OTFRIED PREUSSLER NASZA KSIĘGARNIA OTFRIED PREUSSLER malutka czarownica Przełożyli HANNA OŻOGOWSKA i ANDRZEJ OŻOGOWSKI Ilustrowała MAŁGORZATA SAWICKA , Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Malutka Czarownica złości się Była sobie Malutka Czarownica, która miała tylko sto dwadzieścia siedem lat, a to, jak na czarownicę, jest naprawdę bardzo mało. Mieszkała w zaczarowanym domku, który stał samotnie w głębi lasu. Był to niewielki domek, ale Malutkiej Czarownicy zupełnie wystarczał i wcale nie marzyła o piękniejszym. Miał wspaniale pochylony dach, koślawy komin i klekocące okien- nice. Z tyłu za domkiem stał piec do pieczenia chleba. Pieca oczywiście nie mogło zabraknąć. Domek bez takiego pieca nie nadawałby się na mieszkanie dla żadnej czarownicy. Malutka Czarownica miała też kruka, który umiał mówić. Nazywał się Abraksas i potrafił powiedzieć nie tylko „dzień dobry" albo „dobry wieczór", jak każdy zwyczajny kruk, który nauczył się mówić, ale o wiele więcej. Malutka Czarownica bardzo go ceniła, ponieważ był wyjątkowo mądrym krukiem. O każdej sprawie miał własne zdanie i wypowiadał je prosto z mostu. Około sześciu godzin dziennie Malutka Czarownica poświęca- ła na to, żeby się wprawiać w czarowanie, które nie jest łatwą sztuką, i kto chce się jej nauczyć, musi być bardzo pilny. Najpierw trzeba opanować łatwiejsze czarodziejskie sztuczki, a później zabrać się do trudniejszych. Należy przestudiować całą Księgę Czarów strona po stronie, nie opuszczając ani jednego wiersza. Malutka Czarownica była dopiero na dwieście trzynastej stronie Księgi Czarów. Wprawiała się właśnie w wywoływanie deszczu. Siedziała na ławce pod piecem, trzymała księgę na kolanach i czarowała. Kruk Abraksas siedział obok niej i był bardzo niezadowolony. - Przecież miałaś zrobić deszcz! - krakał z wyrzutem. - A co ty wyczyniasz? Za pierwszym razem spadły białe myszy, za drugim - żaby, za trzecim - jodłowe szyszki. Ciekaw jestem, czy przynajmniej teraz uda ci się sprowadzić prawdziwy deszcz. Malutka Czarownica po raz czwarty zabrała się do wywo- ływania deszczu. Wyczarowała na niebie chmurę, ściągnęła ją błiżej, a kiedy chmura znalazła się dokładnie nad jej głową, zawołała: - Deszczu, padaj! Chmura rozdarła się i lunęła... maślanką. - Maślanka! - zaskrzeczał kruk. - Zdaje się, żeś już zupełnie zwariowała! Co jeszcze będzie padało? Może klipsy do suszenia bielizny, a może szewskie szpilki? Żeby to chociaż były okruchy bułki albo rodzynki! - Musiałam się przy czarowaniu przejęzyczyć - tłumaczyła się Malutka Czarownica. Zdarzało się jej i przedtem od czasu do czasu pomylić. Ale żeby aż cztery razy z rzędu, jak teraz? - „Przejęzyczyć!" - przedrzeźniał ją kruk. - To ja ci powiem, w czym rzecz. Jesteś po prostu roztargniona! Kto przy czarowa- niu myśli o wszystkim innym, a nie o tym, co trzeba, musi się pomylić. Powinnaś się trochę bardziej skupić. - Tak myślisz? - odrzekła Malutka Czarownica i gwałtownie zamknęła książkę. - Masz rację! - zawołała błyskając oczami pełnymi złości. - Rzeczywiście nie mogę się skupić. A wiesz dlaczego? Bo jestem wściekła! - Wściekła? - zapytał kruk. - Na kogo? - Złości mnie - odparła Malutka Czarownica - bo dziś jest Noc Walpurgi* i wszystkie czarownice spotykają się na tańcach na Blocksbergu. No i co? - I powiedziały, że jestem jeszcze za mała na tańce. Nie chcą, żebym tam poleciała i tańczyła razem z nimi! Kruk próbował pocieszyć Malutką Czarownicę. - Zastanów się - mówił - mając tylko sto dwadzieścia siedem lat nie możesz żądać, żeby cię duże czarownice traktowały jak * Noc Walpurgi - według niemieckich wierzeń ludowych w Noc Walpurgi (z 30 kwietnia na 1 maja) czarownice odprawiają sabat na górze Blocksberg. dorosłą. Zaproszą cię na tańce, kiedy będziesz starsza. Wtedy pozwolą ci na wszystko. - Jeszcze czego! Ja chcę być tam już dzisiaj! - wykrzyknęła Malutka Czarownica. - Rozumiesz? - Jeżeli coś jest niemożliwe, to trzeba to sobie wybić z głowy - zakrakał kruk. - Czy wściekłością coś zmienisz? Bądź rozsąd- na! Co właściwie chcesz zrobić? - Wiem, co zrobię. Polecę dziś w nocy na Blocksberg. Kruk się przestraszył. - Na Blocksberg? Przecież tego właśnie zabroniły ci czarow- nice. Chcą się bawić wyłącznie w swoim towarzystwie! - Phi! - zawołała Malutka Czarownica. - Dużo jest rzeczy zabronionych. Ale jeżeli nie dam się złapać... - Złapią cię! - przepowiadał kruk. - Ach, głupstwo! - odparła czarownica. - Wsunę się między inne czarownice, kiedy już będą tańczyły. I odlecę do domu, zanim się wszystko skończy. W zamieszaniu, jakie dziś w nocy zapanuje na Blocksbergu, nikt mnie nie zauważy. Heja! Heja! Hop! Malutka Czarownica nie dała się przekonać mądremu kruko- wi Abraksasowi i poleciała nocą na Blocksberg. Wszystkie duże czarownice już się tam zebrały. Z rozwianymi włosami i trzepocącymi spódnicami tańczyły wokół zaczarowa- nego ogniska. Było ich tam pięć albo i sześć setek: czarownice górskie, leśne, błotne, czarownice od suszy, od mgły, od burzy, od wiatru, od ziół. Kręciły się w dzikim wirze, wymachiwały miotłami i śpiewały: - Heja! Heja! Hop! Wrzeszczały, pohukiwały, pobekiwały, a także waliły pioruna- mi i ciskały błyskawice. Malutka Czarownica wmieszała się nie zauważona w taneczny korowód. Śpiewała na całe gardło: - Hej! Heja! Hop! - Wirowała wokół zaczarowanego ogniska i myślała sobie: „Gdyby mnie teraz zobaczył Abraksas, toby dopiero zrobił wielkie oczy". Może nawet wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby Malutka Czarownica nie weszła w tańcu w drogę swojej ciotce Rrum- -Brum-Trrach, czarownicy od burzy. Ciotka Rrum-Brum-Trrach nie znała się na żartach, była zawsze nadęta i zła. - Patrzcie no! A to niespodzianka! - krzyknęła, gdy spostrzeg- ła Malutką Czarownicę w tanecznym kole. - Czego tu szukasz? Odpowiadaj! Czy nie wiesz, że takim smarkulom jak ty wejście na Blocksberg jest dziś wzbronione? - Ciotko, nie zdradź mnie! - prosiła przestraszona Malutka Czarownica. - Nic z tego! - odrzekła Rrum-Brum-Trrach. - Musisz być ukarana za swoje zuchwalstwo! Inne czarownice słysząc tę rozmowę, zaciekawione, otoczyły je kołem. Wściekła Rrum-Brum-Trrach opowiedziała im, co się stało, i spytała, co należy zrobić z nieproszonym gościem. - Trzeba ukarać tę smarkulę! - zawołały czarownice od mgły. - Zaprowadzić ją do Najważniejszej Czarownicy! - wrzesz- czały czarownice górskie. - Oczywiście! - krzyczały wszystkie jedna przez drugą. - Chwyćcie ją - i do Najważniejszej! Nie pomogły żadne prośby ani błagania Malutkiej Czarow- nicy. Ciotka Rrum-Brum-Trrach złapała ją za kołnierz i zawlok- ła do Najważniejszej Czarownicy. Najważniejsza siedziała na tronie zrobionym z pogrzebaczy. Ze zmarszczonymi brwiami wysłuchała opowiadania Rrum- -Brum-Trrach i grzmiącym głosem zwróciła się do Malutkiej Czarownicy: - Odważyłaś się w dzisiejszą noc przybyć na Blocksberg, chociaż jest to zakazane czarownicom w twoim wieku! Skąd przyszedł ci do głowy taki pomysł? - Sama nie wiem... - drżąc ze strachu odpowiedziała Malutka Czarownica. - Tak bardzo chciało mi się tańczyć... Wsiadłam na miotłę i przyleciałam. - Bądź więc łaskawa odlecieć! - rozkazała Najważniejsza Czarownica. - Znikaj stąd, i to natychmiast. Bo inaczej napraw- dę się rozgniewam. Ale Malutka Czarownica wyczuła, że z Najważniejszą Czaro- wnicą można się jakoś dogadać, i zapytała: 6 - A czy przynajmniej na przyszły rok będę tu mogła z wami tańczyć? - Hm, hm - zastanowiła się Najważniejsza Czarownica. - Tego ci dzisiaj nie mogę obiecać. Ale jeżeli przez ten czas staniesz się dobrą czarownicą - zobaczymy. Za rok w przeddzień Nocy Walpurgi zwołam Radę Czarownic i... wtedy cię przeeg- zaminuję. Ale egzamin nie będzie łatwy! - Dziękuję ci! Dziękuję! Za rok będę na pewno dobrą czarownicą - obiecała Malutka Czarownica. Wskoczyła na miotłę i chciała wracać do domu. Ale wówczas ciotka Rrum-Brum-Trrach zapytała Najważniejszą Czarownicę: - Nie ukarzesz tej zuchwałej smarkatej? A wszystkie inne czarownice zaczęły wołać: - Ukarz ją! Kto bierze udział w tańcu czarownic bez po- zwolenia, musi zostać ukarany. - Mogłybyśmy tę bezczelną ropuchę wrzucić za karę do ognia - powiedziała ciotka Rrum-Brum-Trrach. - A gdyby ją na kilka tygodni zamknąć? - zawołała czarow- nica od suszy. - Mam u siebie pusty kurnik... - Wymyśliłam coś lepszego! - rzekła czarownica od bagien. - Dajcie ją mnie, a wsadzę ją po szyję w błoto! - Nie! - sprzeciwiły się czarownice od ziół. - Powinnyśmy podrapać jej twarz! - To swoją drogą! - parsknęły czarownice od wiatru. - Ale musi także dostać porządne lanie. - Wierzbowymi rózgami - zasyczały skalnice. - I miotłą na dodatek! - doradziła ciotka Rrum- Brum-Trrach. Malutka Czarownica zaniepokoiła się nie na żarty. Czym to się skończy? - Słuchajcie! - zabrała głos Najważniejsza, kiedy się już wszystkie wygadały. - Jeżeli żądacie, żeby ta mała została ukarana... - Żądamy tego! Żądamy!... - wrzeszczały chórem czarownice, a najgłośniej ciotka Rrum-Brum-Trrach. - Więc proponuję, żebyśmy po prostu zabrały jej miotłę. Niech wraca do domu piechotą. Będzie musiała iść trzy dni i trzy noce, zanim dotrze do swojego lasu. Wystarczająca kara. - Niewystarczająca! - powiedziała niezadowolona ciotka Rrum-Brum-Trrach, jednak wszystkie inne czarownice uważały, że można na tej karze poprzestać. Odebrały Malutkiej Czarow- nicy miotłę i wyrzuciły ze śmiechem do ogniska, a potem życzyły jej szczęśliwej podróży. Malutka Czarownica obmyśla zemstę Ach, jaka długa była ta droga do domu! Trzy dni i trzy noce wędrowała Malutka Czarownica na obolałych nogach, a pode- szwy jej bucików były całe w strzępach. Dopiero czwartego ranka dotarła do domu. - Nareszcie wróciłaś! - powitał ją kruk Abraksas. Siedział na kominie domu i z niepokojem czekał na swoją panią. Kiedy ją zobaczył, kamień spadł mu z serca. Rozwinął skrzydła i pofrunął na jej spotkanie. 8 - Ładna historia! - zakrakał. - Całymi dniami latasz po świecie, a ja tu siedzę i czekam jak głupi. Przyjrzał się uważnie Malutkiej Czarownicy i przeskoczył z nogi na nogę. s - Jak ty wyglądasz! Dlaczego kulejesz?! Jesteś zakurzona od stóp do głowy! Czyżbyś wracała piechotą? Myślałem, że miałaś z sobą miotłę? - Miałam - westchnęła Malutka Czarownica. - Jak to: miałam? Co to znaczy? - To znaczy, że przepadła. - Miotła?... - Przepadła - powtórzyła Malutka Czarownica. Teraz krukowi rozjaśniło się w głowie. Przekrzywił głowę i powiedział: - Więc cię złapały? To było do przewidzenia. Dziwiłbym się, gdyby się stało inaczej. Na nic lepszego nie zasłużyłaś. Malutkiej Czarownicy było już wszystko jedno. „Spać! - myś- lała tylko. - Spać!" Powlokła się do izby i rzuciła się na łóżko. - Hej! Zdejmij chociaż te zakurzone łachmany! - oburzył się Abraksas, ale Malutka Czarownica już chrapała. Spała jak suseł aż do następnego ranka. Kiedy się obudziła, Abraksas siedział na poręczy łóżka. - Wyspałaś się? - zapytał. - Trochę - odpowiedziała Malutka Czarownica ziewając. - Może wreszcie opowiesz, co się z tobą działo? - Najpierw zjem śniadanie. Z pustym żołądkiem bardzo trudno opowiadać. Nie spiesząc się Malutka Czarownica zjadła obfite śniadanie. Kiedy pomimo najlepszych chęci nie mogła już więcej zmieś- cić, odsunęła talerz i opowiedziała o wszystkim. - Miałaś szczęście przy swojej lekkomyślności - powiedział Abraksas. - Pamiętaj jednak, że do przyszłego roku musisz stać się d o b r ą czarownicą. - Postaram się - obiecała. - Od dziś będę się uczyła nie sześć, lecz siedem godzin dziennie. Ale oprócz tego muszę jeszcze zrobić coś bardzo ważnego. - Co takiego? Malutka Czarownica wykrzywiła ze złością twarz i wycedziła przez zaciśnięte zęby: - Mu-szę się ze-mścić! - Na kim? - Na ciotce Rrum-Brum-Trrach! To