MARCIN WOLSKI Rok 3978 Laboratorium Nr. 8 I - „Laboratorium numer osiem” - odczytał Inspek na niskich drzwiach w końcu korytarza. - A więc to tu. - Jeszcze raz obejrzał zmięty druczek skierowania, opatrzonego rzecz jasna właściwymi pieczęciami Parlamu i odnośnego Miństwa. Zgadzało się. Wszedł śmiało, choć bez zwykłej, właściwej mu - ale w tej sytuacji cokolwiek podejrzanej - ostentacji. - Z pozdrowieniami od Miństwa dla Profa - rzekł. Dwie postacie w białych kitlach, zajęte jakimiś doświadczeniami, wykonały w tył zwrot. - Prof odwzajemnia wasze pozdrowieństwa. Jesteście tym nowym pracem? - zza ogromnych okularów błysnęły w stronę przybysza inteligentne oczka. - Tak, tu są wszystkie moje papiery. - Pracowaliście już kiedyś przy czworonogach? - Prof niedbale oglądał wręczone mu świstki, jakby były to co najwyżej bilety na karmę. - Jeszcze nie. W mym ojczystym Ratstone zajmowałem się głównie insektami, pluskwiaki, termity... - To zainteresuje niewątpliwie kolegę Asysa - Prof wskazał na swego współpracownika, pogrążonego dotąd w milczeniu, i dodał wyjaśniająco: - Kolega Asys jest również specjalistą entomologiem. Ale Inspek nie palił się do naukowych dywagacji na temat stawonogów. - Chciałbym od razu zabrać się do pracy. A tu chyba jej nie brakuje. W Miństwie wspominali, że są zawaleni waszymi prośbami o practechów... W jakiej fazie są wasze badania? - Osiemnasta seria wariantu C... Zagadnienia porządku i koordynacji u osobników wydzielonych. Zresztą pokażemy wam. Asys, usuń pokrywy... Podłogę Laboratorium, czy, jakby powiedzieli pracownicy - Laboru, stanowiły żelazne płyty. Po ich uniesieniu można było oglądać z góry cały labirynt wybiegów i terrariów. Inspek zagwizdał przez wyszczerbione zęby. - Dużo tego inwentarza! - Zwróćcie przede wszystkim uwagę na ich zachowanie - wtrącił Asys. - Są ich dziesiątki, a poruszają się po idealnie prostych liniach, skręcając wyłącznie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. No i nie porozumiewają się ze sobą... Teraz impulsy: czerwone światło powoduje reakcję stop, zielone - marsz, a żółte - ślinienie i wydzielanie soków trawiennych. Inspek kiwnął z uznaniem głową. - Czytałem biule z wynikami, nie znam jednak metody. Prof uprzejmie wyjaśnił, że postępował zgodnie z zaleceniami Naurady - wzdłuż wytyczonych linii zostały przeciągnięte przewody pod napięciem i każde zboczenie z nakazanej drogi groziło elektrowstrząsem. - To rewelacyjne! - Po tygodniu tresury przewody zdjęto, ale odruch pozostał. Chodzą jak pod ekierkę... Nie ulega wątpliwości, że już wkrótce znaczną część z nich będzie można przystosować do pracy dla nas. Teraz światełko czerwone. Stoją! Proszę, jakie pojętne stworzenia. I trzy ogromne szczury w białych kitlach pochyliły się nad wiwariami, w korytarzach których dreptała laboratoryjna ludzkość. Po nierównym bruku turkoce motowózek. Napędza go niewielka machina parowa na drewno, a jedzie nim strach. Przeszło trzysta kilogramów strachu. Motowózkiem kieruje para śniadych szczurów, ale te wyglądają raczej beztrosko. W pudle za nimi nie ma okien, tylko niewielkie dziury wentylacyjne. Wewnątrz, oprócz dwóch strażników, jedzie kilkunastu skrępowanych - ludzi... Motowózek mija mostek na Ogonicy. Znad rzeki rozciąga się pyszna panorama Szczuropolis, wielopiętrowych nor w mysim kolorze, z obeliskami świątyń i lasem kominów. Szur, szur, szur, szur... Ludzie wydają się być pogodzeni ze swym losem. Są mali, kudłaci, a swym szczurzym strażnikom nie dorastają nawet do pasa. Mali, biedni, dzicy ludzie. Przerażeni. W kącie ktoś płacze cichutko. Strażnik warczy gniewnie i oświetla kąt latarką. Klęczy tam dziewczyna, wyraźnie odsunięta od pozostałych. Ładna, nawet bardzo ładna. - Milczeć tam po kątach - woła szczur-strażnik. Wózek tymczasem wjeżdża na stromą uliczkę wspinającą się na szczyt wzgórza. Piętra lęku, które to może być już piętro dla tej dziewczyny z kąta? Właściwie zawsze żyła w strachu. No, może z przerwami... Ale przez te ostatnie dni... Pojmanie, potem transport barkami, gdzie mali ludzie marli jak muchy, wreszcie na targ. Mała estradka, na którą poganiacze wypędzali swój towar. - Daję sto uszu za tę małą - mówił jakiś głos. Do dziewczyny wypchniętej na estradkę nie bardzo to dochodziło. Głos powtarzał: - Chcę kupić tę małą dzikuskę. Ea, bo takie imię nosiła dziewczyna, oślepiona przez słońce usiłowała dostrzec tego, który mówi... - Dam sto dwadzieścia - rzucił inny głos. - Sto trzydzieści! - Sto pięćdziesiąt! Licytacja zaczęła budzić powszechne zainteresowanie. Dotychczas szło wszystko dość zwyczajnie. - Ci do rzeźni, ci do skarmiania, ci do rzeźni... Rzadko włączał się jakiś prywatny kupiec. Tym razem jednak... - Sto sześćdziesiąt - niemal zawołał pierwszy głos. Przebiło go ciche: - Dwieście. Wreszcie Ea dostrzegła licytujących. Pierwszy ze szczurów miał pysk typowego służalca, odziany był zresztą w jakiś mundur. Drugi był biały, łagodny i nosił wielkie przydymione okulary. - Mam kupić tę dzikuskę z rozkazu Komisa... Potrzebuje nowej zabawki - mówił umundurowany. - A ja dokonuję zakupów za zgodą Parlamu - padła riposta okularnika. - Komis nie będzie zachwycony waszą postawą, Prof! Dwieście dziesięć. - Trudno, postępuję zgodnie z prawem. Dwieście piętnaście... - Dwieście piętnaście po raz pierwszy, dwieście piętnaście po raz drugi... Wokół motowózka buchają kłęby pary. Zatrzymuje się. Kierowcy zeskakują z platformy, strażnicy otwierają drzwi. Łomocą jakimiś kołatkami. - Wychodzić, wychodzić! Do Ei podchodzi Prof, biały szczur w wielkich okularach. - Pójdź tu, mała. Ale dzika Ea kąsa głaszczącą ją łapkę. Z tyłu spada na nią cios strażnika. Drugi wznosi broń chcąc dobić. - Zostawcie ją - mówi Prof. Potem lewą ręką kwituje dostawę i przykłada pieczęć z napisem: Laboratorium numer osiem. Laboratorium numer osiem ma mnóstwo zakamarków, wybiegów i baseników. Na najniższym poziomie, za drzwiami, do których klucz ma wyłącznie Prof, znajdują się klatki specjalne. Daremnie jednak szukałbyś ich na schemacie budynku czy we wzorowych sprawozdaniach z przebiegu działalności naukowej. Nie jest ich wiele. Około dziesięciu. Niemniej tutejsi lokatorzy wyróżniają się zdecydowanie na tle reszty dzikich ludzi. Są dobrze odkarmieni, mają dla siebie znacznie więcej miejsca... A oto poranek. C-376, człowieczek o twarzy, która w dwudziestym wieku uchodziłaby za gębę debila, a tu niewątpliwie należy do najinteligentniejszych, huśta się na oponie wiszącej w środku klatki. Zgrzyt zawiasów bynajmniej go nie przeraża. Podskakuje ochoczo: - Daj banana, Prof, daj banana!!! Tym razem jednak Prof nie niesie żadnych owoców i w dodatku nie jest sam. C-376 jeży się i ucieka na swoją oponę. - Nie denerwuj się, Szóstko, przyprowadziłem dla ciebie parę... całkiem fajną samiczkę. Z wnętrza boksu dobiega pełne zainteresowania chrząknięcie. - Tylko nie gryź jej przypadkiem. Nie poniewieraj. Od dziś będziesz otrzymywał podwójną porcję karmy. Rechot. Prof traktuje go jako aprobatę i ciągnie dalej: - Bardzo dobrze, że się cieszysz. Obiecałem ci przecież nagrodę za postępy w nauce mowy... I pamiętaj, interesuje nas szybki przychówek. Twoja Ż-139 jest odmianą dziką, złapaną wśród hałd. Ale sądzę, że uda ci się ją oswoić. No... Wchodź... mała... - Puszczaj, szczurze!!! Nie chcę! Prof przystaje zaskoczony. - Umiesz mówić, Ż-139!? Kto cię tego nauczył? Ea nie odpowiada. Jednocześnie nad drzwiami zapala się światełko. To znak od Asysa, że ktoś niewtajemniczony kręci się w pobliżu. Prof rezygnuje z dalszej rozmowy. Rygluje klatkę. - Życzę wam dużo szczęścia w nowej komórce rodzinnej... Szybko wbiega po schodach. Dwa korytarze dalej spotyka rozglądającego się Inspeka. Ten na widok zwierzchnika uśmiecha się głupkowato. - Gdzie tu jest magazyn paszowy? Cholernie łatwo pogubić się w tym labiryncie. Szóstka mierzy około metra wzrostu. Ea jest od niego o dziesięć centymetrów wyższa. Smagła, czarnooka i czarnowłosa, przypomina rzeczywiście dzikie zwierzątko złapane w potrzask. Nie ma w niej cienia uległości i nie przypomina w niczym reszty dzikich ludzi, niemych, bezradnych, powolnych... Szóstka kołysze się jeszcze na oponie, ale coraz wolniej, wolniej... Oblizuje się łakomie. Jakieś całkiem nowe uczucie ogarnia go bez reszty. Usiłuje mówić... - Eee, ja... ty mi mów Szóstka, bo ty moja Dziewiątka... - Próbuje ją dotknąć, ale Ea odskakuje zwinnie. - Nie zbliżaj się do mnie, barbarzyńco. I pamiętaj, że nie jestem żadna dziewiątka. Nazywam się Ea. - Ea... Jak to, przecież imiona mają tylko szczury? - Znów skacze i chybia, a dziewczyna wyślizguje się z jego objęć. - Chcesz, żebym cię ugryzła? Co za chodząca głupota. Gdzieś ty się taki wychował, erotomanku? - W laborze numer ośm - z trudem formułuje najprostsze zdanie. - No tak, nawet mówić nie bardzo umiesz, mój biedny laboratoryjny człowieczku. Widzisz, ja byłam wolna. Wolna, dopóki nie schwytał mnie kosmaty patrol. I jeszcze będę wolna. Po twarzy Szóstki rozlewa się niezrozumienie graniczące z trwogą. - Eee... co to znaczy wolna? Cóż w ogóle mogli wiedzieć biedni mali ludzie z laboratorium? Czyż zresztą byli jeszcze ludźmi? Oficjalna doktryna „wyższości szczurów nad wszystkim, co się rusza” głosiła coś całkowicie przeciwnego. Każdy wiedział, że „szczur jest miarą wszechrzeczy”, a jego wzorzec znajduje się w osadzie Ser koło ruin Paryża... A co najważniejsze, panowało przekonanie, że tak być powinno, za wiedzą Opatrzności i Ciał Niebieskich. Wśród naukowców nie było zgody na temat - jak do tego doszło? Istniały koncepcje deterministyczne, katastroficzne, ewolucyjno-mutacyjne... Hipotezy progresjonistyczne kłóciły się z ideami Wielkiej Recesji. Przeciętnemu szaremu szczurowi wystarczyła jednak wiedza wyniesiona z podręczników i publikatorów : „Ludzkość skończyła się w połowie XXI wieku. Definitywnie! Tak jak przewidywali to od stu lat ich naukowcy. Świat homo sapiens utonął w potopie śmieci, odpadków i wybujałego rozmnażania... Pewnego dnia po prostu wszystko stanęło, przepaliły się bezpieczniki światowego systemu energetycznego, skończyła się nafta, tu i ówdzie wybuchły atomowe stosy... Nie upłynął wiek, a ci, którzy przetrwali, byli już tacy, jakimi ich znamy - wynędzniali, zagubieni, dzicy. Ujemna selekcja i antyewolucja dopełniły reszty...” Natomiast w zbiorach Starych Druków zachował się maszynopis Johna z Newcastle. A właściwie jego resztki, po części niezrozumiałe, po części zniszczone. „W imię wiecznotrwałego Rozumu i niezniszczalnego Humanizmu... zaczął się tedy rok 2051, oby lepszy od poprzednich, po których tylko groza, rozpacz i zgryzota nam została... Mam tedy siedemdziesiąt sześć lat i aż śmiech mnie ogarnia, gdy pomnę lata mej młodości, lata dobrobytu i powszechnego szczęścia. Owszem, kryzysy już i wtedy dotykały poważną część ludzkości, atoli w porównaniu z teraźniejszością były to delikatne wstrząsy stabilnego układu. Do lat dwudziestych XXI wieku mogło się zdawać, że nauka znajdzie receptę i na gwałtowny przyrost naturalny, który osiągnął ogromne rozmiary, i na nowe źródła surowców, i na degenerację kulturalną. Zaludnienie globu sięgnęło w onych czasach nieprawdopodobnej liczby dwudziestu miliardów, miasta giganty typu Szanghaj, San Paulo, Meksyk czy Kinszasa przekroczyły sto milionów. Po morzach, kontynentach i w powietrzu krążyło około trzech miliardów pojazdów mechanicznych... Żyło się wesoło, łatwo, szybko; któż przejmowałby się proroctwami niedomytych studentów czy rozhisteryzowanych naukowców. Pierwszą rysą było zachwianie równowagi cen, wkrótce potem wybuchły wojny surowcowe, które podkopały istniejącą strukturę, ale nikt nie traktował poważnie tych konfliktów rozgrywających się na peryferiach świata. Zresztą świat bawił się i im częściej intelektualiści porównywali nas do ginącego Rzymu, tym weselej grzmiała muzyka i tym mocniej każdy wyciskał co mógł z teraźniejszości, nie widząc, jak ta coraz bardziej upodabnia się do dziurawej szmaty. A potem nadszedł czarny rok 2039, rok Wielkiej Awarii. Niedobory energii przy zwiększonym zapotrzebowaniu sprawiły, że katastrofa małej elektrowni w Pirenejach doprowadziła do czarnej nocy całego globu. Od tej chwili tragiczne przemiany nabrały rozpędu. Nadszedł głód, wojny i fala zamachów stanu, ponieważ znerwicowane społeczeństwa poczęły domagać się rządów silnej ręki. Równocześnie rozszalały się epidemie. Z moczarów Bangladeszu i slumsów Lewantu znów wyszła dawno zwalczona Czarna Śmierć. W roku 2043 jacyś szaleńcy wysadzili ostatnią czynną wieżę telewizyjną w Północnej Brytanii i przestałem śledzić bieg wydarzeń. Tylko czasem udawało się złapać dalsze stacje radiowe... Z wiosną 2045 roku zewsząd pojawiły się nieprawdopodobne ilości robactwa. Coraz bardziej rozzuchwalone szczury zdobywały opustoszałe dzielnice, mnożyły się w kupach nie sprzątanych przez nikogo śmieci. Hordy ludzi masowo atakowały okręgi oszczędzone przez dotychczasowe kataklizmy. W obawie przed epidemiami i rabusiami przeniosłem się wtedy z rodziną na Orkady, gdzie miałem domek letniskowy, pamiątkę po lepszych czasach. Tymczasem jedna za drugą milkły stacje radiowe. Ostatnie wiadomości były coraz rozpaczliwsze. Mimo że broń nuklearna używana była tylko w ograniczonym zakresie i to w swych najczystszych odmianach, stężenie promieniowania w atmosferze rosło. Dzieci rodziły się martwe, starsi tracili odporność i niegroźne nawet choroby bywały śmiertelne... W lipcu 2050 roku, kiedy skończyły się nam ostatnie zapasy żywności, postanowiliśmy opuścić Orkady... Brzeg Szkocji przywitał nas spokojny i cichy, niemal bezludny Maszerowaliśmy tedy wśród ruin i śmieci, szybko porastających świeżym zielskiem. Mimo wszystko moja Helen była dobrej myśli. Ludzi prawie nie napotykaliśmy, a i ci sporadyczni pośpiesznie schodzili nam z drogi lub ryglowali się w swych domostwach. Za główny pokarm służyły zdziczałe psy i koty. Prawdziwie dzikie zwierzęta wyginęły podobno na całym globie dobre dwadzieścia lat wcześniej, a ostatnie eksponaty z zoologów pożarto. Naszą dietę wzbogacało samosiejne, dojrzewające zboże i wczesne owoce. W sierpniu zmarł mój szesnastoletni Mark. Ta sama nieznana choroba zabrała Helen... Atoli nie straciłem nadziei, nie wyparłem się jej jak siostry rodzonej. Wierzyłem i nadal wierzę, że świat jest wielki i musi się odrodzić... Musiały przetrwać cywilizacje z innych kontynentów. Dobry Bóg nie mógł przecież pozwolić, by tyle wieków wspaniałego rozwoju poszło na marne. Napisałem: Bóg, co za tradycyjny nawyk, jestem racjonalistą, myślałem tu raczej o jakiejś sprawiedliwości dziejowej, logice historii... Znów jest wiosna. Zaorałem małe pólko. Niewiele mam sił i bardzo słabe pojęcie o rolnictwie, ale przecież muszę. Tylko dlaczego jestem taki stary? 11 czerwca - wczoraj odwiedził mnie pielgrzym. Szedł z daleka, był ponoć na kontynencie i w poszukiwaniu skupisk ludzkich przepłynął tratwą kanał La Manche. Ech, życie, ileż to lat temu co tydzień wyskakiwało się do Brighton? Pytałem go o świat. - Wszędzie jest tak samo. Ale szukam, szukam jakiejś grupy... jednostka nie ma szans. Proszę iść ze mną. - Nie mam sił... Może jednak zostanie pan u mnie? Samemu nie chce mi się żyć. Nerwowo kręcił się po mojej izdebce. Miałem tam trochę książek, wideokasety z młodzieńczej podróży dookoła świata, których już nigdy nie odtworzę, bo jak? Miałem jeszcze tradycyjną maszynę do pisania po moim ojcu, dziennikarzu. - Jeżeli nie może pan iść, proszę pisać. Pisać o tym, jak doszło do tego, co jest... - Pisać, w jakim celu? Już wychodził, śpieszył się nie wiadomo gdzie, ale popatrzył na mnie jeszcze raz i narzucając postrzępiony płaszcz rzekł: - Dla tych, co przyjdą tu po nas...” Na tym rękopis się urywał. Przez długi czas dla szczurzych naukowców pozostawał zagadką mały wzrost dzikich ludzi. I tu odpowiedzi dostarczały stare druki. W latach dwudziestych XXI wieku grupa naukowców, zaniepokojona wyczerpywaniem się surowców i rosnącą ciasnotą, zaproponowała akcję minimalizacyjną. Wyprodukowano odżywkę „Biominimal” i zalecano ją przyszłym matkom. Miało to zmniejszyć rozmiary następnych pokoleń o połowę... - W ten sposób będzie o połowę mniej problemów żywnościowych i surowcowych - stwierdził profesor Guhoming z Kantonu. Jak widać, pomysłów ludziom nie brakowało. Zabrakło jedynie czasu. Na szczęście czy też na nieszczęście, przed ostateczną katastrofą udało się wychować około tysiąca tych „minimalowców”. Ich potomstwo było wyraźnie lepiej przystosowane do trudnych warunków. I ono przetrwało. Inspek zwiedza całe laboratorium. Systematycznie, powoli. Co chwilę notuje coś skrzętnie w swoim małym kajeciku. W tym samym czasie Prof rozmawia z Asysem. - Sytuacja jest trudna i obawiam się, że wkrótce możemy mieć duże kłopoty z naszymi badaniami. - Jest przecież oficjalna aproba Parlamu. - Aproba aprobą, ale szczury z Nizin bardzo niechętnie patrzą na jakiekolwiek doświadczenia z ludźmi. Co z tego, że nasz progdośw podyktowany jest najsłuszniejszymi przesłankami ekonomicznymi. Argumentacja naukowa do nich nie trafia. Nie dalej jak przed tygodniem na złazie w Wielkich Serach potępiono moją broszurę „Homo jako pokarmy niskokaloryczne”. Od tego tylko krok do przypięcia mi etykiety „Filhoma” - przyjaciela ludzi... A to jest równoznaczne... Asys kiwa głową. - Może posuwamy się zbyt szybko? Dla przeciętnego szczura „człowiek domowy” (homo domesticus) wygląda na prowokacyjną utopię... - A ty, Asys, czy przynajmniej ty wierzysz, że mam rację, kiedy chcę wyhodować człowieka oswojonego, który byłby dla nas partnerem, a nie tylko „pokarmowcem” ? - Ja, to ja... ale na miejscu Profa uważałbym na tego nowego... - Na Inspeka? Wiem. Kontaktowałem się z Prezem i mam pewność, że to nie jest agent Parlamu. - A więc czyj ? - Nie wiem, ale są w naszym szczuroplebsie siły, które chciałyby wygrać na szerzeniu nastrojów skrajnych... Cii... Wydaje mi się, że ktoś stoi za drzwiami. Tu gwałtownie zmienia temat i podnosząc głos mówi: - Trzeba będzie zadać karmy w grupie B-6! W klatce drugi dzień trwała bezustanna gonitwa. Niezmordowany Szóstka ponawiał swoje namiętne zaloty, ale nieumiejętność szła u niego w parze z gorączkowością. Nie skutkowały prośby Ei ani jej zjadliwe kpiny z krewkiego karzełka. Najpewniejszym środkiem obrony pozostawały zęby. Kiedy po raz kolejny Szóstka lizał rany, dziewczyna wystąpiła z apelem: - Szósteczko, błagam cię, choć przez chwilę spróbuj pomyśleć. - Po co? - Żeby znaleźć sposób, jak się stąd wydostać. Człowieczek wybałuszył ślepia. - Dlaczego wydostać? Tu ciepło, karma, spokój... Będzie przychówek. Ea aż krzyknęła: - To filozofia niewolnika! A ja nie będę królikiem doświadczalnym dla szczurów. - Co to królik? - Ach, ty ośle! - A co to osioł? Ea westchnęła bezradnie. Faktem jest, że i ona nie widziała nigdy żywego królika: jedynymi istotami, które przetrwały wśród zwałów śmieci i oparów smogu, były insekty, gryzonie i mali ludzie. Z tym, że ludziom wiodło się w tym towarzystwie najgorzej. W czasie kiedy resztki ludzkości degenerowały się w szybkim tempie, ewolucja gryzoni rozwinęła się imponująco. Zmienione warunki bytowania, bujny rozrost roślinności przy jednoczesnym braku naturalnych wrogów, czy jakichkolwiek konkurentów, oto tylko kilka stymulatorów ich rozwoju. Nie jest wprawdzie wyjaśniony do końca wpływ zwiększonego promieniowania na zmiany w ich układzie genowym, atoli pozostaje faktem, że już w XXV wieku pojawiły się ogromne mutanty, metrowej, a później półtorametrowej wielkości, poruszające się, rzecz znamienna, w postawie wyprostowanej. Podobno posługiwały się one prymitywnymi narzędziami. Wykopaliska archeologiczne odsłoniły nic tak dawno pierwsze szczurowiska z owalnymi wielokondygnacyjnymi wieżami, wzniesione w XXVII wieku w dorzeczu Tygrysu i Eufratu. W sto lat później w Dolinie Nilu powstało Stare Państwo. Na przełomie tysiącleci biała odmiana przełamała hegemonię szczura śniadego pod Słupami Herkulesa. Cieśnina Gibraltarska. spłynęła wtedy krwią gryzoni, a trupy wyławiano aż na Azorach... Data 3274 to założenie na siedmiu wzgórzach Szczuro-Urbs, które rychło na skutek panujących tam przeciągów zyskało nazwę Wietrznego Miasta. O rok wcześniej na skałach Hellady rozegrano pierwsze Panszczurze Igrzyska. I dalej już poszło. Mijały wieki i epoki, powstawały imperia i systemy filozoficzne. Jedne i drugie waliły się w gruzy pod ciosami hord koczowników przybywających z krańców cywilizowanego świata. Na kamieniach rodzili się prorocy, aby zginąć na stosach swych ksiąg. Wynaleziono, a raczej zaadaptowano dawny ludzki alfabet. Zaczęto pisać wiersze i kroniki. Zwolennicy ogonów krótkich i długich wyrzynali się w bratobójczych masakrach. W roku 3492 szczur imieniem Kol przepłynął Ocen odkrywając Nowy Ląd. Badania geograficzne i coraz więcej wykopywanych zabytków cywilizacji ludzkiej przyśpieszyło marsz postępu. Jednocześnie wśród roślinożernych dotąd gryzoni upowszechniało się homożerstwo, wpływając na wzrost agresywności i zaborczości. A równocześnie, jak na ironię, odgrzebywana z zapomnienia mowa ludzkości XXI wieku stawała się obowiązującym Językiem literackim. Płacząc nad losami Tristana i Izoldy czy Robinsona Cruzoe (lektury szkolne) konsumowano - z wyjątkiem dni bezmięsnych - potomków tychże Tristanów, Izold czy piętaszków. W krajach strefy umiarkowanej upowszechniła się przemysłowa hodowla Tłustych Homów. W roku 3812 armia Naposzczura ugrzęzła w śniegach Kanady ulegając oddziałom Szczura Wędrownego. W tym samym okresie na jednej z przybrzeżnych wysp skonstruowano pierwszą machinę parową. Wkrótce potem wśród niższych warstw począł szerzyć się filhomizm: ruch zwolenników szczurzego egalitaryzmu i opieki nad ludźmi. Zdławiono go w morzu krwi. Na bagnetach wyrosły krwawe dyktatury, hamujące wszelki postęp. Ale upłynął wiek i cały świat wszedł w czas pokoju, a wraz z nim w okres powszechnego dobrobytu i złagodzenia obyczajów. W