Ferring_David_-_OstrzeBackground color: black white Font family: Tahoma Georgia Times OstrzeDavid FerringStanisław Belina Tom III trylogii Konrad Tytuł oryginału: Warblade 1998 Wydawnictwo MAG Spis treści•Rozdział pierwszy •Rozdział drugi •Rozdział trzeci •Rozdział czwarty •Rozdział piąty •Rozdział szósty •Rozdział siódmy •Rozdział ósmy •Rozdział dziewiąty •Rozdział dziesiąty •Rozdział jedenasty •Rozdział dwunasty •Rozdział trzynasty •Rozdział czternasty •Rozdział piętnasty •Rozdział szesnasty Rozdział pierwszy [top] — Kon­rad! — wy­sy­czał zna­jomy głos. — Cze­kali­śmy na cie­bie.Litzen­reich i Ust­nar leżeli na ziemi. Nadzy i ukrzyżo­wani. Ich dło­nie i stopy przy­bito gwoź­dziami do skały.Ale nie były to ich je­dyne rany. Po umę­czo­nych cia­łach jeń­ców spływały czerwone stru­myczki są­czące się z nie­zli­czo­nych ska­le­czeń. Za­kne­blo­wano ich, aby nie mo­gli krzy­czeć.Konrad zo­rientował się, że po­zo­sta­wiono mię­dzy nimi wolne miej­sce — dla niego. Obok, na ka­mie­niu, przy­go­to­wano już po­dłużne gwoździe.Wokół leżą­cych po­staci kłę­biło się mnó­stwo na­gich kształtów — ma­łych, bez­pł­cio­wych, bez­wło­sych i hu­ma­no­idal­nych. Przypo­mi­nały dzieci, Kon­ra­dowi wy­da­wało się, że sły­szy ich płacz, ale pod żad­nym in­nym względem nie były do nich po­dobne.Wokoło stały dzie­siątki kar­łów o wiel­kich, znie­kształco­nych gło­wach, ogrom­nych, ró­żo­wych oczach i cia­łach bia­łych jak u roba­ków. Byli jakąś od­mianą ja­ski­nio­wych zwie­rzo­ła­ków o dłu­gich języ­kach, ostrych kłach, na­pęcznia­łych ciel­skach i krót­kich ogo­nach. Ich skóra po­kryta była łu­skami, a na końcu każ­dej koń­czyny znaj­do­wały się trzy szpony. Prze­py­chali się i tło­czyli, go­rącz­kowo pra­gnąc napić się krwi z ran cza­row­nika i kra­sno­luda. To wła­śnie owe mon­stra wy­da­wały te okropne za­wo­dze­nia i wy­cia pełne po­żą­dania ży­wego ciała.Krwa­wiące rany ofiar za­pewne były śla­dami ich uką­szeń. Stwory za­częły już swoją ka­ni­bal­ską ucztę.Był tu też Srebrne Oko. Stał bli­sko Gaxara, trzyma­jąc przed sobą tar­czę z ta­jem­ni­czym zło­tym her­bem. Wy­sunął język i Kon­rad przy­po­mniał sobie po­cału­nek skavena, gdy gry­zoń zli­zy­wał jego krew. Znajdo­wały się tu rów­nież ja­kieś inne po­twory, ale Kon­rad nie wi­dział ich do­kład­nie. Stały na wy­so­kiej, skal­nej półce z dru­giej strony ja­skini, jak wi­dzo­wie cze­ka­jący na przedsta­wie­nie.Wzrok Kon­rada za­reje­stro­wał wszystko to w nie­całą se­kundę — tę samą se­kundę, w któ­rej prze­rzucił miecz do lewej dłoni, prawą się­gnął do ukrytej pod płaszczem ka­bury, wy­dobył z niej nową broń, wy­ce­lował i wy­strzelił.Była to jed­no­ręczna ku­sza o pre­cy­zyj­nie wy­ko­na­nym me­cha­ni­zmie, skła­dają­cym się z mo­sięż­nych kółek i sta­lo­wych try­bów. Pięt­na­sto­cen­ty­me­trowy bełt tkwił już na miej­scu, cię­ciwa z drutu była na­cią­gnięta. Kon­rad ćwi­czył po­słu­gi­wa­nie się tą bro­nią przez ostatni ty­dzień.Gaxar mógł być Sza­rym Pro­ro­kiem, ale nie miał wy­star­cza­jąco szybkiego re­fleksu, aby się ura­to­wać. Po­cisk trafił go w prawe oko, od­rzu­cając do tyłu. Pró­bo­wał wy­szarpnąć bełt prawą ręką — ale kikut nie był wy­star­cza­jąco sprawny. Bez naj­mniejszego dźwięku po­woli przewró­cił się i za­stygł w bez­ruchu.Roz­legł się straszliwy wrzask, ryk do tego stop­nia mro­żący krew w ży­łach, że Kon­rad za­marł na chwilę. Krzyczał Srebrne Oko, zroz­pa­czony śmiercią swego pana. Szczuro­człek rzucił się w stronę Kon­rada, ale ofi­cer z Alt­dorfu za­stąpił mu drogę. Ich mie­cze ude­rzyły o sie­bie.Konrad od­rzucił kuszę i sko­czył do przodu, tnąc mie­czem ata­kują­cego go pierwszego kar­ło­wa­tego dra­pież­nika. Od­cięta głowa stwora wrzesz­czała, le­cąc przez kryptę.Konrad za­bijał blade obrzydli­stwa, ro­jące się w ja­skini. Ska­kały na niego ze skał, usi­łując wbić mu pa­zury w twarz. Inne chwytały go za nogi, szar­piąc jego ciało, pró­bując przewró­cić swoją masą. Od­rzu­cał je kop­nia­kami, od­rywał od sie­bie, ciął i ude­rzał szty­chem, roz­dep­tywał. Dźwięki, które wy­da­wały umierając, były jesz­cze gor­sze od od­gło­sów ich uczty.Dotarł do Lit­zen­rei­cha i po­chylił się, wy­ry­wa­jąc mu kne­bel z ust. W tym cza­sie kilka skarłowa­cia­łych mu­tan­tów sko­czyło na niego i omal nie stra­cił rów­no­wagi. Przy tej licz­bie wro­gów, gdyby zna­lazł się na ziemi, nie miałby naj­mniejszej szansy.— Ma­gia! — wrzasnął. — Czar!— Uwolnij mi rękę — po­prosił sła­bym gło­sem cza­row­nik.Konrad od­rzucił nie­bez­pieczny cię­żar. Jego miecz zawi­rował. Kilka znie­kształco­nych głów od­padło, roz­bry­zgu­jąc na­około krew. Znowu po­chylił się, na próżno usi­łując wy­cią­gnąć pal­cami gwóźdź z pra­wej dłoni Lit­zen­rei­cha.— Ręka, po­cią­gnij rękę!Konrad speł­nił pole­cenie i choć na ćwieku po­zo­stały frag­menty ko­ści i skrwa­wio­nego ciała, dłoń maga od­zy­skała swo­bodę ru­chów. Cza­row­nik krzyknął, pod­niósł gwałtow­nie prawą rękę i jego wrzask obni­żył tona­cję, przemie­nia­jąc się w za­klę­cie. Z za­krwawio­nego wskazują­cego palca strzeliła bły­ska­wica.In­kan­tacji od­po­wie­dział sza­leń­czy wrzask, gdy pierwszy drę­czy­ciel przemie­nił się w ogni­stą kulę. Po­tem za­czął pło­nąć na­stępny, za nim jesz­cze jeden, aż całą ja­ski­nię wy­pełnił odór palo­nego mięsa.Konrad prze­szedł teraz do Ust­nara, za­bija­jąc po dro­dze ko­lej­nych przy­gar­bio­nych tro­glo­dy­tów. Wsunął klingę pod główkę ćwieka tkwiącego w prze­gubie kra­sno­luda, oparł sztych o zie­mię i pod­wa­żył gwóźdź. Ust­nar wy­cią­gnął uwolnioną rękę, schwycił jed­nego z na­past­ni­ków za gar­dło i zgniótł mu gr­dykę, gdy tym­cza­sem Kon­rad uwalniał mu drugą dłoń.Wstręt­nych stwo­rów było coraz mniej, a mimo wszystko ata­ko­wały z taką samą sza­leń­czą wściekło­ścią. Gdy Kon­rad uwalniał drugą nogę Ust­nara, Lit­zen­reich zdo­łał oswobo­dzić się i wstał. Miecz Kon­rada pękł na pół, kiedy ostatni ćwiek wy­łaził ze skały.Rozej­rzał się wo­koło. Ofi­cer z Alt­dorfu leżał na ziemi i wy­gląd jego sku­lo­nego ciała świadczył o tym, że nie żyje. Nig­dzie nie było wi­dać Srebrnego Oka ani Gaxara. Skaven mu­siał uciec, za­bie­rając ze sobą ciało pana. Po­staci na skal­nej półce rów­nież chyba znik­nęły. Wszyscy pig­mej­scy mu­tanci albo już nie żyli, albo sta­wali się ofia­rami ogni­stej ze­msty Lit­zen­rei­cha i teraz umierali w pło­mie­niach, wy­peł­nia­jąc po­wie­trze odo­rem spa­lo­nego ciała.Konrad, Lit­zen­reich i Ust­nar stali, spo­glą­dając na sie­bie. Krew cie­kła z ich ran. Byli sami wśród śmierci i zniszcze­nia. Sły­chać było tylko ich cięż­kie od­de­chy i dzie­cięce kwi­lenie śmiertelnie ran­nych bestii.Nagle roz­legł się jesz­cze inny dźwięk. Do­bie­gał z głębi jed­nego z tu­neli pro­wa­dzą­cych do krypty. Kon­rad roz­po­znał go bez trudu — były to bo­jowe okrzyki zwie­rzo­ła­ków Cha­osu. Ale te zwie­rzo­łaki nie będą kar­ło­wate ani bez­bronne i bę­dzie ich wię­cej niż da się poli­czyć.— Rzeka! — roz­kazał Kon­rad. — To nasza je­dyna szansa wy­do­sta­nia się stąd!Pod­biegli do brzegu. Rzeka wy­da­wała się ni­czym nie róż­nić od in­nych, a jej po­kryta pianą woda pę­dziła ko­ry­tem wy­żło­bio­nym w skale i zni­kała w ni­skim otworze na skraju krypty.— Nie­na­wi­dzę wody! — burknął Ust­nar. I wskoczył w fale.Znik­nął pod po­wierzchnią i po­jawił się po kilku se­kun­dach w po­łowie drogi do ściany krypty. Lit­zen­reich jakby się wa­hał, więc Kon­rad po­pchnął go ręką. Cza­row­nik wpadł do wody, a po­tem jego pod­ska­ku­jąca na fa­lach głowa prze­padła w głębi tu­nelu.Konrad od­rzucił hełm, ze­rwał płaszcz i ścią­gnął pół­pan­cerz. Zrzucił kop­nia­kiem jeden but, ale na po­zby­cie się dru­giego nie star­czyło już czasu. Do­strzegł w jed­nym z ko­ryta­rzy błysk czerwo­nych oczu, po czym po­ja­wiła się na­stępna para, a za nią jesz­cze jedna. Wskoczył do rzeki i nie wy­nu­rzał się, po­zwalając, aby szybki nurt niósł go w stronę tu­nelu.Na chwilę przed znik­nię­ciem w otworze Kon­rad uniósł głowę nad po­wierzchnię i ro­zej­rzał się. Na skal­nej półce w dal­szym ciągu znaj­do­wały się dwie po­staci. Teraz mógł do­kład­nie im się przyjrzeć.Jedną z nich był Cza­szkolicy.Tym ra­zem nie mógł się mylić. Mimo upływu pię­ciu lat pa­mię­tał go, jakby to było wczoraj. To samo chude ciało, ta sama łysa głowa, która zda­wała się nie mieć ciała na ko­ściach.U jego boku stał ktoś, kogo Kon­rad rów­nież nie wi­dział pięć lat, ale także nigdy nie mógłby za­po­mnieć, acz­kol­wiek z zu­peł­nie in­nego po­wodu. Te­raz była star­sza, ale rów­nież po­znał ją na­tychmiast.Na krótką chwilę ich oczy spo­tkały się. Jego — zie­lone i złote, jej — czarne jak wę­gielElyssa...W tej sa­mej chwili wez­brany nurt wody wciągnął Kon­rada w mrok tu­nelu i było to wszystko, co mógł sobie po­tem przy­po­mnieć.Pa­mię­tał.Przez po­nad pięć lat wie­rzył, że Ely­ssa nie żyje, że zo­stała za­mor­do­wana, gdy ich wio­skę na­padła i cał­ko­wicie zniszczyła pu­sto­szącą kraj armia zwie­rzo­ła­ków. Aż do tej pory Kon­rad był prze­ko­nany, że tylko jemu udało się oca­leć.Atak miał miej­sce pierwszego dnia lata, w święto Sig­mara. Kil­kana­ście go­dzin wcześniej Kon­rad pró­bo­wał opu­ścić wio­skę, ale nie udało mu się prze­mknąć przez ota­cza­jący do­linę pier­ścień wro­gich wojsk. Ubrany w skórę za­bi­tego zwie­rzo­łaka i zmu­szony do po­wrotu przez ple­mię skavenów, stał się świad­kiem cał­ko­wi­tego zniszcze­nia jedy­nego domu, jaki kie­dy­kol­wiek miał.A póź­niej, przemy­kając wśród ruin i zgliszcz, do­tarł wreszcie do dworu, łu­dząc się na­dzieją, że może zdoła oca­lić dziew­czynę. Ale dom ro­dziny Ka­strin­gów też pło­nął i w jego wnę­trzu nikt nie mógł prze­żyć. Ża­den człowiek.Ale spo­mię­dzy sza­leją­cych pło­mieni wy­łoniła się nie tknięta ży­wio­łem, przy­po­mi­na­jąca szkielet nie­ludzka po­stać. Kon­rad na­zwał ją w myśli Cza­szkolicym.Uniósł łuk i wy­słał jedną ze swoich czar­nych strzał w serce stwora. Gdyby wy­chu­dzona po­stać była człowie­kiem, zgi­nę­łaby na­tychmiast. Ale Cza­szkolicy jedy­nie wy­cią­gnął strzałę z na­giej piersi... na któ­rej nie po­ja­wiła się krew, nie było wi­dać rany.Konrad od­wró­cił się i uciekł. On oca­lał, ale nikt inny nie miał naj­mniejszej szansy. Był o tym prze­ko­nany.Elyssa...Elyssa, która była pierwszą i, jak do tej pory, je­dyną miło­ścią Kon­rada.Elyssa, która na­dała mu imię.Elyssa, która od­mie­niła jego życie.I która ofia­ro­wała mu koł­czan, łuk oraz strzały, a każdy z tych przed­miotów nosił na sobie ta­jem­niczy herb. Taki sam jaki wid­niał na tar­czy, którą obecnie po­słu­giwał się Srebrne Oko.Cza­szkolicy mu­siał więc poj­mać dziew­czynę i dla ja­kichś sza­tań­skich ce­lów za­cho­wał ją przy życiu aż do tej chwili.Po nie­po­wo­dze­niu sprzed pię­ciu lat miał jesz­cze jedną szansę oca­lenia Elyssy.Zapu­ścił się w labi­rynty pod Alt­dor­fem, aby wy­do­stać Lit­zen­rei­cha i Ust­nara z cel, do któ­rych zo­stali wtrą­ceni przez wła­dze mia­sta. Miał dług wdzięcz­ności wo­bec Ust­nara, jeżeli nie wo­bec oby­dwu więźniów. Kra­sno­lud był jedy­nym oca­lałym członkiem grupy, która wy­rwała go ze szponów Gaxara i uwolniła z wię­zie­nia, do któ­rego wtrą­ciły go pod­stępne ma­chi­nacje maga po­szu­kują­cego spa­cze­nia skavenów. Kon­rad jed­nak za późno do­tarł do Lit­zen­rei­cha i Ust­nara. Tym ra­zem oni zna­leźli się w mocy Sza­rego Pro­roka.Konrad był pe­wien, że zabił Gaxara. Ale Srebrne Oko uciekł, za­bie­rając tar­czę, z po­wodu któ­rej Kon­rad ści­gał obu skavenów od Mid­den­he­imu do sto­licy Ce­sar­stwa.Teraz jed­nak nie miała ona żad­nego zna­cze­nia, po­dob­nie jak Lit­zen­reich i Ust­nar. Li­czyła się jedy­nie Ely­ssa.Chciał wró­cić, po­pły­nąć z po­wro­tem do krypty, w któ­rej wi­dział dziew­czynę, ale prąd wody był zbyt silny i niósł go nie­ubła­ganie wą­skim prze­pu­stem. Uświado­mił sobie, że to Ely­ssa na­uczyła go pły­wać.Wnio­sła tak wiele do jego życia, że z tru­dem przy­po­minał sobie co­kol­wiek sprzed dnia, w któ­rym się spo­tkali. Zu­peł­nie jakby do tam­tego mo­mentu nie żył prawdzi­wym ży­ciem. Była córką pana wło­ści, a on chłopskim wy­rost­kiem, który pra­co­wał w go­spo­dzie. Oca­lił jej życie, za­bija­jąc zwie­rzo­łaka, który za­ata­ko­wał ją na skraju lasu. W za­mian za to dała mu oso­bo­wość... ale w dal­szym ciągu nie wie­dział, kim na­prawdę był ani skąd po­cho­dził.Sza­le­jący nurt nie wy­peł­niał cał­ko­wicie tu­nelu i gdy Kon­rad wy­pły­nął na po­wierzchnię starał się trzymać usta za­mknięte i od­dy­chać jedy­nie przez nos. Część ście­ków sto­licy była od­pro­wa­dzana do pod­ziemnej rzeki, ale nie była to jed­nak naj­bar­dziej zapa­sku­dzona woda, w jakiej zda­rzyło mu się pły­wać.Nie wi­dział ni­czego w ciemności i większość czasu prze­by­wał pod wodą, obi­jając się o ka­mie­nie po obu stro­nach tu­nelu. Do­szedł do wniosku, że lepiej nara­zić się na obra­żenia koń­czyn, niż roz­walić sobie głowę o obni­ża­jące się nagle skle­pie­nie.Gdy po raz trzeci wy­pły­nął, aby na­brać po­wie­trza, za­uwa­żył, że ciemność przed nim nie jest już tak kom­pletna. Była noc i mógł zbli­żać się do miej­sca, w któ­rym rzeka wy­pły­wała spod mia­sta. Skoro tak, wyj­ście mo­gła za­my­kać brona, ro­dzaj prze­grody, która po­zwalała swo­bod­nie prze­pły­wać wo­dzie, ale jed­no­cze­śnie uniemoż­li­wiała in­tru­zom przedosta­nie się do mia­sta sys­te­mem ka­nali­za­cyj­nym. Poza tym przy wy­locie ka­nału mo­gły być wy­sta­wione straże.Prze­cież gdy Kon­rad i ofi­cer zo­ba­czyli, że dwie cele na dol­nym po­zio­mie woj­sko­wego wię­zie­nia są puste, do­wódca straży wy­dał roz­kaz, by Lit­zen­rei­chowi i Ust­na­rowi uniemoż­li­wiono ucieczkę pod­ziemną rzeką. I te­raz za­pewne war­tow­nicy cze­kali na każ­dego, kto wy­łoni się z uj­ścia tu­nelu.Po raz pierwszy, za­miast po­zwo­lić uno­sić się prą­dowi, pod­jął próbę zmniej­sze­nia pręd­kości, z jaką nio­sła go woda. Nurt był zbyt silny, by pły­nąć w prze­ciwną stronę, ale po­sta­nowił spró­bo­wać. Zwolnił nieco, ale róż­nica była nie­mal nie­zau­wa­żalna. Wy­cią­gnął na oślep rękę, w na­dziei, że uda mu się zła­pać jakiś wy­stęp skalny i za­trzymać. W prze­ciw­nym razie wkrótce i tak za­koń­czy swój spływ, rzu­cony na kraty czy jaką­kol­wiek inną prze­grodę za­my­ka­jącą wylot tu­nelu.Czerń zmieniła się w sza­rość i wy­dało mu się, że widzi zarys otworu. Gdzie są Lit­zen­reich i Ust­nar? Czy po­tężny nurt ci­snął nimi o grubą siatkę i ude­rze­nie ode­brało im przytom­ność? A może prąd wody wciągnął ich pod po­wierzchnię i uto­nęli?Sza­rawa plama zbli­żała się coraz bar­dziej, w miarę jak prąd zda­wał się uno­sić Kon­rada ze wzrasta­jącą szybko­ścią. A po­tem do­strzegł odle­gły blask. Albo na ze­wnątrz tu­nelu było już jasno, albo były to po­chodnie oczekują­cych strażni­ków. Ob­rócił się tyłem, przy­go­to­wu­jąc na nie­unik­nione zde­rze­nie z me­talo­wymi prę­tami sta­no­wią­cymi część sys­temu obron­nego mia­sta.I na­gle zna­lazł się na ze­wnątrz tu­nelu. Prze­gra­dza­jąca pod­ziemną rzekę krata z za­ostrzo­nych prę­tów była roze­rwana i wy­gięta na ze­wnątrz. Był to nie­wąt­pli­wie re­zultat działania magii Lit­zen­rei­cha.Teraz znaj­do­wał się w o wiele szer­szej i głęb­szej rzece. Mu­siał to być Reik. Wy­do­stał się z Alt­dorfu, poza obręb miej­skich mu­rów.Ujrzał latar­nie przy wy­locie tu­nelu i trzyma­jące je nie­wy­raźne po­stacie, usły­szał głosy... i nagły okrzyk.— Tam! Jesz­cze jeden!Zanur­ko­wał gwałtow­nie i strzała ude­rzyła w wodę tuż przy jego twa­rzy. Woda zmieniła tor jej lotu i grot minął ramię Kon­rada o parę cen­ty­me­trów. Ko­lejna strzała prze­mknęła koło jego piersi. Kon­rad zanu­rzył się głę­biej, za­wró­cił i za­czął pły­nąć pod prąd, w stronę mia­sta. Miał na­dzieję, że żoł­nie­rze nie spo­dziewali się ta­kiego wy­biegu. Nurt nie był tak silny jak w pod­ziemnej rzece.Przez chwilę za­sta­na­wiał się, o co cho­dzi żoł­nie­rzom, ale w za­ist­niałej sytu­acji wolał nie wdawać się z nimi w dys­kusję.Jego pier­wotny plan za­kła­dał uwolnie­nie Lit­zen­rei­cha i Ust­nara z cel, a po­tem wspólną ucieczkę z mia­sta. Nie miał po­wodu za­trzymy­wać się dłu­żej w Alt­dor­fie — było mało prawdo­po­dobne, by prze­by­wał tu Srebrne Oko — a udzielenie po­mocy w ucieczce dwóch więźniów oznaczało, że sam rów­nież nie mógł zo­stać.Teraz jed­nak mu­siał po­wró­cić, do­stać się z po­wro­tem do sto­licy ; Ce­sar­stwa, gdzie Cza­szkolicy wię­ził Ely­ssę.Prze­stał pły­nąć i od­wró­cił się na plecy. Ostrożnie uno­sząc twarz po­nad po­wierzchnię wody, zła­pał od­dech. Był go­tów w każ­dej chwili po­now­nie za­nur­ko­wać. Zo­ba­czył światła ja­kieś czterdzie­ści me­trów w dole rzeki, na dru­gim brzegu. Chwilowo był bez­pieczny i miał na­dzieję, że mag i kra­sno­lud rów­nież.Wy­mknięcie się pa­tro­lowi mili­cji nie po­winno sprawić Lit­zen­rei­chowi spe­cjal­nego pro­blemu. Cho­ciaż on i Ust­nar byli ranni, nadzy i bez­bronni, zna­lazł­szy się poza mia­stem, bez trudu mo­gli sta­wić czoło każ­demu nie­bez­pie­czeń­stwu.Konrad bar­dzo by chciał, aby obaj byli tu ra­zem z nim. By­liby bar­dzo po­ży­tecz­nymi towa­rzy­szami w cza­sie wy­prawy w nie znaną sieć ko­ryta­rzy pod mia­stem. Ust­nar, ze względu na swoją zna­jo­mość tuneli i umiejęt­ność walki, Lit­zen­reich — dzięki wie­dzy ma­gicz­nej.Przez chwilę my­ślał o Wilku. Gdzie się obecnie znaj­duje? Może w Kis­levie, na gra­nicy? Czy gra­nica nadal ist­nieje, czy też hordy z pół­nocy za­lały już kraj? Ale gdyby sprawy uło­żyły się aż tak źle, wia­do­mo­ści do­tar­łyby już do Alt­dorfu i sier­żant Taungar, wer­bując Kon­rada do gwardii ce­sar­skiej, z całą pew­no­ścią wspo­mniałby o szy­kują­cej się kam­panii.Płynął wolno w górę rzeki. Był to chyba naj­lep­szy spo­sób przedosta­nia się do sto­licy, ale mury mia­sta znaj­do­wały się da­leko i naj­wy­raź­niej wcale się nie zbli­żały. Nurt Re­iku był jed­nak dość silny, a Kon­rad czuł ogar­nia­jące go coraz większe zmę­cze­nie, zu­peł­nie jakby wal­czył z ja­kimś bez­litos­nym prze­ciw­ni­kiem. Pa­mię­tał, że przez rzekę prze­rzu­cono pły­wa­jącą za­porę, uniemoż­li­wia­jącą stat­kom dal­szą że­glugę w górę Re­iku bez ze­zwolenia i uisz­cze­nia na­leż­nych opłat.Rzekę zaw­sze prze­gra­dzano na noc i wi­dział, że cała ta jej część jest bar­dzo do­brze oświe­tlona. Z całą pew­no­ścią ob­jęta była rów­nież sta­łym nad­zo­rem, zwłaszcza po ogło­sze­niu alarmu. Le­piej by­łoby więc zna­leźć jakąś inną drogę. Za­czął szu­kać miej­sca, żeby wyjść z wody.Jed­nak brzegi nie opa­dały do rzeki w zwy­kły spo­sób. Na­wet poza mu­rami miej­skimi cały Reik był ob­ra­mo­wany wy­so­kimi na­brze­żami, do któ­rych cu­mo­wały statki i barki oczeku­jące na wpłynię­cie do sto­licy. Skie­rował się do pół­noc­nego brzegu, który zda­wał się mniej za­tło­czony.Cho­ciaż zda­rzyło się tak wiele, uświado­mił sobie, że mi­nęła zale­dwie go­dzina od chwili, gdy przy­szedł do ko­szar. Było jesz­cze sto­sun­kowo wcześnie i na jed­nost­kach za­cu­mo­wa­nych wzdłuż rzeki pa­no­wał do­syć oży­wiony ruch. Mu­siał uwa­żać, aby go nie za­uwa­żyli ani nie usły­szeli lu­dzie peł­niący wachtę na po­kła­dach stat­ków i łodzi.Po­mię­dzy peł­no­mor­skim ża­glowcem ku­piec­kim a skromną barką rzeczną wid­niała trzy­dzie­sto­me­trowa luka i Kon­rad wpłynął w nią. Schwycił wy­strzępioną linę, zwi­sa­jącą z pa­chołka znaj­dują­cego się przy gór­nej kra­wę­dzi wy­so­kiego na trzy me­try na­brzeża. Przez kilka mi­nut tkwił nie­ru­chomo, uno­sząc jedy­nie głowę nad po­wierzchnię wody. Oparty o drewniane pale łapał od­dech, roz­glą­dając się jed­no­cze­śnie wo­koło i w górę, aby zo­rientować się, czy zo­stał za­uwa­żony. Noc była ciemna, ża­den z księ­ży­ców jesz­cze nie wze­szedł.Wresz­cie za­czął wy­cho­dzić z wody. W większo­ści wy­pad­ków na taką wy­so­kość wspiąłby się po linie w ciągu dwóch, trzech se­kund. Był jed­nak wy­czer­pany, lina mo­kra i śliska, więc prze­bycie po­łowy drogi trwało dwa razy dłu­żej.Usły­szał nad sobą głosy. Pod­niósł wzrok i ujrzał pa­trzące na niego dwie twa­rze. Za­marł nie­ru­chomo w na­dziei, że może go nie za­uwa­żyli w ciemno­ściach. Wtedy jed­nak lina za­koły­sała się lekko i za­częła uno­sić. Wciągali go na górę. Wła­śnie miał za­miar pu­ścić ją i po­now­nie schronić się w rzece, gdy któ­ryś z męż­czyzn za­wołał do niego.— Trzymaj się, stary! Wy­cią­gniemy cię...Mówili z nie­zna­nym ak­cen­tem. Nie byli alt­dorfskimi żoł­nie­rzami — za­pewne ma­ryna­rzami z odle­głej czę­ści Im­pe­rium, któ­rzy uznali, że Kon­rad wpadł do rzeki z ja­kiejś za­cu­mo­wa­nej wy­żej łodzi.Zgubił but w tu­nelu i jedy­nymi przedmio­tami, które mo­gły zdra­dzić jego obecny za­wód, były pas i po­chwa. Te­raz, gdy nie miał mie­cza, były bez war­tości. Jedną ręką roz­piął więc pas i upu­ścił go do wody.— Do­brze se ra­dzisz, stary. Zara cie wy­cią­gniem.Dwaj męż­czyźni wy­ho­lo­wali go na górę i wy­cią­gnęli ręce, aby zła­pać go pod pa­chy. Nie chcąc ryzy­ko­wać, przyjął po­moc tylko jed­nego z nich. Gdyby to była pu­łapka, obez­władni­liby go bez trudu. Se­kundę lub dwie póź­niej był już na na­brzeżu. Ma­ry­narz pu­ścił go i ra­zem z ko­legą spoj­rzeli na Kon­rada i wy­buchnęli śmiechem..— Dzięki — po­wie­dział. Zato­czył się na bok, uda­jąc, że stara się zła­pać rów­no­wagę. — Nie mogę się przy­zwy­czaić, że zie­mia nie rusza mi się pod no­gami.— Taa — ski­nął głową ten, który zła­pał go pod ramię. — Wiemy. Gdzie twój sta­tek?Konrad kciu­kiem wskazał w górę rzeki, w stronę mia­sta.— O tam, tam. Wszystko bę­dzie w po­rządku. Dzięki. Nic mi nie jest. A może chce­cie się napić? Może wpa­dli­by­śmy gdzie na jed­nego, co?— Chiba kiedy in­dziej, stary — od­parł drugi ma­ry­narz. — Wi­dzi mi się, że masz już do­syć. Pew­nie nie chcesz jesz­cze raz plu­snąć w te wa­che, no nie?Konrad ener­gicz­nie po­kręcił kil­ka­krot­nie głową.— Nie — oświad­czył. — Nie. Nie. — cof­nął się nieco, za­ta­cza­jąc z lekka. — Ale na­stęp­nym ra­zem, na­stęp­nym ra­zem ja sta­wiam. Do­bra?— Do­bra.Poma­chał swoim ra­tow­ni­kom i wolno ru­szył wzdłuż na­brzeża. Do­my­ślał się, że w dal­szym ciągu go ob­ser­wują, spraw­dza­jąc, czy nie zbo­czy z kursu i nie wleci po­now­nie do Re­iku. Do­tarł na wy­so­kość barki, od­wró­cił się, po­ma­chał do nich i ru­szył dalej. Gdy obej­rzał się po­wtórnie, nie było ich już wi­dać.Wypro­sto­wał się, otarł wodę z twa­rzy i za­czął się za­sta­na­wiać, w jaki spo­sób po­now­nie wejść do mia­sta. Alt­dorf był sto­licą Ce­sar­stwa. Nie za­my­kał wszyst­kich bram o zmierzchu. Jego oby­wa­tele wie­czo­rem nie bary­ka­do­wali się w do­mach z obawy przed stwo­rami, wy­cho­dzą­cymi nocą na łowy. W mie­ście nie mar­no­wano go­dzin ciemności, tak jak działo się to w wielu miej­sco­wo­ściach Ce­sar­stwa. Alt­dorf czuł się bez­pieczny, po­nie­waż było tam dość woj­ska, aby chro­nić ludzi przed ja­kim­kol­wiek nie­bez­pie­czeń­stwem.Istot­nie, Alt­dorf nie mu­siał się oba­wiać ni­czego, co mo­głoby mu za­gro­zić spoza miej­skich mu­rów, ale Kon­rad od­krył, że naj­większe nie­bez­pie­czeń­stwo leży pod fun­da­mentami sto­licy.Szedł wzdłuż na­brzeża w stronę bia­łych mu­rów mia­sta, do miej­sca, gdzie ostatnia po­tężna wieża wy­da­wała się wy­ra­stać z głę­bin rzeki. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach nie miałby żad­nych pro­ble­mów z prze­kro­cze­niem bramy. Za kilka mie­dzia­ków ła­pówki dla war­tow­ni­ków ma­ryna­rze, któ­rych statki cu­mo­wały w dole rzeki, wchodzili i wy­cho­dzili z Alt­dorfu o do­wol­nej porze. Naj­czę­ściej od­wie­dza­nym przez nich miej­scem była Ulica Setki Go­spod, ale ko­rzy­stali rów­nież z in­nych noc­nych atrakcji, które naj­większe mia­sto Ce­sar­stwa miało do za­pro­po­no­wa­nia za­równo swoim miesz­kań­com, jak i go­ściom.Ostrożnie, sta­rając się trzymać w cie­niu, Kon­rad zbli­żył się do wej­ścia. Od­niósł wra­żenie, że brama rzeczna jest lepiej strzeżona niż było to ko­nieczne. Jej oto­cze­nie zo­stało do­brze oświe­tlone i wi­dać było, że oprócz zwy­kłej straży służbę war­tow­niczą peł­nią rów­nież żoł­nie­rze. Kilku ma­ryna­rzy z roz­ma­itych kra­jów wy­kłó­cało się, chcąc opu­ścić mia­sto, ale za­nim po­zwolono im na to, każdy z nich był do­kład­nie prze­słu­chany i spraw­dzony.Kilku męż­czyzn nad­cho­dzą­cych z dru­giej strony prze­pusz­czono bez ta­kich trud­ności. Mi­licja spraw­dzała jedy­nie wy­cho­dzą­cych. Naj­prawdo­po­dob­niej miała roz­kaz zna­leźć maga i kra­sno­luda. Gdyby Ust­nar spró­bo­wał wyjść, na­wet mili­cja nie mia­łaby pro­blemu z roz­po­zna­niem zbiega. Kon­rad za­sta­na­wiał się, w jaki spo­sób mieli za­miar zła­pać cza­row­nika. Być może na war­towni znaj­do­wał się jakiś mag, który mógł wy­kryć znaj­dują­cego się w po­bliżu ko­legę po fachu.Gdyby nie był przemo­czony do su­chej nitki i miał przy sobie kilka mo­net, wszedłby do sto­licy zu­peł­nie bez trudu, ale ocie­kał wodą i nie miał ani gro­sza. Złota ko­rona, otrzymana od Taungara w chwili wer­bunku, prze­padła. Te­raz, w nocy i przy za­czy­nają­cych się zi­mo­wych chło­dach, jego ubra­nie długo nie wy­schnie. Już dy­gotał z zimna i wie­dział, że musi jak naj­szyb­ciej zmienić odzież.Konrad ob­ser­wo­wał ma­ryna­rzy, któ­rych wy­pusz­czano z mia­sta. Naj­czę­ściej szli grupkami, on zaś po­trze­bo­wał sa­mot­nego wę­drowca, po­nie­waż swój plan mu­siał zre­ali­zo­wać szybko i po cichu. Poza tym ten, któ­rego wy­pa­try­wał, po­wi­nien mieć mniej wię­cej jego wy­miary. Cze­kał cier­pli­wie. Wreszcie z bramy wy­łonił się ma­ry­narz, któ­rego wzrost i tusza wy­da­wały się od­po­wiednie. Szedł bar­dzo wolno, sta­rając się za­cho­wać rów­no­wagę, ale mimo wszystko zata­czał się lekko.— Skurwy­syny — mamrotał pod no­sem. — Alt­dorfskie skurwy­syny — obej­rzał się, po­pa­trzył na mia­sto i splu­nął przez ramię.— Masz zu­pełną rację, stary — przytaknął Kon­rad, wy­cho­dząc z ciemności.— Taa — burknął pi­jany że­glarz. — Naj­pierw za­bie­rają nam całą forsę, a po­tem nie chcą wy­pu­ścić z tego prze­klę­tego mia­sta.— Ja­sne — oznajmił Kon­rad i objął męż­czy­znę za ra­miona.— Je­steś cały mo­kry — za­uwa­żył ma­ry­narz, pró­bując się uwolnić, Kon­rad pod­niósł rękę, za­krył dło­nią usta męż­czy­zny, aby go uci­szyć, a po­tem wciągnął go w mrok. Że­glarz pró­bo­wał się bro­nić, ale na próżno. Otrzymał szybkie ude­rze­nie zaci­śniętą pię­ścią w głowę i znie­ru­cho­miał. Se­kundę póź­niej leżał już na ziemi. Jesz­cze pół mi­nuty i Kon­rad roze­brał go z wierzch­niej odzieży. Po­tem sam szybko ze­rwał z sie­bie ubra­nie i nało­żył ko­szulę, kurtkę, spodnie i buty pija­nego ma­ryna­rza.Prze­konał się, że męż­czy­zna mó­wił prawdę. W Alt­dor­fie do­kład­nie oczysz­czono go z pie­nię­dzy. Kon­rad za­piął klamrę ma­ry­nar­skiego pasa i obej­rzał przy­pięty do niego sztylet. Miał krót­kie, wą­skie ostrze i za­pewne wła­ści­ciel uży­wał go do pa­tro­sze­nia ryb. Od­ciął z no­wej kurtki me­ta­lowe gu­ziki. Udając mo­nety, po­winny mu; po­móc do­stać się do mia­sta. Miał na­dzieję, że strażnicy nie będą mieli ochoty ści­gać go z po­wodu kilku gro­szy. Gdyby jed­nak oka­zało się ina­czej, tym go­rzej dla nich.— Dzięki, ko­lego — szep­nął do leżą­cego ma­ryna­rza. — W Alt­dor­fie wszyscy jeste­śmy skurwy­sy­nami.Nacią­gnął moc­niej czapkę na mo­kre włosy i pod­szedł do bramy, ści­ska­jąc w dłoni trzy lśniące, me­ta­lowe gu­ziki. Odzież le­żała na nim w miarę do­brze, cho­ciaż buty były luźne i ocie­rały kostki nóg. Wartow­nik w bra­mie le­dwo spoj­rzał na Kon­rada i ge­stem kazał mu iść dalej.— Ja­koś nie zgar­nia­cie dzi­siaj zbyt wiele, Ha­ral­dzie — usły­szał żoł­nie­rza, zwracają­cego się do jed­nego z war­tow­ni­ków.— Szkoda, że wy, chło­paki, nie mo­żecie po­stać tu każ­dej nocy — od­parł wy­soki męż­czy­zna z mo­siężną od­znaką. — Ale przy­pusz­czam, że gdy­by­ście to robili, wo­jacy, sami za­czę­liby­ście brać swoją działkę.Konrad minął obu ofi­ce­rów i zna­lazł się po­now­nie za mu­rami Alt­dorfu. Rozdział drugi [top] Konrad zda­wał sobie sprawę, że jedy­nym spo­so­bem po­wrotu do pod­ziemnej ja­skini, w któ­rej wi­dział Ely­sse i Cza­szkolicego, jest po­wtórne prze­bycie tej sa­mej trasy. Wie­dział, że je­śli na­wet od­naj­dzie drogę do ja­skini, na pewno dawno już ich tam nie bę­dzie, ale mu­siał pod­jąć tę próbę.Ozna­czało to, że musi wró­cić do bu­dynku do­wództwa, a stamtąd zejść na dół przez woj­skowe wię­zie­nie. Spo­dziewał się, że w ko­sza­rach bę­dzie pa­no­wało za­mie­sza­nie. Być może zwie­rzo­łaki, które sły­szał w tu­nelu, spró­bo­wały na­wet prze­drzeć się do sto­licy.Gdy do­tarł do bramy, przez chwilę ob­ser­wo­wał, sto­jąc ukryty w cie­niu. Od­niósł wra­żenie, że pa­nuje tu taki sam spo­kój jak w cza­sie jego pierwszego przy­bycia na kwaterę. Dwaj pie­chu­rzy pil­no­wali otwartej bramy, ale stali oparci o mur i roz­ma­wiali ze sobą po cichu. Wszystko wskazy­wało na to, że nikt w pełni nie uświado­mił sobie zna­cze­nia tego, co się stało.Zbie­gło dwóch więźniów, a ofi­cer, który od­krył ucieczkę, wy­ru­szył na ich po­szu­ki­wa­nia, wy­daw­szy uprzednio roz­kazy, żeby pil­no­wano wszyst­kich wyjść z mia­sta. Ofi­cer jed­nak nie żył, a wia­do­mość o jego śmierci mo­gła jesz­cze tu nie do­trzeć. Może przy­pusz­czano, że w dal­szym ciągu ściga zbie­gów, po­dą­żając za nimi przez pod­ziemny labi­rynt. A je­żeli od­nale­ziono jego ciało, nie na­tra­fiając na ża­den ślad stwo­rów, uznano, iż zo­stał za­mor­do­wany przez Lit­zen­rei­cha i Ust­nara.Gdyby bo­wiem wie­dziano, że ofi­cer padł ofiarą skavenów, a horda stwo­rów Cha­osu jest tak bli­sko, wtedy ko­szary by­łyby po­sta­wione na nogi i wszystkie siły woj­skowe Alt­dorfu szy­ko­wa­łyby się do wzięcia udziału w wy­pra­wie prze­ciwko pod­stęp­nym na­jeźdźcom.Infil­tracja skavenów wciąż była ta­jem­nicą, nikt o niej nie sły­szał. Wy­da­wać się mo­gło, że wie o niej tylko Kon­rad. Może to i lepiej. W poje­dynkę bę­dzie miał chyba większą szansę od­nale­zie­nia Elyssy. Wielka wy­prawa od­we­towa nie­wąt­pli­wie wy­wo­ła­łaby przed­wczesny alarm i ci, w któ­rych nie­woli znaj­do­wała się dziew­czyna, mie­liby wy­star­cza­jąco dużo czasu, aby uciec ze swoją za­kład­niczką.Konrad mu­siał prze­do­stać się pod mia­sto przez lochy pod ko­sza­rami. Tam rów­nież mógłby się za­opa­trzyć w nie­zbędną broń i zbroję. Po­przednio nie miał kło­po­tów z wej­ściem do ko­szar, ale wtedy ubrany był w mun­dur gwardii ce­sar­skiej, a na heł­mie po­wie­wał mu szkarłatny ofi­cer­ski pió­ro­pusz. Teraz jed­nak jego cy­wilna odzież wy­glą­dała o wiele mniej im­po­nu­jąco.Zdjął czapkę i we­tknął ją do kie­szeni. Jego włosy były ścięte tak krótko, że już zdą­żyły wy­schnąć, a tego ro­dzaju fry­zura do­brze pa­so­wała do ascetycz­nego wy­glądu ty­po­wego dla kadry ofi­cer­skiej alt­dorfskich puł­ków. Kon­rad zbli­żył się ukradkiem do kwatery głównej mili­cji. Teraz cof­nął się do miej­sca, w któ­rym nie był już wi­doczny od strony wej­ścia, a po­tem wy­pro­sto­wał się i stu­kając obca­sami tak gło­śno, jak po­trafił, ru­szył zde­cy­do­wa­nym kro­kiem w stronę bramy.— Baa...czność! — roz­kazał.Sły­sząc roz­kaz, dwaj war­tow­nicy wy­prę­żyli się, gdy Kon­rad wy­łonił się z mroku.— Na wprost patrz! — pole­cił.Oby­dwaj pa­trzyli obok niego, trzyma­jąc w wy­pro­sto­wa­nych pra­wych rę­kach hala­bardy po­chy­lone do­kład­nie pod tym sa­mym ką­tem. Kon­rad prze­szedł mię­dzy nimi przez bramę i prze­ciął dzie­dzi­niec, kie­rując się w stronę ce­gla­nego bu­dynku war­towni.Ko­lejny war­tow­nik stał przy drzwiach i uważnie ob­ser­wo­wał Kon­rada zbli­żają­cego się do niego pew­nym kro­kiem.— Kto idzie? — za­pytał, kła­dąc dłoń na rę­koje­ści mie­cza.— Pa­nie! — warknął Kon­rad. — Zwracaj się do mnie „pa­nie”, albo uka­rzę cię za bez­czel­ność.— Pa­nie! — po­wtó­rzył strażnik, stu­kając obca­sami. Zer­knął w stronę war­towni.Był to ten sam żoł­nierz, który pełnił służbę wtedy, gdy Kon­rad przy­był tu po raz pierwszy.— Spo­cznij — rzucił ła­god­niej­szym to­nem Kon­rad. — Oczekuje mnie twój do­wódca.Gdy zrównał się ze strażni­kiem, ten od­wró­cił się, żeby go prze­pu­ścić.— Znam cię! — po­wie­dział nagle.Był bar­dzo spo­strzegaw­czy. Roz­po­znał Kon­rada w sła­bym świetle, mimo że miał on wtedy na sobie zu­peł­nie inną odzież i jego twarz czę­ściowo prze­sła­niał hełm.War­tow­nik zdą­żył do po­łowy wy­do­być miecz z po­chwy, ale Kon­rad trzymał już w dłoni sztylet ma­ryna­rza. Kor­pus strażnika chro­niony był pan­ce­rzem oraz kol­czugą, więc ręka Kon­rada wy­strzeliła do góry, za­dając pchnięcie w gar­dło. Nie miał czasu na pół­środki. Strażnik zgi­nął, po­nie­waż zbyt do­brze pełnił służbę... i po­nie­waż nie był wy­star­cza­jąco szybki.Konrad zaci­snął dłoń na ustach żoł­nie­rza, aby uci­szyć jego ostatni okrzyk, i pod­trzymał osu­wa­jące się na zie­mię ciało. Po­tem wyjął ofie­rze miecz z ręki. Trzyma­jąc w jed­nej ręce miecz, a w dru­giej sztylet, prze­biegł przez drzwi wej­ściowe.— Gunther? Co się dzieje?Konrad do­strzegł we­wnątrz bu­dynku naj­pierw jedną po­stać w zbroi, zmie­rza­jącą w stronę wej­ścia, a po­tem na­stępną. Był pe­wien, że upora się z oby­dwoma, za­nim zo­rientują się, co się dzieje, ale nie wie­dział, ilu jesz­cze żoł­nie­rzy jest w środku. Chciał prze­do­stać się bez­gło­śnie, prze­mknąć nie­po­strzeżenie przez ko­szary i do­stać się do poło­żo­nych w dole tuneli. Gdyby na­wet przedarł się przez tak wielu prze­ciw­ni­ków, stałby się zwie­rzyną, a nie my­śli­wym. Sprawa była już prze­grana, na­le­żało się wy­cofać.Mach­nął mie­czem, prze­ci­nając linę, pod­trzymu­jącą wi­szącą nad wej­ściem lampę oliwną. Gdy spa­dła na zie­mię, kop­nię­ciem po­słał ją w głąb war­towni. Tam roz­le­ciała się na ka­wałki, ob­le­wa­jąc pło­nącą cie­czą pod­łogę i ściany. W ciągu kilku se­kund poje­dyn­czy pło­mień prze­ro­dził się w sza­le­jący pożar. Kon­rad od­wró­cił się i po­pę­dził w stronę głównej bramy. Dwaj war­tow­nicy za­częli roz­glą­dać się wo­koło.— Pali się! — wrzasnął, bie­gnąc w ich stronę. — Pali się!Żoł­nie­rze rzu­cili się w stronę ognia. Je­den z nich nagle za­trzymał się i krzyknął w stronę ko­legi, który rów­nież się za­wa­hał.— Zo­stań­cie na po­ste­run­kach! — za­wołał Kon­rad. — Ogłoszę alarm.Zanim zdo­łali wró­cić, pod­jąć de­cyzję i za­gro­dzić mu drogę, Kon­rad prze­biegł obok nich i zna­lazł się na placu przed bramą. Nie zwalniał tempa do chwili, gdy zna­lazł się w odle­gło­ści kilku prze­cznic. Do­piero wtedy oparł się o mur pie­karni i ro­zej­rzał. Nie było śladu po­ścigu, ale wi­dział chmurę gę­stego, czar­nego dymu uno­szą­cego się wolno w ciemne niebo.Zasta­na­wiał się, co robić dalej.Musiał po­zo­stać w Alt­dor­fie ze względu na Ely­ssę. Je­dy­nym zna­nym mu miej­scem w sto­licy był Pałac Ce­sar­ski. Mógłby po­wró­cić i dalej słu­żyć w ce­sar­skim eli­tar­nym od­dziale woj­sko­wym uda­jąc, że wy­da­rze­nia kilku ostatnich go­dzin nie mają żad­nego związku z jego osobą.Konrad ru­szył w po­wrotną drogę do ko­szar gwardii ce­sar­skiej. Wy­brał okrężną, dal­szą trasę przez most Karla-Franza, pro­wa­dzący do połu­dniowej czę­ści mia­sta. Wciąż za­ci­skał w dłoni miecz war­tow­nika. I na­gle uświado­mił sobie, że w obecne ta­ra­paty wpę­dziła go broń in­nego pole­głego żoł­nie­rza.Gdy wziął udział w szturmie na for­tecę skavenów poło­żoną głę­boko pod Mid­den­he­imem, wal­czył mie­czem nale­żą­cym do jed­nego z żoł­nie­rzy mia­sta-for­tecy — tego, któ­rego zabił. Gaxar i Srebrne Oko ucie­kli z pod­ziemnej kry­jówki, za­bie­rając ze sobą więźnia, który we­dług Lit­zen­rei­cha był so­bo­wtó­rem sa­mego cesa­rza.Konrad wie­dział, że Gaxar po­trafił two­rzyć oży­wieńców, bę­dą­cych ide­al­nymi re­pli­kami ludzi, po­nie­waż sam sto­czył poje­dy­nek z taką wła­śnie kopią — dziełem Sza­rego Maga. Je­żeli Gaxar rze­czy­wi­ście stwo­rzył re­plikę Karla-Franza, uczynił to z jed­nego tylko po­wodu. Aby do­ko­nać za­miany na tro­nie Ce­sar­stwa...Litzen­reich stwierdził wówczas, że Gaxar musi udać się do Alt­dorfu po­przez pod­zie­mia skavenów, labi­rynt tuneli, który łą­czył wszystkie mia­sta i mia­steczka, nę­kane przez szczurolu­dzi. Tą samą drogą chciał po­wę­dro­wać Kon­rad, aby od­na­leźć Srebrne Oko, a zwłaszcza jego tar­czę z her­bem, który znaj­do­wał się na łuku, koł­cza­nie i strzałach. Kon­rad był prze­ko­nany, że ta­jem­niczy złoty sym­bol — pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy po­mię­dzy dwiema skrzyżo­wa­nymi strzałami — ma nie­zwy­kłe zna­cze­nie. Uważał, że gdyby zdo­łał do­wie­dzieć się cze­goś o tych frag­mentach uzbrojenia, a może na­wet usta­lić toż­sa­mość ich po­przedniego wła­ści­ciela, roz­wią­załby za­gadkę wła­snego po­cho­dze­nia.Zda­rze­nia w Mid­den­he­imie zmu­siły rów­nież Lit­zen­rei­cha do opuszcze­nia Mia­sta Bia­łego Wilka. Wy­ru­szył do Alt­dorfu, aby kon­tynu­ować ba­dania nad za­sto­so­wa­niem spa­cze­nia. W re­zul­tacie Kon­rad, Lit­zen­reich i Ust­nar, je­dyny po­zo­stały przy życiu czło­nek kra­sno­ludz­kiej służby maga, przy­byli do Alt­dorfu tym sa­mym dyli­żan­sem. Ale po przyjeź­dzie kra­sno­lud i cza­row­nik na­tychmiast zo­stali areszto­wani za zła­ma­nie ce­sar­skiego prawa.Uży­wa­nie spa­cze­nia było zaka­zane, chyba że ro­biono to w służ­bie Ce­sar­stwa. Karą była śmierć i z Mid­den­he­imu wy­słano wia­do­mość, że na wol­ności znaj­dują się dwaj nie­bez­pieczni prze­stępcy. Nie było na­kazu areszto­wa­nia Kon­rada, po­nie­waż nikt nie wie­dział, że towa­rzy­szy Lit­zen­rei­chowi, a ni­komu poza tą trójką nie udało się prze­żyć bitwy w zor­gani­zo­wa­nej przez Gaxara ra­fine­rii spa­cze­nia. Ale sier­żant Taungar z gwardii ce­sar­skiej za­uwa­żył, że Kon­rad ma miecz z sym­bo­lem wilczego łba oznacza­ją­cym, że broń po­cho­dzi z mid­den­he­im­skiego pułku. Taungar znał Kon­rada z cza­sów, gdy ra­zem wal­czyli w Kis­levie, pod­czas oblę­żenia Praag. Sier­żant wie­dział, jak do­sko­na­łym wo­jow­ni­kiem jest Kon­rad i chciał go zwerbo­wać do gwardii ce­sar­skiej jako in­struktora. W za­mian obie­cał za­cho­wać dys­kre­cję w sprawie mid­den­he­im­skiego mie­cza.Takie roz­wią­zanie od­po­wia­dało Kon­ra­dowi. Mu­siał za­trzymać się w Alt­dor­fie, ale nie miał za­miaru prze­by­wać w sze­re­gach gwardii zbyt długo.Wyda­wało się rów­nież, że nie­wiele dłu­żej po­trwa jego przy­na­leż­ność do straży przy­bocznej cesa­rza.Miecz strażnika był funk­cjo­nalną bro­nią, może jedy­nie tro­chę za ciężką i nie naj­lepiej wy­wa­żoną. Nie mógł się rów­nać z klingą, którą wal­czył w pod­zie­miach Mid­den­heim, ani z mie­czem gwardii ce­sar­skiej, który pękł, gdy pod­wa­żał ostatni gwóźdź, któ­rym przy­bito Ust­nara do ziemi.Na mo­ście było pusto. Kon­rad prze­chylił się nad balu­stradą i upu­ścił oręż war­tow­nika w ciemne wody Re­iku. Nie cier­piał być bez broni, ale po­nie­waż nóż ma­ryna­rza rów­nież prze­stał być uży­teczny, po­stąpił z nim tak samo. Wy­cią­gnął czapkę z kie­szeni kurtki i nało­żył ją na głowę. Może, je­żeli ktoś go za­uważy, po­może ona ukryć jego toż­sa­mość.Gdy na­cią­gał weł­nianą czapkę nie­mal na same oczy, spo­strzegł krew na pra­wej ręce i przedra­mie­niu. Na­le­żała do war­tow­nika. Zdjął kurtkę i naj­lepiej jak po­trafił wy­tarł skórę rę­ka­wem, plu­jąc na grzbiet dłoni, aby zmyć za­schniętą krew, a po­tem rzucił kurtkę przez balu­stradę mo­stu. Luźne buty za bar­dzo hała­so­wały, więc także wy­lą­do­wały w rzece.Bruk był lo­do­wato zimny i para od­de­chu uno­siła się przed nim chmurą, gdy po­now­nie ru­szył w stronę pa­łacu. Po­tężny bu­dy­nek był czar­nym cie­niem na noc­nym nie­bie, a syl­wetka wieży ry­so­wała się ostro na tle ota­cza­ją­cych ją gwiazd.Wejście do ko­szar, w któ­rych słu­żył, mo­gło być bar­dziej kło­po­tliwe niż do­sta­nie się do woj­sko­wej kwatery głównej. Mógł bez pro­ble­mów przejść przez bramę, ale wtedy mu­siałby tłu­ma­czyć, co się stało z jego mun­du­rem. Wy­cho­dząc kilka go­dzin temu nie pla­no­wał po­wrotu, a więc teraz mu­siał sprawiać wra­żenie, że w ogóle nie opuszczał kwatery. Nie miał prze­pustki i nig­dzie nie reje­stro­wano jego wyj­ścia. Wartow­nicy, któ­rzy wi­dzieli jak prze­cho­dził przez bramę, nie po­dej­rze­wali, że wy­cho­dzi bez ze­zwolenia. Nie mu­sieli więc mel­do­wać o tym fak­cie, a jeżeli dopi­sze mu choć tro­chę szczęścia, nikt nie bę­dzie ich prze­słu­chi­wał.Idąc na bo­saka, Kon­rad czuł się tak, jakby cof­nął się do cza­sów, gdy w jego życiu jesz­cze nie było Elyssy. Nadal bez trudu za­mie­niał się w cień wśród cieni i umiał poru­szać się cicho, nie­wi­docznie. Dzięki temu karczmarz, u któ­rego wtedy słu­żył, nigdy nie orientował się, gdzie jest jego po­słu­gacz. Po­tem, przez pięć lat pracy dla Wilka, na­uczył się rów­nież umiejętno­ści ma­sko­wa­nia i pod­stę­pów nie­zbędnych, by prze­żyć w Kis­levie, na gra­nicy po­mię­dzy ludz­ko­ścią a nie­ludz­ko­ścią.Konrad czę­sto prze­nikał przez sta­no­wi­ska wroga i cho­ciaż wro­go­wie byli pod­ludźmi, ich zmy­sły czę­sto przewyż­szały ludz­kie. Na­zy­wano ich zwie­rzo­ła­kami, po­nie­waż nie dys­po­no­wały żad­nymi szla­chet­nymi ce­chami ro­dzaju ludz­kiego, ale były czuj­nie jak be­stie. Le­piej wi­działy w ciemno­ściach, sły­szały nie­mal nie­sły­szalne dźwięki, ich węch wy­czu­wał naj­słab­szy na­wet za­pach prze­ciw­nika. Tę ostatnią przewagę ni­we­lo­wano tłu­miąc go in­nym, bar­dziej in­ten­syw­nym odo­rem. Nie raz Kon­rad ukrywał swoje człowie­czeń­stwo pod zapa­cho­wym ka­mu­fla­żem zwie­rzę­cej krwi.Tej nocy jego prze­ciw­nik nie miał tak wy­ostrzo­nych zmy­słów. Strażnicy w pa­łacu byli tylko ludźmi, a poza tym jego kole­gami. Ale gdyby po­pełnił błąd i dał się za­uwa­żyć, mógł się spo­dziewać tylko jed­nego. Na in­truza cze­kał bełt wy­strzelony bez ostrzeże­nia z ku­szy.Gdy po raz pierwszy zna­lazł się w obrę­bie mu­rów for­tecy, przede wszystkim zba­dał cały sys­tem obrony. Ta wie­dza mo­gła się przy­dać, gdyby za­ist­niała ko­nieczność opuszcze­nia tego miej­sca w po­śpie­chu. Znał już wszystkie sta­no­wi­ska war­tow­ni­ków, wszystkie baszty obronne, wszystkie punkty ob­ser­wa­cyjne. Pory pa­troli czę­sto ule­gały zmianie, także zmiany wart prze­pro­wa­dzano w nie­re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu. Kiedy kil­ka­krot­nie wy­pra­wiał się, aby zba­dać Alt­dorf, wy­cho­dził z pa­łacu wła­snymi, nie­ofi­cjal­nymi dro­gami. Tym ra­zem sytu­acja wy­glą­dała nieco ina­czej. Wartow­nicy mieli za­po­biec wtar­gnię­ciu in­tru­zów, a nie wyj­ściu jed­nego z ich grona.Tej nocy nie mo­gło się zda­rzyć nic, co za­kłó­ci­łoby ruty­nowe ob­chody pa­troli w obrę­bie cyta­deli. Nic, co wzbudzi­łoby ja­kie­kol­wiek po­dej­rze­nia. Nie wolno mu było w ża­den spo­sób zwrócić na sie­bie uwagi straży — ich służba mu­siała po­zo­stać zwy­kłą ruty­nową sprawą — jak do tej pory.Przez jakiś czas ob­ser­wo­wał główne wej­ście. Przyglą­dał się uważnie, gdy za­trzymano do kon­troli dyli­żans z ubra­nymi w li­berię woź­nicą i pocztylio­nem. Ruch był obecnie bar­dzo nie­wielki, po­nie­waż ce­sarz prze­by­wał z wi­zytą w Tala­bheim. Kon­rad wie­dział, że gdyby mo­nar­cha znaj­do­wał się w pa­łacu, po­jazdy przyjeż­dża­łyby i wy­jeż­dżały aż do póź­nych go­dzin noc­nych, a am­basa­dorzy, ary­sto­kraci, dwo­rza­nie, kupcy i służba krę­ciliby się, speł­nia­jąc swoje obo­wiązki lub po­szu­kując przyjem­ności.War­tow­nicy po­roz­ma­wiali z woź­nicą i pocztylio­nem, otworzyli drzwi po­jazdu, za­sa­luto­wali i spraw­dzili do­ku­menty pa­saże­rów. Jeden z nich obej­rzał spód dyli­żansu, za­nim w końcu strażnicy po­zwo­lili mu przejechać przez dzie­dzi­niec. Wi­dząc jak prze­pro­wa­dzana jest kon­trola, Kon­rad zre­zy­gno­wał z tego spo­sobu przedosta­nia się do środka. Ale do cyta­deli można było prze­do­stać się wie­loma in­nymi dro­gami, nie tylko przez bramy.Wszystko sprowa­dzało się do wspinania i sko­ków, cze­kania i skra­dania się. Kon­rad wspinał się więc po ze­wnętrznej czę­ści muru po­mię­dzy dwiema basztami ob­ser­wa­cyj­nymi, gdzie miał naj­większe szanse prze­do­stać się nie za­uwa­żony. Wdrapy­wał się wolno, spraw­dza­jąc każdy chwyt, każde miej­sce, w które wczepiał się czubkami pal­ców stóp. Wreszcie bły­ska­wicznie prze­sko­czył przez para­pet i wy­lą­do­wał na poło­żo­nym niżej da­chu stajni. Tutaj, le­żąc nie­ru­chomo na gon­tach, po­cze­kał, aż strażnicy przejdą z jed­nego końca muru na drugi. Na­stęp­nie wolno przedostał się przez dal­sze da­chy. Wspinał się na nie i ześli­zgi­wał w dół, kry­jąc się za ko­mi­nami, aż wreszcie zszedł na dół i przez strzelnicę prze­mknął do sali, w któ­rej był za­kwatero­wany.Cho­ciaż miał ten sam sto­pień, co inni re­kruci, ze względu na przy­dzielone sta­no­wi­sko in­struktora walki i w uznaniu jego za­sług woj­sko­wych, Kon­ra­dowi wy­zna­czono osobną niszę sy­pialną. Do­stał się do niej nie za­uwa­żony przez ni­kogo, ale wciąż nie mógł po­zwo­lić sobie na od­po­czy­nek. Utra­cił miecz, hełm, zbroję, mun­dur i teraz mu­siał zająć się uzu­peł­nie­niem tych bra­ków. * * *— Tyle lat służę w gwardii im­pe­rial­nej, ale nigdy nie wi­działem ta­kiego apelu.Taun­gar cho­dził tam i z po­wro­tem, pa­trząc z nie­do­wie­rza­niem na żoł­nie­rzy ustawio­nych na dzie­dzińcu pała­co­wym do po­ran­nego prze­glądu.— Zda­rzało się, że moi lu­dzie tra­cili hełmy, gu­bili bluzy albo por­tki. By­wało, że prze­pa­dały im ostrogi. Od czasu do czasu któ­ryś gubił pra­wie wszystko. Za­po­dziewały im się mie­cze, lance, sztylety, rę­ka­wice, buty, na­pier­śniki, tar­cze czy konie. Ale nigdy, nigdy nie zda­rzyło mi się, aby tak wielu mo­ich ludzi utra­ciło w tym sa­mym cza­sie tak wiele przed­miotów! Bra­kuje ca­łego, kom­plet­nego mun­duru. Czy sam sobie od­szedł? Czy to Dzień Bła­znów? Na pewno nie. A na­wet gdyby był, gwardia ce­sar­ska nie jest miej­scem na urzą­dza­nie sobie kre­tyń­skich dow­ci­pów. Wcale mnie to nie bawi. I każdy, kto utra­cił choćby jeden ka­wa­łek ga­lonu nie bę­dzie śmiał się przez mie­siąc! Do­sta­nie zakaz opuszcza­nia ko­szar, prace poza ko­lej­no­ścią i utraci mie­sięczny żołd — skoro ma taki talent do tra­cenia rze­czy. A poza tym, bę­dzie mu­siał od­kupić wszystko, co zgu­bił. Jak można od was oczeki­wać, że ochronicie cesa­rza, skoro na­wet nie po­trafi­cie upil­no­wać mun­du­rów, które ła­ska­wie po­zwo­lił wam nosić? Wy bez­uży­teczna bando nie­kom­pe­tent­nych idiotów. Nie mam poję­cia, po co w ogóle po­zwolono wam za­cią­gnąć się do gwardii. Nie na­daje­cie się na­wet do służby w armii. Nie na­daje­cie się na­wet do miej­skiej straży.W swoim no­wym mun­durze Kon­rad pa­trzył obo­jętnie przed sie­bie, gdy Taungar prze­cho­dził przed nim, opie­przając po­nad po­łowę swoich pod­ko­mendnych. Nie miał moż­liwo­ści do­trzeć do ma­ga­zynu kwatermi­strza i zdo­być w nim bra­ku­jące umundu­ro­wa­nie i broń. Za­miast tego mu­siał skon­fi­sko­wać wszystko, co mu było po­trzebne u in­nych żoł­nie­rzy w sali sy­pial­nej ko­szar — parę bu­tów od jed­nego, pas od dru­giego i tak dalej. W re­zul­tacie skomple­tował całe opo­rzą­dze­nie. Wiele czasu za­jęło mu upewnie­nie się, że wszystko do­brze na nim leży. Gdyby byli bar­dziej czujni, Kon­ra­dowi nie uda­łaby się ta sztuczka, a oni unik­nę­liby kary. Woj­skowa sprawie­dli­wość była su­biektywna i su­rowa. Tylko tego mógł się spo­dziewać każdy, kto za­cią­gnął się do woj­ska. Być może bę­dzie to dla nich po­ży­teczna lek­cja. Uświado­mią sobie, że nigdy nie po­winni czuć się bez­pieczni bez względu na to, gdzie się znaj­dują i że nigdy nie po­winni ni­komu ufać.Wszy­scy stali w szyku, na baczność, bez na­pier­śni­ków, spodni czy też in­nych utra­co­nych ele­mentów wy­posa­żenia. O świ­cie w ko­sza­rach za­pa­no­wało straszliwe za­mie­sza­nie, gdy przed świ­tem gwardzi­ści za­częli ubie­rać się po ciemku. Ci, któ­rzy pierwsi za­uwa­żyli, że coś im zgi­nęło, pró­bo­wali zdo­być bra­ku­jące ele­menty wy­posa­żenia u mniej spo­strzegaw­czych kole­gów i wy­bu­chło kilka bójek. Za­częły się po­szu­ki­wa­nia, ale bez re­zul­tatów. Bo też i ni­czego nie można było zna­leźć — Kon­rad wszystko miał na sobie.— Ubiegłej nocy woj­sku udało się pod­palić wła­sną war­tow­nię — cią­gnął dalej Taungar. — Gdy­by­ście wy byli na ich miej­scu, przy­pusz­czam, że uda­łoby się wam spa­lić cały pałac! Z ich wię­zie­nia zbie­gło dwóch więźniów, war­tow­nik nie żyje, a ofi­cer zagi­nął.Taun­gar za­trzymał się przed Kon­ra­dem.— Twierdzą, że od­po­wie­dzialność za wszystko, co się stało, po­nosi czło­nek gwardii ce­sar­skiej — hełm Kon­rada nie był w sta­nie za­sło­nić wszyst­kich świe­żych ranek i za­dra­pań na jego twa­rzy. Sier­żant wpa­try­wał się w niego przez chwilę i dodał — Ale oczywi­ście wo­jacy kła­mią, żeby ukryć wła­sną nie­udol­ność.A więc nie zna­le­ziono pole­głego ofi­cera i nie zo­stała prze­ka­zana żadna wia­do­mość o skavenach lub ja­kichś in­nych be­stiach z pie­kła ro­dem gnieżdżą­cych się w pod­zie­miach Alt­dorfu. Na­wet sto­lica Ce­sar­stwa nie była bez­pieczna przed tymi spło­dzo­nymi przez ciemność stwo­rami. A może wła­śnie ze względu na swoją sto­łecz­ność Alt­dorf stał się głównym ośrodkiem działań Cha­osu?Miasto stało się sto­licą Sig­mara, gdy dwa i pół ty­siąca lat temu zjed­no­czył on osiem zwalcza­ją­cych się ludz­kich ple­mion. Wtedy na­zy­wało się Re­ik­drof. W dal­szym ciągu po­zo­sta­wało ser­cem Ce­sar­stwa — a naj­szyb­szym spo­so­bem zabi­cia większo­ści istot było za­danie im ciosu w serce. A to oznaczało za­mach na sa­mego cesa­rza, Karla-Franza z domu Wil­helma Dru­giego.Może teraz, gdy ce­sarz znaj­do­wał się poza sto­licą, nie było bez­po­śred­niego nie­bez­pie­czeń­stwa. Jeżeli Gaxar za­mie­rzał za­stą­pić Karla-Franza stwo­rzo­nym przy po­mocy swojej nek­ro­mantycz­nej sztuki so­bo­wtó­rem, po śmierci Sza­rego Maga naj­prawdo­po­dob­niej za­nie­chano re­ali­zacji jego planu. Wszak Gaxar był je­dyną istotą, która po­tra­fiła kon­tro­lo­wać tego stwora, który teraz za­pewne utra­cił już po­zory życia. Lit­zen­reich na pewno wie­działby, jak prze­sta­wia się sytu­acja. Swego czasu mag za­po­wia­dał, że ma za­miar po­krzy­żo­wać Gaxarowi plan umiesz­cze­nia na tro­nie oży­wio­nego cza­rami uzur­pa­tora. Cza­row­nik i Szary Pro­rok byli od­wiecz­nymi wro­gami.Zabity przez Kon­rada war­tow­nik był jedy­nym człowie­kiem, który mógłby go roz­po­znać. Ani strażnicy przy bra­mie, ani towa­rzy­szący mu żoł­nierz i ofi­cer w lo­chach nie mieli czasu ani oka­zji, aby przyjrzeć mu się do­kład­niej. W każ­dym razie wszystko wskazy­wało na to, że ce­sar­ska gwardia nie po­trakto­wała po­waż­nie wy­su­nię­tych przez woj­sko oskarżeń. Obie te for­ma­cje nie ży­wiły do sie­bie szczegól­nej sym­patii.Ale Taungar pa­trzył na Kon­rada tak, jakby po­dej­rze­wał, że jego pod­władny miał jakiś związek z wy­da­rze­niami mi­nio­nej nocy.— Wszyscy re­gu­lami­nowo ubrani — pole­cił sier­żant, po­now­nie roz­po­czy­nając swoją wę­drówkę tam i z po­wro­tem wzdłuż sze­regu — je­den krok wy­stąp!Konrad i siedmiu gwardzi­stów wy­ko­nało roz­kaz.— Ty, ty i ty, za mną bie­giem marsz!Konrad wraz z dwoma towa­rzy­szami ru­szył za sier­żan­tem. Oka­zało się, że zo­stali członkami pocztu, który wspinał się dwieście stóp na przed­ostatni po­ziom pa­łacu, na ostatni ba­stion, gdzie — wy­soko nad mia­stem, nad ca­łym pań­stwem — co ranka roz­wi­jano ce­sar­skie sztandary. W cza­sie całej do­tych­cza­so­wej służby Kon­rada jeden z drzew­ców zaw­sze po­zo­sta­wał pusty. Był to zło­cony maszt fla­gowy, na któ­rym pod­no­szono oso­bisty sztandar władcy, gdy ten prze­by­wał w swojej re­zy­den­cji.W tym miej­scu, nad któ­rym gó­ro­wało jedy­nie sta­no­wi­sko ob­ser­wa­cyjne na wieży, miało się u stóp całe roz­po­ście­ra­jące się w dole mia­sto. Kon­rad wi­dział woj­skowe ko­szary, choć nie do­strzegł już żad­nego śladu po­żaru. Uj­rzał Reik i bramę w bia­łych mu­rach obron­nych, przez którą po­wró­cił do Alt­dorfu. Spo­glą­dał po­nad czerwo­nymi da­chami mu­rów i przez chwilę za­sta­na­wiał się, jak da­leko do tej pory zdo­łali uciec Lit­zen­reich i Ust­nar.Miał wra­żenie, że gdyby się po­chylił, mógłby pod­nieść znaj­du­jące się w dole bu­dynki, jak domki dla lalek, i zo­ba­czyć, gdzie Cza­szkolicy ukrył Ely­ssę.Gdy uro­czy­stość do­bie­gła końca i ostatnie nuty trąbki he­rolda wciąż od­bijały się echem od wid­nie­jącej nie­opo­dal ko­puły kate­dry Sig­mara, do­wódca warty po­pro­wa­dził żoł­nie­rzy spi­ral­nymi schodami z po­wro­tem w dół.Taun­gar i Kon­rad jako ostatni za­częli tę długą wę­drówkę i gdy przez chwilę byli sami, sier­żant oznajmił:— Będę dziś wie­czo­rem w „Wypo­czynku Wę­drowca”. Rozdział trzeci [top] Słowa Taungara nie były rzu­co­nym mi­mo­cho­dem za­pro­sze­niem towa­rzy­skim. Sier­żanci i sze­re­gowcy nie na­wią­zy­wali przyjaźni, a „Wypo­czy­nek Wę­drowca” nie był knajpą, którą za­zwy­czaj od­wie­dza­liby członko­wie gwardii ce­sar­skiej. Kon­rad ubrany był tak jak w chwili przy­bycia do Alt­dorfu i miał prze­pustkę po­zwalającą mu na opuszcze­nie ko­szar na cały wie­czór. Szedł do go­spody okrężną drogą, aż przez mo­sty: naj­pierw Sig­mara, a po­tem Oswalda Bo­ha­tera. Prze­cho­dząc przez pierwszy z nich, wy­rzucił resztę ma­ry­nar­skiej odzieży, którą po po­wro­cie do ko­szar ukrył w sien­niku. Wreszcie do­tarł do karczmy.Lokal nie róż­nił się od ty­sięcy in­nych karczm. Był za­tło­czony i gwarny, wszędzie sły­szało się roz­mowy, śmiechy i kłót­nie. Ściany oraz sufit czarne były od od­kła­dają­cej się przez dzie­się­cio­lecia sadzy, a po­wie­trze prze­sycał za­pach ale, kwa­śny odór zwietrza­łego piwa roz­le­wa­nego i wsiąkają­cego przez lata w pod­łogę, a także ude­rza­jący do głowy chmie­lowy aro­mat świe­żego piwa, które wciąż wa­rzono za salą dla gości.Po­cząt­kowo nie za­uwa­żył Taungara, po­my­ślał więc, że sier­żant jesz­cze nie przy­szedł. W końcu zo­ba­czył go sie­dzą­cego w kącie. Przez mo­ment miał jed­nak wąt­pli­wo­ści, czy rze­czy­wi­ście jest to jego do­wódca. Nie­któ­rzy po zdję­ciu zbroi wy­glą­dali na mniejszych, ale nie Taungar. Nie był wpraw­dzie wy­so­kim męż­czy­zną, ale do­brze zbu­do­wa­nym i umięśnio­nym. Cy­wilna odzież dziwnie nie pa­so­wała do jego wy­glądu i po­kry­tej szramami twa­rzy. Mógł się ubrać jak doker albo ro­bot­nik, wy­brał zaś strój bo­ga­tego kupca. Miał na sobie do­brze skrojoną kurtkę z filcu, do­pa­so­wane do niej spodnie, ko­szulę z nie­bie­skiej sa­tyny i żół­tawy je­dwabny sza­lik owi­nięty wo­kół szyi, spięty złotą spinką o ja­kimś skompli­ko­wa­nym wzo­rze. Ob­cięte nie­mal tak samo krótko jak u Kon­rada siwe włosy były sta­ranie wyszczot­ko­wane. Na bio­drze wi­siała po­chwa ze sztyletem o mak­sy­mal­nej dłu­gości klingi, na jaką ze­zwalano cy­wi­lom. Rę­ko­jeść sztyletu sprawiała wra­żenie wy­ko­nanej ze sre­bra.Palił fajkę, a na stole stał przed nim pra­wie pełen pu­char wina. Kon­rad ski­nął głową na znak, że go po­znaje i miał za­miar za­wró­cić w stronę be­czek w dru­gim kącie sali, ale Taungar przywołał go ski­nie­niem głowy.— Dziewko! — ryk­nął, jakby musztro­wał swój od­dział.Konrad usiadł na­prze­ciwko swojego sier­żanta. Po kilku mi­nu­tach przez tłum prze­ci­snęła się młoda dziew­czyna, z tru­dem trzyma­jąc w rę­kach tacę za­sta­wioną ku­flami peł­nymi piwa. Po­sta­wiła ją przed nimi na stole.Mogła mieć naj­wy­żej ja­kieś dwa­na­ście lat, pra­wie białe włosy a w jej wy­glą­dzie było coś, co przy­po­mi­nało Kon­ra­dowi osobę, o któ­rej wo­lałby nie pa­mię­tać. Gdy sta­wiała przed nim kufel, jej ła­godne, orze­chowe oczy do­strzegły, że ją ob­ser­wuje. Uśmiech­nęła się. Taungar za­płacił, a ona pod­nio­sła tacę i ru­szyła dalej.Jej uśmiech był taki sam jak Kry­sten — cie­pły, uczciwy, ale rów­nież kpiarski.Kry­sten, którą nie­mal ko­chał, którą opu­ścił, gdy wy­je­chał z ko­palni w po­szu­ki­wa­niu świątyni kra­sno­lu­dów. Schwytana wówczas przez armię na­jeźdźców z pół­nocy być może już nie żyła. Miał tylko na­dzieję, że umarła szybko i bez cier­pień. Na­gle uświado­mił sobie, jak bar­dzo ją ko­chał.Konrad pod­niósł kufel i jed­nym hau­stem opróżnił go do po­łowy.Taun­gar ob­ser­wo­wał go przez chwilę, aż wreszcie się ode­zwał:— Czy chciałbyś mi po­wie­dzieć, co się stało?Konrad wzruszył ra­mio­nami.