ten potwór jest wszyst- kiemu winien. Ona mnie wydała! Tylko ona! To przez nią mam obolałe nogi i zdarte zelówki. To ona podjudzała przeciwko mnie inne czarownice. Ona pierwsza zażądała, żeby mnie Najważniej- sza Czarownica ukarała. Nawet odebranie miotły jej nie wystar- czyło. Wszystkiego jej było mało! - Tak - powiedział kruk - postąpiła podle. Ale mścić się za to?... - Zaczaruję ją tak, że będzie miała świński ryj, ośle uszy, cielęce kopyta, kozią brodę i krowi ogon! - syczała Malutka Czarownica. - Krowi ogon i kozia broda? - prychnął drwiąco mądry kruk. - Cóż to znaczy dla tej pioruńskiej ciotki? Jest przecież 10 czarownicą jak ty i w mgnieniu oka potrafi wszystko od- czarować. - Tak sądzisz? - Malutka Czarownica zrozumiała, że oślimi uszami i cielęcymi kopytami niewiele zwojuje. - Masz rację - powiedziała. - Ale wpadłam na jeszcze lepszy pomysł. Ciotka Rrum-Brum-Trrach zostanie unieszkodliwiona na dobre. Nie wierzysz? - Możliwe - odrzekł Abraksas - ale obawiam się, że jeżeli zrobisz coś złego ciotce Rrum-Brum-Trrach, to gorzko tego pożałujesz. - Dlaczego? - zawołała zdziwiona Malutka Czarownica. - Bo obiecałaś Najważniejszej, że zostaniesz dobrą czarow- nicą. A dobre czarownice nie mogą robić nic złego. Wbij to sobie do głowy! Malutka Czarownica spojrzała niepewnie na mądrego kruka. - Mówisz poważnie? - Oczywiście - powiedział Abraksas. - Na twoim miejscu dobrze bym się nad tym zastanowił. Czy ma pan miotły? Co robi Malutka Czarownica, kiedy ma strasznie zmę- czone nogi? Kręci maść z ropuszego skrzeku, komarzego sadła i mielonych zębów nietoperza i gotuje to wszystko w garnku na otwartym ogniu. Potem smaruje tą maścią bolą- ce miejsca, mruczy zaklęcie z Księgi Czarów i nogi jej są zdrowiuteńkie. - A więc to mamy już z głowy - westchnęła z ulgą Malutka Czarownica, gdy maść i zaklęcie poskutkowały. - Nie będziesz już kulała? - zapytał Abraksas. - Spójrz! - krzyknęła Malutka Czarownica i przetańczyła bosymi nogami przez cały dom. Potem włożyła pończochy i buciki. - Chcesz wyjść? - zdziwił się kruk. - Tak. I mogę cię zabrać. Idę na wieś. - To daleko - powiedział Abraksas. - Nie zapominaj, że nie masz miotły i musisz iść piechotą. 11 - Właśnie dlatego, że nie chcę dłużej chodzić pieszo, muszę iść do wsi. - Chyba ze mnie kpisz? - Czemu? Idę tam po to, aby kupić miotłę. - A, to co innego - powiedział Abraksas. - Oczywiście, idę z tobą. Będę pewniejszy, że nie zdarzy ci się nic, co mogłoby opóźnić twój powrót do domu. Droga do wsi prowadziła przez las pełen korzeni, pieńków, przewróconych drzew, gałęzi oraz kłujących jeżyn. Krukowi to nie przeszkadzało. Siedział na ramieniu Malutkiej Czarownicy i tylko uważał, żeby gałąź nie stuknęła go w głowę. Ale Malutka Czarownica potykała się co krok na korzeniach i zaczepiała spódnicą o gałęzie. - Co za okropna droga! - wołała co chwila. - Pocieszam się tylko, że wkrótce będę znów mogła jeździć na miotle. Dotarli do wsi i weszli do sklepu pana Baldwina Pieprzy- ka. Pan Pieprzyk nie zdziwił się, kiedy Malutka Czarownica i kruk przekroczyli próg sklepu. Nie widział jeszcze nigdy czarownicy i myślał, że to jakaś zwykła stara kobiecina z sąsied- niej wsi. Ukłonił się, ona także go pozdrowiła, a potem pan Pieprzyk zapytał uprzejmie: - Czym mogę pani służyć? Malutka Czarownica kupiła najpierw ćwierć funta nadzie- wanych cukierków i zaraz podsunęła torebkę krukowi pod dziób. - Poczęstuj się. - Dziękuję bardzo - odpowiedział kruk. Pan Pieprzyk zdumiał się ogromnie. - A to uczony ptak! - powiedział ze znawstwem i dodał: - Co jeszcze dla pani? - Czy ma pan miotły? - Oczywiście! Mam miotełki ręczne, miotły brzozowe i miotły kuchenne. I oczywiście szczotki do szorowania. A może chce pani miotełkę do kurzu? - Nie. Dziękuję. Proszę o miotłę brzozową. - Z kijem czy bez? 12 - Z kijem - poprosiła Malutka Czarownica. - Kij jest najważniejszy. I nie powinien być za krótki. - Może ta? - zaproponował usłużnie pan Pieprzyk. - Miotły o dłuższych kijach, niestety, chwilowo wyszły. - Myślę, że ta mi wystarczy - powiedziała Malutka Czarow- nica. - Wezmę ją. - Czy życzy pani sobie, żeby miotłę obwiązać sznurkiem? - spytał pan Pieprzyk. - Związaną będzie się lepiej niosło. Dziękuję. Bardzo pan uprzejmy, ale to zbyteczne. - Jak sobie pani życzy. Pan Pieprzyk przeliczył pieniądze i odprowadził Malutką Czarownicę do drzwi. - Mam zaszczyt panią pożegnać! Do widzenia! Sługa... „Uniżony" - chciał dorzucić, lecz nagle mowę mu odjęło. Zobaczył, że jego klientka siadła okrakiem na miotle, ścisnęła ją kolanami, zamruczała coś i miotła - fiuu! - wraz z nią i krukiem natychmiast pofrunęła w górę. Pan Pieprzyk nie wierzył własnym oczom. „Panie Boże, weź mnie pod swoją opiekę! - pomyślał. - Czy to, co widzę, jest prawdą, czy mi się tylko śni?" Dobry pomysł Malutka Czarownica popędziła na nowej miotle jak wiatr. Z potarganymi włosami i chustką powiewającą na karku śmigała nad dachami i kominami wiejskich domów. Abraksas, który siedział na jej ramieniu, musiał się mocno trzymać pazurami. - Uważaj! - zakrakał nagle. - Wieża kościelna! W ostatniej dosłownie chwili Malutka Czarownica zdążyła skręcić miotłę w bok. Inaczej nadziałaby się na sam czubek wieży. Tylko fartuch zaczepił się o dziób żelaznego kurka i z trzas- kiem rozdarł się na pół. - Leć wolniej! - strofował ją kruk. - Przez ten piekielny pęd kark skręcisz! Czy jesteś szalona? - To nie ja! - zawołała Malutka Czarownica. - To miotła. Poniosła mnie, bestia! 13 Z nową miotłą jest tak samo, jak z młodym koniem: trzeba ją najpierw obłaskawić i ujeździć. Jeżeli wychodzi się z tego tylko z rozdartym fartuchem, można powiedzieć, że się miało szczęście. Ale Malutka Czarownica była mądra. Skierowała miotłę nad puste pola. Tam na nic już nie mogła wpaść. - Galopuj! - wołała do miotły. - Galopuj, proszę bardzo! Jak się zmęczysz, to nabierzesz rozumu! Wio! Miotła na wszelkie sposoby próbowała uwolnić się od czarow- nicy. Wykonywała najdziksze skoki, stawała dęba, opadała - ale nic nie pomagało. Czarownica siedziała mocno i nie dawała się zrzucić. Wreszcie miotła pogodziła się z losem. Zaczęła słuchać Malutkiej Czarownicy. Posłusznie leciała raz wolniej, raz szyb- ciej, to prosto, to w lewo czy w prawo. - No, widzisz! - powiedziała Malutka Czarownica z zadowo- leniem. - Trzeba było od razu tak postępować. Doprowadziła swoje ubranie i chustkę do porządku. Po- klepała miotłę po kiju i już spokojnie poleciała do lasu. Lecieli nad czubkami drzew. Głęboko w dole widzieli skały i żywopłoty zjeżyn. Nowa miotła była teraz potulna jak baranek. Malutka Czarownica z radości machała nogami i cieszyła się, że nie musi iść piechotą. Liczyła lisie jamy, a do zajęcy i saren wesoło kiwała ręką. - Popatrz no! Myśliwy! - zakrakał w pewnej chwili Abraksas i wskazał dziobem w dół. - Widzę go, a jakże - zawołała czarownica. Wysunęła usta i napluła myśliwemu na kapelusz. - Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał kruk. - Bo tak mi się podobało! - zaśmiała się czarownica. - Myś- liwemu będzie się zdawało, że pada deszcz. - Tak się nie robi - rzekł kruk z naganą w głosie. -Dobra czarownica nie może ludziom pluć na głowę. - Ach, daj mi spokój! - zawołała z rozdrażnieniem Malutka Czarownica. - Już mi się znudziło o tym słuchać! - Proszę bardzo - zakrakał dotknięty Abraksas. - Rób tak dalej, a twoja ciotka Rrum-Brum-Trrach będzie z takich kawa- łów pękać z radości. - A cóż ją to obchodzi? 14 - Bardzo ją obchodzi! - zawołał kruk. - Nie możesz sobie wyobrazić, jak się ucieszy, jeżeli do przyszłego roku nie zo- staniesz dobrą czarownicą. Chcesz jej zrobić tę przyjemność? Malutka Czarownica potrząsnęła przecząco głową. - A jeśli się nie mylę, jesteś na najlepszej do tego drodze - dokończył Abraksas i umilkł. Malutka Czarownica zamilkła także. Słowa mądrego kruka zastanowiły ją. Jak by nie patrzeć na tę sprawę, tak czy tak, wychodziło na jedno: Abraksas miał rację. Kiedy wrócili do domu, powiedziała: - Masz słuszność. Muszę zostać dobrą czarownicą. Tylko w ten sposób rozprawię się z tą okropną ciotką. Musi zzielenieć i pożółknąć ze złości. - Naturalnie, że zzielenieje - zakrakał Abraksas - ale od dzisiaj twoje wszystkie postępki muszą być dobre. - Będę o tym pamiętać - przyrzekła Malutka Czarownica. 15 Wichura Malutka Czarownica ślęczała teraz nad Księgą Czarów nie sześć, ale całe siedem godzin dziennie. Do egzaminu, jaki ją czekał, chciała mieć w głowie wszystko, czego można wymagać od dobrej czarownicy. Uczenie się nie sprawiało jej trudności, była przecież jeszcze taka młoda! Toteż wkrótce umiała na pamięć wszystkie ważniejsze sztuczki czarnoksięskie. Czasem wybierała się na niewielką przechadzkę. Po tylu godzinach pilnej nauki potrzebowała jakiejś odmiany. Od kiedy miała nową miotłę, chętnie spacerowała po lesie. Cho- dzenie na własnych nogach z własnej woli to wielka przy- jemność. Pewnego razu podczas takiej wędrówki z krukiem Abrak- sasem spotkała w lesie trzy stare kobiety. Niosły na plecach wielkie kosze i spoglądały pod nogi, jakby czegoś szukały. - Czego szukacie? - zapytała Malutka Czarownica. - Szukamy suchej kory i obłamanych gałęzi - odpowiedziała jedna z kobiet. - Ale nie mamy szczęścia - westchnęła druga. - Las jest jak wymieciony. - Długo już tak szukacie? - Od wczesnego rana - powiedziała trzecia kobiecina. - Szu- kamy, szukamy i nie nazbierałyśmy razem nawet pół kosza. Czym będziemy zimą palić w piecu? Malutka Czarownica rzuciła okiem na prawie puste kosze, w których było tylko po parę suchych patyków. - Rozumiem, dlaczego macie takie smutne miny. Ale co się stało, że nie możecie nic znaleźć? - To wina wiatru. - Wiatru? - zawołała czarownica. - Cóż on ma z tym wspólnego? - Nie chce wiać - wyjaśniła jedna z kobiet. - A kiedy wiatr nie wieje, suche gałęzie nie spadają z drzew na ziemię - dodała druga. - Ach, więc to tak? - powiedziała Malutka Czarownica. - Dużo bym dała za to, żebym umiała czarować - dorzuciła 16 trzecia. - Zaraz by tu powiał wiatr jak się patrzy. Ale, niestety, nie potrafię. - To prawda - powiedziała Malutka Czarownica - ty rzeczy- wiście tego nie potrafisz. Trzy kobiety postanowiły wracać do domu. - Nie warto dalej szukać - orzekły. - Nie znajdziemy nic, dopóki nie będzie silnego wiatru. Do widzenia! - Do widzenia! - odparła Malutka Czarownica i zaczekała, aż kobiety się oddalą. - Czy nie można im pomóc? - zapytał cicho Abraksas. Malutka Czarownica roześmiała się. - Właśnie o tym myślę. Ale trzymaj się mocno, bo cię zdmuchnie! Wywołanie wiatru było dla Malutkiej Czarownicy dziecinną zabawą. Gwizdnęła przez zęby i natychmiast podniosła się wichura. Ale co za wichura! Cały las się trząsł. Ze wszystkich drzew leciały na ziemię małe suche gałązki, kawałki kory i grube gałęzie. Zbieraczki chrustu, przestraszone, schowały głowy w ramio- na. Obiema rękami trzymały mocno swoje spódnice. Niewiele brakowało, żeby wichura je porwała. Ale Malutka Czarownica nie dopuściła do tego. - Dosyć! - zawołała. - Przestań! Wiatr natychmiast ustał. Zbieraczki chrustu trwożliwie rozej- rzały się dokoła. Zobaczyły, że w lesie jest pełno obłamanych suchych gałęzi. - Co za szczęście! - wołały. - Tyle chrustu na raz! Wystarczy nam na wiele tygodni. Zgarniały całe naręcza i pakowały do koszy. A potem uradowane powędrowały do domu. Malutka Czarownica spoglądała za nimi z uśmiechem. Kruk Abraksas też był zadowolony. Dziobnął ją w ramię i po- wiedział: - Nieźle jak na początek! Wydaje mi się, że naprawdę potrafisz zostać dobrą czarownicą. ! Naprzód, synku! Od tej pory Malutka Czarownica zawsze się już troszczyła, aby zbieraczki chrustu nigdy nie wracały do domu z pustymi koszami. Toteż miały dobry humor i przy