drugiej połowie XXXX wieku wojny były już tylko wspomnieniem. Powrócono do rządów parlamentarnych. Tylko los małych ludzi nie ulegał żadnej poprawie. Filhomizm wegetował na marginesie szczuroplebsu, w grupach fanatycznych jaroszy czy chronicznych utopistów. I tak to było. Asys pracował u boku Profa już parę miesięcy, zanim ów ostrożny do przesady naukowiec dopuścił go do swoich tajemnic i ujawnił plany związane z podziemnymi klatkami. Asys zresztą okazał się jak najbardziej lojalny. Nie pisnął ani słowa nikomu o tym, że jego mistrz, oficjalnie pracujący nad produkcją „żywych narzędzi”, zajmuje się jednocześnie kształtowaniem ludzkiej inteligencji, że uczy wybranych malców mówić, myśleć, że próbuje wyhodować coraz inteligentniejsze młode pokolenia. - Jaki jednak cel ma krzyżowanie tej ambitnej dzikuski z cichym, udomowionym Szóstką...? - spytał pewnego razu Asys. - To jeden z eksperymentów - odpowiedział Prof. - Może uda się wyhodować rasę jeszcze bardziej przypominająca homów z zamierzchłych epok. Ta dzikuska wnosi do kulturalnej atmosfery wiwariów powiew buntu... - Żebyśmy tylko nie stracili nad nimi kontroli. - Nie ma obawy, mój drogi, pewnych barier oni nie przeskoczą, przynajmniej jeszcze w tym pokoleniu. Weźmy umiejętność pisania. Twierdzenie to dowodziło, że czcigodny naukowiec trochę za mało znał swych podopiecznych. Właśnie tego dnia przed oczyma zdumionego Szóstki Ea wydrapała na ścianie datę - 23 listopada 3977 roku... Miał to być ich dzień pierwszy. Nie ostatni... II Niewielka była pociecha z nowego praca. Inspek nie zdradzał specjalnego zainteresowania powierzonym mu odcinkiem badań, natomiast bez przerwy węszył. I choć w stosunku do Profa był zaskakująco grzeczny i za każdym razem pojawienie przełożonego kwitował szerokim uśmiechem, w Laborze coś zaczynało się psuć. Nareszcie wezwano Profa do Miństwa i tam poczęto mu przebąkiwać o braku funduszy. - Na wasz progdośw wydano już pięć milionów uszu, a jaki jest z niego zysk dla naszej gospodarki, dla całego szczurostwa? Owszem, gdybyście pracowali nad „homem opasowym”, to może... - Ale... - A gdzie są te wasze cudowne „homy pracujące”, czy wyhodowano chociaż jednego...? - Badania trwają! Miła wymiana zdań nie zapowiadała niczego dobrego. Prof postanowił popróbować jeszcze wyżej. W samym Parlamie. Trzykrotnie nawiedzał olbrzymi kompleks gmachów mysiego koloru. Atoli trzykrotnie otrzymywał tę samą odpowiedź: „Prez jest nieobecny”. A przecież przywódca Parlamu był jedyną przytomną osobą w całym towarzystwie deputów (szczurów deputowanych). Za każdym razem Prof wracał do Laboru coraz smutniejszy, nerwowo przygryzając koniuszek ogona. - No i widzisz, Asys, tak wygląda szczurza polityka. Czuję, że cofną mi dotację... Dobrze, jeżeli nie nakażą likwidacji. - Gdyby się dowiedzieli o nadprogramowych badaniach... A wiecie, C-167, nauczył się już selekcjonować kamyczki według kolorów... Ale za to w klatce numer pięć zagryźli jednego rudego. Prof westchnął. - Ludzie nic lubią rudych. Zresztą o wiele łatwiej jest nauczyć przyciskania guziczków niż tolerancji... Szóstka był niepoprawny. Z dotychczasowych porażek nie wyciągnął żadnych wniosków. Zdobycie Ei stało się dla niego celem samym w sobie, doszło do tego, że zaczął odmawiać pożywienia. - Nic z tego, mój mały szantażysto - dziewczyna nadal odsuwała go zdecydowanie - dla twojego własnego dobra nie ulegnę... - Nie chcę dobra, chcę-cię, chcę-cię... - kiedy się zaciął, słowo „chcę-cię” mógł powtarzać przez kwadrans, doprowadzając je w końcu do nieartykułowanego bełkotu. - Nie zrezygnuję z jedynego bodźca wychowawczego, jaki mam na ciebie - mówiła Ea. - Dorośniesz, rozwiniesz się wtedy zobaczymy. - Ja nie chcę dorosnąć - tupał nóżkami młody człowieczek - wolę być głupi, nic nie wiedzieć, cieszyć się szczęściem. Opowiadasz mi o szerokim świecie, o wolności, swobodzie... po co? Bez ciebie nie wiedziałem nawet, że siedzę w klatce. - Nie uciekniesz przed świadomością, ja kiedyś też byłam inna i co? - Kiedy to było? - Nie tak dawno temu... - Opowiesz mi? - Opowiem, tylko siedź spokojnie na swojej oponie... Nie kończące się zielone wzgórza, tu i ówdzie wyzierające z ziemi dziwne kształty. Kto może wiedzieć, że są to pozostałości wielkiej metropolii i jej wysypisk? W zboczach widać dziesiątki wygrzebanych jam. Tu i ówdzie unosi się smużka dymu... Ogień. Trzeba go doglądać, nikt bowiem nie wie, jak rozniecić go, gdy zgaśnie. W jednej z jam mieszka typowa rodzina homów - stary mężczyzna z kudłatą brodą, jego żona doglądająca ognia. I ośmioro małych. Najstarsza jest Ea... Ma może dwanaście lat... Zbiera chrust, chodzi z ojcem na poszukiwanie pędraków czy łowienie szarańczy. A gdy nadchodzi noc, wszyscy śpią przytuleni do siebie, drżąc, czy nie nadejdą szczury. Yy, ojciec Ei, jest przywódcą hordy, najlepiej potrafi znajdować przesmyki w starych wysypiskach, którędy bezpiecznie można ujść przed szczurami. Każdego lata przenoszą się w góry, tam są w miarę spokojni, dopiero pora chłodna zmusza ich do zejścia w dolinę. Nie ma roku, by ktoś nie przypłacił wędrówki życiem. Zmieńmy jednak obraz: Jest długa jesienna noc... Ea nie może spać. Czuwa przy swoim najmłodszym braciszku... Malec jest chory, trzeba go okładać wilgotnym mchem. Nagle od strony strumienia dobiega zdławiony okrzyk: „Hy-illa!” Ea wie, co to znaczy. Szczury idą! Stok ożywa. Mali ludzie wypadają ze swych dziur. Kobiety pośpiesznie zgarniają żar do kamiennych czarek... Yy komenderuje wszystkimi, pokazując drogę w stronę chaszczy. Szczury są tuż, tuż. Pędzą na swych motokołach. Potrząsają grzechotkami. Obława nadchodzi z trzech stron. Tylko wąskie gardło wąwozu jest jeszcze wolne... Jeśli dotrą do niego, ocaleją... Grupa, w której biegnie Ea, należy do ostatnich. Naraz jak spod ziemi wyrasta szczur na motokole... Droga jest odcięta. Koniec. I wtedy Ea widzi coś, czego nie pamiętają najstarsi ludzie. Mały człowieczek Yy skacze do gardła szczura. Przewraca go razem z motokołem. Jest przejście. Szybciej, szybciej! Inne motokoły są przecież tuż, tuż... Przez dwa dni Ea posuwa się na końcu hordy; czeka. Ciągle nie dociera do niej, że ojciec nie wróci. Następny rok jest ciężki dla stada. Do gór docierają tylko dzięki złożeniu daniny swoim prześladowcom. Troje rodzeństwa Ei zostaje zabranych przez skorumpowane szczury. Ea na szczęście uniknęła tego losu - dojrzewa, jest za chuda... pewnie niesmaczna. W okolicy pojawia się coraz więcej szczurów, wycinają lasy. Kolejnej wiosny mali ludzie w ogóle nie mogą zejść z gór. Aż wreszcie w piękny letni dzień rusza ostateczna obława. Resztki hordy usiłują uciec, przełęczami i grzbietami ciągną w stronę pustyni. Tam też czeka śmierć... ale chyba lepsza. Stado topnieje z dnia na dzień. Umiera reszta rodzeństwa. Matka ginie w jakiejś skalnej rozpadlinie. Ea słabo pamięta ten marsz. Zachowały się gdzieś w jej pamięci wspomnienia kamienistych bezdroży, kaktusów i języka wyschniętego jak kawał drewna... I jeszcze jeden, ostatni obraz - plama zieleni na żółtoszarym gorącym tle. Habil był szczurem niepospolitego umysłu i pięknej postawy. Przez wiele lat ulubieniec Parlamu, autor błyskotliwych wypowiedzi, przyrodnik znany jednocześnie ze znakomitych wierszy, globtroter i niedzielny malarz, z pewnością przerastał wszystkich swych współbraci. Może dlatego ściąga na siebie nienawiść rywali, może dlatego w czterdziestej wiośnie życia zostaje pozbawiony katedry, wszystkich stanowisk i napiętnowany mianem Filhoma. Ma jednak szczęście. Inni oskarżeni o sympatię do ludzi płacą za to życiem, jemu udaje się. Najniższy wymiar kary: banicja. Może spokojnie umrzeć na pustyni. W parę lat naukowiec-dandys przeobraża się w zgorzkniałego pustelnika. W ogródku koło swego szałasu hoduje jarzyny i winorośl. O świcie, w porze kiedy szczury wznoszą modły do promiennej tarczy słonecznej, on staje wyprostowany, zwrócony w stronę pustyni, a tyłem do słońca, z zaciśniętymi ustami i dłońmi - milczy. Ale pewnego dnia wszystko to się zmienia: Habila budzi przed świtem uczucie dziwnego niepokoju. Wychodzi do źródła i naraz nie może opanować okrzyku. W jego pustelni, od dziesięciu lat nie odwiedzanej przez żadną istotę myślącą, ktoś leży. Nad źródłem widać wychudzone ciało młodej dziewczyny. Habil klęka. Dziewczyna jest nieprzytomna, ale oddycha, Pustelnik wyciąga bukłaczek wina domowej roboty. Dziewczyna otwiera oczy i natychmiast zapala się w nich strach. - Uspokój się - mówi Habil - nie zrobię ci nic złego. Ludzie i szczury to przecież ssaki, bracia.. Rok upłynie, zanim Ea pojmie znaczenie tych słów. A potem mija jeszcze pięć lat. Ea z wychudzonej, nieproporcjonalnej dziewczynki zmienia się w kobietę. Piękną kobietę. Umie doskonale mówić i jeszcze lepiej gotować. Przeczytała wszystkie książki Habila. Zna historię szczurostwa i ludzkości. Jest mądra. I kochana. - Powiedz, Ea... byłaś jego żoną? Powiedz, ja ci wybaczę. - Szóstka dopytuje się intensywnie. - Był dla mnie wszystkim. Nie mieliśmy tylko dzieci. Niech ci to wystarczy. Szóstce to jednak nie wystarcza. Dla uspokojenia dziewczyna muska go wargami w policzek i opowiada dalej. Czasami Habil był smutny, wielokrotnie zapytywany o powód melancholii odpowiadał: - Musisz kontynuować moje dzieło. A to bardzo niebezpieczne. - Kontynuować, ale jak? - pytała Ea. - Trzeba iść między małych ludzi, nauczyć ich tego, co umiesz. Szczury zmienią swoje postępowanie, kiedy zobaczą w ludziach równorzędnych partnerów. Przez ostatni rok wspólnego gospodarstwa Habil chorował i postarzał się bardzo. Mimo to w chwilach zapału jeszcze przepytywał Eę ze zdobytych wiadomości, udzielał jej rad... Aż wreszcie któregoś dnia, kiedy nie mógł już podnieść się z legowiska, poprosił dziewczynę, by wyprowadziła go przed szałas. - Chcę zobaczyć zachodzące słońce! Po raz pierwszy stanął twarzą vis a vis purpurowej tarczy. Mamrotał przy tym jakieś słowa, których Ea nie była w stanie pojąć. Była w nich mowa o jakimś poświęceniu, o innym życiu. Dziwnie brzmiało to w pysku szczura-racjonalisty. Potem stracił równowagę. Zmarł, zanim jeszcze zrobiło się zupełnie ciemno, a jego siwa kosmata łapka wskazywała kierunek - na północ! Ea pochowała go obok szałasu, a potem ruszyła, jak jej nakazał. Pięć dni szła przez pustynię i znów dotarła do zielonych wzgórz, cichych teraz i dziwnie pustych. Dopiero po następnych czterech dniach nad strumieniem znalazła mały odcisk ludzkiej stopy. Podążyła w stronę bagnisk... Tymczasem zapasy się skończyły. Odczuwała głód. Dlatego złocisty owoc widoczny w zieleni wydał jej się podarunkiem losu. Jak przez zapomnienie pozostał na drzewie, mimo że szło ku jesieni. Wyciągnęła dłoń... Trzask! Pętla chwyciła ją wpół i uniosła nad ziemią. Była w niewoli. Szóstka słuchał opowieści z wypiekami na twarzy. Z sąsiednich klatek powychylały się inne homy, zdziwione, wstrząśnięte. Mieszkaniec klatki numer dziewięć był do tego stopnia przejęty, że zamiast przycisku z rysunkiem banana poruszył inny z symbolem „Kąpiel”. Tymczasem piętro wyżej Prof zwierzał się ze swych zmartwień Asysowi. - Prowadzimy śliską grę. Każdego prędzej czy później może spotkać los założyciela Laboru. - W ogóle nie znam sprawy. - Nie słyszałeś o Habilu? Ten budynek, wiwaria - to wszystko jego dzieło. On sam jednak za swe próby nauczania homów zapłacił wysoką cenę. Poszedł na banicję... Jestem pewien, że już dawno nie żyje. Rozmowę przerwał Inspek, który wszedł trzymając zalakowaną kopertę. Widać było, że cały drży w ciekawości. - Jakiś zamiejscowy list do Profa. Prof złamał pieczęcie i ustawił się tak, by nikt mu nie mógł zaglądać przez ramię. - Ach, to od Archeola - rzekł - biedny staruszek. Żali się, że nie ma żadnych wyników w wykopaliskach. Na pysku Inspeka odbiło się rozczarowanie. Ledwo jednak wyszedł, Prof zatarł łapki i podniecony szepnął do Asysa: - Pakuj się, wyjeżdżamy dziś w nocy. Kto wie, czy nie dokonano wszechczasowego odkrycia! - Znaczy co? - Zobaczysz na miejscu. Psychoza zamrażania rozpoczęła się już u schyłku XX wieku. Trudno zresztą powiedzieć, że nie miała ona racjonalnych podstaw. Szybki rozwój nauki wskazywał, że już wkrótce ludzkość znajdzie sposób na najgorsze nawet choroby. Wielu nieuleczalnie chorych rozpaczało, że urodziło się za wcześnie. Przecież za pięćdziesiąt lat ich schorzenie będzie drobnostką... Zamrażalnie wyrastały więc jak grzyby po deszczu, ich klienci szli w setki. Dwa tysiące lat później odkrywano co pewien czas bunkry z dwudziestowiecznymi ludźmi, istniał jednak kategoryczny rozkaz niszczenia ich bez pardonu. Postępowanie szczurów wynikało z dwóch przyczyn - obawiano się chorób, na które mogli cierpieć zamrożeni nieboracy, a jeszcze bardziej konfrontacji szczurów z normalnymi, inteligentnymi ludźmi. Ileż doktryn i teorii o wyższości gryzoni musiałoby wówczas upaść! Prof oczywiście był innego zdania: - Jedynie konfrontacja z ludźmi przedkryzysowymi może rozwiązać wszystkie nasze biologiczne zagadki. Tym razem naukowcy mieli szczęście. Obiekt, o którym Archeol wspominał w swoim liście, był znakomicie zachowaną zamrażalnią. Na miejsce wykopalisk przybyli nocą, Archeol przezornie wysłał pracowników na urlopy, a jedyny strażnik był przekupiony. - Pamiętaj, Prof, robię to wyłącznie dla ciebie - podkreślał sędziwy naukowiec, który już niejedną wykopaną rewelację musiał dla „powszechnego dobra” zakopać. - Jak przedstawia się sytuacja? - spytał Prof. - Ilu ich jest? - Czekałem z otwarciem na was. Wystarczy tylko podnieść płytę. No i unieśli ją, wchodząc w tajemniczy świat sprzed dwudziestu wieków. Świat automatyzacji i elektroniki, do których szczurza cywilizacja jeszcze nie doszła. Największe zdumienie musiał budzić fakt, że wszystko działało. Po przejściu paru pomieszczeń buforowych badacze znaleźli się w dyspozytorni. Kabina była oświetlona tak, jakby gospodarze opuścili podziemia zaledwie przed kwadransem. Osiem monitorów rejestrowało zwolnione, ale prawidłowe elektrokardiogramy uśpionych... - Nieduża krypta - zauważył Asys. - Ale sądząc po wyposażeniu, bardzo elitarna - powiedział Archeol. - Niestety, zdaje się, że mechanizm jest uszkodzony. Rzeczywiście, czerwone światełko wskazywało usterkę samoczynnej aparatury odmrażającej. Asys pochylił się nad pulpitem: - Powinni rozmrozić się już półtora tysiąca lat temu, gdyby nie ta awaria... - Sądzisz, że mogą nie żyć? - zaniepokoił się Prof. - A może nie da się ich odmrozić? - Nie sądzę, tu jest aparatura zapasowa. Zorientujmy się lepiej, kto tam jest - powiedział Asys. Za przezroczystą szybą znajdowało się osiem szklanych kontenerów, a w nich tyle samo postaci oplecionych przewodami. Obok nich, ułożone w kostkę, spoczywały kombinezony ze sztucznego tworzywa. Historyk mody rozpoznałby bez pudła stroje wojskowe z pierwszej połowy XXI wieku. - Odkopałem już kiedyś taką zamrażalnię i wydaje mi się, że na kontenerach powinny być płytki identyfikacyjne - zauważył w pewnym momencie Archeol. Płytek jednak nie znaleźli, widać było tylko, że ktoś poobrywał je bezceremonialnie. - Ciekawe - wymamrotał Asys. Jeszcze dziwniejsze były kupki szarej substancji spoczywające obok kontenerów. Wyglądały na szczątki jakichś ubiorów, a może... - Na wszystkie sery świata - szepnął Archeol - to ludzkie ciała... - Może to była obsługa - zbagatelizował rzecz Prof - sądzę, że powinniśmy odmrozić na początek jednego z pacjentów. Może tego... Asys nie podzielał zapału: z największym niepokojem oglądał nagich lokatorów szklanych trumien. Wskazany przez Profa był największy. I co ciekawe, w dłoniach trzymał kabel prowadzący do włącznika zamrażacza... Czyżby samoobsługa? - Zaczniemy od tego - Prof już postanowili bezsensowne byłoby odwodzenie go od planu. Archeol, który miał już do czynienia z zamrażalniami, podszedł do pulpitu manipulacyjnego. - Za godzinę rozpoczniemy. Potem w ciągu paru dni powinien dojść do siebie. Pośpiech jest zwykle rzeczą zgubną. Na równi z głupotą i nieostrożnością. Czemu innemu można przypisać fakt, że nie zbadano taśmy z zapisem snów hibernowanego, która spoczywała w czarnej kasetce? Że nie zainteresowano się dziesięcioma olbrzymimi skrzyniami wypełniającymi znaczną część pomieszczenia? I wreszcie, że żaden z trzech skądinąd inteligentnych szczurów nie zwrócił uwagi na bagnet leżący obok zamrożonego na złożonym w kostkę kombinezonie? Kościaną rękojeść zdobił napis: „Karl Faller - Kot Wojny”. III Ea przygotowuje się do snu. Szóstka, złagodniały i pogodzony z rolą wiecznego adoratora, ściele prycze. Znów minął kolejny dzień intensywnej edukacji. Od prawie tygodnia mali ludzie z sąsiednich klatek, kierowani ciekawością i chęcią naśladownictwa, również włączyli się do nauki. - Ale co ty chcesz osiągnąć, Ea? - pyta prymus uczłowieczania, zwany Trzynastką. - Przecież i tak nigdy nie wydostaniemy się z tego pudła. Poza tym na zewnątrz nie uszlibyśmy daleko. - Znajdziemy i na to sposób - uspokaja Ea - teraz pamiętajmy tylko o tym, że szczury nie mogą się dowiedzieć o postępach naszej inteligencji. Dlatego nadal musicie zachowywać się jak dawniej. Każą być posłusznymi, biernymi, bezmyślnymi - bądźcie! Dopóki w szczurzych łbach nie wykluje się najmniejsze choćby podejrzenie, będziemy bezpieczni. A nauka będzie zwiększać nasze szanse! Nikt nie zwraca uwagi, bo i dlaczego miałby zwracać, na wąską szczelinę w końcu korytarza. Tymczasem z drugiej strony przywiera do niej ucho Inspeka. Chytry szczur zgłębił wreszcie tajemnicę Laboratorium i uradowany stenografuje wszystko w swoim kajeciku. Potem, gdy zapadnie zmierzch, popędzi do budynku stojącego na uboczu Szczuropolis i przekaże posiadane informacje. W odpowiedzi zabrzęczą złote uszy - waluta twarda i miła również dla oka. Inspek jest oczywiście tylko narzędziem, niezupełnie świadomym gry swoich mocodawców, zdaje sobie jednak sprawę, że wkrótce w Szczuropolis musi dojść do decydującej rozgrywki. Od dłuższego czasu, od wkroczenia w erę dobrobytu, na całym kontynencie panowały powszechne rządy parlamentarne. Parlamy władały terytoriami poszczególnych Szczurostw, a ich prezowie wchodzili w skład Światowej Rady Szczurów - z siedzibą w Ogonoburgu. Władzę wykonawczą sprawowały Miństwa, kierowane przez co znaczniejszych deputów. Armie nie istniały: dla utrzymania porządku i dzierżenia w karbach małych ludzi działały brygi policów. One jedyne dysponowały realną siłą, nie dziwota więc, że niejeden z ich szefów miał aspiracje ponad miarę swego stanowiska. W onych czasach brygą Szczuropolis kierował ambitny deput o przydomku Komis. - Temperatura? - Dwadzieścia cztery stopnie. - Ciśnienie? - W normie. - Wspaniały automat, czego ci ludzie nie wymyślili... Patrz, Archeol, homisko nabiera już kolorków. Rewelacyjne. Człowiek z mrożonki. Wielki jak szczur... Archeol tylko kiwa głową, jest silnie przejęty. Oczywiście to nie pierwsza zamrażalnia, którą odkopał, atoli wszystkie dotychczasowe zostały zniszczone. Tym razem zdecydował się zaryzykować dla dobra nauki. Miał nadzieję, że o znalezisku nie dowie się nikt z władz. Postępowali wszak z maksymalną ostrożnością... Nawet teraz Asys czuwał w punkcie obserwacyjnym na najbliższym wzgórzu. - Jest, trzydzieści sześć i sześć... Jak to się wyłącza? - Prof zaczął i nie skończył pytania, gdyż automat samoczynnie zatrzymał mechanizm i odskoczyła powłoka... Spytał więc tylko: - Bierzemy się za następnego? Archeol nie zdążył odpowiedzieć. Gwizd, który się rozległ na zewnątrz, poderwał ich na nogi. - To Asys... ostrzega nas. Co robimy? - Ładujemy odmrożeńca na nosze. Co za olbrzym... Za wszelką cenę musimy uratować chociaż jeden egzemplarz. Asys czekał przed wejściem w motowózku z zapuszczonym silnikiem. - Na drodze widziałem parę motokotów, śpieszmy się - zaczął mocno zdenerwowany. - A co ja mam robić? - pyta Archeol. - Złożyć donos? Zastanawiają się przez moment i dochodzą do wniosku, że najlepiej będzie zasypać wejście do zamrażalni... Mgła szybko kryje odjeżdżających, przykryty kocem Karl Faller kołysze się bezwładnie na wybojach. Przed samym Szczuropolis przekręca się na wznak i zaczyna chrapać. Był drugi stycznia 3978 roku. Tego dnia przypadało od lat Święto Antyhoma. Każde szczurze dziecię wiedziało, że był to słynny szczur z XXXV wieku, który pragnąc nieść kaganek oświaty wśród ciemnych ludzi został przez nich obdarty ze skóry i pożarty, zanim zdążył cokolwiek oświecić tych dzikusów. Wprawdzie już przed laty Habil wykpił bajkowość podania, dowodząc, że żadna z dawniejszych kronik nie wspomina ani słowem o znakomitym bohaterze, który pojawia się dopiero w fanatycznym piśmiennictwie XXVII wieku, ale nie przeszkodziło to oficjalnemu czczeniu Wielkiego Gryzonia i organizowaniu dorocznych wspaniałych festynów, których centralnym punktem była nagonka na specjalnie hodowanych „nomów łownych”. Przy akompaniamencie kotłów wypuszczono z klatek pół setki tych nieszczęśników z ciężarkami uwiązanymi do nogi. Wesoła gonitwa kończyła się zazwyczaj na placu imienia Ogona Ogonów przy rusztowaniu zwanym „Pułapką na Ludzi”. W zasadzie dawano homom równe szanse, ale od niepamiętnych czasów żadnemu z nich nie udało się ujść z życiem. Dzień kończył się sybaryckimi biesiadami i pokazami ogni sztucznych... Był wczesny świt i tysiące małych szczurków w czwórbarwnych bluzach szykowało się do wielkiej parady na Polu Serowym, kiedy motowózek Profa korzystając z ogólnego bałaganu, przemknął się peryferiami i dotarł pod Laboratorium numer osiem. Dwudziestojednowieczniak nadal spał, jakby tysiąc dziewięćset lat spędzonych w letargu jeszcze mu nie wystarczyło. Tylnym wejściem zniesiono go do piwnic gmachu i umieszczono w boksie sąsiadującym z klatką Szóstki i Ei. - Patrzcie, przywieźli nam olbrzyma - zauważył Trzynastka. - Czy to nie skandal być tak nieproporcjonalnym? Przecież człowiek tych rozmiarów musi być szalenie nieekonomiczny! Upłynęła cała doba, a gigantyczny odmrożeniec ciągle spał. Mali ludzie, początkowo bardzo