wód wpływających do Xanth z Mundanii. To, co robisz tutaj, to jedynie służba na rzecz mieszkańców kamiennego miasta Zawias-zone, którzy już dawno się wynieśli. Myślę, że jesteś uprawniona do przerwy. A jeżeli znajdziemy filtr... - Nie myślałam o tym w ten sposób - powiedziała. - Chyba mogę odpocząć kilka godzin. - Poruszyła się na swojej podstawie, prężąc cudowne mięśnie. - Dobrze, Gary Gar, pomogę ci w poszukiwaniach - zdecydowała. - Ale chcę, żebyś wiedział, że robię to głównie dlatego, że cię lubię. - A ja poprosiłem cię o pomoc także dlatego, że cię lubię - przyznał. - Chodźmy. Wyprowadzę cię ze strefy silnej magii. Bez obrazy, ale w twojej obecnej postaci, nie potrafisz sobie z tym radzić. - Och, zgadzam się! Ale kiedy moja wyprawa dobiegnie końca, wrócę do swojej prawdziwej postaci. To powód, dla którego chciałbym szybko zakończyć sprawę. - Mam nadzieję, że ci w tym pomogę. Przykucnęła, a on wspiął się na jej kamienny grzbiet, usiadł między skrzydłami i chwycił się grzywy. Tak bliska obecność gargulca sprawiła mu prawdziwą radość. Gargulica podniosła się i podążyła przejściem, z łatwością dźwigając na sobie jego niewielki ciężar. Weszła do wody. Oczywiście natychmiast poszła na dno, ale on dalej trzymał się jej, wiedząc, że wkrótce wydostanie się na powietrze. Rzeczywiście tak się stało. - Gdzie zamierzasz teraz szukać? - zapytała, kiedy woda spłynęła po jej gładkiej kamiennej skórze. - Nie, nie schodź. Mogę cię nieść, w ten sposób łatwiej nam pójdzie. - Naprawdę nie mam żadnego pomysłu - przyznał się i z zadowoleniem pozostał na grzbiecie gargulca. - Póki co, nie myślałem o niczym innym, jak o zdobyciu twojego towarzystwa. - Czy to, gdzie będziemy szukać, ma jakieś znaczenie? - Wobec tego, że nie mam pojęcia, gdzie mógłby się znajdować filtr, przypadkowe szukanie jest chyba równie dobre jak planowe. Pozostali z mojej grupy będą robili tak samo. Może ty masz jakieś sugestie? - Właściwie tak - odparła nieśmiało. - Jakie? - Przez trzy tysiąclecia słyszałam całe pociągi myśli przejeżdżające niedaleko i zastanawiałam się, dokąd zmierzają. Chciałam podążyć za jednym z nich. Myślisz, że filtr mógłby przebywać tam, gdzie mieszkają pociągi? - Cóż, nie wiem - odparł Gary. - Myślę, że równie dobrze może być tam, jak w każdym innym miejscu. Może nawet bardziej tam, ponieważ nie przeszukaliśmy linii aż do końca. Dojechaliśmy jedynie tutaj. - W takim razie przechwyćmy następny pociąg i podążmy ku jego jaskini. Tam poszukamy. - Nie musimy podążać za nim - oświadczył z dumą Gary, wpadając na dobry pomysł. - Możemy pojechać. - Och, to cudownie! - ucieszyła się. Udali się na stację. Wkrótce nadjechał pociąg. Na początku widniał szeroki napis PRZYSZŁOŚĆ. Gary zsiadł z Gayle Goyle. Ubranie miał nadal mokre, ale wiedział, że za chwilę wyschnie. - Powinniśmy pojechać w przyszłość - stwierdził. Pociąg zatrzymał się z piskiem. Nikt nie wysiadł, więc Gary wsiadł do wagonu. Gayle podskoczyła tuż za nim. Była z solidnego kamienia, ale pociąg był stalowy i nawet nie drgnął pod jej ciężarem. Weszli do przedziału. - Oj, zapomniałem, ale to przecież siedzenia dla ludzi - powiedział. - Nie wytrzymają twego ciężaru. Może powinniśmy poszukać przedziału dla gargulców. Kiedy przechodzili przez wagon, pociąg ruszył, najpierw powoli, ale nabierał rozpędu. Drugi wagon okazał się znacznie lepszy. Siedzenia rozmieszczono pod ścianami, naprzeciwko siebie, tak że można było obserwować krajobraz za przeciwległym szerokim oknem. Gary zajął jedno z nich, a Gayle rozłożyła się całkiem wygodnie na podłodze. Krajobraz zmienił się. Kamienie Zawias-zone zniknęły, a w ich miejsce pojawiły się pola, lasy, rzeki, góry i rozpadliny, wszystko w całej swej krasie. Kiedy spoglądał przez okno, widział tory układające się w wielki zakręt, skręcające w tę i w tamtą stronę, omijające wszelkie przeszkody. Kiedy dojeżdżali do rzeki, pojawiał się most, kiedy na drodze stawała góra, znikali w tunelu, a przez las prowadziła ich wąska wycinka. Uparcie zmierzali do celu. Gayle była zachwycona. - Och, musiały minąć tysiące lat, od kiedy oglądałam takie krajobrazy! Cóż za przyjemność. Gary początkowo uznał widoki za normalne, ale teraz zaczął przyglądać się im uważnie i razem z nią podziwiał. Całe królestwo Xanth stało przed nim otworem. Nagle poczuł przemożną ochotę, by wyskoczyć w tę scenerię i przemierzyć krainę. Znajdował się jednak w ludzkiej postaci. Gdyby spróbował wyskoczyć z jadącego pociągu, prawdopodobnie dotkliwie by się połamał. Stał się więc więźniem w cudzej skórze, w ograniczonym ciele. - Kiedy to wszystko się skończy, kiedy wrócę do swojej postaci, możemy pobiec razem przez te pola i łąki, aż zobaczymy wszystko zaproponował. - Zgoda - odparła. Nagle dostrzegli tablicę informacyjną. WITAJCIE W PRZYSZŁOŚCI - Dojechaliśmy - powiedział Gary. Pojawiły się budynki. Kamienne. Wyglądało na to, że okrążyli Zawias-zone i podjechali z drugiej strony. Czyżby pociąg zmienił zamiar i jednak nie przyjechał do przyszłości? Lecz te budynki różniły się od tamtych. Były gładsze i wykończone dziwnymi architektonicznymi detalami. Niektóre były tak wysokie, że dachami drapały przepływające chmury. Inne, z przyporami i sterczącymi występami, panoszyły się szeroko, jakby za wszelką cenę chciały sobą pokryć możliwie najszerszy obszar. Nagle zauważyli kolejną tablicę. STĄD - POPULACJA MIESZANA Pociąg minął ogromny wybrukowany plac, na którym stał potężny budynek na walcowatej podstawie, zwieńczony kopułą z iglicą. Nie dostrzegli w nim żadnych drzwi i okien. - Cóż za szczególna konstrukcja - zauważyła Gayle. - Dobrze byłoby wiedzieć, co się tu mieści - stwierdził Gary. Niespodzianie w nadjeżdżającym samochodzie zobaczyli Hannę. - Z przyjemnością pomogę - powiedziała. - To statek kosmiczny, który zabierze was dalej, niż mógł to zrobić ten pociąg. Znajdujemy się w bazie wspaniałego miasta przyszłości Stąd. - Stąd? - zapytała Gayle. - Wszystkie statki startują tu i stąd lecą dalej - wyjaśniła Hanna. Gary nie był zachwycony jej widokiem. - Nie mamy zamiaru lecieć daleko. Próbujemy odnaleźć twojego pana i wątpię, żebyś miała zamiar pomóc nam w tym. - Jej pana? - Gayle wydała się zaskoczona. - Doszliśmy do wniosku, że filtr jest demonem, który nie chce być odnaleziony, i że używa dwóch iluzji mających nas powstrzymać. Tak więc Hanna Handmaiden nie jest naszą przyjaciółką. Prawdę powiedziawszy, cały czas próbuje mnie zbałamucić. - Co zrobić? - zapytała Gayle. - Kiedy płynąłem do ciebie, pokazała mi majtki. - Ale przecież dziewczęta ludzi nie powinny robić takich rzeczy. - No właśnie. Niemal utonąłem. Gdybym był prawdziwym człowiekiem, zapewne tak by się stało. - Skądże, uratowałabym cię - zapewniła Hanna. - I wzięłabyś moją duszę. - Cóż, w czasie akcji ratunkowej mogłoby dojść do pewnych strat. - A więc to filtr wywoływał iluzje - powiedziała Gayle. - Nie miałam pojęcia. - Bo nie chcieliśmy, żebyś miała - odparła Hanna. Gary poczuł, jak pod czaszką kołacze mu się jakaś myśl, aż w końcu zorientował się jaka. - To znaczy, że Hanna rozmawiała z tobą, zanim się pojawiliśmy? - No nie, to była iluzja gargulca - odpowiedziała Gayle. Brakowało mi towarzystwa jakiegoś przedstawiciela mojego gatunku. Ale wiedziałam, że nie jest prawdziwy. Dlatego prosiłam ciebie o zgodę na sprawdzenie. Aż poczułam dreszcz, kiedy odkryłam, że jesteś prawdziwy, nawet jeśli wyglądasz jak człowiek. - Jak rozpoznałaś w nim gargulca? - zapytała Hanna. - Gargulce znają swój gatunek. Jego ciało było niczym iluzja, ale ja wyczułam pod nim prawdę. Dokładnie tak samo, jak wiedziałam, że ty nie jesteś gargulcem, wiedziałam, że on nie jest człowiekiem. - A teraz pomagasz mu odnaleźć filtr? - Tak. - Gayle odwróciła wzrok w stronę okna, najwyraźniej nie zainteresowana dalszą rozmową z Hanną. - Wiesz, co zamierzają zrobić z filtrem? - Wykorzystać go do zdjęcia z gargulców ich przeznaczenia. - Ale w ten sposób stanie się więźniem Tarczy. Gayle wzruszyła ramionami. - My, gargulce, jesteśmy więźniami swego przeznaczenia, odkąd filtr nie dotrzymał swych zobowiązań. Czas najwyższy, aby zmienić ten stan rzeczy. Hanna zmarszczyła brwi. - A więc nie jesteś przyjacielem filtru. - Nie życzę mu nic złego - powiedziała Gayle. - Jestem po prostu zmęczona tym, co muszę robić, bo tego się ode mnie oczekuje. - Podobnie jak i ja - dodał Gary. - Pora więc, aby sprawy nabrały właściwego charakteru. - Sądziłam, że gargulce lubią oczyszczać wodę. - Lubimy - przyznał Gary. - Ale poza tym na nic nie mamy już czasu. Chcielibyśmy mieć nieco wolnego na poznanie czegoś nowego. - Mam pomysł - wtrąciła Gayle. - Może twój pan filtr mógłby oczyszczać wodę dla Xanth przez połowę czasu, a my, gargulce, przez drugą połowę? - Nie - odpowiedziała Hanna. - Nie chcesz się z nami spotkać w połowie drogi? - zapytał Gary. - Nie. - W ćwierci drogi? - zapytała Gayle. - Nie. - No to w takim razie gdzie? - zapytał Gary. - Nigdzie. Filtr nie zamierza zakładać na siebie uprzęży. - I to ci się wydaje w porządku? - zapytała Gayle. - A co do tego ma porządek? - Demony nie mają świadomości - stwierdził Gary. - Nie dbają o to, co jest, a co nie jest w porządku, a jedynie o to, co jest dla nich korzystne. Gayle poczuła złość. - To znaczy, że przez trzy tysiące lat lojalnie służyłam i oczyszczałam wodę kamiennego miasta Zawias-zone, ponieważ moje poczucie przyzwoitości nakazywało wypełniać przeznaczenie, a ten, dla którego to robiłam, ma to gdzieś? - Właśnie - potwierdziła Hanna. - A to jest dla ciebie jakiś problem? - Teraz już tak - przyznała Gayle. - Zdaje się, że byłam głupia. - Cóż, jesteś zwierzęciem i masz duszę - powiedziała Hanna. Wszystkie uduchowione istoty są głupie. - To po co ci moja dusza? - zapytał Gary. - Nie wiesz, że może z ciebie zrobić istotę równie głupią? - Nie, nie zrobi. Ja jestem demonem. Wiem lepiej. Gary i Gayle spojrzeli na siebie. - Właściwie miałbym ochotę dać jej duszę, żeby sobie sama zobaczyła, jak będzie - powiedział. - Nie rób tego - ostrzegła Gayle. - Demony niekoniecznie muszą reagować na duszę w ten sam sposób co inni. - No tak, a do tego ten demon jest wyjątkowo odporny - zgodził się Gary. - To niewarte ryzyka. Niektóre uduchowione osoby bywają wyjątkowo podłe. - Racja. Wydaje się, że istnieją dusze zdegenerowane - przytaknęła Gayle. - No i bez wątpienia dusza, którą uda się zdobyć filtrowi, szybko takiej degeneracji ulegnie. Nie wolno więc dopuścić do tego, aby była to któraś z naszych. Hanna zmrużyła oczy. - A więc to tak - powiedziała zagniewana. - Myślę, że zawsze tak było - odparł Gary. - Widziałaś, że Gayle wykonywała swoją pracę przez trzy tysiące lat, i nie dbasz o to. Dowiodłaś, że nie jesteś istotą wiele wartą. Odejdź więc od nas i pozwól nam kontynuować nasze poszukiwania. - Odejdę, kiedy zechcę - stwierdziła Hanna. - A teraz chcę zostać. Poprowadzę was przez przyszłość. - Dlaczegóż mielibyśmy zwracać na ciebie uwagę? - zastanawiała się Gayle. - Wiemy przecież, że próbujesz nas zwieść. - Bo nie zdołacie mnie zignorować - odpowiedziała Hanna. Oba gargulce roześmiały się. Nagle śmiech Gary’ego ucichł jak ucięty nożem, kiedy suknia Hanny stała się przezroczysta i pod nią zarysowała się linia majtek. Spróbował zamknąć oczy, ale odmówiły posłuszeństwa. Skupiły się na jednym obrazie, jakby patrzył przez otwór hipnotykwy. Po chwili Gayle zdała sobie sprawę, że skamieniał. Po następnej chwili zrozumiała dlaczego. Wskoczyła między niego a Hannę i zasłoniła widok. Nagle zamrugał powiekami i wrócił do rzeczywistości. Sądził, że takie widoki nie będą powodowały u niego poważniejszych problemów, ale najwyraźniej się pomylił. Jego ludzkie reakcje były zbyt silne. Nagle Gayle zupełnie zesztywniała. Całe jej ciało skamieniało i przypominała teraz posąg. Co się jej stało? Z pewnością to nie widok majtek tak zadziałał, ponieważ po pierwsze nie była człowiekiem, a po drugie była rodzaju żeńskiego. Musiał odkryć, czym Hanna zdołała ją zmrozić. Ale czy powinien narażać się na to, aby samemu znowu skamienieć? Uznał, że musi, bo to z jego winy Gayle znalazła się w tym miejscu. Rozejrzał się. Dostrzegł wyobrażenie stawu wypełnionego wodą. Ale w samym środku była dziura. Właściwie był to odpływ. Nie! Odpływ zasysał wodę i powodował, że znikała. Było w tym coś groźnego: woda dookoła odpływu starała się go wypełniać, aż w końcu zniknęła w całości. Dla gargulca widok taki był przerażający. Gargulce przecież starały się robić wszystko, aby dostarczać wodę innym. Gdzie podziałyby się gargulce, gdyby cała woda odpłynęła? Stanął między Gayle a iluzją. Miał ludzką postać, więc widok nie przerażał go tak jak jej. Ludzie zwykle nie troszczyli się o wodę, chociaż potrzebowali jej tyle, ile inne istoty. Kiedy jej spojrzenie na wodę zostało zakłócone, poruszyła się. - Och, to było straszne - westchnęła ciężko. - Nie mogę znieść tego odpływu. - Żaden gargulec by nie mógł - zauważył ze zrozumieniem Gary. Iluzja zniknęła. Znowu pojawiła się Hanna, całkowicie ubrana. - Macie dość? - zapytała. Gary powstrzymał się od złośliwej odpowiedzi. - Może powinniśmy wprowadzić zawieszenie broni - zasugerował. - My będziemy o połowę bardziej uprzejmi dla ciebie, a ty o połowę bardziej uprzejma dla nas. - Zgoda. - Nie chcemy jednak porzucać naszego zamiaru odnalezienia filtru. - Nawet jeśli go znajdziecie, nie będziecie wiedzieli, co z nim zrobić - stwierdziła Hanna. - Możecie więc cieszyć się swoją wyprawą w przyszłość. - Możemy - zgodził się Gary, bardziej niż uradowany. Znowu wyjrzał przez okno i dostrzegł śmieszny budynek na wybrukowanym placu. - Nie ruszamy się z miejsca! - powiedział zaskoczony. - No cóż, byłam rozproszona - powiedziała Hanna. - Nie mogę się skupiać na zbyt wielu sprawach naraz. To się zmieni, kiedy dostanę duszę. Gary pamiętał, jak Hanna i Desi na zmianę ożywały i traciły aktywność, kiedy były razem. Rozumiał tę zasadę. Hanna była teraz aktywna, więc iluzje na zewnątrz pozostawały zamrożone. Ale czy to oznaczało, że pociąg i krajobrazy, i cały świat przyszłości były iluzją całkowicie wywołaną przez filtr? Jeśli tak, to była to kolejna próba zmylenia ich w czasie poszukiwań. Lecz iluzję można było spenetrować. Jeżeli on i Gayle zachowają ostrożność, mogą przebadać to, co i tak widać. Miało to nawet pewną zaletę: jeżeli skupili na sobie uwagę filtru, pozostałe dwa zespoły miały wolną rękę i większą szansę. Tak więc Gary i Gayle mogli zdziałać więcej, niż się zdawało. - No to jak ten budynek podróżuje w przyszłość? - zapytał Gary, kiedy pociąg go minął. - Patrz. Spojrzeli. Spod budynku wydobyły się kłęby dymu, a on sam uniósł się w powietrze. Teraz było jasne, że spod niego wydobywa się ogień, zupełnie jak ze smoka, który znalazł się w kłopotach. Aby uciec przed tymi płomieniami, budynek uniósł się jeszcze wyżej. Ale ogień snuł się za nim, paląc jego ogon. Budynek wystrzelił w niebo, ale ogień nieustannie za nim podążał. - No i statek kosmiczny poleciał na Alfa Centauri - powiedziała Hanna. - Jeśli chcecie, też możecie tam polecieć. - Centaur o imieniu Alfa? - zapytała zaskoczona Gayle. - Świat centaura nazywany Alfa. - Nie Xanth? - To przyszłość - odparła Hanna. - Magia rozproszyła światy. Teraz każdy gatunek ma swój świat. Centaury naprawdę to doceniają, ponieważ nigdy nie lubiły obcować ze zwykłymi stworzeniami. Gary już o tym słyszał. Centaury były rzeczywiście nieznośną krzyżówką. Ale to pozwoliło mu zwrócić uwagę na coś innego. - W Zawias-zone nie było stworzeń. Gdzie się podziały? - Nie pojawiły się do czasu opuszczenia miasta - wyjaśniła Hanna. - Nieco nowych ludzi skrzyżowało się z ich końmi, zapewne wypiwszy wodę ze Źródła Miłości. Centaury nie rozmawiały o tym; wstydziły się tego, że w ich korzeniach był pierwiastek ludzki. O tym Gary także słyszał. Potrafił zrozumieć ich stanowisko. Nie spodobałoby mu się, gdyby odkrył, że w jego pochodzeniu także jest ludzki element, chociaż fakt posiadania duszy był tu znaczący. - Źródło Zawias-zone? - Oczywiście nie! - zaprotestowała Gayle. - Utrzymywałam je w czystości. Oj. - Oczywiście, jak mogłem zapomnieć! A więc było jeszcze jakieś nie oczyszczone źródło. - Owszem - przytaknęła Hanna. - Pierwsze centaury przyszły do Zawias-zone i żyły tam jakiś czas, ale w końcu wolały uniknąć szalonych burz i wyemigrowały na północ na Wyspę Centaurów. Nie miało to znaczenia, ponieważ nie było potrzeby trzymania mieszkańców w Obszarze Szaleństwa, kiedy Tarcza została założona. - Założona bez filtru - przypomniała Gayle. - Co nas, gargulce, sporo kosztowało - dodał Gary. - A teraz cały Xanth płaci za to o wiele wyższą cenę. Biedna Desiree! - Hiatus zaopiekuje się jej głupim drzewem - rzuciła z pogardą Hanna. - Jak, skoro w tym szaleństwie nie potrafi nawet prosto postawić uszu? - Ale potrafi wyhodować okrągłe korzenie, a takich potrzebuje drzewo, by zastąpiły kwadratowe. Driada tego drzewa będzie niezwykle wdzięczna. - Skąd o tym wiesz? - zapytał Gary. - To jest przyszłość. Wszystko jest znane. - Nawet to, w jaki sposób odnajdziemy filtr? - Nigdy go nie znajdziecie. - A ty w tej sprawie nigdy nie powiesz prawdy - ripostował. Wzruszyła ramionami. - Zobaczymy. Pociąg wtoczył się na kolejną stację. - Tu wysiadacie - oznajmiła Hanna. - Przypuśćmy, że wolimy pojechać na następną stację? - Nie możecie. To koniec linii. Dalej możecie się udać tylko na okręcie myśli. Gary popatrzył na Gayle i wzruszył ramionami. Iluzje mogły przedstawiać wszystko, czego tylko filtr sobie zażyczył. Więc gdyby pojawiła się nowa stacja, to i tak mogła być tylko wariantem tego samego miasta. - W takim razie poszukamy w kamiennym Stąd - zdecydował z żalem Gary. Wyszli z pociągu. Miasto przyszłości rozciągało się wokół nich i nad nimi, robiąc imponujące wrażenie. Na poziomie ulicy znajdowało się wiele luksusowych sklepów z rozświetlonymi witrynami. Czy w jednym z nich mógł być filtr? Wpadł na świetny pomysł. - Sprawdźmy, czy jest tu jakiś sklep hydrauliczny - zaproponował. Idąc w dół ulicy, dostrzegli wyjątkowo jasno oświetlony sklep z szyldem: MAGAZYN WOD-KAN. Wydało się to zbyt oczywiste, ale i tak warto było sprawdzić. Wewnątrz znaleźli wiele różnych dziwnych przedmiotów. Wyglądały na związane jakoś z wodą, ale nie wiedzieli dokładnie, do czego służą. - Co to takiego? - zapytał Gary. - Spłuczka - odparła Hanna. - Co spłukuje? Wypowiedziała bardzo nieładne słowo. Dopiero po chwili się zorientował, że była to bardzo dosłowna odpowiedź. To właśnie spłukiwała spłuczka. Zawstydzony poszedł dalej. Zauważyli emaliowane naczynie, do którego było przymocowanych wiele dziwnych rzeczy. - A to co takiego? - Zlewozmywak kuchenny. Jest w nim wszystko z wyjątkiem zmywaka. - Czy sklep oferuje również jakieś filtry do wody? - zapytał, ciekaw, jak Hanna zareaguje. Czy możliwe, aby za sprawą jakiejś dziwacznej magii zdecydowała się pokazać to, o co pytał? Pokazała mu kolekcje małych sitek i ekranów. Były ich tam setki. Wśród nich mógł być filtr, ale jak mieli go odróżnić od reszty? No a jeżeli nawet go znajdą, co dalej z nim zrobić? Demona nie można trzymać w dłoni, wymknąłby się i pojawił gdzie indziej. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej bezradny się wydawał. Jak zdaniem Dobrego Maga miałby złapać demona? - Wyglądasz, jakbyś sobie uświadomił, że twoja wyprawa jest beznadziejna - zauważyła zadowolona z siebie Hanna. Nagle sobie przypomniał: przecież potrafiła czytać w jego myślach! Dlatego przecież przybrała postać Hannah Barbarii z jego myśli. To znaczyło, że nawet jeżeli się domyśli, gdzie może być filtr, ona będzie wiedziała to równie szybko jak on i zrobi coś, aby powstrzymać go przed znalezieniem. - Masz rację - mruknęła z uznaniem. Westchnął. Zwrócił się do Gayle: - Wie, o czym myślę. To znaczy, że filtr również wie. Nie mam więc szansy go zaskoczyć i gdy się zbliżę, on przemieści się i zmyli mnie, zanim zdołam go złapać. Nie wiem, co robić. - Ale czy może czytać również moje myśli? - zapytała Gayle. - Oczywiście, że mogę - przyznała Hanna. - No to o czym teraz myślę? - Dlaczego mam ci mówić o czymś, co wiesz? - Ponieważ nie sądzę, abyś potrafiła czytać w moich myślach powiedziała gładko Gayle. - Możesz się dostać do cielesnej głowy Gary’ego, ale moja dusza i moje myśli są przed tobą zabezpieczone. Dowiedź, że tak nie jest. Hanna jęknęła. To wystarczyło za odpowiedź. - W takim razie ty przejmij dowodzenie - zdecydował z ulgą Gary. - A jeżeli znajdziesz filtr, weź go w kamienny uścisk. Gayle pokazała w uśmiechu imponujące zęby. - Tak zrobię. Mam nadzieję wyrównać z nim rachunki. - Jesteście głupi - powiedziała Hanna. - Będę nazywać wasz blef: znajdź filtr. Zaprowadzę was, gdzie sobie życzycie. - Chodźmy do kosmicznego budynku - zdecydowała Gayle. Chcę zobaczyć Alfa Centauri. - Jak sobie życzysz. - Hanna wyprowadziła ich ze sklepu i skierowali się do portu kosmicznego. Czekał tam na nich kolejny statek. Weszli na dziwne ruchome schody, którymi podjechali do drzwi w boku statku. Gary był zaskoczony. Statek nie tylko nie miał żagli, ale do tego stał na ogonie. Ale gargulec widział, jak poprzedni unosił się od ognia wydobywającego się z jego ogona, więc zapewne w nim znajdowała się potężna magia napędu. - Cóż to za dziwne schody? - zapytała Gayle, ostrożnie stawiając przednie i tylne łapy. - To są schody ruchome. Wchodzenie i schodzenie trwa dłużej, ale jest wygodniejsze - wyjaśniła Hanna. - Wygodniejsze od czego? - dopytywał się Gary. - Od wskakiwania i wyskakiwania. Miała rację. Daleko było teraz do chodnika. Hanna weszła na pokład statku i Gary miał już zamiar zrobić to samo, kiedy za nimi dał się słyszeć jakiś hałas. Odwrócił się, popatrzył i zobaczył, że Gayle łapie równowagę. Wyglądało na to, że schody straciły dwa stopnie, przez co prawie upadła. Szybko wyciągnął rękę w jej stronę i złapał za kamienny koniuszek skrzydła, kiedy jej zadnia łapa przeleciała przez stopnie. Pociągnął ją, ale kamienna Gayle była o wiele cięższa, więc udało mu się jedynie polecieć w jej stronę. - Puść! - zawołała. - Tylko się poranisz! - Nie puszczę - odpowiedział. Wolną ręką złapał za poręcz i desperacko zawisł. Gayle próbowała gramolić się czterema łapami, balansując przy tym ostrożnie, aż mógł złapać ją dość mocno za skrzydło i podciągnąć, tak że bezpiecznie stanęła na nogach. - Te schody przewidziano dla ludzi - zauważyła Hanna. - Twoja nadwaga musiała je nadwerężyć. - Ale nie wydawała się nadmiernie zaniepokojona. - Muszę bardziej uważać - powiedziała Gayle, nieco poruszona. Gary także zdawał się wstrząśnięty. Gdyby upadła z takiej wysokości, mogła się rozbić na drobne kawałeczki. Wnętrze statku było całkiem przyjemne. Znajdowało się tu sporo przedziałów i foteli z pasami. - To fotele przyspieszenia - wyjaśniła Hanna. - Musicie się w nich zapiąć. - Ale ja się nie zmieszczę - zaprotestowała Gayle. - To może być problem - stwierdziła Hanna. - Może zdołasz się utrzymać na pokładzie. Gary zapiął się, a Gayle przykucnęła. - Uwaga, przyspieszenie na początku będzie silne, ale stanie się znośne, zaraz kiedy statek osiągnie prędkość ucieczki - oświadczyła Hanna. - Po prostu trzymajcie się, dopóki przez to nie przejdziemy. - Zniknęła. Statkiem zatrzęsło. Nagle Gary poczuł, jak potężna, niewidzialna ręka naciska na niego tak mocno, że trudno mu było oddychać. Sapnął i napiął mięśnie. Jakoś dziwnie wydawało mu się, że siła nie wpycha go w dół, ale wypycha, jakby coś chciało go wyrzucić przez okno. Udało mu się odzyskać równowagę wewnętrzną i dojść do siebie. Mógł mieć ludzkie ciało, ale dusza w nim nadal należała do gargulca, więc jego świadomość, jak i ciało miały w sobie coś twardego jak kamień. Po chwili, która zapewne nie była tak długa, jak się wydawała, napięcie osłabło i znowu mógł normalnie funkcjonować. Nadal panowało zwiększone ciążenie powodujące, że czuł, jakby ważył dwa razy więcej, ale z tym umiał sobie poradzić. Spojrzał na podłogę... ale Gayle zniknęła. Wystraszony rozejrzał się wkoło. Zauważył na podłodze zadrapania od pazurów. Ciągnęły się aż na tył przedziału, gdzie znajdował się właz wejściowy. I tam też znalazł Gayle, zaciskającą zęby wokół nogi fotela. Gary pamiętał, jak siła spychała go w stronę okna. Zdaje się, że tak zadziałała na Gayle. Lecz ona znajdowała się bliżej włazu niż okna. Gdyby ześliznęła się do otworu, spadłaby w dół jak kamień. To byłoby gorsze niż upadek z ruchomych schodów. Odpiął się i ruszył w jej stronę, powoli i ostrożnie stawiając kroki. - Nie sądziłem, że siła może być tak wielka - powiedział. - Ani ja - przyznała Gayle, puściwszy nogę. Ona także odczuwała teraz ulgę. - Miałam szczęście, że udało mi się uratować. Gary popatrzył przez okno. Mijały ich gwiazdy, planety i komety. - Chyba lecimy bardzo szybko - domyślił się. - I bardzo daleko - dodała Gayle. - Gdzie się podziała Hanna? - Pewnie obserwuje teraz jedną z pozostałych par. - W takim razie lecimy na autopilocie. - Najwidoczniej. Wszystkie gwiazdy wydają się takie same, prawda? - Racja - przytaknął. - Może więc skorzystamy z okazji i porozmawiamy, bo kiedy się zjawi, będziemy mieli kłopoty z nadwagą. Ona chyba nie zdawała sobie sprawy, jak solidne są gargulce. - Porozmawiać? - Nie sądzę, aby wypadek, do którego doszło, był zwykłym zbiegiem okoliczności. Pamiętaj, że w przeważającej mierze jest to iluzja. Jak mogliśmy spaść, skoro nie byliśmy naprawdę wysoko? Dlaczego schody ruchome wyniosły cię mimo twojej wagi, skoro to tylko pozory? Waga nie może zniszczyć iluzji. - O tym nie pomyślałam - przyznała Gayle. - No i to jak zjechałam w stronę włazu. Jak mogłam poczuć ból, jeśli to iluzja? - Mogłaś, jeśli iluzja pokrywa coś prawdziwego. Widziałem, jak Iris oszukała potwora, przykrywając iluzją rozpadlinę, i zepchnęła go w dół. Jeżeli filtr kontroluje iluzje, takie kłopoty mogą być zamierzone. - Więc tam naprawdę może być dziura - powiedziała. - Zareagowałam na nią, kiedy zdawało się, że spadnę, ale miałam też wrażenie, że nie jest w pełni prawdziwa. Teraz jednak podejrzewam, że była. Podeszła do włazu i położyła na nim łapę. - Tu nic nie ma. - Zastanowiła się przez moment. - Ale przecież wiemy, że tu jest otwór, bo tędy weszliśmy do środka. A co z tymi schodami, które załamały się pod moim ciężarem? Przecież ty szedłeś tą samą drogą. - Może w prawdziwym świecie tam także jest dziura przykryta jakąś cienką deską. Wytrzymała mój ciężar, ale twojego już nie. Skinęła głową ze zrozumieniem. - Myślę, że masz rację. Nie poprowadziła nas tą drogą ot, tak sobie. Ale dlaczego filtr chce się pozbyć mnie, a nie ciebie? - Ponieważ nie może dostać ani twojej duszy, ani nie potrafi czytać w twoich myślach. Nie masz mu nic do zaoferowania, a możesz okazać się groźna teraz, kiedy zamiast oczyszczać wodę, szukasz go. Znowu skinęła z aprobatą. - Jesteś bardzo mądry, Gary. Ale muszę przyznać, że nie wiem o filtrze nic takiego, co pomogłoby go odnaleźć albo kontrolować. Nawet nigdy go nie widziałam. - Jednak jest sprytny. Coś musisz wiedzieć albo jesteś w stanie zrobić coś, co powoduje, że jesteś dla niego niebezpieczna. Tak więc nawet jeżeli tego tu nie znajdziemy, to i tak dowiemy się czegoś ważnego dla naszej wyprawy. - Może - powiedziała, jednak z pewnym powątpiewaniem. - Odtąd będę stąpała bardzo ostrożnie. Nie miałam pojęcia, jak niebezpieczne mogą być iluzje. - Zauważyłem coś jeszcze - dodał Gary. - To ma być przyszłość z tymi wszystkimi cudownymi rzeczami, a tymczasem nie widzieliśmy ich wiele. Jedynie kilka ekskluzywnych budynków, sklep z artykułami hydraulicznymi, ten statek kosmiczny, który bardziej przypomina sypialnię. Bez wątpienia musi być jeszcze coś. - Nie, jeśli jest ograniczone do wyobraźni filtru. Musiał posłużyć się twoimi myślami o tym, jaka według ciebie będzie przyszłość, i ożywił je. Możliwe, że niektóre rozwiązania pochodzą z wyobrażeń twoich przyjaciół. To tylko pokaz, który na jakiś czas ma cię zmylić. - Zmylić - powtórzył w zamyśleniu. - Tak, filtr nie chce być znaleziony, więc sprowadza nas na manowce. Myślę, że nie znajdziemy go w świecie centaurów ani w żadnym innym. - Ale niepokoi się czymś, co ja mogłabym zrobić - powiedziała. - Że też nie wiem co. - Uważaj na siebie, dopóki tego nie odkryjemy - powiedział. Poza tym... - Poza...? Gary nagle stracił śmiałość. Nie potrafił powiedzieć tego, co miał na myśli. Wrócili na swoje miejsca i postanowili odpocząć i poczekać, aż iluzja wyłączy autopilota. Okazało się, że przebywanie razem w ciszy jest całkiem przyjemne. Rozdział 14 Przeszłość Iris odprowadziła wzrokiem gargulca Gary’ego. Biedne stworzenie tak bardzo pragnęło przebywać w towarzystwie drugiego gargulca, do tego odmiennej płci, że aż było jej żal. Ale może Gayle zdoła mu jakoś pomóc i dowiedzą się czegoś ważnego. Tymczasem ona sama miała zamiar rozpocząć poważne poszukiwania i skutecznie zakończyć misję. Zdawała sobie bowiem doskonale sprawę z tego, jak niebezpiecznie jest pozostawać zbyt długo w Obszarze Szaleństwa. Gdyby tylko potrafiła zdecydować, gdzie szukać demonicznego filtru! W tym problem. Wiedziała, że to wszystko jest iluzją, w dużej części jej autorstwa, ale w dużej części autorstwa demona. Swoją iluzję mogła zlikwidować, gdyby zechciała, ale wolała ją zostawić do czasu zakończenia misji. Iluzję filtru potrafiła rozpoznać i mogła ją spenetrować, ale nie potrafiła jej odwołać. Czy filtr mógł pokryć miejsce swego pobytu iluzją... a może dla zmylenia nie pokrył go żadną? Nie wiedziała. Nie wiedziała również, gdzie zacząć. Pewna była tego, że bezpośrednio w zasięgu wzroku nie ma iluzji, ponieważ dobrze przeszukali ruiny, zanim sama dodała iluzję, i nic szczególnego nie zauważyli. Tego była pewna dzięki swojej zdolności rozróżniania własnych iluzji od demonicznych. Zanim zaczęła wywoływać iluzje, w ruinach nie było żadnych innych. Nagle coś ją zastanowiło. Staw gargulca... widzieli go i pili z niego czystą wodę, nie wiedząc nic o tym, że Gayle Goyle jest na wyspie. Filtr musiał ją jakoś zasłonić. Ale jak, jeśli nie za pomocą iluzji? Może w jakiś demoniczny sposób pokazany przez Mentię, na przykład przez otoczenie wyspy ekranem. To nie była iluzja, ale cienka warstwa demona maskująca rzeczywistość. Mogła zostać oszukana w taki sposób. Filtr nie chciał, żeby wiedzieli o gargulcu, chociaż Gayle wydawała się dość niewinna. - Dokąd idziemy, matko Iris? - zapytała promiennie Niespodzianka. Dziewczynka ucięła sobie solidną drzemkę, co bardzo ulżyło pozostałym, i teraz była gotowa do działania. Iris już dawno zaakceptowała swoje przeznaczenie jako matki, ponieważ była to rola przypisana jej w powtórce przeszłości i ponieważ sama kiedyś wychowywała córkę i pamiętała, jak to się robi. Przyjemnie było wrócić do tej roli, a poza tym Niespodzianka to słodkie dziecko, pomijając jej nieokiełznaną potęgę. Dzikość minęła, kiedy tylko zrozumieli ograniczenia jej mocy. Niespodzianka nie była fenomenalnie potężną czarodziejką, ale raczej czasowo ograniczoną czarodziejką, która wraz z upływem czasu będzie coraz słabsza. Zasady osobistych talentów nie zostały złamane, chociaż nieco naciągnięte. - Wiesz może przypadkowo, gdzie znaleźć filtr? - zapytała Iris. - Nie, matko - odpowiedziało dziecko. - Czy potrafisz wywołać jakąś magię, która pomogłaby go zlokalizować? Na przykład jakieś zawirowanie i wskazanie palcem w określonym kierunku? - Taki talent miał Crombie. - Pewnie. - Niespodzianka zakręciła się i wyciągnęła przed siebie jedną rękę. Iris spojrzała we wskazanym kierunku. - Wygląda na drogę do stawu. Tam już byliśmy. Ale bez wątpienia to odpowiednie miejsce na takie urządzenie. Powędrowały w tamtym kierunku. Wkrótce stanęły nad brzegiem wody. - Ale szukanie pod wodą nie będzie łatwe - zauważyła Iris. Mogłabyś na chwilę usunąć ją ze stawu? - Pewnie. - Niespodzianka skupiła się i woda wygięła się, wstrząsnęła i utworzyła potężną bańkę w kształcie pączka, który podniósł wodę z dna. Zawisł, łagodnie falując. - Czy bezpiecznie wejść pod niego? - zapytała Iris. - Oczywiście - odparło dziecko. - Tak myślę. Iris zdecydowała się zawierzyć jej zapewnieniom. Magia dziewczynki była nierówna, ale bez wątpienia potężna. Teraz używała jej z większą odpowiedzialnością i ostrożnością, co także było pozytywne. Gdyby znaleźli filtr, nieznaczne uszczuplenie zasobów magii dziecka byłoby usprawiedliwione. Weszły na dno stawu. Leżały na nim kamyki i odłamki skalne, większe kawałki skał i jakieś minerały, i trochę rumoszu. Także nieco mundańskich monet. Skąd się tu wzięły? Same się nie przyniosły, a z pewnością nikt nie wrzucił ich do wody, ponieważ Mundańczycy byli notorycznymi dusigroszami. Ale nie filtr. - Może jest na wyspie - powiedziała Iris. Poszły na wyspę i weszły do jej wnętrza. Znalazły pusty postument, na którym do tej pory spoczywała Gayle Goyle. - Jest z Garym - powiedziała Niespodzianka. - Przynajmniej wiemy, że to nie ona jest filtrem - powiedziała Iris, siląc się na śmiech. Dotychczas nie myślała o tym, ale uświadomienie sobie tego faktu przyjęła z ulgą. Uważała Gayle za miłe stworzenie. Byłoby tragiczne, gdyby Niespodzianka właśnie ją wskazała jako demona. Mogłoby to nawet mieć sens, ponieważ gargulce rzeczywiście są rodzajem filtru, a Gayle taką właśnie pracę wykonywała. Patrzyły uważnie, ale wyspa była opuszczona. Nie dostrzegły niczego, co mogłoby się kojarzyć z filtrem. Wtedy Iris przypomniała sobie, na czym polegał kłopot z talentem Crombiego: nie pokazywał odległości. Tracili tu tylko czas, podczas gdy filtr miał się pewnie dobrze w swoim ukryciu. Poszły na drugą stronę. Wodny pączek nadal wisiał. - Teraz możesz pozwolić wodzie wrócić, kochanie. - Dobra. - PLUSK! Woda z pluskiem wróciła na swoje miejsce i zmoczyła je. - Oj - zawołała Niespodzianka. - Zaraz nas wysuszę. - Pod nimi otworzył się zakratowany szyb wentylacyjny, z którego popłynęło w górę ciepłe powietrze, unosząc ich sukienki. Iris poczuła, jak schnie. - To bardzo miłe, kochanie - powiedziała, pospiesznie przytrzymując suknię rękoma. Niestety podmuch powietrza był tak silny, że jej wysiłki nie dawały wielkiego efektu; nie pozwoliła jedynie, żeby ktokolwiek zobaczył jej majtki. Dobrze, że w pobliżu nie przebywał żaden mężczyzna. Z drugiej strony może nie byłoby tak źle, skoro znowu miała dwadzieścia trzy lata. Wiele mogło się zdarzyć, kiedy mężczyzna był pobudzony do działania przez niby przypadkową ekspozycję właściwego materiału. - Powinnaś jednak oszczędzać swój talent, jeśli nie ma naglącej potrzeby korzystania z niego. - Och tak - odpowiedziała zasmucona Niespodzianka. Kiedy całkiem wyschły, powędrowały dalej w wyznaczonym kierunku. Doszły do stacji kolejowej. Stał na niej pociąg. Na tablicy widniał napis: PRZESZŁOŚĆ. Dla Iris była to prawdziwa niespodzianka. - Sądzisz, że wskazałaś na ten pociąg? - zapytała. - Tak mi się wydaje - odpowiedziała dziewczynka. - Ciekawe, czy wskazanie jest dosłowne czy przenośne. - Co? - Czy filtr jest w pociągu, czy raczej myślenie o przeszłości podpowie, gdzie on jest. - Aha. Pojedźmy pociągiem. To fajne. Iris wzruszyła ramionami. Takie rozwiązanie wydało się równie dobre jak każde inne. Weszły do najbliższego wagonu i usiadły obok siebie. Pociąg ruszył, a one patrzyły przez okno. Iris wiedziała, że to, co ogląda, jest robotą filtru, bo na pewno nie jej. Oczywiście pociąg był też iluzją; weszły do jakiejś kamiennej dziury, a wokół nich znajdował się ekran. Ale ze względu na Niespodziankę nie chciała tego psuć. Dziewczynka nadal miała w sobie ogromną ciekawość świata. Iris jeszcze pamiętała, jak to było osiemdziesiąt siedem lat temu, kiedy była w jej wieku. Zawias-zone zostało za nimi. Wokół rozciągał się wiejski krajobraz. To przypomniało Iris o podróżach z jej młodości i nostalgia sprawiła, że w jednym oku zakręciła jej się łza. Przejechali obok jeziora z wyspą ginącą we mgle. To przywołało wspomnienie o zamglonej Wyspie Iluzji, gdzie tak długo dorastała w samotności. Robiła, co chciała, ale była taka samotna. Przeszłość była bolesna. - To nudne - powiedziała Niespodzianka znudzona krajobrazami. - To zapewne dlatego, że masz mniej przeszłości niż ja - stwierdziła Iris z mieszanymi uczuciami. - Tak, w Xanth spędziłam tylko rok - potwierdziła dziewczynka. - Ty byłaś tu zawsze. Jak to było wtedy, kiedy byłaś tak młoda, jak teraz wyglądasz? - Ach, to by cię nie zainteresowało. - No przecież nic nie może być nudniejsze od tego tam. Może i miała rację. - Opowiem ci. Ale nie musisz słuchać, jeśli poczujesz się znudzona. - Dobrze. Może usnę. Iris zaczęła mówić; przypominała wydarzenia ze swojej odległej przeszłości: kiedy po raz pierwszy miała dwadzieścia trzy lata i o wiele więcej niewinności niż kiedykolwiek później. Kiedy to opowiadała, czuła się tak, jakby ponownie przeżywała to samo życie, z całą tą młodzieńczą naiwnością. Po osiedleniu się na Wyspie Iluzji izolacja i samotność omal nie wpędziły jej w szaleństwo. Była tak pewna, że jej się tutaj spodoba - nie było nikogo, kto mógłby ją niepokoić albo krytykować jej iluzje. Tu miała wszystko, co chciała: piękne pałace, ogrody, fontanny i w ogóle wszystko. Rozwijała swoją siłę i opanowanie przez ćwiczenia, wielokrotnie powtarzając każdy aspekt, aż w końcu otrzymywała pożądany efekt. Ale jakoś po uciesze, jaką dawało wytwarzanie tego wszystkiego w najdrobniejszych szczegółach, odkryła, że podniecenie minęło. Zamiast stworzyć sobie idealną rezydencję, zamknęła się w nicości. Ale Iris była twardą kobietą. Zrobiła więc coś z tym. Zebrała się w sobie i z odpowiednim wyposażeniem poszła do króla. - Błagam, Wasza Wysokość - prosiła, wyjaśniwszy, dlaczego nie jest zadowolona. - Wyznacz mi jakieś zadanie. Cokolwiek. Jestem czarodziejką i z pewnością mogę gdzieś być użyteczna. Król Storm był miłościwy. - Iris, jedynym sposobem na odnalezienie siebie jest zatracenie się w służbie dla innych. - Nie rozumiem. Nigdy dotąd nie robiłam nic dla innych, jeśli nie musiałam. - No właśnie. W takim razie, ponieważ jestem miłościwym i nie pozbawionym humoru królem, wysłucham twojej prośby. Wysyłam cię na pełną poświęcenia tajną podziemną misję. Iris nie była absolutnie pewna, że to się jej podoba. - Tajną mogę zaakceptować. Ale pod ziemią są gobliny i inne rzeczy. Król Storm popatrzył na nią, jakby była lekko głupiutka, co wydawało się słusznym osądem. - Jest tam niemoralny, nielegalny, wstrętny, nikczemny, wywrotowy i generalnie zasługujący na potępienie targ niewolników - powiedział. - Prawdę powiedziawszy, nie pochwalam tego i chciałbym to zamknąć. Dlatego pragnę, żebyś użyła swojej potęgi iluzji do wyperswadowania tym ludzkim karaluchom, że chociaż jesteś doświadczoną, inteligentną kobietą w pewnym wieku, nie jesteś w żadnym razie dojrzałą do zerwania brzoskwinką. - Brzoskwinią - powtórzyła Iris, przybierając wygląd potężnej brzoskwini. Król zmarszczył brwi. - Być może nie do końca wyraziłem się jasno. Przepraszam. Ale nie wyglądał na skruszonego. - Innymi słowy, musisz zmienić swój wizerunek i ukazać się jako młoda, piękna, naiwna i świeża dziewica z Wysp. Oj! Iris dysponowała wielką siłą iluzji, ale nigdy nie odwiedzała Wysp Dziewiczych. Nigdy po tym wydarzeniu sprzed trzech lat, kiedy... mniejsza zresztą z tym. - Ja... - Słowem kluczowym jest ukazać się - przypomniał jej srogo. Uważam, że twoja iluzja będzie odpowiednia do wywołania takiego wizerunku, niezależnie od tego, jakim byłoby to wyzwaniem. Zmarszczył czoło. - Jednak muszę ci uświadomić, że misja może być ryzykowna. Możesz stracić życie, miłość, a nawet duszę. Podpisz tu. - Położył przed nią pergamin. To wszystko wydawało się dość wysoką ceną za wyzbycie się samotności. Lecz wiedziała, że jej poświęcenie nie musi być tak wielkie, jak straszył król, ponieważ nie miała miłości, którą mogłaby stracić. Podpisała więc bez obaw. Potem wydarzyło się kilka nieistotnych rzeczy, które rozsądnie będzie pominąć. Wystarczy powiedzieć, że w odpowiednim czasie jej wysiłki stworzenia dziewiczej iluzji skończyły się sukcesem i została sprzedana w niewolę. Znalazła się w towarzystwie młodych kobiet i dzieci, przybitych własnym losem. Maszerowała z resztą złapanych nieszczęśników z trapu przez wydmy Trzy Siostry do Czarnego Wrzosowiska w centralnej części kamiennego miasta, którego ruiny pokrywały wijące się pnącza kudzu. Starożytne miasto pełne było szarych, srebrnych, kamiennych gargulców wszelkiego rozmiaru, kształtu i stopnia ohydy. Dostrzegła jedno z kamiennych monstrów w osłonie reflektora i musiała wykrzesać z siebie resztki odwagi, żeby nie krzyczeć ze strachu i obrzydzenia. Tamte oczy zdawały się zdzierać z niej woal iluzji. Czy monstrum przejrzało jej tajemnicę? W centrum Czarnego Wrzosowiska ujrzała Czarne Kowadło. Wiedziała, że kiedy niewolnik był sprzedany, zostawał „zaślubiony na kowadle”: dostawał żelazną obręcz na szyję z uchami do przymocowania łańcucha. Gdyby ją w ten sposób zakuto, żadna iluzja jej nie wyzwoli. Jednak nie mogła teraz uciec, choć nie dlatego, że na lewej ręce miała kajdany skuwające ją z pozostałymi osobami z jej grupy. Jeszcze nie poznała Pana Niewolników. Kiedy go zidentyfikuje i powie o tym królowi, mężczyzna zostanie ujęty, a cały niewolniczy interes zawali się. Ale jeśli jej się nie uda, niewolnictwo będzie dalej kwitło. Tak więc jej misja nie mogła się zakończyć dopóty, dopóki nie dowie się tego, czego nie dowiedzieli się inni agenci króla. Przez misję była w równym stopniu skrępowana jak przez kajdany. Minęli potężny kamienny blok. Widniały na nim ciemne plamy: pozostałość po niezliczonych egzekucjach niewolników, którzy próbowali się buntować albo byli zbyt słabi czy leniwi do pracy tak ciężkiej, jakiej od nich wymagano, albo zwyczajnie nie mieli dość szczęścia. Zdawało jej się, że w miejscu, gdzie spadały ścięte głowy, dostrzega wgłębienie. - Długiego życia, Xanth - wyszeptała bezgłośnie, ściskając w sobie maleńką porcję poważnie nadszarpniętej odwagi. Naprawdę, zemsta jest istotą sprawiedliwości, pomyślała. Miała nadzieję ujrzeć pewnego dnia rozciągniętego na tym kamieniu samego Pana Niewolników. Zostali podprowadzeni do stromej ściany skalnej, w której widniały otwory wiodące do kilku mrocznych jaskiń. Podzielono ich na cztero- albo pięcioosobowe grupy i bezceremonialnie wepchnięto do środka - po dwie grupy do każdej groty. Zamknięto za nimi kratę z żelazowego drzewa. Oto była ich kwatera na noc. Iris znalazła na ziemi nieco brudnej słomy i uformowała z niej materac. Położyła się, dzieląc posłanie z towarzyszkami niedoli, którymi były trzy dziewczynki w wieku poniżej Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Podtrzymywała je na duchu, jak umiała. Iluzją zmieniła słomę w ciepłe i miękkie posłanie, tak że dzieci mogły zasnąć i dobrze wypocząć, zupełnie nie zdając sobie sprawy ze źródła tej wygody. Nikt z nich nie wiedział, co się stanie następnego dnia. Ale nie została ani ścięta, ani sprzedana. Wyglądało na to, że stała się częścią grupy przeznaczonej do jakichś późniejszych zadań. Nie była nawet źle traktowana, zapewne aby nie uszkodzić delikatnej urody jej iluzorycznej powłoki. Handlarze uznali, że mogą za nią dostać znakomitą cenę, jeśli właściwie się potargują, więc czekali. Ale Pan Niewolników się nie pokazał. Chwilowo więc życie toczyło się na pół gwizdka, a może na trzy czwarte. Pewnego dnia Iris siedziała z kilkoma innymi osobami przy małym, zimnym, szarym, kamiennym stole w granatowym niemal cieniu słodko pachnącego eukaliptusa przed kuchnią wychodzącą na plac Czarnego Wrzosowiska. Wraz z dziećmi popijała wodę sodową zaprawioną sokiem ze świeżych limonek. Naprawdę była to zwykła woda, ale dzieci nauczyły się nie ujawniać tego ani nawet nie dopytywać, kiedy iluzja czyniła ich życie znośnym. Iris nigdy nie wywoływała oczywistych iluzji, a w ogóle ich nie wywoływała, kiedy nadzorca znajdował się w pobliżu i obserwował. Nikt więc jeszcze nie odkrył, że jej życie w żadnym razie nie jest ciężką harówką. W tej sprawie obowiązywało dyskretne milczenie. Gorące słońce właśnie wzeszło i dzień zaczął połyskiwać złocistozielonym blaskiem, co sprawiało Iris tak ogromną przyjemność, a kiedy wzmocniła to iluzją, wszyscy, którzy to zauważyli, zignorowali to. - Powoli - wyszeptała do siebie. - Działaj powoli. Miała nadzieję, że uda się jej rozpoznać Pana Niewolników, zanim ktokolwiek z nich zostanie sprzedany. Chociaż wydawało się, że wszystko idzie po jej myśli, a otaczały ją czerwone skały, łagodne błękity i złote piaski obozu dla niewolników, nie czuła się zrelaksowana ani szczęśliwa. Po zaledwie trzech tygodniach odkrywania tajemnic dla króla Xanth wiedziała, że jeśli coś pójdzie nie tak, będzie miała do czynienia z odkrywaniem tajemnic na wiele sposobów. Zauważyła, że nadzorcy mają na nią oko i czekają z nadzieją na jakiś niespodziewany wypadek, który uczyni z niej towar nie nadający się do sprzedania, dzięki czemu będą mogli ją wziąć dla siebie. Czasami zostawiali na jej drodze porzucone niby przypadkowo gałęzie albo kamienie, aby w ciemności potknęła się o nie. Upadek mógłby pokaleczyć jej twarz i obniżyć cenę. Prawdę powiedziawszy, raz nawet im się udało; upadła i zadrapała się na policzku, ale szybko przykryła ranę iluzją i nigdy się o niej nie dowiedzieli. Teraz już uważała i wywoływała iluzję światła widzianego tylko przez iluzję specjalnych szkieł kontaktowych, dzięki czemu bezpiecznie czuła się w ciemności. Stęskniła się już za mglistą Wyspą Iluzji i zimną zielenią mórz obmywających jej piaszczyste plaże. Bolały ją także stopy od forsownego marszu do ukrytego obozu niewolników i ciągłego biegania za dziećmi. Przehandlowała brak towarzystwa na brak wygód. No, może nie całkiem; pamiętała lato, kiedy odwiedziła Wyspę Ognia i została zaatakowana przez ogniste mrówki. Zdołała ugasić palenie, obficie przysypując je mokrym piaskiem, ale i tak ucierpiała od oparzeń drugiego stopnia na stopach i pierwszego stopnia na nogach. Przez kilka tygodni utykała na stopach pokrytych od spodu bąblami, nie mogąc złagodzić bólu nawet trzema warstwami iluzji. Teraz, w obozie niewolników, jej stopy nie były w aż tak poważnych tarapatach, ale ogólnie rzecz biorąc, całe ciało było umęczone, a i sytuacja należała raczej do upokarzających. Wstała, żeby wziąć jeszcze jeden mały łyk wody, bo samą iluzją pragnienia jednak nie potrafiła ugasić. Dzieci podążyły za nią gęsiego, bo to był najlepszy sposób, by uniknąć ran od łańcuchów. Pokuśtykali przez plac, używając iluzji, aby wyglądało, że idą normalnie, ku pięknej gotyckiej fontannie. Nie miała pojęcia, jakiego rodzaju stworzeniem był ów Got, ale musiał być przerażający, skoro fontannę wyposażył w kilka obrzydliwie szkaradnych, wykutych w kamieniu gargulców bawiących się w samym jej środku. Bez wątpienia zamknięcie tych kreatur wymagało nadzwyczaj potężnego zaklęcia. Obok fontanny okropny, kiepsko uzbrojony najemnik jakiegoś podludzkiego gatunku o niebieskiej twarzy, ubrany w skórę i zakuty w łańcuchy, flirtował z ogniście rudowłosą kocicą neoludzkiego gatunku. Zdawała się uległa, kiedy tak rozmawiała swobodnie i poruszała się kocimi ruchami. Iris widywała ją i wiedziała, że ma na imię Kątka. Jak wszyscy w obozie Kątka, chociaż ledwie odziana, jedno oko miała zasłonięte czarną opaską. To było bardzo dziwne i zastanowiło Iris. Dlaczego kobieta bardziej zadbała o przykrycie oka niż ciała? Nadzorca jednak wydawał się usatysfakcjonowany jej ubraniem i dokładnie je badał. Iris ponad wszystko pragnęła wskoczyć do srebrzystobłękitnej fontanny, aby pozwolić uzdrawiającym strumieniom wypluwanym z lejkowatych ust smoczogłowych potworów o oczach błyszczących niczym diamenty obmywać jej głowę, ramiona i płonące stopy. Nie mogła tego zrobić, pochyliła się więc nad taflą wody i spryskiwała twarz. - Ty tam! - wrzasnął najemnik. - To zabronione! Iris i dzieci szybko napełnili kubki i oddalili się. Jakże chciała, aby Pan Niewolników wreszcie się ujawnił, by mogła go zidentyfikować, uciec stąd i zakończyć tę plugawą operację. Ale on, czy to z powodu mądrości, czy braku zainteresowania, nie pokazywał się. Noc była gorąca, a sen nie dawał wypoczynku. Iris jęczała przez sen. Śniło jej się coś dziwnego: W gorące i wilgotne południe, w dolinie smoków, Niemal bez życia, ze złotą strzałą w piersi, leżę; Dymiące wokół mnie zwierciadlane róże I szkarłatne krople krwi spływały po mojej piersi i kapały. Leżę samotnie na złotych płonących piaskach. Stroma przepaść siedmiu diabłów nie wydaje żadnego odgłosu, Pies łańcuchowy leży bez tchu w słońcu, Ja także, opalona, nad Rzeką Bez Powrotu, na ziemi. We śnie słyszałam dziecko płaczące w świetle. Demon uderzył; na piasku leżało ciało mojego kochanka; Z gorących źródeł kanionu piekielnego wyrastał strumień, Krew z niego wypływała zimna i kapała. Obudziła się ciekawa, co to ma znaczyć. Nigdy nie została ugodzona strzałą, a już szczególnie złotą, i nie miała cierpiącego kochanka. Lecz sen wydawał jej się jakby wspomnieniem. Bez wątpienia miał jakieś specjalne znaczenie. Usłyszała dobiegający spoza jaskini grzmot. Lało jak z cebra. Woda wpadała do środka, spływała po podłodze do jej stóp i dalej ku głębszym zakamarkom góry. Nikt nie wiedział, jak daleko ciągną się jaskinie, nawet nadzorcy nigdy do końca ich nie zbadali. Jedynie woda wiedziała. Nadszedł ranek, a z nim pogoda. Dzieci musiały coś zjeść. Wyprowadziła je więc. Pomyliła się; w jednej chwili deszcz wrócił, a ku jej zaskoczeniu był marznący. Deszcz ze śniegiem niemiłosiernie ich moczył. Przygarbieni szukali jakiegoś schronienia pod drzewami. Zdecydowała wracać do jaskini, ale było już za późno. Burza rozszalała się i przybrała postać huraganu wypełnionego wyjącymi demonami. Upadła na kolana, wejście do jaskini zamazało się, a umysł wypełniał strach. Dzieci płakały, ale przez wycie wiatru ledwo można je było usłyszeć. Starała się przygarnąć je do siebie, dając choćby pozór bezpieczeństwa. Zdała sobie sprawę, że Fracto, szatańska chmura, musi gdzieś tu być i próbuje ją zniszczyć. Fracto