spotkaniu z nią mówiły z uśmiechem: - W tym roku zbieranie drzewa jest prawdziwą przyjemnoś- cią. Warto chodzić do lasu. Bardzo więc była zdziwiona, kiedy pewnego dnia spotkała trzy znajome kobiety zapłakane i z pustymi koszami. Przecież poprzedniego wieczoru wyczarowała silny wiatr i suchych gałą- zek i kory nie brakowało. - Posłuchaj, co nam się wydarzyło - szlochały kobiety. - Nowy leśniczy zabronił zbierania chrustu! Wysypał nam pełne kosze i zagroził, że następnym razem każe nas aresztować. - A to się popisał! - powiedziała Malutka Czarownica. - Skąd mu to przyszło do głowy? - Jest złym człowiekiem! - wołały kobiety. - Dawny leśniczy pozwalał zbierać chrust. A nowemu to się nie podoba. Nie wyobrażasz sobie, jak na nas wrzeszczał. Koniec na zawsze z tanim opałem! Kobiety zaczęły znowu płakać, ale Malutka Czarownica pocieszyła je: 18 - Zobaczycie, że nowy leśniczy się poprawi. Przemówię mu do rozsądku. - A jak to zrobisz? - dopytywały się kobiety. - Znajdę sposób. Idźcie do domu i nie martwcie się. Od jutra nowy leśniczy pozwoli wam zbierać tyle chrustu, ile potraficie udźwignąć. Kiedy kobiety odeszły, Malutka Czarownica w mgnieniu oka wyczarowała kosz napełniony chrustem. Postawiła go na skraju drogi i usiadła obok, jakby odpoczywała po zbieraniu gałęzi. Nie musiała długo czekać, gdy nadszedł nowy leśniczy. Poznała go od razu po zielonej kurtce, strzelbie i skórzanej torbie myśliwskiej. - Ha! - zawołał leśniczy. - Jeszcze jedna! Co tu robisz? - Odpoczywam - powiedziała Malutka Czarownica. - Kosz jest taki ciężki, że muszę troszkę odsapnąć. - Nie wiesz, że zbieranie chrustu jest zabronione? - Nie. Skąd mam o tym wiedzieć? - Ale teraz już wiesz! - fuknął leśniczy. - Wysypuj chrust i wynoś się stąd. - Mam opróżnić kosz? Kochany panie leśniczy, niech się pan zlituje! Nie może pan zrobić tego starej kobiecie! - Zaraz ci pokażę, co mogę zrobić! - wrzasnął leśniczy i złapał za kosz, żeby go wysypać. Wtedy Malutka Czarownica powie- działa: - Niech pan to zostawi! Leśniczy był wściekły. Chciał krzyknąć: „Każę cię zamknąć", ale zamiast tego powiedział: - Stokrotnie przepraszam, żartowałem. Oczywiście, że mo- żesz zatrzymać chrust. „Jak to się stało? - myślał zmieszany. - Powiedziałem przecież zupełnie coś innego, niż chciałem". Nie mógł wiedzieć, że były to czary. - Widzisz, synku, to mi się podoba! - rzekła czarownica. - Gdyby jeszcze ten kosz nie był taki ciężki! - Czy mam ci pomóc? - zapytał leśniczy. - Mógłbym ten chrust zanieść ci do domu... 19 - Naprawdę, synku? - roześmiała się. - Jak to ładnie z twojej strony! Co za uprzejmy młody człowiek! „Co też ja plotę? Zupełnie siebie nie poznaję" - myślał nowy leśniczy i wbrew swojej woli załadował sobie ciężki kosz na plecy. - Mateczko - rzekł po chwili. - Jeśli jesteś zmęczona, możesz usiąść na koszu. - Mówisz to poważnie? - zapytała Malutka Czarownica. Leśniczy był bliski rozpaczy, gdy usłyszał siebie, odpowiadają- cego grzecznie: - Ależ oczywiście! Proszę cię, właź na górę. Malutka Czarownica nie dała sobie tego dwa razy powtarzać. Wskoczyła jednym susem na kosz, a kruk przycupnął na jej ramieniu. - Możemy ruszać! Naprzód! Leśniczy chętnie posłałby kosz razem ze zbieraczką chrustu i jej krukiem tam, gdzie pieprz rośnie, ale był bezradny. Musiał dźwigać posłusznie, obładowany niby osioł. - Prosto przed siebie - wołał Abraksas. - I szybciej, mój osiołku, szybciej! Bo będę cię musiał dziobnąć w siedzenie. Nowemu leśniczemu robiło się na zmianę to zimno, to gorąco. Biegł kłusem bez przerwy i wkrótce ociekał potem. Język wywiesił na całą długość. Zgubił swój zielony kapelusz i skórzaną torbę. Również strzelba gdzieś mu upadła. Biegał tak po całym lesie, a kruk Abraksas komenderował: - Na lewo! Tam za rowem na prawo i dalej, pod górę! Kiedy się wreszcie znaleźli przed domem czarownicy, leśniczy z trudem trzymał się na nogach. Malutka Czarownica nie miała dla niego litości. - A może byś mi, synku, porąbał te gałęzie na drobne kawałki? - zapytała. - Porąbię bardzo chętnie i ułożę pod ścianą - ledwo wydyszał leśniczy i wziął się do roboty. Kiedy skończył, a rąbanie zajęło mu sporo czasu, Malutka Czarownica powiedziała: - Teraz możesz wracać do domu. Dziękuję ci, synku. Tak miłego leśniczego jak ty rzadko się spotyka. Zbieraczki chrustu 20 ogromnie będą się cieszyły. Myślę, że dla wszystkich jesteś taki uczynny? Nowy leśniczy skinął głową. Zmęczony powlókł się do swojej leśniczówki. Od tej pory każdą zbieraczkę chrustu omijał z daleka. Malutka Czarownica często śmiała się z tego żartu. - Zawsze będę tak postępować! - oświadczyła krukowi. - Pomagać dobrym ludziom, a dawać nauczkę złym. To mi się podoba! Abraksas odrzekł: - Czy to konieczne? Powinnaś raczej być dobra bez żadnych kawałów. - Ach, to jest takie nudne! - powiedziała psotnica. Papierowe kwiaty Pewnego razu Malutka Czarownica wybrała się do miasta. Chciała się rozejrzeć po targu, który co tydzień tam się od- bywał. - Świetnie! - zawołał uradowany Abraksas. - Pojadę z tobą. W lesie czuję się samotny. Jest tu wiele drzew, ale mało ludzi. W mieście, podczas targu, jest akurat odwrotnie. Nie mogli jednak na plac targowy dolecieć na miotle, żeby nie wywołać zamieszania wśród ludzi, co mogło nawet ściągnąć im na kark policję. Schowali więc miotłę w łanie zboża na skraju miasta i poszli dalej pieszo. Na placu targowym tłoczyły się już wokół straganów gos- podynie domowe, służące, kobiety wiejskie i kucharki. Żony ogrodników zachwalały głośno swoją zieleninę, handlarze owo- cami wołali: „Kupujcie jabłka boskop i gruszki bery!" Żony rybaków oferowały solone śledzie, wędliniarz - gorące parówki, a garncarz - gliniane dzbany i miski, ustawione na słomianej macie. Tu wołano: „Kiszona kapusta!", gdzie indziej: „Arbuzy i dynie! Proszę brać i wybierać! " Najgłośniejszy był Tani Jakub. §p$i$$ ft$?f^ą$fflifą$tqppiiii studni rynkowej, stukał młotkiem w swój aa Wieszany-na brzuchu 05-800 w Pruszkowie, u!. K. i mirtj 6 łel. 58 88 91 21 Filia Nr 2 Wypożyczalnia dla dziecj kramik i krzyczał na całe gardło: „Kupujcie, ludzie, kupujcie! Dzisiaj u mnie tanio! Oddaję wszystko za pół ceny! Sznurowadła, tabaka, szelki. Brzytwy, szczotki do zębów, klamry do włosów! Ścierki do garnków, pasta do butów i sok z czosnku! Proszę bliżej! Kupujcie! Tu jest Tani Jakub!" Malutka Czarownica cieszyła się z tego rozgardiaszu. Po- zwalała się unosić tłumowi w różne strony. W jednym miejscu spróbowała gruszek, w innym kiszonej kapusty, u Taniego Jakuba kupiła za parę groszy zapalniczkę, a jako dodatek otrzymała pierścionek ze szklanym oczkiem. - Dziękuję pięknie - powiedziała. - Proszę bardzo! Zawsze do państwa usług. Kupujcie, kupuj- cie u Taniego Jakuba! W kącie, w najbardziej oddalonym miejscu placu, stała milcząca i smutna blada dziewczynka z koszem pełnym papiero- wych kwiatów. Ludzie mijali ją obojętnie, nikt niczego nie kupował u tak niepozornej istoty. - Żal mi tego biednego dziecka - rzekł kruk Abraksas. - Może byś się nim zajęła? Malutka Czarownica utorowała sobie drogę przez tłum i zapy- tała dziewczynkę: - Nie możesz sprzedać tych kwiatów? - Ach - powiedziała mała - kto w lecie kupi sztuczne kwiaty! Jeżeli wieczorem nie przyniosę pieniędzy, mama będzie znowu płakała, bo nie będzie mogła kupić nam chleba. Mam jeszcze siedmioro rodzeństwa, a ojciec umarł ostatniej zimy. Robimy te papierowe kwiaty, ale nikt ich nie chce kupować. Malutka Czarownica słuchała dziewczynki ze współczuciem i zastanawiała się, jak mogłaby jej pomóc. Po chwili wpadła na pomysł. Powiedziała: - Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie kupują tych kwiatów? Przecież tak ładnie pachną? - Pachną? - dziewczynka spojrzała z niedowierzaniem. - Czy papierowe kwiaty mogą pachnieć? - Oczywiście - zapewniła ją poważnie Malutka Czarownica. - Pachną ładniej niż prawdziwe kwiaty. Nie czujesz tego? 22 I Papierowe kwiaty rzeczywiście pachniały. Zauważyła to nie tylko mała sprzedawczyni. Ludzie na placu targowym zaczęli pociągać nosami. - Co tak pachnie? - pytali jedni drugich. - Mówi pan, że papierowe kwiaty? - Nie do uwierzenia! Czy można jeszcze je dostać? - Muszę sobie kupić. - Czy są drogie? Kto tylko miał nos i nogi, spieszył do kąta, gdzie stała mała sprzedawczyni. Biegły gospodynie domowe, kucharki i wiejskie kobiety - wszyscy. Żony rybaków zostawiły swoje solone śledzie, wędliniarz - kocioł z parówkami, żony ogrodników - warzywa. Wszyscy, dosłownie wszyscy tłoczyli się teraz wokół kosza z papierowymi kwiatami. Nawet Tani Jakub przybiegł ze swoim przenośnym kramikiem. Ponieważ przybiegł ostatni, wspiął się na palce i złożył dłonie w trąbkę. 23 - Halo! - krzyczał nad głowami ludzi. - Słyszysz mnie, dziewczynko z kwiatami? Tu Tani Jakub. Zostaw koniecznie parę kwiatów dla mnie. Zostaw chociaż jeden! Słyszysz? Chociaż jeden! - Nie! Nie! Nikogo nie wyróżniać! Nawet Taniego Jakuba! — wołali ludzie, którzy stali z przodu. - Sprzedawaj kwiaty według kolejności, tak jak stoimy. - „Szczęście, że jesteśmy z przodu - myśleli sobie - kwiatów nie starczy dla wszystkich. Ostatni odejdą z kwitkiem". Dziewczynka sprzedawała i sprzedawała, a kwiatów w koszy- ku nie ubywało. Starczyło dla wszystkich, którzy chcieli je kupić, nawet dla Taniego Jakuba. - Jak to się dzieje? - pytali się nawzajem zdumieni ludzie, ale tego nie wiedziała nawet sama sprzedawczyni. Jedynie Malutka Czarownica mogłaby to wyjaśnić, ale ona wraz z Abraksasem już dawno wymknęła się z targu. Domy miasteczka zostały za nimi. Zaraz dotrą do miejsca, gdzie ukryli miotłę. Malutka Czarownica myśląc o dziewczynce z kwiatami uśmie- chnęła się do siebie. Nagle kruk Abraksas stuknął ją dziobem i pokazał czarną chmurę na niebie, która szybko się oddalała. Nie byłoby to nic szczególnego, gdyby z chmury nie wystawał kawałek miotły. - Popatrz! Ciotka Rrum-Brum-Trrach! To stare straszydło na pewno cię szpiegowało. - Nic się przed nią nie ukryje — mruknęła Malutka Czarow- nica. - Przecież nie musisz niczego przed nią ukrywać - rzekł mądry kruk - zwłaszcza tego, co dziś uczyniłaś. Dobra nauczka Deszcz padał bez przerwy przez kilka dni z rzędu. Malutkiej Czarownicy nie zostawało nic innego do roboty, jak siedzieć w swoim domku i ziewając czekać na poprawę pogody. Dla rozrywki czarowała to i owo. Wałek do ciasta musiał tańczyć walca z pogrzebaczem na kuchennej płycie. Śmietni- 24 czka wywijała koziołki, a maselnica stanęła na głowie. Ale to wszystko nie poprawiło humoru Malutkiej Czarownicy. Toteż gdy wreszcie pokazało się słońce, nic nie mogło utrzymać jej w domu. - Dalej! — zawołała raźno. - Jazda przez komin! Muszę zobaczyć, czy nie trzeba gdzieś czegoś zaczarować! - Pomyśl przede wszystkim o zrobieniu czegoś dobrego - przypomniał Abraksas. Polecieli razem nad lasem i nad łąkami, gdzie lśniły jeszcze kałuże wody. Polne drogi były rozmiękłe i wieśniacy człapali po kolana w błocie. Na szosie też było niewiele lepiej. Właśnie nadjeżdżał z miasta wóz zaprzężony w dwa konie, załadowany beczkami z piwem. Ledwie się posuwał po złej drodze. Koniom piana kapała z pysków. Były ogromnie zmęczo- ne ciężkim ładunkiem, ale woźnicy, który siedział na wozie, jazda wydawała się za wolna. - Wio! Ciągnijcie prędzej, bydlaki! — I niemiłosiernie, bez przerwy, bił konie batem. - Coś niesłychanego! - zakrakał oburzony Abraksas. - Cóż to za grubianin! Wali konie jak katowski parobek! Czy można spokojnie na to patrzeć? - Nie martw się - odpowiedziała Malutka Czarownica - już on się tego oduczy. Lecieli nad zaprzęgiem aż do najbliższej wsi, gdzie wóz zatrzymał się przed gospodą „Pod Lwią Grzywą". Woźnica wyładował parę beczek piwa, przetoczył je przez podwórze do piwnicy i poszedł do