Matka Teresa: Myśli wyszukane - Wprowadzenie Błędem byłoby poszukiwanie literackich pereł w wyborze myśli Matki Teresy. Ona sama nigdy nie czuła się powołana do napisania dzieła literackiego - nie dlatego, żeby nie ceniła literatury lub nie potrafiła pisać - lecz ponieważ takie postępowanie pomniejszałoby naturalne piękno oraz intymność jej myśli i przekonań. Natomiast ci spośród nas, którym bliskie jest przesłanie Ewangelii pojawiające się w Kazaniu na Górze (Mt 5, 1-12), mogą wyraźnie dojrzeć związek pomiędzy Kazaniem a wypowiedziami Matki Teresy - szczególnie że w przesłaniu tym są zakorzenione wszystkie jej codzienne działania. Któż z nas nie wie, że głównym celem Matki Teresy było czynienie tyle dobra, ile się da, na rzecz najmniejszych spośród sióstr i braci Jezusa? Jednak jej uczucia względem mniej obdarowanych przez życie nie były wynikiem abstrakcyjnego rozumowania. Wszystko, co czyniła, to - wedle jej własnych słów - "podążanie za słowem Jezusa". Nie mając skłonności do nadmiernego gadulstwa, Matka Teresa odzywa się tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Dlatego jej słowa, nigdy nie opracowywane i nieliczne, są przekonujące. Anegdoty i powiedzenia zawarte w tej książce to orędzie Matki Teresy do ludzi z nią pracujących: współpracowników, sióstr oraz ludzi dobrej woli, pragnących usłyszeć słowa osoby żyjącej wedle zasad, które proponuje innym. Kiedy młoda Agnes Bojaxhiu (rodowe nazwisko Matki Teresy) poczuła powołanie do życia zakonnego, Kościół przenikał silny impuls misyjny, charakteryzujący pontyfikat papieża Piusa XI (1922-1939). Agnes, która samorzutnie dołączyła do grupy młodzieży katolickiej przy jezuickiej parafii Najświętszego Serca w Skopje (Macedonia), bardzo mocno odczuła powołanie misjonarskie. W 1928 roku, w wieku lat osiemnastu wyjechała do Irlandii, by wstąpić do zakonu Sióstr Matki Bożej z Loreto i zostać tym, kim miała nadzieję się stać - zakonnicą w zgromadzeniu, które poświęciło się nauczaniu dziewcząt z bogatych i biednych rodzin. W Irlandii spędziła trzy miesiące. W 1929 roku młodą Agnes wysłano do Kalkuty w Indiach, dokąd dotarła w dniu 6 stycznia - w święto Trzech Króli, czyli Objawienia Pańskiego. Po tygodniu spędzonym w Kalkucie wyjechała do Dardżyling, w pobliże Himalajów, by tam rozpocząć nowicjat. W 1937 roku złożyła śluby wieczyste i przyjęła imię Teresa. Przy klasztorze Loretanek działała jedyna katolicka szkoła dla dziewcząt w Kalkucie, a większość uczennic pochodziła z rodzin europejskich, którym różnie się wiodło. Jednak siostra Teresa zdawała sobie sprawę, że po drugiej stronie klasztornego muru wielu ludzi żyje w lepiankach. Mogła skryć się za grubymi murami klasztoru i wieść spokojne życie. Ale siostra Teresa należy do tych nielicznych, którzy biorą Jezusa dosłownie. Czyta Pismo Święte przyzywające ją wręcz słowami tekstów, w których Jezus utożsamia się z najuboższymi z ubogich: "Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40)*. Kilka lat później usłyszała "wezwanie w wezwaniu" i wiedziała już, co chce robić przez resztę swojego życia. Pewnej nocy 1946 roku podczas podróży pociągiem do Dardżyling siostra Teresa w chwili modlitwy poczuła się "świadoma wezwania zawartego w moim powołaniu - musiałam opuścić konwent (Loreto) i poświęcić się pomocy ubogim, żyjąc pośród nich". 16 sierpnia 1948 roku siostra Teresa stanęła twarzą w twarz z trudną rzeczywistością przedmieść - ze slumsami Kalkuty. "Porzucenie Loreto - mówi - było dla mnie nawet cięższą ofiarą niż wcześniejsze opuszczenie własnej rodziny, by podążyć za moim powołaniem. Ale musiałam to zrobić. To było wezwanie. Wiedziałam, dokąd muszę pójść; nie wiedziałam, jak się tam dostać". Wkrótce po odejściu Matki Teresy z Loreto niektóre z jej dawnych uczennic zaoferowały się, że do niej dołączą. Ta niewielka grupa stworzyła zaczątek przyszłego nowego zgromadzenia zakonnego. Matka Teresa zapewnia nas, że nie musiała zastanawiać się zbyt długo, aby wymyślić nazwę: "misjonarki miłości - innymi słowy posłanki miłości Boga do ludzi z marginesu. Ludzie nie widzą, byśmy robiły coś innego". Siostra Teresa zaczęła pracować z tymi, których napotkała najpierw: z porzuconymi dziećmi. Zbierała je w parku, uczyła zasad higieny i pomagała zapoznać się z podstawami alfabetu. Skromnie przyznaje, że "przy wyznaczaniu pracy do wykonania nie było w ogóle żadnego planu. Kierowałam pracą wedle tego, jak przyzywały mnie ludzkie cierpienia. Bóg sprawiał, że widziałam, czego On ode mnie chce". Tu leży klucz do działalności sióstr misjonarek miłości i celu, w który ich założycielka zaangażowała się całkowicie. Cele Matki Teresy są bardzo jasne - kochać ubogich i służyć im, widząc w nich Jezusa. Zawsze pozostawiała sposoby i środki dojścia do tych celów w rękach Boga. Pewnego dnia Matka Teresa spotkała kobietę umierającą na chodniku. Ponieważ chciała ulżyć kobiecie w cierpieniu, oferując jej łóżko - spokojne i godne miejsce umierania, zabrała ją ze sobą. W sierpniu 1952 roku ten akt miłosierdzia doprowadził Matkę Teresę do otwarcia Domu Umierających, zwanego Nirmal Hriday (Dom Czystego Serca). Później Matka Teresa spotykała porzucone dzieci, które były - w wielu przypadkach - synami i córkami umierających przebywających w Nirmal Hriday. By ulżyć doli dzieci, założyła Shishu Bhavan, pierwszy z wielu domów dziecka, jakie założyły misjonarki miłości. Później siostry otworzyły domy dla trędowatych, ludzi dotkniętych AIDS i niezamężnych matek. Wynikiem pracy Matki Teresy - który zawsze przypisywała działaniu Boga - było powstanie innych grup, tak samo oddanych służbie ubogim. Jedną z nich są bracia misjonarze miłości. Kiedy coraz większa liczba ludzi świeckich zaczęła naśladować oddanie się braci i sióstr pomocy najuboższym z ubogich, Matka Teresa pomodliła się o radę i założyła ruch nazwany Pomocnikami Matki Teresy. (Ona sama woli inną nazwę: Pomocnicy Chrystusa z Matką Teresą). Grupa ta nie wspomaga misjonarek miłości materialnie, jej celem jest raczej pomaganie najuboższym z ubogich, będącym obrazem Chrystusa; równocześnie grupa proponuje swym członkom drogi osiągnięcia osobistego uświęcenia. Matce Teresie przyznano wiele nagród, a ich ukoronowaniem była Pokojowa Nagroda Nobla w 1979 roku. Wśród innych wyróżnień są doktoraty honoris causa rozlicznych uniwersytetów, a także wysokie nagrody pieniężne. Ona sama nigdy nie uważała ani jednych, ani drugich za swoją własność osobistą, przyjmowała je jedynie w imieniu ubogich i wydawała na nich każdego centa. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Świętość Świętość nie polega na czynieniu rzeczy nadzwyczajnych. Polega na przyjmowaniu z uśmiechem tego, co zsyła nam Jezus. Polega na przyjmowaniu woli Bożej i podążaniu za nią. Świętość nie jest luksusem dla nielicznych. Jest obowiązkiem każdego: twoim i moim. Aby być świętymi, musicie na serio chcieć nimi być. Św. Tomasz z Akwinu zapewnia nas, że świętość "nie jest niczym innym, jak tylko podjętym postanowieniem, heroicznym aktem duszy poddającej się Bogu". I dodaje: "Kochamy Boga spontanicznie, biegniemy Mu naprzeciw, zbliżamy się do Niego, posiadamy Go". Nasze dobre chęci są ważne, ponieważ zmieniają nas na obraz Boga i upodabniają nas do Niego! Decyzja, żeby być świętym, jest bardzo kosztowna. Wyrzeczenie, pokusy, zmagania, prześladowania i wszelkie poświęcenia są tym, co osacza duszę, która wybrała świętość. Jeśli pracujemy dla Boga i jego chwały, możemy się uświęcić. Powinniśmy wyjść ludziom na spotkanie. Spotkać ludzi żyjących daleko i tych, którzy żyją wokół nas. Spotkać ubogich materialnie i ubogich duchowo. Śmierć nie powinna nas zasmucać. Jedyną rzeczą, która powinna nas martwić, jest świadomość, że nie jesteśmy święci. Wstręt jest czymś zupełnie naturalnym dla niektórych doświadczeń. Cnota, która niekiedy ma wymiar heroiczny, polega na zdolności przezwyciężenia wstrętu z miłości do Jezusa. To jest tajemnica, którą odkrywamy w życiu niektórych świętych - zdolność wyjścia poza to, co jest zaledwie naturalne. To właśnie przydarzyło się św. Franciszkowi z Asyżu. Pewnego razu, gdy wpadł na trędowatego, który był zupełnie zniekształcony, cofnął się instynktownie. Natychmiast przezwyciężył wstręt, który poczuł, i ucałował oszpeconą twarz. Cóż z tego wynikło? Franciszek poczuł się wypełniony ogromną radością. Poczuł, że w pełni nad sobą panuje. A trędowaty odszedł swoją drogą, wielbiąc Boga. Świętymi są wszyscy ludzie żyjący wedle prawa danego nam przez Boga. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Modlitwa Modlitwa powiększa twoje serce, dopóki nie będzie ono zdolne do pomieszczenia daru samego Boga. Sądzę, że politycy spędzają zbyt mało czasu na kolanach. Jestem przekonana, że byliby lepszymi politykami, gdyby tak czynili. Są ludzie, którzy - by się nie modlić - posługują się wymówką, że szalone tempo życia nie pozwala im się modlić. Tak być nie może. Modlitwa nie wymaga, abyśmy przerywali naszą pracę, lecz abyśmy ją kontynuowali w taki sposób, jakby to była modlitwa. Nie ma konieczności nieustannego medytowania ani odczuwania w sposób świadomy, że rozmawiamy z Bogiem - bez względu na to, jak byłoby to przyjemne. To, co istotne, to być z Nim, żyć w Nim, żyć Jego wolą. To kochać czystym sercem, kochać każdego, a zwłaszcza kochać ubogiego - to jest dwudziestoczterogodzinna modlitwa. Modlitwa rodzi wiarę, wiara rodzi miłość, a miłość rodzi służbę na rzecz ubogich. Św. Franciszek z Asyżu napisał następującą modlitwę, którą bardzo lubię. Misjonarki miłości modlą się jej słowami codziennie: Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju: Pozwól mi zasiać miłość w miejsce nienawiści, Przebaczenie w miejsce krzywdy, Wiarę w miejsce zwątpienia, Nadzieję w miejsce rozpaczy, Światło w miejsce ciemności, Radość w miejsce smutku. Panie, niech mi będzie wolno nie tyle szukać pociechy dla siebie, ile pocieszać innych, nie szukać zrozumienia dla siebie, lecz rozumieć innych, nie tyle być kochanym, ile kochać innych. Ponieważ dając - otrzymujemy. Przebaczając - otrzymujemy przebaczenie. Pierwszym warunkiem modlitwy jest cisza. Ludzie modlitwy są ludźmi ciszy. Moja tajemnica jest bardzo prosta: ja się modlę. Modlić się do Chrystusa to kochać go. Apostołowie nie wiedzieli, jak się modlić, i prosili Jezusa, aby ich nauczył. Wtedy on nauczył ich Ojcze nasz. Myślę, że za każdym razem, gdy odmawiamy Ojcze nasz, Bóg spogląda na swoje dłonie, na których jesteśmy wyryci. "Oto wyryłem cię na obu dłoniach..." (Iz 49, 16). Cóż za piękne i pełne wyrazu określenie osobistej miłości, jaką Bóg odczuwa wobec każdego z nas! Uczyń nas, Panie, godnymi służenia braciom i siostrom, którzy są rozproszeni po całym świecie, którzy żyją i umierają samotni i ubodzy. Daj im dzisiaj - posługując się naszymi rękami - ich chleb powszedni. A posługując się naszą miłością, daj im pokój i szczęście. Amen. Modlitwa nie jest proszeniem. Modlitwa jest oddaniem się w ręce Boga, do Jego dyspozycji, wsłuchiwaniem się w Jego głos w głębi naszych serc. Jest pewna modlitwa, którą misjonarki miłości odmawiają codziennie. Napisał ją kardynał Newman: Jezu, pomóż mi rozsiewać Twą słodycz, gdziekolwiek się znajdę. Napełnij moje serce Twym Duchem i życiem. Przeniknij moją istotę i zabierz z niej tyle, by moje życie stało się odblaskiem Twego własnego życia. Oświeć mnie i pozostań we mnie tak, by każda dusza, z którą się spotkam, mogła odczuć Twoją we mnie obecność. Niech ludzie nie widzą mnie, tylko Ciebie we mnie. Pozostań we mnie, bym błyszczał Twoim światłem, by inni mogli zostać tym światłem oświeceni. Niech wszelkie światło pochodzi od Ciebie, o Jezu. Niech nawet najmniejszy promyk światła nie będzie mój. Oświecaj innych poprzez mnie. Połóż na moje wargi najwspanialszą pieśń uwielbienia dla Ciebie, oświecając wszystkich wokół mnie. Obym głosił Cię bardziej czynem niż słowem; poprzez moje czyny, poprzez widzialne światło miłości, którą Ty zsyłasz do mego serca. Amen. Pytają mnie, co trzeba czynić, by być pewnym, że podąża się drogą zbawienia. Odpowiadam: "Kochać Boga. A nade wszystko modlić się". Każdego dnia podczas komunii przedstawiam Jezusowi dwa z moich uczuć. Jednym jest wdzięczność, ponieważ pomógł mi wytrwać aż do dnia dzisiejszego. Drugim jest prośba: naucz mnie modlić się. Modlitwa do Naszego Ojca i życie nią doprowadzi nas do świętości. Nasz Ojciec mieści w sobie wszystko: Boga, nas, naszych sąsiadów. Cisza wiele nas nauczy. Nauczy nas rozmawiać z Jezusem i mówić z radością do naszych braci i sióstr. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Hojność Bez ducha ofiary, bez życia modlitwą, bez wewnętrznej postawy pokuty nie będziemy zdolni do wykonywania naszej pracy. Spożywamy pokarm nie po to, by dogodzić własnym zmysłom, lecz by pokazać naszemu Panu, że chcemy pracować dla Niego i z Nim, żyć życiem ofiary i pokuty. Wierzę, że to właśnie św. Wincenty ŕ Paulo zwykł mawiać do tych, którzy pragnęli dołączyć do jego zgromadzenia: "Nigdy nie zapominaj, moje dziecko, że ubodzy są naszymi panami. Dlatego powinniśmy ich kochać i służyć im z najwyższym szacunkiem i czynić to, co nam polecą". Czy nie sądzicie, że - z drugiej strony - czasem może tak się zdarzyć, że traktujemy ubogich, jak gdyby byli workiem na śmieci, do którego wrzucamy wszystko to, co dla nas nieużyteczne? Jedzenie, którego nie lubimy lub które się psuje - to właśnie do niego wrzucamy. Łatwo psujące się towary, których termin przydatności do spożycia minął i które mogłyby nam zaszkodzić, lądują w worku na śmieci: innymi słowy - u ubogich. Niemodna odzież, której już więcej nie mamy ochoty nosić, dostaje się ubogim. Nie ma w tym krztyny szacunku dla godności ubogich; w ten sposób nie uważamy ich za naszych panów, jak pouczał swoich zakonników św. Wincenty ŕ Paulo, lecz uznajemy ich za mniej wartych niż my sami. Pewnej nocy do naszego domu przyszedł mężczyzna, by powiedzieć mi, że rodzina hinduistów, w której było ośmioro dzieci, nic nie jadła od wielu dni. Nie mieli nic do jedzenia. Wzięłam wystarczającą do przyrządzenia posiłku porcję ryżu i poszłam do ich domu. Mogłam dostrzec wygłodzone twarze, dzieci o wytrzeszczonych oczach. Ten widok nie mógłby być bardziej dramatyczny! Matka wzięła ryż z moich rąk, podzieliła na pół i wyszła. Kiedy trochę później wróciła, zapytałam ją: "Dokąd poszłaś? Co zrobiłaś?". Odpowiedziała: "Oni też są głodni". "Oni" to byli sąsiedzi, muzułmańska rodzina, która miała tyle samo dzieci do wykarmienia i która także nie miała żadnego jedzenia. Owa matka była świadoma tej sytuacji. Miała odwagę i miłość, by podzielić się swoją skąpą porcją ryżu z innymi. Sądzę, że pomimo swojego położenia czuła się bardzo szczęśliwa, że dzieli ze swoimi sąsiadami tę odrobinę, którą jej przyniosłam. By nie odbierać jej tego szczęścia, nie przyniosłam już tej nocy więcej ryżu. Przyniosłam trochę więcej następnego dnia. Kilka lat temu Kalkutę dotknął wielki brak cukru. Pewnego dnia odwiedził mnie ze swoimi rodzicami czteroletni chłopiec. Przynieśli mi małe pudełko cukru. Kiedy mi je dawali, mały powiedział: "Przez trzy dni nie jadłem cukru. To dla twoich dzieci". Ten mały kochał z wielką mocą. Wyraził to poprzez osobistą ofiarę. Powtarzam: nie miał więcej niż trzy lub cztery lata. Ledwo wymawiał moje imię. Nie znałam go; nigdy przedtem go nie widziałam, ani też nie spotkałam jego rodziców. Chłopiec podjął tę decyzję po tym, jak od dorosłych dowiedział się o mojej sytuacji. "Kim jest chrześcijanin?", zapytał ktoś Hindusa. "Chrześcijanin to ktoś, kto daje". Proszę was o jedno: nie rezygnujcie z dawania, ale też nie dawajcie rzeczy dla was zbytecznych. Dawajcie, dopóki to nie zrani, aż poczujecie ból. Otwórzcie serca na miłość, którą napełnia je Bóg. Bóg kocha was czule. Tego, co wam daje, nie powinno się trzymać w zamknięciu i pod kluczem, lecz dzielić się tym z innymi. Im więcej zaoszczędzicie, tym mniej będziecie w stanie dać. Im mniej będziecie mieć, tym bardziej będziecie wiedzieć, jak się dzielić. Prośmy Boga, gdy przyjdzie czas proszenia go o coś, by pomógł nam być szczodrymi. Jeśli w Indiach ktoś da odrobinę ryżu ubogiemu, ten czuje się zadowolony i szczęśliwy. Ubodzy w Europie nie akceptują swojego ubóstwa i dla wielu to właśnie jest źródłem rozpaczy. Było bardzo późno - około dziesiątej wieczorem - gdy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam człowieka dygoczącego z zimna. "Matko Tereso, usłyszałem, że właśnie dostałaś ważną nagrodę. Kiedy to usłyszałem, także postanowiłem ci coś dać. To jest właśnie to: to, co dzisiaj zebrałem". Było tego niewiele, ale w tym przypadku było to wszystko. Byłam poruszona bardziej niż przy Nagrodzie Nobla. Pewnego dnia do naszego domu przyszła para młodych ludzi i zapytała o mnie. Dali mi wielką sumę pieniędzy. Zapytałam ich: "Skąd macie tyle pieniędzy?". Odpowiedzieli: "Pobraliśmy się dwa dni temu. Zanim się pobraliśmy, zdecydowaliśmy nie urządzać wesela, nie kupować ślubnych strojów, nie organizować przyjęcia czy miesiąca miodowego. Chcieliśmy dać ci pieniądze, które zaoszczędziliśmy". Wiem, co oznaczała taka decyzja - zwłaszcza dla hinduskiej rodziny. Dlatego ich zapytałam: "Ale jak wpadliście na taki pomysł?". "Kochamy się wzajemnie tak bardzo - odpowiedzieli - że chcieliśmy podzielić się radością naszej miłości z tymi, którym służysz". Dzielić się: cóż za piękna rzecz! Powinniśmy się uczyć, w jaki sposób dawać. Ale nie powinniśmy traktować dawania jako obowiązku, lecz jako gorące pragnienie. Zazwyczaj mówię do naszych współpracowników: "Nie potrzebuję waszych nadwyżek. Nie chcę, żebyście dawali mi to, czego macie za dużo. Nasi ubodzy nie potrzebują waszego protekcjonalnego podejścia ani waszej litości. Ubodzy potrzebują waszej miłości i dobroci". Jeśli zbytnio martwimy się o samych siebie, nie mamy czasu dla innych. Nie tak dawno dostałam piękny list oraz pokaźną kwotę od włoskiego dziecka, które właśnie przystąpiło do Pierwszej Komunii. W swoim liście chłopiec wyjaśnił, że zanim poszedł do Pierwszej Komunii, poprosił rodziców, żeby nie kupowali mu specjalnego ubrania, ani nie urządzali przyjęcia dla uczczenia tej okazji. Napisał także, że poprosił swoich krewnych i przyjaciół, by nie dawali mu żadnych prezentów. Zrzekł się tego wszystkiego po to, by pieniądze, które wydano by na ten cel, zostały wysłane Matce Teresie. To była piękna manifestacja hojności owego dziecka. Zobaczyłam zdolność do poświęcenia, do wyzbycia się czegoś. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Chrystus w ubogich Ubodzy są wielcy! Ubodzy są cudowni! Ubodzy są bardzo hojni! Dają nam o wiele więcej, niż my dajemy im. Dzisiaj rozmawianie o ubogich jest bardzo modne. Niestety, nie jest modne rozmawianie z nimi. Należy zaradzić całemu opuszczeniu ubogich, nie tylko ich materialnej biedzie, lecz również ich ranom duchowym. Powinniśmy dzielić się z nimi, ponieważ tylko gdy jesteśmy z nimi zjednoczeni, możemy im zadośćuczynić, przynosząc Boga do ich życia i - następnie - ich do Boga. Sposobem zaspokojenia głodu naszych braci jest dzielenie z nimi wszystkiego, co mamy - dzielenie się z nimi, dopóki my sami nie poczujemy tego, co oni. Mam poczucie, iż tak bardzo nam się spieszy, że nawet nie mamy czasu, by spojrzeć na siebie wzajemnie i uśmiechnąć się. Czy dzielimy się z ubogimi tak, jak Jezus dzielił się z nami? Kimkolwiek są najubożsi z ubogich, są dla nas Chrystusem - Chrystusem pod postacią ludzkiego cierpienia. Misjonarki miłości są głęboko przekonane, że za każdym razem, gdy ofiarujemy pomoc ubogim, w rzeczywistości ofiarujemy ją Chrystusowi. Nasz pokarm, nasze ubranie - to wszystko musi być takie, jak u ubogich. Ubodzy są samym Chrystusem. Sądzę, że działalność Kościoła na rozwiniętej i bogatej półkuli zachodniej jest trudniejsza niż w Kalkucie, Jemenie Południowym lub na innych obszarach, gdzie potrzeby ludzi ograniczają się do ubrań niezbędnych dla ochrony przed chłodem lub miseczki ryżu dla zaspokojenia głodu - czegoś, co pokaże im, że ktoś ich kocha. Na Zachodzie problemy ludzi są znacznie głębsze; problemy te sięgają w głąb ich serc. "Gdybyśmy nawet musieli wygnać wszystkich misjonarzy - powiedział mi premier Etiopii - nie pozwolimy wyjechać twoim siostrom, ponieważ powiedziano mi, i sam sprawdziłem, że to prawda - naprawdę kochacie ubogich i troszczycie się o nich". Kiedy ubogi człowiek umiera z głodu, nie dzieje się tak dlatego, że Bóg nie dba o niego czy o nią. Dzieje się tak, ponieważ ani ty, ani ja nie zechcieliśmy dać owej osobie tego, czego jej potrzeba. Odmówiliśmy bycia narzędziami miłości w rękach Boga, by dać ubogim kawałek chleba, zaofiarować im odzież, która ich ochroni przed zimnem. Dzieje się tak, ponieważ nie rozpoznaliśmy Chrystusa, kiedy - raz jeszcze - pojawił się okryty płaszczem bólu, jako człowiek skostniały z zimna, konający z głodu, kiedy przyszedł jako samotna ludzka istota, jako zagubione dziecko poszukujące domu. Bycie szczęśliwym z Bogiem na ziemi zakłada pewne rzeczy: kochać tak, jak On kocha; pomagać tak, jak On pomaga; dawać tak, jak On daje; ratować tak, jak On ratuje; pozostawać w Jego obecności przez dwadzieścia cztery godziny dziennie; dotykać Go w ubogich i tych, którzy cierpią. Bardzo źle się dzieje w kraju, który zezwala na odbieranie życia nienarodzonemu dziecku - dziecku stworzonemu na obraz Boga, stworzonemu, by żyć i kochać. Przeznaczeniem jego lub jej życia nie jest unicestwienie, lecz życie, na przekór egoizmowi tych, którzy lękają się, że brak im środków do wykarmienia lub wykształcenia jednego dziecka więcej. Kiedy dotykamy chorego lub potrzebującego, dotykamy cierpiącego ciała Chrystusa. Ubodzy nas wzywają. Musimy być ich świadomi, ażeby ich kochać. Musimy pytać samych siebie, czy znamy prawdę. Czy wiemy o ubogich w naszym własnym domu? Czasami ludzie mogą łaknąć czegoś więcej niż chleba. Możliwe jest, że nasze dzieci, nasz mąż, nasza żona, nie łakną chleba, nie potrzebują ubrań, nie brakuje im domu. Lecz czy jesteśmy równie pewni, że żadne z nich nie czuje się samotne, opuszczone, zaniedbane, nie potrzebuje uczucia? To także jest ubóstwo. Chrystus, będąc bogatym, stał się ubogim (2 Kor 8, 9). Jeśli chcemy naśladować Chrystusa, który będąc bogatym, stał się ubogim i praktykował ubóstwo, musimy czynić to, co On. Są ludzie, którzy chcą być ubogimi i żyć jak ubodzy, lecz jednocześnie lubią mieć wartościowe rzeczy. W rzeczywistości to jest po prostu bycie bogatym; chcą tego, co najlepsze w obydwu światach. Misjonarki miłości nie mogą tak postępować, to byłaby sprzeczność. Chrystus mógłby wybrać pałac królewski jako swój dom. Jednak, aby być do nas podobnym, wybrał podobieństwo do nas we wszystkim, oprócz grzechu (Hbr 4, 15). My, aby być podobnymi do ubogich, wybieramy podobieństwo do nich we wszystkim, oprócz ich nędzy. Jeśli na Księżycu są ubodzy, tam też pójdziemy. Wymagania, a w konsekwencji potrzeby są takie same lub bardzo podobne, niezależnie od miejsca na świecie, w którym się znajdziemy. Na przekór wszystkiemu sądzę, że na Zachodzie - generalnie - potrzeby mają głównie duchowy charakter. Potrzeby materialne - w większości przypadków - są zaspokojone. Ma tam miejsce raczej niezmierne ubóstwo duchowe. Służymy ubogim. Lecz czy potrafimy i czy chcemy dzielić biedę ubogich? Czy utożsamiamy się z ubogimi, którym służymy? Czy rzeczywiście poczuwamy się do solidarności z nimi? Czy dzielimy się z nimi tak, jak Jezus dzieli się z nami? Wszędzie na świecie ubodzy są Chrystusem, który cierpi. W nich Syn Boży żyje i umiera. Poprzez nich Bóg ukazuje swoją twarz. Wszystkie lata służby ubogim pomogły mi zrozumieć, że to właśnie oni są tymi, którzy lepiej pojmują ludzką godność. Jeśli mają problem, to nie jest nim brak pieniędzy, lecz fakt, że ich prawo do ludzkiego traktowania i ich wrażliwość nie są uznawane. Jezus przychodzi spotkać się z nami. By Go powitać, wyjdźmy Mu na spotkanie. Przychodzi do nas w głodnym, nagim, samotnym, alkoholiku, narkomanie, prostytutce, ulicznym żebraku. Może On przyjść do ciebie lub do mnie w ojcu, który jest sam, w matce, w bracie lub w siostrze. Jeśli ich odepchniemy, jeśli nie wyjdziemy im na spotkanie, odrzucimy samego Jezusa. Nie jest ważne, aby uczynić wiele lub uczynić wszystko. Ważne jest, aby być na wszystko gotowym, wiedzieć, że kiedy służymy ubogim, w rzeczywistości służymy Bogu. Ubóstwo nie zostało stworzone przez Boga. To my jesteśmy stwórcami ubóstwa. Przed Bogiem wszyscy jesteśmy ubodzy. Zanim osądzimy ubogich, musimy szczerze zbadać nasze własne sumienie. Jeśli aborcja zostanie zalegalizowana w bogatych krajach, to kraje te tak naprawdę są najbiedniejsze na świecie. Jezus jest tym, kim się opiekujemy, kogo odwiedzamy, odziewamy, pocieszamy - za każdym razem, ilekroć czynimy tak ubogim, chorym, umierającym, trędowatym i tym, którzy umierają na AIDS. Nie powinniśmy służyć ubogim, jak gdyby byli Jezusem. Powinniśmy służyć ubogim, ponieważ oni są Jezusem. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Miłość Im mniej mamy, tym więcej dajemy. To wydaje się absurdalne, ale taka jest logika miłości. Kiedy młoda dama z wyższych sfer wybiera oddanie się służbie ubogim, powoduje to autentyczną rewolucję, największą, najtrudniejszą: rewolucję miłości. Jest niezwykle znaczące, że zanim Jezus objaśniał słowa Boga, zanim objaśnił tłumom błogosławieństwa, współczuł ludziom, nakarmił ich. Dopiero kiedy ich nakarmił, zaczął ich nauczać. Prawdziwa miłość powoduje ból. Jezus, aby dać nam dowód swojej miłości, umarł na krzyżu. Matka musi cierpieć, aby urodzić swoje dziecko. Jeśli naprawdę kochacie się wzajemnie, nie będziecie mogli uniknąć ofiar. Ubodzy nie potrzebują naszego protekcjonalnego traktowania ani naszej litości. Oni potrzebują tylko naszej miłości i naszej delikatności. Dla mnie Jezus jest życiem, którym pragnę żyć; światłem, które chcę odbijać; drogą do Ojca; miłością, którą chcę wyrazić; radością, którą chcę się dzielić; pokojem, który chcę rozsiewać wokół siebie. Jezus jest dla mnie wszystkim. Jeśli wiara jest niedostateczna, dzieje się tak, ponieważ na świecie jest zbyt wiele samolubstwa, zbyt wiele egoizmu. Wiara, aby być autentyczną, musi być szczodra i obdarowująca. Miłość i wiara idą ręka w rękę. Dzisiaj kraje zbytnio skupiają się na wysiłkach i środkach mających na celu obronę ich granic. A przecież kraje te wiedzą tak mało o ubóstwie i cierpieniu sprawiającym, że ludzkie istoty, które żyją w ich granicach, czują się takie samotne. Gdyby zamiast tego spróbowano tam zatroszczyć się o obdarzenie owych bezbronnych pożywieniem, schronieniem, opieką medyczną czy jakimś odzieniem, to niezaprzeczalnie świat byłby spokojniejszym i szczęśliwszym miejscem do życia. Mówię moim siostrom, że kiedy z miłością pomagamy Chrystusowi w ubogich, nie czynimy tego jak pracownicy opieki społecznej. Czynimy to jak osoby oddane kontemplacji, żyjące w świecie. Ktoś kiedyś mi powiedział, że nawet za milion dolarów nie dotknąłby trędowatego. Odpowiedziałam: "Ja też nie. Gdyby chodziło tu o pieniądze, nie zrobiłabym tego nawet za dwa miliony. Ale uczynię to chętnie z miłości do Boga". Nie zaprzątam sobie głowy liczbami; jakież to ma znaczenie dla ludzi. Polegam na jednym. Jest tylko jedno: Jezus. Nigdy się nie zmęczę powtarzaniem: tym, czego ubodzy najbardziej potrzebują, nie jest litość, lecz miłość. Potrzebne im jest poczucie