Karl Hans Strobl ANATOMIA (Anatomie) Kiedy abbe Alexandre Segur— Montfaucon pracując nad swoim wielkim dziełem o anatomii ciała ludzkiego doszedł do rozdziału poświęconego wątrobie, okazało się, że zebrane przezeń do tego tematu materiały są niewystarczające. Uznał, iż musi uzupełnić swoją wiedzę w tym zakresie, zanim przystąpi do dalszego pisania. Co postanowiwszy, wybierał się już w drogę, gdy dostarczono mu bilecik od jego małej przyjaciółki Ninon. Lektura zawartego w nim zaproszenia wprawiła opata w wyśmienity humor. Przybywszy do Charite, kazał wezwać do siebie ojca szpitalnika. — Proszę posłuchać, ojcze szpitalniku — powiedział — pilnie potrzebuję świeżych zwłok. — Och, monsignore — odpowiedział zakonnik — to się dobrze składa. Mamy tu akurat numer 46. Cieszę się, że możemy służyć waszej przewielebności. Lada moment wyzionie ducha. Myślę, że za pół godziny będzie już gotowy. — Za pół godziny? — powtórzył abbe trąc palcami gładko wygolony podbródek. — To fatalnie. Tak szybko nie zdążę się za niego zabrać. Jest teraz piąta. O siódmej muszę być w Fontainebleau i przed południem jutrzejszego dnia najprawdopodobniej nie wrócę. Nie dałoby się, tak przetrzymać go do jutra rana? Muszę go mieć całkiem świeżego. Ojciec szpitalnik zamyślił się: — Nie wiem, doprawdy nie wiem, czy to — się da zrobić. Proszę mi wierzyć, że dołożę wszelkich starań, ale... ale nie będzie w tym mojej winy, jeżeli rzecz się nie uda. A swoją drogą, to wasza wielebność byłaby bardzo zadowolona z tego chłopaka. To prawdziwy olbrzym. — Proszę was, ojcze, zróbcie coś, żeby pociągnął jeszcze do jutra. Po tych słowach abbe opuści Charite, zaś szpitalnik pobiegł do apteki przyrządzić nasenną miksturę dla swojego chorego. — Zażyj to, mój synu — odezwał się do numeru 46, zaszedłszy do niego z gotowym lekarstwem — i mech ci będzie na zdrowie. Chory, który stracił był już na poły przytomność, pozwolił sobie zaaplikować przyniesioną przez zakonnika miksturę i zasnął po chwili głęboko. W nocy zaglądał szpitalnik kilka razy do sali, aby się przekonać, czy numer 46 nie zmarł aby przedwcześnie pomimo zastosowanego lekarstwa, ale chory oddychał spokojnie nadal, a nawet pewna różowość wystąpiła mu na policzki. Kiedy zaszedł do niego rano, numer 46 siedział wyprostowany na łóżku. — A to ci dopiero! — zdziwił się szpitalnik — wygląda na to, że już lepiej z tobą. — Sam nie wiem, co się ze mną dzieje, ojcze szpitalniku — odparł chłopak. — Bóle ustąpiły z piersi, kaszel jest już lżejszy, no i ani śladu tej wydzieliny na gardle. Musieliście mi ojcze dać jakieś cudowne lekarstwo. Zakonnik potrząsając ze zdumienia głową przystąpił do bliższych oględzin chorego. Osłuchał mu płuca, a następnie opukał klatkę piersiową. — Rzeczywiście, mój synu — powiedział wyprostowując się — myślę, że jesteś na najlepszej drodze, aby wyzdrowieć. Numer 46 spojrzał na szpitalnika ze łzami w oczach i odparł składając ręce w modlitewnym geście: — Skoro Bóg tak chce... — Tak, tak — zamruczał zakonnik — Bóg zapewne nie będzie miał nic przeciwko temu. Ale co na to powie a b b e? — Jaki abbe? Co on ma z tym wspólnego? — Ach nic, nic... połóż się teraz i przykryj. Zabraniam ci stawiać pytania. Nie wolno ci