gospody, aby zamówić sobie coś do jedzenia. Zgrzane, zmordowane konie zostawił w zaprzęgu. Nie dostały nawet odrobiny siana czy owsa. Malutka Czarownica poczekała za szopą, aż woźnica zniknął w gospodzie, a potem podbiegła do szkap i zapytała je w końskim języku: - Czy on zawsze tak źle się z wami obchodzi? - Zawsze - stwierdziły konie. - A gdybyś go zobaczyła, kiedy jest pijany albo wściekły! Tłucze nas wtedy nawet trzonkiem 25 bata. Przyjrzyj się bliznom na naszej skórze, a sama się prze- konasz. - To wstyd i hańba! — powiedziała Malutka Czarownica, - Zasłużył sobie na dobrą nauczkę. Czy mi pomożecie, żeby ją dostał? - Dobrze! Czego od nas żądasz? - Nie ruszajcie z miejsca, kiedy wróci i będzie chciał odjechać. Ani na krok. - Och, za dużo od nas wymagasz - zlękły się konie - przecież on nas stłucze na kwaśne jabłko. - Obiecuję - powiedziała Malutka Czarownica - że nic wam się nie stanie! Podeszła do wozu, sięgnęła po bat i zawiązała węzeł na jego końcu. To było wszystko. Mogła teraz spokojnie wrócić za szopę i czekać, co się będzie dalej działo. W chwilę potem woźnica wyszedł z gospody, gdzie najadł się i napił. Zadowolony z siebie kroczył przez podwórze i głośno gwizdał. Wlazł na kozioł. Wziął lejce w lewą rękę, a prawą, zgodnie z przyzwyczajeniem, chwycił bat. - Wio! - cmoknął językiem i chciał odjechać. Kiedy konie nie ruszyły z miejsca, rozzłościł się. - Poczekajcie, leniuchy, już ja wam pomogę! - krzyknął i zamachnął się szeroko batem. Ale nie koniom dostało się to uderzenie. Rzemień zakołysał się i ciachnął po uszach woźnicę. - Niech to diabli! - zaklął i zamachnął się po raz drugi, lecz i teraz nie poszło mu lepiej. Opanowała go wtedy ślepa wściekłość. Skoczył na równe nogi i wywijał batem jak szalony, ale wszystkie ciosy trafiały w niego: w kark, w twarz, w palce, w ramiona, w plecy i w siedzenie. - Do stu piorunów! - ryknął w końcu. - Tego nie daruję! - Chwycił biczysko za drugi koniec i uderzył z dziką wście- kłością. Ale tylko raz, bo biczysko trafiło go tak mocno w nos, że aż mu krew pociekła. Krzyknął głośno. Bat wypadł mu z rąk. 26 Przed oczyma zrobiło mu się ciemno i musiał się oprzeć, żeby nie upaść. Kiedy po jakimś czasie wrócił do przytomności, Malutka Czarownica stała obok wozu. - Jeżeli jeszcze raz weźmiesz bat do ręki - zagroziła mu - spotka cię to samo! Zapisz to sobie na czole. A teraz odjeżdżaj precz z moich oczu. Wio! Na jej znak konie ruszyły posłusznie, ciągnąc wóz. Jeden zarżał: - Dziękujemy pięknie! A drugi parsknął radośnie i podrzucił łbem. Woźnica siedział na koźle i wyglądał jak półtora nieszczęścia. Obmacywał rozbity nos i przysięgał sobie: „Już nigdy w życiu nie dotknę żadnego bata!" Piątkowi goście Piątek dla czarownic jest takim dniem, jak dla ludzi nie- dziela. Ludzie nie pracują w niedzielę, a czarownice w piątki nie czarują. A jeżeli to robią i zostaną na tym przyłapane - muszą płacić karę. Malutka Czarownica przestrzegała ściśle świątecznego od- poczynku, żeby nie popsuć sobie opinii. Na wszelki wypadek w czwartkowy wieczór zamykała miotłę na klucz, a Księgę Czarów chowała na dno szuflady - żeby nie mieć pokusy. Piątkowy ranek przeważnie przesypiała. Co miała robić przed południem, jeśli nie mogła czarować? Po obiedzie szła najczęściej trochę pospacerować albo sadowiła się w cienu za piecem i leniuchowała. „Gdyby to zależało ode mnie - mruczała nieraz - piątek mógłby być raz na sześć tygodni. Wystarczyłoby mi to zupełnie". Pewnego piątku późnym latem Malutka Czarownica siedziała właśnie za piecem i nudziła się. O wiele bardziej wolałaby czarować. W żaden inny dzień tygodnia nie miała na to tak wielkiej ochoty. Nagle usłyszała kroki, a zaraz potem pukanie do drzwi wejściowych. 27 - Tak, tak! - zawołała. - Już idę! Zaciekawiona, wyskoczyła zza pieca i pobiegła zobaczyć, kto puka. Przed jej domkiem stało dwoje dzieci: chłopiec i dziewczynka. Trzymały się za ręce. A kiedy spostrzegły Malutką Czarownicę, powiedziały: - Dzień dobry! - Dzień dobry! - odrzekła czarownica. - Czego chcecie? - Chcieliśmy zapytać o drogę do miasta - powiedział chłopiec. - Zabłądziliśmy. - Zbieraliśmy grzyby - dorzuciła dziewczynka. - Aha - powiedziała Malutka Czarownica - zbieraliście grzyby. Zaprosiła dzieci do domu, poczęstowała je kawą i świątecznym plackiem, a potem zapytała, jak się nazywają. Chłopiec miał na imię Tomasz, a dziewczynka - Weronka. Okazało się, że byli rodzeństwem, a ich rodzice posiadali w miasteczku gospodę „Pod Dwoma Wołami". Był to okazały zajazd naprzeciwko rynkowej studni. - Znam tę gospodę - powiedziała Malutka Czarownica - A ty? - zapytał Tomasz znad swojej filiżanki. - Kim ty jesteś? - Spróbuj zgadnąć - zachichotała Malutka Czarownica. - Nie mam pojęcia! Musisz nam to sama powiedzieć. - Jestem czarownicą, a to mój zaczarowany domek. - Och! - zawołała przestraszona dziewczynka. - Jesteś praw- dziwą czarownicą, która umie czarować? - Nie bójcie się ! - uspokajał dzieci kruk. - To jest dobra czarownica. Nie zrobi wam nic złego. - Oczywiście, że nie — powiedziała Malutka Czarownica i dolała gościom kawy. Po chwili zapytała: - Chcecie, żebym wam pokazała jakieś czary? - Hola! - wtrącił się Abraksas. - Zapomniałaś chyba, że dzisiaj piątek. Zastanów się. Malutka Czarownica nie namyślała się długo. - Możemy przecież zamknąć okiennice i nic nie będzie widać - oświadczyła chytrze. 28 Zatrzasnęła i zaryglowała okiennice przy wszystkich oknach, a potem zaczęła swoje sztuczki. Wyczarowała na stole kuchennym morską świnkę, chomika i żółwia. Świnka i chomik stanęły na dwu łapkach i tańczyły. Żółw nie chciał. - No! - zawołała Malutka Czarownica. - Zatańcz i ty! I żółw, chcąc nie chcąc, musiał zatańczyć. - Świetnie! - powiedziały dzieci. - Rzeczywiście potrafisz czarować. - To był tylko początek - rzekła Malutka Czarownica i kazała zniknąć śwince morskiej, chomikowi i żółwiowi. Czarowała dalej i wyczarowała wiele wesołych rzeczy. Piecowi kazała śpiewać piosenkę, w dzbanku do kawy wyrosły kwiaty. Drewniane mątewki i łyżki kuchenne odgrywały na wysokiej belce teatrzyk kukiełkowy. Dzieciom ciągle było za mało. „Jeszcze, jeszcze!" - prosiły bez ustanku. Malutka Czarownica czarowała przez całe dwie godzi- ny, ale wreszcie powiedziała: - Koniec, musicie wracać do miasta! - Już zaraz? 29 - Tak. Najwyższy czas, jeżeli chcecie przed zmrokiem być w domu. Dopiero wtedy dzieci spostrzegły, że zrobiło się późno. Chwyciły swoje koszyki z grzybami i zdumiały się. Tomek zawołał: - Mieliśmy tylko kilka kurek, a teraz nasze koszyki pełne są prawdziwków! - A to dopiero - wykrzyknęła Malutka Czarownica, udając zdziwienie, i wyprowadziła dzieci na drogę do miasta. - Bardzo dziękujemy! - powiedziała Weronka przy pożeg- naniu. - A może byś nas kiedyś odwiedziła? Oprowadzimy cię po całej gospodzie, pokażemy ci kuchnię, piwnicę, stajnię i wołu Korbiniana. - A któż to jest Korbinian? - zapytał Abraksas. - To nasz ulubieniec - odparł Tomasz. - Można się na nim przejechać. Przyjedziecie? - Przyjedziemy! - powiedziała Malutka Czarownica. - Kiedy wam będzie najwygodniej? - W niedzielę za dwa tygodnie - zaproponował Tomasz. - Wypada wtedy święto strzeleckie. Spotkamy się na fes- tynie. - Załatwione - powiedziała Malutka Czarownica. - Przyje- dziemy w niedzielę, za czternaście dni. No, biegnijcie już! Tomasz i Weronka chwycili się za ręce i pobiegli do miasta, a Malutka Czarownica pomyślała: „Żeby to każdy piątek przeleciał tak szybko!"- Kiedy wracała do domu, nad dachem zaczarowanej chatki zauważyła czarną jak smoła chmurę. - Masz ci los! - zakrakał Abraksas. - Ciotka Rrum- Brum-Trrach zaglądała do nas. Prawdopodobnie przez ko- min. - A może to zwyczajna czarna chmura? - rzekła zmartwiona Malutka Czarownica. - Nie widzę tam żadnej miotły. Ale w głębi duszy bardzo się niepokoiła. Jeśli to naprawdę była ciotka? A to pech! Natychmiast oskarży ją przed Najważniejszą Czarownicą, że czarowała w piątek. - Zobaczymy, co będzie dalej - powiedziała półgłosem. 30 Czekała dzień za dniem przez cały tydzień, ale nic się nie wydarzyło. Nie było wezwania do Najważniejszej Czarownicy, nie żądano od niej zapłacenia żadnej kary. Pomyślała więc z ulgą: to nie była jednak ciotka Rrum-Brum-Trrach. Święto strzeleckie Biły dzwony, grzmiały moździerze. Rozradowane tłumy ludzi ledwo mieściły się na błoniu pod miastem, gdzie zwykle od- bywały się zabawy. Malutka Czarownica rozglądała się za Tomaszem i Weronką. Przeciskała się między ludźmi, a kruk Abraksas o mało nie skręcił sobie szyi. Gdzie mogą być ci dwoje? Rodzeństwo, bardzo zmartwione, siedziało za namiotem rozpiętym na błoniu. Malutka Czarownica po długim szukaniu znalazła je tam. - Cóż to?! - zawołała potrząsając głową. - Czemu macie takie miny? Jak można się martwić w strzeleckie święto? - My możemy - powiedział Tomasz. - Ojciec oddał naszego wołu na nagrodę. - Korbiniana? - zapytała Malutka Czarownica. 31 - Tak! - zaszlochała Weronka. - Jako nagrodę dla króla strzelców! - Zwycięzca każe go zabić i upiec - dodał Tomasz - a potem wszyscy strzelcy wspólnie go zjedzą. - A gdyby nikt wołu nie wygrał? - zapytała Malutka Czarow- nica. - Mogłoby przecież tak się zdarzyć... - To się nie zdarzy - zaprzeczył Tomasz. - Święto strzeleckie bez króla strzelców? To się nie zdarza. - Wiele rzeczy się zdarza - odparła Malutka Czarownica, która już obmyśliła sobie pewien plan. - Chodźcie ze mną. Na pewno wszystko dobrze się ułoży! Dzieci, choć z ociąganiem, dały się zaprowadzić na plac, gdzie akurat wkraczali zawodnicy w strzelaniu. Na czele, z obnażoną szablą, maszerował kapitan, a pochód zamykał wół Korbinian, przybrany kolorowymi wstęgami i wieńcami. - Wiwat! - wołali ludzie wyciągając szyje, bo chcieli czym prędzej zobaczyć strzeleckie zawody i tego, kto zdobędzie nagrodę. - Oddział, stój! - zakomenderował kapitan i dał znak muzy- kantom, aby zagrali tusz. - Cicho! Kapitan będzie przemawiał - sykali ludzie. - Mam wielki zaszczyt - zaczął kapitan - gorąco powitać wszystkich was na naszym strzeleckim święcie! A szczególne podziękowania należą się właścicielowi gospody „Pod Dwoma Wołami", który podarował nam żywego wołu jako nagrodę dla zwycięzcy. - Wiwat! - zakrzyknęli znowu wszyscy. - Wiwat, niech żyje właściciel gospody! Wiwat szlachetny ofiarodawca! Kapitan zasalutował szablą i oświadczył: - Ogłaszam uroczyste otwarcie naszego strzeleckiego święta. Na końcu placu zabaw stała wysoka tyczka. Na samym jej czubku umocowano drewnianego orła, którego należało strącić celnym strzałem. Kapitan oczywiście strzelał pierwszy. Spudłował fatalnie. - To się zdarza - mówili ludzie, a kapitan zawstydzony wycofał się. 32 Jako następny próbował szczęścia chorąży. Celował starannie, ale kula znowu przeleciała obok celu. Ludzie zaczęli chichotać, a wkrótce śmiali się już zupełnie otwarcie. Bo może się zdarzyć, że ktoś spudłuje, ale żeby wszystkie strzały wszystkich strzelców nie trafiły do celu? Toż to można pęknąć ze śmiechu! Czy widział kto coś podob- nego? - Nie do uwierzenia! - mruczał kapitan strzelców i za- kłopotany przygryzał wąsy. Najchętniej zapadłby się ze wstydu pod ziemię. Nie wiedział przecież, że Malutka Czarownica i jemu, i innym strzelcom zaczarowała strzelby. Ale dzieci właściciela gospody wiedziały. I po każdym strzale były coraz weselsze. - Cudownie! - wołały. - Wspaniale! Kiedy już ostatni zawodnik zakończył strzelanie, Malutka Czarownica zwróciła się do Tomasza: - Teraz ty! - Co mam zrobić? - Strzelić! Chłopiec zrozumiał. Przecisnął się do przodu na wolne miejsce przed tyczką. - Ja zestrzelę tego orła. - Ty, pędraku? - zawołał kapitan i chciał go przepędzić. Ale ludzie zaczęli wołać: - Dajcie mu strzelić! Chcemy, żeby strzelił! - Bo