Piers Anthony Niebiański Cent Cykl: Xanth tom 11 Tłum.: Anna Dobrowolska Zdobysław E. Parczyński Tyt.oryg.: Heaven Cent Rozdział 1 TAJEMNICA Dolph usadowił się wygodnie na łóżeczku Ivy* [* Ivy - ang. bluszcz, pnącze. Imię związane z magiczną mocą matki, Iren, posiadającej „zielony kciuk” - dosłowne tłumaczenie idiomu oznaczającego dobrą rękę do hodowli roślin.] i zaczął wpatrywać się w Gobelin. Przed oczyma przesuwały mu się najróżniejsze, ruchome sceny. To, co widział, było zazwyczaj o wiele ciekawsze niż nudne życie, jakie wiódł w Zamku Roogna! Ivy właśnie pobierała nauki u centaurzycy Chem, tak więc Dolph miał cały Gobelin wyłącznie dla siebie. To lubił najbardziej, gdyż starsza siostra zwykle starała się mu dokuczyć. Gdy tylko o niej pomyślał, natychmiast przeobraził się w wilka, podwinął cztery nogi pod siebie, zwinął się w kłębek i nakrył ogonem, którego koniec sięgał dokładnie do czubka czarnego nosa. Zwierzęta przeważnie są lepsze od ludzi, dziksze, ale i spokojniejsze zarazem. Za to teraz widział nieco gorzej. Obrazy na Gobelinie stały się jakby mniej wyraźne i nieco zamazane. Jednak nie przejął się tym, gdyż prawie wszystko już kiedyś oglądał. To znaczy wszystko, co miało jakieś znaczenie: wielkie bitwy, magiczne wydarzenia wyższej rangi, dziwne monstra. Po jakimś czasie nie cieszyły go już ani ogry wyciskające wodę ze skały i zwijające drzewa w obręcz, ani też stada centaurów grające w buta**. [** Parafraza popularnej amerykańskiej gry w podkowę. Centaury, mając podkowy, grają „w buta”.]. Lecz czasem tu i ówdzie zdarzało mu się dojrzeć coś, czego wciąż nie rozumiał, co nadal było owiane tajemnicą. I to właśnie go pociągało. Ciągle nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie podział się talent babci Iris. Była czarodziejką Iluzji. W swoim czasie potrafiła sprawić, iż coś wydawało się zupełnie czymś innym, niż było w istocie. Za co tylko się zabrała, brzmiało, pachniało i wyglądało inaczej, aż w końcu czasem nie można było wcale stwierdzić, co jest co. Ależ miał wtedy uciechę! Ale w ostatnim miesiącu Iris straciła ważną część owej magicznej mocy. Określała to utratą aspektu wizualnego. Tak więc nadal mogła zmieniać brzmienie czy zapach danego przedmiotu, ale nie potrafiła zmieniać jego kształtów. Trzeba przyznać, iż babcia Iris była już stara, mimo to Dolph dobrze wiedział, jak boleśnie musi odczuwać tę stratę. - Gdzie podziała się ta jej Iluzja? Spojrzał na Gobelin, starając się odszukać zaginiony talent, lecz nie był w stanie go tam odnaleźć. Nie pojmował również magii róż, które otrzymał niegdyś w darze jego ojciec, Król Dor. Rosły na specjalnym dziedzińcu i miały różne barwy, a każda oznaczała co innego: brak czułości bądź przyjaźń, romans, miłość czy śmierć. Zazwyczaj do rosarium przychodzili kochankowie. Jedno z nich stawało wśród krzewów, drugie zrywało różę w kolorze symbolizującym jego uczucie. Gdy przypadkiem próbowało skłamać, kolce róż okrutnie drapały oszusta. Nie było w tym nic niezwykłego. Dolph nie mógł jednak odgadnąć, dlaczego w ogóle ktoś sobie tym zawraca głowę. Ciągle tu przychodzą jacyś młodzi ludzie. Twierdzą, iż zrywają dla siebie róże, by sobie udowodnić, że się kochają. Ale o co w tym chodzi? - myślał. Po co to komu? Do tej pory odkrył jedynie to, że miłość ma jakiś przedziwny związek z wzywaniem bocianów przynoszących dzieci. Próbował je śledzić za pomocą Gobelinu i choć natknął się na bociany taszczące niemowlaki w dziobie, nigdy nie udało mu się ujrzeć, kiedy i jak ptaszysko zostaje powiadomione o tym, czego ma dokonać. Czy to aż taka tajemnica? Tym razem postanowił nastawić Gobelin na największą ze wszystkich zagadek wszech czasów - zniknięcie Wielkiego Maga Humphreya, co zostało odkryte przypadkiem, gdy ogr Esk, centaurzyca Chex i kopacz Polney udali się do Maga, by zadać mu kilka Pytań. Wtedy to okazało się, że Zamek jest całkiem pusty. Nikogo w nim nie było. Zajrzeli do Księgi Odpowiedzi, ale żadne z nich nie mogło z niej nic zrozumieć. Jej rady były za mądre dla zwykłych stworzeń. Nikt poza Dobrym Magiem nie był w stanie ich zinterpretować. Ale jego nie było! Gdy tylko Król Dor się o tym dowiedział, udał się na Zamek, wziął Księgę i zamknął ją na klucz. Bał się, by podczas nieobecności Maga przypadkiem coś głupiego nie przyszło komuś do głowy. Próbowano odszukać Humphreya, lecz nikomu się to nie udało. I tak od trzech lat jego zniknięcie owiane było tajemnicą, i chyba tylko on sam mógł ją wyjawić. Tymczasem nie można było otrzymać Odpowiedzi, na skutek czego wiele ludzi i stworzeń zamieszkujących Xanth pogrążonych było w wielkiej depresji. Dolph podchodził do tej zagadki wiele razy niczym szczenię wilka, którym właśnie był, do wielkiej owcy. Gdzież może być Dobry Mag? Czemu tak nagle odszedł, czemu zostawił cały Zamek i wszystko, co w nim było? - dumał. Niewątpliwie wydarzyło się to na chwilę przed nadejściem tamtej trójki, gdyż wchodząc do Zamku, każde ze stworzeń zmagało się z przygotowanymi uprzednio pułapkami. Ktokolwiek chciał się dostać na Zamek, by zadać Pytanie, zawsze musiał przebrnąć przez trzy wymyślone specjalnie dla niego przeszkody. Tylko ci, którym szczęśliwie udało się je pokonać, otrzymawszy Odpowiedź, mogli opuścić siedzibę Maga. Inni w zamian za udzielenie rady pozostawali przez rok u Humphreya na służbie, co nie było łatwe, gdyż Mag był złośliwy. Nawet Gorgonie kazał usługiwać przez okrągły rok, gdy spytała go, czyją poślubi. I dopiero po upływie tego czasu udzielił jej Odpowiedzi. Kiedyś odwiedził go ogr Smash. Zapomniał Pytania. Mag postawił go na straży innego pytającego - nimfy Tandy. I co z tego wynikło? Tych dwoje zakochało się w sobie, pobrało i chyba im to wystarczyło! To była Odpowiedź! Są rodzicami Eska. Dobry Mag znowu wywiódł wszystkich w pole! Teraz nie było żadnych zagadek do rozwiązania, żadnych podstępnie zastawionych sideł, żadnych matni do przebycia. Zamek zionął pustką. Każdy uważał, że należy odnaleźć Dobrego Maga, ale nikt nie wiedział, jak to zrobić. Wielu poszukujących przygód śmiałków udawało się na Zamek, lecz ich wysiłki spełzały na niczym. Co więcej, niektórzy z nich zaginęli sami. Sytuacja nie była zbyt wesoła. A co by było, gdyby zwyczajny, dziewięcioletni chłopiec rozwiązał zagadkę stulecia? Byłoby fajnie popatrzeć na głupie miny dorosłych! Ale miałbym frajdę! - pomyślał. Dolph spojrzał uważnie na Gobelin. Mógł go nastawić na każde miejsce i czas, jeśli tylko bardzo tego chciał. Wystarczyło jedynie o tym pomyśleć. Większość ludzi nie potrafiła przesuwać obrazów tam i z powrotem. Ale on i Ivy byli Magami (tak naprawdę Ivy była czarodziejką i stała nieco niżej), więc Gobelin posłusznie wykonywał ich rozkazy. Nastawił go na dzień przed przybyciem Eska... - Gdybym tylko mógł zobaczyć, jak Mag wychodzi! Coś mignęło, szurnęło i oczom Dolpha ukazał się Zamek Dobrego Maga na dzień przed zniknięciem Humphreya. Mag siedział w gabinecie pochylony nad Księgą. Wyglądał, jakby miał co najmniej sto lat (bo i rzeczywiście prawie tyle miał). Kiedyś wypił za dużo eliksiru ze Źródła Młodości i stał się małym chłopcem. Dolph roześmiał się, gdy ujrzał to w Gobelinie. Lecz później Magowi udało się wrócić do swego wieku. Na to już wcale nie było przyjemnie patrzeć. Gorgona była na dole. Robiąc ser gorgonzola* [* Gorgonzola - gatunek ostrego, owczego sera (pleśniaka), produkowanego w Gorgonzoli, niedaleko Mediolanu we Włoszech.], spozierała przez woalkę na mleko, żeby się ścięło. Wkoło Zamku kręcił się ich dziewiętnastoletni syn Hugo. Przygotowywał jedną z pułapek, które czyhały na przybywających. Pilnował, by w odpowiedni sposób postawić na moście nad fosą, klatkę smoków. Wszystko zdawało się w jak najlepszym porządku. Dolph przesunął czas nieco do przodu, tak by złapać dokładną godzinę opuszczenia Zamku przez jego mieszkańców. Czyżby on pierwszy używał Gobelinu w ten sposób? Jego ojcu z pewnością też to musiało przyjść do głowy! A może i nie? Zagadka wciąż była nie rozwiązana! Dorośli jako tacy są głupi. Dlatego potrzebują Odpowiedzi. Może też dlatego tak pilnie strzegą tajemnicy bociana? Nie chcą powiedzieć, jak go powiadamiają! W innym wypadku dzieci z pewnością robiłyby to dużo lepiej od nich. Nagle Gobelin zmatowiał. Czyżby stało się z nim coś złego? Ivy zamordowałaby go, gdyby tak było! Dolph szybciutko pomyślał, o czym trzeba, i obraz zaraz wrócił do normy. To nie była wada Gobelinu. Coś blokowało pewne sceny. Powolutku przesunął je w przód, sprawdzając, co robią Humphrey, Gorgona i Hugo. Nie było to takie trudne, gdyż na Gobelinie ukazywało się wiele wydarzeń naraz. Nie dało się go nastawić jednocześnie na różne czasy i miejsca, można było jednak oglądać wiele historyjek rozgrywających się naraz w tym samym miejscu i czasie. Teraz widział cały Zamek. Pokoje stały otworem niczym w jakimś domku dla lalek. Humphrey wciąż pochylał się nad Księgą. Wydawało się, że nigdy od niej nie odchodzi! Gorgona robiła sałatkę, utwardzając ser wzrokiem, zaś Hugo wyczarowywał w swej sypialni przeróżne owoce. To był jego talent. Ale nie był w tym zbyt dobry. Wytwory jego magii były niezbyt piękne i miały dziwne barwy. W tym czasie jakiś elf, najwyraźniej na polecenie Maga, ustawiał w pracowni pewnego rodzaju przyrządy. Po Zamku jak zwykle kręciło się wiele różnych stworzeń. Odbywały swą roczną służbę, w zamian za Odpowiedzi, które miały otrzymać. W ten sposób Dobry Mag nigdy nie narzekał na brak rąk do pracy. Nagle wydarzyło się coś złego. Z ustawianych przez elfa przyrządów buchnął mleczny dym. Elf odskoczył, kaszląc. Dym wciąż, się rozchodził. Po chwili wypełnił całą pracownię. Gorgona podniosła oczy znad sera. Pociągnęła nosem. Krzyknęła coś do Humphreya. (Gobelin nie przenosił dźwięków, Dolph widział jednak, jak jej piersi uniosły się w górę i otworzyły się usta. Zobaczył także, iż inni na to zareagowali.) Dobry Mag podniósł się znad swej Księgi i poczłapał na dół. Przybiegł także Hugo. Przytaszczył ze sobą kiść sinoniebieskich bananów, które właśnie wyczarował. Wszyscy ruszyli w kierunku dymu, lecz on wcale na nich nie czekał. Podążał ze wzmożoną siłą, by wypełnić pozostałe komnaty. Elf próbował coś wyjaśnić, gestykulując zawzięcie rękoma, ale gęsty dym szybko ich okrążył i niejako zamknął w środku. Nie mieli jak uciec. Dolph stwierdził, że nie jest to zwykły dym. To był zaklęty dym! Nie można było przewidzieć, co zrobi! Wyglądało na to, że Mag jest zdenerwowany. Pokazał coś rękoma i cała czwórka pospieszyła do jeszcze innej komnaty. Dym popędził za nimi. Był nie do opanowania. Wymknął im się spod kontroli. Jak tylko uciekinierzy przecisnęli się przez drzwi, on też wślizgnął się do środka. Miał ich! Po chwili i w tej komnacie było biało. Dym przysłaniał cały obraz. Dolph jednak postanowił go nie zmieniać. Po paru minutach dym przerzedził się i rozproszył. Lecz Humphreya, Gorgony i Hugona już nie było. Mag i jego rodzina jakby się w nim rozpłynęli. W komnacie pozostał jedynie zupełnie zdruzgotany elf. Najwidoczniej w pewnym momencie stracił kontakt z resztą towarzystwa i teraz nie wiedział, co się z nimi stało. Ponieważ już się nie pojawili, elf, postępując zgodnie z regulaminem działania w razie nagłych wypadków, zaczął zamykać Zamek. Otworzył klatkę i wypuścił smoki. Pobiegły zaczarowaną ścieżką, ile tylko sił w nogach. Było w tym coś niezwykłego, gdyż nie wolno im było jej używać. Uporawszy się z ostatnią czynnością, elf opuścił Zamek. Jego służba skończyła się. Następnego dnia przybyli trzej pytający. Dolph przesunął obraz do tyłu. Nastawił Gobelin na dym, próbując natrafić na jakiś kluczowy moment. Zrozumiał wreszcie, czemu dorośli nie rozwiązali tej zagadki za pomocą Gobelinu. To dym ich zatrzymał. On jednak miał dobry wzrok. - Gdybym tylko spostrzegł coś, czego inni nie zauważyli... Przeobraził się w gryfa. Miał teraz doskonałą zdolność widzenia. - Co robisz w moim pokoju, mały?! - zawołała ze złością Ivy. - Dobrze wiesz, że nie wolno ci tu wchodzić! Tak naprawdę była tylko trochę zła, trochę zaś udawała. Poznał to po tonie, jakim przemawiała. Był tak pochłonięty tym, co zobaczył, że nawet nie usłyszał jej kroków. Zamienił się w człowieka. - Patrzę sobie tylko na Gobelin! Gdybym mógł choć na chwilkę powiesić go w swoim pokoju... - Nigdy! - przerwała mu Ivy. Miała czternaście lat i uważała się za nie wiadomo co. Dolph był głęboko przekonany, że nic, powtarzam nic nie jest gorsze od starszej siostry w tym wieku. Wszystko wyolbrzymiała. To był jej talent. Lecz także niewątpliwie i jej natura. Szkoda było się z nią kłócić. Tak więc Dolph nawet nie próbował się sprzeczać. Przeobraził się w wielkiego, jadowitego pająka. Górował teraz nad nią. Z żuwaczek kapała ślina... był górą! Ivy z wrzaskiem cofnęła się w tył. - Co za nędzna kreatura! - krzyknęła z dobrze udawanym przerażeniem w głosie. - Wreszcie zamienił się w to, czym jest. Zawsze wiedziałam, że to wstrętny robal! I znowu mu się dostało. Zawsze udawało jej się mu dokuczyć. Zamienił się w chłopca. - Myślisz, że jesteś najmądrzejsza na świecie! Zrobię coś takiego, że ci oko zbieleje. Poczujesz się jak harpie gówienko! - Dolph próbował się odciąć, nie potrafił jednak robić tego tak zręcznie jak Ivy. - Tak?! A co takiego, mały? - Mam zamiar odnaleźć i wyratować Dobrego Maga! Nie odpowiedziała. Była zbyt sprytna, by okazać zdziwienie. Zamiast tego wybuchnęła śmiechem. Rzuciła się na łóżko, zaczęła się tarzać z uciechy... i nagle spoważniała. - Tu jest włos wilka! - zawołała obrażona. Często się śmiała, a za chwilę trzęsła ze strachu czy dąsała. Niewiarygodnie szybko popadała w skrajnie odmienne nastroje. Dolph stwierdził, że teraz najrozsądniej byłoby się wycofać. Zamienił się w myszkę i wymknął się z komnaty, pozostawiwszy gniewnie piszczącą siostrę samej sobie. Wciąż myślał o tym, jak odnaleźć Dobrego Maga. Co prawda, swojej apodyktycznej siostrze wyznał to tylko po to, by ją czymś zaskoczyć. Teraz jednak nie mógł się wycofać. W przeciwnym razie zostałby zupełnie wyśmiany. Poza tym miał już dość bycia młodszym bratem. Zapragnął uczynić coś, co by mu przysporzyło sławy. Dlaczego nie mógłby poszukać Dobrego Maga? Miał do tego takie samo prawo jak wszyscy. Mimo że jeszcze był mały, był już Magiem w całym tego słowa znaczeniu. Jeśli coś lub ktoś zechciałby mu cokolwiek zrobić, przeistoczyłby się odpowiednio i powstrzymał napastnika. Udam się do Zamku Humphreya, wejdę do komnaty i sprawdzę, czy przypadkiem nie natrafię na jakiś ślad, który by mnie naprowadził na właściwy trop. A potem... pójdę po nitce do kłębka, postanowił. W swoim przedsięwzięciu dostrzegł jednak pewien mały problem, który nosił nazwę rodzice. Oczywiście stwierdzą, że jestem za mały, pomyślał. Zawsze mi to wypominają. To ich koronny argument. I choć był to jeszcze jeden dowód na tępotę dorosłych, musiał to jakoś znosić. W końcu jego ojciec był królem Xanth, należało się więc z nim trochę liczyć. - Może za parę lat - dyplomatycznie napomknął Król Dor. Był zawsze bardziej liberalny od żony. Jednak w obliczu apodyktycznej Królowej Iren nie miało to i tak wielkiego znaczenia. - Ale Dobrego Maga trzeba odnaleźć teraz! - krzyknął Dolph. - Przecież każdy mieszkaniec Xanth wam to powie! - Nie jestem tego taki pewien - odpowiedział stołek. - Zamknij się, drewniany móżdżku - syknął chłopczyk. - Odczep się ode mnie! Co za przemądrzałe siedzenie! - odciął się głośniej stołek. - Zaraz wbiję ci drzazgę tam, gdzie trzeba. Dolph nie odezwał się. Jego ojciec potrafił rozmawiać z różnymi martwymi przedmiotami, a te sprawiały wrażenie niezbyt mądrych. W obecności Króla Dora nawet skały mogły mówić. I to wtedy, gdy nikt ich nie prosił o głos. Król Dor spojrzał na Królową Iren. Wymienili badawcze spojrzenia. Nie oznaczało to nic dobrego. Specjalizowali się w bezsensownym utrudnianiu wszelakich przedsięwzięć. Myśleli tylko o tym, jak zatrzymać go w domu i jak mu to powiedzieć, by nie poczuł się obrażony. - A może... byś wziął ze sobą kogoś dorosłego... - niepewnie bąknęła Królowa. Była właściwie tak samo despotyczna jak Ivy, lecz potrafiła doskonale się maskować. Jednakowoż jej delikatna sugestia równała się prawu. Och, nie! Nie mogło jej przyjść do głowy nic gorszego! - westchnął Dolph. Dorosły wszystko popsuje. A już szczególnie ktoś, kto cieszy się względami mojej matki: centaur. Centaury słynęły z rozsądku i posłuszeństwa. Ponadto zawsze chciały czegoś uczyć dzieci. A Dolph miał już tej ciągłej nauki po dziurki w nosie. Wystarczyłoby mu jej już na całe życie. Jednak Królowa Iren wciąż miała głos. Podejrzewała, że najchętniej udałby się do Zamku sam, a już na pewno nie w towarzystwie kogoś dorosłego. Była przekonana, że taki warunek zniechęci go do tej całej Wyprawy. A gdybym tak znalazł sobie jakiegoś klawego kumpla, kogoś niekrępującego, pomyślał Dolph. Wyprowadzę ich w pole. Przechodzenie rodzicom przez rozum to prawdziwa sztuka. Ale jeśli włożę w to dużo serca, to może mi się uda... - Załatwione - odpowiedział. - Ale ja sam sobie tego kogoś znajdę. Król Dor spoważniał, co jednak znaczyło, że stara się powstrzymać od śmiechu. Był to dobry znak. Obydwoje wiedzieli, że Królowa najchętniej wybrałaby centaurzycę. Jeżeli Dolph zdołałby się od tego wywinąć, miałby w ręku połowę wygranej. - Dobrze - odpowiedziała po chwili. - Ale my będziemy musieli go zaakceptować. Hmm. To może popsuć całą sprawę. Może się nigdy nie zgodzić, na kogoś, kogo naprawdę lubię, a zaakceptować tego, kto jej się podoba. Jak to obejść? - zastanawiał się chłopiec. Był młody i szybko myślał. Już po trzech sekundach znalazł wyjście z tej kłopotliwej sytuacji. - Zgoda - powiedział. - Jutro dam wam odpowiedź. - Świetnie! - przytaknęła Królowa, sztucznie się uśmiechając. - A tu cię mamy - mruknęła. - No to będziemy mieli zabawę - jakby przypadkiem bąknęło krzesło. Król Dor nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że tym razem nie należy się spierać. Inaczej nie byłby Królem. Dolph wrócił do swojego pokoju i zaczął w myśli wyliczać znajome imiona. Tok jego rozumowania był prosty. Chciał znaleźć możliwie jak najwięcej propozycji do odrzucenia. Jego matka wprost w tym celowała. Po jakimś czasie zamierzał podsunąć jej imię swego wybranka. Wydawało mu się, że w ten sposób, na zasadzie kontrastu, zaakceptuje go, zanim zdąży pomyśleć, co robi. - Później pewnie będzie tego żałować, ale wtedy już nic nie będzie mogła zrobić - burczał pod nosem. - Królowa nigdy nie cofa danego słowa. Taka rzecz mogłaby źle o niej świadczyć, a ona bardzo dba o swoją reputację. Wybrańcem Dolpha był golem Grundy. Obrzydliwe, pyskate, małe stworzonko - swego czasu zwykła kukiełka z kawałków drewna, sznurka i gałganków, którą Demon X(A/N)th obdarzył życiem. Zawsze komuś wymyślał. Dlatego też można się było z niego nieźle pośmiać. Władał wszelkimi możliwymi językami roślin i zwierząt, co podczas wędrówki po dzikich ostępach Xanth mogło mieć nie lada znaczenie. Był mężem Rapunzel, pięknej, niewielkiej i zazwyczaj miłej małej kobietki, która traciła panowanie nad sobą tylko wtedy, gdy zrobił jej się kołtun we włosach. A to dlatego, że były nieskończenie długie. W takim przypadku potrafiła przemawiać prawie, tak złośliwie jak Grundy, póki oczywiście nie rozczesała intruza. Golem był jej niezmiernie oddany, niemniej jednak uwielbiał przeróżne przygody. Tak więc najprawdopodobniej zgodziłby się na tę podróż. Teraz Dolphowi potrzebna była do szczęścia odpowiednia lista strasznych stworzeń. - Na kogo matka na pewno się nie zgodzi? - mruknął. - Tak, wybralibyśmy zatem cyklopa Bronty, wielkiego, jednookiego potwora zamieszkującego jaskinię i pożerającego ludzi. Wybralibyśmy też Gerrymandra, który dzieli się nieustannie i, zwalczając wszystko „dokoła, przybiera najróżniejsze śmieszne kształty. I konia-ducha, Pooka. Musiał jednak mieć więcej imion do zaproponowania. Królowa była zbyt cwana, by wystarczyły jej jedynie trzy. Wskoczył na łóżko, podskoczył parę razy, po czym usiadł i zaczął wymachiwać nogami. Nagle spośród zalegającego pod łóżkiem mroku wysunęła się jakaś zimna łapa. Chwyciła go za kostkę. - Hej! - zawołał. - Przecież to nie ty, Zręcznusiu! Zręcznuś był jego prywatnym Straszydłem spod Łoża. - A skąd możesz wiedzieć? - zagadnął go ten ktoś spod łóżeczka. - Bo jego łapy są duże i włochate. Twoje zaś takie jakieś chude. Masz zwiotczałą skórę?! Łapsko wypuściło kostkę Dolpha. Pod łóżkiem rozległy się jakieś szurnięcia i trzaski, a po chwili wyczołgał się spod niego kościej, chodzący szkielet. - Nie zgadza się! W ogóle nie mam skóry. Mam tylko kości - odpowiedział wesoło. - Co tu robisz, Marrow? Po co tam wlazłeś? - zapytał Dolph. - I gdzie się podziała moja Bestyjeczka spod Łóżeczka, mój Zręczny Rzezimiecha? Przestraszył się, więc nazwał swoje Straszydło spod Łoża nie zdrobniale, a po imieniu. Odziedziczył to po matce. - Poszedł odwiedzić Chrapusia. Zgodziłem się go na jakiś czas zastąpić. Myśleliśmy, że nic nie zauważysz. - Nie zauważę! - zawołał Dolph. - Masz zupełnie inne łapy! I w dodatku tylko dwie! - Masz całkowitą rację - zgodził się rozczarowany Marrow. - To chyba był głupi pomysł. Ale on tak bardzo chciał się z nim zobaczyć, a tu nie miał nic do roboty. - Wzruszył ramionami. Kości nieprzyjemnie zagrzechotały. - A co go obchodzi Chrapuś? Chrapuś był Straszydłem spod Łoża Ivy. Udał się w Ustronie Faunów i Nimf, zabrawszy jej łóżeczko ze sobą. Ivy nie mogła mu tego zapomnieć, choć w zamian dostała olbrzymią, miękką kanapkę, dwa razy większą od utraconego łóżeczka. Twierdziła, że jest dorosła, więc nie miała prawa dalej wierzyć w Straszydła spod Łoża. Dolph był przekonany, że Chrapuś uciekł od niej w samą porę. Brak wiary w te potwory unicestwiał je. Postanowił, że nigdy nie zrobi tego Zręcznusiowi. - Tu bardziej chodziło o niego niż o Chrapusia - tłumaczył Marrow. - Mówi się, że w Ustroniu jest więcej nimf niż Chrapuś jest w stanie pochwycić. Podobno chętnie by się nimi z kimś podzielił. Zręcznuś orzekł, że należałoby zbadać tę sytuację i ewentualnie pomóc Chrapusiowi. - A czemu nie podobały mu się moje kostki? - spytał Dolph. - Ależ nie. Ubóstwiał je - szybko zapewnił go Marrow. - Musiał jednak jakoś ratować przemęczonego przyjaciela... - Każde Straszydło, które woli kostki nimf od moich, nie jest warte złamanego szeląga - oświadczył dumnie Dolph. - Cóż on w nich takiego widzi? - Muszę przyznać, że nie wiem - stwierdził Marrow. - Ciało, czy to na nogach, czy na kostkach, w ogóle do mnie nie przemawia.:- Po czym dyplomatycznie dodał: - Nie mówię tu teraz o tobie... Dolph przyznał mu rację. Kościej przybył tu po tym, jak ogr Esk i centaurzyca Chex przywrócili Rzece Pocałunków jej kręte koryto, dzięki czemu znów mogła być uczuciową, tkliwą i oddaną rzeką. Wyzwolono go z hipnotykwy. ze Ścieżki Zatracenia. Był teraz głównym służącym na Zamku. Najlepiej spisywał się w mrocznych zakamarkach, gdyż nic sobie nie robił z pajęczyn i szczurów. Tam też przeważnie, stwarzając niepowtarzalną atmosferkę, spoczywały jego kości. Przypadkowi podróżni, którzy nie wiedzieli o jego istnieniu, byli przerażeni. Marrow posiadał także pustą kość z palca. Gwizdał na niej jak na gwizdku na swoją przyjaciółkę Chex, gdy trzeba było go dokądś podrzucić lub mu pomóc. - Chyba wciągnę cię na mą listę - oświadczył Dolph. - Listę? Dolph opowiedział mu, jak zamierza wymusić zgodę matki na to, aby Grandy towarzyszył mu w Wyprawie. - Przecież jesteś dorosły... chyba mogę cię tu umieścić. Ale ją rozzłościsz! - Dobrze mówisz - przytaknął mu Marrow. - Może bym ci tak jeszcze kogoś dorzucił? Co byś powiedział na Cumulusa Fracto Nimbusa? - Cudownie! - zawołał Dolph. - Gdy o nim usłyszy, będzie cała mokra! Fracto był Królem Chmur i zawsze sprzyjał złej pogodzie. Nigdy nie można było przewidzieć, kiedy spuści burzę z piorunami i rozniesie wszystko na strzępy. Na samą myśl o tym, że Fracto kręci się w pobliżu, Królowa Iren dostawała babskiej histerii. - No to jeszcze wspomnij o harpii Hardym i hipogryfie Xapie - bąknął Marrow. - Nie zapominaj też o Stanleyu Steamerze. - Wspaniale! - entuzjastycznie przytaknął Dolph. - Ci doprowadzą ją do szału. Zupełnie zgłupieje i nie będzie wiedziała, co ma zrobić. Tak więc klamka zapadła. Marrow wczołgał się z powrotem pod łóżeczko i wygodnie ułożył tam kości, zaś Dolph nastawił swoje Magiczne Zwierciadło na Gobelin w pokoju Ivy. Nie zauważył nic interesującego. Mała czarodziejka oglądała, co popadnie. - Tak zawsze jest ze starszymi siostrami. Nigdy nie wiedzą, na co mają patrzeć - westchnął. Następnego dnia Dolph przystąpił do realizacji swego planu, - Kogo wybrałeś na towarzysza Wyprawy? - zapytała matka. - Kościeja Marrowa* [* Marrow - w staroangielskim: towarzysz. Słowo oznacza jednocześnie kość szpikową i dynię. Maski z dyni tradycyjnie używa się do straszenia w amerykańskie święto Halloween, które przypada w przededniu Wszystkich Świętych.] - powiedział. - Chętnie się z nim w tę podróż wybiorę. Królowa Iren skinęła głową... - Dokonałeś doskonałego wyboru... - No cóż, to może jeszcze Cumulus Fracto Nim... Co? - Tak! Marrow jest dorosły, mądry i doświadczony - oświadczyła Królowa. - Ma czachę na karku. Pomógł centaurzycy Chex. Poza tym nie trzeba się troszczyć o jedzenie dla niego. Muszę cię pochwalić za przenikliwość umysłu. Jak mogła się zgodzić na pierwszego lepszego wariata? To nie fair! Jestem teraz skazany na chodzący szkielet! Coraz mniej mi się to podoba. A poza tym, co to w ogóle jest ta „przenikliwość”? No cóż! - westchnął. Może Marrow nie zechce się stąd ruszyć? Wrócił do swego pokoju i po chwili zastanowienia stwierdził, że może jednak lepiej, że tak się stało. Kościej był nadzwyczaj przyzwoity, a na dodatek nie tylko wierzył w Straszydła spod Łoża, ale jeszcze im pomagał. Był jak dziecko, a to się liczy! Dla każdego uczyniłby wszystko, co w jego mocy, i nikogo by nie wydał. Tak więc kwestia odpowiedniego kompana została rozwiązana. Miał nim być kościej Marrow. Wkrótce razem mieli opuścić Zamek Roogna, wyruszyć na Wyprawę i rozwiązać zagadkę zniknięcia Dobrego Maga. I tak zaczęła się kolejna Przygoda w Xanth. Rozdział 2 GRYPS Wyruszyli następnego ranka. Szli zaczarowaną ścieżką na wschód. Mieli przed sobą jakieś dwa dni drogi. Dlatego też Iren kazała Dolphowi zabrać chlebak, do którego włożyła trochę kanapek, parę zapasowych skarpetek, małe magiczne zwierciadło i inne podobne, nikomu niepotrzebne rzeczy. - Myj buzię każdego ranka - przykazała mu na pożegnanie. - I nie zapominaj o uszach. Usłyszawszy to, Dolph o mało co nie umarł z rozpaczy. Marrow nie niósł niczego, gdyż ani jedzenie, ani ubranie nie były mu potrzebne do szczęścia. Jako wytwór magii był podporządkowany zupełnie innym prawom. Koło poradnia Dolpha zaczęły boleć nogi. W pewnym momencie zaczął zazdrościć szkieletowi. - W jaki sposób się poruszasz? - zapytał. - Za pomocą magii. A ty? No i koniec rozmowy! Najwidoczniej szkielety nie miały za grosz wyobraźni. Właściwie należało się tego spodziewać. Miały puste czachy. - Jestem głodny - oświadczył Dolph. - Matka przewidziała to. Dlatego zrobiła ci kanapki. Uwaga Marrowa niezbyt przypadła mu do serca. - W każdej chwili mógłbym się zmienić w smoka i złapać sobie coś do jedzenia. - Nigdy nie mogłem zrozumieć, czemu żywi ludzie lubują się w poszarpanym cielsku - nadmienił kościej. Dolph nagle stracił apetyt. Szedł dalej, nie zmieniwszy swej postaci. - Czy mogę cię o coś spytać... - niepewnie zaczął Marrow. - A któżby cię powstrzymał? - Dlaczego idziemy? Co za głupie stworzenie! - pomyślał chłopiec. - A jak inaczej moglibyśmy się dostać do Zamku Dobrego Maga? - powiedział. - Myślałem, że możesz zamienić się w ptaka. Moglibyśmy tam pofrunąć. - Matka powiedziała mi, że musi mnie pilnować ktoś z dorosłych - przekornie odrzekł Dolph. - Ty przecież nie umiesz latać. - A nie mógłbyś się zamienić w wielkiego ptaka? - Oczywiście. Mogę się nawet zamienić w ptaka-olbrzyma. I co z tego? - A więc gdybyś był takim ptakiem, mógłbyś mnie zanieść prosto do Zamku. To był dobry pomysł! Dolph przystanął, zdjął chlebak i zamyślił się. - Muszę zdjąć ubranie. Ono się nie zmienia. - Z przyjemnością poniosę twój chlebak i odzież - zaproponował Marrow. - Matka nie lubi, gdy biegam nago. - Dziwne. Nigdzie nie widzę tu twojej mamy. - To jasne, bo jej tutaj nie ma, pusta pało! Została w Zamku Roogna! - Nagle Dolpha oświeciło, pojął, o co chodzi. - To znaczy... że ona teraz nie może powiedzieć nie? - Tak mi się zdawało. Ten szkielet chyba wcale nie jest taki głupi, pomyślał Książę. Ściągnął z siebie ubranie, zawiązał je w tobołek i razem z chlebakiem wręczył Marrowowi. Zaraz potem zamienił się w ptaka-olbrzyma. Był teraz niewyobrażalnie wielki. Cmoknął z zadowolenia. Ptaki-olbrzymy nie potrafiły mówić językiem ludzi. Nie było im to do niczego potrzebne. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś mógłby mieć ochotę z nimi porozmawiać. - Może byś... - odezwał się Marrow. Czyżby nagle stchórzył? Było już jednak za późno na jakiekolwiek zmiany. Dolph pochwycił szkielet w swe szpony, rozpostarł skrzydła i otarł się piórami o rosnące opodal drzewa. - Ouu! - Należało się wpierw rozejrzeć za jakąś porządną polaną - jęknął Marrow. I znowu miał rację. Dolph z powrotem zamienił się w chłopca, ubrał i pomaszerował ścieżką. - Czemu wszystko zawsze musi być aż tak skomplikowane? - westchnął. Po jakimś czasie natrafili na dość duże bagno. Dolph znowu przeobraził się w ptaka, rozpostarł skrzydła i sprawdził, czy ma wystarczającą przestrzeń do lotu. - Ale... - tak jak poprzednio, odezwał się Marrow. Chłopiec jednak nie czekał, aż szkielet skończy zdanie. Pochwycił go w swe szpony, zamachał skrzydłami i poszybował na sam koniec bagna, ku rosnącym tam drzewom. Z impetem uderzył w gałęzie, które wydały się z tego równie niezadowolone jak on. Posypały się liście. - ...trzeba było rozejrzeć się za dłuższym pasem startowym... - dokończył Marrow. Dolph na powrót przeistoczył się w chłopca. Wstał i zaczął rozcierać obolały mały palec u lewej dłoni. Zaraz potem zauważył złamane pióro. Leżało na ziemi. - Musiałem je utracić, wpadając na drzewa - mruknął zmartwiony. Miał zdartą skórę. Obrażenia doznane w jednej postaci, przenosiły się na drugą. Wsunął palec do ust i zaczął ssać ranę. Był zmartwiony. Szli dalej, aż w końcu dotarli na rozległą równinę. Dolph zamienił się znów w ptaka- olbrzyma, spojrzał przed siebie, by się upewnić, czy ma dość miejsca na start i sięgnął po szkielet. - Ale... - rzekł Marrow. Tym razem Dolph przystanął. - Może powinniśmy sprawdzić kierunek wiatru - zaproponował kościej. Wiatru? Dolph przechylił głowę i nadstawił dziób. Poczuł miły podmuch wiejący dokładnie w tym kierunku, w którym zamierzał frunąć. Nie ma problemu! Zaczął machać skrzydłami. - ...ponieważ... - mówił dalej Marrow. Dolph jednak go nie słuchał. Coraz szybciej wymachiwał skrzydłami. W końcu wzniósł się w powietrze. Natychmiast zaczął lecieć, łagodnie popychany przez wiatr. Ciągle trzepotał skrzydłami, ale już się nie unosił. Po chwili znalazł się nad niewielkim pagórkiem. Uderzył w niego łapami, stracił równowagę i wpadł w poślizg. Trochę wyhamował, lecz stracił następne pióro. - ...wiatr od ogona utrudnia lot w górę - pouczył go kościej. Dolph znowu stał się chłopcem. Na lewym udzie miał głęboką, piekącą ranę. - Masz jeszcze coś do powiedzenia? - zapytał z ironią w głosie. - Ja? Nie - odpowiedział Marrow. - No to może wyjaśniłbyś mi, jak mam się wzbić aż pod chmury, jeśli zawsze jest jakieś „ale”? - Może gdybyś natrafił na wiatr od czoła, poszłoby ci lepiej? - Wtedy znosiłby mnie w tył... - Przyznaję, iż to niezbyt logiczne, jednak wiem, że ptaki tak robią. - No, cóż... dobrze, spróbuję, ale jeśli się znowu rozwalę, to będzie to wyłącznie twoja wina. - Oczywiście - przytaknął natychmiast Marrow bez cienia urazy. Krew go nie zalała, bo jej po prostu nie miał. Szli teraz zgodnie z kierunkiem wiatru, dopóki nie znaleźli odpowiednio długiej i rozległej polany nadającej się do startu. Potem Dolph znów przeobraził się w ptaka, ustawił czołem do wiatru, podniósł szkielet i przystanął. Marrow był teraz pewien powodzenia, lecz nagle coś jeszcze przyszło mu do głowy. - Ale... Tym razem Dolph poczekał, aż dokończy. - ...może najpierw byś coś zjadł? Zjadł? Był głodny, ale mógł jeszcze z tym poczekać. Spieszno mu było do Zamku Dobrego Maga i do Przygody! Zatrzepotał skrzydłami i odbił się od ziemi. Wiatr od czoła natychmiast porwał go do góry. Teraz mógł naprawdę latać! Nareszcie! Po chwili, sam nie wiedząc jak, złożył skrzydła i z powrotem wylądował na ziemi. Wyszło mu to całkiem nieźle. Następnie znowu zamienił się w chłopca. - Dlaczego mam coś zjeść? - zapytał. - Bo, o ile znam się na tym, latanie pochłania mnóstwo energii, a ta u żywych istot bierze się z jedzenia - wyjaśnił mu Marrow. Dolph wyobraził sobie, co by to było, gdyby nagle zasłabł gdzieś w górze, powiedzmy nad głębokim oceanem, albo w pobliżu jaskini straszliwego smoka. - No już dobrze, podaj mi chlebak. - Ciekaw jestem... Dolph wydarł mu chlebak z dłoni. Zaczynał tracić cierpliwość. Szybko wyjął kanapkę i na moment zamarł bez ruchu. - ...czy energia jest względna, czy bezwzględna... - dokończył Marrow. - O czym ty mówisz? - Wydaje mi się, że te kanapki starczą ci jedynie na jakiś czas. Ale może wystarczyłyby ci na dłużej, gdybyś... Dolph już otwierał usta, by ugryźć duży kawał chleba, lecz zatrzymał się, nie tknął go i czekał. - ...jadł je, zmniejszywszy nieco swe wymiary. Dolph zamyślił się, po czym powiedział: - Wiesz, gdy jestem duży, o, na przykład jako sfinks, mogę pożreć całe tony jedzenia, a i tak po jakimś czasie jestem głodny. Tak samo się dzieje, gdy jem będąc czymś małym. Potem z powrotem mogę się zmienić w coś dużego, lecz i tak w swoim czasie znowu jestem głodny. Nigdy jednak o tym nie myślałem. - No ale gdy zjesz okruszek jako mrówka, wystarczy ci on na tak długo, jakbyś zjadł kanapkę, będąc chłopcem czy wołu, będąc wielkim ptakiem. - Chyba tak - odpowiedział Dolph, zerknąwszy na kanapkę. - Ale jeżeli zamienię się w mrówkę, ktoś może mnie rozdeptać. Marrow odłamał z kanapki kawałek chleba i uniósł go w górę na swej kościstej dłoni. - Ja na ciebie nie nadepnę... Z pewnością miał rację. Marrow nigdy nie wyrządził nikomu nic złego. Dolph stwierdził, że może wspaniale wykorzystać swego towarzysza podróży. Kościej pomagał mu, gdy było trzeba i chronił, gdy znalazł się w tarapatach. Matka słusznie postawiła mu taki warunek. Dolph jednak nie chciał przyznać jej racji. Jeszcze nie było go na to stać. Podszedł do Marrowa, chwycił jego kościste palce w swoje powleczone ciałem dłonie i przeobraził się w mrówkę. I nagle niewielkimi, owłosionymi nóżkami kurczowo złapał się wielkiej, białej kości. Ależ teraz był mały! Ważył prawie tyle co nic, było mu łatwo uczepić się podłoża. Czuł, że nic mu się nie może stać. Wdrapał się na czubek palca i przemaszerował po kościach na sam środek dłoni. Sięgnął po okruszek. Ugryzł go. Był przepyszny. Idealny dla mrówek. Wprost rozpływał mu się w pyszczku. Po chwili był najedzony, a okruszka mało co ubyło. Podreptał na koniec palca i zeskoczył w dół. Jak tylko upadł na ziemię, z powrotem zmienił się w chłopca. Rzeczywiście, nie był głodny. - Chodźmy - powiedział. - Energia mnie wprost rozpiera! Marrow wziął ubranie i chlebak. Dolph przeistoczył się w ptaka-olbrzyma i rozpostarł skrzydła. - Podejrzewam... - zaczął Marrow. Dolph zaczekał. Nauczył się słuchać. Matka byłaby z tego bardzo zadowolona. - ...że wreszcie jesteśmy gotowi do drogi - dokończył Marrow. Och! Nareszcie! Dolph pochwycił szkielet, podskoczył i zatrzepotał skrzydłami. Tym razem frunął tak, jakby urodził się ptakiem. Wiatr pomagał mu się unosić i choć leciał powoli, wkrótce był wysoko ponad drzewami. Ptaki-olbrzymy mają doskonały wzrok. Zatoczył więc koło, sprawdził, gdzie się znajduje i poszybował przed siebie, pod wiatr. - Chyba... Co znowu? Dolph przekrzywił głowę i słuchał. - ...wyżej wiatr wieje w inną stronę. - Warto sprawdzić. Dolph wzbił się wyżej. Było tak, jak przewidywał Marrow. Osiągnąwszy odpowiednią wysokość, natrafił na odmienny wiatr. Zimny strumień powietrza sam go niósł prosto do Zamku Humphreya. Teraz, gdy czuł się silny i potrafił wspaniale fruwać, nie musiał zwracać uwagi na kierunek wiatru. Nie było mu to już potrzebne. Postanowił jednak wykorzystać sprzyjające okoliczności. Machał skrzydłami, osiągając bez najmniejszego wysiłku dużą szybkość. Był bardzo z siebie zadowolony. Leciał. Miał pełny brzuch i dużo siły. A wszystko dzięki udzielanym raz po raz radom kościeja. Wcale nie było mu tak źle z tym dorosłym! Pomyślał przez moment, że może matka jednak miała rację? No, ale zawsze są pewne granice... Nadchodził wieczór. Słońce uciekając od ciemnej nocy schowało się za horyzontem. Dolph poszybował w dół. Nie mógł wylądować na dziedzińcu Zamku Dobrego Maga, gdyż był za duży. Nie opodal znalazł jednak świetne, rozległe pole. Osiadł na nim, tak jakby to robił od wieków. Zaoszczędzili prawie cały dzień! Robiło się ciemno. Dolph był zmęczony i głodny. Gdyby nic przedtem nie zjadł, kompletnie opadłby z sił. - Myślę... - zaczął znów Marrow. - ...że będzie lepiej, jak tu przenocujemy - dokończył Dolph. Szkielet skinął głową. - Prześpij się. Ja nie muszę tego robić. Chciałbyś się gdzieś schować? Dolph rozejrzał się dookoła. Drzewa, które oświetlane promieniami słońca wydawały mu się tak piękne, rzucały teraz straszliwe cienie. Z dala dochodziły dziwaczne, przerażające głosy. Nie pomyślał o tym. Nigdy nie spał na gołej ziemi, nawet jako zwierze. Był przyzwyczajony do swojego miłego, ciepłego łóżeczka na Zamku Roogna, do Straszydła spod Łoża - Zręcznusia, do kręcących się wart. W końcu miał tylko dziewięć lat. - Taak - przytaknął niepewnie. - Kopnij mnie w kość ogonową. - Co? - Daj mi kopa. Potrzeba mi czegoś takiego. - No cóż, jeśli tego chcesz... Dolph zaszedł kościeja od tyłu, zamachnął się i z całej siły przyłożył mu nogą w pewną intymną część. Marrow runął do przodu i rozleciał się na kawałki. Każda kość poleciała w inną stronę. Natychmiast jednak kości z powrotem ułożyły się w pewien wzór i wylądowały na ziemi, tworząc mały domek. Nad wejściem, czołem w dół, wisiała czaszka. - Pociągnij za mnie i otwórz drzwi - powiedziała. - A potem wejdź do środka i zamknij. Nikt ci tu nic nie zrobi. Dolph nie mógł uwierzyć własnym oczom. Poszedł jeszcze za potrzebą, nie mógł bowiem zrobić nic innego, jak odpowiedzieć na to naglące wezwanie natury, po czym wziął chlebak i udał się prosto do swojej rezydencji z kości. Przyklęknął, wsadził palec w dziurkę od nosa, przekręcił czaszkę i pociągnął drzwi do siebie. Skrzypnęły kręgi szyjne, służące za zawiasy. Wnętrze stanęło otworem. Dolph wczołgał się do środka. Pokoik był przytulny i na tyle duży, by pomieścić małego chłopca. Przyciągnął chlebak, by podłożyć go sobie pod głowę i znów przekręcił czaszkę. Wskoczyła na swoje miejsce. Kanciaste oczodoły przeszywały mrok, wypatrując czy w pobliżu nie czai się zło. W domku było ciemno i przyjemnie ciepło. Dolph czuł się zupełnie bezpieczny. - Marrow to klawy facet! - szepnął. Z początku chciał podróżować z goleniem Grundym. Zawsze mu się wydawało, że golem powinien zostać Magiem. Potrafił bowiem rozmawiać z każdą żywą istotą. W końcu nawet Król Dor nie potrafił tego robić. Umiał jedynie gawędzić z przeróżnymi rzeczami. Ivy jednak wyjaśniła mu kiedyś, choć wcale jej o to nie prosił, że każdy może mówić w obcym języku, jeżeli tylko/ zechce się go nauczyć. Zaś nikt prócz Króla Dora nie może porozumiewać się z martwymi przedmiotami. Tak więc Król Dor był Magiem, a Grundy nie! Co za głupota! To ostatnie słowo po prostu samo wymknęło mu się z ust. Nic nie mógł na to poradzić. Grundy z pewnością miał wspaniały charakter, ale nie potrafił wyczarować domku na zawołanie. Marrow zaś nie tylko zawsze służył mu radą, lecz także go chronił. Och nie! W tym coś chyba musi być! Może jednak mama miała rację, wysyłając mnie z kościejem w tę podróż. Rano Dolph wstał i kopnął w ścianę. Kości znów ułożyły się w szkielet. Marrow powiedział mu, że niegdyś musiano składać je ręcznie, jedna po drugiej. Z czasem jednak sam wyćwiczył umiejętność natychmiastowej zmiany swej postaci. Było to całkiem niezłe, gdyż Książę z pewnością nie miałby tyle cierpliwości, żeby wszystkie kosteczki umieścić na swoim miejscu. Dolph zmienił się w mrówkę, zjadł następny okruszek i po chwili przeobraził się w chłopca. Ruszyli do Zamku. Znaleźli zaczarowaną ścieżkę. Zaprowadziła ich prosto do wejścia. Zamek prezentował się okazale, choć na pierwszy rzut oka widać było, że jest opustoszały. Wyglądał tak, jakby nawiedzały go duchy. Fosa była do połowy napełniona zamuloną wodą, zaś rozklekotany zwodzony most okrywały pajęczyny. Szare kamienie pokrywał zielony nalot. Był cudowny! - Może tak... - zaczął Marrow. Dolph zatrzymał się w pół drogi. Już, już miał wejść na most. Rany po wyrwanych piórach jeszcze mu się nie zagoiły, postanowił wiec korzystać z dobrych rad starszych. - ...ja bym poszedł pierwszy. Upewnię się, czy nie czyha tam żadne niebezpieczeństwo - dokończył kościej. - Ale to coś nic ci nie zrobi? - A cóż można mi zrobić? Dolph nawet nie próbował mu na to odpowiedzieć. Ci, co lubili gryźć w nogi, natrafiliby na twarde kości, ci, co lubili straszyć, też by nic nie wskórali. Umarłego nie da się przestraszyć na śmierć. Marrow przeszedł po starych, drewnianych podporach mostu przez fosę. Nic nie zagrodziło mu drogi. Podszedł do olbrzymich wrót. Były otwarte. Rozejrzał się dookoła. Cisza. Zastukał w ścianę. Kamień, z którego zbudowane było sklepione przejście na górny zamek, odpowiedział mu głuchym echem. Wszystko wskazywało na to, że zamczysko jest puste. Dolph przeszedł przez most. Czuł się trochę nieswojo. Jak poszukiwacz przygód może z takim wahaniem wchodzić do opuszczonego zamku? Powinienem był tu wpaść, wywijając szpadą. Tak. Gdybym tylko ją miał. Ale czy w ogóle ktoś mi się teraz przygląda? - myślał. I czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? Czyż matka nie zgodziła się na tę Wyprawę, bo wiedziała, że i tak mi się nic nie stanie? Że i tak niczego nie znajdę? Że powałęsam się jedynie po Zamku i wrócę do domu? Z Marrowem nie mogę się zgubić. Nie ma co! Też mi przygoda! Ivy na samą myśl o tym pewnie już chichocze z uciechy, tak jak to tylko ona potrafi. Ach, te starsze siostry! Postanowił, że nie wróci do domu, dopóki nie odnajdzie Dobrego Maga. - Jeszcze im pokażę! Teraz należało jedynie wymyślić, jak to zrobić. Obeszli wszystkie komnaty, strychy, lochy i zakamarki, ale nie znaleźli nic oprócz firanek z pajęczyn i szarawego pyłu. Osobiste rzeczy Maga zostały wypucowane i pochowane przez mieszkańców Zamku Roogna, zaraz gdy odkryto, co się stało. Co tylko mogło być znalezione, zostało znalezione. Dla Dolpha już nic nie zostało. Królowa Iren zapewne dobrze o tym wiedziała. - Dużo więcej tu chyba nie znajdziemy - odezwał się Marrow. - Czyżbyś znalazł coś nowego? - Dolph z obrzydzeniem zerknął na podłogę. Wiedział, że nie pozostaje mu nic innego, jak wrócić do domu. Chyba żeby... chyba żeby natrafił na coś, czego do tej pory nikt nie zauważył. - Wiesz... - zaczął Marrow. Cóż ten szkielet mógł wymyślić?! - Wątpił, że powie coś ciekawego, lecz na wszelki wypadek postanowił go wysłuchać. - ...pewne stworzenia mają nadzwyczaj rozwinięty zmysł obserwacji. Mogą dostrzec coś, na co inni nie zwrócili najmniejszej uwagi. Książę wzruszył ramionami. Zamienił się w ziemniaka i poprzewracał oczkami, lecz zobaczył jedynie pustkę i kurz. Zamienił się w psiankę. Pociągnął psim nosem. Także wyczuł pustkę i kurz. Zamienił się w kłos zboża. Nadstawił uszu. Nic nie usłyszał. Wkoło panowała cisza. - Ale... Dolph przybrał postać chłopca i czekał. - ...istnieją przecież inne sposoby, inne miary, wagi. Ktoś inny, jakieś inne stworzenie być może byłoby w stanie spostrzec coś, czego nikt jeszcze nie zauważył... - ciągnął Marrow. Czyżby ten szkielet postradał resztkę zmysłów? Chyba już ma zupełnie pusto pod czachą! To mi przypomina zwykłe babskie gadanie, pomyślał, mając na końcu języka właściwą odpowiedź. Nie odezwał się jednak ani słowem, gdyż wbrew wszelkim nakazom zdrowego rozsądku, gdzieś głęboko w nim tkwiła iskierka nadziei, przeczucie, że pomimo wszystko może coś w tym jest. - Co przez to rozumiesz? - zapytał. - Świat Hipnotykw to świat ułudy. Widziałem w nim wiele dziwactw, właściwie nic już mnie nie jest w stanie zadziwić... - odrzekł kościej. - Wydaje mi się, że jeśli jest tu coś, co należy odnaleźć, to musi to być w jakiejś tajemnej, ukrytej komnacie, takiej, do której normalnie nie da się trafić... - Tajemnej komnacie? - Dolph był wyraźnie zaciekawiony. - A gdzież ona może być? Marrow wzruszył ramionami. - Tam, gdzie jeszcze nikt przed nami nie zaglądał. Założywszy oczywiście, że ona w ogóle istnieje. - Ale jak ją odnajdziemy? Przeszukaliśmy już cały zamek! - Nie byłbym tego taki całkiem pewien. Pomyślałem, że może mógłbyś przeistoczyć się w coś i zobaczyć czy... Dolph nie czekawszy, aż Marrow dokończy zdanie, natychmiast zamienił się w wielką miernicę*.[* Miernica - gąsienica motyla nocnego z rodziny miernikowcowatych.] Przemierzył cały zamek i stwierdził, że pomiary się nie zgadzają. Głęboko rozważyli ten problem i doszli do wniosku, że w konstrukcji budowli rzeczywiście zachodzi pewna sprzeczność. Komnaty, schody i ściany tworzyły zawiłą mozaikę, tak więc prawie nie można było wpaść na to, co z czym połączyć, jak wykreślić plany. A jednak miernicy udało się namierzyć coś szczególnego. Kawałek pustej przestrzeni, wystarczająco duży, by pomieścić ukrytą komnatę. Równie dobrze mógł to być potężny kamienny mur, jednak mogło to być także to, czego szukali. Dolph oszalał ze szczęścia. Dokonali nie byle jakiego odkrycia! I to pierwsi! Teraz należało jedynie udać się do tajemnej komnaty i zobaczyć, co kryje w swoich podwojach! Zamek zbudowany był z potężnych, ciężkich kamiennych ciosów. Ani chodzący szkielet, ani tym bardziej mały, dziewięcioletni chłopiec nie byli w stanie ich ruszyć. - Jakoś musimy się dostać do środka. Zamienię się w ogra i rozwalę ściany - oświadczył zdecydowanie Dolph. - Nie jestem tego taki pewien... - Taak. Może masz rację - posłusznie zgodził się chłopiec. - Nie wolno nam niszczyć czyjegoś zamku. Lecz gdybyś tak mógł na chwilę zamienić się w sztangę, z jej pomocą ogr z pewnością dałby radę wyważyć kilka kamiennych głazów. Wsunęlibyśmy je potem na swoje miejsce. - Daj mi kopniaka! - poprosił Marrow. Dolph szybko kopnął go tam, gdzie trzeba. Marrow runął do przodu, rozsypał się na kawałki i ułożył w potężną, długą sztangę. Czaszka tym razem posłużyła jako dobrze leżąca w dłoni rękojeść. Dolph przeobraził się w ogra. Był teraz tak duży, że ledwo mieścił się w pokoju. Jego monstrualnie umięśnione cielsko porastała gęsta sierść. Tępo rozejrzał się dookoła i zauważył pająka przędącego swoją sieć. Pająk zaś zerknął na to włochate kizi-mizi i natychmiast zemdlał ze strachu. Ogry były najsilniejszymi, najbrzydszymi i najgłupszymi stworzeniami w Xanth. Nic dziwnego, że wszyscy się z nich naśmiewali! Dolph sięgał po kościstą dźwignię, gdy wtem do komnaty wparował jakiś inny ogr. Zdziwiony chłopiec zamarł bez ruchu. - Kto to! - przemówił w typowy dla ogrów sposób. - Kto to! - tym samym tonem odpowiedział drugi ogr. - Też pytanie! Przedstaw się, panie! - obstawał przy swoim Dolph. Ogry zazwyczaj porozumiewały się używając prostych rymów. Z wyjątkiem nich prawie nikt tak nie mówił. - Też pytanie! Przedstaw się, panie! - powtórzył drugi. - Sprawię ci takie lanie, że nic z ciebie nie zostanie - pogroził mu Dolph, uniósłszy swą wielką ogrzą pięść. Był wściekły. - Sprawię ci takie lanie, że nic z ciebie nie zostanie - pogroził mu drugi, podobnie uniósłszy swą ogrzą pięść w górę. - Może... - zaczęła rękojeść z czaszki Marrowa. W tej samej chwili ogr zniknął i pojawiła się druga identyczna sztanga z kości. - Może... - powiedziała. Dolph z powrotem zamienił się w chłopca. - Co tu się dzieje u licha? - zapytał. Koło niego natychmiast stanął taki sam chłopiec. - Co się tu dzieje u licha? - powtórzył. - ...jeszcze tu kogoś mamy - odezwał się Marrow. Drugi chłopiec zniknął, a zaraz potem znów pojawiła się druga sztanga. - ...jeszcze tu kogoś mamy - powtórzyła kopia. - To coś wciąż nas naśladuje! - stwierdził Dolph. - To małpo-pies - wyjaśnił Marrow. Druga czaszka natychmiast powtórzyła to niczym echo i zniknęła. - Co to takiego? - zapytali prawie równocześnie Dolph i Niby-Dolph. - Stworzenie, które małpuje wszystko, co widzi i słyszy - odpowiedzieli Niby- Marrow i Marrow. - Nie ma własnego rozumu. Potrafi jedynie wszystko naśladować. - Może więc pomoże nam się dostać do komnaty - burknął Dolph, sięgnąwszy po sztangę. Malpo-pies uczynił dokładnie to Numo. Ich ręce zacisnęły się tuż obok siebie na kości kościeja. Zamiast pomagać, przeszkadzali sobie nawzajem. Dolph znowu przeobraził się w ogra. Po chwili tuż obok niego stanął taki sam ogr. Sytuacja stawała się beznadziejna. W tym momencie Książę coś sobie przypomniał. Wydawało mu się, te Marrow kiedyś mu coś podobnego opowiadał. Dawno temu, gdy Dobry Mag był w domu, każdy, kto przychodził, by zadać Pytanie, trzykrotnie poddawany był próbie. Musiał rozwiązać przedziwne zagadki, pokonać różne straszliwe stwory. Czyżby coś z tego zostało? - zapytał sam siebie. - Czyżby to były owe słynne zagadki? Jeśli tak, pierwsza została rozwikłana. Odnalazłem ukrytą komnatę. Teraz pewnie należy uporać się z drugą. Małpo-pies pojawił się zapewne dlatego, że udało nam się odszukać wejście do komnaty. Dobry Mag mógł to wymyślić już dawno temu. Oczywiście w określonym celu. Natknąłem się na niego, niczego nie podejrzewając, więc muszę sobie jakoś z nim poradzić. Nie mam jednak pojęcia, jak to zrobić. Cóż, jeśli to coś jest po części psem, pomyślał, to może zasmakuje w jakimś psim przysmaku? Psy spotykało się głównie w Mundanii. Niemniej jednak parę z nich przebywało w Xanth. Lubiły ciasteczka. - Mów coś do niego, Marrow - poprosił Dolph, z powrotem przybierając własne kształty. - Jak sobie życzysz - chętnie zgodził się kościej. Podczas gdy dwie sztangi z kości gawędziły wesoło, Dolph cichutko przeszukiwał swój chlebak. Zauważył, iż małpo-pies naśladuje jedynie jedną rzecz, tę, którą właśnie jest zajęty. Po chwili wyjął nadgryzioną kanapkę i ulepił z niej coś, co przypominało mały herbatniczek. Podniósł go w górę. - Mam tu coś - oświadczył. - To pyszne, wielkie, psie ciasteczko. Czy ktoś miałby na nie ochotę? Obok niego zaraz stanął Niby-Dolph. - Czy ktoś miałby na nie ochotę? - powtórzył. Widać było, że ślinka już napływa mu do ust. - Ale, ale. Może je zjeść jedynie ten, kto nic nie robi - powiedział Dolph. Położył ciasteczko na ziemi i chyłkiem podszedł do ściany. - A teraz coś zrobię! - A teraz coś zrobię! - powtórzył drugi, nie spuszczając ciasteczka z oczu. Świetnie! Połknął haczyk! Dolph podniósł sztangę. - Czeka mnie długa, ciężka praca - powiedział. - Nawet nie wiem, czy w ogóle znajdę czas na to, by zjeść to przepyszne ciasteczko o smaku przedniej kanapki... - ...przepyszne ciasteczko o smaku przedniej kanapki - powtórzył małpo-pies, czołgając się sztywno ku przynęcie, tak jakby prowadziła go jakaś magiczna siła. Dolph zaczął wyważać największy z kamiennych ciosów. Małpo-pies już mu nie przerywał. Gdy Dolph zerknął w jego stronę, już go tam nie było. Zniknęło także ciasteczko. I tak zawsze z psami bywa, pomyślał nie bez cienia satysfakcji. Jeśli da się im coś do jedzenia, taszczą to w jakieś sobie tylko znane miejsce i pochłaniają zdobycz w spokoju. Małpo-psem także kierował zwykły psi instynkt. - Sprytnie go załatwiłeś - pochwalił go Marrow. - Ale to ty podsunąłeś mi tę myśl. Ty powiedziałeś, że to może być jedna z prób, na które jestem wystawiony - przyznał Dolph. - Czyżby to jednak znaczyło, że pozostało nam do rozwiązania jeszcze jedno zadanie? - Całkiem możliwe - przytaknął kościej. - Choć coś mi się widzi, że niezbyt szybko posuwamy się naprzód. S/kiclet miał rację. Kamienne głazy tkwiły w miejscu i żadna siła nie była w stanie ich ruszyć. Dolph przeobraził się w ogra, ale i ogr nie mógł dać im rady. - To chyba lita skała - rzekł Marrow. - Przypomina kamienne bloki, ale w istocie jest to prawdopodobnie jedna całość. Połączenia to tylko iluzja, złudzenie... - Skąd wiesz? - zapytał Dolph, zamieniając się w chłopca. - Mam jakieś przeczucie. Często mnie ono nawiedza, gdy idzie o rzeczy martwe. Obawiam się jednak, że nie dostaniemy się do środka, nie uszkadzając zamku. - Trzecia próba! - krzyknął Dolph. - Jak wejść do zamkniętej na trzy spusty komnaty... komnaty bez drzwi i okien... - Na to by wyglądało... Dolph kopnął w sztangę. Upadła na ziemię, rozsypała się. Kości ułożyły się w szkielet. Zadumali się obaj. - Może dałoby się ją jakoś zmienić, uczynić prze... prze... - Przepuszczalną? - Albo miękką. Za pomocą magii albo czegoś innego. Moglibyśmy wtedy wyciąć w niej dziurę i zwyczajnie wleźć do środka. - Może. Jeżeli coś tam jest, to przecież można tam jakoś wejść. - Dobrze. Trzeba jedynie wymyślić, jak to zrobić. Żadnemu z nich nic jednak nie przychodziło do głowy. W końcu Dolph spróbował na chybił trafił rzucić parę zaklęć. - Zmięknij, skało! - rozkazał. Skała nabrała koloru ugotowanej kaszy kukurydzianej. Dolph wytrzeszczył oczy. - Działa! - zawołał zdziwiony. Marrow zastukał kościstym paluchem w kamień. - Nadal jest strasznie twardy - powiedział. Dolph także dotknął skały. Stwierdził, że nie zmieniła konsystencji. Wyglądała tak miękko, jakby za chwilę miała się przewrócić i rozsypać po podłodze. Było to jednak jedynie złudzenie. - Złośliwość rzeczy martwych - podsumował ją Marrow. - Oj! Chyba nie powinienem był tego mówić - dorzucił. Dolph dobrze wiedział, co to znaczy. Jego starsza siostra Ivy niejednokrotnie w podobny sposób dawała mu się we znaki. Często robiła zupełnie coś odwrotnego niż to, o co ją prosił. - No, to może spróbuję podejść ją z innej strony - burknął, obróciwszy się twarzą do ściany. - Skało, stań się twarda jak kamień! Skała wyglądała teraz jak wypolerowana stal. Była tak twarda, że aż strach jej było dotykać. Marrow znów stuknął w nią paluchem. - Nie zmieniła się - powiedział z żalem w głosie. - Coś mi się widzi, że faktycznie nie mamy na nią wpływu. Potrafimy jedynie nieco ją przeinaczyć. Wyglądało na to, że kościej rzeczywiście ma rację. Skała przybierała jedynie rozmaite barwy. Wciąż jednak nie potrafili przez nią przejść. - Musi być jakieś wyjście - oświadczył Dolph. - Dobry Mag nie postawiłby tu czegoś takiego bez powodu. - Tak. Chyba masz rację. - Ale tym razem zapędził nas w kozi róg. Skała co rusz nabierała takiego koloru, o jaki prosili, ale nic ponadto. Nie dało się jej przeniknąć na wskroś. I nagle... Dolph wpadł na kapitalny pomysł. - Może wcale nie musimy tam wchodzić?! - Czy sądzisz, że nie ma w niej nic godnego uwagi? - Nie. Może wystarczy to tylko zobaczyć, a żeby to zobaczyć, wcale nie musimy się tam dostać! - A co nam wtedy z tego przyjdzie? - Sprawdźmy tylko. - Dolph zwrócił się do skały. - Skało! Bądź bez koloru! Skała posłusznie wyzbyła się wszelkich barw. Wyglądała jak bezbarwna, zupełnie przezroczysta galareta. Teraz mogli zajrzeć do wnętrza. Zobaczyli niewielką komnatę, a w niej kartkę papieru. - Nadzwyczajne - szepnął Marrow. - Zgłębiłeś sekret. Nie mogę jednak przeczytać, co tam jest napisane. - Ja też - odrzekł chłopak. - A przecież umiem czytać dzięki tej koniowatej centaurzycy Chem. Zawsze zmuszała mnie do nauki. Może gdybym spojrzał na tę kartkę z góry... Weszli na piętro. Wyjęli kilka klepek z posadzki znajdującej się tuż nad zaczarowaną komnatą. Odgarnęli kurz i odsłonili przejrzysty kamień. Teraz dokładnie mogli się przyjrzeć kartce rozpostartej na podłodze. Dolph przystawił oko do skały i zerknął w dół. Lecz kartka leżała za daleko. Dostrzegł jedynie ciemne plamki. - A gdybyś tak... - zaczął Marrow. - ...zamienił się w sokoła. Słynny sokoli wzrok może by pomógł - dokończył Dolph. - Nie jestem jednak pewien, czy wtedy bym zrozumiał, co tam jest napisane. - Ale mógłbyś pazurem odwzorować znaki... Dolph natychmiast przeobraził się w sokoła i popatrzył w dół poprzez skałę. Teraz należało jedynie przepisać tekst. Zapamiętał pierwsze litery, przesunął się nieco i wydrapał je w kurzu, który usunęli spod klepek. Następnie wrócił, zapamiętał kolejne i znów je odwzorował. Po paru takich turach całość tekstu została przepisana. Zamienił się w chłopca i zobaczył, co wyskrobał: WYTRYCH* [* Skeleton key (ang.) - wytrych; nieprzetłumaczalna gra słów: skeleton - •i/kielet, key - klucz.] DO NIEBIAŃSKIEGO CENTA** [** Cent. (ang.) - skrót od century - wiek, stulecie, więc Heaven Cent jest tytułem książki, ale też określa bezproblemowy, rajski wiek.] - To jakieś przesłanie! Jakaś wiadomość! Ale co to może znaczyć? Żaden z nich nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Robiło się późno. Spędzili tu cały dzień! Niemniej jednak Dolph był niezmiernie z siebie zadowolony. Wiedział, że osiągnął więcej niżby się matka spodziewała. Więcej niż ktokolwiek do tej pory. - Tę wiadomość zostawił tu pewnie sam Dobry Mag - mruknął Książę. - Z pewnością zawiera wskazówkę, gdzie należy go szukać. Musimy ją jedynie rozszyfrować. Wytrych - powtórzył. - To coś, jakby szkielet klucza, ale też jakby szkieletowy klucz. Czy masz z tym coś wspólnego? - Nie - odrzekł, śmiejąc się Marrow. - Przecież wiesz, że to tylko laki magiczny klucz, który otwiera każdy zamek. I z pewnością jedynie on może nam otworzyć ten Niebiański Cent, czymkolwiek on jest. - A więc najpierw musimy odnaleźć klucz. Przypomina mi to trochę zamiar szukania igły w stogu siana. - Zdaje mi się... Ha! Założę się, że znów wpadłeś na jakiś genialny pomysł! - ...że to kalambur. Wytrych to klucz, a klucz może także oznaczać kilka wysp... - Może to wyspa w kształcie szkieletu? - Znam wyspy, które całe zbudowane są ze szkieletów pewnych morskich stworzeń zwanych koralowcami, oczywiście nie bez udziału magii... - Jak Mózgo-Koral? Nie wydaje mi się... - To zupełnie inny rodzaj korali. Nie są zbyt mądre. Tworzą całe rafy koralowe. Można by powiedzieć, że takie wyspy to... - Klucz szkieletów! - krzyknął Dolph pojmując wreszcie o co chodzi. - Może więc, żeby odnaleźć Niebiański Cent, trzeba by po prostu przeszukać rafy? - Świetnie! Chodźmy! - Niestety... Dolph czekał. Kościej nie mógł wypowiadać całego zdania jednym tchem, bo nie miał płuc. Chłopiec już się do tego przyzwyczaił i był wyrozumiały. Przez to łatwiej było mu z nim rozmawiać. - Takich raf koralowych u wybrzeży Xanth jest cała masa... - dokończył Marrow. - Nie wiemy, której szukać. Dolph zamyślił się. - Przesłanie czyta się z zachodu na wschód, a więc powinniśmy skierować się na wschód, bo tak biegnie pismo. I tam pewnie leży ten Niebiański Cent. - Nie jestem pewien, czy to ma jakiś sens. - Może tak, a może nie. Zobaczymy. Jaki klucz wysp leży na wschód stąd? - Ogólnie rzecz biorąc, leży tam Wyspa Iluzji... - No to idziemy! - wykrzyknął Dolph. - Ale przecież nawet nie wiemy, czy ta wiadomość była dla nas... - zaprotestował Marrow. - Niebiański Cent może się odnosić do czegoś zupełnie innego... - Non-cens... - zakpił Dolph. - Dobry Mag zawsze dobrze wiedział, co robi - skwitował. Wciąż jednak był ciekaw, jak Humphrey mógł dać się tak zaskoczyć. Jeżeli było tak, jak przed chwilą powiedział, to cała ta historia z zaklętym dymem nie powinna była się nigdy wydarzyć. - Ale to wszystko takie zagmatwane, tak dobrze ukryte... - Schował wiadomość, bo wiedział, że odnajdzie ją jedynie ten, kto powinien nie tylko ją znaleźć, ale i jeszcze zrozumieć - pewnie oświadczył Książę. - A ja jestem tym kimś. Co do tego nie mam cienia wątpliwości. Jutro udamy się na Wyspę Iluzji! Ach! Mama będzie się miała z pyszna! - Chyba tak - przytaknął mu zrezygnowany Marrow. Widać było, że podobnie jak Królowa Iren wcale nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Dolph zaś najwyraźniej okropnie się z tego cieszył. Teraz sam mógł udać się na prawdziwą Wyprawę, na której będzie przeszukiwał niezbadany teren. - Ahoj, przygodo! - zawołał. Rozdział 3 VIDA Wczesnym rankiem wyruszyli na Wyspę Iluzji. Dolph z początku chciał tam pofrunąć, lecz gdy tylko zamienił się w ptaka-olbrzyma, poczuł, że mięśnie skrzydeł ma obolałe od wczorajszego lotu. Nie był prawdziwym ptakiem, a więc nie miał ptasiej kondycji. Poza tym dość niezgrabnie szybował w powietrzu. Wiedział, że gdyby nieco popracował, zapewne wychodziłoby mu to o wiele lepiej, stwierdził jednak, iż gra nie jest warta świeczki i tym razem postanowił pójść piechotą. Szli zaczarowaną ścieżką na północ. Po jakimś czasie skręcili na wschód i stanęli na rozdrożu. Trafili na dróżkę, którą zazwyczaj chadzali Esk i Chex. Dolph widział ją w magicznym Gobelinie. Och! krwi. A potem poznał dziewczynę Brie Brassy* [Brassy (ang.) - mosiężny, metaliczny, hałaśliwy.] i zupełnie pomieszało mu się w głowie. Dolph był pewien, że on sam nigdy, ale to nigdy przenigdy nie zakocha się w żadnej głupiej babie. Dobrze wiedział, jakie one są. Takie jak jego złośliwa starsza siostra! Żaden chłopiec przy zdrowych zmysłach nie powinien się zadawać z dziewczyną! Iren także bez żadnych skrupułów wyżywała się na Dorze, więc i Ivy doszła do wniosku, że tak samo należy postępować z Dolphem. Nie! O ile mi wiadomo, jedyna dobra dziewczyna to taka, która jest gdzieś daleko! - pomyślał. - Znałeś Eska? - zagadnął po chwili Marrowa. - Czemu przestał szukać przygód i związał się z jakąś tam kreaturą ze Świata Hipnotykwy? - Częściowo jestem winien całemu temu zajściu - odpowiedział ozięble Marrow. - Nie musisz jednak od razu wyrażać się o mnie z takim lekceważeniem! - Nie miałem na myśli ciebie, kościogłowy! Mówiłem o mosiężnej Brii. - Zarówno ja, jak i ona pochodzimy ze Świata Hipnotykwy - odrzekł szkielet tym samym lodowatym tonem. Twardogłowego Marrowa nie było łatwo urazić, najwidoczniej jednak Dolphowi się to udało. Stwierdził, że postąpił nadzwyczaj niedyplomatycznie. Chodzący szkielet był szalenie miły. Niepotrzebnie sprawił mu przykrość. Dolph przemyślał całą sprawę i doszedł do bardzo nieprzyjemnego wniosku. Stwierdził mianowicie, iż należałoby Marrowa przeprosić. Przepraszanie było jedną z tych głupich rzeczy, w których lubowali się dorośli, zaś szkielet niestety do nich należał. Czasami jednak trzeba było stosować się do słabostek starszych, mimo iż z własnego punktu widzenia było to zupełnie nieuzasadnione. - Przepraszam, że ci dokuczyłem - zaczął niepewnie Dolph. - Wiem, że pochodzisz ze Świata Hipnotykwy i że jesteś całkiem fajny. chciałem powiedzieć, że to ta mosiężna dziewczynka jest głupia. Esk też jest głupi, bo się z nią zadaje. Z pewnością dyryguje nim tak jak Ivy mną. Oczodoły w czaszce obróciły się i zerknęły na Dolpha. - Przejmujesz się, gdy ci się mówi, co masz robić? - Pewnie! Nikt nie lubi słuchać głupich bab przez cały czas! - Ach! Chyba więc cię źle zrozumiałem - odrzekł Marrow. - Nie chciałem cię urazić. Bardzo przepraszam. - Ojej! Przecież ty nie powinieneś mnie przepraszać! To ja chciałem przeprosić ciebie! - Czasami można wzajemnie się przeprosić. Pozwól jednak, że opowiem ci coś niecoś o Świecie Hipnotykwy... i o kobietach. Hipnotykwy zamieszkuje wiele przeróżnych stworzeń. Są one zupełnie inne od istot, które normalnie spotyka się w Xanth, gdyż ożywia je magia. Jednak i one czują. Spełniają też różne zadania. Nie powinno się im ubliżać tylko dlatego, że są z innego świata, świata innego niż twój. - Taaak. Chyba masz rację... - zgodził się Dolph. - Podobnie rzecz ma się z kobietami. Z pewnego punktu widzenia to zupełnie inny gatunek. Czasami mężczyznom trudno je zrozumieć. Ale także czują i mają swoje zadanie do spełnienia. Nie powinno się ich przekreślać tak od razu... Bria Brassy to porządna kobieta, wspaniała partnerka dla kogoś takiego jak ogr Esk. On o tym dobrze wie. Dzięki niej jest o wiele lepszy niż kiedyś. - Ale żeby aż tak stracić głowę! Widziałem go w Gobelinie. Całował ją! - W swoim czasie zrozumiesz, ile radości można czerpać z takich czynności... - Nigdy! - poprzysiągł sobie Dolph. Marrow nic nie odpowiedział, lecz uśmiechnął się krzywo pod nosem. - Pocałowałbyś dziewczynę? - spytał nagle Dolph, zmieniając temat. - Obawiam się, że żywa dziewczyna nie byłaby z tego zadowolona... - No, a kogoś takiego jak ty? Dziewczynę z kości? - O tak! Jeśli tylko bym się jej spodobał. Choć my, szkielety, współżyjemy ze sobą w nieco inny sposób. Ale to tylko teoria. Jestem jedynym przedstawicielem mego gatunku żyjącym tu, na zewnątrz Hipnotykwy. Dolph doszedł do wniosku, że Marrow to równy gość i mimo że jest dorosły, potrafi zrozumieć naturę dzieci. Wcale nie powiedział, że nie chciałby stracić dla kogoś głowy, pomyślał Dolph. Dobrze, że nie kręcą się tu żadne dziewczyny! Po jakimś czasie Dolph poczuł, że jest zmęczony. Doszedł jednak do wniosku, że nawet gdyby zamienił się w jakieś zwierzę, czułby się dokładnie tak samo. Wczoraj mógł lecieć, bo bolały go tylko nogi, dzisiaj także ręce dały znać o sobie. Był to jeden z aspektów poszukiwania przygód, którego nie wziął wcześniej pod uwagę. Wpatrując się w Gobelin, wcale o tym nie pomyślał. - Może... - zaczął Marrow. - Tak... może nadszedł czas, by odpocząć - przytaknął Dolph. - ...mógłbym cię ponieść. Nie męczę się, a poza tym gdybyś zmienił się w coś małego... - Cudownie! - wykrzyknął Dolph i zamienił się w myszkę. Marrow wysunął dłoń i chłopczyk wdrapał mu się na kościste ramie. Szkielet schylił się, wziął wszystkie rzeczy Dolpha i ruszył dalej w kierunku Wyspy Iluzji. W ten sposób było im o wiele wygodniej maszerować, Dolph zaś mógł sobie nieco odpocząć, nie tracąc czasu. Nagle zaczarowana ścieżka skończyła się. Chyba mało kto zapuszczał się w tak dalekie strony. Teraz posuwali się dużo wolniej. Marrow co prawda nie odczuwał zmęczenia, lecz z trudem przebijał się przez zarośla i chaszcze. Niewątpliwie ścieżką było mu łatwiej wędrować. Musieli omijać niebezpieczne rośliny, wikłacze i legowiska smoków, choć prawdę mówiąc, Dolph wcale się ich nie bał, gdyż wiedział, że w każdej chwili może się przeobrazić w coś silniejszego, coś będącego w stanie pokonać obrzydliwe zwierzę czy drzewo. Lepiej jednak było zachowywać ostrożność i oszczędzać magiczną moc na gorsze czasy. Doszli nad rzekę. Kościej bez większego namysłu zaczął forsować przeszkodę, lecz gdy tylko wszedł do wody, przystanął i powiedział: - Coś mnie gryzie w kości nóg. Nie było najmniejszych wątpliwości. Rzekę zamieszkiwały wodne psy. Nadpływało ich coraz więcej i więcej. Szkielet szybko wyskoczył na brzeg. Nie czuł bólu, jednak bez nóg czułby się dosyć nieswojo. W wodzie poruszał się powoli, więc wodne psy miałyby wystarczająco dużo czasu, by się do nich dobrać. Lubiły porywać kości i zakopywać je głęboko w mule. Gdy tylko Marrow znalazł się znowu na brzegu, Dolph z powrotem zamienił się w chłopca. -- Przeobrażę się w ptaka olbrzyma i przeniosę cię na drugą stronę - powiedział. - Mięśnie mam jeszcze nieco zesztywniałe, ale jakoś dam sobie radę. - Tu jest mało miejsca. Nie pofruniesz - odrzekł Marrow. - Będzie ci trudno zarówno wystartować, jak i wylądować. Drzewa rosną tuż przy wodzie. Marrow miał rację. Tak było w istocie. - Może zamieniłbym się w wielką rybę... - A co będzie, jak zaatakuje cię stado wodnych psów? Nie. Sądzę, w. sam jakoś powinienem przeprawić się na tamten brzeg. Kopnij mnie. Utworzę linę z kości, przyczepioną do gałęzi po przeciwległej stronie. Polecisz tam jako mały ptaszek, a potem mnie przeciągniesz. Dolph stwierdził, że to całkiem niezły pomysł. Przeobraził się w ogra i kopnął Kościeja z całej siły w kość biodrową. Kości natychmiast rozleciały się na kawałki i utworzyły długi sznur rozciągnięty ponad rzeką, zakończony kościstymi łapkami. Jedna z nich kurczowo schwyciła się pobliskiej gałęzi, druga korzenia drzewa wystającego z przeciwnego brzegu. Dolph już miał się zamienić w ptaszka, gdy przypomniał sobie o mięśniach, które bolały go bez względu na rozmiary skrzydeł. Spojrzał na linę z kości i coś mu przyszło do głowy. Mógł po niej przejść! Znów przeobraził się w myszkę. Wydrapał się po kości i pewnym krokiem zaczął posuwać się w przód. Nie czuł żadnego strachu. W ogóle nie bał się, że spadnie. A gdyby nawet tak się stało, to po prostu zamieniłby się w ptaka i pofrunął dalej. Już lepszy ból mięśni niż kąpiel w tej rzece, pomyślał. - Podejrzewam... - odezwała się wisząca pośrodku czaszka, gdy tylko chłopiec się do niej zbliżył. - ...że za chwilę będę na drugim brzegu - dokończył Dolph. Ale ponieważ był teraz małą myszką, z jego pyszczka wydobyły się dziwne, piskliwe dźwięki, których Kościej najprawdopodobniej i tak nie był w stanie zrozumieć. W Xanth wszyscy ludzie mówili jednym językiem, natomiast każde ze stworzeń posiadało swój własny język i tylko parę z nich mówiło językami innych gatunków. Marrow jako ludzki szkielet mówił po ludzku i władał różnymi jego odmianami. Potrafił dogadać się z elfami, nimfami czy centaurami. Podobnie rzecz się miała z ogrami. One jednak były tak gburowate, że, z wyjątkiem tych, w których żyłach płynęło nieco ludzkiej krwi, nie można było ich wcale zrozumieć. - ...że powinieneś się pospieszyć - ciągnął Marrow. Dolph czuł się doskonale, ale właściwie nie mógł biec. Musiał pomału i ostrożnie stąpać po linie. - Czemu? - pisnął. Och! Zły traf! Zauważył harpie. Były wstrętne, złośliwe i wygłodzone. I na dodatek były rodzaju żeńskiego. Każda harpia z łatwością porywa myszki. Pożarłaby go w jednej chwili. Czy zdążę przejść na drugą stronę, nim one tu nadlecą? - pomyślał. Przystanął na moment i ujrzał nadlatujące, cuchnące obrzydlistwa. Frunęły niezdarnie, ciężko wymachując swoimi wielkimi skrzydłami. Postanowił wyprowadzić je do lasu, i tam się przeobrazić. Nie chciał zmieniać postaci na środku rzeki. Wydało mu się to zbyt skomplikowane. Poza tym w ten sposób mógłby niechcący rozdzielić Marrowa na części. Popędził na koniec liny. Jedna z harpii najwidoczniej już go zauważyła, gdyż skręciła w jego stronę, by zagrodzić mu drogę. Już było czuć jej odrażającą woń. Cóż za straszliwy śmierdziel! - Zaraz cię dopadnę, piękna, woniejąca myszko! - zaskrzeczała. Jej głos był równie nieprzyjemny jak odór, który wydzielała. Udało mu się dotrzeć na drugi brzeg, zanim wyciągnęła ku niemu swe brudne, tłuste szpony. Natychmiast wskoczył na pień, którego trzymał się Marrow i przyjął postać ogra. - Hej, ogr twierdzi, ona śmierdzi! - zagrzmiał. - Och! Nie zauważyłam cię, pięknisiu! - zaskrzeczała harpia. - gdzie się podziała moja myszka? - Ja myszka, ona weszka! - drażnił się z nią Dolph. Harpia najwidoczniej wcale nie zorientowała się, że potrafił zmieniać swą postać. - Zabrałeś mi moją mysz, to ja wezmę twoje kości! - zagroziła. Chwyciła szponami linę i szarpnęła nią z całej siły. Palce Marrowa puściły gałąź, której się trzymały. Lina poszybowała w dół, ku powierzchni wody bezradnie kręcąc się w powietrzu. Zgraja wodnych psów rzuciła się w jej kierunku. - O nie! Nie zrobicie mi tego, rybie mordy! - wrzasnęła harpia, ud y tylko jeden z nich pochwycił kosteczkę dłoni. - One są moje. Rozłupię je na strzępy. - Zamachała ciężko skrzydłami i uniosła się w górę ciągnąc linę z kości za sobą. - Rozłupie go na strzępy? Marrow ma kłopoty! Sam się nie złoży. Muszę mu pomóc. Harpia na pewno tego nie zrobi! Tylko ja mogę go uratować! Natychmiast przeobraził się w niewielkiego, latającego, ognistego smoka. W ten sposób miał dość miejsca, by unieść się w górę. Był mniejszy od ptaka-olbrzyma, lecz jednocześnie na tyle silny, by walczyć. Smoki były dzikie jak mało kto. Rzucił się w pogoń za harpią. Zobaczyła go i spróbowała zrobić unik. - Smok! - zaskrzeczała. - Skąd on się tu wziął?! Siostrzyczki! Pomocy! Natychmiast zewsząd odezwały się liczne nawoływania i wrzaski. Nadlatywały inne harpie! Muszę jej odebrać szkieletową linę, zanim się tu zjawią, pomyślał D)olph. Podleciał do harpii, lecz ta nie pozwoliła mu zbliżyć się do liny. Harpie nadzwyczaj zręcznie łapały swoje ofiary i nadzwyczaj niechętnie się ich pozbywały. Wysłał ku niej jęzor ognia, który jednak ją ominął. Prawdziwy smok z pewnością przeszyłby ją na wylot, Dolph nie był zbyt zręcznym miotaczem płomieni, a ogień, którym buchał, nie był dość gorący. Zacisnął szpony na środku liny, tuż przy czaszce. Szarpnął, próbując wyrwać ją z pazurów harpii, lecz ta nie puściła. - Boję się, że rozerwiesz mnie na kawałki - jęknął Marrow. - A byłoby szkoda, gdybym stracił parę kości. Nic dobrego by z tego nic wynikło. Szkielet z pewnością miał rację. Dolph był tego pewien. A tym- czasem przybywały inne harpie. Były obrzydliwe. Jedna gorsza od drugiej. - Wkrótce rozszarpią Marrowa na strzępy - westchnął chłopiec. - Co robić? - A może tak spróbowałbyś wypuścić trochę dymu... - zaproponowała czaszka. Dym! Dolph od razu zamienił się w latającego, ziejącego dymem smoka. Występowały one w Xanth nadzwyczaj rzadko, lecz Dolph mógł przemieniać się, w co tylko chciał. W okazy pospolite i okazy rzadkie. Wciągnął powietrze, napełnił nim brzuch, zamienił je w dym i odetchnął głęboko, wypuszczając z siebie kłęby dymu, których nie powstydziłby się żaden prawdziwy palacz. Dym spowił kościstą linę i harpię i ułożył się w chmurę. Dolph słyszał, jak wstrętne stworzenie kaszle. Nie lubi dymu, pomyślał. Musi być dla niej za czysty. - Teraz mnie puści - odezwała się czaszka Marrowa. - Odciągnij mnie na bok. Smoko-chłopiec chwycił linę, wyłonił się z białej chmury i uniósł linę wysoko w niebiosa. Teraz jednak zauważyły go inne harpie. Zaczęły krążyć w powietrzu, szykując się do pościgu. Chciały tych kości! Lecąc, rzucały okropne przekleństwa. Dolph cieszył się, że jako smok niezbyt dobrze rozumie ludzki język. Zaróżowiły mu się jedynie metalizowane uszy. Te bestie miały naprawdę niewyparzone gęby! - Gdyby potrafiły pałować albo kamienować, być może dałyby mi radę. Słowa mnie nigdy nie ranią - filozoficznie odezwał się Marrow. Niemniej i on się trochę zawstydził. Dolph leciał tak szybko, jak mógł, a koścista lina huśtała się to w jedną, to w drugą stronę. Marrow bez pomocy silnego kopniaka nie był w stanie z powrotem zamienić się w szkielet, zaś Dolph nie mógł tego zrobić przed wylądowaniem. - Co za zafajdane ptaszyska! Muszę jak najprędzej się ich pozbyć! - westchnął. Wydawało się to jednak prawie niemożliwe. Harpie sunęły za nimi równym rzędem. Nie przybliżały się, ale też i nie oddalały. Gdyby Dolph zdecydował się wylądować, odległość między nimi gwałtownie by się zmniejszyła. Nawet jeśliby kopnął w linę, zapewne natychmiast zdążyłyby to wykorzystać. Pochwyciłyby kości w locie, zanim te zdołałyby się złożyć. Nie! To nie przyniosłoby nic dobrego! - Może mógłbym je zgubić gdzieś w gęstym lesie? - szepnął sam do siebie i gwałtownie skręcił na wschód, gdyż tam wznosiła się wysoka, zalesiona góra... Nagle harpie zrezygnowały z dalszego pościgu. Dolph oglądał się za siebie parę razy, nie dowierzając swoim smoczym oczom, lecz nie było najmniejszych wątpliwości. Ptaszyska nie frunęły za nimi. Kręciły się wysoko w powietrzu wokół niewidocznej bariery. - Pożałujesz tego! - skrzeczały gromkim głosem. Dolph mruknął z powątpiewaniem. Marrow doskonale rozumiał, o co mu chodzi. - Chyba nie lubią zapuszczać się w te strony. Coś w tym musi być - powiedział. - Ale ten las wygląda dość przyjaźnie. Z pewnością jest lepszy od tych strasznych stworzeń, czyhających na moje kości. Znajdź jakieś dobre lądowisko. Dalej możemy pójść pieszo. Dolph obniżył lot i rozejrzał się dookoła, lecz nigdzie nie było widać żadnego dogodnego miejsca do lądowania dla smoka. - Mógłbyś mnie upuścić i zamienić się w coś mniejszego - zaproponował Marrow. - Nic mi się nie stanie. Dolph wypatrzył niewielką polankę. Wypuścił linę, przeistoczył się w sokoła i dał nura w dół. W jednej chwili obydwaj znaleźli się na ziemi. Chłopiec natychmiast przeobraził się w ogra, pozbierał kawałki liny na stos i dał im mocnego kopniaka. Kości uleciały w górę i wylądowały, układając się w przyjemnie znajome kształty. Przed Dolphem stał kościej Marrow. - Co za ulga! - odetchnął. - Prawie żadne stworzenie nie może mi nic zrobić. Można jednak pogryźć i przeżuć me kości. Harpie wyssałyby ze mnie cały szpik! Przepadłbym z kretesem! - Tak też myślałem - odpowiedział Dolph. Był głęboko wstrząśnięty tym, co mu zgotował los. Harpie były nadzwyczaj złośliwe i pełne okrucieństwa. Gdy patrzył na nie, przyszło mu nawet na myśl, że dobrze byłoby umyć się za uszami, gdyż owe obrzydliwe stworzenia miały prawie tak brudne i plugawe uszyska jak języki! Postanowili pójść przez las porastający górę. Stwierdzili, że dzięki temu penetrujące teren harpie pewnie ich nie zauważą. - No, ale przynajmniej jesteśmy już za rzeką! - ucieszył się kościej. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że plecak i ubranie Dolpha zostały gdzieś daleko. Chłopiec jednak postanowił nie skarżyć się na takie drobiazgi. Nie chciał znów stanąć twarzą w twarz z harpiami. Nadal był ogrem. Nie przeobrażał się w nic innego. Doszedł do wniosku, że tak będzie bezpieczniej, gdyż okolica wydała mu się nieco dziwna. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się ogra zaczepić. Nawet szaleńcy woleli omijać te istoty z daleka. W Xanth krążyło wiele opowieści o głupich goblinach rzucających się na te groźne olbrzymy, które ciskały nimi wysoko w górę, aż do słońca, w jego niesamowicie gorące płomienie. Czasem też próbowały pożreć i wikłacze. Ich poskręcane kikuty i poplątane macki wciąż tkwiły w wielkich cielskach ogrów, tworząc swoiste narośla. Dolph nie był prawdziwym ogrem, więc oczywiście nie mógł wyprawiać tak strasznych rzeczy, ale któż o tym wiedział? Rozejrzał się dokoła. Okolica była dzika, lecz dziwnie przyjemna. Pod drzewami rozciągały się miękkie mchy. Nigdzie nie było splątanych krzewów. Zatrzymali się przy pięknym, małym strumyczku, by zaczerpnąć łyk niesamowicie czystej, świeżej wody. Las wyglądał jak park, którego raczej nie powinno tu być. Dolph położył się i zanurzył swój ogrzy pysk w wodzie. Gdy tylko to uczynił, gdzieś w górze strumienia rozległ się straszliwy ryk. Przerażony skoczył na równe nogi. Marrow nastawił dziurki po uszach. Wszędzie panowała cisza. Dolph wzruszył ramionami i znowu się położył. Już już miał się napić, gdy ktoś znów wrzasnął. Tym razem jakoś straszniej i jakby nieco bliżej. Lecz nikt się nie pojawił. W lesie znów było cicho i spokojnie. Książę postanowił się napić, nim to coś ich dopadnie i rzuci się na nich, zmusiwszy do walki czy ucieczki. Prawdziwe ogry oczywiście nie wiedziały, jak się daje drapaka. Wyglądałoby to nawet nadzwyczaj dziwnie. Gdyby Dolph zdecydował się zwiać, to z pewnością cała prawda wyszłaby na jaw. Pochylił się i po raz trzeci spróbował zaczerpnąć łyk wody. Tym razem ryk rozległ się niemal tuż nad nimi, a ich oczom ukazał się olbrzymi niedźwiedź. Nastroszył sierść i wrzasnął: - To moja woda! Nie wolno ci jej pić! Wynosić mi się stąd! Natychmiast wynosić! Gadający niedźwiedź? Dolph niepewnie z powrotem stanął na nogi. Ogr mógł bez trudu zdusić takie zwierzę, lecz on nie był prawdziwym ogrem. Bał się używać przemocy. Postanowił z nim porozmawiać. - Ja chcieć jednego łyka, czemu on tak ostro fika? Ogry miały kłopoty z gramatyką. Wystarczały im zaimki: ja, on i ona, i tylko nimi się posługiwały. Niedźwiedź wskazał na strumyk. Woda natychmiast zmieniła kolor, przybrawszy barwę dymu. - Wypijesz, ogrze, umrzesz! Teraz to trucizna. - Jakże mógł zatruć strumyk nawet go nie dotykając? - zastanawiał się Dolph. Marrow wsadził kościsty palec do wody. Kość zmieniła kolor. - Zgadza się. Trucizna - powiedział. - To na pewno jest jakaś leśna boginka. Przybrała postać niedźwiedzia. Dolph chciał spytać, co to takiego, lecz wtedy musiałby albo wymyślić jakiś odpowiedni rym, albo znowu zamienić się w chłopca. Lecz po pierwsze nic stosownego nie przychodziło mu do głowy, a po drugie nie miał ochoty stanąć z tą dziką bestią twarzą w twarz. Tak więc stał jak głupek, co w obecnym wcieleniu przychodziło mu niesłychanie łatwo. - Tak. To prawda. Jestem boginka Vida. A to jest mój las! - rzekł niedźwiedź. - Nie wolno do niego wchodzić ani ogrom, ani szkieletom. Nikt was tutaj nie prosił. Wynoście się stąd, pókim dobra! Vida? To brzmi dziwnie kobieco, pomyślał Dolph. Ale też przywodzi na myśl coś podłego. Obrzydliwa czy obrzydliwy? Jakiego by tu użyć rodzaju? - My tylko tędy przechodzimy - wyjaśnił Marrow. - Mój towarzysz chce się po prostu czegoś napić. Zaraz opuścimy twoje terytorium. - Wynosić się! Wynosić! Won! - wrzeszczał niedźwiedź. - Cóż, jeśli tego chcesz - burknął Marrow, po czym zwrócił się w stronę Dolpha i zapytał: - Co o tym sądzisz? Dolph z radością wyszedłby z tego lasu, nie miał jednak najmniejszej ochoty wracać tam, gdzie włóczyły się harpie. Nie chciał również dalej iść tą drogą, gdyż tędy było dużo dalej do Wyspy Iluzji. A poza tym był okropnie spragniony, i myśl o tym, że nie może się napić, doprowadzała go do szaleństwa. - Łyknie sobie i odpowie! - powiedział. - Łyknie sobie i... po tobie! - zagrzmiał niedźwiedź. - Umrzesz natychmiast, a ja twoim cielskiem użyźnię ziemię pod moje kwiatki. Jednak i ta groźba nie wywarła na Dolphie specjalnego wrażenia. Spojrzał na Marrowa błagalnym wzrokiem i czekał. - Chyba... - zaczął szkielet. - Wynosić się stąd! Wynosić! Wynosić! - zaryczał niedźwiedź. - ...będziemy musieli ściąć jej drzewo - dokończył kościej. Niedźwiedź znów ryknął, prawie tak głośno jak poprzednio, lecz równocześnie jakoś inaczej. Sadząc olbrzymie susy, rzucił się w ich stronę. Tymczasem Marrow szybko wbiegł na szczyt góry i skrył się w zaroślach. - Ooo! Trafił go w czuły punkt - mruknął Dolph. - To drzewo powinno być gdzieś tutaj, na szczycie! - zawołał szkielet. - Kiedy tylko je znajdziemy, ułożę się w siekierę, a ty porąbiesz je na kawałki. - Wygrałeś! Wygrałeś! Wygrałeś! - mruknął niedźwiedź. - Zostaw moje drzewo! Marrow przystanął. - Ale odtrujesz wodę i pozwolisz mojemu przyjacielowi, Księciu Dolphowi, bezpiecznie się napić? - Księciu Dolphowi? - powtórzył zdziwiony niedźwiedź. - Tak. Prowadzi Wyprawę, a ja mu towarzyszę. Nie mamy zamiaru zrobić ci nic złego. Chcemy się tylko napić i ruszyć w dalszą drogę. Niedźwiedź zniknął, a jego miejsce zajęła piękna, młoda kobieta o rudobrązowych, kręconych włosach sięgających stóp, odziana w szaty z magicznie złączonych zielonych liści. - Czemuście mi tego wcześniej nie powiedzieli? - spytała. - Nikt nas o to nie pytał - odpowiedział Marrow, próbując zachować odpowiedni dystans. - A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, zaczerpniemy trochę wody. - Oczywiście. - Vida wskazała palcem strumyk i woda oczyściła się. - Pij, ile tylko chcesz, Książę! - powiedziała, marszcząc nagle czoło. - Jesteś pewien, że to on? - zagadnęła Marrowa. - Nie wygląda mi na księcia! - Przeobraża się w najprzeróżniejsze istoty - wyjaśnił jej kościej. - Stwierdził, że idąc przez las, powinien przybrać postać ogra. i Jeśli obiecasz, że nic mu nie zrobisz, może zamienić się w coś innego. - Obiecuję! - zawołała Vida, a włosy jej aż zalśniły z podniecenia. - Zawsze pragnęłam Księcia! Dolph z powrotem zamienił się w chłopca. Podszedł do strumyka. Woda wyglądała wspaniale. No, jeśli Marrow uważa, że nic mi się nie stanie, mogę spokojnie się napić. Dorośli się na tym znają, pomyślał. Robią to instynktownie. Zaczął chciwie pić. Jeszcze nigdy w życiu nic mu tak wspaniale nie smakowało! Po chwili wstał i przypomniał sobie, że już nie są sami. Tuż przy nich stała kobieta, a on był... całkiem nagi. Zatęsknił za swoim plecakiem i ubrankiem, które zostało gdzieś daleko na drugim brzegu rzeki. Przez to całe zamieszanie z harpiami taki problem jak nagość zupełnie wyleciał mu z głowy. Tak więc nie miał co na siebie włożyć. Było też za późno na jakiekolwiek zmiany. Vida już go sobie obejrzała. Poczuł, że się rumieni. - Musisz nas sobie przedstawić - odezwała się dziewczyna, zwróciwszy się do Marrowa. Kościej wzruszył ramionami. - Książę Dolphie, to boginka Vida, pani tego lasu. Vido, to Książę Dolph, syn Króla Dora. - Miło mi cię poznać - z powątpiewaniem mruknął Dolph, wyciągając dłoń, jednocześnie uświadomiwszy sobie, że nie mówi do prawdziwej kobiety, lecz jakiegoś stworzenia z lasu, które podobnie jak on może przeobrażać się w różne istoty. Bardzo go to zdziwiło... Vida jednak nie podała mu ręki, lecz podbiegła i mocno go przytuliła. Jej ciało było nadzwyczaj miękkie. Dolph otworzył usta ze zdziwienia, tylko po to, by natychmiast przywarły do nich jej usta. Uraczyła go namiętnym pocałunkiem. Był zupełnie oszołomiony. - No i co? Czyż to nie cudowne? - spytała, pozwoliwszy mu złapać oddech. - Zobaczysz, gdy się pobierzemy, będzie nam dużo, dużo lepiej... Dolph już zamykał usta, lecz w sekundzie zamarł bez ruchu. - Obawiam się, że zaszło pewne nieporozumienie - odezwał się Marrow. - Dolph... - Nie chce się jeszcze żenić? - dokończyła kobieta. - No, ale to chyba można zrozumieć. Sama muszę przyznać, że to wszystko stało się tak nagle. Też o tym nie myślałam, dopóki nie dowiedziałam się, kim jest. A może bym tak zdjęła szaty? - Ja... - jęknął Dolph. Liście zamigotały, opadły w dół i oczom chłopca ukazała się ponętna, naga nimfa. Jej włosy połyskiwały swawolnie, nieco przysłaniając obfite kształty. - No i co? Czyż to ciało nie jest godne Księcia? - westchnęła. - zapewniam cię, że spisuje się doskonale. Tak w rzeczywistości wyglądam. Jeśli ty także zechcesz pozostać tym, kim jesteś i zareagować po męsku, z pewnością będę zadowolona. - Ale... - odezwał się Dolph. - Dodam ci odwagi - szepnęła Vida. - Nie chciałam robić tego przed ślubem, lecz dla ciebie uczynię wyjątek. Pozwól mi tylko zbliżyć się do siebie... - mówiąc to, znów wzięła go w ramiona, uniosła w górę i ułożyła na ziemi, tak by objąć go jednocześnie nogami i rękami. - A teraz, Książę, bądź mężczyzną - dodała namiętnie. - Czekam na ciebie. Jestem gotowa. - Ratunku! - krzyknął Dolph. Marrow podbiegł bliżej. - To jego naturalna postać - oświadczył. - Dolph to młody Książę. Ma tylko dziewięć lat. Jeszcze nie może się żenić. Vida dopiero po dłuższej chwili pojęła znaczenie tych słów, gdyż właśnie szykowała się do następnego, namiętnego pocałunku. - Ile? - spytała. - Dziewięć - odrzekł Dolph. Zamyśliła się. - No cóż. Może za kilka lat... - westchnęła, puszczając Księcia. - Źle się składa. Tyle bym ci miała teraz do zaoferowania... - Ach! To nie ulega najmniejszej wątpliwości - przytaknął jej Marrow. - Bardzo przepraszamy za ten kłopot. - A więc jesteś jeszcze dzieckiem? - upewniła się Vida. - Leśne boginki zawsze otaczają dzieci opieką. Chodź, musisz coś zjeść. Dorastający chłopiec musi się dobrze odżywiać! - Och! - A poza tym nie powinieneś włóczyć się nago po lesie. Zaziębisz się na śmierć. - Skinęła rękoma i nagle... - Mam na sobie opończę z zielonych liści - wyszeptał zdziwiony chłopiec. - Chyba przydałoby mu się też coś do zjedzenia - napomknął - O tak. - Na dłoni Vidy pojawiła się ogromna, zielona sałata. - Zjedz ją i zaraz potem umyj zęby! - przykazała. - A potem umyj się cały. Szczególnie za uszami... Z tego wszystkiego chyba by było lepiej, gdyby Dolph był już dorosły. Jej pieszczoty z pewnością byłyby przyjemniejsze od główki zielonej sałaty! Teraz zachowanie Vidy przypominało mu matkę. Wygląda na to, że wpakowałem się w niezłe bagno, pomyślał. Marrow nie musi nic jeść, lecz dobrze wie, że każdy żywy człowiek powinien czasem coś przekąsić i, jak wielu dorosłych, uważa pewnie, że taka wstrętna sałata jest lepsza od kolby słodziutkiej, cukrowej kukurydzy. Jednak sprawy nie miały się aż tak źle. Gdy tylko Książę się nieco posilił, Vida zamieniła się w pięknego, dużego konia, którego Dolph mógł z łatwością dosiąść i uniosła go na szczyt góry, tam gdzie rosło jej drzewo. Okazało się, że jest to stary, wielki buk. Wokół niego rozciągała się łacha białego piachu. W gałęziach szumiały fale oceanu. Zaproponowała, by spędzili tu noc, a Marrow, o dziwo, nie miał nic przeciwko temu. - Pod twoja opieką z pewnością nic nam się nie stanie - powiedział. Rozmawiali. Vida wciąż zachwalała pod niebiosa samą siebie. Jako być może przyszła panna młoda, chciała zrobić na Dolphie dobre wrażenie. Marzyła, by o niej nie zapomniał, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Leśne boginki, podobnie jak hamadriady*, [* Hamadriady - z mit. gr. - nimfy żyjące i umierające w drzewach, w których mieszkają.] strzegły górskich lasów, były jednak od tych łagodnych nimf o wiele potężniejsze. Potrafiły przybierać przeróżne kształty, zaś nieproszonych wędrowców, którzy się tu zapuszczali, bądź leczyły, bądź też sprowadzały na nich różne choroby. Z tej to przyczyny harpie wolały pozostać na skraju puszczy. Bały się wszechpotężnej władczyni tego lasu! Boginki były na zawsze przywiązane do swoich drzew. Gdy umierało drzewo, ginęły i one. Dlatego Vidę tak bardzo przeraziły groźby Marrowa. Z ludźmi mogła wyczyniać, co chciała. Mogła ich porażać chorobą i uśmiercać, nie dochodząc nawet do swego drzewa. Marrow jednak nie był prawdziwym żywym człowiekiem. Hamadriady musiały przesiadywać w pobliżu swoich drzew, boginki zaś często przebywały z dala od nich, tak długo, jak tylko chciały. Jednak było to dość ryzykowne, gdyby bowiem Vida zapuściła się zbyt daleko, ktoś mógłby znaleźć i zniszczyć jej drzewo, a na to nie mogła sobie pozwolić. Tak więc włóczyła się po tym pięknym lesie, chodząc jedynie tam, gdzie uważała za stosowne. Było jej strasznie przykro, że tak niemiło potraktowała Dolpha. Książę wyglądał jednak jak ogr, a ogry nieustannie niszczyły różne drzewa. Gdyby od razu wiedziała, że to książę... - Wiesz, naprawdę jesteś młody - powiedziała, pomyślawszy o czymś. - Ale gdybyś tak przeobraził się w dorosłego młodzieńca... moglibyśmy spędzić razem tyle uroczych chwil... - Jakich? - zapytał zaciekawiony Dolph. Dotychczas nie mógł zamieniać się w nic starszego od siebie, lecz jego talent rósł razem z nim, być może teraz mógłby już sprostać temu zadaniu. - Chyba nic z tego - szybko odpowiedział Marrow. - Ale... - równocześnie zawołali Vida i Dolph. - Ona nie ma na myśli gry w piłkę czy zwykłych igraszek - wyjaśnił kościej. - Ona marzy o, jak ty to mówisz, sentymentalnych bzdurach... - Ach tak! - krzyknął wzburzony chłopiec. - A może jednak troszkę pobaraszkujemy... - zaczęła Vida. Ale Dolph zamilkł. Nie ufał jej. Przynajmniej nie na tyle, by ją pocałować. Był szczęśliwy, że Marrow ostrzegł go w porę. Dorosłym nigdy nie należy wierzyć. Dla zasady. Vida westchnęła. No cóż, Książę. Kiedy już zaciekawią cię te sentymentalne bzdury, wiesz, gdzie mnie szukać. Z przyjemnością pokażę ci różne warianty owych bzdur, czy jak tam to nazywasz. Nawet takie, o których nigdy ci się nawet nie śniło. Przyrzekam ci! Przyrzeka? - pomyślał Dolph. Nienawidził tego słowa. Kojarzyło mu się z różnymi zobowiązaniami. - Nie! Nigdy nie dam się na to nabrać! Był mały, więc otoczyła go troskliwą opieką. Zresztą może wchodzilo tu w grę także coś innego. Rankiem kazała mu zjeść wielki talerz grysiku. Zaraz potem zamieniła się w konia, by zawieźć go na wybrzeże. Zrobiło się chłodno. Dolph kopnął Marrowa. Szkielet natychmiast ułożył się w kościany kocyk. Chłopczyk otulił się nim. Teraz było mu ciepło. Najpierw wrócili się po rzeczy Księcia nad rzekę. Mieli szczęście. Harpie w ogóle się nimi nie zainteresowały. Ubranie wciąż leżało na brzegu. Dolph przeobraził się w myszołowa, stwierdził, że skrzydła już go prawie nie bolą i pofrunął po swój tobołek. Przytaszczył go na drugą stronę i z powrotem przemienił się w chłopca. Ubrał się, wskoczył na konia i pogalopował poprzez górę na wschód. Cudownie! - westchnął. - Taki sposób podróżowania niezmiernie mi odpowiada! Gdy już dotarli na wybrzeże, z wolna zapadł zmierzch. Okropnie bym chciała zostać z wami - zarżał koń - lecz martwię się o me drzewo. Chyba żebyś... - Za parę lat - przerwał jej Dolph. Wiedział, że nie powinno się kłamać, lecz pomyślał, że nie postąpiłby zbyt mądrze, mówiąc, co myśli naprawdę. Nigdy, ale to nigdy nie zaangażuję się w te sentymentalne bzdury. Jestem tego pewien, obiecał sobie w duchu. Może mnie namawiać, ile chce! A może będę miał tę odrobinę szczęścia i już nigdy jej nie spotkam... - No to bywajcie! - Koń zamienił się w sokoła i szybko odfrunął na zachód. - Czemu ona zmienia kształty tak jak ja, choć nie jest Magiem? - zapytał. - Czemu zna różne rodzaje magii? Myślałem, że jedna osoba może posiadać tylko jeden magiczny talent. - To nie osoba. To leśna boginka - wyjaśnił Marrow. - Magiczna istota, która tylko od czasu do czasu przybiera ludzką postać. Zauważyłeś już chyba, że ja sam mogę wiele zrobić z mym własnym ciałem. Podobnie i ona może uczynić wiele ze swoim. Taka już jej natura. To nie liczne talenty, lecz różne aspekty jej talentu, który chroni jej drzewo. Ono zaś, dopóki żyje, utrzymuje ją przy życiu. - Chyba tak - westchnął Dolph, choć to, co powiedział Marrow, nie bardzo trafiło mu do przekonania. - Ale przecież to drzewo wygląda dużo starzej... Teraz, gdy już był całkiem bezpieczny, stwierdził, że może warto by było zainteresować się jej ciałem, nią jako nimfą i może czymś tam jeszcze... Zaczął nawet żałować, że się z nią nieco nie pomocował. - Obydwoje są w tym samym wieku - zapewnił go Marrow. - Mają chyba po jakieś dwieście lat. - Dwieście lat! To czego właściwie ona ode mnie chciała? - Tylko człowiek może dać jej potomstwo. Nie może mieć dzieci z nikim takim jak ona, bo wśród boginek nie ma mężczyzn. Miała nadzieję, że dzięki tobie się rozmnoży. Jej dziecię byłoby nie tylko jak ona nimfą, lecz także miałoby w sobie królewską krew. Byłoby krewnym królów Xanth. Cieszyłoby się szczególnym poważaniem. Na tym jej chyba najbardziej zależało. - Chyba tak - zgodził się Dolph. - Ale w jaki sposób miałbym jej dostarczyć te dzieci? Powinna zawezwać bociana. Cóż ja mam z tym wspólnego? - A to już sprawa Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych - odrzekł Marrow. - Nie wolno mi z tobą o tym rozmawiać. Kiedyś może sam odkryjesz całą prawdę albo oświeci cię ktoś wielce uczony. Nie martw się, w odpowiednim czasie wszystkiego się dowiesz! Nie pozostawało mu nic innego, jak zadowolić się tą wymijającą odpowiedzią. Miał nadzieję, że Marrow nie pamięta zaleceń owego KSD dotyczących takich chłopców jak on. Dobrze wiedział, że bobasy przynoszą bociany. Nie mógł jedynie pojąć, w jaki sposób dorośli je powiadamiają. Ptaszyska te bowiem słuchały jedynie bardzo specyficznych wytycznych. W większości znanych mu wypadków w ogóle nie reagowały. Żadne dziecko nie wiedziało, jak to zrobić. Gdyby zgłębiły tę tajemnicę, same mogłyby sobie zamawiać dzieci. Obeszłoby się bez dorosłych! Dolph tylko o tym marzył! Doszedł do wniosku, że boginka Vida mogła go uświadomić. Była taka miła. Mógł ją o to zapytać. Gdyby tylko o tym pomyślał ! Ale teraz było już za późno. Cóż, może jednak dobrze by było do niej wrócić, westchnął. Niewykluczone, że po skończonej Wyprawie odnajdę ją. Wtedy natychmiast ją o to zapytam. Cały problem w tym, by zrobić to tak, aby nie wpakować się w żadne sentymentalne bzdury. Tymczasem jednak należało dotrzeć na Wyspę Iluzji, która była tuż tuż. Wystarczyło jedynie do niej podpłynąć. - Wkrótce odnajdziemy Niebiański Cent! - powiedział. Rozdział 4 GRACJA Rankiem ujrzeli przed sobą Wyspę Iluzji. - Zamienię się w ptaka-olbrzyma i zaniosę cię tam - odezwał się Dolph. - A może by tak ... - zaczął kościej. Dolph znów poczuł się niepewnie, po raz któryś słysząc tak dobrze mu znane słowa. Wiedział jednak, że lepiej wysłuchać Marrowa. - Co? - jęknął. - ...popłynąć tam łodzią? - Przecież nie mamy łodzi! - Mogę przybrać kształt łodzi. Musisz tylko znaleźć jakieś wiosło. - Możesz być łodzią? Czemu nie powiedziałeś mi tego nad rzeką? - Bo mnie o to nie pytałeś. Ci dorośli czasem potrafią zamęczyć człowieka na śmierć, pomyślał chłopiec. - W porządku - zgodził się po chwili. - Popłyniemy łodzią. Ale czemu nie możemy tam polecieć? - W górze możemy mieć kłopoty. Nie wiadomo, co nas tam czeka i czy jest gdzie wylądować. Lepiej być ostrożnym. Mogą się tam gnieździć harpie... A w dodatku to powinna być nie zapowiedziana wizyta. - Masz rację! Dolph nie chciał już mieć więcej do czynienia z harpiami. Myszkował po plaży tak długo, dopóki nie natrafił na płaską gałąź. Można jej było użyć zamiast wiosła. Kopnął w szkielet. Kości uleciały w górę i ułożyły się w niewielką łódkę, która z pluskiem uderzyła o powierzchnię wody. Dolph wlazł do środka i stwierdził, że łódka jest w sam raz dla niego. - To niesamowite, w co ten Marrow potrafi się zmieniać - mruknął pod nosem. Kości nie przywierały szczelnie do siebie, mimo to dno nie przeciekało, a łódka z łatwością sunęła po falach. - Jak to się dzieje, że woda nie przedostaje się do środka? - zapytał Książę, nie przestając wiosłować. - To magiczne łącza - odpowiedziała czaszka, która teraz służyła jako siedzenie. - Składam się z chrząstek i z kości. Kości są widoczne, zaś chrząstka jest bardzo cienka jak pajęczynka. To ona teraz zatrzymuje wodę. Również dzięki niej mogę z tobą rozmawiać. Ta niewidzialna pajęcza sieć zatrzymuje powietrze i tak je przepycha przez moje szczęki, że wydaję odpowiedni dźwięk. - Cóż z ciebie za przedziwne stworzenie! - westchnął z podziwem Dolph. - Dziękuję. Do Wyspy nie było zbyt daleko. Dolph nie wiosłował najlepiej, jednak łódeczka była doskonale skonstruowana, a od tyłu wiał miły, łagodny wietrzyk, więc pomału posuwał się do przodu. Wyspa z bliska wyglądała dużo dziwniej niż z daleka. Nie była dzika, jak chłopiec się tego wcześniej spodziewał. Przypominała raczej jakieś niesamowite miasto. Ujrzał złote kopuły i srebrne wieżyczki. Lekkie przypory jakby wznosiły się ku niebu, a ponad wszystkim trzepotały sztandary. Promienie porannego słońca migocząc ślizgały się po nich, oświetlając zapierającą dech w piersiach sieć krętych ulic. - Skąd tutaj to miasto? Myślałem, że Wyspa Iluzji jest pusta - powiedział zmęczony Dolph, łapczywie łykając powietrze. - Skąd się ono tu wzięło? - powtórzył. - Od czasu jak przed laty opuściła wyspę twoja babka Iris, nie mieszka tu żaden człowiek - odrzekła czaszka. - Może to, co widzisz, to fatamorgana? Co to takiego? Coś, czego w rzeczywistości nie ma. Zniknie, jak tylko tam się znajdziemy. - To coś jest całkiem ładne! - sapnął Dolph. Wiosłował ciągle, więc podpłynęli trochę bliżej brzegu. - Mam nadzieję, że jednak to coś nie zniknie tak od razu. Tak też się stało. Im bardziej się zbliżał, tym wyraźniej widział bajkowy gród. Przepiękne zabudowania stawały się coraz większe. Wokół nich rosły egzotyczne rośliny i drzewa. Ich liście łagodnie drgały na wietrze. - Wygląda jak prawdziwe. - Powinno wkrótce zniknąć. Lecz miasto nie znikało. W końcu Dolph wstał, chwycił czaszkę, razem z kręgami szyi uniósł w górę i pokazał wszystko kościejowi. - Nieprawdopodobne! - wyszeptał Marrow. W końcu dobili do brzegu i Książę zszedł na ląd. Wokół nich rozciągało się najprawdziwsze, wielkie, świetliste, jasne, wypucowane na wysoki połysk miasto, którego każdy skrawek lśnił niewyobrażalną czystością. Dolph kopnął w łódkę. Kości z powrotem ułożyły się w szkielet. - Zaczynam podejrzewać, że to coś innego niż fatamorgana - nadmienił Marrow. - Muszę przyznać, że nic z tego nie rozumiem. Byłem przekonany, że wyspa jest pusta. - Czy myślisz, że grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? Po zajściu z harpiami Dolph stał się bardziej czujny. Na Zamku Roogna zawsze było bezpiecznie. W Magicznym Gobelinie oglądał wiele scen mrożących krew w żyłach. Dobrze jednak wiedział, że one właściwie nie istnieją. No, może nie całkiem tak było. Historie, którym się przypatrywał, rozgrywały się naprawdę, lecz wszystko to działo się gdzieś daleko, poza nim i właściwie go nie dotyczyło, a ponieważ zdawał sobie z tego sprawę, traktował to jak fikcję i niczego się nie bał. - Nie powinno tu być nic, czemu nie bylibyśmy w stanie sprostać. Lecz może... Dolph cierpliwie czekał. - Mowa szkieletów przypomina ich ciało. Ciągle robią pauzy i przerywają - jęknął. - ...powinniśmy skontaktować się z Zamkiem Roogna. Tak na wszelki wypadek. - Skontaktować się z Zamkiem Roogna? - Tak. Za pomocą magicznego zwierciadła. Och! Dolph prawie się przestraszył. Przez chwilę myślał, że będą musieli wrócić na Zamek Roogna, z którego być może już nigdy nie udałoby mu się wydostać. Zagłębił rękę w chlebaku i wyjął zwierciadło. Podniósł je do góry i obrócił w kierunku miasta. - Zamek Roogna - rozkazał. Odbicie wyspy zniknęło. Szkło na moment zmatowiało i zaraz polem pojawił się w nim całkiem nowy obraz. Dolph i Marrow stojący u bram dziwnego grodu. - Cóż to? - wyszeptał Dolph. - Powiedziałem „Zamek Roogna”, a nie „Wyspa Iluzji”! Czemu znów nas pokazuje? - Spróbuj je odwrócić w przeciwną stronę - zaproponował Marrow. Dolph nie pojmował, czemu ma to zrobić, ale nie sprzeciwił się. Powoli odwrócił zwierciadło w stronę wody. - Nic z tego. Nadal odbija ten sam obraz. - A więc dokładnie rzecz biorąc - rzekł Marrow - nie pokazuje tego miejsca. - Ależ skąd! Przecież jesteśmy tam i my, i miasto! - W zwierciadle jednak nie widzisz tego, co masz przed sobą. Gdyby obraz pokazywał właśnie to miejsce, za tobą powinien być ocean, a nie miasto. Dolph spojrzał za siebie, na szumiące fale. Znów zerknął w zwierciadło. Zobaczył świetlisty gród. Obrócił je znowu. Teraz trzymał je pomiędzy kościejem a sobą. Odbicie pozostało. Wciąż stali na tle j grodu. Gdy przyjrzał się mu dokładniej, zauważył, że ma coś w rękach. - To zwierciadło! Jak może odbijać samo siebie?! - zawołał. - Powiększ to miejsce - poradził mu Marrow. Dolph kazał zwierciadłu to zrobić. Obraz skurczył się, natomiast punkcik, który chcieli zobaczyć, wyraźnie się powiększył. Ich oczom ukazał się jakiś brzeg. - To Magiczny Gobelin! - zawołał uradowany Dolph. - Skierowany na nas - dokończył Marrow. - Wydaje mi się, że już wiedzą, co się tu dzieje. - Szpiegują mnie - gniewnie oświadczył Dolph. - Może to tylko twoja siostra - odpowiedział kościej. - Umm. Może. Pewnie zazdrości mi mojej przygody! - Dolph nagle poczuł się o wiele lepiej. - A więc jeśliby coś nam tu zagrażało, z pewnością podjęliby już jakieś działania. No! Teraz możemy sobie spokojnie odpocząć. Dolph odłożył zwierciadło na bok, targany mieszanymi uczuciami. Z jednej strony był zadowolony, że nie grozi mu prawdziwe niebezpieczeństwo, z drugiej zaś strony był wściekły, że ktoś go śledzi. Nie lubił tego. Chciał temu jakoś zaradzić, lecz nie był w stanie nic zrobić. Magiczny Gobelin dało się nastawić na wszystko, co działo się w Xanth. No, ale przynajmniej każdy wie, że rozwiązuję zagadkę zniknięcia Dobrego Maga i że jestem wspaniałym łowcą przygód, a nie jakimś tam głupim, małym chłopcem, pomyślał. A to wielka pociecha. Weszli do miasta. Olbrzymie, zwieńczone kopułami budowle były równie piękne z bliska, jak z daleka. Między nimi biegły wąskie uliczki. Bruk lśnił przeróżnymi kolorami, a tu i ówdzie pobłyskiwała wypucowana miedź krawężników. Teraz było widać, że rosnące wokół zabudowań rośliny i kwiaty są sztuczne. Pomimo to i tak prezentowały się imponująco. - Jakoś dziwnie przypomina mi to Hipnotykwę - nadmienił Marrow. - Na przykład Mosiężne Miasto. - Miasto z Hipnotykwy? Czyżbyśmy aż do niej zawędrowali? - Nie. Wydaje mi się, że wciąż tkwimy w realnym świecie. Ten gród nie jest całkiem taki sam jak tamte. Po prostu tylko wygląda prawie tak samo. Tak jak scenografia do snu. Do projekcji snów używa się wielu makiet. Może to właśnie jedna z nich? - Scenografia ze snu? - powtórzył Dolph. - To mogłoby być zabawne. - Oczywiście w tej chwili wcale nie śnię - zapewnił go Marrow - gdyż sam jestem z Królestwa Snu. Wiem jednak, że sny mogą być niemiłe. Miejmy nadzieję, że w tym grodzie nie ma złych snów roznoszonych przez nocne mary. - Więc miejmy - przytaknął mu Dolph, uzmysłowiwszy sobie, że mogłoby to być zarówno tragiczne, jak i śmieszne. - Nie wolno nam także zapominać o naszym zadaniu. Mamy odnaleźć Niebiański Cent. Po to tu jesteśmy. A to chyba wcale nie będzie takie łatwe. - Może jest w jednej z tych kopuł - powiedział Dolph, zerknąwszy na przyjaciela. Zrobił to po raz pierwszy, od kiedy wkroczyli do tego zapierającego dech grodu, i zatrzymał się zdziwiony. Kościeja nie było. Zamiast niego stał prawdziwy, żywy mężczyzna ubrany w biały garnitur. Popatrzył na chłopca i zapytał głosem Marrowa: - Coś nie tak? Czy to Marrow, pomyślał chłopiec, czy ktoś obcy, ktoś, kto go tak świetnie naśladuje? Sam nie wiem, co o tym sądzić. Jeśli to Marrow, to powinienem natychmiast mu o tym powiedzieć, lecz jeśli to jest ktoś obcy, nie mogę dać po sobie poznać, że w ogóle coś zauważyłem. W ten sposób ów jegomość będzie przekonany, że udało mu się wystrychnąć mnie na dudka. - Uch - westchnął. - Wyglądasz, jakbyś ujrzał jakiegoś ducha - rzekł człowiek. - i to niezbyt dobrego. Co się stało? Postanowił nie odzywać się, lecz nie miał zielonego pojęcia, jak to zrobić. Żałował, że nie ma przy nim nikogo dorosłego, kogoś, kogo mógłby spytać o radę. - Uch - westchnął po raz wtóry. Mężczyzna wyciągnął do niego rękę. Wygląda na to, że zaraz zemdlejesz. Pozwól, że ci pomogę. Wzrok mężczyzny spoczął na jego własnej dłoni. Zrobił wielkie oczy i westchnął: - Uch... - Uhm... - przytaknął mu Dolph. - Coś się stało z moją ręką - krzyknął przerażony.- Jest pokryta ciałem! - Właśnie! - odpowiedział uradowany Dolph. - Choć to się wyjaśniło. Przynajmniej jeden problem z głowy. - Moje ramiona, moje nogi! Czuję, że będę chory! - Chyba już jesteś chory - przerwał mu uspokojony chłopiec. Mężczyzna dotknął swej ręki. - To fikcja! - krzyknął i odetchnął z ulgą. - Nadal mam kości! - Fikcja? - Dotknij mnie - poprosił człowiek, zbliżając się do Dolpha. Chłopiec cofnął się, lecz zaraz stwierdził, iż lepiej nie okazywać strachu. Ostrożnie dotknął ręki nieznajomego. Palce przeszły przez ciało i natrafiły na zimną kość. - To ty! - zawołał radośnie Dolph. - No pewnie, że ja! - odpowiedział Marrow. - A któż by to mógł być? - Ale wyglądasz jak żywy człowiek! To straszne! Marrow podszedł do wypolerowanej do połysku ściany. - Nie do wiary! - powiedział. - To sen. Przyniesiony przez klacz roznosząca sny! Jak jesteś w stanie znieść taki widok? - Nie jest mi łatwo - przyznał Dolph. - Mimo to chyba nie zrezygnuję ze śniadania. - No ale przynajmniej wiemy, że to fikcja! - powtórzył Marrow, obmacując głowę. - Czaszki nie pokrywa owłosiona skóra, w oczodołach brak galaretowatych kuł, zaś w ustach nie ma czegoś taki śmiesznego jak język! A poza tym nie mam na sobie grama tłuszczu. Tylko ten głupi wygląd! Przecież wcale nie jestem taki! - Całe szczęście! - mruknął chłopiec, zdawszy sobie jednocześnie sprawę, że sam posiada włosy na głowie, galaretowate oczy i śmieszny język. - Ale w takim razie co j a tu robię, razem z tym moim durnym ciałem? - Taka już twoja natura - stwierdził Marrow. - Wyglądasz, jaki masz wyglądać. Rzekłbym nawet, że gdybyś miał same kości, wyglądałbyś nieco dziwnie. Przynajmniej dla mnie. Brr! Horror! - Horror?! - powtórzył Dolph, poczuwszy się nieco lepiej. - Ciekaw jestem... - kościej przybliżył się do wyglansowanej jak lustro ściany i zapukał w nią palcem pokrytym ciałem - ...czy to także iluzja. - W tym momencie palec przeszył mur na wylot. Tak! To mówi samo za siebie! Ten gród to z pewnością jedna wielki fikcja! Dolph też dotknął ściany. Teraz upewnił się, że w rzeczywistości tam jej nie było. Zagadka pięknego miasta na opustoszałej wyspie została rozwiązana! - Czy ja też się zmieniłem? - zapytał, przypatrując się swym dłoniom. - Nie widzę w nich nic nadzwyczajnego. - Nie. Jesteś dokładnie taki sam, jaki byłeś - zapewnił go Marrow. - Ale jak to się stało, że ty się zmieniłeś, a ja nie? Powinienem wyglądać jak szkielet czy coś innego, prawda? - To rzeczywiście dziwne - zgodził się Marrow. - Można jedynie przypuszczać, iż dzieje się tak, dlatego że jesteś Magiem. A może to coś obdarza wszystkie żywe istoty ciałem? Ty już je masz, więc nic ci nie może dołożyć. Może tak samo jest z tymi wspaniałymi budowlami? No, ale dajmy spokój tym przypuszczeniom. - Czy myślisz, że niektóre domy mogą być prawdziwe? Musimy się pilnować, gdy będziemy do nich wchodzić! - Tak! Na szczęście możemy stać na ulicach i używać tego, co jawi się nam jako drzwi. W ten sposób przynajmniej nie trzaśniemy o coś twardego. - Przypuśćmy jednak, że Niebiański Cent jest także osnuty złudzeniem? Co wtedy zrobimy? Czy w ogóle będziemy mogli go odnaleźć? Człowiek-Marrow znacząco zmarszczył brwi i wydął wargi. - Boję się jednak, że czekają nas długie i żmudne poszukiwania. Myślę, że inaczej nie dojdziemy do tego, jak sobie z tą iluzją poradzić. Tego właśnie Dolph się obawiał. - Sądzę, że trzeba od razu się do tego zabrać. Ciekaw jestem, skąd się w ogóle tutaj wzięła ta iluzja i co to wszystko znaczy. Przecież babcia Iris wyprowadziła się stąd tak dawno temu... Przystanęli. - Jej zaginiony talent! - wykrzyknął Marrow. - Powrócił tutaj! - Stęsknił się za starą, poczciwą Wyspą Iluzji - westchnął Dolph. - Tu czuje się jak u siebie w domu. - Nie miałem pojęcia, że talent może to zrobić - wyznał Marrow. - Cóż, Iris to staruszeczka. Może przestała już nad nim panować. - Być może. Dziwię się jednak, że nic nie robi, by go jakoś odzyskać. Dolph zamyślił się. - Jestem przekonany, że nie przyszło jej do głowy żeby go właśnie tu szukać. Pewnie nawet nie przypuszcza że on tu jest Przecież mógłby być demon wie gdzie. Gobelin ogląda właściwie tylko ta moja głupia siostra, a ona nigdy nie robi czegoś długo, chyba że chce dowieść, że ma rację. Nawet jeśli zauważyła talent Iris to i tak nikomu o tym nie powie. Tak więc oni o niczym nie wiedza - Może - zgodził się Marrow. - Niemniej jednak powinniśmy im zwrócić na to uwagę. Ciekaw jestem tylko czy jesteśmy w stanie jakoś ich powiadomić... a wracając do Ivy, to uważam, że w pewnym momencie chyba można mieć dosyć oglądania czyichś przygód - A jakbyśmy tak posłużyli się zwierciadłem? - przerwał mu Dolph. - Wydaje mi się, że na tym paśmie niezbyt dobrze łapie obraz. Ustawia się przeważnie na jedno miejsce w Zamku Roogna, i to właśnie na Gobelin. - Taak, to dość małe zwierciadełko. Poza tym nigdy nie umiałem dobrze go ustawić. Jak się pogubię, to w ogóle możemy stracić łączność z Zamkiem. Ale jak inaczej ich złapać? - Może... - Dolph żałował, że nie ma jakiegoś przyśpieszającego zaklęcia, zdolnego wpłynąć na szybkość myślenia pustej czachy. Czekał. - ...by tak gdzieś tu umieścić tę wiadomość - dokończył Marrow. - Na przykład napisać ją na kartce papieru? Nie, nigdy tego nie zobaczą. Będzie za mała. - Zróbmy duży napis. - Och! Cofnęli się na granice iluzji i zabrali się do roboty. Z Marrowem działy się tu rzeczy co najmniej dziwne. Zależnie od tego, gdzie stał, przybierał formę zwykłego, nagiego szkieletu, to znów pokrywał się ciałem, czasem zaś po części składał się z ciała, a po części z kości. Po jakimś czasie uzbierali dość dużo patyków i kamieni. Teraz należało jedynie ułożyć olbrzymi napis: POWIEDZCIE IRIS. Właściwie powinno być: babci Iris, lecz na „babci” zabrakło im już kamyków. Gdyby Ivy ujrzała go w Gobelinie, z pewnością by komuś o nim powiedziała, a wtedy babunia Iris odkryłaby to cudowne miasto, po którym kiedyś, dawno temu się przechadzała i zrozumiałaby, o co chodzi. A wtedy być może odzyskałaby swój magiczny talent i znowu wszystko byłoby dobrze. Jeszcze nie znalazłem Dobrego Maga ani Niebiańskiego Centa, ale przynajmniej czegoś dokonałem. A to już coś! - pomyślał Dolph. Zrobili sobie przerwę na lunch. Kanapki Dolpha skończyły się, lecz tak naprawdę wcale ich nie potrzebował. Zamienił się w mrówkę i zjadł kawałek liścia. Nie smakował mu nawet teraz, gdy był mrówką. Nie lubił zieleniny. Jednak gdy dokuczał mu głód, mógł się zadowolić byle czym. Tego też nauczył się w czasie tej podróży. Odkrył, iż czasem nie należy zbyt wybrzydzać na to, co się je. Postanowili rozpocząć poszukiwania. Nie bardzo wiedzieli, jak ów Niebiański Cent ma wyglądać, mieli jednak nadzieję, że gdy na niego natrafią, z pewnością go rozpoznają. - Mundańczycy używają magicznych miedzianych monet, zwanych centami. Nie są zbyt dużo warte, ale za to ładnie błyszczą, gdy się je odpowiednio wypucuje - dumał. - A może Niebiański Cent jest wielki i świecący? Nie był pewien, czy dzięki niemu odnajdzie Humphreya, stwierdził jednak, że się nad tym zastanowi, gdy już go będzie miał w dłoni. Z listu, który zostawił Dobry Mag wyraźnie wynikało, że musi ów Cent odszukać: WYTRYCH DO NIEBIAŃSKIEGO CENTA. - Klucz miał być zrobiony ze szkieletów, a wiec Cent powinien być gdzieś tutaj - westchnął. - Przynajmniej w to muszę wierzyć. Może jest gdzieś zamurowany? Postanowili przeszukiwać wszystkie budowle po kolei. Grzebali więc w ścianach rękami, sprawdzając czy przypadkiem nie natrafią na coś okrągłego, ale natykali się głównie na same chwasty. Gdyby nie to cudowne miasto, wyspa przypominałaby porośnięty zielskiem ugór. Po niedługim czasie praca stała się nudna. Dolph żałował, że nie wymyślili jakiegoś szybszego sposobu na odnalezienie zagadkowego Centa, lecz i teraz nic specjalnego nie przychodziło mu do głowy. Próbował zmienić się w ogara, aby swym nadzwyczajnym psim węchem go wywęszyć. Na nic jednak to się nie zdało, gdyż okazało się, że nie wie, jak cent pachnie. Przeobraził się w orła. Miał nadzieję, że swym doskonałym wzrokiem przejrzy iluzję na wskroś, ale stwierdził, że w tej postaci widzi jedynie nieco ostrzej i lepiej. Najłatwiej jednak było być chłopcem i macać rękami te miejsca, których nie mógł zobaczyć. Przeszedł przez jeszcze jedną ścianę i... zauważył kobietę. Była dorosła, wysoka i dobrze zbudowana. Jej włosy były czarne jak noc, zaś skóra biała jak dzień. Dolph zawrócił. Dobrze pamiętał, czego chciała od niego boginka Vida. - Nie była taka zła, zyskała przy bliższym poznaniu, lecz na samą myśl o jakichś sentymentalnych głupotach mam już dosyć - jęknął. A wyglądało na to, że owa nowa nieznajoma jest w tych rzeczach całkiem niezła... Tak więc postanowił się jej wystrzegać. Na szczęście była odwrócona, więc nie mogła go zobaczyć. Popędził do Marrowa. - Tam jest jakaś kobieta - szepnął do mężczyzny, którym teraz był Marrow. - Tam, między domami - powtórzył. Marrow zamyślił się. - Czy to żywa kobieta, czy tylko iluzja? O tym nie pomyślał. Wzruszył ramionami i powiedział: - Nooo... nie wiem. Wygląda jak prawdziwa. - To może być jakiś potwór, który przybrał ludzką postać. Lepiej to sprawdzę. - Tak... - odetchnął Dolph. Udali się tam, gdzie Dolph ujrzał kobietę i wychylili głowy przez ścianę. Szła wzdłuż jakiejś budowli, grzebiąc rękoma w murze. Tak jakby też czegoś szukała. - Podejdę do niej - postanowił Marrow. - Ale dopóki nie dowiem się, kto to taki, nie zbliżę się. Może być niebezpieczna. Dolph skinął głową na znak zgody. Tu, w Królestwie Iluzji, wszystko było możliwe. Marrow zrobił parę kroków w przód, zaś Dolph przypatrywał mu się przez ścianę. Kościej podszedł do kobiety. - Witaj! - zawołał. - Iiii! - pisnęła kobieta, podskoczywszy w górę. - Kim jesteś? - zapytał Marrow. Kobieta odsunęła się od niego. - Nie wiedziałam, że tu jeszcze ktoś jest. Przestraszyłeś mnie. - Może powinienem spytać, czym jesteś - ciągnął Marrow. - Jesteś tym, czym jesteś? - Nie. A ty jesteś tym, czym jesteś? - Niezupełnie. Jak masz na imię? - Najpierw ty mi powiedz, jak się nazywasz. Marrow zamilkł. - Próbuję dowiedzieć się, czy jesteś groźna. Jeśli nie będziesz ze mną współpracować, będę musiał domyślić się, coś ty za jedna. - To samo mogę powiedzieć o tobie - odcięła się kobieta. - Odpowiedz mi na moje pytania, a ja ci odpowiem na twoje. Jak cię zwą? - Kość Gracel. Po prostu Gracja. A ciebie? - Kościej Marrow. Kim jesteś? - Szkieletem. A ty? - Też szkieletem. Skąd... - Chcesz mnie wystrychnąć na dudka! - zawołała. - Udajesz, że jesteś tym samym co ja! - Podejrzewam, że rzecz ma się zupełnie inaczej - powiedział urażony Marrow. - Dopóki nie opuściłem Świata Hipnotykwy, w Xanth w ogóle nie było żadnego szkieletu. - Nie było, dopóki ja nie opuściłam tykwy. - To ja jestem jedynym szkieletem na wyspie. No, a teraz przyznaj się, co z ciebie za ziółko. Albo... albo podajmy sobie ręce. Wtedy natychmiast okaże się, kto kim jest - zaproponował Marrow. - A jeżeli jesteś jakimś potworem miażdżącym kości? Nie! - Równie dobrze ty możesz nim być - odciął się Marrow. - Gdybym nim był, zaszedłbym cię od tyłu. Pokiwała głową. - Chyba masz rację. No dobrze. Podaj mi dłoń. Wyciągnęli ręce i zbliżyli się do siebie. Potem dotknęli się i wymienili uściski. - Jesteś z kości! - wykrzyknęli jednocześnie. Dolph stwierdził, że może już bezpiecznie wyjść z ukrycia. - Czy ona naprawdę jest taka sama jak ty? - zapytał. - Czy to jeszcze jeden z nas? - zagadnęła Gracja. - Nie, to człowiek - odrzekł Marrow. - Lecz iluzja jakoś na niego nie działa. Dowiedziawszy się, że Gracja nie jest ani potworem, ani sentymentalną kobietą, Dolph odetchnął z ulgą. Gawędzili wesoło. Powiedzieli jej, co robią na Wyspie Iluzji, zaś Gracja wyjaśniła, że szuka hipnotykwy, z której wyszła. - To był czysty przypadek - mówiła. - Chciałam jedynie przejść w inny sektor, ale pomyliłam wyjścia i znalazłam się w tym dziwacznym mieście. Z początku myślałam, że to po prostu jakieś nowe dekoracje i wałęsałam się wkoło. Dopiero później zorientowałam się, że coś jest nie tak. Nie był to ani sen, ani realny świat. Próbowałam zawrócić, ale nie mogłam odnaleźć hipnotykwy. Rozglądam się za nią już od paru dni i nic z tego. - Tu w ogóle trudno coś znaleźć. Wszystko jest osnute mgiełką iluzji - przerwał jej Dolph. - Sam nie wiem, kiedy natrafimy na Niebiański Cent. - Jak on wygląda? Może ja się na niego natknęłam? - Nie wiemy. Ale może być podobny do małego, świecącego, mundańskiego miedziaka. - Mundańskiego? A co to takiego? Nigdy przedtem nie opuszczała Świata Hipnotykwy, więc nie miała pojęcia o istnieniu Mundanii. Spróbowali jej coś niecoś o niej powiedzieć, lecz w ogóle nie kojarzyła, o co im chodzi. Takie dziwy nie mieściły się jej w głowie. Wtem cała iluzja zniknęła i wszyscy troje znaleźli się na pokrytej zielskiem wyspie. - Babcia Iris zabrała swój talent! - krzyknął Dolph. Rzeczywiście tak było. Obydwa szkielety składały się znów z nagich kości. Potwierdziło się, że żaden z nich nie kłamał. Marrow był nieco wyższy, zaś Gracja bardziej zaokrąglona. Dolph jednak nie był pewien, czy mógłby je rozróżnić, gdyby widział każde z osobna. - Jak odróżniacie dziewczynkę od chłopca? - zapytał. Szkielety wymieniły znaczące spojrzenia. - Kto by tam się zajmował takimi głupstwami - burknął Marrow. - Ale to nie żadna tajemnica - odezwała się Gracja. - Mam o jedno żebro więcej. No a poza tym mam ładniejsze kości niż on! - O jedno żebro więcej? - powtórzył zdziwiony Dolph. - Tak, to nastrojone na wysokie G. Otrzymałam je w dowód łaski - powiedziała. - Wysokie G? - Dolph dalej miał głupią minę. - Księcia nie uczono historii szkieletów - westchnął Marrow. - Chyba powinniśmy zacząć od początku. - Dobrze - przytaknęła. - Jeśli pomożesz mi odnaleźć hipnotykwę, opowiem mu tę historię. - Mamy szukać Niebiańskiego Centa! - wtrącił Dolph. Miał wrażenie, że szkielety mają ochotę na długie i nudne rozmowy lub coś w tym rodzaju, a nie chciał tracić czasu. - No to będziemy wypatrywać i tykwy, i centa - postanowił Marrow. - Teraz, gdy iluzja zniknęła, nie powinno to być takie trudne. Rozpoczęli poszukiwania. Dolph szedł pośrodku, a szkielety po bokach, na zmianę opowiadając mu swoją historię. - Dawno, dawno temu, kiedy magia jeszcze była czymś zupełnie nowym, Demon X(A/N)th czy ktoś tam - Dolph nie był całkiem pewien, o kogo im chodzi - porzucił ponury, nieciekawy, szary świat Mundanii i stworzył magiczną Krainę Xanth wraz z Krainą Hip- notykw. Pierwszą przeznaczył dla zwykłych, a drugą dla niezwykłych stworzeń, o których te pierwsze mogły jedynie śnić czy marzyć. Nowo powstały Xanth odgrodził od reszty świata pozbawionego magii czymś w rodzaju zapory, tak by prawie nikt z jego mieszkańców nie mógł do Xanth zabłądzić. Natomiast Świat Hipnotykwy zabezpieczył specjalnym zamknięciem, aby zwyczajnym stworzeniom było niezwykle trudno się do niego przedostać. W samym środku owego Królestwa Mroku zbudował piękny cmentarz, a niedługo potem wprowadził nań pierwszy szkielet. Ów szkielet był jednak strasznie samotny, gdyż wokoło nie było nikogo, kto by był do niego podobny. A więc Demon wyjął mu jedno żebro i połamał je na kawałki, które następnie urosły i ułożyły się w kompletny żeński szkielet. Szkielet męski od tej pory nie był jednak taki, jak należało. Brakowało mu jednego żebra. I tak już zostało na wieki. Pierwsze dwa szkielety pięknie ze sobą współgrały, choć każdy nastrojono według innego klucza. I tak zostało do dziś. Gracja potrafi zagrać wszystkie dwieście jeden tonów, ja zaś jedynie dwieście. A to przez to, że nie mam najmniejszego żebra, tego, na którym gra się najwyższy ton. Szkielet żeński posiada większą skalę dźwięku i zawsze góruje nad męskim o tę jedną nutę. Męskiemu szkieletowi bardzo jej brakuje, jednak zadawala się tym, że może mu go zagrać żeński. Co ten zresztą czyni z ochotą, kiedy tylko trzeba. - To znaczy kiedy? - przerwał mu Dolph. Zaległa cisza. - Hmm - w końcu nieśmiało odezwał się Marrow - kiedy chce się mieć dzieci. - Czy to znaczy, że za pomocą muzyki, którą gracie, zawiadamiacie bociany? - Dolph nagle bardzo się ożywił. Pewnie odnosi się to także do istot ucieleśnionych, pomyślał. - A więc wystarczy coś zagrać czy zaśpiewać... a może to musi być jakaś sentymentalna piosenka? A może piosenka miłosna? - dopytywał się. - Niezupełnie - przerwała mu Gracja równie nieśmiało jak Marrow. - Nie używamy bocianów. Są zarezerwowane dla ludzi. - Och! No to jak to robicie? - I tak cię to nie zainteresuje - burknął kościej. Teraz Dolph był już całkiem pewien, że szkielety robią to podobnie jak ludzie. - Owszem. I to bardzo! - odpowiedział. - Do tego trzeba się zaangażować w „sentymentalne bzdury”. - No nie! - westchnął. - A tak ciekawie się zaczęło! Już od dawna wiedziałem, że to ma coś z tym wspólnego. Dorośli zawsze bardzo się na te bzdurne rzeczy napalali. A może to przychodzi z wiekiem? Co za los! Szukali nadal, lecz nic nie znaleźli. - Tu na wyspie nie ma ani jednej hipnotykwy, a twoja chyba zgniła - po jakimś czasie rzekł Marrow. - Ale powinno ich być dużo na stałym lądzie. - Na stałym lądzie - zdziwiła się Gracja. - To znaczy, że istnieje coś więcej? Dolph z trudem powstrzymywał śmiech. - Co za niedoświadczona istota! - szepnął cicho. - Tak, to tylko jedna z wielu wysp. Nie największa - wyjaśnił jej Marrow. - Prawdziwy Xanth jest o wiele bardziej rozległy. Może nawet jest w nim więcej miejsca niż w Świecie Hipnotykwy. - Niesamowite! Nie miałam o tym pojęcia! - krzyknęła, po czym zwróciła się ku niemu i spytała: - Jakim sposobem przedostałeś się do Xanth? - Zawędrowałem na Ścieżkę Zatracenia i oczywiście zgubiłem drogę. Odnalazł mnie jakiś człowiek z Xanth i wyniósł mnie ze Świata Hipnotykwy. Przyznam ci się, że to nowe Królestwo wydawało mi się bardzo dziwne, ale gdy je lepiej poznałem, doszedłem do wniosku, że jest dość ciekawe, i postanowiłem w nim pozostać. Zapewniam cię, że jest lepsze od owej Ścieżki. Pokiwała czaszką. - Przypuszczam. Ale teraz powinieneś już wiedzieć, jak ją ominąć. Znalazłeś kogoś, kto się nie zgubił. - To prawda - zgodził się z nią Marrow. - Mam tu jednak pewne obowiązki. - Cóż to za obowiązki? - Towarzyszę Księciu. Muszę pilnować, by nie popadł w jakieś tarapaty. A poza tym muszę mu pomóc odnaleźć Niebiański Cent. Nie odpowiedziała. W końcu słońce schyliło się ku zachodowi, oświetlając odległe drzewa, które nagle zapłonęły ognistym blaskiem. Teraz wiedzieli, że na wyspie nie ma tego, czego szukają. - To był chyba fałszywy trop - stwierdził Marrow głosem pełnym żalu. - Ale przecież Dobry Mag nie mógł się pomylić! - zaprotestował Dolph. - Ten napis wyraźnie mówił... - Tak, ale całkiem możliwe, że to myśmy go błędnie odczytali. Powszechnie wiadomo, że jego Odpowiedzi są czasem dziwne i wieloznaczne. - Co tam było napisane? - spytała Gracja. - Wytrych do Niebiańskiego Centa - odrzekł Dolph. - A kierunek czytania wskazywał Wyspę Iluzji. Pomyślałem wiec, że musi to być ona, jako główna z klucza tych wysp, gdyż one zbudowane są właśnie z jakichś tam szkieletów. - Wydaje mi się, że to ma sens. Czy jeszcze gdzieś są takie klucze? - Oczywiście - westchnął Marrow. - Gdzie? - Na zachodzie i na południu, wkoło półwyspu Xanth. - A więc to koniec klucza? - W pewnym sensie - odpowiedział Marrow. - A więc może Dobry Mag sugerował, że powinniście zacząć od tej ostatniej wyspy, a potem przeszukiwać następne, dopóki nie natraficie na tę, o którą wam chodzi. - Powiedzmy, że tak - podchwycił Dolph. Gracja zaczynała mu się podobać. - Ale żeby je przeszukać - zaczął Marrow - musielibyśmy mieć dużo czasu. Nie jestem pewien... - Może na którejś z nich rośnie też jakaś hipnotykwa? - przerwała mu Gracja. Marrow zerknął na nią. Jakoś dziwnie nie miał nic przeciwko temu, by razem z tym żeńskim szkieletem udać się w dalszą drogę. - Moglibyśmy popłynąć łódką - zaproponował Dolph. - Czy potrafisz ułożyć się w łódź, Gracjo? - Oczywiście! Każdy to potrafi! A więc wszystko zostało postanowione. Przez jakiś czas mieli wędrować razem w poszukiwaniu dwóch rzeczy: hipnotykwy i centa. Chcieli znaleźć choć jedną z nich. Dolph był zupełnie zadowolony z takiego stanu rzeczy, gdyż z dwoma szkieletami czuł się o wiele bezpieczniej niż z jednym. Rozdział 5 MELA Rankiem wyruszyli w stronę wysp południowych. Od morza w kierunku lądu wiał lekki wietrzyk. Gracja postanowiła, że ułoży się w żagiel. - Zrobimy żaglówkę. Będziemy mogli płynąć nawet bardzo ostrym halsem pod wiatr - powiedziała. - Halsem? - spytał Dolph. - To taki sposób żeglowania przy nie sprzyjającym kierunku wiatru. Pływałam tak po Rycynowym Jeziorze. Dolph poczuł niemiły smak w ustach. Olejek rycynowy wyciekał z nasionek wilczomlecza, gdy się je trochę za mocno ścisnęło. Miał przeokropny smak, dlatego też dorośli karmili nim swe pociechy. - To jest gdzieś jezioro pełne tego świństwa? - jęknął. - A tak - odpowiedziała. - Służy jako dekoracja do złych snów nękających niesforne dzieci. - Miewałem takie sny - ponuro westchnął Dolph. - Nie sądzę, aby mi się spodobał ten wasz Świat Hipnotykwy. - Nie powinno ci się spodobać. Gdyby ludzie polubili złe sny, nie byłyby one złymi snami. Żadna szanująca się nocna mara nie roznosiłaby dobrych snów. - Imbri przynosi dobre sny! - zawołał Książę. - Znasz marę Imbri? Była zupełnie niezłą kłaczka, dopóki nie otrzymała połowy czyjejś duszy, którą zamiast od razu oddać Nocnemu Ogierowi, zatrzymała dla siebie. To ją zrujnowało. Zupełnie wypadła z obiegu. - Jest teraz dzienną marą - spierał się Dolph. - Cóż, one nie mają wielkiego znaczenia. Ale jeśli je lubisz... - Możesz być pewna, że wolę je od nocnych mar! - Przyłóż mi w kość ogonową - poprosiła Gracja. - Z przyjemnością! Dolph dał jej porządnego kopniaka. Wyleciała w górę i spadła w dół, ułożywszy się w trójkąt, z czaszką u podstawy. - Teraz kolej na mnie - zawołał Marrow. Książę znów kopnął, gdzie należało, i Marrow, tak jak poprzednio, ułożył się w niewielką łódkę. - Teraz umocuj żagiel - rozkazała. Dolph podniósł żagiel z Gracji, przytaszczył go do łódki i rzucił na dno. Czaszka szkieletki rozwarła szczeki i złapała Marrowa za kość goleniową. Tym to sposobem żagiel został ustawiony na sztorc. Teraz wszystko już było na właściwym miejscu. - Jaka zgrabna żaglówka-szkieletówka! - wykrzyknął Dolph. - Zaciągnij nas na wodę, a potem prędko wskakuj do łodzi, gdyż jak tylko złapiemy odpowiedni wiatr, od razu ruszymy do przodu - powiedział Marrow. Dolph pchnął żaglóweczkę. Jeden szkielet nie był zbyt ciężki, lecz dwa ważyły w sam raz tyle, ile był w stanie poruszyć. Do morza nie było daleko, więc jakoś udało mu się dopchać łódź do samego brzegu. Gdy tylko zatańczyła na wodzie, natychmiast chwycił wiosło i w ostatnim momencie wskoczył do środka. Żagiel obrócił się wokół swej osi, złapał właściwy wiatr i nagle zaczęli szybko płynąć. Dolph wcale nie musiał wiosłować. Wsparł się na kościstej burcie i rozkoszował się tym pięknym dniem. Zdjął chlebak i wsunął go pomiędzy ławeczkę a maszt. Stwierdził, że tam będzie całkiem bezpieczny. Przez chwilę ze zdziwieniem patrzył, jak prują fale, nie wkładając w to najmniejszego wysiłku, i obserwował zmieniający się krajobraz. Wyspa Iluzji została daleko za nimi, plaża z zachodu przesunęła się nieco w tył, a piaski i porastające ja drzewa powoli znikały z pola widzenia. Tuż przy nim morze falowało łagodnie, pokrywając się co rusz falbankami białych bąbelków. Tam gdzie dochodziły promienie porannego słońca, woda zieleniła się, niżej zaś przechodziła od szarości w głęboką czerń. Ciekawe, jak jest tam pod nami, pomyślał Dolph. Szkoda, że nie mogę tego zobaczyć. Wiatr zmienił kierunek. Wiał teraz od południowego wschodu, lecz Gracja obróciła się i Marrow dalej płynął na południe. Dolph spojrzał na żagiel. Przyzwyczaił się już do magii szkieletów, która pozwalała im przybierać różne pożyteczne kształty, zatrzymywać wodę czy powietrze, jeżeli tylko porowata sieć kości dobrze się trzymała, lecz sztuka żeglowania wprawiła go w podziw. - To prawdziwa magia! Jak to się dzieje, że płyniemy pod wiatr? Nic z tego nie rozumiem - powiedział sam do siebie. - Może to odpowiednie ustawienie żagla powoduje, że wiatr nas nie zatrzymuje, lecz odwrotnie, jeszcze nam pomaga? Tak, to musi być to! To by świadczyło, że szkielety posiadają jeszcze jeden talent. Tak, ale Marrow mówił, iż na pozór rozmaite talenty boginki Vidy w istocie stanowią tylko jeden. Może z nimi też tak jest? Nie, wydaje mi się, że w tym wypadku chodzi chyba o coś zupełnie innego... Jesteś pewien, że nie posiadasz dwóch talentów? - zapytał Marrowa. - Zmieniasz kształty i potrafisz iść pod wiatr. - Ustawianie się halsem do wiatru to nie żaden talent - wyjaśniła czaszka, na której siedział Dolph. - Każdy może to zrobić, jeśli tylko wie jak. Słyszałem, że nawet Mundańczycy to potrafią, choć muszę przyznać, iż nie bardzo w to wierzę. Gdybyś trochę poćwiczył, też byś się tego nauczył. - Ale ja tylko przeobrażani się w różne rzeczy! - Istnieje magia, która jest od nas zupełnie niezależna. Każdy może uszczknąć jej sobie trochę, jeśli tylko wie, jak się do tego zabrać. Weźmy na przykład Humphreya, którego właśnie szukamy. Jestem pewien, że nie posiada czegoś, co jednoznacznie można by określić słowem talent. Potrafi natomiast znaleźć i wykorzystać przeróżne formy magii. Jeżeli jeszcze ktoś inny by to potrafił, ten ktoś z powodzeniem mógłby zająć jego miejsce. - Ależ on jest Magiem Wiadomości! Nikt inny nic byłby w stanie tego robić! - No cóż. Pochodzę ze Świata Hipnotykwy, może nie wszystko rozumiem... - Ale jeśli jeszcze ktoś inny mógłby to robić, to co by się stało z Humphreyem? - Nie wiem. Ale trzeba także założyć, że go już nigdy nie odnajdziemy. - Nigdy? - westchnął Dolph. Nie bardzo mógł w to uwierzyć. - No oczywiście, jeszcze nie wyczerpaliśmy wszystkich możliwości. Powinniśmy przeszukiwać każdy klucz dopóki... dopóki nie natrafimy na Niebiański Cent. - Niebiański Cent? - powtórzył niedaleko jakiś głos. Dolph rozejrzał się dokoła. Tuż obok niego płynęła jakaś kobieta. Widział jej twarz, otoczoną aureolą włosów, jaskrawożółtych w słońcu, zaś zielonkawych niczym wodorosty w wodzie. - Potrzebujesz czegoś? - zawołał. - Chcesz wejść do łódki? Roześmiała się wesoło, wynurzając piersi i ramiona. Dolph nie miał żadnych ciągotek do tych rzeczy, a mimo to nie mógł oderwać wzroku od jej pięknych kształtów. Była, jakby to określiła jego matka, niesamowicie dobrze wyposażona. - Nie potrzebuję żadnych łódek! To ty chodź tu do mnie, do wody! - To syrena. Poznaję ją po głosie - nadmieniła czaszka Marrowa. - To kobieta - sprzeciwił się Dolph. - Radziłbym... - Jak cię zwą? - zapytała. - Książę Dolph, a ciebie? - ...uważać - dokończyła czaszka. - Melania, krócej Mela. Jesteś Księciem? Dolph pamiętał, czego tam w lesie chciała od niego Vida, gdy jej tylko napomknął, kim jest. - Hmm - odpowiedział. - Niech no tylko ci się przyjrzę. - Podpłynęła bliżej i teraz zobaczył, że to rzeczywiście syrena. - A więc przyszedłeś! Ależ mam dzisiaj szczęście! Dolph nie odważył się zapytać dlaczego, więc zmienił temat. - Czy słyszałaś coś o Niebiańskim Cencie? Teraz ona zamilkła. Prawą ręką czesała jasnym, koralowym grzebieniem swe piękne włosy, w lewej zaś trzymała maleńkie, misternie rzeźbione lusterko. Dolph nie miał pojęcia, skąd te rzeczy wzięła. Po prostu nagle zjawiły się w jej dłoniach. - Pewnie! A kto chce coś o nim wiedzieć? - spytała po chwili. - Ja! Szukam go! Spojrzała na niego spod oka i potrząsnęła głową, przerzucając swe złote włosy na jedną stronę. Grzebień i lusterko rzucały ognie. Przez chwilę wydawało mu się, że są wysadzane drogimi kamieniami, lecz po chwili zobaczył, że to muszelki. - Jeśli przyjdziesz tu do mnie, do wody, to może ci powiem. - Nie wskakuj czasem do morza - ostrzegła go czaszka, lecz Dolph już i tak postanowił, że teraz nie będzie pływał. - A czemu ty nie wejdziesz do łódki i nie powiesz mi? Słodko wykrzywiła usta. - Dobrze, jeśli nalegasz. Ale będziesz musiał mi pomóc. Nie umiem się wspinać. Grzebyk i lusterko zniknęły. Uderzyła płetwą o fale, posyłając w górę deszcz drobnych kropel. - Nie... - zaczęła czaszka. Syrena podpłynęła bliżej. - Czy ktoś jeszcze jest tam z tobą? - Niezupełnie. To... Wyciągnęła ku niemu ramiona. Jej cudowny biust znów wynurzył się z wody. Dolph zaniemówił z wrażenia. - Właściwie nic mnie to nie obchodzi. Podaj mi rękę. - ...pozwól się wciągnąć do morza - dokończył Marrow. Ale już było za późno. Mela objęła Księcia za szyję i przyciągnęła go do siebie. Dolph próbował pomóc jej unieść się w górę, lecz ważyła więcej niż on i miała zadziwiająco silne ręce. Zamiast wchodzić do łodzi, ściągała go w dół. Zaparł się nogami o burty, lecz czuł, że długo tak nie wytrzyma i zaraz wpadnie do wody. - Zmień kurs! - wrzasnęła czaszka. Żagiel z miejsca się obrócił, a łódka gwałtownie się przechyliła. Mela pociągnęła chłopca za ręce i przytuliła go do swych piersi tak mocno, że o mało go nie udusiła. W tym momencie żagiel, wykonując zwrot wpadł na nią i trzasnął ją w plecy. Zawyła z bólu, puściła chłopca i odpłynęła. Dolph z powrotem usadowił się w łodzi i odetchnął z ulgą. - Próbowałaś mnie wciągnąć do morza! - zawołał z wyrzutem. Mela potrząsnęła głową. Z jej włosów posypały się złociste iskry. - Nieraz już mnie ktoś uderzył, ale nikt nigdy nie robił tego w taki sposób - powiedziała ze złością. - Chciałaś mnie utopić! - wygarnął jej Dolph. Znowu roześmiała się wesoło. - Nie masz racji, mój Książę! Nauczyłabym cię oddychać pod wodą. Chcę, abyś był mój. Chodź! Masz zmierzwione włosy! Uczeszę cię! W jej dłoni znów pojawił się pokryty muszlami grzebyk. - Mówiłaś, że słyszałaś o Niebiańskim Cencie. - Owszem. I to wystarczająco dużo. Ale chce ci to powiedzieć w moim własnym Królestwie. Nie znoszę wychodzić z morza. Dolph był w stanie w to uwierzyć. Nie znał ryb, które by lubiły suchy ląd, a ona od pasa była rybą. - Musimy się stąd wynosić - ostrzegła go czaszka Marrowa. - Płyńmy - przytaknął jej Dolph. Miał już dość syreny. Żagiel znowu się obrócił i złapał wiatr. Szkieletówka nabrała szybkości. - Przepraszam, Książę! - zawołała Mela. Płynęła tuż przy nich. - Opowiem ci o Niebiańskim Cencie, jeżeli tylko zechcesz mnie posłuchać. - Będę słuchać, gdy będziemy płynąć - ponuro odpowiedział Dolph. Nabierał zdrowej awersji do kobiet wszelkiego typu, co szło w parze z nienawiścią do dziewcząt, którą wszczepiła mu jego starsza, apodyktyczna siostra. - Dobrze - zgodziła się syrena. Nie miała żadnych problemów z dotrzymywaniem im tempa. Płynęła, posługując się stworzonym do tego ogonem. Właściwie prawie wcale nie musiała używać rąk, a piersi, jakby nadmuchane, pozwalały jej bez wysiłku unosić się na wodzie. - Niebiański Cent niegdyś otwierał ludziom oczy na to, co warto ujrzeć tu, pod nieboskłonem nieba. Do tego był stworzony! Dolph oniemiał. - Chyba coś mi już świta w głowie! - zawołał Książę. - Wiesz, chcemy odnaleźć Dobrego Maga! - To Dobry Mag zaginął? - spytała zaciekawiona. - Dlatego też go szukamy. Znajdziemy Niebiański Cent na kluczu wysp zbudowanych ze szkieletów. - Wątpię. - Dlaczego? - Bo go tu nie ma. - Ale przecież właśnie powiedziałaś... - Głuptasie! Powiedziałam ci, co czynił kiedyś. Jego wielka moc stapia go, więc ginie, gdy tylko spełni swe zadanie. - Ale... - A więc trzeba go ciągle wykuwać od nowa. To znaczy, że aby się nim posłużyć, trzeba mieć najpierw do niego klucz. - Co? Znowu się roześmiała. - Jakże mało z tego wszystkiego rozumiesz! Naprawdę myślałeś, że klucz ze szkieletów to jakieś miejsce? - No... ja... - Dolph poczuł się bardzo nieswojo. - Ona może coś wiedzieć - szepnęła niezbyt zadowolona czaszka. - Ale jak możemy zrobić taki Niebiański Cent? - zapytał Dolph. - Przecież nic o nim nie wiemy! - Wiem coś o tym - mruknęła Mela. - Wiesz? To nam powiedz! - Zejdź tu do mnie, a wszystko ci wyśpiewam, słodki Książę! - Nie! - Przyrzekam, że nic złego ci nie zrobię, Książę. Chciałabym jedynie trochę z tobą pobyć. Dolph znów przypomniał sobie Vidę i jej niecne zamiary. - Żaden ze mnie kompan - powiedział. - No, może nie teraz, ale w swoim czasie będziesz świetnym towarzyszem życia. Jestem tego pewna. Z przyjemnością na to poczekam. - Nie! - krzyknął Dolph, przekonany, że musi się jej jakoś pozbyć. - Nie można cię czymś przekupić? - spytała Mela, marszcząc brwi. - Nie! Wynoś się stąd! - Mogłabym ci zaśpiewać piękną pieśń. - Nie! Nachmurzyła się. - A więc zaśpiewam ci coś niemiłego. Jesteś niemądry, Książę. Wyprowadzasz mnie z równowagi. - Nie muszę być jakąś mądrą osobą - burknął. - Jestem tylko małym chłopcem. - A ja jestem syreną. Powinieneś dowiedzieć się o mnie coś niecoś. - Nie mam na to najmniejszej ochoty. - Zagięłam na ciebie parol. I tak cię dostanę, słodziutki! Dolph nie był pewien, co to wszystko znaczy, lecz żadne z możliwych rozwiązań, które przychodziły mu na myśl, nie było odpowiednie. - Czy moglibyśmy płynąć nieco szybciej? - zagadnął Marrowa. - Tylko wtedy, gdy zerwie się silniejszy wiatr - odpowiedziała czaszka. Ale właśnie w tym najzupełniej nieodpowiednim momencie wiatr ustał i wkoło zapanowała cisza. Mela zaczęła śpiewać. Jej pieśń brzmiała dziwnie groźnie i tajemniczo. Nie przypominała muzyki, lecz raczej świst pędzonych wiatrem duchów, a mimo to było w niej coś urzekającego. Dawne uprzedzenia nagle uleciały w dal i Dolph zapragnął znaleźć się z nią sam na sam. Lecz wtem zerwał się silny wiatr, na łódkę padł cień i Książę z przerażeniem spostrzegł, że nadchodzi sztorm. - I jeszcze do tego zła pogoda! - jęknął. - Nic nie dzieje się ot tak sobie, ktoś tego chciał! - wołała Mela z coraz wyższych fal. - To prawda! - burknęła czaszka. - Syreny mogą ściągać burze. - A jakże - usłyszeli poprzez ryk szalejącego morza i szum wzbierającego huraganu. - Przyjaźnimy się z Królem Fracto. Zawarłyśmy z nim Układ o Wzajemnej Pomocy. - Słyszałem coś o nim - bąknęła czaszka. - Jest ba rdzo groźny. To najstraszniejsza ze wszystkich chmur. Cumulo Fracto Nimbus. Zawsze szuka zaczepki. - Powiem mu, żeby sobie poszedł, tylko przyjdź tu do mnie! - zawołała Mela. - Nie zadawaj się z nią - ostrzegł go Marrow. - Podpłyniemy do brzegu. Tam już nam nic nie zrobi. Łódka zawróciła i skierowała się w kierunku plaży. Mela znowu zaczęła śpiewać swoją pieśń. Sztorm natychmiast rozszalał się na dobre. Wicher pochwycił żagiel w swe macki, uderzył weń i mocno nim zatrzepotał. Łajba niebezpiecznie przechyliła się na bok. - Nie podoba mi się to - odezwała się czaszka. - Trzeba zwinąć żagiel. - Mnie też się to nie podoba - mruknął Dolph. - Na dodatek zaczyna mi się robić niedobrze! - Wstąp w me głębiny. Tu poczujesz się lepiej... - kusiła go Mela. - Już dłużej nie wytrzymam - szepnął Dolph, wychyliwszy się poza burtę. - Jeśli tylko to zrobisz, sam to posprzątasz - zagroziła mu Mela. Chłopiec cofnął się z powrotem do łodzi. Nie chciał, aby Mela znów dostała go w swoje objęcia. - Kopnij w żagiel - komenderowała czaszka. Dolph przypomniał sobie, że jedynie w ten sposób Gracja może zmienić swój kształt. Wstał. Nagle mocno dmuchnęło. Łódka położyła się na bok. Dolph zachwiał się, stracił równowagę i wpadł do wzburzonego morza. Chciał krzyczeć. Otworzył usta, lecz żołądek odmówił mu posłuszeństwa. Skurczył się gwałtownie i zamiast krzyknąć wydał z siebie odgłos zwiastujący wymioty. W tym momencie pochwyciła go syrena. - Teraz jesteś mój, drogocenny chłopcze! Pocałuj mnie! - szepnęła, przytulając do niego twarz. Dolph zwymiotował. Cala zawartość żołądka chłopca chlusnęła jej w nos i oblała włosy. - Fee! Myślałam, że już dasz sobie spokój - z obrzydzeniem jęknęła Mela, nie wypuszczając go z rąk. Wciągnęła go pod wodę i morze natychmiast się uspokoiło. Dolph był przekonany, że utonie, wciągnął jednak pełne płuca wody i stwierdził, że niczym nie różni się od powietrza. Oddychał. Syrena mówiła prawdę. Dzięki niej wdychał wodę. Płynęli. Patrzył, jak woda spłukuje wymiociny z jej zielonych włosów. Poruszała się z gracją, zgrabnie balansując ciałem i trzepocząc ogonem to w tę, to w drugą stronę. Ciągnęła go w dół. Czuł na sobie mocny uścisk syreniej dłoni. Wiedział, że już się jej nie wywinie. Nawet gdyby mi się to udało, co mi to da? - myślał. Gdy tylko stracę z nią kontakt, morze znów zamieni się w wodę i utonę. Nie miał cienia wątpliwości. Usidliła go. Był jej jeńcem. Nie wiedział, co się z nim stanie. Dotarli do dna oceanu i wpłynęli do roślinnej groty, którą otaczały podobne do drzew wodorosty. Ich zwarte korony łączyły się ze sobą, tworząc coś w rodzaju sklepienia. Mógł oddychać, zdawał sobie jednak sprawę, że otacza go woda, gdyż jednocześnie był w stanie płynąć. Ziemie pokrywały piękne, kolorowe kamyczki. Niektóre z nich jarzyły się bladozielonym, czerwonym, niebieskim lub żółtym światłem, oświetlając przestrzeń dokoła, tak że mógł wszystko zobaczyć. Tu i tam unosiły się kępy pięknych wodorostów, przypominające poduchy, zaś pomiędzy morskimi drzewami i kamykami rozciągał się błyszczący, chropowaty, metalowy pierścień. - Nie wychodź poza sklepienie - ostrzegła go Mela. - Mój czar działa tylko tutaj, a gdy stracisz ze mną kontakt, nie będziesz mógł oddychać. Tu jest bardzo głęboko. Z pewnością byś utonął. Dolph podpłynął bliżej i wystawił głowę poza drzewo. Wydało mu się, że w tym miejscu woda jest jakaś gęstsza. Im dalej się wysuwał, tym gorzej mu było oddychać. W końcu zaczął się krztusić. Syrena miała rację. Stąd nie mógł uciec. Pośrodku ogrodu ustawiono kominek. Mela ułożyła w nim parę wodnych szczap. Ogień zamigotał wesoło. Zrobiło się ciepło. - Jak to możliwe, że tu pod wodą w ogóle coś się pali? - zapytał zdziwiony Dolph. - To magia syren - wyjaśniła. - Jesteśmy wspaniałymi żonami. Dbamy o naszą ziemię i pilnujemy domowego ogniska, czekając, aż wrócą mężowie. - Odwróciła się. - Mężowie? - powtórzył Dolph. - Masz męża, więc czemu...? - Miałam męża. Nazywał się Tryton Merwin. Ale odszedł. - Odszedł? Dokąd? Odwróciła ku niemu swą twarz i powiedziała drżąc: - Jesteś jeszcze młody. Przywiodłam cię tutaj wbrew twojej woli, a więc muszę ci wybaczyć to niedelikatne pytanie. Zresztą chyba wyraziłam się dość eufemistycznie. Merwin nie żyje. - Och! - westchnął Dolph, gdyż rzeczywiście nie zrozumiał, o co jej chodzi. Chciał ją jeszcze o coś zapytać, zagadnąć na przykład, co znaczy to dziwne słowo, którego użyła, lecz doszedł do wniosku, iż byłoby to niezbyt grzecznie z jego strony. - Bardzo mi przykro - wyszeptał i po tych przeprosinach w stylu dorosłych poczuł się lepiej. Syrena także zareagowała po dorosłemu. - Nie. Nie przejmuj się. Skąd mogłeś wiedzieć. Przepraszam cię za to, co ci zrobiłam. Ale pozwól, że wszystko wyjaśnię. Niczego więcej nie pragnął. To śmieszne, pomyślał. Dorośli czasem zmierzają do celu okrężną drogą. Ale w końcu do niego dochodzą. Zamknął usta i zamienił się w słuch. - Morski lud żyje od niepamiętnych lat - zaczęła. - Nasi mężczyźni zestarzeli się i stali się zgryźliwi, zaś my z wyglądu jesteśmy wciąż młode. A wszystkiemu są winne hormony. No, ale to prawa natury, teraz nie ma potrzeby o nich wspominać. Merwin jednak posiadał talizman, który pomagał mu zachowywać młodość. Był nim piękny, wielki opal z ognistej wody, iskrzący się blaskiem cudownej, wewnętrznej mocy. Morski lud, jak już może zdążyłeś zauważyć, zbiera piękne kamienie i rzadkie metale. Lubimy nimi ozdabiać domy i ogrody. Lecz ten wyjątkowy kamień posiadał tylko Merwin. Cenił go ponad wszystko i nosił na łańcuchu na szyi. Pewnego razu wypłynął na powierzchnię morza, by razem z pełniącymi tego dnia dyżur chmurami wywołać straszliwą burzę. Nadleciał też latający smok. Postanowił im pomóc. Miał ziać dymem i ogniem, by zagęściły się mgły. I wtedy zauważył opal. A smoki są łase na błyskotki. Natychmiast go zapragnął. Gdy Merwin krzątał się przy burzy, ten upadły gad odwrócił ku niemu swą paszczę, poczęstował go ogniem, no i przypiekł co nieco. Ogień nam bardzo szkodzi. To dlatego przez cały czas siedzimy w wodzie. Merwin stracił przytomność i bez czucia opadł na dno. Lecz zanim to się stało, smok zerwał łańcuch, porwał opal i odleciał gdzieś, nie wiadomo gdzie. Zapewne do swego legowiska na lądzie. Merwin pozbawiony cudownej mocy kamienia zmarł, a ja zostałam wdową. Po tym wszystkim było mi bardzo trudno się pozbierać. Syreny nie lubią być same. Wcześniej dorobiliśmy się trochę, tak więc mogłam założyć nową rodzinę. Nie miałam jednak ochoty dzielić naszego wspólnego majątku z jakimś gruboskórnym trytonem. Ale nawet gdybym tego pragnęła, i tak nikt by się nie zainteresował tą posiadłością pozbawioną ognistowodnego kamienia. Chciałam więc odzyskać ognistowodny opal, gdyż tylko on mógł w jakiś sposób, choć po części, spełnić me marzenia. Wiedziałam jednak, że mam nikłe szansę. Dlatego też zaciekawił mnie ów Niebiański Cent, o którym wspomniałeś. Pomyślałam, że może dzięki niemu odnalazłabym ten drogocenny klejnot. - Wzruszyła ramionami. - Ale byłam głupia. Przecież ten smok żyje gdzieś na lądzie, a ja jestem mieszkanką morza. Gdybym udała się do niego, byłabym sama siebie zabiła. Szukając Niebiańskiego Centa, pozbawiłabym się życia. Jak tylko sobie to uzmysłowiłam, zrozumiałam, że nie będę mogła się nim posłużyć. A teraz, gdy dostrzegłam, że z ciebie całkiem ładny chłopiec, postanowiłam, że zastąpisz mi trytona. W dodatku wyszło na jaw, że jesteś Księciem. Dlatego jeszcze bardziej mi się spodobałeś. Tak więc uwięziłam cię i bardzo mi przykro, jeśli czujesz się nieszczęśliwy z tego powodu. - Nie chcę tutaj zostać - powiedział Dolph. - Pozwolisz mi odejść? - Nie. - Ale ja jestem tylko chłopcem! Nie... nie mogę robić tego, czego pragniesz! - Jestem pewna, że będziesz mógł, gdy dorośniesz. Krzyżujemy się z ludźmi. Więzimy marynarzy i często to z nimi robimy. A potem bocianie ryby przynoszą nam dzieci, które mogą wybierać pomiędzy życiem w morzu i na lądzie. Do tego czasu upłynie jednak jeszcze trochę wody, lecz przyrzekam ci, że będę cię dobrze traktować, gdy dorośniesz. A poza tym jestem pewna, że ci się tutaj spodoba. - Nawet nie wiem jak... no... To tajemnica. Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych nie chciało mi jej wyjawić. Roześmiała się. - To tak je tam u was zwą? No, ale niech robią sobie, co chcą. Nic mnie to nie obchodzi. - Bo jesteś dorosła - podsumował ją Dolph. - Już wszystko wiesz! - I z wielką radością ci wszystko pokażę, kiedy będzie na to czas. Zobaczysz, zaciekawi cię to. - Nigdy! Uśmiechnęła się z pobłażaniem, jak to robią dorośli. Jeżeli chodziło o to, wszyscy zawsze wykręcali się sianem. - Zobaczymy! - szepnęła. - Ale ja mam teraz inne sprawy na głowie - upierał się Dolph. - Możesz je załatwić, jak już będzie po wszystkim - odpowiedziała stanowczym tonem. - Ucieknę! - Proszę bardzo. Spróbuj. Dolph przeistoczył się w rybę i podpłynął na skraj sklepienia. Ale gdy tylko opuścił grotę, zaczął się krztusić. Jego skrzela nie były w stanie w tej wodzie oddychać! Musiał zawrócić. Kiedyś często przybierał postać małej rybki i pływał. Widocznie jednak za mało ćwiczył. Coś musiało być nie tak. - Nie wiedziałam, że potrafisz się zmieniać w inne stworzenia - oświadczyła Mela. - Ale widzę, że niezbyt ci to wychodzi. Twe ciało jest zestrojone z mym zaklęciem, dzięki czemu możesz wdychać wodę. Gdy przeobrażasz się w zwykłą rybę, nie umiesz oddychać. Zaczynasz się krztusić, gdyż nasze magie wzajemnie się odpychają. Dolph z powrotem przeistoczył się w chłopca. - Nauczę się! - Na pewno. Ale to będzie trochę trwało. Wszystko wymaga praktyki. A do tego czasu, mam nadzieję, przekonam cię, iż najlepiej ci będzie tutaj. - Bardzo w to wątpię - mruknął do siebie Dolph, lecz postanowił się o to nie kłócić. - Opowiedz mi o Niebiańskim Cencie poprosił. - Obiecałaś mi powiedzieć o nim coś niecoś, gdy zejdę tu na dno. Uśmiechnęła się. - Przecież nie przyszedłeś tu z własnej woli. Nie wiem, czy to się liczy. - Nie mówiłaś, że muszę to zrobić z własnej i nieprzymuszonej woli! Odrzuciła głowę w tył. Aureola zielonych włosów okręciła się wokół tułowia. - Może dojdziemy do porozumienia. Pozwól, że ci coś zaproponuję. - Hmm! To brzmi sentymentalnie! - Niekoniecznie. To tylko umowa, której oboje zobowiążemy się dotrzymać. Ponieważ jesteś przemieńcem, możesz być dla mnie groźny. Chyba bałabym się spać u twego boku. W każdym razie czułabym się bardzo nieswojo. Umówmy się więc, że powiem ci wszystko, co wiem o Niebiańskim Cencie, a za to ty mi nic złego nie zrobisz. Na przykład nie zamienisz się w rybę piłę i nie posiekasz mnie na kawałki. Możesz być tym, czym zapragniesz, lecz przyrzeknij mi, że nie użyjesz przeciwko mnie gwałtu czy przemocy. - Mogę próbować oddychać i uciec? - Tak. Jednak nie wolno ci mnie zaatakować czy urazić. Obojętnie w jaki sposób. Inaczej... Tak naprawdę Dolph wcale nie miał ochoty jej zranić. Jak na dorosłą osóbkę była bardzo miła. Chciał tylko pozbyć się jej jakoś. Wydawało mu się, że syrena jest uczciwa. Ale... Było jeszcze jedno ale. - Dobrze. Ale powiesz mi, jak ludzie powiadamiają... - Nie. Wiesz przecież, że dopóki jesteś dzieckiem, niczego się nie dowiesz. Dolph skrzywił się. Coś niesamowitego! A niech to! Wszyscy dorośli są w zmowie. Żaden nie chce zdradzić Stowarzyszenia. Prawdę mówiąc, spodziewałem się tego, pomyślał. Po chwili rzekł: - A więc zgoda. Ty opowiesz mi o Niebiańskim Cencie, a ja nic złego ci nie zrobię. - Zgoda! Wyciągnęła rękę, a Dolph po chwili zorientował się, że powinien przypieczętować ugodę. Leciutko ją uścisnął. Jej palce łączyła błona, lecz sama dłoń, choć przypominała płetwę, była tak cudownie delikatna i miękka, że mimowolnie przeszedł go jakiś magiczny, acz wcale przyjemny dreszcz. Podeszła do kominka. - A teraz przyszykuję ci coś do jedzenia. Rośniesz. Musisz się dobrze odżywiać - oświadczyła słodko. Dolphowi nie spodobał się ten ton. Wyglądało mu to na jeszcze jeden przejaw zmowy dorosłych zmuszających dzieci do zjadania najprzeróżniejszych świństw. - Zupa z wodorostów. Zawiera wszystko to, czego trzeba dorastającemu chłopcu. Mnóstwo białka, witamin i minerałów. To przecież tak oczywiste jak fakt, że woda gasi ogień. Spełniły się jego najgorsze przeczucia! - Czemuż tego nie ująłem w umowie? - burknął sam do siebie. - Żadnego wstrętnego żarcia! A teraz muszę je przełknąć! Zjedli zupę i syrena wyjaśniła mu, jak jest wykuwany Niebiański Cent. - Nie można go tak po prostu zrobić. By go wykonać, trzeba posiadać specjalny gatunek magii, a mianowicie coś, co się zwie elektrycznością. Używa się jej do pokrycia go miedzią. To jest galwanizacja. Tylko wtedy, gdy się to zrobi, Niebiański Cent może normalnie spełniać swe zadanie. A więc będzie ci potrzebny ktoś, kto posiada taką magię... no i czas. - Czas? - To bardzo powolny proces. Ostatnim razem chyba zużyto nań całe dwa lata. - Dwa lata! - Cóż. Zgodziłam się opowiedzieć ci o Niebiańskim Cencie, lecz wcale nie obiecywałam, że to, co powiem, spodoba ci się. - Cóż, przyrzekłem, że spróbuję cię nie zranić - mruknął zdenerwowany Dolph. - Ale wcale nie powiedziałem, że będę się liczył ze słowami, ty... rybi babonie! Roześmiała się, a radość znów zagościła na jej twarzy. - Pięknie, Książę! Świetnie nam będzie razem, to pewne jak fakt, że piach wypiera wodę. - Oszalałaś? - zapytał zupełnie zbity z tropu. - Skądże! Przecież od połowy jestem rybą. Ale wcale nie muszę tak wyglądać. Każda syrena potrafi się zmieniać. Ja też. Nagle jej ogon zmatowiał, rozmył się i przeobraził w parę pięknie zbudowanych ludzkich nóg. - Och! Powinienem był się domyślić. Ale w ten sposób możesz wyjść na ląd, a mówiłaś... - Powiedziałam, że jestem stworzeniem morza. I rzeczywiście nim jestem. Owszem, kiedy muszę, mogę wyjść na ląd. Lecz nie lubię tego robić. Nie znoszę suszy i tego potwornego ciężaru, jaki muszę dźwigać na nogach. Gdybym poszła do gniazda smoka i jakimś szczęśliwym trafem odnalazłabym opal, to i tak musiałabym wrócić do morza. Wątpię czy dałabym radę tego dokonać. Nie... chyba nie. Moje nogi są głównie na pokaz i służą do czegoś zupełnie innego. Spełniają specjalne zadanie. W innych wypadkach wolę mieć ogon... Po tych słowach jej nogi zmatowiały, rozmyły się, a na ich miejsce znowu pojawił się ogon. Dolph był niemalże rozczarowany. Rzadko mógł sobie popatrzeć na ładne, zgrabne, gołe kobiece nogi. Zwykle udawało mu się podglądać jedynie nimfy, lecz te natychmiast uciekały. Nie chciały pokazywać nóg. Nie dlatego, żeby były piękne. Z jakiejś niewiadomej przyczyny dzieciom nie było wolno ujrzeć ich z bliska. Dlatego oczywiście wzbudzały szczególne zainteresowanie. A jak uwielbiały się drażnić! Mela musiała obejść swoją posiadłość. Miała, jak się okazało, stado morskich krów i morskiego konia, którego karmiła morskim owsem. Uprawiała też piękną grządkę morskich ogórków, którą musiała chronić przed szkarłupniami. Chciała zabrać Dolpha ze sobą, aby mu to wszystko pokazać, lecz Książę odmówił. Jak na jeden dzień, miał wystarczająco dużo wrażeń. - Zatem zostawimy to na jutro - powiedziała. - Moglibyśmy razem przeszukać dno morskie. Może znaleźlibyśmy jakieś muszle czy drogie kamienie. Czyż nie byłoby miło, gdybyśmy natrafili na jeszcze jeden ognistowodny opal? - Czy to by znaczyło, że jakiś tryton wtedy by się z tobą ożenił? - wtrącił Dolph. - Taak. Być może. - A więc już byś nie miała po co mnie tu trzymać! - Och! Ale ty mi się dużo bardziej podobasz! Dziewczynie nieczęsto zdarza się wychowywać prawdziwego Księcia - zaśmiała się syrena i odpłynęła. Wieczorem Mela nakarmiła go mlekiem delfina, obrzydliwymi, lecz zdrowymi morskimi specjałami i plasterkami ogórka z własnej grządki. Potem, jak to dorośli mają w zwyczaju, od razu położyła go spać, mimo iż było jeszcze całkiem wcześnie i dała mu masę pływających poduch, które jakoś dziwnie przywodziły Dolphowi na myśl jej wielkie, nagie piersi. Uff. Pozostawmy to bez komentarzy. W pobliżu groty znajdował się niewielki wychodek. Zbudowany był z wodorostów, które skwapliwie wyłapywały wszelkie pozostawiane w nim rzeczy, traktując je niczym jakąś wielką wygraną, stanowiły bowiem świetny nawóz. Dolph miał nadzieję, że Matka Natura nigdy go tam nie zobaczy, jednak jak zwykle dała o sobie znać, usilnie domagając się swego. Najwyraźniej też była dorosła. Mela dała mu nocną koszulę utkaną z włókien morskiej trawy. Musiał przyznać, że jest mu tu całkiem dobrze. Podobał mu się zarówno jej ogród, jak i troskliwość, z jaką go traktowała. Nie prawiła mu kazań i nie nudziła go rygorami dorosłych, a nawet dała smacznego iryska z algi. Co prawda zaraz potem kazała mu wyszorować zęby szczoteczką, którą uratowała z zatopionego statku, i umyć się za uszami. Zapadał w sen, rozmyślając o tym, co go spotkało tego dnia. Nie był specjalnie zadowolony, że jest w niewoli, ale też nie miał na co narzekać. Mela po prostu nie przegapiła okazji i wykorzystała sytuację. Zachowywała się jednak całkiem przyzwoicie. Niebiański Cent z pewnością na nic by się jej nie przydał, myślał. Teraz już wiem, czemu czyha na normalnego człowieka. Najprawdopodobniej nie podobam się jej bardziej niż ona mnie, ale mogłaby założyć rodzinę. Mając mnie, nie potrzebuje tego ognistowodnego opalu. Miałem pecha! Że też musiała mnie porwać! A teraz będzie czekać, aż dorosnę! Postanowił przezwyciężyć prawa magii i nauczyć się oddychać wodą jak prawdziwa ryba. Miał nadzieję, że dokona tego, zanim Mela przekona go, aby z nią został, i zaraz zaczął się martwić, że ma na to za mało czasu. Wtem, już zasypiając, o czymś sobie przypomniał. Gobelin był ustawiony na niego. - Mieszkańcy Zamku Roogna wiedzą, gdzie jestem! Uratują mnie! Nie mam się o co martwić! - szepnął. Czemu więc poczuł się nieco rozczarowany? Rozdział 6 SZKIELETÓWKA - Trzymaj się, Dolph! - zdążył krzyknąć Marrow, gdy nagły podmuch wiatru przechylił łódkę na bok. Ale już było za późno, gdyż chłopiec właśnie pogrążył się w rozszalałym morzu. Tym razem kościej nie był w stanie mu pomóc, żaglówka bowiem prawie wywróciła się do góry dnem i nakryła jego czaszkę. Otoczyły go skłębione fale. Nie mógł nawet dobrze rozglądnąć się dokoła. Widział tylko, jak gdzieś w głębinie Mela zatrzepotała ogonem i odpłynęła. Był pewny, że to jej sprawka. Wezwała na pomoc Fracto, a ten z miłą chęcią przysporzył nam kłopotu. Postawiła na swoim, pomyślał. Zaciągnie Dolpha na dno i uwięzi go tam na zawsze. Jestem dorosły, więc to ja odpowiadam za to, co się stało. Powinienem był przewidzieć tę tragedię i jakoś jej zapobiec. Gdybyśmy skierowali się wprost do brzegu, syrena nic by nam nie zrobiła. Gdybym mu chociaż w ostatniej chwili podszepnął, żeby zamienił się w rybę albo mewę, gdybym... Ale jego pusta czacha myślała powoli, więc rzucił tylko głupie ostrzeżenie. Chłopiec zaś był zbyt przerażony, by samodzielnie wpaść na to, że powinien się w coś przeobrazić. Mela działała za szybko. - Teraz trzeba jakoś z tego wybrnąć! - mruknął. Lecz najpierw musiał odzyskać swoje pierwotne kształty. To samo dotyczyło Gracji, która teraz nie mogła nawet mówić, gdyż aby umocować żagiel, zacisnęła szkieletowi szczęki na kości goleniowej. Gdyby rozluźniła uchwyt, woda uniosłaby ją w siną dal. Na szczęście zdawała sobie z tego sprawę i mocno trzymała się Marrowa. Wichura szalała nadal, a pieniące się bałwany usilnie próbowały roztrzaskać łódź na kawałki. Jeśli im się uda, to po nas, pomyślał kościej. Gdy rozdzielą nasze kości, umrzemy! W każdym razie na pewno w takiej sytuacji jak ta. Gdyby to się zdarzyło na lądzie, nasi przyjaciele pozbieraliby je i złożyli. Ale tu, na morzu, jesteśmy sami. Tu nikt nam nie pomoże. Woda rozniesie nasze szczątki Xanth wie gdzie! - Niedobrze, Gracjo! - zawołał, starając się przekrzyczeć ryk wichru i szum fal. - Nie odczepiaj się, dopóki czegoś nie wymyślę. Może jakoś poradzę sobie z tym Fracto! Ale z każdą chwilą wydawało się to mniej prawdopodobne. Nikczemny Cumulus rozszalał się na dobre. Całą swoją uwagę skupił na szkieletówce. Rzucał nią, szarpał i tarmosił, starając się ją zdemolować. Uwielbiał wszystko niszczyć, a ponadto był złośliwy. Z tego zresztą słynął. Nadchodził zawsze wtedy, kiedy nie trzeba było deszczu i zsyłał prawdziwy potop. Zjawiał się zawsze tam, gdzie potrzebowano ciszy i pięknej pogody. Nigdy nie przepuścił okazji, by komuś przeszkodzić. Tym razem podłe chmurzysko dopadło bezbronna ofiarę i chciało ją rozwalić na strzępy. Na dodatek prąd znosił łódkę na pełne morze. Fracto najwyraźniej zapragnął, by ani jedna kosteczka nie znalazła się znowu na brzegu. Ani Marrow, ani Gracja nie mogli zmienić kształtów, dopóki ktoś ich nie kopnął w kość ogonową, tak mocno, by rozdzielili się i ponownie złożyli. Fale z pewnością zupełnie się do tego nie nadawały. Jeśliby choć jednemu z nich udało się przybrać dawne kształty, kopnąłby drugiego. Jednak żadne z nich nie miało pojęcia, jak to zrobić. Sami nie damy rady. Ktoś nam musi w tym pomóc, pomyślał Marrow. Ale gdzie szukać tego kogoś? Jesteśmy w samym środku burzy, a wokoło nie ma nic prócz rozszalałego morza. - Jesteś wredny, Fracto! - zawołał zrozpaczony. Fracto odpowiedział mu śmiechem. Najwyraźniej świetnie się bawił. Nagle Marrow coś sobie skojarzył. - Burty są z żeber i kości rąk, spiętych kostkami palców. Gdyby tylko udało mi się podnieść mój pusty palec...- Nie przyszło mu to łatwo, gdyż w tej chwili nie był normalnym szkieletem, jednak udało mu się nieco unieść właściwą kość, tak by sterczała pod kątem prostym w stosunku do burty. - Taaak... Teraz tylko musimy tu zwabić Fracto... - szepnął i zawołał, ruszywszy szczękami: - Hej, ty nadęta chmurko! Mam cię gdzieś! Spójrz tylko na mój palec! W Xanth jest wiele typów magii, w Mundanii zaś niewiele, jednak niektóre z nich są tak znane, iż wszędzie można je spotkać. Takim typem magii jest magia zniewagi. Szczególnie w swej najprostszej postaci. Jeden uniesiony w górę palec posiada olbrzymią moc. Każdy, kto go zobaczy, natychmiast dostaje szału i czuje się znieważony. Dokładnie nie wiadomo dlaczego, lecz tak jest. To po prostu wina owego zaklęcia. Fracto dostrzegł kość i oczywiście od razu odpowiednio zareagował. Chciał ją rozdmuchać w pył. Zadął z całej mocy. Silny powiew wiatru przeszedł przez kość i uruchomił gwizdek, który zaczął przeraźliwie świstać. Przenikliwy gwizd przeszył na wskroś monotonny szum morza i ryk wiatru. Marrow wołał o pomoc. Udało mu się wydać z siebie właściwy dźwięk! - Teraz musimy jakoś przetrwać, dopóki Chex nie przybędzie na ratunek! - krzyknął do Gracji. - Trzymaj się! Rozwścieczone wichry szalały nadal, znosząc szkieletówkę coraz dalej w morze. Nic więcej nie były jej w stanie zrobić. Wściekły Fracto czasem imponował swą gwałtownością, teraz jednak uciszył się nieco i oddalił. Najwyraźniej nie potrafił stać w jednym miejscu. Nagle coś zatrzepotało w powietrzu. Marrow zobaczył szybko mknący, sunący po falach, bliżej nie określony, skrzydlaty cień. Dobrze wiedział, kto to taki. - Chex! Tutaj! - zawołał i natychmiast uświadomił sobie, że i Chex tu nic nie wskóra. To skrzydlata centaurzyca, pomyślał. Nie wyląduje na wodzie. Nie sięgnie rękami do powierzchni morza. Nie podniesie szkieletówki i nie wyniesie jej z serca burzy. Czyżby wszystko na nic? Czyżbym niepotrzebnie ją przywołał? Wtem usłyszał plusk zarzucanej sieci natychmiast pogrążającej się w wodzie. Po chwili pociągnięto ja w górę. Żaglówka znalazła się w środku. Chex przyleciała dobrze przygotowana! Fracto znowu wpadł w furię. Lecz było już za późno. Zanim zdążył zawezwać inne wiatry, Chex uniosła kości w powietrze. Z początku były dla niej za ciężkie, ale trzepnęła je dwa razy ogonem i stały się lżejsze. Był to jeden z aspektów jej magii. To, w co trzepnęła ogonem, od razu stawało się lżejsze. Gdy sama siebie trzepnęła, też stawała się lżejsza, a wtedy skrzydła z łatwością unosiły ją pod niebiosa. Znów zerwał się silny wicher. Chex zaczęła balansować. Nie bała się przeciwnych wiatrów. Jakby halsowała po nich. Mogła latać, gdzie chciała. Wkrótce opuścili rozszalałą nawałnicę i dotarli do strefy spokojnego powietrza. Byli uratowani! Okrążyli burzę i niebawem znaleźli się na brzegu. Chex osiadła na plaży i otworzyła sieć. - Kopnij mnie! - poprosił Marrow. - A potem kopnij w żagiel! Przyjaźnili się od lat, więc Chex wiedziała, o co mu chodzi. Poznali się, gdy Esk wyniósł Marrowa ze Świata Hipnotykwy. Potem odbyli wspólną podróż do jej ojca, gdyż Chex chciała z nim porozmawiać. Nazywał się Xap i mieszkał na szczycie Góry Skrzydlatych Potworów. Natychmiast kopnęła w burtę, a potem w przewrócony żagiel. Marrow i Gracja ulecieli w górę, ułożyli się w szkielety i prawie równocześnie wylądowali na piasku. Pomiędzy nich zaś spadł chlebak Dolpha. - Cóż - powiedziała Chex. - Widzę, że masz przyjaciółkę! Ma prześliczne kości! Marrow i Gracja oczywiście nie mogli się czerwienić, lecz w tym momencie, oboje mieli na to wielką ochotę. Kościej szybko przedstawił szkieletkę centaurzycy i opowiedział o swoim posłannictwie. Wyjaśnił, że szukają Niebiańskiego Centa i hipnotykwy, gdyż Gracja chciała do niej powrócić. - ...ale syrena porwała nam Dolpha - dokończył. - Teraz musimy go ratować. Gdyby przepadł na wieki, Iren już nigdy nie odezwałaby się do mnie ani słowem. - Chyba masz rację - odpowiedziała Chex z nikłym uśmieszkiem na ustach. Miała figurę młodej kłaczki, pełne, nagie piersi, wielkie szare skrzydła i brązowy, miękko opadający w dół ogon. Nawet oczy dodawały jej uroku. Były szare niczym skrzydła i sierść. Marrow musiał przyznać, że ciało nie zawsze musi być straszne. Oczywiście wtedy, gdy pokrywa tego, do kogo należy. - A więc musimy go uratować! - powtórzył jeszcze raz Marrow. - Jesteś pewny, że on nas potrzebuje? - zagadnęła go Chex. Marrow i Gracja ze zdziwieniem spojrzeli na siebie. - Oczywiście! - zawołał kościej. - Ona go uwięziła! - Ale chyba nic mu nie zagraża - drażniła się Chex. - Coś ty! Jest w wielkim niebezpieczeństwie! Czemu się ze mną sprzeczasz? - Ponieważ jego matka i siostra z pewnością przez cały czas wpatrują się w Gobelin, śledząc każdy jego krok. Gdyby stwierdziły, iż rzeczywiście może mu się stać coś złego, natychmiast ruszyłyby na pomoc. A skoro jeszcze nie podjęły żadnych działań, możemy przyjąć, że nic mu nie grozi. Marrowowi nie przyszło to do głowy, uznał jednak, że centaurzyca ma rację. Przemawiało za tym chociażby odzyskanie talentu przez Iris. Centaury zawsze były mądrzejsze od zwykłych ludzi. - Ale czemu pozwoliły Meli wziąć go w niewolę? - zapytał. - Chyba nie chcą, żeby Książę Xanth na zawsze zamieszkał na dnie morza! - Uważam, że na razie dadzą sobie spokój - ciągnęła Chex. - Pozostawią go w bezpiecznym miejscu, w którym nie jest w stanie się zgubić. Będzie tam, dopóki nie odechce mu się wszelkich przygód i dopóki nie będzie gotów wrócić do domu bez cienia urazy. Może pozwolą mu, by sam wymyślił, jak uciec. W ten sposób nabierze pewnego doświadczenia i zdobędzie uznanie jako Książę. - Och! Nie pomogłyby mu, gdyby uciekając miał jakieś kłopoty? - Tak. Ale może się zdarzyć, że Dolph nie będzie chciał spróbować. - Może nie spróbować? A to czemu? - Pozwól, że ci coś wyjaśnię - powiedziała tonem kogoś, kto najwyraźniej przemyślał całą sprawę dokładniej od innych. Ten ton był jeszcze jedną cechą centaurów, a denerwował słuchaczy tym bardziej, iż zwykle bywał uzasadniony. - Syreny zachowują młodość i piękny wygląd o wiele dłużej niż trytony. Z czasem nadchodzi taki moment, w którym mężczyznom romanse już nie w głowie, zaś kobiety nadal mają niezwykle rozbudzone libido. Dlatego tak często szukają kochanków. A choć mogą zmieniać ogon w piękne nogi i wychodzić na ląd, niezbyt dobrze się tam czują. A więc rozglądają się głównie za ludźmi morza: marynarzami, żeglarzami i przypadkowymi podróżnikami. I gdy tylko wpadnie im któryś w oko, nie dają mu spokoju, póki go nie dostaną. Ale gdy już jest w ich rękach, na dnie, traktują go nadzwyczaj dobrze. Doskonale wiedzą, jak sprawić mężczyźnie przyjemność. Mówi się przecież, że najlepiej jest być jeńcem syreny, że trudno lepiej trafić... wiele utonięć wcale nimi nie jest. Tak naprawdę bowiem mężczyzna za nic nie chce opuścić swej morskiej kochanki. A teraz wracając do Dolpha. Zawładnęła nim Mela, jak więc możemy być pewni, że chłopiec nie zechce z nią pozostać? - Ma tylko dziewięć lat - sucho burknął Marrow. - Syreny, jak wiele dzikich nimf, są bardzo dobre dla dzieci. W ich towarzystwie zaś dzieci dojrzewają niezmiernie szybko. Tymczasem chłopiec może dostać to, co lubi: zabawki, łakocie, może cieszyć się bezkrytycznym poważaniem. Syrena może mu pokazać, na czym polegają inne strony kobiecej perswazji, takie, których przedtem nie doceniał. Tak, dzieci są łase na pochlebstwa, chyba jeszcze bardziej niż dorośli. - Ale Dolph ma do spełnienia ważną misję - sprzeciwił się Marrow. - Szuka Niebiańskiego Centa. - Niebiańskiego czego? - spytała, marszcząc brwi. Marrow dopowiedział jej resztę historii. - Tak więc widzisz, na pewno będzie chciał sprawę doprowadzić do końca. - Przypuszczalnie masz rację - niechętnie przytaknęła Chex, niezadowolona, że musiała się dowiedzieć czegoś od nie-centaura. - No to chyba będzie chciał kontynuować swoje poszukiwania. Może byśmy po prostu poczekali i zobaczyli, co się stanie? Może tak będzie najlepiej? Marrow zamyślił się. Jego pusta czaszka czasem nie nadążała za bystrym umysłem centaura, nie miał jednak zbytniej ochoty przystać na propozycję Chex. W końcu postanowił powiedzieć jej to wprost. - Nie sądzę. Muszę podążyć mu na ratunek. Chex zerknęła na niego spod oka i spytała: - A to dlaczego? - Bo to jeszcze dziecko. Nie można od niego wymagać, by mądrze oceniał sytuację. Ja zaś jestem jego dorosłym przyjacielem i to właśnie ja powinienem myśleć za niego wtedy, gdy on sam nie może sobie z tym poradzić. Jeśli samemu nie przyszło mu do głowy, żeby uciec od syreny, to trzeba mu to wytłumaczyć. Chyba po to tu jestem? - Nawet jeśli on nie chce uciec? - Tym bardziej jeśli nie zechce uciec! To by znaczyło, że Mela go przekupiła. W takim wypadku mam nawet obowiązek go od niej uwolnić! Gdy dorośnie, będzie mógł zostać z syreną, jeśli tylko zechce, lecz na razie muszę pozbawić go prawa wyboru. Chex spojrzała na Grację, która do tej pory nie odezwała się ani słowem. - Co o tym sądzisz? - spytała. - To nie moja sprawa. Nie powinnam się wtrącać - odpowiedziała Gracel. - Szukam hipnotykwy. Jak tylko ją znajdę, wracam do domu. - Wydaje mi się, że po drodze widziałam jakąś hipnotykwę - przerwała Chex. - Powinna być gdzieś niedaleko. Poczekaj, zaraz to sprawdzę. Rozpostarła skrzydła, znowu trzepnęła się ogonem i odleciała. Marrowem szarpały mieszane uczucia. Zdarzało się to nadzwyczaj rzadko, gdyż szkielety na ogół nie były zbyt uczuciowe. A już prawie nigdy nie ogarniało ich więcej niż jedno uczucie w tym samym momencie. A on z jednej strony cieszył się, że spełni się życzenie Gracji, z drugiej zaś pragnął, aby jeszcze z nim została. Dopóki jej nie poznał, nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo mu brakuje towarzystwa kogoś takiego samego jak on. - W jaki sposób chcesz uratować Dolpha? - zagadnęła go szkieletka. - Jeszcze o tym nie myślałem. Chyba muszę zejść na dno morza, odnaleźć siedzibę syreny i zabrać go stamtąd. - To może nie być takie łatwe. - Powinienem przynajmniej spróbować. Skinęła głową. Wyglądało na to, że waży swe puste myśli. Wkrótce wróciła Chex. - Znalazłam ją! Możemy tam dojść bardzo szybko. Przynajmniej jeden problem mamy z głowy. - Nie - sprzeciwiła się Gracja. - Cooo? - bąknął Marrow. - Zmieniłam zdanie. Wrócę do siebie przez inną hipnotykwę. - A to dlaczego? - zdziwiła się Chex. - Bo czuję się współodpowiedzialna za to, co się stało. Obydwaj z Marrowem pomagali mi szukać tykwy, ja zaś pomagałam im szukać Niebiańskiego Centa. Byłam częścią łódki, ale nie potrafiłam uchronić Dolpha przed syreną. Przeze mnie jest jej jeńcem. Muszę go jakoś uwolnić, aby mógł kontynuować swą misję. Zaraz potem wrócę do mego Świata. - A więc pospieszycie mu na ratunek bez względu na to, co wam powiedziałam? - spytała Chex. - Tak - odpowiedział Marrow, a Gracja twierdząco kiwnęła głową. Chex uśmiechnęła się. - Miło mi to słyszeć. Pomogę wam opracować plan działania. - Ale przecież nie chcesz ratować Dolpha! - zaprotestował Marrow. Chex roześmiała się. - Skądże! Absolutnie się nie zgadzam, by Dolph pozostał w szponach tej syreny. - Sprzeczałaś się... - Oczywiście. Ale to zupełnie co innego. Zawsze jest lepiej rozważyć wszystkie za i przeciw, zanim zacznie się działać. Poza tym, co także nie jest bez znaczenia, przekonałam się do jakiego stopnia jesteś oddany sprawie. Najprawdopodobniej nie będzie nam łatwo, a więc będziemy musieli ze sobą ściśle współpracować. Marrowowi zawirowało w czaszce. - Nie musisz uwalniać Dolpha! Przyleciałaś, aby wyratować mnie! - Znam królewską rodzinę - ciągnęła Chex. - Niedługo potem jak poznałam ciebie, zabrałam Księżniczkę Ivy na wycieczkę na Wyspę Centaurów. Gdy teraz dowiedziałam się o nieszczęściu, jakie spotkało Księcia Dolpha, czuję się za niego odpowiedzialna. Jego rodzice wiedzą, że się tu wybrałam. Jestem pewna, że między innymi dlatego do tej pory nie podjęli żadnych działań. Podejrzewam, że nawet teraz nas podglądają za pomocą Gobelinu, chcąc się upewnić, czy rzeczywiście nie pozostawimy Dolpha samemu sobie. Marrow przyznał jej rację. - Jeśli Gobelin już przedtem był nastawiony na Dolpha, to zapewne dalej go śledzi - westchnął. - W innym polu musi być widać, co robię ja. Królowa Iren nie podejrzewała, iż Dolph po przeszukaniu Zamku Dobrego Maga uda się w dalszą drogę. Tylko tak na wszelki wypadek nalegała, by towarzyszył mu ktoś z dorosłych. No i mamy „ten wszelki wypadek”. Teraz pewnie nerwowo śledzi każdy krok Księcia, i znów na wszelki wypadek. Gdyby bowiem spotkało go coś najgorszego... Próbowała dać mu trochę swobody i zezwolić na takie przygody, w jakich doskonale dawał sobie radę, ale ani na odrobinę więcej. - Powiedziałaś, że jeżeli Dolph nie znajdzie się w prawdziwym niebezpieczeństwie, to Królowa nie będzie go ratować - odezwała się Gracja. - Na pewno będzie wolała, żeby sam uciekł, tak jak to Księciu przystoi - wyjaśniła jej Chex. - Jeśli mu się to jednak nie uda, poprosi któregoś z przyjaciół, by go uratował. A gdy to także spali na panewce, wtedy sama będzie musiała się tym zająć i nakazać Królowi, by wziął tę sprawę w swoje ręce. Jestem przekonana, że nie pozwoli, by Dolph marnował się u boku syreny. Fakt, że nie zaczęła jeszcze działać, świadczy tylko o tym, że nie zagraża mu bezpośrednie niebezpieczeństwo. Dzięki temu i on, i my mamy trochę czasu. Możemy więc coś zrobić. Marrow pomyślał o Królowej i stwierdził, że Chex znowu ma rację. Iren rzeczywiście zawsze tak się zachowywała. Jeśli tylko mogła, usuwała się na drugi plan, jednocześnie jednak śledząc bacznie wszystko, co się działo. Podobnie było z rządami Króla Dora. - Wolałbym, żeby w ogóle nie musiała działać - mruknął. - Lepiej od razu zabierzmy się do roboty. Czemu nie odpowiada ci mój plan? - Przecież go nie skrytykowałam - zaprotestowała Chex. - Ale jesteś centaurem. Masz analityczny umysł i przyczepiasz się do każdej bzdury. - To prawda. Nie wiem jednak, co zamierzasz zrobić, a więc nie mogłam cię skrytykować. Teraz sobie to uświadomił. Gdy rozmawiał o tym z Gracją, Chex nie było. Szukała hipnotykwy. - Chcę zejść na dno morza, znaleźć siedzibę syreny, a następnie zabrać stamtąd Dolpha. Co w tym złego? - Wszystko! - zawołała centaurzyca. - Po pierwsze, z powodu oporu, jaki stawia woda, będziesz się posuwał bardzo powoli. Po drugie, siedziby syreny będziesz szukał przez wieki, gdyż może ona być wszędzie, w każdym miejscu ogromnego oceanu. Po trzecie, nawet jeśli już ją znajdziesz, syrena z pewnością zauważy, że nadchodzisz i wymyśli coś, byś się do niej nie zbliżył. Wyśle przeciwko tobie morskiego psa, który schrupie ci kości, lub krakena, który je rozrzuci na wszystkie strony. Po czwarte, nawet gdyby udało ci się dostać do środka i tak nie zabierzesz Dolpha, bo go utopisz, gdyż magia morskich stworzeń, dzięki której można oddychać wodą, działa jedynie w ich obecności, bądź tam, gdzie mieszkają. Po piąte załóżmy, że uda ci się przezwyciężyć wszystkie te przeciwności, lecz musisz liczyć się z tym, że on wcale nie będzie miał ochoty stamtąd odejść i nie zechce pójść z tobą. A pamiętaj, że do niczego nie możesz go zmusić, gdyż w każdej chwili jest w stanie przeobrazić się w coś potwornego, coś, czemu nie dasz rady, i twój wysiłek pójdzie na marne. I co wtedy? Marrow zamyślił się. Jej kontrargumenty wydawały się całkiem słuszne i nie do zbicia. Ale miał na nią sposób. - Jak można by temu wszystkiemu zaradzić? - spytał, wiedząc, że centaury rzadko zadają pytania, na które z góry nie znają odpowiedzi. Wyrobiły w sobie tę cechę, pracując od pokoleń w zawodzie nauczyciela. - Tak się cieszę, że mnie o to spytałeś - powiedziała Chex, uśmiechając się pod nosem. - Dwa pierwsze problemy chyba łączą się w jakiś sposób ze sobą. Musisz zlokalizować siedzibę Meli z lotu ptaka, a potem szybko opuścić się na dno. Tym sposobem jednocześnie zmniejszysz ryzyko kontrataku. Syrena będzie miała ogromnie mało czasu, by cię zobaczyć czy podjąć przeciw tobie jakiekolwiek działania. Co się tyczy czwartej rzeczy, to zabierzesz ze sobą trochę powietrza, za pomocą którego Dolph będzie mógł oddychać. Mam nadzieję, że gdzieś tutaj rosną jakieś nadęte tlenowce. Jeden czy dwa powinny ci wystarczyć. A czy pokonasz następną trudność, to już zależy wyłącznie od ciebie i twych krasomówczych zdolności. Być może będziesz musiał przekonać Dolpha, by opuścił Melę. Wierzę, że sobie z tym poradzisz. - Chyba zrobiłabyś to dużo lepiej... - przerwał jej Marrow. - Nie wątpię. Ja jednak nie mogę schodzić pod wodę. Ciśnienie by mnie zmiażdżyło. Nie wiem, czy w ogóle udałoby mi się zejść na samo dno. Jedynie ty możesz tego dokonać, bo masz tylko same twarde kości. - A jak zlokalizujemy tę siedzibę? - spytała Gracja. - Myślę, że gdy się trochę przejaśni, pofruniemy nad morze i sprawdzimy, co jesteśmy w stanie zobaczyć. Oczywiście, gdy już ją odnajdziemy, zaniosę cię tam, to znaczy na to miejsce nad powierzchnią wody. - Gdy byliśmy bliscy wywrócenia, miałam okazje przyjrzeć się barwie morza - wtrąciła się Gracja. - Tuż poniżej mętnych fal było ciemnogranatowe. Nie mogłam dojrzeć dna. Chex pokiwała głową. - Chyba niezbyt dobrze to przemyślałam. Siedziba syreny z pewnością jest dobrze zamaskowana. To pewnie jaskinia lub grota. Obawiam się, że będziemy musieli dobrze ruszyć głową. Marrow podniósł chlebak Księcia. - A może by tak skorzystać z magicznego zwierciadła? - Masz magiczne zwierciadło? - zdziwiła się Chex. - To chyba właśnie to, czego nam trzeba! Marrow wyjął małe, podręczne lusterko. - Wątpię. Właściwie tylko parę zwierciadeł jest w stanie lokalizować rzeczy i ludzi, a i te muszą się łączyć z miejscem, które znają. - Prawda - westchnęła Chex. - Lecz z pomocą tego, które mamy, możemy połączyć się z Zamkiem Roogna, a tam będą wiedzieli, gdzie jest Do... - zamilkła w połowie słowa. - ...ale nie będą chcieli się w to angażować, bo chcą, żeby Dolph sam stamtąd uciekł lub by pomogli mu w tym przyjaciele - dokończył Marrow, przypominając Chex jej własne słowa. - Możemy jednak zerknąć na Gobelin. Ustawił zwierciadło i nastawił je na Zamek Roogna. Oczywiście od razu zobaczył Gobelin, a w nim Dolpha z Melą. Siedzieli i coś jedli. Ze smętnej miny chłopca można się było od razu domyślić, że jest to coś niesmacznego, lecz zapewne wielce pożywnego. Widać syrena wcale go nie rozpuszczała. Nie dawała mu morskich cukierków, co mogło być błędem taktycznym z jej strony. - Jakie ładne! - zawołała Gracja, widząc kolorowe kamyczki i pierścienie ze złota. - Ma świetny gust. Marrow obserwował syrenę. Nie przyjrzał się jej uważnie podczas burzy. Zauważył, że jest równie dobrze zbudowana jak boginka Vida. Gdyby był zwykłym śmiertelnikiem, byłby głęboko poruszony. - Dolph jest jeszcze dzieckiem, mimo to nie powinno się go wystawiać na takie pokusy. To mogłoby się źle skończyć! Już kusicielka Vida zaczęła wywierać na nim pewne wrażenie, pomyślał. Od razu rzucało się to w oczy. A syrena ma chyba podobne właściwości. - Są pod czymś, co przypomina sklepienie - zauważyła Chex. - Popatrz, korony morskich drzew łączą się w górze. Nie zobaczylibyśmy ich, nawet jeśli woda byłaby nieskazitelnie czysta. - Dalej jednak nie bardzo wiadomo, gdzie są - wtrąciła się Gracja. - Będziemy musieli wymyślić coś innego. Chex zamyśliła się. - Moglibyśmy skorzystać z pomocy jakiejś wskazującej kierunek miejscowej rośliny. Czy nie znalazłaby się tu chociażby jakaś róża wiatrów... - Nie znamy języka roślin - przerwał jej Marrow. - Nawet jeśli tak jest, to zawsze możemy się czegoś od nich dowiedzieć. Jeśli damy jej do powąchania jakąś rzecz należącą do Dolpha, ustawi się w jego stronę i przynajmniej będziemy wiedzieli, gdzie skierować pierwsze kroki. - Jak to mądrze wymyśliłaś! - wykrzyknęła Gracja. - Ale skąd będziemy wiedzieli, jak daleko stąd jest owa syrenia siedziba? Chex spojrzała na nią z wdzięcznością w oczach. - Widzę, że oboje macie głowy na karku. Będziemy musieli znaleźć dwie rośliny rosnące w pewnej odległości od siebie. Potem posłużymy się zwykłą magią triangulacji i wyliczymy odległość. Triangulacją zwano jeszcze jeden podstawowy typ magii, o którym mówiło się, że jest znany nawet w Mundanii tak jak tęcza i magia zniewagi. - To niesamowite. Niektóre typy magii można spotkać wszędzie, zaś niektóre jedynie w Xanth - zauważył Marrow. - A i to czasem się zmienia. Tak długo przeszukiwali okolicę, aż napotkali różę wiatrów. Dali jej do powąchania chlebak Dolpha i wkrótce, tak jak się tego spodziewali, liście rośliny zwróciły się w kierunku morza, tak jakby stamtąd świeciło słońce. Kościej pochylił się i na piasku wyrysował linię wskazującą właściwy kierunek. Potem zaczęli szukać dalej, ale nigdzie na nic się nie natknęli. Spenetrowali przyległe tereny ciągnące się zarówno na północ, jak i południe, lecz nigdzie nie było żadnej z potrzebnych im roślin. Öw dziwny zbieg okoliczności całkowicie pokrzyżował im plany. Czyżby cały ich wysiłek miał pójść na marne? Zapadał zmierzch, więc ponownie zerknęli w zwierciadło. Dolph wciąż był dobrze traktowany. Teraz smacznie spał. Syrena położyła go na łożu zasłanym poduchami. Wiedzieli przynajmniej, że w najbliższym czasie nic mu nie grozi. A jednak cała ta sytuacja sama w sobie stanowiła kolejne zagrożenie, gdyż Księciu mogła spodobać się aż tak, by zdecydował się pozostać z Melą na zawsze. - W jego wieku jest się czułym na takie rzeczy - westchnął Marrow. - Będziemy musieli podjąć nasze poszukiwania o świcie - powiedziała smutnym głosem Chex. - Miałam nadzieję, że szybciej sobie z tym poradzę. - A masz jeszcze coś innego do roboty? - zagadnęła ją Gracja. - Na szczycie góry Rushmost* [* Rushmost - analogia do słynnej Mt. Rushmore, z wyrzeźbionymi olbrzymimi głowami czterech prezydentów USA. Jednocześnie gra słów. Rush (ang.) - gnać lub sitowie. More (ang) - więcej, most (ang.) - najwięcej.] ma się odbyć Święto Skrzydlatych Potworów. Nie chcę się na nie spóźnić. - Czyż Książę Dolph nie jest daleko bardziej ważny od jakichś tam obchodów? - zapytał Marrow. - Pewnie, że jest - odpowiedziała i przelotnie się zaczerwieniła. Rumieniec niczym jakaś chmura rzucająca na krótko cień na rozciągający się w dole krajobraz, oblał najpierw jej lica, następnie zaś piersi i zniknął na końskiej części ciała. - Lecz mimo wszystko mam nadzieję, że rano nam się powiedzie. Poszła poszukać owoców, zaś obydwa szkielety po prostu położyły się na ziemi. Nie musiały ani jeść, ani odpoczywać. Chex jednak wyglądała na zmęczoną, więc postanowiły uczynić to przez grzeczność. Centaurzyca spała na stojąco. Zwinęła skrzydła i wystawiła jedno ucho w kierunku wiatru, tak by nikt nocą nie mógł jej zaskoczyć. Mógłbym te nocne godziny wykorzystać na dalsze poszukiwania, pomyślał Marrow. Może bym w końcu znalazł ten drugi krzak róży. Uniósł cichutko swe kości i odkrył, że Gracja zrobiła dokładnie to samo. Obydwoje wpadli na ten sam pomysł! Rozłączyli się bez słowa. Jedno z nich udało się na północ, drugie na południe. A ponieważ nie byli zdani na niedoskonałe gałki oczne, nieźle widzieli w ciemnościach. Zbliżał się świt. Marrow powrócił z wyprawy z pustymi rękami. Wkrótce zjawiła się Gracja. Położyła mu dłoń na kości przedramienia i cichutko w nią puknęła. Znalazła coś! Potem obydwoje położyli się dokładnie w tym samym miejscu, z którego wstali, tak by Chex, gdy się obudzi, niczego się nie domyśliła. Jak należało przypuszczać, centaurzyca wkrótce zbudziła się. Zerwała parę owoców, zjadła je, następnie oddała się pewnym czynnościom, właściwym żywym istotom, i po chwili była już gotowa do dalszej pracy. - Czy tą drugą rośliną musi być także róża wiatrów? - spytała szkieletka. - Niekoniecznie. Można by wykorzystać kierunkokrzew czy kompaso-leszczynę. Nie jestem pewien, czy coś jeszcze. Jedno jest wiadome: bez dwóch roślin magia triangulacji nie zadziała - odrzekł Marrow. - Czy nie wystarczyłby nam strzałkowiec? - Oczywiście! Ale ich także nigdzie tu nie widziałem. - Chyba pamiętam jedno takie miejsce - napomknęła Gracja. - Ale być może się mylę. To całkiem prawdopodobne, pomyślał Marrow. W tym królestwie przebywa od niedawna. Nie zna wszystkich roślin. Ale, ale, przecież w Świecie Hipnotykwy też coś rośnie... A już na pewno strzałkokrzew. Używa się go do wyrobu strzał przeszywających stworzenia w złych snach. Poszli za nią. Okazało się, iż rzeczywiście znalazła krzak strzałkowca. Dali mu do powąchania chlebak i odczekali, aż odpowiednio ustawi korzenie. Wkrótce jeden z nich, zakończony strzałą, wystrzelił z ziemi, wskazując właściwy kierunek. Mieli drugą linię! Przedłużyli optycznie obydwie proste i wyznaczyli punkt przecięcia. To było to! Właśnie tam pod wodą powinna się była znajdować siedziba syreny. Umiejscowili ją. Teraz potrzebny im był jeszcze jakiś nadęty tlenowiec. Natrafili na niego prawie natychmiast. - Pamiętajcie, że z chwilą gdy wejdziecie do wody, już nie będę mogła wam pomóc - ostrzegła ich Chex. - Będę was obserwowała w zwierciadle, tak więc w odpowiednim momencie wyciągnę was do góry. Ale jeżeli przydarzy wam się coś złego, nie będę w stanie zejść na dno. - Damy sobie radę - powiedział Marrow, mając nadzieję, że sprostają zadaniu. Jeśli syrena napuściłaby na nich jakąś grubą rybę, cały plan mógłby się zawalić. Cóż jednak innego mogli zrobić? Musieli spróbować! Weszli do sieci. Chex wplątała zwierciadło w grzywę, gdyż tam zawsze od razu mogła je odnaleźć. Następnie trzepnęła sieć ogonem, by stała się lżejsza, ujęła rękami jej końce, trzepnęła siebie, rozpostarła skrzydła i odleciała. Mimo wszystko nie byli tacy lekcy. Musiała się zdrowo napocić. Lecz nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie chciała, aby byli lżejsi, gdyż miała w tym swój cel. Zaniosła ich dokładnie nad punkt przecięcia prostych i zawisła w powietrzu. Marrow i Gracja wygrzebali się z sieci i wskoczyli do wody. Zaraz potem centaurzyca poszybowała z powrotem na plażę, by nazbierać trochę ciężkich kamieni, którymi zamierzała obciążyć sieć podczas opuszczania jej po szkielety. Marrow i Gracja chwycili się za ręce i powoli schodzili w dół. Gdy oboje tworzyli żaglówkę, unosili się na falach. Teraz, w swej normalnej postaci, nie utrzymywali się na powierzchni wody. Gdyby Chex mocniej trzepnęła ich ogonem, byliby za lekcy i nie daliby rady zejść na dno. A to nie wróżyłoby nic dobrego. A tak hamowały ich jedynie pławne liście tlenowca. Marrow nerwowo wypatrywał jakiegoś niebezpieczeństwa, lecz nic nie zobaczył. Czyżby nam się udało ją zaskoczyć? Ależ by to było wspaniale! - pomyślał. Należało się jednak spodziewać, że nieco niżej Mela szykuje im o wiele gorsze powitanie. Wkrótce dotarli do porastających dno gęstych wodorostów i pogrążyli się w dżungli morskiej trawy, morskich drzew i krzewów, która, gdyby nie kręcące się tu i tam małe rybki, przypominałaby do złudzenia podobne lasy na lądzie czy scenografie w Świecie Hipnotykwy. Rozejrzeli się wokoło. Widzieli tu wszystko nie gorzej niż w nocy, więc już po chwili zauważyli sklepienie syreniej siedziby. Okazało się, że kierunkowe rośliny wskazały im właściwe miejsce. - No, Gracjo! Teraz możemy ratować Dolpha, oczywiście jeżeli syrena nam w tym nie przeszkodzi. Zostaniesz z tyłu. Jeśli cokolwiek mi się stanie, uciekaj - przykazał jej Marrow. - W ten sposób być może będziesz w stanie kiedy indziej dokończyć to, czego mnie nie uda się dokonać. Był przygotowany na najgorsze. Przeszedł przez ścianę. Szkieletka została w tyle, dzierżąc w ręce kawałek nadętej rośliny. - Tak... gdy wszystko pójdzie jak trzeba, wyciągniemy Dolpha na powierzchnię morza, nie narażając go na utopienie - westchnęła. Gdy tylko kościej znalazł się w grocie, jego oczodołom ukazał się przedziwny widok. Syrena siedziała jak skamieniała. Wpatrywała się w jakiś przedmiot. Gdy wszedł, nawet nie spojrzała w jego stronę. Niesamowite, pomyślał i nagle zobaczył, co tak przykuwa jej wzrok. Była to hipnotykwa. Nic wiec dziwnego, że Mela nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Zawsze tak było, gdy jakaś śmiertelna istota zaglądała do hipnotykwy przez dziurkę. Dopóki to robiła, dopóty nie reagowała na to, co ją otaczało. Nie dotyczyło to jedynie mieszkańców Królestwa Mroku, gdyż to królestwo stanowiło ich własny, prawdziwy świat. Nie zaglądali weń, lecz po prostu do niego wchodzili. - Ale gdzie jest Dolph? - szepnął do siebie Marrow. - Nigdzie go nie widzę. Jak mogę go uratować, jeśli... - Hipnotykwa! - krzyknęła Gracja, wychyliwszy się zza wodorostów. - To ON jest hipnotykwa! - Patrzcie! Jaki zmyślny chłopczyk! Obezwładnił syrenę! Unieruchomił ją za pomocą hipnotykwy! Teraz należało jedynie włożyć tykwę do sieci i wyciągnąć ją na górę. A to nie było znów takie trudne. Wszystko szło o wiele lepiej niż się spodziewali. Marrow wziął tykwę, która kołysała się w wodzie i tym samym popełnił szalony błąd. Oderwał bowiem oko syreny od dziurki do zerkania. Mela poderwała się na równe nogi. - Co to? - spytała. Tykwa przeobraziła się w Dolpha. - Melu! Pozwól, że ci kogoś przedstawię. To kościej Marrow - powiedział Książę. - Marrow, to syrena Mela. Szkielet przybył tu, by mnie ratować. - Nie widziałam, jak wchodził! - zawołała Mela. - Jak on to zrobił? - To moja sprawka - wyjaśnił jej Dolph. - Po to przybrałem postać hipnotykwy, żebyś nie była w stanie go zatrzymać. - Ale przecież obiecałeś, że nic mi nie zrobisz! - Bo też nic ci nie zrobiłem. Przytrzymałem cię tylko przez moment, tak abym mógł uciec. To chyba fair? No nie? - Nie! To nie fair! - zaprzeczyła ostro. - Równie pewne jak to, że ogień stopi piach! - Nawet cię nie dotknąłem! Ja tylko uciekam! - Wszystkie moje nadzieje związane z ponownym założeniem rodziny pokładam w tobie - szepnęła ze łzami w oczach. Marrow nie był pewien, czy można płakać pod wodą, ale Meli najwyraźniej się to udało. I to na nowo napełniło go strachem, gdyż łzy były jednym z bardziej znanych kobiecych sposobów magicznych na mężczyzn. Czy Dolph był na tyle młody, by nie dać się na nie złapać? - pomyślał. - Rodzinę możesz założyć z kimś innym - zaprotestował Dolph. - Nie, nie mogę - upierała się Mela. - Fakt, że cię spotkałam i usidliłam, jest po prostu szczęściem. Zwyczajnym szczęściem. Taka okazja już mi się nie nadarzy w ciągu następnych stu lat! Wiesz, że nie mogę poślubić trytona. Opowiadałam ci o tym. Mogę jedynie zatrzymać cię tu, dopóki nie dorośniesz. A potem stworzymy wspaniałą rodzinkę. Zranisz mnie tą ucieczką! - Co to znaczy? - gniewnie zapytał Marrow. - Książę Dolph ma inne zadanie do spełnienia. Uczestniczy w Wyprawie! - Cały mój plan legł w gruzach - zawodziła, rozpłakawszy się na dobre. Dolph poczuł się okropnie nieswojo. - Sprawiam jej ból - mruknął. - A przecież obiecałem jej, że tego nie zrobię. - Ale ona także sprawia ci ból przez to, że więzi cię tutaj - zauważył Marrow, nie zapominając o przestrogach Chex. Centaurzyca ostrzegała go, że być może będzie musiał przekonać Dolpha, by wrócił z nim na ląd. - Tak tak. Miała stuprocentową rację - westchnął. - Mela naprawdę jest dla mnie bardzo miła - stwierdził Dolph. - Przyrzekła, że da mi wszystkie piękne kamyczki, jakich tylko zapragnę i powiedziała, że będę mógł dosiąść morskiego konika i że, gdy tylko dorosnę, wyjawi mi, jak powiadamia się bociany. Tu jest całkiem ładnie... i ona też jest całkiem sympatyczna. Nie chcę jej skrzywdzić. - Dziękuję ci - powiedziała ze zbolałą miną Mela. Marrow tracił grunt pod nogami. Syrena wywierała na Dolphie zbyt duże wrażenie. Chłopca nie zraziło nawet wstrętne, pożywne jedzenie, którym go karmiła. Muszę pójść z nią na jakiś układ, dumał gorączkowo. Ale co by tu wymyślić? Jedyne, czego ona pragnie, to mężczyzna, z którym kiedyś mogłaby założyć rodzinę. - Czemu ona nie może wyjść za trytona? - spytała Gracja, wchodząc do środka. Teraz nie potrzebowała się już ukrywać. - Bo do tego potrzebny jest ognistowodny opal. A ona czegoś takiego nie posiada - wyjaśnił jej Dolph. - Czego nie posiada? - zapytał Marrow. - Szlachetnego kamienia. Należał niegdyś do jej męża, którego zabił smok. Smok zabrał ten opal, a bez niego majątek syreny nie jest tyle wart, by zainteresować jakiegoś trytona - ciągnął Dolph. - Tak więc jestem jej potrzebny i wydaje mi się, że nie powinienem jej zostawić. Mela uśmiechnęła się do Księcia, a on odwzajemnił się jej tym samym. - Muszę natychmiast zacząć działać. Czar syreny już zrobił swoje - mruknął do siebie kościej. - Te zmysłowe kobiety chyba rzucają na mężczyzn jakieś zaklęcia, bo pomimo swoich marzeń o wolności zostają... Miałem nadzieję, że Dolph jest na to odporny, ale chyba jest tylko częściowo odporny. - Najwidoczniej szczęście przestało nam sprzyjać, pomyślał. - Może gdyby dostała ten kamień z powrotem... - nieśmiało zaczęła Gracja. Syrena natychmiast zerknęła w jej stronę. - Z powrotem...? Marrow zorientował się, o co chodzi. - A gdybyś tak odzyskała swój utracony ognistowodny opal - zaczął - wtedy nie musiałabyś tu trzymać Dolpha, mogłabyś przygruchać sobie jakiegoś trytona... - Tak, to prawda - odpowiedziała Mela. - Ale nie mogę odejść tak daleko od brzegu. Moje nogi nie przywykły do długich wędrówek. W tym momencie ogon syreny zamienił się w parę nagich, pięknie zbudowanych kobiecych nóg. - Tak, nie możesz - przytaknął jej Dolph, przypatrując się, jak smukłe nogi łagodnie ocierają się jedna o drugą. - Ale my możemy - wtrącił się Marrow. - Moglibyśmy ci go przynieść, gdyż świetnie radzimy sobie na lądzie. Syrenie napłynęła ślinka do ust. - Och! Jakby to było cudownie! Ale smok jest taki okrutny... - Książę Dolph potrafi przybierać różne kształty. Zamieni się w większego smoka i zmusi tego pierwszego, by oddał swą zdobycz. Potem będziemy mogli ci ją zwrócić, a wtedy Dolph już do niczego ci się nie przyda. - Ale... - jęknął Dolph, nie spuszczając oczu z fascynujących nóg Meli. - To wyzwanie dla bohatera - Marrow szybko wymyślił jakiś nowy argument. - To dopiero będzie prawdziwa przygoda! Przysporzysz sobie sławy! - Powiedzmy, że tak - przytaknął mu Dolph. - I będziesz mógł kontynuować swoją Wyprawę. Będziesz mógł szukać Dobrego Maga Humphreya - dodał szkielet. - Tak! - zgodził się Dolph, przypomniawszy sobie o swojej Wyprawie i znów spojrzał na nogi syreny. - Ale... - Musisz zrobić wszystko, by kontynuować tę Wyprawę! - przytaknęła Mela i z powrotem zamieniła nogi w rybi ogon. - Jeżeli nie natrafisz na ognistowodny opal. możesz do mnie wrócić. W tym momencie stało się jasne, że wolałaby cenny kamień, gdyby oczywiście mogła go dostać z powrotem. - Ale skąd masz pewność, że wrócę? - spytał Dolph. - Przecież mogę wziąć kamień i pójść z nim do domu. - To Księciu nie przystoi - przerwał mu Marrow. - Książę jest honorowy. Zawsze dotrzymuje danego słowa. - Och! - westchnął Dolph, a Marrow z przerażeniem uświadomił sobie, iż chłopiec nie jest jeszcze tak całkiem przekonany, czy rzeczywiście chce wyzwolić się z syreniej niewoli. - Do tej pory nie miałem okazji poznać, co to honor, a więc... - Nie? - zapytała Mela, marszcząc brwi. - Twierdzisz, że gdy przyrzekałeś, iż nic mi nie zrobisz, to rzucałeś słowa na płynącą wodę!? Och, gdybym o tym wcześniej wiedziała... - Nie! Nigdy bym cię nie zranił! - zaprotestował Dolph i znów zerknął na ogon z nadzieja, że zmieni się w nogi. - Ale... - Wygląda więc na to, iż potrzebujemy poręczyciela. Być może wasza propozycja nie jest taka dobra, jak by się zdawało! - oświadczyła Mela. No masz ci los! Wszystko znów bierze w łeb. A dopiero co udało mi się go prawie przekonać... - pomyślał Marrow, gimnastykując sobie na nowo czaszkę, by jak najszybciej wpaść na jakiś dobry pomysł. - Zakładnik! - krzyknęła Gracja. - Musisz zostawić zakładnika. Wtedy Mela będzie mogła być pewna, że tu wrócisz. - Nikogo takiego nie mamy - sprzeciwił się kościej. - Ależ mamy - powiedziała Gracja. - Ja tu zostanę. Sami odwiedzicie smoka. Na nic się wam tam nie przydam. - Lecz czy Dolph po ciebie wróci? - spytała Mela z cieniem wątpliwości w głosie. - Może niekoniecznie Dolph... - wymijająco odpowiedziała Gracja - ale... - Spojrzała na Marrowa. - Jakżebym mógł po ciebie nie wrócić! - wyrzucił z siebie Marrow, prędzej niż sam się tego spodziewał. - Pomyślałam, że mógłby... - mówiła dalej szkieletka. Mela zamyśliła się. - Tak. Mógłby... - rzekła po chwili. - Ta gra z pewnością jest warta świeczki. Dobrze! Przyjmuję cię jako zakładnika. Ale jeśli spróbujesz stąd uciec, wypuszczę moją sforę morskich psów. - Nie mam najmniejszego zamiaru. I tak nie wiem, gdzie rosną hipnotykwy. A więc dobito targu. Syrena powiedziała im, gdzie przypuszczalnie znajduje się rezydencja smoka. Uchwalili, że zostawią Gracji magiczne zwierciadło, by Mela mogła przyglądać się, jak sobie radzą. Zwierciadło, co prawda nie lokalizowało nie znanych mu rzeczy, ale mogło śledzić daną osobę, jeśli się je na nią nastawiło. Marrow wziął tlenowca i poprowadził Dolpha do miejsca, w którym już na nich czekała obciążona sieć. Wyrzucili z niej kamienie i weszli do środka. Pociągnęli za linę. Chex poszybowała w niebo. Sieć zaczęła się unosić coraz wyżej i wyżej, aż wyłonili się z łagodnie rozkołysanych fal i zawisnęli w powietrzu. Chex było trudno dźwigać taki ciężar. Dolph, mimo że był mały, ważył swoje, a byli za nisko, by mogła ich trzepnąć ogonem. Co prawda kościej mógł wyskoczyć i wrócić na brzeg po dnie, ale nie chciał zostawiać Księcia samego. A poza tym zajęłoby to sporo czasu. I tak lecieli, dyndając tuż nad powierzchnią wody, raz po raz ocierając się o morskie bałwany. Wkrótce dotarli na brzeg. Chex prawie że zwaliła się z nóg. Widać było, jak falują jej piersi. - Co za robota - wysapała, ciężko dysząc. - A gdzie Gracja? Marrow opowiedział jej o umowie i o zakładniku. Uniosła znacząco jedną brew, lecz nie odezwała się ani słowem, a nawet oddała im magiczne zwierciadło, by mogli je przekazać szkieletce i Meli. - Zostałabym z wami dłużej, lecz wierzcie mi, naprawdę muszę zdążyć na tę uroczystość - oświadczyła. - Uważajcie z tym smokiem. Musicie pamiętać, że nie wszystkie są tępe. Niektóre skrzydlate potwory mogą być całkiem inteligentne. Tak jak ja. Dolph wziął to za dobry kawał i roześmiał się. Nie sądził bowiem nigdy, że piękna, latająca młoda centaurzyca może być potworem. - Będziemy ostrożni - zapewnił ją Marrow. Nie był zbytnio zachwycony perspektywą spotkania ze smokiem, bez względu na jego intelekt, ale doszedł do wniosku, że lepsze to niż pozostawienie Dolpha ponętnej i sprytnej Meli. Nawet teraz chłopiec tęsknie spoglądał w morze, tak jakby żałował, że z niego wyszedł. Tym razem sprawy poszły nieco za daleko. Kościej mógł mieć jedynie nadzieję, że w przyszłości nie spotkają już żadnej drapieżnej niewiasty. - Cóż, życzę wam wszystkiego najlepszego! - zawołała Chex, rozpostarła skrzydła, trzepnęła się ogonem i odleciała, pozostawiwszy sieć na piasku. Jestem okropnie ciekaw co to za uroczystość, pomyślał Marrow. Czemu jej na niej tak bardzo zależy? Podobno na górę Rushmost mają się zlecieć wszystkie skrzydlate potwory. No, ale nic mi do tego. Ja mam pilnować, by Księciu w trakcie tej Wyprawy nawet jeden włos nie spadł z głowy! Wkrótce pojawiła się Mela. Siedziała na spienionej fali. Marrow wręczył jej zwierciadło i omówił dokładnie wszystkie szczegóły. Rozdział 7 DRACO Dolph patrzył w niebo, obserwując znikającą w oddali centaurzycę Chex. Od dawna wiedział, że przyjaźni się z Marrowem, nie przyszło mu jednak do głowy, że może mu przylecieć z pomocą. Miałem szczęście, pomyślał. Dzięki niej Marrow mógł mnie wyratować. Wiem, że powinienem kontynuować Wyprawę. Ale Mela jest taka miła. Jeśli... Spojrzał na morze. Syrena właśnie odpłynęła. - Musimy obmyślić plan ekspedycji - wesoło powiedział Marrow. Dolph ocknął się z zadumy. - No... a co do syreny - ciągnął kościej - jej męża zabił smok Draco. On też ukradł ognistowodny opal. Zamieszkuje Górę Zjetmus należącą do konstelacji szczytów Krainy Smoków. To niedaleko Strefy Powietrza. Chex twierdzi, że łatwo ją rozpoznać, gdyż podobno przypomina wielkiego smoka. Jej matka Chem, przekazała jej nieco wiadomości z geografii. Dolph nie zwracał zbytniej uwagi na wywody kościeja, gdyż wspominał syrenie nogi. Tak naprawdę nigdy przedtem nie zauważał niczyich nóg, jednak te za każdym razem robiły na nim dziwnie niepokojące wrażenie. - Chyba... - Tak więc musisz przeobrazić się w ptaka-olbrzyma i zanieść mnie na północ za Strefę Powietrza. A tam zobaczymy, co się da zrobić - ciągnął Marrow. - Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej. Gdyż w ten sposób prędzej zdobędziemy opal i wymienimy go na Grację. - Ciekaw jestem, co ma pomiędzy nogami... - westchnął Dolph. - Cóż... piękne kości - odpowiedział Marrow. - Przepiękne kości. Ale teraz nie pora myśleć o Gracji. Powinniśmy ruszać w drogę. Dolph wcale nie myślał o nogach szkieletki. lecz nie miał najmniejszego zamiaru tego prostować. Zamienił się w ptaka-olbrzyma, złapał kościeja, uniósł się w górę i skierował na północ. Marrow w pośpiechu chwycił chlebak. Zawsze doskonale pamiętał o najdrobniejszych szczegółach. Być może dlatego, iż jego pusta czaszka zawierała dodatkową przestrzeń do przechowywania wspomnień. Tym razem Dolph frunął z większą wprawą, choć wiedział, że nigdy nie dorówna prawdziwym ptakom. Dzięki swemu talentowi za każdym razem bez względu na rozmiary i na to, czym i jak długo był, rośliną, zwierzęciem czy hipnotykwą, zawsze zachowywał ludzką świadomość. Potrafił przeobrażać się w każde żyjące stworzenie, przechwytując jednocześnie jego umiejętności, lecz by móc w pełni z nich korzystać, musiał zawsze trochę poćwiczyć. Z tego powodu pragnął się w czymś wyspecjalizować. Uważał bowiem, że powinien doskonałe posiąść sztukę życia na przykład trzech istot, a dobrze przyswoić sobie właściwości powiedzmy dwunastu innych, zamiast zmieniać się w setki niezdarnych stworzeń. Do tej pory jednak nie zadecydował, w czym się wyspecjalizować. Na lądzie podobały mu się ogry, gdyż nikt im nie był w stanie nic zrobić. Z tej samej przyczyny przypadły mu do gustu ptaki- olbrzymy. Nie miał natomiast pojęcia, kim mógłby być w wodzie. - Może trytonem - westchnął. - Wtedy... - Patrz. Rozpadlina! - zawołał Marrow. Dolph zatrząsł się ze złości. - Jak on śmie! Zawsze musi mi przerywać w najmniej odpowiednim momencie! Spojrzał w dół. Pod nimi rzeczywiście rozciągała się poszarpana szczelina, dzieląca Krainę Xanth na dwie części: północną i południową. Przez wieki nie umieszczano jej na żadnej mapie. I nie bez powodu. Nad Rozpadliną ciążyło Zaklęcie Zapomnienia. Zdetonował je jego ojciec Dor jakieś osiemset dwadzieścia siedem lat temu. Może parę lat wcześniej, może później, kto to pamięta... Od tej chwili, ktokolwiek się od niej oddalił, zapominał o jej istnieniu. Potem w Czasie bez Magii Zaklęcie Zapomnienia utraciło prawie całą swą moc. Zaczęło się rozpadać na siejące nieszczęścia i zgrozę niewielkie, wirujące świrki, zwane też spiralkami. Ktokolwiek dostał się w pole ich oddziaływania, o wszystkim zapominał. W końcu i one zniknęły. Teraz jedynie smok - przyjaciel Ivy - przypominał o dawnych dziejach. Kiedyś bowiem był straszliwym Smokiem z Wyrwy i miał nim znów być, gdy ponownie dorośnie. Kimże ona jest ta Ivy? - pomyślał chłopiec. Ja nigdy nie miałem własnego smoka. Wszyscy myślą, że dziewczyny są takie miłe i słodkie, dlatego zawsze dają im fajne rzeczy. Powinni najpierw zapytać ich braci, jak to z nimi jest! Dziewczyny nie są ani miłe, ani słodkie! Potrafią jedynie każdemu robić na złość. No, z wyjątkiem... tych nie całkiem ludzkich... - Uważaj! - krzyknął Marrow. - Zbliżamy się do Krainy Smoków. Dolph rzucił się ku ulatującej myśli, lecz nie zdążył jej pochwycić. Uciekła. Szkielet znów mu przerwał. A zapowiadało się całkiem nieźle. - Dorośli mają do tego talent! To chyba jeszcze jedno z postanowień ich słynnego KSD, Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Co to za sprawa z tym bocianem? Czemu robią z tego aż taki problem? Jeślibym tylko mógł posiąść tę tajemnicę i uwolnić się od tych ich zakazów i nakazów... - Smok na trzeciej* [* Na trzeciej - popularne, lotnicze określenie położenia przeciwnika, nawiązujące do rozmieszczenia cyfr na tarczy zegara. Własny kierunek lotu oznaczany jest jako godzina dwunasta.] - zaanonsował Marrow. Miał rację. Dolph gwałtownie skręcił w bok i uniósł się ponad pułap lotu potwora. Lepiej było schodzić tym gadom z drogi. - Gdybym miał wybierać, najchętniej wymigałbym się jakoś z tego spotkania z Draco. Trzeba jednak wypełniać swoje obowiązki, szczególnie wtedy, gdy maczają w nich palce dorośli... Oj, niedobrze! Wkrótce ujrzeli góry. Przypominały wielkiego, mundańskiego niedźwiedzia. Ptak- olbrzym lecący z dużą prędkością szybko przemierzał odległości. - To nie to pasmo - oświadczył Marrow. - To Wielka Niedźwiedzica. Graniczy z Pasmem Smoka. Właściwie je ściga. Gdy skierujemy się dokładnie na wprost, powinniśmy natrafić na ogon... to jest na jedenastą. Dolph nie miał pojęcia, po co szkielet mówił o tych godzinach. W hipnotykwie była co prawda olbrzymia machina czasu, dzięki której nocne mary mogły punktualnie dostarczać złe sny. Ale o ile dobrze się orientował, nie miało to nic wspólnego z górami. Mimo to, po chwili ujrzał rozciągający się trochę na lewo zarys górskiego łańcucha. Przypominał ogon. Dolph skierował się w jego stronę i postanowił frunąć wzdłuż. W pewnym momencie skręcili w prawo, lecz dalej lecieli nad górami. Przy ósmej ostro zakręcili w lewo i jeszcze raz w lewo, kierując się ku uniesionej głowie smoka, utworzonej przez cztery strome szczyty. - Góra Zjetmus to czubek nosa... - zaczął Marrow. - Zjedz-mus - zażartował Dolph. - Brr... prawdę mówiąc, wywiera odpychające wrażenie. Wcale mi to nie wygląda na smaczny kąsek. - ...radziłbym wylądować gdzieś dalej - dokończył Marrow. - Tym sposobem Draco nie zorientuje się, że przylecieliśmy. - Doskonały pomysł! Dolph zrobił spiralę, zapikował w dół i osiadł na łące rozciągającej się w pewnej odległości od szczytu. Po drodze natrafił na przeciwny wiatr, lecz ponieważ nauczył się już lądować, tym razem nie uderzył gwałtownie o ziemię. Z powrotem zamienił się w chłopca. Był nagi i było mu zimno. Marrow miał chlebak, Dolph jednak nie wyjął z niego ubrania, gdyż za chwilę zamierzał zamienić się w ogra. - Jak się do niego zabrać? - zapytał. - To skrzydlaty smok, nie może więc być zbyt duży. - Tak, ale zieje ogniem - odrzekł Marrow. - A to oznacza, że po pierwsze mieszka w grocie, po drugie, że dyszy ogniem, a na dodatek świetnie fruwa. Jeśli pochwycisz go w powietrzu, może cię przypiec, zanim się z nim rozprawisz. Gdy wejdziesz do jaskini, musisz znacznie ograniczyć swe rozmiary, bo inaczej się w niej nie zmieścisz. Poza tym on będzie doskonale znał teren, a ty nie. A to nie oznacza nic dobrego. Dolph pokiwał głową. Nagle uświadomił sobie, że to poważna sprawa i nie należy jej bagatelizować. Nigdy jeszcze nie walczył ze smokiem. - Wiem, że smoki są niebezpieczne, ale jeśliby je jakoś sprytnie podejść... wywieść w pole... - powiedział. - Mam nadzieję, że to możliwe. Byłoby jednak lepiej, gdyby wcale go tu teraz nie było. Wtedy nie musielibyśmy zetknąć się z nim wprost. - Masz rację! - zawołał Dolph. - Przecież w ogóle nie muszę z nim walczyć. Muszę mu tylko wykraść ognistowodny opal. Ale skąd mam wiedzieć, czy on w ogóle go tu trzyma? - Chyba powinniśmy obserwować jaskinie i czekać. Jeśli zobaczymy, że wychodzi, to ją przeszukamy. Jest zaliczany do samotników. W praktyce oznacza to, że prawdopodobnie nikt tu razem z nim nie mieszka. Należy spodziewać się, że gdy odleci, grota będzie pusta. Nikt jej nie będzie pilnował. - Cudownie! - radośnie krzyknął Dolph. Kamień spadł mu z serca. Cichutko szli ku Górze Zjetmus. Kierunek marszu wyznaczał im jej lodowy szczyt, błyszczący nad lasem niczym gwiazda na niebie. Przez cały czas spoglądali w górę, wyglądając nadlatującego lub też odlatującego smoka. Wkoło panowała cisza. Tu i ówdzie nadpalone liście znaczyły miejsca, w których można było zostać przypieczonym przez Draco. Nie widać było żadnych większych zwierząt. Nawet ptaki się tu nie zapuszczały. Wszędzie natomiast kręciło się mnóstwo niewielkich żyjątek. Smok nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, zaś ci, którzy mieliby na nie chrapkę, dawno już zostali pożarci przez władcę tej krainy. Wyglądało na to, że jest on świetnym myśliwym. Dolph poczuł się nieswojo. Doszli do podnóża góry i natrafili na nagie, strome, wypalone zbocze z niewielką półką skalną. Tuż ponad nią Dolph dojrzał szczelinę, przez którą wchodziło się do jaskini smoka. Nie była tak duża, jak się tego spodziewał. Czyżby to była nie ta grota? Czy to możliwe, by zamieszkiwał ją jakiś inny, mniejszy smok? - pomyślał. Marrow jednak był pewien, że to jest właśnie grota, której szukają, Dolph więc o nic więcej nie pytał. Przeobraził się w maleńkiego ptaszka popularnego gatunku, obejrzał wejście do groty i usiadł Marrowowi na ramieniu. Słońce z wolna staczało się za horyzont. Minęła godzina. Cichuteńko czekali. Musieli zachować spokój, gdyż inaczej smok mógłby ich usłyszeć, a wtedy już by się nie dało go zaskoczyć. W ciągu drugiej godziny Dolph nie był już tak bardzo spięty. Wiedząc, że szkielet i tak będzie obserwował okolicę, pozwolił sobie nawet na małą drzemkę. Marrow nie potrzebował snu i nie dostawało mu wyobraźni. W takiej sytuacji dobrze było być pustogłowym. Tym razem kościej czerpał z tego ogromne korzyści. W pewnym momencie Marrow lekko uniósł ramie. Dolph obudził się. Przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć, gdzie się znajduje, aż nagle zobaczył szybującego w górze smoka. Potwór opuścił grotę. - Draco odchodzi! - zawołał. Poczekali i odnieśli zwycięstwo. Zbliżał się zmierzch i smok najwyraźniej udawał się na wieczorne polowanie. O tej porze Dolph zwykle był już śpiący, lecz krótka drzemka postawiła go na nogi. Był gotów do działania. - Musimy spróbować tam wejść i wykraść ognistowodny opal, nim wróci Draco - powiedział Marrow. - W środku będzie ciemno, może więc zamieniłbyś się w coś świecącego. Ja cię tam zaniosę. - Genialnie! Dolph natychmiast przeobraził się w świetlika. Marrow uniósł go w górę i aby nic mu się nie stało, umieścił go w swoim lewym oczodole. Następnie zawiesił chlebak na pięknie zagiętej gałązce rosnącego opodal drzewa i chwiejnym krokiem ruszył ku krawędzi półki skalnej. - Obawiam się... - zaczął. Dolph nie mógł teraz mówić w ludzkim języku, więc czekał. Znowu jakieś problemy? - pomyślał. - ...że będę cię przez chwilę potrzebował - dokończył kościej. - Skała jest śliska i stroma. Nie dam rady się po niej wspiąć. Może gdybyś przybrał postać ptaka - przerwał i zamyślił się. - Nie, nie możesz być tak duży, by mnie unieść i jednocześnie tam wylądować. Dolph stwierdził, że przydałby się tu, żywy ludzki mózg. Wypełznął z oczodołu i skoczył na ziemię, po drodze przeobrażając się w chłopca. - Mógłbym zamienić się w ogra i wrzucić cię tam. - Doskonale! - zawołał Marrow. Bez trudu pokonali przeszkodę. Ogr podrzucił szkielet do góry, przeobraził się najpierw w ptaszka, a potem znowu w robaczka i usiadł w oczodole. Radzili sobie lepiej niż zwykle! Marrow przyklęknął i na goleniach oraz łokciach wczołgał się do jaskini. Zielonkawe światełko Dolpha oświetliło ciasny korytarz. Mieli akurat tyle miejsca, by przejść. - Patrz, jakie te ściany są lśniące i gładkie! - zauważył Dolph. - Smok musiał je wypolerować, aby ich ostre krawędzie nie raniły go w łuski. Niezadługo korytarz rozszerzył się, tworząc właściwą grotę, zakończoną czarnym jeziorem. Ze sklepienia, niczym smocze zęby, zwisały stalaktyty, z niektórych nawet kapała ślina... - Kamienna ślina chyba nie jest trująca? - spytał chłopiec. Bardzo chciał w to wierzyć. - Dziwne - odezwał się Marrow. - Smoki zwykle mają wygodne gniazda wypełnione drogimi kamieniami. Wodny smok może spać w stawie, ale Draco to latający smok. I zieje ogniem. Coś tu jest nie tak. Z drugiej strony widzieliśmy, jak stąd wyleciał. Nigdzie też nie widzę innego korytarza. Zupełnie nie wiem, jak to wytłumaczyć. I znów potrzebny im był żywy ludzki umysł. Co prawda Dolph, będąc świetlikiem, zachowywał świadomość, nie potrafił jednak szybko myśleć. Wyszedł z oczodołu i zamienił się w chłopca. Grota była dość przestronna, by pomieścić ich dwóch, nie mogli jednak się wyprostować, a palce stóp musieli zanurzyć w jeziorze. W jaskinii było ciemno. Dolph nic nie widział. Ale też niewiele można było tu zobaczyć. Stalaktyty w górze i wodę w dole. Całkiem dobrze zapamiętał ten obrazek. Teraz należało ruszyć głową! - Widzę trzy powody, dla których Draco mógł wyjść z tej groty - powiedział, by pobudzić mózg do pracy. - Po pierwsze, mógł tu wejść w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. - Ta jaskinia jest pusta. Pewnie dobrze o tym wiedział - wtrącił się Marrow. - Poza tym nie siedziałby w niej tak długo. Chyba, że coś jadł, ale tu nigdzie nie ma kości. - Mógł je wrzucić do jeziora - odpowiedział Dolph. - To prawda - zgodził się Marrow. - Że też wcześniej na to nie wpadłem! Może to nie jego jaskinia? - Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle - ciągnął Dolph. - A więc po drugie, może posiada jakieś zaklęcie, dzięki któremu, gdy włazi do wody, jest suchy. Przynosi tu jedzenie, zjada je, a kości rzuca na dno... - Ale w takim razie gdzie trzyma ognistowodny opal? - Niezłe pytanie! A może to co uważam za trzeci powód, stanowi właściwą odpowiedź? - rzucił Dolph. Jego umysł najwyraźniej pracował już na wysokich obrotach. - Może to wcale nie jest koniec korytarza i trzeba przejść pod wodą... - Przecież ogniste smoki nie wchodzą do wody! - przerwał mu Marrow. - Skąd ta pewność? Może właśnie wchodzą? Może tylko udają, że nie, gdy je obserwujemy? - Niewykluczone, że masz rację. Powinniśmy sprawdzić, czy korytarz nie biegnie pod wodą. Dolph nie mógł być świętojańskim robaczkiem w wodzie, gdyż dość szybko zmyłaby ona z niego świetlisty pył. - Zamienię się w rybę... - zaproponował. - Podejrzewam... - zaczął Marrow. - Zrobię wszystko, czego chcesz. - ...że lepiej by było, gdybyś przeistoczył się w jakąś uzbrojoną rybę - dokończył kościej. - Taak... Nie mów mi tylko, że coś tam jest - westchnął chłopiec, zamyśliwszy się na moment, gdyż nic odpowiedniego nie przychodziło mu na myśl. - A czy w ogóle są takie ryby? - zapytał. - Spotyka się je w hipnotykwach. To skamieliny. Takie jak Gracja i ja. Znamy jedynie ich szkielety, ale ty mógłbyś zamienić się w coś takiego żywego albo w groźnego stawonoga... - Kogo? - Kraba... albo raka... albo trylobita. Może ci się to spodoba? - Trylobita? - To chyba by wystarczyło. Zachowaj tylko lepszą pamięć i więcej rozumu niż oryginał sprzed wieków... Tak więc Dolph wskoczył do wody jako płaskie, dobrze uzbrojone, podobne do ryby stworzonko, z wystającymi, kolczastymi czułkami na głowie i parą szczypiec przy paszczy. Potrafił pływać i świetnie widział w ciemnej toni. Całkiem niezłe indywiduum, pomyślał. Chyba dam sobie radę. Marrow podążył za nim. Nie musiał zmieniać kształtów. Po prostu wszedł do jeziora i kroczył po dnie. Jak się spodziewali, korytarz ciągnął się dalej. Swoimi wrażliwymi czułkami Dolph szybko poczuł odór smoka. Dobiegał ze środka góry. Dolf płynął przodem. Prowadził. Nigdy przedtem nie był stawonogiem, lecz bardzo mu się to spodobało. A to przede wszystkim dlatego, że mógł swobodnie oddychać. Tak być powinno, ale gdy wspominał swoje doświadczenia z Melą, jej zaklęcie i swoje kłopoty, zrobiło mu się trochę nieswojo. W pewnej chwili otoczyła ich ławica maleńkich ryb. Niepewnie na nich zerkały, aż w końcu ich przywódca podpłynął bliżej Dolpha, skierował pyszczek ku jednej z czułek i spytał w rybim języku: - Co tu robisz, karaluchu? Nie znam twego herbu! Dolph nie był rybą, więc trudno mu było zrozumieć poszczególne słowa, ale pojął mniej więcej, o co chodzi. Niepokoił go ton przemawiającej ryby. Dlatego też burknął niegrzeczniej niż należałoby się tego spodziewać: - Co za wyłupiaste oko! Wynoś się stąd, nim rozszarpię cię na kawałki! - Ty pluskwiakowaty móżdżku! Tędy spokojnie przechodzić mogą tylko smoki - ostrzegła go ryba. - Pokaż mi waszmość swe barwy! - Może... - zaczął Marrow. - Ty platfusowata płetwo! Zaraz ujrzysz barwy moich ząbków! Natychmiast ci je pokażę! - gniewnie krzyknął Dolph, po czym zorientował się, że w swojej obecnej formie zębów właściwie ich nie posiada. Miał jednak zbrojne szczęki. To powinno mi wystarczyć, pomyślał. Ryba nadęła się, powiększając nieco swe niewielkie rozmiary. - Wiedz, nieszczęśniku, żeś obraził był właśnie rycerza zwanego Pirania Perrin, pogromcę plugawego przestępczego pomiotu, obrońcę wód jaskiniowych. Zaiste okropnieś go waćpan obraził! Patrzaj, co cię czeka, ofiaro własnej głupoty! - ...powinniśmy ich jakoś rozweselić... - troszkę za późno dokończył kościej. - Nigdy nie należy niepotrzebnie drażnić przeciwnika. Perrin wspomagany przez orszak podległych mu piranii ruszył do ataku. Otoczyli Marrowa i Dolpha ciasnym kołem, wybałuszyli oczy, otworzyli pyszczki, mogące posiekać na kawałki wszystko, czego by dopadły. Ale Dolph był świetnie uzbrojony, Marrow zaś stanowił tylko kościsty kąsek. Wodne psy miały twarde kły i lubiły przeżuwać kości, ale piranie to nie psy... - Uuuu! - zawył Perrin, uczepiwszy się jednej z kolczastych czułek Dolpha. - Uuuu! - jęknęły inne, dobrawszy się do Marrowa. Pyszczek Księcia otoczony był wieloma odnóżami. Pochwycił nimi Perrina. - Teraz moja kolej! - zawołał, wciągając miotającą się rybę w swoją chitynową paszczę. - W co mam cię najpierw uszczypnąć? W głowę czy w ogon? - No dalej! Ruszaj! Zawszony, rycerski pachołku! Odgryź mi głowę! Nic ci z tego nie przyjdzie! Mam cię gdzieś. Pluje na takich jak ty! - wrzasnął Perrin i splunął rzeczywiście, choć w wodzie i tak na nic się to nie zdało. Dolph miał nadzieję, że go nastraszył, więc gdy usłyszał taką odpowiedź, poczuł się nieco rozczarowany. Był jeszcze młody i niedoświadczony, lecz dzięki temu, że godzinami wpatrywał się w Gobelin, widział na nim wiele znaczących zdarzeń. Dlatego potrafił rozpoznać męstwo, gdy je zobaczył. - Ta mała rybka jest może złośliwa, ale trzeba przyznać, że ma charakter - mruknął do siebie pod nosem. - Może lepiej... - zaczął Marrow. - Masz rację - od razu zgodził się Dolph. W tym względzie Gobelin także go dobrze wyszkolił. - Perrinie - rzekł, zwróciwszy się do piranii - choć jesteś moim wrogiem, zasługujesz na pewien szacunek. Dlatego postanowiłem cię uwolnić. Być może jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję się zmierzyć, stawić sobie czoło z honorem. To powiedziawszy, puścił go i pozwolił mu odejść. Ryba na chwilę nieruchomo zawisła w wodzie. Zorientowała się, że ma do czynienienia z kimś szlachetnie urodzonym. - No więc jak się zwiesz? - zapytała. - Książę Xanth, Dolph. - Książę! A to ci figura! Kłaniam się nisko, mości Książę i znikam, do zobaczenia w przyszłości! - odpowiedziała ryba i odpłynęła. Za nią podążyła cała jej żołnierska kompania. - Dobrze to rozegrałeś - pochwalił go Marrow, czym sprawił mu szaloną przyjemność. Szkielety rzadko kogoś chwalą. Lecz nie tylko z tego powodu Dolph się ucieszył. Ucieszył się, gdyż był przekonany, że zasłużył sobie na taką pochwałę. Przynajmniej raz zrobił to, co trzeba. Po chwili korytarz rozszerzył się i ujrzeli następną, przestronną grotę. Dolph wypłynął na powierzchnię wody i czekał. Marrow wyszedł na brzeg, schylił się, wyciągnął rękę i podniósł chłopca, który natychmiast z powrotem przeobraził się w świetlika. Kościej wsadził go sobie do oczodołu. Mieli światło i byli cali i zdrowi. Należało znów zabrać się do pracy! Lecz nagle, gdzieś z góry, spadła na nich chmara ciemnych, dziwnych stworzeń. Było ich prawie tyle co ryb. Okazało się, że to nietoperze. - Stój, nicponiu! - zaskrzeczał ich przywódca. - Stój, póki nie zobaczę, ktoś ty taki! - Nie! Tylko nie to! - jęknął chłopiec. Gacek naturalnie mówił językiem nietoperzy. Dolph z trudem zrozumiał, o co mu chodzi, ponieważ jednak języki zwierząt w pewnym stopniu są do siebie podobne, robaczek świętojański sprostał zadaniu. Wysunął się z oczodołu i sam zamienił się w wielkiego nietoperza. - Jestem Dolph, Książę Xanth. Przybywam z nieoficjalną wizytą. Mam tu coś do załatwienia. Proszę cię, przepuść mnie! - zawołał w języku nietoperzy, gdyż jako nietoperz świetnie się nim posługiwał. - Książę? Nie rozśmieszaj mnie! - zachichotał główny gacek. Wszystkie pozostałe wybuchnęły gromkim śmiechem. - Przedstawiłem się - powiedział z naciskiem Dolph, przekonany, iż postąpił zgodnie z protokołem. - A kimże TY jesteś? - zapytał. - Jestem nietoperz Brick* [* Brick (ang.) - między innymi ktoś, na kim można polegać]. A to moje zastępy! - odrzekł zapytany. - Wcale nie mamy zamiaru przepuścić cię, ty oszuście. Jesteśmy panami tej groty! - Podejrzewam... - zaczął Marrow. - Zamknij się, ty worze kości - przerwał mu Brick. - Słuchaj, naprawdę staram się być uprzejmy - mruknął wyprowadzony z równowagi Dolph, żałując, że nie może pozwolić sobie na drobną nawet arogancję. - ...że te zwierzaki nie będą zachowywać się rozsądnie - ciągnął kościej. - Możesz być tego pewien, ożywiona zjawo! - wtrącił się Brick. Nietoperz i Marrow doskonale się rozumieli, chociaż obydwaj mówili do siebie różnymi językami. Mieszkańcy hipnotykw mają jakąś szczególną zdolność porozumiewania się, pomyślał Dolph. Chyba jest tak dlatego, że nigdy nie można przewidzieć, w którym śnie będą musieli wystąpić. W tym momencie Dolpha opuściła cała młodzieńcza nadzieja. - Czy to znaczy, że będziemy musieli je rozgonić? - zapytał. - Nasz czas jest ograniczony - odpowiedział kościej. - Lepiej zostawmy je w spokoju. Ale jeśli będą miały czelność nas zaatakować... Książę nie był pewien, co to znaczy „czelność”, ale... - Do ataku! - krzyknął nietoperz Brick i natychmiast rzucił się na nich cały zastęp gacków. Otoczyły ich i zaczęły kąsać. Teraz Dolph nie musiał już podejmować żadnych decyzji ani zastanawiać się nad znaczeniem owego niezrozumiałego słowa. Przeobraził się w coś, w co często się zamieniał w mrocznych wieżach Zamku Roogna, w gigantycznego nietoperza-wampira. Rozdziawiwszy paszczę, ruszył na mniejsze gacki. Rozpierzchły się w popłochu. Nie były wampirami. Przestraszył je niczym ogr zwykłych ludzi. Książę radośnie fruwał po mrocznej grocie. Z pomocą magicznych dźwięków świetnie lokalizował ściany. Robił to prawie tak dobrze, jakby widział wszystko dookoła, nie potrzebując do tego światła. Postanowił to sobie zapamiętać. Jako nietoperz doskonale potrafił latać. Już prawie o tym zapomniał! Teraz mogli spenetrować smocze gniazdo. Draco umieścił je na wysokiej półce skalnej, tak więc jedynie uskrzydlone istoty mogły się doń dostać. Nie można go było nie zauważyć, gdyż pod nim dno jaskini zasłane było skruszonymi kośćmi. Dolph bez trudu dostał się na górę, zaś Marrow został na dole. Pomiędzy tymi wszystkimi szczątkami ofiar trudno go było nawet rozpoznać... - Mogę zabrać ognistowodny opal - pisnął Dolph. - Który to? - spytał, gdyż lądując na brzegu gniazda, odebrał echo setek drogich kamieni. - Jest przezroczysty i puszcza ogniste ognie - wyjaśnił Marrow. - Nie słyszę tych ogni! - Lepiej zataszcz mnie tam, na górę - rzekł kościej. - Świetnie widzę w ciemnościach. Nie powinienem mieć żadnych problemów. Dolph sfrunął na dno jaskini, przeobraził się w ogra, podniósł szkielet i wrzucił go do gniazda. Już już miał z powrotem zamienić się w gacka, gdy jego wielkie, ogrze uszy usłyszały jakiś hałas. - Nadchodzi! Nadchodzi! - śpiewnie pisnęły nietoperze. - Zaraz się zabierze za te głupie kości! Pokruszy je na kawałki! - Oho! Chyba mamy kłopoty - jęknął kościej. - Zajmij jakoś smoka, a ja postaram się znaleźć opal. Może mi to zająć trochę czasu, bo tu jest pełno przeróżnych drogocennych kamieni... - Zajmij jakoś smoka! - Dolphowi nogi ugięły się ze strachu. Dlaczego tak szybko wrócił? - pomyślał. Byłoby dużo lepiej, gdybyśmy sobie spokojnie uciekli, wynosząc stąd ten klejnot. Draco może nawet wcale by nie zauważył, że coś mu zginęło. Rozległ się głośny plusk. To smok przedzierał się przez korytarz. Teraz nie było już żadnych wątpliwości. Latające smoki potrafiły pływać. Jeśli tylko chciały. - Ale jak podtrzymują ogień, gdy się całe zamoczą? - mruknął do siebie Książę. Usłyszał, jak potwór rozbryzguje taflę wody. Oczyma ogra dojrzał ziejące parą nozdrza. Tak, to był Draco we własnej osobie! Dolph wstrzymał oddech. Przepłynięcie korytarza najwidoczniej nie zabierało smokowi dużo czasu i jedynie na chwilę przygaszało ogień. - Zaraz cię dopadnie - chórem zaskrzeczały gacki. - Zaraz cię dopadnie... zaraz cię dopadnie - odpowiedziało echo. Dolph miał zamiar oszukać smoka. - No, na mnie kolej! - szepnął. - W co by tu się najlepiej zamienić? Postanowił przybrać postać kogoś dużego, ale nie za wielkiego, gdyż stwierdził, że smok natychmiast domyśliłby się, że olbrzym nie przecisnąłby się do jaskini przez wąskie przejście. Wtedy od razu by się zorientował, że Dolph nie jest prawdziwym potworem. Co gorsza, mógłby się domyślić, że również niezbyt doświadczonym. Największą istotą, jaka mogła prześlizgnąć się przez podziemny tunel, był wąż, który ma masywne ciało, lecz wątły kręgosłup. Tak więc Książę zamienił się w potężnego węża z gigantycznymi, jadowitymi kłami. Jako że smok już wychodził na brzeg, uniósł łeb i wydał z siebie przeciągły syk... i prawie że sam siebie się przestraszył. - Ryba doniosła mi, że ktoś wtargnął do mojej groty - mruknął Draco w języku smoków, podobnym do mowy węży. Obydwa te języki należały do wielkiej grupy języków gadów. - Ale powiedziano mi, że to człowiek z kości wraz z jakąś uzbrojoną skamieliną. Tak więc mamy tu chyba kogoś, kto potrafi się zmieniać. - Rozszyfrował mnie! Tego tylko brakowało! - jęknął Dolph. Postanowił jednak zagrać na zwłokę. Syknął ponownie, podniósł rozdziawioną paszczę i podpełznął do przodu. - Sprawdźmy tylko, co potrafisz - rzekł Draco niewiarygodnie spokojnym tonem. Rozpostarł skrzydła i uniósł się w powietrze. Zatoczył pętlę i ziejąc piekącym ogniem, runął Księciu na głowę. Dolph odsunął łeb, uderzył w ciało smoka, lecz zrobił to zdecydowanie za wolno. Draco odleciał. Dolph kłapnął szczękami w powietrzu. - Troszkę niezdarnie nam to wyszło, co? - zagulgotał Draco. Zatoczył następną pętlę, ponownie szykując się do ataku. Dolph zupełnie opadł z sił. Był większy od smoka i z łatwością mógłby rozszarpać go na kawałki, gdyby tylko był w stanie go dopaść. Jednak poruszał się zbyt wolno i niezgrabnie. Wiedział, że zanim pochwyci Draco, nieźle oberwie. Przeobraził się w ogra. - Od razu tak należało, wygarbuję twoje ciało! - ryknął smok. Draco właśnie się zbliżał. Pięść Dolpha ze świstem przeszyła powietrze. Jako ogr czuł się o wiele lepiej niż jako waż. Cios był szybszy i celniejszy niż się tego Draco spodziewał. Teraz on musiał zejść mu z drogi. Dolph przyłożył mu tak, że aż się zadymiło! Smok nie kontrolował już swego lotu. Spadł na dno jaskini i o mało co nie wylądował w jeziorze. Zaraz jednak udało mu się odzyskać równowagę. Dolph, wykorzystując swoją przewagę, ruszył w pościg. Smok dyszał ogniem, więc mógł go dokładnie umiejscowić. Ale Draco nie atakował. Odfrunął. Był poza zasięgiem chłopca. Cóż, chyba mam na niego sposób, pomyślał Dolph. Podszedł pod gniazdo i podniósł z ziemi garść kości. Cisnął nimi w smoka, lecz zobaczył, że są zbyt lekkie i nie mają odpowiedniego kształtu. - Nie nadają się na pociski - westchnął. Po omacku szukał w ciemnościach czegoś lepszego, aż znalazł kilka czaszek. Niegdyś należały do zwierząt. Poczekał, aż Draco znowu zionie ogniem, i rzucił czaszkę prosto w płomień. Tym razem smok był gotów na każde wyzwanie. Przeczekał, aż czaszka przeleci obok niego, i dopiero wtedy posłał ku Księciu słup ognia. Dolph musiał podskoczyć, gdyż nawet ogry są czułe na poparzenia. Cisnął następną czaszką. Smok zrobił unik i zawirował w powietrzu. Draco był po prostu zbyt zwinny dla ogra. Swobodnie poruszał się po całej grocie, zaś ogr musiał stąpać po ziemi. Dolph wiedział, że prędzej czy później i tak go przypali. - To dopiero będzie! - jęknął. - Nawet z takim małym smokiem trudno sobie poradzić. No powiedzmy o wiele trudniej niż mi się zdawało. Ale... ale przecież mam się nim zająć jedynie przez jakiś czas, dopóki Marrow nie natrafi na ognistowodny opal. A potem... potem zamienię się w ognioodporne stworzenie i polecę do domu. - A co to za kreatura? - spytał nagle Draco, zauważywszy kościeja. Och! Muszę znaleźć jakiś lepszy sposób, czymś go jeszcze przez jakiś czas zająć albo... albo smok przypiecze go nieco... Szkielet może by i to wytrzymał, lecz gdyby tak Draco chciał sobie pochrupać troszkę kości, mogłoby być z nim niedobrze. Trzeba zwiększyć tempo. Postanowił dopaść potwora. Zamienił się w gryfa. Gryfy potrafiły świetnie latać. Nieźle dawały sobie radę w walce, a poza tym dobrze widziały w nocy. Ksiażę-gryf był dwa razy większy od smoka. Chłopiec chciał to wykorzystać. Uniósł się w górę i wydał z siebie przeraźliwy, świdrujący krzyk. Draco nieruchomo zawisnął w powietrzu, szykując się do zadania ognistego ciosu, lecz Dolph odbił w bok i zatoczył łuk. Był teraz nie mniej zwinny od swego przeciwnika. Wysunął ku niemu pazury. Gdyby udało mu się porwać smoka w szpony, natychmiat utopiłby w nim swój wielki dziób i byłoby po sprawie. Smok kłapnął paszczą i zaczai zionąć ogniem. Płomienie przeszyły grotę i prawie dopadły Dolpha. Dał nura w dół. Ogniste języki podążyły za nim. Przeszedł go dreszcz trwogi. Nie było sposobu, żeby im się wymknąć. Przeobraził się w wielkiego lądowego smoka i z hukiem grzmotnął o dno jaskini. Teraz sam potrafił ziać ogniem i, jak każdy miotacz ognia, także z nim walczyć. Płomienie uderzyły go, lecz nie wyrządziły mu nic złego, a nawet troszkę ogrzały jego ciało, pomagając mu w ten sposób rozpalić własne palenisko. Obrócił się w kierunku Draco, napompował miechy i wypuścił z siebie ogromny słup iskier. Ten zaś, gdy zobaczył, z kim ma do czynienia, natychmiast usunął się z drogi. Chybił po raz wtóry. Dolph-smok ruszył za nim, lecz znów nie udało mu się dopaść przeciwnika. Draco doskonale znał swoją jaskinię. Mógł umykać bez końca. Zniknął za rzędem stalagmitów i po chwili prawie że przypalił mu ogon, który nie był zbyt dobrze chroniony. Książę syknął z bólu. Mimo że mam przewagę, jakoś mi nic nie wychodzi, pomyślał. Draco wciąż jest górą. Jeden mały błąd i po mnie! Muszę spuścić z tonu! Wiem! Dopasuję się do niego! Zamienię się w latającego smoka. Teraz po grocie fruwały dwa niemal identyczne potwory. Dolph zionął ogniem - Draco odskoczył na bok, wypuścił z paszczy ognisty płomień i ponownie przypalił ogon Dolpha. - Ouu! - zawył Książę. - On... jest bardziej doświadczony. Całe życie był smokiem. Pod względem taktyki bije mnie na głowę. Wyglądali tak samo, lecz ruchy Draco były miękkie, doskonale dostosowane do jego fizycznych możliwości, zaś Dolph wiele rzeczy robił dopiero po raz pierwszy. Także i w tej postaci nie mógł sobie poradzić. Poleciał w dół. Draco za nim. Przez cały czas siedział mu na ogonie. Chłopiec wylądował, natychmiast zamienił się w bazyliszka i zwrócił łeb w kierunku swego prześladowcy. Bazyliszek uśmiercał prawie każdego, kto na niego spojrzał. - Teraz wystarczy tylko na niego popatrzeć! Nasze oczy muszą się spotkać! Do tego nie trzeba było mieć specjalnej wprawy. Nawet wrodzona niezdarność owego stworzenia nie miała żadnego wpływu na ostateczny efekt całego przedsięwzięcia. Draco jednak był przygotowany na wszystko. Dobrze znał bazyliszki. Wykorzystał moment przeobrażenia, zatoczył łuk, zamknął oczy i na wyczucie chuchnął ogniem. Dolph rozejrzał się za jakąś kryjówką. Płomienie po raz trzeci osmaliły mu ogon. - On potrafi atakować na ślepo! - jęknął. - Ale może i mnie uda się coś wymyślić! Przybrał postać nietoperza, wylądował na gnieździe, i zanim Draco zdążył tam przyfrunąć, znów zamienił się w bazyliszka. Ujrzał niezliczone smocze skarby. - A niech go licho! - westchnął. Smok zauważył go i zaczął krążyć w powietrzu, zastanawiając się, co robić. Po chwili znów zamknął oczy i usiadł na gnieździe. Tym razem jednak nie zionął ogniem. Po prostu czekał. Znał swój teren, więc poruszał się po nim z łatwością. Marrow przeczołgał się na jedną stronę, Dolph na drugą. Czyżby chciał mnie zmiażdżyć swoim ciałem? - pomyślał. Lepiej dałby sobie spokój! Lecz Draco wcale nie miał zamiaru tego robić. Nieoczekiwanie zwinął się w kłębek, jakby układając się do snu. Na jasnych łuskach zalśniły ognie drogocennych skarbów, słonecznych i księżycowych dużych kamieni. I nagle... Dolpha oświeciło. - Już wiem, czego on chce! - syknął. - Gdybym spojrzał na swoje odbicie w łusce, sam byłbym zemdlał lub zginął! Sam bym się zabił! To jedyna wada tego stworzenia! Draco musiał już mieć do czynienia z bazyliszkami! Dolph mógł jedynie sam sobie wyrządzić krzywdę. Będąc bazyliszkiem nie był w stanie przebić się przez łuski smoka, zaś jego wzrok nie mógł uczynić nic złego temu, kto na niego nie patrzył. Gdyby Draco go teraz dopadł i szybko rozszarpał na kawałki, nic by mu się nie stało. Uniknąłby też zatrucia, zaś Książę byłby martwy. Wypełznął z gniazda i skoczył w dół. Po drodze, zmienił się w nietoperza, szybko przemierzył grotę i wylądował na skraju podwodnego korytarza. Przybrał postać wikłacza i zapuścił korzenie w szlam jeziora. W tym czasie smok zdążył z powrotem zawisnąć w powietrzu, szykując się do następnego skoku. Wiedział, że bazyliszki nie mogą latać. Otworzył oczy. Zamierzał przypiec Dolpha, nim przeobrazi się w coś strasznego. Wikłacz jednak nie był jakąś tam zwyczajną roślinką. Był mięsożernym drzewem. Miał grube, mięsiste liście i macki, które co prawda więdły pod wpływem ognia, ale nie umierały. Tymczasem Dolph zdążył zagłębić korzenie w wodzie i zamknąć wejście do tunelu. Teraz wymachiwał olbrzymimi mackami, starając się dosięgnąć Draco. Drzewo nie potrzebowało światła, by umiejscowić ofiarę. Doskonale radziło sobie w ciemnościach. Oczywiście w takich warunkach nie mogło dobrze rosnąć, lecz przecież taki stan rzeczy miał obowiązywać tylko przez krótki czas. Draco usadowił się poza zasięgiem macek i raz po raz buchał na nie ogniem. Dolph jednak zawsze zdążył w porę usunąć je z drogi. Macki rosły. Dolph już już miał złapać smoka, gdy ten kłapnął zębami. Książę musiał uciekać. I tak drażnili się ze sobą przez jakiś czas, jednak szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną stronę. W końcu smok ryknął w swoim języku, lecz Dolph nic z tego nie zrozumiał. Mowa drzew za bardzo różniła się od mowy gadów. - Nawzajem, pieczony móżdżku - odpowiedział w języku drzew, uczyniwszy macką znaczący gest. Draco wrócił do gniazda, a Dolph zrozumiał, że znów ma kłopoty. Co prawda był w stanie uwięzić smoka w grocie i przetrzymać jego ataki, gdyż macki wikłacza zmiażdżyłyby Draco, gdyby go tylko dopadły, nie był jednak w stanie zabrać ognistowodnego kamienia, na którym tak mu zależało. Mógł to zrobić Marrow, lecz smok właśnie sunął ku niemu. Jeśli kościej spróbowałby się ruszyć, smok porozdzierałby go na kawałki. Dolph zaś nie mógł mu pomóc, dopóki znowu nie przeobrazi się w coś innego. A Draco już pokazał, co potrafi! Był panem jaskini, gniazda i przestworzy. Jednak nie atakował Marrowa, zaś Marrow nie próbował uciec. Wyglądało to tak, jakby rozmawiali. O co chodzi? - pomyślał Dolph. Nagle kościej stanął na brzegu gniazda, pomachał ręką do Dolpha i zawołał: - Rozejm! Draco proponuje rozejm! Dolph znał kościeja i tylko dlatego zdołał go zrozumieć. Draco proponuje rozejm? Czy to jakaś nowa sztuczka? Spojrzał na swego towarzysza niedoli. Z wyrazu jego czaszki wyczytał, że warto spróbować. Zamienił się w ognistego smoka i zachowując nadzwyczajną ostrożność, pofrunął w kierunku gniazda. - Co z tym rozejmem? - zaryczał w smoczym języku. - Po prostu - odryknął Draco. - Chciałbym z tobą porozmawiać. - Dobrze! Mów! - odpowiedział Dolph, zachowując odpowiedni dystans. - Szkielet mówi, że jesteś Księciem wśród ludzi. - Tak. - A więc wiesz, co to honor. - Na to jeszcze jestem za młody. To zbiło smoka z tropu. Odwrócił się do Marrowa i spytał: - Jak książę może nie wiedzieć, co to honor? - Kiedy się jest dzieckiem, nie ma się w tym względzie zbytniego doświadczenia - wyjaśnił kościej. - Aby się na tym znać, trzeba być dorosłym. - Czy to ma coś wspólnego z KSD? - podejrzliwie zagadnął Dolph. Zarówno smok, jak i szkielet ryknęli gromkim śmiechem. Chłopiec zatrząsł się ze złości. - Nie całkiem, może trochę - tłumaczył Marrow. - Honor to podstawowa zasada dorosłych, szczególnie gdy obcują czy walczą ze sobą. To pewien rodzaj szlachetnego postępowania, którego nieodłączną częścią jest uczciwość i prawość. To zaś znaczy, że żaden z was, ani ty, ani Draco nie może zerwać rozejmu, dopóki obydwaj nie postanowicie, że czas go zakończyć. Gdy on trwa, nie możecie także działać sobie nawzajem na szkodę. Macie zachowywać się jak przyjaciele, choć dobrze wiecie, że nimi nie jesteście. Dolph zamyślił się. - Czy to znaczy, że gdybym zamienił się w chłopca, on mnie nie może przypalić, ja natomiast nie mogę mu zabrać ognistowodnego kamienia? - Dokładnie tak. Przynajmniej wtedy, gdy obowiązuje rozejm. - No to po co go zawierać? - Draco ma bardzo ważne spotkanie. Chciałby wziąć udział w pewnej uroczystości i zaraz po niej zakończyć tę sprawę. - Czy to ta sama uroczystość, na którą poleciała Chex? - zapytał zaciekawiony Dolph. - Znasz centaurzycę Chex? - zdziwił się Draco. - Jesteśmy zaprzyjaźnieni - oświadczył Marrow. - Trzy lata temu byliśmy razem na górze Rushmost, a wczoraj bardzo nam pomogła. - Przecież ja lecę na jej ślub! - zawołał Draco. - Jej ślub? - jednocześnie powtórzyli Dolph i Marrow. - Tak, ma zamiar wyjść za centaura Cheirona. Nie chciałbym tego przegapić. Będą tam wszystkie skrzydlate potwory. - Też bym chciał tam być! - wykrzyknął Marrow. - Nie mówiła mi, po co tam leci. - To jasne! Na pewno nie chciała cię urazić, ale przecież nie jesteś skrzydlatym potworem, a więc nie możesz brać udziału w tej uroczystości. - Jestem przekonany, że masz rację - przytaknął mu Marrow. - A więc zgadzam się na ten rozejm - uroczyście rzekł Dolph, przybrawszy postać chłopca. - Ale ja też chcę tam polecieć! - Nie możesz, Książę! Nie masz prawa! - złośliwie przypomniał mu Draco. - W żadnym wypadku... - zaczął Marrow. - Ale mogę je nabyć - zauważył Dolph. - Mogę przeobrazić się w skrzydlatego potwora... - Zorientują się. Tam wszyscy wszystkich znają, a ty nie będziesz znał nikogo - wtrącił się smok. - ....nie radzę ci tego robić - dokończył kościej. Ale Dolph się uparł. - Ja przecież nie wiem, co to honor. Draco. czy w tej sytuacji zgodzisz się, bym tu został? Nie zależy ci na twoim gnieździe? - zapytał podstępnie. Smok spojrzał na swoje drogocenne kamienie i zawahał się. - Punkt dla ciebie. W ogóle nie lubię opuszczać gniazda, a już szczególnie wtedy,, gdy w okolicy kręci się jakiś podejrzany osobnik. - Ale gdybym się w coś zamienił i poleciał razem z tobą - nalegał Dolph - nie musiałbyś się o nie martwić. Marrow to szkielet honoru, przypilnuje ci go. - To podstęp! - zaprotestował kościej. Draco zerknął w jego stronę. - Skąd ta pewność? - ryknął. - Moi rodzice wybrali go na mego Dorosłego Towarzysza Wyprawy, a oni są nadzwyczaj podejrzliwi... Smok pokiwał głową. - Wiem. Człowiek-Król podobno jest łatwy we współżyciu, lecz jego żona mogłaby dowodzić zastępem nieznośnych smocząt. - Chyba by się im to nie spodobało - mruknął pod nosem Dolph. - Właśnie. Żaden by nie opuścił wtedy rodzinnego gniazda bez nadzoru. Pamiętam, jak to było za moich młodych lat. Ale dzięki temu nauczyłem się, co robić, by być prawdziwym smokiem! Przekonałem się też, że takiemu stworzeniu nie należy się sprzeciwiać. Obojętne, kim by było, nie należy się sprzeciwiać! Marrow, czy - Bynajmniej! - odpowiedział Marrow. - To by łby wielki błąd... - On się zgadza - przerwał mu Dolph. - Gdyby coś się działo, zagwizdaj w swój gwizdek z kości. - Myślę, że może rzeczywiście się zgadza - przytaknął mu Draco. - A więc odlatujmy. Zostało nam mało czasu. Zamień się w smoczą muchę* [* W oryginale dragon-fly (ang.) - ważka, w dosłownym tłumaczeniu - smocza mucha.] i usiądź mi na grzbiecie. Dolecę tam dużo szybciej, niż gdybym musiał na ciebie uważać. - Ale...! - zawołał Marrow. Dolph przybrał postać smoczej muchy i z bzykiem wylądował na smoku. Usadowił się pomiędzy skrzydłami potwora i wiedząc, że niebawem czeka go niezła przejażdżka, mocno złapał się łusek. - Uważaj! - krzyknął Marrow, gdy wystartowali. Smok zniknął pod wodą. Ruszyli w drogę. Rozdział 8 CEREMONIA Smok sunął podwodnym korytarzem. Dolph zamknął oczy i wstrzymał oddech, co w jego obecnej postaci nie było znów takie trudne, oczy smoczej muchy posiadały bowiem specjalne membrany, zaś system oddechowy różnił się diametralnie od ludzkiego. Po chwili Draco wypadł z jaskini i zniknął w przestworzach. Dolph bał się, że przypalą go otaczające ich zewsząd gwiazdy, migoczące po bokach i znikające w oddali. Skrzydlaty potwór jednak doskonale między nimi manewrował. Najwidoczniej świetnie znał drogę. Gdy tylko osiągnął pożądaną wysokość, skierował się na południe. Pod nimi wolno przesuwały się ciemne połacie Królestwa Xanth, gdzieniegdzie znaczone zbłąkanymi latarniami i ognikami z bagien lub z próchna. Od dołu widoki przesłaniało mu cielsko smoka i Dolph mógł wszystko obserwować jedynie kątem oka, niemniej jednak całkiem mu to wystarczało. - Co to za Wyprawa, o której wspomniałeś? Czego szukasz? - zapytał Draco. - Chcę odnaleźć Dobrego Maga Humphreya - skwapliwie odpowiedział Dolph. Był zadowolony, że ktoś interesuje się tym, co robi, gdyż miał nadzieję, że w ten sposób wzrośnie ranga Wyprawy. Tym razem z łatwością porozumiewał się ze smokiem, gdyż sam też nim był, tyle że wśród owadów. - Dlaczego uważasz, że ty go znajdziesz, skoro innym się to nie udało? - Humphrey zostawił wiadomość ukrytą w tajemnej komnacie. Był to napis: WYTRYCH DO NIEBIAŃSKIEGO CENTA. I to JA ją znalazłem. Wiem, że była przeznaczona dla mnie. Chciał, żebym doszedł do tego, gdzie jest. A ponieważ wytrych to taki szkielet klucza, ruszyliśmy tak, jak wskazywał napis, na wschód w kierunku klucza wysp zbudowanych ze szkieletów. Ale na nic nie natrafiliśmy, wszędzie były same szkielety... - No, ale jest więcej takich kluczy. - Tak, popłynęliśmy więc na południe, by przeszukać następne, ale porwała mnie syrena i za nic nie chciała pozwolić mi odejść. W końcu ustaliliśmy, że odzyskam jej ognistowodny opal, dlatego... - Aha! To tego tu szukasz! - zawołał Draco. - Interesują cię moje opale! - Tak, bo... opale??? Ile ich masz? - Dwa. Jestem jedynym smokiem posiadającym dwa opale. Bardzo trudno je zdobyć, gdyż ten, kto je ma, jest wiecznie młody lub przynajmniej sprawia takie wrażenie. Ale czemu ty, Książę, miałbyś je kraść, skoro jesteś jeszcze dzieckiem? To robota dla dorosłych! - Cóż, ukradłeś go trytonowi, więc... Ciałem smoka wstrząsnęły gorące dreszcze. - Nie ukradłem go! Ja go zdobyłem! - Zabijając właściciela? - Chyba muszę ci opowiedzieć, jak to było naprawdę - ponuro mruknął Draco. - Wygląda na to, że syrena przemilczała pewne fakty. Powtórz mi dokładnie to, co ci powiedziała. - No... że zabiłeś jej męża, że ukradłeś mu opal. A mieli tylko ten jeden, nadzwyczaj drogocenny kamień, że bez niego nie chce poślubić jej teraz żaden tryton. Dlatego pragnie go dostać z powrotem. Wzięła za mnie Grację jako zakładnika. - Grację? - To drugi szkielet, taki jak Marrow, ale rodzaju żeńskiego. Gdy wymienimy ją na ognistowodny opal, syrena będzie mogła poszukać sobie drugiego męża. Planowała zatrzymać mnie przy sobie aż dorosnę, ale ja wcześniej muszę odszukać Dobrego Maga. - Aha! Już wszystko rozumiem! Chciałeś wykraść opal, nim wrócę, zjawiłem się za szybko... - Tak. A potem musiałem z tobą walczyć. - Pewnie. Aby coś wziąć od smoka, należy albo to ukraść, albo użyć jakiegoś podstępu, albo o to walczyć. Jednak szalenie trudno mnie przechytrzyć. Dobrze. Pozwól, że teraz ja ci wyjaśnię, dlaczego ten kamień należy nie do Meli, a do mnie. Wszystko zaczęło się jakieś dwa lata temu. Wtedy każdy z nas, to znaczy i ja, i Merwin mieliśmy po jednym ognistowodnym opalu. Para takich kamieni jest dziesięć razy więcej warta niż jeden. Stwierdziliśmy, że powinno się je połączyć. Mieliśmy o nie zagrać. Założyłem się z nim, że zwyciężę i tak też się stało. I wtedy on próbował mnie zabić, żeby posiąść ten komplet. No ale to ja byłem szybszy. Po prostu wziąłem to, co do mnie należało. Tak więc te kamienie są moje. Zdobyłem je uczciwą drogą, Prawem Walki i Zwycięstwa Rozumu. Jeśli mówi prawdę, to ma całkowitą rację, pomyślał Książę. Jednak nie był tego wcale taki pewien. - Jaka to była gra? W jaki sposób ją wygrałeś? - zapytał. - Graliśmy w ogień, wodę i piach*. Znasz to? - Nie. - No... liczysz do trzech i wyciągasz łapę. Dwa pazury znaczą. ogień, bo symbolizują pełzające płomienie. Rozpłaszczona łapa to woda, zwinięta w pięść to piach, gdyż z niego można lepić kule, których nie da się zrobić ani z ognia, ani z wody. - Ale... - przerwał mu Dolph. - Ale co możesz zrobić z piasku, ognia i wody? Rozpalić ognisko na plaży? - To symbole. Wszyscy w jednym momencie wysuwają swoje łapy, zaś każda z nich może pokazywać co innego. Woda paruje pod wpływem ognia, zalewa piach, zaś piach gasi ogień. W ten sposób zawsze ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa. Chyba, że dwoje graczy zaproponuje ten sam kształt łapy. Wtedy mamy remis. - Ogień pokonuje wodę, woda piach, a piach ogień... - powtórzył Dolph, zrozumiawszy o co chodzi. - Ale jak możesz być pewny zwycięstwa? - W tym rzecz. Nie możesz. Tak więc to uczciwa gra. Nie wiadomo z góry, kto wygra. Dlatego też zadecydowaliśmy, że lepszy z nas weźmie obydwa kamienie. Ja wysunąłem ogień, on wodę, więc go pokonałem. Ale ten oszust, wmawiał mi, że to nie ja jego, ale ON mnie ograł! Zażądał, bym oddał mu opal! Bezczelny! Kiedy oświadczyłem, że go więcej nie zobaczy, chwycił mnie i wciągnął pod powierzchnię morza. Chciał mnie utopić i zabrać klejnot siłą. Wyobrażasz to sobie? Nigdy w życiu nie spotkałem kogoś takiego! - Ale chyba nie utonąłeś... - dociął mu Dolph. - Jak ci się udało wyrwać? - Nie wiedział, że umiem pływać - odpowiedział Draco. - Chyba mało kto o tym wie. Niektórzy myślą, że smoki, które zieją ogniem, boją się wody, a syreny i trytony odwrotnie, nie mogą wychodzić na ląd. Trzymamy się z dala od morskiej wody, bo nie lubimy mieć potem soli na skrzydłach. Trzeba ją bez końca zdrapywać, bo się wżera w skórę. Ale to wcale nie znaczy, że w ogóle nie wchodzimy do morza. Gdy na przykład jesteśmy głodni, a w pobliżu nie ma nic innego prócz ryb, to dajemy nura w fale. A czasem na dnie jest coś, co za wszelką cenę musimy mieć... czasem podczas burzy tracimy poczucie wysokości, wtedy najlepiej lecieć nad wodą, gdyż w każdej chwili można do niej wskoczyć i nie roztrzaskać się przy lądowaniu. Ale wracając do Merwina... w pierwszym momencie byłem tak zaskoczony, że nawet nie próbowałem walczyć. Nie stawiałem żadnego oporu. Ale kiedy sięgnął po opal, który był w torebce zawieszonej na łańcuchu, na mojej szyi, czekał tam na zwycięzcę, w razie czego miałem mu go oddać, przyłożyłem mu paszczę do twarzy i przypaliłem go tak, by mnie popamiętał. Ale przesadziłem trochę i zginął. Ze zdobytym opalem wypłynąłem na powierzchnię i poleciałem do domu. Oczyszczałem się z soli. Piekły mnie oczy. Ale przynajmniej miałem to, co do mnie należało. Do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego tak podle się zachował. Jak na trytona, wyglądał zupełnie przyzwoicie... do czasu. Gdyby postępował zgodnie z zasadami, straciłby opal, ale nie życie. - Mela uważa, że było odwrotnie, że to ty go zaatakowałeś i ukradłeś opal - powiedział Dolph. - Twierdzi, że jesteś obrzydliwym smokiem. - Może sobie myśleć, co chce. Nie mieliśmy żadnych świadków. Ale ja nie kłamię. Wysunąłem ogień, on wysunął wodę. To jasne jak słońce. Jestem o tym święcie przekonany, tak samo jak o jego zdradzie. Ten opal jest mój! Dolphowi coś zaświtało w głowie. - Mela coś mi mówiła... tylko jak ona to sformułowała... mówiła coś o ogniu i wodzie. Może: pewne jak to, że woda gasi ogień... coś takiego. Ciekaw jestem... - To nie tak! - ryknął Draco. - Mówiłem ci, że ogień niszczy wodę... ona wyparowuje. Tak jest zawsze! Ziejesz na nią ogniem, ogrzewasz, zamieniasz w parę i po niej! Gdy wróciłem do domu i wskoczyłem do gniazda, trochę je ogrzałem i już byłem suchy! - A może mieszkańcy morza, żyjący w wodzie, pojmują to odwrotnie? - spytał Książę. - Pamiętam, że jeszcze coś mówiła... coś o piachu wypierającym wodę... - To kłamstwo! Woda zalewa piach! Słyszałem, że morski ludek nie ma zbyt dobrze w głowie. To by się zgadzało! - Może! - niepewnie przytaknął mu Dolph. - Tak naprawdę to najlepiej utkwiły mi w pamięci jej nogi. Gdy zmieniła ogon na nogi, była... przepiękna. - Powiedziałbym, smakowita - wtrącił się Draco, oblizując wargi. - Było na nich dużo ciałka? - Tak w sam raz! - Już jestem głodny! - Matka zawsze mi wmawiała, że chłopcom nie wolno nawet spojrzeć na babskie majtki, ale ona... ona nie miała majtek, więc chyba nie zrobiłem nic złego? - Miała rację. Dziewczyny są najlepsze bez majtek! Materiał zawsze klei się do zębów. A to przysparza kłopotu. - Ale co to ja próbowałem sobie przypomnieć? Ach! Już mam! Stale powtarzała, że ogień topi piach. Widzisz więc. że oni... - Znowu wszystko na odwrót! - krzyknął Draco. - Co za przebiegli idioci! Myślą, że ogień topi piach, piach wypiera wodę, a woda dusi... Ha! Ha! Ha! - zagrzmiał. - Ciekaw jestem, czy interpretują reguły tej prostej gry w ten sam sposób co ty? - niewinnie zapytał Dolph. - Teraz nie jestem tego taki pewien! Czy to możliwe, że są bardziej obłudni niż słynne z przewrotności smoki? Więc gdy ja wysunąłem ogień, a Merwin wodę... - Czy on był przekonany, że wygrał? Draco wypuścił z nozdrzy strumień ognia. - Ojej! - syknął. - Szkoda, że o tym wcześniej nie pomyślałem. Powinniśmy byli uzgodnić zasady, razem je ustalić... - przerwał i pogrążył się w zadumie. - Jak tylko tam wrócę, natychmiast jej wszystko wyjaśnię. Może dzięki temu poczujesz się trochę lepiej - uspokajał go Dolph. Smok aż zakrztusił się dymem. - Mam chyba lepszy pomysł - sapnął. - Nie musisz jej niczego tłumaczyć. Po prostu zwrócisz jej ognistowodny opal. Dam ci go. - Och! To wspaniale z twojej strony! Ale wtedy rozłączysz parę... - Czasem trzeba za coś zapłacić - odrzekł smok. - Może jej bardziej jest potrzebny mąż niż mnie te drogocenne kamienie? Podczas dalszej podróży nie wydarzyło się nic szczególnego. Była noc. Dolph jako mały chłopiec był o tej porze śpiący. Uciął sobie drzemkę. Obudził się dopiero, gdy słońce zerknęło zza horyzontu, sprawdzając, czy ciemność już odpłynęła w dal. Przed nimi wznosił się szeroki, płaski, porośnięty krzewami szczyt góry Rushmost. Gdy się do niego zbliżyli, świtało, i Dolph zobaczył, że to nie byty żadne krzaki, lecz niezliczona liczba przeróżnych skrzydlatych stworzeń. - Nigdy nawet nie marzyłem, że coś takiego zobaczę! Co za straszliwe potwory! - szepnął zachwycony. Były tam wszelkiego rodzaju smoki, gryfy, bazyliszki, sfinksy, świadomość w ciele smoczej muchy. Wędrowały sobie tu i tam. robiąc pewne zamieszanie, lecz, o dziwo, nikt z nikim nie walczył. - Pamiętaj - syknął Draco, gdy zbliżali się do lądowania - nie zamieniaj się w chłopca. Gdy się ujawnisz, obydwaj zawiśniemy na księżycu! Dolph spojrzał na kłębiący się w dole tłum i wziął sobie to ostrzeżenie do serca. Każdy z gości z przyjemnością by go pożarł, gdyby tylko dał mu ku temu jakieś powody. A to, że był Księciem, nie miałoby żadnego znaczenia. Wylądowali na specjalnie do tego przygotowanym pasie ziemi, wzdłuż którego rozstawiono robaczki świętojańskie. Oświetlały naroża i pobocza, by ci, co przybywali nocą, mogli być przyjmowani tak szybko jak ci, co przylatywali za dnia. Fenix ogłaszał, jak i dokąd należy się udać, żeby nie przeszkadzać nowo przybywającym. Musiano zachować wszelkie środki ostrożności, gdyż co parę sekund któryś z potworów startował, a któryś lądował. Od czasu do czasu pojawiały się grupy myśliwych, taszczących w szponach swe ofiary, które gdy zachodziła potrzeba, rozszarpywano na kawałki i rozdzielano pomiędzy głodnych. Dolph znów musiał przyznać, że było to nadzwyczaj mądre posunięcie. Gdyby tak potwory równocześnie plądrowały okolicę, nie przepuściłyby żadnej żywej istotce. A tak ptaki-olbrzymy przynosiły mundańskie krowy, słonie i wieloryby. Wyglądało na to, że wkoło jest żarcia w bród. Gdy tylko Draco opuścił pas startowy, rozległy się gromkie powitania. - Draco, ty bestio! Już myśleliśmy, że zapomnisz przylecieć! - zagrzmiał jakiś inny ziejący ogniem smok. - Nie sprawiłbym ci tej przyjemności, płomienny móżdżku - odpalił Draco. - Nie mogłem znaleźć nikogo, kto by mi popilnował gniazda. - Gdybyś znalazł sobie jakąś damę, nie miałbyś takich kłopotów - prychnęła niebieska smoczyca. - Przestań się mizdrzyć, Hotbox* [*Hotbox(ang.) - dosł. gorące pudło] - odrzekł Draco. - Gdy będę miał na to chętkę, sam sobie kogoś poszukam. - No, no... to chyba dobrze trafiłeś. To miejsce doskonale się do tego nadaje - powiedziała, a reszta potworów ryknęła gromkim śmiechem. - A kimże jest ten karzełek? - spytał bazyliszek, zerkając na Dolpha spod ciemnych okularów. - Trzymaj swe oczyska z daleka! - ostrzegł go Draco. - I pamiętaj, mówię poważnie! On nazy... - przerwał w pół słowa. Chłopiec szybko zorientował się, w czym rzecz. Nie wymyślili dla niego imienia. Draco zaś nie chciał ryzykować, przedstawiając go jako Dolpha. Przypomniał sobie, że kiedyś grał w pewną grę. - Nazywam się Hplod Ognisty - dokończył, wymawiając swe imię od tyłu. W ten sposób jego siostra nazywała się Yvi, a ojciec Rod. Czasem nawet zwracał się do niego w ten sposób. Dor pozwalał mu na to. Na matkę mówił Neri, ale nigdy nie odważył się jej tego powiedzieć prosto w twarz. Dziadek Knib wyćwiczył go w tym. Cieszył się, że tak często grywał w tę grę, gdyż w ten sposób wymyślił dla siebie imię, na które reagował. - Hplod! - odetchnął Draco. - To Książę swego gatunku, tak że niniejszym jego tu obecność jest prawie że obowiązkowa. Ale jest z tak daleka, więc go podwiozłem. - Wygląda mi na osę - pisnął bazyliszek. - Chyba na niego nadepnę i zobaczę, czy nie dałoby się z niego zrobić marmolady. - Nie radziłbym ci - mruknął przeciągle Draco. Lecz skrzydlaty jaszczur już sunął w kierunku Dolpha, szykując się do skoku. Dolph nie chciał zdradzić, kim jest, ale też nie chciał zostać rozdeptanym przez potwora. Musiał szybko coś wymyślić. Zauważył, że w tym miejscu smoki nie zieją ogniem. Najwidoczniej wymagał tego rozejm. Z tej samej przyczyny nakazano bazyliszkom zakryć oczy. Tutaj nie wolno było walczyć, można się było jedynie troszkę podroczyć, - No cóż, na pewne rzeczy chyba mogę sobie pozwolić - szepnął sam do siebie, dodając sobie otuchy. Zamienił się w dużego robaczka świętojańskiego. Gdy bazyliszek się przybliżył, powiększył swoje rozmiary. Teraz był większy od niego. Uniósł łapę. Bazyliszek przystanął zdziwiony. - Jest większy niż na to wygląda! - Rośnie w oczach - zażartował Draco. Przyglądające się im potwory cicho zarechotały, dusząc się ze śmiechu. Bazyliszkowi zrobiło się głupio. Oświadczył, że ma coś do załatwienia i odszedł. Jak zawsze w takich wypadkach, pokonany zbir wymyślił sobie jakiś niewinny pretekst, by się oddalić. Trębacz zadął. Odezwały się fanfary. Natychmiast zaległa cisza. Rozpoczynała się uroczystość zaślubin. - A teraz mam zaszczyt przedstawić obecnych tu dygnitarzy - oznajmił mantikora. Był to potwór wielkości mundańskiego konia. Miał ogon skorpiona, ciało lwa, skrzydła smoka i głowę człowieka o dziwacznych ustach z trzema rzędami zębów. Przemawiał dziwnie śpiewnym, lecz donośnym głosem, przypominającym nieco dźwięk trąbki czy fletu. Dolph miał wrażenie, że dzieje się tak z powodu jego potrójnych zębów. Och! Cóż to za głośne i przerażające stworzenie, pomyślał. Co do tego nie było najmniejszej wątpliwości. Nastąpiło niewielkie zamieszanie. Dygnitarze ustawiali się rzędem. Po chwili znów rozległy się fanfary. - Komodo Ja Szczur, Książę Wysp Indon Azji - zagrzmiał jak na flecie mantikora. Książę Komodo zrobił parę kroków do przodu. Był smokiem umiarkowanych rozmiarów, z prawie niewidocznymi skrzydłami. Dolph musiał spojrzeć na niego dwa i pół raza, by w ogóle je dojrzeć. Ale bez wątpienia istniały, gdyż na górę Rushmost mogły przybyć dzisiaj jedynie skrzydlate stwory. - Baron Wleczydziewoj z Szetlandii - kontynuował prezentację mantikora. Oczom zebranych ukazał się skrzydlaty osioł. - Książę Smoczy Ogon z Mętnego Zaklątka. Na widownię, wlokąc za sobą olbrzymi, wężowaty ogon, wkroczył potężny smok. - Palacz z Suchej Puszty. Ujrzeli palącego wszystko smoka. Żył głównie na lądzie i miał szczątkowe skrzydła. Dolph nigdy przedtem kogoś takiego nie widział. Ciekaw jestem, jak się tu dostał, pomyślał. - Sękoryj z Synchromu. Tym razem zobaczyli dziwacznego, oleistego potwora z jasnymi, chromowymi zębami. - Wielki Stanley Steamer*, [* Steamer (ang.) dosł. - parowiec, w powieści określa smoka ziejącego parą.] były i przyszły Smok z Rozpadliny. Dolph znał go od dawna. Stanley niegdyś był zwierzaczkiem Ivy. Ale teraz znacznie urósł i wkrótce miał wrócić do Rozpadliny. Dolph o mało co nie zawył z uciechy, ale ugryzł się w język i siedział cicho, bo gdyby do niego przemówił, byłby się zdradził. - Hipogryf Xap, ojciec panny młodej. Dolph nie znał ojca Chex. Przyglądał mu się uważnie. Xap miał głowę i skrzydła gryfa, a ciało konia. Przypominał pegaza i był niesamowicie przystojny. - Chyba nie będzie tu matki panny młodej, Chem - mruknął do siebie Dolph. - Ona przecież jest tylko zwykłą, nie uskrzydloną centaurzycą. Szkoda. Pewnie później urządzą jakieś dodatkowe przyjęcie, w którym będzie mogła wziąć udział. Społeczeństwo centaurów pogardzało mieszańcami, tak więc Chex nie była tam mile widziana. Za to skrzydlate potwory chętnie uznawały ją za swoją. Dolph nie bardzo wiedział, co ma o nich sądzić, doszedł jednak do wniosku, że coraz bardziej je lubi. Po Xapie przyszła kolej na inne wysokie osobistości. Gryfy, chimery, harpie, ptaki- olbrzymy, uskrzydlone konie, najprzeróżniejsze smoki. Jeden potwór po drugim wstępował na scenę i składał ukłon. Uroczystość powitania przedłużała się, a przedstawiano dopiero dygnitarzy. Większość przybyłych stworzeń, podobnie jak Dolph, mieszkała w Xanth. Lecz niektóre stwory, na przykład skrzydlate zombi czy gryf-szkielet z hipnotykwy, były czymś zupełnie niezwykłym. Niesamowite! - pomyślał chłopiec. W końcu nadszedł czas na ceremonię zaślubin. Potwory utworzyły wielki krąg, a rzadko spotykana skrzydlata syrena odśpiewała solo niezwykle tęskną i piękną pieśń, podczas której wszystkim zdawało się, że nie pragną niczego innego, jak tylko pogrążyć się w morskiej toni. Dolph zatęsknił za Melą. Teraz okropnie żałował, że ją zostawił. - One chyba mają w sobie coś demonicznego, kusicielskiego... potrafią zdobyć każdego, kogo tylko zapragną. Ta pewnie narodziła się ze związku z jakimś uskrzydlonym stworem. Jest nadzwyczaj ponętna! Syrena odleciała, by zanurzyć się w przygotowanej dla niej wodzie, gdyż źle się czuła, gdy wysychał jej ogon. Miała skrzydła, lecz najwidoczniej nie mogła zamieniać ogona na nogi. A szkoda! - Teraz przybędzie Simiurg! - szepnął Draco - Ukryj się! Dolph zdziwił się. Słyszał coś o Simiurg. Była najstarszym i najmądrzejszym z ptaków. Trzykrotnie przeżyła upadek i odrodzenie wszechświata. Siedziała na Drzewie Nasion na Parnasie i rządziła nimi mówiąc, dokąd mają się udać. Jego matka Iren otrzymała od niej w darze wiele cudownych nasion. Nigdy jednak nie słyszał, by ów Wielki Ptak gdzieś jeszcze się pokazywał. Zaległa niczym nie zmącona cisza. Znikąd nie dobiegały najmniejsze szmery czy pomruki. Potwory z niecierpliwością oczekiwały na jej przybycie. Spoglądały w jeden punkt. Patrzyły na olbrzymią gałąź wznoszącą się po jednej stronie polany. Zrobiono ją z wielu potężnych pni powiązanych najsilniejszymi z lian - mackami wikłacza. Na horyzoncie ukazał się jasny ptak-olbrzym. Nadlatywał z południowego wschodu. Machał skrzydłami tak szybko i pewnie, jakby doskonałe znał drogę. Jego pióra niczym utkane ze światła i cienia welony, leciutko drgały w powietrzu, zmieniając ciągle kolory. Najczęściej jednak były to barwy błękitnego, nadzwyczaj czystego nieba. Głowę zdawał się wieńczyć ciskający iskry ognisty pióropusz. Była najwspanialszym z ptaków, jakie sobie można wyobrazić. Dolph widział już kiedyś jej portret na Gobelinie, lecz rzeczywistość przeszła jego najśmielsze oczekiwania. I to nie z powodu rozmiarów ptaszycy czy też jej niezwykłej barwy. Simiurg miała swój styl i miłą powierzchowność. Im była bliżej, tym bardziej rzucało się to w oczy. W końcu zgrabnie wylądowała na gałęzi i zaczęła się na niej sadowić. Robiła to tak energicznie, że zarówno gałąź jak i przyległe do niej tereny drżały. Złożyła olbrzymie skrzydła, znieruchomiała i rozejrzała się dookoła. Jej wzrok zatrzymywał się na każdym z przybyłych, a ten z gości, na którego spojrzała, uniżenie chylił głowę. Nie pominęła nawet Dolpha, choć był najmniejszym ze sworzeń, ukrytym w zakamarkach skóry Draco. Dostrzegła i jego. - CO TU ROBISZ, KSIĄŻĘ? - spytała go w myśli. - PRZECIEŻ NIE JESTEŚ POTWOREM! Rozpoznała go. Wiedziała, że nikt go tutaj nie prosił. Dolph chciał coś odpowiedzieć, lecz natychmiast uspokoiła go swoją wszechmocną myślą. - TO BYŁO TYLKO RETORYCZNE PYTANIE. USPOKÓJ SIĘ, MOJE DOBRE DZIECKO. PATRZ I UCZ SIĘ! - przykazała i spojrzała na kogoś innego. Dolph odetchnął. Co za wprawa i doświadczenie! Natychmiast mnie wypatrzyła i przejrzała na wylot, pomyślał. Pewnie sprawdza w ten sposób wszystkie obecne tu potwory. Lustruje nas myślą i wzrokiem! - ZACZYNAMY - przekazała telepatycznie zebranym. W tym momencie po raz pierwszy pokazał się pan młody, centaur Cheiron. Był niezwykle przystojny. Miał wielkie, srebrne skrzydła i złote podkowy, gładko zaczesaną grzywę i ogon. Każdy włosek był na swoim miejscu. Był dobrze umięśniony i doskonale zbudowany. Wolno podszedł do przodu i z wystudiowanym wdziękiem obrócił się do Simiurg. Trębacze zadęli w trąby. Rozległy się dźwięki marsza weselnego. Gdzieś daleko zrobiono przejście i oczom gości ukazała się idąca wolnym, majestatycznym krokiem Chex. Dolph znów miał powód do zdziwienia, albowiem Chex zmieniła się. Widział ją zaledwie wczoraj. Była wtedy jedynie przyjaciółką Marrowa, zwykłą, skrzydlatą centaurzycą. Dzisiaj była tak piękna, że ledwie ją poznał. Wyszczotkowana grzywa lśniła, a na głowie jaśniał diadem z róż, wspaniale podkreślający urodę jej szarych niczym pochmurne niebo oczu. Popielate skrzydła rzucały srebrzysty blask, a każde pióro rozsiewało iskierki. Sierść migotała. W ogonie tkwił bukiet niezapominajek, a w czterech podkowach można się było przejrzeć niczym w lustrze. Gdy szła, rzucały ognie niczym jakieś drogocenne kamienie. W końcu stanęła u boku Cheirona. Tworzyli doskonałą parę. On silny i zuchwały, ona urocza, mała i cicha. - DROGIE I KOCHANE POTWORY PRZESTWORZY - przemówiła do nich w myśli Simiurg. - ZEBRALIŚMY SIĘ, BY ZŁĄCZYĆ WĘZŁEM MAŁŻEŃSKIM OBECNEGO TUTAJ CENTAURA-OGIERA I CENTAURA-KLACZ. NIE WIDZĘ ŻADNYCH GŁOSÓW SPRZECIWU. PRZEPOWIADAM, ŻE Z TEGO ZWIĄZKU NARODZI SIĘ KTOŚ, KTO ZMIENI BIEG HISTORII KRÓLESTWA XANTH, A WY WSZYSCY BĘDZIECIE TEGO KOGOŚ CENIĆ I CHRONIĆ OD ZŁEGO. CHCIAŁABYM USŁYSZEĆ SŁOWA PRZYSIĘGI. Rozległ się ogromny hałas, gdyż każde z przybyłych na górę stworzeń zaczęło mówić. Dolph nic z tego nie rozumiał, a więc nie odezwał się ani słowem. Jak bowiem mógł wymawiać słowa przysięgi, nie pojmując, o co w niej chodzi. - TY TAKŻE, KSIĄŻĘ, TY PRZEDE WSZYSTKIM MASZ JE POWTÓRZYĆ!!! - upomniała go Simiurg. Na chwilę świadomość chłopca jakby złączyła się z jej świadomością. Uzyskał dostęp do jej umysłu przepełnionego splątanymi ścieżkami historii biegnącymi w przeszłość i wybiegającymi w przyszłość, schodzącymi się właśnie tu, w tym miejscu, które otaczała aura niezwykłej powagi. Nadal nic nie pojmując, zrozumiał jednak, że jest to wydarzenie najwyższej wagi. Dlatego Simiurg przewodniczyła tej uroczystości. Tylko ona do końca rozumiała pewne sprawy. Mający się narodzić źrebak miał być kimś szczególnym. Uświadomił sobie, o co jej chodzi. Simiurg nie chciała, by jego myśli, myśli młodego chłopca, biegły swym zwykłym tokiem. - ...A TY, NADOBNA KLACZKO, CZY CHCESZ TEGO OTO OGIERA ZA MĘŻA? - Tak - odpowiedziała Chex. - TAK WIĘC SIŁĄ MOJEJ MOCY, BĘDĄC TYM, KIM JESTEM, OGŁASZAM WAS MĘŻEM I ŻONĄ. POCAŁUJCIE SIĘ. Nowożeńcy objęli się czule i pocałowali. Potwory ryknęły z radości. Simiurg rozpostarła skrzydła i odleciała. Jeszcze przez chwilę jej wielka sylwetka widniała na tle jasnego nieba, po czym zniknęła za horyzontem. - NIE ZAPOMNIJ O TYM, DROGIE DZIECKO - Dolph przechwycił jakiś strzęp jej myśli, skierowanej tylko do niego. Wiedział, że nigdy tego nie zapomni. Miał jedynie nadzieję, że pewnego dnia dowie, się o co tu chodzi. Cheiron i Chex odeszli na bok. Przyfrunęła harpia. Dolph ze zdziwieniem stwierdził, że to samiec. Nigdy przedtem kogoś takiego nie widział. - Pozwólcie, że skorzystam ze sposobności i coś wam powiem, zanim zaczniecie się bawić - zaskrzeczał harpia. - Jestem harpia Hardy. Pragnę wam przedstawić moją córkę Glohę, która będzie ogłaszać, kto jakie dał prezenty. Nadfrunęło dziecko, śliczna mała goblinka z ptasimi skrzydełkami. Latająca krzyżówka, a więc skrzydlaty potwór, choć wcale nie wyglądała na potwora. Gdyby miała muślinowe skrzydełka, bardziej przypominałaby wróżkę. - Gloha... - Dolph usiłował sobie przypomnieć, czy coś czegoś już o niej słyszał. Pamiętał, że kiedyś, z powodu miłości goblina i harpii, o mało co nie doszło do wojny, a w to wszystko była zamieszana Ivy. Oczywiście prawie nic mu o tym nie opowiadała. Goblinka była Glory, przypomniał sobie Dolph. A z połączenia imion Hardy'ego i Glory wyszła Gloha. Tak! Tak powstają imiona! Być może w ten sposób symbolicznie uczestniczą w tej ceremonii gobliny, też monstra, lecz nie uskrzydlone! - Pierwszy - zapiszczała Gloha - od Simiurg. - Trzy nasiona. - Zaczerpnęła powietrza i chyba się pogubiła, gdyż Hardy zaczął jej szeptać coś do ucha. - Ach tak, poproszę o kopertę - dokończyła. Do przodu wysunął się uskrzydlony ludzki szkielet. Niósł paczuszkę z nasionami. Wręczył ją goblince, ta zaś otworzyła ją i zajrzała do środka. - To nasiona Życia, Wiedzy i Miłości - powiedziała, podając paczuszkę Chex. Rozległy się oklaski. Bez wątpienia był to nadzwyczajny dar. - Ciekawe, czy Chex przyniesie je mojej matce Iren, by pomogła jej w hodowli tych roślin - zastanawiał się Dolph. Iren posiadała zielony kciuk, co znaczyło, że miała rękę do roślin. Potrafiła wszystkie pobudzić do natychmiastowego wzrostu. To był jej talent. - I... i - po następnej podpowiedzi Gloha zaprezentowała kolejny podarunek, odczytując napis z koperty, którą przyniósł szkielet. - Od goszczących tu potworów zgromadzonych w du... w du... w du... - tu ojciec znów jej coś podpowiedział - w dużej ilości, miesiąc wakacji po słodkiej stronie księżyca. Miodowy miesiąc!* [* Honeymoon (ang.) - dosł. miodowy księżyc. Moon (ang.) - księżyc, poetycko - miesiąc, miesiączek.] Znów rozległy się oklaski. Każdy z obecnych dobrze wiedział, że księżyc przynajmniej z tej strony, którą widać z Xanth, jest zbudowany z sera i że czasem, gdy robi mu się niedobrze od tego, co zobaczy w dole, potwornie cuchnie. Jednak jego druga, niewidoczna strona była słodka jak miód, gdyż początkowo cała Luna była z miodu. Mówiło się, że to najrozkoszniejsze ze wszystkich miejsc. Jednak by się tam dostać trzeba było mieć w sobie wielką moc. Tak więc prawie nikogo nie było na to stać. Potwory musiały wrzucić do koperty po kawałku swojej magii. Nie każdy potrafiłby się na to zdobyć! Szkielet wręczył goblince trzecia kopertę. - A od potworów ze Świata Hipnotykwy, reprezentowanych przez marę Imbri, cały rok słodkich snów. Gdy ucichły oklaski, nadleciał ktoś przypominający niewidzialnego konia. Z technicznego punktu widzenia mara Imbri nie była skrzydlatym potworem, ale każdy ją znał i kochał za dzienne marzenia, które przynosiła. Poza tym żaden ze skrzydlatych potworów nie był w stanie przynosić snów, tak więc nikt nie miał nic przeciwko temu, by się tu zjawiła. - A teraz - zawołał harpia Hardy - czy chcecie słuchać dalej?! Ale to chyba byłoby nudne. Może zostawimy to państwu młodym? Tu i ówdzie słychać było przyciszone pomruki. Goście nie przybyli tu po to, żeby się nudzić. Dolph wytężył słuch. Był przekonany, że teraz powiedzą coś o bocianie. - Czyżbym w końcu miał się dowiedzieć, w jaki sposób dorośli go powiadamiają? Ale szczęście go opuściło. Nie dostąpił tego zaszczytu. Cheiron i Chex podziękowali zebranym, rozpostarli skrzydła i odlecieli na księżyc, który, mimo że był dzień, specjalnie się pojawił, aby w całej swej okazałości powitać szczęśliwców i aby młoda para mogła bez trudu go odnaleźć. Czekał ich długi lot. Dobrze, że już wystartowali. Gdy tylko centaury wzniosły się ponad tłum, Chex zerknęła w dół. Jej wzrok spoczął na Dolphie. Ze zdziwienia otworzyła usta. POZNAŁA GO! Lecz natychmiast spojrzała w inną stronę. Wkrótce na tle jasnej kuli księżyca widniały tylko ciemne, małe sylwetki nowożeńców. Słodziutka Chex, dobre stworzenie! Postanowiła nikomu o mnie nie mówić! Na scenę wrócił mantikora. - Teraz kolej na nas! Po północnej stronie podano do stołu. Jest lam mnóstwo padliny. Gry i zabawy po stronie południowej. Proszę utworzyć drużyny Skrzydlatych i Smoków. Potwory rozeszły się, gdyż każdy chciał znaleźć coś dla siebie. Dolph zobaczył parę gryfów i domyślił się, że pewnie pragną uczcić to święto powiadomieniem bociana. Ruszył za nimi. - Może uda mi się ich podglądnąć i poznać ten tak długo skrywany przede mną sekret, pomyślał. - Hej ty, małolacie! - zagrzmiał Draco, łapiąc go za łapkę. - Czas w coś pograć. Dolph jęknął. - Nawet potwory należą do tej podłej agencji KSD. Dlaczego żadnemu dziecku nie wolno tego zobaczyć? Pomaszerowali w kierunku grających. Lecz w tym momencie pojawił się nowy problem. Jakaś burzowa chmura miała zamiar zepsuć im zabawę! Król Cumulus Fracto Nimbus zauważył ich i nadciągał, by spuścić im tęgie lanie! Potwory ucichły, nie bardzo wiedząc, co robić. Było ich o wiele za dużo, by odlecieć, nim burza zmoczy im pióra, a czyste skrzydła oblepi mokrym błotem. Poza tym nie chciały przerywać uroczystości. - Wiesz - odezwał się Dolph - tutaj wszyscy mają skrzydła. Założę się, że jeśli wszystkie potwory zaczęłyby nimi machać, przepędziłyby Fracto niczym jakiś wiatr. - Doskonała myśl - odrzekł Draco - ale lepiej ja im o tym napomknę, bo jeśli ty... - W porządku - przerwał mu Dolph, nie chcąc, by ktokolwiek zwracał na niego uwagę. Draco uniósł pysk i zawył. Wszyscy spojrzeli w jego stronę. - Stańmy w szeregu, złapmy się ziemi i przepędźmy stąd ten nadęty pysk - zagrzmiał. - Najwyższy czas nauczyć go dobrych manier. Potworom bardzo spodobał się ten pomysł. Szybko ustaliły, co mają robić. Największe i najsilniejsze stanęły rzędem na brzegu płaskowyżu, zaś mniejsze usunęły się na bok. Środkowe miejsca zajęły trzy ptaki-olbrzymy. Każdy wbił się pazurami w ziemie, chwycił korzeni, darni bądź skały. Następnie odezwała się trąbka. Wydawała rytmiczne sygnały. Trzy ptaki-olbrzymy zaczęły poruszać do taktu skrzydłami. Zerwał się wiatr. Chex latała, redukując ciężar swego ciała, ale ptaki fruwały dzięki sile skrzydeł, a te wytwarzały wiatr. Wyglądało to tak, jakby ktoś poruszał jakimś wielkim wachlarzem, takim magicznym przyrządem, który dmuchał, gdy się nim machało. Teraz dołączyły do nich inne potwory. Dęły gorącym powietrzem niczym całe zastępy zgranych wachlarzy. Wiatr się wzmógł, dopadł nadchodzącą chmurę i zepchnął ją na bok. Król Cumulo Fracto Nimbus zauważył przeciwników. Zachmurzył swoją zamgloną twarz. Zagrzmiał przeciągle, cisnął piorunami. Błyskawice przeszyły niebo. Lecz był demonem powietrza, a masy powietrza przesuwały się w złą stronę. Nie mógł zbliżyć się do zespolonych oddziałów potworów. Powoli odpłynął, a gdy zorientował się, że pokrzyżowano mu plany, przybrał najsroższą ze swych min. Nigdy w życiu nie widziałem takiej czarnej i groźnej chmury, pomyślał Dolph. Zepsuliśmy mu całą zabawę. Zamiast nas zmyć z powierzchni ziemi, sam się musi zmywać. W końcu złe chmurzysko dało za wygraną i powędrowało w dal, by gdzieś indziej siać spustoszenie i trwogę. Potwory zaryczały z uciechy. Rozmontowały żywą machinę wiatru i wróciły do swojej uroczystości. Dolph był z siebie zadowolony. - No! Trochę nimi porządziłem! Pokazałem, na co mnie stać! Książę zachował się tak, jak na przyszłego króla przystało, choć to nie jemu przypisywano zasługę. Teraz, gdy bliżej poznał potwory, bardzo je polubił. Był szczęśliwy, że mógł wraz z nimi uczestniczyć w tej ceremonii. Na dodatek udało mu się zdobyć ognistowodny opal. Draco miał mu go zwrócić. W tej chwili nic nie było w stanie zmącić jego radości i dumy. - To było wspaniałe wydarzenie - westchnął. Gdyby jednak wiedział, że w tym czasie... Rozdział 9 GOBLINY Kościej Marrow, pomrukując z niezadowolenia, usadowił się w gnieździe smoka. Nie powinienem był się zgodzić, by Dolph jechał na tę uroczystość, myślał. Chłopiec ma tylko dziewięć lat. Jak na człowieka jest bardzo młody. Bez nadzoru dorosłych może popaść w poważne tarapaty. Co prawda Draco to smok honoru, nie powinien zerwać rozejmu, ale tam będzie tyle wygłodzonych potworów! Mogą mieć chętkę na taki kąsek! Nawet gdyby go nie rozpoznały, może być z nim niedobrze. Poza tym to ma być ceremonia zaślubin, a centaury są niezwykle bezpośrednie. Nie wstydzą się swych naturalnych ciągotek. Przypuśćmy, że ktoś w jego obecności zdradzi bociani sekret... może się to komuś niechcący wymsknąć... Fizycznie nic mu się nie stanie, ale psychika mu się zmieni i będzie to nie do odrobienia. A nawet jeśli Dolph wróci tu cały i zdrowy zarówno na ciele, jak i na umyśle, to jeszcze musimy wymyślić, jak zdobyć ten ognistowodny opal. Na razie mamy rozejm. Ale potem trzeba będzie stoczyć następną bitwę, a oni są sobie prawie równi. Byłem przekonany, że Dolph może zamienić się w kogoś takiego, kto pokona smoka. Gdybym przewidział, że tak się nie stanie, byłbym jakoś inaczej zaaranżował to spotkanie. Ale Draco... Draco ma głowę nie od parady, a to jest jego jaskinia, jego terytorium. A co będzie, gdy Dolph popełni jakiś błąd i zostanie ciężko ranny? Poszarpany? Za to też jestem odpowiedzialny. Wcale mi się to nie podoba! Królowa Iren może to zobaczyć na Zamku Roogna, może spojrzeć na Gobelin, ale i tak niewiele będzie mogła poradzić. Być może wyśle kogoś na pomoc. Jakiegoś człowieka z siecią na smoki. Ale czy on zdąży na czas? Poważnie w to wątpię. Ta Wyprawa zaczyna mi się wymykać spod kontroli! Wypadki toczyły się za szybko. Pusta czaszka nie nadążała. Chłopiec pojechał na wesele i choć było to istne szaleństwo, Marrow był go w stanie zrozumieć. Chex była miłą klaczką, więc zanosiło się na piękny ślub. Oczywiście krnąbrne społeczeństwo centaurów z pewnością nie zaszczyciło go swą obecnością, tak więc wszystko zależało od potworów. Czemu centaury tak bardzo się troszczą o czystość swej rasy? Przecież same są mieszańcami, skrzyżowaniem człowieka z koniem. Są takie konserwatywne! - westchnął Marrow. Tak samo traktują magię. Jeśli tylko któryś z nich zdradza magiczny talent, skazują go na wygnanie. To dla mnie niepojęte! Czymże byłby Xanth bez mieszańców i magii? Nudną Mundanią! Mundańczycy nie tylko nie robią żadnego użytku z magii, ale - co gorsza - także w nią nie wierzą! Zostawmy jednak Mundańczyków w spokoju! Niech sobie wiodą swój nędzny żywot! Marrowowi nie pozostało nic innego, jak czekać. Mógł teraz przynajmniej spokojnie szukać ognistowodnego kamienia. Oczywiście nie zabrałby go, gdyż obiecał pilnować gniazda podczas nieobecności smoka. Ale owa zgoda została niejako na nim wymuszona, tak więc mógł sobie pozwolić na małe świństewko. Przecież jak wrócą, będą walczyć, a wtedy ten kamień nam się przyda, pomyślał. Zakładając, że Dołph wygra, a musi wygrać, bo inaczej nie uwolnimy Gracji, a ona nie może zostać z syreną... Gracja! Na samą myśl o niej zrobiło mu się miło. Dość dawno nie odwiedzał swych ziomków w Królestwie Mroku. Oczywiście kiedyś zamierzał tam powrócić. A tymczasem towarzystwo innego szkieletu bardzo mu odpowiadało. A poza tym... nie pamiętał, by ktoś miał piękniejsze kości od Gracji! - Kto wie, może dzięki niej odwiedzę stare strony... Dolph potrafi zamienić się w hipnotykwę, a więc Gracja w każdej chwili może wrócić do domu! Właściwie to czemu do tej pory tego nie zrobiła? Chciał wierzyć, że czuła się z nim tak dobrze jak on z nią. Nim go znaleziono i przetransportowano do Xanth, przez dłuższy czas był sam, zagubiony. Zapomniał o romantycznych przygodach, zaś jego ostatnie przejścia poza Światem Hipnotykwy wyczuliły go na wiele spraw. Zaczął inaczej patrzeć na pewne rzeczy. Miał szersze horyzonty, inną świadomość. Tak naprawdę nie był już istotą z Kólestwa Mroku. Wiedział, że teraz nie wystąpiłby w złych snach. Nie poprosiłaby go o to żadna z szanujących się nocnych mar! Nie potrafił już nawet straszyć ludzi! A więc było całkiem prawdopodobne, że nie robił żadnego wrażenia na Gracji. Ona jednak wywarła na nim piorunujące wrażenie... - Gdyby tylko zdecydowała się dłużej pozostać w Xanth... Nagle rozległ się jakiś dziwny dźwięk. Jeszcze przez chwilę przyjemne myśli tłukły się po jego czaszce, aż w końcu zlepiły się w jakąś niekształtną masę i uleciały w dal. Marrow wytężył słuch. Gdzieś w jaskini rozległo się ciche pukanie. Zaniepokojone nietoperze poruszyły się na swoich miejscach. Domyślił się, że to coś nienormalnego. - Czy to ty, pustogłowy? - zapytał gacek Brick. - Nie, guanogłowy - odpowiedział kościej. - Słuchaj no, koścista pało, gdybyś nie siedział na gnieździe, pokazałbym ci, co to guano! Nie rozumiem, czemu pan Draco w ogóle cię jeszcze znosi! - Tak... tak - zawtórowały nietoperze. - Robi to, abym wam przypomniał, że to wy jesteście gackami. I to wy, a nie ja powinnyście zainteresować się tym, co się dzieje! Ten dźwięk wydaje mi się nadzwyczaj podejrzany! Nietoperze burknęły coś niezrozumiale i odleciały na przeszpiegi, a pełen najgorszych przeczuć Marrow stwierdził, że nadszedł czas, by odnaleźć ognistowodny opal. - Czyżby ktoś chciał napaść na gniazdo podczas nieobecności smoka? Miałem nadzieję, że przynajmniej tu będzie spokojnie. Tak się boję o Dolpha! Jedno zmartwienie w zupełności mi wystarczy! Wciąż jednak słyszał ów dziwny stukot. Po chwili na skraju gniazda przycupnął Brick. - Hej, ty mizeroto - zameldował Brick. - To coś nienormalnego. Obawiam się, że ktoś drąży tunel w ścianie. - Mnie się to też nie podoba, skórkoskrzydły. Czy sądzisz, że ktoś chce się tu włamać? Czy mam zagwizdać w swój gwizdek, żeby wezwać pomoc? - Nie! - wrzasnął nietoperz. - Może się okazać, że to nic takiego. Jeśliby przez nas przerwano uroczystość i Draco na darmo by tu powrócił, spaliłby nas na proch za to, że zepsuliśmy mu całą zabawę! Kościej był skłonny zgodzić się z nim. Nie chciał niepotrzebnie niepokoić smoka. - Nie... to rzeczywiście może być fałszywy alarm - przytaknął. Prawie przestali się na siebie boczyć. Zjednoczyła ich wspólna myśl. Obydwaj chcieli uniknąć kłopotów. - Może to jakaś skalna ryjówka. Czy możliwe, żeby zgubiła drogę? - Skalne ryjówki nie stukają. One zgrzytają i skrzypią. - Radzę ci dobrze nadstawiać ucha - podszepnął mu Marrow. - I pamiętaj, jeśli coś się będzie działo, to dopóki nie wróci Draco, trzymamy się razem! - Co ty powiesz, łysa pało - odpalił gacek i odleciał, a kościej dalej kontynuował swoje poszukiwania. W pewnym momencie natrafił na to, czego szukał! Odnalazł piękny kamień, mieniący się płynnym ogniem. - Ognistowodny opal! - westchnął cicho. Na dnie gniazda leżały dwa takie same klejnoty. Przetarł oczodoły kościstym palcem, lecz drugi opal nie zniknął. Podniósł je oba. - To prawda! Najprawdziwsza prawda! To dwa kamienie! No i który z nich należy do syreny? Brick powrócił. - Usłyszeliśmy pewne niepokojące odgłosy. Ale teraz już wiemy, kto to taki. To gobliny! - Gobliny? Tutaj?! - Mieszkają niżej, pod Naga. Lecz zazwyczaj tu nie przychodzą. - Pod Naga? - To węże. One nam nic nie robią, a gobliny z kolei starają się im nie przeszkadzać. To znaczy prawie nie wchodzą im w drogę. Ale jeśli tu idą, to postępują tak tylko z jednego, jedynego powodu. - Chcą się dobrać do tych drogocennych kamieni. - Jak to odgadłeś, pustogłowy? - Udało mi się, tak po prostu... Czy wobec tego mam zagwizdać? Nietoperz zamyślił się. - Może jest ich tylko kilka. Kilkorgu bylibyśmy w stanie stawić czoło. Jeśli przywołamy tu lorda Draco z jakiegoś błahego powodu, to powyrywa nam skrzydła i wrzuci nas w labirynt stalagmitów. - No to poczekajmy i zobaczmy, co się będzie działo. - Smok najwyraźniej nie lubi, jak się go niepotrzebnie niepokoi. Umie sobie radzić z tchórzami. Ma na nich swoje sposoby, pomyślał. Brick odleciał. Marrow odłożył opale na samo dno i zastanawiał się, co się może wydarzyć. Jeśli rzeczywiście nadchodzą gobliny, to znaczy że albo widziały odlatującego Draco, albo też wiedziały, kiedy odbywa się wesele i postanowiły w tym czasie splądrować grotę, a to by znaczyło, że przyniosą ze sobą coś, czym mogłyby pokonać gacki, które wcale nie są takie znowu paskudne. Ale chyba nie spodziewają się, że tu jestem. Wątpię, czy będę w stanie sam obronić gniazdo? Gdyby jednak okazało się, że smok jest niezbędnie potrzebny, zawsze mogę dmuchnąć w mój gwiżdżący palec, a Chex przekaże mu to wezwanie. Gdybym ich tu teraz ściągnął obydwoje, byliby na mnie źli za przerwanie zabawy, dumał Marrow. Stukot stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu, tuż przy ziemi, przez ścianę przebiły się dłuta. Do groty wdarło się światło. Nie było wątpliwości. To było włamanie! Do jaskini wszedł pierwszy goblin. Niósł ociekającą czymś żagiew. Nietoperze rzuciły się do ataku. Goblin zaczął je odpędzać i przeklinać, wymachując rozżarzoną pochodnią. - Dajcie posiłki! - wrzasnął w nowo wydrążony korytarz. - Robactwo trzepocze skrzydłami! - Robactwo! - powtórzył rozwścieczony Brick. - Słuchaj no, lepkogłowy... Nadeszły nowe gobliny. Zupełnie go zignorowały. Były ubrane w peleryny i rękawice, a na głowach miały hełmy z ciężkimi, opadającymi w dół osłonami. Każdy dzierżył pochodnię, służącą zarówno za źródło światła, jak i za broń. Nietoperze szturmowały nadal, lecz nie mogły sobie poradzić z intruzami. Zbroje goblinów opierały się wszelkim atakom obrońców jaskini, zaś ogień skutecznie przypalał im skrzydła. - Jest ich chyba z pół tuzina - liczył Marrow. - Są na ziemi. Chyba nic mi nie zrobią, nie wejdą tutaj, nie pokonają tej wysokości... W tym momencie nadeszło jeszcze więcej goblinów. Przytaszczyły dwie wielkie drabiny. Przywlokły je pod gniazdo i oparły o ścianę. Drabiny były na tyle długie, by do niego sięgnąć. - Oho! Najeźdźcy nieźle się przygotowali! Brick podleciał do Marrowa, by się naradzić. - Co za rzezimieszki! Przywlokły wszystko, co potrzeba! Może lepiej dmuchnąłbyś w ten swój gwizdek? Kościej nie był aż tak przestraszony. Zawahał się. - Nie wiedza, że tu jestem - powiedział. - Zaatakujcie ich, gdy zaczną się wspinać. Wtedy nie będą wymachiwać pochodniami, gdyż grozi to utratą równowagi. Rzućcie się na ich wielkie, nieosłonięte, miękkie stopy, a gdyby któremuś udało się tu wejść, po prostu odepchnę drabinę... Brick wytrzeszczył oczy ze zdumienia. - Chyba zaczynam cię lubić, koścista gębusiu! - pisnął. - Wzajemnie, skórkoskrzydły. Nietoperz odleciał. Wkrótce na dole dało się słyszeć jeszcze więcej przekleństw. Stało się tak, jak przewidywał Marrow. Gobliny na drabinach odpędzając nietoperze, wymachiwały nogami, traciły równowagę i spadały. Inne śmiały się z nich w kułak. W końcu zaczęły się bić. Ich przywódca musiał wkroczyć do akcji. Ustawiły się rzędem i jeden po drugim wspinały się do góry. Każdy następny goblin ochraniał palce stóp poprzedniego. Nietoperze nie miały jak się do nich dobrać. - No i co teraz, szczerbolu? - Brick przyleciał po nowe rozkazy. - Nie dawajcie im spokoju, to będą tu wchodzić powoli. Powiedzcie mi, kiedy będą się zbliżać. Muszę ich jak najwięcej zwalić w dół, a może uda mi się także połamać drabiny... - Brawo! Pomysł prawie na miarę nietoperza! - Prawie! - smutno przytaknął Marrow i spuścił głowę. Chciał działać przez zupełne zaskoczenie. Marrow wstał. Spojrzał goblinowi w twarz i zawył: - Auuu! - Aj, aj, aj! - wrzasnął zdziwiony włamywacz. Odskoczył do tyłu, puszczając szczebel. Poleciał w dół i z hukiem wpadł na idącego za nim goblina. Pod ich ciężarem, okrutnie przeklinając, runęły następne. Kościej popchnął drabinę i szybko podskoczył, chcąc z drugą zrobić dokładnie to samo. Lecz tym razem goblin zachował zimną krew. - Buuu! - odkrzyknął i zaczął gramolić się do gniazda. Marrow chwycił drabinę i odepchnął ją w przeciwną stronę. Z początku spadała powoli, potem coraz szybciej. Gobliny zgodnym chórem piszczały ze strachu. - Chyba się w tobie zakochałem - radośnie mruknął Brick. W dole zrobiło się zamieszanie i po chwili kościej usłyszał głos wodza. - Zobaczyłeś co??? Szkielet był bardzo z siebie zadowolony. Już myślał, że utracił swój odstraszający wygląd, a tu nagle okazało się, że jeszcze jest w stanie kogoś przestraszyć! Po jakimś czasie najciężej potłuczone gobliny poszły odpocząć, a na ich miejsce pojawiły się nowe. - Chyba jest ich tu ze dwudziestu - kościej nie mógł się doliczyć. Pomyślał o swoim gwizdku... - Nie - powiedział sam do siebie. - I tym razem mi się uda. Nie wiem, czemu stu goblinów ma być gorszych od dziesięciu! Jestem w stanie odepchnąć każdą drabinę! Nagle gobliny zaczęły konstruować jakiś dziwny przyrząd. Ale ani Marrow, ani nietoperze nie wiedziały, co to takiego. To coś przypominało trochę pajęczą sieć, poza tym posiadało rolki i elementy drewniane. Gobliny biegały wokoło, zbierając kamienie, a następnie zalegające pod gniazdem czaszki. - Po co im to wszystko...? - pomyślał szkielet i zaraz sam sobie odpowiedział. - Gotowiiii? Celuuuj! Paaal! - rozkazał wódz. Do gniazda wleciała jedna z czaszek. - To olbrzymia proca! Strzelają we mnie! Oj, może być ze mną niedobrze! - westchnął Marrow i wrzasnął: - Hej, Brick, musimy jakoś unieszkodliwić tę artylerię! - Masz jakiś pomysł? - jęknął nietoperz, koło którego właśnie przeleciał kawał skały. Ale Marrow zupełnie stracił głowę. Nie odezwał się ani słowem. Wierzył, że gobliny nie trafią w niego, dopóki go nie zauważą. Położył się na wznak. Tymczasem gobliny, osłaniane przez swoje działo, znów ustawiały drabiny. Szala zwycięstwa powoli przechylała się na ich Oddziały znów zaczęły się wspinać. Marrow odepchnął jedną drabinę, podbiegł ku drugiej i rzucił się na stojącego na jej szczycie goblina. Tuż nad nim przeleciała następna czaszka. Kościej odskoczył w bok, unikając ciosu i jednocześnie spychając goblina w dół. Drabina także runęła. Robiło się gorąco. Szkielet jednak nadal miał przewagę. I tym razem gobliny znowu dostały lanie. - Uważaj na tyły! - krzyknął Brick. Marrow odwrócił się i spostrzegł nową drabinę. - Te nędzne kreatury postawiły dwie pierwsze, żeby odwrócić moją uwagę - wrzasnął - ...i weszły po trzeciej! Dopadł do niej, złapał goblina, któremu udało się już wejść do środka, a nogą zepchnął jakiegoś innego, właśnie gramolącego się na samą górę. Wtedy mały potworek, którego wcześniej pochwycił, wbił mu swoje wielkie zębiska w kości dłoni, przygryzając kilka palców. Marrow jednak powalił go na kolana, oderwał od siebie i wyrzucił z gniazda. Po krótkiej walce udało mu się przewrócić także i drabinę. Stojące na niej gobliny poleciały w dół. Szkielet aż zagwizdał z uciechy. Ale w tym czasie gobliny znów ustawiły dwie drabiny. - Chyba nie dam rady całkowicie nad nimi zapanować. Najwyższy czas dmuchnąć w gwizdek! - mruknął pod nosem. Podniósł rękę do ust i zauważył... że właśnie ten palec został odgryziony. A czy stało się to na skutek jego pecha, czy męstwa goblina, nie miało w tym momencie najmniejszego znaczenia. Liczyło się jedynie, że został pozbawiony swej najlepszej broni. - Zagwiżdż! Zagwiżdż! - pisnął gacek. - Nie mogę - jęknął zmartwiony Marrow. - Goblin odgryzł mi palec! - To wymyśl coś innego! Byle szybko! Kościej wytężył swoje moce, lecz jego pusta czaszka nie była w stanie natychmiast sprostać temu zadaniu. Wróg znów ustawił wszystkie trzy drabiny. Nad głową Marrowa przeleciał następny pocisk. Teraz to już powinni byli we mnie trafić. Czemu ciągle pudłują, pomyślał. Aha! Pewnie nie chcą potłuc ani nawet uszkodzić cennych kamieni! W tym momencie coś mu przyszło do głowy. - Taak! Już wiem! - szepnął sam do siebie. - Te nędzne złodziejaszki chcą wykraść skarb smoka, którego miałem pilnować. Ale przecież nie tylko ja i gacki strzeżemy tej groty. Wstał i zaczerpnął pełną garść drogocennych klejnotów. - Gobliny! Macie na to chrapkę? - krzyknął, pokazuiac im Mówiąc to, wziął w prawą rękę błyszczący diament i uniósł ramię, tak jakby zaraz miał nim cisnąć przed siebie... Gobliny przystanęły. W świetle pochodni diament rzucał przepiękne ognie. Zaległa cisza. Po chwili odezwał się wódz. - Nic sobie z niego nie róbcie! On blefuje! Ten kamień i tak przecież spadnie na dno jaskini. Jeśli nie rozpadnie się na kawałki, weźmiemy go. W odpowiedzi gobliny od razu przystąpiły do ataku. Jedne pięły się po drabinie, inne ustawiały na procy następną czaszkę. Kościej rzucił drogocenny kamień. Diament przeleciał srebrzystym łukiem ponad głowami goblinów przez grotę i z pluskiem wpadł do jeziora. Gobliny wytrzeszczyły oczy. Tego się nie spodziewały. Były zbite z tropu. - Nie rozbił się! - zawołał Marrow. - Ale nie możecie go sobie wziąć! Co wy na to, żabie pyszczki? - zakpił i pokazał im figę. - Do wody! Wyłowić go! - rozkazał nie wiadomo czemu rozzłoszczony wódz. Z miejsca trzech śmiałków wskoczyło w ciemną toń, goniąc znikający im z oczu kamień. Wtem coś zaczęło się ruszać, szamotać... i cała trójka czym prędzej wynurzyła się z wody. - A to co?! - wrzasnął wódz. - Czemu przerwaliście poszukiwania? Wszyscy trzej naraz otworzyli usta. - Ojej! - jęknęli chórem. Teraz można było już zobaczyć, co ich tak wystraszyło. W trzy bardzo szczególne miejsca z tyłu goblinów wbite były ostre ząbki piranii. Po chwili rybki odczepiły się i z pluskiem wskoczyły z powrotem do jeziora. Marrow osiągnął swój cel. - To, co jest w wodzie, jest nie do zdobycia... - zachichotał. - No? Co to się stało! Podgryzły was co nieco, oj, biedne moczymordy - naigrawał się Brick, lecz niestety, gobliny go nie rozumiały. Tylko Marrow po długoletnim pobycie w Królestwie Mroku rozumiał trochę języki zwierząt. W Hipnotykwie bowiem wszelkie stworzenia porozumiewały się bez problemu, tak więc jej mieszkańcy musieli z grubsza pojmować, o co komu w Xanth chodzi. Wódz zamyślił się. - Nie zdąży ich wszystkich wyrzucić! - powiedział. - Wdra-pcie się tam i zagarnijcie klejnoty! Gobliny ponownie ruszyły do ataku. Marrow najpierw wyrzucił wielką, szarą perłę, później topaz, a następnie całą garść kamieni, i sięgnął po nowe. Ale gobliny nie dawały za wygraną. Brakowało mu palca u lewej dłoni, więc nie był tak sprawny, jak by należało. Mógł jednak nią dalej wygrzebywać cenne rubiny, szmaragdy i... Znad krawędzi gniazda wyjrzała głowa goblina. Kościej rzucił się na niego i brutalnie zepchnął w dół. Drabina runęła. Gobliny wrzasnęły. Szkielet wrzucał do wody kolejne precjoza. Wiedział jednak, że jest ich o wiele za dużo, by się ich pozbyć w tak krótkim czasie. - Zaraz mnie dopadną i zgarną większą część skarbu! - mruknął i zawołał: - Nietoperzyki! Chodźcie tu, bierzcie te skarby i noście je do jeziora. Ryby mogą ich lepiej przypilnować. Szybko! Spieszcie się, bo inaczej wpadną w łapy goblinów! - Do roboty! - rozkazał Brick. Cała chmara nietoperzy obstąpiła gniazdo. Każdy łapał pazurkami tyle kamieni, ile tylko mógł udźwignąć, i frunął w kierunku wody. Stojące na drabinach gobliny wpadły w szał. Próbowały pochwycić lecące gacki, lecz zamiast drogocennych klejnotów otrzymywały oblepiające im twarze łajno. Marrow też nie odpoczywał. Skarb znikał w mgnieniu oka. Nagle... Kościej ujrzał to, czego właśnie tu szukał, i znieruchomiał. Na dnie gniazda, tuż obok siebie leżały dwa ognistowodne opale. - Czyżbym je też miał wyrzucić? Chyba nie... Rozmyślania przerwał mu goblin. Któryś ze złośliwych potworków wreszcie go dopadł i przewrócił na plecy. Teraz Marrow nie mógł się ruszać, a więc połknął kamienie. Było to jedyne rozwiązanie, jakie mu w tym momencie przyszło na myśl. Klejnoty tłukły się i łomotały w jego czaszce, ale gobliny nie mogły się do nich dobrać. - Kopnij w ten szkielet! - darł się wódz. - Przypal żagwią gacki! Zdobędziemy chociaż resztkę kamieni! Goblin rzucił się na kościeja i chcąc wyrzucić go z gniazda, dał mu porządnego kopniaka w kość biodrową. - Auuu! - zawył, skacząc w koło. - Złamałem nogę! Marrow, lecąc w dół, rozpadł się na części. Jaki kształt mam przybrać, gdy wyląduję? - pomyślał. Nie będę się mógł znów wdrapać do gniazda, a poza tym prawie nic już w nim nie zostało. Po najcenniejsze kamienie gobliny będą musiały zejść na dno jeziora... Jestem pewny, że to zrobią. Mogą też podkopać się od dołu i wypuścić wodę. A więc... Błyskawicznie podjął decyzję i ułożył się w sztywną, kościstą kratę, z czaszką pośrodku, ze stopami i rękami w narożnikach. Odbił się od dna jaskini i stuknął w twarde głowy paru goblinów. Ale ani jemu, ani im prawie nic się nie stało. Kości trafiły na kości. - Nietoperze! - krzyknął. - Zawleczcie mnie do wody! - Po co? - zapytał Brick. - Zakratuję sobą zejście na dno - odpowiedział. - Ryby będą mogły przeze mnie swobodnie przepływać, ale gobłiny nie. Są za duże. - Aaa... załapałem - mruknął Brick. Na jego rozkaz zleciały się od razu setki nietoperzy. Sfrunęły w dół i pochwyciły kratę. Uniosły ją, zataszczyły nad jezioro i spuściły w ciemną toń. - Zróbcie sobie przerwę! - wrzasnął Marrow, nim pogrążył się w mrocznych odmętach. - Odpocznijcie, bo... bul, bul, bul... Nie zdążył dokończyć. Plusnęło, chlapnęło i czaszka kościeja znalazła się pod wodą. Cudowna magia sprawiała, że mówił, ale wszystko miało swoje granice... Dno jeziora wyglądało tak samo jak sklepienie groty. Pod taflą wody sterczały postrzępione niczym zęby stalagmity, a skały tworzyły tu i ówdzie nieckowate zagłębienia. Już wcześniej, gdy wchodzili do groty, Marrow chwytał się stalagmitów i podciągał w górę. Teraz zrobił to samo. Łapał się za kamienne sople i wolno przesuwał się tam, dokąd chciał dotrzeć. - Większość kamieni powinna była wylądować w największym zagłębieniu - dedukował. - Taak... już je widzę. Wiercił się, kręcił i sadowił, dopóki nie wsunął się między stalagmity i dokładnie ich nie przykrył. - Czy mogę wiedzieć, co tu robisz, nieszczęsny panie? - zagadnął go Perrin, podpłynąwszy bliżej. - Podczas nieobecności Draco gobliny napadły na gniazdo - wyjaśnił Marrow. - Zgodziłem się go pilnować, ale było ich troszkę za dużo. Nie mogłem dać sobie z nimi rady. Tak więc wrzuciłem klejnoty do wody, gdyż wy możecie ich tu pilnować. - To już zdążyłem zauważyć - odezwał się Perrin. - Ale śmieszy mnie ten twój dziwaczny kształt. Po co ta maskarada? - Przeciwko nietoperzom gobliny użyły broni. Z wami także będą walczyć. Spróbują jakoś tu się dostać. Krata powinna je zatrzymać. - Ach! Już pojmuję twe zamiary! Gdy nadejdą gobliny, mamy ciebie strzec i bronić tak długo, dopóki nie powróci nasz pan, lord Draco! - Dobrze powiedziane! - przytaknął mu Marrow. Nie upłynęło wiele czasu, gdy ponownie zobaczyli gobliny. Najpierw spuszczały na sznurkach maleńkie kosze. Myślały, że uda im się wyłowić cenne kamienie i wyciągnąć je na powierzchnię. Lecz ryby po prostu przegryzały sznurki. Następnie wysłały zwiad. Nałożyły grube, ochronne uniformy, wielkie buty, obciążyły się kamieniami i zeszły na dno. Teraz piranie, choć bardzo tego chciały, nie były w stanie dobrać im się do skóry. Gobliny skierowały się dokładnie tam, gdzie był Marrow... i przystanęły. Pod nim migotał najprawdziwszy skarb. Widziały go. A ryby jeszcze zbierały rozrzucone wkoło mniejsze klejnoty i wrzucały pod kratę. Gobliny jednak nie mogły ich dosięgnąć. Stały na kościeju, próbowały unieść go w górę, lecz wszystko na nic. W końcu wyszły na brzeg, by o tym zameldować swemu dowódcy. Tymczasem na dole... - Podobasz mi się, waszmość - szepnął Perrin. - Chciałbym wierzyć, że sprostam zadaniu - odrzekł kościej. - Gobliny są zdecydowane na wszystko. To wredne kreatury. - Taak... zdecydowane na wszystko... - smutno przytaknęła ryba. Niestety, mieli rację. Wkrótce znów nadeszły gobliny. Przyniosły ze sobą cztery liny i haki. Umocowały je i zaczepiły o kości. Piranie nie dały rady przegryźć haków. Były za twarde. Gobliny zaczęły ciągnąć. Marrow mocno chwycił się stalagmitów, lecz przeciwnik był silniejszy. Krata poddała się. Gobliny oderwały go, podniosły do góry i wyciągały na brzeg. Zobaczył, że przerobiły procę na blok. - No, weźcie kosze i idźcie po klejnoty! Naaaaprzóóód! - rozkazał wódz. - I pamiętajcie! Dzień niedługo się skończy! - Czyżby już był dzień? - dumał kościej. - To by znaczyło, że gobliny były tu przez całą noc. Jeśli udałoby się nam je tu przetrzymać do wieczora, nadleciałby smok. Muszę spróbować! Ale teraz był tylko bezużyteczną kratą leżącą na suchej ziemi. Sam nie mógł się w nic zmienić. Ktoś musiał go kopnąć. - Jaki kształt powinienem przybrać? No i jak to zrobić? - mruknął sam do siebie. Tymczasem gobliny wcale nie zwracały na niego uwagi. Były zajęte swoimi sprawami. Znosiły resztę pozostałych w gnieździe kamieni i wkładały je do kotła stojącego obok wodza. Najwidoczniej chciał on być zupełnie pewien, że żaden z nich nic sobie nie przywłaszczy. Wszystko miało być złożone razem w jednym miejscu i dopiero później podzielone. To samo dotyczyło skarbu z dna jeziora. Jednak dzięki wysiłkom Marrowa, gobliny potrzebowały na to znacznie więcej czasu niż planowały. - W każdej chwili może nadejść smok, a wtedy one uciekną z tym, co mają. Muszę jakoś zdobyć ten kociołek! - postanowił szkielet. Wymyślił już, co należałoby zrobić, ale nie wiedział jak. Potrzebował solidnego kopniaka. Najlepiej w pewne miejsce z tyłu. Właściwie teraz to można go było kopnąć byle gdzie, bo nie wiadomo było, gdzie jest przód, a gdzie tył. Widać było jedynie spód i wierzch. Nietoperze nie dadzą sobie rady, dumał. Są za małe, by tak mocno uderzyć. Cóż... przedtem kopnął mnie goblin... Może uda mi się je jakoś sprowokować... - Hej! Czerwononosy! - krzyknął do najbliższego goblina. - Jak ci idzie? - Co powiedziałeś? - odburknął goblin. - Czerwononosy - powtórzył kościej. - Masz chyba najbrzydszy, najkoszmarniejszy, najstraszliwszy pysk w okolicy! Co ty na to? - Hej, Swędzimordo - mruknął goblin do jakiegoś kumpla. - Czaszka twierdzi, że mam najbrzydszy pysk w okolicy! - Kłamie! - odrzekł Swędzimorda. - To JA jestem najobrzydliwszy! Ooo! Lubią, jak się im wymyśla! No i co teraz? Ale jeśli nie uda się ich zdenerwować, to może chociaż uda się w nich wzbudzić trochę zazdrości... Zwrócił się więc do Swędzimordy: - Nie masz się co nawet do niego przyrównywać. Przy nim jesteś niemal śliczniutki! - Śliczniutki?! Powtórz to jeszcze raz! Ja śliczniutki! - wrzasnął Swędzimorda. - Ty pusta pało pełna starych chrząstek, kto cię upoważnił do wydawania takich sądów? Popatrz na swoją łysą mordę... gdyby nie ona, w ogóle nie wiedziałbyś, co to brzydota. - Nie mam jak na siebie spojrzeć. Gdyby ktoś dał mi kopa, to pewnie bym się dowiedział. Ale taki piękniś jak ty nie potrafi nawet kopać... - Nie potrafi nawet kopać! Nie potrafi nawet kopać! Czekaj no! Zaraz ci pokażę! Swędzimorda dał mu porządnego kopniaka w goleń. Marrow osiągnął swój cel. Uradowany wyleciał w górę. - Jesteś piękny! - krzyknął w uniesieniu i wylądował, przybierając zupełnie inny kształt. Teraz był koszem, misternie uplecionym z najprzeróżniejszych kości i chrząstek. Z dużych ułożyły się krawędź i dno, mniejsze wypełniły miejsca między nimi. Z jednej strony sterczała czaszka, ręce zaś prawie dwukrotnie otaczały brzeg. Ponadto, dzięki swej magii, był wodoszczelny. - Nietoperze! - zawołał kościej. - Zanieście mnie do wody i wsadźcie tu parę ryb. Dacie sobie radę? - Jasne! - pisnął Brick. - Możemy podnosić, co chcemy, musimy się tylko dobrze tego złapać. Gacki obsiadły kosz i zataszczyły go nad jezioro. - Ryby! - przypomniał im Marrow, gdy zaczął napełniać się wodą. - Chodźcie tutaj! A wy, nietoperze, przypadkiem nie odlatujcie... Perrin i jego towarzysze wpłynęli do kosza. Następnie gacki z całą zawartością wyciągnęły Marrowa na brzeg i uniosły w powietrze. Szkieletem trzęsło na prawo i lewo, woda się przelewała, ale lecieli! - Muszą mieć w sobie nieco magii lekkości podobnie jak Chex. Pełen kosz wody z pewnością waży więcej niż są w stanie udźwignąć - zauważył i rozkazał: - Zanieście mnie tam, gdzie stoi kociołek! Wrzućcie do niego ryby! Nietoperze zrobiły dokładnie tak, jak im kazano. Podleciały z koszem nad kociołek, po czym go przechyliły. - A co to? - wrzasnął wódz goblinów. Zerknął w górę i natychmiast rozpoznał odmienionego Marrowa. - To znowu ty? Wyciągnął rękę, by go pochwycić. - A masz, nędzniku! - syknął Perrin, wbijając mu zęby w palce dłoni. Goblin podskoczył tak gwałtownie, że wpadł do kotła. Nietoperze ponownie przechyliły kosz i wylały na niego wodę z rybami. Perrin i jego drużyna urządzili sobie ucztę! - Aaaa! - wył goblin. - Wydostańcie mnie stąd. Towarzysze pospieszyli mu na ratunek, lecz gdy tylko chcieli wyciągnąć go z wody, piranie wbijały im w przykurczone palce ostre ząbki. - Chyba nie da się mu pomóc - jęknęli. - Przewróćcie kocioł - komenderował wódz. - Wylejcie wodę. Najwyraźniej był dużo mądrzejszy od innych i dobrze wiedział, że ryby nie mogą żyć bez wody. Usłużni poddani rzucili się na kociołek i wywrócili go do góry dnem. Goblin, woda, ryby i drogocenne klejnoty niczym jakaś gęsta zupa wylały się na ziemię. Woda spływała do jeziora, zabierając ze sobą większość kamieni. Ryby dalej gryzły wszystko co żywe, a goblin nadal tkwił w tej dziwnej bryi. W końcu piranie spłynęły do jeziora, i z radością przyłączyły się do swoich. Goblinom udało się przytrzymać wodza i odciągnąć go na bok. Reszta drapieżnych piranii odczepiła się od jego ramion, nosa i pewnej tylnej części ciała i wskoczyła do wody. W ten oto sposób prawie cały skarb spoczywał znów na dnie ogromnego jeziora. Ryby zaś ponownie zbierały drogocenne kamienie jeden po drugim i znosiły je w najgłębsze i najbardziej niedostępne zakamarki. - Nietoperze! - krzyknął Marrow. - Podnieście kociołek i wrzućcie go do wody! - Nie! Nie pozwolić im na to! - jęknął wódz goblinów. Lecz sprytne gacki już obsiadły kociołek, porwały go i zaniosły do .jeziora. Napełnił się wodą i po chwili zatonął. A tam już zajęły się nim ryby. - Dostanie ci się za to! - odgrażał się wódz. - Musimy się ciebie pozbyć, inaczej nic tu nie wskóramy! - Nietoperze! Chwyćcie mnie i zanieście gdzieś, gdzie ich nie ma! - poprosił Marrow. Ale gobliny już dostały go w swe łapy. Inne odpędzały gacki. Marrow został pojmany. - Rozłożyć go na części! - rozkazał wódz. Niedobrze! - pomyślał kościej. Gdyby dały mi kopniaka, poleciałbym w górę i spadł w innej formie. A tak będę unieruchomiony, dopóki ktoś mnie na powrót nie złoży... Z początku trzymał się mocno, lecz gobliny przyniosły drągi. Wsunęły je między kości. Był twardy, ale do pewnych granic. W końcu nie wytrzymał. Najpierw odłączyły mu czaszkę, a potem rozebrały go na kawałki. Wódz podniósł czaszkę do góry. - I co ty na to, łysa pało? - zapytał. - Nic! I tak nie dobrałeś się do moich drogocennych kamieni, wielkonosy! - dzielnie odciął się Marrow. Nos goblina, tam gdzie ugryzła go ryba, był rzeczywiście opuchnięty i wielki. Wódz potrząsnął czaszką. - Ale weźmiemy je teraz! Damy sobie radę! Bez twojej pomocy ani ryby, ani te parszywe gacki nie zdołają nas powstrzymać. - Znowu potrząsnął czaszką. - Ooo! A co tu tak grzechocze? Marrow dobrze pamiętał, że włożył tam dwa ognistowodne opale. - Mój mózg, idioto! - odpowiedział. - A ja przypuszczam, że ukryłeś tam jakieś drogie kamienie. Cóż, trzeba by je wyciągnąć! Zabierzemy czaszkę do domu i tam ją rozłupiemy - powiedział i zwrócił się do swych kamratów: - Weźcie ją, pozbierajcie kości, włóżcie do kilku worków i zanieście do Głównej Kwatery. Pilnujcie, żeby się nie stykały. A potem wracać mi tu natychmiast! Marrow doszedł do wniosku, że to już koniec. - Taak... rozszyfrowały mnie. Teraz mnie zniszczą i ukradną opale. Ale do tego czasu słońce pochyli się ku zachodowi. Lada chwila nadejdzie Draco. Skarb będzie uratowany, bo tak szybko nie wyciągną go z dna jeziora. Ryby go dobrze schowały. Zrobiłem, co mogłem - westchnął i poczuł, że jest z siebie zadowolony, choć jego czaszkę właśnie niesiono w dół, do samego serca Królestwa Goblinów. Rozdział 10 NADA Wczesnym rankiem Dolph i Draco powrócili na Górę Zjetmus. - Trzymaj się! - mruknął smok, wpadając w wąskie wejście. Dolph już je znał. Mocno uczepił się smoczej skóry. Po chwili znaleźli się pod wodą. Te ryby są jakoś dziwnie poruszone, pomyślał. Będąc ważką nie rozumiał rybiej mowy, Draco natomiast od razu pojął, o co chodzi. Zaczął płynąć szybciej. Wreszcie wypadł na brzeg. Nietoperze niespokojnie kręciły się w powietrzu. Teraz i Dolph zrozumiał, co się stało. - Gobliny! - krzyczały chórem gacki. - Napad! - Nic dziwnego, że Draco przyspieszył - stwierdził Książę. Obecność goblinów nigdy nie wróży nic dobrego. Wylądowali w gnieździe. Dolph zmienił się w chłopca i wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Legowisko smoka było w opłakanym stanie. Piękny, ułożony z kamieni brzeg był tu i ówdzie rozwalony. Klejnoty zniknęły. Marrowa też nie było. - No, ładnie dały popalić! - mruknął i przeobraził się w nietoperza, by wybadać, co się właściwie wydarzyło. Gacki przekrzykiwały się nawzajem. Strzępy ich relacji powoli układały się w klarowną całość. - Aha! Gobliny włamały się tuż po naszym odlocie - mówił do siebie Książę. - Najwyraźniej ktoś im doniósł, że smok wyrusza w podróż. Marrow robił, co mógł. Dzielnie bronił gniazda. Wpadał na coraz to nowe pomysły i tak dowodził piraniami i nietoperzami, by nie dały się pokonać, a nawet odniosły zwycięstwo. Większość drogocennych precjozów wrzucił do wody. Pomagał też i tam ich strzec. Tak więc gobliny nie były w stanie ich wydobyć. Dał wiele dowodów bohaterstwa... Wylał cały kosz drapieżnych ryb na wielki pojemnik zagrabionych klejnotów i w ten sposób je uratował. Ale w końcu gobliny dopadły i jego. Rozłożyły go na części i wyniosły z groty. A potem jeszcze nurkowały przez parę godzin. Ryby jednak dobrze ukryły skarb i nieustannie odpędzały złodziejaszków, tak więc ich poszukiwania nie przyniosły pożądanego rezultatu. Przed powrotem smoka udało im się jedynie wyciągnąć z wody parę mniejszych pereł i szmaragdów. Większość spoczywa bezpiecznie na dnie, a piranie w każdej chwili mogą je przynieść Draco. Czekają jedynie na jego rozkaz. - Twój przyjaciel to prawdziwy bohater - powiedział smok, zwróciwszy się do Dolpha. - Uratował mój skarb. Gdyby gobliny wyniosły z groty tylko kamienie, może bym im darował i ich nie gonił. Ale ponieważ zabrały stąd i jego, muszę zrobić z nimi porządek. Zaś w dowód wdzięczności ofiaruję mu drugi ognistowodny opal. Zaraz rozkażę rybom, by oba je tu przyniosły. Wzniósł się ponad wodę, zanurzył łeb i wydał odpowiednie rozporządzenia. Lecz zaraz powrócił do gniazda. Był zupełnie zdezorientowany. - Perrin twierdzi, że te dwa opale nie zostały wrzucone do jeziora. - Opale? - pisnął Brick. - Szkielet wsadził je sobie do głowy! - Do głowy? - powtórzył zdziwiony Draco. - On ma pusto w głowie - wyjaśnił Dolph w języku nietoperzy. - Nie rozumiem jednak, dlaczego tak zrobił. - Obstąpiły go - odrzekł Brick. - Złapały. Uwięziły. Po prostu został pojmany. Nie mógł ich wyrzucić, to je połknął. - Ale przecież potem wszedł do wody - spierał się Dolph. - Czemu wtedy ich stamtąd nie wyjął? - Nie mógł - odpowiedział nietoperz. - Najpierw ułożył się w kratę, później w kosz, a potem gobliny rozebrały go na części. Przebąkiwały, że zmiażdżą mu czaszkę, by się do nich dostać. - Muszę go ratować! - krzyknął Dolph. - Widzę, że naprawdę dzielnie walczył! - ryknął smok. - Ale nie mogę wchodzić do jam goblinów! Nie mieszczę się w nich. Są zbyt małe. Obawiam się, że go już nigdy nie zobaczymy, no i nie ujrzymy już także opali. Może zamiast nich mógłbym ci podarować jakieś inne kamienie? - Przecież ja mogę tam wejść! - zawołał Książę. - Mogę przybrać postać goblina i pójść tam, dokąd one poszły. Muszę go uratować! - To niezbyt rozsądny pomysł - ostrzegł go Draco. - Od razu zauważą, że jesteś obcy i ciebie także szybko wezmą do niewoli. Twoim rodzicom to się nie spodoba! - Muszę, muszę to zrobić! - powtarzał Dolph jak uparty dzieciak. Smok wypuścił obłoczek dymu. - A więc ja muszę zapewnić ci opiekę kogoś z dorosłych. Zakładam, że od czasu, jak zawarliśmy rozejm, przejąłem nad tobą pieczę. Przedstawię ci plemię Naga. - Naga? Kto to taki? - Naga są skrzyżowane z ludźmi i mogą spokojnie poruszać się po terytorium goblinów. To jedyne stworzenia, których te dranie się boja, bo Naga je pożerają. Jedyny kłopot w tym, że obcym nie pomagają za darmo. Ich pomoc ma swoją cenę. - Ale ja... ja niczego nie mam. - No to prawdopodobnie każą ci ją u siebie odpracować, a to wcale nie jest takie proste. Naprawdę, Książę, daj sobie spokój! Dobrze ci radzę! Zostaw ten szkielet i wracaj do domu. Mogę cię tam zawieźć, jeśli oczywiście... - Nie! Jeżeli tylko Naga pomogą mi uratować Marrowa, uczynię wszystko, o co mnie poproszą! Draco wydawał z siebie pomruki niezadowolenia, dokładnie takie, jakie Dolphowi zdarzało się słyszeć z ust innych dorosłych. No, może tylko nieco gorętsze... - W takim razie przedstawię cię Królowi Nababowi*.[* Nabab (ang.) - bogacz, krezus, magnat.] Ale zaznaczam, że robię to wbrew sobie. Zmień się w coś i mocno się mnie trzymaj. Musimy polecieć do sąsiedniej jaskini. Dolph przeobraził się w smoczą muchę i złapał się smoka. Draco dał nura do wody, przepłynął przez dolny korytarz, przeczołgał się przez wąskie wejście i wyfrunął z groty. Przeleciał krótki odcinek drogi i zniknął w innej mrocznej czeluści tej samej góry. Wszedł do jaskini. Z ciemności wyłoniła się jakaś męska głowa. - Co cię tu sprowadza, Draco? - niepewnie spytał mężczyzna. - Przecież nie pogwałciliśmy naszej umowy. - Zmień się w chłopca - mruknął Draco do Dolpha. - Nie znam dobrze ich języka, ale ty się z nimi powinieneś dogadać. Powiedz, że przyprowadziłem cię tutaj, bo chciałeś widzieć się z Królem Nababem. Dolph natychmiast zrobił, co mu kazano. - Jestem Książę Dolph - powiedział. - Przyszedłem tu, by zobaczyć się z Królem Nababem. - Jesteś człowiekiem! - wykrzyknął zdziwiony strażnik. - Czego od nas chcesz? - Draco twierdzi, że tylko wy możecie mi pomóc uratować mego przyjaciela. Wiem, że będę musiał wam za to zapłacić. - Czy to ma coś wspólnego z goblinami? - Tak. One go porwały. - Chwileczkę. Mężczyzna obrócił się i odszedł, a właściwie odpełzł. Dolph wytrzeszczył oczy. Naga miał ciało węża. - To wąż z ludzką głową! - zawołał. Po chwili pojawił się jakiś inny Naga. Na głowie miał koronę. - Nie zapomnij o protokole powitania - cicho mruknął Draco. - To jest Król! Dolph pokłonił się nisko i rzekł: - Dziękuję ci, panie, że zgodziłeś się udzielić mi audiencji. Jestem Książę Dolph z Zamku Roogna. Król przyjrzał mu się uważnie. - Przebyłeś daleką drogę, Książę, a wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardzo młody. - Tak. Mam dziewięć lat. Powinienem podróżować z kimś dorosłym. Lecz gobliny uprowadziły mego towarzysza Wyprawy, kościeja Marrowa. Tak więc Draco przywiódł mnie przed twoje oblicze, panie. Czy pomożesz mi go uratować? Król spojrzał na Dolpha spod oka. - Czy ten kościej Marrow jest cośkolwiek wart? Draco ryknął twierdząco. - A ten człowieczek? Rozległ się następny pomruk. Teraz Król zwrócił się do Dolpha. - Czy to prawda, że jesteś przemieńcem, Książę? - Tak, Wasza Wysokość. - Czy możesz przybrać nasze kształty? W odpowiedzi Dolph przeobraził się w Naga. Jedynie jego głowa pozostała nie zmieniona. - Z całym oddziałem goblinów nie pójdzie nam tak łatwo - odezwał się Król. - Możemy ponieść straty. Co proponujesz w zamian? W jaki sposób nam to wynagrodzisz? Dolph chciał rozłożyć ręce, ale ich nie miał. - Draco mówił, że mógłbym to jakoś odpracować - odpowiedział. Król zamyślił się. - Jesteś potomkiem Maga Transformacji? Króla Trenta? - Jestem jego wnukiem, Wasza Wysokość. Król pokiwał głową. - No to połączymy nasze rody. Poślubisz mą córkę. - Ojej! Ja przecież mam tylko dziewięć lat! - To prawda. - Król na chwilę zamilkł. - A więc zaręczysz się z nią i poślubisz ją, jak dorośniesz. Ona też jest jeszcze bardzo młoda. Dolph zawahał się. Wiedział, że jego matka będzie z tego iście królewsko niezadowolona. - Czy w zamian za twoją pomoc nie mógłbym uczynić czegoś innego? - zapytał. - Nie. Muszę za wszelką cenę uwolnić Marrowa, pomyślał i z ciężkim sercem szepnął: - No cóż, dobrze... zgadzam się. - Wspaniale! Zaraz zawołam moje dziecię. Nabab zagwizdał. Przybyła Naga - dziewczynka. Miała szaro-brązowe warkocze, brązowoszare oczy i całkiem słodką buźkę. z dołeczkami na policzkach otoczonymi siateczką drobnych zmarszczek, świadczących o tym, że się często śmiała. - Poznajcie się. Oto Nada. Nado, oto twój narzeczony, Książę Dolph, rodzaju ludzkiego. - Witaj, Książę - nieśmiało bąknęła Nada. - Witaj, Księżniczko - równie nieśmiało szepnął Dolph. - Przypieczętujcie te zaręczyny pocałunkiem - rozkazał Król. Nada podpełzła bliżej, zbliżyła się do Księcia i uniosła głowę. Spróbowała go pocałować, lecz nic z tego nie wyszło. Z przejęcia zderzyli się jedynie nosami. - Och! Na myszy! - wyrwało się jej. - Przechyl głowę, głupia! - syknął Król. - Nigdy w życiu nie całowałaś się z chłopcem? - Nigdy - odpowiedziała z niewinną minką. Posłusznie pochyliła głowę. Spróbowała jeszcze raz. Tym razem poszło jej gładko. Usta Nady dotknęły ust Dolpha, lecz ów nieporadny całus w niczym nie przypominał prawdziwych pocałunków. Zarówno boginka Vida jak i syrena Mela robiły to o wiele, wiele lepiej. Mimo to Księcia ogarnęło dziwne i miłe uczucie. Stwierdził, że Nada mu się podoba i... też ją pocałował. Odskoczyła na bok. - Przypieczętowane - rzekł Król. - Możesz odejść, Draco Zabierzemy go stąd. Draco cicho wycofał się z jaskini i odleciał do swojej nory. Dolph został z Naga. Król westchnął. - No to do rzeczy - powiedział. - Nie możemy dłużej zwlekać. Gobliny pewnie nadal maszerują. Nie stać nas na utratę całego dnia. Dolph miał nadzieję, że ta Wyprawa powiedzie się. Nie znał Naga. Zastanawiał się, czy są równie honorowi jak Marrow i Draco. - Tatuś wszystko załatwi. Cokolwiek by to było - zapewniła go Nada. - Nigdy jeszcze nie byłam narzeczoną ludzkiego Księcia. Czyż nie jest to podniecające? - A byłaś zaręczona z innymi? - zapytał Dolph nieco zbity z tropu. - Nieee, właściwie nie - bąknęła, lekko się czerwieniąc. - Ale byłam pewna, że jak tylko tatuś znajdzie dla mnie odpowiedniego partnera, to mnie z nim zaręczy. Przywiązuje do tego ogromną wagę. Nie mamy w sobie za wiele ludzkiej krwi, a potrzebujemy jej. Dlatego już dawno podejrzewałam, że moim narzeczonym nie zostanie wąż, a człowiek. To brzmi dość wiarygodnie, pomyślał Dolph. Przecież Naga to daleka krzyżówka człowieka i węża. W jaskini pojawiło się wiele innych Naga. Król na prawo i lewo wydawał rozkazy. Po chwili wrócił do Dolpha. - Zebraliśmy siły i ustaliliśmy trasę - oświadczył. - Możemy zaskoczyć gobliny, zanim dojdą do swojej twierdzy, ale trzeba się pospieszyć. Byłoby lepiej, gdybyśmy cię tu zostawili, lecz obawiam się, że będziesz nam potrzebny, po to, by zapewnić swego przyjaciela, że walczymy w słusznej sprawie. Pójdziesz z Nadą. Ona cię poprowadzi. Zna naszą taktykę. - Tak jest, Wasza Wysokość! - przytaknął Dolph i westchnął: - Dorośli są zawsze tacy apodyktyczni... - Naprzód! - rozkazał Król. Naga natychmiast popełzły do przodu. Ich ciała szybko sunęły wzdłuż groty. - Ruszajmy za nimi - powiedziała Nada, szykując się do drogi. Dolph podążył za nią, lecz od razu zaplątał się w swe własne zwoje. Nigdy przedtem nie był Naga. Nie miał doświadczenia. Jego ludzka głowa chciała dotrzymywać Nadze kroku, ale jego wężowate ciało nie potrafiło pełznąć. Mimo że w swojej obecnej postaci doskonale widział w ciemnościach, nie mógł poruszać się w sposób, do jakiego nie był przyzwyczajony. - Och, to nic... - pocieszała go Nada. - Jesteś człowiekiem. Nie wiesz, jak to się robi. - Masz rację - przytaknął jej Dolph. - Gdybym był prawdziwym wężem, to pewnie nie miałbym z tym większych trudności. Mózg węża sprostałby temu zadaniu. Zmieniłem się w Naga, by potwierdzić, że mówię prawdę. Ale jeszcze nie przywykłem do moich nowych kształtów i nie opanowałem tej sztuki. - Wiem. Mnie samej wydawało się, że przez wieki będę uczyć się chodzić. Ciągle się przewracałam. - To ty też możesz się zmieniać? - ze zdziwieniem zapytał Dolph. - Oczywiście. W człowieka i w węża. Wszyscy to potrafimy. Taka już nasza natura. Ale najbardziej lubię być tym, kim jestem. A ty? - Też. Ale ja jestem chłopcem. - Cóż, nic nie można na to poradzić - szepnęła ciepło. - Ale przynajmniej wiesz, jak przeistoczyć się w coś lepszego. Popatrz na mnie. Pokażę ci, jak masz się poruszać. Dolph doszedł do wniosku, że zmiana formy wiąże się z pochodzeniem. Syreny miały rybich i ludzkich przodków, tak wiec mogły być i kobietami, i rybami. Podobnie Naga, mogły przybierać kształty węży i ludzi, wcale nie będąc magami. Ich magiczne umiejętności były nadzwyczaj ograniczone. On natomiast mógł zmieniać się, w co tylko chciał, niezależnie od tego, kim byli jego przodkowie. Po prostu miał talent! Nada sunęła w poprzek jaskini. Jej wężowate ciało wykonywało piękne, zgrane, esowate ruchy. - Opierasz się o podłoże i przesuwasz - wyjaśniała. Wygiął się. Spróbował naśladować jej ruchy, ale poszło mu to niezdarnie. Jego ludzki umysł opanowywał tę sztukę powoli. Nagle w grocie znowu pojawił się Król. - Coś was zatrzymało? - zapytał. - Mam pewne kłopoty z poruszaniem się, Wasza Wysokość - odrzekł zawstydzony Dolph. - To moja wina, tatusiu - z miejsca wtrąciła się Nada. - Nie przypuszczałam... - To zaręczyny, a nie ślub! - syknął Król. - Jeszcze nie czas na amory! Poczekajcie, aż będziecie dorośli. A teraz podążajcie za mną. Nie możemy opóźniać podróży. Dolph i Nada znacząco spojrzeli na siebie i dziewczyna znowu się zaczerwieniła. - Rodzice to rodzice! Wszędzie są tacy sami! W całym Xanth, a pewnie też i w Mundanii! - westchnęli i ruszyli za Nababem. Dolph wciąż nie mógł nadążyć. - Przybliż się! - zawołała Nada. - Ustaw się koło mnie i rób dokładnie to samo, co ja. Zaraz złapiesz rytm! To wcale nie jest aż takie trudne! Dolph przysunął się do dziewczyny. Teraz ich wężowate ciała stykały się ze sobą. On był po lewej stronie, ona po prawej. Przechyliła głowę w prawo, uczynił to samo, cały czas jej dotykając. Przesunęła część tułowia w lewo, i on przesunął część tułowia lewo. Razem sunęli do przodu z zadziwiającą łatwością. Po chwili przechyliła głowę w lewo, a tułów w prawo. Dolph powtórzył obydwa ruchy. Znów posunęli się troszkę dalej. - To jest jak jakaś magia! - zawołał. - Wystarczy, że złapię właściwy rytm i już śmigam do przodu! Wkrótce szło mu to całkiem gładko. Zgrabnie pełzli razem, nadrabiając stracony czas. Król odwrócił się. Potrząsnął głową. - Czego wam się zachciewa - mruknął. - Do czego to dochodzi! Na te igraszki dorosłych jeszcze macie czas! Ach ci młodzi, ci młodzi... do czego to wszystko nas doprowadzi? - Igraszki dorosłych? - powtórzył zakłopotany Dolph. Nada zaczerwieniła się po raz trzeci. Tym razem nieco mocniej. - No, chodzi o powiadamianie bociana... - Wiesz, jak TO się robi? - spytał. Nagle zaczęła go ta rozmowa interesować. - Nie! Myślałam, że TY wiesz! - Ja? Nie. Nikt nie chciał mi tego powiedzieć. - Mnie także. Obiecaj mi, że jeśli tylko czegoś się dowiesz, zaraz mi o tym opowiesz. - Obiecuję. - Dolph chciał wzruszyć ramionami, lecz w jego obecnej postaci wcale mu to nie wyszło, bo ich po prostu nie miał. - Ale jak ty się dowiesz, to też mi powiesz? - zapytał. - Może - odpowiedziała ze słodką, figlarną minką. Odwróciła twarz, przytuliła się mocniej i pocałowała go. Nos już jej wcale w tym nie przeszkadzał. - To bardzo przyjemne - szepnęła. Lecz właśnie w tym momencie Król znowu odwrócił się. - No, tego już za wiele! - krzyknął rozwścieczony. - Przynajmniej nie róbcie tego, zanim nie uwolnimy kościeja! Szybko odsunęli się od siebie. - Boi się, że sami do tego dojdziemy - mruknął Dolph. - Pewnego dnia, w jakiś sposób odkryjemy tę tajemnicę - przytaknęła. - A wtedy strzeżcie się dorośli! Powiemy o tym wszystkim dzieciom! To wasze całe tajne KSD na nic się już nikomu nie przyda! Książę był dokładnie tego samego zdania. Dzięki radom Nady poruszał się już całkiem dobrze i mógł sunąć sam. Rozdzielili się i osobno podążali za Królem. Szlak kończył się nad rozlewiskiem. - Ruszymy korytem podziemnej rzeki i przetniemy im drogę. Gobliny nie lubią wody, więc będą kluczyć. Wstrzymajcie oddech i płyńcie. Co jakiś czas natraficie na banie powietrza. W nich będziecie mogli zaczerpnąć tchu - oświadczył Król i dał nura. - Oj... - jęknął Dolph, zerknąwszy w ciemne odmęty. - Pływanie jest tak samo proste jak pełzanie - zapewniła go Nada. - Rób te same ruchy, a posuniesz się do przodu. Płyń pierwszy. Gdybyś zabłądził, wskażę ci właściwy kierunek, w ten sposób nie utoniesz. Jej propozycja wcale nie dodała mu odwagi. Mógłbym zmienić się w rybę i byłoby po kłopocie. Z drugiej strony tak bardzo chce być tym co Nada... sam nie wiem, dlaczego, pomyślał. Zaczerpnął powietrza, ześliznął się z brzegu... i zdziwił się. Wszystko wychodziło mu jak trzeba. Wykonywał esowate ruchy i sunął w przód. Dotarł do bani powietrza szybciej niżby się tego spodziewał. Po chwili obok niego zjawiła się Nada. - Prawda, że to fajne? Bąbel do oddychania miał małą pojemność. Ledwie się w nim mieścili. Znów byli tuż obok siebie. - Czy mnie znów pocałujesz? - zagadnął ją Dolph. Już w nic nie chciał się zmieniać. - A powinnam? - szepnęła zdziwiona. - Zrobiłaś to już dwa razy, gdy przytulaliśmy się. - A nie wydaje ci się, że teraz twoja kolej? Nie pomyślał o tym. Pocałował ją, upewniwszy się najpierw, że nos jest w odpowiednim miejscu. Tym razem zrobił to o wiele lepiej. Tuż obok jak spod ziemi wyrosła królewska głowa. - A tym razem co was zatrzymało? - spytał. - Och! - chrząknął i zniknął. Nada roześmiała się. - Tatuś chyba zaczyna żałować, że nas zaręczył. Gdybyśmy nie byli parą narzeczonych, mógłby nam tego zabronić. A tak nie może. Takie nasze prawo... Dolph musiał przyznać, że narzeczeństwo przynosi także pewne korzyści. Nigdy nie przywiązywał wagi do jakichś tam sentymentalnych bzdur, ale teraz coś się odmieniło, czuł się jakoś inaczej. Spodobało mu się to. Jego uwielbienie dla Nady rosło z każdym kolejnym pocałunkiem. - Mniejsza o to. Lepiej już chodźmy, inaczej zostaniemy całkiem w tyle - powiedział. - Musimy przecież uratować mojego przyjaciela Marrowa. - Masz rację - przytaknęła. Nigdy mu się nie sprzeciwiała. To też mu się w niej podobało. Zaczerpnął powietrza i zanurkował. Teraz bez trudu płynęli wodnym korytarzem od jednej bani powietrza do drugiej, aż w końcu znaleźli się na skraju wielkiej groty, której środkiem biegła wąska ścieżka. Wraz z nimi był tam jeszcze Król i sześciu Naga. - Będą tu za dwie chwile - zakomunikował Nabab. - Wy, młodzi, nie bierzecie udziału w akcji. Nie chcemy, aby coś się wam stało. Ale kiedy już opanujemy sytuację, Książę Dolph porozmawia ze szkieletem. - Szkieletem? - powtórzyła przerażona Nada. - Marrow to fajny gość - uspokoił ją Dolph. - Niemniej jednak to ludzki szkielet. - Jeśli tak twierdzisz, to z pewnością tak jest... - odpowiedziała niepewnym głosem. - Ale chyba nie chciałabym mieć takich przyjaciół... Mało brakowało, a byłaby się z nim pokłóciła. Zgodnie z tym, co rzekł Król, za moment pojawiła się kolumna goblinów. Król, Dolph, Nada i sześciu Naga schowali się za stalagmity. Gobliny były coraz bliżej. Na początku szło trzech goblinów-strażników, za nimi podążało sześciu innych niosących wory z kośćmi. Kolumnę zamykali także trzej strażnicy. W sumie było ich dwunastu. Dwa razy tyle, ile wojowników Naga. Dolph zatrząsł się ze strachu. Wiedział, że gobliny potrafią zawzięcie walczyć. Miały duże, twarde głowy i prawie nie znały strachu. - Czyżby Król się pomylił? - mruknął sam do siebie. - Brać ich! - rozkazał Król. Naga natychmiast otoczyli kolumnę zwartym kołem. Trzech z nich zmieniło się w mężczyzn, trzech w węże. Ludzie rzucali w gobliny kamieniami, węże zaś podpełzły bliżej i zaczęły gryźć tragarzy w nogi. Lecz zaskoczone gobliny szybko przystąpiły do walki. Strażnicy byli uzbrojeni w drewniane maczugi. Rzucili się na Naga. Ci jednak odskakiwali i umykali na boki, unikając bolesnych ciosów. Każdy z ludzkich Naga złapał jednego strażnika, uniósł w górę i wrzucił do rozciągającego się niedaleko jeziora. Nagle było o trzech przeciwników mniej. W tym momencie gobliny niosące kości postawiły wory na ziemi. Otworzyły je i wyciągnęły z nich wielkie, długie piszczele. Zaczęły walić nimi w węże. Widząc to gady uniosły głowy i jak na komendę przeciągle syknęły. Z ich pysków wydobyła się mgła. Przyduszone mokrą parą gobliny zaczęły krztusić się i kaszleć. Trzy uciekły z pola walki, a pozostałe rozbiegły się po grocie. - Tu jest jakaś kobieta! - huknął ich przywódca, zauważywszy Nadę. - Brać ją! Gobliny całą gromadą podbiegły do dziewczyny. Nada zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Najwidoczniej nie potrafiła walczyć. Chciała uciekać, lecz drogę zagrodziły jej skały. Zaniepokojony Dolph natychmiast zamienił się w ogra. Jaskinia była wielka. Mógł się w niej swobodnie poruszać. Wpadł między Nadę i gobliny. Pochwycił paru w swoje wielkie, owłosione łapska. Sięgnął po następne, stojące nieco dalej i zgarnął je do środka. Zaskoczone i oniemiałe z grozy gobliny nie stawiały prawie żadnego oporu. Były pewne, że go nie pokonają. Paru ich przodków sprzeciwiło się kiedyś woli tych raptusów. Teraz krążyli jako satelity wokół księżyca lub tkwili w dziurkach od klucza, a ich głowy służyły za gałki do otwierania drzwi. Na szczęście gobliny nie zorientowały się jeszcze, że Dolph nie jest prawdziwym ogrem. Nie przyszło im nawet do głowy, że nie potrafi robić takich sztuczek. Wtem ich przywódca zawołał: - Jak on tu wszedł? Nie zmieściłby się w korytarzach. Są za wąskie! Dolph stuknął go po łbie. Goblin upadł na ziemię, cios był jednak słaby i nic mu się nie stało. Inne gobliny natychmiast zorientowały się, w czym rzecz. Uwolniły się z objęć Dolpha i uciekły. Książę zdołał pochwycić tylko jednego z nich. Wrzucił go do wody. Pozostałych złapali Naga. Ci także wylądowali w jeziorze. Nie utopili się, gdyż trochę umieli pływać. Byli jednak całkowicie bezbronni. Nie potrafili bowiem jednocześnie utrzymywać się na powierzchni i walczyć. Jeden Naga stał na brzegu i pilnował ich. - Spychaj te męty w ciemne odmęty! - wrzasnął ogr. Gobliny były wściekłe. Kąpiel zmyła z nich wszelkie namiastki ogłady. Z ich mowy ulotniły się delikatniejsze tony. Nada starała się ukryć swe zażenowanie. Słowa, które słyszała, raniły jej dziewczęce uszka. Teraz Dolph mógł rozglądnąć się za Marrowem. Przeobraził się w chłopca. - Marrow, Marrow! Gdzie twoja czaszka? - krzyknął. - Mmmm - usłyszał. Dźwięk dochodził z jednego z worów. Dolph skoczył ku niemu i wysypał kości. Czaszka wytoczyła się na ziemię. Miała zakneblowane usta. Dolph podniósł ją i zdarł z niej knebel. - Marrow, czy to naprawdę ty? - A któżby inny? - sucho spytał kościej. - Rusz się! Szybko! Złóż mnie do kupy, póki nie nadeszły pozostałe gobliny. - Pozostałe gobliny? - Z pewnością jest ich dużo więcej - wtrącił się Król. - Dlatego musimy się pospieszyć. Nie chciałbym walczyć z całą załogą twierdzy. - Po prostu wynieśmy stąd te wory kości. Złożymy je później - zaproponował Dolph. - Nie. Może jakichś brakować - sprzeciwił się szkielet. - Pójdzie ci to gładko, rób tylko to, co ci każę. Szkoda, że tym razem sam się nie mogę złożyć. Zacznij od czaszki. Potem zamocuj kręgi szyjne, a następnie kości ramion... - Czekaj! Muszę je najpierw znaleźć! - Pospieszcie się! - odezwała się czaszka. - Wskakujcie do worów. Pokażę wam, które są które! Węże natychmiast wpełzły do środka. Dolph położył czaszkę i dopasowywał właściwe kości. Dołożył parę kręgów szyjnych. Musiał tylko kłaść je na właściwym miejscu. Same łączyły się w jedną całość. Przedramię, ręce... Roboty ubywało. Szkielet rósł. Szło im to coraz sprawniej. Gdy złożyli już prawie całego kościeja okazało się jednak, że tu i ówdzie czegoś mu brakuje. Nie było żeber, części lewej nogi i palca z gwizdkiem. - Gdzieś musi być jeszcze jeden wór - powiedział Dolph. - Może gobliny go gdzieś zgubiły? - Ale w jaki sposób go odnaleźć? Jak zaczniemy go szukać, natkniemy się na resztę tej bandy - zmartwiła się Nada. Pokonała już na tyle swoją niechęć, by móc podejść do Marrowa nieco bliżej. - Poczekamy na nie tutaj - zadecydował Dolph. - To niezbyt rozsądne - odezwał się Król. - Główny oddział zapewne będzie dużo liczniejszy. - Zamienię się w wikłacza i przytrzymam ich - oświadczył chłopiec. - No... a przypuśćmy, że z ostrożności pójdą inną drogą? - wtrącił się Marrow. - Lepiej już zostanę taki, jaki jestem. Ostatecznie może mi tego i owego brakować. - Nie! Przyszedłem tu, by cię uratować. I chcę, żebyś był kompletny! Naga mogą wracać, jeśli chcą. - Nie zostawię cię - zadecydowała Nada. - Jesteś moim narzeczonym. Marrow obróeił ku niej swą czaszkę. - Cooo? W tym momencie usłyszeli tupot maszerujących wojowników. Nie było czasu na dalsze rozmowy. Dolph przybrał kształt wikłacza. Szukając pewnego oparcia, oplótł korzeniami kamienie i skały. Mackami zakrył przejście. Teraz nie mógł mówić ludzkim językiem, dlatego dowództwo przejął Marrow. - Wejdźcie na drzewo! - zawołał szkielet. - Nic wam nie zrobi. Pilnujcie, aby gobliny nie odcięły mu żadnej z setki macek. - Uważajcie! - krzyknął jakiś pływający goblin. - To bul... bul... bul... Pilnujący ich Naga właśnie wsadził mu łeb pod wodę. Na powierzchni ukazały się wściekłe, pełne złośliwych uwag bańki. Widać było, że przymusowy nurek wcale nie jest zadowolony z tego, że ktoś mu przeszkodził. Niestety, nadchodzący wojownicy usłyszeli go w porę. - Co to? - zapytał ich przywódca. Ale Dolph zdołał go już pochwycić. - Wikłacz - wyjaśnił mu Marrow. Zrobiło się zamieszanie. Gobliny rzuciły się na drzewo i zaczęły walczyć. Ale macki natychmiast pochwyciły je w swoje objęcia i wkrótce sześciu śmiałków dyndało w powietrzu. Jeden z nich trzymał brakujący wór. Dolph zabrał mu go, odwrócił do góry nogami i wysypał zawartość na ziemię. Marrow pokuśtykał do kości i sam je sobie włożył na miejsce. Po chwili był cały i zdrowy. Znalazł nawet pustą kosteczkę mogącą mu zastąpić gwizdek. - Wspaniale - rzekł z uznaniem Król Nabab. - Uratowaliśmy szkielet. A kto teraz NAS uratuje? Dolph dobrze wiedział, w czym rzecz. Tak... jeśli zamienię się w chłopca, myślał, to uwolnię gobliny, a te natychmiast ruszą do ataku. Gdyby Naga spróbowali uciekać podwodnym korytarzem, musieliby najpierw pokonać siedzącego w wodzie wroga. A jak będziemy tak po prostu stać i czekać, to dojdzie do takiej patowej sytuacji, jaką miałem z Draco. Nikt nikogo nie pokona. Nadejdą jeszcze inne gobliny, a wtedy nie będziemy mieć już żadnych szans. Jesteśmy w pułapce! - Może mógłbym w czymś pomóc? - rzekł w pewnym momencie Marrow. - Oczywiście z niewielkim udziałem Księcia Dolpha. - Dopiero co cię uratowaliśmy - zaprotestował Król Nabab. - Nie chcemy cię tu znów zostawić. - Jestem pewny, że nie będziecie musieli tego robić. Kopnij mnie! - Jeśli nalegasz... Król przybrał postać mężczyzny i kopnął kościeja w pewną część szkieletu na końcu kręgosłupa. Marrow uleciał w górę, rozpadł się na części i wylądował, ułożywszy się w kratę. Naga podnieśli ją i zatarasowali wejście do groty, którym wchodzili napastnicy. Dwóch przytrzymywało kościeja, reszta zaś wyławiała nieprzyjaciół, taszczyła ich do wyjścia i wpychała do tunelu. Nie upłynęło wiele czasu, a wszystkie gobliny tłoczyły się po drugiej stronie Marrowa. Następnie tak ustawiono kratę, by wróg nie mógł zawrócić. Naga strzegły jej, by nie był też w stanie jej rozwalić. Gdy tylko któryś goblin wsunął głowę pomiędzy otwory, węże syczały wypuszczając obłoczki duszącej pary i narwaniec szybko się cofał. Marrow nic sobie nie robił z tej mgiełki, lecz dla goblinów połączenie kości z mokrą parą było nie do pokonania. Dolph z powrotem zamienił się w chłopca. - Przecież gdy Naga odejdą, one znów rozłożą kościeja na kawałki. Zawezwą posiłki na pomoc. Pokonają nas! - jęknął. - Nie, zamień się w drewnianą fujarkę - poradził Marrow. - W co? - Czyżbyś nie widział ich w Xanth? To taki instrument... - Och, ale ktoś musi na niej grać. - Kiedyś to robiłam, mogłabym spróbować - zaproponowała Nada. - Musisz mnie mocno trzymać - przykazał jej Dolph - bo... - Z przyjemnością - zapewniła go Nada, zamieniając się w dziewczynę. Miała tę samą twarzyczkę, nagie ciało i była w tym samym wieku co Dolph. Położyła mu dłonie na ramionach. Książę był zachwycony. Ojej, jakie by to było straszne, gdyby okazało się, że ma tyle lat co Ivy, pomyślał i przybrał kształt żywej fujarki, gdyż nie potrafił zamieniać się w martwe drewno. Instrument był w środku pusty. Wzdłuż niego biegł pas dziurek zakończony ustnikiem. Nada obejmowała teraz Dolpha innego kształtu. Przyłożyła fujarkę do ust. Dotknęła wargami ustnika, a że były nim wargi chłopca, przypominało to pocałunek. Książę był uszczęśliwiony. Dmuchnęła. Dolpha przeszedł miły dreszcz. - Co za słodziutki oddech - westchnął. Palce delikatnie pieściły jego drewniane ciało. Jej dotyk też sprawiał mu przyjemność. Po chwili okazało się, że instrument posiada pewną nadzwyczajną moc niczym trombita. Wypuszczał bowiem z siebie o wiele więcej powietrza niż w niego wdmuchiwano. Marrow najwidoczniej dobrze o tym wiedział. Nada przystawiła fujarkę do kraty. Dmuchnęła mocniej. Zawiało. Zefirek zatoczył krąg i prześlizgnął się na drugą stronę. - Uciekać! - rozkazał Król Nabab. Naga odstąpili od bramy. Dziewczyna zagrała znowu. Tym razem jeszcze głośniej. Wietrzyk przykleił Marrowa do skały. Jak tylko gobliny zobaczyły, że Naga uciekają, z powrotem obstąpiły kościstą zaporę. Nada grała. Dmuchała w fujarkę jak w trąbę. Instrument wył, wiatr rozszalał się na dobre. Podmuchy wichru przeciskały się przez otwory, wygrywając na nich dodatkowe tony. Gobliny poprzewracały się i wbrew własnej woli sunęły z powrotem skalnym korytarzem. Przeklinały siarczyście, napełniając grotę mdławym, śmierdzącym dymem. Na szczęście świst zagłuszał ich słowa. - Kopnij mnie! - zawołała czaszka. - I dmuchnij jeszcze mocniej! Nada podeszła bliżej i niepewnie kopnęła Marrowa w kość biodrową. Wystarczyło. Marrow jak zwykle rozleciał się na kawałki, po czym ułożył się w normalny szkielet. Wróg nie dawał za wygraną. Wracał. Marrow umknął z drogi. Nada podniosła instrument i dmuchnęła, ile sił w piersiach. Huragan ryknął niczym grzmot. Wpadł w skalny korytarz, niosąc ze sobą ziarenka piasku i odłamki skał. Porywał ze sobą gobliny. Przeciwnik zniknął z pola widzenia. I nawet wtedy gdy Nada przerwała na chwilę grę, by zaczerpnąć powietrza, odgłos szalejącego żywiołu odbijał się jeszcze od skał niczym echo. Nada znowu przyłożyła ustnik do ust, a Dolph z powrotem przybrał postać chłopca. Tulili się i całowali, a ręce dziewczyny wygrywały na plecach Księcia przyjemne tony. - Tych to nic teraz nie powstrzyma - poskarżył się Król, ale ich nie zbeształ. - Ooo! Co to za sztuczki? - spytała Nada, która podobnie jak ojciec tak naprawdę wcale nie była z tego niezadowolona. - Muszę nadrobić zaległości - wyjaśnił Dolph. - Ruszamy! - rzekł Król. - Gobliny będą nas gonić. Dolph i Nada zamienili się w Naga. Popełzli w kierunku jeziora. Nagle Dolph przystanął. - Przecież Marrow nie umie pływać! - powiedział. - Kopnij mnie. Ułożę się w linę. Złapiesz mnie zębami za... no wiesz... no powiedzmy, kość ogonową... - Za co? - zapytała Nada i oboje z Dolphem wybuchnęli śmiechem. - Ja to zrobię - wtrącił się Król Nabab. Przeobraził się w mężczyznę, kopnął Marrowa, ponownie przybrał postać węża i chwycił zębami za koniec liny. Wśliznął się do wody i popłynął. Z kamiennego korytarza zaczęły dochodzić jakieś dziwne odgłosy. Gobliny wracały. Dolph i Nada szybko podążyli za Królem. Nie chcieli jeszcze raz się z nimi zmierzyć. Tym razem było im o wiele trudniej poruszać się, gdyż płynęli pod prąd. Ale wieczorem byli już na miejscu. Zebrali się w grocie, do której smok przyprowadził Dolpha. - Myślę, że uczyniliśmy, co trzeba - uroczyście oświadczył Nabab. - Powierzam ci moją córkę. Będzie ci towarzyszyć, dopóki obydwoje nie dorośniecie - i zamilkł, jakby czekając, co na to powie kościej. Ale Marrow widział już, jak Nada i Dolph przytulali się i całowali. Westchnął i pokiwał głową. Wiedział, że nie może zaprotestować. W końcu Dolph uczynił to wszystko dla jego dobra. Ale gdy tak potrząsał głową, coś w niej zagrzechotało. - Musimy rozliczyć się ze smokiem! - zawołał. - Zawarliśmy rozejm, a więc nie możemy mu ukraść tych klejnotów. - Nie przejmuj się nim. Podarował nam oba te opale. Jeden mam oddać syrenie, drugi jest dla ciebie. Trzymaj je w głowie, dopóki nie powrócimy na dno morza. Marrow zamyślił się. - Czy to znaczy, że cała sprawa została załatwiona? - burknął, spoglądając na Dolpha spod oka. - Ale twoją matkę zmartwi coś innego... - Zanim osiągnę pełnoletność, z pewnością się z tym pogodzi. Będzie miała dosyć czasu - odrzekł Dolph, doszedłszy do wniosku, że bardzo przyjemnie jest być narzeczonym. Nada była pierwszą dziewczyną w jego życiu, którą rzeczywiście lubił. - Musicie tu zostać na noc - żywo oświadczył Król. Był szczęśliwy, że nikt nie sprzeciwił się jego woli. - Chłopiec w twoim wieku powinien dużo jeść i odpoczywać. Dopiero teraz Dolph poczuł, jak bardzo jest zmęczony. - Chyba masz rację, panie - przytaknął. - Mam nadzieję, że wasze potrawy będą mi smakować. Nada nachmurzyła się. - Są wstrętne - powiedziała. - Ale pożywne - stwierdził stanowczo Król. Dolph westchnął. KSD znowu dało znać o sobie. Dzieciom nigdy nie wolno było jeść czegoś naprawdę dobrego. Rozdział 11 ARCHIPELAG Rano, dostatecznie wypoczęci i nakarmieni pożywnym paskudztwem (uff!) Dolph, Księżniczka i Marrow wyruszyli w dalszą drogę. Naga odprowadzili ich do zamaskowanego wyjścia z jaskini, które znajdowało się tuż przy ziemi. Nada ze łzami w oczach pożegnała swojego królewskiego ojca. Wyglądało na to, że nie ma matki. Dolph chciał ją o to zapytać, lecz po chwili zrezygnował. Gnębiło go poczucie winy. Czuł się odpowiedzialny za jej rozłąkę z rodziną. Po jakimś czasie przypomniał sobie jednak, że to Król Nabab właściwie wymógł na nim, by się z Nadą zaręczył. - Ostatecznie mógłbym się z nim spierać o warunki naszej umowy, mógłbym przyrzec, że przyjdę po narzeczona, gdy tylko osiągnę odpowiedni wiek, wtedy Nada NIE MUSIAŁABY tkwić u mego boku, rozmyślał. Lecz ONA jest pierwszą dziewczyną, która rzeczywiście mi się podoba i nie chcę rezygnować z jej towarzystwa! Tak więc Książe szedł przed siebie cichy, smutny i targany wyrzutami sumienia. Naga wręczyli Księżniczce chlebak Dolpha wypełniony kanapkami, ciasteczkami oraz czarkami zielonego, niebieskiego i pomarańczowego soku. Następnie, jak wcześniej ustalili, Nada kopnęła Marrowa w kość ogonową. Ten uleciał w górę i wylądował, ułożywszy się w kulistą klatkę zbudowaną z misternej plątaniny kości. Otworzyła drzwiczki, weszła do środka i zaryglowała zamek. Dolph przeobraził się w ptaka-olbrzyma, rozpostarł skrzydła, pochwycił klatkę w swe ogromne szpony i wzbił się w powietrze. Wiatr im sprzyjał. Nada pokiwała stojącym w dole Naga i zaczęła wydawać okrzyki radości. Była zachwycona. Podobał jej się ten lot! Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś podobnego. Wszystko było dla niej nowe. Cieszyła się prawie tak samo jak on, gdy po raz pierwszy szybował w przestworzach. Słysząc ją, Dolph na nowo rozkoszował się cudem latania. Nagle na horyzoncie pojawił się latający smok. Frunął w ich kierunku, ale nie był to Draco. Poszczególne gatunki tych potworów różniły się między sobą. - Krra! Krra! - ostrzegawczo zagrzmiał Dolph. Smok zawrócił. Nawet tu, w Kramie Smoków żaden z nich nie chciał się natknąć na lecącego ptaka- olbrzyma. Między innymi właśnie dlatego Książę tak lubił się w niego zamieniać. Z podobnej przyczyny na lądzie uwielbiał przeobrażać się w ogra. W górze natrafił na przychylne wiatry. Z zadziwiającą szybkością posuwał się na południowy wschód. Za każdym razem fruwał coraz lepiej. Nabierał wprawy i doświadczenia. Wkrótce ujrzeli Rozpadlinę. - Ooo! - zawołała Nada. - Co za olbrzymia szczelina! Jak to się stało, że nigdy o niej nie słyszałam? - Rzucono na nią Zaklęcie Zapomnienia - wyjaśnił jej Marrow. - Dlatego do niedawna ludzie o niej nie pamiętali. Nawet teraz mało kto o niej wspomina. Przez jakiś czas strzępy owego zaklęcia krążyły wokół niej. Były to tak zwane świrki lub spirale zapomnienia. Wszędzie siały nieszczęścia i trwogę. Ale na szczęście prawie wszystkie wyginęły, a więc skoro teraz ujrzałaś Rozpadlinę, to z pewnością już ją zapamiętasz. - Och, jak dobrze! Niczego nie chciałabym zapomnieć! Nigdy nie przypuszczałam, że zaręczyny to coś tak wspaniałego! - Ja też - szepnął Dolph. Mimo to myśl o powrocie na Zamek Roogna, w którym oczekiwała go matka, napawała go przerażeniem. Jestem przekonany, iż Królowa będzie miała na ten temat coś do powiedzenia, westchnął. A to, że lubię Nadę prawdopodobnie jeszcze pogorszy całą sytuację. Dzieciom nigdy nie wolno się z niczego cieszyć. Jak należało się tego spodziewać, w końcu przylecieli nad brzeg morza. Dolph przez jakiś czas frunął wzdłuż niego na południe, po czym obniżył lot, rozglądając się za miejscem, w którym mieszkała syrena Mela. Gdy tylko je rozpoznał, postanowił osiąść na pobliskiej plaży. - Ale jak zejść do jej podwodnej siedziby? - zapytał. - Trzeba będzie poszukać większej ilości nadymanych liści i... Przerwał, gdyż w tym momencie z wody wynurzyły się dwie postacie. Mela na własnych nogach i Gracja wymachująca zwierciadłem. Najwidoczniej ich w nim oglądały. Dlatego wypłynęły na spotkanie. Dolphowi ledwie udało się wytracić prędkość. Upuścił klatkę. Wpadła do płytkiej wody, wzbijając strumienie srebrzystych kropli. Fale na szczęście wytłumiły uderzenie. Nadzie nic się nie stało. Lądowanie przebiegło w miarę poprawnie. Gdy Dolph przeobrażał się w chłopca, Nada kopnęła klatkę, po czym przybrała swe naturalne kształty. Marrow przedstawił ją Gracji i Meli. Następnie kościej dotknął swojej czaszki i popukał w nią ręką. Dwa opale natychmiast wytoczyły się na rozpostartą dłoń. Mela otworzyła usta ze zdumienia. - Dwa?! - wykrzyknęła. Najwidoczniej w małym zwierciadle nie widziała dokładnie, co się wydarzyło. Ponadto Gobelin najprawdopodobniej był ustawiony nie na Marrowa, a na Dolpha. Tak więc historii obrony skarbu i zdobycia drogocennych kamieni w ogóle nie pokazywał. - Draco doszedł do wniosku, że zaszło jakieś nieporozumienie - dyplomatycznie powiedział chłopiec. - Tak więc jeden opal zwraca tobie, drugi zaś... - Te kamienie stanowią parę. Daję ci mój za uwolnienie Gracji - przerwał mu Marrow. - To piękny zestaw. Razem są dużo cenniejsze niż każdy z osobna. - Ale przecież tylko jeden należy do mnie - zaprotestowała Mela. - Nie. Obydwa są twoje - stanowczo oświadczył kościej. - Teraz z pewnością bez większych trudności poślubisz każdego trytona. Podał jej dwa klejnoty. Dolph nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że prawnie drugi opal należy do Marrowa. Dając mu go, Draco zrewanżował się za uratowanie większości klejnotów. Gdyby kościeja nie było w jaskini, gobliny z pewnością wszystko wyniosłyby z groty. Książę znał przebieg gry w wodę, ogień i piach. Wiedział też, że Draco nie wiadomo czemu prosił, by Meli o tym nie mówić. Kościej stwierdził, że syrenie należy się coś więcej, pomyślał. Próbuje mnie przed nią obronić. Mając te dwa opale, będzie sobie mogła przebierać w trytonach. A to także oznacza, że przestanie się mną interesować. A ona jest... jakby to powiedziała matka... władczą kobietą! Cokolwiek by to znaczyło, w tym wypadku i tak wyjdzie mi na dobre. Dolph jednak milczał przede wszystkim dlatego, że Naga Nada podobała mu się o wiele bardziej niż Mela. Nie był w stanie odpowiedzieć sobie, dlaczego tak jest, gdyż Mela miała dużo ładniejsze nogi i o wiele ciekawsze inne części ciała... - Może tak jest, bo ona jest takim samym dzieckiem jak ja i w podobny sposób patrzy na świat. No a poza tym jestem przecież jej narzeczonym... - westchnął. Mela oniemiała. Przez dłuższą chwilę stała jak słup soli, przyglądając się dwóm pięknym, jasno błyszczącym opalom spoczywającym w jej dłoni. Potem objęła kościeja i mocno go uścisnęła. - Och! Marrow! - wykrzyknęła. - Jesteś cudowny! - Uhmm - szepnął zaskoczony szkielet. - Podrapiesz się... Puściła go i zrobiła parę kroków w tył. Na jej delikatnym ciele odciśnięty był szkielet. - Jakoś to przeżyję - powiedziała. - Czy jeszcze coś mogłabym dla ciebie zrobić? - Jak ci zapewne wiadomo, szukamy Niebiańskiego Centa - rzekł Marrow. - Podejrzewamy, że znajduje się na jakimś kluczu wysp koralowych. Czy znasz wyspy, które leżą na południe stąd? Bylibyśmy wdzięczni za jakiekolwiek informacje. - Cóż, oglądam je prawie wyłącznie spod wody - odpowiedziała Mela. - Nie pamiętam, czy są zbudowane z martwych koralowców. Są tam jakieś Wyspy Przyjemności... nie... to nie tak... Wyspy Szczęścia... a może Radości... nie, to też nie to... Naprawdę nie mogę sobie przypomnieć. Aha! Już wiem! To Wyspy Niespodzianek! Chyba tak je zwą. Jest ich dwie lub trzy... zapomniałam, ile... może pięć czy sześć... w każdym razie parę, cały Archipelag! - Zaklęcie Zapomnienia! - zawołał Dolph. - Czyżby przeleciał tędy jakiś zbłąkany świrek? Marrow skinął głową. - To całkiem prawdopodobne. Usprawiedliwiałoby to w pewien sposób tajemniczość jej wypowiedzi i niemożność ujawnienia szczegółów. - Obrócił się w stronę syreny: - Dziękujemy ci, Melu. Przeszukamy te parę wysp. Może na którejś z nich odnajdziemy Niebiański Cent... - Mam nadzieję. Gdyby czegoś wam było trzeba, bez wahania wezwijcie mnie na pomoc - przykazała im Mela i weszła do wody. Natychmiast zamieniła się w syrenę i wkrótce zniknęła wśród fal. - Ma ładny ogon - orzekła Nada. Zwraca większą uwagę na ogony niż ja, skonstatował Dolph. Stanowią część jej życia. Mnie zawsze z jakiegoś względu bardziej interesowały nogi Meli niż jej ogon... może dlatego, że sam je mam. Zrobiło się późno. Dolph i Nada podzielili się kanapkami i czarkami soku, zaś obydwa szkielety zastanawiały się, co robić dalej. - Jeśli gdzieś tutaj fruwają spirale zapomnienia, możemy popaść w niezłe tarapaty - powiedział Marrow. - A co to takiego, te spirale zapomnienia? - spytała Gracja. Kościej opowiedział jej o Rozpadlinie i o zaklęciu, jakie na nią rzucono. - Zaklęcie spełniało swoją rolę, ale sprawiało jedynie, że ktoś, kto trafił na Rozpadlinę, natychmiast o niej zapominał. Spirale są natomiast dużo mniejsze i mogą być bardziej groźne. Dzięki nim można zapomnieć prawie o wszystkim. Do tej pory powinny utracić swą moc, niemniej jednak najlepiej ich unikać. - Wydaje mi się, że Mela w niewielkim stopniu utraciła pamięć. Nie potrafiła tylko powiedzieć niczego konkretnego o wyspach - zauważyła Gracja. - A to chyba nie jest takie znów niebezpieczne. - Masz rację. Ale może zapomniała też o jakichś grożących tam niebezpieczeństwach. Jeżeli żyją tam smoki albo rosną wikłacze czy czyhają na nas jeszcze inne bardziej wyrafinowane pułapki, nie powinniśmy zabierać Księcia Dolpha. - Mogła także widzieć Niebiański Cent i o tym zapomnieć - wtrącił się Dolph. - Musimy to sprawdzić! - Tak! Musimy to sprawdzić - powtórzyła Nada niczym echo, podtrzymując go na duchu. Marrow w typowy dla wszystkich dorosłych sposób wymienił z Gracją znaczące spojrzenia. Nie mieli zbytniej ochoty na tę podróż. Ale Książę rozumował niezwykle logicznie. Nie byli w stanie odpowiedzieć mu nic mądrego. Wkrótce szkielety ułożyły się w dwie małe chatki, tak by każde dziecko miało się gdzie położyć. Dolph i Nada stanowczo temu zaprotestowali. Chcieli spać razem w jednej większej chatce. Jednak z jakiejś nieokreślonej, znanej tylko dorosłym przyczyny, szkielety wcale nie chciały o tym słyszeć. Nada zrobiła smutną minę i westchnęła: - Myślałam, że na zewnątrz jaskini sprawy mają się nieco inaczej. - Dorośli to dorośli. W całym Xanth są tacy sami - oświadczył Dolph. - Nie wiem, co dzieje się z dziećmi, kiedy dorastają, ale z pewnością dzieje się z nimi coś dziwnego. Zawsze trafiają do tego wrednego KSD. Przestają wierzyć w Straszydła spod Łoża, zaczynają wychwalać zdrowe potrawy i robią tyle innych nieciekawych rzeczy. - Może ktoś rzuca na nich jakieś stare zaklęcie? - zastanawiała się Nada. - Mam nadzieję, że ono nas nigdy nie dopadnie... - Jakoś sobie z nim poradzimy - zapewnił ją Dolph. To ich na razie musiało zadowolić. Wczołgali się do osobnych chatek i zasnęli. Rankiem Nada znów zamieniła się w dziewczynę. Na śniadanie zerwali sobie parę pączków z drzewa, uważając przy tym, by nie naruszyć młodych pędów. Niedaleko rósł piwowiec, jednak jak należało się spodziewać, dorosłe szkielety nie pozwoliły im go tknąć. Musieli poszukać sobie mleczaków i wyssać z nich mleko do dna. - Ojej! To wygląda na tyranię! - jęknął chłopiec. Dolph i Nada przeobrazili się w Naga i w niezłym tempie sunęli na południe. Marrow niósł chlebak, a Gracja parę mleczy na drogę. Narzeczeni oświadczyli zgodnym chórem, że gdyby szkielety musiały jeść to samo co one, ich pożywienie wyglądałoby zupełnie inaczej. Lecz szkielety w ogóle nie musiały się posilać, tak więc nie mając zielonego pojęcia o czymś takim jak smak, na siłę kazały dzieciakom spożywać to, co uważano za zdrowe. W samo południe dotarli do miejsca, w którym ustawiono drogowskaz: FYSPY NIESPODŹANEK. Zatrzymali się i zamilkli. - Czy to na pewno tak się pisze? - spytał po chwili Marrow. - Chyba tak - odpowiedział Dolph. - Masz takie same kłopoty z ortografią jak twój ojciec - wytknął mu kościej. - Tam powinno być „w”, a nie „f i ,,dzi”, a nie „dź” - zauważyła Gracja. - Ten, kto to pisał, pewnie zapomniał o zasadach ortografii - powiedziała Nada. - A dzięki czemu? Dzięki spirali zapomnienia! - wykrzyknął Dolph. - Teraz już wszystko jest jasne. - Uważnie przyjrzał się tabliczce. - Jeśli tu rzeczywiście jest błąd... Gracja roześmiała się. - Tu rzeczywiście jest błąd. Wyspy to w-y-s-p-y. Tam nie ma żadnego „f. - A Niespodźanek? - Niespodzianek pisze się przez d-z-i - oświadczyła Gracja. - Poddaję się - westchnął Dolph. - I tak nie przekonam dorosłych. To nie ma najmniejszego sensu. Zawsze mają rację. Niejako z urzędu. - W każdym razie to chyba te wyspy, o których wspominała Mela - stwierdził Marrow. - Musimy się im przypatrzyć i ostrożnie je przeszukać. Poszli wzdłuż plaży. Wkrótce na horyzoncie ujrzeli pierwszą z wysp. Leżała dość blisko brzegu. Wyglądała całkiem przeciętnie, prawie jak mundańska wyspa i nic nie wskazywało na to, że jest zaczarowana. Dwa szkielety kazały się kopnąć. Ułożyły się w żaglówkę-szkieletówkę, jak kiedyś. Nada i Dolph wleźli do środka. Od morza wiał lekki, młodzieńczy wiatr. I jak to zwykle mają w zwyczaju młodzi, dmuchał dokładnie w przeciwną stronę. Lecz Gracja i Marrow posłużyli się swoją magiczną taktyką żeglowania i popłynęli w pożądanym kierunku. Po jakimś czasie udało im się bezpiecznie zawinąć do niewielkiej przystani. Było w niej sporo przeróżnych łodzi. Większych, mniejszych i całkiem malutkich. Dolph i Nada wysiedli z żaglówki i przybrali ludzką postać. Następnie porządnie kopnęli Grację i Marrowa, przywracając im naturalne kształty. Rozejrzeli się dookoła i ujrzeli tablicę z napisem: WYSPA ZŁODZIEI. Nie bardzo wiedzieli, co mają robić. - Czy na pewno tu chcieliśmy trafić? - spytał Marrow. - Przecież nie jesteśmy złodziejami. - Ale jeśli są tu jacyś złodzieje, to może znajdziemy też Niebiański Cent. Któryś z nich mógł go ukraść. Musimy to miejsce dokładnie przeszukać. Na ścieżce pojawił się jakiś człowiek. Miał śniadą cerę. Jedno oko przysłaniała czarna przepaska, drugie mrugało nieprzerwanie. Podszedł do tablicy z napisem, czymś w nią rzucił, po czym zbliżył się do wędrowców. - Witajcie na Wyspie Uczciwości! Zwą mnie Czarny Piotruś. Mam zaszczyt być waszym miłym gospodarzem. Co was tu sprowadza? - zapytał. - Wyspa Uczciwości? - z niedowierzaniem powtórzył Dolph. - Wydawało mi się, że tam jest napisane... - Zamilkł, gdyż zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, jak się ta wyspa nazywała. - Co...? - zagadnął go mężczyzna, znacząco marszcząc brwi. Wędrowcy wzruszyli ramionami. Nikt tego nie pamiętał. - Szukamy Niebiańskiego Centa - wyjaśnił Marrow. - Może przypadkiem wiesz, czy on tutaj jest? Czarny Piotruś zrobił parę kroków w przód i łypnął na kościeja okiem. - Skorzystaj z mojej rady, mój drogi. Odwiedź nasz gościny hotel. Dobrze sobie pojesz i pozbędziesz się wszystkich kłopotów! Zapraszamy! Dolpha coś zaniepokoiło, lecz postanowił na razie nic nie mówić. Ostatecznie Czarny Piotruś był dla nich całkiem miły. Ruszyli za nim ścieżką w kierunku eleganckiego budynku, prawie tak pięknego jak jakiś pałac. Ale gdy tylko przeszli przez bramę, Książę zauważył, że jest to jedynie wielka fasada, pomalowana tak, by sprawiała wrażenie okazałej budowli. Za nią wznosiła się zwykła konstrukcja z belek uszczelnionych suchym błotem. Podłogę pokrywał piach. Przedziwne, pomyślał, lecz nadal się nie odzywał, gdyż jego towarzysze milczeli. - Czy macie przy sobie jakieś cenne przedmioty? - spytał Piotruś, wsunąwszy się za kontuar. - Z największą przyjemnością zabezpieczę je na czas waszego pobytu. Schowam je w naszym sejfie. - Mamy jedynie małe magiczne zwierciadło - odpowiedział Dolph. - Ale chyba nie trzeba... - O! - przerwał mu gospodarz wyspy. - Czy mógłbym zobaczyć to cudeńko? Chłopiec zagłębił rękę w chlebaku, wyciągnął je i podał Piotrusiowi. Zdawało mu się, że natychmiast coś mu na nie spadło. - Pozwólcie, że wskażę wam wasze pokoje - powiedział Piotruś, prowadząc ich z powrotem na wybrzeże. Posłusznie poszli za nim. Jednak po chwili Dolph przystanął. Był czymś poważnie zaniepokojony. Chyba o czymś zapomniałem, ale o czym? Niczego nie mogę sobie przypomnieć, pomyślał i ruszył za przyjaciółmi. Wyszli przed hotel i znaleźli się na krętej ścieżce. Szli nią tak długo, aż znów znaleźli się na przystani. - Miło mi było was tutaj gościć - rzekł Piotruś. - Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z pobytu. Musicie wkrótce znowu tu przypłynąć. Zamilkł, ukłonił się, odwrócił na pięcie i odszedł. Marrowowi ze zdziwienia powiększyły się oczodoły. - Czy już wracamy? - zapytał. - Chyba tak - opowiedziała Gracja. - Przecież stoimy nad brzegiem morza. Dolph i Nada kopnęli Grację i kościeja. Szkielety ułożyły się w szkieletówkę. Trafili na właściwy wiatr. Port szybko znikał w oddali. - Ahoj! Dolph spojrzał w stronę, z której dobiegł dźwięk, i spostrzegł syrenę Melę. Wywijała rybim ogonem i wesoło machała do nich ręką. - Co tu robisz? - powiedział na powitanie. - Martwiłam się o was. Miałam jakieś złe przeczucia. Tak więc przypłynęłam tutaj, żeby sprawdzić, czy nie trzeba wam pomóc. Czy macie jeszcze magiczne zwierciadło? - Magiczne zwierciadło? O czym ty mówisz? Mela prześlicznie wykrzywiła swoje piękne usteczka. - Płyńcie za mną. Mam nadzieję, że uda mi się je odzyskać. Zaskoczeni wędrowcy bez słowa sprzeciwu zmienili kierunek podróży. Ledwo mogli nadążyć za szybko śmigającą w wodzie Melą. W końcu znaleźli się na wielkiej plaży. Syrena zamieniła ogon na nogi i wyszła na ląd. - Kiedyś widziałam tu kawałek drewna odwrotności... Ooo! Patrz! Jeszcze tu leży! Podnieś je, Dolph, ale nic z nim nie rób. Książę podniósł szczapkę drewna, którą wskazała mu Mela. - Ach! Teraz na pewno wszystko sobie przypomnę. Ale nie będę się mógł w nic zmienić! - zawołał. - Wszystko będzie mi wychodziło odwrotnie! - Co się stało z magicznym zwierciadłem? - po raz wtóry zagadnęła go Syrena. Dolphowi opadła szczęka. - Zostawiłem je na ladzie w hotelu... w hotelu na Wyspie Złodziei! - Tego się spodziewałam - westchnęła. - Wiedziałam, że na tej wyspie dzieje się coś dziwnego, ale nie byłam w stanie sobie przypomnieć, co to takiego. Krążą o niej różne pogłoski. - Wzruszyła ramionami. - Chyba powinniśmy zabrać tę szczapkę drewna ze sobą i sprawdzić, co się da zrobić. - Chyba ja powinienem to załatwić - wtrącił się Dolph i obniósł drewno dokoła, tak by każdy mógł go dotknąć. Gracja, kościej i Nada roześmiali się. Nareszcie zrozumieli, co się stało. - Mieszkańcy wyspy posłużyli się magią zapomnienia - rzekł Marrow. - Czarny Piotruś cisnął nią najpierw w napis, a potem w zwierciadło i o wszystkim zapomnieliśmy. - Jeśli to zaklęcie sprawia, że każdy zapomina o pewnych przedmiotach, to dlaczego on o nich pamięta? - spytała Nada. - Miał go pewnie tylko trochę... ociupinkę... kawalątek starego Zaklęcia Zapomnienia - stwierdził Marrow. - Ale wystarczająco dużo, abyśmy mogli o czymś na parę godzin zapomnieć. Najprawdopodobniej zwierciadło, póki zaklęcie z niego nie wyparuje, będzie dalej spokojnie leżało na ladzie. Potem Piotruś je znajdzie i zabierze. To się nazywa doskonała kradzież! Gdybyśmy my sobie o nim przypomnieli, bylibyśmy już tak daleko, że nie byłoby sensu po nie wracać. - A nawet gdybyśmy po nie wrócili, Piotruś znów posłużyłby się swoim zaklęciem - dodała Gracja. - Co za złodziej! - Ale w takim razie po co ustawili w porcie tę informację? - głośno myślał Dolph. - Dzięki niej ktoś może od razu zawrócić. Marrow zamyślił się. - Nie wiem. Chyba posługuje się nią, by przetestować, jak zaklęcie działa na podróżnych. Jeśli zapominają o prawdziwej nazwie, wie, że bez trudu będzie ich mógł potem okraść. Sprytne! - Sprawdźmy to - zaproponował Dolph. - Wezmę ze sobą drewno odwrotności. Tak więc na was nie będzie ono miało żadnego wpływu. Dopóki jestem chłopcem, ta szczapka mi w niczym nie przeszkadza. Potem ją wam dam i... Nie skończył. Był za bardzo zły na siebie, by podzielić się z nimi swoimi myślami. - Powodzenia! - krzyknęła Mela i wskoczyła do wody. - Cieszę się, że mogłam się wam czymś zrewanżować. Dolph skinął głową. Czasem opłaca się coś dla kogoś zrobić. Nawet wtedy, gdy nie spodziewamy się w zamian żadnej wdzięczności, pomyślał. Teraz to pojął, ale kiedyś tego wcale nie rozumiał. Nada i Książę wsiedli do żaglówki i wrócili na wyspę. Dolph nieco ochłonął. Teraz już był pewien, że szczapka przyda mu się bardziej niż groźny smok, w którego mógłby się zmienić. Na brzegu znowu ujrzeli tablicę: WYSPA ZŁODZIEI. Po chwili pojawił się Czarny Piotruś. Wytrzeszczył oko ze zdumienia. - Już wróciliście? Tak szybko? Czym mogę wam służyć? - znów czymś niewidzialnym cisnął w napis, ale ten się nie zmienił. - Och, chcielibyśmy jeszcze raz odwiedzić twój hotel - odpowiedział Dolph, mocno ściskając drewno odwrotności w dłoni. Poszli za Piotrusiem do recepcji. Zwierciadło leżało dokładnie tam, gdzie je Dolph godzinę temu zostawił. Dostrzegłszy je, Książę dotknął gospodarza wyspy drewnem odwrotności. - Kim jesteś? - zapytał. Piotruś spojrzał na niego wystraszony. - Jestem najgorszym złodziejem i zbójem w tych stronach - odrzekł. - Dzięki zaklęciu, które posiadam, okradam każdego, kto się tutaj pojawi. Wędrowcy po prostu zapominają o swoich kosztownościach. Dolph znacząco pokiwał głową. Szczapka magicznego drewna zupełnie odmieniła Piotrusia. Był obecnie uczciwym i szczerym człowiekiem. W rzeczywistości jednak miał magiczny talent do rabunku i kradzieży. Gdyby tak nie było, drewno odwrotności wcale by na niego nie podziałało, ponieważ nie miało ono żadnego wpływu na zwykłe mundańskie przywary. Mimo że Dolph je trzymał, pozostawał uczciwy, było to bowiem normalną, a nie magiczną cechą jego charakteru. Teraz Czarny Piotruś nie mógł kłamać. - A gdzie inni? - spytał Dolph. - Oprócz mnie nikogo tu nie ma. Pracuję sam. - To po co w porcie stoi tyle żaglówek? - Dzięki mnie ich właściciele zupełnie o nich zapomnieli. Teraz są moje. - A co się stało z żeglarzami? - wtrąciła się Nada. - Musieli odpłynąć z wyspy wpław, zupełnie zapominając o łodziach - odrzekł Dolph. - Jestem przekonany, że wielu z nich utonęło lub zostało pożartych przez morskie potwory. Czarny Piotruś nie zasługuje na łaskę! Niestety, nie ma komu zwrócić skradzionych rzeczy - westchnął. - Ci, którym je odebrano, dawno już stąd odeszli. Można jedynie postawić w pobliżu jakiś ostrzegawczy znak, informujący podróżnych, co ich tu czeka, i doradzający im, by omijali tę wyspę z daleka. Albo należy zabić Piotrusia... - Na samą myśl o tym Dolphowi zrobiło się niedobrze. - Czy masz Niebiański Cent? - zapytał zbója. - Nie. - Chyba rzeczywiście go nie ma. Jednooki musi teraz mówić prawdę - poparł złodzieja Marrow. Gdy tylko to powiedział, wpadł na pewien pomysł. - Musimy mu wziąć trochę tego Zaklęcia Zapomnienia. Może nam się przydać - szepnął. - Daj nam parę kawałków Zaklęcia Zapomnienia i powiedz, jak się nim posługiwać, a zostawimy cię w spokoju - zaproponował Dolph. - Z największą przyjemnością - odrzekł Piotruś, czując, że jego położenie nieznacznie się poprawia. - Znalazłem pęk nasionek gorczycy nasiąkniętych Zaklęciem Zapomnienia. Jej korzenie musiały uwięzić jakiegoś świrka na długie lata. Gdy tylko się nimi w coś rzuci, to coś na długie godziny wymyka się pamięci spod kontroli. Zaklęcie nic mi nie robi, gdyż działa dopiero wtedy, gdy wycieknie z nasionka upadającego na powierzchnię przedmiotu. Są tu - oświadczył, podając chłopcu małą paczuszkę. - Dziękuję - odpowiedział Dolph, biorąc do ręki niewielki pakunek. Wyruszyli. Gdy dotarli do brzegu, napisali: WYSPA ZŁODZIEI - STRZEŻCIE SIĘ! - WEŹCIE ZE SOBĄ DREWNO ODWROTNOŚCI. Szczapkę położyli na piasku pod znakiem. Mam nadzieję, że się komuś na coś przyda, pomyślał Dolph. Jeżeli podróżni zjawią się właśnie w tym miejscu i jeśli Czarny Piotruś jej nie schowa. A jak przeniesie się na stały ląd, będzie po kłopocie! Skierowali się na południe. Wkrótce na horyzoncie pojawiła się następna wyspa. Nie wiadomo czemu w pobliżu wysp wiatr wiał im zawsze w oczy, tak by było trudno dopłynąć do brzegu. Książe zaczął żałować, że nie wziął ze sobą magicznego drewna. Nie ufał już tym wyspom, ale teraz przynajmniej wiedział, że należy zachować wszelkie środki ostrożności. Pożeglowali w kierunku plaży, na której widniał napis: WYSPA PIĘKNOŚCI. Naprawdę była przepiękna. Porastały ją cudownie powykręcane drzewa i wspaniałe rośliny, zaś w samym jej centrum wznosiła się góra w kształcie idealnego, błyszczącego w słońcu stożka Jej wierzchołek prawie że dotykający szafirowoniebieskiego nieba, spowijała tęczowa mgiełka. Dolph i Nada zamarli bez mchu. Czegoś podobnego nie widzieli nigdy w życiu. - Mam złe przeczucie - oświadczyła czaszka Marrowa. - To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Wszystkie te cudowności to pewnie jedynie iluzja. Ale to nie była iluzja. Dobili do brzegu, zmienili kształty i obejrzeli wyspę z bliska. Była dokładnie taka, na jaką wyglądała z daleka. - Wikłacze też są czasem ładne - ostrzegł ich kościej. - Dopóki nic nikomu nie robią - dodał. - Jeśli natkniemy się na wikłacza, zamienię się w coś jeszcze gorszego - postanowił Dolph. Mimo to, samo wspomnienie owego drzewa przez dłuższy czas napawało go niepokojem. Niewiele było stworzeń groźniejszych od drzewochłonów. Wtem ujrzeli coś jeszcze bardziej przerażającego. To coś przypominało krzyżówkę utworzoną z wikłacza i ptaka-olbrzyma, gdyż miało wielkie skrzydła i liczne macki. Nieznany potwór sunął prosto na nich. Dolph zupełnie stracił głowę. - Czym mógłbym być, żeby go przestraszyć? - jęknął. - Kamiennym drzewem! - krzyknął Marrow. Książę natychmiast się w nie przeobraził. Nagle jego ciało zamieniło się w twardy drewniany pień, rozrastający się w ulistnioną koronę. Potwór uderzył o niego, ryknął i jak nieżywy padł na ziemię. Wkoło jego pyska zaczęły krążyć małe gwiazdki i planetki. Widać nieźle mu się dostało. Teraz Dolph przeobraził się w podobnego potwora. - Czy jest gdzieś tutaj Niebiański Cent? - zapytał. - Tu jest sto jeden i pół potwora, a jeden gorszy od drugiego. Ale nie ma tu żadnego Niebiańskiego Centa - usłyszał. Gwiazdki i planetki uleciały w górę, lecz naokoło łba nadal krążyły niewielkie komety. Widać stworzenie wciąż jeszcze było oszołomione. - Dzięki - odrzekł Książę i zamienił się w chłopca. - Tu nie ma Niebiańskiego Centa. Tu są same potwory - oświadczył. - Lepiej uciekajmy, zanim tu przyjdą. Podobno jeden jest gorszy od drugiego. Gdy tylko to powiedział, w pobliskim lesie rozległ się straszliwy ryk. Szkielety z miejsca otrzymały solidnego kopniaka i ułożyły się w żaglówkę. Dolph i Nada wskoczyli do łodzi. Nie odważyli się nawet spojrzeć za siebie, gdyż nadbiegał następny potwór. Spodziewał się, że ich nastraszy. - Niedaleko stąd na południe leży trzecia wyspa - powiedział Marrow. - Czy mamy od razu do niej podpłynąć? - Czemu nie - westchnął Dolph. - Nie może być gorsza od tej. Niestety, był w błędzie. Kolejna wyspa sprawiała wrażenie w równym stopniu złowieszczej, co poprzednia cudownej. Porastały ją przegniłe drzewa, a w powietrzu unosił się nieprzyjemny odór wysypiska. Wyglądała tak, jakby zasypano ją wszystkimi odpadkami, jakie tylko udało się zebrać w Mundanii. Na szczęście mało co było widać, gdyż cały ten śmietnik okrywała niezdrowa, mokra mgła. Na plaży stał napis: WYSPA STRACHU. - To mi przypomina jakąś obrzydliwą scenerię ze Świata Hipnotykwy. Coś czarującego! - zachwycał się przemieniony w szkielet Marrow. - Tcho trzemu jej nie przechukasz - powiedział Dolph, zatykając nos palcami. - Czemu jej nie przeszukam? - powtórzył kościej. - Dzięki, że podsunąłeś mi ten pomysł! Zaraz tam lecę. Będę się czuł jak u siebie w domu. - Ja też! - zawołała Gracja. - Zachechamy tu na fas! - krzyknął Dolph. - Na ziemi - zgodziła się Nada, zamieniając się w węża i wtykając nos w piach, który prawie nie przepuszczał trupiego smrodu. Dolph przeobraził się w to samo co Nada i przytulił do niej swą twarz. - Matka nigdy mi o czymś takim nie wspominała - syknął w języku węży. - Mnie także - przytaknęła Nada. - Mam nadzieję, że wkrótce odnajdziesz ten swój Cent. - Powinien być na jednej z tych... - przerwał, gdyż przed nim pojawiło się coś parszywie brzydkiego, podobnego do ducha, lecz nie było jednym z tych miłych duchów, które nawiedzały Zamek Roogna. Było niekształtne i wielkie, a jego twarz wykrzywiał groteskowy, nieprzyjazny uśmiech. - Co to? - spytała Nada, spostrzegłszy zjawę. - To chyba niedobry duch - szepnął Dolph. Zjawa podeszła bliżej. - Booo! - wrzasnęła w kierunku Nady, rozdziawiwszy usta. - liii - pisnęła przerażona dziewczynka. Uszczęśliwione straszydło odpowiedziało jej śmiechem. - Przecież prawdziwym ludziom duchy nic nie robią. Znam ich wiele i... - uspokajał ją Dolph. - Nigdy w życiu nie widziałam ducha - powiedziała, starając się zakopać głowę w piasek. - Nigdy nie widziałaś ducha? - Dolph był zaskoczony. - To niesamowite! - Szczęście, że ich nie widziałam. One są okropne. - Booo! - zawył znowu duch. Tym razem stał gdzieś za nią. - Iiii! - ponownie pisnęła Nada, prawie że unosząc się w powietrze. Duch wybuchnął rubasznym śmiechem. - Przestań! Booo! - zagroził mu Dolph. Duch zrobił sprośną minę, którą doprowadził Dolpha do szału. Książę zrobił coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie robił. Sam zamienił się w ducha. Był tak wielki i prawie tak paskudny jak jego przeciwnik. - Strasz sam siebie! Booo! - wrzasnął. Przestraszony duch szybko zniknął. - No! Udało się! - mruknął Dolph, podchodząc do Nady. - Iiii! - zapiszczała dziewczyna, ujrzawszy go przed sobą. Natychmiast przeobraził się w węża. - Hej, to tylko ja! Przepędziłem ducha. Wyglądała na uszczęśliwioną, co w jej obecnej postaci wcale nie było takie łatwe do okazania. Wtem zobaczyli, że w ich stronę pędzi cała chmara szpetnych duchów. - Zakop głowę w piasek! - krzyknął Dolph nie wiedząc, jak w tej sytuacji zachowa się Nada. - Ja je odstraszę! Zamienił się w największego, jakiego tylko mógł sobie wyobrazić, najstraszliwszego ducha. Tak okropnego, że sam się siebie przestraszył. Ale zjawy przeszły obok, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. - Przed kim uciekają? - pomyślał. W tym momencie na horyzoncie pojawili się Gracja i Marrow. - Witaj, Dolph! - zawołał kościej. - Przeszukaliśmy wyspę, lecz i tutaj nie ma Niebiańskiego Centa. Ale cóż to za uroczy zakątek! - Nie do pomyślenia! Duchy boją się dwóch chodzących szkieletów! Ale... ale jak mnie rozpoznałeś? - spytał Dolph w języku upiorów. - Och! Nawet nie zauważyłem, że się w coś przeobraziłeś. Jak mógłbym cię nie poznać! Jesteś jedynym Księciem na tej wyspie! Dolph przeistoczył się w chłopca. - Zabierajmy się stąd! Ani mnie, ani Nadzie wcale się tu nie podoba! - Jak chcesz! Szkielety ułożyły się w żaglówkę. Dolph ją przytrzymał. Biedna Nada szybko wślizgnęła się do środka. Ze strachu zapomniała zamienić się w dziewczynkę. Chyba także przeobrażę się w węża, pomyślał Książę. Może będzie nam łatwiej żeglować? Tak więc ponownie przybrał kształt węża, wpełznął do łodzi i, podobnie jak jego narzeczona, zwinął się w kłębek. - Nie wiedziałam, że możesz być nawet duchem - zagadnęła go Nada, gdy tylko wiatr i fale uniosły ich w dal. - Przemieniam się w niego tak samo jak w coś innego. To mój talent - syknął Dolph. - Ale przecież one tak naprawdę nie żyją! - Wiesz, nigdy o tym nie myślałem. Chyba mogę też przeistaczać się w niektóre nieżywe istoty. Oczywiście, jeśli tylko zachowują się i ruszają jak żywe stwory. Byłem tak wściekły, że ten duch cię przestraszył... - Chłopiec wzruszył ramionami. Nic jednak z tego nie wyszło, gdyż jako wąż wcale ich nie miał. - Niedaleko stąd leży kolejna wyspa - odezwała się czaszka Marrowa. - Czy chcesz jeszcze dzisiaj ją przeszukać? - Wolałbym raczej wrócić na ląd i przez dłuższy czas nie myśleć już o żadnych wyspach - wyznał. - Muszę jednak spenetrować każdą z nich, gdyż Niebiański Cent mógłby być właśnie na tej, którą bym pominął. Tak więc, im szybciej je odwiedzimy, tym lepiej - syknął żałośnie. Zmienili kurs. Dolph uniósł swój gadzi łeb. Zobaczył, że zbliżają się do brzegu. Wyspa błyszczała niczym jakiś wielki klejnot. Promienie słońca pieściły ją i głaskały. Nie było na niej ani jednego drzewka, ani krzaczka, ani ździebełka trawki. Była wielką, iskrzącą się górą. - Przedziwna - zauważył Marrow. Jak tylko podpłynęli bliżej, ujrzeli znak uformowany z tej samej co wyspa substancji. Wyryto na nim napis: WODNA WYSPA. Dolph przeobraził się w chłopca, a Nada w nagą dziewczynkę. Roześmiali się. - Czy to możliwe, żeby wyspa była zrobiona z wody? - zapytał Dolph. - Z wody jest morze! Nagle tuż obok znaku dojrzeli jakiegoś niewielkiego robaczka. Wystawiał pyszczek z dziury w skale i wyglądał jak dżdżownica. - O! Przynajmniej ktoś tu mieszka! - zawołała Gracja. Dolph przybrał podobną postać. - Witaj! - krzyknął po robaczemu. - Czy ten znak mówi prawdę? - Jasne! - odpowiedziało stworzonko. - Jestem wodną dżdżownicą. Witam was na Wodnej Wyspie. Podejdź bliżej i dotknij mnie, a wszystko zrozumiesz. Po tym, co spotkało ich na innych wyspach, Dołph nie bardzo jej ufał. Do tej pory na tym archipelagu nie przydarzyło nam się nic dobrego, pomyślał. Nie chciał jednak być niegrzeczny, więc zamiast uczynić to, o co prosiła, zapytał: - Czy jest tu Niebiański Cent? To jedyna rzecz, jakiej szukamy. - Zbliż się, a udzielę ci odpowiedzi - odrzekła. W tym momencie dziób łodzi uderzył o wyspę. Dżdżownica dotknęła krawędzi burty i... to miejsce zamieniło się w wodę. - Uciekajmy stąd! - wrzasnął Dolph, mając nadzieję, że szkielety zorientują się, o co mu chodzi. Żagiel obrócił się, ustawił pod innym kątem łapiąc wiatr. Szkieletówka przechyliła się na bok i odpłynęła. Dolph i Nada szybko zamienili się w węże i aby nie wypaść z łodzi, ułożyli się na dnie. - Mój łokieć - jęknął kościej. - Zniknął... - Wodna dżdżownica zamieniła go w wodę - syknął Książę. - Dzieje się tak ze wszystkim, czego dotknie. Pewnie dlatego to miejsce nazwano Wodną Wyspą. - Tak więc nie będzie na niej twego Niebiańskiego Centa - zauważyła Nada. - Nawet gdyby tam był, z pewnością by się rozpłynął. Dolph jednak nie był całkiem usatysfakcjonowany. - To czemu nie stanie się tak z całą wyspą? - rzucił jakby od niechcenia. - Bo JEST nią woda, ptasi przysmaczku - z daleka odkrzyknęła dżdżownica. Trudno było mu odróżnić poszczególne słowa, gdyż język robaków różnił się znacznie od języka węży, niemniej jednak trochę go rozumiał. Zamienił się w dżdżownicę, wystawił pyszczek poza burtę i zawołał: - Przecież jest twarda! - Bo to twarda woda! W swoim obecnym wcieleniu prawie nic nie widział. Zorientował się jednak, że oddalają się od brzegu, gdyż dźwięk słów zanikał zagłuszany szumem fal. - Lód? - spytał. - Słońce powinno go roztopić! - To nie lód! To sucha woda. Skupia promienie słońca i wysycha tak długo, póki nie stwardnieje. Ja zaś dostarczam nowej wody przemieniając w nią wszystko, co się tu pojawi. W ten sposób wyspa rośnie. Chodź, pokażę ci, jak to się robi! - Może innym razem - kwaśno odpowiedział chłopiec. Nada przeobraziła się w dziewczynę i zagadnęła Marrowa: - Biedactwo! - pogłaskała go tam, gdzie kiedyś miał łokieć. - Boli cię? - Skądże - oświadczył kościej. - Nas nigdy nic nie boli. Nie jesteśmy unerwione. Jednak bez tego łokcia będę wyglądał głupio. Żagiel zatrzepotał na wietrze. Zabrzmiało to jak stłumiony śmiech. Nada dotknęła swojego własnego łokcia. - Nie jestem przyzwyczajona do tych kształtów - stwierdziła. - Właściwie do czego on jest potrzebny? - Ja go także nie mogę znaleźć - szepnął zdziwiony Książę, zapomniawszy, że jest dżdżownicą. - Czy może ci odrosnąć nowy? - zapytał. - Po jakimś czasie - odrzekł Marrow z rezygnacją. Żeglowali dalej. Ich dusze były nasiąknięte żalem. Żalem z Wodnej Wyspy. Mogłoby być jeszcze gorzej, pomyślał Dolph. Mógłby pojawić się Król Cumulo Fracto Nimbus. Ten to z pewnością nie zostawiłby na nas suchej nitki. - Widzę następną wyspę - przerwał jego rozmyślania Marrow. - Na widok tych wysp robi mi się niedobrze! - zawołał Dolph. Nadal był jednak dżdżownicą więc jak poprzednio z jego pyszczka wydobył się tylko przytłumiony chrzęst, przypominający odgłos przeżuwanego piasku. Zamienił się więc w chłopca. - Omińmy ją, zanim zdecyduję się zakończyć Wyprawę i wracać na Zamek Roogna. - Twoja matka chyba tylko na to czeka - zauważył Marrow. Podpłynęli jednak bliżej brzegu. Wyspa jak wyspa. W niczym nie różniła się od innych, zwyczajnych wysp. Porastały ją drzewa i trawa, i gdzieniegdzie sterczały nagie skały. Tablica na plaży głosiła: WYSPA KANTÓW. Dolphowi nie podobała się ona bardziej od tych, które pozostawili za sobą. Czy to przypadkiem nie grzbiet pływającego potwora? - pomyślał. Postrzępione wybrzeże nie stawiało żadnego oporu. Zamiast doń dobić, zaczęli płynąć przez nie, na wskroś. - To tylko iluzja! - krzyknął uszczęśliwiony Książę. Wtem coś uderzyło w żaglówkę od spodu. Nada wychyliła się za burtę i spojrzała w dół. - Iiii! - zapiszczała w typowy dla dziewcząt sposób. Dolph spojrzał w wodę. W morzu był wielki kraken. Wyciągał macki. Nie było wątpliwości, że chciał zagarnąć szkieletówkę. Nie mogli gorzej trafić. Krakeny były prawie tak groźne jak ich lądowi krewni, wikłacze. Ten z pewnością krył się pod Wyspą Kantów i łapał każdego, kto skierował ku niej swe kroki. Dolph mógł uczynić tylko jedno. Wskoczył do wody i zamienił się w jeszcze większego krakena. - Moje! Moje! - burknął w języku wodorostów. - Tym razem się zgadzam - odburknął kraken. Dolph zorientował się, że to nie kraken, a krakenica, i to nawet całkiem ładna. - A może byśmy tak spletli macki, przystojniaczku? - spytała. Dolph wiedział, że nawet gdyby był dostatecznie dorosły, bałby się to zrobić. Jak ja stąd odciągnąć i jeszcze zrobić to tak, żeby nie tknęła łodzi, myślał, ale nic nie przychodziło mu do głowy. - Poczekaj chwilę - mruknął. Szybko wypłynął na powierzchnię, wsunął się do łodzi i zamienił w chłopca. - To krakenica - zakomunikował. - Chce, byśmy spletli macki. Co mam robić? - Daj jej jedno z nasionek zapomnienia - podszepnął mu kościej. - No właśnie! Dolph chwycił chlebak i wyciągnął z niego paczuszkę nasion. Otworzył ją i z trudem wygrzebał jedno małe nasionko. - Ale jak mam je na nią rzucić? Woda uniesie je w dal! - Nie na nią - cierpliwie tłumaczył szkielet - na łódź. - Och! - Książę poczuł się okropnie głupio. - Jasne! Przecież nie my mamy zapomnieć o krakenie, a kraken o nas. Upuścił nasionko na dno, dokładnie tak, jak to robił Czarny Piotruś. Zajrzał do wody. Krakenica odpłynęła. - Chyba już nie zwraca na nas uwagi - powiedział. Domniemaną wyspę opuścili po przeciwnej stronie. Niedaleko wyłamała się z morza następna wyspa. Skierowali się ku niej. Przypominała wielki tort ustrojony z wierzchu lukrem polanym czekoladą i obsypany ze wszystkich stron barwnym, słodkim maczkiem. - Patrzcie! - zawołał Dolph, śliniąc się na sam widok owego dziwnego ciasta. - Wreszcie coś do jedzenia! - Jestem głodna - przyznała się Nada. - Zjedzmy ją całą! - Nie! Nie! - krzyknął Marrow. - To nie jest odpowiednie danie! Dolph odwrócił się. Słyszał Marrowa, ale nigdzie go nie było. Na dodatek nie pamiętał, co się z nim stało. Był jednak pewien, że mały kawałek tortu wcale mu nie zaszkodzi. Poza tym teraz także poczuł głód. Nada niepotrzebnie narobiła apetytu. Na torcie widniał napis: WYSPA OBŻARTUCHÓW. Dolph zobaczył małe rybki wesoło pluskające przy brzegu. Wyglądały na szczęśliwe i zdrowe. Ten tort musi być przepyszny, pomyślał. Za chwilę na niego wejdziemy i będziemy mogli go sobie skubnąć. - Musimy stąd odpłynąć - usłyszał. Był to kościej. Rozpoznał go po głosie. - Gracja, zmień kąt nachylenia. Żagiel obrócił się. Dolph i Nada przestraszyli się, że ich uderzy i szybko wskoczyli do wody. Popłynęli w kierunku wyspy. Rzucili się na tort i zaczęli się nim opychać. Był wspaniały. Wtedy, gdzieś z daleka, znowu odezwał się Marrow: - To wam nie wyjdzie na dobre! Pochorujecie się od tego! Natychmiast wracajcie do łodzi! - Do jakiej łodzi? - powtórzył Dolph, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Nada popatrzyła na niego, nic z tego nie rozumiejąc. Obydwoje wzruszyli ramionami. Nie mogli sobie przypomnieć żadnej łodzi! Postanowili skosztować lukru, więc zaczęli wspinać się na górę. Spróbowali schodków. Każdy był niezwykle smaczny. W końcu wyszli na szczyt pokryty cudowną polewą czekoladową. - Sama rozkosz! - westchnęli. Jedli ją tak szybko, jak tylko mogli, wkładając ów przysmak do ust pełnymi garściami, gdyż okropnie się bali, że przyjdzie jakiś dorosły i stanowczo powie NIE! Robili to z takim poświęceniem i zapamiętaniem jak ktoś, kto stale się obawia, że jakiś intruz przerwie mu pracę, którą on chce jak najszybciej ukończyć. Ale jakoś nikt im nie przeszkadzał. Nabierali rękami polewę i karmili się nią nawzajem. Potem, pomiędzy kolejnymi porcjami, lepili kule z ciasta i obrzucali się nimi jak śnieżkami. Zrzucali w dół wiśnie z czekolady. Kładli się na lukrze na wznak i robili orła. Byli cali wymazani czekoladą. Nada wyglądała, jakby miała warstwę błota na włosach. Dolph nie pamiętał, by się kiedykolwiek lepiej bawił! Wtem nagle, nie wiedzieć czemu, przestało mu się chcieć jeść. Był lak napchany, że nie był już w stanie niczego wziąć do ust. Sam nie mógł w to uwierzyć, gdyż nigdy, ale to nigdy przedtem nie miał takiego uczucia. Zawsze mu się wydawało, że nie można mieć dość ciasta czy czekolady. Nada nieco pozieleniała, choć teraz wcale nie była wężem. - Chyba... trochę za dużo zjadłam - wyznała. Dolph nagle doszedł do wniosku, że to nieprawdopodobne, ale całkiem możliwe. Poczuł nieprzyjemne wzdęcie. Wszędzie wkoło było pełno przeróżnych pyszności, które go już zupełnie nie interesowały. Tak naprawdę nie mógł już na nie patrzeć. - Gdzie Marrow? - zapytał. - Nie wiem - jęknęła Nada. - O ile dobrze pamiętam, ostatnio zmienił się w... Ojej, już zapomniałam. Och! Mój brzuch! Siedzieli obok siebie na szczycie .tortowej góry aż do zachodu słońca. W końcu Dolph musiał załatwić pewną osobistą potrzebę. Powędrował po torcie. W pewnym momencie natrafił na czystą płynącą wodę. Uczynił, co należało. Nada poszła w przeciwną stronę. Chyba robiła coś podobnego. Książę nie był całkiem pewny, czy dziewczynki muszą to robić, przypuszczał jedynie, że tak. W końcu jadły tak samo, jak chłopcy. Poczuł się nieco lepiej, lecz wciąż nie miał ochoty na słodycze. Zjadł za dużo, ale za żadne skarby nie chciał się do tego przyznać. Buszowanie po torcie nie było tak przyjemne, jak się spodziewał. - Czy myślisz, że gdzieś tutaj jest Niebiański Cent? - spytał. - Jeśli jest zakopany w tym cieście, to będziemy je musieli całe zjeść! - odpowiedziała, wykrzywiając usta. - Na sama myśl o tym robi mi się... - Mnie też - przerwał jej chłopiec, czując, że robi mu się słabo. - A więc chyba... go tutaj nie ma. Nie był całkiem pewien, czy rozumuje logicznie, nie mógł jednak wymyślić nic rozsądniejszego. Gdy zapadł zmierzch, Nada nagle sobie o czymś przypomniała. - Łódź! Oni zamienili się w łódź i... i... - ...żagiel! - dokończył Dolph. - Żeglowaliśmy po morzu! Jak mogłem o tym zapomnieć? - Nasionko zapomnienia! Rzuciłeś je na dno... - I zapomniałem o łodzi! A to przecież kraken miał o niej zapomnieć! Ale ono podziałało także na nas. A jeśli Marrow jest łodzią... - ...to zapomnieliśmy o nim! Słyszeliśmy jego głos, ale nie mogliśmy sobie go przypomnieć! Dobrze, że on nie zapomniał o nas! - Oto i on! - zawołał Książę, spoglądając w dół. Pomachał ręką. - Marrow! Marrow! Podpłyń bliżej, tak żebyśmy mogli wejść do szkieletówki! - Najwyższy czas! - zganiła go czaszka. Dolph stwierdził, że zasłużyli na reprymendę. Oboje z Nadą ześlizgnęli się w dół po słodkim zboczu i z pluskiem wpadli do wody. Umyli się, szczególnie za uszami, a szkieletówka zbliżyła się do nich. - Jak dobrze być znów z kimś dorosłym - westchnął chłopiec. - Czy życzysz sobie, byśmy przeszukali następną wyspę? - spytał kościej. - A musimy? - mruknął Dolph. - Na szczęście nie - odrzekł Marrow, tłumiąc kościsty śmiech. - Gdy byliście zajęci zabawą, popływaliśmy tu i tam. W okolicy nie ma już żadnych wysp. Za jakiś czas powinniśmy wrócić na stały ląd. - Ooo! Jak dobrze - szepnęła Nada. Zamieniła się w Naga i zwinęła w kłębek na dnie łodzi. Wyglądała tak, jakby połknęła jajo strusia. - Chyba przez miesiąc nic nie wezmę do ust! - westchnęła. - Przestań! - zawołał Dolph. - Nawet mi o tym nie wspominaj! - O czymś tak pysznym chyba czasem warto napomknąć - wesoło wtrącił Marrow. Żadne z dzieci nie odezwało się ani słowem. Taak, pomyślał Dolph. Ale nam dociął. Z typowym dla wszystkich dorosłych poczuciem humoru! Ale to wcale nie jest takie śmieszne. Przeobraził się w Naga i ułożył na dnie obok Nady. Wciąż był napchany. Teraz mógł zrozumieć, czemu węże tak długo śpią, gdy się najedzą. Nie mógł znieść nawet myśli o jedzeniu! Nie mógł! Gdyby teraz przyśnił mu się tort, wiedziałby, czyja byłaby to sprawka! Nocnej mary! Żeglowali w stronę lądu. Zanim doń dobili, dzieci już smacznie spały. Rozdział 12 ZŁOTE WYBRZEŻE Rankiem znów wyruszyli na południe. Dolphowi wciąż było niedobrze, a Nadzie nadal dokuczała niestrawność, lecz zarówno Książę, jak i jego towarzyszka nie chcieli się do tego za nic przyznać. Dziewczynka nie mogła sobie wybaczyć, że zjadła aż tyle ciasta, z drugiej jednak strony nie bardzo wiedziała, jak mogłaby tego uniknąć. Miała uchodzić za dziecko w wieku Dolpha, toteż musiała ulegać jego wpływom i naśladować go. Tak więc gdy tylko jej narzeczony zaczął się opychać tortem, ona uczyniła to samo. Gdyby postąpiła inaczej, mogłoby się to wydać co najmniej podejrzane. A na to nie mogła sobie, pozwolić. Razem z nim rzuciła się na łakocie, choć doskonale wiedziała, czym to grozi. Teraz płaciła za swoje poświęcenie. - Mam, czego chciałam - jęknęła. - Gdy ktoś zachowuje się jak dzieciak, doświadcza dziecięcych dolegliwości. No, ale nie ma sensu się nad tym dłużej rozwodzić... - Przyspieszyła i dogoniła Księcia. Sunęli teraz obok siebie, wdzięcznie wyginając swe wężowate, nagie ciała. Nada rozmyślała już o czymś zupełnie innym. Nie chciała oszukiwać chłopca. Wcale się jej to nie podobało, ale niestety była zmuszona kłamać. Sytuacja Naga pogarszała się z dnia na dzień. Nie mieli innego wyjścia. Robili to, co musieli robić, by przetrwać. Ojciec jej to wyjaśnił już jakieś pięć lat temu. Gobliny stać jedynie na to, by rabować i rozmnażać się, dumała. Parzą się pod Górą Zjetmus. A to znaczy, że jest ich tam coraz więcej. Za tym idą nowe, coraz gorsze rozboje, czego dowodem ostatni napad na jaskinię Draco. Przedtem nigdy nie odważyłyby się tego zrobić. Ale namnożyło się ich tyle, że stać je na to, by wszystkie kluczowe pozycje obsadzić swoimi ludźmi. Musiały obserwować smoka wywiedziały się, że opuści grotę na dłużej. Podobnie szpiegują nas, Naga. Wchodzą na nasze terytorium, coraz częściej naruszają nasze granice. Mój ojciec, Król Nabab na razie jakoś sobie z nimi radzi, odpiera ataki. Gobliny zdają sobie sprawę, że na ziemiach Naga nie jest zbytnio bezpiecznie, ale nacierają. Za rok po prostu nas zaleją, spustoszą nasz kraj i będzie po nas. Siedem lat temu Król Nabab wysłał emisariusza do pewnej osobistości, która mogła rozwiązać ten problem. Owym emisariuszem był Naldo, brat Nady i spadkobierca korony. Udał się do Dobrego Maga Humphreya z rodu ludzi i zadał mu Pytanie. Potem strzegł Zamku Maga przez rok. Bronił go przed przypadkowymi intruzami, oplatając ich swym ciałem, tak naprawdę nic im nie robiąc. Było to dla nich jedynie wyzwanie, jedno z zadań do pokonania. W końcu wrócił z Odpowiedzią, która przeraziła cały naród Naga. Brzmiała bowiem tak: NALEŻY POŚLUBIĆ TEGO, KOGO PRZYWIEDZIE DRACO. Humphrey zawsze mówił prawdę, tylko że jego Odpowiedzi czasami trudno było zinterpretować. Naga miesiącami analizowali te słowa. Dobrze znali Draco. Co do jego osoby nie mieli najmniejszych wątpliwości. Był Smokiem z ich Góry i chyba nie najlepszym z sąsiadów. Król jednak natychmiast rozkazał uczynić wszystko, by zaskarbić sobie jego dozgonną przyjaźń. Chciał bowiem, aby, gdy nadejdzie czas, przyprowadził tego, na kim im tak bardzo zależało. Podpisano traktat, na mocy którego Naga zobowiązali się, że nigdy nie wtargną do gniazda Draco, on zaś nigdy ich nie zaatakuje. Smok przystał na te warunki z największą radością, gdyż i tak był za duży, by polować w grotach Naga. Tak więc nic na tym nie tracił. Zaprzyjaźnili się prawie, bo mieli wspólnego wroga. Goblinie hordy. Draco ponadto przyrzekł Królowi, iż przyprowadzi mu każdego, kto mógłby go zainteresować. Ale ślub? Tej zagadki nie mogli rozstrzygnąć. Nie mieli pojęcia, kto kogo ma poślubić. Wydawało się im, że dotyczy się to Naldo, gdyż to on właśnie otrzymał Odpowiedź. Poza tym był w odpowiednim ku temu wieku. Ale nie mogli odgadnąć, jaką kobietę przyprowadzi im Draco. Co rusz o tym rozmawiali, szeptali po kątach, roztrząsali na wszystkie strony i doszli do wniosku, że z pewnością będzie to młoda ludzka istota. Natura Naga sprawiała, że mogli wchodzić w związki małżeńskie jedynie z trzema gatunkami stworzeń: Naga, wężami lub ludźmi. Było ich jednak za mało, by pokonać gobliny, tak więc stwierdzili, iż ślub Naldo z jednym ze współplemieńców niewiele im da. Potrzebowali silnego sprzymierzeńca. Węże mogły im w tym pomóc, lecz wolały żyć na powierzchni ziemi, a nie w czeluściach gór. Tym samym odpadły i one. W rachubę wchodzili więc tylko ludzie. To oni byli ich jedyną nadzieją, gdyż mogli mieszkać prawie wszędzie. Ale nie zwykli ludzie. Zwykli ludzie byli słabi i bali się zarówno ich, jak i goblinów. Naldo musiał poślubić Księżniczkę. Po pierwsze dlatego, że rządziłaby wieloma ludźmi i mogłaby przyprowadzić bitne, dzielne i przeważające liczebnie wojska, a po drugie posługiwałaby się magią. To było bowiem domeną osób utytułowanych. Członkowie rodziny królewskiej musieli być Magami. I to nie przeciętnymi, bo przeciętnym magiem w pewnym stopniu był każdy, ale Magami wielkimi i groźnymi. Musieli być Magami magicznej klasy! Jeśli jakieś królewiątko przynależne do rodu jej nie posiadało, nie otrzymywało tytułu Księcia czy Księżniczki. Uważano je jedynie za królewskie potomstwo. Tym sposobem Księżniczka, niejako już z nazwy, była Maginią, władającą iście potężną magią. Taką, która byłaby w stanie pokonać gobliny. Zadowoliwszy się powyższym rozwiązaniem, Naga postanowili czekać. Byli przekonani, że żadna ludzka Księżniczka dobrowolnie nie zejdzie pod ziemię, gdyż ludzie, podobnie jak Naga, niezwykle dbali o swoje pociechy. Wierzyli, że smok ją przyprowadzi. Stwierdzili, iż tym sposobem będą mogli podjąć się teatralnej roli obrońcy i uwolnić ją z rąk potwora, ona zaś w podzięce zgodzi się pojąć ich Księcia za męża. Naldo był przystojnym, pełnym taktu młodym mężczyzną i odpowiednim partnerem dla wszelkich stworzeń. Z radością myślał o Księżniczce i w każdej chwili był gotów ją pojąć za żonę. Miał także nadzieję, że i on jej się spodoba, gdyż Naga nigdy nikogo nie zmuszali do złożenia małżeńskiej przysięgi. Według nich powinien to być obopólnie zaakceptowany związek. Ludzka Księżniczka MUSIAŁA chcieć poślubić Naldo albo... nie byłoby ślubu. Poza tym ludzie, podobnie jak centaury, nie lubili łączyć się z innymi gatunkami. Naldo zdawał sobie sprawę, że powinien spodobać się nie tylko dziewczynie, ale i całej jej rodzinie. W owym czasie w Xanth żyła tylko jedna, jedyna księżniczka, Ivy. Miała wówczas dziewięć lat i była śliczną, pewną siebie osóbką, władającą wyrafinowaną, acz potężną magią. Potrafiła bowiem uwypuklić wszystkie cechy, które dostrzegała u innych stworzeń. Jakiekolwiek by one były. Naga doszli do wniosku, że w ten sposób mogłaby im pomóc pokonać gobliny. - Gdy ujrzy w Naldo niezwyciężonego wodza, mój syn nim zostanie - perorował Król. - Gdy postrzeże w nim niezwykle mądrego młodzieńca, stanie się wystarczająco przebiegły, by pokonać wroga. Nie mam najmniejszych wątpliwości. To ją na pewno smok przyprowadzi. Taak... pozostało nam jeszcze rozwiązać sprawę wieku. Dziewięcioletnia Ivy jest stanowczo za młoda na żonę. Żeby miała chociaż trzynaście lat! Chyba będziemy musieli poczekać, aż troszkę podrośnie... wtedy pewnie gdzieś zabłądzi, spotka Draco, a ten, zamiast ją pożreć, nie wiadomo czemu porwie ją i przywiedzie do nas. A kiedy to się stanie, Naldo będzie gotów ruszyć w konkury. Mijały lata. Księżniczka Ivy rosła. Jak doniesiono Naga, z dziecięcia przeobraziła się w piękną, młodą dziewoję. Po jakimś czasie udało im się zdobyć jej portret, który pokazywał, iż wieści nie były przesadzone. Naldo zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, chociaż jej nigdy w życiu nie widział. Tymczasem gobliny coraz częściej najeżdżały na terytorium Naga. Ci jednak już się ich nie bali. Wiedzieli, że Odpowiedź jest blisko. Wtem pojawił się Draco i przyprowadził... chłopca. Ku swemu przerażeniu Król Nabab stwierdził, iż popełnił błąd. Wpadł w złość, lecz natychmiast się opanował. Posłał po Nadę i zaraz zaręczył ją z młodym Księciem. I tak w końcu Odpowiedź się spełniła. Nada od razu wiedziała, jak się zachować. Miesiącami podglądała brata. Obserwowała jego umizgi, poznawała przeróżne fortele. Sama była Księżniczką. Nie był jej obcy królewski wdzięk. A na dodatek była młodą kobietą, przekonaną, że potrafi zawrócić w głowie każdemu nadającemu i nie nadającemu się na męża chłopakowi, którego sobie wybierze. W jakiejkolwiek innej sytuacji nie miałaby najmniejszych kłopotów. Jednak los postanowił inaczej. Znalazła, się w przedziwnej sytuacji. Książę Dolph był zaledwie dziewięcioletnim dzieckiem, ona zaś była już czternastoletnią kobietą. Miała dokładnie tyle lat co Ivy, z którą w pewnym stopniu się identyfikowała. Naldo ćwiczył z nią swoje przyszłe zaloty. Często udawała nieznajomą - piękną ludzką Księżniczkę, a Książę doskonalił swą miłosną grę. Był od niej pięć lat starszy, dzięki czemu świetnie się zgadzali. Gdyby nie był jej bratem, z pewnością brałaby go pod uwagę jako przyszłego małżonka. Niewątpliwie miał szansę oczarować Ivy. Tak... ja też jestem o pięć lat starsza od Dolpha, westchnęła Nada. W tym przypadku jednak owe pięć lat stanowi kolosalną różnicę. Oboje z Naldem zauważyliśmy, że Dolph nienawidzi swojej starszej siostry. Z drugiej jednak strony Ivy bezustannie wodzi go za nos, co zapewne nie spodobałoby się żadnemu Księciu... Dziewczyny powinny być bardziej niewinne niż chłopcy, których mają poślubić, rozmyślała Księżniczka. To oni, a nie my powinni być zorientowani, co i jak. A ponieważ wszem i wobec wiadomo, iż jesteśmy od nich dużo mądrzejsze, więc aby wyrównać tę różnicę, nasi młodzieńcy muszą być od nas trochę starsi. Wtedy, po ślubie mogą okazać nam swoją wyższość. Ale oni są albo za głupi albo za nieśmiali, by o tym mówić. Tak więc prawie nie zwracają na to uwagi. Nawet między sobą o tym nie wspominają. Uważają, że po prostu tak już jest. Ha! Każdy o tym szepcze, tylko nie oni! Ale przecież żadna kobieta im tego nie powie. To mi trochę przypomina tajemnicę strzeżoną przez KSD, tyle tylko, że w tym wypadku ofiary w ogóle nie zdają sobie sprawy w czym rzecz... dopóki nie jest już za późno. Nada była przekonana, że jakoś sobie z tym poradzi. Nigdy nie przypuszczała, że to jej przypadnie w udziale przepowiadana rola. Była jednak nieodrodną córką swego ojca i miała dobrze poukładane w głowie. Była gotowa poślubić Dolpha, uczynić go szczęśliwym, a przy tym uratować swój naród od zagłady. Dręczyła ją tylko jedna myśl: nie miała pojęcia, co zrobić, by mały Książę nie domyślił się, że w pewnych sprawach jest lepiej zorientowana niż on. Była nie tylko kobietą, była w dodatku o pięć lat starszą kobietą! Wtedy sama odpowiedziała sobie na to pytanie. Stwierdziła, że po prostu musi wyglądać o jakieś sześć lat młodziej i przybrała pozę ośmioletniego dziecka. Zawsze była drobniutka, nie miała więc z tym większych kłopotów. Musiała jedynie przeinaczyć nieco swą ludzką postać. A to była w stanie uczynić, gdyż nie była prawdziwą dziewczyną. Do pewnego stopnia potrafiła się zmieniać. Dopiero jakieś dwa lata temu troszkę się zaokrągliła. Teraz bez trudu mogła się pozbyć swoich nowych kobiecych kształtów. Pod jednym względem jednak wciąż była jeszcze dzieckiem. Do tej pory bowiem nie odkryła bocianiej tajemnicy. Jakiś rok temu zagadnęła Króla mówiąc: „Patrz, jestem dorosła. Mam w pełni rozwinięte ciało. Nadal jednak nie wiem, jak powiadamia się bociany”. Ale Nabab szybko zmienił temat. Odebrała to jako brak zaufania. Uważała, że nie odpowiadając jej, postąpił nie fair, bo nie powinien był ciągle uważać ją za dziecko. Ostatecznie miała wtedy już trzynaście, no, prawie czternaście lat. Teraz jednak była z tego zupełnie zadowolona, gdyż w ten sposób było jej łatwiej udawać i zachowywać się jak dzieciak. Pamiętała nawet, by zapomnieć, jak się całuje. Udawała, że to jedynie miły dotyk warg. A więc Książę niczego nie podejrzewał. Dobrze im było razem. Nada marzyła tylko o tym, by Dolph nigdy się o niczym nie dowiedział. Ze swej strony postanowiła, iż nie będzie okazywać swej wyższości. Dobro jej ludu leżało jej na sercu. Chciała jak najlepiej odegrać swą rolę. Nie myślała o własnym szczęściu. Wydawało się jej, że za sprawę tak wielkiej wagi i tak niewiele przyszło jej zapłacić. - No cóż, mimo wszystko niezmiernie żałuję, że w ogóle przybiliśmy na Wyspę Obżartuchów - jęknęła. - To, co spotkało mnie na innych wyspach, zupełnie by mi wystarczyło. Tam przynajmniej nie trzeba było udawać strachu przed sunącym na mnie wstrętnym duchem czy szalejącym w morskich odmętach krakenem. Z początku musiałam zachować ostrożność, na przykład gdy ratowaliśmy kościeja. Gram dopiero od trzech lat, ale radzę sobie z tym o wiele lepiej niż ośmioletni dzieciak. Należało jednak jakoś rozpętać tę wichurę. Zaryzykowałam. Wierzyłam, iż Książę nie zorientuje się, na ile opanowałam sztukę gry na flecie. Przyłożyłam go do ust. Reszta poszła już całkiem łatwo. Radosne okrzyki, gdy wznosiliśmy się w górę, pytania o Rozpadlinę, i tak dalej, i tak dalej... Nigdy nie podróżowałam w ten sposób, a więc moje podniecenie było chyba całkiem naturalne. Co więcej, uważam, że cudownie jest znowu być młodą, a szczególnie z Dolphem, który okazał się całkiem miłym chłopcem. Chciałabym zostać jego przyjaciółką, a później żoną, choć jestem pewna, iż nigdy go nie pokocham. Po prostu on jest dla mnie za młody. A kiedy już osiągnie odpowiedni wiek, ja się zestarzeję. Ale to nic, ojciec zawsze mi mówił, że miłość rzadko gości w małżeństwach zawartych z rozsądku czy wskutek zjednoczenia stron, a już szczególnie, gdy w związki wchodzą członkowie królewskich rodzin. Tu chodzi jedynie o wzajemne korzyści i właśnie je stawia się na pierwszym miejscu. - Ojej! Złoto! Okrzyk Dolpha wyrwał Nadę z zamyślenia. Rozejrzała się wokoło i musiała przyznać, że Książę ma rację. Okolica złociła się niczym stare, drogocenne, pokryte patyną precjoza. - To pewnie Złote Wybrzeże - zauważył Marrow. - Tu prawie wszystko jest złote. Będziemy musieli udać się w głąb lądu, by je ominąć. Tu nie znajdziemy dla was nic do zjedzenia. - Ale to chyba złote renety! - zawołał Dolph, wyciągając rękę ku gałęzi złocistego drzewa, na której wisiały trzy błyszczące, złote jabłka. - Sądzę, że nie powinieneś ich nawet tknąć - skarcił go Marrow i przyspieszył kroku. Oddalali się od brzegu. Blask roślin wyraźnie zbladł. Oczywiście wybierając taką drogę, mogli ominąć którąś z wysp położoną daleko na pełnym morzu, ale na to już nic nie mogli poradzić. Wieczorem Nada i Dolph podzielili się kawałkiem ciasta z ciastkowca. Na nic więcej nie mieli ochoty. Następnie umyli się w niewielkim potoczku i bez słowa sprzeciwu wyszorowali się za uszami. Nada pamiętała, że gdy była dzieckiem, nawet lubiła to robić. Teraz jednakże, by zachować wszelkie pozory, udawała, że również nie sprawia jej to żadnej przyjemności. Szczerze cieszyła się, że znowu jest młoda i że całą odpowiedzialność za swoje zachowanie może zrzucić na dorosłe szkielety, które pomijając ich nieco dziwną naturę, radziły sobie z tą ich parką całkiem nieźle. Po chwili Marrow i Gracja ułożyli się w chatki i Książę z Księżniczką położyli się spać. Owe kościste budowle były zadziwiająco wygodne. Przepuszczały powietrze, utrzymywały stałą temperaturę, a ponadto były bezpieczne. Nikt nie odważyłby się im przeszkodzić. , szkielety, jak zresztą wielu mieszkańców Xanth, były do pewnego stopnia transformerami, z tym jednak ograniczeniem, że to, w co się układały, zawsze było zbudowane z kości. Ciekawe, że Książę Dolph przyciągał podobne sobie, przeobrażające się stwory. Być może był to jeszcze jeden z aspektów jego magii klasy magicznej. Magia klasy magicznej. Już samo to słowo potrafiło czynić cuda. Dolph był przeciętnym dzieckiem nie pozbawionym wszystkich dziecięcych wad i zalet. Raz po raz to śmiał się z czegoś, to płakał. Lecz dzięki jego magii można go było zaliczyć do innej kategorii ludzi. Nada zawsze marzyła, że jak dorośnie, poślubi wielkiego Maga, choć nawet go sobie nie wyobrażała. Z pewnością jednak miała na myśli Maga--człowieka, gdyż wśród Naga nie było Magów. Być może wpadła na ten pomysł, odgrywając z bratem scenki, jakie w ich ówczesnym przekonaniu przeznaczył mu los. Jeśli on może poślubić ludzką Maginię, to ja mogę wyjść za mąż za meżczyznę-Maga, myślała. I oto nagle jej marzenia się spełniły, ale w jakże dziwaczny sposób! Dolph posiadał niezaprzeczalny talent. Co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Zadziwiał ją. Przybierał bowiem nie tylko formę stworzenia, w które się przeistaczał, lecz także wszystkie jego cechy. Potrafił fruwać, ziać ogniem i porozumiewać się w różnych językach. Mógł nawet zamienić się w ducha! Był niczym głaz wśród zwykłych ziarenek piasku - szarych ludzi. Ale był o pięć lat młodszy. W tym sęk. Ale co to za sęk! Byli jednak zaręczeni i wszystko wskazywało na to, że Książę nie pozostawał obojętny na wdzięki swej wybranki. Nada przyrzekła sobie, że nigdy go nie skrzywdzi i będzie zachowywać się wobec niego tak. by nie musiał się skarżyć. Ani teraz, ani po ślubie. Postanowiła, że najpierw będzie najlepszą z najlepszych towarzyszek zabaw, a potem żoną. Sama nie była Maginią. Posiadała jedynie talenty przynależne wszystkim istotom jej rodzaju. Ale była Księżniczką. Musiała więc robić to, co jej było sądzone. Przez całe życie. Wchodziły tu bowiem w grę dwie rzeczy: jej osobista duma i dobro jej narodu. Ponadto ojciec oczekiwał, że właśnie tak się zachowa. Ani nie chciała go rozczarować, ani też zawieść Dolpha. Nikogo. - Czemu płaczesz, Nada? - spytała cichutko czaszka Gracji. Nada podskoczyła. Zapomniała, że chroni ją to dziwaczne indywiduum, które nigdy nie spało. Czaszka tworzyła drzwi i była zwrócona twarzą do środka, a więc mogła z nią rozmawiać. - To niiic takiego - załkała dziewczyna. - Nie, coś w tym jest - nalegała Gracja. - Choć może ci się to wydawać nieco dziwne, ja także, tak jak ty, jestem kobietą. Potrafię zauważyć to, czego mężczyźni nie widzą. Wczoraj płakałaś przez sen, dzisiaj zbudziłaś się płacząc. Co cię gnębi? - Nie mogę ci powiedzieć - odpowiedziała Nada, wycierając łzy. - Wyglądasz na młodszą niż jesteś i czujesz się nieszczęśliwa. Nikomu nic nie powiem. - Jestem dzieckiem! Jak Dolph! - Kiedy śpisz, twe ciało przybiera właściwe kształty. Jesteś kobietą. Młodą, ale nie dzieckiem. Czy dlatego płaczesz? - Nie wolno ci nikomu o tym mówić! - Nikt nas nie słyszy. Opowiedz mi, co cię trapi, ja zaś też ci coś opowiem o sobie. Ja też taję coś przed światem. Nada zamyśliła się. Cóż może dręczyć taki szkielet? - pomyślała. Gracja rozbudziła w niej zwykłą babską ciekawość. Musiała poznać jej tajemnicę. I tak odkryła już przed nią część swojej własnej. - Ale ty zaczniesz - szepnęła. Szkieletka nawet nie miała zamiaru się z nią kłócić. Po prostu zaczęła mówić: - Powiedziałam Marrowowi, że wyszłam z hipnotykwy i zgubiłam się tu, w realnym świecie. Ale nie dopowiedziałam tej historii do końca. Nie opuściłam tykwy dobrowolnie. Wyrzucono mnie. Już nigdy nie będę mogła tam wrócić. - Ale to przecież jest twój Świat! - zawołała Nada. - Tu nie ma miejsca dla kogoś takiego jak ty! Należysz do złych snów! - Tak. Ale mnie skazano na wygnanie. Nie miałam innego wyboru. To była ostateczna kara za mą zbrodnię. A wiesz, że nie mogę umrzeć. Dlatego to nie daje mi spokoju. - Cóż takiego zrobiłaś? Co zwie się przestępstwem w świecie złych snów? One przecież powinny być straszliwe! - Taaak. Na wyspie Xanth żył pewien troll. Jego współplemieńcy, jak to zwykle czynią trolle, napadli na małą ludzką wieś. Byli głodni i musieli znaleźć jakieś świeże, soczyste dzieci do zjedzenia. Część najeźdźców napadła na kobiety. Usiłowali je zgwałcić. Jednak one nie mając nic do stracenia, wykrzesały z siebie mnóstwo siły, obroniły się i przegoniły ich. Inne trolle zajęły się mężczyznami z wioski. Próbowały ich zabić. Lecz mężczyźni byli za silni. Udało im się wszystkich odpędzić. W trakcie walk troll Tristan wpadł do jednej z chat, porwał pulchniutka dziewczynkę i wyniósł ją do lasu. Tak więc ostatecznie napad zakończył się sukcesem. Mogli ucztować przez całą noc. Ale maleńka istotka błagała: „Proszę cię, panie trollu, nie zabieraj mnie z mego domu. Jestem jedynym dzieckiem w rodzinie. Zamartwią się, gdy mnie utracą”. Tristan spojrzał na nią. Była niezwykle piękna i słodka. Nigdy nie trzymał takiego wspaniałego dzieciątka na rękach. Zrobiło mu się żal jej rodziców. Postawił ją na ziemi i powiedział: „Wracaj do swoich. Ale nikomu nie mów, co uczyniłem”. Dziewczynka była na tyle mądra, iż natychmiast pojęła, że nie wolno mu było tego robić. „Nigdy nikomu o tym nie powiem” - obiecała i pobiegła do domu. W ten to sposób wyprawa na wieś zakończyła się klęską. Mieszkańcy wioski wystawili straże, więc tego dnia trolle były głodne. Przez jakiś czas nie miały szansy ich zaskoczyć. Tristan nie powiedział im o chwili słabości, lecz było mu okropnie wstyd. Wiedział, że zachował się zupełnie jak nie-troll. Ale że reszcie też nie udało się pokonać wieśniaków, nikt nie dziwił się, iż także on nie przywlókł ze sobą niczego na ząb. Nikt nie zauważył, że wyciął im niezły numer. Wydarzyło się jednak zupełnie coś innego. Tristan bowiem w nocy śnił. W ten sposób o całym zajściu dowiedział się Trojan - Nocny Ogier, do którego dochodzą nawet najgłębiej skrywane myśli wszelkich śniących stworzeń. Postanowił napisać dla trolla najstraszniejszy ze strasznych snów. Taki, by musiały go nieść trzy nocne mary. I rychło to uczynił. Był to chyba najokropniejszy sen, jaki kiedykolwiek napisano. Majstersztyk. Dzieło sztuki. Mnie przypadł zaszczyt odegrania głównej roli. Tristan bał się wielu rzeczy, ale najbardziej szkieletów. A ponieważ puścił wolno małą kobietkę, miał go we śnie nawiedzać żeński szkielet. Po raz pierwszy powierzono mi tak odpowiedzialne zadanie. Byłam z tego niezwykle dumna. Postanowiłam, że będzie wrzeszczał tak długo i przeciągle, aż zdrętwieje mu język. Lecz kiedy poznałam szczegóły jego zbrodni, straciłam wiele z mego entuzjazmu. Musiałam przyznać, że zdradził swe plemię i niepotrzebnie ich przegłodził, ale jednocześnie okazał owej ludzkiej rodzinie wiele współczucia. Ale to nie ja powinnam była go osądzać. Ja miałam jedynie wystąpić w złym śnie. Byłam szkieletem kobiety trolla, głodującej z jego powodu. Tristan krzyczał, lecz nie mógł się obudzić. Koszmar męczył go aż do rana. Z pewnością, przeżywszy do końca te potworne męki, nigdy więcej nie odważyłby się zdradzić plemienia trolli. W końcowym akcie snu powinnam była się na niego rzucić i tym samym ostatecznie go pogrążyć. Stchórzyłam. „POSTĄPIŁEŚ GODNIE” - szepnęłam mu do ucha. Resztę snu odegrano zgodnie z planem. Mój występek pozostał nie zauważony. Trzy nocne mary przynosiły mu ten sen każdej nocy. Lecz troll Tristan nie popadał w obłęd, a jedynie czuł się trochę nieswojo. Wkrótce wszystko się wydało. Nocne mary były niezmiernie zawstydzone, zaś Nocny Ogier wypuszczał z nozdrzy kłęby gryzącego dymu. W końcu dokładnie prześledził sen i odkrył, co zrobiłam. „Nic dziwnego, że się nie udało - zagrzmiał. - Zamiast siać przerażenie i trwogę, przez cały czas podtrzymywałaś go na duchu!” Zrujnowałam całe przedsięwzięcie. Wystawiłam Świat Hipnotykwy na pośmiewisko i dlatego zostałam skazana na banicję - dokończyła Gracja. - Przepędzili mnie do jednej z hipnotykw i gdy tylko z niej wyszłam, zniszczyli ją. Byłam zrujnowana. Wierzyłam, że znajdę jakąś inną hipnotykwę. Miałam nadzieję, że uda mi się w nią wskoczyć. Byłam naiwna i głupia. Właśnie mniej więcej wtedy, gdy nadeszli Dolph i Marrow, w pełni to sobie uświadomiłam. Przypuszczałam, że kościej będzie chciał powrócić do Krainy Snów, pomimo iż twierdził inaczej. Albo że również jest z jakiegoś ważnego powodu z niej wydalony. Dlatego byłam taka ostrożna. Teraz już wiem, że to naprawdę dobry szkielet. Chciałabym połączyć nasze kości. Ale... - Połączyć kości? Czyżby coś się stało? - Skądże znowu. W ten sposób się pobieramy. To taki nasz ślub. Łączymy się, wyjmujemy część kosteczek i składamy z nich maleńki szkielecik. Dziecko. No, ale ja nie jestem nic warta... nie ma o czym mówić. - Przecież Marrow cię lubi. Jestem tego pewna. Tak dobrze się zgadzacie - zaprotestowała Nada. - Przypomnij sobie choćby tę łódź. - Ale czy lubiłby mnie, gdyby dowiedział się o mojej zbrodni? - Ależ to nie było żadne przestępstwo! Postąpiłaś tak z dobrego serca, podobnie jak troll. - Nie. Zdradziłam współmieszkańców mego Świata. Zachowałam się tak samo źle jak Tristan. - Nie! Nie masz racji. To, co mówisz, nie ma najmniejszego sensu. - Może według ciebie. Ale Marrow to szkielet. Nie wiadomo, co on by na to powiedział. Nada świadoma własnych szachrajstw nie odezwała się już ani słowem. Teraz sama musiała opowiedzieć o swoim nieszczęściu. - Płaczę, bo nigdy nie spotka mnie to, o czym marzę. Nigdy nie przeżyję prawdziwej miłości - wyznała. - Co prawda moje sny o przystojnym Księciu-Magu spełniły się... ale... nie do końca. - Czy dlatego, że jest od ciebie młodszy? Nie rozumiem. - Dziewczyna powinna być młodsza od chłopca. Mogę pokochać tylko kogoś starszego ode mnie. - Ależ to nie ma najmniejszego sensu! - Gracja powtórzyła niedawny argument Nady. Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy. - Może według ciebie - odpowiedziała słowami Gracji. - Ale jestem pewna, że gdyby tylko Dolph się o tym dowiedział, byłby przerażony. Gracja zamyśliła się. - A musisz mu o tym mówić? - spytała po chwili. - Nie! Nie muszę! Zrobię wszystko, by czuł się szczęśliwy. Nieważne, że mi smutno. Poza tym nikt nie może się o tym dowiedzieć. - Obiecałam, że dotrzymam tajemnicy, ale nadal nie rozumiem, czemu różnica wieku ma dla ciebie aż takie znaczenie i dlaczego tylko ty masz cierpieć z tego powodu. - Gdyby Dolph się o tym dowiedział, zerwałby nasze zaręczyny. A wtedy mój naród byłby zgubiony. Mnie zaś byłoby bardzo ciężko, gdyż z mojego powodu nie tylko upadliby Naga, lecz także i Książę byłby niepocieszony. - Widzę, że zupełnie się od siebie różnimy. - Czemu nie powiesz Marrowowi, co czujesz? Chętnie połączyłby z tobą kości. - Najpierw musiałabym się przyznać do zbrodni, którą popełniłam. A wtedy by tego nie zrobił. - Tak, zupełnie się od siebie różnimy - przytaknęła Nada. - Ale mamy podobne problemy. Obydwie musimy ukrywać coś przed tymi, którzy są nam najbliżsi - westchnęła i zapadła w sen. Następnego dnia weszli na polanę i natychmiast zostali otoczeni przez piękny, acz dziwny lud. Każdy członek owego plemienia posiadał coś zwierzęcego. W większości były to cudowne, odziane w białe szaty, młode kobiety, o wspaniałych, drugich, jasnych włosach. Niektóre z nich jednak miały psie łapy lub dziwaczne pióra czy też gadzie ogony. Trzymały wycelowane w nich łuki z napiętymi cięciwami i nałożonymi strzałami. - Stać, intruzi! - wrzasnął ich przywódca. Był przystojnym młodzieńcem o kaczych stopach. - Proszę się wylegitymować! - Jestem Książę Dolph - zaczął chłopiec, gdyż była to jego Wyprawa. - Pochodzę z rodu ludzi. A to Księżniczka Nada z rodu Naga, Marrow ze Świata Hipnotykwy i Gracja z tejże samej krainy. A wy kim jesteście? Czemu nas zatrzymaliście? - Jesteśmy składakami. Mnie zwą Fulsome Fee*. [* Fulsome Fee (ang.) - w luźnym tłumaczeniu „Płatny Bufon”.] Chcielibyśmy się z wami skrzyżować, by zregenerować nasze coraz mniejsze stadko. W tym celu każdy z was może sobie wybrać dowolnego partnera. Dolph uśmiechnął się. - Nie możemy tego zrobić - bąknął. - Ja i Nada jesteśmy zaręczeni i... - Dla nas to nie ma najmniejszego znaczenia. Macie sobie wybrać po jednym z nas. Owi szczęśliwcy będą wam towarzyszyć do końca życia. Będziecie się krzyżować! No dalej! Jazda! Decydować się! - Ależ my mamy tylko po osiem lat - wykrzywił się Dolph. - Nie możemy z nikim się krzyżować, nawet gdybyśmy tego bardzo chcieli. Nie wiemy, gdzie znaleźć bociana i jak go powiadomić. Szkielety zaś są z innego świata. Wątpię, czy bocian zechciałby stawić się na ich wezwanie. - Nie obchodzi mnie wasz wiek i pochodzenie - oświadczył Fulsome. - Przetrzymamy was, dopóki do tego nie dorośniecie. Potem pokażemy wam, jak załatwia się te bocianie sprawy. Możemy przybierać odpowiednie kształty. Dopasujemy się do szkieletów. Nasza zdolność przeobrażania się jest nieco ograniczona, niemniej jednak z TYM damy sobie radę. No, na co jeszcze czekacie?! Dolph zerknął na swoich przyjaciół. - Wiecie coś o nich? - zapytał. - Wywodzą się z elfów - odrzekł Marrow. - To stary gatunek. Niemal równie stary jak Mundania i Xanth. Lecz od dawna nikt o nich nie słyszał. Na pewien czas zniknęli. To wszystko. Mówią, że najlepiej się od nich trzymać z daleka. Książę spojrzał na wymierzone w nich łuki. - Chyba nawet wiem, dlaczego - odpowiedział. - A co by było, gdybym ja się w coś zmienił? - Zapłaciłaby za to Nada. Księżniczka w mig pojęła, co to znaczy. Dolph co prawda mógł przeobrazić się w smoka i zmieść ich z powierzchni ziemi, ale zanim to by nastąpiło, śmiercionośne strzały przeszyłyby ją na wylot. Nada mogła przybierać trzy formy, lecz żadna z nich nie oparłaby się owej strasznej broni. Wcale jej się to nie podobało! - Jestem Magiem - Dolph jeszcze raz przemówił do składaków. - Mogę się przeistoczyć we wszystko, o czym tylko zamarzę. Moja moc jest nieograniczona. Musicie albo natychmiast mnie zabić, albo nas przepuścić. W każdym bądź razie przenigdy się nie zgodzę, byście nas tu zatrzymali. O! Ale im nagadał! - pomyślała Nada. Jest taki odważny i inteligentny. Jaka szkoda, że nie jest starszy o te dziesięć lat! Fulsome roześmiał się. - Nie wierzę! Udowodnij mi to! W jednej chwili Dolph zamienił się w ognistego smoka. Gdy oddychał, z nozdrzy buchały mu kłęby pary, świadczące o tym, że wewnątrz płonie. - No, teraz nie uda wam się zabić Księcia Dolpha! - dociął im Marrow. - A gdy cokolwiek zrobicie Nadze, Dolph ruszy na was i rozniesie was w pył. Lepiej zostawcie nas w spokoju. Składaki mimo wszystko nie opuściły łuków. - Jeżeli tylko smok się poruszy, zabijemy Naga. Jeżeli mu na niej cokolwiek zależy, to tego nie zrobi... Słysząc te słowa, Książę zupełnie stracił koncept, zaś Nada po raz pierwszy w czasie tej podróży poważnie zaniepokoiła się o swoje życie. - To dziewięcioletni dzieciak... zaraz wpadnie w panikę, a ja za to zapłacę - westchnęła. W tym momencie na szczęście przemówił Marrow, gdyż Dolph jako smok nie był w stanie prowadzić negocjacji. Nie chciał też z powrotem przeobrażać się w chłopca. Obawiał się groźnych grotów. - Powtarzam - grzmiał kościej - jeśli zabijecie Naga, zostaniecie zniszczeni! Ja, Gracja i smok nie boimy się waszych strzał. Nic nam nie zrobią! Możemy was pokonać. Wasze życie zależy od tego, jak obejdziecie się z Nada. A jeśli coś wam się stanie, już nigdy nie będziecie w stanie powiększyć szeregów waszego plemienia! Fulsome zamyślił się. - Może poszlibyśmy na kompromis - zaproponował. - Urządźmy zawody. Zwycięzca uczyni to, na co będzie miał ochotę. Bez używania przemocy. Zgoda? - Jakie zawody? - spytał Marrow. - Jeden z was będzie wyszukiwał swych towarzyszy podróży. Gdy odnajdzie całą trójkę, odejdziecie w pokoju. Jeśli się pomyli, zostaniecie tutaj. - Przecież każdy z nas oczywiście wybierze swoich kumpli - odrzekł szkielet. - To nie będzie takie proste... nasi ludzie upodobnią się do was. Marrow zamilkł. Nada wiedziała dlaczego. Jeżeli składaki przybiorą nasze kształty, rozmyślała, trudno nam będzie wzajemnie się rozpoznać. Wierzę jednak, iż Marrow na tyle nas zna, że wskaże tego, kogo trzeba. - Każdy z was ma coś ze zwierzęcia, po tym was poznamy... - ciągnął kościej. - Ujęliśmy podmuch iluzji. Nie mamy tego dużo, ale powinno wystarczyć. Zamaskujemy się. Będzie wolno wam z nami rozmawiać, ale nie będziecie mogli nikogo dotykać. Dotkniętego będziemy uważać za wybranego. - Odnajdziemy się bez trudu. Według mnie, to nie są żadne zawody. Fulsome wzruszył ramionami. - Zgadzasz się? - zapytał. Marrow naradził się z przyjaciółmi. Nikt nie był pewny zwycięstwa, lecz presja strzał robiła swoje. Nada za nic nie chciała umierać, Dolph zaś nie miał ochoty zabijać składaków. Stwierdzili, że i tak niczego nie tracą. Postanowili przyjąć wyzwanie. - Zgadzamy się - oświadczył Marrow. - Będę... - Nie ty. Nada - przerwał mu Fulsome. - Ona będzie wybierać. - Ja? - pisnęła przerażona Nada. - Nie potrafię... - Wóz albo przewóz - upierał się składak. - Ona po prostu nie wyprowadzi nas w pole. - Nikt z nas by tego nie zrobił - spierał się kościej. - Czy mam rozumieć, że to wy macie takie niecne zamiary? - Składaki zawsze postępują uczciwie. - Jak można kogoś oszukać, gdy wszyscy na to patrzą? - spytała Nada. - Przemieniec może zamienić się w muchę czy ptaka i odlecieć, Szkielety mogą znaleźć tykwę i uciec... - wyjaśnił Fulsome. Te argumenty nie bardzo przemawiały do Nady. Jednak Marrow pokiwał głową i rzekł: - No to niech wybiera! Księżniczka nagle poczuła cały ciężar odpowiedzialności. - Nie ściągaj tego póki się nie wymieszamy - przykazał Fulsome wkładając jej gruby, aksamitny kaptur na głowę. Po chwili ktoś zdjął z niej to dziwaczne okrycie. Nada rozejrzała się i... zamrugała oczami. Składaki wyglądały zupełnie tak samo jak jej towarzysze. Na polanie stało około dziesięciu Marrowów, tyleż samo Dolphów i dwa razy tyle Gracji. Wśród nich zobaczyła nawet parę Naga. Na oko nie dało się rozpoznać, kto jest prawdziwy, a kto fałszywy. Podobieństwo było zadziwiające. Wolno jej było z nimi rozmawiać, lecz nie wolno jej było ich dotykać. Tak więc postanowiła, że nie zrobi tego dopóki nie będzie stuprocentowo pewna, kto jest kto, że dotknie ich dopiero wtedy, gdy zdecyduje się dokonać wyboru. A mogła to uczynić jedynie trzy razy. Jeśliby się nie pomyliła, jej towarzysze byliby wolni. Jednak jej pierwszy błąd byłby także ostatnim. W ten sposób sama skazałaby się na wieczne uwięzienie z tymi, których nie zdążyła wybawić z niewoli. Była zadowolona, że jako Naga nie ma rąk. Ręce bowiem w takich sytuacjach miały nieprzyjemne skłonności. Pociły się ze strachu i drętwiały z zimna. - Jakby tu ich rozpoznać... - westchnęła. Podpełzła do najbliższego Dolpha. - Kim jesteś? - wycedziła przez zęby. - Jestem twoim narzeczonym - odpowiedziała postać. - Dotknij mnie i uwolnij! Zamyśliła się. Narzeczonym? Dolph nigdy nie używa tego słowa. Zawsze mówi, że jesteśmy zaręczeni. Nie, to jeden ze składaków. Zbliżyła się do Marrowa. Nie znała go zbyt dobrze, a więc zaplanowała, że do niego zabierze się na końcu. Najpierw chciała oswobodzić Księcia i Grację. Gdyby ta dwójka przyjaciół była wolna, sytuacja przedstawiałaby się o wiele lepiej. Miał więc to być niejako wstępny test dla rozruszania jej szarych zwojów. Nawet gdyby była pewna, że to kościej, i tak by go teraz nie dotknęła. - Kim jesteś? - powtórzyła. - Jestem Marrow ze Świata Hipnotykwy - pewnie oświadczył szkielet. - Jakie masz nazwisko? - Nie mam nazwiska... - Szkoda - odpowiedziała. - Gdybyś był tym, za kogo się podajesz, wiedziałbyś, że zwiesz się kościej Marrow. - Och nie! - krzyknął jakiś Dolph. - Nie powinnaś im była tego mówić. Nada zamarła. Książę miał rację. Teraz każdy składak znał nazwisko Marrowa. Nie mogła ich już o nie pytać. Ale może mogła wyciągnąć z tego zajścia jakieś wnioski? Podsunęła się do tego Dolpha, który do niej przemówił. - Czy naprawdę jesteś Dolphem? - Oczywiście! - A więc zapewne znasz imię i nazwisko Gracji. - Tak. Nazywa się Kość Gracel - odpowiedział i zatkał sobie usta dłońmi. - Ojej! Zrobiłem to samo co ty. Teraz jej nie znajdziesz! Nadę wzruszyło to szczere wyznanie. To moja wina, pomyślała. Nie powinnam była nikogo o to pytać za wyjątkiem samej Gracji! No to się doigrałam. Jak teraz poznam szkielety? Ale przynajmniej wiem, który jest Dolph. Uwolnię go i poproszę, by mi pomógł. On zna je lepiej niż ja. Uniosła ogon i już już miała go dotknąć, gdy jakiś inny Dolph wrzasnął: - Nie rób tego! Przedstawiłem ją, jak tylko tu przyszliśmy. On cię zmylił. On to nie ja! Nada zamarła. - Naprawdę? - westchnęła. - Mało brakowało, a popełniłabym straszliwy błąd. - Nie! Nic podobnego - przerwał mu stojący przed nią Dolph. - Powiedziałem Gracja ze Świata Hipnotykwy. Nie pamiętasz? Dziewczyna starała sobie przypomnieć, jak właściwie było, ale nie mogła. Nie była już tak całkiem pewna czy ten Dolph to Dolph. Odwróciła się i chciała odpełznąć. Lecz Książę nie dawał za wygraną. - Opamiętaj się, Nada! Nie daj się omamić! - wołał. - Udowodnię ci, że ja to ja! - Zgubisz ją, jeśli cię posłucha - spierał się ten inny Dolph. - Już raz prawie ci się to udało, łgarzu! Nada stała niezdecydowana. Przypuśćmy, że ten pierwszy jest prawdziwy. W końcu to całkiem możliwe. Czy powinnam tak obojętnie odejść? - pomyślała. - Posłuchaj, Nada - odezwał się bliższy Dolph - Powiem ci, o co masz pytać! Jeśli uznasz, że moje rady są głupie, to po prostu nie zadasz pytań. Ale nie zostawiaj mnie tu samego. - Chce ci tylko zawrócić w głowie - kłócił się z nim drugi, a inne Dolphy zawtórowały mu zgodnym chórem. - Jeśli go posłuchasz, sama już nie będziesz wiedziała, jak się nazywasz. A wtedy nigdy nie rozpoznasz prawdziwego Księcia. - To kłamstwo! - krzyknął pierwszy Dolph. - Jesteście bandą oszustów. - Czemu nie chcesz, by wybierała sama? - rezolutnie zapytał drugi. - Bo może wskazać niewłaściwą postać. Jest młodsza ode mnie, choć i ja jestem tylko dzieckiem! Tylko dzieckiem! Owe słowa przykuły jej uwagę. Jeden z Dolphów, stojący nieco dalej, wydał się jej bardziej dorosły. A prawdziwy Książę BYŁ małym chłopcem i zachowywał się, jak na swój wiek przystało. Gdy tylko nadarzyła się okazja, opychał się ciastem. Wierzył, że jest od niej starszy. I choć w tym momencie nie miał racji, przemawiało to tylko na jego korzyść. Natomiast ów pomruk aprobaty towarzyszący wypowiedziom drugiego wydał się jej podejrzany. - Przecież oni wszyscy nie mogą być prawdziwi. Nie mogą się wszyscy ze mną spierać. Chyba jednak jestem koło mojego Dolpha... - szepnęła i zapytała już nieco głośniej: - O co powinnam pytać? Książę wyszczerzył zęby. - No, na przykład... o to, co się stało, gdy się pierwszy raz pocałowaliśmy? Świetny pomysł! - pomyślała, podeszła do drugiego Dolpha i powtórzyła pytanie pierwszego: - Co się stało, gdy się pierwszy raz pocałowaliśmy? - Było nam cudownie - odpowiedział. - Jesteś piękna, Naga. Zagadnęła następnego. - Co się stało? - Podpuszczasz mnie tylko - odrzekł. - Jesteśmy za młodzi. Nigdy się jeszcze nie całowaliśmy. - Jeszcze ktoś? - zagadnęła, przebiegając oczyma po pozostałych Dolphach. Usłyszała chór najprzeróżniejszych odpowiedzi. - Głośno cmoknęłaś! - Zaczerwieniłaś się! - Ja spłonąłem rumieńcem. - Przyłapała nas twoja mama! - Pocałowałem cię w czoło! Nagle jeden wspomniał o nosach. Nada zerknęła w jego stronę. - Ty! - zawołała. Wybrany Dolph zrobił parę kroków w przód. - Tak! Ja jestem prawdziwym Księciem - oświadczył. - Postąpiłaś bardzo mądrze, zadając to pytanie. Nada spojrzała na pierwszego Dolpha. - Ale przecież to ty kazałeś mi je zadać! - Mogę ci jeszcze coś niecoś podszepnąć - odpowiedział. - Co zrobiła twoja matka, gdy zderzyliśmy się nosami? - Moja matka? - powtórzyła zdziwiona. - Spytaj go - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Zwróciła się do przypuszczalnie prawdziwego Dolpha i spytała: - Co zrobiła moja matka? - Odpowiedziałem już na jedno pytanie - rozzłościł się ów Dolph. - Teraz na NIEGO kolej. Spojrzała na pierwszego. - No i co ty na to? - Wcale jej tam nie było. Nigdy nie widziałem twojej matki. Ale twój ojciec rzekł... - zmarszczył czoło, tak jakby chciał sobie dokładnie wszystko przypomnieć - rzekł... przechyl głowę, głupia, bo... Nie skończył, gdyż Nada podpełzła do niego, uniosła głowę i pocałowała go. Nigdy w życiu nie cieszyła się tak bardzo dlatego, że ktoś nazwał ją głupią. - Och! Jakie to cudowne! Głupia! - westchnął Dolph. Leciutko ugryzła go w ucho. - Wystarczy! Udowodniłeś, że ty to ty. A teraz pomóż mi zidentyfikować innych. - Hej! To nie fair! Nie powinieneś jej pomagać! - zaprotestował jakiś Marrow. - A dlaczego by nie? - odezwał się inny. - Reguły gry tego wcale nie zabraniają. - Jak to? To ONA miała wybierać, nie chłopiec! - Dobrze - przytaknął drugi Marrow. - Przegłosujmy to! Wszyscy, którzy twierdzą, że Książę może pomagać Nadze, podnoszą ręce w górę! - rozkazał i sam uniósł dłoń. Poparł go tylko jeden szkielet. Była nim Gracja. - Wszyscy inni są przeciwni? - zapytał tępym głosem. Teraz i pozostali unieśli ręce w górę. - Zgaduj teraz, które z nich są prawdziwe - mruknął Dolph. - Wiem! Wy dwoje! Jestem tego pewna! - zawołała Nada. - Chodźcie tutaj! Ale składaki szybko zorientowały się, że popełniły błąd. Zanim prawdziwe szkielety zdołały się ruszyć, otoczyły je zwartym kołem. Zniknęły fałszywe Dolphy, a zamiast nich pojawiły się nowe Mar-rowy i Gracje. Teraz Nada nie była w stanie ich rozróżnić. Tym razem jednak postanowiła, że sama sobie jakoś poradzi. Cieszyła się, że przynajmniej rozpoznała chłopca. Obróciła się ku niemu. - Czy jeśli się pomylę, powiesz moim, że próbowałam? Mój naród wciąż będzie potrzebował... - Kiedyś udam się do nich i kogoś im przyprowadzę - przyrzekł jej Dolph. - Ale nie chcę, abyś się pomyliła, Nada! Jesteś najsłodszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem! - Jestem JEDYNĄ dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałeś - zaoponowała. - Oczywiście pominąwszy twoją wielką siostrę! - Ach! - zawołał. - Nienawidzę czternastolatek! Obyś nigdy nie miała tylu lat! Uśmiechnęła się, lecz gdzieś głęboko w sercu poczuła ból. - Gdyby kiedykolwiek odkrył prawdę... nie... nigdy mu tego nie powiem. - Przypomniała sobie swoją pogawędkę z Gracją. Wiedziała już, jak znaleźć żeński szkielet. Musiałaby jednak go w pewien sposób zdradzić. - Może jakoś uda mi się tego uniknąć - westchnęła i krzyknęła: - Hej, wszystkie Gracje! Jak przepłynęliśmy ocean? No... najpierw ty... - Wskazała na pierwszą. - Znaleźliśmy łódź. - A ty? - kiwnęła na drugą. - Przeniósł nas wielki ptak. - Ty. - Ułożyłam się w żagiel. Nada ruszyła ku niej. - A w co ułożył się Marrow? - W resztę łodzi. Nada pokiwała głową. Podpełzła bliżej, by dotknąć szkielet. - Nie waż się! - wrzasnęła inna Gracja. - Udało jej się! Ale to czysty przypadek! Któraś z tych odpowiedzi w końcu musiała być prawdziwa! Gdy miała dotknąć prawdziwego Dołpha, jego sobowtóry także chciały ją zwieść. Próbowały zbić ją z tropu, zamieszać jej w głowie. - Nie, tym razem nie będę ich słuchać - postanowiła. Uniosła ogon do góry i już, już miała otoczyć nim szkielet. - Ostatnia noc! - krzyknęła Gracja stojąca dalej. - Niech ci o niej opowie! Nada zawahała się. Fałszywa Gracja nie wspominałaby o tym. Muszę to sprawdzić! - Czemu wyszłaś z hipnotykwy? - zagadnęła tę, którą chciała dotknąć. - Przez przypadek. A potem nie mogłam do niej wrócić. Książę twierdząco skinął głową. Najwyraźniej spodobała mu się ta odpowiedź. Ale Książę nie znał prawdy. - A ty? - zwróciła się do tej Gracji, która ją ostrzegła. - Wyy... wygnano mnie - odpowiedziała. - Bo zniszczyłam sen trolla. Już nigdy nie będę mogła tam wrócić. - To nie ta - wtrącił się Dolph. Nada jednak podpełzła bliżej i dotknęła prawdziwej Gracji. - Nie...! - krzyknął chłopiec, ale było już za późno. - To naprawdę ja - odezwała się Gracja. - Nie wyznałam wam całej prawdy. Jeden z Marrowów aż podskoczył. - Czemu cię to aż tak poruszyło? - zwróciła się do niego. - Bo myślałem, że pragnie tam powrócić - odrzekł ów Marrow. - Wszyscy byliśmy tego pewni - odezwał się inny. - I co ty na to? - podpuściła go Nada. - Ty... - wskazała na jednego z nich. - Cieszę się, że tak jest. Teraz mogę ją poślubić! - A ty? - pokazała na innego Marrowa. - Ja też - odrzekł. Składaki były coraz mądrzejsze. Uczyły się na własnych błędach. - A ty? - Tym razem skierowała się w stronę tego, który podskoczył. Spojrzał na Grację i wyznał: - Ja też. Ooo! Tak od razu wybaczył Gracji? Nowy kłopot. Może to nie ten? Ale i na to coś poradzę, pomyślała. - No a skąd bierze się wasze potomstwo? - zapytała pierwszego. - Konspiracyjne Stowarzyszenie Dorosłych zabrania odpowiadać na takie pytania. Jesteś na to za młoda. Ooo! Znowu nic! Inni z pewnością powiedzą to samo. Czy mam się przyznać, ile mam lat? Zerknęła na Dołpha i postanowiła tego nie robić. Ale jeszcze nie wszystko stracone. Tylko Marrow zna Świat Hipnotykwy. - Kto odpowiada za produkcję złych snów? - Nikt - odrzekł jakiś Marrow. - Po prostu tam są. Nocne mary biorą sobie któryś z nich i przenoszą go. - A według ciebie? - zagadnęła drugiego. - Sądzę tak samo. - A ty? - zwróciła się do tego, którego z początku uważała za prawdziwego Marrowa, a czego obecnie już nie była taka pewna. W końcu szkielet, który wzięła za Grację, prawie ją wykiwał, bo wcale nią nie był. - Nocny Ogier. On dowodzi nocnymi marami, rozdysponowuje złe sny, których scenariusze wciąż układa od nowa, tuż przed nadejściem nocy. Inni to po prostu aktorzy, słabi gracze u tego reżysera. Pojawiamy się na scenie, gdy wybija nasza godzina, by już czasem nigdy się na niej znowu nie zjawić. To my... - Dosyć! To z pewnością był właściwy Marrow, lecz Nada chciała zadać mu jeszcze jedno pytanie. - Czy przebaczyłbyś stworzeniu, które postanowiło zmienić naprawdę okropny sen? - No... byłoby mi ciężko... - zaczął. Gracja opuściła czaszkę. - Rozumiem - przerwała. - Ale mam nadzieję, że owo stworzenie uczyniło to nie bez przyczyny - ciągnął. - I myślę, że gdybym zrozumiał, czemu to uczyniło, jakoś bym mu przebaczył. Nada podpełzła do niego i dotknęła go swoim ogonem. - Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa. Musicie o czymś porozmawiać... - Chyba tak - zgodził się Marrow. - Dzięki, że nas uwolniłaś. - Nie tylko was, siebie też - przypomniała mu Nada. - Gdybym się pomyliła choć raz, zostalibyśmy ze składakami. A tak nie udało im się wystrychnąć mnie na dudka. - Ale, ale... gdzie się oni podziali? - spytał Dolph. Nada rozejrzała się dookoła. Wszystkie składaki zniknęły. - No, przynajmniej dotrzymali słowa - oświadczył Marrow. - Zabierajmy się stąd! I to natychmiast! Nada przytaknęła mu radośnie. Szybko ruszyli na południe. Mieli zupełnie dosyć Złotego Wybrzeża! Rozdział 13 WYSPA CENTAURÓW Doszli na południowy kraniec Xanth, gdzie leży wiele maleńkich wysepek, wśród których wyraźnie wyróżnia się jedna, wielka wyspa - Wyspa Centaurów. Strzegą jej ogromne koniowate stwory, głoszące wszem i wobec, iż nie życzą sobie, by ktokolwiek zaglądał w ich strony. - Chex mówiła, że centaury po prostu już takie są - rzekł Marrow. - Chyba w ogóle szkoda sobie nimi zawracać głowę. - Ale przypuśćmy, że Niebiański Cent jednak gdzieś tam jest, to co wtedy? - tępo zapytał Dolph. - Te wyspy też musimy przeszukać! - Może znalazłoby się jakieś inne wyjście - zaczął Marrow. - Ruszmy tylko mózgownicą, a niewątpliwie coś wykombinujemy. Myśleli i myśleli, dumali i dumali, lecz nie mogli wpaść na żaden pomysł. Problem po prostu ich przewyższał. - Zamiast medytować nad rozwiązaniem, zastanówmy się lepiej, jak do niego dojść - zaproponowała Gracja. Pogrążyli się w zadumie. Nagle Dolpha olśniło. - Może bym się w coś przeobraził i w ten sposób poszukał wyjścia z sytuacji? Nikt się nie sprzeciwił, gdyż żaden z podróżnych nie miał lepszego pomysłu. Dolph przeistoczył się w bystrookiego sokoła i poszybował w górę, ponad lasy, łąki i pola. W najgęstszych zaroślach wypatrzył gałki oczne uczepione gałązek winorośli. Zerkały na niego ciekawie. Chłopiec zawisł w powietrzu. - Toż to przecież oczorośl!* [* Oczorośl. Eye Queue (ang.) - dosł. warkocz oczu. Pozostawiono tłumaczenie jak w t. V. W wymowie brzmi jak IQ, czyli skrót oznaczający współczynnik inteligencji.] - zawołał. Złapał kawałek pnącza, szarpnął je, urwał, a potem zawlókł prosto do swoich przyjaciół. - Oczorośl! - krzyknął Marrow. - Och! Jakże nam się teraz przyda! Podnosi poziom inteligencji - wyjaśnił i ostrożnie wyjął ją Dolphowi z dzioba. Dolph zamienił się w chłopca. - Tego się właśnie spodziewałem. Teraz jeden z nas może zmądrzeć i odnaleźć drogę. Tylko który? - spytał po chwili. Przyniósł grono oczorośli, lecz nie był pewien, czy tak naprawdę ma ochotę z niego skorzystać. - Nie wiem, jak by to podziałało na któreś z nas - nadmienił Marrow. - Nasze czaszki są puste, mogłyby się stać jeszcze bardziej puste. Niewykluczone, że wypowiadalibyśmy głośno nieistotne myśli... - Jeśli chcecie, ja mogę spróbować - zaproponowała Nada. - Jesteś dziewczyną - sprzeciwił się Dolph. - Bez względu na to, co się stanie, nigdy nie będę równie rozumna jak ty, Książę - odrzekła z uśmiechem na ustach. - Och! - Dolph był zbyt mile połechtany, by dalej roztrząsać tę sprawę. - Nada bardzo się różni od Ivy, która jest tak przemądrzała, iż nikt nie może jej znieść - westchnął. Dlatego tak polubił Nade. Uważał, że jest w odpowiednim wieku, odpowiednio się do niego odnosi i że... tak przyjemnie jest się z nią całować. Zanim ją spotkał, nie doceniał innych dziewcząt, nie doznał słodyczy pocałunków. Nie mógł się doczekać tej rozkoszy, istnienia której jedynie się domyślał. Marrow położył grono oczorośli na głowie dziewczyny. Owoce natychmiast skurczyły się, wsiąkły w skórę i zniknęły. Głowa Nady jakby spuchła, zaś jej oczy rozszerzyły się i zalśniły blaskiem. - Ojej! Nigdy w ten sposób o tym nie myślałam! - zawołała. - Masz jakiś pomysł? - zapytał zaciekawiony Dolph. Zerknęła w jego stronę. Przymrużyła oczy. Na jej ustach zagościł prawie niewidoczny uśmiech. - Może. Ale to chyba nie to... - A może jednak! Co to takiego? - Chyba odkryłam bocianią tajemnicę! - Och! Powiedz mi, proszę - błagał. - Muszę się jeszcze dowiedzieć, dlaczego dzieciom nie wolno o tym wspominać... - Dlaczego? - powtórzył zdesperowany Książe. - Bo mają być niczym niewiniątka. Gdyby było inaczej, stałyby się niemiłe. Tak więc dorośli chcą je w pewnym sensie przed tym uchronić. To jedyna przyzwoita rzecz, jaką są w stanie zrobić. - Wtajemnicz mnie - prosił chłopiec. - Też chcę poznać ten sekret. Przecząco pokiwała głową. - Nie powiem ci... dopóki nie dorośniesz. Wtedy sami się o tym dowiemy... doświadczymy tego i nie będzie to już takie dziwaczne. Jestem teraz za mądra, by zniszczyć twą cnotę. Nigdy bym już nie mogła ci jej zwrócić. Czułabym się tak, jakbym zdeptała najwonniejsze, najsłodsze kwiaty. - Och! - Dolph zamilkł, szukając najgorszego ze znanych mu słów, aby wyrazić stosunek do wspomnianej cnoty, lecz na końcu języka nie miał nic odpowiedniego. Musiał więc posłużyć się słowami, które usłyszał od niej, gdy się poznali. - Och... na myszy... nienawidzę cnoty! - zawołał. - Wierz mi, Dolph, tak będzie lepiej - odpowiedziała ze smutkiem w głosie, a Gracja jej przytaknęła. - Czy mogę się wtrącić? - przerwał im Marrow. - Czy coś ci już świta w głowie, Nada? Czy wiesz, jak moglibyśmy przeszukać Wyspę Centaurów? Nada zamyśliła się na moment. - Tak. Udamy się do Mundanii. - Co? - spytali wszyscy troje naraz. - Rzeźba przystającego terenu w pewnej części Mundanii jest prawie taka sama jak rzeźba terenu w Xanth. Ale tam nie ma magii, a więc nie ma także magicznych stworzeń. Na wyspie odpowiadającej naszej Wyspie Centaurów nie ma centaurów. Tak więc możemy ją przeszukać bez najmniejszego ryzyka - ucichła na chwilkę. - Oczywiście istnieją pewne niewielkie przeszkody... - Tak, drobne - z przekąsem odezwał się Dolph. - Na przykład, jak się tam dostać? Uśmiechnęła się do niego. - Jesteś nadzwyczaj mądry - powiedziała protekcjonalnym tonem. Książę zaś stwierdził, że niektóre aspekty magii oczorośli są prawie nie do zniesienia. - Na to jest wiele sposobów. Problem w tym, by wybrać najdogodniejszy z nich. - Poczekaj! Nic z tego nie rozumiem - oświadczyła Gracja. - Pewnie - wyniośle odpowiedziała Nada, co niesamowicie przypominało najgorsze zagrywki Ivy. Dolph jeszcze jej nie znał z tej strony. Nie podobało mu się to. Wytłumaczył jednak sobie, że dzieje się tak na skutek działania magii, która dodając ludziom rozumu, jednocześnie czyni z nich przykrych nieznośników. - Czyżby mądrość i dokuczliwy charakter szły w parze? - pomyślał. - Chodzi mi o to - nalegała Gracja - żebyś wytłumaczyła, co wspólnego ma Xanth z Mundanią. Zawsze uważałam, że tylko w Xanth można posługiwać się magią. - Bo tak jest w istocie - przytaknęła Nada, a w jej głosie zabrzmiała nuta wyższości. - Co by się stało, gdybyśmy zlikwidowali całą magię w Xanth? Mielibyśmy Mundanię! To przecież proste! - Ale JESTEŚMY w Xanth. Nie możemy być równocześnie w Mundanii. - A właśnie że tak... Może byśmy tak skończyli tę bezsensowną dyskusję i wreszcie doszli do czegoś konstruktywnego? - Nie wyobrażam sobie nic gorszego - podsumował ją Marrow. - Z tego, co wiem, magiczne stwory w Mundanii nie mają racji bytu. No... może niezupełnie... nie mogą żyć życiem, którym tu żyjemy. My, szkielety, nie byłybyśmy w stanie się poruszać, Dolph utraciłby swój magiczny talent, a ty, Nada, zamieniłabyś się w zwykłą mundańską dziewczynę. Wiesz, co to znaczy? - Mam w sobie chyba nieco więcej genów gadzich niż ludzkich, tak więc najprawdopodobniej przeobraziłabym się w węża. Jedynie Dolph, który szuka Niebiańskiego Centa, pozostałby chłopcem. Niech idzie sam. - Nie! - ostro zaprotestował kościej. - Musi mu towarzyszyć ktoś z dorosłych! Księciu nigdy specjalnie nie podobał się ów argument, lecz sama myśl o samotnej wędrówce do Mundanii tak go przeraziła, że tym razem postanowił się o to nie kłócić. - Wszystko się da załatwić - powiedziała się Nada. - Może wydaję się wam dzieckiem jako człowiek, ale... - Nie sądzę, żebyś... - wtrąciła się Gracja. - ...ale węże żyją krócej - dokończyła Naga. - Tak więc jako wąż jestem zupełnie dorosła. Jeśli Dolph zechce zabrać takiego węża ze sobą, z chęcią będę mu towarzyszyć. - Nie jestem przekonany, czy o to mi chodziło - niepewnie westchnął Marrow. Ale się nie sprzeciwił. - A co do sposobów dostania się do Mundanii, pozwólcie, że wam je wyliczę - ciągnęła Nada. - Po pierwsze możemy przejść przez przesmyk. Bez trudu moglibyśmy się tam dostać, gdyby Dolph zamienił się w ptaka-olbrzyma. Jednak nieco trudniej byłoby nam wrócić do Xanth. Po drugie, moglibyśmy pożeglować na granicę magii, która przecież nie leży tak daleko od lądu. Lecz gdybyśmy posłużyli się w tym celu szkieletówką, w miejscu, gdzie się kończy magia, moglibyśmy zatonąć. Stracilibyśmy Marrowa i Grację, no i sami musielibyśmy dopłynąć już do mundańskiego brzegu. Ale wtedy nigdy nie ujrzelibyśmy Xanth. - Nie wiem, czy bym się na to zdobył - mruknął Książę. - Po trzecie, moglibyśmy udać się do Mundanii prosto stąd i tu powrócić zaraz po przeszukaniu Wyspy Centaurów. Lecz ten sposób może wydać się wam nieco dziwny. - Jak można wejść do Mundanii prosto stąd, skoro tu działa magia? - zapytał Dolph. - Przez hipnotykwę - wyjaśniła spokojnie Nada. - Nocne mary zanoszą złe sny zarówno Mundańczykom, jak i mieszkańcom Xanth. Tak więc muszą w niej być przejścia do obydwu tych krain. Klacze z pewnością nie tracą czasu na przeprawy przez przesmyk czy na cwał przez równiny i pola. Jestem pewna, że galopują wprost do Mundanii. Musimy tylko dowiedzieć się którędy. - Że też nigdy na to nie wpadłem! - zawołał Marrow. - Bo dopiero JA to odkryłam. To ja wydedukowałam, że posługują się hipnotykwą tak samo jak to robią, przenikając do swego królestwa z Xanth. Tykwy rosną wszędzie tam, gdzie się śni... symbolizują wrota do Mundanii, a może i powrotne do Xanth. Toteż by dostać się do Mundanii, musimy przejść przez podwójne drzwi. A to nie powinno nastręczać najmniejszych trudności. - Ale zwykli ludzie nie mogą wchodzić do Królestwa Mroku - powiedział Dolph. - Tam mogą zapuszczać się jedynie stworzenia ze Świata Hipnotykwy. My możemy tylko zajrzeć do do środka, znieruchomieć i czekać, aż ktoś przerwie tę wzrokową łączność. - Niekoniecznie - wtrącił się Marrow. - Gdy wędrowałem z Chex, Eskiem i kopaczem Polneyem weszliśmy tam przez olbrzymią zombi-tykwę. Chociaż muszę przyznać, że to nie było specjalnie przyjemne... - Ja nie mogę tam wrócić - przypomniała im Gracja. - Mnie stamtąd wygnano! - Lepiej będzie, jak zostaniesz tutaj - postanowiła Nada. - Mogę was przeprowadzić przez tykwę, a potem wrócić do Gracji - zaproponował Marrow. - Jest jeszcze jeden problem - odezwała się Nada. - Z chwilą gdy wejdę do Mundanii, czar owoców oczorośli pryśnie. Dolph nadzwyczaj się z tego ucieszył, ale nic nie dał poznać po sobie. Podobała mu się ośmioletnia Nada, a nie nadzwyczaj mądra dziewczyna, zachowująca się zupełnie jak ktoś dorosły. I na tym stanęło. Marrow poprowadził ich do miejsca, gdzie jak mu się zdawało, rosła wielka zombi-tykwa. Okazało się, że istotnie jest to monstrualna roślina w dosłownym tego słowa znaczeniu: była to największa hipnotykwą, jaką Dolph mógł sobie w ogóle wyobrazić, na pół zgniła, zaś dziurka, przez którą się do niej zaglądało, była w stanie pomieścić centaura. - A teraz idźcie za mną - przestrzegł ich kościej. - Róbcie dokładnie to co ja i nic więcej. Kiedy już przeszukacie teren i wrócicie, czekajcie na mnie i nie ruszajcie się z miejsca, dopóki nie przyjdę i nie wyprowadzę was stamtąd. Co godzinę będę sprawdzał, czy już jesteście. - To chyba dość proste - odrzekł Dolph. - Nie całkiem. I jeszcze raz powtarzam: Pamiętajcie! Róbcie to co ja. Nada, byłoby chyba zręczniej, gdybyś teraz przeistoczyła się w dziecko. - Dobrze - natychmiast zgodziła się i przeobraziła w nagie dziewczę. Marrow wskoczył do dziurki. Za nim pobiegł Dolph, zaś za Dolphem Nada. Wylądowali w gąszczu przegniłych pnączy, które zamiast w górę, rosły w dół. Na szczęście pomiędzy nimi wiła się wąska ścieżka. Skierowali się ku niej i ruszyli szybkim marszem uważając, by jakieś węże zombi nie pogryzły im stóp. Po chwili weszli do krainy smagających noży. Było tu niezbyt bezpiecznie, lecz kościej wyrwał z ziemi jakiś stary, zardzewiały sztylecik i cisnął go między metalowe zarośla. Noże od razu go zaatakowały. Następnie same zaczęły ze sobą walczyć, dopóki nie wycięły się w pień. Teraz mogli tamtędy przejść, lecz Marrow zawrócił i pomaszerował inną ścieżką, której Dolph przedtem nie zauważył. Doszedł do zielonkawej skały, wziął kamień i rozwalił ją nim na kawałki. Posypały się płonące meteory. Spadając, wzniecały tumany ognia. Wkrótce pod płonącą darnią ukazały się drewniane drzwi. Szkielet popchnął je w dół. Drzwi uchyliły się, odsłaniając jasno oświetloną piwniczkę i schody. Lecz zamiast po nich zejść, Marrow znowu zawrócił i poszedł jeszcze inną ścieżką. Ta prowadziła do pałacu, po którym biegały szczury. Kościej kopnął jednego z nich, a inne skowycząc uleciały w powietrze, zamieniając się w jakieś latające stwory. Zupełnie je zignorował, a dzieci zaprowadził do miejsca przypominającego wielką, rozciągniętą płachtę. Stanął na niej i podskoczył. Po chwili skakał coraz wyżej i wyżej, zaś płachta odbijała go, powiększając wysokość skoku. Niezadługo poszybował tak wysoko, że zniknął im z oczu. Dolph nie bardzo wiedział, po co to robi, lecz teraz z kolei on wszedł na płachtę i zaczął skakać. Był coraz wyżej i wyżej, aż w końcu też pożeglował w górę, przeszedł przez sufit... i zobaczył Marrowa stojącego przy następnej ogromnej tykwie. Sceny jakby się na siebie nałożyły. W hipnotykwie była hipnotykwą! W tym momencie z podłogi jak spod ziemi wyrosła Nada. Prawie wpadła na Dolpha. - Królestwo snu jest cudownie bezsensowne - wyszeptała. - Już to zauważyłem - mruknął Książę. - Ale sądzę, że wreszcie jesteśmy tam, gdzie trzeba. - Zlokalizowałem tę tykwę podczas badań, które tu prowadziłem w zeszłym roku - wyjaśnił im Marrow. - Nigdy nie próbowałem do niej wejść, gdyż instynktownie zorientowałem się, że mogłoby się to dla mnie źle skończyć. Lecz jeśli jakaś senna tykwa wiedzie do Mundanii, to powinna nią być ta. - Jasne - zgodziła się Nada. - A ty, Dolph, nie zapomnij, że gdy przekroczymy jej otwór, ja nie będę mogła mówić, a ty nie będziesz mógł się w nic zmienić. Próbuj zapamiętać drogę i przygotuj się na różne niespodzianki. Jeśliby nas coś tam rozdzieliło, wracamy pod hipnotykwę i czekamy na siebie. Jasne? - Taaak, pewnie - przytaknął jej chłopiec zniecierpliwionym tonem. Denerwował go sposób, w jaki go traktowała. Czy taka właśnie będzie, gdy dorośnie? - pomyślał. Żeby tylko nie upodobniła się do Ivy! To byłoby potworne! Przecisnął się przez dziurkę. Coś zawirowało, zakołowało i... wylądował w Mundanii. Usłyszał obok jakiś szelest. Był to wąż. Z szarobrązowym grzbietem i jasnym brzuchem, któremu barwy użyczyły zapewne pukle włosów Nady. Od głowy do koniuszka ogona mierzył prawie tyle co dziewczynka, lecz był od niej dużo chudszy. - Rozumiesz mnie, Nada? - zapytał. Gad uniósł łepek i skinął nim parę razy. Książe odetchnął. Obejrzał się za siebie i ujrzał wielką tykwę usadowioną w gąszczu liści. Ta nie była przegniła, lecz piękna i zdrowa. Dolphowi zrobiło się lżej na duszy. - No to poszukajmy tej Wyspy Centaurów - powiedział, rozglądając się pospiesznie dookoła. Przy hipnotykwie była brukowana ścieżka. - Tu też pewnie wiedzą, że to nadzwyczajna roślina - mruknął do Nady. Kamienie kłuły go w nagie stopy. Spróbował zamienić się w węża, ale nie był w stanie tego uczynić. - No cóż... przecież jesteśmy w Mundanii - westchnął. Szedł skrajem ścieżki, zaś Nada wygodnie i niepostrzeżenie sunęła wśród traw i krzewów porastających pobocza. Jak dotąd Mundania niewiele różniła się od Xanth. Doszli do żelaznej bramy. Osadzono ją w murze, niknącym po obu stronach w leśnych zaroślach. Górą muru biegł nieprzyjazny, wstrętny drut. Dolph nawet nie próbował go pokonać. Podszedł do bramy, potrząsnął nią i narobił hałasu. Miał nadzieję, że może ją ktoś otworzy. Lecz gdy tylko jej dotknął, gdzieś za nim rozległ się dziwny dźwięk. Odskoczył przestraszony. Ktoś biegł ścieżką. - Ifsf, ifsf, xibu't uijt - usłyszał. Był to głos mężczyzny. Chciał się ukryć, lecz w dole rosło pełno pokrzyw, a splątane gałęzie krzewów były usiane raniącymi skórę kolcami. Nie miał dokąd uciec. Nada nie miała takich problemów. Po prostu znikła w trawie. Wkrótce pojawił się jakiś człowiek. Był wielki, gruby i zakutany po uszy. Nagle Dolph przypomniał sobie, że Mundańczycy zwykle coś noszą na sobie. Dlaczego? - pomyślał. - B cpz! - wrzasnął człowiek, marszcząc brwi, - Ipx eje zpv hfu jo ifsf? Dolph postanowił dzielnie odeprzeć atak. - Przepraszam, ale nie znam twego języka - powiedział. Mężczyzna przystanął i zaczął mu się przypatrywać. - Uibu't Yboujbo! - zawołał. - Eje zpf dnpf uisphi uif xhpsve? - Czy nie mógłbyś po prostu mnie tam wpuścić? Potem nie będę ci już więcej sprawiał kłopotu - ciągnął Dolph, choć zdawał sobie sprawę, że to i tak nic nie da. - Czemu wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Trzeba było przewidzieć, że nie będę znał ich języka - jęknął. - Jak teraz z tego wybrnąć? - Dpnf xjui nf - stanowczo odrzekł człowiek, ujmując nadgarstek Dolpha. - J ibwf b usbotmujpo dpnovufs jo uif mbc - dokończył i powlókł go za sobą. Szli tą samą ścieżką. Po chwili dotarli do ponurej, złowrogo wyglądającej budowli. Mężczyzna wepchnął Dolpha do środka i zatrzasnął drzwi. - Cvu gjstu J'e cfuufs gfudi zpv tpnf drnpuift - warknął na pożegnanie. Dolph był sam. Przysłuchiwał się głucho dudniącym, ciężkim krokom cichnącym w oddali. Gdy wszystko ucichło, natychmiast chwycił za klamkę i stwierdził, że drzwi są zamknięte na klucz. Był więźniem Mundanii! Nic gorszego nie mogło go chyba spotkać! Wtem ze szczeliny między progiem a drzwiami wyjrzał wąż. Wpełznął do środka. - Nada! - zawołał chłopiec. - Czy możesz mi pomóc się stąd wydostać? Wąż wypełznął z celi i po krótkiej chwili wrócił z kluczem w pysku. - Cudownie! - wykrzyknął Dolph, biorąc od niej klucz. Włożył go do dziurki i przekręcił. Poszło jak z płatka. Niebawem otworzył szeroko drzwi. Był wolny! Nie bardzo jednak wiedział, dokąd pójść. Nadal był nagi i nie umiał posługiwać się językiem ludzi zamieszkujących te strony. Wiedział, że nawet gdyby mu się udało przekroczyć ustawioną na końcu ścieżki bramę, i tak miałby kłopoty. Wtem znów rozległ się tupot nóg. Du-dum. Du-dum. Mężczyzna powracał. Chłopiec obiegł budynek i skrył się za rogiem. Człowiek zobaczył otwarte drzwi i zaskowyczał ze złości. Wszedł do środka. Książę słyszał, jak kręci się po komnacie. - A jakbym tak zamknął drzwi i uwięził Mundańczyka? - zapytał sam siebie. Wrócił, popchnął je i zatrzasnął, lecz natychmiast sobie przypomniał, że zostawił w nich klucz. Był on teraz od strony Mundańczyka. - A niech to, ale ze mnie głupiec - mruknął cicho. - Mogłem o tym wcześniej pomyśleć! Z powrotem ruszył ścieżka, choć był przeświadczony, że to i tak nic nie da. Był pewien, że mężczyzna znowu go złapie. Wtem ze środka budynku ktoś krzyknął: - Poczekaj, chłopcze! Posłuchaj tylko! TO MÓJ JĘZYK! Jeśli zna mój język, to musiał coś słyszeć o Xanth, a to znaczy... - Dolph przystanął. - Jesteś z Xanth, prawda? - wołał człowiek, otwierając drzwi. - Wyszedłeś z hipnotykwy? Nie uciekaj. Jestem przyjacielem. - To czemu przedtem chciałeś mnie zamknąć? - zapytał Dolph. Mężczyzna odezwał się, ale nadal były to jakieś dziwne dźwięki. Za to z budynku zaczął dochodzić głos: - Tylko dlatego, by ci się nic nie stało, póki nie znajdę ci czegoś do ubrania. Patrz... mam coś dla ciebie! - zawołał, podnosząc w górę jakiś tobołek. Chłopiec musiał się w coś ubrać, więc postanowił mu zaufać. - Schowaj się - szepnął do Nady i wolno podreptał w stronę obskurnej komnaty. Mężczyzna ustawiał jakieś pudło. - Fydfmmfou! - zaseplenił. - Wspaniale - powtórzyło pudło. - Ta magiczna skrzyneczka zna mój język! - wyszeptał zdziwiony Książę. - Ale skąd tu się wzięła magia? To Mundania! Pudło przemówiło gulgotliwie do nieznajomego człeka. Ten wysłuchał i wyrzucił z siebie stek równie dziwacznych dźwięków. - Nic dziwnego, że Mundańczycy nie cieszą się zbyt wielkim poważaniem. To przez ten język, on jest po prostu absurdalny. Wtem pudło znów przemówiło: - W tym nie ma żadnej magii. To komputer zaprogramowany tak, by w obie strony tłumaczyć najróżniejsze języki. W Xanth z pewnością uważano by to za czary, lecz my musimy wszystko tłumaczyć naszym względnie doskonałym rozumem. Jestem właścicielem tej posiadłości. Zwą mnie Turn Key*. [*Turn Key (ang.) - dosł. Przekręć Klucz]. A ty kim jesteś? - Jestem... - Dolph zamilkł, zastanawiając się, czy wyznać prawdę, lecz zaraz doszedł do wniosku, że to chyba mu nie zaszkodzi, i postąpił uczciwie. - Jestem Książę Dolph z Zamku Roogna - dokończył, nie wspominając jednak o Nadzie. Tak na wszelki wypadek. Gdyby Turn znów mnie zamknął, przynajmniej ona będzie wolna - uspokajał sam siebie. Pudło zachowało się zgodnie z przyjętym rytuałem. - Książę! Ojej! No to co, Książę? Wdziej te szaty, a potem porozmawiamy. Ubranie było nieco za duże, ale Dolph włożył je na siebie. Turn zaczai opowiadać o tym, co wiedział o Xanth i Mundanii. - Te dwie krainy łączy parę dogodnych przejść. Najlepsze jest przez przesmyk. Można stamtąd w każdej chwili dotrzeć do dowolnego zakątka Mundanii. Jedynie tam podróżny jest wciągany w magiczny rejestr, dzięki któremu niezależnie od tego, jak długo przebywa w Mundanii, wraca do chwili Xanth, w której z niego wyszedł. Mundańczycy nie posiadają takiego przywileju. Docierają do Xanth jedynie przez przypadek i rzadko z niego powracają, chyba że natrafią na szczególnie sprzyjające okoliczności. Tak więc jest to dla nas właściwie przejście w jedną stronę. Mieszkańcy Xanth przekraczają je bez trwogi, lecz Mundańczycy... - przerwał i zerknął na Dolpha. - Słuchasz mnie? - Och, tak... wiem, o co ci chodzi - zapewnił go Książę, choć ta opowieść nudziła go nieco i wydawała się mu zbyt zawiła. - Krótko mówiąc, możemy tam się przedostać, lecz w większości przypadków nie możemy stamtąd wyjść. Ale do Xanth wiodą jeszcze inne drogi. Każdym mieszkańcem twojego Królestwa Magii, który odpłynie za daleko od brzegu, zaczynają rządzić prawa Mundanii. Staje się jej obywatelem. A wtedy powrót jest niemożliwy. To także przejście w jedną stronę. Dolph ucieszył się, że nie wybrali tej drogi. - Sama wyprawa do Mundanii nie należy do przyjemności, a co dopiero, gdybym miał tu pozostać na zawsze... Ufff! - westchnął. - No i pozostała nam jeszcze hipnotykwa - ciągnął człowiek. - Tą posługują się głównie nocne mary i bociany, gdy trzeba tu coś przynieść. Mundańczycy w zasadzie nie znają magii, lecz mają złe sny i dzieci. Nocnym marom i bocianom nie byłoby zbyt wygodnie, gdyby miały za każdym razem tam i z powrotem fruwać czy biegać przez przesmyk, tak więc udostępniono im to przejście. Gdyby któreś z nich zgubiło się, mam je odnaleźć i przyprowadzić tu, nim Mundańczycy spostrzegą, kto to taki. Na szczęście nie zdają sobie sprawy z ich mocy. Są przekonani, że bociany to leśne ptaki. Nocne mary mają w pewnym sensie łatwiejsze zadanie. Są niewidzialne i podróżują w nocy. Kiedyś jednak jakaś klacz okulała i... ale to tylko taka mała dygresja. Rzecz w tym, że to nie droga dla każdego. Ludzie bardzo rzadko jej używają, gdyż nie potrafią wejść do tykwy. A co cię tu do nas sprowadza, Książę? Skąd w ogóle wiedziałeś o tym przejściu? Kto ci o nim powiedział? Czemu je wybrałeś? Skoro Turn słyszał o Xanth o wiele więcej niż przeciętny Mundańczyk, musi być szalenie mądry, pomyślał chłopiec. Hoduje wielką tykwę, strzeże jej i wie, do czego służy. A ponadto chce mi pomóc. Więc chyba przyjmę tę pomoc. Niewątpliwie czegoś takiego potrzebował. Ale postanowił być ostrożny i nadal nic nie mówić o Nadzie. - Szukam Niebiańskiego Centa - powiedział - który, jak sądzę, ukryto gdzieś w kluczu wysp koralowych. Nie mogę przeszukać Wyspy Centaurów, bo jej mieszkańcy są niegościnni, a więc próbuję to zrobić niejako przez Mundanię, gdyż tu ich nie ma. Mam przyjaciela ze Świata Hipnotykwy. To on pokazał mi, jak tu dojść... zapomniałem jednak zabrać ze sobą jakieś ubranie. Nie przyszło mi też do głowy, że macie inny język. Turn zmarszczył czoło. - W tym jednym jedynym miejscu geografia Florydy nie pokrywa się z geografią Xanth. Centaury posługują się magią - wyjaśnił - ale nie lubią, gdy ktoś ma magiczny talent. Użyły jej, by połączyć setki niewielkich wysepek w jedną olbrzymią wyspę, zwaną Wyspą Centaurów. Tu w Mundanii nikt ich nie złączył i dlatego mamy cały archipelag. - Chyba zaczynam coś niecoś rozumieć - przerwał mu Dołph pełnym entuzjazmu głosem. - Czy jeden z tych setek kluczy to przypadkiem nie Wytrych? - Co za ciekawy pomysł! Niestety, o niczym takim nie słyszałem. Za tym cyplem jest Wielki Sosnowy Klucz, Klucz Dyń i Klucz Wesołego Jacka, Klucz Huraganów i Klucz Czajnika do Herbaty, Klucz Małży, Klucz Mężczyzny i Kobiety, Klucz Grzechotnika i Don Kichota... ale żaden z nich nie jest Wytrychem. - Wygląda na to, że będę je musiał wszystkie przeszukać - oświadczył Dolph. - Muszę odnaleźć ten Niebiański Cent. - Wybacz mi, Książę, ale nie mogę się na to zgodzić. Nie znasz miejscowego języka i obyczajów. Wkrótce wpadniesz w tarapaty... przepadniesz... a to wszystkim przysporzyłoby kłopotu. Mundańczycy nie mogą się dowiedzieć po co tu przybyłeś. - Nie obchodzi mnie, co mi się przydarzy. Muszę odnaleźć Niebiański Cent! Taki jest cel mojej Wyprawy! - Pomogę ci rozwiązać tę zagadkę. Ale wtedy wrócisz do Xanth, a tam już będziesz bezpieczny. Dolph wreszcie pojął, że tu rzeczywiście może mu coś grozić, gdyż właściwie wcale nie znał Mundanii. Mógł napotkać bajkowe mundańskie potwory pokryte gęstym futrem zwane niedźwiedziami czy wodne bestie, tak wielkie jak te z Xanth, wyjące i sunące po jeziorach. Bał się ich, gdyż tu w Mundanii, odwrotnie niż w Królestwie Magii, pływały pod wodą, nie pozostawiając na powierzchni najmniejszych śladów. O grzechotnikach nawet nie chciał myśleć. Były to węże z grzechotkami dla niemowląt uczepionymi ogona, mającymi odstraszać ludzi. Gdy jednak ludzie nie okazywali strachu, raczyły ich zatrutym jadem. Przypomniał też sobie o lwach, które nawet nie zwodziły swych ofiar, tylko je po prostu od razu zjadały. Przeszedł go niemiły dreszcz. Był pewien, że nie chce, aby któreś z tych szalonych stworzeń zastąpiło mu drogę tutaj, gdzie nie posiadał magii. Ale nie przyznając się do swych obaw, niewinnie zapytał: - Pomożesz mi? - Jak już wspomniałem, w Mundanii prawie nie ma magii, lecz czasem można ją znaleźć w tak zwanych mutantach, formach mieszanych. Zwie się to tutaj... tylko się ze mnie nie śmiej... nauką! Dolph mimo wszystko i tak się roześmiał. Nie potrafił się powstrzymać. - Na ukos? - Nie. Na końcu jest „ą”, nie „os”. To coś kieruje się odwiecznymi zasadami. Tylko najwybitniejsze umysły są w stanieje pojąć, lecz na szczęście owi uczeni wymyślają pewne sztuczki i przedmioty, które przetwarzają magię tak, by mogli posługiwać się nią zwykli ludzie. - Amulety - oświadczył Dolph, przekonany, że rozumie, o co chodzi. - To nie takie głupie. Nadal jednak nie bardzo pojmuję, co to jest „nauka”. Człowiek uśmiechnął się. - Pozwól, że posłużę się jakimś przykładem. Weźmy choćby taką lampę, oświetlającą kogoś swymi promieniami. - Świecące słońce? - Tak... na przykład. Albo lustro odbijające je na któregoś z twoich przyjaciół. Promienie rozchodzą się z prędkością światła. Zgadzasz się? - Pewnie. Wszystko chodzi tak szybko, jak umie, czy to światło, czy smok - Dolph był szczęśliwy, iż może pochwalić się swoją wiedzą i pokazać, że nie przespał wszystkich nudnych lekcji z centaurem. - No ale załóżmy, że twój kolega także ma lusterko. I odbija w twoją stronę inny promień i że obydwa gdzieś w środku drogi się spotykają. - Przenikną przez siebie - dumnie podpowiedział Dolph. - Promienie prawie nigdy na nic nie czekają. Są nadzwyczaj skoncentrowane na sobie. - A teraz przypuśćmy, że ty byś wsiadł na jeden promień, a twój towarzysz na drugi. Z jaką prędkością zbliżalibyście się do siebie? O! To już była wyższa matematyka, a Dolph nigdy nie był w niej zbyt mocny. Nie chciał jednak wyjść na głupka, więc musiał się z tym jakoś uporać. Zredukował zadanie do jeden dodać jeden. Jego prędkość plus prędkość kolegi. - Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć, ile to jest jeden i jeden - westchnął i nagle go coś oświeciło. - Dwa! - zawołał pewien swego zwycięstwa. - Z podwójną prędkością światła. - Poczuł, że płonie z gorąca, przekonany iż rozwiązał problem. - Czy zdziwiłbyś się, jeślibym ci powiedział, że zgodnie z prawami nauki zbliżalibyście się do siebie tylko z prędkością światła? - spytał Turn. - Ależ to śmieszne! Jeśli mój przyjaciel stanąłby w miejscu, to ja leciałbym ku niemu z prędkością światła. Gdyby zaś on też zbliżał się do mnie z taką samą prędkością, to poruszalibyśmy się z tą prędkością dwa razy, czyli dwa razy szybciej. - Nauka mówi, że tak by się wam tylko zdawało. W rzeczywistości mielibyście mniej czasu, tak więc naprawdę nie pędzilibyście ku sobie szybciej niż... - Nigdy tego nie pojmę! - przerwał mu Dolph. - To przecież czysty nonsens! - Niemniej jednak nauka uważa to za swoje prawo i posługuje się podobnymi regułami. Jak już ci wspomniałem, przeciętnym ludziom trudno to ogarnąć. Ale to działa... i to się liczy. - Nic dziwnego, że Mundańczycy przypominają szaleńców - mruknął pod nosem chłopiec. - Ich zwierzęta i sposób myślenia są uwstecznione. - Być może. Ale gdyby taki młody człowiek jak ty, rozumujący kategoriami obowiązującymi w Xanth, zetknął się z mieszkańcami tych ziem, natychmiast popadłby w kłopoty. Oto jedna z przyczyn, dla której bronię dostępu do tego przejścia. A jest ono szczególnie niebezpieczne, gdyż stąd do obu krain masz połączenie bezpośrednie. Tak więc każdy Mundańczyk mógłby natychmiast przedostać się tędy do Xanth, podobnie jak obywatel Xanth do Mundanii. W tym miejscu nie ma różnicy czasu. W każdym Królestwie jest ten sam wiek, ta sama godzina. Tak więc, jak mówiłem, ktoś stąd mógłby zabłądzić do Xanth, wrócić i innym o wszystkim opowiedzieć, a wtedy... - Mielibyśmy Następną Falę! - krzyknął przerażony Dolph. - Wiele Następnych Fal Najeźdźców - poprawił go Turn. - A przecież tego nie chcemy! Tak więc widzisz, jakie znaczenie ma utrzymywanie Tajemnicy. Gdyby jakikolwiek Mundańczyk odkrył twe prawdziwe pochodzenie i przyszedł za tobą do tego ogrodu... - Rozumiem! - przerwał mu Książę. Mężczyzna dopiął swego. - A teraz powiedz mi, jak znaleźć Niebiański Cent, potem wrócę do Xanth tak szybko, jak to tylko możliwe. - Wspaniale. Tak się składa, że mam tu pewien przyrząd, który mogę odpowiednio ustawić. Używani go, gdy chcę odszukać coś, co zgubiłem, co, nawiasem mówiąc, często mi się zdarza. Aparat ów wynalazła nauka i jest tak prosty, że jego obsługa nie powinna przysporzyć ci trudności. - Pogrzebał w szufladce. - No! Mam go! Programuje się go ustnie, co znaczy, że lepiej będzie, gdy sam go nastawię. Wtedy zamkniemy tarczę. Powinien umożliwić ci lokalizację tego zagadkowego przedmiotu, jeśli w ogóle gdzieś się tu znajduje. - Cudownie! - wykrzyknął chłopiec. - Powiedz mu, żeby znalazł Niebiański Cent. - Jego zasób słów jest nieco ograniczony. Musimy odpowiednio dobrać hasło. Inaczej nie będzie działał, gdyż nie pojmuje o co nam chodzi - nadmienił Turn. - No... niech no tylko go uruchomię. Podniósł coś, co przypominało jaszczurkę. - Niebiański Cent - powiedział. Dziwaczny przyrząd nie zareagował. Nieruchomo spoczywał w dłoni mężczyzny i nic poza tym się nie działo. - Może podłączylibyśmy go do większego zbioru pamięci... - zaproponował Turn. Położył dziwaczne urządzenie na stole i wetknął w nie dwa druty. Ich przeciwległe końce włożył do maleńkiej wtyczki przytwierdzonej do pudła tłumaczącego ich rozmowę. - Niebiański Cent - powtórzył. Tym razem odezwało się krótkie „ping”. - Zareagował na hasło - radośnie oświadczył Turn. - Wspaniale. Teraz będzie dla ciebie pracować. Podaj mi lewy nadgarstek. Dolph posłusznie uniósł rękę do góry. Mężczyzna okręcił ją jaszczurzą przepaską, która, jak się okazało, była ze skóry. Na nadgarstku chłopca błyszczało teraz kwadratowe pudełeczko ze świecącą, przypominającą oko plamką. - Mundańczycy pomyślą, że to zegarek - rzekł Turn. - Ale to... zerkarek. - To oko ma szukać Niebiańskiego Centa? W końcu przyda się nam na coś ta nauka! - No... niewykluczone. Tak, to prawda. Podświetlony wskaźnik ma być skierowany na cel, ale prawie wszyscy tu sądzą, że wskazuje godziny. - To mi zupełnie wystarczy! - przerwał mu uszczęśliwony Książę. - Pójdę tam, gdzie wskaże, i znajdę to, czego szukam! - Tak jest - przytaknął mu Turn niepewnym głosem. - Zauważ jednak, iż pokazuje na północny zachód, a tam jest nie tylko ląd, ale i wyspy, i pełne morze... wątpię. Poza tym ten kierunek automatycznie wyklucza Wyspę Centaurów. Lecz Dolph już ruszył ścieżką we wskazanym kierunku, spoglądając raz po raz na swój dziwaczny przyrządzik. Turn westchnął. - Słuchaj no! - zawołał. - I tak muszę ci towarzyszyć. Mam łódź. Czemu nie mielibyśmy z niej skorzystać? Jeśli wskaźnik pokaże nam ląd, to tam pójdziemy. Ale jak zostawimy tu tłumacza, nie będziemy mogli rozmawiać. - To wcale nie takie głupie! - Dolph zatrzymał się i poczekał, aż człowiek poskłada swój sprzęt i dogoni go. Po drodze przypomniał sobie o Nadzie. Stwierdził, że mogłoby być jej trudno iść za nim, gdy przekroczy mur posiadłości. Postanowił ją złapać. Przystanął, lecz nigdzie nie mógł jej znaleźć. Zrozpaczony rozglądał się dookoła. - Myślałem, że nie opuszcza mnie ani na krok! Co się z nią stało? - Jt tpnfujijoh xspoh? - zagadnął go Turn. Dolph odwrócił się i zrobił parę kroków w przód. - Och, nic! - jęknął. - Chyba będę jej musiał poszukać, gdy tu wrócimy. A może popełzła już pod hipnotykwę? Turn zaprowadził go do budowli nad wodą, w której ukryto łódź. Była o wiele piękniejsza od szkieletówki. Miała z przodu komnatkę mogącą pomieścić parę osób i niewielki baldachim nad pokładem. Turn coś przy niej majstrował i po chwili rozległ się hałas przypominający ryk smoka. Dolph podskoczył, lecz mężczyzna wskazał ręką, by usiadł. Dźwięk dochodził z pudła na tyłach. Łódź ruszyła, a Książę ujrzał, że smok (czy cokolwiek to było) pcha ją i że płyną, choć nie maja żagli. Było dokładnie tak, jak twierdził człowiek. Czasami mundańska nauka opierała się na przesłankach może bezsensownych, lecz działała prawie tak dobrze jak magia. Dziwaczna łódź odbiła od brzegu, ominęła parę wysepek i skierowała się na północ. - Suniemy wprost na Niebiański Cent! - wykrzyknął radośnie chłopiec. Szlak wodny skręcał nieco na zachód od rzekomego celu, ale bez względu na to, dokąd płynęli, Dolphowi ciągle wydawało się, że ma cel przed sobą. W pewnym momencie przypomniał sobie, że zgodnie z magią triangulacji oznacza to, iż Cent jest bardzo, bardzo daleko. Nie był jednak pewien, czy ta szczególna magia w Mundanii rządzi się tymi samymi prawami, więc trochę się zmartwił. Ale generalnie trapiła go inna myśl. Wciąż zastanawiał się, gdzie może być Nada. A jeżeli coś jej się stało? - dumał. Nie dawało mu to spokoju. Zanim weszliśmy do hipnotykwy, zachowywała się dziwnie. Była wręcz niesympatyczna. Ale to wina tego grona winorośli. Normalnie jest całkiem fajna i bardzo ją lubię. Bardzo?! Nagle pojął, jak bardzo. - Nie, ona nie MOGŁA się zgubić! - wykrzyknął. Przez jakiś czas trasa między wyspami prowadziła na północ, po czym gwałtownie skręciła na zachód. Turn zerknął na Dolpha, który potrząsnął głową. Cent był wciąż gdzieś daleko za morzem. Wcale się nie przybliżał. Mężczyzna wzruszył ramionami i zawrócił łódź. Dolph odetchnął, gdyż właściwie teraz bardziej zależało mu na Nadzie niż na tym, by odnaleźć Niebiański Cent. Wepchnęli łódź na miejsce i wrócili do ogrodu. Dolph rozglądał się na prawo i lewo ale nadal nie mógł wypatrzyć Nady. - Tego się obawiałem - oświadczył Turn, gdy wrócili do pomieszczenia, w którym pracowało mądre pudło. - Tego cacka tu nie ma. Wydaje mi się, że ukryto je gdzieś na lądzie. Radzę ci poszukać go na Florydzie. - Gdzie? - zapytał zdziwiony Dolph. - Na kontynencie. W Mundanii. Przykro mi, że go tu nie odnalazłeś. No, ale przynajmniej udało ci się ustalić kierunek poszukiwań. Możesz spokojnie wykluczyć Wyspę Centaurów. Książę doszedł do wniosku, że jego mundańska misja, podczas której zdobył pierwsze, jak się zdawało, miarodajne wskazówki odnośnie Centa, dobiegła końca. - Wracam do Xanth - oświadczył. - Czy mógłbym sobie wziąć ten kwadratowy przyrządzik? Może mi się tam przydać. - Musisz go wziąć - rzekł Turn tonem wszystkowiedzących dorosłych, a tłumacz dokładnie przełożył jego słowa. - Nie jestem pewien, czy będzie działał w Xanth, z powodu jego naukowych właściwości. Ale mam ich wiele, i jeśli nie będzie ci służył jako wskaźnik drogi, możesz go nosić jako ozdobę. Zatem ruszaj w drogę. Dolph postanowił wyznać mężczyźnie swój sekret. - Chyba ponownie będę cię musiał poprosić o pomoc - rzekł cicho. - W czym? - Niee... nie przyszedłem tutaj sam. Przyszedłem z dziewczyną, z którą jestem zaręczony. - Jesteś zaręczony? Przecież jesteś taki młody! - To ze względów politycznych - wyjaśnił mu Dolph. - Ale ona nie mogła tu wejść pod swą prawdziwą postacią, więc... - Pod prawdziwą postacią? - To trudno wytłumaczyć. Czy mógłbyś tak ustawić to pudełeczko, by odnalazło Nade? Turn znów zajrzał do szufladki. - Tego nie będziemy przeprogramowywać. Nastroimy inny taki przyrządzik. Jak ona teraz wygląda? - Jak wąż. - Wąż? Jak mogłeś zaręczyć się z wężem? - To niezupełnie jest tak... proszę cię, pospiesz się. Martwię się o nią. Muszę ją odszukać. - Wąż - powiedział do zerkarka Turn i znów coś pisnęło. Tym razem oko pokazało na ogród. Zaczęli przedzierać się przez krzewy. Po jakimś czasie natrafili na głęboki, wykładany śliskimi kafelkami wykop z wodą. Dolph nagle domyślił się co zaszło. - Wpadła tam i nie mogła wyjść! - zawołał. Wskoczył do środka i brodził jak szalony, szukając jej wzrokiem. Nagle ją zobaczył. Ostatkiem sił zmagała się z żywiołem, z trudem utrzymując łepek w górze. Podszedł do niej i wziął ją w ramiona. - Och, Nada! - wykrztusił. Była osłabiona, lecz poza tym nic jej się nie stało. Podniósł ją w górę i pokazał Tumowi. - Poznajcie się. Oto Naga Nada. Turn otworzył szeroko oczy ze zdumienia. - Uibu't op mpdbm toblf! - bąknął i powtórzył: - Zpy nfbo uibu't zvps gjbodf? - Moja narzeczona - potwierdził Dolph. - Nada jest Księżniczką swego rodzaju, ale tu nie może zamienić się w człowieka. Tak więc przybyła ze mną do Mundanii jako wąż. aby mieć na mnie oko! Turn pokiwał głową. Wszystko w końcu zrozumiał, choć usłyszał nic nie mówiące mu słowa. Wrócili do komnaty. Tam Dolph jeszcze raz mu wszystko wyjaśnił i podziękował za pomoc. Wyglądało na to, że mężczyzna wciąż ma jakieś wątpliwości, ale nie chce się do tego przyznać. - No cóż, odprowadzę was do hipnotykwy. Życzę wam wszystkiego najlepszego podczas Wyprawy - rzekł. Podeszli pod tykwę. Dolph zdjął ubranie. Nie było sensu go nosić, gdyż zawsze jak się w coś przeobrażał, gubił je lub niszczył. Pewnie też nie przeniósłby go przez hipnotykwę. Z wdzięczności uściskał Turna, chwycił Nadę i wskoczył do dziurki. Rozdział 14 WYSPA WIDOKÓW* [* Wyspa Widoków w oryginale Isle of View (ang.). Wymowa zbliżona do / love you (ang.), czyli „kocham cię”. Dla oddania (dźwiękonaśladowczego) skojarzenia użytego w powieści jednorazowo posłużono się forma mnogą i zmieniono jej nazwę. Stąd Wyspy Kocie.] Gdy znaleźli się z powrotem w Xanth, Dolph opowiedział wszystko szkieletom. Zachwycał się czynem Nady, dzięki której mógł uciec z pracowni Turna, nie wspomniał natomiast ani słowem o tym, że zostawił klucz w drzwiach, a Nada o mało co nie zginęła w wykopie. Nie chciał jej sprawiać przykrości. Pamiętał, jak Draco w podobnej sytuacji poprosił go, by nie mówił syrenie Meli, że jej maż został zabity w wyniku nieporozumienia. Zrozumiał, iż czasem lepiej nie wyjawiać całej prawdy. Krótko mówiąc, postąpił jak dorosły, choć nie bardzo miał ochotę się do tego przyznawać. - A więc przynajmniej wiem, jak znaleźć Niebiański Cent - zakończył. - Ten przyrząd ma specjalne oczko, które spogląda w jego stronę. - Zadziwiające - powiedział Marrow. - Ale czy będzie działał tu, w Krainie Magii? Obydwa szkielety były dziwnie uszczęśliwione. Dolph zastanawiał się, o czym rozmawiały, kiedy były same. - Będzie! Widzisz? Patrzy tam... - Podniósł rękę do góry. Oczko rzeczywiście spozierało na północny zachód. - Zadziwiające - powtórzył kościej. - Zawsze myślałem, że mundańskie amulety na nic tu się nie przydają. - Podobnie uważał Turn. Ale cieszę się, że go zatrzymałem. Teraz mogę pójść prosto w kierunku Centa i odnaleźć Dobrego Maga. - Być może - zgodził się Marrow, lecz wyglądało na to, że niezbyt jest skłonny w to uwierzyć. Ponieważ jednak dorośli często w coś wątpią bez najmniejszego powodu, Dolph nie bardzo się tym przejął. Szli wzdłuż zachodnich wybrzeży Xanth i nic szczególnego się nie działo. Gdy napotkali smoka, Książę przeobraził się w innego smoka, ryknął i przepędził przeciwnika. Gdy ruchome piaski zapragnęły ich pogrążyć, zamieniając się w 'przepiękne skamieliny, chłopiec przeistoczył się w Wielkonogie Monstrum i przeniósł Nadę przez wydmy, gdyż jego olbrzymie stopy nie zapadały się w piachu. Gdy trafili na szczelinę czy spostrzegli wikłacza lub gdy dżungla była za gęsta, by przez nią przejść, Dolph przybierał postać ptaka-olbrzyma i wszyscy razem lecieli na drugą stronę. Oczywiście mogli przez cały czas frunąć, lecz obawiali się, że przeoczą Cent. Ptak-olbrzym nie mógł bowiem posługiwać się przyrządem z Mundanii. Wędrowali dość wolno, lecz wciąż posuwali się naprzód. Nada pełzła jako Naga. Jest taka milutka. I właściwie zawsze mi się podobała, pomyślał Dolph. Od kiedy uleciały z niej resztki zaklęcia IQ, jest całkiem sympatyczna. Dobrze zrobiłem, że się z nią zaręczyłem. Mijały dni. Nikt się na nic nie skarżył. Marrow i Gracja kroczyli obok siebie za dwojgiem Naga, równie zadowoleni z życia jak Księżniczka i Książę. Zbliżali się do południowych rubieży Zamku Roogna. - Czyżby tam był Niebiański Cent? - spytał Dolph. - Przecież najpierw powinniśmy znaleźć klucz wysp. A ich tu nie ma. - Nagle oczko przyrządu mrugnęło i wskazało na morze, a nie na ląd i zamek. Dolph odetchnął. Nie dojrzał jeszcze do spotkania z matką i nie miał najmniejszej ochoty wyjaśniać jej, po co się zaręczył. Ona i tak już pewnie to wypatrzyła. Jestem przekonany, że śledzi przebieg wydarzeń w Gobelinie. Ale jeśli nawet tak jest, to na razie nie mam ochoty się z nią zobaczyć. Już słyszę ten zestaw wypowiedzi na temat: Dlaczego To Nie Był Najlepszy Pomysł. Któregoś popołudnia dotarli do plaży, na której rosła tykwa i piękny amarantowy kwiat. Koło niego stał niewielki obelisk z wyrytym napisem: JAK NIEBIOS PREZENT ZŁY MAG TRENT CZTERDZIEŚCI TEMU LAT GDZIE AMARANTU KWIAT W XANTH WYLĄDOWAŁ I W KOŃCU TU KRÓLOWAŁ Wytrzeszczyli oczy. - Cóż to może znaczyć? - Dziadek Trent nie jest zły! - zawołał Dolph. - W przeszłości... - zaczął Marrow. . - Jaki przepiękny kwiat - przerwała mu Nada. - Mag Trent, w przeciwieństwie do Dobrego Maga Humphreya, był uważany za złego - dokończyła Gracja. - Jakkolwiek... Dolph otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Ależ te szkielety zbliżyły się do siebie, pomyślał. - ...gdy Trent został Królem, już niejako z natury rzeczy przestał być zły - ciągnął kościej. - Nazywano go złym, gdyż wystąpił przeciwko poprzedniemu Królowi, a nie dlatego, że miał zły charakter. Tak naprawdę był bardzo dobry, co wkrótce wyszło na jaw. - Przedziwne. Ten kwiat nie zwiądł przez czterdzieści lat - zauważyła Nada. - To zaczarowany kwiat - wyjaśniła jej Gracja. - Nigdy nie więdnie. Nagle Dolphowi coś zaświtało w głowie. - Niebios prezent... prezent... pre-zent... pre-cent - krzyknął. - To musi być to, czego szukamy! - Wymawiasz to słowo podobnie jak twój ojciec - skarcił go Marrow. - Prezent to nie precent... - Ale to na pewno chodzi o Niebiański Cent! Nie obchodzi mnie, jak to się wymawia. Mój przyrząd tu nas przyprowadził - kłócił się Dolph, wskazując na nadgarstek. - Widzicie? Oczko wyraźnie wskazuje na tablicę. - Powiedzmy, że on ma rację - wtrąciła się Nada. - Oczko rzeczywiście wskazuje w tę stronę. - Sprawdźmy to - zaproponował Marrow. - Zróbmy to, co w podobnej sytuacji zrobiliby dorośli. Spróbujmy zajść ją od tyłu. Dolph obszedł tabliczkę dookoła. Oczko lekko tylko zmieniło swoją pozycję. Wciąż spoglądało w tym samym kierunku. - Widzicie! - powtórzył Dolph. - On... - Teraz spogląda w morze - oświadczył Marrow. - Albo na tę wyspę w oddali. Ta tabliczka po prostu stoi na naszej drodze. - Taak... - przyznał Książę. Był zdruzgotany. - Czysty przypadek - podsumowała Gracja. Chłopiec zamilkł. Stwierdził, że nie lubi przypadków. Tym mianem określano w Mundanii magię, gdyż nikt tam w nią nigdy nie chciał wierzyć. On zaś był przekonany, że natrafili na tę tabliczkę nie bez przyczyny. Tylko jeszcze nie domyślił się dlaczego. - To chyba ostatni z kluczy - powiedziała Nada. - Może to ten nasz klucz... ze szkieletów. Wytrych. Zawsze jak się czegoś szuka, to to coś znajduje się w ostatnim z miejsc, w które się zajrzy. Wszyscy o tym wiedzą. To jeden z aspektów praw Murphy'ego, znanych nawet w Mundanii. Jej słowa sprawiły, że poczuł się lepiej. Nada zawsze potrafiła mu dogodzić. Lubił ją bardziej niż któregokolwiek ze swoich znajomych i pragnął pozostać z nią na zawsze. Uświadomił sobie to i przystanął. Zaręczyłem się ze względów politycznych, ale teraz chyba naprawdę chciałbym ją poślubić, gdy nadejdzie na to czas. Bo wtedy nigdy mnie nie opuści. Szkielety ułożyły się w łódź. Pożeglowali ku ostatniej z wysp. W pewnym momencie wyśledził ich morski potwór. Podpłynął, by sprawdzić, kto to taki, lecz Dolph natychmiast przeobraził się w chimerę. Potwór spojrzał na parszywe oblicze i dostał czkawki. To mu wystarczyło. Zawrócił zawstydzony. Dobili do brzegu i kopnęli w łódź. Szkielety powróciły do normalnych kształtów. W oddali wznosił się wysoki łańcuch gór. Szkielety zamierzały obejść go dookoła, zaś Dolph i Nada postanowili się z nim zmierzyć. Gdy weszli na szczyt, zobaczyli zapierający dech w piersiach widok. Na horyzoncie widniały następne góry. Na jednej z nich tkwiła jakaś tablica. - Co tam jest napisane? - spytała Nada. - Coś mi wpadło do oka, chyba kurz... Nie mogę odczytać... Mówiła prawdę. Oko łzawiło. By je wyczyścić, musiała mocno zacisnąć powieki. Dolphowi czytanie zawsze szło lepiej niż pisanie. - Wyspy... chyba... Koo... och ...cię - wydukał. Nada przystanęła. Popatrzyła na niego swoimi mokrymi oczyma i spytała ponownie: - Cooooo? - Chyba dobrze to wymówiłem. Wybuchła płaczem. Po policzkach spływały jej wielkie, prawdziwe łzy, których na pewno nie wywołały drobinki kurzu czy piasku. - Tak myślałam - łkała. Dolph podszedł do niej. - Co się stało, Nada? - Wolałabym, żebyś tego nigdy nie mówił. Czemu nie... nie przeczytałeś tego napisu? - Ależ przeczytałem go! Tam jest tak napisane. I co z tego? - Drażnisz mnie! Mógłbyś być bardziej sympatyczny. - Dlaczego? - zapytał zdumiony. - Bo cię nie kocham - szlochała. Książę zesztywniał. Odpowiedź Nady nie miała nic wspólnego z nazwą wyspy, niemniej jednak nie była zbyt miła. Lubił ją tak bardzo, że zaczął się już zastanawiać, czy można to uczucie uważać za miłość. Nigdy oczywiście jej o tym nie wspominał. Było mu wstyd, czuł się nieswojo? Nie rozumiał, dlaczego tak nagle mu to wyznała. - ...i czuję się winna - ciągnęła. - Jesteś takim pięknym, młodym księciem i... - znowu załkała. - Nie wiem, jak do tego wszystkiego doszło, ale lepiej będzie, jak sobie wszystko wyjaśnimy. Czy zrywasz nasze zaręczyny? - Ależ skąd! - wybuchnęła. - Czemu miałabym to zrobić?! - Nie wiem, ale jeśli czujesz się winna... - Dolph, nasze zaręczyny zostały wcześniej uzgodnione! Wiesz o tym. To cena, jaką miałeś zapłacić mojemu ojcu za to, że ci pomógł. Zachowałeś się nadzwyczajnie. Jestem pewna, że się polubimy. Ale miłości nie można zaplanować, miłość nie może być częścią umowy. Czemu poruszyłeś ten temat? - Nawet mi to nie przyszło do głowy! - zaprotestował Dolph. - Jak to! Powiedziałeś, że mnie kochasz! - Nie, ale jeśli już o tym mówimy... - Poprosiłam, żebyś przeczytał napis, a ty zamiast to zrobić, wyszeptałeś: „Kocham cię”. Tak ni z tego, ni z owego. - Owego? - Tego czy owego co to za różnica... - Tam jest napisane: Wyspy Kocie. Jak tam twoje oczy? Sama przeczytaj. Nada zamrugała oczyma, przetarła je i spojrzała na napis. - Wyspy Kocie - powtórzyła niczym echo. - Och nie! Myślałam, że westchnąłeś i szepnąłeś „kocham cię”. W tym momencie wszystko się wyjaśniło. - Być może, że zabrzmiało to podobnie. - Właśnie. Och, Dolph, tak mi przykro! Spróbował się roześmiać, ale jakoś mu to nie wyszło. - Jeśli to powiedziałem, to pewnie tak jest. Wiem, że jestem młody i że ty też jesteś młoda, i... - Och, Dolph! Proszę cię! Żałuję, że w ogóle kiedykolwiek... - Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy tylko dziećmi, ale jeśli lubisz mnie tak bardzo jak ja ciebie, to może po jakimś czasie moglibyśmy stwierdzić, że to... - Dolph! Nigdy nie chciałam cię zranić. Nie przypuszczałam, że ty... myślałam, że to szachrajstwo nie wyjdzie na jaw, że należy tak postąpić. Stopniowo zaczynał rozumieć, o co jej, chodzi. - Tak jak wspomniałaś, to zaaranżowane zaręczyny. Nigdy przedtem nie spotkaliśmy się. Moglibyśmy się nienawidzić, lecz i tak musielibyśmy podtrzymywać ten związek. Jestem Księciem. Słyszałem już o tym. Mój dziadek Trent nie kochał mojej babki Królowej Iris, ale się z nią ożenił, by podtrzymała koronę i dała mu potomka. Moja matka Iren nienawidziła mego ojca Dora, gdy była dzieckiem, ale zapragnęła go poślubić, by wstąpić na tron. - Tak - cicho przytaknęła Nada. - Ale potem Dor i Iren zakochali się w sobie. A więc to się czasem zdarza. Moi rodzice mieli po kilkanaście lat, kiedy ich to spotkało. Nam też to się może przydarzyć. Teraz może jesteśmy na to zbyt młodzi, ale kiedy będziemy starsi... - Nie - załkała Nada, znowu wybuchając płaczem. - Widzę, że teraz mnie... nie lubisz... ale jeśli... - Och! Dolph! Ależ ja cię strasznie lubię! - wykrzyknęła. - Uważam, że jesteś cudowny! Ale nigdy cię nie pokocham! - Skąd możesz wiedzieć, co będziesz czuła, kiedy będziesz miała jakieś naście lat i co ja będę czuł? Może wtedy... - Ja mam kilkanaście lat - wydusiła z trudem. Popatrzył na nią nieco zakłopotany. - Ale... Nada wzięła głęboki oddech i odważnie oświadczyła: - Nie chciałam, żebyś kiedykolwiek się o tym dowiedział, ale teraz to tyle znaczy, że nie mogę dłużej cię okłamywać. Mam czternaście lat. Dolph osłupiał z wrażenia. - Niemożliwe! - Jeśli sobie życzysz, zamienię się w dziewczynę w moim prawdziwym wieku, a wtedy sam osądzisz. Mogę także przybrać młodszą formę, gdyż już przez to przeszłam. Nie jestem jedynie w stanie przeistoczyć się w kogoś ode mnie starszego... - No cóż - westchnął Dolph. Mówiła prawdę. Przemieńcy byli w pewien sposób ograniczeni. On sam też nie mógł przeobrazić się w dorosłego mężczyznę czy zwierzę, a jedynie w wielkie, młode osobniki. Wyczuła, że on chce zobaczyć, jak naprawdę wygląda. Zamieniła się w Naga, a potem w dziewczynę. Dolph wytrzeszczył oczy. Przed nim stała zupełnie rozwinięta młoda kobieta, o kształtach może nie tak pełnych jak u boginki Vidy czy syreny Meli, lecz z pewnością wystarczająco krągłych, by zawrzeć bocianie przymierze. Na dodatek niezmiernie przypominała mu jego siostrę Ivy. Odwrócił się przerażony. Przez cały czas była starsza od niego. Nie wyobrażał sobie niecniejszego oszustwa. - Dolph! Dolph! Pozwól mi się chociaż wytłumaczyć - prosiła. Bezwiednie zrobił parę kroków w przód. - Twój ojciec mnie potrzebował, a ty byłaś w nieodpowiednim wieku - rzekł zimno. - Rozumiem. To był zwykły kontrakt. Poszła za nim. - Och, Dolph! Błagam cię, proszę, nie zrywaj tych zaręczyn! Jeśli tego nie uczynisz, zrobię wszystko, co zechcesz... Obrócił się w jej stronę. - Może jestem jedynie dzieckiem, ale jestem także Księciem. Dałem moje słowo. Zawarliśmy umowę. Twoi ludzie jej dotrzymali. Nie złamię jej. Będziemy zaręczeni dopóty, dopóki TY tych zaręczyn nie zerwiesz. Upadła na ziemię. Po policzkach dalej spływały jej łzy. - Dziękuję! Jestem ci niezmiernie wdzięczna. Było mu ciężko na sercu. Nie znosił takich widoków. Nie chciał patrzeć na zapłakaną, zdesperowaną i dorosłą Nade. Pomimo iż go oszukała, czuł się nieco zakłopotany. - Proszę, nie rób tego! - Dobrze - zgodziła się ochoczo. - Przybiorę moją młodsza formę i będę ci towarzyszyć. Jestem taka szczęśliwa, że... - Teraz jesteś równie nieszczęśliwa jak ja - przerwał jej Dolph. - Czemu tak bardzo chcesz mi sprawić przyjemność, jeśli mnie nawet nie lubisz? - Ależ ja cię lubię! Już ci to powiedziałam. Ja po prostu nie mogę cię pokochać. Teraz już wiesz, dlaczego. - Tak. Przeczytałem nazwę tej wyspy niczego nie podejrzewając i patrzcie, co z tego wynikło. Nieszczęście! - westchnął. Rzeczywiście dopięła swego. Przekonał się o tym na własne oczy. - Jestem Księżniczką u Naga. Muszę uczynić to, co najlepsze dla rodziny i dla mych rodaków. Nie wolno mi ich zawieść. Jesteście nam potrzebni. Nie wybrałam sobie takiej roli, ale tak miało się stać. Muszę wypełnić me zadanie i zrobię to. Gobliny... Dolph pokiwał głową. Doskonale rozumiał jej racje. Mogła być sobą tylko wtedy, gdy nie kolidowało to z jej obowiązkami. On musiał zachowywać się podobnie. Myślał, że są jedynie dziećmi. Był po prostu głupi. Byli członkami królewskich rodzin, w których zobowiązania liczyły się o wiele bardziej niż uczucia. - Nie musisz już dłużej udawać - powiedział. - Bądź, kim jesteś. Tak będzie lepiej. - Ale, Dolph, mogę dla ciebie przybrać młodszą formę... - Już mi na tym wcale nie zależy - oświadczył oschle. Znów zrobił parę kroków w przód. Tym razem Nada nie podążyła za nim. Wysoko uniósł głowę i spojrzał przed siebie. Podszedł do kępy drzew, tworzących naturalną altanę. Wszedł do niej i rozejrzał się, jakby szukał miejsca, w które by mógł pójść za potrzebą. Usiadł, upewnił się, czy ktoś go nie widzi, zakrył twarz dłońmi i zapłakał. Po jakimś czasie szkielety zakończyły obchód wyspy. - Wydaje mi się, że nie ma tu nic szczególnego - rzekł Marrow. Wtem ujrzał Nade... i aż zająknął się ze zdziwienia. - K... k... kto to? - zapytał. - To prawdziwa Nada - odpowiedziała Gracja. - Jest starsza niż się wydaje. - Ale... - Najlepiej nic nie mów - przerwała mu szkieletka. Dolph domyślił się, że Gracja wcześniej poznała tajemnicę Nady, ale nie wyjawiła jej Marrowowi. Poczuł się z nim bliżej związany, ale nie dał tego poznać po sobie. Spojrzał na zerkarek i ruszył w stronę, w którą patrzyło oczko. Inni powlekli się za nim. - No, w końcu dochodzimy tam, gdzie trzeba! - mruknął. Gdy jednak znaleźli wskazane miejsce, okazało się, że nie ma w nim nic prócz piachu i zeschłych zarośli. Byli niezmiernie rozczarowani. Książę wolnym krokiem krążył dookoła, lecz oczko uparcie wskazywało ten jeden jedyny punkt. - Cóż to ma znaczyć? - jęknął. Usiedli w kółku i zaczęli rozważać wszelkie możliwości. Nada przybrała formę Naga, gdyż wtedy wygodniej jej było siedzieć na piasku. Dolph próbował traktować ją tak samo jak przedtem. Ani się w nią nie wpatrywał, ani jej też zupełnie nie ignorował, jednak przychodziło mu to z wielkim trudem. Gdyby była tą, za którą ją wziąłem, rozmyślał. Miłą dziewczyną w moim wieku! Gdybym nie musiał sam tak okrutnie doświadczać, jakie te baby są! - Czy Niebiański Cent mógł być tutaj przez jakiś czas, zanim przybyliśmy? - zapytała Gracja. - Wtedy magiczne oczko chyba pokazałoby nam nową drogę. A tego nie robi. Dlaczego? - rzekł Marrow. - Może nie może. - To czemu wciąż wskazuje na to miejsce? - zastanawiał się Dolph. - Wygląda na to, że jest pewne, iż Cent jest właśnie tu. - Może... - niepewnie zaczęła Nada. Dolph popatrzył na nią. Wciąż była ładna, obojętne czy była dziewczyną, czy Naga. Spojrzał w niebo. - ...może on jest w Mundanii - ciągnęła. - Sądziliśmy, że tu, w Xanth, ten przyrząd posługuje się magią, ale w rzeczywistości tak nie jest. On rządzi się prawami nauki... - Cent jest w Mundanii! - zawołał Dolph. - W tej części Mundanii! - Tak! - podchwyciła. Przez chwilę ich oczy spotkały się, tak jakby wspólnie dzielili radość z tego odkrycia. Potem Dolph znowu odwrócił wzrok. - To nawet niegłupie - zgodził się Marrow. - Jakkolwiek... - ...możemy mieć kłopoty, by stąd dostać się'tani - dokończyła Gracja. - Może tak jak poprzednio powinniśmy poszukać gałązki oczorośli i dzięki niej znaleźć odpowiedź? Dolph dobrze pamiętał, jak wykorzystała ją Nada. Teraz przypom-niał sobie również, co słyszał o oczorośli. Często gęsto nie przekazywała prawdziwej inteligencji, a pseudobłyskotliwość, która wkrótce okazywała się zupełnie bezwartościowa. Na przykład jeśli posłużyłby się nią ogr, mógłby pomyśleć sobie, że jest niezmiernie przebiegły, choć inni nadal uważaliby go za głupka. Kiedyś jeden z nich rzeczywiście użył oczorośli i zmądrzał, ale był to ogr Smash, półczłowiek. Oczorośl po prostu pobudziła jego inteligentniejszą połowę, ale nie zamieniła głupca w mędrca. To, że Nada odziedziczyła coś niecoś po ludziach, nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Co więc należało sądzić o jej wzmożonej zdolności rozumowania? Nie mógł zapomnieć, jak go traktowała. Zupełnie tak samo jak jego wielka siostra. Trochę go to do niej uprzedziło, ale ponieważ wiedział, że ich podróż do Mundanii pozbawi ją wszelkiej niepotrzebnej magii, uspokoił się nieco. Stało się, jak przewidywał. Po powrocie była znowu miła. Teraz jednak był przekonany, że oczorośl odsłoniła po prostu jej prawdziwy charakter, jej wszechwiedzące podejście do wszystkiego, jej naturę czternastolatki. Był dzieckiem, więc z początku nie zwrócił na to uwagi. Był nią zafascynowany. Sądził, że w niczym nie przypomina innych dziewcząt. - To, co nam ostatnio podpowiedziała oczorośl, było troszkę ryzykowne - nadmienił Marrow. - Tylko Dolph mógł udać się do Mundanii jako człowiek, ale nie znał tamtejszego języka. A cóż Nada mogła mu pomóc jako wąż? - Prawdę mówiąc, wpadłam do wykopu i Książę musiał mnie ratować - wyznała Naga. - Byłam jedynie ciężarem. Na nic mu się nie przydałam. - Dolph nam o tym nie wspominał - zauważyła szkieletka. - Bo to skromny człowiek - oświadczyła Nada. Słysząc te słowa, Dolph musiał zwalczyć w sobie zalewające go uczucie wdzięczności i dumy. Musiał sam sobie przypominać, że jest na nią wściekły. - Dajmy sobie spokój z tą oczoroślą - zaproponował. - Może sami coś wymyślimy. Rozmawiali, lecz ich dysputa prowadziła donikąd. Dzień miał się ku końcowi, więc postanowili ją przerwać i poszukać czegoś do jedzenia. - Gdy obchodziłam wyspę dookoła, zauważyłam drzewo ciastkowca - powiedziała Gracja. - Mogę wam pokazać, gdzie rośnie. - Nie jestem głodna - oświadczyła Naga. Dolph także nie był zbyt głodny, lecz nie chciał mieć tego samego zdania, co Nada, więc ruszył ze szkieletka na poszukiwanie pożywienia. - Czy wiesz, że Nada nie chciała cię oszukać? - spytała Gracja. - Było jej bardzo przykro z tego powodu, to ojciec kazał jej ciebie poślubić. - Tak. Rozumiem - krótko odparł Dolph. - Płakała w nocy, a w dzień udawała, że jest szczęśliwa. Nigdy nie była dzieckiem, za jakie ją uważałeś. Ale zrobiłaby wszystko, żeby tylko cię zadowolić. - Dlatego nie zerwę zaręczyn - oświadczył Dolph. Jego gniew stopniowo wychodził na wierzch. - Gdyby jednak ktoś mi o tym wcześniej powiedział, nigdy bym się nie zgodził pojąć jej za żonę. - Król Nabab doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Lecz Dobry Mag przepowiedział mu, że któreś z jego dzieci będzie musiało poślubić tego, kogo przyprowadzi Draco. Tak więc, gdy przyszedłeś z nim do jaskini, sądził, że wypełniła się przepowiednia. Nada myślała, że niewinne kłamstewko w dobrym celu nikomu nie zaszkodzi. Ale jeśliby chodziło o miłość, nigdy by cię nie oszukała. - To racja. Nie zrobiła tego - przyznał chłodno. - Znalazła się w trudnej sytuacji, ale to dobra dziewczyna. - Jest Księżniczką, a to mówi samo za siebie. - Jest uczuciowa, a ty jesteś dla niej okrutny. - A co cię to obchodzi? - warknął przez zęby. Był zły. - Zgodziłeś się na te zaręczyny, gdyż potrzebowałeś Naga. Miały ci pomóc wyratować Marrowa. Marrow zaś miał kłopoty, gdyż chciał odzyskać ognistowodny opal, by wykupić... zakładnika. Wygląda więc na to, że zaręczyłeś się przeze mnie. I dlatego mnie to obchodzi. Dolph nie był pewny, czy rozumowanie Gracji jest słuszne, ale nie chciał się z nią kłócić. - Muszę się z nią ożenić. Ale nie muszę jej lubić. - Ona musi za ciebie wyjść, ale nie musi cię kochać. Nagle Dolph rozpłakał się bez najmniejszego powodu. Po chwili znalazł się w objęciach Gracji. Jej kościste ręce miękko go otoczyły. Wydało mu się to dziwne. Po chwili zorientował się, w czym rzecz. Kości nie były twarde. - Masz ciało! - zawołał. Gracja popatrzyła na siebie. - Yhmm! - mruknęła zdziwiona. - Myślałam, że iluzja została za nami. Musiała jednak polecieć za mną. - Rozmawialiśmy o oszustwach - westchnął Dolph, ocierając łzy. - Może to ją tu sprowadziło? - Muszę się go pozbyć! - oświadczyła obmacując się Gracja. Tym razem iluzja nie posiadała tej mocy co kiedyś, gdyż nie pomyślała o ubraniu. Nie było to jednak zbyt pocieszające. - Co sobie pomyśli Marrow! Dolph nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - On musi cię lubić, ale nie musi na ciebie patrzeć. - Bardzo zabawne - odpowiedziała ostro. - Tym razem jest ze mną gorzej niż przedtem. Widzę ją i czuję. Czy zdajesz sobie sprawę czym to jest dla szkieletu? - A czy zdajesz sobie sprawę, czym jest pięć lat różnicy wieku dla młodego człowieka? - Cóż, mam nadzieję, że Marrow jest daleko bardziej tolerancyjny od ciebie - wycedziła i natychmiast zrobiło jej się przykro. - Nie powinnam była tego mówić! Przepraszam... Urażony Dolph musiał wyznać ze skruchą: - Nie powinienem był Nadzie wypominać jej wieku - szepnął. - Ale z pewnością trudno mi jest z tym się pogodzić. - Jej też - przypomniała mu Gracja. - I dlatego nie może cię pokochać. - Taak. Dolphowi nadal nie podobał się ten stan rzeczy, ale był skłonny go zaakceptować. Znaleźli ciastkowiec. Wyglądał jak zwykła czereśnia i rósł na nim tylko jeden rodzaj ciasta. Ale to mu zupełnie wystarczyło. Wybrał dwa najdojrzalsze kawałki i zerwał je. - Chodźmy - powiedział. - Nie zjesz ich tutaj? - Będzie lepiej, jak się nimi podzielę. - Masz rację - przytaknęła mu Gracja. - Nawet jeśli się ma problemy, lepiej je z kimś dzielić. Wrócili na plażę. Marrow i Nada gorączkowo o czymś rozprawiali, lecz gdy zauważyli Grację i Dolpha, natychmiast zamilkli. Szkielet wytrzeszczył swe puste oczodoły. - Kto to? - To ja, Gracja - zapewniła go szkieletka. - Z wdzięcznym dodatkiem. - Uderzyła w swoje najmniejsze, dodatkowe żebro. Mimo iż iluzja pokryła szkieletkę ciałem, wydało z siebie słodki dźwięk. - Dopadły mnie strzępy iluzji i nie mogę się ich pozbyć. - Tonacja G! Klucz wiolinowy... - zawołała Nada. - Czyżby to miało oznaczać... - Szkielet i klucz? - dokończył Dolph. - Więc cały czas byliśmy razem! - wykrzyknął. I gdy reszta stała jak osłupiała, wręczył Nadzie kawałek placka. - Ale... - wyjąkała. - Przepraszam, że cię tak okrutnie potraktowałem i proszę cię, przyjmij to ode mnie jako wyraz pojednania - rzekł w iście książęcy sposób. Zerknęła na Grację. Wiedziała, że to ona maczała w tym palce. Potem przybrała postać dziewczyny i wzięła ciasto. - Przyjmuję zarówno to ciasto, jak i przeprosiny, choć ani jedno, ani drugie nie było potrzebne - odrzekła równie wytwornie. Tak więc oficjalnie doszli do porozumienia. Lecz uraza pozostała. Obydwoje nie mogli się pogodzić z tym, że nie są w tym samym wieku i żadne przeprosiny nie były w stanie tego zmienić. Dolph jednak bardzo żałował, że nie jest młodsza. - Ale jeśli Gracja jest tym szkieletem-kluczem - głośno rozmyślał Marrow, starając się nie patrzeć na to, co ją okrywało, a co żywy człowiek określiłby mianem przepięknego ciała - wtedy należałoby szukać jakichś nut, a nie klucza do zamku. Czy można nimi otworzyć Niebiański Cent? - Magiczny zamek może reagować na dźwięk, nie zaś na prawdziwy klucz - zauważył Dolph. - To nam z pewnością chciał przekazać Dobry Mag. Wdzięczna muzyka Gracji w tonacji G zaprowadzi nas do Niebiańskiego Centa. Myślał o kluczu muzycznym, umieszczanym na początku pięciolinii. Nie musimy mieć ani klucza, ani zamka... wystarczy nam Gracja! - Ale jeśli Cent jest w Mundanii, to Gracja nie może tam grać - zauważył kościej. - Możemy przeszukać ten kraj bez magii, w ten sam sposób jak ostatnio. Poprzez hipnotykwę. Może melodyjka otwiera jakieś przejście z tykwy do Mundanii? - Tak! - wykrzyknęła Nada. - To musi być to! - Ale tu nie ma wielkiej zombi-tykwy - rzekł Marrow. - A jeśli do niej wrócimy, to po pierwsze czeka nas długa droga, a po drugie nie będę wiedział, przez którą tykwę tu wyjść. Po trzecie, jeśli weszlibyście tędy, musielibyście przez cały czas wędrować sami, a taka ewentualność wcale mi się nie podoba. - Ale... ale przecież tam na brzegu, przy tym pamiątkowym obelisku, wystawionym ku czci mojego dziadka, rosła hipnotykwa - przypomniał sobie Dolph. - Moglibyśmy z niej skorzystać... Przerwał, gdyż zorientował się, że byłaby to zupełnie inna podróż. Do tej tykwy bowiem nie mógłby fizycznie wejść, co zaś oznaczałoby, że musiałby się zgodzić wpuścić do niej swą duszę, a wtedy jego ciało zamarłoby bez ruchu z okiem przytkniętym do dziurki. Nie był tym zachwycony. - Także... - zaczęła Gracja. - Tobie też nie wolno wchodzić do Świata Hipnotykwy - dokończył Marrow. - A więc i tak nie możemy posłużyć się twoją muzyką. - Wiecie co? Ona teraz wcale nie wygląda jak szkielet - wtrąciła się Nada. - Może nikt by jej nie rozpoznał. Gracja przecząco potrząsnęła głową. Jej rzekome loki zawirowały w powietrzu. Kościej wykrzywił się z niesmakiem, co dla szkieletu było nie lada sztuką. Dolph stwierdził, iż Gracja jest teraz dla kościeja równie odstraszająca jak dla niego Nada, i to z podobnej przyczyny. Obie miały za dużo ciała. Ciało Nady jednak niestety było realne, zaś to, co okrywało Grację, na szczęście było ułudą. - Tak bardzo pragnęłam tam wrócić - powiedziała szkieletka. - Myśl o ciągłym wygnaniu zawsze mnie strasznie martwiła. Miałam nadzieję, że znajdę hipnotykwę, wejdę do niej i będę błagać o przebaczenie za mą zbrodnię, że spróbuję naprawić swój błąd. Ale odkąd mi się tu spodobało, wcale nie mam na to ochoty. Wygląda jednak, że muszę się tam znowu udać. No, ale jeśli to ja jestem tym szkieletem--kluczem, którego szukacie, uczynię co tylko w mojej mocy, byście mogli ów Niebiański Cent odnaleźć. Dumali, dumali, rozmawiali, dyskutowali, aż w końcu zadecydowali, że należy spróbować. Marrow i Gracja mogli fizycznie wejść do hipnotykwy, ponieważ z niej pochodzili. Dolph mógł w nią przeniknąć jedynie za pomocą duszy. Zdawali sobie sprawę, dokąd się udają. W przystające miejsce w Mundanii. Gdyby je znaleźli, Wyprawa wreszcie byłaby zakończona. Nada miała zostać w Xanth i ewentualnie oderwać od tykwy Dolpha, gdyby coś się stało. Szkielety ułożyły się w łódź i pożeglowały na plażę na stałym lądzie. Stamtąd cała czwórka udała się pod obelisk upamiętniający przybycie Króla Trenta, by zerwać tykwę, która jak się później okazało, miała z nim wiele wspólnego. Dolph ponownie odczytał napis. Był ciekawy, co on może oznaczać. - Gdzie amarantu kwiat... jak niebios prezent... Powiedziano mu, że „prezent” pisze się przez „z”, a nie „c”, lecz Książę wciąż się zastanawiał, czy ta pozorna zbieżność głosek jest przypadkowa. To przecież tu przywiodło ich oczko. Kto wystawił ten obelisk? Kto posadził ten amarantowy kwiat? - myślał. Czuł, że przeoczyli coś bardzo ważnego i nie mógł się od tego wyzwolić. - Czy takie amarantowe kwiaty rosną w Mundanii? - zapytał. - Skądże - odpowiedziała Nada. - One są magiczne. - Może jednak tam rosną - marudził. - Nie ma sensu się o to kłócić - przerwał im Marrow. - Weźmy tę tykwę na wyspę, zanim zrobi się ciemno. Nie wiadomo, czy w nocy nie zjawią się tu jakieś potwory. - Schylił się, by ją podnieść. Nagle tuż przy nim rozległ się dźwięk dzwonka. - Co to? - spytała Gracja, otwierając szerzej oczy ze zdumienia. - Alarm! - odpowiedzieli chórem Nada i Dolph. Widzieli już coś takiego podczas swojej wycieczki do Mundanii. - A do czego on służy? - zapytał ich Marrow. - Chyba pilnuje, by nikt nie zniszczył obelisku dziadka Trenta - wyjaśnił mu Dolph. - Tak więc nie powinniśmy się niczego bać - z ulgą oświadczył kościej. Zaraz potem fale zawirowały. Coś z impetem zbliżało się do brzegu. Gdy wypłynęło na płytsze wody, okazało się, że jest to olbrzymia, wstrętna ryba z łbem dzika i kłami. Wyszła z morza na piach. Dolph zobaczył, że zarówno na głowie, jak i na bokach ma po troje wielkich oczu. Miała także cztery nogi zakończone płetwami i kręte rogi. Sunęła ku nim z niesamowitą szybkością. - To czujka! - zawołała Nada. - Podobne stwory zamieszkują jeziora naszych jaskiń. Są podłe. - Ale jeśli sprowadził ją tu zamontowany na obelisku alarm, to nie może być całkiem dzika - stwierdził Dolph. - Lepiej jednak to sprawdzę - dodał i zamienił się w drugą czujkę. Nadchodząca czujka zauważyła go i stanęła jak wryta, rozbryzgując piach. - Kim jesteś, świński ryju? - spytała. - Jestem Książę Dolph, wnuk Króla Trenta - odrzekł Dolph w jej języku. - A to moi towarzysze. - A więc nie przyszedłeś tu po to, by zniszczyć pomnik... - Nie. Bardzo nam się podoba. Kto go tu postawił i kto się nim zajmuje? - To średnio-długa historia i chyba niezbyt interesująca. - O nie! Bardzo chcielibyśmy ją poznać! - zaprotestował Książę. - Przybyłem tu z Wyprawą. Szukam Niebiańskiego Centa. Nie słyszałem przedtem o tym napisie. Mój dziadek nigdy mi o nim nie mówił. Proszę cię, opowiedz mi, co wiesz. - Naprawdę cię to interesuje? - czujka nie dowierzała jego słowom. - Tak. Pragnę jak najwięcej dowiedzieć się o tym pomniku i o tych stronach. Czemu rośnie przy nim amarantowy kwiat i dlaczego, gdy dotknęliśmy tykwy, rozległ się alarm? Przecież tykwa nie jest częścią obelisku! - Ależ jest! - przerwała mu czujka. - Chodź, usiądziemy w wodzie. Tam będzie nam wygodniej i wszystko ci opowiem. - Świetnie. Pozwól tylko, że uprzedzę przyjaciół. - Dolph przeistoczył się w chłopca i powiedział reszcie o zmianie planów. - Może byście odpoczęli, póki jej nie wysłucham - zaproponował. - Jej opowieść może nam się przydać. - Ale robi się późno - nadmienił Marrow. - Uważam, że nawet w nocy nic nam tu nie grozi - oświadczył Dolph. - Wierz mi, tak bardzo chcę poznać historię tego pomnika! - To JEGO Wyprawa - wtrąciła się Nada. Jak zwykle trzymała stronę Dolpha. Zrobiła to i teraz, choć się na siebie boczyli. Nie uszło to jego uwagi. Poczuł nagły przypływ wdzięczności, lecz nie powiedział ani słowa. Nie miał czasu tego skomentować. Znowu przeobraził się w czujkę. Poszedł z drugą czujką na mieliznę, po której przewalały się spienione, białe fale. W wodzie rzeczywiście było im o wiele wygodniej. Nawilżała skórę, chłodziła i mile pieściła ciała. Dolph miał dodatkowe oczy po bokach. Mógł patrzeć nimi w górę, w obie strony, jak również obserwować dno. Podobała mu się forma, jaką przybrał. - No... widzę, że jesteś przemieńcem - zauważyła czujka. - Król Trent też to potrafi robić. On jednak zmienia czyjeś kształty. - Tak - zgodził się Dolph. - Nasze talenty są niejako komplementarne. - Książę nauczył się tego określenia, gdy porównywano dziadka i wnuka. Był z tego dumny. - A teraz opowiedz mi o tej tablicy. Czemu on nigdy o niej nie wspominał? - Zły Mag Trent próbował pozbawić tronu Króla Burz, który, jak mi wiadomo, nie był zbyt dobrym władcą. Za to skazano go na banicję i wygnano z Xanth. Dwadzieścia lat później odnalazł powrotną drogę. Towarzyszyli mu Bink i Fanchon. - Kto? - przerwał chłopiec. - Fanchon. Kobieta, którą Bink poślubił. - Przecież on ożenił się z moją babcią Cameleon! - No to musi tkwić w tym jakiś błąd - rzekła czujka, mrugając swoimi licznymi oczyma. - Z nim była Fanchon. Niesamowicie inteligentna brzydula. - To Cameleon w swojej brzydko-madrej fazie! - wyjaśnił Dolph, pojmując wreszcie, o kogo chodzi. - Pewnie używała wtedy różnych imion. - Niewątpliwie. W każdym razie czterdzieści lat temu owa kobieta, Bink i Trent wyszli tu z wody i usiedli, by troszkę odpocząć. Tak naprawdę udali się w trzy różne miejsca, w których o mało co nie zginęli. Obelisk zaś ustawiono na plaży naprzeciw ociekającego- miłosnymi-kłamstewkami grobowca na Wyspie Widoków. - Czego? - Grobowca. Tego, w którym kiedyś złożono ciało niewinnej dziewczynki. - Tam nie ma żadnego pomnika! Przeszukaliśmy wyspę. Jest pusta. Czujka westchnęła. - Tak to się dzieje, gdy strażnik zginie w pomroce dziejów. Grobowca tego miano strzec przez tysiąc lat, dopóki nie pojawi się Książę i pocałunkiem nie obudzi tej biednej dziewczyny. - Popłynęliśmy na nią, by odszukać Niebiański Cent, lecz niczego nie znaleźliśmy - dokończył Dolph. - A cent... należał do pochowanej dziewczyny. Szkoda, że parę lat temu grobowiec zniknął. Teraz Księciu będzie trudno go znaleźć. Dolph nie mógł ukryć swego podniecenia. - To dla mnie nadzwyczaj ważne! Może jeszcze się czegoś dowiem! Co było dalej? - zawołał. - Otóż cała trójka postanowiła odzyskać siły, tu, na tej plaży, i oczywiście od razu popadła w tarapaty, gdyż w owym czasie była to plaża dzika. Trent zajrzał do hipnotykwy i zamarł. Najwidoczniej podczas swojej długiej nieobecności w Xanth musiał zapomnieć o tykwach lub może nigdy ich nie widział. W owych czasach było ich dużo mniej niż dziś i właściwie nie rosły tam, gdzie osiedlili się ludzie. Fanchon usiadła pod drzewem letargu, więc oczywiście wpadła w letarg i nie mogła się ruszyć. Bink położył się na kępie głodnej, mięsożernej trawy, która zdążyła, go prawie całego przerosnąć, bo zmęczony przespał cały dzień. I tylko szczęśliwy traf sprawił, że obudził się na czas. Nie mógł jednak wstać, więc zaczął krzyczeć na pozostałych. To zaś przywiodło tu wszelkie okoliczne potwory włącznie z harpią i mną. Chciałem go pożreć i zacząłem odrywać go od trawy. Po chwili zjawił się jeszcze katoblepas. Rzuciliśmy się na siebie, walcząc o smaczny kąsek, a tymczasem Bink uciekł i uratował swoich przyjaciół. Nigdy nie widziałem, by komuś tak się poszczęściło. - A co z grobowcem? - Już do tego dochodzę. Nasi bohaterowie przeprowadzili się do Zamku Roogna, który wtedy był opuszczony. Trent został Królem i go odrestaurował. Chyba używa się go do dziś? - Tak. - A ponieważ przybyli do Xanth właśnie tędy, Dobry Mag Humphrey postanowił, że będzie tu pomnik. Król Trent poradził mu, żeby się tym zbytnio nie przejmował, ale on postawił na swoim. Potem posłużył się zgromadzoną przez siebie magią, zidentyfikował tych, którzy tę trójkę zaatakowali, i kazał nam go pilnować. - Ale Humphrey zniknął. Więc czemu go wciąż strzeżesz? - Zniknął? On może tak, ale nie jego magia. Ona pozostała. Mamy żyć tak długo, jak długo stoi ten obelisk, gdyż na ten czas darował nam życie. Możesz być pewien, że będziemy go dobrze chronić. Codziennie się zmieniamy. Jednego dnia wartę pełni harpia, drugiego katoblepas, trzeciego ja, Argus. Dziś jest moja kolej, toteż gdy tylko zadzwonił alarm, natychmiast się tu zjawiłem. Rośliny też pomagają, gdy trzeba. Niedaleko stąd można spotkać mięsożerną trawę i lądowe krakeny. Tu zaś przeniosła się hipnotykwa. Teraz to nadzwyczaj spokojna plaża. I jak ktoś się na niej zachowuje przyzwoicie, to nic mu się nie stanie. - A po co tu rośnie ten amarantowy kwiat? W twoim opowiadaniu go nie było. - Zaniepokoiłem się o kwiat i chyba słusznie go tu przesadziłem, skoro po grobowcu i tak nie zostało śladu. Myślę, że jakieś zaklęcie czy demon ukrył go przed nami albo gdzieś przeniósł. - A co o nim wiesz? - zapytał Dolph, którego ów grobowiec nagłe zaczął interesować o wiele bardziej niż obelisk wystawiony ku czci dziadka. - Och, nic nadzwyczajnego. Ta skrzywdzona dziewczynka leży w nim w szkatule i nie może ani żyć, ani umrzeć, nim przed upływem tysiąca lat nie pocałuje jej jakiś Książę. Niebiański Cent ma dać temu, kto ją obudzi. To wszystko. - Ale jak ten Książę mają odnaleźć, skoro amarantowy kwiat już tam nie rośnie i nie wskazuje tego miejsca? - Nie mam pojęcia. - Od jak dawna ona leży w grobowcu? - Chyba od ośmiuset pięćdziesięciu lat... czy coś takiego. Jeszcze ma dużo czasu. - A co się z nią potem stanie, gdy minie ten tysiąc lat? - Widzisz, ustalono taką granicę. Gdy do tego czasu nie znajdzie jej i nie pocałuje żaden Książę, to i tak umrze. A wtedy zwiędnie również ten kwiat. Są ze sobą związani. Żyją i umierają razem. Skoro kwiat jeszcze żyje, to ona pewnie też. Jestem przekonany, że to ciekawa historia, jeśli oczywiście zna się każdy jej szczegół. - O tak... - odpowiedział w zamyśleniu Dolph. - Gdy przyniosłem ten amarantowy kwiat, musiałem zmienić napis - ciągnęła czujka. - Muszę ci wyznać, że jestem niezłym poetą. Znam się na rymach. - Tak, ten wierszyk jest bardzo ładny - przyznał Dolph, doszedłszy do wniosku, że należy czujkę w tym momencie pochwalić. - A teraz zamierzam pożyczyć i hipnotykwę, i ten kwiat. - Co? Przecież powiedziałem ci, że muszą tu pozostać! - Widzisz, jestem Księciem i chcę znaleźć ten Niebiański Cent, a to oznacza, że mam uratować tę letargiczną damę. Sądzę, że mogę ją odszukać jedynie za pomocą hipnotykwy, zaś uczynię to o wiele szybciej, gdy zabiorę ze sobą kwiat amarantu. - Wcale nie musisz ich stąd zabierać. Możesz tu posłużyć się hipnotykwą i z tego miejsca dostać się do tej szkatuły. W Królestwie Snu odległości i tak nie mają żadnego znaczenia. - Czemu nie? Przypuśćmy, że jest tak, jak mówisz. Dobrze. Zrobię, jak radzisz. - Dolph rozejrzał się dookoła. Zobaczył, że gdy sobie gawędzili, zapadła noc. Piasek i muszle pod wodą zapalały swoje nocne lampki i układały się w świetliste wzory. Morze błyszczało. - Ale chyba rankiem - dokończył. - Będzie trzeba ustalić to z harpią. Jutro ona pełni wartę. - Dobrze. Niezmiernie ci dziękuję za tę ciekawą opowieść. - Proszę bardzo - odpowiedziała czujka, zieleniąc się z zadowolenia. Dolph przybrał postać chłopca. Wyszedł z wody, przeszedł przez plażę i oświadczył swoim towarzyszom: - Niesamowicie dużo się dowiedziałem. Możemy się tam udać stąd. - Nakreślił pokrótce historię dwóch pomników i zaklętej dziewczyny. - Tak więc myślę, że to ja muszę być tym Księciem, który ma nadejść i ją obudzić. Dlatego pewnie Dobry Mag mnie tu sprowadził. Usłyszawszy to Nada zamilkła i zamyśliła się. Widać było, że nie jest jej całkiem obojętne, czy to Dolph wyratuje tę osóbkę, czy ktoś inny. Tymczasem szkielety ułożyły się w domki. Położyli się spać. - Co tak martwi Nadę? - zapytał Dolph Marrowa, gdy zostali sami. - O ile mi wiadomo, Książę nie tylko ma pocałować śpiącą piękność - odpowiedziała czaszka kościeja. - On ma ją także poślubić. - Och! Ale ja nie mogę się z nią ożenić - zaprotestował Dolph. - Jestem już zaręczony. - Ale chyba te zaręczyny nie bardzo ci leżą. - Niby tak. Bądź co bądź, do czegoś się jednak zobowiązałem. - Taaak... ale gdybym to ja był Nada, też byłbym zaniepokojony. Wszystko bowiem wskazuje na to, że Dobry Mag Humphrey rzeczywiście chciał, żebyś to właśnie ty się z nią spotkał. Zaległa cisza. Ciekaw jestem, czy Dobry Mag Humphrey wiedział, że zaręczę się z Nadą, zanim spotkam Śpiącą Księżniczkę, pomyślał chłopiec. Rozdzial 15 HIPNOTYKWA Rankiem opowiedzieli całą historię harpii. Wbrew oczekiwaniom ptaszysko było wyjątkowo czyste i zadziwiająco wyrozumiałe. Widać Dobry Mag nauczył je dobrych manier, co tylko potwierdzało jego olbrzymią moc. Zaraz potem Marrow przekroczył próg hipnotykwy i zniknął. Gracja zebrała się na odwagę i ruszyła za nim. Przez moment Dolph został sam z Nadą. - Jesteśmy nadal zaręczeni - powiedział. - Pamiętaj, ja dotrzymam słowa. - Nie wątpię - odpowiedziała. - Muszę tam iść... to moja Wyprawa. - Wiem. Obydwoje jednak zdawali sobie doskonale sprawę, że ich związek może być zagrożony. Przypuśćmy, że w zamian za Niebiański Cent będzie musiał poślubić tę Księżniczkę, martwiła się Naga. I co wtedy się z nami stanie? - Przepraszam, że... - Ja też, Dolph. - Och... na myszy! Czemu wszystko zawsze jest inaczej niżby się wydawało? - Bo prawie nigdy nic nie jest takie, jakim się wydaje. Rozczarowanie przychodzi z wiekiem, jest nieodłączną częścią dojrzewania, wyjścia z niefrasobliwego, dziecięcego, rajskiego wieku... - Nie chcę być nigdy dorosły! - Musisz, Dolph. Tak już jest, choć nikomu nie sprawia to . przyjemności - zamrugała oczyma. - Proszę cię, idź już, zanim obydwoje zaczniemy płakać. Niemiło było to słyszeć, choć miała całkowitą rację. W tym momencie w niczym nie przypominała Ivy. Jeśli posiada taką magię, z pomocą której potrafi się odmłodzić, to z pewnością musiała się teraz nią posłużyć, pomyślał. To, że ma czternaście lat, nie jest jej winą. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Dzielnie starała się stawić jej czoło i prawie jej się to udało. A poza tym nie ulega wątpliwości, że nadal jest dla mnie miła, pomimo iż wisi nad nią kolejne niebezpieczeństwo. Książę potrafił to docenić. - Nada... - zaczął. - Proszę cię, Dolph - powtórzyła, z trudem powstrzymując łzy. Ociągając się, sprawiał jej jedynie przykrość. Usiadł obok hipnotykwy, znalazł dziurkę i zajrzał do środka, ale to, co zobaczył, było jakby zamazane. Zorientował się, że patrzy przez łzy. Zamrugał oczyma. Spłynęły. Obraz nabrał ostrości. Znalazł się w olbrzymim gmachu, po którym chaotycznie gonili ludzie i różne stwory, tak jakby każdy miał jakąś nadzwyczaj ważną, własną sprawę do załatwienia. Wielu dźwigało torby, skrzynie, kufry, dodatkową odzież i wlokło za sobą dziwaczne przedmioty. Sklepienie owej budowli podtrzymywał las masywnych, kanciastych filarów, tworzących przedziwny labirynt korytarzy, sal, zakamarków i wnęk. Było ich tyle, że Dolph nie mógł dojrzeć wyjścia ani z pomieszczenia, w którym się znajdował, ani z samego budynku. Co jakiś czas z pewnych miejsc na ścianie rozlegały się niewyraźne dźwięki, brzmiące niczym ryk zakneblowanych, uwięzionych potworów, pragnących wydostać się na wolność. - Jestem pewien, że to tutejsze najznakomitsze zamczysko - szepnął Dolph i zagadnął kościeja: - Co to takiego? Marrow stał po prawej stronie chłopca i przyglądał się owej wielkiej komnacie. - To musi być coś nowego. Nigdy tego przedtem tu nie widziałem - odrzekł. - A ty? Natknęłaś się już kiedyś na coś takiego? - spytał stojącą po lewej stronie Grację, którą wciąż okrywało dziwaczne ciało. - Nie. Zbudowano to chyba na specjalne zamówienie. - Czy w hipnotykwie nie ustawia się dekoracji dla kogoś, kto do niej wchodzi? - dopytywał się Dolph. - Nie powinno ich któreś z was znać? - Nie - odpowiedział Marrow. - Jesteśmy stworzeniami z Królestwa Snu. Nasza obecność nie ma na nie wpływu. Właściwie jesteśmy niewidzialni. Ustawia się je dla kogoś, kto przybywa spoza tego świata, dla prawdziwych ludzi, w tym wypadku tym kimś jesteś ty. - Przecież przyszedłeś tu wcześniej ode mnie. Jak... - Najwidoczniej wiedziano, że masz się tu zjawić. Taką scenerię napotkałbyś w każdej hipnotykwie, do której byś zajrzał, za wyjątkiem wielkiej zombi-hipnotykwy. Ta bowiem jest zepsuta i ma stale te same dekoracje, które miała, zanim zgniła. W niej nie ustawia się ich dla każdego z osobna. Dolph musiał się tym zadowolić. - Czy możesz mnie także i przez tę przeprowadzić? - Myślałem, że znajdziemy się w znajomym mi otoczeniu - odpowiedział szkielet. Był wyraźnie zakłopotany. - Przypuszczałem, że to będzie jakieś straszne domostwo albo cmentarz czy coś podobnego. A to dział snów dla Mundańczyków. Tu jest tak dziwnie... Zupełnie nie wiem, co mam robić. Tego właśnie Dolph obawiał się wcześniej. - A ty, Gracjo? - Mam jedynie nadzieję, że nikt mnie nie pozna - wyznała. - Dla mnie to może i lepiej, że się tak stało, choć jest mało prawdopodobne, abym tu się natknęła na jakichś byłych znajomych. - Z tym ciałem wcale nie jesteś do siebie podobna - zapewnił ją Dolph. - Teraz przypominasz nimfę. - Nie musisz mi tego wypominać. Jestem już dość skrępowana. - Przecież nimfy są piękne - drażnił się z nią Dolph. - Mężczyźni wciąż za nimi gonią. - Mężczyźni to głupcy - podsumowała zgryźliwie. - Wolałabym jednak, żeby było, tak jak mówisz. Zresztą pewnie i tak nikt nie będzie podejrzewać, że założyłam taki niegustowny strój. Dolph doszedł do wniosku, że sam musi sobie radzić. - Cóż... wciąż mamy zerkarek. Zobaczmy, gdzież to on spogląda. - Popatrzył na pasek na nadgarstku. - Tam! Wszyscy troje spojrzeli we wskazanym kierunku. Droga wiodła przez najgęstsze zbiorowisko rozbieganych postaci. Dolph wzruszył ramionami i ruszył do przodu. Szkielet i nimfa podążyli za nim. Przeszli na drugą stronę szerokim, rozległym przejściem prowadzącym wokół kolumn i w ten sposób ominęli gnający tłum. Po chwili doszli do wykładanej płytkami ściany. Oczko przyrządu zdawało się przeszywać ją na wskroś. Dolph pamiętał, że kiedyś w podobny sposób zaprowadziło go nad morze. Wiedział, jak sobie z tym poradzić. Należało obejść przeszkodę. Skręcili. Poszli wzdłuż ściany. Po jakimś czasie dotarli do zaiste przedziwnego urządzenia: schodów, które same wprawiały się w ruch. Wychodziły z podłogi i pięły się radośnie, by następnie zniknąć w wyciętej w suficie dziurze. Zaś ludzie po prostu na nich stali. Stopnie unosiły ich ku górze. Dolph ponownie wzruszył ramionami. - Chyba wiem, jak to działa - powiedział, i gdy tylko pierwszy stopień wysunął się z podłogi, postawił na nim swoją nogę. Stopień podniósł go i łagodnie wznosił wyżej i wyżej. Marrow i Gracja wstąpili na kolejne dwa schody. W tym dziwacznym otoczeniu czuli się nie mniej nieswojo niż Dolph, zauważyli bowiem, że wszyscy są ubrani. Magiczne schody wysadziły ich na wyższym poziomie. Musieli szybko usunąć się na bok, by zrobić miejsce dla ziejącego parą, gnającego z wywalonym ozorem niewielkiego smoka, taszczącego trzy walizy i myszołowa, który z pośpiechu aż lekko rozpostarł skrzydła. Dolph ponownie zerknął na zerkarek. Teraz nic już nie stało im na przeszkodzie. Wskazana przez oczko droga była pusta. W końcu jednak trafili na kolejną ścianę i następne magiczne schody. Tym razem sunęły w dół. Dolph westchnął. Zaczął się zastanawiać, czy z tego zagadkowego budynku w ogóle da się wyjść. Może lepiej kogoś o to spytać? - pomyślał. W stronę magicznych schodów biegł jakiś człowiek. - Proszę pana! - zagadnął go Dolph. - Czy mógłby mi pan powiedzieć... - Nie mam czasu, nie mam czasu - burknął mężczyzna, nawet nie przystając. - Już jestem spóźniony. Muszę gnać na lotnisko. - Gnać na letnisko? - powtórzył Dolph, lecz człowiek już jechał schodami w dół. Zobaczył nadchodzącą kobietę, wlokącą za sobą dwójkę dzieci. - Proszę pani! - zawołał. - Czy mogłaby pani... - Tu nie wolno nikogo zaczepiać. Powinieneś o tym wiedzieć! - upomniała go, dając nura na schody. Postanowił spróbować po raz trzeci. Wypatrzył jakiś szkielet. Szedł w ich kierunku, dźwigając torbę z kości. Obcując z Marrowem i Gracją, nabrał pewności siebie. - Panie Szkielecie! - krzyknął. - Czy mógłby pan... - Nazywam się Red - odrzekł ostro szkielet. - Tak. Panie Red... Czy mógłby mi pan powiedzieć, jak stąd wyjść? To znaczy... - Cóż, trzeba pokazać bilet w okienku - odrzekł i wszedł na schody. - W okienku? - powtórzył zdziwiony Dolph. - Przecież tu nie ma żadnych okien, tylko same schody i ściany. No ale i tak uczyniliśmy jakiś postęp. Poszukajmy tego okienka. - A bilet? - zapytał Marrow. - Nie mam pojęcia, co to takiego, ale może dowiem się przy tym okienku. Opuścili magiczne schody i udali się na poszukiwanie jakiegokolwiek okna. Dolph stwierdził, że powinno tkwić w ścianie, gdyż było to miejsce, w którym okna zazwyczaj lubiły przebywać. Pomaszerowali zatem znowu wzdłuż ściany, gdyż właśnie tam spodziewali się na nie natrafić. Ale zamiast na okno natrafili na wielki hali. Pędziło nim wielu ludzi, toteż wydało się im, że musi dokądś prowadzić. - Może do naszego celu? - zastanawiał się chłopiec. Książę i jego towarzysze wmieszali się w pędzący tłum. Weszli do komnaty, w której ustawiono wiele rzędów krzeseł. Za nimi ujrzeli olbrzymie, gigantyczne okno. Największe okno, jakie Dolph widział w życiu. Dlatego stanął jak wryty i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. W dole za szybą rozciągała się płaska równina. Jej krańce niknęły na horyzoncie. - To pewnie o tym wspomniał człowiek... - szepnął Dolph. - Ale po co się tu tak spieszył? Przecież ziemia nie może uciec mu spod nóg? Wtem w górze nad równiną pojawiła się mucha. Rosła w oczach. Wkrótce okazało się, iż jest to ptak, potem smok... a potem, że jest to coś przedziwnego. Cylindryczny twór z płaskimi, sterczącymi na boki dechami i lotkami z tyłu, który lata niczym ptak- olbrzym z zamarzniętymi skrzydłami. Po chwili to coś osiadło na ziemi i pędziło. Z umocowanych na dechach cygar wydobywał się przeciągły, głośny ryk, a z ich rozdziawionych, idealnie okrągłych paszczy ział strumień pary, dymu lub ognia. Dolph nie był w stanie tego jednoznacznie określić. Stał za daleko. - Chyba należy do rodziny smoków... - mruknął pod nosem. Z punktów w ścianie rozległy się jakieś niezrozumiałe dźwięki. Usłyszawszy je, siedzący na krzesłach ludzie natychmiast wstali i ruszyli ku widniejącym w oddali drzwiom. Nie szli jednak w kierunku wskazanym przez zerkarek. Dolph doszedł do wniosku, że nie pójdzie za nimi na to ich lotnisko. Musiał szukać Niebiańskiego Centa... a poza tym nie chciał się za bardzo zbliżać do fruwającego potwora, który właśnie wylądował i zbliżał się do wyjścia. Bał się, że niepostrzeżenie może wypuścić nań gorący płomień. Spróbował ponownie pójść zgodnie ze wskazówkami zerkarka. To jednak przywiodło go pod jeszcze inna ścianę. - Jestem pewien, że Cent jest gdzieś na zewnątrz tej budowli - oświadczył. - Chyba najlepiej byłoby stąd wyjść i tam go poszukać. Poradził się szkieletów. Gracja i Marrow przyznali mu rację. Spodziewali się, że wkroczą w swój świat, lecz znaleźli się w całkiem nieznanym otoczeniu i czuli się nieswojo. Dolph, który oczekiwał, że zastanie tu coś zupełnie niepojętego, nie był wcale przerażony. I gdyby nie musiał szukać dziewczynki, Centa i wracać do Xanth, to nawet by mu się to wszystko podobało. Znów doszli do magicznych schodów. Pojechali w dół. Tym razem droga prowadziła we właściwym kierunku. Hall był tu węższy, a tłum bardziej zbity. Ludzie jak zwykle dokądś się spieszyli. Najwidoczniej taka już była ich rola. Pędzili na swoje miejsca i czekali. W pewnym momencie znaleźli się na rozdrożu. Ich korytarz krzyżował się z innym korytarzem. Dolph ponownie musiał wybrać właściwy kierunek. Skręcił w lewo i po chwili wszedł do sali otoczonej licznymi budami, udekorowanymi najprzeróżniejszymi obrazkami, pakunkami, ozdóbkami i świecidełkami. Miał ochotę się im przyjrzeć. - W tej hipnotykwie wcale nie jest tak źle. Tylko łatwo się tu zgubić, a czasem nie wiadomo, co ze sobą począć - westchnął. Wypatrzył wielkie, prowadzące na zewnątrz drzwi, przez które przelewał się wchodzący i wychodzący tłum. Też wyszedł i przystanął. W końcu był wolny. Zobaczył nieprawdopodobnie olbrzymią drogę, a na niej stłoczone, prawie że siedzące sobie na nosach i ogonach przeraźliwie trąbiące pudłowate stwory. Pomyślał, że któryś z nich może go pogryźć, przestraszył się i przywarł do ściany. Lecz wtedy zauważył, że są to po prostu pojemniki na ludzi. Ojciec kiedyś opowiadał mu o Mundanii i metalowych, kanciastych smokach, połykających i przewożących mieszkańców tego kraju, którzy nic sobie z tego nie robią. - Mundania! Pewnie jesteśmy w Mundanii! Czyżbyśmy trafili na przejście?! Teraz pozostaje nam jedynie odnaleźć Cent! - zawołał. Oczko spoglądało na drugą stronę, lecz Dolph nie wiedział, jak się tam przedostać. Pudła nieustannie sunęły obok siebie. Ruszył poboczem, lecz wkróce doszedł do miejsca, w którym pierwszą drogę przecinała druga droga, równie gęsto zapchana ruchomymi pudłami jak poprzednia. Siedzący w nich ludzie byli spoceni, udręczeni i źli. Przypominali postacie ze złego snu. - Zły sen! - szepnął Dolph. - To jednak jest hipnotykwa.Tak! To jakiś mundański horror, który nocne mary zanoszą do Mundanii. Najprawdopodobniej w prawdziwym życiu nie musieliby się tak spieszyć, tkwić w pędzących w niewiadomym kierunku pudłach niczym w trumnach czy posłusznie wchodzić w paszczę latających potworów. Takie koszmary pewnie nawiedzają ich we śnie. Co za okropna dekoracja! Gorsza niż dom, w którym straszy, cmentarz czy latające noże! - Dolphowi zrobiło się żal biednych Mundańczyków. Nic dziwnego, że są tak opóźnieni w rozwoju, pomyślał. Gdyby mieszkańcy Xanth musieli śnić o czymś takim, też byliby zacofani! Szedł poboczem. Wskazówka zerkarka nie wychylała się w żadną stronę. Wyglądało na to, że Centa wcale nie ma w pobliżu. - Tak naprawdę chyba jest za wielką wodą, tak jak to było w Xanth - jęknął chłopiec. - Jak się do niego dostać? Nie mam zbytniej ochoty przedzierać się przez te ruchome pudła i przeprawiać przez morze bez łodzi. Gdy tak stał i dumał, w jednym z metalowych pudeł ktoś opuścił szklaną ścianę w dół. Z otworu wyjrzała męska twarz. - Oooo! Heuu! Hoła! - krzyknął mężczyzna w obcym języku, gapiąc się na Grację. Dolph spojrzał na nią i stwierdził, że nic się nie zmieniła. Złudne kobiece ciało okrywało jej prawdziwe twarde kości. Wyglądała jak obnażona, najbardziej krągła z nimf. - Czemu ten Mundańczyk tak wlepia w nią swe gały i coś burczy pod nosem? - zapytał sam siebie Książę. - Cossa kcztałfty! - zawołał człowiek. - Dańmi czooś too słociutkie fiałko. - Co gadasz? - zapytał go Dolph, którego drażniły niezrozumiałe słowa. - Szkoda, że nie mam przy sobie mundańskiego urządzenia do tłumaczenia, którym posługiwał się Turn - westchnął. W tym momencie zwrócił na nich uwagę jakiś inny Mundańczyk. Także opuścił szklaną ścianę pudła w dół, wyjrzał zeń i cmoknął. - Siemasz lalunja! - zaszwargotał. - Kjedy się umófimy? W końcu wszystkie szyby sunących drogą pudeł zostały spuszczone. Ludzie wystawiali głowy i szeroko otwierali oczy. - Djaj bjusiaka! - krzyknął jeden z nich. - Alle bjanie - gwizdnął drugi. - Njech cje pobiesce - mruknął inny. Wszyscy wkoło wydawali z siebie podobne, bezsensowne okrzyki, przypominając chór wrzeszczących harpii. Zarówno szkielety, jak i Dolph byli zupełnie zbici z tropu. Nagle ruchome pudła wpadły w panikę. Jedno wylądowało z hu- kiem na drugim, drugie na trzecim. Wkrótce dobiły do nich następne. Uwięzieni w nich ludzie zaczęli wrzeszczeć ze zdwojoną siłą. Byli źli. Dolph dalej nic nie rozumiał, zauważył jedynie, że powietrze aż drży, tak jakby promieniowało z gorąca, a nieliczne źdźbła trawy porastającej pobocze szybko więdną. Po chwili ujrzał potężnego, sunącego ku nim, ubranego na niebiesko jegomościa. Ów Niebieszczak nic sobie nie robił z roztrzaskanych pudeł, a jedynie wpatrywał się w Grację. - Otpofie są tn fpaptek, ty kolas i fen pszeprany frup - groźnie ryknął. - Fo fy sopje myslijcie? Dolph postanowił na to jakoś zareagować. Słowa mężczyzny wprawiły go w zakłopotanie. Widać było, że nie jest im życzliwy. Przeczuwał jakieś nieszczęście. - Uciekajmy stąd - szepnął i zawrócił do dziwacznej budowli. Szkielety podążyły za nim, a Niebieszczak za nimi. Wymachiwał jakąś krótką pałką i głośno bełkotał: : - Firnie prafa staaaacz! Wmieszali się w śpieszącą ludzką rzekę i niesieni jej prądem wpadli do budynku. Niebieszczak wciąż deptał im po piętach, wykrzykując dziwaczne słowa. Nikt z tłumu nie zwracał na niego uwagi. Dolph wiedział, że musi gdzieś ukryć swych towarzyszy, gdyż w innym razie niebieski człek ich pochwyci i nie dotrą do celu. Rozejrzał się za jakimś miejscem, gdzie mogliby się schować. - Tędy! - zawołał, gdy tylko zauważył niewielki boczny korytarzyk. Złapał Grację za jedną z miło powleczonych ciałem rąk, wydarł ją z pędzącego tłumu i pociągnął za sobą. Marrow pobiegł za nimi. Przyczaili się za rogiem. - Widział nas? - cichutko spytał Książę. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. - Staacz poszczelam! - ostro ryknął człek. Zaraz potem usłyszeli odgłos jego olbrzymich, nalanych stóp stukających o bruk. Udało im się uciec, lecz drogę zagrodziły im drzwi,'na których umieszczono napis: PRZEJŚCIE SŁUŻBOWE. Dolph nie wahał się ani przez moment. Złapł za gałkę, przekręcił ją i... odetchnął. Drzwi się otworzyły. Za nimi dojrzał kilka schodków. Były nieruchome. - Cudownie! - szepnął. Wpadli na nie, zbiegli w dół. Marrow zamknął drzwi za sobą i podążył za Dolphem i Gracją. Znajdowali się w czymś, co przypominało otwartą, pełną dziwacznych sprzętów szopę. Za szopą rozciągała się wielka równina, podobna do tej, którą już kiedyś widzieli przez olbrzymie okno. Księciu wcale się to nie podobało. - Tu mogą być smoki! - mruknął sam do siebie. W tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem. - Telaswazmjam! - wołał Niebieszczak. Jego guziki rzucały groźny blask. Zaczęli biec. W sekundzie wypadli z szopy, po dwóch już sunęli poprzez równinę, a po trzech już byli wśród zagadkowych, nieruchomych, metalowych ptaków takich jak ten już napotkany, tylko nieco mniejszych. Każdy zamiast składać, rozpościerał sterczące na boki, wyprostowane skrzydła. Najdziwniejsze zaś były podzielone na dwie lub trzy części dzioby. Wyglądały tak, jakby ktoś tak im przywalił, że rozleciały się na strzępy. - Fracacietuu paraaałahy! - nawoływał Niebieszczak, przez cały czas mknąc za nimi. - Sostafcieto! Otpofiecje sasfoł zprotnie. Senźia fyprafi fas fe fiesienie! To, co mówił, przypominało stek bzdur, jednak Dolph nie miał ochoty dochodzić znaczenia owej przemowy, gdyż to oznaczałoby, że zostaną pojmani. Obiegł któreś z ptaszysk dokoła. W bocznej ściance były otwarte drzwi. Przypomniał sobie, siedzących w ruchomych pudłach ludzi. Może moglibyśmy się tam ukryć, pomyślał. Wdrapał się na górę. Szkielety oczywiście uczyniły to samo. Mężczyzna był już tuż- tuż, jednak Marrow, nie tracąc zimnej chrząstki, zatrzasnął mu obłe drzwiczki przed nosem. Walił teraz w ścianę swoimi wstrętnymi pięściami. - Poryfatcze łamolofu! - wrzeszczał. - Nje utasiefam stamont fyjć! - To mi nie brzmi za wesoło - burknął Dolph. - Wkrótce ten Niebieszczak pewnie włamie się do środka, a wtedy zostaniemy schwytani. Co robić? - Rozejrzał się dookoła. W brzuchu ptaszyska znajdowało się mnóstwo krzeseł. Dwa z nich stały w pustym nosie. Nagle wpadł na pewien pomysł. - Czyżby to mogło się ruszać tak jak pudła na drodze? Usiadł na pierwszym krześle umocowanym z lewej strony. Zobaczył przed sobą wielkie okno, przez które widać było prawie całą równinę. Poniżej widniały guziczki, a koło nich jasne tabliczki z napisami: START i MOC. Innych nie potrafił odszyfrować. Nacisnął pierwszy z nich... i nagle rozczapierzony nos ptaszyska zaczął się obracać niczym wiatrak. Jego poszczególne części wirowały coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zniknęły. - Nieprawdopodobne - mruknął. Dotknął drugiego guziczka. Dochodzący z nosa hałas wzmógł się i ptaszysko ruszyło naprzód. Cóż było robić?! Ze strachu chwycił za sterczący z podłogi drążek. Chciał się jedynie go przytrzymać, lecz drążek przechylił się, a ptaszysko skręciło w tę samą co i on stronę. Dolph wyprostował go. Ptaszysko także wyprostowało bieg. - No to... spróbujemy jeszcze raz! - postanowił Książę i powiedział: - Chyba już wiem, jak się tym poruszać. Może zdołam uciec temu błękitnemu typkowi. - Już mu uciekłeś - odpowiedział Marrow, zerkając przez tylne okno. - To dobrze! - Dolph wciąż wypróbowywał drążek. Ptaszysko zawsze sunęło zgodnie z kierunkiem jego nachylenia. Dotknął innego guziczka. Ptaszysko przyspieszyło. Wkrótce mknęło tak szybko, że zaczęli się bać. Dolph nie wiedział, który guzik wcisnąć, by zwolniło, więc zawisł na drążku i poprowadził potwora przez równinie. W końcu natrafił na jakąś wąską drogę. - W porządku. Może ona nas gdzieś wyprowadzi. Chciałbym jak najprędzej się stąd wydostać - oświadczył. Ptaszysko wciąż nabierało szybkości. Powietrze za nimi ryczało. Dolph miał nadzieję, że droga nie skończy się nim nie znajdzie odpowiedniego guziczka, by je wyhamować. - Patrz! - zawołał Marrow, wskazując przed siebie. Dolph spojrzał we wskazanym kierunku. Droga urywała się nagle, a za nią rosły drzewa i krzewy. - Zaraz na nie wpadniemy! - krzyknął. Zrozpaczony pociągnął za drążek, błagając go w duchu by zatrzymał potwora. Jednak zamiast przystanąć, ptaszysko podniosło nos w górę i nagle... uniosło się w powietrze! Leciało. Czubki drzew mignęły pod zakończonymi kółkami łapami. - Dobra robota - pochwalił go Marrow. - To czysty przypadek - przyznał się Dolph. - Och! - szkielet nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Dolph popchnął drążek do przodu. Ptaszysko posłusznie obniżyło lot. Książę natychmiast pociągnął go z powrotem. - HEJ, WY TAM! - rozległo się z łatki na ściance. - CO WY ROBICIE? CZEMU STARTUJECIE BEZ POZWOLENIA? Łatka najwyraźniej zwracała się do nich. - Mam zamiar odnaleźć Niebiański Cent - wyjaśnił Dolph. - MASZ ZAWRÓCIĆ I NATYCHMIAST WYLĄDOWAĆ - rozkazał głos. Przypominał mu Ivy. Gdy demonstracyjnie okazywała swoją wyższość, mówiła tym samym tonem. - Nie wiem, jak to zrobić - rozsądnie odrzekł Dolph. Wiedział, że zwykle jest to najlepszy sposób na kogoś, kto przemawia w ten sposób, gdyż słysząc taką odpowiedź, apodyktyczny rozmówca zazwyczaj bez najmniejszego powodu wpada w złość. Łatka odpowiedziała coś, czego Dolph nie zrozumiał. Przypuszczał jednak, że ktoś siarczyście zaklął, gdyż uleciała z niej smużka dymu. - O! Podziałało! - mruknął zadowolony. - Może mógłbym pomóc - wtrącił się Marrow i zaczął gawędzić z łatką. Po chwili używali samych specjalistycznych terminów. Dol-pha ta wymiana zdań zupełnie przestała interesować. Ptaszysko cały czas unosiło się w górę, aż w końcu znalazło się pośród chmur, a potem jeszcze wyżej, nad nimi. Dolph przyglądał się im ciekawie. Był zauroczony. Każda chmura wyglądała jak wielki, nieforemny balon, przypominający wypchaną białą poduchę, z której wysypało się nieco fruwającego tu i ówdzie mglistego pierza. Wszystkie u dołu były ciemnoszare, u góry jasne, rozświetlone słońcem. Dolph wytrzeszczył oczy, starając się dojrzeć, co je podtrzymuje. Był pewien, że są zbyt ciężkie i pełne, by mogły same płynąć po niebie. Potrafił wyjaśnić owo zjawisko jedynie za pomocą magii. Postanowił tak prowadzić ptaszysko, by nie wpaść na żadną z nich. Wypatrzył jakąś lukę między nimi i spojrzał w dół. Ziemia wyglądała zupełnie jak gobelin. Drogi przypominały wykreślone linijką kreski, a domy bezładnie rozrzucone domino. Wreszcie zrozumiał, skąd się ta stara mundańska gra wywodzi i czemu małym kostkom nadano taki kształt. Ujrzał ciemne krążki i wijące się, obszyte od wewnątrz żółtą lamówką wstęgi oraz gęste połacie zieleni. Domyślił się, że to jeziora, rzeki i lasy. W pewnych miejscach owa plątanina wód mogła uchodzić za zwoje dziwacznych roślin, o prawie zachodzących na siebie brzegach. Dalej rozciągały się uprawy tworzące mozaikę żółtych, zielonkawych i czerwonobrązowych pól, pomiędzy które wślizgiwały się wąskie kanały. Rozpoznał je, gdyż niejednokrotnie podziwiał je na Gobelinie. Otaczały Zamek Roogna. Był w mundańskim śnie. W tym kraju zamiast pięknych magicznych dróżek biegły wstrętne proste drogi, zamiast małych, krytych strzechą chat wznosiły się wielkie, sześcienne bloki. Linie szos rysujące się pomiędzy mundańskimi budowlami wyglądały jak pajęczyny w gałęziach drzew. Między nimi połyskiwały błyszczące krople szklanej rosy. Te brzydactwa były jednak na swój sposób ładne. W pewnym momencie Dolph poczuł okropny lęk. Po chwili zrozumiał, czego się boi. Obawiał się, że zaraz w tej scenerii pojawi się olbrzymi pająk. Jeden z pająków co prawda przyjaźnił się z Dorem, ale na świecie żyły dobre i złe pająki. Był pewien, że w Mundanii mieszkają te drugie. Pociągnął za drążek. Zgodnie z jego życzeniem ptaszysko zaczęło wspinać się na jeszcze większą wysokość, tam, gdzie żaden owad nie mógł ich dopaść. Teraz pod nimi kłębiły się chmury. Ziemia przypominała dno oceanu, po którym pływają obłoki. Och! Może właśnie morze utrzymuje je w górze, pomyślał. Może unoszą się na falach powietrza? zawsze wyglądały jak krągłe plamy, z góry jednak widać było, że to wiele rzeźbionych kolumn, dużo ciekawszych niż przewidywał. Jakoś dziwnie dzwoniło mu w uszach. Spróbował się po nich poskrobać, lecz to nic nie dało. Uciskało go od środka. Ziewnął, przełknął ślinę. Przeszył go ostry ból, ale poczuł się lepiej. - Pewnie mijaliśmy strefę złej magii - mruknął. Znów spojrzał w dół. Nie było widać ziemi. Nad pierwszym poziomem chmur rozciągał się drugi. Rzucał cień na niższe warstwy obłoków, które zbiły się w całość. Nie miało to jednak większego znaczenia. Najwspanialsze było to, że te położone wyżej, niewidoczne z dołu mogły bez przeszkód ukazywać swe prawdziwe barwy. Zapożyczyły kolory od tęczy i zamiast być ciemnoszare, były czerwone, zielone, niebieskie, żółte i pasiaste, a czasem białoczarne niczym szachownica. Nad nimi tłoczyło się ich coraz więcej. Mogły wspiąć się wyżej niż ich ptak! Teraz Książę frunął jakby przez olbrzymią salę, której posadzka przypominała kołdrę, sklepienie zaś było pofałdowaną, zmarszczoną draperią. Odległe partie chmur przesuwały się wolniej niż położone bliżej, wykazując podobnie jak przedmioty na lądzie dobrą znajomość magii perspektywy. Dalszym nie bardzo chciało się ruszać tylko dlatego, że ktoś na nie patrzył. Zaś te na horyzoncie były tak leniwe, że prawie w ogóle się nie poruszały. Dolph był zachwycony. Nie przypuszczał, że nieożywione jest tak mądre. Grzybokształtne obłoki układały się w twarze goblinów i groźnie zerkały w górę. Pewnie nigdy nie widziały metalowego ptaszyska ze sztywno rozpostartymi skrzydłami! Nagle ujrzał przed sobą olbrzymie kłębowisko obłoków. Do tej pory był tak pochłonięty podziwianiem widoków, że zapomniał patrzeć, gdzie leci. Ale było już za późno, by je ominąć. Musiał przez nie przelecieć. Wstrzymał oddech, zamknął oczy i przygotował się na wstrząs. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Jedynie skrzydła lekko zadrżały. Poczuł niesamowitą ulgę. - W końcu chmury to tylko para wodna, zbyt delikatna, by uszkodzić fruwającego potwora - uspokoił sam siebie. Gdy minął tę białą masę, rozciągnął się przed nim jeszcze wspanialszy widok. Dostojnie wybarwione chmury tworzyły wznoszący się w górę masyw, zakończony rzędem pnących się ku błękitnemu niebu kanciastych szpiców. Wkrótce mieli opuścić ten biały ocean i znaleźć się pod otwartym niebem. - Znów zobaczymy ziemię - mruknął. - Och! - westchnął Marrow. Książę zerknął na niego. Prawie zapomniał, iż nie jest sam. - Co się stało? - zapytał. - On mi przypomina Fracto. Teraz i Dolph to zauważył. W ich stronę pędziło wielkie, szare chmurzysko. Miało groźne spojrzenie i chropowate lico, co razem nie wróżyło niczego dobrego. Wszystko wskazywało na to, że to rzeczywiście Cumulo Fracto Nimbus. - Jak on się tu przedostał? To znaczy... - Fracto nie uznaje żadnych granic - ponuro odpowiedział Marrow. - Prawdopodobnie sprawia Mundańczykom tyle samo kłopotu co nam. - Gdy tylko zechce, potrafi być naprawdę groźny - stwierdził Dolph, wspominając, jak zła chmura próbowała zepsuć uroczystość weselną Chex. - Lepiej się stąd zabierajmy! - Przekonano mnie, że lądowanie może być bardzo skomplikowane - powiedział Marrow. - Może powinniśmy dolecieć do miejsca przeznaczenia i tam wylądować? - Przeznaczenia? - Dolph sobie coś przypomniał. - Ach tak... Niebiański Cent! - Spojrzał na zerkarek. Oczko było prawie czarne. Oddalili się więc od niego. Ale za nimi był Fracto. - Jak mogę zawrócić? To złe chmurzysko zaraz mnie złapie! Nie miał jednak innego wyjścia. Postanowił działać przez zaskoczenie. Zawrócić i przebić się przez sam środek Cumulusa. - Gdyby mi się udało, zniszczyłbym Fracto, potargałbym go na strzępy, gdyby tak... Przemyślał to jeszcze raz. Doszedł do wniosku, że znajduje się w Królestwie Snu, w którym rzeczywistość jest nieco inna. Prawdopodobnie nie mógł tu zginąć. Ale jeśliby się rozbił, mógłby się błąkać latami po tykwolandii i nigdy nie znaleźć Niebiańskiego Centa. To zaś by oznaczało, iż jego Wyprawa skończyła się niepowodzeniem. Za żadne skarby nie chciał do tego dopuścić. Pchnął drążek w prawo. Ptaszysko posłusznie zmieniło kierunek. Przyciągnął drążek do siebie. Metalowy potwór zatoczył zwarte półkole. Wyprostował tor lotu. Wracali tam, skąd przybyli. Lecieli wprost na Fracto. W ostatnich paru minutach złe chmurzysko znacznie powiększyło swe rozmiary. Miało teraz szaroczarny spód i usiany szpicami wierzch. Na brzegach igrały błyskawice, przez co lico Cumulusa złowrogo drgało. Jego olbrzymi, okrągły jak balon, szary nos połyskiwał, a roziskrzone, acz zamglone oczka tępo wpatrywały się w dal. Paszcza przypominała mroczny tunel. Powiało wilgotnym wiatrem. Fracto oblepił ptaszysko swą plwociną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie odważyłby się lecieć przez taką kreaturę! Dolph opanował przerażenie i poprowadził ptaka prosto w chmurę. Fracto zamrugał mokrymi oczkami i rozdziawił paszczę ze zdziwienia. Ofiara pchała mu się w łapy. Rozległ się grzmot. Nimbus zgłupiał. Ptaszysko wpadło mu w gębę. Zrobiło się ciemno. Zewsząd dochodziły głośne pomruki i burczenia. Fracto trawił. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, raz po raz pojawiały się błyskawice. Dolpha nie opuszczał strach. Bał się, że mimo wszystko popełnił błąd. Otoczyła ich gęsta mgła. Ptaszysko natychmiast zwolniło. Przednie okno zaczęło się pocić, dzięki czemu widok stał się jeszcze bardziej ponury. Książę poczuł, że się zapada. Pociągnął drążek w tył. Opadanie ustało, lecz oblepiony wciskającą się wszędzie mokrą bryją stwór leciał coraz wolniej. - Jak długo jest w stanie wytrzymać te soki trawienne chmury? - zastanawiał się chłopiec. Nagle prąd powietrza gwałtownie zepchnął ich w dół. Zaraz potem inny prąd powietrza jak jakaś gigantyczna ręka uniósł ptaka w górę. Dolph usłyszał, jak jęknęły skrzydła. Chmurzysko go nie oszczędzało. Gardziel Fracto robiła, co mogła, by go zmiażdżyć. Wtedy bowiem łatwiej byłoby mu go pochłonąć. Nie upłynęło jednak wiele czasu i wystrzelili Cumulusowi z pewnej części ciała. - Udało się! - krzyknął Książę. Teraz otaczały ich jedynie niewinne, przyjazne, małe chmurki. Sunęli prosto na Cent. Dolph obejrzał się w tył i dostrzegł, że Fracto nie dał za wygraną. Aż kipiał ze złości, przygotowując się do pościgu. Obrócił się i buchał kłębami gęstniejącej pary, otaczając na nowo metalowego potwora mgłą. - Wkrótce nas znów pochłonie. Tym razem chyba nie będziemy go w stanie zaskoczyć. Nie uciekniemy. Ale może moglibyśmy się ukryć? Pchnął drążek w przód. Ptak zaczął opadać, doleciał do jakiegoś innego kłębowiska chmur, wpadł w nie, zwolnił i wyskoczył. Pod nimi rozciągał się nędzny, mundański krajobraz. - Czy Fracto jest w stanie nas tu odnaleźć? - spytał Marrowa i nie czekając na odpowiedź powiedział: - Mam nadzieję, że gdyby nawet nas dopadła ta niecna burza, nie zagrozi nam, gdyż wtedy już będziemy na ziemi. Obok Niebiańskiego Centa. Nie żartowałeś z tym lądowaniem? - Kontroler lotu wytłumaczył mi, jak to zrobić - odrzekł Szkielet. - To wszystko przebiega jak zły sen. Oni naprawdę chcą, żebyśmy jak najprędzej opuścili przestrzeń powietrzną. Nie było to takie głupie, Dolph jednak wciąż zastanawiał się czemu, jeśli był to błąd, hipnotykwa ich w coś takiego wpakowała. Może dlatego, że tak chce przeznaczenie? Może to jedyny sposób, by odnaleźć Cent... Może dlatego Królestwo Snu nie miało wyboru... Wszystko jednak jest dobrze, póki nic się z nami nie dzieje, a magia nas chroni... - myślał. Cumulus już ich nie znalazł. Teraz zresztą i tak byli za nisko, by mógł ich odpowiednio potraktować. Dolph poprowadził ptaka jeszcze niżej. Wypatrzył kawałek lądu i zadziwiająco wąski pas wody dzielący go od Wyspy Widoków. Z łodzi wydawał się szerszy niż w rzeczywistości. Z powietrza wyglądał jak kanał, a wyspa jak część brzegu. - Niesamowite, jak złudna jest ta perspektywa! - westchnął. Marrow powiedział mu, które guziki przycisnąć, by zwolnić i bezpiecznie osiąść na ziemi. Dolph bez pytania postępował według instrukcji. Aby wytracić prędkość, ptaszysko zatoczyło pętlę. Lecąc z południa na północ, obniżyło lot i dotknęło plaży. Piach prysnął w górę. Potwór rozpaczliwie zadygotał, ale udało mu się wyprostować i stanąć. Zatrzymali się tuż przy północnym krańcu wyspy. Prawie nieprzytomny ze szczęścia Dolph otworzył drzwiczki i wyskoczył z potwora. Za nim podążyły szkielety. Stali przed małym budyneczkiem. Na dachu miał ogródek, w którym rosły najprzeróżniejsze kwiatki z gatunku tych, co to puszczają kłamliwe, miłosne soki. Okazało się, że to grobowiec. Wiodły do niego ciężkie, kamienne drzwi. Dolph spróbował je pchnąć, ale nawet nie drgnęły. Broniły dostępu do dziewczyny i do Niebiańskiego Centa. Nikt nie mógł tam wejść. Nikt bez odpowiedniego klucza. Książę odwrócił się do Gracji i spytał: - Potrafisz je otworzyć? - Spróbuję - odpowiedziała. Zaczęła przebierać palcami po żebrach. Choć nadal powlekało ją piękne, namacalnie wyczuwalne ciało, przekonali się, że wciąż jest to czysta iluzja. Jej kościste palce uderzały żebra, jakby przechodząc przez cielesną powłokę. Począwszy od żeber dłuższych, a skończywszy na tych krótszych, przy talii, Gracja wystukiwała wznoszące się tony. Dziwne, że najwyższe grała najniżej. W końcu dotknęła najmniejszego z wszystkich żeber i rozległ się pełen gracji i harmonii dźwięk. Grób zatrząsł się, odbijając od siebie wdzięczną melodię. Następnie uchyliły się drzwi. Szkieleci klucz tonacji G zadziałał! Dolph wszedł do środka. Panowała tam ciemność i przejmujące zimno. Po chwili jego oczy przywykły do mroku. Zobaczył jakieś długie, ułożone na postumencie pudło. Przypominało trumnę. - To tu pewnie spoczywa ta śpiąca dzieweczka - szepnął. Chwycił za wieko. Uniosło się do góry. Nie było tak ciężkie, jak wyglądało. Odsunął je na bok. Nikły promień światła przenikającego przez drzwi oświetlił leżącą postać. Była to dziewczynka. Dziecko nie starsze od Dolpha. Miała na sobie prostą, wzorzystą sukienkę. Przedzielone przedziałkiem jasnobrązowe włosy opadały jej na ramiona. Była śliczna, troszkę piegowata i niesamowicie blada. - Trzeba ją podnieść - zadecydował Dolph. - Ona wie, gdzie jest Niebiański Cent. Schylił się by ująć ją za ręce... lecz jego dłonie przeniknęły przez jej ciało bez najmniejszego oporu. Dolph wytrzeszczył oczy zdumiony. Prowadził ciężkie, ogromne ptaszysko, a nie mógł poruszyć jej kruchej postaci. - To duch - szepnął. - Pamiętaj, że tylko duszą przebywasz w hipnotykwie. Zostawiłeś ciało na zewnątrz. Jej ciało także gdzieś śpi. Tu są tylko dekoracje i jej fantom. Jeśli przywołasz i obudzisz jej duszę, będzie tak materialna jak ty. - Ojej! To jak mam przerwać jej sen? - Śpiące królewny zwykle budzi się pocałunkiem. Jeśli ją ożywisz, powinna sama wstać. Teraz Dolph sobie wszystko przypomniał. - Dobrze. Pocałuję ją. Już wiem, jak się to robi. Ostrożnie pochylił się nad trumną i przytknął usta do ust dziewczynki. Nie czuł nic, ale widział, że dotyka właściwego miejsca. Poruszał wargami tak, jak się to robi przy pocałunkach. Otworzyła oczy, przebudzona. - Iii! - pisnęła. - Xip bsf zpv? - Och nie! Ona mówi po mundańsku! - wykrzyknął Książę. - Cóż... ona jest z przeszłości Xanth. Przez te wszystkie lata po Najazdach język uległ zmianie - odrzekł Marrow. Zauważyła szkielet. Narobiła hałasu i wyszła z trumny. - Ifmg! Fo je'ś monstrum! - zawołała, kryjąc się za wieko. W tym momencie magia uwspółcześniła jej język. - To nie monstrum - wyjaśnił jej Dolph. - To Marrow. Wyjrzała, by na niego popatrzeć. - Teraz mówisz normalnie. Pocałowałeś mnie i zbudziłam się. Kim jesteś? - Jestem Książę Dolph. A ty? Masz Niebiański Cent? - Nazywam się Elektra. Kocham cię. Ożenisz się ze mną? Dolphowi opadła szczęka. - Co? - Jest mi przeznaczone pokochać Księcia, który mnie obudzi, i umrzeć, jeśli mnie nie poślubi. A więc... zrobisz to? - Ale ja już jestem zaręczony! Spodziewał się, że coś takiego może się przydarzyć, ale nie chciał się z tym pogodzić. Nachmurzyła twarzyczkę. - Och! Powinnam się była domyślić! To ta klątwa! Umrę! - Umrzesz, jeśli się nie pobierzemy? - zapytał zaniepokojony Dolph. - Tak. Życie we mnie zagaśnie. Spałam przez tysiąc lat i straciłam dużo siły. Mogę przeżyć jedynie wtedy, gdy poślubię Księcia, któiy mnie pocałuje i obudzi. Tylko w ten sposób. Ale ciąży na mnie pewna klątwa... - Masz Niebiański Cent? - wtrącił się Marrow. - Taaak... ale teraz jest w dość złym stanie, wyczerpał się. Będę musiała zrobić nowy, a to zajmie mi jakieś trzy lata. - Ale jak go zrobisz, gdy umrzesz? - dopytywał się Dolph. - Wtedy go nie zrobię... Och... gdyby nie ta klątwa.. - W takim razie cię poślubię - przerwał jej chłopiec. - Za parę lat... jak dorosnę. I jeśli zrobisz mi Niebiański Cent. - Ojej! Naprawdę? - Elektra wyszła zza wieka trumny, za którym się ukryła i podeszła do niego, mówiąc: - To cudownie, że nie umrę! - Otoczyła go ramionami i pocałowała. Tym razem jej usta były jędrne i namacalne. - Oczywiście, że zrobię ci Niebiański Cent! - Zaraz jednak go odsunęła. - Ale... ale... czy nie wspomniałeś, że jesteś już zaręczony? - Tak... W drzwiach pojawił się jakiś cień. - A więc to tak! - zagrzmiał. - Wróciła Wygnana! Teraz mi za to zapłacisz! Gracja krzyknęła z przerażenia. - Nocny Ogier! - zawołał Marrow. - Usłyszał wdzięczną melodyjkę. Olbrzymie cielsko konia zagrodziło im drogę. - Pozostali mogą odejść. Złapcie chłopca za ręce. Odeślę was na zewnątrz. Ale ten żeński szkielet musi tu zostać. Będzie sądzony. Jestem pewien, że go już nigdy nie zobaczycie. - Nie możemy cię posłuchać - zaprotestował Dolph. - Ona umożliwiła spełnienie mojej misji! Otworzyła kryptę! - Nie, odejdźcie... - prosiła Gracja. - Jestem zgubiona! Ale wy nie! Idźcie stąd, zanim Trojan się jeszcze bardziej rozzłości. - Podzielę twój los - oświadczył Marrow, przesunąwszy się ku niej. - Nie! On cię zniszczy! Nikt z hipnotykwy nie może mu się sprzeciwić! Nie pogarszaj sytuacji! Marrow zawahał się. Targała nim lojalność i logika. Nie był tchórzem. Dowiódł tego, walcząc z goblinami. Ale też nie był głupcem. Wiedział, że w niczym nie może jej pomóc i że spoczywają na nim jeszcze inne obowiązki. Ogier zniżył łeb i piorunującym wzrokiem spojrzał na Grację. Cielesna iluzja zniknęła, odsłaniając nagie kości. Przed nim nic nie mogło się ukryć! Był mistrzem snów! - A teraz, uparta buntowniczko, dokładnie wypróbujemy twój charakter. Dolph wskoczył miedzy Trojana i Grację. - Nie! Zabraniam ci to uczynić! - krzyknął, stanąwszy naprzeciw strasznego konia. - Nie należę do twego Królestwa. Jestem Księciem i nie zgadzam się na to! Gracja to dobry szkielet! Powinno się ją nagradzać, a nie karać! Wzrok ogiera przeszył Dolpha na wskroś. - Znam twe pochodzenie, Książę. Ale tutaj ja rządzę. Jeśli staniesz po stronie tego stworzenia, będziesz sądzony jak i ono! - Dobrze - odrzekł chłopiec. - Ale innych uwolnisz! Pomogę jej, gdyż ona też mi pomogła! - Nie rób tego... - Gracja nie chciała się na to zgodzić. - Nie znasz jego mocy! Nigdy nie powinnam była tu przychodzić! - Przybyłaś tu, aby mi pomóc i teraz ja ci pomogę! - stanowczo oświadczył Dolph, choć strach ściskał mu gardło. Urodził się Księciem i znał swoje powinności równie dobrze jak i wypływające z owego tytułu korzyści. W trakcie Wyprawy nauczył się dużo więcej, niż przypuszczał. Nie miał innego wyjścia. Musiał zagrać swą rolę do końca. Szlachectwo zobowiązuje! - Ogierze, sądź nas oboje lub pozwól nam obojgu odejść! - Jak sobie życzysz - odpowiedział Ogier. Zamrugał oczyma. Marrow i Elektra zniknęli. - Rozpoczynamy Rozprawę! Rozdział 16 ELEKTRA W 830 o.p.w.* [* o.p.w. - około przed współczesnością. C.B.P. (ang.) Circa Before Present.] do drzwi chatki zapukał jakiś starzec. - Szukam Elektry - powiedział. Matka dziewczyny prawie zaniemówiła ze strachu. - Moja córka ma dopiero osiem lat. Czego od niej chcesz? - zapytała niechętnie przez uchylone drzwi. - Twoje dziecko posiada magię. Potrafi porażać ludzi. Magini Tapis** [** Tapis (franc.) - tkany kobierzec.] chciałaby ją stąd zabrać... oczywiście nie za darmo... - Magini! - kobieta chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem,. lecz starzec już zdążył je przyblokować swoim dużym paluchem. - Wiesz, że najlepiej stosować się do jej życzeń - mruknął. Kobieta przytaknęła i westchnęła. Magowie i Maginie - to nie wróżyło nic dobrego. A gdy się ich przypadkiem uraziło, byli jeszcze gorsi. Otworzyła drzwi i wpuściła starucha do środka. Elektra przyglądała się starcowi schowana za plecami matki. Wysłaniec Magini budził w niej grozę, choć nie wyglądał na kogoś, kto mógłby zaszkodzić. Był nijaki. Siwy, przygarbiony, z broda sięgającą prawie do podłogi. Pod pachą niósł jakiś tobołek. - Jestem Elektra - powiedziała śmiało. Nauczyła się mówić w ten sposób, gdyż zuchwalstwo obezwładniało wroga. Pierwsza pogróżka zwykle załatwiała sprawę. - Czego Tapis ode mnie chce? - Twój nieokiełznany talent jest brutalny i czyni wiele szkody. Jednak gdyby go odpowiednio uformować, stałby się lepszy i subtel-niejszy. Tapis pragnie cię wykształcić, tak byś mogła dla niej pracować. Będzie ci u niej dobrze. - Nie życzę sobie, by moje dziecko gdzieś terminowało! - zaprotestowała matka. - Nie życzysz sobie także, by przebywało z ojcem - odciął się przybysz. Skąd ten dziwny staruch wie, że Elektra woli ojca ode mnie? - pomyślała. Była przerażona. Rodzice rywalizowali między sobą i byli o siebie zazdrośni. Atmosfera pogarszała się z dnia na dzień, choć żadne z nich tego nie chciało. Lecz nigdy o tym nie wspominali przy obcych. Ale tak naprawdę i matka, i córka w duchu miały ochotę pozbyć się jedna drugiej i mieć ojca tylko dla siebie. Ale Elektrę pociągały także przygody. Marzyła o podróżach w dalekie strony, o spotkaniach z niezwykłymi ludźmi, o oglądaniu przeróżnych osobliwości. W domu właściwie się nudziła. W okolicy było zaledwie jedno ciekawe miejsce: Wielka Rozpadlina. Nikt jednak nie odważył się do niej zejść, gdyż pilnował jej smok. Wkoło zaś nie było nic interesującego. - A co Magini ma do zaoferowania? - spytała ostrym tonem, w którym pobrzmiewała nutka zaciekawienia. Starzec odpakował tobołek. - To - rzekł, rozwijając tkaninę. Elektra i jej matka pochłaniały ją wzrokiem. Był to gobelin, o zadziwiająco misternych szczegółach, dzięki czemu wyglądał jak żywy. Ukazywał położoną na plaży, schludną, otoczoną pięknymi kwiatami chatkę, za którą rosły drzewa rodzące owoce, orzechy, ciasta, buty, poduchy i inne użyteczne przedmioty. Łagodny morski wiatr pieścił ich listowie. Elektra nadzwyczaj szybko poddawała się nastrojom. Od razu pokochała utkany widoczek. - To tylko obraz - obojętnie oświadczyła matka. - Co w nim nadzwyczajnego? - Dla ciebie to obraz - odpowiedział starzec - dla niej chatka. Ma w niej mieszkać, pracując z Maginią. Serce Elektry zabiło mocniej. - W takiej samej chatce? - upewniła się podniecona. - Nadal nie nie rozumiem, czemu ten gobelin ma być taki wartościowy? - zapytała matka. - Utkała go sama Magini - wyjaśnił jej staruch. - Każdego dnia pojawia się na nim coś nowego. Wystarczy przez niego przejść, by znaleźć się w ukazywanej scenerii. Zostanie tu dla ciebie. Wolno ci będzie go używać do odwiedzania córki tak długo, jak długo będzie ona pracować z Maginią. - Nie wierzę! - oświadczyła kobieta, powoli zaczynając wierzyć. - Przy tobie, Elektro - ciągnął starzec - będzie bliźniacza, zsynchronizowana z tą tkanina. Dzięki niej będziesz mogła w każdej chwili wpaść do matki. Podróż w obie strony potrwa moment. Zaś za pomocą innych scenerii zwiedzisz przeróżne zakątki Xanth. Magini nie jest surową panią. Będzie cię dobrze traktować. Na pewno ją polubisz. A gdy już zakończysz swoją edukację, będziesz mogła o wiele lepiej wykorzystywać swój talent. Gdyby to ci nie odpowiadało, posłużysz się gobelinem i zaraz wrócisz do domu. Magini nie będzie próbowała cię zatrzymać. - To mi wygląda na jakiś podstęp - burknęła matka. Elektra z początku się wahała, lecz słysząc jej słowa, natychmiast podjęła decyzję. Nigdy nie zgadzała się z opinią matki. Podobne poglądy miały jedynie w sprawach mężczyzn. - Idę! - zdecydowała. Matka otworzyła usta, by się sprzeciwić, ale nie odezwała się ani słowem. Ostatecznie, jeśli starzec mówi prawdę, myślała, to oferta jest dość nęcąca. Jeżeli zaś to pułapka, to i tak Elektra, a nie ja, podejmuje ryzyko. W każdym razie dziewczyna odejdzie i nikt nie będzie mógł mnie za to winić. - Rób, jak uważasz - przemówiła. - Wolałabym jednak, żebyś została z nami. Elektra wyczuła, że matka nie jest całkowicie temu przeciwna. To, że twierdziła co innego, zachęcało ją jedynie do wytrwania w swoim postanowieniu i zwalniało matkę od odpowiedzialności, gdyby zaszło coś złego. Tak czy inaczej pociągała ją ta propozycja. Nie mogła się doczekać, kiedy wyruszą w drogę. - Jestem gotowa - oświadczyła. - No to tak... - zaczął starzec. - Przejdę przez gobelin. Idź za mną. - Przyłożył arras do ściany. Dzięki magii przylgnął on do niej i nie spadł. Starzec uniósł stopę i wepchnął ją w obraz. Zniknęła. Zanurzył głowę, potem dłonie, pociągnął za sobą ręce i ciało. W końcu prawie cały jakby prześlizgnął się na drugą stronę. Był już właściwie koło chaty Magini. W izbie pozostała tylko jedna noga. Wreszcie uniósł i ją, i stanął na tle misternie tkanej scenerii. Odwrócił się i skinął na Elektrę. Dziewczyna podeszła do tkaniny. Podskoczyła, zwinęła się w mały kłębek, przeleciała przez materię, wyprostowała i trochę niepewnie, acz szczęśliwie wylądowała na plaży. - Udało się! - krzyknęła. Popatrzyła za siebie. Na drzewie wisiała jakaś inna tkanina. Tylko że teraz ukazywała wnętrze jej chaty, pośrodku której stała zdziwiona matka. Nie miała wątpliwości. Gobeliny były oknem łączącym te dwa miejsca. - Magini cię oczekuje - powiedział starzec. - Tędy proszę. Elektra pomachała matce ręką i poszła za nim do sporego domku otoczonego drzewami. Miał schludne, malowane ściany i porządnie ułożoną strzechę. Obok rosły chlebowce, pierniczkowce, a także... - Czy to czekoladowe mleczaki? - spytała czując, że cieknie jej ślinka. - Magini myślała, że może je lubisz... - odpowiedział starzec. Teraz Elektra była pewna, że Magini jej się spodoba. Starzec zapukał do drzwi. - Wchodźcie i witajcie! - zawołał ktoś wesoło. Weszli do środka. Znaleźli się w dużej, jasnej izbie. Na jednej ze ścian wisiała olbrzymia tkanina. Elektra spojrzała na nią, odwróciła wzrok i znów spojrzała. Tkanina podzielona była na wiele pól, przypominających cegiełki w murze. W każdym z nich był ruchomy obraz. - Jeszcze jeden magiczny gobelin - szepnęła. - Czy ci się podoba moje rękodzieło, dziecko? - spytał dochodzący skądś głos. Elektra zwróciła się ku niemu i ujrzała maleńką staruszeczkę z pooraną bruzdami twarzą, okoloną dziką aureolą białych włosów. - O tak, Magini! - wykrzyknęła. - Mów do mnie Tapis - przykazała jej Magini. - Zaprzyjaźnimy się. - Wskazała na stołek. Elektra podeszła do niego i usiadła. - Dziękuję, Tapis. Przepraszam cię, czy mogłabyś powiedzieć, co mam czynić? - Owszem, Elektro. Ale czy nie zechciałabyś przedtem czegoś przekąsić? - Oczywiście! - Dziewczyna skoczyła na równe nogi. Magini uśmiechnęła się. - Myślałaś, że będziesz musiała mi usługiwać? - Taak. Byłam tego pewna... - A więc nie, moje dziecko. Masz ze mną współpracować. Magini strzeliła palcami i w izbie pojawiła się jakaś młoda kobieta. Miała chyba ze czternaście lat i wkraczała właśnie w ten piękny okres, który wzbudza ogólny podziw. Elektra poczuła się troszkę zazdrosna. Wiedziała, że nigdy nie będzie tak piękna jak ona, nawet wtedy, gdy dorośnie. - Strzeliłaś palcami, pani? - Bądź tak'dobra i przynieś nam dwa strączki czekoladowego mleczaka. Sobie także weź jeden, Millie. Służąca odeszła. Po chwili wrócfta, niosąc trzy strączki z rosnących w ogrodzie mleczaków. Jeden podała Magini, drugi Elektrze. Potem wręczyła im słomki, które zerwała w pobliżu i przykucnęła obok. Magini przedziurawiła słomką łupkę. Elektra uczyniła to samo. Razem piły czekoladowe mleko. Było wspaniałe. Następnie Millie zebrała puste strąki i wyszła. - Jak wiesz, jestem Maginią - przemówiła Tapis. - A to wcale nie znaczy, że jestem zła lub dobra, a jedynie, że posiadam wielką, magiczną moc. Lecz jak widzisz, jestem stara i za parę lat czas przeznaczony mi na pobyt w Xanth dobiegnie końca. W ciągu długiej drogi życia utkałam wiele magicznych gobelinów, podobnych do tego, który cię tutaj przywiódł. Jestem z nich bardzo zadowolona. Ostatni i największy z nich to Gobelin Historyczny, który tu wisi. Gdy ktoś, kogo on darzy szacunkiem, odpowiednio go nastawi, ukazuje zarówno współczesne, jak i zamierzchłe epizody z historii naszej krainy. Mam zamiar podarować go Mistrzowi Zombi... - Mistrzowi Zombi?! -powtórzyła przerażona Elektra. Magini znów się uśmiechnęła. - Kochanie, nie sądź ludzi po ich talentach. Jonathan to dobry i zdolny człowiek. A poza tym posiada niezwykły i potężny talent. Szkoda, tylko, że ów talent odstrasza innych i czyni go samotnym. Czasem przenikam przez gobelin i wpadam do niego na obiad. Potrzebna mu kobieta, ale oczywiście nie taka jak ja. - Potrzebna mu zombi! - zawołała Elektra. - Nie. Potrzebna mu żywa kobieta, której nie przeszkadzają zombi. Taka jak Millie... Niestety, ona jest jeszcze trochę za młoda. Mimo to robi na mężczyznach specjalne wrażenie. - Wzruszyła ramionami. - W każdym bądź razie podaruję mu ten gobelin. Obawiam się jedynie, że jest zbyt wielkoduszny, by go przyjąć. Jak myślisz, jak go podejść? - Może gdyby nie był taki piękny... - Elektra zmarszczyła czoło starając się skupić. - Gdyby Mistrz Zombi stwierdził, że to jedynie drobny upominek, układanka czy coś w tym rodzaju... - Cudownie! - krzyknęła Magini. - Już mi pomogłaś. Potnę tkaninę na nieforemne kawałeczki i dołączę zaklęcia wiążące. Aby przekonać się, co otrzymał,'będzie musiał ją złożyć. A potem już nie będzie mu wypadało jej nie przyjąć. Elektra była przekonana, że nie wymyśliła nic szczególnego. Ucieszyła się jednak, że Magini przyjęła to w ten sposób. - Pewnie dalej się zastanawiasz, jak chciałabym wykorzystać twój talent - ciągnęła Tapis. - Aby to wyjaśnić, najpierw powinnam ci opowiedzieć coś o sobie. Choć, być może, nudzę cię trochę. - Nie, wcale mnie nie nudzisz! Ma... przepraszam, Tapis - zapewniła ją Elektra. - Cała ta magia... - Dziękuję, moja droga. Ale w końcu jestem starą kobietą. Już zbliża się mój zachód słońca. Pragnę zakończyć życie stworzeniem czegoś wielkiego. Mam nadzieję, że w ten sposób odwdzięczę się losowi za, można by rzec, dość pobłażliwe potraktowanie mnie. Niestety nie wiem, z czego byłby największy pożytek. Dlatego potrzebuję ciebie. - Ależ ja też nie wiem! - zawołała Elektra. - Jestem tylko dzieckiem... - Jesteś dzieckiem, lecz posiadasz specjalny talent - powiedziała Magini. - Jesteś elektryczna. Taką magię rzadko spotyka się poza Mundanią czy burzą z piorunami. - Tak. Porażam ludzi, gdy mnie zbyt zdenerwują. Ale jeśli się da, wolę im nic nie robić, bo potem przez cały następny dzień muszę się ładować - przyznała się dziewczynka. - Dopóki tego nie zrobię, czuję się jakaś pusta. - Wiem, kochanie. Ale właściwie marnujesz swój talent. Pokażę ci, jak go wykorzystać, jak zrobić magiczne urządzenie, którego potrzebuję, a które zwą Niebiańskim Centem. - Niebiańskie co? - Niebiański Cent. To miedziany krążek posiadający szczególne właściwości. Posyła zaklęcie tam, gdzie jest najbardziej potrzebne. - Nie wiem, jak go zrobić! - Nie musisz, moja droga. Odpowiednio posłużywszy się twoją magią, możemy go uformować, a potem użyć. Z jego pomocą odkryję jak najlepiej się wszystkim przysłużyć... A potem to uczynię, nim wyzionę ducha. To moje ostatnie życzenie i dlatego poprosiłam cię, byś tu przybyła. - Ooo! - szepnęła zachwycona Elektra. Następne trzy lata były cudowne. Elektra miała jedynie nosić miedziany krążek przy sobie, na rzemyczku na szyi i nikogo nie porażać. Zawieszono go w woreczku wypełnionym magicznymi składnikami, które dzięki magii dziewczyny mieszały się ze sobą i powlekały cent cienką powłoką. Magini określała to trudnym do zapamiętania słowem, a mianowicie elektrogalwanizacją. Właściwie była to „Elektra - galwanizacja”, lecz Elektrze nie wypadało jej poprawiać, choć źle wymawiała jej imię. W tym czasie dziewczynce żyło się łatwo i przyjemnie. Służąca Millie i starzec stanowili doskonałą kompanię, a Magini była zawsze miła. Elektra zjadała tyle malinowego ciasta i piła tyle czekoladowego mleka, ile tylko chciała. Gdyby nie rosła, pewnie by przytyła. Zawsze było jej wolno przenikać gobelin, wpadać do domu czy zwiedzać najprzeróżniejsze zakątki Xanth, które w dany dzień na nim widniały. Brała wtedy z sobą tkaninę powrotną. Jednak większość czasu spędzała spacerując po Wyspie Widoków. Nazwano ją tak, gdyż jej obraz na gobelinie ukazywał najprzeróżniejsze, piękne krajobrazy. Było tam bezpiecznie, gdyż wygnano z niej wszelkie złe potwory. Elektra mogła je oglądać za zatoką, na lądzie, lub w morskich głębinach. Na wyspę jednak nigdy się nie zapuszczały. Gawędziła też z Maginią, która lubiła rozmawiać, podczas gdy stare ręce niestrudzenie tkały kolejne tkaniny. Tapis miała specjalne drzewo. Rozpinała na nim osnowę i tam i z powrotem przewlekała przezeń czółenko ciągnące zaczarowaną nić, tworząc wątek. Powoli wyłaniał się z tego obraz. Było to fascynujące widowisko. A potem nagle pojawiła się Księżniczka. Miała około dwudziestu lat i była urzekająco piękna. Przyniosła ze sobą jabłko, zamknięte w niewielkiej, rzeźbionej kasetce i ładną, wyłożoną jedwabnym aksamitem trumienkę z miękką poduszeczką, na której bez obaw mogła złożyć głowę. Twierdziła, iż zgodnie z wyrocznią ma ugryźć owoc i zasnąć na tysiąc lat. Po upływie tego czasu miał odnaleźć ją i obudzić pocałunkiem przystojny, młody Książę. Potem mieli się pobrać i żyć długo i szczęśliwie. Nie mogła się doczekać, kiedy to nastąpi. Nigdy dotąd nie spotkała bowiem żadnego przystojnego Księcia. Przyszła do Magini, gdyż potrzebowała odpowiedniego okrycia. Bała się, że w ciągu tego tysiąca lat strasznie zmarznie, więc szukała ładnej, ciepłej kołderki. A ponieważ była Księżniczką, nie mógł to być zwykły kawałek materii. Musiała dbać o takie szczegóły. Cóż by pomyślał Książę, gdyby znalazł ją nakrytą jakąś starą szmatą? Postanowiła zdobyć coś wspaniałego, coś takiego, co mogła utkać tylko Tapis. W tym czasie Magini właśnie skończyła ostatni z gobelinów, a Niebiański Cent jeszcze nie był gotów, więc z radością zabrała się do tkania królewskiej narzuty. Księżniczka była ciekawą i dość mądrą osóbką. Znała różne przydatne zwroty grzecznościowe i najnowsze ploteczki z Królestwa. Doniosła im, że Król Roogna, który buduje potężny zamek, przejął władzę i oznajmił, że będą to rządy silne i prawe. I że harpie i gobliny są tym wielce poruszone. Mówiła, że wojna wisi na włosku. Uważała, iż mogą one narobić wielkiego bałaganu. Marzyła, by zasnąć, zanim wybuchną zamieszki. Była Księżniczką z tytułu pokrewieństwa z byłym Królem, którego zastąpił Roogna. A ponieważ posiadała tylko jeden zwykły talent, dzięki któremu zakwitały rzadkie, magiczne kwiaty amarantu, w tej konfiguracji nie było dla niej miejsca. Postanowiła więc wdzięcznie i niepostrzeżenie usunąć się ze sceny. Elektrze strasznie się to spodobało. Miała jedenaście lat, lecz wyglądała młodziej, gdyż była mała jak na swój wiek. Wiedziała, że upłynie jeszcze wiele lat, nim wyrośnie na panienkę. Do tego czasu chciała jak najlepiej opanować zasady dobrego wychowania. A Księżniczka była ich znawczynią. Z radością zaznajamiała Elektrę z najdrobniejszymi szczegółami owej sztuki. Zaciekawiło to również służącą Millie. Utworzyły małą klasę. Zgodnie trzepały włosami, kopały się z niebywałym wdziękiem i wrzeszczały we właściwy panienkom sposób. Szczególnie dobrze szły owe lekcje gracji Millie, która miała teraz siedemnaście lat i była tak cudownie zbudowana, że usuwała Księżniczkę w cień. I choć Księżniczki nie powinny się otaczać osobami, na których z zainteresowaniem mogłoby spocząć oko Księcia, ta Księżniczka była Millie przychylna. Służąca była bowiem nadzwyczaj miła. Magini przypatrywała się temu z pobłażliwym uśmiechem. Kiedyś, dawno temu była piękna niczym nimfa. Nie zapomniała, jak bardzo młodej kobiecie zależy na tym, by mężczyzna za nią szalał. Można to było osiągnąć, stawiając coraz to wyższe wymagania i jednocześnie udając słodkie, nie zdające sobie z niczego sprawy niewiniątko. Takie zachowanie jednak wymagało niezwykłej finezji. Dlatego trzeba było je dobrze wyćwiczyć. Doprowadzenie niewinnej gry do perfekcji nigdy nie przychodziło samo. Poprzedzała je ciężka praca. Gdy Magini kończyła piękną kołderkę, a Niebiański Cent też był prawie gotowy, odwiedził ich jeszcze jeden gość. Mężczyzna w średnim wieku, przystojny, acz złowrogi. Na jego twarzy gościł krzywy uśmiech. - Och, na igły do cerowania - mruknęła Magini, gdy tylko go zauważyła. Najwidoczniej wiedziała, kto to taki. Elektra chciała spytać o niego, ale mężczyzna już do nich podszedł. - Witaj, Tapis - rzekł z poważną miną, dając dowód doskonałego wychowania. - Jakie przekleństwo cię tu sprowadza, Murphy? - spytała grzecznie Magini, choć było widać, że nie jest zadowolona z tej l wizyty. - Proszę cię, przedstaw mnie, zanim przystąpimy do rzeczy - rzekł, zalewając ją potokiem słów. - Widzę, że masz tu stadko przepięknych dziewic. Księżniczka, służąca i Elektra wypróbowały dwa i pół oddziałującego na mężczyzn rumieńca. Owo pół należało do Elektry, która jeszcze nie do końca opanowała tę sztukę. Lecz Magini zmarszczyła czoło. - Jeśli już muszę, Murphy, to jest Księżniczka, to służąca Millie, a to Elektra. Dziewczęta, to Mag Murphy. Wszystko psuje. To jego talent. Księżniczka pobladła. Millie beznamiętnie krzyknęła, a Elektra cofnęła się. W obliczu takiej groźby panieński wdzięk prysnął. Słyszały o Magu Murpłiym, zakale klanu Magów. Gdziekolwiek się pojawił, tam z niczego kiełkowało nieszczęście. Nic dziwnego, że Magini była niezadowolona. - Niesamowite! Moja zła sława dotarła tu wcześniej niż ja - powiedział Mag. - Ale nie obawiajcie się, miłe panie. Nie będę się wami zajmował. Przybyłem tu głównie po to, by poruszyć z Maginią pewien temat. - Nie interesuje mnie to - burknęła Magini, a uśmiech zniknął z jej twarzy. - A powinno. Czy możemy porozmawiać na osobności? - Nie. - Elektra nigdy nie słyszała, by Magini tak szorsto się do kogoś odzywała. - A więc wyjmę szydło z worka - oświadczył Mag, utrzymawszy tyle ostrych odpowiedzi. - Przyszedłem, by cię prosić o poparcie, Tapis. - A nie powinieneś. - Zechciej mnie wysłuchać, wielka damo. Chciałbym objąć tron w Xanth. Ale istnieje pewna przeszkoda. - Król Roogna - sucho przytaknęła Magini. - Właśnie. Jak szybko się domyśliłaś! Ale ponieważ jest jedynie czterech Magów, każdy musi być brany pod uwagę. Władca Zombich odpada, gdyż jest apolityczny. To jasne. Ja i Król Roogna jesteśmy w przeciwnych obozach. Zostajesz tylko ty, Magini Tapis. Twoje poparcie mocno pogrąży mego przeciwnika. Jak mogę je zdobyć? - Nie możesz. A teraz, gdy już sobie to wyjaśniliśmy, zabieraj się stąd, i to szybko. - Spodziewałem się, że będzie trzeba ci to hojnie wynagrodzić. Bądź tak uprzejma. Podaj swoją cenę. - Jestem bezcenna. Nie chcę, żebyś był królem. Wolę Roognę. Będzie prawowitym monarchą, dopóki nie przydarzy mu się coś złego. Będę go popierać. A już z pewnością nie będę działać na jego szkodę. - Przypuśćmy, że bym cię poślubił. Zapewniłoby ci to nadzwyczajną pozycję i nie ponosiłabyś odpowiedzialności. Magini zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Gdy atak minął, wystękała: - Nie żartuj sobie ze mnie, Murphy. Jestem starą kobietą. Mogłabym być twoją matką. Wkrótce umrę. Nie mam ochoty być Królową, a już w ogóle nie mam zamiaru cię poślubić. A teraz bądź tak dobry i przestań swoją obecnością zakłócać spokój tych dam. Moja odpowiedź brzmi nie i nie, i dziewięćset razy nie, na zawsze nie. A jeśli będziesz złośliwie nalegać, może będę musiała być dla ciebie niemiła. Murphy nachmurzył się. To zaś przestraszyło Elektrę. Był zbyt pewny swojej mocy. Najmniejsza iskierka gniewu Maga wróżyła straszliwe kłopoty. - Wierzę, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż jeśli nie jesteś ze mną, to jesteś przeciwko mnie - rzekł stanowczym głosem. - Wolałabym wcale nie mieć z tobą do czynienia - burknęła Magini. - Nie podoba mi się także, że niepokoisz te niewinne dzieweczki. Ale jeśli muszę dokonać wyboru, to oświadczam, że jestem przeciwko tobie. A teraz błagam cię, zabieraj się stąd i zapewniam cię, że z tego powodu nie będzie mi ciężko na duszy. Mag westchnął, pozorując szczery żal. - A więc nie pozostaje mi nic innego, jak to zrobić. Nie chcę, ale muszę zostawić ci moją klątwę. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Czy na pewno nie przemyślisz tego na nowo? Magini nieco się przestraszyła, ale pozostała nieugięta. - Na pewno, Magu - syknęła przez zęby. Nie odezwawszy się już ani słowem, Mag Murphy obrócił się i odszedł. Trzy dziewczyny odetchnęły z ulgą. - Oblężenie właśnie się zaczęło - szepnęła Magini. - Ten człowiek rzucił na nas klątwę. Będziemy przeklinać ten dzień. - Ale przecież codziennie dzieje się coś okropnego - wtrąciła Księżniczka. - Trzeba po prostu uważać i starać się przewidzieć zło, póki nie jest za późno. Zostałyśmy ostrzeżone. Elektra i Millie przytaknęły, skinąwszy głowami. - Och! Nic nie rozumiecie - smutno przemówiła Magini. - Tak więc słuchajcie, moje młode przyjaciółki i pamiętajcie, co wam powiem, gdyż dobrze wiem, o czym mówię. Ten człowiek to Mag. Posiada zdradziecką moc, której może się przeciwstawić jedynie inny Mag. Ja jestem na to za stara i za słaba. Nawet w moich lepszych latach nigdy tak naprawdę mu nie dorównywałam. Z tej też przyczyny nigdy nie wyszłam za mąż. Kiedyś Murphy poprosił, abym mu utkała gobelin, który by przyspieszał jego niecne sprawki, ale mu odmówiłam. Zaraz potem jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności mój narzeczony opuścił mnie i odszedł z inną kobietą. Wtedy zrobiłam Murphy'emu tkaninę, która otwierała się na Piekło, i mu ją posłałam. Gdyby jej użył, byłby zginął. Po tym wszystkim respektował mą moc i na jakiś czas zostawił mnie w spokoju. Lecz przez następne lata jego moc rosła w siłę, moja zaś malała. Już nie mogę go zniszczyć za pomocą mej sztuki, oboje dobrze o tym wiemy. Teraz pewnie stwierdził, że musi się mnie pozbyć, gdyż nie stanęłam po jego stronie. Nie chce, żebym pomogła Królowi Roogna. Jestem zgubiona, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Ale uczynię, co mogę, by ochronić całą waszą trójkę. - Spojrzała na służącą Millie. - Moja droga. Byłaś dobrą i lojalną towarzyszką. Potrafisz doskonale usługi- wać. Napiszę ci piękny list polecający. W ten sposób znajdziesz sobie inną wspaniałą pracę. Proponuję, byś rozejrzała się za czymś u Króla Roogna. To porządny człowiek i świetny Mag. Jest samotny. Ktoś będzie musiał dbać o jego nowy zamek. Idź już zaraz, dzisiaj. Może nie dosięgnie cię ta klątwa. - Ale, Tapis... - zaczęła Millie. - I weź sobie gobelin, który wisi w twoim pokoju. Zawsze chciałam, żeby był twój. Ułatwi ci podróż i pomoże odejść bez przeszkód. Gdy już przez niego przejdziesz, sięgniesz po niego, przewleczesz przez dziurę i przyciągniesz do siebie. Potem będziesz musiała zawiesić go w nowym miejscu, tak byś go znów mogła użyć. Wiesz, jak to się robi. Masz moje błogosławieństwo, dzieweczko. Masz piękną duszę i ciało. Jeśli żadne nieszczęście cię nie dotknie, to z pewnością uszczęśliwisz kiedyś jakiegoś dobrego człeka. Żegnaj. Najwyższy czas, byś nas opuściła. Klątwa już się roztacza nad nami. Millie przestraszyła się, odwróciła i wolno poszła w kierunku domu. - Teraz na ciebie kolej, Księżniczko - ciągnęła Magini. - Przepraszam, że nie dokończyłam twej kołderki, ale wierz mi, nie jest ci teraz potrzebna. Natychmiast, w tej godzinie musisz zapaść w swój sen. Jeśli spróbujesz uciec, dopadnie cię zła magia. Nie bój się, ona zniknie, nim się obudzisz. Więc nic złego cię nie spotka. Chodźmy do trumienki i załatwmy tę sprawę. - Jak sobie życzysz, Tapis - szepnęła wzruszona Księżniczka. Ruszyły powoli ku chatce. - Przykro mi. Elektro - mówiła dalej Magini - ale nie mogę cię na razie zwolnić. Musisz mi pomóc zakryć wieko, aby osłonić Księżniczkę. Potem wezmę Niebiański Cent i użyję go, gdyż jest już prawie gotowy. A wtedy natychmiast udasz się w drogę. Gobelin, który masz w chatce, jest twój. Niech ci służy. Zabierz go ze sobą i nigdy nie wracaj w to przeklęte miejsce. Elektra zalała się łzami. Płakała tak rzewnie, że nie odezwała się ani słowem. Jakie to straszne! Czemu te cudowne czasy tak nagle się skończyły? - myślała. Wzięły nie dokończoną kołderkę i udały się do solidnej, zbudowanej z kamiennych ciosów komnaty, w której stała trumna. Budowla ta powinna była przetrwać tysiąc lat i stawić opór wszelkim żywiołom i klęskom. Sama zaś trumna, gdy tylko zatrzasną wieko, będzie chroniona dodatkowo specjalnym zaklęciem przeciwko klątwom i czarom. Tak, by przedwcześnie nie uszkodziła jej żadna magia. Do trumny dołączono też porcję subtelnej magii, gwarantującej, iż ciało pozostanie nie zmienione, że urody nie naruszy czas, że nie pojawią się zmarszczki, a wszelkie sny będą słodkie. Jedynie młody, nieżonaty Książę mógł znaleźć trumnę i otworzyć ją, i tylko on był w stanie obudzić dziewczynę pocałunkiem. Ale by zaklęcie nie wygasło, musiało to nastąpić w ciągu tysiąca lat. Był to jedyny niepewny aspekt całego przedsięwzięcia. Gdyby coś się stało i żaden Książę nie przybył, Księżniczka już by się nigdy nie obudziła ze snu. Magia nie chroniła jej przed całkowitą utratą żywotności. - Jestem pewna, że Książę się zjawi. Przeznaczenie nie dopuści do tego, żeby coś nie wyszło - zapewniała sama siebie. - Pocałuje mnie i natychmiast się obudzę. Cała i zdrowa. A później wszystko mu wyjaśnię, pobierzemy się i będziemy żyć długo i szczęśliwie. - A przypuśćmy, że Książę nie będzie chciał cię poślubić? - zapytała Elektra z czysto dziecięcej ciekawości. - To nie do pomyślenia! - krzyknęła Księżniczka. - Ma mnie poślubić, bo takie jest to zaklęcie. Nie powinno mu nawet przyjść do głowy, że można się choć trochę ociągać. Oczaruję go wszystkimi wdziękami, które posiadam. Ciężko pracowałam nad tym, by się ich wyuczyć. Będę klaskać w dłonie, potrząsać tułowiem, odrzucać niedbale włosy. Wkrótce podda się mojej woli. W tych gestach leży magiczna siła. Odbędzie się uroczyste wesele, a potem pewnie zawiadomimy bociany. W pałacach dzieci doskonale się bawią. - A jeśli będziesz się wdzięczyć, a on mimo to nie będzie chciał cię pojąć za żonę? - nalegała Elektra. Jako dziecko posiadała jedynie parę przymiotów Księżniczki i jeszcze mniej cudownych atrybutów Millie. Jej włosy były nieco zbyt krótkie do niedbałego odrzucania i nie były ani złote jak u służącej, ani czekoladowe jak u Księżniczki. Obojętnie jak wysoko skakała w górę i w dół, nie potrafiła odpowiednio balansować ciałem, a jej okrzyki były zbyt piskliwe. W niczym nie przypominały słodziutkich, lekkich okrzyków starszych koleżanek. Bała się, że każdy prawdziwy mężczyzna, na którym wypróbowałaby te sztuczki, po prostu by się roześmiał. I to ją martwiło. Próbowała więc znaleźć jakiś sposób na zdobycie mężczyzny, niezależny od fizycznych umiejętności. Wiedziała, że to głupie, że młodzieńcom zależy jedynie na TYM, ale mimo to miała nadzieję, że kogoś takiego spotka. Gdyby udało mi się poznać chłopca, któremu spodobałaby się żywa i mądra dziewczyna albo któremu byłby potrzebny jej talent! Cóż, chyba istnieje chociaż nikła szansa, że na takiego trafię, myślała. Księżniczka spoważniała. - Muszę go poślubić, gdyż w przeciwnym wypadku umrę - odpowiedziała. - Jabłko, które ugryzę, jest zatrute. Najpierw zasnę, a potem zapadnę w głęboki sen. Tak głęboki, że przestanę oddychać. Ale jak się obudzę, kawałek tego jabłka wciąż będzie tkwił we mnie. Jego czar może unicestwić jedynie małżeństwo i prawdziwa miłość. Tak więc od razu całym sercem pokocham Księcia, który mnie obudzi. Dzięki temu pokonam truciznę, gdyż nowa i silna miłość jest potężniejsza niż śmierć. Lecz jeśli on nie odwzajemni tego uczucia i mnie nie poślubi, serce mi pęknie z rozpaczy. Będę stawała się coraz słabsza i w końcu umrę. To byłoby tragiczne i ogromnie smutne. Po co spać przez tysiąc lat, jeśli potem nie ma się pojąć Księcia za męża? Elektra musiała się z nią zgodzić. - Książę na pewno pokocha Księżniczkę. Jest taka atrakcyjna i dokładnie wie, czego chce - westchnęła. Jednak gdy kładły kołderkę do trumny tak, by Księżniczce łatwo było się nią przykryć, coś się zatrzęsło. W komnacie powiało chłodnym, mokrym wiatrem. Elektra wybiegła z komnaty. Nad morzem kłębiła się olbrzymia chmura, z której dna zwisała zwarta, sięgająca wody rura. Tego typu chmurzyska zwykle krótko piły i zaspokoiwszy swoje pragnienie, wciągały rury z powrotem. Czasem jednak były głodne i przychodziły na brzeg, by przekąsić trochę piasku. Ta zaś, jakimś parszywym trafem sunęła prosto na grobowiec. Dziewczynka wróciła. - Nadchodzi lejowata chmura! - krzyknęła. - To klątwa Murphy'ego - mruknęła Magini, blednąc. - Już się zaczęło. Cokolwiek może się źle skończyć, źle się skończy. - Musimy się pospieszyć! - zawołała Księżniczka. - Pozwólcie, że skosztuję jabłko... Lecz gdy tylko wyjęła je ze szkatułki, podmuch wiatru przeszył komnatę, porwał kołderkę i okręcił nią jej głowę. Krzyknęła, upuściła owoc i zamiast niego ugryzła kołdrę. Elektra pobiegła zamknąć kamienne drzwi, nucąc melodyjkę, która wprawiała je w ruch. Wstrętny wiatr nie miał już wstępu do środka. Z zewnątrz jednak nadal dochodziły coraz głośniejsze pomruki zbliżającej się trąby powietrznej. Elektra chwyciła toczące się jabłko, podniosła je z posadzki i szybko podeszła do Tapis. - Jest tutaj - powiedziała, wyciągając rękę. - To nie dla mnie, dziecko! - upomniała ją Magini. - Podaj je Księżniczce, a mnie daj Niebiański Cent. - Och! - Dziewczynce zrobiło się wstyd, choć wcale nie leżało to w jej naturze. Sięgnęła wolną ręką po Cent. Spróbowała przeciągnąć rzemyk przez głowę, lecz zaczepił się o uszy. - Uważaj, dziecinko, żebyś nie wyzwoliła jego Mocy - ostrzegła ją Magini, starając się jej pomóc. - Och, nie! Nie zrobiłabym tego. Bądź spokojna. Nie przywołam Niebiańskiego Centa - zapewniła ją Elektra. W tym momencie krążek zamigotał i rozbłysnął jasnym światłem uwalniając nagromadzoną przez lata energię. Pokrywająca go warstwa metalu zniknęła. Przerażona Elektra zorientowała się, że to jej wina. Popełniła straszliwy błąd. Krążek bowiem, gdy się go trzymało . w dłoni, reagował na słowa: „Przywołuję Niebiański Cent”. Teraz nie rozpoznał końcówek i innych słów. Wyłapał jedynie hasło. W tym całym zamieszaniu jakoś uszło to jej uwagi. Dwa razy w tak krótkim czasie się pomyliła. Ona, której zawsze tak bardzo zależało, by wszystko było w porządku. Cofnęła się przerażona, uderzając nogami o brzeg niskiej trumny. Wpadła do środka. Bezwładna ręka zgięła się w łokciu, a jabłko jakby samo wskoczyło w otwarte usta. Bezwiednie zacisnęła szczęki i ugryzła kawałek miąższu. Chciała krzyknąć, lecz natychmiast zesztywniała. Przerażona, przestraszona i nieskończenie smutna zapadła w głęboki sen, który miał przypaść w udziale nie jej, a Księżniczce. A stało się to za sprawą przeznaczonego dla Magini magicznego Niebiańskiego Centa. Ale nawet wtedy czuła, że to nie tylko jej wina. Przyczyniła się do tego straszliwa, magiczna klątwa Maga Murphy'ego. Cokolwiek mogło się źle skończyć, właśnie tak się kończyło. Jeden jedyny podmuch nieszczęścia całej ich trójce zrujnował życie. Zniweczył ich wszelkie nadzieje i plany. Niewłaściwa dziewczyna i to w dodatku nie Księżniczka, została wysłana w odległą o tysiąc lat przyszłość. Miała cierpieć i umrzeć, gdyby nie poślubił jej Książę, który ją obudzi. Dla niej nie minęła nawet chwilka. Poczuła, że ktoś ją całuje. Od razu zorientowała się, że to Książę. Była dzieckiem. Targało nią poczucie winy za coś, co nieopatrznie zrobiła, lecz nic nie mogła na to poradzić. Zniewoliła ją magia zaklęcia. Zakochała się w swym wybawcy. Otworzyła oczy. Ujrzała go. Był także dzieckiem, i to młodszym od niej. - Och! Kim jesteś? - spytała. Chłopiec odpowiedział coś w niezrozumiałym dla niej języku. Potem odezwał się ktoś stojący za nim. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła ludzki szkielet. Zaczęła krzyczeć i wyskoczyła z trumny. - Pomocy! To jakieś monstrum! - wrzeszczała, kryjąc się za wieko. - To nie monstrum. To Marrow - wyjaśnił jej chłopiec. Jeśli on się go nie boi, to ja także nie powinnam się niczego obawiać, pomyślała i wyjrzała ze swojej kryjówki. - Teraz mówisz normalnie - powiedziała. - Pocałowałeś mnie i zbudziłam się. Kim jesteś? - Jestem Książę Dolph - odrzekł. - A ty? Mówił dalej, ale go nie słuchała. Była za bardzo przejęta tym, że magia naprawdę zadziałała. - Nazywam się Elektra - wystękała. Gdy zaskoczonemu Księciu wyjaśniła konieczność ożenku, wyznał, że jest już zaręczony. Zorientowała się, że to może być koniec. Musiała bowiem poślubić go lub umrzeć. Tak chciało złe zaklęcie. - Po tylu latach dalej ciąży na mnie klątwa Murphy'ego! - westchnęła. - Pewnie nikt z całej czwórki przed nią nie umknął! Ani Magini, ani Księżniczka, ani ja... ani... no, może jedynie Millie zdążyła na czas. A i to nie jest takie pewne. Ale z niego podły Mag! - mruknęła i opowiedziała im o klątwie. Szkielet zapytał o Niebiański Cent. Zrozpaczona i przerażona swym losem spróbowała o nim opowiedzieć. Wtedy Książę oświadczył, że jednak za parę lat się z nią ożeni, jeżeli mu ów Cent zrobi. Uradowana, że drugie zaklęcie też nie straciło swej mocy i że jest im niezmiernie potrzebna, wyszła zza wieka trumny. - Nie umrę! - odetchnęła. Rzuciła się Księciu na szyję. Byli tego samego wzrostu. W tym momencie w drzwiach pojawił się jakiś cień. Rozległ się krzyk. Ale tym razem to nie ona krzyczała z przerażenia. W grobowcu była jeszcze czwarta osoba. Piękna, naga kobieta. Świadomość Elektry ledwo nadążała za rozwojem wypadków. I choć wydarzenia, których była świadkiem, dzieliło blisko tysiąc lat, doszła do wniosku, że tej kobiety nie powinno tam być i że potężny koń-cień zamierzają zniweczyć. Nagle ciało kobiety znikło i pozostał z niej tylko szkielet. Książę, chcąc go obronić, wskoczył między niego i konia. Czyż nie zachował się jak prawdziwy Książę?! Próbował ocalić jeszcze jedno stworzenie, mimo że przed chwilą już je unicestwiono i zabito, tak że zostały z niej tylko same kości, pomyślała. - Jak sobie życzysz - odpowiedział Ogier. Cała budowla zniknęła, a Elektra znalazła się poza grobowcem, na plaży położonej w pobliżu Wyspy Widoków. Nie było na niej nic prócz paru drzew i piasku. Obok niej stał męski szkielet. - Znowu jakaś magia - jęknęła zgnębiona. Odwróciła się. Za nią siedział Książę. Zaglądał do tykwy przez dziurkę. Koło niego leżał wąż z głową kobiety i pilnował go. Rzeczywistość stawała się coraz bardziej straszna. - Księżniczko Nado, oto Księżniczka Elektra - rzekł szkielet. - Nie jestem Księżniczką - zaprzeczyła dziewczynka. - Jestem... och, to zbyt skomplikowane... Rozpłakała się. Kobieta-wąż zamieniła się w człowieka i zaczęła ją uspokajać. Elektra pokrótce opowiedziała jej swoją historię, skracając ją wszędzie tam, gdzie to było możliwe. Mówiła o klątwie, jabłku i Cencie, i o tym, jak ten dziwny zbieg okoliczności przywiódł ją w te strony. - Tak więc kocham Księcia Dolpha i muszę go poślubić - zakończyła. - Przecież nawet go nie znasz - nadmienił Marrow. - Czy to ma jakieś znaczenie? Wiem, że to miała być Księżniczka, lecz kierowała nami magia. Nie miałam tu nic do powiedzenia. Nawet nie wiem, skąd się tu wzięłam, bo powinnam się obudzić na Wyspie Widoków... i gdzie jest trumna... Potem kobieta-wąż, Naga Nada, wyjaśniła jej, jak to ona, Książę Dolph i dwa ożywione szkielety przywędrowały na plażę. Było to tak samo dziwne. - Jesteś jego narzeczoną! - zawołała Elektra. - Jak bardzo musisz go kochać! - Nie. Wcale go nie kocham - smutno szepnęła Nada. - To związek polityczny. - A więc nie chcesz go poślubić? - Ależ chcę! - odpowiedziała Nada. - Tylko po prostu go nie kocham. - Ale ja go kocham! I muszę go pojąć za męża! Inaczej umrę! Jak możesz zostać jego żoną, jeśli należysz do innego gatunku i nawet go nie kochasz? - Ponieważ jestem Księżniczką i muszę uczynić dla mego ludu to, co najlepsze. Jeśli nie wyjdę za mąż za Księcia, będą okrutnie cierpieć. On musi im pomóc pokonać gobliny. - Jak może ożenić się z nami dwiema? Nada pokiwała głową. - Uważam, że to nasz wspólny problem, Elektro, lecz być może ma on czysto teoretyczny charakter. Książę Dolph może nie pokonać Nocnego Ogiera... Elektra spojrzała na chłopca, który wyglądał dokładnie tak jak ten, który ją obudził. - A co się stanie, jeśli go nie pokona? - Jego ciało tu pozostanie, lecz umysł będzie błądził gdzieś daleko. To ciało będzie puste jak muszla. Powstrzymałabym go od tego szaleństwa, ale... - Może powinnyśmy poczekać - zaproponowała Elektra. - Najpierw musi wygrać, a potem będzie mógł podjąć decyzję. Niech sam wybiera. Dziewczynce podobała się Księżniczka Nada, lecz równocześnie uważała, że jej samej Książę jest bardziej potrzebny. Usadowiły się wygodnie na piasku i gawędząc na różne tematy oraz skubiąc nasiona dyni - czekały. Rozdział 17 ROZPRAWA Komnata opustoszała, a trumna zniknęła. I oto Dolph stał obok Gracji w pomieszczeniu, w którym nie było nic prócz pary drzwi. Te po lewej były białe. Umieszczono na nich błękitny, drukowany napis „TAK”. Drzwi po prawej strome były czarne. Widniało na nich czerwone, drukowane słowo „NIE”. Pomiędzy drzwiami pobłyskiwało pytanie: CZY JESTEŚ W STANIE UCZYNIĆ COŚ NIEMIŁEGO, BY OSIĄGNĄĆ WZNIOSŁY CEL? Książę zerknął na Grację. Była teraz tym, czym była - szkieletem. - Myślałem, że Nocny Ogier chce nas sądzić. Gdzie on się podział? - zapytał. - Ma swoje sposoby - odpowiedziała. - Bawi się ludźmi, zanim ich zgładzi. Zapędza ich w najgorsze sny i łudzi. Wierzą, że mogą się uratować. Bez względu na to, co zrobimy, nasz los i tak jest przesądzony. - Nie jestem tego pewien. Mój ojciec Dor zawsze twierdził, że Nocny Ogier jest uczciwy. - Ale bezlitosny. Postąpiłam źle, a więc najpierw każe mi cierpieć, a potem mnie zniszczy... i ciebie też, gdyż przeszedłeś na moją stronę. Nie powinieneś był tego robić. - Wcale nie uważam, że postąpiłaś źle - powiedział Dolph odważnie, choć odczuwał strach. - Nada opowiedziała mi o trollu Tristanie i o tym, jak podtrzymywałaś go na duchu. I choć wiem, że Nocny Ogier jest innego zdania, sądzę, iż Tristan zachował się tak, jak należało. Dobrze, że pozwolił tej małej dziewczynce odejść. Miałaś prawo popsuć ten zły sen. - Ale ty nie musiałeś aż tak ryzykować - upomniała go Gracja. - Ludzie w większości są wolni, mogą swobodnie wypowiadać się na temat dobra i zła. Nie są jednak tak głupi, by z tego powodu pakować się w jakieś tarapaty. - Cóż, jestem tylko dzieckiem i chyba nie potrafiłbym uczynić nic innego. Pomogłaś mi odnaleźć Niebiański Cent, więc postanowiłem ci się jakoś odwdzięczyć. - Na razie nie masz Niebiańskiego Centa. - Elektra mi go zrobi. - Tylko wtedy, gdy ją poślubisz, a przecież jesteś już zaręczony. Dolph smutno się uśmiechnął. - Widzę, że nie umiem podejmować szybkich decyzji. Rozmowa urwała się. Nic się nie wydarzyło. Nadal byli sami w pustym pokoju. Najwidoczniej Ogier wcale nie miał zamiaru po nich przyjść. Chłopiec rozejrzał się dokoła. Zauważył za sobą jeszcze jedne drzwi. Nie oznaczone i zielone. Spróbował obrócić klamkę, ale nawet nie drgnęły. Być może nie będziemy mogli wrócić tą samą drogą, pomyślał. Jeżeli tędy przyszliśmy. W hipnotykwie trudno cokolwiek przewidzieć. Jeszcze raz przeczytał napis na ścianie. - Czy BYŁBYM w stanie uczynić coś niemiłego, by osiągnąć wzniosły cel? Ależ robiłem to przez cały czas trwania mojej Wyprawy! Szukając Niebiańskiego Centa wszędzie napotykałem najprzeróżniejsze trudności i musiałem jakoś je pokonywać. Ale przynajmniej odnalazłem to, co chciałem. No, prawie. Podejmę więc i to wyzwanie, mruknął sam do siebie. Podszedł do drzwi, na których wypisano słowo TAK i nacisnął klamkę. Otworzył je bez trudu i zobaczył taki sam pusty pokój. Przystanął. - Trzymaj się mnie, Gracjo - szepnął, łapiąc ją za rękę. Poczuł w swej dłoni nagie kości. Nocny Ogier odarł ją ze wszystkiego. Nie pozostawił ani strzępka iluzji. - Mogą nas rozdzielić, a wtedy nie będę wiedział, jak cię odnaleźć. Nic rozsądnego nie przychodziło mu do głowy, ale wydawało mu się, że postąpiłby niezbyt mądrze, gdyby komukolwiek o tym wspomniał. W odległej ścianie znów tkwiło dwoje drzwi. Były takie same, jak poprzednio. Białe i czarne, z niebieskim TAK i czerwonym NIE. Lecz między nimi nie pobłyskiwało żadne pytanie. Gdy tylko weszli do środka, drzwi za nimi zamknęły się, i wtedy spostrzegli kolejne pytanie: CZY, ŻEBY URATOWAĆ LUDZKIE ŻYCIE, ZJADŁBYŚ ŻYWEGO BAZYLISZKA? Dolph potrząsnął głową z przerażenia. - Nie wiem, czy MÓGŁBYM zjeść żywego bazyliszka! One zabijają wzrokiem, a ich oddech jest trujący! - Ja w ogóle nie mogę jeść - wtrąciła się Gracja. - Ale też nie pozwoliłbym, żeby ktoś zginął, jeśli mógłbym tę osobę uratować - ciągnął Książe. - Więc pewnie bym spróbował go zjeść. Uff! Otworzył drzwi z TAK stanęli w trzecim pokoju. Drzwi zamknęły się za nimi i pokazało się następne pytanie: CZY, ABY URATOWAĆ LUDZKIE DZIECIĘ, ZDRADZIŁBYŚ SWOJE PLEMIĘ? Obydwoje przyglądali mu się przez jakiś czas bez słowa. Wydawało się im jakieś znajome, lecz Dolph nie był w stanie go nigdzie umiejscowić. Po chwili przemówiła Gracja. - To przecież zrobił troll Tristan. Zdradził trolle, aby tej dziewczynce uratować życie. Dlatego pokarano go złym snem! Teraz jest mi łatwiej znaleźć punkt odniesienia. Uważam, że troll Tristan miał rację. Zaoszczędził tej ludzkiej rodzinie wiele smutku. Ale nie powinien tak się zachowywać. To zbyt moralne jak na trolla. Dolphowi trudno było znaleźć właściwą odpowiedź, lecz udało mu się jakoś z tego wybrnąć. - Być może Tristan się mylił, oczywiście biorąc pod uwagę zwyczaje trolli, ja jednak nie jestem trollem. Dla mnie to nic złego. Myślę, że postąpiłbym podobnie jak on. - Zmieniłam jego sen, więc chyba też bym tak zrobiła - zakończyła Gracja. Książę znowu otworzył drzwi z napisem TAK. Przeszli przez próg. Tym razem na ścianie było napisane: CZY, ABY URATOWAĆ DZIECIĘ TROLLA, ZMIÓTŁBYŚ Z POWIERZCHNI ZIEMI LUDZKĄ WIOSKĘ? Ponownie przystanęli i zaczęli się zastanawiać. - Powiedzieliśmy, że zdradzilibyśmy swoje plemię, by uratować ludzkie dziecko - niechętnie przyznała Gracja. - Czy to aby nie to samo? - Istoty ludzkie są lepsze od trolli - zaprotestował Dolph. - Mielibyśmy zburzyć całą wioskę, aby... - przerwał, gdyż zauważył pewną zbieżność. - Czy mam zrobić to, co dobre dla ludzi, czy dla każdego? - westchnął. - Nawet gdyby ludzie byli równi trollom... Uff! nie można by było zniszczyć całej wsi z powodu jednej osoby. Nie potrafił na to jednoznacznie odpowiedzieć. - Oni nie mieli pożywienia. Troll Tristan wystawił na niebezpieczeństwo swoich współplemieńców - przypomniała mu szkieletka. - Myślałam, że miał rację, ale teraz nie jestem już tego tak całkiem pewna, sama nie wiem... - Nocny Ogier uważał chyba, że się mylisz - wtrącił Dolph. - Ale ta mała dziewczynka... - Tak, mała dziewczynka - przytaknęła mu Gracja. - Pomyślałam o dziecku- szkielecie. Nie pozwoliłabym, żeby taka żywa istotka została zabita czy zjedzona. - Cóż, w końcu to tylko pytania - odrzekł chłopiec. - Odpowiadamy na nie najlepiej, jak umiemy. Na to trzeba odpowiedzieć „nie”. Pokiwała głową. Jej koścista twarz jakby zbladła, a puste oczy zrobiły się większe niż zazwyczaj. Książę otworzył drzwi z NIE. Następne pytanie brzmiało: CZY ZNISZCZYŁBYŚ WIOSKĘ TROLLI, BY URATOWAĆ LUDZKIE DZIECIĘ? - Już na to odpowiedzieliśmy - z trudem wyszeptała Gracja. - Może - zgodził się Dolph. Był zrozpaczony. Znów otworzył drzwi z NIE. Przeczytał nowe pytanie. Było równie straszne jak poprzednie. Głosiło: CZY ZABIŁBYŚ LUDZKIE DZIECKO, BY URATOWAĆ WIOSKĘ TROLLI? Dolph poczuł, że w oczach kręcą mu się łzy. Zdawał sobie sprawę, że to ostatnie, nieco tylko zmienione pytanie jest najbardziej bolesne. - Jeśli wieś trolli musiała zabić dziecko, by przeżyć, to kto właściwie miał rację? - westchnął. Nie mógł powiedzieć TAK, więc otworzył drzwi z NIE. CZY ZABIŁBYŚ DZIECKO TROLLA, BY URATOWAĆ LUDZKĄ WIOSKĘ? Gracja ukryła twarz w kościstych dłoniach. - Nie byłabym w stanie uczynić ani tego, ani tego! - Nie podoba mi się to! - wyznał Dolph. - To okropne pytania! Czemu nie możemy dostać jakichś lepszych? - Nocny Ogier nigdy nie idzie na rękę tym, którzy mu się sprzeciwiają - wyjaśniła. - Będzie coraz gorzej, dopóki nie zaczniemy go błagać o litość, a wtedy i tak nam nie przebaczy. - A więc nie będziemy go o nic prosić - oświadczył zdecydowanie Dolph, walcząc z własnymi łzami. - Dopóki nie otrzymam jakiegoś lepszego pytania, będę po prostu odpowiadał NIE. CZY POCAŁOWAŁBYŚ HARPIĘ, BY URATOWAĆ CAŁY XANTH? Chłopiec wytrzeszczył oczy. Oto pytanie, jakiego pragnął. Nienawidził harpii, ale... Podszedł do drzwi z TAK i przystanął. Czym właściwie różni się ono od poprzednich? - pomyślał. Lepiej pocałować harpię niż zabić dziecko, ale zwykle się tego nie robi. Jeśli powiem „tak”, być może znów będę musiał dokonywać gorszego wyboru. Tak było i za pierwszym razem, gdy spytano mnie, czy uczyniłbym coś nieprzyjemnego, by osiągnąć wzniosły cel. To zwodzi mnie na manowce... - Pamiętam, jak dziadek Trent mówił coś o celach i środkach - rzekł głośno, usilnie starając się coś wymyślić. - Wspominał, że cel nie usprawiedliwia środków. Nigdy nie wiedziałem, co to znaczy. Czy dobrze... - Czy dobrze jest uczynić coś złego, by osiągnąć coś dobrego? - podpowiedziała mu Gracja. - Zawsze uważałam, że tak, ale teraz sądzę, że chyba nie. Zamieszałam w tym złym śnie... - Nie! - krzyknął Dolph. - To sprawka Nocnego Ogiera. To on chce, abyś myślała w ten sposób, żebyś była przekonana, iż ma prawo cię ukarać. Ja zaś wiem, że on się myli. Postąpiłaś właściwie. Nie zamierzam przyznawać, że źle jest być miłym. - Lecz może... - Nie! Nigdy już tego nie zrobię. Nie tędy droga! Dolph zawrócił i chwycił klamkę drzwi, które były za nimi. Zielonych, tych bez napisów TAK i NIE. Ku swemu zdziwieniu z łatwością je otworzył. - Chodź! - powiedział, łapiąc kościste palce Gracji. - Wynośmy się stąd! Wrócili do poprzedniego pomieszczenia. Książę znów podszedł do zielonych drzwi. I te się otworzyły. Przeszli przez próg. Po niedługim czasie znaleźli się ponownie w pierwszej komnacie. Chłopiec spróbował, czy i tu zielone drzwi się otworzą, ale ani drgnęły. Jego nadzieje rozwiały się. Tą drogą nie dało się uciec. Postanowił jednak nie przyznawać się do porażki. - To nie te drzwi! - oświadczył. - One zadają niewłaściwe pytania. Chcą, żebyśmy zrobili coś złego, by osiągnąć coś dobrego, a to niedobrze. Cel nie usprawiedliwia środków! Ponownie spróbował otworzyć zielone drzwi. Silnie przekręcił klamkę, oczekując najgorszego, lecz tym razem drzwi, nie stawiając najmniejszego oporu, rozwarły się na oścież! - Chodź! - zawołał uradowany miłą niespodzianką. Wziął Grację za rękę i pociągnął za sobą. Ujrzeli obszerną komnatę pełną różnych stworzeń. Dolph nie był w stanie objąć ich wzrokiem. Zamrugał oczyma. - Oto posiedzenie sądu - oznajmił jakiś głos. Należał do Nocnego Ogiera, mówiącego znad wysokiego stołu ustawionego w końcu pokoju. Trojan miał na sobie czarną togę. Okrywała go całego prócz głowy. Wyglądał w niej nadzwyczaj złowrogo. - Uczestnicy proszeni są o zajęcie miejsc. - Popatrzył na nich. - Pozwana - rzekł. Gracja zrobiła parę kroków do przodu. - Kość Gracel - wyszeptała cicho i usiadła przy osobnym stole, który wskazał jej Trojan. - Obrońca oskarżonej. Tym razem nikt nie wyszedł na środek sali. Oko Ogiera spoczęło na Dolphie i nagle Książę zorientował się, że to jego zadanie. Podszedł bliżej. - Książę Dolph - powiedział chłopiec tak śmiało, jak tylko potrafił i zasiadł przy Gracji. - Członkowie ławy przysięgłych, proszę wstać i przedstawić się, abyśmy mogli was zawezwać. Z tłumu wyłonił się rząd dziwnych stworzeń. Pierwszy przemówił smok. - Smok Draco z Góry Zjetmus - zagrzmiał wyraźnie i zaczął się przeciskać do miejsca, które wyznaczono dla ławników. Był to długi, ogrodzony podest na dwanaście miejsc, zwisający ze sklepienia na czterech grubych linach przytwierdzonych do naroży. Dzieliła go od podłogi nie więcej niż piędź. Gdy tylko smok się nań wdrapał, podest łagodnie zachybotał. Dolph był zdziwiony. - Jak on mógł się tu znaleźć? I czemu mówi ludzkim językiem? - mruknął sam do siebie. Zaraz jednak przypomniał sobie, że są w hipnotykwie, w Królestwie Snów, gdzie wszystko się może zdarzyć. - Draco prawdopodobnie jest tu, tak jak ja, postacią ze snu. A w snach różne stworzenia potrafią mówić. Rozumieją też to, co im przynoszą sny. Tu nic nie musi mieć najmniejszego sensu! - Doradca prokuratora zatwierdził całą ławę przysięgłych - oświadczył sędzia. - Adwokat oskarżonej może teraz wnieść sprzeciw. Połowa ławników jest z Xanth, połowa z Królestwa Snów. Takie proporcje będą zachowane bez względu na okoliczności. - Och! - jęknął Dolph, zastanawiając się, kto może być oskarżycielem. Musiał jednak być pewien, że ławnicy są godziwi. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie to ważne, gdyż dostatecznie dużo wiedział o procesach. Należało przesłuchać przysięgłych i odrzucić tych, którzy zrobiliby złe wrażenie. Zdziwił się, że jednym z nich jest Draco. On jednak był w porządku. Książę nie dbał zbytnio o logikę. Chciał jedynie upewnić się, że smok zachowa neutralność. - Draco, pamiętasz jak kościej Marrow uratował twe skarby, ryzykując własnym życiem, tylko dlatego, że był uczciwy? Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to ważne, by postępować w ten sposób? Smok skinął głową. Najwidoczniej cenił sobie swoje drogocenne kamienie. - Cóż... Gracel to przyjaciółka Marrowa, zresztą bardzo go przypomina. Naraziła się na wielkie niebezpieczeństwo, bo jest zacna i prawa. Uratowała trolla Tristana od katuszy, gdyż postąpił właściwie, a potem wróciła do Świata Hipnotykwy, by pomóc mi zakończyć Wyprawę. To przeze mnie ją pojmano. Czy uważasz, że ktoś taki, powinien być ukarany dlatego, że mi pomógł? Draco przecząco pokiwał łbem. - Nie wnoszę sprzeciwu - rzekł Dolph. Następna była srebrna, prawie kulista rybka. - Pirania Perrin - oświadczyła, podpłynęła bliżej i zajęła miejsce koło Draco. Dolph pamiętał ją! Była przywódcą strażników przy gnieździe smoka. Mogła jednak być dobrym stróżem i pomóc Marrowowi odeprzeć atak goblinów, lecz nie było wiadomo, jak zachowa się tu jako ławnik. Doszedł do wniosku, że ryba nic nie wie ani o Gracji, ani o jej zbrodni. Miała dowiedzieć się o niej dopiero w trakcie rozprawy. Tak więc Perrin, podobnie jak Draco, należał do obiektywnej partii. Mimo to, trudno było przewidzieć, jak ta krwiożercza ryba zareaguje na zmianę złego snu. Dolph zaczynał się martwić. W końcu była to wisząca ława niezawisłych przysięgłych. W miarę wzrostu obciążenia podest zaczął się leciutko kołysać. Podfrunął niewielki ptaszek. Nie, właściwie nie ptaszek, a nietoperz. - Nietoperz Brick - burknął. - A co ty tu robisz? - zapytał, gdy Dolph zerknął w jego stronę. Pożeglował miękko przez komnatę i zajął trzecie miejsce. Jeszcze gorzej! Brick może i dobrze pilnuje jaskini i gniazda, lecz nie jest specjalnie miły. Może po prostu, ot tak sobie, wystąpić przeciwko Gracji. Kto ich wybierał? - dumał. Niestety, sam potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Nocny Ogier. On także był sędzią. Szczególnie to przyprawiało Dolpha o mdłości! - Piranio Perrin i nietoperzu Brick, razem pomogliście kościejowi obronić drogocenne kamienie przed goblinami. Kość Gracja uczyniła podobnie. Czy możecie ją za to skarcić? Mała rybka i niewielki nietoperz pogrążyli się w zadumie. Mieli pewne wątpliwości. Ich maleńkie, dzikie móżdżki nie były stronnicze. - Nie zgłaszam sprzeciwu. Teraz wytoczył się gburowaty goblin. - Goblin Swędzimorda - syknął przez zęby i wstąpił na podest. Dolph nie znał go, lecz wiedział, że żaden goblin nie wróży nic dobrego. Jeśli był jednym z gobliniej hordy, która napadła na gniazdo smoka i rozebrała Marrowa na strzępy, to musiał mieć coś przeciwko szkieletom w ogóle, a już na pewno przeciw tym, które przyjaźniły się z Marrowem. Ten ławnik najwyraźniej nie pasował do pozostałych. - Powiedz mi, Swędzimordo, czy jeśli napadłyby na ciebie trolle i uprowadziły ci kogoś, kto jest ci naprawdę drogi, chciałbyś, by zrobił to ktoś taki jak Tristan? Jeśli Grację ukarze się za to, że była dla niego dobra, wtedy już nikt nie odważy się postąpić podobnie. A wtedy twa ukochana... - Dolph zrobił znaczący ruch ręką, tak jakby podcinał komuś gardło. Goblin drgnął z przerażenia. Widocznie przemyślał to jeszcze raz. - Nie zgłaszam sprzeciwu - dokończył Książę. Następnie pojawił się przystojny, młody człowiek z płaskimi, kaczymi stopami. - Fulsome Fee - przedstawił się i zajął kolejne miejsce na ławie. Dolph znów posmutniał. Był to bowiem przywódca ludu, który próbował zmusić członków Wyprawy, by się z nim skrzyżowali w celu odnowienia ich ginącego plemienia. Nada wyprowadziła ich w pole, lecz Fulsome z pewnością nosił w sobie urazę do Księcia i jego przyjaciół, nie wyłączając Gracji. Któż mógł być gorszy od niego? Po nim wstała hoża, odziana w zielone liście kobieta. Jej rudawo-brązowe włosy sięgały prawie podłogi. Poruszała się tak wdzięcznie, że nawet te stworzenia, które nie były ludźmi, bacznie się jej przyglądały. Dolph już gdzieś widział taki chód. To była... - Boginka Vida - rzekła i kołysząc całym ciałem, zgrabnie weszła na podest. Włosy zafalowały w powietrzu. Była nimfą. To właśnie jej drzewo chciał porąbać Marrow. Potem uparła się, by poślubić Dolpha, tylko dlatego, że był Księciem. W końcu jednak zachowała się całkiem przyzwoicie. Choć Dolph nie znał się jeszcze zbyt dobrze na damskiej anatomii, był pewien, że mogłaby posłużyć jako piękny model. Był zaręczony z dwiema dziewczynami naraz i obawiał się, że gdy Vida się o tym dowie, zamieni się w niedźwiedzia i rzuci się na niego. Bał się ją mieć wśród przysięgłych. Z drugiej strony pamiętał, jak troszczyła się o dzieci. To można jej było zaliczyć na plus. - Fulsome Fee i Vido, chyba nie muszę wam wspominać, jak ważne są dzieci - ciągnął Dolph. - Gracel ukarano, bo je miłuje. Wiem, że to rozumiecie. Nie możecie nie stanąć po jej stronie. - Z ich min wyczytał, że ma rację. Ława przysięgłych była już wypełniona do połowy. Nie zasiadał w niej jednak nikt, kto by zdecydowanie podzielał zdanie chłopca. Ale też właściwie żaden z ławników nie był mu przeciwny. Jacy będą mieszkańcy Świata Hipnotykwy? - pomyślał. Na salę wkroczyła kobieta robiąca wrażenie niczego. Było to nieco dziwaczne. - Onoma Topeja - rzekła. Gdy mówiła, wyglądała dokładnie tak, jak brzmiała. - O nie...! Będzie co chwilę zmieniała zdanie! - westchnął Dolph i spytał: - Onoma, czyż nie wydaje ci się dziwne, że powinno się kogoś karać za to, że uczynił coś dobrego? - Nic nie jest dla mnie dziwne - odpowiedziała przybierając pozę niczego. - Wszystko jest takie, jak brzmi. Dolph stwierdził, że nie można się z nią porozumieć. Nie widział nawet, gdzie stoi. Doszedł jednak do wniosku, że gdyby wniósł sprzeciw, Ogier mógłby zastąpić ją kimś znacznie gorszym. Postanowił zaryzykować. Miał nadzieję, że Onoma Topeja nie będzie niegodziwa. Następnie wysunął się Knur. Wlókł za sobą kloc z kości słoniowej, prawie tak duży jak on. Kloc był częściowo rzeźbiony. Bez wątpienia miał być posągiem świni. - Pig Malion* [* Pig (ang.) - świnia, wieprz. Malign (ang.) - szkodliwy, złośliwy. Fonetycznie brzmi jak Pigmalion, imię mitologicznego króla, który zapałał miłością do własnoręcznie wyrzeźbionego posągu kobiety. Z pomocą Afrodyty posąg ożył.] - powiedział i truchtem popędził na podium. Vida i Onoma musiały mu pomóc wciągnąć kloc z kości słoniowej na górę. Najwidoczniej pragnął go dalej rzeźbić podczas nudnej rozprawy. Czy to dobrze, czy źle dla Gracji zastanawiał się Dolph i bał się odpowiedzi. - Co rzeźbisz? - zagadnął go po chwili. - Galateę, najpiękniejszą ze świń. Kocham ją. - To przecież tylko posąg - zdziwił się Książę. - Posąg z kości słoniowej i w dodatku nie skończony. - Nie twoja sprawa - odburknął Pig. Miał swój punkt widzenia. Dolph postanowił go nie drażnić. Kolejne stworzenie było bardzo głupie, więc chłopiec nie mógł się nadziwić, że w ogóle pozwolono mu zasiąść w ławie przysięgłych. - Igno Rant - rzekł tępym głosem i powlókł się na swoje miejsce. On też się Dolphowi nie spodobał. - Czy sądzisz, że powinno się ukarać kobietę, która... - O niczym nic nie wiem - odrzekł Igno Rant. - To jak możesz głosować za lub przeciw? - Będę głosował tak jak inni. Zawsze tak robię. Cóż, jeśli większość będzie po mojej stronie, pomyślał Książę, to stworzenie mi się przyda. Będzie lepiej, jak zgodzę się na ten wybór. Nadszedł jednak ktoś jeszcze gorszy. Wielkie, ociężałe zwierzę z szerokimi rogami. Wyglądało na dwa razy głupsze od poprzedniego. - Oxy Moron* [* Ox (ang.) - wół, moron (ang.) - osobnik niedorozwinięty umysłowo, kretyn. Oxymoron, podobnie jak następne (synekdocha, metonimia), literacka figura stylistyczna.] - ryknęło ospale. - Jak? - spytał Dolph. - Oxy Moron. Jestem głupio sprytny. Lubuję się w codziennych przeciwieństwach i jasnym mroku. - Och... a co powiesz o oskarżonej? - To milutka podła świntucha. - Ale... - Ty zaś jesteś mądry głupiec. Dolph ponownie zadumał się i postanowił tym razem także zostawić przysięgłego. W końcu to, co on mówi, wcale nie jest pozbawione sensu, pomyślał. Dwóch następnych ławników nawet nie próbował zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii, gdyż w ogóle nie dało się ich określić. - Jestem Synek Docha - oświadczył pierwszy. - Możesz się zwracać do mnie po imieniu lub wymawiając nazwę którejkolwiek z mych części albo na odwrót, małostopy. Dolphowi zaczęło mieszać się w głowie. Nie mógł nic zrozumieć. Popatrzył na ostatniego. - Jestem Meto Nimia - przedstawił się tamten. Możesz opisać mnie za pomocą moich atrybutów, straceńcze. Zbity z tropu Książę, nie wiedząc, jak ci dziwacy będą głosować, zamilkł. - Nie wnoszę sprzeciwu - powiedział po chwili. Wisząca niezawisła ława przysięgłych była w komplecie. Zasiadało w niej dwanaście dziwnych stworzeń. Trudno było przewidzieć, co ustalą. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. - Oskarżyciel - rzekł Ogier. Z tłumu wystąpiła kolejna postać. Dolph o mało nie zemdlał, gdy ją zobaczył. - Księżniczka Ivy - oświadczyła wyniośle. - Moja siostra! Moja wredna, czternastoletnia siostra! To najgorsze, co mogło mi się przydarzyć! Nie mam szczęścia! Ale, ale... czy to rzeczywiście pech? Jesteśmy w hipnotykwie, a tu rządzi Nocny Ogier. To Królestwo Złych Snów. Włada nim ich Mistrz Trojan. Gracja zniszczyła taki sen. Wytoczono jej za to proces. Teraz śni swój własny okropny sen, a ja jej towarzyszę. Szczęście czy pech nie ma z tym nic wspólnego. Nocny Ogier powoli tka misterny, straszliwy sen. Powoli zaciska pętlę. Z takiego snu ani oskarżony, ani obrońca nie może się obudzić. Czy taki sen się kończy...? Dolph już przedtem bał się i był podenerwowany. Teraz był przerażony. Gracja próbowała go ostrzec. Wspominała o mocy Ogiera. Wreszcie miał okazję podziwiać tę moc. Nocny Ogier jedynie się nim bawił, dręczył go podsuwając mu niewłaściwe drzwi i organizując tę okropną rozprawę. Czy już wiadomo, jaki będzie wyrok? Czy dlatego ławnicy zostali dobrani w ten sposób? Nie! Nie mogę się na to zgodzić. Jak mam tym pokierować, by uratować Grację od zagłady? Dobrze wiedział, co oznacza skazanie. Był żywy. Mógł się chyba obudzić. Ona zaś nie mogła tego zrobić. Bał się nadal, lecz powoli wracała mu zdolność myślenia. Zadecydował, że nie odsunie się w cień, że będzie walczyć. Nie było mowy, by on, zwykły dzieciak, mógł odnieść zwycięstwo. Nie tu, w Królestwie Nocy. Nie tam, gdzie rządził Czarny Ogier. Mimo wszystko postanowił jednak spróbować mu się przeciwstawić. Ale nie dlatego, że był dzielny. Czynił to z rozpaczy. Gracja składała się wyłącznie z kości, lecz była dobra. Pragnął jej jakoś pomóc. - Pozwana jest oskarżona o popsucie kunsztownie utkanego snu i pogwałcenie nakazu wygnania - oświadczył sędzia. - Czy masz coś na swoją obronę? - Zrobiłam to - wyznała Gracja pełnym smutku głosem. - Ja... Dolph zerwał się z miejsca. - Ona ma co innego na myśli! - zawołał. - Twierdzi, że jest niewinna. - Ale przecież to zrobiłam - upierała się szkieletka. - Nie mam zamiaru nikogo oszukiwać... - Niewinna z powodu... - przerwał, zabrakło mu natchnienia. Wiedział, że jest winna, że to niecny proces i że z góry przesądzono, iż go przegra. Przypominało mu to drzwi z pytaniami, na które nie można było udzielić odpowiedzi. Cokolwiek się powiedziało, wpadało się w tarapaty. Musiał to jakoś zmienić, jakoś ją z tego wydostać. Nie wolno im było wybierać pomiędzy: winny a niewinny. Musiał znaleźć sposób na to, by sen skończył się dobrze. Cała sala zamarła czekając, co powie. Patrzyli na niego ławnicy, publiczność, sędzia i jego siostra. Wszyscy oczekiwali, że bąknie coś naprawdę głupiego, takiego, by Gracja pożałowała, że w ogóle z nim tu przyszła. - Z powodu... - Znów zamilkł, szukając odpowiednich argumetów. Zdawał sobie sprawę z tego, że nikt nie jest ani po jego stronie, ani po strome Gracji. Czym mogę ich zaskoczyć, myślał. Tym, że cel nie usprawiedliwia środków? Obrócą to przeciwko mnie i udowodnią, że podtrzymywanie na duchu przyzwoitego trolla nie usprawiedliwia gmatwania dobrze przygotowanego snu. Podobnie orzekną, iż to, że szukam Niebiańskiego Centa, nie usprawiedliwia pogwałcenia wyroku. I to właśnie jest najbardziej okrutne. Z ich punktu widzenia Gracja w obu wypadkach postąpiła źle. Ja zaś nie potrafię ich punktu widzenia zmienić. Był przeświadczony, że coś się tu nie zgadza, że nie powinno się jej karać za dobre serce, lecz nie miał pojęcia, jak im to wytłumaczyć. - Dlatego, że to nie było tak - dokończył tajemniczo. Sędzia nachmurzył się. - Obrona twierdzi, że oskarżona jest niewinna dlatego, że to nie było tak - powtórzył bezbarwnym głosem. To samo uczynili ławnicy. Na widowni rozległy się szepty. Ivy pogardliwie gwizdnęła. Poruszył ich. Przewidywała, że tak się stanie. - Co na to oskarżyciel? - spytał sędzia. - Mamy zamiar udowodnić, że było tak właśnie - natychmiast oświadczyła Ivy. - Ten głupi szkielet zniszczył wspaniały sen, a potem jeszcze wrócił, by się tym pochwalić. Ściąć jej głowę! Publiczność zawtórowała, a liczni członkowie ławy przysięgłych pokiwali głowami. - Dobrze powiedziane! Ma ikrę dziewczyna! - Proszę przedstawić sprawę - nakazał sędzia. - Oskarżyciel wzywa pierwszego świadka, wojowniczego trolla - nadzwyczaj pewnie oświadczyła Ivy. Wstrętny troll poczłapał na podwyższenie dla świadków. - Czy wiesz, co się z tobą stanie, jeśli nie będziesz mówił prawdy? - zapytał Nocny Ogier. Troll zląkł się. - Będę szczery - wycedził szybko. - Przysięgam. - Świadek został zaprzysiężony. Teraz we właściwy sobie sposób zaczęła przemawiać Ivy. - Wojowniczy trollu, czy jesteś z tej samej wioski co Tristan troll? - Ten zatracony nicpoń?! - krzyknął doprowadzony do szału troll. - Wiesz, co ten małży tyłek zrobił? - Odpowiadaj na pytania - ostrzegł go sędzia. - Tak. Wyznaję ze wstydem, że jestem z jego wioski. - Cóż takiego uczynił troll Tristan? - spytała Ivy. - Próbował zniszczyć całą naszą wioskę. Złapał smaczną dzieweczkę, którą wszyscy moglibyśmy się podzielić, i pozwolił jej odejść! o mało co nie umarliśmy z głodu. Musieliśmy się żywić zgniłymi korzonkami! Na samą myśl o tym do dziś robi mi się niedobrze. - Troll rzeczywiście wyglądał tak, jakby za chwilę miał zwymiotować. Na wszelki wypadek prześlizgnął się ku niemu woźny z misą. - Świadek jest twój - powiedziała Ivy z wymuszonym uśmiechem na ustach. - Mój? - Dolph zupełnie zgłupiał. Nie wiedział, o co chodzi. - Czy obrońca oskarżonego chce też przesłuchać tego świadka? - spytał sędzia. Dolph zerknął na trolla. - Chyba nie, choć to całkiem ładny okaz. - Na widowni znów rozległ się szum. Książę doszedł do wniosku, że znów coś palnął. Stwierdził, że powinien naprawić błąd. - No... to znaczy tak. Chyba jednak wolałbym go przesłuchać. Trollu, co to za smaczna dzieweczka, której Tristan pozwolił odejść? - Żeński, młody homo-sapek - burknął troll wojowniczo. - Co? - zapytał Dolph, którego zadziwił ten opis. - Ludzki berbeć. - Czy mówisz o małej, ładnej, ludzkiej dziewczynce? - Tak, idioto. Właśnie o niej. Dolph zauważył jakieś poruszenie w ławie przysięgłych. Boginka Vida była oburzona. Pamiętał, jak nimfy troszczą się o dzieci. Może w końcu coś osiągnąłem, pomyślał i spytał: - Czy zamierzałeś poćwiartować tę małą, a potem ją upiec? - Nnnie. Nie używamy noży. Po prostu rozrywamy ofiary i pałaszujemy je na surowo. Draco zaczął się ślinić. Goblin Swędzimorda nie wyglądał na szczęśliwego. Fulsome Fee był rozdrażniony, zaś Vida wpadła we wściekłość. Książę wygrywał! W ławnikach obudziło się sumienie! - Dziękuję ci - odrzekł grzecznie. - To mi wystarczy. - Po raz pierwszy uwierzył, że ma jakieś szansę. Troll odszedł. Ivy, skrzywiła się z sobie tylko wiadomej przyczyny i zawołała kolejnego świadka. Był nim maty chłopiec. - Mały chłopcze - zaczęła. - Czy jesteś z ludzkiej wioski, na którą napadły owej nocy trolle? - A co cię to obchodzi? - burknął z pogardą. Nocny Ogier zmarszczył swe końskie chrapy z niezadowolenia. - Czy spodobałby ci się taki sen? - spytał. Nad głową chłopca pojawił się obraz ukazujący sunącą nań gigantyczną szczotkę do włosów. - Taaak jeeestem! - odkrzyknęło natychmiast dziecko. - To prawdziwa rozprawa... żadne tam przelewki - mruknął do siebie Dolph. - Świadkom nie pozwala się udzielać wymijających odpowiedzi czy arogancko odnosić się do pracowników sądu. Więc czy to możliwe, że jeszcze nie zapadł wyrok? - Czy znasz dziewczynkę, którą pojmał troll? - Tak. Chłopiec chciał coś dorzucić, lecz spojrzał na sędziego i zmienił zdanie. - Jaka ona jest? - Głupkowata. Naprawdę pomylona. I apodyktyczna. Jak to dziewczyny. Chłopiec znał się na rzeczy. Dolph musiał przytknąć ręką usta, by się nie roześmiać. Ivy nie skwitowała tego żadną niechętną miną. - A więc dla wioski byłoby lepiej, gdyby jej nie było? Sędzia zerknął na Dolpha. - Wnosisz sprzeciw? Odpowiadając na pytanie sugerujące odpowiedź, świadek może sam wysnuć pewne wnioski. Dolph był jednak coraz mądrzejszy. Bacznie obserwował ławników. Pytanie rozsierdziło wielu członków ławy przysięgłych. Szala zwycięstwa przechylała się na jego stronę i to nie dzięki niemu, a Ivy. - Nie wnoszę sprzeciwu - oświadczył. - Oczywiście... - zawołał chłopiec. - Była wstrętna! Szkoda, że do nas wróciła. Ivy zorientowała się, że popełniła błąd. - Twój świadek - bąknęła. Dolph podszedł do młodszego od siebie chłopca. - Nie lubiłeś tej dziewczynki? - zapytał. - Przecież już powiedziałem. - Czy w ogóle lubisz jakieś dziewczynki? - Jasne, że nie. - A więc byłbyś szczęśliwy, gdyby trolle je wszystkie zabrały i zjadły? - Ojejku! To byłoby cudowne! Dolph zrobił mądrą minę, popatrzył na ławników i pokiwał głową. Liczni członkowie ławy odpowiedzieli mu podobnym skinieniem. Stało się jasne, że chłopiec to tylko bezmyślny brzdąc. - Nie mam więcej pytań. Zaniepokojona Ivy wezwała następnego świadka oskarżenia. - Mara Frigoris. Na salę wbiegła kłusem czarna, potężna klacz. Dolph ponownie sobie uświadomił, że jest w Świecie Hipnotykwy, krainie nocnych mar, tak rzetelnych jak żaden z mieszkańców Królestwa Snu. - Proszę podać imię, nazwisko i zawód. Nocne mary właściwie nie mówiły. Zamiast tego w umysłach słuchaczy wyświetlały króciutkie sny. W tym śnie klacz występowała jako piękna czarnoskóra i czarnowłosa kobieta uczesana w koński ogon. - Jestem mara Frigoris. Moje imię pochodzi od księżycowego Zimnego Morza. Roznoszę złe sny tym, którzy na nie zasługują. - Od jak dawna się tym zajmujesz? - zagadnęła ją Ivy. - Od trzystu lat. - A więc jesteś doświadczoną roznosicielką snów? - Tak. - I jesteś dumna ze swojej pracy? - Oczywiście. Listonosz snów to wspaniały i pożyteczny zawód. Traktuję go nadzwyczaj poważnie. - Czy to ciebie wyznaczono, byś owej nocy zaniosła zły sen Tristanowi? - Tak. - Czy z jakichkolwiek powodów mogłabyś wątpić w jakość tego złego snu? Czy nadawał się na tę okazję? - Nie wiem. Przekazano go nam w pakiecie. Ale z pewnością był bardzo ważny, bo musiały go nieść aż trzy nocne mary. Ja byłam pierwszą z nich. Zostałam wyróżniona. - Czy wszystkie części snu przebiegały według planu? - Nie - czarna dama, którą widzieli w swych snach, nachmurzyła się i posmutniała. - Stało się nieszczęście. Byłyśmy okropnie rozgoryczone. - A co właściwie się stało? - Kluczową rolę w tym śnie grał żeński szkielet... - Oskarżona? - Tak. Ale zamiast straszyć śniącego, tak jak to było ustalone w scenariuszu... Miała wystąpić jako szkielet kobiety z jego plemienia, zagłodzonej na śmierć dlatego, że miał za miękkie serce... Ta szkieletka... - w tym momencie sennej klaczce zadrżał głos. Nie była w stanie mówić o tak niecnej zdradzie. - Odpocznij sobie - ciepło powiedziała Ivy. - A potem opowiedz nam własnymi słowami, jak ta nędzna kreatura zniszczyła tak artystyczne dzieło. Senna dziewczyna odzyskała równowagę. - Uczyniła to w nadzwyczaj wyszukany i przebiegły sposób. Z początku wcale się nie zorientowałam, o co chodzi. Cały sen przebiegał zgodnie z planem. Ofiara powinna była krzyczeć i skręcać się ze strachu, powinna być doprowadzona do ostateczności niczym oszalały ogier. Usłyszawszy jej ostatnie słowa publiczność i ława przysięgłych wybuchnęli śmiechem. - Proszę zachować spokój - jakby od niechcenia upomniał ich sędzia. - No to dlaczego wszystko potoczyło się inaczej? - Ivy nie dawała za wygraną. - Przyczyniły się do tego te dwa słowa: „postąpiłeś słusznie”, które wyszeptała trollowi do ucha na początku swej roli - wyjaśniła czarnulka. - W tym momencie Tristan zorientował się, że to tylko sen. Że nawet ci, którzy roznosili te koszmary, tak naprawdę nie chcieli tego robić. Od tej pory nie traktował tego poważnie i w ogóle prawie się nie bał. Całonocny sen obrócił się wniwecz... - przerwała. Była zupełnie załamana. Nie mogła wydusić z siebie już ani słowa. - Twoja kolej - odezwała się nadzwyczaj zadowolona z siebie Ivy. Cóż mogę chcieć od tego świadka, pomyślał Dolph. Fakty mówią same za siebie. Gracja popełniła przestępstwo. - Nie mam pytań - powiedział. - Oskarżyciel nie ma więcej świadków - oświadczyła Ivy. Nie potrzebowała ich. Udowodniła swoje. Dolph doszedł do wniosku, że musi inaczej zinterpretować to zajście. Tylko w ten sposób mógł jakoś Grację wybronić. Ława przysięgłych powinna dostrzec jej racje i docenić je, dumał. Znał jedną osobę, która mogła pomóc mu przekonać sąd. - Powołuję na świadka syrenę Melę! - zawołał. Mela podniosła się i podeszła bliżej, posłużywszy się swymi zgrabnymi nogami. Były tak piękne jak dawniej. - Mela, znasz oskarżoną? - Tak. Miałam okazję ją dobrze poznać, gdy gościła w mej grocie. - Jak byś ją scharakteryzowała? Jaka ona jest? - Cóż... oczywiście nie jest żywa. To kości. Nie jestem więc pewna, czy wolno mi ją osądzać. - Proszę odpowiedzieć na pytanie - nakazał jej Książę, starając się używać, jak mu się zdawało, prawniczego języka, by zrobić jak najlepsze wrażenie. Nie znał się na rozprawach, ale przecież nie był głupi. - Uważam, że to nadzwyczaj miła osoba. Nieobce są jej ludzkie uczucia. Zawsze stara się postępować tak, by nikogo nie urazić. Zresztą podobnie jak jej przyjaciel, Marrow. On... - Powiedziałaś, że nieobce jej są ludzkie uczucia - przerwał Dolph, zdając sobie sprawę, że nie powinni odbiegać od tematu, a jedynie zmienić tok rozumowania ławy przysięgłych. - A przecież to nie prawdziwy człowiek. Czemu tak jej zależało na tym ludzkim dziecku? - Bo troszczy się o wszystkich, którzy potrzebują pomocy - prosto wyjaśniła Mela. - A znam pewne żywe istoty, które tego nie robią - ponuro popatrzyła na Draco. - Gracji, mimo iż nie jest żywa, szczerze na innych zależy. Zobaczył, że Vida rozczuliła się. Widać było, że po tym, co usłyszała, nie powinna głosować przeciw szkieletce. Fulsome Fee także przytaknął Meli. Zawsze stał po stronie dzieci, gdyż jego lud bardzo ich potrzebował. - A musiała ukarać kogoś, kto uratował dziecko. Czy sądzisz, że nie uczyniwszy tego, postąpiła słusznie, że można ją jakoś wytłumaczyć? - Sprzeciw! - krzyknęła Ivy. - To świadek ma wyciągać wnioski! - Podtrzymuję - odezwał się sędzia. Lecz Dolph już osiągnął swoje. Coraz więcej członków rady przysięgłych było po jego stronie. Stało się jasne, że Gracja nieprzypadkowo zmieniła zły sen. Postąpiła zgodnie z tym, co czuła. Jak można ją było za to potępiać? - Mela, czy jeśli tobie kazano by odegrać tę rolę... - Sprzeciw! - krzyknęła znowu Ivy. - To nie ma nic do rzeczy, to nieistotne, to bez znaczenia, tylko wprowadza nas w błąd! - Podtrzymuję. - Cóż, zawsze warto spróbować - mruknął pod nosem Dolph. - Nie mam więcej pytań. Ivy także nie miała żadnych pytań. Jednak dzięki Meli Gracja nieco przyszła do siebie. Teraz Dolph zdecydował się na odważne posunięcie. Powołał na świadka trolla Tristana. Na sali rozległy się szmery. Ale Książę wiedział, że nie może się bać. W bitwie o Grację nie mógł zmarnować żadnej szansy. - Tristanie, dlaczego puściłeś tę dziewczynkę? - zapytał. - Opowiedz o tym w sądzie, tak dokładnie, jak tylko potrafisz. Dolph był pewien, że ta historia ich wzruszy. - Sprzeciw! - wrzasnęła Ivy. - To nie ma nic wspólnego ze sprawą. Nie musimy wiedzieć, dlaczego to zrobił. Wystarczy, że wiemy, co zrobił i co uczyniła oskarżona! Było jasne, że nie chce, by publiczność, sędzia i przysięgli usłyszeli tę ściskającą za serce opowieść. - Od tego wszystko się zaczęło - rzekł Dolph. - Najwyższy czas to wyjaśnić. To właśnie z tego powodu zesłano na niego zły sen, a Gracja napytała sobie biedy. Jak możemy ją sądzić, jeśli dokładnie nie zrozumiemy, dlaczego postąpiła tak, jak postąpiła? Niektórzy przysięgli skinęli głowami. Wcale nie są nieustępliwi, ucieszył się chłopiec. Zaczynam wygrywać! Sam się dziwił, że potrafi tak logicznie myśleć. Był chyba bardziej inteligentny niż podejrzewał. - Uchylam sprzeciw - oświadczył sędzia. Przez moment Dolph myślał, że już nic z tego. Po chwili jednak zorientował się, że uchylając sprzeciw sędzia zgodził się, by posłuchali trolla. - Zawsze uważałem, że ludzie to po prostu zwierzaki - zaczął Tristan. - Że to jedynie kupa mięsa, które można porwać i zjeść. Ale gdy to dziecko do mnie przemówiło, wytłumaczyło mi, co poczują jego rodzice, gdy zginie, pomyślałem o małym trollku, którego tak bardzo zawsze pragnąłem, a którego nigdy nie miałem. Przypomniałem sobie, jak okropnie z tego powodu dręczy mnie samotność. Nie chciałem, by kogokolwiek to spotkało. Nawet ludzi. Dlatego pozwoliłem jej odejść. Do tej pory trolle nigdy nie oszczędzały ludzi czy nawet trolloludzi. Ale ja tak zrobiłem. Może to i głupie, lecz... - Wystarczy - przerwał mu Dolph. Każdy z członków ławy, który miał dzieci, rozumiał motywy, jakimi kierował się winowajca. - Świadek jest twój. - Ale byłeś świadomy tego, że postępujesz źle, że zasługujesz na karę, prawda? - spytała Ivy. - Sprzeciw! - zawołał Dolph. - Cofam to pytanie - z miejsca oświadczyła Ivy z wymuszonym uśmiechem na ustach i tak osiągnąwszy swój cel. - Świadek jest wolny. Na końcu Dolph zawezwał na świadka małą dziewczynkę. Wdrapała się na podium. Była prześliczna i niesamowicie maleńka. - Czy zanim Tristan cię puścił, w ogóle przypuszczałaś co zamierzają z tobą zrobić trolle? - zapytał. Dziewczynka wybuchnęła płaczem. Z miny Fulsome Fee można było wnioskować, iż jest wściekły. Niewiele brakowało, by Vida zeskoczyła z ławy i podbiegła do dziecka, by je uścisnąć. Żadne z nich nie lubiło, gdy ktoś pastwił się nad dziećmi. - Twój świadek - rzekł głośno Dolph. - Nie mam pytań - szybko zdecydowała Ivy. Nie była zbyt zadowolona. Nie było więcej świadków. Lecz zanim mieli usłyszeć wyrok, należało jeszcze wysłuchać mów oskarżyciela i obrońcy. Teraz wszystko miało się rozstrzygnąć. Mogli przegrać lub zwyciężyć. Dolph poczuł, że ręce ma mokre od potu. Nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Na szczęście najpierw miała przemawiać Ivy. - Cała ta historyjka o miłym szkielecie, współczujących trollach i małych, słodkich dzieweczkach to jedna wielka bzdura - zaczęła. - Szkielety mają straszyć, trolle mają być złośliwe i nieznośne, a małe dziewczynki niekoniecznie zawsze są miłe i słodkie. Czyż nie tak? - spojrzała na Dolpha, szukając potwierdzenia. Zupełnie zaskoczony Książę chrząknął potakująco. Ivy była tego najlepszym dowodem. - A wy, członkowie ławy przysięgłych, powinniście zwrócić uwagę na jedno. Czy oskarżona uczyniła to, co do niej należało? Dobrze wiecie, że tak się nie stało! I dlatego Gracja jest winna. Nic więcej nie mam do powiedzenia. - Och! Załatwiła mnie jednym wstrętnym posunięciem. Całe moje zabiegi na nic - jęknął. - Jak to odeprzeć? Gracja zepsuła zły sen, a mieszkańcom tego królestwa jedynie o to chodzi. - Nagle uświadomił sobie, że stosując się do panujących w tym kraju praw, nie wygra. Wynik był z góry ustalony. Przypomniał sobie, że otwierając drzwi z pytaniami, które mu się nie podobały, nigdzie nie doszedł. Uciekł z tamtej pułapki, nie dając się wciągnąć w żadną ich gierkę. Musiał przełamać ogólnie przyjęte reguły. Tylko w ten sposób mógł jakoś przekonać ławników, choć nie widział wielkich szans na zwycięstwo. Postanowił dotrzeć do każdego z nich z osobna i przekonać, by głosowali za uniewinnieniem. Musiał wygłosić prawdziwie wzruszającą mowę. Taką, która by ich poruszyła do głębi. - Cóż, jestem pewien, że zdajecie sobie sprawę z tego, iż nie należy karać kogoś za to, że jest wrażliwy. Cel, jakim jest przynoszenie złych snów, nie usprawiedliwia środków... - przerwał. Zastanawiał się, co chce przez to powiedzieć. Był tak zdenerwowany, że nie potrafił się jasno wysłowić. Cele... środki... Przepadło, straciłem wątek, pomyślał. - To wszystko, co miałem do powiedzenia - jęknął, posmutniał i wrócił na miejsce. Ivy przeszyła go wzrokiem. - Przerżnąłeś sprawę, braciszku! - zadrwiła. Dobrze o tym wiedział. Ławnicy udali się na naradę. Dolph zerknął na Grację. - Próbowałem - wyszeptał bliski płaczu. - Naprawdę próbowałem. - Wiem, Dolph - odpowiedziała. - To nie twoja wina. W Królestwie Snów winni nie wygrywają procesów. Ławnicy wrócili. - Czy podjęto decyzję? - upewnił się sędzia. - Tak, Wysoki Sądzie - odrzekł Draco. - I co ustaliliście? - Winna. Dolph przeraził się. Był oburzony, choć właściwie się tego spodziewał. - To nie w porządku! - zawołał. - Ona jest naprawdę niewinna. Wszystko się wam pomieszało! Ivy obróciła się w jego stronę. Z niemiłego wyrazu jej ust można było wyczytać, że zaraz powie coś zupełnie niedziewczęcego. Nagle, bez żadnej przerwy czy ostrzeżenia, znalazł się na sądowym dziedzińcu. Koło niego, przed nierównym ceglanym murem stała Gracja. Oczodoły miała przepasane opaską. - Gotowi! Dolph spojrzał w kierunku, z którego dochodził głos, i zobaczył oddział złożony z łuczników-centaurów. Jednocześnie przyłożyły strzały i uniosły łuki. Zauważył dowódcę. Dreptał w miejscu po przeciwnej stronie dziedzińca, skąd widział zarówno ofiarę, jak i swoich podkomendnych. - Celuj! Centaury napięły cięciwy i wycelowały w skazaną nieszczęśnicę dziesięć śmiercionośnych strzał. - Poczekajcie! - krzyknął Dolph. Popędził na środek dziedzińca i wpadł między Grację i żołnierzy. - To pogwałcenie regulaminu! - zawołał dowódca, zmarszczywszy brwi. - Przecież nie możecie jej zabić tylko dlatego, że popsuła zaledwie jeden zły sen! - protestował Książę. - Ależ możemy! Chyba że przyzna ze skruchą, iż postąpiła źle, przysięgnie, iż nigdy więcej tego nie zrobi i obieca, że aby naprawić szkodę, będzie grać dwa razy gorsze stworzenia niż pozostałe występujące w złych snach postacie. - Nie mogę tego zrobić - wyznała poruszona szkieletka. - Ona nie może tego zrobić - powtórzył Dolph niczym echo. - Tak też myślałem. To buntowniczka. Odsuń się, bo podzielisz jej los - lakonicznie ostrzegł go centaur. - Stało się tak, bo wymyślono nieodpowiedni sen! - sprzeczał się Dolph. - To prawa osoba. Dlatego właśnie nie mogła ukarać kogoś, kto na to wcale nie zasługiwał. Jesteście znane ze swoich dobrych manier, więc jak to możliwe, że właśnie wy, centaury, możecie jej coś takiego zrobić? Jak możecie wykonać wyrok na kimś, o kim wiecie, że ma rację? - Nie ustanawiamy praw, a jedynie ich przestrzegamy - odpowiedział dowódca. - Powtarzam po raz ostatni: Odsuń się, albo będziemy strzelać. Dolph cofał się tak długo, dopóki nie dotknął Gracji. Odwrócił się i objął ją rękami. - Broniłem jej i umrę razem z nią - oświadczył dumnie. - Gdyż podobnie jak ona uważam, że to był niewłaściwy sen. - Jak sobie życzysz - burknął centaur. Znów zwrócił się w stronę szwadronu, który jakby zamarł na czas negocjacji. - Przepraszam cię, Gracjo - wyszeptał. Z oczu płynęły mu łzy. - Próbowałem, ale nie jestem dobrym obrońcą... nie dałem rady. - Nie, jesteś bardzo dobrym obrońcą - zaprzeczyła. - Od samego początku byliśmy na przegranej pozycji. Obydwoje wiemy, że mamy rację, nawet jeśli ONI nie mają zamiaru nam jej przyznać. Przynajmniej próbowałeś. I dziękuję ci za... - OGNIA! Dziesięć bezbłędnie wycelowanych strzał wyleciało w ich stronę. Błysnęło światło. Znaleźli się w przytulnej komnacie. Przed nimi stał Nocny Ogier. - Jesteście usatysfakcjonowani? - zapytał. Zaskoczony Dolph nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Wydawało mu się, że wciąż żyje. Gracja także była cała i zdrowa. Zdjęto jej jedynie opaskę z oczodołów. - Jesteśmy - rozległy się przeróżne głosy. Dolph zerknął w ich stronę. W tym momencie usunięto jedną ze ścian. Zobaczył ławę przysięgłych i dwanaście zasiadających w niej stworzeń. Teraz Ogier zwrócił się do szkieletki: - Zostałaś uznana za winną i nieprzydatną, bo jesteś za dobra, by pracować przy produkcji złych snów. Sprawdzaliśmy jedynie stałość twych przekonań. Oto dlaczego zapadł taki wyrok. Tak wiec od teraz jesteś zwolniona z pełnienia poprzednich obowiązków. W zamian za to znajdziesz zatrudnienie w dobrych snach. Tam potrzebują czasem takich jak ty, choć co prawda rzadko. Ogłaszam więc wszem i wobec, że tym samym możesz zamieszkać w Xanth i przebywać tam dopóty, dopóki nie będziesz potrzebna, by objąć rolę w dobrym śnie. Pozdrawiamy cię na odchodnym. Jesteś naprawdę przedobra! Gracji prawie odjęło mowę. - A ten proces... - Odbył się jedynie po to, by dokładnie określić motywy twoich działań. Mogłabyś przecież popsuć ten sen przez zaniedbanie lub tylko dlatego, że nie chciałoby ci się porządnie odegrać swej roli. By ewentualnie z powrotem obsadzić cię w złym śnie, musieliśmy znać przyczyny twojego postępowania. Gdybyś nie wracała do Królestwa Mroku, nie trzeba by było tego robić. - A ta egzekucja...? - Trzeba się było przekonać, czy rzeczywiście mówisz to, co myślisz, czy przypadkiem nie udajesz jedynie po to, by wzbudzić sympatię i współczucie. Ponieważ nie zmieniłaś zdania aż do końca, wiemy, że możemy wierzyć w twą dobroć i szczerość. - A Dolph? - Ach tak... Książę Dolph - Ogier łypnął końskim okiem na chłopca. - Pokazałeś swoje dobre strony. Broniłeś jej tak dobrze, jak tylko potrafisz. Biorąc pod uwagę twoje doświadczenie i wiek, uważam, że zasługujesz na pochwałę. Pozostałeś wierny swym ideałom. Gdy zawiodły cię słowa, nie zawahałeś się, by oddać życie. Pewnego dnia zostaniesz wspaniałym Królem Xanth. A od dziś w Świecie Hipnotykwy będziesz traktowany z należnym ci szacunkiem. Kiedykolwiek się tu zjawisz, pierwszy napotkany obywatel Królestwa Nocy, który cię zauważy, pomoże ci odnaleźć drogę do celu. Sprawdziłeś się, Książę. Mieszkańcy hipnotykwy pozdrawiają cię. Po chwili pozostałe ściany rozpłynęły się w powietrzu i z powrotem pojawiła się cała sala sądowa. Publiczność zaczęła klaskać. Przyłączyli się do niej ławnicy, świadkowie, szwadron centaurów, a nawet Ivy pogodniejsza niż zazwyczaj. Uczyniła wszystko, by go sprowokować, by zrobił coś, w co nie wierzy, i wcale nie martwiła się, że nie wygrała. On zaś przegrywając z honorem, osiągnął swój cel. Ogłupiały Dolph chciał coś powiedzieć, lecz gdy tylko otworzył usta, cała scena zniknęła. Znalazł się na plaży. U jego stóp leżała hipnotykwa. Obok siedziała szkieletka, na przeciwko zaś stali Marrow, Nada i nowo poznana dziewczynka Elektra. Uświadomił sobie, że uratował Grację i dowiedział się, w jaki sposób odnaleźć Niebiański Cent. Pozostało mu jednak jeszcze parę nadzwyczaj ważnych problemów do rozwiązania. Rozdział 18 ALTERNATYWA Następnego dnia, posłużywszy się gałązkami winorośli i drewnem wyrzucanym przez morze na brzeg, upletli wielki kosz zdolny pomieścić cztery osoby. Dolph zamienił się w ptaka-olbrzyma, pochwycił go w swoje szpony i poszybował w kierunku pobliskiego Zamku Roogna. Tam ich oczywiście już oczekiwano, gdyż Gobelin był przez cały czas nastawiony na Dolpha. Król Dor, Królowa Iren i Ivy wyszli na dziedziniec. Machali do niego rękami. Książe zatoczył koło, wylądował i z powrotem przeobraził się w chłopca. Natychmiast zapanowało wesołe zamieszanie. Przedstawiano się sobie nawzajem, gdyż niektórzy znali się wcześniej jedynie ze słyszenia lub z Gobelinu. Reszta dnia upłynęła na niczym. Marrowowi, Gracji, Nadzie i Elektrze przydzielono komnaty. Zapadła noc i zaległa cisza. Dolph został sam. Leżał na miękkim posłaniu. W pokoju nie było nikogo prócz Zręcznusia, Straszydła spod Łoża. Zatęsknił za domkiem z kości. Brakowało mu przyjaciół. Jakie to dziwne, pomyślał, starając się zasnąć. Nie był jednak w stanie nawet się zdrzemnąć. Miał za dużo świeżych wrażeń. Po chwili usłyszał cichutkie pukanie do drzwi. - Wejdź - mruknął, podejrzewając, że to Marrow. Ale była to Ivy. - Chciałam ci tylko powiedzieć - zaczęła - że wczoraj miałam niesamowity sen. I to nawet nie w nocy! Wydawało mi się, że uczestniczę w olbrzymiej, przerażającej rozprawie i że... - Wiem. Brałem w niej udział. - ...to było straszne. Musiałam... to znaczy moim obowiązkiem było udowodnić, iż twoja przyjaciółka, szkieletka, Kość Gracja jest... - Uhm. - Byłeś całkiem niezły. Uważałam, że masz rację. Naprawdę. Ale w tym śnie nie mogłam się do tego przyznać. - Rozumiem. - Ona jest cudowna. Że też jej musiało się coś takiego przydarzyć, to potworne. I to z powodu jednego snu. Ale... - Dziękuję ci - przerwał jej Dolph. Poczuł się nieswojo. Nie podobały mu się te wywody. - Ale właściwie nie po to tu przyszłam - dokończyła Ivy. - Oho! Wyczułem ją! Jak zwykle kręci! - burknął pod nosem i czekał. - Masz problem z Nadą i z Elektrą. Znalazłeś się w dość niezręcznej sytuacji. Nie możesz ich obu poślubić. Poza tym ta Naga jest od ciebie trochę starsza, jej też jest głupio z tego powodu. - Jest w twoim wieku - przytaknął jej Dolph. - Czyżbyś wpadła tu tylko po to, by mnie jeszcze bardziej pogrążyć? - Jej lud potrzebuje pomocy - ciągnęła Ivy, nie zwracając uwagi na przytyki. - Zagrażają mu gobliny. Ona zaś jest Księżniczką i tylko dlatego się na to wszystko zgodziła. Ty natomiast też zawarłeś pewien układ, więc na to przystałeś. Jednak sposób, w jaki do tego doprowadzono... - Tak, zaczynam rozumieć, o co ci chodzi. Wpakowałem się w niezłe bagienko... - Cóż, mógłbyś jednak jakoś z tego wybrnąć. - Książę nie łamie danego słowa - oświadczył oschle. - A jakby tak ona wypełniła swe posłanie, nie biorąc sobie ciebie za męża? - To niemożliwe. Oboje o tym wiemy. - Uważam, że jest na to sposób. Tak. Jestem pewien, że zaraz wystrzeli z czymś takim, co zupełnie zwali mnie z nóg. To całkiem do niej podobne, dumał. Muszę się jej jakoś pozbyć. - Co to takiego? - zapytał. - Nie zrywając poprzedniego układu, można by podpisać kolejne porozumienie, dzięki któremu Naga otrzymaliby obiecaną pomoc. Wtedy nie musielibyście się pobierać, gdyż to czyją poślubisz, czy nie, nie miałoby już żadnego znaczenia. Tym bardziej jeślibyśmy im pomogli wcześniej, nie czekając aż dorośniesz. - To można by osiągnąć jedynie poprzez inne małżeństwo - zauważył chłopiec. - Ale mają tylko jedną Księżniczkę, ja też jestem... - Mogłabym wyjść za jej brata - wtrąciła. - ...jedynakiem - ciągnął. - A więc nie ma innego wyjścia - przerwał i wziął głęboki oddech. - Cooo? - Mogłabym wyjść za jej brata, Księcia Naldo - powtórzyła. - I tak zamierzał mnie poślubić. Ale to ciebie przyprowadził Draco, więc Nada musiała przejąć tę rolę. I tu zaczęły się kłopoty. Niewykluczone, że to sprawka tego wstrętnego Maga Murphy'ego. Ona nie chciała cię oszukać. To się stało niejako wbrew jej woli. Podobnie postąpiła Gracja, bezwiednie wciągając cię w tę rozprawę w Królestwie Nocy. Po prostu tak się stało, a Nada starała się wypaść jak najlepiej. Przecież to dobra dziewczyna. Sam o tym wiesz... - Tak, ale... - ...ale jakbym wyszła za mąż za Księcia Naldo, układ nie zostałby zerwany, a twoje zaręczyny można by unieważnić za obopólną zgodą. To przystojny mężczyzna, nie byłoby nam ze sobą tak źle. Dolph przyznał jej rację. Na takie rozwiązanie mógłbym chyba przystać... Wydaje mi się honorowe i nie musiałbym żenić się z Nadą, pomyślał. Nie był jednak jeszcze tego tak całkiem pewien. - Dlaczego... - wyjąkał. - Bo tak będzie dobrze. Już ci to raz tłumaczyłam. Nikt na tym nie straci i nikomu nie będzie głupio. A ty wygrzebiesz się z tego bagienka... - Kochasz Naldo? - Skądże! Przecież nawet go nie znam! Ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Jestem pewna, że to przyjdzie po jakimś czasie. Takie małżeństwa też są czasem udane. Spójrz tylko na naszych dziadków. - Tak. Przyznaj się teraz, dlaczego chcesz zrobić coś takiego, skoro nikt cię do tego nie zmusza? To tylko mój problem, nie twój. - Bo cię kocham, idioto! - wybuchnęła. - Ojej! Nie miałam ci tego mówić - dodała po chwili. Dolphowi zrobiło się gorąco. Czuł się tak, jakby jakiś straszny smok chuchnął w niego ogniem. - Zawsze możesz to odwołać - wypalił i nagle przypomniał sobie różne miłe drobiazgi, które otrzymywał od Ivy przez te wszystkie lata. Wspomniał jej radę, że aby ściągnąć ciastko z najwyższej półki trzeba zamienić się w ślimaka, jej obronę, gdy przypadkiem coś stłukł, i to, jak powierzała mu swe własne tajemnice, a także to, że nigdy nikomu nie zdradziła jego sekretów. Za tymi maleńkimi, nieistotnymi drobnostkami kryła się miłość. Szkoda, że tego wcześniej nie zauważyłem, westchnął w duchu. W trakcie tych naszych ciągłych kłótni zupełnie o tym zapomniałem, a to oznaczało coś więcej. Miłość nie jest jedynie sprawą dorosłych czy innych ras. Można jej również doświadczyć na łonie rodziny! - Nie mogę - szepnęła. Ze zdziwieniem zobaczył, że po jej policzkach spływają dwie łzy. - Byłoby to niezgodne z prawdą. Czasem jesteś nieznośny, czasem się sprzeczamy. Tak jak każde rodzeństwo, lecz jesteś moim bratem i kocham cię, choć właściwiej byłoby tego nie okazywać. Oddałabym za ciebie życie, gdyby było trzeba. Małżeństwo to jeszcze nic strasznego. Nie trzeba tego wyolbrzymiać... - Ja też cię kocham - przerwał jej Dolph. - Chyba sam nie chciałem się do tego przyznać, więc postanowiłem udawać, że cię nienawidzę, ale jak zobaczyłem twoją minę, gdy kończył się sen, poczułem... - Jedynie w tym momencie byłam sobą. Byłam wściekła, że muszę być taka niemiła, ale życzył sobie tego Nocny Ogier. - Wiem. Próbowałem sobie wmówić, że czternastoletnie dziewczyny są okropne i kiedy okazało się, że Nada także ma... - Mniejsza o jej wiek. Tak naprawdę to on się nie liczy. Lubię ją. To prawdziwa Księżniczka. Teraz mogę się wam obojgu przysłużyć, mogę ci pomóc rozwiązać twój problem. - Nie jestem tego taki pewien. Pozwól, że się nad tym zastanowię. - Tu nie ma się nad czym zastanawiać. Już ci powiedziałam, że to zrobię. - Przytul mnie - wystękał, nie mogąc już dłużej powstrzymać łez. - Och! Spełniła jego prośbę i mocno objęła go rękoma. On uczynił to samo. Teraz płakali obydwoje, choć wcale nie byli nieszczęśliwi. Rankiem odbył prywatną naradę z rodzicami. - Jak się pewnie domyślałeś, przez cały czas śledziliśmy twoje przygody - rzekł Król Dor. - Zauważyliśmy, że masz zobowiązania wobec Nady i tej dziewczynki z przeszłości, Elektry. Rozumiemy, że ani nie chciałbyś zawieść Nady, ani unicestwić Elektry, nawet gdyby nie była ci potrzebna do wytworzenia Niebiańskiego Centa. To sprawa honoru. - Tak - zgodził się Dolph. - Obie są bardzo miłe - wtrąciła się Królowa Iren. - Żadnej nie chcielibyśmy zranić. Jesteś jednak jeszcze bardzo młody. A nawet gdy dorośniesz, nie będziesz mógł ich obydwu poślubić. Trzeba unieważnić jedne zaręczyny. Muszę przyznać, że i tak świetnie sobie z tym radzisz. - Noo... - Mam nadzieję, że coś wymyślimy - oświadczył Dor. - Wydaje nam się, że Elektra stanowi lepszą partię. Jest mniej więcej w twoim wieku, kocha cię i, pomijając inne sprawy, jest ludzką dziewczyną. Jestem świadomy tego, że owa miłość to działanie magii, jest jednak tak samo cenna jak każda inna. Poza tym, gdy jej nie poślubisz, umrze. Tej klątwy nie da się zmienić. Zaręczyny utrzymują ją przy życiu. Gdybyś je zerwał, zgasłaby prawie natychmiast. A przecież nikt z nas tego nie pragnie. - To prawda - zgodził się Dolph - lecz... - Zatem uważamy, że trzeba rozwiązać pierwsze zaręczyny - włączyła się Iren. - Nada jest starsza od ciebie, nie darzy cię uczuciem i tylko po części jest człowiekiem. Byłby to czysto polityczny związek. Musimy tylko wpaść na to, jak je odwołać, aby żadna ze stron nie poczuła się urażona, no i aby przypadkiem nie odbiło się to na naszych wzajemnych stosunkach. - Nie jestem pewien... - zaczął Dolph, lecz ojciec nie dał mu| dojść do głosu. - Dlatego też zadecydowaliśmy - powiedział - że i tak pomożemy Naga. Poślemy im magiczną broń z naszego arsenału i pokażemy im, jak się nią posługiwać. Z jej pomocą będą mogli odeprzeć ataki goblinów. A jeśli to nie wystarczy, Iren uda się do ich groty i zasadzi pewne rośliny, które odpowiednio wpłyną na wroga. Uczynimy to, nie wymagając małżeństwa między wami. Ten ślub byłby jedynie środkiem prowadzącym do pewnego celu. Tym celem jest związek naszych ludów. Zostanie on osiągnięty, i to zanim dorośniesz. - Nie! - zawołał Dolph. Rodzice otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia. - Czy to ci nie wystarczy? - zapytała Iren. - W takim razie wyznaj jedynie, co jeszcze należy rozważyć. - Nie, ja nie chcę zerwać tych zaręczyn. Chcę poślubić Nade. - Ależ, Dolphie - stanowczo odrzekł Król. - Gdy odrzucisz Elektrę... - Wiem. Dlatego na razie ją także tu zatrzymam. - Nie możesz ożenić się z dwiema dziewczynami! - krzyknęła zrozpaczona Iren. - A to dlaczego? Dor i Iren spojrzeli na siebie. - Próbowaliśmy ci to wytłumaczyć - bąknął Dor. - Tak. Jak zwykle usiłowaliście wytłumaczyć, Jak Mi Zorganizujecie Życie. Nie obchodziło was natomiast, co ja mam na ten temat do powiedzenia. Ivy także pospieszyła mi z pomocą. Postanowiła poślubić Księcia Naldo. Król i Królowa podskoczyli jak oparzeni. Najwidoczniej usłyszeli o tym po raz pierwszy. - Naprawdę nie sądzę... - wyjąkała Iren. - W hipnotykwie, w trakcie procesu musiałem sam wygrać bitwę. Sam podejmowałem decyzje za kogoś i za siebie. Przemyślałem doktrynę środków i celów. Proponujecie, bym unieważnił zaręczyny z Nadą Naga. Lecz ja nie chcę z nią zrywać. Chcę sam coś postanowić, wziąwszy pod uwagę to, co mi najbardziej odpowiada. Nawet wtedy, jeśli wy nie będziecie w tym widzieć najmniejszego sensu. Pewnego dnia zostanę Królem. Wtedy będę rozstrzygał spory i płacił za własne błędy. Odpowiedzialności należy się uczyć od dziecka. Na tę naukę nigdy nie jest za wcześnie. - A więc czego tak naprawdę chcesz? - zagadnął go Król Dor z aprobatą skinąwszy głową, choć Iren siedziała nachmurzona. - Jak już powiedziałem, pragnę poślubić Nadę. To dobra partia, jest Księżniczką, a poza tym ją kocham. Dziękuję zarówno wam, jak i mojej siostrze za to, że usiłowaliście mi przyjść z pomocą, ale nie jest mi ona teraz potrzebna. Zostaję z Nadą. - Ależ ona jest o pięć lat starsza od ciebie! - Tak jak moja siostra. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Zeszłej nocy uświadomiłem sobie, że liczy się tylko przyjaźń, a nie wiek. Nada jest wspaniałą dziewczyną. Będzie dobrą żoną. Kocham ją. Jestem szczęśliwy, że mogę poprzeć jej lud w walce przeciwko goblinom. Ale nawet i bez tego byłbym ją poślubił. - Dolph! Jesteś jeszcze dzieckiem! - zaprotestowała Iren. - Nawet nie podejrzewasz, co to miłość. - Jestem tylko dzieckiem - zgodził się Książę. - Nie mam pojęcia, jak powiadamia się bociany i o co w tym wszystkim chodzi. Ale wiem, co to miłość. Rodzice pokręcili głowami w typowy dla dorosłych sposób. - Tak ci się tylko wydaje - rzekł Król. - Zdaję sobie sprawę, jak ważne dla ciebie jest to uczucie, ale... - Zróbmy test róż - zaproponował chłopiec. Dor i Iren zamilkli. - Och, moje dziecko, moje małe dziecko - wyszeptała po chwili Królowa. - O czym ty mówisz! - O różach - wyjaśnił jej Dor cierpkim głosem. - To nie dla ciebie! - A właśnie że dla mnie - spierał się Dolph. - W ten sposób zmuszę was, byście przyjęli do wiadomości to, co mam do powiedzenia. Proszę już dzisiaj dać mi tę szansę. Jeśli okaże się, że kłamię, będziecie mogli unieważnić moje zaręczyny z Nadą. Rodzice znów wymienili znaczące spojrzenia. - Niech ci będzie! - postanowił Dor. Krzewy róż rosły na specjalnym dziedzińcu. Było ich pięć, a każdy miał inny kolor: biały, żółty, różowy, czerwony i czarny. Barwy te oznaczały: obojętność, przyjaźń, romans, miłość i śmierć. Były zaczarowane, więc dana osoba mogła zerwać jedynie ten kwiat, który wyrażał jej uczucie. Gdy kłamała, ostre kolce raniły jej palce. Krzaki róż tworzyły szczelny krąg, otaczający pięciokątną płytkę, umieszczoną w takiej odległości od łodyg, by kolce nie pokłuły kogoś, kto na niej stał. Nie można było dojść do tej płytki po ziemi. Spuszczano się na nią po zwisającym z pobliskiego balkonu sznurze. Ostatnio rzadko używano owych róż do sprawdzania uczuć. Natomiast ich woń rozchodziła się po całym Zamku, umilając życie jego mieszkańcom. Podziwiano je głównie z daleka, gdyż jedynie ogrodnik, który ogromnie je kochał, mógł się do nich bezpiecznie zbliżyć. Wokół dziedzińca ustawiono ławeczki, Dor i Iren usiedli na jednej z nich. Tuż obok przycupnęli Ivy, Dolph, Nada i Elektra. Gracja zamykała to niekształtne koło. Zebrani z namaszczeniem spoglądali na klomb. - Książę Dolph poprosił o test róż - uroczyście przemówił Król. Zerwie kwiaty dla Elektry i Nady, potem zaś one zerwą je dla niego. Te zaręczyny, których nie potwierdzi Czerwona Róża Miłości, zostaną unieważnione. Żadna, ze stron nie wniesie sprzeciwu, zostaną natomiast podjęte odpowiednie kroki, by honorowo zadośćuczynić podjętym wcześniej zobowiązaniom. - Szukając potwierdzenia rozejrzał się dookoła. Iren zacisnęła usta. - Elektro? Elektra powstała z miejsca, słodko się uśmiechając. Była śliczna. Podeszła do drabiny prowadzącej na balkonik i wdzięcznie się nań wspięła. Jej brązowe warkoczyki podskakiwały z każdym krokiem. Nie wyglądała ani nie zachowywała się jak ktoś starszy od Dolpha, choć liczyła sobie już jedenaście lat. Weszła na balkon, chwyciła linę i opuściła się na płytkę. Stanęła między różami i czekała. Łodygi zwróciły się ku niej, zaszeleściły, otarły się o nią, lecz nie uczyniły jej nic złego. Była to część ich magii. Teraz do klombu podszedł Dolph. Okrążył go i sięgnął po kwiat. Wybrał Żółtą Różę Przyjaźni i uniósł ją w górę. Potem przystawił ją sobie do twarzy i skierował się do dziewczyny. Uśmiech dalej rozjaśniał jej lico. Już wcześniej wiedziała, że jej nie kocha. Miała jedynie nadzieję, że to się jakoś odmieni, gdy obydwoje dorosną do małżeństwa. - Nie kocham cię - powiedział. - Lecz to nie twoja wina. Poznałem cię dopiero wczoraj i prawie cię nie znam. Mimo to jestem pewien, że warto by cię było poślubić. Poza tym jeśli tego nie zrobię, umrzesz. Mnie zaś jest potrzebny Niebiański Cent, gdyż chcę sfinalizować Wyprawę i odnaleźć Dobrego Maga Humphreya. Zatem ożenię się z tobą. Jednak zanim będę to mógł uczynić, minie siedem lat. To szmat czasu. Będę cię mógł doskonale poznać. Nie martw się, że cię teraz nie kocham. Wiele jeszcze się może wydarzyć. A nawet jeśli nic się nie zmieni, to i tak będę musiał ci pomóc. Tak samo zachowałem się wobec Gracji. Tymczasem zostańmy przyjaciółmi. Róża, którą trzymał w dłoni, przybrała różowawy odcień. Rzucił ją Elektrze. Dziewczynka złapała ją i pokazała zebranym. - Byłam przekonana, że tak się stanie - rzekła. - Jesteś Księciem i gdyby nie przeszkodziła temu klątwa Murphy'ego, w trumience zapadłaby w sen prawdziwa Księżniczka, zaś ty nie byłbyś zaręczony. Miło z twojej strony, że tak honorowo do tego podchodzisz. - Nie sądzę, by Księżniczce spodobał się dziewięcioletni chłopiec - wtrącił Dolph. Na jego ustach zagościł nikły uśmiech. - Spałaby jeszcze przez siedem lat. Do tego czasu byłbyś już mężczyzną. A wtedy spełniłaby twe najśmielsze sny. Była przepiękna. Dolph o czymś sobie przypomniał. - Opowiadałaś nam o Millie! Wiesz, że ona też tu mieszkała? Jako duch! Przez osiemset łat! A potem ozdrowiała i poślubiła Mistrza Zombi! Teraz oczywiście są starsi. Mają duże dzieci. Ale możesz ich odwiedzić. - Muszę to zrobić! - zawołała, klaszcząc w dłonie. Warkoczyki podskoczyły wesoło. Taka spontaniczna reakcja bardzo się Księciu spodobała. - Miałam nadzieję, że Millie ominęła ta klątwa. Widać dopadła ją, bo umarła. Ale to już minęło i może być szczęśliwa. Och! Jak się cieszę! - wykrzyknęła i zadumała się. - Szkoda, że nie wiem, co się stało z innymi... z Tapis i Księżniczką, po tym, jak pokrzyżowałam ich plany. - Widziałam je w Gobelinie - pocieszyła ją Ivy. - Gdy Król Roogna ukończył budowę Zamku, udał się do nich, o .czymś z nimi rozmawiał i zabrał je ze sobą. Magini zajęła się meblowaniem komnat. Pilnowała, by je pięknie urządzono, gdyż Król zupełnie na tym się nie znał. A Księżniczka wyszła za mąż za Króla. - Przecież pochodziła z poprzedniej dynastii... Król Roogna obalił jej ojca i nie cieszył się jej poważaniem. - Przypuszczam, że to się zmieniło, gdy ją poślubił. Potrzebował żony, która znałaby się na etykiecie - wyjaśniła Ivy. - Gdy ostatnio ich podglądałam, sprawiali wrażenie całkiem szczęśliwej pary. Możesz pójść ze mną, nastawię ci na nich Gobelin. - Och tak! - radośnie przytaknęła Elektra. - Magini chyba w końcu znalazła się tam, gdzie jej najbardziej potrzebowano... No a Księżniczka zamiast Księcia poślubiła samego Króla! Może ta klątwa Murphy'ego nie zaszkodziła im tak bardzo, jak myślałam. Jak to dobrze! Spadł mi ogromny ciężar z serca. - Odetchnęła, znowu klasnęła w dłonie i prawie podskoczyła z uciechy, co Dolph naturalnie od razu zauważył. - Będzie miała świetne nogi, gdy dorośnie - mruknął sam do siebie. Elektra włożyła różę między zęby i z powrotem wspięła się na balkon. Po chwili przykucnęła koło Ivy. Widać było, że doskonale się zgadzają. Fajna z niej dziewuszka, myślała Księżniczka. Dolph nawet się nie spodziewa, jaki ma dobry charakter. Wszystkie jej cechy przypisuje Nadzie. Mogłaby zostać na Zamku. Zrobiłaby Niebiański Cent, braciszek odnalazłby Dobrego Maga i zakończył Wyprawę. Z pewnością nie żałowałby, że się z nią zaręczył. No, ale czas na poważniejsze sprawy, westchnęła. - Księżniczka Nada - uroczyście ogłosił Dor. Nada wstała, podeszła do drabiny, wspięła się na balkon. Zrobiła to nie mniej wdzięcznie niż Elektra. Następnie chwyciła linę i huśtając się zaczęła się po niej zsuwać w dół. Nagle suknia Nady pofrunęła do góry, odsłaniając jej nogi. Dolph przypatrywał się im bez cienia zażenowania. - To moje prawo! - sam się przed sobą usprawiedliwił. - Jestem przecież jej narzeczonym. Dzięki tej Wyprawie zostałem doskonałym znawcą kobiecych nóg! Nogi Nady nie musiały czekać, aż ich właścicielka dorośnie. Już były ładne. Było to całkiem normalne, gdyż Księżniczka nie występowała w swej naturalnej postaci, ale jako kilkunastoletnia, dojrzała dziewczyna. Magia przeobrażeń wykluczała brzydki wygląd. Nada wylądowała na płytce. Gałązki róż skierowały się ku niej, lekko ją muskając. Wyprostowała się. Była gotowa. Dolph znowu zbliżył się do krzewów, obszedł je wokoło i zatrzymał się przy czerwonym. Dotknął łodyżki. Kolce natychmiast opadły. Zerwał piękny kwiat, uniósł go tak, by zebrani mogli go podziwiać i upewnić się, że na ręce nie ma żadnych zadrapań. Iren cicho zgrzytnęła zębami, dając upust ukrytemu głęboko niezadowoleniu. Nie przypuszczała, że jej syn zdecyduje się na taki wybór. Była pewna, że jest na to za młody. Dor także się zdziwił. Ale nikt poza tym. Miłość nie zna granic wieku. Młodzi wiedzą o tym lepiej niż starzy, a szkielety rozumieją więcej niż ludzie. - Kocham cię, Nada - publicznie wyznał Dolph. - Jesteś Księżniczką, jesteś uczciwa, piękna i chcę cię poślubić. Przeżyliśmy razem dobre i złe chwile. Myślałem, że jesteś takim dzieckiem jak ja. Trochę mi trudno przyzwyczaić się do tego, że jesteś prawie dorosła... niemniej jednak nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Teraz cię poznałem, ale od początku mi się podobałaś. Tak naprawdę to mnie nie wybrałaś. Te zaręczyny miały prowadzić do pewnego celu. Jestem świadom, że to polityczny związek. Wiem, że jesteś przygotowana na wszystko, że starałabyś się, aby nam było dobrze i że tym sposobem byłabyś najlepszą z żon. Ale nie musisz się poświęcać. Mój lud i tak ci pomoże, zaś moja siostra wyjdzie za mąż za Naldo, jeśli oczywiście sobie tego zażyczysz. Tak więc możesz być wolna, nie skrzywdziwszy swoich poddanych. - Przerwał nerwowo, szukając jakichś słów, którymi mógłby zakończyć tę mowę. - Kocham cię, Nada. Ale jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że ty mnie nie kochasz. Nie chcę, żebyś cierpiała. Nie zmuszam cię, byś brała za męża kogoś, kogo nie darzysz uczuciem i czekała przez te całe siedem lat, aż to będzie możliwe. Obiecałem, że nie zerwę tych zaręczyn i nie zrobię tego. Wybór należy do ciebie. Zostawiam ci wolną rękę. Pragnę jedynie, abyś była szczęśliwa. Nie byłbym w stanie sam się radować widząc, jaką płacisz za to cenę. Odetchnął. Powiedział, co przygotował tej nocy. Poszło mu gładko. Nie jąkał się i nie przerywał. Głos był mu posłuszny. Ale nie oczy. Obraz Nady rozmył się. Łzy ciekły mu po policzkach. Podczas procesu dzielnie sprostał zadaniu. To było jednak gorsze niż proces. - Jesteś wspaniałomyślny. Zaproponowałeś mi cudowne rozwiązanie - powiedziała Nada drżącym głosem. Dolph usłyszał, że także płacze. - Spodziewałam się tego, gdyż już miałam okazję dobrze cię poznać. Gdy wyjawiłam ci moją tajemnicę, było ci przykro, ale nie złamałeś przysięgi. Ja też jej nie mogę złamać. Jesteś taki dobry, a jak dorośniesz, staniesz się jeszcze lepszym człowiekiem. Nie potrafiłabym cię odrzucić, choć pozwoliłeś mi odejść. Jesteś miły i jesteś Księciem. Od początku mi się podobasz. Wiem, że mnie kochasz i że będziesz wspaniałym mężem, gdy dorośniesz. Poczekam na ciebie, jeżeli nie zmienisz zdania. Być może gdy nadejdzie czas i ja będę mogła darować ci mą miłość. Dolph spojrzał na nią poprzez błękitne łzy. NIE ZROBIŁA TEGO! Nie poszła na łatwiznę. Nie zerwała zaręczyn! - przemknęło mu przez głowę. - Och, Nada! - westchnął, a róża stała się tak purpurowa, jakby zapłonął w niej żywy ogień. Rzucił jej kwiat. Złapała go, uniosła pokazując wszem i wobec. Następnie podciągnęła się na linie i opuściła płytkę. Dolph znalazł chusteczkę i wytarł buzię. Spodziewał się, że w tym momencie problem podwójnych zaręczyn zostanie rozwiązany i że nie będzie cierpiał, podczas gdy jego rodzice, podjąwszy decyzję za niego, będą spokojni o jego przyszłość. Poddając się tej próbie chciał im udowodnić, że potrafi kochać, że to prawdziwe uczucie. Chciał umocnić swoją pozycję. Sam przesądzić o swoim losie. Lecz życie było podobne do świata hipnotykw. Stało się odwrotnie niż oczekiwał. Tak samo jak na Rozprawie. Nada miała go poślubić. Zamiast rozpaczać, miał być szczęśliwy. Pozostał jednak dylemat. Nie mógł mieć dwóch żon. - Dolph - głos Dora wyrwał go z zadumy. Czekała go druga część testu róż. Bezwiednie podszedł do drabinki, wdrapał się na balkon i opuścił na dół. Powoli odzyskiwał pełnię świadomości. Magiczne krzewy otoczyły Księcia swymi gałązkami. Chciały go poznać. Zerwana róża musiała świadczyć o uczuciu do stojącej na płytce osoby, a nie do kogoś innego. Ich nie dało się oszukać. Do klombu podeszła Elektra. Bez wahania ułamała czerwony pąk. Uniosła go, rzuciła do Dolpha, po czym w milczeniu wróciła na swoje miejsce. Dając dowód miłości, broniła swej sprawy. To, że nie była Księżniczką, w niczym temu nie przeszkadzało. Była sympatyczną dziewczyną, taką w sam raz dla Dolpha. Czar Niebiańskiego Centa przywiódł ją właśnie tam, gdzie jej najbardziej potrzebowano, biorąc pod uwagę zarówno jej osobowość, jak i talent. I jedynie klątwa Murphy'ego. która mimo upływu lat nadal dawała o sobie znać, popsuła to wszystko. - Czy to możliwe, aby przez nią Dolph, a nie Ivy miał wypełnić daną Naga Odpowiedź? - spytała samą siebie Elektra. Dolph rozmyślał dokładnie o tym samym. Dobrze wiedział, że Ivy byłoby dużo łatwiej poślubić Naldo, a jemu Księżniczkę niż starodawną pannę. Każde z nich znalazłoby się w ten sposób na właściwym miejscu. Zdawał sobie sprawę, że cała ta zawierucha była skierowana przeciw Elektrze, ale wciąż kochał Nadę. W tym momencie musiał się uśmiechnąć. Jeśli tak jest z powodu tej przeszło osiemsetletniej klątwy, pomyślał, to zaiste posiada ona niesamowitą moc. Nawet za pomocą obecnej wiedzy nie jestem w stanie jej się przeciwstawić. Cokolwiek może źle się skończyć, kończy się źle. Nie da się tego szybko odmienić. Ale co z Dobrym Magiem? Zostawił mi wiadomość, która zawiodła mnie na skraj przepaści. Dał mi nowy problem do rozwiązania. Jestem pewien, że to przewidział! A więc dlaczego tak postąpił? Gdzie się ukrywa? Nie doszedłem do żadnego rozwiązania, a jedynie wpakowałem się w beznadziejnie trudną sytuację. Ktoś za to będzie musiał srogo zapłacić. A może klątwa Murphy'ego jemu też pomieszała w głowie? Nie, to mało prawdopodobne. Pewnie sam coś przeoczyłem, błędnie przetłumaczyłem znaczenie grypsu, szukałem w złych miejscach i dałem się złapać syrenie. Reszta była tylko ciągiem dalszym tego splotu wydarzeń. Do róż wolno zbliżyła się Nada. Krok za krokiem obchodziła klomb. Zatrzymała się przy żółtym kwiecie, ale go nawet nie tknęła. Zamiast niego wybrała czerwony. - Nie! - zawołał przerażony chłopiec. - Znam twe uczucia, podobnie jak Elektra moje. - Muszę to uczynić - odrzekła. Chwyciła za łodyżkę, krzyknęła i błyskawicznie cofnęła rękę. Kapała z niej jasna, czerwona krew. Magiczne kolce srogo ją potraktowały. Nada popatrzyła na swe poranione palce. Nie kochała Dolpha, mimo iż bardzo tego pragnęła. Sama sobie to udowodniła. Pobladła i podeszła do czarnej róży. Róży śmierci. Wyciągnęła ku niej swą dłoń. Dolph błyskawicznie zeskoczył z płytki. Przedarł się przez krzewy, złapał Nadę i odciągnął ją od śmiertelnego krzewu. Obydwoje upadli na ziemię. - Nie powinieneś był mnie powstrzymywać! Mogłam ją urwać! Byłoby po kłopocie! - skarciła go Nada. - Wiem, że mogłaś. Chciałaś poświęcić dla mnie swoje życie. Chciałaś mnie uwolnić. ALE JA NIE CHCĘ BYĆ WOLNY! Obiecaj mi, że nigdy więcej tego nie zrobisz. - Obiecuję - wyszeptała i pocałowała go. - Obiecuję, że pewnego dnia będę mogła ci podarować czerwony kwiat. Obecni otoczyli ich zwartym kołem. Marrow pomógł wstać Dolphowi, a Gracja Nadzie. - Nie ma na nim ani jednego zadrapania... jak mógł... - spytała Iren. - Róże go zrozumiały. Nasz syn jeszcze raz dał dowód swej miłości - odpowiedział Król. - Ależ on ma dopiero dziewięć lat. - To wystarczy - zapewnił ją Dor. - Oni wszyscy mają wystarczająco dużo lat, by się kochać. - Ale on nie może poślubić dwóch dziewcząt! - Zostało nam jeszcze siedem lat. W tym czasie może rozwiążemy ten problem - oświadczył Dor. Objął Nadę i skinął na Elektrę. Podeszła do niego. Teraz trzymał je obie w ramionach. Siedem lat to bardzo długi okres. W Xanth w ciągu takiego czasu wiele może się wydarzyć. I tak zazwyczaj się dzieje tam, gdzie rządzi magia. KONIEC tomu 11