Stanisław Aleksandrowicz Próba samotności Siedział nieruchomo przed zajmującym niemal całą ścianę oknem. Wydawało się, że śpi, i tylko szeroko otwarte oczy przeczyły temu. Czerwone promienie zachodzącego słońca kładły ostre cienie na jego twarzy. Długa, biała broda i rozwichrzone włosy nadawały tej postaci wygląd majestatycznego uosobienia spokoju i rezygnacji. On, najstarszy członek załogi, przetrwał wszystkich. Żyje, lecz nie powróci na Genezi, której słońce mrugało nocą ledwo dostrzegalnym punkcikiem. Jeszcze dwa miesiące temu łudził się, a właściwie żył złudzeniami Orta i Zona. Lecz ich już nie ma. Jego dwaj ostatni towarzysze zginęli w małej kopalni uranu, przysypani zwałami obsuniętej rudy. Zbyt byli podnieceni perspektywa zbliżającego się momentu opuszczenia tej planety, aby zachować konieczna ostrożność. Zbytnia wiara w urządzenia zabezpieczające doprowadziła dwanaście lat temu do katastrofy statku, w wyniku której ich ocalali trójka stała się więźniami tej planety. Właściwie było mu obojętne wróci czy też nie. Przywiązał się do tego nowego świata, który niewiele różnił się od Generi. Nawet wymiary planety i jej czas obiegu wokół Słońca był bardzo zbliżony. Mimo to od czasu utraty ostatnich towarzyszy Rod wyraźnie załamał się. Sam sobie nie zdawał przez pewien czas z tego sprawy. Ogarnęła go całkowita apatia. Siedział godzinami przy panoramicznym oknie sterowni i niemal bezmyślnie obserwował atak życia na uporządkowany i - jak mawiali wcześniej - ''ucywilizowany'' wokół obszar. Nawet jego procesy życiowe jakby uległy spowolnieniu. Jadł bardzo mało, i to tylko pokarmy przygotowywane przez automat podróżny, Przestał korzystać nawet z owoców sadu, który sam wyhodował. Zaglądał tylko do laboratorium, w którym podtrzymywał procesy doświadczeń wcześniej rozpoczętych. Robił to bezmyślnie, jedynie z długotrwałego przyzwyczajenia. Nie myślał o wynikach, jakie mogłyby przynieść te pracę, ani o bezsensowności swoich doświadczeń. Mechanicznie podtrzymywał i kontrolował warunki fizykochemiczne poszczególnych stanowisk doświadczalnych. Którejś bezsennej nocy przypadkowo rozsypał stos kaset na stoliku laboratoryjnym. Bezwiednie schylił się i podniósł jedną z nich jakiś przebłysk życia kazał mu ją włożyć w otwór czytnika. Niemal z dziecinną ciekawością nacisnął guzik magnetowidu. Obraz rozjaśnił się. Zobaczył siebie na podwyższeniu olbrzymiej sali, z pasją wygłaszającego jakąś mowę. Jakże był wówczas młody! Właściwie to śmieszył go ten wymachujący rękoma mężczyzna, zupełnie niepodobny do dzisiejszego. Lekko uśmiechając się do swego odbicia sprzed lat, przesunął suwak regulatora dźwięku. ...nie mamy prawa wobec swego gatunku i w imię jego przyszłości dokonywać takich doświadczeń. Tak powstałe osobniki, być może, przyniosą ludzkości szczęście, zapewnią w przyszłości dostatnie życie. Ale kto dzisiaj zapewni, czy za kilkadziesiąt lat, gdy osiągniemy możliwości ich szybkiego tworzenia, nie zmienimy dotychczasowego zdania i nie rozpoczniemy - nazwę to - produkcji, a właściwie niemal taśmowego powielania najtęższych, ale ciągle tych samych, umysłów naszego globu. Czy jesteśmy w stanie przewidzieć, że zapewnimy w ten sposób optymalne możliwości rozwoju ludzkości? Nasze umysły są dla niej cenne, ale w następnych pokoleniach mogą okazać się degeneratami lub też... Nacisnął wyłącznik magnetowidu. Odwrócił się w kierunku drzwi, lecz obraz i dźwięk tych odległych lat wibrowały jeszcze w jego jak gdyby budzącym się umyśle. Przypominał sobie. To byty lata pięćdziesiąte jego życia. Był wówczas młodym, bardzo zdolnym biologiem, który po raz pierwszy w dziejach Genezi zreprodukował wielokrotnie komórkę jednego osobnika zwierzęcego w kolejne jej pokolenia. Bliźniaczo podobne do wyjściowej. Wrócił do sterowni i nie zapalając światła usiadł wygodnie przy oknie oświetlonym blaskiem gwiazd. Po sukcesie jego grupy nad wyhodowaniem całego organizmu zwierzęcego z pojedynczej komórki rozpoczęli dalsze badania. Kolejnym eksperymentom miała być poddana komórka człowieka. I wówczas zaczął się wahać. Tak, to właśnie jego słynne przemówienie na kongresie przedstawicieli nauki całej Genezi spowodowało zaniechanie eksperymentów w tej dziedzinie. Od wielu dni po raz pierwszy patrzył bez zwykłego otępienia na rozciągającą się przed nim panoramę. Jakby widok siebie na ekranie magnetowidu pozbawił go samotności. W jego umyśle doszło do rozerwania jakiejś tamy na drodze myślowych i uczuciowych prądów. Kosmate zwierzątka buszowały po drzewach sadu, który rozciągał się u podnóża statku. ''Chyba burza uszkodziła któryś z emitorów poła'' - pomyślał. Urządzenie zabezpieczające okoliczny teren przed wtargnięciem dzikich zwierząt było jego pomysłem. Przy pomocy pokładowego inżyniera Orta zbudował - jak go nazwał - separator odwagi. Pełnił om funkcję selektywnego ogrodzenia. Emitowane pole nie pozwalało na wejście zwierząt agresywnych. Odpowiednio rozmieszczone emitory wysyłały stabilizowane w liniach promieniowanie oddziałujące na ośrodki mózgowe odwagi występujących tu zwierząt. Powodowało ono powstanie uczucia strachu, tym większego, im większą odznaczało się ono odwagą i agresywnością. Widok zwierząt pałaszujących owoce przypomniał mu o śniadaniu. Poczuł głód i chęć zjedzenia konkretnego dania z produktu otrzymanego na tej planecie. Podszedł do pulpitu sterowniczego i wcisnął guzik stawiający automaty w stan pogotowia. - Mar -powiedział. - Słucham, tu Mar - odpowiedział mu bezbarwny głos automatu kuchennego. - Chciałbym zjeść tradycyjny obiad, befsztyk, sorgi i jakieś owoce. Ile czasu to potrwa? - Za pół godziny podam - i automat powtórzył zamówienie. - Doskonale. Podaj do sterowni. Podszedł do okna. ''Trzeba koniecznie sprawdzić ogrodzenie'' - pomyślał. - Inż - powiedział. - Słucham, tu Inż. - Napraw ogrodzenie w sadzie i sprawdź pozostałe. Dudniący glos automatu powtarzającego rozkaz umilkł w głośniku. Rod czuł potrzebę działania. Kazał automatom sprawdzić stos atomowy i inne urządzenia. Później poszedł do laboratorium, aby jak zwykle skontrolować przyrządy. Widok magnetowidu przypomniał mu nocne zdarzenie. Właściwie To tkwiło w nim od dawna, tylko długoletnie JEGO zagłuszanie nauczyło Roda natychmiastowego odrzucania natrętnej myśli. Teraz jego własny głos, który, jak mu się wydawało, raz na zawsze przerwał niebezpieczny kierunek badań, wzbudził JA i jak gdyby wyrwał z długoletniego zamknięcia. Czy teraz, gdy znalazł się samotny, daleko od kolebki ludzkości, gdy nie tylko nie ma szans na powrót, ale właściwie nie ma na to ochoty, czy nie ma prawa spróbować? Może ma nawet obowiązek? Przecież przez te dwanaście lat pobytu na tym globie powinni spotkać przynajmniej ślady bytności inteligentnych jej mieszkańców. Tego ostatniego był niezbyt pewien. Brak latających maszyn nie pozwalał na dokładniejszą penetrację tego silnie zarośniętego dżunglą globu. Następne dni były okresem intensywnej pracy. Początkowo nie miała ona jakiegoś określonego celu. Sprawdzał urządzenia i jakby mimochodem przygotowywał się do zakazanego. Przygotowywał aparaturę, automaty. Po kilku dniach nie tylko podjął decyzję, ale i wydawało mu się, że potrafi ją uzasadnić. Będzie to eksperyment sprawdzający jego obawy i nadzieje, zamknięty najwyżej do obszaru kontrolowanego polem. Przecież nie może spędzić reszty swego życia bez dalszej pracy. Jakakolwiek by zresztą ona nie była, nie miałaby sensu wobec sytuacji, w jakiej się znalazł. Tylko TA, która stanowła zakazaną zagadkę, mogłaby nadać sens nawet katastrofie ich statku. Już się nie wahał. Przestawienie się na nowe tory myślenia przyszło mu łatwo. Przecież cały czas pracował nad tym, tylko obiektem doświadczeń nie był człowiek. Przebywał w laboratorium niemal całymi dniami. Znowu posilał się z automatu podróżnego, ale jego błyszczące oczy w zarośniętej twarzy i pośpiech, z jakim jadł, różniły go od Roda sprzed paru tygodni. Godzinami obserwował drgający organizm w komorze, jeszcze o słabo zarysowanych kształtach. Próba polegała na skrzyżowaniu jego własnej komórki z komórką jednego z tych zwierzątek, które parę miesięcy temu obserwował w sadzie. Powstały w ten sposób hybryd, według jego koncepcji, powinien być niejako dostosowany genetycznie do warunków miejscowych. Powinien posiadać ludzkie cechy inteligencji i wypracowane w pokoleniach tego zwierzęcia możliwości pokonywania miejscowych trudności. Powinien już być przystosowany do czyhających na niego chorób i niebezpieczeństw. Okazało się, że zadanie nie jest takie proste, jak,mu się początkowo zdawało. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że musi się spieszyć. Był przecież startem bardzo posuniętym w latach. Obawiał się, że nie zdąży dać swemu ''potomkowi'', jak go nazywał w myślach, nawet części swojej wiedzy, która jest siłą człowieka. Użył wszelkich stymulatorów wzrostu, aby przyspieszyć rozwój embriona. Zżerała go gorączka wielkiego uczonego, któremu pod koniec życia dano możliwość zrealizowania marzenia młodości, a jednocześnie niepokój ''ojca'' o los ''dziecka''. Po upływie pół roku malec mógł być wyjęty z inkubatora. Był zdrowy i rozwijał się prawidłowo. Jednocześnie, przecież już chłodnym wzrokiem starego człowieka, dostrzegał jego wady. Zbyt wielkie oczy o nieruchomych powiekach, owłosione ciało, wydłużone członki i ten ogon. Tego się nie spodziewał. Mógł go usunąć operacyjnie, ale przecież nie o to chodziło. Pozostawienie włosów było zamierzeniem celowym, ale przy separacji genów zupełnie zapomniał o ogonie. Ale cóż, stało się, należało czekać. Set, jak go nazwał, rozwijał się szybko. Trudno już było go złapać w celu dokonania niezbędnych badań. Nie dawały mu rady nawet najzręczniejsze automaty. Najpierw był małym urwisem, jak ludzkie dzieci, z którego szybko wyrósł mały złośliwiec. Rod był bezradny. Zaczął rozumieć, że jego dzieło było chybione. Nie mógł się jednak zdecydować na jego unicestwienie. Bał się samotności. Ponownie rozbudziły się wątpliwości moralne, które niegdyś powstrzymały go przed dalszymi badaniami. Później pogodził się ze swoją porażką. Set znikał w sadzie na wiele dni i pojawiał się tylko od czasu do czasu, aby coś wycyganić. Próby uczenia go nie dały rezultatu, w każdym bądź razie Rod szybko do tego się zniechęcił. Sprytny Set psuł celowo uczące go automaty, a pewnego razu za pomocą jednego z nich wprowadził fałszywy program do głównego komputera. Zdezorganizowało to na dwa dni życie ich kolonii. Po tym incydencie Rod zrezygnował całkiem z dalszej edukacji Seta i zabronił wpuszczania go do statku. Od tej pory czuł się coraz gorzej. Wezwał automat medycyny. Intensywna praca nadwerężyła jego siły witalne. Nic mu właściwie nie dolegało. Po prostu jego mechanizm życia był zbyt zużyty. Automed po analizie jego stanu ocenił długość życia na około trzy do pięciu lat. Zdawał sobie sprawę, że zbliża się do kresu, lecz podane liczby zaskoczyły go. Nieudany eksperyment, którego wyniki zniszczyły sad, pogłębił depresję. Starał się uspokoić, przeanalizować poprzednie założenia. Gdzie popełnił błąd? Nie mógł go odnaleźć, nie uzmysławiał go sobie. Poddał się stymulacji bioprądów, aby wrócić do równowagi psychicznej. Doszedł do wniosku, że musi powtórzyć eksperyment. Zdawał sobie sprawę, że poprzedni się udał, ale tylko technicznie. Fałszywa była matryca psychologiczna. Nie mógł przewidzieć następstw takiego połączenia, jakiego dokonał. Udowodniła mu to dokładna analiza wyników przez główny komputer. Doświadczenie było przeprowadzone prawidłowo. Poza drobnymi błędami dotyczącymi wyglądu zewnętrznego Seta, które były wynikiem pośpiechu, reszta była niemożliwa do przewidzenia. Postanowił zreprodukować siebie. Chciał zmniejszyć do minimum prawdopodobieństwo niepowodzenia. Dotychczasowe wyniki jego prac wykazywały, że osobnik z komórki jednego dawcy daje pewność powielenia jego cech w około dziewięćdziesięciu procentach. Nowy eksperyment rozpoczął już bez poprzedniego pośpiechu. Odon również rozwijał się doskonale, nawet szybciej, dzięki zastosowaniu wydajniejszych aktywatorów i stymulatorów wzrostu. Po około pół roku już pełzał po podłodze. Jednak Rod unikat go. Do sterowni wchodził tylko wówczas, gdy był do tego zmuszony. Inż na podstawie analizy materiałów biblioteki zbudował coś w rodzaju niańki. Rod obserwował ich przez szybę sterówki lub wieczorami przeglądał magneto filmy nakręcane automatycznie w ciągu dnia. Bał się swego drugiego siebie, które wesoło bawiło się zbudowanymi przez Inża zabawkami. Tym czasem cechy fizyczne i psychiczne chłopca nie odbiegały od przeciętnych dzieci na Genezi. Intensywna praca wyeksploatowała Roda. Czuł się coraz gorzej. Drugi eksperyment, który był pełnym sukcesem, właściwie się zakończył. Reszta należała do automatów i czasu. Jego rola skończyła się. Zaczął sobie zdawać sprawę, że cała jego praca nie miała jednak sensu. Jeszcze przed stu laty spodziewał się takiego wyniku. Przecież oni muszą zginać. Są zależni od niego. A co potem, po jego śmierci? Nie są przygotowani do samodzielne go życia, a ponadto, czy ich życie ma jakikolwiek sens? Przecież nie mogą się zreprodukować. Zreprodukować się. Uczepił się tej myśli. Umożliwić Odonowi naturalną reprodukcję przez stworzenie osobnika płci odmiennej. Po roku Odan miał już postać chłopca około pięcioletniego. Automaty rozpoczęty jego nauczanie. Jednocześnie Rod zauważył spadek ilości dostarczanej do kolonii energii. Był zmuszony do zmniejszenia jej zapotrzebowania, wyłączył wiele automatów. Odnawianie zapasów paliwa było dla niego tylko stratą czasu. Jednocześnie myśl, aby dać Odonowi szansę wejścia w ten świat wrogiej dżungli, nie dawała mu spokoju. Zdawał sobie sprawę, że otrzymanie żeńskiego osobnika jest przedsięwzięciem trudniejszym niż poprzednie. Bał się zarówno braku czasu, jak popełnienia błędu. Jednego był pewien - to musi być hybryd. Sam nie może być wyłącznym dawcą komórki-matrycy. Było to zbyt ryzykowne. W dalszych pokoleniach mogłoby doprowadzić do degeneracji ich potomstwa. Postanowił, że dawcami będzie cała ich trójka. Wprawdzie obawiał się jako dawcy Seta, lecz był on niezbędny jako osobnik najbardziej od nich odległy genetycznie. Jednocześnie wprowadził zmiany w wychowaniu Odona. Ograniczył jego nauczanie teoretyczne do niezbędnego minimum. Podobnie jak Set, Odon przebywał teraz wyłącznie w sadzie, zdobywając pożywienie częściowo samodzielnie. Znowu niemal nie opuszczał laboratorium, kontrolując rozwój Iwy, przyszłej towarzyszki Odona. Przygotował się do stworzenia hybrydu bardzo starannie. Mimo że uzyskał już odpowiednie doświadczenie, obawiał się wyniku. Po dwóch miesiącach nieco wyzbył się swej niepewności. Iwa w niczym nie odbiegała od założeń. Ewentualne drobne różnice mogą ujawnić się w wieku dojrzałym. Czuł się coraz gorzej. Jak poprzednio, przysiadywał przy panoramicznym oknie sterowni. Obserwował poczynania całej niemal już dorosłej trójki. Teraz przeżywał jeszcze większy niepokój i niepewność niż przedtem. Powodem był brak energii. Niewielki stos atomowy, który jej dostarczał, pracował już na resztkach paliwa. Na dodatek parę tygodni temu uległ uszkodzeniu i automaty kontrolujące musiały go częściowo zablokować. Jego naprawy nie chciał ryzykować, aby energochłonne automaty nie zużyty resztek dostarczanej przez niego energii. Mogłoby,to doprowadzić do osłabienia, a może nawet zniszczenia, poła broniącego dostępu do sadu. Wyłączył resztę automatów, nawet Inża. Pozostały tylko kontrolujące stos i ogrodzenie. Ochronę emiterów poła musiał powierzyć Odonowi. Na Seta nie miał co liczyć. Odon doskonałe dotąd wywiązywał się z powierzonych mu obowiązków i skutecznie strzegł aparatury przed niszczycielskimi zakusami Seta. Ale Rod wiedział, że ciekawość i spryt tego drugiego rośnie tym bardziej, im gorliwiej czegoś się przed nim strzeże. Pole słabło. Na terenie sadu coraz częściej zauważał zwierzęta, które dostawały się przez pole separatora. Były to ma razie zwierzęta roślinożerne, nieagresywne. Zdawał sobie sprawę, że jest to nieuchronne, i czasami wydawało mu się, że patrzy na powolne ginięcie całej ''rodziny'', jak ją w myślach nazywał. Pewnego dnia nastąpiło to, czego obawiał się najbardziej. W czasie posiłku usłyszał gwałtowne brzęczenie sygnału alarmowego. Jeden rzut oka na tablicę rozdzielczą uzmysłowił Rodowi, że stało się. Pole przestało działać. Spięcie w obwodzie separatora. Szybko przesunął wyłącznik. Sygnał ucichł. Energii było zbyt mało, aby uruchomić Inża i jego baterię automatów naprawczych. Podszedł do okna. Zmierzch pokrył już sad. Gdyby nie sygnał alarmowy, trudno by było uwierzyć, że zostali tam teraz sami, bez chroniącego ich dotąd niewidzialnego muru. Czyżby spięcie w systemie alarmowym? Podszedł do magnetowidu rejestrującego okolice rozdzielni separatora. Ekran wolno rozjaśnił się. Szybko przesuwał taśmę aż do momentu, gdy ujrzał przy aparacie najpierw Seta, a później nadbiegającego Odona i Iwę. Dyskutowali gwałtownie, wskazując raz na aparat, a raz na statek. Set najwyraźniej kpił z Odona. Raz po raz zaśmiewał się do rozpuku. ''Kreatura'' - pomyślał Rod. Lecz co to? Odon sam podchodzi do rozdzielni i próbuje w niej manipulować. Jasny błysk i trzy uciekające sylwetki giną z pola widzenia kamery magnetowidu. Palący się niebieskawym płomieniem aparat nagle przygasł. Rod wyłączył magnetowid.