— Nie mu­sisz nic wy­ja­śniać, ale może będę w sta­nie ci po­móc.Konrad spoj­rzał na niego. Taungar był wete­ra­nem wielu kam­panii, prze­żył wię­cej niż Kon­rad mógł sobie wy­obra­zić. Słu­żył we wszyst­kich za­kąt­kach Im­pe­rium, wal­czył i zwy­cię­żał wszelkiego ro­dzaju prze­ciw­ni­ków. Lu­dzi i in­nych. Kon­rad ro­zej­rzał się wo­koło, przy­glą­dając się sie­dzą­cym w karczmie go­ściom. Nie­któ­rzy z nich znaj­do­wali się w za­sięgu głosu.— Naj­lep­szym miej­scem do pro­wa­dze­nia roz­mów, któ­rych treść po­winna zo­stać w ta­jem­nicy, jest takie, w któ­rym pa­nuje hałas — stwierdził Taungar. — A naj­lep­szym miej­scem dla tych, któ­rzy pra­gną być nie za­uwa­żeni, jest takie, gdzie jest pełno ludzi. A więc?..Konrad wypił jesz­cze jeden łyk piwa.— Chaos — oznajmił cicho i Taungar po­kiwał ze zro­zu­mie­niem głową.Często uży­wane słowo, ale nie­wielu ro­zu­miało jego sens — na­wet Kon­rad nie był pe­wien jego prawdzi­wego zna­cze­nia. Zresztą większość ludzi w ogóle się nim nie inte­re­so­wała. Za­jęci swoimi co­dziennymi sprawami, na­wet nie po­dej­rze­wali jego ist­nie­nia i nie zda­wali sobie sprawy z jego wpływu na ich życie i cały świat.— Jest tutaj — do­dał Kon­rad. — W Alt­dor­fie.Taun­gar po­cią­gnął ze swojej fajki i wy­pu­ścił dym po­mię­dzy zę­bami.— Wiem o tym — rzekł.— Od jak dawna? Od Praag?— Jesz­cze wcześniej. I roz­po­zna­łem wro­gie siły, które przewo­dziły oblę­żeniu. Nie­mal zgi­ną­łem. Je­stem po­dobny do cie­bie. Obaj ży­jemy na kra­wę­dzi śmierci. By­łem w armii, która przeła­my­wała oblę­żenie i nie­wiele bra­ko­wało, a nie prze­żył­bym tej akcji. Cza­sem wy­obra­żam sobie, że rze­czy­wi­ście nie żyję, że od tam­tych cza­sów je­stem du­chem. — Taungar uśmiech­nął się na tę myśl i wy­pił łyk wina. — Kiedy człowiek się sta­rzeje, coraz bar­dziej uświada­mia sobie, że jest śmiertelny, Kon­ra­dzie. Gdy by­łem młodszy, czę­sto ryzy­ko­wa­łem, wal­czy­łem, nie przejmu­jąc się swoim lo­sem — wypił ko­lejny łyk i od­sta­wił pu­char.— Wiem o Cha­osie — cią­gnął dalej. — Ja­kieś dwa­dzie­ścia lat temu by­łem jed­nym z tych, któ­rzy po­szli do zamku Dra­chen­fels, aby uprzątnąć bała­gan. Wstąpiłem do gwardii ce­sar­skiej, żeby wal­czyć za cesa­rza — to były czasy Luit­polda — aby bro­nić jego i Ce­sar­stwa. By­łem młody i nie­winny, ale wy­ro­słem z jed­nego i dru­giego. Wszystkie moje po­glądy o tym świe­cie ule­gły cał­ko­witej zmianie, gdy zna­leźli­śmy się w Sza­rych Gó­rach i na­tknę­liśmy na nie­prawdo­po­dobne stwory, ja­kie żyły w twierdzy wiel­kiego maga. Tor­tu­ro­wali­śmy je, wie­szali­śmy, pali­liśmy, ale nie byli­śmy w sta­nie usu­nąć ich z pa­mięci. Były wy­jąt­kowo kosz­marne: bar­dziej zwie­rzęce niż zwie­rzęta, gor­sze niż złe. Były cał­ko­wi­tym za­prze­cze­niem wszyst­kiego, co ludz­kie. Były Cha­osem.— I są tutaj, w Alt­dor­fie — rzekł Kon­rad. — Spi­skują prze­ciwko mia­stu.— Zaw­sze spi­skuje się prze­ciwko ce­sa­rzowi — od­parł bar­dzo spo­koj­nie Taungar.— Skaveni chcą go za­stą­pić so­bo­wtó­rem.— Nie może być gor­szy niż Karl-Franz.Konrad spoj­rzał na Taungara ze zdziwie­niem. Nie była to re­akcja, ja­kiej można by się spo­dziewać po członku gwardii ce­sar­skiej. Wspo­mniał o spi­sku Gaxara tylko dla­tego, bo po­trze­bo­wał po­mocy Taungara, która nie­wiele miała wspólnego z ochroną Karla-Franza. Miał na­dzieję, że Taungar ze­chce go wes­przeć. Po­trzebny był mu ktoś, kto zna Alt­dorf i wie­działby, w jaki spo­sób od­na­leźć ukryte przejścia pod mia­stem.— Czy ce­sarz coś dla mnie zro­bił? — za­pytał Taungar, za­uwa­żyw­szy zdzi­wioną minę Kon­rada. — Słu­ży­łem mu wier­nie przez ćwierć wieku, ale wciąż je­stem sier­żan­tem. Ko­bal­towy pió­ro­pusz jest wszystkim, co osią­gnę, po­nie­waż nie uro­dzi­łem się w od­po­wiedniej ro­dzi­nie. Wiele czasu upły­nęło, za­nim do mnie do­tarło, Kon­ra­dzie, że na­leży słu­żyć wy­łącz­nie sa­memu so­bie. Nie obo­wią­zuje wier­ność wo­bec ni­kogo, tylko wo­bec sa­mego sie­bie. Wszystko, co będę robił w przy­szło­ści, będę robił wy­łącz­nie w swoim wła­snym, naj­lepiej po­jętym inte­resie.— Ale... co bę­dzie, jeżeli Ce­sar­stwo zo­sta­nie za­ata­ko­wane przez le­giony Cha­osu... jeżeli sta­niemy się nie­wol­ni­kami ciemności?— Je­ste­śmy nie­wol­ni­kami, wcale o tym nie wie­dząc. Czyż jeden pan może być gor­szy od dru­giego?— Nie mo­żemy do­pu­ścić do triumfu Cha­osu!— To jedy­nie mit roz­po­wszech­niany przez na­szych władców, by zmu­sić nas do po­słu­szeń­stwa. Ży­jemy w lęku, aby oni żyli w luk­susie.— A co z Praag? To nie był mit. Mó­wiłeś prze­cież, że omal tam nie zgi­nąłeś! A co z tymi wszyst­kimi obrzydli­wymi stwo­rami, które za­biłeś w zamku Dra­chen­fels?— Walka w tak zwa­nej słusznej sprawie nie dała mi nic poza ra­nami i cier­pie­niami. Dla­czego mia­łoby mnie ob­cho­dzić, co dzieje się z ce­sa­rzem i Im­pe­rium? Do­póki żyję i teraz, kiedy mam już za sobą po­nad po­łowę życia, chcę dla sie­bie wszyst­kiego, co naj­lep­sze.Słowa Taungara zna­lazły od­zew w umy­śle Kon­rada. Tak bar­dzo przy­po­mi­nały jego wła­sne roz­wa­żania. Wszak dla niego naj­waż­niej­szym za­da­niem było oca­lenie Elyssy. Za­sta­na­wiał się, jaką cenę jest go­tów za­pła­cić za jej bez­pie­czeń­stwo. Jeżeli ceną za dziew­czynę by­łoby życie cesa­rza, nie miał wąt­pli­wo­ści, że wy­brałby Ely­ssę. Uświado­mie­nie sobie tego faktu brzmiało nie­mal jak here­zja. Ale prze­cież na miej­sce Karla-Franza przy­szedłby inny ce­sarz. Kto­kol­wiek, kto wy­stę­po­wałby w roli sym­bo­licz­nej głowy pań­stwa. Ale Ely­ssa była tylko jedna.Tego ro­dzaju myśli nie były jedy­nie czczymi dy­wa­ga­cjami.Gaxar spi­sko­wał prze­ciwko ce­sa­rzowi — a Ely­ssa była w tej sa­mej pod­ziemnej kryp­cie, w któ­rej był Szary Mag.— Mó­wię ci to — cią­gnął dalej Taungar — po­nie­waż nie chcę, abyś stra­cił w życiu tyle, co ja.Konrad po­kręcił głową.— Nie, nie. Mu­simy być w sta­nie robić jedno i dru­gie. Wal­czyć z Cha­osem i re­ali­zo­wać nasze wła­sne cele. Jedno nie wy­klu­cza dru­giego.— Nic nie ro­zu­miesz. Je­steś bar­dzo po­dobny do mnie, Kon­ra­dzie, do ta­kiego, ja­kim by­łem nie­gdyś — mó­wiąc te słowa Taungar wpa­try­wał się upar­cie w Kon­rada, trzyma­jąc obu­rącz prze­guby rąk młodszego męż­czy­zny. — Mu­sisz mi po­zwo­lić, abym ci udo­wod­nił, że mam rację. Prze­ko­nasz się, gdy zo­ba­czysz do­wód.Konrad nie tego oczekiwał. Zro­zu­miał, że nie uzy­ska od sier­żanta po­mocy. Był sam — jak zaw­sze. Tylko on jeden wie­dział o Ely­ssie i dbał o jej los. Co­kol­wiek nale­żało zro­bić, tylko on mógł i chciał pod­jąć taką próbę.Konrad szarpnię­ciem uwolnił ręce i wstał.— Wra­cam do ko­szar — oznajmił.— By­łoby lepiej, gdy­byś po­szedł ze mną — po­wie­dział Taungar. Nie mu­siał już ni­czego do­da­wać. Kon­rad zda­wał sobie sprawę, że sier­żant musi wie­dzieć o jego udziale we wczoraj­szej ucieczce z wię­zie­nia i że jeżeli tylko ze­chce, bę­dzie mógł za­de­nun­cjo­wać Kon­rada.Się­gnął po kufel i na­pił się. Miał nie­wielki wy­bór. Był bez broni i cho­ciaż uwa­żał, że w razie po­trzeby mógłby dać sobie radę z Taunga­rem, ko­lejna śmierć jesz­cze bar­dziej skompli­ko­wa­łaby jego sytu­ację.— Je­go­mość, któ­rego od­wie­dzimy, przy­pad­kiem jest rów­nież w do­brych sto­sun­kach z Ma­thia­sem, do­radcą Wielkiego Teo­goni­sty — oznajmił Taungar. — Jeżeli chcesz, mo­żesz mu opo­wie­dzieć swoją hi­storię o uzur­pato­rze, a po­tem zo­sta­nie ona prze­ka­zana dalej zwy­kłą drogą służ­bową. To je­dyny spo­sób, aby cię wy­słu­chano, któż bo­wiem uwie­rzy­łby sze­re­gow­cowi albo na­wet sier­żan­towi gwardii ce­sar­skiej?Wypił ostatni łyk wina, a kiedy wstał, Kon­rad wreszcie mógł do­kład­nie zo­ba­czyć wzór na jego złotej bro­szy. Przedsta­wiał dwie nagie ko­biety sple­cione w uści­sku. Taungar uśmiech­nął się i dodał:— Ale sądzę, że zdo­łamy ci wy­tłu­ma­czyć, że na­prawdę twój inte­res po­lega na czymś zu­peł­nie in­nym. Mo­żemy iść?Prze­ci­snęli się przez tłum. Taungar szedł pierwszy i w pew­nej chwili obej­rzał się, aby spraw­dzić, czy Kon­rad idzie za nim. W tym sa­mym mo­men­cie zde­rzył się z nio­sącą kufle blon­dynką. Po­śli­zgnęła się, taca wy­padła jej z rąk, a za­war­tość kufli roz­lała się na pod­łogę. W sali na chwilę za­padła cisza. Lu­dzie oglą­dali się, ale wkrótce znowu roz­legły się roz­mowy, śmiechy i sprzeczki.Taun­gar za­klął i wy­tarł kro­ple piwa, które zmo­czyły mu spodnie. Ob­szedł na­około dziew­czynę, która klę­czała, pod­no­sząc puste na­czy­nia.Konrad za­trzymał się i spoj­rzał na słu­żącą. Teraz nie przy­po­mi­nała mu już Kry­sten, ale ra­czej jego sa­mego. Przypo­mniał sobie wszystkie lata prze­pra­co­wane w karczmie Branden­he­imera. Był nie­wiele wię­cej niż nie­wol­ni­kiem, bi­tym i ko­pa­nym za każ­dym ra­zem, gdy w czymś za­winił, a na­wet wtedy, gdy nie zro­bił nic złego.— Trudi! — za­wołał krępy, ły­sie­jący męż­czy­zna, nad­bie­gając z dru­giego końca karczmy. — Coś ty naro­biła?Nie­wąt­pli­wie był to wła­ści­ciel i Kon­rad do­my­ślał się, że dziew­czynę czeka lanie. Zro­bił krok do przodu. Tego wie­czoru rów­nie do­brze cięgi może ze­brać karczmarz.— Bar­dzo mi przy­kro, herr Runze — po­wie­działa.— Mnie rów­nież — od­parł męż­czy­zna. — Eee, mniejsza z tym. To były tylko zlewki. Ta banda nie jest już w sta­nie o tej porze po­czuć ja­kiej­kol­wiek róż­nicy.Runze od­wró­cił się i wró­cił tam, skąd przy­szedł. Kon­rad roz­luźnił dłoń. Trudi spoj­rzała na niego, uśmiech­nęła się jesz­cze raz i przez mo­ment znowu wy­glą­dała jak Kry­sten — takie same włosy, twarz, oczy...Konrad od­wró­cił wzrok i wy­szedł w noc za Taunga­rem. * * *Konrad za­sta­na­wiał się, czy mógłby po pro­stu dys­kret­nie odłą­czyć się do Taungara i po­rzu­cić służbę w gwardii ce­sar­skiej, ale wie­dział, że zna­la­złby się wówczas w gor­szej sytu­acji. Jeżeli nie po­wróci do pa­łacu, straci miej­sce, z któ­rego mógłby działać. Nie mógłby po­zo­stać w mie­ście, po­nie­waż gwardia po­szu­ki­wa­łaby go jako de­zer­tera. Nie miałby do­kąd iść, żad­nych kon­tak­tów, pie­nię­dzy i broni, a bez tego jego szanse od­nale­zie­nia Elyssy sta­łyby się jesz­cze mniejsze.Fakt, że Taungar wcale nie jest lojal­nym gwardzi­stą, mógł się oka­zać ko­rzystny dla Kon­rada. Słowa sier­żanta świad­czyły, że bie­rze on udział w ja­kiejś prze­stęp­czej działalno­ści. Prawdo­po­dob­nie to wła­śnie miał na myśli, gdy twierdził, że od tej pory bę­dzie działał, ma­jąc na względzie tylko wła­sne inte­resy. Alt­dorf był por­tem, za­pewne cho­dziło więc o udział w przemy­cie. Cła na nie­które im­por­to­wane wy­roby były bar­dzo wy­sokie i ci, któ­rzy mieli moż­ność do­star­cza­nia ta­kich luk­su­sów, dora­biali się for­tun. A członko­wie bandy przemyt­ni­ków naj­prawdo­po­dob­niej lepiej znali pod­ziemne mia­sto pod Alt­dor­fem niż gwardia ce­sar­ska.Taun­gar za­pewne pro­wa­dził go na spo­tka­nie z in­nym zle­ce­nio­dawcą, sze­fem tajnej orga­niza­cji, dla któ­rej pra­co­wał. Zro­zu­miałe, że taki człowiek zna do­radcę Wielkiego Teo­goni­sty kultu Sig­mara, po­nie­waż bo­gaci i wpływowi lu­dzie czę­sto mniej sza­no­wali prawo niż bie­dota. Kon­rad pa­mię­tał słowa Lit­zen­rei­cha, że ukła­dają oni prawo tak, aby działało na ich ko­rzyść. Był skłonny przy­znać mu rację. Gdyby bo­gaty oby­watel zo­stał przyła­pany na ła­ma­niu prawa, jego sę­dziami oka­za­liby się równi mu sta­nem, któ­rzy za­pewne uka­ra­liby go w moż­liwie jak naj­ła­god­niej­szy spo­sób. Ale, oczywi­ście, nie doty­czyło to licz­niej­szej i mniej za­moż­nej czę­ści spo­łe­czeń­stwa. Bez względu na to, jak drobne było wy­kro­cze­nie, wy­mie­rzano za nie bar­dzo su­rową karę — bole­sną albo cza­sem na­wet w naj­wyż­szym wy­mia­rze.Żołd, jaki otrzymy­wał Kon­rad jako czło­nek gwardii, był bar­dzo niski, a poza tym nie mógł go otrzymać przed od­słu­że­niem mie­siąca. Nie­za­leż­nie od roz­woju wy­da­rzeń wąt­pił czy w tym mo­men­cie bę­dzie jesz­cze w Alt­dor­fie, ale nie miał nic prze­ciwko za­ro­bie­niu paru ko­ron. Na­jem­nicy na pół­noc­nej gra­nicy zaw­sze ma­rzyli o zro­bie­niu wiel­kiego ma­jątku. Na­wet Wil­kowi takie am­bicje fi­nan­sowe nie były obce, o czym świad­czyło zor­gani­zo­wa­nie eks­pe­dycji w po­szu­ki­wa­niu sta­rego złota kra­sno­lu­dów i klej­no­tów w za­gu­bio­nej świątyni w gó­rach Kis­levu. Wilk, Kon­rad i Anvila istot­nie od­na­leźli taką świątynię, ale nie było w niej ukrytego bez­cen­nego skarbu, lecz horda ja­ski­nio­wych go­bli­nów.Minęło już po­nad pięć lat od mo­mentu wzięcia Elyssy do nie­woli. Kon­rad pró­bo­wał nie my­śleć o straszli­wych katu­szach, ja­kie z całą pew­no­ścią mu­siała prze­żyć w tym cza­sie. Teraz, gdy wie­dział, że dziew­czyna wciąż jesz­cze żyje, wszystkie zmy­sły na­ka­zy­wały mu nie tracić ani chwili i na­tychmiast od­na­leźć ją i uwolnić. Ale gdy roz­wa­żył tę sprawę lo­gicz­nie, uświado­mił sobie, że w po­rów­naniu ze wszyst­kimi tortu­rami, które dziew­czyna znio­sła do tej pory, kilka dni nie mo­gło uczynić spe­cjal­nej róż­nicy.Pro­blem pole­gał na tym, że Cza­szkolicy mógł już opu­ścić mia­sto, za­bie­rając ze sobą jeńca. Gdyby tak się stało, Kon­rad już byłby się spóźnił. Gdyby jed­nak było ina­czej, miał w ciągu na­stęp­nych dni szansę pre­cy­zyj­nie wszystko przemy­śleć i za­pla­no­wać. Gdyby udało mu się wy­tro­pić stwora, któ­rego na­zy­wał Cza­szkolicym, w jaki spo­sób byłby w sta­nie zabić istotę, umiejącą wy­cią­gnąć sobie strzałę z serca, nie po­zo­sta­wia­jąc na­wet śladu rany?Pa­mię­tał do­sko­nale nie­natu­ralnie chudą po­stać za­pewne je­dy­nego czło­wieka bio­rą­cego udział w na­pa­dzie i ma­sa­krze miesz­kań­ców ro­dzin­nej wio­ski. Tak ludzki, a zara­zem tak obcy. Gdy wtedy wy­szarpnął ze swojej piersi strzałę, na któ­rej nie wi­dać było naj­mniejszego śladu krwi, obej­rzał uważnie herb i do­piero póź­niej przełamał drzewce. Ten gest sprawiał wra­żenie, jakby Cza­szkolicy roz­po­znał złoty znak. Po­dob­nie Wilk, uj­rzawszy herb na koł­cza­nie Kon­rada, za­cho­wał się tak, jakby już go kie­dyś wi­dział.Idąc przez mia­sto obok Taungara, Kon­rad zie­wał. Od dwóch nocy nie wy­sy­piał się i czuł się wy­czer­pany. Nie był obecnie tak sprawny jak na gra­nicy. Jego siły zo­stały nad­szarpnięte w cza­sie wie­loty­go­dniowej nie­woli u bandy ra­bu­siów Ka­stringa, a uwięzie­nie w spi­żo­wej zbroi jesz­cze bar­dziej nad­wą­tliło jego wi­tal­ność. Mi­nęły nie­całe dwa tygo­dnie od przy­bycia do Alt­dorfu. Słu­żąc w gwardii, bar­dzo starał się od­two­rzyć swoje mię­śnie i wy­trzyma­łość.Rany, które od­niósł w cza­sie bitwy sto­czo­nej pod zie­mią z kar­ło­wa­tymi, zwie­rzo­kształt­nymi stwo­rami, były jedy­nie po­wierz­chownymi za­dra­pa­niami i ugry­zie­niami. Ale takie, po­zor­nie nie­winne ob­raże­nia czę­sto oka­zy­wały się naj­groź­niej­sze. Ślina, która przy ugry­zie­niu przed­ostała się do krwi, mo­gła być tru­jąca i zabić ofiarę wolno i bar­dzo bole­śnie. Ale zęby i pa­zury mię­so­żer­ców zwy­cię­żo­nych ubie­głej nocy przez Kon­rada chyba nie były po­kryte taką śmiercio­no­śną wy­dzie­liną, po­nie­waż obra­żenia na jego le­wym ra­mie­niu i dłoni goiły się bar­dzo do­brze. Gdy pełnił służbę w Kis­levie, nie­mal stra­cił ramię z po­wodu gan­greny, która wdała się w ranę. Koń­czynę ocalił mu wtedy elf obda­rzony ma­gicz­nymi zdol­no­ściami uzdrawia­ją­cymi i od tej pory rany na lewej ręce Kon­rada goiły się o wiele szyb­ciej niż na in­nych czę­ściach ciała.Elyssa rów­nież dys­po­no­wała ukrytą mocą uzdrawia­jącą. Wy­le­czyła obra­żenia, które od­niósł za­bija­jąc ata­kują­cego ją zwie­rzo­łaka. Być może wła­śnie owe ta­lenty ma­giczne oca­liły jej życie, gdy wio­ska zo­stała zdo­byta przez siły Cha­osu.Konrad nie lubił prze­by­wać w osa­dach i mia­stach. Czuł się w nich za­mknięty. For­tyfi­kacje Alt­dorfu sprawiały wra­żenie stwo­rzo­nych po to, aby trzymać miesz­kań­ców we­wnątrz, a nie by uniemoż­liwić na­past­ni­kom wdarcie się do środka. Miał uczucie, że pra­wie każdy, z kim się tu spo­tykał, mógł być po­ten­cjal­nym wro­giem, a on nie był w sta­nie go roz­po­znać. Na gra­nicy nie było z tym pro­ble­mów, ale w mie­ście sytu­acja wy­glą­dała zu­peł­nie ina­czej. W mie­ście nie było zwie­rzo­ła­ków, w każ­dym razie nie na po­wierzchni. Tu byli jedy­nie lu­dzie. Ale lu­dzie są naj­bar­dziej zdra­dzieckimi, naj­bar­dziej nie­bez­piecznymi prze­ciw­ni­kami.Ze względu na swoje bo­gactwo Alt­dorf miał wię­cej zło­dziei i ra­bu­siów niż każde inne mia­sto. Główne ulice były sze­rokie, oświe­tlone przez całą noc i re­gu­larnie pa­tro­lo­wane, ale Kon­rad wciąż na­słu­chi­wał, czy za jego ple­cami nie roz­le­gnie się na bruku od­głos kro­ków. Każdy ło­trzyk, który pod­jąłby ry­zyko, mógłby zna­leźć coś wię­cej niż by się spo­dziewał. Tylko banda rze­zi­mieszków mo­głaby od­wa­żyć się na­paść na dwóch spraw­nych i trzeźwych męż­czyzn. Ale ban­dyci nie­ko­niecznie mu­sieli od­zna­czać się zdrowym roz­sąd­kiem. Kon­rad roz­glą­dał się więc wo­koło i sze­ro­kim łu­kiem omi­jał każdy za­ułek, obok któ­rego prze­cho­dzili. Po­zo­sta­wali w pół­noc­nym rejo­nie mia­sta, kie­rując się w stronę han­dlo­wej dzielnicy, aż w końcu uj­rzeli cel wę­drówki.Dom stał na szczycie wzgórza w odle­gło­ści ja­kichś dwu­stu me­trów od gra­nic mia­sta, oto­czony bia­łymi mu­rami, bę­dą­cymi do­kładną ko­pią mu­rów mia­sta. Była tam rów­nież we­wnętrzna fosa, którą prze­kro­czyć można było po zwo­dzo­nym mo­ście, usy­tu­owa­nym za po­tężną, drewnianą bramą. Taungar dał znać o ich przy­byciu, stu­kając ciężką, żela­zną ko­łatką w kształcie le­gen­dar­nego młota bo­jo­wego Sig­mara, Ghalma­raza.Szczupły chło­piec, w wieku może pięt­nastu lub szes­nastu lat, na­tychmiast otworzył drzwi i skło­nił się nisko, wpusz­cza­jąc ich do środka. Był ubrany cały na biało — pan­tofle, obci­słe spodnie, luźna bluza, okrą­gła czapka, wszystko było białe. Po­pro­wa­dził ich do bu­dynku znaj­dują­cego się po­środku oto­czo­nego mu­rem ogrodu. Te­ren oświe­tlony był lam­pami ozdobio­nymi zna­kiem słyn­nej, dwu­ogo­nia­stej ko­mety, która po­ja­wiła się na nie­bie Sta­rego Świata w chwili na­ro­dzin Sig­mara. Z każ­dej padał po­dwójny pro­mień światła, uka­zując urzą­dzony z prze­py­chem ogród.Znaj­do­wało się tu kilka fon­tann. W środku każ­dej wid­niały rzeźby przedsta­wia­jące gro­te­skowe po­staci umierają­cych or­ków i go­bli­nów, a z ich ran try­skały strugi wody imi­tu­jące krew. Prawdo­po­dob­nie przedsta­wiały wro­gów, któ­rzy padli pod cio­sami młota Sig­mara pod­czas bitwy na Przełęczy Czarnego Ognia. Od fon­tann bie­gło kilka stru­mieni, wi­ją­cych się me­an­drami po tere­nie parka Prze­rzu­cono przez nie mostki, bę­dące mi­nia­tu­ro­wymi ko­piami sze­ściu mo­stów Alt­dorfu. Po­mię­dzy tymi stru­my­kami, wpa­dają­cymi do we­wnętrznej fosy, le­żały wy­sepki poro­śnięte eg­zo­tycz­nymi drzewami i krzewami. Choć była już zima, na gałę­ziach nie­któ­rych z nich w dal­szym ciągu wi­siały owoce.Dom o bia­łych ścia­nach i czerwo­nym da­chu stał po­środku ogrodu. Mury wznie­siono z ce­gieł z mo­ty­wem po­dwójnej ko­mety. Każda z da­chó­wek miała kształt po­dwójnej gło­wicy bo­jo­wego młota, a okna — za­rys ośmiora­miennych gwiazd. Przed sa­mym wej­ściem prze­rzu­cony był jesz­cze jeden mo­stek. Sługa otworzył drzwi, skło­nił się i ge­stem za­prosił Taungara i Kon­rada do hollu.— Czy mogę za­brać wa­sze płaszcze, pa­no­wie? — za­pytał ko­lejny sługa cze­ka­jący w sieni.Konrad uświado­mił sobie, że jest to dziew­czyna, identycz­nie ubrana i w po­dob­nym wieku, jak po­przedni słu­żący. Jej włosy wsu­nięte były pod białą cza­peczkę. Po­wie­siła ich płaszcze na ozdobnym wie­szaku i po­pro­wa­dziła obu gości sze­ro­kim ko­ryta­rzem o ścia­nach wy­łożo­nych bo­aze­rią z ciemnego drewna i ob­wie­szo­nych go­beli­nami oraz obra­zami przedsta­wia­ją­cymi roz­maite zwy­cię­stwa Sig­mara. Kilka kryształo­wych kan­dela­brów mi­go­tało pło­my­kami świec. Dziew­czyna za­stu­kała do drzwi przy końcu hollu, otworzyła je, po czym ukło­nem za­pro­siła Kon­rada i Taungara do środka. Zna­leźli się ob­szer­nej kom­nacie. Stały w niej pod ścia­nami ele­ganckie ser­wantki, rzeź­bione skrzynie i naj­roz­mait­szego ro­dzaju bo­gato zdo­bione me­ble.— Rolf! To cu­downe, że cię wi­dzę!Taun­gara po­witał męż­czy­zna, który po­spie­szył im na spo­tka­nie. Był prze­cięt­nego wzrostu, ale miał zde­cy­do­wa­nie większy niż prze­ciętny ob­wód talii. Wy­da­wał się ukrywać swoją tu­szę pod luźną, ja­sno­błę­kitną szatą, ale jego wy­siłki nie były uwień­czone ja­kimś szczegól­nym po­wo­dze­niem. Mu­siał mieć około pięć­dzie­siątki, a jego tłuste po­liczki po­kry­wała siatka po­pę­ka­nych żyłek. Włosy miał szpa­ko­wate i prze­rze­dzone, związane na karku wstążką do­pa­so­waną barwą do ko­loru szaty. W upierście­nio­nej dłoni trzymał zdo­biony rubi­nami srebrny pu­char.Objął ra­mio­nami Taungara, przytula­jąc mocno do sie­bie i ca­łując w oba po­liczki. Kon­rad za­sta­na­wiał się, czy go­spo­darz po­cho­dzi z Bre­tanii, gdzie męż­czyźni za­cho­wy­wali się tak w sto­sunku do in­nych męż­czyzn.— Wi­taj Wer­nerze — rzekł Taungar. — To jest Kon­rad, człowiek, o któ­rym ci mó­wi­łem — od­wró­cił się do swojego towa­rzy­sza. — A to Wer­ner Zunter­mein — przedsta­wił go­spo­darza.— Ach, Kon­rad! — za­wołał Zunter­mein, kie­rując się w jego stronę. — Jakże je­stem rad z za­war­cia tej zna­jo­mo­ści.Konrad cof­nął się, aby unik­nąć uści­sków, ale Zunter­mein za­miast go objąć, pod­niósł rękę i po­gła­skał Kon­rada po twa­rzy.— Co się stało? Wal­czy­liście? — wes­tchnął i po­kręcił głową. — Chłopcy zaw­sze po­zo­staną chłopcami — stał, wpa­trując się w Kon­rada. — Jaki przy­stojny. A oczy, jakie nie­zwy­kłe!Konrad miał oczy róż­nego ko­loru. Jedno i dru­gie na pierwszy rzut oka było zie­lone, ale przyj­rzawszy się bliżej, można się było zo­rientować, że lewe jest wła­ści­wie złote. Swego czasu róż­nica nie pole­gała tylko na bar­wie. Lewe oko ostrzegało go o nie­bez­pie­czeń­stwo, po­nie­waż czę­sto był w sta­nie zo­ba­czyć nim to, co miało się stać i od­po­wiednio się przy­go­to­wać. W miarę upływu lat ten dar pro­ro­czego wi­dze­nia sta­wał się coraz bar­dziej ka­pry­śny i w końcu znik­nął, gdy Lit­zen­reich wy­dobył Kon­rada ze spi­żo­wej zbroi.Konrad od­chylił się do tyłu, aby unik­nąć do­tknięcia Zunter­me­ina— Szkoda, że masz te szramy — dodał Zunter­mein. — Ale, nie­stety, nic na tym świe­cie nie jest do­sko­nałe. Sia­daj­cie. Coś do picia? — nie cze­kając na od­po­wiedź strzelił pal­cami i ko­lejny słu­żący na­pełnił dwa pu­chary zdo­bione dro­gimi ka­mie­niami.Konrad usiadł tak da­leko od Zunter­me­ina, jak to było moż­liwe. Słu­żący podał mu pu­char, który był za­pewne wart tyle ko­ron, ile Kon­rad byłby w sta­nie zaro­bić przez pięć lat w gwardii ce­sar­skiej Czym­kol­wiek zaj­mo­wał się Zunter­mein było to z całą pew­no­ścią do­cho­dowe zaję­cie. Słu­żący ubrany był w tym sa­mym stylu, co po zo­stała dwójka, ale Kon­rad nie był w sta­nie zo­rientować się, jakie płci jest ten trzeci.— Rolf po­wie­dział mi, że mógłbyś zo­stać jed­nym z nas — oznajmił Zunter­mein, sa­do­wiąc się na sofie, na któ­rej po­mie­ści­łoby się dwóch lu­dzi o nor­mal­nych wy­mia­rach.— Wy­znawcą Sig­mara? — za­pytał Kon­rad.— Nie­zu­peł­nie — od­parł Zunter­mein.Konrad pod­niósł kie­lich do warg, ko­rzenny aro­mat ude­rzył go w noz­drza. Do­my­ślał się, że blady płyn jest bar­dzo mocny, a mo­ment wy­ma­gał za­cho­wa­nia peł­nej sprawno­ści umy­słu. Przez chwilę trzymał srebrny pu­char przy ustach, uda­jąc że pije, a po­tem go opu­ścił. Taungar nie skończył w karczmie swojego wina, ale teraz łykał nie­zwy­kły napój, jakby umierał z pra­gnie­nia.— Zna pan do­radcę Wielkiego Teo­goni­sty? — za­pytał Kon­rad uznając, że nade­szła pora, aby przejąć ini­cja­tywę.— Ma­thiasa? Tak, owszem. Ale wy­je­chał ra­zem z ce­sa­rzem.— Skaveni za­mie­rzają zabić cesa­rza i za­stą­pić go so­bo­wtó­rem.Zun­ter­mein mil­czał przez kilka se­kund. A po­tem wypił łyk wina i rzu­cił od nie­chcenia:— Do­prawdy?— Tylko tyle ma pan do po­wie­dze­nia? Mu­simy ostrzec cesa­rza.— Je­żeli wiesz o tym spi­sku, Kon­ra­dzie i jeżeli nie jest on jedy­nie jakąś głu­pią po­gło­ską, ja­kich wiele cią­gle krąży, je­stem pe­wien, że ci, któ­rzy chro­nią dro­giego Karla-Franza, rów­nie do­brze zdają sobie sprawę z nie­bez­pie­czeń­stwa. Wszak ty­dzień bez przy­najmniej tu­zina za­gro­żeń jego osoby jest do­prawdy bar­dzo nudny. Nie oba­wiaj się, ce­sarz jest naj­do­kład­niej pil­no­wa­nym człowie­kiem w Sta­rym Świecie.„Jeżeli ochrona cesa­rza przejmuje się swoimi obo­wiązkami w ta­kim sa­mym stop­niu, jak Taungar i Zunter­mein, to Karl-Franz ma po­ważne kło­poty” — po­my­ślał Kon­rad, ale nie ode­zwał się ani sło­wem. W końcu mu­siał my­śleć o sprawach waż­niej­szych niż los cesa­rza. Upił łyk wina, które oka­zało się rze­czy­wi­ście tak mocne, jak oczekiwał. Przełknął je po­woli, czu­jąc jak cie­pło spływa gar­dłem i pro­mie­niuje przez całe ciało. Za­uwa­żył, że Taungar pod­suwa swój pusty pu­char słu­żą­cemu, aby go po­now­nie na­pełnił.— Mam wra­żenie, że słu­żyłeś w Kis­levie? — za­pytał Zunter­mein. — Byłeś tam w cza­sie oblę­żenia Praag?Konrad dwu­krot­nie ski­nął głową.— Po­zna­łeś już świat lepiej niż większość ludzi w ciągu ca­łego życia — mó­wił dalej Zunter­mein. — To zna­czy, praw­dziwy świat. Wiemy, jaki jest, co się dzieje i bę­dzie działo. My... — le­ni­wym ru­chem ręki wskazał Kon­rada, Taungara i sie­bie. — Wiemy. I mo­żemy to wy­ko­rzy­stać.— A co to ta­kiego?— Chaos — stwierdził Zunter­mein.Konrad nie od­po­wie­dział.— Pust­ko­wia Cha­osu — dodał Zunter­mein, koły­sząc za­war­to­ścią pu­charu i wpa­trując się w nią. — Co twoim zda­niem tam ro­biłeś, Kon­ra­dzie? Bro­niłeś gra­nicy przed na­jeźdźcami z pół­nocy? Po­wstrzy­my­wałeś Chaos? Ale Cha­osu nie można za­trzymać przy po­mocy zbrojnej siły, po­nie­waż nie ma on gra­nic. Jest jak po­wie­trze, któ­rym od­dy­chamy. Znajduje się wszędzie. Tutaj — w Ce­sar­stwie, w Alt­dor­fie — pod­niósł głowę i spoj­rzał Kon­ra­dowi w oczy. — W tym po­koju.Konrad po­pa­trzył na Taungara, który się nie ode­zwał. Uśmiechał się tylko i po­pijał przy­pra­wione wino.— Po­wie­trze, któ­rym od­dy­chamy — po­wtó­rzył Zunter­mein. — Cha­osu po­trze­bu­jemy tak samo jak po­wie­trza do od­dy­cha­nia. To jest jedno i to samo.Konrad od­sta­wił pu­char na intar­sjo­wany stolik i za­czął pod­nosić się z miej­sca, ale się roz­my­ślił. Wyj­ście stąd by­łoby czczym ge­stem, po­nie­waż nie miał do­kąd pójść. Po­sta­nowił towa­rzy­szyć Taunga­rowi, więc teraz mu­siał po­zo­stać i wy­słu­chać, co Zunter­mein miał do po­wie­dze­nia, cho­ciaż, po­dob­nie jak wcześniej w karczmie, nie takiej roz­mowy się spo­dziewał. Czuł, że jest spo­kojny, roz­luź­niony i nic mu nie grozi. Równie do­brze mógł po­zo­stać i skończyć swój napój.— Nie­któ­rzy wie­rzą, że ludz­kość jest two­rem Cha­osu — kon­tynu­ował Zunter­mein. — I dla­tego wła­śnie lu­dzie są jego naj­lep­szym słu­gami. Ale Chaos służy także i nam, a na­grody, które daje, są nit do po­gar­dze­nia.Konrad roze­śmiał się krótko, po­gar­dli­wie.— Nie szydź z tego, Kon­ra­dzie — rzekł Zunter­mein spo­koj­nie. — Ja już zo­sta­łem do­tknięty Cha­osem.— Co ma to zna­czyć? — za­pytał Kon­rad, ale znał już od­po­wiedź.Zun­ter­mein rów­nież zda­wał sobie z tego sprawę. Uśmiech­nął się do Kon­rada i wypił łyk wina.— Nie mo­żesz z tym wal­czyć, Kon­ra­dzie. Je­steś czę­ścią Cha­osu, a on czę­ścią cie­bie.— Czego pan chce?— Mo­żemy na­wzajem sobie po­móc, Kon­ra­dzie. Przyłącz się do nas. W twoim życiu było tak wiele bólu. Na­de­szła pora na za­dość­uczynie­nie. Nad­szedł czas na ra­dość, na przyjem­ności.— Nie — za­pro­te­sto­wał Kon­rad, wstając z miej­sca. — Nie sądzę aby­śmy mieli jesz­cze jakiś temat do omówie­nia, herr Zunter­mein.— Wer­nerze, na­zy­waj mnie Wer­ne­rem — go­spo­darz rów­nież się pod­niósł. — Miałem na­dzieję, że zo­sta­niemy przyja­ciółmi, Kon­ra­dzie.— A więc po­mylił się pan.— Przy­najmniej nie roz­sta­wajmy się jako wro­go­wie.Zun­ter­mein wy­cią­gnął prawą dłoń, Kon­rad odru­chowo od­po­wie­dział tym sa­mym ge­stem i uści­snęli sobie ręce w woj­skowy spo­sób, ści­ska­jąc dło­nią prze­gub. Ręka Zunter­me­ina sta­wała się cie­plej­sza, bar­dzo cie­pła, pod­czas gdy prze­gub Kon­rada był coraz zim­niej­szy. Pró­bo­wał się uwolnić, ale bez skutku. Całe ramię miał unie­ru­cho­mione i cał­ko­wicie po­zba­wione sił ży­cio­wych.Zun­ter­mein był cza­row­ni­kem...— Wiem, gdzie ona jest — oznajmił i pu­ścił rękę.Konrad zato­czył się do tyłu i za­czął roz­cie­rać lo­do­watą prawą rękę lewą dło­nią, sta­rając się z po­wro­tem ją oży­wić.— Kto? — spy­tał Kon­rad wie­dząc, że od­po­wiedź może być tylko jedna.— Ta, o któ­rej my­ślisz.— Gdzie jest? Za­pro­wadź mnie do niej!— To nie takie pro­ste, Kon­ra­dzie — Zunter­mein za­mknął oczy i do­tknął czoła czubkami pal­ców pra­wej dłoni. — Jed­nak może uda się coś za­ła­twić — otworzył oczy i się uśmiech­nął. — Istot­nie, mógłbyś ją spo­tkać... je­żeli obie­casz przyjść na jedno z na­szych spo­tkań towa­rzy­skich i po­waż­nie roz­wa­żyć moż­li­wość przyłącze­nia się do nas.— Zro­bię wszystko, co po­wiesz, wszystko, co ze­chcesz.— Cie­szę się — od­parł Zunter­mein. — Rol­fie, od­pro­wadź Kon­rada. W ciągu kilku dni przy­ślę wia­do­mość.Taun­gar wstał i pod­szedł do drzwi, które słu­żący przed nim otworzył. Kon­rad wy­szedł w ślad za nim do hollu.W dal­szym ciągu roz­cierał swoje przedramię, czu­jąc jak odrętwie­nie stop­niowo ustę­puje. Chciał zadać jesz­cze wiele pytań, ale nie wie­dział, od czego za­cząć.— Za kilka dni — szep­nął Zunter­mein i po­ca­łował go w lewy poli­czek. Kon­rad cof­nął się w samą porę, aby unik­nąć dru­giego ca­łusa. Rozdział czwarty [top] Ko­lejny świt, ko­lejne roz­wi­nię­cie ce­sar­skich sztanda­rów wy­soko nad pała­cem, sto­licą i Im­pe­rium. Kon­rad spo­glą­dał na pół­noc, gdzie mógł do­strzec czerwony dach domu Zunter­me­ina.Nigdy nie wierz cza­row­ni­kowi...Ale wła­ści­wie nie miał wy­boru. Od­nale­zie­nie Elyssy na wła­sną rękę było bez­na­dziejnym przedsię­wzięciem.Tylko raz zdra­dził ko­muś imię dziew­czyny. Stało się to wtedy, gdy Wilk oglą­dał czarny koł­czan, a Kon­rad wy­jaśnił mu, że do­stał go od Elyssy.Doty­kając Kon­rada, Zunter­mein po­znał jego naj­taj­niej­szą myśl — o Ely­ssie — i to wy­ko­rzy­stał. Chciał go skło­nić, by się do niego przyłączył, ale rów­nie do­brze mógł kła­mać. Skąd bo­wiem mógł wie­dzieć, gdzie jest Ely­ssa? Kon­rad miał za­miar wró­cić do domu Zunter­me­ina. Gdyby oka­zało się, że dziew­czyny tam nie ma — wyj­dzie na­tychmiast — ale przedtem ze­mści się na cza­row­niku.Kilka dni. Zunter­mein po­wie­dział, że za kilka dni coś bę­dzie wie­dział.Konrad zerk­nął na sto­ją­cego na baczność Taungara, sa­lutu­ją­cego roz­wija­nym wła­śnie bo­gato ha­fto­wa­nym sztanda­rom. Sier­żant zwerbo­wał go do gwardii ce­sar­skiej, a te­raz za­mie­rzał zro­bić z nie go wy­znawcę Cha­osu...Czy Zunter­mein istot­nie był czci­cie­lem Cha­osu? Kon­rad ra­czej w to wąt­pił. Pa­mię­tał Ka­stringa i jego po­gań­ski od­dział. W ciągu mi­nio­nych lat ze­tknął się z nie­zli­czoną liczbą in­nych fa­naty­ków. Znał cenę ich bluź­nier­czej wiary. Koszto­wała ich wszystko. Prze­kształcali się, stając na wpół zwie­rzę­tami, na wpół ludźmi, zmienia­jąc w końcu w zwie­rzo­ła­ków, praw­dziwe twory Cha­osu, zde­for­mo­wane na du­szy i na ciele.Może rze­czy­wi­ście za tą sza­cowną fa­sadą, w domu ozdobio­nym świętymi sym­bo­lami Młota Sig­mara, mieszkał wy­znawca Cha­osu. Bar­dzo prawdo­po­dobne, że była to naj­now­sza moda wśród bo­ga­czy w Alt­dor­fie. Taungar wplątał się w tę sprawę być może dla­tego, że można było na niej zro­bić pie­nią­dze.— Po­trze­buję tro­chę go­tówki — po­wie­dział Kon­rad do sier­żanta, gdy po­now­nie jako ostatni opusz­czali mury obronne. — A także prze­pustkę. Mu­szę dziś wyjść na mia­sto.Taun­gar spoj­rzał na niego. Pa­mię­tał słowa Zunter­me­ina — cho­ciaż nie mógł wie­dzieć, kogo cza­row­nik miał na myśli, mó­wiąc „ona” — i zda­wał sobie sprawę, że Kon­rad musi po­wró­cić. Ski­nął głową.— Pięć ko­ron ci wy­star­czy? — za­pytał. — Mogę zwolnić cię ze służby dziś po połu­dniu.Konrad ski­nął głową i po ranku po­świę­co­nym na ćwi­cze­niu walki na to­pory wy­szedł z pa­łacu. Tak jak po­przedniego wie­czoru, był ubrany w cy­wilne ubra­nie, po­nie­waż nie wy­ko­ny­wał żad­nych ofi­cjal­nych czynności.Prze­szedł przez Alt­dorf, czu­jąc taki sam nie­pokój, jak ubie­głej nocy. Wo­lałby się zna­leźć zu­peł­nie gdzie in­dziej, wszędzie, byle nie w naj­większym mie­ście Ce­sar­stwa.Jedy­nym mia­stem, w któ­rym prze­by­wał dłu­żej, było Praag, ale zna­lazł się tam w zu­peł­nie in­nych oko­licz­no­ściach. Zdo­byte i za­jęte przez od­działy Cha­osu Praag zo­stało od­bite, po czym zrównano je z zie­mią i od­bu­do­wano od nowa. Większość bu­dyn­ków Alt­dorfu było więc o wiele star­sza. Ulice sto­licy prze­bie­gały we­dług planu przyjętego ty­siące lat temu, a nie­które domy stały w miej­scach, które za­mieszki­wano bez prze­rwy od cza­sów Sig­mara.A jed­nak nie bu­dynki, bez względu na ich wiek, wy­wie­rały szczególny wpływ na Kon­rada; ani ulice, ani za­ułki, wy­bru­ko­wane na pra­daw­nej ziemi, która od wie­ków nie wi­działa sło­necznego światła. Cały cię­żar histo­rii przy­po­minał przytła­cza­jące Kon­rada opary. Miał wra­żenie, że nie może się ru­szyć, nie wpa­dając na ko­goś. Na­wet gdy ni­kogo nie było w po­bliżu, du­chy z tak wielu ty­siąc­leci zda­wały się prze­gra­dzać mu drogę. W po­rów­naniu z tym mia­stem na­wet po­nure, za­śnie­żone rów­niny Kis­levu były o wiele przyjaź­niej­sze.Być może to tylko wiel­kie sku­pisko ludzi wy­wie­rało na nim tak nie­po­ko­jące wra­żenie. Przypo­mniał sobie, co po­wie­dział Zunter­mein: że lu­dzie są two­rami Cha­osu...Czy taka była prawda? W takim razie ist­niało tu naj­większe sku­pisko ener­gii Cha­osu, z ja­kim kie­dy­kol­wiek się ze­tknął. Nic też dziwnego, że takie oka­zały się jego reak­cje.A skoro Kon­rad sam był teraz stwo­rze­niem Cha­osu, a po­do­bień­stwa się od­py­chają... tak przy­najmniej stwierdził kie­dyś Lit­zen­reich. Czy nie dla­tego wła­śnie siły Cha­osu były po­dzielone i nie­ustannie ze sobą wal­czyły? Wszak le­giony prze­klę­tych bóstw to­czyły ze sobą bezu­stanne wojny. Bez prze­rwy trwała bitwa jed­nej armii zła prze­ciwko dru­giej.Litzen­reich uwa­żał, iż zło nie jest sy­no­ni­mem Cha­osu. Chaos po pro­stu ist­niał, a lu­dzie jedy­nie wa­run­ko­wali jego byt. Lit­zen­reich po­rów­ny­wał Chaos do wody, a Zunter­mein do po­wie­trza, ale Kon­rad nie wie­rzył ani jed­nemu, ani dru­giemu.Był uwięziony we­wnątrz zbroi ze spiżu — zbroi Cha­osu, co oznaczało, że zo­stał ska­żony Cha­osem. Lit­zen­reich uwolnił go z me­talo­wego wię­zie­nia, ale użył w tym celu spa­cze­nia... Mag przy znał po­tem, że ta­jem­nicza sub­stan­cja w rze­czy­wi­stości po­cho­dził z pust­kowi i uważa się, iż jest przy­czyną wszelkich mu­tacji i wła­śnie ona stwo­rzyła zwie­rzo­ła­ków.Konrad był więc po­dwójnie prze­klęty.A Zunter­mein to wy­czuł.Konrad był pe­wien, że cza­row­nik wy­ko­rzy­stał swe ma­giczne zdol­ności. Naj­prawdo­po­dob­niej rów­nież ma­jątek zdo­był dzięki nim, a nie kul­towi Cha­osu. Tego ro­dzaju związek wpłynąłby prze­cież na jego wy­gląd. Także czary po­zwo­liły mu prze­nik­nąć w myśli Kon­rada i umożli­wiły tak szybkie od­nale­zie­nie Elyssy - jeżeli istot­nie tego do­konał.Stara­jąc się — acz­kol­wiek bez większego suk­cesu — nie my­śleć o dziew­czy­nie i o tym, co może zda­rzyć się w ciągu kilku na­stęp­nych dni, pró­bo­wał sku­pić się na innej sprawie. Przybył prze­cież do Alt­dorfu z jed­nego po­wodu: tar­czy, którą po­słu­giwał się Srebrne Oko, gdy wal­czyli pod Mid­den­he­imem. Kon­rad chciał wie­dzieć gdzie skaven zna­lazł tar­czę. Miał rów­nież na­dzieję, że do­wie się cze­goś o zło­tym her­bie. Był to pro­blem, który in­try­go­wał go po­nad dzie­sięć lat, od chwili gdy Ely­ssa dała mu łuk, strzały i dzie­sięć strzał w koł­cza­nie z czar­nej, kar­bo­wa­nej skóry. A teraz wreszcie po­ja­wiła się oka­zja... * * *Poza Pała­cem Ce­sar­skim i Ka­tedrą Sig­mara, Ko­le­gium He­ral­dyczne było naj­star­szym bu­dyn­kiem, jaki Kon­rad kie­dy­kol­wiek wi­dział. Mie­ściło się na ty­łach do­mów, w za­ułku, który nie­gdyś mu­siał być o wiele szer­szy. Prze­smyk mię­dzy do­mami był tak ukryty, że po­cząt­kowo wcale go nie za­uwa­żył. W re­zul­tacie mu­siał się cof­nąć krętą, boczną ulicą. Wszystkie po­zo­stałe bu­dynki w są­siedztwie były bu­do­wane i od­bu­do­wy­wane wiele razy, na­to­miast pra­dawne kole­gium za­padło się do po­łowy w zie­mię, jakby uświada­mia­jąc sobie swój wiek i pró­bując się ukryć. Przez wieki wy­rzu­cane przez mieszczan śmiecie i od­padki na­gro­ma­dziły się grubą war­stwą, aż po­ziom jezdni się pod­niósł, a niż­sze piętra kole­gium stały się sute­reną. Dach po­kryty był gon­tem i da­chówkami, z któ­rych każda wy­da­wała się in­nego roz­miaru i barwy, swoją róż­no­rod­no­ścią po­ka­zując, jak wiele razy dach był re­monto­wany. Wszystkie mury, łuki i szczyty były prze­krzy­wione. Cały bu­dy­nek po­chylił się ze sta­rości, jak ka­leka, któ­remu ja­kimś cu­dem udało się przetrwać po­mimo znie­kształca­ją­cych go zmian.Konrad zszedł po wy­dep­ta­nych stop­niach i za­stu­kał do drzwi. Ni­żej ist­niał jesz­cze przy­najmniej jeden po­ziom — Kon­rad za­uwa­żył, że drzwi były osa­dzone w daw­nym oknie. Drewno osy­py­wało się pod do­tknięciem pal­ców. Nikt nie od­po­wie­dział, po­pchnął więc drzwi, które otworzyły się ze skrzypie­niem za­rdzewia­łych za­wia­sów, a po­tem wszedł w mrok.W środku pachniało jed­no­cze­śnie ku­rzem i wil­gocią. Kon­rad od­cze­kał kilka se­kund, aby jego oczy przywy­kły do ciemności. W od­dali do­strzegł mi­go­czące światło i ru­szył w jego kie­runku wą­skim ko­ryta­rzem. Podłoga była nie­równa, ściany po­wy­krzy­wiane. Gdy wzrok Kon­rada przy­zwy­czaił się już do braku światła, za­uwa­żył, że wzdłuż ca­łego ko­ryta­rza umiesz­czono ta­blice — nie­któ­rej okrą­głe, inne w kształcie styli­zo­wa­nej tar­czy, a na każ­dej z nich znaj­do­wał się od­mienny wzór. Uświado­mił sobie, że są to herby, setki her­bów, a wi­dząc, jak farba na nich wy­bla­kła lub się osy­pała, wy­wniosko­wał, że mu­siały być bar­dzo stare. Na ścia­nach do­strzegł kilka luk w miej­scach, skąd tar­cze spa­dły i ni­czego już tam nie umiesz­czono.Przy­glą­dając się im, na­stąpił na coś, co pękło pod jego cię­ża­rem. Po­chylił się, aby obej­rzeć do­kład­niej ten przedmiot. Była to jedna z bra­kują­cych tarcz przedsta­wia­jąca srebrny krzyż na czerwo­nym tle z jaki­miś czar­nymi syl­wet­kami pta­ków my­śliw­skich w jed­nym z pól. Po­zo­sta­łych trzech fi­gur nie był w sta­nie roz­po­znać, po­nie­waż gdy na­dep­nął tar­czę farba od­padła. Odłożył dwa prze­rdzewiałe ka­wałki i po­now­nie ru­szył w stronę światła.Kory­tarz roz­sze­rzał się, two­rząc większe po­mieszcze­nie. Ściany, od sufitu do pod­łogi, za­sta­wione były ty­sią­cami sto­ją­cych na pół­kach ksią­żek. Re­gały zo­stały ściśle wy­peł­nione, a inne książki pię­trzyły się w sto­sach na pod­łodze. Nic nie było tu pro­ste, półki wy­gi­nały się pod roz­ma­itymi ką­tami, na­wet sterty ksią­żek na pod­łodze nie stały pio­nowo, ale prze­chy­lały się w różne strony, Wszystko po­kryte było ku­rzem i pa­ję­czy­nami, zu­peł­nie jakby od wie­ków ni­czego tu nie ru­szano.A jed­nak w sa­mym środku po­koju, przy biurku peł­nym do­ku­mentów i ręko­pi­sów sy­pią­cych się na pod­łogę, sie­działo dwóch lu­dzi. Po­mię­dzy nimi stała latar­nia. Byli tak za­jęci ba­da­niami, iż wy­da­wało się, że nie do­strzegają go­ścia. Prze­glą­dali roz­maite księgi, ro­biąc no­tatki na leżą­cych przed nimi kar­tach per­ga­minu.— Do­bry wie­czór — ode­zwał się Kon­rad. W nie­zwy­kłej ciszy bi­blio­teki jego głos za­brzmiał bar­dzo gło­śno.Żaden z męż­czyzn przez kilka se­kund nie zwracał na niego uwagi, aż wreszcie młodszy pod­niósł głowę. Młodszy w po­rów­naniu ze swoim ko­legą, po­nie­waż miał mniej wię­cej sześćdzie­siąt lat i siwe włosy, jakby przy­pró­szone ku­rzem. Ten drugi, wy­glą­da­jący na przy­najmniej o trzy­dzie­ści lat star­szego, da­lej zaj­mo­wali się swoją pracą.— Przy­szedł pan w sprawie ście­ków? — za­pytał młodszy bi­blio­te­karz.— Nie — od­parł Kon­rad. — W sprawie herbu.Męż­czy­zna wes­tchnął, prze­su­wa­jąc oku­lary na czu­bek nosa i przetarł oczy.— Szkoda. Wie pan, na naj­niż­szym po­zio­mie są trzy stopy wody i sy­tu­acja może się jedy­nie po­gor­szyć. Nie­które utra­cone mate­riały są bez­cenne, po pro­stu nie do za­stą­pie­nia.— A herb? — przy­po­mniał mu Kon­rad.— Przy­szedł pan w nie­wła­ściwe miej­sce. Tutaj są ar­chiwa. Je­żeli chce pan kupić herb, musi pan pójść do no­wego bu­dynku.— By­łem tam i przy­słano mnie tutaj.„Nowy bu­dy­nek” miał przy­najmniej dwieście lat. Był w zde­cy­do­wa­nie lep­szym sta­nie i pra­co­wało w nim wię­cej ludzi. Gdy urzędnik przy pierwszym biurku usły­szał, o co Kon­ra­dowi cho­dzi, po­kręcił tylko głową, a na­stęp­nie skie­rował go do sta­rego kole­gium. Za swoje usługi za­żądał ko­ronę.— O co cho­dzi? — spy­tał ar­chi­wista, prze­su­wa­jąc oku­lary z po­wro­tem na miej­sce.— Chciał­bym, żeby mi pan obja­śnił pe­wien herb. Może pan to zro­bić?— Wie pan, że bę­dzie pan mu­siał za­pła­cić? Mamy obo­wią­zek po­bie­rać opłatę za nasze opi­nie.— Mogę za­pła­cić — po­twierdził Kon­rad, pod­rzu­cając na dłoni cztery ko­rony.Archi­wista wziął ka­wa­łek pa­pieru, a po­tem ge­stem przywołał Kon­rada. Star­szy skryba w dal­szym ciągu nie pod­nosił głowy. Sie­dział po­chy­lony nad leżą­cym na biurku per­ga­mi­nem, za­glą­dając od czasu do czasu do znaj­dują­cej się obok niego po­tęż­nej księgi.— Może mi pan opi­sać ten klej­not? Bar­dzo do­kład­nie, z każ­dym szczegó­łem. Nie­które herby są tak po­dobne do in­nych, że tylko spe­cjali­sta może usta­lić róż­nicę.— Ry­su­nek jest bar­dzo pro­sty.— To, co wy­daje się pro­ste dla laika, może oka­zać się bar­dzo skompli­ko­wane dla spe­cjali­sty.Konrad spoj­rzał na skrybę, któ­rego twarz po­zo­stała jed­nak zu­peł­nie obo­jętna.— Za­cznijmy więc od tynktur.— Od czego?— No, wie pan, od barw he­ral­dycznych — męż­czy­zna wskazał ręką sze­reg ster­czą­cych przed nim gę­sich piór.Konrad w tym mo­men­cie zo­rientował się, że są one zanu­rzone w ka­łama­rzach z tu­szami o róż­nych bar­wach.— Są tylko dwie — oznajmił Kon­rad. — Złota i czarna.— My na­zy­wamy je or i sable.— A rysu­nek przedsta­wia parę skrzyżo­wa­nych strzał...— Czyli fle­che en croix.— ...i po­mię­dzy nimi dłoń w pan­cer­nej rę­ka­wicy.— Po­ing ma­ille.— Strzały i rę­ka­wice są złote. Cała reszta jest czarna. Przy­najmniej za­zwy­czaj.— Za­zwy­czaj?— Na strzałach wzór jest od­wró­cony. Strzały są z czar­nego drewna z wą­ską złotą ob­wódką koło upie­rze­nia, a rysu­nek zo­stał wy­cięty w zło­cie tak, że wi­dać pod spodem drewno.— A więc fle­ches, jest sable dans or, za­miast or dans sable?— Skoro tak pan twierdzi.— Gdzie pan wi­dział ten herb? Na ecus­son?— Na czym?— Na tar­czy.— Tak. Złoto na czar­nym. Po­dob­nie na łuku i koł­cza­nie.— Ar­chet i carquois — męż­czy­zna spo­rzą­dził ko­lejną no­tatkę, a po­tem za­czął za­da­wać dal­sze pyta­nia. — Pod jakim ką­tem są strzały? Czy ich groty skie­ro­wane są w górę, czy w dół? I czy są bar­dzo duże w sto­sunku do drzew­ców? A czy upie­rze­nie jest bar­dzo duże w pro­por­cji do drzew­ców? Z któ­rej ręki jest pięść, dexter czy sini­ster! Czy wi­dać palce? Z któ­rej strony jest kciuk? Jak w sto­sunku do czubków strzał umiesz­czona jest pod­stawa pię­ści? Jak do dłu­gości strzał ma się roz­miar pię­ści?Odpo­wie­dział na wszystkie pyta­nia tak pre­cy­zyj­nie, jak tylko po­trafił, a skryba każdą od­po­wiedź no­tował na pa­pie­rze. Kon­rad za­sta­na­wiał się, ile czasu wy­ma­ga­łoby spo­rzą­dza­nie opisu, gdyby herb był bar­dziej skompli­ko­wany.— Do­brze — męż­czy­zna wziął na­stępny ka­wa­łek pa­pieru i z sze­regu ka­łama­rzy wyjął pióro. Mi­nutę póź­niej za­pytał: — Czy tak wy­glą­dał?Ge­stem po­prosił Kon­rada, aby przyjrzał się temu, co robi. Czarnym atra­mentem na­szki­co­wał na bia­łym pa­pie­rze strzały i pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy. Wy­glą­dały do­kład­nie tak, jak je Kon­rad za­pa­mię­tał.— Tak jest.— Za­pewne jest do­syć stary. Póź­niej­sze herby są za­zwy­czaj bar­dziej skompli­ko­wane, czę­ściowo z es­te­tycz­nych po­wo­dów, a czę­ściowo dla­tego, że wszystkie pod­sta­wowe wzory zo­stały już wy­ko­rzy­stane.— Nie ma ta­kiego herbu.Tym ra­zem ode­zwał się star­szy męż­czy­zna. Odłożył swoje pióro oraz księgę, którą stu­dio­wał. Wstał z tru­dem i spoj­rzał na ilu­stra­cję spo­rzą­dzoną przez towa­rzy­sza. Był przy­gar­biony, jakby wciąż ślę­czał nad pracą, prze­chy­lał się też na bok, cho­ciaż wcale nie się­gał po ciężki tom. Sprawiał wra­żenie, jakby sam nadał sobie kształt naj­lepiej pa­su­jący do układu bi­blio­teki. Albo być może pra­co­wał tu tak długo, że jego ciało wy­krzywiło się i po­wy­gi­nało pod nie­ubła­ga­nym ci­śnie­niem czasu, tak samo jak ko­lumny i cegły kole­gium.— Ale prze­cież go wi­działem — za­pro­te­sto­wał Kon­rad.— Mógł pan wi­dzieć ten sam wzór na róż­nych czę­ściach uzbrojenia — od­parł młodszy męż­czy­zna ob­ser­wu­jąc, jak jego ko­lega wolno kuś­tyka przez po­mieszcze­nie. — Ale to nie oznacza, że są ele­mentem herbu.— Czy nie może pan spraw­dzić? Po­szu­kać w jed­nej z wa­szych ksiąg?— Nie ma takiej po­trzeby. Herr Re­ne­mann jest en­cy­klo­pedią, je­żeli cho­dzi o he­ral­dykę. Jeżeli stwierdził, że nie ma ta­kiego herbu, to zna­czy, że taki herb nie ist­nieje.— Ale prze­cież nie może znać wszyst­kich.— Jed­nak zna.— A jeśli to bar­dzo stary herb, taki, który już nie jest uży­wany?— Wtedy też ist­nieje. Wie pan, ro­dzina może wy­mrzeć, ale jej herb po­zo­staje. Mamy go gdzieś w na­szych ak­tach.— W takim razie po­cho­dzi spoza Im­pe­rium.— Nie. Na­sze dane obejmują cały Stary Świat od Al­bionu do Księstw Gra­nicz­nych, od Kis­levu do Kró­lestw Esta­lij­skich. Nie chcemy ryzy­ko­wać po­myłki i na­dania w Alt­dor­fie herbu, który być może już na­leży, na przy­kład, do ja­kie­goś szla­chet­nego domu w Ma­grit­cie. Cho­ciaż te sprawy nie są już w kom­pe­tencji mo­jego wy­działu — męż­czy­zna po­kręcił ze smutkiem głową. — Herb, który pan opi­sał, nie ist­nieje. Jeżeli jed­nak pan chce, może pan pod­jąć nie­zbędne kroki, aby po­wo­łać go do życia. Je­ste­śmy w sta­nie spo­wo­do­wać, że taki herb zo­stałby na­dany panu i pana po­tom­kom. W dal­szym ciągu mo­żemy to robić — roz­pro­mie­nił się na tę myśl, ki­wa­jąc głową z apro­batą.Konrad był cał­ko­wicie pe­wien, że Re­ne­mann się myli. Pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy i skrzyżo­wane strzały nie mo­gły być zwy­kłymi ozdób­kami na czę­ściach uzbrojenia.— Chyba jed­nak nie sko­rzy­stam — rzekł. — Ile je­stem panu wi­nien?— Dwie ko­rony?Konrad poło­żył dwie mo­nety na lewej dłoni męż­czy­zny.— Wspo­mniał pan o wy­marłych ro­dach. Czy prze­cho­wu­jecie dane o her­bo­wych ro­dzi­nach?— Tak.— Chcę do­wie­dzieć się cze­goś o ro­dzi­nie Ka­strin­gów.— Skąd po­cho­dzili?— Z wio­ski w Ostlandzie nie­da­leko mia­sta Fer­lan­gen.Była to jego wła­sna wio­ska, w któ­rej żył od­kąd się­gał pa­mię­cią, cho­ciaż nigdy nie miał wra­żenia, że jest z nią na­prawdę związany. Jeżeli wio­ska miała jakąś na­zwę, Kon­rad nigdy jej nie po­znał. On sam rów­nież nie miał imie­nia, do­póki nie na­dała mu go Ely­ssa Ely­ssa, któ­rej ro­dowe na­zwi­sko brzmiało Ka­string.Skryba prze­sunął oku­lary na czu­bek nosa i spoj­rzał nad nimi po­woli przy­pa­trując się bi­blio­tecz­nym re­ga­łom. Po raz pierwszy wstał ze stołka i zro­bił krok w stronę naj­bliż­szego sze­regu re­ga­łów. Przez kilka chwil wo­dził po nich wzrokiem, a po­tem od­wró­cił się w stronę re­gału koło wej­ścia. Stał zde­cy­do­wa­nie za da­leko, aby od­czy­tać słowa, tam gdzie jesz­cze były wi­doczne na grzbietach ksiąg, Można było od­nieść wra­żenie, że spo­dziewa się, iż znaj­dzie wła­ściwy in­for­ma­tor nie ru­sza­jąc się z miej­sca.— Aha! — rzekł, jakby zo­rientował się do­kład­nie, w któ­rym tomie znaj­duje się ge­ne­alo­gia Ka­strin­gów. Pod­szedł do odle­głych półek i ski­nie­niem ręki dał znak Kon­ra­dowi, aby szedł za nim.— Tu­taj — oznajmił męż­czy­zna, gdy do­tarli do wy­peł­nio­nych książkami półek. — Pięć rzę­dów od tej, siódmy, ósmy i dziewiąty wo­lu­min od tej od­wró­conej do góry no­gami w czerwo­nej oprawie. Wi­dzisz?— Za­ty­tuło­wana Chron Ost XXXVI, Jul-Kel?Męż­czy­zna spoj­rzał na Kon­rada i kiw­nął głową.— Niech ją pan stamtąd zdejmie, do­brze? Jest pan chyba zręczniej­szy ode mnie.Żaden ze znaj­dują­cych się w są­siedztwie to­mów nie miał choćby po­dob­nego ty­tułu. Jakby książki w całej bi­blio­tece były usta­wione bez żad­nego sys­temu. Ta, którą wy­mie­nił skryba, stała zbyt wy­soko, by do niej do­się­gnąć, więc Kon­rad ro­zej­rzał się wo­koło, po­szu­kując dra­biny. Mu­siała tu być, po­nie­waż tylko przy jej po­mocy można było do­trzeć do gór­nych półek.— Niech pan sko­rzy­sta z tego — po­radził męż­czy­zna, wskazując na stertę ksią­żek obok sie­bie.— Je­żeli tak pan sobie ży­czy.Konrad wspiął się na jeden z niż­szych sto­sów ksią­żek, a po­tem na wyż­szy, wy­ko­rzy­stu­jąc roz­sy­pu­jące się stare tomy za­miast stopni. W dal­szym ciągu nie mógł się­gnąć tam, gdzie chciał. Po­sta­wił więc jedną stopę na książkach znaj­dują­cych się na naj­bliż­szej półce, się­gnął do góry i zdo­łał wsu­nąć czubki pal­ców pod grzbiet po­trzebnego tomu. Wy­cią­gał go po­woli, cal po calu. Schwycił go, gdy spa­dał, a po­tem ze­sko­czył na pod­łogę.— Trzy­mamy tu kopie jedy­nie współcze­snych mate­ria­łów — poin­for­mo­wał skryba. Poło­żył tom na szczycie stosu roz­pa­dają­cych się ksią­żek i otworzył na pierwszej stro­nie. — Ory­gi­nały są w no­wym bu­dynku. Ten prawdo­po­dob­nie wy­ma­gał uzu­peł­nień, ale trudno się temu dzi­wić. Mamy pewne braki per­so­nalne, jak za­pewne mógł pan za­uwa­żyć — za­czął kart­ko­wać księgę. — Jest... Ka­string.Na gór­nej czę­ści karty nary­so­wany był herb, który Kon­rad po­znał bez trudu — nie­bie­ska, uło­żona po­ziomo ręka, roz­dzielająca dwie po­łowy tar­czy. Na gór­nym polu przedsta­wiono dwie wieże połą­czone mu­rem z blan­kami — czerwone na bia­łym tle. Na dol­nym pra­wym znaj­do­wał się sy­gnet, srebrny na pur­pu­ro­wym tle, a umiesz­czony na nim herb był po­wtó­rze­niem ca­łego klej­notu Ka­strin­gów.— Za­mek i pier­ścień — sko­mentował bi­blio­te­karz krę­cąc głową. — Po­doba mi się to, że klej­not na pier­ście­niu musi ma­leć w nie­skończo­ność. Ale czego chciał się pan do­wie­dzieć?Konrad stał przy nim i czy­tał wpis, który koń­czył się w dol­nej czę­ści strony. Księga istot­nie wy­ma­gała aktu­ali­zacji. Nie wspo­mniano w niej, że dwór Ka­strin­gów zo­stał spa­lony, a ro­dzina wy­mor­do­wana.— We­dług tego — za­uwa­żył — Ka­string miał trzech sy­nów — Wil­helma, Si­gis­munda i Frie­dri­cha. A co z córką?— Po­zwoli pan, że po­pa­trzę — palec męż­czy­zny prze­sunął się po drzewie ge­ne­alo­gicz­nym rodu. — Szla­chet­nie uro­dzony Wil­helm Ka­string. Oże­nił się z Ul­ricą Au­gen­haus z Mid­den­he­imu. Pro­szę zwrócić uwagę, że naj­star­szy syn na­zwany zo­stał imie­niem ojca, Ro­dzinna tra­dycja. Dwaj inni sy­no­wie...— Dla­czego nie wspo­mniano o córce? Po­nie­waż była naj­młodsza i nie zdą­żono jej wpi­sać?— Możliwe, choć wąt­pię. Wi­dzi pan, z ge­ne­alo­gicz­nego punktu wi­dze­nia córki nie są zbyt ważne. Je­dy­nym za­da­niem ko­biety jest do­star­czać sy­nów. To oni za­cho­wują na­zwi­sko i prze­dłu­żają ród, Córki uwa­żane są czę­sto za nie­po­trzebny zby­tek — od chwili uro­dzin do za­mąż­pój­ścia, po­nie­waż aby mał­żeń­stwo do­szło do skutku, ro­dzi­nie pana mło­dego na­leży wy­pła­cić po­sag. Ale na­wet jeśli istot­nie w ro­dzi­nie Ka­strin­gów była jakaś córka, po­winno się ją zapi­sać. Dla po­rządku. Czy to wszystko?Konrad ski­nął głową. Męż­czy­zna za­mknął księgę i poło­żył na niej rękę.— Pro­szę ją tu zo­sta­wić. Trzeba ją uak­tual­nić. Może któ­regoś dnia... — wzruszył ra­mio­nami.Konrad po­now­nie odli­czył mo­nety. Bi­blio­te­karz przetarł ręce, by oczy­ścić je z kurzu i brudu. Kon­rad dał mu cztery ko­rony. Rozwa­żał, czy nie po­pro­sić o rysu­nek ta­jem­ni­czego herbu, skoro już za niego za­płacił, ale zre­zy­gno­wał.— Dziękuję — rzekł męż­czy­zna i wło­żył mo­nety do kie­szeni bluzy. — Jeżeli kie­dy­kol­wiek bę­dzie pan cze­goś od nas po­trze­bo­wał, chęt­nie słu­żymy in­for­ma­cją.Cała ta wi­zyta nic nie dała. Udowod­niono mu tylko, że Ely­ssa i herb w ogóle nie ist­niały... A prze­cież wie­dział, że i w jed­nym, i w dru­gim przy­padku nie jest to prawda.— Jest pan cał­ko­wicie pe­wien, że nie ma ta­kiego herbu?— Je­żeli ist­nieje — od­parł bi­blio­te­karz — to nie pie­czę­tuje się nim ża­den człowiek.Żaden człowiek...Słowa te dźwię­czały echem w my­ślach Kon­rada przez dwa na­stępne dni. Bi­blio­te­karz prawdo­po­dob­nie miał na myśli sztandary i pro­porce, któ­rymi po­słu­gi­wali się wo­jow­nicy Cha­osu, ale Kon­rad wie­dział, że wszystkie te flagi i znaki za­wie­rały bluź­nier­czy sym­bol bó­stwa, które czcili członko­wie da­nego od­działu. Skrzyżo­wane strzały i pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy nie były ska­żone takim bał­wo­chwal­stwem.Gdy wkrótce po na­pa­dzie Kon­rad po­wró­cił do swojej wsi, jedy­nymi śla­dami ist­nie­ją­cego tu kie­dyś życia były wy­pa­lone w ziemi za­rysy bu­dyn­ków. Pan Wil­helm i pani Ul­rica mu­sieli zgi­nąć w pie­kle, które po­chło­nęło ich dwór, i aż do przed­wczoraj Kon­rad są­dził, że Ely­ssa stra­ciła życie ra­zem z ro­dzi­cami.Jej bra­cia o wiele wcześniej opu­ścili do­linę, aby zro­bić ka­rierę w świe­cie i jeden z nich stał się póź­niej drę­czy­cie­lem Kon­rada w cza­sie dłu­giej i nu­żącej, wę­drówki z Kis­levu do Ce­sar­stwa.Konrad stał się jeń­cem bandy wy­znawców krwawego boga Khorne'a, któ­rej szlak, zna­czony śmiercią i zniszcze­niami, się­gnął da­leko poza gra­nice Pół­noc­nych Pust­kowi. Sprawcą jego nie­woli był Gaxar. Udający czło­wieka Szary Mag oszukał Kon­rada, a po­tem ogłu­szył. Gdy Kon­rad nieco póź­niej od­zy­skał zmy­sły, oka­zało się, że jest ofiarą prze­zna­czoną dla łowcy dusz. Ale przy­wódca krwiożer­czej bandy cią­gle nosił herb Ka­strin­gów na swojej zbroi. Kon­rad po­znał go i to oca­liło mu życie — przy­najmniej na jakiś czas.Bez względu na to, czy był to Wil­helm, Sigi­s­mund czy Frie­drich, za­czął już pła­cić wy­soką cenę za swoją wy­stępną wiarę. Twarz i ciało Ka­stringa ule­gły przemia­nie, z cza­szki wy­ra­stały rogi, skórę po­kryło futro, a zęby zmieniły się w kły.Jego banda ma­rude­rów była zbie­ra­niną bestii, ale to Kon­rada trakto­wano jak zwie­rzę w klatce, drę­czono i tortu­ro­wano. W końcu wy­warł straszliwą po­mstę, za­bija­jąc dzie­siątki psio­gło­wych mu­tan­tów pod­czas krwawej bitwy, która mo­gła za­ćmić na­wet ich po­nure ce­re­mo­nie. A ostatnim, który zgi­nął, był sam Ka­string, na­dziany na kopię Kon­rada — ko­pię ryce­rza ze spiżu...Ka­string w roz­mo­wie o Ely­ssie stwierdził, że nie jest ona jego praw­dziwą sio­strą. Prawdo­po­dob­nie też Ely­ssa nie zda­wała sobie sprawy, że z jej po­cho­dze­niem wią­zały się ja­kieś wąt­pli­wo­ści. Ka­string nie znał do­kład­nie szczegó­łów, ale utrzymy­wał, że Ely­ssa była tylko jego sio­strą przy­rod­nią — jeżeli w ogóle ist­niały mię­dzy nimi ja­kieś więzy krwi. Być może mó­wił prawdę i mo­gło to tłu­ma­czyć, dla­czego jej imię nie zo­stało wpi­sane w ro­dowe spisy Ka­strin­gów.Elyssa zna­lazła łuk i strzały głę­boko w pod­zie­miach dwom, Kon­rad za­pytał więc Ka­stringa, czy zna herb przedsta­wia­jący pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy i skrzyżo­wane strzały.„Może elfa? — za­sta­na­wiał się Ka­string. — Może jakoś związany jest z el­fami?”Czy Kon­rad wi­dział więc frag­menty el­fiego uzbrojenia? Czy Srebrne Oko po­słu­giwał się teraz tar­czą elfów? Elfy były rów­nie wy­sokie jak lu­dzie i być może Kon­rad na­uczył się łucz­nic­twa, ko­rzy­stając z ich broni?Ludzie i elfy mo­gli wy­da­wać wspólne po­tom­stwo, a więc może oj­ciec Elyssy był elfem?