obiecywali sobie dobrą zabawę. Rozgniewany kapitan powiedział wreszcie: - Proszę bardzo! I tak nic mu z tego nie przyjdzie! Tomasz wziął strzelbę. Złożył się jak dorosły i wycelował. Ludzie wstrzymali oddech. Stawali na czubkach palców i patrzyli z napięciem na drewnianego orła. Błysnęło! Huknęło! Orzeł spadł z tyczki na ziemię - i Tomasz został zwycięzcą. - Wiwat! - wołali wszyscy i podrzucali kapelusze. - Niech żyje Tomasz! Tomasz z gospody „Pod Dwoma Wołami" wygrał wołu! Wtargnęli na plac i podnieśli szczęśliwego strzelca do góry. Malutka Czarownica 33 - Posadźcie go na wołu! Posadźcie go na wołu! - Mnie też! - zawołała Weronka. - Chodź - powiedział Tomasz - to jest także twój wół! Gdyby to było możliwe, dzieci posadziłyby na Korbiniana również Malutką Czarownicę, ale ona nie chciała. Tomasz i Weronka musieli więc sami pojechać do miasta. Kapela strzelecka ciągnęła przed nimi i grała wesołe marsze, jeden po drugim. Za nimi szli z kwaśnymi minami kapitan i jego strzelcy. Ludzie ze wszystkich stron machali czapkami i wołali radośnie: „Brawo! Niech żyje król strzelców". Jakiś dziennikarz przecisnął się przez tłum do dzieci, otworzył notes, wydobył ołówek i zapytał: - Kiedy i gdzie ten wół będzie upieczony? - Ten wół w ogóle nie będzie upieczony - odpowiedział Tomasz. - Wróci do obory i tam już zostanie. Biły dzwony, dudniły moździerze i nikt nie zauważył Malutkiej Czarownicy, która zasłonięta namiotem siadła ucieszona na swoją miotłę i odjechała. . - Znowu ci się udało! - pochwalił ją Abraksas. - Myślę, że naprawiłaś tym swoje piątkowe czary. Sprzedawca kasztanów Nadeszła zima. Wokół zaczarowanego domku szalała śnieży- ca i potrząsała okiennicami. Malutka Czarownica nic sobie z tego nie robiła. Siadała dzień w dzień na ławce przy kaflowym piecu i grzała plecy. Jej nogi tkwiły w grubych filcowych bamboszach. Od czasu do czasu klaskała w ręce i wtedy za każdym razem szczapa drewna leżąca w skrzynce obok pieca sama wskakiwała do paleniska. A kiedy miała apetyt na pieczone jabłko - wystarczyło jej pstryknąć palcami, a parę jabłek zaraz toczyło się ze spiżarni wprost do piekarnika. Kruk Abraksas był zadowolony. - W ten sposób - powtarzał wciąż na nowo - można przetrwać zimę całkiem nieźle! Ale Malutką Czarownicę po pewnym czasie znudziło to leniwe życie. Któregoś dnia oświadczyła: 34 - Czy mam przez całą zimę siedzieć na ławce pod piecem i tylko grzać sobie plecy? Potrzebuję ruchu i świeżego powietrza. Chodź, musimy się przewietrzyć. - Co ty sobie właściwie myślisz? - krzyknął przerażony Abraksas. - Czy ja jestem zimorodek? Takie podłe zimno - to nie dla mnie. Dziękuję pięknie za zaproszenie! Zostańmy lepiej w ciepłej izbie. - Jak sobie chcesz - powiedziała Malutka Czarownica. - Mo- żesz zostać w domu, ale ja polecę. Nie lękam się chłodu, przecież mogę się ciepło ubrać. Włożyła siedem spódnic, jedną na drugą, zawiązała głowę wełnianą chustką, wskoczyła w zimowe buty, a na ręce wciągnęła dwie pary rękawic z jednym palcem. Tak opatulona wsiadła na miotłę i wyfrunęła kominem. Na dworze był srogi mróz! Drzewa miały grube białe peleryny. Mech i kamienie zniknęły pod śniegiem. W lesie tu i ówdzie widniały ślady ludzkich stóp i sanek. Malutka Czarownica skierowała miotłę ku najbliższej wiosce. 35 Zagrody tonęły w śniegu, nawet wieża kościelna miała śniego- wą czapę. Ze wszystkich kominów bił w górę dym. Już z daleka słychać było, jak chłopi i parobcy młócili w stodołach ziarno. Łup-cup! Łupu-cupu! Łup-cup! Na pagórkach za wsią roiło się od dzieci zjeżdżających na sankach. Byli tam również narciarze, którzy pędzili z góry jak wiatr. Kiedy drogą nadjechał pług do odśnieżania, Malutka Czarownica leciała chwilę za nim. Potem przyłączyła się do gromady wron, które frunęły do miasta. „Zajrzę tam, żeby się trochę rozgrzać" - pomyślała. Bo mimo siedmiu sukien i dwu par rękawic porządnie przemarzła. Tym razem nie potrzebowała ukrywać miotły, niosła ją na ramieniu. Wyglądała jak zwyczajna kobieta idąca do uprzątania śnie- gu. Nikt, kto ją spotkał, niczego się nie domyślał. Wszyscy zresztą wymijali ją szybko, tupiąc butami i chowając głowę w kołnierz. Malutka Czarownica chętnie obejrzałaby wystawy sklepowe, ale szyby całkiem były pokryte lodowymi kwiatami. Nawet studnia miejska zamarzła, a z szyldu gospody zwisały długie sople lodu. Na placu targowym zobaczyła drewnianą, zielono pomalowa- ną, niewysoką budkę. Stał przed nią żelazny piecyk. Za piecy- kiem widać było opartego plecami o budę, małego, skurczonego człowieczka, ubranego w szeroki furmański płaszcz i filcowe buty. Kołnierz miał postawiony, a czapkę naciągniętą głęboko na oczy. Od czasu do czasu człowieczek kichał. Kropelki padały wtedy na rozżarzone ścianki piecyka i syczały. - Co tu robisz? - zapytała Malutka Czarownica. - Nie widzisz? Ja... a psik... piekę kasztany. - Kasztany? Co to takiego? Człowieczek podniósł pokrywę piecyka i wyjaśnił: - Oto one! Chciałabyś może trochę? Mała torebka kosztuje dziesięć groszy, a duża - dwadzieścia. A psik! Malutka Czarownica poczuła zapach pieczonych kasztanów. 36 - Chętnie bym spróbowała, ale nie mam ani grosika. - W drodze wyjątku podaruję ci parę - powiedział człowie- czek. - Przy tym trzaskającym mrozie przyda się zjeść coś gorącego. A psik! Naprawdę. Człowieczek wyciągnął pełną garść kasztanów z piecyka, wsypał do torby z brązowego papieru i podał je małej czarow- nicy, mówiąc: - No, weź je! Ale zanim włożysz do ust, musisz je obłupać. - Dziękuję pięknie - powiedziała Malutka Czarownica i spró- bowała. - Ach, jakie to dobre! - zawołała mile zaskoczona i dodała: -Wiesz co, można by ci pozazdrościć. Masz lekką pracę i nie musisz marznąć, bo stoisz przy gorącym piecu. - Nie mów tak! - odezwał się sprzedawca kasztanów. - Gdy się stoi cały dzień na mrozie, to i żelazny piecyk nie wystarczy. Można sobie tylko poparzyć palce przy wyjmowaniu gorących kasztanów. A psik! Moje nogi to dwa sople lodu. A co dopiero nos! Czyż nie jest czerwony jak choinkowa świeczka? Nigdy się już chyba nie pozbędę kataru. Rozpacz mnie ogarnia. I jakby na potwierdzenie tego zaczął znowu kichać. A kichał tak mocno, że aż się chwiała drewniana buda i echo odpowiadało z rynku. Malutka Czarownica pomyślała: „Trzeba mu jakoś pomóc! Chwileczkę... "I wymruczała po cichu formułę zaklęcia. A potem spytała: - No jak, czy ciągle jeszcze zimno ci w palce? - W tej chwili już nie - odpowiedział sprzedawca kasztanów. - Pewno mróz trochę zelżał. Czuję to czubkiem nosa. Jak to się stało? - Mnie o to nie pytaj - odrzekła Malutka Czarownica. - Muszę już lecieć do domu. - „Lecieć"?! - Czy mówiłam coś o lataniu? Chyba się przesłyszałeś? - Może masz rację - powiedział człowieczek. - Do widzenia. - Do widzenia - powiedziała czarownica. - Dziękuję jeszcze raz. - Proszę bardzo, proszę bardzo. Nie ma za co. Wkrótce potem na rynek przybiegli dwaj chłopcy, krzycząc: 37 - Szybko, szybko, panie sprzedawco! Każdemu za dziesiątkę! - Proszę bardzo. Dwa razy za dziesiątkę. Sprzedawca kasztanów sięgnął do piecyka i po raz pierwszy w swoim długim życiu nie sparzył sobie palców gorącymi kasztanami. I nie parzył ich już nigdy więcej. I nogi także już mu nie marzły, tak samo jak nos. Katar też przepadł na wieczne czasy. Poczciwy sprzedawca kasztanów gdyby chciał kichnąć, musiałby zażyć szczyptę tabaki. Lepsze od siedmiu spódnic Kiedy Malutka Czarownica wróciła o zmroku do domu, kruk Abraksas natychmiast chciał się dowiedzieć, jak jej się powiodła wycieczka. Ale ona szczękając zębami odparła: - P-później ci to op-powiem. Przede wszystkim m-mu-szę sobie z-zagotować herbaty, bo z-zimno tak mnie t-trzęsie, że ledwo m-mogę mówić. - A widzisz! - zakrakał Abraksas. - To są skutki wychodzenia w takie pieskie zimno! Ale ty nigdy nie chcesz mnie słuchać! Malutka Czarownica ugotowała duży garnek ziołowej her- baty, osłodziła dużą ilością cukru i wypiła, póki herbata była gorąca. Poszło jej to na zdrowie i wkrótce było jej znowu ciepło. Zdjęła więc siedem spódnic, ściągnęła buty i pończochy, włożyła filcowe bambosze i powiedziała: - To prawda, że okropnie zmarzłam, nie zaprzeczam, ale mimo to, mówię ci, jestem zadowolona! Usiadła na ławce pod piecem i zaczęła opowiadać. Kruk Abraksas słuchał w milczeniu. Dopiero gdy zakończyła historię ze sprzedawcą kasztanów, wtrącił: - Wiesz, zupełnie cię nie rozumiem. Pomogłaś czarami sprze- dawcy kasztanów, żeby nie marzł, dlaczego więc nie pomogłaś samej sobie? Co ma o tym myśleć rozsądny kruk? - Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytała Malutka Czarow- nica. - To, że gdybym był tobą i umiał czarować, na pewno nie potrzebowałbym żadnej ziołowej herbaty, żeby się rozgrzać. Po prostu nie dopuściłbym, żeby do tego doszło. 38 - Zrobiłam przecież wszystko, co tylko mogłam zrobić - tłu- maczyła się Malutka Czarownica. - Włożyłam dwie pary rękawic, zimowe buty, wełnianą chustkę i siedem spódnic. - No i co z tego? - zawołał Abraksas. - Znam środek na mróz lepszy od siedmiu spódnic. - Lepszy od siedmiu spódnic? - O wiele lepszy. Jakem kruk i nazywam się Abraksas. Malutka Czarownica nadal go nie rozumiała. - Powiedz - prosiła - o czym według ciebie zapomniałam. Ale powiedz wyraźnie, bez bawienia się w zagadki. - A czy ja bawię się w jakieś zagadki? - zapytał Abraksas. - Sprawa jest najprostsza w świecie. Jeśli możesz zaczarować sprzedawcę kasztanów, żeby nie odczuwał mrozu, to czemu nie możesz zrobić tego samego dla siebie? - Ach! - zawołała Malutka Czarownica i stuknęła się w czoło. - Prawda! Jak to się stało, że wcześniej na tę myśl nie wpadłam? Masz rację. Od czego właściwie jestem czaro- wnicą? - Właśnie, właśnie - dogadywał Abraksas. - Czasem mi się wydaje, że całkiem o tym zapominasz. Dobrze przynajmniej, że masz kogoś, kto ci to od czasu do czasu przypomni! Malutka Czarownica przytaknęła mu skwapliwie: - Tak, tak. Jesteś rzeczywiście najmądrzejszym krukiem, jaki kiedykolwiek wykluł się z jaja. Oczywiście, będę odpowiednio ceniła twoje rady. I skoro jest to takie proste, zaklęciem zabezpieczę przed zimnem również i ciebie, żebyś już nigdy nie musiał zostawać w domu, kiedy ja wyjeżdżam. - Zgoda! - powiedział Abraksas. - Możesz i dla mnie zrobić czasem coś dobrego! I Malutka Czarownica sprawiła czarami, że odtąd ani ona, ani mądry kruk Abraksas nigdy więcej nie musieli marznąć. Przy największych mrozach mogli jeździć na spacery bez żadnej obawy, że mróz im zrobi krzywdę. Nie potrzebowali specjalnie ciepło się ubierać ani po powrocie do domu wypijać mnóstwa ziołowej herbaty. Nawet kataru nigdy nie dostawali, chociaż prawie codziennie wyprawiali się w drogę. 39 Balwanku, bałwanku... Był piękny słoneczny dzień zimowy. Niebo jaśniało czystym błękitem, śnieg świecił biało jak świeżo uprany lniany obrus. Malutka Czarownica siedziała z krukiem Abraksasem na brzegu lasu i opalała się. W pewnej chwili dobiegły do nich głosy dzieci i jakiś wesoły hałas. Malutka Czarownica wysłała kruka Abrak- sasa, żeby zobaczył, co się dzieje. Kiedy po chwili wrócił, powiedział: - To kilkoro dzieci, małych sześcio- czy siedmioletnich smy- ków. Na łące za żywopłotem lepią bałwana ze śniegu. - Muszę go obejrzeć - powiedziała Malutka Czarownica. A ponieważ łąka była blisko, poszła tam piechotą. Bałwana właśnie ukończono. Miał długi nos z marchwi i oczy z kawałków węgla. Stary pogięty garnek służył mu za kapelusz. W prawej ręce trzymał dumnie miotłę z chrustu. Kiedy Malutka Czarownica stanęła za żywopłotem, dzieci jej nie zauważyły. Trzymały się za ręce i tańczyły wokół bałwana. Podskakiwały przy tym to na jednej nodze, to na drugiej i śpiewały: Bałwanku, bałwanku, masz białe ubranko, oczy z węgla, nos z marchewki i z gałązek czarne brewki, masz kapelusz co się zowie na swej dużej głowie! Czarne oczy, nos z marchewki! Czy nie trzeba ci rozgrzewki? Malutką Czarownicę ucieszył widok wspaniałego bałwanka i rozbawionych dzieci. Najchętniej zatańczyłaby razem z nimi. Nagle z pobliskiego lasu wybiegło kilku sporych chłopców - było ich razem siedmiu. Wpadli z krzykiem na bałwana i przewrócili go. Garnek stratowali nogami, złamali kij od miotły, a dzieciom, które tak wesoło tańczyły, natarli twarze śniegiem. Kto wie, co by jeszcze wymyślili, gdyby nie Malutka Czarownica. 