Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Autor K.S. Rutkowski KRÓLOWIE PARKU To wydarzyło się kiedy miałem 14 lat. Mieliśmy na podwórku bandę, której przewodził 15 latek. Nazywał się Michał Ziemiński, ale z racji jego nazwiska wołaliśmy na niego Ziemniak. Był dzieciakiem któremu sprawiało przyjemność męczenie kotów, bicie słabszych i sikanie z okien na przechodzące chodnikami staruszki. Nigdy go za to nie lubiłem, ale to on rządził podwórkiem, a ja nie chciałem uchodzić za mięczaka. Szwendałem się więc z nim, biorąc udział w chamskich harcach, które prawie każdego dnia urządzał. Nie wiem skąd rodziły mu się w głowie te wszystkie pomysły. Jako jedyny z nas, pochodził z "normalnej" rodziny, miał fajną matkę i niepijącego , miłego ojca, ale od zawsze zachowywał się tak, jakby wychowywała go ulica. Jakby jego starzy chlali na umór i katowali go kablem od żelazka. Jakby nigdy w życiu żadne z nich nie przytuliło go do siebie. A było wprost inaczej. Starzy kochali go nad życie i dbali o niego tak, ze nieraz mu takich rodziców zazdrościliśmy. Miał w domu to wszystko, o czym my mogliśmy tylko marzyć. I nie chodzi mi wcale o komputer, wideo, czy tym podobne rzeczy, tylko o uczucie i zainteresowanie, czego nasi starzy prawie nigdy nam nie okazywali. Był ich oczkiem w głowie i gwiazdką na niebie, wprost ubóstwianym syneczkiem. Myślę że gdyby wiedzieli jaki ich synuś był naprawdę, padli by na zawał. Ale Ziemniak świetnie się przed nimi maskował. Odgrywał gogusiowate niewiniątko po mistrzowsku. Zmieniał się przy nich jak kameleon, stając się grzecznym nastolatkiem o którym nigdy by się nie pomyślało , ze może znać gorsze przekleństwo niż słowo dupa, nie mówiąc już o tym, że może mieć na sumieniu dziesiątki spalonych żywcem kotów. A miał ich cały cmentarz. Oprócz tego włamania do piwnic, wymuszenia pieniędzy od dzieciaków i kilka obrobionych samochodów. Jeśli istnieje Piekło, Ziemniak chyba już od chwili urodzenia był w nim na liście przyjętych. Tamtego dnia całe popołudnie szwendaliśmy się po miejskim parku. Ziemniak, Fragles, Rudy i ja. Cała nasza podwórkowa banda popapranych wyrostków. Nasza ulica sąsiadowała z tym parkiem, od zawsze więc był on częstym miejscem naszych zabaw. Czuliśmy się jego królami. Znaliśmy w nim każde drzewo, każdy krzak, każdą alejkę, wszystkie ławki, a także ulubione miejsca zboczeńców. A było w nim kilka takich w których ekshibicjoniści szczególnie lubili zabawiać się ze sobą. Były to także nasze ulubione miejsca. Często zakradaliśmy się pod nie cichaczem i widząc jakiegoś sapiącego zboczka, rzucaliśmy w niego kamieniami, rechocząc na całego. Byliśmy dla nich postrachem. Myślę, że wielu z nich mniej obawiała się spotkania gliniarzy, niż tej bandy gówniarzy, która bezlitośnie bombardowała ich czym popadnie i ścigała ich wołając "zboczeniec, zboczeniec", aż do wylotów parku. Gliny tylko by ich przymknęły, a każda rzucona przez nas butelka mogła ich zabić. Ten gość na którego wtedy trafiliśmy nie wyglądał na zboczonego. Był dobrze, ubrany i miał przystojną, sympatyczną gębę. Zboczki zwykle waląc konia nerwowo rozglądali się dookoła, obcinając czy aby nie ma gdzie policji. A ten , choć stał pod drzewem które nazywaliśmy "spermowym dębem" , nie