Żaden człowiek...Słowa te roz­brzmie­wały w my­ślach Kon­rada przez na­stępne dwa dni... A po­tem nade­szło we­zwa­nie Zunter­me­ina. Rozdział piąty [top] Dom zda­wał się dziś cał­ko­wicie od­mie­niony.Z ze­wnątrz wy­glą­dał do­kład­nie tak samo, jak przed trzema wie­czo­rami. Kon­rada i Taungara wpu­ścił w obręb ze­wnętrz­nych mu­rów ten sam ubrany na biało słu­żący, który po­pro­wa­dził ich przez ilu­mi­no­wany ogród. Szli mi­nia­tu­ro­wymi mostkami nad krę­tymi stru­mie­niami, aż do drzwi domu.Nato­miast wnę­trze ule­gło cał­ko­wi­temu prze­kształce­niu.Młoda słu­żąca oczeki­wała na nich w holu i dzi­siaj od razu było wi­dać, że jest ko­bietą. Biała libe­ria zni­kła za­stą­piona przez ró­żową, je­dwabną szatę, od­sła­nia­jącą prawą pierś. Nie miała czapki i wi­dać było, że jej włosy rów­nież są ró­żowe. Były ufar­bo­wane i roz­pusz­czone, się­gały do po­łowy ple­ców. Przypo­mi­nała Kon­ra­dowi ko­goś lub coś, cho­ciaż nie był w sta­nie przy­po­mnieć so­bie, co to ta­kiego.— Czy mogę za­brać wa­sze ubra­nia, pa­no­wie? — za­py­tała.Kilka dni temu dom był bar­dzo cichy, te­raz wy­peł­niał go gwar. Z po­mieszczeń wzdłuż ca­łego ko­ryta­rza do­bie­gały od­głosy śmiechu i roz­mów, a rytm wiel­kiego bębna zda­wał się wstrząsać ca­łym bu­dyn­kiem do fun­da­mentów. Dziwny, słodki za­pach prze­sycał po­wie­trze za­mglone wiją­cymi się cie­niut­kimi smu­gami róż­no­kolo­ro­wych dy­mów. Nie było naj­mniejszej wąt­pli­wo­ści, że od­bywa się jedno ze spo­tkań towa­rzy­skich Zunter­me­ina. Liczbę go­ści można było oce­nić wi­dząc wie­szak pełen ubrań. Na­wet na pod­łodze le­żały stosy róż­nej odzieży, nie tylko płaszczy.Konrad zdjął kurtkę i podał słu­żącej, która nie­dbale rzu­ciła ją na zie­mię. A po­tem za­uwa­żył, że Taungar nie po­prze­stał na zdję­ciu płaszcza. Dalej zrzu­cał ko­lejne czę­ści ubra­nia.— Wszystko — po­wie­dział, dając Kon­ra­dowi znak ręką, żeby się roze­brał.Był już nagi. Miał na sobie jedy­nie swoje kosztow­ności, za­pewne no­szone zaw­sze, na­wet pod mun­du­rem. Po­wy­żej łokci znaj­do­wały się dwie srebrne bran­so­lety z wy­gra­we­ro­wa­nymi na ich po­wierzch­niach skompli­ko­wa­nymi zna­kami, a do zło­tego łań­cu­cha na szyi umo­co­wany był wi­sior w ta­kim sa­mym kształcie. Był to krąg ze ster­czą­cym z niego czymś, co przy­po­mi­nało wy­chy­loną w prawo rę­ko­jeść mie­cza, któ­rej górna część two­rzyła mniejszy krąg. Kon­rad wi­dy­wał ten znak na pro­por­cach i sztanda­rach wielu od­działów dia­bo­licz­nych wo­jow­ni­ków, z któ­rymi wal­czył i któ­rych za­bijał na gra­nicy.Słu­żąca po­dała Taunga­rowi szatę po­dobną do tej, którą miała na sobie, ale w pa­ste­lo­wo­błę­kit­nym kolo­rze. Na­łożył ją przez głowę.— Da­lej! — ode­zwał się do Kon­rada. — Nie bądź taki wstydliwy!Nie­chęć Kon­rada do po­zby­cia się odzieży wy­ni­kała z faktu, że oznacza­łoby to roz­sta­nie się ze sztyletem, który ukrył za cho­lewą pra­wego buta, oraz dru­gim, za­tkniętym za pasek spodni.Był pra­wie pe­wien, że Zunter­mein zwa­bił go tu pod fał­szy­wym pre­tek­stem. Mało prawdo­po­dobne, aby dziś w nocy Ely­ssa zna­lazła się w tym domu. Ale gdyby tak się stało, dal­sze działania Kon­rada by­łyby oczywiste: mu­siał z nią uciec. W jaki spo­sób miał tego do­ko­nać, nie bar­dzo jesz­cze wie­dział, ale nie­wąt­pli­wie broń mo­gła się przy­dać.Ale Ely­ssa mo­gła się po­jawić jedy­nie za po­zwole­niem Cza­szkolicego — który za­pewne rów­nież byłby tu obecny.Konrad starał się nie my­śleć o ta­kiej moż­liwo­ści. Po­stać Cza­szkolicego w dal­szym ciągu mro­ziła mu krew w ży­łach. Tamtego dnia, gdy ro­dzinna wio­ska zo­stała znisz­czona przez bandę ma­rude­rów, Kon­rad był świad­kiem wielu okrop­nych wi­do­ków, ale obraz nie­wiele róż­nią­cej się od szkieletu po­staci Cza­szkolicego, prze­cho­dzą­cej go bez szwanku przez pło­mie­nie poże­ra­jące dwór Ka­strin­gów, był z nich naj­straszliw­szy.Przez na­stępne lata Kon­rad ze­tknął się z wie­loma jesz­cze bar­dziej zdu­mie­wa­ją­cymi przeja­wami od­por­ności. Wi­dział stwory po­rą­bane do tego stop­nia, że mo­gły jedy­nie peł­zać na po­krwawio­nych ki­ku­tach nóg lub ma­cek, ale wciąż nie chciały umierać; wi­dział ob­cięte koń­czyny, które zda­wały się żyć wła­snym ży­ciem i sta­wały się no­wymi żoł­nie­rzami wro­gich hord; ob­ser­wo­wał, jak martwi wstają i wra­cają do walki prze­ciwko ży­wym, cho­ciaż ich gni­jące, pełne roba­ków ciało od­pa­dało od kości, gdy kuś­tykali do boju.Ale mimo to, wciąż prze­śla­do­wało go wspo­mnienie Cza­szkolicego. Wiele zja­wisk, które wi­dział, i spraw, z któ­rymi się ze­tknął, czę­sto na­pa­wało go lę­kiem. Strach jed­nak po­ma­gał wo­jow­ni­kowi w cza­sie bitwy, wy­ostrzając jego zmy­sły i reak­cje. Na­jeźdźcy zda­wali się nie znać stra­chu, po­nie­waż wszelkiego ro­dzaju ludz­kie uczucia były im obce. Nigdy się nie bali, ale i nigdy nie byli dzielni. Od­no­siło się wra­żenie, że żyją po to, aby wal­czyć i gi­nąć, za­bijać i być za­bija­nymi. Czę­sto wy­da­wało się, że nie ma dla nich zna­cze­nia, kto cierpi, je­żeli tylko w walce pa­dały ofiary. Na­jeźdźcy za­bijali bez wy­boru, so­jusz­nika czy wroga, i nie ob­cho­dziło ich na­wet to, że mor­do­wano ich sa­mych.Konrad wo­lałby jed­nak sta­wić czoło ca­łemu le­gio­nowi ta­kich ber­ser­ke­rów, niż po­now­nie spo­tkać się z Cza­szkolicym...Elyssa była naj­waż­niej­szą osobą w jego życiu. Bez niej w dal­szym ciągu byłby ni­kim i za­pewne już by nie żył, po­nie­waż nie uciekłby pod­czas ma­sakry wio­ski. Cza­szkolicy był naj­straszliw­szą istotą, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dział. Świado­mość, że Ely­ssa tak długo prze­by­wała w jego nie­woli, była wręcz od­ra­ża­jąca.Dla­tego Kon­rad miał przy sobie dwa ukryte sztylety. Miał nie­wielką na­dzieję, że uda mu się ich użyć, ale mu­siał pod­jąć taką próbę. Je­żeli bo­wiem Cza­szkolicy zdo­łał prze­żyć tra­fienie strzałą w serce, cios no­żem bę­dzie dla niego rów­nie nie­szkodliwy jak ugry­zie­nie pchły dla smoka.Ale nie miał wy­boru, mu­siał po­stą­pić zgodnie z pole­ce­niem Taungara. Kon­rad zdjął ubra­nie, wsuwa­jąc drugi sztylet za cho­lewę le­wego buta, i na­łożył długą, je­dwabną szatę. Była ja­skrawo żółta i — po­dob­nie jak szaty Taungara i słu­żącej — skrojona w taki spo­sób, że po­zo­sta­wiała od­sło­niętą prawą pierś. Czuł się idiotycz­nie w tym stroju, ale jego sa­mo­po­czu­cie nie miało żad­nego zna­cze­nia. Trzy dni temu po­wie­dział Zunter­me­inowi prawdę — dla Elyssy jest go­tów na wszystko.Tego wie­czora świece w kan­dela­brach były czerwone i wid­mową po­światą oświetlały ko­ry­tarz, przez który pro­wa­dziła ich dziew­czyna. Go­be­liny i ob­razy na ścia­nach rów­nież były inne niż po­przednio. Za­miast zwy­cięstw Sig­mara, naj­większego bo­ha­tera ludz­kości, przedsta­wiały naj­bar­dziej wy­uz­dane sceny, na jakie mógł zdo­być się zde­pra­wo­wany ludzki umysł.Konrad nigdy dotąd nie wi­dział tak wielu obrzydli­wych obra­zów i z tru­dem mógł uwie­rzyć, że tego ro­dzaju ohydne per­wer­sje można było wy­my­ślić, a co do­piero wy­ko­nać. Męż­czyźni, ko­biety, zwie­rzęta połą­czeni w naj­bar­dziej wy­uz­da­nych for­mach ko­pula­cji. Każda scena obrzydliw­sza od po­przedniej. Ob­razy przedsta­wiały chyba to, jak stwo­rzona zo­stała ohydna rasa, znana pod na­zwą zwie­rzo­ła­ków. Do­wo­dziły one, że istot­nie jej członko­wie byli bę­kar­cim po­tom­stwem po­wstałym z roz­pust­nych związków po­mię­dzy ludźmi a be­stiami.— Rolf! Kon­rad! Jakże się cie­szę, że przyjęli­ście moje za­pro­sze­nie.Był to Zunter­mein, cho­ciaż Kon­rad roz­po­znał go z tru­dem. Go­spo­darz miał na sobie zwiewną sza­fra­nową szatę, od­sła­nia­jącą prawą pierś. Pierś ko­biety. Nie ule­gało jed­nak wąt­pli­wo­ści, że całe ciało Zunter­me­ina jest cia­łem męż­czy­zny, mimo że wargi miał uszmin­ko­wane, a po­pę­kane żyłki na po­licz­kach ukryte zo­stały pod war­stwą różu. Z płat­ków uszu zwi­sały dłu­gie kol­czyki, któ­rych wzór był iden­tyczny z wid­nie­ją­cym na wi­sio­rze Taungara. Go­spo­darz — tłu­sty, ja­skrawo ubrany, z si­wymi wło­sami przy­kry­tymi żółtą pe­ruką — sta­nowił kary­ka­turę szczupłej słu­żącej. Dziew­czyna po­zo­stała na ze­wnątrz i za­mknęła za nimi drzwi.Zun­ter­mein uści­snął Taungara i uca­łował go w oba po­liczki. Kon­rad cof­nął się, aby unik­nąć tych ser­deczności, i szybko ob­rzucił spoj­rze­niem po­mieszcze­nie.— Te­raz jeste­śmy sze­ściorgiem — oznajmił Zunter­mein, ge­stem ręki wskazując po­zo­stałe osoby. — Sześć razy sześć — pier­ście­nie na jego pal­cach bły­snęły w pło­mie­niach świec, a wino przelało się przez kra­wędź kryształo­wego kieli­cha.— Czy ona jest tutaj? — za­pytał Kon­rad.— Cier­pli­wo­ści, drogi chłopcze. Noc jest jesz­cze młoda. Jedzmy, pijmy i we­selmy się. A je­żeli bę­dziesz do­bry, jeżeli bę­dziesz na­prawdę do­bry, wtedy... — Zunter­mein uśmiech­nął się i od­wró­cił, wciąż obejmu­jąc Taungara za ra­miona.Wszy­scy w po­koju byli ubrani w takie same stroje. Ich ko­lory trudno było roz­róż­nić w szkarłat­nym świetle. Wy­da­wało się, że jest tu tyle samo męż­czyzn, co ko­biet, cho­ciaż trudno było to usta­lić.Młody słu­żący, który w cza­sie po­przedniej wi­zyty po­da­wał im przy­pra­wione wino, wrę­czył teraz ozdobne pu­chary zdjęte z za­sta­wio­nej tacy. Kon­rad wciąż nie był w sta­nie usta­lić czy jest to męż­czy­zna, czy ko­bieta. Od­sło­nięta prawa pierś wy­glą­dała nie­wąt­pli­wie jak pierś męż­czy­zny, ale błę­kitne włosy sługi były dłu­gie i ufry­zo­wane, twarz po­kryta pu­drem i ró­żem. Kon­rad miał już od­mó­wić na­poju, ale uznał, iż naj­lepiej bę­dzie uda­wać, że przyłączył się do za­bawy. Wziął pu­char i przyłożył go do ust, ale przez zaci­śnięte wargi nie przed­ostała się ani kro­pla.Był to ten sam pokój, w któ­rym znaj­do­wał się po­przednio, ale rów­nież zmieniony nie do po­zna­nia. Ele­ganckie me­ble znik­nęły, a na ich miej­scu zna­lazły się je­dwabne po­duszki za­ście­la­jące pod­łogę. Na ścia­nach wi­siały dłu­gie ak­sa­mitne dra­perie. Dud­nie­nie do­bie­gało od strony dwóch bęb­nów, w które ude­rzał go­łymi dłońmi po­tężny, łysy męż­czy­zna. W rogu, obok niego, sie­działa drobna ko­bieta, która szar­pała struny harfy. In­stru­ment ten wy­da­wał się nie pa­so­wać do tak hała­śli­wego akompa­nia­mentu, ale mimo to rytm owego dziwnego duetu po­sia­dał hip­no­tyczną moc.Wokół roz­le­gały się dźwięki, uno­siły zapa­chy, roz­ta­czały wi­doki. Kon­rad wpraw­dzie nie ule­gał po­ku­som, ale czuł, że jego zmy­sły zo­stały nie­mal przytło­czone tym, co działo się na­około. Po­wie­trze było gęste od woni naj­roz­mait­szych eg­zo­tycz­nych sub­stan­cji. Roz­po­zna­wał ko­rzeń omamów, a także wiele in­nych zaka­za­nych aro­ma­tów. Czuł się coraz bar­dziej oszoło­miony sa­mym od­dy­cha­niem tym po­wie­trzem.Wszy­scy roz­ma­wiali i śmiali się, tań­czyli i ca­ło­wali. Tymcza­sem Kon­rad wciąż po­zo­sta­wał tylko ob­ser­wato­rem. Wę­dro­wał po po­koju uda­jąc, że pije, i sta­rając się, aby jego brak za­an­ga­żo­wa­nia w jak naj­mniejszym stop­niu rzu­cał się w oczy.W tym cza­sie dźwięki sta­wały się gło­śniej­sze, zapa­chy in­ten­syw­niej­sze, wi­doki coraz bar­dziej nie­przy­zwo­ite.— Kon­rad! — za­wołał jeden z pod­pi­tych bie­siad­ni­ków, kle­piąc go w plecy. — To jest życie, co?Popa­trzył na uśmiech­niętą twarz, która po­ja­wiła się tuż przy jego twa­rzy. Wy­da­wała się zna­joma. Spróbo­wał wy­obra­zić ją sobie pod heł­mem gwardii ce­sar­skiej i wreszcie po­znał czło­wieka, który go za­cze­pił. Był to ka­pitan Hol­wald, ofi­cer, który do­wo­dził pocztem pod­no­szą­cym każ­dego ranka ce­sar­skie sztandary nad pała­cem. Kon­rad za­sta­na­wiał się, jak wielu in­nych gwardzi­stów jest tu obecnych.— Tak jest, panie — przytaknął.— Pa­nie? Panie! — Hol­wald roze­śmiał się i wino po­cie­kło mu strużką po bro­dzie. — Tu wszyscy jeste­śmy sobie równi, Kon­ra­dzie, Mów mi Man­fred. A jak ty masz na imię, Kon­ra­dzie?— To wła­śnie moje imię. I na­zwi­sko. Moje je­dyne na­zwi­sko.— A oto Sy­bille — oznajmił Hol­wald, wskazując ko­bietę u swego boku. — Przywitaj się z Kon­ra­dem Kon­ra­dem, Sy­bille.Wy­soka, ja­sno­włosa i bar­dzo ko­bieca Sy­bille na na­giej piersi miała wy­tatu­owany ten sam ru­niczny znak, który po­sia­dali wszyscy z wy­jąt­kiem Kon­rada. Była zde­cy­do­wa­nie mniej odu­rzona niż jej towa­rzysz. Zlu­stro­waw­szy z nie­ukrywa­nym po­dzi­wem Kon­rada, spoj­rzała mu w oczy i uśmiech­nęła się.— Przynieś mi jesz­cze coś do picia, Man­fre­dzie — pole­ciła, nie spoj­rzawszy na­wet na Hol­walda.Kapi­tan od­szedł chwiej­nym kro­kiem, a Sy­bille przy­su­nęła się bliżej Kon­rada.— Wer­ner wie, jak urzą­dzić dobrą za­bawę — po­wie­działa.Konrad kiw­nął głową. Za­bawa, do­bre sobie. Spotkanie gwałtow­nie prze­kształcało się w wie­czór roz­pusty, który mógł być trakto­wany jako dzi­waczna orgia bo­ga­tych i znu­dzo­nych miesz­kań­ców sto­licy, ale nie miał nic wspólnego z Cha­osem. Po pro­stu za­spo­kajali swoje ni­skie in­stynkty, od­dając się do­stęp­nym dziś wie­czór he­doni­stycznym przyjem­no­ściom, po­nie­waż póź­niej będą mu­sieli znowu nało­żyć ubra­nia i po­wró­cić do zwy­kłych, sza­cow­nych zajęć.A czego in­nego się spo­dziewał? Pod­niósł do ust pu­char i tym ra­zem wypił łyk. Płyn był gęsty jak śmietanka, rze­czy­wi­ście mocny, jak się spo­dziewał, a gdy go przełknął, mię­towy po­smak roz­grzał mu usta i gar­dło.— Pró­bo­wałeś tego? — spy­tała Sy­bille, bio­rąc go za rękę i pro­wa­dząc przez pokój. — Są cu­downe. Mu­szę po­pro­sić kuchmi­strza Wer­nera o prze­pis — wskazała srebrną tacę na stole i za­czerpnąw­szy z niej dło­nią nieco po­trawy pod­nio­sła ją do ust.— Nie, dzię­kuję — od­parł Kon­rad, po­zna­jąc danie.Jego głównym składni­kiem były grzyby, chęt­nie je­dzone przed bitwą przez nie­któ­rych żoł­nie­rzy na gra­nicy. Twierdzili, że dzięki nim są od­porni na rany. Być może, po­nie­waż rze­czy­wi­ście nie­wielu, któ­rzy spo­żyli taki po­siłek, od­no­siło ja­kie­kol­wiek rany — za­zwy­czaj ginęli. Nie­któ­rzy twierdzili, że grzyby zmieniają ich zdol­ność po­strzegania i po­zwalają lepiej wy­czuć nie­bez­pie­czeń­stwo. Kon­rad uwa­żał, że jest aku­rat od­wrotnie. Ich zmy­sły ule­gały ta­kiemu przytępie­niu, że nie ob­cho­dziło ich, czy zo­staną za­bici. Grzyby sprawiały, że nie­wiele róż­nili się od zwie­rzo­ła­ków.— Chyba nie­zbyt się roz­luź­niłeś, Kon­ra­dzie — stwierdziła Sy­bille, nie wy­pusz­cza­jąc ręki Kon­rada ze swojej dłoni.Była wy­jąt­kowo ładna i wra­żenia tego nie psuły na­wet zie­lone włosy. Kon­rad zo­rientował się, że w innej sytu­acji mógłby ją na­wet uznać za po­cią­ga­jącą. Sy­bille mu­siała za­uwa­żyć, że pa­trzy na nią w szczególny spo­sób, po­nie­waż nagle po­chy­liła się do przodu i go po­ca­ło­wała. Kon­rad po­czuł cie­pło jej na­giej piersi na swoim ciele i nie opie­rał się, przy­najmniej do chwili, gdy w cza­sie po­ca­łunku pró­bo­wała mu wci­snąć do ust nieco grzy­bów.Cofnął się, pijąc ko­lejny łyk wina. Trzymał pu­char mię­dzy nimi, jakby na­czy­nie było tar­czą, a Sy­bille nie­przyja­cie­lem, któ­rego trzeba po­skromić.— Daj mi tro­chę two­jego wina — po­wie­działa. Kon­rad podał jej swój pu­char. — Ale nie tak — od­su­nęła od sie­bie kie­lich. — Naj­pierw ty się napij. Chcę je spró­bo­wać z two­ich ust.Pokrę­cił głową i wreszcie uwolnił rękę, nie chcąc na­wet jej doty­kać.— Je­steś mię­dzy przyja­ciółmi — po­wie­działa Sy­bille. — Wszyscy tu je­ste­śmy przyja­ciółmi — ro­zej­rzała się. — Dla­czego nie mie­liby­śmy się przyłączyć do za­bawy?Konrad za­uwa­żył, że on i Sy­bille byli wła­ści­wie jedy­nymi oso­bami, które jesz­cze stały. Teraz w po­koju pa­no­wała nie­mal cał­ko­wita cisza. Wszyscy byli za­jęci czymś zu­peł­nie in­nym. Nie­ważne było, kto legł z kim. Do­bosz i har­fistka nie grali już na in­stru­mentach, ale robili coś cał­ko­wicie od­miennego. Trzeci słu­żący znaj­do­wał się w obję­ciach ko­goś o rów­nie nie­okre­ślo­nej płci. Taungar udo­wad­niał, że słu­żąca o ró­żo­wych wło­sach po­trafi coś wię­cej niż tylko pro­wa­dzić gości przez pała­cyk. Na­wet ka­pitan Hol­wald w cza­sie krót­kiej roz­łąki z Sy­bille zdo­łał zna­leźć sobie inne part­nerki. Ale nig­dzie nie było ani śladu Zunter­me­ina, który po­wi­nien łatwo rzu­cać się w oczy. Jego nie­obecność za­nie­po­koiła Kon­rada.Dłonie Sy­bille za­częły błą­dzić po jego ciele. Od­py­chał ją, po­cząt­kowo ła­god­nie, po­tem bar­dziej zde­cy­do­wa­nie. Wzruszyła ra­mio­nami, od­wró­ciła się i szybko zna­lazła go­rące przyjęcie gdzie in­dziej.Bez względu na to czy Zunter­mein był cza­ro­dziejem, czy nie, nade­szła pora, by go od­na­leźć i sta­wić mu czoło. Kon­rad ru­szył przez pokój do miej­sca, gdzie za atła­so­wymi dra­pe­riami ukryte były drzwi.W tej sa­mej chwili opa­dła za­słona po dru­giej stro­nie po­koju, Pod­czas pierwszej wi­zyty Kon­rada była tam ściana, która teraz jed­nak znik­nęła, od­sła­nia­jąc ukryte po­mieszcze­nie.I Zunter­me­ina. Stał na pod­wyż­sze­niu przed wiel­kim po­są­giem swojego wy­stęp­nego boga, a przy nim znaj­do­wała się dziew­czyna — bez­bronna i naga.Nie była jed­nak Ely­ssą.W prze­ci­wieństwie do dziew­czyny na pod­wyż­sze­niu, Ely­ssa była wy­soka, szczupła i dłu­go­noga. Jej włosy były grube, pro­ste i kru­czo­czarne; dziew­czyny na­to­miast krót­kie, jasne, de­li­katne i fa­lu­jące. Obli­cze Elyssy było owalne, nos dość wy­datny i pro­sty, ta zaś miała okrą­głą twarz, mały i za­darty nos. Oczy Elyssy były tak czarne, że tę­czówka i źre­nica nie­mal nie róż­niły się barwą, a nie piwne.Przed Kon­ra­dem stała nie Ely­ssa.To była Kry­sten...! * * *Nieco póź­niej, za­nim Kon­rad zdo­łał zare­ago­wać na ten wi­dok, od tyłu mocno schwyciły go ra­miona, cał­ko­wicie unie­ru­cha­mia­jąc.Ogromny po­sąg przedsta­wiał istotę na wpół mę­ską, na wpół żeń­ską. Lewa strona jego hu­ma­no­idal­nego ciała po­sia­dała mę­skie ce­chy, pod­czas gdy prawa nale­żała nie­wąt­pli­wie do ko­biety. Na jego czaszce znaj­do­wały się dwie pary ro­gów, ster­czące spo­mię­dzy dłu­gich, zło­tych wło­sów. Po­stać, ubrana w strój z ja­snego ak­sa­mitu nało­żo­nego na ka­ftan kol­czy, trzymała w lewej dłoni jaspi­sowe berło, a w lewej mały sztylet.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Niemal spa­rali­żo­wany Kon­rad po­pa­trzył na mon­stru­alny po­sąg. Był zara­zem od­py­cha­jąco brzydki, a jed­nak, w ja­kiś para­dok­salny spo­sób, piękny.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Wszy­scy, któ­rzy przed pa­roma zale­dwie se­kun­dami z za­pa­łem uczestni­czyli w orgii, teraz klę­czeli i jak bluź­nier­czą mo­dli­twę wy­śpiewy­wali dwie sy­laby imie­nia swojego du­cho­wego pana i władcy.To wła­śnie oni two­rzyli święto­krad­cze zgroma­dze­nie, tu wła­śnie znaj­do­wała się bał­wo­chwalcza świątynia, a Zunter­mein był po­gań­skim ka­pła­nem.Cza­row­nik w dal­szym ciągu miał na sobie ten sam strój jak po­przednio, ale już nie wy­glą­dał w nim ko­micznie. Zmienił się w ple­miennego sza­mana odzianego w rytu­alne szaty. Świeci­dełka, które miał na sobie, stały się ma­gicz­nymi tali­zma­nami, ma­kijaż — bar­wami wo­jen­nymi, pe­ruka była identycz­nej barwy jak złota grzywa jego pana i sta­no­wiła oznakę reli­gijnej wła­dzy.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!— Sla­anesh...Sla­anesh, jedno z naj­po­tęż­niej­szych bóstw w pan­te­onie Cha­osu, był pa­nem roz­ko­szy, bo­giem he­doni­zmu i ciele­snego po­żą­dania.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Konrad znał to imię i przy­po­mniał sobie, że sym­bol oboj­na­czego bó­stwa stwo­rzono z połą­cze­nia sta­ro­daw­nego znaku mę­sko­ści i znaku ko­bie­cości — koła ze strzałą skie­ro­waną do góry i w prawo oraz koła z umiesz­czo­nym na nim krzy­żem. Ten wła­śnie mo­tyw wid­niał na bi­żute­rii wier­nych albo ich tatu­ażach.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Ołtarz bó­stwa roz­wią­zło­ści i de­pra­wacji do­mi­no­wał nad po­stacią Zunter­me­ina i pię­trzył się groź­nie nad jego bez­bronną ofiarą.Kry­sten stała z opusz­czoną głową przed śpiewa­ją­cym tłu­mem. Wo­kół szyi miała owi­nięty łań­cuch, a Zunter­mein trzymał w dłoni jego drugi ko­niec, jakby była ja­kimś dzi­kim zwie­rzę­ciem, które mu­siał po­skromić— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Zun­ter­mein uniósł dłoń i śpiew umilkł.— Do­trzyma­łem obietnicy — oznajmił, spo­glą­dając w dół, na Kon­rada. — Wiem, że był­byś roz­cza­ro­wany, gdy­bym tego nie zro­bił.Konrad wie­rzył, że Kry­sten nie żyje, że zgi­nęła tak samo jak pięć lat temu Ely­ssa. Są­dził, że obie zo­stały za­bite w Sig­ma­rzeit, pierwszego dnia lata. Dzi­siaj w nocy miał na­dzieję zo­ba­czyć Ely­ssę. A te­raz, wie­dział, że obie ko­biety żyją... Przy­najmniej na razie...— Za­uwa­ży­łem, że sprawiasz wra­żenie, jakby nasza go­ścin­ność nie­zbyt przy­padła ci do gustu — rzekł Zunter­mein, jakby on i Kon­rad byli zu­peł­nie sami i pro­wa­dzili pry­watną roz­mowę. — Być może nie mamy do za­pro­po­no­wa­nia ni­czego, co mo­głoby ci się spodobać. Mogę to zro­zu­mieć. Każdy ma inne upodoba­nia, jedni bar­dziej wy­rafi­no­wane, inni mniej. Ale pra­gniemy do­star­czać na­szym go­ściom ta­kich przyjem­ności, ja­kich naj­bar­dziej pra­gną. Teraz już nie masz żad­nych wy­mó­wek, Kon­ra­dzie. Po­sia­damy do­kład­nie to, czym mo­żemy cię kusić.Sły­sząc imię Kon­rada, Kry­sten po raz pierwszy się poru­szyła. Uniosła lekko głowę i po­pa­trzyła przed sie­bie. Gdy uj­rzała Kon­rada, jej oczy roz­sze­rzyły się i zro­biła krok do przodu. Mo­gła prze­sunąć się tylko tyle, po­nie­waż łań­cuch ogra­ni­czał jej ruchy. Wy­cią­gnęła do niego ręce.— Kon­ra­dzie — szepnęła bła­gal­nie. — Kon­ra­dzie.— Puść ją! — wrzasnął i po raz pierwszy za­czął wy­ry­wać się z uści­sku ra­mion, trzyma­ją­cych go za kark i koń­czyny. Pra­wie nie mógł się poru­szać, zu­peł­nie jakby całe jego ciało też skrę­po­wane było łań­cu­chami. Jego prze­ciw­nicy byli mi­strzami w obez­władnia­niu. Byli wśród nich Taungar i Hol­wald.— Nie bądź głupi — oznajmił Zunter­mein. — Za­da­łem sobie wiele trudu z two­jego po­wodu, Kon­ra­dzie. Po­wi­nie­neś być mi bar­dzo zo­bo­wią­zany, cho­ciaż, jak sądzę, na twoją wdzięcz­ność nie mogę li­czyć. Czyż nie jesteś rad, że po­now­nie wi­dzisz swoją przyja­ciółkę?— Czy nic ci się nie stało? — za­miast do­po­wie­dzieć ma­gowi-ka­pła­nowi, Kon­rad zwrócił się z pyta­niem do dziew­czyny. Zda­wał sobie sprawę, że to, co mówi, jest zu­peł­nie bez sensu, ale nie mógł wy­my­ślić ni­czego in­nego.Kry­sten po­krę­ciła głową, ale jej gest świadczył ra­czej o dez­orientacji niż był próbą od­po­wie­dzi.— My­śla­łam — ode­zwała się. — My­śla­łam... — pa­trzyła na Kon­rada, a po jej po­licz­kach spływały łzy. Wy­tarła je czubkami pal­ców.— Puść ją! — wrzasnął po­now­nie. Uświado­mił sobie, że tylko tego pra­gnie i jego żą­danie wcale nie jest bez sensu.— Wy­obra­żam sobie, Kon­ra­dzie, jak bar­dzo się cie­szysz wi­dząc, że twoja piękna przyja­ciółka jest bez­pieczna. Mam wra­żenie, że nie wi­działeś jej od do­syć dawna, prawda? A to oznacza, że ma­cie wiele do nad­ro­bie­nia. Za­pewne cu­dow­nie by­łoby po­ca­ło­wać ją znowu, przytulić. Po­myśl o cze­kają­cej cię przy­jem­ności. Są­dzę, że po­wi­nie­neś nam po­kazać, jak bar­dzo ci jej bra­ko­wało.Konrad pa­trzył na niego, do­sko­nale zda­jąc sobie sprawę z tego, co mag ma na myśli. Oczeki­wano od niego, że bę­dzie się za­cho­wy­wał w rów­nie nie­skrę­po­wany spo­sób jak wszyscy po­zo­stali go­ście. Kon­rad przy­siągł, że uczyni wszystko, aby oca­lić Ely­ssę, ale od­no­siło się to rów­nież do Kry­sten. Za­mie­rzał speł­nić każde pole­cenie, cho­ciaż zda­wał sobie sprawę, że bez względu na to, jak bar­dzo po­niży sie­bie i Kry­sten, Zunter­mein nie ma za­miaru po­zwo­lić im do­żyć świtu.Opu­ścił oczy i ski­nął głową.— Co­kol­wiek ka­żesz — rzekł cicho.— Wie­działem, że mnie zro­zu­miesz — stwierdził Zunter­mein. — Przypro­wadźcie go tutaj.Kon­rada po­pchnięto w stronę stopni pro­wa­dzą­cych na pod­wyż­sze­nie. Przypo­mniał sobie, że gdy był jeń­cem bandy Ka­stringa schwytała ona grupkę ma­rude­rów wy­zna­ją­cych inne bó­stwo. Ci, któ­rzy wię­zili Kon­rada, byli wy­znawcami Kh­orne'a, a tamci — Sla­anesha. Czci­ciele boga krwi i ci, któ­rzy wiel­bili boga roz­ko­szy, byli za­przy­się­głymi wro­gami, al­bo­wiem za­sady ich wiary dia­me­tral­nie się róż­niły.Ka­string przy­go­to­wy­wał dla wy­znawców Sla­anesha bar­dzo spe­cjalny ro­dzaj śmierci, zad­baw­szy, aby umierali o wiele dłu­żej i w większych cier­pie­niach niż któ­ra­kol­wiek z ofiar, które jego pod­władni tak re­gu­larnie skła­dali łowcy dusz. Wy­znawcy dwóch bóstw nie­na­wi­dzili się i po­gar­dzali sobą na­wzajem — a sami bo­go­wie wiecznie to­czyli walkę, ry­wali­zując o wła­dzę nad kró­le­stwem Cha­osu.Zun­ter­mein z trud­no­ścią od­cią­gnął Kry­sten na kra­niec ołta­rza. Wsunęła dło­nie pod łań­cuch, dzięki czemu me­ta­lowe ogniwa nie wrzynały się jej w gar­dło, na­to­miast, aby utrzymać Kon­rada przy kra­wę­dzi pod­wyż­sze­nia, po­trzebne były trzy pary sil­nych rąk.— Przytrzy­maj­cie ją — roz­kazał Zunter­mein i je­den z ludzi obez­władnia­ją­cych Kon­rada roz­luźnił chwyt i pod­szedł do maga, aby wziąć od niego łań­cuch Kry­sten.— Mó­wisz szczerze? — za­pytał mag, pod­cho­dząc wolno do Kon­rada. — Rze­czy­wi­ście masz za­miar za­de­mon­stro­wać swoje uczucie do niej... do nas?W gło­wie Kon­rada tkwiło dotąd tylko jedno — w jaki spo­sób zabić Zunter­me­ina. Na razie jed­nak roz­paczliwie starał się zmienić bieg swoich myśli — wy­obra­zić sobie, że ra­zem z Kry­sten speł­niają per­wer­syjne żą­danie maga.Zun­ter­mein oparł dłoń o nagi tors Kon­rada i był to lo­do­wato zimny dotyk. Kon­rad czuł, jak cie­pło opuszcza jego ciało, ale nie było to istotne. Ważne było jedy­nie to, co cza­row­nik wy­kra­dał z jego umy­słu.— Nie po­wi­nie­neś był pró­bo­wać mnie oszukać — wes­tchnął Zunter­mein, ro­biąc krok do tyłu. — Chciałeś wy­rzą­dzić mi krzywdę! — po­kręcił ze smutkiem głową. — Cóż za przy­krość. Gdy spo­tkali­śmy się po raz pierwszy, mia­łem na­dzieję, że zo­sta­niemy do­brymi przyja­ciółmi. Nie­stety, nic z tego. A więc, jeżeli nie uczynisz tego, czego od cie­bie żą­dam...— Nie! — krzyknął Kon­rad.— Tak — uśmiech­nął się Zunter­mein.Konrad znowu za­czął się szar­pać. Teraz trzymało go tylko dwóch lu­dzi, ale czuł się o wiele słab­szy, zu­peł­nie jakby mro­żący krew dotyk cza­row­nika po­zba­wił go rów­nież sił.Bez­rad­nie ob­ser­wo­wał, jak Zunter­mein wol­nym kro­kiem prze­cho­dzi przez po­dest, kie­rując się w stronę Kry­sten. Dziew­czyna pró­bo­wała przed nim uciec, ale męż­czy­zna trzyma­jący me­ta­lową smycz nie po­zwalał jej się cof­nąć. Ude­rzyła cza­row­nika, ale nie zwracając uwagi na jej ciosy wy­cią­gnął rękę, aby po­gła­skać ją po po­liczku. Po tym do­tknięciu za­prze­stała go­rącz­ko­wych ru­chów i się uspokoiła. Ręce Kry­sten cią­gle się poru­szały, ale w bar­dzo zwolnio­nym tem­pie.Zun­ter­mein spoj­rzał na Kon­rada.— Jest roz­kosz w roz­ko­szy — rzekł. — I jest roz­kosz...Się­gnął do góry, do lewej dłoni po­tęż­nego po­sągu i wyjął z niej sztylet. W ręku maga nóż nie wy­da­wał się już taki mały, po­nie­waż broń zo­stała wy­ko­nana na ludzką miarę. Był to sztylet gwardii ce­sar­skiej i Kon­rad wie­dział, że jest to je­den z tych, które miał przy sobie.— ...w bólu!— Nie! — z ust Kon­rada wy­rwał się pełen cier­pie­nia wrzask.— Sla­anesh, Sla­anesh — ze­brani znowu za­częli wy­śpiewy­wać imię swojego obrzydli­wego bó­stwa. Ich po­cząt­kowo ciche głosy nara­stały do cre­scendo, aż wreszcie roz­brzmie­wały gło­śniej niż po­przednio. — Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!!! Sla­anesh!!!Zun­ter­mein pod­szedł do Kry­sten, któ­rej dło­nie wciąż uno­siły się wolno, pró­bując go ode­pchnąć. Ski­nął głową męż­czyźnie, który zdjął z jej szyi łań­cuch i od­sunął się na bok. Mag-ka­płan po­chylił się nad dziew­czyną i szep­nął jej coś na ucho. Po­tem po­ca­łował ją w oba po­liczki — i podał jej nóż...— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Przez chwilę Kon­rad nie zda­wał sobie sprawy z tego, co się dzieje. Oczekiwał, że Zunter­mein użyje noża, aby tortu­ro­wać Kry­sten. Ale teraz ona miała sztylet. Jej szkli­ste, nie­wi­dzące oczy opę­tanej skie­ro­wały się w stronę Kon­rada i dziew­czyna wolno ru­szyła w jego stronę, uno­sząc do góry ostrze.Znaj­do­wała się pod wła­dzą Zunter­me­ina i mag na pewno ka­zał jej zabić Kon­rada!— Kry­sten! — za­wołał. — Kry­sten!Wie­dział jed­nak, że jego wo­łanie nie wy­star­czy, by wy­rwać dziew­czynę z hip­no­tycz­nego transu. Znowu spró­bo­wał się uwolnić, ale był rów­nie bez­silny jak Kry­sten. Oboje byli więźniami Zunter­me­ina. Kon­rad już nie kon­tro­lował swojego ciała, a du­sza Kry­sten była pod­po­rząd­ko­wana cza­row­ni­kowi.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Kry­sten przy­su­nęła się do Kon­rada. Z każ­dym jej kro­kiem zbliża się śmierć. W naj­okrutniej­szej po­staci — śmierci z ręki ko­chanki.Uświado­mił sobie, że po to wła­śnie zo­stał tu zwa­biony. Aby zgi­nąć, zło­żony w ofie­rze władcy roz­ko­szy.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!Dziew­czyna za­trzymała się metr przed Kon­ra­dem. W wy­cią­gniętej ręce trzymała nóż skie­ro­wany w jego gar­dło. Jej twarz była zu­peł­nie bez wy­razu, oczy pa­trzyły nic nie wi­dząc.— Kry­sten! — krzyknął po­now­nie.Mru­gnęła i dłoń z no­żem drgnęła lekko.Szepnęła coś. Kon­rad po­my­ślał, że jest to jego imię, ale słowo zo­stało za­głu­szone rytu­al­nym za­śpiewem.— Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh! Sla­anesh!— Kry­sten!I na­gle dziew­czyna od­zy­skała cał­ko­wicie pa­no­wa­nie nad swoim cia­łem i umy­słem. Jej koń­czyny utra­ciły nie­natu­ralną sztyw­ność i Kry­sten uśmiech­nęła się przelotnie. Po­wtó­rzyła jesz­cze raz to słowo, tym ra­zem o wiele gło­śniej. I wreszcie wy­krzyknęła je na całe gar­dło, Jed­no­cze­śnie trzymane przez nią ostrze opa­dło na pierś Kon­rada.— KHORNE...! Rozdział szósty [top] — KHORNE...!Czu­bek ostrza ciął na ukos przez pierś Kon­rada, po­zo­sta­wia­jąc krwawą ranę.Gdy w sali roz­brzmiało imię znie­na­wi­dzo­nego boga-ry­wala, pełen przejęcia chór ako­litów za­milkł gwałtow­nie, a Kon­rad po­czuł, że przytrzy­mu­jące go dło­nie roz­luź­niły uchwyt... A wtedy się wy­swo­bo­dził.Wbił lewy ło­kieć w twarz Taungara, miażdżąc nos sier­żanta, który wrzasnął z bólu, zro­bił krok do tyłu i spadł na stło­czony pod nim tłum.Hol­wald trzymał prawe ra­mię jeńca nieco dłu­żej, do mo­mentu gdy Kon­rad z pół­obrotu ude­rzył go pię­ścią w krtań, zgniatając ją jed­nym po­tęż­nym cio­sem. Ofiara nie była w sta­nie na­wet jęk­nąć z bólu, a Kon­rad wsu­nął mu kant dłoni pod pod­bró­dek i szarpnął gwałtow­nie do tyłu. Kark Hol­walda pękł z obrzydli­wym trza­skiem i ka­pitan umarł, za­nim jesz­cze do­tknął pod­łogi.Męż­czy­zna, który trzymał łań­cuch Kry­sten, rzucił się w jej stronę. Twarz miał wy­krzy­wioną gry­ma­sem nie­na­wiści, palce wy­cią­gniętych dłoni były za­krzy­wione ni­czym szpony. Dziew­czyna nie poru­szyła się od chwili, gdy cięła Kon­rada no­żem, ale teraz się obró­ciła. Zro­biła nie­wielki unik, a po­tem wbiła sztylet w brzuch ata­kują­cego ją wy­znawcy Sla­anesha. Stęk­nął z bólu i za­sko­cze­nia i po chwili przewró­cił się na zie­mię, wy­szar­pując nóż z dłoni Kry­sten.Zabiła fa­na­tyka do­kład­nie we­dług wskazó­wek Kon­rada, który jakiś czas temu uczył ją bro­nić się przed napa­ścią. Spoj­rzał na dziew­czynę, ale jej twarz zmieniona była nie do po­zna­nia. Jej rysy wy­krzywiał pełen wro­gości gry­mas po­zba­wiony na­wet cie­nia daw­nej nie­win­ności. Uwolniona od za­klę­cia Zunter­me­ina, znaj­do­wała się pod wła­dzą o wiele po­tęż­niej­szej mocy.Cho­ciaż krew spływała po piersi Kon­rada, nie czuł żad­nego bólu. Od­niósł już wiele po­waż­niej­szych ran. Gdyby chciała go zabić, mo­gła zro­bić to szybkim i cel­nym cio­sem w serce. Była to ko­lejna umiejęt­ność, któ­rej ją na­uczył.Ale wcale nie pra­gnęła śmierci Kon­rada — ale jego krwi...— Khorne...! — za­wo­łała po­now­nie, uno­sząc do góry dło­nie w mo­dli­twie do boga krwi.Konrad wy­czuł jakiś ruch nad swoją głową i spoj­rzał w górę, Po­sąg Sla­anesha wy­da­wał się mi­gotać. Jego kształty roz­pły­wały się, rysy zmieniały, a na po­dium za­częła zstę­po­wać inna ogromna po­stać. Odziana była w spi­żową zbroję, sie­działa na tro­nie ustawio­nym na ko­ściach swoich ofiar, trzymała po­tężny topór bo­jowy i tar­czę ze zna­kiem w kształcie X.Przy­po­mniał sobie, jak nie­dawno stał przed po­dob­nym ołta­rzem. Wtedy dziew­czyna-zwie­rzę o imie­niu Silk ostrzem noża na­kre­śliła iden­tyczny ru­niczny krzyż na piersi jed­nego z jeń­ców Ka­stringa...Do­tknął piersi, czu­jąc cie­płą wil­goć spływa­jącą z rany, jakby i sam skła­dał ofiarę bo­gowi śmierci i cier­pie­nia.Wyda­wało się, że czas za­marł, roz­cią­gając się w nie­skończo­ność. Kry­sten spoj­rzała na Kon­rada i ich oczy wreszcie się spo­tkały. Wy­da­wało się, że jej źre­nice pło­nęły czerwie­nią, jakby sam Khorne da­wał Kon­ra­dowi szansę zło­żenia przy­sięgi krwi... A więc jedy­nym spo­so­bem ucieczki przed wy­znawcami Sla­anesha jest przyłącze­nie się do ich naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nego wroga?Puls bił mu gwałtow­nie, serce ło­mo­tało i krew za­częła obfi­ciej są­czyć się z rany.Kry­sten stała się jedną z wy­znawczyń Kh­orne'a. Wszystkie pra­gnie­nia Kon­rada prze­bu­dziły się po­now­nie, gdy przy­po­mniał sobie na­mięt­ności, które z nią dzie­lił. Pra­gnął być z nią znowu, mniejsza o to, za jaką cenę; chciał rów­nież uciec ze świątyni Sla­anesha, rów­nież bez względu na cenę.A jed­nak coś go po­wstrzy­my­wało: świado­mość tego, jak wy­soka by­łaby ta cena. Zda­wał sobie sprawę, że by­łoby to coś wię­cej niż jego życie.Kry­sten uśmiech­nęła się, przy­zy­wa­jąc go ge­stem.A po­tem krzyknęła.Nie był to jed­nak krzyk uwielbie­nia, skie­ro­wany do czczonego przez nią obrzydli­wego bó­stwa, ale wrzask wy­wo­łany naj­straszliw­szym bó­lem. Całe ciało dziew­czyny sku­liło się ogar­nięte spa­zmem cier­pie­nia i Kry­sten ru­nęła na pod­łogę, wijąc się w drgaw­kach.Doko­nał tego Zunter­mein. Wy­star­czyło parę se­kund i cza­row­nik po­now­nie spę­tał dziew­czynę swą ma­giczną mocą.Khorne zo­stał ode­gnany. Oł­tarz Sla­anesha znowu stał się wi­doczny i lada chwila Zunter­mein mógł rzu­cić czar na Kon­rada. A prze­ciwko tego ro­dzaju ma­gicz­nym ata­kom nie był w sta­nie się obronić.Zaczął działać na­tychmiast. Nie miał broni, a zara­zem nie chciał do­tknąć cza­row­nika go­łymi rę­kami, oba­wia­jąc się magii, która mo­głaby prze­pły­nąć po­mię­dzy ich cia­łami. Wy­sko­czył w górę, w stronę ja­spi­so­wego berła, które po­sąg Sla­anesha trzymał w pra­wej dłoni. Kon­rad wy­szarpnął po­kryte kunsz­tow­nymi rzeź­bami i zwień­czone sym­bo­lem berło z dłoni po­sągu, po czym sko­czył na Zunter­me­ina, który wznosił wła­śnie ręce, aby rzu­cić na­stępne za­klę­cie.Zanim mag zdo­łał wy­po­wie­dzieć choćby jedną sy­labę in­kan­tacji, Kon­rad uci­szył go, wbi­jając trzo­nek berła w jego usta, a po­tem we­pchnął go do gar­dła.I prze­konał się, że maga można za­bić rów­nie łatwo jak zwy­kłego czło­wieka. Byli śmiertelni, a więc mo­gli umrzeć.Zun­ter­mein umarł.Przed chwilą dźwięk wy­krzyknię­tego nagle imie­nia wro­giego bó­stwa sprawił, że tłum wier­nych umilkł i znie­ru­cho­miał. Teraz jed­nak wszyscy od­zy­skali głosy i zdol­ność poru­sza­nia się. Fa­na­tycy wspinali się już na pod­wyż­sze­nie, wy­wrzasku­jąc swoją żą­dzę krwi. Kon­rad ci­snął zwłoki Zunter­me­ina w stronę schodów, przewra­cając kilku na­past­ni­ków.Wy­szarpnął nóż z ciała ofiary Kry­sten i rzucił się do przodu, ata­kując dwóch pierwszych męż­czyzn, któ­rzy zdo­łali we­drzeć się na po­dium. Je­den runął, a z jego roz­chla­sta­nego gar­dła try­snęła fon­tanna krwi. Drugi upadł z wy­rwa­nym z dłoni Kon­rada sztyletem tkwiącym w sercu.Cho­ciaż ża­den z jego prze­ciw­ni­ków nie miał broni, fa­naty­ków ata­ko­wało zbyt wielu, aby można się było z nimi upo­rać w poje­dynkę. Tego ro­dzaju dys­pro­por­cja sił rzadko kiedy znie­chę­cała go do walki, ale teraz jego umysł za­przątało co in­nego. Mu­siał wy­do­stać stąd Kry­sten.Spoj­rzał na wi­szący w górze kan­de­labr, na tkwiące w nim świece i ich czerwone pło­mie­nie, a na­stęp­nie prze­niósł spoj­rze­nie na atła­sowe za­słony okrywa­jące ściany ta­jem­nej świątyni.Konrad od­wró­cił się w stronę oł­tarza i jesz­cze raz sko­czył na gi­gan­tyczny po­sąg. Tym ra­zem jed­nak schwycił palec Sla­anesha, pod­cią­gnął się po koń­czy­nach fi­gury jak po stop­niach, wspiął na ro­gatą głowę bó­stwa i stamtąd się­gnął w stronę bo­gato zdo­bio­nej lampy. Znajdo­wała się metr poza za­się­giem jego ręki, więc Kon­rad rzucił się w górę, chwytając za jej dolną kra­wędź. Po­łą­czony cię­żar lampy i jego ciała wy­rwał łań­cuch, na któ­rym była umo­co­wana do sufitu, i Kon­rad ra­zem z nią runął w dół. Spadł na sto­ją­cych pod nim fa­naty­ków, ścią­gając na nich ciężką lampę. Tam, gdzie roz­sy­pały się odłamki kryształu, znowu try­snęła krew.Więk­szość świec zga­sła w chwili upadku, ale kilka paliło się dalej. Bijąc i ko­piąc, Kon­rad uwolnił się i wy­szarpnął dwie świece z gniazd, w któ­rych były osa­dzone. Trzyma­jąc je w dło­niach, pod­biegł do jed­nej ze ścian i przyłożył pło­mień do dra­perii. Ma­teriał na­tychmiast zajął się ogniem, który w ciągu kilku chwil gwałtow­nie się roz­prze­strzenił.Ode­rwawszy z na­stęp­nej za­słony ka­wał ak­sa­mitu, Kon­rad zwi­nął go w kulę i za­palił od sza­leją­cych pło­mieni. Gdy ci­snął go przez całą sze­ro­kość po­mieszcze­nia, mate­riał roz­palił się moc­niej, jak wy­strzelona z bali­sty beczka ze smołą, a dra­perie na prze­ciw­ległej ścia­nie rów­nież za­częły się palić.Okrzyki pełne nie­na­wiści bar­dzo szybko zmieniły się w roz­paczliwe wrzaski stra­chu. Fa­na­tycy, za­miast ata­ko­wać Kon­rada, pró­bo­wali unik­nąć pło­mieni. Nie wszystkim udało się jed­nak wy­star­cza­jąco szybko usu­nąć na bok. Prze­ciw nim Kon­rad uży­wał go­łych dłoni za­miast broni. Nie sprawiało mu róż­nicy czy prze­ciw­ni­kiem jest męż­czy­zna, czy ko­bieta. Wszyscy sta­wali się ofia­rami Kon­rada prze­dzie­rają­cego się z po­wro­tem na po­dium i do Kry­sten.Leżała na wznak. Jej oczy były otwarte, po­wieki nie­ru­chome. Nad­przy­ro­dzony atak Zunter­me­ina nie po­zo­sta­wił żad­nych wi­docznych obra­żeń i dziew­czyna wciąż jesz­cze żyła.— Kon­rad — wes­tchnęła, gdy ukląkł obok niej. — My­śla­łam, że nie ży­jesz...— Nie umarłem — od­parł, wsuwa­jąc ręce pod jej ko­lana i plecy. — Ty rów­nież nie umrzesz — obie­cał.Kry­sten jęk­nęła z bólu, gdy Kon­rad ją pod­nosił. Prze­niósł ją obok ołta­rza, w dół po schodach, przez kłę­biący się dym, i w stronę pło­mieni. Pło­nęły już nie tylko za­słony, ogień ogar­nął wszystko. We­wnątrz świątyni pa­no­wał ab­so­lutny chaos. Obok Kon­rada prze­biegł oszalały fa­natyk z pło­ną­cymi wło­sami. Inni roz­paczliwie szar­pali na sobie pa­lące się szaty, a straszliwy żar po­kry­wał ich ciała pęcznie­ją­cymi pę­che­rzami.Drape­rie na ścia­nach spa­liły się, od­sła­nia­jąc drzwi na ko­ry­tarz. Przy nich zgroma­dziła się grupa fa­naty­ków, ale straszliwy żar uniemoż­liwiał im dal­szą ucieczkę. Prze­py­chali się do przodu, ale na­tychmiast cofali się szybko na śro­dek sali — jedy­nego miej­sca nie ob­ję­tego jesz­cze pło­mie­niami. Po­żar szalał wzdłuż ścian, a ję­zyki ognia już lizały łap­czy­wie pod­łogę i sufit.Świą­tynia pełna była dymu i smrodu palą­cych się ciał. Roz­brzmie­wały prze­raź­liwe wrzaski i huk po­żogi.Jesz­cze chwila i ogień zniszczy już wszystko.Konrad prze­niósł Kry­sten przez pło­mie­nie, które w tym mo­men­cie jakby się roz­stą­piły. Na chwilę po­wstała droga, ścieżka, którą tylko on był w sta­nie wy­czuć i która nie sta­no­wiła czę­ści tego po­koju, Atl­dorfu, czy na­wet tego świata...Szedł po­mię­dzy sczernia­łymi zwłokami wro­gów w stronę je­dy­nego miej­sca w sali, któ­rego nie ogar­nął jesz­cze ogień. Gdy do­tarł do drzwi, otworzył je kop­nia­kiem i wy­szedł do znaj­dują­cego się za nimi ko­ryta­rza. Był bez­pieczny.Drzwi za­trza­snęły się za nim z hu­kiem. Chwilę przedtem Kon­rad wi­dział ogromny stos po­grze­bowy i był świad­kiem straszliwej śmierci w pło­mie­niach wszyst­kich, któ­rych uwięziła po­żoga.Uświado­mił sobie, że drzwi mu­siały zo­stać za­trza­śnięte przez prze­ciąg wy­wo­łany gwałtow­nym na­pły­wem po­wie­trza wciąga­nego przez sza­le­jące w po­mieszcze­niu pie­kło, ale jed­no­cze­śnie wie­dział, że ska­za­nych na za­gładę wy­znawców Sla­anesha uwięziło coś wię­cej niż ogień. Ja­kaś groźna siła trzymała ich wśród pło­mieni, uniemoż­li­wiała ucieczkę, a jed­nak po­zwo­liła mu wyjść i wy­nieść Kry­sten. I cho­ciaż żar pło­mieni był straszliwy, nie osmalił mu wet wło­sów.Gdy zna­leźli się w ko­ryta­rzu, nagle za­pa­no­wały spo­kój i cisza. Nie do­laty­wał tu na­wet swąd spa­leni­zny. Można było od­nieść wra­żenie, że pożar sza­leje gdzieś da­leko stąd. Pod­trzymu­jąc Kry­sten jedną ręką, do­tknął dło­nią ściany i cof­nął ją gwałtow­nie. Drewniana bo­aze­ria byłą go­rąca, bar­dzo go­rąca. Kon­rad zro­zu­miał, że lada chwila ogień wy­rwie się zza ota­cza­ją­cych ich ścian.Prze­szedł na ko­niec ko­ryta­rza i poło­żył dziew­czynę na stosie ubrań. Skrzywiła się z bólu. Do tej pory oczy miała za­mknięte, teraz jed­nak otworzyła je znowu i uśmiech­nęła się na wi­dok Kon­rada.— Cie­szę się, że ży­jesz — po­wie­działa ci­cho.— A ja, że ty ży­jesz — od­parł i po­ca­łował ją w czoło.Unio­sła głowę i ob­jąw­szy go za szyję przy­cią­gnęła do sie­bie, aby po­ca­łował ją w usta — i po­czuł smak cie­płej krwi. Spoj­rzał na swoje ręce i zo­ba­czył, że są nią po­kryte. Przez chwilę my­ślał, że po­cho­dzi ona z jego ran, ale nagle uświado­mił się, że to krew Kry­sten. Przy ołta­rzu od­niósł wra­żenie, że oczy Kry­sten są czerwone, ale teraz całe jej ciało przy­brało tę barwę. Wy­glą­dała jakby ktoś ob­darł ją żyw­cem ze skóry.— Mu­simy iść — po­wie­dział, uwalnia­jąc się z jej objęć, i wstał.Uśmiechnął się, chcąc w ten spo­sób ukryć przed nią swój nie­pokój. Ro­zej­rzał się, szu­kając dla niej ja­kie­goś okry­cia, i zna­lazł naj­pierw jeden, a po­tem drugi płaszcz z zie­lo­nego ak­sa­mitu. Takie płaszcze nosili dwo­rza­nie w pa­łacu, ale do­tych­cza­sowi wła­ści­ciele na pewno nie będą już ich po­trze­bo­wali. Kon­rad owi­nął nimi Kry­sten.Roz­chy­liła usta do na­stęp­nego po­ca­łunku i Kon­rad speł­nił jej ży­cze­nie. Tym ra­zem krwi było jesz­cze wię­cej.— Dla­czego mnie opu­ściłeś? — za­py­tała. I umarła.Konrad z nie­do­wie­rza­niem spoj­rzał na jej ciało. Zdjął z po­liczka Kry­sten luźne pa­semko blond wło­sów, otarł krew z twa­rzy i po raz ostatni do­tknął czubkami pal­ców warg. A po­tem na­cią­gnął jeden z ak­sa­mit­nych płaszczy na głowę dziew­czyny i otulił ją nim, jakby ukła­dał do snu.Wstał, od­na­lazł swoją odzież i szybko się ubrał. Drugi sztylet wciąż tkwił w cho­lewie jego buta.Kry­sten ode­szła, po­zo­stało jedy­nie jej ciało. Kon­rad poło­żył resztę ubrań na zwłoki i wo­kół nich, a po­tem wyjął świecę z kin­kietu i pod­palił stos odzieży. Na­stęp­nie ru­szył ko­ryta­rzem dalej, przy­kła­dając pło­mień do go­beli­nów i wszyst­kiego, co mo­gło się palić. Wreszcie do­tarł do pro­wa­dzą­cych na ze­wnątrz drzwi. Wy­szedł w noc.Tu cze­kał już na niego mło­dziutki słu­żący. Trzymał w ręku włócznię i gwałtow­nym pchnię­ciem usi­łował trafić Kon­rada w brzuch. Ten zro­bił krok w bok i schwycił prze­su­wa­jące się obok jego bio­dra drzewce. Szarpnął, przy­cią­gając chło­paka do sie­bie, pro­sto na klingę sztyletu.Słu­żący jęk­nął z bólu, gdy ostrze wbiło się w jego pierś. A kiedy uświado­mił sobie, że umiera, z jego ust wy­rwał się okrzyk roz­pa­czy.Konrad zabił go. Wolno, z zimną krwią i bez lito­ści. Za­da­wał ciosy raz za ra­zem, aż biała libe­ria stała się cał­ko­wicie czerwona. Do­piero wtedy strą­cił kop­nia­kiem ciało do fosy, któ­rej wody za­bar­wiły się wy­pły­wa­jącą krwią.Na­stęp­nie prze­szedł przez ogród ota­cza­jący dwór Zunter­me­ina. Gdy do­tarł do bramy, obej­rzał się. Ten ogień był o wiele bar­dziej wi­do­wi­skowy niż pożar war­towni. * * *Konrad po­znał Zunter­me­ina po spo­tka­niu w karczmie z Taunga­rem. Młoda słu­żąca przy­po­mniała mu Kry­sten i dla­tego, gdy mag son­do­wał jego umysł, od­na­lazł w nim Kry­sten.I dzięki temu, po trwającej tak wiele mie­sięcy roz­łące, Kon­rad po­now­nie się z nią spo­tkał.„Nie ist­nieje coś ta­kiego jak przy­pa­dek” — czę­sto po­wta­rzał Wilk. Albo to twierdze­nie było prawdą, albo jego od­wrotność: miało miej­sce zbyt wiele przy­pad­ków. Wy­da­rzyło się zbyt wiele rze­czy, które nie spo­sób było przy­pisać śle­pemu tra­fowi. Tak wiele splatają­cych się ze sobą zda­rzeń mo­gło sta­no­wić jedy­nie część ja­kie­goś większego wzoru, ale Kon­rad znaj­do­wał się zbyt bli­sko, aby od­na­leźć w nim swoje miej­sce.Po po­wro­cie ze świątyni kra­sno­lu­dów, którą od­kryli wspólnie w Wil­kiem i Anvilą, Kon­rad prze­konał się, że przy­gra­niczna ko­pal­nia zo­stała znisz­czona, a wszyscy jej miesz­kańcy za­bici lub wzięci do nie­woli. Wy­glą­dało na to, że oca­lał tylko jeden człowiek, jed­no­ręki męż­czy­zna o imie­niu He­inler, który jed­nak w rze­czy­wi­stości był skavenem Gaxarem. Szary Mag przy­brał po­stać gór­nika i zniszczył wieże ob­ser­wa­cyjne, umożli­wia­jąc na­jeźdźcom skryte po­dej­ście do umocnio­nej osady.Nie zna­lazł­szy wśród ruin ciała Kry­sten, Kon­rad uznał, że stała się jeń­cem po­gań­skich hord. Tro­piąc łu­pież­cze armie, wy­jawił Gaxarowi, że po­wo­dem jego po­ścigu jest chęć od­nale­zie­nia i oca­lenia po­rwa­nej dziew­czyny.Wtedy Gaxar go ogłu­szył. A gdy Kon­rad się ock­nął, był jeń­cem bandy czci­cieli Khorne'a. Kry­sten zo­stała poj­mana w ko­palni przez inną grupę wy­znawców Kh­ome'a i ode­brano jej coś wię­cej niż ciało. Zde­pra­wo­wano ją, skło­niono, aby za­częła od­da­wać cześć krwa­wemu bo­gowi. A po­tem, w ja­kiś spo­sób, do­stała się w ręce Zunter­me­ina.Konrad uciekł z od­działu Ka­stringa za­kła­dając zbroję spi­żo­wego wo­jow­nika, ryce­rza na­zy­wa­nego przez Wilka bra­tem bliź­nia­kiem. Była to ta sama po­stać, którą Kon­rad i Ely­ssa wi­dzieli przejeż­dża­jącą przez wio­skę dzień przed tym, jak rój oszalałych zwie­rzo­ła­ków cał­ko­wicie zniszczył wszyst­kich i wszystko w obrę­bie do­liny.Ze spi­żo­wego wię­zie­nia uwolnił Kon­rada Lit­zen­reich. Także przez Lit­zen­rei­cha Gaxar stra­cił prawą łapę. To wła­śnie cza­row­nik prze­konał Kon­rada, że po zniszcze­niu gniazda skaveń­skiego maga przez woj­ska Mid­den­he­imu Gaxar mu­siał skie­ro­wać się do Alt­dorfu.I rze­czy­wi­ście, Szary Pro­rok zna­lazł się w sto­licy Ce­sar­stwa — po­dob­nie jak Ely­ssa... Cza­szkolicy... i Kry­sten.Nie było cze­goś ta­kiego jak przy­pa­dek.Konrad miał wra­żenie, że za­plątał się w gi­gan­tyczną sieć i przez cały czas gmatwa się w niej coraz bar­dziej. Paję­cze nici wy­da­wały się łą­czyć wszyst­kich ludzi, któ­rych kie­dy­kol­wiek znał — za­równo wro­gów, jak i przyjaciół.Elyssę i Ka­stringa; Ka­stringa i Gaxara; Gaxara i Kry­sten; Kry­sten i Zunter­me­ina...Wilka i spi­żo­wego ryce­rza; spi­żo­wego ryce­rza i Lit­zen­rei­cha...Elyssę i Cza­szkolicego; Cza­szkolicego i Gaxara...Srebrne Oko i złoty herb; złoty herb i Ely­ssę...Przy­pa­dek...Tak wielu z nich zna­lazło się w głę­bo­kich lo­chach pod Alt­dor­fem: Lit­zen­reich, Gaxar, Srebrne Oko, Ely­ssa, Cza­szkolicy...I on sam.Nie łą­czyła ich ze sobą tylko poje­dyn­cza nić. Każ­dego wią­zało kilka krzy­żują­cych się, po­wią­za­nych w róż­no­raki spo­sób splotów. I nie­za­leż­nie od tego, gdzie roz­po­czy­nał swoje po­szu­ki­wa­nia, za każ­dym ra­zem wra­cał do punktu wyj­ścia.Chaos...Był pion­kiem Cha­osu rzu­co­nym bez­rad­nie na łaskę wia­trów losu, ka­wał­kiem drewna dry­fują­cego tam, gdzie ze­chcą po­nieść go prądy i fale mor­skie, wy­rzu­ca­nym na jakiś obcy brzeg, a na­stęp­nie po­ry­wa­nym na­stęp­nym przy­pły­wem. Wie­rzył, że przy­bycie do Alt­dorfu było jego wła­sną de­cyzją, ale się mylił. Wszystko, co czy­nił było gra­niem roli, którą wy­zna­czyło mu prze­zna­cze­nie.A poza tym stał się stwo­rze­niem mroku, od­mie­nio­nym przez spa­czeń znaj­du­jący się w spi­żo­wych oko­wach, które tak długo go wię­ziły. Póź­niej jesz­cze bar­dziej zo­stał ska­żony przez nową dozę tej pie­kiel­nej sub­stan­cji uży­tej przez Lit­zen­rei­cha do wy­do­sta­nia go ze zbroi.Zun­ter­mein roz­po­znał piętno, ja­kie Chaos wy­ci­snął na Kon­ra­dzie. Kon­rad zaś wie­dział, że nigdy nie zdoła uciec przed tym pięt­nem. Skaveni na­wet wę­chem po­trafili wy­czuć prze­sy­ca­jący jego ciało spa­czeń.Czy kiedy Kry­sten wy­krzyknęła imię łowcy dusz, rze­czy­wi­ście przywo­łała wizję krwawego władcy? Przez kilka chwil Kon­rad wie­rzył, że na ołta­rzu widzi Kh­or­ne'a i czuł wtedy, jak coraz bar­dziej pra­gnie zło­żyć hołd jego prze­klę­tym mo­com. Czyżby okrutne bó­stwo przy­dało mu jakąś po­gań­ską po­tęgę, która po­zwo­liła mu uciec?Tym ra­zem było ina­czej niż wówczas, gdy wal­czył z ja­ski­nio­wymi go­bli­nami w sta­ro­żyt­nej świątyni kra­sno­lu­dów pod gó­rami Kis­levu. Teraz nie czuł w sobie żad­nej oży­wia­jącej go nie­ludz­kiej mocy. Kiedy za­bijał Zunter­me­ina i wal­czył prze­ciwko wy­znawcom Sla­anesha, nie miał wra­żenia, że zo­stał jakoś od­mie­niony. To jego wła­sna nie­na­wiść przy­dała mu sił nie­zbędnych do walki z po­gań­skimi wro­gami.Jed­nak uciekł ra­zem z Kry­sten ze ska­zanej na za­gładę świątyni, gdy tym­cza­sem wszyscy inni zgi­nęli. Nie mógł za­prze­czyć, że od­niósł wra­żenie, że jakaś nad­natu­ralna siła po­mo­gła mu przetrwać, prze­pro­wa­dza­jąc go ca­łego i zdrowego przez za­bój­cze pło­mie­nie.Czy ocalił go wła­śnie krwawy bóg po to, aby na­stęp­nie zażą­dać za swoją po­moc ofiary, którą stałą się Kry­sten?Konrad nie mógł znać od­po­wie­dzi i nie miał za­miaru za­sta­na­wiać się nad tym pro­ble­mem. Ani teraz, ani nigdy.Przede wszystkim mu­siał wy­do­stać się z Alt­dorfu. Sieć opląty­wała go coraz moc­niej, wciągając go do środka, gdzie cze­kało na niego to, co miało być jego prze­zna­cze­niem. Dla­tego mu­siał ko­niecznie opu­ścić sto­licę.Wie­dział, że może uciec z mia­sta bez naj­mniejszej trud­ności i zda­wał sobie sprawę, że naj­roz­sąd­niej by­łoby za­brać przed odej­ściem nieco kosztow­ności Zunter­me­ina. Uważał jed­nak, że w ca­łym pała­cyku była tylko jedna cenna rzecz. Przez wiele mie­sięcy wie­rzył, że Kry­sten umarła. Teraz stało się to prawdą.A kiedy opuszczał mia­sto, przemy­kając się w nocy obok straży jak cień, był pe­wien, że nigdy już tu nie po­wróci. Rozdział siódmy [top] Mógł udać się wszędzie, gdzie miał ochotę, do każ­dego miej­sca w Im­pe­rium albo poza nim — ale nig­dzie nie chciało mu się iść ani nic robić.Jego jedy­nym za­wo­dem była wo­jaczka i mógłby po­szu­kać pracy jako na­jem­nik w do­wol­nym kraju zna­nego świata. Zaw­sze to­czono ja­kieś wojny i bitwy, zaw­sze trzeba było wal­czyć, za­bijać, gra­bić i nisz­czyć. Mógłby wró­cić do Kis­levu, dalej brać udział w wiecznej bi­twie prze­ciwko na­jaz­dowi armii z Pół­noc­nych Pust­kowi. Na gra­nicy przy­najmniej wia­domo było kim są nie­przyja­ciele — nie tak jak w Alt­dor­fie.W sto­licy dwo­rza­nie Karla-Franza mo­gli być fa­naty­kami Sla­anesha, a przy­boczną gwardią cesa­rza do­wo­dzili wy­znawcy Cha­osu.Konrad chciał zna­leźć się moż­liwie jak naj­dalej od Alt­dorfu, pa­nują­cych tu zdrad i in­tryg, ale część jego istoty wciąż po­zo­sta­wała w mu­rach ce­sar­skiej sto­licy.Była to pa­mięć o Ely­ssie, krótki mo­ment, gdy ich oczy spo­tkały się, za­nim prąd pod­ziemnego po­toku uniósł go z ja­skini. Dziew­czyna tak długo była ważną czę­ścią jego życia, że nie był w sta­nie usu­nąć jej ze swojego umy­słu. Do nie­dawna był prze­ko­nany, że zgi­nęła. A te­raz, kiedy wie­dział, że oca­lała, coraz wię­cej czasu po­świę­cał na roz­my­śla­nia o niej.Konrad znaj­do­wał się w identycz­nej sytu­acji jak przed pierwszym spo­tka­niem z Ely­ssą. Wtedy jego jedy­nym do­byt­kiem było ubra­nie i nóż. W chwili obecnej rów­nież po­sia­dał tylko to, i ni­czego wię­cej nie po­trze­bo­wałKry­sten umarła w jego ra­mio­nach. Kon­rad starał się teraz po­go­dzić z fak­tem, że utra­cił rów­nież Ely­ssę. Być może fi­zycznie wciąż jesz­cze żyła, ale dusza jej już dawno temu mu­siała zo­stać spę­tana. Jeżeli Kry­sten zo­stała znie­pra­wiona w ciągu kilku krót­kich mie­sięcy, to Ely­ssa w ciągu tych lat, które mi­nęły od mo­mentu jej uwięzie­nia, nie­wąt­pli­wie stała się jedną z prze­klę­tych. Tak długo była więźniem Cza­szkolicego, że mu­siała zo­stać ska­żona po­gań­skimi wpływami. Te­raz za­pewne była jego wspól­niczką i so­jusz­niczką oraz takim sa­mym stwo­rem Cha­osu jak on sam.Dla Kry­sten męka się skończyła, dla Elyssy jesz­cze trwała.A Kon­rad nie mógł zro­bić ni­czego, oprócz jed­nego — za­po­mnieć o niej. Ale to było pra­wie nie­moż­liwe.Przy­był do Alt­dorfu, ści­gając skavena Srebrne Oko, po­sia­dają­cego ta­jem­niczą tar­czę. Ale teraz, gdy jego pan zgi­nął, być może szczurzy wo­jow­nik uciekł z tuneli pod ce­sar­ską sto­licą. Spi­sek, który miał na celu za­stą­pie­nie cesa­rza jego so­bo­wtó­rem, z chwilą śmierci Gaxara stra­cił swój sens.Po ucieczce ze sto­licy Kon­rad ru­szył na połu­dnie przez Las Re­ikwald. Przypo­minał mu ostępy, w któ­rych spę­dził wczesne lata życia. Przez kilka pierwszych dni miał wra­żenie, że po­wró­cił do takiej wła­śnie egzy­sten­cji.W pusz­czy było wiele zwie­rzyny, co oznaczało, że w oko­licy jest nie­wiele zmutowa­nych dra­pież­ni­ków. Większość pta­ków i zwie­rząt nie była ścierwo­ja­dami. Nie ży­łyby długo, po­że­rając szczątki zma­sa­kro­wa­nych przez zwie­rzo­ła­ków ofiar.Las Cieni wy­glą­dał na bar­dzo stary. Było w nim wiele od­wiecz­nych, omszałych drzew. Swego czasu Kon­rad ura­żał wszech­obecny odór roz­kładu za coś oczywi­stego, po­nie­waż nie wie­dział, że może być ina­czej. Teraz zda­wał sobie sprawę, że nie tylko wiek po­wy­krę­cał pnie i ko­nary i sprawił, że drzewa ule­gały roz­kła­dowi — było to piętno Cha­osu. W Ostlandzie lasy wciąż za­mieszki­wało mnó­stwo zwie­rzo­ła­ków, po­tom­ków tych, które dwa wieki wcześniej wzięły udział w ostatniej wiel­kiej in­wazji Cha­osu. Zie­mie te wciąż nie mo­gły się upo­rać ze skut­kami na­jazdu, jak rów­nież z wpływem obecności pa­skudnych stwo­rów wciąż kry­ją­cych się w naj­ciemniej­szych ostę­pach.Spoty­kało się je w ca­łym zna­nym świe­cie, ale w tej czę­ści Im­pe­rium, tak bli­sko sto­licy, było mniej tego ro­dzaju od­mieńców. Gdy Kon­rad był młody, jego dar przewi­dy­wa­nia wie­lo­krot­nie uchronił go przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Ale na­wet bez tej umiejętno­ści pro­ro­czego wi­dze­nia czuł się bez­pieczniej­szy w tym lesie niż daw­niej, w swojej ro­dzin­nej doli­nie. Drzewa były zdrowsze i nie sprawiały groź­nego wra­żenia. W Lesie Cieni sze­regi pni two­rzyły czę­sto wra­żenie nie­prze­nik­nio­nych mu­rów, które miały po­wstrzymać na­past­ni­ków albo two­rzyły labi­rynt uniemoż­li­wia­jący ucieczkę.Zima zbli­żała się szybko. Kon­rad nie miał za­miaru po­zo­sta­wać w le­sie dłu­żej niż to było ko­nieczne. Bez konia nie odje­chałby da­leko, co oznaczało, że bę­dzie mu­siał za­trzymać się w pierwszej na­po­tka­nej wio­sce. Ale nie miał pie­nię­dzy, żeby za­pła­cić za pokój w go­spo­dzie.Wioska była większa niż ta, w któ­rej się wy­cho­wał. Znajdo­wała się na skrzyżo­wa­niu dróg. Dro­go­wskaz in­for­mo­wał, że szlak pro­wa­dził w jedną stronę do Car­ro­burga, a w drugą do Alt­dorfu. W naj­większym bu­dynku mie­ściła się karczma i za­jazd. Na wy­wieszce nad drzwiami wid­niał napis „Pod Sza­rym Gro­no­sta­jem” i wy­obra­żenie tego zwie­rzę­cia.Powi­nien mieć coś, co mógłby sprzedać. Ża­łował, że nie ma ze sobą łuku i koł­czanu, które uła­twi­łyby za­danie. Zdołał jed­nak zła­pać w si­dła młodą ła­nię. Sprawił zwie­rzę, prze­rzucił przez ramię i skie­rował się do wio­ski.Konrad przy­po­mniał sobie mo­ment swojego przy­bycia do Fer­lan­gen. Niósł wtedy na sprzedaż kró­lika, a w kon­se­kwencji zo­stał ska­zany na śmierć za kłu­sow­nic­two. Wy­rok wy­dał baron Otto Kriesh­mier, męż­czy­zna, któ­rego Ely­ssa miała po­ślu­bić.Krieshmier i Ely­ssa — ko­lejna nitka w paję­czy­nie, w którą był za­plą­tany.Ocalił go wówczas Wilk, wy­zy­wa­jąc Kriesh­miera na poje­dy­nek i za­bija­jąc za to, że baron oszu­stwem po­zba­wił go kie­dyś ja­kiejś sumy pie­nię­dzy.Wilk i Kriesh­mier — ko­lejna nitka...Tym ra­zem Kon­rad mógł sto­czyć swoją wła­sną walkę. Nie był już tym sa­mym prze­rażo­nym mło­dzie­niaszkiem jak pięć i pół roku temu. Nikt nie ośmieliłby się za­rzu­cić mu kłu­sow­nic­twa, nie za­pew­niw­szy sobie uprzednio towa­rzy­stwa gar­ści zbrojnych, któ­rzy po­par­liby oskarżenie. Mimo to był ostroż­niej­szy i do „Sza­rego Gro­no­staja” wszedł do­piero po zmierzchu, tyl­nymi drzwiami i ukrył swoją zdo­bycz za rzę­dem ba­ryłek.Przy pale­nisku ku­chennym chło­pak obra­cał pro­się na roż­nie. Na krze­śle buja­nym na dwóch pło­zach sie­dział męż­czy­zna z no­gami opartymi na stole. Prze­żu­wał ka­wa­łek mięsa. Ża­den z nich nie za­uwa­żył Kon­rada, który cicho za­mknął drzwi i sta­nął za ich ple­cami. Na­gle męż­czy­zna się od­wró­cił. Uj­rzał Kon­rada, stra­cił rów­no­wagę i ru­nął jak długi na pod­łogę. Leżał na ple­cach, ści­ska­jąc w dłoni rę­ko­jeść mie­cza, na któ­rej wid­niała ce­sar­ska ko­rona. Był to miecz gwardii ce­sar­skiej.