skrępowani jego obecnością, im bliżej wieczora, tym bardziej zaczynali się oswajać. Ea zrobiła klasówkę z rachunków oraz powtórkę z historii, po czym Szóstka za swe umiarkowane postępy otrzymał oszczędną porcję pieszczot. - A buzi? - poprosił jeszcze na wszelki wypadek. - Nie jesteśmy sami - odpowiedziała dziewczyna wskazując na olbrzyma za kratą... - E... on całkiem przyśpiony... a poza tym przestań tak wpatrywać się w jego nagość...! - Czynię to wyłącznie ze względów poznawczych. - A może on nie żyje? - zaniepokoił się mały człowieczek. - Przecież oddycha... zresztą można byłoby go połaskotać słomką. - Nie radzę, nie lubię łaskotek! Bas, który się ozwał, poraził wszystkich lokatorów wiwariów. Odmrożeniec otworzył najpierw jedno oko, potem zamknął je i otworzył drugie. Na koniec westchnął i nagłym ruchem siadł na łóżku. - Duży, ty nie śpisz? - zapytał Trzynastka. - Udaję, a to duża różnica... Zbliżcie się, kurduple w mordę kopane! - Nie... nie rozumiemy - pisnęła Ea. - To chyba wyrażenie idiomatyczne. - No, mówię wyraźnie, podejdźcie. Który dziś? - Drugi stycznia - powiedziała dziewczyna. - O rok pytam, ptaszyno. - Trzy tysiące dziewięćset siedemdziesiąt osiem! Feller poskrobał się po głowie i zamrugał oczami. - Do pioruna, późno... A propos... czy nie przeprowadza się u was odszczurzania? Nie wiem czy śniłem, ale wydaje mi się, że widziałem całe kopy tych bydlaków. - Tutaj przeważnie są same szczury - wtrącił Trzynastka - panowie stworzenia. Olbrzym roześmiał się. - He, he, fajny numer - same szczury... a ludzie, te wszystkie sto sześćdziesiąt państw z wielomiliardowym zaludnieniem? - Nie ma, przynajmniej o ile mi wiadomo - padła dyplomatyczna odpowiedź Ei. - O, mein Gott, zdaje się, że trochę zaspałem i beze mnie narobiło się od cholery kłopotów... Co pewien czas prace ziemne czy kanalizacyjne w Szczuropolis odsłaniają fragmenty prastarych budowli ogromnych rozmiarów. Ich przeznaczenie trudno jest określić. W każdym razie istnieje teoria, że przed wiekami w tym rejonie znajdowała się olbrzymia aglomeracja ludzka... I rzeczywiście w XXI wieku miasto liczyło przeszło pięć milionów mieszkańców: stare centrum okalały nowe dzielnice wysokościowców przechodzące stopniowo w rozległe tereny willowe. Nieco na uboczu, wśród wzgórz mieściły się dziwne zabudowania otoczone murem. Tablice zakazywały wstępu. Informacji nie udzielano. Był rok 2042, czerwiec. Łuny rozlały się szeroko nad Europą. Radioaktywne fale nie miały jeszcze krytycznej mocy, ale całe rejony były skażone. Wielka metropolia prawie już wymarła, tylko w rejonie pałacu prezydenckiego trwały sporadyczne walki. Ruch superekologistów, który wzniecił bunt i wyniósł do władzy dyktatora Moraneza, po krótkotrwałym triumfie sam płacił swym unicestwieniem. Rankiem 12 czerwca przed bramą owych tajemniczych zabudowań na peryferiach pojawiły się trzy olbrzymie samochody, nie zatrzymywane - strażnicy uciekli już sporo wcześniej - staranowały wejście i zajechały pod pawilon u stóp stromego urwiska. Ośmiu mężczyzn w czarnych beretach i maskach przeciwpromiennych pośpiesznie wyładowywało wielkie skrzynie. Rosły dowódca gestami wydawał polecenia. Jeden z nich, krępy południowiec, odciągnął na bok chudzielca o wężowych ruchach. - Ernesto, to mi się nie podoba... Czy ty jesteś pewien? - Spokojnie, Manuelu. To jest jedyny sposób. Po upadku Moraneza jesteśmy spaleni, nie mamy odwrotu. Ten pieprzony świat ginie i nie ma sensu zdychać razem z nim, lepiej przeczekać. - Ależ Ernesto, to najbardziej zwariowany pomysł, jaki znam. Zamrozić się i czekać na lepsze czasy?! - Co tam, chłopcy, coś się nie podoba? - warknął zbliżając się dowódca. - Okej, Karl - odpowiedzieli obaj. Byli już w pierwszej komorze izolacyjnej. Do szefa podszedł inny z najemników - płowowłosy Irlandczyk. - Szefie, ale ta zamrażalnia jest pełna... - I co z tego? A skąd brać puste? Ta przynajmniej jest najlepiej ulokowana... Wywalajcie tych denatów i już! - Ale oni przecież żyją. Szef skrzywił się. - I ty to mówisz, Mike... Jakbym nie widział cię w robocie w Wagadugu czy Rangoonie... Ty, który spaliłeś trzysta dziwek w Pago-Pago... - Ale tam jest Mentoni, laureat nagrody Nobla... I prezydent Howard! I Betty Fern! - Betti Ferri rzeczywiście szkoda, to była wspaniała dupa! Ale dam jej szansę. Jeśli zechcesz, możesz zostać na zewnątrz. Mike. No, chłopaki, do dzieła!!! Nazywano go Kotem Wojny. Nikt nie wie skąd się wziął i czyim był synem. W latach trzydziestych XXI wieku zasłynął jako spec od mokrej roboty. Był drogi, ale najlepszy. Zabójstwo prezydenta Pedrony, zamach w Sarawaku czy wreszcie błyskotliwa kampania w Boliwii przyozdobiły czołowe strony gazet jego karykaturami. Fotografować się nie lubił. Potem, gdy wojny surowcowe wciągały cały świat w apokaliptyczną zabawę, jego akcje rosły. Zmieniał orientacje i mocodawców jak rękawiczki. Walczył z Żółtymi przeciwko Śniadym, a potem ze Śniadymi przeciw Czarnym i wreszcie z Czarnymi przeciw Żółtym. Nikt nigdy nie był pewien, na jakiej linii frontu się pojawi, niosąc ze sobą mord w najlepszym jego wydaniu. Jeśli cokolwiek w życiu kochał, to właśnie tę robotę. „Zabić umie każdy, zabić dobrze - ja i moi chłopcy”, mawiał. No i zabijał. Zabijał, póki śmierć sama nie przejęła inicjatywy i nikt z ludzi nie mógł zapanować nad wydarzeniami. Wtedy zaczęły się jego klęski. Parę fuszerek popsuło mu markę. A postawienie na dyktatora Moraneza było fatalną pomyłką. Po jego upadku nikt nie chciał wynająć grupy najemników. Wszędzie czekały zaoczne wyroki. Pozostała mu już tylko jedna droga ucieczki: Przyszłość... - A jeśli za pięćset lat trafimy na czasy, w których nie będziemy potrzebni? - zapytał nagle Alonso, zwany Profesorem z racji przelotnego pobytu w Harwardzie i Eton. - Będziemy tak długo potrzebni, jak długo będzie istniała ludzkość - odpalił Faller. Kotem Wojny nazwały go kobiety - chyba przez przekorę, kochał bowiem, gwałtownie, brutalnie, wyłącznie fizycznie. Owszem, miał jeszcze gibkość swego imiennika i równe mu pazury. Był też na swój sposób inteligentny. Potrafił słuchać rad Alonsa i Rica. Tym razem również oni go przekonali. Zaaprobował pomysł z zamrażalnią. Jako ostatni umieścił się w szklanej trumnie i gdy Rico nastawił wszystkie automaty, sam włączył cały mechanizm. Jednocześnie niewielki ładunek wybuchowy umieszczony w ścianie wąwozu przykrył cały obiekt dwumetrową warstwą piachu... Do metropolii, w której opuszczony Moranez popełnił samobójstwo, wjeżdżały tymczasem opancerzone pneumoloty Antyekologistów. Oczywiście Karl Faller nie chwalił się swym życiorysem przed małymi ludźmi. W ogóle niewiele mówił, tylko z bardzo dużym zainteresowaniem słuchał, co pewien czas rzucając puentujące przekleństwa lub żądając powtórzenia bardziej niejasnego szczegółu. Starczyła mu godzina, by wyrobić sobie pogląd na niewesołą sytuację. Jednocześnie dorwał się do jedzenia. Szarańcza niezbyt mu smakowała, ale po dwutysiącletniej głodówce nie pyta się o kategorię lokalu. Zresztą po kolacji poczuł się jak nowo narodzony, a gdy przeciągnął się, jego mięśnie zagrały jak orkiestra kameralna. Kiwnął na Eę. - Chodź tu, mała, jak ci na imię? - Ea... - Ea... głupie imię, będę ci mówił Elka. No, rusz się! - Nie idź! - nieśmiało powiedział Szóstka. - Przestań szczekać, karlipucie. A ty chodź... Ułatwimy sobie komunikację. Tu bez większej trudności rozgiął stalowe kraty, tak że mogła wślizgnąć się do jego boksu. Ea weszła śmiało i tak zręcznie, że Faller aż gwizdnął, co jeszcze bardziej nie spodobało się Szóstce. - Mała, ale harmonijna - mruczał olbrzym. - Hej... nie uciekaj! A może ty jesteś na tranzystorach...? Szóstka wreszcie postanowił zareagować, stanął między dziewczyną a Kotem Wojny i powiedział: - Uprzejmie proszę jej nie ruszać! - Idź, bo w pysk strzelę! Chcę z nią tylko porozmawiać... Na razie. No, słuchaj, kruszyno, bo masz zdaje się najlepiej w głowie ze wszystkich tych Pigmejów. Chcecie się stąd wydostać, prawda? - Oczywiście - Ea kiwnęła głową. - Ale to nie ma sensu, bo i tak nas wyłapią - wtrącił Trzynastka. - Nie wyłapią, nie wyłapią - zaśmiał się Karl. - Jak tylko odmrożę moich siedmiu bobasków, to już pokażemy gryzoniom. Mamy zapasik niezłych zabaweczek. A właśnie... czy szczury dysponują bronią laserową i nuklearną...? - Nie wiem, co oznaczają te terminy. Strzelby z kulami mają - powiedziała Ea. - To wyjaśnia sprawę. No więc dziś jeszcze odpoczniemy, a jutro... Zapaliło się światełko, ktoś otwierał drzwi do piwnicy. Prof przygotowywał się do działania. Czuł, że czasu ma mało, ale jego wrodzony optymizm nie opuszczał go ani przez chwilę. Pisał referat, który w razie potrzeby miał być jego mową obrończą. Asys pomagał mu w segregowaniu notatek. - Zastanówmy się, co mogą mi zarzucić. Uszczurzanie człowieka? A jeżeli nawet? Moja koncepcja da się obronić. Przecież hom obdarzony większą dozą rozumu jest dla szczurów o wiele bezpieczniejszy. - Jak to? - zdziwił się Asys. - Hom dziki, żyjący w hordzie, nieraz dawał się porywać ambicji, próbował z nami walczyć, buntować się. Jeśli ludzie laboratoryjni obok zapewnionego bytu uzyskują odrobinę inteligencji, to wraz z nią pojawi się cynizm i postawa asekurancka. - A jeśli przyswoją sobie takie pojęcia, jak honor i godność? - Te cechy stracili już we wcześniejszych fazach rozwoju. Podaj mi lepiej teczkę z wynikami badań odruchu Pawłowa... Nagły przeciąg pomieszał wszystkie kartki. Prof chciał zakląć, ale wstrzymał się. W szeroko otwartych drzwiach stał Imspek, za nim cisnęło się kilkanaście postaci w mysich kombinezonach. - W imieniu Parlamu jesteście aresztowani, Prof. - wyrecytował Inspek, uśmiechając się krzywo.. Skamieniałych naukowców wyprowadzono z pracowni. Inspek kopniakami rozrzucał sterty papierów. - Popełniasz błąd - zawołał od progu Prof - nie macie przeciw mnie żadnych dowodów. - Milcz, filhomie, dowody są w piwnicy. Police za mną! Samoczwór wbiegli na najniższy poziom... - Człowieczki są w komplecie. Wygarniemy ich. Ją - wskazał na Eę, jego - machnął ku Szóstce i tego goliata... Odnosiło się to do Fallera, ale odnosiło skutek, jakiego raczej nikt się nie spodziewał. Najlepsze sekwencje o Samsonie są bajeczką dla grzecznych dzieci w porównaniu z akcją w wiwarium. Nie minęła sekunda, a dwaj police ze zmiażdżonymi kręgosłupami leżeli w kącie korytarza, trzeci tworzył malowniczą plamę na suficie, a Inspek złapany za ogon żebrał o litość, póki cios karate nie rzucił go w odmęt niepamięci... - Brawo! - rozległo się ze wszystkich klatek. Śmierć szczurom! - Na oklaski będzie jeszcze czas - przerwał Faller - teraz zedrzemy z nich skóry i... Nie dowiemy się nigdy, co miał w planie ten Samson, gdyż któryś z niecałkowicie załatwionych policów włączył sygnał alarmu. Decyzja Kota Wojny uległa natychmiastowej zmianie. - Wskakujcie mi na plecy i chodu - wrzasnął do Ei i Szóstki. W drzwiach zderzył się z kolejnymi policami. Nie zdążyli nawet unieść broni. Jak burza pokonał schody i dotarł do pracowni Profa - instynkt podszepnął mu gdzie może być ukryta mapa. Z broni odebranej policom oddał salwę do motowózka i położył trupem deputa kierującego akcją. Dalsze wydarzenia następowały równie błyskawicznie, tak że zanim nadciągnęły posiłki, opanowany motowózek pędził w stronę Starych Śmieciowisk, pozostawiając za sobą tuman kurzu i trupy szczurów, które miały nieszczęście znaleźć się na gościńcu. Nikt jednak z uczestników zajścia nie przypuszczał, że następstwa przerosną wielokrotnie ten koniec końców błahy incydent. Nikt z wyjątkiem Fallera. IV Dookoła panuje mrok. Tylko Ea stoi w świetlistym kręgu, jak przygwożdżona szczurzymi głosami atakującymi ją ze wszystkich stron. - Kim był ten olbrzymi hom, z którym uciekłaś? Dokąd się udał? Dlaczego was zostawił? Twój opór jest bezcelowy, C-376 wszystko nam powiedział! Przez twarz dziewczyny przelatuje ćwierć uśmiechu. Jeśli Szóstka wszystko powiedział, po co ją przesłuchują? Blef! - Nie takie niemowy potrafiłem ugadatliwić - krzyczy ktoś tubalnie - gadaj! Trwa to już którąś godzinę z rzędu. Wreszcie światła gasną, a pociągnięcie rzemienia ściąga ją do celi. Pora na inne metody. Komis jest zmęczony. Odpędza wachlujące go szczurzyce i ponuro wpatruje się w twarz Profa i Asysa, wezwanych na przesłuch. - Wstrzymałem się z oddaniem was oprom, pewnie ciekawi jesteście dlaczego? - mówi. Prof usiłuje się uśmiechnąć. - Nie uczyniliśmy niczego wbrew prawu, nasze doświadczenia nad białą odmianą człowieka laboratoryjnego miały zezwolenie Parlamu. Nic nie wiedzieliśmy, że ci ludzie mają inteligencję wyższą od przeciętnej. - Szkoda, że Inspek jest ciągle nieprzytomny... mógłby powiedzieć coś zgoła innego na ten temat. Jesteście filhomami, wasz Labor był pokrywką, która taiła karygodny spisek przeciwko szczurostwu. Ale my potrafimy te knowania wyrwać z korzeniami. I wyrwiemy je, wyrwiemy! - Komis zaperza się jeszcze bardziej. Faluje jego oranżowy frak, a ogon wali o parkiet. - Wiecie, co mógłbym zrobić? Jeszcze dziś zdemaskować was w Parlamie, wraz z waszymi poplecznikami. Ale nie zrobię tego, a wiecie dlaczego? Bo chcę wam dać szansę, jeszcze możemy zostać przyjaciółmi. Zacznijcie od wyjaśnienia, co się stało z tym goliatem. Kto to był?... - Prof przecież mówił, że mutant - przypadkowy twór naszych krzyżówek - odpowiada Asys. - Aha, mutant. Zadziwiająco sprawny „mutant-morderca”, hom rozmiarów znanych tylko archeologom. - W przyrodzie wszystko jest możliwe. Komis przez moment zastawia się, potem macha łapą. - A więc nie chcecie mi pomóc. Dobrze. Spróbujemy inaczej. Na razie możecie odejść. Aha, moje szczurki dopilnują, abyście nie opuścili waszego laboratorium. Ledwo zamykają się drzwi za naukowcami, Komis wzywa Pora, szczura do spraw specjalnych. - Masz już zeznania? - Tak, dziewczyna puściła barwnik, nawet nie musiałem jej mocno przyciskać. Mutant uciekł w stronę Czarnych Bagnisk, wysłałem tam doborową brygę policów. Nie ujdzie daleko. - To dobrze. Kiedy wyjaśnimy tę sprawę, zabierzemy się za całość. Dawno potrzebowałem takiego incydentu. Demagi tylko czekają - kiedy zaagitowane szczurostwo wypadnie na ulice, podpali labory i będzie skandować przeciw filhomom, włączymy się do gry. Wydzielone brygi obsadzą Parlam, ty, Por, osobiście aresztujesz Preza, a potem... - Witaj, dyktacie Szczuropolis! - Por autentycznie wzruszony całuje Komisa w łapę. Łza kręci się w oku szefa policów. - Tak, jutro dyktacie Szczuropolis, a pojutrze szefie Adminu Światowej Rady Szczurów - szepce. Z kazamat dolatują jęki maltretowanego Szóstki. W dolince Bunkrów Karl Faller zjawił się przed świtem. Był pewny, że wysadzając po drodze Eę i Szóstkę, którym udzielił fałszywych informacji, na dobrą dobę zmylił pogonie. Sam posuwał się bardzo sprawnie. Mapa Profa oddawała nieopisane usługi. Archeola zaskoczył we śnie. Jedynego strażnika udusił własnymi rękami, natomiast stary naukowiec, zanim ozdobił swym ciałem najbliższą gałąź, wskazał zasypane wejście do zamrażalni. Kot wśród szczurów - zaiste moje przezwisko w obecnej sytuacji zakrawa na metamorfozę - myślał Faller uruchamiając aparaturę i wskrzeszając zastęp swych „bobasków”. Pierwszy ocknął się Johann van Tam, niedźwiedziowaty Afrykaner z Pretorii, który specjalizował się w broni ciężkiej, a w walce wręcz preferował lekką laserową fuzyjkę. Dalej powstał Gonzales, wesoły Manuel Gonzales z Porto, miłośnik alkoholi i kobiet, którego niewinna twarz mogła zmylić każdego, a w istocie skrywała ponurą duszę drania wielkiego formatu i genialnego specjalisty od mikroładunków nuklearnych. Kolejna pokrywa odskoczyła znad leża Luisa Jade, Prowansalczyka, który młodość przeżył w rozmaitych legiach kolonialnych, a na starość stał się mistrzem trucizn i dobrej kuchni. Z kolei w objęcia Fallera skoczył „Profesor” Alonso, którego nazwiska nikt nie znał, i pewnie lepiej, bo było podobno tak znakomite, że nawet Alonso, czarna owca w rodzinie, nie ośmielał się go kalać. Następny - Ernesto Rico, trzydziestoletni Sycylijczyk - był najlepszym przyjacielem Fallera, który tego chłopaka kochał jak syna, choć może nie był to najlepszy wybór, gdyż Ernesto zadebiutował w wieku szesnastu lat w rodzinnym Palermo, zrywając rodzinne więzi za pomocą małokalibrowego karabinku. Ojcobójca należał jednak do najinteligentniejszych członków bandy, a w odróżnieniu od „Profesora” nie dawał odczuć swej wyższości Fallerowi. Ekipę zamykał ziomek Karia, Fritz Rotleder, i dorównujący wzrostem szefowi ryży Mike 0'Brien, któremu przez dłuższy czas nie chciały odmarznąć nogi. Potem wszystko potoczyło się sprawnie. Nikt nie zadawał pytań. Wystarczyło, że Szef rozkazywał. Błyskawicznie otwarto skrzynie z ręczną bronią, wydobyto laserowe miotacze i neutronowe granatnice. Van Tam sprawdzał każdy egzemplarz oddzielnie. Konserwacja była nienaganna. Po dwóch tysiącach lat należało tylko oczyścić broń i natychmiast nadawała się do użytku. - Amunicji starczy? - spytał krótko Kot. - Yes, chief! - Kiedy to będzie działało? - Pierwsze egzemplarze lekkiej za pięć godzin, przygotowanie cięższego sprzętu potrwa tydzień. - A mikrowyrzutnia termobalistyczna? Teraz odezwał się Gonzales. - Miesiąc! - powiedział krótko. - O dużej na razie trudno marzyć. Faller skinął głową. Znał swych ludzi i wiedział, że wszystko trwać będzie tyle, ile powiedzieli, ani sekundy dłużej czy krócej. Byli fachowcami. Dwie godziny potem Rico zameldował, że zrobiono rekonesans po okolicznych wzgórzach. Szczury na razie się nie pokazały. - W porządku, pracujcie dalej. Ponieważ sytuacja w Szczuropolis nie dojrzała jeszcze do przewrotu, a rozdrażniony Prof mógł ostrzec Preza i umiarkowanych deputów, Komis pragnął zachować resztkę pozorów i na wszelki wypadek odesłał do Laboru Szóstkę, obiecując zwrócić po jakimś czasie również Eę. Mały człowieczek, wymaglowany przez oprów, mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że teraz w krzyżowy ogień pytań wezmą go Prof i Asys. Były to pytania stawiane w dobrej wierze, ale skołowany prostaczek nie potrafił już odróżnić wroga od przyjaciela. Na wszelki wypadek wszystkiemu zaprzeczał i podał mylną drogę ucieczki Fallera... - Nie bądź głupi, Szósteczko - obłaskawiał go Asys - przecież doskonale wiemy, że Faller poszedł odmrażać kompanów... - Jakich kompanów...? Próbowali zajść go z innej strony. - Mamy nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z niewątpliwej wyższości szczurów nad ludźmi! - Tak, różnimy się wzrostem i zarostem - padła odpowiedź. - Równouprawnienie nie jest możliwe - kontynuował Prof - ale my tutaj uważamy, że nie należy was konsumować, tylko można dać normalną kategorię B. - Albo lepiej - poprawił Asys. - No to dajcie. I jak rozmawiać z takim tępakiem? Próżno obaj intelektualiści tłumaczyli mu, że wśród szczurów ciągle przeważa orientacja Twardychogonów, dla których ideałem jest szef typu Komis, i że zjawienie się Fallera mocno komplikuje sytuację. - Przecież ten Kot, czy jak go tam zwą, nie ma szans. Na ziemi żyją cztery miliardy doskonale zorganizowanych szczurów. Co znaczy ośmiu, nawet dużych ludzi bez jakiegolwiek oparcia, bez broni... - A z bronią? - głupawo pyta ten imbecyl Szóstka... Komis lubi pracować nocą, widocznie odzywają się w nim atawizmy. Jego śniadzi przodkowie o tej właśnie porze wyruszali na żer. Teraz raduje się strachem przesłuchiwanej. Jego małe oczka lśnią łajdacko, a ogon bawi się bibularzem. Patrzenie na Eę sprawia mu przyjemność, opry zrobiły z hardej dziewczyny roztrzęsiony kłębek rozpaczy. Gotowa jest powiedzieć wszystko, więcej niż wie. - My nie żądamy wiele - mówi słodziutko Komis - ot, drobna usługa. Być może okaże się zbędna, gdy o świcie moi ludzie dopadną tego olbrzyma. A zatem udasz się dziecino tropem Fallera, a potem informować nas będziesz o wszystkich jego plamkach... Aha, dla zapewnienia łączności dajemy ci cudzik techniki, skrzyneczkę z ważkami pocztowymi... Dobrze. I nie próbuj żadnych sztuczek. - A jeśli spróbuję? - niespokojny ognik błyska w oku dziewczyny. - No cóż, twój przyjaciel Szóstka jest w naszych łapkach. Zdaje się, że czujesz do niego pewną słabość. Więc jak, słodka kruszyno? Ea kiwa głową. O świcie piątego stycznia Komis udał się osobiście do Laboru numer osiem. Chciał sprawdzić, czy patrole okrążające gmach działają sprawnie, a Prof nie knuje jakiejś niespodzianki. Instynkt wieloletniego polica podszeptywał mu, że coś nie jest w porządku. Od Ei nie było jeszcze żadnych istotnych wiadomości. Szedł więc przez Szczuropolis, zaśmiecone po niedawnym święcie Antyhoma. Szedł dostatnimi ulicami wśród sklepów, w owalnych witrynach których piętrzyło się wszelkie możliwe bogactwo, szedł mostkami nad wielopiętrowymi norowiskami biedniejszych i kulistymi bungami bogatych szczurów, oglądał z zadowoleniem plaki teatrowisk, w których wystawiano dramy o antyhomskiej tematyce. Szeregowi police kłaniali mu się z uszanowaniem, zwykli przechodnie zaś odwracali głowy. Na placach spała beztroska szczuromłodzież, która porzuciła rodzinne bungi. - Rozpanoszyło się bezhołowie, ale ukrócimy je - pomyślał. Był już o paręset metrów od Laboru, gdy nagle cisza rozpadła się jak rozbite szkło. Najpierw zagrały karabiny maszynowe. Police wartujący rzucili się do ucieczki. Najwyraźniej ktoś zaatakował gmach laboratorium. - Stać, stać, łapserdaki - zawył Komis. - Wracać! Niechętnie zawrócili. Dołączyło do nich dziesięciu zbrojnych z eskorty. Szczur- sierż wskazał im kępę jałowców. - Tam są! Ognia! Nie dobiegli jednak daleko. Przeciwnik zmienił broń na bezgłośną. Pierwsi z policów stanęli nagle, okręcili się wokół swej osi i padli martwi. Reszta rozsypała się po bramach bungów usiłując robić użytek z tradycyjnych pięciostrzałowych karabinów. O bruk zagrzechotał granat. Błysk! Komis instynktownie padł twarzą w rynsztok, kątem oka mógł tylko dostrzec, jak rozstępują się okoliczne ściany. I to było wszystko. Uderzenie pięciu rzemieślników mordu (trójka