wyglądał na takiego. Miał zresztą zapięty rozporek, a ze spodni nie wystawał mu nawet rąbek koszuli, co mogło by świadczyć, że właśnie skończył to, po co tu przyszedł i zabierał się do odejścia. Obserwowaliśmy go dobrych kilka minut z bezpiecznej odległości, ściskając w dłoniach pociski i kiedy nic się nie wydarzyło z niechęcią musieliśmy stwierdzić, że gość chyba jest normalny. Żałowaliśmy. To był wyjątkowo nudny dzień, a "pogonienie kota" zboczeńcowi, było zawsze jakąś rozrywką. Gość wydawał się jednak tylko na kogoś czekać. A że akurat stał w tym miejscu... Przecież nie musiał wcale wiedzieć, że ten dąb był ulubionym miejscem brandzlowania się miejskich odchyleńców. My o tym wiedzieliśmy, bo mieszkaliśmy obok parku, ale inni ludzie, którzy odwiedzali go z rzadka, dla spacerów, wcale nie musieli. Dla nich drzewa w nim, były tylko drzewami, nie mającymi żadnych innych nazw, oprócz "jesion" czy "klon", a ekshibicjoniści ewenementami życia tak rzadkimi, jak śnieg w lipcu. To jedynie dla nas , żyjących przy parku, stanowili oni część codzienności. W końcu wyłoniliśmy się z ukrycia, prawie już pewni, że gość nie ma zamiaru wyciągnąć kutasa. Odrzuciliśmy nawet amunicję, stwierdzając, że na nic się nam już nie przyda. Facet jednak uśmiechnął się do nas, gdy go mijaliśmy. - Chcecie zarobić?! - zawołał za nami. Odwróciliśmy się do niego i chyba każdy z nas zaczął się rozglądać wokół siebie za jakimś kamieniem. - Coś pan do nas mówił? - zapytał go Ziemniak. Dobrze go słyszał, ale trzeba było od czegoś zacząć. - Pytałem, chłopcy, czy chcecie zarobić trochę pieniędzy - odparł facet, ładnie się uśmiechając. Był młody, mógł mieć z 25 lat i wyglądał na miłego. Ale jak dobrze wiedzieliśmy z doświadczenia, pozory myliły i trzeba było być ostrożnym. Wielu koniobijców, których stąd przepędzaliśmy, wyglądało na fajnych facetów. - Ile ? - zapytał Ziemniak. - Stówę - odpowiedział nieznajomy, wyjmując z kieszeni portfel. Wciąż się uśmiechając, wyciągnął z niego sto złotych i pomachał nim przed nami. Wszyscy spojrzeliśmy na siebie. Stówa to była wtedy kupa forsy. Pensje naszych starych nie przekraczały wtedy 1500 złotych. Miesięczne kieszonkowe nas wszystkich do kupy nie wynosiło wtedy stówy. Czekaliśmy co powie Ziemniak. On nami rządził i to do niego należał decydujący głos. - A co mielibyśmy zrobić za tą stówę? - odezwał się w końcu. Facet wzruszył ramionami. - Niewiele. Chcę tylko, żeby któryś z was mnie pocałował. A jednak ! Mieliśmy przed sobązboka. I to na dodatek pedała. Nie wiem jak inni, ale ja już miałem wypatrzony na ziemi odpowiedni kamień. Czekaliśmy na komendę DO ATAKU, ale Ziemniak miał inne plany. - Tylko tyle? - zapytał ku naszemu całkowitemu zaskoczeniu. - Tylko jeden niewinny pocałunek. -1 dostaniemy za niego stówę? - Dokładnie tą, którą mam w ręku. - Muszę się naradzić z kumplami - oznajmił mu Ziemniak i wziął nas na bok. - Chyba nie myślisz że któryś z nas pocałuje tego chuja? - zapytałem. - Nie myślę - odparł cicho Ziemniak - Ja to zrobię. -Ty? - Ta, a co? Ta stówa ma mi przelecieć koło nosa? - A jak ten pedał będzie chciał coś więcej? - Nawet jak będzie chciał coś więcej , to i tak ten stówacz będzie mój. - Nawet jak będzie chciał ci wsadzić kutasa w tyłek? - odezwał