Krzysztof Boruń Katarzyna Boruń-Jagodzińska OSSOWIECKI – zagadki jasnowidzenia Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 Wstęp Zdolności jasnowidcze i prorocze od wieków budziły emocje i podziw zarówno możnych jak i maluczkich tego świata. Wzmianki, a nierzadko i obszerne relacje o ludziach obdarzonych przez bogów lub naturę przedziwnym „wzrokiem wewnętrznym”, umożliwiającym dostrzeganie wydarzeń odległych w przestrzeni i czasie, można znaleźć w mitach i świętych księgach różnych ludów, w relacjach dziejopisów i pamiętnikarskich notatkach znanych osobistości. Nie brak co prawda niedowiarków wątpiących w realność owego „wewnętrznego wzroku” i przypisujących sukcesy wróżbitów i jasnowidzów dobrej znajomości psychiki ludzkiej, skrzętnemu gromadzeniu informacji i prawidłowemu wyciąganiu wniosków, a także odpowiednio niejasnemu, lecz bardzo sugestywnemu przekazywaniu proroctw. Nie zawsze jednak takie wyjaśnienie zadowala nawet zagorzałych sceptyków. O ile bowiem słuszne są podejrzenia w stosunku do wielu profesjonalnych „wróżów” i „jasnowidzów” w rodzaju XVII-wiecznego mistyfikatora – Józefa Balsamo (1743–1795) i wróżki epoki napoleońskiej – Marii Lenormand (1772–1843), o tyle trudno – zachowując choćby najdalej posunięty krytycyzm – na podstawie materiałów dokumentalnych i relacji wiarygodnych świadków znaleźć jakieś proste, naturalne wytłumaczenie fenomenalnych zdolności Stefana Ossowieckiego – słynnego polskiego jasnowidza okresu międzywojennego, którego Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach o niepospolitych ludziach obdarzył mianem „przybysza z czwartego wymiaru”. Bo też rzeczywiście – właściwości przejawiane przez Ossowieckiego wykraczają daleko nie tylko poza tradycyjne umiejętności profesjonalnych jasnowidzów-wróżbitów, lecz także znane i badane od lat przez parapsychologów uzdolnienia mediów psychicznych. Jeśli traktować jako w pełni wiarygodne sprawozdania z eksperymentów przeprowadzanych z tym niezwykłym człowiekiem – a są wśród nich sprawozdania podpisywane przez szacowne grona profesorskie – należy chyba uznać go za najwybitniejszy fenomen jasnowidczy pierwszej połowy naszego stulecia, a być może w ogóle w historii parapsychologii. Zainteresowanie lekarzy i uczonych zjawiskami paranormalnymi (tj. nie mieszczącymi się w „normalnych” fizycznych i psychicznych właściwościach istot żywych) sięgają czasów Oświecenia, kiedy to głośny lekarz-magnetyzer – Franz Anton Mesmer (1734–1815) rozpętał swymi uzdrowicielskimi praktykami pierwszy wielki spór o – jakbyśmy dziś powiedzieli – bioenergoterapię. Na ten okres datuje się też pierwsze próby wykorzystania hipnozy do wywoływania wizji jasnowidczych w celach diagnostycznych. Próby te, co prawda niezbyt udane, podejmował uczeń Mesmera i odkrywca hipnozy (nazwanej przez niego somnabulizmem) markiz Chastenet de Puysegur. Dopiero jednak sto lat później w naukowych kręgach badaczy fenomenów metapsychologicznych zainteresowano się szerzej zjawiskami paranormalnymi w hipnozie, co pozwoliło zwiększyć ich powtarzalność, bardzo ograniczoną w doświadczeniach z mediami wchodzącymi w trans samorzutnie. Wyraz „medium”, oznaczający człowieka przejawiającego w czasie transu zdolności paranormalne, upowszechnił się w połowie XIX wieku i związany był pierwotnie z falą spirytyzmu, przechodzącą wówczas przez Amerykę i Europę. W nawiązywaniu kontaktów ze światem pozagrobowym konieczni okazali się pośrednicy pełniący rolę „środków przekazu”, czyli „medium” (ang.). Spirytystyczna interpretacja zjawisk paranormalnych nie znalazła, co prawda, naukowego uznania – jednak terminu „medium”, w rozszerzonej treściowo formie, w języku potocznym używa się do dziś, chociaż w samej parapsychologii (nazywanej również 5 dawniej metapsychologią lub metapsychiką) na ogół z dużymi oporami. Niechęć ową podzielał również Ossowiecki, który wyraźnie wzbraniał się przed określaniem go jako medium. Pod koniec XIX i w początkach XX wieku obszar badań fenomenów „parapsychicznych”, zwanych w skrócie „fenomenami psi”, wielce się poszerzył. W dużym stopniu ukształtowała się wówczas również terminologia, przejęta później przez różne środowiska parapsychologiczne. I tak – w zależności od rodzaju uzdolnień i wytwarzanych zjawisk – podzielono media na fizyczne i psychiczne. Przejawy paranormalnych oddziaływań fizycznych to przede wszystkim telekineza, zwana również psychokinezą, tzn. zdolność zdalnego „psychicznego” poruszania przedmiotami, powodowania ich odształceń czy nawet przeobrażeń modelowych – w szerszym pojęciu – również wywoływania zmian chemicznych, zjawisk świetlnych i termicznych bez dostrzegalnego udziału materialnego (fizycznego czy chemicznego) czynnika sprawczego. Do najbardziej efektownych rzeczywistych czy rzekomych przejawów mediumizmu fizycznego zalicza się lewitację – unoszenie przedmiotów czy własnego ciała w powietrzu, materializację – „produkowanie” widm (fantomów) ludzi, zwierząt i przedmiotów, psychofotografię – fotografowanie myśli, tzn. wytwarzanie na materiale światłoczułym obrazów będących odbiciem wyobrażeń medium, aport – przenoszenie przedmiotów z zamkniętych lub oddalonych miejsc, jakoby bez pomocy sił fizycznych, bilokację – rozdwojenie, wydzielanie materialnego sobowtóra, przejawiające się obecnością tej samej osoby (medium) jednocześnie w dwóch miejscach. Zjawiska wytwarzane przez media fizyczne nie tylko na towarzyskich seansach spirytystycznych, ale również w czasie eksperymentów przeprowadzanych przez lekarzy i uczonych, pozostające w rażącej sprzeczności z „prawami natury”, budziły szczególnie ostre spory i obawy przed mistyfikacją, które, niestety, często okazywały się uzasadnione. Wykryte oszustwa zniechęcały też poważniejsze instytucje i towarzystwa naukowe do prowadzenia doświadczeń z telekinetykami i mediami materializacyjnymi, jak na przykład Brytyjskie Towarzystwo Badań Psychicznych, skupiające swą uwagę przede wszystkim na zjawiskach tzw. postrzegania pozazmysłowego (ang. ESP – extra-sensory perception). Wyczyny mediów psychicznych przyjmowane były z mniejszymi oporami. Takie przejawy ESP jak telepatia – zdalny odbiór uczuć i myśli, bez pośrednictwa znanych zmysłów, czy zdolności różdżkarskie – reagowanie ruchami mimowolnymi na bardzo słabe bodźce materialne (fizyczne i chemiczne), nie kolidowały z kanonami przyrodniczego światopoglądu, a mogły przecież oznaczać poszerzenie obszaru poznania. Z przypadkami zdającymi się wskazywać na istnienie łączności telepatycznej spotykamy się zresztą niejednokrotnie w życiu codziennym, a profesja różdżkarza jest traktowana jak pewien rodzaj rzemiosła. I chociaż wyniki doświadczeń nie dawały jednoznacznej odpowiedzi czy te fenomeny rzeczywiście występują, a nie są tylko nieporozumieniem spowodowanym błędną interepretacją obserwowanych faktów, wielu uczonych skłaniało się do poglądu, że potwierdzenie empiryczne ich realności jest tylko kwestią czasu. Znacznie większy sceptycyzm niż telepatia budziły zjawiska zaliczane do telestezji (lub telegnozji) zwanej potocznie jasnowidztwem – czyli do postrzegania zjawisk, zdarzeń lub przedmiotów niedostępnych w danej chwili poznaniu zmysłowemu. Nie chodziło tu zresztą tylko o doznania quasi optyczne, lecz również słuchowe (tzw. jasno-słyszenie), dotykowe, węchowe, smakowe, termiczne itp., dla których odrębne nazwy nie przyjęły się powszechnie. Podstawowe „odmiany” jasnowidzenia to: kryptoskopia – zdolność odczytywania zakrytego pisma i rozpoznawania ukrytych przedmiotów, psychometria – zdolność wizyjnego dostrzegania zdarzeń, zazwyczaj odległych w czasie i przestrzeni, w których uczestniczył określony człowiek, poprzez bezpośredni kontakt z przedmiotem pozostawionym przez tego człowieka, teleradiestezja – zdolność zdalnego stwierdzania istnienia złóż mineralnych, odnajdywania ukrytych przedmiotów lub określania czy dana osoba żyje, jaki jest stan fizyczny jej organi 6 zmu i gdzie się znajduje, z pomocą tzw. wahadełka, prekognicja – jasnowidzenie przyszłych zdarzeń, retrokognicja – jasnowidzenie przeszłych zdarzeń, auroskopia – zdolność dostrzegania promieniowania organizmu żywego (tzw. aury), umożliwiająca, zależnie od barwy promieniowania, jego natężenia i kształtu, wnioskowanie o stanie zdrowia, nastroju ew. zbliżającej się śmierci, pismo automatyczne – zdolność „samoczynnego”, nieświadomego pisania, towarzysząca transowemu rozszczepieniu osobowości w hipnozie i autohipnozie, eksterioryzacja – oddzielenie się świadomości od ciała i przenoszenie się jej w odległe lub odizolowane fizycznie miejsca. Obserwowane w czasie seansów spirytystycznych, ale też i kontrolowanych doświadczeń naukowych tego rodzaju przejawy jasnowidztwa były przyjmowane przez uczonych i lekarzy przeważnie z dużym sceptycyzmem. Szczególnie ostre kontrowersje wywoływały próby tworzenia wokół rzeczywistych czy rzekomych dowodów paranormalnego postrzegania teoretycznej otoczki okultystycznej, a często i spirytystycznej. Nieporównanie mniej jednak, niż w eksperymentach z mediami fizycznymi, było tu przypadków wykrycia oszukańczych machinacji, chociaż w okresach bujnego rozkwitu spirytyzmu cieszące się uznaniem „media psychiczne”, występujące na seansach za pieniądze lub z amatorstwa nie należały do rzadkości. Nie można pochopnie wyciągać stąd wniosku, że jasnowidztwo sprzyja uczciwości. Po prostu w przypadku zjawisk fizycznych oszustwo można stwierdzić w sposób ewidentny, gdy zbieżność wizji transowych medium z rzeczywistością nie tylko nigdy nie jest doskonała i zawiera błędy, ale także sposób przekazywania informacji bywa często daleki od jednoznaczności, może więc być ta zbieżność dość dowolnie interpretowana. W historii parapsychologii znane są co prawda przypadki odkrycia rzeczywistych źródeł informacji „jasnowidczych” lub dotyczących jakoby innego wcielenia medium (Helena Smith, Yirginia Tighe), ale i w takich przypadkach nie zawsze zachodzi świadome oszustwo, zwłaszcza gdy medium cierpi na schizofrenię. Mogłoby się wydawać, że wraz z rozwojem nauk przyrodniczych i zainteresowaniem, jakie od połowy XIX stulecia problematyką parapsychologiczną przejawiają lekarze, fizjolodzy i psycholodzy, spory te wygasną, doczekawszy rzetelnego naukowego rozstrzygnięcia. Okazało się jednak, iż o taki ostateczny werdykt wcale niełatwo. Nie tylko dlatego, że w pełni udane eksperymenty nie są w stanie przekonać zatwardziałych sceptyków, podejrzewających, że nawet najbardziej wnikliwi i skrupulatni badacze mogą stać się ofiarą zręcznej mistyfikacji. Z kolei niepowodzenia, a także przypadki przyłapania mediów na oszustwach nie wykluczają przecież możliwości sukcesu w innych eksperymentach, ani też nie przeczą możliwości istnienia rzeczywistych uzdolnień parapsychologicznych niektórych ludzi. Nieufność środowisk naukowych do parapsychologicznych rewelacji i związana z nią niechęć do angażowania swego autorytetu w sporach między sceptykami i zagorzałymi obrońcami wynika przede wszystkim z faktu, że tego rodzaju uzdolnienia jak jasnowidztwo i telekinezja nie mieszczą się w prawidłowościach fizykalnych i biologicznych odkrywanych przez nauki przyrodnicze. Z drugiej jednak strony, współczesny świat naukowy, po wielu doświadczeniach, nie jest już tak, jak to bywało przed laty, skłonny przeczyć w sposób kategoryczny możliwości, że co najmniej niektóre z fenomenów paranormalnych rzeczywiście występują i krytycznie odnosi się nie tyle do opisywanych zjawisk co do ich interpretacji, nierzadko pozbawionej naukowych podstaw. Niezależnie zresztą od tego, co można usłyszeć w kręgach entuzjastów paranauk na temat ignorowania przez „oficjalną naukę” fenomenów psi, właśnie osiągnięcia nauki w ostatnim półwieczu nie pozostały bez wpływu na rozwój badań pozwalających rzucić nieco światła na te fenomeny, a przynajmniej wykazać bezpodstawność niektórych modnych hipotez. Nie jest też prawdą, że znane i liczące się w świecie naukowym placówki badawcze „boją się” podejmowania tematów będących do niedawna domeną parapsychologii. W szczególności w USA i ZSRR osiągnięto w tych badaniach znaczące wyniki – głośne w świecie stały się zwłaszcza doświadczenia przeprowadzone w stanfordzkim Instytu 7 cie Badawczym i na Uniwersytecie w Ałma Acie. Nieprzypadkowo wzrost zainteresowania uzdolnieniami paranormalnymi zbiega się z gwałtownym przyśpieszeniem postępu poznawczego i technicznego w naszych czasach. Z pewnością postęp ten – możliwości zastosowania coraz doskonalszych technik badawczych w naukach biologicznych, m.in. w biochemii, biofizyce i psychofizjologii – wzbudził uzasadnione nadzieje, że pasjonujące zagadki parapsychologii znajdą wreszcie naukowe rozwiązanie. Z tych nadziei zrodziła się psychotronika – nowa interdyscyplinarna dziedzina badań, zajmująca się oddziaływaniem wzajemnym między organizmami żywymi i ich środowiskiem wewnętrznym i zewnętrznym, a zwłaszcza procesami energetycznymi i informacyjnymi charakteryzującymi te oddziaływania. Chodziło przede wszystkim o to, że badania dotyczące wpływu różnego rodzaju pól energetycznych na żywą materię, zdające się wskazywać na ważną rolę tych pól w funkcjonowaniu organizmów, mogłyby ukazać w innym świetle kontrowersyjną dotąd sprawę zdolności telepatycznych, różdżkarskich, a także być może jasnowidczych. Z kolei szybki postęp w technice pomiarów biomedycznych i związana z tym lawina odkryć w dziedzinie fizjologii mózgu otwierały drogę do wyjaśnienia istoty zmienionych stanów świadomości i ich oddziaływań na procesy biochemiczne i biofizyczne przebiegające w organizmie, czego zadziwiające efekty można obserwować w hipnozie, jodze czy paramedycznych zabiegach leczniczych. I rzeczywiście – w ostatnich latach nasza wiedza o psychologii i fizjologii zjawisk, w których kluczowe znaczenie ma sugestia i autosugestia, bardzo się wzbogaciła, pozwalając rozstrzygnąć wiele wątpliwych kwestii, a nadzieje, jakie psychotronika wiąże ze stawiającą dopiero pierwsze kroki bioelektroniką nie są chyba bezpodstawne, chociaż oczekiwany rewolucyjny przewrót w poglądach na związek ducha i materii jak dotąd nie nastąpił. Brak w dalszym ciągu uznanych powszechnie eksperymentalnych dowodów realności telepatii i telekinezy, mimo iż niektóre doświadczenia zdają się rzucać nowe światło na fizykalną stronę tych zjawisk. Żadna też z hipotez próbujących wytłumaczyć w oparciu o współczesną wiedzę przyrodniczą zaobserwowane fenomeny, nie zadowala w pełni nawet samych ich twórców. Jeszcze większe trudności weryfikacyjne i interpretacyjne napotykają badacze przejawów telestezji, jakkolwiek i tu zaznaczył się ostatnio wyraźny postęp na polu eksperymentalnym. Jest on jednak przede wszystkim zasługą badaczy-psychotroników, którzy programowo przeprowadzają doświadczenia nie tylko ze znanymi telepatami i jasnowidzami, lecz także próbują rozwijać te zdolności u ludzi „zwykłych”, nie wyróżniających się żadnymi predyspozycjami. Niektóre tego rodzaju ćwiczenia, zwłaszcza jeśli przeprowadzane są z zachowaniem rygorów naukowych, nie tylko mogą poszerzyć obszar badań i ułatwić weryfikację hipotez, ale również stwarzają warunki powtarzalności tych jakże rzadkich i kapryśnych fenomenów. Wyniki tych eksperymentów zdają się prowadzić do nieco zaskakującego być może wniosku, że przyjęte dość powszechnie zasady klasyfikacji fenomenów, które tu przedstawiłem, trzeba uznać za sztuczne i mylące. Rzecz w tym, że można podejrzewać, iż nie ma zasadniczych różnic w psychofizjologicznych procesach występujących w telepatii, jasnowidzeniu, różdżkarstwie czy jeszcze innych postaciach paranormalnej wrażliwości. Można też spotkać się z próbami stworzenia jakiejś ogólnej teorii jednoczącej wszystkie zjawiska paranormalne, łącznie z telekinezą – jak na razie bez większego powodzenia. Oczywiście, nie znaczy to, że wszystko co prezentowane jest pod szyldem psychotroniki zasługuje na zaufanie. Niestety, po początkowym okresie, w którym dominowały dążenia do nadania badaniom naukowego, przyrodniczego charakteru, pojawiły się próby nawrotu do tradycji metapsychicznych czy nawet okultystycznych, co z pewnością nie sprzyja umacnianiu naukowych ambicji i grozi przenoszeniem na grunt psychotroniki jałowych, dawno przebrzmiałych sporów. W tym miejscu jednak nie od rzeczy będzie zająć się choćby w paru zdaniach jeszcze jednym, i to nader istotnym, aspektem wzrostu zainteresowania zjawiskami paranormalnymi. 8 Jest bowiem paradoksem, że wzrost ten związany jest nie tylko z nadziejami, jakie budzi gwałtowne przyśpieszenie postępu naukowego i technicznego w ostatnim półwieczu, ale także z rozczarowaniami dotyczącymi owoców tego postępu. Problemy energetyczne i żywnościowe, zagrożenia ekologiczne i epidemie, niebezpieczeństwo atomowej apokalipsy, terroryzm, bezkarność gwałtu i przemocy w różnych postaciach są w niemałej mierze produktem przemian ekonomicznych i społecznych we współczesnym świecie. Naturalną reakcją obronną społeczności ludzkich jest utrata zaufania do uznawanych dotąd autorytetów naukowych, politycznych i moralnych, a w rezultacie poszukiwanie oparcia i nadziei poza nimi, w paranaukach, powrocie do natury, mistycyzmie, jasnowidzeniu i proroctwach, astrologii, ufologii czy po prostu – w świecie fantazji. Trudno więc się dziwić, że stowarzyszenia parapsychologiczne, radiestezyjne i psychotroniczne skupiają nie tylko naukowców i amatorówprzyrodników, ale również ludzi obcych światopoglądowo współczesnej nauce czy po prostu zawiedzionych jej „niemocą”. Przystępując do pracy nad książką o Stefanie Ossowieckim – chyba najbardziej zagadkowej postaci w polskiej i światowej parapsychologii – uznaliśmy, że ograniczenie się do zebrania różnych relacji na temat jego niezwykłych umiejętności i losów życiowych byłoby nie tylko zubożeniem tematu i pozbawieniem Czytelnika odpowiedzi na nasuwające się pytania, lecz również przyczyniłoby się do pogłębienia nieporozumień czy wręcz mitów dotyczących jasnowidztwa. Stąd część czwarta książki poświęcona już nie samemu Ossowieckiemu i współczesnym mu fenomenom psi, lecz doświadczeniom przeprowadzanym w ostatnich kilkunastu latach w Polsce i za granicą, wnoszącym sporo nowych, interesujących spostrzeżeń dotyczących jasnowidztwa. W części tej podjęta jest też próba skonfrontowania naszej współczesnej wiedzy psychologicznej i wyników współczesnych eksperymentów z analogicznymi umiejętnościami, przejawianymi przez Ossowieckiego, co może ułatwić Czytelnikom wyrobienie sobie własnego poglądu na te dziwne i kontrowersyjne zjawiska. Nie mamy bowiem zamiaru sugerować gotowych rozwiązań zagadek jasnowidzenia i prorokowania, odbrązawiać Ossowieckiego ani też utrwalać licznych legend na jego temat. Na wiele pytań brak jeszcze odpowiedzi i nie wiadomo czy prędko je znajdziemy. Nie znaczy to jednak, że stoimy całkowicie bezradni przed murem tajemnic. Można już rozstrzygnąć empirycznie niektóre kwestie sporne, a wysuwane hipotezy, choć niezadowalające i często sprzeczne ze sobą, pozwalają spojrzeć wnikliwiej na te pasjonujące zagadnienia i dojść do wniosku, że chociaż nauka nie powiedziała tu jeszcze ostatniego słowa, do niej właśnie będzie ono należało. Krzysztof Boruń 9 CZĘŚĆ PIERWSZA Inżynier – jasnowidz Był najsłynniejszym „psychometrą”1 dwudziestego wieku. Jak to jednak bywa z życiorysami sławnych ludzi – w przeciwieństwie do bogatych materiałów prezentujących talenty jasnowidcze Stefana Ossowieckiego – dane biograficzne na temat jego życia prywatnego, perypetii wojennych i małżeńskich czy kłopotów finansowych i zawodowych są nader skąpe i fragmentaryczne. Brak niemal zupełnie udokumentowanych informacji dotyczących nie tylko jego młodości i w ogóle czterdziestu lat spędzonych w Rosji, ale również ważniejszych wydarzeń życiowych w dwudziestoleciu międzywojennym, już w odrodzonej Polsce, jak też w czasach okupacji hitlerowskiej. Nie ma nawet pewności, gdzie spoczywają jego prochy. Na płycie grobowca rodzinnego Jacynów, na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie, wyryto jego nazwisko z dopiskiem: zaginiony w czasie wojny... Biografię Ossowieckiego zmuszeni byliśmy więc oprzeć przede wszystkim na jego własnych relacjach2 i informacjach uzyskanych od krewnych i znajomych inżyniera-jasnowidza, opublikowanych już materiałach wspomnieniowych oraz opracowaniach typu słownikowego, próbując, poprzez konfrontacje i selekcje danych, usunąć występujące w nich niestety dość często sprzeczności i luki chronologiczne. W ten sposób staraliśmy się ustalić możliwie wiarygodną wersję życiorysu tego tak tajemniczego i fascynującego współczesnych człowieka, aż po jego tragiczną śmierć w ruinach GISZu. l. Punkty zwrotne? Stefan Ossowiecki urodził się 22 sierpnia 1877 roku w Moskwie. Ojciec jego – Jan Ossowiecki – inżynier technolog o zdolnościach wynalazczych, właściciel dużych zakładów chemicznych produkujących farby i lakiery, był w młodości asystentem Dymitra Mendelejewa. Rodzina ojca pochodziła z Mohylowszczyzny, gdzie Ossowieccy nie posiadali co prawda większych obszarów ziemi uprawnej, ale za to ogromne lasy. Ród matki – Bony z Newlin- Nowohońskich – wywodził się z Kowieńszczyzny. Była ona nie tylko piękną kobietą (świadczą o tym portrety pędzla Matejki i Żmurki), ale również „odznaczała się nadzwyczajną intu- 1 „Psychometra” - w terminologii parapsychologicznej: jasnowidz, u którego wizje poznawcze wywołuje bezpośredni kontakt z materialnym przedmiotem związanym z człowiekiem lub miejscem wydarzeń będących obiektem paranormalnego poznania. Tego rodzaju „psychometria” nie ma oczywiście nic wspólnego z psychometrią będącą działem psychologii, zajmującym się opracowywaniem i stosowaniem testów oraz oceną ich wyników metodami matematycznymi. 2 S. Ossowiecki, Świat mego ducha i wizje przyszłości, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1933, II wyd. – Astral Editorial Orfice, Chicago 1976. Słowo wstępne do II wyd. – dr Witolda Borysiewicza. 10 icją”. Po śmierci ojca Stefana w 1914 roku wyszła ponownie za mąż – za gen. Kriegera. Stefan miał pięcioro rodzeństwa – dwie starsze od niego siostry: Wiktorię, która wyszła za mąż za gen. Jana Jacynę, i Wandę, żonę sędziego Ottona Missuny, oraz trzech młodszych braci: Stanisława, prawnika, Henryka, inżyniera chemika, członka zarządu fabryki farb i lakierów „Nobiles” we Włocławku i Eugeniusza, inspektora Najwyższej Izby Kontroli Państwa3 . Jako dziecko Stefan darzony był przez matkę szczególnymi względami, otaczany stałą opieką i hołubiony, co – zdaniem niektórych krewnych – spowodowało później u niego pewną niezaradność życiową i małe zainteresowanie sprawami materialnymi. Dlatego też może przez całe życie, choć daleki był od megalomanii i pychy, odczuwał bardzo silnie potrzebę koncentrowania na sobie uwagi otoczenia i nigdy nie chciał zwierzać się, nawet bliskim przyjaciołom, z przykrości, jakich zdarzyło mu się doznać od ludzi. Po ukończeniu Korpusu Kadetów w Moskwie, mając 17 lat, zdał egzamin konkursowy do Instytutu Technologicznego w Petersburgu. Studia ukończył w 1899 roku i po uzyskaniu dyplomu inżyniera – technologa, odbył półtoraroczną praktykę w zakładach chemicznych Cassela we Frankfurcie nad Menem. Po powrocie do Rosji pracował w kilku fabrykach chemicznych benzolo-anilinowych, zaś w roku 1915 objął kierownictwo zakładów Jana Ossowieckiego w Moskwie, jako ich współwłaściciel po śmierci ojca. Owe pierwsze cztery dziesiątki lat życia przyszłego słynnego jasnowidza nie były jednak okresem tylko surowej musztry szkolnej i suchych nauk ścisłych, a potem prozaicznych zajęć inżyniera i bogatego przemysłowca, tak odległych metapsychice. Wiadomo, że swego czasu również wielki Mendelejew interesował się mediumizmem i z pewnością nie stanowiło to tematu tabu w domu Ossowieckich w latach chłopięcych Stefana. A był to przecież czas kształtowania się jego osobowości i zainteresowań. Pierwsze przejawy zdolności paranormalnych wystąpiły u Stefana – według jego relacji – już w czasach nauki w Korpusie Kadetów i doszukiwać się tu należy raczej pobudzającego wpływu atmosfery niezwykłości, otaczającej wówczas mediumizm, niż jakichś dziedzicznych predyspozycji. W swej autobiograficznej książce Świat mego ducha i wizje przyszłości Stefan Ossowiecki wspomina tylko o pewnych przejawach paranormalności u matki i siostry Wiktorii. Ta ostatnia po śmierci syna-jedynaka, prawdopodobnie pod wpływem wstrząsu nerwowego, zaczęła przejawiać zdolności rzeźbiarskie. Daleki krewny gen. Jacyny, męża siostry jasnowidza, dziennikarz i publicysta – Jerzy Jacyna (1913–1971) w swych wspomnieniach o Ossowieckim pisał, iż na jego pytanie o nagle ujawnione zamiłowania plastyczne pani Wiktoria odpowiedziała: ,,Dlaczego zaczęłam rzeźbić? To bardzo proste: taka jest wola mojego zmarłego syna. Rozmawiam z nim często i to on właśnie kieruje moją ręką oraz pozwala mi widzieć to, czego nigdy przedtem nie widziałam”4. Uzdolnienia Wiktorii Jacynowej ujawniły się w wieku już bardzo dojrzałym (syn zmarł mając około 30 lat), a – jak pisze dalej Jacyna – nigdy nie przejawiała ona zainteresowań tzw. życiem pozagrobowym ani nie odznaczała się dewocją. Wróćmy jednak jeszcze do młodzieńczych lat Stefana. Co wpłynęło na psychikę młodego inżyniera, że zwrócił się on ku nieuchwytnym, „wyższym rejonom ducha”? Niewątpliwie jednym z ludzi, którzy wywarli silny wpływ na kierunek zainteresowań Ossowieckiego był tajemniczy, niezwykły jasnowidz z Homla – Wróbel. Oddajmy głos samemu Ossowieckiemu: „Był to starzec wtajemniczony. Prawie całe swe życie spędził na Wschodzie, potem powrócił 3 Op. cit., II wyd., s. 8. 4 J. Jacyna, Fakty i legenda o Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 30/1970, odc. 3 11 do swego kraju ojczystego, aby go już więcej nie opuszczać. Kiedy go poznałem, miał lat 76. Starzec ten posiadał wielki wpływ na moją psychikę, był moim szczerym przyjacielem i on właśnie wskazał mi sposób ćwiczenia oraz rozwijania zdolności. Było to wiele lat temu, gdy jeszcze jako student 3-go kursu pojechałem na praktykę do wielkiej papierni w Dobruszu. Dyrektorem tej fabryki był inżynier Antoni Stulgiński. Znajdowała się ona w odległości mniej więcej 7 km od Homla. Kiedy przybyłem do Homla i miałem jechać dalej koleją wąskotorową w kierunku Dobrusza, pociągu jeszcze nie było; pozostawało więc dwie godziny czasu, z któremi nie wiadomo co robić. Zwróciłem się do naczelnika stacji, a on wskazał mi Wróbla, jako miejscową osobliwość i podał mi jego adres (...). Wróbel mieszkał na przedmieściu w małym drewnianym domku. Jako sędziwy starzec nie wstawał już z łóżka; leżał ubrany w czarną, jak gdyby zakonną szatę. Twarz miał piękną, semicką, z długą siwą brodą. Wzrokiem swym przeniknął od razu mój świat wewnętrzny i z miejsca powiedział mi, jak się nazywam, oraz w jakim celu przybyłem. Przeniósł się do Moskwy, w najdrobniejszych szczegółach opisał całe moje życie, zastanawiając się (zatrzymując? – KB) nad jego ciekawszymi etapami. On pierwszy wyjaśnił mi, co znaczy a u r a i oświadczył, że i ja należę do tych, którzy ją widują. Podkreślił przy tym moje nadprzyrodzone zdolności i zapowiedział, że w latach późniejszych nazwisko moje będzie znane. Mówił o mojej przyszłości i przeszłości, a przyznać trzeba, że wszystko się dotychczas sprawdziło. Był to człowiek nadzwyczajny. Podczas dwóch miesięcy mojej praktyki fabrycznej dwa razy na tydzień przyjeżdżałem do niego. W godzinach tych wizyt Wróbel nikogo więcej nie przyjmował, poświęcając ten czas wyłącznie mojej osobie. Wielu ludzi u niego poznałem, przyjeżdżali tu bowiem ciekawi z całej Rosji, on każdego przyjmował mile i wszyscy go z wielką czcią wspominali. Wróbel dużo mówił mi o przyszłości Rosji, o wskrzeszeniu Polski. Podstawą jego wiedzy była kabała hebrajska. Żałowałem, że musiałem opuścić Homel i nie mogłem skorzystać więcej z jego szkoły wtajemniczenia. W owych czasach miał on jeszcze dwóch uczniów: P. Jana Jarkowskiego, inżyniera, bardzo zdolnego człowieka, autora znakomitej książki Wszechświatowe ciążenie, który do niego przyjeżdżał z Petersburga, oraz profesora Akademii Prawnej w Petersburgu – gen. Szendzikowskiego”5. Nie ma, niestety, bliższych informacji, jaki konkretnie wpływ wywarł cadyk z Homla na rozwój metapsychicznych uzdolnień Ossowieckiego. Wiemy z jego książki, że jako czternastoletni chłopiec przejawiał zdolności telepatyczne, a później telekinetyczne, które – gdy miał około czterdziestki – poczęły zanikać, a ich miejsce zajęły niezwykłe uzdolnienia psychometryczne, przynosząc mu światową sławę. Czyżby owe dwadzieścia lat, dzielące spotkanie z Wróblem od zamknięcia rosyjskiej karty w życiorysie, były okresem ćwiczeń według wskazań mistrza i dojrzewania duchowego przyszłego jasnowidza? Z pewnością to, co wówczas działo się w Rosji – atmosfera panująca na dworze Mikołaja II wśród arystokracji i inteligencji rosyjskiej – wywierało pewien wpływ na Ossowieckiego. Sprzyjała ona przecież zainteresowaniom metapsychiką, okultyzmem czy wręcz fascynacji mistycyzmem i różnymi naukami tajemnymi. Pamiętajmy, że na dworze tym działał i roztaczał nad nim swą moc „święty demon” z Carskiego Sioła, Grzegorz Rasputin6. Ani Ossowiecki, ani jego rodzina nie podzielała fascynacji osobą „świętego starca”. Raczej 5 S. Ossowiecki, op. cit., s. 80–81. 6 Georgij I. Rasputin (1872–1916), wł. G. I. Nowych – mnich rosyjski, hipnotyzer, od 1907 r. faworyt rodziny cara Mikołaja II, zdobył intrygami duży wpływ na dworze carskim w okresie I wojny światowej. Zamordowany przez grupę monarchistycznych polityków pod przewodnictwem księcia F. Jusupowa. 12 odwrotnie. Generał Jan Jacyna wspomina w pamiętnikach okres pobytu swojego syna Aleksandra (a więc siostrzeńca Stefana) w Korpusie Paziów w Petersburgu: „W Szkole Paziów kolegowała z nim (Aleksandrem – przyp. KB) spora paczka Polaków. Stosunki koleżeńskie były tam doskonałe. Był z nimi na jednym kursie głośny obecnie – jako zabójca Rasputina – książę Jusupow, ożeniony z córką siostry cara Mikołaja II – Ireną. Mój syn był z nim w przyjaznych stosunkach nie tylko wtedy, ale i w latach następnych”. Rok 1914 otwiera nowy, zwrotny okres w życiu Stefana Ossowieckiego, znaczony wybuchem pierwszej wojny światowej, a wkrótce potem śmiercią ojca i przejęciem po nim obowiązków kierowania moskiewską fabryką. Militaryzacja zakładów przemysłowych, połączona z mobilizacją kadry technicznej, coraz trudniejsza sytuacja na froncie, wrzenie rewolucyjne, a przede wszystkim nadzieje na odrodzenie się Polski, włączają Ossowieckiego w krąg spraw politycznych. Po rewolucji lutowej 1917 roku wybrano go wiceprezesem Związku Wojskowych Polaków i w czerwcu tego roku członkiem Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego (Naczpolu). Prezesem Naczpolu zostaje Władysław Raczkiewicz7, zaś w skład Polskiego Wojskowego Komitetu Wykonawczego wchodzi m.in. szwagier Ossowieckiego – gen. Jan Jacyna8. Jak potoczyły się losy Ossowieckiego po rewolucji październikowej – brak szczegółowszych relacji. Wiadomo tylko, że był aresztowany, podobno w bardzo dramatycznych okolicznościach, i znalazł się w więzieniu. Trudno się temu dziwić – był przecież współwłaścicielem i dyrektorem wielkiej fabryki, a więc „burżujem”, a do tego jeszcze obracał się w środowisku arystokracji i wyższych wojskowych, zbliżonych do dworu carskiego. W więzieniu przebywał Ossowiecki kilka miesięcy. Po zwolnieniu, wobec rozwiązania się w tym czasie (w lutym 1918 r.) Naczpolu, wyjechał do Polski i zamieszkał w Warszawie. Kto wie, być może nie tylko rady Wróbla, ale także dramatyczne przeżycia w czasie rewolucji wpłynęły na jego psychikę w ten sposób, że dotychczasowe talenty medialne, natury raczej widowiskowej, przekształciły się w dar jasnowidzenia? Znane są w historii parapsychologii przypadki, że bezpośrednie zagrożenie życia wyzwalało ukryte zdolności psi – i w przypadku Ossowieckiego zmieniło „medium fizyczne” w wizjonera? Możemy snuć jedynie domysły... 2. W oczach przyjaciół i znajomych Szybkie osiągnięcie liczącej się pozycji w „wyższych sferach” niepodległej już Polski zawdzięczał Stefan Ossowiecki nie tylko umiejętnościom zawodowym i przedsiębiorczości, ale również – a chyba nawet przede wszystkim – rozległym koligacjom i znajomościom we wpływowych kołach gospodarczych i politycznych. Z ową przedsiębiorczością i zmysłem 7 Władysław Raczkiewicz (1885–1947) – polityk, z zawodu prawnik, powołany do wojska rosyjskiego w 1914 r., współtwórca Naczpolu w 1917 r. i jego prezes. W latach międzywojennych minister spraw wewnętrznych., wojewoda nowogrodzki, wileński, krakowski i pomorski, marszałek Senatu. 29 września 1939 I. Mościcki przekazał mu urząd Prezydenta RP, który R. sprawował na emigracji. 8 Jan Jacyna (1864–1930) – generał, do 1917 w wojsku rosyjskim, członek Naczpolu, w WP szef departamentu szkoleniowo-naukowego Min. Spraw Wojskowych, szef polskiej misji w Paryżu, adiutant generalny Naczelnika Państwa, przewodniczący oficerskiego Trybunału Orzekającego. Po przewrocie majowym przeniesiony w stan spoczynku. 13 praktycznym, niezbędnym w interesach, różnie zresztą bywało. Prawda, że nie brakowało mu inicjatywy lub po prostu dobrych chęci. Uczestniczył w różnego rodzaju przedsięwzięciach mających przynieść poważne profity, ale jakoś nie dorobił się większego majątku, a nierzadko przyjaciele i krewni – jak np. jego kuzyn, inż. Władysław Skarbek-Stefanowski – swą radą a czasem i pomocą finansową zapobiegali poważniejszym klęskom. W pierwszych ośmiu latach pracował zresztą na etatach w przemyśle i handlu: od 1919 do 1925 roku – jako kierownik biura sprzedaży Towarzystwa Zakładów Żyrardowskich, a następnie do 1927 roku – jako dyrektor administracyjny przedstawicielstwa Spółki Akcyjnej „Widzewska Manufaktura”. W 1930 roku w ramach Zrzeszenia Oficerów Rezerwy zorganizował wraz z inż. Stefanowskim spółdzielnię zarobkową, zajmującą się dezynfekcją aparatów telefonicznych preparatem ich wynalazku, próbując powrócić do zawodu inżyniera-chemika. Spółdzielnia ta działała do 1934 roku. W drugiej połowie lat trzydziestych Ossowiecki i Stefanowski założyli w Warszawie przedsiębiorstwo wytwórcze pod nazwą Towarzystwo Przemysłu Chemicznego. Inżynierjasnowidz szukał też szczęścia w finansach i handlu, przeważnie bez większego powodzenia. Był współzałożycielem i wiceprezesem rady nadzorczej Banku dla Handlu Zagranicznego, a także współwłaścicielem (wraz z inż. Kisielewskim) Warszawsko-Śląskiej Spółki Węglowej, sprzedającej hurtowo węgiel i materiały budowlane. Działał również w zarządach takich przedsiębiorstw, jak Huta Szkła „Janina” w Dobrach Grajewo, Warszawskie Towarzystwo Budowlane (prezes zarządu do 1933 r.), czy Przedsiębiorstwo Robót Inżynieryjno- Budowlanych. F. Oppmana i H. Kozłowskiego. W czasie okupacji zajmował się już tylko dorywczo pośrednictwem handlowym (paszą, a następnie żelazem)9; głównym źródłem utrzymania Ossowieckich był bar kawowy „Gryf” przy ul. Brackiej 6, prowadzony przez żonę inżyniera, Zofię, wraz z jej bratową Aleksandrą Skibińską i Magdaleną Roszkowską. Po przyjeździe w 1918 roku do stolicy odrodzonej Polski Ossowiecki od razu znalazł oparcie wśród przybyłych wcześniej przyjaciół, znajomych i członków rodziny. Odnawiał stare znajomości, nawiązywał nowe – nierzadko z wysoko postawionymi osobistościami ze sfer politycznych, wojskowych i przemysłowych. Przyjacielska zażyłość łączyła go też z wieloma przedstawicielami elity naukowej i artystycznej. W relacjach z eksperymentów przeprowadzonych najczęściej w czasie spotkań towarzyskich znajdujemy nazwiska wielu profesorów, m.in.: Cz. Białobrzeskiego, A. Chojeckiego, W. Doroszewskiego, B. Emersona, A. Graviera, M. Kamieńskiego, A. Krokiewicza, E. Lotha, I. Łukasiewicza, S. Mazurkiewicza, L. Petrażyckiego, S. Poniatowskiego, A. Ponikowskiego, Ch. Richeta, J. Rostafińskiego, K. Skórewicza, S. Skorupki, K. Stołychwy, W. Witwickiego i M. Wolfkego. Spośród pisarzy można tu wymienić przykładowo: Prevosta, Przybyszewskiego, Reymonta, Rostworowskiego, Żeromskiego i Szpotańskiego, z muzyków: Drzewieckiego, Kochańskiego, Orłowa, Rubinsteina i Szymanowskiego, aktorów i śpiewaków operowych: Osterwę, Leszczyńską (Jackowską), Ruffo i Smirnowa. Najsławniejsza jednak, najszerzej komentowana i będąca przedmiotem anegdot i legend była znajomość inżyniera jasnowidza z Józefem Piłsudskim. Nie wiadomo dokładnie, kiedy i w jakich okolicznościach poznał Ossowiecki ówczesnego Naczelnika Państwa. Piłsudski żywo interesował się „metapsychiką” i wspólnie z Ossowiec- 9 Dane biograficzne dot. działalności zaw. Ossowieckiego w okresie międzywojennym oparto głównie na informacjach zawartych pod hasłem „Stefan Ossowiecki” (opr. przez Jerzego Kubiatowskiego), zamieszczonym w Polskim Słowniku Biograficznym, tom XXIV, zeszyt 102, Ossolineum, Wrocław 1979, s. 431–433, oraz relacjach krewnych i powinowatych Ossowieckiego, m.in. Marii Jadwigi Wierzbickiej, pełniącej w latach 1931/32 w przedsiębiorstwie dezynfekującym telefony, współzarządzanym przez Ossowieckiego, obowiązki sekretarki i księgowej. 14 kim przeprowadzili kilka udanych doświadczeń (patrz cz. II, rozdz. 2). Wiadomo też, że nie tylko jasnowidz bywał w Belwederze, ale również marszałek odwiedzał go w jego mieszkaniu na Pięknej. Przyjacielskie stosunki uległy ochłodzeniu po przewrocie majowym. Prawdopodobnie z tej przyczyny, iż szwagier Ossowieckiego – gen. Jacyna – pozostał wiemy przysiędze złożonej prezydentowi Wojciechowskiemu i nie przeszedł na stronę „Sulejówka”. Zaważyło to na dalszych losach generała. Został on przeniesiony w stan spoczynku i na tym ślepym torze pozostał aż do swej śmierci w roku 1931”10. Kontakty telepatyczne i jasnowidcze Piłsudskiego z Ossowieckim stały się tematem również politycznych anegdot. Jedną z nich, mającą tłumaczyć przyczynę psucia się stosunków między marszałkiem i jasnowidzem, przytacza J. Jacyna w swoich wspomnieniach: „(...) późną wiosną roku 1926 w Warszawie, (...), Ossowiecki spędzał wesoło czas w gronie przyjaciół (...). Ktoś rzucił myśl: – Powiedz nam don Stephanio, czy mógłbyś teraz nam powiedzieć, co robi Piłsudski? – Tak, tak, koniecznie, prosimy nam to powiedzieć! – rozległo się ze wszystkich stron. Ossowiecki bez entuzjazmu, po krótkim wahaniu, dał się uprosić. Umilkł gwar głosów. Jasnowidz wpadł w trans i zaczął mówić: – Widzę duży, dębowy stół. Jakieś grube książki. Półmrok. Stół oświetla stojąca z boku lampa. Cisza. Słychać miarowy rytm zegara. Nad stołem pochylony Piłsudski. Przed nim mapa. Marszałek coś na tej mapie zakreśla kolorowymi kredkami. To jego ulubiona gra wojenna. Chwileczkę! To dziwne! To nie jest mapa jakiegoś kraju, to raczej plan miasta. Tak – to jest miasto. Środkiem płynie wielka rzeka. Tak! Już nie mam wątpliwości – to Warszawa... Ale dlaczego?...”11 Prawdopodobnie i tę historię należy między bajki włożyć, jak wiele innych politycznych proroctw przypisywanych Ossowieckiemu. Jako obywatel Warszawy Ossowiecki zamieszkał początkowo na Trębackiej 11, a następnie przy ul. Pięknej 5. W roku 1922 ożenił się z Rosjanką – Aliettą de la Carriere. Mieszkanie przy ul. Pięknej okazało się jednak wilgotne i niezbyt wygodne, na co często skarżyła się pani Alietta. Po kilku latach Ossowieccy przeprowadzili się więc do większego lokalu przy ul. Polnej 32. Ich wspólne życie nie układało się, niestety, najlepiej. Wiecznie zajęty pracą zarobkową i interesami, a przede wszystkim „metapsychiką”, rozchwytywany przez ludzi, eksperymentujący i wygłaszający odczyty na zebraniach i zjazdach parapsychologicznych – niewiele miał czasu „dla domu”. Chyba w niemałym stopniu na tym właśnie tle dochodziło do konfliktów między małżonkami. Stopniowo i Alietta stworzyła sobie własny krąg towarzyski. Podobno bywało, że małżonek- jasnowidz musiał szukać jej po Warszawie i nie zawsze potrafił odnaleźć. W sprawach osobistych bowiem zdolności „metapsychiczne” z reguły go zawodziły. Być może to tłumaczy również drwiący stosunek Alietty do talentów męża, o czym wspominają niektórzy krewni i znajomi z tamtych lat. Przyczyną nieporozumień bywały też sprawy materialne i niepowodzenia inżyniera w interesach. Rozwiedli się w 1930 roku. Dziewięć lat później Ossowiecki ożenił się ponownie. Jego druga żona – Zofia ze Skibińskich, primo voto Świdowa – była kobietą bardzo przystojną, pełną energii i zrozumienia dla niezwykłych właściwości psychicznych męża, stając się w ostatnich, najtrudniejszych latach jego życia troskliwym opiekunem i najbliższym przyjacielem. We wrześniu 1939 roku mieszkanie Ossowieckich przy ul. Polnej zostało zniszczone. Zachował się jego opis z 1937 roku, zamieszczony w tygodniku „Światowid”. 10 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 32/1970, odc. 5. 11 Op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 45/1970, odc. 18. 15 ,,Czekam w hallu, ozdobionym.gdańskimi meblami – relacjonuje przedstawicielka tygodnika, Krystyna Dienstl-Kaczyńska – na ścianach wiszą stare sztychy. Na oknie stoi duża figura Chrystusa. Z sąsiedniego pokoju, gdzie znajduje się gospodarz, słyszę głosy, omawiające sprawy, związane z jego „prywatnym” zajęciem, jako współwłaściciela Towarzystwa przem.-chemicznego. (...) Jasnowidz wprowadza mnie do niewielkiego saloniku, lecz przepełnionego interesującymi przedmiotami. (...) Na ścianach wiszą obrazy Kossaka, Wodzinowskiego, Żmurki, niżej zwracają uwagę ciekawe pamiątki zebrane w czasie arcybogatego żywota. A więc: list od papieża, fotografia Marsz. Piłsudskiego z piękną dedykacją: »Panu Stefanowi Ossowieckiemu na pamiątkę naszych rozmów, w zrozumieniu tego, czego nie ma, a co jest«, obok pas wojskowy, który nosił Marszałek, fotografia Mussoliniego, również z serdeczną dedykacją, przesłana jako akt wdzięczności za pochlebny artykuł12. Na przeciwnej ścianie wisi oprawiony w srebrne ramki list Kościuszki do Dąbrowskiego. Tam znów rysunek, robiony z natury, przedstawiający Napoleona na łożu śmierci. (Ossowiecki robił doświadczenia, trzymając w ręku koszulę Małego Kaprala). A na stoliku znów dziwne i tajemnicze rzeczy. Kamienna pokrywka od garnka, znaleziona w Biskupinie, za pomocą której wizjoner... narysował plan wioski istniejącej w epoce żelaznej i podał wiele cennych szczegółów. Dalej kawałek meteorytu, który również służył w doświadczeniu, odkrywającym życie na innych planetach. Obok medal Gordon-Bennetta, który zasłużenie otrzymał w dowód wdzięczności za oddanie niezwykłych usług. W krytycznych dniach, gdy cala Polska drżała o życie zaginionych lotników, inż. Ossowiecki powiedział, że żyją, a nadto określił dokładnie miejsce ich pobytu”13. Stefan Ossowiecki z lat 1919–1939 jawi się nam w relacjach jego krewnych, przyjaciół i znajomych jako człowiek łączący w sobie różne, z pozoru sprzeczne, cechy. Menedżer, przemysłowiec i kupiec, z energią podejmujący nieraz dość ryzykowne przedsięwzięcia, a jednocześnie niezaradna i pozbawiona wszelkiej chytrości „dobra dusza”, nierzadko dająca się naciągnąć pozbawionym skrupułów wydrwigroszom. Czarujący bon vivant, spędzający wieczory w najlepszym towarzystwie i chętnie popisujący się swymi zadziwiającymi umiejętnościami, a zarazem ktoś jakby zupełnie z innej gliny – adept wielkiego wtajemniczenia, badacz i apostoł Świata Ducha, którego mocy tajemnych cząstka została mu użyczona, społecznik zatroskany losami narodu i ludzkości. Zewnętrzny wygląd Ossowieckiego również kłócił się z potocznymi wyobrażeniami o aparycji „wielkich wtajemniczonych”. Oddajmy głos współczesnym. Antoni Plater-Zyberk – 12 Nie udało nam się wyjaśnić o jaki „artykuł” tu chodzi, gdzie i kiedy był publikowany. Jeśli informacja nie jest błędna, być może dotyczy jakiejś wypowiedzi Ossowieckiego we wczesnym okresie faszyzmu włoskiego, który budził w niektórych środowiskach w Polsce nie tylko zainteresowanie, ale i pewną sympatię. Istnieją jednak podstawy aby sądzić, że stosunek jasnowidza do Mussoliniego w latach trzydziestych był bardzo krytyczny. Wiąże się on z przepowiedniami O. dotyczącymi wojny włosko-abisyńskiej (1935–1936). O tym, że przepowiednia taka, zapowiadająca konflikt i jego wynik na długo przed agresją włoską miała miejsce, pisze K. Dienstl-Kaczyńska w cytowanym artykule. Potwierdzenie tego z pewnymi szczegółami otrzymaliśmy od p. Marii Jadwigi Wierzbickiej, córki inż. Skarbek- Stefanowskiego, która jesienią 1932 r. przepisywała na maszynie tekst listu O. do Mussoliniego, zawierający tę przepowiednię. Wg tej relacji list zawierał nie tylko trafne proroctwo dot. początku i końca przyszłej wojny, ale również stwierdzenie, że zdobycie Etiopii będzie kosztowało bardzo wiele krwi Włochów i Abisyńczyków. Na pytanie zaś Mussoliniego, jakie będą jego osobiste dalsze losy, jasnowidz ostrzegał dyktatora, że sam później „utonie we krwi”. 13 K. Dienstl-Kaczyńska, Stefan Ossowiecki, „Światowid” nr 19/1937, s. 13. 16 należący do arystokratycznego kręgu towarzyskiego inżyniera-jasnowidza – wspomina: „(...) jakże inaczej go sobie wyobrażałem. Myślałem, że wygląda jak jakiś wysuszony ascetyczny jog indyjski lub jak św. Franciszek z Asyżu – chudy „biedaczyna”. A tu stoi przede mną zażywny pan w wieku około lat 40, ze złotą dewizką od zegarka na wydatnym brzuszku, twarz szeroka z grubymi wargami smakosza, ręce pulchne... Tylko wzrok... Wzrok silny, w którym w tym momencie igrają iskierki humoru. Najwyraźniej cieszy się moją miną zmieszaną i wrażeniem kolosalnym, jakie na młodym chłopcu zrobiło jego nazwisko. Podaje mi rękę, witamy się. Co to jest? W tym miejscu, gdzie u nasady ręki mierzy się puls, czuję jakieś dziwne drganie: w tym momencie inż. Ossowiecki, trzymając mnie nadal za rękę, nakrywa ją swoją drugą ręką, równocześnie patrzy mi intensywnie w oczy... Drganie w miejscu pulsu wzmaga się ciągle! Boże! Jakiż prąd idzie od tego człowieka!”14. Inne było pierwsze wrażenie ze spotkania z jasnowidzem dwudziestoletniego Jerzego Jacyny; Ossowiecki wydał mu się „starym wariatem o obwisłych policzkach”, który w dodatku kompromituje się jako jasnowidz nie potrafiąc odgadnąć wieku i kierunku studiów sceptycznie nastawionego młodzieńca: „Nie miał w sobie nic z niezwykłości. Fakira czy jogina nie przypominał w najmniejszym nawet szczególe. Nie miał stalowych, przenikliwych oczu, ani zaciętych po męsku warg, czy wystającego podbródka, znamionującego według moich ówczesnych pojęć – silną, może nawet żelazną wolę. Najbardziej przypominał mi trzeciorzędnego, biednego krawca. Brakowało mu tylko centymetra na szyi. Poza tym robił wrażenie bardzo roztargnionego. Raczej nie mówił tylko paplał. Według dzisiejszych (z lat 70. – przyp. KB) norm młodzieżowych był typowym wapniakiem”15. A jaki był ten „wapniak” w codziennym obcowaniu z ludźmi? Czy niedostępny, na wyżynach swojego niezwykłego daru i posłannictwa? Krystyna Dienstl-Kaczyńska pisała: „Całe zachowanie inżyniera Ossowieckiego jest zniewalająco proste i serdeczne”16. „Pamiętam go – wspomina mec. Tadeusz Raabe – jako wesołego, dowcipnego człowieka. Ulubionym powiedzonkiem jego było: Całuję rączki. Do kobiet, zwłaszcza pięknych i młodych, zwracał się zawsze per moja duszko. Był wielkim smakoszem życia, nie tylko w znaczeniu kulinarnym”17. Najwierniejszy podobno wizerunek jasnowidza przedstawił Adam Grzymała-Siedlecki w swej książce Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim: „Organizację psychiczną typu Ossowieckiego zwykliśmy sobie wyobrażać jako człowieka wychudzonego, zjedzonego przez wampira wysiłków medialnych, jak np. hinduscy jogowie. Nasz czarownik reprezentował skrajne przeciwieństwo podobnych wyobrażeń. Wysoki, atletycznie zbudowany, o tęgiej architekturze mięśni (co z wdzięcznością oceniać umiała rzesza jego wielbicielek), twarz okrągła, otwarta, w radosny uśmiech ozdobiona i jasnych oczu wejrzenie dziecka, ufnego wszystkiemu i wszystkim – całość postaci dla nie znających go: obraz boksera, triumfatora sportów, wreszcie człowieka wszelkich możliwych powołań i uzdolnień, tylko nie superuduchowiony fenomen. Podstawową cechą jego usposobienia – pisze dalej Siedlecki – był optymizm, który za sobą wiódł nieprawdopodobną wiarę w ludzi. On, który przez swoje władze metapsychiczne więcej niż ktokolwiek inny mógł wiedzieć o gałgaństwach, podstępach, okropności intencyj i skrytego zła – on właśnie żył w nieustannym kredycie moralnym, jakiego udzielał bliźnim 14 A. Plater-Zyberk, Spotkania z Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 9/1972, odc. 3. 15 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 33/1970, odc. 6. 16 K. Dienstl-Kaczyńska, op. cit. 17 J. Jacyna: op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 20/1971, odc. 45. 17 swoim. Nie znałem innego, którego by w takim stopniu zadziwiała ujawniona czyjaś nieszlachetność czy szpetne przewinienie. Nieprawdopodobna wiara w ludzi i niebywała potrzeba sympatyzowania z ludźmi”18. „Jako inżynier chemik, pozostający w bliskich relacjach z zasobnymi przedsiębiostwami przemysłowymi, zarabiał dobrze – i nigdy nie mógł sobie pozwolić na jakąś droższą przyjemność, bo czasem wszystko niemal co miał, wycyganiono od niego. Należał do ludzi, którzy ani rusz nie umieją się domyślić, że można komuś czegoś odmówić”19. Tam, gdzie szło o jego osobiste korzyści lub straty materialne, nie potrafił wykorzystywać swych zdolności jasnowidczych. Tak było na przykład z grą w karty: „Gdy po pierwszej wojnie przybył do Warszawy, wiele osób nie chciało zasiadać z nim do ulubionego brydża, bo jakże to być może, by jasnowidz nie widział kart przeciwnika? – pisze Grzymała-Siedlecki. – Dopiero, gdy się przekonano, że telepata nieomal zawsze bierze w skórę, zdecydowano się grać z nim – nie bez skwapliwości się zdecydowano... Gdy szło o coś, co go osobiście dotyczyło, między nim a jego zdolnościami nadwidzenia stawał ciemny mur – tak on sam to określał”20. Inż. Aleksander Mieszczanowski – były dyrektor przedwojennej śląskiej spółki akcyjnej Towarzystwo ,,Saturn” – wspomina: „Kiedyś zapytałem Stefana czy on, jako jasnowidz, nie potrafi odkryć kart przeciwnika, Stefan odpowiedział: – Oczywiście, że potrafię. Ale ja nigdy nie nastawiam się na to, gdyż nie miałbym satysfakcji z gry. Na dowód tego, że mówi prawdę, Ossowiecki prosił (...): – Weź talię kart, wyjdź do sąsiedniego pokoju i nie patrząc na nie – wybierz kilka sztuk. Ja ci zaraz powiem co wybrałeś. I rzeczywiście – (...) Ossowiecki odgadywał zawsze karty bezbłędnie”21. A oto słowa samego jasnowidza przytoczone przez Antoniego Plater-Zyberka: ,,(...) ja nie bardzo lubię grać w karty, bo zawsze mnie przy grze partnerzy wymyślają. Gdy karty są już rozdane i zaczyna się licytacja, wówczas często się zdarza, że się zamyślam i nie biorę udziału w licytacji, co partnerów irytuje, gdyż sądzą, iż tak długo kombinuję z czym mam się odezwać. A tymczasem zachodzi coś zupełnie innego... Z kart trzymanych w ręku emanują na mnie przeróżne myśli, bo wyczuwam kto je miał ostatnio w ręku; widzę daną osobę, przenikają mnie jej przeżycia i to właśnie powoduje moje chwilowe milczenie przy licytacji. Z drugiej strony obawiam się gry w karty, ponieważ mógłbym być łatwo posądzony o oszustwo. Przecież, gdybym się skupił, mógłbym poznać rozkład kart partnerów, więc obawa przed tym peszy mnie bardzo i z tego powodu zwykle bardzo patałaszę w grze, co znów irytuje partnerów. Stąd w końcu skutek jest taki, że prawie zawsze przegrywam!”22. Niepoślednią rolę w życiu Ossowieckiego odgrywały kobiety, i to również w sferze „metapsychicznej”. Jednym z pierwszych jasnowidczych „doświadczeń”, gdzieś chyba z początków lat dwudziestych (daty Ossowiecki nie podaje) było odgadnięcie przeszłości pięknej nieznajomej we Frankfurcie nad Menem. Wydarzenie to, któremu sprzyjał widać romantyczny nastrój i fascynacja młodą tajemniczą osobą, przekonała go – jak wspomina w Świecie mego 18 A. Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1961, s. 284. 19 Op. cit., s. 285. 20 Op. cit., s. 287. 21 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 4/1971, odc. 29. 22 A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 14/1972, odc. 8. 18 ducha – o istnieniu w jego psychice dziwnego daru przenikania zasłon czasu i przestrzeni za pomocą wpływów skoncentrowanej myśli23. Doświadczenia z eksterioryzacją bywały też ponoć bardziej udane w przypadkach, gdy celem „odwiedzin w astralu” były piękne panie... Adam Grzymała-Siedlecki te sprawy ukazuje w mniej „metapsychicznym” aspekcie. Warto przy tym wiedzieć, że szkic jego Przybysz z czwartego wymiaru zyskał pełną akceptację zmarłej w 1970 roku wdowy po inżynierze-jasnowidzu – Zofii Ossowieckiej. Grzymała- Siedlecki pisze: „Powodzenie u płci pięknej miał takie, że mógł uchodzić za spadkobiercę sukcesów legendarnego hiszpańskiego di Tenorio. Niekiedy wolno było nawet powiedzieć, że to powodzenie prześladowało go, a w każdym razie stawiało go w kłopotliwe położenie. Sam byłem świadkiem, jak w pewnym towarzystwie dwie dystyngowane damy coram publico doszły do jaskrawo krótkiego spięcia o to, że don Stephanio nieco żywiej zainteresował się nie tyle wdziękami, ile inteligencją jednej z nich; uzupełnijmy to stwierdzeniem, że obie te panie przekroczyły sześćdziesiątkę – co się działo z młodszymi? (...) i co z nim się działo, gdy on był w młodszych latach? Co się działo przy jego sercu miękkim na ludzką niedolę... Nie umiał znieść łez, jakie się perliły w niewieścich oczach, gdy te oczy widziały jego obojętność – miłosierdzie zawsze w nim wówczas brało górę... Oczywiście zanadto odbiegalibyśmy od prawdy, gdybyśmy twierdzili, że nie potrafił bywać stroną atakującą. Jedno łącznie z drugim sprawiało, że za tych jego młodszych lat, w przerwach między jednym jego małżeństwem a następnym, trudno było go widzieć kiedykolwiek nie otoczonego gronem kobiecym. Widziało się tu jego adoratorki, klientki, interesantki, petentki, penitentki. Ta zanudzała go zwierzeniami o niewierności swego męża, tamta szukała u niego rady w jakiejś zawiłej kolizji życiowej (oczywiście erotycznej), owa dopraszała się przepowiedni o swą przyszłość (oczywiście miłosną); tej doradzał filozoficzne ustosunkowanie się do zmartwień, tamtej cytował poetów, jedną odwodził od grzechu, inną vice versa. Co się tyczy vice versa, to w większości wydarzeń nie umiałby wyjaśnić, jak do tego doszło; nawet gdy bardzo mu przedtem zależało, by do tego doszło. Widocznie i tu działał jakiś wymiar ponadtrzeci... W każdym razie kawalerskie czasy don Stephania żywym służyły dowodem, że czwarty wymiar nie domaga się mizoginizmu. Jeżeli idzie o Ossowieckiego, to wymiar ten zwalniał go i z innych rodzajów ascezy. Rad się rozsmakowywał w dobrym jadle. Nie gardził pucharkiem niezgorszego wina, chętnie przyjmował wszelkie godziwe beneficje egzystencji, lubił się uśmiać, lubił się ucieszyć. Wystarczyło, gdy się go spotkało, spojrzeć na tę promieniejącą pełnię księżyca, osadzonego na ramionach Atlasa, by nabrać przekonania, że świat wart jest by na nim żyć”24. Ossowiecki nie był tu zresztą wyjątkiem. Najsłynniejsze media fizyczne i psychiczne nie stroniły od dobrych trunków i potraw, a talenty psi często chodziły w parze z darami Erosa. Dotyczy to zarówno mężczyzn jak i kobiet. Znawca mediumizmu – Ludwik Szczepański, pisząc w swojej książce „Okultyzm – fakty i złudzenia” o zamążpójściu sławnego francuskiego medium materializacyjnego – Ewy C. – zaznacza: „(...) młode media żeńskie posiadają zwykle dużo sexappealu i robią dobre partie”25. Kontrowersyjna jest sprawa małżeństw inżyniera-jasnowidza. Wprawdzie rodzina Ossowieckiego zdecydowanie dementowała plotki o absurdalnie wysokiej liczbie żon Stefana, ale fama niosła, że pozostawił w Rosji wcale pokaźną gromadkę byłych małżonek. Za wiarygodniejsze można chyba uznać świadectwo Grzymały-Siedleckiego: „Zanim (...) wstąpił w ostatni swój związek małżeński, który mu przyniósł upragniony 23 S. Ossowiecki, op. cit., s. 85. 24 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 285–286. 25 L. Szczepański, Okultyzm fakty i złudzenia, Natura i Kultura, Kraków 1937, tom I Mediumizm współczesny i wielkie media polskie, s. 92. 19 spokój istnienia, obopólną a prawdziwą miłość i szczęście – przedtem, czasu swoich lat spędzonych w Moskwie, zdążył kilkakrotnie być żonatym. Humoryści twierdzili, że pięć do sześciu razy – przyjmijmy dla pewności: trzy, cztery razy. Wystarczy. Co się ożenił, to się rozwodził. Jak do rozwodów mogło dochodzić z człowiekiem tak bezgranicznie ustępliwym? – Do tego dochodziło niejako poza jego wolą – wyjaśnił ktoś z jego przyjaciół moskiewskich – po prostu każda następna żona wypychała swoją poprzedniczkę, sprawa załatwiała się między jedną a drugą. Don Stephanio przychodził, jak to się mówi: na gotowe. Władze metapsychiczne strzegły losów swego wybrańca. Tak czy owak, chwile powszednie Ossowieckiego – chciał czy nie chciał – wypełniały się substancją białogłowia. Tak, ale w chwili najwyższego, zdawałoby się, zainteresowania się elementem niewieścim niech go coś wezwie do zużytkowania jego arcywładz duchowych, a wszystko, co z sexu, jak zresztą wszystko, co potocznie rzeczywiste, przestaje dla niego istnieć. Cały zapada w swoje fenomenalne bytowanie w niewiadomym”26. Obiektywizm wymaga abyśmy przytoczyli jeszcze jedną wersję; w Polskim Słowniku Biograficznym (patrz odsyłacz 9) pod hasłem Stefan Ossowiecki czytamy: „Żonaty był dwukrotnie: w 1922 roku z Rosjanką – Aliettą de la Carriere (rozwiódł się z nią w 1930 roku) oraz w lipcu 1939 roku z Zofią ze Skibińskich, primo voto Gustawową Świdową, zmarłą w 1970 roku”. Czyżby rzeczywiście tylko te dwa małżeństwa, zawarte w Polsce, były prawnie zalegalizowane? Historia rozstania z Aliettą, która po prostu od Stefana uciekła, jest właśnie przykładem jak we własnych, osobistych sprawach siły jasnowidcze czy nawet zwykła intuicja zupełnie go zawodziły. Pani Anna Miernowska, bliska znajoma Ossowieckich, wspomina: „Pewnego wieczoru, byłam już wtedy po maturze, byłyśmy same z panią Aliettą. Ulubiony czerwony kardynał fruwał swobodnie po pokoju. Pani Alietta miała całą ptaszarnię. Nagle powiedziała: – Hanka, ty musisz wiedzieć – ja wyjeżdżam i już nie wrócę. – Długo tłumaczyła mi swoją decyzję, zanim pożegnałyśmy się na zawsze.(...) W moim mniemaniu była to jedyna sprawa, której (Ossowiecki) nie przewidział. Może nie chciał, może zbyt wielkie zaufanie lub poczucie własności w stosunku do żony przesłaniało mu możliwość widzenia tej sprawy. Po pewnym czasie otrzymał od niej list z zagranicy, wyjaśniający jej decyzję. Kiedy mówiliśmy na ten temat, zapytał mnie: Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym? Ja nic nie wiedziałem” 27. W świetle relacji krewnych i przyjaciół na temat pogarszających się stosunków między małżonkami, trudno przyjąć jednak, iż odejście żony było dla Ossowieckiego całkowitym zaskoczeniem. Inna sprawa, że chyba podejrzliwość stanowiła uczucie zupełnie mu obce i nie był w stanie realistycznie ocenić sytuacji, zwłaszcza gdy chodziło o kochaną kobietę. „Ossowiecki jest umysłem jasnym, o myśleniu prostolinijnym – pisał literat Stanisław Szpotański – (...) posiadającym bardzo żywe i szlachetne reakcje uczuciowe, łatwo dającym się podejść, ale raczej przez wrodzoną dobroć, niż przez brak możliwości wyrobienia sobie sądu o człowieku. Jest obdarzony fantazją bujną, lecz pozbawioną cienia anormalności. Człowiek normalny w każdym swoim przejawie psychicznym, najbardziej normalny duchowo i fizycznie”28. W pamięci ludzi, którzy spotykali Ossowieckiego na co dzień, pozostał obraz człowieka „z głową w chmurach”, wielce roztargnionego, zapominalskiego. Cechy te nie dziwią na ogół u sławnych naukowców, ale u inżyniera i przemysłowca? Jasnowidz nie tylko nie przewidział odejścia żony, ale nie umiał odnaleźć własnego pozostawionego gdzieś palta, przedstawiał się 26 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 286. 27 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15/1971, odc. 40. 28 S. Ossowiecki, op. cit., s. 97. 20 ponownie dawno znanym ludziom i potrafił umawiać się z kilkoma osobami naraz w różnych miejscach (co w tym przypadku nie miało nic wspólnego z bilokacją) lub zapominał o umówionej wizycie, z czego wynikały nieraz komiczne sytuacje. Bo czyż można było nie śmiać się, będąc świadkiem, jak Grzymała-Siedlecki, takiego oto fragmentu telefonicznej rozmowy jasnowidza ze służącą: „(...) okazuje się, że od kwadransa szuka po mieście swego chlebodawcy. Ossowiecki ujmuje słuchawkę: – Ajajaj! Co Anusia mówi? Ja zaprosił trzech panów dziś do siebie na obiad? Niemożliwe! Ajajaj – i oni już czekają na mnie? A to wydarzenie! I że Anusię nie uprzedziłem? Dziwnaż kobieta z Anusi; jak ja Anusię mógł uprzedzić, gdy sam o tym nic nie wiedział”29. Warto wiedzieć, że jeszcze jednym barwnym rysem jego sylwetki był charakterystyczny rosyjski gatunek dykcji i pewne rusycyzmy składniowe, wyniesione z czterdziestoletniego pobytu w Rosji, wychowywania się tam i kształcenia. Powiedzonko ojajaj, jak pisze J. Jacyna, towarzyszyło wielu kłopotliwym dla niego sytuacjom. „Po dwóch co najmniej latach znajomości, w czasie mojej wizyty u jego siostry Wiktorii, wszedł do salonu – przywitał się ze mną i... przedstawił mi się. Potem usiadł w fotelu, założył nogę na nogę i obserwował raz mnie, raz swoją siostrę. W pewnej chwili zwrócił się do siostry: – Wiciu, a nasz młody gość, to znaczy się, kto? Pani Wiktoria nawet się speszyła. Powiedziała z wyrzutem: – Jak ty możesz tak dziwnie mówić. To doprawdy wstyd. Przecież doskonale się znacie... Ossowiecki spojrzał na mnie, uśmiechnął się i wybuchnął: – Ajajaj! Rzeczywiście skandal! Znam! Znam! Doskonale znam! A jakże! Przepraszam bardzo! – Zerwał się z fotela, podszedł do mnie i ku mojemu zdziwieniu, uściskał mnie”30. Sam Ossowiecki zdawał sobie z tego sprawę: „Po każdym seansie na pewien okres zatracam poczucie czasu, trwa to nieraz kilka dni. Jeżeli sobie czegoś nie zanotuję, to z pewnością zapomnę, gdyż pamięć moja chwilowo słabnie”31. Wiemy jednak jak wiele eksperymentował, stan taki utrzymywał się zatem permanentnie. Oczywiście o tych jego kłopotach wiedzieli tylko bliscy przyjaciele, krewni i znajomi. W krążących w latach trzydziestych po Warszawie opowieściach postać jasnowidza nabierała raczej cech wszechwiedzącego, nieomylnego geniusza, a nazwisko Ossowieckiego należało – bez przesady – do najbardziej znanych nie tylko w stolicy, ale również w całej Polsce. „Jego popularność była tak wielka – pisze warszawski zawodowy wróżbita, Józef Marcinkowski, w swym Pamiętniku jasnowidza – że nic dziwnego, iż jakiś cwaniak zaczął buszować na prowincji, reklamując się jako „jasnowidz Osowicki”. Tego bezczelnego oszusta, jak słyszałem, inż. Ossowiecki podał do sądu za zniesławienie, aliści, jak mawia pan Waldorff, sąd stanął na stanowisku, że pseudonim „Osowicki” nie uwłacza powodowi i sprawę o zniesławienie oddalił”32. Ossowiecki, chociaż nie lubił przyznawać się do niepowodzeń, nie pomagał sobie nigdy żadnymi sztuczkami dla podtrzymania opinii nieomylności i zatuszowania niedyspozycji, jak to czyniło wiele skądinąd utalentowanych mediów. Nigdy też nie przyjmował żadnych wynagrodzeń za udzieloną pomoc. Bezwzględne przestrzeganie tej żelaznej zasady mogło czasem 29 A. Grzymała-Siedlecki , op. cit., s. 288. 30 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 46/1970, odc. 19. 31 S. Ossowiecki, op. cit., s. 56. 32 Akhara Jussuf Mustafa, Pamiętnik jasnowidza, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1976, s. 104 –105. 21 budzić uzasadnione zastrzeżenia. Oddajmy jeszcze raz głos Adamowi Grzymale- Siedleckiemu: „Szeroko się swojego czasu mówiło o jego sukcesie w sprawie odnalezienia testamentu Rotszylda; przypomnijmy rzecz w skrócie: umiera miliarder Rotszyld i umiera tak, że domniemany spadkobierca nie może udokumentować swoich praw do sukcesji, bo nie wiadomo, gdzie zmarły pozostawił testament; zainteresowany przybywa z Paryża do Ossowieckiego, ten wskazuje miasto, w tym mieście ściśle określony dom, w domu tym schowek, gdzie testament powinien się znajdować. Znajdują go. Uszczęśliwiony dziedzic arcymajątku nie wyobraża sobie by mógł nie wypłacić prowizji. Spotyka go zawód, Ossowiecki odmawia przyjęcia jakiejkolwiek zapłaty, nawet, co, zdaniem moim, mógł i powienien uczynić: nie żąda, by Rotszyld wzmógł znacznym datkiem jakąś naszą zawsze wówczas robiącą bokami instytucję filantropijną czy społeczną. A przecież nawet milion złotych byłby w tej sytuacji drobiazgiem dla uszczęśliwionego spadkobiercy. Ale w naszym don Stephanio spoczywała tęga doza zarówno romantyka, jak i hidalga. »Znaj pana!« – coś z tego, na naszym gruncie odwiecznego, dźwięczało w odmowie, jakiej udzielił Rotszyldowi. „Na swój chleb powszedni zarabiam swoją pracą inżynierską, nie będę sprzedawał tego, co mi jest dane w najwyższym darze” – tak raz wyjaśnił te rzeczy. Honor, trochę karmazynowej dumy – to kierowało jego bezinteresownością. Charakter i zasady dobrze się jednak przysługiwały higienie jego obdarowań (że tak to określimy). Zauważyć bowiem należy, że gdyby był w najdrobniejszej nawet mierze łączył jasnowidztwo z interesem materialnym – narażałby je zapewne na stopniowy zmierzch. (...) Dużo mu sprawiało zadowolenia, że rozporządza taką siłą duchową. Najwięcej go radowały te jego sukcesy, które przyczyniały się do czyjegoś dobra: wykrycia przestępstwa, odnalezienia ważnej zguby, komuś zrozpaczonemu dostarczenia otuchy lub spokoju – tak, tu cieszył się jak dziecko z dokonanego dobra, ale nie zapominał też, że to wzmaga jego sławę. No cóż? Był człowiekiem, nie archaniołem. Co w tych sprawach było dziwne to to, że tak nieproporcjonalnie mało miał próżności. Nie obnosił się ze swoimi sukcesami, nie był niczyim utrapieniem. Ten dobry smak zawdzięczał zarówno swojej klasie moralnej, jak i pyknicznemu swemu usposobieniu. Magazyny chwały roztapiały się łatwo w jego humorze, w jego bratłactwie, w jego naturze serdecznej a prostej. W takim gruncie ludzkim mania wielkości nie zapuści głębszych korzeni”33. Było jednak jeszcze inne, nie mniej istotne źródło zasad, jakimi się w życiu kierował... 3. Świat jego ducha Jeśli zasady moralne, chroniące Ossowieckiego przed skomercjalizowaniem swych zadziwiających umiejętności, tanim aktorstwem i megalomanią, były tak niewzruszone, a jednocześnie nie pozostawały w konflikcie z jego epikurejskimi skłonnościami, przyczyn tego można szukać nie tylko w jego „honorze szlacheckim” i prostolinijności charakteru, ale w niemałej mierze również w światopoglądzie religijno-filozoficznym, stanowiącym w istocie o treści jego życia wewnętrznego i umacnianym powtarzanymi nieustannie próbami zgłębienia tajemnic „nadświadomości”. Owe dociekania, szukające oparcia bardziej w wierze i intuicji niż logicznym rozumowaniu i wiedzy przyrodniczej, dominowały stale w jego umyśle, nie pozwalając mu przywiązywać wagi do przyziemnych materialnych i niematerialnych spraw, zaprzątających chwilowo jego uwagę. Nie widział potrzeby aby jego droga do poznania ta- 33 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 286–287, 289–290. 22 jemnic bytu wiodła przez ascezę i wyrzeczenia, lecz też zawsze gotów był zrezygnować z przyjemności doczesnych na rzecz przeżyć o wyższej, duchowej wartości. Prezentując w książce Świat mego ducha swe poglądy filozoficzne, religijne i historiozoficzne Ossowiecki zastrzega, że unikał studiowania filozofów i psychologów, zajmujących się metapsychologią i starał się iść przez życie własną drogą. Nietrudno jednak, czytając jego wywody, zorientować się, że nie są to poglądy całkowicie oryginalne. Wywodzą się one nie tylko z własnych parapsychologicznych doświadczeń i spostrzeżeń, lecz co najmniej z trzech światopoglądowych źródeł: religii katolickiej, ezoteryzmu Dalekiego Wschodu oraz koncepcji mesjanistycznych Hoene-Wrońskiego34. Ossowiecki był głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem. Ale choć nie przeżywał, jak można sądzić z relacji jego przyjaciół i własnych zwierzeń, okresów wahań i zwątpień – w ideowych koncepcjach religijno-filozoficznych wykraczał daleko poza kanony teologiczne. Nie podważał w nich co prawda podstawowych dogmatów, lecz przeszczep pojęć starożytnej wiedzy Wschodu i tzw. filozofii absolutnej, przy bardziej rygorystycznych kryteriach mógł budzić doktrynalne wątpliwości. Trudno stwierdzić, w jakim stopniu do ukształtowania się takich właśnie koncepcji światopoglądowych Ossowieckiego przyczyniły się rozmowy z kabalistą i joginem – Wróblem. Starzec ów przebywał ponoć wiele lat w Indiach i przynajmniej część swojej wiedzy ezoterycznej zaczerpnął z samego jej źródła. Można przypuszczać, że właśnie wówczas, w Homlu, przyszły jasnowidz nie tylko zetknął się po raz pierwszy z myślą filozoficzną Wschodu, tą – jak pisał – kolebką tęsknot ludzkich do Boga, ale prawdopodobnie przejął od swego żydowskiego mistrza wielkiego wtajemniczenia co najmniej ogólny zarys „konstrukcji” świata i sił, jakie nim władają. Dalszy rozwój i podbudowę ideową filozoficznych koncepcji zawdzięcza Ossowiecki Józefowi Jankowskiemu (1865–1935). Ten poeta, dramaturg i dziennikarz, tłumacz utworów Tagorego, doktor „nauk hermetycznych”, znawca hinduizmu i kabały, należał do czołowych propagatorów mesjanizmu w okresie międzywojennym. Był współzałożycielem i przez 13 lat prezesem Polskiego Instytutu Mesjanistycznego, przełożył z francuskiego dwunastu dzieł Hoene-Wrońskiego i głosił filozofię społeczną, opartą na jego tezach o możliwości realizacji celów absolutnych na ziemi35. Jankowski stał się bliskim przyjacielem i przewodnikiem ideowym Ossowieckiego, sam jednocześnie ulegając fascynacji metapsychologią, której możliwości tak przekonywająco dowodził fenomen inżyniera-jasnowidza. Wydaje się też, że trudno tu mówić o jednokierunkowym wpływie Jankowskiego na światopogląd Ossowieckiego. Raczej były to wspólne poszukiwania i konfrontacja spostrzeżeń. Przemawia za tym bardzo ogólny tylko wpływ filozofii absolutnej Hoene-Wrońskiego na koncepcje zawarte w książce Ossowieckiego, wyrażający się raczej w duchu niż treści głoszonych idei. Są to więc przede wszystkim idee ewolucji ludzkości, prowadzącej do realizacji celów absolutnych – zjednoczenia dobra i prawdy, nauki i religii (potwierdzenia przez odkrycia naukowe prawd metafizycznych i religijnych), do wyjaśnienia praw rządzących przemia- 34 Józef Maria Hoene-Wroński (1776–1853) – filozof, matematyk, astronom, fizyk, technik- wynalazca, prawnik-ekonomista. Metafizyk i mesjanista, twórca systemu filozoficznego, w którym źródłem wszelkiego bytu i wiedzy jest absolut. Uczestnik powstania kościuszkowskiego, służył następnie kilka lat w armii rosyjskiej, studiował w Niemczech i Francji, gdzie pozostał do końca życia. Pisał wyłącznie po francusku. 35 Hasło: „Jankowski Józef” w przewodniku encyklopedycznym Literatura polska, tom l, s. 389, W. Roszkowski, Mesjanizm a masoneria okultystyczna w Drugiej Rzeczypospolitej, „Przegląd Powszechny” nr 2/1983, s. 209–224. Wspomnienie pośmiertne Józef Jankowski, „Lotos”, rocznik II, zeszyt 7, 8/1935, s, 225–226. 23 nami dziejowymi i kresów absolutnych człowieka, a także odkrycia najwyższego celu państw i powołania narodów. Ossowieckiemu obcy jest oczywiście skrajny racjonalizm Hoene- Wrońskiego, tworzącego swą filozofię w oparciu o tezę, że „wszystkie dziedziny twórczości ludzkiej mogą i powinny być opanowane przez rozum”. Widząc w uczuciu i intuicji zasadniczy czynnik postępu duchowego Ossowiecki był tu bliższy innemu czołowemu mesjaniście XIX wieku – Józefowi Gołuchowskiemu (1797–1858), choć prawdopodobnie z poglądami jego nie miał okazji się zetknąć. Koncepcje filozoficzno-religijne i historiozoficzne Ossowieckiego naszkicowane w jego książce, niestety, w sposób dość chaotyczny, dalekie od klarowności i zwartości konstrukcyjnej, można streścić następująco: Bóg – nazywany przez autora Duchem Jedynym lub Wielkim Duchem – „jest alfą i omegą wszystkiego”. Wszystko, cokolwiek dzieje się w przyrodzie, ma w Nim przyczynę. Wszystkim rządzi wola wyższa, wola Ducha Jedynego (...). Ten wielki, przeogromny Duch ma we wszystkim, co tylko żyje na świecie, w ludziach, zwierzętach, roślinach, kamieniach, swoją cząstkę i ona to nazywa się duszą. Ten wielki Duch jest wiekuisty, samostworzony, nieśmiertelny, wszechmocny, nie podlegający ograniczeniom czasu i przestrzeni (...). Wiem o tym – pisze Ossowiecki – z doświadczenia wewnętrznego. Wzrok mój może sięgać daleko, daleko wstecz i przy większym wysiłku woli potrafię patrzeć na świat oczami Ducha. Ale żeby wejść w taki stan widzenia, muszę przede wszystkim pokonać swoją świadomość, zmalować poprzednią świadomość swego ja (...)36. Istnieją trzy stany psychiki ludzkiej: podświadomość, świadomość i nadświadomość. Podświadomość czerpie bezwiednie ze świadomości Ducha Jedynego potrzebny materiał, zależnie od poziomu rozwoju duchowego i dostarcza dojrzałe owoce myślowe do świadomości człowieka. Świadomość prowadzi człowieka przez życie, napełnia się wiedzą, daje środki materialne do egzystencji, ale przeszkadza połączeniu się podświadomości z nadświadomością. Nadświadomość jest świadomością Ducha Jedynego, źródłem wszelkiej mądrości idącej od Boga. Nieliczni ludzie posiadają szczególną zdolność przekraczania granicy świadomości i nadświadomości. Należą do nich mędrcy pogrążeni w życiu wewnętrznym, a wywierający ogromny wpływ na losy ludzkości. Niekiedy stają się oni wodzami narodów, częściej wywierają swój potężny wpływ niepostrzeżenie, bez rozgłosu. Mistrzowie ci docierają do wiedzy inną drogą niż uczeni i twórcy techniki – częste skupienie pozwala im czerpać ze źródła najwyższej mądrości – świadomości Ducha Jedynego. Również ludzie genialni, jak np. wielcy pisarze, w chwilach wysokiego napięcia ekstazy twórczej mogą wkraczać w dziedzinę świadomości Ducha Jedynego. Owo napięcie niezbędne do osiągnięcia stanu nadświadomości, jasnowidz stwarza w sobie siłą swej woli. Droga, wskazana Ossowieckiemu po raz pierwszy przez Wróbla, prowadzi poprzez autosugestię świadomości37. Przenikający wszechświat „eter stanowi jak gdyby ciało Ducha Jedynego. (...) cała przyroda, poczynając od człowieka, jest nim nasycona. W nim i przezeń przechodzą najróżniejsze fale: dźwiękowe, elektromagnetyczne, kosmiczne i wiele innych, jeszcze nie odkrytych. Istnieją również fale, które na powierzchni swej niosą myśl ludzką. Wrażliwy aparat odbiorczy człowieka je przyjmuje i wtedy to powstają zjawiska telepatii, sugestii, narzucenia woli genialnych czy przeciętnych jednostek. (...) Z jasnowidztwem ma się rzecz nieco inaczej. W momencie przejścia granicy świadomości, przebywając już w świadomości Ducha Jedynego i mając przedmiot z miejsca, dokąd chciałbym się przenieść, posługuję się tym przedmiotem jak nicią Ariadny. Nasycony atomami eteru, w który już wkroczyłem (...) mam ów przedmiot 36 S. Ossowiecki, op. cit., s. 19–20. 37 S. Ossowiecki, op. cit., s. 35–43, 47. 24 za przewodnika w bezczasowo przestrzennej sferze. Ukazuje mi on rychło wszystkie okoliczności, jakie mu towarzyszyły, a które mniemam choć niedostępne dla wzroku normalnego, są w tym eterze na zawsze odbite w postaci miejscowości, osób, przedmiotów, czynności i ruchów. Jest to sprawa trudna w ogóle do wyjaśnienia. Nie sposób bowiem narzędziami zmysłów, przestrzeni i czasu wyrażać rzeczy pozazmysłowe, bezprzestrzenne i bezczasowe, jasnowidzenia, jawiące się w wiecznej teraźniejszości”38. Dla wytłumaczenia zadziwiających efektów niektórych doświadczeń przeprowadzanych na sobie Ossowiecki sięgał do pojęć okultystycznych, zapożyczonych z ezoteryzmu wschodniego. Z dość skąpych i bardzo ogólnikowych stwierdzeń trudno jednak określić w jakim stopniu takie pojęcia, jak „astral”, ,,energia kosmiczna” czy choćby „ciało fizyczne” odpowiadają pod względem treści analogicznym terminom metafizycznym starożytnego Wschodu39. W latach dwudziestych skłaniał się do wiary w reinkarnację, jednak w Świecie mego ducha nie podejmuje tego tematu. Z filozofii Wschodu wykorzystywał tylko to, co nie kolidowało z podstawowymi dogmatami religii katolickiej. Chyba też na tej samej zasadzie odrzucał wierzenia spirytystów i nie próbował w tym duchu interpretować swych uzdolnień medialnych. Świat pozagrobowy zdawał się nie budzić u niego większych zainteresowań, chociaż był przekonany o istnieniu larw40 i istot niższych, wnoszących w nasze życie skłócenia, nienawiść i zło. Jednocześnie próbował tworzyć pomosty między wiedzą ezoteryczną a odkryciami współczesnej nauki: „W życiu codziennym spotykamy się ustawicznie z oddziaływaniem na nasz organizm i na naszą psychikę różnych wibracji zawartych w aurze ludzi, którzy nas otaczają, w klimacie danej miejscowości, a nawet w przedmiotach martwych, z którymi się stykamy. Wszystko to wibruje, wydziela z siebie pewne emanacje, które oddziałują dodatnio lub ujemnie na nasz organizm i naszą psychikę. Ta hipoteza zgadza się w zupełności z pojęciami najnowszej wiedzy o budowie materii, o ustawicznym krążeniu elektronów wokół jądra, czyli atomów – a co za tym idzie, o nieustannym wydzielaniu się pewnej sumy energii, promieniującej zewsząd. Wszystko właściwie żyje, nawet przedmioty martwe wibrują w przestrzeni, wydzielając charakterystyczne, im tylko właściwe emanacje. Dlatego tak ważnym jest, żeby w życiu codziennym odnosić się życzliwie do wszystkiego, co nas otacza”41. 38 Op. cit., s. 37–38. 39 Myśl metafizyczna Indii ewoluowała przez tysiąclecia i cechuje ją także dziś duże zróżnicowanie od antropomorficznego politeizmu, aż po abstrakcyjne ponadpojęciowe rozumienie Absolutu i ponadumysłowe doświadczenie jedności kosmicznej. Poglądy Ossowieckiego są chyba najbardziej zbliżone do koncepcji „Absolutnego Ducha, jako jedynej Jaźni wszystkiego, poruszającej i pobudzającej każdą indywidualną rzecz” Najwyższej Jaźni stanowiącej „ostateczną i niezmienną podstawę całej rzeczywistości, czystą i nieskończoną świadomość” (J. B. Chethimattam). Trudniej stwierdzić, w jakim zakresie pojęciowym O. posługuje się terminologią okultystyczno-hinduistyczną dot. konstrukcji duszy. Wg wierzeń okultystów osobowość (dusza) ludzka składa się z ciała fizycznego, którego otoczkę stanowi ciało eteryczne (fluidalne, energetyczne) będące jego dublerem (sobowtórem eterycznym), z ciała astralnego (uwolnionego po oddzieleniu się ciała eterycznego od ciała fizycznego), oraz z ciała mentalnego. Uwolniona z ciała fizycznego osobowość przechodzi do świata astralnego, będącego światem pragnień, które mogą się urzeczywistnić w świecie mentalnym (myślowym, czysto duchowym) lub w świecie fizycznym. Świat astralny (astral) jest światem przejściowym: ciało fizyczne nie rozpada się od razu, lecz zachowuje część świadomości (półświadome istnienie), która może manifestować się na seansach spirytystycznych w postaci zjaw. 40 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 3/1971, odc. 28. 41 S. Ossowiecki, op. cit., s. 36–37, 67–68. 25 Stosunek Ossowieckiego do nauki jest złożony i nieco ambiwalentny. Przekonaniu o wyższości wiedzy ,,mistrzów”, czerpanej ze świadomości Ducha Jedynego, nad praktyczną i teoretyczną wiedzą naukową i techniczną towarzyszy pewnego rodzaju fascynacja zdobyczami współczesnej nauki i perspektywami, jakie one otwierają. Zwłaszcza oczekiwane ,,rozbicie atomu” ma stać się wydarzeniem przełomowym powodując, że ludzkość pojmie idee powrotu do Ducha Jedynego. „Ostatnie odkrycia wskazują, że jedność sił jest podstawową zasadą i źródłem harmonii Wszechświata. (...) Nauka powoli posuwa się ku wielkiej Idei Jednolitości”. Nieco dalej jednak Ossowiecki ostrzega: „Dawni Atlanci rozpętali siły żywiołów i nie będąc w stanie ich opanować, zginęli. My dziś jesteśmy do nich podobni. Grozi nam załamanie, bo i nasza cywilizacja wdarła się brutalnie do tajemnic przyrody, nie kultywując przy tym dostatecznie moralności serca i ducha. Dziś, latając w powietrzu i prując podwodne głębiny, ludzie XX wieku uważają się za zwycięzców przyrody; w gruncie rzeczy są oni bankrutami duchowymi, egoistami w krwawej walce o byt, zaślepieni w sobie, zimni, z pustką w sercach. Ich aeroplany, statki podwodne, radio i telegrafy bez drutu, które kierowane szlachetną wolą, mogłyby stać się chwałą życia, będą może w niedługiej przyszłości przekleństwem, gdy nienawiść i chciwość rozpętają nową wojnę, w której cała ta technika stanie się narzędziem śmierci – nie życia”. W sprawach religii, choć stara się trzymać litery Pisma Świętego, koncepcje głoszone przez Ossowieckiego nie są bynajmniej konwencjonalne. Pięciu olbrzymów wielkiego wtajemniczenia, pięć postaci najwyższego napięcia psychicznego wyznacza kolejne etapy rozwoju religii, od wielobóstwa do pojęcia jedynego Ducha – Boga Wszechmogącego. Są to: Orfeusz, Kriszna, Budda, Mojżesz i Mahomet. Największym wtajemniczonym, idealnej czystości i bezgranicznej dobroci, najwyższym przykładem miłości bliźniego jest jednak Bóg- Człowiek-Chrystus42. Interpretując w sposób symboliczny niektóre teksty biblijne Ossowiecki tworzy tu swoistą historiozofię. Poprzez cztery epoki ludzkość kroczy do ostatecznego przeistoczenia się w wyższą niezniszczalną formę. Te cztery etapy rozwoju odpowiadają czterem żywiołom natury: wody, materii ziemskiej, ognia i powietrza. Przez te epoki trwa walka wyzwalającego się Ducha, w której człowiek ze zwierzęcia przekształca się stopniowo w człowieka-zwierzę, człowieka promienistego i wreszcie w człowieka obdarzonego nadświadomością. Ludzkość znajduje się jeszcze w epoce drugiej, ale „nadchodzą już tysiąclecia, w ciągu których żywioł ognia przerobi formy życia organicznego, a więc i formę ciała ludzkiego w promienistą postać człowieka”. Epoka czwarta – epoka Ducha – doprowadzi do pełnej realizacji ideału, do którego nieświadomie dąży dusza ludzka – do realizacji na ziemi prawdziwego królestwa pokoju. Po przejściu zaś czterech epok dusze ludzkie powrócą do Ducha Jedynego43. Rozważania historiozoficzne Ossowieckiego zawierają wiele uwag dotyczących różnych problemów politycznych i społecznych lat trzydziestych, a także ostrzeżenia i wskazania skierowane do narodów świata. Te oceny i przewidywania, zwłaszcza gdy chodzi o konkretne zjawiska i instytucje (jak np. Liga Narodów) trudno uznać dziś za trafne, chociaż z pewnością nie można odmówić autorowi wyczucia niektórych ogólnych trendów społecznych, nader znamiennych i dla naszych czasów. Być może rzuca to pewne światło na rzeczywiste czy rzekome przepowiednie polityczne jasnowidza. W latach drugiej wojny światowej nie tylko starał się służyć swymi jasnowidczymi uzdolnieniami wszystkim potrzebującym pomocy, ale poświęcał też wiele czasu dalszemu kontynuowaniu pracy nad koncepcjami światopoglądowymi i próbom rzucenia nieco światła na 42 Op. cit., s. 24–28. 