był jedną z niewielu rzeczy, których nie potrafiła zamroczyć swoją iluzją. Fracto był po prostu niszczycielski. Oślepiona i pokonana przez nawałnicę Iris schroniła się w jedynym ukryciu, jakie miała w zasięgu: pod wulgarnym drzewem Thyme. Było wulgarne, ale nie w kształcie czy podejściu, ale dlatego, że było pospolitym, niedoskonałym gatunkiem i miało niewielki wpływ na to, co znajdowało się w jego pobliżu. Dzięki temu Iris i dzieci mogli się pod nim zgromadzić, nie cierpiąc nadmiernie od zakłóceń czasu*. [* Thyme (ang.) - tymianek, wymawiane jak time - czas (przyp. tłum).] Gdy się pod nim znaleźli, wydawało się, że burza zwolniła tempo, grad pada leniwie, jakby był zmęczony, a liście jakby niechętnie odpowiadają na podmuchy wiatru. Wiedziała, że nadal jest dzień, ale wokół nich zapadły głębokie ciemności. Po części stało się tak z powodu gęstej powłoki chmur, ale wiedziała, że nie jest to jedyna przyczyna. Dzieci rozglądały się dookoła ze strachem, nawet mała Niespodzianka wydawała się wystraszona. Nie winiła ich za to; to, co się działo, odbierało odwagę. Wiedziała, że nie powinna była wychodzić w taką burzę; podobnej pogodzie nigdy nie wolno ufać. Ale skąd brała się ta ciemność? Nagle uświadomiła sobie, że to z powodu drzewa Thyme. Także światło świeciło wolniej, więc pod konary nie dochodziło dość promieni i panowała ciemność. Gdyby chcieli mieć więcej światła, wystarczyło wyjść spod drzewa. Zresztą i tak musieli spod niego wyjść, bo kulki gradu zbierały się wokół ich stóp, które marzły niemiłosiernie. - Dz-dzieci - odezwała się Iris, dzwoniąc zębami z zimna. - Musimy iść, bo zz- zamarzniemy. Zrobię śś-wiatło, żeby dojść dd-o stołówki. Skinęły tępo główkami. Nawet niewolnictwo wydało im się daleko bardziej znośne od tego przenikającego do kości chłodu. Nagle coś zmieniło się na lepsze. Obręcz na lewym przegubie Iris pokryła się lodem, zmarszczyła się i pękła. Pod wpływem czasu i zimna zestarzała się, osłabiła i rozpadła. - Dzieci! - zawołała. - Kajdany są słabe! Może uda nam się je zrzucić! Zebrali się w kółku, zaczęli ciągnąć łańcuch, który ich łączył, podważać kijem i uderzać kamieniem. Obręcze jedna po drugiej rozpadały się, uwalniając ich małe rączki. Łańcuch już ich nie łączył. Ale nadal łączyły ich więzi wspólnego losu. Nikt z nich nie potrafiłby przetrwać samodzielnie takiej burzy i bez wątpienia dzieci, które uciekłyby i znalazły się w dzikiej okolicy, zginęłyby. Iris była w lepszym położeniu, ponieważ jej iluzje mogły materialnie zmienić sytuację. - Dzieci, jesteśmy tylko częściowo uwolnieni - powiedziała. Zanim choćby zaczniemy myśleć o ucieczce stąd, musimy dostać się do stołówki i trochę ogrzać. Wywołam iluzję kajdan i łańcucha, a wy musicie się zachowywać tak, jakby były prawdziwe, dopóki nie przytrafi się dobra okazja do ucieczki. Rozumiecie? Przytaknęły. Doskonale rozumiały. Wiedziały, że łańcuchy były tylko częścią tego, co ich łączyło. Wiedziały, jak zagrać swoje role. Nauczyły się już, co robić, by przetrwać w tym okropnym świecie. Oczywiście sama Iris nie chciała jeszcze uciekać, ponieważ jak dotąd nie udało jej się zidentyfikować Pana Niewolników. Ale miała nadzieję, że zanim pojawi się dobra okazja do ucieczki, pokaże się. Iris wywołała iluzję lampy i nakazała jej oświetlać drogę. Nadal nie wiedzieli, gdzie jest stołówka, ale i tak było lepiej niż dotąd. Po chwili namysłu spuściła lampę nisko nad ziemią pokrytą kulkami gradu i rozjaśniła ją tak, że w końcu świeciła niczym słońce. Lód w jej pobliżu topił się i odsłaniał drogę. Dobrze, że grad nie zorientował się, iż ma do czynienia z iluzją. Podążyli za światłem. Kiedy mieli je przed sobą, nie czuli strachu. Burza nadal szalała wokół nich, okrywając wszystko mrokiem, ale mały krąg światła dodawał im otuchy. Kiwał się raz w jedną, raz w drugą stronę, zależy, jak zawiał wiatr, prowadząc ich krętą ścieżką. Iris miała wrażenie, że powinni już dojść do stołówki, nawet uwzględniając liczne zakręty, ale nic nie mówiła, żeby nie straszyć dzieci. Nie mogła pozwolić, żeby się zgubiły. Wtem dostrzegła przed sobą blade światełko. Zlikwidowała iluzję światła, aby nadzorcy niczego nie dostrzegli, i poszła z dziećmi w stronę prawdziwego światła. Burza nasilała się wokół nich, zupełnie jakby nie chciała im pozwolić dotrzeć do celu. Na moment lodowaty podmuch powietrza zawirował jej w płucach, aż ją od środka zmroziło. Upadła na kolana, kaszląc. Ale musiała świecić przykładem. Na czworakach zaczęła się czołgać w stronę światła, powoli zbliżając się do wielkich, ciężkich, drewnianych drzwi budynku. Dzieci czołgały się tuż za nią. Nagle się zawahała. To nie wyglądało na stołówkę. To był jakiś dziwny budynek. Ale nie mogli zostać dłużej na zewnątrz; mieli zbyt przemarznięte kończyny, żeby szukać kolejnego schronienia. Musieli zaryzykować. Kiedy stanęła na nogach, poprawiła swoją iluzję. Upodobniła się do pięknej studentki w tarapatach, a dzieci wyglądały jak dziewczyneczki w jeszcze większych tarapatach. Właściwie była to prawda; poprawiła jedynie trochę ich ubrania, tak aby ten, kto otworzy drzwi, poczuł potrzebę udzielenia pomocy. Wyczarowała iluzję zwierciadła i w świetle jego refleksów poprawiła sukienkę, aby dekolt wydał się głębszy i pełniejszy. Zacisnęła skostniałą dłoń i spróbowała wcisnąć dzwonek, ale był zamarznięty i nie udało się. Spróbowała więc zapukać pięścią w drzwi, ale była za słaba, żeby wywołać jakiś dźwięk. Zaczęła więc kopać, ale lekkie pantofelki ledwie zastukały. Wreszcie drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Stanęła w nich stara służąca. - Ach, to ty, Iris! - powiedziała. - Co tu robisz przemarznięta do kości z dekoltem pokrytym lodem? - Magpie! - zawołała Iris. Kobieta wyglądała bowiem jak stara demoniczna dama dworu, która pomagała jej w wieku dorastania. - Blisko - odparła kobieta. - Sprawdzałam jedynie, jak sobie radzisz. Wydajesz się zamknięta w całkiem interesującym wspomnieniu. - Po tych słowach rozpłynęła się. Iris próbowała sobie wyjaśnić, co Mentia robi w jej wspomnieniach, ale jej przemarznięty umysł nie potrafił dość wydajnie pracować. Postanowiła więc skorzystać z otwartych drzwi i weszła do środka z Niespodzianką i innymi dziećmi. A tak na marginesie, ciekawe, co tu robi Niespodzianka? Siedemdziesiąt lat temu przecież w ogóle jej jeszcze nie dostarczono. Ale to teraz nie było ważne, skoro budynek oferował ciepło. Kiedy wszystkie dzieci weszły do środka, zatrzasnęła za sobą drzwi, odcinając się od szalejącej burzy. Natychmiast poczuła, że jej kończyny zaczynają się rozgrzewać, a i dzieci wyglądały lepiej. Nie wiedziała, gdzie się znaleźli. Czy zostaną tu dobrze przyjęci? Czy może jest to wstęp do gorszego jeszcze losu? Zdecydowała się na szaleńcze ryzyko. - Być może to dziwny dom - wyszeptała do dzieci. - Taki, w którym nie rządzą nadzorcy. Zamierzam zlikwidować nasze łańcuchy. I w tej samej chwili iluzja kajdan zniknęła. Z holu dobiegł ich odgłos zbliżających się kroków. Iris poprawiła iluzją linię swego dekoltu, ponieważ była to jej najlepsza linia obrony. Pojawił się mężczyzna ze wspaniałym mieczem. Zatrzymał się i w milczeniu popatrzył na artystyczny przód Iris. - Interesujące - zauważył. Cóż, takie właśnie miało być. - Miło mi, panie - odparła uprzejmie. - Jestem Panną w Potrzebie, a to maleńkie istoty także w kłopocie. Czy zechcesz nam pomóc? - Wzięła głęboki wdech, aby mocniej zaakcentować swe położenie. - Z przyjemnością - odpowiedział. - Jestem Rycerzem Nocnej Straży chroniącej dom przed niszczycielskimi smokami. Czy masz coś wspólnego z jakimś smokiem? - Nie, dopóki to od nas zależy, dzielny panie rycerzu - odparła potulnie. - To postarajcie się być użyteczni - odparł sardonicznie. Obrócił się na pięcie i wrócił do swego ryzykownego zajęcia na dworze. Iris zawahała się jedynie na dwie trzecie chwili. - Najbardziej użyteczni będziemy w kuchni - powiedziała do dzieci. Poszli więc w dół korytarzem, kierując się zapachem świeżo pieczonego chleba i kwaśnego mleka. Doprowadził ich do dużego pomieszczenia, nad którego wejściem wisiał napis „Piekielna Kuchnia”. Nie wyglądało to zachęcająco, ale co można było zrobić innego, niż tylko wejść? Weszli. W kuchni zastali grubego kucharza w białym fartuchu i czapce wyglądającej jak wielka biszkoptowa bułeczka. Odwrócił się i zobaczył wchodzących. - Wynocha stąd, darmozjady! - zawołał. - Jedzenie jeszcze nie gotowe. Mam tylko dwie ręce. - Wyciągnął je przed siebie, żeby zobaczyli, że rzeczywiście są tylko dwie. - Ale my właśnie przyszliśmy pomóc - wyjaśniła Iris. - Mnóstwo małych rączek do małej pracy. - W takim stanie? - zapytał, bacznie im się przyglądając. Dopiero teraz Iris zobaczyła, że jej iluzja gdzieś się zapodziała, i nie wygląda już na istotę dobrze zbudowaną z wyciętym, ale pełnym dekoltem, a dzieci nie przypominały gromadki słodkich aniołków. Zamiast tego wyglądali na grupę zziębniętych wygłodniałych włóczykijów. - Najpierw wskakiwać do tej balii i myć się. - Wskazał na potężny kocioł wiszący nad paleniskiem. - Jestem Demon Rum; kiedy będziecie gotowi, macie się stawić u mnie. Iris popatrzyła na kocioł. Był dostatecznie wielki, aby pomieścić ich wszystkich naraz. Przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Powstrzymała się jednak. - Dziękujemy - powiedziała, poprawiając delikatnie swój dekolt. Spojrzał w tę stronę, co nie było niespodzianką; mężczyzna, który nie zwróciłby na nią uwagi, kiedy wywoływała ten szczególny rodzaj iluzji, zapewne musiałby być ślepy. - I zjedzcie coś - dodał. - Wyglądacie na głodnych. - Cóż za celna uwaga. - Dziękujemy - powtórzyła, pogłębiając jeszcze dekolt i bardziej nabierając kształtów. - Ale co możemy zjeść? - Zjedzcie mój kapelusz - powiedział i rzucił biszkoptową bułeczkę. Iris złapała ją i stwierdziła, że to kawał solidnego ciasta z jagodami i dymiącymi pasztecikami. Wystarczyło na dobry posiłek dla wszystkich. Iris podzieliła czapkę na kilka pysznych kawałków i rozdała je dzieciom, a sama zjadła łapczywie swój pod przykryciem iluzji damy o dobrych obyczajach. Oczywiście umazali się wszyscy jagodami, ale to nic nie szkodziło, skoro za chwilę mieli się wykąpać. Ogromny kociołek do połowy napełniony był gorącą wodą. Dobrze. Iris wywołała nie rzucający się w oczy parawan, za którym dzieci mogły się rozebrać. Następnie każde z nich włożyła do kociołka i nakazała im się szorować. Kiedy ostatnie z nich znalazło się w środku, sama weszła za parawan, zdjęła ubranie, wywołała iluzję stroju kąpielowego i weszła do kotła. Dzieci bawiły się wesoło, pryskając wodą i bijąc się mokrymi ubraniami. Przy tej okazji wszystko stało się czyste, więc nie broniła im tej zabawy, przykrywając ją iluzją unoszącej się pary. Niespodzianka wpadła na pomysł kilku sztuczek magicznych i wyprodukowała rzeczy tak obrzydliwe, że pozostałe dzieci zaczęły się zanosić od śmiechu i wrzeszczeć: - Świeże warzywa! - Oto moje zaklęcie - wołała, rzucając w pozostałych kapustą, dynią, brokułami, groszkiem, fasolą, słodkimi ziemniakami, rzepą, burakami, selerem i innymi obrzydliwymi produktami. Po chwili kawałki warzyw pływały w wodzie. Iris pomyślała, że zapewne nigdy do tej pory świeże warzywa nie dostarczyły dzieciom tyle radości co teraz. Po jakimś czasie dzieci i ubrania były czyste, a woda brudna. Iris powiesiła ubrania nad ogniem, żeby wyschły, a siebie i dzieci na ten czas ubrała w iluzję oliwkowoszarych mundurków. W kuchni było dostatecznie ciepło, więc czuli się dobrze. Zaprowadziła dzieci do Demona Ruma. - Jesteśmy gotowi do pracy - oświadczyła. - Już wykonaliście swoją pracę - oznajmił. Dla Iris i dzieci była to prawdziwa niespodzianka. - Wykonaliśmy? - Zrobiliście zupę. Nadal byli zdezorientowani. - Naprawdę? - No tam, w kotle - wyjaśni! Rum. - Zupę jarzynową. Popatrzyli za siebie w stronę kotła, pod którym palii się ogień, doprowadzając zawartość do wrzenia. - Ale... - zaczęła Iris, myśląc o tym, że przecież myli w nim swoje brudne ciała. - Przyprawy - powiedział, jakby czytając w jej myślach. - Tajemne dodatki. Dzieci skinęły, łapiąc, o co chodzi. Dotrzymają tajemnicy. Świadomość żartu, jaki sprawią niczego się nie spodziewającym konsumentom zupy jarzynowej, była przepyszna. Skoro wykonali pracę, poszli drewnianymi schodami na drugie piętro, do pokojów służby. Znaleźli tam ładną komnatę z materacami rozłożonymi na podłodze, tak że wszyscy mogli wypocząć. Oczywiście dzieci zamiast tego rozpoczęły bitwę na poduszki i wkrótce po pokoju fruwało pierze. Nie przestały, dopóki wszystkie poduszki nie były porwane. Iris pochłonięta myślami, gdzie się znaleźli i jaki los może ich czekać w tajemniczym domu, nie zdołała na czas zareagować. - Och! - zawołała z przerażeniem. - Zniszczyliście wszystkie poduszki! W tej samej chwili usłyszeli kroki na schodach. Iris mogła jedynie wywołać iluzję pokoju w takim porządku, jaki zastali, wchodząc do niego. W drzwiach stanął Demon Rum; w rękach niósł ich ubrania. - Zapomnieliście o tym - powiedział. - Są już suche. - Popatrzył na nich z lekkim zainteresowaniem. Iris zauważyła, że starając się w pośpiechu ukryć poduszki, zapomniała o iluzji ubrań, i w efekcie wszyscy stali nadzy. - Dziękujemy - powiedziała. Zabrała ubrania i zasłoniła się nimi jak tarczą. - Jest jeszcze jedno zadanie dla was - powiedział Rum. - Musicie usunąć pierze, żeby poduszki można było wyprać. Zamrugał, kiedy Iris usunęła poduszkową iluzję. - Ooo, widzę, że już to zrobiliście. Bardzo dobrze. - Zebrał puste poszwy i poszedł. Iris odzyskała oddech. Jak długo jeszcze będą mieli takie szczęście? Rozdział 15 Miłość - I co się stało? - zapytała Niespodzianka. Iris została wyrwana z zadumy. - Och, nie słuchałaś chyba tego wszystkiego - powiedziała, zaniepokojona z powodu naruszenia zasad Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Zobaczyła, że pociąg znowu minął miasto Zawias-zone. Najwyraźniej poruszał się po pętli. - Och tak, słuchałam! - potwierdziła żywo Niespodzianka. Iris zrozumiała, że popełniła pomyłkę. Wszystkie dzieci z ochotą łamią ograniczenia Stowarzyszenia, tym bardziej że to jest zakazane, aby dorośli nie stracili kontroli nad dziećmi. Ale może we wspomnieniu nie było zbyt wiele zakazanego materiału i zdołała ominąć to, co mogło wywołać nieprzewidziane skutki. W końcu był to pociąg podróżujący w przeszłość, musiał więc być związany ze wspomnieniami. - No dobrze - powiedziała z lekką rezygnacją, ponieważ wspomnienia były interesujące. - Czy znowu znajdę się w twoich wspomnieniach? - Ale to się działo na długo przed twoim pojawieniem się! - zaprotestowała Iris. - Jasne, ale ty miałaś dzieci, więc do nich dołączyłam. Obiecuję nie robić żadnych psotnych czarów. W innym czasie Iris dałaby się ogłupić przez tego rodzaju niedorzeczności. Ale jeśli mogła przebywać z Niespodzianką teraz, mając fizycznie dwadzieścia trzy lata, dlaczego nie mogłaby być z nią wtedy, kiedy miała mentalnie dwadzieścia trzy? - No dobrze - powtórzyła. W końcu wspomnienia są najlepsze, jeśli się je z kimś dzieli. Następnego ranka Iris obudziła się z uczuciem wielkiej straty. Wiedziała, że znowu śniła o swej Utraconej Miłości, tej, której nigdy nie zaznała na jawie. Ciężkim głosem wyszeptała do poduszki: - Och, Mocy, która jesteś, jak długo przyjdzie mi znosić tę samotność? Ale jak zwykle zabrakło odpowiedzi. Popatrzyła na topniejącą świece i zauważyła, że jest jeszcze wcześnie. Wysunęła się szybko spod ciepłej kołdry. Drżała, kiedy jej bose stopy stąpały po płytkach ze złoto połyskującego piaskowca i błękitnego jak niebo turkusu, które układały się na podłodze w królewską szachownicę. Rozejrzała się po komnacie. Wcześniej nie zauważyła, jakie to eleganckie pomieszczenie. Oczywiście podłogę w większości pokrywało pierze wydarte z poduszek. To nasunęło jej myśl, że musieli zejść do kuchni i pomóc przy posiłku, a kiedy skończyli, było już ciemno. Tak więc dopiero teraz mogła się przyjrzeć i ocenić szczegóły. Była pod wrażeniem. Któż mógł pozwolić sobie na tak wytworny dom? Nie mógł stać daleko od obozu niewolników, ponieważ, chociaż zgubili się w czasie burzy, błądzili krótko. Była jednak pewna, że niczego podobnego wcześniej nie zauważyła. Dzieci, wyczerpane pracą przy kotle, a potem przy poduszkach, na szczęście jeszcze spały. Dla nich to było prawdziwe błogosławieństwo: nagle dobrze nakarmione i zadbane, a nie zapomniane w jakiejś wilgotnej, ciemnej, skalnej grocie. Ale Iris miała, jak niektórzy mogliby to ująć, podejrzliwą naturę. Zastanawiała się, czy w tym dobrodziejstwie nie tkwi jakaś pułapka. Po cichu weszła do toalety, gdzie znalazła cudowne urządzenia sanitarne. Kiedy rozsunęła kotary z lnu osłaniające okrągłą wannę, nie potrafiła wstrzymać westchnienia zachwytu. Czekała na nią gorąca i parująca kąpiel. - Ale to nie może być dla mnie! - szepnęła z nadzieją, że się myli. - Oczywiście, że może, kochanie - odpowiedziała Magpie, która właśnie pojawiła się obok niej. - Przygotowałam twoją ulubioną z zapachem werbeny. Nie sądziłaś chyba, że będziesz skazana na kocioł do warzenia zupy jarzynowej, prawda? - Więc to ciebie widziałam wczoraj przy drzwiach - stwierdziła Iris. - Oczywiście, dopóki nie zastąpiło mnie późniejsze wspomnienie - powiedziała Magpie, pomagając jej wejść do wanny. - Czasami ciekawi mnie, w jakie przygody wplątujesz się w swoim bieżącym życiu. Miało to jakiś sens. - Co to za miejsce? - zapytała, rozkoszując się pachnącą kąpielą. - Dlaczego jesteśmy tu tak dobrze traktowani? - Mogę dać tylko częściową odpowiedź - powiedziała Magpie. Dom należy do młodego szlachcica imieniem Arte Menia. Byliście dobrze traktowani, ponieważ polubił was kucharz. - Kucharz przecież nie wie, że jestem czarodziejką - zaprotestowała Iris. - A poza tym on jest demonem, więc nie dba o śmiertelne kobiety. - I tu się mylisz, moja kochana. - Magpie pomogła Iris umyć plecy. - Męskie demony potrafią być poważnie zaintrygowane wywołującymi iluzje śmiertelnymi kobietami, a demonice potrafią się zachwycać uwodzeniem śmiertelnych mężczyzn. Oczywiście jest to dla nich drugorzędne, gdyż rzadko tworzą długotrwałe związki. - No ale ty, Magpie... - Ja lubię dziewczęta w kłopocie - powiedziała demonica. - Prowadzą interesujące życie. Iris była zaskoczona. Wcześniej uważała obecność Magpie za coś naturalnego; nie wydawało się czymś szczególnym mieć demoniczną służbę. - Służyłaś także innym dziewczętom? - Wielu - odpowiedziała Magpie. - Czy wspominałam kiedyś Różę z Zamku Roogna? - Nie, nie wspominałaś. - Dobrze. To nie byłoby właściwe. Kiedy kąpiel dobiegła końca, Iris podniosła się i stanęła przed dużym lustrem. Wyglądała wspaniale. Znała mniej więcej 999 iluzji i zwykle używała ich, tak jak artyści używają palety kolorów, by nadać swoim wizjom piękno. Prawdę powiedziawszy, uważała siebie za artystkę iluzji. W tej chwili nie potrzebowała jednak iluzji. Teraz, w łazience, po kąpieli Iris wyglądała na młodą, zdrową, smukłą, ale gdzieniegdzie nie za bardzo smukłą kobietę. Lepiej, żeby żaden mężczyzna jej teraz nie podglądał. - Wenus wychodząca z morskiej piany - szepnęła z podziwem Magpie. - Szkoda byłoby to przykrywać. Niemniej jednak przygotowałam urocze maj**i, sta**k oraz suknię. Tymczasem obudziło się jedno z dzieci. - Co masz na sobie? - zapytała Niespodzianka.. - Bieliznę - odparła szybko Magpie. - Idź szybko i weź kąpiel. To natychmiast otrzeźwiło zaspane dziecko. Nagle Niespodzianka wpadła na pewien pomysł. - Możemy sobie urządzić następną walkę na warzywa? - Możemy - odpowiedziała surowo Magpie. - Możemy? - zawołały inne dzieci, które właśnie się obudziły. - Zróbcie sobie lepiej walkę na owoce - zasugerowała Magpie, tworząc kilka kawałków mydła w kształcie cytryn, winogron, jabłek, wiśni i tym podobnych. Jeden kawałek przybrał nawet postać wybuchowego granatu: działał jak normalny granat, ale nie wywoływał szkód. Dzieci popatrzyły na to trochę podejrzliwym wzrokiem, sądząc, że owoce będą się lepiej nadawać do mycia niż do rozbryzgiwania wody. Wtedy Magpie wyprodukowała mydło w kształcie wielkiego arbuza, który wywołał taki plusk, że woda zalała wszystko wokół wanny. To ostatecznie przekonało dzieci. Zabrały małe owoce i potoczyły duży. - Ostatni jest zgniłym jajem! - Popilnuję ich - zaproponowała Magpie. - Ty możesz teraz pójść na spotkanie z Arte Menią. - Z kim? - Z panem tego domu. Wrócił w nocy z długiej podróży w interesach i dowiedział się o twojej obecności. Musisz więc teraz mu się przedstawić. Inaczej nie byłoby uprzejmie zostawać pod jego dachem. Rzeczywiście, nie byłoby. Iris uczono właściwego zachowania się i wiedziała, jak należy postępować. - Gdzie go znajdę? - Na dole, w gabinecie. Ma trochę papierkowej pracy do wykonania. Iris włożyła pożyczoną suknię i zeszła na dół. Znalazła tam przystojnego młodzieńca układającego jakieś dokumenty. - Przepraszam - odezwała się. - Jestem Czar... jestem Iris. - Jakiś głos wewnętrzny nakazał jej w ostatniej chwili ukryć prawdziwą tożsamość. - Jestem twoją... zostałam tu na noc. - Nie wiedziała, czy powinna potraktować siebie jako gościa czy służbę kuchenną. Mężczyzna wstał. Miał falujące brązowe włosy i nieduży tyłek. - Cieszę się, że cię widzę Iris. Jestem Arte, właściciel tego domu. Rum powiedział mi, że jesteś piękna, ale to skromnie powiedziane. Iris zarumieniła się, ponieważ nie używała w tym momencie żadnej iluzji, więc komplement odnosił się do jej naturalnego wyglądu. To było rzadkie. - Dziękuję - odpowiedziała. - Rum był nadzwyczaj uprzejmy. Byliśmy przemarznięci z powodu burzy, a on dał nam jedzenie, schronienie i pracę do wykonania. - Tak, ma tylko dwie ręce - przyznał Arte. Jego oczy miały szarawy odcień. - Ale już więcej nie będziecie musieli pracować. Bez wątpienia jesteś uroczą damą. - Wziął jej dłoń w swoją i pocałował. Jego dłoń i usta były ciepłe i jędrne. Iris poczuła taki dreszcz, że omal nie zemdlała. Cóż to za szlachetny mężczyzna! Otworzyła usta, aby powiedzieć coś odpowiedniego, lecz stać ją było jedynie na zawstydzający chichot. - Musisz zjeść ze mną śniadanie - zdecydował Arte i poprowadził ją z gabinetu do sali jadalnej. Uprzejmym gestem wskazał jej miejsce naprzeciw siebie, więc mogli patrzeć sobie w oczy. Pojawił się Rum. - Co dziś podać, panie? - zapytał demon. - Dla mnie to co zwykle, a dla pani coś, co odpowiadałoby klasą jej samej. - Oczywiście, sir. - Rum zniknął. - Ależ mogę sama się obsłużyć... - zaczęła Iris. Arte położył swą silną dłoń na jej drżącej ręce. - Teraz, kiedy cię poznałem, nie mogę pozwolić sobie na utratę przyjemności obcowania z tobą nawet przez najkrótszą chwilę. Pokazał w uśmiechu swe białe zęby i dołeczki w policzkach. Oszołomiona zaczęła się bać, że jeszcze chwila, a rozpłynie się, co byłoby niezwykle ambarasujące. Rum przyszedł z dwoma dymiącymi półmiskami. - Smażone jajo smocze, panie, z bekonem z wieprza i nuklearne owoce dla pani. - Postawił dania na stole i zniknął. Iris popatrzyła na jedzenie. Nigdy nie słyszała, aby ktokolwiek jadał na śniadanie smocze jaja; cóż, niełatwo było je zdobyć. Z pewnością smocze jajo można było uznać za najbardziej męskie śniadanie, jakie przyszło jej do głowy. Jej danie wyglądało dobrze, przypominało pąki kwiatków z połyskującymi kręgami otaczającymi świecące kule. Lecz nie wiedziała, jak to jeść. - Po prostu wkładaj do ust - zaproponował Arte, rozumiejąc jej wątpliwości. Wziął jeden z pasków bekonu, w którym Iris rozpoznała mięso pochodzące z gatunku świń, które żywiły się pewnym gatunkiem liści, które rosły na krzewach wyniszczających najbogatsze gleby Xanth. Niepewnie i ostrożnie włożyła jedną z kul do ust. Zamarła. Natychmiast poczuła niewyobrażalną eksplozję smaku. Nigdy dotąd nie miała w ustach czegoś równie pysznego. Poczuła się tak, jakby frunęła nad polem róż, unoszona wyborną wonią. Po krótkiej wieczności albo nie kończącym się momencie, wróciła do rzeczywistości. - Och - westchnęła gwałtownie. - Co to było? - Owoc rośliny nuklearnej - odpowiedział Arte. - Kiedy roślinę wyrywa się z ziemi, eksploduje, a jej owoce wybuchają, kiedy się je zjada. To delikates odpowiedni dla takiej damy jak ty, choć w żadnym razie nie dorównuje damie tak uroczej jak ty. - Ależ to najsmaczniejszy owoc, jaki do tej pory jadłam - zaprotestowała. - Nigdy wcześniej nie doświadczyłam nawet w przybliżeniu czegoś podobnego. - W takim razie jadałaś potrawy nie odpowiadające twojej pozycji. - Wziął kawałek jajka. Iris przyjrzała się pozostałym owocom. Miały różne kolory: zielone, niebieskie, żółte, purpurowe i w kropki. Zjadła czerwony, który okazał się różany. Czego powinna oczekiwać po innych kolorach? Spróbowała żółtego. Tym razem eksplozja przeniosła ją do królestwa jaskrów kapiących najsłodszym miodem, najbardziej kremowym jogurtem, delikatną wanilią i kroplami cytrynowego soku. Pomyślała, że byłby to chyba najwspanialszy smak w całym Xanth, gdyby wcześniej nie spróbowała tego różanego. Pozwoliła sobie porównać kolejne smaki, podróżując po różnych