40 - Ej! - krzyknęła gniewnie do łobuzów. - Zostawcie dzieci w spokoju! Jeśli mnie nie usłuchacie, to wam spuszczę takie lanie miotłą, że się nie pozbieracie! Chłopcy uciekli. Ale piękny bałwan był rozwalony. Dzieci stały smutne, ze zwieszonymi główkami. Malutka Czarownica rozumiała je dobrze i postanowiła je pocieszyć: - Zróbcie nowego bałwana! - Jeżeli zrobimy - powiedziały dzieci - to starsi chłopcy znowu go zepsują. I nie mamy już miotły - leży złamana. - Ona tylko tak wygląda - powiedziała Malutka Czarownica i schyliła się po kawałki miotły. - Popatrzcie! Pokazała dzieciom miotłę. Miotła była cała. - Stawiajcie spokojnie bałwana - zachęcała je do zabawy. - Nie bójcie się starszych chłopców. Gdyby tu jeszcze raz przyszli, to dostaną dobrą nauczkę. Mogę was o tym zapewnić. Zachęcone dzieci ulepiły nowego bałwana, który był nawet piękniejszy i okazalszy niż pierwszy, bo tym razem pomagała im Malutka Czarownica. Nagle, kiedy nowy bałwan był już gotowy, znowu przybiegło z głośnym krzykiem siedmiu łobuziaków z lasu. Przestraszone dzieci chciały uciekać. - Zostańcie! - zawołała Malutka Czarownica. - Zobaczycie, co się będzie działo! I co się działo, kiedy ta siódemka zabrała się do roboty? Nowy bałwan nagle zaczął się ruszać. Wymachując swoją miotłą jak maczugą, zwrócił ją przeciw największym chłopakom. Pierwszemu przyłożył kijem po futrzanej czapce. Drugiemu wymierzył ręką siarczystego prztyczka w nos. Trzeciego i czwar- tego złapał za kołnierz i stuknął głowami, aż zadudniło. Piątego cisnął na szóstego, tak że obaj rozciągnęli się na śniegu, i jeszcze rzucił na nich siódmego. Kiedy już wszyscy leżeli pokotem, chwycił za miotłę i zaczął ich zasypywać śniegiem. Tego się nie spodziewali! Chcieli wołać o pomoc, ale śnieg zatykał im usta. Wymachiwa- li więc tylko bezsilnie rękami i nogami. A kiedy wreszcie z wielkim trudem wydobyli się spod śniegu, uciekali, aż się za nimi kurzyło. Bałwan spokojnie wrócił na swoje miejsce i znów znierucho- miał. Wyglądał tak, jakby się nic nie wydarzyło. Dzieci uradowane były ogromnie. Łobuziaki na pewno nigdy już nie przeszkodzą im w zabawie. Malutka Czarownica śmiała się z udanego figla tak bardzo, że aż jej łzy leciały z oczu, a kruk Abraksas wołał przestraszony: - Przestań, przestań, bo pękniesz ze śmiechu! Może się założymy? Skąd na zaśnieżonej wiejskiej ulicy wzięły się dwa Murzyniątka? I od kiedy trafiają się Turcy i Indianie w tej okolicy? Turcy mieli czerwone fezy i bufiaste spodnie, a Indianie strasznie wymalowane twarze i długie dzidy, którymi wywijali nad głowami. - Oni na pewno są z cyrku - powiedział kruk Abraksas. Ale nie! Ani dwa Murzyniątka, ani Turcy, ani Indianie wcale nie byli z cyrku. Tak samo jak małe Chinki i ludożerca, 42 i Eskimosi, i arabski szejk, i wódz Hotentotów wcale nie wyskoczyli z cyrkowej budy. Po prostu we wsi urządzano ostatki. Z tego powodu dzieci nie miały po południu lekcji i poprze- bierane hulały na wioskowym placu. Mali Turcy rzucali papierowe węże. Wódz Hotentotów wrze- szczał: „Uaa! Uaaa!" Ludożerca wołał:,,Głodny jestem! Głodny jestem! Kto pozwoli się zjeść?" Chińskie dziewczęta krzyczały po chińsku, Eskimosi - po eskimosku. Kowboje strzelali w powiet- rze z korkowców, kominiarz machał swoim papierowym cy- lindrem. Kasperl* przyłożył arabskiemu szejkowi pałką przez turban, a herszt zbójców, Jaromir, robił takie straszne miny, że przy- klejone wąsy nie chciały się trzymać i stale mu odpadały. - Czy widzisz tę małą czarownicę? - zapytał w pewnej chwili kruk Abraksas. - Gdzie? - No tam, przed remizą strażacką. Ma taką długą miotłę! - Ach, tak! Muszę ją sobie obejrzeć z bliska! - zawołała Malutka Czarownica. Podbiegła do przebranej czarownicy i powiedziała: - Dzień dobry! - Dzień dobry - odpowiedziała przebrana czarownica. - Mo- że jesteś moją siostrą? - Bardzo możliwe - powiedziała prawdziwa czarownica. - Ile ty masz lat? - Dwanaście, a ty? - Sto dwadzieścia siedem i pół! - A to dobre! - zawołała przebrana czarownica. - Muszę to sobie zapamiętać. Teraz kiedy mnie dzieci zapytają o wiek, powiem: dwieście pięćdziesiąt dziewięć i trzy czwarte. - Ale ja naprawdę mam tyle lat! - Wiem, wiem, że masz rzeczywiście tyle lat. A także potrafisz robić czary i oczywiście latać na miotle! - Dlaczegóż by nie? - zawołała prawdziwa czarownica. - Chcesz się założyć? * Kasperl - postać z austriackich i niemieckich teatrzyków kukiełkowych. 43 - Lepiej się nie zakładajmy - powiedziała przebrana czarow- nica. - Przecież nie możesz tego zrobić. - O co się założymy? - spytała znowu prawdziwa czarownica. Wtedy przebrana czarownica zaśmiała się i zawołała: - Chińskie dziewczynki, chodźcie tu. I wy, Turcy! I Murzyni, chodźcie również. Szejku arabski! Eskimosi i ludożercy! Jest tu pewna czarownica, która umie latać na miotle! - Niemożliwe! - powiedział Kasperl. - Ależ, tak! - zawołała przebrana czarownica. - Chce się ze mną założyć. Niech więc pokaże, czy mówi prawdę! W jednej chwili obie czarownice zostały otoczone przez wszystkie dzieci. Kominiarz i herszt zbójców Jaromir, Kasperl i Indianie, wódz Hotentotów, Turcy i Murzyniątka - z krzykiem i śmiechem wszyscy tłoczyli się wokoło. - Nie rób z nas głupków! - wołali Eskimosi. - Bo przywiążemy cię do słupa tortur! - groził Indianin Krwawa Chmura. - Jeżeli oszukujesz - krzyczał ludożerca - zjem cię za karę! Słyszysz? Wiesz przecież, że jestem głodny! - Jeżeli jesteś głodny, to możesz mnie spokojnie zjeść -powie- działa Malutka Czarownica. - Ale pośpiesz się, bo zaraz mnie tu nie będzie. Ludożerca chciał ją A&Cidii za kołnierz. Malutka Czarownica była jednak szybsza od niego. Skoczyła na miotłę i fiu! - była już wysoko w powietrzu. Ludożerca klapnął z przerażenia siedzeniem na ziemię. Mu- rzyni i Turcy, chińskie dziewczęta i Eskimosi stracili mowę. Szejkowi spadł z głowy turban, herszt zbójców zapomniał o wykrzywieniu twarzy. Dzielny indiański wojownik Krwawa Chmura zbladł pod warstwą farby. Murzyniątka zbielały jak ściana, ale nikt tego nie zauważył, bo na szczęście miały twarze wysmarowane sadzą. Malutka Czarownica śmiejąc się obleciała plac, a następnie usiadła na czubku remizy strażackiej i pomachała im ręką. Kruk Abraksas przysiadł na jej ramieniu i zakrakał: - Spójrz na tych tam w dole! Chyba teraz wierzą, że umiesz czarować? 44 - O, ja potrafię jeszcze dużo więcej wyczarować! - powiedzia- ła Malutka Czarownica. - Ludożerca jest taki głodny... Rozstawiła palce, coś pod nosem zamamrotała i nagle na plac wioskowy spadł deszcz wspaniałych pączków i faworków. Wszystkie dzieci, wydając okrzyki radości, rzuciły się na smako- łyki i jadły aż do syta. Nawet ludożerca nie pogardził pączkami, chociaż to było sprzeczne z jego zwyczajami. Tylko przebrana czarownica nic nie jadła. Przyglądała się prawdziwej czarownicy, która ze śmiechem odlatywała na miotle, i myślała sobie: „Coś takiego! W końcu może ona naprawdę ma sto dwadzieś- cia siedem i pół roku!" Karnawał w lesie - Zapusty - mówił kruk Abraksas tego wieczora, kiedy już siedzieli w ciepłej izbie i czekali, aż będą gotowe pieczone jabłka - zapusty są naprawdę wspaniałą rzeczą! Aż szkoda, że u nas w lesie nie ma żadnych zapustów! - Zapusty w lesie? - zapytała Malutka Czarownica i spojrzała znad pończochy, którą właśnie robiła na drutach. - A dlaczego nie można by w lesie urządzić zapustów? - Tego nie wiem - odpowiedział kruk Abraksas. - Ale tak już jest i nic na to nie poradzę. Malutka Czarownica roześmiała się w duchu, bo słuchając kruka, wpadła na świetny pomysł. Nic jednak nie powiedziała. Wstała, podeszła do pieca i wyjęła pieczone jabłka. Kiedy jabłka były już zjedzone, oznajmiła: - Drogi przyjacielu, muszę cię prosić o przysługę... Przeleć się jutro rano po lesie i zaproś wszystkie zwierzęta, jakie spotkasz, żeby po południu przyszły do mojego domku. - Mogę to zrobić teraz - odrzekł Abraksas. - Ale zwierzęta będą chciały wiedzieć, po co je zapraszasz. Więc co mam im powiedzieć? - Powiedz - oświadczyła jak gdyby nigdy nic Malutka Czarownica - że zapraszam je na ostatki. 45 - Co? - zawołał kruk Abraksas, myśląc, że źle usłyszał. - Powiedziałaś: na ostatki?! - Tak - odrzekła Malutka Czarownica. - Zapraszam je na ostatki. Na ostatki w lesie. Kruk Abraksas zasypał ją tysiącem pytań. Chciał wiedzieć, jakie ma plany i czy na tych ostatkach będą też Murzyni, Chinki i Eskimosi? - Poczekaj - powstrzymała go Malutka Czarownica. - Gdy- bym ci już dzisiaj wszystko powiedziała - straciłbyś połowę przyjemności. I na tym skończyli rozmowę. Kruk Abraksas poleciał następnego dnia przez las i zapraszał zwierzęta, żeby zechciały przyjść po południu do domku czarow- nicy. A jeżeli spotkają się z innymi zwierzętami, niech je również zaproszą. Im więcej gości przyjdzie na ostatki, tym lepiej. Po południu zwierzęta zaczęły się tłumnie schodzić ze wszystkich stron. Przyszły wiewiórki, sarny i zające, dwa jelenie, tuzin królików i gromady leśnych myszy. Malutka Czarownica witała je serdecznie, a kiedy już wszyscy się zebrali, powiedziała: - Urządzimy karnawałowe święto. - Jak to się robi? - pisnęły leśne myszy. - Każdy stanie się dzisiaj kimś innym, niż jest w rzeczywistości - wyjaśniła Malutka Czarownica. - Nie możecie co prawda przebrać się za Chinki lub Turków, ale ja przecież umiem czarować. Pomysł, jak to zrobić, miała już gotowy. Zającom wycza- rowała jelenie rogi, jeleniom zajęcze uszy. Leśnym myszom kazała urosnąć tak, że były wielkości królików, a króliki zmniejszyła do wielkości myszy. Sarnom wyczarowała czerwone, niebieskie i zielone jak trawa futra, wiewiórkom dała krucze skrzydła. - A ja? - wołał Abraksas. - Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o mnie? - Ależ nie - powiedziała Malutka Czarownica. - Dostaniesz wiewiórczy ogon! Sobie samej wyczarowała sowie oczy i końskie zęby. Wy- glądała prawie tak strasznie, jak ciotka Rrum-Brum-Trrach. 46 Nagle, kiedy już wszyscy byli poprzemieniani i zabawa mogła się rozpocząć, gdzieś zza pieca odezwał się piskliwy głos: - Czy mogę bawić się z wami? - i zdumione zwierzęta zobaczyły lisa wychodzącego chyłkiem zza rogu pieca. - Wprawdzie nie byłem zaproszony - powiedział lis - ale chyba nie będziecie mieli nic przeciw temu, jeżeli się przyłączę do zabawy? Zającom ze strachu zatrzęsły się jelenie rogi. Wiewiórki na wszelki wypadek pofrunęły na wysoką belkę, a leśne myszy szukając obrony stłoczyły się za plecami Malutkiej Czarownicy. - Przegnać go! - wołały przerażone króliki. - Tego jeszcze brakowało! Nie mamy chwili spokoju przez tego łotra! A teraz, kiedy jesteśmy małe jak leśne myszy, grozi nam jeszcze większe niebezpieczeństwo! Lis udawał obrażonego. - Ach, więc nie chcecie mego towarzystwa? - I kręcąc ogonem, poprosił Malutką Czarownicę: - Pozwól mi z wami pozostać! - Obiecaj, że nikomu nie zrobisz krzywdy. - Obiecuję! - powiedział obłudnie lis. - Ręczę za to moim słowem. Gdybym je złamał, to gotów jestem przez całe życie jeść tylko kartofle i rzepę! 