43 Op. cit., s. 22–23. 26 zagadkę „nadświadomości”. Zaczął też żywo interesować się astronomią. W latach 1941– 1943 przeszedł cały kurs astronomii ogólnej, słuchając wykładów prof. Michała Kamieńskiego. Profesor wspomina: ,,(...) inż. Ossowiecki wkładał swą duszę i przejmował się tymi wykładami nadzwyczajnie; przepisywał je starannie w osobnym zeszycie i pięknie ilustrował, na podstawie podanych wykresów. Miał bowiem niewątpliwie wielkie zdolności artystyczne i w tej dziedzinie. Wiadomości z dziedziny wiedzy ścisłej, astronomicznej, które otrzymywał w czasie tych wykładów, łączył inż. Ossowiecki następnie z wizjami świata swego ducha, prześwietlając je promieniami Boskiej Mądrości i Miłości. W jego koncepcji Wszechświat stawał się wspaniałą jednością, pulsującą życiem i mieniącą się cudownymi barwami tęczy”44. Owocem tych studiów i dociekań filozoficzno-parapsychologicznych była ukończona w 1944 i przygotowana do druku po wojnie nowa książka pod tytułem Nieśmiertelność. Jej rękopis spopielony został prawdopodobnie wraz ze zwłokami zamordowanego jasnowidza. 4. Ostatnie, najtrudniejsze lata Przed wojną Ossowiecki obracał się głównie w kręgu ludzi zamożnych i utytułowanych, wśród tzw. wyższych sfer i najwybitniejszych osobistości świata politycznego i kulturalnego. W okresie wojny i okupacji hitlerowskiej otworzył drzwi swego domu przed wszystkimi potrzebującymi pomocy, bez względu na pochodzenie i pozycję społeczną. Według relacji Zofii Ossowieckiej, we wrześniu 1939 roku proponowano Ossowieckiemu wyjazd za granicę. Samochód dostarczony przez przyjaciół był w pogotowiu i walizki spakowane. Inżynier zrezygnował jednak z wyjazdu, oświadczając: „Ja Warszawy nie opuszczę, bo tu mogę być ludziom jeszcze potrzebny”. I tak też było. We wspomnieniach Ossowieckiej czytamy: „(...) przez mieszkanie na Marszałkowskiej 17 przewijała się codziennie fala ludzi potrzebujących jego pomocy w odszukaniu najbliższych lub dowiedzeniu się czegoś o ich nieznanych losach – miejscu wywiezienia przez Niemców lub stracenia. Przyjeżdżali często do nas ludzie z odległych zakątków kraju, czasem wprost z kolei, z walizkami przychodzili. Przychodzili także biedni z ulicy wciskając się do przedpokoju. Ossowiecki nikogo nie odtrącił, gdyż odmawiać ludzkim prośbom nie potrafił, uważając, że spełnia swoją misję wobec bliźnich. Niejednokrotnie salon lub jadalnia były tak zatłoczone, że przypominały raczej poczekalnię dworca kolejowego, a nie prywatne mieszkanie. Czekano na pojawienie się inżyniera cierpliwie, często na schodach, a nawet w bramie – całymi godzinami. Stefan nie mógł sprostać wszystkim prośbom, godziny ranne poświęcał zwykle na odtwarzanie losów poszukiwanych ludzi przy pomocy dostarczonej fotografii lub cząstki odzieży (...). Można śmiało stwierdzić, że jeśli doświadczeń takich dokonywał przeciętnie 5 dziennie (chociaż bywały dni, że przyjmował ponad 10 osób) to przez pięć lat okupacji wyniosło to wiele tysięcy. Nawet chwile spędzane w kawiarni przy ul. Brackiej 6 przerywały wciąż osoby, które i tu odnajdywały go, błagając o wiadomości na temat zaginionych bliskich osób”45. Pokrzepienie ofiarowywane tym ludziom było często jedynie złudną nadzieją, rozmyślnym przemilczeniem tragedii i koszmaru. Adam Grzymała-Siedlecki pisał: „Czy widział co, czy nie widział? – Jeśli idzie o jego samego, to tylko połowę udręki przeżywał, jeśli nic nie wi- 44 A. Szomański, Stefan Ossowiecki – u progu wielkiej tajemnicy (opr. na podstawie materiałów udostępnionych przez Zofię Ossowiecką), „Za i Przeciw” nr 34/1959, odc. 8, s. 7. 45 Op. cit., „Za i Przeciw” nr 32/1959, odc. 6, s. 7. 27 dział. Ale najczęściej, prawie zawsze – ku swojej niedoli – właśnie widział! (...) a wszystkie swoje widzenia musiał zatajać przed matkami, siostrami czy żonami – i tylko siebie, swoją litościwą wrażliwość obarczał zgrozą dojrzanych scen. I zdobywać się musiał na szczytne kłamstwo pocieszania. l nie było wypadku, by komuś odmówił swego miłosierdzia. Bez względu na stan swego zdrowia (miał już ponad 60 lat), bez względu na swe wyczerpanie, zarówno fizyczne, jak i duchowe, przyjmował każdego nieszczęśnika, leczył jego rozpacz, obdarowywał go złudą nadziei, choć na pewien czas odpędzał odeń zmorę przerażenia”46. Poprzednie mieszkanie Ossowieckich przy ul. Polnej 32 zostało – jak już wspominaliśmy – zniszczone w czasie bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 roku. Mieszkanie przy Marszałkowskiej, mimo bliskiego sąsiedztwa gestapo i wielu innych urzędów okupacyjnych, było miejscem duchowego pokrzepienia nie tylko ze względu na niezwykłe zdolności gospodarza. Odbywały się tam w konspiracji koncerty utworów Chopina z udziałem tak wybitnych pianistów, jak Zbigniew Drzewiecki, Jan Ekier i Andrzej Wąsowski. Na temat udziału Ossowieckiego w działalności konspiracyjnej wiadomości są dość skąpe i nie zawsze pewne. Nie ulega wątpliwości, że utrzymywał bliższe kontakty z działaczami podziemia, a w pewnych przypadkach korzystano z jego pomocy. Opis jednego z takich przypadków wykorzystania zdolności jasnowidczych Ossowieckiego – w związku z dramatycznymi okolicznościami samobójczej śmierci prof. Hipolita Gliwica (1878–1943), wybitnego ekonomisty i działacza gospodarczego, byłego ministra przemysłu i handlu i wicemarszałka Senatu – przekazał nam jego syn dr Tadeusz Gliwic: „Moje spotkanie z Ossowieckim odbyło się w warunkach dla mnie bardzo tragicznych. Ojciec mój, współpracując w okresie okupacji z Delegaturą Rządu na Kraj47, został aresztowany przez Gestapo 9 kwietnia 1943 roku około południa i przewieziony na Aleję Szucha, gdzie – prawdopodobnie w nocy z 9 na 10 kwietnia – zażył truciznę, której działanie okazało się jednak bardzo opóźnione. Tymczasem niespodziewanie 10 kwietnia ok. godz. 10 rano został wypuszczony na wolność. Do domu dobrnął około południa i wkrótce potem stracił przytomność. Zmarł 10 kwietnia wieczorem w lecznicy Omega. Spotkanie z inż. Ossowieckim zaaranżował prof. Wolfke – przyjaciel Ojca i tak jak on zaangażowany w działalności konspiracyjnej. Chodziło o uzyskanie informacji o przebiegu przesłuchań. Ossowiecki wziął w rękę jakiś przedmiot należący do Ojca i zaczął mówić. Opisał celę, w której Ojca zamknięto, powiedział w jakiej pozycji Ojciec pisał gryps (doszedł do nas później, przyniesiony przez granatowego policjanta). Powiedział też, że Ojca aresztowano na skutek nieprawdziwego donosu i że sprawa się wyjaśniła, zaś Niemcy nic nie wiedzieli o rzeczywistej działalności Ojca. Dlatego właśnie został zwolniony. Ossowiecki opisał następnie drogę Ojca z Alei Szucha do domu przy ul. Lekarskiej 10, porę dnia i wygląd Ojca starającego się wejść do domu. Opis ten znalazł pełne potwierdzenie w relacji osób, które pomagały mu w tej tragicznej wędrówce, i z którymi udało mi się skomunikować. Dotarłem do nich na podstawie urywkowych relacji, jakie Ojciec zdążył przekazać Matce przed utratą przytomności. Po śmierci Ojca podjęte zostało przez władze podziemne śledztwo dotyczące przyczyn aresztowania i okoliczności jego śmierci. Z ramienia KG AK prowadził je Kazimierz Moczarski48. Doprowadziło ono do wykrycia donosiciela i jego egzekucji. Stwierdzenia Osso- 46 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 293–294. 47 Prof. Gliwic byt organizatorem i kierownikiem zespołu specjalistów „Kraj” związanego z Delegaturą Rządu na Kraj, opracowującego materiały dotyczące planów odbudowy i rozbudowy naszej gospodarki narodowej po wojnie. 48 Kazimierz Moczarski (1907–1975) – prawnik i dziennikarz, działacz Stronnictwa De 28 wieckiego na temat donosu znalazły więc również potwierdzenie”. Na temat Ossowieckiego krążyło w okupowanej Warszawie wiele opowieści, z których większość można zaliczyć do legend. Najczęściej dotyczyły one rzekomych przepowiedni jasnowidza na temat rychłych klęsk armii niemieckiej i zamachów na Hitlera. Z reguły okazywały się one zwykłymi plotkami, tworzącymi się i rozpowszechnianymi spontanicznie, ku pokrzepieniu serc. Niektóre z nich, w wersji odpowiednio uzupełnionej post factum, przetrwały wojnę. Należy do nich rzekome przepowiedzenie śmierci Hitlera w oblężonym Berlinie (oczywiście ze wszystkimi szczegółami), za co miał być aresztowany przez gestapo i zamordowany. W początkach 1971 roku, w związku z publikacją na łamach „Tygodnika Demokratycznego” Faktów i legendy o Ossowieckim S. Jacyny, pojawiła się wielce kontrowersyjna sprawa „żelaznego listu” z podpisem Hitlera, który jakoby posiadał Ossowiecki. Relację na ten temat przekazał Jacynie cytowany już w rozdziale 2 Aleksander Mieszczanowski – w okresie okupacji wspólnik handlowy inżyniera jasnowidza. W skrócie sprawa rzekomego „glejtu” przedstawiała się następująco: w październiku 1939 roku zjawił się u Ossowieckich starszy pan w mundurze pułkownika Wehrmachtu. Okazało się, że jest to milioner z Berlina, któremu jasnowidz przed kilku laty wskazał mordercę jego nieletniej córki. Osierocony ojciec w dowód wdzięczności przywiózł Ossowieckiemu dokument, który „miał się przydać nie tylko jasnowidzowi, lecz i jego rodzinie, przyjaciołom i wielu innym Polakom”, których obecny pułkownik „szanował i którym współczuł”. Było to, zdobyte z wielkim trudem, pismo opatrzone podpisem rzekomo samego Hitlera stwierdzające, że osoba Ossowieckiego jest nietykalna. Ossowiecki nie chciał przyjąć dokumentu, ale milioner przekonał go argumentem: „ – To tak, jakbym ja panu ułatwił, dajmy na to, ucieczkę z więzienia. Nie tylko panu. Czy pan mnie rozumie? Mówię w tej chwili niejako Niemiec, lecz jako człowiek...” Mieszczanowski wspomina dalej: „Dokument ten pozwolił uczynić wiele dobrego wielu ludziom, chroniąc ich przed barbarzyństwem okupanta. (...) Oto przykład: Jest łapanka, wygarniają ludzi z tramwaju. Mnie ze Stefanem także. Ryki i krzyki żandarmów. Po okazaniu tego świstka Ossowiecki zawsze bywał wypuszczany. Wiele razy wraz z nim udawało mu się wyciągnąć i innych ludzi. Sytuację Stefana ułatwiał mu fakt, że mówił on znakomicie po niemiecku. Słyszałem o wypadku, kiedy przy pomocy tego podpisu zastopował rewizję w konspiracyjnym lokalu AK, ratując życie wielu ludziom. Gestapowcy tak zdębieli na widok podpisu fürera, że się cofnęli, co wystarczyło do ucieczki poszukiwanych i zatarcia śladów”49. Historia nader efektowna, ale budząca różne wątpliwości. A. Mieszczanowski twierdzi, że był świadkiem posługiwania się „glejtem”, lecz nie jest w stanie wymienić nikogo, kto by mokratycznego, współzałożyciel w 1936 Klubu „Maurycy Mochnacki”, współorganizator w 1937 Klubu Demokratycznego w Warszawie. Uczestnik kampanii wrześniowej, od pocz. okupacji w konspiracyjnym ruchu SD, od 1940 – referent w Podwydziale P. Wydz. Informacji BIP Komendy Gl. ZWZ-AK. Jednocześnie działał w KWP m. st. Warszawy, od listopada 1943 jako kierownik działu dochodzeniowo-śledczego w wydz. dywersji osobowej, kierując dochodzeniami w ok. 60 sprawach dot. zdrajców i konfidentów. W powstaniu warszawskim w łączności radiowej i prasie powstańczej, po jego upadku kontynuował działalność konspiracyjną, m.in. jako szef BIP Kom. Gł. AK. W sierpniu 1945 aresztowany i skazany na l0 lat więzienia, a nast. w 1952 na karę śmierci, zmienioną w 1953 r. na dożywotnie więzienie. W 1956 zwolniony i zrehabilitowany. Członek CK SD, nast. Rady Nacz. wiceprzew. CSP SD, współzałożyciel „Kuriera Polskiego” (wg A.K. Kunerta: Słownika biograficznego konspiracji warszawskiej 1939 –44, PAX, Warszawa 1987, s. 116–118). 49 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 3/1971, odc. 28. 29 znał treść tego dokumentu. Sam nie był też obecny w czasie wizyty milionera, lecz „słyszał o tym z ust absolutnie wiarygodnych”. Co więcej – rodzina Ossowieckiego, m.in. jego pasierb Marian J. Świda, kategorycznie zaprzecza istnieniu „żelaznego listu”. Fakt tragicznej śmierci jasnowidza w Alei Szucha i okoliczności, w jakich nastąpiła (wątpliwe aby policjanci Geibla nie honorowali takiego dokumentu) przemawia za tym, aby zaliczyć sprawę „glejtu” do legend. Być może zresztą powstała ona przez nieporozumienie – Ossowiecki mógł otrzymać od owego pułkownika Wehrmachtu pisemne potwierdzenie trafności swojej wizji, z przeznaczeniem do gromadzonego archiwum, z podpisem nie Hitlera, lecz świadka, tj. ojca zamordowanej, a może wyższego urzędnika policji kryminalnej. Czy Ossowiecki miał wizję własnej śmierci? Istnieją relacje zdające się to potwierdzać. Anna Miernowska opisuje swoje ostatnie z nim spotkanie w kościele Zbawiciela w Warszawie – na pogrzebie księdza prałata Maksymiliana Gierwatowskiego w końcu czerwca lub na początku lipca 1944 roku: ,,Wyszliśmy razem z kościoła. Rozmawialiśmy chwilę w pośpiechu. Oboje byliśmy zdenerwowani. Zbliżał się front, w mieście czuło się wzrastające napięcie. – Co teraz będzie? Co robić? Nie wiadomo co się z nami stanie? – pytałam pana Stefana. (...) – Ty jeszcze będziesz miała wszystko – powiedział Ossowiecki – Tobie nic się nie stanie. Ale ja... mnie wezmą na gestapo i tam zginę. Niemcy mnie zamordują... Ossowiecki był bardzo smutny, a ja wstrząśnięta. (...) – Trzeba zaraz wyjechać, papo, z Warszawy, zaraz wyjechać. – Nie, to nic nie pomoże, nie mogę – powiedział pan Stefan. – Przyjdź do mnie, mam ci dużo do powiedzenia... Niestety, żyłam w takim pośpiechu, że nie zdążyłam tego zrobić”50. Ze wspomnień żony Ossowieckiego dowiadujemy się, że l sierpnia 1944 roku o godz. 10 rano jasnowidz wpadł do salonu malarskiego znajomego plastyka Stanisława Dybowskiego przy ul. Marszałkowskiej 21 ogromnie podniecony i wstrząśnięty. – Jestem bardzo zdenerwowany – mówił podniesionym głosem. – Dzisiejszej nocy widziałem okropne rzeczy nad Warszawą i sobą. Widzę, że zginę strasznie, ale miałem życie tak piękne...51 Oczywiście, jako blisko związany z działaczami Polski Podziemnej, Ossowiecki musiał wiedzieć o przygotowywanym powstaniu, a o godz. 10 decyzja dotycząca momentu wybuchu już zapadła i rozpoczynało się przekazywanie rozkazów o koncentracji poszczególnych oddziałów. Mieszkając zaś tak blisko Alei Szucha mógł zdawać sobie sprawę z niebezpiczeństwa jakie mu grozi. Niemniej, jeśli relacja jest wierna, słowa jego trudno uznać tylko za wyraz pesymizmu. Stefan Ossowiecki został zamordowany w Alei Szucha prawdopodobnie 5 lub 6 sierpnia 1944 roku. Prawdopodobnie, gdyż brak naocznych świadków momentu śmierci. Nie ma nikogo, kto by stwierdził, że widział jego zwłoki. Zofia Ossowiecka długo łudziła się, że mężowi jej udało się uniknąć śmierci. Po wojnie krążyły wieści, że został przetransportowany do obozu zagłady w Stutthofie lub wywieziony do Niemiec i – jeśli ocalał – wróci do kraju z zagranicy, albo po latach ujawni swoje istnienie gdzieś w szerokim świecie. Dopiero około roku 1970, po cyklu Jerzego Jacyny drukowanym w ,,Tygodniku Demokratycznym”, sprawa ta wyjaśniła się niemal do końca. Istnieją dwie wersje okoliczności aresztowania Ossowieckiego: według jednej, został zabrany 3 sierpnia z domu na ul. Marszałkowskiej 17 wraz z innymi mężczyznami tam miesz- 50 Op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15/1971, odc. 40. 51 A. Szomański, op. cit., „Za i Przeciw” nr 32/1959, odc. 6, s. 7. 30 kającymi i poprowadzony do katowni na Alei Szucha, gdzie widziano go poniewieranego przez hitlerowskich oprawców, po czym słuch o nim zaginął: według drugiej – zabrany wraz z grupą zakładników z okolic kościoła Zbawiciela i rozstrzelany na terenie byłego GISZu. Wersja pierwsza opiera się m.in. na relacjach krewnych i sąsiadów mieszkających w tym czasie przy ul. Marszałkowskiej 15 i wypędzonych z płonących domów wraz z innymi okolicznymi mieszkańcami. Drugą wersję aresztowania potwierdził najlepszy z możliwych świadków – Zofia Ossowiecka. Oto relacja Anny Miernowskiej z rozmowy z wdową po zamordowanym inżynierze jasnowidzu: „Z panią Zofią spotkałam się w Łodzi w kwietniu lub maju 1945 r. Opowiedziała mi wtedy, że 2 sierpnia mieszkańcy domu przy ul. Marszałkowskiej 17 schronili się do piwnic. Na podwórze przybiegł jakiś żołnierz niemiecki, który szukał swojej dziewczyny. Od niego dowiedziano się, że piwnice mają być zalane, a dom spalony. Radził wszystkim wyjść. Na ulicy otoczyli lokatorów tego domu Niemcy. Panu Stefanowi, wraz z rodziną, kazano iść w kierunku Placu Zbawiciela. Znaleźli się oni w domu parafialnym. Proboszcz radził, aby przeszli na drugą stronę ulicy. (...) Byli jednak bardzo zmęczeni, nie chcieli iść dalej. Przeszedł sam tylko służący Ossowieckiego – Stanisław. W nocy Stanisław wrócił i chciał dostać się do p. Ossowieckiego. Może czuł grożące niebezpieczeństwo? Nie dopuszczono go jednak. O świcie Niemcy wypędzili kobiety w Aleję Szucha, a mężczyznom kazali położyć się na Placu Zbawiciela. Pani Zofia, oglądając się, widziała leżącego pana Stefana, który unosił głowę, usiłował zobaczyć co się dzieje. Tak się rozstali...”52 Relacja ta pokrywa się w dużym stopniu z informacjami podanymi przez Mariana Świdę w chicagowskim wydaniu Świata mego ducha53. Zasadnicza różnica dotyczy tylko daty podpalenia domu przy ul. Marszałkowskiej – nie 2, lecz 3 sierpnia 1944 r. Za głos rozstrzygający wątpliwości dotyczące śmierci jasnowidza należy chyba uznać relację Kazimiery Reychowej, opublikowaną w marcu 1971 roku na łamach „Tygodnika Demokratycznego”. W rozmowie z Jerzym Jacyną p. Reychowa podała wiele nie znanych dotychczas szczegółów i sprostowała błędy występujące w publikowanych dotąd wersjach: ,,Stefana Ossowieckiego znałam dobrze z terenu towarzyskiego od roku 1930. Mój nieżyjący już mąż był w tym czasie współwłaścicielem browarów firmy Haberbusch i Schille w Warszawie. (...) W 1944 roku (...) mieszkałam (...) przy ul. Flory 3 naprzeciw ul. Bagatela. 5 sierpnia (...) Niemcy – po zajęciu części tej dzielnicy – aresztowali wszystkich mieszkańców naszego domu. Zabrano wszystkich z mieszkań: mężczyzn, kobiety, starców i dzieci, nawet chorych powyciągano z łóżek i zabrano. Nasz dom i sąsiednie kamienice zostały podpalone miotaczami ognia, a nas wszystkich popędzono w Aleję Szucha, tam, gdzie mieściła się główna siedziba gestapo. Ustawiono nas wszystkich na ulicy między ul. Litewską a Koszykową, po czym w brutalny sposób oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci. Nie wiedzieliśmy, co ma oznaczać ta segregacja, myśleliśmy, że może mężczyzn wezmą do jakichś robót, ale stało się o wiele tragiczniej. W pewnym momencie zauważyłam na brzegu kolumny męskiej Stefana Ossowieckiego. Trzymał w ręku niedużą walizeczkę. Dałam mu znak wzrokiem, że go poznałam. Ku mojemu najwyższemu zdumieniu Stefan z bardzo spokojnym wyrazem twarzy oddzielił się od grupy mężczyzn i przeszedłszy przez ulicę, podszedł do mnie. W ogólnym rozgardiaszu i przy odgłosach toczących się wokół walk, Niemcy chwilowo nie zauważyli ruchu Ossowieckiego. Stefan podszedł do mnie i nie pytany, popatrzywszy mi przeciągle w oczy, powiedział: „Z panią będzie wszystko dobrze, pani z tego wyjdzie żywa”. Zapytałam go wówczas, znając jego właściwości parapsychiczne, czy wie co stanie się z nim samym? Ossowiecki spojrzał na 52 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15/1971, odc. 40. 53 S. Ossowiecki, op. cit., s. 353. 31 mnie smutno, gestem rezygnacji machnął ręką i powiedział: „O sobie wolę nie mówić...”. Następnie chciał mi oddać swoją walizkę, ale w tej samej chwili zauważyli Niemcy Ossowieckiego w kolumnie kobiecej. Jeden z hitlerowców wyskoczył z czołgu, brutalnie pchnął Stefana tak, że się on przewrócił, potem podniósł się i trzymając kurczowo swoją walizkę, powlókł się chwiejnym krokiem z powrotem do kolumny męskiej (...). W Alei Szucha staliśmy tak kilka godzin. (...) Wokół słychać było odgłosy walk. W tym właśnie czasie (ok. godz. 18 – przyp. KB) Niemcy sformowali mężczyzn czwórkami i popędzili na tyły wypalonych budynków, tam gdzie była kiedyś Podchorążówka. W 10 minut później usłyszeliśmy strzały z broni maszynowej i przeraźliwe krzyki rannych, których dobijano pojedynczymi strzałami. Po tej masakrze Niemcy podpalili stosy ciał rozstrzelanych mężczyzn, oblawszy je uprzednio ropą naftową. Wraz z Ossowieckim zginął m.in. p. Bieliński z naszej kamienicy i dozorca z naszego domu – to pamiętam dokładnie. Gestapowcy palili też jakieś własne papiery. Popiół pokrywał ulice, jak śnieg”54. ,,Zginę tak, że mojego ciała nikt nie odnajdzie” – miał podobno powiedzieć jasnowidz A. Mieszczanowskiemu na wiosnę 1944 roku... Kazimiera Reychowa stała się później jedną z zakładniczek przywiązanych do czołgów jako „żywa tarcza” dla hitlerowców, próbujących dotrzeć z odsieczą do stacji telefonów przy ul. Pięknej. Zgodnie z przepowiednią wyszła cało z opresji i przedostała się na stronę powstańczą, gdzie włączyła się do akcji w oddziale AK. Jaka była zawartość walizeczki Ossowieckiego? Znajdowały się w niej, m.in. nie wydane drukiem teksty odczytów: Losy i przyszłość Anglii oraz Kryzys psychiki i przyszłość świata, wygłoszonych w 1935 roku w Poznaniu, Lwowie i Bydgoszczy, maszynopis (ok. 360 stron) książki pt. Nieśmiertelność, podejmującej temat życia pozagrobowego i pisanej podobno w stanie „nadświadomości”, a także scenariusz filmu pt. Oczy, które wszystko widzą, napisany latem 1939 roku w Juracie, dla wytwórni Paramount. Stefan Ossowiecki był ostatnim z wielkich mediów i sensytywów okresu międzywojennego. Czy to tylko przypadek, że trzy największe polskie fenomeny psi o międzynarodowej sławie – Stefan Ossowiecki, Teofil Modrzejewski i Rafał Schermann – będący niemal rówieśnikami, zakończyli życie w tych właśnie latach obłędnego naporu sił zła, przemocy i zbrodni?... 54 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 9/1971, odc. 34. 32 CZĘŚĆ DRUGA Fenomen Niezwykłe talenty jasnowidcze Stefana Ossowieckiego opisane zostały w niezliczonych sprawozdaniach z eksperymentów i wspomnieniach naocznych świadków lub osób im bliskich. Wartość dokumentalna tych materiałów jest, niestety, bardzo nierówna. Obok protokołów z doświadczeń przeprowadzanych przy udziale przedstawicieli ówczesnego świata naukowego, jak również znanych osobistości z kręgów politycznych, wojskowych i artystycznych, których podpisy można z pewnością uznać za pewnego rodzaju gwarancję rzetelności sprawozdania, informacje o niezwykłych osiągnięciach Ossowieckiego zawarte są w jego własnych wspomnieniach w książce Swiat mego ducha oraz relacjach przyjaciół i znajomych jasnowidza. Te ostatnie rzadko odwołują się do konkretnych materiałów faktograficznych, opierając się z reguły na wierze w niezawodność własnej lub cudzej pamięci. A przecież – jak uczy doświadczenie – z tą niezawodnością nie jest najlepiej. Nawet te wydarzenia, które wywarły na nas bardzo silne wrażenie i utrwaliły się mocno w pamięci, z biegiem lat tracą na ostrości, a nierzadko istotne ich szczegóły ulegają zatarciu. Co gorsza, luki tworzące się we wspomnieniach, wypełniane są produktami wyobraźni niewiele mającymi wspólnego z zatartymi spostrzeżeniami. Nie jest to bynajmniej świadome przeinaczanie faktów. Próbując sobie przypomnieć zapomniane szczegóły wydarzeń, nieświadomie tworzymy w wyobraźni różne warianty sytuacyjne, a jeśli który z nich dobrze wypełnia – jak nam się zdaje – jakąś lukę w pamięci, zaczynamy traktować hipotetyczną wersję sytuacji jako przypomnienie. Nie trzeba chyba wyjaśniać, jak bardzo tego rodzaju paramnezje (rzekome przypomnienia) mogą zmienić w naszej pamięci obraz wydarzeń, których byliśmy świadkami. Jeszcze mniejszą wartość dokumentalną mają wspomnienia, których autorzy dają się ponieść ambicjom literackim czy dziennikarskiemu temperamentowi i ubarwiają relacje odtwarzanymi z pamięci dialogami oraz opisami zachowania się i wyglądu współuczestników wydarzeń. Jeśli nawet przyjąć, że przebieg wydarzeń w ogólnym zarysie odpowiada prawdzie należy podejrzewać iż opis wielu, nieraz ważnych, szczegółów akcji jest w większym stopniu wytworem fantazji niż sfabularyzowanym zapisem rzeczywiście poczynionych niegdyś spostrzeżeń. Tak oto na przekazany naszym czasom obraz fenomenu, jakim był niewątpliwie Ossowiecki, składają się nie tylko rzetelnie udokumentowane dowody jego przedziwnych uzdolnień, ale również, a może w jeszcze większym stopniu, swoista legenda, tworząca się już zresztą za jego życia. Dlatego też, prezentując obszerne fragmenty relacji ilustrując konkretnymi przykładami różne przejawy tych zdolności, nie ograniczyliśmy wyboru do protokołowanych doświadczeń i skrupulatnie zapisywanych (stenografowanych?) wypowiedzi jasnowidza. Niezwykle cenne, choć z pewnością obarczone nieuniknionym subiektywizmem i naturalnym dążeniem do pochwalenia się sukcesami, jest to, co pisze o sobie sam Ossowiecki. Oddajemy też raz po raz głos naocznym świadkom, i to nie tylko tak znanym z wnikliwego spojrzenia, jak Adam Grzymała-Siedlecki i Witold Doroszewski. Jakże niepełny byłby bowiem wizerunek tego ,,przybysza z czwartego wymiaru”, przez ćwierć wieku fascynującego 33 nie tylko warszawską ,,publikę”, bez owych barwnych, pasjonujących, a czasem i owianych grozą opowieści o ,,cudownych” właściwościach inżyniera-jasnowidza, chociaż już dziś nie jesteśmy w stanie stwierdzić, w jakim stopniu sensacyjne opisy odpowiadają rzeczywistemu przebiegowi wydarzeń. Wspomniana obfitość relacji różnie oczywiście rozkłada się w czasie. Najwięcej dobrze udokumentowanych eksperymentów przypada na lata dwudzieste, a zwłaszcza pierwszą ich połowę. Przeprowadzali je m.in. tak znani badacze zjawisk paranormalnych, jak prof. Richet, dr Geley, dr Schrenck-Notzing i dr Dingwall, zaś w początkach lat trzydziestych dr E.Osty – dyrektor Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego po śmierci dr Geleya. Działalność Ossowieckiego w okresie okupacji hitlerowskiej znamy przede wszystkim z relacji najbliższej rodziny, przyjaciół, znajomych oraz osób którym próbował pomóc swymi umiejętnościami psychometrycznymi. Najbardziej skąpe wiadomości dotyczą przejawów jego zdolności paranormalnych przed przyjazdem do Polski – w czasie studiów w Petersburgu, praktyki w Niemczech i pracy inżyniera-przemysłowca w Rosji. Opieramy się tu głównie na wspomnieniach samego Ossowieckiego, gdyż niemal zupełnie brakuje relacji naocznych świadków doświadczeń przeprowadzanych przed 1918 rokiem. A szkoda – okres ten bowiem miał z pewnością bardzo ważne znaczenie w rozwoju zadziwiających uzdolnień Ossowieckiego i rzetelna znajomość przebiegu ewolucji, jakiej te uzdolnienia podlegały, pozwoliłaby rzucić sporo światła na ich ,,mechanizm psychologiczny”. Niestety, informacje o tym okresie zawarte w książce Świat mego ducha i wizje przyszłości są ogólnikowe i poza stwierdzeniem, że metodę „przejścia granicy świadomości” drogą autosugestii wskazał mu żydowski jasnowidz Wróbel, skazani jesteśmy w istocie na domysły. W ewolucji tej, jak wynika z autobiografii jasnowidza, można wyodrębnić co najmniej cztery stadia: telepatyczne, medialne, telekinetyczne i jasnowidcze. Nie stanowią one wyraźnie rozgraniczonych faz rozwoju jego dyspozycji parapsychologicznych, zachodząc w znacznej mierze na siebie, Ossowiecki podaje jednak przybliżone daty (lata) ich pojawienia się i zaniku. Pierwsze przejawy zdolności paranormalnych zaobserwowano, gdy Stefan miał lat czternaście, a więc w tym samym czasie, gdy na seansach spirytystów petersburskich rozpoczynał swe występy piętnastoletni Jasio Guzik – pierwsze polskie medium telekinezyjne i materializacyjne o międzynarodowej sławie. U Ossowieckiego były to jednak uzdolnienia telepatyczne, które dopiero po kilku latach, gdy był studentem Instytutu Technologicznego, przekształciły się w zdolności madialne. Wspomina on: „(...) wówczas najróżnorodniejsze zjawiska z tej dziedziny działy się w mojej obecności. Wielu z. moich kolegów, jak np. inż. R.Kaszuba, inż. Arlitowicz i inni byli świadkami tych zjawisk. Na tych seansach przy pełnym oświetleniu, jak również w ciemności ruszały się przedmioty. Na przykład ołówek w obecności inż. Arlitowicza, w chwili kiedy siedziałem przy stole, pisał po grecku, w języku, który był mi nie znany. Takich doświadczeń było bardzo wiele”55. Brak szerszego opisu innych zjawisk medialnych uniemożliwia, niestety, stwierdzenie, co Ossowiecki nazywa mediumizmem. Pisze bowiem następnie, że w okresie, gdy kończył studia w Instytucie Technologicznym, a więc około roku 1899, zdolności te zaczęły się przejawiać w zupełnie innych formach – telekinezyjnych, dodając, że samym wysiłkiem woli mógł przenosić odległe przedmioty. Przecież również „samodzielnie” piszący ołówek zaliczają czołowi parapsychologowie do przejawów telekinezy. Można tylko przypuszczać, że do mediumicznych zalicza Ossowiecki paranormalne zjawiska fizyczne powstające spontanicznie w 55 S. Ossowiecki, Świat mego ducha i wizje przyszłości, wyd. II – Astral Editorial OfTice, Chicago 1976, s. 70. 34 czasie transu medium, w przeciwieństwie do świadomych aktów woli charakterystycznych dla planowanych działań telekinetycznych. Okres „telekinetyczny” trwał u Ossowieckiego do 1919 roku, a więc zdolności te utrzymywały się u niego przez pewien czas już po przyjeździe do Polski, aby następnie zaniknąć zupełnie. Rok ten otwiera jednocześnie kolejny, najdłuższy, najświetniejszy i, niestety, ostatni okres rozwoju jego fenomenalnych uzdolnień, bowiem wówczas dopiero, jak pisze: zdolności telekinetyczne przekształciły się u niego w dar jasnowidzenia. Ze stwierdzenia tego wynika również, że rady i wskazania Wróbla zaowocowały dopiero po ponad dwudziestu latach. Zdolności jasnowidcze nie ujawniły się u Ossowieckiego od razu w pełnej, psychometrycznej postaci, tak później dla niego charakterystycznej. Rozwijały się stopniowo, przejawiając się w różnych formach, zależnie od okoliczności i potrzeb chwili. Najwcześniejsze relacje dotyczą przejawów tzw. auroskopii – przewidywań rychłej śmierci z barwy „eterycznej otoczki” dostrzeganej przez jasnowidza. W początkach lat dwudziestych szereg niezwykłych eksperymentów protokołowanych i nadzorowanych komisyjnie, to klasyczne doświadczenia zaliczane do kryptoskopii – odczytywania zakrytych tekstów i rysunków. W tym czasie sensacją w kręgach warszawskiego „towarzystwa” stały się również pierwsze „eksterioryzacje” Ossowieckiego, zaś kilka lat później słynne „retrokognicje” w podziemiach Zamku Królewskiego w Warszawie. Rozkwit wizjonerskich zdolności psychometrycznych przypada na lata trzydzieste i utrzymywał się prawdopodobnie w czasie wojny, aż do ostatnich miesięcy życia. Dokładniejsza jednak analiza wypowiedzi Ossowieckiego, relacjonującego swe doznania, skłania do wniosku, że nie ma żadnych istotnych różnic w mechanizmie paranormalnego poznania w kryptoskopii, psychometrii, auroskopii, retrokognicji czy nawet eksterioryzacji i terminologiczne zróżnicowanie dotyczy tylko przedmiotu poznania. Co więcej, ten mechanizm zdaje się działać również w niektórych zjawiskach zaliczanych do telepatii, przynajmniej u ludzi o podobnych uzdolnieniach jak Ossowiecki. Próbami wyjaśnienia zasad działania tego mechanizmu zajmiemy się szerzej w czwartej części tej książki. Tu ograniczymy się tylko do stwierdzenia, że we wszystkich wymienionych tu przypadkach Ossowiecki wprowadzał się w pewnego rodzaju trans, w którym drogą autosugestii wywoływał w swej wyobraźni obrazy wiążące się początkowo tylko pośrednio, później – w miarę pogłębiania się transu – coraz ściślej z zadanym tematem. Zgodność tych halucynacji z rzeczywistymi faktami była oczywiście miarą trafności paranormalnego postrzegania, nie zawsze jednak można było to stwierdzić w sposób jednoznaczny, zwłaszcza w przypadku retrokognicji (jak np. w wizjach młodości Kopernika). Tu nasuwa się jeszcze jedna istotna uwaga. Przedstawione przykładowo w tej części książki relacje mogą wywołać u Czytelnika wrażenie, że działalność Ossowieckiego jako jasnowidza była nieprzerwanym pasmem tryumfów. Jest to nieporozumienie wywołane faktem, że we wspomnieniach zarówno samego Ossowieckiego, jak i świadków jego osiągnięć parapsychologicznych utrwalone zostało przede wszystkim to, co było niecodzienne, zaskakujące, sensacyjne, słowem: budzące emocje – a więc sukcesy jasnowidza. Stąd też bardzo rzadko w tych relacjach znaleźć można opisy niepowodzeń, chociaż – jak stwierdzają znani badacze zjawisk paranormalnych56 – „żaden jasnowidz nie jest nieomylny”. I Ossowiecki popełniał nieraz bardzo poważne pomyłki. Niestety, bywało i tak, że wersja wydarzeń utrwalona w legendzie utrzymywała się uparcie, mimo sprostowań samego Ossowieckiego i publikacji relacji zgodnych z rzeczywistością. O tym wszystkim prosimy pamiętać w czasie czytania następnych stu stron tej książki. 56 Opinię taką wyraził m.in. dyrektor Instytutu Metapsychicznego w Paryżu, dr Eugene Osty w swej pracy La Connaissance supranormale (Paryż 1923). 35 l. Eksperymenty z dziedziny kryptoskopii Prezentację zadziwiających uzdolnień Ossowieckiego zaczynamy od kryptoskopii – „jasnowidzenia” pisma, rysunków lub przedmiotów zakrytych, niedostępnych poznaniu wzrokowemu. Wiele doświadczeń tego rodzaju, przeprowadzonych w latach dwudziestych i trzydziestych, nierzadko przez czołowych badaczy zjawisk paranormalnych, było przygotowanych i kontrolowanych komisyjnie, a opisy ich znaleźć można w publikacjach paryskiego Instytutu Metapsychicznego i brytyjskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Są to więc zdolności jasnowidcze naszego bohatera najlepiej sprawdzone i przebadane. Należy tu jednak zastrzec, że dokumentacja ta, jeśli nawet sporządzali ją tak wybitni uczeni jak Richet, nie jest dostatecznie dokładna, aby odpowiadała w pełni rygorystycznym wymaganiom, stawianym dziś tego rodzaju badaniom. Nie znaczy to, że istnieją jakieś konkretne fakty podważające wiarygodność opublikowanych wyników tych eksperymentów. Badacze starali się w maksymalnym stopniu stworzyć warunki uniemożliwiające Ossowieckiemu poznanie treści testów z pomocą normalnej percepcji zmysłowej. Testy sporządzane były podczas nieobecności jasnowidza, nierzadko w innych miastach, odległych o kilkaset kilometrów (np. w Hiszpanii). Seanse odbywały się w świetle dziennym, zaś przez cały czas eksperymentu czujnie obserwowano Ossowieckiego. On sam w czasie transu nigdy nie patrzył na zapieczętowaną kopertę, którą trzymał w zaciśniętej dłoni, często poza plecami. Po spisaniu wypowiedzi jasnowidza dotyczących testu uczestnicy doświadczenia odpieczętowywali komisyjnie kopertę i porównywali test z treścią „widzenia” transowego. Powtarzalność eksperymentów, różnorodne ich formy, przy zadziwiającej trafności wizji, mogła przekonać najbardziej zagorzałych sceptyków. Nie dziwmy się więc opinii prof. Charlesa Richeta o Ossowieckim zawartej w Traité de Metapsychique: „Dla mnie, jak również i dla Geleya, pewność, że nie zachodzi tu żadne oszustwo, jest tak wielka, jaka byłaby potrzebna do zasądzenia człowieka na śmierć”. Ossowiecki zetknął się z prof. Richetem po raz pierwszy w czasie wojny w Moskwie, kiedy jeszcze nie przejawiał zdolności jasnowidczych. Drugie spotkanie, na którym Ossowiecki był powtórnie przedstawiony profesorowi przez księcia Lubomirskiego, nastąpiło w Warszawie, w Klubie Myśliwskim, 25 kwietnia 1921 roku, na przyjęciu zorganizowanym na cześć francuskiego uczonego. Tam też poznał dr Geleya, który bardzo zainteresował się uzdolnieniami jasnowidza i przeprowadził z nim wiele eksperymentów w latach 1921–1924. W czasie przyjęcia przeprowadził z Ossowieckim doświadczenie inż. Geo-Lange – specjalista w dziedzinie ,,sztuk magicznych”. Oto relacja dr Geleya: „Pan M. Geo-Lange siedział naprzeciwko mnie, daleko od St. Ossowieckiego. Pan Geo- Lange napisał po angielsku: I consider you are wonderful, włożył do koperty, zapieczętował ją i oddał w ręce p. Ossowieckiego, na którego wszystkie oczy były zwrócone. Po kilku chwilach p. Ossowiecki powiedział: To jest napisane po angielsku. Niestety, nie znam tego języka. Pan Lange zakrzyknął: To nadzywczajne! Pan Ossowiecki mówi dalej: Widzę jedną odosobnioną literę, a potem słówo z ośmiu liter, które zaczyna się na c.o.n.s., potem jedno słowo w rodzaju vendret (a to było,,wonderful”) i jeszcze your a...57. A oto opis pierwszego doświadczenia przeprowadzonego w Warszawie, w kwietniu 1921 roku, przez prof. Charlesa Richeta: „Zaprosiłem go – relacjonuje profesor – do Hotelu Europejskiego, by przeprowadzić z nim 57 S. Ossowiecki, op. cit., s. 177, 258. 36 doświadczenie bez świadków. Zgodził się chętnie. Zachowując wszelkie środki ostrożności, aby nie mógł zobaczyć, co piszę, skreśliłem na arkusiku papieru następujące zdanie: Nigdy morze nie wydaje się tak wielkie, jak wówczas, gdy jest spokojne. Jego gniewy je zmniejszają. Arkusik włożyłem zaraz do koperty, którą zakleiłem. Pan Ossowiecki, mnąc kopertę w ręce, rzekł: Widzę mnóstwo wody. (Ja na to: Doskonale). To coś trudnego, to nie zapytanie. Jakaś pańska myśl własna. (Doskonale, świetnie). Morze nie jest nigdy takie wielkie jak... nie mogę skleić... (Doskonale, zdumiewające ). Morze jest tak wielkie, że mimo jego ruchów... Doświadczenie to udało się, nie tylko dlatego, że pan Ossowiecki wyczuł nakreśloną przeze mnie myśl o wielkości morza, lecz dlatego również, że dodał owe zdumiewające słowa: Jakaś własna myśl pańska. Istotnie, owo zdanie o morzu napisałem poprzednio w nie wydanej dotychczas pracy (w zbiorku luźno rzuconych myśli.) Ponadto pan Ossowiecki odczytał bez błędu, również przez zaklejoną kopertę, nakreśloną przeze mnie liczbę czterocyfrową. (Prawdopodobieństwo przypadku = l : 10 000)”58. Opisując to doświadczenie Ossowiecki dodaje: „...przeszkadzało mi bardzo, że prof. Richet, jako badacz, nie spuszczał ze mnie ani na chwilę swego spojrzenia, co nie pozwalało mi być całkiem sobą”59. Pierwszą większą serię doświadczeń przeprowadził we wrześniu 1921 roku, z ramienia paryskiego Instytutu Metapsychicznego, dr Geley, przyjeżdżając w tym celu do Warszawy. Niektóre testy przygotował Geley lub jego współpracownicy, inne – znajomi Ossowieckiego, których doktor nie znał. Na dziesięć doświadczeń osiem było w pełni udanych, jedno częściowo udane i jedno nieudane60. Trafność ,,spostrzeżeń” dotyczyła treści testu, a nie wierności obrazów czy dosłowności tekstu. Oto opisy trzech z tych doświadczeń, różniących się formą testu. Doświadczenie II. (4 września 1921 r. w mieszkaniu księcia Lubomirskiego godz. 6 ppoł.). „Po seansie materializacyjnym z medium Guzikiem wręczyłem p. O. paczkę listów. Wybrał kopertę, o której wiem, że pochodziła od p. Sudra. Bezwzględnie nie wiedziałem, co zawiera. Niżej podaję zestawienie napisu ukrytego w kopercie, otworzonej niezwłocznie po ukończeniu doświadczenia, ze słowami p. O., notowanymi w miarę ich wypowiadania. List zapieczętowany: Człowiek jest trzciną tylko, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą (w j. fr. pensant). Pascal. Słowa p. O.: dotyczy to ludzkości, a raczej człowieka. To najgłupsza istota, coś z człowieka. Intuicyjnie wyczuwam głupotę. To przysłowie. Myśl jednej z najwybitniejszych jednostek w wiekach minionych. Rzekłbym: Pascal. Człowiek jest słaby, wątła trzcina... ale... słabość i także trzcina najwięcej zamyślona... (w j. f r. pensif)” 61. Doświadczenie III. (21 września, również w mieszkaniu księcia Lubomirskiego). W warunkach jak przy doświadczeniu II. „Arkusik do odczytania: l) Krajobraz wschodni. 2) Rysunek przedstawiający rybę. 3) Dźwięk dzwonów. 4) Zapach mimozy. 5) Niech żyje Polska! Słowa p. O.: To coś dłuższego. To pisał mężczyzna. Chaos, coś tak chaotycznego, że zo- 58 Op. cit., s. 287–288. 59 Op. cit., s. 178. 60 Niestety, nie wiadomo, co powiedział Ossowiecki ani co było w kopercie. Dr Bergeret przeszedł z jasnowidzem do sąsiedniego pokoju i tam wręczył mu zapieczętowaną kopertę, nie mówiąc co zawiera, a następnie ogólnikowo oświadczył, że Ossowiecki odczytał błędnie, (op. cit., s. 248). 61 Op. cit., s. 243–244. 37 rientować się nie mogę! Cztery, pięć myśli... Istny garus myślowy. Coś dużego. Coś co pływa. Widzę pracę nad rybą, przypominającą karasia. To nie pismo, ale tu jest ryba. Co może być wspólnego między rybą a Polską? Nie mogę tego zrozumieć. To okrzyk: Niech Żyje Polska! Czuję nawet zapach rozkoszny... cudny zapach... (p. Ossowiecki zdaje się upajać odurzającą wonią). Jest tu też coś z przyrody. Jest coś jeszcze, są jakieś trzy rzeczy w tym garusie. Widzę rybę, narysuję ją. (rysuje). Po co zapach? Po co Polska? Jest tam numeracja l, 2, 3, 4, 5. Coś z natury... Już nic nie widzę... 1 B. Rysunek Ossowieckiego 1 A. Rysunek Geleya Ostatecznie na pięć rzuconych na arkusik myśli p. Ossowiecki odczytał trzy, które oznaczone były numerami 2, 4, 5. Myśli nr 3 wcale nie zauważył. Myśl nr l odczytał bardzo niedokładnie. Natomiast był nieprzeparcie opanowany myślą o rybie, ciekawe jednak, że wykonany przez niego rysunek nie jest do mojego podobny”62. Doświadczenie X. (28 i 30 września). „Zaprojektował je i urzeczywistnił hr. Guy de Bourg de Bozas. Kazał sporządzić rurkę ołowianą o ściankach grubości 3 cm. Poprosił naszego przyjaciela, p. Stanisława Jelskiego i jedną z pań znajomych, która tego samego dnia wyjeżdżała z Warszawy, aby włożyli do rurki kartkę z napisem nie znanej nikomu z nas treści. Autor pomysłu wręczył mi rurkę, po uprzednim zalutowaniu jej otworu. Pierwsza próba odbyła się 28 września w restauracji, po obfitym posiłku. Wówczas p. Ossowiecki rzekł: To pisała kobieta. Jest tu coś, co dotyczy natury... coś w związku z człowiekiem i uczuciem. Coś w ośrodku stworzenia. Napisane w niezwykłych warunkach. Zapytałem Jasnowidza, czy można odpiłować rurkę? – Nie – odparł. – Poczekajmy... to mnie nie zadowala. Chcę odbyć drugi seans. Odbył się on zatem u księcia Lubomirskiego w dniu 30 września o godzinie 18. w obecności hrabiego i hrabiny Tarnowskich, mojej, komendanta Stabile, lekarza wojskowego z Misji Francuskiej – majora Camus, p. Stanisława Jelskiego, księcia Stefana Lubomirskiego. Z trudem i wysiłkiem z początku, następnie, jak gdyby z większą łatwością, p. Ossowiecki mówił: Tworzenie... wielka twórczość... przyroda... (długa cisza). Wchodzi w grę człowiek-potęga. Naród ma poczucie, że to jest jeden z największych ludzi wieku... Nie mogę zrozumieć... Widzę dwie rzeczy... napis... Nakreślony przez kobietę napis. Jest i rysunek. 62 Op. cit., s. 245–246. 38 Rysunek wyobraża człowieka o bujnych wąsach i krzaczastych brwiach. Brak mu nosa. Ubrany w mundur wojskowy. Podobny do Piłsudskiego. Napis w języku francuskim brzmi: Ten człowiek nie lęka się niczego... w polityce, ni w jakiejkolwiek dziedzinie... jak rycerz... Odpiłowano niezwłocznie rurkę w obecności uczestników. Rozwinąłem wyjęty z niej arkusik. Zawierał schematyczną sylwetkę Marszałka Piłsudskiego, z bujnymi wąsami, krzaczastymi brwiami, bez nosa, w mundurze wojskowym. Pod rysunkiem widniał napis: Rycerz bez trwogi i bez skazy” 63. 2. Rysunek umieszczony w rurce ołowianej Kolejna seria doświadczeń przeprowadzona została przez prof. Richeta i dr Geleya w Warszawie w kwietniu i maju 1922 roku. Oto eksperyment z 19 kwietnia, Richet pisze: „Udaję się na przeciwległy koniec pokoju (mierzącego 6 m długości). W środku pokoju znajduje się dr Geley. Odwracam się do p. Ossowieckiego plecami i wiecznym piórem kreślę na arkusiku pierwszy rysunek, jaki mi na myśl przychodzi, bez wyboru (prymitywny, niesymetryczny krzyż – w środku cztery kółeczka nierównej wielkości, rozłożone w taki sposób, iż gdyby połączyć je kreskami, utworzyłyby w przybliżeniu kwadrat). Żadne zjawisko poprzedzające nie mogło przywołać lego rysunku na myśl. P. Ossowiecki z miejsca, w którym się znajdował, mógł co najwyżej zorientować się, iż nakreślenie zajęło mi około 25 sekund. Nie odwracając się, złożyłem ów arkusik we czworo (a rysunek był naszkicowany na jednej z ćwiartek, nie został więc przełamany). W tym samym ciągle oddaleniu (...) włożyłem ów we czworo złożony arkusik do koperty gumowanej, którą starannie zapieczętowałem i podałem p. Ossowieckiemu. Po upływie około minuty, zmiąwszy ją w dłoni, oświadczył, iż jest tam narysowany krzyż. Doskonale – rzekłem. On zaś dodał: Krzyż o ostrych zakończeniach z gwiazdami. Odrysuję go. Wykonał rysunek niezwłocznie. Otworzywszy nie uszkodzoną kopertę, stwierdziłem identyczność obu rysunków”64. 63 Op.cit., s. 251–254. 64 Op. cit., s. 261–262. 39 3 A. Rysunek Richeta 3 B. Rysunek Ossowieckiego W czerwcu 1923 roku Ossowiecki przebywał w Paryżu na zaproszenie Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego, gdzie przeprowadzono z nim szereg doświadczeń, potwierdzających jego zdumiewające uzdolnienia. Oto skrócony opis eksperymentu z 15 czerwca, sporządzony przez członka Instytutu, dr Stephens Chauvet: „Pan d'Anglars (jeden z asystentów – przyp. KB) na żądanie i w nieobecności p. O. nakreślił parę słów na swym bilecie wizytowym, który następnie wsunął do koperty. Po krótkiej chwili p. Ossowiecki wypowiedział napisane zdanie: Gdzie znajdować się będę za rok? Powodzenie to ożywiło go, podnieciło i kazało zapomnieć o znużeniu. Poprosił p. d'Anglars o napisanie jeszcze innego zdania oraz o rysunek na kawałku papieru, który należało włożyć do koperty. Pan d'Anglars (...) wykonał polecenie. (...) Zaledwie dotknąwszy wręczonej mu koperty, p. O. zwrócił się do p. d'Anglars z okrzykiem: Widzę... Ale czy to możliwe?... Widzę to samo zdanie, co przed chwilą: Gdzie znajdować się będę za rok? Tak, to samo... Czy to możliwe? Pan d'Anglars, ochłonąwszy z ogarniającego go zmieszania i zdumienia, odpowiedział: Istotnie, to zdanie znajduje się tam. (...) Po tym drobnym wydarzeniu p. O. prowadził doświadczenie w dalszym ciągu i po paru sekundach oświadczył: Widzę pierwszy rysunek, jaki pan zamierzał nakreślić, a następnie go zaniechał... Są to trójkąty... sploty trójkątów. Wykonał pan inny rysunek, dziwaczny. Głowę ludzką, dziwna to głowa. Jest tam kapelusz... Nie, to nie kapelusz, a raczej coś w rodzaju kaszkietu, lecz kaszkiet nie taki, jak wszystkie. Przypomina to nieco kapelusz tyrolski. Zrobione to, ot... w ten sposób. Pan O. wziął ołówek do ręki i bez wahania wyrysował głowę, następnie kapelusz (...)”65. 4 A. Rysunek d' Anglars 4 B. Rysunek Ossowieckiego W sierpniu i wrześniu 1923 roku obradował w Warszawie Międzynarodowy Kongres Me- 65 Op. cit., s. 238–239. 40 tapsychiczny. Z tej okazji znani badacze zjawisk paranormalnych przeprowadzili kilka doświadczeń z Ossowieckim. Z inicjatywy brytyjskiego Towarzystwa Badań Psychicznych (SPR) przygotowany został test mający posłużyć do przeprowadzenia doświadczenia „krzyżowego”. Dokument ten przywiózł do Warszawy przedstawiciel SPR na kongresie – E. J. Dingwall, który był współautorem testu. Użyty on został do doświadczenia z polskim jasnowidzem, które stało się sensacją kongresu i – jak zdaje się wynikać ze sprawozdania dr Geleya – do „eksperymentu krzyżowego” we właściwym znaczeniu tego terminu nie doszło. „By w miarę możliwości wyeliminować zjawisko odczytywania myśli – pisze Geley – p. Dingwall odmówił przyjęcia czynnego udziału w doświaczeniu, dokument zaś, po zapieczętowaniu, wręczył doktorowi von Schrenck-Notzingowi, który udał się z prof. Sudre i ze mną do mieszkania p. Ossowieckiego w dniu 30 sierpnia 1923 r. o godz. 9 w. (...) Trzymając dokument w zaciśniętych mocno dłoniach. O. skoncentrował się i zaczął chodzić po pokoju. Nie traciliśmy go ani na chwilę z oczu. Wreszcie przemówił urywanymi zdaniami, wśród długich przerw, ja zaś notowałem po kolei jego słowa: Wyczuwam restaurację... Hotel Europejski... To nie pan pisał (miał na myśli dr von Schrenck-Notzinga). To ktoś inny... Człowiek, którego mógłbym określić... List, który trzymam, jest zamknięty w kilku kopertach... To list – i nie list zarazem... Widzę cos zielonkawego... z tektury... (...) Nie mogę zrozumieć. Widzę czerwień... coś czerwonego... barwy. Nie wiem dlaczego widzę buteleczkę... (...) W liście znajduje się rysunek, wykonany przez kogoś, kto nie jest artystą. Razem z tą butelką jest coś czerwonego... Przypuszczalnie trzecia koperta czerwona... W rogu arkusza jest wyrysowany kwadrat. Rysunek butelki wykonany bardzo nieumiejętnie. Widzę! Widzę! W tej chwili chwyta pióro i rysuje (kontur sztandaru i z lewej strony kontur butelki. U dołu na prawo data). Przed datą 1923 jest coś napisane. Również na odwrocie coś. Czego nie mogę przeczytać. (...) Przed rokiem data, czy nazwa jakiegoś miasta... Charakter pisma kobiecy raczej niż męski... Dr von Schrenck-Notzing zapytuje: W jakim języku? O. odpowiada: Po francusku – i dodaje: Butelka jest nieco pochylona. Bez korka... Narysowana kilkoma cienkimi kreskami. Pakiecik sporządzony zostal w taki sposób: 1) na zewnątrz szara koperta... 2) koperta ciemna, zielonkawa... 3) koperta czerwona. Dalej – biały arkusik papieru, złożony we dwoje, z rysunkiem wewnątrz. Nie bacząc na ogarniającą nas niecierpliwość, postanawiamy zwrócić p. Dingwallowi dokument nie naruszony i nie rozpieczętowany”66. Zreferowanie przebiegu doświadczenia i otwarcie kopert nastąpiło 1 września na kongresie, w auli Uniwesytetu Warszawskiego. Kolory kopert i wygląd arkusika papieru z rysunkiem odpowiadały całkowicie temu, co mówił Ossowiecki. Rysunek przedstawiał kontur sztandaru i butelki, nieco pochylonej. Na prawo u dołu znajdował się napis: „Aug.22.1923” 66 Op.cit., s. 216–217. 41 5 A. Rysunek Dingwalla 5 B. Rysunek Ossowieckiego Na odwrocie rysunku napisano po francusku zdanie: ,,Winnice Renu, Mozeli i Burgundii dają wyśmienite wino”. Tego zdania, podobnie jak początku daty, Ossowiecki nie zdołał ,,odczytać”. Podobnych eksperymentów z rozpoznawaniem rysunków przeprowadzono z Ossowieckim w latach dwudziestych i trzydziestych bardzo wiele, m.in. w warszawskim Towarzystwie Psychofizycznym. Wierność, z jaką jasnowidz potrafił naszkicować kopię rysunku ukrytego w zaklejonej kopercie, była często zadziwiająca. Oto przykładowo rysunek prezesa tego towarzystwa, Prospera Szmurły, zaś na rys. 6B – szkic Ossowieckiego z jego podpisem67. 6A. Rysunek Szmurły 6B. Rysunek Ossowieckieg. Proces stopniowego rozpoznawania testu ilustruje dobrze doświadczenie przeprowadzone 67 Op.cit., s. 171–172. 42 w sierpniu i wrześniu 1933 roku w Warszawie z inicjatywy pracownika naukowego SPR, Theodora Bestermana68. Testem był uproszczony rysunek butelki do atramentu z napisem SWAN INK (rys. A), podkreślony niebieskim (SWAN) i czerwonym (INK) atramentem. 7 A. Rysunek oryginalny Kartkę złożoną we czworo umieszczono w trzech kopertach, opatrzonych niewidocznymi znakami, uniemożliwiającymi otwarcie kopert bez ich naruszenia. Test sporządził Besterman w Londynie i przesłał do Warszawy na ręce prof. Alfonsa Gravier – prezesa polskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. SPR i Bestermana mieli reprezentować w Warszawie: lord Charles Hope i dwoje członków brytyjskiego Towarzystwa. Przeprowadzono trzy seanse, dwa pierwsze bez udziału gości brytyjskich. W czasie seansu pierwszego (8 sierpnia) Ossowiecki biorąc list do ręki twierdził, że widzi Bestermana jak wycina ilustrację z czasopisma angielskiego oraz cztery koperty jedna w drugiej. Podczas drugiego seansu (9 sierpnia) mówił: To nie jest ilustracja wycięta z pisma. Jest to rysunek zrobiony na dużym kawałku papieru. Rysunek ma wymiary 5 na 6 cm. Są trzy koperty: jedna zewnętrzna, następna czarna, trzecia kolorowa – ale ani żółta ani niebieska, ani czerwona; myślę, że jest ona różowa, ale nie widzę dobrze (koperta ta była czerwonawo-pomarańczowa – przyp. KB). Oprócz rysunku jest również coś napisane. Rysunek przedstawia coś w rodzaju kubka, zamkniętego korkiem i jest coś napisane, nie na kubku lecz koło niego. Widzę W, widzę duże I, widzę również S i coś czerwonego, i coś niebieskiego. To sprawia, że mylę to coś z literami. Trzeci, ostatni seans, odbył się 29 września, po przybyciu z Londynu przedstawicieli SPR. Oto obszerne fragmenty wypowiedzi Ossowieckiego po ponownym wręczeniu mu, nadal nie rozpieczętowanego, listu Bestermana przez lorda Hope: „(...) Besterman bierze czarny ołówek (w rzeczywistości pióro – przyp. KB). To jest rysunek. On rysuje, a następnie pisze po angielsku: niestety, nie znam tego języka. Widzę niektóre litery. Jest właśnie godz. 4 (było ok. godz. 4.30 – KB). Jest obecnie sam. (...) Dajcie mi ołó- 68 Theodore Besterman – znany ang. badacz zjawisk paranormalnych, pracownik naukowy bryt. Towarzystwa Badań Psychicznych (Society for Psychical Research). Wraz z prof. W. F. Barretem (fizykiem, czł. Królewskiej Akademii Nauk) wykazał w 1926 r., że ruchy różdżki powodowane są ruchami mimowolnymi mięśni różdżkarza. W badaniach telepatii i jasnowidztwa stosował rygorystyczne procedury, uniemożliwiające badanym wpływanie na wyniki i wykluczające możliwości fałszerstwa. 43 wek”. 29.9.1933 7B. Pierwszy rysunek Ossowieckiego Ossowiecki rysuje (rys. B). Na temat linii po obydwu stronach butelki mówi: Tam jest coś napisane, zaś wskazując na linię lewą: Coś czerwonego (w rzeczywistości lewa linia była niebieska, czerwona zaś – prawa – przyp. KB). (...) Rysunek przedstawia butelkę. Nie – on wygląda tak. 7C. Drugi rysunek Ossowieckiego Ossowiecki znów rysuje (rys.C) (...) Widzę – są dwa wyrazy, każda litera jest duża i każda jest osobno. To jest po angielsku. Na lewo jest SWA, jak również czwarta litera, której nie rozumiem – jakieś N, ale nie jestem pewien. Następna na prawo jest IN. Nie, rysunek jest trochę inny. 7D. Trzeci, ostateczny rysunek Ossowieckiego Ossowiecki ponownie zaczyna rysować (rys.D). 44 Tak, to jest dobrze: widzę teraz bardzo dobrze. Stół, biurko, kopertę czarną, różow69. Powtarzalność doświadczeń, tak rzadka w parapsychologii, oraz zadziwiająca trafność „spostrzeżeń” Ossowieckiego stwarzały dogodne warunku do weryfikacji hipotez dotyczących mechanizmu jasnowidzenia. Brano wówczas pod uwagę przede wszystkim trzy możliwości zdobywania informacji przez jasnowidza (jeśli wykluczy się oszustwo): l. drogą telepatyczną od uczestników eksperymentu, zwłaszcza twórców testu, 2. poprzez paranormalną wrażliwość zmysłową (dotykową?), 3. dzięki swoistej zdolności duszy (świadomości) do działania poza obrębem ciała i korzystania z „powszechnego rezerwuaru świadomości”. Oczywiście ta trzecia hipoteza, której zwolennikiem był m.in. sam Ossowiecki, jako nie znajdująca podstaw w naukach przyrodniczych, nie nadawała się do empirycznej weryfikacji pozytywnej (potwierdzającej). Hipotezę nadwrażliwości zmysłowej próbowano sprawdzać różnymi sposobami „ekranowania” testów (np. ołowianą rurką) jednakże spory wokół niej pozostały nie rozstrzygnięte aż do naszych czasów. Wyeliminowanie telepatii nie było wcale sprawą prostą, jeśli przyjąć, że łączność taka może być nawiązana na odległość setek kilometrów i to w sposób nieświadomy, a ,,spostrzeżenia” jasnowidza są odbiciem rzeczywistych spostrzeżeń ludzi przygotowujących test. Niemniej, obok doświadczeń wyraźnie przemawiających za tą hipotezą były również i takie, które jej przeczyły. Oto opis eksperymentu, mającego na celu wyłączenie możliwości telepatii, przeprowadzonego w 1932 r. przez wiceprezesa Towarzystwa Psychofizycznego – Stefana Rzewuskiego: ,,Przygotowałem (...) dwie serie kartek po 30 sztuk, jednakowych w każdej serii co do wymiarów i gatunku papieru. Kartki użyte do doświadczeń miały być wylosowane z obu serii na chybił trafił. Na każdej kartce, przed przybyciem do p. Ossowieckiego, napisałem atramentem równanie, zawierające po trzy liczby i ujęte w formę jednego z czterech działań arytmetycznych: np. 3 – 8 = 5, 12 – 9 = 7, 4 x 2 = 10, 0 : 5 = 6 itp. Rezultat działań, jak się później okaże, w zasadzie musiał być błędny, a wypisałem ów rzekomy rezultat, zakrywszy na kartce lewy człon równania. (...) Wszystkie kartki były podcyfrowane moimi inicjałami. Każdą z dwóch serii przyniosłem do p. Ossowieckiego w osobnej zaklejonej kopercie. O zamierzonych doświadczeniach nie wiedział nikt – nawet sam inż. Ossowiecki, do którego przybyłem w innej zupełnie sprawie. (...) zakomunikowałem mu tylko, że projektowane doświadczenie stanowi pewną modyfikację dotychczas z nim dokonywanych i że chodzi tu jedynie o podanie treści kartki w zamkniętej kopercie. (...) Otworzywszy kopertę z pierwszej serii kartek na chybił trafił wyjmuję – nie patrząc – jedną z nich i, trzymając ukrytą w zaciśniętej ręce, wkładam ją do osobnej koperty (...). W tych warunkach nie miałem pojęcia, co się na kartce znajdowało (...) Ossowiecki wziął kopertę i siedząc trzymał ją w lewej ręce bądź z przodu, bądź poza sobą, bądź też opierając rękę na nodze, wpatrzony gdzieś przez cały czas przed siebie. Po chwili zadzwonił na służącą i wydał jej polecenie dotyczące przybyłej podczas mojej wizyty pani, prosząc, aby zechciała zaczekać. Po upływie 2,5 minuty od momentu wręczenia mu koperty p. Ossowiecki zaczął z przerwami mówić, co następuje: Widzę jakieś cyfry. Widzę – siódemka, dwa zera, nie, to ósemka. I to nie matematyk pisał: jakieś dziwne, to nie matematyk. W tym momencie p. Ossowiecki bierze ode mnie papier, na którym notowałem, i pisze na nim, a raczej rysuje wielkimi cyframi: siódemkę, znak mnożenia przez osiem, równa się sześć. Całe doświadczenie trwało 4,5 minuty. Odebrawszy nie naruszoną kopertę z rąk p. Ossowieckiego, otworzyłem ją i rozwinąwszy wyjętą własnoręcznie kartkę, stwierdziłem, że 69 S. Ossowiecki, op. cit., s. 305–318. 45 jest na niej napisane moją ręką: 7 x 8 == 6 oraz że na właściwym miejscu znajdują się umieszczone przeze mnie inicjały”70. Przeciw hipotezie telepatycznego odbioru informacji w doświadczeniach z odczytywaniem ,,zakrytego pisma” przemawia także następujący eksperyment, przeprowadzony w 1922 r. w Warszawie przez prof. Richet: ,,(...) napisałem na skrawku papieru – oczywiście tak, by nikt dostrzec i odczytać nie mógł – słowo TOI (ty). Skrawek ów zmiąłem, skręciłem w kulkę, którą pan Ossowiecki ukrył w zagłębieniu swej dłoni, spoczywającej w mojej. Po upływie czterech minut oświadczył: To cyfra. Ja milczałem. Coś bardzo krótkiego. Milczałem w dalszym ciągu. To słowo. Nie poruszałem się i nie odezwałem. Jasnowidzący dodał wówczas: Widzę literę ,,t”. I nawet określił bliżej: Na poprzecznej kresce T znajdują się dwie kreseczki. Było to ściśle zgodne z prawdą, nakreśliłem je bowiem, by ułatwić odczytanie litery T. Rzekłem: Bardzo dobrze. Na to pan Ossowiecki: Jest tam cyfra zero. Bardzo dobrze. Dodał jeszcze: Jest tam jedynka. I szeptem dodał: To nie jest MOI (ja). Udałem, iż nie słyszę. Proszę o arkusik papieru... chciałbym to napisać. Napisał ,,TOI”. Wówczas dopiero rozprostowałem skręconą w kulkę, bardzo pomiętą kartkę, którą pan Ossowiecki trzymał w zagłębieniu dłoni. (Prof. Richet dokonuje obliczeń prawdopodobieństwa przypadku). By przypadkiem odczytać TOI musiałby pan Ossowiecki poddać się 675000 doświadczeń” 71. Jednym z najciekawszych eksperymentów „kryptoskopijnych” – notabene zdającym się przemawiać przeciw trzem wspomnianym hipotezom – było ostatnie doświadczenie, przeprowadzone przez dr Geleya przed jego tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej w czasie odlotu z Warszawy. Odbyło się ono w czerwcu i lipcu 1924 roku. Oto fragmenty protokołu: ,,Koperta przygotowana. Na ćwiartce białego papieru napisałem niewidocznym atramentem następujące zdanie: Nie ma ani filozofii, ani ateizmu, ani materializmu, jest to kwestia faktów... Pasteur. (...) Złożyłem papier w ten sposób, aby napis znajdował się całkowicie w środku. (...) wsunąłem napisaną kartkę między dwa kawałki szarego papieru. Wszystko to włożyłem do koperty, noszącej inicjały I.M.I. Zaklejam kopertę i kładę na niej swoją osobistą pieczątkę lakową. Poza tym zaklejam dziesięcioma małymi kawałkami papieru kopertę po lewej stronie. Kawałki tego papieru były naklejone asymetrycznie i między nimi narysowałem niewidocznym atramentem linie. (...) Po skończonym doświadczeniu wystarczy sprawdzić, czy asymetryczne linie, narysowane niewidocznym atramentem, będą się ze sobą łączyły i zgadzały (...). Pan Ossowiecki nic nie podejrzewa i nic zgoła wiedzieć nie może (...). Doświadczenie odbyło się dnia 22 czerwca o godz. 17.30 u pana Ossowieckiego. Po 10 minutach pan Ossowiecki, trzymając kopertę, zaczął mówić: To jest coś kolorowego, jest nawet kilka kolorów. Mam wrażenie, że to druga koperta kolorowa. Została ona specjalnie przygotowana. Nie ma właściwego kształtu koperty. Posiada formę papieru zwykłego złożonego we dwoje. Brzegi są nierówne. Wewnątrz jest biały papier, złożony we dwoje. Druga koperta ma dziwny kolor, ciemnoszary, zielonkawy, khaki (...). Jest coś, co mi przeszkadza. To nie jest zwykłe pismo, to jest coś... Nie widzę nic. Tak jakby tam nic nie było... (...) (Wszystkie te szczegóły są ścisłe. W tej chwili musimy wyjść z powodu wizyty. Przerywam doświadczenie, biorę list i kładę go do kieszeni). Dwa dni potem Ossowiecki podczas obiadu mówi mi znienacka: 70 Op.cit., s. 110–111. 71 Op.cit., s. 270–271. 46 Nie widziałem nic napisanego na tym papierze, zamkniętym w tej nieprzejrzystej kopercie. To jest jakby papier czysty, ale mam wrażenie, iż było coś na nim napisane niewidzialnym atramentem (...). Doświadczenie to zostało podjęte dopiero 6 lipca o godz. 16. (...) Ossowiecki mówi: To nie jest rysunek. To są dwie albo trzy linie pisma... (...) O. robi wysiłek, podnosi list do czoła. Zapytuję: Czy fortepian ci nie przeszkadza? (ktoś grał na fortepianie, obok w salonie – przyp. KB) O. odpowiada: Wprost przeciwnie... Widzę gest, który robiłeś pisząc i robiąc wykrzyknik. Ale nie widzę, co jest napisane... Nigdy nie miałem takiej trudności. To za trudne. To nie twoja myśl . To jest zapożyczone od jakiegoś pisarza. Jakaś cytata wzięta z książki. (...) Bóg... cos o Bogu. To jest bardzo chrześcijańskie, bardzo wielkie... Stworzenie... W tym momencie, widząc, że jest zmęczony długością seansu (więcej niż godzina) i czując, że wkracza na złe tory, wprowadzony w błąd myślą o Bogu, mówię: Nie, kierujesz się nie intuicją, tylko myślą, rozumujesz i gubisz się jedynie. Zobacz podpis. O. odpowiada: Masz rację. Ale nie widzę, nie mogę dojść do tego, aby zobaczyć. Czuję jednak, że nie chodzi o autora żyjącego. To jest krótkie nazwisko 6 liter. Mówię: Prawie. O. podejmuje: 5 – nie, 7, tak 7 liter. Odpowiadam: Tak. O. mówi dalej: 7 liter, tak, na pewno, pierwsza jest, „R” (Nie odpowiadam) Widzę jak piszesz, ale nie mogę pochwycić sensu twoich ruchów... (...) 7 lipca, godz. 16.00. Mimo dłuższych wysiłków (przeszło godzinnych) O. nie może przeczytać listu. Powtarza ciągle, że widzi mnie piszącego i książkę, z której została wzięta cytata. Nie potrafi jednak uchwycić niewidzialnego napisu i jego znaczenia. Ma tylko stanowcze przekonanie, że jest to rzecz o Bogu i że są tu dwie myśli. Nic więcej Ossowiecki powiedzieć nie mógł. Przechodzę do sąsiedniego pokoju i piszę na kawałku papieru: Nie chodzi o ideizm, czy ateizm, ani spirytualizm; jest to kwestia faktów. Pasteur. Składam papier we czworo, kładę go do koperty, którą pieczętuję i wracam, oddając to O. Bardzo szybko, trzymając ten nowy list w lewej ręce za plecami, mówi: Jest słowo ateizm... Nie chodzi o ateizm, czy Boga... (robi wrażenie, że czyta w przestrzeni, trzymając ciągle list za plecami i wywołuje każde słowo. Traci ślad i chwyta go znowu. Nie chodzi o ateizm, czy też o Boga, spirytualizm czy materializm... Nie ma tam słowa Bóg, lecz jest słowo deizm... Odpowiadam: Bardzo dobrze. Ale Ossowiecki, wyczerpany, nie mógł tego dokończyć”72. Trudności, jakie napotykał Ossowiecki w czasie prób „odczytania” niewidocznego napisu są wielce zastanawiające. W przypadku łączności telepatycznej między jasnowidzem i eksperymentatorem nie powinno być przeszkód w odbiorze treści zdania. Dlaczego również superwrażliwość zmysłowa (hipoteza Richeta) miałaby zawodzić przy braku bodźców optycznych? Także „świadomości działającej poza ciałem” trzeba byłoby przypisać dziwnie ograniczoną zdolność percepcji... Negatywne wyniki weryfikacji trzech parapsychologicznych hipotez nie oznaczają bynajmniej, że przeprowadzone doświadczenia poszerzają tylko krąg zagadek. Rzucają one bowiem pewne światło na proces rozpoznawania testu i pewne prawidłowości w nim występujące. Na te prawidłowości zwraca uwagę również Ossowiecki, opisując na prośbę Richeta i Geleya, jakich wrażeń doznaje w czasie odczytywania ,,pisma zakrytego”. Ossowiecki zaznacza przy tym, że odczytując pismo przez zaklejone koperty, odnajdując zagubione przedmioty lub też odtwarzając zdarzenia „psychometrycznie”, doznaje zawsze mniej więcej jednako- 72 Op.cit., s. 152–156. 47 wych odczuć. Swe doznania transowe jasnowidz opisuje następująco: „Od pierwszej chwili przestaję rozumować i możliwie najintensywniej skupiam cały psychiczny wysiłek w kierunku odczuć duchowych. (...) Oczywiście tracę przy tym pewną cząstkę energii wewnętrznej. Temperaturę mam wówczas podwyższoną, serce bije nierówno. (...) zjawiają się jak gdyby prądy elektryczne, przebiegające w ciągu pewnego czasu w moich kończynach. Trwa to przez chwilę, po czym ogarnia mnie prawdziwe jasnowidzenie i tworzą się wówczas obrazy, najczęściej wizje przeszłości. Widzę osobę, która redagowała dany dokument i wiem, co napisała. Widzę dany przedmiot w chwili, gdy ginie i wszelkie szczegóły towarzyszące temu zdarzeniu. To znów, trzymając jakikolwiek przedmiot w ręce, wyczuwam jego dzieje. Wizja to mglista i trzeba niezmiernie wytężonego wysiłku, by dostrzec niektóre momenty i sceny we wszystkich szczegółach. Do wywołania stanu jasnowidzenia wystarczy niekiedy parę minut, niekiedy zaś oczekiwać nań muszę przez długie godziny. Zależy to w znacznej mierze od otoczenia, gdyż niedowierzanie, sceptycyzm, a nawet zbyt silnie skupiona na mojej osobie uwaga, utrudniają, a nawet uniemożliwiają mi odczytanie dokumentu lub pojawienie się odczucia”73. Wydaje się, iż właśnie halucynacje quasi wzrokowe, tworzące niejako scenerię wydarzeń przebiegających w wyobraźni jasnowidza, stanowią nader istotny składnik procesu paranormalnego poznania i mogą mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia jego zagadki. Dlatego też poświęcimy tu nieco więcej miejsca jeszcze trzem eksperymentom, z których relacje rzucają nieco światła na te doznania, a są chyba w pełni wiarygodne. Pierwsza z tych relacji pochodzi od samego Ossowieckiego, ale jest jednocześnie udokumentowana protokołem z eksperymentu. Odbył się on w grudniu 1920 roku z inicjatywy ówczesnego Naczelnika Państwa – Józefa Piłsudskiego. Ossowiecki pisze: ,,Pewnego dnia gen. Sosnkowski74, będąc u mnie w mieszkaniu przy ul. Trębackiej, powiedział, że bardzo mu zależy, ażebym zrobił doświadczenie z zapieczętowanym listem, który otrzymał od Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego z życzeniem Marszałka, abym odczytał, nie otwierając koperty. Zgodziłem się chętnie. Naznaczyliśmy dzień spotkania wieczorem o godz. 8-ej w mieszkaniu siostry mojej – generałowej Jacynowej (...). Wziąłem do rąk list Marszałka. Po krótkiej chwili przeniosłem się do Belwederu. Zobaczyłem tam Marszałka. Oparty był o jakiś sprzęt. Przy oknie ujrzałem stojącego wojskowego. Jak się potem okazało był to właśnie gen. Sosnkowski. Marszałek pisał liczby, pochylony nad blatem biurka. Musiałem z całym napięciem woli skupić swoją energię, aby móc dojrzeć dokładnie, jakie mianowicie pisał liczby. Widziałem – 2–4–5–7, a między nimi były litery L. Powiedziałem głośno wobec wszystkich, co widzę. Gen. Sosnkowski odniósł się do wyniku tego doświadczenia dosyć sceptycznie, gdyż, jak się okazało, Marszałek wówczas nadmienił mu, że lubi poezje Krasińskiego; stąd generał przypuszczał, że list Marszałka będzie zawierał raczej poezje niż liczby. Ta uwaga generała ogromnie mnie zbiła z tropu. Blisko godzinę się męczyłem aż znowu z niezbitą pewnością ujrzałem, że list zawierał tylko liczby i litery. Prosiłem więc generała, aby niezwłocznie zatelefonował do Belwederu, celem spraw- 73 Op.cit., s. 279–280. 74 Kazimierz Sosnkowski (1885–1969) – genarał broni, bliski współpracownik Piłsudskiego, jeden z przywódców Organizacji Bojowej PPS, założyciel ZWC i współorganizator Związku Strzeleckiego, szef sztabu I Brygady, współorganizator Wojska Polskiego, w latach 1921–1924 minister spraw wojskowych, 1927–1939 inspektor armii, w kampanii wrześniowej dowódca Frontu Południowego. Po śmierci gen. Sikorskiego – naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. 48 dzenia mego widzenia. Nie potrzebuję dodawać, jak dalece mi zależało, aby to właśnie doświadczenie było udane. Marszałek sam podszedł do telefonu i jakiejże doznałem radości, gdy potwierdził, że istotnie zapieczętowany list zawierał wymienione przeze mnie liczby i litery. Była to mianowicie formułka wyjścia szachowego, ulubionej gry Marszałka. Naczelnik Państwa polecił, aby zapieczętowaną przez niego osobiście sygnetem kopertę dostarczyć mu nazajutrz do Belwederu, aby ją własnoręcznie mógł otworzyć. Zrobił to podobno w czasie obiadu”75. Z eksperymentu sporządzono protokół, podpisany przez wszystkich świadków: generałową Jacynową, księżną Woroniecką, p. Neumana, gen. Sosnkowskiego, gen. Jacynę, adiutanta generalnego Naczelnika Państwa, por. Szaszkiewicza, adiutanta gen. Jacyny, oraz adiutanta i sekretarza Naczelnika Państwa, por. Świrskiego. Zaznaczono w nim m.in., że inż. Ossowiecki narysował plan apartamentu Naczelnika Państwa w Belwederze, w którym nigdy nie był, opisał meble i rozkład ich i dał opis stołu, z którego Marszałek Piłsudski wziął kartkę papieru listowego76. Drugim przykładem, wskazującym, że kryptoskopia Ossowieckiego polegała nie na przenikaniu „wewnętrznym wzrokiem” osłon kryjących testy, lecz na odtwarzaniu w wyobraźni miejsca i osób związanych z tworzeniem tych testów, jest przebieg doświadczenia przeprowadzonego 15 maja 1926 roku w Warszawie przez członków ówczesnego Towarzystwa Psychofizycznego. Odbyło się ono w mieszkaniu inżyniera-jasnowidza, a wzięli w nim udział: prezes Towarzystwa, Prosper Szmurło, jego członkowie – Jerzy Proniewski i Stanisław Rzewuski – oraz krewny Ossowieckiego, Olgierd Missuna. Członkowie towarzystwa przynieśli cztery klisze fotograficzne, naświetlone, lecz jeszcze nie wywołane. Dwóch zdjęć dokonał J. Proniewski, dwóch innych M. Bakierowski, nieobecny przy eksperymencie. Klisze, opakowane czerwonym i czarnym papierem, zamknięte były w oddzielnych pudełkach. Ossowiecki wybrał losowo jedno z pudełek i, po kilku minutach milczenia, wprowadziwszy się w trans, zaczął relacjonować swe wizje: „Zadanie ciężkie. Nie lubię robić doświadczeń z przedmiotami o charakterze druku. Ta fotografia była zrobiona w zamkniętym lokalu. Widzę bogato umeblowany salonik, dużo dzieł sztuki, portrety w ramach, ale nie mogę zrozumieć, co to może mieć wspólnego z zamkiem na górze? W momencie, kiedy fotografia była zdjęta, widzę trzy osoby... jakąś panią... i dwóch panów. Nie ma tam światła. Widzę jak gdyby przez mglę... Widzę młodego człowieka... wysokiego wzrostu, mizerny... długa twarz. Drugi małego wzrostu, z okrągłą twarzą. Jeden robi wrażenie solidnego, drugi delikatniejszy, słabszy... w mundurze wojskowym. Jakie może mieć znaczenie ten zamek i ta góra? Co ma jedno do drugiego? Ja je ciągle widzę. Śliczny pokój – portrety, biurko, widzę rzeźbę i znów ten sam zamek. Głowa mnie boli. Szkoda, że wszystkie szkła (klisze szklane – przyp. KB) są razem. Plączą się inne rzeczy przed moimi oczami”77. Trans Ossowieckiego trwał 28 minut. Po wywołaniu kliszy ukazał się negatyw zdjęcia przedstawiającego obraz na ścianie. Dzieło artysty malarza Łaszenki przedstawiało górę, a na niej zamek. Następnego dnia Szmurło zatelefonował do Bakierowskiego, który był autorem zdjęcia. Obraz był jego własnością i znajdował się w jego mieszkaniu. Przy robieniu zdjęcia Bakierowskiemu (był on niskiego wzrostu) pomagał jego młodszy brat (wojskowy, w mundurze, 75 S. Ossowiecki, op. cit., s. 91– 92. 76 L. Szczepański, Okultyzm – fakty i złudzenia, Natura i Kultura, Kraków 1937, tom I – Mediumizm wspólczesny i wielkie media polskie, s. 149. 77 S. Ossowiecki, op. cit., s. 145. 49 wysokiego wzrostu, z długą twarzą), zaś matka wchodziła kilka razy do salonu. Również opis mieszkania przez Ossowieckiego odpowiadał w pełni wyglądowi mieszkania M. Bakierowskiego. Ani M. Bakierowskiego, ani też jego brata jasnowidz nie znał. Trzeci przykład, jeszcze wyraźniej ukazujący sposób, w jaki Ossowiecki dochodził do „odczytywania” pisma zakrytego, zaczerpnęliśmy z książki Adama Grzymały-Siedleckiego. Przedmiotem eksperymentu był rysunek pięciokąta wykonany w Madrycie przez nie znaną jasnowidzowi osobę i przesłany do Warszawy. Jak pisze Grzymała-Siedlecki: „odgadujący Ossowiecki w pierwszej fazie dochodzenia oświadczył: w żadnym razie nie jest to ani jakiś wyraz, ani zespół wyrazów, następnie zaś – jest to jakaś figura geometryczna – wreszcie narysował czworokąt, nie „dopatrzył” piątej linii. Rzecz jasna, że mimo tej piątej kreski – w rocznikach naukowych uznano eksperyment za ekstrafenomenalny. Dopytywałem go, jakim biegiem intuicji doszedł do tego rozwiązania. Słów jego odpowiedzi dziś już – po 25 bodaj latach – nie pamiętam ściśle, zdaje mi się jednak, że w pełni mogę odpowiadać za ścisłość ich sensu. Zeznanie brzmiało: „Trzymając ową z Madrytu przesyłkę, starałem się dotrzeć do widzenia osoby, od której ona pochodzi; znalazłem się w jakimś obszernym pokoju, przyciemnionym grubymi w oknach firankami; pośród ciężkich staroświeckich mebli widziałem stół czy biurko z ciemnego drzewa; pochylona nad nim osoba kreśliła na kartce to, co mi dano potem do odgadnięcia; po sposobie prowadzenia piórem łatwo wywnioskowałem, że to nie są wyrazy, nawet nie litery. Wpatrzyłem się baczniej – stwierdziłem, że jest to jakiś rysunek – niejako samo mi się we mnie obliczyło, że rysująca ręka poprzestała na kilku tylko kreskach; po sposobie kreślenia widziałem, że to nie może być nic innego, jak tylko jakaś figura geometryczna. Wydawało mi się, że 4 razy, nie więcej, pociągnięto po papierze”78. Zatem wizje zdarzeń, związanych z powstawaniem testu, występowały bardzo często w jasnowidczych doznaniach Ossowieckiego, a być może nawet należałoby je uznać za prawidłowość. Hipoteza taka jest bardzo kusząca. Niestety, istnieją relacje z doświadczeń, których wyniki niezbyt chcą się zmieścić w tym modelu jasnowidzenia. Oto przykład, którego wiarygodność potwierdzona jest świadectwem prof. Witolda Doroszewskiego. W lutym 1938 roku był on świadkiem następującego eksperymentu przeprowadzonego w mieszkaniu Ossowieckiego, w obecności kilku profesorów Uniwersytetu Warszawskiego: jasnowidzowi dano do ręki mandarynkę i spytano ile w niej jest pestek? ,,Ossowiecki przez chwilą miął ją w garści, mówiąc w tym czasie, z jakiego kraju została importowana – tego w owej chwili nikt nie mógł sprawdzić – co do pestek zaś powiedział, że jest ich w tej mandarynce od trzydziestu do trzydziestu trzech. Po obraniu mandarynki okazało się, że było w niej pestek trzydzieści jeden. Na drugi dzień – pisze prof. Doroszewski – kupiłem kilo mandarynek i przeliczyłem liczbę pestek w każdej. Okazało się, że liczba ta wahała się od szesnastu do trzydziestu sześciu...” 79 Oczywiście w tym przypadku Ossowiecki nie mógł być „świadkiem” tworzenia się testu (mandarynki). „Rentgenowskie” wizjonerstwo nie wchodzi chyba także w rachubę, a przynajmniej niczego na ten temat nie znajdujemy w relacjach jasnowidza. Brak też dowodów, że Ossowiecki posiadał jakieś szczególne zdolności radiestezyjne, które umożliwiłyby mu podświadome policzenie pestek we wnętrzu mandarynki, chociaż widzenie „aury” mogłoby za takimi uzdolnieniami przemawiać. Czyżby pozostawało uznać wynik tego doświadczenia za przypadek, zwłaszcza że jedno- 78 A. Grzymała-Siedlecki: Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, WL, Kraków 1961, s. 282. 79 Z listu prof. Doroszewskiego do „Tygodnika Demokratycznego” zamieszczonego w cyklu J. Jacyny, Fakty i legenda o Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 19/1971, odc. 44. 50 razowa próba uniemożliwia ocenę matematyczną tego rodzaju wyczynów jasnowidza? Wrócimy jeszcze do tej sprawy. Zgodne z tym, co zapowiedzieliśmy we wstępie do tego rozdziału, po tych możliwie serio potraktowanych sprawozdaniach z eksperymentów – dwa obszerne fragmenty wspomnień ,,lżejszego gatunku”. Autorem pierwszego jest Jerzy Jacyna, drugiego Antoni Plater-Zyberk. Jerzy Jacyna poznał inżyniera-jasnowidza w 1933 roku u siostry Stefana, Wiktorii, wdowy po gen. Jacynie, która mieszkała w Warszawie przy ul. Ossolińskich. Tam też, tyle że parę lat później, miało miejsce zdarzenie, które przedstawia autor w swych wspomnieniach z czasów młodości: ,,Był to chyba rok 1935 – pisze Jacyna – Miałem za sobą już dwa lata studiów, a więc powoli pomnażałem się w latach i mądrości. Owa mądrość – dziś, z perspektywy lat – budzi we mnie dużą wątpliwość. Nie ukrywając grzechu – byłem raz po raz zakochany. Tym razem był to przypadek ciężki. Choroba przebiegała z komplikacjami. Nastroje się zmieniały, a zazdrość paliła, jak rozpalone żelazo. Nie pomogły zimne kąpiele, ani stosowanie znanej metody wybijania klina klinem. Pewnego razu, wbrew mojej woli, rodzinka wysłała mnie w tym stanie, wraz z moją siostrą do pani Wiktorii na Ossolińskich. (...) W czasie (...) wizyty nie byłem w buntowniczym nastroju – byłem zakochany, a więc smutny i milczący. Ossowiecki odgadł mój nastrój natychmiast. Przypuszczam, że z równym powodzeniem – widząc moją minę – odgadłby to samo nawet przygodny konduktor tramwajowy. Ale to co się stało potem – już wykroczyło poza ramy zwykłych moich wyobrażeń. Przy ogólnym zainteresowaniu moim stanem psychicznym, Ossowiecki zwrócił nagle na mnie szczególną uwagę. Zapytał wręcz, czy pozwolę mu wykonać ze mną eksperyment i czy może to zrobić w obecności świadków. (...) Czułem się jak na fotelu dentystycznym. Z jednej strony – niepewność losów mojej miłości dokuczała mi jak bolący ząb, z drugiej – bałem się śmieszności. Wreszcie jednak chęć usłyszenia prawdy zwyciężyła. (...) Alea iacta est! Kości zostały rzucone! Przed rozpoczęciem seansu prosiłem tylko o nie wymienianie żadnych nazwisk (...) Otrzymałem kilka kopert i papier. (...) Początkowo chciałem napisać: Czy ona mnie kocha? Potem chciałem dodać do tego pytanie następne: I co z tego wymknie? Nagle zupełnie nieoczekiwanie i prawie podświadomie napisałem po łacinie: Non omnis moriar (Nie wszystek umrę). Przypomniał mi się zresztą wówczas nie Horacy lecz Prus, a ściślej – cytat z Lalki. Tego nie zgadnie – pomyślałem złośliwie – i żeby zupełnie wprowadzić w błąd Ossowieckiego, u dołu dopisałem wzór chemiczny wody – H2O. Ten mój naiwny elaborat złożyłem chyba z pięć razy i włożyłem do koperty, zgodnie z zaleceniem. (...) Inż. Ossowiecki wziął kopertę z moich rąk i od razu założył ręce do tyłu. To zakładanie rąk do tyłu – to był jego ulubiony gest. (...) Mniej więcej po pięciu minutach milczenia zaczął mówić: – Napisałeś nie to, co początkowo myślałeś. Myślałeś o bardzo młodej, pięknej brunetce. Interesuje ciebie, czy ona darzy cię uczuciem i czym to uczucie się skończy? To jest twoja koleżanka ze studiów, ma ciemne oczy i ciemne włosy. Bardzo ładna... (...) W tym liście nie ma ani słowa o miłości, choć ona odgrywa tu główną rolę. Widzę natomiast cyfrę 2 i znak 0 oraz literę H. Już mam – to jest woda, wzór wody! (chwila milczenia). Jest również mowa o śmierci. Obcy wyraz – na końcu litera r. (znów milczenie). Ale co to ma wspólnego z Prusem? Nie rozumiem dlaczego r ? Pierwsze słowo zdania to francuskie non, a w środku jest wyraz złożony z pięciu liter... Tak, już wiem – to napisane po łacinie: Non omnis moriar... Ale to nie koniec tego, co widzę... Widzę jakąś kłótnię w polu między tobą a tą dziewczyną. Dziewczyna szybko biegnie, za nią biegnie mężczyzna. Słyszę gwizd pociągu, widzę tory kolejowe. Dziewczyna pada, mężczyzna też pada. Nie – raczej pochyla się nad nią. Na szczęście nic złego się nie stało... 51 W tym momencie usłyszałem wymowny szept mojej siostry: – Ładnych rzeczy dowiaduję się o tym gagatku. Co on wyrabiał z tą idiotką? Chciał ją zamordować, czy co? Ossowiecki kontynuował: – Masz w kieszeni marynarki fotografię tej kobiety. Na fotografii z odwrotnej strony jest coś napisane. To pisała ona. Nie mogę odczytać. To jest chyba zatarte lub zamazane, lub zakreślone... Ten tekst to deklaracja miłości, jakieś banalne słowa... Ossowiecki nagle roześmiał się i zwrócił się do mnie: – Pokaż no mi tę fotografię, jeśli oczywiście nie jest to zbyt wielka tajemnica. Podałem mu zdjęcie i od razu się potwierdziło, że wszystko, co mówił odpowiada prawdzie, i z fotografią, i z zawartością koperty. Nie zgadzało się tylko z rzucaniem się pod pociąg. Ossowiecki przerwał mi: – Nie mówiłem o rzucaniu się pod pociąg. Mówiłem, że upadła. A ty swoją drogą – myśl, co mówisz. W imię prawdy muszę stwierdzić, że w czasie całego seansu nie pamiętałem i nie myślałem o fotografii, którą miałem w kieszeni. Oczywiście, po tym, jak Ossowiecki zaczął mówić o fotografii, zdałem sobie sprawę, że chyba mam ją przy sobie. Ale czy na fotografii był jakiś podpis – tego absolutnie nie pamiętałem. Tym bardziej nie pamiętałem, że napis ten sam zakreśliłem atramentem po jakimś konflikcie z dziewczyną. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero po wyjęciu fotografii z kieszeni”80. Wspomnienia Jacyny, będące swobodną, sfabularyzowaną relacją z odległych w czasie zdarzeń, nie mają, niestety, wartości dokumentalnej, jednak zawarty w nich opis zachowania się Ossowieckiego i sposób przeprowadzania doświadczeń odpowiadają w zasadzie innym, lepiej udokumentowanym relacjom z tego rodzaju eksperymentów. Opowieści Platera budzą pod tym względem nieporównanie więcej wątpliwości. Co prawda znajdujemy w nich sporo realiów związanych z miejscem i czasem zdarzeń, zaś swoisty koloryt i styl życia środowisk wśród których obracał się autor, a które od blisko półwiecza pozostają już tylko kategorią historyczną, nadają tym wspomnieniom wartość pewnego rodzaju dokumentu. Niemniej umiejętności graniczące z wszechwiedzą, jakie Plater przypisuje Ossowieckiemu wykraczają daleko poza wszystko to, co wiemy o wyczynach inżyniera-jasnowidza. Plater poznał Ossowieckiego wiosną 1923 roku w Warszawie przez swego wuja, Zygmunta. Zarówno osobowość jasnowidza, jak i niezwykły splot okoliczności – aż czterokrotne przypadkowe spotkanie tego samego dnia w różnych punktach miasta – wywarły na młodym Platerze, wówczas studencie pierwszego roku ekonomii na Uniwersytecie Poznańskim, ogromne – jak wspomina – wrażenie. Wspomnienia z eksperymentów przeprowadzanych w towarzyskim gronie, których fragmenty przytaczamy niżej, związane są z pobytem Ossowieckiego w Poznaniu w lecie 1934 roku. Opisane przez Platera doświadczenia przeprowadzone były podczas kolacji w sali dansingowej ,,Simu” przy ul. Podgórnej, a oprócz autora wspomnień uczestniczyły w nich: jego siostra, Teresa Górska, oraz kuzynka, Maria Niemojowska z córkami – Elą i Antoniną, nazywaną w rodzinie Tutą. W czasie towarzyskiej rozmowy Plater podsunął Ossowieckiemu portmonetkę należącą do Eli Niemojowskiej. Na pytanie co zawiera, jasnowidz odpowiedział: – ,,Wewnątrz jest cały szereg przedmiotów, są pieniądze w bilonie srebrnym i w niklu (tu inżynier wymienił ilość złotych z groszami, której już nie pamiętam). Poza tym bilonem jest tam jakiś biały kartonik... z jakimś napisem... nie mogą odczytać... ale dotyczy to jakiejś bliskiej pani osoby... koleżanki czy przyjaciółki... Jest tam jeszcze jakiś krążek...tak... krążek z 80 J. Jacyna, Fakty i legenda o Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 34/1970, odc. 7. 52 dziurkami... nie z metalu... nie z drzewa... Co to jest za materiał?... Psia krew!... nie wiem. Ach! Przepraszam panie, ale mnie to zirytowało, że nie wiem. No, w każdym razie, jakiś krążek z dziurkami... z jakiejś masy, ale to nie jest materiał sztuczny. – No, teraz się panu inżynierowi nie udało – wykrzyknęła Ela – bo w portmonetce jest tylko banknot pięćdziesięciozłotowy i nie ma tam żadnego kartonika białego ani żadnego krążka! Ossowiecki spojrzał na Elę z uśmiechem. – Panno Elu – podjął po chwili. – Banknot pięćdziesięciozłotowy był w portmonetce rzeczywiście dziś rano, gdy pani z siostrą przyjechała do Poznania rannym pociągiem, ale pozwolę sobie przypomnieć szereg faktów. Obie panie wyszły z dworca głównego i przez ulicę Wjazdową, Gwarną i 27 Grudnia przyszły pieszo na plac Wolności. Na placu, na szerokim chodniku przed kawiarnią „Esplanada”, spotkały panie pannę... Dukę Plater-Zyberk... Jakież to ona ma imię?... ach tak, Karolina, idącą z Kociem Czartoryskim. Oni obecnie trochę sympatyzują ze sobą, ale oboje zaangażowani są sercowo gdzie indziej... ale oni się pokochają i z nich będzie para małżeńska... Panie bardzo się ucieszyły z tego spotkania, bo panna Duka to bliska kuzynka pań i bardzo panie ją lubią, a jej towarzysz jest również sympatyczny. Kocio Czartoryski, dowiedziawszy się, że panie są głodne, zaproponował, aby usiąść na tarasie kawiarni i zjeść razem śniadanie. Panie chętnie się na to zgodziły, ale pani, panno Elu, chciała sobie przedtem kupić papierosy, więc podeszła pani do okna kiosku w rogu budynku i tam kupiła pani pudełko papierosów „Dames”, a że miała pani w portmonetce tylko ten banknot pięćdziesięciozłotowy, więc pani nim właśnie zapłaciła, otrzymując resztę w bilonie. Pod koniec śniadania z chlebem, masłem, kawą i ciastkami, Kocio Czartoryski chciał uregulować cały rachunek, ale panie się temu sprzeciwiły, wobec czego Kocio zapłacił tylko za Dukę i za siebie, a pani, panno Elu, zapłaciła za swoje i siostry śniadanie z tego bilonu. – Rzeczywiście tak było – zgodziła się Ela. – Jednak po zapłaceniu za papierosy i śniadanie powinno być w portmonetce więcej pieniędzy niż pan inżynier powiedział. To się nie zgadza! – Ależ z pani niewierny Tomasz! Niech no pani mi powie czy po pożegnaniu się z Duką i Kociem, Ossowiecki poszedł na plac Wolności do firmy „Stefan Kałamajski”, czy też panna Ela poszła tam z siostrą i kupiła sobie jedwabne pończoszki? Co? – Ach, zupełnie o tym zapomniałam. Tak było naprawdę! – potwierdziła Ela. – A widzi pani! A teraz proszę policzyć, ile pani zapłaciła w sumie za papierosy, śniadanie i pończoszki. Proszę to odjąć od 50 złotych. No i co pani wyszło? Ta ilość złotych i groszy, którą przedtem wymieniłem. Prawda? – Tak – potwierdziła zmieszana Ela. – No, to teraz – przerwałem – otwórzmy komisyjnie portmonetkę. I co się okazało? Portmonetka zawierała: bilon o sumie złotych i groszy dokładnie zgodnej z wymienioną przez Ossowieckiego, biały kartonik – bilet wizytowy przyjaciółki Eli oraz guzik z rogu z czterema dziurkami”81. Oczywiście, podobnie jak trudno uwierzyć autorowi na słowo, że wszystkie opisane tu zdarzenia przebiegały dokładnie tak jak je opisał, trudno również udowodnić, że nie miały one miejsca. Między wiarygodnymi faktami a legendą nie przebiega bowiem żadna ostra granica. 81 A. Plater-Zyberk, Spotkania z Ossowieckim, „Tygodnik Demokratyczny” nr 16– 18//1972, odc. 10–12. 53 2. Wizje psychometryczne Chociaż doświadczenia z rozpoznawaniem treści rysunków i napisów są najlepiej udokumentowane i najbardziej cenne poznawczo, największą sławę w okresie międzywojennym i latach okupacji hitlerowskiej przyniosło Ossowieckiemu nie eksperymentalne, lecz praktyczne, społeczno-użytkowe i humanitarne wykorzystanie jego umiejętności „psychometrycznych”. One też – obok opowieści o „podróżach astralnych” i „aurowizyjnych” przepowiedniach śmierci – stanowią najczęściej temat legend o inżynierze-jasnowidzu. Nazwę „psychometria”, oznaczającą w terminologii parapsychologicznej zdolności wyczuwania śladów pozostawionych przez psychikę ludzką w materii martwej (P. Lebiedziński), obejmuje się zazwyczaj całą grupę zjawisk psi, w których proces poznania uzależniony jest od dotykowego kontaktu z przedmiotem, na którym znajdują się owe ślady. Paranormalna wrażliwość „psychometry” na te ślady umożliwia mu wywołanie w swym umyśle wyobrażenia osoby, do której przedmiot należał (ściślej: był przez nią dostatecznie często dotykany), czynności związanych z tym przedmiotem, a niekiedy także wydarzeń w ogóle z nim nie związanych lecz z osobą jej użytkownika – wizji losów tego człowieka, miejsca pobytu, stanu psychicznego i fizycznego. Te uzdolnienia, i to w stopniu stanowiącym szczytową postać jasnowidzenia, rozwinął u siebie właśnie Ossowiecki. Oto jak opisuje on sposób wprowadzania się w trans, umożliwiający mu „przekraczanie granicy świadomości”: „Przede wszystkim usiłuję odtworzyć w mojej wyobraźni jakiś przedmiot, a gdy go już mam przed sobą takim, jakim on jest w naturze, to przez to świadomość moja podlega autosugestii, znieczula się. Przez cały czas staram się przedmiot ów mieć przed oczami, i kiedy już widzę przedmiot lub krajobraz, albo człowieka, na którym mi zależy, wówczas zaczynają znikać formy przedmiotu, jakie miałem przed oczami i wtedy odczuwam wielkie zadowolenie psychiczne, posuwając się coraz dalej w kosmos. Olbrzymie horyzonty i wizje powstają przed oczyma: wystarczy mi wziąć jakiś przedmiot, a w tej samej chwili przenosi on mnie do tych miejsc, do których skierowałem całą uwagę, a których on właśnie dotykał. Podczas takich momentów tracę uczucie czasu i przestrzeni, temperatura się podwyższa, serce szybciej bije i patrząc mam wrażenie, że jestem już na owym miejscu. Im więcej wkładam sił, aby dojrzeć, tym lepiej widzę rzeczywistość, która mnie otacza. (...) W momencie przejścia granicy świadomości, przebywając już w świadomości Ducha Jedynego i mając przedmiot z miejsca, dokąd chciałbym się przenieść, posługuję się tym przedmiotem, jak nicią Ariadny. Nasycony atomami eteru, w który już wkroczyłem (gdyż wszystko jest tym eterem przesiąknięte), mam ów przedmiot za przewodnika w bezczasowo przestrzennej sferze. Ukazuje mi on rychło wszystkie okoliczności, jakie mu towarzyszyły, a które mniemam, choć niedostępne dla wzroku normalnego, są w tym eterze na zawsze odbite w postaci miejscowości, osób, przedmiotów, czynności i ruchów. Jest to sprawa trudna w ogóle do wyjaśnienia. Nie sposób bowiem narzędziami zmysłów, przestrzeni i czasu wyrażać rzeczy pozazmysłowe, bezprzestrzenne i bezczasowe, jasnowidzenia, jawiące się w wiecznej teraźniejszości”82. To, co pisze Ossowiecki należy traktować przede wszystkim jako opis jego doznań transowych. Są to oczywiście spostrzeżenia subiektywne, ilustrujące procesy przebiegające w wyobraźni jasnowidza. Rzucają one pewne światło na psychologiczny mechanizm tworzenia się „psychometrycznych” wizji, nie należy jednak przeceniać poznawczej wartości prób wy- 82 S. Ossowiecki, op. cit., s. 55, 38. 83 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 19/1971, odc. 44. 54 jaśnienia przez Ossowieckiego samego zjawiska jasnowidzenia z pomocą wyznawanych przez niego poglądów na materię i ducha, jakkolwiek niektóre z nich mogą okazać się użyteczne lub zbieżne z niektórymi obecnie wysuwanymi hipotezami. Po tym dość istotnym zastrzeżeniu należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden nader ważny fakt: przedstawione w poprzednim rozdziale przykłady doświadczeń, w których Ossowiecki „odgaduje” treść odręcznych napisów i rysunków są w rzeczy samej przykładami doświadczeń „psychometrycznych”. Metoda, jaką dochodzi on do poznania zawartości ołowianej rurki czy zalakowanej koperty, jest identyczna z tą, dzięki której w umyśle jasnowidza powstaje wyobrażenie określonych osób i zdarzeń pod wpływem przedmiotu kontaktowego. Co więcej, tym samym sposobem Ossowiecki przenosi się duchem w odległe czasy i do dalekich, nie znanych mu miejsc. Różnice między kryptoskopią a psychometrycznymi wizjami aktualnych i przeszłych zdarzeń są więc w przypadku Ossowieckiego czysto umowne – dotyczą przedmiotu i celu poznania, a nie drogi do niego wiodącej. Wizjonerstwo „psychometryczne” to nie tylko najbardziej tajemnicza, ale też niezwykle fascynująca dziedzina zjawisk psi. Jemu też poświęcamy w tej książce najwięcej miejsca – w nim bowiem zawarte jest to, co stanowi o wyjątkowej pozycji Ossowieckiego w dziejach tzw. mediumizmu psychicznego. Publikujemy tu oczywiście tylko niektóre, najciekawsze naszym zdaniem relacje, wybrane spośród bardzo bogatego materiału na ten temat, i to zarówno takie, które zdają się budzić zaufanie rzetelnością sprawozdawczą, jak i takie, które prawdopodobnie w niemałej mierze wzbogaciła fantazja autorów. Wiele z opisywanych wyczynów inżyniera-jasnowidza jest tak zadziwiających, że należałoby – kierując się nawet umiarkowanym sceptycyzmem – uznać je za nieprawdopodobne. A przecież i tu nie brak relacji, które w pełni zasługują na wiarygodność. Przykładem może tu być opis zdarzeń, których świadkiem był znakomity językoznawca, profesor Uniwersytetu Warszawskiego Witold Doroszewski (1899–1976). Relację, którą przytaczamy niemal bez skrótów, nadesłał profesor do redakcji „Tygodnika Demokratycznego” w nawiązaniu do publikowanego wówczas w tym piśmie cyklu Jerzego Jacyny Fakty i legenda o Ossowieckim. Profesor, prosząc o potraktowanie jego tekstu jako dokumentu, pisze: „Rok akademicki 1936/37 spędziłem w Stanach Zjednoczonych, gdzie inaugurowałem katedrę języka polskiego na Uniwersytecie Wisconsin. Wróciłem do Warszawy we wrześniu 1937 roku (dlaczego o tym wspominam, okaże się za chwilę.) W pierwszych dniach lutego 1938 roku zatelefonował do mnie prof. UW Jan Łukasiewicz i zawiadomił, że w najbliższy piątek odbędzie się u Ossowieckiego o godz. 19 zebranie kilku profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, więc daje mi o tym znać, bo wie, że mnie ta sprawa interesuje. W ten sam piątek miała się odbyć o godzinie dziesiątej przed południem operacja mojego kolegi, nauczyciela ze Szkoły Górskiego, Władysława Konecznego. Był on ciężko chory na płuca i lekarze orzekli, że uratować go może tylko zabieg operacyjny zwany terakoplastyką, którego wykonanie u nas było wówczas niemożliwe. Chory został więc skierowany do szpitala w Rohrbach koło Heidelbergu, w którym znany chirurg (nazwiska nie pamiętam) podejmował się dokonania wymienionego zabiegu. W ów piątek przed południem spotkałem na Krakowskim Przedmieściu panią E. B., która dowiedziawszy się, że mam być tego dnia u Ossowieckiego, obiecała mi przynieść jakieś przedmioty należące do p. Konecznego i prosiła, żebym spytał Ossowieckiego, jakie są szansę pomyślnego wyniku operacji? Przyniosła mi mydelniczkę i grzebyczek (miała klucz od mieszkania państwa Konecznych, który jej zostawiła, przed wyjazdem wraz z mężem, żona chorego – dr Halina Koneczna, wówczas docent, później profesor Uniwersytetu Warszawskiego, zmarła w roku 1961). O godzinie siódmej wszedłem do mieszkania p. Ossowieckiego (o ile mnie pamięć nie myli, mieszkał gdzieś w okolicy Polnej). Byli tam obecni m.in.: prof. Łukasiewicz, prof. Krokiewicz, prof. Kamieński. Zwróciłem się do gospodarza z prośbą, czy nie mógłby poświęcić 55 mi chwilę uwagi, bo chciałbym go o coś zapytać. Uprzejmie wskazał mi miejsce na kanapie i usiadł obok mnie, uważnie na mnie patrząc. Dałem mu do ręki ową mydelniczkę i grzebyczek i spytałem, czy mógłby powiedzieć, jaki jest los właściciela tych przedmiotów? Dziwnym trafem odnalazłem kilka dni temu, szukając innego tekstu, rodzaj protokołu mojej ówczesnej rozmowy z Ossowieckim. Zapisywał ktoś, kto usiadł na krześle obok mnie. Część odpowiedzi zapisałem ja sam natychmiast po ukończeniu rozmowy. Oto tekst odpowiedzi Ossowieckiego, który w tej chwili przepisuję z ówczesnych notatek: – To nie jest pańska własność ani z domu pana – powiedział Ossowiecki zwracając się do mnie. Ktoś panu dał to, pewna kobieta, byś pan przyniósł i dał mnie. Coś jest z tym człowiekiem... choroba... jakaś niepewność w stosunku (?). Całe nieszczęście, że to jest rzecz, której on bardzo mało używał, a więc nie wiąże się ona z tym człowiekiem... to bardzo trudne... (Okazało się potem, że istotnie ową mydelniczką i grzebyczkiem p. Koneczny nie posługiwał się od paru lat). – Ja widzę ten pokój – mówił dalej Ossowiecki. – Dość skromny, lecz nie widzę tego człowieka. On nie ma nic wspólnego z tym mieszkaniem, on jest bardzo daleko stąd i bardzo był chory niedawno. Tracę się w poszukiwaniach, nie wiem, czy żyje. To jest gdzieś poza granicami Polski, może w Rosji Sowieckiej? On z tamtych stron. Widzę wodę, oceany, lecz nie tego człowieka. Dużo lat upłynęło, to dość dawno było... Nie, to nie jest w Rosji, to inne państwo... (Źródłem skojarzenia z tak zwaną wówczas Rosją Sowiecką i z oceanem mogłem być ja, bo w Rosji długo byłem, kilka zaś miesięcy przed lutym 1938 roku przepłynąłem Atlantyk statkiem, wracając do Polski). A tymczasem Ossowiecki kontynuował: – On był żonaty... to siostra żony, w domu rodzinnym. Nie mogę tego człowieka widzieć, nie ma kontaktu. Tam trzy osoby mieszkają, skąd to wzięto. To pamiątka jego, nim on wyjechał... Tu Ossowiecki poprosił mnie o wyraźniejsze sformułowanie pytania. Powiedziałem: – Chodzi mi o to, by pan powiedział, jaki jest stan zdrowia kogoś, kto był dziś o godzinie dziesiątej rano operowany? Oto odpowiedź Ossowieckiego: – To była operacja przepony... Nie, to była operacja płuc... Ale jemu już robili operację raz... (Okazało się później, że p. Konecznemu robiono kiedyś operację przepony brzusznej, o czym nie wiedziałem)... A ta druga skończy się tragicznie. On nie pożyje długo. Ten człowiek jest już na drodze do odejścia w zaświaty. To nie jest stary człowiek, 50 – 48 lat... (chory miał wtedy lat czterdzieści parę). A oto dalsze słowa Ossowieckiego: – Wyżej średniego wzrostu... A teraz on leży. Ma takie długie palce (tak było istotnie). W tym momencie Ossowiecki dłonią prawej ręki, mając palce opuszczone ku dołowi, przygładził włosy – ruchem bardzo charakterystycznym dla p. Konecznego. Zrobiło to na mnie wrażenie. – Był moment – mówił dalej Ossowiecki – kiedy zupełnie operacji nie chcieli robić. Jeszcze dziś nie chcieli... I on jest żonaty... Ma jedno czy dwoje dzieci... (Nieścisłe! Pp. Koneczni dzieci nie mieli. P. Koneczna miała raz poronienie). Cytuję dalsze słowa Ossowieckiego: – Ja jej nie widzę przy nim... Ach! Nie, jest! Jest dość pełna... To jest na drugim piętrze, kamienne schody, długie korytarze... (Pomyślałem wtedy, że to jest naturalne dla szpitala). A tymczasem Ossowiecki mówił dalej: – U niego takie szklane oczy. I troszeczkę, jakby siwizny. Ach, jak on źle wygląda! Ostatnią operację, przedostatnią – cztery lata temu miał, operował jego dość gruby mężczyzna, niewielkiego wzrostu, w okularach... Nie wytrzyma tej choroby. Jedno płuco zupełnie puste. Ale coś tam jemu jeszcze robili. Jakieś pieniądze zbierali. Bo to operacja, której nie robią tutaj zupełnie, dlatego jego posłali... Tak około 800 złotych niech pan to zapisze. To jest nieszczęście całe, że jemu trzeba jechać do Mentony. Taka rozpacz, taka ciężka atmosfera. Jest 56 jakiś pan, młody, sympatyczny... (Był to dr Skorupka, który został przez nas delegowany, żeby pomógł żonie chorego w obcym mieście). – Oni mieszkają w tamtej stronie gdzieś – kontynuował Ossowiecki. – Plac Narutowicza... (Pp. Koneczni mieszkali przy ul. Klonowej. Pan Koneczny zmarł 18 czy 19 lutego 1938 roku. Zbiórkę pieniędzy zrobiliśmy dla pokrycia kosztów przewiezienia zwłok do Warszawy: te koszty wyniosły 800 marek. Wprawdzie marek, a nie złotych, ale liczba była tą, którą wymienił Ossowiecki). W zachowaniu się Ossowieckiego nie było nic z pozy. Wyglądał na sympatycznego bon vivant...”83 Również pod koniec lat dwudziestych Ossowiecki eksperymentował w gronie pracowników naukowych Uniwersytetu Warszawskiego. W swej książce opisuje on m.in. następujące doświadczenie zorganizowane w mieszkaniu znanego antropologa prof. K.Stołychwy, w którym uczestniczył znakomity psycholog, prof. Władysław Witwicki i docent dr Artur Chojecki. Ossowiecki posłużył się tu psychometrią w celu identyfikacji przedmiotu, którego dotknął eksperymentator. „Rozrzucono na stole 60 kartek formatu 7 x 6 cm. Na dwóch takich kartkach prof. Witwicki i dr Chojecki mieli się podpisać i nakreślić jakąkolwiek liczbę. Wyszedłem do sąsiedniego pokoju i byłem przez cały czas obserwowany przez pp. Stołychwów. Po zmieszaniu kartek niemożliwym było dla nikogo w zwykły sposób znalezienie swojej kartki. Zostałem zaproszony do pokoju, dotknąłem tylko ręki i ubrania prof. Witwickiego, a było to dla mnie już wystarczające do znalezienia kartki, na której z drugiej strony była napisana cyfra i jego nazwisko, tzn. tej kartki, którą on najdłużej miał w rękach. Przez 6–8 minut szukałem w powietrzu najsubtelniejszego prądu, jaki może tylko istnieć w przestworzu. Cisza była w pokoju. Odczułem wreszcie lekki prąd – w tym kierunku wyciągnąłem ręce. Tu jest ta kartka, na pewno ona. Pierwsza liczba 2, druga 7 – kartka pańska, panie profesorze. Proszę ją wziąć. Profesor wziął kartkę. Była to ta sama, bo na drugiej stronie figurowało nazwisko prof. Witwickiego i liczba 27. Podczas tego, kiedy mam już kierunek w ręce, łatwo mi przenieść się trochę wstecz i schwycić moment, kiedy profesor pisał liczbę 27. To samo zrobiłem z prof. Chojeckim”84. Jeszcze dwa eksperymenty ,,profesorskie” z dziedziny psychometrii, również trochę nietypowe. Prof. Antoni Ponikowski85 przeprowadził 11 maja 1924 r. w swym mieszkaniu w Warszawie przy Alejach Ujazdowskich następujące doświadczenie: Na bilecie wizytowym napisał kilka słów ołówkiem i w zaklejonej kopercie wręczył Ossowieckiemu. Koperta została przeszyta nitką w kilkunastu miejscach przez żonę profesora i Ossowieckiego. A oto jego słowa: „To nie jest rysunek, bo tak mi łatwiej. Nie wiem dlaczego jestem w Poznaniu. Nie, w Warszawie. Aleja Róż... Jestem... jestem... Poczekajcie. Kobieta, nie ksiądz. Kobieta w sukni czarnej z przepaską fioletowo-czerwoną... Zatrzymuje się przed domem nr 6. Tam mieszkają Potuliccy, Grzybowscy, Załęscy. II piętro z prawej strony”, (chwila milczenia). „To biskup, sympatyczna twarz. Jego imię Adolf. On był tu niedawno. Wy (zwraca się do 84 S. Ossowiecki, op. cit., s. 169– 170. 85 Antoni Ponikowski (1878–1949) – inżynier-geodeta, profesor Politechniki Warszawskiej, rektor w latach 1921 –1923, 1945 – 1946, polityk i działacz społeczny związany pocz. z Narodową Demokracją (do 1911), a następnie Chrześcijańską Demokracją. W latach 1917– 1918 min. oświaty i premier (1918) w rządach Rady Regencyjnej; w Polsce Niepodległej współorganizator szkolnictwa, 1921–22 premier i min. oświaty i kultury. 57 Ponikowskich) widzieliście się z nim. Dlaczego panu przyszła myśl, aby napisać jego nazwisko? Czy on nie jest w Poznaniu? Niewielkiego wzrostu. Lat 42–43. Jest przedstawicielem jakiejś organizacji... Dalbor... nie, 6 czy 7 liter. Jasno go widzę – nie znam go. Czapeczka (piuska) fioletowa, fioletowy pas. Lat 43–44. Pan napisał jego imię: Adolf. On nie jest biskupem wojskowym. Nie. Pan napisał więcej: imię, nazwisko, numer domu (pauza). On ma coś do czynienia z organizacjami naukowymi, przy bibliotekach, archiwach. Nazwisko chyba żmudzkie. Jakby Dokurek. Nie, niewyraźnie... Widzę go, on tam mieszka, ma jeden pokój w tym mieszkaniu”86. Prof. Ponikowski napisał na karcie wizytowej: „Ks. biskup Adolf Szelążek, Aleja Róż 6”, przy czym nazwisko – bardzo niewyraźnie. Biskup bywał w biurze Departamentu Wyznań Ministerstwa Oświecenia, znajdującym się naprzeciwko mieszkania Ponikowskich. W swoim mieszkaniu miał dużą bibliotekę. Przedmiotem doświadczenia, przeprowadzonego 12 listopada 1932 roku w mieszkaniu prof. A. Gravier, inżyniera-architekta, wykładowcy Politechniki Warszawskiej i Wyższej Szkoły Architektonicznej była moneta – pamiątka z seansu z Janem Guzikiem. Oto skrót sprawozdania profesora: ,,Pan Ossowiecki bierze monetę do ręki, patrzy przez chwilę przed siebie, jakby w próżnię, nie przerywając rozmowy (...) przy czym orzeka: Dużo ludzi miało tę monetę w rękach, trudno mi będzie o niej mówić! Proszę pana Ossowieckiego, by wymienił ostatnie dzieje tej monety, zanim dostała się do mnie. Pan Ossowiecki mówi dalej: Ta moneta była długo w ziemi wraz z innymi. A po chwili: Ależ to bardzo ciekawe, niesamowite. Widzę, że ta moneta była przyniesiona panu na seansie metapsychicznym, w drugiej jego części, po przerwie (...) Ależ to bardzo ciekawe, niesłychanie ciekawe. Tę monetę przyniósł fantom. W dalszym ciągu pan Ossowiecki opisuje dokładnie wygląd zjawy i kim ona była, mianowicie rzekomo ciotką moją. Mówi, że była bardzo dobrą, bardzo miłą osobą o znanym nazwisku. Rzeczywiście zjawa owa manifestowała się często u mnie za życia medium Guzika. Moneta była mi dana na moje życzenie posiadania pamiątki i została wzięta z mego ogrodu, gdzie była zakopana w ziemi”87. Bardzo interesujące było również doświadczenie przeprowadzone w 1928 roku w Krakowie z dramaturgiem Karolem Hubertem Rostworowskim. Wspomina o nim w artykule redaktor „Kuriera Ilustrowanego” Szczerbiński: „O psychologicznych zdolnościach świadczyło (...) doświadczenie, dokonane z rodzinnymi pierścieniami, które zdjął z palca i wręczył Ossowieckiemu znakomity poeta, Karol Hubert Rostworowski. Ossowiecki powiedział o każdym pierścieniu trafnie kilka szczegółów, odnoszących się do poprzednich właścicieli, przy czym jednak charakterystyczne było, że pomieszał historię, i szczegóły odnoszące się do jednego, łączył z drugim pierścieniem”. Ossowiecki dokonuje w swej książce sprostowania tej informacji w nader ważnym szczególe: była to jedna obrączka zrobiona z dwóch pierścionków, które nosili rodzice Rostworowskiego88. A oto fragment relacji literata, Stanisława Szpotańskiego, zamieszczonej w miesięczniku ,,Świat” z 16 maja 1931 r.: „Chcę zasięgnąć wiadomości o człowieku, o którym nic a nic nie wiem. Biorę wykrojony skrawek z jego odzieży i przyjeżdżam do Ossowieckiego. Ossowiecki trzyma to w ręku dłu- 86 S. Ossowiecki, op. cit., s. 186–187. 87 Op. cit., s. 208–209. 88 Op. cit., s. 166–167. 58 go. Widzę, że się biedzi i męczy i wreszcie mówi: To nie należy do niego. On tego nigdy nie nosił. Ja nic przy tym nie czuję. – Ależ zapewniam pana, że tu nie może być omyłki – oświadczam. – To należało do jego ubrania. – Nie – odpowiada Ossowiecki – na pewno nie. Wracam do domu, gdzie wszyscy, tak jak i ja, byli przekonani, że nie ma omyłki. I co się okazuje? Był to istotnie kawałek podszewki, danej mi przez pomyłkę z mojego starego paltota” 89. Świadectwem fenomenalnych uzdolnień Ossowieckiego, które również może zasługiwać na zaufanie, jest relacja z pomocy, jaką udzielił władzom śledczym w poszukiwaniach zaginionego znanego warszawskiego adwokata. Autorem relacji był wysoko ceniony przez te władze detektyw, P. Bachrach, biorący bezpośredni udział w poszukiwaniach. Oto jej pełny tekst: „Zimą 1931 r. o godz. 7 rano zbudził mnie ostry dzwonek telefoniczny. Przy telefonie – znajomy mój, zastępca sędziego śledczego – pan S., który prosił, abym w sprawie nie cierpiącej zwłoki przyjechał natychmiast na ulicę Świętokrzyską. Nie potrzebuję dodawać, że już po pół godzinie byłem na miejscu. W mieszkaniu znanego adwokata, p. X., zastałem zrozpaczoną żonę i córkę. Jak się dowiedziałem, adwokat X, w stanie silnego zdenerwowania, wyszedł poprzedniego dnia rano z domu i więcej nie powrócił. Przede wszystkim zapytałem, czy niewiadomy jest powód jego nagłego zniknięcia? Podejrzewałem, że idzie o jakąś kobietę, lecz zapewniono mnie, że to jest wykluczone. Jednakże w toku dalszych pytań ustaliłem, że zaginiony adwokat lubił uprawiać gry hazardowe i że to z tego powodu znajdował się w trudnościach finansowych. Zaginiony miał rozległe stosunki, był dobrym znajomym obecnego szefa bezpieczeństwa, który, dowiedziawszy się o zniknięciu swego znajomego, polecił w policji wodnej w sposób dyskretny poszukiwać zwłok topielca w Wiśle. Albowiem szło o to, aby wiadomość o jego zniknięciu nie dostała się do prasy. Ja osobiście nie wierzyłem, żeby zaginiony popełnił samobójstwo i chociaż o godzinie 10–ej rano nadszedł pocztą list do żony, w którym zaginiony pisał, że odbiera sobie życie, motywując krok ten lekkomyślnością, mimo to trwałem nadal w przekonaniu, że nie dokonał jeszcze szaleńczego czynu. Dowiedziawszy się, że zaginiony jest również znajomym inżyniera Stefana Ossowieckiego, znanego w całej Polsce i za granicą, który już kilka razy wyświadczył mi usługi i w którego zdolności święcie wierzę, postanowiłem udać się do niego o pomoc. Wziąwszy zatem piżamę zaginionego adwokata, udaliśmy się wraz z zastępcą sędziego śledczego na ulicę Polną do mieszkania inżyniera. Inż. Ossowiecki nie pozwolił mi mówić, o co właściwie idzie, i, wziąwszy piżamę, po krótkim namyśle rozpoczął: „Zaginiony wyszedł z domu wczoraj rano, miał przy sobie parę złotych. Poszedł do pewnych państwa w pobliżu ulicy Marszałkowskiej i chciał tam pożyczyć pieniędzy. Wyszedł od nich w stanie silnego zdenerwowania. Kilka godzin kręcił się bez celu po mieście. Po południu udał się na jedną z bocznych ulic do Nowego Światu. Jest tam stary dom. Na II piętrze w oficynie zamieszkuje kobieta, lat około 40, wysokiego wzrostu, blondynka. Jest to kobieta z przeszłością. Do niej udał się zaginiony. Od przedpokoju, wprost drzwi wejściowych znajduje się mały pokoik, stoi tam kozetka. Zaginiony siedział w tym pokoiku z właścicielką mieszkania. Otrzymał od niej jakieś pieniądze i po kilku godzinach opuścił jej mieszkanie. Około godz. 11 w nocy widzę go w barze naprzeciwko Dworca Głównego. Je parówki i stoi przed nim szklanka piwa. Około północy wyszedł na peron – kapelusz nasunięty na czoło i kołnierz od palta podniesiony do góry. Wsiadł do pociągu dalekobieżnego. Siedzi w przedziale 3 klasy. W tym przedziale siedzą także: jakiś ksiądz i dwie panie... Widzę zaginionego w pociągu, 89 Op. cit., s. 96. 59 ale nie dojechał do krańcowej stacji, lecz wysiadł po drodze. Wyszedł na stacji, gdzie znajduje się długi most kolejowy. Jest ciemno, zaginiony toczy ze sobą walkę wewnętrzną. Chce rozstać się z życiem. Nie ma odwagi. Idzie koło mostu, rzuca się do wody, leży na ziemi, ale jeszcze żyje, będzie żył”. Zapytałem sławnego człowieka czy nie mógłby mi powiedzieć nazwy stacji, na której wysiadł zaginiony. Lecz mimo wysiłku z jego strony nie mógł tego powiedzieć. Wobec tego, że pociąg do Gdańska, w pobliżu którego znajduje się znany dom gry, odchodzi z Warszawy o godz. 11.55 w nocy, przypuszczam, że zaginiony, jako gracz, chciał jeszcze raz spróbować szczęścia i życie swe postawił na ostatnią kartę. Sprzeczne to było z oświadczeniem słynnego jasnowidza, że zaginiony wysiadł w drodze. Przede wszystkim postanowiłem za wszelką cenę odszukać owo mieszkanie w pobliżu Nowego Światu, gdzie rzekomo zamieszkiwać miała owa blondynka z przeszłością, gdy stwierdzone zostało, że zaginiony rzeczywiście po wyjściu z domu udał się na ulicę Mazowiecką do swych krewnych, chcąc zaciągnąć pożyczkę. Z powodu choroby krewnego, pieniędzy nie otrzymał. Było w zupełności tak, jak p. Ossowiecki powiedział. Wobec tego, że zaginiony był radcą prawnym jednego z banków, po wyjściu z mieszkania inż. Ossowieckiego pojechałem do owego banku i tam udało mi się ustalić, że zaginiony otrzymywał często telefony od jakiejś kobiety i również bardzo często do niej telefonował. Kolega zaginionego, który razem z nim zajmował gabinet, przypomniał sobie numer telefonu, pod który często dzwonił zaginiony. Nie było zatem trudności ustalić w biurze numerów, kto jest właścicielem owego telefonu. Okazało się, że właścicielką numeru telefonu jest kobieta około lat 40, zamieszkała przy ul. Traugutta, w starym domu, na drugim piętrze w oficynie, że na wprost drzwi wejściowych znajdował się mały pokoik, stoi tam kozetka. Badana przeze mnie właścicielka mieszkania przyznała się, że zaginiony był u niej, pożyczył od niej pieniądze i wyjechał, ale nie wie dokąd. Wierząc już zupełnie p. inż. Ossowieckiemu, gdyż wszystko co do joty się sprawdzało, postanowiłem tegoż samego wieczora wyjechać w kierunku Gdańska, co też i uczyniłem. Przekonawszy się, że przepowiednia inż. Ossowieckiego sprawdziła się w zupełności, że nie mając pojęcia, jak również nie znając i nie widząc nigdy na oczy właścicielki mieszkania przy ul. Traugutta, podał mi najdokładniej jej rysopis oraz dał szczegółowy rozkład mieszkania i nawet pokoju, w którym siedział zaginiony adwokat – postanowiłem iść dalej w kierunku wskazanym przez p. Stefana Ossowieckiego. W drodze do Gdańska dopytywałem się służby kolejowej w pobliżu jakiej stacji znajduje się długi most kolejowy? Odpowiedziano mi, że z wyjątkiem Tczewa taki most znajduje się na stacji kolejowej koło Grudziądza. Postanowiłem wysiąść w Grudziądzu i spróbować szczęścia. A może tu go znajdę? Nic nie ryzykowałem, gdyż w razie nieodnalezienia, mogłem innym pociągiem pojechać dalej. Nadzwyczajnie pomyślnie i tu przepowiednia p. inż. Stefana Ossowieckiego w zupełności się sprawdziła. Znalazłem go w Grudziądzu, już był przywieziony do Hotelu Polskiego na Rynku. Okazało się, że p. X rzeczywiście chciał popełnić samobójstwo. W tym celu po wyjściu z pociągu udał się pieszo do mostu kolejowego, długo chodził koło mostu, wreszcie się rzucił, ale tak szczęśliwie dla siebie, iż, padając zaczepił o lód, przy czym zemdlał i dopiero po dłuższym czasie przyszedł do przytomności. Przywieziono go do hotelu, położono do łóżka, miał odmrożone nogi. Tu też i odnalazłem go. Szczerze przyznaję się, że cudowne odnalezienie zawdzięczam tylko p. Ossowieckiemu, którego dar dla mnie, jako dla laika, jest zupełnie niezrozumiały. Podziwiam go! Jest to drugi seans, który miałem z p. Ossowieckim. W czasie pierwszego wskazał kobietę, którą znaleziono pokrajaną w walizce. Było to wiele lat temu. Nie miałem słów podziwu dla jego niezwy 60 kłych zdolności i winienem mu dużo wdzięczności za pomoc, jaką mi po raz drugi okazał”90. Innym, równie ,,klasycznym” przykładem psychometrycznego odkrywania prawdy przez Ossowieckiego było odnalezienie zaginionych dokumentów kasowych Koła Inżynierii Lądowej Studentów Politechniki Warszawskiej. W kole tym, wkrótce po wyborze nowego zarządu i przejęciu przez niego ksiąg i kasy, wszystkie dokumenty zniknęły i nie udało się ich odnaleźć. A oto dalszy przebieg wydarzeń, opisany w protokole, podpisanym przez prezesa Koła, A. Chmieleńskiego, i dwóch członków komisji – S. Borowskiego i W. Ostrowskiego: „Dnia 13 stycznia 1932 r. w Kole Inżynierii Lądowej zginęły dokumenty kasowe (książka kasowa, książka buchalterii amerykańskiej oraz kwitariusz wpływowy). Ponieważ poszukiwania nasze nie dały pożądanego rezultatu, a na odnalezieniu dokumentów ze zrozumiałych powodów wyjątkowo nam zależało, postanowiliśmy zwrócić się o pomoc do inż. Stefana Ossowieckiego. Inż. Ossowiecki przyjął mnie bardzo życzliwie (...) prosił jednakże o dostarczenie mu listów tych osób, które albo miały do czynienia z wyżej wspomnianymi dokumentami kasowymi, albo były przez nas podejrzewane o ich ukradzenie. Zaopatrzyłem się zatem w pismo b. skarbnika, b. prezesa oraz buchaltera (...) Inż. Ossowiecki wziął po kolei każde pismo do ręki i opisał szczegółowo wygląd oraz charaktery wymienionych wyżej osób, co, z niewielkimi odchyleniami, zgadzało się z rzeczywistością. Następnie opisał pobieżnie lokal Koła, jego położenie oraz te sprzęty w nim się znajdujące, które były w bezpośrednim związku z ukradzionymi dokumentami (...) Następnie objaśnił, że w jednym ze stołów, w nie zamkniętej lewej szufladzie znajdowały się dokumenty. W tym miejscu zatrzymał się w objaśnieniach i ze zdziwieniem stwierdził, że widzi dokumenty w szufladzie. W związku z tym objaśniłem, że są tam już nowe księgi kasowe, które on widzi. Następnie inż. Ossowiecki stwierdził, że ukradzione dokumenty na pewno nie są wyniesione poza gmach główny Politechniki, natomiast wskazał, abyśmy poszukali z tyłu za biblioteką w naszym lokalu. Na drugi dzień poprosiłem kolegów, Sławosza Borowskiego oraz Wiktora Ostrowskiego, i wraz z nimi poddałem lokal Koła, a w szczególności szafy biblioteki, dokładnym oględzinom, które dały rezultat całkowicie dodatni. Znaleźliśmy, jak inż. Ossowiecki powiedział, zarzucone za szafy obie księgi kasowe, brakowało jednak kwitariusza oraz ostatnich stron w obu księgach, które były wyszarpane. Jak mnie objaśnił inż. Ossowiecki, były one wyniesione w kieszeniach i wyrzucone w ustępie. Inż. Ossowiecki, zapytany, jaki był cel niszczenia dokumentów oraz kto tego dokonał, nie chciał dać konkretnej odpowiedzi, przypuszczając jednak, że był to akt zemsty, natomiast co do osoby przestępcy zachował całkowitą dyskrecję, nie chcąc przyczynić się do złamania mu życia’’91. Historia odnalezienia w 1921 roku broszki Alicji Glass, żony b.sędziego Sądu Najwyższego, była pierwszym – jak pisze Ossowiecki – głośnym doświadczeniem w Warszawie. Później robił on jeszcze wiele podobnych eksperymentów, również uwieńczonych sukcesami, jednak przytaczamy przypadek ten ze względu na to, iż jest jednym z nielicznych zapisany „na świeżo”, a nie po wielu latach. Alice z de Bondy de Glass przekazała opis doświadczenia w liście do Międzynarodowego Instytutu Metapsychicznego w Paryżu, adresowanym do dr Geleya. Oto tekst listu, z niedużymi skrótami, w tłumaczeniu z języka francuskiego: „W poniedziałek rano 6 czerwca zgubiłam broszkę na ulicy. Tego samego dnia po południu odwiedziłam matkę pana Ossowieckiego. Towarzyszył mi brat mój, inż. Bondy, naoczny świadek tego, co zamierzam opowiadać. Nagle wszedł pan Ossowiecki, a brat mój, będący z nim w przyjaźni, przedstawił mi go 90 Op. cit., s. 126–130. 91 Op. cit., s. 102–103. 61 natychmiast. (...) P. Ossowiecki opowiadać nam zaczął niezmiernie ciekawe rzeczy (...) Gdy nastała chwila milczenia, zwróciłam się do niego: Wie pan, zgubiłam dziś broszkę. Czy mógłby pan powiedzieć cośkolwiek o tym? Ale jeśli czuje się pan zmęczony lub nie usposobiony, proszę się nie trudzić. – Nie, nie – odrzekł – mogę powiedzieć. Zostawiła ją pani w domu w pudełku. Jest to broszka złota, okrągła, z kamieniem pośrodku (...). Nie – zaprzeczyłam – nie o to mi chodzi. (...) Pan Ossowiecki z precyzyjną dokładnością opisał moją drugą broszkę (...) Przykro mi – odparł – iż nie odgadłem. Czuję się znużony – Więc dobrze, nie mówmy już o tym. – O, co to, to nie. Spróbuję skupić myśli. Chciałbym tylko mieć pod ręką konkretny jakiś przedmiot, który był w związku z zgubioną broszka. – Była ona tu przypięta, do tej sukni. Pan Ossowiecki położył rękę w miejscu przeze mnie wskazanym i rzekł po kilku sekundach: Tak, widzę ją dobrze... podłużnego kształtu, złota, bardzo lekka, antyk; (...) Jest ozdobiona czymś w kształcie uszu, składa się z dwóch części, zachodzących na siebie, jak palce splecione. (...) Zgubiła ją pani gdzieś bardzo daleko stąd (istotnie, znajdowałam się wówczas w odległości czterech kilometrów). Skromnie ubrany, nieduży mężczyzna, brunet, o czarnych maleńkich, strzyżonych wąsach, schyla się, by ją podnieść. Będzie bardzo trudno ją odzyskać. Niech pani spróbuje dać ogłoszenie w gazetach” (...). Następnego dnia wieczorem zjawił się u mnie brat, wołając od progu: Cud, cud prawdziwy! Znalazła się twoja broszka! Telefonował do mnie pan Ossowiecki, prosił żebyś była jutro o godz. 5 ppoł. u generałowej Jacynowej. Będzie tam również on i sam broszkę ci zwróci. (...) Pan Ossowiecki opowiedział z prostotą, jak się rzecz miała: Nazajutrz spotkałem tego pana. Niski brunet z maleńkimi strzyżonymi wąsikami, poznałem go od razu. Rozmówiłem się z nim, a wieczorem już otrzymałem od niego broszkę, którą też pani zwracam”92. Doświadczenia z odnajdywaniem zagubionych przedmiotów, zwykle cennych i drogich sercu właściciela, odbywały się niejako z potrzeby chwili, nie będąc uprzednio zaplanowanym, opracowanym w szczegółach naukowym eksperymentem. Emocje towarzyszące poszukiwaniom nie pozwalały przeważnie na systematyczne protokołowanie czy stenografowanie wypowiedzi jasnowidza podczas transu. Czasem ktoś lepiej zorientowany sporządzał notatki na gorąco, wiedząc jaką mogą mieć wartość, i że późniejsze rekonstrukcje dalekie będą od dokładności i rzetelności naukowej. Atmosfera ekscytacji prowadzić mogła często do nieporozumień i mylnych interpretacji wizji Ossowieckiego lub opacznego wypełniania jego poleceń. Sam Ossowiecki twierdził, że przeszkadza mu zarówno zbyt wielki sceptycyzm jak i nadmiernie napięta i skupiona na jego osobie uwaga obecnych przy doświadczeniu. Pisał: ,, Bardzo często w czasie eksperymentów proszę otoczenie, aby nie myślało o danej sprawie i nie robiło żadnych przypuszczeń, gdyż wtedy łatwo mogę skierować się na fałszywe szlaki i pójść drogą czyjejś myśli. Wówczas zacinam się i nie mogę przejść granicy mojej świadomości. (...) Najłatwiej jest mi robić doświadczenia pod nieobecność tych ludzi, którzy zwracają się do mnie i o coś proszą, gdyż oni najczęściej mają własne mniemania w danej sprawie i przypuszczeniami swymi mogą mi przeszkadzać”93. Z tym zjawiskiem wiążą się niektóre nietrafne „spostrzeżenia” Ossowieckiego, opisane z zacięciem humorysty przez Józefa Marcinkowskiego vel Akhara Jussufa Mustafę. Ten zawodowy wróżbita i jasnowidz przytacza dwie zabawne „wpadki” inżyniera, kiedy to ponoć z kolei on sam mógł zabłysnąć i oczyścić z zarzutu osoby, na które Ossowiecki nierozważnym słowem miał jakoby rzucić podejrzenie w czasie transu. W jednym przypadku, gdy zginęła cenna bransoletka, za sprawczynię kradzieży uznano służącą, która rzekomo ukryła swój łup 92 Op. cit., s. 88–90. 93 Op. cit., s. 95. 62 w poduszce. Bezwzględni „państwo” skwapliwie rzucili się rozpruwać poduchy i znęcać nad „Bogu ducha winnym” garkotłukiem, żeby przyznał się do winy. Prawda, była inna – bransoletkę zastawiła w lombardzie czy też sprzedała... sama jej właścicielka w tajemnicy przed mężem, bo potrzebowała pieniędzy dla kochanka. O winie służącej przekonani byli zdradzany mąż i teściowa, i to właśnie oni szczególnie zawzięcie wyciągali zeznania od domniemanej złodziejki94. W drugim „nie trafionym” przez Ossowieckiego przypadku chodziło o zniknięcie pokaźniej sumy pieniędzy (w tym dolarów) ukrytej w skrytce znajdującej się pod fotelem (rzecz działa się w czasie okupacji). Poszkodowany – starszy pan, nb. adwokat, zwrócił się do Ossowieckiego. Inżynier miał wizję mężczyzny o takim a takim wyglądzie, który to osobnik skradzioną walutę schował w glinianym garnuszku na półce w swojej kuchni. Ossowiecki rzekomo dokładnie określił, które to z kolei naczynie w rzędzie innych. Adwokatowi rysopis skojarzył się natychmiast z postacią dozorcy, który czasami sprzątał jego mieszkanie. W towarzystwie zaprzyjaźnionego policjanta wpadł bezzwłocznie do mieszkania stróża i wskazał w kuchni odpowiedni garnuszek. Niestety, funkcjonariusz, święcie przekonany, że Ossowiecki nigdy się nie myli, zanurzył rękę w śmietanie. Przerażony cieć zaklinał się, że nie ma nic wspólnego z tą kradzieżą. Wezwano Mustafę – Marcinkowskiego, aby naprawił błąd słynnego kolegi. Jasnowidz, siedząc w salonie adwokata, przypadkowo sięgnął pod swój fotel i odnalazł zgubę. Adwokat nabył po prostu dwa bliźniacze fotele nie wiedząc, że skrytki są w obydwu. Dozorca sprzątając poprzestawiał meble i zamienił fotele miejscami95. Zwróćmy uwagę, że w żadnym z tych przypadków Ossowiecki nie stwierdził autorytatywnie, że przestępcą jest ten a ten dozorca czy pomoc domowa. Mówił np. szatyn z wąsami, młoda dziewczyna itp. Z konkretną osobą rysopis zestawiał poszkodowany. Dopasowywał osobę do opisu będąc przy tym w stanie znacznego wzburzenia i niepokoju. Świadome czy podświadome podejrzenie i niechęć do owych osób rzutowały na wizję Ossowieckiego. Czy możemy więc surowo winić niedysponowanego jasnowidza za „sprzężenie zwrotne”? Przytoczone opowieści nie mają oczywiście żadnej wartości naukowej czy dokumentalnej. Spisane po latach, odpowiednio podkoloryzowane – spreparowane zostały dla efektu literackiego. Marcinkowski znał wizje Ossowieckiego z relacji osób trzecich, a nawet gdyby słyszał jego wypowiedź na własne uszy, czy po kilkudziesięciu latach przekazałby ją wiernie i obiektywnie? Fakt, że przytacza w swej książce tylko przypadki klęsk ,,konkurenta”, mówi sam za siebie.Nam przykłady te służą raczej prezentacji pewnego mechanizmu psychologicznego, który dość często występował w „praktyce jasnowidczej”. W kolejnym przypadku, który chcemy pokrótce przedstawić, zjawisko narzucania „własnego poglądu na sprawę” raczej nie zachodziło. Tym razem tropem, którym poszedł Ossowiecki była po prostu logika; prawidłowe skojarzenie przez jasnowidza faktów, nie budzących najmniejszych podejrzeń u ofiary kradzieży. Ofiarą tą był Rudolf Wegner, a rzecz działa się na początku wojny, kiedy to, w związku z przyłączeniem Wielkopolski do Rzeszy, likwidowano wszystkie polskie księgarnie i wydawnictwa, zamykano szkoły i kościoły w Poznaniu oraz masowo wysiedlano ludność do Generalnej Guberni. Do końca stycznia 1940 roku prawie wszystkie księgarnie przestały istnieć, konfiskowano Polakom całe mienie i bez najmniejszego odszkodowania przejmowano całe przedsiębiorstwa. Rudolf Wegner był znanym i zasłużonym księgarzem-wydawcą. W roku 1917 założył we Lwowie spółkę udziałową, w roku 1920 przeniósł firmę do Poznania jako ,,Wydawnictwo Polskie R. Wegnera, spółka z ogr. odp.”, której był dyrektorem. Wydawnictwo szybko się rozbudowało, miało na swoim 94 A. J. Mustafa, Pamiętnik jasnowidza, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1976, s. 113–117. 95 Op.cit., s. 149–151. 63 koncie cenne serie oraz luksusowe edycje bibliofilskie. Wegner przed wojną prowadził ożywione kontakty handlowe z firmami niemieckimi i zapewne dlatego, gdy otrzymał nakaz wysiedlenia, zezwolono mu część nakładów wydawnictwa przewieźć do Warszawy. Dyrektor wraz z rodziną postanowił jechać pociągiem, książki zaś wyekspediować samochodem ciężarowym ze swoim zaufanym kierowcą. Przed wyprawieniem w drogę zaopatrzonego w odpowiednie dokumenty kierowcy, Wegner wręczył mu metalową kasetkę, zawierającą złoto, biżuterię i dolary – cały majątek, z poleceniem, aby ukrył ją wśród bagaży i przewiózł do Warszawy, obiecując za to sowitą zapłatę. W razie szczegółowej rewizji i konfiskaty cennej szkatułki kierowca zobowiązał się twierdzić, że o niczym nie wiedział. Po przyjeździe do Warszawy szofer miał się niezwłocznie skontaktować z dyrektorem. Nazajutrz kierowca zjawił się w umówionym miejscu blady i przerażony, głosząc hiobową wieść, że kasetkę zabrali Niemcy, a jego samego o mało nie zabili. Wegner był zrozpaczony; niepokoił się losem książek – czy je również zarekwirowano, i czy interesowano się również jego osobą. Na szczęście książki dojechały bez strat i nikt nie pytał o dyrektora wydawnictwa. Tego samego dnia wpadł do Wegnerów ich stary znajomy, inż. Stefan Ossowiecki, i oczywiście po wysłuchaniu przykrej nowiny zaofiarował swoją pomoc. Świadkiem tego spotkania był red. Jerzy Ossoliński, który ponad ćwierć wieku później opowiedział tę sensacyjną historię Jerzemu Jacynie: „Ossowiecki zamyślił się (...) nagle zapytał: – A gdzie ten szofer? – Kierowca mieszka na Pradze. – A mógłbym ja jego zobaczyć? – Dziś byłoby to trudne. (...) Ossowiecki zamknął oczy i milczał. – A w jakim stanie przyjechały książki? – zapytał. – W dobrym stanie. – Znaczy się, jeżeli ja dobrze zrozumiał, Niemcy zabrali szkatułkę z klejnotami i nic więcej w książkach nie szukali. To nonsens! Dawajcie mi jakiś przedmiot tego szofera!” Na szczęście kierowca zapomniał szalika. A oto fragmenty wizji Ossowieckiego wg relacji zamieszczonej w „Tygodniku Demokratycznym”: „(...) W szoferce siedzi człowiek około czterdziestki, brunet, w cyklistówce... A na szyi ma szalik (...) On był w tym szaliku wtedy... (...) Teraz widzę granicę... Wojskowi niemieccy zatrzymują wóz... Oglądają papiery, kiwają głowami. Jeden z żołnierzy obchodzi samochód dookoła, zerka do środka, stuka w skrzynię... Macha ręką... Jakiś starszy włazi do szoferki, podnosi wieko siedzenia... Też macha ręką. Oddaje kierowcy papiery, daje znak do odjazdu. Kierowca uśmiecha się (...) Niemcy zostają daleko w tyle... Widzę jakąś rzekę. Most na rzece. Samochód wjeżdża na ten most. W oddali widać miasteczko. To już jest po tej stronie granicy. Zaraz za mostem samochód się zatrzymuje. Szofer uchyla drzwiczki z lewej, potem z prawej strony, rozgląda się uważnie po okolicy... Schodzi na ziemię... (...) Most i rzeczka zasnuwają się mgłą... O, teraz widzę zupełnie wyraźnie! Szofer szybko unosi brezent plandeki, wskakuje do środka... Zaraz wyskakuje. Coś niesie pod kurtką... Idzie w stronę rzeki... rozgląda się, nasłuchuje... Nagle szybko ześlizguje się pod most. Jest nad lustrem spokojnej wody. Włazi na jakiś słupek, jakby pal. Wyjmuje spod kurtki blaszany przedmiot owinięty w szmatę. Tak, to jest szkatułka z drogocennościami. Szofer ukrywa szkatułkę w zagłębieniu na pierwszym przęśle z lewej strony, jak jechać do Poznania... Zeskakuje na dół, zbiera chrust, gałęzie... włazi z powrotem (...) Wpycha chrust do dziury z kasetą... Zeskakuje... Nasłuchuje uważnie... Potem wychodzi z ulgą na nasyp... (...) zapuszcza motor i rusza w kierunku Warszawy” 96. 96 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 6/1971, odc. 31. 64 Państwo Wegnerowie zapewne z opisu domyślili się, o który most, na której rzece chodzi. Udali się samochodem nad Bzurę pod Łowiczem i tam, pod mostem, we wskazanym wgłębieniu odnaleźli swój skarb. Oczywiście zwolnili z pracy nieuczciwego kierowcę, nie oddając go w ręce policji. Była przecież okupacja. Może prawda była mniej efektowna, a jasnowidz mniej nieomylny, ale tak to bywa ze zdarzeniami opowiadanymi po latach. Nie można mieć pretensji do legendy, że jest zbyt piękna. Bardzo ciekawym doświadczeniem psychometrycznym, na szczęście lepiej udokumentowanym, było wykrycie przez Ossowieckiego sabotażysty w fabryce Wedla. Przytaczamy je według relacji dr Felicjana Pintowskiego – dyrektora działu sprzedaży fabryki E. Wedel, prawnika z wykształcenia, znanego ze świetnych posunięć organizacyjnych – bez którego prywatnych zainteresowań parapsychologią sprawa ciągnęłaby się znacznie dłużej. Jesienią 1930 roku zauważono, że jakaś tajemnicza osoba złośliwie zanieczyszcza masy czekoladowe rozmaitymi – przeważnie metalowymi – drobnymi przedmiotami, bardzo trudnymi do wykrycia, przez co często zdarzało się produkować tabliczki czekolady „nadziewane” kawałkami metalu sprasowanego przez maszynę rozcierającą masę. Zdarzały się też sznurki i drewienka. Nie było to, rzecz jasna, bezpieczne i miłe dla konsumentów, a przedsiębiorstwo, znane dotychczas z najwyższej jakości swoich wyrobów, narażało na utratę klientów w kraju i zagranicą, czyli katastrofę finansową i kompromitację. Nie było wiadomo czy jest to zemsta, szaleństwo maniaka, czy podstęp konkurencji. Wszelkie wysiłki w celu wykrycia sabotażystów spełzły na niczym. Dyrektor i właściciel fabryki, Jan Wedel, był przygnębiony i bezradny, gdy tymczasem mnożyły się reklamacje. Wreszcie dr Pintowski podsunął mu myśl zwrócenia się do jasnowidza. „Inż. Ossowiecki, który panu Wedlowi nie był osobiście znany, przyjął nas obydwóch bardzo sympatycznie – pisze Felicjan Pintowski (...) – prosił o przyniesienie mu kawałka metalu znalezionego w czekoladzie. Ponieważ p. Wedel był już na to przygotowany, wręczył mu mały, długi na jakieś 5 cm, a szeroki na 3–4 mm kawałek płasko zwalcowanego gwoździa (...) Inż. Ossowiecki trzymał ten przedmiot w ręku, i prosząc żebyśmy na niego nie zwracali uwagi i zajęli się w tym czasie np. rozmową – zatopił się w myślach. Po jakiejś minucie rzekł jakby wpół do siebie: „Widzę jakąś dużą salę. W niej maszynę z błyszczącymi częściami; coś jakby wałki stalowe czy coś podobnego. Obok maszyny są drzwi, za drzwiami schody. Tymi schodami schodzi ów pracownik z góry. On nie pracuje przy tej maszynie. On pracuje gdzie indziej. Wyjmuje z kieszeni ten kawałek metalu, gwoździk, wrzuca go do maszyny i odchodzi. Idzie schodami na górę.” Następnie rozmowa potoczyła się na temat, jak wskazać owego osobnika. Ossowiecki zaproponował specer po fabryce, na co p. Wedel chętnie się zgodził. Ustalono dzień i porę, w której inż. Ossowiecki przybył i, oprowadzany przez p. Wedla, chodził po fabryce tak, jakby w niej bywał codziennie. Nie okazywał żadnego wahania, w którym kierunku należy się udać, ażeby dojść do żądanego oddziału produkcji. W trakcie zwiedzania fabryki (...) wskazał nam schody, którymi ów pracownik miał schodzić do tajemniczej maszyny, ażeby wrzucać gwoździe do czekolady. Sam do nich trafił, gdyż p. Wedlowi nie przyszło nawet na myśl pokazanie mu tych schodów, jako że były to schody zapasowe, nigdy normalnie nie używane i właściwie stale zamknięte. Niemniej prowadziły z pięter na parter wprost do konszowni, gdzie istotnie, zaraz obok drzwi na klatkę schodową, stała duża czteronaczyniowa konsza płaska, to jest mieszadło, wzgl. emulgator masy czekoladowej. Schodami zapasowymi nie szliśmy, jedynie inż. Ossowiecki wskazał nam, skąd dany osobnik schodził do konszowni. Okazało się, że z oddziału tzw. miękkich cukierków. Poszliśmy tam innymi schodami, umawiając się, że inżynier będzie prowadził z poszczególnymi pracownikami tego oddziału swobodną rozmowę, a nam wskaże przestępcę, pytając go o czasokres pracy w jego zawodzie. 65 Tak się też stało. Nikt w całej fabryce nie wiedział z kim chodzimy i w jakim celu, a wątpliwe, by ktoś miał znać inżyniera Ossowieckiego, który wprawdzie reprezentował bardzo charaktertystyczną sylwetkę, lecz nie mniej nie był znany robotnikom. W pewnym momencie inż. Ossowiecki w rozmowie z jednym młodym subiektem cukierniczym zadał mu pytanie umówione. Po chwili odciągnął nas na bok i prosił p. Wedla, żeby tego człowieka nie zwalniać z pracy, gdyż już on tego więcej czynić nie będzie. Na pewne zdziwienie p. Wedla wyjaśnił inżynier, że czuł wyraźnie owo ,,cofnięcie się” tego pracownika w zamiarze szkodzenia fabryce. Wysunął przypuszczenie, że pomimo wszystko osobnik ów odczuł koncentrację uwagi myślowej inżyniera na nim i wewnętrznie bardzo się zaniepokoił. Pan Wedel obiecał temu pracownikowi nie zrobić żadnej krzywdy, aczkolwiek widać było na nim objawy pewnego rozczarowania: wiadomo, obawiał się, że taka obietnica może go kosztować dalsze ryzyko wypuszczania na rynek czekolady z gwoździami”97. Trudno dziwić się dyrektorowi Janowi Wedlowi, bo poza zadziwiającą pewnością w poruszaniu się jasnowidza po nieznanej mu fabryce, nie było żadnych namacalnych dowodów, że wizja Ossowieckiego odpowiadała rzeczywistości i że ów subiekt jest właśnie sabotażystą. Może był to zbieg okoliczności, ale dr Pintowski pisze: „Tymczasem wszystko sprawdziło się: wypadków z gwoździami itp. więcej nie notowaliśmy”. Przytoczona historia wydarzyła się w roku 1931, dr Pintowski, bodaj że dwukrotnie, opisywał ją98 prostując liczne błędy i zmyślenia pokutujące w legendzie o tym „jak to Ossowiecki uratował honor polskiej czekolady”. Interesująca wydaje się tu również sprawa z pozoru drugorzędna –jaką siłą jasnowidz zmusił winowajcę, aby ten zaniechał swojego procederu? Nie tylko ludzie interesu zwracali się w tamtym czasie do Ossowieckiego; legenda głosi, że oprócz całej ,,śmietanki towarzyskiej” pomocy u jasnowidza szukały nawet koronowane głowy. Sprawa z czekoladą Wedla należy do jak najbardziej niekonwencjonalnych i ma z pewnością znacznie większy ciężar gatunkowy, niż jakaś tam broszka roztargnionej damy. Dla Ossowieckiego jednak, dążącego drogą ćwiczeń do rozwoju swych jasnowidczych zdolności, ważny był nie tyle przedmiot doświadczenia, ile stopień trudności i sposób rozwiązania zagadki. Pośród banalnych kradzieży i zgub lat trzydziestych trafiła się nawet tak z pozoru pospolita sprawa, jak poszukiwanie psa radcy poselstwa republiki Chile. Zdarzyło się to Ossowieckiemu chyba jeden jedyny raz, i to nie dlatego aby był wrogiem psów i nie współczuł właścicielom zgub, ale – jak sam twierdził – ,,(...) obawiałem się, że sprawa się rozniesie i pójdzie fama, że Ossowiecki zeszedł już całkiem na psy. Ryzyko było tym większe, że psy w Warszawie ginęły i ginąć będą zawsze, a gdy się wieść rozniesie, że ja odnajduję psy mym darem jasnowidzenia, spadnę do roli zwykłego poszukiwacza psów!”. Jasnowidz uległ jednak i, posługując się obrożą, wywołał w swej wyobraźni wizję drogi, jaką przebył pies oraz domu, do którego trafił, a skąd po dwóch dniach został wypuszczony. Niestety, właściciel psa i jego przyjaciel, opisujący tę historię, spóźnili się; tego samego dnia, gdy poszli jego tropem, na rogu Hożej i Kruczej, gdzie ślad się urwał, rano psa przejechał autobus99. „Mnóstwo doświadczeń robiłem w związku z poszukiwaniem zaginionych ludzip – pisał Ossowiecki w latach trzydziestych. – Charakter tych doświadczeń jest jak najbardziej poufny. Mam cały szereg protokołów i listów dziękczynnych, ale w takich wypadkach zawsze proszono mnie o dyskrecję”. Oczywiście, tym trudniej zweryfikować trafność wyników do- 97 S. Ossowiecki, op. cit., s. 302–304. 98 Przykładem takiej legendy i jej sprostowania są wspomnienia dziennikarza i literata, Wiesława Wernica (1906–1986), i listy dr F. Pintowskiego opublikowane na łamach „Tygodnika Demokratycznego” w ww. cyklu J. Jacyny w nr 8, 16 i 21/1971. 99 S. Ossowieckiego, op. cit., s. 320–321. 66 świadczeń tego typu; archiwum jasnowidza uległo zniszczeniu w czasie wojny, dziś możemy polegać jedynie na relacjach, które po wyzwoleniu świadkowie przekazywali p. Zofii Ossowieckiej. Jednym z niewielu doświadczeń o tego rodzaju poufnym charakterze zamieszczonych w Świecie mego ducha było wskazanie miejsca pobytu i stanu psychicznego syna majora X. Chłopiec opuścił dom rodziców, pozostawiając list z prośbą, aby go nie szukać. Ossowiecki przytacza relację majora, wykreśliwszy dla dyskrecji rok wydarzenia: „(...) p. Ossowiecki, trzymając ten list w ręce, powiedział nam, że widzi obecnie syna w Warszawie (...) jak w poniedziałek i wtorek całymi nocami chodził on po mieście, nie mogąc znaleźć noclegu i bez grosza pieniędzy w kieszeni (...) widzi syna (...) chodzącego to w okolicy Kolonii Staszica, to pod mostem Poniatowskiego, to na Filtrowej, to na Powązkach; widzi, że nogi całe ma poodparzane, gdyż przez kilka dni z rzędu nie zdejmował wcale butów. We wtorek spotkał jakiegoś młodzieńca w dużych okularach, który mu pożyczył pieniędzy, zaś jakiś drugi dał mu list i ułatwił wyjazd z Warszawy do miejscowości fabrycznej. Był moment w tych kilkudniowych przejściach tego młodego chłopca, że chciał sobie życie odebrać – zastrzelić się, ale teraz jest daleki od tej myśli. Chłopiec lada dzień musi powrócić do domu. Po kilku dniach syn nasz powrócił i opowiadaniem swym o tym, co porabiał przez te parę dni, potwierdził w najdrobniejszych detalach wszystko, co nam inż. Stefan Ossowiecki mówił. Zrobiło to na nas wielkie wrażenie”100. Gdy nadeszły lata wojny i okupacji, tragiczna rzeczywistość przyniosła i narzuciła Ossowieckiemu nowe, zwielokrotnione i trudniejsze zadania; zrozpaczeni, pełni niepewności ludzie poszukiwali swoich bliskich – żywych czy umarłych. Jasnowidz nigdy nie odmawiał pomocy, ale jakże często wizja nie pozostawiała już nadziei. W roku 1947 Maria Bołtuć, wdowa po generale, przesłała Zofii Ossowieckiej list zawierający tę oto relację: „Było to 24 września 1939 roku. Przemęczeni i do ostatka wyczerpani długim oblężeniem Warszawy, wszyscy łaknęli jakichkolwiek wiadomości o swoich ukochanych mężach, ojcach i synach, walczących na froncie. Miałam wówczas mętne wiadomości, że mój mąż – generał brygady WP Mikołaj Bołtuć101 dowódca grupy operacyjnej armii gen. Bortnowskiego – brał udział w bitwie pod Kutnem, później widziano go w Modlinie i stamtąd szedł przez Palmiry, niosąc amunicję do Warszawy. Na tym urywały się wszelkie wiadomości. Trawiona wielkim niepokojem i złymi przeczuciami udałam się do inż. Ossowieckiego, jako do kolegi szkolnego mego ojca, o pomoc i radę. Przyniosłam czapkę i fotografię mego męża. Inżynier zamknął się ze mną w małym pokoiku (było to w jego biurze przy ul. Brackiej) i pomimo huku bomb i strzałów armatnich, nie bojąc się niebezpieczeństwa (wszyscy uciekli do piwnic), spokojnie wprowadził się w stan koncentracji i zaczął po chwili mówić, jaki obraz ma przed oczyma: O brzasku mąż mój idzie z dużym oddziałem. Koło niego – oficerowie, których szczegółowo i tak charakterystycznie opisywał Ossowiecki, że mogłam poznać ich z sylwetek, jak na przykład kpt. Kwiatkowskiego, mjr. Kunca i innych. Widział, jak mój mąż trafiony kulą w szyję pada do rowu, jak stara się podnieść, ale krew upływa z wielką szybkością. Powiedział też, żebym prędzej szła przez Żoliborz szosą i szukała mego męża za mostkiem, przed małymi domami, że bardzo potrzebuje pomocy. Ojcu mojemu zaś powiedział, że stan męża jest 100 Op.cit., s. 121–122. 101 Mikołaj Bołtuć (1893–1939) – generał brygady, w I wojnie światowej oficer armii rosyjskiej, od 1919 w WP, m.in. dow. 31 pp., oficer sztabu w GISZ, dow. brygady KOP, 19 DP i 4 DP. We wrześniu 1939 dow. Grupy Operacyjnej „Wschód” w armii „Pomorze”. Poległ w Łomiankach k. Warszawy. 67 bardzo ciężki i beznadziejny. Już następnego dnia, chociaż kapitulacja nie była jeszcze podpisana, otrzymałam przepustkę od prezydenta Starzyńskiego wraz z butelką jakiegoś nadzwyczajnego koniaku na wzmocnienie i wyruszyłam na poszukiwanie, idąc za wskazówkami inż. Ossowieckiego. Niestety, męża już nie zastałam żywego. Rzeczywiście został on ranny w szyję i z upływu krwi skonał bardzo szybko. Na grobach sąsiednich wyczytałam nazwiska oficerów, których widział inż. Ossowiecki w swojej wizji obok mego męża”102. W „praktyce jasnowidczej” Ossowieckiego w tamtych latach nie brak było też przypadków wskazywania miejsca zakopania zwłok określonej osoby w zbiorowej mogile. Dowodem potwierdzenia się wizji z zadziwiającą dokładnością może być relacja Jerzego Olewińskiego, zawarta w liście do Zofii Ossowieckiej, datowanym 27 sierpnia 1946 r.: „(...) 22 września 1939 roku, w szarży kawalerii na Palmiry pod Warszawą, poległ mój brat – podchorąży Janusz Olewiński. O śmierci jego dowiedzieliśmy się przypadkowo w lecie 1940 roku, przy czym po ekshumacji z pola walki, ciało jego zostało złożone wiosną 940 roku we wspólnej mogile, w której złożono ok. 700 kawalerzystów na cmentarzu parafialnym w Kiełpinie, gminie Łomianki (koło Bielan warszawskich). Zgodnie z wolą brata postanowiłem ciało jego przewieźć do grobu rodzinnego w Radomiu. Mając możliwości uzyskania pozwolenia na ekshumację, na własną rękę usiłowałem ustalić, w którym odcinku przeszło 200- metrowej mogiły może spoczywać ciało mego brata. Informacje jakie otrzymałem od ludzi, którzy zajmowali się ekshumacją ciał z pola walki, były tak sprzeczne, że nie było nadziei pozytywnego wyniku. W tym stanie rzeczy wraz z matką swą, Hanną z Jaworzyńskich, udałem się do inż. Ossowieckiego o pomoc. Po otrzymaniu ode mnie fotografii i listu brata, inż. Ossowiecki nakreślił szczegółowy plan cmentarza i mogiły, zaznaczając, w którym miejscu leży ciało mego brata. Poza tym podał bezpośrednio przyczynę śmierci (wyrwana prawa część z brzucha i pachwiny) oraz ostatnie jego chwile, z czego wynikało, że brat konał przeszło godzinę, bez żadnej pomocy. Muszę nadmienić, iż w planie cmentarza nakreślił inż. Ossowiecki takie szczegóły (jak np. dzwonnicę), o których istnieniu oboje z matką nie wiedzieliśmy. Na gorące prośby nasze, w ekshumacji, która miała miejsce we wrześniu 1940 r. wziął osobiście udział inż. Ossowiecki. Przed rozkopaniem mogiły, zgodnie z życzeniem Ossowieckiego, pozostawiliśmy go samego. Po parokrotnym przejściu wzdłuż mogiły zatrzymał się w jednym miejscu oświadczając, że tu leży ciało mego brata, przy czym nadmienił, że ciała leżą w kilku warstwach w straszliwym nieporządku. Miejsce to odpowiadało nakreślonemu na planie przez inż. Ossowieckiego. Natychmiast ludzie przystąpili do rozkopywania w tym miejscu mogiły, a ich pracą kierował bezpośrednio inż. Ossowiecki. Rzeczywiście ciała leżały w kilku warstwach w wielkim nieładzie. Po odłożeniu paru ciał inż. Ossowiecki oświadczył, że najbliższe zwłoki będą ciałem mego brata i kazał je wyjąć z mogiły. Po wyjęciu i obmyciu zwłok, wraz z matką i siostrą, rozpoznałem zwłoki brata, przy czym znakami rozpoznawczymi były: ogólna budowa ciała, stopień wojskowy, złota korona na zębie oraz części jego garderoby. Obecny przy ekshumacji lekarz stwierdził ranę brzucha i prawej pachwiny”103. Z relacji tej nie sposób zorientować się czy wypełnienie zadania sprawiło Ossowieckiemu dużą trudność. Słynny w okresie powojennym inny polski jasnowidz, ks. Czesław Klimuszko opisuje podobny przypadek odnalezienia zwłok w zbiorowej mogile, podkreślając, że wymagało to od Ossowieckiego ogromnego wysiłku: 102 S. Ossowiecki, op. cit., s. 328–329. 103 Op. cit., s. 332–333. 68 „Opowiadała mi osobiście żona (...) S. Ossowieckiego (...). Pewna zamożna rodzina prosiła usilnie wizjonera o wskazanie jej, w którym z dwu wspólnych grobów żołnierskich z pierwszej wojny światowej, znajduje się poległy syn, oficer. Ossowiecki udał się na miejsce bliźniaczych grobów. Tam się wysilał do najwyższych granic swych parapsychicznych możliwości i nic konkretnego nie uchwycił z upragnionej informacji. Dopiero po 20 minutach szalonego napięcia nerwów i wszystkich władz psychicznych, nagle poszukiwany oficer ukazał się mu w jednym zbiorowym grobie, w którym po odkopaniu rodzice poznali swego syna. Ale Ossowiecki w momencie pokazania grobu swą ręką zemdlał, runął na ziemię i przez pewien czas leżał półprzytomny. Grób żołnierza wskazał, ale jakim kosztem!”104. Bywały w czasie wojny sytuacje, że Ossowiecki musiał ukrywać część prawdy o tym, co zobaczył, aby koszmarnym obrazem nie pogłębiać bólu ludzi, zwracających się do niego z prośbą o wiadomości o swych bliskich. Pewnego razu, w czasie jakiegoś spotkania w większym gronie spytali go o losy zaginionego chłopca jego rodzice. Jasnowidz wpadł w trans, ale nic nie mówił, a po jakimś czasie jakby obudził się ze snu z wyrazem zmęczenia na twarzy i powiedział, że nic nie widzi, że nie mógł złapać kontaktu z zaginionym. Powiedział tylko tyle, że syn tych ludzi został wywieziony do kamieniołomów, gdzie ciężko pracuje. Kiedy rodzice zaginionego odeszli Ossowiecki powiedział: „Proszę tego nigdy nie powtarzać tym nieszczęsnym rodzicom. To co widziałem było wstrząsające. Tego nie da się wyrazić słowami. To było piekło... Widziałem śmierć ich syna... Umęczony do ostateczności młody człowiek dźwigał dużą bryłę kamienia. Dźwigając ten ciężar – chłopiec upadł nagle. Natychmiast przyskoczył do leżącego SS-man i zaczął go kopać, a potem poszczuł psem. Chłopiec zasłaniał się od psa rękami, chroniąc przede wszystkim twarz. Wtedy SS-man roześmiał się i psa odwołał, ale krzyknął do leżącej na ziemi swej ofiary: Nie boisz się psa, ty polska świnio, to ja ci sprawię kamienną łaźnię! To ciebie orzeźwi! I wtedy – powiedział Ossowiecki – ujrzałem egzekucję. SS-man zaczął w chłopca rzucać kamieniami, zanosząc się od śmiechu. Chłopiec usiłował poderwać się i uciekać, ale grad kamieni spadł na jego pokrwawione już nogi i ręce. Kamienowany zaczął krzyczeć, wijąc się z bólu. Ponieważ oprawca celowo nie trafiał swej ofiary w głowę, egzekucja trwała bardzo długo. Kiedy chłopiec mdlał z bólu, SS-man kazał go polewać wodą, cucić i dalej kontynuował swoją piekielną zabawę... – Nie mogłem tego powiedzieć rodzicom zabitego i wy tego im nigdy nie mówcie – zakończył Ossowiecki, zwracając się do obecnych”105. Trudno stwierdzić, czy dramatyczne wizje psychometryczne czasu wojny miały wyższy procent trafnych wyników, niż poszukiwania zaginionych przed wojną. Niektórzy przyjaciele jasnowidza wspominają, że twierdził, iż jego zdolności w tym czasie uległy spotęgowaniu. Jeśli tak było istotnie, być może rolę wzmacniającą pełniło tu emocjonalne zaangażowanie jasnowidza, a ponadto, jak sądzą niektórzy badacze zjawisk paranormalnych, w bardzo dramatycznych momentach zagrożenia życia układ nerwowy człowieka wysyła „sygnały śmierci”, a także pozostawia po sobie jakieś szczególnego rodzaju „ślady” w otaczającej materii. Jeśliby tak było naprawdę – czy znajdzie się jasnowidz, który potrafi odtworzyć ostatnie chwile życia Stefana Ossowieckiego? Na zakończenie dwie opowieści, do których nie zdołaliśmy znaleźć żadnej dokumentacji, a i sam Ossowiecki w swej książce o tych przypadkach nie wspomina. Dotyczą psychometrycznych wizji zbrodni. Treść pierwszej z tych „czarnych opowieści” przekazała Jerzemu Jacynie w 1971 r. znana w okresie międzywojennym pisarka i działaczka towarzystw metap- 104 C. Klimuszko, Moje widzenie świata, Wielkopolskie Stowarzyszenie Różdżkarzy, Poznań 1978, s. 52. 105 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 1/1971, odc. 26. 69 sychicznych – Maria Szpyrkówna”106. Oto jej relacja, z niewielkimi skrótami: „Było to w roku 1924 (...) U Ossowieckiego bywałam w owym czasie często, chociażby z tego tytułu, że pełniłam wtedy funkcję sekretarki Towarzystwa Metapsychicznego. Tego dnia, a raczej wieczoru, Stefan był wyjątkowo niespokojny, nawet wzburzony. Rzadko go widziałem w takim stanie. Wyczuwało się, że spotkała go jakaś przykrość. Indagowany przez nas, odpowiedział: – To bardzo smutna i tragiczna historia. Mam ją ciągle przed oczyma. Nie można znieść tego widoku, Z wrażenia mało nie zemdlałem w czasie seansu... – Co się stało? Kiedy to było? Jesteś bardzo blady – zapytaliśmy z niepokojem. – Tak, to było dla mnie wstrząsające. Nie mogę o tym zapomnieć. Straszne, do czego może dojść istota ludzka w swojej zbrodniczości... w swej nienormalności – poprawił się Ossowiecki (...). Okazało się, że tego dnia w godzinach porannych zgłosiło się do Ossowieckiego trzech Żydów, tzw. starozakonnych, mieszkańców małego kresowego miasteczka, zapomnianego przez Boga i ludzi. Przyjechali w specjalnej misji od tamtejszego rabina. Rabin ów, zamożny i uchodzący za cudotwórcę, miał siedmioro dzieci. Szczególnie był dumny ze swej 14-letniej córki, Rebeki, wyglądającej na 18 lat. Córka ta znakomicie mówiła po polsku, śliczna, zgrabna i mądra była uczennicą czwartej klasy gimnazjum w sąsiednim miasteczku powiatowym. Ale któregoś dnia, a właściwie wieczoru, stało się nieszczęście. Rebeka nie wróciła do domu (...) w piątek wieczorem wyszła od swojej koleżanki, córki aptekarza, z którą odrabiała lekcje i (...) nie doszła do domu. Zarządzono poszukiwania. Nie dały one rezultatu. (...) Wtedy ktoś wpadł na pomysł, ażeby zwrócić się do Ossowieckiego w tej sprawie. Zrozpaczony ojciec z nadzieją w sercu zgodził się z tą propozycją”. A oto relacja transowa Ossowieckiego. – ,,Widzę wyraźnie... Mały, parterowy domek. W ogródku malwy. Otwierają się drzwi. Wychodzi z nich szczupła dziewczynka, brunetka. Niesie teczkę w ręce. Żegna się z koleżanką. Mówią ze sobą, śmiejąc się, o lekcjach... Zapada zmierzch... Maleńka brunetka z teczką w ręce śpieszy do domu. Jest coraz ciemniej. Krajobraz zasnuwają mgły wieczorne (...). Za tym dzieckiem posuwa się cicho w mroku jakaś postać... To straszny człowiek... Niesie w ręce walizkę... W tej walizce jest sznur, siekiera, łom żelazny... Raczej kawał żelaza... Jest nie w walizce, lecz w jego kieszeni... Ten człowiek, mężczyzna lat około 40-tu, ma złe zamiary... Bardzo złe zamiary... Przyśpiesza kroku, równa się z dziewczynką, wzdycha jęcząc. Zapytuje bardzo grzecznie, czy nie mogłaby mu ponieść trochę walizki... Mówi, że jest bardzo zmęczony i chory... Utyka na nogę... Śpieszy na pociąg, a z walizką trudno mu szybciej iść... Dziewczynka, w pierwszej chwili trochę przestraszona, uspokaja się, bierze walizkę od mężczyzny. Mężczyzna uśmiecha się przyjaźnie, mówi, że zapłaci za odniesienie walizki na stację... Dziewczynka zgadza się. Idą razem, dziewczynka na przedzie, a utykający mężczyzna – z tyłu... Wchodzą do jakiegoś lasku... chyba obok cmentarza. A może to jest cmentarz? Tak, widzę płyty grobowe... ,,Tędy jest krótsza droga – mówi dziecko. – A to bardzo dobrze, bo już ciemno i ludzi nie widać wokoło – potakuje mężczyzna. – Tak – wyjaśnia dziecko – o tej porze ludzie boją się cmentarza. Ja też się boję. Bez pana nie poszłabym za nic na świecie. Mężczyzna śmieje się dobrodusznie: – Ze mną możesz się nie bać, bądź zupełnie spokojna... (...).– To straszne, co teraz widzę... Mężczyzna cicho podchodzi do dziecka, sięga ręką do kie- 106 Maria Szpyrkówna (1893–1977) – powieściopisarka, poetka, publicystka i reportażystka, redaktor „Przeglądu Metapsychicznego” i działaczka (m.in. wiceprezes) Polskiego Towarzystwa Metapsychicznego, gen. sekretarz Związku Towarzystw Metapsychologicznych w Warszawie. 70 szeni palta... wyjmuje żelazo, uderza dziewczynkę z tyłu po głowie... Dziecko osuwa się bezwładnie na trawę. To potworne, co on robi! Z jękiem rzuca się na zemdloną ofiarę, rwie na niej sukienkę, śpieszy się gorączkowo, ciągnie w krzaki... Gwałci ją! Nie mogę dłużej na to patrzeć! Ossowiecki obudził się z transu zupełnie oszołomiony. Poprosił o kawę. Tego dnia nie chciał już z nami rozmawiać o tej makabrycznej wizji. Później dowiedzieliśmy się, że Ossowiecki zupełnie ściśle opisał wysłannikom rabina miejsce zamordowania jego córki oraz miejsce zakopania ciała przez zbrodniarza. Powiedział również, że to miejsce łatwo będzie rozpoznać, gdyż spod ziemi wystaje tam rąbek czerwonej spódniczki ofiary. Podał również dokładny rysopis mordercy. Powiedział, że wsiadł do pociągu i wyjechał gdzieś na południe. Na podstawie tych informacji dokonano wizji lokalnej na miejscu tragedii. Wszystko było tak, jak widział to w swym transie jasnowidz. Warto również dodać, że wkrótce potem morderca został ujęty 200 km od miejsca zbrodni”107. Tragiczna historia korali zawarta była w liście przesłanym do „Tygodnika Demokratycznego” w związku z publikacją wspomnień J. Jacyny przez jednego z czytelników. „Opisane zdarzenie miało miejsce w mieszkaniu państwa K. w Warszawie. Świadkiem zdarzenia – pisze czytelnik – była moja żona, przyjaciółka z lat dziecinnych p. Lu K. i jej rodziny, a także rodziny jej męża – Mikołaja, częściej ode mnie bywająca w ich domach. Mnie studia naukowe i praca zawodowa w latach 1928–1933 nie pozwalały na zbyt częste składanie wizyt. Nie miałem przyjemności zetknąć się z Ossowieckim, ale moja żona często spotykała go u państwa K. i od niej dotarło do mnie dużo wiadomości o Ossowieckim i jego rodzinie. Z opowieści mojej żony wynika, że Ossowiecki był bardzo miły, pogodny, wesoły, wymowny, lubił dobrze zjeść, dobrze wypić, zawsze adorował piękne panie. Nie lubił, jeśli ktoś dla zaspokojenia tylko swej ciekawości nagabywał go o ujawnienie uzdolnień parapsychicznych. Dlatego właśnie u państwa K. nigdy nie rozmawiano z nim na ten temat i traktowano go jedynie jako miłego współbiesiadnika. Pewnego dnia pani Lu K. wyszła do gości, mając na szyi olbrzymi łańcuch przepięknych korali. Ossowiecki widząc po raz pierwszy te korale, zachwycił się nimi i machinalnie dotknął ich ręką. Chwilę je przytrzymał, zamyślił się i powiedział: – Ależ one mają ciekawą historię! Pani domu zapytała, jaką? Ossowiecki powiedział: – Nie wiem, czy wolno mi o tym mówić, gdyż to dotyczy rodziny całego rodu pani męża... Urocza pani domu z zakłopotaniem spojrzała na męża. Na Mikołaja skierował także swój wzrok Ossowiecki: – Mów – powiedział pan domu. A oto zdumiewająca i wstrząsająca wizja Ossowieckiego: – Widzę duży dwór... Przed gankiem konie zaprzągnięte do bryczki. Czekają na gospodarzy... To są twoi pradziadkowie – powiedział Ossowiecki patrząc na Mikołaja K. – Widzę ich wyraźnie. Są jeszcze młodzi. Ona bardzo ładna... w jasnej sukni, szerokim kapeluszu z woalką. Szykują się do wyjazdu. Mają zamiar jechać do kościoła...Jest niedzielny piękny poranek: wesoły, słoneczny, barwny. A tymczasem po olbrzymim hallu wejściowym gonią się dwaj chłopcy w wieku 10 i 12 lat... To twoi dziadkowie. Ossowiecki na chwilę przerywa, przykrywa oczy dłonią. Potem mówi dalej: – Jeden z tych chłopców w przelocie chwyta wiszącą na ścianie strzelbę i goniąc brata krzyczy ze śmiechem: „Stój, bo strzelę do ciebie!” – W tym momencie – mówi Ossowiecki – otwierają się drzwi prowadzące z wnętrza domu 107 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 14/1971, odc. 39. 71 do hallu i ukazują się w nich matka i ojciec bawiących się dzieci. Nie zwracając uwagi na synów rodzice szybko idą w stronę ganku. Śpieszą się do kościoła. Nagle pada strzał! Matka chłopców, ta piękna młoda kobieta, chwieje się na nogach i pada na posadzkę. Do ciężko rannej nadbiegają domownicy... To już właściwie agonia... Ostatnim wysiłkiem woli umierająca kobieta zwraca się do syna, z którego ręki ginie: – Nie płacz, nie martw się, nie rób sobie żadnych wyrzutów. To był przypadek, wiem o tym. Nie mam żadnego żalu, syneczku. Żyj i bądź szczęśliwy. Jesteś zupełnie niewinny... Matka wyciąga rękę do płaczącego syna i mówi: – Na dowód, że ciebie bezgranicznie kocham i nie mam ci nic do przebaczenia – daję ci te korale, które mam na sobie. Weź je. Kiedy będziesz się żenić – dasz je swej żonie... Następnie Ossowiecki zaczął opowiadać dalszą historię losów tych nieszczęsnych korali, które w różnych okolicznościach, opisywanych przez jasnowidza, przechodziły z rąk do rąk. Z ręki dziada do ręki jego żony, z ręki jego żony do siostrzenicy, od siostrzenicy do stryjecznej siostry, i właśnie od niej trafiły do pani Lu K. Ossowiecki umilkł. W salonie zaległa cisza. Mikołaj K. i wszyscy obecni byli pod silnym wrażeniem niesamowitej wizji Ossowieckiego. Pani Lu, opanowawszy wzruszenie, zapytała po chwili męża: – Czy to wszystko prawda? – Tak – odpowiedział pan Mikołaj. – Nigdy ci o tym nie mówiłem. To jest bolesna tajemnica naszego rodu, o której opowiadał mi ojciec, ale bez tych wszystkich szczegółów, które ujawnił dopiero Stefan. Trzeba wiedzieć, że o tej tragedii nigdy z nikim nie rozmawiałem. I podkreślam, żadnych szczegółów nie znałem”108. 3. Ukazywanie się w „astralu” Najbardziej chyba niewiarygodnym, a przecież potwierdzonym przez naocznych świadków, przejawem „nadprzyrodzonych” zdolności Ossowieckiego były jego eksperymenty „bilokacyjne” – pojawianie się w dwóch miejscach jednocześnie, stanowiące wyższą postać „eksterioryzacji”, czyli przenoszenia się świadomości poza ciało. Okultyści ,,wyjaśniają” to wyłanianiem się astrosomu (astralnego ciała człowieka) z ciała fizycznego podczas głębokiego transu (snu medialnego). Podobnie próbuje Ossowiecki tłumaczyć towarzyszące jego doświadczeniom zjawiska, nazywając je ,,ukazywaniem się w astralu”, przy nietraceniu kontaktu z ciałem fizycznym. W swej książce z 1933 r. stwierdza, że przeprowadził w Polsce siedem tego rodzaju eksperymentów. Tu ograniczymy się do dwóch przykładów, o różnej wartości dokumentalnej. Pierwszy – to doświadczenie przeprowadzone na początku lat dwudziestych w Warszawie w obecności dr Geleya. Jego przebieg podajemy w dwóch relacjach: Ossowieckiego i „nawiedzonej astralnie” Anny Jackowskiej. Oto relacja Ossowieckiego: „Dla zrobienia tego eksperymentu wybrałem p. Jerzową Leszczyńską, artystkę Teatru Polskiego, obecnie panią Jackowską. Zaprosiłem się do p. Leszczyńskiej na wieczór i przez cały czas wpatrywałem się w szczegóły mieszkania, wchłaniając, o ile tylko mogłem, otaczającą mnie atmosferę. Zaznaczyć muszę, że nie uprzedziłem wcale p. Leszczyńskiej, że zamierzam zrobić z nią doświadczenie. Między godz. 10 a 11 wieczorem powróciłem do domu, gdzie mnie już czekał prof. Geley i pani W. Na stole zauważyłem przygotowaną szpryckę z kamforą, co muszę przyznać, nie zrobiło na mnie przyjemnego wrażenia. Mieszkałem wtedy przy 108 Op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 12/1971, odc. 37. 72 ul. Trębackiej 11, pani Leszczyńska przy ul. Smolnej 34. Usiadłem wygodnie w głębokim fotelu i zacząłem sugestionować swoją świadomość, trzymając przed oczami kryształową kulę. W tej chwili z całej mocy starałem się odtworzyć wnętrze mieszkania p. L. oraz jego właścicielkę. Zrobiłem to z takim wysiłkiem, że zupełnie traciłem świadomość swego ja i w tej samej chwili już byłem w pokoju p. L. Pani Leszczyńska zaczęła krzyczeć: Ossowiecki! Ossowiecki! Ossowiecki! Krzyknęła, o ile pamiętam, trzy razy, zerwała się ze snu, oprzytomniała i zapaliła elektryczność. Trwało to kilka dobrych chwil. Cała moja postać jak gdyby płynęła w powietrzu, nie czułem rąk ni nóg. Ani słowem nie mogłem przemówić, a strach śmierci mnie ogarnął na myśl, jak ja powrócę i czy w ogóle powrócę. Zupełnie wyraźnie, wyraźniej niżby to było w rzeczywistości, widziałem p. L. i cały jej pokój. Po chwili z wolna zacząłem się budzić. Geley miał już szpryckę z kamforą w ręce, gdyż serce moje przestawało bić. Ocknąłem się nareszcie i zacząłem mu opowiadać wszystko, co widziałem i odczuwałem. Zatelefonowaliśmy nazajutrz rano do pani L. Pan Geley zaprosił ją i mnie na godz. 12 do restauracji. Pani Leszczyńska była pod wielkim wrażeniem nieoczekiwanego zjawiska. Opowiedziała w szczegółach wszystko, jak było, a co zgadzało się najzupełniej z moją relacją, jaką zdałem prof. Geley bezpośrednio po eksperymencie. Pojechaliśmy zaraz do mieszkania pani. L., gdzie wskazałem najdokładniej, przez jaką ścianę tu wchodziłem, gdzie stałem, co również odpowiadało rzeczywistości. Doświadczenie to przypłaciłem dwutygodniową chorobą, bo wskutek wyjścia w astralu straciłem dużo fosforu, bolały mnie kości i głowa, cierpiałem również na serce”109. A oto zeznanie Anny Jackowskiej: ,,W roku 1921 czy 1922 (nie jestem pewna daty) na herbacie u nas na Smolnej opowiadał Ossowiecki przedziwne historie swojego rozdwojenia i zjawiania się u kogoś o naznaczonej godzinie. Ponieważ absolutnie w to nie wierzyłam, twierdziłam, że ze mną nie udałoby się takie doświadczenie, zapowiedział, że dziś w nocy zjawi się w oknie mojego pokoju, budząc mnie. Zapomniałam o tej rozmowie i najspokojniej zasnęłam. Nagle (później zobaczyłam, że było po pierwszej w nocy) obudziło mnie coś, niesamowite uczucie, obecność jakby kogoś i blask w oknie, a noc była bezksiężycowa. Zwróciłam głowę ku oknu i z przerażeniem zobaczyłam Ossowieckiego, siedzącego jakby w fotelu, głowa naturalnej wielkości, patrzącego ku mnie w natężeniu. Okropnie się zlękłam, zdrętwiałam, a nie mogąc wytrzymać tego widoku, ukryłam głowę w poduszkę. Wszystko musiało trwać krótko, z wolna zwróciłam znowu oczy ku oknu, widziadło bladło. Wyraźnie widziałam u Ossowieckiego bolesny wyraz, a nawet jakby lęk. Postanowiłam nie dzwonić pierwsza, a czekać co powie sam Ossowiecki. Zadzwonił rano, mówiąc, że nigdy już takiej próby ze sobą nie zrobi; twierdził, że bardzo się męczył i z trudem, i bólem wrócił z tej wędrówki do siebie. Ciekawe, że nie znając mego pokoju, najdokładniej go opisał – jeszcze ciekawsze, że drobiazgowo opowiedział, co się ze mną działo: mój lęk, chowanie się itd.”110. Między obu relacjami istnieją pewne, dość istotne, niestety, rozbieżności. Jeśli Ossowiecki opowiadał przy herbacie o swych rozdwojeniach i Leszczyńska była uprzedzona o projektowanych nocnych „odwiedzinach” zmienia to znacznie sytuację i – zważywszy częściową niezgodność opisu – można podejrzewać np., że wizja Leszczyńskiej była halucynacją lub majakiem sennym o zasugerowanej treści. W niektórych publikacjach można znaleźć wzmianki o pojawianiu się „sobowtóra” Osso- 109 S. Ossowiecki, op. cit., s. 197–199. 110 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 283. 73 wieckiego za granicą, w biały dzień, w miejscach publicznych, a nawet o fizycznych, materialnych śladach tej obecności. Przykładem może tu być relacja Antoniego Platera-Zyberka z rozmowy jaką miał on z inżynierem jasnowidzem wiosną 1923 roku w Warszawie, a ściślej – opowieść Ossowieckiego w wersji zapamiętanej przez autora wspomnień. Plater pyta: „– Słyszałem, panie inżynierze, że pan sam ze sobą przeprowadzał – na wzór jogów indyjskich – ćwiczenia z rozdwojeniem jaźni. Czy to prawda? – Tak, przeprowadzałem ten eksperyment trzykrotnie. Byłem rok temu bardzo zajęty pracą w moim biurze technicznym. Miałem w tym czasie bardzo trudne i terminowe prace (...) Jednocześnie otrzymałem z Wiednia zaproszenie na kilkudniowy międzynarodowy zjazd. Przestudiowałem program zjazdu i skonstatowałem, że najciekawsze dla mnie referaty odbędą się drugiego dnia zjazdu. Muszę tam być – powiedziałem sobie – lecz z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem nawet na jeden dzień opuszczać mojej pracy w Warszawie. Mam dwóch przyjaciół – adwokata i lekarza. Zatelefonowałem do nich, prosząc by danego dnia poświęcili mi całe popołudnie i przyjechali do mego mieszkania. Obaj mi obiecali i stawili się u mnie w umówionym dniu około godziny 14-tej. Wtajemniczywszy ich w moje kłopoty, oświadczyłem, że chcę w ich obecności zapaść w sen kataleptyczny i w tym śnie przenieść się duchowo na ów zjazd w Wiedniu, ażeby usłyszeć interesujące mnie referaty. Po wyjaśnieniu moim przyjaciołom celu tego eksperymentu – opowiadał inż. Ossowiecki – poprosiłem ich, by pozostawali przy mnie przez cały czas, aż do momentu mego ,,przebudzenia się”, czyli powrotu do pełni życia. Przeszliśmy wówczas do mego gabinetu; położyłem się na kanapie, a moi przyjaciele zasiedli obok mnie w fotelach. W kompletnej ciszy zacząłem się skupiać i natężać wolę. Osiągnąwszy już maksimum natężenia powoli osłabiłem tętno i oddech. Z późniejszych relacji wiem, iż po pewnym czasie obecny lekarz stwierdził, że tętno ustało jakby zupełnie, jak również i oddech. Leżałem na kanapie sztywny i prawie zimny. W takim stanie i bez ruchu leżałem do godziny 19-ej. A tymczasem... Byłem w Wiedniu na zjeździe, słuchałem referatów, a podpis mój figurował na liście obecności. Architekci polscy, którzy również byli na owym zjeździe, wierzyć później nie chcieli, że tam nie byłem, skoro mnie tam widzieli, i że tego dnia ciało moje, pod nadzorem moich dwóch przyjaciół, całe to popołudnie leżało na kanapie w moim mieszkaniu w Warszawie. Takie rozdwojenie przeprowadziłem potem jeszcze dwukrotnie – mówił dalej Ossowiecki. – Za trzecim razem było ze mną źle: gdy chciałem powrócić, nagle odczułem jakieś silne przeszkody. Widziałem ciało moje leżące na kanapie w moim mieszkaniu w Warszawie, widziałem moich dwóch przyjaciół, siedziących przy mnie w fotelach i... nie mogłem wrócić. Zaczął mnie opanowywać wielki niepokój, ale przemogłem tę wielką trwogę: natężyłem całą moją siłę ducha i wtedy zacząłem wracać do pełni życia. Powrócił mi normalny oddech i tętno, a potem ocknąłem się i otworzyłem oczy – byłem tylko skrajnie wyczerpany: fizycznie, nerwowo i duchowo! Gdy już mogłem mówić, poprosiłem mego przyjaciela, lekarza, by mi dał jakieś środki wzmacniające serce i uspokajające nerwowo. Po paru godzinach powróciłem już zupełnie do normalnego stanu i wtedy opowiedziałem moim przyjaciołom, jakie przeszedłem duchowe katusze. Dałem wówczas sobie samemu i moim świadkom słowo honoru, że już więcej tego eksperymentu robić nie będę”111. Czyżby więc Ossowiecki złamał słowo (wspomina o siedmiu doświadczeniach) czy też Platera zawiodła pamięć! Musimy zaznaczyć, że nie udało nam się, niestety, znaleźć wiarygodnej dokumentacji na temat wiedeńskiej „eksterioryzacji”, a i Ossowiecki nie pisze nic w swej książce o tego rodzaju niezwykłym doświadczeniu, z czego wynika, że trzeba je chyba 111 A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 12–13/1972, odc. 6–7. 74 raczej zaliczyć do legend. Nie znaczy to jednak, iż w ogóle sprawę „eksterioryzacji” Ossowieckiego należy ,,między bajki włożyć”. Niektóre współczesne eksperymenty zdają się wskazywać, że jest to odmienna od psychometrycznej postać transu, w którym pojawia się zdolność jasnowidzenia aktualnych zdarzeń, połączona czasami ze zdolnością zdalnego przekazywani sugestii (patrz rozdz. 6, części czwartej). Co więcej – nie ma pewności czy doznania eksterioryzujących są jakąś doskonalszą formą paranormalnego poznania od „zwykłych” wizji jasnowidczych. Doświadczenia psychometryczne przeprowadzane z Ossowieckim, w których przenosił się w swej wyobraźni do odległych miejsc, relacjonując, co dzieje się tam w tej właśnie chwili, przynosiły niejednokrotnie zadziwiające bogactwo trafnych spostrzeżeń. A przecież jego zdaniem była to najłatwiejsza, najbardziej lubiana przez niego postać jasnowidzenia. Oto przykład takiego „nieastralnego” eksperymentu: „Dnia 9 listopada 1931 r. w Warszawie inżynier Stefan Ossowiecki będąc z nami w restauracji i posługując się swoim nadprzyrodzonym darem jasnowidztwa, przeniósł się podczas rozmowy na Łotwę do Rygi, do nieznanego mu mieszkania rodziców baronowej Lueder, państwa Bluhmenów, przy Muehlenstr 58 i z całą dokładnością je opisał, jak gdyby się w nim znajdował. Nie było szczegółu, który zostałby pominięty. Położenie i wygląd zewnętrzny domu przed laty i teraz, rozkład mieszkania, ilość pokoi, a nawet najdrobniejsze przedmioty w nich się znajdujące. Poza tym p. Ossowiecki przeprowadził szczegółową charakterystykę zupełnie mu nie znanych, a zamieszkujących tam osób, nie pominął nawet starej służącej, chodzącej zwykle w miękkich pantoflach, oraz wiernego psa. Powiedział, między innymi, że pani Bluhmenowa cierpi na nerki i czując się tego dnia wieczorem niedobrze, wstała wcześniej od kolacji udając się na spoczynek oraz że u p. Bluhmena był jakiś pan chory na nogę, który kulał. Jedyny szczegół, któremu pani Lueder zaprzeczyła, było twierdzenie p. Ossowieckiego, jakoby w pokoju jej wisiał nad łóżkiem haftowany dywanik. Nie mogąc tych trzech ostatnich faktów od razu potwierdzić, porozumiano się z Rygą listownie i skonstatowano, że: l) zgodnie z orzeczeniem p. Ossowieckiego, w dniu 9 listopada pani Bluhmenowa poczuła się wieczorem chora i wstała od kolacji aby się położyć; 2) pan, który kulał, był tegoż popołudnia u p. Bluhmena; 3) w pokoju pani Lueder po jej wyjeździe z Rygi zamieszkała nauczycielka, Francuzka, która wspomniany dywanik zawiesiła nad łóżkiem, o czym p. Lueder nie wiedziała. Prawdziwość niniejszego protokołu własnoręcznie stwierdzamy. /–/ ze Skibińskich Zofia Świdowa /–/ z Bluhmenów Maria Lueder /–/ dr Stanisław Gurzyński”112 Dodajmy tu, że Ossowiecki, opisując owo przeniesienie się wyobraźnią do Rygi, zaznacza: „Z prawdziwą przyjemnością zgodziłem się na to i bardzo prędko zrobiłem zwykły pierwszy wysiłek. Odtworzyłem sobie mianowicie przedmiot w przestrzeni, zmatowałem swoją świadomość i z najdzwyczajną szybkością przeniosłem się do mieszkania jej (p. Lueder – przyp. KB) rodziców. Po 5 minutach już mogłem mówić” Jest to więc sposób nieporównanie ekonomiczniejszy od odwiedzin w „astralu”... 112 S. Ossowiecki, op. cit., s. 98–99. 75 4. Podróże w przeszłość Wśród eksperymentów przeprowadzonych przez Ossowieckiego nie brak doświadczeń polegających na odtwarzaniu zdarzeń przeszłych, nie tylko bliskich w czasie, ale i bardzo odległych. Istnieją nawet wzmianki o „przenoszeniu się” jasnowidza w zamierzchłą prehistorię. W latach 1935–1944, a więc także w okresie okupacji, prof. Stanisław Poniatowski113 przeprowadzał z Ossowieckim doświadczenia stanowiące próbę uzupełnienia luk w wiedzy dotyczącej naszych praprzodków. Przyniosły one podobno wiele interesujących, nie znanych nauce wiadomości, zwłaszcza na temat warunków życia i zwyczajów społeczności zamieszkujących ziemie dzisiejszej Polski przed tysiącami lat, wymagających oczywiście weryfikacji w toku badań archeologicznych. Protokoły z tych eksperymentów ocalały i znajdują się w posiadaniu rodziny Ossowieckiego114, ale, niestety, nie udało nam się do nich dotrzeć. Nie dysponujemy m.in. materiałami na temat doświadczenia, w którym posłużono się naczyniem glinianym, pochodzącym z wykopalisk archeologicznych w Biskupinie, a które miało znacznie wzbogacić wiedzę o tej prasłowiańskiej osadzie. Nie wiemy również czy taka ocena wartości informacji zawartych w wizjach dotyczących Biskupina pochodzi z kręgu specjalistów z dziedziny prehistorii, czy raczej wyraża opinię badaczy fenomenów psi. A byłoby sprawą nader istotną, gdyby się udało wykazać w sposób jednoznaczny, że stwierdzenia Ossowieckiego znalazły następnie potwierdzenie w odkryciach archeologicznych. Nie jest to, niestety, jedyny przypadek trudności, jakie napotykamy przy próbie weryfikacji „retrokognicji” Ossowieckiego. Podobnie ma się sprawa z niemal wszystkimi doświadczeniami, którymi zajmujemy się w tym rozdziale. A szkoda, gdyż eksperymenty tego rodzaju należą do najbardziej niezwykłych przejawów jasnowidzenia, a jednocześnie budzących najwięcej kontrowersji. Oto przykłady takich psychometrycznych „wypraw w przeszłość”: l listopada 1925 roku dr Antoni Czubryński wręczył Ossowieckiemu kawałek zasuszonego błota owinięty w szmatę. „Miejsce zburzone gwałtownie – stwierdził jasnowidz. – Pod tym budynkiem są piwnice, gdzie schowano wiele rzeczy. Był tam złożony oręż. Niżej jest coś ukryte z prawej strony, nie wiadomo co. Nie jest to dom wielopiętrowy, lecz jednopiętrowy, biały, znajduje się w dzielnicy oddzielonej. Odbywały się tam zebrania, w których uczestniczyli mężczyźni i kobiety. To coś w rodzaju kościoła, wszyscy jakby śpiewają”115. Błoto pochodziło z podziemi świątyni Mitry pod kościołem św. Praksedy w Rzymie. Następne tego rodzaju doświadczenie przeprowadzone przez A. Czubryńskiego 3 stycznia 1926 roku przyniosło bardziej konkretne, szczegółowsze informacje. Ossowiecki otrzymał do ręki, owinięty w szmatę, kamień (marmur) pochodzący z ruin świątyni Kastora i Polluksa. Inżynier-jasnowidz powiedział m.in.: ,,Olbrzymi gmach, kolumny... od sześciu do ośmiu... u góry trójkąt. (...) Kawałki, które trzymam, pochodzą z kolumny, nie z fundamentów. Rzeźba na cokole, stojące figury na krańcach. Alegoryczne zwierzęta, nie widzę wyraźnie, ale zdaje się, jak gdyby byk, wielkie nozdrza rozwarte. Grupa pod nim, człowiek leżący, o silnej muskulaturze, trzyma tego byka. We wnętrzu jakby kolumny wpuszczone w ściany. (...) Nad ołtarzem kopuła, od tej kopuły inne. Naczynia kamienne tak wielkie, iż pomieściłyby kilku ludzi. Nic z tego nie zostało. Cokół ołtarza ma rzeźbę przedstawiającą kobietę z dzbanem na głowie. Okna olbrzymie (...) Ze dwadzieścia schodów prowadzi do głównego ołtarza. Z lewej 113 Stanisław Poniatowski (1884 – 1945) – etnograf i antropolog, prof. UW, zwolennik szkoły kulturo-historycznej. Aresztowany w 1944 r. przez gestapo, zmarł w obozie koncentracyjnym w Litomierzycach. 114 S. Ossowiecki, op. cit., s. 339. 115 Op. cit., s. 173. 76 strony stoją mężczyźni, ubrani w szare szaty, czy też białe. Ciągle się kłaniają. Ręce mają na piersiach złożone, ale nie skrzyżowane. (...) Niosą do urny jakby baranka owiniętego w białe szaty”116. Zamiast komentarza proponujemy porównanie tego opisu z rekonstrukcją świątyni Kastora i Polluksa na Forum Romanum. Przedmiotem wywołującym wizję w trzecim doświadczeniu zorganizowanym przez dr Czubryńskiego wespół z dr Feliksem Gałęzowskim prawdopodobnie 14 stycznia 1926 r. był ukryty w paczce kawałek lawy (skorupy wulkanicznej) z wnętrza krateru Wezuwiusza. A oto słowa Ossowieckiego: „Zaczynam widzieć jakieś rośliny. Widzę wodę, dużo wody, brzeg jasny, daleko w południowych krajach. To nie rzeka, lecz woda bez końca. Masa białych kamieni, białe budynki z kolumnami na brzegu. Widzę nadzwyczajne ruiny, jak gdyby zasypane gliną czy ziemią. Jakieś miasto, którego już nie ma. Jakie to ciekawe... Miasto, jak przez straszne kataklizmy zasypane, dużo ziemi, fontanny, kwadratowe domy. Dużo roślin... To też jest roślina, zasypana jakąś piaszczystą masą. To jest to, czym zostało zasypane miasto. Ciągle to samo widzę, wszystko szare, szare i białe”117. Czubryński w protokole zaznacza, że spodziewał się opisu zjawiska natury geologicznej, wybuchu wulkanu lub wnętrza ziemi, a nie skutków erupcji sprzed osiemnastu wieków, gdyż lawa pochodziła z 1924 r. Jeśli Ossowiecki rzeczywiście nie domyślał się, co kryła paczka, byłby to może dowód, że przedmiot trzymany w ręce przez jasnowidza tylko bardzo ogólnie kierunkuje wizję. Nie można też wykluczyć telepatycznego odbioru pewnych informacji naprowadzających. Chociaż bowiem Czubryński był świadom, iż nie lawa, lecz popioły i tuf zasypały Herkulanum i Pompeje, Wezuwiusz podświadomie mógł kojarzyć mu się silniej z zagładą tych miast niż z procesami zachodzącymi we wnętrzu ziemi. W eksperymentach tych nie podjęto prób zapobiegania telepatycznemu przekazowi informacji, skupiając uwagę wyłącznie na hipotezie superwrażliwości wzrokowej i dotykowej (z negatywnym wynikiem badań). O tym, że Czubryński zdawał sobie sprawę z tego mankamentu świadczy jego sprawozadanie z doświadczeń przeprowadzanych z medium jasnowidzącym, Sabirą Churamowiczówną (narodowości tatarskiej), w których starał się utrudniać przekaz telepatyczny. Niektóre z tych eksperymentów są szczególnie interesujące, gdyż posłużono się w nich tymi samymi przedmiotami „psychometrycznymi”, które użyto w doświadczeniach z Ossowieckim. Kawałki marmuru ze świątyni Kastora i Polluksa, umieszczone w blaszanym pudełku, wręczył Sabirze l lutego 1926 r. dr T. Sokołowski. Nie znał on zawartości pudełka, otrzymanego od Czubryńskiego, który celowo nie brał udziału w doświadczeniu. Churamowiczówna powiedziała: „Nic wspólnego z przyrodą. Przywiezione z daleka. To jest szarej barwy, blisko leżało wody, odłamki od jakiejś świątyni. Przywiezione z podróży naukowej”118. Podobnie za pośrednictwem dr Sokołowskiego podano tego samego dnia Churamowiczównie zalepiony w gazecie kawałek skorupy wulkanicznej z wnętrza Wezuwiusza. Oto słowa Sabiry: „Kolor ciemny, z jakiegoś wykopaliska, z daleka przywieziony. Ruiny. Z nich wzięty. Wprost tak to leżało. Ni to pałac, ni świątynia. Dawna starożytna rzecz. Dawno już przywieziony. To kiedyś stało w ogrodzie dużym. Kolumny, schody. (...)”119. Opis jest oczywiście błędny, bardzo ogólnikowy i nie kojarzący się choćby z pośrednimi skutkami działalności wulkanu, jak to było w doświadczeniu z Ossowieckim. Ciekawe jest jednak pewne ogólne podobieństwo trafnych i mylnych „spostrzeżeń”, obserwowane również we współcze- 116 Op. cit., s. 175. 117 Op. cit., s. 176. 118 A. Czubryński, Medialność p. Sabiry Churamowiczówny, „Zagadnienia Metapsychiczne”, nr 13 16/1927, s. 42. 119 Op. cit., s. 43. 77 snych eksperymentach z jasnowidzącymi (patrz rozdz. 3, część 4 – Klimuszko i inni). Innego rodzaju wątpliwości budzi podobne „retrokognicyjne” doświadczenie z Ossowieckim. przeprowadzone w 1935 r. przez inż. Witolda Balcera. Odbyło się ono w dwóch etapach, przedzielonych ponad miesięczną przerwą. Pierwszego wieczoru dano Ossowieckiemu do ręki blaszane pudełko zawinięte w papier. Zawierało ono stopę mumii przywiezioną z Egiptu przed kilku laty. „Widzę blaszane, błyszczące pudełko – powiedział Ossowiecki. – Wewnątrz jest coś brunatnego, zawiniętego w biały papier i watę. Coś jakby drzewo lub kamień. To nie jest drzewo i nie kamień, jest to jakaś skamieniałość. To jest coś bardzo starego i pochodzi sprzed kilku tysięcy lat, sprzed narodzenia Chrystusa. To zostało wykopane z ziemi przez jakąś ekspedycję naukową. Widzę ludzi w białych płóciennych hełmach, kierujących owymi robotami. Naokoło piasek i skały. To jest w jakimś gorącym kraju. Ten przedmiot był częścią jakiegoś większego przedmiotu i służył, czy też był związany z jakimś kultem, czy też obrządkiem religijnym, weselem czy pogrzebem. Tak, to było związane z pogrzebem. Ale co to jest właściwie? To jest jakby jakaś figura czy bóstwo... Nie rozumiem. Widzę jakieś ognie, jakby pochodnie, jakichś dziwnych ludzi, którzy się przed tym kłaniają czy modlą. Co to jest? Ten przedmiot ma jakieś żółte włókna, sęki, a w niektórych miejscach jakby był owinięty paskami z materii”. Po chwili skupienia inż. Ossowiecki łapie się nagle ręką za stopę i woła: „Już widzę, co to jest, to jest przecież skamieniała stopa ludzka”. Nie można tu wykluczyć telepatycznego ,,naprowadzenia”, gdyż inż. Balcer wiedział, że pudełko zawiera zabalsamowaną stopę mumii. Niemniej fakt, że nie otwierał przed eksperymentem pudełka, przygotowanego przez nieobecną na seansie osobę, i nie wiedział nic o wacie i bibułce, zdaje się przemawiać przeciw tej hipotezie. Tego wieczoru pudełko zostało rozpakowane i Ossowiecki naocznie zapoznał się z jego zawartością. Zmniejsza to znacznie wartość następnego eksperymentu jako dowodu zdolności retrokognicyjnych inżyniera-jasnowidza. A było to jedno z najbardziej niezwykłych i widowiskowych doświadczeń. Ossowiecki opisał ze szczegółami wygląd i życiorys młodej Egipcjanki, córki jakiegoś wysokiego dygnitarza, pałac, w którym mieszkała z mężem i jej śmierć przy porodzie, a także przebieg balsamowania jej zwłok i uroczystego pogrzebu: „(...) Jacyś ludzie ubrani w długie szaroczame szaty idą w rzędach po sześciu i podskakują. Męża i ojca nie ma na pogrzebie, nie idą za trumną, zostali w domu i klęczą na podłodze z głowami pochylonymi do ziemi, przykryci całunem. Trumnę wiezie czwórka białych wołów. Woły garbate z szarymi grzbietami. Na rogi włożono im złocone futerały. Grzbiety okryte czerwonymi kapami. Przy każdym z nich idzie mężczyzna o długich włosach i prowadzi go. Trumna czy też karawan wygląda jak długa czarna skrzynia okuta złotem. Na niej jakieś hieroglify, jakby opisujące życie zmarłej. Widzę w oddali piramidę. Kondukt przechodzi koło niej, idzie dalej, dalej”120. Niestety, nie mamy żadnych podstaw, aby twierdzić, że wizje owe były czymś więcej niż tworami wyobraźni pobudzonej autosugestią. Przemawia za tym również przebieg doświadczenia przeprowadzonego przez dr Czubryńskiego l listopada 1925 roku. Wręczył on Ossowieckiemu szary, dość duży kamień. Zaprotokołowana relacja z wizji brzmiała: „Jak ja to dobrze widzę! Jakie to ciekawe! Olbrzymie skały i wielkie przepaście. Wielkie, nadzwyczajne łąki, jakby rosła na nich jakaś niezwykła, żółta trawa. Co to takiego? Płaszczyzny, na których nie ma kamieni. O fioletowym odcieniu, skały, skały i znów płaszczyzny. Jakieś dziwne drzewa, długie, jakby cyprysy, czarne, twarde o gałęziach splątanych u góry. Cała puszcza dziwnych drzew. Jest tu jak gdyby jakiś ruch. Coś się rusza, coś przeźroczystego, postacie podobne do form ludzkich, ale zupełnie przeźroczyste. Nie mogę przeniknąć w 120 S. Ossowiecki, op. cit., s. 324–325. 78 ich świat. Olbrzymie przestrzenie... Jakie to wszystko cudowne. Teraz powracam do tych wielkich olbrzymów. Zetknęli się jakby giganci o barwach rdzawożelazistych. W przestrzeni leci odłam ze straszną szybkością. Jakby kawałek jakiegoś globu się oderwał, leci i rozprasza się na drobne kawałki. Pada na rozmaite strony. Otwory robią się w ziemi, lecące kamienie zarywają się w ziemię”121. Tajemniczy kamień był meteorytem. Opisując to doświadczenie Ossowiecki dodaje: „Żaden seans tak mnie duchowo i fizycznie nie wyczerpał (...) Straciłem podczas tego doświadczenia dużo energii, co wyraziło się ogromnym spadkiem temperatury. Przeżyłem wspaniałe chwile, których nie da się z niczym porównać”. Jeśli nawet odrzucimy możliwość, że inżynier chemik mógł rozpoznać pochodzenie kamienia lub telepatycznie odebrał informacje od swego „zadaniodawcy”, nie ulega wątpliwości, że trafność jasnowidczego poznania pociągnęła za sobą wizję odpowiadającą co prawda ówczesnym hipotezom, że planetoidy i meteoryty są szczątkami rozbitej planety i przekonaniom Ossowieckiego o życiu na innych globach, lecz daleką od rzeczywistości. Granica między paranormalnym postrzeganiem a imaginacją jest bowiem bardzo płynna. Czyżby więc wszystkie doświadczenia z przenoszeniem się jasnowidza w odległą przeszłość, od których oczekiwano rozwiązania pasjonujących zagadek historycznych, cechował nadmierny optymizm i ze wspomnianych wyżej powodów nie były w stanie spełnić pokładanych w nich nadziei? Wiosną 1925 roku Prosper Szmurło, prezes Towarzystwa Psychofizycznego w Warszawie, dowiedział się, że podczas prac konserwatorskich na Zamku Królewskim odkryto pomieszczenia doskonale nadające się do przeprowadzenia doświadczenia – od wielu lat zamurowany loch, do którego po otwarciu zwiedzający nie mieli wstępu. Szmurło zwrócił się do kierownictwa robót w gmachach reprezentacyjnych i uzyskał zgodę prof. Kazimierza Skórewicza122 na zbadanie lochu przez jasnowidza. 27 maja 1925 roku P. Szmurło wraz z sekretarzem Towarzystwa Psychofizycznego, Stefanem Rzewuskim, udał się do Ossowieckiego i zabrał go na zamek, gdzie oczekiwali na nich inni członkowie Towarzystwa: admirał W. Kłoczkowski, J. Bakierowski W. Reych. Prof. Skórewicz zaprowadził gości do owego lochu, mieszczącego się pod rozebraną posadzką jednej z komnat. Goście zeszli na dół po drabinie, w świetle elektrycznej latarki oczom ich ukazały się 121 Op.cit., s. 174. 122 Kazimierz Skórewicz (1866–1950) – architekt, współtwórca Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, budowniczy gmachów Sejmu i Senatu, jeden z najwybitniejszych konserwatorów zabytków, m.in. Zamku Królewskiego w Warszawie. 79 8.Zamek Królewski w Warszawie w okresie międzywojennym. Dawna Baszta Grodzka, w której przeprowadzono eksperyment z Ossowieckim, oznaczona krzyżykiem na zakreskowanym dachu (po prawej stronie, między zamkiem a pałacem Pod Blachą). ściany z nie otynkowanych dużych cegieł, częściowo pokryte warstwą gliny z piaskiem. Ossowiecki przyklęknął pod ścianą i opierając się dłonią na jednej z cegieł mówił: „– To więzienie, na pewno więzienie. Tu na ścianach biedni skazańcy gwoździami lub ostrymi kamieniami rysowali herby i szubienice”. Rzeczywiście do wysokości wzrostu człowieka cegły pokrywały mniej lub bardziej wyraźne znaki – herby, litery i szubienice. Po dziesięciu minutach skupienia Ossowiecki przerwał milczenie: „– Widzę już, widzę ludzi... było ich dwóch... Jeden łysy z długą brodą w ubraniu z czerwonym kołnierzem i takimiż wyłogami na rękawach... To on wyżłobił ów znak – szubienicę (Ossowiecki opiera rękę na rysunku). Tu było wejście, drzwi wysoko, a stamtąd (wskazuje ręką) spuszczano więźniów... Przyprowadzali ich żołnierze w pancerzach z długimi pikami w jakichś dziwnych hełmach... Na górze było okrągło (sklepienie). Jak tam czarno... jakby zakopcone... Widzę też podłużne otwory w murze, umożliwiające dopływ powietrza. Jakieś sztaby żelazne... Tutaj (wskazuje ręką) było coś w rodzaju niszy, w której siedział strażnik... Tam (wskazuje) widzę dużo zbrojnych z pikami. Jakieś stopnie (po sprawdzeniu okazało się, że były tam stopnie). Tędy spuszczano jedzenie. Stali przy murze, czekali... (chwila namysłu). Było to bardzo, bardzo dawno. Tyle wrażeń, obrazów, trudno mi wszystko wypowiedzieć. Tu leżał jeden tylko w koszuli i spodniach, bez butów... Czasem wielu ich leżało, sześć do ośmiu osób. Tam dalej (wskazuje ręką) jakieś długie, niskie przejście... loch, trzeba prawie pełznąć na brzuchu... a tam woda...”123. Z protokołu podpisanego przez świadków doświadczenia wynika, iż rzeczywiście w miejscu wskazanym przez Ossowieckiego znajdowało się wąskie przejście wychodzące do muru. Prof. Skórewicz powiedział, że w owych czasach, o których opowiadał jasnowidz, była tam woda – przepływała tamtędy Wisła. „Widzę mnicha w czarnym płaszczu, z odkrytą szyją. Mam wrażenie, że żegnał on i błogo- 123 P. Szmurło, Psychometria i archeologia, „Zagadnienia Metapsychiczne” nr 11– 12/1926, s.131. 80 sławił skazańców wyprowadzanych stamtąd na śmierć”. Protokół stwierdza, że we wskazanym miejscu były jak gdyby zamurowane drzwi i stamtąd prowadził długi korytarz na lewo wychodzący do pokoju obok ciemnicy. „A tu za ścianą jeszcze może coś znajdziecie – mówił dalej Ossowiecki. – Widzę coś metalowego, błyszczącego, zdaje się, że hełm. I jeszcze coś... jakby dukaty w garnku. Nie mogę więcej, jestem zmęczony”. Eksperyment dobiegł końca. Uczestnicy doświadczenia udali się następnie do mieszkania prof. Skórewicza na zamku w celu odczytania i podpisania notatek, które przekazane zostały do archiwum warszawskiego oddziału Towarzystwa Psychofizycznego. Już w mieszkaniu prof. Skórewicza Ossowiecki uzupełnił swoją relację kilkoma niewielkimi szczegółami oraz narysował tarczę ze złotym ornamentem (czy też inkrustacją), jaką widział u opisywanych żołnierzy. Według słów profesora, Ossowiecki opisał Zamek Królewski takim, jakim był przy końcu XIV wieku, za czasów Książąt Mazowieckich, gdy większość obecnych zabudowań jeszcze nie istniała. Loch, w którym przeprowadzono eksperyment, znajdował się pod dawną Basztą Grodzką124. Więziono w nim szlachtę skazaną na tzw. ,,wieżę”. Wisła, która później zmieniła koryto, przepływała wówczas przy samych murach zamkowych, właśnie tam, gdzie wskazał Ossowiecki. Prawdopodobnie w tym miejscu istniało w murach jakieś tajne przejście od koryta Wisły. Baszta oddzielona była od właściwego zamku Książąt Mazowieckich podwórkiem, na którym zwykle przebywała uzbrojona straż ,,widziana” przez Ossowieckiego. Na mur obronny, łączący basztę z zamkiem, musiały prowadzić stopnie, o których wspomniał jasnowidz. Trafność wizji była niewątpliwa. Nie można jednak wykluczyć, iż owe historyczne informacje Ossowiecki odebrał telepatycznie od prof Skórewicza, a plastyczna wizja dopełniona została przez wyobraźnię inżyniera. Nie wszystkie eksperymenty były tak udane, czasem jasnowidz bywał niedysponowany i nie widział niczego, czasem wizja okazywała się niezgodna z rzeczywistością, czasem interpretacja była fałszywa. Gdy nie wpadał na właściwy trop być może ponosiła go fantazja lub nieświadomie czerpał informacje z niewłaściwego źródła wiedzy, które w danej chwili biło silniej niż poszukiwane i ,,zagłuszało” oddziaływanie tego ostatniego. W przypadku poważnych eksperymentów należałoby raczej wykluczyć możliwość, że Ossowiecki fantazjował na zamówienie lub starał się ukryć swoją złą formę. Zabawiać się w Cygankę mógł wobec egzaltowanych pań, ale nie w obliczu autorytetów naukowych i przy rozstrzyganiu istotnych problemów historycznych. Takim nieudanym doświadczeniem była zagadka szkieletu znajdującego się przed wojną w zbiorach Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Szkielet ów odziany był w rycerską kolczugę i średniowieczny szyszak, kości dłoni trzymały jabłko i berło – insygnia książęcej władzy. Eksponat ten dostarczył do muzeum pewien obszarnik polski, który mieszkał niegdyś na Ukrainie i wykopał szczątki wojownika w jakimś stepowym kurhanie nad Dnieprem. Nie było wątpliwości, iż są to szczątki jakiegoś ruskiego księcia, znawcy nie mogli jednak ustalić tożsamości księcia i dokładnego okresu, z którego szkielet pochodzi. Zwrócono się więc o pomoc do inżyniera Ossowieckiego. A oto wizja, jaką miał on podobno po obejrzeniu tajemniczego eksponatu: „Widzę wielki gród na szerokim stepie... Rycerska drużyna wybiera się na wojnę... tłumy ludzi... Płacz kobiet zagłusza szczęk oręża. Rycerz słusznego wzrostu o długich czarnych włosach, opadających mu na ramiona spod szyszaku... żegna się ze swoją żoną... Kobieta pła- 124 Opisywany tu loch więzienny ocalał, mimo wysadzenia Zamku Królewskiego przez hitlerowców po powstaniu warszawskim i jest obecnie udostępniony publiczności. Na ścianach widoczne są opisane przez P. Szmurło rysunki. 81 cze. Jest piękna, jasnowłosa, tulą się do niej dziatki... (chwila milczenia)... Jak okiem sięgnąć rozciąga się step... Na horyzoncie czarne chmury... Sępy latają w powietrzu... Wietrzą śmierć... Po niebie migają błyskawice... Słychać cwał koni... Zbliża się nieprzyjaciel. Zaczyna się okrutna bitwa... Bitwa trwa już godzinę... Trup ściele się gęsto. Aż nagle – tak, widzę wyraźnie, nasz dzielny rycerz spada z rumaka przeszyty wrażą dzidą...”125. W tak dramatycznych okolicznościach i pełnej grozy, acz malowniczej, scenerii miał zginąć „bohater” eksperymentu. Tymczasem po kilku latach zagadka szkieletu została rozwiązana w całkiem inny sposób, a i prawda o śmierci księcia była odmienna. Jak pisze J. Jacyna, w czasie okupacji hitlerowskiej pewna studentka archeologii na tajnym uniwersytecie pisała pracę magisterską. Szczegółowo przestudiowała w tym celu m.in. Kroniki Nestora126 i znalazła w nich wzmiankę o ruskim księciu, który panował tylko 3 dni. Historyczne zapiski pozwoliły zidentyfikować wspomniany szkielet. Kroniki Nestora podają, iż po objęciu władzy przez owego księcia zbuntował się przeciwko niemu rodzony brat. W trzecim dniu panowania dopadł go w jakimś maleńkim gródku i skrytobójczo zabił. Po dokonaniu morderstwa uciekł wraz z bandą daleko w stepy. Ciało księcia złożono do grobu wraz z insygniami tuż obok miejsca zbrodni. Po dziesięciu wiekach doczesne szczątki i insygnia trafiły do warszawskiego muzeum. Ossowiecki widział może kogoś innego, bo nasz młody książę, według Nestora, nie zginął w boju i nie miał żony. Mijało się z celem dawanie Ossowieckiemu do rozwikłania historycznych zagadek i żądanie traktowania wyników doświadczeń jako podstawy naukowej, ale czasem wizja mogła stać się inspiracją do innego kierunku badań, być materiałem do wysunięcia śmiałej hipotezy czy też przyjęcia jeszcze jednej wersji zdarzeń. „Niewykluczone”– słowo to mogłoby stać się mottem wszelkich tego typu eksperymentów. I w ten sposób doszliśmy do najbardziej chyba „filmowej” a zarazem kontrowersyjnej wizji, która miała służyć dobru nauki i historii. W roku 1936 Jeremi Wasiutyński – z wykształcenia astronom – pisząc obszerną biografię Mikołaja Kopernika zwrócił się do Stefana Ossowieckiego z prośbą o wyjaśnienie szeregu wątpliwości związanych z życiem wielkiego astronoma, a zwłaszcza z losami książek będących własnością Kopernika. W efekcie otrzymał Wasiutyński materiał o walorach niezłego filmowego scenariusza, trudny jednak do zweryfikowania. Sam Wasiutyński napisał: „Relacja Ossowieckiego nasunęła mi nowe sugestie przy pisaniu o Koperniku, które mogłem następnie sprawdzić”. Nie wydaje się jednak, aby sprawdzenie wszystkiego było możliwe. Doświadczenie przeprowadzone zostało w październiku 1936 roku i opisane w książce Kopernik – twórca nowego nieba127. Obiektem eksperymentu były – wypożyczone z Uppsali, a wywiezione tam w czasie „potopu” – Tabulae Alphonsi i Tabulae directionum profectionumque Regiomontana (tablice astronomiczne), które towarzyszyły Kopernikowi od czasów krakowskich aż do śmierci. Wasiutyński poinformował jasnowidza, że owe tablice były kiedyś w posiadaniu Kopernika; okazały się one bardzo wdzięcznym przedmiotem doświadczenia, wywołały bowiem wizję o rzadkim bogactwie zdarzeń i plastyczności. Oddajmy głos Ossowieckiemu: „Widzę murowany dom... jednopiętrowy: parter i piętro... taki ciemny jakiś. Wąska ulica... i jeżeli wyjść z prawej strony... jest potem jeszcze kilka domów, a dalej ulica, która idzie w dół... i tam jest taki kanał, po którym płyną barki... wiozą drzewo, kamienie, naftę (sic!) i jest 125 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7/1971, odc. 32. 126 Kroniki Nestora – najstarszy opis dziejów Rusi, którego współautorem był mnich klasztoru Peczerskiego w Kijowie, Nestor (ok.1053–1113). 127 J. Wasiutyński, Kopernik – twórca nowego nieba, wyd. J. Przeworskiego, Warszawa 1938, Przypisy. 82 balustrada metalowa, gdzie bardzo często Kopernik – jeszcze bardzo młody – nachylony patrzał na tę robotę... Niewielkiego wzrostu, chudziutki chłopczyk... Matka chuda szalenie, sympatyczna... a ojciec – mruk, przychodził tylko na obiad. Matka: bardzo dużo pracowała... sympatyczna, przystojna... Ojciec – mruk, gbur, brzydki... Był pies – Kopernik wybiegał z nim, nie lubił bawić się z innymi dziećmi, tylko z małą dziewczynką, blondyneczką, z domu obok... Na parterze mieszkał ktoś inny... Gimnazjum było gdzieś daleko... Matka nadzwyczajna... Ona idzie z nim... Dom trzypiętrowy, w dziedzińcu... z tyłu ogród, z początku równy, a potem górka i w dół... Na dole droga, która prowadzi... tam kościół jest... I matka idzie naprzód razem z nim do kościoła ... To powszechna szkoła... Powraca... Spotyka go ksiądz, obejmuje go i razem idą – i jeszcze jakiś chłopczyk. Wychodzą z ogrodu... [ksiądz to prawdopodobnie Łukasz Waczenrode (1447–1512) późniejszy biskup warmiński, brat matki Kopernika, a chłopczyk to brat Kopernika – Andrzej (ok. 1470–1518) – przyp. KB]. „... Ojciec przychodzi, nakłada okulary... On (Kopernik) podobny do matki, do ojca zupełnie niepodobny. Matka była dla niego wszystkim, ona jego prowadzi przez życie... Jak gdyby była siostrzyczka... Ach! Ta dziewczynka – blondyneczka, to jego siostra, ona nie z tego domu obok – ona mieszka tam w tym samym domu...” A oto kolejny seans, przeprowadzony z pomocą tych samych książek: „Już jestem. Widzę ten sam dom... Widzę Kopernika w wieku 8–9 lat... Widzę matkę – taka chudziutka, szczuplutka szatynka... Kopernik bardzo podobny do niej... zupełnie taka sama twarz. Ojciec gruby, bardzo nierasowy, dosyć pełny, krzepki, średniego wzrostu... Na chwilę przyszedł i gdzieś wyszedł... ... Boże, jakie to ciekawe... można dojść do końca, ale ja przelecę... Ojciec Kopernika umarł wcześnie. Kopernik miał wtedy 13–14 lat – to już taki chłopiec wysoki – taki zgrabny, szczupły... lat 14–15 – ojca nie ma... Matka jeszcze żyje, ale chora... Siostra przy nich, młodsza od Kopernika o 2–3 lata – taka żywa, rozbawiona, blondyneczka. ... Ja widzę śmierć ojca... Widzę, jak go wynoszą z domu... Cmentarz jest obok kościoła... On pochowany na cmentarzu nie pod kościołem... – O, teraz widzę... mnóstwo ludzi, pełno, mnóstwo ludzi, widocznie był bardzo lubiany, szanowany... ...Ot, już ja widzę jego życie dalej... On ma już 18–19 lat i matki już nie ma... Oni nie byli biedni... to ich własny dom... On wyjeżdża wielką karetą w cztery konie – rodzaj omnibusu... On miał jeszcze przyjaciela wielkiego w swoim wieku i z tym chłopcem jedzie razem... (Andrzej Kopernik?). Siostra umarła, kiedy Kopernika nie było... ... On jest już we Włoszech. Nie! Matka żyje jeszcze, bo on otrzymuje wiadomości o chorobie matki... Dom, gdzie on mieszka stoi nie w centrum, ale na przedmieściu... Zetknął się z jakąś dziewczyną – brunetka, żywa... To był pierwszy fizyczny romans... On na dwóch fakultetach... w dwóch uczelniach równocześnie... Z rana chodzi do jednej, wieczorem do drugiej... w zupełnie innym kierunku... Tu spotkał kolegów, nie był sam...”128. W wizjach tych, obok obrazów i stwierdzeń, które noszą wiele cech prawdopodobieństwa, nie brak całkowicie mylnych, z pewnością nie odpowiadających rzeczywistości. I tak np. w chwili śmierci ojca (1483) Mikołaj miał 10 lat a nie 14, był też najmłodszym dzieckiem w rodzinie Koperników, a więc jego dwie siostry były starsze od niego. Brat Andrzej, z którym pojechał na studia do Krakowa, był od niego starszy o 3–4 lata. Żadna z sióstr nie zmarła w tym czasie. Starsza – Barbara została przeoryszą w klasztorze Benedyktynek w Chełmnie i żyła jeszcze w 1512 r., młodsza – Katarzyna wyszła za mąż za Bartłomieja Gertnera i miała pięcioro dzieci. Następnie J. Wasiutyński wręczył Ossowieckiemu egzemplarz Ephemerides XV annorum zaznaczając, że książka ta miała styczność z Kopernikiem, ale zawiera notatki innego czło- 128 Op. cit., s. 604–605. 83 wieka, na którego charakterystyce Wasiutyńskiemu zależy. Zatrzymajmy się przez chwilę nad tą sprawą, aby później nie przerywać komentarzami stenogramu wypowiedzi transowych Ossowieckiego. W popularnonaukowej biografii astronoma Stanisław Grzybowski pisze: „Tajemniczą i fascynującą zarazem postacią jest w kręgu Kopernika Hildebrand Ferber, astrolog i alchemik, dziwak skłonny do ulegania zabobonom, niezwykłym nawet jak na wiek XVI. Pochodził z patrycjuszowskiej rodziny gdańskiej. Brat jego Eberhard był burmistrzem, drugi – Maurycy – miał się stać jednym z następców Waczenrodego w Warmii. Bracia Ferberowie studiowali we Włocławku; wysłano ich tam, aby nauczyli się dobrze języka polskiego. Hildebrand opanował go tak, że po polsku zanotował nawet w ciężkich chwilach życia prośbę: Boże, pomagaj!. Notatka ta, umieszczona na marginesie jednej z książek, która czas jakiś była własnością Kopernika, narobiła wiele hałasu, gdyż przypisano ją niesłusznie naszemu astronomowi. Jeszcze bardziej frapująca jest jednak historia tej książki; kolejność chronologiczna notatek na marginesie sugeruje bliską zażyłość Hildebranda z Mikołajem, lecz równocześnie w żaden sposób nie można sobie wytłumaczyć dziwnego przechodzenia książki z rąk do rąk. Jeden z biografów Kopernika w rozpaczy zwrócił się nawet do słynnego w okresie międzywojennym jasnowidza, inż. Stefana Ossowieckiego, który w czasie seansu orzekł, że Hildebrand ukradł tę książkę Mikołajowi. Choć podobna metoda badań historycznych dziś zdaje się nam raczej humorystyczna, samo przypuszczenie nie jest pozbawione cech prawdopodobieństwa. Hildebrand mógł stykać się często z Kopernikiem, ale poza wspomnianą książką nie ma na to dowodów. Być może jednak, że i on był jednym z wtajemniczonych (w koncepcje astronomiczne Kopernika – przyp. KB)”129. Powróćmy do eksperymentu:. „Wejście w trans – pisze Wasiutyński – było tym razem dla Ossowieckiego trudne, ale seans można zaliczyć do najbardziej udanych. – Ciekawa rzecz – ja widzę Kraków, bardzo dobrze widzę Kraków. Niedaleko od kościoła Mariackiego – widzę Katedrę Mariacką bardzo dobrze – tam jakiś plac... W jednej z bocznych ulic na II piętrze... skromne, bardzo skromne mieszkanie... Ja widzę Kopernika... bardzo dobrze... Wygląda na lat 23–24... tak... tak... tak... a może młodszy? On miał już tę książkę tam... ja go bardzo dobrze widzę młodszym...” (Ossowiecki zwraca się do Wasiutyńskiego: „Pan myśli inaczej, ale to było tak, jak ja mówię”). „...Cały czas przy nim jakiś młody człowiek – starszy od niego, dużo starszy – ale młody... Kopernik od niego przepisuje... z tego żółtawego kratkowanego papieru, który on przyniósł... Tamten pan – to krzepki, mocny mężczyzna – mądra przyjemna twarz – szlachetny typ uczonego... Pogrążeni są w czytaniu i robią notatki z tych papierów, które tamten przyniósł Kopernikowi... On nie nauczyciel ani uczeń... Kopernik go słucha, a ten go przekonywa, coś mu wmawia – to ktoś wtajemniczony... O! Teraz Kopernik trzyma ołówek (sic!) w ustach... Teraz wskoczyła do pokoju kobieta, bardzo ładna, brunetka, Kopernik wita się serdecznie, daje jej coś–jakiś list... Bardzo serdeczny stosunek ich łączy... Kobieta w ciemnej sukni, jakby w krynolinie, na szyi i na rękawach koronki i tutaj takie... (Ossowiecki pokazuje bufy na ramionach)... Teraz wszedł ktoś, ktoś stary, tak lat 60, chudy wysoki... obejmuje Kopernika bardzo poufale... Są we trójkę... tamta wyszła... ... Teraz już wieczór... idą w kierunku kościoła z tym wysokim... Tamten już wyszedł i wziął ze sobą wszystkie papiery... Kopernik ukląkł przed ołtarzem z prawej strony... Szybko idzie ten film... ... Od tej książki coś złego emanuje... jakieś niedobre fluidy... Coś tam jest takiego... coś tam jest... Wyjazd jego stamtąd... – on wyjeżdża... O, teraz pierwsze moje zetknięcie, że tak 129 S. Grzybowski, Mikołaj Kopernik, Książka i Wiedza, Warszawa 1973, s. 123–124. 84 powiem, z Polską... bo ten wysoki uczył go po polsku... ten wysoki jest Polak... on pisze i pokazuje mu słowa... Kopernik już mówi po polsku... bo to jest przed wyjazdem jego z Krakowa, to nie na początku... Ten wysoki i ta kobieta, bardzo ładna, młoda, odprowadzają go... Omnibus – taka wielka kareta – kobieta siada z nim razem...”. Oczywiście w wieku 23–24 lat Kopernik przebywał nie w Krakowie lecz w Bolonii, gdzie studiował w latach 1496–1500. Starszym mężczyzną mógł być jego przyjaciel Fabian Luzjański (1470–1523), późniejszy biskup warmiński, lub – jeśli uznać za błędne określenie „młody człowiek” i ,,Polak” – Domenico Maria Novara (1454–1504), astronom włoski, nauczyciel Kopernika. Przyjazd do Torunia Ossowiecki opisuje tak: „... Ojca już nie ma. Matka, brat, siostra... Siostra leży w łóżku, ciężko chora... (Nagła zmiana nastroju). ... Straszna radość... straszna radość... Znów widzę ten dom... i potem od tego domu dalej widzę ten kanał i przechodzą barki... On okropnie lubił wieczorami tam chodzić... On razem z tą panną... To jakby jego narzeczona... Wielka miłość... Tam takie kamienne schody... siedzą we dwoje nad wodą... Dużo ludzi... ... Ta książka jest razem z nim... Ona oprawiona w Krakowie, on dużo książek oprawił tam i przywiózł całą walizkę... One były nie takie, jak teraz, ale ciemnożółte, brudnożółte... ... No, aleja przeskakuję... ... Matka go odprowadza, matka – i brat... Brat mniejszego wzrostu, jeszcze chudszy, ale ładniejszy... żywszy, weselszy. A ten (Kopernik) – taki ponury, ciągle pracuje, liczy w nocy... Ale jemu nie dają pracować w domu... Mieszkanie takie ciemne, on uciekał stamtąd... On chodził do tej panny, która mieszkała w hoteliku i tam spędzali czas razem. Bardzo intymny stosunek ich łączy... Ona bardzo go kocha – żywa, pełna werwy...”130 Jak widzimy Ossowiecki, sam skłonny do lirycznych nastrojów, mocno podkreśla wątek uczuciowy w życiu astronoma. W dalszym ciągu swoich badań w rok po pierwszym seansie Wasiutyński wręczył jasnowidzowi egzemplarz komedii Morosophus z dedykacją autora – Wilhelma Gnapheusa dla Jerzego Joachima Retyka, prosząc o informacje na temat byłych właścicieli książki. Ossowiecki książki tej nie oglądał, lecz jak zaznacza Wasiutyński „mógł podejrzewać, że sprawa związana jest z Kopernikiem”. Nie wiemy, czy Ossowiecki znał dobrze biografię Kopernika z jakichś lektur. Z przytoczonych wyżej przykładowo błędów wynika, że raczej nie znał. Przypomnijmy tu, dla oceny trafności wizji Ossowieckiego, że Retyk był jedynym uczniem Kopernika, astronomem, astrologiem, matematykiem i lekarzem, Gnapheus, holenderskim protestantem, który schronił się przed prześladowaniami w Elblągu, zaś Morosophus czyli głupi mędrzec to tytuł niesławnej pamięci farsy ośmieszającej Kopernika, wystawionej w Elblągu przez Gnapheusa. Oto słowa Ossowieckiego: „... Widzę już. Już widzę. Już dobrnąłem do tego miejsca... Miasto – dziwne jakieś... Wąskie bardzo ulice... Widzę: baszta ciemna, która wychodzi trochę nad wodę... i woda dosyć wąska... Tam stoją jakby barki... kipi... ciągną. I potem jest jakaś dziwna baszta, która jak gdyby na ukos trochę zbudowana i od tej baszty... jest zaułek na lewo... i tutaj jest ten dom. Dom dwupiętrowy... Boże drogi, znów jestem z Kopernikiem! Tylko inne zupełnie miasto niż to, które kiedyś widziałem. Z pokojów widać – z tamtej strony – Wisłę, jak bym powiedział. To jest Toruń!” (do Wasiutyńskiego ) „A pan myśli inaczej?” – ... Jedna rzecz, co mi przeszkadza: ja jestem i tam i – czy to możliwe – że w Rzymie? W Rzymie nigdy nie byłem. Plączą się dwa miasta... Nie mogę zrozumieć, dlaczego... 130 J. Wasiutyński, op. cit., s. 606–607. 85 – ... Teraz rozumiem... bo to przyszło do Polski z Rzymu i to przyszło z biblioteki – nawet powiedziałbym – Watykańskiej. (Wasiutyński pisze w odsyłaczu: Jest w istocie prawdopodobne, że część książek i papierów Retyka, zakupionych od Othona w Heidelbergu przez Pitiscusa i in. dostała się wraz: z biblioteką palatyńską, zrabowaną w czasie wojny 30-letniej, do Biblioteki Watykańskiej). ... On jest niewielkiego wzrostu (Kopernik), szczupły, bardzo zrównoważony. Ruchy jego – takie spokojne... I rękę trzyma lewą na piersiach. (Ossowiecki naśladuje rzekomy gest Kopernika, przykładając kilkakrotnie rękę do piersi). ... Mówiąc, trochę oczy spuszcza... Ten starszy pan, z którym on teraz siedzi – typ raczej Włocha, czarny, siwawy... Kopernik trzyma go za ręce i patrzy mu w oczy... i prosi go o coś... mówi mu o tej książce... Ta książka była w ręku Kopernika. On ją otrzymał, jako prezent... i mnie zaniosła daleko wstecz w jego życie... (Ossowiecki twierdził potem, że scena rozmowy Kopernika z nieznajomym odbyła się we Fromborku, a wizja Torunia tylko się nałożyła na nią). ... Widzę znowu dobrze Kopernika i widzę nawet w rozmowie z tym panem... jak gdyby jakieś niezadowolenie. To jakby go męczy, jakby mu było przykro. Jest to ktoś, kto, jakby miał napisać odpowiedź... bo to jest pismo nieżyczliwe... poemat satyryczny... jak gdyby na śmiech wystawiający Kopernika... jakby krytyka jego poglądów... Ta książka była w rękach Kopernika – twierdzę to wyraźnie. Odczuwam oburzenie Kopernika, ale to jest tak wielkiego ducha człowiek, że mu przykro za tego, kto to wydrukował, a potem jakby wielki żal do niego... I teraz widzę: on wezwał tego pana... i zaczął mu to objaśniać... Kiedy tamten zapalił się gorąco, Kopernik wziął go łagodnie za ręce – o, ten moment widzę bardzo dobrze – wielce wyrozumiale – i oddał książkę temu panu... Ten kto pisał to (dedykację), to jest młody człowiek – lat około 30-tu, wysoki, chudy, przystojny – sympatyczna twarz. Uduchowiona twarz... Ale to w jakimś innym mieście... to i w Rzymie było...131 W związku ze sprawą kradzieży, w czasie eksperymentu z egzemplarzem Ephemerides XV annorum, Ossowiecki na życzenie Wasiutyńskiego przesunął się w czasie daleko naprzód: „... Ciekawa rzecz... ta książka znikła... Ta książka znikła i jeszcze jedna książka znikła... I on (Kopernik) nie może jej znaleźć – i ta książka również ukradziona u niego przez kogoś, kto był u niego... ...Ten pan w płaszczu, wysokiego wzrostu, taka nieprzyjemna twarz... Niby to on jest Kopernikowi bardzo oddany... Kopernik z naiwnością zawierza mu... A on wyniósł książki pod płaszczem... (W istocie znane są dwie książki z notatkami zarówno Kopernika, jak i H. Ferbera. Obie znajdują się w Uppsali, ale do Warszawy sprowadziłem tylko jedną. O tamtej drugiej ani nie mówiłem Ossowieckiemu, ani nawet nie myślałem o niej. To, co Ossowiecki powiedział o rzekomej kradzieży przez Hildebranda – było dla mnie zupełną niespodzianką). – Teraz ta książka (prawdopodobnie ta, którą przedstawił Ossowieckiemu Wasiutyński – przyp. KB) została wywieziona... Ten, co ją skradł, dał ją jakiemuś młodemu panu... Ja idę za książką... – Książka jest w jakimś niemieckim mieście – w intymnym odosobnieniu kilka osób tę książkę studiuje... Dziwne typy... jest tam i przyjemna jakaś twarz... ale to nie są Niemcy... Ale książka ukradziona... i z tej książki ktoś wypisuje dane do jakiegoś dzieła... Nastrój zwycięstwa... śmieją się... Ot teraz ja tracę się trochę... zaraz... zaraz... ... On już jest samotny, Kopernikp – ani brata, ani siostry, ani matki... on ma tylko jakiegoś... 131 Op. cit., s. 602–604. 86 ... Gubię się, wracam do tamtych ludzi (...) Ta książka służy tym panom jako podręcznik do jakiejś roboty... O, teraz widzę tego pana starszego... i ten młody też jest przy nim... Nawet na tej książce są notatki napisane przez tego starszego... (...) I widzę – książka leży między innymi książkami zupełnie innego charakteru – nieoprawne... Widzę też tam aparaty, jak gdyby astronomiczne... ... A ja mam wrażenie, że ta książka powraca do Kopernika... W jaki sposób ona powraca?... Znaleźli ją ludzie, którzy przypadkowo ją zobaczyli i postarali się oddać... Ale ja zmęczony... bardzo zmęczony...”. Po seansie Ossowiecki oświadczył jednak mimo zmęczenia: „Ja dziś bardzo dobrze usposobiony, nie można lepiej widzieć”132. Rzeczywiście, książki, które przeszły przez ręce Kopernika szczególnie silnie podziałały na wyobraźnię jasnowidza. Nie było to jedyne doświadczenie związane z astronomią. Oprócz wymienionego wcześniej eksperymentu z kamieniem meteorycznym (1925), podobne doświadczenie miało miejsce w Obserwatorium Astronomicznym w Warszawie w kwietniu 1935 r., kiedy to prof. dr Michał Kamieński zaprosił Ossowieckiego aby zademonstrować mu kawałki meteorytu, który spadł pod Łowiczem 12 marca 1935 r. Jak pisał w 1947 r. prof. Kamieński: ,,Inż. Ossowiecki przyszedł w tenże wieczór i mimo niedyspozycji (grypa), trzymając mateoryt w ręku, rozwinął szereg pięknych i ciekawych wizji, towarzyszących spadkowi meteorytu. (...) Pomijam tutaj liczne doświadczenia, czynione w okresie 1935–1944 r. których byłem wielokrotnie świadkiem. Zainteresowanie nimi było bardzo wielkie; brała w nich udział elita wiedzy umysłowej Warszawy. Pamiętam jedno doświadczenie, zdaje się w 1937 r., na którym było obecnych aż jedenastu profesorów Uniwersytetu i Politechniki Warszawskiej, między którymi wyliczę: profesorów fizyki – C. Białobrzeskiego i Mieczysława Wolfkego, etnologii – S. Poniatowskiego, matematyki – S. Mazurkiewicza, filozofii i log. mat. – I. Łukasiewicza, anatomii – E. Lotha, astronomii – M. Kamieńskiego133. A oto sprawa nadal otwarta: Na terenie obecnego Parku Kultury i Wypoczynku w Warszawie, rozciągającego się m.in. od Alei Jerozolimskich po ul. Książęcą były niegdyś ogrody księcia eks-podkomorzego – Kazimierza Poniatowskiego (1721–1800) najstarszego brata króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Książe był wielkim oryginałem, fantazja jego objawiała się m.in. w realizowaniu różnych niebanalnych architektonicznych przedsięwzięć, np. drążeniu podziemnych korytarzy na terenię swej posiadłości. Jeden z ogrodów księcia założony, wg projektu Szymona Bogumiła Zuga, wzdłuż wąwozu przekształconego następnie w ul. Książęcą urozmaicony był (podobnie jak inne ogrody księcia) sztucznymi grotami, kaskadami, stawem, stylowymi budynkami, takimi jak np. meczet stojący w pobliżu Nowego Światu. W ciągu dwunastu lat ogrody Kazimierza Poniatowskiego pochłonęły astronomiczną sumę 200 000 dukatów. Była tam nawet ogromna ananasiarnia. Po śmierci księcia posiadłość kilkakrotnie zmieniała właścicieli. W roku 1841 przy ul. Książęcej zbudowano szpital św. Łazarza istniejący do 1944 roku. Są zapiski historyczne, głoszące, że pod terenem szpitala znajdują się wielkie podziemne sale z posągami. Zainteresowani tym archeolodzy zwrócili się do Ossowieckiego, który rozczarował uczonych kategorycznym stwierdzeniem: „Nie widzę żadnych sal ani żadnych posągów...134. Być może współczesne poszukiwania wyjaśnią tę sprawę – prowadzone są prace konserwatorskie ,,elizeum” i podziemnych korytarzy. Możliwe jest zresztą jeszcze inne wyjaśnienie. Podobną do poszukiwanych podziemną salę z posągami odkryto w 1961 roku, jednak nie w parku przy ul. Książęcej, lecz w skarpie ogro- 132 Op. cit., s. 607–608. 133 S. Ossowiecki,op. cit., s. 338–339. 134 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7/1971, odc. 32. 87 dów Zamku Królewskiego. Pochodząca z XVIII wieku piwnica, zwana „Lożą Masońską” nie oznaczona była na żadnym z zachowanych planów zamku. Czyżby dawne zapiski były nieścisłe i w rzeczywistości chodziło o tę właśnie tajemniczą salę, czy też może podobne podziemne sale powstały wcześniej lub później z inicjatywy brata króla, na terenie jego warszawskiej posiadłości? Czy Ossowiecki rzeczywiście odbywał ,,podróże” transowe w przeszłość, czy raczej korzystał z zasobów wiedzy zawartej w mózgach uczestników doświadczeń – pozostaje sprawą otwartą. Za hipotezą telepatyczną lub może raczej „sięganiem do pamięci żywej” zdają się przemawiać przypadki zadziwiająco trafnego odtworzenia przeszłości ludzi, którzy eksperymentowali z jasnowidzem. W kwietniu 1928 roku obiektem takiego doświadczenia stał się Harrington Emerson (1852–1931), amerykański naukowiec, współtwórca nauki organizacji i kierownictwa, przybyły do Warszawy na Zjazd Organizacji Pracy. Doświadczenie odbyło się w Hotelu Europejskim, w obecności b. prezydenta m.st. Warszawy, inż. Piotra Drzewieckiego i prof Kanegissera z USA. Rozpoczęło się ono eksperymentem kryptoskopijnym, podobnym do tych, jakie opisujemy w rozdz. l tej części. W drugiej części spotkania, w obecności tych samych świadków, Ossowiecki opisał całe dotychczasowe życie Emersona. Z wielką dokładnością opowiedział jak ożenił się on młodo, stracił dwoje małych dzieci, chłopca i dziewczynkę, że wkrótce rozwiódł się i kto był przyczyną rozwodu. Stwierdził, że Emerson pierwszą żonę przywiózł z innego państwa, że była młoda i ładna. Opisał jak Emerson rozpoczął swoją karierę życiową mając wykształcenie prawnicze, lecz później zmienił całkowicie zajęcie. Dom Emersona został opisany jako trzypiętrowy budynek znajdujący się poza centrum Nowego Jorku, z pięknym widokiem na wodę, otoczony parkiem. Zarówno przy opisie topografii terenu jak i mieszkania, mebli w kilku pokojach, portretów i książek, Emerson potwierdził dokładność wizji. Ossowiecki oznajmił, że Emerson miał syna inżyniera–lotnika i trzy córki z drugiej żony, dwie zamężne. Określił dokładnie charakter i usposobienie tej żony, powiedział, że Emerson przywiózł ją z bardzo daleka do Nowego Jorku, gdzie jej w chwili obecnej nie ma, lecz że wkrótce znów ją zobaczy. Opisał wreszcie dokładnie rozejście się Emersona z bratem, z którym przez długi czas był w bardzo serdecznych stosunkach. Ossowiecki wspomina, że po tym eksperymencie przez dwie godziny nie mógł przyjść do siebie. „Wciąż snuły mi się wizje oceanu, Ameryki, wysokich domów i całej rodziny Emersona. To mnie tak wyczerpało, że musiałem wziąć samochód i pojechać do Wilanowa, aby trochę oprzytomnieć. Zapomniałem wtedy, na jakiej ulicy mieszkam i jaki jest numer domu. Powoli wracałem do równowagi duchowej – o godzinie 2 w nocy byłem w domu”. Po wyjeździe z Polski, Emerson z pokładu transatlantyku „Berangeria” przesłał do Ossowieckiego list, którym dokumentuje przebieg eksperymentu. Stwierdza on m.in., że całość opisu, zarówno pod względem kolejności i dokładności wydarzeń w przeszłości i teraźniejszości, jak identyczności postaci była najzupełniej zgodna z istotnym stanem rzeczy. „Ogólne ujęcie wyżej wspomnianych doświadczeń – pisze on w liście – było nadzwyczajne i czasem tylko nieokreślone w specyficznych detalach. Widocznym było, że wszedł Pan na drogę mego życia i czyta moje myśli tak jasno, jak większość ludzi słyszy muzykę lub widzi kinematograf. Daleko jaśniej niż kiedy człowiek rozróżnia smaki lub zapachy. Spotkanie moje z Panem było dla mnie wielką przyjemnością. Dzięki Panu miałem możność widzieć najpiękniejszy, najpoważniejszy i najciekawszy eksperyment w moim życiu”135. 135 S. Ossowiecki, op. cit., s. 105–108. 88 5. Aureola nadchodzącej śmierci Wśród przejawów paranormalnych właściwości psychicznych Ossowieckiego, budzących najwięcej emocji, szczególne miejsce należy się widzeniu „aury”. Owa dziwna zdolność niezawodnego – jak głosiła fama – przewidywania rychłej śmierci człowieka, nad którym jasnowidz dostrzegał białą świetlistą aureolę – stanowi i dziś nieodłączny składnik legendy Ossowieckiego. Niestety, chociaż wzmianki o „aurze” zwiastującej nadchodzącą śmierć przewijają się w wielu wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza, ta dziedzina jego działalności metapsychicznej pozbawiona jest niemal całkowicie jakiejś rzetelniejszej, metodycznej dokumentacji. Również sam Ossowiecki daje w swej książce dość skąpe informacje na ten temat, ograniczając się do bardzo skrótowego opisu zjawiska i próby fizykalnego, psychofizjologicznego i metafizycznego, niezbyt przekonywającego wyjaśnienia. I nam więc pozostaje ograniczyć się do tych materiałów. Ossowiecki twierdzi, że „aurę” tworzą fotony emitowane przez atomy ciała ludzkiego, a zwłaszcza systemu nerwowego.,,Powstaje ona przy każdym zaburzeniu w ruchu elektronów, a zaburzenia te są wywoływane przez najróżniejsze nastroje psychiki ludzkiej, zwłaszcza przy największym i najsilniejszym duchowym napięciu, w chwili przekroczenia granicy świadomości i wkraczania do nadświadomości, czyli świadomości Ducha Jedynego. Każde usposobienie ma swój kolor aury i jawi się, jako zaburzenie elektronów, z których wydzielają się fotony w kolorach, jakie są uzależnione od danego usposobienia. Przy koncentracjach myśli – aura zielona. I rzeczywiście spostrzegamy w życiu codziennym, że najbardziej uspokajająco na system nerwowy, czyli na psychikę człowieka, działa kolor zielony, a mianowicie łąki, pola, ogrody w zieleni. Do gry, wymagającej skupienia lub koncentracji myśli – sukna zielone na stołach, bilardach itp. W chwilach zmęczenia człowiek intuicyjnie pragnie przebywać wśród zieleni. Przy usposobieniu twórczym – aura błękitna (np. niebo błękitne), gdyż błękit usposabia człowieka do twórczych nastrojów, do poezji, sztuki itp. Przy usposobieniu mistycznym, okultystycznym – aura fioletowa; fiolety nosi kler i wszystko co wiąże się z mistyką, dziwnie harmonizuje z kolorem fioletowym. Przy usposobieniu erotycznym, miłości gorącej, namiętnej – aura czerwona: malowanie ust kobiecych ołówkiem czerwonym dla budzenia nieświadomie żądz w mężczyźnie, latarnie czerwone w portowych miastach itp. Tam gdzie budzą się zmysły żywiołowe: czerwone sztandary socjalistyczne i komunistyczne, czerwone płachty w rękach matadorów podczas walk byków w Hiszpanii. Aura żółta – choroby i wreszcie biała – śmierć. (...) Nie bez przyczyny widzimy na obrazach i malowidłach z życia Chrystusa, Mojżesza i wielu świętych promienie w kształcie otoczki. Ta forma okrągła jest projekcją promieniowania aury, idącej od pleców ku głowie. Jest ona biała, gdyż Chrystus, Mojżesz i Apostołowie Ducha Jedynego znajdowali się często w psychice nadświadomości boskiej. Byli oni już za życia nieśmiertelni, tak jak ludzie, którzy odchodzą z tego świata i którzy też mają aurę białą, ponieważ nieśmiertelność ich okazuje się w chwili odejścia, w momencie wyzwalania się duszy. (...) Jestem głęboko przekonany, że ludzie współcześni widywali aurę nad głowami Apostołów Ducha Jedynego. Ja widuję ją, więc wierzę, że i oni mogli też ją oglądać. Aura ta idzie jak gdyby z pleców do góry; kolor jej jest mieniący. Ciało ludzkie nie składa się z pierwiastków promieniotwórczych; nie ma w nim radu ani polonu. Fotonowe promieniowanie ma charakter świetlny (...) każda długość fali odpowiada pewnej barwie: oko nasze reaguje normalnie na fale określonej długości. Moja możność re 89 agowania na fale sięga poza granice normalnego widzenia, dlatego też widuję aurę. (...) Dodam jeszcze, że obecność aury to zjawisko bardzo rzadkie, gdyż bywa ona widziana tylko w zupełnie wyjątkowych warunkach, w chwilach największego psychicznego napięcia. Nigdy nie można jej widzieć przy świetle słońca lub elektryczności. (...) Będąc studentem Instytutu Technologicznego już ją spostrzegałem i na razie nie mogłem zrozumieć istoty rzeczy, a nawet sądziłem, że to nic innego jak defekt wzroku. Zwracałem się nawet do kilku okulistów w Moskwie. Jeden z bardzo znanych lekarzy, prof. Gilius, orzekł, że mam chorobę Daltona. Zacząłem się nawet leczyć. Byłem przerażony; miałem jednak przeczucie, że oni wszyscy się mylą i zaniechałem kuracji. Zupełnie przypadkowo zauważyłem, że kiedy zobaczę wyłaniającą się z kogoś białą aurę, to w ten sam dzień, najpóźniej nazajutrz człowiek ów umiera; sprawdzałem to często i zawsze rezultat był taki sam. Zrozumiałem wtedy, że aura biała jest wyjściem ciała eterycznego, które przykrywa wyjście ciała astralnego”136. Konkretnych opisów zdarzeń poprzedzonych widzeniem aury przez Ossowieckiego – zawierających choćby tylko podstawowe dane: kto, gdzie, kiedy – znaleźliśmy niewiele, a właściwie żadnego, który by spełniał wszystkie trzy wymagania. Choćby najbardziej wiarygodni świadkowie nie zwalniają przecież od weryfikacji faktów, która niestety w tych warunkach i to po latach staje się bardzo trudna. Ossowiecki opisuje tylko jeden przypadek, i to bardzo krótko: „Pewnego dnia jechałem windą w hotelu Bristol z hr. Zygmuntem Wielopolskim. Hrabia wita się ze mną i z radością oznajmia, że w tych dniach wyjeżdża do Londynu jako minister pełnomocny. Był on w pełnym rozkwicie lat i dobrym humorze. Ku wielkiemu memu przerażeniu zobaczyłem nad jego głową białą aurę. Rozstałem się z Wielopolskim, ale będąc pod wrażeniem widzianego zjawiska, przynajmniej dziesięciu osobom opowiedziałem o bliskim końcu życia tego człowieka. Rzeczywiście tego samego dnia, między godz. 9 a 10 hr. Wielopolski zmarł. To samo było z hr. A.Potulickim, z Wołowiczem, z mecenasem Ejsmondem i wielu, wielu innymi”137. O przepowiedzeniu śmierci Wielopolskiego, jako szeroko komentowanym wydarzeniu wspomina też Grzymała-Siedlecki, przytaczając równie interesujące zdarzenie, którego świadkiem był Paderewski: „Było to w pierwszych tygodniach jego premierostwa, w styczniu 1919 roku. Któregoś dnia na rozmowę z nim w pałacu Radziwiłłowskim zgłosił się Ossowiecki. Wyznaczono mu czas bezpośrednio następujący po konferencji z kimś, kto otrzymał nominację na jedną z placówek zagranicznych. Konferencja skończona, nominat wychodzi z gabinetu Paderewskiego i, witając się z Ossowieckim, który już czeka na swoją kolej, powiadamia go o swojej nowej godności. Żegnają się, sekretarz prezydialny wzywa Ossowieckiego: Pan prezydent (premiera tytułowano wówczas: prezydent ministrów – przyp. KB) prosi pana. – Wszedł do gabinetu – opowiada Paderewski – wszedł zmieszany tak, że aż go zapytałem: – Co się z panem dzieje? – Na miłosierdzie boskie, na co wy go wysyłacie za granicę na tę placówkę, przecież on tam nie zdoła dojechać. – Dlaczego? – Jego dni policzone. Przejęło mnie to, ale szybko otrząsnąłem się z wrażenia: jakiś Ossowieckiego popis jasnowidzki, przecież tamten nie zdradza żadnej choroby, gdzie mu do śmierci? W dwa tygodnie 136 Op. cit., s. 58–62. 137 Op. cit., s. 62–63. 90 później ten zdrowy człowiek umarł”138. Trzeci przykład, zawarty we wspomnieniach Antoniego Plater-Zyberka, będący przekazem relacji ciotecznego brata autora – Remigiusza Grocholskiego (1888– 1965), rotmistrza 12 Pułku Ułanów, skłonny jestem raczej zaliczyć do „legendy” opartej co prawda na jakichś rzeczywistych zdarzeniach lecz ubarwionych literacko. Pewnego dnia hr. Grocholski, odnoszący się sceptycznie do opowieści na temat „aury”, zaproszony został przez inżyniera-jasnowidza do jego mieszkania. „Ossowiecki przyjął go w swoim gabinecie. – Panie rotmistrzu, nadszedł czas, w którym mogę pana przekonać, że moje widzenie owych świateł nie jest żadnym czczym wymysłem, ale prawdą. Wczoraj, po pracy w biurze, wyszedłem się przejść po Alejach Ujazdowskich i w ciągu godzinnego spaceru alejami i przez Łazienki spotkałem kolejno trzech znanych mi panów, u których spostrzegłem takie światła – aureole nad głową. O, widzi pan, tam na moim biurku leżą trzy zaklejone koperty oznaczone z wierzchu literami: A, B i C. W kopertach są imiona i nazwiska tych trzech panów, których spotkałem z aureolą nad głową – oni trzej umrą w ciągu najbliższych 2–3 dni. Pana, oznaczonego literą „A” – ciągnął dalej Ossowiecki – znam bardzo dobrze i przyjaźnię się z nim. Jest to człowiek głęboko religijny i mający silny, męski charakter. Poszedłem do niego zaraz wczoraj po spacerze i powiedziałem mu wręcz, że może umrzeć w tych dniach. Podziękował mi bardzo i przygotował się na śmierć. Pana oznaczonego literą „B” znam mniej blisko, ale znam za to od dawna jego żonę i wiem, że ma silny charakter. Spotkałem się więc z nią zaraz wczoraj i ostrzegłem ją o moim przeczuciu co do rychłej śmierci jej męża. On też już dzisiaj rano, ostrzeżony przez żonę, przygotowywał się na śmierć. Pana oznaczonego literą „C” znam tylko ze spotkań towarzyskich. Odszukałem jego adres w książce telefonicznej i umówiwszy się z nim, poszedłem do jego mieszkania. Gdy mu powiedziałem, jaki jest powód mojej wizyty, wyśmiał mnie i niezbyt grzecznie wyprosił, mówiąc: Ja takich bzdur nie mam zamiaru słuchać. A teraz, panie rotmistrzu, proszę o zabranie ze sobą tych trzech zaklejonych kopert i danie mi słowa honoru, że pan je otworzy dopiero wtedy, gdy do pana zatelefonuję i powiem którą kopertę może pan otworzyć (...). Grocholski, po powrocie do swego mieszkania, zamknął koperty w swoim biurku na klucz. Minęła doba. Dzwoni telefon. – Tu inżynier Ossowiecki. Panie rotmistrzu, czy słyszał pan już o wypadku śmiertelnym, który zdarzył się dziś rano w Alejach Jerozolimskich? Tramwaj całym rozpędem wpadł na skręcający nieprawidłowo samochód osobowy, z którego z taką siłą wyrzuciło pasażera, że ten, uderzywszy głową o krawężnik chodnika zabił się na miejscu. (...) Panie rotmistrzu, proszę otworzyć kopertę z literą „A”. W kopercie „A”, na kartce papieru było napisane imię i nazwisko pana zabitego w tym dniu w wypadku samochodowym. (...) Minęła druga doba. Koło godziny 18 dzwoni telefon. – Tu Ossowiecki. Panie rotmistrzu, czy ma pan już wieczorną gazetę dzisiejszą? – Mam (...). – To niech pan przeczyta dwa pierwsze nekrologi: dziś w nocy zmarli pan z koperty „B” na atak serca, a pan z koperty ,,C” na apopleksję”139. Wątpliwości, jakie budzi w nas powyższa relacja, wynikają nie tylko z „teatralności” wydarzeń, ale przede wszystkim stąd, że niektóre istotne ich elementy nie odpowiadają temu, co wiemy o Ossowieckim. Nie wydaje się, aby jasnowidz skłonny był zawiadamiać kogoś o czekającej go wkrótce śmierci. Był człowiekiem o wysokim poczuciu odpowiedzialności i chyba 138 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 291. 139 A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 7–8/1972, odc.1–2. 91 zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa sugestii. Nie jesteśmy też pewni, czy rzeczywiście zapowiedzi śmierci dotyczyły czysto losowych wypadków (jak w przypadku pana „A”). Nie tylko kłóci się to ze współczesnymi hipotezami na temat „aury” (patrz rozdz. 7 cz. IV), ale zdaje się sugerować istnienie fatum. Tymczasem już w czasie pisania tej książki otrzymaliśmy jeszcze jedną podobną relację, stanowiącą być może inną wersję wydarzenia opisanego przez Platera. Wspomina dr Tadeusz Gliwic: „Ojciec mój, Hipolit Gliwic, był pod wielkim wrażeniem sprawdzenia się zapowiedzi Ossowieckiego dotyczącej śmierci jednego z jego znajomych. Pana tego (nazwiska nie pamiętam) spotkał Ossowiecki w budynku Prudentialu (mieściło się tam biuro Ojca) i zauważył nad nim aureolę oznaczającą – jak tłumaczył memu Ojcu – bliską śmierć tego człowieka. Ten pan umrze w ciągu najdalej trzech dni – stwierdził bardzo przejęty swą wizją. Tymczasem Ojciec mój umówił się z tym znajomym na obiad w Hotelu Europejskim właśnie za trzy dni i, nie bardzo wierząc przepowiedni, powiedział o tym Ossowieckiemu. Zapowiedziany obiad odbył się bez przeszkód, w pogodnej atmosferze. Gość ojca wyszedł z restauracji, wsiadł do taksówki i pojechał w kierunku placu Zamkowego. Na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Trębackiej taksówka wpadła między dwa tramwaje i została zgnieciona. Szyba boczna przecięła szyjną aortę pasażera, który zmarł z upływu krwi przed przybyciem pogotowia. Ojciec rozmawiał później na ten temat z Ossowieckim, który twierdził, że jeśli aureola denata byłaby bardziej zwarta i nie taka biała, to wypadek zakończyłby się jedynie poranieniem, a nie śmiercią. Na kontrargument, że kolor i kształt aureoli nie mógł mieć wpływu na przebieg wypadku, odpowiedział: Gdyby aureola nie zapowiadała śmierci, szyba spadłaby pod innym kątem, kalecząc tylko ofiarę wypadku. Daty tego wydarzenia nie pamiętam, miało ono miejsce w drugiej połowie lat trzydziestych”. A więc mamy jak gdyby potwierdzenie przepowiedni wydarzenia losowego, i to ze źródła, które można uznać za wiarygodne. Czy jednak rzeczywiście jeśliby udało się znaleźć pełną dokumentację tego rodzaju przypadków, skazani jesteśmy na wniosek, że o losach ludzkich decyduje przeznaczenie? Bo jeśli Ossowiecki przeczuł bliską śmierć, to „gdzieś musiało być ustalone”, kiedy i w jaki sposób ona nastąpi... Istnieją jednak co najmniej trzy możliwości parapsychologicznego wyjaśnienia zagadki bez uciekania się do hipotezy, że istnieje fatum. Pierwsza – najmniej prawdopodobna – zakłada, że Ossowiecki miał taką zdolność telepatycznego, choć może bezwiednego przekazywania ludziom sugestii, że przyczynił się sam do spowodowania wypadku i takiego zachowania się ofiary, które doprowadziło do jej śmierci. Druga możliwość – zupełnie nieprawdopodobna w opisanym przypadku, choć w pewnych szczególnych okolicznościach godna uwagi – to zdolność podświadomego poddania analizie informacji o faktach warunkujących taki, a nie inny przebieg zdarzeń prowadzących do śmiertelnego zagrożenia. Wreszcie trzecia – jak się wydaje najprawdopodobniejsza – opiera się na hipotezie, że ofiara wypadku znajdowała się w stanie sprzyjającym śmiertelnemu zagrożeniu. Swym nieświadomym oddziaływaniem telepatycznym mogła w momencie krytycznym osłabić u kierowcy zdolność panowania nad pojazdem. Ten stan przyszłego pasażera – samobójcy ujawnił się Ossowieckiemu w postaci wizji białej aury. Inaczej mówiąc: denat „wykorzystał” okoliczności. Czy tak było rzeczywiście? – trudno orzec. „Aura” jako zwiastun zbliżającej się śmierci występuje bardzo często w opowieściach o Ossowieckim. Wynika to chyba z typowego dla tworzenia się legendy zapotrzebowania na elementy dramatyzmu. Niemal klasyczny przykład takiej opowieści przytacza w swych wspomnieniach J.Jacyna. Historię tę usłyszał od swego kolegi, któremu z kolei opowiadał jego ojciec przed wojną, pochodzi więc – można rzec – z trzeciej lub czwartej ręki: „Działo się to przed I wojną światową w Petersburgu w okresie karnawału. Ossowiecki 92 miał wówczas trzydzieści parę lat, a ze względu na swoje zdolności parapsychiczne był rozchwytywany towarzysko. Salony hrabiny S. rozbrzmiewały tej nocy muzyką, brzękiem kryształów, wesołym gwarem. Pani domu przedstawiła młodego inżyniera wielu swoim znajomym, którzy dotychczas nie znali go jeszcze. Do takich należeli m.in. państwo N. prześliczna pani Anna, kobieta dwudziestokilkuletnia i jej mąż – przystojny rotmistrz gwardii. Z twarzy młodych małżonków biło tyle radości życia, że hrabina S. była wstrząśnięta, kiedy po odejściu młodej pary, Ossowiecki nagle spoważniał i powiedział: – To straszne, co ja widział. Jeszcze tej nocy oni życie swoje zakończą i osierocą dziecko. Według relacji mego kolegi – dalsze wypadki potoczyły się szybko. Koło północy przystojny rotmistrz zasiadł w gronie wesołych kompanów do kart. W godzinę potem był zupełnie zgrany. Przegrał trzy swoje majątki w kurskiej gubernii, pałacyk w Petersburgu i stadninę końską pod miastem. Jako ostatnią stawkę zaproponował sanie, stangreta i parę koni, czekających na niego w wozowni. Stawki tej nie przyjęto. Młody człowiek poczuł się dotknięty, zerwał się z miejsca, krzyknął coś o sekundantach, zlekceważył z sarkastycznym uśmiechem ostrzeżenie Ossowieckiego, zabrał żonę i dziecko, zbudził stangreta i ruszył w drogę. Nim zdumieni przyjaciele zdołali go powstrzymać – sanie zniknęły w śnieżnej zamieci. Goście wrócili do salonów, komentując dziwne zachowanie się rotmistrza. Hrabina S. była ciągle pod wrażeniem słów Ossowieckiego. Podzieliła się swą troską z kilkoma osobami. Postanowiono z samego rana posłać kogoś do pałacyku rotmistrza w Petersburgu, a gdyby go tam nie zastano – do jego stadniny pod miastem. Do godziny 12 następnego dnia nie natrafiono nigdzie na zaginionych. Okazało się tylko, że rotmistrz tej nocy kazał stangretowi zostać w mieście, a sam silnie zdenerwowany – wraz ze śpiącymi żoną i synem – pomknął gdzieś cwałem w kierunku północnym, w stronę wielkich jezior. Ze względu na wciąż wzmagającą się zamieć i trzaskający mróz, mógł oczywiście zabłądzić. Epilog tej smutnej sprawy był taki: Pod wieczór następnego dnia konni wyznaczeni do poszukiwań natrafili w odległości 30 km na północ od miasta na wystający ze śniegu koński łeb. Po rozkopaniu śniegu znaleziono zasypane sanie, a w nich dwa trupy: rotmistrza i jego pięknej żony. Ich 6-letni syn, opatulony kożuchami i rozgrzany ciałami rodziców – nie zamarzł. Nad jego płową główką Ossowiecki nie widział aureoli śmierci...”140 6. Czy Ossowiecki „widział” przyszłość? Chociaż w opowieściach o Ossowieckim raz po raz można napotkać opisy jego zadziwiająco trafnych proroctw, wśród jako tako udokumentowanych relacji niewiele znajdzie się na to dowodów. Sam Ossowiecki wielokrotnie zastrzegał, że nie podejmuje się przepowiadania przyszłych zdarzeń. Twierdził, że w sprzyjających warunkach może „widzieć” nawet bardzo odległą przeszłość, lecz, niestety, choćby nie wiadomo jak się wysilał, nie potrafi dojrzeć, co stanie się za sekundę w przyszłości141. Zdarzało się jednak – co prawda bardzo rzadko – że miewał jak gdyby krótkotrwałe rozbłyski proroczego wizjonerstwa. Jako przykład może tu posłużyć doświadczenie przeprowadzone w 1927 roku ze znanym w okresie międzywojennym tenorem D. Smirnowem. „Po jednym z koncertów – pisze Ossowiecki – p. A. Jaroszewicz wydał kolację na jego cześć. Nastrój był bardzo wesoły. W czasie kolacji Smirnow zwrócił się do mnie z prośbą, abym powiedział, co go czeka w najbliższym czasie. 140 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 16/1971, odc. 41. 141 A. Grzymała-Siedlecki, op. cit., s. 292. 93 Po kilku minutach skupienia, będąc w bardzo dobrym usposobieniu, z łatwością przeniosłem się w jego świat i powiedziałem mu: Rozwiedziesz się ze swoją żoną. Będziesz zaproszony na kilka koncertów do Ameryki, tam spotkasz kobietę, Rosjankę, w której się zakochasz i wkrótce potem poślubisz. Imię jej będzie Lidia. Smirnow energicznie zaprzeczył, twierdząc, że to niemożliwe, gdyż do Ameryki się nie wybiera i nie ma zamiaru powtórnie się żenić. Dwa lata później, w roku 1929, znów przyjechał do Warszawy. Moja przepowiednia, jak się okazało, spełniła się. Był on bowiem w Ameryce, gdzie przez kilka miesięcy śpiewał, poznał tam Rosjankę imieniem Lidia, zakochał się w niej, wskutek czego rozwiódł się z pierwszą żoną i ożenił się po raz drugi”. A oto krótki protokół p. A. Jaroszewicza: „Potwierdzam, że wszystko, co napisał p. St. Ossowiecki o Smirnowie i swojej przepowiedni, że śpiewak rozwiedzie się z żoną, że powtórnie się ożeni z Rosjanką, która będzie miała na imię Lidia i którą pozna w Ameryce, najdokładniej się sprawdziło”142. Można oczywiście podejrzewać, że potwierdzenie przepowiedni było spowodowane sugestią w niej zawartą, wspomożoną splotem przypadków (ten splot musiałby być rzeczywiście niezwykły), nie mówiąc już o tym, że opis kłóci się z przytoczonym poprzednio stwierdzeniem. Innego rodzaju przejawem prekognicji (jasnowidzenia przyszłych zdarzeń) były wizje pojawiające się spontanicznie, zupełnie niespodziewanie, w chwilach relaksu lub w czasie transu psychometrycznego przeprowadzanego bez zamiaru dostrzeżenia zdarzeń przyszłych. Oto tego rodzaju przypadek opisany przez Ossowieckiego i potwierdzony relacją świadków: „Było to w roku 1923, w końcu czerwca. Pracując u siebie w gabinecie i będąc trochę zmęczony, oparłem się wygodnie w fotelu i przeniosłem się oczami Ducha, rzucając swój wzrok widzenia w przestrzeń. Patrząc na Wisłę zauważyłem w pewnej chwili w pobliżu mostu Poniatowskiego, od strony Pragi, kilku tonących mężczyzn. Zdawałem sobie sprawę, że widzę fakt, który ma tu dopiero nastąpić. Wrażenie, jak gdyby prądy zmienne Wisły porwały kilku ludzi, zaciekle broniących się przed wirem. Chcąc za wszelką cenę uprzedzić ten straszny wypadek, natychmiast wybiegłem z domu, wziąłem dorożkę (a mieszkałem wówczas przy ul.Trębackiej 11) i pojechałem na brzeg Wisły. Tutaj, nie tracąc ani chwili czasu, wskoczyłem do łodzi i kazałem się wieźć w kierunku kąpiących się ludzi, od których dzieliła mnie znaczna odległość. Kiedy już się do nich zbliżyłem, kazałem przewoźnikowi wjechać między kąpiących się, ale już tonących ludzi. Były to już ich ostatnie wysiłki, twarze mieli wykrzywione. Przewoźnik nie chciał się do nich przybliżyć, bojąc się, aby nie przewrócili łodzi i nie wciągnęli nas w odmęty rzeki. Dopiero suty napiwek skłonił go do skierowania łodzi ku tonącym. Przy pewnym wysiłku udało mi się wyratować trzech, jak się okazało, żołnierzy 30 pułku. Wciągnęliśmy ich do łódki, gdyż byli już bardzo słabi. Chciałem uratować czwartego, ale niestety, był on od nas za daleko. Podczas gdy ratowałem tych trzech, zniknął on pod wodą. Długo nie mogłem zapomnieć strasznych jego oczu, w których już się odbijała nadchodząca śmierć”. Z kolei relacja sędziego Warszawskiego Sądu Okręgowego, Zenona Koziełła, naocznego świadka powyższego wydarzenia: „W roku 1923, w gorący dzień przy końcu czerwca, około godziny 5–6 po południu siedzieliśmy na brzegu Wisły z prawej strony mostu Poniatowskiego. Po stronie Pragi kąpała się grupa mężczyzn, jak się później okazało, żołnierzy. Wesołe ich okrzyki dochodziły przez rzekę do nas. W pewnym momencie ujrzeliśmy podchodzącego nerwowo szybkim krokiem do brzegu dość tęgiego mężczyznę, którym był znany nam z widzenia p. Stefan Ossowiecki. 142 S. Ossowiecki, op. cit., s. 200. 94 Mieliśmy wrażenie, że Pan Ossowiecki bardzo się spieszy, bo tylko co przyjechał na brzeg rzeki dorożką i wskoczył do jednej z najbliżej znajdujących się łódek (most nie był wtedy odbudowany), po czym natychmiast odpłynął, kierując się ku drugiemu brzegowi, gdzie kąpali się żołnierze. W tym samym momencie zauważyliśmy wśród kąpiących się jakieś zamieszanie i najwyraźniej widać było, że kilku z nich natrafiło na głębinę i zaczyna tonąć. Właśnie na tę chwilę podpłynął pan Ossowiecki i z pomocą przewoźnika uratował życie trzem tonącym; czwarty, niestety, poszedł na dno. Świadkami tego szczęśliwego uratowania byli: moja żona, hr. Antoni Jundziłł i ja. Kiedy w jakiś czas potem poznaliśmy pana Ossowieckiego i przypomniałem mu o jego roli w ratowaniu tonących, opowiedział nam, że miał wizję, że znalazł się wtedy na brzegu Wisły i wsiadł do łódki pod jakimś wewnętrznym nakazem, który go zmusił do porzucenia pracy, jaką był zajęty u siebie i udania się natychmiast na brzeg Wisły, by nieść pomoc tonącym”143. Należy żałować, że relacje dotyczące tak interesującego przypadku prekognicji spisane zostały dopiero w kilka lat po tych wydarzeniach (na co m.in. wskazuje wzmianka na temat odbudowy mostu Poniatowskiego), co zmniejsza ich wartość choćby tylko z uwagi na zawodność pamięci. Nie jest też jasne, czy w czasie wizji jasnowidczej Ossowieckiego żołnierze byli już na plaży. Miejsce, gdzie rozegrały się wypadki, znane było jeszcze w pierwszych latach po wojnie z niebezpiecznych wirów i częstych utonięć (sam byłem świadkiem takiego wypadku – KB), nie jest więc wykluczone, że kąpiący się żołnierze zdawali sobie z tego sprawę i popisywali się odwagą (co sam często robiłem jako kilkunastoletni chłopak ) – a to dopuszcza możliwość, że nie zachodziło zjawisko prekognicji, lecz telepatycznego odbioru ukrytych obaw żołnierzy. Również wspomnienia przyjaciół i znajomych Ossowieckiego zawierają sprzeczne relacje na temat jego zdolności przewidywania przyszłych zdarzeń. Spotykamy więc zarówno opisy sytuacji, w których jasnowidz kategorycznie odrzucał prośby o proroctwa dotyczące czyichś losów, jak i przykłady konkretnych wieszczych zapowiedzi. Trudno co prawda stwierdzić czy te ostatnie były traktowane przez Ossowieckiego serio, a nie stanowiły tylko pewnej formy epatowania młodych rozmówców. Faktem jest, że dwa znane nam „z pierwszej ręki” konkretne przypadki takich proroctw nie świadczą bynajmniej o talentach wieszczych inżyniera. Proroctwa dotyczyły dat śmierci, które okazały się mylne. Oto relacja red. Stanisława Krupy, znanego dziennikarza „Kuriera Polskiego”: „Po ucieczce z obozu i zmianie nazwiska, od 1943 roku zamieszkiwałem przy ul. Bagatela 14 u wdowy po dr płk. Ładzie, komendancie Szpitala im. J. Piłsudskiego, który zginął w 1939 r. Podkochiwałem się wówczas w córce doktora – Zosi, a ona też darzyła mnie sympatią. Na przełomie 1943–44 roku zwróciła się ona do bywającego u nich inż. Ossowieckiego, prosząc go, aby powiedział czy coś nie zagraża memu życiu. Ossowiecki, na podstawie mego zdjęcia, stwierdził, że nic mi się nie stanie do końca wojny i dożyję 64 lat, kiedy to zginę tragicznie, prawdopodobnie pod Moskwą. Nigdy większej wagi do tej przepowiedni nie przywiązywałem, ale ciągle o tym pamiętałem. Fatalny rok minął szczęśliwie, muszę jednak przyznać się, że w tym roku unikałem chodzenia do kina Moskwa czy restauracji o tej nazwie, a do Leningradu wolałem jechać pociągiem niż lecieć samolotem przez Moskwę”. Nie sprawdziła się również przepowiednia dotycząca roku śmierci red. Jerzego Jacyny. Według tego co nam opowiadał, i co zrelacjonował w swych wspomnieniach, Ossowiecki przepowiedział mu, że umrze w 63 lata po nim144. W rzeczywistości J. Jacyna zmarł 29 maja 1971 roku na zawał serca. Gdy na kilka dni przed śmiercią odwiedziłem go w Szpitalu Elżbietanek w Warszawie, mówił mi, że jest pewny powrotu do zdrowia, gdyż Ossowiecki prze- 143 Op.cit., s. 195–197. 144 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 33/1970, odc. 6. 95 powiedział, że dożyje roku dwutysięcznego. Niestety, wiara ta mogła mieć negatywny wpływ na przebieg leczenia – wbrew poleceniom lekarzy wstawał bowiem nieustannie z łóżka, twierdząc, że potrafi „przechodzić” zawał. Jeśli Ossowiecki rzeczywiście mówił niechętnie na temat swych przeczuć i wizji, dotyczących przyszłych losów konkretnych ludzi, gdyż nie był pewny swych uzdolnień wieszczych, jeszcze większą powściągliwość wykazywał podobno, gdy pytano go o sprawy polityczne – o przyszłość Polski, Europy, świata. Nie należy też dać się zwieść tytułowi jego książki {Świat mego ducha i wizje przyszlosci). Nie odnosi się on z pewnością do paru przypadków prekognicji, które przytaczamy na początku tego rozdziału. Jeśli zaś dotyczy historiozoficznofilozoficznych koncepcji, zaprezentowanych w pierwszej części książki Ossowieckiego nie mają one wiele wspólnego z jasnowidzeniem. Bardzo rzadko też można tam znaleźć jakąś konkretniejszą prognozę polityczną, a jeśli niektóre z nich w pewnym stopniu okazały się trafne (np. dotyczące wyzwolenia się Indii i Egiptu), świadczy to w tym przypadku o niezłym wyczuciu aktualnych tendencji społeczno-politycznych, chociaż – prawdę mówiąc – więcej można tam znaleźć przewidywań błędnych. Niemniej, we wspomnieniach przyjaciół i znajomych jasnowidza nie brak relacji na temat jego wizjonerstwa politycznego, zwłaszcza w przededniu wojny i w okresie okupacji hitlerowskiej. Dotyczyły one niemal z reguły przyszłych losów Polski i Warszawy. Niestety, są to wspomnienia spisywane już po wojnie i potwierdzające post factum trafność proroctw Ossowieckiego. Opowieści te, jeśli dotyczyły okresu przedwojennego, stanowią na ogół zaprzeczenie opublikowanych w lipcu i sierpniu 1939 roku w niektórych gazetach wiadomości, że Ossowiecki wykluczał możliwość wybuchu wojny polsko-niemieckiej. Do najciekawszych tego rodzaju materiałów należy relacja pisarza – Janusza Teodora Dybowskiego (1909–1977) – zawarta w jego pamiętnikach. Pisze on, że powróciwszy 20 sierpnia 1939 roku z urlopu do Poznania, przeglądając gazety z ostatnich tygodni, przeczytał wywiad udzielony przez Ossowieckiego „Dziennikowi Poznańskiemu”, w czasie wizyty jasnowidza u hr. Mycielskiego, w jego majątku w Kobylepolu. W wywiadzie tym Ossowiecki oświadczył kategorycznie, że wojny nie będzie. „W chwili, gdy czytałem ze zdziwieniem tę wiadomość – wspomina Dybowski – zapukała do pokoju moja gospodyni. – Proszę pana, pan hrabia Mycielski przyjechał – zaanonsowała z przejęciem. Wyszedłem witać gościa. – Cieszę się z pana wizyty, jak równeż z nowin ujawnionych w Kobylepolu przez Ossowieckiego. Właśnie o tym czytałem – rzekłem, wskazując gazetę. – I ja z tym do pana przyjechałem odparł gość, jakoś zgnębiony. – Chciałem, aby pan poznał Ossowieckiego, przysyłałem dwa razy auto, ale... – Dopiero wczoraj wróciłem. Żałuję powiedziałem. Mycielski ciężko usiadł na wskazane mu krzesło. – Z tym do pana przyjechałem – powtórzył zdławionym głosem. Potężną jego postacią wstrząsnęło coś, jak gdyby szloch. – Hrabio, co się stało! – spytałem bardzo zaniepokojony. – Nieszczęście – odparł głuchym głosem. – Zaraz opowiem... Wie pan, że jestem skromnym rolnikiem. Gdy rozeszło się, że u mnie gości Ossowiecki, wszyscy chcieli go widzieć. Na kolację powitalną zaprosiłem tylko 80 osób. Po deserze panie obskoczyły inżyniera Ossowieckiego pytając jedna przez drugą: – Mistrzu, co będzie z wojną, kiedy wybuchnie?! – Wojny nie będzie – oświadczył im. – Proszę nie siać paniki. Była już druga w nocy, gdy odprowadzałem mego gościa do jego pokoju. W bibliotece usiedliśmy na chwilę na cygaro. Ossowiecki puścił kilka kłębów dymu, zasłonił nagle ręką oczy, ale dostrzegłem, że po 96 jego twarzy spływają łzy. – Mistrzu, co się stało, na Boga? – spytałem. Ossowiecki blady spojrzał mi w oczy. – Nieszczęście... Jesteśmy w przededniu wojny, już tylko dzielą nas od niej dni... – Ale przecież pan mówił przed chwilą... – A cóż ja mogłem powiedzieć? – odparł inżynier. – Był u mnie pół roku temu RydzŚmigły i wziął słowo honoru, że o tym nikomu publicznie nie powiem. – Jak daleko dojdą Niemcy? – zapytałem. – Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji. Daleko, daleko... – Do Uralu? Ossowiecki zastanowił się chwilę: – Do Kaukazu – odparł. – A co z Polską? – Będzie, będzie jeszcze większa niż jest teraz, ale za jaką cenę! Jezus Maria, za jaką cenę! Tu mistrz Ossowiecki rozpłakał się, jak dziecko. Mówię o tym panu, choć nikomu tego nie wolno mi powtórzyć. Mówię dlatego, że pan jest pisarzem. Trzeba o tym kiedyś powiedzieć, napisać, gdy nas nie będzie – ciągnął mój gość. – Przecież Ossowiecki nie może z tym pozostać, że kłamał... – No, jeśli Rydz-Śmigły o tym wie... – wtrąciłem. – Nic nie wiadomo, nic nie wiadomo. Ja wiem jedno – mówił Staś Mycielski – coś mnie gnało z tym do pana...”145 O tym, że Ossowiecki przewidywał wybuch wojny i klęskę Polski pisze również w swych wspomnieniach o jasnowidzu Jerzy Jacyna: „Pamiętam rozmowy na temat możliwości wojny, prowadzone niejednokrotnie w domu siostry Ossowieckiego – generałowej Jacynowej (...) Wizja Ossowieckiego nie pasowała zupełnie do ówczesnych moich wyobrażeń o przyszłości. Prognoza jasnowidza była bowiem mniej więcej taka: dojdzie do wojny. Polska będzie pobita, zginą miliony ludzi. Warszawa będzie zburzona dwukrotnie – na początku i przy końcu wojny, wojna będzie trwała lata i ogarnie cały świat, a głównym zwycięzcą będzie Rosja. No i wreszcie powstanie nowa Polska, zupełnie inna niż była dotychczas. Ta wizja uległa wzbogaceniu i pewnym modyfikacjom w ciągu paru ostatnich lat przed wojną, niemniej ogólny jej kształt i konkluzja były jednoznaczne: klęska i odrodzenie się Polski”146. Jeśli informacje o wypowiedziach Ossowieckiego dotyczących wybuchu wojny są często sprzeczne, a wspomnienia pisane po wojnie – w dużym stopniu ubarwione legendą, relacje o jego przepowiedniach zagłady Warszawy możemy chyba uznać w pełni za wiarygodne. Grzymała-Siedlecki datuje pojawienie się tych apokaliptycznych proroctw nie na okres przedwojenny lecz lata 1942–1943, co wydaje się znacznie prawdopodobniejsze. Plater- Zyberk przytacza relację o przepowiedni z początków okupacji: „Już po wojnie we Wrocławiu pani Zofia Jerzowa Lubieniecka, która z całą swoją rodziną utrzymywała stały kontakt z inż. Ossowieckim, opowiedziała mi o swoim z nim pierwszym spotkaniu w zbombardowanej Warszawie, po kampanii 1939 roku. Gdy pani Lubieniecka ze zgrozą mówiła o zniszczeniach w mieście, Ossowiecki nagle złapał się za głowę. . Po chwili zaczął mówić: – Widzę straszne rzeczy... Teraźniejsze zniszczenia to jeszcze nic w porównaniu z tym, co się z Warszawą stanie jeszcze... Widzę Warszawę kompletnie w gruzach i spaloną... bez lu- 145 J. T. Dybowski, Życie bez liberii, II nagroda w konkursie na wspomnienia inteligenta, zorganizowanym przez redakcję „Po prostu” i Pracownię Socjologiczną PAN, Warszawa– Łódź 1957r. 146 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 52/1970, odc. 25. 97 dzi... zielska porastają Warszawę... zające biegają po mieście...”147 Trudno dziś orzec, czy wizje zniszczenia Warszawy powstawały u Ossowieckiego w transie jasnowidczym, czy może były produktem gorzkiej świadomości, czego należy spodziewać się po Hitlerze. Wiara w jego nieuniknioną klęskę nie wykluczała przecież pesymistycznej oceny sytuacji i szans pomocy sojuszników. Niewykluczone zresztą, że na treść wizji transowych miała w tym przypadku istotny wpływ zdolność podświadomego prognozowania politycznego. Jeszcze chyba trudniej o jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy Ossowiecki dostrzegł swą „nadświadomą” wyobraźnią własną śmierć. Z relacji osób mu bliskich wynika, że nie tylko w ostatnich tygodniach przed powstaniem miewał jakieś wizje tragicznego finału swego życia. „Mówiła mi Matka – pisze pasierb Ossowieckiego, Marian Świda – że wkrótce po zajęciu Warszawy przez Niemców, gdy weszła któregoś wieczoru do jego gabinetu, siedział w fotelu pogrążony w głębokiej zadumie. – O czym myślisz, Stefanku? – zapytała. – Zosiu... ja miałem wizję: Niemcy mnie rozstrzelają...”148 Na wiosnę 1944 roku w rozmowie z Aleksandrem Mieszczanowskimp – miał mu się zwierzyć; „Ja zginę tak, że nikt nie znajdzie mego trupa. Wkrótce to będzie...”149 5 sierpnia 1944 roku, w Alei Szucha, prawdopodobnie na kilka godzin przed śmiercią, jak wynika z relacji Kazimiery Reych, zdawał sobie chyba w pełni sprawę, że to koniec, gdy powiedział: „O sobie wolę nie mówić...” Nie zapominajmy jednak, że w tamtych strasznych czasach przeczucie własnej śmierci nie odstępowało wielu ludzi. A chociaż nie byli obdarzeni „wewnętrznym wzrokiem” pozwalającym widzieć poprzez czas i przestrzeń, nader często, niestety, sprawdzały się przeczucia. W warunkach śmiertelnego zagrożenia o przeżyciu decyduje bowiem nie tylko przypadek, ale również w pewnej mierze postawa obronna – wiara we własne siły i aktywne szukanie sposobu uniknięcia śmierci. I odwrotnie – przekonanie o jej nieuchronności prowadzi do rezygnacji i biernego poddania się losowi. Istnieje zresztą jeszcze inny – parapsychologiczny aspekt wątpliwości dotyczących jasnowidczych przewidywań własnej śmierci. Otóż jest niemal regułą, że największe fenomeny psi – telepaci, jasnowidzący i różdżkarze – tracili swój dar, gdy chodziło o sprawy o wielkiej wadze, dotyczące ich samych. Przypomnijmy tu, że Ossowiecki nie przewidział, że zostanie porzucony przez pierwszą żonę... Tak czy inaczej – pozostaje zagadką, dlaczego nie uczynił nic, aby uratować życie, a co najmniej zebraną dokumentację swych osiągnięć i przygotowane do druku prace literackie. Dlaczego nie opuścił Warszawy przed powstaniem, nie ukrył gdzieś w bezpiecznym miejscu pisarskiego dorobku? Czyżby jednak nie przeczuwał, co go czeka lub nie ufał swym proroczym wizjom?... 147 A. Plater-Zyberk, op, cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 22/1972, odc.16. 148 S. Ossowiecki, op. cit., s. 355. 149 J. Jacyna:,op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 4/1971, odc.29. 98 7. Niezwykłe moce Stefan Ossowiecki przeszedł do historii jako fenomen jasnowidztwa. Wśród opisanych przez niego doświadczeń i relacji świadków, nierzadko zasługujących na pełne zaufanie, znajdują się jednak i takie, które z jasnowidztwem nie mają wiele, albo zgoła nic, wspólnego. Wynika z nich, że Ossowiecki posiadał wszechstronne uzdolnienia paranormalne – parapsychiczne i parafizyczne – z tym, że niektóre z nich wystąpiły u niego tylko okresowo lub były wykorzystywane rzadko i nie rozwijane w sposób systematyczny. Wydaje się, że co najmniej znaczną część tego rodzaju eksperymentów dokonywał on po prostu dla sprawdzenia, czy określony rodzaj uzdolnień posiada i nieobcej mu chęci popisania się nimi w towarzystwie. Nigdy, niestety, o ile nam wiadomo, nie były one przeprowadzane w warunkach laboratoryjnych, bardzo rzadko w obecności wybitnych uczonych i specjalistów – parapsychologów. Tak było z opisywanymi już w rozdziale 3 „eksterioryzacjami”, tak było z demonstracjami telekinezy, a także chyba z najbardziej niezwykłą i rzadką zdolnością zdalnego myślowego przekazywania sugestii. Do tych okresowo przejawianych zdolności należała również telepatia. Ossowiecki pisze, że zdolności tego rodzaju wystąpiły u niego gdy miał 14 lat, a w kilka lat później właściwość ta przekształciła się w zdolności medialne. Brak, niestety, wszelkich informacji, w jaki sposób owa telepatia się przejawiała i jakie przeprowadzano eksperymenty, choćby tylko w gronie rodzinnym. W czasach międzywojennych w doświadczeniach telepatycznych często organizowanych przez stowarzyszenia metapsychiczne, Ossowiecki udziału nie brał, a przynajmniej nic na ten temat nie wspomina. Jedyny przykład eksperymentu, którego wynik skłonny jest przypisać telepatii, przeprowadził z nim Leon Petrażycki (1867–1931), wybitny prawnik, filozof i socjolog, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Inna sprawa, że doświadczenie, w którym Ossowiecki rozpoznał rysunek drzewa i podpis „Brzoza”, przygotowany przez Petrażyckiego, nie różni się od podobnych doświadczeń zaliczanych do kryptoskopii150. Zdarzały się jednak doświadczenia, które należy chyba zaliczyć do telepatycznych. Jedno z nich opisuje Ossowiecki w swej książce. Jego partnerem był tu marszałek Piłsudski, który – zdaniem inżyniera-jasnowidza – obdarzony był również zdolnościami parapsychicznymi. Oddajmy głos Ossowieckiemu: „Przybył (...) do mnie p. Prystor151 z zawiadomieniem, że tego dnia o godz. 6 zamierza odwiedzić mnie Marszałek Piłsudski. O oznaczonej porze istotnie Marszałek przybył. Zaproponował mi, abyśmy zrobili wspólnie następujące doświadczenie: Punktualnie o północy mieliśmy obaj możliwie jak najbardziej skupić się i jak najsilniej skoncentrować, każdy u siebie w domu. W tym stanie głębokiego skupienia, w ciągu pierwszych 8 minut miałem wypowiedzieć zdanie, z myślą, aby Marszałek je usłyszał. Po 10-minutowej przerwie znów miałem się skupić przez 8 minut, aby usłyszeć słowa nadane przez Marszałka. Stosownie do umowy, już przed godziną 12 położyłem się, wziąwszy notes i ołówek. W chwili, kiedy już zacząłem widzieć Marszałka telepatycznie, do pokoju weszła niespodzianie moja żona. Nie uprzedzona o niczym, wzruszyła ramionami i powiedziała głośno: Znów nie śpisz, znowu jakieś doświadczenia? Czy nie szkoda elektryczności? Wówczas, żeby cośkol- 150 S. Ossowiecki, op. cit., s. 94–95. 151 Aleksander Prystor (1874–1941) – jeden z najbliższych współpracowników Piłsudskiego od czasów Organizacji Bojowej PPS, więzień caratu. Po powrocie do kraju w 1918 r. pełnił różne wysokie funkcje wojskowe i polityczne, m.in. w latach 1931–33 premier, 1935–38 marszałek Senatu, jeden z przywódców „grupy pułkowników”. 99 wiek odpowiedzieć, rzuciłem bez myśli następujące zdanie: Nie wiem dlaczego lewa ręka tak silnie mnie boli? Przytaczam odpowiedź żony, gdyż i te słowa zostały usłyszane przez Marszałka. Jeżeli będziemy nadal mieszkali w tej wilgotnej jamie, oboje stracimy zdrowie. Mieszkaliśmy wówczas na parterze przy ul. Pięknej 5 i rzeczywiście było tam trochę wilgoci. Zmartwiłem się serdecznie, gdyż powyższa rozmowa zajęła czas, przeznaczony przez Marszałka na doświadczenie. Przypuszczałem, że eksperyment nasz chybił. Nazajutrz z rana odwiedził mnie płk Wieniawa-Długoszowski152 i oświadczył, żebym przybył na ul. Kanonię do pana ministra Patka153 gdzie miałem spotkać się z Marszałkiem. O oznaczonej godzinie udałem się tam. Marszałek przyjął mnie uprzejmie i rzekł: Słyszalem, słyszałem, lewa ręka silnie boli, a potem jakąś odpowiedz innej osoby i wyraz jama”154. Czy Ossowiecki był tak silnym „nadajnikiem”, czy może Piłsudski tak czułym „odbiornikiem”? – nikt tego dziś nie stwierdzi. O przejawach swych zdolności medialnych pisze Ossowiecki również bardzo niewiele155. Można się domyślać, że na seansach z udziałem młodego Ossowieckiego występowały zjawiska mediumizmu fizycznego, tłumaczone najczęściej przez parapsychologów jako spontaniczne, nieświadome przejawy telekinezy. Manifestowania się zjaw i innych form „materializacji” chyba raczej nie było, gdyż z pewnością byłby się nimi inżynier-jasnowidz pochwalił, tak jak późniejszymi przejawami telekinezy, wywołanymi już świadomie „mocą ducha”: „Gdy byłem na ostatnim kursie Instytutu Technologicznego zdolności te (medialne – przyp. KB) zaczęły się przejawiać w zupełnie innych formach – telekinezyjnych (samym wysiłkiem woli mogłem przenosić odległe przedmioty). Okres ten w moim życiu był najciekawszy, zdolności tego rodzaju coraz mocniej się rozwijały. Związywano mnie sznurami i nakładano długą koszulę z długimi rękawami, które były wiązane z tylu. Leżałem na ziemi, nie mogąc się ruszyć, gdyż nogi w kostkach były także związane mocno i w takim stanie, skrępowany, mogłem poruszać najcięższe przedmioty. Zrywałem ubrania, przesuwałem figury marmurowe lub inne ciężkie przedmioty, zdejmowałem obrazy ze ścian. Wszystkie te przedmioty mogłem poruszać bardzo szybko, bo w ciągu pół lub jednej minuty od chwili natężenia woli już przyciągałem je ku sobie. Ten okres trwał jeszcze w 1919 roku. Ze świadków tych doświadczeń w Warszawie pozostało jeszcze (w 1933 r. – przyp. KB) sporo osób, a mianowicie: Karol Zdziechowski, Konstanty Biskupski, płk Tadusz Żółkiewski, hr. Emeryk Czapski, poseł na Sejm p. Chludziński i wielu, wielu innych. Ostatnie doświadczenia z przyciąganiem ku sobie przedmiotów robiłem w mieszkaniu pani Olesza wobec całego szeregu osób. Będąc związany przesunąłem z miejsca bardzo ciężką palmę, a w obecności także kilku osób, między którymi byli: Konstanty Biskupski, Dominik Łempicki i płk Żółkiewski, będąc mocno związany i leżąc na podłodze, ściągnąłem z kominka w przeciągu 1,5 minuty ogromny zegar, złożony z różnych części. Przyciągnąłem go wtedy do siebie z odległości trzech, a może więcej metrów; stał zaś on na wysokości l metra, i stamtąd bardzo zręcznie i sprawnie wraz ze wszystkimi swymi częściami spłynął jak gdyby do mego boku. Takich doświadczeń robiłem setki w Rosji; byłem ogólnie znany i podziwiany 152 Bolesław Wieniawa-Długoszowski (1881–1942) – generał brygady, legionista, adiutant Piłsudskiego, dowódca 2 dyw. kawalerii. 153 Stanisław Patek (1866–1945) – prawnik, obrońca w procesach politycznych przed sądami carskimi, związany z PPS. Organizator sądownictwa w Polsce Niepodległej, uczestnik Paryskiej Konferencji Pokojowej, w latach 1919–1920 – min. spraw zagranicznych. 154 S. Ossowiecki, op. cit., s. 93–94. 155 Op. cit., s. 70. 100 z tego powodu”156. Podobny eksperyment telekinetyczny z 1913 r., w czasie którego Ossowiecki „przesunął” ciężki fortepian, opisuje Jerzy Jacyna w oparciu o relacje naocznego świadka, znanego prawnika, Olgierda Missuny, syna siostry Stefana, Wandy, który jako mały chłopiec był obecny na seansie...157. Pokaz telekinezy opisuje w swych wspomnieniach również Antoni Plater- Zyberk. Odbył się on tym razem już w Warszawie, prawdopodobnie w 1919 roku, w pałacyku Róży Zamojskiej przy alei Róż 12. „Ciotka nasza – opowiada Plater – bardzo się zainteresowała osobą inż. Ossowieckiego i zapragnęła poznać go osobiście. W tym celu poleciła Remigiuszowi Grocholskiemu, by w jej imieniu zaprosił Ossowieckiego na obiad. W obiedzie wzięła udział pani domu, rtm. Grocholski, jego młodszy brat Henryk i jeszcze parę osób z rodziny. Inż. Ossowiecki bardzo był ożywiony i opowiadał szalenie ciekawe fakty ze swego życia, związane z jego nadnaturalnymi zdolnościami. Słysząc to rtm. Grocholski zapytał go, czy nie zechciałby po obiedzie wykonać w salonie jakąś czynność sprzeczną z prawami fizyki. – Bardzo chętnie – odpowiedział inżynier. – Jestem dziś w dobrym usposobieniu, czuję się silny, pokażę państwu coś! Wszyscy wstali od stołu i przeszli do salonu. Ten, znany mi dobrze, salon miał około 8 metrów długości, przy oknach od strony ulicy stał fortepian, a w przeciwległym rogu pokoju, za ukośnie ustawioną kanapą, stał na wysokim postumencie bardzo duży chiński wazon z wizerunkiem czerwonego smoka. Inżynier, wszedłszy do salonu, rozejrzał się po nim i zwracając się do Grocholskiego powiedział: – Może mnie pan rotmistrz skrępować, jak pan tylko chce, a ja przeniosę państwu ten wazon z rogu pokoju. Bracia Grocholscy zakrzątnęli się, by zdobyć sznury do wieszania bielizny. Poprosili inżyniera, by położył się na dywanie, a wówczas związali mu ręce, obie nogi i połączyli ręce i nogi trzecim sznurem. Zapytali go jeszcze, czy pozwala zawinąć się w dywan. – Dobrze, zawińcie mnie panowie, a potem proszę zgasić światło w salonie. Wszyscy państwo wyjdą na chwilę do przyległego pokoju jadalnego. Zaraz państwa zawołam, to będzie krótko trwało, bo mi przecież w tym dywanie będzie duszno! Bracia Grocholscy zawinęli Ossowieckiego i zawiązali jeszcze dywan sznurem, po czym zgaszono światło i wszyscy wyszli z pokoju. Rtm. Grocholski patrzył na sekundnik zegarka; po 20 sekundach wszyscy usłyszeli głos inżyniera, wołający ich z powrotem do salonu. Weszli, zapalili światło i przede wszystkim rzucili się bracia Grocholscy, by rozwinąć dywan i rozwiązać Ossowieckiego, który nieco był blady i spocony na twarzy. Wówczas dopiero obecni spojrzeli w róg pokoju: postument za kanapą był pusty! Gdzież się podział wazon chiński? Wazon stał na fortepianie, około 6 metrów od postumentu...” 158 W swej książce Ossowiecki zamieścił krótki opis techniki, jaką stosował aby wywołać zjawiska telekinetyczne i warunków niezbędnych do ich wystąpienia: „Siedząc lub stojąc, byłem bezsilny. Musiałem dla dokonywania tych doświadczeń leżeć, mając oparcie całego ciała na podłodze, kanapie lub łóżku. Robiłem w tych chwilach olbrzymi wysiłek woli, nadzwyczajnego skupienia. Równoważnikiem energii, którą wkładałem, wprowadzając siebie w stan prawie kataleptyczny, była energia kosmiczna, która wypełnia 156 Op. cit., s. 70–71. 157 J. Jacyna, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 50/1970, odc. 23. 158 A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 8–9/1972, odc. 2–3. 101 mnie wówczas i przez nią właśnie przesuwałem lub podnosiłem przedmioty. Ten wysiłek mógł trwać tylko jedną chwilę, o ile zaś przeciągał się dłużej, traciłem siłę i przedmiot upadał. Warunkiem koniecznym, by doświadczenie mogło się udać, musiała być kompletna cisza; nikt w chwili eksperymentu nie powinien był się poruszać. Zadaniem moim wówczas było jednym potężnym wysiłkiem unieść lub przesunąć ku sobie dany przedmiot. Kosztowało to dużo wysiłku; byłem po nim tak wyczerpany, że leżałem prawie nieprzytomny”159. Można żałować, że tego rodzaju niewiarygodne wyczyny przyszłego jasnowidza nie były przedmiotem badań naukowców – zwłaszcza fizyków, fizjologów i psychologów – a w okresie gdy Ossowieckim interesowali się Richet i Geley, jego zdolności telekinezyjne już zanikły. Aż dziwne jednak, że nie wykazali oni zainteresowania i nie przeprowadzili serii naukowo kontrolowanych doświadczeń dotyczących innego przejawu sił duchowych Ossowieckiego – telepatycznego sterowania zachowaniem się ludzi. Opisy tego rodzaju pokazów – przeprowadzanych niemal z reguły w czasie towarzyskich przyjęć – zdalnego myślowego przekazywania sugestii, można znaleźć nie tylko w Świecie mego ducha, ale również w różnych materiałach pamiętnikarskich. Nie bez znaczenia jest również to, że nierzadko świadkami tych doświadczeń były znane osobistości m.in. ze świata artystycznego. Ossowiecki tak opisuje eksperyment przeprowadzony w 1930 roku w Warszawie, w mieszkaniu Stanisława i Zofii Meyerów przy alei Róż 10, gdzie bywał również i eksperymentował z jasnowidzem znakomity pianista – Artur Rubinstein: „Było kilka osób, a między nimi: kompozytor Karol Szymanowski, prorektor Konserwatorium, pianista prof. Zbigniew Drzewiecki, reżyser Ryszard Ordyński i Juliusz Osterwa, znany artysta dramatyczny. Miałem bardzo ciekawe zadanie do wykonania. Trzeba było mianowicie o godz. 8, w ciągu 8 minut ściągnąć znakomitego pianistę, Mikołaja Orłowa, który był tego wieczora zaproszony na Pragę, zdaje się do dr Jastrzębskiego. Zrobiłem wielki wysiłek woli. Osterwa trzymał przez cały czas zegarek, a ja mówiłem co widzę. Widziałem Orłowa jak wychodził i wsiadał do samochodu, a wówczas złączyłem się z nim. Orłow czuł się zmęczony i chciał koniecznie jechać do domu. Nareszcie zwyciężyłem. Dochodziła już ósma minuta, wszyscy rzuciliśmy się ku schodom. Ja i Osterwa, z zegarkiem w ręce, staliśmy na schodach. Jakież było nasze zdumienie, gdy śpiesząc się, prawie biegnąc, wpadł do mieszkania Orłow i opowiedział, jak wychodząc z domu pp. Jastrzębskich, bardzo zmęczony, zamierzał wrócić do domu, ale sam nie wie co się stało, bo jakaś siła gwałtowna ciągnęła go do mieszkania pp. Meyerów. W obecnej chwili jest już spokojny. Doświadczenie się udało”160. Bardzo podobną historię ze ściągnięciem, tym razem w Poznaniu na dansing, pewnego rotmistrza 17 pułku ułanów opisuje również Antoni Plater161. Jeszcze bardziej skomplikowaną formę miało doświadczenie z Różą Przybylską. Oto przekazana nam relacja Marii Gluth-Nowowiejskiej, świadka eksperymentu: „Pewnego wieczoru w 1938 roku znalazłam się na przyjęciu, w którym uczestniczył również inżynier Stefan Ossowiecki. Posadzono go obok mojej bliskiej znajomej, Róży Przybylskiej, żony nie żyjącego już w tym czasie wybitnego architekta. Inżynier Ossowiecki był człowiekiem czarującym, wyrobionym towarzysko. Prowadził z sąsiadką interesującą rozmowę, częstując ją ciągle nowymi potrawami. Kiedy zaproponował jeszcze spróbowanie sałatki jarzynowej, Róża podziękowała stanowczo, wyjaśniając, że nie jest już w stanie zjeść cokolwiek więcej. Kiedy nalegania nie przyniosły rezultatu, inżynier Ossowiecki nachylił się nad swoją sąsiadką i szepnął jej do do ucha: 159 S. Ossowiecki, op. cit., s. 71–72. 160 Op. cit., s. 137–138. 161 A. Plater-Zyberk, op. cit., „Tygodnik Demokratyczny” nr 15–16/1972, odc. 9–10. 102 – Proszę wziąć choć troszkę tej pysznej sałatki i pomyśleć o czymś, co bardzo by pani chciała, żeby się spełniło. Może się spełni... Róża Przybylska wiedziała kogo ma obok siebie, potraktowała jednak tę propozycję z przymrużeniem oka, jako żart pragnącego postawić na swoim mężczyzny. Kiedy jadła wymuszone danie pomyślała jednak, że gdyby miała o czymś pomarzyć, to jedynie, by przyjechał do niej syn Wojtek. Wiedziała, że jest to mrzonka. Wojtek odbywał właśnie służbę w szkole podchorążych na dalekim Polesiu. Miał okres intensywnych zajęć. Przerwanie ich było niemożliwe. Następnego dnia wracała do domu późnym wieczorem. Ze zdziwieniem spostrzegła światło we wszystkich oknach ich dużego mieszkania. – Cóż to za dziwna iluminacja? – pomyślała. Kiedy otworzyła drzwi, z wrażenia ugięły się pod nią nogi. W progu powitał ją syn, który przed godziną przyjechał z dalekiego Polesia. Opowieściom nie było końca. – Zupełnie nie rozumiem, co się stało – relacjonował Wojtek. Wczoraj wieczorem owładnęło mną nagłe pragnienie odwiedzenia domu. Zdawałem sobie sprawę z nierealności zamierzenia. Na podchorążówce czas wypełniony był pracą, przygotowywaliśmy się do egzaminów, zaliczaliśmy ćwiczenia praktyczne. Staranie o przepustkę w tym gorącym okresie groziło awanturą i paką. A jednak nie mogłem dać sobie rady, coś pchało mnie z ogromną siłą ku awanturze. Skoro świt stanąłem do raportu u komendanta szkoły. Należał on do wyjątkowych służbistów. Był zwolennikiem twardej szkoły życia, ścisłego przestrzegania regulaminów i porządku określanego jako wyjątkowy dryl. Wiedziałem o tym wszystkim, a mimo to stanąłem przed komendantem z niedorzeczną, niczym nie uzasadnioną, prośbą. Nie miałem nawet pojęcia, co powiedzieć, trzasnąłem więc kopytami i wybełkotałem, że okropnie się niepokoję, co się dzieje w domu i bardzo proszę o przepustkę na trzy dni. Muszę pojechać i sprawdzić. Pułkownik popatrzył na mnie uważnie, pomyślał chwilę i... zgodził się. Zdawało mi się, że śnię, ale to była prawda. Zamiast do paki poszedłem na dworzec. Historia matki i syna żywo komentowana była w ówczesnej Warszawie. Nikt nie miał wątpliwości, że biegiem wydarzeń pokierował Stefan Ossowiecki. Odczytał pragnienie Róży Przybylskiej i wysłał na odległość polecenie jej synowi. Wojtek polecenie wykonał. Ale na tym nie kończyło się działanie Ossowieckiego. Będąc ciałem w Warszawie, musiał jednocześnie znaleźć się w szkole podchorążych na Polesiu. Musiał zorientować się w panujących tam stosunkach i „kazać” komendantowi szkoły spełnić prośbę młodzieńca. W przeciwnym przypadku Wojtek nigdy nie otrzymałby przepustki. W tym wydarzeniu inżynier Ossowiecki był więc i odbiornikiem i nadajnikiem: potrafił odczytać czyjeś myśli i narzucić innym swoją wolę. Jeżeli relacje te są, choćby tylko w ograniczonym stopniu, zgodne z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń, doświadczenia tego rodzaju mogłyby rzucić nowe interesujące światło również na samo zjawisko telepatii. Czyżby w pewnych warunkach (jakich?) aktywność nadawcy i jego „moc psi” miała istotniejsze znaczenie niż wrażliwość telepatyczna odbiorcy i wzajemne dostrojenie duchowe? Jest to z pewnością temat dla badaczy psi niebagatelny. 103 CZĘŚĆ TRZECIA Czas wielkich mediów Epoka, w której żył i działał Stefan Ossowiecki, odeszła w przeszłość, stając się dla wielu czytelników tej książki już tylko pojęciem historycznym. A było to w dziejach metapsychiki półwiecze niezwykle bogate w wydarzenia, w pełni zasługujące na miano „czasu wielkich mediów”. Gdy Ossowiecki był dzieckiem, dobiegał już końca spirytystyczny okres zainteresowania zjawiskami paranormalnymi. Żyły jeszcze co prawda, siostry Fox162, które swymi kontaktami ze światem pozagrobowym, nawiązanymi w 1848 roku, zapoczątkowały epidemię seansów spirytystycznych, ale stuki, trzaski i wędrujące talerzyki zdążyły już spowszednieć, a do salonów arystokracji i mieszczaństwa zawitały media telekinetyczne i materializacyjne, wywołujące zjawiska świetlne, ruchy przedmiotów i budzące dreszcz emocji tajemnicze zjawy. Nie tylko zresztą do salonów. W początkach lat siedemdziesiątych XIX wieku wielkie wrażenie wśród „okultystów” i ostre spory w świecie naukowym wzbudziły doświadczenia przeprowadzane przez Williama Crookesa163 z pierwszymi wielkimi mediami fizycznymi – Danielem Dunglasem Home164 i Florencją Cook165. Notabene sprawa fotografowanej wielokrotnie przez słynnego fizyka zjawy budzi do dnia dzisiejszego kontrowersje. Tymi fenomenami interesowano się też wówczas żywo w Rosji, i to nie tylko spirytyści, lecz tak wybitni przedstawiciele nauki jak Dymitr Mendelejew (1834–1907) i Ilia Miecznikow (1845–1916). Lata młodzieńcze Ossowieckiego przypadają na okres, w którym doświadczenia z mediami podejmują czołowi pionierzy badań metapsychicznych: znakomity fizjolog i lekarz francuski, członek paryskiej Akademii Nauk, późniejszy laureat Nagrody Nobla – Charles Richet (1850–1935) – i polski psychofizjolog, Julian Ochorowicz (1850–1917). Ochorowicz zresztą 162 Siostry Fox – trzy córki amerykańskiego farmera Foxa – Margaret, Kate i Leach. Od 1848 w ich obecności manifestowały się, w postaci stuków i szmerów, rzekome duchy. Seanse, organizowane z ich udziałem, od 1849 zapoczątkowały ruch spirytystyczny. 163 William Crookes (1832–1919) – wybitny ang. fizyk i chemik, odkrywca talu i uranu X (toru 234), badacz zjawisk towarzyszących przepływowi prądu elektrycznego w rozrzedzonych gazach. W 1870 roku, poproszony przez Towarzystwo Dialektyczne o przeprowadzenie badań, mających wyjaśnić mechanizm niektórych zjawisk paranormalnych, zainteresował się metapsychiką. 164 Daniel Dunglas Home (1833–1918), najsłynniejsze medium fizyczne połowy XIX w. Produkował chłodne podmuchy, efekty dźwiękowe i zapachowe, a także telekinetyczne i materializacyjne. Świadkiem jego wyczynów był m.in. Zygmunt Krasiński. 165 Florencja Cook – słynne angielskie medium materializacyjne, kilkunastoletnia pensjonarka; w latach 1871–1874 w czasie seansów przeprowadzanych z nią m.in. przez prof. Crookesa pojawiała się zjawa kobiety, podobnej do medium i nazywającej siebie „Katie King”. Crookesowi nie udało się, mimo różnych doświadczeń (m.in. metodami fizykalnymi) wyjaśnić zjawiska, ani też zdobyć dowodów oszustwa. 104 od wielu lat zajmował się hipnotyzmem, a jego książka O sugestii myślowej166, jak nazywano wówczas telepatię, zawiera po raz pierwszy chyba sformułowaną hipotezę elektromagnetycznego promieniowania mózgu. W tym czasie rozwija także swoją działalność brytyjskie Towarzystwo Badań Psychicznych (Society for Psychical Research), którego ambicje naukowe i krytyczny stosunek do spirytyzmu oraz udział w jego pracach uczonych o światowej sławie sprawiły, że już wówczas uznawane było za najpoważniejszy ośrodek badań zjawisk paranormalnych. Jak to też zwykle bywa, rosnącej fali zainteresowania fenomenami metapsychicznymi towarzyszył urodzaj na media. Działało tu swoiste prawo popytu i podaży, z tym zastrzeżeniem, że zawodowe media, występujące w celach zarobkowych, nie cieszyły się zaufaniem naukowców. Najsłynniejsze w owym czasie medium fizyczne, włoska chłopka, Eusapia Palladino167 (1854–1918), chociaż publicznie przyłapano ją na oszustwie dopiero w roku 1909, budziła już wiele lat wcześniej podejrzenia, iż pomaga sobie trikami. Przeprowadzone w latach pięćdziesiętych naszego stulecia próby premiowania pieniężnego w eksperymentach telepatycznych168 potwierdzają zresztą w pełni słuszność przekonania, że bodźce materialne nie przyczyniają się do rozwoju paranormalnych uzdolnień i skłaniają raczej do oszukańczych praktyk. Istotny wpływ na występujące okresowo zjawisko ujawniania się uzdolnień medialnych mają przede wszystkim czynniki psychologiczno-społeczne: wieści o „nadnaturalnych” właściwościach mediów tworzą atmosferę podniecenia, sprzyjającą zarówno zwracaniu baczniejszej uwagi na rzeczywiste czy rzekome przejawy zdolności paranormalnych, jak i poszerzaniu się kręgu ludzi podejmujących próby osiągania stanów medialnych, wśród których mogą być i osoby posiadające tego rodzaju predyspozycje. Okresowo podnosząca się fala zainteresowania zjawiskami paranormalnymi związana jest z kolei ze wspomnianym we wstępie wzrostem napięć społecznych, najczęściej o podłożu ekonomicznym, politycznym lub religijnym. l. Spirytyści i eksperymentatorzy Cofnijmy się raz jeszcze do czasów młodości Stefana Ossowieckiego. Dla ukazania Czytelnikom atmosfery tamtych lat poświęcimy nieco miejsca jego równieśnikowi – pierwszemu polskiemu medium fizycznemu o europejskiej sławie – Janowi Guzikowi (1876–1928). Pochodził z rodziny chłopsko-rzemieślniczej. Jego ojciec miał gospodarstwo i warsztat tkacki we wsi Rączna niedaleko Krakowa, gdzie Jan przyszedł na świat. Około roku 1880 Guzikowie przenieśli się do Warszawy, ale wkrótce rodzina się rozpadła: ojciec wrócił do Krakowa, matka z synkiem pozostała, zamieszkawszy w małym domku przy ul. Wolskiej. Tam po raz pierwszy przyszłe medium zetknęło się ze spirytyzmem. Chłopiec miał 10 lat, gdy właściciel domku – rzeźbiarz Sitek – zapalony spirytysta, zaczął zapraszać go na seanse. Za- 166 Główne dzieło Juliana Ochorowicza De la suggestion mentale, napisane po francusku, ukazało się w Paryżu w 1887 r. z przedmową Ch. Richeta. 167 Eusapia Palladino (1854–1918) – najgłośniejsze medium fizyczne przełomu XIX i XX w., włoska chłopka: produkowała zjawiska telekinetyczne, efekty dźwiękowe, dotknięcia „duchów”. Nie brak dowodów, iż pomagała sobie oszukańczymi sztuczkami, choć zdaniem wielu badaczy potrafiła przejawiać również rzeczywiste umiejętności medialne. 168 Angielski badacz S.G. Soal eksperymentował w latach 1955–1956 z dwoma kilkunastoletnimi chłopcami z Walii stosując metodę pieniężnego premiowania wysokich wyników w przekazach telepatycznych. Przyłapano ich na posługiwaniu się umówioną sygnalizacją. 105 intrygowany zjawiskami występującymi w obecności Jasia, Sitek próbował zainteresować nim Ochorowicza, lecz negatywne wyniki trzech seansów zniechęciły badacza. Pierwsze wyraźne przejawy zdolności telekinetycznych zaobserwowano podobno u Guzika po wypadku, jaki przeżył w wieku chłopięcym pracując w garbarni Jana Osońskiego. Ciężkie dębowe drzwi spadły niespodziewanie na Jasia. Przez dwa dni był nieprzytomny i co prawda po paru tygodniach wrócił do pracy, jednak uskarżał się na bóle głowy, mdłości i zawroty. Wkrótce potem zaczęły występować w obecności Guzika dziwne zjawiska. W warsztacie, gdzie pracował, „skóry, noże i inne narzędzia rymarskie zrywały się z miejsc i fruwały w powietrzu”. W mieszkaniu tłukły się szklanki, przewracały stoły i krzesła. Poskarżono się nawet proboszczowi i zameldowano w cyrkule... Guzik sypiał wraz z innymi praktykantami w izbie przylegającej do pokoju majstra. Po zgaszeniu światła, a zwłaszcza gdy Guzik spał, w izbie czeladniczej działy się ponoć dziwne zjawiska – coś stukało, przesuwało krzesła, ściągało z chłopców kołdry. Osoński tłumaczył to sobie figlami praktykantów, później, gdy dowiedział się od Ochorowicza, że sprawcą zjawisk może być Guzik, polecił mu wracać na noc do domu. Chłopiec uczył się nadal garbarstwa, lecz jednocześnie zdobywał coraz większy rozgłos w kołach spirytystów. Chłopcem zajął się Witold Chłopicki, późniejszy wydawca dwutygodnika „Dziwy życia”. Praktykę zawodową odbył Guzik w fabryce garbarskiej J. Peterki przy ul. Obozowej 43 w Warszawie. Otrzymywał już wtedy niewielkie honoraria za „seansowanie”. Zwrotnym momentem w karierze medium stało się jednak przede wszystkim zaproszenie go w 1891 roku do Petersburga przez radcę stanu Aleksandra Aksakowa (1832–1903) – czołową postać spirytyzmu rosyjskiego. Demonstrował tam zjawiska telekinezy i materializacji, nie tylko zresztą w kręgach spirytystów, ale także przed uczonymi i lekarzami. Wyniki doświadczeń musiały być zachęcające, gdyż zapraszano Guzika do Rosji jeszcze kilkakrotnie, aż do pierwszej wojny światowej. Sukcesy na tym polu, a niepowodzenia w garbarstwie (spółka rzemieślnicza, założona z dwoma kolegami w Szczekocinach zbankrutowała) sprawiły, że po roku 1896 rozstał się ostatecznie z pracą w rzemiośle, występując na seansach jako zawodowe medium. Powodzenie miał coraz większe – „seansował” (tak nazywano wówczas uczestnictwo w seansach) codziennie, nierzadko 2–3 razy na dobę. Cieszył się sympatią, był skromny, słowny, zadowalał się niewysokim honorarium za swe występy, w przeciwieństwie do Eustapii Palladino, A przecież często występował w salonach arystokracji i plutokracji, nawet na dworze carskim. Jego zachowanie i zewnętrzny wygląd bynajmniej nie wskazywały na szczególne przymioty parapsychiczne. Niewysokiego wzrostu, szczupły, niemal wątłej budowy, skromny, bezpretensjonalny w kontaktach towarzyskich, raczej nieśmiały i milczący – jak wspomina Ludwik Szczepański – „wydawał się na pierwszy rzut oka niezbyt umysłowo rozwinięty i mało inteligentny (...). Na pozór nie interesowało go nic, poza sprawami materialnymi, i poza rodziną (był bardzo przykładnym mężem i ojcem) (...) Ale kto dobrze obserwował Guzika i przyjrzał mu się, gdy tenże rozruszał się trochę pod wpływem alkoholu (Guzik przed seansem lubił zawsze dobrze zjeść i napić się wódki), miarkował, że był to człowiek obdarzony wielkim, choć chłopskim sprytem, że umiał doskonale obserwować i korzystać ze swych spostrzeżeń – umiał też zachować zawsze niezłomny spokój”169. Repertuar zjawisk produkowanych przez Guzika był bogaty, lecz ich zestaw i kolejność na ogół nie ulegały zmianom, podlegając tylko ograniczeniu jeśli medium było niedysponowane. Seanse odbywały się w ciemności, rzadziej w przyćmionym czerwonym świetle. Za plecami medium w części pokoju oddzielonej kotarą pozostawiano na stoliku papier, ołówek i dzwo- 169 L. Szczepański, Okultyzm – fakty i złudzenia, Natura i Kultura, Kraków 1937, tom I, s. 99–100. 106 nek, na podłodze instrumenty muzyczne (gitara, dzwonki, pozytywka itp.), naczynie z sadzą oraz białe prześcieradło. Efekty telekinetyczne polegały na poruszaniu tymi przedmiotami – dzwonieniu, pobrzękiwaniu strun, uruchamianiu pozytywki, zawiązywaniu węzełków na chustkach, lewitacji przedmiotów i prześcieradła, przybierającego dziwne kształty, a także tzw. piśmie bezpośrednim („samodzielnym” poruszaniu się ołówka, kreślącego znaki na papierze). Rzadziej występowały zjawiska materializacyjne: światła, zimne powiewy, dotknięcia czegoś mokrego, czy nawet przebiegającego „szczura”, odciski w sadzy, wreszcie – widoczne w przyćmionym świetle lub błysku magnezji – różnego rodzaju zjawy: niekształtnego słupa stojącego za medium, zwierząt (łasiczki, psa), „małpoluda”, a także twarzy ludzkich. Początkowo zjawy ludzkie łudząco przypominały medium i były nieme, od 1906 roku zaczęły mówić (posądzano nawet Guzika o brzuchomówstwo), w latach 1908–1912 przybierać postać ludzi zmarłych, bliskich seansującym. W najaktywniejszym medialnie okresie fantomy produkowane przez Guzika pojawiały się już nie tylko pojedynczo, ale po kilka naraz, rozmawiały, kłóciły się ze sobą. Na ogół jednak zjawiska występujące na seansach bywały mniej efektowne, chociaż całkowite „niewypały” – ponoć bardzo rzadkie, co niektórzy badacze przypisywali zręcznemu „pomaganiu” sobie medium, gdy zawodziły „siły metapsychiczne”. Jak taki seans przebiegał, zilustruje najlepiej dziennikarska relacja, zamieszczona w jednej z petersburskich gazet, prawdopodobnie w 1913 roku . Oto obszerne fragmenty tego reportażu, którego autor z pewnością nie należał do bezkrytycznych entuzjastów mediumizmu. „Newski Prospekt... Godzina dziewiąta wieczorem (...) W środku pokoju duży okrągły drewniany stół, wokół niego wiedeńskie krzesła. Okna szczelnie zakryte portierami. Spirytyści, ludzie subtelni, przygotowali dla oczekiwanego ducha osobny gabinet – oddzielony portierami kąt. Stoi tam stolik z papierem, ołówkiem i dzwonkiem. Na podłodze dzwoneczki, gitara i białe prześcieradło (...). Plecami do portiery, kryjącej gabinet ducha, siedzi medium. (...) Gaśnie światło, świeci tylko jedna słaba czerwona lampka elektryczna. Przewodniczący nakręca katarynkę (pozytywkę? – KB). W pokoju ciemno – ledwo rozróżniamy kontury sąsiadów. Płyną minuty, pięć, dziesięć... Milknie muzyka katarynki... Ktoś ziewa... (...). Słychać gdzieś jakiś chrobot. Przewodniczący doktor B. donośnym głosem oświadcza: – Duchu, jeśli przybyłeś, dziękujemy ci! Pamiętaj ustalone znaki. Pukaj! Jeden raz – nie... dwa razy – tak... trzy razy – chcesz rozmawiać... pięć razy – koniec seansu. – Idzie chłód – słychać głosy siedzących. – Śpiewajmy – proponuje przewodniczący i oto wszyscy zaczynają śpiewać: Kol sławien, Kol sławien przechodzi w kołysankę i Tiomnym lesom. W tym czasie słychać znów jakiś chrobot (...). – Ktoś mnie dotknął – oświadcza siedząca obok medium dama. – Proszę się nie bać – uspokaja przewodniczący. – Dotknął mnie, delikatnie. – Oj... oj!... – krzyczy nieswoim głosem dama. – Nie bójcie się... Nie krzyczcie... Nie przerywajcie łańcucha... – denerwują się spirytyści. Słychać dźwięki dzwonka i gitary. Znów pojawia się śpiew na melodię Tiomnym lesom. Spirytyści śpiewają: – Ukaż się... Ukaż się... Ukaż się... Daj nam światło! Powtarza się to kilka razy. Ktoś dostrzega światło. Słychać szelest papieru i chrobotanie. – Pisze! Z hałasem pada papier i ołówek. Dźwięczą struny gitary. Znów rozlega się przejmujący krzyk. Zdenerwowana dama oświadcza, że coś mokrego chwyciło ją za policzek. Przewodniczący uspokaja spirytystów: – Duchu, prosimy cię abyś był delikatniejszy!... 107 Jeden ze spirytystów proponuje przerwać seans, gdyż jak widać – duch jest nieżyczliwy. Ktoś inny protestuje. Na propozycję, aby duch podał swoje imię, duch nie odpowiada. Spirytyści podejrzewają, że to duch zwierzęcia. Seans zostaje przerwany. Zapala się światło. Medium idzie zapalić. Na kartce, podpisanej przed seansem przez jednego ze spirytystów, nagryzmolono raczej niż napisano coś niezrozumiałego. Czytelna jest tylko ostatnia litera – „y”. Po różnych domysłach przyjęto, że napisano słowo „zimy”, jednak co to znaczy – nikt nie wie. Spirytyści piją herbatę i mówią, że dzisiejszy seans nieszczególnie udany...''170 Udany w pełni był za to seans w Carskim Siole, z udziałem cara Mikołaja II i... ducha Aleksandra III. Oto jak Guzik wspomina ten wieczór: „Książę Kurakin powiadomił mnie, że jutro rano mam jechać do Carskiego Sioła, gdzie będą czekały konie. Istotnie, lokaj odprowadził mnie na dworcu do karety, w której przyjechałem do pałacu. Tam mnie spotkano i bez jakichkolwiek rewizji odprowadzono na górę, gdzie, w jednym z salonów czekało kilka nieznanych osób, wśród których zobaczyłem księcia Kurakina. Po krótkiej pogawędce, wszedł do pokoju cesarz. Ze wszystkimi uprzejmie się przywitał i zapytał mnie czy seanse mnie nie wyczerpują (wizytę w Carskim Siole poprzedziło kilka udanych seansów u wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza – przyp. KB.). Odpowiedziałem, że, o ile prowadzone są prawidłowo, to nie. Zatem zwracając się do księcia Kurakina cesarz powiedział: – Proszę księcia, ponieważ pan jest obeznany z porządkiem seansów, proszę wziąć batutę w swoje ręce i kazać nam siadać, gdzie się należy. Wkrótce zgaszono światło. Po prawej ręce miałem księcia Kurakina, po lewej – cesarza. Byłem nieco podniecony nerwowo, toteż nie mogłem wpaść w trans i dlatego w pierwszej części seansu były tylko dotykania, pukania, poruszania przedmiotami, a także jakieś stąpania po posadzce, stłumione dywanem. W czasie przerwy wyszliśmy do sąsiedniej sali, gdzie cesarz częstował papierosami, a następnie zajęliśmy miejsca jak poprzednio. Niezwykle proste zachowanie się cesarza uspokoiło mnie i wkrótce zapadłem w trans. Po obudzeniu czułem się bardzo zmęczony, ale wyczuwałem, że seans się udał, gdyż wszyscy byli bardzo podnieceni i opowiadali wzajem o swych wrażeniach. Cesarz jednak był jakiś zasmucony. Mówił mniej, wkrótce uścisnął mi ręce, podziękował, pożegnał się z obecnymi i wyszedł. Książę Kurakin odprowadził mnie do dworca i wręczył 300 rubli jako honorarium. Zapytałem księcia dlaczego cesarz był taki smutny. Na to Kurakin mi powiedział, że pod koniec seansu podeszła do cesarza jakaś duża postać, wyłączyła go z koła i odprowadziwszy do okna o czymś w ciągu 5–10 minut z nim rozmawiała. Następnie cesarz wrócił na swoje miejsce i powiedział głośno: – To był mój ojciec. Smutne rzeczy mi opowiadał... Więcej nie powiedział nic i milczał do samego końca seansu. To było moje pierwsze i ostatnie widzenie się z cesarzem. Za seanse z wielkim księciem Mikołajem Mikołajewiczem otrzymałem 200 rubli i szpilkę złotą z kamieniem – do krawata”171. Jan Guzik, chociaż bardzo często występował na seansach w kółkach spirystycznych, sam nie był spirytystą. Na pytanie Ludwika Szczepańskiego, jak tłumaczy dziwne zjawiska wy- 170 Tekst tłumaczony z wycinka prasowego, udostępnionego nam przez rodzinę Jana Guzika. Nazwy czasopisma nie udało się ustalić. 171 J. Drużyna, Śp. Guzik (wspomnienie pośmiertne), „Zagadnienia Metapsychiczne” nr 19–20/1928, s. 78– 81. 108 stępujące w jego obecności, odpowiedział po dłuższym ociąganiu, że jakaś siła wyłania się z niego i nabiera kształtu widzialnego172. Można przypuszczać, że szukanie wyjaśnień raczej w siłach natury niż w świecie pozagrobowym było w dużym stopniu spowodowane tym, że Guzik w swej karierze medium stykał się wielokrotnie z wybitnymi uczonymi o zdecydowanym światopoglądzie przyrodniczym i uznawał ich autorytet w tej materii, chociaż nie miał zbytniego szczęścia do werdyktów profesorskich dotyczących jego uzdolnień paranormalnych. W 1921 roku kierownik słynnego Instytutu Metapsychicznego – dr Gustaw Geley (1868– 1924) – sprowadził Guzika do Paryża, gdzie odbył z nim wiele protokołowanych seansów, na których występowały m.in. „zjawy zwierzęce”. Również prof. Richet przeprowadził około dziesięciu seansów, nie stwierdzając oszustwa, lecz wyrażając ubolewania, że doświadczenia muszą odbywać się w zupełnej lub prawie zupełnej ciemności i nie można robić zdjęć fotograficznych. W 1923 roku Guzik zaproszony został do Paryża po raz drugi. Tym razem badała go komisja złożona z czterech profesorów Sorbony. Po dziesięciu, przeważnie nieudanych, seansach ogłosiła ona orzeczenie zarzucając medium, iż stosuje oszukańcze sztuczki. Okazało się jednak, że są to domniemania i brak konkretnych dowodów oszustwa. W rezultacie wokół werdyktu wywiązała się ostra polemika, w której w obronie Guzika stanęły 34 znane osobistości Paryża. Znamienne jest, że te różnice zdań dotyczące jego zdolności telekinetycznych i materializacyjnych bynajmniej nie zaszkodziły karierze medium, przeciwnie – właśnie one dopiero przyniosły mu światową sławę. Niestety, podejrzenia profesorów nie były bezpodstawne. Również kilku innych eksperymentatorów zagranicznych w czasie seansów w Warszawie i Berlinie zaobserwowało, że Guzik nogami dotyka uczestników doświadczeń. W grudniu 1924 roku w Towarzystwie Metapsychicznym w Krakowie, dokonując niespodziewanych zdjęć z czterech aparatów fotograficznych, stwierdzono, że medium imitowało zjawę posługując się uwolnioną spod kontroli ręką. Zdaniem jednak wielu badaczy prowadzących od lat eksperymenty mediumiczne, jak na przykład monachijski lekarz neurolog – Albert von Schrenck-Notzing (1862–1929) – przyłapanie na oszustwie nie dyskwalifikowało całkowicie Guzika. Twierdzili oni, że jest to medium dużej mocy i o obszernej skali zjawisk173 tyle, że zarabiając na życie „seansowaniem” w kółkach spirytystów, żądnych wrażeń, a nie prawdy, przywykł do „pomagania sobie” bez skrupułów. Do końca życia (zmarł w 1928 roku na gruźlicę i pochowany został na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie) nie stracił na popularności, występując na seansach do ostatnich swych dni. Czy Ossowiecki zetknął się z Guzikiem już w czasie jego sukcesów petersburskich? Nie znalazłem żadnych relacji na ten temat, z pewnością jednak musiał co najmniej słyszeć o fenomenie warszawskim, zaliczanym do ówczesnej „wielkiej czwórki” mediów materializacyjnych. Znamienne jest też, że w tym samym czasie, gdy dużo się mówiło i pisało o Guziku w polskich i rosyjskich kołach spirytystycznych i metapsychicznych, również u Ossowieckiego poczynały ujawniać się zdolności telekinezyjne. Byli niemal w tym samym wieku i relacje o wyczynach młodego medium mogły działać pobudzająco na wyobraźnię przyszłego jasnowidza. Kilka lat później pojawiają się zresztą kolejne wielkie media fizyczne. W 1905 roku prof. Richet odkrywa zadziwiające zdolności materializacyjne u Marty Beraud, występującej w sprawozdaniach z doświadczeń pod pseudonimem „Ewa C.”. W latach 1905–1915 eksperymentowali z nią m.in. także G. Geley, A. Schrenck-Notzing, badaczka francuska – Julietta 172 L. Szczepański, op. cit., tom I, s. 99. 173 Op. cit., s. 96. 109 Bisson – fizjolog Courtier, fizyk W.J. Crawford174 i K. Flammarion175. Ewa C. zasłynęła zwłaszcza produkowaniem zjawisk tzw. ektoplastii – wydzielaniem tajemniczej substancji organicznej (ektoplazmy), która przybierała czasem formę widmowych rąk i twarzy ludzkich, a nawet całych postaci, przypominających płaskie dwuwymiarowe twory. Sprawozdania z tych doświadczeń stanowiły nie lada sensację, przyjmowaną w wielu środowiskach naukowych z wielkim sceptyzmem, a nawet szyderstwem. A przecież – jak wynika ze sprawozdań – w przypadku Ewy C. kontrola bywała nierzadko bardzo ścisła i surowa. Przed seansem medium rozbierało się do naga i było dokładnie badane (niekiedy również ginekologicznie) czy czegoś nie ukrywa, a następnie ubierane w trykot zszywany nićmi na ciele. Eksperymentowano przy czerwonym oświetleniu i to coraz jaśniejszym (do 100 świec), i dokonywano wielu zdjęć przy świetle magnezjowym z kilku aparatów. Ewa nie wchodziła w trans samorzutnie, lecz trzeba ją było hipnotyzować. Oto fragment relacji J. Bisson, dotyczącej jednego z bardziej kameralnych doświadczeń: „Dziesiątego września (1911) Ewa zaproponowała mi, ażebym z nią sama robiła eksperymenty, ponieważ czuje się doskonale. Uśpiłam ją o godz. 8.45. Natychmiast po zapadnięciu w hipnozę zaczęło się charakterystyczne rzężenie i dziwnie zmaterializowany kształt ukazał się na lewym ramieniu medium, jeszcze zanim zawarła zasłonę (w czasie doświadczeń medium sadzano na stołku za czarną zasłoną, rozchylaną po wystąpieniu zjawisk – przyp. KB). (...) Materia oddzieliła się od ramienia Ewy i biała plama poruszała się po czarnym tle gabinetu. Przez ten czas trzymałam ręce Ewy. Później rozchyliła Ewa firankę bardzo szeroko i ujrzałam w głębi gabinetu jakieś 50 cm od głowy Ewy coś jakby twarz, która się na mnie patrzyła. Liczę 70 sekund – zjawa się nie porusza. Ręce Ewy ciągle w moich rękach. Ewa, widocznie przyciągnięta widziadłem, wyprostowuje ramię (z moją ręką) w kierunku zjawy, która zniknęła, wydaje gwałtowny krzyk i popada w omdlenie (...) Zsunęłam więc zasłonę, stale trzymając ręce Ewy, i pozwoliłam jej wypocząć. Powoli otwiera się na nowo zasłona i spostrzegam na nowo głowę w tyle gabinetu obok głowy Ewy. Zjawa nie rusza się przez 10 sekund. Później zmalała i znikła powoli. Nagle Ewa żąda ode mnie, abym szybko rozpruła szwy; zdziera z siebie trykot i siedzi przede mną całkiem naga. Zaczęła się teraz seria nadzwyczajnych zjawisk. Na nagiej piersi zjawiła się płaska, duża, ciemnoszara plama, biała na zewnętrznych brzegach, trwała jakiś czas i zniknęła w okolicy pępka. Widziałam dokładnie jak tam została wchłonięta. Zasłona była znów jakiś czas zasunięta, przy czym jej rąk nie puszczałam. U otworu firanki ukazała się na nowo biała plama, przeniosła się na jej ciało, a była tego samego kształtu co poprzednio, tylko trochę większa. Liczę przy otwartej zasłonie do 22 sekund, nagle materia kurczy się na jej ciele, pod kątem prostym do osi ciała, i tworzy szeroką wstęgę od biodra do biodra, rozszerzającą się pod pępkiem. I to zjawisko zwija się i znika w pochwie. Medium rozwiera na moje życzenie uda i widzę jak materia przybiera dość dziwaczny kształt orchidei i powoli się zmniejszając wchodzi do pochwy. Podczas całego tego procesu trzymam jej ręce. Ewa teraz oświadczyła: Poczekaj trochę, spróbujemy ułatwić jej przejście. Podnosi się, wstępuje na fotel, siada na poręczy, podczas gdy jej nogi spoczywają na siedzeniu. Rozwiera nogi. Przed moimi oczyma, przy otwartej zasłonie, wychodzi z jej pochwy masa o kształcie 174 W.J. Crawford – wykładowca mechaniki na Uniwerstytecie w Belfaście, badacz zjawisk mediumizmu fizycznego metodami fizykalnymi, zwłaszcza lewitacji, spirytysta. Próbował wyjaśnić zjawiska telekinetyczne działaniem „dźwigni” ektoplazmatycznych. 175 C. Flammarion (1842–1925) – fr. astronom i popularyzator nauki. Badacz zjawisk metapsychicznych. 110 dużej kuli i średnicy około 20 cm i sadowi się z wielką szybkością na górnej części jej uda. Rozpoznaję w tej masie niezbyt jeszcze wyraźną twarz, której oczy na mnie spoglądają. Gdy jeszcze bardziej się schylam, aby lepiej widzieć, podnosi się głowa przed moimi oczyma i ulatuje nagle od medium w cienie gabinetu, niedostępna moim oczom. Znowu medium popada w omdlenie...”176 Trudno się dziwić, że opisy tego rodzaju zjawisk, jakby przeniesionych do rzeczywistości z jakichś chorobliwych majaków czy surrealistycznych wizji malarskich, były dla trzeźwych, stojących twardo na gruncie realizmu przyrodoznawczego, naukowców już same w sobie dowodem, że są to twory wyobraźni lub kuglarskie sztuczki. I chociaż Ewy C. nigdy nie przyłapano na próbach „pomagania sobie” jakimiś iluzjonistycznymi efektami „materializacyjnymi” (produkowała ona wyłącznie zjawiska materializacyjne a nie telekinezyjne), próby stwierdzenia, czy ektoplazma rzeczywiście istnieje, przez naukowe komisje o sceptycznym nastawieniu dały wyniki bądź negatywne, bądź niejednoznaczne. Dla badaczy przekonanych o materialnej, psychofizjologicznej naturze fenomenu, dowodem jego realności były zarówno dokonywane w czasie seansu zdjęcia, jak i trudności techniczne imitowania tak dziwnych zjawisk. Co więcej, w 1912 roku dr Schrenck-Notzing zakomunikował, że stwierdził mikroskopowo organiczną naturę wydzieliny określanej jako ektoplazma, zaś w 1916 roku najwybitniejszemu obok Ochorowicza polskiemu badaczowi zjawisk paranormalnych z pozycji przyrodniczej – inż. Piotrowi Lebiedzińskiemu177 (1860– 1934) – udało się wraz z dr W. Dąbrowskim przeprowadzić analizę chemiczną próbki takiej wydzieliny, pobranej od medium materializacyjnego – Stanisławy Popielskiej178. Niestety, nie spowodowało to oczekiwanego przełomu w badaniach tych fenomenów. Obok Marty Beraud na miano wielkiego medium fizycznego tamtych lat zasługuje z pewnością Stanisława Tomczykówna. Podobnie jak Ewa C., przejawiała ona swe zdolności telekinetyczne i materializacyjne w stanie hipnozy, a eksperymentowali z nią w latach 1908– 1912 Ochorowicz i Lebiedziński, a także m.in. Ch. Richet, psycholog Teodor Flournoy i Maria Skłodowska-Curie, zaś w latach 1913–1914 Schrenck-Notzing. Zdolności paranormalne pojawiły się u Tomczykówny prawdopodobnie po wstrząsie nerwowym, jaki u niej wystąpił po aresztowaniu w czasie demonstracji ulicznej w 1905 roku w Warszawie. Pierwsze eksperymenty przeprowadzał z nią Lebiedziński i on to zainteresował fenomenem Ochorowicza. W swym domu w Wiśle, w toku wielu eksperymentów Ochorowicz potrafił tak wyszkolić medium, że produkowało określone zjawiska po zapowiedzeniu i niejako na zamówienie, co stwarzało warunki dla rzadkiej w tego rodzaju doświadczeniach nieprzypadkowości i powtarzalności. Nigdy też nie eksperymentowano w ciemności, lecz przy świetle czerwonej lampy, a nawet świetle dziennym. Tomczykówna przejawiała głównie zdolności telekinezyjne: poruszanie lub zatrzymywanie przedmiotów bez ich dotykania. Potrafiła na przykład przez zbliżenie dłoni podnieść i utrzymać w powietrzu lekki przedmiot, zatrzymać ruch wahadła zegara ściennego, ,,zmusić” kulkę ruletki, aby wpadła w wyznaczoną przegródkę. Tego rodzaju doświadczenia były prze- 176 J. Bisson, Les phenomenes dits de materialisation, Paryż 1913, tłum. wg L. Szczepańskiego, op, cit., s. 85–86. 177 Piotr Lebiedziński (1860–1934) – inż. chemik, pionier polskiego przemysłu fotograficznego, współpracownik Ochorowicza, współzałożyciel polskiego Towarzystwa Badań Psychicznych (1914), kier. jego wydz. naukowego i prezes honorowy. 178 Stanisława Popielska – polskie medium materializacyjne, produkujące „ektoplazmę”, odkryte przez P. Lebiedzińskiego i A. Graviera w 1911 r. Eksperymentował z nią również A. Schrenck-Notzing. W 1932 przyłapana w paryskim Instytucie Metapsychicznym na oszustwie (rzekoma telekineza). 111 prowadzane w 1909 roku również w Warszawie, w Muzeum Przemysłu, w obecności komisji, w której skład wchodzili przyrodnicy: J. Sosnowski, S. Kalinowski, B. Zatorski, J. Leski i L. Kiślański. W czasie transu hipnotycznego występowało u Tomczykówny rozszczepienie osobowości: po zapadnięciu w stan hipnozy nazywała siebie „Drugą” lub „Stasią”, zaś osobowość produkująca paranormalne zjawiska to była „Mała Stasia” – prawdopodobnie personifikacja dziecięcych podświadomych wspomnień czy marzeń medium. „Mała Stasia” przejawiała dziecięcy upór, złośliwość i skłonność do oszukiwania. Później pojawił się jeszcze ,,Wojtek”, który – jak wyjaśniła Tomczykówna – miał posiadać wielką siłę i poruszać ciężkimi przedmiotami. Właśnie przeprowadzając dłuższe rozmowy z tymi wtórnymi osobowościami Ochorowicz potrafił wpływać na przebieg doświadczeń, korzystając umiejętnie z pomocy tych osobowości. Trzeba tu wyjaśnić, że Tomczykówna nie była spirytystką i traktowała te osobowości jako „sobowtóry”. Z uwagi na to, że przejawiana niezależność mediumicznych „dwójników” utrudniała badania, Ochorowicz w późniejszym okresie eksperymentowania z Tomczykówną nauczył ją wywoływać zjawiska bez „pomocy” tych ,,sobowtórów”. W czasie niektórych doświadczeń występowały również zjawiska materializacyjne. Obserwowano lub fotografowano tajemnicze ,,nitki fluidalne”. Wydobywały się one jakby z palców medium i przejawiały zdolność oddziaływania mechanicznego. Ich działaniem Ochorowicz tłumaczył fenomeny telekinezy. Tę przybierającą postać nitek „substancję” nazwano później na propozycje Richeta „ektoplazmą”. „Fantastyczną przygodą mediumiczną” było dla Ochorowicza sfotografowania się „Małej Stasi”. Pewnego wieczoru, po serii zjawisk telekinetycznych, „sobowtór” zasygnalizował (Ochorowicz recytował alfabet, a medium stukaniem wskazywało litery tworzące zdania), że chce się sfotografować. Zgodnie z poleceniem ustawiono aparat z otwartym obiektywem w ciemnym pokoju, który opuszczono i zamknięto na klucz. Tomczykówna i Ochorowicz czekali w sąsiednim pokoju. Nagle w szparze progu pojawił się błysk i rozległo się pukanie sygnalizujące, że można wywołać płytę. Zdjęcie ukazywało dziewczynę zupełnie niepodobną do medium. Ochorowicz był przekonany, że nie wchodzi tu w rachubę żadna oszukańcza sztuczka, choć fizykalna strona zjawiska pozostała dla niego całkowitą zagadką. Równie niezrozumiałe były dla Ochorowicza wyniki innych eksperymentów, zaliczanych do tzw. ideoplastii fotograficznej, przeprowadzonych dwa i pół roku później. Oto jak opisuje je Ludwik Szczepański: „We wrześniu 1911 r. po dłuższej przerwie (z powodu wyczerpania medium) podjęte na nowo doświadczenia wydały zaraz na pierwszym seansie przedziwny rezultat. Ochorowicz powiedział do zahipnotyzowanego medium: „Chciałbym dowiedzieć się, czy twój dwójnik (dubel) mógłby swą rękę przecisnąć przez mały otwór, zmaterializować ją i oświetlić celem radiografii? Włożę kawałek błony filmowej do flaszki, a twój dwójnik niech spróbuje zradiografować swą rękę!”. Medium zgodziło się, ale radziło utrudnić dwójnikowi zadanie. Niech Ochorowicz otwór flaszki zakryje swoją ręką. Ochorowicz odciął z nowej rolki dużego formatu spory kawałek błony filmowej (13 x 18 cm) i ten kawałek, który się zaraz zwinął w rurkę, włożył do flaszki. Usiadł, oparłszy flaszkę na kolanie, i trzymał ją jedną ręką, drugą zaś ręką zakrywał otwór szyjki. Medium siadło obok niego i ręce swoje położyło na flaszce. (Wszystko to, ponieważ chodziło o fotografię, działo się w ciemności). Po krótkim czasie miało medium wrażenie, że flaszka się rozszerza, ręce medium zdrętwiały i wreszcie medium z przeraźliwym krzykiem upadło wstecz, doznając skurczu „wszystkich mięśni”. Ochorowicz nie wypuścił z rąk butelki i wziął się do wywoływania filmu (musiał rozbić butelkę, aby go wydobyć). Obraz ukazał się bardzo szybko, był wyraźny i kontrastowy – i przedstwiał rękę! Ręka ta była większa od ręki medium, i większa od ręki samego Ochorowi 112 cza. Kciuk położony został na palcu wskazującym, aby się mógł pomieścić na filmie! (...). Tym dziwom nie było jednak jeszcze końca. Medium kilkakrotnie radiografowało swoje wyobrażenia – np. wyobrażenie księżyca – na płycie. Ochorowicz zażądał raz, aby medium zradiografowało rękę swoją z naparstkiem na palcu. Medium się zgodziło, ale zaproponowało, aby Ochorowicz nałożył naparstek na własny palec, a „ten naparstek przejdzie może na moją rękę”. Ochorowicz, wzruszając ramionami, nałożył istotnie naparstek na swój palec, tak jak medium sobie życzyło, a potem otworzył świeżą paczkę klisz, wyjął jedną, opatrzył ją znakiem i położył na kolanach medium. Prawą swoją ręką trzymał lewą rękę medium w odległości 40 cm ponad kliszą. Czerwona lampka stała na stole, oddalonym o metr. Niedługo trwała ta ekspozycja (jeśli można użyć tego określenia), bo medium uczuło rychło silny ból w lewej ręce, co świadczyło, że mediumiczny efekt nastąpił. Na kliszy ukazał się w wywoływaczu obraz ręki, trochę mniejszej niż ręka medium, z wyjątkiem trzeciego palca, który wydaje się dłuższy: przedłuża go bowiem naparstek, ten naparstek, który Ochorowicz miał na swoim palcu!”179. Przedstawione wyżej doświadczenia przeprowadzał Ochorowicz, niestety, samotnie, bez udziału współpracowników czy świadków, nie udało się też powtórzyć i potwierdzić komisyjnie opisanych zjawisk. Wiarygodność sprawozdań wynika więc wyłącznie z zaufania, jakie można mieć do rzetelności naukowej, krytycyzmu i trzeźwości w ocenie obserwowanych zjawisk, jaka zawsze cechowała tego wybitnego psychologa i filozofa – badacza, odkrywcy i wynalazcy – pioniera pozytywizmu w Polsce. Ochorowiczowi nie było dane zetknąć się z Ossowieckim i badać jego niezwykłe uzdolnienia – w owym czasie właśnie telekizyjne, a więc stanowiące przedmiot szczególnych zainteresowań nestora polskiej parapsychologii. Zmarł w listopadzie 1917 roku w Warszawie, na rok przed przyjazdem tam przyszłego słynnego jasnowidza. Nie doczekał też pojawienia się jeszcze jednego fenomenu, najciekawszego spośród wielkich mediów fizycznych. 2. Mistrz „materializacji” Pod koniec 1918 roku w jednym z seansów z udziałem Guzika, zorganizowanych w Warszawie przez znanego lekarza i badacza hipnotyzmu, Tadeusza Sokołowskiego, uczestniczył wraz z przyjaciółmi dziennikarz i poeta Teofil Modrzejewski (1873–1943). Po wyjściu Guzika, uczestnicy seansu postanowili sprawdzić, czy nie pojawią się jakieś zjawiska paranormalne bez udziału medium. Po zgaszeniu światła, ku ogólnemu zdziwieniu, w pobliżu miejsca, gdzie siedział Modrzejewski wystąpiły zjawiska świetlne. Początkowo podejrzewano, że powoduje je młoda dziewczyna, siedziąca obok poety, dalsze doświadczenia wykazały jednak, iż zdolności medialne przejawia Modrzejewski, który zresztą wcale tego nie podejrzewał. Tak oto rozpoczął się jeden z najbardziej zagadkowych rozdziałów w dziejach parapsychologii. Najbardziej zagadkowych – bowiem przy najdalej posuniętym sceptycyzmie i nieufności do mediów nie można znaleźć żadnych konkretnych podstaw, aby podejrzewać Modrzejewskiego o mistyfikacje, a świadków jego wyczynów o naiwność. I nie tylko dlatego, że nigdy przez nikogo nie został przyłapany na jakiejkolwiek próbie oszustwa. Rzecz w tym również, iż trudno podważyć wiarygodność relacji. W przeciwieństwie bowiem do doświadczeń z Ewą C. i Tomczykówną, przeprowadzanych najczęściej przez badaczy sam na sam z medium, zjawiska produkowane przez Modrzejewskiego, choć eksperymenty odbywały się w warunkach kameralnych, obserwowało wielu ludzi, nierzadko znanych osobistości ze świata 179 L. Szczepański, op. cit., s. 70–71. 113 nauki, kultury, życia gospodarczego i polityki. M.in. uczestnikami seansów byli: prof. Ch. Richet, prof. Tadeusz Urbański, prof. Adam Żółkiewski, prof. Henry Breuil, dr Gustaw Geley, inż M. Geo Lange, C. Flammarion, E. Fielding (sekretarz SPR), marsz. Józef Piłsudski, gen. Włodzimierz Zagórski, gen. Mariusz Zaruski, płk Józef Beck, płk Norbert Okołowicz, Stanisław Niemojewski, Tadeusz Boy-Żeleński, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Juliusz Osterwa, Arnold Szyfman, książę Stefan Lubomirski. Trudno uwierzyć, aby wszyscy oni ulegli złudzeniom i świadomie lub nieświadomie w swych relacjach pisali nieprawdę, zaś „dowody rzeczowe” – zdjęcia i foremki parafinowe – były fałszerstwem. A jednak... Wbrew tym, zda się przekonywającym, argumentom wystarczy przeczytać sprawozdanie z seansów z Frankiem Kluskim (pod takim pseudonimem krył się Modrzejewski, występując jako medium) aby stwierdzić, że... trudno uwierzyć. Sięgnijmy do wydanych przez Książnicę-Atlas w 1926 roku Wspomnień z seansów z medium Frankiem Kluskim Norberta Okołowicza – zawierających bogaty zbiór protokołów z seansów przeprowadzonych w Warszawie. W sprawozdaniu z 7 stycznia 1925 czytamy: „Obecni pp. Franek Kluski (medium), l) gen. Zaruski Mariusz, 2) Romiszewska Maria, 3) ppłk Okołowicz Norbert, 4) Zaruska Izabella, 5) Wnorowska Maria, 6) por. Modrzejewski Jan (...). Kontrolę medium przeprowadzili gen. Zaruski i por. Modrzejewski; Kierował seansem ppłk N. Okołowicz. Medium przez cały czas trwania seansu pogrążone było w głębokim transie i nie wykonywało ani jednego ruchu. Trzykrotnie tylko występowały lekkie drgania całego ciała w chwili wzmożenia się objawów. Drganiom tym starali się zapobiec uczestnicy równoczesnym i głębokim oddychaniem, pod wpływem którego medium uspokajało się prawie natychmiast. Seans rozpoczęto zgaszeniem światła o godz. 2050, a przerwano obudzeniem medium i rozerwaniem łańcucha rąk o godz. 21 55. Jedyne drzwi wejściowe były zamknięte na klucz, a okno szczelnie zasłonięte. Po zajęciu miejsc, zastosowaniu kontroli i zgaszeniu światła, nastąpiła chwila oczekiwania. Po kilku minutach ukazały się nad medium mgliste i słabe światełka. Na środku pokoju słychać kroki jakiejś ciemnej postaci. Uczestniczka 5 twierdzi, że dotyka jej dłoń i gładzi po czole i włosach. Obok medium nieokreślone szelesty (...). Raptem szmery przenoszą się do środka seansujących. Ekran fosforyzujący (służący do oświetlania się zjaw, a zarazem i kontroli) unosi się nagle w górę, przesuwa ponad głowami uczestników i oświetla postać smukłego oficera (o ciemnej cerze z małymi wąsikami) w czapce i mundurze ze świecącymi guzikami. Zjawa salutuje bardzo uprzejmie uczestniczkę 4, a potem uczestnika 3. Osoby często bywające na seansach z Kluskim poznają w tej postaci dość często ukazującą się zjawę por. Topór-Kisielnickiego. Postać ta, pocałowawszy w rękę uczestniczkę 4 (która, jak twierdzi, znała go za życia) ukazała się wszystkim kolejno, po czym zniknęła, odstawiwszy poprzednio ekran na stół. Osoby, którym postać ta ukazała się zupełnie dokładnie, zgodnie twierdziły, że rysy jej, jakkolwiek wyraziste, robiły wrażenie martwych; jedynie ruchy całej postaci były nacechowane pewną żywością (...). Po chwili ciszy na środku pokoju rozlegają się ciche kroki. Obok uczestnika 3 ukazuje się postać starszej kobiety niskiego wzrostu, z siwymi włosami, zaczesanymi do góry. Postać ta ściska serdecznie i całuje uczestnika 3, potem innym uczestnikom robi na czole znak krzyża, a uczestniczce 5 szepcze wyraźnie: Bóg pocieszy. Zaraz potem ukazuje się w świetle ekranu smagła i wysoka postać Włocha, Cesare Battisti, poznana przez uczestników l, 3, 4 i 5. Postać ta, jak zwykle ukazała się wyraźnie, stukając w gwiazdkę na kołnierzu (włoskiego) munduru, a gdy wszyscy głośno powiedzieli: Evviva 1'Italia, odstawiła szybko ekran na stół i kilkakrotnie klasnęła w dłonie, potem przesuwając się obok uczestniczki 5 szepnęła głośno: brava Polacca. 114 Nastąpiła chwila spokoju (względnego), przerywana szmerami w różnych miejscach gabinetu. Obok uczestniczki 5 ukazuje się w świetle ekranu postać starszego człowieka. Postać ta jest dość niewyraźna i robi wrażenie bladej i mglistej. Znika za chwilę i potem znów ukazuje się w tym samym miejscu; trudno jest rozróżnić rysy. Następuje stukanie: uczestnik l zaczyna wymawiać litery alfabetu, składa się wyraz ojciec. Uczestniczka 2 twierdzi, że to zjawa ojca uczestniczki 5, która (...) temu przeczy. Uczestnicy głośno dzielą się wrażeniami. Zjawa uspokaja się i znika. Uczestniczce 2 ukazuje się raptem postać starszej kobiety w białym koronkowym szalu na głowie, w której wymieniona poznaje zjawę swojej teściowej (Heleny de Gaité). Zjawa (mało widoczna dla innych) mówi wyraźnym szeptem po francusku: oui – c 'est moi – je suis heureuse, na zapytanie uczestniczki 2, czy czuje się szczęśliwa. Po zniknięciu tej postaci ukazuje się w tym samym miejscu co i poprzednia zjawa, postać starszego mężczyzny z czarną bródką i szpakowatą, dość bujną fryzurą. Ukazuje się wyraźnie i kilkakrotnie uczestniczce 2 i przez chwilę uczestnikowi 3, który odnosi wrażenie, że postać ta jest wysoko zapięta pod szyję, po czym obserwuje dość nieśmiałe zachowanie się tej zjawy, która, nie poznana, niknie ostatecznie, odłożywszy poprzednio ekran na stół. Szmery i mgławice przenoszą się na środek pokoju. Następuje chwila oczekiwania. Raptem ukazują się dwa duże światełka, wydzielające fosforyzujące dymy. Na środku pokoju ukazuje się postać męska, oświetlająca się własnym światłem, emanowanym z obu dłoni, które przybliża do twarzy. Światło to wydaje równocześnie silny zapach ozonu i jakby ambry i mięty. Zjawa, w której część uczestników poznała, często ukazującą się na seansach z Kluskim, postać arcykapłana assyryjskiego, oświetlała się kilkakrotnie na środku pokoju, potem nad uczestnikiem 3 uczyniła znaki świetlanego trójkąta, a na koniec takie same znaki nad uczestniczką 5 – a potem zniknęła, jakby rozpływając się w obłokach własnych emanacji świetlnych. Obecni stwierdzili, że światła wydzielane przez tę zjawę przewyższały kilkakrotnie siłą natężenia światło wydzielane przez sztuczny ekran”180. Seansów o podobnym przebiegu było wiele, głównie w Warszawie, ale także w Paryżu, Florencji, Mediolanie i Wiedniu. Na 14 seansów odbytych w 1920 roku w Instytucie Metapsychicznym w Paryżu tylko 3 zakończyły się niepowodzeniem, tzn. nie wystąpiły oczekiwane zjawiska. Świadkami fenomenów produkowanych przez Modrzejewskiego było ponad 350 osób, w tym 6 profesorów wyższych uczelni, 20 doktorów medycyny, 3 doktorów chemii, 3 doktorów filozofii i 11 inżynierów181. Obok zjawisk świetlnych (świetlistych kuleczek przypominających bańki mydlane, większych tworów o kształtach trójkątnych i eliptycznych), zimnych powiewów, wrażeń dotykowych i węchowych, około 650 razy manifestowały się na tych seansach przedziwne zjawy zwierząt i ludzi, przy czym naliczono tu blisko 250 zróżnicowanych widziadeł. Obecność swą owe zjawy manifestowały nie tylko wizualnie, ale również poprzez dotknięcia niewidzialnych rąk męskich, kobiecych i dziecięcych, delikatnego ocierania się zwierząt czy liźnięcia psiego języka. Nierzadko widziano niezwykłe mgławicowe twory, wybiegające z ciała medium i kończące się niekiedy w odległości kilku metrów od niego wierną kopią jego ręki. Ręka taka mogła wykonywać konkretne czynności, na przykład gasić czerwoną żarówkę, przekręcając wyłącznik, pisać na maszynie lub ołówkiem. 180 N. Okołowicz, Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim, Książnica Atlas, Warszawa 1926, s. 226–230. 181 R. Bugaj, Teofil Modrzejewski – medium malerializacyjne, „Trzecie Oko” nr 2, 1985, s. 20. 115 Do zjawisk podobnej kategorii należą „eksterioryzacje” Modrzejewskiego. Przejawiały się one nie tylko w postaci ,,sobowtóra”, ukazującego się w pobliżu medium, ale również krótkotrwałych „odwiedzin” przyjaciół i bliskich znajomych przez mglistą i zwiewną zjawę Modrzejewskiego w ich domach. Wydaje się wielce prawdopodobne, że właśnie te zjawiska zachęciły Ossowieckiego do przeprowadzania analogicznych doświadczeń. Znaczny procent zjaw na seansach z Modrzejewskim to ciemne postacie, przejawiające jednak naturalną żywotność i ciepło ciała. Kolejną, bardziej rozwiniętą fazę materializacji stanowiło pojawienie się fragmentów ciał (np. głowy, torsu, rąk) i całych postaci, oświetlających się na życzenie uczestników seansu ekranem fosforyzującym. Twory te ewoluowały na oczach widzów, przekształcając i doskonaląc swe członki (czasami początkowo zjawy przypominały twory z tektury i szmat przybierając stopniowo postać żywego ciała). Podobnie rzecz się miała z ubraniami zjaw. Nierzadko w fazie wstępnej przypominało ono ubranie medium, a później stopniowo przeobrażało się odpowiednio do manifestującej się osobowości (np. mundury wojskowe, suknie kobiece). Często stroje te były również przetwarzanymi elementami strojów uczestników seansu. Uzdolnienia i zachowanie się zjaw odpowiadały ich wyglądowi – oficerowie byli szarmanccy, arcykapłan był pełen dostojeństwa i emanowało z niego bardzo silne własne światło, człowiek pierwotny przesuwał ciężkie meble i unosił w górę krzesła z seansującymi. Niektóre widma wdawały się w dysputy z uczestnikami zebrań. Ciekawe spostrzeżenia poczynił tu Andrzej Niemojewski182. Dla eksperymentu podjął on rozmowę ze zjawą na temat ze swej specjalności i wypowiadała się ona ze znawstwem w sprawach, w których orientował się tylko sam. Wskazywało to, że informacje „posiadane” przez widmo musiały pochodzić od samego pisarza. ,,Miałem wrażenie, że rozmawiałem sam z sobą – stwierdza Niemojewski – ale z jakimś innym sobą. Słowem, że świadomość moja rozmawiała z moją podświadomością” 183. Zachowanie się zjaw, w czasie pierwszej meterializacji nacechowane nieporadnością i jakby dezorientacją, podczas następnych seansów stawało się pewniejsze i swobodne, jak gdyby „widmo” oswajało się z nową formą egzystencji. Popełniały też one typowo ludzkie pomyłki. Oto przypadek opisany przez dr Geleya z 1924 roku: „Ukazuje się istota nowa, równie doskonale zmaterializowana jak poprzednie. Idzie wpierw do pana Przybylskiego. Ten ostatni czuje się całowany, ściskany niewidzialnymi ramionami. Przy świetle ekranu twierdzi, że poznaje swego syna (zmarłego w czasie wojny 1920 r. – przyp. KB). Istota całuje go w czoło, w policzki i po rękach; jeszcze raz się pokazuje. Potem idzie do pani Przybylskiej, która wydaje okrzyk i okazuje takie wzruszenie, że zjawa na chwilę znika. Potem pojawia się na nowo. Rozeznaję twarz wyrostka blondyna bez zarostu. Twarz jest zupełnie żywa. Zjawa wraca do pana Przybylskiego i dość długo przy nim pozostaje. Słyszę niewyraźny szept. Potem ekran zostaje odstawiony na stół. W protokole z seansu odbytego 11 dni później Geley opisuje ponowne pojawienie się tej zjawy, która podeszła do miejsca gdzie poprzednio siedział Przybylski. Siedział tam teraz Geley i zjawa pocałowała go w rękę przez pomyłkę, a później uświadamiając sobie to wyszeptała z żalem: Nie ma ojca...184 Czy owe zjawy były rzeczywiście zmaterializowanymi tworami myśli medium i uczestników seansów (materializacją wyobrażeń), jak przypuszczało wielu badaczy, czy też może pewną postacią zbiorowej halucynacji (hipnotycznej?)? Trudno dziś, tylko na podstawie rela- 182 Andrzej Niemojewski (1864–1921) – poeta, dramaturg i publicysta, redaktor „Myśli Niepodległej”, religioznawca i wolnomyśliciel. Interesował się astralistyką i kabalistyką. 183 A. Niemojewski, Dawność a Mickiewicz, Gebethner i Wolff, Warszawa 1921, s. 139. 184 N. Okołowicz, op. cit., s. 203, 211. 116 cji nie zawsze dostatecznie ścisłych, rozstrzygnąć tę kwestię. Niewiele wnoszą tu zdjęcia z seansów z Modrzejewskim, zresztą jest ich mało (15 zdjęć, w tym 2 nieudane) i z reguły nie ma na nich w pełni ukształtowanych zjaw (z wyjątkiem „ptaka” siedzącego na ramieniu medium). Pozostaje wreszcie, nie poparta co prawda żadnymi konkretnymi dowodami, możliwość jakichś mistrzowskich sztuczek magicznych, chociaż niełatwo sobie wyobrazić kto, po co i w jaki sposób miałby organizować taki wspaniały teatr iluzji. Co więcej – istnieją wielce zagadkowe dowody rzeczowe materialności i... dematerializacji zjaw, z którymi najbardziej podejrzliwi i uparci sceptycy niezbyt wiedzą co począć. Produkcja owych dowodów była w zasadzie prosta. W pobliżu medium stawiano naczynie z roztopioną parafiną, pokrywającą powierzchnię gorącej wody. Gdy zjawa w pełni się zmaterializuje uczestnicy seansu proszą ją, aby zanurzyła rękę, nogę, czasami również twarz lub inną część ciała kilkakrotnie w parafinie. Na ich powierzchni pozostaje wówczas 2–3 mm warstwa parafiny, która szybko tężeje w temperaturze pokojowej lub w zimniej wodzie (w specjalnie przygotowanym drugim naczyniu). Po zdematerializowaniu się zjaw pozostaje cienka parafinowa foremka tej właśnie części ciała. Do foremki można następnie wlać gips i otrzymać odlew (dwa takie odlewy z resztkami parafinowej foremki widziałem jeszcze w początkach lat czterdziestych w Warszawie – KB). Wydobycie dłoni czy stopy z takiej parafinowej foremki bez jej zniszczenia jest niemożliwe. Nierzadko zresztą odlewy przedstawiają zgięte lub splecione palce, których rozprostowanie we wnętrzu foremki należy zdecydowanie wykluczyć. Jeśli założyć, że jest to produkt oszukańczych sztuczek, jego technologia jest, zdaniem ekspertów-odlewników, całkowitą zagadką185. Przeprowadzane próby wytwarzania takich foremek sztucznie dały bardzo mizerne rezultaty, nie dając się porównać z osiągnięciami Modrzejewskiego. Trzeba tu zaznaczyć, iż Richet i Geley, w celu wykluczenia możliwości, że foremki były wcześniej przygotowane i przyniesione z zewnątrz, kilkakrotnie dodali potajemnie do roztopionej parafiny znakujących substancji chemicznych (barwniki, cholesterol) – uzyskując pewność, że foremki powstały w czasie seansu z Modrzejewskim. I jeszcze jedno – otrzymane w ten sposób odlewy, których w czasie samych tylko eksperymentów przeprowadzonych w Międzynarodowym Instytucie Metapsychicznym w Paryżu wytworzyło się dziewięć, zazwyczaj nie przypominały w niczym analogicznych części ciała medium. Często były to ręce i nogi dziecięce, twarze ludzi młodych, w przypadku zaś niewątpliwych kopii rąk Modrzejewskiego bywały znacznie pomniejszone lub powiększone. Ciekawe, że Modrzejewski odczuwał wrażenie oparzenia (dość szybko ustępujące) i to niezależnie od tego, czy odlewy były kopiami jego rąk, czy też dzieci lub kobiet. Tym, co mogło przemawiać również za uczciwością Modrzejewskiego w jego produkcjach medialnych, były dolegliwości fizyczne jakich doznawał po seansach, zwłaszcza tych, w których zjawy nosiły na sobie ślady chorób, zranień czy oparzeń. Oddajmy tu zresztą głos Tadeuszowi Boyowi-Żeleńskiemu (relacja dotyczy seansu odbytego 3 lipca 1924 r.): (Po seansie) „Uprzejma gospodyni domu oraz śliczna synowa częstują nas kawą, czekoladkami. Same nie bywają na seansach: nie lubią tego. Wraca do salonu kolega mój, obdarzony tym zdumiewającym darem; przykro na niego patrzeć; oczy wpół błędne, twarz obrzękła. Kaszle, w chustce pełno krwi. (Nie jest to, objaśnia mnie jeden z obecnych lekarzy, poważny krwotok, ale raczej wynik chwilowego przekrwienia). Kto by go widział w tym stanie, temu z pewnością w głowie nie powstałaby myśl, aby ten człowiek zapraszał nas po to, aby urządzać naszym kosztem jakąś mistyfikację. Nie można ani chwili wątpić: jesteśmy w obliczu cudownej właściwości”186. 185 Op. cit., s. 439– 443. 186 Op. cit., s. 177. 