zakątkach raju. Zanim Arte skończył swe najbardziej męskie śniadanie, Iris zdążyła skosztować ostatniego z owoców i czuła się tak zakręcona, że wszystko wydawał się okrywać ciepły puch. - Pozwól, że oprowadzę cię po domu - powiedział Arte i dziarsko wstał od stołu. Iris także próbowała wstać, ale czuła się teraz tak lekko, że niemal omdlała. Na szczęście, zanim upadła, zdążył złapać ją w swe silne męskie ramiona. - Ale widzę, że jesteś zmęczona - powiedział. - Pozwól, że zaniosę cię do mojego pokoju i położę do łóżka. Propozycja była tak głęboko przemyślana, że nie pozostało jej nic innego, jak tylko zaakceptować jego gościnność. Szybko znaleźli się w jego prywatnym apartamencie, który okazał się jeszcze bardziej luksusowy od tego, który zajmowała z dziećmi. Stało w nim królewskie łoże. Swoim wyglądem wprost zapraszało. Nagle pocałował ją. To było jak kolejny nuklearny owoc. Myśli eksplodowały w sekundę i dokończyła omdlewanie, które rozpoczęła na parterze. Po chwili, a może dwóch momentach, odzyskała świadomość. Odkryła, że leży w łóżku razem z Arte. Oboje nie mieli nic na sobie. - Och - jęknęła w dziewczęcy sposób. - Co się stało? Najwyraźniej odniosła wrażenie, że coś mogło się stać. Wiedziała, że kobiety mają moc, której brakuje mężczyznom: wysyłania sygnałów bocianom podczas snu. Czy okazała się dostatecznie niezręczna, aby to zrobić? - Mówiłaś coś o przywoływaniu bocianów - powiedział Arte. Więc zdjąłem ubranie. Ale wtedy okazało się, że nie jesteś całkiem świadoma, więc postanowiłem zaczekać. - Chcesz przez to powiedzieć, że... my... że nie...? - Proszę o wybaczenie, jeśli miałaś inne zamiary - odpowiedział. Lecz pamiętam, że czasami po zjedzeniu nuklearnych owoców ludzie nie są w swoim normalnym stanie emocjonalnym. Oto było prawdziwe poczucie honoru! Z powodu owoców była już w innym świecie. Pomyślała, że mógł spróbować z tego skorzystać. Ale wyglądało na to, że tego nie zrobił. Teraz, kiedy o tym myślała, jej ciało to potwierdzało. Mogłaby być naprawdę zła, gdyby postąpił inaczej. Ale teraz, kiedy była pewna, że nie zrobił nic, miała zupełnie inny nastrój. Jeszcze bardziej go lubiła. - W takim razie zróbmy to teraz! - zaproponowała. - Już myślałem, że nigdy tego nie zaproponujesz - odpowiedział. Objął ją ramieniem, kiedy odwróciła się w jego stronę, oczekując następnego pocałunku. Bardzo się do siebie zbliżyli. Wtem drzwi otworzyły się z hałasem. Do pokoju wtargnęła gromadka dzieci. - Tu jesteś! - zawołała z radością Niespodzianka. Iris ledwie zdążyła wywołać iluzję koca okrywającego ich ciała. - A wy czego tu szukacie? - zapytała nie całkiem zachwycona intruzami. Podejrzewała, że Arte czuje podobnie. - Skończyłyśmy kąpiel i jesteśmy teraz głodne - wyjaśniła Niespodzianka. - Zaczęłyśmy więc cię szukać. Kim jest ten pan w łóżku obok ciebie? Arte spojrzał na iluzję koca. Oczy zwęziły mu się znacząco. Najwyraźniej pojął, na czym polegała jej magia. Jednak w tej chwili nie podjął tego tematu. - Jestem Arte Menia, właściciel domu. Kim wy jesteście? - To dzieci, z którymi podróżuję - powiedziała szybko Iris. - To miłe aniołki, które nikomu nie wyrządzą krzywdy. - W takim razie niech idą na dół do kuchni i zjedzą śniadanie powiedział krótko Arte. Iris podciągnęła iluzję koca, kiedy usiadła na łóżku. - Idźcie na dół, Rum was nakarmi - powiedziała do dzieci. - Dobra - odparła Niespodzianka. Dzieci wybiegły z pokoju, trzaskając drzwiami. - No dobrze, to co my tu mamy? - zapytał Arte, zwracając się w stronę Iris. Iluzja koca zniknęła. - Zdaje się, że mieliśmy przywoływać bociany - powiedziała. - Tak, chyba się nie mylisz. - Zamilkł na chwilę. - Ale powiedz mi coś. Jak sprawiłaś, że pojawił się koc i osłonił nas przed drastycznym wykroczeniem przeciwko Konspiracyjnemu Stowarzyszeniu Dorosłych? Musiała mu powiedzieć. - To mój talent. Koc nie był prawdziwy. To iluzja. Ja... - Twoim talentem jest wywoływanie iluzji kocy - powiedział. Jak szczęśliwie się złożyło! - Hmm, no tak - przytaknęła i zaraz sama się nad czymś zastanowiła. - A jaki jest twój talent? - Przekonywanie innych o mojej szczerości. - Przekonywanie? - zapytała lekko zaalarmowana. - Chcesz powiedzieć, że naprawdę nie chcę tego robić, ale twoja magia sprawia, że wydaje mi się, iż chcę? Roześmiał się. - W żadnym razie. Żałuję, że nie mam takiego talentu, bo dzięki niemu byłbym skuteczniejszy, niż rzeczywiście jestem. Nie, jedynie przekonuję o moich szczerych zamiarach. - Czy to nie to samo? - Nie. Zademonstruję ci. - Popatrzył na nią. - Możemy przywołać dziesięć bocianów naraz. Teraz Iris się roześmiała. - To niemożliwe! - Racja. Nie potrafię cię przekonać, że to możliwe. Ale czy wierzysz, że szczerze bym tego chciał? Zastanowiła się. - Tak, wierzę, że chciałbyś to zrobić. - Więc wierzysz w moje szczere zamiary, a nie w to, co niemożliwe. Oto różnica. Skinęła. - Teraz rozumiem. Potrafisz przekonać mnie do szczerości swoich uczuć, ale nie do słuszności tego, co proponujesz. - Właśnie. Tak więc potrafię cię przekonać, że naprawdę chcę przywoływać z tobą bociany, ale nie potrafię przekonać cię do tego, że i ty chcesz ze mną je przywoływać. - To prawdziwa ulga - powiedziała. - Ponieważ chcę z tobą przywoływać bociany i bardzo by mi się nie podobała myśl, że to nie jest prawdziwe pragnienie. - Znowu położyła się przy nim i pocałowała go. - Mam wrażenie, że kobiety takiej jak ty szukałem w całym Xanth powiedział rozmarzonym głosem - a nieoczekiwanie ty sama zjawiłaś się w moim domu. Błogosławię burzę, która cię tu przygnała. Jego wprawna dłoń powędrowała wzdłuż jej pleców aż do... Drzwi znowu z hukiem się otworzyły. To była Niespodzianka. - Skończyłam śniadanie - oznajmiła - i wpadłam, żeby zobaczyć, co robicie. Iris znowu ledwie zdążyła z kocem, który przykrył ich nagość. - Nic nie robimy - powiedziała sfrustrowana. - Ale bardzo byśmy chcieli - dorzucił Arte. - Popatrzę - powiedziała Niespodzianka. Podejrzewała najwidoczniej, że może tu chodzić o Stowarzyszenie, i jak wszystkie dzieci była niezmiernie ciekawa. Weszła do pokoju i sięgnęła po koc. - Zdecydowanie wolałbym, abyś tego nie robiła - stwierdził Arte. Dziewczynka zatrzymała się. - Och, przepraszam. Iris zrozumiała, że Niespodzianka nie odróżnia szczerości od możliwości. Nie potrafiła rozdzielić jego pragnień od jej pragnień. To nawet szczęśliwie się składało, ponieważ gdyby zerwała koc, dostrzegłaby coś. Ale dziecko brnęło dalej w przypadkowe problemy. - Co to takiego? - zapytała Niespodzianka, sięgając po leżące obok ubranie Arte. - Nie dotykaj tego! - wrzasnął mężczyzna, naprawdę zaniepokojony. Wydawało się, że zapomniał w tym momencie o swoim talencie przekonywania. - Nie dotykaj czego? - zapytała. - Tego? Podniosła coś, co wyglądało jak mała beczułka na sznurku. To musiało wypaść z kieszeni, kiedy Arte zrzucał w pośpiechu ubranie. - Tak, tego - powiedział i wyciągnął rękę po przedmiot. Dziewczynka cofnęła się tak, żeby znaleźć się poza jego zasięgiem. To był kolejny talent, który dziwnym trafem posiadają wszystkie dzieci. Przyjrzała się świecidełku. - Dlaczego? - Bo to moje! - zachrypiał. Tak szybko wyskoczył z łóżka, że Iris ledwie zdążyła wywołać iluzję ręcznika wokół jego bioder, ustrzegając go w ten sposób przed okropnym sprzeniewierzeniem się zasadom Stowarzyszenia. Znowu sięgnął po przedmiot. A Niespodzianka znowu się cofnęła. - Powiedz „proszę” - nakazała, naśladując tonem dorosłą nauczycielkę dobrych manier. - Ty mała &&&&&! - syknął Arte, bez wątpienia łamiąc w ten sposób zasady KSD. Powietrze zawirowało, zakurzyło się i można było w nim wyczuć obrzydliwą woń siarki. - Dawaj to! Niespodzianka umknęła w bok, a on wylądował na ścianie. Usiadła koło Iris. - Fajnie jest w łóżku? - zapytała niewinnie. - Cóż, miało być - odpowiedziała Iris. - Proszę, wróć do kuchni, a my za chwilkę do was dołączymy. - Nie ośmieliła się wyjawić prawdziwego powodu, dla którego pragnęła teraz odrobiny prywatności. Arte zszedł ze ściany, rozejrzał się i znowu skierował w stronę Niespodzianki. - Oddaj mi to - powtórzył obojętnie. Dziewczynka smyknęła pod jego wyciągniętą ręką, trzymając zdobycz w zaciśniętej dłoni. Ale tym razem coś go zaalarmowało. Skoczył tak, że aż coś z podłogi podskoczyło i wylądowało na łóżku. Jednak Niespodzianka już zdążyła znaleźć się za drzwiami. - Terefere - zawołała, dając wyraźny dowód złego wychowania, i zatrzasnęła za sobą drzwi. Arte szarpnięciem otworzył je i rzucił się w pogoń za dziewczynką. Iris ze zdumieniem odprowadziła go wzrokiem. Ujrzała inną stronę słodkiego Arte. Dlaczego ten człowiek przywiązywał tak wielką wagę do głupiego świecidełka, że użył zakazanego słowa i rzucił się za dziewczynką osłonięty jedynie połową iluzji? Iris nie bardzo martwiła się o Niespodziankę, która potrafiła być nieprzeciętnie nieuchwytna, jeśli tylko tego chciała, ale o Arte, którego ciało przed chwilą trzymała w objęciach. Co mogło być dla mężczyzny bardziej pociągające od przywoływania bociana? Dlaczego po prostu nie pozwolił się dziecku pobawić tym czymś w innym pokoju i nie dokończył sprawy z bocianami? Popatrzyła na to coś, co wylądowało na łóżku. To była skarpetka. Kiedy pogonił za Niespodzianką, kopnął swoją skarpetę. Podniosła ją i zawiązała w supeł, ale że nieprzyjemnie pachniała, schowała pod poduszkę. Wyglądało na to, że póki co romans miała z głowy. Będzie musiała o tym poważnie porozmawiać z Niespodzianką. Teraz jednak nie miała nic do roboty, więc postanowiła wstać i ubrać się, bo wiedziała, że nawet jeśli Arte wróci, to nastrój i tak definitywnie prysł. Odwołała iluzję koca i... popatrzyła z niedowierzaniem. W łóżku leżało świecidełko. Niespodzianka oszukała Arte. Przedmiot zostawiła w łóżku, a jemu kazała wierzyć, że ma go ze sobą, i ganiali się po całym zamku. W ten sposób nigdy nie odzyska swojej własności, ponieważ ona jej i tak nie ma. Na pewno zrobiła to celowo, ponieważ uciekając, trzymała w górze zaciśniętą piąstkę. Iris była niezwykle zainteresowana tym tajemniczym przedmiotem. Wzięła go do ręki. Nie był ciężki. To była mała kopia beczki, którą mogło wypełniać coś spirytualnego. Potrząsnęła i nasłuchiwała, czy bulgocze tam jakiś płyn. Następnie potarła kciukiem w poszukiwaniu jakiegoś przycisku, który otworzyłby beczułkę. W środku musiało być coś wartościowego. Przed nią pojawił się kucharz. - Demon Rum na twe usługi, panie - powiedział służbowo. Po chwili zastanowienia poprawił się: - Pani. Skąd wzięłaś amulet? - Amulet? - zapytała zaskoczona. - Ta beczułka, to świecidełko? - Ty, pani, pytasz, a ja muszę odpowiadać. To nie jest świecidełko. To miniaturowa beczka, w której przebywam, kiedy nie służę mojemu panu. No... pani. Muszę wypełnić każde polecenie, które otrzymam. Zdumienie Iris zmieniło się w zachwyt. - Pracujesz dla Arte, bo rozkazuje ci przez ten amulet! - Prawda. Teraz jestem na twoje rozkazy. Czego sobie życzysz, pani? - Tak po prostu? Podniosłam, potarłam i już jesteś moim niewolnikiem? - Tak po prostu, pani. - A więc nie jesteś szefem kuchni? - Nie mam nic przeciwko gotowaniu. Nie mogę tylko znieść niewolniczej pracy dla opryskliwego pana. - W takim razie, dlaczego byłeś tak uprzejmy dla mnie i dzieci? Nie mieliśmy amuletu. - Ty pytasz, a ja muszę odpowiadać. Nudziło mi się, a ty miałaś bardzo interesujący dekolt, nie wspominając już o twojej potędze jako Czarodziejki Iluzji czy o twojej misji złapania Pana Niewolników. A dzieci gwarantowały sporo zabawy. - Taka odpowiedź zbyt wiele nie tłumaczy - stwierdziła Iris. Jeśli mnie rozpoznałeś, dlaczego nie poinformowałeś o tym Arte? - Nie pytał. To miało sens. - Ale oczekuje się od ciebie wypełniania poleceń, a nie samowoli. Tymczasem wpuściłeś nas i dobrze traktowałeś. Ale ciągle nic z tego nie masz, prawda? - Ależ mam, pani. Mam nadzieję, że ty i dzieci będziecie moim nowym panem. - Dlaczego? Czy jeden człowiek nie jest równie zły jak inny, jeśli się nad tym zastanowić? - Możliwe. Ale niektórzy są bardziej interesujący od innych i praca dla jednych jest bardziej nieprzyjemna niż praca dla innych. Jest w tym i wymiar moralny. - Co masz na myśli? Demony nie troszczą się o moralność, bo nie mają duszy. - Demony różnią się miedzy sobą. Ja czuję odrazę do niewolnictwa z oczywistych powodów. - Zgoda! - powiedziała i pomyślała o czymś innym. - Możesz mi pomóc wypełnić misję. Gdzie jest Pan Niewolników? - W tej chwili gania za dzieckiem po kuchni. - Gania... - Zamilkła na chwilę. - Och nie! To znaczy...? - Tak, pani. Arte Menia. Nie zastanawiałaś się, dlaczego jego dom jest tak blisko obozu niewolników? - Ależ to taki przyzwoity człowiek! Twarz Ruma przybrała szczególny wyraz. Zupełnie jakby coś nim od wewnątrz trzęsło, a on nie mógł tego powstrzymać. Jego piersi, gardło i głowa wybrzuszały się po kolei, jakby płonęły. Czyżby zachorował? - Pani - sapnął ledwie - czy mogę się roześmiać? - Roześmiać? Jeśli masz ochotę. - Ha, ha, ha! - roześmiał się bezwstydnie. - Przyzwoity człowiek! Ha, ha, ha! - Ale był dla mnie taki miły - zaprotestowała rozdrażniona. - Nie wiedział, że jesteś niewolnicą i szpiegiem. Uznał cię za uroczą zagubioną dziewczynę i chciał przywołać z tobą bociana, zanim się dowiesz, jakie interesy prowadzi. Nawet najgorszy mężczyzna potrafi na chwilę zrobić przedstawienie. Nagle zaczęła mu wierzyć. - To on jest odpowiedzialny za to całe nieszczęście? Rządzi nadzorcami? To on jest zmorą Xanth? - Owszem, pani. Po złapaniu zakułby panią w kajdany i wykorzystał dla własnej przyjemności bez względu na pani odczucia, aż poczułby się zmęczony tą zabawą. Wtedy oddałby panią swoim przybocznym, żeby też się pobawili. Ale zawsze lubił wywoływać iluzję, za przeproszeniem, przyzwoitości. Chętna dziewczyna jest większą przyjemnością niż przymuszana. Iris miała mieszane uczucia. Nienawidziła Pana Niewolników z powodu jego reputacji, a celem jej misji było pochwycenie go i zakończenie jego działalności. Z drugiej strony łagodny, przystojny i uprzejmy Arte Menia zaintrygował ją. Co miała teraz zrobić? Uznała, że potrzebuje więcej informacji. - Nigdy nie widziałam w obozie ani ciebie, ani innych demonów. Dlaczego nie wykorzystywał ciebie do nadzorowania niewolników? - Nie jestem okrutnym demonem, pani. Nie nadaję się na pracownika więziennego personelu. Znalazł więc dla mnie inne zajęcia. Dbam o jego dom, podaję do stołu i błyskawicznie przenoszę go z miejsca na miejsce w sprawach zawodowych, ale słabo mi się robi, kiedy widzę przelaną krew. Tchórzliwy demon? - Trudno mi w to uwierzyć. - A uwierzysz, że zdołałem jego przekonać, aby uwierzył? Że nie przypuszczał, iż kiedy spróbuje użyć swojego talentu do przekonywania o szczerości na demonie, to dostanie rykoszetem i sam się przekona, ponieważ jego talent wymaga ludzkiego obiektu? Że w efekcie zdołałem załatwić sobie względnie lekką pracę, zamiast być nieustannie zabiegany? Iris skinęła głową. - Chyba mogę w to uwierzyć. Ale co ja mam z tobą zrobić? Nie mam zamiaru trzymać w niewoli demona. - Zakończ tu swoje sprawy i oddaj mnie królowi Stormowi, który bez wątpienia ukryje amulet i nikt nawet nie będzie podejrzewał jego istnienia. W ten sposób dostanę dłuższy wypoczynek, za którym już tęsknię. Uwierzysz, że jestem leniwym demonem? - Tak, w to wierzę - odpowiedziała z uśmiechem. - Czy jeszcze coś powinnam wiedzieć? - Już myślałem, że nigdy nie zapytasz! Arte Menia wraca do komnaty, ale nie udało mu się złapać dziecka i odzyskać amuletu. Nie jest w najlepszym nastroju. Iris natychmiast podjęła decyzję. - Wracaj do swojej poprzedniej pracy w kuchni, tak żeby nikt nie domyślił się, że teraz ja jestem twoją panią. W razie potrzeby przywołam cię. - Znowu położyła się na łóżku. - Pani, gdybym mógł coś zasugerować... - powiedział zdenerwowany Rum. - Tak? - Zawsze trzymaj amulet przy sobie. Jeżeli on to odkryje... - Rozumiem. Nie rozstanę się z nim, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona. - Dziękuję. - Rozpłynął się. Z holu dobiegł jej uszu odgłos kroków. Szybko schowała amulet w zaplecionych włosach, tak że nie mógł się przypadkowo wysunąć. Następnie całość pokryła iluzją nowych włosów i nic nie było widać. Przykryta jedynie iluzją koca czekała na Arte. Wpadł do pokoju ze zmierzwioną czupryną. - To wstrętny bachor! - wykrzyknął. Znalazł gdzieś prawdziwy ręcznik, którym owinął biodra, ale wyglądało to tak, jakby za chwilę miał się zsunąć. - Dlaczego tak się martwisz jakimś świecidełkiem? - spytała niewinnie Iris. - Mieliśmy przywoływać bociana. Rzeczywiście nadal miała nadzieję, że to zrobią. Ale najpierw uczciwie dała mu szansę wytłumaczenia się. W końcu demon mógł ją okłamać. Sama o demonach wiedziała niewiele, ale matka ostrzegała ją przed nimi, sugerując, że niektóre mogą zachowywać się podstępnie wobec młodych dziewcząt. Oznaczało to, że nie wierzyła aż tak bardzo w opowieści Ruma. - Jakieś świecidełko! - zawołał. W tej samej chwili zaszła w nim ledwie zauważalna zmiana i uspokoił się. - Prawda, niewiele było warte z praktycznego punktu widzenia. Miało jedynie wartość sentymentalną. Dostałem to od mojego dziadka. - Jestem pewna, że dziewczynka odda ci to w odpowiedniej chwili. Lubi robić psoty i traci na nie ochotę, kiedy nikt się już tym nie interesuje. - Ugotuję tego dzieciaka w... - zaczął, ale natychmiast przerwał i zmusił się do uśmiechu. - Naprawdę tak myślisz? Może powinnaś ją poprosić, żeby dała sobie już spokój z tą głupią zabawą i oddała mi moją własność. Iris wzruszyła ramionami. - Dlaczego nie? - Spowodowała, że iluzoryczny koc nieco się z niej zsunął, odsłaniając wyższy poziom zainteresowania. - Powiedz mi, Arte, czym się zajmujesz zawodowo? - Handlem - odpowiedział. - Handluję specjalnym towarem. Dlatego muszę sporo podróżować, aby go zdobyć i dostarczyć do klientów. - Naprawdę? A jaki to towar? Robił wrażenie nieszczególnie zadowolonego z takich pytań. - Och, towary, na które znajdują się nabywcy. Nie byłabyś zainteresowana. - Ależ jestem - odpowiedziała, a koc zsunął się jeszcze niżej. Jego oczy spoczęły na tym, co zostało odsłonięte, i bez wątpienia wysłały sygnał reszcie ciała. - Zdaje się, że myśleliśmy o czymś interesującym, kiedy tak brutalnie nam przerwano - powiedział, próbując odświeżyć czar chwili. Z jakichś powodów Iris uznała, że jest to jednak mniej pociągające niż przedtem. - Wiesz, że niedaleko stąd jest obóz niewolników? - zapytała i powstrzymała jego dłoń, zanim ta dotarła w rejony dopiero co odkryte przez iluzoryczny koc. Przez jego twarz przebiegł ledwie dostrzegalny cień. - Jest? - Owszem. - Zauważyła, że zachowuje się teraz bardziej wymijająco, ale to oczywiście nie dowodziło, że jest właścicielem niewolników. Posunęła więc sprawę dalej, w nadziei, że oczyści się z podejrzeń, ponieważ nadal był przystojnym mężczyzną. - Prawdę powiedziawszy, jestem jedną z niewolnic. - Ty? Ale przecież nie nosisz kajdan. A więc wiedział o tym. - Zostaliśmy złapani przez tak mroźną nawałnicę, że kajdany zamarzły i popękały. Potem zjawiliśmy się tu w poszukiwaniu schronienia. Co o tym myślisz? Jego oczy nadal obserwowały jej przód, a ręka, którą ona nadal przytrzymywała, miała ogromną ochotę dokończyć to, co zaczęła. - Myślę, że to dobrze, że znalazłaś ten dom. No to teraz wróćmy do tego, co przerwaliśmy. Nadal go powstrzymywała. - Czy nie przeraża cię taka sytuacja? Ludzie złapani, zakuci w kajdany i zamienieni w niewolników wbrew ich woli? - To także - zgodził się. - Połóżmy się blisko siebie i pomyślmy o bocianach. Całym stadzie bocianów. - Prawdę powiedziawszy - ciągnęła nieustępliwie - jestem czarodziejką wysłaną z tajną misją odszukania i zidentyfikowania Pana Niewolników oraz unicestwienia jego interesów. To już wyraźnie go zdenerwowało. - Czarodziejka! Jaki masz talent? - Iluzja. - Och, tak. Koc. - Oczy zaczęły mu biegać. Wieści o obozie niewolników nie zaskoczyły go ani nie zdenerwowały, ale informacje o jej naturze i misji owszem. - Przecież iluzje nie są rzeczywiste. Więc może cię położę i zacznę z tymi bocianami, skoro nie mogą mi w tym przeszkodzić żadne efekty specjalne. - Nawet wbrew mojej woli? - zapytała, udając zaskoczenie. - No cóż, po tym, co mi powiedziałaś, chyba nie będę mógł pozwolić ci odejść - stwierdził rozsądnie. - Ponieważ to ty jesteś Panem Niewolników! Ale on był ostrożny. - Tego nie powiedziałem. Zapomnijmy o tej rozmowie i wywołajmy kilka sztuczek. - Pchnął ją tak, że opadła plecami na łóżko, i zbliżył się do niej. Jak miała wydobyć z niego przyznanie się wprost? Chciała być absolutnie pewna, zanim się do niego zabierze. Mógł być przecież tylko jednym z pracowników albo krewnym. Właściwie był jeden sposób, lecz dość ryzykowny. Puściła jego dłoń i ulegle położyła się na poduszce. Natychmiast to wykorzystał, likwidując resztę wolnej przestrzeni między ich ciałami. Ona tymczasem sięgnęła pod poduszkę. - Och - jęknęła, udając zaskoczenie. - A co to jest? - Jeśli kiedykolwiek wcześniej przywoływałaś bociany, powinnaś wiedzieć, co to takiego - odpowiedział i objął ją jeszcze mocniej. Dziwne, ale nie wydawał się ani trochę zniechęcony. - Mam na myśli ten drobiazg pod poduszką - powiedziała i wyciągnęła coś, co wyglądało jak miniaturowa beczułka na łańcuszku. - Czy to nie to świecidełko, które zabrała dziewczynka? Musiała to tutaj zostawić. - Amulet! - zawołał i wyrwał przedmiot z jej ręki. - Cały czas tu był! - Amulet? - zapytała z całą naiwnością, na jaką było ją stać. Myślałam, że to coś, co otrzymałeś od swojego dziadka i co ma sentymentalną wartość. - Sentymentalną! - powiedział. - Pokażę ci. - Wziął beczułkę i potarł ją. Pojawił się demon Rum. - Wzywałeś mnie, panie? - Tak. Zwiąż tego szpiega i zostaw ją nagą na łóżku, abym bez dalszej zwłoki mógł zrobić to, czego pragnę, zanim ją stąd wygnam. - A ja myślałam, że jesteś miłą osobą - powiedziała Iris. - Dlaczego traktujesz mnie w ten sposób? - Miłą osobą! - powtórzył drwiąco. - Jaka z ciebie głupia dziewczyna. Rum podszedł do Iris. - Myślałam, że mnie lubisz! - krzyknęła do Arte. - Nie jesteś lepszy od nadzorców! - Ho, ho, ho! - zaśmiał się. - Jestem znacznie lepszy od zwykłego nadzorcy. Jestem Panem Niewolników. I wiedz, głupia czarodziejko, że to nie ty mnie złapałaś, ale ja ciebie, a twoją ostatnią misją w Xanth będzie zaspokojenie mojej żądzy przywołania bociana. A potem zajmę się tym bachorem, który próbował mi ukraść amulet, i ugotuję go w piwie. - I ty mu w tym pomożesz? - zwróciła się do demona. - Wydawałeś się taki miły, kiedy wczoraj wpuściłeś mnie do domu. - Przykro mi - powiedział Rum. Zawiązał węzły na jej nadgarstkach i wokół kostek u nóg, a później przymocował liny do łóżka. Muszę służyć temu, kto dzierży amulet. - Ale jak możesz tak traktować dzieci? - zapytała Iris Arte. - Mam dość wysłuchiwania twoich żałosnych jęków, beznadziejne stworzenie. Zamknij się albo każę demonowi zakleić ci usta. - W takim razie nie mam wyboru. Muszę cię ująć i odstawić do króla - powiedziała Iris, przechodząc do sceny finałowej. Dała mu szansę, ale on wybrał najgorsze rozwiązanie. Serce ją bolało, ponieważ naprawdę go polubiła, zanim poznała prawdę. - HA, HA, HA! - zaśmiał się twardo. - Ty i kto jeszcze? - Zwrócił się do demona: - Zajmij się tymi bachorami i umieść je w jakimś bezpiecznym miejscu, aż załatwię dla nich kajdany. - Znowu przystąpił do Iris, ściskając w ręku amulet. - Myślę, że nie - powiedział demon. Arte zamilkł na moment. - Co? - Słyszałeś mnie, krowi cycku - odparł demon. - Nie zrobię tego dzieciakom. Ja lubię dzieci. - Jak śmiesz! - wrzasnął Arte. - Rób, co ci każę, ty śmieszna imitacjo chorego ducha, albo wyznaczę ci znacznie gorsze zadanie. - Bardzo wątpię, ty denna i żałosna imitacjo człowieka. Dni twojego wstrętnego panowania skończyły się. Arte odwrócił głowę, żeby przyjrzeć się demonowi. - Nie wolno ci mówić do mnie w ten sposób, oszalały dupku. Jestem twoim panem! - Och, mogę z łatwością. Teraz mam panią i bardziej ją lubię, niż ciebie lubiłem kiedykolwiek. Arte popatrzył na amulet, a potem na Iris. - Co tu się dzieje? To nie tak miało być. - Jak powiedziałam, zabieram cię do króla po sprawiedliwość odezwała się Iris. - Twoja nędzna kariera nadzorcy niewolników skończyła się. - Czy nie jesteś skrępowana? Bredzisz? Nie wiem, co jest demonowi, ale ty zapłacisz za swoją arogancję. - Rzucił się na nią. Węzły pękły i ulotniły się jak dym, kiedy podskoczyła. Wylądował twarzą w miejscu, w którym przed chwilą leżała. - Jeszcze się nie połapałeś, ośle? - zapytał demon z chichotem. Dałeś się nabrać na całą porcję złudzeń. - Jakich złudzeń? - zapytał Arte i odwrócił się na plecy. - Ta wiedźma potrafi jedynie produkować koce. - Ja jestem iluzją, człowieku - powiedział demon. - I amulet także. Arte popatrzył na to, co trzymał w dłoni. Złudzenie ulotniło się, a w ręku została mu zawiązana na supeł skarpeta. - Co? - Ja mam prawdziwy amulet - oznajmiła Iris. Dotknęła włosów i potarła je we właściwym miejscu. Pojawił się drugi demon. - Wzywałaś mnie, pani? - Nagle coś go