47 - Ciężko by ci było - powiedziała Malutka Czarownica. - I nie chcielibyśmy, żeby tak się stało. - A ponieważ nie dowierzała pięknym słowom chytrego lisa, niewiele myśląc, wyczarowała mu kaczy dziób. Teraz zwierzęta mogły być spokojne, bo lis w żaden sposób nie potrafiłby zrobić im nic złego. Nawet zdrętwiałe ze strachu króliki przestały się go obawiać. Ostatki w lesie trwały aż do wieczora. Wiewiórki bawiły się w berka, Abraksas straszył kolorowe sarny kudłatym ogonem, króliki skakały lisowi przed dziobem, a leśne myszy nadymały się i piszczały do jeleni: „Nie wyobrażaj- cie sobie za wiele, jesteście mało co większe od nas". Jelenie nie brały im tego za złe. Stawiały to lewe, to prawe ucho i myślały: „Jak ostatki, to ostatki!" W końcu, kiedy księżyc ukazał się na niebie, Malutka Czarownica powiedziała: - Teraz nadszedł czas, żebyśmy zakończyli zabawę. Ale zanim pójdziecie do domu, dostaniecie coś do jedzenia. Wyczarowała sarnom i jeleniom furę siana, wiewiórkom - kosz pełen laskowych orzechów, a leśnym myszom - sporo owsa i bukowych orzeszków. Króliki i zające otrzymały po główce kapusty. Przedtem jednak przywróciła wszystkim zwie- rzętom ich własną postać, kolor i wielkość. Wszystkim - z wyjąt- kiem lisa. - Wybacz - kłapał lis kaczym dziobem - ale czy ja nie mogę otrzymać z powrotem własnego pyska? Karmisz sarny i zające, a dla mnie nie masz nic? - Bądź cierpliwy jeszcze chwilę - odpowiedziała Malutka Czarownica. - Nie wszystko od razu. Poczekaj, aż pożegnają się inni goście. A dlaczego - to chyba rozumiesz? I lis musiał czekać, aż ostatnia mysz leśna znalazła się w swojej norce. Dopiero wtedy Malutka Czarownica uwolniła go od, kaczego dzioba. Błysnął zębami i rzucił się wygłodzony na kiełbaski, które nagle znalazły się na śniegu przed jego nosem. - Smakują? - spytała Malutka Czarownica. Ale lis tak był zajęty jedzeniem, że nie odezwał się ani słowem. I to chyba była również jakaś odpowiedź. 48 ; Gracz w kręgle Słońce dawało się zimie we znaki. Lód stajał, śnieg się rozpuścił. We wszystkich zakątkach zakwitały już wiosenne kwiaty. Wierzby pokryły się srebrnymi kotkami, brzozom i leszczynom nabrzmiały pączki. Nic dziwnego, że wszyscy ludzie, których Malutka Czarow- nica spotykała tego dnia, mieli wesołe twarze. Cieszyli się wiosną i myśleli: „Jak to dobrze, że wreszcie zima się skończyła! Dość długo musieliśmy się z nią męczyć!" Pewnego dnia Malutka Czarownica spacerowała sobie po polu i napotkała siedzącą na miedzy kobietę, która patrzyła tak żałośnie, że aż się czarownicy ścisnęło serce. - Co ci jest? - zapytała ze współczuciem. - Twój smutek nie pasuje do tak pięknej pogody! Nie zauważyłaś, że mamy już wiosnę? Wiosnę? - powiedziała kobieta głosem pełnym żalu. - Ach tak, masz rację. Ale co mi z tego? Czy wiosną, czy zimą - zawsze mam te same zmartwienia i te same troski. Najchętniej chciała- bym już umrzeć i leżeć w grobie. - No, no! - zawołała Malutka Czarownica. - Kto w twoim wieku mówi o umieraniu! Opowiedz mi lepiej, co cię gnębi, a potem zobaczymy, czy będę mogła ci pomóc. - Na pewno nie będziesz w stanie mi pomóc - westchnęła kobieta. - Ale mimo to opowiem ci moją historię. Chodzi o mego męża, który wyrabia gonty. Majątku na tym zrobić nie można, ale tego, co przynosi jego praca, wystarczyłoby, żeby nie głodować. Gdyby tylko mój mąż nie wydawał wszystkich pieniędzy na grę w kręgle! Co zarobi w ciągu dnia, to wszystko przegra wieczorem ze swoimi koleżkami w gospodzie. Dla mnie i dla dzieci najczęściej nic już nie zostaje. Czy to niewystarczający powód, żeby myśleć o śmierci? - A nie próbowałaś przemówić mężowi do rozumu? - zapyta- ła Malutka Czarownica. - Jeszcze jak próbowałam! Ale łatwiej byłoby zmiękczyć kamień. Nie dba o mnie ani o dzieci. Moje słowa to groch o ścianę. 4 — Malutka Czarownica 49 - Jeśli słowa nie pomagają, trzeba trafić do niego inaczej - powiedziała Malutka Czarownica. - Przynieś mi jutro rano kilka włosów twojego męża. Wystarczy mały kosmyk. Później zobaczymy. Żona gonciarza uczyniła to, czego Malutka Czarownica od niej zażądała. Następnego dnia rano przyszła na pole i przyniosła kosmyk włosów swojego męża. Dała je czarownicy i powiedziała: - Obcięłam mu te włosy dzisiejszej nocy, kiedy spał. Daję ci je, ale nie rozumiem, do czego ci mogą posłużyć. - Te włosy posłużą tobie, a nie mnie! - odpowiedziała tajemniczo Malutka Czarownica. - A teraz idź do domu i cze- kaj na to, co się stanie. Twojemu mężowi całkowicie przejdzie ochota do gry w kręgle. Zostanie uleczony, zanim skończy się tydzień. Kobieta poszła do domu i nie wiedziała, co o tym myśleć. Ale Malutka Czarownica dobrze wiedziała, co ma robić. Zagrzebała włosy gonciarza na rozstajnych drogach, wypowiadając przy tym różne zaklęcia, i w miejscu gdzie je zakopała, narysowała paznokciem na piasku czarodziejski znak. A potem mrugnęła do kruka Abraksasa i rzekła: - Załatwione! Gonciarz będzie miał uciechę! A gonciarz tego wieczora poszedł znowu na kręgle. Wypił ze swoimi koleżkami piwo i zapytał: - Zaczynamy? - Zaczynamy! - zawołali wszyscy. - Kto pierwszy rzuca? - Ten, kto pyta! - Dobra - powiedział gonciarz i chwycił kulę. - Zaraz przewrócę całą dziewiątkę. Zobaczycie, jak się będą toczyć! Zamachnął się potężnie i kula potoczyła się z hałasem. Wpadła między kręgle jak pocisk armatni. Bum! I drewnianemu królowi odleciała głowa. A kula potoczyła się dalej i wybiła z hukiem wielką dziurę w ścianie z desek. - Hola! Gonciarzu! - wykrzyknęli pozostali kręglarze. - Co ty wyprawiasz?! Czy chcesz rozwalić kręgielnię? - Dziwne - zamruczał gonciarz. - To chyba wina kuli. Następnym razem wezmę inną. 50 Ale kiedy znów przyszła kolej na niego, było jeszcze gorzej, chociaż wziął kulę najmniejszą ze wszystkich. Dwa kręgle roztrzaskał tak, że odłamki tylko zagwizdały kolegom koło uszu. I znowu wybił dziurę w ścianie. - Słuchaj no - zagrozili mu kręglarze - albo będziesz rzucał ostrożniej, albo nie pozwolimy ci dalej grać. Gonciarz zaklinał się na wszystkie świętości. - Naprawdę będę bardzo uważał! Za trzecim razem rzucił kulę tak delikatnie i ostrożnie jak nigdy w życiu. Popchnął ją tylko dwoma palcami, ale - buch! - wpadła między kręgle jak błyskawica i rąbnęła z taką siłą w narożny słup, że przebiła go na wylot. Słup złamał się i połowa dachu runęła na ziemię. Belki, deski, łaty, listwy i dachówki sypały się tak, jakby to było trzęsienie ziemi. Kręglarze bladzi ze strachu spoglądali po sobie. Kiedy ochło- nęli z pierwszego przerażenia, chwycili kufle z piwem i ciskając je z wściekłością w gonciarza, wołali: - Precz! Uciekaj stąd! Nie chcemy mieć nic wspólnego z człowiekiem, który rozwalił nam kręgielnię. Od dziś graj sobie, z kim chcesz, ale z nami - koniec! To, co się wydarzyło gonciarzowi tego wieczora, spotkało go również w ciągu następnych wieczorów w innych kręgielniach w jego wiosce i w sąsiednich wioskach. Najpóźniej po trzecim rzucie walił się sufit, a wtedy leciały na niego kufle od piwa i kręglarze ze złością posyłali go do diabła. Zanim upłynął tydzień, nikt z nim nie chciał grać w kręgle, gdzie się tylko pokazał, mówiono: - Na litość boską - to gonciarz! Szybko, szybko! Schowajcie kule i zabierzcie kręgle. Nie powinien ich nawet palcem tknąć, bo będzie nieszczęście! Wreszcie gonciarzowi nie pozostało nic innego, jak pożegnać się z kręglami na zawsze. Teraz co wieczora zamiast chodzić do gospody siedział w domu. Z początku było mu przykro, ale z czasem przyzwyczaił się, bo i o to zatroszczyła się Malutka Czarownica swoimi czarami. Żona i dzieci gonciarza zostały uratowane. Teraz głód już im nie groził i Malutka Czarownica mogła się cieszyć razem z nimi. 51 Zaczarowani na mur Kruk Abraksas był zatwardziałym kawalerem. Miał zwyczaj mówić: „Kawalerowi żyje się o wiele wygodniej. Po pierwsze, nie potrzebuje budować gniazda. Po drugie, nie sprzecza się z żoną. Po trzecie, nie ma kłopotów rok w rok z żywieniem szóstki głodnych piskląt, które najpierw objedzą go do szczętu, a potem każde odlatuje w swoją stronę. Wiem to od moich braci, którzy od dawna pozakładali rodziny. Za nic na świecie nie chciałbym się z nimi zamienić". Ukochany brat kruka Abraksasa nazywał się Kreks. Miał swoje gniazdo na starym wiązie nad brzegiem Kaczej Sadzawki, w sąsiedniej wsi. Abraksas odwiedzał go co roku, zwykle między Wielkanocą a Zielonymi Świątkami. W tym czasie jego szwagier- ka zniosła już nowe jajka, ale ich jeszcze nie wysiedziała, Abraksas mógł się więc nie obawiać, że będzie musiał pomagać krewnym w karmieniu żarłocznych piskląt. Kiedy tym razem wrócił z wizyty u Kreksa, Malutka Czarow- nica poznała z daleka, że nie wszystko było w porządku. - Czy twojemu bratu Kreksowi coś się stało? - zapytała. - Na szczęście jeszcze nie - odparł Abraksas. - Ale i on, i jego żona mają wielkie zmartwienie. W okolicy ich mieszkania włóczą się od kilku dni dwaj chłopcy, którzy włażą na drzewa i strącają gniazda. Przedwczoraj zniszczyli gniazdo kosa, a wczoraj gniaz- do srok. Jajka zabrali, a gniazda wrzucili do sadzawki. Mój brat Kreks jest zrozpaczony. Wcześniej czy później przyjdzie kolej i na jego gniazdo. - Twój brat Kreks nie potrzebuje się niczego obawiać - po- wiedziała Malutka Czarownica. - Poleć do niego i pozdrów go ode mnie. A jeżeli chłopcy będą się wspinać na jego drzewo - niech mi zaraz da znać, to już się tym gałganom dobiorę do skóry! - Rzeczywiście chcesz to zrobić? - zawołał Abraksas. - Jesteś naprawdę dobrą czarownicą! Najważniejsza Czarownica będzie z ciebie zadowolona. Zaraz lecę do Kreksa, żeby go pocieszyć. 52 i W ciągu najbliższych dni nic się nie działo. Malutka Czarow- nica przestała myśleć o rabusiach ptasich gniazd. Ale pewnego popołudnia, pod koniec tygodnia, przyleciał do brata ledwo żywy Kreks. - Właśnie przyszli! Znowu tam przyszli! - krakał z daleka. Malutka Czarownica była akurat zajęta mieleniem kawy. Odstawiła zaraz młynek na stół kuchenny, wskoczyła na miotłę i pofrunęła jak wiatr nad Kaczą Sadzawkę. Pędziła tak szybko ponad lasem, że bracia Kreks i Abraksas ledwo mogli za nią nadążyć. Tymczasem chłopcy wdrapali się już wysoko na stary wiąz i prawie sięgali do kruczego gniazda. Kreksowa przycupnęła na swoich jajkach i trzęsła się ze strachu. - Halo! Chłopaki! - zawołała Malutka Czarownica. - Co tam robicie? Złaźcie na dół! Chłopcy przestraszyli się, ale kiedy zobaczyli, że woła do nich jakaś stara kobiecina, jeden z łobuzów pokazał jej język, a drugi zagrał na nosie. - Mówię wam: złaźcie na dół - zagroziła Malutka Czarownica - bo ja was zsadzę! Chłopcy parsknęli śmiechem, a jeden zawołał bezczelnie: - Wejdź tu na górę, jeśli potrafisz. Będziemy tu siedzieć dotąd, dopóki nam się podoba. - A więc dobrze! - zawołała Malutka Czarownica. - Jeśli chodzi o mnie, możecie zostać na górze! I zaczarowała małych łobuziaków tak, że nie mogli się ruszyć ani w górę, ani w dół. Siedzieli na drzewie, jakby przyrośnięci. Abraksas i Kreksowie rzucili się z dziobami i pazurami na złoczyńców. Szarpali, dziobali i drapali i wkrótce na chłopcach nie zostało prawie ani kawałka całego ubrania. Rabusie ptasich gniazd zaczęli wzywać pomocy, a krzyczeli tak głośno i rozpaczliwie, że nad Kaczą Sadzawkę przybiegła połowa wioski. - Olaboga! Co się dzieje? - pytali przestraszeni ludzie. - Ach, popatrzcie, to Frycek od krawca i Józek od szewca. Pewnie chcieli obrabować gniazda. Dobrze im tak! Spotkało ich to, na co zasłużyli. Po co włazili na drzewa i kradli jaja? Nikt łobuzom nie współczuł. Dziwiono się tylko, że Frycek i Józek nie próbują uciec. W resztkach ubrania siedzieli na gałęzi, nawet kiedy kruki od nich odleciały. - Złaźcie na dół, bohaterowie! - wołali wieśniacy. - Nie możemy! -jęczał Józek od szewca, a Frycek od krawca ryczał: - Buu-uuu, nie da rady! Przyrośliśmy! W końcu musiała przyjechać straż pożarna. Strażacy przy- stawili wielkie