117 Pierwsze przejawy niezwykłych zdolności medialnych wystąpiły u Modrzejewskiego już w wieku dziecięcym, osiągając maksimum gdy miał 6 lat. Później zanikły, pojawiając się ponownie z nieco mniejszym nasileniem w okresie dojrzewania, ale w pełni rozwinęły się dopiero, gdy przekroczył wiek 45 lat. Utrzymywały się one przez ponad sześć lat – do marca 1925 roku. Brak, niestety, informacji czy pojawiały się jeszcze w ostatnich kilkunastu latach jego życia (zmarł 21 stycznia 1943 r. na gruźlicę i pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie). W przeciwieństwie do wielu mediów owych czasów, Modrzejewski był człowiekiem wykształconym, literatem, utalentowanym felietonistą, satyrykiem i poetą estradowym. Co prawda głównym źródłem utrzymania była dla niego praca w bankach warszawskich, lecz jednocześnie współpracował z wieloma czasopismami (m.in. „Kurierem Polskim”, „Kurierem Porannym” i „Tygodnikiem Ilustrowanym”), a także kabaretami „Momus” i „Czarny Kot”. Pisał przeważnie nocą, kiedy to wyraźnie się ożywiał. Podobno wystarczyły mu 3 godziny snu na dobę. Systematyczne eksperymenty rozpoczął po demobilizacji (brał udział w wojnie jako ochotnik), w listopadzie 1920 roku. Ossowiecki poznał Modrzejewskiego w pierwszych latach po swym przyjeździe do Polski. Jak można wnioskować z niektórych relacji, między tymi dwoma niezwykłymi ludźmi wytworzyły się szybko więzi przyjaźni i duchowego porozumienia. W tym czasie u Ossowieckiego nastąpił już zanik zdolności telekinezyjnych i coraz pełniej ujawniały się jego talenty jasnowidcze. W seansach z Modrzejewskim uczestniczył nie tylko sam inżynier-jasnowidz, ale również jego pierwsza żona Alietta. Była też ona świadkiem „materializacji” zjaw, o których pisze: „Objawy te zrobiły na mnie wrażenie b. silne; jakby trupy ożywione i chodzące”. A oto relacja – lub raczej refleksja – Stefana Ossowieckiego: „Objawy te (...) głęboko przekonały mnie, że osobowość trwa poza śmiercią ciała i w trwaniu Ja świadomego po śmierci. Uwierzyłem w nieśmiertelność duszy i reinkarnację, czyli w kolejność jej cielesnych istnień na ziemi. Wierzę, że świat psychizmu, czyli świat nadświadomy wkrótce zwycięży. To ten świat, do którego ewolucyjnie duch wszystkiego, co żyje, wejdzie; tam zwycięstwo Chrześcijaństwa w pełni, tamten świat bez porównania potężniejszy od świata, w którym dotychczas obraca się myśl ludzka. Przez takie wielkie media, jakim jest p. Kluski, powinno się uzyskać ten poważny wstęp dla poszukiwań prawdy, w nim jest bogate i szerokie pole do niezmiernych odkryć, z których ludzkość powinna skorzystać. Newton powiedział: Nierozsądkiem jest wierzyć, że znamy wszystko, a mądrością jest ciągle badać”187. Teofil Modrzejewski był ostatnim wielkim medium fizycznym naszego stulecia. Wraz z jego odejściem kończy się okres rozkwitu mediumizmu materializacyjnego związanego z ostatnią wysoką falą spirytyzmu, jaka przechodziła wówczas przez świat. Niezależnie bowiem od tego, że czołowe media fizyczne tamtych czasów nie przyznawały się do spirytyzmu, ich uzdolnienia rozwijały się w klimacie stwarzanym przez ruch spirytystyczny i manifestowały się w postaci produkowania zjawisk odpowiadających ówczesnym wyobrażeniom, o kontaktach z duchami. Znamienne, że po drugiej wojnie światowej nie słyszy się już o tej klasy mediach materializacyjnych. Być może, jeśli się jeszcze pojawią, będą produkować zjawy już nie ludzi zmarłych, lecz kosmitów przybyłych w latających spodkach... 187 Op. cit., s. 568. 118 3. Telepaci i jasnowidzący Historia mediumizmu psychicznego nie jest już tak wyraźnie związana ze spirytyzmem, jak mediumizmu fizycznego, chociaż od chwili jego narodzin w 1848 roku pozostaje w dużej mierze pod jego wpływem. Do mediów psychicznych można przecież zaliczyć Sybille greckie i rzymskie, wielu proroków Starego Testamentu i niektórych świętych Kościoła katolickiego. Przejawy tego rodzaju mediumizmu o zabarwieniu spirytystycznym (jeszcze przed pojawieniem się tego ruchu) występowały u Swedenborga188 i rosyjskich nawiedzonych. Nie można też powiedzieć, żeby spirytystyczne wyobrażenia o świecie pozagrobowym przyczyniły się w jakiś, choćby pośredni, sposób do rozwoju zdolności telepatycznych i jasnowidczych, nie mówiąc już o tak ,,przyziemnej” dziedzinie „psi” jak różdżkarstwo. Media nawiązujące ,,kontakt psychiczny” z duchami zmarłych, przemawiające ich głosami lub przekazujące wieści spoza grobu ruchami talerzyka lub ekierki, chociaż wprawiały w zachwyt spirytystów, dla psychologów i psychiatrów były co najwyżej interesującymi przypadkami rozszczepienia osobowości. Zresztą także co trzeźwiejsi entuzjaści kontaktów z zaświatami nie ukrywali rozczarowania, gdy duch Mickiewicza mówił grafomańskim wierszem, a wywody Ochorowicza zza grobu okazywały się bełkotliwą bzdurą189. Nieco więcej kłopotów mieli uczeni i lekarze próbujący wyjaśnić zagadkę mediów, które opowiadały w transie o swych ,,poprzednich wcieleniach”, co przez teozofów190 uznane zostało za dowód reinkarnacji. W czasach młodości Ossowieckiego, wielkiego rozgłosu, i to nie tylko wśród okultystów, nabrały wizje transowe Katarzyny Elzy Müller (1861–1929), szwajcarskiego medium ,,seansującego” pod pseudonimem „Helena Smith”. Traktując swe medialne fantazje i halucynacje jako reminiscencje rzeczywistych przeżyć, była przekonana, że dusza jej gościła kolejno w ciałach: Simandiny – jedenastej żony indyjskiego księcia Siwruki – mieszkanki planety Mars, Marii Antoniny i Wiktora Hugo. Zadziwiające zwłaszcza wydawały się realia dotyczące XIV-wiecznych Indii i losów owej księżnej, spalonej po śmierci męża na stosie, oraz biegłość z jaką medium, wcielając się z kolei w Marsjankę, posługiwało się „marsjańskim językiem”. W 1894 roku Heleną Smith zainteresował się znany badacz zjawisk paranormalnych – astronom i psycholog – prof. Teodor Flournoy i przez pięć lat przeprowadzał z nią seanse, a jednocześnie szukał prawdziwych źródeł jej wiedzy i „pozaziemskiego” języka. Szybko też okazało się, że ów „język marsjański” to przetworzony dziwacznie język francuski, a skonstruowała go Müller nieświadomie, traktując jako przypomnienie. Nieco później odnalazł Flournoy w genewskiej bibliotece publicznej czytane przez nią książki o Indiach XIV wieku i księciu Siwruce, które „przypomniały” medium XIV-wieczne wcielenie. Po opublikowaniu przez uczonego książki o jej fantazjach medialnych Helena Smith, rozgoryczona, zaprzestała uczestniczenia w seansach i zerwała wszelkie kontakty tak z uczonymi jak i spirytystami, zaś od 1904 roku, pod wpływem głosu wewnętrznego, który oznajmił jej, że jest reinkarnowaną Marią, siostrą biblijnej Marty, oraz z polecenia ,,ducha opiekuńczego” zaczęła malować sceny z życia Chrystusa, stając się malarką transową. Nie uwierzyła też 188 Emanuel Swedenborg (1688–1772) – wybitny szwedzki uczony i wynalazca, uczeń Newtona i Halleya, członek Akademii Nauk w Uppsali. W 1743 r. doznał „olśnienia”, działając jako prorok i jasnowidz, kontaktujący się z duchami zmarłych i aniołami. 189 W publikacji tego rodzaju tworów wyobraźni mediów spirytystycznych specjalizowało się wydawane we Lwowie pismo „Światło zagrobowe”, założone przez znaną działaczkę spirytystyczną i medium – Malwinę Gromadzińską. 190 Teozofia – ruch religijno-mistyczny, nawiązujący do koncepcji filozoficznych i wierzeń Wschodu, m.in. osiągania jedności z Bogiem poprzez łańcuch reinkarnacji. 119 nigdy, że jej rzekome przypomnienia są produktem podświadomych marzeń. Zainteresowanie uczonych i lekarzy mediumizmem psychicznym dotyczyło jednak tylko marginesowo światopoglądowego sporu nauki ze spirytyzmem i teozofią. W centrum tych zainteresowań znajdowała się sprawa postrzegania pozazmysłowego (ESP), którego istnienie wymagało empirycznego potwierdzenia, a nie odwoływania się do pośrednictwa duchów. Badania dotyczyły przede wszystkim przypadków telepatii i jasnowidzenia, a chociaż w eksperymentach brały niekiedy udział również media uprawiające spirytystyczne „seansowanie”, nie miało to większego znaczenia dla oceny, czy wynik doświadczenia można uważać za znaczący, czy też było ono nieudane. Za jedno z ciekawszych przejawów ESP uznano w początkach naszego stulecia tzw. korespondencję krzyżową (cross–correspondence), choć spirytyści doszukiwali się w niej dowodu odbierania komunikatów jednego ducha przez kilka mediów. Korespondencją krzyżową (zwaną również składaną) nazywano przypadki korespondowania ze sobą tekstów komunikatów przekazywanych w transie przez media, oddalone nierzadko od siebie o tysiące kilometrów. Każdy komunikat z osobna zawiera słowa i zdania pozornie nie mające ze sobą związku, jednak łącznie takie komunikaty różnych mediów nabierają sensu, stanowiąc jakby nawiązanie do jakiejś jednej wspólnej myśli. Takich przypadków od 1901 roku zanotowano wiele; przez kilka lat były one przedmiotem żywego zainteresowania brytyjskiego Towarzystwa Badań Psychicznych. Liczne przejawy ,,korespondencji krzyżowej” obserwowano zwłaszcza u trzech mediów: Leonory Piper, słynnego zawodowego medium z Bostonu, Małgorzaty Verral, wykładowczyni języków klasycznych w Newnham College w Anglii oraz pani Holland (pseudonim) – siostry pisarza R. Kiplinga, mieszkającej w Kalkucie w Indiach. Oto przykład: 16 kwietnia 1907 roku Holland w czasie transu przekazała pismem automatycznym następujące słowa: „Maurice, Moris, Mors. A wtem cień śmierci opadł na jego członki”. 17 kwietnia pani Piper, podczas seansu, wypowiadała słowo: „Sanatos”, które zaraz poprawiła na „Tanatos”. 23 kwietnia jeszcze raz je poprawiła na ,,Thanatos”, zaś 7 maja trzykrotnie powtórzyła: „Chcę powiedzieć Thanatos”. Tymczasem 29 kwietnia pani Verral w trakcie seansu napisała: „Ogrzewałam obie dłonie przed płomieniem życia, który gaśnie. Jestem gotowa do odejścia”. A dalej, po greckiej literze delta: „Manibus date lilia plenis („Eneida” – proroctwo o bliskiej śmierci). Odejdź, odejdź pallida mors”191. „Thanatos” po grecku i „mors” po łacinie znaczą „śmierć”. I jeszcze jeden przykład: tym razem „korespondencja” dotyczyła treści zapieczętowanego listu złożonego w 1904 roku przez badacza tych zjawisk Piddingtona w biurze Towarzystwa Badań Psychicznych w Londynie. List zawierał zdania, w których występowała „siódemka” i miał być „odczytany” przez jasnowidzące medium po śmierci Piddingtona. Jednak jeszcze przed jego śmiercią w 1908 roku wywiązała się korespondencja krzyżowa między pięcioma seansującymi mediami. Pani Verral napisała: 20 kwietnia – „siedem pagórków Rzymu”, 27 kwietnia – szereg liczb, w których siódemka miała istotne znaczenie, 11 maja „siedmioramienny świecznik jest obrazem, siedem kościołów, siedem świec złączonych w jednym świetle i siedem kolorów w tęczy. Niektóre mistyczne siódemki, wszyscy będą służyli, jest nas siedmiu. F.W.H. Myers” (rzekomy duch inspirujący) oraz narysowała liść akacji z siedmioma listkami. Pani Piper: 8 maja powiedziała – „Jest nas siedmioro, tic, tic, tic”. 12 maja napisała: – „Jest nas siedmiu z dalekich stron, to fakt; siedmiu nas jest; 7”. Trzeba dodać, że w liście Piddington napisał m.in. zadanie: „Jest nas siedmioro”. 11 maja inne medium – pani Frith – pisała o mistycznej siódemce, zaś 14 lipca pani Holland w Indiach miała sen zawierający aluzje do listu, o którego istnieniu nie wiedziała. Wreszcie 24 lipca piąte medium – pani Home – 191 T. Felsztyn, Poza czasem i przestrzeni, Biblioteka Polska, Veritas Fundation Press, Londyn 1960, s. 82– 83. 120 napisała: „Siedem razy siedem, siedemdziesiąt siedem, prześlij innym moje słowa”. Na powtarzanie się cyfry 7 w komunikatach pięciu mediów zwrócono uwagę w SPR, co skłoniło Piddingtona do ujawnienia treści listu zdeponowanego w sejfie Towarzystwa192. Pisząc o doświadczeniach „krzyżowych” trzeba na zakończenie wspomnieć, że w 1923 roku w czasie II Międzynarodowego Kongresu Badań Psychicznych odbywającego się w Warszawie, z inicjatywy przedstawiciela SPR – Dingwalla – oraz dr Schrenck-Notzinga i dr Geleya zaplanowano taki eksperyment z udziałem inż. Ossowieckiego. (patrz cz. II rozdz. l). Przypadki korespondencji krzyżowej, jakkolwiek nierzadko wykazujące zadziwiającą zbieżność treści, zdającą się wskazywać na telepatyczną łączność między mediami, budziły nieufność sceptyków zbyt szerokim marginesem swobody interpretacyjnej. Większą więc popularnością wśród badaczy ESP cieszyły się doświadczenia z ustalonym z góry podziałem ról nadawcy i odbiorcy oraz konkretnym przedmiotem przekazu. W latach 1910–1929 serie eksperymentów tego rodzaju przeprowadzał profesor Uniwersytetu Oksfordzkiego – Gilbert Murray (1866–1957) – przy czym odbiorcą przekazów telepatycznych był on sam, zaś rolę nadawcy pełnili często członkowie jego rodziny. Doświadczenia miały zazwyczaj następujący przebieg: jeden z uczestników eksperymentu proponował temat, który zapisywano, w tym czasie Murray przebywał w innym zamkniętym pokoju, a następnie na wezwanie wracał i próbował podać treść „przekazu”. Sprawozdania z tych doświadczeń zawierają opisy zadziwiająco wiernych odgadnięć. Oto dwa przykłady z seansu odbytego 22 stycznia 1928 roku. Nadawca – Joan Allen – oświadczyła, że będzie myślała o „kapłanie, który chodzi wzdłuż brzegu morza, tuż po wizycie u Agamemnona i po odrzuceniu jego prośby”. Murray po powrocie wyrecytował po grecku odpowiedni tekst z Illiady. Z kolei nadawca – syn Murraya – postanowił myśleć o zdarzeniu, o którym nie wiedział ojciec. W czasie przejażdżki motocyklowej ze swym przyjacielem obok zakładu dla psychiczne chorych zauważyli szczekającego na nich człowieka. Prof. Murray, nieco zmieszany, stwierdził, że treścią przekazu jest jakaś śmieszna i dziwna scena. Zwracając się do syna powiedział: ,,Jesteś na motocyklu i coś dziwnego się dzieje. Czyżby motocykl nawalił?... Jest tam jakieś zamieszanie. Ktoś na czworakach szczeka jak pies”193. Niestety, towarzyski charakter tych eksperymentów i brak testowego, opartego o naukowe metody, sprawdzenia zdolności telepatycznych Murraya, poważnie obniża wartość relacji. Inną, często stosowaną w latach dwudziestych i trzydziestych, metodą doświadczalnego stwierdzania łączności telepatycznej były przekazy rysunkowe. Nadawca rysował w możliwie uproszczonej formie jakiś przedmiot, zwierzę czy symbol, a w tym samym czasie odbiorca również szkicował to, co podsuwała mu wyobraźnia. Podobieństwo obu rysunków mogło być uznane za dowód łączności telepatycznej między nadawcą i odbiorcą. Do najsłynniejszych eksperymentów tego rodzaju należały doświadczenia przeprowadzane w 1928 roku przez amerykańskiego pisarza Uptona Sinclaira (1878–1968). Rolę odbiorcy pełniła żona pisarza, nadawcą był jego szwagier, a później i sam Sinclair. W swej książce Mental Radio, wydanej w 1930 roku, opisuje on 290 prób myślowego przekazywania rysunków, nierzadko na odległość 25–30 mil. Znamienne jest, iż z reguły pani Sinclair odtwarzała, nieraz zadziwiająco prawidłowo, cechy graficzne „nadawanego” rysunku, błędnie odgadując temat. Na przykład: nadawca narysował kapelusz tyrolski z piórkiem – odbiorczyni półmisek z przykrywką o bardzo podobnym kształcie, piórko umieszczając obok na podobieństwo drzewka. Wulkan narysowany przez nadawcę w postaci dwóch kresek (stoki góry) i kłębka (dym), odtworzony został też z pomocą dwóch kresek i kłębka linii jako... czarny żuk (w mniemaniu pani Sinclair), zaś zgięta w łuk wędka przybrała postać kwiatu na długiej łodydze 192 L. Szczepański, op. cit., tom II, Spirytyzm współczesny, s. 83–84. 193 T. Felsztyn, op. cit., s. 74. 121 podobnie wygiętej lecz w przeciwnym niż u nadawcy kierunku. Zdolności medialne pani Sinclair ujawniły się w czasie, gdy przeżywała ciężką depresję i szukała oparcia psychicznego w okultyzmie. Gdy stan jej zdrowia polepszył się i eksperymentowała z prof. W. McDougallem – osiągała znacznie gorsze wyniki. W 1934 roku, kiedy to mąż jej kandydował na gubernatora Kalifornii, ostatecznie zrezygnowano z doświadczeń. W tym samym roku, w którym Sinclair przeprowadzał swe słynne doświadczenia, w Europie odbył się jeden z największych międzynarodowych eksperymentów telepatycznych. Z inicjatywy greckiego Towarzystwa Badań Psychicznych przeprowadzono serię seansów łączności telepatycznej między Atenami i Paryżem, Atenami i Warszawą oraz Atenami i Wiedniem. Przedmiotem przekazu były rysunki, figury geometryczne, litery oraz żywe obrazy i inscenizowane zdarzenia. Seanse łączności między Atenami i Warszawą odbywały się od 25 października 1928 r. do 29 maja 1929 r., raz w tygodniu. O oznaczonej godzinie przez 5 minut ateńska grupa telepatyczna „nadawała”, zaś warszawska „odbierała” przekazywane obrazy, rysując na kartach to, co „ujrzała” w wyobraźni. Po krótkiej przerwie następowała zmiana ról: Warszawa nadawała – Ateny odbierały. Grupą grecką kierował ówczesny prezes Greckiego Towarzystwa Badań Psychicznych, gen. dr med. Angeles Tanagras, grupą polską – prezes Warszawskiego Towarzystwa Psychofizycznego – Prosper Szmurło. Ogółem w 30 posiedzeniach przeprowadzono 118 doświadczeń zbiorowych, w tym 78 z rysunkami. Przeciętnie w posiedzeniach brało udział 9 osób (w Warszawie 3–16, w Atenach 4–14 osób). W eksperymencie wzięło udział 98 osób (44 w Warszawie)194. 9. Przykłady trafnych przekazów telepatycznych w czasie seansów łączności miedzy Atenami i Warszawy w latach 1928 - 29 194 P. Szmurło, O próbach telepatii miedzy Atenami i Warszawą, S. Rzewuski, Wyniki zbiorowych doświadczeń telepatycznych miedzy Atenami a Warszawą, „Zagadnienia Metapsychiczne” nr 23– 24 /1929, s. 21–51. 122 I tu również, podobnie jak w eksperymentach Sinclaira, nie brak było przypadków niezwykle wiernego odtwarzania przez odbiorców tego, co przekazywali nadawcy (patrz rys. 9). Polacy odnieśli w tych doświadczeniach sporo sukcesów – niektóre z rysunków i znaków były trafnie zidentyfikowane nawet przez 2–3 odbiorców. Ossowiecki w tej międzynarodowej próbie łączności telepatycznej czynnego udziału nie brał195. W tym okresie zresztą zajmował się on głównie psychometrią, a przejawy telepatii odgrywały u niego rolę marginesową. Zdolności psychometryczne, nawet dla zupełnego laika w dziedzinie parapsychologii, należą do innej, wyższej kategorii paranormalnego poznania, a także samego jasnowidztwa (wyższej np. niż auroskopia). Wybitnie uzdolnieni „psychometrzy” należeli zawsze i należą nadal do rzadkości. W czasach Ossowieckięgo, któremu w tej dziedzinie jasnowidztwa nikt zresztą dotąd nie dorównał, do takich wybitniejszych mediów-„psychometrów” zaliczana była, wspomniana już w związku z korespondencją krzyżową, Leonora Piper. Na jej niezwykłe zdolności zwrócił uwagę znakomity uczony, amerykański filozof i psycholog – William James (1842–1910) – zaś po zaproszeniu jej do Anglii eksperymentował z nią fizyk z Uniwersytetu w Liverpool – Sir Oliver Lodge. Oto opis jednego z takich doświadczeń zaczerpnięty z książki znanego psychologa H.J. Eysencka Sens i nonsens w psychologii. „Lodge przeprowadził z panią Piper następujący eksperyment. Napisał mianowicie do swego wuja, prosząc go o jakąś pamiątkę po jego bracie bliźniaku, który umarł przed dwudziestu laty. Wuj przysłał stary zegarek. Lodge wręczył go pani Piper, kiedy znajdowała się w transie. Pani Piper odpowiedziała niemal natychmiast, że zegarek należał do jego wuja, po czym, jąkając się, wykrztusiła w końcu imię Jerry. Lodge zachęcił wuja Jerryego do przywołania wydarzeń z lat chłopięcych, o których żyjący brat mógłby pamiętać. Wiele z nich wymieniła pani Piper, a więc historię o pływaniu w zatoce morskiej, w której o mało się nie utopili, o zabiciu kota na polu pana Smitha, o posiadaniu jakiegoś długiego kawałka dziwnej skóry, podobnej do skóry węża. Wuj, z którym Lodge był w stałym kontakcie listownym, nie pamiętał wprawdzie wszystkich tych szczegółów, ale inny brat, Frank, potwierdził prawdziwość wszystkich wymienionych przez panią Piper wydarzeń. Lodge wysłał specjalnego człowieka do wioski, w której kiedyś mieszkał wuj Jerry, aby dowiedział się różnych szczegółów z życia nieboszczyka od starych ludzi, którzy go znali. Okazało się, że ludzie ci nie pamiętali prawie żadnych szczegółów odgadniętych przez panią Piper. Warto zaznaczyć, że sam Lodge o dzieciństwie swego wuja nic nie mógł powiedzieć, póki nie zbadał, czy twierdzenia medium odpowiadały prawdzie”196. Dodajmy, że zarówno James jak i Lodge byli początkowo bardzo sceptycznie nastawieni do „jasnowidczych” zdolności mediów i starali się bardzo skrupulatnie kontrolować, czy Leonora Piper nie korzysta z jakichś ukrytych „normalnych” źródeł informacji. W ogóle w historii mediumizmu bostońska jasnowidząca uważana jest za najdokładniej zbadane medium i chociaż udało się wykazać, że niejednokrotnie popełniała błędy i opowiadała zmyślone historie, nie znaleziono dowodów aby świadomie oszukiwała. W Polsce okresu międzywojennego, obok Stefana Ossowieckiego najwybitniejszym jasnowidzem- psychometrą był wspomniany już „psychografolog” – Rafał Schermann (1879– 1941). Czynnikiem wywołującym u Schermanna wizje jasnowidcze było pismo. W czasach 195 Uczestnikami eksperymentu ze strony polskiej byli m.in. (w kolejności największej liczby trafień): P. Szmurło, J. Szmurło (żona P. Szmurły), S. Rzewuski, O. Czyżewska, L. Romułt, Z. Kałłowa, H. Rzewuska, J. Bakierowski, J. Niemojewska, J. Domańska, L. Niemojewski, W. Zambrzycki i M. Słobódzki. 196 H.J. Eysenck, Sens i nonsens w psychologii, PWN, Warszawa 1965, s.124. 123 młodzieńczych interesował się grafologią, lecz wkrótce ujawniły się u niego zdolności intuicyjnego określania cech charakterologicznych autora pisma, z czego z kolei rozwinęły się talenty psychometryczne i retrokognicyjne. Sławę przyniosły mu niezwykle trafne ,,diagnozy” dotyczące trudnych problemów życiowych i rady wskazujące drogę ich rozwiązania, udział w wykrywaniu przestępców, wyczuwanie chorób i zamiarów samobójczych. Proces paranormalnego poznania – jak wynika ze zwierzeń Schermanna – przebiegał u niego następująco: zazwyczaj decydujące było pierwsze wrażenie wywarte na nim przez pismo. Tworzyła się wówczas wizja autora pisma, z której wyłaniały się obrazy szczegółowe, przypominające film lub zdjęcia błyskowe. Potrafił także rekonstruować pismo i podpisy osób nieznanych na podstawie wrażenia, jakie na nim wywierali. Niejednokrotnie demonstrował swe zdolności również w celach naukowoeksperymentalnych. Na przykład w 1918 roku profesor prawa na Uniwersytecie Wiedeńskim dr E. v. Liszt przedłożył Schermannowi podpis (ściślej – jego część, uniemożliwiającą prawidłowe odczytanie nazwiska) wielokrotnego mordercy F. Schneidera, straconego przed dwudziestu sześciu laty. „Psychografolog”, nie wiedząc o kogo chodzi, określił bardzo dokładnie wygląd i charakter zbrodniarza i jego żony, która brała udział w mordach, opisał sposób uśmiercania ofiar i zachowanie się zbrodniczej pary przed sądem. Na 208 doświadczeń przeprowadzonych z Schermannem przez prof. O. Fischera w Pradze – 71 procent ocen pisma uznano jako trafne, 20 procent jako niepewne, zaś tylko 9 procent za błędne. Schermann urodził się w Krakowie, gdzie ukończył I Szkołę Realną. Po krótkim pobycie w Stanach Zjednoczonych, od 1910 roku pracował w Wiedniu jako urzędnik towarzystwa ubezpieczeń, zaś po wojnie przeniósł się do Berlina, zdobywszy już sławę grafologajasnowidza. Był pochodzenia żydowskiego i po dojściu Hitlera do władzy opuścił Niemcy, aby po krótkim pobycie w Pradze wrócić ostatecznie do Krakowa. Tu zastała go wojna. Został wywieziony przez hitlerowców do obozu koncentracyjnego, gdzie go zamordowano w 1941 roku. Pozostawił po sobie, podobnie jak Ossowiecki, książkę, w której opisuje swe doświadczenia psychografologiczne197. Wróćmy jednak do czasów, w których Amerykanie bardziej przejmowali się parapsychologią niż hitleryzmem. Chociaż testy rysunkowe były dla wielu badaczy fenomenów ESP niewątpliwym potwierdzeniem istnienia telepatii i jasnowidztwa, nie mogły stanowić jednoznacznego, naukowego dowodu, gdyż – tak jak i w innych doświadczeniach parapsychologicznych – nie zapewniały powtarzalności wyników i opierały się o intuicyjne odrzucenie możliwości, że podobieństwo rysunków jest przypadkowe. Trudności te próbowano pokonać poprzez takie uproszczenie i standaryzację doświadczeń, aby można było, stosując ten sam miernik ilościowy, określać z matematyczną ścisłością prawdopodobieństwo przypadkowego otrzymania osiągniętego wyniku eksperymentu. Pionierem tego rodzaju badań ESP, obejmujących zresztą nie tylko telepatię ale i przejawy jasnowidzenia, był w latach trzydziestych amerykański biolog i psycholog, dr Joseph Banks Rhine z Uniwersytetu Duke w Durham. Opracował on własną, upowszechnioną później technikę testowania, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu tzw. prób prostych – odgadywaniu znaków (krzyż, koło, kwadrat, fala i gwiazda) na specjalnych kartach, zwanych kartami Zenera. 197 R. Schermann, Die Schrift lögt nicht, Brücken Verlag 1928. 124 W eksperymentach telepatycznych nadawca wpatrywał się w wylosowaną kartę myśląc o wydrukowanym na niej znaku, zaś odbiorca próbował wyobrazić sobie, co widzi nadawca lub po prostu zgadywał. Badanie zdolności jasnowidzenia (kryptoskopii) polegało na odgadywaniu znaków na kartach wylosowanych lecz zakrytych. Stosunek liczby trafień do liczby prób prostych pozwalał ocenić matematycznie, czy za otrzymany wynik doświadczenia odpowiedzialny jest tylko „zbieg okoliczności”, czy też działa tu jakiś czynnik nieprzypadkowy. W eksperymentach Rhine'a nie brały udziału znane media, lecz osoby wyselekcjonowane drogą testowania, a więc i pod tym względem doświadczenia te stanowiły zapowiedź „nowej epoki” w badaniach parapsychologicznych. Nie znaczy to, że ci wyselekcjonowani ,,telepaci” i „jasnowidze”, usiłujący w powtarzanych tysiące razy owych „próbach prostych” odgadywać nudne znaki, nie osiągali wyników równie bulwersujących naukowców jak „cuda” mediumizmu fizycznego. „Gwiazda” Rhine'a czasów przedwojennych, student teologii – Hubert E. Pearce – podczas 37 seansów przeprowadzonych między sierpniem 1933 r. a marcem 1934 r. na ogółem 1850 prób prostych miał 558 trafień. Szansa, iż taki wynik powstał przypadkowo, jest mniejsza niż l : 1022. l : 10000000000000000000000 Oczywiście tego rodzaju fenomeny nie zyskały takiej sławy, jak Eusapia Palladino, Franek Kluski, pani Piper czy Ossowiecki, i to nie tylko dlatego, że ich niezwykłe osiągnięcia mogły być w pełni ocenione tylko przez specjalistów, zaś same eksperymenty zbyt szablonowe i nieefektowne. Rzecz w tym, iż mimo nadziei na rychłe zdobycie rozstrzygających dowodów istnienia ESP, jaką wzbudziły te badania, przypadki odnalezienia ludzi przejawiających wybitne zdolności paranormalne były bardzo rzadkie, a ich dyspozycje wąsko ograniczone i z reguły krótkotrwałe. Zresztą owe nadzieje też okazały się przedwczesne. Prawda, że nowe standardowe i statystyczne metody doświadczeń nie spotykały się już z taką niechęcią i krytyką jak badania Richeta i Ochorowicza. Nie przekonały jednak upartych sceptyków, próbujących podważyć wiarygodność osiągnięć, wskazując na niedostateczną kontrolę (możliwość oszustw), nie dość krytyczną ocenę wyników, krótkotrwałość sukcesów, a nawet usiłujących kwestionować przydatność czy wręcz sugerować zawodność... rachunku prawdopodobieństwa. „Amerykańskie nowinki” dotarły do Polski już w połowie lat trzydziestych. Co prawda czołowi polscy pionierzy przyrodniczych badań zjawisk paranormalnych – Ochorowicz, Abramowski198 i Lebiedziński – już nie żyli, lecz statystyczne metody Rhine'a wywarły silne wrażenie na młodym, trzydziestoparoletnim naukowcu i wynalazcy, Stefanie Manczarskim (1899–1979). Ten wybitnie uzdolniony fizyk-radioelektryk (w 1922 r. skonstruował pierwszy polski radioodbiornik lampowy) i wieloletni ekspert Ministerstwa Poczt i Telegrafów, interesował się od czasów młodzieńczych parapsychologią, uczestnicząc w latach dwudziestych w badaniach mediumizmu, prowadzonych przez Mariusza Zaruskiego. Obok radiotechniki terenem jego naukowych penetracji – a badania jego nierzadko miały charakter pionierski – była już wówczas geofizyka, biofizyka i fizjologia. Szukając też dróg udoskonalenia technik testowania (m.in. opracował nowy, własny rodzaj kart testowych) próbował jednocześnie znaleźć fizykalne i fizjologiczne uwarunkowania obserwowanych zjawisk, coraz śmielej zapuszczając się w głąb nie zbadanych jeszcze terenów pogranicza nauk. W roku 1939 i latach 198 Edward Abramowski (1868–1918) – wybitny polski psycholog i socjolog, członek II Proletariatu i współzałożyciel PPS, profesor UW. Prowadził m.in. badania nad pamięcią i podświadomością. Interesował się również przejawami telepatii i jej i prawdopodobnym mechanizmem psychofizjologicznym. {Badania doświadczalne nad pamięcią – 1911– 1912, Telepatia doświadczalna jako zjawisko kryptomnezji– 1912, Źródła podświadomości i jej przejawy – 1914). 125 czterdziestych powstały też zasadnicze zręby jego elektromagnetycznej teorii łączności telepatycznej. Nie wiemy dokładnie, kiedy i w jakich okolicznościach Manczarski poznał Ossowieckiego. Był niewątpliwie zafascynowany niezwykłymi zdolnościami inżyniera-jasnowidza i nie tylko uczestniczył w niektórych eksperymentach ale i próbował szukać wyjaśnień, skąd się biorą informacje tworzące wizje psychometryczne, konstruując swą hipotezę „śladów” (omówimy ją szerzej w czwartej części niniejszej pracy). Ostatnie eksperymenty z tej dziedziny przeprowadził tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego, a więc na kilka dni przed śmiercią jasnowidza. Postać profesora Manczarskiego, jego ponad półwiekowa działalność badawcza i wynalazcza na jakże mrocznym jeszcze i niepewnym terenie parapsychologii, jest jakby łącznikiem między trzema różnymi okresami rozwoju badań zjawisk paranormalnych. Zaczynał przecież od współuczestnictwa w seansach spirytystycznych pod koniec epoki wielkich mediów, współdziałał twórczo w torowaniu dróg nowym, statystycznym metodom eksperymentowania, jego powojenne prace teoretyczne i eksperymenty wnosiły niezbędny, matematyczny i fizykalny pierwiastek w tworzenie metodologicznych podstaw i przyrodniczych koncepcji psychotroniki. W istocie jednak był zawsze indywidualnością wyrastającą ponad aktualne trendy i spory światopoglądowe, podobnie jak Ossowiecki, którego osobowość i fenomenalne umiejętności były i pozostają nadal jedną z najprzedziwniejszych, fascynujących zagadek naszego wieku. 126 CZĘŚĆ CZWARTA W poszukiwaniu nowych dróg Trudno dziś po czterdziestu pięciu latach od śmierci Ossowieckiego zweryfikować to, co pisano i mówiono o nim. Nawet protokoły z eksperymentów, podpisane przez znane osobistości, a czasem i wybitnych uczonych, nie dają jednoznacznej odpowiedzi, czy zachowano wszystkie rygory naukowe. Niemniej, w oparciu o aktualny stan naszej wiedzy przyrodniczej, a także uwzględniając postęp, jaki w ostatnich latach dokonał się w niektórych dziedzinach badań zjawisk paranormalnych, można by podjąć próbę określenia, co w opisywanych niezwykłych umiejętnościach Ossowieckiego ma realne podłoże, co budzi wątpliwości i zdaje się polegać na nieporozumieniu, a co należałoby między bajki włożyć. Odwołam się tu nie tyle do opinii ,,autorytetów” parapsychologicznych, co raczej do doświadczeń przeprowadzanych w ostatnich czterdziestu latach, a także do badań i hipotez uczonych, szukających przyrodniczego wyjaśnienia fenomenów tzw. spostrzegania pozazmysłowego. Pozwolę sobie na przedstawienie również własnych doświadczeń, które – chociaż ich naukowa wartość dowodowa jest znikoma – mogą w pewnym stopniu posłużyć za ilustrację aktualnych kierunków badań i trudności napotykanych w tym zakresie. Z protokołów i relacji, których obszerne fragmenty przytaczamy w drugiej części tej książki, zdaje się wynikać, że Stefan Ossowiecki był fenomenem nie mającym poprzedników, ani – jak dotąd – następców, zdolnych sięgnąć takich jak on wyżyn paranormalnego poznania. Należy on niewątpliwie do najbardziej zagadkowych postaci czasów międzywojennych, budzących ciągle jeszcze ciekawość nie tylko pisarzy, historyków i parapsychologów, ale również naukowców starszego i młodszego pokolenia – fizyków, biologów i psychologówp – szukających w oparciu o najnowsze zdobycze wiedzy przyrodniczej klucza do wyjaśnienia uzdolnień jakie on posiadał. Chociaż bowiem wraz ze śmiercią Ossowieckiego dobiegła końca epoka Richeta i Ochorowicza, jednak już w tym czasie rozpoczynała się nowa, którą otwierały badania Rhine'a, Wasiljewa i Manczarskiego. W okresie powojennym pojawiły się nie tylko nowe „talenty” telepatyczne, jasnowidcze i telekinezyjne, ale przede wszystkim nowe narzędzia i metody eksperymentowania, nowe sposoby testowania i rozwijania zdolności paranormalnych, nowe przyrodnicze koncepcje badawcze, których wyrazicielem od lat siedemdziesiątych stała się psychotronika. Tym powojennym badaniom uzdolnień, które w tak zadziwiającym stopniu przejawiał Ossowiecki, poświęcona jest niniejsza, czwarta część tej książki. Oczywiście, nie ma tu miejsca na szersze zapoznanie czytelników ze wszystkim tym, co w ostatnich czterdziestu latach wydarzyło się w dziedzinie, już nawet nie parapsychologii i psychotroniki, ale choćby tylko badań nad tzw. spostrzeganiem pozazmysłowym (ESP). Ograniczymy się więc tu do niektórych, możliwie dobrze charakteryzujących powojenne tendencje doświadczeń, odkryć, spostrzeżeń i hipotez w badaniach ESP oraz przypuszczeń, jakie można z nich wysunąć na temat jasnowidczych talentów „przybysza z czwartego wymiaru”. Trudno przewidzieć, w jakim stopniu kolejna fala zainteresowania ESP przyczyni się do oczyszczenia problematyki paranormalnego poznania z mitów i uprzedzeń. Obiecujące wydają się próby stworzenia warunków powtarzalności wyników poprzez badanie zjawisk w ich najprostszej postaci, a także doświadczalnego potwierdzenia tezy, że uzdolnienia psi nie mają charakteru elitarnego i mogą być rozwijane drogą odpowiednich ćwiczeń niemal u każdego 127 człowieka. Nie znaczy to, że zagadka jasnowidczego przekraczania barier czasu i przestrzeni znalazła się nagle w centrum zainteresowania uczonych. Badaniami wiążącymi się z problematyką psychotroniczną zajmują się stosunkowo nieliczne grupy pracowników naukowych, zaś koncentrują się one najczęściej wokół wpływu czynników psychologicznych i fizycznych na wyniki doświadczeń, na ocenach prawodopodobieństwa przypadku, a także poszukiwaniach źródeł i nośników informacji odbieranych przez „telepatów” i ,,jasnowidzów”. Cel, jaki stawiają przed sobą ci badacze ogranicza się z reguły do wyjaśnienia fizycznego, fizjologicznego czy psychologicznego mechanizmu interakcji między żywymi organizmami i materią nieożywioną, i to w możliwie prostej, elementarnej, energetycznej i informacyjnej ich postaci. Znacznie ambitniejsze, lecz nie zawsze realne, zadania stawiają przed sobą badacze skupieni w stowarzyszeniach parapsychologicznych i psychotronicznych. Podejmowanie szerokiej, różnorodnej problematyki, obejmującej niemal wszystkie dziedziny zjawisk paranormalnych, wielka inwencja i pasja poznawcza często niestety nie idą w parze z odpowiednim przygotowaniem naukowym i umiejętnością właściwej interpretacji zaobserwowanych faktów. Niemniej i tu w ostatnich latach można odnotować bardzo interesujące osiągnięcia, rzucające sporo nowego światła m.in. zjawiska zaliczane tradycyjnie do jasnowidztwa. Oprócz tych dwóch, zbieżnych zresztą w znacznej mierze, kierunków poznawczych zainteresowań omawianymi tu zjawiskami, istnieje jeszcze trzeci, pozostający niemal całkowicie poza nurtem rozwoju współczesnej nauki i technik badawczych. Związany jest on ściśle z ruchami społecznymi szukającymi antidotum przeciw cywilizacyjnym stresom poprzez „doskonalenie ducha” drogą wskazywaną przez starożytne doktryny filozoficzno-religijne Wschodu, a zwłaszcza ezoteryczną wiedzę staroindyjską. Wielostopniowy system ćwiczeń fizycznych i duchowych zmierza do osiągnięcia najwyższego celu, jakim jest samowyzwolenie (samadhi) – stan nadświadomości i najwyższej integracji osobowości. Stanowi nadświadomości, przybierającemu postać ekstazy, mogą towarzyszyć wizje jasnowidcze, trzeba jednak zaznaczyć, że we wschodnich systemach doskonalenia duchowego i fizycznego rozwijanie paranormalnych zdolności nie jest właściwym celem ćwiczeń. Władza ducha nad ciałem, „wejście w siebie” i wyzwalająca się w ekstazie zdolność osiągania „nadludzkiej wiedzy” służą w jodze izolacji od rzeczywistości, zaś w zeń – biernemu zestrojeniu się z naturą. Oczywiście, w naszym kręgu kulturowym i cywilizacyjnym trudno byłoby przestrzegać rygorystycznie wskazań systemów wschodnich i nierzadko chodzi tylko o wykorzystanie ich zdobyczy w celach bardziej utylitarnych – leczniczych (zwłaszcza w psychoterapii), regeneracyjnych, higienicznych (np. usuwania źródeł napięć psychicznych), zwiększania sprawności fizycznej i umysłowej, a także osiągania ,,dziwnych” stanów świadomości i rozwoju zdolności jasnowidczych. Skuteczność wschodnich metod „oddziaływania ducha na ciało” nie mogła też pozostać nie dostrzeżona przez psychologów, fizjologów i lekarzy. Tu więc w sposób nieunikniony powstał pewien obszar praktycznego współdziałania naukowców, psychotroników-amatorów i ezoteryków, niezależnie od dzielących ich różnic w widzeniu świata i celach poznawczych. Tak oto z jednej strony – wykorzystuje się możliwości przyśpieszania treningu jogi środkami technicznymi, stosowanymi w nowoczesnej psychologii i psychotronice, z drugiej zaś – szeroko korzysta się z metod wschodnich (zwłaszcza ćwiczeń medytacyjnych) do wywoływania stanów „nadświadomości”. Praktyczne efekty tego współdziałania są z pewnością godne bacznej uwagi, nie należy jednak sądzić, że w niedalekiej przyszłości funkcję guru przejmie komputer lub też starożytne koncepcje doskonałości duchowej zaakceptowane zostaną przez współczesną naukę. Jest to zresztą tylko jedna z wielu ścieżek, wiodących w głąb tajemniczego obszaru „psi”, a przewodnikiem gwarantującym, że nie dajemy się zwodzić „błędnym ognikom”, może być tylko rzetelna wiedza przyrodnicza. 128 l. Doświadczenia telepatyczne Przykłady zadziwiających zdolności jasnowidczych, obserwowanych wielokrotnie u Ossowieckiego, podobnie jak niektóre serie trafień o niezwykle małym prawdopodobieństwie przypadkowego powstania wyniku, zdarzające się w standardowych doświadczeniach z odgadywaniem znaków na kartach Rhine'a-Zenera, zdaniem nie tylko parapsychologów, ale także wielu uczonych, początkowo bardzo sceptycznie odnoszących się do badań psi, przemawiają za realnością zjawisk ,,spostrzegania pozazmysłowego”. Zwłaszcza zjawisko telepatii, jakkolwiek jego powtarzalność jest bardzo ograniczona, a przeprowadzane eksperymenty nie dają wyników tak jednoznacznych i bezspornych jak w przypadku hipnozy czy wrażliwości dermooptycznej199, uznawane jest w świecie naukowym dość powszechnie za możliwe, tj. nie pozostające w sprzeczności z naukowym obrazem przyrody, jakkolwiek jego psychofizjologicznego mechanizmu nie udało się dotąd w sposób zadowalający wyjaśnić. Tymczasem raz po raz pojawiają się doniesienia o udanych eksperymentach tego rodzaju. W rozdziale poświęconym parapsychologicznym doświadczeniom w czasach Ossowieckiego pisaliśmy o słynnej próbie łączności telepatycznej Warszawa–Ateny. W okresie powojennym wielki rozgłos zyskały próby przekazu telepatycznego między Moskwą i Nowosybirskiem, przeprowadzone w kwietniu 1966 roku, w których nadawcą był biofizyk Jurij Kamieński, zaś odbiorcą jego przyjaciel, aktor Karol Nikołajew. Zadziwiająco trafny opis przez Nikołajewa wylosowanych przedmiotów, które w Moskwie brał do ręki Kamieński, skłoniło eksperymentatorów do sprawdzenia, czy łączności nie można potwierdzić elektrofizjologicznymi metodami. W marcu 1967 roku przeprowadzono tego rodzaju próbę łączności między Moskwą i Leningradem, rejestrując za pomocą elektroencefalografu zmiany rytmów mózgowych Kamieńskiego i Nikołajewa, związane ze stanami pobudzenia i odprężenia emocjonalnego. Z opublikowanych relacji wynika, że odbiorca dostosowywał z opóźnieniem 3-sekundowym dominującą częstotliwość wahań biopotencjałów swej kory mózgowej do częstotliwości alfa (ok. 10 Hz), dominującej u nadawcy. Transmisję telepatyczną na rekordową odległość blisko czterystu tysięcy kilometrów przeprowadzili w lutym 1971 roku Amerykanie, przy okazji lotu statku Apollo 14 na Księżyc. Nadawca, pilot ładownika LM – Eddgar Mitchell – w czterech okresach, przeznaczonych na odpoczynek, w ustalonych godzinach, skupiał uwagę na symbolach wylosowanych kart Zenera, zaś w tym samym czasie kilku odbiorców na terenie USA próbowało wyobrazić sobie, jakie znaki ogląda Mitchell. Wyniki odbiegające od normy statystycznej osiągnęły dwie osoby; najwięcej znaków (51) na 200 prób odgadł znany sensytyw Olaf Johnson z Chicago. Liczba prób była, niestety, zbyt mała, aby można było uznać wynik za dowód nawiązania łączności telepatycznej Księżyc–Ziemia, podobnie jak w amerykańskich i radzieckich próbach telepatycznego przekazu informacji z zanurzonych łodzi podwodnych. nie potwierdzonych zresztą oficjalnie. Eksperymenty z odgadywaniem prostych standardowych znaków na kartach Zenera umożliwiają matematyczne stwierdzenie – jeśli liczba prób jest dostatecznie duża – jakie jest prawdopodobieństwo przypadkowego powstania otrzymanego wyniku, a więc, gdy to prawdopodobieństwo jest bardzo małe – niemal pewność, że istnieje jakieś powiązanie informa- 199 Zdolność rozpoznawania barw, rysunków i tekstów z pomocą receptorów skórnych, bez pomocy wzroku. O badaniach tych zdolności piszę w rozdz. następnym (patrz również przypis 8). 129 cyjne między nadawcą i odbiorcą. Niestety, monotonia takich doświadczeń i abstrakcyjność znaków nie sprzyjają zaangażowaniu emocjonalnemu, które – jak zdaje się wynikać z innego typu eksperymentów – odgrywa ważną rolę w łączności określanej jako telepatyczna. Stąd już w latach szcześćdziesiątych niektórzy badacze ESP zrezygnowali z prób prostych, szukając nowych, bardziej efektywnych, chociaż trudniejszych do matematycznej weryfikacji, metod eksperymentowania. Jako przykład mogą tu posłużyć badania prowadzone w latach 1964–1972 w laboratorium snu utworzonym w Centrum Medycznym im. Majmonidesa w Nowym Jorku. Dwaj psychologowie – Stanley Krippner i Montaque Ullman – wychodząc z założenia, że przedmiot przekazu powinien pobudzać emocjonalnie nadawcę oraz, że zdolności telepatyczne i jasnowidcze „zwykli” ludzie przejawiają najczęściej podczas marzeń sennych, opracowali nową metodę doświadczalnego stwierdzenia łączności telepatycznej. Nadawca „przekazu” skupiał przez całą noc uwagę na jednym obrazie (najczęściej reprodukcji dzieła znanego malarza), zaś odbiorca, śpiący w innym budynku, był budzony w chwili, gdy jego elektroencefalogram wskazywał na wychodzenie z paradoksalnej fazy snu200, kiedy to najlepiej pamięta się treść marzeń sennych. Jedna seria badań obejmowała osiem nocy, w których nadawca otrzymywał wybrane losowo obrazy. Reprodukcje tych obrazów oraz relacje ze snów spisane w tych ośmiu nocach otrzymywało ośmiu psychologów nie poinformowanych, który obraz „przekazywany” był jakiejś nocy. Psychologowie próbowali powiązać treść poszczególnych obrazów z treścią snów w określonych nocach. Podstawą do oceny prawdopodobieństwa wystąpienia zjawiska łączności telepatycznej była liczba psychologów trafnie wiążących sen z obrazem. Wyniki doświadczeń, zdaniem eksperymentatorów, potwierdzają występowanie odbioru telepatycznego podczas marzeń sennych, czego dowodem jest 5–7 prawidłowych wskazań psychologów w większości doświadczeń201. Innego rodzaju metodę eksperymentowania zw. remote viewing, zastosowali znani amerykańscy fizycy, a zarazem badacze zjawisk paranormalnych – Harold Puthoff i Russel Targ202. Wybrali oni ponad sto miejsc w San Francisco, w których znajdują się charakterystyczne obiekty architektoniczne i użytkowe. Każdy z tych obiektów dzieli od laboratorium 30 minut jazdy samochodem. Miejsca i nazwy obiektów, wypisane na osobnych kartkach umieszczone były w zapieczętowanych kopertach. Eksperyment rozpoczynało wylosowanie jednej z kopert i odjazd grupy eksperymentatorów do wyznaczonego miejsca. Tam pozostawali oni przez 15 minut, przyglądając się wybranemu obiektowi. W tym samym czasie w laboratorium Instytutu Stanforda inny eksperymentator obserwował osobę, która próbowała wyobrazić sobie miejsce pobytu grupy. Wypowiedzi badanych zapisane na taśmie magnetofonowej oraz sporządzone przez nich rysunki były konfrontowane ze zdjęciami obiektów przez grupę niezależnych sędziów, w podobny sposób, jak w doświadczeniach Krippnera i Ullmana. W następnym eksperymencie, przygotowywanym jeszcze staranniej, zwiększono odległość do setek i tysięcy km. Puthoff i Targ doszli do wniosku, że zjawisko „remote viewing” nie tylko istnieje, ale jego efektywność zdaje się nie zależeć od odległości, a w istotny sposób od 200 W czasie naturalnego, 5–8-godzinnego snu człowieka występują cyklicznie powtarzające się fazy: wolnofalowap – charakteryzująca się w EEG względnie regularnymi wolnymi oscylacjami prądów czynnościowych kory mózgowej, oraz paradoksalna – charakteryzująca się desynchronizacją, przypominającą zapis EEG podczas czuwania i szybkimi ruchami gałek ocznych pod powiekami. W fazie paradoksalnej występują marzenia senne. 201 K. Boruń, S. Manczarski, Tajemnice parapsychologii, wyd. II, Iskry, Warszawa 1982, s. 276–277. 202 Puthoff i Targ badali m.in. słynnego „telekinetyka” Uri Gellera i „eksteriorystę” Ingo Swanna (patrz: K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 235, 246). 130 wiary wizjonerów w swe uzdolnienia oraz odpowiedniego treningu. Zdolności te prawdopodobnie potencjalnie posiadają wszyscy ludzie203. Oczywiście w tego rodzaju eksperymentach trudno w sposób jednoznaczny dowieść, że występuje w nich zjawisko łączności telepatycznej i zawsze istnieje znaczny margines swobody interpretacyjnej, a jeśli do tego eksperymentatorzy popełnią jakieś błędy metodyczne (co zdarza się, niestety, dość często) nie należy się dziwić, że nie przekonują zatwardziałych sceptyków. W tej sytuacji znacznie większą wartość dowodową mają wyniki doświadczeń, w których bada się metodami fizykalnymi, i to w sposób możliwie mierzalny, wpływ zmian stanów emocjonalnych nadawcy na niektóre parametry fizjologiczne odbiorcy (np. przewodność elektryczną biosubstancji, częstotliwość biorytmów, ciśnienie krwi), czego przykładem jest wspomniany eksperyment elektroencefalograficzny z Kamieńskim i Nikołajewem. Nie znaczy to, że przekaz emocji w czasie eksperymentów telepatycznych zawsze się udaje. Jego wystąpienie zależy przecież również od bardzo wielu czynników, m.in. od zdolności „dostrojenia” uczuciowego nadawcy i odbiorcy, warunków eksperymentalnych i wrażliwości „telepatów” na zachowanie się otoczenia. Niemniej, doświadczenia tego rodzaju, realizowane nawet z pomocą dość prostych środków technicznych i to z przypadkowymi uczestnikami, bywają czasem bardzo interesujące. Jako przykład niech posłuży eksperyment przeprowadzony przeze mnie 21 kwietnia 1980 roku, w Klubie MPiK w Warszawie na Mokotowie. Doświadczenie miało tylko ilustrować przedstawione w prelekcji metody badania tego rodzaju zjawisk i bynajmniej nie oczekiwałem jakichś znaczących wyników, zwłaszcza w nie sprzyjających warunkach dość dusznej sali, wypełnionej publicznością. Spośród tej właśnie publiczności zgłosiło się pięć par bliskich sobie ludzi, z których wybrałem dwie, badając ich zdolności do szybkiej zmiany stanu emocjonalnego i wywoływania u siebie plastycznych wyobrażeń o określonym zabarwieniu uczuciowym. Obiektywnym miernikiem tych zdolności był prosty przyrząd mierzący przewodność elektryczną skóry, zmiany bowiem tej przewodności są dobrym wskaźnikiem, czy badany znajduje się w stanie odprężenia (zmniejszenie przewodności) czy pobudzenia (zwiększenie przewodności). Na podobnej zasadzie działa zresztą tzw. wykrywacz kłamstwa. Eksperyment telepatyczny z obiema parami przebiegał w dwóch etapach. W pierwszym sadzałem kolejno obie pary w fotelach, zwróconych oparciami do siebie, tak iż nadawca i odbiorca nie widzieli się wzajemnie i nie mogli się ze sobą komunikować. Nadawca otrzymywał ode mnie na piśmie polecenia wywoływania w myślach wyobrażeń powodujących odprężenie bądź pobudzenie. Stan emocjonalny odbiorcy sygnalizowany był dźwiękowo przez wspomniany wyżej przyrząd (wysoki ton – pobudzenie, niski – relaks). Otóż, o ile jedna z par wykazywała zdolności dość przeciętne, z jakimi spotykałem się w wielu eksperymentach (było sporo trafień, ale nie brakło też błędnych odczuć), o tyle druga para zaskoczyła zarówno mnie jak i publiczność pełną, wręcz niezawodną zgodnością reakcji odbiorcy (młoda kobieta) na moje polecenie przekazywane nadawcy (młody mężczyzna). Z tak pełnym „zgraniem” spotkałem się, muszę przyznać, po raz pierwszy. W drugim doświadczeniu, polegającym na tym, iż nadawca patrzy na wybraną losowo reprodukcję obrazu, zaś odbiorca, znajdujący się w innym, zamkniętym pokoju, mówi towarzyszącemu mu sekretarzowi, co „widzi” (oczy ma zasłonięte lub zamknięte) obie pary nie różniły się już tak wyraźnie wynikami, jakkolwiek i tu kobieta odbierająca przekaz podała więcej elementów zbieżnych z oglądaną przez nadawcę reprodukcją. Muszę tu zaznaczyć, że w przeprowadzanych przeze mnie tą metodą wielu doświadcze- 203 A. K. Wróblewski, Prawda i mity w fizyce, Ossolineum, Wrocław 1982, s. 129–131, M. Iłowiecki, Z tamtej strony lustra, Alfa, Warszawa 1987, s. 16–22. 131 niach był znaczny procent nieudanych całkowicie lub takich, w których co prawda liczba trafnych reakcji była większa niż wynikało z rachunku prawdopodobieństwa, lecz liczba prób zbyt mała, aby uznać wynik za znaczący. Jako pewnego rodzaju ciekawostkę (która, być może, w toku dalszych, metodyczniej przeprowadzanych eksperymentów może prowadzić do interesujących spostrzężeń) chciałbym tu przytoczyć eksperyment przeprowadzony przeze mnie z pewną niemłodą już parą małżeńską. Żona miała pełnić rolę nadawcy, mąż – odbiorcy uczuć. Otóż po niemal każdym przekazaniu żonie polecenia wyobrażenia sobie sytuacji powodującej stan odprężenia, przewodność elektryczna skóry męża wzrastała, zaś spadała, gdy żona wyobrażała sobie jakieś zdarzenie nieprzyjemne (budzące napięcie). Mąż reagował więc jakby na przekór temu, co czuła żona. No cóż – bywają i takie przejawy telepatii... Zdaniem wielu badaczy ESP przekazywanie uczuć jest znacznie powszechniejszym zjawiskiem niż telepatyczna transmisja myśli i prawdopodobnie stanowi zanikającą postać ostrzegawczego systemu bioinformacyjnego odziedziczonego po naszych zwierzęcych przodkach. Znacznie trudniej wytłumaczyć, w jaki sposób mógłby przebiegać proces ,,odczytywania” cudzych myśli, i jest to jeden z koronnych argumentów sceptyków przeciw możliwości ich przekazu telepatycznego. Twierdzą oni, że przekaz myśli wymaga relacji izomorficznej między określonymi procesami psychofizjologicznymi, przebiegającymi w mózgach nadawcy i odbiorcy, gdy w rzeczywistości procesy kojarzeniowe, którymi tłumaczymy zjawisko myślenia, mają zbyt indywidualny charakter, aby ich odbicie w przesłanych sygnałach (niezależnie od tego co jest ich materialnym nośnikiem) było zrozumiałe dla innego mózgu. Dlatego łączność radiowa czy telewizyjna nie może być modelem łączności myślowej między mózgami. Argumenty te byłyby słuszne, gdyby telepatia miała polegać na wiernym odczytywaniu myśli. Tymczasem, jak wskazują wyniki choćby najbardziej udanych eksperymentów, przekaz telepatyczny nigdy nie jest wierny i można mówić tylko o większym lub mniejszym podobieństwie biegu myśli, przy czym bardzo często związek między postrzeżeniami i wyobrażeniami nadawcy, a wyobrażeniami powstającymi w mózgu odbiorcy jest symboliczny, znaczeniowy lub czynnościowy. Jeśli chcielibyśmy szukać analogii technicznej, to bliższy rzeczywistości niż nadajnik i odbiornik radiowy byłby zestaw dwóch komputerów o ograniczonej kompatybilności (zamienności). „Komputer” pełniący rolę nadawcy, dokonując określonej operacji (np. zapisu obrazu w swej pamięci), wysyła sygnały do ,,komputera”-odbiorcy o czynnościach przez siebie wykonywanych, zaś ten – analizując te sygnały – próbuje określić, której z zapisanych już w jego pamięci operacji mogą one odpowiadać. Ludzkie mózgi nie są komputerami identycznej konstrukcji, a programy i zasób zapisanych w ich pamięci informacji też różnią się znacznie. Możliwości nawiązania łączności i prawidłowego skojarzenia sygnałów z określonymi informacjami zmagazynowanymi w pamięci są tu bardzo ograniczone. Łatwiejsza łączność i wierniejszy przekaz występuje między ,,komputerami” podobnej konstrukcji, podobnie zaprogramowanymi, o podobnych zasobach informacji, a więc między ludźmi spokrewnionymi (zwłaszcza między bliźniętami oraz rodzicami i dziećmi)204 lub też – chyba w jeszcze większym stopniu – ludźmi bliskimi sobie duchowo (przyjaciółmi, współtwórcami, osobami eksperymentującymi wspólnie od lat). Arcyważne jest bowiem podobieństwo skojarzeń. Przypuszczenie, że sygnały telepatyczne tylko inicjują u odbiorcy podobny jak w mózgu nadawcy ciąg asocjacji jest też jak najbardziej zgodne ze spostrzeżeniami dokonywanymi przez niemal wszystkich badaczy w toku selekcji kandydatów na ,,telepatów” i przeprowadzanych doświadczeń, zarówno ze znanymi mediami jak i „zwykłymi” ludźmi. Co więcej, prawidłowości tu występujące pozwalają sądzić, że cały proces odbioru sygnałów telepatycznych przebiega poza zasięgiem świadomości i to, co do- 204 W eksperymentach przeprowadzanych przeze mnie wyniki par: matka–syn, ojciec–córka były z reguły znacznie lepsze niż par: matka–córka, ojciec–syn. 132 znaje odbiorca, przypomina raczej swobodną grę wyobraźni niż percepcję konkretnych obrazów i słów. Tak pojmowana telepatia nie ma oczywiście wiele wspólnego z utartymi wyobrażeniami o czytaniu myśli, a nawet być może konieczna jest generalna rewizja poglądów na zjawiska zaliczane do tzw. spostrzegania pozazmysłowego. Między doznaniami „telepatów” i „jasnowidzów” nie ma bowiem, jak się wydaje, żadnych istotnych różnic. Stąd niektórzy badacze skłonni są wątpić w ogóle w istnienie telepatii, rozumianej jak pozazmysłowa łączność między mózgami, i traktują tę zdolność jako pewną odmianę jasnowidztwa (np. przenikania czy zespalania się świadomości jasnowidza ze świadomością innego człowieka), zaś inni próbują przypisać telepatii kluczową rolę we wszystkich zjawiskach jasnowidzenia. 2. Karty zakryte O ile z możliwością łączności telepatycznej godzi się dziś już wielu naukowców, nieufnie odnoszących się do parapsychologii, o tyle wszelkie doniesienia o przejawach zdolności jasnowidczych przyjmowane są przez nich ze zdecydowanym sceptycyzmem. W przeciwieństwie bowiem do telepatii, jasnowidzenie – ich zdaniem – nie mieści się w naukowym, przyrodniczym obrazie świata i uznanie jego realności oznaczałoby zejście na pseudonaukowe, okultystyczne pozycje. Niemniej, wśród badaczy próbujących doświadczalnie stwierdzić występowanie zjawiska jasnowidzenia, można spotkać znanych uczonych, cenionych za osiągnięcia zawodowe w swej specjalności naukowej. Wielu z nich zwalcza z pasją pseudonaukowe ,,teorie” spirytystów i okultystów, próbując konstruować fizykalne i psychofizjologiczne hipotezy zjawisk zaliczanych do jasnowidztwa. Jest to niepomiernie trudniejsze niż w przypadku telepatii i trzeba stwierdzić, że próby te, jak dotąd, nie przyniosły zadowalających wyników. W czasach Ossowieckiego – o czym już wspomnieliśmy w części drugiej tej książki – szczególnie ożywione dyskusje (Ch. Richet, W. Biechtieriew, P. Lebiedziński, G. Geley, E. Osty, A. Gravier, W. Witwicki, L. Petrażycki) wywoływały dwie hipotezy: telepatycznego przepływu informacji i paranormalnej wrażliwości zmysłowej. Spory te toczyły się po wojnie również i u nas (S. Manczarski, F. Chmielewski, S. Grabiec), przy czym niektóre wątpliwości można już dziś uznać za rozstrzygnięte. Dotyczy to przede wszystkim prób wyjaśnienia zdolności kryptoskopijnych paranormalną wrażliwością skórną. Powrót do hipotezy Richeta wiązał się z zainteresowaniem, jakie wzbudziło odkrycie zjawiska dermooptycznego postrzegania. W 1962 roku, w Niżnym Tagile (ZSRR), tamtejsi neurolodzy i psycholodzy stwierdzili u mieszkanki tego miasta, Rozy Kuleszowej, zdolność rozróżniania kolorów oraz rozpoznawania rysunków i liter palcami, bez pomocy wzroku. Umiejętność taką, osiąganą drogą długotrwałych ćwiczeń, udało się też rozwinąć u innych ludzi (również niewidomych)205. Doświadczenia tego rodzaju podjęto wkrótce również w innych krajach – m.in. w USA, Francji, Bułgarii, a także, od 1973 r. w Polsce206. Owa wrażliwość 205 A. Bernat i L.E. Stefański, Widzenie skórne, Polski Związek Niewidomych, Warszawa 1980. 206 Badania nad skórnym rozróżnianiem kolorów i rysunków zainicjował w Polsce Lech Emfazy Stefański. W pocz. 1973 r. odkrył on i rozwinął drogą ćwiczeń zdolności dermooptyczne w b. wysokim stopniu u swej córki, Bogny. Od listopada 1973 do lipca 1974 r. przeprowadziłem osobiście z Bogną serię doświadczeń, potwierdzających jej umiejętności, a wyniki tych eksperymentów były m.in. referowane na posiedzeniach naukowych Polskiego Towarzystwa Cybernetycznego w Warszawie (patrz: K. Boruń, Niektóre własciwości dermoop 133 skórna na bodźce, zaliczane dotąd do optycznych, występuje również poprzez grube szyby, warstwę wody, a także cienkie warstwy papieru. Budziło to nadzieję wyjaśnienia zjawiska kryptoskopii paranormalną wrażliwością, zbliżoną do wrażliwości dermooptycznej i radiestezyjnej. Swego czasu i ja skłaniałem się do tego poglądu. Podobieństwo tych zjawisk jest jednak pozorne. Skórne rozpoznawanie barw, figur geometrycznych i tekstów polegap – jak zdaje się wynikać z wielu eksperymentów – na wyczuwaniu bardzo nieznacznych różnic w intensywności utraty ciepła emitowanego poprzez skórę, występujących w pobliżu powierzchni różniących się barwą, a więc zakresem pochłaniania i odbijania różnych długości fal światła widzialnego. Przesuwając palcem, czołem czy czubkiem nosa nad polami o różnej zdolności odbijania i pochłaniania promieniowania, dokonujemy, z pomocą receptorów termicznych, analizy badanej powierzchni, wykrywając granice obszarów o różnych barwach i kojarząc odczucia temperaturowe (czy skojarzone z nimi inne wrażenia dotykowe) z określonymi kolorami. Podobnie tłumaczyć można reakcje radiestetów, którzy, przechodząc nad obszarami o różnych właściwościach energetycznych (termodynamicznych, elektrostatycznych, magnetycznych, elektromagnetycznych, akustycznych czy chemicznych) reagują na zmiany pola skurczami mięśni. Ich wskaźnikiem są ruchy różdżki lub wahadełka. Sposób, w jaki jasnowidz rozpoznaje pismo, obrazy czy przedmioty w czasie eksperymentów, zdaje się nie mieć nic wspólnego z analizą i syntezą bodźców zmysłowych. Koperta z ukrytą w niej barwną wycinanką, położona na piersiach medium znajdującego się w transie hipnotycznym 207, rysunek w ołowianej rurce, trzymanej w dłoni przez Ossowieckiego, czy wreszcie nie wywołane klisze fotograficzne były rozpoznawane, co prawda stopniowo, metodą samokontrolowanych prób i błędów, ale jak gdyby całościowo, w serii natychmiastowych aktów poznawczych. Zresztą z tego, co mówił Ossowiecki o swych odczuciach w czasie rozpoznawania zakrytych tekstów, rysunków i zdjęć, wynika jednoznacznie, iż proces poznania polegał niemal z reguły na wywoływaniu w umyśle jasnowidza wizji przygotowywania testu lub oglądania go przez osoby postronne, a więc na odtwarzaniu w wyobraźni scen, w których obiekt rozpoznania odgrywał ważną rolę, ale bynajmniej nie był jedynym elementem wizji. Znacznie trudniej rozstrzygnąć sprawę roli telepatii w spostrzeganiu jasnowidczym, zwłaszcza jeśli nie próbuje się sprowadzać jej do ,,czytania myśli”, lecz tylko do łączności informacyjnej. Jak wynika z przytoczonych w tej książce przykładów, nie brak doświadczeń zdających się potwierdzać możliwość takiej łączności, ale nie brak również i takich, które zdają się ją wykluczać. Niemniej wielu badaczy nadal próbuje ,,podeprzeć” telepatią swe teorie jasnowidzenia. Zresztą i metody eksperymentowania, stosowane w badaniach zjawisk zaliczanych do jasnowidzenia, zwłaszcza w jego najprostszej postaci ,,odczytywania” kart zakrytych, przypominają bardzo te, które stosuje się w doświadczeniach telepatycznych tak, iż opisane w tym rozdziale eksperymenty są w swej technice zmodyfikowanymi eksperymentami przedstawionymi w poprzednim rozdziale. Różnica sprowadza się w istocie do tego, że nie ma w nich człowieka-nadawcy. W doświadczeniach przeprowadzanych metodą prób prostych w USA (J. Rhine) i W. Brytanii (S. Soal), a także w okresie powojennym w Polsce (S. Manczarski) równie interesujące wyniki jak w przypadku telepatii przyniosły eksperymenty z tzw. odczytywaniem kart zakrytych, stanowiącym „wydestylowaną” postać jasnowidzenia. Odbywały się one najczęściej w ten sposób, że eksperymentator wylosowywał kartę i kładł ją na stole, nie odwracając tycznego odbioru informacji, Materiały III Krajowego Sympozjum Biocybernetyki, Biomatematyki i Biotechniki, Warszawa 1974.) 207 L.E. Stefański, M. Komar, Od magii do psychotroniki, Wiedza Powszechna, Warszawa 1980, s. 297–298. 134 rewersem do góry, tak, iż ani on, ani zgadujący nie widział symbolu, zaś po zanotowaniu znaku „spostrzeżonego” przez zgadującego, losował i kładł następną kartę itd. Po zakończeniu serii, porównywano zapisy ze znakami na kolejno kładzionych kartach i obliczano prawdopodobieństwo przypadku. Często funkcję losującego i rejestratora spełniały urządzenia działające samoczynnie, a rozpoznający sygnalizował jaki znak „widzi” naciskając odpowiednio oznaczony przycisk. Za trudniejsze doświadczenia tego rodzaju uznawano odgadywanie przez badanego sekwencji kart w talii potasowanej przez eksperymentatora lub automat, lecz nie wykładanych kolejno. Mogłoby wydawać się, że eksperymenty przeprowadzane metodami zapewniającymi ilościową, pozbawioną wszelkiej dowolności ocenę wyników, przy rzetelnym przestrzeganiu zasad kontroli stosowanych w badaniach naukowych, dostarczą jednoznacznych dowodów za lub przeciw istnieniu uzdolnień jasnowidczych. Niestety, tak się nie stało. Niektóre z osób badanych (Hubert Pearce, Basil Shackleton, Gloria Stewart) co prawda osiągnęły w niektórych seriach prób prostych taką liczbę trafień, że szansa przypadkowego powstania owego wyniku jest niezwykle mała, prawie zerowa, ale, jak wykazali krytycy tych doświadczeń, i tu nie ustrzeżono się od uchybień, nie pozwalających traktować tych wyników jako rozstrzygającego dowodu208. Sam wynik bowiem, nawet jeśli nie popełniono błędów w zapisie lub go nie sfałszowano, jeśli wykluczono zmysłowe dostrzeżenie symbolu na karcie oraz zastosowano odpowiednie środki zabezpieczające przed oszustwem ze strony badanych, a także samych eksperymentatorów, nie przesądza jakie czynniki o nim zadecydowały. Przykładowo – talia kart może mieć tendencję do tworzenia przy tasowaniu pewnych nielosowych sekwencji, zaś odgadujący, nieświadomie, preferować niektóre znaki i kolejności, co w efekcie może powodować znaczące odchylenia od wyniku przypadkowego. Znamienne jest również, że czołowi badacze zjawisk ESP doszli do odmiennych wniosków, dotyczących związku między uzdolnieniami telepatycznymi a jasnowidczymi. Z badań Rhine'a, Woodruffa i Pratta wynika, że podobnie wysoki procent trafień osiągały niektóre osoby w doświadczeniach jasnowidczych jak telepatycznych i że eksperymenty możliwe są również na wielkie, liczone w tysiącach kilometrów odległości. Z kolei Soalowi nie udało się osiągnąć znaczących wyników w próbach jasnowidzenia, przeprowadzanych ze słynnym „telepatą” Shackletonem. Doświadczenia prowadzone w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przez Manczarskiego doprowadziły go do wniosku, że najwięcej trafnych odgadnięć kart zakrytych spotykamy wówczas, gdy znajdują się one blisko odgadującego i wyniki pogarszają się wraz z odległością, podobnie jak w przypadku telepatii. Zaobserwował on ponadto, że w doświadczeniach z kartami zakrytymi większość wyników trafnych to odczyty opóźnione lub wyprzedzające209. W rozpoznawaniu kart zakrytych wyniki doświadczenia mogą być ocenione łatwo w sposób obiektywny. Znacznie trudniej o obiektywną miarę trafności „postrzegania”, gdy testami są przedmioty ukryte w pudełkach lub reprodukcje obrazów i rysunki w kopertach. Można co prawda porównywać zbiór cech przedmiotu (lub elementów występujących w obrazie) ze zbiorem zawartym w opisie podanym przez rozpoznającego i oceniać trafność, zależnie od tego, w jakim stopniu te zbiory się pokrywają, jednak bardzo trudno tu ustrzec się subiektywności, nawet jeśli oceny dokonują psychologowie nie uczestniczący w doświadczeniu – podobną metodą do tej, jaką stosowali Krippner, Ullman, Puthoff i Targ. Z obserwacji badaczy tych zjawisk wynika, że rezultaty doświadczeń zależą w dużej mierze od tego, czy badana osoba znajduje się w stanie zmienionej świadomości, a co najmniej 208 C.E.M. Hansel, Spostrzeganie pozazmysłowe, PWN, Warszawa 1969, s. 120–236. 209 S. Manczarski, Nowe możliwości oddziaływania na zmysły i pamięć człowieka, Materiały Konferencji nt. Dziś i jutro teletransmisji, Warszawa 1963, s. l. 135 osiągnęła stan, w którym występuje znaczne ograniczenie uwagi skierowanej na zewnętrzne bodźce i rozluźnienie, zmniejszenie wewnętrznego rozproszenia, a w konsekwencji skupienie uwagi „do wewnątrz”. Nierzadko też próbuje się poprawić wyniki, przeprowadzając eksperymenty w czasie stanów zmienionej świadomości, występujących we śnie, w hipnozie, pod wpływem niektórych środków farmakologicznych i narkotyków, podczas medytacji i treningu autogennego210, a także przebywania w komorach ciszy lub komorach działania bodźcami czuciowymi. Ten kierunek badań dobrze ilustruje seria radzieckich doświadczeń przeprowadzonych w 1946 roku przez Leonida Wasiljewa, wespół z biologiem-statystykiem Tierientiewem i lekarzem- terapeutą Pierichaniancem. Rozpoznającą była młoda pracownica naukowa, fizjolog, nie przejawiająca dotąd żadnych uzdolnień paranormalnych. Dla wzmożenia tych zdolności poprzez zmianę stanu świadomości, zastosowano ekstrakt z peyotlu. Kaktus ten zawiera bowiem dużą ilość meskaliny, zwiększającej bardzo pobudliwość kory mózgowej, zwłaszcza ośrodków wzrokowych. „Po upływie dwóch godzin od zażycia ekstraktu – pisze Wasiljew – przy zamkniętych oczach, w polu wiedzenia badanej zaczęły powstawać, zmieniające się jak w kalejdoskopie, nadzwyczaj wyraziste i barwne obrazy. Wprowadziły ją one w stan pełnego zachwytu. W czasie takiego oddziaływania wyciągu z peyotlu przeprowadzono doświadczenia nad spostrzeganiem, które zwykło się określać jako pozazmyslowe. Do dziesięciu czarnych plastykowych pudełek z zakrętkami włożono różne drobne przedmioty (do każdego po jednym). Przedmioty były dokładnie obłożone, z góry i z dołu, białą watą. Spośród obecnych nikt nie wiedział, jakie przedmioty włożono do pudełek. W czasie doświadczenia pudełka znajdowały się w sąsiednim pomieszczeniu. Jedno z nich, wzięte na chybił trafił, podawano badanej, polecając jej nazywać pojawiające się na zasadzie wolnych skojarzeń obrazy, po czym spróbować odgadnąć przedmiot znajdujący się w pudełku. Wszystkie słowa, wypowiadane przez badaną, zapisywał protokolant. Po każdym doświadczeniu (seria zawierała 10 doświadczeń, gdyż przygotowywano 10 pudełek) jeden z eksperymentatorów wychodził do sąsiedniego pomieszczenia, odkręcał pokrywkę pudełka i przez drzwi podawał protokolantowi numer ukrytego przedmiotu (według uprzednio sporządzonego spisu przedmiotów)”211. A oto przykładowo wyniki serii z 19 maja, trwającej 12 minut. (P – przedmiot w pudełku, W – wypowiedź badanej) l. P: znaczek pocztowy jednorublowy, przedstawiający gmach centrali telegraficznej w Moskwie, W: Dom z kamienia. Jak potrafiliście schować tutaj dom? 2. P: trzy gałązki korala czerwonego, W: Czerwona plama. 3. P: miedziana kopiejka z 1940 r. W: Wszystko co chcecie: kolumienka, niebieski naszyjnik, rączka. 4. P: zeschły kwiat żółtej mimozy. W: Czerwona plamka świetlna. Zielony stół, okrągły stół, miękki. 5. P: kompas (brelok). W: Żółte, owalne, twarde, pomarańczowe, dźwięczy. 6. P: nafta w probóweczce zatkanej korkiem. W: Nie ma niczego. 7. P: świeży liść trzykrotki. W: Coś długiego, żmija, kółko niebieskie. Zimno. Dosyć! 8. P: mała żabka zakonserwowana w spirytusie. W: Biała wata, tak, wata, coś żywego. 9. P: ametyst. W: Chusteczka (badana zaczyna śpiewać). 10. P: puste pudełko, zawierające jedynie watę. W: Białe nakrycie. Oj, znudziło mi się, tam żyją, miękki człowiek. Wasiljew zaznacza, że wyniki dwóch serii kontrolnych z tą samą osobą, bez zastosowania peyotlu, były znacznie gorsze. 210 Opracowana przez J.H. Schultza metoda psychoterapii łącząca stan relaksu z oddziaływaniem autosugestywnym. 211 L. Wasiljew, Tajemnicze zjawiska psychiki człowieka, Iskry, Warszawa 1970, s. 150– 152. 136 Sprawa sztucznych „wzmacniaczy” zdolności paranormalnych pozostaje jednak nadal otwarta i nierzadko budzi kontrowersje wśród badaczy zjawisk psi. O ile bowiem stany zmienionej świadomości, występujące w czasie marzeń sennych, w hipnozie czy medytacjach, już od samej psychofizjologicznej strony przypominają w znacznym stopniu trans medialny (odcięcie od bodźców zewnętrznych, zwrot uwagi do wewnątrz, rozluźnienie i wolny bieg skojarzeń) o tyle środki narkotyczne, a także działanie bodźcami fizycznymi lub całkowite odcięcie od nich, co prawda wywołuje halucynacje, ale ich treść nie ma najczęściej wiele wspólnego z doznaniami psi. Jeśli rzeczywiście w pewnych przypadkach udało się eksperymentatorom wzmocnić tą drogą efekty doświadczeń, jestem skłonny raczej przypisać to odprężającemu a nie halucynogennemu działaniu owych „wzmacniczy”. Z moich własnych doświadczeń wynika bowiem, że podobne do opisanych wyżej wyników można otrzymać w pewnych sprzyjających lecz całkowicie naturalnych, „normalnych” warunkach, i to z osobami nie odznaczającymi się dotąd wybitnymi zdolnościami jasnowidczymi. Przykładem może tu być seria doświadczeń przeprowadzona 11 marca 1982 roku w Domu Pracy Twórczej ZLP w Oborach pod Warszawą. Doświadczenia, traktowane przez uczestników jako towarzyska zabawa, polegały na próbach rozpoznawania trzech przedmiotów umieszczonych w identycznych paczkach oraz trzech ilustracji w zaklejonych szarych kopertach. Paczki i koperty ułożone losowo na okrągłym stole zostały ponumerowane, a uczestnicy eksperymentu (3 osoby), zmieniając miejsca przy stole, trzymali kolejno dłonie nad testami przez l minutę, próbując wyobrazić sobie, co znajduje się w paczkach i co przedstawiają ilustracje w kopertach, notując następnie swoje „spostrzeżenia”. Doświadczenie to poprzedziły próby rozpoznawania zakrytych kart Zenera – z wynikiem zgodnym z rachunkiem prawdopodobieństwa, a więc nie wykazującym zdolności „jasnowidczych” u żadnego z uczestników. Również rozpoznawanie ilustracji nie przyniosło wyników, które można by uznać za znaczące (w jednym tylko przypadku „spostrzeżenie” było bliskie treści testu, lecz bardzo ogólnikowe: „To się dzieje w mieście” - gdy rysunek przedstawiał pałac. W rozpoznawaniu przedmiotów, na ogólną liczbę dziewięciu wypowiedzi, dwie były dość trafne. P: Szczotka do szorowania. W: Coś drewnianego i jakaś trawa. P: Odłamek bardzo grubej szyby. W: Szkło, kilka płytek szklanych. Najlepsze wyniki miała znana poetka M.B.. Tego rodzaju, względnie udane, eksperymenty nie zdarzają się jednak często. W rozpoznawaniu zakrytych przedmiotów liczba relacji zawierających prawidłowe określenia niektórych cech tych przedmiotów niemal nigdy nie przekracza 10 procent i bardzo rzadko bywają tak trafne jak w opisanym wyżej doświadczeniu. Niemniej sam fakt, że w eksperymentach przeprowadzanych ze ,,zwykłymi” ludźmi, bez udziału znanych „mediów” czy wyselekcjonowanych, nowo odkrytych ,,talentów” można osiągnąć znaczące wyniki, pozwala przypuszczać, że potencjalne zdolności telepatyczne i jasnowidcze są być może zjawiskiem powszechnym. Hipoteza ta wydała mi się bardzo pociągająca i postanowiłem poszukać argumentów za lub przeciw niej. W celu sprawdzenia, czy w grupach o przypadkowym składzie można zaobserwować przejawy paranormalnego poznania, przeprowadziłem w latach 1980–1985 ponad pięćdziesiąt zbiorowych doświadczeń sondażowych – początkowo z dziedziny telepatii, a następnie również kryptoskopii i prekognicji. Nie miały one ambicji eksperymentu naukowego, służyły tylko wstępnej orientacji, czy w takich zbiorowych doświadczeniach można zaobserwować przejawy ESP, a jeśli tak jest rzeczywiście, sprawdzić przydatność zastosowania pewnej standardowej metody testowania własnego pomysłu. Ponad siedemdziesiąt procent doświadczeń dotyczyło kryptoskopii. Liczba osób biorących czynny udział w tych eksperymentach bywała bardzo zróżnicowana – od trzech, do ponad osiemdziesięciu, podobnie jak wiek (10–85 lat), skład społeczny i zawodowy, a także poziom wykształcenia i wyznawany światopogląd. Obiektem ,,rozpoznawania” były najczęściej reprodukcje obrazów słynnych malarzy, rza 137 dziej przedmioty codziennego użytku, elementy urządzeń technicznych, rośliny, kości, dzieła sztuki itp. Standardową metodą, stosowaną niemal we wszystkich grupowych eksperymentach, były próby rozpoznawania ilustracji z albumu malarstwa, który – zapakowany w gruby papier – umieszczony był na stoliku, oddalonym 3–10 metrów od uczestników doświadczenia. Nie wiedzieli oni, jakich malarzy reprodukcje obrazów zawiera album (w kilkunastu przypadkach również eksperymentator tego nie wiedział). Wybór ilustracji (numeru reprodukcji lub strony albumu) przeznaczonej do rozpoznawania dokonywany był drogą losowania. Uczestnicy doświadczenia otrzymywali polecenie, aby wyobrazili sobie, że podchodzą do stolika, rozwijają opakowanie i otwierają album na stronie wylosowanej, a następnie aby zapisali na dostarczonych przez eksperymentatora kartkach swoje „spostrzeżenie”. Po zebraniu kartek następowało otwarcie albumu i porównanie zapisów z reprodukcją. Metoda ta wyklucza możliwość rozpoznania ilustracji na podstawie jakichś niewidocznych znaków z pomocą znanych zmysłów, a tym samym może ułatwić weryfikację niektórych hipotez dotyczących jasnowidzenia. W większości eksperymentów liczba trafnie „dostrzeżonych” konkretnych elementów obrazu była niewielka i występowały one w zapisach co najwyżej 10 procent uczestników. Często jednak zaznaczała się dość wyraźnie jak gdyby ujemna selekcja zbiorów – tzn. całkowity lub prawie całkowity brak w zapisach elementów z innych zbiorów niż ten, do którego można zaliczyć elementy rozpoznawanej reprodukcji obrazu. Na przykład, gdy wylosowano obraz przedstawiający kobietę i mężczyznę w lesie, w zanotowanych relacjach „jasnowidczych” występowały liście drzewa, deszcz, pola, kwiaty, trawy, droga wiejska, rzeka, ludzie, zwierzęta, zaś brak było zupełnie domów, ulic, pojazdów, maszyn, narzędzi. Ogólnie wyniki były bardzo zbliżone do wyników doświadczeń z telepatycznym rozpoznawaniem reprodukcji oglądanej przez nadawcę. Przypadki zadziwiająco trafnych relacji zdarzały się bardzo rzadko. Wśród nich najbardziej interesujący wydaje mi się eksperyment przeprowadzony 25 listopada 1982 roku w zamku w Nidzicy (woj. olsztyńskie). Wzięły w nim udział 24 osoby o dużej rozpiętości wieku od harcerzy do emerytów. Dla ułatwienia odprężenia i gry wyobraźni, w czasie eksperymentu zwykle ogranicza się oświetlenie sali, co w tym przypadku okazało się niemożliwe. Wobec tego wygaszono całkowicie oświetlenie elektryczne, stawiając jedyną dużą świecę na stoliku przy albumie z reprodukcjami. Po zebraniu kartek okazało się, że 5 osób wymieniło dwa główne elementy rozpoznawanego obrazu – drzewo i kobietę. 9 innych osób „dostrzegło” bądź drzewo, bądź kobietę, zaś jeszcze inne cztery napisały, że na obrazie jest postać człowieka, bez podania płci. Po otwarciu albumu (była to bogato ilustrowana książka Andrzeja Banacha Erotyzm po polsku) stwierdziliśmy, że na wylosowanej stronie znajduje się reprodukcja obrazu Jerzego Wardaka pt. Refleksje – przedstawiającego kobietę-drzewo212. Ciekawym spostrzeżeniem, dokonanym w toku omawianych eksperymentów, jest zaznaczający się dość wyraźnie podział na całe serie udanych i nieudanych doświadczeń. Do takiej serii udanej, obejmującej doświadczenia przeprowadzone od 23 do 29 listopada 1982 roku w woj. olsztyńskim i w Warszawie, należał eksperyment nidzicki. W przeciwieństwie do niej seria doświadczeń przeprowadzonych 17 i 18 stycznia 1983 roku nie przyniosła żadnych znaczących wyników, chociaż wydawać by się mogło, że powinno być odwrotnie. W pierwszej z nich bowiem uczestniczyły osoby niemal zupełnie przypadkowe – czytelnicy bibliotek publicznych i młodzież szkolna, w drugiej zaś – członkowie stowarzyszenia radiestetów. 212 K. Boruń, Telepatia, kryptoskopia, prekognicja – eksperymenty grupowe, Materiały na II Ogólnopolskie Sympozjum Stowarzyszenia Radiestetów, Warszawa 1983, s. 123–128. 138 3. Klimuszko i inni Chociaż okres powojenny cechuje wzrost zainteresowania możliwościami ujawniania się i rozwoju zdolności paranormalnych u „normalnych” ludzi i dążenie badaczy do sprowadzenia tych zjawisk do postaci umożliwiającej ich pomiar (czego rzecznikiem stała się psychotronika) nie znaczy to wcale, że w tym czasie nie pojawiły się „sensytywy” zaliczane przez parapsychologów do fenomenów psi. Holendrzy mieli słynnego Gerarda Croiset, Bułgarzy – Wangę Dimitrową, Amerykanie – mają Ingo Swanna, Gruzini – Dżunę Dawitaszwili, a następcą Ossowieckiego był w Polsce Czesław Andrzej Klimuszko, że wymienię tu tylko kilka bardziej znanych nazwisk jasnowidzów drugiej połowy XX wieku. Księdza Czesława Klimuszkę (o. Andrzeja) poznałem w początkach lat siedemdziesiątych na zebraniu sekcji bioelektroniki Polskiego Towarzystwa Przyrodników w Muzeum Techniki w Warszawie. Brałem też kilkakrotnie udział w eksperymentach, w których demonstrował on swe uzdolnienia „psychometryczne” (uczestniczyli w nich m.in. prof. Stefan Manczarski, doc. Stanisław Grabiec, doc. Roman Bugaj, dr Franciszek Chmielewski, Lech Emfazy Stefański i Wanda Konarzewska). Niestety, usystematyzowanych, planowych badań, opartych o specjalnie przygotowane testy, mimo tego rodzaju propozycji, wysuwanych m.in. przez sekcję psychocybernetyki PTC, nie udało się zorganizować aż do śmierci Klimuszki w 1980 roku. Doświadczenia przeprowadzane były najczęściej, podobnie jak to bywało z Ossowieckim, w warunkach domowych, na spotkaniach towarzyskich w gronie zaprzyjaźnionych osób, co z jednej strony obniżało ich wartość naukową, z drugiej jednak – miało dodatni wpływ na doznania transowe ,,psychometry”. Klimuszko był duchownym katolickim, członkiem zakonu ojców franciszkanów, i stałym miejscem jego pobytu był niewielki klasztor w Elblągu. Niewysoki, szczupły, o twarzy pociągłej, można rzec – przeciętnej i spojrzeniu jakby trochę niepewnym, a jednocześnie przenikliwym, nie miał w sobie nic demonicznego, ani też nie przypominał w niczym znanego mi ze zdjęć Ossowieckiego. Ojciec Andrzej nie stronił od towarzystwa ludzi, których darzył zaufaniem i uznaniem, a koncentrowanie na sobie zainteresowania uczonych wyraźnie sprawiało mu przyjemność, ale chyba nie czuł się najlepiej w roli honorowego gościa i, jak sam pisze, odczuwał nieustanną obawę przed kompromitacją. Pierwsze przejawy zdolności paranormalnych zaobserwował Klimuszko u siebie w wieku młodzieńczym, gdy był uczniem gimnazjum we Lwowie. Zalicza je do telepatii i telepatycznego oddziaływania sugestywnego na innych ludzi. Jako przykład Klimuszko przytacza wizję śmierci swojej koleżanki, rzeczywiście zmarłej w tym czasie w miejscowości oddalonej od Lwowa o 600 km, oraz wpływ jaki udało mu się wywrzeć na egzaminatorze podczas matury. Wspomina też o dwóch przypadkach z okresu okupacji, gdy tego rodzaju oddziaływaniem obezwładnił hitlerowskich żandarmów213. Wizje jasnowidcze, podobne do psychometrycznych doznań Ossowieckiego, pojawiły się u Klimuszki po wstrząsie psychicznym w 1940 roku, kiedy to był świadkiem i ofiarą hitlerowskiego bestialstwa w miejscowości Wierzbica pod Radomiem214. W tym też czasie Klimuszko zauważył, że rolę czynnika aktywizującego „nadświadomość” i wywołującego wizję psychometryczną spełnia u niego najczęściej zdjęcie fotograficzne, podobnie jak u Ossowieckiego przedmiot należący do człowieka, którego losów doty- 213 Cz.A. Klimuszko, Moje widzenie świata, Wielkopolskie Stowarzyszenie Różdżkarzy, Pomocnicze materiały szkoleniowe, Poznań 1978, s. 17. 214 Op. cit., s. 14–15. 139 czyła wizja. A oto jak opisuje on swe doznania związane z oglądaniem fotografii: ,,(...) na pierwszy rzut oka uwydatnia się dość wyraźnie na zdjęciu danego człowieka jego inteligencja, zdolności specjalizacyjne, cechy moralne, aktualny stan zdrowia, ślady ciężkich przeżyć z przeszłości. Niekiedy są zauważalne jego skłonności i predyspozycje psychiczne, zamiłowania i hobby. I na tym w zasadzie kończą się spostrzeżenia i możliwości czytania z samej fotografii. Ale równocześnie podczas czytania fotografii wyłania się jeszcze cały szereg innych zjawisk powiązanych z danym człowiekiem. Jego dom, rozkład mieszkania, osoby bliskie i wszelkie wydarzenia życiowe, jakie zaistnieją w przyszłości. Zjawiska te zachodzą niewątpliwie już poza zasięgiem informacyjnym samej fotografii, czyli nie dają się wyczytać z samego zdjęcia. Nawiązanie kontaktu z osobą zaginioną, obojętnie żywą czy umarłą, w oparciu jedynie o treści wyczytane z samej fotografii, byłoby rzeczą absolutnie niemożliwą. Tutaj muszą wkraczać z pomocą wyższe siły psychiczne, za pomocą których wzrok mego ducha sięga tam, dokąd wzrok zmysłowy nie sięga. (...) W tych przypadkach fotografia jest tylko bodźcem wprowadzającym w ruch owe energie, jest ona również. pomostem, łączącym mnie z człowiekiem oddalonym przestrzenią, czasem, a nawet śmiercią. Jest ona jakby kontaktową gałką, za pomocą której włącza się aparat psychotelewizyjny o niezmiernie szerokim zasięgu i różnorodności fal. (...) Jest ona jedynie stymulatorem wprawiającym w ruch nasz mechanizm telepatyczny. A że najczęściej w swoich praktykach posługuję się fotografią jako środkiem pomocniczym, to chyba tylko dlatego, iż ją, a nie inny przedmiot, obrałem. Ale i dla mnie fotografia nie zawsze jest potrzebna. Zresztą w poszukiwaniu człowieka gdzieś zaginionego fotografia przestaje być dla mnie odzwierciedleniem człowieka i streszczeniem jego losów w tym momencie, kiedy skieruję na nią swój wzrok. Patrząc na fotografię poszukiwanego nie wpatruję się w rysy jego twarzy, nie biorę ich wcale pod uwagę, dostrzegam najwyżej sam zarys twarzy, nawet sama fotografia schodzi mi z oczu. Mimo to, w tym momencie wyłania się w dali postać poszukiwanego i zaczynają się uwidaczniać miejsca jego pobytu oraz cała topografia okolicy i położenia”215. Poświęciłem nieco więcej miejsca spostrzeżeniom ks. Klimuszki, dotyczącym roli fotografii w jego wizjach psychometrycznych, gdyż wykazują duże podobieństwo do spostrzeżeń Ossowieckiego na temat jego doznań transowych. Zakres możliwości jasnowidczych księdza był co prawda znacznie węższy (niemal wyłącznie orzeczenia dotyczące stanu zdrowia, cech charakterologicznych, miejsca pobytu i losów życiowych ludzi na zdjęciach, w szczególności odnajdywania osób zaginionych), zaś procent trafnych „spostrzeżeń” chyba znacznie niższy niż u Ossowieckiego, niemniej można odnotować szereg rzeczywiście zadziwiających przejawów paranormalnego poznania. Oto kilka przykładów: Fragment sprawozdania z doświadczeń przeprowadzonych w Sekcji Bioelektroniki PTP w listopadzie 1963 roku, podpisanego przez przewodniczącego sekcji dr F. Chmielewskiego: „Profesor J. Szuleta okazał kolejno trzy zdjęcia. Dwie odpowiedzi były trafne, jedna tylko częściowo trafna. C. Klimuszko oświadczył o osobie pierwszej przedstawionej na fotografii: nie żyje, zginął w Powstaniu Warszawskim, leży jeszcze dotąd pod gruzami małego domku położonego między Cytadelą a mostem Śląsko-Dąbrowskim. Orzeczenie fotografii drugiej: nie żyje, został rozstrzelany w czasie powstania. O trzecim zdjęciu Klimuszko orzekł: chyba nie żyje, ale on był chory na serce. Przedstawiało ono zmarłego na zawał serca przed kilku laty KB – profesora UW. Należy zaznaczyć, że fotografia zmarłego była bardzo stara i niewyraźna, mogła utrudnić rozeznanie prawdziwego stanu rzeczy. Następnie C. Klimuszko oglądał fotografię pani J. T. przekonany, że ta osoba jest lekarzem. Czym się pani doktor zajmuje, gdyż widzę koło niej w dużej sali zioła, kwiaty, słoiki, 215 Op. cit., s. 43, 44. 