zastanowiło. - Jak to możliwe, że jest nas dwóch? - Twoja iluzja nawymyślała twojemu byłemu panu - wyjaśniła Iris. - To zniewaga - odparł Rum. - Domagam się prawa do osobistego wymyślania mu. - Bardzo proszę, tylko przedtem go skrępuj. - Iris ubrała się. Rum zbliżył się do Arte. - Nie wolno ci mnie dotykać! - wrzasnął mężczyzna i próbował uciec z łóżka. - Czyżby, śmierdzący bobku? - zapytał demon, a w jego ręku znalazły się mocne sznury, którymi związał mężczyznę. - Pani, czy mogę go wrzucić do wrzącej zupy, zanim zostanie dostarczony królowi? Iris zastanawiała się przez chwilę. - Myślę, że nie. Zepsułby zupę. - Co prawda, to prawda - przyznał z żalem Rum. - A co z pomniejszymi nadzorcami? - Ofiaruję im pragnienie ich serca, co jest samą moją istotą. Iris żachnęła się. Nie była zainteresowana nagradzaniem nadzorców. Chciała ich raczej ukarać. - Tym leniwym próżniakom? - zapytał Arte. - Bez mojej surowej dyscypliny są jak śmierdzące opoje. Nagle zrozumiała. - Tak, daj im swoją istotę demonie Rum - powiedziała. - A niewolnikom powiedz, żeby przyszli tu po ciepło, pożywienie i wolność. - Zrobione, pani - odpowiedział Rum i zniknął. Niespodziewanie otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Niespodzianka. - Ooo, dobrze - powiedziała. - Znalazłaś to! - Tak, dziękuję, kochanie - odpowiedziała Iris. - Skąd wiedziałaś o amulecie? - Pogłoski wokół domu mówiły, że jest coś. Musiało być, skoro wziął sobie demona jako kucharza. Szukałam więc tego w jego ubraniu, ale że nie miałam czasu sprawdzić, o co chodzi, zostawiłam to tobie, a jego odciągnęłam. Iris uściskała ją. - Postąpiłaś dokładnie tak jak trzeba, Niespodzianko. Nie tylko mnie ocaliłaś, ale dzięki tobie uda się zamknąć cały niewolniczy interes. Wkrótce w domu zaczęli się zjawiać niewolnicy. Rum zaopatrzył ich w ciepłe ubrania i dobry, gorący posiłek. Najpierw byli pełni obaw, ale zaraz potem cieszyli się; większość z nich już pogodziła się ze swoim losem i nie oczekiwała wolności. Iris zapewniła ich, że to prawda i że mogą się udać do domu, kiedy tylko zechcą, i to w asyście demona. Ona i Niespodzianka wyszły na zewnątrz. Burza minęła i było nawet dość ciepło. Na dworze zobaczyły nadzorców porozwalanych na ziemi i opróżnioną do połowy beczkę rumu. Do pojawienia się ludzi króla na pewno nie odzyskają przytomności. - No i sprawa została zakończona, a wraz z nią moja misja i przygoda - dokończyła Iris. - Pan Niewolników trafił w ręce króla Storma i nigdy więcej nikt o nim nie usłyszał, a w Xanth nie było więcej niewolnictwa. - Ale pominęłaś ciekawy kawałek - poskarżyła się Niespodzianka. - Chciałam zobaczyć, jak przywołujesz bociany. - Wiem, że chciałaś, kochanie, a ty wiesz, że nie mogłabym sprzeniewierzyć się Konspiracyjnemu Stowarzyszeniu Dorosłych, nawet gdybym naprawdę przywoływała bociany z Panem Niewolników. - Taak. Ale demon Rum był zabawny, szczególnie kiedy zaczął wymyślać Panu Niewolników. - Zgoda - przytaknęła Iris, ale jakoś ze smutkiem. Gdyby Arte Menia był tak miły, jak się wydawał na początku... - Czy kiedykolwiek jeszcze romansowałaś? Ach, te bezpośrednie pytania dzieci! Ale najlepiej było drażliwą sprawę załatwić szczerze. - Nie za bardzo - wyznała Iris. - Przynajmniej do czasu, aż pojawił się Mag Trent, ale to nie było idealne. - Nie było? Dlaczego? Znowu niewinne pytanie wprost. - To było małżeństwo z rozsądku. Ja potrzebowałam mocy, a on żony. Nie kochaliśmy się. Myślę, że nigdy nie zapomniał o swojej mundańskiej żonie, która umarła. - Ale przecież przywoływaliście bociana, żeby dostać królową Iren, prawda? - Owszem, kochanie, przywoływaliśmy. I pokochałam Trenta. Był dokładnie takim mężczyzną, jakiego potrzebowałam. Jednak nigdy nie troszczył się o mnie. Lecz nie winie go za to. - Dlaczego nie? Czy nie jesteś dostatecznie ładna? - Może teraz jestem. Ale kiedy poślubiłam Trenta, miałam czterdzieści jeden lat i byłam trochę zaniedbana. Oczywiście poprawiłam się nieco iluzją, ale on znał prawdę. Nalegał nawet, abym podczas pełnienia funkcji publicznych używała iluzji. Znał mnie jednak dokładnie i pod względem fizycznym i duchowym. Nigdy nie powiedział nic nieuprzejmego, ale nie czuł do mnie nadzwyczajnego pociągu. Tragedia mojego życia polega na tym, że mężczyzna, którego mogłabym pokochać, okazał się nadzorcą niewolników, a ten, którego pokochałam, nie ma dla mnie uczucia, chociaż próbowałam je w nim wzbudzić. - Ale teraz jesteś dostatecznie młoda... i on też. Dlaczego teraz nie spróbujesz? - Czego? - No wiesz... całe to zamieszanie. Pasja i bociany, i takie tam. Iris zatrzymała się zaskoczona. Ona była młoda i Trent był młody. Był mężczyzną, który lubi ładne kobiety, wiedziała o tym, będąc jego żoną od pięćdziesięciu lat. Nigdy nie dawał tego znać, bo był mężczyzną o wielkiej kulturze, ale ona wiedziała, że chciałby... ale czy teraz nadal by tego chciał? - Masz rację, kochanie. Kiedy wrócę do męża, wiedząc to wszystko, co teraz wiem, nie pozwolę, aby kolejna okazja przeszła mi koło nosa. Dziękuję za uświadomienie mi spraw oczywistych. - Bardzo proszę. Hej, popatrz. Znowu jesteśmy w Zawias-zone. Iris popatrzyła za okno. Rzeczywiście. Zrobiły kolejną pętlę. Najwyraźniej ten pociąg zmierzał donikąd. Wniosek nasuwał się sam nie było sensu korzystać z niego w poszukiwaniu filtru. Mogły zostać dokładnie tam, skąd wyruszyły. Nieoczekiwanie przyszło olśnienie. Zrozumiała, że częściowo wypełniła swoją misję. Intuicja podpowiedziała jej, gdzie może być ukryty filtr. Rozdział 16 Sen Hiatus przechadzał się po mieście głęboko przekonany, że nie będzie mu dane znalezienie filtru. Ale gdyby mógł rozproszyć jego uwagę, by ułatwić poszukiwanie pozostałym, to byłoby już dużo. Postanowił więc wyglądać na kogoś, kto ma wyraźny cel. Tuż obok zjawiła się Mentia. - Dokąd idziesz? - zapytała. - Dokądkolwiek - odpowiedział krótko. - Na pewno zjawi się Desi. Może ją zapytamy? Próbował się roześmiać, chociaż dowcip nie był najzabawniejszy. Rzeczywiście, iluzja pojawiła się przy nich. Miała na sobie bluzkę bez rękawów i krótką, obcisłą spódniczkę. - Dlaczego nie dasz sobie spokoju z tym bezcelowym szukaniem i nie pozwolisz mi się trochę pokusić? - zapytała triumfalnie. Hiatus skrzywił się. - Wiem, że jesteś zaledwie animacją wywołaną przez filtr i że nie zamierzasz mi pomóc go znaleźć, więc dlaczego nie znikniesz stąd? - Ale gdybyś tylko pozwolił, mogłabym być dla ciebie taka miła - powiedziała. - Pragnę, aby Desiree była dla mnie miła, a nie jakaś jej bezduszna imitacja. - A gdybyś chciał zezwolić na to imitacji, której ufa, to mogę to być ja - odezwała się Mentia, która właśnie przybrała postać wspomnianej driady. Hiatus z niepokojem patrzył to na jedną, to na drugą. Nie potrafił ich od siebie odróżnić. Przypuśćmy, że myślał, iż jest z Desi, a tymczasem to była Mentia? - Ja... - Racja - powiedziała Mentia i wróciła do swojej normalnej postaci. - Zniknę teraz i sprawdzę, co robią pozostali. Nie ufaj jej. I zniknęła. - Ale... - próbował zaprotestować. Poczuł na swoim ramieniu jej niewidzialną dłoń. Mentia wcale go nie opuściła, a jedynie udawała, żeby zobaczyć, co zrobi Desi. To było budujące. Powstrzymał się jednak od zdradzenia swoich uczuć, aby Desi się nie zorientowała. Oczywiście potrafiła czytać w jego myślach, ale może akurat teraz tego nie zrobi. - Mogę ci pomóc, pomóc jej - powiedziała. - Mentia nie potrzebuje żadnej pomocy. - Mówię o Desiree. Czy nie ma czasami jakiegoś kłopotu z drzewem? - Owszem. Szaleństwo sprawiło, że jego korzenie zrobiły się kwadratowe, a ono potrzebuje do życia okrągłych. - A ty masz talent do robienia okrągłych korzeni. - Mój talent pozwala na wywoływanie uszu, oczu, ust i nosów. Ale ile razy próbuję tutaj, w tym szaleństwie, nie udaje mi się. - Tu, w Obszarze Szaleństwa, twój talent pozwala na wywoływanie okrągłych korzeni - powtórzyła. - A właśnie tego potrzebuje Desiree. Hiatus zatrzymał się zaskoczony. - Masz rację! Mogę pomóc jej drzewu! - A potem z pewnością pokochasz ją i będziecie żyli długo i szczęśliwie. Może powinieneś teraz wrócić do niej i zacząć ją uszczęśliwiać. - Tak! - zawołał Hiatus. Nieoczekiwanie znowu poczuł na ramieniu niewidzialną rękę. - Nie - zdecydował. - Nie przed zakończeniem misji Gary’ego. - Jaki ty jesteś głupi - stwierdziła Desi. - Drzewo twojej driady umrze bez twojej pomocy, a driada razem z nim. Jeśli tu ci się nie powiedzie, jaka tam czeka cię przyjemność, kiedy ujrzysz martwe drzewo? Te słowa kłuły go w samo serce, ponieważ obawiał się, że Desi ma rację. Ale z drugiej strony wiedział, że chce się go tylko pozbyć, a to może oznaczać, iż filtr obawia się, że on, Hiatus, znajduje się na właściwym tropie. Ruszył więc dalej. - Możesz oczywiście myśleć, że demonica zastąpi Desiree, jak sama zaproponowała - ciągnęła dalej Desi. - Jednak w chwili, w której opuścisz Obszar Szaleństwa, ona wróci do swej normalnej postaci i stanie się całkiem nieodpowiedzialna i szalona. Nie dotrzyma takiej umowy. Zostaniesz wystrychnięty na dudka. Szedł dalej, nie odpowiadając na jej słowa, chociaż znowu wydawały się bezlitośnie słuszne. - Ale możesz zaspokoić nieco swych pragnień z moją pomocą zaproponowała Desi. - W każdym razie będziesz miał jakieś pojęcie, jak to może być z prawdziwą Desiree. - Nie jesteś nią - powiedział, mimo że odczuwał lekkie kuszenie. - Ale ty jej nie potrzebujesz. Twoim problemem było to, że nigdy nie miałeś znaleźć kobiety takiej jak ona. Teraz już znalazłeś; ja jestem taka jak ona. Nawet lepsza, bo przywołuję taką jej postać, jaką zapamiętałeś przy pierwszym spotkaniu. Znowu miała rację. Wiedział jednak, że nie może jej ufać. Szedł dalej. - Zmierzamy na stację kolejową - Desi zupełnie nie była zniechęcona. - Może powinieneś wsiąść do pociągu. - Już raz wsiadłem. I w efekcie znalazłem się w tym miejscu. - Prawda. Ale te pociągi zmierzają ku szczególnym miejscom. Twoi przyjaciele udali się do przyszłości i do przeszłości i nigdzie nie dotarli. Może tobie bardziej się poszczęści. Już miał zamiar odrzucić propozycję i zawrócić z drogi na stację. Ale pomyślał, że być może próbuje następnego podstępu. Starała się namówić go do opuszczenia Zawias- zone i nie udało się; potem znowu próbowała go uwieść, werbalnie. Teraz może próbować oszukać go po raz trzeci i zniweczyć jego poszukiwania. Pociąg może zabrać go do miejsca, w którym przebywa filtr. Szedł więc dalej ku stacji. - Właśnie przyjechał pociąg - powiedziała z udawanym entuzjazmem. To było oczywiście podejrzane. Na pociągu wisiała tablica z napisem: SEN. Czy to fałszywy sygnał, czy może filtr rzeczywiście przebywa w Królestwie Snów? Hiatus miał pewne niewielkie doświadczenia z wielkimi hipnotykwami zombi i wiedział, jak w nich jest nieobliczalnie. Do większości z nich można było się dostać przez otwór, zostawiając ciało na zewnątrz i pozwalając duszy hulać po Królestwie Snów. Istniała jednak możliwość fizycznego wejścia do środka, chociaż było to niebezpieczne. Ciekawe, jakiego rodzaju wejście prowadzi stąd, z Obszaru Szaleństwa? Królestwo Snów było już tak szalone, że z trudem potrafił sobie wyobrazić coś jeszcze bardziej niezrównoważonego. Z tego punktu widzenia szaleństwo w mniejszym czy większym stopniu poza kontrolą w reaktywowanym mieście Zawias-zone także było nieźle zwariowane. Pociąg mógł więc zmierzać do najdzikszego, najbardziej szalonego i zwariowanego królestwa ze wszystkich. Trochę go to wystraszyło. Być może to właśnie Desi chciała osiągnąć. Aby zniechęcić go do doświadczania takich nieprzyjemności. Powinien więc wjechać prosto w to i może znaleźć filtr. To nawet wydawało się wielce możliwym rozwiązaniem - zupełnie naturalne było schować się tam, gdzie ludzie niechętnie zaglądają. Bał się, ale wsiadł do Sennego Pociągu. Wszedł do przedziału i zajął miejsce pod oknem. Desi także postanowiła pojechać i usiadła obok. Czy to oznaczało, że nadal ma nadzieję go zmylić, czy raczej to, że już jej się udało, a teraz pragnie się jedynie upewnić, że nie zmieni zdania? Zupełnie nie wiedział. A co gorsze, nie czuł już na sobie pomocnej dłoni Mentii. Być może naprawdę zniknęła, by zobaczyć, jak radzą sobie pozostali. To oczywiście dobrze, ale jego zostawiła sam na sam z Desi, a tego się obawiał. - Tak, poszła sobie na razie - powiedziała Desi. - Mam cię najpierw pocałować czy wolisz zobaczyć moją bieliznę? - Ani jedno, ani drugie, wstrętna iluzjo! - odpowiedział. - Masz ochotę na jedno i drugie - powiedziała. I nie myliła się. - A ja będę szczęśliwa, mogąc ci służyć. - Pochyliła się w jego stronę, tak że jej jedwabiste włosy opadły na jego ramię. - Nie! - wrzasnął i odepchnął ją. Niestety, ręce przeszły przez iluzję, nie wyrządzając jej żadnej szkody. Zapomniał, że jest iluzją, mimo że tak się do niej zwrócił. - Jesteś tylko manifestacją filtru, który chce nas powstrzymać przed osiągnięciem celu. - Oczywiście. Ale czy nie możemy zostać przyjaciółmi? Uderzyło go to. - Dlaczego chciałabyś, żebyśmy byli przyjaciółmi? - Tak tu nudno od tysięcy lat, a ja jestem przypisana do Obszaru Szaleństwa. Oczywiście, teraz się rozrasta, a za jakiś czas będzie rządzić całym Xanth i będę miała wszystko, co zechcę. Ale to zajmie jeszcze trochę czasu, więc teraz byłoby przyjemnie nawiązać z tobą bliższą znajomość. - Demony są nudne? - zapytał zaskoczony. - Kiedy nie mają towarzystwa własnego gatunku. - Dlaczego nie towarzyszą ci inne demony? - zapytał, w nadziei, że usłyszy coś użytecznego. - Szaleństwo wyprawia różne dziwne rzeczy z demonami, tak zresztą jak i z ludźmi - powiedziała. - Musiałeś zauważyć, jak bardzo Mentia się zmieniła. Demony nie bardzo to lubią, więc unikają nas. - A ty nie możesz? - Ja jestem specjalnym demonem, powiązanym z moim fizycznym elementem. Nie mogę opuścić szaleństwa. Nauczyłam się z tym żyć i dawać sobie radę. Jestem jednak odizolowana, a to jest wyczerpujące. Coś go uderzyło. - Dlaczego rozmawiasz ze mną tak słodko? Już zdążyłaś ujawnić swoją prawdziwą naturę. - Nie było w moim interesie się ujawniać, kiedy próbowałeś mnie zlokalizować i uwięzić. Teraz, kiedy sam ją odkryłeś, możemy przejść do następnego rozdziału: do negocjacji. Być może każde z nas zdoła zrobić coś dobrego dla drugiej strony. Nie miał do tego pomysłu zaufania. - Mamy zamiar pomóc Xanth. Ty jesteś obcą istotą, nie zainteresowaną cudzym dobrem. Co dobrego możemy zrobić dla siebie nawzajem? - Co zawdzięczasz królestwu Xanth? - zapytała i siadłszy naprzeciw niego, pochyliła się przekonująco. Jej kształty rzeczywiście były doskonalsze od kształtów jakiejkolwiek śmiertelnej kobiety, no a poza tym nie było w niej tej panieńskiej wstrzemięźliwości, co u Desiree. - Co Xanth kiedykolwiek zrobił dla ciebie poza dręczeniem ciebie od dawna tym, czego nie możesz otrzymać? Trudno było na to odpowiedzieć. Nie był zadowolony ze swojego życia. Fakt, że Desi potrafiła czytać w jego myślach, nie zmieniał tego, że jego życie to było jedno wielkie NIC. Xanth niewiele zrobił dla niego. Jednak to była kwestia zasad, a po wykonaniu misji będzie mógł się połączyć z driadą Desiree, uratuje drzewo i być może zdobędzie jej miłość. Wszystko nabierze wartości. - Ale ciągłe będziesz przebywał w Obszarze Szaleństwa - przypomniała mu Desi. - Gdzie i ja pozostanę. Mogę zniszczyć jej drzewo, kiedy tylko zechcę. To go poraziło; rzeczywiście z jego palca strzeliło kilka iskier. Jeżeli drzewo Desiree przepadnie, ona sama przestanie istnieć, ponieważ było istotą tego drzewa. - Dlatego musimy cię pochwycić i wsadzić do Tarczy, abyś nie mogła tego uczynić. Natychmiast się wycofała. - Nie powiedziałam, że zniszczę, ale że mogę zniszczyć. Nie mam nic do driady. Ale mogę praktycznie zagwarantować, że mógłbyś z nią być sam na sam. Tymczasem jeśli zostanę ograniczona, a szaleństwo się cofnie, jej drzewo wróci do normalnego Xanth, a jego korzenie odzyskają właściwą postać, no i nie będzie potrzebowała twojej pomocy. Myślisz, że zwróci wówczas na ciebie uwagę? To był kolejny powód do zastanowienia się. Hiatus uważał, że potrafi zdobyć miłość Desiree, tylko jeśli ona uzna, że potrzebuje go do uratowania swojego drzewa, inaczej jego szansę są równe zeru. Potrzebował więc szaleństwa, o ironio, aby spełnić własne sny. Ciągle jednak nie ufał Desi. - Ale jeżeli pozostaniesz wolna, a szaleństwo dalej będzie się rozprzestrzeniać, nie będziesz mnie potrzebowała, więc nie będziesz też miała powodów, aby pozwolić mi pozostać z Desiree. Ona i ja uwolnimy się od ciebie, jedynie jeśli szaleństwo ustąpi. - To zależy - powiedziała i pochyliła się jeszcze bardziej, tak że góra bluzki odchyliła się nieco od ciała, odsłaniając pięknie wysklepioną górną część, przez co z coraz większym trudem kontrolował wypowiadane słowa. Każdy jej oddech zapierał mu dech w piersiach. - Jeżeli będziemy współpracować, zdołamy zbudować zaufanie do siebie i zaczniemy służyć sobie nawzajem. Był zadziwiony. - Handlujesz ze mną? Czego chcesz ode mnie, poza tym żebym zostawił cię w spokoju? - Jak już powiedziałam, tu jest nudno, a towarzystwo człowieka jest lepsze niż żadne. Mogę cię skutecznie zabawić, a ty możesz być niezłą rozrywką dla mnie. Wierzysz mi? - Nie wydaje mi się, żebym wierzył. - Miał nadzieję, że to dobra odpowiedź. Jego umysł nie pracował jednak tak dobrze jak oczy, przyklejone do jej cudownego dekoltu. Lecz zdawał sobie sprawę z tego, że to, co bawi demony, niekoniecznie bawi zaangażowanych w taką zabawę śmiertelnych ludzi. - Spróbuj więc: jest coś, co mógłbyś dla mnie zrobić, a co ja wielce bym sobie ceniła. Ja w zamian zrobię wiele dla ciebie. Hiatus stał się ostrożny, taką miał przynajmniej nadzieję. - Masz na myśli usługę taką jak dla drzewa Desiree, żeby mnie potrzebowała i polubiła? - Tak. Jeżeli będę ciebie potrzebowała, to mogę tak cię polubić, że uznasz to za pociągające i radosne. - Znowu zaczerpnęła głęboko powietrza, głębiej niż było potrzeba. - Jestem istotą praktyczną. - Jaką usługę? - zapytał zwykłym głosem. Starał się myśleć, chociaż jego płonące oczy wydawały się wychodzić z orbit. - Przenieś mnie. Zwątpił. - Co mam zrobić? - Przenieś mój fizyczny element z jednego miejsca do drugiego. Jakbym podróżowała. Nie będę już dłużej przywiązana do Obszaru Szaleństwa i zdołam rozprzestrzenić swe wpływy na resztę normalnego Xanth. - Ale żeby tak zrobić, muszę cię najpierw znaleźć! - zaprotestował. Doskonale przecież zdawał sobie sprawę, że bez względu na to, jak doskonałe są jej bliźniacze półkule, nie ona jest filtrem; egzystowała jedynie jako projekcja, by go oślepić, wyprowadzić jego oczy na manowce. - Zgadza się. Więc możesz docenić fakt, iż nigdy nie pozwolę ci się znaleźć, jeżeli nie zawrzemy układu, który potwierdzi twoją prawdomówność. Teraz nie możemy sobie ufać, ale gdy się to zmieni, zdołamy sobie pomóc w realizacji naszych marzeń. Hiatus znowu był zadziwiony. - Czytasz w moich myślach. Wiesz, że nie lubię ciebie bez względu na to, jak kuszącą przybierasz postać. Na pewno nie masz również dla mnie zbyt przyjaznych uczuć. Jesteś jedynie poirytowana tym, że musisz układać się ze mną. Jak moglibyśmy sobie nawzajem zaufać? - Jeżeli przyjmiesz, że tylko ja zagwarantuję ci szczęście z Desiree, a ja uznam, że tylko dzięki tobie zdołam bezpiecznie się przemieścić, zwiąże nas najbardziej rzeczywisty interes. To może okazać się wyjątkowo korzystną dwustronną umową. - Lecz zdradziłbym w ten sposób interesy Xanth - zaprotestował. W tej sprawie nie było wątpliwości: jego oczy rozpływały się, patrząc na jej dekolt. - Zależy, jak na to spojrzysz - powiedziała, spuszczając oczy, jakby chciała sprawdzić, czy jej hipnotykwy nadal działają. - Kiedy szaleństwo rozszerzy się na cały Xanth, a wraz z tym zwiększy się moja siła, będziesz jedynie doświadczał większej szybkości zmian, ale nie ich natury. No i sam osiągniesz spore korzyści. Jeżeli zechcesz zostać królem, da się to zrobić. Nie dbam o rodzaj rzeczy; moim talentem jest wyrażać je w inny sposób. - Królem? - Hiatus nigdy o czymś podobnym nie myślał. - Nie, tak czy siak nie mam talentu na poziomie Maga, jestem nikim, jak sugeruje moje imię*. [* Hiatus (ang.) - luka, rozziew (przyp. tłum.).] Moja siostra Lacuna tak samo, dopóki nie wyszła za mąż z mocą retroaktywną. Nie zostałem stworzony do wielkości. Pragnę tylko znaleźć szczęście z Desiree, i tyle. - Zapamiętaj sobie: niektórzy urodzili się do wielkości - powiedziała szczerze Desi, a jej oddech jeszcze się pogłębił. - Niektórzy ją osiągają. Niektórzy są ku niej pchnięci... - Witam - pojawiła się Mentia. - Mam nadzieję, że przeszkodziłam w czymś interesującym. - Rzuciła okiem na dekolt Desi, który w jednej chwili zniknął. W następnej zniknęła również jego właścicielka. - Gdzie się podziewałaś? - zapytał Hiatus, próbując zrobić wszystko, aby oczy wróciły mu na właściwe miejsce. - Kusiła mnie cudownymi obietnicami. - I gorącym ciałem - zauważyła demonica. Popatrzyła mu prosto w twarz. - Bez wątpienia, twoje oczy zaszły mgłą. Czy nie potrafisz mrugnąć choćby raz na minutę? Tu masz nieco olejku do przemycia. Wywołała mały flakonik i kapnęła po kropli na każdą gałkę oczną, a potem rozmasowała mu powieki, by rozprowadzić olejek. W końcu oczy przestały go piec. Nadal bolały, kiedy nimi ruszał, ale chciał jak najszybciej przywrócić im pełną sprawność. - Ona... ona proponowała mi ugodę - powiedział. - Co takiego ci zaoferowała, czego ja nie mogę dać? Mówię teoretycznie, oczywiście, ponieważ nie jestem tobą bardziej zainteresowana niż ona. Rozważył w myślach to, co usłyszał. - Właściwie prawdopodobnie nic. Ale w tamtej chwili wydawało się przekonujące. - No cóż, to właśnie dlatego wy, śmiertelni mężczyźni, jesteście w istocie swej niezdolni do równoczesnego patrzenia i myślenia. - Och, tego bym nie powiedział. Przybrała postać Desiree z odchyloną bluzką Desi. Pochyliła się nad nim i zaczerpnęła powietrza. - No to pomyślmy wspólnie. - Och, eee, hm, uff... - zaczął. Bluzka poprawiła się sama. Jego oczy wróciły na swoje miejsce, zanim znowu zaczęły płonąć i roztapiać się. - Punkt dla ciebie - przyznał. - Pozostałe drużyny działają - poinformowała go. - Ale niczego nie znaleźli. Skorzystałam więc z okazji i sama trochę się rozejrzałam, lecz także nie zdołałam niczego odkryć. Nie ma wątpliwości, że jest dobrze schowany. - Przecież boi się, że możemy go znaleźć - stwierdził. - Zadaje sobie sporo trudu, żeby nas zmylić. - Tak. A najbardziej obawia się Gayle Goyle i ciebie, bo najwięcej wysiłku wkłada w wyeliminowanie was albo zamieszanie wam w głowach. Zupełnie ignoruje Iris i Niespodziankę. Musisz więc mieć klucz do jego lokalizacji. - Jeżeli nawet mam, to wcale o tym nie wiem - przyznał Hiatus. - Najwidoczniej jest coś, co możesz zrobić albo zobaczyć. Może natknąłeś się już na jego kryjówkę i on to wie. Stara się teraz cię odciągnąć albo zmylić. Hiatus wzruszył ramionami. - Możliwe. Ale ona mnie przeraża. Powiedziała, że mogłaby zniszczyć drzewo Desiree. - Kłamała. W jaki sposób iluzja miałaby uszkodzić drzewo? - Ale to przecież demon, prawdziwy. A demony mogą... - Uspokój swój zwariowany rozum. Ja jestem demonem. Ja mogę uszkodzić drzewo. Ale po co miałabym zaprzątać sobie tym głowę? Wymagałoby to sporo pracy bez celu. Filtr jest demonem, ale innego rodzaju. Wydaje się, że w największym stopniu jego istota powiązana jest z aspektem fizycznym i bardzo niewiele pozostaje poza nim. Używa więc rozmaitych iluzji, rozciągniętych cienką powłoczką z odrobiny substancji, żeby wywołać odpowiednie wrażenie, kiedy to konieczne. Kiedy cię całuje, tylko usta są solidne, a kiedy cię dotyka, jedynie skóra na palcach jest namacalna. Nie jest w stanie zniszczyć drzewa chronionego przez driadę. - Racja - powiedział, doceniając jej rozumowanie. - Okłamała mnie! - Dlatego mówiłam, żebyś jej nie ufał. - Spojrzała przez okno. Myślę, że przybyliśmy do celu. Podążył za jej spojrzeniem. - To wygląda na ogromną hipnotykwę! - Wejście do Królestwa Snów - przytaknęła. - To może być interesujące. - Interesujące? Dlaczego? - Ponieważ demony nie śnią. Nie wiem, czego mam się spodziewać we śnie. - Śnienie w szaleństwie jest przerażające - powiedział. - Wam, demonom, nie zabraknie tu niczego, czego byście sobie zażyczyły. - Dobrze, dobrze, zobaczymy. - Wstała, kiedy pociąg zahamował z piskiem. - Chodźmy więc. Wysiadł za nią z pociągu. Droga prowadziła prosto do monstrualnej tykwy. Była tak ogromna, że cały pociąg mógłby w nią wjechać, ale zapewne wiedział lepiej. Napis nad nią głosił: PORZUĆCIE NADZIEJĘ WSZYSCY, KTÓRZY TU WCHODZICIE. - Czy to mądre? - zapytał zdenerwowany. - Jeżeli filtr nie chce, abyśmy tam wchodzili, prawdopodobnie powinniśmy się tam znaleźć - stwierdziła Mentia. - Poza tym jestem ciekawa. - Nigdy nie miałaś nocnych koszmarów - powiedział. - Zgoda. Jestem jednak pewna, że to intrygujące. Zrozumiał, że ona musi się uczyć w najtrudniejszy sposób. Nigdy nie śniła, więc nie czuje strachu, zupełnie jak małe smoki, które nigdy nie natknęły się na pozbawionego strachu ogra. Każde