szacunku dla ich ludzkiej godności, która nie jest ani mniejsza, ani odmienna od godności każdej innej ludzkiej istoty. Według Chrystusa, to, czy jesteśmy godni nieba, uzależnione jest od tego, czy w godzinie naszej śmierci ty i ja - bez względu na to, kim byliśmy (chrześcijanami czy niechrześcijanami - każda istota ludzka została stworzona kochającymi rękami Boga na jego własne podobieństwo), staniemy przed Bogiem i będziemy osądzeni za to, jak zachowywaliśmy się wobec ubogich (Mt 25, 40). W Chrystusie, który umarł za nas na krzyżu, możemy znaleźć wyraźne potwierdzenie tego, że cierpienie może się przekształcić w wielką miłość i nadzwyczajną hojność. Kochanie ubogich i służenie im zakłada coś, co nie ma nic wspólnego z dawaniem im rzeczy, które są dla nas zbyteczne, lub dawaniem im jedzenia, którego nie lubimy. Nie ma nic wspólnego z dawaniem im ubrań, których już nie nosimy, ponieważ już są niemodne lub ponieważ już się nam nie podobają. Czy to jest dzielenie ubóstwa ubogich? Oczywiście że nie. Są tysiące, miliony ludzi, którzy umierają z braku chleba. Są tysiące, miliony istot ludzkich, które dorastają słabe z braku odrobiny miłości, ponieważ chciałyby, by je uznano, choćby tylko troszeczkę. Jezus staje się słaby i umiera w nich. Jeszcze raz, dzisiaj i wczoraj, Jezus przychodzi do swoich, a swoi odmawiają przyjęcia Go (J 1, 11). Przychodzi w wyniszczonych ciałach ubogich. Przychodzi również w bogatych, którzy toną w samotności własnych bogactw. Przychodzi także w ich samotnych sercach, kiedy nie ma nikogo, kto dałby im miłość. Nie ma znaczenia to, co mówimy, a tylko to, co Bóg poprzez nas mówi duszom. Dzieła Boże są ogniwami, które tworzą łańcuch miłości. Na wszystkie choroby istnieją lekarstwa. Tą jedyną, która nie może zostać uleczona, jest choroba poczucia braku miłości. Zapraszam wszystkich, którzy cenią naszą pracę, by rozejrzeli się dokoła i zechcieli kochać tych, których nie kocha nikt, i by zaofiarowali im swoją służbę. Czyż - z samej definicji - nie jesteśmy posłańcami miłości? Miłość jest owocem każdej pory roku. Zostaliśmy stworzeni, by kochać i być kochanymi. Młody człowiek umierał, ale przez trzy lub cztery dni walczył o przedłużenie życia. Siostry zapytały go: "Dlaczego wciąż prowadzisz tę walkę?". "Nie mogę umrzeć bez poproszenia mego ojca o przebaczenie", odpowiedział. Kiedy przybył jego ojciec, umierający objął go i poprosił o przebaczenie. Dwie godziny później odszedł w pokoju. Nie lękajcie się kochać aż po ofiarę, aż sprawi to ból. Miłość Jezusa do nas przywiodła Go do śmierci. Bogu zależy na naszej miłości. Nikt z nas nie jest niezastąpiony. Bóg ma środki, by uczynić wszystko, ale i zniweczyć dzieło najzdolniejszej ludzkiej istoty. Możemy pracować, dopóki nie opadniemy z sił. Możemy pracować ponad miarę. Ale jeśli to, co czynimy, nie łączy się z miłością, to nasza praca jest mimo to bezużyteczna w oczach Boga. Kiedy w 1969 roku odwiedziłam Chiny, jeden z członków przywództwa partii komunistycznej zapytał mnie: "Matko Tereso, kim jest dla ciebie komunista?". Odpowiedziałam: "Dzieckiem Boga, moim bratem i siostrą". "Dobrze - zawołał - wysoko nas oceniasz. Lecz skąd u ciebie taka myśl?". Odpowiedziałam mu: "Od samego Boga. On rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Kiedy otwierałyśmy nasz pierwszy dom w Nowym Jorku, Jego Eminencja kardynał arcybiskup Terence Cooke bardzo się troszczył o koszty utrzymania sióstr i zdecydował się dać im miesięczną pensję przeznaczoną na ten cel. (Chciałabym dodać, że kardynał Cooke bardzo nas kochał). Nie chciałam go obrazić, lecz musiałam mu od razu wyjaśnić, że zawierzamy Bożej opatrzności, która nigdy nas nie zawiodła. Pod koniec rozmowy wpadłam na pomysł, jak to oznajmić w sposób niemal żartobliwy: "Eminencjo, czy Eminencja uważa, że to właśnie w Nowym Jorku Bóg ma ogłosić się bankrutem?". Jeśli chodzi o środki materialne, całkowicie zdajemy się na Bożą opatrzność. Bóg nie żąda, abyśmy odnieśli sukces. Bóg żąda, abyśmy byli wierni. Kiedy stajemy twarzą w twarz z Bogiem, nie są ważne wyniki. Ważna jest tylko wierność. Trędowaci, umierający, głodni, chorzy na AIDS: wszyscy oni są Jezusem. Jedna z naszych nowicjuszek była tego świadoma. Dopiero co wstąpiła do Zgromadzenia po ukończeniu studiów uniwersyteckich. Następnego dnia miała towarzyszyć innej siostrze, aby pomagać w Domu Umierających w Kalikat. Zanim wyszły, przypomniałam im: "Wiecie, dokąd musicie pójść. Podczas mszy zauważcie, jak delikatnie i z miłością kapłan dotyka Ciała Chrystusa. Nie zapominajcie, że ten Chrystus jest tym samym Chrystusem, którego dotykacie w ubogim". Te dwie siostry odeszły do Kalikat, a w trzy godziny później wróciły. Jedna z nich, nowicjuszka, zapukała do moich drzwi. Powiedziała mi - pełna radości: "Matko, przez ostatnie trzy godziny dotykałam Ciała Chrystusa". Jej twarz wyrażała głęboką radość. "Co robiłaś?" - zapytałam. "Zaraz, gdy przybyłyśmy, zaprowadzono nas do człowieka pokrytego ranami. Zabrano go z wysypiska gruzu. Musiałam pomóc opatrzyć jego rany. Zajęło to trzy godziny. Dlatego dotykałam Ciała Chrystusa przez trzy godziny. Jestem pewna, że to był On". Ta młoda nowicjuszka zrozumiała, że Jezus nie oszukuje, kiedy nas zapewnia: "Byłem chory, a odwiedziliście mnie" (Mt 25, 36). "To wam powiedziałem, aby radość moja w was była pełna i aby radość wasza była pełna" (J 15, 11). Mówimy o radości, która wynika z jedności z Bogiem, z życia w Jego obecności, ponieważ życie w Jego obecności wypełnia nas radością. Kiedy mówię o radości, nie utożsamiam jej z głośnym śmiechem ani z hałasem. To nie jest prawdziwe szczęście. Czasami ten hałas skrywa inne sprawy. Kiedy mówię o szczęściu, odnoszę się do wewnętrznego i głębokiego pokoju, który pokazuje się w naszych oczach, na naszych twarzach, w naszych postawach, w naszych gestach, w naszej gotowości... Pewnego razu rozmawiałam z księdzem o przyjaźniach, które oddzielają ludzi od Boga. Wyznał mi: "Matko, Jezus jest dla mnie wszystkim. W moim życiu nie ma ani czasu, ani przestrzeni dla innych uczuć". Wtedy zdałam sobie sprawę, dlaczego doprowadził tak wielu ludzi do Boga: był z Nim zjednoczony. W 1976 roku na zaproszenie prezydenta Meksyku otworzyłyśmy nasz pierwszy dom pod Mexico City. Wszystkie miejsca, które siostry odwiedziły na obrzeżach miasta, odznaczały się skrajnym ubóstwem. Ale siostry były bardzo zaskoczone prośbami ludzi. Pierwszą rzeczą, o jaką poprosili, nie były ubrania, lekarstwa czy żywność. Oni tylko powiedzieli: "Siostry, mówcie nam o Bogu!". Bóg sam zapewnia tych, którzy wierzą w Niego, że będą zdolni do dokonania rzeczy większych nawet, niż On sam uczynił (J 14, 12). Jestem przekonana, że jak długo siostry są wierne ubóstwu i Eucharystii, a także ubogim, Zgromadzenie nie popadnie w żadne niebezpieczeństwo. Miłość jest - jak sam Chrystus okazał przez swoją śmierć - największym darem. Nigdy nie pozwalajcie smutkowi, aby na tyle opanował waszego ducha, że doprowadzi was do zapomnienia o radości ze zmartwychwstałego Chrystusa. Wszyscy tęsknimy za Bożym rajem, ale wszyscy mamy sposobność znaleźć się w nim już teraz. Musimy tylko być szczęśliwi z Chrystusem już tu i teraz. Dostałam list od bogatego Brazylijczyka. Zapewniał mnie, że utracił wiarę - nie po prostu wiarę w Boga, lecz także wiarę w ludzkość. Miał dosyć swojej sytuacji i wszystkiego dokoła siebie. Myślał tylko o samobójstwie. Pewnego dnia, spacerując ruchliwą ulicą w śródmieściu, na wystawie sklepu zobaczył telewizor. Program opowiadał o naszym Domu dla Umierających w Kalkucie i pokazywał nasze siostry opiekujące się chorymi i umierającymi. Człowiek ten wyznał, że kiedy to zobaczył, poczuł, że musi paść na kolana i modlić się - po wielu latach bez klęczenia czy modlitwy. Od tego dnia odzyskał swą wiarę w Boga i ludzkość i był przekonany, że Bóg wciąż go kocha. Stworzył nas Bóg, dlatego czynimy małe rzeczy z wielką miłością. Wierzę w tę wielką miłość, która pochodzi lub powinna pochodzić z naszego serca, powinna zaczynać się w domu: od mojej rodziny, moich sąsiadów z drugiej strony ulicy, tych mieszkających w następnej bramie. I ta miłość powinna następnie dotykać każdego. Jezus oznajmił, jakie będą kryteria ostatecznego sądu nad naszym życiem: będziemy sądzeni według miłości. Sądzeni według miłości, jaką okazywaliśmy ubogim, z którymi Bóg się utożsamia: "Mnieście uczynili" (Mt 25, 40). Matka Teresa: Myśli wyszukane - Dom i rodzina Pokój i wojna zaczynają się w domu. Jeśli naprawdę pragniemy pokoju na świecie, zacznijmy od wzajemnej miłości w naszych własnych rodzinach. Jeśli pragniemy rozsiewać radość, potrzeba, żeby w każdej rodzinie radość była obecna. Niektórzy rodzice odczuwają wielką miłość i tkliwość względem swoich dzieci. Na przykład, przypominam sobie indyjską matkę, która miała dwanaścioro dzieci. Najmłodsze z nich było w strasznym stanie. Byłoby mi ciężko - zarówno ze względów emocjonalnych, jak i fizycznych - opisać, jak ta dziewczynka wyglądała. Kiedy zaproponowałam, by zabrać dziecko do jednego z naszych domów, w którym było więcej dzieci w podobnym stanie, matka zaczęła