drabiny i zdjęli obu głuptasów z wysokiego drzewa. Udało się to naturalnie tylko dlatego, że Malutka Czarownica odczarowała wreszcie Frycka i Józka. Przed Radą Czarownic Rok czarownic miał się z wolna ku końcowi. Bal na Blocksber- gu zbliżał się coraz bardziej. Malutka Czarownica spoważniała. Powtarzała w tych dniach dosłownie wszystko, czego się nau- czyła. Jeszcze raz strona po stronie przeczytała Księgę Czarów. Czarowanie szło jej jak po maśle. Na trzy dni przed balem przyleciała ciotka Rrum-Brum- -Trrach. Wyskoczyła z czarnej chmury i powiedziała: 54 - Przychodzę z rozkazu Najważniejszej Czarownicy i wzy- wam cię na Radę Czarownic. Pojutrze o północy odbędzie się egzamin. Masz się stawić u skrzyżowania dróg za czerwonym kamieniem na wrzosowisku. Jeżeli jednak rozmyśliłaś się, to nie przychodź... - Dlaczego miałabym się rozmyślić?! - zdziwiła się Malutka Czarownica. - Kto wie? - odparła ciotka Rrum-Brum-Trrach i wzruszyła ramionami. - Może zrobiłabyś mądrzej zostając w domu. Chętnie bym cię u Najważniejszej Czarownicy wytłumaczyła. - O! - zawołała Malutka Czarownica. - Wierzę ci, ale nie jestem taka głupia, jak myślisz. Nie dam się nastraszyć! - Kto nie słucha rad - powiedziała ciotka Rrum-Brum- Trrach - temu nie można pomóc. A więc do zobaczenia pojutrze. Kruk Abraksas tym razem chętnie poleciałby z Malut- ką Czarownicą, ale na Radzie Czarownic nie mógł się po- kazać. Musiał zostać w domu, życzył więc tylko Malutkiej Czarownicy, która już wybierała się w drogę, wszystkiego najlepszego. - Nie daj się zastraszyć! - wołał przy pożegnaniu. - Stałaś się dobrą czarownicą, a to jest najważniejsze! Punktualnie o północy przybyła Malutka Czarownica na rozstajne drogi za czerwonym kamieniem na wrzosowisku. Rada Czarownic już się zebrała. Oprócz Najważniejszej Czarownicy zasiadły tam: jedna czarownica od lasu, jedna od wiatru, jedna od mgły i po jednej czarownicy z innych specjalności. Delegatką czarownic od burzy była ciotka Rrum-Brum-Trrach. Ale Malut- kiej Czarownicy to nie przeszkadzało. Czuła się pewnie i mówiła sobie: „Ciotka pęknie ze złości, kiedy zdam egzamin i będę mogła tańczyć jutro na balu na Blocksbergu!" - Zaczynamy! - oznajmiła Najważniejsza. - Sprawdzimy, czego się Malutka Czarownica nauczyła. I zebrane czarownice po kolei dawały Malutkiej Czarownicy zadania: musiała zrobić wiatr, wywołać grzmoty, usunąć w cza- rodziejski sposób czerwony kamień z wrzosowiska, wyczarować grad i deszcz. Nie były to wcale trudne rzeczy. Żadna z nich nie sprawiła 55 Malutkiej Czarownicy kłopotu. Nawet kiedy ciotka Rrum- -Brum-Trrach zażądała: - Wyczaruj to, co znajduje się na trzysta dwudziestej czwartej stronie Księgi Czarów Malutka Czarownica od razu wiedziała, o co chodzi. Znała przecież Księgę Czarów na pamięć. - Proszę bardzo! - odrzekła spokojnie i wyczarowała to, o czym była mowa na trzysta dwudziestej czwartej stronie, to znaczy burzę z kulistymi piorunami. - Wystarczy! - oświadczyła Najważniejsza Czarownica. - Dowiodłaś, że umiesz czarować. Pozwolę ci więc tańczyć razem z nami na balu, chociaż jesteś jeszcze o wiele za młoda. Czy cała Rada Czarownic jest tego samego zdania? Czarownice przytaknęły, tylko ciotka Rrum-Brum Trrach powiedziała: - Ja jestem innego zdania. - Co masz jej do zarzucenia? - zapytała Najważniejsza Czarownica. - Przecież czaruje bardzo dobrze. - Owszem - odpowiedziała ciotka Rrum-Brum-Trrach. - Ale zaraz udowodnię, że mimo to jest złą czarownicą. - To mówiąc wyciągnęła z kieszeni fartucha notes. - Obserwowałam ją cały rok i zapisywałam wszystko, co robiła. Zaraz wam to przeczytam. - Możesz spokojnie czytać! - powiedziała Malutka Czarow- nica. - Nie mam się czego obawiać, chyba że są to bezczelne kłamstwa! - To się zaraz pokaże! - odrzekła ciotka. I przeczytała Radzie Czarownic, co Malutka Czarownica robiła w ciągu roku. Jak pomogła kobietom, które zbierały chrust, i jak wyleczyła złego leśniczego. Opowiedziała o dziew- czynce z kwiatami, o woźnicy rozwożącym piwo i o sprzedawcy kasztanów. Opowiedziała także o wole Korbinianie, któremu Malutka Czarownica uratowała życie, a także o bałwanku śniegowym i o rabusiach ptasich jajek. - Zapomniałaś, ciotko, o gonciarzu - powiedziała Malutka Czarownica. - Jego również nauczyłam rozumu! Myśkk, że ciotka Rram-Brum-Trrach będzie ją oczerniać, a tymczasem w notesie były zapisane same dobre uczynki. 56 - Czy to prawda? - pytała Najważniejsza Czarownica po każdej historii. - Tak! - odpowiadała Malutka Czarownica. - To prawda! - i była bardzo dumna. Uradowana, nie zauważyła, że Najważ- niejsza Czarownica pytają coraz surowiej, a pozostałe czarow- nice coraz bardziej krytycznie kręcą głowami. Toteż przestraszyła się, gdy nagle Najważniejsza Czarownica zawołała z oburzeniem: - I kogóż to o mały włos nie wpuściłabym na nasz doroczny bal? Okropność! Taką złą czarownicę! - Jak to? - zmieszała się Malutka Czarownica. - Przecież wyczarowywałam same dobre rzeczy. - Właśnie o to chodzi! - parsknęła Najważniejsza Czarow- nica. - Dobrymi czarownicami są tylko te, które zawsze i wszę- dzie czynią zło! A ty jesteś złą czarownicą, bo przecież słyszę tu o samych dobrych uczynkach. - A jeszcze do tego - dorzuciła ciotka Rrum-Brum-Trrach - czarowała w piątek. Robiła to z zamkniętymi okiennicami, ale zajrzałam przez komin. 57 - Co?! - wykrzyknęła Najważniejsza Czarownica. - Jeszcze i to? Chwyciła Malutką Czarownicę swoimi chudymi palcami i zaczęła szarpać ją za włosy. Pozostałe wiedźmy również rzuciły się z dzikim krzykiem na biedne stworzenie i okładały je kijami od mioteł. I byłyby ją stłukły na kwaśne jabłko, gdyby Najważ- niejsza Czarownica nie zawołała: - Dosyć! Mam dla niej lepszą karę! A Malutkiej Czarownicy rozkazała złośliwie: - Naznosisz drzewa na ognisko na Blocksbergu. I musisz to zrobić sama, do jutra do północy. Potem przywiążemy cię do drzewa, gdzie będziesz musiała stać przez całą noc i przyglądać się, jak inne tańczą. - A kiedy przetańczymy pierwszych parę kręgów - cieszyła się ciotka Rrum-Brum-Trrach - otoczymy tę małą ropuchę i wy- skubiemy jej po jednym wszystkie włosy. To będzie uciecha! Nieźle się zabawimy! Na długo zapamięta sobie ten bal na Blocksbergu! Kto się śmieje ostatni.. - O ja nieszczęsny! - jęczał dzielny Abraksas, kiedy mu Malutka Czarownica opowiedziała, co ją spotkało na rozstaj- nych drogach za czerwonym kamieniem na wrzosowisku. - To ja jestem wszystkiemu winien - nikt inny! To ja ci radziłem, żebyś czarami czyniła dobro. Ach, gdybym przynajmniej teraz mógł ci pomóc! - Sama muszę dać sobie radę - powiedziała Malutka Czarow- nica. - Jeszcze nie wiem jak... Ale wiem na pewno, że nie pozwolę przywiązać się do drzewa! Pobiegła do izby, wyciągnęła z szuflady Księgę Czarów i zaczęła ją uważnie przeglądać. - Weźmiesz mnie z sobą? - spytał Abraksas. - Dokąd? - Na Blocksberg. Nie chciałbym cię zostawić samej dzisiejszej nocy. - Dobrze - powiedziała Malutka Czarownica. - Wezmę cię 58 z sobą, ale pod jednym warunkiem: zamkniesz natychmiast dziób i nie będziesz mi przeszkadzał. Abraksas umilkł. Malutka Czarownica zagłębiła się w Księdze Czarów. Od czasu do czasu coś pomrukiwała. Kruk nic z tego nie rozumiał, ale bał się pytać. Tak było aż do wieczora. Następnie Malutka Czarownica wstała i rzekła: - Już wszystko wiem! Lecimy na Blocksberg! Na Blocksbergu nie było jeszcze nikogo. Czarownice musiały czekać, aż wybije północ, by wsiąść na miotły i przylecieć. Taki jest w Księdze Czarów przepis dotyczący Nocy Walpurgi. Malutka Czarownica usiadła na szczycie góry i wyprostowała nogi. - Nie masz ochoty zacząć? - zapytał Abraksas. - Zacząć? Co zacząć? - Zbieranie drzewa! Musisz przecież naznosić cały stos drzewa! - Mam czas! - odpowiedziała Malutka Czarownica i uśmie- chnęła się. 59 - Przecież za godzinę będzie północ! - zawołał Abraksas. - Właśnie w dolinie wybiła jedenasta! - I wpół do dwunastej też wybije - odrzekła Malut- ka Czarownica. - Nie martw się, stos drzewa będzie gotowy na czas. - Miejmy nadzieję! - kiwnął głową Abraksas, ale Malutka Czarownica z tym swoim spokojem coraz mniej mu się podobała. Żeby tylko wszystko się udało! W dolinie wybiło wpół do dwunastej. - Pospiesz się! - nalegał Abraksas. - Jeszcze tylko pół godziny. - Wystarczy mi piętnaście minut - odrzekła Malutka Czarow- nica. Kiedy wybiły trzy kwadranse, jednym skokiem podniosła się na nogi. - Niech się ułoży stos! - zawołała i rzuciła jakieś zaklęcie. Ze wszystkich stron zaczęły nadlatywać kawałki drewna. Furczały, trzaskały i klekotały, waląc się na wielki stos. - Oho! - zawołał Abraksas. - Cóż ja tu widzę? Czy to nie miotły? - Owszem, miotły, czarodziejskie miotły dużych czarownic! Sprowadziłam je tu wszystkie. A ta tutaj, ta długa, to jest miotła Najważniejszej Czarownicy. - Co to znaczy? - zapytał przestraszony kruk Abraksas. - Zaraz je podpalę. Wyobraź sobie, jak pięknie będą się palić! Potrzeba mi tylko trochę papieru. Wymówiła drugie zaklęcie. Znowu zahuczało, zaszumiało i na Blocksberg zaczęły zlatywać się, niby gromady olbrzymich nietoperzy, Księgi Czarów dużych czarownic. - Jeszcze! jeszcze! - wołała Malutka Czarownica. - Hopla, na stos! Dalej! - Co ty robisz?! - zaskrzeczał Abraksas. - Duże czarownice zemszczą się! - Bardzo wątpię! - odrzekła Malutka Czarownica i wypowie- działa trzecie zaklęcie. Było ono najlepsze ze wszystkich, bo odbierało wszystkim dużym czarownicom moc czarowania. Od tej pory żadna z nich nie mogła czarować. 60 A ponieważ nie miały już ani jednej Księgi Czarów, nie były w stanie nauczyć się niczego od nowa. W dolinie wybiła północ. - Tak! - zawołała z zadowoleniem Malutka Czarownica. - Teraz możemy rozpocząć bal! Heja! Heja! Hop! Zapalniczką, którą kupiła na targu u Taniego Jakuba, pod- paliła miotły i Księgi Czarów. Był to naprawdę wspaniały ogień, nigdy nie było piękniej- szego! Płomienie sycząc i trzaskając wzlatywały wysoko ku niebu. Aż do świtu tańczyła Malutka Czarownica z krukiem Abrak- sasem wokół płonącego ogniska. Była jedyną czarownicą na świecie, która umiała czarować. Jeszcze wczoraj wyśmiewały ją wszystkie duże czarownice, teraz została tylko ona. - Niech żyje Noc Walpurgi! - wykrzykiwała Malutka Czaro- wnica, aż się rozlegało na całym Błocksbergu. - Heja! Niech żyje Noc Walpurgi! Spis rozdziałów Malutka Czarownica złości się........... 3 uM. Heja! Hop!................... 5 Malutka Czarownica obmyśla zemstę....... 8 Czy ma pan miotły?................. 11 Dobry pomysł.................... 13 Wichura....................... 16 Naprzód, synku!................... 18 Papierowe kwiaty.................. 21 Dobra nauczka.................... 24 Piątkowi goście.................... 27 Święto strzeleckie................... 31 Sprzedawca kasztanów................ 34 Lepsze od siedmiu spódnic............. 38 Bałwanku, bałwanku.................. 40 Może się założymy?................. 42 Karnawał w lesie................... 45 Gracz w kręgle.................... 49 Zaczarowani na mur................. 52 Przed Radą Czarownic............... 54 Kto się śmieje ostatni.................. 58 Tytuł oryginału: „Die kleine Hexe" K. THIENEMANNS VERLAG, STUTTGART © 1957 by K. Thienemanns Verlag in Stuttgart Polish translation copyright © 1976, by Hanna Ożogowska and Andrzej Ożogowski Ilustrations copyright © 1976, by Danuta Konwicka Redaktor wydania Magdalena Koziej-Ostaszkiewicz Redaktor techniczny Maria Bochacz Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 tel. 26-31-65 ISBN 83-10-09761 PRINTED IN POLAND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia", Warszawa 1994 r. Skład - „Polico" w Warszawie. Przygot. i druk - Drukarnia Wydawnicza w Krakowie. Zam. 437/94 ?4306U ISBN 83-10-09761-1