się przemęczać. Ojciec szpitalnik odszedł, ale nie mógł wytrzymać, aby nie zaglądać co jakiś czas do chorego. Widząc go leżącego spokojnie, ba, prawie z zadowoleniem w łóżku, kręcił głową i powtarzał sam do siebie: — Chłopak zdrowieje, jak Bóg na niebie. Tylko co na to powie abbe? Około południa przewielebny uczony powrócił z Fontainebleau. Tryskał humorem, zdrowiem i świeżością. — No i jak, mój drogi? — zwrócił się do ojca Zefiryna — mogę się już zabrać do pracy? — O której godzinie zmarło się biedakowi? — Ach, wasza przewielebność — zaczął szpitalnik — nie bardzo już wierzę, że on w ogóle umrze. — A co to znowu ma znaczyć? — No tak, wygląda na to, jakby miał zamiar dalej żyć. Specyfik, który mu zaaplikowałem, postawił go, zdaje się, na nogi. — Och — powiedział abbe pocierając, jak to miał we zwyczaju, wąską dłonią koloru kości słoniowej swój delikatnie na różowo upudrowany podbródek — to się niedobrze składa. — To nie moja wina — odparł ojciec Zefiryn. — Do głowy by mi nie przyszło, że mój proszek może być aż tak skuteczny. A tak w ogóle, to wasza przewielebność musi tu sobie winę przypisać. Przecież numer 46 już dawno byłby martwy i leżał tu wypatroszony, gdyby wasza przewielebność nie udała się była do Fontainebleau. — Chciałbym go sobie w takim razie przynajmniej obejrzeć i przekonać się, co straciłem — mruknął nachmurzony abbe i kazał się zaprowadzić do łóżka chorego. — Tak więc chłopcze — odezwał się wreszcie przerywając milczenie, w jakim przyglądał się pacjentowi przez dłuższą chwilę — sprawiłeś mi duży kłopot. Chory spojrzał na niego zdumiony. — Tak, tak, mój drogi. Upierasz się przy tym, aby wyzdrowieć. A miałbym wielką ochotę obejrzeć sobie bliżej twoją wątrobę. Musisz mieć niebywałą wątrobę. Chłopak odpowiedział przełykając z trudem ślinę: — Wasza przewielebność zechce mi wybaczyć... — No, a co tu można zrobić? Kiedy rzecz już tak daleko zaszła, to pilnuj się, aby wyzdrowieć gruntownie. Poczekamy. Więc do następnego razu, mój przyjacielu., Raz jeszcze Fontainebleau przyprawić miało abbe Alexandre Segur— Montfaucon o nieprzyjemności. Zdarzyło się to wówczas, kiedy abbe zamiast bez zwłoki podążyć za większością swoich przyjaciół ku granicy zabawił jeszcze jedną noc w Fontainebleau, aby pożegnać się z Coralie, siódmą następczynią Ninon. Ktoś ze służby dodał o tym znać jakobina. Wraz z pierwszym świtaniem wiejski dom Corali został otoczony przez straże, a sam abbe aresztowany i odprowadzony li tylko w koszuli, bo nie pozwolono mu nałożyć spodni. — To będzie niezłe widowisko — stwierdził drwiąco dowódca straży — niech ludzie widzą, że w dzisiejszych czasach nawet szlachta ubiera się jak sankiuloci. Nie był to przyjemny przemarsz, wszelako za okoliczność daleko bardziej odczuwał abbe brak swojej szkatułki toaletowej, której nie pozwolono mu zabrać ze sobą do więzienia. A znajdowała się w niej przecież mnogość w najwyższym stopniu ważnych i koniecznych przedmiotów, z których niektóre były prawie tak nieodzowne, jak powietrze czy woda. Było rzeczą bardziej niż przykrą, że obywać się teraz musiał bez tych wszystkich pilniczków, szczoteczek i grzebieni. Z rosnącym smutkiem przyglądał się abbe swoim wypielęgnowanym dłoniom, które