szlochać. "Proszę, nie mów tak, Matko Tereso! To dziecko jest największym darem, jaki Bóg dał naszej rodzinie. Przelewamy na nią całą naszą miłość. Jeśli ją od nas zabierzesz, nasze życie nie będzie już miało żadnego znaczenia". Nie powinniśmy żyć w obłokach, w sposób powierzchowny. Powinniśmy się oddać zrozumieniu naszych braci i sióstr. Żeby lepiej zrozumieć tych, z którymi żyjemy, konieczne jest, żebyśmy najpierw zrozumieli samych siebie. Jezus, nasz wzór we wszystkich sprawach, jest dla nas również wzorem posłuszeństwa. Jestem w pełni przekonana, że zawsze prosił Marię i Józefa o pozwolenie na wszystko. W Jezusie, Marii i Józefie - Świętej Rodzinie z Nazaretu - mamy piękny przykład do naśladowania. Cóż oni czynili? Józef był pokornym cieślą, który utrzymywał Jezusa i Marię, dostarczając im pożywienia i odzienia - czegokolwiek potrzebowali. Maria, matka, miała również skromną rolę - żony i gospodyni, z mężem i synem, o których miała się troszczyć. Gdy syn dorastał, Maria martwiła się, by wiódł normalne życie, "czuł się u siebie" w domu z nią i Józefem. Był to dom, który obfitował w czułość, zrozumienie i wzajemny szacunek. Jak powiedziałam wcześniej: dla nas cudowny przykład do naśladownictwa. Dzisiaj każdy wydaje się śpieszyć. Nikt nie ma czasu, by obdarowywać innych: dzieci swoich rodziców, rodzice swoje dzieci, małżonkowie siebie wzajemnie. Pokój światowy zaczyna załamywać się w domach. Od czasu do czasu powinniśmy zadać sobie samym kilka pytań, aby pokierować naszymi działaniami. Powinniśmy zadać sobie następujące pytania: Czy znam ubogich? Czy znam - w pierwszym rzędzie - ubogich w mojej rodzinie, w moim domu, tych, którzy są najbliżej mnie - ludzi biednych, lecz nie z powodu braku chleba? Są inne rodzaje ubóstwa, tak samo bolesne, ponieważ bardziej dotykają wnętrza człowieka. Być może tym, czego brakuje mojemu mężowi lub żonie, moim dzieciom, moim rodzicom, nie są ubrania lub jedzenie. Może brakuje im miłości, ponieważ ja im jej nie daję?! Gdzie bierze początek miłość? W naszych własnych domach. Kiedy się zaczyna? Gdy razem się modlimy. Rodzina, która modli się wspólnie, pozostaje wspólnotą. Czasem, kiedy natykam się na samolubnych rodziców, mówię sobie: "możliwe, że owi rodzice troszczą się o tych, którzy są głodni w Afryce, w Indiach lub w innych krajach Trzeciego Świata. Możliwe, że marzą o końcu głodu odczuwanego przez każdą ludzką istotę. Jednak żyją w nieświadomości swoich własnych dzieci, w nieświadomości istnienia tego głodu i ubóstwa w ich własnych domach. Co więcej, oni sami są przyczyną tego głodu i ubóstwa". Miłość zaczyna się od troski o najbliższych - tych w domu. Zapytajmy siebie samych, czy jesteśmy świadomi tego, że być może nasz mąż, żona, dzieci lub nasi rodzice żyją w izolacji od innych, nie czują się dosyć kochani, nawet jeśli być może z nami mieszkają. Czy zdajemy sobie z tego sprawę? Gdzie dzisiaj są ludzie starzy? Są oni w domach opieki (jeśli takowe istnieją). Dlaczego? Ponieważ są niechciani, ponieważ sprawiają zbyt wiele kłopotów, ponieważ... Matka Teresa: Myśli wyszukane - Cnoty Gdybyśmy byli pokorni, nic nie mogłoby nas odmienić - ani pochwała, ani dezaprobata. Jeśli ktoś by nas krytykował, nie czulibyśmy zniechęcenia. Jeśli ktoś by nas chwalił, również nie czulibyśmy się dumni. Kimże jesteśmy, aby kogokolwiek oskarżać? Możliwe, że widzimy, jak inni robią coś, co uważamy za niewłaściwe, ale nie wiemy, dlaczego to robią. Jezus zalecał nam, byśmy nie sądzili nikogo. Możliwe, że to my jesteśmy odpowiedzialni za innych, którzy popełniają czyny uważane przez nas za niewłaściwe. Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z naszymi braćmi i siostrami. Ten trędowaty, ten chory człowiek, ten pijak - oni wszyscy są naszymi braćmi i siostrami. Oni także zostali stworzeni przez większą Miłość. To jest coś, o czym nigdy nie powinniśmy zapominać. Ten chory, ten alkoholik, ten złodziej są moimi braćmi i siostrami. Możliwe, że znajdują się na ulicy porzuceni, ponieważ nikt nie obdarzył ich miłością ani zrozumieniem. Ty i ja moglibyśmy się znaleźć na ich miejscu, gdybyśmy nie otrzymali miłości i zrozumienia od innych ludzkich istot. Nigdy nie zapomnę alkoholika, który opowiedział mi swoją historię. Był człowiekiem, który uległ alkoholowi, żeby zapomnieć o tym, że nikt go nie kocha. Zanim osądzimy ubogich, mamy obowiązek wejrzeć w głąb samych siebie. Mówi się, że pokora jest prawdą. Drogą, która uczyni nas bardziej podobnymi do Jezusa, jest droga do pokory. Pycha wszystko niszczy. Naśladowanie Jezusa jest kluczem do stania się cichym i pokornego serca. Gdyby w rodzinach było więcej miłości, więcej jedności, więcej pokoju i więcej szczęścia, nie byłoby tylu alkoholików i narkomanów. Radość jest modlitwą. Radość jest mocą. Radość jest miłością. Radość jest siecią miłości, za pomocą której możemy "łowić" dusze. Wolę popełnić pomyłkę, ponieważ jestem zbyt dobra, niż dokonywać cudów bez odrobiny dobroci. Wszyscy mamy obowiązek pracować na rzecz pokoju. Lecz aby osiągnąć pokój, powinniśmy uczyć się od Jezusa być cichymi i pokornego serca (Mt 11, 29). Jedynie pokora doprowadzi nas do jedności, a jedność doprowadzi do pokoju. Pomóżmy sobie wzajemnie zbliżyć się do Jezusa, by uczyć się bycia pokornymi i radosnymi. Nie martwię się o chór polityków. Lepiej powiedzieć, że nie mam czasu zawracać sobie głowy tymi sprawami. To jest coś, o czym każdy wie. A czy nie popełniam pomyłki? Wolę w każdym razie, jeśli się mylę, robić to z miłosierdzia. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Maryja Maryja jest naszą matką, przyczyną naszej radości. Będąc matką, nigdy nie miałam trudności w rozmawianiu z Maryją i odczuwaniu bliskości z Nią. Polecam modlitwę do Maryi tymi słowami: Maryjo, Matko Jezusa i tych, którzy uczestniczą w Jego kapłaństwie, przychodzimy do Ciebie z takim samym nastawieniem jak dzieci, które przychodzą do swojej matki. Nie jesteśmy już dziećmi, lecz dorosłymi, którzy z całego serca pragną być dziećmi Bożymi. Nasza ludzka natura jest słaba, dlatego przychodzimy prosić o Twoją matczyną pomoc, byśmy byli w stanie przezwyciężyć naszą słabość. Módl się za nami, abyśmy - następnie - mogli stać się ludźmi modlitwy. Wzywamy Twojej opieki, abyśmy mogli pozostać wolni od wszelkiego grzechu. Wzywamy Twojej miłości, aby mogła królować i abyśmy mogli być współczującymi oraz wybaczającymi. Prosimy o Twoje błogosławieństwo, abyśmy byli odbiciem Twego umiłowanego Syna, naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Amen. Po swojej wizycie w Kalkucie papież Jan Paweł II postanowił założyć w Watykanie dom dla tych, którzy nie mają nikogo - dla chorych i umierających z Rzymu. Dom ten nazywa się Darem Maryi. Czytając Ewangelię bardzo uważnie, zdajemy sobie sprawę, że Maryja, Matka Boża nie wygłaszała długich przemówień. By wielbić Boga i dziękować Mu, wypowiedziała ten hymn: "Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię - a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia [zachowuje] dla tych, co się go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza [ludzi] pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje - jak przyobiecał naszym ojcom - na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki". Kiedy zostało założone Zgromadzenie Misjonarek Miłości, bardzo potrzebowałyśmy budynku na dom macierzysty. By go zdobyć, obiecałam Dziewicy odmówić 85 000 Memorare. "Pomnij, o Najłaskawsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, aby ktokolwiek, kto uciekał się pod Twoją obronę, wzywał Twojej pomocy lub szukał Twojego orędownictwa, pozostał bez pomocy. Ożywiony tą ufnością, do Ciebie się uciekam, Panno nad Pannami, Matko moja. Do Ciebie przychodzę, przed Tobą staję, grzeszny i smutny. O, Matko Wcielonego Słowa, nie gardź mymi prośbami, lecz w miłosierdziu swoim wysłuchaj mnie i spełnij mą prośbę. Amen". Nie było nas jeszcze zbyt wiele. Jak zamierzałyśmy zatroszczyć się o nasz "dług"? Przyszło mi do głowy rozwiązanie: zebrałam wszystkie dzieci i chorych, którymi opiekowałyśmy się w Nirmal Hriday i Shishu Bhavan. Nauczyłam ich tej modlitwy i wszyscy przyrzekliśmy ją odmawiać. Nie minęło wiele czasu i budynek należał do nas. Ze względu na obchody Roku Świętego w 1984 Ojciec Święty odprawiał mszę św. na zewnątrz, na placu Świętego Piotra, a był tam wielki tłum. Była również grupa misjonarek miłości. Nagle zaczął padać deszcz. Powiedziałam siostrom: "Odmówmy szybką nowennę Memorare do Naszej Pani, aby przestało padać". Kiedy odmawiałyśmy drugie Memorare, zaczęło padać jeszcze mocniej. Gdy odmawiałyśmy trzecie, czwarte, piąte, szóste, siódme i ósme, parasole zaczęły się zamykać. Do czasu, gdy kończyłyśmy dziewiątą modlitwę, jedynymi otwartymi parasolami były nasze; tak bardzo zajęłyśmy się modlitwą, że nie zwracałyśmy uwagi na pogodę. Przestało padać. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Życie i śmierć W chwili śmierci nie będziemy sądzeni wedle liczby dobrych uczynków, których dokonaliśmy, lub dyplomów, które otrzymaliśmy w ciągu naszego życia. Będziemy sądzeni wedle miłości, jaką włożyliśmy w naszą pracę. Powierzmy Bogu naszą decyzję służenia ubogim, która dała tylu świętych Kościołowi a w mieście tak pięknym, jak to, ani jedna ludzka istota, stara czy młoda, kobieta czy mężczyzna, nigdy nie będzie czuła się opuszczona. Gdyby coś takiego miało się zdarzyć, gdybyś był świadkiem takiego przypadku, poszukaj domu misjonarek miłości i daj im znać, co się dzieje. One zaopiekują się osobą lub osobami, które zostały opuszczone, wiedzione mocnym przekonaniem, że opuszczony człowiek to sam Chrystus. Życie jest darem samego Boga. To życie jest obecne nawet w nienarodzonych. Ludzka ręka nigdy nie powinna kończyć ludzkiego życia. Jestem przekonana, że krzyk dzieci, których życiu położono kres, zanim się narodziły, dosięga Bożych uszu. Wojna to zabijanie ludzkich istot. Któż mógłby w ogóle pomyśleć, że kiedykolwiek mogłaby ona być "sprawiedliwa"? Pierwszą osobą na świecie, która powitała Jezusa, rozpoznała go w łonie jego własnej matki, było dziecko: Jan Chrzciciel. To cudowne: Bóg wybiera nienarodzone dziecko, aby obwieścić nadejście Syna, Odkupiciela. Dopóki czynimy najwyższy wysiłek, do jakiego jesteśmy zdolni, nie możemy odczuwać zniechęcenia z powodu własnych niepowodzeń. Nie możemy również przypisywać sobie żadnego sukcesu. Powinniśmy wszystko zawierzyć Bogu i być całkowicie szczerzy, gdy to czynimy. Nie zabijajcie dzieci. My się nimi zaopiekujemy. To właśnie dlatego nasze sierocińce są zawsze wypełnione dziećmi. Po Kalkucie krąży taki żart, który mówi: "Matka Teresa mówi dużo o naturalnej antykoncepcji, ale liczba dzieci wokół niej ciągle rośnie". Parę miesięcy temu (a jak wiecie, pracujemy również nocą) wędrowałyśmy po Kalkucie i zebrałyśmy pięć lub sześć osób, które porzucono na ulicy. Były w ciężkim stanie. Dlatego zabrałyśmy tych ludzi do Domu dla Umierających i Opuszczonych. Pomiędzy ludźmi, których zabrałyśmy, była drobniutka staruszka, która z powodu skrajnego wycieńczenia była bliska śmierci. Powiedziałam siostrom: "Wy zatroszczcie się o resztę. Ja zaopiekuję się nią sama". Byłam prawie gotowa, by położyć ją do łóżka, kiedy wzięła mnie za rękę, a na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech. Powiedziała tylko: "Dziękuję" i umarła. Zapewniam Was, że ona dała mi znacznie więcej, niż ja dałam jej. Ofiarowała mi swoją wdzięczną miłość. Patrzyłam na jej twarz przez parę chwil, pytając samą siebie: co ja bym zrobiła w jej sytuacji? I odpowiedziałam uczciwie: na pewno zrobiłabym wszystko, co bym mogła zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Krzyczałabym: "Jestem głodna! Umieram z pragnienia! Umieram!". Ona zaś była taka wdzięczna, taka niesamolubna. Była tak hojna! Ubodzy - nigdy nie zmęczę się powtarzaniem tego - są cudowni. Noszę w sercu ostatnie spojrzenia umierających. Robię wszystko, co mogę, żeby czuli się kochani w tym najważniejszym momencie, kiedy pozornie bezużyteczna egzystencja może być odkupiona. Pamiętam, jak raz spomiędzy nieczystości podniosłam starą, umierającą kobietę. Trzymałam ją w ramionach i zabrałam do naszego domu. Wiedziała, że umiera. Wciąż tylko powtarzała z goryczą: "Mój własny syn mi to zrobił!". Nie mówiła: "Umieram z głodu! Nie mogę tego już dłużej znieść!". Jej obsesją było coś innego: "Mój własny syn mi to zrobił!". Upłynął długi czas, zanim można było usłyszeć, jak mówi: "Przebaczam mojemu synowi". Powiedziała to niemal w momencie śmierci. Umrzeć w pokoju z Bogiem jest kulminacją ludzkiego życia. Spośród tych, którzy umierali w naszych domach, nigdy nie widziałam nikogo, kto umierałby w rozpaczy lub przeklinając. Wszyscy oni umierali pogodnie. Zabrałam do naszego Domu Umierających w Kalkucie człowieka, którego podniosłam z ulicy. Kiedy wychodziłam, powiedział mi: "Żyłem na ulicach jak zwierzę, ale umrę jak anioł. Umrę, uśmiechając się". Umarł, uśmiechając się, ponieważ czuł się kochany i otoczony troską. To jest wielkość naszych ubogich! Matka Teresa: Myśli wyszukane - Uśmiechy Pokój zaczyna się od uśmiechu. Kiedy w nasze życie wkracza cierpienie, powinniśmy przyjąć je z uśmiechem. To jest największy dar od Boga: mieć odwagę przyjąć z uśmiechem wszystko, co nam daje i o co nas prosi. Uśmiechać się do kogoś, kto jest smutny, odwiedzać - choćby na krótką chwilę - kogoś, kto jest samotny, pod naszym parasolem udzielić komuś schronienia przed deszczem, poczytać komuś, kto jest niewidomy - to mogą być takie czy inne drobne rzeczy, bardzo drobne, ale właściwe, by ubogim dać konkretny wyraz naszej miłości Boga. Nigdy nie ogarnę całego dobra, jakiego dokonać może zwykły uśmiech. Czasami trudniej jest nam uśmiechać się do tych, którzy z nami mieszkają, do najbliższych członków naszej rodziny, niż uśmiechać się do tych, którzy nie są aż tak blisko nas. Nigdy nie zapominajmy: miłość zaczyna się w domu. Kiedyś, kilka lat temu, przez Kalkutę przejeżdżała grupa nauczycieli ze Stanów Zjednoczonych. Po odwiedzeniu Domu dla Umierających w Kalikat przyszli się ze mną zobaczyć. Zanim wyjechali, jeden z nich poprosił mnie, żebym powiedziała coś, co stanowiłoby dla nich pamiątkę wizyty i byłoby przy tym użyteczne. "Uśmiechajcie się do siebie wzajemnie. Uśmiechajcie się do waszych żon". (Mam poczucie, że tak nam się spieszy, że nawet nie mamy czasu, żeby spojrzeć z uśmiechem jeden na drugiego). Jeden z nich powiedział: "Matko, widać, że Matka nie jest zamężna!". "Ależ jestem", odpowiedziałam. "Czasami jest mi bardzo trudno uśmiechać się do Jezusa, ponieważ On prosi mnie o zbyt wiele". Matka Teresa: Myśli wyszukane - Pieniądze Lękam się tylko jednej rzeczy: pieniędzy! Chciwość - miłość do pieniędzy - skłoniła Judasza, by sprzedał Jezusa. Ileż posiadamy rzeczy, których nie oddajemy, ponieważ czujemy się do nich tak przywiązani. Lepiej mieć mniej, aby dawać to wszystko Jezusowi. Na loterii charytatywnej sprzedałyśmy samochód, który papież Paweł VI podarował mi w Bombaju. Za pieniądze, które zebrałyśmy, stworzyłyśmy duży ośrodek dla trędowatych, który nazwałyśmy Miastem Pokoju. Za pieniądze otrzymane jako nagrodę Jana XXIII stworzyłyśmy inny ośrodek rehabilitacyjny dla trędowatych, nazwany Darem Pokoju. Za pieniądze z Nagrody Nobla zbudowałyśmy domy dla ubogich, ponieważ nagrodę przyjęłam wyłącznie w imieniu ubogich i jako ich przedstawicielka. Ktokolwiek jest uzależniony od swoich pieniędzy lub troszczy się o nie, jest naprawdę biednym człowiekiem. Jeśli taka osoba odda swoje pieniądze na służbę innym, wtedy staje się bogata, naprawdę bardzo bogata. Nie zadowalajmy się po prostu dawaniem pieniędzy. Pieniądze nie są wszystkim. Pieniądze są czymś, co możesz zdobyć. Ubodzy potrzebują pracy naszych rąk, miłości naszych serc. Miłość, obfita miłość, jest wyrazem naszej chrześcijańskiej religii. Są ludzie, którzy mogą sobie pozwolić na luksus życia w wielkiej wygodzie; możliwe, że zarobili własnym wysiłkiem na ten przywilej. Co mnie irytuje, to kiedy widzę, że istnieje marnotrawstwo. Irytuje mnie, gdy widzę, że niektórzy ludzie marnują i wyrzucają rzeczy, których można używać. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Cierpienie Cierpienie nie ma samo w sobie żadnej wartości. Największym darem, jakim możemy się cieszyć, jest możliwość dzielenia cierpienia Chrystusa. Chciałabym powtórzyć po raz kolejny i jeszcze raz: ubodzy są cudowni. Ubodzy są bardzo dobrzy. Mają wielką godność. Ubodzy dają nam więcej, niż my dajemy im. W wielu miejscach poza Kalkutą mamy domy dla chorych terminalnie i bez środków do życia. Pewnego dnia na ulicach Kalkuty znalazłam starą kobietę, która sprawiła na mnie wrażenie umierającej z głodu. Dałam jej miseczkę ryżu. Patrzyła na nią nieustannie, jak gdyby była w transie. Próbowałam zachęcić ją do jedzenia, lecz odpowiedziała po prostu: "Nie mogę... nie mogę uwierzyć, że to jest ryż. Przez długi czas nie miałam nic do jedzenia". Nikogo nie przeklinała. Nie narzekała na bogatych. Nie wypowiedziała ani jednego słowa wyrzutu. Po prostu nie mogła uwierzyć, że to był ryż. I już nie mogła jeść! W każdej rodzinie i w każdej ludzkiej sytuacji jest ktoś, kto cierpi. Nie możemy pozwolić, by stworzenia Boże kończyły swój żywot w rynsztoku, jak zwierzęta. Kiedyś znalazłam małą dziewczynkę, która wędrowała ulicami, zagubiona. Głód był wypisany na całej jej buzi. Kto wie, ile czasu minęło od chwili, kiedy ostatni raz cokolwiek jadła! Zaofiarowałam jej kawałek chleba. Malutka zaczęła go jeść, okruch po okruchu. Powiedziałam jej: "Jedz, jedz chleb! Czyż nie jesteś głodna?". Popatrzyła na mnie i powiedziała: "Po prostu boję się, że kiedy chleba już zabraknie, dalej będę głodna". Jest bardzo możliwe, że znajdziecie ludzi - zapewne bardzo blisko was - potrzebujących uczucia i miłości. Nie odmawiajcie im tego. Pokażcie im - ponad wszystko, że szczerze uznajecie ich za istoty ludzkie, że są dla was ważni. Kim jest ten ktoś? Tym człowiekiem jest sam Jezus: Jezus, który skrywa się pod powierzchownością cierpiącego! Pewnego razu, kiedy byłam w Nowym Jorku, przywołał mnie jeden z naszych pacjentów chorych na AIDS. Kiedy pojawiłam się przy jego łóżku, powiedział: "Ponieważ jesteś moją przyjaciółką, chcę ci się zwierzyć. Kiedy już ledwo znoszę moje bóle głowy (przypuszczam, że wiesz, iż jednym z objawów AIDS jest potworny ból głowy), dzielę je z bólem, który Jezus musiał cierpieć z powodu korony cierniowej. Kiedy ból przenosi się na moje plecy, dzielę go z bólem, który Jezus musiał odczuwać, kiedy biczowali go żołnierze. Kiedy bolą mnie ręce, dzielę ten ból z bólem, który odczuwał Jezus, kiedy go krzyżowano". To jest prawdziwie dowód wielkości miłości: jeden z młodych ludzi, który cierpi z powodu dopustu AIDS! Zapewniam was, że nie miał on żadnej nadziei na wyleczenie oraz był świadomy, że niewiele życia mu pozostało. Mimo to odznaczał się nadzwyczajną odwagą. Odnalazł ją w swojej miłości do Jezusa, dzieląc jego mękę. Na jego twarzy nie było żadnego smutku ani udręki. Zamiast tego można było dojrzeć w nim wielki pokój i głęboką radość. Cierpienie nigdy nie zniknie z naszego życia całkowicie. Jeśli przyjmiemy je z wiarą, dana nam będzie możliwość udziału w męce Jezusa i okazania Mu naszej miłości. Pewnego dnia poszłam z wizytą do kobiety, która miała raka w ostatnim stadium. Jej ból był straszliwy. Powiedziałam jej: "To nie jest nic innego, jak pocałunek Jezusa, znak, że jesteś tak blisko Niego na krzyżu, że może cię pocałować". Złączyła swoje dłonie i powiedziała: "Matko, proś Jezusa, by nie przestał mnie całować". Jezus nieustannie żyje swoją męką. Wciąż upada, ubogi i głodny, właśnie tak jak upadał w drodze na Kalwarię. Czy jesteśmy przy Jego boku, by dobrowolnie Mu pomóc? Czy idziemy przy Nim z naszą ofiarą, z naszym kawałkiem chleba - prawdziwego chleba - by pomóc Mu przezwyciężyć Jego słabość? Często prosimy Chrystusa, by pozwolił nam mieć udział w Jego cierpieniach. Lecz kiedy ktoś jest obojętny wobec nas, zapominamy, że to właśnie jest moment, w którym dzielimy sytuację Chrystusa. Wkrótce po ustanowieniu Zgromadzenia cierpiałam z powodu bardzo wysokiej gorączki. Pewnego dnia, gdy majaczyłam, zobaczyłam samą siebie stojącą u bram niebios przed obliczem świętego Piotra. Próbował powstrzymać mnie przed wejściem, mówiąc: "Przykro mi, w niebie nie ma żadnych lepianek". Zezłościłam się i powiedziałam mu: "Bardzo dobrze! Zapełnię niebo ludźmi ze slumsów miasta, a wtedy nie będziesz miał innego wyboru, jak wpuścić mnie do środka". Biedny święty Piotr! Od tamtej pory siostry i bracia nie dają mu wytchnienia. I nie ma on innego wyboru, jak tylko pełnić swoje obowiązki odźwiernego w niebie, ponieważ nasi ubodzy ze względu na wszystkie swoje cierpienia już zarezerwowali tam sobie miejsce z wielkim wyprzedzeniem. Na koniec mieli tylko dostać swój bilet, aby go pokazać świętemu Piotrowi. Tysiące i tysiące ludzi, którzy u nas umierali, czyniło to z radością, ponieważ otrzymywali bilet, by pokazać go świętemu Piotrowi. Ktoś przypomniał mi, co jakieś czasopismo raz o mnie powiedziało; opisało mnie jako "żyjącą świętą". Jeśli ktoś widzi we mnie Boga, jestem szczęśliwa. Ja widzę Boga w każdym, a zwłaszcza w tym, kto cierpi. Mówię siostrom, by nigdy nie przybierały smutnej miny, kiedy zbliżają się do ubogich. Kiedyś zobaczyłam siostrę, która wlokła się przez korytarz, ze smutnym wyrazem twarzy. Przywołałam ją do swojego biura i zapytałam: "Co Jezus nam polecił: iść przed Nim czy naśladować Go?". Nigdy nie znajduje się krzyża w pięknym pokoju, lecz na Kalwarii. Ci, którzy chcą należeć do Jezusa, mają czuć się szczęśliwi, że z Nim idą. Nie ma znaczenia, jak bardzo to jest bolesne, musimy dzielić Jego mękę. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Samotność W krajach rozwiniętych ma miejsce wielkie ubóstwo intymności, ubóstwo ducha, samotności, braku miłości. Nie ma dzisiaj większej choroby na świecie niż ta właśnie. Jest wiele rodzajów ubóstwa. W krajach, w których sytuacja gospodarcza wydaje się dobra, symptomy ubóstwa skrywają się głęboko, na przykład w postaci ogromnej samotności ludzi, których porzucono i którzy cierpią. Moim zdaniem, największe cierpienie to czuć się samotnym, niechcianym, niekochanym. Największym cierpieniem jest także nie mieć nikogo, zapomnieć, czym jest intymny, prawdziwie ludzki związek, nie wiedzieć, co to znaczy być kochanym, nie mieć rodziny ani przyjaciół. To właśnie my, przez wykluczenie i odrzucenie, popychamy naszych braci i siostry do szukania ucieczki w alkoholu. Oni piją, aby zapomnieć o pustce własnego życia. Nasze siostry pracują w wielu częściach świata. Nie tak dawno w Nowym Jorku przytrafiło im się coś niezwykłego. Powiedziano im, że zmarła kobieta - nie wiadomo kiedy - we własnym domu. Nie miały innego wyboru, jak tylko wyłamać drzwi, żeby dostać się do środka. Uwierzylibyście, co znalazły? Szczury już zaczęły jeść jej zwłoki. Siostry próbowały czegoś się dowiedzieć. Kim była? Czy pracowała? Czyją była córką? Czyją matką? Czyją żoną? Zostały z niczym! Nie były w stanie uzyskać żadnej informacji o tej pani, oprócz numeru jej mieszkania. Nawet sąsiedzi po drugiej stronie korytarza nic o niej nie wiedzieli. Cóż za skrajne ubóstwo! Ta samotność, niepozorność, to poczucie, że wszystkim zawadza, poczucie wzgardzenia, braku wszystkiego! Wśród najwyraźniejszych wspomnień mam jedno związane z moją wizytą w Anglii, w pięknym domu dla starych ludzi. Był wspaniały. Miał czterdziestu mieszkańców. Niczego im tam nie brakowało. Powtarzam, że zapamiętałam dobrze: wszyscy mieszkańcy skupiali uwagę na drzwiach. Na żadnej twarzy nie zagościł uśmiech. Dom prowadziła grupa zakonna. Zapytałam siostrę, która miała dyżur: "Siostro, dlaczego nikt się nie uśmiecha? Dlaczego oni bez przerwy spoglądają na drzwi?". "Tak jest zawsze - odrzekła. - Oni wciąż czekają na kogoś, kto przyjdzie do nich w odwiedziny. Marzą o synu lub córce, o jakimś członku rodziny lub przyjacielu stającym w tych drzwiach, by ich odwiedzić". Poprzez samotność wyrażało się ich ubóstwo, ubóstwo świadomości porzucenia przez krewnych i przyjaciół. Ubóstwo nieposiadania nikogo, kto przychodziłby w odwiedziny, jest ubóstwem najmocniej odczuwanym przez starych ludzi. Kiedy patrzę dokoła i widzę ubogich cierpiących z powodu wyobcowania społecznego i emocjonalnego, rozumiem, jak smutny może się czuć Chrystus, widząc w nich wyobcowanego siebie. Wyobcowanie, które cierpi ubogi, jest wyobcowaniem, które cierpi Chrystus. Starzy ludzie lubią, kiedy inni ich słuchają. W niektórych miejscach mamy grupy współpracowników, których głównym obowiązkiem jest słuchanie. Odwiedzają typowe domy, zwłaszcza ludzi starszych, siadają z nimi i pozwalają im mówić i mówić, aby poczuli zadowolenie z tego, że ktoś ich słucha. Starsi ludzie - powtarzam - uwielbiają to, nawet jeśli mogą nie mieć do powiedzenia nic więcej ponad rzeczy nieważne - dla innych oczywiście, nie dla nich - które zdarzyły się dawno temu. Słuchanie kogoś, kto nie ma nikogo, kto by go wysłuchał, jest piękną sprawą. Matka Teresa: Myśli wyszukane - Bóg i chrześcijaństwo Jedynie Bóg zna nasze prawdziwe potrzeby. Będziecie zaskoczeni, gdy dowiecie się, że w najuboższych okolicach, w wielu z tych miast, w których żyjemy i pracujemy, gdy zbliżymy się do ludzi żyjących w lepiankach, pierwszą rzeczą, o jaką proszą, nie jest chleb czy ubrania, nawet jeśli zazwyczaj umierają z głodu i są nadzy. Proszą nas, by nauczać ich Słowa Bożego. Ludzie są głodni Boga. Tęsknią za słuchaniem Jego Słowa. Jeśli prawdziwie rozumiemy Eucharystię, jeśli uczynimy Eucharystię centralnym punktem naszego życia, jeśli karmimy nasze życie Eucharystią, nie będzie nam sprawiać trudności odkrycie Chrystusa, kochanie Go i służenie Mu w ubogich. Eucharystia jest czymś więcej niż po prostu przyjmowaniem Chrystusa. Zakłada, że my zaspokajamy Jego głód. Chrystus zaprasza nas: "Przyjdźcie do mnie". Chrystus jest głodny dusz. Nigdzie i nigdy w Ewangelii Chrystus nie wypowiedział słów odrzucenia. Przeciwnie, zawsze znajdujemy tam zaproszenie: "Przyjdźcie do mnie". Gandhiego fascynowało poznawanie Chrystusa. Spotkał chrześcijan i fascynacja przepadła. W Kalkucie same karmimy codziennie około dziesięciu tysięcy ludzi. To oznacza, że jeśli pewnego dnia nie przygotujemy posiłku, dziesięć tysięcy ludzi nie będzie jadło. Pewnego dnia siostra zajmująca się tym przyszła do mnie i powiedziała: "matko, nic już nam nie zostało. Nie mamy jedzenia dla tylu ludzi". Poczułam, że drętwieję. Coś takiego przydarzyło się po raz pierwszy. Około dziewiątej rano zajechała ciężarówka wyładowana chlebem. Codziennie rząd daje ubogim dzieciom kromkę chleba i szklankę mleka. Nie wiem dlaczego, ale tego dnia miejskie szkoły były zamknięte. Cały zaś chleb wylądował u Matki Teresy. Widzicie, Bóg zamknął szkoły. Nie mógłby dopuścić, by nasi ludzie chodzili głodni. Pierwszy raz mogli jeść chleb, który był bardzo dobry, i to jeść, dopóki się nie nasycili. Chleb codzienny jest kolejnym dowodem Bożej troskliwości. Pewien człowiek, wyznawca hinduizmu, przyszedł do naszego Domu dla Umierających w Kalikat w czasie, gdy byłam zajęta opatrywaniem ran chorego człowieka. Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu. Potem powiedział: "Skoro twoja religia daje ci siłę, by robić to, co robisz, nie ma wątpliwości, że twoja religia musi być prawdziwa". Wszyscy mamy obowiązek służyć Bogu tam, gdzie jesteśmy wezwani, by tak czynić. Ja czuję się wezwana do służenia poszczególnym osobom, do kochania każdej ludzkiej istoty. Moje powołanie nie ma na celu osądzania instytucji. Nie jestem upoważniona do potępiania kogokolwiek. Nigdy nie myślę kategoriami tłumu, lecz pojedynczych osób. Jeśli myślałabym kategoriami tłumów, nigdy nie zaczęłabym swojej pracy. Wierzę w osobisty kontakt pomiędzy dwoma osobami. Jeśli inni są przekonani, że Bóg pragnie, by zmieniali struktury społeczne, to jest to dla nich sposobność, by być blisko z Bogiem. Aby być chrześcijanami, powinniśmy przypominać Chrystusa, o tym jestem głęboko przekonana. Gandhi powiedział kiedyś, że gdyby chrześcijanie żyli zgodnie ze swoją wiarą, w Indiach nie uchowałby się ani jeden hinduista. Ludzie oczekują, że my i nasze chrześcijańskie życie będziemy jednością. Chrystus przemienił samego siebie w chleb życia. Przemieniając siebie w chleb, pozwolił nam całkowicie sobą rozporządzać, abyśmy - karmieni przez Niego - mieli siłę niezbędną do dawania siebie innym. Bóg jest przebaczającym Ojcem. Jego miłosierdzie jest większe niż nasz grzech. On wybaczy nam nasz grzech - ale spróbujmy nie popełniać grzechu od nowa. Często my, chrześcijanie, stanowimy najgorszą przeszkodę dla tych, którzy próbują przybliżyć się do Chrystusa; często głosimy Ewangelię, którą nie żyjemy. To jest zasadnicza przyczyna, dla której ludzie na świecie nie wierzą. Kościół jest taki sam wczoraj, dzisiaj i jutro. Również apostołowie doświadczali strachu i niewiary, załamania i omyłek. Na przekór temu wszystkiemu Chrystus nie robił im wyrzutów. On po prostu im powiedział: "Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach" (Łk 24, 38). Miłosierne słowa Jezusa są również dzisiaj właściwe w odniesieniu do naszych lęków. Pewna ważna osoba publiczna z mojego kraju kiedyś mnie zapytała: "Matko Tereso, mówisz, że się za mnie modlisz. Powiedz mi prawdę: czy nie chcesz, abym stał się chrześcijaninem?". Odpowiedziałam mu: "Jeśli ktoś ma coś, co bardzo wysoko ceni, to wielce prawdopodobne, że ta osoba chce podzielić się tym ze swoimi przyjaciółmi. Jestem przekonana, że wiara w Chrystusa jest najlepszą rzeczą, jaką można mieć na świecie. Chciałabym, aby wszyscy znali i kochali Chrystusa co najmniej tak, jak ja Go kocham. Oczywiście chciałabym, abyś i ty znał Go i kochał. Lecz wiara jest darem od Boga, a On daje ją temu, kogo wybiera". Matka Teresa: Myśli wyszukane - Nasza misja ";Byłem głodny, a daliście Mi jeść... Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie, byłem nagi, a przyodzialiście Mnie, byłem chory, a odwiedziliście Mnie..." (Mt 25, 35-36). Nasza praca jest oparta na tych słowach Jezusa. Nigdy nie przyjmujemy zaproszenia na posiłki poza domem. Chcecie wiedzieć, dlaczego? Ponieważ przyjmowanie takich zaproszeń mogłoby sprawić wrażenie, że przyjmujemy zapłatę za to, co robimy, a robimy wszystko za darmo. Zawsze mówię: ";Robimy to wszystko dla Jezusa i dla miłości ubogich". Jeśli jemy nasze posiłki tylko w naszym własnym domu, czynimy to, ponieważ szanujemy ubogich. Nigdy nie przyjmujemy nawet szklanki wody: niczego. ";Ale dlaczego?..." Nie ma konieczności żadnego innego wyjaśnienia: tak właśnie rzecz się ma i to wystarczy. Tym, którzy mówią, że podziwiają moją odwagę, muszę powiedzieć, że nie miałabym jej, gdybym nie była przekonana, że za każdym razem, kiedy dotykam ciała trędowatego, ciała wydzielającego obrzydliwy smród, dotykam Ciała Chrystusa, tego samego Chrystusa, którego przyjmuję w Eucharystii. Dla nas ubóstwo jest wolnością. Jest wolnością całkowitą. Żadnej z rzeczy, które mamy jako misjonarki miłości, nie mamy na własność, lecz tylko z nich korzystamy. Sari, które nosimy, nie są nasze. My tylko ich używamy. Sandały, które nosimy na swoich stopach, nie są nasze. My z nich korzystamy. Ubóstwo jest naszą siłą i źródłem szczęścia. Chcę opowiedzieć o cudownym przykładzie młodej damy z dobrze sytuowanej rodziny, która do mnie napisała: ";Przez kilka lat Jezus zapraszał mnie, bym została zakonnicą. Próbowałam odkryć, dokąd chciałby, abym poszła. Udałam się do kilku miejsc, lecz znalazłam tam to samo, co sama miałam. Jeśli wstąpiłabym do tych zgromadzeń, niczego nie musiałabym porzucić". To całkiem jasne: młoda dama chciała porzucić wszystko. Chciała poczuć się wolna, aby lepiej służyć Jezusowi w ubogich. Jestem przekonana, że kiedy mnie zabraknie, jeśli Bóg znajdzie osobę głupszą i bardziej bezużyteczną niż ja, dokona większych rzeczy poprzez tę osobę, ponieważ to jest Jego działanie. Zdarzyło się raz, że gdy założono pierwsze Zgromadzenie Braci Misjonarzy Miłości, przyszedł do mnie młody brat i powiedział: ";Matko, mam specjalne powołanie do pracy z trędowatymi. Chcę oddać im moje życie, moją całą istotę. Nic nie pociąga mnie bardziej, niż to". Wiedziałam na pewno, że naprawdę kochał dotkniętych trądem. Odpowiedziałam mu na to: ";Sądzę, że nieco się mylisz, bracie. Nasze powołanie polega na przynależności do Jezusa. Praca nie jest niczym innym, jak środkiem wyrażania naszej miłości do Niego. Z tego właśnie powodu praca sama w sobie nie jest ważna. Naprawdę ważna dla ciebie jest przynależność do Jezusa. To on daje ci środki, aby wyrazić tę przynależność". Przyczyną, dla której przyznano mi Nagrodę Nobla, było to, że jestem uboga. Jednak Nagroda miała nadspodziewane skutki. Tak naprawdę na całym świecie obudziła sumienia na rzecz ubogich. Stała się czymś w rodzaju upomnienia, że ubodzy są naszymi braćmi i siostrami i mamy obowiązek traktować ich z miłością. Mamy specjalne zadanie udzielania materialnej i duchowej pomocy najuboższym z ubogich, nie tylko tym w slumsach, lecz również tym żyjącym w każdym zakątku świata. Aby to czynić, same staramy się żyć miłością Boga w naszej modlitwie i pracy, poprzez życie naznaczone prostotą i ubóstwem Ewangelii. Czynimy tak, kochając Jezusa w chlebie Eucharystii, kochając i służąc Mu ukrytemu pod obolałą postacią najuboższych z ubogich, niezależnie od tego, czy to ubóstwo jest ubóstwem materialnym czy duchowym. Czynimy to, rozpoznając w ubogich (przekazując im) obraz i podobieństwo Boże. Jeden ze sposobów, w jaki wyraża się nasze ubóstwo, polega na zaszywaniu, najlepiej jak potrafimy, naszych własnych ubrań, jeśli odkryjemy w nich rozdarcie. Spacerowanie po ulicach lub wokół domu w podartym sari w żaden sposób nie jest oznaką cnoty ubóstwa. Zazwyczaj mówię siostrom: ";Nie ślubujemy ubóstwa żebraków, ale ubóstwo Chrystusa". Z drugiej strony, nie powinnyśmy zapominać, że nasze ciała są świątyniami Ducha Świętego. Z tego powodu powinnyśmy je szanować i z godnością nosić ubrania, które zostały naprawione. Misjonarki miłości są głęboko przekonane, że za każdym razem, kiedy ofiarujemy pomoc ubogim, w rzeczywistości ofiarujemy pomoc Chrystusowi. Próbujemy czynić to z radością, ponieważ nie możemy iść do Chrystusa - nawet pod postacią ubogiego - ze smutnymi twarzami. Bardzo często mówię siostrom, żeby przystępowały do ubogich z radością, wiedząc, że mają oni rozliczne powody do smucenia się. Nie potrzebują, żebyśmy utwierdzały ich w ich smutku. Jesteśmy zobowiązane karmić Chrystusa, który jest głodny, zobowiązane przyodziewać Chrystusa, który jest nagi, zobowiązane przyjmować Chrystusa, który nie ma domu - oraz czynić to wszystko z uśmiechem na twarzy, tryskając radością. To bardzo piękne widzieć nasze siostry, często bardzo młode, całkowicie i z taką miłością oddane służbie ubogim Chrystusa. Gdyby celem naszej pracy było tylko mycie, karmienie i podawanie lekarstw chorym, ośrodek już dawno byłby zamknięty. Najważniejszą rzeczą w naszych ośrodkach jest dana nam możliwość dosięgania dusz. Matka Teresa z Kalkuty Matka Teresa z Kalkuty, imię zakonne Maria Teresa od Dzieciątka Jezus, właściwie Agnes Gonxha (Ganxhe) Bojaxhiu (1910-1997), zakonnica (loretanka) indyjska pochodzenia albańskiego. Po opuszczeniu zakonu w 1948 oddała się działalności charytatywnej na rzecz najuboższych. W 1946 założyła Kongregację Misjonarek Miłości zatwierdzoną jako zakon w 1965. Z inicjatywy Matki Teresy powstało 50 domów dla opuszczonych dzieci w Indiach i wielu innych krajach, w 1961 zorganizowano ośrodek dla trędowatych w Kalkucie (tzw. Miasto Pokoju), w 1985 pierwszy na świecie ośrodek dla chorych na AIDS w Gramvich Viagen (USA). Zmarła w Kalkucie. Zakon działa w 126 krajach (także w byłym ZSRR), w Polsce od 1983. Matka Teresa otrzymała wiele nagród, m.in.: 1971 pokojową Nagrodę Jana XXIII, 1979 pokojową Nagrodę Nobla, 1980 Klejnot Indii. Jej myśli i medytacje zebrano w publikacji Prosta droga (1994, wydanie polskie 1996). Matka Teresa Myžli wyszukane Gdybyžmy byli pokorni, nic nie mogęoby nas odmieniŤ - ani pochwaęa, ani dezaprobata. Ježli ktož by nas krytykowaę, nie czulibyžmy zniechćcenia. Ježli ktož by nas chwalię, r˘wnie§ nie czulibyžmy sić dumni. Matka Teresa SPIS TREżCI WPROWADZENIE żWIąTOżó MODLITWA HOJNOżó CHRYSTUS W UBOGICH MIśOżó DOM I RODZINA CNOTY MARIA ˇYCIE I żMIERó UżMIECHY PIENIŹDZE CIERPIENIE SAMOTNOżó BŁG I CHRZEżCIJAĄSTWO NASZA MISJA