z Alonsem pozostała bowiem w odwodzie) nie pozostawiało szans przeciwnikom. Zanim zdążyły nadciągnąć posiłki, Labor został zdobyty, do opanowanych motowózków ładowano wyzwolonych małych ludzi. Prof, Asys i Szóstka zniknęli gdzieś podczas strzelaniny. Płonęły okoliczne bungi i szczurowiska, pachniały niedopalone zwłoki. A Faller, poganiający ostro swoją ekipę, po raz pierwszy śpiewał. Z granatnicą w ręku, swoją ulubioną „maszynką do mięsa”, śpiewał jodłując dziką pieśń triumfu. Zapowiadała ona najwyraźniej całkiem nową erę. „Laserowa ekskursja”, jak później określił swój wypad Faller, nie była bynajmniej bojową rozgrzewką czy bijatyką dla przyjemności. Atak na Laboratorium podyktowany został koniecznością zdobycia sojuszników, małych bo małych, ale nieodzownych przy organizowaniu żywności czy montowaniu wyrzutni. Ludzie Kota Wojny mieli nadal stanowić główną siłę, ale pomoc wyzwolonych homów była niezbędna. A zatem dokonawszy uderzenia spiesznie wycofano się za linie Śmieciowisk. Odmrożeńcy, zaopatrzeni jedynie w broń ręczną i parę megagranatów, nie czuli się na siłach walczyć z przeciwnikiem, wprawdzie kiepsko uzbrojonym, ale wielokrotnie liczebniejszym. Przywódcą małych sojuszników wyznaczono Trzynastkę, znanego już nam prymusa o bajecznym talencie karierowiczowskim. Odwrót przebiegał prawidłowo. Około jedenastej posuwający się na szpicy Alonso zameldował o znalezieniu karlicy w stanie dużego wyczerpania. Faller natychmiast rozpoznał Eę. Polecił ją nakarmić, umyć, a gdy zdrowo wypocznie, przysłać do swojej kwatery. - Ładna szczeniara - fachowo zrecenzował znalezisko Gonzales - widziałem kiedyś coś podobnego w cyrku pod Lizboną... robiła tam numer, mówię wam, cholerka! - Tu wykonał nieokreślony ruch. - Jaki numer? - zainteresował się olbrzymi O'Brien. - Co ci będę opowiadał, świński - zarechotał Portugalczyk - ale chętnie bym go powtórzył. - Ona jest w gestii szefa! Do użytku wewnętrznego - zakończył dyskusję realista Rico. Dwa dni później Nacz-Kwata miasta Szczuropolis stała się widownią interesującej wymiany zdań między rozmaitymi frakcjami Deputów. Ścierającymi się byli Prez - nominalny przywódca Parlamu, Gener słynny weteran ostatniej z międzyszczurzych wojen i obandażowany Komis. W rolach doradców występowali - Prof, część Inspeka, wystająca z gipsowego bolerka, oraz nie znany nam dotąd szczur przezwiskiem Eksper. Prez, gryzoń stary i bezzębny, reprezentował tendencję umiarkowaną i twierdził, że przed podjęciem ostatecznych kroków należy starannie zbadać całą sytuację, a jeśli trzeba będzie - rokować. Komis i Gener kontrowali ostro, uważając za konieczne natychmiastowe podjęcie kontrofensywy. Różniła ich jedynie koncepcja głównego dowództwa, które każdy rezerwował dla siebie. - Rewanż to kwestia naszego honoru! - wołał Gener. - Czy nie zdajecie sobie sprawy, jakie konsekwencje może przynieść pogłoska o przegranej z homami? - Czas działa na naszą niekorzyść - sekundował mu Eksper - według aktualnych danych oddział odmrożeńców posuwa się wraz z odbitymi homami w głąb Wielkich Śmieciowisk. Wegetuje tam jeszcze resztka homów dzikich, a to ich potencjalne rezerwy. - Nie wierzę wprawdzie w bojowe kwalifikacje tych podszczurów - wpadł w słowo Komis - niemniej zgadzam się, że musimy przeciąć im drogę, zanim się połączą. Spójrzcie na sytuację. Mimo krępujących go bandaży ochoczo podskoczył do mapy Szczuropolis i okolic. W obu łapkach trzymał barwne chorągiewki, natomiast ogonem zakreślał rejony koncentracji. Miasto strzeżone przez dwadzieścia osiem bastionów wyglądało na niemożliwe do zdobycia. Przedpola minowano... - Koledzy stawiają na konfrontację z ludźmi - westchnął Prez - jest to jakiś pomysł, rozumiem ich kombatanckie tęsknoty. Do nas, polityków należy jednak myślenie, co trzeba będzie czynić, jeśli przegramy. Krew uderza do głowy Komisa. - W moich brygach rozstrzeliwuje się za taki defetyzm! - woła. - Nie jesteśmy na szczęście w koszarach - odcina się Prof. - Ale będziemy! - dobitnie mówi Komis - a jeśli chodzi o nasze siły, otrzymałem zapewnienie z sąsiednich Terytoriów o pomocy i solidarności. - Ponadto nie tragizujmy sytuacji - wtrąca Gener. - Wszystko dowodzi, że Faller i jego szajka wybrali strategię defensywną. To oni uciekają, nie my... Narada kończy się kompromisem. Dowództwo otrzymuje zramolały Gener, co Komis kwituje szyderczym uśmiechem: „Dowód bez armii”... Prez udaje się do Parlamu, aby z galeryjki głównej oznajmić krótko: „Wojna”! Szef policów, nieco rozczarowany, wychodzi na spacer na ulubiony placyk dla aresztantów. Ale już po paru minutach jego nastrój zmienia się, Adiut przynosi mu raport dostarczony przez tresowaną ważkę. - „Tu E-1. F zgodnie z instrukcjami informuje, że udaje się wąwozem SW. Będzie tam jutro w południe” - brzmi meldunek. Rozkazy mogą być tylko jedne. Zaminowanie wąwozu i wysadzenie w powietrze wapiennych skał, gdy Faller znajdzie się wewnątrz. Czasu jest sporo. - Biedny Gener - myśli Komis - nie sądzone mu jest zostać naszym Scypionem Afrykańskim. Dołem defilują czworoboki głów. - I raz, i dwa, i skok! - komenderuje O'Brien. Słowa komendy rozbijają się o stoki wzgórz. Mali ludzie ćwiczą w milczeniu. Szkoła odruchów Profa sprawiła, że są niezwykle podatni na zdecydowane komendy. - Będzie z nich doskonałe mięso armatnie - cieszy się Alonso obserwując to wszystko ze wzniesienia. Karl Faller zatrzymał oddział o kilometr od wylotu Wapiennego Wąwozu. Przestał przyśpieszać marsz i bardziej zależy mu na szkoleniu małych podkomendnych... Co za śmieszne pętaki - myśli Alonso - trzeba ich po dwóch dawać na jedną fuzyjkę. Ale musztry uczą się szybko. Znacznie gorzej z mową. Ale zdaniem Fallera to nawet lepiej, dobry żołnierz nie powinien za wiele gadać. Nie ma w ogóle wiatru, słońce grzeje, styczeń jest wyjątkowo suchy... „Widać musiał zmienić się klimat. Za naszych czasów w tej strefie w styczniu śniegi leżały po pas... A może wyprostowała się oś ziemska?” Z nawyku lornetuje okolicę. Nie, nigdzie nie ma nawet śladu gryzoni. „Znają mores, skubani... Choć trochę za łatwo się pogodzili. Przecież to mściwe bestie. Mściwe szczury”. Sam nie wiedząc kiedy, wpada we wspomnienia. Ostatnia wizyta w Beverly Hills. To musiało być w maju czterdziestego pierwszego. Przyleciał incognito samolotem z Bogoty. Mimo zniszczeń Los Angeles żyło jeszcze całkiem nieźle, gwarnie, wesoło. Chyba od wielu lat nigdy nie bawiono się i nie pito tak jak wtedy. Wraz ze zniknięciem telewizji jakiś spazm rozrywki ogarnął ludzi. Alkohol płynął strugą, tancbudy były pełne, a profesjonalistki pracowały na akord. Alonso jednak nie przybył dla zabawy. Z rozkazu Moraneza miał skończyć z doktorem Santaną, duchowym przywódcą emigrantów, których dyktatura wygnała z kraju. Wytropienie doktora nie należało do spraw łatwych. Ale Alonso był zawodowcem i wkrótce znalazł się na właściwej uliczce, pół mili od Bulwaru Zachodzącego Słońca. Robotę przygotował starannie, nastawił chronodetonator i spiesznie począł oddalać się od domu Santany. Eksplozja, która miała roznieść w pył całe domostwo, była obliczona na szesnastą dwadzieścia, w tym czasie Alonso powinien być już daleko... Ledwo jednak wykręcił wóz, w perspektywie jednej z uliczek dojrzał budynek, który przyprawił go o dziwny skurcz. Powinien ruszyć z kopyta, a tymczasem podjechał bliżej. Wysiadł. Widok zrujnowanego pałacyku przyciągał go jak lasso. - Okropna rudera - usłyszał nagle głos obok siebie. - Kiedyś to, panie, było cacko... - Mówiącym był starszy mężczyzna strzygący trawę przy willi vis-a-vis. Dzielnica podupadła, jeszcze dziesięć lat temu to ho, ho... a teraz coraz więcej domów stoi pustych. Tylko szczury się w nich mnożą. Bezczelne bydlaki. W ogóle nie boją się ludzi... Alonso słucha, nie przerywa, czasem potakuje, wreszcie pyta jakby od niechcenia: - A stary don Diego jeszcze żyje...? - Żyje, żyje - mruczy staruch - ale nie zazdroszczę mu. Od czasu kiedy jego chłopak poszedł na złą drogę, kompletnie się załamał... zbankrutował, rozpił się. Żyje w nędzy. A na ten dom kupców nie ma. Ech, jak on kochał tego swojego Alonso... Teraz to już nawet nie wychodzi z domu. Gdyby nie doktor Santana, który się nim opiekuje... Najemnik drgnął. - Doktor Santana? - Tak, ten emigrant. Dobry człowiek. Panie, ilu ludziom on tutaj pomógł... Twarz Alonsa pozostała nieprzenikniona. Przestał słuchać gawędzenia staruszka. Zautomatyzowanym ruchem wsiadł do samochodu. Zegar wskazywał szesnastą dziesięć. Przecznicę dalej Alonso zatrzymał się przy budce telefonicznej. Wykręcił telefon Santany, a gdy ten podniósł słuchawkę, powiedział: - Pan jest lekarzem...? Dzwonię z baru „Circe”, trzysta metrów od pańskiego domu. Była tu bójka, mamy rannego... Czy mógłby pan natychmiast przyjść? Potem równie energicznie odkłada słuchawkę i odjeżdża. I dopiero za miastem zatrzymuje wóz, opiera głowę o kierownicę. Wie, że tym razem Santana uszedł z życiem. Wie również, że ten szlachetny gest niczego nie zmieni, bo za następnym razem ktoś z fachowców załatwi doktora bez fuszerki, a jednak... - To dla ciebie, don Diego... dla ciebie, tato! Na poboczu stoi wielka kolorowa reklama kina „Colosseum”, afisze zapowiadają supergigant na podstawie starej powieści M.J. Volsky'ego - Inwazja szczurów. Alonso mruga oczami, stanowczo dość tych wspomnień. Jego lornetka powoli przesuwa się po wzgórzach, wreszcie wynajduje polankę, a na niej... Automatycznie nastawia na ostrość. Na polance z twarzą ukrytą w dłoniach siedzi Ea. - O, Habil, Habil... dlaczego nie ma cię przy mnie w takim momencie? Co ja mam zrobić? Czy mam poświęcić sprawę odrodzenia ludzkości dla uratowania Szóstki, czy wydać wyrok na chłopaka i odwieść Fallera od marszu Wapiennym Wąwozem? Dlaczego ja kocham tego gamonia? I czemu muszę wybierać? Jak to mówił Habil? Interes jednostki musi przegrać z interesem zbiorowości... A zremisować? Dlaczego okazałam się taka słaba? Nie umiem znosić bólu... Och... - Ty płaczesz, Ea? - z zarośli wychyla się rumiana gęba Trzynastki, lśniąca jak buty Fallera, które pucował osobiście przez dwie godziny. - E, nie, wspominam swoje trudne dzieciństwo - odpowiada dziewczyna. - Dzieciństwo dzieciństwem, ale starość masz zapewnioną. Szef cię wzywa. Staraj się wyglądać jak najkorzystniej. Kot Wojny wziął właśnie kąpiel w potoku i był w nastroju romantycznym. Toteż gdy Trzynastka zaanonsował przybycie zaproszonej, najpierw rzucił parę komplementów, a potem cisnął Eę na dywan ze szczurzych skór (siwa należała do Archeola). Jeden ruch, a szaty dziewczyny znalazły się w drugim kącie namiotu. - Bomba maleństwo - śmiał się olbrzym - hej, hej, schowaj pazurki. Nie gryź! Ea walczyła jak szalona. Z jednej strony rozsądek mówił jej, że zostać kochanką Fallera byłoby korzystne dla niej i dla sprawy... z drugiej - czuła niewyobrażalny wstręt do mistrza zbrodni. Bywa! - Nie, nie! - Do kroćset - zawołał przygarniając ją do siebie - dwa tysiące lat nie miałem kobiety... Wszedł Rico i nie zwracając uwagi na wściekłe błyski w oku bossa rzekł: - Stwierdzono poruszenie niewielkiego oddziału szczurów za wzgórzem 582. Chyba odkryli nasz obóz. Prof siedział i myślał. Były to refleksje niewesołe. Pozostał sam, Asys zniknął gdzieś w zamieszaniu, do Laboratorium nie było po co wracać. W pokoju za drzwiami drzemał Szóstka - ostatni człowieczek laboratoryjny, który pozostał przy nim... Każdy inny przyjąłby zaproszenie na raut, który Prez wydawał w salach Parlamu z okazji wprowadzenia stanu wojennego, ale Prof... - Cenimy was, przyjacielu - usłyszał dziś od swego najwyższego zwierzchnika. - Jesteśmy przekonani, że zawsze zależało wam na dobru szczurostwa. Komisja zbada dokładnie cały incydent w Laborze i wyjaśni wszystko. Do tej pory niech nikt nie waży się powiedzieć na was złego słowa... A więc pozostawało mu parę dni wolności, a może parę godzin, przecież prędzej czy później wyjdzie na jaw sprawa zakazanych eksperymentów i nielegalnego odmrożenia. Prof ponosił za to pełną odpowiedzialność; więcej, on chciał tego. Naukowiec intuicyjnie wyczuwał, że kroi się coś niedobrego. Łapał wzrokową korespondencję Pora, Komisa i Inspeka. Coś knują, ale co? I naraz przypomina sobie wielką ważkę, której brzęk za oknem tak. ucieszył szefa policów... Mają konfidenta! A jeśli tak... Obudził Szóstkę, młodzieniec był jak zwykle senny. - A, to wy... znów będę badany? - Cicho, mały, chcę, żebyś uciekł, zaraz wyłożę ci dokładnie, jak masz dotrzeć do obozu Fallera. Ostrzeżesz go, że ma u siebie szpiega. I obojętnie jaki miał plan, niech natychmiast zmieni go na inny... Mały człowieczek ciągle nie bardzo pojmował. - Dlaczego to robicie? Przecież to wbrew interesowi szczurów... - Głuptaku, przecież ja nie jestem szczurem. Kosmata łapa sięgnęła do szyi. Coś trzasnęło. Futerko rozstąpiło się. Zgrzytnął zamek błyskawiczny. Chwilę potem z klatki piersiowej Profa wyjrzał niewielki, okrąglutki człowieczek. Szóstka z przerażenia zamknął oczy. - Nazywam się Dii. Mój ojciec i dziad byli kamerdynerami w znakomitej arystokratycznej szczurzej rodzinie, której ostatnim potomkiem i jedynym dziedzicem był Habil. Sporo starszy ode mnie, żywił do ludzi, niezwykłą, właściwie niezrozumiałą sympatię. W ogóle stosunki w jego domu były nadzwyczajnie liberalne. Sadzano nas do stołu ze szczurami, mieliśmy dostęp do biblioteki i spiżarni... A gdy powstało Laboratorium, zostałem prawą ręką Habila we wszystkich poczynaniach. Oczywiście takie doświadczenia były jeszcze bardziej nielegalne niż obecnie. Prowadziliśmy je jednak z dużym zapałem. Habil był jak dziecko. Entuzjazm przysłaniał mu wszystko. Ja natomiast w miarę nabierania rozsądku postanowiłem się zabezpieczać. Habil wśród setek różnorodnych zajęć i koników brał się również za skomplikowane operacje chirurgiczne i balsamowanie zwłok. To ułatwiło mi działanie. W ciągu paru lat uszyłem swój kostium, skonstruowałem przekładnie umożliwiające mi naturalne ruchy, przetrenowałem używanie. Ostrożność opłaciła się. Kiedy aresztowano mego dobroczyńcę i zajęto rezydencję, udało mi się wymknąć w przebraniu z pewnym zapasem gotówki... Sporo podróżowałem, za granicą zdobyłem dyplomy. W trakcie podróży poznałem Preza i gdy ten stanął na czele Parlamu, podsunąłem mu pomysł reaktywowania Laboratorium numer osiem... Szóstka wzdycha z przejęcia, ale widać, że zapalił się i jest gotów działać. - Co mam robić? - pyta. - Mam prywatny motowózek oraz nożny dwukół Asysa. Wywiozę cię za miasto, a ty dogonisz Fallera. Sporządziłem mapę jego ewentualnej trasy... Ja pozostanę tu, by trzymać rękę na pulsie. - Proszę pana - mówi nagle chłopak - to znaczy, że ludzie mają jeszcze jakieś szanse? Dii, czy jak kto woli Prof, zapina kostium: - Zaczynam wierzyć! Ea najzwyczajniej zaspała. Całonocna walka z myślami i zmęczenie poprzednich dni dały o sobie znać. Kiedy otworzyła oczy, poza niewielkim oddziałkiem straży tylnej nie było już nikogo. - Gdzie są wszyscy? - spytała van Tarna._ - Wymaszerowali dwie godziny temu! - mruknął Afrykaner. - Jak to? I nikt mnie nie obudził? - Zabierzesz się z naszą grupką. - Ale ja... miałam... znaczy chciałam porozmawiać z szefem. - Porozmawiasz wieczorem na popasie. Cicho... Gdzieś z lasu poza nimi dobiegł cichy chrzęst. Van Tam błyskawicznie przerzucił przez rękę laseromiot. Jeszcze chwila, a z zagajnika wytoczył się dwukół, na którym mozolił się mały człowieczek. Tam uniósł celownik. - Nie strzelaj, to Szóstka! Młodzieniec był spocony jak ruda mysz. Całą drogę jechał pod ramą dwukoła zrobionego na szczurzą miarę. - Gonili mnie, ale uciekłem - pochwalił się. - Ea, kochanie moje... Padli sobie w ramiona i po raz pierwszy usta Ei odwzajemniły dawno oczekiwany pocałunek. - Kurza twarz! Dajcie z tym spokój, maluchy - skrzywił się van Tam, który był zwolennikiem „męskiej przyjaźni”. - Tak się śpieszyłem, tak się śpieszyłem - sapał Szóstka, któremu nie wiadomo co odjęło oddech, szybki finisz czy głęboki pocałunek - miałem was ostrzec. Szczury knują jakąś pułapkę. Prof radził natychmiastową zmianę marszruty. Urwał, widząc pobielałą nagle twarz dziewczyny. To, co działo się w umyśle Ei, można przyrównać jedynie do diabelskiego młyna albo losowania toto-lotka. „Co ja zrobiłam? Pozwoliłam, żeby Faller ruszył wprost w zasadzkę. Zaspałam, mimo że w nocy postanowiłam go ostrzec. I na dodatek uczyniłam to wszystko chcąc ratować Szóstkę, który wcale nie potrzebuje ratunku... Ach...” Oczy van Tama i Szóstki pobiegły za wzrokiem Ei w kierunku wapiennych gardzieli wąwozu. Jest punkt dwunasta. Nagle ugina się ziemia. Ogłuszający huk słychać na paręnaście kilometrów. Całą przestrzeń wypełnia wapienny kurz. Wstrząs rzuca ich twarzą w mech. Po chwili jednak wszystko się uspokaja. Ea kaszląc unosi głowę. Widzi, jak van Tam spokojnie otrzepuje bluzę. - Panie Johannie... panie Johannie - woła - trzeba tam biec na pomoc, może ktoś jeszcze żyje... - Niby gdzie? - W Wapiennym Wąwozie. - A dlaczego ktoś miałby tam być? Karl nie lubi takich dróg. Jeszcze wczoraj zdecydował się na dłuższą drogę przez wzgórza. Tym bardziej że na północnym zachodzie w Rejonie Bagien odkryto obozowisko dzikich ludzi. No, chodźmy, moi mali... Dalej. Ea już tego nie słucha. Przez dobry kwadrans będzie się rozlegał jej długi histeryczny śmiech. Wielkie bagniska. Trzy tysiące kilometrów kwadratowych topieli, łąk i karłowatych lasków. Kraina bezpańska, surowa, a zarazem przychylna wszelkiego rodzaju zbiegom. Królestwo ogromnych owadów o smakowitych odwłokach, małych, głupich szczurów wodnych i dzikich homów. W samym centrum tego zielonego oceanu wynurza się skała Ocalenia - niewielki płat twardego gruntu, zamieszkiwany przez przeszło trzy tysiące małych ludzi. Mimo ponawianych ekspedycji szczury nigdy nie stały się panami moczarów, sprzęt grzązł w błocie, a mali ludzie zręcznie przerzucali się z kępy na kępę, podpalając trzciny lub tworząc pułapki w postaci fałszywych ścieżek wiodących w topiel. Tego roku na skale Ocalenia pojawili się nowi współgospodarze. Wznieśli oni kamienno- ziemny wał i kilkadziesiąt baraków z pni olchy. Tu i ówdzie zasiano dwudziestojednowieczne nasiona, które o dziwo zachowały zdolność kiełkowania. Dowodziło nimi ośmiu bogów - olbrzymów przybyłych nie wiadomo skąd, przewyższających siłą i rozumem szczury. Traktowali oni małych kuzynów z wielkopańską pobłażliwością, ciężką łapą wprowadzając dryl, o jakim się od dwóch tysięcy lat nie śniło. Dzień i noc wznoszono kuźnie i dymarki dla wytopu rudy bagiennej. Kuto podziemne pomieszczenia i wznoszono stalowe wieże, o których przeznaczeniu nikt nie miał pojęcia. Trzynastka, jeden z małych ludzi przybyłych tu razem z gigantami, był zdania, że powstaną w nich świątynie Jedynego Boga czczonego przez Wielkich Ludzi parę millenniów temu. Oczywiście i jego uwagę zwracały skrzynie pełne stalowych cylindrów ze śmiesznymi skrzydełkami, które ze Starej Zamrażalni przetransportowano w niemałym trudzie aż tu. Mali ludzie w liczbie około trzech i pół tysiąca zostali podzieleni na siedem oddziałów. Dowodzili nimi z grubsza ucywilizowani wychowankowie Laboratorium numer osiem. Każda grupa odpowiadała za inny odcinek. Szóstka na przykład mozolił się nad aprowizacją. Mali ludkowie zbierali bagienne owoce, łowili wodne szczury (do konsumpcji wyłącznie dla Wielkich Dowódców), prażyli szarańcze na żelazne racje lub poławiali słodkowodnego kryla. Jednocześnie te wiosenne dni były dla Ei i Szóstki czasem miłości. Kochali się zapamiętale i wszędzie. W trzcinach, na drzewie, w magazynie, a nawet w nowo wznoszonych wyrzutniach. Szóstka z dnia na dzień z tłustawego powolnego homa przeobrażał się w prawdziwego mężczyznę. Nawet jakby trochę urósł. Mierzony w chodakach miał sto trzy centymetry. Faller czasowo zrezygnował z Ei. Mała Ia z Moczarów zadowoliła go całkowicie, mimo że co wieczór denerwował się, będąc zmuszony zakładać okulary do pieszczot. Osiemnastego marca Fritz Rotleder zameldował, że system łączności jest już gotowy. Tego samego dnia Gonzales stwierdził, że dwie wyrzutnie czekają na wypróbowanie. - Możemy razić wroga na odległość do pięćdziesięciu kilometrów i niszczyć siłę żywą w okręgach o promieniu kilometra. - Nieźle! A co z wyrzutnią globalną? - To musi potrwać. Przecież robimy tu wszystko chałupniczo. Na szczęście Rico natrafił kilkanaście kilometrów stąd na ruiny dwudziestowiecznego centrum reaktorowego. Jest ukryte dość głęboko pod ziemią, ale może uda się je wykorzystać. - Oby! Szczury na razie dały im spokój. Początkowo, gdy doszła wieść o eksplozji w Wapiennym Wąwozie, w Szczuropolis zapanowała euforia. Ogłoszono dwa dni wolne od pracy, urządzono festyny i egzekucje pewnej liczby małych ludzi przechowywanych skrzętnie na tę okazję. Komis był bohaterem, jego wybór na szefa Parlamu wydawał się być kwestią dni, gdy gruchnęła hiobowa wieść - Odmrożeńcy wyszli cało z zasadzki, a gdzie się podziali, nie wiadomo... Jakże łatwo jest przejść od euforii do żałoby narodowej. Smutek w Szczuropolis zapanował tak wielki, jak po przegranej w kręgle z drużyną sąsiedniego Rathill. Komis wybrał się na urlop zdrowotny. Prez został na swym stanowisku, a Gener począł działać. Po zlokalizowaniu miejsca pobytu przeciwnika cały rejon bagnisk opleciono pajęczą siecią czujek, posterunków i garnizonów. Prez złożył wizyty w Ratstone, Rathill, Myszogrodzie, Queueville. Był nawet w Ogonoburgu, gdzie jednak otrzymał tylko ogólnikowe zapewnienia o solidarności i sprzęt dla orkiestry reprezentacyjnej. Na szczęście ościenne terytoria wywiązywały się coraz lepiej ze swych obietnic. Długimi kolumnami sunęły setki motowózków pancernych, oddziały fuzyjne i pikinierskie na dwukółkach. Wiele co światlejszych szczurów zapytywało się: po co? Skoro jesteśmy tak silni, jak głosi Parlam... A tymczasem nocami nie ustawał chrzęst maszerujących gryzoni. Gazety określały Genera mianem „Przenikliwego Ojca”, choć z wyglądu przypominał raczej dziadka, i