ludzkie dziecko wie, że to lepsze niż nocne mary, ale demon nie wiedział. Weszli do ogromnego otworu hipnotykwy. Przy normalnych rozmiarach otwór hipnotykwy pozwalał jedynie na zaglądnięcie do środka jednym okiem, tak jak dekolt Desi zatrzymał wzrok Hiatusa w jednym miejscu. Jednak w wypadku wielkiej tykwy ten efekt nie miał znaczenia, skoro do środka pochwycone zostało całe ciało. Nagle znaleźli się w dziwnym pokoju. Na ścianie wisiał portret człowieka, którego Hiatus nie rozpoznawał. Odwrócił od niego wzrok, ale za moment znowu popatrzył i okazało się, że wizerunek się zmienił. Uznając, że się pewnie pomylił, trzeci raz spojrzał na obraz i zobaczył trzecią zmianę. Przez okno widział intensywnie padający deszcz. Odwrócił wzrok i znowu spojrzał przez okno, ale deszcz padał nadal. A przecież wiedział, że poza tykwą nie pada. Dziwne. Tuż przed nim stała jakaś machina z blatem zapełnionym literami alfabetu. Nad nim znajdował się ekran. - O nie! - westchnął, a po plecach przeszedł mu dreszcz. - Znam to urządzenie z nazwy. To Kom-Pluter, diabelska maszyna, która zmienia rzeczywistość w swoim otoczeniu tak, że nikt nie może uciec. - Dziwne miejsce - zauważyła Mentia. - Lepiej będzie, jeśli sobie stąd pójdziemy, zanim Pluter się obudzi i zacznie mataczyć z naszą rzeczywistością - zaproponował Hiatus. - E tam, głupia maszyna nie może oddziaływać na demona żachnęła się Mentia. - Nie jestem tego pewny. Ja idę. - Odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z hipnotykwy... zanim zdał sobie sprawę, że za sobą ma gładki mur. Został zamknięty. - Uhu, może ty spróbujesz stąd wyjść. - Jasne. - Jednak pozostała obok niego bez ruchu. - No, dalej! - powiedział nerwowo. - Rozpłyń się. Zniknij. Możesz ostrzec innych, żeby tu nie wchodzili. - Nie mogę - powiedziała, wyraźnie zdezorientowana. - Próbuję zniknąć, ale nie działa. - Tego się bałem. Ty też zostałaś uwięziona. Nie zdołamy stąd wyjść, dopóki nie odkryjemy właściwego sposobu, a to wcale nie musi być łatwe. Królestwo Snów nie kieruje się normalnymi zasadami. - Uważasz, że to jest sen? Że zamknięta w tym głupim pokoju nie mogę działać jak zwykła demonica? To nie jest śmieszne. - Bo sny nie są śmieszne. Próbowałem cię ostrzec. - No dobra, wybiję sobie w takim razie drogę na zewnątrz. - Podeszła do ściany, zrobiła trójwymiarową pięść i z całej siły walnęła. Jej wielka pięść odbiła się od nie uszkodzonego muru. - Au! - wrzasnęła i włożyła pięść do ust, które na tę okoliczność zrobiły się naprawdę ogromne. - Mmmph owmmmmph yowmmmmph! - Co to było? Wyjęła pięść. - Ta głupia ściana zraniła mnie! - Przecież demonów nie można zranić - przypomniał jej. Popatrzyła na swoją wielką dłoń, która teraz zrobiła się czerwona i pulsująca. - Te złe sny, zdaje się, mogą. - Podejrzewam, że jesteś teraz ograniczona tak samo jak ludzie. Może znajdziemy inną drogę wyjścia. Popatrzył kolejno na obraz, w okno i na maszynę. Pluter szczęśliwie nadal spał. Ostrożnie zrobił krok w lewo, omijając maszynę. Na podłodze pojawił się napis: PODŁOGA. Hiatus przyjrzał mu się. - Wiem, że to podłoga - powiedział. - Po co mi słowo, żebym się o tym dowiedział? Dłoń Mentii wróciła do normalnych rozmiarów, choć nadal wyglądała na obtartą. - Może podłoga nie ma najlepszego mniemania o twojej inteligencji. Zirytowany Hiatus zrobił następny krok. Pojawiło się kolejne słowo: DYWAN. Zaczął eksperymentować. Wszystko, czego dotknął, odpowiadało słowem: OBRAZ, OKNO, BIURKO, ŚCIANA, DRZWI. To było naprawdę dziwne. Próbował otworzyć drzwi, ale nie znalazł klamki. Odkryli, że ruchy Mentii nie wywołują napisów. W ogóle nie była w stanie wywołać w tym miejscu żadnego efektu. Została całkowicie zignorowana, a równocześnie złapana, ku jej rosnącej frustracji. Na biurku, na którym stał Pluter, leżała koperta, nie potrafił jej jednak otworzyć i zobaczyć, co jest w niej napisane. Obok znalazł jeszcze kawałek papieru z jakimiś dziwnymi liczbami i nazwami. Skądś z boku dobiegł dźwięk dzwonka. Hiatus popatrzył w tamtym kierunku i domyślił się, że dzwonek dochodzi spoza drzwi do innego pomieszczenia. Te mógł otworzyć. - Popatrz na sufit - podpowiedziała Mentia. Spojrzał. Zobaczył kolejne słowa. Jednym z nich było OTWARTE. Sięgnął więc w górę i dotknął słowa. Przylgnęło do jego dłoni. Wpadł na pewien pomysł. Świecący biały napis zaniósł do drzwi. Kiedy tylko dotknął nim drzwi, napis znikł, ale drzwi się otworzyły. Zobaczył małe pomieszczenie z drzwiami, które zdawały się prowadzić na zewnątrz, i jeszcze innymi - do kolejnego pomieszczenia. Ale dzwonek umilkł. Czas mijał. Zbadali trzy pomieszczenia tego dziwnego domu, w tym także kuchnię, gdzie znaleźli ogromne białe pudło na żywność, zimne w środku, ale za to z kanapką. Zjadł ją i wrócił do drugiego pokoju. Znowu zabrzmiał dzwonek, a on się zorientował, że dźwięk pochodzi z jakiegoś małego urządzenia osadzonego na ścianie. - Wiem, co to jest - powiedziała Mentia. - To mundański głośnik. Słyszałam takie. Potrafią mówić. - Mówią? - Użyj tego wiszącego wichajstra - podpowiedziała. Wziął wiszący wichajster, który miał sznurek łączący go z pudełkiem. Przyłożył do ucha. - Cześć, Dug - powiedział wichajster. - Nie jestem Dug, tylko Hiatus - odparł. - Och. Przepraszam. Widocznie zły numer. - Dug? - zapytała Mentia. - Czy nie tak nazywał się ten młodzieniec z Mundanii, który odwiedził Xanth? Moja lepsza połowa została wyznaczona na przyszłego Kompana, ale nie została wybrana. Nigdy nie widziała mundańskiej strony. Hiatus słyszał o tej grze. Uznał, że może to być źródło informacji, które pozwolą mu się stąd wydostać. - Może to dobry numer, ale zła osoba. Wydaje mi się, że nie należę do tego. - Tak? - odpowiedział głos. - Kim jesteś? - Jestem Hiatus. Kim ty jesteś? - Edsel, najlepszy przyjaciel Duga. Mówisz, że Duga tam nie ma? - Edsel - powtórzyła Mentia. - To jedno z imion na karteczce. A więc to dom Duga. - Teraz nie ma - powiedział Hiatus do wichajstra. - Ale może wkrótce wróci. - Jasne - odparł Edsel. - Powiedz mu, że dzwoniłem. - Hiatus usłyszał kliknięcie i buczenie. Odłożył wichajster na skrzynkę na ścianie. Przynajmniej czegoś się nauczył. Przy dalszych eksperymentach dowiedział się, że Pia, dziewczyna Duga, rzuciła go, więc Dug umówił się z Edem, że wymieni Pię na motocykl Eda. Hiatus nie miał pojęcia, co to takiego, ale umowa dała mu okazję wypróbowania gry Kompanii z Xanth, a uznał, że gra była lepszym miejscem niż ten zwariowany mundański sen. Przy drzwiach pojawił się jakiś płaski przedmiot, a Mentia zdołała się domyślić, jak go umieścić w komputerze, ponieważ zdążyła już zdobyć odrobinkę doświadczenia w prawdziwych grach. Ekran zmienił się w obraz i weszli w to. Znaleźli się w jaskini. Ale był tam również golem Grundy. Zaskoczyło go pojawienie się nowych postaci. - Hiatus! A co ty tu robisz? - Szukam filtru. - O czym ty mówisz? Nie wiesz, że to wejście do gry komputerowej „Kompani z Xanth”? To nie dla tubylców. - Nagle golem zauważył Mentię. - A co ty tu robisz, Metria? Jeszcze nie zostałaś wybrana na Kompana. - Nie jestem Metrią - odpowiedziała krótko demonica. - Cóż, wyglądasz jak ona. - Słyszałeś, żebym się potykała na jakimś głupim słowie? - Nie, ale... - Jestem jej gorszą połową, Mentią. Zrobiła coś odrażającego, więc się oddzieliłam. Jestem nieco szalona. - Nie wydajesz się szalona. - To dlatego, że całe to miejsce jest szalone. Kiedy moje otoczenie jest szalone, ja staję się nieprzyzwoicie rozsądna. - W każdym razie, jeśli jesteś Kompanem Hiatusa, zabierz go stąd, zanim zjawi się prawdziwy gracz. Mentia stała się ostrożna. - Powiedz nam tylko, gdzie jest filtr, i pójdziemy sobie. Grundy pokręcił swoją małą głową. - Nic nie wiem o filtrze. A do czego służy? - Oczyszcza wodę - wyjaśnił Hiatus. - To pewnie jest za wiadrem. Tam poszukajcie. - Gdzie jest to wiadro? - Tam, poza czarownym szlakiem. - Golem wskazał ręką na otwór jaskini, teraz otwarty. Wyszli i podążyli szlakiem do wioski Isthmus, gdzie w zatoce zakotwiczył diabelski okręt cenzora. Ludzie tu byli zrzędliwi, ich rozmowy pełne były wypikanych słów. Skierowali się więc w głąb kraju i tam znaleźli wiadro. Ale kiedy Hiatus podszedł, żeby je podnieść, pofrunęło w górę i poleciało w stronę horyzontu. - A to co znowu? - zapytał z irytacją, dokładnie taką samą, jaką odczuwali wieśniacy. - Och, przypominam sobie - powiedziała Mentia. - Nie możesz skończyć niczego, dopóki nie znajdziesz się za wiadrem. I musisz wymyślić, jak to zrobić. To jedno z wyzwań w grze. - No to jak mam się za nim znaleźć? - Nie oczekuj ode mnie pomocy. Sam musisz do tego dojść. - Przecież ja nie gram w tę głupią grę! - stwierdził Hiatus. - Ja tylko szukam filtru. - Racja, zapomniałam. - Wyglądała na zamyśloną. - Może zapytam wiadra. - Potrafisz rozmawiać z wiadrem? - Tak. Ale to arogancki przedmiot i na pewno nie pomoże. - Czy możesz jednak zapytać? - Nie, bo jak spróbuję, mogę być naprawdę przykra. Hiatus nie pojmował jej logiki, ale nie zaprotestował. Poszli dalej ścieżką i znowu natknęli się na wiadro. Teraz Hiatus zaczekał, aż Mentia podfrunęła do niego. - Słuchaj no, skopku - odezwała się. - Jestem szaloną demonicą i jedyną sprawą, jaką mam do załatwienia lepszą od wkurzania ciebie, jest znalezienie filtru. Skoro jednak nie wiemy, gdzie go szukać, to wkurzę ciebie raz na zawsze. - Nie możesz mnie wkurzyć, ty nieznośna babo - odparło wiadro. - Nie możesz mnie podnieść, a twój głupkowato wyglądający przyjaciel nawet nie wie, jak stanąć za mną, więc wielkie ha, ha, ha, prosto ci w twarz. - To nie z moją twarzą się spotkasz - oświadczyła Mentia. - Nie możesz ode mnie uciec, bo nie jestem graczem, więc musisz tu zostać po to. - Poprawiła ubranie. - Po co? - zapytało wiadro drwiącym głosem. - Masz zamiar pocałować mnie w dno, demonico? - Niezupełnie. - Kiedy stanęła obok wiadra, uniosła skraj sukni. - Chcesz mi pokazać swoją bieliznę? Nie skusisz mnie, bo nie jestem mężczyzną. - Zobaczymy. - Uniosła suknię i stanęła nad wiadrem. Hiatus dosłownie w ostatniej chwili zakrył twarz dłońmi i nie zobaczył jej majtek. - Hej! - wrzasnęło zdenerwowane wiadro. - Nie możesz tego zrobić! - Nie mogę? Zamierzam dobrze się wysilić. - Można było usłyszeć odgłos zsuwanych majtek. - Iiiiiiiii! - piszczało wiadro. - Dobra już, daj spokój z tą idiotyczną zabawą. Powiem wam, jak znaleźć filtr. - No, nie wiem - odpowiedziała. - Myślę, że lepiej popatrzeć, jak się z ciebie przelewa. - Dość tych bzdur! - zawyło zdesperowane wiadro. - Jesteś demonicą! Filtr jest demonem. Wiesz przecież, jak dotrzeć do demona. Zamilkła na chwilę. - No tak, wiem - zgodziła się. - Demony mogą być zaczarowane. Dobrze, zrezygnuję z moich wysiłków, choć niechętnie. - Wyprostowała się i poprawiła odzież. Hiatus podszedł do niej, a wiadro w tej samej chwili podskoczyło i oddaliło się. Nie miało to znaczenia. - Możemy zaczarować filtr? - zapytał. - Tak, każdy demon może być zaczarowany. Musisz jedynie znać jego prawdziwe imię. - A jakie jest prawdziwe imię demona? Wzruszyła ramionami. - Nigdy nie poznałam filtru osobiście. Prawdziwe imię jest najbardziej prywatną sprawą demona. Może ktoś z pozostałych drużyn je poznał. Hiatus skinął głową. - Myślę, że coś udało nam się ustalić. Chodźmy do innych. Rozejrzała się dookoła. - Będę szczęśliwa. Jak wychodzicie ze snów? Pamiętał, że demony nie śnią, więc nie mogła wiedzieć. Prawdę powiedziawszy, sam też nie był pewny. Zazwyczaj sen się kończył, kiedy się budził. Ale jak się obudzić z tego snu? - Czasami sen zaczyna być przerażający i strach budzi śpiącego powiedział. - Skoro jestem tu jako śmiertelnik, to znaczy, że muszę śnić; kiedy się obudzę, oboje będziemy poza snem. - Może zrobię taką twarz, żeby cię wystraszyć - zaproponowała i rozciągnęła sobie twarz, która przybrała przerażający wyraz. - Nie, wiem kim jesteś, więc mnie nie wystraszysz. - A może pokażę ci moje majtki. - Sięgnęła po skraj sukni. - Nie, nie, nie rób tego! To może mnie pobudzić, ale niekoniecznie obudzić. - A gdyby tak skoczyć z wysokiego klifu? - Nie, to by mnie zabiło. - We śnie? Zastanowił się. - Racja. Upadek we śnie przeraża, ale nie zabija. Świetnie. Skaczmy więc ze skały. Ruszyli i szli tak długo, aż ścieżka zaprowadziła ich nad urwisko nad leżącą głęboko w dole doliną. - Czy to cię przeraża? - spytała Mentia. - Z pewnością tak! - Aż się cofnął znad krawędzi. - Nie sądzę, żebym się zdecydował skoczyć. - Nic nie szkodzi. - Objęła go ramionami, uniosła i zaniosła nad przepaść. - Iiiiiiiii! - wrzasnął i poleciał. - Interesujące - zauważyła demonica, zajmując miejsce tuż obok niego. - Dokładnie to samo powiedziało wiadro, kiedy zobaczyło moją drugą stronę. - Ale ono nie miało umrzeć ze strachu - sapnął i próbował ją złapać, aby spowolnić upadek. Umknęła przed nim. - Nie, ono umierało z obrzydzenia. Powiedziałam ci, że jak się postaram, potrafię być obrzydliwa. - Zgoda! - Udało mu się ją złapać, ale ręce przeniknęły przez nią bez efektu. Skaliste podłoże zaczęło się gwałtownie zbliżać. Hiatus poczuł jeszcze jedną falę nagłego przerażenia... i wylądował. Znalazł się na ziemi w pobliżu pałacu w Zawias-zone. Obudził się bez żadnej szkody. - To działa! - powiedziała zadowolona Mentia. - Musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć. Sny są zabawne. Rozdział 17 Uprząż Gary i Gayle wracali pociągiem do miasta Zawias-zone. Kiedy wysiedli, Hiatus i Mentia już na nich czekali. Z przeciwległego kierunku nadjechał następny pociąg i Iris z Niespodzianką dołączyły do przyjaciół. Wszyscy wolnym krokiem ruszyli z powrotem do pałacu, a po drodze wymieniali uwagi. Okazało się, że jedna para była w przeszłości, ale były to tylko reminiscencje. Inna wpadła do Królestwa Snów. Gary i Goyle odwiedzili oczywiście przyszłość. Nikt nie znalazł filtru. - Ale filtr bez wątpienia próbował zabić Gayle - zdradził Gary. W końcu zawróciliśmy statek i wróciliśmy, ponieważ było to zbyt niebezpieczne, a i tak niczego się nie dowiedzieliśmy. Demonica Mentia skinęła głową. - Jasne więc, że Gayle wie coś, co jest nam potrzebne. - Nie mam pojęcia, co by to miało być - zarzekała się Gayle. Przez trzy tysiące lat nigdzie nie byłam. - A Desi próbowała mnie odciągnąć od misji - przyznał Hiatus. Fizycznie i emocjonalnie. Zaoferowała mi wszystko: Desiree, królestwo Xanth, wszystko, czego zapragnę. Pokazała mi nawet swoje... Takt kazał mu to przemilczeć. Zresztą Gary mógł się domyślić, co takiego Desi chciała mu pokazać, wystarczyło, że wrócił pamięcią do tego, co pokazywała Hanna. Filtr najwyraźniej wpadał w desperację. - A więc i ty musisz wiedzieć coś ważnego - stwierdziła Iris. - Albo byłeś blisko znalezienia go - dodała Mentia. - Jak my, w co głęboko wierzę. - My także się czegoś dowiedzieliśmy - powiedziała Iris. - Ale nie dość. Weszli do pałacu. - Przedyskutujmy to - zaproponowała Mentia. - Mam wrażenie, że dowiedzieliśmy się więcej, niż nam się wydaje. Pojawiła się Desi. - Och, musicie być bardzo zmęczeni po swoich długich wyprawach - powiedziała współczująco. - I głodni. Posiłek i łóżka czekają. - Teraz już jestem tego pewna - stwierdziła z satysfakcją Mentia. Zignorujmy ją i porozmawiajmy. Czego się dowiedziałaś, Iris? - Mam wrażenie, że wiem już, gdzie przebywa filtr - powiedziała Iris. - To ci nie przyniesie niczego dobrego - wtrąciła Desi. - Fizycznie to tylko przedmiot i nie zrobi dla ciebie nic. - Gdzie jest? - zapytał Gary. - W samym środku magii - odparła Iris. - W samym centrum. Dlatego pociągi jeżdżą bez przerwy w kółko; nie mogą się znaleźć poza jego zasięgiem. I wydaje mi się, że on potrzebuje bardzo silnej magii, żeby wywoływać swoje silne iluzje i efekty. Sam w sobie nie jest wcale potężny; to panujące tu okoliczności czynią z niego silnego demona. Musi się znajdować w samym środku kręgu. - Ale tam przecież ja byłam - zaprotestowała Gayle. - Chyba nie myślisz, że ja... - Nie, moja droga - uspokoiła ją Iris. - Ty nie jesteś demonem. Gdybyś nim była, Mentia by wiedziała. No i nie jesteś iluzją; ja bym wiedziała. I jesteś gargulcem, bo Gary o tym wie. Jako grupa jesteśmy wyjątkowo dobrze wykwalifikowani do określenia twojej prawdziwej natury i zapewne wcale nie jest to kwestią przypadku. Jesteś cudownie niewinna. Ale twoja lokalizacja jest zarazem lokalizacją filtru. Poważnie podejrzewam, że schował się pod płytą, na której siedzisz, i jest tam od trzech tysięcy lat. - Pode mną! - krzyknęła Gayle zaskoczona. - To może być prawda, ponieważ często rozmawiałam z tymi iluzjami. Jednak nie podejrzewałam, że może być tak blisko! - To śmieszne - powiedziała Desi. - Nawet jeśli znajdziecie filtr, nie zdołacie go użyć. Nie macie... - Czego? - zapytała Mentia. - Niczego. - Co odkryłaś, Mentia? - zapytał Gary. - Że możemy zaczarować filtr - powiedziała demonica. - To przecież demon. - Nie możecie przywołać filtru - stwierdziła Desi. - Filtr nie może się ruszyć. - Powiedziałam zaczarować, a nie wezwać - poprawiła Mentia. To znaczy posłużyć się wobec niego mocą. Możemy go zaczarować w Tarczę. Wystarczy, że będziemy dostatecznie blisko, aby nasz czar zadziałał... i musimy jeszcze znać jego prawdziwe imię. - Och, to akurat wiem - powiedziała Gayle. - Ma na imię... Nagle usłyszeli ogłuszający łoskot. Mentia przybrała kształt wielkiej złotej bańki i hałas znikł. - Co ty robisz? - zapytał Gary. - Milczenie jest złotem - powiedziała Iris. - W tej bańce będziemy bezpieczni, a Desi została zneutralizowana i już nam nie przeszkodzi. Gayle, powiedziałaś, że... - Ma na imię Fil - powiedziała Gayle. - Fil Filter. Pamiętam to z czasów, kiedy podjęto pierwsze prace przy Tarczy. Nie wiedziałam, że to ważne. - Ale filtr wiedział, że to ważne, i dlatego chciał cię zabić, kiedy dołączyłaś do mnie! - powiedział Gary. - No więc teraz mamy już całość - stwierdziła Iris. - Wiemy już, jak naprawić błąd sprzed trzech tysięcy lat, sprawić, by szaleństwo zaczęło się zmniejszać, i uwolnić gargulce. Powinniśmy teraz pójść do środka magicznego kręgu, wczarować filtr w Tarczę i nasza wyprawa zostanie zakończona. - W takim razie chodźmy! - powiedział Gary. Mentia wróciła do swojej normalnej postaci. - To może nie być łatwe - powiedziała. - Desi na chwilę zniknęła i jej jazgot również, ale filtr związany z szaloną magią jest potężnym demonem, o wiele potężniejszym niż ja, i zdecydowanie nie zechce się zgodzić na to, abyśmy go umieścili w Tarczy. Usiłował nam przeszkodzić w poznaniu jego tajemnic, a teraz będzie przeszkadzał w działaniu. - Ale teraz, kiedy wiemy, gdzie on jest i co mamy robić, nie zdoła nas powstrzymać - stwierdził Gary. Iris pokręciła głową. - Filtr ma potężną siłę iluzji. Trudno będzie przez nią przejść. - Przecież wiemy, że to iluzje - powiedział Gary. - Wystarczy więc sprawdzać drogę przed nami, żeby nie wpaść w jakąś dziurę. - Iluzje wsparte siłami demona - trzeźwo stwierdziła Mentia. Tak, to potężna kombinacja. Lepiej będzie, jeśli przemyślimy nasze działania. - Potrafię rozpoznać niektóre iluzje i być może przeciwstawić się im - powiedziała Iris. - Niespodzianka może zdoła mi pomóc, kiedy będę tego potrzebowała. Ale demoniczny aspekt... - To ja zdołam zidentyfikować - oświadczyła Mentia. - I do pewnego stopnia przeciwstawić mu się, jeżeli nie stanę twarzą w twarz z pełną mocą. Hiatus mi pomoże. To oznacza, że kiedy będziemy zaprzątnięci demonizmem i iluzjami, gargulce staną się naszymi przewodnikami. - Możemy to zrobić - zgodziła się Gayle. - Znam drogę. - Ale... - Gary nadal nie wiedział, z jakiego powodu całe to zamieszanie. - Chodźmy - zdecydowała Iris. - Zanim filtr zdąży obmyślić jakąś obronę. - Nadal jest jeszcze coś do załatwienia - dodała Mentia. - Coś jest nam potrzebne. Desi nie jest najsprytniejszą z iluzji i niemal powiedziała, o co chodzi. Lecz wciąż nie wiemy, co to ma być. - Może zdołamy to ustalić - powiedziała Iris. - Pójdziemy zygzakiem i będziemy bardzo uważać na wszystko, co odbiega od normy. - Wszystko, co odbiega od normy tu, w Obszarze Szaleństwa! - zawołał Hiatus. - Prawda - powiedziała Mentia. - Może jednak pojawić się coś innego. Jeżeli zdołamy to znaleźć, zdobędziemy ostateczny klucz do zwycięstwa. Gary’emu wydawało się to nonsensowne, ale uznał, że nie ma powodów się sprzeczać. Albo znajdą tę tajemniczą rzecz, albo jej nie znajdą. Wyszli w końcu z pałacu. Prowadziła Gayle, a Gary szedł u jej boku. Nagle zrozumiał, dlaczego traktują całą sprawę tak poważnie. Zawias-zone całkowicie się zmieniło. Teraz była to równina o lekko pofalowanej powierzchni. Było nawet ładnie na swój sposób. Lecz wiedział, że jeśli filtr potrafił zmienić obraz miasta w równinę, może także wywołać inną wizję, a to mogło oznaczać prawdziwe kłopoty. Niespodzianka krzyknęła. Gary odwrócił się i zobaczył, jak w stronę dziewczynki skrada się ogromny robak. To był niklas, który swoimi szczypcami odrywał kawałki ciała wielkości monety. Za nim był następny i kolejne. Cała ziemia była nimi pokryta; to one wywołały wrażenie, że podłoże faluje. Gary wiedział, że choć jego naturalna postać nie jest na nie wrażliwa, to jednak teraz jest człowiekiem. Niemożliwością było przejście przez ten teren. - Iluzja - stwierdziła lapidarnie Iris. - Zignorujcie je. - Nie - wtrąciła Mentia. - Niektóre mogą być prawdziwe, ukryte pośród iluzorycznych. Iris skrzywiła się. - Masz rację. Cóż za przebiegła sztuczka! Spalę je. Naprawdę przebiegła. Mogli się okazać dostatecznie odważni, aby iść dalej, a co by było, gdyby kilka prawdziwych pokąsało ich? - Wystarczy, jak zlikwidujesz iluzję, a resztę zobaczymy - doradziła Mentia. - Niestety, nie mogę. Potrafię likwidować jedynie własne iluzje, nie cudze. Do tej pory nie było takiego problemu, bo wszystkie iluzje były moje. To dla mnie nowa i trudna sytuacja. Ogień zaczął trawić wszystko. Iluzyjny ognisty piorun uderzył z góry, rozprysnął się i zajął zarobaczony obszar. Iluzyjne niklasy zapiszczały, kiedy dosięgnął je ogień. Płomienie przeskakiwały z jednego na drugi i w efekcie pożar rozprzestrzeniał się szybciej, niż gdyby ich nie było. - Iluzja ognia pali iluzję robactwa - szepnął zachwycony Hiatus. - Tak - powiedziała Iris. - Nie mogę zlikwidować efektu cudzej iluzji, ale filtr także nie może tego zrobić. Tam, gdzie się obie spotkają, natura bierze górę. Tam, gdzie ogień zniszczył robaki, pojawiła się bezpieczna dla nich ścieżka. Ruszyli przed siebie. Wtedy Gary dostrzegł niklasy nie dotknięte pożarem. A więc jednak kilka było prawdziwych! Stwory ruszyły w ich stronę. Na ich spotkanie wyszła Gayle, która zaczęła je miażdżyć swymi masywnymi stopami. Robaki wciśnięte w glebę już się nie ruszyły. Lecz w tej samej chwili pojawiło się nowe zagrożenie. W pewnej odległości od nich wyrosła góra, a z góry spływała rzeka, która zaczęła zalewać całą równinę. Ogień z sykiem gasł. Szli dalej, ale bardzo ostrożnie, wiedząc, że iluzja może przykryć dziurę w ziemi. Gary wpadł na coś i zaraz zdał sobie sprawę, że to wielki zawieszony głaz przykryty iluzją niczego. On i Gayle szli dalej, dokładnie sprawdzając stopami, czy grunt jest dostatecznie solidny. Woda tymczasem wzbierała. Sięgała im już do kostek, więc pod brązową cieczą nie widzieli swoich stóp. Mogło tam być więcej robaków, więc dalsza droga nie wydawała się bezpieczna. Iris wywołała kolejną iluzję - drogę na grobli. Wyniesiona ponad poziom wody pozwalała im znowu patrzeć pod nogi. Poziom rzeki nie mógł się podnosić szybciej, niż rosła grobla, ponieważ potrzebowałaby więcej iluzyjnej wody do wypełnienia całej równiny, niż trzeba było iluzyjnego piasku do budowania grobli. W pewnej chwili rozpętała się burza. - Wygląda na robotę Fracto - mruknęła Iris. Tak rzeczywiście było. Na powierzchni chmury pokazała się wielka napuszona twarz z nadętymi policzkami i wściekle zamglonymi oczami. Otworzyły się jej usta i w dół poleciały błyskawice, a za nimi mroźne podmuchy. - Co Fracto robi w iluzji? - zapytała Niespodzianka. - Gdziekolwiek można nawiać problemów, Fracto na pewno się tam znajdzie - wyjaśniła Mentia. - Nie dba o to, gdzie. Jak nikt inny ma wyjątkowy talent do sprawiania kłopotów. Mroźny podmuch dopadł powierzchni wody i podniosły się fale. Te rosły i uderzały o groblę. Po chwili widzieli, że pojawiają się w niej dziury. Woda przedzierała się, wypłukiwała piasek i unosiła go dalej. - Poradzę sobie z tym - powiedziała Mentia. Rozpłynęła się i przeformowała w dwie solidne wieże, z których zwieszały się liny podtrzymujące deski. Nad pierwszą wyrwą w grobli pojawił się więc most. Gary postawił na nim stopę i okazało się, że jest solidny. Demonica nie użyła iluzji, ale własnej substancji, która mogła na pewien czas stać się tak trwała, jak sobie tego życzyła. Przeszedł więc na drugą stronę, a pozostali ruszyli za nim. Gayle przeszła przez wodę, ponieważ jej ciężar mógł jednak zagrozić konstrukcji, a poza tym ona nie musiała się obawiać niklasów. Nagle rozległ się pisk. Gayle uniosła nogę. Jej palec zaatakował jakiś niklas i najwyraźniej połamał szczypce. Spadł do wody nawet