się Fragles. - A kto mu da go sobie wsadzić, ćwoku - najechał na niego Ziemniak - Ja nie mam go nawet zamiaru pocałować. - Więc jak chcesz zdobyć tę forsę ? - zapytałem. Uśmiechnął się chytrze. - A damy mu po mordzie - odparł. Odwróciłem się i spojrzałem na zboka, cierpliwie czekającego na zakończenie naszej narady, oceniłem jego posturą i pokiwałem z rezygnacją głową. - Ten numer z nim nie przejdzie - stwierdziłem - Nie damy mu rady. Może gdyby był pijany, ale nie jest. - Mam już plan. Naprawdę, myślicie, że cmokną jakiegoś dupojeba, choćby dla stówy? - No nie , ale... -Ale to ja znałem dwie, jedna dawała, druga nie. -No dobra, więc co chcesz zrobić?- poddałem się. - Gdy wystawi ryja do pocałunku, z całej siły mu w niego jebnę, a potem podetnę mu nogi. Zglanujemy go i zabierzemy wszystko co ma. - Chujowy plan - oceniłem. - A masz lepszy? - Przegonimy stąd pedała i tyle. Po co się pchać w to gówno. Za taki numer wszyscy wylądujemy w poprawczaku. - Myślisz, że ten pedzio poleci z płaczem na komisariat? I co powie? Że wjebali mu małolaci, których próbował wyruchać? - Nigdy nic nie wiadomo... - Zobacz na niego. Ten garnitur, te wyglancowane buty... To jakiś bogaty typek, który myśli że za stówę każdy małolat szwędający się po parku zrobi mu laskę. Zmienimy mu, kurwa, światopogląd. Damy radę. Jest nas przecież czterech. Chyba że jesteście takie same pedały jak on i macie cykora. Nie byliśmy pedałami. - Chłopaki, co tak długo? - odezwał się zbok - Chyba nie planujecie mnie oskubać? - Już kończymy !- odkrzyknął mu Ziemniak - Zastanawiamy się tylko kto pana pocałuje. - No to zastanawiajcie się trochę szybciej, albo zaraz sobie pójdę. - Dobra, kończymy - szepnął Ziemniak - Facet przestaje myśleć chujem, a zaczyna głową. Działamy według mojego planu. Poddałem się. Byłem za cienki żeby postawić na swoim. Jak inni grzecznie podszedłem do zboka chociaż nie wierzyłem w powodzenie planu Ziemniaka. Nie raz już glanowaliśmy klientów i przetrząsaliśmy im kieszenie. Ale to byli szmaciarze, żule, zwyczajne menty. Słabi, cherlawi albo pijani. Ale ten był jak najbardziej trzeźwy. I silny. Moim zdaniem mogliśmy mu najwyżej naskoczyć. Ziemniak wysunął się naprzód. - To ty? - zapytał go zbok. - A co, jestem za brzydki? - Nie, tyle że wyglądasz na niezłego cwaniaczka. Coś czuję, że chcesz mi wykręcić jakiś numer. Wolałbym chyba jednak pocałować któregoś z twoich kumpli. - Albo całujesz się, facet, ze mną, albo się pierdol! - No dobrze- zgodził się w końcu zbok - Ale nie tutaj. Stoimy na środku alei. Chodźmy w jakieś ustronne miejsce. Facet rozejrzał się dookoła, wskazał coś ręką i powiedział: - Mogą być tamte krzaki. Spojrzeliśmy tam. Na kępę gęstych krzaków. Oblukaliśmy je dokładnie , ale nie wydawały się podejrzane. Jednak Ziemniakowi pomysł ten nie bardzo się spodobał. - Ta... A w tych krzaczorach czeka dwóch takich jak ty i będzie po mnie. - powiedział -Nie myśl se ,facet, że dam się na to nabrać. - Albo chcesz zarobić tę stówę, albo zapominamy o sprawie. - No dobra - zgodził się Ziemniak - Ostatecznie mogą być te zarośla. Poszliśmy tam. Facet pierwszy, my za nim. Weszliśmy za te gąszcze i otoczyliśmy zboka. - No to do dzieła - powiedział Ziemniak. No i facet się do niego zabrał... Był