młodzi ofice zwracali niekiedy uwagę, że stary weteran rozumuje kategoriami wojen sprzed pięćdziesięciu lat. Zamiast ściągać do Szczuropolis takie masy szczurów, które i wyżywić trudno, i utrzymać w karności nie sposób, należałoby raczej sypać wały osłonowe, tworzyć sieć schronów, myśleć o użyciu gazów i trucizn - mówili fachowcy, ale siwy szczur w lampasach nie przyjmował żadnych słów krytyki. Wieczorami czytał biblioteczne starocie - von Ludendorffa i Tytusa Liwiusza. Wśród młodych oficów, którzy daremnie usiłowali zwrócić uwagę na anachroniczność całego przedsięwzięcia, znajdowali się Por i Eksper. Jeszcze w styczniu przeprowadzili oni badania nad poległymi szczurami, zbadali rozbite mury i sporządzili raport, który ugrzązł w biurku Adiuta, nie docierając wyżej. Nie dziwota, że ich spacery coraz częściej kierowały się w stronę bunga na przedmieściu, gdzie w norze M-25 urządzonej w stylu szczurostwa mauretańskiego lizał rany Komis. - Popełniliśmy błędy - mruczał podczas tych spotkań - nasz agent Ea zdradziła, nie udało nam się wprowadzić nikogo w szeregi przeciwnika. Nie wiemy, kiedy uderzy... - A może w ogóle nie uderzy? - zapytał jakiś młodszy polic. - Że uderzy, to pewne! - W takim razie - proponował Eksper - może powinieneś udać się do Preza, przedstawić nasz raport. Ratować, póki się da... - Rozsądna propozycja - kiwa głową kandydat na dyktata, ale jego oczka mówią zupełnie co innego; „Poczekajmy, niech ci z Parlamu sami wypiją piwo, które nawarzyli. Potem my dojdziemy do głosu”. Jest wieczór dziewiętnastego kwietnia 3978 roku. Jest wieczór dziewiętnastego kwietnia. Narada w sztabie Kota Wojny. Wszyscy są spięci, uważni, trochę podnieceni. Wśród sztabowców nie ma nikogo z małych ludzi. Dowódcy grup i podgrup mają spotkać się z Fallerem za godzinę, ale już panuje nastrój dziwnego podniecenia, zamilkły młoty w kuźniach. Przerwano lekcję mowy. Przełom dziejowy wisi w powietrzu. - Plan jest następujący - tłumaczy Faller. - O godzinie zero pięć grupa dwudziestu małych ludzi z O'Brienem na czele uderza na odcinku C, jej marsz zmusza szczury do przerzucenia sił ze wzgórza 425 i 519. W tę lukę wpuszczamy naszych osiem motowózków. Drogą D-14 bez przeszkód powinniśmy dotrzeć przed świtem pod Szczuropolis. O szóstej piętnaście Johann uruchamia swoje zabawki. - Tak jest - mówi van Tam. - Uderzenie neutronowe kieruje się na dwa obozy odwodów zlokalizowane pod miastem w kwadracie G-11 i C-6. Uderzenie konwencjonalne spada na Parłam, Nacz-Kwatę i Arsen... O szóstej trzydzieści osobiście wkraczamy do akcji. - Szefie - Alonso unosi dwa palce do góry - czy nie lepiej byłoby załatwić całą sprawę rakietami? - Oczywiście, Al. Ale wtedy gdzie byłaby dla nas przyjemność? Karl wstaje od stołu. Rico zbiera mapy, Alonso zapala papierosa. Gonzales gwiżdże przez zęby stary przebój najemników zwany „piosenką śmierci”: Chodź, ruszymy przejść, niebogo, morze krwi wszerz suchą nogą, hej! Dochodzi dwudziesta pierwsza dwadzieścia osiem. Świat się wali! Ogień, a właściwie morze ognia nad, Szczuropolis! Obozy wojów nie istnieją. Nic nie istnieje! W powietrzu wirują odłamki gruzu, kurz miesza się z ogniem. Artyleria szczurza dławi się. Wali w okoliczne wzgórza na oślep. W ocalałym bunkrze Nacz- Kwaty miota się Gener. - Gdzie są moje oddziały, gdzie doborowe brygi z Rathill? Co z odwodami? Dlaczego nie kontratakują? - Nie mamy łączności - odpowiada Por. - Nic nie mamy. Odmrożeńcy zaraz tu wkroczą. Ewakuujemy się! - Nie, nie, nie! W tym momencie wpada zdyszany Eksper. - Prez nie żyje - woła - wycofujemy się! - Ja tu rozkazuję! - ripostuje Gener. - Będziemy bronić miasta do ostatniego szczura! I zginiemy jak szczury! - nerwy zawodzą przylizanego Adiuta. - Ich oddziały są już na Polach Serowych! Mają miażdżącą przewagę w sprzęcie... Towarzyszą im wyszkoleni mali ludzie. Oni nas zjedzą! Gener rzuca grube przekleństwo. - Na ludzkie fekalia! Zginąć jak szczur to najzaszczytniejsza ze śmierci! Znów otwierają się drzwi. - Komis, wy tutaj ? - dziwi się sędziwy wódz. - Mówiono mi, żeście wyjechali! - Niestety nie - mówi Komis, a w jego ręku pojawia się nagan. - Radziłem, żebyś nie brał się za tę robotę, staruchu. A dziś przegrałeś swoją partię. Gener usiłuje coś powiedzieć, niczego nie rozumie, ale w tym momencie broń szefa policów pluje ołowiem. Adiut sięga po fuzję, ale strzał Pora rzuca go o ścianę. Oczy młodego szczura zachodzą mgłą, a pysk szczerzy zęby w grymasie bezgranicznego zdumienia. Z sąsiedniego pomieszczenia padają strzały. To Inspek wykańcza dwóch sekrów Genera. Potem Komis, Eksper, Por i Inspek naradzają się przez chwilę. Poszło dobrze. Według wariantu G. - A więc życzę wam powodzenia. Pamiętajcie - tak jak ustaliliśmy. Wasza misja jest trudna, ale bardzo ważna - Komis ściska łapy Ekspera i Inspeka. Wraz z Porem szybko opuszczają ruiny Nacz-Kwaty, okopem docierają do Ogonicy, gdzie czeka na nich łódka. Wszystko zasnuły już dymy. Rzekę też. Chwytają za wiosła. Potem, poniżej Mostu Antyhoma, prąd jest wystarczająco wartki. Nacz-Kwatę ogarnia pożoga. Płoną kartoteki i portrety wybitnych szczurów. Inspekt z Eksperem nie śpiesząc się chowają co cenniejsze dokumenty do sejfów, wyciągają prześcieradła z sypialni Genera. I powiewając bielą, z kluczami od kas w ręku oczekują na przyjście zwycięzców. Było to widowisko na miarę sukcesu. Albo i większe. Amfiteatr wypełnił się po brzegi małymi ludzikami, obok wyszkolonych żołnierzy zasiedli półdzicy przybysze ze śmieciowisk, uwolnione z niewoli „homy łowne” i wielka ilość „homów opasowych”, uratowanych w ostatniej chwili przed ubojem. Lożę główną zajęli rzemieślnicy mordu: Gonzales, van Tam, Rico, O'Brien... pozostali czuwali na swoich stanowiskach. Sam Faller w purpurowej todze i w wieńcu na głowie przypominał Neroszczura, który przed wiekami zasłynął tym, że podpalił Szczuropolis chcąc wygubić ludzi gnieżdżących się w katakumbach. Towarzyszyły mu trzy białe szczurzyce - kwiat miejscowej arystokracji; Córka Preza, Kochanka Komisa i Wnuczka Genera - branki, które spełniały wszystkie polecenia zdobywcy z najperwersyjniejszymi włącznie. O parę miejsc dalej siedziała zapłakana Ea. - Nawet lubię takie futrzane kobitki - śmiał się Kot do Rica. - Przynajmniej są ludzkich rozmiarów. No, zaczynajcie, zaczynajcie... Konkubiny nie były jedynymi przedstawicielami gryzoni w loży. Do honorowych gości należeli Eksper i Inspek, o których było wiadomo, że udaremnili zniszczenie dokumentów Nacz- Kwaty i, wiedzeni sympatią do ludzi, własnoręcznie ukatrupili Genera. Teraz ochoczo pili zdrowie Fallera i jego wesołej kompanii. Ea, Szóstka i Trzynastka znaleźli miejsce w podrzędnej loży, z dobrym wszakże widokiem na arenę. Impreza nosiła nazwę: „Czas Zadośćuczynienia” i miała przełamać ostateczne kompleksy, jakie ludzie żywili w stosunku do szczurów. Upływał czwarty dzień od błyskotliwego zwycięstwa. Resztki uciekającej armii zostały rozbite, mosty, którymi mogła nadejść odsiecz - wysadzone. Zresztą nikt nie kwapił się z odsieczą. W sumie zniszczenia w Szczuropolis były niewielkie, wyłączając centrum wokół Parlamu i urządzenia wojskowe, atoli pierwsze godziny po zwycięstwie wypełnił nieprawdopodobny bałagan. Mali ludzie pastwili się nad pomnikami wybitnych szczurów, ze szczególną pasją tocząc do Ogonicy olbrzymi łeb z pomnika Antyhoma, inni dewastowali Szczuromuzeum kalając święte zabytki gryzoniej tradycji. Szczególne powodzenie miały sklepy. Dzicy zdobywcy obwieszali się błyskotkami, pożerali przysmaki, nurzali się w strojach. Nie było chętnych do gaszenia pożarów. Rychło jednak żelazna dłoń Fallera ukróciła bezhołowie: paru bardziej warcholskich szabrowników wtrącono do kazamat wspólnie ze szczurami. I uspokoiło się. Największy ścisk panował w dawnych homowiwariach, gdzie boksy zapchane były szczurami w paru warstwach. - Szczur w klatce - czy można sobie wyobrazić bardziej groteskowy widok? - powiedział Szóstka do Ei. Dziewczyna była zamyślona. Miłość i sukcesy powierzchownie zaleczyły ranę, która miała na imię zdrada. Na szczęście nikt jej o nic nie podejrzewał, natomiast ona sama nie żałowała trudów, jak gdyby chcąc zatrzeć wyrzuty sumienia. - Moc pracy przed nami - mówiła, poprawiając zakasane rękawy - trzeba dalej cywilizować ludzi, przebudowywać miasto. - Przebudowywać? - Jasne, przecież dotychczasowi gospodarze byli od nas dwukrotnie więksi. Człowiek musi wspinać się na człowieka, żeby dosięgnąć klamki. Do wanny wchodzimy po drabinie, ze sztućcami trzeba sobie radzić oburącz... - Ale za to jakie porcje zostały w restauracjach... Ea kontynuowała: - Nie sądzę, żeby odrodzona ludzkość mogła zaakceptować szczurzy model życia: szczęście oparte na konsumpcji, na gromadzeniu złotych uszu, na pozornej wolności i nieskrępowanym zaspokajaniu żądz... Nie, to wszystko trzeba zmienić, przebudować, usprawnić... - Co to są złote uszy? Dziewczyna pokazała mu monetę w kształcie małżowiny. (Podobno w okresie przedhistorycznym używano w handlu normalnych suszonych uszu ludzkich...) - Ale my nie będziemy na tym budować naszego szczęścia! Oprzemy je na dyscyplinie! Szczurza orkiestra reprezentacyjna zagrała tusz. Gardziel tunelu wypluła pierwszych gladiatorów na piasek areny. - Stawiam sto uszu na śniadego szczura! - zawołał Faller. - A ja obstawiam ryżego - mówi Rico. Zabawa się zaczyna, a właściwie nie zabawa, tylko wielogodzinny krwawy maraton. Bije się naraz czasem dwóch, czasem ośmiu, czasem dwunastu jeńców. Tłum małych ludzi nie oszczędza pokonanych. Nad widownią góruje jedno słowo: „Dobijać”. Walka trwa. Po serii pojedynków ścierają się czworoboki szczurów. Potem mali ochotnicy walczą ze szczurem. Bezbronnym. Podpalone zostają stosy ze szczurzymi niemowlętami, odbywają się orgie porno... Faller się bawi. Białe szczurzyce chichoczą... Ich beztroskie igraszki są jakby odblaskiem zabawy na arenie. Nawet Gonzales krzywi się z niesmakiem. - Po co taka demonstracja? Ja tam wolę zabawy kameralne. Jest coraz duszniej, nie pomagają liczne kadzidła. Tymczasem siekanina trwa dalej, piach z wolna zmienia się w krwawe jezioro. Gardła nomów ochrypły od krzyku. Po dwóch tysiącach lat nadszedł dzień rewanżu. Dzień zapłaty. Ea zakryła sobie oczy. Szóstką wstrząsają mdłości. - To straszne, to straszne! Dlaczego? Dosyć! Trzynastka udaje, że bawi się szampańsko, ale również ma kłopoty z żołądkiem. Tymczasem z tunelu wypychają kolejną ofiarę. Ma do wyboru rodzaj śmierci. Do dyspozycji jest gilotyna, szafot, szubienica, koło... Szczur błagalnym gestem pokazuje, że niedowidzi. Prosi o okulary. - Wielkie nieba - woła Ea - to Asys! Jednym susem ląduje w loży Fallera, który z przymkniętymi oczyma oddaje się rozkoszom. - Panie Karl! - woła nie bacząc na nic. - Panie Karl, on nie może zginąć - to nasz przyjaciel, Asys! Błagam o litość dla niego... Tłum wyje: zabić! zabić! Faller zastanawia się. Patrzy po twarzach w loży. - Śmierć! Śmierć! - pokazują skwapliwie Inspek i Eksper. Asys przecież może ich zdemaskować. Kot zatrzymuje wzrok na Ei. Ładnie wygląda w tym czerwonym świetle. Tak lirycznie... Szkoda, że dotąd nie skorzystał z jej wdzięków. - Dobrze - mówi - w ciągu wieczoru stać mnie na jednorazową wspaniałomyślność. Asysa odciągają za bandę. Impreza toczy się dalej. Lato nastało dżdżyste i chłodne. Ogromne połacie kontynentu zamieniły się w trzęsawiska, drogi pełne lejów po eksplozjach stały się nieprzejezdne. Opustoszały miasta i norowiska, kto żyw uchodził na krańce świata lub wkopywał się w ziemię. Szczurostwo popadło w dziwne odrętwienie. Bezskutecznie zanoszono modły do słońca, które jednak, niełaskawe, nie raczyło nawet ukazać swej tarczy zza grubej zasłony chmur i mgieł. Roślinność za to pieniła się żywo, porastając pobojowiska i ruiny jak dobroczynna kurtyna po nieudanym spektaklu. A Karl Faller z zapamiętaniem pędził szczurze armie, rozgramiał brygi, zanim doszło do jakiejkolwiek koncentracji. Układów odmawiał, czasem tylko wymieniał grupy szczurów na małych ludzi, aby zaraz potem niszczyć ujawnione ośrodki oporu. Małych ludzi pojawiło się niemało. Strumyczki ściekające ze wszystkich stron kontynentu tworzyły rozlane rzeki, wlewające się do wspólnego akwenu wokół Szczuropolis. Były też i inne potoki: płynęli nimi kosmaci jeńcy, z których przetwórnie kierowane przez Luisa Jade produkowały wyborne konserwy i puszyste skóry, ulubiony przyodziewek zwycięzców. Miasta też zmieniały charakter: norowiska, bungi i zagry adaptowano na mieszkania, przemalowując ściany na żywe kolory. Większość przybyszów wchłaniała jednak wieś, gdzie mozolnie próbowano odrodzić rolnictwo. Każda grupa otrzymywała dwóch przeszkolonych ludzi, którzy obok dozorowania i karcenia leniwych uczyli ich mówić, czasem czytać, a niekiedy rachować. Wyższe kursy prowadziła Ea, wspierana przez Asysa. Budziło to często spory z ludźmi Fallera; Kot Wojny był zdania, że przesadna edukacja odciąga ludzi od spraw istotnych, a przede wszystkim zmniejsza ich siłę bojową. - Mądrale przy robocie to nieszczęście, tacy to potrafią wszystko przedyskutować - mawiał. Na szczęście za Programem Edukacji wstawił się Alonso, jak również Rico, i Karl miał na tyle rozsądku, żeby ustąpić. Miał zresztą swoje kłopoty. Ofensywa utknęła na linii jezior i skał tarasujących dostęp do Ogonoburga. Atak dodatkowo utrudniał fakt, że ta stara stolica szczurów w przeważającej części rozbudowała się pod ziemią i rażenie niewielkimi rakietami nie dawało nic, a wielka wyrzutnia ciągle jeszcze była niegotowa. Szóstego czerwca w jednym z podziemnych pałaców Ogonoburga, wykopanym jeszcze w XXXIII wieku, Wielmis - szef Światowej Rady Szczurów - udzielił posłuchania przybyszowi z dalekich stron, który uchodząc cało ze wszystkich niebezpieczeństw przybył parę tysięcy kilometrów i przyniósł jakoby ciekawe nowiny. Wielmis miał dość katastroficznych biadoleń, przyjął jednak gościa dzięki zapewnieniom sekretarza, że ów mieszkaniec Szczuropolis, obok dokładnego rozeznania sytuacji, ma jeszcze jakieś oryginalne koncepcje. Przybyły szczur sprawił na przywódcy dobre wrażenie: dziarski, energiczny, a przede wszystkim ufny w sukces, wydawał się urodzonym dowódcą, jakich w Ogonoburgu, mieście arystokratów i rencistów, brakowało, - Opowiadano mi, że przedarliście się tu aż ze Szczuropolis, jak wam się to udało? - Omijałem gęściej zaszczurzone tereny stanowiące główny cel ataków ludzi, płynąłem korytami rzek, wykorzystywałem jaskinie... Zanim jednak zacznę mówić o moich planach, chciałbym zadać pytanie. Długo może się utrzymać Ogonoburg? - Sądzę, że przynajmniej do końca pory deszczów. Ofensywa utknęła, nasi wrogowie mają nadmiernie wydłużone linie komunikacyjne, nie sądzę, żeby uderzyli przed upływem dwóch, trzech miesięcy. - To dobrze... Bardzo dobrze. Najważniejszy jest dla nas teraz czas. - Nie rozumiem. - Dwaj moi najlepsi współpracownicy pozostali w Szczuropolis. Wkradli się w łaski zdobywców... - Aha, i dostarczają nam informacji? - Informacji to mało. Oni dostarczają nam sojuszników. - Żartujecie? - Macie moje słowo, jakem Komis... Jeszcze jesienią odwrócą się losy kampanii. Wielmis patrzył na Komisa z niedowierzaniem, ale ten przechylił się do ucha przywódcy i zaczął mu szeptać, szeptać, szeptać. Nad miastem zapada zmierzch. Ulice są regulaminowo puste, czasem przemknie po nich pojazd któregoś z Ośmiu. Dzienna zmiana małych ludzi śpi, nocna pracuje w zakładach produkcyjnych. Entuzjazm pierwszych dni po zdobyciu Szczuropolis ustąpił miejsca żelaznej dyscyplinie. Siedem godzin snu, siedem nauki, siedem godzin pracy, trzy godziny gimnastyki i kultury fizycznej - to arcymądry harmonogram opracowany przez Rica. Dni podobne są do siebie jak guziki przy jednej koszuli, z tym, że w niedziele zamiast trzech godzin gimnastyki są trzy godziny miłości. Nieżonaci mogą w tym czasie zajmować się majsterkowaniem. Czasem z fabryki nad Ogonicą pada nieśmiałe pytanie: dlaczego jest, jak jest? Dlaczego nie można żyć według dowolnych upodobań, spacerować po malowniczych wzgórzach, wylegiwać się nad jeziorem imienia Szarych Uszu albo bawić się w teatr? I wtedy Trzynastka - nowo mianowany gubernator miasta - uprzejmie odpowiada: po zwycięstwie. Trzeba teraz pracować, uczyć się, sposobić do walki. Więc pracują, uczą się, sposobią. I tylko czasem w niejednej z małych główek lęgnie się pytanie: czy mimo wszystko życie w Bagniskach, Hałdach i w Laboratorium, mimo stałej niepewności i bezustannego widma śmierci, głodu... nie miało pewnych uroków? Ale jest to pytanie retoryczne. Codzienność ma barwę kolorowej bluzy jednakowego dla wszystkich kroju i czapeczki ze śmiesznym pomponem. Takie ubrania rozładowują stresy. Dawne bungi i norowiska uległy modyfikacjom. W wielu przebito okna, większość przebudowano. Z dawnej komnaty szczura robiono teraz osiem do dwunastu małych pokoików-szuflad, składających się z łóżka, taboretu i obowiązkowej biblioteczki. (Nauka to zwycięstwo!) Kuchnie i łaźnie były wspólne dla każdego piętra. Za to wszystkie ściany budowli pomalowano na żywe kolory, a te, które nie miały okien, pokryły przepiękne malowidła przedstawiające świat w przyszłości, kiedy już nie będzie szczurów i wyrzeczeń. Napisy mówiły, że to bardzo niedaleka przyszłość. Odmrożeńców w prywatnych rozmowach nazywa się teraz „Ośmiu” i słowo to, ongiś wyrażające sympatię i entuzjazm, coraz częściej kojarzy się z lękiem. Niektórzy z małych ludzi wolą używać eufemizmu ONI. A zatem ONI zajęli kilkanaście bungów położonych w zakolu Ogonicy. Skrywała je gęsta zieleń i tylko dźwięki dobiegającej muzyki i rzęsiste oświetlenie widoczne z wyższych pięter norowisk świadczyły, że spartański styl życia nie był udziałem wszystkich. Karl Faller twierdził wprawdzie zawsze: „Kot Wojny nie będzie nigdy pieskiem pokojowym” i sypiał na twardym żelaznym łóżku, ale wtajemniczeni wiedzieli, że sypia tam nieczęsto, natomiast jego haremik opływa w puchy, tiule i atłasy. Rzemieślnicy mordu nadal pracowali intensywnie, ale po powrocie z dyżuru, wyprawy czy narady lubili oddawać się miłej rekreacji w zamkniętym gronie. Zresztą każdy miał swoje upodobania. Gonzales lubił zaczajać się w zaroślach na małe kobietki wracające ze zmiany, o których potem nikt nigdy nie słyszał, Rico znęcał się nad grupą uwięzionych szczurów, Jade robił nalewki, van Tam nie odrywał się od reaktorów, a O'Brien od alkoholi. Cóż, każdy ma jakieś hobby. W innej trochę sytuacji była grupa ludzi z Laboratorium. Na nich spoczywał teraz główny ciężar organizacji. I urządzili się różnie-Trzynastka był gubernatorem i zajmował się szkoleniem wojskowym, Szóstka nadal kierował aprowizacją, Piątka przemysłem, a Jedynka informacją i propagandą. Ea kierowała oświatą. I wszyscy byli zadowoleni. Analfabetyzm niknął w oczach, rosły wyrzutnie i reaktory, pola pokryły się falującym zbożem, a komunikaty z odległych frontów nadal mówiły o kolejnych zdumiewających zwycięstwach - choć może trochę rzadziej. Nad miastem zapada zmierzch. Jest sennie, ciepło. Od paru godzin nie pada. Ea i Szóstka wychodzą na spacer. Ea jest trochę rozdrażniona, niewyspana. Miłość, która tak rozbuchała się przed paru miesiącami, z wolna wygasa. Szóstka jest zbyt flegmatyczny, zbyt powolny, zbyt dobry, by zatrzymać dłużej taką kobietę jak „mała profesorka”. Ona sama nie ma zdecydowanych planów. W głębi serca podoba jej się Alonso, ten dziwny, najinteligentniejszy z Ośmiu. Gdyby jeszcze starczyło mu energii i ochoty, bez trudu mógłby zastąpić Fallera, a wtedy kto wie - może świat rozwinąłby się inaczej... Weselej. Alonso był leniwy, ale i szalony. Gwałtowny i narwany, potrafił zdobyć się na czyny wielkoduszne, a przede wszystkim gardził głupotą i bezmyślnym okrucieństwem. Ale był sceptykiem. I człowiekiem wygodnym. Dlatego najczęściej zamiast tak lub nie wybierał słowo - być może... Poza tym miał jeszcze jedną trudną cechę: gardził kobietami. W tok myśli Ei włącza się Szóstka: mówi coś o projekcie wielkich prac urbanizacyjnych, o budowie kanału między Ogonicą a Bystrówą. - W zakładach ostatnio zdarzają się przestoje, a mali ludzie nie powinni stać z pustymi rękami, bo to rodzi tylko niepotrzebne gadulstwo... Dziewczyna macha ręką. - Opowiesz mi o tym jutro... Myśli jednocześnie o swoim drugim wielbicielu: Trzynastka. Ten ma głowę. A przecież mimo tylu zajęć i podlizywania się Fallerowi codziennie znajduje czas, by przysłać jej bukiet kwiatów. Spacer doprowadza ich pod mury starego Laboratorium. I nagle zdumieni unoszą głowy. W dawnym Laborze numer osiem pali się światło. A na drzwiach jest napis: „Wstępstwo niemożebne!” Eksper i Inspek pracują jak wszyscy diabli, łaska Fallera oddała im Laboratorium z całym dobrodziejstwem inwentarza. A inwentarz ten stanowią owady. Eksper już w pierwszym miesiącu błysnął talentem hodując dużą mszycę jadalną, która dzięki bajecznej rozrodczości miała szansę stać się głównym pokarmem małych ludzi. Od czasu tego sukcesu mieli wolną rękę w badaniach. No więc działają, krzyżują, grzebią w chromosomach i co miesiąc ważka pocztowa wylatuje z ich pracowni kierując swój lot w stronę Ogonoburga. Ostatnia notatka jest szczególnie ważna, choć lakoniczna: „Już niedługo. Komis. Udało się z T.” Zredagowali ją po kolejnym teście inteligencji, przeprowadzonym u wszystkich gatunków. Według niego mszyca zwyczajna miała zero i trzy dziesiąte punkta, przyjmując mszycę nadzwyczajną jako zero bezwzględne. Ale już na przykład mucha domowa reprezentowała dwa i osiem dziesiątych, jedwabnik chiński trzy i siedem... A termit średnio duży... - Ej, Eksper, chyba pomyliliśmy się w podsumowaniu, tysiąc osiemset siedemdziesiąt dwa i pół punkta... to niemożliwe! - Wręcz przeciwnie, Inspek, to jest to! Myślące owady! Zresztą spójrzcie sami, jakie toto ma bystre wejrzenie... - Jak na owada, wielkie bydlę. Tylko czy ten insekt może być niebezpieczny? - Tylko dla naszych wrogów. W końcu szczur ma inteligencję sześciokrotnie wyższą. Poziom termitów jest ciągle zbyt niski, by mogły mieć samodzielne ambicje, ale wystarczająco wysoki, by mogły za nas walczyć... Trzy dni później komunikat o sukcesie znajduje się już u Wielmisa. Szef Światowej Rady Szczurów jest wniebowzięty. - A więc jednak! Będziemy mieli sojuszników! Ocean sojuszników. Wystarczy ich tylko trochę uzbroić i puścić przeciwko ludziom. Termity bojowe - co za piękny pomysł! Komis parska z dumy. - Przecież obiecywałem! Termity wyhodowane przez Ekspera mają tę dobrą cechę, że ich krzyżówka z termitami zwyczajnymi da potomstwo o poziomie inteligencji równej kwalifikacjom ich ojców. Wkrótce będą ich miliony... Miliardy... może nawet biliony. I one zwyciężą. Ludzkość się już nie podniesie. Wielmis całuje Komisa z dubeltówki, mimo że nie jest to zgodne z regulaminem. - A już się bałem, że będziemy musieli pertraktować z ludźmi. Jeden z moich młodych współpracowników bajdurzył o jakiejś koegzystencji. Prof czuł się w Ogonoburgu fatalnie, wilgoć przesączyła jego kostium do tego stopnia, że przekładnie skrzypiały przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Wielokrotnie żałował, że nie został w Szczuropolis, gdzie mógłby teraz cieszyć się wolnością i być przydatnym w dziele odradzania ludzkości. A tu... Dopiero po dłuższym czasie udało mu się natrafić na kilku znajomych. Jednym z nich był Por – prawa ręka Komisa. Z jego zdawkowych wypowiedzi naukowiec mógł zorientować się, że stary polic bynajmniej nie skapitulował, a przeciwnie - knuł jak dawniej. Co jednak zamyślał, pozostawało tajemnicą. W dniu, w którym Wielmis udekorował Komisa Wielką Tasiemką Złotego Ogona, Por urządził suto zakrapianą kolacyjkę; po wyjściu gości kontynuowali libację we dwóch z Profem. Nastrój był sympatyczny, obaj prześcigali się w kawałach na temat wielkich ludzi i małych homów. Sypali anegdotki z kręgu Światowej Rady, aby skończyć na dowcipie, w którym motowózkiem jechali: szczur biały, czarny i człowiek. Co pewien czas Prof wzdychał nad nieszczęsną sytuacją szczurów, ale Por w miarę upijania się wpadał w coraz lepszy humor. Mrużył porozumiewawczo oczka i wyrzucał słowa w rodzaju: - Nie bój nic! Jakoś to będzie, jeszcze im dołożymy... Wreszcie rozgadał się całkowicie. - Dlaczego niby mam ci nie mówić? Jesteś nasz... A sukces jest bliski. Wyobraź sobie, pod samym bokiem ludzi Eksper i Inspek wyhodowali... Prof tylko pozornie nie uważa, w istocie chłonie informacje jak gąbka wodę czy Por alkohol. Skrzętnie napełnia kieliszek informatora. Ten stracił już wszelkie opory: - Jutro zaczynamy całą operację. W kanale przymorskim czeka podwodna łódka na pedały. Dotrę nią do Cieśnin, potem do Wielkiego Ujścia, a stamtąd W górę Ogonicy aż do Szczuropolis... - Za pomyślność! - Prof podsuwa kolejny kieliszeczek. - Za pomyślność... Tam cumuję na zapleczu Laboratorium, zabieram Inspeka, Ekspera, skrzynki z termitami i chodu. A za parę miesięcy... - tu walczy chwilę z atakiem czkawki. Jest już mocno zamroczony, chwieje się na łapach, potem zaczyna śpiewać, dalej płakać, wreszcie zasypia z pyskiem na blacie. Pijany jak człowiek. Prof odczekuje chwilę, następnie zabiera broń, mundur i kartę identyfikacyjną. Cichutko zbliża się do drzwi. Krok, dwa... - Dokąd idziesz, stary? - odzywa się nagle pijany. - Nie zostawiaj mnie! Prof popełnia karygodny błąd. Zamiast zatrzymać się, uśpić czujność, gwałtownie szarpie drzwi. Por przytomnieje, spostrzega, że jest rozebrany, bez broni... Rzuca się na Profa, obaj padają na ziemię. Zęby polica wbijają się w futrzaną szyję naukowca. Oczywiście gryzienie kostiumu niewiele może zaszkodzić jego nosicielowi. Tym bardziej że już w następnej chwili wąski sztylet grzęźnie w plecach napastnika... Dopiero chłodna bryza znad kanału uspokaja starego naukowca. Wie, że nie ma odwrotu ani wyboru. Jedyne, co mu pozostało, to ruszyć podwodną łódką, ostrzec ludzi i udaremnić zamiary Komisa. Żywi nadzieję, że obsługa łódki zobaczywszy pełnomocnictwa nie będzie zadawać zbędnych pytań. Jednocześnie ma pełną świadomość, że prędko nie pozbędzie się garbu, który urósł mu tej pijanej nocy. Po raz pierwszy musiał zabić. Niestety, nie po raz ostatni, wkrótce okoliczności zmuszą go do dalszych posunięć. Wypadnie mu pozbyć się kapitana łódki i jego zastępcy, a potem, gdy łupina ugrzęźnie na mieliźnie, Prof dołączy do szczurzego oddziału rozpoznawczego, który po trzech dniach dostanie się w okrążenie, zaś sam naukowiec z bronią w ręku będzie musiał walczyć przeciwko szturmującym ludziom. I przegrać. Po rozstaniu z Szóstką, który miał minę złamanej ósemki, Ea nie miała wielkiej ochoty wracać na kwaterę. Czekał ją tam stos klasówek z nauki o szczurze, pełen błędów ortograficznych i wierutnych bajdurzeń. Ach, ci śmieszni mali ludzie ze swymi naiwnymi poglądami! „Ludzie są wyższą odmianą szczurów, dzielą się na mężczyzn, kobiety i odmrożeńców” - przypominała sobie co ciekawsze wypowiedzi. Najbardziej rozbawił ją 3679, ospowaty człowiek opasowy. - Rozmnażanie ludzi polega na ich kontakcie z naturą - powiedział z namaszczeniem. - Jesteś kawalerem? - zainteresowała się. Skinął głową. - No to uzasadnij swoją teorię. - Mężczyźni i kobiety chodzą do lasu i tam wpływ warunków przyrodniczych powoduje przyrost naturalny - recytował. - Skąd ten pomysł? - A, słyszałem, jak pani sama powiedziała panu Szóstce: „Nie, dziś nie pójdziemy do lasu, bo nie możemy sobie pozwolić na dziecko”... Wówczas spłonęła rumieńcem i obróciła sprawę w żart, teraz wyrwało jej się westchnienie. Rzeczywiście nie mogła myśleć o założeniu rodziny, zwłaszcza jeśli miała kontynuować misję Habila. Poza tym, czy Szóstka mógł zapewnić dobrą przyszłość? Zza węgła wyrósł cień. Znieruchomiała. - To ja, moja śliczna... Był to naturalnie Trzynastka z bukietem większym od siebie. - Czyżbyś miał dla mnie specjalną szklarnię? - Mogę cię odprowadzić? -zapytał przymilnie.- Pogadamy. Skinęła głową. Trzynastka przypominał balonik entuzjastycznego erotyzmu. Postanowiła spuścić mu trochę powietrza i nie dając dojść do słowa, zaczęła zwierzać się ze wszystkich swoich kłopotów. - Wiesz, niepokoję się, że cywilizacja postępuje za wolno. Większość małych ludzi bardzo niechętnie poddaje się nauce, zwłaszcza po ciężkiej pracy... - Żyją w stanie ciągłego stresu - tłumaczy gubernator - ledwo wyszli z wysypisk, ledwo się jako tako przyodzieli, załapali trochę słów, a już nałożono na nich poważne zadania,,, - Może za szybko kazaliśmy im obsługiwać skomplikowane urządzenia, daliśmy na poważne stanowiska bez kwalifikacji? - Faller i tak narzeka na brak kadr. - No tak, ale efekty braku kompetencji są przerażające. W fabryce motowózków homoroby porobiły sobie nauszniki z taśmy produkcyjnej, w innej produkują transportery składające się z samej karoserii albo książki pełne nic nie znaczących znaków. - To zrozumiałe, jeśli zecerzy nie umieją czytać. Trzynastka ma zawsze gotową odpowiedź, a przede wszystkim wyraźnie zależy mu na czymś zgoła odmiennym od poważnej dyskusji. Wślizguje się za Ea do jej bunga, przysuwa do dziewczyny, coraz bardziej czule zagląda w oczy, rozmawiając chwyta za rękę. - Za dużo się martwisz, moja śliczna - mówi. - Najważniejsze, że żyjemy. I to dobrze żyjemy. No» powiedz, czego ci brakuje? Jesteśmy tu pierwsi po Ośmiu, mamy powszechne poważanie, tyle złotych uszu, ile chcemy, dostatek... Korzystajmy z tego, zanim wszystko się odwróci. - Walczmy, żeby się nie odwróciło. - Masz za poważny stosunek do życia. Tymczasem liczy się tylko teraźniejszość. Należy ją brać pełnymi garściami. Obejmuje ją coraz namiętniej. Coraz bardziej bezceremonialnie. Ea jest już prawie naga, ledwie majteczki z mysiej skórki się ostały, ale i te nie na długo. - Jesteś boska, głuptasku. I korzystaj z tego. A ja ci pomogę. Trzynastka przynosi szczęście. - Albo pecha! Podrywają się. Ostatnie słowo padło bowiem z ust Alonsa, który niepostrzeżenie stanął na progu i teraz uśmiechał się ironicznie. Ea zasłania się czym popadnie. Trzynastka prawie klęka. A nuż popełnił jakieś faux pas...? Ale Alonso mówi tylko: - Szef chce, żebyś była dziś na naradzie. Miłostki i wytężona praca, narady i orgie składały się na normalną egzystencję wyższych warstw równej w zasadzie ludzkości. Po okresie szatańskiej euforii Fallera ogarniała chandra. Pił wtedy na umór szczurówkę, pyszną nalewkę na mysich ogonkach, i nie lubił nikogo oglądać. Zatrzymanie ofensywy przez trudności obiektywne, znudzenie sukcesami, brak normalnych kobiet w stylu XXI wieku i nieskrępowane samowładztwo w połączeniu z alkoholem owocowały kacem gigantem. Około południa dnia następnego kompresem duchowym bywała rozmowa z Alonsem lub Ricem i wtedy zazwyczaj wybuchały awantury. Faller miał niestety wyobraźnię dość ograniczonego formatu. - Przypuśćmy, że koniec końców wygramy ze szczurami; co wtedy? - pytał. - Zanudzimy się na śmierć. - Będziemy mogli doprowadzić do końca odrodzenie ludzkości - odpowiada Alonso. - Nie nadaję się na dobrego pasterza. Umarłbym z nudów. Już teraz denerwuje mnie, że z góry znam rezultat każdej bitwy. - Zawsze istnieje wyjście - wtrąca Rico. - Kiedy odchowamy małych ludzi, podzielimy ich na różne państwa, wymyślimy im różne poglądy i będziemy bawić się w wojenki. Takie żywe szachy... - To ciekawsze. Alonso denerwuje się. - Karl, a nie myślałeś nigdy o dalszej przyszłości? - Dalszej, znaczy jakiej: za dzień, rok, dwa? - Nie, myślę o przyszłości za tysiąc lat. Kiedy nas tu już dawno nie będzie, ale przyszłe pokolenia będą czcić górę, na której ustanowiliśmy ludzkie prawa. Będą wspominać nieprawe miasta, spalone przez nas ogniem niebieskim. Będą mówić o nas jako o gigantach, którzy dali ludziom ogień, mowę, nauczyli ich uprawy. Wybudują świątynię, w której przechowywać będą twój miotacz laserowy jako miecz ognisty. Będą... - Nie pieprz, Alonso - przerywa Faller - nie mam wcale ciągot, by zostać Panem Bogiem. Kolejny wypad Gonzalesa udał się znakomicie. W ciągu dwóch tygodni odrzucił resztki oddziałów z Zachodniej Gryzonii aż za Wielkie Ujście, odcinając tym samym ostatnie szanse wsparcia Ogonoburga drogą lądową. Oczywiście zdobywanie stolicy nie leżało w jego możliwościach, spustoszył więc tylko paręset kilometrów kwadratowych, a w powrotnej drodze ogarnął i zlikwidował poważny oddział przeciwnika. W zasadzie pardonu nie dawano, toteż przy życiu ostała się ledwie dziesiątka szczurów, które dzielny wojownik postanowił obedrzeć ze skóry - żywcem, gdyż dzięki takiemu zabiegowi włos pozostawał lśniący i trwalszy. Gonzales lubił wykonywać tę robotę osobiście i przywykł, że pokonane szczury nie stawiały zbytniego oporu, toteż zaskoczył go bardzo jeden z egzemplarzy, który zagadał: - Człowieku, chciałbym porozmawiać z twoim szefem. Mam ważne informacje. Oprawca roześmiał się. - Sam bym też tak mówił będąc w twojej sytuacji... Ale nie zawracaj mi głowy, bo muszę się zdecydować, na co cię przeznaczymy, na czapki czy na kożuch. - Gdybyś mnie rozwiązał, chętnie bym ci pomógł - powiedział jeniec. Głupi czy bezczelny? - pomyślał Manuel. - Jak ci na imię, bydlaku? - Prof-Dok-Nauk-Biol - padła odpowiedź. Gonzales zamrugał oczami. Oczywiście słyszał o naukowcu w szczurzej skórze. Czyżby rzeczywiście to był on? - Jeśli ty to ty, powinieneś mieć suwak na futrze - zauważył. - A i mam! Rewelacje Profa mogły mieć tylko jeden efekt. Gonzales nie czekał nawet na zwinięcie obozu, pochwycił jeden z motokołów, umieścił naukowca (już bez szczurzego okrycia) na ramie i co tchu popędził do Szczuropolis. Trzy dni i trzy noce trwała ta wariacka jazda, która, zważywszy fatalny stan dróg, nie należała do przyjemności. Szczególnie dla Profa, przycupniętego na ramie. Piętnastego byli na miejscu, Faller dał im kilku zbrojnych do dyspozycji, tak że równo o siedemnastej czterdzieści pięć stanęli przed Laboratorium. Niestety, ktoś był od nich szybszy. Mała ważka pocztowa z ostrzeżeniem napisanym przez Komisa dotarła do Inspeka na dwie godziny przed nimi... W Laboratorium wiało pustką, nie było ani dy-wersantów, ani skrzynek z termitami, a ślamazarny strażnik chwalił się, że osobiście pomógł Eksperowi w załadunku całego majdanu na motowózek. - Mówili, że jadą na badania terenowe. Wzięli duży zapas wody i żywności. - Cholera - zaklął Gonzales - a niczego podejrzanego nie zauważyliście? - Podejrzanego... nie. Tylko na tych skrzynkach, cośmy je ładowali, pisało: „Broń biologiczna”. VIII Pora ucieczki sprzyjała zbiegom. Była niedziela i akurat wypadały trzy godziny miłości, toteż nikt nie miał głowy do sprawdzania przepustek pasażerów motowózka. Zresztą Eksper przezornie nie ruszył drogą D-15, która zmierzała prosto do Ogonoburga. Wybrał stronę przeciwną, przez Stare Smieciowiska, aby potem skrajem pustyni ruszyć do Słonych Wód. Posterunki były tam rzadkie jak zęby Inspeka i wszystko wskazywało, że zaimprowizowany plan może się udać. W swych kalkulacjach byli już po drugiej stronie frontu, gdzie wszystko powinno przybrać inny obrót. Zwłaszcza gdy termity zostaną skrzyżowane z dzikimi samicami, a z milionów złożonych jaj zrodzą się żołnierze szczurzej sprawy. Jakby chcąc się upewnić, Eksper unosił co pewien czas pokrywy skrzynek i za pomocą translingwatora, który dla potrzeb Laboratorium skonstruował Rotleder, zadawał insektom pytania na temat ich samopoczucia oraz przyjaznego stosunku do ludzi. Każdorazowo odpowiedź brzmiała identycznie: „Dobra, dobra, dobra...” Za ten pozytywny stosunek obficie sypała się wita- minizowana karma. I tak jechali, uzupełniając tylko zapas drewna dla parowego motowózka i pilnie zacierając ślady w obawie przed pogonią. Zresztą odsądzili się dość wyraźnie. Po czterech dniach motowózek znalazł się w surowej krainie Suchych Nasypów. - Według mapy czeka nas jeszcze pięć dni tych bezdroży, nim dotrzemy do Słonych Wód, potem tylko dwie doby i jesteśmy u naszych. O ile pogoda się utrzyma - mówił Eksper. Posuwając się do przodu, z dnia na dzień pew niejsi sukcesu, znacznie mniej uważnie obserwowali drogę za sobą. Może gdyby częściej kierowali wstecz soczewki lornety, dostrzegliby na horyzoncie obłoczki kurzu, a nocami światełko ogniska. Ktoś ciągle deptał im po piętach. W przeddzień przybycia Prof a i ujawnienia dwuznacznych badań zdradzieckich szczurów doszło do o-strej rozmowy między Eą a Szóstką. Sprawcą afery był, rzecz jasna, Trzynastka. - Wiesz, Sześciocho - powiedział, gdy spotkali się obaj nad kielichem szczurówki - żal mi ciebie bardzo... Taki fajny, przyzwoity człowiek - tu klepnął go w plecy. - A co się stało? - zaniepokoił się młody hom. - Głupia sprawa, właściwie nie powinienem ci mówić. No, ale jesteś bądź co bądź moim najlepszym przyjacielem... - Więc mów!!! - Takie rzeczy są zawsze przykre, ale... wydaje mi się, że Ea nie traktuje cię ostatnio za dobrze. - Nigdy nie traktowała mnie za dobrze, ale to moja sprawa. O co ci chodzi? - Wiesz, wczoraj przypadkowo zajrzałem do jej domu i... głupia sprawa, ale ktoś u niej był! - Zabiję! - krzyknął Szóstka. - Mów, bo nie zdzierżę... Kto?! - Jeden z Ośmiu. - Faller? - Nie, Alonso! Szóstka westchnął i zwiesił głowę. Przegrywał walkowerem. Przecież z NIMI nie mógł walczyć. I nawet nie chciał. Zwykle kiedy miał chandrę, szukał samotności. Jeszcze jako dziecko w Laboratorium, potrafił całe dnie przesiadywać w kącie klatki. Także i tym razem poprosił o trzy dni urlopu, wziął służbowy motowózek i wyjechał z miasta. Pociągała go pustynia. Już dawniej potrafił krążyć godzinami po kamienistych bezdrożach i opowiadać sam sobie wymyślone historie, których był bohaterem. To go uspokajało. I tym razem trzeciego dnia poczuł, że wraca do normy. Przyłapał się na myślach o Ii, jednej z najładniejszych homic w grupie aprowizacyjnej, która po odtrąceniu przez Fallera nie miała właściwie przydziału... Może by w następną niedzielę zająć jej dozwolone trzy godzinki? Nagły sygnał radiostacji awaryjnej przypomniał mu o rzeczywistości. Nastawił słuch. Z centrum dowodzenia usłyszał głos Fallera. Rozkaz adresowany do wszystkich jednostek nakazywał pościg za moto-wózkiem numer 311, uprowadzonym przez dwójkę szczurów. Ponieważ był to komunikat skierowany do patroli z drugiej strony Szczuropolis, wyłączył odbiornik. Lecz prawie w tej samej chwili w zupełnym pustkowiu dostrzegł wyraźne, świeże koleiny. Szybko połączył się z bazą, podał z grubsza swoje współrzędne i ruszył śladem uciekinierów. - Do kroćset, Eksper, chyba znowu pobłądziliśmy! Szósty raz mijamy to wyschnięte drzewo! - klnie Inspek. Żar leje się z nieba. Od dwóch dni powinni byli dotrzeć do Słonych Wód, tymczasem dookoła ciągle kamienista pustynia. - Nie znam się na astronomii, ale wczoraj przyglądałem się gwiazdom i wydaje mi się, że nasz kompas zwariował! - Dobrze, że chociaż termity zdrowe. Znakomicie znoszą ten żar. - Co chcesz, przecież to ich ojczyzna. Eksper zagląda do wszystkich klatek i nagle wybucha. - Inspek, nie ma egzemplarza H! - Jak to nie ma? Rzeczywiście jedna deseczka jest wyłamana, a lokatora skrzynki nie ma. - Uciekł, niewdzięczny bydlak. I popatrz tylko, Eksper, jakie zadowolone są pozostałe. Hej, C, może powiesz, co się stało z waszym kompanem? W translingwatorze odzywają się trzaski, a po nich znajome: - Dobra, dobra, dobra, dobra... - Na wszystkie sery świata! -prawie równocześnie woła Eksper. - Odezwanie się tych robali powoduje wychylenie igły magnetycznej. To niemożliwe, ale... - Co? - W swoim czasie mówiło się sporo o falach biologicznych. Być może te bydlaki potrafią porozumiewać się nimi na odległość, a nawet wytwarzać własne pole magnetyczne. Nie podoba mi się ta sprawa. Do tej pory nie brałem tego pod uwagę, ale być może te przerośnięte mrówy ukrywają przed nami swoją inteligencję. - Wykluczone. Te stawonogi? - mówi Inspek poprawiając laserowy miotacz. - Hej, termicie, gadaj, nie knujesz przeciwko nam? - Dobra, dobra, dobra, dobra... Bojowozy miały zapuszczone silniki. Karl Faller szykował się do kolejnej zwycięskiej ekspedycji. Tym razem celem miał być półwysep Południowy... - Uwiniemy się w tydzień - zwierzał się reporterowi Gazety Postępowej. - Skonstruowaliśmy nareszcie odpowiednią liczbę transporterów i ostro bierzemy się za odszczurzanie. Najpierw rozpirzymy No-ropolis, potem Szczurocity, przełamiemy linię umocnień w paśmie Zębicy. Dotrzemy do morza albo jeszcze dalej. - A co z operacją ogonoburską? - pyta reporter. - Przyśpieszamy. Za miesiąc wielka wyrzutnia będzie gotowa, a potem przycisnę jeden guzik i ze stolicy Światowego Szczurostwa pozostanie jedynie szklisty dołek o promieniu dwudziestu kilometrów. O'Brien i Rico trąbią wsiadanego. Karl jednak zarządza jeszcze pięć minut zwłoki. Musi pogadać z Pro-fem. W ważnych sprawach. - Słuchajcie, Prof. Wprawdzie jesteście naukowcem, a ja do jajogłowych nigdy zaufania nie miałem, ale zaryzykuję. Na czas mojego wyjazdu wejdziecie w skład Sztabu z Alonsem i van Tarnem. Miejcie baczenie na wszystko. W związku z waszymi ostrzeżeniami przygotowuję szybszą kampanię. Nim się robactwo rozmnoży, będzie już po wszystkim, a resztka gryzoni przeniesie się na łono Abrahama... tfu, co ja mówię. Dokąd te bydlaki udają się po śmierci według swych wierzeń? - Do Wielkiego Zsypu z Najdostojniejszym Dozorcą - odpowiada Prof i dodaje: - Wierzą również, że po śmierci najgorsi spośród nich podlegają reinkarnacji w ludzi. - Barbarzyńskie gusła, ale wykorzenimy je wraz z całym gatunkiem... - Apelowałbym wszelako, aby oszczędzać jednostki wartościowsze. Tam też zdarzają się intelektualiści. - Intelektualiści! Kiedy słyszę, to słowo, instynktownie chwytam za wyrzutnię - odpala Kot. - Oj, przeniosę ja ich do wymarzonego Zsypu. Niedługo. Aha, Prof, zastanówcie się jeszcze nad jednym. Jako biolog... - Znów chodzi o jakąś broń? - Nie, tym razem nie. Chcę, żebyście pomyśleli nad sposobem odrodzenia ludzkości w jej normalnych rozmiarach, zwłaszcza kobiet. Huk silników przekracza znośną liczbę decybeli. Bojowozy ruszają ku nowym sukcesom, a Prof zostaje sam, bardziej zafrasowany niż przedtem. Atoli szybko przywołuje uśmiech, widząc jak zza hangaru wyłania się szczupła sylwetka Ei. Dwaj agenci szczurzej sprawy nie przejęli się zbytnio ucieczką jednego z termitów, mieli ich w zapasie jeszcze koło dziesięciu. Bardziej zmartwiło ich ustalenie dokładnego miejsca pobytu. Po usunięciu usterki kompasu udało im się stwierdzić, że zboczyli z drogi przeszło dwieście kilometrów. W tych bezdrożach było to dość sporo. Mimo wyraźnego niezadowolenia pasażerów skorygowali trasę na mapie. Byli też o wiele ostrożniejsi. Podczas gdy Inspek wrzucał karmę, Ek- sper umocował w jednym z pudeł czujnik fal biologicznych, podłączył go do translingwatora, a ten zestawił z nadajnikiem walkie-talkie. Potem pozorując popas obaj udali się za skałę i tam włączyli podsłuch. - Dobra, dobra, dobra, tu wasz agent U-A-TE-Ru... U-A-Te-Ru... Słyszycie mnie tam w kopcu głównym? Podaję pozycję... C-6 BR-25... Co u ciebie, H-WI-GMU? Z oddali doleciał głosik: - Robię, co mogę... Mnożę się... Uważajcie na te głupie szczury, bo mogą się jednak czegoś domyślić. - Oni? Gdzie tam! Zamiast się śpieszyć, odpoczywają... Za skałami. Kiedy zaczniecie wariant R? - Tu coś trzasnęło w translingwatorze i wszystko u-cichło. Pyski szczurów wydłużyły się... Tego się nie spodziewali. - Co robimy? Przecież to oczywisty spisek - szepce Inspek. - My do nich z sercem, a oni... Eksper nie miał wyrobionego zdania. - A więc ukrywali swoją inteligencję. Obawiam się, że popełniliśmy fatalny błąd, zamiast sprzymierzeńców wyhodowaliśmy sobie... - Ja uważam, że powinniśmy spalić cały wózek miotaczem - mówi Inspek i unosi laseromiot. - Stać, nie ruszać się. I rzucić broń! - pada nagle za ich plecami. Zrywają się, miotacze wypadają im z rąk. Na skraju zarośli suchokrzewu stoi Szóstka z wycelowanym automatem. Usiłują mu tłumaczyć, przekonywać. Mały człowieczek jest jednak zadziwiająco tępy. Każe związać się im nawzajem, a potem... potem już nie ma czasu. Termity, które wykryły podsłuch, zdążyły wydostać się ze swych pudeł. A pustynia jest cicha, przyczajona... Energia Dii, małego człowieczka, którego znaliśmy dotąd pod szczurzym przezwiskiem Prof a, zwiększyła się wielokrotnie po opuszczeniu dotychczasowej skóry. Znów ruszyły badania w Laboratorium numer osiem. Tym razem dotyczyły one możliwości wyolbrzymienia ludzi za pomocą zmian hormonalnych. W wolnych chwilach Prof uczestniczył w lekcjach prowadzonych przez Eę i pracowicie pomnażał szeregi małoludzkiej inteligencji. Alonso dawał im w tych wszystkich poczynaniach wolną rękę, a gubernatorowi Trzynastce wystarczało, jeśli wszystko zgadzało się z regulaminem. Storpedował tylko projekt rozluźnienia dyscypliny i jednomyślności. Prof uważa, że w czasie siedmiu godzin nauki godzina powinna być poświęcona swobodnej dyskusji. Trzynastka podniósł wrzask: - Wykluczone, wykluczone, teraz, kiedy trwa walka ze szczurami na wszystkich frontach, kiedy jesteśmy otoczeni, narażeni na zdradę, knucie i podstępy, nie możemy bawić się w pogaduszki! Trzeba się maksymalnie zewrzeć, zgrupować, poplutonić... - Co takiego? - Wszyscy mieszkańcy podzieleni są na plutony robocze i dwójki rodzinne. Do innych rozwiązań nasi współbracia jeszcze nie dorośli. Jeden rozkaz, jedna praca, jedna bluza! Prof machnął ręką. Co z takim dyskutować? Zresztą upłynie czas i przyjdzie nowe. Ludzie pokroju Trzynastki będą musieli odejść... Albo się zmienić. Na gorsze. Dla świętego spokoju nie podtrzymał dyskusji, tym bardziej że śpieszył się na spotkanie z Eą. W ciągu paru dni po wyjeździe Fallera ich kontakty stawały się coraz bliższe, ku wściekłości Trzynastki, który myślał, że pozbył się głównego konkurenta. Godzinami potrafili wspólnie spacerować, dyskutować... Naukowiec był tym zaskoczony: niemłody, raczej brzydki, nie był tym, co młode panienki lubią najbardziej, a przecież... Ea daje mu kwiaty, drobne podarunki, a czasem, kiedy w ferworze wspól nych planów wymyślą coś naprawdę dobrego, dziewczyna muska go swymi bujnymi włosami i zaglądając prosto w oczy pyta: - Czy mogłabym pana pocałować? Pozwala. Dziewczyna cmoka go w policzek, a potem, jakby zmieszana swoim postępowaniem, szybko zmienia temat. Gdyby nie hamulce autokrytycyzmu, Prof oszalałby na punkcie dziewczyny. Taka młoda, świeża, ładna... A on staruch... Atoli Ea, jakby na przekór logice, z dnia na dzień jest coraz bardziej zakochana. Jej gesty nabierają poufałości, zaczepności. Aż wreszcie nadchodzi ten dzień. I staje się. Podczas dyżuru w wyrzutni. Jest upalnie, parno... Ea ma na sobie jedynie cieniusieńką koszulkę. Nic pod spodem. Rozmawiają o czymś obojętnym. Potem sprawdzają celowniki. I nagle Ea potyka się. Prof pomaga jej niezręcznie... Padają razem na dywan wyściełający bunkier. Śmieją się. Szamocą... Ale nieskładne ruchy stopniowo nabierają celowości. Oczy dziewczyny zachodzą mgłą rozmarzenia. Prof czuje, jak spada z niego kombinezon i resztki naukowej powagi. Kochają się. Długo, zapamiętale... Szaleją, tarzając się po kablach, wajchach i stołach dyspozycyjnych. Przy okazji ponad dwadzieścia małych rakietek zostaje wystrzelonych zupełnie na oślep. Jedna o mały włos nie rozwala taborów Fallera. I jeszcze, i jeszcze... - O Habil, Habil! - krzyczy w ekstazie Ea. - Haaaabil! Prof przymyka oczy - rozumie wszystko. Ale potem jest już całkiem dobrze. Wyrzutnie zostają na powrót zablokowane, alarm odwołany. Porządkując dyspozytornię Ea nie wstydzi się swej nagości. Prof też. Zresztą ubieranie się byłoby stratą czasu. Nowy przypływ czułości rzuca ich ponownie sobie w objęcia. Profowi nie przeszkadza fakt, że występuje tu jako namiastka swego mistrza Habila... Jeśli ma opory, to raczej ze względu na obowiązujące rozporządzenie. „W walce o oszczędność energii erotyzm jest dopuszczalny tylko w niedzielę po południu”. Ale i na to jest rada. Dwa kopniaki w centralny zegar kwarcowy sprawiają, że z czwartku robi się nagle niedziela, piętnasta trzydzieści! System jest sprzężony, a więc dzieje się to równocześnie na wszystkich zegarach w mieście. Na wieży odbudowanego Parla-mu w okienku obok cyferblatu znika symbol czwartku „Hom.Prac.Intens.”, a pojawia się niedzielna figurka „Homa Reprodukcyjnego”. Mali ludzie niczemu się nie dziwią, tylko karnie dostosowują się do zmiany programu. Jak nożem uciął, znika normalna pracownicza krzątanina i wszędzie w zakładach, szkołach, salach konferencyjnych i stołówkach mała ludzkość przestawia się na zajęcia przewidziane na siódmy dzień tygodnia. Zdyscyplinowanie, czwórkami, z pieśnią „Pozytywnie i do przodu” na ustach! „Karl Faller do Bazy. W miejscu. Drogie mikrolud-ki, co się będę długo rozwodzić o moich podbojach. Przybyłem, zawalczyłem, rozpirzyłem. Trupy szczurów leżą na metr wysoko i- tyleż głęboko. Miasta stoją otworem. Biblioteki - zwęglone. Muzea wysadzone w powietrze. Fabryki już produkują. Broń! Nie bierzemy żadnych jeńców, chyba że co gładsze szczu-rzyce. Dotarliśmy do morza, do gór i z powrotem. Złamaliśmy dywizy regima, brygi marsza i pospoirusz hetma. Główna świątynia Szczurocity zwana Wielkim Zsypem - ogołocona. Górą ludzkość! Dan w obozie pod Gęstą Juchą - dwudziestego piątego września 3978 roku. Wasz Kot Wojny - Karl Faller”. Od wieków mało kto zapuszczał się w dziką krainę stepów położonych za kamienistą pustynią. Zresztą nie było specjalnych powodów. Ani surowców, ani terenów pod uprawę raczej tam nie uświadczyłbyś. Nic więc dziwnego, że w tajemnicy i odosobnieniu powstało tam prawdziwe królestwo termitów. Dwudziestego piątego września całe Termitowo wyległo na powitanie jeńców. Bito w kotły z wysuszonych larw i grano na piszczelach padłych ważek. Milionowe mrowie insektów opuściło swoje wielopiętrowe kopce i oczekiwało na wielki moment. Kiedy przed zaledwie trzema miesiącami odebrano pierwszy sygnał biologiczny od osobników wyhodowanych w Laboratorium przez Ekspera, nikt nie zdawał sobie sprawy, że jest to chwila przełomowa. Owszem, w ciągu dwóch tysięcy lat ewolucja owadów postąpiła daleko naprzód, do perfekcji doprowadzono łączność falami biologicznymi, ale nie istniała jakaś ogólna świadomość, nie było aspiracji do odgrywania ważnej roli w świecie. Dostarczyli jej dopiero niebaczni hodowcy. Już przedostatnie pokolenie laboratoryjne miało na tyle rozsądku, by zatajać przed badaczami swą wiedzę, ostatnie natomiast nie tylko dorównywało poziomem szczurom, ale potrafiło ich jeszcze przechytrzyć. Termit oznaczony symbolem H po ucieczce z mo-towózka przekonał swych pobratymców do rozpoczęcia ambitnej akcji. Udało się. Zwłaszcza że Eksper i Inspek byli związani, a rozbrojenie Szóstki nie przedstawiało większej trudności. Insekty zamiast. posłusznymi narzędziami, stawały się panami swoich protektorów. Jeńcy zostali dostarczeni do Termitowa na barkach owadów i teraz przy akompaniamencie wiwatów sunęli pomiędzy kopcami przypominającymi mały Manhattan. Włączony translingwator pozwalał im na słuchanie przemówień H, oficjalinie poślubionego królowej matce. - Dobra, dobra, dobra, dobra... Kochani! Robaki i Robaczki, oraz wy, larwy, kokony i jaja niedo-rosłe! Mamy dziś wielki dzień. Oto dwa szczury i jeden człowiek stały się naszymi jeńcami. Mamy również sporządzoną pełną dokumentację ludzi i szczurów, Ich koniec jest postanowiony. Ja i moi koledzy stanowimy dziesiątkę rozwojową. Nasze rozmiary i kwalifikacje to po trosze dzieło tych zaślepionych durniów. Niektórzy z nas już zaczęli się krzyżować z okolicznymi królowymi, a kiedy będziemy mieli pierwsze miliony termitów ćwierćmetrowej długości... wyjdziemy z tych dolin w świat i zdobędziemy go! Tłumy stukają się odwłokami na znak aplauzu. Miejmy nadzieję, że pogoń będzie nas szukać - myśli Eksper, ale H łamie jego złudzenia. - Zniszczony wózek pozostawiony w stepie będzie świadectwem katastrofy szczurów. Nasze koleżanki mrówki olbrzymie wystarały się o trzy szkielety odpowiadające parametrom jeńców. Nikt nie bę-dzie ich szukał u nas. Dobra, dobra, dobra, dobra..? Tu przekład translingwatora urwał się. Nieszczęśnicy byli akurat turlani na samo dno wielkiego kopca. IX W październiku nieoczekiwanie spadł śnieg, jakiego najstarsze szczury nie pamiętały. Aliści nie zaskoczył on gryzoni, przyzwyczajonych do najróżniejszych niespodzianek klimatycznych. Faller natomiast ugrzązł. Mimo dziesiątków zwycięstw, nie uda-ło mu się do tej pory wbić głębiej na przedpole Ogo-noburga. I chociaż na południu zepchnięto gryzonie definitywnie do morza, tu, na północnym zachodzie, los kampanii ciągle nie był przesądzony. Wprawdzie napływały bez przerwy nowe oddziały małych ludzi, ale co to były za posiłki; raczej nowe gęby do wyżywienia. Dziewiętnastego października jak gdyby uśmiechnęło się szczęście - dwa meldunki z Centrali szalenie uradowały Kota Wojny, kwaterującego pod Szczurocity. - Pogratuluj mi, Ernesto - zawołał do swego zastępcy - van Tam donosi, że wielka wyrzutnia gotowa. Pociski sterowane z głowicami - też! Już nikt nie będzie mógł nam zagrozić. Jesteśmy w stanie zniszczyć każde miasto, każde zgrupowanie wojsk. Wiwat megafony! Drugi meldunek był mniej wesoły, ale też miał wydźwięk optymistyczny. Patrol przeszukujący pustynne rejony znalazł zniszczony wózek, którym uciekli zdrajcy. Znaleziono ich szczątki, jak również szkielet 'niewątpliwie należący do dzielnego Szóstki... - Nie będzie cudownej owadziej broni - zaśmiał się Rico - szczury są zdane na siebie. - Trzeba się napić z tej okazji. - Faller zatarł ręce.. W tym momencie wszedł O'Brien. Twarz miał dziwnie zmarszczoną. - Gonzales nie żyje - rzekł krótko. - Co takiego? Gdzie? - Znaleziono go w miejscowym domu schadzek, który wspaniałomyślnie oszczędził dla swych zabaw. Zostało tam około dziesięciu szczurzyc podłej kon-duity... - Ale jak zginął, do kroćset? - zapytał dowódca. - Sztylety? - Nie, zęby! Zasępia się lico Rica. W myślach dokonuje bilansu kampanii. Wprawdzie liczba szczurów spadła z trzech do półtora miliarda, ale ich też jest już tylko siedmiu. - Zwijamy obóz i wracamy do Bazy - głucho mówi Faller. Szczęśliwi czasu nie liczą. Szczególnie jeśli w tygodniu przypadają trzy niedziele, składające się z samych popołudni. Nieoficjalny miodowy miesiąc Ei i Profa trwa. Alonso życzliwie przymyka oczy na nie-regulaminowe posunięcia, Trzynastka natomiast milczy i zazdrości. Wiadomość o znalezieniu ciała Szóstki pogrąży wszystkich na parę dni w żałobie, Ea jest jednak zbyt szczęśliwa, żeby przeżyć to głęboko, może zresztą niezawodna kobieca intuicja podpowiada jej, że były narzeczony przetrwał... Ponieważ trudno bez przerwy żyć samą namiętnością, czasami pieszczoty przeradzały się w długie rozmowy i wtedy Prof wygadywał zdumiewające herezje. - Wiesz, moje szczęście, czasami żal mi jest szczurów. - Co ty powiesz? - Widzisz, kiedy rozpocząłem moją pracę nad odradzaniem ludzi, gdzieś w wyobraźni miałem wizję nowego świata. - Ameryki? - Nie, całkiem nowego świata - równych sobie szczurów i ludzi. Spokojnego, rozsądnego, tolerancyjnego i bogatego. Miałem nadzieję, że po doświadczeniach ludzkości i dwóch tysiącleciach historii gryzoni będzie można spróbować inaczej... Faller nam pomógł. Ale jakim kosztem? Bawi się w Cezara, lecz jakie są perspektywy tej zabawy? - Tak, tak - wzdycha dziewczyna bawiąc się si-wymi włosami naukowca - gdyby szefem był Alon-so, wszystko byłoby inne. Ale na razie... chodź tu do mnie! - Czasami wydaje mi się, że jestem strasznie stary. - Stary, ale jary. I kochany... - Ea kończy rozmowę głębokim pocałunkiem. Wieczorami, gdy kochanie trochę im się przejada, grają w kości z Asysem. Młody szczur przebolał już fakt, że Prof nie miał do niego tyle zaufania, żeby wcześniej ujawnić swoje człowieczeństwo. W Szczu-ropolis pracuje w szpitalu, ma tam świetną opinię... atoli Wielka Ósemka bojkotuje go towarzysko, a mali ludzie na każdym kroku przypominają mu, że jest szczurem. Co rano znajduje obraźliwe hasła na płocie okalającym jego bung. Sąsiadki straszą nim dzieci, a wyrostki urządzają mu pod oknami kocią muzykę lub wybijają szyby. - Nie należy przejmować się durniami - uspoka ja go Prof - wiesz doskonale, że my jesteśmy zawsze... - Tak, wiem. Ale ja jestem tu inny, obcy i kto wie, czy pewnego dnia któryś z waszych szefów nie wpadnie na pomysł, żeby powiesić mnie na głównym placu dla poprawy społecznego samopoczucia. Jestem potencjalnym kandydatem na wroga lub kozła ofiarnego. Prof gwałtownie zaprzecza, ale w głębi ducha wie, że to wcale nie jest wykluczone. Mali ludzie ciągle są problemem... Asys czuje jego rozterki. - Powiedzmy sobie szczerze, nie udało nam się dotąd naprawdę odrodzić ludzkości - stwierdza z goryczą. - Owszem, dokonała się jakaś powierzchowna cywilizacja. Zdołaliśmy wychować nie najgorszych obsługiwaczy maszyn, dobrych żołnierzy. Ale co poza tym, gdzie kultura? Przecież oni działają wyłącznie na rozkaz, bez żadnych przejawów życia wewnętrznego. - Na to trzeba lat, przed rokiem byli dzikimi ludźmi z wysypisk - tłumaczy Prof. - Łatwo tak mówić. Żyjecie tu w dzielnicy wyk-wintnych bungów, a ja... codziennie muszę zapuszczać się w norowiska. Wiecie, ile tysięcy nowo przybyłych mieszka w ziemiankach. Szerzy się złodziejstwo, plu-gastwo, nawet zbrodnia. A przede wszystkim fetor... Nie, źle powiedziałem - nad wszystkim góruje fałsz. Udawalnie, że generalnie jest w porządku, że Siewierzy i pracuje, że wasze ideały są również ich ideałami. W gruncie rzeczy oni chcą się tylko nażreć, nażłopac szczurówki i możliwie nic nie robić. Nie mają ochoty stać się ludzkością twoich marzeń, Prof. - Może, ale nie wolno nam rezygnować. - Toteż nie rezygnuję, ale boję się. Wymarzona cudowna ludzkość! Już raz się to rymnęło w XXI wieku. Dlaczego u licha miałoby wyjść teraz? Pod kierunkiem Fallera... Do rozmowy wtrąca się Ea, jej oczy błyszczą głębokim przekonaniem. - Wyjdzie nam, Asys, wyjdzie. Trzeba tylko wierzyć! Siedzieli w niskim, dusznym pomieszczeniu. Zza grubych murów kopca dolatywały dźwięki, których zrozumieć nie mogli: translingwator był niestety uszkodzony, Eksper jednak nie ustawał w wysiłkach i miał nadzieję, że go naprawi. Inspek krążył wściekły, klął, pomstował, a co pewien czas łajał nieszczęsnego Szóstkę. - To wszystko twoja wina, gdybyś nas nie związał, tym mrówom nie poszłoby tak łatwo. Drogo sprzedalibyśmy swoją skórę... - Ale może właśnie dzięki temu jeszcze żyjemy - oponuje Szóstka. - I co to za życie; musimy siedzieć w tym roba-czywym kopcu bez możliwości jakiegokolwiek działania. A tymczasem te wstrętne owady chcą załatwić i szczury, i ludzi. Co ich napadło? -Może nie lubią ssaków - melancholijnie zauważa Eksper. - Ach, gdybym miał swój miotacz, inaczej by to wyglądało. - Co mógłbyś zrobić? - Szóstka jest sceptyczny. - Ot, zgładziłbym na przykład króla i królową... - Zdaje się, że zmienili terminologię i teraz mają prezydenta i prezydentkę. - Skubani republikanie! I pomyśleć, że mnoży się toto z prędkością trzydziestu tysięcy jaj dziennie. Jak im nie wstyd? A gdzie świadome macierzyństwo? - Co chcecie - mruczy Eksper - nie jestem ra-sistą, ale to w końcu insekty... Naprawa translingwatora przedłużała się, ale Inspek i Szóstka też nie próżnowali. Mozolnie dłubali korytarz w ścianie kopca. Dawno stracili rachubę dni. Posiłki przynoszono im nieregularnie. Atoli nie ulegało wątpliwości, że z nieokreślonych przyczyn ter- mitom nie zależało na szybkiej śmierci pojmanych. Być może chcieli mieć świadków swojego sukcesu. Któregoś dnia - zresztą może to była akurat noc - w odbiorniku odezwały się jakieś trzaski. Eksper mo-cniej wetknął do ucha prymitywną słuchawkę. - Duży ruch jest na górze - mamrotał - zamie-szanie jak cholera... wszyscy podekscytowani, prezy-dentka-matka śpieszy się i ma aktualnie wydajność jednego jaja na dwie sekundy... Zaraz, zaraz... chyba słyszę, co oni powtarzają: „Wielki wymarsz, wielki wymarsz!” - A więc jednak - westchnął Inspekt. - Mów, co słyszysz? - Przemawia H... Wydaje komendy. Najpierw mają ruszyć małe termity uzbrojone we własne żu-waczki. Powinny one niespostrzeżenie opanować ważniejsze punkty strategiczne. Potem ma ruszyć milion termitów bojowych. To nowo narodzeni potomkowie naszych mutantów hodowlanych... - To straszne - Szóstka nieomal płacze - śmierć z łap owadów... Gdyby którykolwiek z nich mógł teraz wzbić się paręset metrów w górę i ogarnąć wzrokiem całe Ter-mitowo - miałby przed sobą imponujący widok wymarszu. Ze wszystkich stron spływały nie kończące się kolumny termitów, tu i ówdzie ciągnęły sojusznicze watahy much i pancerne oddziały pająków. Tym bezrozumnym stawonogom wmontowano odpowiednie stymulatory, czyniąc ich nośnikami trucizn i bakterii. Z hukiem przeciął niebo klucz jadowitych szerszeni. A termity maszerowały... Wsparcie stanowiła szarańcza. Szóstka nie chciał suchać dalej relacji Ekspera. Zdeterminowany wpadł do wykopanego korytarza i począł ryć. I naraz do obu szczurów doleciał jego głos: - Słuchajcie... dokopałem się do jakiegoś pomieszczenia. To chyba magazyn. Eksper przerwał nasłuch. Obaj z Inspekiem po-śpieszylli za Szóstką. - Na wszystkie sery świata, nasza radiostacja! I nasze miotacze! Niestety, laserowe fuzje miały puste magazynki... Mimo to Eksper z drżeniem serca zdjął pokrywę z nadajnika. Kot Wojny wrócił do bazy w pieskim humorze. Na dodatek był trzeźwy. Podkomendni przezornie trzymali się z daleka od szefa. W miarę zbliżania się do Szczuropolis zły humor potęgował się. Tymczasem śnieg stopniał; potworzyły się potworne rozlewiska, w których grzęzły bojowozy opóźniając marsz. Po przekroczeniu Wzniesień Centralnych zrobiło się wprawdzie sucho, ale za to wylęgło się skądś mnóstwo muszek, które nieznośnie utrudniały marsz. Wściekły dowódca zatłukł dwóch swoich ordynansów i przysiągł, że w Szczuropolis zaprowadzi taki porządek, że wszyscy pożałują. Obok śmierci Gonzalesa drażniło go niepowodzenie ofensywy, przypadkowe zbombardowanie własnych pozycji (efekt ekstazy Ei i Profa), a poza tym Wszystko. Trzynastka oczekiwał go daleko na przedpolu miasta; ostatni etap przebyli razem w jednym bojowozie. W mieście, po krótkiej rozmowie z van Tarnem, który wręczył mu klucz uruchamiający wielką wyrzutnię, Faller zawezwał do siebie Eę. Nadal czuł coś do dziewczyny, a poufna wiadomość Trzynastki, że Ea została kochanką Profa, rozpaliła go do białości. Dziewczyna weszła udając rozkoszną beztroskę, ale sam wzrok Karla sprawił, że radosna paplanina u-więzła jej w gardle. - Coś ty taka wymęczona? Oczy podkrążone, wszędzie siniaki? - zapytał spokojnie boss. - Całymi nocami piszemy regulaminy i sprawozdania... W ogóle ja i Prof prawie nie wychodzimy z dyspozytorni... - Wiem. W wyrzutni balistycznej znalazłem twoje desusy, zaś stanik pod lawetą działka neutronowego. Nie wspomnę, że ktoś malował sobie paznokcie na moich mapach, a na radarze wisi bielizna. - Zaraz pozbieram - szepnęła Ea. - Zaraz pozbieram... - Wy się w ogóle nie pozbieracie! - przerwał Kot. - Gdzie jest ten przeklęty Prof? Mały naukowiec wyskoczył z kąta jak kukiełka. - Jestem na rozkaz! - Pójdziesz na front północny. Albo jeszcze dalej. Od jutra... Prof pobladł. - Ale ja... - Nałożysz swój stary szczurzy kostium i marsz do obozu wroga! Musimy mieć kogoś w Ogonoburgu. Żadnych reklamacji! - uprzedził wszelkie błagalne gesty. - Teraz Elka! Od dziś idziesz do oddziałów szturmowych jako markietanka. Koniec tych szkółek, nauk i humanizmów. War is war and life is brutal!! Eę ogarnęła rozpacz... Nie, nie chodziło jej nawet o własny los, ale o sprawę; sprawę, której poświęciła tak wiele. - Panie Fallerku, panie Kocie... - spróbowała przymilnie. - Nie cierpię karlic i to tak chudych - słowa poleciały jak uderzenia pejcza. - Dla mnie baba to musi być baba. A na razie wolę szczurzyce! Koniec dyskusji. - A mój program wyprodukowania dużych ludzi? Myślę, że gdyby się pan znów zamroził i poczekał jakieś pięćset lat... - zaczął Prof. - Nie mam czasu! - A może wpadłabym do pana dziś po kolacji - błagała Ea - potem mogę iść na front, ale przedtem chciałabym... - Karl, ona naprawdę jest tu pożyteczna - wtrąca się milczący dotąd Alonso. - Nie zaperzaj się. Pięść jak młot spada na szczękę współpracownika. Alonso leci w róg i pada, po brodzie cieknie krew z wybitych zębów. Faller śmieje się krótko i wychodzi. Ulżyło mu. Na korytarzu spotyka van Tama. Johann jest zafrasowany. - O co chodzi? - Dziwna sprawa. Nasze posterunki na skraju pustyni nagle zamilkły. - Ciekawe... Przecież najbliższe 'oddziały szczurze są od nich przeszło osiemset kilometrów. Może grupa dywersantów? - W ośmiu punktach naraz? Poza tym nasze radary zarejestrowały coś niewytłumaczalnego: jakby wylewała rzeka na całej długości pustyni. Rzeka o właściwościach magnetycznych... - Zwariowana planeta. No to weź paru ludzi z gwardii Trzynastki, działka neutronowe i sprawdź. Na rano chcę mieć meldunek. Powodzenia. Van Tam wychodzi z ociąganiem, jakby czuł, że jest w Centrali po raz ostatni. Ea opatrzyła Alonsa przemawiając do niego czule. On jednak nie chciał rozmawiać. Podziękował kró-tko i wyszedł. Została sama z Profem. - To już koniec - westchnął naukowiec. - A tak nie chciałem być pożarty przez szczury. Wszystko przez płytką zazdrość... - Sądzisz? - Na pewno ktoś mu doniósł o nas. I po co ty mnie podrywałaś? A teraz nic z wszystkich ambitnych planów. Cześć pieśni. Jutro w rekruty. - Gdyby Alonso chciał nam pomóc... - zastanawiała się Ea. - A zresztą pal sześć Alonsa. - O czym myślisz? - Faller jest nam niepotrzebny. Zwycięstwo ludzkości to kwestia dni... Sądzę, że wystarczy poinformować szczury o istnieniu wielkiej wyrzutni, a skapitulują. I wtedy zaczniemy organizować świat według naszego pomysłu. Gdy zabraknie Fallera, wszyscy pójdą za Alonsem... - A Rico? - pyta Prof. - Jest w straży tylnej ostatniej ekspedycji. Do miasta wróci za trzy dni i stanie przed faktem dokonanym. A jeśli nie będzie chciał słuchać... cóż... - Ech, ty moja Lady Makbet! Ale co z Fallerem? Chcesz go zabić! - Mam lepszy pomysł. Kot Wojny po trzech ciężkich dniach zapadł w niespokojny sen. Dręczyły go majaki i zmory. Widział twarze kumpli, którzy polegli przed tysiącami lat w Afryce i Oceanii. Przesuwali się szeregami. Widział dyktatora Moraneza wiszącego na żyrandolu w sali kameralnej Opery, nękało go widmo prezydenta Padrony i jego siwych włosów niesfornie rozwiewanych przez wiatr, kiedy regulował swój celownik. A potem ci boliwijscy chłopi pod murami Ciudad Negro... Ciała, ciała, ciała... I słyszał swój własny śmiech. W tej samej tonacji co szloch. I morze ognia... Nowy obraz: człowiek, który dostał się pod gąsienice transportera. Pierwszy, którego zabił... Ale dlaczego wśród tylu zmor złośliwie nie przychodził do niego nikt z lat wcześniejszych, ciepłych... przesyconych zapachem ziemi w małej szklarni? Nic, jakby tamtych lat w ogóle nie było. Śpi twardo, a przecież wydaje mu się, jakby ktoś obok niego chodził, słyszy syk gazu... Ale nie może się obudzić. Zapada tylko w sen coraz głębszy, głębszy... - Kurza twarz, czy ja umieram? A potem, choć wciąż nieprzytomny, zyskuje dziwną świadomość. Tak jakby stał .obok siebie i patrzył z dystansem i rezerwą, jak dwie małe postacie zrzucają go z łóżka i turlają po schodach do motowózka. Następnie nocna jazda przez wielkie śmieciowiska... zgrzyt łopat o żwir... szczęk stalowych drzwi... Jakieś pomieszczenia oświetlone rzęsiście jak sklepy w tym cudownym XXI wieku. Do kroćset, jaki on musi być ciężki, że mali ludzie toczą go na rolkach. Krasnoludki, jak Boga kocham, krasnoludki. A później uczuł ten dziwny chłód stalowych opasek, kabli i czujników. Jakieś ukłucie i wzrastający mróz. I nagle obudził się. Nad nim była szklana płyta, wyżej zniekształcone przez grube szkło twarze Profa i Ei. Usiłował się poderwać, ale nie mógł... - Zamrażają mnie, zamrażają, skubani... Na ile lat? - wrzeszczy. - Na ile? Prof pokazuje palcami. Pięćset! Po zatrzaśnięciu stalowych drzwi Prof i Ea rozejrzeli się. Tuż obok wylotu do zamrażalni piętrzyła się wysoka ściana skalna. Parę minut wystarczyło na założenie ładunków wybuchowych i odpalenie. Milion ton ziemi i skał zawaliło wejście do zamrażal-ni. Upłyną setki lat, zanim spłucze je stamtąd erozja. - Świat jest nasz!-woła Ea. - A ty moja - szepce Prof. Gdy wracają, miasto jeszcze śpi. Nawet nie spoty kają patroli, bo i po co patrole tysiąc kilometrów od frontu. W pierwszej chwili myśleli o wtajemniczeniu Alonsa, ale odrzucili ten zamiar. Jutro po prostu okaże się, że Faller zniknął, Alonso przejmie dowództwo i już... Są tak zmęczeni, że nie mają nawet siły się kochać. Zasypiają przytuleni jak dzieci. Nie śpią jednak długo. Łomotanie do drzwi zrywa ich po niecałej godzinie. - Kto tam?-wzdycha sennie Ea. - Rotleder - pada odpowiedź - nie ma u was szefa...? Otwierają, udają zdziwienie. Na progu stoi tęgi Niemiec z purpurową nabrzmiałą twarzą. - Faller gdzieś zniknął, nikt nie ma pojęcia, co się z nim stało? - A jest coś pilnego? - pyta Prof. - Tak, arcypilna sprawa. Przed godziną odebraliśmy meldunek, od Szóstki i tych zbiegłych szczurów. - Szósteczka żyje, wiedziałam - cieszy się Ea. - Tak, ale niewiele to zmienia sytuację. Oni są w rękach termitów. - Czyich? - Ech, długo by tłumaczyć. My tu bawimy się w potyczki ze szczurami, a tymczasem właśnie w tej chwili wali się na nas miliardowa armia inteligentnych owadów! Trzeba działać, póki jeszcze czas. Na własną rękę przyśpieszyłem powrót Rica. Alonso usiłuje porozumieć się z van Tarnem, który wyjechał na rekonesans, ale łączność jest przerwana... Ubierając się w biegu, pędzą do Centrali. Wszędzie trwa alarm. Krzyżują się sprzeczne rozkazy. Jeden Alonso zdaje się zachowywać zimną krew. - Jest Faller? - pyta na widok Ei. - Nie ma - odpowiada Rotleder. - Rozkazuj nam na razie sam, Alonso, mamy do ciebie zaufanie - mówi Ea. - Tu nie chodzi o zaufanie, trzeba działać. Jedno tylko może powstrzymać owady: natychmiastowe odpalenie wielkich rakiet. Eksper podał nam namiary Termitowa. Jedno uderzenie, a całe miasto wielkich kopców przestanie istnieć. Potem zniszczymy maszerujące kolumny... - No to niszczmy je - natychmiast! - Niestety. Aby uruchomić aparaturę, trzeba specjalnego klucza-bezpiecznika, który cofa blokady i zabezpieczenia. A klucz ma w kieszeni Karl... Nogi uginają się pod naszymi bohaterami. Jak gdyby miliony metrów sześciennych ziemi, które zwalili na Fallera, spadło im osobiście na głowę... - Nie denerwujcie się - mówi Alonso, widząc ich bladość. - Prędzej czy później Karl się odnajdzie, a Szóstka, zanim urwała się łączność, przekazał nam dane, z których wynika, że Termity nie będą tu wcześniej jak za parę godzin. Poza tym van Tarn, jak tylko wróci z patrolu, uruchomi wyrzutnię i bez tego klucza, w końcu to jego konstrukcja. Na ulicach wzmaga się wrzawa. Homy z okolicznych fabryk porzuciły pracę i cisną się wokół Centrali. - My chcemy informacji! My chcemy pełnej informacji! Prawdy! Prawdy! - skandują mali ludzie. I naraz rozlega się krzyk i tłum rozstępuje się jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. Osmalony motowózek wpada na podjazd. Jest w strasznym stanie. Od kierownicy zrywa się pokrwawiony Trzynastka... Uciekliśmy im, uciekliśmy tym draniom... Ale są pod miastem. Boże, jakie oni mają żuchwy... Ea... moja mała - wrzuca bez związku, a widząc obok Alon-sa, dodaje, jakby redagował rubrykę wypadków: - Zabiliśmy ich tysiące, ale van Tarn nie żyje! Ja zresztą też... - To mówiąc pada na kolorowe stopnie wiodące do zabudowań dyspozytorskich. X Nadzwyczajne posiedzenie Światowej Rady Szczurów odbywa się w najgłębszych katakumbach Ogo-noburga. Ledwo trzydziestu szczurzych dostojników przybyło na tę naradę. Przed rokiem zbierało się ich tu pięciuset. Wynędzniali, wyszarzali, przypominają rzeczywiście o wiele bardziej brudne gryzonie wałęsające się po śmietniskach niż luminarzy światowego imperium. Co szczęśliwszym udało się zwiać za Ocean... - Przyjaciele - mówi Wielmis głosem, jakim obwieszcza się wielkie wydarzenia historyczne. - Przed chwilą otrzymałem przesyłkę ze Szczuropolis. Nieprzyjacielskie dowództwo z Ernestem Rico na czele proponuje nam pokój, a następnie wspólną walkę z owadzim niebezpieczeństwem. Co wy na to? Odpowiada cisza. - Ludzie żywią przekonanie, że wpółdziałając mamy pewne szanse. Ich sytuacja po utracie kontroli nad większością obszaru jest bardzo trudna. Uważają, że gdybyśmy choć częściowo odciążyli teatr wojenny... Zabiera głos były Naczelny Dozorca Wielkiego Zsypu, słynnej nie istniejącej już świątyni Szczu-rocity. - Dziwna to propozycja, zważywszy, że do tej pory owady nie uczyniły ani jednego aktu nieprzyjaznego wobec gryzoni. Przeciwnie, zwolniły nawet jednego z internowanych - Ekspera. Wymieniony zrywa się ze swej ławy. - To podstęp! Zwyczajny zwód - woła. - Znam program insektów. Najpierw uporają się z ludźmi, potem przyjdzie kolej na nas. One nienawidzą ssaków, ich filozofia głosi, że po erze gadów i ssaków nadchodzi era stawonogów. - Poczekajmy lepiej, aż wykrwawią się obie strony - kontruje Komis, dokooptowany do składu Światowej Rady. - Ależ to zaślepienie - krzyczy Eksper. - Szczury, wyciągnijmy łapę do ludzi. W imię mleka, które podobnie ssiemy z piersi matki! To ostatnia chwila, inaczej zginiemy. Grobowa cisza wypełnia salę i wreszcie znów unosi się Komis. - Moim zdaniem, jeśli sądzone jest zginąć i nam, i ludziom, to zgińmy przynajmniej osobno! Szalejąca zadymka ograniczyła widoczność do paru metrów. Lodowaty ziąb przenika do szpiku kości. Tu na wysokości trzech tysięcy metrów panuje prawdziwe lodowe piekło. Trzy postacie, dwie małe i jedna ogromna, z trudem posuwają się w stronę przełęczy. Tam może znajdą jakiś załom, w którym przeczekają wichurę. Może zdrzemną się choć chwilę, pewni, że na tej wysokości termity ich nie dopadną. Jest początek listopada 3978 roku. Na Słoneczną Tarczę Wielkiego Serowego Koła! Rok temu to się wszystko zaczęło, a teraz... Czy to koniec? Każdy z trójki uciekinierów, zakutanych w szczurze skórki, musiał zadawać sobie to pytanie. Na dobrą sprawę powinni zginąć wtedy, w Szczu-ropolis, kiedy po dziesięciu dniach rozpaczliwej obrony miasto padło. Zabrakło głowic, laserowych nabojów, trucizn i zwykłej broni. O'Brien i Rico w bojo-wozach przebili się przez pas oblężenia i znikli. Może zginęli, może udała im się próba przedostania na brzeg Oceanu, a stamtąd... Rotleder zginął na posterunku. Jade, wysłany w poselstwie do Ogonoburga, zdążył jeszcze przekazać komunikat, że i szczury spotkał podobny los. Butna stolica gryzoni broniła się tylko przez dwa dni. Asys do ostatka nie opuszczał Centrali: tej nocy, kiedy ginęło miasto, a resztki nomów kanałami wydostawały się w rejon wysypisk, młody szczur z niewiadomych przyczyn odmówił przyłączenia się do grupy. - Zostanę do końca... - Błagam cię, przyjacielu - Prof daremnie ściskał kosmatego naukowca - idź z nami, pomożesz nam i sobie... - Nie macie pojęcia, jak chciałbym wam pomóc, ale nie mogę. I tak się rozstali. Alonso, Prof i Ea przez wysypiska dotarli do gór. Sprzyjało im szczęście i upojenie insektów Wiktorią. Pierwotny plan zakładał dotarcie do morza, ale zrezygnowali z niego. Pieszo nie mieli szans. - Istnieje tylko jedno wyjście - powiedział Alonso - musimy dotrzeć do starej zamrażalni, tej samej, w której my przebywaliśmy od XXI wieku. Za-hibernowani przeczekamy wszystko... Łzy marzną na policzkach małych ludzi. Przecież zwalając całe wzgórze na wejście, sami przekreślili tę możliwość. Ale jak wyznać prawdę? Alonso był przecież przyjacielem Fallera... Myśleli zresztą o swym postępku przez te wszystkie dni, kiedy żywe morze zalewało miasto za miastem, bastion za bastionem, a królowe matki z prędkością jednego jaja na dwie sekundy niezmordowanie produkowały wciąż nowych żołnierzy. Jeśli ludzie imponowali techniką i organizacją, jeżeli do szczurzych atutów na leżała zajadłość, z jaką bronili każdej piędzi nory, w sytuacjach beznadziejnych zagryzając się nawzajem, o tyle termity zwyciężały ilością. Olbrzymie armie szły jak miliardy namagnetyzowanych dipoli, wypełniając wszystko. Ech, iluż Plutarchów miałoby lekki chleb opisując te tysiące bitew i potyczek, wspaniałych zagrań i genialnych planów taktycznych, jakie wygrali w tym czasie ludzie. Starczyłoby tego na paręset historii narodowych i kilka powszechnych. Cóż z tego? Liczyło się tylko tragiczne saldo. - Zniszczyła nas zdrada - mówi Alonso, oddychając ciężko w załomie skalnym. - Usunięcie Fallera i van Tarna to nie był zbieg okoliczności i przysięgam wam, jeśli odnajdę zdrajcę, to... Nocą zadymka cichnie. Ranek jest mroźny, ale widoczność doskonała. Z przełęczy widać zielone doliny. Nałożyli potężnie drogi, ale już są o dwadzieścia kilometrów od starej zamrażalni. - Dotrzemy tam wieczorem - mówi Alonso - uszy do góry, moi mali. Jeszcze trochę wspinaczki i będziemy w domu. Widać, że kiedyś uprawiał alpinistykę, prowadzi ich pewnie, bezpiecznie... Jeszcze tylko jedna ściana i wszystko się skończy. Nagle... Prof poślizgnął się i upuścił laserowy miotacz. Ostatni, jaki mieli. Okrzyk grozy wydobywa się z ust Ei... - Spokojnie - mówi Alonso - co się martwicie? Widzicie, nic straconego, zaklinował się tam w skalnej szczelinie parę metrów niżej... Zaraz go wyciągnę. Spokojnie wiąże linę i zaczyna się opuszczać w dół. - Uważaj - mówi Ea - ta przepaść ma chyba z kilometr. - Też mi różnica, sto metrów czy kilometr, tak samo się spada - żartuje znakomity alpinista. Raz, dwa - i już miotacz jest odzyskany, można wracać. Jeszcze metr, jeszcze pół... - Łap - podaje broń Ei. I nagle... Błysk siekierki. Trzask liny. - Nieeee!-wyje Ea. Dziwnie pomniejszone ciało Alonsa koziołkuje w rozsłonecznioną dolinę. - Ty morderco, morderco - krzyk dziewczyny odbijają skały. - Ty - wcielenie szlachetności, mój nauczyciel, człowiek, który chciał uzdrowić świat! - Musiałem, nie było innego wyjścia - tłumaczy kredowobiały Prof - dla ciebie... Wiem, że to straszne, czuję się, jakbym zabił cząstkę siebie. Ale pomyśl, to był zwykły rzezimieszek, najemny bandyta, bez krzty skrupułów... Co, zmyliły cię te pozory ogłady czy ta odrobina inteligencji? W takich chwilach jak ta trzeba iść za głosem instynktu samozachowawczego. - Wydaje mi się, że ja już nie mam tego instynktu... Przegrałam. Do Profa nie dochodzi sens jej słów. Są już przy żlebie; Ea zaczyna schodzić w dół. - Stój, dziewczyno! Dokąd idziesz? - woła naukowiec. Pada prosta odpowiedź: - Przemyślałam wszystko. Rezygnuję. Schodzę w dolinę. Co będzie, to będzie! - Nie żartuj, posłuchaj mnie uważnie. Myślisz, że traciłem czas podczas oblężenia? Nie! Wykryłem pewien gatunek fal, którymi Termity przestrzegają się przed rzeczami dla nich szkodliwymi. Zabrałem ze sobą nadajnik. Sądzę, że przy odrobinie pracy udałoby mi się nadawać takie impulsy na odpowiedniej częstotliwości. Jak w pęcherzyku powietrza moglibyśmy przepłynąć ocean owadów aż do prawdziwego morza... Ja cię kocham, Ea! Ea! Jest nas dwoje. Będziemy mieli dzieci! Zaczniemy wszystko od początku! Echo tłucze się o ściany żlebu jednym refrenem: - Żegnaj, Prof! Jakże zabawne bywają koleje losu. Dwaj wrogowie - Inspek i Szóstka przeżyli całą apokalipsę, całą zagładę własnych gatunków na drążeniu ramię w ramię wspólnego tunelu. Po zabraniu Ekspera zostali we dwóch i, trzeba przyznać, pracowali solidarnie. Niestety, któregoś dnia znów okazało się, że pomylili kąt nachylenia i zamiast na zewnątrz olbrzymiego kopca, znaleźli się w sporej sali, w której centralne miejsce zajmowało dziwne urządzenie. Przypominało ono olbrzymią głowę termita z dziesiątką wystających czułków... - Co to może być? - zastanawiał się Szóstka. - Cicho bądź, mały... To chyba ich nadajnik. Włączyli translingwator; od paru dni nie posługiwali się nim wcale nie mogąc słuchać bezustannego zachłystywania się sukcesami. Termitowi propagandziści nie znali umiaru. Teraz ton komunikatów wskazywał, że definitywnie już jest po wszystkim. Obrona przestała istnieć. Szczuropolis i Ogonoburg padły. Trudno było nawet mówić o jakichkolwiek niedobitkach. Przez ściany kopca dolatywały odgłosy euforii. Dobrze, że tego nie widzieli. Cały kontynent był tego dnia w pomarańczowych proporczykach zwycięskiego termityzymu. Plansze z wielkimi kulfonami donosiły o Wspaniałych przewagach gatunku wybranego i wyniesionego ponad inne... Dobra, dobra, dobra, dobra... Szóstka płakał. Inspek klął: - Żeby ich tak pokręciło, żeby się własną chity-ną udławili... I co będzie przyszłością naszej biednej planety? - Robactwo!... - Wypluj to słowo, Szóstka. Nie może tak być. Rządy ciem?... Mrówy u steru? Dyktatura jętek? Nigdy, nigdy! - Ale co my możemy zrobić? Najwyżej rozwalić tę szczekaczkę... - Tu mały człowieczek zamierzył się na biologiczny nadajnik. - Chwilę, moment - powstrzymał go Inspek. Tymczasem emitor bioprądów przeszedł z wiadomości na komunikaty szczegółowe i dyspozycje dla poszczególnych zgrupowań. Widocznie otrzymywał skądś impulsy, które wzmacniał i przekazywał do wszystkich jednostek. Dzięki translingwatorowi podsłuchujący mieli natychmiastowy przekład tych fal. Inspek czujnie obwąchał ściany i prawie natychmiast wykrył przejście do kabiny dysponenta. Zajrzał przez szparę. Siedział tam H i nadawał. - Co chcesz robić, powiedz? - dziecinnie dopytywał się Szóstka. - Poczekaj, muszę się chwilę zastanowić. Plan Inspeka był planem desperatora i szaleńca. Pięć godzin myślenia zaowocowało konceptem godnym superparanoiika. - Zniszczę ich, na mój biedny złamany ogon, zniszczę! Mogło się wydawać, że w tej sytuacji są to pogróżki absolutnie bez pokrycia. A jednak... Pomysłu dostarczyła wiadomość o dewastowaniu magazynów w Szczuropolis i innych miastach, dawniej opanowanych przez ludzi. - Wiesz, Szóstka, że obok dywersji parałem się również szpiegostwem. I mam dużo danych na to, że obok starych reaktorów van Tam odnalazł kilka dwudziestowiecznych magazynów broni jądrowej... - Tak, wiem. - Termity to teraz niszczą. Kilka robali dostanie pewnie przy okazji choroby popromiennej. Ale to mały zysk. Wyobraź sobie jednak, co by było, gdyby ktoś wydał polecenie, aby ten cały materiał został zniesiony w jedno miejsce na kontynencie i każdy z termitów pośpieszył z uncją plutonu pod pachą? - Nie wiem... - Na szczęście liznąłem trochę ludzkiej fizyki. Powstałaby masa krytyczna, a właściwie setki mas krytycznych. Wybuch rozłupałby skorupę ziemską, a w każdym razie na pewno ogołocił cały ten kontynent z wszelkiego życia... - Ale to szaleństwo, przecież my też byśmy zginęli! - Jako pierwsi, a więc w miarę bezboleśnie. I z honorem... - Inspek mówi jak w natchnieniu, rusza wąsikami i oczka mu płoną. - Dla szczura najsłodsze uczucie to zemsta! Szóstka jest śmiertelnie przerażony. Nie ma pociągu do kariery globalnego Winkelrieda, żywi poza tym nadzieję, że choćby na statusie eksponatu zoologicznego, przetrwa te okropne czasy... - Nie, nie możemy tego zrobić. Poza tym to niewykonalne... - Pomyślałem o wszystkim. Przecież nasz trans-lingwator może działać w odwrotną stronę jako nadajnik. Wystarczy podłączyć go do biowzmacniacza... - A H... będzie czekał? Inspek wykonuje leceważący ruch. - Tego łapserdaka zostaw mnie. Załatwię go w pierwszej kolejności. - Nie rób tego - mały człowieczek chwyta szczura za łapę - proszę cię. Ale były polic już się zdecydował. Jego umysłowość ukształtowała się podczas dobrych kilku lat wiernej i owocnej służby. - Odsuń się, homie - mówi - widziałeś, co owady zrobiły z naszymi gatunkami? Nie miały litości ani skrupułów. - Mimo wszystko są to jednak rozumne stworzenia - Szóstka czepia się najróżniejszych argumentów. - Pomyśl. My już i tak jesteśmy straceni, a kto wie, co wyda ich cywilizacja, dziś nam nieprzyjazna? Może za tysiąc lat owadzi mędrcy powoływać się będą na nasz dorobek? A może osiągną więcej od nas? - Sam nie wie, skąd przychodzą mu do głowy tak głębokie sformułowania. Ale jest to próba rozmowy o zegarmistrzostwie z szarżującym nosorożcem. - Won, kurduplu - brzmi jedyna odpowiedź. - Błagam! - młodzieniec chwyta szczura za łapy. - Precz, głupi! Celny cios rzuca Szóstkę na glinianą polepę. Inspek nie oglądając się wchodzi do tunelu, mija bio-wzmacniacz i podchodzi do komory H... Na łączce z dala od bitewnego zgiełku siedzi duży biały szczur i płacze. Sobie znanym sposobem opuścił Szczuropolis, potem przemierzył przestrzenie między Ogonoburgiem i Termitowem. Teraz wie wszystko i domyśla się zakończenia. A łka nad własną bezradnością. W naszej opowieści znaliśmy go wszyscy pod imieniem Asysa. Pewnego dnia zjawił się po prostu w Laboratorium i rozpoczął pracę u Profa. Wypełniał swoje obowiązki, tak samo jak później obowiązki lekarza - wzorowo, dokładnie. Ale nie angażował się. Nie usiłował wpływać na bieg wydarzeń. Bo nie mógł. Teraz zostało mu już bardzo niewiele do zrobienia. Spod krzaka wydobył ukrytą tam saperkę i zaczął kopać. Grudki ziemi padały wokoło. Czy szukał skarbów, czy może przed ogólnym kataklizmem chciał wykopać dla siebie grób? - Przeklęta rola - szeptał do siebie, przy czym bardziej odnosiło się to do własnej funkcji niż do skamieniałej ziemi - obserwator, tylko obserwator! A przecież tyle razy mogłem przestrzec tych biedaków, tylu tragediom zapobiec. Przemówić do rozsądku - ludziom, szczurom, termitom. W końcu ta maleńka wirująca kulka jest jedna, i dość było dla niej miejsca nawet dla trzech potęg. Ale za każdym razem w chwili rozterki słyszałem ten przeklęty głos wewnętrzny: - Nie wolno ci ingerować, nie wolno... Takie są reguły eksperymentu. Możesz być tylko Asy-sem albo nikim. Pod łopatą zgrzyta metal. A więc to już... Wysoko nad łączką wzbił się srebrzysty krążek. Na ziemi pozostał po nim niewieliki dołek i porzucona saperka. Wewnątrz Asys, uwolniony od ziemskiej powłoki, Asys - mały zielonkawy kłębuszek myślącej substancji krzemowej, pochylał się nad aparaturą sterującą. Po dziesięciu tysiącach lat wiernej służby wracał do domu. Z oddali dochodziły sygnały jego ga-latyki. Meldował: - Moja misja została zakończona. Stop. Niestety laboratorium numer osiem okazało się chybioną inwestycją. Stop. Myślące organizmy białkowe nie mają przyszłości. Stop. Ze względu na specyficzną strukturę aminokwasów, w każdej z tych żywych istot zakodowana jest jej śmierć (co za antynaukowy paradoks), a w każdym gatunku jego zagłada. Stop. Jak poprzedniej ekspedycji nie udało się z dinozaurami... tak samo i teraz. Być może powinienem interweniować i uczyniłbym to, gdyby nie wasze kategoryczne zakazy. Poprzestałem więc na roli obserwatora, wyłączając mutacyjne promienie jedynie dwukrotnie, tak jak ustalono; raz - by stworzyć na bazie człowieka pierwotnego człowieka rozumnego (operacja Adam), a potem - gdy przyśpieszyłem mutacyjny rozwój szczurów. Termity niestety powstały jako produkt uboczny ostatniego promieniowania. Stop. Szkoda, że nie mogłem działać, kiedy załamywał się świat ludzkiego antyku, cywilizacja XXI wieku i teraz. Stop. Doskonale rozumiem, że są to normalne koszty eksperymentu... Tymczasem wirujący krążek nabiera rozpędu. Przygotowuje się do opuszczenia Układu Słonecznego. Asys, bo jego prawdziwego imienia i tak nie potrafilibyśmy zapisać, melduje nieprzerwanie: - Mijam Marsa - laboratorium numer siedem, Planetoidy - laboratorium numer sześć, Jowisza numer pięć, Saturna - cztery, Urana - trzy, Neptuna - dwa, Plutona - jeden... Wychodzę z Układu. Halo, halo... słyszycie mnie? Sprawę laboratorium numer osiem odkładam definitywnie ad acta. No i tak to się wszystko skończyło. A może zresztą było zupełnie inaczej? Może Inspek nie zrealizował swego planu, Ea Wróciła do Profa, a na kontynencie za oceanem przetrwała ludzka cywilizacja w znacznie lepszym wydaniu? Kto to może wiedzieć? Jeden Pan Bóg, no i nasz ulubiony Ciąg Dalszy, który, jak to z Ciągami Dalszymi bywa, ciągle następuje, następuje, następuje...