bez plusku. Gary’emu prawie zrobiło się żal stwora. Kiedy znaleźli się na środku przęsła, z wody wyłoniło się coś potężnego. Wyglądało to na legendarnego potwora mundańskiego, wieloryba, tak wielkiego, że trudno było w niego uwierzyć. Sunął w stronę mostu, grożąc jego zawaleniem. Oczywiście był iluzją, ale tak realistyczną, że Gary się wystraszył. Ruszył biegiem, żeby stanąć na twardym lądzie; równocześnie przeklinał w duchu swoją głupotę. Wieloryb uderzył w bliższą z wież i ta zaczęła się wywracać. Wieloryb był prawdziwy! Niespodzianka krzyknęła. Gary zawrócił i rzucił się biegiem ku wieży, żeby ją ratować. Złapał dziewczynkę dosłownie w ostatniej chwili, kiedy już zsuwała się do wody. Ale wtedy sam wpadł do wody. Nie dało się tego uniknąć; musiał sobie jakoś poradzić. Woda sięgała mu jedynie do pasa i to na niby, więc mógł biec, chociaż wyglądało, jakby zanurzył się bardzo głęboko. Wtem poczuł silny ból w stopie. Niklas! Nie, prawie w tej samej sekundzie zrozumiał, że to zwykłe stłuczenie - uderzył się o ukrytą skałę. Zaniósł Niespodziankę na groblę i popatrzył za siebie, żeby sprawdzić, co z pozostałymi. Most uległ zniszczeniu, ale jedna jego część zmieniła się w długą gumę, która owinęła się wokół Iris. Guma, niczym katapulta, wyniosła Iris na wyspę, gdzie złapała ją bezpiecznie Mentia. Ale Hiatus taplał się w wodzie. - Och, muszę użyć mojej magii, żeby mu pomóc! - powiedziała Niespodzianka. - Nie waż się - ostrzegła Iris. - Oszczędzaj magię na później, na czarowanie filtru. Niespodzianka była więc bardzo ostrożna, magicznie. To miało sens. Miała sporo magicznej i innej siły, ale mogła jej potrzebować podczas ostatecznej rozgrywki z filtrem. Miała więc się ograniczać i uczyć kontrolować swoją moc. Bez wątpienia, kiedy wróci do rodzinnego domu, będzie o wiele grzeczniejszym dzieckiem. Z wody wyłonił się Hiatus, wyglądał na wystraszonego. - Złapało mnie! - krzyknął. Guma otworzyła usta i powiedziała: - Głuptasie, przecież to Gayle Goyle! Hiatus popatrzył w dół na śliski kamień trzymający go w objęciach. - Och, dzięki. - Wyglądał teraz, jakby zbaraniał. Wyszło słońce, bliższe i gorętsze niż w normalnym Xanth. Gary uznał, że i ono zapewne jest iluzją. Zagrzało wodę tak, że ta zagotowała się i błyskawicznie wyparowała. Intensywne promieniowanie nie zaniepokoiło Gary’ego, ale on oczywiście nie był iluzją. Patrzyli, jak ich wyspa się powiększa, w miarę jak obniża się poziom wody. Wkrótce równina znowu była pusta. Jeśli były tam jakieś niklasy, to z pewnością dostały już choroby morskiej. Gary’ego jednak coś zastanawiało. - Jak iluzoryczny wieloryb mógł zniszczyć most? Mentia wróciła do swojej normalnej postaci. - Pamiętaj, że filtr jest demonem. To moc demona. Niewiele siły fizycznej, ponieważ jego ciało fizyczne jest gdzie indziej, ale w pewnych okolicznościach może przybierać fizyczną postać. Górę wieloryba zrobił więc solidną i pchnął go na szczyt wieży, a magia wpływów zrobiła swoje. Teraz Gary był usatysfakcjonowany: filtr okazał się groźnym przeciwnikiem dzięki połączeniu iluzji i substancji. Sporo pierwszego i nieco tylko drugiego, ale podziałało. Kiedy równina przed nimi odsłoniła się, pojawiło się też kolejne zagrożenie. Wyglądało to tak, jakby powoli zakrywał ją jakiś dywan. W końcu Gary dostrzegł, że to nadciąga niezliczone stado zwierząt. Galopowały prosto na wyspę. - Bawoły - powiedziała Mentia, przyglądając się coraz bliższemu stadu. - Jeśli przelecą po nas, będziemy zniszczeni. - Nie, to iluzja - stwierdziła Iris. Znowu pojawiła się jej kontriluzja: ogień. Pognał przez równinę, a wyglądał na bardzo gorący. Zwierzęta dostrzegły go i zastygły w bezruchu. Po chwili próbowały okrążyć go i zmienić kierunek. Ale te z tyłu nadal napierały, jeszcze nie wystraszone zagrożeniem. To nie miało znaczenia. Nacierające stado zostało powstrzymane, mogli więc zbliżyć się bardziej do magicznego kręgu. Niestety, pojawiła się następna iluzja. Okolica zmieniła się w przyjemną dla oka, porośniętą drzewami równinę. Pod lasem wznosił się zamek. - Toż to Zamek Roogna - zauważyła zaskoczona Iris. - Filtr potrafi czytać w naszych myślach - przypomniał jej Hiatus. - Może się tu pojawić wszystko, o czym ktokolwiek z nas pomyśli. - A wszystko to jest groźne - stwierdziła Mentia. - Ponieważ może przykrywać prawdziwe niebezpieczeństwo. - Poważnie się tego boję -jakoś ostro odparła Iris. - Staram się ustalić sens tej sztuczki. Dlaczego filtr stara się nas zwieść czymś, co nie jest groźne? - Groźbom się przeciwstawiliśmy - powiedział Gary. - Teraz więc próbuje nas podejść inaczej. - Albo chce poprowadzić nas w kierunku, który jemu pasuje dodała Mentia. - I z dala od tego miejsca, w którym nie chce nas widzieć. Pamiętajcie, że oprócz samego filtru musimy znaleźć coś jeszcze. Przed zamkiem pojawiła się jakaś postać. Szła w ich stronę. Była to młoda kobieta. Niosła coś ciężkiego. - To Elektra, żona mojego wnuka - powiedziała Iris. - Cudowna dziewczyna. - Co ona niesie? - zapytała Niespodzianka. - Nie jestem pewna - powiedziała Iris. - To wszystko i tak jest iluzją. Poczekali, aż kobieta zbliżyła się do nich. Gary stwierdził, że nie jest ani specjalnie zgrabna, ani piękna, ale wygląda na miłą osobę. Włosy miała spięte w praktyczny kok i była ubrana w dżinsowy komplet. - Nie wygląda na księżniczkę - zauważyła Niespodzianka. Iris uśmiechnęła się. - Nigdy też nie zachowywała się jak księżniczka. Zawsze była raczej kostyczna. Gdyby wtedy to ode mnie zależało, wolałabym, żeby książę Dolpf poślubił księżniczkę Nada Naga, wyjątkową istotę. Ale Elektra robi swoje i teraz wiem, że myliłam się co do niej. Jej talent magiczny do elektryzowania jest daleki od poziomu czarodziejskiego, ale nadrabia to, będąc bardzo miłą i odpowiedzialną osobą. Dała mi dwie wnuczki, Dawn i Eve; bocian przyniósł je drugiego NoRemembra. Nie zamieniłabym jej na żadną inną. Elektra stanęła między nimi z przedmiotem, który niosła. Był czarny; na wierzchu miał czerwone i białe guzy. - Czy mógłby mi ktoś pomóc nieść moje baterie? - zapytała. Naładowałam je, ale są takie ciężkie. - Ależ oczywiście, księżniczko - zaoferował się Hiatus i zrobił krok w jej stronę. - Ej! - zawołała Mentia i powstrzymała go ręką. - W baterii jest demoniczna substancja. - Nie weźmiesz mojej baterii? - zapytała Elektra. Wyglądała przy tym wyjątkowo niewinnie. - Jesteś wrogą iluzją - powiedziała rozsądnie Iris. - Nie ufamy ci. - W takim razie musicie przyjąć to, co jeszcze mam dla was powiedziała Elektra i odstawiła baterię na ziemię. - Atak. W tej samej chwili wyrosły jej zęby jadowe i rzuciła się na Niespodziankę. Ale Gayle okazała się szybsza i skoczyła między nie. Odepchnęła Elektrę na bok, tak że dziewczynka nie została nawet dotknięta. Iluzja Elektry rozwiała się w jednej chwili niczym obłok. - Hej, dzięki! - zawołała Niespodzianka dziwnie nie wystraszona. Może uznała atak za kolejną niegroźną iluzję. Podeszła do baterii, aby się jej przyjrzeć. Mentia zmieniła się w jasną metalową tarczę i osłoniła dziewczynkę od baterii. A ta właśnie eksplodowała. Odłamki metalu rozprysły się, niektóre z nich uderzyły w tarczę. Jeden dosięgnął Gary’ego, ale jako że był iluzją, nie wyrządził mu krzywdy. Stało się jednak jasne, że w tym, który dosięgnął tarczy, była jakaś substancja, ponieważ uderzył w nią z potężnym hałasem. Iris przyklękła przy Niespodziance. - Nic ci nie jest, kochanie? - zapytała. - Nie. - Ale tym razem dziewczynka drżała. - Dlaczego ta miła pani chciała mi zrobić krzywdę? - Ponieważ najwyraźniej teraz ty stałaś się głównym zagrożeniem dla filtru - powiedziała Mentia, powróciwszy do swojej postaci. My byliśmy atakowani, kiedy ustalaliśmy, jak i gdzie go znaleźć, ale teraz już wiemy, jak to zrobić, więc nie jesteśmy niepokojeni. Potrzebujemy twojej magii do ostatecznego czarowania, próbuje więc przede wszystkim ciebie zniszczyć. - Skąd to wiesz? - zapytał zaskoczony Gary. - Ponieważ filtr jest zimnym, logicznym demonem bez nadmiaru substancji czy energii do wytracenia. Gdyby jej się naprawdę nie obawiał, nie atakowałby. Pozostali skinęli z aprobatą. Demonica kolejny raz dowiodła, że jest wśród nich najbardziej rozsądną osobą. - Szczególną troską i ochroną powinniśmy teraz otoczyć właśnie ją - dodała Iris. - Zaopiekuję się nią - powiedziała Gayle. Położyła się przed dziewczynką i Niespodzianka mogła wspiąć się na jej grzbiet i złapać za kamienne pióra. - To fajne! - oświadczyła. - Jazda na gargulcu! - Jazda na gargulcu - powtórzył Gary, ale w głębi ducha się skrzy wił. Powinni zadbać o bezpieczeństwo dziecka, ale również o to, żeby była szczęśliwa, jeśli tylko było to możliwe. Tymczasem dostrzegli coś nowego. Z zamku wyszła grupa jakichś stworów. - Centaury! - stwierdziła Iris. - To specjaliści od łucznictwa. - Ale jeśli strzały będą iluzją... - zaczął Gary. - Ta, która poleci w stronę Niespodzianki, nie będzie - stwierdziła Mentia. - Tak jak ten fragment baterii, który miał ją ugodzić. - W takim razie lepiej podejmijmy jakąś akcję osłonową - zaproponował Gary. - Trudno jednak znaleźć schronienie, skoro nie wiemy, jak naprawdę wygląda ten teren. - Nie mogę zlikwidować iluzji filtru, ale potrafię ją rozpoznać - przypomniała Iris. - Przez miasto prowadzi ale ja, tędy. - Wskazała na gęsto zarośnięty teren wokół zamku. - Możemy tam bezpiecznie pobiec. - A wygląda, jakby była nie do przejścia - powiedziała Mentia. W ten sposób pewnie filtr próbuje zachęcić nas do wyboru innej drogi. Cały czas nie wiedzieli, czego szukają. Gary nadal miał wątpliwości, ale milczał, ponieważ nie potrafił zaproponować nic lepszego. W Obszarze Szaleństwa być może najbardziej szalone pomysły są najlepsze. Szedł więc, ufając w jej ocenę sytuacji. Pozostali ruszyli za nim. Wyglądało, jakby szedł prosto w gąszcz kaktusów, ale okazało się, że nic tam nie ma. Przypomniało mu to o tajemnej ścieżce Desiree, niewidzialnej dla tych, którzy na niej nie stali. Ta jednak wydawała się niewidzialna nawet wtedy, gdy się na niej stało. Centaury zmieniły szyk. Kilka z nich przyłożyło strzały do łuków, galopując w ich stronę. Mentia ponownie zmieniła się w tarczę, tym razem z nogami, i biegnąc tuż za Gayle i Niespodzianką, osłaniała je. Ale wobec tego, że centaurów było więcej, wkrótce i tak mogli zostać otoczeni. - Nie uciekniemy przed tymi iluzjami - powiedział zdyszany Hiatus. - Tam jest kolejna kamienna kolumna na zawiasach - sapnęła Iris i wskazała na lewo. - Schowajmy się za nią. Gary skoczył w coś, co wyglądało jak błotnista kałuża, i odbił się od kamiennej kolumny. Au! Pomachał do pozostałych. Zgromadzili się dookoła Gary’ego pod osłoną kolumny nadal niewidocznej w wyniku działania iluzji. Oparli się plecami o kamień. Mentia tymczasem zmieniła się w metalową tubę na kołach. - Co to takiego? - zapytał Gary. - Armata - powiedziały usta na końcu tuby. - Kiedy pojawią się centaury, dotknijcie pochodnią mojego tyłu. - Pojawiła się niewielka pochodnia. Gary wziął ją do ręki. Kiedy pokazały się centaury, przytknął ogień do armaty. Usłyszeli grzmot, a z ust armaty wyłoniły się kłęby dymu. W stado centaurów uderzyła duża kula i powywracała je. - A więc to jest kanonada - zawołał Hiatus. Był pod wielkim wrażeniem. Pozostałe centaury zajęły pozycje za innymi kamieniami. Kolumny wyglądały jak drzewa, ale Iris potrafiła je poprawnie zidentyfikować. Kule armatnie nie mogły sięgnąć pochowanych wrogów. - Ale i ich strzały nie dosięgną nas - zauważył Gary z nie ukrywaną satysfakcją. Nagle zza narożnika wyleciała strzała, przeleciała tuż obok Gary’ego, uderzyła w kamień i upadła. - Jeden z nich potrafi strzelać zza narożnika. - Hiatus był zaskoczony. - Te nadzwyczajne efekty w szaleństwie wykraczają daleko poza moją wyobraźnię - powiedziała Mentia. Wróciła do swojej postaci, jedynie na jej czole pozostały jakieś znaki. W ich stronę poleciało więcej strzał. Tylko jedna była prawdziwa uderzyła w grzbiet Gayle i rozpadła się. Jednak cała sytuacja wzbudzała niepokój, ponieważ strzały pojawiały się tak szybko, że nie nadążali ustalać, które są prawdziwe, a które nie, dopóki nie dotarły do celu. Jedna przeszła dokładnie przez nos Iris i chociaż była iluzją, to jednak wywołała pewien efekt. - Och, tracę olej! - zawołała Iris, kiedy z jej głowy wytrysnęły białawe, połyskujące banieczki. - Nie zabrałam ze sobą moich lekarstw! - Próbowała łapać banieczki, ale bezskutecznie. - Ja pomogę - chętnie zgłosiła się Niespodzianka. Zrobiła zeza. Banieczki zaczęły się łączyć i tworzyć bloki rozrzucone po ziemi, która teraz była błyszcząca. - Oj, nie tak chciałam. - Poczekaj, z tego też możemy skorzystać - powiedziała Mentia. - Zbierz je przed nami, to utworzy barierę psychiczną. - Podniosła jeden z bloków i postawiła przed Niespodzianką. Gary podniósł kolejny i dostawił do pierwszego. Przyłączył się też Hiatus. Szybko zbudowali mur na swoją wysokość i strzały nie mogły ich już dosięgnąć. - Dlaczego niektóre są jaśniejsze od innych? - zapytał Hiatus, wskazując na kostki, które różniły się od innych. - Niektóre są mętnymi myślami. - Gary wzruszył ramionami. - Bardzo ci dziękuję - powiedziała oschle Iris. - Ja mam poważniejsze pytanie - wtrąciła Mentia. - Dlaczego talent Niespodzianki nie zadziałał we właściwy sposób? Próbowała zebrać bańki, a zamiast tego powiększyła je. - Jest jeszcze dzieckiem - zauważył Gary. - Nie potrafi wszystkiego dobrze kontrolować. - Owszem, nie potrafiłam na początku, kiedy zjawiliśmy się w Obszarze Szaleństwa. Teraz już potrafię. Ale coś mi przeszkodziło upierała się Niespodzianka. - Jesteś pewna, kochanie? - zapytała Iris. Odzyskała już zdrowy rozum. Nie miała go w głowie, ale był tuż przed nią, i to dobrze poukładany, więc wszystko wydawało się w porządku. - Może coś ci się pomieszało z wrażenia? - Nie - odparła dziewczynka z pewnością siebie. - Coś mi przeszkodziło. - Filtr? - zapytała Mentia. - Jeśli potrafi zmienić twoją magię, nasze zadanie będzie trudniejsze, niż sadziliśmy. - Nie, on może czytać w moich myślach, ale nie potrafi ich zmieniać... to samo z talentem - odpowiedziała Niespodzianka. - Nie powinniśmy męczyć dziecka w mało ważnej sprawie wtrącił Hiatus. - Robi, co może, i najlepiej jak umie. - Nie wierzycie mi - powiedziała oskarżycielskim tonem Niespodzianka. - To nie to - tłumaczył się Hiatus. - Tylko że... - Myślicie, że jestem za mała, żeby wiedzieć, co to było! - Proszę, kochanie, nie denerwuj się - odezwała się zaniepokojona Iris. - I ty też! Wszyscy uważacie mnie za pokręconą. - No cóż, jesteś przecież młoda - powiedział Gary. - Ale to nie jest żadna wada. - Dobrze, to ja wam pokażę! - wybuchnęła Niespodzianka. - Zrobię się stara! - Nie, nie trać swojej magii! - krzyknęła Mentia. Lecz jej głos rozsądku spóźnił się. Niespodzianka zrobiła zeza. Na szczęście jej ubranie urosło razem z nią. Stała się teraz atrakcyjną mniej więcej trzydziestoletnią kobietą, chociaż w jakiś sposób wydała się niewykończona. - Teraz jestem dorosła - powiedziała. - Bardzo przepraszam za moje dzieciństwo. Przysięgam, że jakaś siła poza mną i filtrem odwróciła moją wcześniejszą magię. Pragnęłam magnetycznie zebrać banieczki w dłoniach, a zamiast tego powiększyły się. - Och, jesteś urocza, ale potrzebujesz wykańczającego szlifu powiedziała Iris. Sięgnęła do kieszeni i coś z niej wyjęła. - Co to? - zapytała Niespodzianka. - Makijaż. To sekretna iluzja używana przez dziewczęta, o której nie wiedzą chłopcy. Pozwala zbyt młodym dziewczętom wyglądać doroślej, a dorosłym kobietom wyglądać młodziej. - Dotknęła dorosłej twarzy Niespodzianki pudrem i kolorowymi patyczkami i po chwili kobieta rzeczywiście wyglądała jeszcze ładniej. Pozostali spojrzeli po sobie. Niespodzianka wydawała się wiarygodnym świadkiem. - Co według ciebie mogło zniekształcić twoją magię? - zapytała Mentia. - Nie mam pojęcia. Ale jeśli sobie życzysz, mogę się nad tym zastanowić. - Być może powinnaś. Dobrze byłoby wiedzieć, co komplikuje nasze działania. Gary rozumiał, o czym mówi Mentia. Ta tajemnicza rzecz, której potrzebowali do wypełnienia misji, a którą filtr chciał przed nimi ukryć, mogła znajdować się gdzieś blisko. Jednak demonica starała się być ostrożna, ponieważ mógł to być jedynie fałszywy trop podrzucony przez filtr. Niespodzianka zrobiła zeza dokładnie tak samo, jak czyniła to jako dziecko. - Istnieją ukryte zapasy sproszkowanego drewna odwracającego - powiedziała niespodziewanie. - Dość dawno temu zmieszano lek zawierający magiczny pył i drewno odwracające i zapieczętowano w słoju. Po trzech tysiącach lat pieczęć zaczęła się rozpuszczać i w efekcie zaczyna to oddziaływać na moją magię. Nie odwraca jej, lecz jedynie wypacza, ponieważ lek ma dziwne właściwości magiczne. - Po co ktoś sporządził taką miksturę? - zapytała Mentia, a w jej oczach pojawił się demoniczny błysk zainteresowania. - Ustaliłam, że została sporządzona dla pewnych specjalnych celów - odpowiedziała Niespodzianka. Nadleciała kolejna porcja strzał. Tym razem połyskiwały. Jedna z nich utknęła w murze i podpaliła go. - Podpalacze - zawołała wystraszona Iris. - Moje myśli! Gayle wyszła zza muru i podeszła do niego od drugiej strony, a następnie zębami chwyciła za bełt strzały i wyrwała ją. Ogień zgasł. Płomienie zniknęły. Niebo za murem oświetliły piękne, ciche wybuchy światła. W iskrach przecinających niebo widać było czerwień, błękit i żółć. - Możesz nas doprowadzić do tego słoika? - zapytała Mentia. Albo powiedz mi, gdzie dokładnie jest, to sama go znajdę. - Mogę cię tam zabrać - powiedziała Niespodzianka. - Nie powinnaś tracić swojej magii na jakąś głupią mieszankę zaprotestował Hiatus. - Moim zdaniem to może być ważne - stwierdziła Mentia. - Zwróć uwagę, że filtr stara się nas od tego odwieść. Hiatus skinął. - Racja. Zdecydowanie nie chce, żebyśmy go znaleźli. - My utrzymamy twierdzę - obiecał Gary. - A wy idźcie po słój. Flary stały się tak jasne i liczne, że wokół zrobiło się nieprawdopodobnie jasno. Nagle usłyszeli hałas, wycie, jakby wściekły północny wiatr przyłożył palec do koła szlifierskiego. Bez wątpienia coś przestraszyło filtr albo chciał, żeby tak pomyśleli. Mentia przemieniła się w przezroczystą kartę. Owinęła się wokół Niespodzianki, która wyszła zza kamiennej kolumny i zniknęła w pobliskim lesie. - Spróbujmy zmylić filtr, jeśli zdołamy - zaproponował Hiatus. Zaczął macać dookoła, chcąc znaleźć coś, czym można by rzucić. Podniósł to, chociaż z powodu iluzji nie wiedział, co to jest. Gary i Iris zrobili to samo, a Gayle obwąchała ziemię. Wkrótce znaleźli sporo kamieni nadających się do rzucania. Zaczęli celować w miejsce, z którego wystrzeliwały fajerwerki. Gary wątpił, aby dało to pożądane efekty, ale po półtorej chwili rozległ się trzask i część nieba zrobiła się czysta. Najwyraźniej trafili źródło iluzji. Kolory rozpłynęły się. Rozległ się klekot i ku ścianie zaczął się zbliżać przysadzisty ptak. - Co to? - zapytał Hiatus. - Wygląda jak kura - powiedziała Iris. - Czy kury mają łuski? - zapytała Gayle. W ptaku było coś znajomego. Gary wysilił pamięć, aby sobie przypomnieć, gdzie spotkał się z takim stworzeniem. Wreszcie olśniło go. - To jest smoczykur! - krzyknął. - Trzymaj się od niego z daleka! - Dlaczego? - spytał Hiatus. W tym samym momencie kur otworzył dziób. Wystrzelił z niego płomień i uderzył w mur. - Już wiem dlaczego - powiedział Hiatus. Szczęśliwie mur był solidny, a większa część ogni iluzoryczna, więc niewiele przedostało się na drugą stronę. Tymczasem wróciły Mentia i Niespodzianka. Niespodzianka miała w rękach szklany słój w jednej czwartej wypełniony szarym proszkiem. - Pokrywka była luźna - powiedziała. - Zakręciłam mocno, tak że teraz już nic z niego nie ujdzie. Ale już myślałam, że nigdy do niego nie dotrzemy; iluzje były horrendalne. - Więc filtr rzeczywiście nie chciał nas do tego dopuścić - uznał Gary. - Na pewno nie chciał - potwierdziła Mentia. - Ale potrafił tylko wywołać iluzje i trochę słabej substancji, a na nas to było stanowczo za mało. - Ciągle jednak nie wiemy, dlaczego tak się boi tego słoika. - Mogę to zbadać - powiedziała Niespodzianka. - Myślę, że powinnaś - stwierdziła Mentia. - A potem wróć do swojego prawdziwego wieku. Nie chcielibyśmy, abyś na dobre utknęła w tych latach. - To by było okropne - zgodziła się Niespodzianka. Zrobiła zeza, po czym przybrała wyraz osoby zaskoczonej. - Używali tego przy zakładaniu Tarczy! To główny składnik. Pozwala zmieniać naturę magii. - Czy to znaczy...? - zaczęła Mentia, a oczy zrobiła tak wielkie, że wyglądała jak owad. - Tak. To pozwoli nam włączyć filtr w Tarczę bez żadnych dalszych utrudnień. Używali tego już wcześniej, więc wyrzucili słoik. Nie zauważyli, że nie jest pusty. Ta reszta powinna wystarczyć do wprzęgnięcia filtru. - To dlaczego...? - Ponieważ filtr stworzył iluzję, że słoik jest pusty. W ten sposób przypieczętował sukces i uniknął uwięzienia w Tarczy. Tymczasem oni sądzili, że dobrze wywiązali się z obowiązku. Kiedy już wyrzucili słoik, filtr przykrył go iluzją, tak że nie potrafili go odnaleźć i nie dało się naprawić błędu. No i filtr załatwił sobie w ten sposób trzy tysiące lat wakacji... na koszt Xanth. - A my teraz wakacje te zakończymy - stwierdził Gary. Niespodzianka zrobiła zeza i w jednej chwili znowu stała się małą dziewczynką. Na jej twarzy pozostał jednak makijaż, tak że wyglądała na dorosłą osobę. - Dobrze zrobiłaś - zauważyła Iris. Dziecko zachmurzyło się. - Ale zużyłam większą część mojej magii. Już nigdy więcej nie zdołam tego zrobić. - Z jednego oka popłynęła jej łza. - W dobrym celu - powiedziała Iris uspokajająco. - A teraz, gdybyś jeszcze mogła sprawić, by moje myśli wróciły do mojej głowy, miałabym je znowu... - Och tak. Mogę to zrobić teraz, kiedy słój jest znowu zamknięty. - Dziewczynka zrobiła zeza i bloki na powrót zmieniły się w banieczki oleju, które wróciły do głowy Iris. - Od razu lepiej się czuję - z wdzięcznością wyznała Iris. - Nie powinnam ich więcej tracić. Ruszyli dalej, zwalczając kolejne iluzje, jedną po drugiej, drugą po trzeciej, trzecią po kolejnej. Kiedy w ich stronę wyruszyła armia ogrów, Iris wywołała armię gigantów. W rezultacie rozgorzała bitwa tak okrutna, że szybko uciekli od tej rzezi. Kiedy pojawiły się latające smoki, Iris wywołała smoki lądowe, aby im się przeciwstawiły, a w rezultacie rozgorzała jeszcze gorsza bitwa. Kiedy nadleciały cuchnące harpie i zaczęły zrzucać wybuchowe jaja, stanęły przeciw nim śmierdzące gobliny z procami, z których raziły jaja kamieniami, jeszcze zanim te spadły na ziemię. Wszystkie potwory spotykały się z innymi potworami i trwało nie kończące się unicestwianie. Szli górą, środkiem i dołem, spoglądając dla bezpieczeństwa nad głowy, przed siebie i pod nogi. Kiedy pojawił się olbrzym z BB dubeltówką, z której strzelał bombami burzącymi, odpowiedzieli mu z miotacza AA, anulującymi agresję. W końcu dotarli do magicznego kręgu. Tu efekty iluzji zniknęły, ale wiedzieli, że najgorsze przed nimi. Musieli stawić czoło filtrowi w samym sercu najsilniejszej, najbardziej szalonej ze wszystkich magii. Gary ze zdziwieniem zauważył, że już nadeszła noc. Na niebo wyszły migające w rytm gwiazdy rockujące dobrą pogodę. Zanurzyli się i popłynęli na wyspę. Z miejsca, gdzie, jak już wiedzieli, krył się filtr, gdzie znajdowało się centrum najintensywniejszej magii w całym Xanth, biła łuna. Miejsce połyskiwało czymś na kształt zjadliwości. Wyczerpywało duchowo i fizycznie. - Mogę wam pomóc - powiedziała Gayle. - Przywykłam do tej mocy. Złapcie mnie za futro. Zrobili, jak kazała, i pomogło. Ruszyli grupą do wewnętrznej komnaty, w której gargulec spędził trzy tysiąclecia. Teraz miejsce było puste, ale błyszczało słabą iluzją. W jednej chwili stała się wyraźna. Pojawiła się kopia wojowniczki Hanny. - Myślicie, że wygraliście! - Splunęła, a jej ślina przedziwnie wirowała w powietrzu, zanim wpadła w kanał przy cokole. - Nie starczy wam nerwów, aby mnie ujarzmić! Mentia zwróciła się do Niespodzianki: - Pomożemy ci, ale tylko ty możesz sięgnąć i wyjąć filtr. Dasz radę? Dziewczynka wyglądała na wystraszoną. - Mogę użyć magii, której potrzebuję. Ale nerwy nie są magiczne, prawda? - Nie, kochanie - potwierdziła Iris. - To raczej cecha charakteru. - Jestem zbyt młoda, aby mieć dużo charakteru - powiedziała Niespodzianka, a w jej oczach zabłysły łzy. - Ja się nauczyłem w szalonej magii stosować swoją magię w nowy sposób - powiedział Hiatus. - Może i ty zdołasz tak zrobić ze swoją i dostaniesz to, czego potrzebujesz. - Ojej, zdołam? Jak? - Skup się na tym, czego potrzebujesz, tak jak wtedy, kiedy szukałaś słoika z proszkiem. - Nie mogę dwa razy użyć tej samej magii. - Ale możesz użyć podobnej. Przypuśćmy, że potrafisz sprawić, by rzeczy były widzialne, więc... - Jasne. - Niespodzianka zrobiła zeza. Nagle pomieszczenie zapełniło się różnymi przedmiotami. Gary rozejrzał się, próbując się domyślić, czym są. Wyglądało to na zbiorowisko śmieci. - Talenty! - powiedziała