140 probówki. Owa pani była wówczas rzeczywiście adiunktem przyrodników UW. Z kolei C. Klimuszko zaczął wyliczać szczegóły z prywatnego życia tejże osoby: Miała pani uszkodzoną prawą nogę w kostce, ale już jest dobrze; był to jakiś wypadek na rowerze. (...) Miała pani narzeczonego –ciągnął dalej – ale nie warto go żałować, ani o nim myśleć, to człowiek nieciekawy. Zresztą mieszka on pod Warszawą, ma żonę i dwoje dzieci. (...) Nie może pani przeboleć śmierci jedynej swojej siostry, była ona jakaś ułomna, zdaje mi się, że miała garb. O tak – brzmiała odpowiedź zainteresowanej – i wszystko inne, co słyszałam jest zgodne z prawdą” 216. Przypadek opisany przez ks. Klimuszkę: „Przyjechał do mnie spod Ornety, o ile dobrze pamiętam, młody, złamany nieszczęściem człowiek. Pokazał mi fotografię swojej jedenastoletniej córki, która w Nowy Rok poszła do swojej ciotki, mieszkającej w sąsiedniej wiosce. (...) Minęło pół roku od czasu zaginięcia małej. W trakcie wnikliwego wpatrzenia w fotografię zaginionej dziewczynki wyłonił się nagle przed moim okiem ducha wstrząsający tragizmem obraz, który opisałem następująco: Widzę (...) las, na skraju którego biegnie szosa ze wschodu na zachód, łącząca dwa małe osiedla. Na wschodzie rozciągają się pola, a na północy są niewielkie pagórki, na nich zaś gdzieniegdzie rozsiane gospodarskie budynki. Pośrodku tej konfiguracji terenowej znajduje się niewielka grupa olszyn, okalająca małe bajorko brudnej, cuchnącej wody. W tej właśnie wodzie jest zanurzony worek, w którym znajduje się posiekane ciało jego córki. Jest ono w pełnym rozkładzie, tylko wystaje jeszcze z wody sczerniała lewa ręka. Tym makabrycznym widokiem sam byłem wstrząśnięty. Dlatego prosiłem tego człowieka, aby po odnalezieniu zwłok córki we wskazanym miejscu przyjechał do mnie na mój koszt i potwierdził wizję. Na trzeci dzień zjawiły się u mnie dwie jego sąsiadki, które wyjaśniły, że zbolały ojciec nie ma sił przyjechać tutaj, gdyż jest zbyt mocno wstrząśnięty straszliwym odkryciem, często mdleje i płacze. Kazał mi donieść, że rzeczywiście, kawałki swej córki znalazł we wskazanym miejscu. Owe sąsiadki widziały to również”217. List Leokadii Buratta z Nowej Wsi Wielkiej (woj. bydgoskie) z dnia 26 stycznia 1967 roku do ks. Klimuszki: „Może pan sobie przypomina, kiedy w pierwszej połowie marca ubiegłego roku byłam u Pana, zasięgnąć rady w sprawie Heleny Matuszak. I Pan życzył sobie, żebym napisała gdy ją znajdą. Otóż wszystko tak było, jak Pan mówił. Zwłoki mojej siostry znaleziono przypadkowo l maja, w jeziorze, 5 m od brzegu, przy ujściu rowu, zahaczone swetrem w sitowiu, w tym miejscu, gdzie była przerębla. (...) A wszystko było jak Pan mówił: ,,Widzę ją w wodzie, w jakiejś bluzce (to był sweter), nie może wypłynąć, bo jest o coś zahaczona. Są tu jakieś pastwiska, w dali las, który jest nieco dalej. (...) Dla lepszego przypomnienia załączam komunikat Milicji Obywatelskiej oraz notatkę prasową o znalezieniu zaginionej”218. Relacja ks. Klimuszki dotycząca jego wizji w sprawie zaginionego 22 stycznia 1957 roku Bohdana Piaseckiego – syna przewodniczącego Stowarzyszenia PAX: „Zwrócono się wówczas do mnie z prośbą o wyjaśnienie, co się z nim stało i gdzie może przebywać. W pierwszym rzucie oka na fotografię nieszczęsnego chłopca ujrzałem całą tragedię. Chyba jego trupa mamy szukać – wyrzekłem stanowczo. – Od siedmiu dni on już nie żyje. Ma strzaskaną lewą skroń jakimś tępym żelazem. Leży w jakiejś łazience, bo nie widzę tam podłogi, tylko beton. Widzę u góry małe okienko, a po ścianach biegną żelazne rury”219. 216 Op. cit., s. 23. 217 Op. cit., s. 20–21. 218 Op. cit., s. 34. 219 Op. cit., s. 30. 141 Zwłoki Bohdana Piaseckiego odnaleziono 8 grudnia 1958 roku, zamurowane w piwnicznym pomieszczeniu sanitarnym bloku przy ul. Świerczewskiego 82a w Warszawie. Opis pomieszczenia podany przez Klimuszkę był trafny, sposobu zadania śmierci w 50% trafny (uderzenie w głowę po lewej stronie tępym narzędziem, kłuta rana lewego płuca)220. Jasnowidz nie był w stanie podać miejsca zbrodni, wyglądu jej sprawców, ani okoliczności związanych z porwaniem i zabójstwem, tłumacząc to tym, że „fale (jego) biopola zaplątały się w ogromnej sieci fal myślowych tysięcy ludzi, którzy zwabieni obiecaną nagrodą, ogłoszoną w prasie, szukali miejsca pobytu Bohdana”. W czerwcu 1975 roku ks. Klimuszko podjął próbę wskazania miejsca, gdzie spoczywają zwłoki majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala” – dowódcy pierwszego po kampanii wrześniowej oddziału partyzanckiego. Posługując się pośmiertną fotografią „Hubala” opisał prawidłowo topografię miejsca śmierci majora, mogiły nie był jednak w stanie ,,dostrzec”. Próby psychometrycznego poznania losów przedmiotów, a nie ludzi, podejmował się Klimuszko rzadko. Największy rozgłos zyskał eksperyment przeprowadzony 6 maja 1975 roku na zamku w Pieskowej Skale, zmierzający do wyjaśnienia, co się stało ze słynną Bursztynową Komnatą, wywiezioną przez Niemców w 1942 roku z Puszkina do Królewca. W doświadczeniu tym, jako obserwator, uczestniczył prof. Stefan Manczarski. Ks. Klimuszko, oglądając zdjęcia komnaty, oświadczył: „Bursztynowa Komnata nie istnieje! Ona została spalona! Na terenie jakiegoś zamczyska w Prusach. Te skrzynie nie zostały wywiezione w głąb Niemiec! Tak, ona nie istnieje. To jest moje przekonanie najgłębsze. Oczywiście, przysiąc nie mogę, tu trzeba zostawić pewien margines na pomyłkę, ale według mnie jest 99% pewności, że nie istnieje, że została spalona. Razem ze skrzyniami. Niemcy zapalili prawdopodobnie sami, widząc, że są w potrzasku, że nie zdołają łupu dalej przetransportować. Widzę koło tych skrzyń żołnierzy! Gdy wojska radzieckie wkraczały do Królewca, komnaty już tam nie było. Została wywieziona. Tu, bliżej już Gdańska, do majątku w Prusach, i tam zdeponowana, w piwnicy, w pakach, i tam spłonęła. Tego nie ma. Według mnie absolutnie nie ma. W majątku na północny wschód od Olsztyna... (Ogląda zdjęcie i schyla głowę. Milczenie pełne napięcia.) Nagle jeszcze raz wyrzuca z przekonaniem: Nie, ona nie istnieje!”221. Oczywiście, dopóki nie znajdzie się wiarygodny świadek losów Komnaty lub nie zostanie ona odnaleziona, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy wizja Klimuszki odpowiadała prawdzie. Trudno określić ogólny procentowy stosunek trafnych i błędnych „spostrzeżeń” Klimuszki. O ile mi wiadomo, nikt, nawet on sam, statystyki takiej nie prowadził. Na naukowych posiedzeniach i spotkaniach towarzyskich procent ten bywał bardzo różny. Z dwóch posiedzeń z udziałem profesorów Uniwersytetu Łódzkiego jedno było bardzo udane (wg relacji Klimuszki w 95%), drugie tylko częściowo – wykorzystano tylko 3 z 12 przygotowanych testów (fotografia + życiorys na piśmie) – przy czym jedno „odczytanie” było bardzo trafne, jedno prawidłowe w 30% i jedno całkowicie błędne (pierwszy eksperyment). Trafne za to były wypowie- 220 „Oględziny sądowo-lekarskie i sekcja zwłok denata wykazały nóż-sztylet o ostrzu długości 16 cm, tkwiący po lewej stronie klatki piersiowej, przechodzący przez mięśnie międzyżebrowe i całą grubość lewego płuca, szczelinowate pęknięcie kości ciemieniowej lewej, przechodzące przez łuskę kości skroniowej lewej na podstawę czaszki i rozluźnienie szwu wieńcowego lewego”, (z aktu oskarżenia przeciwko Ignacemu Ekerlingowi – wg książki P. Rainy Sprawa zabójstwa Bohdana Piaseckiego, Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1988, za „Słowem Powszechnym” nr 245/1988 r.). 221 J.Z. Lessmann, Najprawdopodobniej – spłonęła! „Przekrój” nr 1572 z 25 maja 1975 r., s. 10. 142 dzi dotyczące przeszłości uczestników zebrania222. Nie można także uznać za udane – zwłaszcza w części programowanej – doświadczeń przeprowadzonych 15 listopada 1964 roku w Klubie Lekarza w Warszawie, gdyż nie powiodła się tam próba „odczytania” zdjęć przyniesionych przez uczestników spotkania. Trzeba jednak dodać, że w kilku przypadkach owe rzekomo błędne „spostrzeżenia” bardzo dobrze pasowały do osób, które poszczególne zdjęcia przyniosły na zebranie223. Z kolei orzeczenia, dotyczące osób na 5 zdjęciach przesłanych ks. Klimuszce przed zebraniem, w czterech przypadkach uznano za trafne, w piątym zaś tylko częściowo. Istnieją podstawy aby sądzić, że w mniejszym gronie, w bardziej kameralnej atmosferze i przy organizowaniu testów ad hoc, wyniki eksperymentów bywały z reguły znacznie lepsze niż w doświadczeniach publicznych i testach przygotowanych programowo przez osoby nie uczestniczące w zebraniu. W takich kameralnych ośmiu próbach odczytywania zdjęć przez Klimuszkę, w których uczestniczyłem – w czterech przypadkach „spostrzeżenia” uznaliśmy za trafne, w dwóch za częściowo trafne i w dwóch za całkowicie błędne (w tym z 2 testów przygotowanych przeze mnie, jeden ,,odczytany” był błędnie, zaś drugi – częściowo trafnie). Zdaniem ks. Klimuszki, czynnikami utrudniającymi jasnowidzenie są: nieprzychylne, zbyt jawnie sceptyczne nastawienie uczestników seansu, strach przed nieudanym wynikiem, próby rozumowej weryfikacji wyobrażeń, nieodpowiednie warunki (pora dnia, miejsce, pogoda itp.), niedyspozycja jasnowidza. Obok umiejętności psychicznego ,,wyłączania się” z otoczenia, przełamanie kryzysu ułatwia pobudzenie systemu nerwowego filiżanką kawy, kieliszkiem wina lub koniaku. Również sama fotografia powinna odpowiadać pewnym warunkom: być nie retuszowana, możliwie świeża (nie starsza niż sprzed 10 lat), nie noszona czas dłuższy przez inną osobę, ani przechowywana razem z fotografiami innych osób. Zdjęcia osób pijanych nie nadają się do eksperymentów psychometrycznych. Wizje jasnowidcze Klimuszki nie ograniczały się do czasu przeszłego i teraźniejszego. W przeciwieństwie do Ossowieckiego, który unikał zazwyczaj przepowiadania przyszłości (z wyjątkiem sygnalizowanej przez „aurę”), ojciec Andrzej chętnie mówił również o tym, co ma nastąpić. Przykładami tego rodzaju przepowiedni zajmiemy się jednak bliżej w rozdziale poświęconym wizjom prekognicyjnym. W tym samym, 1980 roku, w którym zmarł Czesław Klimuszko, zmarł również najsłynniejszy chyba po wojnie jasnowidz zachodnioeuropejski, Gerard Croiset. Był on Holendrem, urodzonym w Enschede, później stale mieszkającym w Utrechcie, ojcem pięciorga dzieci. Jego zdolności psychometryczne zwróciły uwagę dr W.C.H. Tenhaeffa – dyrektora Parapsychologicznego Instytutu Uniwersytetu w Utrechcie – który przeprowadził z Croisetem wiele eksperymentów i zgromadził bogatą dokumentację jego sukcesów, podobnie jak innych holenderskich ,,sensytywów”. Podobnie jak do Klimuszki, także do Croiseta zwracały się setki ludzi o pomoc w odnalezieniu zaginionych bliskich, a także przedmiotów i dokumentów. Croiset nie brał też żadnych honorariów za swe usługi. W eksperymentach, mających na celu sprawdzenie zdolności jasnowidza, uczestniczyli badacze tych zjawisk z RFN, Austrii, USA, Francji, Szwajcarii i Włoch. Światową sławę przyniosły mu tu doświadczenia prekognicyjne, przeprowadzane nową, oryginalną metodą. W 1965 roku ukazała się książka Jacka Harrisona Pollacka poświęcona wyczynom Croiseta. Opisuje w niej wiele przypadków udziału holenderskiego jasnowidza w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych – pomocy udzielanej władzom policyjnym w poszukiwaniu osób zagi- 222 Cz.A. Klimuszko, op. cit., s. 19–20. 223 Op. cit., s. 24–25. 143 nionych (zwłaszcza dzieci), a także sprawców morderstw i kradzieży. Nie przytaczam ich, gdyż są to relacje bardzo podobne do zamieszczonych w tej książce przykładów tego typu spraw, w których wyjaśnieniu uczestniczyli Ossowiecki lub Klimuszko. Chciałbym tu jednak, gwoli rzetelności relacji, stwierdzić, że pomoc udzielana przez jasnowidzów władzom śledczym jest sprawą wysoce kontrowersyjną. W fachowym piśmie „International Criminal Police Review” ukazał się artykuł inspektora policji holenderskiej, dr F. Brinka, w którym omawia on wyniki badań testowych czterech jasnowidzów pod kątem wykorzystania ich zdolności w ściganiu przestępstw. Testami były fotografie ludzi i przedmiotów, pochodzące z akt policyjnych lub nie związanych z działalnością przestępczą, a także różnego pochodzenia przedmioty, mające spełniać rolę „materiału indukcyjnego”, wywołującego wizje psychometryczne. Brink pisze, że badania przeprowadzone w ciągu ponad jednego roku nie wykazały niczego, co można by uznać za rzeczywiście przydatne dla pracy policji. „Niezależnie od tego czy objawienia jasnowidzów były inspirowane przez jakieś rzeczy, czy transmitowane za pomocą indukcyjnego materiału, czy też przez fotografie, które w liczbie 24 dawano im w tym samym celu, wynik niezmiennie okazywał się żaden”. Oczywiście można podejrzewać, iż atmosfera w czasie przeprowadzanych prób nie sprzyjała ujawnieniu się zdolności jasnowidczych, niemniej artykuł i jego ton dowodzą, że współpraca „psychometrów” z organami śledczymi wcale nie przebiega tak gładko, jakby to wynikało z opisów książkowych i prasowych. Dotyczy to również relacji J.H. Pollacka o Croisecie. Znany sceptyk, tropiciel nieścisłości w sprawozdaniach z doświadczeń parapsychologicznych, C.E.M. Hansel, przesłał opis Pollacka dotyczący udziału jasnowidza w śledztwie związanym z napadem w pobliżu Wierden (Holandia) w grudniu 1946 roku do policji tego miasta, w celu sprawdzenia jego zgodności z danymi w rejestrach. Z odpowiedzi (podpisanej przez burmistrza Wierden) wynika, że relacja Pollacka zawiera wiele nieścisłości (oparł się on o akta Instytutu Parapsychologicznego) m.in. kryjących nietrafne „spostrzeżenia” jasnowidza i przesadnie przypisujących mu kluczową rolę w wykryciu napastnika224. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystkie relacje – w tym również zawarta w książce Ossowieckiego – dotyczące pomocy jasnowidzów w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych mijają się częściowo lub całkowicie z prawdą. Są udokumentowane przypadki zadziwiająco trafnych wskazań „sensytywów”, zwłaszcza dotyczących miejsca, w których znajdowały się zwłoki poszukiwanych. Stanowią jednak niewielki procent sensacyjnych wiadomości o sukcesach jasnowidzów w dziedzinie kryminalistyki. Okazuje się bowiem, że w wielu przypadkach powstają nie tylko poważne trudności w odnalezieniu udokumentowanych materiałów, ale – jeśli taka dokumentacja istnieje – fakty w niej zawarte wykazują znaczną rozbieżność z opisywanymi w rzekomo ,,pewnych” relacjach. Najlepiej ilustrują to próby sprawdzenia w jakim stopniu, w konkretnych sprawach, jasnowidcze wskazania były pomocne w śledztwie przeprowadzone przez polskiego dziennikarza, Marka Rymuszkę. W latach 1982–1985 podjął on trud poszukiwania dowodów udziału znanych jasnowidzów i radiestetów w dochodzeniach prowadzonych przez milicję w niektórych sprawach kryminalnych na terenie Polski. Ogłosił też w tygodniku MO225 apel o informacje do tych prokuratorów, oficerów dochodzeniowych i innych pracowników aparatu ścigania, którzy w trakcie swej pracy zetknęli się z przypadkami stosowania takich niekonwencjonalnych metod. Z wielu rozmów, przeprowadzonych z oficerami śledczymi Urzędów Spraw Wewnętrznych różnych szczebli, z udostępnionych mu akt, a także z wyników eksperymentów, zorganizowanych z jego inicjatywy, Rymuszko – podchodzący do zjawisk paranormal- 224 C.E.M. Hansel, op. cit., s. 302–308. 225 „W Służbie Narodu”, nr 33/1984. 144 nych bez uprzedzeń, z życzliwym dziennikarskim zainteresowaniem – mógł wyciągnąć nader istotne wnioski. Fama narosła wokół pomocy udzielanej milicji przez jasnowidzów okazała się dość odległa od prawdy. Chociaż bowiem nie brak przypadków zaskakująco trafnych spostrzeżeń, towarzyszyły im niemal z reguły wskazania niewątpliwie błędne, mogące skierować podejrzenie czy poszukiwania na fałszywy trop. Często informacje zawarte w wypowiedziach radiestetów i jasnowidzów były jak gdyby odbiciem wiadomości już zgromadzonych przez organa śledcze, co zdaje się przemawiać za telepatycznym odbiorem informacji. Przypadków trafnych wskazań, w których red. Rymuszce udało się znaleźć dostatecznie uwiarygodniającą dokumentację lub potwierdzenie organów milicji, było niewiele. Wszystkie dotyczą poszukiwania zwłok. Szczególnie niezwykłe umiejętności bezbłędnego wskazywania miejsca, gdzie znajdują się zwłoki poszukiwanego topielca, przejawia od lat rybak z Trzemeszna – Stefan Marciniak (z jego pomocy organa poszukiwawcze MO korzystały wielokrotnie). W dwóch przytoczonych przez Rymuszkę przypadkach trafnych wskazań udzielił Zbigniew Zbiegieni, w jednym – Feliks Haczewski – obaj znani teleradiesteci226. Marek Rymuszko napotkał trudności nie do pokonania, gdy próbował zweryfikować zapiski ks. Klimuszki dotyczące poszukiwania przez niego osób zaginionych. Oto co pisze na ten temat: „Jak się wydaje, nieżyjący już Czesław Klimuszko istotnie miał pod tym względem znaczące rezultaty, jednak dla ich uwierzytelnienia zabrakło dokumentacji, która umożliwiłaby oddzielenie bezspornych faktów od subiektywnych przekonań i wyobrażeń. Zmarły tragicznie w 1985 roku sekretarz Towarzystwa Psychotronicznego w Warszawie Jacek Papiewski, z którym się przyjaźniłem, twierdził, że istnieje co najmniej czterdzieści przykładów odnalezienia przez Czesława Klimuszkę osób zaginionych. Kiedy jednak na moją prośbę spróbował zgromadzić ich dokumentację, wyszło na jaw, że w gruncie rzeczy jej nie ma. Pozostały przekazy osób zainteresowanych, zazwyczaj nie znajdujące jednoznacznego potwierdzenia w aktach dochodzeń oraz śledztwa. Niektórzy utrzymują, że niemożność sprawdzenia tego typu relacji wynika z faktu, iż organa milicji, nawet jeśli korzystają z niekonwencjonalnych metod poszukiwawczych, bardzo niechętnie się do tego przyznają, w obawie przed kąśliwymi komentarzami, ośmieszeniem się itp. Sądzę, że w niejednym przypadku rzeczywiście tak się dzieje (wiem np. na pewno, że niektórzy oficerowie śledczy zwracali się na własną rękę do Czesława Klimuszki z prośbą o pomoc, jakkolwiek nigdy nie znalazło to odzwierciedlenia w aktach prowadzonych przez nich śledztw i dochodzeń). Z drugiej jednak strony wydaje się, że przyczynę braku takiego zapisu stanowi fakt, iż rezultaty tego typu przedsięwzięć były w ostatecznym rozrachunku zniechęcające” 227. Rozbieżność między famą a udokumentowanymi faktami, spotykana zresztą w niemal wszystkich dziedzinach parapsychologii i tak często podnoszona przez sceptyków, wynika nie tylko z nierzetelności przypadkowych sprawozdawców, ogarniętych euforią czy naturalnej tendencji ludzi obdarzonych ,,cudownymi” właściwościami do pokazywania swych sukcesów, a ukrywania klęsk. Często przyczyniają się do tego sami badacze, i to bynajmniej nie dlatego, aby im zależało na oszukiwaniu opinii publicznej. Rzecz w tym, iż przymykanie oczu na niepowodzenia i wyolbrzymianie osiągnięć jest nierzadko niezbędnym warunkiem pomyślnego przebiegu eksperymentów. Wydobycie i rozwinięcie uzdolnień paranormalnych może dokonać się tylko poprzez określone zmiany stanu świadomości, w których szczególną rolę odgrywa zazwyczaj autosugestia. Zadaniem eksperymentatora jest spotęgować te zdolno- 226 M. Rymuszko, Nic o tym nie wiedząc, Ekspres Reporterów, KAW, Warszawa 1986, s. 7–8,10, 23–28. 227 Op. cit., s. 4–5. 145 ści i przeciwdziałać wszystkiemu, co je osłabia. Konieczna tu jest bardzo subtelna gra. Badany fenomen nie tylko nie powinien zwątpić o swych uzdolnieniach, ale także nie może stracić zaufania do badacza. Musi więc być przez badacza chwalony i to nierzadko publicznie. Jednocześnie jednak mijanie się z prawdą i tendencyjna selekcja informacji może stać się niedźwiedzią przysługą dla chwalonego fenomenu psi. Chociaż bowiem ludzie ci pożądają pochwał i przesadne wyrazy uznania umacniają ich wiarę w siebie – nie wolno dopuszczać do świadomego czy nieświadomego kłamstwa i oszustwa. Przyłapanie bowiem publiczne nawet na drobnych fałszach, czy choćby lukach informacyjnych, powodowało u mediów niejednokrotnie zanik paranormalnych dyspozycji. Ograniczenie niekorzystnego wpływu czynników zewnętrznych (rygorów kontrolnych, krytycyzmu obserwatorów) na badanego, to zadanie niezwykle trudne. Najskuteczniejszym chyba sposobem izolacji od tych wpływów i spotęgowania wiary w swe zdolności paranormalne jest sugestia hipnotyczna. Badaniami odbioru telepatycznego w hipnozie zajmował się Ochorowicz, który ich wyniki zawarł w swym fundamentalnym dziele O sugestii myślowej. Dzisiejsze metody rozwijania zdolności jasnowidczych w hipnotycznym transie wiążą się z nazwiskami dwóch badaczy czeskich – Bretislava Kalki (1891–1967) i Milana Ryzla. Wychodząc z założenia Kafki, że wszyscy ludzie (lub prawie wszyscy) potencjalnie posiadają zdolności ESP i można je ujawnić (niekiedy i rozwinąć) odpowiednimi metodami w stanie hipnozy, dr Ryzl – biochemik z Instytutu Biologii Czechosłowackiej Akademii Nauk – opracował metodę treningu, która umożliwiła mu w latach 1950–1965, spośród 463 przebadanych osób „wytrenowanie” 57 tak, iż doświadczenia z nimi przeprowadzane mogą świadczyć dowodnie o zdolnościach telepatycznych i jasnowidczych228. W latach siedemdziesiątych, w oparciu o metodę Kafki i Ryzia, znany polski badacz zjawisk paranormalnych, Lech Emfazy Stefański, przeprowadził eksperymentalny trening 6 osób, z których dwie zaczęły przejawiać w transie hipnotycznym wyraźne zdolności ESP. Bardzo znaczny stopień rozwoju uzdolnień jasnowidczych i to zarówno kryptoskopijnych jak i psychometrycznych nastąpił zwłaszcza u 27-letniej wówczas chemiczki i poetki, Anny Bernat. Brałem udział w kilku doświadczeniach z Anną (m.in. przygotowując lub losując testy), i moim zdaniem, w niektórych przypadkach, trafność jej „spostrzegania” nie była wcale gorsza niż Klimuszki. Szczególnie interesujące były eksperymenty, w których o tej samej osobie wypowiadali się oddzielnie i w różnym czasie Anna Bernat i ks. Klimuszko, nie mając ze sobą w tym czasie żadnego kontaktu, ani nie wiedząc o dublowaniu doświadczenia. Między „spostrzeżeniami” obojga występuje w znacznym stopniu podobieństwo, chociaż nie zawsze ogólniejsze konkluzje formułowane przez „psychometrów” były zgodne. Oto dwa przykłady takich wypowiedzi, spisanych, z niewielkimi skrótami, z taśmy magnetofonowej. Pierwszy z eksperymentów przeprowadzony był w październiku 1974 roku. Anna Bernat, trzymając w rękach fotografię mężczyzny, mówi w transie hipnotycznym: „On tego zdjęcia nie dotykał, a jeśli tak, to dwa lata temu. Ja go nie widzę. Chwilami wydaje mi się, że on nie żyje... ale to nie jest prawdą, bo silniejsze mam odczucie, że żyje. O ile to byłoby możliwe, żeby on wyjechał? – i to na przykład do Afryki, gdzieś w pasie równikowym... on tam żyje w jakimś szczepie. Od dwóch lat chyba. Pod zmienionym nazwiskiem... Tu to jeszcze coś widzę, a tam tylko jakieś drzewa, busz, egzotyka... Chłopak miał fantazję, po co z tego robić tragedię?... Może przypadła mu do gustu dziewczyna, ale innej rasy, jakby Indianka... Teraz mi się wydaje, że był jedynakiem”. W sześć dni później tę samą fotografię otrzymał Klimuszko i patrząc na nią powiedział: „Nie żyje. Zginął za jakąś wielką wodą, może za oceanem. Na zachodzie. Bardzo zdolny, 228 L.E. Stefański, M. Komar, op. cit., s. 262–263, 276–282. 146 ogromna żywotność. Chyba wcześnie stracił ojca. Widzę go za oceanem. Zginął w jakiejś przygodzie. On nie znał dobrze swojego nazwiska (?). Tak, to Południowa Ameryka. Zginął w jakiejś awanturze, przypadkiem, od strzelby myśliwskiej. Jedynak. Ojciec nie żyje, albo też nie mieli ze sobą nigdy duchowego kontaktu”229. Stopnia zgodności relacji z rzeczywistością nie udało się ustalić. A oto z kolei eksperyment ze stycznia 1975 roku. Podobieństwo wypowiedzi jest tu znacznie mniejsze, a sugestie dotyczące przyczyn samobójstwa odmienne. Testy były przyniesione przeze mnie. Klimuszko, oglądając fotografię, oświadczył: „Od siódmego roku życia coś niedobrego, w dziesiątym przechodził zapalenie opon mózgowych. Mania samobójcza od jedenastego roku życia... Coś ze szkołą się zepsuło, jakieś wagary... Z koleżkami jakaś bójka i to doprowadziło sprawę... Otoczony jakimiś wrogami, podejrzane towarzystwo. Rzucił się z piętra. Widzę okno... Ucieczka przed konsekwencjami. Psychiczne odchylenia daleko idące”. Anna Bernat otrzymała pochewkę z okularami należącymi do tej samej osoby: „Mężczyzna! Widzę... ale nie jestem pewna... To należy do mężczyzny. Chyba jakiegoś naukowca w okularach... Nie wiem... mnie się wydaje, że to jest przedmiot p. Borunia, bo kilka razy mignęła mi twarz p. Borunia (w czasie transu A. B. ma oczy zamknięte). Teraz bardzo wyraźnie jego widzę... Widzę kogoś szybkiego w ruchach... w okularach...”. L.E. Stefański pogłębia hipnozę i daje Annie Bernat do rąk okulary wyjęte z pochewki. Anna mówi: „Już widzę: ten przedmiot należy do chłopca, 21–22 lata... Żywy... gestykulacja... Sam w mieszkaniu... Widzę okno, powiewająca firanka... Jakby przeżywał jakąś tragedię... Nie żyje! Wyraźna postać z powietrza... jakaś, jakby cień, ale teraz ma twarz wyraźną... dla odmiany. To jest jakiś samobójca. Miał ogromne jakieś przeżycia... nie na tle uczuć własnych. Sprawy społeczne... polityczne... niby związane z uczelnią... Ale nie! Był bardzo aktywny, utożsamiający się ze społeczeństwem... Bardzo przystosowany, dobry chłopak... On miał jakieś przesłuchania... Był przesłuchiwany... bardzo drastycznie... Wszystko się w nim załamało”. Fotografia i okulary należały do studenta Politechniki Warszawskiej, który otruł się gazem w 1968 r. Wersja A. Bernat jest bliższa prawdy. Ciekawe, że w przypadkach, gdy wypowiedzi Klimuszki i Anny Bernat były wyraźnie zbieżne w szczegółach, nietrafne, niezgodne z rzeczywistością ,,spostrzeżenia” dotyczyły nierzadko tych samych faktów. Sugeruje to łączność telepatyczną między „psychometrami” i eksperymentatorami. 4. Każdy może być jasnowidzem? Jednym z najtrudniejszych problemów, z jakimi borykają się badacze zjawisk paranormalnych od czasów Richeta i Ochorowicza jest stworzenie laboratoryjnych warunków powtarzalności tych zjawisk. Fenomenalnie uzdolnieni telepaci, jasnowidze i telekinetycy, i to gotowi poddać się rygorom naukowego eksperymentu, zdarzają się bardzo rzadko, a ich stosunkowo wysoka dyspozycyjność miewa też kaprysy. Gdyby jeszcze procent ludzi przejawiających talenty psi, choćby na niezbyt wysokim lecz wyrównanym poziomie był dostatecznie duży, można by – przeprowadzając wiele różnych doświadczeńp – zdobyć statystyczne oparcie dla wykrywanych prawidłowości i weryfikować hipotezy. Niestety, spontaniczne ujawnienie się 229 Op. cit., s. 305–306. 147 uzdolnień psi nie jest zjawiskiem często spotykanym, a plony poszukiwań i selekcji bywają z reguły dość mizerne. W tej sytuacji szczególnego znaczenia nabierało przypuszczenie, że zdolności paranormalne, a wśród nich również jasnowidcze, nie są rzadkim, wręcz wyjątkowym darem natury, lecz powszechną atawistyczną predyspozycją, zablokowaną rozwojem cywilizacyjnym, premiującym umiejętność logicznego myślenia, kosztem wyobraźni i intuicji. A jeśli rzeczywiście tak jestp – owe niezwykłe uzdolnienia mogą być odblokowane i rozwinięte drogą odpowiednich ćwiczeń. Do niedawna cel taki wydawał się w praktyce nie do osiągnięcia. Co prawda „samowyzwolenie” i występujący w nim stan „nadświadomości”, umożliwiający jakoby osiągnięcie nadludzkiej wiedzy, a więc i zdolności jasnowidzenia, jest najwyższym stopniem integracji osobowości w systemach jogi i zen, zaś na owe szczyty doskonałości duchowej może wstąpić każdy, ale jest to droga długa, wymagająca ascezy, wyrzeczeń i wielkiej wytrwałości. Raczej – dla wybrańców niebios niż zwykłych zjadaczy chleba. Z pewnych skąpych bardzo wynurzeń Ossowieckiego wynika, że korzystał on ze wskazań systemów wschodnich w rozwijaniu swych sił duchowych (w czym miał również, swój udział jego żydowski mistrz Wróbel), ale, jak wiadomo, nie dotyczyło to ćwiczeń wymagających ascezy i wyrzeczeń. Jeśli zaś chodzi o współczesnych uczniów Patańdżalego230, to w klasycznej jodze zdolności jasnowidcze są tylko ,,produktem ubocznym” i wykorzystywanie ich praktyczne jest niegodne jogina. Stosowana już przez Ochorowicza, a udoskonalona przez Kafkę i Ryzla metoda ujawniania i pogłębiania zdolności ESP poprzez trans hipnotyczny również nie nadaje się do stosowania w szerszym zakresie. Jej efekty bywają co prawda wielce obiecujące, ale dotyczą indywidualnych przypadków wyselekcjonowanych fenomenów i w dużej mierze zależą od umiejętności eksperymentatorów. W ostatnich latach zdają się jednak otwierać nowe możliwości rozwijania uzdolnień psi u „zwykłych śmiertelników”. Wiążą się one z nazwiskami dwóch eksperymentatorów – José Silvy i Roberta Monroe. O tym ostatnim piszę szerzej w rozdziale 6, poświęconym eksterioryzacji. Tu chciałbym przekazać nieco informacji o systemie Kontroli Umysłu opracowanym przez amerykańskiego badacza, Silvę, i stosowaniu tej metody w Polsce. Kursy organizowane przez Instituto de Superacion Humana w Meksyku to szkoła „wchodzenia na poziom działania nadświadomego”. Służy temu specjalny system oddychania, relaksacji fizycznej i umysłowej oraz ćwiczeń wyobraźni i autosugestii, zwany ,,systemem autoindukcji” 231. Po opanowaniu umiejętności osiągania „poziomu działania nadświadomego” 230 Patańdżali – starożytny ind. filozof i teoretyk jogi. Przypisuje mu się autorstwo Jogasutry (prawdopodobnie ok. poł. II. w. p.n.e.). 231 Dla lepszego zilustrowania jak takie ćwiczenia przebiegają – niewielki fragment instrukcji dotyczących przygotowań i wstępnej fazy osiągania poziomu „nadświadomości” (wg tekstów uzupełniających Kursu Doskonalenia Umysłu): „Usiądź wygodnie, stopy spoczywają na ziemi, szyja prosta, wzrok skierowany lekko w górę. W miejscu, gdzie pada twoje spojrzenie, staraj się zobaczyć duży trójkąt. Wrysuj weń koło. Nie mrugając powiekami, pozostajesz tak nieruchomo przez pewien czas. Kiedy twoje powieki czują się już zmęczone, zamknij oczy, aby odpoczywały. (...) Mając wciąż oczy zamknięte, weź głęboki wdech i wdychając powietrze powtórz trzy razy w myśli słowo trzy, równocześnie widząc w wyobraźni cyfrę 3. Uwagę poświęcasz odprężeniu twego ciała: zaczynając od głowy a kończąc na stopach. Po chwili czujesz całkowite odprężenie fizyczne. Utrzymując oczy zamknięte, weź głęboki wdech i wydychając powietrze powtórz trzy razy w myśli słowo dwa, równocześnie widząc w wyobraźni cyfrę 2. Uwagę poświęcasz odprężeniu twego umysłu. Aby uzyskać najlepszy 148 pojawiają się u ćwiczących również zdolności jasnowidcze. W Polsce tego rodzaju ćwiczenia, wzorowane na systemie Silvy, prowadzi od 1980 roku Lech Emfazy Stefański – wówczas prezes warszawskiego Stowarzyszenia Radiestetów, a następnie Polskiego Towarzystwa Psychotronicznego. Zagadnieniami ESP interesuje się on od wielu lat i to głównie od strony eksperymentalnej. M.in. w latach siedemdziesiątych przeprowadzał systematyczne doświadczenia z telepatią i jasnowidzeniem w stanie hipnozy, o których wspominam w rozdziale poprzednim. A oto rozmowa, jaką w listopadzie 1986 roku z Lechem Emfazym Stefańskim przeprowadziła Katarzyna Boruń-Jagodzińska: K.B.-J.: W jaki sposób można nauczyć kogoś jasnowidzenia? Zdaje się to kłócić z rozpowszechnionymi wyobrażeniami o umiejętnościach jasnowidczych. Jak takie ćwiczenia się odbywają? L.E.S.: Kurs trwa sześć dni i składa się z codziennych spotkań czterogodzinnych. W pierwszych czterech dniach uczestnicy poznają i opanowują procedurę, dzięki której absolwent kursu nabywa umiejętności wchodzenia w zmieniony stan świadomości – na tzw. poziom działania nadświadomego. Człowiek znajdujący się w tym stanie może świadomie panować nad tymi funkcjami swego organizmu i psychiki, które w zwykłym stanie świadomości są niezależne od jego świadomej woli. Metoda kontroli umysłu, na której kurs bazuje, pozwala na zastosowane nabytych umiejętności w różnych celach praktycznych: do uzyskiwania szybkiego i gruntownego odpoczynku, do nie odczuwania bólu, do wzmacniania zdolności zapamiętywania i przypominania sobie, do szybkiego zasypiania nawet w nie sprzyjających warunkach i budzenia się o ściśle oznaczonej porze bez pomocy budzika, a także pozbywania się niepożądanych nawyków. Można również programować swoje marzenia senne. Liczne osoby, które przeszły ten kurs, bawią się potem, programując swoje marzenia senne tak, aby były kolorowe, dobrze pamiętane, a nawet na ściśle określony temat. Bawią się w domowe nocne kino. (...) Nabyta na kursie umiejętność wchodzenia w ten zmieniony stan świadomości, który nazywamy „poziomem działania nadświadomego” pozwala na uzyskanie kontaktu z głębszymi warstwami własnej osobowości, od których uzależnione są różne funkcje fizjologiczne i psychiczne człowieka. K.B.-J.: Czy zaraz po osiągnięciu tego poziomu pojawiają się zdolności paranormalnego poznania? L.E.S.: Czwartego dnia kursu uczestnicy ze zdumieniem i radością odkrywają w sobie, tkwiące dotychczas potencjalnie i nieujawnione, zdolności jasnowidcze. Prawie każdy z nich wykonuje z powodzeniem zadanie polegające na określeniu rysopisu i stanu zdrowia osoby nieznanej, wyłącznie na podstawie jej danych personalnych. Co więcej, w bardzo licznych skutek, znajdź się w jakiejś uspokajającej scenerii. Na przykład: na spacerze po lesie lub brzegiem morza. Weź głęboki wdech i wydychając powietrze powtórz trzy razy słowo „jeden”, równocześnie widząc w wyobraźni cyfrę l. Teraz twój umysł wkracza na poziom nadświadomości. Zachowując dyscyplinę umysłu będziesz mógł osiągać jeszcze wyższe stany nadświadomości. Możesz dojść do nich licząc od 10 do l; 10 z głębokim wdechem, 9 z wydechem itd. Aby powrócić do poziomu świadomości zewnętrznej wystarczy policzyć w myśli od jednego do pięciu. Mówisz sobie: Będę liczył od 1 do 5: w momencie gdy doliczę do 5, otworzę oczy - i będę przebudzony, pełen energii, wypoczęty. Zaczynasz liczyć w myśli: 1,2, 3 – i wtedy jeszcze raz programujesz się mówiąc, że kiedy doliczysz do pięciu otworzysz oczy i będziesz przebudzony, pełen energii, wypoczęty: Będę się czuł, jakbym przespał wiele godzin: 4, 5. Wtedy otworzysz oczy i już z otwartymi oczami powiesz sobie: Jestem całkowicie przebudzony, pełen energi, wypoczęty. 149 przypadkach, bo w ponad pięćdziesięciu procentach, osoba wykonująca ćwiczenie mówi o takich sprawach, o których nie wie siedzący obok niej zadaniodawca (tzn. człowiek, który podał dane personalne). Bardzo często mówi również o miejscu zamieszkania, opisuje jakieś tam szczegóły wnętrza pokoju, czasami coś o rodzinie, o charakterze, o miejscu pracy. W bardzo wielu przypadkach opis wyglądu czy stanu zdrowia zawiera szczegóły nieznane zadaniodawcy, które potem, po sprawdzeniu, okazują się prawdziwe. Pierwszy taki jaskrawy przypadek dotyczył pewnego młodego człowieka, który dał ćwiczącemu dane swojej babci. Ćwiczący określił najzupełniej prawidłowo wygląd zewnętrzny, a wyobrażając sobie narządy wewnętrzne tej starszej pani powiedział, że ma ona po jednej stronie, tam, gdzie powinien być jajnik, czarne miejsce. Wysnuł z tego wniosek, że widocznie operacyjnie ten jajnik usunięto. Po zakończeniu ćwiczenia wnuczek, który był zadaniodawcą, powiedział, że jest to trafne, ale nie do końca prawdziwe, ponieważ babcia miała operację usunięcia obu jajników. Po dwóch dniach, gdy wnuczek znalazł się u babci i opowiedział o wykonanym ćwiczeniu, babcia zaprotestowała, powiedziała: „ojciec źle cię poinformował, mój drogi, miałam operację tylko po jednej stronie.”(...). K.B.-J.: Jaki jest procent udanych doświadczeń po ukończeniu kursu? L.E.S.: Bardzo duży. Średnio w trzydziestoosobowej grupie dwie osoby nie uzyskują pozytywnych wyników. Czasami zdarza się jedna osoba (albo ani jedna), a czasami zdarzają się trzy lub nawet cztery osoby (to bardzo rzadko). (...) Spośród takiej trzydziestoosobowej grupy średnio 10 osób ma wyniki tak znakomite, że po takim ćwiczeniu są wyraźnie oszołomione własnym sukcesem. Pozostałe osoby mają wyniki średnie czy też dobre. Trzeba tu dodać, że wyniki uzyskiwane przez osoby ćwiczące są w dużym stopniu uzależnione od zadań, jakie otrzymują. Jeśli zadanie jest wdzięczne to i uzyskany pozytywny wynik jest efektowny. Będzie tak na przykład, gdy dane personalne osoby, która ma być rozpoznana i zbadana na odległość w wyobraźni, dotyczą człowieka, który nie ma jednej nogi i jednego oka, i gdy osoba ćwicząca na to wpadnie. K.B.-J.: Czy wyniki w takim ćwiczeniu i w ogóle budzenie i rozwijanie zdolności psi są bardzo zależne od nastawienia psychicznego osoby ćwiczącej? L.E.S.: Na to pytanie odpowiedź może brzmieć tylko TAK z wykrzyknikiem! (...) Gdy mamy do wykonania ćwiczenie, którego jedynym celem jest rozwijanie zdolności parapsychologicznych, wtedy u ćwiczącego jest motywacja słaba. Natomiast jeśli takie ćwiczenie ma jednocześnie jakiś cel praktyczny – motywacja jest bardzo silna, a co za tym idzie, uzyskiwane rezultaty bywają często znacznie lepsze niż w ćwiczeniach typu laboratoryjnego (...). K.B.-J.: Czy często w ciągu tych kilkunastu lat eksperymentował Pan z osobami przejawiającymi wybitne uzdolnienia jasnowidcze? L.E.S.: Spontanicznie występujące wielkie zdolności parapsychologiczne są rzadkością. Do takich rzadkich fenomenów należał w latach międzywojennych Stefan Ossowiecki, a w latach powojennych ksiądz Czesław Andrzej Klimuszko. Ossowieckiego nie znałem, bo kiedy był on sławnym jasnowidzem – ja byłem dzieckiem, natomiast księdza Klimuszkę znałem doskonale i nieraz miałem okazję podziwiać jego rzeczywiście nieprawdopodobne zdolności. Szczególną okazją do tego były spotkania z ludźmi, którzy zjechali nie tylko z różnych krajów Europy, ale z różnych kontynentów świata na II Międzynarodowy Kongres Badań Psychotronicznych, który odbył się w Monte Carlo w 1975 roku. Wśród polskich uczestników kongresu był też księdz Klimuszko. Podchodziły do niego zupełnie nie znane mu osoby z Ameryki Południowej, Australii, Japonii. Wręczano mu fotografie, a on natychmiast, bez najmniejszego wahania, mówił, jakie są cechy osobowościowe człowieka przedstawionego na fotografii, określał bezbłędnie stan jego zdrowia, mówił nie tylko o chorobach, ale również o dotychczasowym przebiegu leczenia. Z satysfakcją obserwowałem na przykład, jak zdumienie rozszerzało oczy człowiekowi z Ameryki Południowej, gdy na widok podanej przez niego fotografii młodej dziewczyny, ks. Klimuszko zaczął mówić: „O, biedactwo, to ona na serce 150 już drugi raz w szpitalu”... K.B.-J.: Czy zjawiska tego nie można wytłumaczyć telepatią? Nadawcą byłby w tym przypadku właściciel fotografii – „zadaniodawca”. Czy jest pan pewny, że była to zdolność, którą nazywamy „jasnowidzeniem”? L.E.S.: W tamtych warunkach, oczywiście, nie było możliwości sprawdzenia, skąd pochodzą tego rodzaju informacje. Wiadomo to jednak z innych doświadczeń, tych najbardziej istotnych, kiedy zwracały się do ks. Klimuszki osoby, które nie wiedziały czegoś, a chciały się dowiedzieć, a – jak to wiemy z licznych przypadków – rezultaty bywały pozytywne. W bliskim mi kręgu zdarzył się taki przypadek... K.B.-J.: Osoby zaginionej? L.E.S.: Nie o zaginioną osobę tym razem chodziło, lecz o fałszywą diagnozę lekarską. Mojemu szkolnemu koledze groziła amputacja nogi, ks. Klimuszko, do którego przesłałem fotografię chorego, powiedział z całą pewnością, że nie jest to złośliwy nowotwór, ani żadna choroba nowotworowa. Nie doszło do operacji. Okazało się, że był to wbity pod skórę odłamek szkła, który spowodował opuchnięcie, wyglądające podobnie jak narośl nowotworowa. Minęło dziesięć lat i człowiek chodzi na własnej nodze (...). K.B.-J.: Co można osiągnąć w dziedzinie poznania jasnowidczego podczas tygodniowego kursu doskonalenia umysłu? Jest to okres bardzo krótki... L.E.S.: Czy można zostać jasnowidzem? Tłumaczę wszystkim uczestnikom wszystkich kursów: „Proszę państwa, otrzymaliście państwo do rąk wspaniałe narzędzie. Możecie teraz, posługując się nim, rozwijać swoje zdolności parapsychiczne dalej, a do jakiego stopnia – jest to zależne wyłącznie od państwa. Każde z was może teraz zostać jasnowidzem. Podaję przykład Jacka Papiewskiego, który w ciągu paru lat „jasnowidczych zabaw”, w wolnych chwilach, rozwinął swoje zdolności parapsychiczne do takich rozmiarów, że w ostatnich latach życia dał wiele udanych pokazów jasnowidzenia. Publicznie wchodził w zmieniony stan świadomości za pomocą procedury Doskonalenia Umysłu i publicznie demonstrował jasnowidzenie. Był jedynym jasnowidzem w Polsce w latach powojennych, który odważył się na coś podobnego. Przyznam się, że poza Ossowieckim oraz Gerardem Croisetem, paragnostą holenderskim, nie przypominam sobie, by któryś z jasnowidzów decydował się pokazywać swe zdolności na publicznych pokazach. Jacek Papiewski robił to wielokrotnie przy pełnej sali. Nie jest on zresztą jedyną osobą, która rozwinęła u siebie zdolności jasnowidcze metodą Doskonalenia Umysłu. Mamy w Warszawie Grupę Wizjonerów, kierowaną przez aktorkę, panią Helenę Wildę-Kowalską. W skład tej grupy weszli jako pierwsi dwaj młodzi ludzie, Jerzy Gajewski i Jerzy Walczak, a potem jeszcze parę osób. Wszystkie one przeszły kurs i postanowiły rozwijać swoje zdolności parapsychiczne. W tej chwili nasza Grupa Wizjonerów ma już poza sobą wiele interesujących osiągnięć w dziedzinie poszukiwania osób zaginionych. W jednym przypadku, gdy zgłosiła się kobieta, której mąż wyszedł z domu i nie wrócił, nasi wizjonerzy orzekli jednogłośnie z całą pewnością, że człowiek ten żyje. Opisali też swoje wizje na temat tego, co ten człowiek aktualnie może robić. Ponieważ zaginiony człowiek odnalazł się, można było uzyskać potwierdzenie trafności tego, co orzekli. W innym przypadku w Warszawie wyszła z domu kobieta i zaginęła bez wieści. Tym razem nasza Grupa Wizjonerów orzekła, że kobieta nie żyje, a zwłoki jej leżą w Puszczy Kampinoskiej, nad strumieniem, w pobliżu mostku. Rodzina nie chciała wierzyć, nie chciała nawet rozpocząć poszukiwań na własną rękę. Dopiero gdy przypadkowo natrafiono na zwłoki kobiety leżące koło mostku na rzeczce przepływającej przez Kampinos, okazało się, że nasi wizjonerzy mieli rację. W trzecim przypadku zaginął w Warszawie człowiek, a nasi wizjonerzy orzekli, że nie żyje. Wszyscy mieli wizje związane z Wisłą, a jeden z panów opisał pogrzeb tego zaginionego człowieka jako NN. Wkrótce sprawa się wyjaśniła i orzeczenie naszej Grupy Wizjonerów uzyskało pełne potwierdzenie: człowiek ten utopił się w Wiśle, woda zaniosła ciało aż do Nowego 151 Dworu, gdzie je wyłowiono, a ponieważ nie było dokumentów, pochowano w Nowym Dworze jako NN. Warto tu dodać, że nasza Grupa Wizjonerów pracuje zespołowo i właśnie dlatego uzyskuje tak celne wyniki. Ekspertyza jest zazwyczaj syntetycznym opracowaniem wypowiedzi dostarczonych przez członków Grupy. Ale bywa i tak, że jej członkowie wchodzą w „trans” razem i porozumiewają się ze sobą w jego trakcie. Jest to nowość wprowadzona przez panią Helenę Wildę. K. B.-J.: Jakie przeszkody muszą pokonać uczestnicy kursu, aby osiągnąć podobne wyniki jak warszawscy „wizjonerzy”? L.E.S.: Uczestnikom kursu, jako początkującym paragnostom, z reguły sprawia wiele trudności interpretacja tego, co odbierają. Nie znają jeszcze „języka” swojej własnej wyobraźni. Poza tym w ćwiczeniach kontrolnych często zdarzają się – charakterystyczne dla paranormalnego odbioru informacji – błędy w określeniu strony, tzn. mylenie strony prawej z lewą (tzw. zjawisko zwierciadlane). Niekiedy obserwujemy też „przesunięcie w czasie”. Na przykład pewien ćwiczący opisał ramię osoby „badanej” jako grubo obandażowane i unieruchomione, czyli tak, jak wyglądało podczas wojny we wrześniu 1939 roku. Obecnie jest w tym miejscu tylko duża i głęboka blizna. Umiejętność interpretowania swoich własnych wyobrażeń nabywa się poprzez długotrwałą praktykę. Od początkujących paragnostów oczekiwać jej nie możemy. Na przykład osoba ćwicząca opisała kobietę „badaną” jako siedzącą na podwiniętych nogach, których „nie chce pokazać, jakby się ich wstydziła”. Jak się potem okazało, kobieta ta miała nogi amputowane. Inny przykład: ćwicząca opisała krwinki osoby „badanej” jako niebieskie, ale nie potrafiła powiedzieć co to może znaczyć. Później okazało się, że osoba ta jest ciężko chora na białaczkę. W innym przypadku czarna plamka uporczywie ukazująca się we wnętrzu klatki piersiowej badanego, okazała się w rzeczywistości wszczepionym rozrusznikiem serca. Pewna kobieta wykonująca ćwiczenia miała wyobrażenie człowieka badanego, które zmieniało się co chwila. Był on na przemian, raz brudnym i nie ogolonym abnegatem, to znów wymuskanym elegantem. Zaryzykowała przypuszczenie, że ma on „rozdwojenie jaźni”. Po zakończeniu ćwiczenia partnerka wyjaśniła, że „badany” przebywa od kilku lat w zakładzie psychiatrycznym jako schizofrenik. K. B.-J.: Czy jest jakaś podstawowa zasada, według której odbywa się paranormalny odbiór informacji, ćwiczony na kursie? L.E.S.: Taką zasadą jest to, że należy bazować na indywidualnych właściwościach swojej wyobraźni (...). Każdy dorosły człowiek wie, jak funkcjonuje jego własna wyobraźnia w zwykłym stanie świadomości, w normalnym stanie czuwania. Ale dopiero podczas kursu Doskonalenia Umysłu poznaje się swoją wyobraźnię, działającą w zmienionym stanie świadomości, który uzyskujemy przechodząc wytrenowaną na kursie procedurę. Korzystamy wówczas z pracy prawej półkuli mózgu. Ta nasza „druga wyobraźnia” działa inaczej niż „pierwsza” – ta zwykła. Dla „drugiej wyobraźni” charakterystyczny jest język symboliczny podobnie jak dla marzeń sennych. Informacje o tym, że ,,badany” na odległość, nieznany człowiek ma chorą wątrobę, może pojawić się w świadomości badającego na przykład w postaci symbolu: nienaturalnej barwy, gorąca, mrowienia w palcach. Jeden z ćwiczących, po usłyszeniu danych personalnych pewnej kobiety, „zobaczył” w wyobraźni róg stołu z leżącą tam książką obłożoną w gruby szary papier. Po zakończeniu ćwiczenia, będąc już w zwykłym stanie świadomości, pomyślał: „tak przecież wyglądają książki wypożyczone w publicznych bibliotekach, nieznana mi kobieta jest zapewne bibliotekarką”. I tak było w rzeczywistości. Tak wygląda doskonalenie umysłu jak gdyby „z lotu ptaka”, nie wchodząc w szczegóły. Kurs Doskonalenia Umysłu wprowadza uczestników na drogę rozwoju duchowego. Każdy może potem po tej drodze kroczyć dalej samodzielnie, jeśli oczywiście ma dobrą wolę. ,,Droga duchowego rozwoju” to brzmi dumnie i ezoterycznie, ale można na nią spojrzeć rów 152 nież z innego punktu widzenia, jak najbardziej racjonalistycznego. Droga duchowego rozwoju – to droga prowadząca do pełnego zdrowia psychicznego. Ćwiczenia medytacyjne usuwają wszelkiego rodzaju napięcia psychiczne – powoli, systematycznie „wymiatają” wszelkiego rodzaju stresy. Jest to przecież nic innego jak autoterapia psychiczna. Człowiek wysoce rozwinięty duchowo to człowiek bardzo zdrowy psychicznie – można postawić taki znak równości. K.B.-J.: Czy mogłoby to być zatem ratunkiem dla osób zagrożonych lekomanią, młodzieży zagrożonej narkomanią? Czy można drogą autoterapii przezwyciężać nałogi? L.E.S.: Owszem, ale pod warunkiem dobrej woli ze strony biorących udział w ćwiczeniach. W przypadku narkomanii nie jest to, niestety, sprawa prosta232. 5. Miraże i pułapki prekognicji W przeciwnieństwie do okresu międzywojennego, w którym poza zawodowymi „wróżami” i astrologami nie było słynnych jasnowidzów-prekognistów, a najwybitniejsi „.psychometrzy”, jak Ossowiecki i Schermann, niechętnie mówili o przyszłości, po wojnie wyraźnie zwiększył się urodzaj na „sensytywy” przejawiające rzeczywiste czy rzekome zdolności wieszcze. Należała do nich zmarła w 1985 roku, bułgarska niewidoma-jasnowidząca Wanga Dimitrowa, z górskiego miasteczka Petricz. Jej zdolności przejawiały się przede wszystkim w stawianiu trafnych diagnoz chorobowych oraz przewidywaniu losów ludzkich, a zwłaszcza dat śmierci, i to nawet dwadzieścia lat naprzód. M.in. według relacji świadków przewidziała daty śmierci swego ojca, brata i męża. „W 1944 roku, wraz z naszym drugim bratem Wasilim, byłem w partyzantce – relacjonuje brat Wangi. – Gdy przyszliśmy pożegnać Wangę przed wyruszeniem w góry rozpłakała się, mówiąc do niego: „Umrzesz w dniu swoich dwudziestych trzecich urodzin”. Brat roześmiał się, nie wierząc jej. Miała rację. Po sześciu miesiącach zginął w ataku na wioskę Fukso, gdzie wysadzali most. Rozstrzelali go SS-mani 8 października 1944 roku. Tego dnia kończył 23 lata”233. Zdolnościami Wangi zajmowała się grupa badaczy z Instytutu Sugestologii w Sofii, kierowanego przez lekarza-psychoterapeutę i pioniera psychotroniki w Bułgarii – dr Georgija Łozanowa. Zdaniem badaczy tylko około 20% wizji Dimitrowej było nietrafnych, przy czym wiązało się to z występującą co pewien czas parodniową utratą daru jasnowidzenia, czego sama nie uświadamiała sobie. Jaki był procent trafnych „widzeń przyszłości” u Czesława Klimuszki, nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Ani on sam, ani nikt z naszych polskich psychotroników tego rodzaju statystyki nie prowadził. Nie byłem też świadkiem żadnego doświadczenia prekognicyjnego z Klimuszką, i ograniczę się tu tylko do relacji zawartych w jego książce Moje widzenie świata. Znajdujemy tam kilka przykładów różnego rodzaju przejawów jasnowidzenia skierowanego w przyszłość. Wspomina on m.in. o swych przepowiedniach w czasie jakiejś konferencji w Olsztynie w czerwcu 1948 roku: „Po omówieniu spraw urzędowych zaczęto mnie zasypywać pytaniami na różne aktualne tematy. Jeden z księży zapytał o losy Kościoła w Polsce na najbliższą przyszłość. Wśród wielu rzeczy, jakie wówczas wypowiedziałem, najważniejsza była jedna, a mianowicie – dokładna przepowiednia śmierci kardynała A. Hlonda, prymasa Polski. Dosłownie powiedzia- 232 K. Boruń-Jagodzińska, Jak zostać jasnowidzem? (Rozmowa z L.E. Stefańskim) „Tygodnik Demokratyczny”, nr 9–10/1988. 233 Wanga Dimitrowa – jasnowidząca Bułgarka, „Trzecie Oko” nr 7/1985, s. 29. 153 łem tak: »Widzę niespodziewaną śmierć kardynała Hlonda 24 października. Przyczyną jego śmierci będą płuca, chyba grypę zaziębi. Po nim zaraz pójdzie do grobu drugi dygnitarz kościelny, mniejszego kalibru, co w stylistycznie poprawnej formie tak brzmieć powinno: Zaraz po śmierci kardynała Hlonda umrze nagle drugi dostojnik duchowny, nieco niższy w hierarchii kościelnej«. Przepowiednia za cztery miesiące spełniła się we wszystkich szczegółach. Kardynał zmarł (22 października 1948 r. – przyp. KB.) na zapalenie płuc po operacji wyrostka robaczkowego. Biskup Łukomski, wracając z pogrzebu kardynała Hlonda zginął w wypadku samochodowym”234. A oto list p. Jadwigi Marks z Chojnic, datowany 26 VI 1967 r.: „Nie wiem, czy przypomina Pan sobie nasz wypadek w Londynie. Na kilka dni przed naszym wyjazdem do Anglii gościliśmy Pana w Chojnicach. Ostrzegał nas Pan o wypadku, jaki nas czeka w Londynie. Sprawdziło się. Mieliśmy wypadek samochodowy w Londynie. Najwięcej obrażeń odniosła moja siostra, która przeleżała kilka dni w szpitalu. Po wypadku sprawa została skierowana do sądu o odszkodowanie. (...) Chciałabym się dowiedzieć, czy warto robić starania za pośrednictwem adwokata w Polsce. Nie wiem jak dalej postąpić”235. Na temat przepowiedni Klimuszki krążyły w naszym kraju różne, nierzadko katastroficzne legendy. On sam pisze: ,,Widzeń swoich o charakterze ogólnoludzkim, ani też żadnych przepowiedni nie podaję, chociażby dlatego, aby nie były fałszywie interpretowane. Na marginesie zaznaczam, że widziałem tragiczne losy trzech narodów. Jeżeli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze lat 50 i miał do wyboru stały pobyt dla siebie w dowolnym kraju na świecie wybrałbym bez wahania jedynie Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości”236. Po przykładach prekognicji – można powiedzieć – tradycyjnego typu, zajmiemy się teraz eksperymentami przeprowadzanymi przez znanych badaczy tych zjawisk. W najbardziej uproszczonej postaci (co nie znaczy, że proces poznania przebiega tu w sposób prosty) jasnowidzenie przyszłych zdarzeń zdaje się występować w zjawisku tzw. odczytów wyprzedzających, pojawiających się spontanicznie w czasie doświadczeń telepatycznych i jasnowidczych z kartami Zenera. To, bardzo rzadko występujące, zjawisko (obserwowane m.in. przez Soala i Manczarskiego) polega na tym, że odbiorca odgaduje znaki z wyprzedzeniem o jedną lub dwie próby naprzód, tj. zanim nadawca dokona wyboru karty. Zdarzające się dłuższe serie takich odczytów wyprzedzających, wskazujące na statystyczną nieprzypadkowość wyników, próbowano tłumaczyć bądź podświadomym nadawaniem nie tego znaku, na który nadawca patrzył lub bezwiednym odwróceniem ról nadawcy i odbiorcy (jeśli nadawca nie losował, lecz wybierał znak), bądź zdolnościami kryptoskopijnymi (jeśli karty brano kolejno ze stosu). Czy zjawiska takie zachodzą w przypadku losowania kart przez nadawcę lub automat? – nie udało mi się stwierdzić. Zresztą i w przypadku odpowiedzi twierdzącej nie byłaby ona rozstrzygającym dowodem prekognicji, gdyż wybór dokonywany rzekomo w sposób losowy przez człowieka może być tłumaczony telepatycznym wpływem odbiorcy na losującego podświadomie wykorzystującego swe zdolności kryptoskopijne, zaś na działanie automatu – zdolnościami telekinetycznymi odbiorcy. Oczywiście takie „wyjaśnienia” wydają się bardzo naciągnięte, ale przytaczam je tu jako przykład, że i w oparciu o parapsychologiczne hipotezy można obejść kłopotliwy problem prekognicji. Jeszcze trudniej znaleźć zadowalające wytłumaczenie (czy jak niektórzy sądzą w ogóle jakieś logiczne wytłumaczenie) wyników doświadczeń, w których występują psychometryczne wizje przyszłości. Z tego rodzaju wyczynów, jak już wspomniałem, zasłynął holenderski ja- 234 Cz.A. Klimuszko, op. cit., s. 63. 235 Op. cit., s. 62. 236 Op. cit., s. 50. 154 snowidz, Gerard Croiset. Już w latach pięćdziesiątych dr Tenhaeff, wraz z innym znanym parapsychologiem prof. Hansem Benderem, przeprowadzając eksperymenty z Croisetem, zauważyli, iż potrafi on wywoływać u siebie na żądanie wizje dotyczące konkretnych miejsc i ludzi tam się znajdujących, na podstawie adresu i planu tych miejsc. W toku przeprowadzanych doświadczeń okazało się, że owe wizje mogą dotyczyć nie tylko tego, kto jest w owych miejscach w tej chwili, lecz również tego, kto będzie tam w przyszłości, w konkretnym dniu w okresie najbliższego tygodnia. Croiset potrafił opisać wygląd, charakter i inne swoiste cechy, a także zachowanie się i wykonywane czynności osób, które znajdą się w tym dniu w oznaczonym miejscu (np. będą siedziały na określonym krześle, w określonej sali). Próby identyfikacji przyszłych niewiadomych uczestników doświadczeń dokonywane były na różną odległość. M.in. w 1968 roku amerykański psychoanalityk i parapsycholog, J. Eisenbud, zorganizował tego rodzaju eksperyment z losowo wybranym krzesłem w Denver (USA), przy czym Croiset znajdował się w Utrechcie (Holandia)237. Jeszcze bardziej niezwykły wydaje się wynik amerykańsko-radzieckiego doświadczenia przeprowadzonego z udziałem słynnej gruzińskiej uzdrowicielki – Dżuny Dawitaszwili – w 1984 roku, jakkolwiek sami badacze zastrzegają, że dwie udane próby nie wystarczą do statystycznej oceny zjawiska. Odbyło się ono w mieszkaniu Dżuny w Moskwie (do 1980 r. mieszkała w Tbilisi), a wzięli w nim udział m.in. Amerykanie – fizyk dr Russel Targ i biofizyk dr Scott Hill. Eksperymenty moskiewskie stanowiły kontynuację doświadczeń prekognicyjnych, przeprowadzonych przez Targa i Puthoffa w Stanach Zjednoczonych, opartych na podobnych testach jak opisano w rozdziale l tej części. Tak, jak w doświadczeniach telepatycznych, „odbiorca” próbował opisać miejsce pobytu „nadawcy”, ale... na kilka godzin lub dni naprzód, tj. jeszcze przed losowaniem gdzie ma pojechać „nadawca”. Przeprowadzone w USA eksperymenty przyniosły wyniki tak zachęcające, że postanowiono podjąć próbę prekognicji na odległość 16 tysięcy kilometrów. Przed wyjazdem Targa z San Francisco, osoba nie biorąca udziału w dalszym przebiegu doświadczenia wybrała 10 celów w okolicy tego miasta i oznaczyła je na mapie. Zdjęcia tych miejsc zrobione zostały przez postronną osobę, zaś odbitki w dwóch egzemplarzach włożone do nieprzezroczystych, ponumerowanych kopert. Jeden z kompletów pozostał w San Francisco, drugi zabrał ze sobą Targ. W ustalonym w programie eksperymentu dniu i godzinie współpracownik Targa – parapsycholog o zdolnościach medialnych – Keith Harary miał wybrać losowo jedną z liczb (l–10) i po otwarciu odpowiedniej koperty pojechać w określone miejsce, aby przez 30 minut, spacerując, skupiać uwagę na obiektach architektonicznych. Kto będzie „odbiorcą” w ZSRR – nie wiedziano. W wyznaczonym dniu, na sześć godzin przed wylosowaniem przez Harary'ego, dr Targ polecił Dżunie, aby ,,odnalazła” Keitha w miejscu, w którym znajdzie się za sześć godzin i opisała co widzi. A oto relacja dr Hilla z dalszego przebiegu doświadczenia: ,,Zdaje się, że Dżuna odbiera coraz więcej szczegółów. Zaczęła także coś szybko szkicować. – Widzę prostokątny plac na końcu ulicy lub drogi – mówiła. – Widzę okrągłe formy, długi rząd niskich budynków ze szpiczastymi dachami i profil zwierzęcia z oczami i szpiczastymi uszami. Zaczęła następnie rysować drogę, ogrodzenie i zwierzę. Ani Dżuna nie była nigdy w życiu w San Francisco, ani nie widziałem w jej mieszkaniu książek czy fotosów z Ameryki. Przeszły mnie ciarki, gdy naszkicowała drewniane dachy o wiktoriańskich kształtach, ponieważ – o ile wiemp – w San Francisco jest tylko jeden plac, gdzie stoją tego rodzaju domy. Moje zdumienie wzrosło jeszcze bardziej, gdy Targ zadzwonił na drugi dzień z naszego hotelu do Harary'ego. Dowiedział się cyfry, którą Harry otrzymał z generatora (liczb loso- 237 H. Bender, Unser sechster Sinn. Rowohlt Taschenbuch Verlag, Hamburg 1972, s. 91– 95. 155 wychp – przyp. KB.), a następnie otworzył w Moskwie odpowiednią kopertę. „Celem” był rzeczywiście motel zbudowany z drewna, ze sklepami, kawiarniami, na którego końcu stoi mała karuzela z różnymi drewnianymi konikami o szklanych oczach i szpiczastych uszach...”238 Po dwóch dniach przeprowadzono kolejny eksperyment z udziałem Dżuny. Tym razem była to tzw. ślepa próba. Polegała ona na tym, że kalifornijski komputer nie tylko dokonał wyboru celu bez udziału Harary'ego, ale w ogóle nie powiadomił nikogo, która z kopert została wylosowana. Dżuna podała szereg informacji dotyczących „celu”, które wraz z informacjami o dziesięciu miejscach, których zdjęcia znajdowały się w zaklejonych kopertach, przekazano komputerowi. Dokonał on oceny wyników doświadczenia podając jednak tylko sumę trafień – uznaną przez eksperymentatorów za wysoką. Jeśli nie był to przypadek, można by wysnuć stąd wniosek, że w jasnowidzeniu łączność telepatyczna nie odrywa żadnej roli. Nie mniej trudne do wyjaśnienia są wyniki niektórych doświadczeń przeprowadzonych w latach 1969–1970 we wspomnianym już laboratorium snu, kierowanym przez dr Stanleya Krippnera. Badania dotyczyły m.in. przejawów zdolności prekognicyjnych we śnie u młodego „sensytywa” angielskiego Malcolma Bessenta. Próbował on śnić o tym, co będzie treścią testowego eksperymentu w dniu następnym, jeszcze zanim program doświadczenia był wylosowany. I rzeczywiście – w wielu przypadkach zbieżność relacji Malcolma ze swych marzeń sennych z tematem wylosowanego później doświadczenia była zadziwiająca. Na przykład 13 września 1970 roku Bessent śnił o bardzo niebieskim niebie i znajomym psychologu eksperymentującym z ptakami. Wylosowane doświadczenie testowe polegało na słuchaniu śpiewu ptaków i oglądaniu przezroczy przedstawiających ptaki239. Innym razem, gdy śnił on o lodzie i pokoju pokrytym bielą, następnego dnia – zgodnie z wylosowanym programem – wprowadzono go do pokoju, w którym rzeczywiście podłoga pokryta była białym papierem imitującym śnieg i oglądał wizerunek Eskimosa, a za jego plecami padały na ziemię kostki lodu. Oczywiście można próbować wyjaśnić uderzającą zbieżność elementów snu i testu splotem czynników przypadkowych i nieprzypadkowych. Eksperymentatorzy znający treść testów mogli być źródłem telepatycznych informacji, a przy dość ograniczonej liczbie testów i losowanych kopert prawdopodobieństwo trafienia może być znaczne. Jeśli zaś testy przygotowywano i losowano już po obudzeniu badanego, nie można z kolei wykluczyć możliwości przekazania przez niego drogą telepatyczną odpowiedniej sugestii eksperymentatorom. Taki probabilistyczny model dobrze co prawda pasuje do rzadkości osiągania trafnych prekognicji nawet przez bardzo utalentowanych jasnowidzów, jednak przy dużej liczbie testów i komputerowym losowaniu prawdopodobieństwo ich byłoby bliskie zeru, zwłaszcza w eksperymentach ze „zwykłymi” ludźmi. Takich właśnie doświadczeń grupowych, traktowanych jako wstępne próby sondażowe, przeprowadziłem w latach 1982–1986 kilkanaście. Testy i metody eksperymentalne były podobne jak w doświadczeniach z kryptoskopią, co ułatwiło porównanie wyników. Efekt prekognicji zapewniało przesunięcie losowania testów po próbach ich odgadnięcia, tak jak w eksperymentach Targa i Krippnera. Poprzedzające właściwe doświadczenia, próby odgadywania znaków na kartach Zenera przed ich wylosowaniem we wszystkich eksperymentach grupowych dały wyniki zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa – a więc nie wykazujące przejawów prekognicji. Próby przewidywania, jaki przedmiot zostanie wylosowany także ani razu nie przyniosły wyników, które można by uznać za znaczące. Wyobrażenie sobie przez uczestników doświadczenia przyszłego losowania numeru strony albumu i wylosowanej re- 238 S. Hill, Telepatia w czasie, „Trzecie Oko” nr 9/1985, s. 5–7. 239 S. Krippner, Song of the Siren, Harper Colophon Books, New York Hagerstown, San Francisco, Lodon 1975, s. 61–62. 156 produkcji obrazu dawało z reguły wynik negatywny. Tą metodą nie da się więc przewidzieć numerów totolotka. Bardzo rzadko występowała tak znamienna dla doświadczeń z kryptoskopią ogólna zbieżność tematyczna relacji. Tylko jeden raz, w czasie eksperymentu przeprowadzonego 16 marca 1982 roku w lokalu Klubu MPiK w Warszawie na Mokotowie i to tylko w jednym przypadku (Szymon Kuliński) relacja dotycząca reprodukcji była trafna (przewidywanie wylosowanego numeru ilustracji – błędne). Oto pełny tekst tego zapisu dokonanego przed wylosowaniem ilustracji: „dwoje ludzi, fryzjer, sztuczne oddychanie, woda, gałąź, pochylenie”. Po wylosowaniu strony i otwarciu albumu okazało się, że jest to ilustracja J. Rosena do Ogniem i mieczem wyobrażająca Zagłobę obcinającego szablą włosy Helenie na pniu pod drzewem. Jeśli potraktować „sztuczne oddychanie” jako symbol ratowania – trafność wydaje się zadziwiająca. Niestety, taki pojedynczy przypadek nie może być dowodem realności prekognicji, ani nawet przemawiać za jej występowaniem u „zwykłych” ludzi, gdyż Sz. Kuliński ćwiczył jogę...240 Istnieje jednak dziedzina zjawisk, gdzie z przejawami jak gdyby zdolności prekognicyjnych i to u ludzi „przeciętnych”, nie obdarzonych charyzmą jasnowidzenia, ani nawet nie próbujących doskonalić swych duchowych sił, spotykamy się wcale nie tak znów rzadko. Mam tu na myśli przeczucia i „sny prorocze”. Co więcej – w tej dziedzinie możliwość przewidywania przyszłości, zwłaszcza w jej probabilistycznej postaci, wydaje się realną i nie kolidującą z naukowym obrazem psychiki człowieka. Już Arystoteles (384–322 p.n.e.) tworząc swą teorię snów wieszczych zauważył, że mogą być one albo przyczyną wydarzeń, które zapowiadały (np. skłaniając do postępowania prowadzącego do potwierdzenia się proroctwa), albo sygnałem – zapowiedzią wydarzeń, wynikającą z niedostrzegalnych na jawie, lecz nabierających wyrazistości w snach drobnych zmian, albo też całkowicie przypadkową koincydencją w czasie241. Nietrudno dostrzec, że spostrzeżenie Arystotelesa nie tylko jest nadal aktualne, ale może odnosić się do niemal każdej postaci prekognicji, chociaż nie wszystkie, rzecz jasna, są równie prawdopodobne dla różnych przypadków. Jeśli przyjąć, że w przytoczonych tu relacjach o wyczynach Wangi, Dżuny, Klimuszki i Croiseta nie ma istotnych nieścisłości, poszukując wytłumaczenia przejawów prekognicji, w rzadkich tylko sytuacjach skłonni jesteśmy uznać sprawdzenie się proroctwa za przypadek (przypadkowy zbieg okoliczności) lub skutek oddziaływania sugestią (np. zawartą w zapowiedzi śmierci). Takie wytłumaczenie jest bowiem w wielu przypadkach nieprzekonujące, a czasem wręcz kłóci się z faktami (np. w doświadczeniach Targa z Dżuną czy moim z Sz. Kulińskim). Pozostaje wówczas szukać wyjaśnienia w działaniu jakichś ukrytych, nieznanych czynników, których istota najczęściej, niestety, wydaje się zupełnie niezrozumiała. Czy jednak rzeczywiście nauka jest tu bezradna, jak twierdzą okultyści? Nawet jeśli trudno o hipotezę wyjaśniającą w zadowalający sposób wszystkie dziwne fakty, wydaje się, że, przynajmniej wobec niektórych, może mniej efektownych, ale za to częściej spotykanych zjawisk, takich właśnie jak przeczucia i sny prorocze, nie jesteśmy bynajmniej bezradni, a być może właśnie na tej drodze uda się znaleźć jakiś klucz również do najbardziej zagadkowych przejawów prekognicji. Przeczucia i niezwykłe przejawy intuicji, zdaniem wielu badaczy zjawisk paranormalnych, to nierozwinięta lub też może zanikająca, szczątkowa postać jasnowidztwa. Psychologowie tłumaczą ją nieświadomym odbiorem bodźców i procesami przetwarzania informacji, prze- 240 K. Boruń, Telepatia, kryptoskopia, prekognicja – eksperymenty grupowe, op. cit., s. 126–127. 241 A. Krawczuk, Sennik Artemidora, Ossolineum, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk 1972, s. 154–155. 157 biegającymi nieświadomie (w podświadomości) i ujawniającymi się w postaci wyobrażeń o niezbyt jasnej treści, lecz silnym zabarwieniu emocjonalnym. Parapsychologowie i psychotronicy poszerzają tu potok odbieranych nieświadomie informacji o przekazy telepatyczne i „odczytywanie” śladów pozostawionych w materii przez zdarzenia. W podobny sposób psychologowie i psychotronicy próbują opisać mechanizm powstawania snów proroczych. Oczywiście niejeden sen, który skłonni bylibyśmy uznać za wieszczy, w rzeczywistości należy do dziesiątków tysięcy ,,zwykłych” snów, tyle że przypadkowo, zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, niektóre jego elementy odpowiadają temu, co wydarzy się w dniach następnych. Zdarza się też, że zasugerowani rzekomo proroczym snem stwarzamy nieświadomie warunki sprzyjające spełnieniu się proroctwa, albo doszukujemy się tego w przypadkowych incydentach, wyolbrzymiając ich wagę. Nie brak jednak dowodów, że w treści marzeń sennych znajdują również odbicie procesy, które można określić jako podświadome prognozowanie w oparciu o informacje zarówno zgromadzone już w pamięci świadomej i nieświadomej, jak i docierające do mózgu w czasie snu. Pisałem o tym szerzej w Tajemnicach parapsychologii242, ograniczę się więc tu tylko do próby pokazania przypuszczalnego mechanizmu powstawania snów prekognicyjnych na trzech przykładach, w tym dwóch z własnego doświadczenia. W okresie gdy jeszcze nie było kłopotów z paliwem i jeździłem codziennie swoim trabantem, stwierdziłem, iż pewna charakterystyczna forma i treść marzenia sennego, w którym występował motyw jakichś kłopotów z samochodem, poprzedzała niemal z reguły pojawiające się następnego dnia niedomagania i awarie w mechanizmach pojazdu. Jakkolwiek nigdy się nie zdarzyło, abym wnioskując z treści snu, mógł dokładnie zlokalizować przyszłe uszkodzenie, niemniej w ogólnym zarysie byłem w stanie określić grupę mechanizmów (silnik, układ elektryczny koła), w której należy spodziewać się niedomagania lub awarii. Przez pewien okres po nabyciu nowego samochodu, a także gdy zmuszony byłem ograniczyć częstość jazd, motoryzacyjne sny wieszcze niemal zupełnie zanikły. Myślę, że przykład ten dobrze ilustruje ogólną zasadę tworzenia się snów wieszczych. Jeżdżąc od lat, systematycznie, codziennie tym samym samochodem jesteśmy wsłuchani w działanie jego mechanizmów. Niemal każdą poważniejszą awarię – jeśli nie ma ona charakteru losowego – poprzedzają jakieś niewielkie odchylenia od „normy”. Zanim je sobie uświadomimy – sygnały o nich docierają do naszej podświadomości i w czasie snu wpływają kierunkująco na proces swobodnego biegu kojarzeń, stanowiących o treści marzeń sennych. W podobny sposób treść marzeń sennych może zawierać zapowiedź zbliżającej się choroby. Radziecki badacz tych zależności, lekarz W.N. Kasatkin, przeanalizował blisko 10 tysięcy przypadków, stwierdzając wyraźne prawidłowości pojawiania się sygnałów choroby w wizji sennej. Treść snów związana była bezpośrednio lub tylko symbolicznie z miejscem czy objawami schorzenia, zanim lekarze zdołali wykryć pierwsze jego symptomy. Rzecz jasna okres dzielący sen wieszczy i wystąpienie pierwszych wyraźnych objawów choroby bywa bardzo różny: kilku czy kilkunastogodzinny – poprzedza zachorowanie na anginę, na grypę, katar, ostry nieżyt żołądka z toksyczną infekcją, ostre zapalenie wyrostka robaczkowego czy ból zębów; kilkudniowy – ostrą dezynterię, psychozę infekcyjną, tygodniowy – tyfus brzuszny, tyfus plamisty, wirusowe zapalenie wątroby, miesięczny lub paromiesięczny – chroniczny nieżyt żołądka, gruźlicę płuc, nadciśnienie. Na wiele miesięcy przed ujawnieniem się choroby można znaleźć w snach sygnały guza mózgu, guza kręgosłupa, tętniaka mózgu243. Sny wieszcze mogą zapowiadać wydarzenia dotyczące nie tylko nas samych, ale i innych ludzi, a nawet całych grup społecznych i narodów. Sądzę, że wcale nie są tu konieczne zdol- 242 K. Boruń, S. Manczarski, Tajemnice parapsychologii, op. cit. ,s. 291–297. 243 W.N. Kasatkin, Teoria snowidienia, Izd. Medicina, Leningrad 1972. 158 ności jasnowidcze czy choćby telepatyczne. Może tu bowiem zachodzić analogiczny proces nieświadomego odbioru i kojarzenia informacji oraz podświadomego prognozowania, jak we wspomnianych wyżej snach „samochodowych” czy zapowiadających zbliżającą się chorobę. Doświadczyłem sam wielokrotnie „prekognicji politycznych” zawartych mniej lub bardziej symbolicznie w treści marzeń sennych. Dotyczyły one najczęściej wydarzeń krajowych (np. ucieczki Stanisława Mikołajczyka, zajść w marcu 1968 r., ogłoszenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 r.), rzadziej – międzynarodowych (np. śmierci Patryka Lumumby). Te „prekognicje polityczne” mają, w moim przypadku, swego rodzaju sygnum – wplątaną w treść snu scenerię, czy choćby tylko atmosferę Powstania Warszawskiego. Widać szczególnie silnie skojarzył się w moim umyśle pewien typ napięć politycznych z doznaniami emocjonalnymi tamtych dni. Ciekawe, że i tu, podobnie jak w snach „samochodowych”, nigdy nie udaje się dokładnie przewidzieć, gdzie i co nastąpi, chociaż trafność wyczucia, że „coś nastąpi” jest wysoka (80–90 proc.) i nierzadko w przybliżeniu udaje się określić obszar wydarzeń. Ten typ prekognicji jest w moim przypadku zrozumiały; wieloletnia praca dziennikarska, nieustanne bliskie „ocieranie się” o politykę, z obowiązku, jak i zainteresowań „trzymanie ręki na pulsie” wydarzeń – sprawiały, że nie tylko świadomie, ale i podświadomie „prognozowałem”. Oczywiście nie mam zamiaru kategorycznie przeczyć, iż w pewnych przypadkach wspomagać te procesy może telepatia, ale wcale to nie znaczy, że w „snach wieszczych” jest ona jedynym czy podstawowym czynnikiem kształtującym treść wyobrażeń. Czy jednak wizje przeżywane we śnie mają coś wspólnego z doznaniami transowymi Ossowieckiego, Klimuszki i jasnowidzących w stanie hipnozy? Wiemy dziś, że hipnoza i autohipnoza nie jest snem, a faza paradoksalna snu, w czasie której występują marzenia senne, ma podobny elektroencefalogram jak stan czuwania. Niemniej, zdają się istnieć pewne analogie między zmienionym stanem świadomości we śnie i w transie jasnowidczym. W jednym i drugim przypadku jest to tworzenie się wyobrażeń drogą względnie swobodnego biegu skojarzeń. Ograniczeniem tej swobody i czynnikiem kierunkującym jest zasób informacji, nie zawsze zresztą odbieranych świadomie, oraz cel wyznaczony sobie samemu lub przez hipnotyzera. Wizja senna czy transowa może być produktem procesu podświadomego rozwiązywania problemów, analogicznego do intuicji twórczej. Prekognicja we śnie czy na jawie byłaby w tym ujęciu swoistą formą prognozowania myślowego, a trafność przepowiedni uzależniona z jednej strony – od zasobu odebranych danych i prawidłowego ich przetworzenia, z drugiej zaś – od złożoności i szybkości zmian czynników warunkujących prawdopodobieństwo takiego, a nie innego toku wydarzeń. Fakt, że zdolności jasnowidcze u ludzi przeciętnych pojawiają się prawie wyłącznie we śnie, gdy u Ossowieckiego występowały na jawie i w sposób niemal spontaniczny, może wynikać po prostu stąd, że myślowe prognozowanie świadome obarczone jest ogromnym balastem schematów rozumowania i stereotypowych rozwiązań problemów, uniemożliwiających swobodne stosowanie metody prób i błędów oraz obiektywną analizę faktów i wniosków. Te opory i bariery zanikają we śnie (wszystko jest wówczas możliwe), a także u fenomenów jasnowidczych w transie. Oczywiście naszkicowana tu psychologiczna teoria nie wyjaśnia przypadków prekognicji zdarzeń losowych. Próby wyjaśnienia takich rzadkich zdarzeń oddziaływaniem sugestią na losującego, bądź nawet wpływem telekinetycznym jasnowidza na sam proces losowania, wydają mi się naciągnięte. Być może godne baczniejszej uwagi są pewne bardzo ogólne teorie koincydencji, wskazujące na możliwość, że dwa zjawiska, następujące jedno po drugim, choć nie powiązane przyczynowo bezpośrednio ze sobą, mogą być następstwami czy wręcz składnikami innego zjawiska i pozostawać do niego w tej samej relacji, co może stwarzać wrażenie, że jedno jest przyczyną drugiego, gdy w rzeczywistości nie ma między nimi żadnej deterministycznej zależności. 159 6. Eksterioryzacja czy halucynacje jasnowidcze? ,,Było to późną nocą. Leżałem w łóżku przed zaśnięciem. Moja żona spała już przy mnie. W głowie powstało wibrowanie i stan ten rozprzestrzenił się na całe ciało. Wszystko wyglądało tak samo. Leżąc, próbowałem zdecydować się na inną metodę analizy zjawiska. Zacząłem myśleć jak miło byłoby wziąć szybowiec i polatać po południu (moje ówczesne hobby). Nie dostrzegając konsekwencji – nie wiedziałem, że mogą być jakieś konsekwencje – poczułem przyjemność unoszenia się, szybowania. Po chwili byłem pewien, że coś naciska na mój bark. Lekko zdziwiony obróciłem się do tyłu i do góry, aby zbadać przyczynę. Moje ręce napotkały gładką ścianę. Poruszałem rękami wzdłuż ściany tak daleko, jak mogłem sięgnąć i wszędzie była gładka powierzchnia. (...) Natychmiast wywnioskowałem, że zasnąwszy wypadłem z łóżka (...). Spojrzałem znów. Coś się nie zgadzało. Ściana nie miała okien, ani nie stały przy niej żadne meble. Żadnych drzwi. To nie była ściana w mojej sypialni. Ale była mi ona w jakiś sposób znajoma. Natychmiast ją rozpoznałem. To nie była żadna ściana – to był sufit! Płynąłem pod sufitem, kołysząc się przy każdym ruchu. Obróciłem się w powietrzu, zaskoczony przestraszyłem się i spojrzałem ku dołowi. Tam w dole, w mroku, było łóżko. Leżały na nim dwie postacie. Po prawej stronie była moja żona. Obok niej ktoś leżał. Oboje zdawali się spać. Dziwny sen – pomyślałem. Zdziwiłem się i zainteresowałem: Kim może być człowiek, którego widzę śpiącego u boku mojej żony? Przyjrzałem się dokładniej i doznałem szoku. To ja byłem tym kimś w łóżku. Moja reakcja była niemal natychmiastowa. Tu byłem ja, a tam było moje ciało. Umierałem – to była śmierć, a ja nie chciałem umierać. (...) Zdesperowany znurkowałem do mojego ciała. Poczułem łóżko i kołdrę. Kiedy otworzyłem oczy, patrzyłem na pokój z prespektywy łóżka” 244. To nie jest fragment opowiadania science fiction, lecz relacja z pierwszych, przeprowadzonych w marcu 1958 roku, eksperymentów eksterioryzacyjnych znanego amerykańskiego badacza tych zjawisk – Roberta A. Monroe. Była to zresztą zaledwie wstępna próba „wyjścia poza ciało”, po której nastąpiły coraz śmielsze i fantastyczniejsze. Oto fragment sprawozdania z 10 marca 1958 r.: ,,(...) Jeszcze raz popłynąłem ku górze z zamiarem odwiedzenia dr Bradshawa (zaprzyjaźnionego psychologa – przyp. KB) i jego żony. Wiedząc, że dr Bradshaw jest przeziębiony i przebywa w łóżku, myślałem, że będę miał okazję odwiedzić go w sypialni. W pokoju tym nigdy nie byłem i jeśli mógłbym go potem opisać, mogłoby to potwierdzić moją wizytę. Znów poczułem wirowanie powietrza i nurkowanie w tunelu oraz wrażenie wchodzenia na zbocze (doktor i jego żona mieszkają na wzgórzu, około 5 mil od mego biura) (...). Po pewnym czasie podróż w górę wzgórza stała się trudniejsza i miałem uczucie, że opuszcza mnie energia. Czułem, że nie dam sobie rady. W tym momencie stała się rzecz zabawna. Odczułem jakby ktoś podjął mnie pod ramiona i uniósł. Ogarnęła mnie fala siły wznoszącej i pomknąłem szybko na wzgórze. Natknąłem się tam na dr Bradshawa z żoną. Byli oni poza domem i przez moment odczułem zakłopotanie, że ich spotkałem zanim dostałem się do wnętrza domu. Było to niezrozumiałe – dr Bradshaw powinien być w łóżku. 244 R.A. Monroe, Eksterioryzacja, Towarzystwo Psychotroniczne, Materiały szkoleniowe, Warszawa 1986, s. 22–23. 160 Dr Bradshaw miał na sobie jasne ubranie, na głowie kapelusz, a jego żona – ciemny płaszcz. Reszta jej ubrania była także w tej tonacji. Szli w moim kierunku, więc zatrzymałem się. Wydawali się być w dobrych nastrojach. Przeszli obok, nie spostrzegając mnie, podążając w kierunku małego budynku podobnego do garażu. Pływałem przed nimi i próbowałem zwrócić ich uwagę na siebie, ale bez rezultatu. W pewnej chwili dr Bradshaw nie odwracając głowy powiedział (wydało mi się, że do mnie): A więc widzę, że nie potrzebujesz już pomocy. Myśląc, że nawiązałem kontakt, zanurkowałem w ziemię (?) i wróciłem do biura, obróciłem się w ciele i otworzyłem oczy. Wszystko było tak jak pozostawiłem. Wibracje wciąż trwały, ale czułem, że mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Po doświadczeniu, tego wieczoru zadzwoniliśmy do dr Bradshawa i jego żony. Nie mówiłem niczego, poza pytaniem gdzie byli pomiędzy godziną czwartą a piątą tego popołudnia (...). Rozmawiając z panią Bradshaw zadałem to pytanie. Stwierdziła, że około czwartej dwadzieścia pięć wyszli z domu w kierunku garażu. Ona miała zamiar udać się na pocztę, a dr Bradshaw, stwierdziwszy, że być może świeże powietrze dobrze mu zrobi, ubrał się i poszedł na spacer. Na poczcie była już za dwadzieścia minut piąta. Od ich domu na pocztę jest około 15 minut jazdy (wróciłem z wizyty u nich dokładnie o godz. 4.27). Zapytałem jak byli ubrani. Pani Bradshaw miała czarne spodnie i czerwony sweter, przykryty czarną kurtką od samochodu, a dr Bradshaw – jasny kapelusz i jasną marynarkę. Jednakże nie „widział mnie, ani nie wyczuwał mojej obecności. Nie przypominał też sobie, aby mówił coś do mnie”245. Ale i ta relacja, bardzo ważna dla naszych rozważań o paranormalnym poznaniu, dotyczy tylko pierwszego etapu dziwnych przeżyć Monroe po osiągnięciu ,,drugiego stanu” świadomości. Z jego doświadczeń zdaje się bowiem wynikać, że uwolniona z więzi materialnych dusza (czy też, jak twierdzą eksterioryści ich „drugie ciało”) może przebywać w trzech różnych środowiskach (czy raczej światach), z których pierwszy tylko to nasz, przyrodzony, materialny świat. Przytoczone tu przykłady „eksterioryzacji” to właśnie wyprawa w jego teren. Drugi obszar, który Monroe zdołał osiągnąć po dalszych ćwiczeniach był ,,środowiskiem niematerialnym, którego prawa ruchu i materii tylko luźno odpowiadają światowi fizycznemu”. Monroe pisze, że „obszar II jest stanem natury, w którym źródłem egzystencji wydaje się być myśl. Jest to witalna, twórcza siła tworząca energię, kształtująca „materię” w formy i utrzymująca kanały percepcji i komunikacji. (...) Czas, znany w pojęciu fizycznego świata, nie istnieje. Istnieją sekwencje wydarzeń dawnych i przyszłych, które nie są chronologicznie poukładane. Jedne i drugie istnieją obok „teraz”. Miary od mikrosekund do stuleci są nieużyteczne. (...) W obszarze II rzeczywistość składa się z najgłębszych pragnień i najbardziej ukrywanych lęków. Myśl jest działaniem, a żadne zewnętrzne warstwy nie skrywają tego wnętrza (...) poza tym nie istnieje nic”246. Opisy przeżyć Monroe w ,,obszarze II” są w porównaniu z relacjami z wypraw do „obszarów” I i III znacznie uboższe, a jeśli zawierają więcej konkretów, na ogół nie jest on zbyt pewny czy rzeczywiście przebywał w obszarze II a nie III, co tłumaczy tym, że jest to „środowisko” całkowicie nieprzyjazne dla świadomości, stwarza znacznie większy margines dla powstawania omyłek. W świecie tym Monroe dopatruje się pewnych elementów piekła i nieba, przy czym z tymi pierwszymi spotykał się nieporównanie częściej247. Oto próbka relacji z ,,niebiańskich” przeżyć: „Dla mnie było to miejsce lub stan czystego pokoju. Jednak były tam wspaniałe, przeszywające na wskroś emocje. Było tak jakbyś unosił się w gorących, miękkich chmurach, gdzie 245 Op. cit., s. 36–37. 