z każdym dniem wyglądały coraz gorzej. Pozwolono mu natomiast dokonać korekty swego tymczasem ukończonego i oddanego do druku dzieła o anatomii ciała ludzkiego. — Trzeba sobie bowiem powiedzieć — Oświadczył naczelnik więzienia — że solidne dzieło anatomiczne jest w istocie wielką potrzebą naszych czasów, które tak bardzo interesują się ciałem ludzkim, że oddzielanie głowy od tułowia ,dla zaspokojenia ciekawości, co znajduje się w środku, jest na porządku dziennym. Proces wytoczony przeciwko abbe odbył się szybko i bez incydentów. Coralie siedziała na trybunie przeznaczonej dla publiczności starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, kiedy hrabiemu odczytywano wyrok śmierci. Zadowoliła się przesłaniu mu przez żonę dozorcy więziennego karteczki ze słowami: "Żegnaj! Było wspaniale! Zawsze będę myśleć o tobie. Twoja Coralie". Wieczorem tego dnia przeniesiono abbe z pomieszczenia, które dzielił dotąd z innymi współwięźniami do pojedynczej, małej celi, gdzie wkrótce odwiedził go wysłannik trybunału rewolucyjnego. — Pan sobie życzy? — zapytał hrabia i rozejrzał się bezradnie po celi nie widząc niczego, co mógłby zaproponować przybyłemu, aby spoczął. — Przychodzę, aby cię poinformować obywatelu Segur, że twoja egzekucja odbędzie się jutro. — Dziękuję panu za fatygę — odpowiedział hrabia żegnając skinieniem głowy wysłannika. Człowiek pod drzwiami nie ruszył się jednak, ale wpatrywał się w abbe wzrokiem tak szczególnym, że zaczął on więźniowi ciążyć. — Czy mogę coś dla pana jeszcze uczynić? — zapytał uprzejmie chcąc przerwać nieprzyjemną sytuację. Na te słowa rewolucjonista postąpił dwa kroki do przodu, tak że zderzył się niemal z więźniem: — Nie poznajesz już mnie, obywatelu Segur? — odpowiedział pytaniem. — — Proszę mi wybaczyć, ale nie przypominam sobie... — Tak, od tam tęgo czasu minęło już ,parę lat. To było w Charite. Miałeś wtedy nieodpartą ochotę zapoznania się z moją wątrobą. — Ach... to pan jest numer... chwileczkę... myślę, że 49. — 46, zapamiętałem to lepiej, 46... wyzdrowiałem więc, jak widzisz. Los chciał, abym został sekretarzem trybunału rewolucyjnego i był jutro obecny przy tym, jak to t o b i e, obywatelu Segur, zetną głowę. Abbe uśmiechnął się: — No tak, mój drogi, ale mam nadzieję, że pan jest przynajmniej zadowolony. — Ależ oczywiście! Wszelako uratowałeś mi wówczas życie, obywatelu. Gdybyś nie odłożył był oględzin mojej wątroby do czasu powrotu z Fontainebleau, to poczciwemu ojcu Zefirynowi nigdy nie wpadłoby do głowy, żeby przyrządzić dla mnie ową cudowną miksturę. — Cóż, cieszę się, że pomogłem zachować przy życiu człowieka, który jest być może powołany do odegrania jakieś roli w tych dziwnych czasach. — Rozumiesz zatem, że winien ci jestem w pewnym sensie wdzięczność. Nie mogę cię niestety uratować przed wielkim nożem. Ale chętnie spełnię jakieś twoje życzenie, a nawet kilka życzeń, jeżeli to tylko będzie leżało w granicach moich możliwości. Chciałbym ci też dotrzymać towarzystwa w tę ostatnią noc, którą jak powiadają, bywa zwykle bardzo nieprzyjemna. — Och, pan jest bardzo uprzejmy, a ja przyjmuję pańską łaskawą ofertę. Od razu też przedłożę panu swoją pierwszą prośbę: otóż wzdrygam się