Mentia. - To są pojedyncze talenty, tyle że teraz są lepiej widoczne. - Ona ma talent, który pokazuje cudze talenty - stwierdziła Iris. Właściwie przekazała ten talent wszystkim nam. - Przepraszam - powiedziała Niespodzianka. - Magia jest tak potężna, że wszystko okazuje się znacznie silniejsze, niż się spodziewałam. - A my widzimy talenty niczym pojedyncze istoty - dorzucił Hiatus. - Widzisz, Iris, ty wyglądasz jak iluzja. - A ty jak pęczek poskręcanych korzeni - odgryzła się Iris. - Ale masz rację. Gary wygląda na strasznego gargulca otoczonego czystą wodą. - Jesteś piękny - powiedziała Gayle do Gary’ego. - Nie powinniśmy się rozpraszać - przypomniała rozsądnie Mentia. - Z ochotą zbiorę wszystkie te talenty i wyjaśnię, czym jest każdy z nich. Ten na przykład. - Podniosła małą kulkę z wirującym czymś, która dmuchnęła psychodelicznym dymem. Gary’emu zrobiło się niedobrze, a Niespodzianka oszalała. Nawet Gayle zrobiła się nieco nerwowa. Hiatus zaczął wykonywać dziwnie nieskoordynowane ruchy rękoma. - Nie rób tego - upomniała ją Iris. - Doprowadzasz nas do szaleństwa. Kula spadła na ziemię. Mentia wróciła do zwykłej postaci. - To był talent polegający na doprowadzaniu ludzi do szaleństwa. - Co tu robią te wszystkie porzucone talenty? - zastanawiał się zaskoczony Hiatus. Znowu Mentia okazała rozsądek. - To z powodu najpotężniejszej magii w Xanth, która się tu skupia. Kiedy ludzie schodzą ze sceny, ich talenty zostają zapewne bez gospodarza. Wędrują więc do obszaru silnej magii. Magia z pewnością przyciąga magię. Tu się gromadzą. - To brzmi sensownie - stwierdziła Iris. - Lecz nie rozwiązuje naszego problemu. Potrzebujemy więcej nerwów dla Niespodzianki. - Może jakiś wariant - wtrącił Gary. - Spróbuj pokazać cechy charakteru. - Oczywiście - przytaknęła Niespodzianka. Talenty zniknęły. W ich miejsce pojawiły się inne przedmioty, dziwnie rozrzucone. Leżały tam odłamki skał, plamy błota, kawałki szkieletów, drewniane drzazgi i coś, co przypominało rozgniecione owady, jeśli przyjrzeć im się z bardzo bliska. To były cechy charakteru? - Niektórzy ludzie mają mocny kręgosłup - zauważyła Mentia, patrząc na fragment ludzkiego kręgosłupa. - A niektórzy nie mają. Popatrzyła na coś brejowatego. - Ale gdzie są nerwy? - Niech się przyjrzę - powiedziała Niespodzianka i rozejrzała się. - Ach, tam jest to, czego potrzebuję. Gary popatrzył we wskazanym kierunku. Dojrzał wiązkę sznurków na samym końcu kanału. Podniósł je. - To? Leżało tu. - To nic takiego - odezwała się drwiąco Hanna. - Nie zwracajcie na to uwagi. - Ale wygląda tak, jak się nazywa - stwierdziła Niespodzianka. Gary popatrzył. Na jednej stronie sznurków widniał wydrukowany napis: NERWY. Tego według Hanny brakowało dziecku. Wyglądało podobnie to talentu. Podniósł więc to coś dla dziecka. Niespodzianka położyła wiązkę na dłoni i nerwy wtopiły się w nią. - Teraz mam dość nerwów - powiedziała. - Niech to, znowu przegrałam - mruknęła Hanna. - Coś mi się wydaje, że zbyt łatwo się poddała - mruknęła z kolei Gayle. Gary musiał się z nią zgodzić. Filtr był niebezpieczny i podstępny jak każdy demon. - No więc jesteśmy teraz gotowi do okiełznania filtru - stwierdziła Iris. - O ile dobrze rozumiem z naszej wizji pierwszego stawiania Tarczy, Niespodzianka powinna teraz użyć swojej magii do podniesienia filtru, a pozostali powinni wypowiadać słowa zaklęcia. Wtedy też dodamy proszku ze słoika... - Nie pamiętam słów - przyznał Hiatus. - A poza tym wizja filtru wcale nie musi być wiarygodna. Skąd się dowiemy, jakie słowa są właściwe? - Ma rację - przytaknęła Mentia. - Kiedy zaklina się demona, trzeba bardzo precyzyjnie przestrzegać rytuału, bo inaczej odwróci się przeciwko tobie i zniszczy cię. To dlatego Hanna była taka uległa; spodziewa się, że zaczniemy działać, bo myślimy, że jesteśmy już gotowi, a tymczasem wcale nie jesteśmy. Musi być jakaś księga zaklęć albo coś podobnego, co nam pomoże. - To będzie trwało wieczność! - zawołała Iris. - Minęły trzy tysiące lat - zauważyła Gayle. - Jeżeli nie zrobimy tego dobrze, miną kolejne trzy tysiące lat. - Racja - zgodziła się Mentia. - Niespodzianko, możesz użyć takiej magii, abyśmy zobaczyli wszystko to, co będzie niezbędne do rzucenia zaklęcia? Wtedy niczego nie przeoczymy. - Oczywiście. - Dziewczynka znowu zrobiła zeza. Nic się nie zmieniło. - Hmmm... - zaczęła Iris. - Zrobiłam to, naprawdę zrobiłam - zapewniała Niespodzianka. - Ale filtr przykrył wszystko iluzją - wyjaśniła Mentia. - Iris, gdybyś mogła przeszukać iluzję... - Tak. - Iris bacznie przyjrzała się otoczeniu. Okręciła się w koło. - Tak - powtórzyła. - Błyszczą pod nałożonymi warstwami iluzji. Mała książeczka i... i jakieś paski. - Paski? - zapytała Mentia. - A co paski mogą mieć wspólnego z ujarzmieniem filtru? - Nagle błysnęła jej w głowie pewna myśl. Uprząż! Potrzebujemy uprzęży! Oczywiście. Większość demonów zaklina się w jakimś celu, ale tego musimy na stałe umieścić w Tarczy. Magiczna uprząż utrzyma go na stałe. - Gdzie leży książka i uprząż? - zapytał Gary. - Niedaleko - odpowiedziała Iris. - Pierwotni musieli je porzucić, kiedy uznali, że praca została wykonana, i od tamtej pory nikt ich nie dotykał. - Podeszła na skraj komnaty, wsunęła rękę w coś, co wyglądało jak ściana, i wyjęła książkę owiniętą paskiem. Potem poszła na drugą stronę pomieszczenia, sięgnęła do sufitu i z zamaskowanej niszy wyjęła uprząż. - Teraz mamy wszystko. Możemy wykonać zadanie. Hiatus wziął książkę i otworzył ją. Przeczytał na głos instrukcję. Była nadspodziewanie prosta. Musieli tylko wyjąć filtr, nałożyć na niego uprząż, posypać go proszkiem i wypowiedzieć słowa: „Fil uaktualnienie Tarczy - rekompilacja”. Następnie włożyć filtr we właściwe miejsce i odejść. - Słowa musi wypowiedzieć Gary - stwierdziła Mentia. -To jego misja. - Każdy może to zrobić - uznał Hiatus. - Dlaczego Dobry Mag wysłał nas wszystkich? - Nie każdy może to zrobić - zaprzeczyła Mentia. - Ciebie, Hiatusie, potrzebowaliśmy do znalezienia drogi, ty zapytałeś Desiree, która skierowała nas do olbrzyma Jethro, który z kolei przysłał nas tu. Iris potrzebowaliśmy do przeciwstawiania się iluzjom. Gary odczytał historie zaklętą w kamieniach. Gayle podała nam prawdziwe imię filtru. Ja przeciwstawiłam się demonicznemu aspektowi filtru. Niespodzianka zaś używała niezbędnej magii, a teraz wyciągnie dla nas opornego demona. Tylko razem mogliśmy wykonać te zadania. Cała wyprawa nabrała sensu. - W takim razie zróbmy to - zdecydował Gary. - Jeżeli filtr znajduje się w tym cokole, mogę go znaleźć. - Dotknął kamienia, aby go przeczytać. - Tu jest pęknięcie, sztuczne. Zbadał cały cokół dookoła i znalazł ruchomą płytę. Otworzył ją i w głębokim sześciennym zagłębieniu znalazł płaski dysk, kółko z uchwytem. Popatrzyli na to. - To jest to? - zapytał Hiatus. - Ten cedzak do herbaty? Znowu pojawiła się Hanna. - Oczywiście, że nie - powiedziała poważnym tonem. - Filtr to ogromne i niesłychanie skomplikowane urządzenie, schowane zbyt głęboko w kamieniu, abyście kiedykolwiek tam sięgnęli. To tylko wabik. - Oczywiście, że to jest to - powiedział z uśmiechem Gary. - To jest demon - dodała Mentia. - Spali każdego, kto go dotknie bez ochrony. Niespodzianko, uczyń swe dłonie niewrażliwymi i podnieś go. Dziewczynka zrobiła zeza i na jej dłoniach pojawiły się ochronne rękawice. Filtr przybrał postać niklasa i straszył ukąszeniem. Dziewczynka napięła nerwy, sięgnęła do skrytki po przedmiot i wyjęła go. Wydawał się niczym w porównaniu z tym wszystkim, czemu do tej pory musieli stawić czoło. Hiatus założył na niego uprząż. Usłyszeli syk. Hiatus gwałtownie cofnął dłoń. Filtr sparzył go. Niespodzianka wzięła więc uprząż drugą ręką i poprawiła ją, ciasno spinając paski. - Och - szepnęła Hanna i jej twarz przybrała wyraz skrępowania. Teraz Gary stanął za ujarzmionym filtrem. Odkręcił wieko ze słoja z proszkiem. Hanna popatrzyła na niego. - Jeżeli użyjesz tego proszku, zniszczę cię - zagroziła, a z jej oczu błysnęły promienie. Gary poczuł się zakłopotany. Przekonał jednak sam siebie, że to musi być blef. Zdjął pokrywkę. Hanna zmieniła się w bazyliszka. Pochyliła się gwałtownie nad nim tak, aby musiał spojrzeć jej w oczy. Gary był przerażony, nie wiedział, czy okropne spojrzenie nie zmieni go w kamień w ludzkiej postaci, przekreślając tym samym wszelkie plany związane z Gayle. Zmusił w końcu drżącą rękę do posypania filtru proszkiem. Hanna wróciła do swojej normalnej kobiecej postaci. - No to patrz! - krzyknęła i uniosła spódniczkę. Gary zdążył jednak odwrócić wzrok. - Fil - powiedział. - Nie! - wrzasnęła z boleścią Hanna. - Uaktualnienie - mówił dalej Gary. - Zniszczysz mnie! - powiedziała Hanna, naprawdę wystraszona. - Tarczy - ciągnął z poczuciem winy, mimo że wiedział, iż to tylko iluzja, która miała go kusić. - Błagam cię - powiedziała. - Wszystko, czego chcesz! Bogactwo, władzę, piękne kobiety... Już zamierzał odpowiedzieć, że jest gargulcem, który niczego nie potrzebuje, ale pojął, że to następna pułapka. Nie wolno było mu powiedzieć niczego poza słowami zaklęcia, inaczej by je zepsuł, a zapewne nie udałoby się wszystkiego powtórzyć. Filtr ciągle miał mnóstwo pomysłów. - Rekompilacja - dokończył. Hanna z rozdzierającym serce rozpaczliwym lamentem zmieniła się w dym. Miejsce rozjarzyło się wybuchem światła. Ujrzeli ciemność przygwożdżoną świetlnymi szpilami. Jedna z nich rozrastała się, aż przybrała postać jasnej kuli; w jej pobliżu pojawiła się mała ciemna kula, a na niej mapa Xanth w koronie. To królestwo minerałów, pojął Gary. Z tej mapy wyrosło drzewo w koronie; z niego wysypały się inne drzewa i pokryły Xanth. To było królestwo roślin. Potem pojawiło się zwierzę, jakby złożone ze wszystkich innych zwierząt, i też miało na sobie koronę; z niej zrodziły się różne gatunki zwierząt i wypełniły przestrzeń miedzy drzewami. To było królestwo zwierząt. W końcu na scenie pojawił się człowiek i zbudował swe wioski, a z nich wyszły wszystkie mieszane gatunki i wtedy pojawiło się miasto Zawias-zone, a z niego wyłoniły się dwie niewidzialne kurtyny: zewnętrzna Tarcza i ograniczenie wewnętrznego szaleństwa, i wszystko było zrobione. Obraz znikł. Sześć osób stało pośród ruin Zawias-zone, na wyspie na środku bajora, w otoczeniu niczego. Ich wizja szaleństwa została zrealizowana. Gary nie czuł radości. Filtr był wściekłym demonem, samolubnym i w jakimś sensie niebezpiecznym i wydał im bitwę, w której niemal polegli. Ukazał im ważny aspekt historii Xanth. Hanna i Desi - czy rzeczywiście były tylko bezmyślnymi wymysłami? Teraz wszystkie iluzje filtru zniknęły. Szkoda, że nie stało się inaczej. - Włóż to z powrotem do skrytki i wracajmy do domu - powiedziała Mentia. - Skończyliśmy. Gayle powąchała wodę. - Czysta - stwierdziła. - Przeznaczenie gargulców zostało zmienione. - To oznacza, że możemy robić, co nam się podoba - powiedział Gary i wymienił z Gayle wielce znaczące spojrzenie. Zaczynał czuć się lepiej. - Kiedy odzyskam moją prawdziwą postać. - Tak - powiedziała poważnie. Rozdział 18 Powrót Wrócili drogą, którą przyszli, klucząc przez pustkowie Zawias-zone, aż doszli do lasu. Gary wypatrywał, w nadziei, że jeszcze raz ujrzy zarysy wspaniałego niegdyś miasta, ale cudowna iluzja zniknęła. - Filtr może i był samolubnym demonem, ale wizje miał naprawdę urocze - stwierdziła Iris. - Jest mi niemal przykro, że musieliśmy go ujarzmić - powiedział Hiatus. - Jak na pojedynczy przedmiot miał bardzo bogatą osobowość. - To był demon wśród demonów - powiedziała z uznaniem Mentia. - Podziwiam go teraz, kiedy nie muszę już z nim walczyć. Pozostali przytaknęli. Zrobili, co mieli zrobić, ale owoce ich zwycięstwa miały cierpki smak. Gary poczuł ulgę, wiedząc, że nie jest jedynym, który czuł szacunek do pokonanego, ujarzmionego przeciwnika. Śladami Jethro doszli do przewróconego olbrzyma. Teraz siedział. - Domyślam się, że coś zakończyliście - powiedział. - Szaleństwo jest jakieś inne. - Zostało ograniczone - wyjaśniła Mentia. - Powoli wróci do swojego poprzedniego terytorium i tam pozostanie. - To dobra wiadomość - powiedział olbrzym. - Któregoś dnia zdołam więc wstać i wrócić do Xanth. Życzyli mu wszystkiego najlepszego i poszli dalej. Teraz podeszli do Desiree i jej drzewa. Oboje ciągle byli w nie najlepszym nastroju, ale driada wyglądała na nieco weselszą niż ostatnio. Hiatus zbliżył się do niej. - Mogę pomóc twojemu drzewu - powiedział. - Wiem. - Wiesz? - Miałam taki niesamowity sen, w którym znalazłeś się w samym środku dziwnego miasta - powiedziała. - I w tym śnie nazywałam się Desi i... - Przerwała, wyraźnie czując ból. - Myślę, że jesteś milszą osobą, niż wcześniej sądziłam, solidną i rzetelną, i gdybyś chciał tu zostać... - Najpierw pozwól mi pomóc twojemu drzewu - powiedział. Pochylił się nad pniem, skoncentrował i spowodował, że kwadratowe korzenie zaczęły się zmieniać w okrągłe. Niemal natychmiast drzewo pojaśniało, liście rozwinęły się i pozieleniały. Korzenie działały. Gdy tylko drzewo ozdrawiało, Desiree także poczuła się lepiej. Zmieniała się: ze zmizerowanej istoty stała się normalna, a po chwili promieniowała pięknem. Zanim Hiatus zdążył się podnieść, Desiree stała się wyjątkowo uroczą niewiastą. A kiedy odwrócił się w jej stronę, podeszła do niego, objęła go i pocałowała. Maleńkie czerwone serduszka pojawiły się na moment i zniknęły, ale aura wokół nich zdążyła się od nich zaróżowić. - Hiatus otrzymał swoją nagrodę - powiedziała Mentia. - I myślę, że podoba mu się ona tak jak wszystko to, co proponował mu filtr. Wszyscy się zgodzili. Odeszli, wiedząc, że nikt nie będzie za nimi tęsknił. Odnaleźli Richarda i Janet i wyjaśnili, że szaleństwo się cofnie, ale zabierze to trochę czasu. Oboje byli zadowoleni. - No i myślę, że Hiatus i Desiree pobiorą się - powiedziała domyślnie Iris. - Pewna jestem, że będą chcieli, abyście ich odwiedzili. Zaszli do Zamku Zombi i poinformowali Millie Duszycę o sukcesie jej syna. Millie była im serdecznie wdzięczna. W swoim czasie dotarli też do domostwa golema. Niespodzianka natychmiast przyjęła rozmiar golema i wpadła w objęcia mamy. - Ale czy ona...? - zapytał ostrożnie Grandy. Iris wyglądała poważnie. - Wiem, że będzie wam przykro, ale Niespodzianka odkryła, że każdego ze swoich magicznych talentów może użyć tylko raz. Jest zdecydowana nie tracić więcej swojej magii. Będzie więc bardzo powściągliwa. Prawdę powiedziawszy, ma szczery zamiar być normalnym dzieckiem, poza sytuacjami wyjątkowymi. Grundy zastanowił się. - Bez dzikiej magii? Bez efektów wymykających się spod kontroli? Świetnie. - Ale z tonu jego głosu wynikało, że nie jest do końca szczęśliwy. Rapunzel urosła do normalnego, ludzkiego kształtu i oddała im dziecko. Niespodzianka każdego uściskała z całej siły. - Dziękuję za wspaniałą przygodę - powiedziała Gary’emu. Kiedyś musimy to powtórzyć. - Zaraz potem wybuchnęła serdecznym śmiechem. Bez wątpienia była teraz normalnym dzieckiem. - A propos - odezwała się Iris. - Niespodzianka opowie wam fantastyczną historię, w którą trudno wam będzie uwierzyć. Ale będziecie musieli się wysilić, bo wszystko będzie prawdą. Kolejnym celem ich wędrówki stała się siedziba Mózgokorala. Niczego nie obiecywali figgle’owi, ale w końcu ofiarowali mu figę. Kiedy tam dotarli, na spotkanie wyszedł im Mag Trent. - Kiedy po raz pierwszy miałam dwadzieścia trzy lata, romans mi się nie udał - powiedziała Iris. Wyglądała na bardzo zdeterminowaną, kobiecą i pociągającą, co było o tyle dziwne, że w ogóle nie użyła żadnej iluzji. Najwidoczniej podjęła poważną decyzję. - Tym razem mam zamiar zrobić to dobrze. - Objęła Trenta i wciągnęła do wody. Zanurzyli się z pluskiem i znikając im z oczu, całowali się. - Ach ta młodość - zauważyła Mentia. - Dobrze, że my, mając kilka wieków, nie jesteśmy tacy jak oni. - Wyglądała jednak na trochę niepocieszoną. - Naprawdę jesteś zdegustowana postawą swojej lepszej połowy? - zapytał Gary. - Widząc, jak wy, ludzie, cieszycie się romansowaniem, zaczynam się zastanawiać - wyznała demonica. - Dlaczego więc nie wrócisz i nie spróbujesz? Mentia wzruszyła ramionami, a one przesunęły się w ten zwariowany, typowy dla niej sposób wzdłuż całego tułowia. - Może tak zrobię. Ale wiecie, wy, sławne zwierzęta... jeżeli kiedykolwiek pójdziecie na kolejną szaloną przygodę... - Z pewnością cię zaprosimy - zapewnił Gary. - Dziękuję. - Demonica rozpłynęła się. Z wody wyłonił się Mag Trent. Włosy miał zmierzwione, a na całej twarzy widać było ślady pocałunków. - Nie sądzę, abym przedtem doceniał moją żonę - zauważył. Młodość jest intrygująca. Odkrywam przed sobą nowe horyzonty i doświadczenia i w najwyższym stopniu jestem zainteresowany zbadaniem ich możliwości. Ale jest coś, co muszę zrobić najpierw. Wykonał gest i Gary wrócił do swojej naturalnej postaci. Znowu był gargulcem. - Och, wreszcie! - zawołał Gary. - Teraz możemy to zrobić. - Teraz możemy to zrobić - potwierdziła Gayle. Nie musieli się zastanawiać, co to ma być. Niektóre rzeczy są oczywiste. - Dziękuję, Magu Trencie! - Bawcie się dobrze - powiedział Mag. W tym momencie z wody wyłoniła się kobieta, aby wciągnąć go pod nią z powrotem. - Ja bez wątpienia będę się dobrze bawił. Gary i Gayle ruszyli w stronę Zamku Roogna, miejsca, którego żadne z nich jeszcze nie widziało. Po drodze spotkali wojowniczkę. - Hej! Gargulcu! - zawołała kobieta. - Mam z tobą rachunki do wyrównania! To była Hannah Barbaria. Czy to możliwe, aby...? - Miałam najdziwniejszy sen, bez wątpienia wywołany przez krztuszącą się nocną marę - powiedziała Hannah. - Miałeś postać człowieka i... uff... To było możliwe. - Z pewnością nigdy nie mogłaś być kusicielką - stwierdził Gary. - Lepiej, żebyś w to wierzył! Nic podobnego nie mogło się zdarzyć. - Odeszła, lecz nagle się zatrzymała, jakby o czymś sobie przypomniała. Jednak Gary i Gayle byli już na własnej drodze. W końcu dotarli do Zamku Roogna. Na spotkanie wyszła im księżniczka Elektra. Gary wiedział, że to ona. Miała na sobie niebieskie dżinsy i nosiła warkocze, i wyglądała niewinnie i nie po książęcemu. - Nigdy nie uwierzycie, co mi się śniło! - zagadnęła. - Uwierzymy - odpowiedzieli równocześnie Gary i Gayle. - Ale w prawdziwym życiu nigdy tego nie robiłam. Nawet nie mam baterii do naładowania. - Oczywiście, że nie. - I według magicznego gobelinu Xanth został uratowany od szaleństwa, a przeznaczenie gargulców zostało zmienione. - Tak - zgodził się Gary. - Wira przysłała informację od Dobrego Maga - kontynuowała Elektra. - Przygotowaliśmy już dla was miejsca. Ale czy naprawdę chcecie... no, wydaje mi się, że za tak bohaterską służbę to nie jest odpowiednia zapłata. - Tego właśnie chcemy - zapewnił ją Gary. Gary i Gayle zajęli swoje miejsca i rozsiedli się w błogim stanie na następne stulecia po przeciwległych narożnikach dachu zamku, lejąc z góry na ziemię strumienie czystej deszczówki. Największy honor dla obowiązkowych gargulców. Nota od Autora Noty o historiach z Xanth zwykle pisane były szybko; Dolinę kopaczy napisałem w sześć i pół tygodnia. Ale historia gargulca zabrała mi niemal dziewięć miesięcy. Co się stało? Cóż, realizowałem inne pomysły, które trudno było kontrolować w czasie, więc Xanth musiał się dopasować. Zacząłem w grudniu 1992 roku, napisałem 10 000 słów i przerwałem, aby napisać uproszczoną wersję pierwszego tomu opowieści o Xanth Zaklęcie dla Kameleon. Czytanie Zaklęcia okazało się zaskakująco pobudzające, ponieważ przypomniało mi wiele wątków z historii Xanth, o których zapomniałem, i wówczas zdałem sobie sprawę, że między tamtym Xanth a późniejszym pojawiło się sporo poważnych rozbieżności. Narodziła się potrzeba usunięcia ich i tak się stało w tej powieści. Następnie zacząłem przygotowywać, a potem pisać „GEODYSSEY” Shame of Man, najważniejsze przedsięwzięcie w tamtym okresie. Potem współpracowałem przy pisaniu ekohorroru z Cliffem Pickoverem Spider Legs. Dopiero w kwietniu 1993 roku wróciłem do gargulca - na kolejne 500 słów - ale musiałem przeczytać następny rękopis i dalej popracować nad „GEODYSSEY”. W maju wróciłem do Xanth na następne 7000 słów, zanim rozpocząłem następną współpracę, tym razem z Alfredem Tellą przy pisaniu powieści fantasy z czasów średniowiecznych Indii, The Willing Spirit. W czerwcu wróciłem do Xanth i napisałem 30 000 słów, a w lipcu dopisałem jeszcze 46000, aby dokończyć pracę w sierpniu ostatnimi 20 000 słów. Zasadniczo więc powieść napisana została w ostatnim okresie. Mam nadzieję, że następną napiszę w jednym kawałku. Opracowałem ją za jednym zamachem jeszcze w sierpniu 1 roku, co dało mi lepsze o niej wyobrażenie i uznałem, że powieść została ukończona. W trakcie powstawania tej części stało się coś niezwykle ważnego, a związanego z Xanth - zmarł Lester del Rey. Był wydawcą, który zapoczątkował wydawanie Xanth i pomagał nadać mu odpowiedni kształt. Bez wątpienia został dotknięty magią Edit Ore, która przemieniła go ze zwykłego człowieka w niezwykle trzeźwo pracującego wydawcę. Stał się wzorem dla gderliwego Dobrego Maga Humfreya, tak jak jego żona Judy-Lynn del Rey stała się częścią nieposkromionej Gorgony. Wpadała nawet w takie gry słowne, jak ser gorgonzola. Dzień ślubu Humfreya z Gorgoną był tym samym dniem, w którym pobrali się państwo del Rey, według kalendarza Xanth. Moja żona i ja oraz nasze dwie nastoletnie wówczas córki poznaliśmy ich i polubiliśmy; spędziliśmy całkiem miły czas podczas zjazdu Amerykańskiego Stowarzyszenia Księgarzy w Dallas w 1983 roku. Wszystko szło wspaniale. Ale wtedy właśnie złośliwa magia ironii przewróciła stronę w książce, powodując, że wszystko zaczęło dziać się odwrotnie, niż powinno. Judy-Lynn zmarła tragicznie trzy lata później i wszystko się rozpadło, a dobry czas dobiegł końca. Kiedy to się stało, doszedłem do wniosku, że nie chcę już dłużej pracować z tymi instrukcjami Dobrego Maga i przeniosłem historię Xanth w inne regiony, jednak nie można było przecież zapomnieć o długu, jaki Xanth miał wobec Lestera. Dobry Mag zniknął na kilka tomów z powodu utrudnień, przez które nie współpracowałem z Lesterem, ale Xanth potrzebował go i w odpowiednim momencie Humfrey wrócił. Lester i Judy-Lynn del Rey byli wielcy, zasłużyli na szacunek, którego ich krytycy nigdy za życia im nie okazali, i sądzę, że takie osoby nigdy już się nie pojawią. Tak jak nie ma w Xanth drugiej pary podobnej do Humfreya i Gorgony. Nie potrafiłem zachować ich przy życiu w Mundanii, chociaż zawdzięczam im zapewne znacznie więcej niż któremukolwiek innemu wydawcy, ale mogę ich przynajmniej odnaleźć w Xanth. Ich magia umieściła Xanth na mapie bestsellerów. W okresie pisania powieści wydarzyło się jeszcze jedno: znalazłem dawno zgubioną piosenkę. To była The Girl in the Wood albo Remember Me, którą usłyszałem raz w roku 1956 i już nigdy potem. Wspomniałem o niej w nocie autora i w efekcie odezwało się dwóch moich czytelników. Poszedłem wskazanym przez nich tropem i odkryłem dwie wersje, jedną śpiewaną przez Jimmiego Rogersa, a drugą przez Frankie Laine. Słuchałem ich tak często, że nauczyłem się obu na pamięć... i oczywiście piosenka stała się częścią powieści. Stała się tłem dla historii Hiatusa i Desiree w piątym rozdziale. Przesyłam podziękowania Kim Diaz i Moirze Currie, które znalazły dla mnie tę piosenkę. Ciągle próbuję zniechęcić czytelników od przysyłania pomysłów na słowne gry i talenty magiczne, ale oni i tak dalej je przysyłają. Najwięcej pomysłów wykorzystałem w roku 1992, nadal jednak pozostaje około pięćdziesięciu do wykorzystania w przyszłości. Oto niektóre z tych, których użyłem, mniej więcej w kolejności, w jakiej się pojawiały. Ein Stein - Jim Loy, psy w Xanth - Beatrice Taylor, Hannah Barbaria - Mike Hafner, wodotrysk - Carlos Blake, Fajer i Fajera Matt Markovina, galoty i kwarc - E. Jeremy Parish, ość sprowadzająca deszcz - Jeffrey Ku, mistrzostwa Xanth w podwodnym baseballu - Thomas Hanana, skalny ustęp - Mirav Hoffmann, przewodniczący - Dor Casses, talent czynienia rzeczy niewidzialnymi - Jenny MacDonell, ożywianie nieożywionego, np. krzeseł - Matthew Peddinghaus, pociąg myśli - Juliana Boiarsky, czytanie kamieni W. G. Bliss, talent patrzenia przez czyjeś oczy - Aimee Amodio, przeszłość Czarodziejki Iris - Barbara Hay Hummel, nuklearne owoce - Ravi Kanodia, baterie i atak - Jeff Sligh, strzelanie zza kolumn Julian Beardwell, data narodzin Dawn i Eve, makijaż - Paula Jean Blum, strzelba BB - David Miller. Powtarzam: z beczki już się przelewa, więc nie ma potrzeby, aby czytelnicy do niej dolewali. Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórych to nie powstrzyma, ale może informacja, że wykorzystanie pomysłów zabierze mi kilka lat, zadziała. Tym, którzy się obawiają, że to ostatnia powieść o królestwie Xanth, mówię: spokojnie. Xanth to historia otwarta, która będzie trwać dopóty, dopóki będzie się podobała czytelnikom, a krytykom nie zabraknie słów potępienia. Mam sporo interesujących wątków na przyszłość.