ALEKSANDER SOŁZENICYN LENIN W ZURYCHU Rozdziały Przełożył: PAWEŁ HERZOG EDEIT10NS SPOTKANIA. Aleksander Sołżenicyn Lenin w Zurychu Przełożył Paweł Herzog ISB Dyrektor wydawnictwa: Piotr Jegliński Copyright © Aleksander Sołżenicyn Copyright © for this edition Editions Spotkania, 1990 00-265 Warszawa ul. Piwna 44 Druk: Opolskie Zakłady Graficzne Zam. 843/90. 12.000 egz. obj. 13 ark. dr. SPIS TREŚCI Z WĘZŁA I Sierpień Czternastego (22) ........................................... 9 Z WĘZŁA II Październik Szesnastego (38) .......................................... 31 Październik Szesnastego (44) .......................................... 49 Październik Szesnastego (45) .......................................... 62 Październik Szesnastego (47) .......................................... 79 Październik Szesnastego [48) .......................................... 91 Październik Szesnastego (49) ......................................... 107 Październik Szesnastego (50) ......................................... 116 Z WĘZŁA III Marzec Siedemnastego (L-l) ........................................ 129 Marzec Siedemnastego (L-2) ........................................ 149 Dokumenty ........................................................... 162 Marzec Siedemnastego (L-3) ........................................ 164 Dokumenty .......................................................... 180 Uwagi autora.................................................................... 181 Informacja (rewolucjoniści i osoby zbliżone) ..................... 183 Przypisy ............................................................................ 201 Z WĘZŁA I SIERPIEŃ CZTERNASTEGO 22 Tak, tak, tak, tak! To jest wada, ta żyłka hazardu, ten upór, gdy pochłonięty jedną linią, nagle ślepniesz i głuchniesz na to, co cię otacza i najprymitywniejszego, dziecinnego niebezpieczeństwa nie dostrzegasz tuż obok siebie! Jak kiedyś z Julkiem Martowem (i to kiedy! — niemal tuż po męce trzyletniego zesłania, po ledwie podjętej decyzji wyjazdu za granicę!) z koszykiem bibuły, z listem, w którym sympatycznym atramentem ukryto informacje o planach , .Iskry" — przechytrzyli, przekonspirowali: w trakcie podróży trzeba się było przesiąść do innego pociągu, nie pomyśleli, że ten będzie jechał przez Carskie — i wzbudzili podejrzenie, zostali aresztowani przez żandarmów i tylko dzięki zbawiennej rosyjskiej bezmyślności policja dała im czas na pozbycie się kosza, a w liście odczytała tylko tekst pozorujący, nie znalazła dość czasu, żeby potrzymać go nad ogniem — dzięki temu uratowana została ,,Iskra"! Albo jak później: w pełnej napięcia, trwającej rok wewnątrzpartyjnej walce większości składającej się z dwudziestu jeden przeciwko mniejszości złożonej z dwudziestu dwóch — przegapili, niemal nie spostrzegli całej wojny z Japonią. Z tą jest podobnie (nawet o niej nie myślał — nie pisał, i na Jau-resa nie zareagował). A dlatego, że: rozpełzła się powszechna zaraza jednoczenia się, w ostatnich latach ogarnęła całą rosyjską socjaldemokrację — jednoczenie się dla samego jednoczenia to dla proletariatu rzecz najbardziej niebezpieczna i szkodliwa! Ugodowość i zjed-noczeniowość to idiotyzm, zguba partii! I inicjatywę przejęli przywódcy niedołężnej Międzynarodówki — o n i nas będą godzić! Oni nas będą jednoczyć! Wzywają na najbardziej obrzydliwą konferencję zjednoczeniową do Brukseli — i jak się wyrwać? jak uniknąć? — Cała uwaga, całe napięcie było skierowane tylko na to — i niemal nie słyszał strzału do arcyksięcia!... Wypowiedziała wojnę Austria Serbii — jakby nie zauważył. I nawet kiedy Niemcy wypowiedziały Rosji! — jakby to był drobiazg... Puścili wiadomość, jakoby niemieccy s-d przegłosowali udzielenie kredytów na wojnę — bluff, nas nie nabiorą, chcą tylko narobić zamieszania wśród socjalistów. Tak, tak, tak