246 Op.cit., s. 57, 60. 247 Op. cit., s. 94–95. 161 nie było góry ani dołu, gdzie nie istniało nic, jako oddzielna cząstka materii. Gorąco jednak nie było dookoła ciebie, ono przenikało ciebie – było tobą (...). Chmura, w której się unosisz, przenikana jest promieniami światła, których kształty i barwy zmieniają się w ustawicznie (...) Odczuwasz i wpijasz się w wieczność błękitów, żółci, zieleni, czerwieni i cały komplet odcieni dopełniających. Wszystkie są znajome i przyjacielskie. Należysz do nich i one należą do ciebie. To jest Dom. Kiedy poruszasz się tak powoli i bez wysiłku poprzez chmurę, dookoła rozbrzmiewa muzyka. (...) Jest ona tam ciągle, a ty wibrujesz w harmonii z nią (...) Nie istnieje źródło skąd płynie ta muzyka. Ona istnieje dookoła, w tobie, jesteś jej częścią, a ona jest tobą (...). Najważniejsze jest to, że nie jesteś sam. Z tobą, obok ciebie, połączeni z tobą są inni. (...) Ty sam, jako część wszystkiego, jesteś jednocześnie mężczyzną i kobietą, pozytywem i negatywem, elektronem i protonem. Miłość kobiety i mężczyzny płynie do ciebie i od ciebie, uczucie pomiędzy dziećmi i rodzicami, idylla, ideał – wszystko współgra wokół ciebie, w tobie i poprzez ciebie. Jesteś w doskonałej równowadze, gdyż jesteś tam, gdzie być powinieneś. Jesteś w Domu. (...) Tutaj wiesz i łatwo akceptujesz istnienie Ojca. Twego prawdziwego Ojca. Tego Ojca, który jest Stwórcą wszystkiego, co jest lub było. Jesteś jedną z Jego niezliczonych postaci. Jak, czy dlaczego – nie wiesz. Nie jest to ważne. Jesteś szczęśliwy po prostu dlatego, że jesteś po jego Prawicy, gdzie jest twoje miejsce”248. Obszar III, do którego Monroe dostał się po dość skomplikowanych zabiegach poprzez dziwną ,,dziurę” o kształcie jego fizycznego ciała, jest jakby światem równoległym do naszego, zamieszkałym przez ludzi i w znacznym stopniu podobnym do naszego świata. Różni się tylko niższym od naszego poziomem rozwoju nauki i techniki oraz strukturą instytucji społecznych. „Można by przypuszczać – pisze Monroe – że obszar III jest niczym innym, jak częścią naszego świata nie znaną ani mnie, ani innym zainteresowanym. Z pozoru na to wygląda, jednakże dokładniejsze przyjrzenie się ukazuje, że nie może to być ani dawny, ani obecny fizyczno-materialny świat”249. Relacje Monroe z wypraw w głąb owego „obszaru” przypominają bardzo niektóre opisy „światów równoległych” w powieściach i opowiadaniach fantastyczno-naukowych i nie będziemy ich tu przytaczać. Więcej światła na przeżycia Monroe i innych „eksteriorystów” rzucić może stosowana przez nich technika ćwiczeń umożliwiających „wychodzenie poza ciało”. Według Monroe, kolejne procedury prowadzące do „eksterioryzacji” to: – relaks fizyczny i psychiczny (najefektywniej osiągany poprzez wywołanie i utrzymywanie stanu na pograniczu snu i czuwania lub autohipnozą), – skoncentrowanie uwagi na jednej sprawie lub przedmiocie, a następnie wyeliminowanie tego celu i wpatrywaniu się w ciemność przy zamkniętych oczach, – pogłębienie stanu relaksacji i wrażenia pustki, prowadzące do wyłączenia się kolejnych zmysłów, – oddychanie przez otwarte usta (w pozycji leżącej, z głową zwróconą ku północy) i koncentrowanie się na ciemności z przesuwaniem w wyobraźni punktu koncentracji aż za głowę i powyżej niej, – sięgnięcie po wibracje, które w postaci pulsującej rytmicznie i syczącej fali ognistych iskier docierają najpierw do głowy, a później przenikają całe ciało, – manipulacja wibracjami, kierunkowanie ich i przyspieszanie, – wyobrażenie sobie, że ciało staje się coraz lżejsze i płynie ku górze, co nieraz już przy pierwszej próbie prowadzi do przeżyć „eksterioryzacyjnych”. Przeszkodą wymagającą pokonania jest strach pojawiający się natychmiast po „odłączeniu 248 Op. cit., s. 97–99. 249 Op. cit., s. 74. 162 się od ciała” związany z obawą, że się nie powróci i że oznacza to śmierć – co, zdaniem Monroe, jest nieuzasadnione. Początkowo nastawiony sceptycznie Monroe, w trakcie kolejnych „wypraw” uwierzył w realność przenoszenia się „drugim ciałem” w trzy opisane „obszary”, zakładając w 1973 roku w Charlottesville w Virginii instytucje pod nazwą Centrum do Badania Ciała Astralnego i Projekcji Astralnych. Niezależnie od oceny rzeczywistej wartości poznawczej tych jego „odkryć” i metafizycznych koncepcji, można powiedzieć, że zostało potwierdzone przynajmniej jedno z ,,ostrzeżeń Monroe”: „Po przekroczeniu tego punktu (oddzieleniu się od ciała fizycznego – przyp. KB) nie będziesz już mógł zawrócić. Zetkniesz się z rzeczywistością jakościowo zupełnie inną niż ta, w której żyjesz. Nie możesz w chwili tej przewidzieć, jaki to będzie miało wpływ na twoje codzienne życie, twoją przyszłość i cały twój światopogląd”250. Metoda Monroe nie jest oczywiście jedynym sposobem osiągania stanu „eksterioryzacji” 251, jednak urok jego książki, która może śmiało konkurować z parapsychologiczną literaturą SF, a jednocześnie rzeczowy, paranaukowy ton wywodów sprawiły, że należy ona obecnie do najczęściej stosowanych metod w treningach „wychodzenia poza ciało”. Z punktu widzenia nauk przyrodniczych twierdzenia Monroe na temat „drugiego ciała” i tzw. obszaru II i III nie mają jednak żadnej wartości odkrywczej, zaś analiza materiału, zgromadzonego w toku 589 „eksterioryzacji”, przeprowadzona przez autora w jego książce niewiele nam daje pod względem poznawczym. Zwłaszcza, że Monroe w ogóle nie podejmuje próby innej interpretacji, niż oparta o założenie realności jego spostrzeżeń transowych. Znacznie bardziej wartościowe poznawczo mogą być doświadczenia przeprowadzane przez takich cenionych badaczy zjawisk paranormalnych jak Stanley Krippner i Russell Targ. Przeprowadzili oni szereg eksperymentów testowych m.in. ze słynnym „eksteriorystą” i telekinetykiem, a jednocześnie znanym malarzem amerykańskim – Ingo Swannem – który swe wizje transowe utrwala w malowanych obrazach (swego czasu słynne były obrazy z jego „eksterioryzacji” w okolice planety Jowisz). Szczególnie interesujące są badania przejawów „eksterioryzacji” w jej najprostszej postaci. W eksperymentach tych nad głową Swanna zawieszona była tablica, na której umieszczano rysunki z różnego rodzaju kompozycjami geometrycznymi, niewidoczne z dołu. Swann, „eksterioryzując” pod sufit, powinien zobaczyć te rysunki, po czym po ,,powrocie” rzeczywiście rysował ich kopie. Ale czy zgodność obu rysunków można uznać za dowód, że duch Swanna opuścił jego ciało i uniósł się w powietrze? Może chodzi tu po prostu o nieco inną postać kryptoskopii? Dotyczy to również doświadczeń, w których Swann ,,eksterioryzował” do zamkniętego pokoju i potrafił rozpoznać umieszczane tam obrazy w ośmiu przypadkach na osiem prób252. Ciekawe, że w czasie tych eksperymentów zaobserwowano zjawisko, zdające się świadczyć, że postrzeganie jasnowidcze podlega tym samym prawom percepcji wzrokowej jak widzenie normalne. W czasie jednej z ,,eksterioryzacji” Swann dostrzegł ,,literę arabską” i narysował ją „po powrocie”. W rzeczywistości była to odwrócona cyfra ,,5”, będąca przedmiotem tesu253. Czy poznanie jasnowidcze polega na przenoszeniu się „ducha” w czasie i przestrzeni, czy może raczej na – ukierunkowanej świadomością celu – „swobodnej” grze wyobraźni, której twory, formowane jakimś tajemniczym oddziaływaniem informacyjnym, w zadziwiający sposób wykazują, w mniejszym lub większym stopniu, zbieżność z rzeczywistością niedostępną naszym ,,zwykłym” zmysłom? Tak też chyba należy tłumaczyć fantastyczne – jeśli je brać 250 Op. cit., s. 167. 251 Metody te omawia szerzej Roman Bugaj w art. Techniki prowadzące do osiągnięcia stanów egzosomatycznych, „Trzecie Oko” nr 4 i 5/1986. 252 K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 278. 253 Wg wywiadu z S. Krippnerem opublikowanego w „Psychology Today” w 1973 r. 163 dosłownie – relacje na temat „wędrówek w astralu”, wysyłania swych „dwójników” (sobowtórów eterycznych) w odległe, niedostępne miejsca, cudownych umiejętności przenikania ścian i unoszenia się w powietrzu – a co więcej – manifestowania swej obecności w dwóch jednocześnie miejscach. Są to chyba nie tyle ,,wędrówki ciała eterycznego” czy „ektoplazmatycznego”, co przenoszenie się duchowe i wychodzenie „poza własne ciało” z pomocą bardzo pobudzonej wyobraźni po osiągnięciu odpowiedniego stopnia transu hipnotycznego czy autohipnotycznego przez człowieka, który to przeżywa i relacjonuje. Podobne przeżycia towarzyszą zresztą również narkozie, stanom przedśmiertelnym (opisywanym m.in. w książce R.A. Moody'ego Życie po życiu) i marzeniom sennym. Wrażenie wyjścia poza własne ciało i unoszenia się w powietrzu nie może być dowodem rzeczywistej „eksterioryzacji”. Dlaczego miałyby to być spostrzeżenia, a nie halucynacje o treści kształtowanej przez różnego rodzaju czynniki wewnętrzne i zewnętrzne? Psychofizjologia szuka przyczyn tego rodzaju odczuć m.in. w zaburzeniach czy wręcz utracie czucia somatycznego – w niedocieraniu do mózgu sygnałów płynących z powierzchni ciała i narządów wewnętrznych. Sygnały te, kojarzone z bodźcami odbieranymi przez zmysły i dotyczącymi świata zewnętrznego, stanowią prawdopodobnie o zdolności odróżniania własnego ciała od świata zewnętrznego i świadomości własnego istnienia. Odczucie pewnego rodzaju ,,obcości” własnego ciała, spowodowane zaburzeniami czucia somatycznego, skojarzone z zawartym w pamięci obrazem otoczenia (pokoju, łóżka, śpiących tam ludzi) może stać się przyczyną wyobrażenia przybierającego postać halucynacji unoszenia się pod sufitem. Potwierdzają to doświadczenia z wywoływaniem wrażenia „eksterioryzacji” i towarzyszących jej wizji „jasnowidczych” środkami fizycznymi, m.in. w komorach ciszy i basenach immersyjnych (imitujących nieważkość). Zespół badawczy, kierowany przez Stanleya Krippnera, przeprowadził bardzo interesujące doświadczenia umieszczając badane osoby na tzw. huśtawce czarownic254. Jest to niewielka platforma, do której przywiązuje się człowieka w taki sposób, aby nie mógł się poruszać, zatyka mu się uszy, zaś oczy zakrywa połówkami piłeczki pingpongowej. Traci on całkowicie orientację przestrzenną oraz wszelki kontakt zmysłowy z otoczeniem, co sprzyja szybkim zmianom świadomości i halucynacjom. U niektórych z badanych osób, w takich warunkach odcięcia od bodźców, powodujących zaburzenie czucia somatycznego, występowało wrażenie wychodzenia z ciała i docierania „uwolnioną świadomością” do odległych miejsc. Co więcej, chociaż sami badacze odnoszą się sceptycznie do relacji dotyczących ,,drugiego ciała”, stwierdzili oni w kilku przypadkach nie tylko wyraźne polepszenie się u „eksterioryzujących” wyników statystycznych odbioru przekazów telepatycznych, ale również pewne przejawy zdolności pozazmysłowego ,,spostrzegania” oddalonych przedmiotów i zdarzeń. Jak jednak wyjaśnić owe, opisywane przez Monroe i niektórych innych „eksteriorystów”, zadziwiająco trafne wizje odległych miejsc i wydarzeń tam zachodzących? Jeśli relacje takie są dobrze udokumentowane, a nie jest to tylko wtórny produkt rzekomych ,,przypomnień”, może rzeczywiście należałoby przyjąć, że ,,drugie ciało” tych ludzi naprawdę przenosiło się w te odległe miejsca? Czy jednak taka jest tylko alternatywa? Nie samo przecież wrażenie oddzielenia się od ciała, przechodzenia przez ściany i wizje odległych zdarzeń są tu istotne, lecz przede wszystkim ich trafność. A trafność taka cechowała nie tylko „eksterioryzacje” lecz również, a w przypadku Ossowieckiego nader często, ,,zwykłe” wizje jasnowidcze. Czyż więc nie słuszniej byłoby założyć, że „eksterioryzacja” w takich niezwykłych przypadkach jest ubraną w halucynacyjne wyobrażenia, pewną odmianą jasnowidzenia? Zresztą owe ,,zwykłe” wizje Ossowieckiego różniły się tylko tym od „eksterioryzacyjnych”, że trans przebiegał przy zachowaniu pełnej świadomości wyobrażeniowego charakteru doznań i nie był 254 K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 279–280. 164 tak wyczerpujący jak w przypadku ,,podróży astralnych”. Nie ma też żadnych materialnych dowodów, że jakaś postać „substancji” i „energii” opuszcza ciało „eksterioryzującego” i przenosi się w odległe lub niedostępne miejsca. Przeprowadzono co prawda próby oddziaływania fizycznego na przedmioty w czasie takich ,,wypraw poza ciało”, ale brak dotąd przekonywających, jednoznacznych faktów mogących świadczyć, że takie oddziaływanie rzeczywiście występuje, a nie jest tylko przypadkową zbieżnością dwóch ciągów zdarzeń. I tak na przykład: Ingo Swann potrafił ponoć zakłócić działanie bardzo czułego detektora cząstek elementarnych, znajdującego się w zamkniętych, podziemnych pomieszczeniach Instytutu Stanford, lecz, niestety, warunki eksperymentu nie były w pełni kontrolowane, zaś następnego dnia nie udało się już Swannowi powtórzyć osiągniętego efektu255. Mimo tych zastrzeżeń – nie chciałbym zbyt kategorycznie zaprzeczać możliwości „manifestowania się” eksterioryzującego Ossowieckiego u odwiedzanych w „astralu” znajomych, zwłaszcza że były to „wizyty” zapowiedziane. Pewne doświadczenia współczesne zdają się przemawiać bowiem za możliwością przekazywania poleceń przez eksterioryzującego „wizytowanym” osobom. Na I Sympozjum Stowarzyszenia Radiestetów w Warszawie, we wrześniu 1981 r. dr Wiktor Bodnar referował bardzo ciekawe wyniki sondażowych doświadczeń, przeprowadzonych w tym stowarzyszeniu w trakcie treningu jogi holistycznej. W doświadczeniach brało udział ok. 20 osób, którym po ćwiczeniach hathajogi, pranajamy, medytacji, kontemplacji i relaksu podawano sugestie ciężaru, ciepła i bardzo głębokiego rozluźnienia. Kolejne ćwiczenia prowadziły – poprzez rozwijanie fantazji kierowanej i hiperwentylacyjne ćwiczenia oddechowe (głębokie i częste oddychanie przekraczające zapotrzebowanie na tlen) – do sugestii eksterioryzacyjnych: „wydłużania się” kończyn, możliwości przechodzenia przez ściany, sufity i podłogi, swobodnego „pływania” w powietrzu oraz odnajdywania i rozpoznawania przedmiotów ukrytych w sali. Ostatnia faza eksperymentów polegała na odwiedzaniu własnego mieszkania oraz mieszkań znajomych, a także znanych tylko prowadzącemu doświadczenia i zapamiętywaniu dostrzeżonych tam przedmiotów i ludzi. I tak np. grupa otrzymała polecenie ustalenia, gdzie jest, co robi i jak jest ubrana krewna prowadzącego ćwiczenia, zamieszkała w Krakowie pod wskazanym przez niego adresem. Większość osób twierdziła, że jest ona w domu, ogląda program telewizyjny, robiąc jednocześnie na drutach. Część „eksterioryzujących” powiedziała, że ubrana jest na brązowo, a część, że na niebiesko W rzeczywistości, jak się później okazało, osoba ta siedziała przed telewizorem i zszywała już zrobione na drutach części, zaś ubrana była w brązową spódnicę i niebieski sweter. W innym doświadczeniu, gdy „eksterioryzujący” próbowali wejść – na polecenie eksperymentatora – w kontakt ze znanym im instruktorem jogi i przekazać mu polecenie, aby zatelefonował do dr Bodnara, instruktor ten – jak później relacjonował – zorientował się, iż był przedmiotem eksperymentu, lecz nie wiedział jakiego, zaś następnego dnia myślał, aby zadzwonić do doktora, lecz zaniechał tego z braku motywacji. Zadzwonił jednak, wynajdując powód, do jednej z osób, które go „odwiedziły”. Trzeba dodać, iż pięć osób określiło prawidłowo, gdzie był i co robił instruktor, zaś trzy dokładnie opisały rozkład i wygląd mieszkania, w którym nigdy nie były256. Czy w tym świetle można wierzyć, że widziano Ossowieckiego w miejscu jego „odwiedzin astralnych”? Przyjmując nawet, iż eksterioryzacja jest niczym więcej jak spotęgowaną formą wizji jasnowidczej, przybierającej postaci złudzenia opuszczenia ciała i przenoszenia się duchem, nie wyklucza to kontaktu telepatycznego z odwiedzanymi osobami. Zważywszy 255 Op. cit., s. 246. 256 W. Bodnar, Eksterioryzacja – fakty i znaki zapytania, Materiały na I Sympozjum Stowarzyszenia Radiestetów, Warszawa 1981, s. 83–85. 165 zaś, że takie „odwiedziny” następowały zwykle w nocy, łatwo o zatarcie się granicy między snem a jawą i powstanie halucynacji, że jasnowidz pojawił się rzeczywiście, zwłaszcza jeśli zapowiadał on swoją wizytę. Nie można też wykluczyć, że pod wpływem sugestii przekazanej telepatycznie osoby te widziały Ossowieckiego we śnie. Przytoczyliśmy co prawda w części II relację Antoniego Platera na temat pojawienia się „eksterioryzującego” inżyniera za granicą na zjeździe architektów w Wiedniu, a nawet rzekomym podpisaniu przez niego listy obecności – brak jednak wiarygodnej dokumentacji, dotyczącej tego rodzaju doświadczeń. Jeszcze większe wątpliwości budzą relacje Monroe z jego ,,wypraw” do „obszaru II” (świat kreowany myślą) i „obszaru III” (świat równoległy). To, co przeżywał on w „obszarze II” ma wiele wspólnych cech ze stanami ekstazy i „olśnienia” występującymi na wyższych szczeblach ćwiczeń medytacyjnych we wschodnich systemach „doskonalenia duchowego”, podczas których pojawia się nierzadko wrażenie swoistej „iluminacji” – zdobywania jakąś tajemniczą, nadprzyrodzoną drogą nieograniczonej wiedzy, niemożliwej do wyrażenia słownego. Towarzyszy temu „wyzwalanie się” z więzów czasu i przestrzeni i zespalanie z wszechświatem i Bogiem. „Wyjście poza czas” jest wrażeniem subiektywnym, spowodowanym prawdopodobnie ograniczonym dopływem bodźców stanowiących mierniki upływu czasu. Poczucie bowiem, iż czas płynie, wynika z uświadomienia sobie zdarzeń (choćby tylko wyobrażeń) wypełniających ten czas, których ciąg kojarzony jest w mózgu ze wskazaniami zegarów biologicznych (biofizycznych i biochemicznych procesów przebiegających w określonych rytmach) pozwalających nam ocenić upływ czasu w sposób względnie obiektywny. Spowodowane transem ograniczenia w dopływie tych sygnałów do mózgu sprawiają, że ocena ta może być utrudniona, a nawet błędna. Z kolei „wyjście poza przestrzeń”, w świat „innego wymiaru” można wyjaśnić zaburzeniami w działaniu mechanizmu orientacji przestrzennej. Polega ono przecież również na kojarzeniu bodźców – przede wszystkim odbieranych przez narządy wzroku, równowagi i napięć mięśniowych. Błędne informacje, płynące z tych narządów w czasie głębokiego transu lub snu, mogą odbić się nie tylko na postrzeżeniach ale i wyobrażeniach, które przybierają wówczas postać nadrealnych wizji. Realistyczne przygody Monroe w ,,świecie równoległym”, tak bardzo przypominają marzenia senne lub wizje w półśnie, wzbogacone później i uporządkowane logicznie w procesie ,,przypominania” sobie ich treści, że nie ma chyba potrzeby szerzej ich tu omawiać. Wszystko co w nich jest zawarte nie wykracza poza zasoby pamięci „eksteriorysty”, a jeśliby nawet jakieś ,,spostrzeżenie”, dokonane w tym świecie pomogłoby Monroe rzucić nowe światło na jakieś problemy techniczne i dokonać wynalazku (jest on z zawodu elektronikiem), można to wytłumaczyć podświadomym myśleniem twórczym, którego rezultaty wpływają na treść wizji. Przykłady takich odkryć, dokonywanych we śnie (tj. zawartych w treści marzenia sennego) znane są przecież z historii nauki. 7. Odkrycia, teorie i hipotezy fizykalne Wielu badaczy zjawisk ESP, szukających po wojnie nowych dróg przełamania impasu poznawczego, zdawało sobie sprawę, że same tylko proste próby testowe, oceniane metodami statystycznymi, podobnie jak choćby najwiarygodniejsze protokoły z seansów z wyselekcjonowanymi „mediami”, przeprowadzanych przy pełnej kontroli, nie wystarczą. Na to, aby powstały szanse postępu i rozstrzygnięcia kwestii spornych, konieczne są badania fizykalne, prowadzone z pomocą nowoczesnych, elektrofizjologicznych technik pomiarowych i stymulacyjnych, nierzadko sięgające do procesów biofizycznych i biochemicznych w ich elemen 166 tarnej postaci. Znaczenie badań fizykalnych dla weryfikacji teorii i hipotez wysuwanych przez parapsychologów- przyrodników było w pełni doceniane już w czasach Ochorowicza i Lebiedzińskiego. Sam Ochorowicz wystąpił – chyba jako pierwszy na świecie – z teorią elektromagnetycznych promieniowań mózgowych, próbując wyjaśnić nią zjawisko telepatii. Było to w rok po wytworzeniu przez Hertza, po raz pierwszy laboratoryjnie, fal elektromagnetycznych i na osiem lat przed pionierskimi próbami łączności radiotelegraficznej. Próby odbioru fal emitowanych przez mózg podjęte zostały dopiero jednak po śmierci Ochorowicza, w latach dwudziestych naszego wieku, przez włoskiego neurologa Ferdinando Cazzamalliego, wespół z współpracownikami Marconiego. W specjalnej, izolowanej kabinie, wyposażonej w czuły odbiornik radiowy, umieszczano osoby o dużej podatności na sugestie. W czasie silnego pobudzenia emocjonalnego wywoływanego sugestią hipnotyczną, w słuchawkach odbiornika pojawiały się dźwięki (łoskoty, trzaski, świsty, rzadziej melodyjne tony) zdające się świadczyć o tym, że mózg ludzki w czasie wzmożonej aktywności wysyła fale radiowe o długości metrowej, decymetrowej i centymetrowej. Niestety, próby powtórzenia tych doświadczeń, m.in. w leningradzkim Instytucie Mózgu, nie powiodły się i można sądzić, że dźwięki odbierane przez Cazzamalliego nie były emisją mózgu, lecz artefaktami związanymi z niedoskonałością ówczesnej techniki badawczej. Czy generowane przez biomaterię promieniowanie elektromagnetyczne może spełniać rolę nośnika informacji między różnymi organizmami i czy tu należy szukać przyrodniczego wyjaśnienia łączności telepatycznej? Wątpliwości budziło już od lat trzydziestych nie tylko to, że sygnały takie byłyby bardzo słabe i ginęłyby w różnego rodzaju szumach oraz że trudno było wyobrazić sobie, w jaki sposób są przekodowywane w mózgu. Przeciw hipotezie łączności elektromagnetycznej zdawały się przemawiać również sprzeczne wyniki doświadczeń z ekranowaniem ,,telepatów”. Pionier tych badań w ZSRR, leningradzki fizjolog, Leonid L. Wasiljew (1895–1963), przeprowadził wiele doświadczeń potwierdzających – jego zdaniem – istnienie łączności telepatycznej257, jednak nie stwierdził znaczącego pogarszania się wyników, gdy badany człowiek lub zwierzę (pies) zamknięci byli w komorze obitej blachą. Do podobnych wniosków doszedł również znany badacz fenomenów ESP i telekinezy – brytyjski matematyk i fizyk John G. Taylor. Nie wszyscy jednak naukowcy wiążący nadzieję wyjaśnienia oddziaływań bioinformacyjnych z hipotezą elektromagnetyczną skłonni byli uznać wyniki doświadczeń Wasiljewa i Taylora za rozstrzygające o jej losach. Stefan Manczarski, który od wielu lat prowadził badania wpływu promieniowań elektromagnetycznych na organizmy żywe oraz oddziaływań bioinformacyjnych, wystąpił z opartą na osiągnięciach biofizyki i cybernetyki oraz własnych doświadczeniach teorią, która kwestionuje słuszność zastrzeżeń wysuwanych przeciw hipotezie elektromagnetycznej. Zdaniem Manczarskiego, odbiór bardzo słabych sygnałów elektromagnetycznych przez organizmy żywe jest możliwy, gdyż układ nerwowy, a w szczególności mózg, pracuje na zasadach statystycznych (rejestruje sygnały powtarzane), zaś łączność odbywa się za pośrednictwem fal wielu długości – od milimetrowych do wielokilometrowych258. Jak wynika bowiem z jednego z podstawowych twierdzeń teorii informacji (tzw. wzoru Shannona) im szersze jest pasmo kanału przesyłowego i dłuższy czas przesyłania informacji, tym mniejszy może być stosunek poziomu sygnału do poziomu szumów tak, że przy przekazie widmowym i iteracyjnym możliwy jest odbiór sygnałów wiele tysięcy razy słab- 257 L. Wasiljew, Wnuszienie na rasstojanii. Gosudarstwiennoje Izdatielstwo Politiczieskoj Litieratury, Moskwa 1962. 258 S. Manczarski, Zastosowanie cybernetyki i radiofizyki w parapsychologii, „Przegląd Telekomunikacyjny” nr 11/1961. 167 szych od szumów. Przeciw zarzutom, że hipoteza elektromagnetyczna nie tłumaczy, dlaczego żadne ekrany ani też odległość nie wpływają w sposób dostrzegalny na łączność telepatyczną, prof. Manczarski wysuwa kontrargumenty, iż widmowy charakter transmisji uniemożliwia całkowite zaekranowanie, zaś nieustanne fluktuacje, poprawa to znów pogarszanie się warunków łączności, utrudniają porównywanie ze sobą różnych serii doświadczeń. Według obliczeń Manczarskiego, pogarszanie się warunków w przypadku ekranowania i wzrostu odległości występuje, należy je jednak oceniać w sposób statystyczny. O wierności przekazu decydują ponadto zarówno warunki zewnętrzne jak i zdolności dostrojenia odbiornika do nadajnika. Z doświadczeń przeprowadzanych przez Manczarskiego wynikało, że przy myślowym przesyłaniu wyobrażeń prostych figur geometrycznych (znaków na kartach) zasięg telepatii u zwykłych ludzi nie przekracza zazwyczaj czterech metrów259. Za hipotezą elektromagnetycznego nośnika przekazu telepatycznego skłonnych byłoby opowiedzieć się wielu badaczy ESP, gdyż dobrze mieści się ona w przyrodniczym obrazie świata. Jeśli nie jest powszechnie uznawana, to tylko dlatego, że nie brak doświadczeń, których wyników nie jest ona w stanie wytłumaczyć i zawiera nadal wiele punktów spornych260. Dopiero zresztą w latach sześćdziesiątych udało się po raz pierwszy zaobserwować i zarejestrować pole elektromagnetyczne żywych organizmów, ich organów i komórek261, jeśli pominąć promieniowanie podczerwone, związane z ciepłotą ciała, któremu, jako nośnikowi informacji między organizmami, nie przypisywano większej roli. Przeszkodą nie do pokonania była bardzo długo słabość emisji i różnego rodzaju zakłóceniap – przy braku odpowiednio czułych przyrządów pomiarowych. Z badań ostatniego ćwierćwiecza wyłania się bardzo ciekawy obraz organizmu żywego jako źródła wielu rodzajów promieniowań będących nośnikiem nie tylko energii, ale przede wszystkim informacji o tym, co dzieje się w jego wnętrzu. Promieniowania termiczne o zakresie radiowym niosą informacje o temperaturze i biorytmice narządów wewnętrznych, fale o wysokich częstotliwościach, bliskich podczerwieni i nadfioletu, a także w zakresie widzialnym, występujące w postaci bardzo słabej luminescencji – o zachodzących w organizmie reakcjach biochemicznych. Do badania tej bioluminescencji konieczne są bardzo czułe detektory, przyrządy liczące pojedyncze fotony, które pojawiły się dopiero wraz z rozwojem techniki jądrowej. Okazało się, że promieniowanie elektromagnetyczne nie jest bynajmniej w organizmach żywych zjawiskiem rzadkim ani ubocznym. Emitują je kwasy nukleinowe ekto- i endoplazmy, szpik kostny, poszczególne komórki całych organów i powierzchni skóry. Wiele zdaje się przemawiać za tym, że określonym reakcjom enzymatycznym odpowiada promieniowanie o specyficznym widmie i rozkładzie energetycznym. Co więcej, znajdujemy coraz więcej dowodów, że występuje tu również zjawisko odwrotne – promieniowanie określonych częstotliwości powoduje określone zmiany właściwości białek, enzymów i toksyn, działając przyspieszająco lub hamująco na przebieg reakcji biokatalitycznych. Mimo więc nikłej energii tych promieniowań odgrywają one – jak sądzi wielu badaczy – bardzo doniosłą rolę w procesach życiowych, gdyż jako czynnik katalityczny mogą stanowić stymulator różnych procesów metabolicznych. Nie znaczy to, że owe oddziaływania dadzą się sprowadzić do prostych zależności między określonym widmem i rozkładem energetycznym promieniowania a określoną reakcją fizjo- 259 S. Manczarski, Zagadnienie przenoszenia myśli w świetle badań radiotechnicznych, „Przegląd Telekomunikacyjny” nr 10–12/1946, 1– 3/1947, s. 33, 49. 260 Jeszcze bardziej dyskusyjne są jednak hipotezy konkurencyjne, jak np. biograwitacyjna A. Dubrowa. 261 K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 196. 168 logiczną. Są to bowiem procesy bardzo złożone, uwarunkowane różnymi czynnikami biofizycznymi i biochemicznymi, i to często wpływającymi na przebieg reakcji bardzo okrężnymi drogami. Przypadki prostych zależności, łatwych do zaobserwowania, należą tu raczej do rzadkości. Odkryciem, które zdaje się potwierdzać istnienie łączności elektoromagnetycznej między ustrojami żywymi jest tzw. efekt lustrzany. W latach 1973–1974 grupa nowosybirskich naukowców z Instytutu Biofizyki Akademii Nauk ZSRR, pod kierownictwem W. Kaznaczejewa, przeprowadziła serię doświadczeń, badając wzajemne oddziaływanie bliźniaczych kultur tkanek i kolonii bakterii. Kultury, umieszczone w kwarcowych kolbach, zatruwano lub zakażano wirusami. W tym samym laboratorium, również w kwarcowych kolbach umieszczone były kolonie bliźniacze. Otóż w owych kulturach bliźniaczych, choć nikt ich nie zatruwał ani nie zakażał, wystąpiły podobne objawy chorobowe jak u bliźniaków. Jeśli do doświadczenia używano kolb szklanych tego rodzaju „efekt lustrzany” nie występował262. Podobne zjawisko zdalnego oddziaływania zaobserwowano również między izolowanymi narządami. Dwa serca (np. kurze) utrzymywane sztucznie przy życiu i pulsujące w jednym rytmie, wpływały wzajemnie na siebie, chociaż nie było między nimi żadnego połączenia nerwowego, krwionośnego czy choćby przewodu elektrycznego. Zakłócanie częstotliwości skurczów jednego serca jakimś czynnikiem fizycznym lub chemicznym wywoływało analogiczne zmiany w pulsacji drugiego. Przedzielenie serc szklanym ekranem powodowało zanik oddziaływania. Doświadczenia tego rodzaju, powtórzone z takim samym wynikiem w kilku innych laboratoriach radzieckich i amerykańskich, zdają się wskazywać, że nośnikiem przekazu jest tu promieniowanie ultrafioletowe, które łatwo przenika powietrze i kwarc, zaś pochłania je szkło. Jest to jednak łączność na niewielką odległość. Biopole nie jest zresztą jednorodnej natury i oddziaływanie bioinformacyjne dokonuje się różnymi kanałami, za pośrednictwem wielu nośników. Z badań, prowadzonych w ostatnich latach na coraz szerszą skalę, wynika, że źródłem informacji o procesach przebiegających w organizmie są również zmiany występujące w polach elektrycznych i magnetycznych, a także sygnały akustyczne i zmiany w ośrodku gazowym otaczającym ciało263. Co prawda pola elektryczne o niskiej częstotliwości (do l kHz) związane z potencjałami elektrochemicznymi i pozwalające śledzić pracę serca, żołądka i innych organów, są osłonięte przez tkanki, a więc ich zdalna obserwacja jest bardzo utrudniona, ale dla pól magnetycznych i sygnałów akustycznych (zwłaszcza infradźwięków) nie stanowią one przeszkody. Informacje płynące z pól magnetycznych, których źródłem są prądy elektryczne towarzyszące procesom fizjologicznym, dotyczą m.in. czynności mózgu. Badania tu prowadzone być może pozwolą rzucić nieco światła na niektóre omawiane w tej książce zdolności „sensytywów”, nie mówiąc już o ich znaczeniu dla diagnostyki medycznej. Sygnały akustyczne płyną ze wszystkich punktów organizmu. Źródłem ich są drgania mechaniczne o różnej częstotliwości – od bardzo niskich do wysokich, tworzących szumy. Sygnały infradźwiękowe powstają podczas pracy narządów wewnętrznych (np. serca, płuc), skurczów i rozkurczów mięśni, ich mikrodrżenia, ruchów perystaltycznych itp. Komórki i molekuły są prawdopodobnie źródłem szumów. Właściwości fizyczne i chemiczne obłoku gazowego, otaczającego ciało, odzwierciedlają 262 Dalsze badania prowadzone w ZSRR w latach 1975–1982 pozwoliły już rzucić sporo światła na fizykalne i fizjologiczne podłoże „efektu lustrzanego”. Wyniki doświadczeń referowano na V Międzynarodowej Konferencji Psychotronicznej w Bratysławie w 1983 r. („Trzecie Oko” nr 4/1985, s. 3–5). 263 Informacje nt. tych badań zawiera m.in. rozmowa z radzieckimi uczonymi, J.W. Guliajewem i E.E. Godikiem zamieszczona w czasopiśmie „Wiestnik AN SSSR” nr 8/1983. 169 przebiegające w jego wnętrzu i na powierzchni procesy metaboliczne. Tak więc, jeśli przyjmiemy, co wydaje się niemal pewne, że choćby tylko niewielka część informacji zawartych w biopolu dociera do innych organizmów, mogą one – nie pojedynczo, ale właśnie jako zbiór – podlegać przetworzeniu w ich układach nerwowych, stając się podstawą łączności międzyosobniczej. Niestety, i tu nie znajdujemy zadowalającego wyjaśnienia transmisji telepatycznych odbieranych z odległości tysięcy kilometrów, i trzeba wyraźnie stwierdzić, że, jak dotąd, brak jakichkolwiek fizykalnych dowodów takiej łączności. Stwierdzenie, że przekaz bioinformacji z jednego organizmu do drugiego jest możliwy, choćby tylko na odległość paru metrów, pozwala jednak nieco inaczej spojrzeć na umiejętności diagnostyczne niektórych radiestetów i znachorów oraz na opowieści rodzinne o snach zapowiadających chorobę lub śmierć. Być może rzuca to również pewne światło na tego rodzaju wizje prorocze Ossowieckiego. Chociaż bowiem stawianiem diagnoz paramedycznych nigdy się on specjalnie nie zajmował, w jego psychometrycznych wizjach nie brak przecież informacji dotyczących stanu zdrowia i napięć psychicznych. Za przejaw tych uzdolnień można by też uznać słynne widzenie „aury”, oczywiście w tych przypadkach, gdy zapowiedziana śmierć była spowodowana mniej lub bardziej ukrytą chorobą. Zresztą opowieści o „aurze” zwiastującej przypadkową śmierć nie opierają się na rzetelnej dokumentacji i prawdopodobnie należy je zaliczyć do legend o Ossowieckim. Czy okres powojenny przyniósł jakieś naukowe, fizykalne i fizjologiczne rozwiązania zagadki „aury”? Jak wiadomo, od dawna utrzymuje się pogląd – wyrażany również przez Ossowieckiego – iż jest ona swoistą postacią tajemniczego promieniowania wysyłanego przez organizm, a przede wszystkim mózg każdego człowieka, lecz dostrzeganą tylko przez niektórych jasnowidzów wrażliwych na tę radiację. W latach sześćdziesiątych głośne stały się na całym świecie radzieckie doświadczenia z tajemniczym promieniowaniem – świetlistymi otoczkami ukazującymi się wokół palców ludzkich, dłoni, stóp, a także świeżych liści, w polu wysokiej częstotliwości. Odkrycia zjawiska dokonał w 1939 r. radziecki technik Siemion Kirlian, a jak się później okazało – miał on zapomnianego poprzednika z końca XIX w., polskiego lekarza i elektryka – Jakuba Jodko- Narkiewicza264. Czytając relacje Kirliana i przeprowadzając samemu podobne eksperymenty wielu badaczy było przekonanych, iż oznaczają one wynalezienie technicznego sposobu ujawniania legendarnej „aury”. Przypuszczenia te wydawały się tym bardziej uzasadnione, że zagadkowa aureola występowała w pełnej krasie wokół wszelkich ciał organicznych, zwłaszcza żywych, a jej wielkość i kolor na barwnych błonach fotograficznych wykazywały zmiany, zależnie od stanu zdrowia człowieka czy zaawansowania prosesu usychania rośliny. Przewidywano nawet rychłe zastosowanie efektu Kirliana jako nowej metody diagnostycznej. Szczególne podniecenie parapsychologów wzbudziło też odkrycie, że owo niezwykłe świecenie powodowała emisja cząstek naładowanych (głównie elektronów), co stwarzało podejrzenie, iż obserwujemy tu zjawisko gwałtownego wydzielania się bioplazmy, którą z kolei próbowano wiązać z „ektoplazmą” – tajemniczą substancją organiczną wydzielaną ponoć z ciał mediów w czasie transu. Wszystkie te nadzieje okazały się jednak przedwczesne. Działanie aparatu Kirliana, którego podstawowym elementem jest transformator Tesli, wytwarzający prądy zmienne o bardzo wysokiej częstotliwości i napięciu, polega nie na uwidacznianiu niewidzialnej w normalnych 264 Jakub Jodko-Narkiewicz (l848–1904) – lekarz i wynalazca w dziedzinie elektro- i radiotechniki, konstruktor pierwszego nadajnika radiotelegraficznego (1892) oraz odkrywca zjawiska „elektrografii” (1889), próbujący zastosować je w fizjologii. Zwolennik hipotezy „siły życiowej” Reichenbacha, mimo sukcesów praktycznych, nie spotkał się z uznaniem świata naukowego. 170 warunkach radiacji ciał żywych, lecz na wymuszonej emisji elektronów i osuszającym działaniu pola generowanego przez ten transformator. Wielkość i barwa świetlistej korony mogą być wskaźnikiem stanu zdrowia w tej mierze, w jakiej zaburzeniom tego stanu towarzyszą zmiany temperatury ciała, intensywności wydzielania potu, zmian jego składu chemicznego itp. Z takiego samego powodu również pobudzenie emocjonalne czy wysiłek fizyczny lub umysłowy powodują wzrost kirlianowskiej „aury” – podobnie jak omomierz wykaże wzrost elektrycznej przewodności skóry (tzw. efekt psychogalwaniczny – o którym wspomniałem już opisując eksperymenty telepatyczne)265. Oczywiście i bez pobudzenia działaniem pola wysokiej częstotliwości organizm żywy promieniuje i zmiany tego promieniowania mogą być wskaźnikiem stanu ciała i ducha. Ale stwierdzenie owo bynajmniej nie oznacza, że to, co można wyczytać w wielu nie tylko starszych, ale i nowszych publikacjach parapsychologicznych na temat „aur” znalazło fizykalne potwierdzenie. W porównaniu z tymi, nieraz kunsztownie skonstruowanymi ,,teoriami”, wnioski, do jakich prowadzą odkrycia ostatnich lat i postępy psychologii, mogą wydawać się bardzo prozaiczne. Rzecz w tym, iż już samo promieniowanie cieplne ciała, różnych jego obszarów czy organów, obserwowane na ekranach aparatury termograficznej, umożliwia dziś szybką lokalizację wielu schorzeń, ujawniających się w postaci miejscowego wzrostu promieniowania podczerwonego (cieplnego). Wcale to jednak nie oznacza, iż jasnowidz widzi owo promieniowanie jak kamera termograficzna. Można raczej przypuszczać – zważywszy wyobrażeniową formę przetwarzania odebranych sygnałów – iż sygnały te (zbiór bardzo słabych bodźców leżących poniżej progu odczuwania wrażeń zmysłowych) poddawane są analizie i prawidłowe wnioski wyciągane są w sposób nieświadomy, przypominający intuicyjną drogę rozwiązywania problemów. Dopiero końcowy rezultat tych operacji dociera do świadomości, w postaci określonego wyobrażenia, skojarzonego z analizowanymi nieświadomie bodźcami. To wyobrażenie niekoniecznie musi odpowiadać ,,gatunkowi” odbieranych informacji. Podobnie bardzo niewielkie różnice odczuć temperaturowych, występujące w dermooptycznym rozpoznawaniu kolorów, wywołują u znacznej liczby eksperymentujących, na skutek przypadkowego skojarzenia, wrażenia różnic nie termicznych lecz lepkości, wilgotności lub chropowatości powierzchni. Czym więc była „aura” widywana przez Ossowieckiego nad głowami ludzkimi? Wydaje się, że istnieją co najmniej dwie możliwości: albo rzeczywiście stan psychiczny człowieka, choroba i śmiertelne zagrożenie, znajdując odbicie w jakimś promieniowaniu mózgu (w korze istnieją obszary reprezentujące wszystkie organy i części ciała), odbierane były przez jasnowidza i przybierały w jego wyobraźni obraz świetlistej aureoli o różnych barwach, albo też była to swoista postać psychometrycznego jasnowidztwa, w której wizję zdarzeń zastępowała wizja „aury”. Faktem jest, że obiektywnego, fizykalnego potwierdzenia istnienia takiej aureoli nad głową ludzką, jak dotychczas, nie udało się zdobyć. Myślę zresztą, że między pierwszą i drugą hipotezą nie ma zasadniczej różnicy – a wynika to z psychofizjologicznego mechanizmu postrzegania i myślenia, a także pewnych własnych przypuszczeń dotyczących paranormalnego poznania, o czym będzie mowa w ostatnim rozdziale tej książki. Trafność wizji psychometrycznych Ossowieckiego była też przedmiotem badań fizykalnych Stefana Manczarskiego. Szukając materialnego podłoża zdolności wprowadzania się w trans jasnowidczy poprzez bezpośredni kontakt z przedmiotem należącym do osoby będącej obiektem paranormalnego poznania, wysunął on jeszcze w latach czterdziestych hipotezę przypisującą takiemu przedmiotowi rolę nośnika informacji o tej osobie, nazwaną przez niego „hipotezą śladu”. Punktem wyjścia było w niej przypuszczenie, że chodzi tu prawdopodobnie o chemiczne działanie na system nerwowy psychometry jakichś biosubstancji pozostawio- 265 K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 184–190. 171 nych na powierzchni przedmiotu przez człowieka, który go dotykał i to możliwie często. Manczarski dokonał obliczeń ilości (masy) takich substancji śladowych niezbędnych do reakcji biologicznych, określenia ich składu chemicznego i oceny możliwości przedostania się ich przez skórę do systemu nerwowego. Jak wynika z przeprowadzonych przez niego pomiarów, masa substancji pozostawionych przez rękę na przedmiocie wynosi przeciętnie 10-5 g/cm2, co wystarcza do wywołania określonej reakcji biologicznej drogą katalityczną. Substancje zawarte w śladzie przenikają przez skórę do ustroju, działając jako katalizatory – stąd mogą oddziaływać już przy bardzo małym stężeniu. Organizm może już reagować na l 0-9 g substancji w l cm3 krwi. „Zakładam, że przez dotknięcie przedmiotu – pisze Manczarski w pracy pt. Hipoteza śladu – psychometra wchłania w siebie część substancji chemicznych zawartych w tym śladzie. Nie potrzebuje przy tym bynajmniej przejść do psychometry cała substancja, ani nawet znaczna jej część; wystarczy zupełnie, jeśli przejdą tylko katalizatory, które z miejscowego materiału wytworzą w ciele psychometry odpowiednie substancje. Przypuszczam, że w ten właśnie sposób przechodzą do ustroju psychometry jakieś nie znane nam bliżej katalizatory. Mogą to być nawet katalizatory wyższego rzędu, tworzące łańcuchy lub autokatalizatory. Do tego wszystkiego potrzebna jest oczywiście specjalna podatność i uzdolnienia psychometry. Po pewnym czasie, gdy ilość wprowadzonej substancji osiągnie już dostateczną wartość, zaczyna ona działać na system nerwowy psychometry. W ten sposób psychometra zaczyna myśleć identycznie jak osoba, która zostawiła swój ślad, i dzięki temu myśleniu jej kategoriami psychometra wczuwa się całkowicie w tę osobę”266. Przed samym Powstaniem Warszawskim Stefan Manczarski przeprowadził doświadczenie zdające się potwierdzać hipotezę śladów – przekazał Ossowieckiemu kulę metalową, poprzednio wyżarzoną i całkowicie aseptyczną. Jasnowidz stwierdził, iż nie wyczuwa na niej żadnych śladów. Nie można jednak wykluczyć, że Ossowiecki jako inżynier-chemik orientował się, jakim zabiegom została kula poddana, albo też odebrał telepatycznie tę wiadomość od Manczarskiego tak, iż eksperyment nie daje całkowicie jednoznacznego wyniku. Po wojnie prof. Manczarski pracował zresztą nadal nad tym zagadnieniem, badając różne inne czynniki mogące pozostawiać ślady na przedmiotach. Jego zainteresowanie budziły zwłaszcza fale uderzeniowe, pozostawiające na powierzchni przedmiotów ślad będący nieodwracalnym odkształceniem jej struktury molekularnej. Zdaniem Manczarskiego, osoby obdarzone paranormalną wrażliwością mogą reagować na ślady fal uderzeniowych podobnie jak na ślady chemiczne. M.in. uczony ten przeprowadził interesujące eksperymenty z odnajdywania spośród 10 blaszek jedynej, która poddana była działaniu magnetycznej fali uderzeniowej267. Prof. Manczarski, rzecz jasna, zdawał sobie sprawę, że hipoteza śladu wyjaśnia tylko niektóre właściwości psychometrii. Jest ona próbą wytłumaczenia przyrodniczego dlaczego przedmiot trzymany w ręku jasnowidza, ułatwia mu wczuwanie się w psychikę człowieka, który dotykał niegdyś tego przedmiotu. Nie wyjaśnia jednak, skąd psychometra czerpie informacje dotyczące losów tego człowieka. Tu Manczarski skłaniał się do poglądu, że ślady spełniają rolę czynnika ułatwiającego kontakt telepatyczny bądź bezpośrednio z obiektem paranormalnego poznania, bądź ze świadkami zdarzeń związanych z jego losami. Nie wykluczał jednak również, że w strukturze monekularnej przedmiotów mogą być w swoisty sposób, przypominający hologram, zapisane pewne informacje o zdarzeniach, w których ten przedmiot uczestniczył. Nasuwało się tu oczywiście od razu pytanie, w jaki sposób te zapisy można odczytać. 266 L.E. Stefański, M. Komar, op. cit., s. 90–94. 267 Op. cit., s. 94–96. 172 Manczarski szukał klucza do rozwiązania tej zagadki w fizyce ciała stałego i zdobyczach radiofizyki w dziedzinie radiospektroskopii, rzucających nowe światło na absorbcję i emisję fal elektromagnetycznych przez różne ciała stałe, ciekłe i gazowe. Obecność substancji krystalicznych nie tylko w ciałach stałych, ale także w żywej tkance i różnorodne drgania ich siatki krystalicznej, powodujące wypromieniowywanie przez nie fal akustycznych i elektromagnetycznych w bardzo szerokim zakresie częstotliwości może – jego zdaniem – otworzyć drogę do wyjaśnienia zjawisk paranormalnych, w których ma miejsce przesyłanie informacji między przedmiotem a człowiekiem. Do tej kategorii fenomenów można zaliczyć nie tylko kontakt psychometry z nieznanym człowiekiem poprzez „ślad” na przedmiocie, lecz także odczytywanie kart zakrytych, nazywane kryptoskopią. A Manczarski był nie tylko pełnym inwencji eksperymentatorem i wnikliwym teoretykiem, ale również płodnym wynalazcą i inspiratorem zastosowań środków technicznych w badaniach zjawisk paranormalnych. Już w doświadczeniach telepatycznych próbował zwiększyć skuteczność transmisji i przebadać jej widmo, łącząc głowę nadawcy z głową odbiorcy zamkniętą pętlą z drutu izolowanego, tworzącą dwuprzewodową linię przesyłową (fider), do której załączano filtry o różnych częstotliwościach granicznych. Z doświadczeń tych zdaje się wynikać, że obcięcie fal o długości powyżej 15 000 m i poniżej l 0 m nie powoduje dostrzegalnych różnic w przebiegu transmisji, zaś wycięcie widma w pozostałym obszarze zmniejsza skuteczność przekazu telepatycznego tym bardziej, im większa jest szerokość amputowanego zakresu268. Współpracujący z Manczarskim w tych badaniach inż. Krzysztof Jach skonstruował w latach 1958–1959 szerokopasmowy wzmacniacz, mający wzmacniać sygnały płynące przez fider. Eksperymenty przyniosły wyniki odbiegające od normy statystycznej, lecz nie dały podstawy do jednoznacznej, rozstrzygającej oceny skuteczności tej techniki. Również w badaniach przejawów jasnowidzenia, w szczególności rozpoznawania kart zakrytych, prof. Manczarski – w celu sprawdzenia swych hipotez – stworzył urządzenie, zwane „impulsatorem”, mogące wzmocnić emisję promieniowania elektromagnetycznego substancji krystalicznych269. Działanie impulsatora polega na gwałtownej zmianie pola magnetycznego, drogą rozładowania kondensatora przez uzwojenie pętli, w której wnętrzu umieszcza się „przedmiot zakryty” (np. kartę z rysunkiem) przeznaczony do rozpoznania. Strumień energii wytworzony na krótką chwilę w pętli dochodzi do 2,4 kW. Energia ta pobudza do drgań siatkę krystaliczną substancji wchodzących w skład obiektu, przy czym emisje różnych substancji różnić się mogą długością fali (np. papieru i farby, którą wydrukowano znak). Serię doświadczeń z impulsatorami Manczarskiego różnych typów przeprowadził w latach siedemdziesiątych Lech Emfazy Stefański. Osoby badane, będące w stanie relaksacji lub hipnozy, miały za zadanie rozpoznać proste znaki lub rysunki symboliczne umieszczone w polu impulsatora. W większości eksperymentów osoby te należały do ludzi wykazujących uzdolnienia ESP. Zgodnie z przewidywaniami Manczarskiego impulsator zdaje się powodować znaczne polepszenie wyników prób270. Czyżby więc rozpoznawanie zakrytych rysunków i przedmiotów przez Ossowieckiego i innych jasnowidzów polegało na odbiorze promieniowań emitowanych przez te obiekty, zaś impulsator wzmacnia ową radiację? Hipoteza takiej wzmocnionej emisji nie jest jednak jedynym wyjaśnieniem obserwowanych zjawisk, nie mówiąc już o tym, że trudno wyobrazić sobie mechanizm psychofizyczny paranormalnego postrzegania tą drogą. Wzmacnianie zdolności jasnowidczych przez impul- 268 S. Manczarski, op. cit., s. 47–48. 269 K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 372–373. 270 L.E. Stefański, M. Komar, op. cit., s. 308–314. 173 sator można wytłumaczyć jeszcze inaczej: świadomość działania impulsatora może wzmacniać, drogą autosugestii, stan transu, niezbędnego do wystąpienia tych zdolności. Co prawda, w czasie prób kontrolnych z pozorowanym działaniem impulsatora trafność rozpoznawania była bardzo niewielka, lecz po pierwsze – jest wielce prawdopodobne, że osoby nadwrażliwe mogą postrzegać podświadomie zmiany pola magnetycznego i nie można ich oszukać (L.E. Stefański stwierdził, że niektóre osoby w stanie transu hipnotycznego odczuwają każdy impuls jako nieprzyjemny wstrząs), po drugie – działanie impulsatora może być podobne jak niektórych urządzeń do elektrohipnozy, tzn. wzmacniać trans, po trzecie – jeśli impulsator wywiera wpływ na osobę rozpoznającą to działa też na eksperymentatora i może wzmacniać zdolność przekazu telepatycznego między nimi, a eksperymentator na ogół wie, jaki przedmiot znajduje się w polu. Za tym, że impulsator może wzmacniać przede wszystkim wyobraźnię – czy to drogą sugestii czy oddziaływania fizycznego – a nie samą emisję promieniowania obiektu, zdają się pośrednio przemawiać wyniki moich własnych eksperymentów z rozpoznawaniem wybranych losowo reprodukcji z albumów malarstwa. W czasie doświadczenia książka pozostawała przecież zamknięta, zaś wiadomy był tylko wylosowany numer strony lub znacznie rzadziej – widoczna zakładka w miejscu, w którym w wyobraźni należało album otworzyć i ,,zobaczyć” ilustrację. Gdyby więc jasnowidzenie polegało na odbiorze jakiegoś promieniowania – dlaczego rozpoznanie dotyczyło tylko jednej reprodukcji, a nie kilkudziesięciu jednocześnie? Tak więc ani dokonane w ostatnim ćwierćwieczu, skądinąd bardzo ważne, odkrycia dotyczące bioinformacji, ani też urządzenia techniczne mające stworzyć warunki powtarzalności zjawisk paranormalnego poznania – i to zarówno jasnowidzenia, jak i telepatii – nie przyniosły rozstrzygnięć i ich przyrodnicze podłoże pozostaje nadal zagadką. Podejmując próbę konfrontacji zadziwiających, paranormalnych właściwości Ossowieckiego z aktualnym stanem wiedzy i badaniami prowadzonymi nad podobnymi fenomenami dziś, nie zająłem się – nie mniej interesującym jak jasnowidztwo – zjawiskiem telekinezy. Jest to jednak temat zbyt obszerny i kryjący równie wiele zagadek jak spostrzeganie pozazmysłowe, aby można go było rozwinąć w tej książce. Muszę jednak zaznaczyć, że od czasów Ossowieckiego i w tej dziedzinie udało się rzucić nieco światła na niektóre kwestie, co prawda nie tak znów zgodnie z wyobrażeniami entuzjastów, ale w sposób pozwalający z mniejszą kategorycznością kwestionować relacje badaczy tych zjawisk. Wiadomo już dziś, iż poruszanie lekkimi przedmiotami może wiązać się z indukowanym przez ciało medium polem elektrostatycznym271. Nadal jednak wiele wątpliwości budzą doniesienia (i zdjęcia) lewitacji, gięcia łyżeczek przez Uri Gellera i jego następców, a także produkowanie odlewów parafinowych i zjaw, chociaż rzeczywiście nie ma ani jednego dowodu, że Kluski ,,pomagał” sobie jakimiś kuglarskimi sztuczkami. Serię bardzo interesujących eksperymentów, potwierdzających realność zjawisk telekinetycznych, co najmniej w ich elektrokinetycznej postaci, przeprowadzili naukowcy radzieccy, którym udało się znaleźć i poddać fizykalnym badaniom kilka osób przejawiających takie umiejętności (m.in. N. Kułagina, A. Winogradowa. D. Dawitaszwili, B. Jermołajew). Jest to z pewnością obszar wymagający dalszych badań opartych o nowoczesne metody naukowe i narzędzia, prowadzonych zarówno przez psychologów i fizjologów, jak też fizyków, biofizyków i biochemików. 271 K. Boruń, S. Manczarski, op. cit., s. 240–244. 174 8.Konkluzji (na razie) nie będzie Fenomen jasnowidztwa należy do tych zjawisk paranormalnych, które dotychczas nie bardzo chciały poddać się przyrodniczej interpretacji. I chociaż trudno uznać, że wszystko, co na ten temat się mówi, pisze i... doświadcza jest mitem, pomyłką czy nieporozumieniem, z drugiej strony nie znajdujemy nigdzie jakiegoś przekonywającego – biologicznego czy fizykalnego – wyjaśnienia zagadki przedziwnych umiejętności Ossowieckiego i niektórych innych słynnych „psychometrów”. Z kolei akceptacja spirytystycznych i okultystycznych pseudonaukowych koncepcji, choćby najpiękniej były powiązane z filozofiami Dalekiego Wschodu, jest poznawczo jałowa i co najwyżej może ułatwiać osiąganie stanów sprzyjających rozwojowi własnych uzdolnień paranormalnych, co wcale nie jest dowodem słuszności tych „teorii”. Niestety, niemal wszystkie podejmowane dotąd próby przyrodniczego wyjaśnienia zjawisk zaliczanych do postrzegania pozazmysłowego, jak telepatia, janowidztwo psychometryczne i prekognicyjne, polegały na tworzeniu wycinkowych modeli, mających wyjaśnić mechanizm tylko niektórych paranormalnych właściwości. Są to z reguły modele uproszczone, o ograniczonym zastosowaniu, wymagające ciągłych korekt i dopasowywania do faktów, rzadko kiedy zadowalające samych twórców. Telepatię usiłuje się wyjaśnić łącznością elektromagnetyczną i dostrojeniem ,,nadajnika” do ,,odbiornika” (J. Ochorowicz, S. Manczarski), falami biograwitacyjnymi (A. Dubrow), bądź wreszcie działaniem jakiegoś nie odkrytego jeszcze biopola (L. Wasiljew). Żadna jednak z tych hipotez nie znalazła jednoznacznego i powtarzalnego potwierdzenia empirycznego. Fenomeny radiestezyjnej diagnostyki i auroskopii mają być efektem paranormalnej wrażliwości somatycznej. Wiele przejawów psychometrycznego jasnowidztwa próbuje się sprowadzić do telepatii lub istnienia tajemniczego pola informacyjnego, zaś prekognicję do jasnowidztwa (a więc często również do telepatii) oraz intuicji (podświadomego rozwiązywania problemów). O ile jednak przyrodniczy model telepatii oparty o teorię oddziaływań polowych (zwłaszcza elektromagnetycznych) jest dość zwarty i w zasadzie nie zawiera większych luk, o tyle konstruując model „czystego” jasnowidztwa, co krok napotykamy komplikacje i niezgodności teorii z doświadczeniem, nie mówiąc już o tym, że gdzie tylko może, wciska nam się rozwiązanie... telepatyczne. Chociaż bowiem, jak to pokazaliśmy na wielu przykładach, niektórzy badacze próbują zapobiec możliwości telepatycznego przekazu informacji – w praktyce jednak osiągnięcie pewności w tej kwestii nie jest możliwe. Nawet przecież w doświadczeniach z odczytywaniem zakrytego pisma i rysunków nie można wykluczyć, że jasnowidz wchodzi w kontakt telepatyczny z osobą, która przygotowywała test, choćby nawet była ona nieobecna w miejscu eksperymentu, podobnie jak w przypadku wizji odległych wydarzeń trudno odrzucić kategorycznie możliwość, że informacje czerpane są z mózgu naocznych świadków lub po prostu ludzi, którzy coś wiedzą na temat tych wydarzeń. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że Ossowiecki miał bardzo rozwiniętą zdolność przejmowania uczuć i myśli innych ludzi. Niestety, na temat jego umiejętności telepatycznych materiały są dość skąpe, a on sam twierdzi w swej książce, że w większym stopniu przejawiał je tylko we wczesnej młodości. Należy żałować, że w jego czasach nie stosowano metod i narzędzi pozwalających w sposób obiektywny, matematyczny i fizykalny, badać przebieg tych zjawisk. Wspominając o tym, nie chciałbym jednak sugerować Czytelnikowi, że kontakt telepatyczny jest w każdym przypadku psychometrii wyjaśnieniem zadowalającym. Nie można nim wytłumaczyć na przykład trafnego odgadnięcia liczby pestek w mandarynce, ani też trudności jakie napotykał jasnowidz przy próbach odczytania tekstu napisanego „atramentem sympatycznym”. Sam zresztą Ossowiecki kategorycznie zaprzeczał, aby jego wizje jasnowidcze 175 miały coś wspólnego z telepatycznym odbiorem informacji. Chociaż odnoszę się sceptycznie do poglądów jasnowidzów na temat źródeł i mechanizmu fizjologicznego ich zdolności paranormalnych, gdyż subiektywne wrażenia w stanie transu mogą być i są często mylące, w tym przypadku jestem jednak skłonny uznać, że opinie Ossowieckiego zasługują na baczną uwagę. W wielu przypadkach bowiem hipoteza łączności telepatycznej nie wyjaśnia, a komplikuje zagadkę. Stosunkowo łatwo wyobrazić sobie odczytanie myśli osoby, z którą mamy bezpośrednio kontakt lub, w ostateczności, która jest co prawda daleko, ale myśli o danej sprawie w tej właśnie chwili. Jednak „wydobywanie” z zakamarków pamięci nieznanego człowieka – i to gdzieś w niewiadomym miejscu żyjącego –potrzebnych nam informacji wymagałoby udziału jakiegoś czynnika, wywołującego w korze mózgowej tego człowieka odpowiednie łańcuchy kojarzeniowe – co rzecz jasna rodzi nowe pytania, na które bynajmniej niełatwo znaleźć przekonywającą odpowiedź. Niemniej, zarówno w samej technice wprowadzania się w trans, jak i relacjach z wizji przekazywanych przez Ossowieckiego w czasie transu, występują pewne prawidłowości, zdające się wskazywać kierunek, w jakim należy szukać wyjaśnień fenomenu jasnowidztwa. Wróćmy jeszcze raz do zagadki, jaką rolę spełniają przedmioty materialne, wywołujące trans psychometryczny. Ossowiecki twierdził, że im dłużej przedmiot taki służył określonej osobie i był przez nią dotykany, zaś w mniejszym stopniu stykali się z nim inni ludzie, tym łatwiej przychodziło mu iść tropem tego człowieka w swej wizji. To samo zresztą mówił Klimuszko o fotografiach służących podobnym celom. Jak już próbowałem wykazać w poprzednim rozdziale, nie jest możliwe, aby jasnowidz „odczytywał” losy ludzi z właściwości chemicznych ich śladów, pozostawionych na tych przedmiotach. Wizje dotyczyły przecież niemal z reguły wydarzeń nie tylko z okresu, gdy przedmiot był w posiadaniu osób, których losy odsłaniał Ossowiecki, lecz również wydarzeń dziejących się w czasie, gdy uczestnicy nie stykali się już z przedmiotem. Brany do ręki przez Ossowieckiego przedmiot był więc nie zapisem zdarzeń, lecz chyba „przedmiotem kontaktowym”, łącznikiem ze źródłem (magazynem wiedzy?), kluczem otwierającym jakiś tajemniczy kanał wiodący do źródeł informacji, czy może raczej „ukierunkowywaczem” poszukiwań takich źródeł. Nie można również wykluczyć, iż przedmiot taki pełnił wyłącznie rolę czynnika ułatwiającego wchodzenie w trans i trzymanie przedmiotu w dłoni nie było niczym więcej niż czynnością, na którą uwarunkowana została psychika jasnowidza (podobnie jak zabiegi higieniczne przed snem stają się sygnałem wyzwalającym senność). Sądzę jednak, iż bardziej odpowiada faktom przypisanie mu funkcji stymulatora wyobraźni w określonym kierunku – np. wyobrażenia sobie człowieka posługującego się tym przedmiotem i jego dalszych losów. Znamienne tu jest, iż Ossowiecki potrzebował nierzadko dodatkowych wskazówek naprowadzających, by wizja nie błądziła po niepotrzebnych ubocznych wątkach i łatwiej było zidentyfikować właściwego użytkownika przedmiotu. Nie koliduje to zresztą z „hipotezą śladu” przypisującą przedmiotom rolę nośnika informacji o osobie, która miała z nim styczność. O ile paranormalne zdolności wykrywania źródła schorzeń czy przewidzenia nadchodzącej śmierci (jeśli nie jest ona następstwem przypadkowego splotu okoliczności) dają się jakoś pogodzić z przyrodniczym, naukowym obrazem świata, zaś wizje zdarzeń odległych w przestrzeni z trudem możemy jeszcze zmieścić w tym obrazie, zwłaszcza gdy przypisywać je będziemy łączności telepatycznej, o tyle jasnowidcze podróże w czasie, zwłaszcza tam, gdzie pamięć żyjących nie sięga, wydają się czystą fantazją. Można od biedy przyjąć mało prawdopodobną hipotezę, że dzieje przedmiotu nie tylko są w nim zapisane, ale mogą być też odczytane, i dlatego Ossowiecki, gdy znalazł się w nowo odkrytych podziemiach Zamku Królewskiego (patrz cz. II. rozdz. 4) zawarł w swej wizji elementy zdarzeń, które rozegrały się w Wieży Grodzkiej przed wiekami, a nie tylko przechwytywał myśli towarzyszącego mu historyka. Cóż jednak może powiedzieć jasnowidzowi o przeszłych zdarzeniach przedmiot, co prawda związany z bohaterami dramatu, lecz pochodzący z wcześniejszego okresu? 176 Najwięcej wątpliwości budzą, rzecz jasna, wizje przyszłych zdarzeń, czyli zdolności prekognicyjne jasnowidzów. Znamienne jest zresztą, że w kręgach naukowców-badaczy zjawisk paranormalnych można często spotkać się ze stwierdzeniem, iż Ossowiecki nigdy przyszłości nie przepowiadał i wszystko, co na ten temat napisano, to tylko legendy i kaczki dziennikarskie. Myślę, że między tą opinią i opowieściami „naocznych świadków” prawda leży pośrodku. Ossowiecki z reguły odmawiał prośbom o przepowiednie dotyczące losów indywidualnych, jednak, jak świadczy sprawa Smirnowa, zdarzały się wyjątki. Pewną formą prekognicji było też przewidywanie śmierci na podstawie koloru „aury”. Brak, niestety, danych dotyczących stopnia trafności przepowiedni Ossowieckiego, a na relacjach nawet naocznych świadków nie można polegać, i to nie tylko dlatego, że najczęściej spisywano je po wielu latach, ale również dlatego, iż – jak już zaznaczyłem – naturalna skłonność do paramnezji i konfabulacji (wypełniania luk pamięci zmyśleniami, przyjmowanymi za przypomnienia) może bardzo zmienić treść zeznań. Dotyczy to również przepowiedni dotyczących losów Warszawy i Polski. Można przyjąć, iż Ossowiecki mógł przeczuwać zbliżające się kataklizmy i doznawać apokaliptycznych wizji, wcale to jednak nie oznacza, że ich prorocza treść nie została post factum wzbogacona przez świadków słów jasnowidza. Zadziwiająca trafność wieszczych zapowiedzi może budzić podejrzenia, że relacje nie były ścisłe. Taki wniosek sugerują również wyniki współczesnych badań i eksperymentów dotyczących prekognicji, w których przewidywania przyszłych zdarzeń nigdy dokładnie się nie potwierdziły. Łatwiej oczywiście o krytyczną analizę wysuwanych hipotez, niż o powstawanie nowych, zwłaszcza jeśli przestrzega się zasady, że powinny korespondować z aktualnym stanem rzetelnej przyrodniczej wiedzy i stosuje się wobec nich ostrą „brzytwę Ockhama”272. Nic więc dziwnego, że próby stworzenia jakiejś ogólniejszej teorii zjawisk ESP napotykają nadal trudności, zaś proponowane wyjaśnienia poszczególnych fenomenów pozostają często w sprzeczności ze sobą, co wymaga stosowania karkołomnych zabiegów uzupełniania ich nowymi hipotezami i „mnożenia bytów”. Na domiar złego nie jest wcale pewne, czy tłumaczenie każdego z tych zjawisk oddzielnie, w odmienny sposób, nie utrudnia zrozumienia istoty zagadnienia i prowadzi rzeczywiście do rozszerzenia obszaru poznania. Czy stać już dziś badaczy zjawisk psi, w oparciu o dotychczasową „wiedzę o przedmiocie”, na skonstruowanie ogólnej teorii? Wydaje się to wielce wątpliwe. Wbrew jednak tym wątpliwościom pozwolę sobie tu, aby nie pozostawiać u Czytelników tej książki uczucia niedosytu, przedstawić próbkę takiego, bardzo ogólnego, modelu powstawania wizji jasnowidczych. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę bardzo niewiele ona wyjaśnia, a za to budzi dziesiątki nowych pytań, i może stanowić zaledwie jeszcze jedną propozycję ukazania w nowym świetle zagadki Ossowieckiego. Warto przy tym pamiętać, że każdy model „naukowy” czy ,,nienaukowy” (np. fizykalny, psychotroniczny czy spirytystyczny), jest niczym więcej jak opisem zjawiska, ukazaniem określonych zależności i cech, a wyższość przyrodniczego opisu nad okultystycznym polega na tym, że koresponduje on z dotychczasową naszą wiedzą i lepiej mieści się w nowoczesnym obrazie świata. Jeśli zaś w niektórych elementach kłóci się z faktami – po prostu należy go skorygować. I tylko tak proszę traktować poniżej zaprezentowaną „teorię jasnowidzenia”. Organizm ludzki, chociaż stanowi zamkniętą całość, odrębną od innych organizmów żywych i całej przyrody nieożywionej, jednocześnie jest z nimi powiązany różnymi drogami 272 Obowiązująca w nauce reguła metodologiczna, sformułowana przez Williama Ockhama (ok. 1300–1350), że nie należy mnożyć bytów bez potrzeby i wprowadzać ich tam, gdzie wyjaśnienie zjawisk do tego nie zmusza. 177 przepływu substancji, energii i informacji. Jeśli zaś słuszne są przypuszczenia, poparte już pewnymi empirycznymi faktami, prócz systemu nerwowego i hormonalnego działają w organizmie jeszcze inne systemy łączności (m.in. elektromagnetyczny) i to być może na skalę międzykomórkową, zaś możliwości zapisu informacji w strukturach biologicznych są niewyobrażalnie wielkie. Dotyczy to nie tylko informacji zmagazynowanych w korze mózgowej – ich zasobów dostępnych świadomości i ukrytych w podświadomości – ale także i tych, które zawarte zostały w różnych innych strukturach żywego ustroju, nawet w pojedynczych komórkach. Organizm nosi w sobie swą historię – i tę zapisaną we wstęgach DNA w procesie filogenezy (ewolucji biologicznej), i programowo realizowaną w toku ontogenezy (rozwoju osobniczego) i tę wreszcie, która tworzy się na bieżąco od narodzin aż po śmierć osobniczą. Chodzi przy tym nie tylko o zapis dziejów organizmu w takim zlokalizowanym, wyspecjalizowanym ośrodku jak kora mózgowa, której przypada nader ważna życiowo rola w przechowywaniu i wykorzystywaniu informacji odbieranych kanałami zmysłowymi. I nie tylko – o geny będące przede wszystkim powielonymi w miliardach egzemplarzy magazynami programów budowy i reprodukcji organizmu. Chodzi o coś więcej – także o informację pojmowaną bardzo szeroko, w takim sensie, w jakim to pojęcie używane jest w cybernetyce ogólnej i teorii informacji Shannona. Rzecz w tym, iż przepływ informacji nie jest zjawiskiem obojętnym dla systemów, które w nim uczestniczą. Informacja to przecież – zgodnie z definicją cybernetyczną – stan wyróżniony, a więc taki, który został stwierdzony, uznany jako inny, a tym samym wywołujący określoną reakcję u odbiorcy, choćby w postaci spostrzeżenia. W tym znaczeniu odbiór informacji przez układ jest wywołaniem określonej zmiany w stanie tego układu, co z kolei należy uznać za pewnego rodzaju „zapisanie” tego stanu wyróżnionego (tj. informacji). Z pojedynczego przypadku zmiany trudno wnioskować co ją spowodowało. Jeśli jednak wiele komórek podlega podobnym zmianom po pojawieniu się określonego (tj. obserwowanego przez system) czynnika i takie zbieżności wielokrotnie się powtarzają, można mówić o skojarzeniu tego czynnika z określoną zmianą, czyli o zapamiętaniu. Trzeba podkreślić, że tak pojmowana ,,pamięć” jest pamięcią zbiorową wielu komórek i użytkowa wartość informacji w tej pamięci zawartej zależy od tego, w jakim stopniu możemy sięgnąć do tego zbioru. Taka ,,pamięć zbiorowa” jest bowiem pamięcią statystyczną. Zarówno zapis, jak i jego wykorzystanie są niedoskonałe, lecz im więcej komórek uczestniczy w zapisie – tym jest on doskonalszy. Jeśli zaś istnieje łączność międzykomórkowa, można wysunąć hipotezę, że już na tym poziomie dokonuje się wstępna klasyfikacja i selekcja informacji, których wyniki mogą być następnie odbierane i analizowane przez wyspecjalizowane ośrodki centralnego układu nerwowego. W ten sposób w pamięci struktur korowych i podkorowych mózgu, a może i aparatu genetycznego, gromadzą się informacje o „dziejach systemu”, bo przecież każda stwierdzona (czyli skojarzona) zmiana dotyczy siłą rzeczy jego przeszłości. Nie należy jednak sądzić, iż zasoby informacji zgromadzone w ten sposób są najwyższej jakości – bez luk, przekłamań i pomyłek w adresie. Zresztą to, co w końcu przenika do świadomości, jest niczym innym jak pobudzeniem struktur neuronowych, stanowiących reprezentacje korowe określonych zespołów komórek – organów zmysłowych; narządów wewnętrznych, mięśni, obszarów powierzchni ciała itp. Jeśli zaś potrafimy rozróżnić i zlokalizować w organizmie źródła niektórych sygnałów, jest to rezultatem powiązań wytworzonych drogą doświadczeń życiowych, poprzez kojarzenie różnego rodzaju bodźców. Rezultat tych skojarzeń, przybierający postać wyobrażenia, bywa zresztą na ogół dość daleki od swego pierwotnego źródła. Na przykład wspomniany w rozdz. 5 sen, zapowiadający nieżyt żołądka, nie zawierał treści związanej z symptomami choroby, lecz tylko wyobrażenie... niesmacznego jedzenia. Dokonajmy teraz następnego kroku – przyjmijmy, że podobne właściwości (łączność mię 178 dzykomórkową i pamięć zbiorową) posiada cała przyroda, wszystkie biocenozy, socjocenozy i kosmocenozy. Jesteśmy więc co prawda autonomicznymi organizmami, lecz jednocześnie powiązanymi niezliczonymi kanałami informacyjnymi z wszystkimi innymi organizmami żywymi i całą przyrodą nieożywioną. Ale chociaż tylko bardzo ograniczony potok informacji, najbardziej potrzebnych życiowo, dociera do naszej świadomości w postaci spostrzeżeń, inne, których oddziaływania jesteśmy nieświadomi, również wywierają wpływ na nasz organizm i mogą w pewnych warunkach współuczestniczyć w podświadomych procesach myślowych, stymulując lub kierunkując bieg skojarzeń (czyli powstawanie wyobrażeń). Czy łączność ta polega na „dostrojeniu się” odbiornika do nadajnika, tj. człowiekaodbiorcy do źródła sygnałów, wytwarzającego pole energetyczno-informacyjne o określonych rozpoznawalnych właściwościach? A może raczej na odbiorze potoków przemieszanych ze sobą emisji, a następnie klasyfikacji sygnałów i doborze – drogą prób i błędów – tych, które pasują do mozaiki informacyjnej? Sądzę, że brak jeszcze dostatecznych argumentów pozwalających rozstrzygnąć, która z tych hipotez jest słuszna, choć do mnie bardziej przemawia ta druga. Rzecz w tym, iż nie wydaje się, aby mogła to być sprawa prostego, jednokanałowego nawiązywania łączności (z kim?) i otrzymywania bieżących informacji o aktualnym stanie „źródła”. Tymczasem wyłania się już kolejny problem – trwałości zapisu informacji w pamięci. Wiemy z badań psychologicznych, że istnieją co najmniej trzy rodzaje pamięci – ultrakrótka, krótkotrwała (zw. pamięcią bezpośrednią) i długotrwała – związane prawdopodobnie z różnymi mechanizmami psychofizjologicznymi. Podział ten jednak dotyczy przypominania sobie zdarzeń, a więc sfery świadomości. Tymczasem nam chodzi nie tylko o pamięć, do której świadomość ma zawsze dostęp, lecz w ogóle o trwałość zapisu, wszystko jedno – świadomego czy nieświadomego, łącznie z „pamięcią zbiorową”. Oczywiście najbardziej trwały zapis może z czasem, stopniowo, ulegać zatarciu, przede wszystkim na skutek zmian w strukturze materialnej „magazynu” spowodowanych napływem nowych informacji. Myślę jednak, że słuszniej będzie mówić nie tyle o całkowitym zatarciu utrwalonych wiadomości, co o asymptotycznym ich zaniku. Inna sprawa, że możliwości korzystania z różnych rodzajów pamięci mogą być bardzo nierówne. Zwłaszcza dostęp do ,,pamięci zbiorowej” jest chyba szczególnie utrudniony i to zarówno z uwagi na ogrom zapisanych w ten sposób informacji, jak też skomplikowany problem przekodowywania i kojarzenia sygnałów, a w rezultacie ich kształtującego wpływu na wyobrażenia. Nie sądzę, aby w najbardziej nawet sprzyjających warunkach był to przekaz łatwo dostępny i wierny, a to, co dotrze z niego do świadomości, będzie siłą rzeczy miało kształt wyobrażeń, których tworzywem są przecież asocjacje między już utrwalonymi w pamięci postrzeżeniami i wyobrażeniami odbiorcy. Nie możemy przecież wyobrazić sobie czegoś zbudowanego z elementów dla nas całkowicie nieznanych. Niemniej, informacje zapisane w „pamięci zbiorowej” zarówno komórek naszego ciała jak i otaczającej nas materii żywej i nieożywionej, siłą swego istnienia wywierają wpływ na to, co się w nas, a tym samym i w naszym mózgu dzieje, uczestnicząc w naszych procesach myślowych – nieświadomych i świadomych. Ale to, że uczestniczą, wcale nie oznacza, że dominują. Dominują doznania świadome, świadome postrzeżenia i wyobrażenia, a ich podstawowych elementów dostarcza „zwykła”, świadoma pamięć. Te dwa światy doznań i pamięci – świadomy i nieświadomy nie dzieli bynajmniej nieprzekraczalna bariera. Przeciwnie – nieustannie oddziałują one na siebie wzajemnie, a w pewnych sytuacjach te interakcje zadziwiająco potęgują zdolności poznawcze człowieka. Rzecz w tym jednak, iż na co dzień nie jesteśmy w stanie zinterpretować inaczej swych doznań i myśli niż w kategoriach zasobów własnej, świadomej pamięci, zaś wszystko inne, co nie odpowiada tym stereotypom, traktujemy jako przypadkową dewiację, a w najlepszym razie jako przeczu 179 cie. Można rzec: podświadomość do nas przemawia, ale my jej zrozumieć nie potrafimy. W okresach pełnej aktywności życiowej uwaga nasza jest zresztą tak bardzo skoncentrowana na bieżących postrzeżeniach i problemach wymagających rozwiązania, iż wyobrażenia, jakie tworzą się w naszym mózgu są ukierunkowywane i analizowane wyłącznie pod kątem aktualnych potrzeb i to w oparciu o wdrożone schematy myślenia. Dotyczy to w równej mierze refleksji na temat przeszłych zdarzeń, oceny aktualnej sytuacji, jak i przewidywanych następstw tych zdarzeń. Tylko w okresach pełnego relaksu, senności i marzeń sennych – kiedy bieg skojarzeń jest z pozoru całkowicie swobodny – pojawiają się ciągi wyobrażeń niezależne od naszej woli, przybierające nierzadko jakąś swoiście logiczną, chociaż czasem wręcz fantastyczną formę. Nie jesteśmy jednak w stanie ocenić, co w tych wizjach jest fragmentarycznym odbiciem odległej rzeczywistości, a co tworem przypadkowo skojarzonych strzępów wspomnień. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na jeszcze jeden, niezwykle istotny, a z reguły nie zauważany fakt. Otóż wszystkie nasze myśli, nawet jeśli wynikają z bieżących spostrzeżeń, przybierając postać wyobrażeń, są rezultatem prosesów kojarzeniowych, a więc muszą opierać się na już utrwalonych w pamięci informacjach, tzn. przeszłych spostrzeżeniach i wyobrażeniach. Nawet nasze przewidywania bazują na przeszłości. W tym aspekcie podział na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość jest w istocie dla myślącego mózgu nieostry, gdyż wyobrażenie sobie minionych przeżyć nie różni się od wyobrażenia sobie ich dalszego ciągu, a więc przyszłych zdarzeń. Teraźniejszość zaś realizuje się poprzez proces konfrontacji już utrwalonych wyobrażeń z bieżącymi spostrzeżeniami, i podejmowanie działań opartych o prognozę ich skutków. Znamienne zresztą jak bardzo, w czasie przypominania sobie zdarzeń, skłonni jesteśmy wypełniać luki pamięci różnego rodzaju zmyśleniami, będącymi pewną formą przewidywania tego, co w tej luce mogło się wydarzyć (a więc swoistą prognozą). W okresie zaś zmian świadomości, charakterystycznych dla majaków przedsennych i sennych, odtwarzane fragmenty przeszłych wydarzeń są zawsze odczuwane jako doznania bieżące, a więc teraźniejszość. Można też sądzić, że podświadome procesy prognostyczne mogą w takich stanach przybierać kształt wizji odczuwanych jako aktualne przeżycia. W tym świetle wszelkie postacie jasnowidzenia, także wizje telepatyczne, byłyby niczym innym jak wyobrażeniami ukierunkowanymi przez informacje – bądź otrzymywane bezpośrednio drogą łączności pozazmysłowej z innymi ludźmi (telepatia), bądź czerpane z pamięci własnej i obcej w różnych jej formach (jasnowidzenia zdarzeń minionych), bądź będące wynikiem podświadomego prognozowania w oparciu o poprzednio wymienione źródła (jasnowidzenie przyszłości), bądź wreszcie – czerpane z podobnych źródeł – o aktualnym stanie tworów materialnych odległych w przestrzeni (eksterioryzacja). Przemawia za tym wizyjny charakter nie tylko doznań telepatycznych i psychometrycznych Ossowieckiego, ale także wrażeń odbieranych przez niego w czasie eksperymentów z kryptoskopią. Szedł on bowiem w swej wyobraźni niemal z reguły szlakiem wydarzeń związanych z przygotowaniem testu, a dopiero w końcowej fazie tego procesu „dostrzegał” rezultat tych przygotowań, tj. przedmiot stanowiący test. Chociaż na jakieś zasadnicze konkluzje jest jeszcze za wcześnie, na zakończenie spróbuję naszkicować pewne ogólniejsze wnioski, płynące z tych rozważań. I tak, myślę, że: l. Tzw. spostrzeganie pozazmysłowe (telepatia i jasnowidztwo) nie jest – jak się na ogół sądzi – nadnaturalną, niematerialną, rzadką i osobliwą drogą poznania, lecz tylko rozwinięciem (czy raczej zaktywizowaniem) i wykorzystaniem możliwości, jakie stwarza powszechna łączność w przyrodzie i „pamięć zbiorowa”. Do ujawnienia się zdolności telegnozyjnych konieczne jest osiągnięcie przez mózg pewnego swoistego zmienionego stanu świadomości, sprzyjającego tworzeniu się wyobrażeń o wysokiej plastyczności, ograniczeniu bodźców zakłócających bieg skojarzeń i – co nader ważne – odchodzeniu od stereotypów myślowych. Narzucają one bowiem ocenę „ważności” informacji i kierunkują wizje zgodnie ze schema 180 tami rozumowania, użytecznymi co prawda w „normalnym” życiu, lecz nie uwzględniającymi działania czynników spoza pola świadomości (przeczuć, intuicyjnych rozwiązań problemów itp.). Taki stan świadomości występuje w paradoksalnej fazie snu, głębokim relaksie (np. przed zaśnięciem), w transie hipnotycznym i autohipnotycznym, a być może także w czasie pewnych zaburzeń psychoorganicznych (choroba psychiczna, stan przedśmiertny, narkoza). Zdolność wchodzenia w taki stan i wywoływania wizji o cechach jasnowidczych może być rozwijana i doskonalona drogą ćwiczeń (m.in. medytacji jogistycznej). 2. Paranormalne poznanie dotyczące wydarzeń aktualnych, przeszłych i przyszłych ma podobny mechanizm psychofizyczny. Polega ono na tworzeniu w mózgu modeli sytuacji (wyobrażeń) w oparciu o informacje otrzymywane z różnych źródeł – od świadomego postrzegania zmysłowego i pamięci świadomej poprzez postrzeganie nieświadome klasycznymi kanałami zmysłowymi (podprogowo) i pozazmysłowymi, a także korzystanie z zasobów podświadomości, aż po wychwytywanie i selekcje sygnałów tworzących powszechną „pamięć zbiorową” przyrody. Przykładowo – na wizje Ossowieckiego, dotyczącą losów gen. Bołtucia, mogły złożyć się zarówno informacje otrzymane ustnie i telepatycznie od żony i przyjaciół generała, własna wiedza jasnowidza o sytuacji na frontach, jak i – w tym przypadku bardzo istotne – informacje osiągnięte poprzez dostęp jego umysłu do informacyjnego pola „pamięci zbiorowej”, w której zapisane zostały wydarzenia związane z losami Bołtucia. Wszystkie te informacje, po wyeliminowaniu sprzecznych, utworzyły względnie zwartą „mozaikę” kierunkującą wyobrażenia wydarzeń prowadzących do śmierci generała. 3. Trafność wizji zależy zarówno od mnogości odbieranych informacji, ich komplementarności i niesprzeczności, jak i właściwej selekcji i klasyfikacji już odebranych informacji, umiejętności wytwarzania właściwych modeli i ich korygowania w oparciu o zgromadzone już bądź napływające, nowe informacje. W procesie poznania zmysłowego i świadomego korzystania z pamięci własnej i obcej (np. pisma) nasze wyobrażenia są świadomie korygowane – trafność spostrzeżeń aktualnych zdarzeń, dostępnych naszym zmysłom czy przyrządom jest wysoka, zaś trafność wyobrażeń przeszłości i przyszłości zależy od zasobu zgromadzonej wiedzy i do niej w zasadzie się ogranicza. Poznanie niedostępnych zmysłom, odległych w czasie i przestrzeni zdarzeń, określane jako jasnowidztwo, opiera się w ogromnym stopniu na nieświadomym postrzeganiu i podświadomych procesach myślowych. Dopiero ich produkt w postaci wyobrażeń (wizji transowych czy snów jasnowidczych) dociera do świadomości. Chociaż jednak podświadomość korzysta z niepomiernie bogatszych zasobów informacji własnej i obcej, złożoność procesów w niej zachodzących jest chyba bardzo wysoka, zaś selekcja informacji i korygowanie błędów jeszcze trudniejsze niż w procesach świadomych. Pomyłki nie są więc spowodowane li tylko „niedysponowaniem” czy złymi warunkami przepływu informacji, lecz stanowią nierozdzielny, naturalny składnik wizji. Błędy i przekłamania są tu wręcz nieuniknione i raczej należy podziwiać trafność niektórych „widzeń” Ossowieckiego niż traktować jego pomyłki jako argument podważający realność fenomenu. Jasnowidzący, w porównaniu z ludźmi przeciętnymi, popełniają mniej pomyłek, ale nie są od nich wolni. Gdy słyszę relacje o eksperymentach, w których telepata czy jasnowidz trafił we wszystkim „w dziesiątkę”, nie mam wątpliwości, że to mit, zła pamięć lub po prostu – oszustwo. Nie spotkałem ani jednego przypadku, aby przeczucia i sny jasnowidcze sprawdziły się rzeczywiście „w stu procentach”. Oczywiście, przedstawionych tu prób przyrodniczej interpretacji zjawisk zaliczanych do jasnowidztwa i wysuwania ogólniejszych wniosków proszę nie traktować jako powszechnie przyjętego naukowego podejścia do tych zagadnień. Jest to dziedzina nadal traktowana przez uczonych jako obszar nie leżący w ogóle (jak sądzą zagorzali sceptycy) lub leżący tylko warunkowo (jak twierdzą ostrożniejsi) w sferze zainteresowań współczesnej nauki. Zbyt wiele nagromadziło się jednak faktów, aby można było po prostu machnąć na nie rę 181 ką. Ostatnie lata przyniosły i w tej dziedzinie sporo ciekawych doświadczeń i spostrzeżeń, które być może pozwolą rzucić nieco światła na podłoże przyrodnicze fenomenu jasnowidztwa. Zdają się one wskazywać na istnienie pewnego rodzaju „pola informacyjnego”, do którego dostęp decyduje o trafności wizji jasnowidczych273. Nie sądzę, aby można było szybko spodziewać się pełnego gruntownego wyjaśnienia, na czym w istocie polegają tego rodzaju umiejętności. Myślę też, iż rzetelnie prowadzone badania mogą przynieść wyniki rozczarowujące tych, którzy skłonni są widzieć w jasnowidztwie cudowną, nadprzyrodzoną zdolność przenikania poprzez wszystkie bariery przestrzeni i czasu. Być może wyjaśnienie wielu z obserwowanych zjawisk okaże się trywialnie proste, nadające się w pełni do wyjaśnienia w kategoriach psychologii i fizjologii, inne zaś okażą się złudzeniem lub nieporozumieniem interpretacyjnym. Nie można jednak wykluczyć, iż badania prowadzone w tej, tak niewdzięcznej empirycznie, a jednocześnie tak pasjonującej dziedzinie, otworzą rzeczywiście nowy szlak poznawczy, rozszerzający naszą wiedzę nie tylko o człowieku, ale i całej przyrodzie. Warszawa, 1986–1988 273 L.E. Stefański, Postrzeganie pozazmysłowe, „Trzecie Oko” nr 2/1987, s. 7–11. 182