większy, więc się trochę nachylił i zbliżył usta do warg Ziemniaka. Obleśnie rozchylone, z wytkniętym nieco koniuszkiem różowego języka. Ziemniak również zbliżył swoją twarz, i nagle, tuż tuż, przed samym pocałunkiem, odchylił się błyskawicznie do tyłu i zdzielił pedała w ryj. Wypuścił mu na niego naprawdę potężną fangę. Ja czy jakiś inny małolat, fiknął by po niej na glebę, ale facetowi odskoczyła tylko głowa. A jego potężna dłoń z niewiarygodną szybkością opadła na gęstą czuprynę Ziemniaka i zatrzymała go w miejscu A w jego drugiej ręce momentalnie pojawił się jakiś przedmiot. -Kurwa, ten zbok ma spluwę !- zawołał Rudy. Gdy i ja ją w końcu zobaczyłem, była już przytknięta do głowy Ziemniaka. -He,he,he - zaśmiał się zbok patrząc na nasze ogłupiałe miny - He, he, he. - Puszczaj go, jebany pedale!- wrzasnąłem. Ale zbok w odpowiedzi roześmiał się tylko jeszcze raz. Przez dobrą minutę sterczeliśmy jak kołki, nie wiedząc co robić. Chyba zahipnotyzowała nas ta spluwa. - Niech mnie pan puści - wyjęczał Ziemniak. Cała jego hardość w jednej chwili pękła jak bańka mydlana. - Proszę niech mnie pan puści... - Nie wywiązałeś się z umowy - szepnął do niego zbok -Miałeś mnie ładnie pocałować, a dałeś w mordę. - Przepraszam pana - wyjęczał Ziemniak - Bardzo pana przepraszam. Pedał polizał mu ucho. - Obawiam się, chłopcze, że samo przepraszam już teraz nie wystarczy. - Pocałuje pana, pocałuje tylko niech mi pan nie robi krzywdy - obiecał płaczliwie Ziemniak. Po twardym gościu jakiego znaliśmy, nie było już śladu. Cała jego odwaga spierdoliła w siną dal. - Tylko proszę mnie nie zabijać. - Sam pocałunek już raczej też mnie nie zadowoli - stwierdził zbok, ponownie obśliniając Ziemniakowi ucho. -Jeśli pan go nie zostawi zaczniemy krzyczeć i zbiegną się ludzie !- zagroziłem, chociaż wcale nie zabrzmiało to jak groźba. Raczej jak płaczliwa prośba, żeby sobie poszedł i dał nam spokój. Zboczeniec pokręcił z uśmiechem głową. - Gdy zaczniecie wydzierać japy, zrobię waszemu kolesiowi dziurę w głowie, a potem kropnę was - ostrzegł - Więc najlepiej niczego nie próbujcie. I kilka sekund później powiedział Ziemniakowi do ucha: - No i jak mały, masz ochotą pójść ze mną na całość? Chcesz nastawić mi dupci? Mówiąc to złapał Ziemniaka za tyłek. - Nie, nie ,nie ... Nie chcę, nie chcę.... - Dlaczego nie? Czyżbyś się bał? TAKI TWARDZIEL!! W mordę dać umiesz, to dupci pewnie też. - Niech mnie pan puści... Proszę, niech mnie pan puści. - No nie wiem, nie wiem mały. Tak słodko pachniesz. Mój kutas stoi jak żagiel .Chcesz go dotknąć? - Nie, nie, nie chcę... - A może chcę go dotknąć któryś z was, co?- zwrócił się do nas. Wszyscy pokiwaliśmy odmownie głowami. - Tylko mi, szczyle, nie mówcie, że nigdy żaden z waszych ojców nie kazał wam dotykać swojej fujary? Ponownie zaprzeczyliśmy głowami. Ręka zboka znów wylądowała na tyłku Ziemniaka. - A twój stary, mały? Nie pokazywał ci nigdy, jak wielką nosi w spodniach armatę? - Nieee... -1 na pewno nie chcesz zobaczyć mojej? - Nieee... - Nie wiesz co tracisz, ale dobra.... Facet nagle odepchnął go od siebie. Ziemniak upadł na kolana, szybko jednak wstał i odskoczył na bok. Zbok mierzył teraz ze spluwy do nas wszystkich. - Masz szczęście, mały, że są z tobą kumple - powiedział do Ziemniaka - Nie lubię pieprzyć przy licznym audytorium. Ale gdybyś był sam to wyruchał bym cię na cacy. I zaraz dodał z grobową miną: - Teraz odejdę. Ale gdy któregoś zobaczę za sobą, albo usłyszę jakieś krzyki, dogonię i stuknę! Rozumiecie? Potwierdziliśmy. - To dobrze. BO JA NIE ŻARTUJĘ. Rozawlę każdego kto za mną pójdzie. Po chwili, ciągle do nas mierząc, zrobił kilka kroków do tyłu, a potem odwrócił się i zniknął za krzakami. Staliśmy nieruchoma jak manekiny długą chwilę. Przez ten czas chyba żaden z nas nie pomyślał poważnie o wydarciu ryja, żaden z nas nawet nie pisnął. Pukawka w ręku tego skurwiela wystraszyła nas nie na żarty.. Ale w końcu zaczęliśmy powracać do życia. Nerwowo się zaśmiewać , przeklinać. Nawet Ziemniak, który przed chwilą omal nie zesrał się ze strachu, zaczął odzyskiwać animusz. - A to pierdolony cwel! Kto by pomyślał że wyciągnie giwerę - powiedział siląc się na wesołość. - Ten pierdolony cwel omal nas nie zabił - powiedziałem mu - A wszystko przez ten twój genialny plan. -Ale przecież żyjemy - odparł Ziemniak, jakby naprawdę nic się nie stało. Jakby pedał mierzący do ciebie z gnata był w Polsce codziennością. Mówiąc to uśmiechnął się szeroko. - Tak ci teraz wesoło , a jak macał ci tyłek, płakałeś jak gówniarz - nie dawałem za wygraną. Byłem wkurwiony. Na niego, na siebie, na cały świat. Ciągle jeszcze trzęsły mi się ręce, a serce zapieprzało na najwyższych obrotach. Ziemniak zmarszczył brwi. A jego gębę oblał rumieniec wstydu. - To nie były prawdziwe łzy - zaprzeczył - Odstawiałem teatr, żeby ten skurwiel mnie puścił. No co, chłopaki, dobrym jestem aktorem, nie? - zwrócił się do pozostałych. Pozostali się go bali, więc przytaknęli. Aleja się go nie bałem. Przynajmniej nie wtedy. - Jeśli to był teatr, to ja przyleciałem z kosmosu! - Chcesz w mordę, kurwa?!! - skoczył do mnie. - Chcę ! - odparłem, wychodząc mu na przeciw. Ale powstrzymali nas kumple. Poodciągali od siebie. Ruszyliśmy w stronę naszej ulicy. Z niemrawymi minami, ciągle pod wrażeniem tego zdarzenia. Tylko Ziemniak ciągle wesołkował, chcąc jak najszybciej zmazać to żałosne wrażenie, jakie zrobił. - To naprawdę chujowe uczucie, kiedy ma się przystawioną do łba spluwę. Takie mięczaki jak wy pewnie od razu by się poszczali. Albo inny jego tekst, kawałek dalej. - Dobrze, że ten zboczony skurwiel nie użył tej pukawki.. Pewnie chciał ,ale rozmiękczyłem mu serce. Bo do takich typów trzeba psychologicznie... I kolejny: - Uratowałem wam wszystkim tyłki. Postawicie mi za to piwo. Byłem pewien, że mu je postawią. Nie mogłem go słuchać. Szedłem daleko przed nimi, gapiąc się na chodnik. Ten mazgaj robił z siebie bohatera, a moi durni kumple przyklaskiwali mu w tym. Wszystko wskazywało na to, że wniosą go na naszą ulicę na rękach, w tryumfalnym pochodzie. Niektórzy to sobie potrafią radzić w życiu. I nagle to zobaczyłem. Leżało na środku parkowej alei, jakieś trzy metry przede mną. Oni też to ujrzeli bo stanęli jak wryci. - Patrzcie!! - O kurwa!! - Pewnie zgubił to, gdy spieprzał!! Podszedłem do tego i ostrożnie podniosłem. I się roześmiałem. Prawie nic nie ważyło. Zwykły plastikowy pistolet jakich pełno w zabawkowych sklepach. Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl