Roger Zelazny „Opowieść sprzedawcy” Dobrze, że zaplanowałem pozostawienie Merlina w Kryształowej Grocie na dłuższą chwilę. Dobrze, że nie pozostał tam na cały ten czas. Gdy przerwałem naszą atutową konwersację, przewracając kopnięciem szklankę mrożonej herbaty i wykrzykując „Cholera! Rozlałem...”, przewracałem w sprawnej ręce Atuty Zguby. Las Złomu. Niezły szkic, jednakże nie ważne było co przedstawiał. Dlatego kazałem Merlinowi ułożyć wachlarz z kart koszulkami do góry i wyciągnąłem jedną losowo. Było to na pokaz, aby zmylić Wzorzec. Wszystkie z nich prowadziły do miejsc na splunięcie od Kryształowej Groty, co było od samego początku prawdziwym powodem ich powstania. Na celu miały tylko wciągnąć Merlina w orbitę Groty, aby system alarmowy błękitnego kryształu ostrzegł mnie. Plan był taki, żebym przybył jak najszybciej i znalazł sposób na uwięzienie go. Niestety, nie otrzymałem wiadomości, kiedy wyciągnął Sfinksa, aby uciec mojej mamie. Jej neurotoksyny zablokowały niezbędny sygnał z jego systemu nerwowego – kolejny przypadek, kiedy pokrzyżowała moje plany, nawet bez starania się. Na dłuższą metę, nie miało to znaczenia. I tak złapałem tam Merlina. Tylko...wszystko się po tym zmieniło. -Luke! Ty głupcze! – zagrzmiała poprzez mnie wiadomość Wzorca, niczym kończący numer na koncercie rockowym. Lecz Las Złomu stał się wyrażniejszy i wyatutowywałem się, nim Wzorzec zrozumiał, że to herbata została na niego wylana, a nie krew. Podniosłem się kiedy Wzorzec rozmywał się i ruszyłem do przodu przez zardzewiałe krzaki pił tarczowych, las powykręcanych bel i podłoża potłuczonych butelek w radosnych kolorach. Zacząłem biec, a krew kapała z przeciętej lewej dłoni. Nawet nie zatrzymywałem się by ją przewiązać. Gdy tylko Wzorzec otrząśnie się z szoku i odkryje, że nie jest uszkodzony, zacznie skanować Cienie za mną i pozostałymi. Oni będą bezpieczni w rejonie drugiego Wzorca, a więc pozostałem ja. Ściany Kryształowej Groty potrafią zablokować każde nadnaturalne zjawisko, przeciw któremu byłem w stanie ją przetestować i miałem przeczucie, że osłonią mnie przed sondowaniem Wzorca. Problemem było tylko dotarcie tam, nim przetasuje Cienie aż do tego miejsca. Zwiększyłem szybkość. Byłem w formie. Mogłem biec. Mijałem rdzewiejące samochody i zwoje sprężyn łóżkowych, potłuczone dachówki, rozbite skrzynie… Pośród alejek popiołów, za ścieżkami kapsli i nakrętek… Czuwając. Oczekuję. Oczekuję aby świat przekoziołkował i zafalował, aby usłyszeć głos Wzorca ogłaszający: „Mam cię!” Wyszedłem z zakrętu i dojrzałem fragment czegoś błękitnego w oddali. Las Złomu – rezultat starożytnego Sztormu Cienia – zakończył się gwałtownie, gdy wkroczyłem na pochyły stok, zostając zastąpiony przez przestrzenie leśne o normalnym zróżnicowaniu. Usłyszałem kilka ptasich śpiewów kiedy przechodziłem i bzyczenie owadów, ponad jednostajnymi uderzeniami moich stóp o ziemię. Niebo całe było zakryte chmurami, ale biegnąc nie mogłem nic powiedzieć o temperaturze czy też wietrze. Błyszczący wzgórek błękitu powoli rósł. Utrzymywałem tempo. W tej chwili pozostali powinni być już bezpieczni, jeśli w ogóle im się udało. Diabli! Im już równie dobrze może nie grozić żadne niebezpieczeństwo. Zaledwie chwila w tym strumieniu czasu była znacznie dłuższym momentem w głównym nurcie. Mogą sobie siedzieć w kółku, zajadając i dowcipkując. Nawet mogą ucinać sobie drzemkę. Połknąłem przekleństwo, aby zaoszczędzić oddech. Może to również oznaczać, że Wzorzec miał więcej czasu na poszukiwania niż się mogło wydawać... Większa, coraz większa, błękitna grań. Postanowiłem sprawdzić jak się ma mój końcowy sprint. Wrzuciłem wyższy bieg i przytrzymałem go. Ziemia i powietrze wibrowały od, jakby mogło się zadawać, huku grzmotu. Mogła to być reakcja zirytowanego tworu, na to iż w końcu mnie odnalazł. Mógł to być równie dobrze huk grzmotu. Nie przestawałem przebierać nogami i chwile potem hamowałem, aby nie rozbić się o kryształową ścianę. Nie było jeszcze piorunów. Zacząłem zdzierać sobie dłonie i palce u nóg, gdyż nigdy wcześniej nie próbowałem wspinaczki tą stroną. Jednocześnie moje płuca pracowały niczym miechy, a lekki deszcz, który zaczął padać, mieszał się z moim potem. Zostawiałem krwawy ślad na kamieniu, ale wkrótce powinien zostać zmyty. Osiągając szczyt, pospieszyłem do wejścia na czworaka, wrzuciłem wpierw nogi, zawisłem, potem puściłem się i spadłem do mrocznego wnętrza, pomimo iż obok była drabinka. Najważniejszy był pośpiech. Dopóki nie stanąłem wewnątrz tego cienistego błękitu, wciąż dysząc, nie czułem się bezpiecznie. Jak tylko zaczerpnąłem powietrza, pozwoliłem sobie na śmiech. Udało mi się. Uciekłem Wzorcowi. Chodziłem po komorze, uderzając się po udach i waląc w ściany. Czułem się dobrze po odniesionym zwycięstwie i miałem ochotę to opić. Pospieszyłem do drabiny, zlokalizowałem butelkę wina, otworzyłem ją i napiłem się. Potem udałem się do bocznej jaskini, w której wciąż znajdował się śpiwór. Usiadłem na nim i nie przestawałem chichotać, w trakcie gdy w umyśle odtwarzałem nasze doświadczenia przy Pierwotnym Wzorcu. Moja lady Nadya była taka wspaniała. Tak samo Merlin, jeśli o to chodzi. Teraz… Zastanawiałem się czy Wzorzec będzie nadal urażony. To znaczy, ile musi minąć czasu abym mógł opuścić to miejsce, bez uczucia ciągłego zagrożenia? Nie umiałem powiedzieć. Niestety. Jednakże, Wzorzec musiał za długo istnieć w pobliżu tych ludzi, którzy przebywają blisko jego posiadłości, tzn. Amberytów, i może zachowywać się w sposób tak podobny do nich. Czyż nie? Pociągnąłem kolejny łyk. Mogę tu trochę posiedzieć. Użyje czaru, aby zmienić swój wygląd – zdecydowałem. Kiedy opuszczę to miejsce, będę miał ciemne włosy i brodę (na zaczątkach prawdziwej), szare oczy, prosty nos, wyższe kości policzkowe i mniejszy podbródek. Będę wyższy i znacznie chudszy. Zamienię swoje zwyczajowe jasne na ciemne ubrania. Również nie będzie to lekki, kosmetyczny czar. Musi być silny, z głębią i sensem. Dumając nad tym, wstałem i poszedłem po jedzenie. Znalazłem puszkowaną wołowinę i suchary. Użyłem pomniejszego czaru i podgrzałem puszkę zupy. Nie, nie było to pogwałcenie fizycznych praw tego miejsca. Kryształowe ściany blokują wysyłanie na i z zewnątrz, a moje czary przybyły tu razem ze mną i funkcjonowały wewnątrz. Jedząc znów pomyślałem o Naydii, Merlinie i o Coral. Cokolwiek się z nimi działo, złego lub dobrego, czas działał na ich korzyść. Nawet jeśli pozostałbym tutaj na krótką chwilę, rozwój wydarzeń tam w domu byłby niezmierzony przy obecnym upływie czasu tutaj. A jakiej linii czasu trzymał się Wzorzec? Wydaje mi się że wszystkich, na swój sposób, ale czułem, że w szczególności jest ściśle powiązany z głównym nurtem przepływu w Amberze. Tak naprawdę, to byłem niemal pewien tego, ponieważ to właśnie tam rozgrywała się akcja. Więc jeśli chciałem szybko zacząć działać, to mogłem pozostać tutaj tylko tak długo, aby moja dłoń zagoiła się. Ale tak naprawdę, jak bardzo Wzorzec mógł chcieć mnie dopaść? Jak ważny dla niego byłem? Kim byłem z jego punktu widzenia? Król pomniejszej krainy w Złotym Kręgu. Zabójca jednego z książąt Amberu. Syn człowieka, który miał zamiar niegdyś zniszczyć go… Wzdrgnąłem się na tą myśl, ale z drugiej strony Wzorzec pozwolił mi żyć całe moje życie, bez żadnego odwetu za działania taty. Zaś mój udział w obecnych interesach był minimalny. Coral była jego głównym celem, potem Merlin. Być może byłem ultra-ostrożny. Najprawdopodobniej zostałem odsunięty od jego głównych rozważań w momencie, w którym znikłem. Jednak nadal nie miałem zamiaru wychodzić stąd bez tego przebrania. Skończyłem jeść i dokończyłem wino. A co będzie jak stąd wyjdę? Czym się dokładnie zajmę wtedy? Wiele możliwości przetoczyło mi się w głowie. Poza tym zacząłem ziewać, a śpiwór wyglądał całkiem nieźle. Niebieską falą zajaśniała błyskawica poprzez ściany. Potem nadszedł grom, niczym nadpływające jutro. Jutro będę planował… Wczołgałem się do wewnątrz i ułożyłem się. Chwilę później, już mnie nie było. Nie mam pojęcia jak długo spałem. Gdy wstałem wykonałem kilka pompek, aby wypracować odruchy wykonałem serię energicznych, rutynowych ćwiczeń, umyłem się, po czym zjadłem przyjemne śniadanie. Poczułem się znacznie lepiej niż poprzedniego dnia, a moja dłoń już zaczęła się goić. Potem usiadłem i wpatrywałem się w ścianę, prawdopodobnie przez godziny. W jakim kierunku skierować swoje działania? Mógłbym pospieszyć do Kashfy i królowania, mógłbym wyruszyć za przyjaciółmi, lub zniknąć z widoku i prowadzić dochodzenie, dopóki nie dowiedziałbym się co się dzieje. To była kwestia przydzielenia priorytetów. Co jest najważniejszą rzeczą, jaką mógłbym zrobić dla wszystkich zainteresowanych? Myślałem nad tym aż do pory obiadowej i znów jadłem. Po tym wziąłem bloczek oraz ołówek i zacząłem przypominać sobie pewną panią, szczegół po szczególe. Majstrowałem przy tym całe popołudnie, aby skrócić, dopóki nie uznałem że mi się udało. Kiedy dałem sobie spokój na obiad, miałem już wszystkie jutrzejsze działania zaplanowane. Następnego poranka moja rana w znacznym stopniu znikła, a ja wyczarowałem sobie lustro na gładkiej powierzchni ściany. Używając lampy olejnej, aby nie marnować czaru oświetlenia, wyczarowałem wysoką, ciemną postać, nakładając wszystkie te orle rysy na swoje naturalne, dopełniając je brodą. Spojrzałem na swe dzieło i stwierdziłem, że jest dobrze zrobione. Potem przemieniłem ostatnim czarem wygląd swoich ubrań, aby dopełnić nowego mnie. Powinienem załatwić sobie prawdziwe ubrania tak szybko jak to możliwe. Nie ma sensu marnować dużej mocy na coś tak trywialnego. Zrobiłem to wszystko jako pierwszą rzecz, gdyż chciałem nosić przebranie cały dzień, aby przesiąknęło i żebym mógł zobaczyć czy nie ma jakiś ukrytych wad w moim dziele. Potem postanowiłem się przespać w nim, z tego samego powodu. Tego popołudnia znów wziąłem bloczek. Przestudiowałem dzieło dnia poprzedniego, po czym przewróciłem na czystą stronę i wykonałem Atut. Był w sam raz. Następnego poranka, po rutynowych zajęciach, przejrzałem się w lustrze raz jeszcze. Byłem usatysfakcjonowany. Zainstalowałem drabinę, aby wyjść z jaskini. Był wilgotny, zimny poranek, z kilkoma prześwitami błękitu pomiędzy chmurami. Może znów padać. Ale co mnie to do cholery obchodzi? Właśnie spadałem stąd.. Sięgnąłem po mój szkicownik i zatrzymałem się. Przypomniałem sobie o innych Atutach, którymi zajmowałem się przez lata i o jeszcze jednej sprawie. Wyciągnąłem talię kart. Otworzyłem i zacząłem powoli je przeglądać, dopóki nie doszedłem do najsmutniejszej – przedstawiającej ojca. Zatrzymałem tą kartę ze względu na sentyment, a nie użyteczność. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem, ale nie wyciągnąłem jej aby powspominać. Zrobiłem to ze względu na przedmiot, który miał u boku. Skoncentrowałem się na Werewindle, ze wszech miar magicznym mieczu, w jakiś sposób powiązanym z Greyswandir’em Corwina. Przypomniałem jak Merlin opowiadał mi, jak jego ojciec przywołał Greyswandira do siebie w Cieniu, zaraz po ucieczce z lochów Amberu. Była jakaś specjalna więź pomiędzy nim, a bronią. Zastanawiałem się. Skoro czas mnie gonił, a nowe przygody czekały na mnie, byłoby chyba właściwe zmierzyć się z rzeczami odpowiednio przygotowanym we właściwe żelazo. Chociaż tata nie żył, Werewindle jakoś żył. Więc choć nie mogłem dosięgnąć ojca, mogłem w jakiś sposób sięgnąć ostrza, który wedle ostatnich raportów, był gdzieś w Dworcach Chaosu? Skupiłem swoją uwagę na nim, przywołując w myślach. Wydało mi się, że coś poczułem. A kiedy dotknąłem miejsca na karcie gdzie się znajdował, poczułem zimno. Sięgnąłem. Dalej, mocniej. Wtedy nadeszła przejrzystość i bliskość oraz uczucie chłodnej, obcej inteligencji skupionej na mnie. -Werewindle – powiedziałem cicho. Jeśli istnieje echo przy braku pierwotnego dźwięku, to właśnie to usłyszałem. -Synu Branda – doszedł mnie pogłos. -Mów mi Luke. Nastąpiła cisza. Potem: -Luke – doszedł pogłos. Sięgnąłem przed siebie, złapałem i przeciągnąłem. To była pochwa. Sięgnąłem po raz kolejny. Trzymałem go w swoich dłoniach i przyciągałem. Pływało niczym płynne złoto dookoła zdobienia, jakie było na nim wyryte. Podniosłem go, wyciągnąłem przed siebie i wykonałem cięcie. Wyglądał nieźle. Wyglądał perfekcyjnie. Czuło się wyjątkowa moc leżącą za każdym jego ruchem. -Dzięki – powiedziałem, a echo śmiechu przyszło i odeszło. Podniosłem szkicownik i otworzyłem na właściwej stronie, mając nadzieję, że to dobry moment na rozmowę. Spoglądałem na delikatne rysy kobiety, jej nieostre spojrzenie, które w jakiś sposób wskazywało głębię i szerokość jej wizji. Po kilku chwilach strona stała się zimna pod moim dotykiem, a szkic nabrał wrażenia trójwymiarowości, wydawało się że lekko się poruszył. -Tak? – doszedł mnie jej głos. -Wasza Wysokość – powiedziałem. – Jakkolwiek odbierasz te rzeczy, chciałbym abyś wiedziała, że moja zmiana wyglądu jest zamierzona. Miałem nadzieję… -Luke – odrzekła – oczywiście, że poznaje ciebie, będącego teraz samemu Jego Wysokością – jej wzrok wciąż był nieostry. – Jesteś zakłopotany. -W rzeczy samej. -Czy życzysz sobie przejść? -Jeżeli jest to stosowne i dogodne. -Oczywiście. Wyciągnęła swoją dłoń. Sięgnąłem, lekko chwytając ją. Jej studio stało się przejrzyste, znikło szare niebo i kryształowe wzgórza. Zrobiłem krok w jej stronę i już tam byłem. Natychmiast padłem na kolana, odpinając mój pas i oferując jej swój miecz. Z daleka słyszałem odgłosy cięcia drewna. -Wstań – powiedziała, dotykając moich ramion. – Chodź i usiądź. Napij się ze mną herbaty. Podniosłem się i podążyłem za nią do stolika w rogu. Zdjęła z siebie zakurzony fartuch i powiesiła go na ściennym wieszaku. Kiedy przygotowywała herbatę, przyglądałem się małej armii statuetek, które pokrywały jedną ścianę i biwakowały w losowo rozrzuconych sektorach wyjątkowo dużego pokoju – małe , realistyczne, impresjonistyczne, piękne, groteskowe. Pracowała głównie w glinie, chociaż kilka mniejszych wykonanych było z kamienia, a na dalekim końcu pokoju stały paleniska, lecz teraz były zimne. Kilku dziwnych lotników nietypowych kształtów było podwieszonych do belek sufitowych. Kiedy dołączyła do mnie, sięgnęła i dotknęła mojej lewej dłoni, znajdując pierścień, który mi dała. -Tak, cenię sobie ochronę Królowej – powiedziałem. -Nawet gdy teraz sam jesteś monarchą samemu, kraju będącego w przyjacielskich stosunkach z nami? -Nawet teraz – odrzekłem. – Do tego stopnia, że chciałbym częściowo odwzajemnić to. -Oh? -Nie jestem przekonany, czy Amber jest świadom ostatnich wydarzeń, w których brałem udział, albo o których wiem, co może dotyczyć jego dobrobytu. Chyba, że Merlin odezwał się ostatnio. -Merlin się nie odezwał – odpowiedziała. – Jeśli posiadasz informacje istotne dla kraju, wtedy być może powinieneś przekazać je bezpośrednio Randomowi. Nie ma go tutaj teraz, ale mogę się z nim skontaktować poprzez Atut. -Nie – powiedziałem. – Wiem, że mnie zupełnie mnie nie lubi i mi nie ufa, gdyż jestem zabójcą jego brata i przyjacielem człowieka, który przysiągł zniszczyć Amber. Jestem pewny, że wolałby aby ktoś mnie usuną lub bym był marionetką na tronie w Kashfie. Myślę, że kiedyś będę musiał wyjaśnić z nim kilka rzeczy, ale nie dzisiaj. Lecz informacje, jakie chce przekazać, przewyższają lokalną politykę. Dotyczą Amberu i Dworców Chaosu, Wzorca i Logrusu, śmierci Swayvilla oraz możliwej sukcesji Merlina na tron Dworców… -Mówisz poważnie!? -No pewnie. Wiem, że ciebie wysłucha, a nawet zrozumie, czemu tobie to powiedziałem. Pozwól mi uniknąć Randoma w ten sposób. Nadchodzą wielkie wydarzenia. -Opowiedz mi – odrzekła, podnosząc swój kubek. Tak też zrobiłem, włączając wszystko, co Merlin mi powiedział, aż do konfrontacji przy Pierwotnym Wzorcu i mojej ucieczki do Kryształowej Groty. W trakcie opowieści wypiliśmy cały garnuszek herbaty i na końcu siedzieliśmy przez dłuższą chwilę w ciszy. W końcu, westchnęła. -Powierzyłeś mi dostarczenie istotnych informacji – powiedziała. -Wiem. -Jednakże czuję, że jest to zaledwie mała część znacznie większego przedsięwzięcia. -Jak to? – spytałem. -Kilka pomniejszych rzeczy usłyszałam, wiedziałam, zgadłam, a kilka pewnie nawet wyśniłam. A kilku po prostu obawiam się. Ciężko jednak temu nadać konkretne kształty. Jednak wystarczy tego, być może, aby wzbudzić moce ziemi nad którymi pracuję. Tak. Kiedy o tym pomyślałam, muszę oczywiście spróbować. Jest to odpowiednia chwila. Podniosła się powoli, zatrzymała i zagestykulowała wysoko. -To będzie Język – powiedziała, a podmuch powietrza poruszył jednym z lotników, powodując że zaczął on wydawać wiele dźwięków. Przeszła przez pracownię do ściany po prawej stronie – drobnej budowy, ubrana na szaro i zielono, o kasztanowych włosach do pasa - i lekko przebiegła palcami po niewielkiej figurce, która tam stała. W końcu, wybrała statuę o szerokiej twarzy i wąskiej klatce piersiowej i zaczęła przepychać ją na środek pokoju. Natychmiast poderwałem się na nogi. -Proszę mi pozwolić to zrobić, Wasza Wysokość. Potrząsnęła głową. -Mów mi Vialle – odrzekła. – I nie, muszę ustawić ją sama. Ta nazywa się Pamięć. Ustawiła ją poniżej i nieco na północny-zachód od Języka. Potem ruszyła do grupki figurek i wybrała jedną, z lekko rozchylonymi ustami, którą umieściła na południe od Języka. -A to jest Pożądanie – oznajmiła. Szybko ustawiła trzecią, wysoką, ukośną figurkę, na północnym-wschodzie. -Ostrożność – ciągnęła. Kobieta, ze śmiało wyciągniętą ręką, znalazła swoje miejsce na zachodzie. -Ryzyko – kontynuowała. Na wschodzie ustawiła kolejną kobietę, z rękoma rozłożonymi szeroko. -Serce – powiedziała. Na południowy-zachód poszedł filozof, z wysoko uniesioną głową i krzaczastymi brwiami. -Głowa. …A na południowy-wschód uśmiechająca się kobieta. Nie dawało się powiedzieć, czy jej ręka była podniesiona w geście powitania, czy do zadania ciosu. -Szansa – zakończyła, wpasowywująca ją w koło, które przypominało mi zarówno Stonehenge i Wyspę Wielkanocną. -Przynieś dwa krzesła – powiedziała – i umieść je tutaj i tam. Wskazała miejsca na północ i południe od jej kręgu. Zrobiłem jak kazała, a ona usiadła na północnym krześle, za ostatnią figurą, jaką ustawiła: Przewidywanie. Zasiadłem za Pożądaniem. -Bądź teraz cicho – poinstruowała mnie. Potem siedziała przez kilka minut nieruchomo z rękoma na kolanach. W końcu: -Na najniższym poziomie – powiedziała – co zagraża pokojowi? Z mojej lewej strony wydawało się, że przemówił Ostrożność, jednak to Język wydźwięczał jego słowa. -Rozdzielenie starożytnych mocy – powiedział. -W jakim sensie? -To co było ukryte, odnaleziono i poruszono – odpowiedziała Ryzyko. -Czy zarówno Amber jak i Dworce Chaosu są w to zamieszane? -W rzeczy samej – odpowiedziała sprzede mnie Pożądanie. -„Starożytne moce” – rzekła. – Jak starożytne? -Nim stworzono Amber, one istniały – oznajmiła Pamięć. -Nim stworzono Klejnot Wszechmocy – Oko Węża? -Nie – odpowiedziała Pamięć. Vialle wstrzymała oddech. -Jak wiele ich jest? – powiedziała. -Jedenaście – odrzekła Pamięć. Zbladła na to, ale ja siedziałem cicho, jak kazała. -Ci, którzy są odpowiedzialni za rozgrzebanie popiołów, – powiedziała teraz – czego chcą? -Powrotu do chwały sprzed minionych dni – oznajmiło Pożądanie. -Czy mogą to osiągnąć? -Tak – powiedziało Przewidywanie. -Czy można temu zapobiec? -Tak –powiedziało Przewidywanie. -Ryzykując – Ostrożność dodała. -Od czego należy rozpocząć? -Spytaj strażników – oznajmiła Głowa. -jak groźna jest sytuacja? -Już się zaczęło – odpowiedziała Głowa. -A niebezpieczeństwo już powstało – powiedziało Ryzyko. -Tak samo jak możliwości – powiedziała Szansa. -Jakiego rodzaju? – spytała Vialle. Rozległ się dźwięk, gdy moja pochwa i miecz, stojące pod ścianą, przewróciły się. Vialle spojrzała. -Moja broń, - powiedziałem – właśnie się przewróciła. -Jak brzmi jej imię? -To miecz mojego ojca, zwany Werewindle. -Słyszałam o nim. – a potem powiedziała: – Ten mężczyzna, Luke, posiada miecz, który jest wplątany w to wszystko, tak jak i bliźniacze mu ostrza. Jednakże nie znam ich historii. -Tak, one są w to wplątane – powiedziała Pamięć. -Jak? -Zostały stworzone w podobny sposób, w niemal ten sam sposób i zawierają cząstkę mocy, o których mówiliśmy – odparła Pamięć. -Czy wezmą one udział w konflikcie? -Tak – powiedziało Przewidywanie. -Na jaką skalę? Przewidywanie umilkło. Szansa zaśmiała się. -Nie rozumiem. -Śmiech Szansy oznacza niepewność – odpowiedziała Głowa. -Czy Luke bierze udział w konflikcie? -Tak – odpowiedziało Przewidywanie. -Czy powinien szukać strażników. -Musi spróbować – powiedziało Serce. -A co jak mu się nie powiedzie? -Zbliża się Książe, który wie więcej o tych sprawach – powiedziała Głowa. -Kto to taki? -Uwolniony więzień – odparła Głowa. -Kto? -Nosi srebrną różę – powiedziała Głowa – oraz drugie ostrze. Vialle podniosła głowę. -Czy masz jakieś pytania? – zapytała się mnie. -Tak, ale wątpię czy otrzymam odpowiedź, jeśli zapytam się czy wygramy. Szansa zaśmiała się, gdy Vialle wstawała. Pozwoliła mi pomóc sobie w odnoszeniu statuł na miejsce. Potem, gdy znów usiedliśmy, zapytałem się: -Szukać strażników? -Istnieje opiekun, być może dwóch – odparła. – Samo-wygnany Książe Amberu i jego siostra strzegli części mocy od dłuższego czasu. Dobrym pomysłem byłoby sprawdzić czy jeszcze żyją i czy wciąż pełnią swoje funkcje. -Samo-wygnany? Czemu? -Osobiste powody, dotyczące poprzedniego Króla. -Gdzie oni są? -Nie wiem. -Jak ich znajdziemy? -Mam Atut. Podniosła się i podeszła do szafki z szufladami. Otwarła jedną z nich i wyciągnęła pudełko kart. Powoli odliczyła je z góry i wybrała jedną. Kiedy wróciła, podała mi kartę, przedstawiającą szczupłego mężczyznę z włosami koloru miedzi. -Ma na imię Delwin – powiedziała. -Sądzisz, że powinienem odezwać się do niego i zapytać się czy wciąż ma cokolwiek miał? -Szybko zaznacz, że nie jesteś z Amberu, – powiedziała mi – ale podaj swoje pochodzenie. Spytaj, czy wciąż zarządza spikardem. Spróbuj określić gdzie jest, lub zaproponuj rozmowę twarzą w twarz. -Jasne – odpowiedziałem, nie chcąc zdradzić jej, że już rozmawiałem z nim wcześniej, choć krótko, szukając sprzymierzeńców przeciwko Amberowi. Spławił mnie od razu, ale nie chciałem przypominać Vialle tych dni. Więc powiedziałem: -Okay. Spróbuję. Postanowiłem szybko mówić, aby dać mu czas do namysłu i by zrozumiał że nie jestem sam i nie wymknęło mu się coś o naszej poprzedniej rozmowie. Mój zmieniony wygląd powinien w tym również pomóc. Spróbowałem kontaktu. Na początku czułem tylko chłód, ale nagle pojawiło się uczucie osobowości. -Kto to? – poczułem pytanie znacznie wcześniej, nim wygląd nabrał życia i głębi. -Luke Reynard, znany również jako Rinaldo – odpowiedziałem, kiedy karta nagle ożywiła się i poczułem wzrok. – Król Kashfy i magister Zarządzania Uniwersytetu Kalifornii w Berkley. – nasze spojrzenia spotkały się. Nie wydawał się być ani przyjaźnie, ani wrogo