— Nie pod­chodź bli­żej — ostrzegł męż­czy­zna. — Je­stem z gwardii ce­sar­skiej.Cho­ciaż Kon­rad za­uwa­żył miecz, bar­dzo wąt­pił, że ma do czy­nie­nia z gwardzi­stą. Męż­czy­zna miał za dłu­gie włosy i brodę oraz zbyt po­spo­litą wy­mowę jak na ofi­cera. A poza tym, cho­ciaż był od­po­wiedniego wzrostu, nad­mierna tusza dys­kwa­lifi­ko­wała go jako członka eli­tar­nych od­działów cesa­rza.— Je­steś wła­ści­cie­lem?— Bo co?— To ja za­daję pyta­nia. Je­steś wła­ści­cie­lem?— Nie — od­parł męż­czy­zna wstając i co­fając się. Ści­skał w dłoni rę­ko­jeść mie­cza, ale oce­niw­szy wzrokiem Kon­rada naj­wy­raź­niej do­szedł do wniosku, że do­by­wa­jąc broni wy­ka­załby się bra­kiem roz­sądku.— Sprowadź go — roz­kazał Kon­rad.— Idź po Netzlera — zwrócił się do chłopca fał­szywy gwardzi­sta.— Po­wie­działem, żebyś ty go za­wołał — oznajmił Kon­rad, od­su­wa­jąc krze­sło i sia­dając.Męż­czy­zna pa­trzył na niego przez chwilę, aż wreszcie otworzył we­wnętrzne drzwi i wy­szedł z kuchni. Chłopak spoj­rzał na Kon­rada.— Die­ter nie służy w gwardii ce­sar­skiej — oznajmił chło­pak i roze­śmiał się, zu­peł­nie jakby nigdy w życiu nie wi­dział ni­czego głup­szego. — Nie po­trafił na­wet upil­no­wać kuchni — dodał i ro­ze­śmiał się po­now­nie.Konrad rów­nież się uśmiech­nął. Chłopak miał ja­kieś osiem, dziewięć lat, brudną twarz, odzież w strzępach i ro­bił do­kład­nie to, czym Kon­rad zaj­mo­wał się pięt­na­ście lat temu. W karczmie Branden­he­imera Kon­rad mu­siał wy­ko­ny­wać naj­brudniej­sze, naj­nud­niej­sze i naj­cięż­sze prace. Tak wy­glą­dało całe jego dzie­ciń­stwo, ale w prze­ci­wieństwie do tego chłopca nigdy nie miał oka­zji do śmiechu. Zaw­sze mu­siał mil­czeć, na­wet uda­wać, że w ogóle jest nie­mową. Do mo­mentu spo­tka­nia z Ely­ssą nie miał na­wet ochoty ode­zwać się do ko­go­kol­wiek.— Le­piej za­cznij znowu ob­racać rożen, bo ci się świ­nia przy­pali — ode­zwał się Kon­rad i chło­pak szybko wró­cił do swojego zaję­cia.Chwilę póź­niej drzwi po­now­nie otworzyły się sze­roko i do kuchni wkroczył karczmarz. Szczupły, bez tak cha­rak­tery­stycznego dla jego branży wy­dat­nego brzu­cha pi­wo­sza, bar­dziej sprawiał wra­żenie za­moż­nego kupca. Die­ter wszedł za nim do kuchni i sta­nął na baczność, jakby pełnił wartę.— Co się dzieje? — za­pytał go­spo­darz.— Mam pewną han­dlową pro­po­zycję, która może być ko­rzystna dla nas oby­dwu, herr Netzler — oświad­czył Kon­rad.— To zaw­sze mnie inte­re­suje, herr...?— Taungar — od­parł Kon­rad. Na­zwi­sko sier­żan­towi już do ni­czego nie mo­gło się przy­dać, pod­czas gdy Kon­rad miał po­wody, by za­cho­wać swoje w ta­jem­nicy.— Przynieś herr Taunga­rowi coś do picia, Die­terze. Na co ma pan ochotę?— Piwo.— Piwo — po­wtó­rzył Netzler, sia­dając na­prze­ciwko Kon­rada.— Hans — Die­ter zwrócił się do chłopca ku­chennego. — Piwo.— Sam je przy­nieś — pole­cił Die­te­rowi Netzler. — A po­tem weź się do ro­boty — gdy drzwi za­mknęły się za męż­czy­zną, wy­jaśnił Kon­ra­dowi: — Służy w gwardii ce­sar­skiej — uśmiech­nął się, a Hans roze­śmiał się w głos.— I przy­cho­dzi tu pra­co­wać po służ­bie? — za­pytał Kon­rad.— Wy­gląda na to, że przez cały czas jest po służ­bie. Ale dość o tym. Co mogę dla pana zro­bić?— Wię­cej ja mogę zro­bić dla pana.— Są­dzi­łem, że tak wła­śnie pan od­po­wie.— Mam tro­chę świe­żego to­waru, który może pan ze­chce kupić.— Co?Konrad spoj­rzał na rożen.— Dzi­czy­znę — od­parł.— Mam na­dzieję, że nie ce­sar­ską dzi­czy­znę.— Bę­dzie taka, jeżeli przyjdzie tu, żeby coś zjeść.— Karl-Franz jadł tu obiad i kosztował coś in­nego. Da­nie, które mie­liśmy wła­śnie do za­pro­po­no­wa­nia.Dieter wró­cił nio­sąc kufel piwa. Z trza­skiem po­sta­wił go na stole, po­pchnął w stronę Kon­rada i wy­szedł. Ku­fel był na­peł­niony tylko do po­łowy.— Na ze­wnątrz, z lewej, za ba­rył­kami — po­wie­dział Kon­rad, upi­jając łyk piwa, a po­tem opróżnia­jąc kufel dwoma du­żymi hau­stamiNetzler wy­szedł tyl­nymi drzwiami, wró­cił, ski­nął głową i za­pytał:— Ile?Tar­go­wali się przez chwilę.— ...i to jest moja ostateczna cena — oświad­czył wreszcie karczmarz.— Zgoda.— I nie zażą­dam za­płaty za ten kufel piwa.— W takim razie — rzekł Kon­rad, ge­stem głowy wskazując pusty kufel — po­pro­szę o druga po­łowę. * * *Jesz­cze kilka piw, po­siłek skła­da­jący się z chleba, wie­przowiny i rzepy, łóżko na noc­leg i po­łowy pie­nię­dzy Kon­rada już nie było. Nic dziwnego, że Netzler ubie­rał się jak bo­gaty ku­piec. Był nim rze­czy­wi­ście.„Szary Gro­no­staj” był większy niż Kon­rad po­cząt­kowo przy­pusz­czał. Był też czymś wię­cej niż tylko karczmą, ob­słu­gu­jącą wie­śnia­ków. Ra­czej można by go uznać za za­jazd, w któ­rym po­dróżni spę­dzali noc przed ru­sze­niem w dal­szą drogę przez Im­pe­rium. Na pię­trze znaj­do­wały się usy­tu­owane nieco na ubo­czu pry­watne po­koje prze­zna­czone dla ary­sto­kra­tów z Alt­dorfu, któ­rzy przy­by­wali tu ze sto­licy na noc przyjem­ności. W tym celu „Szary Gro­no­staj” był w sta­nie do­star­czyć cze­goś wię­cej niż tylko wiktu i noc­legu.Konrad pił po­woli, sie­dząc sa­mot­nie w kącie i ob­ser­wu­jąc wszystko wo­kół. Za­uwa­żył za­słony z dru­giej strony sali, które skrywały schody pro­wa­dzące na na­stępne pię­tro. Go­ście na gale­rii wo­leli pić im­por­to­wane wina i eg­zo­tyczne li­kiery za­miast miej­sco­wego piwa, a po­słu­gu­jące tam dziew­czyny były naj­młodsze i naj­ład­niej­sze spo­śród pra­cują­cych w karczmie. Za­pew­nić mo­gły coś wię­cej niż tylko na­poje wy­sko­kowe.Konrad ob­ser­wo­wał przede wszystkim Die­tera. Wy­da­wało się, że za­trud­niono go, aby pil­no­wał po­rządku w lo­kalu i nie­źle mu szło wbi­janie pija­kom ro­zumu do głowy oraz wy­rzu­canie ich za drzwi. Kon­rad spoj­rzał przez okno i zo­ba­czył, że znowu za­czął pa­dać śnieg. Uświado­mił sobie, iż pobyt w go­spo­dzie bę­dzie go kosztował jedną sarnę na dwa dni. Ale może było inne wyj­ście...Dieter naj­wy­raź­niej spę­dzał większość czasu pijąc z dwoma przyja­ciółmi. Kon­rad spo­strzegł, że wła­śnie on zaw­sze przy­nosił nowe kufle z pi­wem, które na­peł­niał z jed­nej z wiel­kich be­czek, ale nigdy nie płacił. Od czasu do czasu Die­ter ob­cho­dził salę jak na pa­trolu, trzyma­jąc dłoń na rę­koje­ści mie­cza, a Netzler nie­zmiennie za­glą­dał mi­nutę póź­niej, wy­glą­dając zza drzwi pro­wa­dzą­cych do sali albo prze­chy­lając się przez balu­stradę gale­rii.— Die­ter! — krzyknął Kon­rad, gdy męż­czy­zna za­czął swoją ko­lejną rundę. — Chodź tu.— Czego chcesz? — za­pytał Die­ter pod­cho­dząc.Konrad od­cze­kał, aż męż­czy­zna znaj­dzie się w odle­gło­ści metra, a po­tem po­pchnął w jego stronę ku­fel.— Przynieś mi na­stępne piwo.Dieter wy­trzeszczył oczy.— Co?— Sły­sza­łeś. Przynieś mi na­stępne piwo.— Nie je­stem żad­nym cho­ler­nym po­słu­ga­czem.— Wi­działem, co ro­bisz. Ob­słu­gi­wałeś swoich przyjaciół. I nie pła­cili. A więc przy­nieś mi dar­mowe piwo... Albo po­wiem Netzlerowi.— Tylko mi nie groź! Je­stem ce­sar­skim gwardzi­stą!Konrad wy­cią­gnął sztylet i poło­żył go przed sobą na stole. Skom­pli­ko­wany wzór na klin­dze świadczył, że jest to broń gwardii ce­sar­skiej. Splunął Die­te­rowi na buty i oświad­czył:— Kła­miesz, beko tłuszczu.— Po­wtó­rzysz to jesz­cze raz — prze­strzegł go Die­ter, do­by­wa­jąc mie­cza. — a zgi­niesz.— Co mam po­wtó­rzyć? Że kła­miesz, czy że je­steś beką tłuszczu?— I to, i to!— A więc kła­miesz i jesteś beką tłuszczu.W całej karczmie za­pa­no­wała pra­wie kom­pletna ci­sza. Wszystkie oczy w sali i na gale­rii wpa­trzone były w Kon­rada i Die­tera. Netzler znaj­do­wał się wśród pa­trzą­cych i tylko on nie tkwił nie­ru­chomo. Prze­py­chał się ko­ryta­rzem w stronę prze­ciw­ni­ków.— Ja­aaa! — wrzasnął Die­ter i pchnął mie­czem w pierś Kon­rada.Konrad wciąż sie­dział na krze­śle i tylko prze­chylił się w bok. Sztych mie­cza minął go i wbił się w otyn­ko­waną ścianę, przy któ­rej sie­dział. Od­sunął się, wstał zza stołu, po czym wy­rżnął Die­tera w brzuch i gdy ten padał, po­pra­wił cio­sem w kark. Fał­szywy gwardzi­sta runął na zie­mię jak wo­rek. Walka była skoń­czona, ale żeby po­kazać wszystkim, że traktuje sprawę po­waż­nie, Kon­rad kop­nął Die­tera kilka razy w żebra i Die­ter za­czął pluć pi­wem, które wypił w ciągu mi­nio­nych dwóch go­dzin.Wsu­nąw­szy sztylet do po­chwy, Kon­rad pod­niósł miecz Die­tera i zo­ba­czył, że kie­dyś klinga zła­mała się przy jelcu i zo­stała nie­chlujnie przy­spa­wana. Kon­rad wbił sztych w pod­łogę, a na­stęp­nie skrę­cił rę­ko­jeść. Gdy zo­stała mu w ręku, upu­ścił ją także.— Gwardia ce­sar­ska, też mi coś — po­wie­dział do Netzlera, gdy wreszcie go­spo­darz do­tarł do niego. Po­zo­stali go­ście wra­cali już do swoich na­pit­ków i roz­mów.— Jest kłamcą i zło­dziejem.— Wiem. Ale po­trze­buję ko­goś do tej ro­boty. Jego po­przednik zo­stał pchnięty no­żem mie­siąc temu i wy­krwawił się na po­dwó­rzu.— Po­trze­buje pan ko­goś lep­szego niż on.— Masz na myśli sie­bie?— Tak.Netzler zerk­nął w stronę stołu, przy któ­rym sie­dzieli kum­ple Die­tera, a po­tem prze­niósł wzrok na Kon­rada. Do­sko­nale było wi­dać, że zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. Oby­dwaj męż­czyźni sprawiali wra­żenie, że to, co stało się z Die­terem, nie­zbyt ich ob­cho­dzi.Konrad pod­szedł do stołu, przy któ­rym pili obaj męż­czyźni. Wziął sto­jące przed nimi kufle i wylał ich za­war­tość na pod­łogę.— Nie za­pła­cili­ście za nie — wy­jaśnił. — A więc nie bę­dzie­cie pić.Spoj­rzeli na niego ze zło­ścią i pró­bo­wali wstać, ale zała­pał ich za włosy i stuk­nął gło­wami.— Uważam, że po­win­ni­ście za­pła­cić za wszystko, co już wy­pili­ście. We­dług mnie — pół litra. Ma­cie ochotę na dru­gie? — wciąż trzymał ich za włosy i zro­bił taki gest, jakby chciał po­now­nie zde­rzyć ich głowy.— Nie — od­parł jeden z męż­czyzn, pod­czas gdy jego towa­rzysz się­gnął do sa­kiewki i rzucił na stół garść mo­net.— Dziękuję, pa­no­wie — oznajmił Kon­rad, zgar­nia­jąc pie­nią­dze. — Ży­czę do­brej za­bawy.— Po­zbądź się go — rzekł Netzler, gdy Kon­rad przy­niósł mu za­płatę. Ski­nął głową w stronę Die­tera. — A po­tem przyjdź do mnie.Konrad szarpnię­ciem pod­niósł gra­mo­lą­cego się nie­zdar­nie Die­tera. Wsunął do po­chwy zła­maną klingę, we­tknął mu za pa­zu­chę rę­ko­jeść, na wpół za­wlókł go do głównych drzwi wej­ściowych i wy­pchnął na ze­wnątrz, w śnieg.— Mu­sisz tylko do­pil­no­wać, żeby nie było kło­po­tów — oświad­czył go­spo­darz chwilę póź­niej. — Je­żeli coś się zda­rzy, zaj­mij się wszystkim tak, jak uznasz za słuszne. Za­łatw sprawę po cichu, dys­kret­nie, a ja nie chcę o ni­czym wie­dzieć. Cza­sami bę­dziesz mu­siał po­ma­gać przy ko­niach albo zająć się jaki­miś in­nymi pra­cami.— Nie będę po­da­wał na­po­jów — oznajmił Kon­rad — sprzątał ze sto­łów, za­mia­tał. Wy­ko­na­łem swoją por­cję tych zajęć w pierwszym okre­sie życia.— Oczywi­ście. Za­mieszkasz w jed­nym po­koju z Han­sem, do­sta­niesz pełne wy­ży­wie­nie, mo­żesz pić w roz­sąd­nych gra­ni­cach, a je­żeli któ­raś z dziew­cząt na górze nie bę­dzie za­jęta, mo­żesz się z nimi do­ga­dać.— Za co? Ile bę­dzie mi pan płacił?Znowu za­częli się tar­go­wać, a kiedy do­szli do poro­zu­mie­nia, Netzler dodał:— A kiedy bę­dziesz miał wolny czas, kupię wszystko, co przy­nie­siesz z lasu.Jedy­nym za­wo­dem Kon­rada była żoł­nierka i mógłby po­szu­kać za­trud­nie­nia jako na­jem­nik w do­wol­nym kraju. Zo­stał jed­nak strażni­kiem w karczmie.Praca w za­jeź­dzie sprawiała wra­żenie po­wrotu do lat wczesnej mło­dości i po­cząt­kowo nie­ustannie po­wra­cał my­ślą do dni spę­dzo­nych w go­spo­dzie ro­dzin­nej wio­ski. Za­pach fer­mentują­cego piwa, mnó­stwo co­dziennych za­dań nie­zbędnych do funk­cjo­no­wa­nia karczmy, wszystko przy­po­mi­nało mu o daw­nych cza­sach. Teraz jed­nak do wy­ko­ny­wa­nia większo­ści prac było wiele in­nych osób i żadna z nich nie zbie­rała ta­kich cię­gów jak Kon­rad od Otta Branden­he­imera.„Szary Gro­no­staj” miał rów­nież inne uroki. Kon­rad spę­dzał wiele czasu z dziew­czy­nami po­dają­cymi na­poje na gale­rii dla spe­cjal­nych gości oraz ob­słu­gują­cymi swoich klientów za drzwiami, które z niej pro­wa­dziły. Cza­sami, gdy ostatni gość po­szedł do domu albo za­snął, sia­dy­wał ra­zem z nimi przy szkla­neczce, aby po­roz­ma­wiać i po­żar­to­wać.Ale tej nocy, gdy przy­byli po niego jeźdźcy, zaj­mo­wał się z Giną i Mar­cellą czymś zu­peł­nie in­nym... * * *Zaczął się nowy rok. Naj­gor­sza część zimy byłą już za nimi. Oba księ­życe stały wy­soko i świe­ciły naj­ja­skrawiej. Cho­ciaż uwaga Kon­rada była roz­pro­szona, po­wi­nien usły­szeć zbli­ża­jące się konie, ale do­piero prze­szy­wa­jący noc mro­żący krew w ży­łach krzyk uświado­mił mu, że coś się dzieje.Było wiele od­mian krzy­ków i w cza­sie swojego życia Kon­rad sły­szał już wszystkie. Roz­po­znał wrzask naj­straszliw­szego prze­raże­nia, który urwał się tak gwałtow­nie, że przy­czyną tego mo­gła być tylko śmierć. Krzyczał męż­czy­zna i Kon­rad już wie­dział, że wła­śnie za­mor­do­wano Netzlera.Ode­pchnął obie dziew­czyny, które teraz obejmo­wały go ze stra­chu, a nie z na­mięt­ności, i chwytając odzież oraz sztylet, wyj­rzał przez okno. A wtedy zo­ba­czył jeźdźców przed „Sza­rym Gro­no­sta­jem”. Światło księ­życa błyszczało na spi­żo­wych heł­mach i na­pier­śni­kach. Cho­ciaż ciemność nie po­zwalała mu roz­po­znać barwy, Kon­rad wie­dział, że mają ozdobione sza­me­run­kami szkarłatne mun­dury z gu­zi­kami z masy per­łowej, a ich ob­fite pió­ropu­sze oznaczają sto­pień woj­skowy.Byli członkami gwardii ce­sar­skiej.Dwaj znaj­do­wali się pod oknem, trzyma­jąc do­dat­kowe osio­dłane konie bez jeźdźców. W ciemnych po­sta­ciach było coś dziwnego, ale Kon­rad nie miał czasu, aby za­sta­na­wiać się nad tym dłu­żej. Mu­siał ucie­kać, a za­danie wcale nie było łatwe. Przybysze nale­żeli do naj­lep­szych wojsk w ca­łym Im­pe­rium, oto­czyli go­spodę — i nie­wąt­pli­wie przy­szli po niego.Miał już łuk i koł­czan pełen strzał, ale znaj­do­wały się na dole w po­koju, który dzie­lił z chłopcem ku­chennym. Naj­wy­raź­niej jacyś gwardzi­ści byli już w go­spo­dzie, ale gdyby mógł do­stać się tam przed nimi, byłby w sta­nie ustrzelić paru jeźdźców i zmniej­szyć dys­pro­por­cję.Gina po­de­szła ostrożnie do okna, wyj­rzała na ze­wnątrz i jęk­nęła, wi­dząc groźne po­staci na po­dwó­rzu.— Nie idź — szepnęła bła­gal­nie. — Ochroń nas.— Nie zro­bią wam nic złego — za­pew­nił obie dziew­czyny Kon­rad i w tej sa­mej chwili z głębi go­spody roz­legł się ko­lejny wrzask. Tym ra­zem krzy­czała ko­bieta i też był to przed­śmiertny krzyk.— Szybko — po­wie­dział, przywo­łując dziew­czyny. — Na dach.Owi­nęły się w koce i wy­szły za nim na ko­ry­tarz. Otwierały po dro­dze ko­lejne drzwi, da­jąc ge­stami znaki po­zo­sta­łym ko­bie­tom, aby szły za nimi. Gdy zna­leźli się przy dra­binie na strych, Kon­ra­dowi towa­rzy­szyła już cała piątka.— Ci­cho — szep­nął, po­ma­gając dziew­czy­nom wspinać się po szczeblach. — Jeden dźwięk i wszyscy zgi­niemy.Zdążył zba­dać strych tuż po za­mieszka­niu w karczmie. Była to roz­legła, zaku­rzona prze­strzeń pełna za­po­mnianych gra­tów, przez dzie­się­cio­lecia gro­ma­dzo­nych pod kro­kwiami. Gdy dziew­czyny wdrapały się już na górę, Kon­rad cof­nął się ko­ryta­rzem i ostrożnie wyj­rzał przez balu­stradę gale­rii. Co jakiś czas roz­legał się nowy wrzask, ob­wieszcza­jący o no­wym mor­der­stwie. Wszystko wskazy­wało na to, że in­truzi wy­cinali w pień wszyst­kich, za­cho­wu­jąc się jak banda ma­rude­rów lub rabu­siów — ale po­dej­rze­wał, że tym wła­ści­wie stała się gwardia ce­sar­ska.Musieli się w niej znaj­do­wać inni wy­znawcy Sla­anesha, nie tylko Taungar i Hol­wald, i ja­kimś spo­so­bem udało im się wy­tro­pić Kon­rada w jego kry­jówce. Nie mo­gli mieć pew­ności, że jest w „Sza­rym Gro­no­staju”, ale nie przejmo­wali się takim dro­bia­zgiem. Po­dob­nie jak całe po­tom­stwo Cha­osu, stwory te żyły jedy­nie dla rzezi i za­da­wa­nia śmierci. Nikt nie zo­sta­nie oszczę­dzony.Konrad miał jedy­nie nóż i ra­czej nie­wiel­kie szanse, by do­trzeć do łuku i strzał. Chwilę póź­niej jego obawy po­twierdził przed­śmiertny krzyk Hansa. Mu­sieli zna­leźć chło­paka i prze­ciąć jego krótki ży­wot. Wkrótce za­bójcy wy­mor­dują wszyst­kich na par­terze i uda­dzą się na na­stępne pię­tro. Szu­kanie kry­jówki na stry­chu w na­dziei, że zdoła się ukryć w ciemno­ściach, było bez sensu.Będzie mu­siał za­sko­czyć pierwszego z od­mie­nio­nych gwardzi­stów, który wej­dzie na gale­rię, zabić go no­żem, za­brać mu miecz i przez jakiś czas za­trzymać po­zo­sta­łych na­past­ni­ków. Schody były wą­skie i tylko jeden z nich mógł po nich wchodzić. Po­now­nie pod­szedł do stóp dra­biny.— Hej! — syk­nął i nad jego głową po­ja­wiła się prze­stra­szona twarz Mar­celli. — Za­bie­ram dra­binę. Za­mknijcie właz, a nie zo­rientują się, że tam jeste­ście. Ma­cie sztylety?Zoba­czył błysk kling. Dziew­czyny miały do sa­mo­obrony noże — ale te nie po­mo­głyby im w star­ciu z gwardzi­stami.— Zróbcie dziurę w strze­sze — pole­cił Kon­rad. — Jeżeli bę­dzie­cie mu­siały, wyjdźcie koło ko­mina ku­chennego.Wziął drewnianą dra­binę, ale nie od­sta­wił jej na bok, po­nie­waż od razu sta­łoby się oczywiste, do czego miała tu słu­żyć. Wró­cił ko­ryta­rzem i miał wła­śnie zrzu­cić ją z bal­konu, gdy na szczycie schodów po­jawił się pierwszy gwardzi­sta. Kon­rad do­strzegł je­dynie re­fleks spi­żo­wej zbroi, ale runął pro­sto na przy­bysza, uży­wa­jąc końca dra­biny jako ta­rana. Trafił gwardzi­stę w pierś i ze­pchnął go na dół.Zrzucił dra­binę z bal­konu, wy­cią­gnął nóż z po­chwy i wbiegł do po­koju, z któ­rego wy­szedł zale­dwie dwie mi­nuty temu. Za­mknął za sobą drzwi, pod­parł je krze­słem, po czym bez­sze­lest­nie otworzył okno i sta­nął na wą­ziut­kim gzymsie. Dwaj jeźdźcy cią­gle znaj­do­wali się na dole, po­dob­nie jak konie, które trzymali dla swoich towa­rzy­szy ma­sa­kru­ją­cych miesz­kań­ców za­jazdu.Je­dyną szansą ucieczki było zdo­bycie konia. Na­le­żało więc zabić obu gwardzi­stów i znik­nąć stąd, za­nim po­zo­stali zo­rientują się, co za­szło. Od ziemi dzie­liło go ja­kieś sie­dem me­trów, do pan­cer­nych jeźdźców nieco mniej. Byli zbyt da­leko od sie­bie, aby mógł za­ata­ko­wać ich jed­no­cze­śnie.Konrad sko­czył na bliż­szego jeźdźca no­gami do przodu, strą­cając go z sio­dła. Przetoczył się po ziemi i rzu­cił na męż­czy­znę, któ­rego wła­śnie wy­sa­dził z sio­dła — ale to wcale nie był człowiek...A więc dla­tego jeźdźcy robili tak dziwne wra­żenie. Nie byli ludźmi, ale zwie­rzo­ła­kami. Zwierzo­ła­kami w mun­du­rach gwardii ce­sar­skiej!Ten, któ­rego Kon­rad przewró­cił, miał głowę byka, zie­lone, okrą­głe oczy i bar­dzo jasną sierść. Otrzą­snąwszy się z za­sko­cze­nia, Kon­rad wbił sztylet w kark stwora, któ­rego przy­ci­skał do ziemi. Go­rąca krew try­snęła z rany i zwie­rzo­łak ryk­nął, umierając.Gdy po­dobna do byka istota wciąż wiła się w ago­nii, Kon­rad ze­rwał się i na­tychmiast mu­siał zro­bić unik, po­nie­waż miecz dru­giego by­ko­człeka prze­ciął po­wie­trze nad jego głową. Sko­czył do przodu, wbi­jając klingę sztyletu mię­dzy skó­rzane pasy spi­żo­wego pół­pan­cerza. Znowu try­snęła ska­żona krew i po­now­nie roz­legł się zwie­rzęcy wrzask bólu i wściekło­ści.Konrad nie miał dość czasu, by wy­koń­czyć dru­giego prze­ciw­nika. Ko­nie z pusz­czo­nymi luźno cu­glami co­fały się pło­chli­wie, ale Kon­ra­dowi udało się schwycić wo­dze jed­nego z nich. Chwilę póź­niej jego lewa stopa tkwiła już w strzemie­niu i po­pę­dził konia, za­nim jesz­cze do­brze usa­dowił się w sio­dle.Nagle przed ko­niem po­jawił się cień. W świetle księ­ży­ców bły­snęła stal i koń runął do przodu. Kon­ra­dowi udało rzu­cić się w bok, za­nim przy­gniotło go martwe zwie­rzę.Pró­bując wstać, skrę­cił stopę i osu­nął się z po­wro­tem na bruk. Za­nim zdo­łał wstać, oto­czyły go zwie­rzo­łaki: trzy, cztery, a wreszcie pięć.Szty­chy mie­czy doty­kały jego ciała. Kon­rad moc­niej ści­snął rę­ko­jeść sztyletu. Pięć gwardyj­skich mie­czy prze­ciwko jed­nemu gwardyj­skiemu sztyletowi. Pod­kuty obcas mocno przy­ci­snął jego rękę do bruku i Kon­rad mu­siał wy­pu­ścić broń. Inny but od­rzucił kop­nia­kiem sztylet.— To on, to on! — krzyknął bar­dzo człowie­czy głos.Za mrocz­nymi syl­wet­kami zwie­rzo­ła­ków stał Die­ter. To wła­śnie on mu­siał przy­pro­wa­dzić jeźdźców, ale ten fakt nie miał spe­cjal­nego zna­cze­nia. Kon­rad starał się poli­czyć prze­ciw­ni­ków. Zabił jed­nego, zranił dru­giego, ota­czało go pię­ciu, a przy Die­terze stał ko­lejny.— Wi­dzi­cie? Je­stem jed­nym z was — stwierdził Die­ter, zwracając się do sto­ją­cego obok niego na­past­nika. — Je­stem z gwardii ce­sar­skiej.Ósmy zwie­rzo­łak mu­siał być do­wódcą od­działu i do­piero teraz dobył mie­cza. Przywołał ge­stem Die­tera, który zro­bił krok do przodu. I nagle jed­nym, za­ma­szy­stym ru­chem stwór ściął Die­te­rowi głowę. Poto­czyła się w ciemność, a ciało wolno osu­nęło się na zie­mię.Do­wódca przywołał dwóch wo­jow­ni­ków, któ­rzy cofnęli się i po chwili skie­ro­wali do karczmy. Ich nie­ludzki wódz, ku­lejąc, ru­szył w stronę Kon­rada. Jego ukryte pod pan­ce­rzem ciało mu­siało być jesz­cze bar­dziej po­wy­krę­cane i zde­for­mo­wane niż u po­zo­sta­łych.Nagle roz­bły­sło światło. Dwaj przy­bysze za­palili po­chodnie i wnieśli je do go­spody. W ich po­świe­cie Kon­rad do­strzegł twarz do­wódcy. Była jesz­cze straszliw­sza niż ota­cza­ją­cych go by­ko­gło­wych zwie­rzo­ła­ków.Kiedyś mu­siał być człowie­kiem, ale zo­stał ciężko do­świad­czony przez los. Cho­ciaż jego twarz pra­wie w cało­ści za­kry­wał hełm, wi­dać było, że była bez­kształtną masą po­czer­nia­łego, jakby roz­to­pio­nego ciała. Nie miał warg, nosa, prawe oko sprawiało wra­żenie bar­dzo wiel­kiego, po­nie­waż po­wieki ule­gły spa­leniu; w miej­scu le­wego ziała dziura.Trzy­mał sztych mie­cza przy gar­dle Kon­rada, a go­rąca, lepka krew Die­tera ska­py­wała z ostrza.Taun­gar — albo ra­czej to, co z niego zo­stało. Rozdział ósmy [top] „Szary Gro­no­staj” za­pło­nął bły­ska­wicznie. Jego wy­su­szona, drewniana kon­strukcja paliła się jak pa­pier. W bla­sku sza­leją­cych pło­mieni Kon­rad spo­glą­dał na straszliwie znie­kształcone rysy Taungara.Całe jego ciało mu­siało być znisz­czone w rów­nym stop­niu jak twarz. Wy­da­wało się nie­moż­liwe, aby ko­mu­kol­wiek udało się wy­do­stać z pie­kła, które ogar­nęło dwór Zunter­me­ina, i rów­nie nie­prawdo­po­dobne, aby ktoś tak po­twornie oka­le­czony jak Taungar mógł w ogóle utrzymać się przy życiu.Od­dech miał chra­pliwy i nie­równy, zu­peł­nie jakby jego płuca wciąż były pełne dymu. Zęby miał czarne jak wę­giel, jak pniaki spa­lo­nych drzew. Gdy mó­wił, jego po­zba­wione warg usta wy­krzywiały się jesz­cze bar­dziej, a słowa wy­do­by­wały się z nich świszczą­cym szeptem.— Dla­tego mnie oszszszczę­dzono i wy­ba­wiono od ognia — wy­sy­czał, ła­piąc haust po­wie­trza po­mię­dzy każdą sy­labą. — Żż­że­bym mógł cię zzza­bić, zzzdrajco.— Sam jesteś zdrajcą, Taungarze — warknął Kon­rad. — Zdrajcą wszyst­kich ludzi.Taun­gar wci­snął sztych mie­cza w miękkie ciało pod brodą Kon­rada i kilka kro­pli jego krwi zmieszało się z krwią Die­tera.— Mu­sisz­szsz cier­pieć, jak ja cier­pia­łem — wy­szeptał. — Wciążżż cier­pię, a ty bę­dziesz cier­piał przez wieczność.Naci­snął moc­niej i kro­pelki krwi połą­czyły się w stru­myk. Jesz­cze tro­chę i klinga prze­cię­łaby tchawicę Kon­rada, ale Taungar cof­nął miecz i ge­stem przywołał zwie­rzo­ła­ków. Dwóch po­sta­wiło :Konrada na nogi, a trzeci po­szedł zba­dać po­wa­lo­nego towa­rzy­sza. Be­stia nie żyła i by­ko­człek ru­szył do stwora, któ­rego Kon­rad ranił. Sie­dział on na ziemi, sta­rając się za­trzymać krew wy­pły­wa­jącą z rany w boku.Dwóch po­zo­sta­łych dalej bu­szo­wało po go­spo­dzie, pod­pa­lając wszystko, co się dało. Cho­ciaż ręce pary przytrzy­mu­jącej Kon­rada były jak z że­laza, Taungar od­kuś­tykał na bez­pieczną odle­głość. Mu­siał pa­mię­tać, jak Kon­rad zdo­łał się uwolnić, gdy to on był jed­nym z tych, któ­rzy mieli go po­skromić w sza­tań­skiej świątyni Zu­ater­me­ina.— Módl się do swojego boga o po­moc — po­wie­dział kpiąco. Za­pewne wie­rzył, że Kon­rad, po­dob­nie jak Kry­sten, jest wy­znawca, Kh­orne'a.— Nie po­trze­buję po­mocy, żeby roz­pra­wić się z tobą i twoim ba­star­dzim bo­giem!Taun­gar wy­dał roz­kaz w gar­dło­wym ję­zyku mu­tan­tów — cios w skroń nie­mal po­zba­wił Kon­rada przytom­ności. Je­den ze zwie­rzo­ła­ków ude­rzył go pię­ścią twardą jak skała. Głowa pole­ciała mu do przodu, a krew z rany za­częła spływać po twa­rzy. A po­tem drugi stwór ode­rwał pas mate­riału z bluzy Kon­rada i we­tknął mu do ust jako kne­bel.Konrad za­sta­na­wiał się, czy ci od­mie­nieni gwardzi­ści mają ludz­kie ciała pod pan­ce­rzami i czy pięść, która go ude­rzyła, była tak twarda, po­nie­waż stała się zmutowa­nym ko­py­tem. Stali wy­pro­sto­wani jak lu­dzie, ale czy ich ciała po­kry­wało blade futro? Ich od­de­chy cuchnęły, nie­ludz­kie głowy miały nad­natu­ralne roz­miary, a w spi­żo­wych heł­mach wid­niały wy­wier­cone otwory, przez które ster­czały po­krę­cone rogi. Wie­dział, że pra­gnęli jego krwi rów­nie silnie jak Taungar.Konrad zo­stał za­kne­blo­wany, trzymano go tak mocno, że miał wra­żenie, iż jest od stóp do głów za­kuty w kaj­dany. Nie miał broni, ota­czały go zwie­rzo­łaki, które sprawiały wra­żenie członków eli­tar­nego od­działu woj­sko­wego Ce­sar­stwa. Czuł, jak żar bi­jący od pło­ną­cego za­jazdu pali jego ciało. Go­rąco nie wy­wie­rało większego wra­żenia na jego strażni­kach, chro­nio­nych przez zbroje i ich zwie­rzęce skóry, a Taunga­rowi już nic nie mo­gło za­szkodzić.Wyglą­dało na to, że tylko Taunga­rowi udało się uciec z ruin po­gań­skiej świątyni Zunter­me­ina. Czy miał za­miar ze­mścić się w po­dobny spo­sób i spa­lić Kon­rada żyw­cem? Czy wła­śnie dla­tego roz­kazał pod­palić go­spodę, aby ci­snąć go w pło­mie­nie? Ale Taungar za­po­wia­dał mu po­wolną śmierć, a fa­na­tycy Cha­osu, mó­wiąc o mor­der­stwie i tortu­rach, za­zwy­czaj nie prze­sa­dzali.Konrad miał jedy­nie na­dzieję, że jego strażnicy w któ­rymś mo­men­cie osła­bią chwyt. Każdy z nich był od niego wyż­szy i cięż­szy, obaj mieli broń i zbroje. Gdy dwójka pod­pala­czy po­wróci z go­spody, sto­su­nek sił sta­nie się dla niego bar­dzo nie­ko­rzystny. Trzymano go tak mocno, iż miał wra­żenie, że jeśli zaci­sną dło­nie jesz­cze choć tro­chę, jego kości i ciało zo­staną zmiaż­dżone.— Za­ssstana­wia­łem ssie, co zro­bię, jeżeli cię zz­znajdę, Kon­ra­dzie — szep­nął Taungar. — Miałem tyle po­my­sssłów.Konrad był w sta­nie do­strzec tylko dolną po­łowę ciała Taungara. Uj­rzał, jak gwardzi­sta uniósł miecz i po­now­nie wsu­nął klingę pod brodę swojego jeńca. Użył go jako dźwigni, aby unieść głowę Kon­rada i prze­ko­nać się, że wciąż jest przytomny. Spoj­rzeli na sie­bie i je­dyne oko Taungara bły­snęło w po­zo­stało­ści twa­rzy.— Zz­zacznę od two­ich oczu — do­dał Taungar i sztych mie­cza nagle do­tknął dol­nej po­wieki le­wego oka Kon­rada.Ten odru­chowo szarpnął głową do tyłu i zdo­łał poru­szyć się o parę cen­ty­me­trów, za­nim po­now­nie nie unie­ru­cho­miła go pan­cerna rę­ka­wica jed­nego z by­kolu­dzi. Czu­bek klingi po­wró­cił do le­wego oka, tym ra­zem ce­lując pro­sto w źre­nicę. Miecz wciąż oble­piony był krwią, jego ostrze bły­snęło w świetle pło­mieni i Kon­rad uświado­mił sobie, że jest to ostatnia rzecz, jaką zo­ba­czy jego lewe oko.Pró­bo­wał od­sunąć się choć tro­chę albo od­wró­cić głowę, ale nie był w sta­nie tego zro­bić. Zaci­snął po­wieki, szy­kując się na ból w chwili, gdy gałka oczna zo­sta­nie na­dziana na miecz Taungara.I na­gle jego głowa od­sko­czyła gwałtow­nie do tyłu i się od­wró­ciła. Po­czuł, jak ostrze ociera się o jego poli­czek, roz­ci­nając ciało i za­ha­cza­jąc o kość, a po­tem za­czął pa­dać...Tylko za­czął, po­nie­waż jeden ze strażni­ków trzymał go w dal­szym ciągu — drugi jed­nak pu­ścił go, wy­dając prze­raź­liwy jęk bólu.Konrad otworzył oczy i zo­ba­czył jak Taungar spo­gląda za jego plecy. Bez wa­hania obró­cił się na pię­cie i wbił prawą pięść w by­czy pysk fa­na­tyka, który wciąż ści­skał jego lewe ramię. Drugi zwie­rzo­łak wił się na ziemi, krzy­cząc — i umierając. Ude­rze­nie Kon­rada od­rzu­ciło oca­la­łego strażnika krok do tyłu, a chwilę póź­niej rów­nież za­wył w śmiertelnej męce tra­fiony w plecy.Od­ska­kując w bok przed ata­kują­cym Taunga­rem, Kon­rad wy­rwał z ust kne­bel, zerk­nął za sie­bie i zo­ba­czył za ple­cami po­stać w zbroi. Miała na sobie czarny pan­cerz, trzymała czarny miecz, któ­rym za­biła strażni­ków, a na gło­wie miała czarny hełm w kształcie głowy zwie­rzę­cia, głowy...Wilka!— Jest mój! — wrzasnął Kon­rad, gdy czarny ry­cerz opu­ścił miecz, aby prze­szyć nim Taungara.Wilk od­sunął się w bok i Taungar chwiej­nym kro­kiem prze­biegł obok niego. Kon­rad schwycił miecz jed­nego z umierają­cych zwie­rzo­ła­ków, więc Taungar od­wró­cił się, aby sta­wić mu czoło. By­ko­człek, który opa­try­wał towa­rzy­sza ra­nio­nego wcześniej przez Kon­rada, rzucił się na Wilka, który skrzyżo­wał z nim klingi.Taun­gar i Kon­rad spo­glą­dali na sie­bie. Były sier­żant uniósł miecz pio­nowo, sa­lutu­jąc prze­ciw­ni­kowi w poje­dynku. Kon­rad po­wtó­rzył jego gest.— Kiedy stałeś się nie­wol­ni­kiem Cha­osu? — za­pytał.Taun­gar wolno po­kręcił swoją zde­for­mo­waną głową i gdzieś z głębi jego gar­dła wy­dobył się pa­skudny, zdu­szony dźwięk - coś, co za­pewne miało być śmiechem.— Nie­wol­ni­kiem? Nn­nigdy! W Praag sta­łem się wolny. My­śla­łem, że zgi­ną­łem, ale wtedy na­prawdę zzza­czą­łem żyć.— Ale już długo nie po­ży­jesz!Opu­ścili mie­cze, skrzyżo­wali je i dwie klingi gwardii ce­sar­skiej przez chwilę doty­kały się lekko — a po­tem za­częła się walka na śmierć i życie.Konrad za­ata­ko­wał gwałtow­nie, chcąc szybko wy­koń­czyć prze­ciw­nika. Jego przewaga wy­da­wała się oczywista. Dys­po­no­wał peł­nią sił, gdy tym­cza­sem ciało Taungara była po­skrę­cane i znie­kształcone ogniem. Ale dawny sier­żant był wy­traw­nym szermie­rzem i nad­rabiał do­świad­cze­niem tam, gdzie ustę­po­wał zręczno­ścią. Wła­śnie te umiejętno­ści po­mo­gły mu utrzymać się przy życiu wy­star­cza­jąco długo, aby stać się wete­ra­nem, ale do­piero jego pod­danie się Cha­o­sowi po­zwo­liło mu przetrwać pożar domu Zunter­me­ina.Taun­gar był rów­nież ubrany w zbroję, chro­niącą go przed większo­ścią cio­sów Kon­rada. Ten zaś mu­siał od­ska­ki­wać poza za­sięg jego mie­cza za każ­dym ra­zem, gdy sier­żan­towi uda­wało się mi­nąć jego obronę. Gdyby zo­stał tra­fiony, oznacza­łoby to jego ko­niec. I tak krwawił już z ran na szyi, gło­wie i po­liczku.Klingi dzwoniły o sie­bie i nie­mal jak echo roz­le­gały się od­głosy ude­rza­ją­cych mie­czy dwóch po­zo­sta­łych prze­ciw­ni­ków. Po­tem roz­legł się pełen bólu, zwie­rzęcy wrzask i prze­ciw­nik Wilka ru­nął, a jego za­wo­dzące wy­cie było ża­łob­nym la­mentem nad wła­sną nie­chybną śmiercią. Wilk po­zo­sta­wił swojego prze­ciw­nika, wiją­cego się i ko­pią­cego no­gami w ka­łuży krwi, i ru­szył, by dobić zwie­rzo­łaka ra­nio­nego wcześniej przez Kon­rada. Stwór usi­łował się pod­nieść, ale udało mu się jedy­nie peł­zać. Nie­da­leko.A Kon­rad wciąż nie był w sta­nie po­ko­nać swojego prze­ciw­nika. Na­wet ma­jąc tylko jedno oko, Taungar był w sta­nie do­kład­nie oce­nić wy­mie­rzone w niego ciosy, spa­ro­wać je i za­ata­ko­wać sa­memu. Jego zmy­sły były sil­niej­sze niż ludz­kie, cho­ciaż on sam był czymś mniej niż człowie­kiem. Tkwiące w nim wro­gie moce za­pew­niały sier­żan­towi tak wielką siłę.Oby­dwaj wal­czyli tylko mie­czami, nie pa­rując cio­sów tar­czami. Za­bite przez Wilka zwie­rzo­łaki były uzbrojone w gwardyj­skie mie­cze — jeden z nich pod­niósł Kon­rad. A więc drugi leżał gdzieś w po­bliżu. Za­czął się cofać w stronę zwłok, a Taungar za­ata­ko­wał tak gwałtow­nie, że Kon­rad nie­omal przewró­cił się poty­kając o pierwsze ciało. Klinga Taungara prze­cięła po­wie­trze, nie­mal po­zba­wia­jąc go głowy. Kon­rad po­chylił się, schwycił drugi miecz i gwałtow­nie od­wró­cił się w stronę prze­ciw­nika.Trzy­mał teraz broń rów­nież w lewej ręce, cho­wa­jąc ją za ple­cami, i wal­czył jedy­nie mie­czem w pra­wej ręce. Gdy Taungar chwilę póź­niej za­ata­ko­wał z wy­padu, Kon­rad związał swoją klingą klingę jego mie­cza, za­blo­ko­wał ją na jelcu i za­czął coraz dalej od­py­chać w bok ramię prze­ciw­nika.A po­tem zadał cios dru­gim mie­czem, wbi­jając go pro­sto w po­zo­stałe oko Taungara. Głownia prze­szyła mózg i wy­szła z tyłu cza­szki.Usta by­łego sier­żanta otworzyły się sze­roko, za­nim jed­nak zdo­łał krzyknąć, wy­peł­niła je krew, uci­sza­jąc go na zaw­sze. Kon­rad pchnął nieco moc­niej lewą ręką, pu­ścił rę­ko­jeść i Taungar runął na wznak.Konrad ro­zej­rzał się wo­koło. Wszystkie zwie­rzo­łaki le­żały na ziemi, a ich ciała oświetlały pło­mie­nie palą­cej się go­spody. Wszystkie zabił Wilk — je­żeli rze­czy­wi­ście był to Wilk.W czarną zbroję mógł być ubrany kto­kol­wiek. Cho­ciaż naj­wy­raź­niej był so­jusz­ni­kiem, który przy­szedł Kon­ra­dowi z po­mocą, fakt ten zna­czył nie­wiele. Równie do­brze mógł być wro­giem nie tylko któ­regoś z za­bi­tych, ale i Kon­rada.Czarna po­stać wbiła głownię mie­cza w zie­mię.— Wy­czyść go — roz­ka­zała. To rze­czy­wi­ście był Wilk.Zdjął hełm i Kon­rad ujrzał twarz czło­wieka, który był jego pa­nem, ale stał się przyja­cie­lem. Białe włosy i brodę wciąż miał krótko przy­cięte, a za­ostrzone zęby i czarny ta­tuaż sprawiały, że jego twarz przy­po­mi­nała pysk zwie­rzę­cia, któ­rego na­zwę przy­brał.— W środku są jesz­cze dwa — poin­for­mo­wał Kon­rad, opusz­cza­jąc miecz i wy­cie­rając krew po­kry­wa­jącą mu po­łowę twa­rzy. Od­wró­cił się w stronę go­spody. Ogień bu­chał z każ­dego okna i drzwi.— Wiem — rzekł Wilk. — I już z niej nie wyjdą.Nie tylko one, uświado­mił sobie Kon­rad, od­ska­kując gwałtow­nie przed pło­ną­cym ka­wał­kiem drewna. Go­spoda stała się hu­czą­cym pie­kłem. Strzecha pło­nęła gwałtow­nie i nagle większa jej część się za­padła. Kon­rad miał na­dzieję, że dziew­czyny ucie­kły przez dach, po­nie­waż nikt, kto prze­by­wał na stry­chu, nie mógł ujść z ży­ciem. Cała go­spoda gwałtow­nie prze­kształciła się w jedno ogromne ogni­sko.— Wy­czyść go — po­wtó­rzył Wilk. — Je­steś mi winny dwa dni.— I masz za­miar zażą­dać na­stęp­nych pię­ciu lat służby za to, że znowu oca­liłeś mi życie? — za­pytał Kon­rad, bio­rąc do ręki czarny miecz.— Gdy­bym za każ­dym ra­zem, gdy rato­wa­łem ci życie, żą­dał pię­ciu lat służby, pra­co­wał­byś dla mnie przez wieczność — Wilk po­kręcił głową z kpiarskim zdziwie­niem. — Nie mogę pojąć, w jaki spo­sób udało ci się prze­żyć tyle mie­sięcy beze mnie.Nie­gdyś Wilk poje­dyn­ko­wał się z Otto Krieshme­rem i zabił go, ratu­jąc Kon­rada przed strycz­kiem. Kon­rad zgo­dził się wówczas słu­żyć na­jem­ni­kowi jako giermek przez równe pięć lat. Okres ten pra­wie minął, gdy zo­sta­wił ran­nego Wilka pod opieką Anvili i ru­szył na po­szu­ki­wa­nie ryce­rza ze spiżu. Nie wspomniał, że wkrótce przedtem to on ocalił Wil­kowi życie, uwalnia­jąc go z nie­woli go­bli­nów, po­nie­waż Wilk do­sko­nale o tym wie­dział.— Jak mnie zna­lazłeś? — za­pytał Kon­rad.Wilk wzruszył ra­mio­nami.— Przypa­dek — od­parł.— Nie ma cze­goś ta­kiego jak... — za­czął Kon­rad i w tej sa­mej chwili za­uwa­żył, że Wilk uśmiecha się, od­sła­nia­jąc za­ostrzone zęby.Wytarł czarną klingę do czy­sta o płaszcz jed­nego ze zwie­rzo­ła­ków, a Wilk tym­cza­sem znik­nął w ciemności. Gdy po­jawił się po­now­nie, do­sia­dał czar­nego ru­maka i pro­wa­dził jucz­nego konia. Wierz­cho­wiec mu­siał być na­stępcą Pół­nocy, bia­łego ogiera za­bi­tego przez go­bliny, które wzięły Wilka do nie­woli.— Ru­szajmy — rzekł Wilk, bio­rąc miecz i cho­wa­jąc go do po­chwy.Konrad miał ochotę za­pytać „Do­kąd?”, ale za­miast tego za­czął szu­kać wierz­chowca dla sie­bie.Zaw­sze prze­strzegano go przed doty­ka­niem broni nie­przyja­ciela. Była czę­sto ska­żona kon­tak­tem z po­przednimi wła­ści­cie­lami. Do­piero nie­dawno Kon­rad uświado­mił sobie, że cho­dziło tu o ska­żenie Cha­osem — nie znał tego słowa, ale wie­dział, jakie są jego zdra­dzieckie skutki. Te­raz już sam zali­czał się do prze­klę­tych.Po raz pierwszy trzymał tego ro­dzaju broń po po­wro­cie do swojej wio­ski albo ra­czej miej­sca, w któ­rym kie­dyś była jego wio­ska. Trzy pur­pu­rowo-złote stwory za­nur­ko­wały na niego oraz Wilka i wtedy zmu­sił jed­nego z nich do wy­pusz­cze­nia mie­cza. Gdy go pod­niósł, po­czuł jak całe ciało ogar­nia gwałtowna fala mocy. Od tej pory sty­kał się z wie­loma in­nymi eg­zem­pla­rzami nie­ludz­kiej broni, ale nigdy wię­cej nie wy­czuł w nich takiej uśpionej po­tęgi.Miecz, któ­rym wal­czył z Taunga­rem, nie róż­nił się od in­nych. Zba­dał go, my­śląc o zwie­rzo­łaku, do któ­rego po­przednio nale­żał. Czy ten stwór rze­czy­wi­ście był członkiem gwardii ce­sar­skiej? Jak wielu żoł­nie­rzy tej eli­tarnej jed­nostki zo­stało w po­dobny spo­sób ska­żo­nych wpływem Cha­osu? Jak wielu z nich słu­żyło Sla­anes­howi, a nie cesa­rzowi?A jak było z in­nymi żoł­nie­rzami od­działów sta­cjo­nują­cych w Alt­dor­fie? Czy oni rów­nież zo­stali w po­dobny spo­sób zwerbo­wani? Komu można było ufać w straży miej­skiej, w armii Re­iklandu i w po­zo­sta­łych ce­sar­skich puł­kach? Jak wielu po­zo­stało lojal­nych cesa­rzowi, a jak wielu za­prze­dało się mo­com ciemności?Taun­gar był członkiem ce­sar­skiej straży przy­bocznej, ale oka­zał się zdrajcą, jed­nym z prze­klę­tych. Kon­rad zro­zu­miał teraz, dla­czego sier­żant zu­peł­nie się nie przejął sły­sząc o spi­sku Gaxara, w wy­niku któ­rego Karl-Franz miał zo­stać za­stą­piony przez uzur­pa­tora. I cho­ciaż Kon­rad uznał, że za­gro­żenie mu­siało znik­nąć wraz ze śmiercią Sza­rego Pro­roka, wcale nie mu­siało to być prawdą. Cza­szkolicy wciąż żył. A prze­cież prze­by­wał ra­zem z Gaxarem i mu­siał być ściśle związany z jego dia­bo­licz­nym pla­nem.Konrad wziął po­chwę i wsu­nął do niej miecz. Nie za­inte­re­so­wał się żad­nymi ele­mentami zbroi... Zbyt do­brze pa­mię­tał spi­żowy pan­cerz i pu­łapkę, w którą zo­stał zła­pany. Udało mu się od­na­leźć swój sztylet, a po­tem pod­szedł do jed­nego z koni, które nie ucie­kły da­leko od ognia, chwycił cugle i wskoczył na sio­dło.Wilk nie sko­mentował jego wy­boru. Podał mu wo­dze jucz­nego konia i Kon­rad ru­szył za na­jem­ni­kiem przez ciemną i cichą wio­skę. Wszystkie drzwi były za­mknięte, okna za­sło­nięte okienni­cami, a miesz­kańcy kryli się, ogar­nięci prze­raże­niem, przed nisz­czącą eks­plo­zją przemocy, która wdarła się w ich spo­kojne życie.Odjeż­dża­jąc, Kon­rad spoj­rzał w stronę karczmy. Pło­mie­nie nie bu­chały tak gwałtow­nie, bo nie miało już co się palić. Do świtu zo­staną jedy­nie zgliszcza i kilka po­czer­nia­łych kości wśród dy­mią­cych po­pio­łów.Wilk rów­nież spoj­rzał przez ramię.— Szkoda — oznajmił. — Na wiele mil wo­koło było to je­dyne miej­sce, gdzie można było się napić. * * *— Zo­ba­czy­łem ich na trak­cie w po­łowie drogi mię­dzy tamtą wio­chą a Alt­dor­fem — wy­jaśnił Wilk. Sie­dzieli przy ogni­sku, które Kon­rad roz­palił, aby ogrzewało ich w cza­sie dłu­gich go­dzin dzielą­cych od świtu. — I po­sta­no­wi­łem poje­chać za nimi, żeby się prze­ko­nać, o co im cho­dzi. A po­tem zo­ba­czy­łem cie­bie.— A co ro­biłeś na dro­dze? — spy­tał Kon­rad.Wilk za­pa­trzył się w ogień, aż w końcu się ode­zwał:— By­łem w sto­licy, a po­tem wy­je­cha­łem. Mo­głem ru­szyć do­wol­nym szla­kiem, ale wy­bra­łem tę drogę. Albo może zo­stała wy­brana dla mnie? — wpa­try­wał się w pło­mie­nie, a w końcu za­pytał: — A ty Kon­ra­dzie, co ro­biłeś od pierwszego dnia lata?Konrad wzruszył ra­mio­nami, nie wie­dząc ani od czego ma za­cząć, ani ile chciałby po­wie­dzieć Wil­kowi. Było wiele spraw, któ­rych wolał nie wy­ja­wiać ni­komu. Wilk był oprócz Elyssy naj­waż­niej­szą osobą w jego życiu, ale tak wiele zda­rzyło się od chwili, gdy udali się każdy swoją drogą, że teraz wy­da­wał mu się wła­ści­wie kimś ob­cym.— Wi­działem wo­jow­nika ze spiżu — rzekł Kon­rad. — Czy Anvila po­wie­działa ci o tym?Wilk ski­nął głową.— Ostatni raz wi­działem go pięć lat wcześniej, do­kład­nie pięć lat. W przeddzień zniszcze­nia mojej wio­ski przez hordę zwie­rzo­ła­ków. A dzień po tym, jak spo­tka­łem go w Kis­levie, ko­pal­nia zo­stała znisz­czona przez woj­sko na­jeźdźców.W mroku Wilk po­now­nie ski­nął głową.— Zna­lazłeś go?— Za­nim zsze­dłem z gór, już znik­nął. — to była prawda, ale prawdą był rów­nież fakt, że nieco póź­niej Kon­rad od­na­lazł wo­jow­nika ze spiżu. Nie wspomniał o tym jesz­cze i nie wie­dział, czy kie­dy­kol­wiek to zrobi. — Kie­dyś mi po­wie­działeś, że był twoim bra­tem, bra­tem-bliź­nia­kiem i że spo­tkał go los gor­szy od śmierci. Zo­stał stwo­rem Cha­osu?— Tak.— Jak się to stało?Wilk mil­czał chwilę. Wciąż pa­trzył w pło­mie­nie ogni­ska i Kon­rad do­szedł do wniosku, że już nie od­po­wie, gdy jego towa­rzysz za­czął mó­wić.— Je­stem star­szy o kilka mi­nut. Fi­zycznie byli­śmy identyczni, tyle tylko że moje włosy były białe, a jego czarne. Pod każ­dym in­nym względem byli­śmy jed­nak swoimi prze­ci­wień­stwami. Może po­cząt­kowo róż­niło nas nie­wiele, ale Jur­gen stał się... inny. Jego za­inte­re­so­wa­nie ma­gią i czar­nymi sztu­kami do­pro­wa­dziło go do ska­żenia. Za­czął wie­rzyć, że jest tylko po­łową czło­wieka, że nie sta­nie się cało­ścią, do­póki nie zniszczy mnie i nie po­chło­nie mej du­szy. Był prze­ko­nany, że musi mnie zabić, musi uczynić to, uży­wa­jąc broni, a nie magii. Stworzył spi­żową zbroję, aby po­słu­żyć się nią w cza­sie walki ze mną. Ale... tak się nie stało.Wilk za­milkł po­now­nie i Kon­rad za­sta­na­wiał się, czy jego towa­rzysz kie­dy­kol­wiek opo­wia­dał o tym ko­mu­kol­wiek. Wciąż wpa­try­wał się w pło­mie­nie, ale jego oczy wi­działy coś bar­dzo odle­głego — dawno mi­nioną część jego życia.— Zdra­dzony przez naj­bliż­szą osobę — rzekł cicho Kon­rad, wspomi­nając coś, co Wilk po­wie­dział wkrótce po ich spo­tka­niu, ale ten nie usły­szał albo udał, że nie sły­szy.Konrad za­sta­na­wiał się rów­nież nad zbroją Wilka, czar­nym pan­ce­rzem, który na­jem­nik nosił od tak dawna. Miał też ciężki, czarny miecz oraz czarną tar­czę bez żad­nego herbu — te same, co pięć lat temu. Rzadko któ­rym ele­mentom uzbrojenia uda­wało się wy­trzymać tak długo, po­nie­waż krew zwie­rzo­ła­ków i ich wstrętnych so­jusz­ni­ków działała jak kwas, po­wo­dując rdzawie­nie me­talu, jego nad­wą­tlenie i kru­chość. Miecz Wilka przelał wiele takiej krwi, ale jego klinga nie no­siła żad­nych śla­dów uszko­dzeń. Czy ist­niał jakiś związek mię­dzy zbroją ze spiżu a czarną zbroją? Ta pierwsza za­wie­rała spa­czeń... ale ta druga?Gdyby był to ktoś inny, a nie Wilk, Kon­rad po­dej­rze­wałby, że w pro­duk­cji czar­nej zbroi za­sto­so­wano ja­kieś ma­giczne pro­cesy. Ale Wilk zaw­sze nie­na­wi­dził magii i ma­gów — za­pewne nie­na­wiść ta wy­ni­kała ze zdrady jego brata bliź­niaka.Jurgen von Neuwald wy­konał zbroję ze spiżu, a Lit­zen­reich ją roz­montował. Brat Wilka i mag z Mid­den­he­imu: ko­lejny wą­tek. Im wię­cej Kon­rad wie­dział, tym bar­dziej skompli­ko­wana sta­wała się oplatająca go sieć.Spi­żowa zbroja mu­siała po­żreć Jur­gena, wy­sy­sając jego siły ży­ciowe do­kład­nie tak samo, jak za­czy­nała poże­rać Kon­rada. Pan­cerz Cha­osu no­siło za­pewne wielu in­nych wo­jow­ni­ków, nie tylko Jur­gen i Kon­rad. Wszyst­kich zniszczył bez reszty. Jur­gen był pierwszy, Kon­rad ostatni i tylko on zdo­łał się oca­lić.Konrad cze­kał, aż Wilk za­cznie mó­wić dalej, ale ciszę prze­ry­wało jedy­nie po­trza­ski­wa­nie palą­cych się szczap i odle­głe po­hu­ki­wa­nie sowy w le­sie. Bez słowa do­tknął ban­daża na szyi. Krew już wy­schła, rana za­czy­nała się za­skle­piać i dla­tego nieco roz­luźnił pasek mate­riału. Głowę i poli­czek miał identycz­nie opa­trzone.Nie­gdyś Kon­rad martwiłby się, że zgi­nie od truci­zny na klin­dze prze­ciw­nika. Po­zor­nie nie­winne ska­le­cze­nie mo­gło spo­wo­do­wać śmierć w mę­czar­niach, jak po ugry­zie­niu ja­do­wi­tego węża. Ale w ciągu mi­nio­nych lat był wie­lo­krot­nie ranny i zaw­sze wra­cał do zdrowia. Prze­stał się więc przejmo­wać ta­kimi obra­że­niami. Ist­niała moż­li­wość bole­snej śmierci w przy­padku, gdyby drobna rana za­częła się pa­sku­dzić za­miast goić, ale teraz było to już bar­dzo mało prawdo­po­dobne.Przez chwilę Kon­rad my­ślał o Taungarze i o tym, co się z nim stało. Prze­cież sier­żant wspominał, że w cza­sie oblę­żenia Praag nie­omal zgi­nął; tym­cza­sem stał się stwo­rem Cha­osu. Czy to wła­śnie nie­kiedy zda­rzało się wo­jow­ni­kom, któ­rzy wal­czyli z na­jeźdźcami z pół­nocy? Za­czy­nało ich za­tru­wać obecne ze­wsząd ska­żenie. Rana wcale nie mu­siała być śmiertelna, ale po­wo­do­wała prze­miany, po­dob­nie jak ugry­zie­nie wampira mo­gło spo­wo­do­wać śmierć albo stwo­rzyć ko­lej­nego ta­kiego sa­mego stwora. Nie­wy­klu­czone, że mię­dzy in­nymi dzięki temu le­giony prze­klę­tych sta­wały się coraz licz­niej­sze, po­nie­waż re­kru­to­wały no­wych wo­jow­ni­ków z tych od­działów, które usi­ło­wały od­rzu­cić je z po­wro­tem w pie­kielne re­giony, w któ­rych się wy­lęgły.W kilku krót­kich zda­niach Wilk wię­cej po­wie­dział o swoim wcześniej­szym życiu niż w ciągu pię­ciu lat, w cza­sie któ­rych Kon­rad mu słu­żył. Wpatrywał się w swoją prze­szłość i cho­ciaż wszystko wskazy­wało na to, że nie ma już za­miaru po­wie­dzieć ni­czego wię­cej o bra­cie, pierwszym wo­jow­niku ze spiżu, Kon­rad miał jed­nak wię­cej pytań.— Gdy spo­tkali­śmy się po raz pierwszy — ode­zwał się — mia­łem koł­czan z czar­nej kar­bo­wa­nej skóry. Pa­mię­tasz?Po­cząt­kowo są­dził, że Wilk znowu go nie usły­szał, ale po kilku se­kun­dach jego towa­rzysz po­kręcił głową.— Był na nim złoty herb — tłu­ma­czył dalej Kon­rad. — Pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy po­mię­dzy parą skrzyżo­wa­nych strzał. Za­py­tałem cię, czy po­zna­jesz ten znak. Za­prze­czy­łeś, ale od­nio­słem wra­żenie, że wy­dał ci się zna­jomy.— Tak — przy­znał Wilk po upływie kilku dal­szych se­kund. — Pa­mię­tam. Już wcześniej wi­działem taki herb, na tar­czy.Tarcza! Tar­cza, która teraz nale­żała do skavena, prze­zwa­nego przez Kon­rada Srebrnym Okiem. Ale była to ko­lejna nitka w paję­czy­nie...— Do kogo nale­żała? — za­pytał Kon­rad.Znowu za­padła cisza, aż wreszcie Wilk się ode­zwał:— Do wroga. Wroga, który mógł mnie zabić, ale oszczędził mi życie.— Kto to taki?Musiał być to ktoś, kto był daw­niej wła­ści­cie­lem łuku i strzał, prze­ka­za­nych Kon­ra­dowi przez Ely­ssę. Ko­lejna nitka łą­cząca Wilka i Ely­ssę.— Elf — od­parł Wilk.— Elf? — tłu­ma­czy­łoby to in­for­ma­cję, jaką Kon­rad otrzymał w Ko­le­gium He­ral­dycznym, że ta­jem­niczy herb nie nale­żał do czło­wieka.— By­liśmy wro­gami. Mógł mnie zabić. Nie zro­bił tego.— Kiedy?— Dwadzie­ścia lat temu — Wilk po­kiwał wolno głową, jakby odli­cza­jąc ko­lejno rok po roku. — A może wię­cej.— Gdzie?— Na wschodzie, w Mid­den­he­imie.Czy rze­czy­wi­ście mo­gło to się wią­zać z prze­szło­ścią Elyssy? Może jej oj­cem był elf i dziew­czyna nie­świado­mie prze­ka­zała Kon­ra­dowi broń, która nale­żała do jej prawdzi­wego ro­dzica?— Nie­da­leko miej­sca, gdzie się spo­tkali­śmy? — za­pytał Kon­rad.— Być może.— Co się stało z el­fem, z jego bro­nią?— Nie wiem. Sta­rałem się o nim za­po­mnieć... do chwili, gdy zo­ba­czy­łem cię z tym koł­cza­nem.— Jak się na­zy­wał?Wilk wzruszył ra­mio­nami.Konrad od­chylił się do tyłu i spoj­rzał w gwiazdy. Od chwili, gdy Manns­lieb skryła się za hory­zon­tem, noc stała się jesz­cze ciemniej­sza. Większy księ­życ otrzymał swoją na­zwę na cześć Ma­nanna, boga mórz. „Uko­chana Ma­nanna” była tej nocy w pełni i po­jawi się po­now­nie za dwa­dzie­ścia pięć dni. Ale Morrslieb w dal­szym ciągu stała wy­soko na nie­bie i jej nie­sa­mo­wity blask słabo oświetlał oko­licę. Na­zwana na cześć boga śmierci Morra, miała nie­re­gu­larny kształt i nie spo­sób było przewi­dzieć, kiedy się po­jawi. Cza­sem była większa, kiedy in­dziej mała, a jej kształt zda­wał się zmieniać nie­mal co noc. Jedna z le­gend twierdziła, że „Uko­chana Morra” składa się cał­ko­wicie ze spa­cze­nia. Było to wie­rze­nie roz­po­wszech­nione wśród wy­znawców Cha­osu, któ­rzy orga­ni­zo­wali swoje bluź­nier­cze ce­re­mo­nie, gdy Morrslieb wy­da­wała się naj­większa. Banda Ka­stringa, któ­rej bó­stwem był Khorne, skła­dała jej ofiary za każ­dym ra­zem, gdy mniejszy księ­życ był w pełni. Tak było rów­nież dzi­siej­szej nocy i dla­tego do­wo­dzeni przez Taungara fa­na­tycy Sla­anesha za­po­lo­wali na Kon­rada.— Co się stało z Anvilą? — za­pytał Kon­rad, po­nie­waż wy­dało mu się, że ko­bieta-kra­sno­lud jest je­dyną istotą, która nie ma związku z czymkol­wiek w jego życiu.— Przez wiele dni ko­pio­wała wszystkie runy w świątyni, jakie udało się jej zna­leźć — od­parł Wilk. — Na szczęście go­bliny już nie wró­ciły. Gdy od­zy­ska­łem siły na tyle, aby móc wy­ru­szyć w po­dróż, ze­szli­śmy z gór, od­na­leźli­śmy konie, które nam zo­sta­wiłeś, i wró­cili­śmy do ko­palni. Albo ra­czej do tego, co z niej zo­stało. I tam się po­że­gna­liśmy. Anvila ru­szyła do Gór Krańca Świata, bo miała za­miar wró­cić na uni­wer­sytet w Everpeak, czyli, jak mó­wią kra­sno­ludy, w Ca­rac-a-Ca­rak, „Wiecznej Dro­dze na Szczyt”. Za­mie­rzała napi­sać książkę o swoich od­kry­ciach. A ja poje­cha­łem na wschód i w końcu zna­la­złem się w Alt­dor­fie. Od mo­jego ostatniego po­bytu wiele się tam zmieniło i wszystko na gor­sze. Nie mia­łem co robić w sto­licy, a więc wy­je­cha­łem. No, i się spo­tkali­śmy.W wy­glą­dzie na­jem­nika nie za­szły wiel­kie zmiany w po­rów­naniu z dniem ich pierwszego spo­tka­nia. Wy­jątek sta­no­wiła jedy­nie twarz, na któ­rej po­ja­wiło się wię­cej zmarsz­czek i blizn.— Czy ce­sarz wró­cił do Alt­dorfu? — za­pytał Kon­rad.— Po­sta­nowił spę­dzić zimę w Tala­bheim, ale krążą po­gło­ski o ja­kichś ro­mantycz­nych przy­czy­nach, które skło­niły go do po­zo­sta­nia. Rze­komo wy­słał cesa­rzową z po­wro­tem do Alt­dorfu wcale nie dla­tego, że tak bar­dzo zaj­mo­wały go sprawy pań­stwowe. Nie­któ­rzy twierdzą, że ma ro­mans z sio­strzenicą Ar­cy­lek­tora An­glima, inni uwa­żają, że sama księżna Elise Kre­iglitz-Un­ter­mensch cie­szy się ce­sar­ską przy­chyl­no­ścią, a jesz­cze inni gło­szą, że spę­dza każdą noc w Świątyni Sig­mara — za każ­dym ra­zem z inną ka­płanką.Wilk roze­śmiał się.— Cza­sami ża­łuję, że nie noszę ak­sa­mit­nej pele­ryny. Byłby ze mnie wspaniały dwo­rak, do­sko­nale po­tra­fił­bym roz­sie­wać plotki i wy­my­ślać po­gło­ski. Ale przy­pusz­czam, że bar­dzo by mi bra­ko­wało wielu in­nych rze­czy w życiu — się­gnął za pa­zu­chę, po­dra­pał się i wy­cią­gnął rękę, trzyma­jąc zaci­śnięty kciuk i pa­lec wskazu­jący, w któ­rej trzymał pchłę. — Ale w ce­sar­skim pa­łacu pchły są szla­chet­niej­szego ga­tunku.— Gdy ce­sarz po­wróci do Alt­dorfu, zo­sta­nie za­bity i za­stą­piony na tro­nie przez ko­goś, kto bę­dzie go uda­wał.Wilk ski­nął głową tak obo­jętnie, jakby poin­for­mo­wano go, jaka jest pora dnia. Szturchnął paty­kiem drewno w ogni­sku, a po­tem do­rzucił kilka no­wych ka­wał­ków— Skąd o tym wiesz? — za­pytał. — Udało ci się wy­krę­cić od opo­wie­dze­nia cze­go­kol­wiek o tym, co działo się z tobą.— Opu­ści­łem Kis­lev — wy­jaśnił Kon­rad — i po­je­cha­łem do Mid­den­he­imu. Po­tem przy­by­łem do Alt­dorfu i wreszcie zna­la­złem się tutaj — sta­ran­nie po­mijał mil­cze­niem Ka­stringa, spi­żową zbroję, Lit­zen­rei­cha, Gaxara i skavenów.Po raz pierwszy od po­czątku całej roz­mowy Wilk po­pa­trzył wprost na Kon­rada, cho­ciaż upły­nęło sporo czasu, za­nim ode­zwał się po­now­nie.— Je­steś jakiś inny — stwierdził. — Coś cię od­mie­niło. Je­steś jakiś inny niż wtedy, gdy po­wró­ciłeś po przełama­niu oblę­żenia Praag, cho­ciaż wła­śnie wtedy wi­działeś tyle okru­cieństw, mu­siałeś wal­czyć z nie­wia­ry­god­nymi stwo­rami. A to oznacza, że od na­szego roz­sta­nia zda­rzyło się z tobą coś o wiele, wiele gor­szego. W two­jej du­szy jest mrok, Kon­ra­dzie.Konrad nigdy nie sły­szał, aby Wilk uży­wał tego ro­dzaju sformu­ło­wań. Cho­ciaż jego towa­rzysz głosił, że jest wy­znawcą Sig­mara i że swego czasu miał za­miar wstąpić do Za­konu Ko­wa­dła, nigdy nie od­zna­czał się szczególną reli­gij­no­ścią. W grun­cie rze­czy Kon­rad na­śla­do­wał Wilka w dość obo­jęt­nym sto­sunku do mo­dlitw i ce­re­mo­nii reli­gij­nych. Uwagę żoł­nie­rzy na gra­nicy od­dzielają­cej ludz­kość od pie­kiel­nych na­jeźdźców bar­dziej za­przątały pro­blemy, w jaki spo­sób prze­żyć niż jak zo­stać zba­wio­nym.— Chaos — po­wie­dział Kon­rad. — To były ostatnie słowa, które wy­po­wie­działeś, za­nim opu­ści­łem świątynię kra­sno­lu­dów. Co chciałeś przez to po­wie­dzieć? To było ostrzeże­nie, ale...Wilk ziewnął, prze­cią­gnął się i rzekł:— Jutro ru­szymy do Ja­ło­wych Krain...— Ja­ło­wych Krain?— Zro­bisz, co każę — oznajmił Wilk. — Przy­najmniej przez na­stępne dwa dni. I jeżeli masz choć tro­chę roz­sądku, po­zo­sta­niesz ze mną tak długo, jak bę­dzie to po­trzebne. Teraz wiem, że jesteś wy­bra­nym...— Wy­bra­nym?— Tym, kogo mu­szę przy­pro­wa­dzić. Jest ktoś, kogo mu­sisz spo­tkać, kto mógłby od­po­wie­dzieć na wszystkie twoje pyta­nia, kto bę­dzie ci mógł po­wie­dzieć, co na­prawdę zda­rzyło się z tobą w ciągu mi­nio­nych mie­sięcy.Konrad spoj­rzał osłu­pia­łym wzrokiem na Wilka. Ktoś, kto mógłby od­po­wie­dzieć na wszystkie jego pyta­nia?I gdy pa­trzył nad mi­go­czą­cymi pło­mie­niami ogni­ska, uświado­mił sobie, że mają z Wil­kiem wię­cej wspólnego niż po­przednio. Zbroja Jur­gena von Neuwalda i użyty do wy­zwolenia ze spi­żo­wego wię­zie­nia spa­czeń na­pięt­no­wały Kon­rada, ale już o wiele wcześniej Wilk zo­stał ska­żony uwo­dzi­ciel­skim po­ca­łun­kiem Cha­osu. Rozdział dziewiąty [top] Ja­łowe Kra­iny le­żały na za­chód od Re­ikwaldu i do­tarcie do gra­nicy za­jęło Kon­ra­dowi i Wil­kowi zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż dwa dni. Mi­nęło już pięć lat służby Kon­rada, ale ża­den z nich w ogóle o tym nie wspomniał.Ja­łowe Kra­iny były nie­go­ścinne i po­zba­wione ży­cia, a zimny wiatr od Mo­rza Środko­wego bez prze­rwy omiatał ich rów­niny. Te­reny te były tak słabo za­lud­nione, że w ca­łym re­gio­nie znaj­do­wało się tylko jedno mia­sto. Był nim Ma­rien­burg, naj­większy port w ca­łym Sta­rym Świecie. Ale Wilk nie tam pro­wa­dził Kon­rada, więc nie za­trzymy­wali się ani w wio­skach, ani w fol­war­kach, gdzie żyła po­zo­stała część lud­ności Ja­ło­wych Krain.Wilk nie mó­wił nic o celu ich wę­drówki, ani kogo tam spo­tkają, i Kon­rad wkrótce prze­stał za­da­wać pyta­nia. Je­chali wspólnie przez Ja­łowe Kra­iny, aby spo­tkać ta­jem­niczą istotę, która zdoła od­po­wie­dzieć na wszystkie pyta­nia Kon­rada na temat Cha­osu.Albo przy­najmniej mógł uda­wać, że tak wła­śnie za­mie­rzał los, że nie może nic zro­bić, tylko zgo­dzić się, aby niósł go dalej wy­ty­czo­nym przez sie­bie kur­sem. A im dalej po­dążał na za­chód, tym większe ogar­niało go prze­świad­cze­nie, że wy­myka się z paję­czyny, która gro­ziła uwięzie­niem go w spląta­nych ni­ciach jego wła­snego ży­cia.Wilk od­mó­wił także od­po­wie­dzi na pyta­nie, gdzie i jak zo­stał ska­żony Cha­osem. Kon­rad do­sko­nale to ro­zu­miał. Sam też nie miał ochoty roz­ma­wiać o swoim uwięzie­niu w spi­żo­wej zbroi. Jed­nakże fakt, że Wilk zdo­łał przetrwać tak długo od chwili swojego ska­żenia i w dal­szym ciągu był nie­ubła­ga­nym wro­giem Cha­osu, da­wał Kon­ra­dowi nową na­dzieję. Wie­dział, że ze­tknięcie ze spa­cze­niem ska­zało go na ostateczną za­gładę, ale może zdoła opóźnić swoją nie­unik­nioną zgubę.Przez cały czas ich zna­jo­mo­ści Wilk wal­czył z Cha­osem, cho­ciaż nigdy nie uży­wał tego słowa. Wilk zda­wał sobie sprawę, że walka przy­biera różne po­stacie, a światu grozi nie­bez­pie­czeń­stwo z wielu stron. Po­nie­waż był wo­jow­ni­kiem, po­sta­nowił zwalczać le­giony pie­kła w je­dyny znany so­bie spo­sób — siłą oręża. Wy­ko­rzy­sty­wał ją, aby po­wstrzymać hordy z pół­nocy, które sta­rały się przełamać linie obrony w Kis­levie, i od­niósł na tym polu wiel­kie suk­cesy. Zor­gani­zo­wana przez niego armia na­jem­ni­ków zdo­łała na­wet ode­pchnąć bar­ba­rzyń­skie hordy poza gra­nicę. Wtedy jed­nak na­stąpił mo­ment, w któ­rym na­jeźdźcy ude­rzyli na połu­dnie, nisz­cząc gór­nicze mia­steczko i mor­dując wszyst­kich jego miesz­kań­ców. Albo pra­wie wszyst­kich. Kry­sten była ostatnią ofiarą.Konrad i Wilk je­chali dalej przez dziką oko­licę, dzień za dniem. Na­zwa Ja­ło­wych Krain cał­ko­wicie od­po­wia­dała rze­czy­wi­stości. Trawa była wy­su­szona i po­żół­kła, rzadko ro­snące drzewa były kar­ło­wate i po­skrę­cane. Ro­ślin­ności zale­dwie wy­star­czało, aby wy­ży­wić kilka dzi­kich pta­ków i nie­wiel­kich zwie­rząt, które udało się im zo­ba­czyć. Nic dziwnego, że lud­ności było tu tak nie­wiele. Wy­glą­dało to tak, jakby cały kraj zo­stał za­gar­nięty przez Chaos, a na­stęp­nie po­rzu­cony jako bez­war­to­ściowy.Nie na­po­tkali dróg, po­nie­waż nie żyło tu wy­star­cza­jąco dużo ludzi, aby z nich ko­rzy­stać. Na po­zba­wio­nej życia ziemi nie było na­wet pry­mi­tyw­nych szla­ków, więc Kon­rad za­sta­na­wiał się, skąd Wilk wie, w którą stronę się skie­ro­wać.Wresz­cie Kon­rad zo­ba­czył na hory­zon­cie zie­lony punkt. W miarę jak odle­głość się zmniej­szała, prze­kształcił się w kępę drzew. Pra­wie za­padł zmierzch, więc roz­łożyli obóz na noc. Na­stęp­nego ranka zo­rientowali się, że la­sek jest małą wy­spą ro­ślin­ności, cał­ko­wicie oto­czoną przez sze­rokie je­zioro. Jed­nak sama tylko obecność wody nie mo­gła tłu­ma­czyć ży­zno­ści tego skrawka ziemi. Sprawiał nie­mal wra­żenie zamku oto­czo­nego fosą z drzewami za­miast mu­rów.— Tu­taj wła­śnie mieszka Ga­lea — oznajmił Wilk, ścią­gając cugle konia, gdy do­tarli do brzegu je­ziora.— Kim jest Ga­lea? — za­pytał Kon­rad, cho­ciaż nie bar­dzo wie­rzył, że otrzyma od­po­wiedź.— Naj­mą­drzejsza osoba na świe­cie — Wilk spoj­rzał na Kon­rada i się uśmiech­nął. — Przy­najmniej w Sta­rym Świecie.— Po­wie mi wszystko, co chce wie­dzieć?— I wiele ta­kich rze­czy, o któ­rych nie wi­działeś, że chcesz wie­dzieć.— Czy już tu byłeś?— Tak — Wilk po­kiwał z na­my­słem głową.— W takim razie ru­szajmy — Kon­rad skie­rował konia w stronę wody.— Nie — Wilk za­trzymał go ru­chem ręki. — Mu­sisz się tam prze­do­stać sam. Na bo­saka, z gołą głową, bez broni i zbroi.Konrad spo­glą­dał na niego przez kilka se­kund.— Skoro tak twierdzisz — zsiadł z konia, roz­piął pas z mie­czem, odło­żył sztylet i zdjął buty. Po­tem znowu spoj­rzał na wodę. — Je­steś pe­wien, że się nie my­lisz?— Tak. Tu nie jest głę­boko. Mo­żesz przejść w bród.Wyspa miała śred­nicę około pięć­dzie­się­ciu me­trów i znaj­do­wała się w takiej sa­mej odle­gło­ści od brzegu.— Gdy doj­dziesz do po­łowy — do­dał Wilk — mu­sisz zanu­rzyć się z głową. Trzykrot­nie.— Je­steś pe­wien tego wszyst­kiego?— Tak. By­łem tutaj raz, a ni­komu nie wolno wra­cać.Konrad pa­trzył na Wilka. Wie­rzył mu bez reszty, ale mimo wszystko czuł się nie­swojo. Wszak od po­bytu jego towa­rzy­sza w tym miej­scu mu­siało mi­nąć wiele lat i sytu­acja mo­gła się zmienić.— Wszystko, co ze­chcę wie­dzieć? — za­pytał, spo­glą­dając na wy­spę.— Tak. I nie jedz ni­czego, ni­czego nie doty­kaj, nie pró­buj ni­czego za­brać. Mu­sisz rów­nież wziąć ze sobą jakiś pre­zent.— Co?— To — rzekł Wilk i po­dał Kon­ra­dowi mały grze­bień z ko­ści sło­nio­wej. — Miałem go ze sobą od dawna, przy­go­to­wany na ten wła­śnie dzień.Konrad obej­rzał grze­bień. Nie sprawiał wra­żenia cze­goś szczegól­nego. Schował go do kie­szeni bluzy.— Czy chcesz mi po­wie­dzieć coś jesz­cze o Galei?— Bę­dziesz wie­dział wszystko, gdy znaj­dziesz się na miej­scu. Dla mnie była to nie­spo­dzianka, więc nie chcę ci psuć two­jej.— Le­piej, żeby ta wy­prawa była tego warta.— Bę­dzie — za­pew­nił Wilk.Konrad od­wró­cił się i wszedł do wody. Była bar­dzo zimna, a po kilku kro­kach się­gnęła mu do pasa.— Czy mogę prze­pły­nąć? — za­wołał.— Nie wiem, ale pa­mię­taj, żeby cał­ko­wicie zanu­rzyć się pod po­wierzchnię, gdy do­trzesz na śro­dek.„To jak bicie po­kło­nów w świątyni” — po­my­ślał Kon­rad, ro­biąc wolno dwa na­stępne kroki. Woda się­gnęła mu do piersi, ale dalej głę­bo­kość już się nie zwięk­szała. Prze­pły­nął resztę drogi, na środku za­nur­ko­wał trzy­krot­nie i po­dążył dalej.Gdy wy­cho­dził na brzeg, zo­ba­czył, że błoto po­wy­żej linii wody jest białe. Wy­glą­dało na tak stare, że po­chylił się, wziął całą garść i przyjrzał mu się do­kład­niej. Za­uwa­żył, że wid­nieją w nim ka­wałki kości i na­gle uświado­mił sobie, że kości są jedy­nym składni­kiem bia­łego błota! Cała wy­spa oto­czona była mu­rem ze zmielo­nych kości, wy­rzu­co­nych tu przez wody je­ziora.Czy taki był los tych, któ­rzy nie za­cho­wali od­po­wiedniej ety­kiety? Tych, któ­rzy nie zdjęli na­kry­cia głowy, nie odło­żyli mie­czy? Albo za­po­mnieli zło­żyć od­po­wiedniego hołdu w po­łowie prze­prawy przez je­zioro...Jeżeli tak, ofiar, które zgi­nęły w zim­nych wo­dach, mu­siały być setki, może ty­siące. Kon­rad wzdrygnął się i wy­tarł dło­nie w wil­gotne spodnie, sta­rając się nie my­śleć, z czego je wła­ści­wie wy­ciera.Wyspa wy­da­wała się teraz większa niż wi­dziana z brzegu. O wiele większa. I gdy spoj­rzał na brzeg, na któ­rym po­zo­sta­wił Wilka, nie zo­ba­czył ni­czego poza wodą.Powi­nien był wi­dzieć od­da­lony o pięć­dzie­siąt me­trów brzeg, ale roz­po­ście­rało się przed nim jedy­nie je­zioro, które prze­pły­nął. Sprawiało wra­żenie rów­nie sze­ro­kiego jak Mo­rze Szponów, od któ­rego brze­gów od­dzielały ich setki mil. Na­gle miał ochotę za­wró­cić, ale uznał, że nie by­łoby to roz­sądne, że nigdy nie zdoła do­trzeć do prze­ciw­le­głego brzegu, który obecnie mógł się znaj­do­wać w odle­gło­ści wielu mil. Był to za­pewne ko­lejny czynnik, który zwiększał liczbę ofiar po­chło­nię­tych przez je­zioro i do­da­wał ich zbielałe kości do tych, które ota­czały już zie­loną wy­spę.Gdy Kon­rad ru­szył w głąb wy­spy, zo­rientował się, że jest o wiele cie­plej niż kilka mi­nut temu, a jego ubra­nie szybko wy­sycha w tej tem­pe­ratu­rze. Słońce wi­siało nie­mal pro­sto nad głową, wy­żej niż wi­dział je kie­dy­kol­wiek dotąd. Niebo miało głę­boki od­cień błę­kitu — kolor, jaki wi­dy­wał jedy­nie w środku lata. Nigdy dotąd nie wi­dział też ta­kich eg­zo­tycz­nych roślin i drzew. Za­sko­czył go ten wi­dok. Od­niósł wra­żenie, że zna­lazł się w zu­peł­nie in­nym kraju.Być może tak wła­śnie się stało. Nie do­tarł na jakąś zwy­kłą wy­spę. Miał uczucie, że prze­kra­cza­jąc wodę, do­tarł na zu­peł­nie inny kon­ty­nent...Roz­glą­dał się wo­koło oszoło­miony, gdy usły­szał nagle ryk, który na­tychmiast sprowa­dził go na zie­mię. Od­ru­chowo się­gnął po nóż. Od kiedy się­gał pa­mię­cią, zaw­sze miał jakiś przy sobie. Pierw­szym był sztylet o fali­stej klin­dze, ukra­dziony żoł­nie­rzowi z od­działu, który przy­był do wio­ski, aby oczy­ścić ze zwie­rzo­ła­ków tę część lasu. Wiele lat póź­niej Wilk wy­jaśnił mu, że jest to kris, broń po­cho­dząca z dru­giego końca świata. Naj­now­szy sztylet Kon­rad otrzymał wraz z ca­łym ekwipun­kiem, za­cią­gając się do gwardii ce­sar­skiej. Ale teraz nie miał nic.Ryk sta­wał się coraz gło­śniej­szy, coraz bliż­szy. Przez gęste po­szy­cie skra­dała się w jego stronę ja­kaś dra­pieżna be­stia i Kon­rad szybko ro­zej­rzał się wo­kół sie­bie, po­szu­kując wzrokiem cze­goś, co mógłby użyć jako broń. Ga­łąź mo­gła po­słu­żyć za ma­czugę, się­gnął więc w górę, aby ją ob­ła­mać z naj­bliż­szego drzewa. Za­nim jed­nak zaci­snął na niej dłoń, przy­po­mniał sobie ostrzeże­nie Wilka: nie doty­kaj tam ni­czego.Zawa­hał się, a po­tem cof­nął. Jego je­dyną bro­nią było to, z czym przy­szedł na świat i co do tej pory do­brze mu słu­żyło — gołe ręce.Chwilę póź­niej po­jawił się i sam stwór, zbli­żając się do niego pew­nym kro­kiem. Był to wielki, czarny kot, na któ­rego piersi, na czar­nym fu­trze, wid­niał biały romb. Spo­dziewał się uj­rzeć ja­kie­goś nad­natu­ral­nego po­twora, tym­cza­sem po­jawił się jedy­nie lam­part o gład­kim, lśniącym fu­trze i dłu­gich, ostrych kłach. Zwierzę zwolniło, a po­tem sta­nęło. Jego ogon poru­szał się wolno, a po­tem zwie­rzę otworzyło sze­roko pasz­czę i ryk­nęło wy­zy­wa­jąco.Wo­lałby mieć do czy­nie­nia ze zwie­rzo­ła­kiem, bo ten za­ata­ko­wałby na­tychmiast. Działania dzi­kiego zwie­rzę­cia były mniej przewi­dy­walne i dla­tego to bar­dziej nie­bez­pieczne.— Wi­taj — roz­legł się głos u boku Kon­rada. Od­wró­cił się gwałtow­nie.Cztery czy pięć me­trów od niego stała młoda dziew­czyna i gry­zła jabłko. Miała ja­kieś osiem lat, czarne włosy sple­cione w dwa war­ko­cze, bose nogi; ubrana była w wie­śnia­czą su­kienkę wie­lo­krotne ła­taną i ce­ro­waną. Na jej umo­rusa­nej buzi wid­niała dość dziwna mina, któ­rej Kon­rad nie był w sta­nie zro­zu­mieć.— Eee... Witaj — od­parł i zerk­nął na czar­nego lam­parta.— Nie zrobi ci krzywdy — oświad­czyła dziew­czynka. — Chyba że bę­dziesz nie­do­bry. Masz dla mnie pre­zent?Konrad wciąż ob­ser­wo­wał zwie­rzę, które bez prze­rwy cicho po­ry­ki­wało.— Przy­sze­dłem spo­tkać się z Ga­leą. Wiesz, gdzie on jest?— To ja je­stem Ga­lea.Konrad znowu zerk­nął na dziew­czynkę.— To ja — po­wtó­rzyła i od­gry­zła ko­lejny kęs jabłka. — Na­prawdę.Konrad spoj­rzał na nią z osłu­pie­niem. Naj­mą­drzejsza istota na świe­cie. To wła­śnie mu­siała być nie­spo­dzianka, o któ­rej wspomniał Wilk.— Kto cię tu przy­pro­wa­dził? — za­py­tała.— Wilk. Wol­fgang von Neuwald.Galea ski­nęła głową.— Pa­mię­tam. Przyniósł mi bran­so­letę, a ja mu po­wie­działam, że chciała­bym grze­bień...Wyda­wało się nie­moż­liwe, że Wilk wi­dział dziew­czynkę w cza­sie swojej byt­ności na wy­spie, że z nią roz­ma­wiał. Na­wet gdyby udał się tu na­tychmiast po opuszcze­niu gra­nicy, kilka tygo­dni przed spo­tka­niem Kon­rada, mo­gła mieć wówczas zale­dwie dwa albo trzy lata.Wyda­wało się nie­moż­liwe, a jed­nak się zda­rzyło.— To dla cie­bie — rzekł Kon­rad, po­dając grze­byk z kości sło­nio­wej.— Och, dzię­kuję! — za­wo­łała Ga­lea, ro­biąc krok do przodu i przyjmu­jąc pre­zent. Ujęła jeden z war­ko­czy i obej­rzała po­strzępiony ka­wa­łek szmatki, którą był przewią­zany. — Na­stęp­nym ra­zem chciała­bym do­stać wstążkę. Chyba je­dwabną. I czerwoną...— Na­stęp­nym ra­zem? — za­pytał Kon­rad, spo­glą­dając jej w oczy. I na­gle uświado­mił sobie, co dziwnego do­strzegł w jej wy­glą­dzie.Miała oczy jak kot. Były cał­ko­wicie złote, bez śladu bia­łek, a źre­nice two­rzyły wą­ski, czarny owal.Spoj­rzał na lam­parta, który prze­stał po­mru­ki­wać. Oczy miał takie same jak dziew­czyna. Do­kład­nie takie same. A jej włosy były tak czarne jak futro zwie­rzę­cia.Galea wró­ciła do lam­parta i wy­cią­gnęła rękę, żeby po­dra­pać go po karku. Jej głowa się­gała grzbietu zwie­rzę­cia, które za­częło mru­czeć, gdy dra­pała je za uszami.— Jak się na­zy­wasz? — spy­tała.— Kon­rad.— Chodź ze mną, Kon­ra­dzie — po­wie­działa. Od­wró­ciła się i ru­szyła po­mię­dzy drzewami ze swoim oswojo­nym lam­par­tem u boku. Kon­rad obej­rzał się i w dal­szym ciągu nie mógł zo­ba­czyć ni­czego poza po­wierzchnią wody. Ru­szył za Ga­leą w głąb wy­spy. * * *Po­wie­dział jej. Wszystko. O sprawach, z któ­rych nigdy dotąd ni­komu się nie zwie­rzył, lecz teraz mógł je wreszcie wy­rzu­cić z głębi du­szy.Sie­dzieli na tra­wie, ukryci przed słoń­cem wśród kępy drzew, a ol­brzymi lam­part spo­czy­wał u boku Galei. Nie pro­siła go, aby jej opo­wia­dał o sobie, ale gdy tylko spoj­rzał w jej mą­dre, kocie oczy, od razu wie­dział, co po­wi­nien zro­bić. Cho­ciaż Kon­rad nie wie­dział, dla­czego tak sądzi, był pe­wien, że robi to z wła­snej woli, że Ga­lea nie sto­suje wo­bec niego swojej nad­natu­ralnej mocy.Opo­wie­dział jej histo­rię swojego życia od naj­wcześniej­szych dni do mo­mentu po­now­nego spo­tka­nia z Wil­kiem. Wspomi­nał wszyst­kich ludzi, z któ­rymi ze­tknął się w ciągu ostatnich kilku lat, i o ich wzajem­nych po­wią­za­niach. Opowie­dział o ta­jem­ni­czym zło­tym her­bie — pan­cer­nej pię­ści po­mię­dzy dwiema skrzyżo­wa­nymi strzałami, o walce z go­bli­nami w za­gu­bio­nej świątyni kra­sno­lu­dów i owym nie­zwy­kłym przy­pły­wie sił ży­cio­wych, ja­kiego do­świadczył w cza­sie ma­sakry zie­lo­nych wro­gów, a także o dziwnym złu­dze­niu, że wal­czy mło­tem bo­jo­wym, a nie topo­rem. Mó­wił o uwięzie­niu w spi­żo­wej zbroi i ska­żeniu go spa­cze­niem. Opi­sał dziwne wizje, ja­kich do­świadczał, gdy Lit­zen­reich i jego kra­sno­ludy wy­zwalali go ze spi­żo­wego pan­cerza, uwa­żając za umarłego. O tym, jak wy­da­wało mu się, że wę­druje wśród gwiazd, o zmar­twych­wstaniu w swoim po­przednim ciele, o wspo­mnieniach, które do niego nie nale­żały, o po­my­leniu śmierci Elyssy ze śmiercią Evane, pierwszej miło­ści Sig­mara, za­mor­do­wa­nej przez bandę go­bli­nów. O tym fak­cie Kon­rad do­wie­dział się w swoim śnie, a po­twierdził go póź­niej, czy­tając histo­rię życia Sig­mara.Więk­szą część tej histo­rii opo­wia­dał sponta­nicz­nie, bez naj­mniejszego przymusu, jakby przy­go­to­wy­wał ją od dawna, cho­ciaż cza­sami Ga­lea mu­siała pod­po­wie­dzieć mu ja­kieś słowo, po­pro­sić o wy­ja­śnie­nia lub o ja­kieś szczegóły. Nie­kiedy łapał się na tym, że po­wta­rza coś, co już po­wie­dział, dla pod­kre­śle­nia ja­kie­goś frag­mentu. Aż wreszcie za­koń­czył opo­wieść.Zupeł­nie za­po­mniał, że po­zor­nie zwraca się do małej dziew­czynki, po­nie­waż zda­wał sobie sprawę, że na­prawdę Ga­lea wcale nie jest dzieckiem.Przez cały czas, gdy Kon­rad mó­wił, sie­działa bez ruchu. Te­raz roz­pu­ściła włosy i za­częła cze­sać je grze­by­kiem z ko­ści sło­nio­wej. Przypo­mi­nały Kon­ra­dowi włosy Elyssy, ale starał się od­pę­dzić te sko­ja­rze­nia. Wkrótce jego myśli za­przątnęły inne sprawy. Ga­lea, cze­sząc włosy, za­częła mó­wić. Tym ra­zem to ona opo­wia­dała, a Kon­rad mógł jedy­nie sie­dzieć, słu­chać i zdu­mie­wać się.— Wy­obraź sobie — za­częła — że świat jest wy­spą, wy­spą oto­czoną Cha­osem. Nie­kiedy wody przy­pływu wzbierają wy­żej i światu grozi, że zo­sta­nie cał­ko­wicie zato­piony. Tak wła­śnie dzieje się obecnie.Ludz­kość ukształto­wała się wiele ty­siąc­leci temu, gdy świat rów­nież był za­lany Cha­osem, gdy jego su­rowa mate­ria naj­pierw ze­sta­liła się pod po­stacią spa­cze­nio­wego ka­mie­nia i pyłu. Jego działanie w mniejszym stop­niu do­tknęło elfy i kra­sno­ludy niż nową rasę, znaną jako lu­dzie. Miały one swoje czasy szczyto­wego roz­woju, sta­no­wiły wtedy przewod­nie rasy. Gdy jed­nak ludz­kość wy­stą­piła jako pre­ten­dent do do­mi­nacji nad światem, nie był on już taki jak daw­niej. Zmiesza­nie spa­cze­nia z sub­stan­cjami na­szego świata do­pro­wa­dziło do po­wstania Pust­kowi Cha­osu i gwałtow­nego zwiększe­nia liczby mu­tan­tów, które żyły tam już wcześniej, ale teraz za­częły po­ja­wiać się wszędzie. Zwierzo­łaki są re­zul­tatem po­ja­wie­nia się na tym świe­cie Cha­osu, po­dob­nie jak go­bliny, orki, skaveni i wszelkiego ro­dzaju inne ohydne, znie­pra­wione istoty.Ludzi rów­nież można uznać za twór Cha­osu.W gra­ni­cach tego, co na­zy­wamy Sta­rym Światem, kra­sno­ludy za­stą­piły elfy, które prze­pły­nęły Za­chodni Ocean. Wszystko zda­wało się wskazy­wać na to, że kra­sno­ludy utracą swe zie­mie na rzecz go­bli­no­ido­wa­tych ras. Po­ja­wiło się nie­bez­pie­czeń­stwo, że mu­tanty wkrótce staną się pa­nami ziem na za­chód od Gór Kra­wę­dzi Świata. Wtedy jed­nak osiem wal­czą­cych ze sobą ludz­kich ple­mion, które za­mieszki­wały te te­reny, zo­stało zjed­no­czo­nych przez Sig­mara. Ten za­warł so­jusz z kra­sno­lu­dami, które dały mu swój święty młot bo­jowy, Ghalma­raza. Sprzy­mie­rzeńcy zniszczyli armie go­bli­nów w bi­twie na Przełęczy Czarnego Ognia. Działo się to dwa i pół ty­siąca lat temu, a Sig­mar Młoto­dzierżca — Młot na Go­bliny — za­łożył Im­pe­rium.Sig­mar jest obecnie czczony jako bóg. Ma swoją kate­drę w Alt­dor­fie, świątynie na ca­łym zna­nym świe­cie i nie­zli­czone rze­sze wy­znawców. Wszyscy miesz­kańcy Im­pe­rium są jego dziećmi i to za­równo w meta­fo­rycz­nym, jak i do­słownym sen­sie tego słowa. Żył tak dawno, że fakt iż każdy człowiek wy­wo­dzi się z jego linii, wy­daje się czymś nie­unik­nio­nym. W każ­dym jest jakaś cząstka Sig­mara.Galea prze­rwała i spoj­rzała na Kon­rada.— W tobie jest wię­cej Sig­mara niż w in­nych — oznajmiła.Spoj­rzał na nią po­dejrzliwie. Może swoją opo­wie­ścią zasu­ge­rował Galei taki wła­śnie związek z Sig­ma­rem. Po­wie­dział jej prze­cież o bi­twie z go­bli­nami, w cza­sie któ­rej wy­obra­żał sobie, że wal­czy mło­tem bo­jo­wym, a nie topo­rem, a także że po­siada nie­mal nad­natu­ralną siłę. Wy­jawił także swój sen, w któ­rym jego prze­szłość splo­tła się z ży­ciem Sig­mara.— Nie sta­ram się ci po­chle­bić — rze­kła Ga­lea. — Sam już po­dej­rze­wasz, że Sig­mar wy­zna­czył ci ja­kiś cel. I masz rację.— Jaki cel? — za­pytał Kon­rad. — Jaki?— Nie znam przy­szło­ści, cho­ciaż gdy przy­był tu Wilk, wie­działam, że któ­regoś dnia przy­pro­wa­dzi do mnie ko­goś. Takie jest jego za­danie, Kon­ra­dzie. Od dnia, w któ­rym się spo­tkali­ście, jest twoim przewod­ni­kiem.Konrad nic nie od­po­wie­dział, zbyt za­jęty za­sta­na­wia­niem się nad wszystkim, co wy­ni­kało z wy­ja­śnień Galei.— Je­steś ważny dla Sig­mara — mó­wiła dalej. — A to oznacza, że masz wielu wro­gów, któ­rzy pra­gną po­krzy­żo­wać jego za­miary. Szczegól­nie jeden po­słu­guje się swoimi róż­nymi słu­gami, aby zre­ali­zo­wać swoje podłe za­my­sły.Konrad do­sko­nale wie­dział, o kim mówi Ga­lea.— Cza­szkolicy! Kim on jest? Czego ode mnie chce?Tym ra­zem Ga­lea nic nie od­po­wie­działa.— Po­wiedz mi coś wię­cej o Sig­ma­rze — po­prosił Kon­rad.— Pół wieku po ko­ro­no­wa­niu się na cesa­rza — pod­jęła opo­wieść Ga­lea — Sig­mar po­wró­cił w Góry Kra­wę­dzi Świata, aby od­nieść Ghalma­raza kra­sno­lu­dom. Od tej pory nie wi­działo go już żadne ludz­kie oko i uważa się, że jego do­cze­sne ciało zgi­nęło. Ciało sta­nowi część mate­rial­nego świata, ale dusza czę­ściowo jest Cha­osem. W chwilach naj­większego na­pię­cia śmiertelnik może się­gnąć po we­wnętrzne za­soby du­szy i tym sa­mym czer­pać swoją moc bez­po­śred­nio z Cha­osu. Po śmierci ludzki duch po­wraca do Cha­osu, aby przyłączyć się do in­nych dusz albo oczeki­wać na rein­kar­nację. Nie­wiele dusz się odra­dza, ale te, które to spo­tyka, stają się coraz po­tęż­niej­sze po każ­dych po­wtórnych naro­dzi­nach.Chaos jest nie­kiedy na­zy­wany Mo­rzem Za­gu­bio­nych Dusz. Mogą one ze­spo­lić się w większą ca­łość, two­rząc sku­pisko ener­gii po­wstałej z połą­cze­nia po­dob­nych du­chów. Te ośrodki ener­gii są więc stwo­rzone przez samą esen­cję życia i znane jako moce Cha­osu. Albo bo­go­wie Cha­osu...I dla­tego można twierdzić, że lu­dzie uczynili bo­gów na swój kształt i po­do­bień­stwo, pod­czas gdy sami bo­go­wie wy­wie­rali wpływ na ludz­kość. Albo może jest tylko jeden bóg, a wszyscy inni są jedy­nie jego roz­ma­itymi po­sta­ciami? Czy jest tylko jedna dusza, którą dzielą wszyscy lu­dzie? Czy ta jedna dusza sta­nowi część jed­nego boga, czy też jeden bóg jest czę­ścią jed­nej du­szy?Dobro i Zło, Po­rzą­dek i Chaos. Czy jedno może ist­nieć bez dru­giego? A może są jedy­nie od­miennymi przeja­wami tego sa­mego wie­rze­nia?Wiem tyle tylko, czego się na­uczyłam. Po­zna­łam wiele. Być może pewne sprawy wy­dają się sprzeczne, ale mo­żemy się opie­rać jedy­nie na na­szych wspo­mnieniach i na­szej wie­rze w do­świad­cze­nia nas sa­mych i in­nych. A jed­nak ludz­kie wspo­mnienia są za­wodne i nie można na nich cał­ko­wicie pole­gać. Może żadne z nich nie są praw­dziwe, a może tylko nie­które. To, co mi po­wie­działeś, mo­gło nigdy się nie zda­rzyć albo nie jest tym, za co je bie­rzesz. Może kra­sno­ludy nigdy nie mieszkały w Sta­rym Świecie, a sta­ro­dawna świątynia, którą od­nala­złeś, mo­gła po­wstać po­przedniego dnia. Coś, o czym czy­tamy w księ­gach histo­rycz­nych, może zo­stało napi­sane wczoraj, a kurz, który spo­czywa na wy­tar­tych okładkach tych to­mów, zo­stał stwo­rzony zale­dwie przed chwilą. Nie ma i nie może być na to do­wodu.Galea po­wie­działa Kon­ra­dowi to i o wiele wię­cej, a po­tem oznajmiła, że ni­czemu nie można wie­rzyć. On sam do­brze już wie­dział, że coś, co mo­gło być prawdą jed­nego dnia, na­stęp­nego mo­gło stać się fał­szem.— Czemu po­wie­działaś mi o tym wszystkim? — za­pytał.— Po­nie­waż po­wi­nie­neś wie­dzieć — od­parła.Patrzył na nią, sta­rając się prze­nik­nąć poza po­stać małej dziew­czynki, poza jej kocie oczy.— Kim jesteś?— Je­stem tą, która zo­stała zba­wiona. Wiele lat temu by­łam opę­tana przez mroczną stronę Cha­osu. Przez długi czas by­łam de­mo­nem.Konrad do­brze znał to słowo, ale z tru­dem mógł sobie wy­obra­zić, co oznaczało.— Zo­sta­łam jed­nak wy­zwolona przez po­tęż­niej­szą siłę, po­dobną do tej, która przy­cią­gała cię w two­jej wizji życia po życiu — ale nie­skończe­nie po­tęż­niej­szą. I jej teraz służę.Biała gołę­bica usia­dła na ra­mie­niu Galei. Dziew­czynka wzięła ptaka do ręki i za­częła gła­dzić jego pióra. Go­łę­bica za­częła gru­chać, po­dob­nie jak czarny lam­part mru­czał, gdy gła­dziła jego sierść.— Co mu­szę zro­bić? — za­pytał Kon­rad.— Mu­sisz zro­bić to, co mu­sisz.— Kim je­stem?Galea uśmiech­nęła się i po­krę­ciła głową. Kon­rad nie wie­dział, czy oznacza to, że nie chce, czy też, że nie może od­po­wie­dzieć.Schwyciła gołę­bicę jedną ręką i nagle rzu­ciła ją w stronę lam­parta. Jeden kęs, mla­śnię­cie i ptak znik­nął w gar­dle wiel­kiego kota. * * *Gdy Kon­rad wszedł do zim­nej wody i za­czął pły­nąć z po­wro­tem, od razu po­jawił się drugi brzeg je­ziora. Był za­do­wo­lony i nie miał ochoty opuszczać wy­spy, ale nie było już ni­czego, o czym chciałby się jesz­cze do­wie­dzieć. Do­piero gdy do­tarł do dru­giego brzegu, uświado­mił sobie, że w grun­cie rze­czy Ga­lea po­wie­działa mu bar­dzo nie­wiele. Nie wszystko mu­siało być prawdą, o większo­ści spraw już wie­dział i nie­ważne, czy była to prawda, czy nie. Ga­lea wy­ja­śniła istotę Cha­osu, ale jej in­ter­pre­tacja nie mu­siała być praw­dziwa.Po­mimo wszystko, to czego się do­wie­dział, pod­nio­sło go na du­chu. Świat miał sens, a on — po­ważną rolę do ode­gra­nia; nie wąt­pił, że w tym przy­padku Ga­lea po­wie­działa mu prawdę. Do­wie­dział się, że poza tym światem jest inny — roz­le­glej­sza płaszczy­zna ist­nie­nia i to, co działo się w jed­nym, miało zna­czący wpływ na wy­da­rze­nia w dru­gim. Wszystko było po­wią­zane ze sobą, tak samo jak łą­czyły się ze sobą wszystkie ważne osoby w jego życiu. Jesz­cze nie po­trafił okre­ślić wzoru, ale przy­najmniej wie­dział, że ist­nieje i może kie­dyś zdoła zro­zu­mieć go w cało­ści.Konrad nie do­wie­dział się ni­czego o swoim po­cho­dze­niu, ale miało to nie­wiel­kie zna­cze­nie w po­rów­naniu ze świado­mo­ścią swojej roli w dziejach. Prze­szłość była już nie­istotna, po­nie­waż nie miała na niego wpływu. Wszystko, co bę­dzie robił teraz i w przy­szło­ści, bę­dzie miało dla niego o wiele większe zna­cze­nie.Gdy wy­szedł z po­wro­tem na brzeg, Wilk cze­kał na niego przy ogni­sku. Za­padł już wie­czór i Kon­rad po­pa­trzył na za­cho­dzące słońce.— Nie wie­działem, że nie było mnie tak długo — rzekł, grzejąc się przy ogniu.— Wiesz, że to były trzy dni?— Trzy dni?— Tam czas bie­gnie ina­czej.Konrad po­pa­trzył na miej­sce, w któ­rym do nie­dawna prze­by­wał i kiw­nął pota­ku­jąco głową.— A te­raz do­kąd? — spy­tał Wilk.Odpo­wiedź mo­gła być tylko jedna. Wilk do tej pory był przewod­ni­kiem Kon­rada, ale ta rola do­bie­gła końca.— Do Alt­dorfu — od­parł Kon­rad.— Ja rów­nież. Je­cha­łem w stronę gra­nicy, bo tam znaj­do­wał się nie­przyjaciel. Teraz wróg jest w sto­licy i wiem, jak sobie z nim ra­dzić — Wilk schwycił rę­ko­jeść mie­cza, wy­cią­gając do po­łowy klingę, a po­tem wsu­nął ją z po­wro­tem do na­tłuszczo­nej, czar­nej po­chwy tak gwałtow­nie, jakby wbi­jał ostrze w ciało prze­ciw­nika.Konrad wciąż spo­glą­dał na wy­spę Galei. Sprawiała wra­żenie takiej małej, po­grą­żonej w mroku, ale do­brze wie­dział, że słońce cią­gle świeci nad jej roz­ległą prze­strzenią.„Wiem te­raz, że je­steś wy­brany — po­wie­dział Wilk po walce z mu­tan­tami w mun­du­rach gwardii ce­sar­skiej. — Tym, któ­rego mu­szę przy­pro­wa­dzić”. — I przywiódł go tutaj.Czy dla­tego wiele lat temu Wilk uczynił Kon­rada swoim gierm­kiem? Czy wszystko, co zda­rzyło się w cza­sie na­stęp­nych lat, miało jedy­nie przywieść go do Galei?Konrad przy­po­mniał sobie, że pro­po­zycja Wilka, aby zo­stał jego gierm­kiem, padła do­piero wówczas, gdy zo­ba­czył w jego dłoni czarny koł­czan z ta­jem­ni­czym her­bem.— Mo­żemy do­trzeć do Ma­rien­burga w kilka dni — dodał Wilk. — A po­tem po­pły­nąć ło­dzią w górę Re­iku do Alt­dorfu.Pa­trząc na miej­sce, które sprawiało wra­żenie wy­spy na środku je­ziora, Kon­rad za­sta­na­wiał się, jak od­było się spo­tka­nie Wilka z Ga­leą. Jak dawno miało ono miej­sce i kto go tutaj przy­pro­wa­dził? I kto od­wie­dził ją po­przednio, gdy po­pro­siła o bran­so­letkę, którą przywiózł jej Wilk?Nie za­pytał o to, po­nie­waż wie­dział, że Wilk mu nie od­po­wie. Za­sta­na­wiał się jed­nak, czy któ­regoś dnia sam tu po­wróci i bę­dzie stał w tym miej­scu, w cza­sie gdy ktoś inny po­pły­nie przez je­zioro. Może przy na­stęp­nej oka­zji po­wi­nien kupić nieco czerwo­nej wstążki i mieć ją przy sobie do mo­mentu, gdy na­stąpi czas, by za­pro­wa­dzić ko­goś do wiecz­nego dziecka. Rozdział dziesiąty [top] Nie­cały wiek temu Ja­łowe Kra­iny były czę­ścią Ce­sar­stwa, jed­nak w miarę upływu lat bur­mi­strzowie Ma­rien­burga uzy­ski­wali dla swojego mia­sta sze­reg za­mor­skich kon­cesji han­dlo­wych, które skrę­po­wały ruchy kup­ców z wnę­trza pań­stwa i sprawiły, że to Ma­rien­burg stał się jed­nym z nie­wielu okien Ce­sar­stwa na świat. Przy po­par­ciu Bre­tanii Ja­łowe Kra­iny ostatecz­nie do­ko­nały sece­sji i uzy­skały nie­pod­le­głość.Brzegi uj­ścia Re­iku dzie­liła mila, ale w del­cie znaj­do­wało się wiele wy­sepek i w re­zul­tacie rzeka wpa­dała do oce­anu przez sze­reg wą­skich ka­na­łów. Ma­rien­burg zo­stał wy­bu­do­wany na tych wła­śnie wy­spach i po­szczególne dzielnice mia­sta połą­czone były licz­nymi mo­stami. Tylko je­den kanał zo­stał po­głę­biony na tyle, aby mo­gły nim pły­wać naj­wyż­sze na­wet statki. Jego brzegi spi­nał jeden most, tak wy­soko skle­piony, że mie­ściły się pod nim naj­dłuż­sze maszty. Na­zwany zo­stał Wy­so­kim Mo­stem. Prze­bie­ga­jący pod nim główny tor że­glu­gowy znaj­do­wał się w połu­dniowej czę­ści Ma­rien­burga, a na jego brze­gach le­żały ba­seny por­towe.Miasto oto­czone było mu­rami, które bro­niły przed na­pa­dami pi­ratów i chro­niły su­we­ren­ności pań­stwa, a przewa­ża­jąca część du­żych do­mów przy­po­mi­nała for­tece. Wilk wy­jaśnił, że nale­żały one do bo­ga­tych ro­dzin ku­piec­kich, któ­rych przodko­wie-zało­ży­ciele sami byli za­pewne pi­ra­tami lub kor­sa­rzami. Kon­ra­dowi za­im­po­no­wało swego czasu por­towe mia­sto Erengrad na gra­nicy Kis­levu, które jed­nak w po­rów­naniu z roz­mia­rami i wspania­ło­ścią naj­większego portu Sta­rego Świata koja­rzyło mu się ra­czej z za­padłą wio­ską ry­backą.Razem z Wil­kiem spo­glą­dali na mia­sto i poło­żoną za nim redę w sze­ro­kiej za­toce, gdzie wszystkie statki stały na ko­twicy oczekując na przy­pływ, który po­zwoli im wejść do portu. Jed­nostki były naj­roz­mait­szych kształtów i roz­mia­rów, a pi­loci i urzędnicy celni prze­pły­wali od jed­nego za­gra­nicz­nego statku do dru­giego na po­kła­dach licz­nych łódek z po­wie­wa­jącą flagą z her­bem Ma­rien­burga — sy­reną trzyma­jącą miecz w pra­wej ręce, a sa­kiewką mo­net w lewej.— Chodźmy się napić — za­pro­po­no­wał Wilk. — Cho­ciaż, skoro zna­lazłeś się w mie­ście, może się zda­rzyć, że każda tu­tejsza karczma pój­dzie z dy­mem.— My­śla­łem, że je­dziemy do Alt­dorfu.— Pój­dziemy do jed­nej z por­to­wych go­spod. Tam naj­ła­twiej znaj­dziemy jakiś sta­tek. A kiedy już tam bę­dziemy, rów­nie do­brze mo­żemy się od­świe­żyć po po­dróży.— A jak za­pła­cimy za przejazd?— Mam tro­chę pie­nię­dzy — oznajmił Wilk i była to chyba naj­bar­dziej za­dzi­wia­jąca rzecz, jaką Kon­rad kie­dy­kol­wiek od niego usły­szał.Przez cały czas służby u Wilka ogólna suma za­rob­ków Kon­rada nie prze­kro­czyła gar­ści ko­ron. Wilk od sa­mego po­czątku nigdy nie miał pie­nię­dzy. Gdy po­dą­żali na gra­nicę Kis­levu, dał jucz­nego konia za miej­sca na po­kła­dzie statku pły­ną­cego do Praag rzeką Lynsk. Wilk miał na­dzieję zbić ma­jątek, słu­żąc jako na­jem­nik w ko­palni złota, i ma­rzył o nie­wy­obra­żal­nych bo­gactwach zdo­by­tych w za­gu­bio­nej świątyni kra­sno­lu­dów.— A co ze spi­skiem i pla­nami za­miany ce­sarza na so­bo­wtóra? — za­pytał, gdy je­chali w stronę Re­iku.Oby­dwaj wie­dzieli, że jest to przy­czyna ich po­wrotu do Alt­dorfu. Ale do tej pory nie roz­ma­wiali na ten temat. Acz­kol­wiek Karl-Franz nie zali­czał się do bez­po­śred­nich po­tom­ków Sig­mara, był zara­zem ostatni z jego dy­nastii — i dla­tego mu­siał być chro­niony.Jesz­cze kilka mie­sięcy temu Kon­rad nie inte­re­so­wał się cesa­rzem, ale od tej pory wiele się wy­da­rzyło. Te­raz orientował się, na czym po­lega jego misja i czego oczekuje od niego Sig­mar.Po­cząt­kowo nie chciał wy­jawić wszyst­kiego, co się z nim działo w cza­sie mie­sięcy, które mi­nęły od opuszcze­nia Kis­levu, a te­raz, kiedy znowu był ra­zem z Wil­kiem, wszystko to prze­stało mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie.— Skaven zro­bił so­bo­wtóra cesa­rza — po­wie­dział. — Wi­działem go.Swego czasu Kon­rad był więźniem Gaxara w lo­chach głę­boko pod Mid­den­he­imem, ale pod­czas ataku ludzi na kry­jówkę skavenów, gdy Kon­rad wal­czył ze Srebrnym Okiem, Gaxara wi­dziano z ja­kimś in­nym za­kład­ni­kiem. Lit­zen­reich roz­po­znał go jako cesa­rza. Nie mógł to być praw­dziwy Karl-Franz, lecz jego re­plika. Kon­rad wi­dział póź­niej por­trety cesa­rza — po­do­bień­stwo rze­czy­wi­ście było cał­ko­wite.Nie był to pierwszy so­bo­wtór wy­ko­nany przez Gaxara. Szary Mag spo­rzą­dził rów­nież re­plikę Kon­rada — którą Kon­rad po­konał i za­bił.— Skaven chciałby po­sia­dać so­bo­wtóra Karla-Franza tylko dla­tego, aby móc za­mor­do­wać prawdzi­wego cesa­rza i za­stą­pić go ma­rio­netką — kon­tynu­ował Kon­rad. — Gwardia ce­sar­ska musi nale­żeć do spi­sku i dla­tego pró­bo­wali mnie zabić, kiedy go wy­kry­łem.— Możliwe.— Możliwe?— Być może gwardzi­ści stali się wy­znawcami Sla­anesha, a bó­stwem skavenów jest prze­cież Ro­gaty Szczur. Mało prawdo­po­dobne, by te dwa kulty ze­chciały ze sobą współpra­co­wać. Skaveni, ewentual­nie, mo­gliby połą­czyć swoje siły z hor­dami Nur­gle'a, ale nie ze słu­gami władcy roz­ko­szy. Prę­dzej bym przy­pusz­czał, że po­prze­gry­zają sobie gar­dła.— Ale zwalcza­jące się siły Cha­osu nie­kiedy współ­działają, gdy oczekują, że bę­dzie to ko­rzystne dla wszyst­kich stron. Wiesz do­brze o tym. A zniszcze­nie cesa­rza, sym­bolu oporu ludz­kości, by­łoby do­sko­na­łym ce­lem dla wy­znawców obu bóstw.A Kon­rad do­my­ślił się, kto stwo­rzył ów so­jusz prze­klę­tych — Cza­szkolicy.Widział go zale­dwie dwa razy, ale przy­po­mi­na­jąca szkielet po­stać zaw­sze kryła się w cie­niu, spi­sku­jąc i po­cią­gając za sznurki swych ma­rio­netek.To Cza­szkolicy mu­siał po­kie­ro­wać spi­żo­wym ryce­rzem, wy­wa­bia­jąc Kon­rada ze świątyni kra­sno­lu­dów, a po­tem zad­bał, aby zbroja zna­lazła się na miej­scu, aby poj­mać Kon­rada po jego ucieczce z nie­woli bandy Ka­stringa. Chciał, aby Kon­rad zgi­nął, po­chło­nięty przez zbroję Cha­osu, ale jego plany za­wio­dły.Za­pewne rów­nież Cza­szkolicy sprawił, że Kry­sten wpa­dła w łapy Zunter­me­ina. Ska­żona sty­ka­niem się ze zde­pra­wo­waną wiarą w Kho­rne'a w cza­sie nie­wia­ry­god­nej po­dróży z Ki­slevu do Alt­dorfu, stała się za­kład­niczką kultu Sla­anesha. Kry­sten była przy­nętą, która miała zwa­bić Kon­rada, ale i tym ra­zem udało mu się ujść cało.I to Cza­szkolicy miał Ely­ssę...— Może — po­wtó­rzył Wilk. — Ale co mo­żemy zro­bić?— Mo­żemy go ostrzec. Po­wie­dzieć mu, że gwardia ce­sar­ska to sami zdrajcy, że skaveni mają za­miar go zabić.— Chcesz po­wie­dzieć, że trzeba mu wy­słać list?— Nie!— Masz rację. Poczta nie jest już taka jak daw­niej. Pew­nie dorę­czy­liby go za późno.Konrad spoj­rzał ostro na Wilka.— Nie traktujesz sprawy zbyt po­waż­nie.Wilk po­pa­trzył na niego kpiarsko.— A ty zbyt się nią przejmu­jesz.Zda­wał się wie­dzieć, że Kon­rad ma inny mo­tyw, by po­wró­cić do Alt­dorfu, cho­ciaż aż do tej pory Kon­rad nie przy­znał się do tego na­wet sam przed sobą.Elyssa zo­stała ska­żona Cha­osem i Kon­rad do­szedł do wniosku, że zo­stała zgu­biona na wieki. Ale Ga­lea była kie­dyś prze­klęta w jesz­cze większym stop­niu niż Ely­ssa, a jej dusza zo­stała zba­wiona. Może więc i Ely­ssę rów­nież da się oca­lić?— Co, we­dług cie­bie, po­win­ni­śmy zro­bić? — za­pytał.— Jak sam po­wie­działeś, ostrzec cesa­rza. Jeżeli nie wró­cił jesz­cze do Alt­dorfu, po­pły­niemy rzeką do Tala­bheim i znaj­dziemy go tam.— Albo za­trzy­mamy się w Alt­dor­fie i spró­bu­jemy zo­rientować się, co się dzieje... i to po­wstrzymać.— Zwy­cię­żyć gwardię ce­sar­ską, zwy­cię­żyć skavenów, zna­leźć i zli­kwi­do­wać uzur­pa­tora? Tylko we dwójkę? — cho­ciaż Wilk starał się za­cho­wać po­wagę, nie po­trafił ukryć uśmiechu.— Masz lep­szy po­mysł?— Może.Konrad cze­kał i cze­kał.— Co? — przy­naglił go w końcu.— Na­pad­niemy na mia­sto.— Tylko we dwójkę?— Nie, z in­nymi. Zor­gani­zu­jemy armię na­jem­ni­ków, która za­ata­kuje Alt­dorf. Ko­rzy­stając z za­mie­sza­nia, wśliź­niemy się do mia­sta i spraw­dzimy, co dzieje się na­prawdę.— Za­ata­ku­jemy sto­licę Ce­sar­stwa? Rze­czy­wi­ście, nie­złe za­mie­sza­nie. A gdzie znaj­dziemy tę armię?— Tu­taj — Wilk wskazał mia­sto u ich stóp. — Wszyscy nie­na­wi­dzą Alt­dorfu i jego miesz­kań­ców, na­wet ja — a prze­cież stamtąd po­cho­dzę. Alt­dorfczycy są tacy zaro­zu­miali wie­rząc, że sta­no­wią elitę lud­ności Ce­sar­stwa, a na­wet Sta­rego Świata i in­nych krain. Ograbimy mia­sto, spa­limy je!Konrad wy­trzeszczył oczy.Wilk wzruszył ra­mio­nami.— Może bę­dziesz mógł spa­lić kilka karczm, Kon­ra­dzie. Te, w któ­rych sprzedają naj­gor­sze piwo.— Jak zdo­łamy zor­gani­zo­wać tu armię?— Mo­żemy zwołać tu taką armię, jaką bę­dziemy chcieli. Taką, która na­robi wy­star­cza­jąco dużo ha­łasu, zwróci na sie­bie uwagę i da się wy­rżnąć, ab­sor­bując mnó­stwo cen­nego czasu... pod­czas gdy my zro­bimy to, co trzeba.Na gra­nicy Wilk nie wa­hałby się po­świę­cić grupy swoich ludzi, jeżeli uznałby to za ko­nieczne. Po­trakto­wałby ich jako przy­nętę, po­zwalającą zwa­bić klany Cha­osu w pu­łapkę, aby póź­niej je uni­ce­stwić. Nigdy nie uwa­żał tych ludzi za prawdzi­wych wo­jow­ni­ków. Większość żoł­da­ków, któ­rzy na­zy­wali sie­bie na­jem­ni­kami, traktował z równa po­gardą jak po­gań­skie od­działy, z któ­rymi wal­czyli. Ich jedy­nym za­da­niem było umrzeć. Jeżeli przed śmiercią zdo­łali zabić tro­chę nie­przyjaciół, Wilk uwa­żał to za do­dat­kową pre­mię.Mor­dercy, zło­dzieje, ban­dyci, rze­zi­mieszki, ro­bactwo Ce­sar­stwa — na­zy­wali się na­jem­ni­kami wie­rząc, że przy­własz­czony so­bie tytuł uprawo­mocni ich tchórzliwe okru­cień­stwo. Z tego wła­śnie po­wodu Wilk stwierdził kie­dyś, że woli uwa­żać się za „żoł­nie­rza for­tuny”, po­nie­waż nie ży­czy sobie, aby koja­rzono go z rynszto­ko­wymi śmieciami, dzięki któ­rym walka za pie­nią­dze tak źle się koja­rzy.Gdy Wilk i Kon­rad po raz pierwszy przy­byli do ko­palni złota, znaj­do­wali się tam już lu­dzie wy­na­jęci jako strażnicy. Nie­wiele róż­niło ich od gór­ni­ków, któ­rzy bez wy­jątku byli prze­stęp­cami i od­by­wali tu swoje wy­roki. Strażnicy prawdo­po­dob­nie ucie­kli z ro­dzin­nych stron, aby unik­nąć wię­zie­nia, na­to­miast gór­nicy mieli pe­cha, bo dali się zła­pać.Do­piero po obję­ciu do­wództwa przez Wilka zwerbo­wano prawdzi­wych żoł­nie­rzy, ludzi, któ­rzy wie­dzieli jak wal­czyć twa­rzą w twarz, za­miast wbi­jać prze­ciw­ni­kowi nóż w plecy; szkolo­nych przez wiele lat, zdy­scy­pli­no­wa­nych i po­słusznie wy­ko­nują­cych roz­kazy — przy­najmniej w większo­ści przy­pad­ków. Ra­busie i mor­dercy wy­ginęli, pod­czas gdy prawdziwi wo­jow­nicy speł­nili swoje za­danie. Wtedy za­wo­dowa armia Wilka za­częła spy­chać na­jeźdźców i za­miast cze­kać, by za­ata­ko­wali ko­pal­nię, sama przejęła ini­cja­tywę.Ma­rien­burg znaj­do­wał się na gra­nicy Sta­rego Świata i tu wła­śnie gro­ma­dziły się wy­rzutki z wszyst­kich ziem i kra­jów, był to bo­wiem naj­dal­szy punkt, do któ­rego mo­gli do­trzeć. Mia­sto pełne było zbie­gów, kry­mi­nali­stów ucie­kają­cych przed są­dem i karą, de­zerte­rów, któ­rzy ucie­kli, gdy tylko ich sta­tek za­winął do portu, ban­dzio­rów go­to­wych pode­rżnąć tuzin gar­deł za ku­bek go­rzałki. Było to ide­alne miej­sce, by zwerbo­wać od­dział pseudo­na­jem­ni­ków.— Znaj­dziemy naszą armię w por­to­wych karczmach? — za­pytał Kon­rad.— Otóż to. A przy oka­zji mo­żemy wy­pić parę ku­fel­ków.Konrad roze­śmiał się i po­kręcił głową.— Mam na­dzieję, że masz dużo pie­nię­dzy. Bę­dzie ci po­trzebna for­tuna, żeby wy­posa­żyć tę armię i do­pro­wa­dzić ją do Alt­dorfu.— Znaj­dziemy spon­so­rów — od­parł Wilk. — Sfi­nan­sują wy­prawę za udział w łu­pach.Konrad, słu­cha­jąc tych wy­ja­śnień, ob­ser­wo­wał Wilka i za­czął się za­sta­na­wiać, czy jego kom­pan rze­czy­wi­ście ma za­miar ogra­bić Alt­dorf i tylko dla­tego chce wró­cić do sto­licy Ce­sar­stwa.— Będą się spo­dziewali za­bój­czych łu­pów — za­koń­czył Wilk. — I w ja­kimś sen­sie będą mieli rację — uśmiech­nął się pa­skudnie, bły­ska­jąc za­ostrzo­nymi zę­bami.— Może jed­nak lepiej prze­do­stać się do Alt­dorfu tylko we dwóch — zasu­ge­rował Kon­rad.— O, nie — Wilk po­kręcił głową. — Wie­dzą, że nie zo­stałeś za­bity i spo­dziewają się two­jego po­wrotu... Ale nie oczekują na­jazdu. Im wię­cej ludzi, tym lepiej.Konrad nie wy­zbył się wąt­pli­wo­ści, ale uznał, że dys­kusja w tym mo­men­cie by­łaby próż­nym zaję­ciem. Do­je­chali do brzegu rzeki, który wy­zna­czał gra­nice mia­sta. Wła­ściwy Ma­rien­burg za­czy­nał się po dru­giej stro­nie ka­nału, ale przez lata na połu­dniowym brzegu rów­nież wy­rosły liczne bu­dynki i cu­mo­wało tu kilka stat­ków. Wozy oraz ka­rety prze­pra­wiano przez rzekę pro­mem, ale jeźdźcy i piesi mo­gli prze­do­stać się na drugi brzeg po Wy­so­kim Mo­ście.Zbliżał się zmierzch. Niebo gwałtow­nie ciemniało, gdy Kon­rad spoj­rzał na most. Przypo­minał długą drogę, która wije się po zbo­czu góry, pro­wa­dząc w stronę bram Mid­den­he­imu. Cho­ciaż do Mia­sta Bia­łego Wilka do­cie­rało się po sze­regu wia­duk­tów i szer­szą oraz wy­żej poło­żoną drogą, szlak wio­dący do Ma­rien­burga był też bar­dzo ma­low­niczy. Na połu­dniowym brzegu wznie­siona zo­stała wy­soka, ka­mienna wieża, a droga wiła się wo­kół jej ze­wnętrznej strony, pro­wa­dząc coraz wy­żej i wy­żej.Główny most w Erengra­dzie miał dłuż­sze przę­sło, ale był wznie­siony z drewna, a jego środ­kowa część mo­gła być pod­no­szona jak most zwo­dzony. Na­to­miast Wy­soki Most zo­stał zbu­do­wany w cało­ści z po­tęż­nych blo­ków ka­miennych. Do­pa­so­wane do sie­bie, two­rzyły sze­roki łuk utrzymy­wany wła­snym cię­ża­rem. Na prze­ciw­le­głym, pół­noc­nym brzegu most opie­rał się o skali­ste urwi­sko, do któ­rego mo­co­wały go dwie so­lidne ko­lumny.Mytnik wziął od Wilka mo­nety, a strażnicy u pod­stawy wieży le­dwo zerk­nęli na nich i machnię­ciem ręki ka­zali im ru­szać dalej. Dwaj jeźdźcy za­częli wspi­naczkę. Ich konie wolno po­dą­żały spi­ralną jezd­nią ku wierzchoł­kowi stop­niowo zwę­żają­cemu się ku górze. Cho­ciaż Kon­rad nie był już słu­żą­cym Wilka, jak za­zwy­czaj pro­wa­dził jucz­nego konia i ob­ser­wo­wał roz­po­ście­ra­jący się poni­żej ciemnie­jący kra­jo­braz.Na wschodzie, tam skąd przyje­chali, znaj­do­wały się pu­stynne te­reny, które dały Ja­ło­wym Kra­inom swoją na­zwę. Na pół­nocy, za za­toką, le­żało Mo­rze Szponów o sza­rych i groź­nych wo­dach. Z połu­dnia, od Alt­dorfu, z głębi Ce­sar­stwa pły­nęła rzeka Reik, któ­rej do­pływy roz­po­ście­rały się da­leko — do Czarnych Gór, Su­den­landu, Averlandu, Stir­landu, Gór Krańca Świata, a na pół­nocy aż do Kis­levu. A przed nimi leżał sam Ma­rien­burg i wła­ści­wie wi­dać było tylko to mia­sto i jego światła, wy­spy i mo­sty, domy i sklepy, staj­nie i karczmy, rynki i składy, ko­szary i świątynie, rzeki i statki.Most był węż­szy niż Kon­rad oczekiwał, a jego kra­wę­dzie chro­nione były ni­skimi para­pe­tami. Wiatr na tej wy­soko­ści był ostry, ude­rzał lo­do­wa­tymi po­wie­wami i Kon­rad cie­szył się, że na drugą stronę nie jest zbyt da­leko.Jechał przed Wil­kiem po ka­miennym łuku i uj­rzał dwóch jeźdźców, zbli­żają­cych się z prze­ciw­nej strony. Po­cząt­kowo nie zwracał na nich uwagi, sta­rając się nie my­śleć o tym, jak bli­sko jest kra­wę­dzi i jak da­leko w dole jest rzeka.Pierw­szy jeź­dziec był niski, krępy i ru­do­brody — kra­sno­lud. Drugi był człowie­kiem w czar­nych sza­tach z opusz­czo­nym kap­tu­rem, o dłu­giej, si­wie­jącej bro­dzie.Konrad ścią­gnął nieco cugle i zje­chał na bok, dając po­dą­żają­cym z na­prze­ciwka wy­star­cza­jąco dużo miej­sca na wy­mi­nię­cie. W tejże chwili po raz pierwszy spoj­rzał do­kład­niej na kra­sno­luda — i roz­po­znał go.Jed­no­cze­śnie usły­szał gniewny okrzyk Wilka:— Lit­zen­reich! * * *Wilk dobył mie­cza i za­wró­cił konia w stronę maga, ale Ust­nar zaje­chał mu drogę. Kra­sno­lud trzymał już w dłoni topór bo­jowy o po­dwójnym że­leźcu, który do tej pory miał przewie­szony przez ramię. Wilk był w zbroi, ale z od­krytą głową, pod­czas gdy Ust­nar ubrany był w grube futra chro­niące go przed chło­dem.— Z drogi, kur­duplu! — warknął Wilk. — Albo umrzesz pierwszy!— Na­wet nie pró­buj — mruknął Ust­nar, zata­cza­jąc łuk topo­rem.— Czyżby był jakiś pro­blem? — za­inte­re­so­wał się Lit­zen­reich.— Pro­blem? Pro­blem! — wrzasnął Wilk, wskazując mie­czem maga. — To ty je­steś pro­ble­mem, su­kin­synu! Ale nie na długo!— Wilk! — ostrzegł go Kon­rad, po­ga­nia­jąc konia. — On jest cza­row­ni­kiem...Jedną bły­ska­wicą Lit­zen­reich mógł ci­snąć pło­nące ciało Wilka poza para­pet mo­stu — a przy oka­zji rów­nież trupa Kon­rada.— Wiem — syk­nął Wilk. — I mię­dzy in­nymi dla­tego musi umrzeć! — machnął mie­czem w stronę Ust­nara. — Precz!Kra­sno­lud za­trzymał czarną klingę to­po­rzy­skiem i obaj po­pa­trzyli na sie­bie wściekłym wzrokiem. Ża­den z nich jesz­cze nie pró­bo­wał przełamać obrony prze­ciw­nika, ale w ciągu kilku se­kund mo­gła się za­cząć praw­dziwa walka.Po­dmuch mroźnego wia­tru roz­wiał włosy Kon­rada, który spoj­rzał w dół i uj­rzał cień statku prze­pły­wa­ją­cego wą­skim ka­na­łem pod mo­stem. Ostatnie pro­mie­nie słońca od­bijały się od po­wierzchni rzeki, która wy­da­wała się być bar­dziej od­da­lona niż w rze­czy­wi­stości.Nie miał żad­nych pre­tensji do Lit­zen­rei­cha i Ust­nara, ale Wilk był jego towa­rzy­szem i gdyby do­szło do walki, Kon­rad sta­nąłby u jego boku. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach na­wet tak zaja­dły wo­jow­nik jak Ust­nar miałby nie­wiel­kie szanse z Wil­kiem, ale te oko­licz­ności trudno było uznać za nor­malne, a cza­row­nik był ide­al­nym so­jusz­ni­kiem w każ­dej bi­twie.— Precz! — po­wtó­rzył Wilk.Tym ra­zem cię­cie było szyb­sze i moc­niej­sze, ale Ust­nar spa­rował je z równą zręczno­ścią i siłą.— Nie! — od­parł Ust­nar. — To ty odejdź! Z drogi! — i machnął topo­rem jesz­cze szyb­ciej, moc­niej i bliżej ciała prze­ciw­nika.Konrad spoj­rzał na Lit­zen­rei­cha.— Czy nie mo­żemy ro­zejść się w po­koju?— Nie! — za­wołał Wilk i jego czarna klinga znowu wy­sko­czyła do przodu. Tym ra­zem pra­wie się nie po­wstrzy­my­wał.— Po­kój! — par­sknął Lit­zen­reich. — On... ten facet... nie zna ta­kiego słowa.— Fa­cet! Nie dzi­wię się, że za­po­mniałeś, jak się na­zy­wam. My­ślałeś, że zgi­ną­łem, prawda? Zo­sta­wiłeś mnie, że­bym zgi­nął. Ale teraz je­stem tu, żeby cię zabić. Wilk! Tym wła­śnie je­stem. Nie bę­dziesz miał czasu za­po­mnieć, bo to jest twoja ostatnia chwila!Ko­lejne cię­cie mie­czem, ko­lejny za­mach topo­rem.— Nie ro­zu­miem, dla­czego na­rze­kasz — stwierdził Lit­zen­reich. — Prze­cież nie umarłeś. Gdyby stało się ina­czej, nie by­łoby cię tutaj.Wilk nie był w na­stroju do dys­kusji. Zro­bił fintę w lewo, cof­nął się, a gdy Ust­nar prze­chylił się, aby spa­ro­wać cios, po­chylił się do przodu w strzemio­nach i za­dał pchnięcie. Ust­nar uchylił się w porę, sztych minął go i teraz Wilk mu­siał robić unik przed spa­dają­cym topo­rem kra­sno­luda.Obaj wal­czący i ich konie zaj­mo­wali większą część sze­roko­ści mo­stu i Kon­rad mógł jedy­nie ob­ser­wo­wać, jak poje­dy­nek staje się coraz bar­dziej za­żarty. Lit­zen­reich trzymał wo­dze swojego konia lewą ręką i Kon­rad spo­dziewał się, że lada chwila wy­cią­gnie prawą, by z wy­pro­sto­wa­nych pal­ców strzelić w Wilka pio­ru­nem. Ale można było od­nieść wra­żenie, że mag za­do­wala się jedy­nie rolą wi­dza. A po­tem Kon­rad spo­strzegł jego prawą rękę albo ra­czej to, co z niej zo­stało. Przewią­zane ka­wał­kiem skóry przedramię cza­row­nika koń­czyło się na prze­gubie.To przez Lit­zen­rei­cha Gaxar stra­cił prawą łapę, cho­ciaż Kon­rad nie wie­dział, w ja­kich oko­licz­no­ściach. A po­tem, gdy Lit­zen­reich głę­boko pod Alt­dor­fem do­stał się do nie­woli Sza­rego Maga, jego koń­czyny zo­stały przy­bite do ziemi. Wtedy roz­kazał Kon­ra­dowi, aby uwolnił mu prawą dłoń, aby mógł rzu­cać czary prze­ciwko ata­kują­cym ich kar­ło­wa­tym tro­glo­dy­tom. Ale ma­go­wie nie mo­gli le­czyć wła­snych ran i wszystko wskazy­wało na to, że oka­le­czona dłoń Lit­zen­rei­cha nie za­goiła się po tym, jak zo­stała siłą ode­rwana od gwoździa, któ­rym była przy­bita do skały. Gaxar zgi­nął, ale ze­mścił się na magu.Gdy Kon­rad przy­glą­dał się wcześniej Wy­so­kiemu Mo­stowi, za­uwa­żył sze­reg po­staci idą­cych po ka­miennym przę­śle. Teraz uświado­mił sobie, że kiedy ra­zem z Wil­kiem po­dą­żali stromą spi­ralną drogą do góry, nie spo­tkali ni­kogo jadą­cego z na­prze­ciwka. Je­dy­nymi oso­bami, któ­rych na­po­tkali na mo­ście, byli Lit­zen­reich i Ust­nar. Czte­rech jeźdźców, pięć koni i poza nimi nikt inny nie pró­bo­wał przejechać po mo­ście. Kon­rad od­niósł wra­żenie, że coś jest nie w po­rządku. Za­pa­da­jąca ciemność nie po­winna była prze­szkodzić in­nym po­dróż­nym w prze­kra­cza­niu mo­stu z połu­dnia na pół­noc.Wilk i Ust­mar wal­czyli zaja­dle, wy­mie­nia­jąc ciosy. Lit­zen­reich jed­nak za­cho­wy­wał się tak, jakby poje­dy­nek nie­zbyt go inte­re­so­wał. Od­rzucił kap­tur, prze­chylił głowę na bok nad­słu­chu­jąc i wolno spoj­rzał w kie­runku, z któ­rego przyjechał wraz z Ust­na­rem. Drugi ko­niec mo­stu osa­dzony był w stro­mym zbo­czu skal­nym i czarny gra­nit po obu stro­nach ko­lumn zo­stał wy­drą­żony, two­rząc przejścia pro­wa­dzące bez­po­śred­nio na most.Na ho­ry­zon­cie za­mi­gotał nie­wy­raźny kształt. Wschodził Morrslieb, mniejszy księ­życ, tak ważny dla wy­znawców Cha­osu.I na­gle po­jawili się na mo­ście — groźne po­stacie pę­dzące w ich stronę...— Skaveni! — wrzasnął Kon­rad, pusz­cza­jąc wo­dze jucz­nego konia i wy­cią­gając miecz.Spoj­rzał przez ramię i zo­ba­czył jesz­cze jedną bandę szczurolu­dzi, pę­dzącą od strony wieży z dru­giej strony mo­stu. Trzej lu­dzie oraz kra­sno­lud zo­stali za­ata­ko­wani z obu stron, przyłapani na sa­mym środku przez dzi­kich na­past­ni­ków.Konrad zabił pierwszego. Zro­bił unik przed za­ma­szy­stym cio­sem i z roz­wa­lo­nego cie­ciem owłosio­nego gar­dła pro­wa­dzą­cego atak stwora try­snęła fon­tanna krwi. Drugi skaven za­ata­ko­wał mie­rząc szty­chem w brzuch Kon­rada. Odbił cios głownią i pchnął be­stię w wy­szczerzoną pasz­czę, gdy roz­pę­dzona wpa­dła na jego konia.Wilk i Ust­mar prze­rwali poje­dy­nek i od­wró­cili się — kra­sno­lud, by bro­nić Lit­zen­rei­cha, na­jem­nik, aby przyłączyć się do Kon­rada. Ich głownie cięły szar­żu­jące na nich zmuto­wane szczury. Kon­rad wi­dział bły­ski ja­skrawego światła pa­da­jące zza jego ple­ców, czuł odór palo­nego mięsa i wie­dział, że Lit­zen­reich wal­czy ze wspól­nymi wro­gami, ko­rzy­stając z ma­gicz­nych mocy.Obaj z Wil­kiem gó­ro­wali nad dra­pieżną hordą, ale Kon­rad wolał w ta­kich sytu­acjach wal­czyć pie­szo. Sie­dząc na koń­skim grzbiecie, za­blo­ko­wany na mo­ście, po­zba­wiony prze­strzeni po­zwalają­cej na jakiś ma­newr, był lep­szym ce­lem i ła­twiej by­łoby ścią­gnąć go na dół. Za­nim jed­nak zdą­żył zsiąść, koń runął pod nim z pod­cię­tymi no­gami. Wy­sko­czył z sio­dła, a Wilk zro­bił to samo. Wal­czyli teraz ramię w ramię.Skaveni bar­dzo rzadko bili się wal­cząc ostrze prze­ciwko ostrzu. Ich tak­tyka bar­dziej pole­gała na ataku przewa­żają­cymi si­łami z za­sadzki. Gnieździli się pod zie­mią i wo­leli ata­ko­wać w cuchną­cych tu­ne­lach, gdzie ich wzrok da­wał im przewagę w ciemności.Ale te­raz po­sta­no­wili wal­czyć na otwartej prze­strzeni, na Wy­so­kim Mo­ście. Wszystkie inne oko­licz­ności działały jed­nak na ich ko­rzyść — za­sadzka, li­czebna przewaga, nad­cią­ga­jąca noc.Byli uzbrojeni w ząb­ko­wane mie­cze i za­krzy­wione ostrza osa­dzone na dłu­gich drzew­cach. Kon­rad roz­po­znał znak umiesz­czony na ich tar­czach, pro­por­cach i wy­tatu­owany na ciele — krąg z pro­wa­dzącą ku środ­kowi pio­nową linią i dwoma in­nymi li­niami, bie­gną­cymi od środka do kra­wę­dzi kręgu. Był to kla­nowy znak skavenów, do­wo­dzo­nych przez Gaxara, z któ­rymi wal­czył pod Mid­den­he­imem.Teraz skaveni chyba nie mieli do­wódcy. Byli zaja­dli, silni, dzicy — zbyt dzicy. W cza­sie bitwy po­trzebne było jed­nak coś wię­cej niż sama siła — trzeba było po­sia­dać mózg, nie tylko mię­śnie. Dra­pieżcy byli do tego stop­nia opę­tani żądzą krwi, że ich przewaga li­czebna stra­ciła zna­cze­nie. Wszyscy chcieli ata­ko­wać jed­no­cze­śnie i w re­zul­tacie prze­szka­dzali sobie na­wzajem. Wiele szczurolu­dzi ogar­nię­tych sza­łem bo­jo­wym zo­stało ran­nych sza­leń­czymi cio­sami za­da­wa­nymi przez ich wła­snych po­bra­tym­ców, ale nie zwa­żając na nic, rzu­cali się do przodu, ry­cząc i plu­jąc.Po­cząt­kowo Kon­rada i Wilka chro­niły jedy­nie ciała za­bi­tych koni, ale wkrótce trupy za­bi­tych skavenów po­większyły tę ba­ry­kadę.Konrad wy­pa­try­wał Srebrnego Oka. Gdyby tu się znaj­do­wał, tłu­ma­czy­łoby to ten nie­oczeki­wany atak — obrońca Gaxara chciał po­mścić śmierć swojego pana. Ale Kon­rad nig­dzie nie mógł go wy­pa­trzyć.Z mie­czem w jed­nym ręku i sztyletem w dru­gim, wal­czył tak za­cie­kle, jak dawno tego nie czy­nił. Nocne po­wie­trze prze­szy­wały wrzaski na­past­ni­ków oraz bo­jowe okrzyki jego i Wilka. Szczuro­lu­dzie wyli ata­kując i wyli umierając. Ka­mie­nie mo­stu były śli­skie od krwi skavenów, lśniącej w wid­mo­wym świetle Morrslieba.Konrad za­da­wał cie­cia i szty­chy mie­czem, za­bija­jąc z bez­li­tosną sku­tecz­no­ścią. Od­cinał koń­czyny i głowy, roz­pru­wał brzu­chy i gru­cho­tał kości. Po­ma­gał sobie no­gami i sztyletem, ko­piąc ran­nych, za­dając ciosy tym, któ­rych nie udało mu się sku­tecz­nie obez­władnić. Na­wet na ki­ku­tach nóg i rąk wciąż mo­gli się czoł­gać, wciąż mo­gli kąsać.Nagle wszystko się uspokoiło. Ci­sza nie za­padła, po­nie­waż wiele ohydnych bestii wyło jesz­cze, gdy krew wy­pły­wała z ich śmiertel­nych ran, a płuca chwytały ostatni haust po­wie­trza.— Jak za daw­nych cza­sów — Wilk zwrócił się do Kon­rada, spo­glą­dając na scenę rzezi i wy­cie­rając rę­ka­wicą krew z twa­rzy.W cza­sie star­cia wy­da­wało się, że z obu koń­ców mo­stu ata­kuje ich cały le­gion nie­ludzi, ale wo­kół nich można było nali­czyć zale­dwie kil­kana­ście ciał..Nagle roz­legł się jesz­cze jeden krzyk i ostatni, oszalały skaven prze­sko­czył pagó­rek tru­pów, rzu­cając się w stronę Kon­rada i Wilka. Obaj zare­ago­wali jed­no­cze­śnie, na­bija­jąc stwora na swoje klingi — czarną i gwardyj­skiego mie­cza. Szczuro­człek za­chwiał się, szar­pany drgaw­kami, i za­wył. Wilk zdą­żył wy­cią­gnąć głownię z ciała umierają­cej bestii, ale broń Kon­rada zo­stała wy­szarpnięta z jego dłoni. Pró­bo­wał schwycić ją po­wtórnie, ale rękę miał śliską od krwi.Ostatni wróg zato­czył się na kra­wędź mo­stu, na próżno sta­rając się wy­jąć miecz Kon­rada z piersi, ale udało mu się jedy­nie ob­ciąć pa­zury ostrzem klingi. Wpadł na niski para­pet, zato­czył się i przewró­cił do tyłu. Za­czął spa­dać w dół, w stronę po­wierzchni Re­iku, aż jego przed­śmiertne, pełne bólu wy­cie sta­wało się coraz cich­sze.— Wszystko w po­rządku? — za­pytał Wilk.— Chyba tak — Kon­rad był cały za­chla­pany lepką krwią, ale tylko nie­wielka jej część wy­pły­wała z jego ran.Od­wró­cili się w stronę Lit­zen­rei­cha i Ust­nara, któ­rzy rów­nież oca­leli. Ich konie także zo­stały za­bite, a wo­kół pię­trzył się stos za­krwawio­nych i osmalo­nych ohydnych stwo­rów. Mag i kra­sno­lud po­pa­trzyli na Kon­rada i Wilka.— Ro­zejm — za­pro­po­no­wał Kon­rad, zwracając się jed­no­cze­śnie do Wilka i Lit­zen­rei­cha.Ustnar opie­rał się na ocie­kają­cym krwią topo­rze. Wia­domo było, że zrobi wszystko, co po­leci mu cza­row­nik.— Bar­dzo do­brze — zgo­dził się Lit­zen­reich. — Wy­gląda na to, że mamy wspólnego wroga, co jest do­brym punktem wyj­ścia do ne­go­cjacji.— Sprawa nie jest za­koń­czona, Lit­zen­reich — oznajmił Wilk, ale rów­nież przytaknął ski­nie­niem głowy. A po­tem po­wie­dział Kon­ra­dowi: — Ale przede wszystkim trzeba się napić...Chciał po­dać Kon­ra­dowi miecz, aby oczy­ścił klingę, ale przy­po­mniał sobie, że mi­nęło już wy­zna­czo­nych pięć lat służby. Wy­tarł broń o derkę pod sio­dłem i wyjął to, co było mu po­trzebne z ju­ków za­bi­tego konia. Je­den ze skavenów drgał jesz­cze, więc Wilk dobił go pa­roma kop­nia­kami.— Gdyby mieli choć tro­chę roz­sądku — po­wie­dział — po­cze­ka­liby, aż po­za­bi­jamy się na­wzajem.Litzen­reich po­wie­dział coś do Ust­nara oglą­dają­cego trupy skavenów. Kon­rad, który utra­cił miecz, za­czął oglą­dać broń, którą po­słu­gi­wali się na­past­nicy. Była jed­nak po­ważna róż­nica po­mię­dzy po­słu­gi­wa­niem się mie­czem gwardii ce­sar­skiej, uży­wa­nym jedy­nie przez wy­znawcę Cha­osu, a bro­nią, która zaw­sze nale­żała do jed­nego z prze­klę­tych. Po­zo­sta­wił na miej­scu ich ska­żone klingi, nie doty­kając ich na­wet.Stwory mu­siały oca­leć ze szturmu na ich leża pod Mid­den­he­imem. Mia­sto Bia­łego Wilka znaj­do­wało się w odle­gło­ści setek mil, ale pro­wa­dziło z niego do Ma­rien­burga jedno z pod­ziemnych przejść, które łą­czyły wszystkie miej­sca za­miesz­kane przez skavenów. Wszędzie, gdzie żyli lu­dzie, naj­prawdo­po­dob­niej znaj­do­wały się rów­nież leża szczurolu­dzi.Dla­czego jed­nak ten klan przy­był do Ja­ło­wych Krain? Prawdo­po­dob­nie ich cel był tylko jeden — aby jego, Kon­rada, od­na­leźć i zabić. Lit­zen­reich także miał ogromny udział w zniszcze­niu gniazda skavenów głę­boko pod Alt­dor­fem. Szczuro­lu­dzie być może chcieli rów­nież ze­mścić się na magu.— Skąd znasz Lit­zen­rei­cha? — za­pytał Kon­rad.— Z Mid­den­he­imu. To było... — Wilk prze­rwał. — Znasz go? No tak, prze­cież wiesz, że jest ma­giem.Konrad kiw­nął głową.