przed mówieniem panu przez "ty"... — Rozumiem. Życzy pan sobie, abym się nieco od pana odsunął i także nie mówił do niego przez "ty". Trybunał zaoszczędzi panu wielu nieprzyjemności życiowych, każąc mu jutro ściąć głowę. Nie potrafiłby się pan przystosować do nowych porządków. Hm, przychodzi mi akurat do głowy, że ma pan przecież kochankę. Jeżeli życzyłby pan sobie zobaczyć ją jeszcze raz, to jestem to w stanie umożliwić. — Dziękuję panu. Zrobiło się nieco późno, a Coralie nie lubi, kiedy się ją wyciąga nocą z łóżka. Uczynię panu propozycję. Skoro ofiaruje mi pan już swój sen, to rozegrajmy partię szachów. — Chętnie na to przystaję. Sekretarz oddalił się i powrócił wkrótce z szachownicą pod pachą. Abbe usiadł na łóżku, a jego partner na kuble od nieczystości. Stolik pod miednicę postawili między siebie. Kiedy figury zostały już rozstawione, sekretarz zapytał: — A jak będzie z wygraną? — Och, doskonale wiem, czego zażądam, jeżeli miałbym wygrać. Powiem o tym panu, kiedy skończymy partię. — Na wypadek, że to ja miałbym wygrać — odparł sekretarz — proszę o zgodę na obejrzenie sobie jutro — potem — pańskiej wątroby. — Nie mam nic przeciwko temu — oświadczył abbe. Rozpoczęli grę. Była to w najwyższej mierze interesująca partia pomiędzy dwoma równorzędnymi przeciwnikami, z których każdy orientował się w niuansach i zawiłościach reguł gry. Kiedy w okienku pojawiła się szarówka, abbe uzyskał przewagę spychając sekretarza do defensywy. Niedługo potem partia była skończona. — A teraz pański król dostaje mata — przemówił abbe powstając z łóżka. — Przeboleję swoją klęskę. Tym bardziej, że w rzeczywistości to mata dostał p a ń s k i król. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czym mogę panu służyć, skoro to pan w y g r a ł partię? — Bardzo pana proszę o dostarczenie mi do celi mojej szkatułki toaletowej — odpowiedział abbe. — Oczywiście! — zgodził się wysłannik trybunału. Po upływie godziny czasu sekretarz powrócił ze szkatułką. Była to misterna robota wykonana z drzewa hebanowego i inkrustowana kością słoniową i macicą perłową na modłę japońską. Abbe otworzył szkatułkę i począł wyjmować z niej delikatnie nożyki, pilniki, szczoteczki, grzebyki, flakoniki i puzderka. Rozłożył je wszystkie przed sobą na czystej chusteczce przyglądając się im ze szczęściem na twarzy; ułożył je raz jeszcze w innym porządku i przystąpił następnie ze znawstwem do swojej toalety, co sprawiało mu wyraźną rozkosz. Sekretarz przyglądał się temu wszystkiemu w zdumieniu, które rosło w miarę tego, jak widział, że każdy z tych przedmiotów znajdował swoje szczególne zastosowanie. Gdy pierwszy promień słońca wpadł przez zakratowane okienko niczym goły, błyszczący nóż, dały się słyszeć w celi dochodzące z wewnętrznego dziedzińca więzienia odgłosy rozmów i szczęk broni. Jednocześnie w korytarzu zabrzmiały kroki. Sekretarz wyprostował się: — Panie hrabio... — Właśnie skończyłem — odpowiedział abbe i szybko przesunął jeszcze skrawkiem miękkiej skórki po paznokciach, które zaświeciły po tym różowym blaskiem. Odsunięto rygle przy drzwiach. — Idziemy — rzekł krótko Alexandre Segur— Montfaucon rzucając skórkę na stół i kierując się ku drzwiom. przełożył Marek Zybura