(Dymitr Bilenkin Cyrograf Stiepan Porfiriewicz Demin - pięćdziesięcioletni mężczyzna o pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu spojrzeniu i przeplatanych mysią siwizną włosach - był niezgorszą kanalią. Nic więc dziwnego, że pewnego pięknego dnia zgłosił się do niego diabeł. Urzędnik piekieł ubrany był w świetny garnitur z syntetycznego materiału, białą niemnącą koszulę i srebrzysty krawat. W szponiastych łapach trzymał elegancką teczkę w stylu "attache", a w pysku dymił mu się amerykański camel. - Ma pan na koncie dokładnie trzydzieści trzy świństwa - uprzejmie oświadczył Deminowi. - Tym samym nabyliśmy prawa do pańskiej duszy. - Chwileczkę! - obruszył się Demin , nie zaproponowawszy nawet gościowi, aby usiadł. - O ile mi wiadomo, limit świństw... - Ma pan całkowitą rację! Ale nie dalej jak miesiąc temu kierownictwo piekieł obcięło limit. Dokładnie dwukrotnie... - Ależ to bezprawie! Samowola! - I znów ma pan absolutną rację: bezprawie. Obecnie w wielu miejscach świata bezprawie jest w modzie. Faszystowskie przewroty, gwałcenie konstytucji, junty wojskowe... Nie ma co gadać, piekło stara się dotrzymać kroku postępowi w ogóle, a zbrodniom w szczególności. - Mogliby przynajmniej uprzedzić. - Ależ co pan! Przecież to już nie byłaby czystej wody samowola, nie rozumie pan? Czart dobrotliwie się uśmiechnął i usiadł pomachując ogonem. Adenin przygnębiony skinął głową, ale nieoczekiwanie olśniła go nowa myśl. - Pański dowodzik poproszę... Diabeł niedbale rzucił na biurko swój dowód. Adenin włożył okulary, znacząco kaszlnął, pomacał okładkę dokumentu i porównał diabelski pysk z wizerunkiem na zdjęciu. Potem przejechał paznokciem po piekielnej pieczęci i z westchnieniem zwrócił dokument diabłowi. - Teraz chciałbym się zapoznać z zasadami konfiskaty dusz - powiedział, obrzucając diabła ciężkim spojrzeniem. - Proszę się nie niepokoić, nie są skomplikowane. Po pierwsze... - Nie trzeba. Powinien pan mieć instrukcję. Diabeł skrzywił się kwaśno. - Przeklęta biurokracja! - warknął. - Przecież naukowo udowodniono... - Nauka nauką, a papierek papierkiem - pouczającym tonem odezwał się Demin. - Dlaczegóż bym miał wierzyć panu na słowo? To nie w moim stylu, a mam nadzieję, że i nie w piekielnym. Diabeł pokornie pochylił głowę i wydostał z teczki ciężkie tomisko, na którego grzbiecie gorzało ogniste słowo: Instrukcja. Stiepan Porfiriewicz zagłębił się w studiowanie księgi. Posapując z zadowolenia podnosił od czasu do czasu pytająco brwi, w nabożnym skupieniu poruszał wargami, skrupulatnie analizując tekst. Jego pozbawione zazwyczaj jakiegokolwiek wyrazu oczy błyszczały teraz, jakby skropione życiodajnym balsamem. Nudzącemu się czartowi sprzykrzyło się to wreszcie i bezceremonialnie rozwaliwszy się w fotelu włączył telewizor. Szedł akurat mecz hokejowy. Gra tak go pochłonęła, że zapalił naraz dwa camele, nastawiwszy uprzednio na maksimum siłę głosu odbiornika. - Przeszkadza mi pan - zrzędliwie zauważył Demin. - No i bardzo dobrze - nie odwracając nawet głowy odparł tamten. - Trudności stwarza się po to, aby je pokonywać. Zgadza się pan ze inną? Demin popatrzył kątem oka na podrygujący z emocji ogon diabła i nic nie odpowiedział. Sarn był mistrzem w stwarzaniu wszelkiego rodzaju trudności. Obdarzywszy diabła śmiercionośnym spojrzeniem, znów pogrążył się w lekturze. - Taaak... - powiedział wreszcie. - Zrobiona z głową, nie powiem. A ja myślałem, że cyrograf trzeba pisać krwią. - Przestarzała, absolutnie niehigieniczna zasada! - parsknął diabeł. - Proszę, oto blankiet, niech go pan wypełni i kończymy ten interes. Nawet nie wysilił się, żeby oderwać wzrok od ekranu telewizora, na którym upływały ostatnie minuty meczu; wynik jednak w dalszym ciągu nie był przesądzony. Potrzebny blankiet sam wyskoczył z teczki i legł przed Deminem. Ten ostrożnie wziął go w palce, przyciągnął ku sobie i niewyraźnym, urzędniczym pismem wypełnił rubryki. Gdy tylko postawił datę i podpis, z teczki wyskoczyła wielka okrągła pieczęć i z hukiem ostemplowała dokument. Zapachniało piekłem. - Więc co ze mną? Mam się zbierać? - zapytał Adenin. - Cicho!!! - ryknął diabeł, hałaśliwie fetując decydującego gola. Wreszcie, wyłączywszy telewizor, z promieniejącym pyskiem odwrócił się do swojej ofiary. - No co? Wypełnił pan? Przepysznie. Tak... tak - wszystko zgodnie z przepisami. Lubię mieć do czynienia z wykształconymi grzesznikami. Końcem szpona złożył na dokumencie swoją parafkę. - Teraz migiem zlatuję do piekła, zarejestruję cyrograf i... No, stary, nie załamuj się! "Wszyscy jesteśmy straconym pokoleniem" - jak powiedział Herningway. Wszystkim wam jest pisane smażenie w kotle, pardon, w piekarniku na podczerwień. C'est la vie! Pomachał cyrografem, zamknął teczkę z trzaskiem i ze słowami: - Niech się pan nie niepokoi, męki marny opracowane zgodnie z ostatnimi osiągnięciami psychoanalizy! - zniknął. Nie minęła jednak minuta, kiedy pojawił się z powrotem. - Wiesz co, stary? - niedbale się odezwał. - Trzeba będzie przepisać ten cyrografik. - A to dlaczego? - żachnął się Adenin. - Wypełnił pan blankiet atramentem. A atramentem nie wolno, do tego jeszcze fioletowym. Tylko długopisem albo jeszcze lepiej - flamastrem. Nasze piekło, powtarzam, stara się iść z postępem, a w szczególności z postępem techniki biurowej. Proszę to przepisać. - Nie przepiszę! - zdecydowanie powiedział Adenin. - Jak to nie?! - Bo nie. Nie trzeba się było zachwycać Hemingwayem czy jakimś tam innym waszym nowoczesnym, tylko dopilnować właściwego wypełnienia blankietu. - No, no... - bez przekonania odezwał się diabeł. - Limit pańskich świństw jest wyczerpany, toteż... - Toteż, młody człowieku, cyrograf raz podpisany przez pełnomocnika piekieł, w przypadku stwierdzenia post factum niezgodności z wymaganym wzorcem z racji zdrady lub podstępu duszodawcy, podlega przepisaniu jedynie za zgodą tego ostatniego. Jeśli natomiast zgoda taka nie zostanie wyrażona, to duszodawca, zgodnie z paragrafem 117, nie podlega już zaszeregowaniu do grupy "kanalii", a do grupy "wyjątkowych bydlaków" i jako takiemu przysługuje mu podwójny limit podłonikczemności. Tak mówi wasza Instrukcja i dobrze by było, gdyby ją pan raz jeszcze przeczytał. Rogi i kopyta diabła pobladły. - Ależ to są formalności - wyszeptał. - Za ich niedopilnowanie otrzyma pan wymówienie. Niech więc pan natychmiast znika z moich oczu, zaklinam na Instrukcję! Raz! - Proszę posłuchać! - wrzasnął diabeł, paskudnie zalatując siarką. - Zgoda, pańska podłość wzięła górę, ale na przyszłość... Skąd, skąd pan wziął atrament?! Przecież nie sposób go uświadczyć, choćby za nieśmiertelną duszę?! - Ja, młody człowieku, jestem w pewnym sensie, he-he, konserwatystą. I jak pan widzi, czasem się to przydaje. przełożył Krzysztof Malinowski