— Spotkali­śmy się.Wilk cze­kał na dal­sze wy­ja­śnie­nia, ale po­nie­waż się ich nie do­cze­kał, mó­wił dalej:— Gdy przy­by­łem do Fer­lan­gen i spo­tka­łem cie­bie, przy­by­łem pro­sto z Mid­den­he­imu. Tam Lit­zen­reich nie­mal stał się przy­czyną mojej śmierci.Wilk i Lit­zen­reich...Ko­lejna nitka w paję­czy­nie spo­wi­jają­cej Kon­rada. Jej pa­sma zaci­skały się coraz bar­dziej, jak pętla na gar­dle. Rozdział jedenasty [top] Wilk i Ust­nar szli przo­dem w stronę zej­ścia z mo­stu, trzyma­jąc miecz i topór w po­go­towiu na wy­pa­dek na­stęp­nego ataku. Do­szli do pół­noc­nej kra­wę­dzi, obok ka­miennych ko­lumn, i przez wy­kuty w skale tunel skie­ro­wali się do serca Ma­rien­burga.Mytnik urzę­du­jący przy wej­ściu na most leżał martwy, żoł­nie­rze w war­towni rów­nież byli za­krwawio­nymi tru­pami, zma­sa­kro­wa­nymi przez skavenów. To samo mu­siało się stać z ludźmi z dru­giej strony mo­stu.Gdy cała czwórka ostrożnie zje­chała krętą drogą z Wy­so­kiego Mo­stu, Manns­lieb wze­szedł na wschodzie, roz­pra­sza­jąc cie­nie, które mo­gły kryć na­stęp­nych wro­gów, i oświetla­jąc drogę do mia­sta. Niżej pod nimi wid­niały światła do­mów, sły­chać było głosy, a po uli­cach prze­su­wało się parę nie­wy­raź­nych kształtów. Nikt jesz­cze nie zda­wał sobie sprawy z tego, co stało się zale­dwie sto me­trów dalej, wy­soko nad ich gło­wami.I chyba nikt się nie do­wie. O świ­cie na mo­ście za­pewne nie bę­dzie już ani jed­nego martwego zwie­rzo­łaka, po­nie­waż ich ciała znikną w ciągu nocy, usu­nięte przez skavenów z Ma­rien­burga. Po­zo­staną jedy­nie ciała ta­jem­niczo za­mor­do­wa­nych strażni­ków i pięć za­bi­tych koni.Dotarli do rzeki nie­da­leko miej­sca, gdzie po­chyl­nia opa­dała ku zim­nym i ciemnym wo­dom Re­iku. Kon­rad wszedł pro­sto do rzeki. Wciąż trzyma­jąc sztylet w pra­wej ręce zanu­rzył się cał­ko­wicie, aby zmyć po­kry­wa­jącą jego ciało i odzież po­sokę skavenów, a także ob­myć rany. Wilk w cza­sie walki miał na sobie czarną zbroję, więc mu­siał zmyć z me­talu krew, mózg i okru­chy kości za­bi­tych bestii, za­nim za­schną w śmierdzącą sko­rupę. Po­chylił się przy kra­wę­dzi wody i umył twarz.Jeżeli było to w ogóle moż­liwe, Ust­nar był jesz­cze bar­dziej brudny niż Kon­rad. Brodę i włosy miał po­sklejane krwią skavenów. Mimo to bar­dzo nie­chęt­nie za­brał się do my­cia. Stał i przy­glą­dał się, jak Kon­rad zdejmuje ubra­nie, aż wreszcie jego obrzydze­nie do po­kry­wa­ją­cych go cuchną­cych szczątków wzięło górę nad nie­chę­cią do wody. Ścią­gnął wierzchnie futra, a po­tem wolno wszedł do rzeki i z głową za­nu­rzył się pod po­wierzchnię, nie wy­pusz­cza­jąc jed­nak z dłoni to­pora. Kon­rad i kra­sno­lud stali od sie­bie w odle­gło­ści dwóch me­trów, ob­ser­wu­jąc się czuj­nie, ale nie ode­zwali się ani sło­wem.Tylko Lit­zen­reich nie zo­stał spla­miony wrażą krwią, więc cze­kał na górze po­chylni. Trzymał przed sobą ręce, jakby je badał, po­rów­nując lewą dłoń z miej­scem, gdzie po­winna znaj­do­wać się prawa.Bez względu na to, jak do­kład­nie Kon­rad mył swoje ciało i ubra­nie, nie mógł się po­zbyć cuchną­cego odoru śmierci. Aby się oczy­ścić, po­wi­nien się wy­mo­czyć w gorą­cej wo­dzie, a ubra­nie spa­lić. Wy­szedł z rzeki na na­brzeże, wy­żął ko­szulę i ją nało­żył. Wy­ko­nując te czynności, dy­gotał z zimna i sły­szał, jak Ust­nar kicha za jego ple­cami. Cie­szył się, że jego włosy nie są tak dłu­gie jak u kra­sno­luda, i że odra­sta­jąca broda nie jest tak gęsta jak daw­niej.— Mu­simy zna­leźć ja­kieś miej­sce na noc­leg — ode­zwał się do niego Wilk. — Gdzieś, gdzie bę­dziesz mógł się osu­szyć i ogrzać, a ja — oczy­ścić.— Przyłą­czymy się do was — oznajmił Lit­zen­reich.— Do­prawdy? — za­pytał Wilk.— Mu­simy omówić różne sprawy.— Ni­czego nie będę z tobą omawiać, ty zdra­dziecki su­kin­synu. Zniknij mi z oczu, za­nim... — Wilk schwycił za rę­ko­jeść mie­cza i Ust­nar wbiegł po po­chylni, aby sta­nąć po­mię­dzy nim a Lit­zen­rei­chem.— Po­win­ni­śmy za­cho­wać nasz ro­zejm — po­wie­dział mag. — Mamy chyba wspólne inte­resy. Wszak zna­leźli­śmy się na mo­ście do­kład­nie w tym sa­mym mo­men­cie, cho­ciaż po­dą­żali­śmy w prze­ciw­nych kie­run­kach, i tak samo jak wy, zo­stali­śmy za­ata­ko­wani przez te be­stie. Czy to nasze spo­tka­nie było tylko zbie­giem oko­licz­ności?— Tak!Wilk po­czuł, że Kon­rad mu się przy­gląda i wzruszył ra­mio­nami.Przy­pa­dek, szansa, szczęście. Wilk nie wie­rzył w nic ta­kiego.— No do­brze — zgo­dził się. — Po­roz­ma­wiamy.Tak też zro­bili.Ist­nie­nie Ma­rien­burga zale­żało od mo­rza i wpa­dają­cej do niego rzeki. Było to mia­sto poło­żone w rów­nym stop­niu na lą­dzie, jak i na wo­dzie. Jego mo­sty były czymś wię­cej niż tylko połą­cze­niami po­mię­dzy po­szczegól­nymi dzielni­cami. Sta­no­wiły część mia­sta w takim sa­mym stop­niu jak każda z jego ulic. Były wy­bu­do­wane nad wodą, a nie na lą­dzie, ale naj­szer­sze z nich w ni­czym nie ustę­po­wały uli­com w do­wol­nej czę­ści Ce­sar­stwa. Wzdłuż mo­stów wznosiły się domy, sklepy i karczmy.Czte­rech so­jusz­ni­ków z przymusu zna­lazło po­koje w go­spo­dzie „Pod Ośmioma Dzwo­nami”, sto­jącej na środku jed­nego z mo­stów prze­rzu­co­nych nad Tus­sen­kanal, jed­nym z wielu od­gałę­zień Re­iku. Pierw­szym żą­da­niem Kon­rada była wanna z go­rącą wodą, dru­gim — kom­plet no­wego ubra­nia. Odzież za­pewne nale­żała po­przednio do ja­kie­goś go­ścia, który nie był w sta­nie za­pła­cić ra­chunku, ale była o wiele czystsza od tej, którą wy­rzucił.Wilk zażą­dał, aby wie­cze­rzę podano im do po­koju, dzięki czemu jego roz­mowy z Lit­zen­rei­chem nie mógł usły­szeć nikt nie­po­wo­łany. Było już za późno, aby ukryć fakt, że cała czwórka jest ra­zem. Ust­nar pra­wie się nie od­zy­wał przez cały wie­czór, a Lit­zen­reich za­cho­wy­wał się tak, jakby jego towa­rzysz w ogóle nie ist­niał. Kra­sno­lud sie­dział z to­po­rem u boku, go­tów roz­sie­kać Wilka, gdyby ten tylko ośmielił się za­gro­zić ma­gowi. Pas z przywie­szo­nym czar­nym mie­czem Wilka był przewie­szony przez opar­cie krze­sła.Konrad był rów­nie ma­ło­mówny. Miał nie­wiele do po­wie­dze­nia, ale uznał, że może wiele się do­wie­dzieć, słu­cha­jąc. W cza­sie je­dze­nia z tru­dem uda­wało mu się trzymać oczy otwarte. Po raz pierwszy od wielu tygo­dni prze­by­wał w za­mkniętym po­mieszcze­niu i było mu cie­pło. Żar bi­jący od ognia wprawiał go w odrętwie­nie, a prze­cież jesz­cze przed walką ze szczuro­ludźmi był zmę­czony długą po­dróżą do Ma­rien­burga i wo­lałby ra­czej wy­spać się niż jeść.— Prze­cho­dzi­łem mo­stem, żeby wsiąść na łódź do Alt­dorfu — wy­jaśnił Lit­zen­reich. — A ty?Wilk za­sta­na­wiał się mo­ment, za­nim udzielił od­po­wie­dzi. Wy­raź­nie nie do­wie­rzał ma­gowi, co Kon­rad mógł do­sko­nale zro­zu­mieć, i miał opory przed wy­ja­wie­niem swoich za­mia­rów. Po­woli żuł kęs bara­niny, po­tem obej­rzał do­kład­nie chrząstkę wy­do­bytą z ust, aż wreszcie pod­jął de­cyzję, co po­wi­nien od­po­wie­dzieć.— Do­piero co przyje­cha­liśmy do Ma­rien­burga i rów­nież mamy za­miar po­pły­nąć do Alt­dorfu — oznajmił zgodnie z prawdą.— Prze­by­wa­łem tu ja­kiś czas, ale uznałem, że nade­szła pora wró­cić do sto­licy.— Wró­cić?— By­łem go­ściem alt­dorfskiego gar­ni­zonu. To długa histo­ria, ale twój przyjaciel... — Lit­zen­reich wskazał wi­del­cem Kon­rada.— Kon­rad — rzekł Wilk.— Tak, tro­chę o tym wie — cza­row­nik po­tarł kikut pra­wej ręki. — Po­dą­ża­łem dalej w dół rzeki, cho­ciaż nie rzeką. Wreszcie do­tar­łem do Ma­rien­burga. By­łem zda­nia, że do­sko­nale nada się do mo­ich ce­lów. Po­nie­waż jest por­tem, można tu zna­leźć wszelkie udo­god­nie­nia, jeżeli się wie, gdzie szu­kać i o kogo pytać. I je­żeli można za­pła­cić żą­daną cenę. Oczywi­ście wiesz, o jakiej sub­stan­cji mó­wię, prawda?— O spa­cze­niu — warknął Wilk i po­pa­trzył naj­pierw na Lit­zen­rei­cha, a po­tem na Kon­rada, uświada­mia­jąc sobie, że ów ta­jem­niczy pier­wia­stek połą­czył tych dwóch męż­czyzn. — Wiesz, czym jest spa­czeń?Konrad ski­nął głową. Wie­dział, albo uwa­żał, że wie, ale zda­wał sobie rów­nież sprawę z tego, że ni­czego nie może być pewny.— Spa­czeń jest wy­two­rem Cha­osu — rzekł Wilk. — A Chaos jest źró­dłem całej magii. Czy wiesz o tym?Konrad po­now­nie ski­nął głową, cho­ciaż nie uświada­miał sobie, kiedy się o tym do­wie­dział. Może była to jedna z rze­czy, o któ­rych po­wie­działa mu Ga­lea albo stop­niowo za­czął zda­wać sobie sprawę z tego faktu w cza­sie swoich kon­tak­tów z Lit­zen­rei­chem.— Ma­gia i Chaos są takim sa­mym złem — oświad­czył Wilk.Litzen­reich roze­śmiał się, roz­pry­sku­jąc je­dze­nie po ca­łym stole i po­kręcił z nie­do­wie­rza­niem głową.Konrad do­szedł do wniosku, że Wilk jest uprze­dzony do magii, po­nie­waż z jej po­wodu spo­ty­kało go w życiu samo zło — po­czy­nając od zdrady brata, a koń­cząc na tym, co uczynił mu Lit­zen­reich. W chwili obecnej Kon­rad nie wie­rzył już we wszystko, co usły­szał od Wilka — czy ko­go­kol­wiek in­nego. Wią­zanie magii ze złem było zbyt wiel­kim uproszcze­niem. Może Lit­zen­reich miał rację: Chaos wcale nie mu­siał być złem. Po pro­stu był, sta­nowił część tego świata. Skutki działania Cha­osu, za­równo po­zy­tywne, jak i ne­ga­tywne, można było róż­nie in­ter­pre­to­wać.— Ma­gia ura­to­wała mi życie — stwierdził.— Na­uka — po­pra­wił go Lit­zen­reich.Konrad jed­nak nie miał na myśli spo­sobu, w jaki zo­stał wy­do­byty ze spi­żo­wej zbroi. Pod­niósł do góry prawą dłoń.— Tamten elf — rzekł do Wilka. — Pa­mię­tasz?Litzen­reich spoj­rzał na rękę Kon­rada, a po­tem prze­niósł wzrok na swoją.— Zo­stałeś wy­le­czony przez elfa? — za­pytał i Kon­rad ski­nął głową. — Szkoda, że nie mo­głem zna­leźć żad­nego, żeby mi po­mógł. Są­dzi­łem, że ma­gia elfów działa tylko na elfy, ale twoje słowa do­wo­dzą, iż ich sztuka bez prze­rwy się roz­wija. Dla­tego wła­śnie mu­szę wró­cić do Alt­dorfu. Mu­szę mieć wię­cej spa­cze­nia, żeby dalej pro­wa­dzić ba­dania. W Ma­rien­burgu jest go bar­dzo mało.— I przy­pusz­czasz, że ci po­mo­żemy? — spy­tał Wilk.— Wie­rzę, że bę­dziemy po­ma­gali sobie na­wzajem. Po co chcesz się do­stać do Alt­dorfu?Wilk spoj­rzał na Kon­rada, a po­tem od­po­wie­dział Lit­zen­rei­chowi.— Nie mamy nic szczegól­nego do ro­boty, więc po­my­śleli­śmy, że mo­gli­by­śmy ura­to­wać cesa­rza i oca­lić Ce­sar­stwo. Kon­rad mi po­wie­dział, że skaveni mają za­miar wy­rzą­dzić jakąś psotę i że kopia Karla-Franza czeka, aby za­stą­pić ory­ginał.— Zga­dza się. Zo­stała spo­rzą­dzona przez Gaxara.— Gaxara!— Tak, ale on już nie żyje. Kon­rad zabił go w kata­kum­bach Alt­dorfu, kiedy ucie­ka­łem — zerk­nął na prawą rękę. — Albo ra­czej moja większa część.Konrad ob­ser­wo­wał Wilka, który wy­szczerzył zęby w gry­ma­sie wściekło­ści. Oczy jego towa­rzy­sza były sze­roko otwarte, pię­ści zaci­śnięte, a mię­śnie przy­po­mi­nały na­pięte po­wrozy.Litzen­reich przewiózł do Mid­den­he­imu uwięzio­nego w spi­żo­wej zbroi Kon­rada, który głę­boko pod tym mia­stem po raz pierwszy ze­tknął się z Gaxarem w jego skaveniej po­staci. Ale na długo przedtem wła­śnie w Mid­den­he­imie Lit­zen­reich po­rzucił Wilka, ska­zując go na nie­mal pewną śmierć. Naj­wi­doczniej ta zdrada miała jakiś związek z Gaxarem. Czy to Szary Pro­rok nie­mal go zabił?Wilk i Gaxar... * * *Można było od­nieść wra­żenie, że Kon­rad ni­czego nie zro­bił z wła­snej, nie­przymu­szo­nej woli i je­dynie od­grywa wy­zna­czoną mu role. Bez względu na to, co robił, zaw­sze mógł się poru­szać wy­łącz­nie w gra­ni­cach skompli­ko­wa­nej sieci, któ­rej nici łą­czyły wszystko, co znał.Teraz sie­dział, przy­glą­dał się i słu­chał, jak Wilk i Lit­zen­reich, który zdą­żył już opo­wie­dzieć jego kom­pa­nowi o nie­daw­nych wy­da­rze­niach w Mid­den­he­imie i Alt­dor­fie, pla­nują na­stępną część jego życia.— By­łeś bar­dzo za­jęty, Kon­ra­dzie — stwierdził Wilk. — Zaw­sze chciałem jesz­cze raz spo­tkać się z Gaxarem i wy­rów­nać z nim ra­chunki, ale wy­gląda na to, że oszczę­dzi­łeś mi kło­potu — spoj­rzał na Lit­zen­rei­cha i mó­wił dalej: — Ale skoro Gaxar nie żyje, co stało się ze stwo­rzo­nym przez niego uzur­pato­rem? Czy on rów­nież umarł?— Nie­ko­niecznie — od­po­wie­dział Lit­zen­reich. — Gaxar mu­siał oży­wić zwłoki, prze­kształca­jąc je na obraz i po­do­bień­stwo cesa­rza. So­bo­wtór był już oży­wieńcem, więc niby jak mógł umrzeć?— Ale bez skaveń­skiej magii, która utrzymy­wa­łaby go w cało­ści, roz­padłby się cał­ko­wicie.— Je­stem pe­wien, że re­plika cią­gle ist­nieje. Naj­trud­niej­szą sprawą było jej stwo­rze­nie i dla­tego uwa­żam, że w dal­szym ciągu może funk­cjo­no­wać. Ist­nieje wielu Sza­rych Ma­gów, któ­rzy mogą się tym zająć. Na­wet bez Gaxara skaveni są w sta­nie zre­ali­zo­wać swój plan i za­mie­nić cesa­rza.Konrad tak wła­śnie po­dej­rze­wał, ale zda­wał sobie sprawę, że Lit­zen­rei­cha wcale nie ob­cho­dzi los cesa­rza. Cza­row­nik przy­znał prze­cież, że za­leży mu wy­łącz­nie na spa­cze­niu. W Alt­dor­fie znaj­do­wali się skaveni, co oznaczało, że jest tam rów­nież ta ma­giczna sub­stan­cja. Mu­siał jed­nak prze­ko­nać Wilka, że szczurolu­dzie w dal­szym ciągu za­gra­żają Kar­lowi-Fran­zowi i że tylko on może za­po­biec nie­bez­pie­czeń­stwu.Być może była to na­wet prawda, albo jej część.Litzen­reich był więźniem skavenów w kata­kum­bach pod Alt­dor­fem i nie miał ochoty po­now­nie dać się zła­pać. Mu­siał wie­rzyć, że jego po­wrót do sto­licy byłby mniej nie­bez­pieczny, gdyby Wilk i Kon­rad po­ma­gali jemu, a on im.— Na­sze inte­resy są zbieżne? — rzekł Wilk, po­wta­rza­jąc jedno z po­przednich zdań Lit­zen­rei­cha.— Tak.Wilk wzruszył ra­mio­nami.— Może.— Tak — na­legał Lit­zen­reich.— W takim razie poje­dziemy do Alt­dorfu ra­zem.Konrad przez chwilę za­sta­na­wiał się, czy Lit­zen­reich prze­konał Wilka przy po­mocy swoich sił ma­gne­tycz­nych. Obaj roz­mówcy sie­dzieli na­prze­ciwko sie­bie i mag pa­trzył w cza­sie roz­mowy pro­sto na Wilka. Gdy ten jed­nak spoj­rzał na Kon­rada, z jego spoj­rze­nia można było wy­wniosko­wać, że z przyjem­no­ścią pode­rżnąłby ma­gowi gar­dło.— Do­brze — zgo­dził się Lit­zen­reich, pod­no­sząc w to­aście kie­lich z wi­nem.Wilk i Kon­rad pod­nieśli kufle. Ust­nar po­pa­trzył przez okno na po­grą­żone w mroku mia­sto i bek­nął.— Kiedy od­pły­wamy? — spy­tał mag.— Gdy tylko bę­dzie go­towa nasza armia.— Na­sza armia?— Ust­nar ze swoim topo­rem może się przy­dać — stwierdził Wilk. — Ty rów­nież po­tra­fisz zro­bić parę sztu­czek, ale żeby do­stać się do sto­licy, po­trzeba bę­dzie cze­goś jesz­cze. Mamy za­miar naje­chać Alt­dorf na czele armii na­jem­ni­ków.— Uważasz ten po­mysł za roz­sądny?— Nie wiem, ale to nasza naj­lep­sza szansa.— Je­żeli wy­ma­sze­ru­jesz z na­jem­ni­kami na Alt­dorf, będą wie­dzieli, że nad­cho­dzimy.— Będą o tym wie­dzieli, gdy tylko za­cznę wer­bu­nek. A poza tym, po­pły­niemy rzeką, a nie po­ma­sze­ru­jemy.— Ro­zu­miem — po­wie­dział Lit­zen­reich, ki­wa­jąc głową. Wy­pił łyk wina, a po­tem wy­tarł usta grzbietem lewej dłoni. Na środku dłoni, tam gdzie była przy­bita do ziemi, wid­niała za­ogniona szrama. — Ma­newr pozo­ru­jący? Uważam, że naj­lepiej by­łoby, gdy­by­śmy po­szli tylko w czwórkę. Czy tak zro­bimy, gdy twoje woj­ska za­ata­kują mia­sto?— Tak.— Czy wer­bu­nek na­jem­ni­ków nie zaj­mie zbyt dużo czasu?— Może.— Mam lep­szy po­mysł.Wilk wes­tchnął.— Jaki?— Za­miast wer­bo­wać armie, a po­tem wy­naj­mo­wać ło­dzie, żeby ją prze­wieźć, czy nie lepiej by­łoby zmo­bili­zo­wać jeden lub dwa pi­rac­kie okręty? W Ma­rien­burgu są ce­sar­scy szpiedzy, któ­rzy szybko zo­rientują się, co się dzieje i za­mel­dują do sto­licy. Żeby jed­nak się upewnić, że do­wie­dzą się o pla­no­wa­nym ataku, na­mó­wimy ban­dy­tów, aby w cza­sie rejsu w górę rzeki spa­lili parę wio­sek nad Reikiem. Są­dzę, że nie po­win­ni­śmy mieć z tym trud­ności.Wilk po­pa­trzył ze zdziwie­niem na Lit­zen­rei­cha. Naj­wy­raź­niej stra­te­giczne my­śle­nie maga wy­warło na nim wra­żenie i jed­no­cze­śnie było wi­dać, że nie chce dać tego po sobie po­znać.— Być może — po­wie­dział i przytaknął ru­chem głowy. — Po­win­ni­śmy zejść ze stat­ków da­leko przed Alt­dor­fem, po­nie­waż wła­dze nie do­pusz­czą, aby do­pły­nęły gdzieś w po­bliże mia­sta. Naj­prawdo­po­dob­niej za­blo­kują rzekę, żeby nie dać pi­ra­tom szansy na prze­pro­wa­dze­nie ataku, i wy­ślą woj­ska, by ich zniszczyły. Już samo to po­winno wy­star­cza­jąco od­wró­cić uwagę i uła­twić nam do­sta­nie się do mia­sta.— Do­sko­nale — rzekł Lit­zen­reich. — Oca­limy cesa­rza przed skavenami, a za swoje usługi za­żą­dam tyle spa­cze­nia, ile zdo­łają od­na­leźć.Moż­liwe, że będą mu­sieli sta­wić czoło cze­muś wię­cej niż tylko skavenom, po­my­ślał Kon­rad, ale pew­nie Lit­zen­rei­chowi jest to obo­jętne. Je­dyną rze­czą, jaką kie­dy­kol­wiek się inte­re­so­wał, był spa­czeń, a zmuto­wane szczury były naj­bar­dziej prawdo­po­dob­nym źró­dłem uzy­ska­nia tej sub­stan­cji. Dla­tego pla­no­wał po­wrót do sto­licy, za­nim jesz­cze spo­tkał Wilka i Kon­rada.— Po­mimo mo­ich ta­len­tów — dodał Lit­zen­reich, prze­no­sząc spoj­rze­nie z Wilka na Kon­rada, a po­tem na Ust­nara — zaw­sze lubię mieć wsparcie zręcznych wo­jow­ni­ków z bro­nią na po­dorę­dziu.— Bę­dzie ci po­trzebny nowy miecz, Kon­ra­dzie — za­uwa­żył Wilk.— A co z łu­kiem i strzałami? — spy­tał Kon­rad.— Chłopska broń — od­parł Wilk, uśmie­cha­jąc się lekko.Strzała z łuku Kon­rada oca­liła Wilka przed zło­że­niem w ofie­rze przez go­bli­niego cza­row­nika. Gdy Kon­rad wszedł do pod­ziemnej świątyni, w któ­rej trzymano Wilka, sza­man zgi­nął pierwszy.— Nigdy nie mia­łeś wła­snego mie­cza, prawda? — mó­wił dalej Wilk. — A więc naj­wyż­sza pora — do­tknął rę­koje­ści czar­nego mie­cza, a Ust­nar schwycił za topo­rzy­sko.— Ko­wal Ma­gnin cie­szy się dobra opi­nią — cią­gnął Wilk, nie zwracając uwagi na kra­sno­luda. — Mo­żemy mu zło­żyć wi­zytę po za­koń­cze­niu na­szych spraw w Alt­dor­fie.— Je­żeli chcesz miecz — po­wie­dział Lit­zen­reich — może będę mógł po­móc.— Po­tra­fisz zro­bić ma­giczny miecz? — par­sknął szy­der­czo Wilk.— Ust­nar zna naj­lep­szego miecznika w Ma­rien­burgu — za­uwa­żył Lit­zen­reich, pierwszy raz wspomi­nając o kra­sno­lu­dzie. — Jak się na­zywa?— Barra — mruknął Ust­nar.— Zro­bił Ust­na­rowi nowy topór. Po­lecił­byś jego umiejętno­ści?— Tak, panie.— Je­żeli chcesz miecz, Barra ci go zrobi.— Mogę obej­rzeć topór? — za­pytał Wilk, wy­cią­gając rękę.— Obej­rzeć mo­żesz — od­parł Ust­nar i po­pa­trzył na swoją broń o po­dwójnym że­leźcu. — Ale, żeby go do­tknąć, bę­dziesz mu­siał wy­cią­gnąć go sobie z głowy.Wilk uśmiech­nął się.— Pew­nego dnia, Ust­narze, wró­cimy do tego, co nam dzi­siaj prze­rwano — od­wró­cił się do Kon­rada. — Chcesz miecz?Konrad wzruszył ra­mio­nami.— Nie mam mie­cza i oczywi­ście po­trze­buję go, ale nie wiem, czy chcę mieć go na wła­sność. Gdy przy­cho­dzi do walki, ważny jest człowiek, nie broń.— Człowiek i broń. Kiedy będę szu­kał ja­kichś pi­ratów, któ­rzy ze­chcieliby spró­bo­wać sił w gra­bie­niu Alt­dorfu, mo­żesz kazać zro­bić sobie miecz. Je­stem pe­wien, że Ust­nar z rado­ścią przedstawi cię Bar­rowi.Konrad i Ust­nar po­pa­trzyli po sobie.— Z rado­ścią — mruknął Ust­nar.— Lit­zen­reich może się przy­dać — stwierdził Wilk, gdy mag i kra­sno­lud po­szli.— Po­dob­nie myśli o nas — od­parł Kon­rad.— Do­póki on i my mamy o sobie takie same zda­nie, wszystko po­winno do­brze się uło­żyć. Wole mieć Lit­zen­rei­cha przy sobie, bo dzięki temu przy­najmniej do­kład­nie wiem, gdzie ten skurwy­syn jest.— Czy zro­bimy tak, jak mó­wiłeś? Znaj­dziemy bandę pi­ratów, żeby za­ata­ko­wać Alt­dorf?— Tak.— W jaki spo­sób chcesz ich na­mó­wić?— Obietni­cami o nie­wy­obra­żal­nych bo­gactwach — po­nie­waż Alt­dorf jest naj­bo­gat­szym mia­stem Ce­sar­stwa i Sta­rego Świata — i kłam­stwami. Prze­ko­nam ich, że sto­lica jest doj­rza­łym owo­cem, go­to­wym do ze­rwa­nia, a ja mam klucz od sadu — uśmiech­nął się. — Prze­czy­tałem to kie­dyś w książce, cho­ciaż mam wra­żenie, że doty­czyło ja­kie­goś ha­remu w Ara­bii.— Uwierzą ci?— Nie wiem, ale to moje zmartwie­nie. Po­myśl, ja­kiego ro­dzaju miecz chciałbyś mieć. Kiedy bę­dziesz już miał wła­sną broń, przy­go­to­waną we­dług two­ich wy­ma­gań, nigdy wię­cej nie bę­dziesz chciał uży­wać innej klingi.O tym wła­śnie my­ślał z za­tro­ska­niem Kon­rad, gdy po­szedł do swojego po­koju. W cza­sie mi­nio­nych lat utra­cił tyle mie­czy... Ten, który dzi­siaj wy­rwano mu z dłoni, był po pro­stu ostatnim z dłu­giej serii. Ła­mały się w walce albo psuły na sku­tek ze­tknięcia z ja­do­witą krwią wroga. Miecz był tylko mie­czem, na­rzę­dziem do za­bija­nia. Jedne były lep­sze od dru­gich, ale na­uczył się po­słu­gi­wać wszyst­kimi ty­pami. Uczyli go spe­cjali­ści, na­jem­nicy słu­żący na gra­nicy, któ­rych Wilk wy­zna­czał jako jego in­struktorów, i uczył się sam.Cho­ciaż czuł się znu­żony, sen nie chciał na­dejść. Zbyt silnie prze­ży­wał wy­da­rze­nia mi­nio­nych go­dzin, a także to, co cze­kało go w naj­bliż­szych dniach.Zostali za­ata­ko­wani przez hordę skavenów, co oznaczało, że wro­go­wie już wie­dzieli o ich obecności w Ma­rien­burgu. Mia­sta zaw­sze wzbudzały w Kon­ra­dzie nie­pokój. Ma­leńki pokój w „Ośmiu Dzwo­nach” przy­po­minał pu­łapkę. Po­mimo prze­ciągu, le­żał przy otwartym oknie ze sztyletem w ręku w na­dziei, że je­śli karczma zo­sta­nie na­pad­nięta, bę­dzie mógł sko­czyć do prze­pły­wa­jącej w dole rzeki.Konrad za­sta­na­wiał się nad pla­nem ataku na Alt­dorf. Był po­my­ślany jako dy­wer­sja, dzięki któ­rej cała czwórka ła­twiej przedosta­nie się do mia­sta. Ale co bę­dzie, jeżeli pi­ra­tom uda się prze­drzeć przez linie obrony mia­sta? Co bę­dzie, jeżeli sko­rum­po­wana gwardia ce­sar­ska i wszystkie inne armie prze­klę­tych, które po­ta­jem­nie za­mieszki­wały Alt­dorf, przyłączą się do na­past­ni­ków, aby spa­lić i złu­pić sto­licę? Czy nie o to wła­śnie cho­dziło le­gio­nom Cha­osu?Wszystko, co po­zo­sta­nie ze sto­licy ce­sar­stwa, sta­nie się ru­inami i zglisz­czami, ide­al­nym śro­do­wi­skiem dla skavenów. Szczuro­lu­dzie już nie będą dłu­żej za­mieszki­wały labi­ryn­tów pod mia­stem, po­nie­waż cały Alt­dorf bę­dzie nale­żał do nich. Rozdział dwunasty [top] — Ust­nar? Jak topór?— Świetnie.W ustach Ust­nara był to praw­dziwy kom­ple­ment, naj­prawdo­po­dob­niej coś, co nie­mal można było uznać za przejaw entu­zja­zmu. Bez prze­rwy jed­nak minę miał obo­jętną.Barra rów­nież był kra­sno­lu­dem, ale jego gęste włosy i broda były nie­mal białe. Sprawiał wra­żenie rów­nie sze­ro­kiego jak wy­so­kiego, tors i koń­czyny po­kryte miał po­tęż­nymi mię­śniami. Mimo chłodu był roze­brany do pasa, miał na sobie jedy­nie kilt i san­dały. Ciało spływało mu po­tem — mu­siał wyjść na ze­wnątrz, aby ochłonąć. Za drzwiami, przed któ­rymi stał Barra, Kon­rad do­strzegł blask ża­rzą­cych się węgli, czuł też fale go­rąca pły­nące od pale­niska.Działo się to dzień po tym, jak Wilk i Lit­zen­reich po­sta­no­wili połą­czyć siły. Ust­nar pro­wa­dził Kon­rada przez ulice i mo­sty Ma­rien­burga, nie od­zy­wa­jąc się ani sło­wem. Kon­rad ocalił go przed skavenami w pod­zie­miach Alt­dorfu, ale można było od­nieść wra­żenie, że ów fakt jest nie­godny wspo­mnienia, a cóż do­piero po­dzię­ko­wań. Kra­sno­lud prawdo­po­dob­nie uwa­żał na­wet, że wy­rów­nali ra­chunki. Wszak uwolnił Kon­rada w po­dob­nej sytu­acji w kata­kum­bach Mid­den­he­imu, cho­ciaż udał się tam, aby wy­rwać z łap skavenów swojego brata. Ale Var­sung już nie żył, a więc Ust­nar i dwa towa­rzy­szące mu kra­sno­ludy oca­liły Kon­rada. Oba kra­sno­ludy, Hjornur i Jo­ukelm, rów­nież już nie żyły.Kuźnia stała sa­mot­nie w zruj­no­wa­nej czę­ści mia­sta. Wszystkie oko­liczne bu­dynki były albo wy­pa­lone, albo miały drzwi i okna po­za­bi­jane de­skami. Sam warsztat rów­nież kie­dyś mu­siał znaj­do­wać się w opła­ka­nym sta­nie, ale w chwili obecnej większa część uszko­dzeń zo­stała za­ła­tana no­wym drewnem. Prace re­montowe w dal­szym ciągu trwały i na da­chu sie­dział jesz­cze jeden kra­sno­lud, wy­mie­nia­jąc po­ła­mane gonty. Wy­glą­dał młodo, ale prawdo­po­dob­nie był dwa razy star­szy od Kon­rada. Na jego ra­mie­niu przy­cup­nął kruk, jakby nad­zo­rując pracę.— Kon­rad chce miecz — oznajmił Ust­nar, ru­chem głowy wskazując Kon­rada.Barra bar­dzo szybko po­wie­dział coś w ję­zyku kra­sno­lu­dów. Ust­nar od­po­wie­dział rów­nie szybko, bez prze­rwy wskazując Kon­rada. Cho­ciaż tro­chę ro­zu­miał po kra­sno­ludzku, Kon­rad nie był w sta­nie ni­czego pojąć z tej wy­miany zdań, ale wy­raź­nie wi­dział, ze Barra jest zły.Barra przez chwilę przy­glą­dał się uważnie Kon­ra­dowi, a po­tem wolno po­kiwał głową.— Mo­żesz za­pła­cić? — za­pytał w sta­ro­świato­wym.Konrad po­kle­pał się po kie­szeni i za­dzwoniły w niej złote ko­rony, które otrzymał od Wilka.— Ulu­biony dźwięk Barry.Konrad po­znał wy­mowę Barry. Gdy po raz pierwszy ją sły­szał, wy­da­wała mu się cał­ko­wicie nie­zro­zu­miała. Kilku ludzi mó­wią­cych w taki spo­sób słu­żyło jako na­jem­nicy na gra­nicy. Po­cho­dzili z kraju, który leżał na pół­nocy Al­bionu, zna­nego rów­nież jako Al­bany, miesz­kańcy wo­leli jed­nak na­zwę Sco­tia. Twardzi i od­ważni żoł­nie­rze, nie zwraca­jący uwagi na wła­sne bez­pie­czeń­stwo, nie wy­co­fy­wali się nigdy, nie ba­cząc na to, jak wielką przewagą dys­po­no­wał prze­ciw­nik. Rzadko do­ży­wali póź­nego wieku. W końcu Kon­rad na­uczył się ich dziwnego ję­zyka.Cho­ciaż kra­sno­ludy miały swoją wła­sną pra­dawną oj­czy­znę, zało­żyły swoje osady w ca­łym Sta­rym Świecie. Barra mu­siał więc przy­być do Ma­rien­burga ze Sco­tii.— Spe­cjalny miecz — rzekł Ust­nar.— Do­bry miecz — po­pra­wił go Kon­rad.— Barra robi tylko dobre mie­cze. Wszystko, co robi Barra, jest naj­lep­sze — wskazał na za­krzy­wione ka­wałki me­talu usta­wione wzdłuż drąga przy drzwiach, które naj­wy­raź­niej były jego dzi­siej­szą pro­duk­cją. — Na­wet pod­kowy.Wypeł­niw­szy swoje za­danie, Ust­nar od­wró­cił się i od­szedł. Kon­rad i Barra ob­ser­wo­wali, jak wy­cho­dzi z po­dwó­rza.— Barra woli ra­czej robić broń niż coś in­nego — prze­sunął dło­nią po pod­ko­wach, które za­dźwię­czały pod jego doty­kiem. — Ale Barra musi zaro­bić na życie.— Chce...Kra­sno­lud pod­niósł dłoń i Kon­rad umilkł.— Barra wie, czego chcesz. Barra wie lepiej niż ty, czego chcesz. Barra zrobi, co Barra chce, a to jest to, czego ty chcesz.— Ale...Znowu na­ka­zu­jący mil­cze­nie gest, któ­remu Kon­rad się pod­po­rząd­ko­wał.— Co wiesz o mie­czach?— Wiem, jak ich uży­wać.— Wy­cią­gasz miecz z po­chwy, wal­czysz, za­bi­jasz, cho­wasz miecz z po­wro­tem do po­chwy. Co jesz­cze wiesz?Konrad w mil­cze­niu wzruszył ra­mio­nami.— Barra wie wszystko o mie­czach. Barra wie, co nikt inny nie wie. A czego nie wie Barra, nie wie nikt.— Ja zaś czuję, kiedy trzymam do­bry miecz — rzekł Kon­rad, wy­cią­gając prawą rękę i wy­obra­żając sobie, że ści­ska w dłoni rę­ko­jeść. To samo doty­czy rów­nież koni, po­my­ślał. Mógł dać sobie radę z każ­dym wierz­chowcem i mógł szybko usta­lić, ja­kiego ro­dzaju zwie­rzę naj­lepiej bę­dzie się nadawało pod sio­dło, ale nie był w sta­nie wy­ja­śnić, skąd ma tę wie­dzę. Mię­dzy jeźdźcem a ko­niem ist­niała więź, po­dobna do związku mię­dzy szermie­rzem a jego bro­nią.— Ale Barra wie, jak zro­bić do­bry miecz, wspaniały miecz. I Barra zrobi go dla cie­bie, co?— Tak — przytaknął Kon­rad.A wtedy Barra dodał:— Je­żeli Barra uzna, że je­steś wy­star­cza­jąco do­bry, żeby mieć miecz Barry...— Co?— Lo­dnar! — za­wołał ko­wal do kra­sno­luda na da­chu. — Dwa mie­cze!— Co? — po­wtó­rzył Kon­rad. — Mam udo­wod­nić co je­stem wart, za­nim zro­bisz dla mnie miecz?— Tak. Przypro­wa­dził cię tutaj Ust­nar, a to ważne. Ale mu­sisz po­kazać, że jesteś godny sztuki Barry.— A czy konie, któ­rym przy­bi­jesz to do kopyt — po­wie­dział Kon­rad, wskazując ręką pod­kowy — są wszystkie warte two­jej sztuki?— To rze­mio­sło Barry — wy­jaśnił. — Sztuką Barry są klingi.Barra wpraw­dzie zi­ry­tował Kon­rada, ale rów­nież roz­bawił go po­my­słem udo­wod­nie­nia swojej war­tości. Przyglą­dał się, jak młody kra­sno­lud schodzi po dra­binie. Gdy zna­lazł się już na ziemi, kruk ze­rwał się z jego ra­mie­nia i usiadł na da­chu nad drzwiami. Lo­dnar był szczuplej­szy od Barry i miał ciemną brodę. Wszedł do kuźni i po chwili wró­cił z dwoma mie­czami. Podał je Bar­rowi, który wrę­czył jeden Kon­ra­dowi.Miecz był do­sko­nały, zna­ko­micie wy­wa­żony, o od­po­wiednim cię­żarze, świetnej, pro­stej klin­dze, z wy­śmieni­tymi ostrzami i szty­chem. Rę­ko­jeść miał owi­niętą miękką skórą. Kon­rad wy­konał kilka gwałtow­nych cio­sów i za­słon — bar­dziej popi­sując się przed Barrą, niż chcąc wy­pró­bo­wać miecz. Byłby szczęśliwy, gdyby mógł po­sia­dać tę broń i uży­wać jej w walce. Miał ochotę za­pytać o cenę. Prze­cież chyba nie mu­siał mieć mie­cza spe­cjal­nie wy­ku­tego dla niego, skoro ten był bar­dziej niż od­po­wiedni.— Bar­dzo zgrabnie — za­uwa­żył Barra, gdy Kon­rad za­koń­czył swój wy­ima­gi­no­wany poje­dy­nek. — Ru­szasz się jak wo­jow­nik, a twoje bli­zny świadczą, że mu­siałeś brać udział w paru bi­twach. Ale jak do­brze po­tra­fisz wal­czyć? Spróbuj zro­bić parę pchnięć. — uniósł prawą ręką miecz.— Nie oba­wiasz się, że mogę cię zabić?— Za­bi­jesz Barrę i Barra nie bę­dzie mógł zro­bić ci mie­cza.— Ale jeżeli cię za­biję, czy oznacza to, że był­bym dla cie­bie wy­star­cza­jąco do­brym szermie­rzem, żeby zro­bić dla mnie miecz?Barra roze­śmiał się i nagle zadał pchnięcie w brzuch Kon­rada. Gdyby ten nie za­blo­ko­wał i nie odbił głowni, miałby już pięt­na­ście cen­ty­me­trów stali w be­be­chach. Barra mógł po­wstrzymać cios za­nim by do­szedł celu, ale czy by tak zro­bił...?Wal­czyli i Kon­rad wła­ści­wie wcale nie mar­ko­wał. Poje­dy­nek z prze­ciw­ni­kiem, któ­rego miecz po­ru­szał się na innej wy­soko­ści niż miecz ko­goś rów­nego wzrostem, był trud­niej­szy. Barra był do­świad­czo­nym szermie­rzem, co było rzad­ko­ścią u kra­sno­lu­dów, które zaw­sze wo­lały po­słu­gi­wać się topo­rem. Technikę miał nie­zbyt wy­rafi­no­waną i wy­ma­chi­wał mie­czem jak topo­rem, ale jego re­fleks i umiejęt­ność przewi­dy­wa­nia były bar­dzo dobre. Można było od­nieść wra­żenie, że serio stara się zra­nić Kon­rada i nie­zbyt go ob­cho­dzi, czy rana bę­dzie śmiertelna.Żeby zde­ner­wo­wać kra­sno­luda, Kon­rad nagle prze­rzucił miecz do lewej dłoni i wal­czył dalej. Krył się za gardą i nie prze­cho­dził do ataku, a po pół mi­nuty znowu za­czął wal­czyć prawą ręką. Za­mar­ko­wał ruch lewą ręką, cof­nął ja szybko, gdy miecz Barry sko­czył w tę stronę, i udał, że znowu chce przełożyć broń. Barra szybko zare­ago­wał, żeby spa­ro­wać na­stępny cios, ale wtedy Kon­rad rzucił się z mie­czem wy­su­nię­tym do przodu w pra­wej ręce. Chwilę póź­niej od­sko­czył do tyłu, a na piersi Barry po­jawił się czerwony krzyż, dwie krwawe linie prze­ci­na­jące się na torsie kra­sno­luda w miej­scu, gdzie znaj­do­wało się jego serce.Barra cof­nął się i spoj­rzał na krew spływa­jącą po spo­conej piersi. Opu­ścił miecz.— Nie dzi­wię się, że zara­biasz na życie ro­bie­niem pod­ków — po­wie­dział Kon­rad. — Ilu klientów za­biłeś?— Nie­wielu — od­parł Barra i uśmiech­nął się.— Ale jeżeli ka­załeś Ust­na­rowi, aby udo­wod­nił, co jest wart, dzi­wię się, że w ogóle jesz­cze ży­jesz.— Nie­kiedy Barra dziwi się, że Barra żyje — uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej i oddał miecz Lo­dna­rowi. — Barra zrobi ci miecz, Kon­ra­dzie. Ale nigdy i ni­komu nie po­wiesz, od kogo masz ten miecz. Ro­zu­miesz? — znowu spo­waż­niał.Konrad ski­nął głową. Zo­rientował się, że o to spie­rali się Barra i Ust­nar — o wy­ja­wie­nie Kon­ra­dowi, kto zro­bił topór kra­sno­luda. Barra nie był do wy­naję­cia. On sam wy­bierał, komu wy­ko­nać broń.— Daj Lo­dna­rowi tro­chę pie­nię­dzy — Barra od­wró­cił się i po­szedł do kuźni.Konrad nie­chęt­nie oddał miecz i się­gnął do kie­szeni.— Ile?Wilk dał mu garść ko­ron i w końcu po­wie­dział, skąd po­cho­dzą pie­nią­dze. Sta­ro­żytna świątynia kra­sno­lu­dów nie była cał­ko­wicie po­zba­wiona skar­bów. Wielkie so­czewki, przez które kie­ro­wano światło z po­wierzchni góry w pod­zie­mia, wy­ko­nane były z pół­szla­chet­nych ka­mieni. Cho­ciaż eks­plo­zja pro­chu Anvili po­kru­szyła je na ka­wałki, oka­zały się warte okrą­głą sumę.— Dzie­sięć ko­ron — od­parł Lo­dnar. — Po to, by się upewnić, że traktujesz sprawę po­waż­nie. Jutro przy­nieś tro­chę wię­cej.Konrad odli­czył dzie­sięć zło­tych mo­net, kła­dąc je na dłoni kra­sno­luda. Lo­dnar wło­żył pie­nią­dze do kie­szeni i za­czął wchodzić po dra­binie. Kruk prze­fru­nął na jego ramię.— Czy jutro bę­dzie go­tów? — za­pytał Kon­rad.Lodnar po­pa­trzył na niego.— Barra miał rację. Nie­wiele wiesz o mie­czach. * * *Gdy Kon­rad wró­cił na­stęp­nego ranka, zo­ba­czył sto­ją­cych na po­dwórku Ust­nara i Lo­dnara. Mó­wił wy­łącz­nie młody kra­sno­lud. Kruk sie­dział na da­chu, nad drzwiami, wy­glą­dając jak żywy herb. A w kuźni, ra­zem z Barrą, znaj­do­wał się Lit­zen­reich. Kon­rad za­czął się pocić, gdy tylko wszedł do roz­grza­nego wnę­trza, ale mag naj­wy­raź­niej czuł się tu rów­nie do­brze jak kra­sno­lud.— Rozma­wiamy o twoim mie­czu — wy­jaśnił Lit­zen­reich.— A jaki ma to związek z tobą? — za­pytał Kon­rad. Jeżeli jemu sa­memu nie po­zwolono po­wie­dzieć Bar­rowi, jakiej chce broni, to dla­czego mag miałby mieć większy wpływ na jej po­wstanie?— Je­żeli masz być ze mną — oznajmił Lit­zen­reich — mu­sisz mieć naj­lep­szy miecz, jaki może ist­nieć. Wy­bie­ramy się do Alt­dorfu i na­wet nie jesteś w sta­nie sobie wy­obra­zić, jaką siłą dys­po­nują ci, prze­ciwko któ­rym wy­stą­pimy. Bę­dziesz po­trze­bo­wał całej po­mocy, jaką bę­dziesz mógł do­stać. Mu­sisz mieć spe­cjalny miecz.Ustnar to samo po­wie­dział Bar­rowi po­przedniego dnia, a te­raz Kon­rad uświado­mił sobie do­kład­nie, co oznacza słowo „spe­cjalny”.Spa­czeń...— Nie chcę mieć nic wspólnego z tym świń­stwem!— Tro­chę za późno za­czy­nasz się tym martwić, nie są­dzisz? — za­uwa­żył Lit­zen­reich. Nie chcąc, żeby Barra go usły­szał, wy­szedł z kuźni, da­jąc Kon­ra­dowi znak, aby po­szedł za nim.— Nie chcę, żeby mnie jesz­cze bar­dziej ska­ził — wy­jaśnił Kon­rad. — I gdyby Wilk wie­dział, co ro­bisz...— Więc nic mu nie mów.W po­jęciu Wilka spa­czeń był złem i nie przyjmo­wał żad­nych ar­gu­mentów w tej sprawie, cho­ciaż Ga­lea rów­nież i jemu mu­siała wy­ja­śnić po­cho­dze­nie tej sub­stan­cji. A może każ­demu go­ściowi na jej ta­jem­ni­czej wy­spie opo­wia­dała inną histo­rię? Kon­rad nie roz­ma­wiał z Wil­kiem o Galei i jej sło­wach. Miał wra­żenie, że przejął jej wie­dze, ale nie był sta­nie dys­ku­to­wać na temat tego, o czym się do­wie­dział.— Je­żeli ten miecz ma w sobie spa­czeń, nie do­tknę go — oświad­czył.— Czy my­ślisz, że mam ochotę stra­cić tę nie­wielką ilość spa­cze­nia, jaką jesz­cze po­sia­dam? — za­pytał Lit­zen­reich. — Dys­po­nuję tylko odrobiną, tą, którą zdo­by­łem na skavenach na mo­ście, i sta­ram się ją wy­ko­rzy­stać jak naj­lepiej. Po­trze­buję cię, Kon­ra­dzie. Mu­sisz mieć miecz. A twój miecz wy­maga spa­cze­nia. Po­wi­nie­neś zwalczać Chaos Cha­osem. Nie ma innej drogi.— Ale ja sam je­stem Cha­osem! Jego czę­ścią. Zo­sta­łem tak ska­żony spa­cze­niem, że skaveni mogą mnie wy­czuć wę­chem.— Wszyscy jeste­śmy czę­ścią Cha­osu, a Chaos czę­ścią nas. Spa­cze­niowy pył w mie­czu po­może zrówno­wa­żyć twoje nie­po­żą­dane cha­otyczne skłonności. Je­żeli wie­rzysz, że już jesteś prze­klęty, to co masz do stra­cenia? Ale w tym może być twoje oca­lenie.Konrad po­pa­trzył na Lit­zen­rei­cha. Wie­dział, że ma­gowi nie można ufać, ale zda­wał sobie sprawę, że musi pod­jąć ry­zyko.— A dzięki spa­cze­niowi — do­dał Lit­zen­reich — bę­dziesz miał wię­cej szans na reali­zację swojej misji w Alt­dor­fie... czymkol­wiek w rze­czy­wi­stości jest.Czaro­dziej naj­wy­raź­niej po­dej­rze­wał, że Kon­rad ma inne po­wody, aby udać się w górę Re­iku, niż tylko ura­to­wa­nie cesa­rza Karla-Franza, a Kon­rad za­sta­na­wiał się, czy Lit­zen­reich ma w sto­licy Ce­sar­stwa swoją wła­sną tajną misję do zre­ali­zo­wa­nia.Czy rze­czy­wi­ście wra­cał, aby zdo­być wię­cej spa­cze­nia? Miał obse­sję na punkcie tej sub­stan­cji i Kon­rad do­brze wie­dział, że mag zro­biłby wszystko, byle tylko zgroma­dzić jak naj­wię­cej zapa­sów. W sto­licy już go raz areszto­wano i oskarżono o zdradę. Gdyby wy­kryto go w mie­ście, cze­kała go kara śmierci. W ta­kich oko­licz­no­ściach nikt nie po­wró­ciłby z wła­snej woli, ale go­rączka spa­cze­niowa sprawiała, że Lit­zen­reich był ślepy na wszelkie nie­bez­pie­czeń­stwo.Wresz­cie Kon­rad ski­nął głową.— Po­wiedz mu, żeby kon­tynu­ował — pole­cił Lit­zen­reich i Lo­dnar wró­cił do kuźni.Litzen­reich i Ust­nar stali na ze­wnątrz, ale Kon­rad ru­szył w stronę drzwi i za­czął się przy­glą­dać, jak Barra z Lo­dna­rem przy­stę­pują do pracy.Barra wy­brał kilka wstęg me­talu z roz­ma­itych sto­sów, znaj­dują­cych się w warszta­cie — jedną z lśniącej stali, jedną z ciemnego że­laza, inną sprawia­jącą wra­żenie wy­ko­nanej ze sre­bra, ko­lejną, przy­po­mi­na­jącą spiż, i jesz­cze jedną o błę­kit­na­wym od­cie­niu, któ­rej Kon­rad nie roz­po­znał. Wszystkie były mniej wię­cej tych sa­mych roz­mia­rów.W tym cza­sie Lo­dnar roz­grzewał w pale­nisku mały, me­ta­lowy po­jem­nik. Przedmiot ten sprawiał wra­żenie formy, do któ­rej lano roz­to­pione złoto, by je uformo­wać w sztaby. Wy­jąw­szy formę z pło­mieni, po­cze­kał aż osty­gnie, by póź­niej umieścić w niej roz­maite olejki i proszki, po czym roz­mie­szał je na papkę. Barra zba­dał po­wstałą mie­szankę, za­mie­szał ją znowu i dodał jesz­cze kilka kro­pli gę­stego płynu. Po­wie­dział coś do Lo­dnara, który wy­szedł, by przy­pro­wa­dzić Lit­zen­rei­cha.Mag wszedł do środka z kra­sno­lu­dem, się­gnął za pa­zu­chę i wyjął amulet za­wie­szony na łań­cu­chu. Amulet był czarny i miał kształt od­wró­conej pi­ra­midy — za­pewne znaj­do­wał się w nim pył spa­cze­niowy, który Ust­nar ze­brał od martwych skavenów na Wy­so­kim Mo­ście.Litzen­reich zdjął łań­cuch z szyi, otworzył pi­ra­midę i na­sypał sza­rego proszku do masy. Po­trzą­snął amuletem jedną ręką, upewnia­jąc się, że w środku nie po­zo­stało ani tro­chę rafi­no­wa­nego pyłu spa­cze­nio­wego, a po­tem do­kład­nie przemie­szał wszystko. Rozma­wiał z Barrą po cichu i wreszcie kra­sno­lud wziął pierwszy wy­brany ka­wa­łek me­talu. Ma­łym pę­dzel­kiem Lit­zen­reich roz­pro­wa­dził spa­cze­niowe cia­sto po po­wierzchni stali.Wyko­ny­wał tę czynność czte­ro­krot­nie i za każ­dym ra­zem na wierzchu kła­dziona była nowa sztabka, dzięki czemu masa two­rzyła war­stwę po­mię­dzy roz­ma­itymi od­mia­nami me­talu. Związane ra­zem dru­tem, uformo­wały wiązkę mniej wię­cej o roz­mia­rach mie­cza.Po­wie­siw­szy z po­wro­tem amulet na szyi, Lit­zen­reich wy­szedł z kuźni. Mi­nął Kon­rada, ale nagle za­trzymał się i spoj­rzał w dół.— Co to ta­kiego? — za­pytał.Konrad po­pa­trzył na wzór, który bez­myślnie na­kre­ślił na ziemi trzyma­nym w dłoni paty­kiem. Był to herb, który znaj­do­wał się na łuku i strzałach otrzyma­nych od Elyssy, ale pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy oka­zała się zbyt trudna do nary­so­wa­nia i starł tę część bu­tem.— Dwie skrzyżo­wane strzały — od­parł. — A bo co?— Dwie? — Rzekł Lit­zen­reich. — Czy cztery?Po­chylił się. Lit­zen­reich za­ma­zał nary­so­wane przez Kon­rada opie­rze­nia strzał i do­dał groty. Dwie strzały miały je te­raz z każ­dego końca.— W dal­szym ciągu są tylko dwie — rzekł zdzi­wiony Kon­rad.Litzen­reich wy­sunął palec wskazu­jący i nary­so­wał dwie linie prze­cho­dzące przez punkt, w któ­rym strzały się prze­ci­nały — jedną pio­nową, a drugą po­ziomą. Po­tem rów­nież dodał groty na ich koń­cach. Teraz wzór przy­po­minał szprychy koła.— Osiem strzał Cha­osu — wy­jaśnił mag. Pod­niósł się i po­kazał Kon­ra­dowi amulet za­wie­szony na szyi.Na każ­dej z od­wró­co­nych trój­kąt­nych po­wierzchni znaj­do­wał się złoty, mi­nia­tu­rowy wzór — ten sam wzór, który Lit­zen­reich nary­so­wał na ziemi.— To sym­bol uni­kany przez wszyst­kich, poza Czarnymi Ma­gami — oznajmił Lit­zen­reich, a po­tem od­wró­cił się i od­szedł. Ust­nar po­dążył za nim.Gdy Kon­rad spoj­rzał w dół, ele­menty, które Lit­zen­reich dodał do ry­sunku, znik­nęły. Po­zo­stały jedy­nie strzały na­szki­co­wane przez Kon­rada. Za­tarł wzór bu­tem, sta­rając się nie my­śleć, czy elfi herb mógł rze­czy­wi­ście być związany z sym­bo­lem Cha­osu, i zerk­nął przez drzwi kuźni.Barra poło­żył wiązkę me­talu bo­kiem na roz­ża­rzo­nych wę­glach w pale­nisku. Pod­czas gdy Lo­dnar dmu­chał mie­chami, pod­sy­cając ogień, wsu­nął ko­niec wiązki w jego naj­go­ręt­szą część. W miarę wzrostu tem­pe­ra­tury, metal za­czął zmieniać kolor, a masa po­mię­dzy war­stwami wy­dzielała pę­che­rzyki, sy­cząc.Konrad pod­szedł bliżej, przy­glą­dając się, co robią kra­sno­ludy. Nie zwracały na niego uwagi. Cho­ciaż znaj­do­wał się kilka me­trów od pale­niska, owionęło go straszliwe go­rąco, więc po kilku mi­nu­tach zdjął wierzchnią odzież.Nieco póź­niej Barra prze­niósł klesz­czami metal z pale­niska na ko­wa­dło i za­czął mia­rowo walić cięż­kim mło­tem w roz­pa­lony ko­niec sztaby. Co chwila prze­rywał, uważnie oglą­dał swoje dzieło, obra­cając wiązkę pię­ciu pa­sów me­talu, a po­tem ude­rzał znowu. Me­tal ciemniał sty­gnąc i kra­sno­lud od­winął klesz­czami dru­cianą pętlę z dol­nej czę­ści sztaby, a po­tem prze­niósł wiązkę z po­wro­tem do ognia. Tym ra­zem w naj­go­ręt­szej czę­ści pale­niska uło­żył fragment, z któ­rego od­winął drut. Gdy uznał, że metal uzy­skał od­po­wiednią tem­pe­ra­turę, po­now­nie poło­żył go na ko­wa­dle i za­czął ude­rzać mło­tem. Po­wta­rzał te czynności do mo­mentu, gdy cała sztaba zo­stała pod­dana temu sa­memu pro­ce­sowi. Była teraz dłuż­sza i szer­sza niż po­przednio, a pięć od­dzielnych pa­sków zo­stało ze­spo­lo­nych w jedną ca­łość.Potem Barra i Lo­dnar wy­szli na dwór, żeby ochłonąć, i każdy z nich wypił duszkiem kilka kub­ków wody. Kon­rad wy­szedł za nimi ża­łując, że na ze­wnątrz nie ma kis­lev­skiej zimy.— Nie przejmu­jesz się fak­tem, że pra­cu­jesz ze spa­cze­niem? — za­pytał Barrę.Kra­sno­lud ryk­nął śmiechem.— Scottia jest da­leko na pół­nocy i tam na­wet dzieci bu­dują zamki ze spa­cze­nio­wego błota. Tej sub­stan­cji jest tu mniej niż we krwi Barry — gru­bym pal­cem do­tknął krzyża, który Kon­rad nary­so­wał szty­chem mie­cza na wy­soko­ści jego serca.— A ty? — Kon­rad za­pytał Lo­dnara.— To dla mnie ko­lejna praca.— A co z to­po­rem Ust­nara? Czy w nim rów­nież jest spa­czeń?— To ta­jem­nica — od­parł Barra. — Po­mię­dzy Ust­na­rem i Barrą. Mo­żesz spró­bo­wać go za­pytać.Konrad wie­dział, że może spró­bo­wać, ale zda­wał sobie sprawę, że by­łaby to je­dynie strata czasu.— Do ro­boty — pole­cił Barra. — Wra­casz do środka?Wilk wy­raź­nie stwierdził, że pro­wa­dzi bar­dzo deli­katne ne­go­cja­cje, by­łoby więc naj­lepiej, gdyby mógł spo­tkać się z pi­rac­kim do­wódcą sam na sam. Ani Ust­nar, ani Lit­zen­reich nie byli jego ulu­bio­nymi towa­rzy­szami, a ni­kogo in­nego w Ma­rien­burgu nie znał. Kon­rad mógł pójść się cze­goś napić do jed­nej z licz­nych karczm w mie­ście, co po straszli­wym upale w kuźni by­łoby na­wet wskazane, ale praca Barry i Lo­dnara dziwnie go za­inte­re­so­wała i dla­tego od­po­wie­dział:— Tak.Wrócili do kuźni, gdzie Lo­dnar umieścił czu­bek moc­nego dłuta w jed­nej trze­ciej odle­gło­ści od końca me­talo­wej sztaby i prze­ciął ją nie­mal na wylot. Po­wtó­rzył tę czynność w po­łowie po­zo­stałej dłu­gości, po czym ude­rze­niami młota zło­żył sztabę w za­zna­czo­nych miej­scach. W re­zul­tacie obra­biany ka­wa­łek me­talu miał dłu­gość zre­du­ko­waną do jed­nej trze­ciej, ale gru­bość po­większoną trzy­krot­nie. Po­szczególne war­stwy po­sma­ro­wano jesz­cze większą ilo­ścią ole­istej masy spa­cze­nio­wej, po czym jeden ko­niec zo­stał wsu­nięty głę­boko po­mię­dzy roz­pa­lone do czerwo­ności wę­gle. Pro­ces roz­grzewa­nia i kucia, ku­cia i roz­grzewa­nia trwał do mo­mentu, aż sztaba me­talu stała się jed­nolitą bryłą o pięt­nastu war­stwach gru­bości.Praca ta trwała cały dzień, a po­tem na­stępny, zaś Kon­rad płacił każ­dego dnia po dzie­sięć ko­ron.Wie­czo­rami Ust­nar przy­cho­dził do kuźni, aby masę spa­cze­niową i metal, w któ­rym uwięziono istotę Cha­osu, za­brać na prze­cho­wa­nie. On i Lit­zen­reich no­co­wali za każ­dym ra­zem w in­nej go­spo­dzie. Kon­rad za­sta­na­wiał się, czy cza­row­nik przy­pad­kiem nie ma na­dziei, że za­pach spa­cze­nia przywabi skavenów, dzięki czemu zdo­bę­dzie jesz­cze wię­cej ta­jem­ni­czej sub­stan­cji. * * *Pod ko­niec trze­ciego dnia było trzy­sta sześćdzie­siąt złą­czo­nych cie­niut­kich warstw me­talu. Kon­rad liczył do­kład­nie i wie­dział, że po­mię­dzy każdą war­stwą znaj­do­wała się spa­cze­niowa masa. Me­ta­lowe płaszczy­zny były bar­dzo cien­kie, ale dzięki swoim od­miennym kolo­rom do­sko­nale wi­doczne. Barra na­zy­wał sztabę me­talu „kę­sem”. Miała mniej wię­cej wy­miary mie­cza, jak wówczas, gdy była jesz­cze pię­cioma wstęgami me­talu.— Jutro — oznajmił Barra — za­cznie się praw­dziwa praca. Za­kła­dając, że skaveni nie ukradną w nocy kęsa. Kiedy bę­dziesz go nosił, miecz przy­cią­gnie ich, jak ser my­szy!Barra się roze­śmiał, ale Kon­ra­dowi nie było do śmiechu. Wtedy jed­nak uświado­mił sobie, że nie sprawi to większej róż­nicy. Szczuro­lu­dzie i tak po­trafili wy­czuć spa­czeń pły­nący w jego ży­łach. Miecz nie zwróci większej uwagi niż jego wła­sne, ska­żone ciało.— Oczywi­ście, nie tylko skavenów — mó­wił dalej Barra. — Zro­bię tak wspaniały miecz, że każdy ze­chce go mieć. Bę­dziesz mu­siał za­bijać wię­cej ludzi i nie­ludzi z po­wodu tej głowni. Ale dzięki niej ła­twiej uda ci się zwy­cię­żać wro­gów. Po­trze­bu­jesz do­brego mie­cza, po­nie­waż masz do­bry miecz, a po­nie­waż masz do­bry miecz, po­trze­bu­jesz do­brego mie­cza — roze­śmiał się znowu.Cho­ciaż Kon­rad nie do końca wie­dział, do ja­kiego stop­nia Barra mówi po­waż­nie, do­brze ro­zu­miał, co kra­sno­lud ma na myśli. Ra­busie chęt­niej wy­biorą swoją ofiarę wśród bo­ga­tych albo tych, któ­rzy sprawiają wra­żenie za­moż­nych. Jeżeli Kon­rad bę­dzie nosił miecz, który sprawia wra­żenie dro­giego, zwróci na sie­bie większą uwagę. Ob­ser­wu­jąc pracę, jaką Barra wło­żył w przy­go­to­wa­nie od­kuwki, Kon­rad zda­wał sobie sprawę, że bę­dzie to wy­jąt­kowy okaz mi­strzow­skiego rę­ko­dzieła.— W takim razie — po­wie­dział — zrób tak, aby wy­glą­dał jak zwy­czajna broń — do­póki go nie do­będę. Nie chcę fiku­śnego jelca ani zdo­bio­nej gło­wicy, a po­chwa po­winna być tylko wy­godna.Barra na sa­mym po­czątku oświad­czył, że zrobi mecz w taki spo­sób, jaki sam uzna za słuszny, ale teraz ski­nął głową z apro­batą. Jed­nak miało mi­nąć jesz­cze kilka dni, za­nim miecz był na tyle go­tów, by zająć się jel­cem i gło­wicą.Dni mi­jały, a Kon­rad każdą go­dzinę i mi­nutę spę­dzał w kuźni, ob­ser­wu­jąc jak Barra dalej zaj­muje się swoim rze­mio­słem, swoją sztuką, a Lo­dnar po­maga mu w pie­czo­ło­wi­tym prze­kształca­niu su­rowca w ide­alną klingę.Powoli wy­łaniał się kształt mie­cza: stop­niowo zwę­ża­jąca się ku szty­chowi głownia o wy­szli­fo­wa­nych ostrzach, zbieg szty­chu, zbro­czą na pła­zach. Dwukrot­nie cała klinga była na­grzewana w pale­nisku, a po­tem zanu­rzana gwałtow­nie w głę­bo­kim kory­cie peł­nym wody, gdzie sy­czała, wznosząc kłęby pary. Od­by­wał się pro­ces har­to­wa­nia, dzięki któ­remu metal był utwar­dzany, a przez cały czas głownia mie­cza była kuta, szli­fo­wana i po­lero­wana wie­loma roz­ma­itymi na­rzę­dziami, wy­ko­rzy­sty­wa­nymi przy róż­nych eta­pach ob­róbki. Po­lero­wano ją i oli­wiono, oli­wiono i pole­ro­wano. Barra ani razu nie wy­konał żad­nego po­miaru. Wszystko ro­bione było na oko, na dotyk, w opar­ciu o talent, sztukę, o lata do­świad­cze­nia.Został przy­spa­wany jelec — ciemny i funk­cjo­nalny, z so­lidnej stali, o lekko wy­gię­tych ku górze wą­sach. Sama rę­ko­jeść, owi­nięta brą­zo­wym za­mszem, za­pew­niała do­bry chwyt, świetnie wchła­niała pot i krew, i ła­two można ją było wy­mie­nić, gdy za bar­dzo przemo­kła. Gło­wica, zwy­kła mo­siężna kulka, zo­stała przy­śru­bo­wana na wierzchu rę­koje­ści. Jelec, rę­ko­jeść, gło­wica, wy­glą­dały zu­peł­nie zwy­czaj­nie. Ale głownia, sama głownia...— O ile miecz nie jest dwu­ręczny — wy­jaśnił Barra — jego punkt rów­no­wagi po­wi­nien znaj­do­wać się w odle­gło­ści mniej wię­cej trzech cali od jelca. Oczywi­ście spo­sób wy­ko­nania klingi, jej roz­miary i prze­krój mają wpływ na wy­wa­żenie, ale ważny jest rów­nież cię­żar gło­wicy. Barra uważa, że naj­lep­sza jest mała gło­wica i taka po­winna naj­lepiej pa­so­wać do tego mie­cza... i do cie­bie.Konrad miał wielką ochotę wziąć broń do ręki, ale Barra trzymał ją mocno, wy­ja­śniając roz­maite ele­menty kon­strukcji.— Dzięki po­głę­bie­niu zbro­czy klinga jest lżej­sza, cho­ciaż nie traci wcale wy­trzyma­łości. Te roz­maite war­stwy me­talu sprawiają, że miecz jest o wiele bar­dziej sprę­żysty i mocny. Jak wiesz, jest w nim pył spa­cze­nia. A także sre­bro — Barra przy­gryzł dolną wargę, od­sła­nia­jąc zęby. — Do­bry na wampiry! — ro­ze­śmiał się.— Tak — zgo­dził się Kon­rad, wy­cią­gając rękę w stronę wy­pole­ro­wa­nej broni.— A dzięki tym wszystkim war­stwom — rzekł Barra, od­su­wa­jąc klingę — samo ostrze jest o wiele moc­niej­sze i wy­trzymal­sze. Prze­ko­nasz się, że po­nowne na­ostrzenie nie jest zbyt trudne. Do­pil­nuj, żeby robić to jed­na­kowo po obu stro­nach, wolno, po kilka cali.— Tak, tak.— Barra da ci osełkę, za do­dat­kową do­płatę.Kra­sno­lud ujął broń prawą dło­nią, pod­niósł ją i obra­cał, spraw­dza­jąc, czy nie ma ja­kichś uste­rek. Ostrze poły­ski­wało w czerwo­nej po­świa­cie pa­dają­cej z pale­niska. Ko­wal wy­szedł na ze­wnątrz, a Kon­rad ru­szył za nim. Na po­dwó­rzu stał wóz i Lo­dnar trzymał cugle konia sto­ją­cego po­mię­dzy dy­sz­lami. Zwierzę było bar­dzo spło­szone. To, co znaj­do­wało się na sa­mym wo­zie, było osło­nięte wielką płachta bre­zentu. Lo­dnar podał Bar­rowi klucz.— Mu­siałeś sły­szeć histo­rie o ko­wa­lach, któ­rzy wbi­jają nowe klingi w żywe ciało, aby za­har­to­wać metal — po­wie­dział Barra, pod­cho­dząc do tylnej czę­ści wozu.Konrad ski­nął głową. Teraz już wie­dział, co znaj­duje się pod płót­nem. Czuł już jego za­pach.— Ale to do ni­czego. Barra pró­bo­wał ten spo­sób. Żar roz­miękcza głownię i cho­ciaż ciało sprawia wra­żenie bar­dzo miękkiego, jest w nim dużo kości, które mogą uszkodzić go­rący metal. A po takiej pracy, kto miałby na to ochotę? Ale zbiornik wy­peł­niony krwią może zu­peł­nie do­brze speł­nić taką rolę.Zsunął bre­zent z tyl­nej czę­ści wozu, od­sła­nia­jąc klatkę. W jej wnę­trzu znaj­do­wał się zwie­rzo­łak.Obrzy­dliwy stwór cof­nął się przed na­głym światłem i szarpnął pazu­rami jed­nej łapy so­lidne kraty. Druga łapa zmuto­wała się w za­krzy­wioną klingę. Miał dwa me­try wzrostu, wę­żowy ogon i po­kryty był zie­lon­ka­wymi łu­skami. Na pta­siej gło­wie o ostrym dzio­bie i ma­łych, czar­nych oczkach, wid­niał grze­bień z żół­tych kol­ców. Z kłów ście­kał mu jad, a pa­zury na no­gach i ła­pie były ostre jak brzytwa.— Zła­pano go w ubie­głym tygo­dniu — wy­jaśnił ko­wal. — Do­stał się do mia­sta ście­kami i za­bił troje dzieci, które ba­wiły się na brzegu jed­nego z ka­na­łów. W każ­dym razie Barra ma na­dzieję, że zabił je przed roz­szar­pa­niem i po­żar­ciem ich wnętrzno­ści.— Dla­czego nie za­bito go zaraz po zła­paniu?— Po­nie­waż jest cenny. Zwierzo­ła­ków wy­ko­rzy­stuje się w cza­sie za­wo­dów sporto­wych, w wal­kach z in­nymi mu­tan­tami, ze sta­dami psów, a cza­sem na­wet z ludźmi. Po­kazy na are­nie. Sto­suje się je do wa­bie­nia in­nych bestii, a nie­kiedy bo­jo­wych mu­tan­tów roz­mnaża się w nie­woli. To nie­le­galne, ale na za­kła­dach zara­bia się mnó­stwo pie­nię­dzy.— A co to tu robi? — za­pytał Kon­rad, cho­ciaż za­czął już po­dej­rze­wać.— Ku­piłem go — wy­jaśnił Barra, spo­glą­dając na war­czą­cego jeńca. — Może po­mysł wbi­jania roz­palo­nego do czerwo­ności ostrza w żywe ciało jest mi­tem, ale nie­źle brzmi. Jak za­uwa­żyłeś, Barra jest tra­dy­cjo­nali­stą i dla­tego wy­ko­nanie mie­cza zaj­muje tak wiele czasu — i dla­tego mie­cze Barry są naj­lep­sze. A Barra ci mówi, że twoja głownia jest jedna z naj­lep­szych. Barra robi mie­cze, a one od­cho­dzą. To nie­wła­ściwe, Barra po­wi­nien użyć tego mie­cza za­nim ty to zro­bisz, po­nie­waż ta głownia naj­pierw nale­żała do Barry. Barra żąda dla sie­bie prawa pierwszej krwi, aby po­świę­cić ją jako ofiarę dla bo­gów Barry i jego przodków. Dla bo­gów ognia, stali i broni.Wycią­gnął rękę w stronę klatki i wsu­nął klucz do zamka, ob­rócił go, a po­tem szybko od­sko­czył do tyłu, gdy okrato­wane drzwi otworzyły się gwałtow­nie i rep­tilion wy­rwał się na wol­ność. Jego dra­pieżna pasz­cza otworzyła się i wy­sunął się z niej roz­dwojony język, gdy po­twór wy­sy­czał gło­śno swoje nie­ludz­kie wy­zwa­nie. Ale za­nim jego nogi do­tknęły ziemi, Barra po­now­nie sko­czył do przodu i lśniące ostrze prze­biło łuski zde­for­mo­wa­nego torsu. Gej­zer krwi wy­try­snął z rany, a po­tem roz­legło się wy­cie po­twora. Klinga była tak ostra, że Barra na­wet nie po­czuł, jak prze­bija obrzydliwe ciel­sko.Bry­zga­jąc krwią i ja­dem, wy­jąc z wściekło­ści i bólu, po­twór sta­nął nad Barrą. Jed­nym ru­chem prze­kształco­nego przedra­mie­nia mógłby prze­ciąć kra­sno­luda na pół, a ude­rze­nie wiją­cego się ogona roz­trza­ska­łoby mu czaszkę.Zmu­to­wana koń­czyna cięła z roz­ma­chem, ale Barra zręcznie od­sko­czył na bok, pa­rując chi­ty­nowe ostrze no­wym mie­czem. Pasz­cza zwie­rzo­łaka ata­ko­wała, pa­zury ma­chały w po­wie­trzu, ogon ude­rzał, ale ko­wal od­po­wia­dał na każdy atak pchnię­ciem lub cię­ciem klingi. Wy­glą­dało to tak, jakby jego szermier­cze umiejętno­ści zwięk­szały się z każdą chwilą, do­rów­nując wspania­łości broni, którą wal­czył.Mutant ry­czał coraz gło­śniej, gdy Barra wy­ta­czał jego tru­jącą krew. Ata­ko­wał coraz bar­dziej sza­leń­czo. Jed­nak każda próba koń­czyła się ni­czym. Be­stia nie po­tra­fiła się bro­nić, je­dyną znaną formą walki na­rzu­caną jej przez in­stynkt był atak.W miarę jak spa­dały na nią dal­sze nie­ubła­gane ciosy, jej wzywa­jące ryki zmieniły się w pełne de­spe­racji wrzaski. Ru­chy po­twora sta­wały się coraz wol­niej­sze i bar­dziej nie­zgrabne, gdy wy­krwawiał się na śmierć. Kra­sno­lud nie rąbał stwora, on go ćwiartował. Albo ra­czej prze­pro­wa­dzał po­wolną wi­wi­sek­cję, wy­ci­nając ka­wałki ciała, wnętrzno­ści, ob­na­żając kości...Ale po­twór nie chciał umierać. Wciąż wył i szar­pał się, cho­ciaż całe jego ciało two­rzyło krwawą masę. W pew­nym mo­men­cie Barra prze­rwał pre­pa­ro­wa­nie rep­ti­liona i cof­nął się, by obej­rzeć miecz. A po­tem znowu ru­szył do przodu, uniósł klingę i ciął od góry, prze­ci­nając łuski i ścię­gna, kości i na­czy­nia krwiono­śne. Głowa zwie­rzo­łaka poto­czyła się po ziemi, a ciało padło, by wić się w obrzydli­wej paro­dii życia.Kra­sno­lud oparł miecz o koło wozu. Klinga byłą lepka od świe­żej krwi. Od­sunął się od broni, nie spuszcza­jąc jej z oczu, a po­tem wskazał ją ge­stem dłoni.— Jest twój — rzekł i skie­rował się do kuźni.