nastawiony. – Chciałem się dowiedzieć, czy wciąż zarządzasz spikrdami. -Luku – Rinaldo – powiedział – czemu interesuje ciebie ta sprawa i jak się o niej dowiedziałeś? -Choć nie pochodzę z Amberu – odparłem, - mój ojciec pochodził. Wiem, że wkrótce sprawa ta stanie się znacząca w tym miejscu, ze względu na Merlina, syna Corwina, będącego obecnie bezpośrednio w kolejności sukcesji do tronu Dworców Chaosu. -Wiem kim jest Merlin – oświadczył Delwin. – Kim jest twój ojciec? -Książe Brand. -A matka. -Lady Jasra, była Królowa Kashfy. Teraz, czy możemy porozmawiać trochę o tej sprawie? -Nie – powiedział Delwin. – Nie możemy. Poruszył ręką, jakby chciał zerwać kontakt. -Czekaj! – powiedziałem. – Czy masz kuchenkę mikrofalową? Zawahał się. -Co? -Jest to urządzeni w kształcie pudła, które potrafi podgrzać posiłek w kilka minut. Opracowałem ogólny czar, który pozwala funkcjonować jej w większości Cieni. Obudziłeś się kiedyś w środku nocy, mając ochotę na ciepłą potrawkę z tuńczyka? Wyciągasz ją z zamrażarki, rozpakowywujesz, wkładasz do kuchenki. Co to jest zamrażarka? Fajnie, że zapytałeś. To kolejne pudło, z wieczną zimą wewnątrz. Przechowujesz w niej mięso i wyciągasz, wrzucając do mikrofalówki, kiedy najdzie cię ochota. Tak, dostarczamy również zamrażarki. Nie chcesz rozmawiać o spikrdach, porozmawiajmy o interesach. Możemy ubić interes na tych urządzeniach, w dowolniej ilości jakiej zażądasz, lub przebiję cenę kogokolwiek, kto również je dostarcza. A nie sądzę, aby łatwo było znaleźć innego dostawcę. Ale to nie wszystko, co mogę ci zaproponować… -Przykro mi – powiedział Delwin. - Akwizytorów również nie przyjmuję. Znów poruszył ręką. -Czekaj! – zawołałem – Przedstawię ci ofertę, której nie będziesz mógł odrzucić! Przerwał połączenie. -Wracaj – rzuciłem w myśli do obrazka, ale stał się dwuwymiarowy i znów ciepły. -Przykro mi – powiedziałem Vialle. – Starałem się jak mogłem, ale nie chciał tego kupić. -Tak naprawdę, to nie sądziłam, że utrzymasz go aż tak długo. Ale mogę ci powiedzieć, że był tobą zainteresowany, dopóki nie wspomniałeś o swojej matce. Wtedy coś się zmieniło. -Nie byłby to pierwszy raz – powiedziałem. – Mam zamiar znów spróbować nieco później. -W takim przypadku, zatrzymaj Atut. -Nie potrzebuje go, Vialle. Kiedy przyjdzie czas, sam sobie narysuje. -Jesteś artystą i mistrzem Atutów? -No cóż, maluję. Czasem na poważnie. -W takim razie musisz zobaczyć wszystkie moje pracy kiedy będziesz czekał. Zależy mi na twojej opinii. -Z przyjemnością – odpowiedziałem. – Masz na myśli, kiedy będę czekał… -…na Corwina. -Ah, tak sądziłem. Dziękuje. -Możesz być pierwszym, który skorzysta z nowych pokoi. Dużo remontowaliśmy i przemeblowywaliśmy, odkąd Wzorzec i Logrus skonfrontowały się. -Słyszałem o tym – powiedziałem. – Bardzo dobrze. Jestem ciekaw, kiedy tutaj dotrze. -Czuję, że wkrótce – odrzekła. – Przywołam służbę, aby pomogła ci się ulokować tutaj. Później przyślę po ciebie na obiad i wtedy podyskutujemy o sztuce. -Bardzo dobrze. Zastanawiałem się, dokąd to wszystko prowadzi. Miałem wrażenie, że ogólny obraz miał się wkrótce drastycznie zmienić. Całe szczęście, że Delwin nie był zainteresowany kuchenką mikrofalową. Ten czar byłby cholernie ciężki do wymyślenia. tłum. Rael <<<< Powrót do "Cieni Amberu"