— Masz — Lo­dnar podał mu ka­wał szmaty w za­mian za ostatnią por­cję zło­tych ko­ron.Konrad prze­szedł po mo­krym od krwi bruku i ujął prawą dło­nią rę­ko­jeść mie­cza. Ukląkł przed nim i wy­tarł do sucha jed­nym dłu­gim ru­chem. I wtedy po raz pierwszy zo­ba­czył głownię do­kład­nie.Była rze­czy­wi­ście wspaniała.Jej po­wierzchnia przy­po­mi­nała rtęć — kiedy pa­trzyło się na nią pod nieco in­nym ką­tem, zda­wała się lekko drżeć. Na pła­zach wid­niały żył­ko­wa­nia, jak klej­noty o nie­skończe­nie od­miennych fa­se­tach, sprawia­jące nie­kiedy wra­żenie pło­mie­ni­stych wi­rów ja­śnieją­cych tym bar­dziej, im głę­biej się­gały ich spi­rale, a cza­sami wy­glą­dają­cych jak skrzące się pry­zmaty, z któ­rych na całą dłu­gość klingi roz­le­wała się ja­sność.Zbro­czę w środku klingi przy­po­mi­nało wy­rytą przez ty­siąc­lecia do­linę, od­sła­nia­jącą różne war­stwy pra­sta­rych skał, całą wie­lo­barwną tęczę, wy­two­rzoną przez pięć pier­wot­nych warstw me­talu.A sztych i kra­wę­dzie były nie­wia­ry­god­nie ostre i miały trudną do okre­śle­nia barwę. Była czymś o wiele wię­cej niż tylko sumą ich po­przednich od­cieni. Zo­stały one zwielo­krot­nione do­dat­kiem ognia i po­wie­trza, chło­dzą­cej je wody i roz­grzewa­ją­cych węgli. Każdą war­stwę me­talu można było od­róż­nić na­wet tam, gdzie klinga prze­cho­dziła w sztych — wszystkie trzy­sta sześćdzie­siąt: pięć me­tali skła­do­wych po­tro­jo­nych i po­dwojo­nych, po­tem znowu po­tro­jo­nych i po­dwojo­nych, i po­dwojo­nych raz jesz­cze.Wresz­cie Kon­rad pod­niósł miecz, trzyma­jąc go mocno w dłoni, czu­jąc jego cię­żar i wy­wa­żenie.Wzniósł go wy­soko nad głowę, jakby zwy­cię­stwo już nale­żało do niego.Jakby ta klinga zaw­sze sta­no­wiła część jego osoby. Rozdział trzynasty [top] Konrad do tej pory wła­ści­wie nie inte­re­so­wał się, jakim mie­czem wal­czy. Po pro­stu była to broń i nie miało zna­cze­nia, z czego jest wy­ko­nana ani skąd po­cho­dzi. Miał już wiele mie­czy, ale ob­cho­dziło go jedy­nie, czy speł­niają swoją funk­cje.Ale to, czego był ostatnio świad­kiem, sprawiło, że za­czął na naj­prostszy ze sztyletów spo­glą­dać z sza­cun­kiem. Każdy z nich był bo­wiem po­cząt­kowo bez­kształt­nym ka­wał­kiem że­laza, który uzy­skał ostateczną formę dzięki umiejętno­ściom wio­sko­wego ko­wala. A jesz­cze wcześniej metal był bryłą rudy, wy­ko­paną z ziemi, przeto­pioną i od­laną w sztaby. Kon­rad orientował się nieco, jak prze­biega taki pro­ces, po­nie­waż wi­dział ob­róbkę złota w ko­palni w Kis­levie.Myślał o pię­ciu me­ta­lach, które po­słu­żyły do wy­ko­nania jego mie­cza i za­sta­na­wiał się, gdzie mo­gły być wy­ko­pane. Czy każdy z nich po­cho­dził z in­nego re­jonu świata, był sprowa­dzony przez roz­legły ocean z odle­głego kon­ty­nentu, aby ostatecz­nie wszystkie ra­zem zo­stały prze­kute w jedną głownię?Na gra­nicy znisz­czona broń było czę­sto przeta­piana, a uzy­skany metal wy­ko­rzy­sty­wany po­now­nie. Nigdy jed­nak nie ro­biono tego z orę­żem po­ko­na­nych wo­jow­ni­ków Cha­osu, po­nie­waż mógł on ska­zić czy­sty metal, spo­wo­do­wać jego gwałtowną koro­zję i zniszcze­nie. Wszelkie me­tale były bar­dzo cenne i nie­wy­klu­czone, że nie­które z mate­ria­łów wy­ko­rzy­sta­nych przez Barrę w no­wym mie­czu nie­gdyś sta­no­wiły część broni wo­jow­ni­ków z odle­głych kra­jów, któ­rzy wal­czyli w pra­daw­nych bi­twach. Lu­dzie, któ­rzy nosili te klingi, dawno umarli, przemie­nili się w proch, ale ich broń od­ro­dziła się w wy­jąt­ko­wym mie­czu Kon­rada.A któ­regoś dnia, dawno po tym, jak Kon­rad umrze i zo­sta­nie za­po­mniany, jego klinga sta­nie się czę­ścią ca­łego arse­nału le­gionu przy­szłych wo­jow­ni­ków: gro­tów włóczni i strzał, że­leź­ców topo­rów, głowni mie­czy i sztyletów.Konrad mógł jedy­nie mieć na­dzieję, że czas ten okaże się bar­dzo odle­gły i że jego nowy miecz od­sunie w cza­sie ów dzień, gdy ostatecz­nie pad­nie w walce.Ale gdy pa­trzył na rzekę Reik, uświada­miał sobie, że po­dróż ta co­raz bar­dziej przy­bliża dzień śmierci. Był prze­ko­nany, że Cza­szkolicy i Ely­ssa wciąż znaj­dują się w Alt­dor­fie. Zu­peł­nie, jakby nadal po­sia­dał dar prze­po­wia­dania, do­my­ślał się, że spo­tka ich oboje, gdy tylko do­trze do ce­sar­skiej sto­licy. Wie­dział także, że nie prze­żyje walki z Cza­szkolicym. Lecz „starcie to było czymś, do czego zmie­rzało całe jego życie, i tak jak nie mógł po­wstrzymać się przed od­dy­cha­niem, nie był w sta­nie zre­zy­gno­wać z tej po­dróży.Konrad spę­dzał moż­liwie jak naj­wię­cej czasu na po­kła­dzie, po­nie­waż pod nim czuł się jak w klatce. Jego dłoń spo­częła na rę­koje­ści mie­cza, gdy spoj­rzał na żagle pi­rac­kiego okrętu. Tak jak nigdy nie za­sta­na­wiał się, w jaki spo­sób ro­biony jest miecz, do tej pory nie my­ślał też o tym, jak okręt może że­glo­wać w górę rzeki, pod prąd i pod wiatr.Po raz pierwszy w życiu pły­nął ło­dzią w górę rzeki Lynsk, z Erengradu do Praag, ale wtedy nie inte­re­so­wał się ani stat­kiem, ani tym, dzięki czemu się poru­sza. Wtedy nie zwrócił pra­wie wcale uwagi na sta­tek i spo­sób jego funk­cjo­no­wa­nia. Był zbyt za­jęty oglą­da­niem no­wego kraju, przez który prze­pły­wali. Teraz jed­nak przez cały czas ob­ser­wo­wał okręt, po­nie­waż wolał to od za­sta­na­wia­nia się nad tym, co go czeka po przy­byciu do Alt­dorfu.Wilk na­mó­wił dwóch pi­ratów do po­że­glo­wa­nia w stronę sto­licy, tłu­ma­cząc im, że mia­sto jest słabo bro­nione, po­nie­waż armia zo­stała osła­biona wy­sła­niem wielu od­działów na gra­nicę w Kis­levie. Prze­konał rów­nież do­wód­ców, że jest jedy­nym człowie­kiem, który po­trafi od­kryć se­kret nie­zmie­rzo­nych bo­gactw mia­sta. Każdy sta­tek był zwy­kłą, ku­piecką łajbą, ale jego ładu­nek na pewno trudno było uznać za zwy­czajny. Po­wierzchnia pod po­kła­dami za­tło­czona była bez­litos­nymi rze­zi­miesz­kami, ludźmi, któ­rzy przez całe życie siali śmierć i zniszcze­nie, ata­kując bez­bronne statki i ra­bując ich towar. Za­zwy­czaj mieli dwóch nie­przyjaciół — okręt, który ata­ko­wali, i ocean. Mo­rze po­tra­fiło być rów­nie nie­bez­piecznym i nie­ubła­ga­nym prze­ciw­ni­kiem jak piraci, ale na Re­iku, ku swemu za­do­wo­leniu, nie mieli ta­kich wro­gów.Za­miast tego, sie­dzieli ukryci pod po­kry­wami lu­ków. Nie­zli­czone ba­ryłki piwa i roz­rywki, które sami sobie zor­gani­zo­wali, sprawiały, że za­cho­wy­wali się cicho. Ale nie za bar­dzo. Je­dynie w nocy, gdy statki cu­mo­wały do brzegu na okres ciemności, po­zwalano im wyjść na po­kład.Okręty trzymały się da­leko od sie­bie, jakby nic je ze sobą nie łą­czyło. Plan Wilka za­kła­dał, że pierwsza jed­nostka po­winna wpłynąć do Alt­dorfu i za­cu­mo­wać u szczytu jed­nej z wielu kei por­to­wych. Drugi okręt miał wtedy prze­stać się ma­sko­wać, wy­to­czyć działa za­ka­mu­flo­wane jako ładu­nek po­kła­dowy, i roz­po­cząć bom­bar­do­wa­nie sto­licy. Ar­tyle­rię przetrans­por­to­wano na jego po­kład z szybkich, oce­anicznych jed­no­stek, na któ­rych piraci za­zwy­czaj że­glo­wali. Ar­maty były po­tężne, od­lane z me­talu i ozdobione smo­kami oraz roz­ma­itymi hie­rogli­fami. Wy­ko­nano je w Ki­taju, a ar­tyle­rzy­ści rów­nież po­cho­dzili z tego słyn­nego kraju. W skład załóg obu okrętów wchodzili lu­dzie ze wszyst­kich stron świata.Bom­bar­do­wa­nie arty­leryj­skie miało na celu od­wró­cenie uwagi, gdy piraci na po­kła­dzie pierwszego okrętu roz­poczną swój atak. Tak przy­najmniej po­wie­dział im Wilk...Wszy­scy czte­rej — Wilk, Kon­rad, Lit­zen­reich i Ust­nar — znaj­do­wali się na pierwszym okrę­cie. Prze­pisy w Ma­rien­burgu były bar­dzo libe­ralne, dzięki czemu przed od­pły­nię­ciem w górę rzeki nie prze­pro­wa­dzono na okrę­cie żad­nej kon­troli. Na Re­iku było kilka miejsc, gdzie prze­pły­wa­jące jed­nostki za­trzymy­wano pod mu­rami for­tec i po­bie­rano opłaty że­glu­gowe. Za­le­żały one od ro­dzaju przewo­żo­nego ła­dunku, ale większość cel­ni­ków wo­lała pro­wa­dzić per­trak­tacje bez tru­dze­nia się wy­prawą na po­kład kon­tro­lo­wa­nego statku. Urzędnicy przywykli do za­ła­twia­nia spraw z przemyt­ni­kami i, o ile ich pry­watne stawki były re­gu­lo­wane, z rado­ścią sto­so­wali ulgowe ta­ryfy celne.Reik był naj­waż­niej­szą rzeką w Ce­sar­stwie i ca­łym Sta­rym Świecie. Jego źró­dła znaj­do­wały się da­leko na połu­dniowym za­cho­dzie, w obrę­bie Gór Krańca Świata. Jedno z nich znaj­do­wało się na Przełęczy Czarnego Ognia i we­dług le­gend wy­try­snęło w miej­scu, w któ­rym Sig­mar pierwszy raz odło­żył Ghalma­raz po zwy­cię­stwie nad go­bli­nami.Reik był naj­dłuż­szą ze wszyst­kich rzek i jego wody nio­sły wiele stat­ków oraz okrętów roz­ma­itego typu i roz­mia­rów. Ko­ryto było tak sze­rokie i głę­bokie, że do sto­licy mo­gły do­pły­wać na­wet oce­aniczne jed­nostki. Gdy prze­pły­wały pod mo­stami, nie trzeba było opuszczać na­wet naj­wyż­szych masztów, po­nie­waż środ­kowa część każ­dego mo­stu na rzece da­wała się pod­nieść lub obró­cić, by prze­pu­ścić sta­tek.Piracki okręt pły­nął wolno w górę rzeki, mi­jając wio­ski i mia­sta, które wy­rosły na jej brze­gach. Wszystkie one mu­siały sta­no­wić źró­dło po­kusy dla rabu­siów, cho­ciaż nad każdą miej­sco­wo­ścią pię­trzył się groźny za­mek, wznie­siony na wy­so­kim wy­stę­pie skal­nym. Mi­jali poje­dyn­cze farmy, sa­motne wia­traki, opa­da­jące tara­sami pola win­nic i cią­gnące się mi­lami nie­prze­byte pusz­cze. Rzeka rzadko kiedy bie­gła pro­sto na dłu­gim od­cinku; pra­wie zaw­sze wiła się w głę­bo­kich doli­nach albo two­rzyła za­kola na ży­znych pa­stwi­skach, nio­sąc okręt coraz bliżej Alt­dorfu.Mijały dni i noce. Kon­rad był za­do­wo­lony, że jego miecz nie rzuca się w oczy. Każdy z pi­ratów chęt­nie by go zabił, aby tylko zdo­być tę klingę, mimo że po­dobno byli so­jusz­ni­kami. Wia­domo, iż sze­re­gowi piraci, a także ich ofi­ce­rowie, za­bijali na­wet dla skrom­niej­szych łu­pów. Kon­rad rzadko kiedy wi­dy­wał ka­pi­tana okrętu, wszyst­kimi co­dziennymi sprawami kie­rował pierwszy ofi­cer.Po­cho­dził ze Esta­lij­skich Kró­lestw i przedsta­wił się Kon­ra­dowi jako Gu­ido. Wy­jaśnił, że nie może po­dać ro­do­wego na­zwi­ska, po­nie­waż w jego ży­łach pły­nie kró­lew­ska krew i dla­tego woli za­cho­wać ano­ni­mo­wość. Kon­rad po­my­ślał sobie wówczas, że je­śli chce się za­cho­wać inco­gnito, naj­lepiej nie mó­wić, że usi­łuje się to zro­bić.— Uciekłem na mo­rze — rzekł Gu­ido — a te­raz je­stem oto­czony lą­dem. Kiedy na niego pa­trzę, robi mi się nie­do­brze, bo przez cały czas jest taki nie­ru­chomy.Guido był mniej wię­cej trzy­dzie­sto­let­nim męż­czy­zną, śred­niego wzrostu oraz szczupłej bu­dowy ciała i w ni­czym nie przy­po­minał pirata, ja­kiego wy­obra­żał sobie Kon­rad. Był do­brze wy­cho­wany, wy­kształcony i być może rze­czy­wi­ście wy­so­kiego rodu. Zaw­sze ele­gancko ubrany, zmieniał odzież co­dziennie, a wszyscy na po­kła­dzie okrętu wy­ko­ny­wali jego roz­kazy z naj­większym po­śpie­chem. Jego wła­dza wy­ni­kała ze sta­no­wi­ska, a nie z siły fi­zycznej. Je­dy­nym przy­pad­kiem cze­goś, co można było na­zwać kło­po­tami na po­kła­dzie, była sytu­acja, kiedy mo­co­wa­nie top­sla nie od­po­wia­dało wy­ma­ga­niom Gu­ida. Dwaj od­po­wie­dzialni za to nie­do­cią­gnię­cie ma­ryna­rze zo­stali na­tychmiast wy­chło­stani, a Gu­ido ob­ser­wo­wał całą eg­ze­kucję w cza­sie, gdy golił go chło­pak okrętowy. Na­wet ka­pitan de Tevoir traktował swojego pierwszego ofi­cera z sza­cun­kiem, na­leż­nym ra­czej do­wódcy niż pod­władnemu.— Moi przodko­wie byli ban­dy­tami i ra­bu­siami — wy­jaśnił Gu­ido. — Setki lat temu wy­kroili sobie ka­wa­łek Esta­lii i zo­stali jego władcami. Ale tam nie ma dla mnie miej­sca. Mój naj­star­szy brat odziedzi­czył tron po moim ojcu za­nim jesz­cze przy­sze­dłem na świat. Miałem szczęście, że po­zwo­lił mi prze­żyć. Ja mia­łem szczęście, ale on nie. Pew­nego dnia wrócę, strącę Al­phonso z tronu i sam za­garnę kró­le­stwo — wzruszył ra­mio­nami. — Je­żeli kie­dy­kol­wiek za­dam sobie trud po­wrotu do tej dziury.Przy­glą­dał się prze­pły­wa­jącej obok ża­glo­wej barce, kie­rują­cej się w dół rzeki. W jego wzroku było coś dra­pież­nego i z całą pew­no­ścią ża­łował, że nie może zre­zy­gno­wać z ka­mu­flażu i ogra­bić mija­nego statku.Po­cząt­kowo Kon­rad starał się uni­kać Gu­ida. Nie chciał mieć do czy­nie­nia z człowie­kiem, któ­rego bę­dzie mu­siał zdra­dzić, a może na­wet zabić. Trudno było jed­nak trzymać się na ubo­czu, prze­by­wa­jąc na po­kła­dzie tak nie­wiel­kiej jed­nostki, i obaj męż­czyźni coraz wię­cej czasu za­częli spę­dzać w swoim towa­rzy­stwie. Gu­ido po­ży­czał mu książki, opo­wie­ści, ja­kich Kon­rad na­wet sobie nie wy­obra­żał. Do­piero po ja­kimś cza­sie uświado­mił sobie, że czyta zwy­kłe ba­śnie, wy­my­ślone histo­rie, któ­rych po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych wy­da­rzeń było bar­dzo nie­wiel­kie. Gdy tylko się o tym prze­konał i uznał, że nie musi stu­dio­wać tych ksią­żek tak pilnie jak wszyst­kich, które czy­tał po­przednio, za­czął do­sko­nale ba­wić się tymi nie­prawdo­po­dob­nymi histo­riami. A opo­wie­ści Gu­ida były pra­wie tak samo atrakcyjne jak histo­rie, które czy­tał Kon­rad.Od chwili opuszcze­nia ro­dzin­nej wio­ski Kon­rad po­dró­żo­wał z jed­nego końca Ce­sar­stwa w drugi, a na­wet poza jego gra­nice. Ale Gu­ido przewę­dro­wał cały świat, a na­wet opły­nął go do­okoła, po­wra­cając do miej­sca, z któ­rego wy­ru­szył.Konrad nie miał poję­cia, jak wiele z tego, co usły­szał, było i prawdą, ani jak wiele z tego, co opo­wia­dał Gu­ido, rze­czy­wi­ście zda­rzyło się pi­ra­towi, ale fa­scy­no­wały go histo­rie o roz­ma­itych kra­jach oraz za­mieszku­ją­cych je lu­dziach i stwo­rach.— By­łem wszędzie — po­wie­dział Gu­ido. — Wi­działem wszelkiego ro­dzaju ludzi, i za­bija­łem — mó­wiąc te słowa, prze­cią­gnął pal­cem po gar­dle, uśmie­cha­jąc się po­nuro.Do­piero w tym mo­men­cie Kon­rad uświado­mił sobie, z kim ma do czy­nie­nia — z zim­no­krwi­stym za­bójcą, kimś, kto bez wa­hania za­biłby bez­bronne nie­mowlę. Na tym pole­gało życie Gu­ida — na mor­dach i gra­bieży — i po to na po­kła­dzie tego okrętu pły­nął do Alt­dorfu. Sta­rał się o naj­wyż­szą na­grodę w Sta­rym Świecie, o samą sto­licę Ce­sar­stwa. Nie miało zna­cze­nia, ile osób bę­dzie mu­siało ucierpieć lub zgi­nąć, jeżeli tylko Gu­ido oraz jego towa­rzy­sze zaro­bią na tej roz­bój­ni­czej wy­pra­wie.Prze­pły­nęli bez kło­po­tów poza Car­ro­burg, gdzie rzeka Bo­gen wpa­dała do Re­iku, i wreszcie za­trzymali się ja­kieś dwa­dzie­ścia mil poni­żej sto­licy, po­mię­dzy wio­skami Rot­te­fach i Wal­fen.— Pora, żeby­śmy zeszli na brzeg — ode­zwał się Wilk do ka­pi­tana. — Mu­simy pójść przo­dem na zwiady.Po raz pierwszy od wy­pły­nię­cia z Ma­rien­burga na po­kła­dzie zna­leźli się wszyscy trzej towa­rzy­sze Kon­rada. Wielu członków za­łogi wspięło się na maszty, gdzie zwi­jali żagle, inni cu­mo­wali sta­tek do brzegu.— Ależ oczywi­ście — przytaknął de Tevoir. — Zdo­bę­dziesz ko­nie w na­stęp­nej wio­sce?— Tak.— Bę­dziesz po­trze­bo­wał tylko dwóch.— Dwóch? — za­pytał Wilk i chwilę póź­niej jego dłoń spo­częła na rę­koje­ści czar­nego mie­cza.Konrad zare­ago­wał w tej sa­mej chwili, po­nie­waż uświado­mił sobie, co ka­pitan ma na myśli, i po raz pierwszy za­czął do­by­wać swoją nową broń. Jed­nak ża­den z nich nie oka­zał się wy­star­cza­jąco szybki. Na­tychmiast skrę­po­wały ich liny rzu­cone przez ma­ryna­rzy na re­jach. Lit­zen­reich i Ust­nar rów­nież zo­stali schwytani, cho­ciaż kra­sno­lud zdo­łał ze­rwać pierwsze spo­wi­ja­jące go sznury. Za­nim jed­nak udało mu się machnąć topo­rem, cios w głowę ogłu­szył go i po­walił na po­kład.— Dwa konie — po­wtó­rzył de Tevoir. — Jeden dla cie­bie, drugi dla niego — wskazał ręką Lit­zen­rei­cha. — Ma­cie wró­cić przed świ­tem, w prze­ciw­nym bo­wiem razie ci dwaj zginą.Było pra­wie połu­dnie. Gdy Kon­rad od­wró­cił się, zo­ba­czył sta­tek wy­pły­wa­jący zza za­krętu. Roz­po­znał drugi okręt pi­racki. Przyłą­czali się do nich po raz pierwszy od opuszcze­nia portu.— To za mało czasu — za­pro­te­sto­wał Wilk.— Do świtu — po­wtó­rzył de Tevoir. — Mu­sicie obaj wró­cić tu do świtu, albo...— Wró­cimy — zgo­dził się Wilk i spoj­rzał na Kon­rada.— A do tej pory za­ła­twi­cie wszystko tak, żeby­śmy mo­gli spo­koj­nie wpłynąć do Alt­dorfu. Ra­zem.— Oczywi­ście — oświad­czył Wilk, jakby takie były jego plany od sa­mego po­czątku.Kapi­tan wy­dał roz­kaz. Na­jem­nika i maga uwolniono z wię­zów.— Je­żeli was tu nie bę­dzie — dodał de Tevoir — i tak dalej po­pły­niemy w górę rzeki. Ale na po­kła­dzie bę­dzie nas już mniej — na wy­pa­dek, gdyby Kon­rad nie był pe­wien, o co mu cho­dzi, wskazał kor­dela­sem jeń­ców.Konrad szarpnął sznu­rami, ale na próżno. Schwytano go i przywią­zano mocno do grot­masztu. Roz­pięto mu pas i za­brano nowy miecz. Nie miał naj­mniejszej szansy go wy­do­być, użyć w walce, wy­to­czyć nim krew nie­przyja­ciela.Oparty o nad­bur­cie Gu­ido ob­ser­wo­wał, jak Wilk i Lit­zen­reich od­cho­dzą. Od­wró­cił się, gdy Ust­nara pod­nie­siono i przywią­zano do tego sa­mego masztu, co Kon­rada. Stali od­wró­ceni ple­cami do sie­bie, a pierwszy ofi­cer prze­szedł wolno przez po­kład i sta­nął przed Kon­ra­dem. Wy­cią­gnął rękę, a je­den z pi­ratów podał mu pas z mie­czem Kon­rada.— Ja na ich miej­scu — po­wie­dział — wcale bym nie wró­cił.— Ale oni nie są tobą — od­parł Kon­rad.— Nie, ale czy są­dzisz, że wrócą?Konrad nic nie od­po­wie­dział.— A ty? — za­pytał Gu­ido.— Tak.Guido wolno ski­nął głową.— Pew­nie tak. Wilk też. Mag — nie.To wła­śnie nie­po­koiło Kon­rada. Lit­zen­reich my­ślał tylko o so­bie. Nie ze­chce po­wró­cić, choćby po to, żeby po­móc Ust­na­rowi. Na­wet gdyby nie wią­zało się to z żad­nym nie­bez­pie­czeń­stwem, Lit­zen­reich nie zro­biłby nic, co nie le­ża­łoby w jego wła­snym inte­resie. A po­wrót na pi­racki okręt na pewno do ta­kich nie nale­żał.— Ale mu­szą po­wró­cić obaj — przy­po­mniał Gu­ido, obra­cając głowę na połu­dniowy wschód, w stronę Alt­dorfu. Spoj­rzał na broń, którą trzymał w ręku, ujął po­chwę w lewą, a rę­ko­jeść w prawą dłoń, po czym za­czął po­woli wy­cią­gać klingę z na­oli­wio­nej po­chwy.— Ładny — rzekł. — Do­prawdy, bar­dzo ładny. * * *— Gdyby to ode mnie zale­żało — po­wie­dział Gu­ido po połu­dniu — roz­wią­zał­bym cię, Kon­ra­dzie. Ale mu­szę speł­niać roz­kazy. Pew­nie nie chciałbyś zo­stać uwolniony, gdyby kra­sno­lud po­zo­stał związany. Mogę ufać tobie, ale nie jemu. Ro­zu­miesz mój pro­blem? I swój?— Po pro­stu za­mknij się, dobra? — warknął wściekle Kon­rad.— Czyżby moje ga­danie cię iry­to­wało? W takim przy­padku będę dalej mó­wił.Konrad czuł się bar­dzo zmę­czony, ręce i nogi ze­sztyw­niały mu zu­peł­nie. Związano go po mi­strzowsku. Pra­wie nie mógł się poru­szać, a mimo to sznury nie wrzynały mu się w ciało i nie utrudniały krą­żenia krwi.— Nie jeste­śmy głupi — mó­wił dalej Gu­ido. — Przy­najmniej nie­któ­rzy. Czy na­prawdę przy­pusz­czali­ście, że po­zwo­limy wam wszystkim odejść? W na­szej branży czę­sto bie­rzemy za­kład­ni­ków. Nie­któ­rzy lu­dzie są zbyt cenni, aby ich zabić i można ich za­trzymać dla okupu. Ile jesteś wart, Kon­ra­dzie? Czy jest ktoś, kto za­pła­ciłby za twoją wol­ność? Nie? To samo ze mną. Je­ste­śmy tacy do sie­bie po­dobni. Obaj mamy tylko imię, cho­ciaż jakoś wąt­pię, że je­steś szla­chet­nej krwi. A je­żeli mó­wimy już o krwi, mam wra­żenie, że wkrótce stra­cisz sporo swojej. Oczywi­ście, ra­zem z ży­ciem. Czy kie­dy­kol­wiek my­ślałeś choć tro­chę o krwi, Kon­ra­dzie? Za­sta­na­wiam się, po co ją mamy? Do czego jest nam po­trzebna?Guido prze­rwał na chwilę, jakby za­sta­na­wia­jąc się nad na­turą krwi, a po­tem rzekł:— Czy chciałbyś, że­bym ci po­czy­tał, Kon­ra­dzie? Na przy­kład słynną opo­wieść o odle­głej Lu­strii?— Nie.— A może histo­rię o tym, co stało się kie­dyś nie­szczę­snemu uliczni­kowi w Na­gga­roth?— Nie.— A o jed­nej z mo­ich przy­gód w Ara­bii?— Nie!— Nie­któ­rym nie spo­sób do­go­dzić — wes­tchnął Gu­ido, któ­rego coraz bar­dziej ba­wiła iryta­cja Kon­rada. — Zda­jesz sobie sprawę, że któ­regoś dnia będę opo­wia­dał o tym, jak bra­łem udział w gra­bieży Alt­dorfu. Ten fakt przejdzie do histo­rii. Jaka szkoda, że tego nie uj­rzysz. Ale za­pew­niam cię, że tam bę­dziesz — po­wie­szony na rei. Ka­pitan de Tevoir uważa, że ciała naj­now­szych ofiar przy­noszą szczęście okrętowi. Za­sta­na­wiam się, w jaki spo­sób cię za­bije?Konrad przy­gryzł dolną wargę, całą siłą woli po­wstrzy­mu­jąc się, by nie od­po­wie­dzieć.— Uważam, że po­wi­nien zro­bić to twoim mie­czem. Bar­dzo wła­ściwe i po­etyczne, nie są­dzisz? Wy­ko­nanie eg­ze­kucji na tobie będę uwa­żał za za­szczyt, Kon­ra­dzie. A mo­żesz mi wie­rzyć, zro­bię to szybko i tak bez­bole­śnie, jak to moż­liwe.Konrad przy­gryzł wargę jesz­cze moc­niej i po­czuł smak krwi Zaci­snął pię­ści i za­mknął oczy. Czyżby miał zo­stać pierwszym człowie­kiem, który pad­nie od tej wspanialej klingi wy­kutej spe­cjal­nie dla niego?— Ale co z kra­sno­lu­dem? Co mam z nim po­cząć? Ob­ciąć mu głowę jego topo­rem?— Może we­pchniesz sobie swoją głowę w tyłek? — warknął Ust­nar, od­zy­wa­jąc się po raz pierwszy od chwili jego uwięzie­nia. — Tam po­winna się zna­leźć twoja gęba.— Mo­żemy to zro­bić z twoim pa­skudnym łbem — stwierdził Gu­ido. — Czy taka bę­dzie twoja przed­śmiertna wola?— Każ się zmutować! — burknął Ust­nar.— Może po­win­ni­śmy urzą­dzić wam poje­dy­nek — za­pro­po­no­wał Gu­ido. — Wal­czy­liby­ście ze sobą. Dzięki temu jeden z was by zgi­nął. Za­łoga uwielbia oglą­dać takie poje­dynki i dzięki temu ma mniejszą ochotę bić się ze sobą. Człowiek prze­ciwko kra­sno­lu­dowi, miecz prze­ciwko to­po­rowi. Mo­gli­by­ście uży­wać swojej broni. Może po­wi­nie­nem zasu­ge­ro­wać to de Tevoirowi.— Wy­daje się, że nie masz żad­nych wąt­pli­wo­ści, iż Wilk i Lit­zen­reich nie wrócą — rzekł Kon­rad. Inna sprawa, że sam rów­nież był tego nie­mal pe­wien.— Wiem, że nie wrócą — od­parł Gu­ido. — No dobra, nie mogę tu tak stać i ga­dać przez cały dzień. W prze­ci­wieństwie do was dwóch mam coś do ro­boty.Reszta dnia mi­jała po­woli. Kon­ra­dowi zda­wało się, że na rzece jest mniej łodzi niż za­zwy­czaj, ale rów­nie do­brze mo­gło to być złu­dze­nie. Wy­obra­żał sobie mnó­stwo rze­czy — że wo­jenna flota z Alt­dorfu lada mo­ment za­ata­kuje pi­rac­kie okręty albo że bata­lion woj­ska zrobi to samo od strony brzegu, lub że Wilk i Lit­zen­reich wrócą, aby ich oca­lić.Ale nic się nie stało. Okręty stały spo­koj­nie przy brzegu rzeki. De­ski ich po­szy­cia po­skrzypy­wały w rytm lek­kiego koły­sania. Na po­kła­dach ma­ryna­rze ostrzyli mie­cze i noże, szy­kując się do cze­kają­cego ich szturmu na naj­większe mia­sto Sta­rego Świata.Zapa­dła noc, a ra­zem z mro­kiem nad­cią­gnął chłód. Na wschodzie po­jawił się Manns­lieb, ale nie wznosząc się zbyt wy­soko nad hory­zon­tem, kilka go­dzin póź­niej zsu­nął się za wid­no­krąg. Morrslieb nie po­jawił się wcale. Kon­rad z przyjem­no­ścią po­wi­tałby mniejszy księ­życ, nie ba­cząc na jego wid­mowe światło. Na po­kła­dach nie za­pa­lono la­tarni i dwa okręty wto­piły się w ciemność. Spo­glą­dał na gwiazdy, nie mo­gąc i nie chcąc za­snąć. Za­sta­na­wiał się, czy do­żyje na­stęp­nego świtu.Obu­dził go od­głos ci­chych kro­ków na de­skach po­kładu. Po­cząt­kowo roz­zło­ścił się sam na sie­bie, że jed­nak za­snął, a po­tem za­czął czuj­nie wsłuchi­wać się w te nowe dźwięki. Niebo wciąż było czarne i nic nie za­po­wia­dało jesz­cze wschodu słońca. A więc to jesz­cze nie po niego, uznał. Poza tym zbli­żał się tylko jeden człowiek.Nie­da­leko masztu stało dwóch war­tow­ni­ków, ale to nie oni się poru­szali. Dźwięk był tak słaby, że za­pewne ża­den z nich go nie usły­szał. Możliwe zresztą, że obaj za­snęli. Kon­rad usły­szał, jak ginie pierwszy ma­ry­narz. Zo­stał za­bity tak sprawnie, że jego towa­rzysz w ogóle się nie zo­rientował. Po­tem znowu roz­legł się dźwięk ostrza prze­ci­nają­cego gr­dykę i dru­gie ciało osu­nęło się na po­kład.Konrad po­czuł, że krę­pu­jące go sznury zo­stały prze­cięte i od­wró­cił się, aby po­pa­trzeć na twarz Wilka.— Za­bie­rajmy się stąd — zna­jomy głos szep­nął do niego i Ust­nara.Zna­jomy, ale nie Wilka. Uwolnił ich Gu­ido.Nie było czasu na za­da­wa­nie pytań i ra­zem z kra­sno­lu­dem po­dą­żyli za nie­wy­raźną syl­wetką pierwszego ofi­cera. Za­pro­wa­dził ich do burty statku, a po­tem, po dra­bince sznu­rowej, do cze­kają­cej w dole małej łódki. Gu­ido ujął wio­sła i ru­szyli w górę rzeki. Pły­nęli wolno pod prąd, od­da­lając się od dwóch pi­rac­kich okrętów, a zbli­żając do Alt­dorfu. Gu­ido wio­sło­wał go­dzinę, aż wreszcie niebo nad wzgórzami na wschodzie za­częło ró­żo­wieć. Wtedy skie­rował łódź do połu­dniowego brzegu rzeki i przy­bił do błot­nistej łachy.— Je­ste­śmy — oznajmił, skła­dając wio­sła. A po­tem się­gnął za sie­bie i wy­cią­gnął miecz Kon­rada i topór Ust­nara.Konrad wstał i za­piął pas z mie­czem. Ust­nar po­pa­trzył na Gu­ida, a po­tem za­rzucił topór na plecy. Wreszcie całą trójka wy­szła z łodzi, wy­cią­gnęła ją na brzeg i ukryła w gę­stych zaro­ślach kilka me­trów od wody.— O co tu cho­dzi? — za­pytał Kon­rad.— Wilk zwerbo­wał mnie w Ma­rien­burgu — wy­jaśnił Gu­ido. — Wie­dział, że de Tevoir nie po­zwoli wam odejść. Moim za­da­niem było uwolnić każ­dego ewentual­nego za­kład­nika po­zo­sta­wio­nego na okrę­cie.— A co z tego bę­dziesz miał? — za­pytał Ust­nar, po­dejrzliwie przy­glą­dając się pi­ra­towi.— Uznałem, że w dniu dzi­siej­szym zdrowiej dla mnie bę­dzie zna­leźć się na lą­dzie niż na statku. No, i ko­rzystniej fi­nan­sowo.Wyglą­dało na to, że Gu­ido w dal­szym ciągu wie­rzy, iż Wilk ma za­miar za­ata­ko­wać skar­biec Ce­sar­stwa — i być może, po­my­ślał Kon­rad, wcale się nie myli...— Wilk i Lit­zen­reich cze­kają na nas w Alt­dor­fie — po­wie­dział Gu­ido. — ale oba okręty pierwsze do­płyną do mia­sta. Za­nim my tam do­trzemy, w Alt­dor­fie po­winno być dość go­rąco. Rozdział czternasty [top] Guido się mylił. Dwa pi­rac­kie okręty nie do­tarły przed nimi do Alt­dorfu. Ten, na któ­rym uwięzieni byli Kon­rad i Ust­nar, zo­stał zato­piony przez ce­sar­skie woj­ska, które za­blo­ko­wały rzekę. Druga jed­nostka, zie­jąc ogniem z armat, zdo­łała się jed­nak prze­bić przez prze­gra­dza­jącą rzekę flo­tyllę i po­pły­nęła w górę Re­iku w stronę sto­licy. Cała trójka zdo­łała obejść blo­ku­jące rzekę okręty za­nim za­częła się bitwa i z brzegu ob­ser­wo­wała star­cie. Woj­skowe od­działy Alt­dorfu pa­tro­lo­wały teren po obu stro­nach Re­iku. Ich za­da­niem było zabi­cie wszyst­kich roz­bit­ków z pierwszego okrętu pi­rac­kiego i do­pil­no­wa­nie, by żadna grupa wro­gów nie była w sta­nie do­trzeć do mia­sta drogą lą­dową. Naj­wy­raź­niej do­wództwo obrońców uwa­żało, że walki na rzece są czę­ścią połą­czo­nych działań.Wymi­nię­cie wszyst­kich pa­troli za­jęło Kon­ra­dowi, Ust­na­rowi i Gu­ido nieco czasu. Po wie­logo­dzin­nym uwięzie­niu kra­sno­lud rwał się do boju, chcąc ze­mścić się za to, co mu się przytrafiło, i na dobrą sprawę nie miało dla niego zna­cze­nia, kogo za­bije. W pew­nym mo­men­cie ukrywali się w odle­gło­ści dwu­nastu me­trów od pie­szego pa­trolu. Ust­nar ści­snął topór ze wszyst­kich sił, jakby po­wstrzy­mu­jąc broń, by sama nie rzu­ciła się na żoł­nie­rzy. Za­pewne zda­wał sobie sprawę, że chwilowo musi stłu­mić żądzę krwi. Żoł­nie­rze mieli nad nimi zbyt wielką przewagę li­czebną i kra­sno­lud nie mógł li­czyć na to, że zdoła się prze­ciw­sta­wić woj­sko­wej potę­dze mia­sta i prze­żyć.„Gdy do­trzemy do Alt­dorfu — po­my­ślał Kon­rad — bę­dziemy mu­sieli sta­wić czoła nie tylko woj­sku. Na­szym wro­giem bę­dzie każdy — za­równo pi­raci, któ­rzy ata­ko­wali mia­sto, jak i siły, które go bro­niły, a także wszystkie prze­klęte stwory mieszka­jące pod sto­licą. A co z gwardią ce­sar­ską? Czy każdy człowiek w mun­durze straży przy­bocznej cesa­rza zo­stał prze­cią­gnięty na stronę Cha­osu, stał się jego nie­wol­ni­kiem?”Na długo za­nim zo­ba­czyli białe mury mia­sta, po­now­nie usły­szeli od­głos ka­no­nady. Ocalały okręt pi­racki bom­bar­do­wał Alt­dorf. Wi­dzieli po­żary w sto­licy i chmury gę­stego, czar­nego dymu, uno­szące się z roz­ma­itych źró­deł ognia. Wy­glą­dało na to, że Wil­kowi udało się zor­gani­zo­wać działania od­wra­ca­jące uwagę obrońców.— Gdzie jest Wilk? — za­pytał Kon­rad.— Spotkamy się z nim o zmierzchu — od­parł Gu­ido.Czyli, gdy dotrą do mia­sta. Cze­kała ich długa droga, a marsz mu­siał prze­bie­gać wolno, po­nie­waż, aby unik­nąć żoł­nie­rzy, trzymali się z dala od le­śnych ście­żek.— A Lit­zen­reich? — za­pytał Ust­nar.— Kto wie? — od­parł Gu­ido.Konrad za­sta­na­wiał się, czy opusz­cza­jąc okręt, mag zda­wał sobie sprawę, że Wilk umówił się z Gu­idem, że ten uwolni za­kład­ni­ków de Tevoira — i czy w ogóle go to ob­cho­dziło. Ale Lit­zen­reich zad­bał, by nowa broń Kon­rada za­wie­rała spa­czeń, a cza­row­nik nigdy ni­czego nie robił bez po­wodu.Ustnar speł­niłby każde pole­cenie Lit­zen­rei­cha. Gu­ido robił wra­żenie czło­wieka, który ma za­miar zra­bo­wać tyle, ile zdoła unieść. Oprócz zor­gani­zo­wa­nia po­dróży do Alt­dorfu i ca­łego obecnego za­mie­sza­nia, Wilk mu­siał za­pla­no­wać rów­nież dal­sze działania. A Kon­rad znowu miał wra­żenie, że jest nie­siony bie­giem wy­da­rzeń. Uświada­miał sobie jed­nak, że te­raz było to coś wię­cej. Od­dzielne czę­ści jego życia za­czy­nały przy­najmniej do sie­bie pa­so­wać, two­rząc wzór, który był w sta­nie nie­malże roz­po­znać. Miał za­miar po­krzy­żo­wać plany prze­klę­tych, uniemoż­liwić im nało­żenie ce­sar­skiej ko­rony na głowę uzur­pa­tora. Kon­rad był pe­wien, że Cza­szkolicy tkwi w sa­mym cen­trum tego zbrodni­czego spi­sku, a to oznaczało, że walka z tą ta­jem­niczą po­stacią jest nie­unik­niona.Ale pra­gnął w tej chwili cze­goś wię­cej niż tylko walki. Pra­gnął sta­nąć oko w oko z Cza­szkolicym.A także od­na­leźć Ely­ssę, bez względu na to, co się z nią stało.Minio­nej nocy, kiedy był więźniem na po­kła­dzie okrętu de Tevoira, przy­pusz­czał, że nie ujrzy na­stęp­nego dnia. Ale umarł nie on, lecz do­wódca pi­ratów. Kon­rad wi­dział, jak de Tevoir zgi­nął, wy­do­stając się na brzeg po zato­pie­niu okrętu.Nad­cią­gała na­stępna noc i tym ra­zem Kon­rad już nie wąt­pił, że nie ujrzy świtu. Wie­dział o tym...Z ich punktu ob­ser­wa­cyj­nego wi­dział, że dru­giemu okrętowi pi­rac­kiemu nie udało się prze­drzeć za mury miej­skie, skąd mógłby sku­tecz­niej bom­bar­do­wać Alt­dorf. Jed­nostka znaj­do­wała się na środku rzeki, ostrzeli­wała umocnie­nia i od­pie­rała wszelkie próby abor­dażu. Trudno było jed­nak do­strzec, co dzieje się na­prawdę, po­nie­waż ob­ser­wa­cję utrudniał za­pa­da­jący zmierzch oraz snu­jące się dymy wy­strzałów i poża­rów.Gdy zbli­żyli się do mia­sta, Kon­rad spo­strzegł, że wi­doczność ogra­nicza nie tylko snu­jący się dym. Na rzece po­ja­wiała się nie­sa­mo­wita, blada mgła, któ­rej kłęby zbi­jały się, łą­cząc z nad­cią­ga­jącą nocą i naj­wy­raź­niej po­wo­dując wcześniej­sze za­pad­nię­cie mroku. Gęste opary ogra­ni­czały jed­nak nie tylko wi­dze­nie, ale i inne zmy­sły. Nie­które dźwięki sta­wały się gło­śniej­sze, pod­czas gdy inne były zde­cy­do­wa­nie wy­głu­szone.Odle­gły szczęk broni i wrzaski umierają­cych, roz­le­ga­jące się nad rzeką, wy­da­wały się po­cho­dzić od całej wal­czą­cej armii. W mie­ście wi­dać było o wiele wię­cej zniszczeń niż byłby w sta­nie do­ko­nać jeden pi­racki okręt — bez względu na to, jak wielu ban­dy­tów znaj­do­wało się na jego po­kła­dzie — a prze­cież ża­den z mor­skich roz­bój­ni­ków nie wy­lą­do­wał jesz­cze w sto­licy.Czy le­giony Cha­osu wy­brały ten wła­śnie mo­ment, aby po­wstać prze­ciwko woj­skom ce­sar­skim? Czy to był praw­dziwy cel zor­gani­zo­wa­nego przez Wilka dy­wer­syj­nego ataku? Kon­rad pa­mię­tał, że jego towa­rzysz, po­dob­nie jak on sam, rów­nież zo­stał ogar­nięty działa­niem Cha­osu. Ale czy ska­żenie ob­jęło całe ciało Wilka? W jakim stop­niu jego okryte czarną zbroją ciało ule­gło mu­tacji?Guido pro­wa­dził. Od­dalili się od Re­iku, kie­rując na ukos w stronę połu­dniowo-za­chodniego krańca miej­skich mu­rów. Bi­twa na rzece była nie­wi­doczna, ale do­brze sły­szalna. Kon­rad bez prze­rwy ob­ser­wo­wał blanki. Gdyby choć jeden z obrońców przy­pad­kiem spoj­rzał w dół, na­tychmiast by ich zo­ba­czył i całą trójkę na­szpi­ko­wano by strzałami. Ale baszty sprawiały wra­żenie opusz­czo­nych. Mgła znad rzeki za­częła prze­su­wać się nad lą­dem i ota­czać mia­sto, jakby po­dą­żając ich śla­dem. Po­cząt­kowo snuła się na wy­soko­ści ko­stek, ale po­woli za­częła wznosić się ku górze. Była zimna, bar­dzo zimna i prze­szy­wała Kon­rada jak kis­lev­ski wiatr. Wzdrygnął się, czu­jąc jak chłód prze­szywa go do szpiku ko­ści.Dotarli do wą­skiej furty umiesz­czo­nej przy jed­nej z głównych bram pro­wa­dzą­cych do sto­licy. Za­równo wrota, jak i mniejsze drzwi były do­kład­nie za­mknięte, do­wo­dząc tym sa­mym jak po­waż­nie po­trakto­wano sytu­ację w mie­ście. Alt­dorf chlu­bił się, że można wejść do niego na­wet w środku nocy. Prze­cież nie był za­padłą, głu­chą wio­ską, za­miesz­kaną przez ludzi boją­cych się nocy i jej stwo­rów.Mgła pod­nio­sła się na wy­so­kość twa­rzy Gu­ida. Za­trzymał się, oparł o mur i przyłożył dłoń do ust, usi­łując stłu­mić nagły ka­szel. Kon­rad le­dwo go wi­dział, a Ust­nar w ogóle znik­nął w opa­rach.— Po­cze­kajmy — szep­nął Gu­ido, pod­no­sząc koł­nierz, żeby osło­nić usta.— Po­dobno znasz drogę — po­wie­dział Kon­rad, spo­glą­dając w stronę wież nad po­tężną bramą. One rów­nież sprawiały wra­żenie nie­ob­sa­dzo­nych przez woj­sko.— By­łem wszędzie — od­parł Gu­ido i ogar­nęła go mgła. Znajdo­wał się w odle­gło­ści metra, ale zu­peł­nie nie było go wi­dać.Konrad wy­dobył swój nowy miecz. Robił tak wiele razy od chwili, gdy Barra wy­kuł dla niego klingę, cho­ciaż ani razu nie uczynił tego na po­kła­dzie pi­rac­kiego okrętu. Po­cząt­kowo jedy­nie po­dzi­wiał broń, pra­gnąć użyć jej w walce. Teraz trzymał ob­na­żony miecz, po­nie­waż czuł się bez­pieczniej z bro­nią w ręku. W tej chwili po raz pierwszy uwie­rzył, że bę­dzie mu­siał się nią po­słu­żyć.Mgła wci­skała się chło­dem w noz­drza Kon­rada i paliła jego skórę. Sta­rał się od­dy­chać płytko, na­bie­rając moż­liwie jak naj­mniej nie­natu­ral­nego po­wie­trza w płuca.Usły­szał ude­rze­nia dzwonu. Ten dźwięk mu­siał do­bie­gać z da­leka, cho­ciaż brzmiał dość bli­sko. W cza­sie po­bytu w Alt­dor­fie sły­szał go każ­dego wie­czoru. Był to sy­gnał za­pad­nię­cia zmierzchu, cho­ciaż opary spo­wo­do­wały, że trudno było usta­lić czy to dzień, czy noc.A po­tem do­biegł go inny dźwięk i od­wró­cił się gwałtow­nie. Furta, przed którą stali, otworzyła się nagle i po­ja­wiły się w niej dwie po­staci — Wilka, w jego czar­nej zbroi, i Lit­zen­rei­cha, w ciemnych sza­tach. Trójka przy­by­szów szybko prze­szła na drugą stronę mu­rów i Wilk po­now­nie za­mknął za nimi wej­ście, odci­nając do­pływ bla­dej mgły.— Za­jęło to wam tro­chę czasu — po­wie­dział.Konrad oskarży­ciel­skim ge­stem wy­cią­gnął palec w stronę Gu­ida.— On jest z nami — wy­jaśnił Wilk. — Czyżbym za­po­mniał ci o tym po­wie­dzieć? — uśmiech­nął się, ob­na­żając za­ostrzone zęby.Trzy­mał hełm pod pa­chą. Jeżeli na­wet ciało ule­gło przemia­nie, nie miało to wpływu na ta­tuaż zdo­biący jego twarz.W ob­rębie mu­rów nie było ani śladu mgły. Poza na­jem­ni­kiem i ma­giem nie było wi­dać ni­kogo in­nego. Zu­peł­nie jakby cała sto­lica była wy­lud­niona.Wilk za­trzymał się nagle i od­wró­cił, spo­glą­dając na mia­sto.— Czemu jest ciemno? — za­pytał, do­by­wa­jąc czarny miecz i spoj­rzał na Lit­zen­rei­cha. — Gdzie są wszyscy?A więc kilka se­kund temu mu­siało być tu światło i ulice pełne ludzi.Teraz pa­no­wała nie­mal kom­pletna czerń. Za mu­rami był zmierzch, a tu­taj śro­dek nocy. Na nie­bie wi­dać było jedy­nie Morrslieba, rzu­cają­cego zie­lon­kawą po­światę na sto­licę Ce­sar­stwa. Wid­mowy księ­życ wy­da­wał się większy i bliż­szy niż kie­dy­kol­wiek. Zda­wał się wi­sieć bez­po­śred­nio nad Pała­cem Ce­sar­skim, nie­mal doty­kając umo­co­wa­nej do wierz­chołka wieży re­pliki bo­jo­wego młota Sig­mara.Wszę­dzie pa­no­wała cisza. Jakby poza mu­rami nie trwała roz­paczliwa walka, jakby w jego gra­ni­cach nie było po­wstania wy­wo­ła­nego przez kry­jące się tu le­giony Cha­osu.Konrad ujrzał gwałtowny ruch u swoich stóp i na­tychmiast pchnął mie­czem. Rozległ się pisk, a gdy uniósł klingę, zo­ba­czył na­bi­tego na nią szczura. Ci­snął wi­jące się ciało w bok i za­uwa­żył, że po uli­cach przemy­kają ty­siące tych stwo­rzeń. Można było od­nieść wra­żenie, że jest to mia­sto gry­zoni, że w obrę­bie mu­rów sto­licy nigdy nie mieszkała ludzka istota.Oto­czone mroźną mgłą mia­sto znaj­do­wało się pod wła­dzą po­tęż­nego czaru.Zerk­nął na Lit­zen­rei­cha, który mru­czał coś pod no­sem i rytu­al­nym ge­stem wy­cią­gał swoją la­skę, naj­wy­raź­niej przy­go­to­wu­jąc ja­kieś wła­sne za­klę­cie, które mia­łoby osło­nić jego i towa­rzy­szy.— I co teraz? — za­pytał Wilka.— Oczywi­ście, oca­limy cesa­rza — od­parł Wilk. — A cóż by in­nego?— Oca­limy cesa­rza? — po­wtó­rzył Gu­ido. — Przed kim?Konrad po­now­nie prze­niósł wzrok na Lit­zen­rei­cha. Wy­glą­dało na to, że nie sprzeciwia się oświad­cze­niu Wilka. Mag ob­ser­wo­wał bie­ga­jące stada szczurów i pota­ku­jąco ski­nął głową. Za wy­da­rze­nia w sto­licy Ce­sar­stwa mu­sieli być od­po­wie­dzialni skaveni, a to oznaczało, że do swojej zde­pra­wo­wa­nej magii mu­sieli uży­wać spa­cze­nia.— Do Pa­łacu Ce­sar­skiego — oznajmił Wilk, na­kła­dając hełm. W cza­sie po­bytu w Alt­dor­fie ce­sarz rezy­do­wał wła­śnie tam, a więc naj­wi­doczniej po­wró­cił ze swojej wy­prawy do Tala­bheim.Wilk od­wró­cił się i za­ciął iść szybkim kro­kiem. Lit­zen­reich i Ust­nar ru­szyli za nim, to samo zro­bił Kon­rad.— Nic nie wiem o rato­wa­niu cesa­rza — oznajmił Gu­ido, rów­nając krok z Kon­ra­dem. — Ale nie mam za­miaru po­zo­stać tu sam jak palec.Altdorf był naj­większym mia­stem Sta­rego Świata, a jed­nak sprawiał wra­żenie cał­ko­wicie nie za­mieszka­nego — je­żeli nie li­czyć stad szczurów. W do­mach i karczmach paliły się światła, lecz w środku nie było wi­dać ni­kogo. Tak samo na uli­cach — znaj­do­wała się na nich tylko ich piątka.Ale Kon­rad nagle uświado­mił sobie, że nie są sami. Na placu wi­dać było wiele nie­wy­raź­nych kształtów. Dzie­siątki nie­ru­cho­mych, prze­zro­czy­stych po­staci sta­wało się wi­docznych do­piero wówczas, gdy się do nich zbli­żali. Byli to miesz­kańcy Alt­dorfu, przy­po­mi­na­jący teraz po­staci na obra­zie — ale o wiele mniej mate­rialne.Czy wszyscy już nie żyli, a to były ich du­chy?Ale wóz nie mógł po­sia­dać du­cha, a bez­po­śred­nio przed nim znaj­do­wał się wła­śnie po­jazd za­przę­żony w dwa konie. Kon­rad wy­cią­gnął rękę, żeby do­tknąć boku jed­nego ze zwie­rząt i jego dłoń za­głę­biła się w ete­ryczne ciało jak w wodę. Jego palce na­tychmiast zdrętwiały pod wpływem para­liżu­ją­cego chłodu.Na­tychmiast cof­nął rękę, poru­sza­jąc pal­cami i po­trzą­sając nimi, aby przywró­cić im cie­pło i spraw­ność, a po­tem szybkim kro­kiem wy­minął za­marłe zjawy.Cywile ucie­ka­jący przed napa­ścią, woj­ska spie­szące do walki: wszyscy stali się du­chami — czymś wię­cej niż tru­pami, ale mniej niż żyją­cymi.A wszyscy rze­czy­wi­ście umrą, gdy tylko Chaos ostatecz­nie zaci­śnie w swej pię­ści sto­licę. * * *Konrad biegł bez­sze­lest­nie, w świetle księ­życa jego ciało nie rzu­cało cie­nia. Gdy do­strzegł swoich czte­rech towa­rzy­szy, od­niósł wra­żenie, że poru­szają się w zwolnio­nym tem­pie. Bie­gli jak po­staci wi­dziane we śnie. Wy­da­wało mu się, że poru­sza się nor­mal­nie, ale utrzymy­wał to samo tempo, co po­zo­stali, a więc jego wła­sne ruchy mu­siały być w rów­nym stop­niu zwolnione.Konrad cie­szył się, że trzyma w dłoni rę­ko­jeść mie­cza — coś, co mógł czuć i czemu mógł za­ufać. Pra­gnął spo­tkać wroga, na­wet setkę wro­gów — i był prze­ko­nany, że nie bę­dzie mu­siał długo cze­kać. We­szli do pa­łacu głównym wej­ściem. Bramy były otwarte na oścież, ale in­tru­zów nie okrzyk­nięto, po­nie­waż na po­ste­run­kach nie było war­tow­ni­ków, na­wet wid­mo­wych.Gwar­dia ce­sar­ska od­po­wia­dała za ochronę pa­łacu, ale skoro wszyscy stali się słu­gami Sla­anesha, ich nie­obecność łatwo było wy­tłu­ma­czyć. Za każ­dym ra­zem, gdy Morrslieb był w pełni, nad­cho­dziła noc, w cza­sie któ­rej Chaos dys­po­no­wał pełną mocą.A Kon­rad nie zna­lazł się nigdy dotąd w sytu­acji, która by­łaby rów­nie groźna. Wszystko wo­kół sprawiało wra­żenie, jakby le­giony Cha­osu stały tuż pod Alt­dor­fem i w każ­dym mo­men­cie mury mo­głyby pęk­nąć, a sto­lica na zaw­sze stać się czę­ścią prze­klę­tych Pust­kowi Cha­osu.Wilk za­trzymał się na dzie­dzińcu. Był pusty, poza wid­mo­wym od­działem ka­wale­rii. Ry­cerze byli Templa­riu­szami Sig­mara, a jeźdźcy i konie za­stygli jak nie­sa­mo­wite po­sągi. Lit­zen­reich i Ust­nar do­pę­dzili go, a po­tem do całej trójki dołą­czył Kon­rad oraz Gu­ido, i wszyscy spoj­rzeli w stronę sto­ją­cego przed nimi ogrom­nego gma­chu.— Co się dzieje? — Kon­rad za­pytał Lit­zen­rei­cha.— Nic — od­parł Lit­zen­reich. — Zu­peł­nie nic. Świat prze­stał się poru­szać. Czas sta­nął — ro­zej­rzał się wo­koło. — To robi duże wra­żenie, prawda?Kon­rada i jego towa­rzy­szy zja­wi­sko to nie do­tknęło, nie do­tknęło też szczurów, które za­zwy­czaj za­mieszki­wały ka­nały pod mia­stem. A czas rów­nież nie mu­siał za­sty­gnąć dla tych, któ­rzy rzu­cili ten po­ważny czar tem­po­ralny — prze­klę­tych stwo­rów, które za­gar­nęły Pałac Ce­sar­ski.Wilk uniósł czarny miecz, Kon­rad swoją nową klingę, Gu­ido kor­delas, Ust­nar topór, a Lit­zen­reich ma­giczną różdżkę. Cała piątka ra­mię w ramię za­częła wchodzić bie­gną­cymi sze­ro­kim łu­kiem schodami, które pro­wa­dziły do pała­co­wego wej­ścia. Ka­mienne stop­nie były ogromne, zu­peł­nie jakby zbu­do­wano je dla gi­gan­tów, i wszystko we­wnątrz głównego bu­dynku rów­nież było skon­stru­owane w nad­natu­ralnej skali.Pierw­sze drzwi były tak wiel­kie, że nie­mal mógłby przez nie wpłynąć pi­racki okręt de Tevoira. Znajdu­jąca się za nimi sala była roz­legła, a jej wy­soko skle­pione sufity pod­pie­rały przy­pory, na któ­rych wy­rzeź­biono wszelkiego ro­dzaju mi­tyczne istoty i stwory. Wszędzie pod ścia­nami, jak od­działy woj­ska, stały gi­gan­tyczne po­sągi daw­nych cesa­rzy, odzianych we wspaniałe ce­re­mo­nialne szaty.Mar­mu­rowe schody po obu stro­nach kom­naty pro­wa­dziły na wyż­sze po­ziomy pa­łacu, gdzie to­czyła się co­dzienna pro­ce­dura za­rzą­dza­nia Ce­sar­stwem, oraz do pry­wat­nych aparta­mentów cesa­rza.— Tędy — oznajmił Lit­zen­reich, wskazując różdżką bez­po­śred­nio przed sie­bie.Wilk za­wa­hał się, ale Kon­rad nie. Ru­szył bie­giem w stronę łuku. Wie­dział, że za nim każda kom­nata po­świę­cona jest ko­lej­nemu władcy. Wy­peł­nione tro­feami i łu­pami z za­po­mnianych dawno wo­jen sale ozdobione były obra­zami i go­beli­nami, ilu­stru­ją­cymi całą histo­rię każ­dego pa­no­wa­nia.A w sa­mym środku po­mieszcze­nia umiesz­czony był ka­mienny cokół, na któ­rym spo­czy­wały do­cze­sne szczątki cesa­rza. Nie­które umiesz­czone były w ka­miennych trumnach, inne w zło­tych sar­kofa­gach. Cza­sami były to po­kryte zło­tem kości, a cza­sami na co­kole nie było ni­czego. Alt­dorf nie zaw­sze był sto­licą Ce­sar­stwa i wielu władców po­cho­wano gdzie in­dziej. Ale każdy miał w pa­łacu swoją salę i przy każ­dym co­kole, bez względu na to czy był pusty, czy nie, stał war­tow­nik z gwardii ce­sar­skiej. Gwardia była nie tylko ochroną obecnego cesa­rza, ale rów­nież wszyst­kich po­przednich.Cała czwórka po­dą­żyła za Kon­ra­dem, który wszedł do pierwszej sali po­świę­conej Luit­pol­dowi, ojcu Karla-Franza. Jego ciało spo­czy­wało w wy­sa­dza­nej dro­gimi ka­mie­niami trumnie, na wieku któ­rej umiesz­czono po­dobi­znę zmarłego. Oświetlała ją wid­mowa po­świata Morrslieba, wpa­da­jąca przez umiesz­czoną w skle­pie­niu ro­zetę z wi­tra­żem. Obok co­kołu stał war­tow­nik w lśniącym mun­durze. Wszystko wy­da­wało się być jak zwy­kle — z tą tylko róż­nicą, że war­tow­nik nie był człowie­kiem...W prze­ci­wieństwie do wszyst­kich poza obrę­bem pa­łacu, strażnik na pewno nie był bez­ciele­snym du­chem. Był, po­dob­nie jak ci, któ­rzy za­ata­ko­wali karczmę „Pod Sza­rym Gro­no­sta­jem”, zwie­rzo­ła­kiem o by­czym łbie z ro­gami i ster­czą­cymi z py­ska kłami.Konrad miał go już za­ata­ko­wać, gdy spo­strzegł, że stwór sprawia wra­żenie w rów­nym stop­niu martwego jak Luit­pold. Be­stia stała nie od­dy­cha­jąc, na­wet nie mru­gając oczami, wy­da­wała się tak samo po­zba­wiona ży­cia jak po­sągi w ze­wnętrznym holu i jak wszyscy inni w Alt­dor­fie.W dzień i w nocy święte kom­naty oświe­tlone były won­nymi świe­cami umiesz­czo­nymi w kin­kie­tach na ścia­nach. W ich świetle było jed­nak coś dziwnego i Kon­rad za­trzymał się, aby obej­rzeć jedną ze świec. Była za­pa­lona, ale pło­mień się nie koły­sał, z per­fu­mo­wa­nego wo­sku nie uno­sił się ża­den za­pach, a światło nie da­wało cie­nia. Za­wa­hał się chwilę, a na­stęp­nie prze­sunął dło­nią przez pło­mień. Po­czuł chłód, zu­peł­nie jakby pło­mień był z lodu. Za­drżał i naj­pierw spró­bo­wał zdmuch­nąć pło­mień, a po­tem uga­sić go, zaci­ska­jąc knot mię­dzy kciu­kiem, a pal­cem wskazują­cym. Bez skutku. Cała piątka ru­szyła dalej. Na­stępna kom­nata oka­zała się po­dobna do pierwszej: trumna strzeżona przez zwie­rzo­łaka w mun­durze gwardii ce­sar­skiej, oto­czona pa­miąt­kami po cesa­rzu, ozdobiona wy­obra­że­niami przedsta­wia­ją­cymi sceny jego try­um­fów i oświe­tlona nie­sa­mo­wi­tym bla­skiem księ­życa oraz wid­mo­wymi pło­mie­niami świec.Każde na­stępne po­mieszcze­nie było star­sze od po­przedniego, po­nie­waż wy­bu­do­wano je po śmierci ce­sarza, któ­remu było po­świę­cone. Tam, gdzie po­zwalała na to prze­strzeń zbu­do­wano ko­ryta­rze — nie­kiedy za­krę­ca­jące pod ką­tem pro­stym, nie­kiedy pro­wa­dzące na inny po­ziom. Prze­cho­dze­nie z jed­nej sali do dru­giej, cofa­nie się o całe wieki w cza­sie, przy­po­mi­nało wę­drówkę po labi­ryn­cie.Wilk, który biegł kilka kro­ków za Kon­ra­dem, za­wołał nagle:— Te­raz umrzesz!Konrad odru­chowo od­sko­czył w bok i od­wró­cił się, wznosząc swój nowy miecz — ale okrzyk Wilka ad­re­so­wany był do ko­goś in­nego, ja­kiejś nie­wi­dzialnej istoty.Na­jem­nik machnął czar­nym mie­czem, prze­ci­nając klingą pu­ste po­wie­trze. A po­tem rzucił się do przodu, uno­sząc szybko tar­czę, jakby za­sła­niał się przed cio­sem.Konrad pa­trzył z nie­do­wie­rza­niem, jak Wilk zo­staje od­rzu­cony do tyłu cię­ża­rem bez­ciele­snego wroga i ude­rza w an­tyczną szafkę z bez­cenną ko­lek­cją por­ce­lany, zmienia­jąc ją w drobny pył. Po­tem Wilk po­now­nie rzucił się do ataku na prze­ciw­nika, który był wi­doczny tylko dla niego i pchnął mie­czem w pustkę.Trzej po­zo­stali towa­rzy­sze Kon­rada po­szli dalej, pod­czas gdy on sam za­trzymał się w na­dziei, że zdoła po­móc Wil­kowi — ale nie był w sta­nie do­strzec wroga.Wilk wal­czył z nie­zna­nym prze­ciw­ni­kiem z prze­szło­ści. Była to więc jego pry­watna walka. Kon­rad po­wi­nien iść dalej. Mu­siał iść dalej.Od­wró­cił się i ru­szył za ma­giem, kra­sno­lu­dem i pira­tem przez ko­lejną salę, bez­gło­śnie kro­cząc po marmu­rowej pod­łodze.Minutę póź­niej Ust­nar padł ofiarą wid­mo­wego wroga z prze­szło­ści. Mijał wła­śnie sta­ro­żytny sar­kofag, gdy nagle wy­krzyknął kra­sno­ludz­kie prze­kleń­stwo bo­jowe i sze­roko za­machnął się topo­rem, wbi­jając wzrok w coś, czego nikt inny nie był w sta­nie do­strzec. Broń wy­ko­nana dla niego przez Barrę czy­niła spu­sto­sze­nie w sanktu­arium. Zwierzo­łak w mun­durze gwardzi­sty nie był jego wro­giem, ale za­ma­szy­ste cię­cie prze­cięło na pół pan­cerz i war­tow­nika. Obie czę­ści osu­nęły się wolno na pod­łogę, ale nie wy­pły­nęła z nich ani jedna kro­pla krwi.Topór Ust­nara w po­szu­ki­wa­niu wroga, który zda­wał się cho­wać za mate­rial­nymi przedmio­tami, raz za ra­zem prze­cinał po­wie­trze i wszystko, co zna­lazło się w jego za­sięgu. Go­be­liny szły w strzępy, płótno ob­ra­zów pę­kało, frag­menty an­tycz­nych zbroi roz­laty­wały się na boki, kru­cha ka­mienna trumna spa­dła z co­kołu, na któ­rym spo­czy­wała od wie­ków i pękła, wy­sy­pując na pod­łogę kru­che kości cesa­rza. Ust­nar od­rzucił kop­nia­kiem czaszkę, wy­krzy­kując ko­lejne straszliwe prze­kleń­stwo i rzu­cił się znowu na nie­wi­dzialnego wroga, nisz­cząc wszystko, co znaj­do­wało się na jego dro­dze.I tym ra­zem Kon­rad ni­czego nie mógł do­strzec. Zda­wał sobie jed­nak sprawę, że nic nie po­winno go za­trzymy­wać, po­dążył więc dalej w głąb pa­łacu, przez sale z gro­bami i pa­miąt­kami po cesa­rzach, któ­rzy żyli i umarli pięt­na­ście wie­ków temu. Od­głosy walki Ust­nara wkrótce uci­chły, jakby stłu­mione odle­gło­ścią — lub upływem czasu.Czuł chłód, chłód jesz­cze sil­niej­szy niż wówczas, gdy mgła ogar­niała jego ciało, ale po skó­rze spływały draż­niące kro­ple potu. Przez chwilę spo­glą­dali na sie­bie z Lit­zen­rei­chem i wi­dać było, że mag rów­nież za­sta­na­wia się, kto na­stępny ule­gnie ta­jem­nym mo­com bro­nią­cym pa­łacu. Szli ra­zem, roz­dzielając się jedy­nie po to, by wy­mi­nąć ko­lejny cokół i strzegą­cego go zmutowa­nego strażnika, a Gu­ido nie od­stę­po­wał ich na krok.— Pro­szę! — krzyknął bła­gal­nym gło­sem Lit­zen­reich, pa­dając na ko­lana i wbi­jając wzrok w pustkę: w nic i we wszystko.Ale na­wet bła­gając, wy­cią­gnął przed sie­bie różdżkę i szy­ko­wał czar — ce­lował w nie­wi­dzialne za­gro­żenie i lada chwila miał po­słu­żyć się swą ma­giczną mocą, by zadać cios.Nagle całą kom­natę roz­ja­śniły smugi wie­lo­barwnych bły­ska­wic, wy­strzelone przez nie­wi­dzialnego dla in­nych wroga i po­mknęły w stronę Lit­zen­rei­cha. Przy po­mocy swej różdżki od­trącał je, jak szermierz pa­ru­jący ciosy klingą. A po­tem z po­wro­tem sta­nął na nogi, prze­cho­dząc do ataku i strugi ener­gii wy­strzeliły z jego różdżki.Prze­by­wa­nie w są­siedztwie Lit­zen­rei­cha było groź­niej­sze niż towa­rzy­stwo Ust­nara, więc Kon­rad po­zo­sta­wił maga, by dalej sam pro­wa­dził swój poje­dy­nek. Ra­zem z Gu­idem ru­szyli do na­stęp­nej sali umarłych, a po­tem do ko­lejnej i da­lej. Każda kom­nata, przez którą prze­cho­dzili, była kro­kiem w prze­szłość w ich wę­drówce przez stu­lecia.Aż wreszcie do­tarli do ostatniego sanktu­arium. Sali po­świę­conej sa­memu Sig­ma­rowi. Rozdział piętnasty [top] O Sig­ma­rze Młoto­dzierżcy opo­wia­dano wię­cej le­gend niż o ja­kim­kol­wiek in­nym cesa­rzu, a jed­nak po­świę­cona mu sala była nie­mal pusta. Sig­mar zało­żył Ce­sar­stwo. Ściany sanktu­arium po­kryte były po­świę­co­nymi mu, licz­nymi fry­zami, ale wszystkie ob­razy i rzeźby wy­ko­nano długo po pa­no­wa­niu Sig­mara. Pierwszy ce­sarz żył dwa i pół ty­siąca lat temu i nie wie­dziano go od chwili, gdy wy­ru­szył w swoją ostatnią po­dróż na Przełęcz Czarnego Ognia, aby od­dać Ghalma­raz kra­sno­lu­dom. W każ­dym razie nie wi­dział go ża­den przedsta­wi­ciel ludz­kiej rasy. Na co­kole, gdzie po­winny spo­czy­wać jego do­cze­sne szczątki, le­żała czarna, ak­sa­mitna po­duszka, a na niej je­dyna znana re­li­kwia z okresu jego pa­no­wa­nia. Była to rę­ko­jeść sztyletu, który Sig­mar miał przy sobie w cza­sie bitwy na Przełęczy Czarnego Ognia.Konrad za­trzymał się. Tutaj droga się koń­czyła, po­nie­waż ta kom­nata była ostatnia i znaj­do­wały się w niej tylko jedne drzwi. Ro­zej­rzał się wo­koło, zda­jąc sobie sprawę, że to, co go czeka, jest wła­śnie tutaj. Po­pa­trzył do góry, wi­dząc za wi­tra­żem znie­kształco­nego Morrslieba. W każ­dej kom­nacie ne­kro­polii księ­życ tkwił do­kład­nie w tej sa­mej po­zycji. Normal­nie prze­su­wał się przez nocne niebo o wiele szyb­ciej. Ale dzi­siej­szej nocy za­marł nie­ru­chomo. Czas rze­czy­wi­ście prze­stał ist­nieć. Czasu nie było — i czas był wszystkim.Spoj­rzał na Gu­ida, który od­po­wie­dział mu spoj­rze­niem. Pirat zmarsz­czył brwi i pod­niósł dłoń do ust. Otworzył usta, jakby chciał coś po­wie­dzieć i Kon­rad zo­ba­czył, jak język pirata poru­sza się — i nagle uświado­mił sobie, że to nie może być język. Brą­zowy, po­kryty fu­trem...Z ust Gu­ida wy­łoniła się głowa szczura!Jeden poli­czek pirata na­pęczniał i pękł, a przez ciało przedarł się za­krwa­wiony pysk na­stęp­nego szczura. Lewe oko znik­nęło i z oczodołu wy­łonił się trzeci gry­zoń — jego ostre zęby wpiły się w gałkę oczną.Całe ciało Gu­ida trzę­sło się i dy­go­tało, a po­tem nagle roz­padło się na ka­wałki, gdy całe stado za­krwawio­nych szczurów wy­do­było się z jego brzu­cha, piersi, ra­mion i nóg. Był poże­rany od we­wnątrz, a jego ludzki kształt pod­trzymy­wał jedy­nie szkielet.Konrad pa­trzył z prze­raże­niem, jak ubra­nie Gu­ida i kor­delas pa­dają na zie­mię. Pisz­cząca horda szczurów roz­pro­szyła się po kom­nacie, zni­kając w dziu­rach w ścia­nach.Rze­czy­wi­ście, była to skaveńska ma­gia. Gwardia ce­sar­ska mo­gła stać się wy­znawcami Sla­anesha, ale to słu­dzy Ro­ga­tego Boga zwa­bili Kon­rada do sa­mego cen­trum Pa­łacu Ce­sar­skiego.Trzy­ma­jąc mocno nowy miecz, Kon­rad przy­po­mniał sobie, że spa­czeń w klin­dze zo­stał za­brany szczurolu­dziom, któ­rzy za­ata­ko­wali go na Wy­so­kim Mo­ście. Czy skaveni ci byli świadomą ofiarą, ma­jącą zwa­bić go w górę Re­iku? A gdy pły­nął do Alt­dorfu, wła­śnie skon­stru­owany przez skavenów Gu­ido do­pil­no­wał, aby udało mu się uciec z pi­rac­kiego okrętu?A teraz Kon­rad po­now­nie był sam, co czę­sto zda­rzało się w jego życiu. Miał su­cho w ustach, serce dud­niło mu w piersi, dło­nie miał suche.Został wcią­gnięty w pu­łapkę. Je­dyną drogą ucieczki była ta, którą przy­szedł. Od­wró­cił się — i zo­ba­czył pę­dzą­cego w jego stronę zde­for­mo­wa­nego stwora. Po­jawił się i znik­nął, jakby nigdy nie ist­niał.Po­twór miał prze­zro­czy­ste ciało i był jed­nym z naj­bar­dziej pry­mi­tyw­nych mu­tan­tów, z ja­kimi Kon­rad się ze­tknął — kuś­tykał nie­zgrabnie, miał po­zle­piane szare futro, kły ster­czące z psiego py­ska i pa­zury na pal­cach nóg i łap. Uzbrojony był w za­rdzewiały miecz.Bestia wy­da­wała się zna­joma, ale Kon­rad nie wie­dział, skąd ją zna. Pod­niósł miecz i zadał szybki cios w kark mu­tanta, sta­rając się ściąć mu głowę. Miecz prze­szedł na wylot, nie na­poty­kając żad­nego oporu. Zjawa za­częła się jed­nak roz­pły­wać, ale na­tychmiast na jej miej­sce po­jawił się na­stępny zwie­rzo­łak.Ten z kolei był wielki, z od­wró­coną głową, ubrany w ka­wałki spa­ty­no­wa­nej zbroi. Wy­ma­chi­wał topo­rem wy­ra­stają­cym z prze­gubu pra­wej ręki. Tego Kon­rad roz­po­znał. Była to be­stia, którą Kon­rad zabił w dniu zniszcze­nia jego wio­ski, ob­darł ze skóry i prze­brał w nią. Pró­bo­wał zabić stwora po­now­nie, wbi­jając mu miecz w pierś, ale mu­tant już się roz­wie­wał i na­tychmiast po­jawił się na­stępny po­twór — tym ra­zem skaven.W tej sa­mej chwili Kon­rad przy­po­mniał sobie, kiedy po raz pierwszy wi­dział po­przednie mon­strum. Był to zwie­rzo­łak, za­bity przez niego, gdy ata­ko­wał Ely­ssę. Wtedy, w cza­sie ich pierwszego spo­tka­nia, ocalił dziew­czy­nie życie.Ciął na od­lew skavena, który rów­nież roz­pły­nął się w po­wie­trzu, ustę­pując miej­sca stwo­rowi sprawia­ją­cemu wra­żenie na wpół owada i na wpół czło­wieka. Miał ludz­kie nogi i ciało mrówki z czte­rema gór­nymi koń­czy­nami, wy­ra­stają­cymi z czar­nego od­włoku. Po­dob­nie jak całą reszta, in­sek­toid był dawną ofiarą Kon­rada. Zabił stwora strzałą z łuku pod­czas ataku na wio­skę. Ko­lejny duch, jak wszyscy do­tych­cza­sowi prze­ciw­nicy. Od­niósł wra­żenie, że ata­kują go widma wszyst­kich zwie­rzo­ła­ków, jakie padły z jego ręki — za każ­dym ra­zem, gdy za­da­wał cios, prze­ciw­nik zni­kał, a na jego miej­sce po­ja­wiał się na­stępny. Kon­rad czuł, że słab­nie.Gdy zmateria­lizo­wała się ko­lejna be­stia — tym ra­zem nad jego głową, spró­bo­wał unieść miecz, ale miał wra­żenie, że broń jest zbyt ciężka. Tym ra­zem jego prze­ciw­ni­kiem oka­zał się jeden z la­tają­cych stwo­rów, na któ­rego Kon­rad na­tknął się po­wra­cając z Wil­kiem do zniszczo­nej wio­ski. Po­twór był bar­dziej mate­rialny niż po­przednie, ale mimo to miecz Kon­rada nie był w sta­nie go zra­nić. Po­dob­nie jak w po­przednich przy­pad­kach, klinga prze­szła bez oporu przez po­krytą łu­skami skórę i nie­mate­rialne ciało.I na­gle Kon­rad za­uwa­żył, że jego broń także staje się prze­zro­czy­sta — po­dob­nie jak jego ręka! Wy­dało mu się, że rę­kaw kurtki znik­nął, znik­nęła też skóra. Wi­dział żyły, któ­rymi pły­nęła krew, ścię­gna do tej pory przy­kryte mię­śniami. A po­tem roz­wiały się rów­nież one, po­zo­sta­wia­jąc jedy­nie zbielałe kości, które także znik­nęły, jakby po­chło­nęły je ty­siąc­lecia.Jego ener­gia wy­są­czała się przez miecz, prze­pły­wała w stwory, które usi­łował zniszczyć. Za­miast tego — one go za­bijały. Sta­wały się coraz sil­niej­sze i bar­dziej mate­rialne, a jego siły ży­ciowe ni­kły. Kon­rad zda­wał się ginąć, a jego ciało sta­wało się nie­wi­dzialne.Cofnął się, nie chcąc po­słu­gi­wać się mie­czem, po­nie­waż zo­rientował się, w jaki spo­sób go osła­biano. Pył spa­cze­niowy po­cho­dził od skavenów i wła­śnie spa­czeń wy­sysał jego siły ży­ciowe.Kiedy jed­nak Kon­rad za­prze­stał prób obrony, lata­jący zwie­rzo­łak natarł gwałtow­niej, tnąc mie­czem. Broń prze­szła przez ciało Kon­rada nie po­zo­sta­wia­jąc śladu, ale krad­nąc część jego ciele­sno­ści.Wokół niego mate­riali­zo­wało się coraz wię­cej ohydnych kształtów, cieni jego daw­nych ofiar. Zgi­nęły dawno temu, ale ro­biły wra­żenie o wiele bar­dziej ży­wych niż Kon­rad. Teraz on nale­żał do kró­le­stwa cieni. Gasł coraz szyb­ciej, gdy tym­cza­sem jego wro­go­wie wy­wrzaski­wali niemy okrzyk try­umfu, z każdą chwilą mate­riali­zując się coraz bar­dziej. A jed­no­cze­śnie, z każdą chwilą Kon­rad roz­pły­wał się coraz bar­dziej.Poczuł, że jest coraz sil­niej przy­ci­skany do co­kołu, na któ­rym le­żała je­dyna reli­kwia Sig­mara — moc­niej i moc­niej...Wysu­nął do tyłu lewą rękę, pró­bując się oprzeć o po­stu­ment i zo­ba­czył, jak jego palce prze­ni­kając głę­boko w ka­mień. Prze­su­wa­jąc rękę przez cokół, przez atła­sową po­duszkę, do­tknął wreszcie szczątków sztyletu i nagle po­czuł pod pal­cami an­tyczną rę­ko­jeść z kości sło­nio­wej. Schwycił ją mocno i w tej sa­mej chwili jego dłoń od­zy­skała kształt i barwę.Konrad znowu zo­ba­czył swoją dłoń — a także klingę noża. Me­tal sztyletu Sig­mara, który zmienił się w rdzawy pył całe wieki temu, po­now­nie stał się wi­doczny — ostry i lśniący, jakby do­piero co zo­stał wy­kuty. Kon­rad po­czuł cie­pło pły­nące wzdłuż jego ra­mie­nia, które szybko tra­ciło swoją prze­zro­czy­stość.Stop­niowo znowu sta­wał się sobą, a na­wet czymś wię­cej niż sobą. Fala ener­gii ogar­niała jego ciało, od­twa­rza­jąc utra­coną siłę. Po­czuł się cał­ko­wicie wy­po­częty i rzu­cił się na hordę wro­gów. Zniszczył ich już raz i teraz mu­siał zro­bić to raz jesz­cze.Teraz, za­miast po­zba­wiać go du­cha, klinga ze spa­cze­niem do­da­wała Kon­ra­dowi no­wych sił. Miecz prze­cinał po­wie­trze — i ohydne ciel­ska — za­bija­jąc oży­wieńców. Na­leżeli do po­miotu Cha­osu, z któ­rym wal­czył na gra­nicy Kis­levu. I skoro hordy te od­ro­dziły się w sercu Ce­sar­stwa, mu­siał zwy­cię­żyć je raz jesz­cze. Ich zmuto­wane ciała zgniły dawno temu, ale teraz nisz­czył ich dusze, ska­zując je na wieczny nie­byt.Posłu­giwał się trzyma­nym w lewej dłoni ostrzem Sig­mara, aby od­pę­dzić od sie­bie hordę oży­wieńców, tnąc ciała, które nie były już cia­łami i które tra­ciły mate­rial­ność w ta­kim sa­mym tem­pie, w ja­kim po­wra­cały jego wła­sne siły.Miał też uczucie, jakby bro­nią wła­dała jakaś ze­wnętrzna moc, jakby miał wła­dzę nad prawą czę­ścią swojego ciała, pod­czas gdy lewa znaj­do­wała się pod wpływem ja­kiejś po­tęż­niej­szej istoty. Czuł się jak kie­dyś, w cza­sie bitwy z ja­ski­nio­wymi go­bli­nami. Wie­dział, że wtedy był prawdzi­wie na­wie­dzony, zmu­szony do naj­większego wy­czynu po­tęgą du­cho­wej mocy, która wła­dała całą jego istotą.„W każ­dym jest jakaś cząstka Sig­mara — po­wie­działa mu Ga­lea. — W tobie jest wię­cej Sig­mara niż w kim­kol­wiek in­nym”.Konrad po­now­nie był wy­bra­nym wo­jow­ni­kiem Sig­mara, nisz­czą­cym na­jeźdźców, któ­rzy ośmielili się na­paść naj­star­szą świątynię bó­stwa.Na­tychmiast uświado­mił sobie wszystko. To nie skaveni zwa­bili tu Kon­rada, cho­ciaż tak im się wy­da­wało. Był to duch Sig­mara, który skie­rował Kon­rada do tego miej­sca, do tego czasu.Konrad otworzył swój umysł przed zało­ży­cie­lem Ce­sar­stwa, przed człowie­kiem, który stał się bo­giem.Razem, jak jedna istota wal­cząca w jed­nym ciele, nisz­czyli pułki prze­klę­tych, od­rzu­cali je z po­wro­tem w ot­chłań ciemności, która je spło­dziła.Try­skały rzeki nie­wi­dzialnej krwi, od­pa­dały dzie­siątki nie­mate­rial­nych koń­czyn, pę­kały nie­wi­dzialne kości, roz­pa­dały ciała. Wszystkie do­tych­cza­sowe lata krwawych walk Kon­rada skoncen­tro­wały się w jed­nym gi­gan­tycz­nym pa­rok­sy­zmie śmierci. Po­now­nie za­bijał ro­bactwo Cha­osu, z któ­rym zaw­sze wal­czył. Go­bliny w świątyni kra­sno­lu­dów i po­gań­ski wódz Ka­string, bla­dzi ja­ski­niowcy pod Alt­dor­fem i ka­płan Sla­anesha — Zunter­mein, sier­żant — zdrajca Taungar i banda skavenów, która za­ata­ko­wała ich na mo­ście w Ma­rien­burgu.Ata­ku­jący byli jedy­nie sła­bymi wciele­niami ich daw­nych po­staci, na zaw­sze ska­za­nymi na wy­gna­nie siłą mie­cza Kon­rada i we­wnętrzną mocą świętego sztyletu Sig­mara.I na­gle było już po bi­twie. Wszyscy wro­go­wie zo­stali zniszczeni i Kon­rad znowu zo­stał sam. Duch Sig­mara po­wró­cił do świata, w któ­rym obecnie prze­by­wał, a Kon­rad czuł się zara­zem wy­czer­pany i od­ro­dzony.Rozej­rzał się wo­koło i od­niósł wra­żenie, że nic się nie zmieniło. Gwardia ce­sar­ska wciąż stała na swoich miej­scach, wciąż nie­ru­choma, wciąż pod po­stacią by­kolu­dzi. Morrslieb rzu­cał swoje upiorne światło na mau­zo­leum, a pło­mie­nie świec tkwiły nie­ru­chomo.Konrad spoj­rzał na sztylet trzymany w lewej ręce, która po­now­nie do niego nale­żała, i wi­dział, jak ostrze po­woli roz­pływa się w ni­cość. Ze sztyletu Sig­mara znowu zo­stała kru­cha, ko­ściana rę­ko­jeść. Odłożył reli­kwię z po­wro­tem na czarną, atła­sową po­duszkę. Aż nagle, poza szczątkami Gu­ida na marmu­rowej po­sadzce, wszystko było tak jak w chwili, gdy wszedł do kom­naty.Jeżeli nie li­czyć Srebrnego Oka... * * *— Kon­ra­dzie — wy­sy­czał skaven. — Czy masz za­miar spró­bo­wać zabić mnie jesz­cze raz...?Szczu­ro­człek stał w rogu kom­naty, zu­peł­nie jakby zmateria­lizo­wał się z cieni. Wy­glą­dał jak Srebrne Oko, miał te same znaki ple­mienne, tę samą skomple­to­waną z róż­nych ka­wał­ków zbroję, me­ta­lowe zęby, ka­wa­łek spa­cze­nia za­miast le­wego oka, miecz o zę­ba­tym ostrzu i trój­kątną tar­czę, na któ­rej wid­niał złoty herb, przedsta­wia­jący pięść w pan­cer­nej rę­ka­wicy i skrzyżo­wane strzały. Ale jego głos nie przy­po­minał głosu Srebrnego Oka.— Gaxar! — za­wołał Kon­rad.— A któż by inny?Konrad pod­niósł miecz i rzucił się na skavena.— Stać! — roz­kazał Gaxar, uno­sząc swój miecz. — Stój! Jeden krok, a ce­sarz zgi­nie!Do­piero teraz Kon­rad spo­strzegł, że prze­kształcony Szary Mag nie stoi sam w pół­mroku. Z jego pra­wej strony wid­niała ludzka po­stać, którą Kon­rad po­znał z ob­ra­zów i mo­net. Był to Karl-Franz z domu Wil­helma Dru­giego, ce­sarz we wła­snej po­staci. Albo też so­bo­wtór, któ­rego Gaxar stwo­rzył w swojej kry­jówce w pod­zie­miach Mid­den­he­imu.— To nie ce­sarz — od­parł Kon­rad, ale jed­nak sta­nął.— Może i nie — przy­znał Gaxar. — Ale jeżeli ten nie jest cesa­rzem, musi nim być tam­ten!Wska­zał w lewą stronę, a tam obok niego stał w mroku na­stępny człowiek. Ko­lejny ce­sarz Karl-Franz.Jeden z nich był prawdzi­wym im­pe­rato­rem, ale który? A może obaj byli uzur­pato­rami stwo­rzo­nymi za po­śred­nic­twem nek­ro­mantycz­nych umiejętno­ści Gaxara.— Wiem, że po­tra­fisz nadać umarłym po­zory życia — rzekł Kon­rad. — Ale w jaki spo­sób oży­wiłeś sie­bie?— Dzięki mo­jemu lojal­nemu członkowi straży przy­bocznej. Kiedy mnie za­biłeś, Fen­brod uczynił mi za­szczyt i zjadł moje wnętrzno­ści — mózg, serce i wą­trobę. Spo­żył to, co sta­no­wiło kwintesen­cję mojej osoby, dzięki czemu mo­głem od­ro­dzić się w jego ciele.— A Fen­brod? — Kon­rad nie znał wcześniej prawdzi­wego imie­nia Srebrnego Oka, ale też spe­cjal­nie go to nie ob­cho­dziło.— W jego ciele ist­niało miej­sce tylko dla jed­nego z nas. Uczynił tak, jak lo­jalny sługa zro­bić po­wi­nien — po­świę­cił się dla mnie. Mu­szę przy­znać, że to przyjemne uczucie, mieć znowu dwie łapy, cho­ciaż brak oka jest nie­miły.— A więc za­bija­jąc cię, wy­świad­czy­łem ci przy­sługę?— Ha! — Gaxar za­śmiał się ochryple. — Teraz ja cię za­biję, Kon­ra­dzie. Ale kiedy ty umrzesz, umrzesz na zaw­sze!— A co z tar­czą? — za­pytał Kon­rad.— Tar­czą? — zdziwił się Gaxar.— Skąd masz tę tar­czę?Gaxar przez chwilę spo­glą­dał na trzymaną w ręku po­obi­janą pa­węż.— A skąd mam wie­dzieć? — burknął. — Walczmy!— Dla­czego?— Dla­czego? Dla­czego! Po­nie­waż chcę cię zabić, Kon­ra­dzie. Dla­tego! Teraz dys­po­nuję siłą Fen­broda, a także moimi ma­gicz­nymi umiejętno­ściami. Mam za­miar cię zniszczyć. Zabi­cie mnie ni­komu nie może ujść pła­zem — Gaxar po­now­nie za­niósł się swoim szczekają­cym śmiechem.Być może wspo­mnienia strażnika zo­stały wy­ma­zane w chwili, gdy Szary Pro­rok za­władnął jego fu­trem i ko­śćmi, i dla­tego Gaxar nic nie wie­dział o tar­czy. Ale mu­siał wie­dzieć coś o Ely­ssie, po­nie­waż dziew­czyna znaj­do­wała się w pod­ziemnej kom­nacie ra­zem ze skaveń­skim cza­row­ni­kiem i przy­glą­dała się jak krzy­żo­wano Lit­zen­rei­cha i Ust­nara — a była tam ra­zem z Cza­szkolicym.Konrad wzruszył ra­mio­nami i zro­bił krok do tyłu.— Nie masz od­wagi wal­czyć? Nie chcesz oca­lić swojego cesa­rza?— Mo­jego cesa­rza? A dla­czego mia­łoby mnie ob­cho­dzić, co się z nim sta­nie?— Za­biję go! Za­biję! — wrzasnął Gaxar i groź­nie od­wró­cił się w stronę po­staci z pra­wej strony. Za­trzymał się jed­nak nagle i od­wró­cił gwałtow­nie, mie­rząc klingą w drugą, iden­tyczną syl­wetkę. — Ci lu­dzie są tacy pod­stępni, tacy pod­stępni!Bliź­nia­cze po­staci miały na sobie iden­tyczne ubra­nia i stały bez ruchu. Cho­ciaż nie przy­po­mi­nały po­są­gów jak ce­sar­scy gwardzi­ści, sto­jący na po­ste­run­kach w ca­łym pa­łacu, było oczywiste, że Gaxar rzucił na nie czar i nie są w sta­nie po­stę­po­wać zgodnie ze swoją wolną wolą. Ale tylko jeden z nich mógł ją kie­dy­kol­wiek po­sia­dać. Drugi zaw­sze był wy­two­rem Sza­rego Maga, przywie­zio­nym prze­zeń z Mid­den­he­imu do sto­licy.Schwytany przez skavenów praw­dziwy ce­sarz miał wła­śnie być za­mie­niony na swojego so­bo­wtóra, ma­rio­netkę skavenów. Ta ope­racja nie­wąt­pli­wie zo­stała za­pla­no­wana na dzi­siej­szą noc. Gdyby Karla-Franza udało się za­stą­pić sługą Cha­osu, trudno było sobie wy­obra­zić wszystkie kosz­marne kon­se­kwencje tego faktu.— No, to go zabij — rzekł Kon­rad, uda­jąc cał­ko­witą obo­jęt­ność.— Nie! — krzyknął Gaxar. — Ty go zabij! Wy­bieraj, Kon­ra­dzie. Który z nich ma żyć, a który umrzeć? Jeden z nich jest prawdzi­wym Kar­lem-Fran­zem? Mu­sisz wy­brać, a po­tem zabić tego dru­giego!— A dla­czego ja?— Po­nie­waż tak ci roz­ka­zuję!Prze­szy­wa­jące spoj­rze­nie Gaxara zda­wało się przewier­cać przez oczy Kon­rada do jego mó­zgu. Pró­bo­wał od­wró­cić wzrok, ale było za późno. Gaxar za­hip­noty­zo­wał go i nagle po­czuł, ze wolno po­suwa się do przodu. Pró­bo­wał się za­trzymać, ale na próżno. Jego prawa ręka za­częła pod­nosić miecz, ale to nie on miał zade­cy­do­wać, który Karl-Franz umrze. Gaxar za­dba, by prze­żył uzur­pator, by na tro­nie za­sia­dła jego ma­rio­netka.Ponad głową Gaxara znaj­do­wał się fryz przedsta­wia­jący ko­rona­cję pierwszego cesa­rza. Zwrócił uwagę Kon­rada, po­nie­waż to nie Sig­mar był na nim ko­ro­no­wany. Na tro­nie za­sia­dał skaven — Ro­gaty Szczur we wła­snej oso­bie...A je­żeli zgi­nie Karl-Franz, umrze ostatni ze spadko­bier­ców Sig­mara — za­mor­do­wany przez Kon­rada.Konrad zro­bił ko­lejny krok do przodu i klinga unio­sła się jesz­cze wy­żej. Zbie­rając wszystkie za­soby ener­gii, Kon­rad zdo­łał wy­mamrotać dwie sy­laby:— Sig­mar — wy­szeptał.W od­dali roz­legł się od­głos, dud­nie­nie przy­po­mi­na­jące odle­głą ka­no­nadę. Być może pi­racki okręt zdo­łał prze­drzeć się przez za­porę na Re­iku i bom­bar­duje Alt­dorf. Kon­rad po­czuł, że zie­mia drży i spoj­rzał w dół w samą porę, by zo­ba­czyć, jak marmu­rowe płyty pod jego sto­pami po­kry­wają szczeliny i pęk­nię­cia. Cały świat mu­siało ogar­nąć za­mie­sza­nie wstrząsa­jące fun­da­mentami, na któ­rych wznie­siona była sto­lica Ce­sar­stwa i pa­łac.Idąc dalej, Kon­rad po­tknął się i nie­mal upadł. Może był to wy­nik trzę­sie­nia ziemi, a może fakt, że hip­no­tyczna kon­trola Gaxara za­częła słab­nąć. Sprzeci­wiał się jesz­cze bar­dziej, pró­bując ode­przeć wrogi wpływ skavena i sku­pił się na swoich wła­snych mo­cach umy­sło­wych, któ­rych ukryte głę­bie do­piero nie­dawno od­krył.— Sig­mar — po­wie­dział jesz­cze raz, tym ra­zem gło­śniej i słowo to do­dało mu wy­star­cza­jąco dużo sił, by krzyknąć: — Sig­mar!W od­dali roz­jarzył się gwałtowny, ja­skrawy błysk, który przedarł się przez ro­zetę wi­traża i Kon­rad pod­niósł głowę w samą porę, aby zo­ba­czyć po­dwójny zyg­zak roz­ci­nają­cej niebo bły­ska­wicy. Był tak jasny, że cał­ko­wicie przytłumił ma­ka­bryczną po­światę Morrslieba.Nad pała­cem roz­legł się grzmiący huk. Pio­run mu­siał trafić w szczyt wie­rzy wy­bu­do­wa­nej z gra­nito­wych blo­ków przywie­zio­nych z Przełęczy Czarnego Ognia i cały wielki bu­dy­nek za­dy­gotał jesz­cze raz. Tym ra­zem zyg­za­ko­wata szczelina prze­cięła ścianę.Gaxar z nie­po­ko­jem spoj­rzał w górę, uwalnia­jąc Kon­rada ze swoich nad­natu­ral­nych pęt.I na­gle, bez ostrzeże­nia, sufit pękł pod ude­rze­niem gi­gan­tycz­nego, ka­miennego bloku..Konrad od­sko­czył do tyłu, zaś Gaxar w bok, a po­tężny odłamek skalny spadł po­mię­dzy nimi, roz­bry­zgu­jąc ka­mienne okru­chy po całej kom­nacie.Po­mieszcze­nie wy­peł­niły chmury pyłu, ale nagle za­pa­no­wała cisza. Nie było wi­dać ani cesa­rza, ani uzur­pa­tora. A gdy kurz i ka­mienne okru­chy opa­dły, Kon­rad zo­ba­czył, co ude­rzyło w mau­zo­leum Sig­mara. Była to kopia młota Ghalma­raza, która spa­dła z pała­co­wej wieży. Trzykrot­nie większy od czło­wieka ka­mienny młot bo­jowy zo­stał strą­cony pio­ru­nem i spadł pro­sto na cen­tralną salę tego skrzydła pa­łacu. W sufi­cie wid­niała ogromna dziura, ale wi­dać przez nią było jedy­nie niebo i gwiazdy. Morrslieb znik­nął. Wszystkie świece pa­liły się nor­mal­nie i ich pło­mie­nie koły­sały się pod wpływem wia­tru, dmą­cego przez otwór w skle­pie­niu.Na an­tycz­nym fry­zie Sig­mar wró­cił na swoje pra­wo­wite miej­sce na ce­sar­skim tro­nie.Konrad od­wró­cił się, sły­sząc jakiś dźwięk. Po­tężne ude­rze­nie przewró­ciło gwardzi­stę sto­ją­cego w kom­nacie. Te­raz jed­nak wstał i rzu­cił się na Kon­rada, wznosząc miecz do ciosu.Czas ru­szył znowu, serce gwardzi­sty za­częło bić po­now­nie, ale było to serce mu­tanta. Wciąż po­zo­sta­wał sługą prze­klę­tych, czci­cie­lem władcy roz­ko­szy.Broń Kon­rada sma­gnęła gar­dło stwora, pra­wie odci­nając mu głowę. Try­snęła krew, be­stia wrzasnęła i umarła.Obró­ciw­szy się, Kon­rad za­uwa­żył, że jedna z dwóch po­staci, które zo­stały ma­gicz­nie zniewo­lone przez Gaxara, stoi wy­pro­sto­wana i roz­gląda się wo­koło z cał­ko­wicie zdezo­riento­waną miną. Druga le­żała zmiaż­dżona wielką gra­ni­tową rzeźbą i była obecnie jedy­nie masą roz­kła­dają­cego się mięsa. Le­gen­darny młot Sig­mara za­brał ko­lejną ofiarę. Uzurpator po­now­nie był tylko tru­pem.Gaxar stał nie­ru­chomo przez kilka se­kund, jakby oszoło­miony gwałtowną zmianą sytu­acji. Kon­rad pod­biegł i za­słonił Karla-Franza przed skavenem.— Je­stem... — po­wie­dział z wa­ha­niem ce­sarz. — Je­stem... — Po­trzą­snął głową i za­chwiał się lekko.Nagle roz­legł się od­głos wielu kro­ków, zmie­rza­ją­cych w stronę sali. Do sali wpa­dło kilku gwardzi­stów. Kie­dyś naj­bar­dziej lo­jalni słu­dzy cesa­rza, teraz nie mieli w sobie ani krzty człowie­czeń­stwa. Z ich by­czych py­sków wy­rwał się bo­jowy ryk.Konrad zerk­nął w stronę Gaxara, ale nie miał już czasu, by zabić Sza­rego Maga — za­bić go po­now­nie — za­nim do­się­gną go gwardzi­ści. Za­słonił sobą cesa­rza. Mu­siał obronić Karla-Franza za każdą cenę. Taka była jego misja, dla­tego Sig­mar go tu sprowa­dził. Całe do­tych­cza­sowe życie sta­no­wiło przy­go­to­wa­nie do tej wła­śnie chwili.Wal­czył, a jego nowa klinga ude­rzała szty­chem, by zabić na­stępną ofiarę, a po chwili cięła na od­lew, tra­fiając ko­lejną. W kom­nacie dźwię­czała zde­rza­jąca się stal, roz­le­gały się krzyki umierają­cych mu­tan­tów. Kon­rad za­pa­mię­tał się w walce, wy­krzy­kując za­wo­łanie bo­jowe rów­nie gło­śno jak jego wro­go­wie, da­jący upust żą­dzy krwi. I umierali z przed­śmiertnym wrza­skiem wśród przelewa­nej bez­litoś­nie ich nie­ludz­kiej krwi.W po­mieszcze­niu po­ja­wiły się nowe po­staci, ale to nie miało już żad­nego zna­cze­nia. Kon­rad i tak wal­czył z przewa­żają­cym wro­giem. Umrzeć mógł tylko raz i nie­ważne czy ata­ko­wał go tuzin wro­gów, czy setka.Nagle zo­ba­czył czarne ostrze prze­ci­na­jące po­wie­trze i wie­dział, że nie jest już sam. Wilk był ra­zem z nim. Przewaga wroga zmniej­szyła się o po­łowę i Kon­rad za­czął wal­czyć ze zdwojo­nym za­pa­łem. Za­pło­nęła bły­ska­wica i roz­błysk ja­skrawego światła roz­jaśnił salę. Lit­zen­reich włą­czył się do walki.We wnę­trzu pa­łacu za­dud­niły pę­dzące ko­pyta. Kon­rad spoj­rzał w stronę na­stęp­nej sali po­dej­rze­wa­jąc, że przy­były po­siłki dla prze­klę­tych. W tej sa­mej chwili do kom­naty wpadł konny ry­cerz — Templa­riusz Sig­mara — a jego czerwona kopia prze­szyła jed­nego z prze­obra­żo­nych gwardzi­stów.Do sanktu­arium Sig­mara wje­chali na­stępni jeźdźcy, włą­cza­jąc się do walki. Była to ka­wale­ria uwięziona w za­sty­głym cza­sie na dzie­dzińcu pa­łacu. Hełmy ry­cerzy zwień­czone były ro­gami — na­to­miast rogi ich prze­ciw­ni­ków wy­ra­stały bez­po­śred­nio z cza­szek.Gaxar krył się w kącie kom­naty, cze­kając na chwilę, w któ­rej mógłby rzu­cić się na Karla-Franza. Uznał jed­nak, że w tej chwili róż­nica sił jest zbyt wielka i obró­cił się gwałtow­nie. Obok jego stóp w pod­łodze po­jawił się otwór, wylot tu­nelu otwierają­cego się na jego ma­giczny roz­kaz, i skaven ru­szył w tę stronę, przy­go­to­wu­jąc się do ucieczki.— Gaxar! — za­wołał Kon­rad, a Szary Mag się za­wa­hał.Od­wró­cił się, a może ra­czej w taki spo­sób zare­ago­wała za­cho­wana w nim cząstka oso­bo­wo­ści wo­jow­nika. Ciało Srebrnego Oka mu­siało za­cho­wać jego odru­chy i na­wyki. Wy­zwa­nia nie można było zi­gno­ro­wać.Skaven uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc me­ta­lowe zęby, i ob­lizał wargi. Kon­rad przy­po­mniał sobie szorstki dotyk ję­zyka Srebrnego Oka, kiedy ten obli­zy­wał jego krew, sma­kując spa­czeń prze­pły­wa­jący przez żyły. Gaxar — jeżeli to rze­czy­wi­ście Gaxar sprawo­wał kon­trolę nad szczurzym kształtem — pod­niósł zę­baty miecz, za­słonił się ta­jem­niczą tar­czą i rzucił na Kon­rada.Wal­czyli, wy­mie­nia­jąc ciosy. Gaxar miał przewagę, po­nie­waż mógł chro­nić się za trój­kątną tar­czą. Ale to skaven się bro­nił, zda­jąc sobie sprawę z tego, że zna­lazł się w pu­łapce. Na­wet gdyby udało mu się po­ko­nać Kon­rada, w zruj­no­wa­nej kom­nacie było wielu ryce­rzy, z któ­rymi rów­nież mu­siałby wal­czyć. A oni nie ata­ko­wa­liby w poje­dynkę. Kilku ryce­rzy zsia­dło z koni i zwartym szy­kiem oto­czyło Cesa­rza. Kon­rad ką­tem oka do­strzegł Wilka i Lit­zen­rei­cha ob­ser­wu­ją­cych mor­der­czy poje­dy­nek. Ża­den z nich nie po­zwo­liłby Sza­remu Ma­gowi ujść z ży­ciem — cho­ciaż Lit­zen­reich pew­nie mógłby pójść na jakąś ugodę, gdyby miał szansę zdo­bycia spa­cze­nia.Nowa klinga Kon­rada ude­rzała o za­krzy­wiony miecz Gaxara. Czę­ściowo po­cho­dziła od skavenów i nade­szła pora, aby po­sma­ko­wała skaveń­skiej krwi. Ostrze cięło przez brą­zowe futro — na kurz, który grubą war­stwą po­kry­wał marmu­rową po­sadzkę, za­częła ka­pać krew. Gaxar za­wył z bólu, a Kon­rad po­now­nie za­ata­ko­wał. Sztych mie­cza wbił się w pierś Gaxara, a po­tem ciął go przez prawą łapę. Jesz­cze wię­cej krwi, nowe szczurze piski. Gaxar wal­czył jesz­cze za­cie­klej, rzu­cając się do przodu, uła­twiając tym sa­mym kontrataki. I znowu krew i pi­ski.Skaven wal­czył coraz roz­paczliwiej. Na­gle ci­snął tar­czą w Kon­rada, obró­cił się i rzucił w utworzony przez sie­bie tunel. Ale ża­den skaven nie był w sta­nie biec szyb­ciej niż człowiek i Kon­rad do­pę­dził Sza­rego Maga, za­nim tam­temu udało się uciec. Schwycił go za ogon i szarpnął do tyłu. Gaxar za­wył, bar­dziej z wściekło­ści niż z bólu. Od­wró­cił się, od­ciął wła­sny ogon, żeby się uwolnić, i po­pę­dził dalej. Na chwilę udało mu się zwiększyć dy­stans i nie­mal zdo­łał do­trzeć do dziury w ziemi, gdy Kon­rad wbił sztych mie­cza po­mię­dzy płyty zbroi, w grzbiet szczuro­człeka. Skaven za­marł na mo­ment, a Kon­rad cof­nął miecz. Gaxar od­wró­cił się wolno. Krew try­skała mu z rany w piersi i na grzbiecie.Uniósł miecz, jakby chciał za­dać cios, ale broń wy­padła mu z łapy. Otworzył pasz­czę, ale nie wy­dobył się z niej ża­den dźwięk. Upadł, umierając, za­nim do­tknął pod­łogi. W tej sa­mej chwili znik­nął czarny otwór, który skaven otworzył swoją ma­gią.Konrad opu­ścił wzrok na po­wa­lo­nego wroga. Uniósł miecz, przy­glą­dając się krwi. Broń za­lśniła w świetle świec i skaveńska po­soka wy­raź­nie pod­kre­ślała różne war­stwy me­talu, lśniąc w roz­ma­itych od­cie­niach.— To Gaxar — wy­jaśnił Kon­rad Wil­kowi i Lit­zen­rei­chowi, ru­chem głowy wskazując trupa skavena. Po­pa­trzył na nich uważnie: — Ust­nar? — za­pytał.— Nie żyje — od­parł Wilk. Zgu­bił gdzieś hełm i na jego twa­rzy wi­dać było świeże ślady cięć. Zbroję miał po­wgniataną i po­ry­so­waną, kilku frag­mentów bra­ko­wało.Litzen­reich nie wy­glą­dał lepiej. Odzież miał po­szar­paną, część wło­sów na gło­wie i w bro­dzie sprawiała wra­żenie spa­lo­nych, na twa­rzy wi­dać było pę­che­rze i ślady popa­rzeń. Jego laska po­czer­niała od ognia, a straszliwy żar zmienił jej czu­bek w ka­wa­łek wę­gla drzew­nego.— Kim jeste­ście?Cała trójka spoj­rzała w stronę ce­sarza, który prze­ci­snął się mię­dzy dwoma ryce­rzami.— To Kon­rad — wy­jaśnił Wilk. — To Lit­zen­reich. A ja na­zy­wam się... Wilk — za­wa­hał się, ale nie podał prawdzi­wego na­zwi­ska.— Nie­wiele pa­mię­tam z tego, co się wy­da­rzyło — oznajmił Karl-Franz. — Ale zdaję sobie sprawę, że za­wdzię­czam wam życie — spoj­rzał na roz­kła­da­jące się ciało so­bo­wtóra, przy­gnie­cione kopią Roz­bija­cza Głów. — Jak sądzę, szczegól­nie tobie — do­dał, zwracając się do Kon­rada. Mó­wił po­woli, jakby w ob­cym ję­zyku. — Mu­szę od­po­cząć. Ale zo­sta­nie­cie na­gro­dzeni, wszyscy. Nie za­po­mnę. Od­wró­cił się i zo­stał od­pro­wa­dzony przez dwóch swoich Templa­riu­szy.— Za­po­mni — po­wie­dział Wilk, przy­glą­dając się cesa­rzowi opusz­cza­ją­cemu zruj­no­waną kom­natę. Wszyscy ka­wale­rzy­ści wy­szli, pro­wa­dząc konie — i po­zo­sta­wia­jąc za sobą martwych zwie­rzo­ła­ków.Je­dyną rze­czą, która po­zo­stała nie­naru­szona, był ka­mienny cokół w sa­mym środku roz­ległej sali, a także le­żące na nim ak­sa­mitna po­duszka i ko­ściana rę­ko­jeść sztyletu Sig­mara.— Oca­lili­śmy cesa­rza — po­wie­dział ze zmę­cze­niem Kon­rad. — Oca­lili­śmy Ce­sar­stwo. Czy nie to wła­śnie po­win­ni­śmy zro­bić?— Do­prawdy? Wie­działem, że po coś tu przy­szli­śmy — Wilk się uśmiech­nął. Otarł twarz grzbietem ręki, roz­ma­zując pot i krew po swoich tatu­ażach. Trzymał w ręku ocie­ka­jący krwią miecz.Konrad ukląkł, aby obej­rzeć trój­kątną tar­czę moż­liwie naj­do­kład­niej, nie doty­kając jej. Była stara i po­szczer­biona, ze śla­dami rdzy w miej­scach, w któ­rych od­padła czarna farba. Złoty herb był jed­nak pra­wie nie­tknięty i wier­nie po­wta­rzał wzór na strzałach, łuku i koł­cza­nie, które dawno temu dała mu Ely­ssa.— Czy to tar­cza elfa? — za­pytał Kon­rad.Wilk wzruszył ra­mio­nami, wy­raź­nie dając do zro­zu­mie­nia, że nie ma ochoty wspomi­nać elfa, który go po­konał, a po­tem oszczędził mu życie.Czy całe to uzbrojenie nale­żało do prawdzi­wego ojca Elyssy, elfa? I gdzie Srebrne Oko zdo­był tę tar­czę?Litzen­reich oglą­dał ciało Gaxara, ob­cho­dząc je na­około i stu­kając o pod­łogę swoją nad­pa­loną laską. Po­wie­dział coś tak cicho, że Kon­rad nie do­sły­szał słów, a po­tem dalej mru­czał coś do sie­bie. Aż nagle, gdy otwór w pod­łodze otworzył się po­now­nie, Kon­rad uświado­mił sobie, że mag rzuca czar.W pod­łodze ziała czarna dziura, do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu, co wlot do tu­nelu stwo­rzony przez Gaxara. Lit­zen­reich po­pa­trzył w dół i Wilk przyłączył się do niego.Konrad uświado­mił sobie, że nie­mal nad­szedł już świt. Cała noc zo­stała ukra­dziona przez Chaos.W co­raz sil­niej­szym świetle Kon­rad do­strzegł stop­nie pro­wa­dzące w dół od wy­cza­ro­wa­nego przez Lit­zen­rei­cha wej­ścia. Mu­siało to być ja­kieś tajne przejście pod pała­cem.— Czy po­win­ni­śmy tam wejść? — za­pytał Lit­zen­reich, wpa­trując się w ciemną głę­bie.Musiał wie­rzyć, że w dole gnieździ się wię­cej skavenów, a tam, gdzie za­mieszkują zwie­rzo­łaki, po­wi­nien być i spa­czeń — a spa­czeń był źró­dłem magii.Wilk ski­nął głową i Kon­rad za­sta­nowił się, dla­czego jego towa­rzysz może mieć ochotę wejść w pod­miej­ski labi­rynt. Może dla­tego, że było to miej­sce ska­żone Cha­osem, a dla Wilka oznaczało to jesz­cze wię­cej wro­gów, z któ­rymi mógłby wal­czyć.Oby­dwaj towa­rzy­sze spoj­rzeli na Kon­rada. Wcale nie miał ochoty na po­wrót do zdra­dzieckich labi­ryn­tów pod Alt­dor­fem, ale jed­no­cze­śnie był pe­wien, że jesz­cze raz musi za­głę­bić się w pod­ziemny świat.Wszak była tam Ely­ssa.A także Cza­szkolicy.Konrad pod­niósł czarną tar­czę, przełożył lewą rękę przez pętlę uchwytu i zaci­snął w dłoni miecz. Tak jak w przy­padku no­wego mie­cza, od­niósł wra­żenie, że tar­cza zo­stała wy­ko­nana dla niego.Wilk wziął jedną z wiel­kich świec i ru­szył do tu­nelu, Lit­zen­reich za­brał drugą i przyłączył się do niego. Kon­rad rów­nież wyjął jedną z per­fu­mo­wa­nych świec z kin­kietu, a po­tem spoj­rzał w górę i zo­ba­czył na noc­nym nie­bie pierwsze ślady błę­kitu.Zdając sobie sprawę, że może już nigdy nie zo­ba­czy światła dziennego i nie po­wróci z pod­ziemnego świata, Kon­rad po raz ostatni ode­tchnął po­wie­trzem na po­wierzchni i ru­szył za swoimi towa­rzy­szami tam, gdzie wie­dział, że prawdo­po­dob­nie znaj­dzie swój grób. Rozdział szesnasty [top] Wykute w li­tej skale tu­nele były do­kład­nie takie, jak pod Mid­den­he­imem. Po­dob­nie jak przejścia znaj­du­jące się pod Mia­stem Bia­łego Wilka, za­pewne zo­stały wy­bu­do­wane przez kra­sno­ludy. Na długo przed po­ja­wie­niem się ludzi Stary Świat za­miesz­kany był przez kra­sno­ludy — a przed nimi przez elfy. Kra­sno­ludy wy­bu­do­wały tu­nele na ob­sza­rze tego, co dzi­siaj było Ce­sar­stwem, łą­cząc wiele ze swoich miast i mia­ste­czek. Ich po­rzu­cone sie­dziby zo­stały za­jęte przez młodszą rasę ludzką, ale sieć przejść po­zo­stała.Ludzie zajęli mia­sta, ale tu­nele nale­żały teraz do skavenów...Wszystko było tak do­brze znane Kon­ra­dowi: smród zmutowa­nych gry­zoni wy­peł­nia­ją­cych wą­ski tunel, w który za­głę­biali się trzej lu­dzie. Szczuro­lu­dzie mo­gli wy­czuć spa­czeń, bę­dący obecnie czę­ścią Kon­rada, ale on rów­nież roz­po­zna­wał je wę­chem.Nie­na­wi­dził skavenów bar­dziej niż ja­kich­kol­wiek in­nych stwo­rów Cha­osu. Jego nie­na­wiść wy­wo­dziła się z cza­sów, kiedy był wię­ziony przez Gaxara. Może wią­zało się to z fak­tem, że skaveni tak bar­dzo przy­po­mi­nali ludzi, a jed­no­cze­śnie tak dia­me­tral­nie się od nich róż­nili. Byli inte­li­gentni, do­brze zor­gani­zo­wani, ale jed­no­cze­śnie wy­da­wali się nie­mal paro­dią ludzi i ich cech.Wilk nie­na­wi­dził każ­dego przejawu Cha­osu z równą zaja­dło­ścią. Dla niego skaveni nie byli ani lepsi, ani gorsi od do­wol­nego po­miotu z pie­kła ro­dem. Przypo­mi­nali ro­bactwo, które nale­żało wy­tępić jak wszystkie inne mu­tanty. Na­to­miast sto­su­nek Lit­zen­rei­cha do skavenów był nie­jed­no­znaczny. Po­trze­bo­wał ich, po­nie­waż to wła­śnie oni rafi­no­wali spa­czeń — a Lit­zen­reich po­trze­bo­wał go, aby pro­wa­dzić to, co na­zy­wał swoimi „ba­da­niami”.Konrad był bar­dzo zde­ner­wo­wany wie­dząc, że wszędzie na­około są skaveni. Szedł z tyłu za towa­rzy­szami i nie wi­dział nic przed sobą, gdy za­głę­biali się w labi­rynt ciemnych, wil­got­nych ko­ryta­rzy. Pro­wa­dził Wilk. Z każ­dym kro­kiem szli coraz dalej, ale czy rze­czy­wi­ście on był przewod­ni­kiem?Nie tylko skaveni mieszkali głę­boko pod Alt­dor­fem i uży­wali tych tuneli. Bar­dzo czę­sto na­poty­kali pło­nące latar­nie, któ­rych nie po­trze­bo­wali skaveni. Jakie więc inne stwory żyły w tych głę­bi­nach? Kim­kol­wiek były, Kon­rad mniej się ich oba­wiał niż zdra­dzieckich szczurolu­dzi.Czas mijał, znaj­do­wali się coraz głę­biej i Kon­rad za­czął się uspokajać. Czemu Gaxar był sam? Czy to moż­liwe, że pod Alt­dor­fem nie było in­nych skavenów, że wszyscy opu­ścili mia­sto? Może ja­kieś inne istoty ob­jęły w po­sia­danie ich nory i dla­tego szczurolu­dzie nie za­ata­ko­wali.W tej sa­mej chwili jed­nak za­ata­ko­wali...Nagle roz­legły się przed nimi obrzydliwe piski skavenów i szczęk me­talu o metal, gdy Wilk mie­czem za­czął od­pie­rać obrzydli­wych na­past­ni­ków. Kon­rad pró­bo­wał przejść do przodu, ale drogę za­gra­dzał mu Lit­zen­reich, który wcale nie miał ochoty zbli­żać się do re­jonu za­gro­żenia. Kon­rad prze­ci­snął się obok niego do ob­szer­nej ja­skini, która nie­spo­dziewa­nie otworzyła się przed nimi. Pie­czara była niska, ale roz­legła i oświetlało ją kilka la­tarni wi­szą­cych na ścia­nach. Kon­rad nie­mal wolał, by światła nie było, po­nie­waż wtedy nie wi­działby zwartych sze­re­gów dzie­siąt­ków skavenów, za­pewne cze­kają­cych cier­pli­wie, aż nie­ostrożni lu­dzie wy­łonią się z ciemności.Konrad przyłączył się do Wilka i ra­zem wal­czyli prze­ciwko na­pły­wa­jącej fali zmutowa­nych szczurów. Ich klingi cięły wro­gów, po­wa­lając ich, roz­ci­nając na pół. Wkrótce obaj byli obry­zgani skaveńską po­soką, ale na miej­sce każ­dego za­bi­tego stwora po­ja­wiał się na­stępny. Wszyscy prze­ciw­nicy byli szczu­rzymi wo­jow­ni­kami wzrostu czło­wieka, uzbrojo­nymi jak zwy­kle w zę­bate mie­cze i włócznie z ha­ko­wa­tymi gro­tami. Ale gdy tra­cili broń, wal­czyli zę­bami i pa­zu­rami. Mimo swojej tar­czy, Kon­rad wkrótce krwawił z wielu ran.Za­miast utrzymy­wać po­zycję w tu­nelu, z któ­rego wy­szli, Wilk ru­szył do przodu, na­cie­rając na sze­regi skavenów, wy­ci­nając przejście wśród hordy wro­gów. Po dru­giej stro­nie ja­skini wid­niał ko­lejny tunel i tam wła­śnie na­jem­nik zda­wał się kie­ro­wać. Kon­rad ru­szył za nim, wal­czyli ramię przy ra­mie­niu. Ich klingi cięły i kłuły, gdy bro­nili jeden dru­giego.Litzen­reich prze­szu­kiwał zwłoki skavenów spraw­dza­jąc, czy któ­ryś z nich ma przy sobie spa­czeń, ale ża­den z żyją­cych stwo­rów go nie ata­ko­wał. Sku­piły całą swą uwagę na Kon­ra­dzie i Wilku. Kon­rad przy­pusz­czał, że mag ochrania się ja­kimś cza­rem. Teraz, kiedy od­na­lazł źró­dło spa­cze­nia, nie po­trze­bo­wał już so­jusz­ni­ków. Ale w tej sa­mej chwili Lit­zen­reich wstał, pod­niósł swoją la­skę i ja­ski­nię prze­cięła ja­skrawa smuga światła. Jed­nego ze skavenów, który za­machnął się, by ciąć Kon­rada, nagle spo­wiły pło­mie­nie i stwór za­wył prze­raź­liwie, paląc się żyw­cem. Mag za­czął prze­dzie­rać się przez ja­ski­nię, za­bija­jąc każ­dego sa­kvena, który ośmielił się sta­nąć mu na dro­dze.Wilk wy­cinał krwawy szlak wśród szczurolu­dzi, a jego miecz nie spo­czy­wał ani przez chwilę. Wal­cząc, wy­krzy­kiwał jedno ze swoich zwie­rzę­cych za­wo­łań bo­jo­wych i wreszcie ra­zem z Kon­ra­dem do­tarł do dru­giego krańca ja­skini. Lit­zen­reich przyłączył się do nich kilka se­kund póź­niej. Wiele dzie­siąt­ków skavenów le­żało martwych lub umierają­cych, spa­lo­nych lub palą­cych się, ale w po­mieszcze­niu było ich jesz­cze bar­dzo dużo. A z tu­nelu, któ­rym nade­szli trzej lu­dzie, wy­sy­py­wały się nowe po­siłki.Horda skavenów za­ata­ko­wała z no­wym za­pa­łem. Wilk we­pchnął swoich towa­rzy­szy do tu­nelu za sobą, a na­stęp­nie zajął po­zycję u jego wlotu, blo­kując wej­ście wła­snym cia­łem i mie­czem.— Idź! — krzyknął do Kon­rada, który le­dwo go zro­zu­miał, po­nie­waż głos na­jem­nika brzmiał bar­dzo dziwnie.A wtedy za­uwa­żył twarz Wilka.Za­częła się zmieniać. Czoło cofnęło się, szczęki wy­su­nęły i spłasz­czyły, białe włosy na gło­wie i w bro­dzie po­kryły całą twarz, a za­ostrzone zęby wy­dłu­żyły się jak kły. Po­dob­nie wy­glą­dał, gdy go­bliny wzięły go do nie­woli, cho­ciaż wtedy Kon­rad uznał, że za­wo­dzi go wzrok.A więc w taki spo­sób Wilk zo­stał ska­żony Cha­osem.Przy­bierał obraz zwie­rzę­cia, któ­rego na­zwę nosił. Sta­wał się wil­koła­kiem...Zmie­niał się kształt jego ciała, nie tylko twarz. Po­chylił się niżej, jego kor­pus roz­cią­gnął się i zbroja pę­kła, gdy wil­cze ciało wy­rwało się z czar­nego me­talu.— Idź!Jego słowa były już cał­ko­wicie nie­zro­zu­miałe. Przypo­mi­nały jedy­nie zwie­rzęcy ryk, ale Kon­rad wie­dział, co mu­szą oznaczać.Na­jem­nik przemie­nił się w wiel­kiego, bia­łego wilka. Nie miał już zbroi, a jedy­nie łań­cuch na szyi — łań­cuch, na któ­rym trzymano Wilka w nie­woli, i który nosił po to, aby przy­po­minał mu, by nigdy wię­cej nie wpaść w ręce wroga. Czarny miecz le­żał na ziemi. Wilki nie po­trze­bują broni. Ich po­tężne szczęki są w sta­nie bły­ska­wicznie zmiaż­dżyć gar­dło skavena, a pa­zury roz­pruć mu brzuch.— Tędy — roz­kazał Lit­zen­reich.Mag szybko ru­szył w głąb dru­giego tu­nelu. Kon­rad za­wa­hał się, ale po­słusznie po­dążył jego śla­dem. Tak jak w kom­nacie na górze, gdy Wilk zo­stał zmu­szony do walki z nie­wi­dzialnym wro­giem, rów­nież teraz w ni­czym nie można mu było po­móc. Istota, która kie­dyś była Wil­kiem, nie po­trze­bo­wała ludz­kiego wsparcia, by zniszczyć każ­dego skavena usi­łują­cego ją wy­mi­nąć. Tu­nel dud­nił wil­czymi ry­kami i pi­skami gry­zoni.Minęli kilka skrzyżo­wań i po­cząt­kowo Lit­zen­reich wy­bierał kie­runek bez wa­hania, ale po pew­nym cza­sie zwolnił tempo mar­szu.Od­głosy walki dźwię­czały echem w labi­ryn­cie tuneli i te­raz już sły­chać było okrzyki bólu nie tylko skavenów. Bo­jowe po­war­ki­wa­nia Wilka prze­ry­wane były teraz bole­snym wy­ciem. Sta­nął sam prze­ciwko ogromnej gro­ma­dzie nie­przyjaciół i jego klę­ska była nie­unik­niona. Bro­nił do­stępu do tu­nelu, aby Kon­rad mógł iść dalej. Nie mógł więc upaść na du­chu i za­wieść towa­rzy­sza.Szedł dalej, ale za­trzymał się Lit­zen­reich.— Idź dalej w tym kie­runku — po­wie­dział le­dwo sły­szal­nym gło­sem.— Co tam znajdę?Cza­row­nik po­kręcił głową.— Mu­szę wró­cić — rzekł nie­mal szeptem.W sła­bym świetle Kon­rad ujrzał jego twarz. Na­gle po­sta­rzała się. Bar­dzo. Do tej pory Lit­zen­reich sprawiał wra­żenie męż­czy­zny w śred­nim wieku, ale teraz wi­dać było po nim jego praw­dziwy wiek. Okolona białą brodą twarz po­kryta była głę­bo­kimi zmarszcz­kami, lewa ręka była wy­chu­dzona i po­skrę­cana. Stał zgar­biony, zgięty nie­mal wpół i był naj­star­szym człowie­kiem, ja­kiego Kon­rad kie­dy­kol­wiek wi­dział.— Już raz opu­ści­łem Wilka — mó­wił dalej Lit­zen­reich. Od­dy­chał szybko, płyt­kimi hau­stami. — Wtedy, gdy gro­ziła mu śmierć. Być może wy­rów­nam ra­chu­nek, jeżeli umrzemy ra­zem. A poza tym, ra­zem może zdo­łamy po­wstrzymać skavenów nieco dłu­żej. Po to, abyś ty mógł iść dalej.— Ale dla­czego? — za­pytał Kon­rad. — Do­kąd?Sę­dziwy mag zda­wał się nie sły­szeć jego słów. Ru­szył z po­wro­tem tu­ne­lem, po­wra­cając do od­gło­sów bitwy. Jego przy­gar­biona po­stać znik­nęła w mroku.Litzen­reich był star­cem. Wilk be­stią. I obaj mieli wkrótce zgi­nąć po to, aby Kon­rad mógł pójść dalej cią­gną­cym się przed nim czar­nym tu­ne­lem.Stał chwilę bez ruchu. Nie chciał za­głę­biać się w ciemność kry­jącą nie­wia­domą. Jego ska­zani na za­gładę towa­rzy­sze zda­wali się lepiej od niego wie­dzieć, dla­czego się tu zna­lazł i co go czeka.Podjął de­cyzję. Za­wró­cił i po­biegł z po­wro­tem. On i Wilk byli towa­rzy­szami od tak dawna, że nie mógł go po­rzu­cić, a Lit­zen­reich także stał się jego so­jusz­ni­kiem. Prze­żyją wspólnie albo ra­zem zginą.Pędził tu­ne­lami, kie­rując się dźwię­kami roz­paczliwej walki i wreszcie doj­rzał w tu­nelu przed sobą słabe światełko. Po­wie­trze prze­sy­cone było ostrym odo­rem skaveń­skiej krwi.Gdy do­tarł do ja­skini, za­trzymał się i ogar­nął spoj­rze­niem scenę rzezi. Całe stada skavenów le­żały po­ko­tem, ale nie mniejsza ich liczba wal­czyła dalej. Wilk znaj­do­wał się wśród nich, bar­dziej martwy niż żywy. Nie był już bia­łym, lecz czerwo­nym wil­kiem, po­nie­waż każdy skrawek jego sier­ści sklejała krew — i większa jej część mu­siała nale­żeć do niego. Krwawił z setki ran, ale wal­czył. Jego szczęki za­trza­ski­wały się, pa­zury szar­pały. Mógł zgi­nąć w każ­dej chwili, za­lany falą na­cie­rają­cych z wrza­skiem skavenów.Litzen­reich rów­nież się tu znaj­do­wał. Stał koło wy­lotu tu­nelu, ale wro­go­wie znowu nie zwracali na niego uwagi, jakby nie przedsta­wiał żad­nego nie­bez­pie­czeń­stwa.Konrad zda­wał sobie sprawę, że to ostateczna bitwa. Z pod­ziemnej sali nie było już drogi od­wrotu. Ale czyż można było lepiej zgi­nąć niż z mie­czem w dłoni, wal­cząc u boku towa­rzy­szy prze­ciwko naj­bar­dziej znie­na­wi­dzo­nemu wro­gowi?Ruszył do przodu, ale za­trzymał się, gdy Lit­zen­reich od­wró­cił się gwałtow­nie i spoj­rzał na niego.Mag skie­rował swoją la­skę w stronę Kon­rada, dając mu znak, by się cof­nął, a po­tem skie­rował ją ku górze i wy­strzelił z niej biały zyg­zak bły­ska­wicy. Chwilę póź­niej roz­legł się ogłu­sza­jący trzask, od­głos pę­kają­cych po­tęż­nych blo­ków skal­nych i całe skle­pie­nie ja­skini się za­padło. Nie­zli­czone tony gła­zów ru­nęły w dół, miażdżąc wszyst­kich — skavenów, czło­wieka i tego, który kie­dyś był człowie­kiem.Ani Lit­zen­reich, ani Wilk nie mo­gli prze­żyć tego kata­kli­zmu.Zginęli, aby Kon­rad mógł kon­tynu­ować swoje dzieło i nie po­zo­stało mu nic in­nego, jak tylko za­wró­cić i ru­szyć przed sie­bie.Po­szedł, za­głę­bia­jąc się w mrok, na spo­tka­nie z prze­zna­cze­niem. * * *Mi­nąw­szy miej­sce, w któ­rym za­wró­cił Lit­zen­reich, gdzie tunel roz­dzie­lił się na dwa ko­ryta­rze, Kon­rad intu­icyj­nie wy­brał lewe od­gałę­zie­nie. Na na­stęp­nym mrocznym skrzyżo­wa­niu skrę­cił w prawo, znowu kie­rując się we­wnętrznym prze­ko­na­niem, że musi iść w tym wła­śnie kie­runku, cho­ciaż wciąż nie orientował się, jaki bę­dzie punkt do­ce­lowy. Miał nie­mal wra­żenie, że widzi dal­szą drogę — zu­peł­nie jakby utra­cony dar przewi­dy­wa­nia po­wró­cił, by nim kie­ro­wać.Z za­gad­kową tar­czą w jed­nej dłoni i no­wym mie­czem w dru­giej, Kon­rad zanu­rzał się coraz bar­dziej w pół­mrok. Drogę oświetlały mu mi­go­czące latar­nie, któ­rych re­fleksy wa­biły go coraz dalej i da­lej.Pano­wała cał­ko­wita cisza. Nie było do­bie­gają­cego z od­dali szczęku broni, peł­nych bólu przed­śmiertnych wrzasków. Wyj­ście z ja­skini zo­stało cał­ko­wicie za­blo­ko­wane przez spa­da­jące bloki skalne i żadna horda gry­zoni nie była w sta­nie go ści­gać — przy­najmniej chwilowo.Ale ten pod­ziemny świat był kró­le­stwem skavenów, które z całą pew­no­ścią znały każdy szlak w la­bi­ryn­cie pod ce­sar­ską sto­lica. Kon­rad do­my­ślał się, że już nie­długo po­zo­sta­nie sam. Na­słu­chi­wał od­gło­sów zbli­żania się wro­gów.Na ra­zie jedy­nymi dźwię­kami był od­głos jego bu­tów stą­pają­cych po zim­nej, ka­miennej pod­łodze i tar­czy ocie­rają­cej się od czasu do czasu o wil­gotne ściany wą­skiego ko­ryta­rza. Puls Kon­rada zdą­żył już się uspokoić po za­cie­kłej walce w ja­skini, ale wciąż czuł krew mknącą przez jego żyły. Wy­da­wało mu się, że sły­szy swoje dud­niące serce i że dźwięk ten ostrzega wszyst­kich kry­ją­cych się przed nim wro­gów.Być może do szczurolu­dzi dołą­czyły już stada ich ohydnych so­jusz­ni­ków. Każdy sta­wiany przez niego krok zbli­żał go do na­stęp­nej za­sadzki, każda mi­ja­jąca se­kunda mo­gła nieść groźbę ataku. Ale po jed­nym kroku na­stę­po­wał drugi, a po­tem jesz­cze jeden i wciąż nie było śladu skavenów. Kon­rad wchodził coraz głę­biej w pod­zie­mia mia­sta, coraz bar­dziej od­dalał się od po­wierzchni.Mo­mentami miał wra­żenie, jakby nie pa­no­wał nad swoim cia­łem. Gdyby na­wet chciał się za­trzymać i za­wró­cić, nie byłby w sta­nie tego zro­bić. Znajdo­wał się tu, gdzie skie­ro­wało go prze­zna­cze­nie, w obli­czu tego, co miał do­ko­nać, i mu­siał ode­grać wy­zna­czoną mu rolę. Po to Wilk i Lit­zen­reich od­dali swoje ży­cia.Dotarł do na­stęp­nego skrzyżo­wa­nia, bez na­my­słu skrę­cił w lewo i zo­ba­czył przed sobą odle­głe światło. Jego źró­dłem nie było jed­nak światło jed­nej z mija­nych olej­nych lamp. Jego natę­żenie nie ule­gało zmianie i znaj­do­wało się na po­zio­mie ziemi, jakby są­czyło się pod fra­mugą drzwi.Ruszył ostrożnie przed sie­bie. Rze­czy­wi­ście, bez­po­śred­nio przed nim znaj­do­wały się drzwi. Sprawiały wra­żenie jakby za­my­kały wyj­ście z labi­ryntu tuneli, po­nie­waż pa­dało zza nich dzienne światło. Ale prze­cież było to zu­peł­nie nie­moż­liwe — wszak znaj­do­wał się zbyt głę­boko pod zie­mią.Konrad za­trzymał się przy końcu ko­ryta­rza, na odle­głość klingi mie­cza od drewnia­nych drzwi. Sprawiały zna­jome wra­żenie, zu­peł­nie jakby po­wi­nien je roz­po­znać. Serce po­now­nie za­częło mu szyb­ciej bić, a na roz­grzane ciało wy­stąpił zimny pot. Ro­zej­rzał się wo­koło, po­pa­trzył przez ramię w nie­prze­nik­nioną ciemność. W wą­skim tu­nelu wciąż pa­no­wała cał­ko­wita cisza, a jed­nak czuł, że nie jest już sam. Coś znaj­do­wało się przed nim, coś cze­kało rów­nież za drzwiami.Coś albo ktoś.Otwar­cie drzwi było łatwą rze­czą, ale prze­ra­żała go myśl o tym, co może za nimi od­na­leźć.Otarł przedra­mie­niem pot z czoła. Twarz miał lepką od krwi z jego wła­snych ran i wy­to­czo­nej z za­bi­tych skavenów.Konrad nie orientował się, jak długo stał w ciemności, z mie­czem go­to­wym do za­dania ciosu temu cze­muś, co po­jawi się przed nim, gdy otworzą się drzwi. Ale się nie otworzyły. Wie­dział, że musi to zro­bić sam.Do­tknął szty­chem mie­cza drewnianą deskę, wy­cią­gnął rękę, pchnął drzwi i jed­nym su­sem prze­sko­czył próg, na­tychmiast szy­kując się do obrony przed spo­dziewa­nym ata­kiem.Tak jak oczekiwał, nie zna­lazł się na ze­wnątrz.Był w środku... w środku karczmy Adolfa Branden­he­imera!Drzwi za­trza­snęły się za Kon­ra­dem, wię­żąc go w prze­szło­ści, w karczmie, gdzie pra­co­wał przez większą część życia.Wszystko było złu­dze­niem, wizją prze­szło­ści, która miała go spę­tać. Karczma spło­nęła w dniu, gdy hordy Cha­osu cał­ko­wicie zniszczyły wio­skę.W środku nie było ludzi, ale każdy szczegół sta­nowił ide­alną kopię detali ory­gi­nal­nego bu­dynku. Na pale­nisku pło­nął ogień, kle­pisko po­kry­wała słoma, stały pry­mi­tywne stoły i ławy, sufit czer­niał od sadzy. Kon­rad za­uwa­żył, że przez okna wi­dać ka­wa­łek wio­ski. Nad ogniem piekł się dzik, na stole, przed ba­rył­kami z pi­wem, stały cy­nowe kufle. Można było od­nieść wra­żenie, że lada chwila Branden­he­imer wrzaśnie na Kon­rada, aby obró­cił rożen albo na­pełnił kufle.Ale karczmarz nie żył już od dawna. Kon­rad wi­dział, jak głową Branden­he­imera po­słu­żono się za­miast piłki w koszmar­nym me­czu, który triumfu­jące mu­tanty roze­grały po rzezi urzą­dzo­nej w wio­sce.Nic tu nie było praw­dziwe.Uwagę Kon­rada zwróciło nagle coś, czego po­przednio nie było w karczmie. Wreszcie poru­szył się, wolno zmie­rza­jąc w stronę stołu, na któ­rym leżał ów obcy przedmiot.Było to owalne lu­sterko, któ­rego ramka i rączka zro­bione zo­stały ze sre­bra wy­sa­dza­nego dro­gimi ka­mie­niami.Lu­sterko Elyssy.W nim wła­śnie po raz pierwszy zo­ba­czył wła­sną twarz, uj­rzał, że jego oczy róż­nią się od sie­bie barwą, i tak wiele in­nych szczegó­łów...To rów­nież mu­siał być czar, ale nagle zo­rientował się, że zsuwa tar­czę z le­wego ra­mie­nia, kła­dzie ją na stole i pod­nosi lu­sterko. Nie miał ochoty spo­glą­dać w jego taflę, ale nie mógł się przed tym po­wstrzymać. Przyglą­dał się swojemu odbi­ciu — bro­datej, ochlapanej krwią twa­rzy — i przy­po­mniał sobie, że już się takim wi­dział — do­kład­nie takim.Nagle wy­dało mu się, że jego twarz się roz­pływa, za­mie­niona przez obli­cze ko­goś in­nego, ko­goś o wiele młodszego, ale o oczach, z któ­rych rów­nież każde było in­nego ko­loru — jedno zie­lone, dru­gie złote.I uświado­mił sobie, że pa­trzy na sie­bie ta­kiego, ja­kim był daw­niej, wi­dział swoją młodą twarz z dnia, kiedy po raz pierwszy po­pa­trzył w lu­stro — do­kład­nie to samo lustro.Poczuł za sobą czy­jąś obecność i od­wró­cił się gwałtow­nie.To był Cza­szkolicy!Sie­dział przy jed­nym ze sto­łów, po­pija­jąc piwo z ku­fla.— Na­pi­jesz się? — za­pro­po­no­wał, pod­su­wa­jąc Kon­ra­dowi drugi kufel. — Wy­glą­dasz jakby ci się przy­dał ły­czek piwa.Konrad sko­czył do przodu, z za­krwa­wioną klingą wy­mie­rzoną w sie­dzącą po­stać. Cza­szkolicy na­wet nie drgnął. Jego blada po­stać była jak daw­niej nie­natu­ralnie chuda, na gło­wie przy­po­mi­nają­cej tru­pią nie było ani jed­nego wło­ska. Był ubrany w strój dwo­rza­nina — zie­loną pele­rynę, ha­fto­waną bluzę, ele­ganckie spodnie i wy­glan­so­wane buty, ale nie wi­dać było u jego boku ra­piera z ozdobną gardą. Wszystko wskazy­wało na to, że jest bez broni.Spoj­rzał na sztych mie­cza, znaj­du­jący się kilka cali od jego torsu, i wy­pił łyk piwa.— Na­wet kiedy by­łem człowie­kiem, nie mia­łem serca — oznajmił, uśmie­cha­jąc się iro­nicz­nie.Nie było wąt­pli­wo­ści, co miał na myśli. Jego alu­zja doty­czyła owego mo­mentu, gdy Kon­rad trafił go strzałą w pierś — i nie wy­to­czył ani kro­pli krwi.Konrad cze­kał od tak dawna na chwilę, gdy bę­dzie miał szansę za­bić Cza­szkolicego. Ale jak można zgła­dzić nie­śmiertel­nego?Do tej pory przy­pusz­czał, że w cza­sie spo­tka­nia z Cza­szkolicym bę­dzie prze­ra­żony, ale za­miast lęku czuł ogromny spo­kój. Wiele bo­wiem zda­rzyło się od chwili, gdy po raz pierwszy spo­tkał tę wy­chu­dzoną po­stać, która wy­szła bez szwanku z pie­kła, w ja­kie zmienił się dwór Ka­strin­gów. Kon­rad póź­niej wi­dział wiele dziwniej­szych rze­czy i był świad­kiem jesz­cze bar­dziej nie­wia­ry­god­nych zda­rzeń.Spo­glą­dali na sie­bie. Nie­ludz­kie spoj­rze­nie oczu, w któ­rych na­wet nie drgnęła po­wieka, wy­dało mu się dziwnie zna­jome. Za­równo tę­czówki, jak i źre­nice były czarne jak wę­giel — do­kład­nie tak samo jak u Elyssy.— Gdzie jest Ely­ssa? — za­pytał Kon­rad. — Co z nią zro­biłeś? Je­żeli wy­rzą­dzi­łeś jej krzywdę...— Nigdy nie skrzyw­dził­bym ro­dzo­nej córki.— Twojej córki?— Już ci mó­wi­łem — kie­dyś by­łem człowie­kiem. Dla­cze­góż więc nie miał­bym mieć córki?— Ale... — Kon­rad po­trzą­snął głową. W gło­wie kłębił mu się w wir sprzecz­nych myśli i wspo­mnień, po­my­słów i po­dej­rzeń.Do­szedł już do wniosku, że wszystkie czę­ści jego życia były ze sobą związane, że wszyscy lu­dzie, z któ­rymi się ze­tknął, są połą­czeni jakąś nie­wi­dzialną siecią, która więzi go w nie­ubła­gany spo­sób. I to wła­śnie Cza­szkolicy uplótł tę kunsz­towną plą­ta­ninę nici, w które Kon­rad był za­plą­tany od tak dawna. Był pają­kiem, wciągają­cym go do wnę­trza swej śmiercio­no­śnej pu­łapki, a tu znaj­do­wało się jego gniazdo.— Odłóż miecz, Kon­ra­dzie — oznajmił Cza­szkolicy. — Stal nie może mnie zabić, na­wet jeżeli do me­talu klingi do­mie­szano pył spa­cze­nia.Konrad pa­trzył na wid­mową po­stać, która od tak dawna go prze­śla­do­wała.— Wiem wszystko — od­parł Cza­szkolicy, od­po­wia­dając na nie za­dane pyta­nie. — Napij się — dodał i jego ko­ściste palce po­now­nie prze­su­nęły kufel w stronę Kon­rada.Konrad wciąż trzymał miecz wy­mie­rzony w swojego od­wiecz­nego wroga, ale odło­żył lustro na stół i ujął kufel lewą ręką. Pod­niósł na­czy­nie do ust, po­wą­chał napój, a po­tem spró­bo­wał— Kim jesteś? — za­pytał i wy­pił duży haust.— Oj­cem Elyssy.— Kim jesteś? — po­wtó­rzył Kon­rad. — Ja­kiemu podłemu bó­stwu Cha­osu słu­żysz? Kim­kol­wiek on jest, twój pod­stępny plan za­wiódł. Karl-Franz żyje i wciąż jest cesa­rzem. Spi­sek skavenów się nie udał.— Skaveni! — Cza­szkolicy roze­śmiał się bez cie­nia we­soło­ści w gło­sie. Wy­pił ko­lejny łyk piwa i po­now­nie spoj­rzał na Kon­rada. — Ce­sarz nie ma tu żad­nego zna­cze­nia, Kon­ra­dzie. Ty na­to­miast jesteś o wiele waż­niej­szy dla przy­szło­ści Ce­sar­stwa. I dla­tego mu­sisz umrzeć. Dla­tego już kil­ka­krot­nie pró­bo­wa­łem spo­wo­do­wać twoją śmierć.— Wio­ska? — rzekł Kon­rad.— Zo­stała znisz­czona, aby można było cię zabić. A po­tem ko­pal­nia — Cza­szkolicy wzruszył ra­mio­nami nie­mal ludz­kim ge­stem. — I kilka in­nych przy­pad­ków. Je­steś bar­dzo od­porny. Dla­tego zo­stałeś sprowa­dzony wła­śnie tutaj, w pod­zie­mia Alt­dorfu, aby można cię było usu­nąć. Spi­sek prze­ciwko ce­sa­rzowi był jedy­nie pod­stę­pem, który miał do­pro­wa­dzić do two­jej zguby. Ale być może nie po­wi­nie­nem był po­wie­rzać skavenom dzieła twego zniszcze­nia.Konrad po­kręcił z nie­do­wie­rza­niem głową, sta­rając się zro­zu­mieć to, co przed chwilą usły­szał. Był o wiele waż­niej­szy od cesa­rza?— Pew­nie by się im udało — do­dał Cza­szkolicy. — gdyby nie ci dwaj, mag i na­jem­nik. Po­świę­cili się, abyś mógł prze­żyć. Tylko lu­dzie do­bro­wol­nie rezy­gnują ze swego ży­cia, na rzecz swego po­bra­tymca — znowu na­pił się piwa. — Nie­mal czuję się dumny, że nale­ża­łem kie­dyś do tego ga­tunku.— Nigdy nie mógłbyś być jed­nym z mo­jego ga­tunku — rzucił wy­zy­wa­jąco Kon­rad.— Ale nim by­łem, za­nim sta­łem się... — Cza­szkolicy prze­rwał w pół zda­nia.— Sta­łeś się kim? — za­pytał Kon­rad.W Czaszce wciąż jesz­cze było wi­dać wiele ludz­kich cech. Nie można było do­strzec żad­nych ob­ja­wów mu­tacji i nie nosił sym­boli żad­nego z bóstw Cha­osu. Był jed­nym z prze­klę­tych. Jego pan za­pewne wy­na­gro­dził go umiejętno­ścią prze­cho­dze­nia przez ogień i prze­życia ran, które mu­siały dla każ­dej innej ży­wej istoty oka­zać się śmiertelne. Cza­szkolicy mu­siał być nie ja­kimś zwy­czaj­nym sługą, ale jed­nym z Szermie­rzy któ­regoś z wro­gich bóstw.— Czy masz za­miar mnie zabić? — za­pytał Kon­rad, nie sły­sząc od­po­wie­dzi na po­przednie pyta­nie.— Gdy­bym chciał, mógłbym cię zabić w two­jej wio­sce — od­parł Cza­szkolicy — ale ja nie za­bijam.— Nie... Wy­sy­łasz in­nych, żeby to zro­bili.Kości­sta po­stać pod­nio­sła kufel, w ge­ście uznania dla szybkiej orientacji Kon­rada.I na­gle Kon­rad uświado­mił sobie, któ­remu władcy Cha­osu Cza­szkolicy służy. Tylko je­den uczynił z pod­stępu i zdrady sztukę i ma­ni­pu­lował każda inną istotą, dla wła­snej per­wer­syj­nej przyjem­ności. Nie­kiedy znany był jako Zmienia­jący Drogi albo jako Wielki Spi­sko­wiec; inni mó­wili o nim jako o Twórcy Losu albo Mi­strzu For­tuny.— Tze­entch! — syk­nął.— Ty rów­nież mógłbyś słu­żyć mo­jemu panu, Kon­ra­dzie — oznajmił Cza­szkolicy.— Co?!Konrad wciąż stał nad nie­człowie­kiem, a jego nowa klinga mie­rzyła w pierś Szermie­rza.— Masz do ode­gra­nia wielką rolę w przy­szło­ści Ce­sar­stwa i Sta­rego Świata. Czemu nie miał­byś jej ode­grać tak, aby przy­nio­sła ko­rzyść wła­śnie tobie? Wcale nie mu­simy być wro­gami, jeżeli mamy szansę być so­jusz­ni­kami, Kon­ra­dzie.— Co to za pod­stęp?— Pod­stęp? Ja? — Cza­szkolicy roze­śmiał się. Po­pa­trzył obok Kon­rada na trój­kątną tar­czę. — Są­dzi­łem, że cię to za­inte­re­suje?Konrad uwa­żał dotąd, że tar­cza nale­żała kie­dyś do elfa, który był prawdzi­wym oj­cem Elyssy. Ale teraz wie­dział, że Cza­szkolicy mówi prawdę i istot­nie jest oj­cem dziew­czyny. Mieli takie same oczy i wła­śnie po nim mu­siała odziedzi­czyć ma­giczny ta­lent.— Dla­czego po­winno mnie to za­inte­re­so­wać? — za­pytał Kon­rad.— Herb. Taki sam jak na strzale, którą we mnie wy­pu­ściłeś. Dla­tego da­łem tę tar­czę członkowi straży przy­bocznej Gaxara, abyś mógł ją zo­ba­czyć i ru­szyć w po­ścig.— Ty mu ją dałeś? A skąd ją mia­łeś?— Od two­jego ojca.— Co..?Konrad wpił spoj­rze­nie w czarne oczy Cza­szkolicego. Cał­ko­wicie zdezo­riento­wany, opu­ścił na chwilę wzrok i po­pa­trzył na owalne lustro. Po­wi­nien był w jego tafli zo­ba­czyć odbi­cie Cza­szkolicego, ale za­miast tego, ujrzał inną po­stać sie­dzącą przy stole.Elyssa!Cza­szkolicy znik­nął. Na jego miej­scu sie­działa Ely­ssa. Być może nigdy go tu nie było i to dziew­czyna przy­brała po­stać swojego ojca — albo może Szermierz Tze­en­tcha teraz ukrywał się, uda­jąc swoją córkę.Czarne włosy dziew­czyny się­gały pasa. Miała na sobie białą, weł­nianą suk­nię bez żad­nych ozdób. Po­sta­rzała się od chwili, gdy Kon­rad ją po­znał i teraz pa­trzyła na niego ze zło­śli­wym roz­ba­wie­niem. Było to spoj­rze­nie, które już wi­dział i przy­po­mniał sobie, iż jego dar przewi­dy­wa­nia dawno temu prze­po­wie­dział mu, że Ely­ssa się zmieni i pew­nego dnia sta­nie się przy­czyną jego śmierci.Teraz wła­śnie na­stąpił ów dzień.Spo­glą­dali na sie­bie i wi­dział swoje od­bicie w jej czar­nych oczach.— Da­łam ci imię — po­wie­działa. — Da­łam ci wszystko. Uczyniłam cię, Kon­ra­dzie.— A ja cię ko­cha­łem — od­parł.Elyssa była stwo­rem Cha­osu. Za­pewne zaw­sze nim była i być może rze­czy­wi­ście Chaos można było zwalczyć jedy­nie Cha­osem.Jesz­cze moc­niej zaci­snął dłoń na rę­koje­ści mie­cza.„To już nie Ely­ssa — po­wie­dział sobie. — To nie dziew­czyna, którą ko­cha­łem, którą wciąż ko­cham”.Zato­czył łuk mie­czem, mie­rząc klingą w jej kark i za­mknął oczy na mo­ment przed tym, jak metal prze­ciął ciało dziew­czyny, odrą­bując jej głowę.— Jesz­cze się spo­tkamy, Kon­ra­dzie — roz­legły się ciche słowa. Kon­rad nie wie­dział, czy rze­czy­wi­ście je sły­szał, czy też ów głos, który mógł nale­żeć za­równo do Elyssy, jak i do Cza­szkolicego, za­brzmiał jedy­nie w jego wy­obraźni.Patrzył na le­żącą na pod­łodze od­ciętą głowę, sta­rając się nie zwracać uwagi na krew mie­sza­jącą się z ku­rzem. Oczy Elyssy były otwarte i wy­da­wały się spo­glą­dać pro­sto na niego, ale nie było w nich nie­na­wiści. Sprawiała wra­żenie znowu mło­dej, rysy jej twa­rzy były pełne spo­koju i po­gody. Może ta śmierć była oca­le­niem, zba­wie­niem jej du­szy.Konrad za­mknął na chwilę po­wieki i od­mó­wił w myśli mo­dli­twę. Przypo­mniał sobie coś jesz­cze z tego waż­nego dnia sprzed pię­ciu lat — przy­szłe wspo­mnienie tego wła­śnie wy­da­rze­nia. Wtedy wy­obra­ził sobie Ely­ssę martwą.Konra­dowi udało się do­trzeć tak da­leko jedy­nie dzięki mocy za­war­tej w jego no­wym mie­czu, ale spa­czeń nie wy­star­czał, by zabić Szermie­rza Cha­osu.I cho­ciaż Ely­ssa być może umarła, ten los na pewno nie spo­tkał Cza­szkolicego.Obraz karczmy za­czął się roz­pły­wać. Mi­raż się koń­czył. Ściany, pod­łoga i skle­pie­nie z po­wro­tem sta­wały się czę­ścią pod­ziemnej ja­skini.Konrad pod­niósł trój­kątną tar­czę, na­sunął ją na lewe ramię i za­ci­snął w dłoni miecz. Czuł, jakby sta­no­wiła część jego osoby, po­dob­nie jak łuk i strzały, które otrzymał od Elyssy. Wszystkie te przed­mioty nale­żały daw­niej do elfa... I czy rze­czy­wi­ście elf był jego oj­cem?Cza­szkolicy wcale nie miał po­wodu, żeby po­wie­dzieć mu prawdę, kłamstwo le­żało w jego natu­rze.Gdy ułuda znik­nęła, Kon­rad uświado­mił sobie, że prze­zwy­cię­żył prze­zna­cze­nie, które ska­zało go na śmierć.Zgi­nęła Ely­ssa. Jej ob­cięta głowa i martwe ciało le­żały na pod­łodze tu­nelu. Je­dyne do­wody pod­stępu Cza­szkolicego.Nie ist­niało więc coś ta­kiego jak prze­zna­cze­nie. Los Kon­rada zale­żał wy­łącz­nie od niego sa­mego, od jego umy­słu i dłoni.Spoj­rzał przed sie­bie i ujrzał nie­zli­czone pary czerwo­nych ślepi pa­trzące na niego z mroku.Był pa­nem swojego życia i nic nie było mu z góry prze­zna­czone — ale miał jesz­cze wiele bitew do sto­cze­nia, prze­ciw­ni­ków do zabi­cia, pod­bo­jów do do­ko­nania.Konrad uca­łował jelec swego mie­cza, pod­niósł broń w mil­czą­cym salu­cie dla Sig­mara, a po­tem ru­szył przed sie­bie tu­ne­lem w gąszcz cze­kają­cych wro­gów.Jego klinga spa­dała na ich zwie­rzęce ciała.Tarcza, która być może sta­no­wiła wła­sność jego ojca, od­bijała śmiercio­no­śne ciosy.Konrad prze­bijał się przez ohydne hordy Cha­osu, kie­rując się przed sie­bie, w bój, na spo­tka­nie światła. [top]