właśnie cię wciąga, kiedy cały jesteś pochłonięty walką, trudno się zatrzymać, opamiętać. Tak, tak, tak, miał dziesięć dni, żeby przemyśleć swą dwuznaczną sytuację tuż przy rosyjskiej granicy i czym prędzej zmykać z tego cholernego, nikomu już teraz nie potrzebnego Poronina, i z całych tych zabitych Austro-Węgier — jakże można pracować w walczącym kraju. Od razu trzeba było czmychnąć do błogosławionej Szwajcarii — neutralny, bezpieczny, wolny kraj, mądra policja, należyty porządek! — To nie! Nawet się nie ruszył, ciągle zaprzątały go stare, przedwojenne problemy, a tymczasem zaczęło się między Austrią i Rosją, i już następnego wieczoru, w czasie ulewnego deszczu, zapukał wachmistrz żandarmerii. A tak w ogóle — to nie ma dyskusji, do wojny dojść musiało! — była przepowiedziana, przewidziana. Ale — nie w tym właśnie momencie, nie w tym roku. I — dał się zaskoczyć... I — wpadł... Gładko wygolona, sympatyczna, wręcz delikatna twarz Hane-ckiego — teraz taka spokojna, a z jaką pasją krzyczał na sędziego w Nowym Targu! a jak pędził arbą! — nie opuścił w biedzie. Po peronie — do parowozu i z powrotem. Do parowozu — i z powrotem. A do odjazdu jeszcze piekielnie dużo czasu, prawie pół godziny, i jeszcze wszystko może się zdarzyć. Chociaż tu, na stacji, tak spokojnie przechadza się żandarm, nikt się już nie odważy. Dialektyka: żandarm — może być źle, ale może być i dobrze. Ogromne czerwone koło parowozu, niemal na wysokości człowieka. I jakbyś nie był czujny, przewidujący, nieufny — usypia to przeklęte, w gruncie rzeczy mieszczańskie, beztroskie życie przez siedem kolejnych lat. I w cieniu czegoś potężnego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, opierasz się, jak o ścianę, o potężną, litą opokę — a to ni z tego, ni z owego, usuwa się, a to okazuje się być tylko wielkim, czerwonym kołem parowozu, obracanym przez długi, nie osłonięty niczym drąg — i już zbyt późno uświadamiasz sobie, że z całkiem innej strony, znowu dopadło cię głupie niebezpieczeństwo. Ale dlaczego — właśnie jego, ledwie zaczęła się wojna? W pierwszej chwili nawet roześmiał się: cóż mogło ich zaniepokoić? — co jak co, ale dla austriackiej policji jest poza wszelkim podejrzeniem. (Przeprowadził się nawet do Krakowa, usłyszawszy od Haneckie-go, że władze austriackie zamierzają popierać wszystkie siły anty-carskie). Rewizja. Miał rosyjskie adresy, konspiracyjne notatki (co za pech, zawsze wpadają), ale ich właśnie cymbał wachmistrz akurat nie zauważył, rzucił się za to na rękopis o kwestii agrarnej: zbyt wiele cyfr! Zaszyfrowane! Zabrał rękopis. Szkoda, ale niech tam. Jed- 10 nakże policja głaszcze zawsze pod włos i na najgładszym grzbiecie coś się wtedy nastroszy: Lenin obawiał się tylko o rosyjskie adresy, a tymczasem wachmistrz szukał, szukał — i znalazł browninga z nabojami! Lenin ze zdumieniem spoglądał na Nadię, nie wiedział, nie pamiętał tego cholernego rewolweru, nie wziąłby go nigdy do ręki, przecież nawet strzelać nie umiał, przecież do głowy by mu nawet nie wpadło, żeby posługiwać się zwykłą bronią ręczną. Gdzieżby??? (Okazuje się, że jakiś arcygorliwy rosyjski towarzysz, idiota, namawiał, a Nadieżda, ofiara, wzięła.) Żyjesz — sam siebie z dystansu nie obserwujesz, nie rozumiesz. I proszę, z punktu widzenia żandarma osiedlił się tuż przy rosyjskiej granicy: z Rosji do niego przyjeżdżają; pieniądze przysyłają z Rosji, i to niemałe; dużo chodzi po górach, pewnie sporządza jakieś plany. W Nowym Targu uprzedzano wszystkich: zatrzymujcie podejrzanych, robią zdjęcia dróg, zatruwają studnie. Szpieg! A tu — jeszcze rewolwer! Jutro stawić się na poranny pociąg, pojedziemy do Nowego Targu. Spirala głupoty! Mur głupoty! Najgłupszy, najprymitywniejszy, najbardziej bezmyślny błąd — jak wtedy z Carskim Siołem. (I tak samo jak w 95-tym roku — przygotowywali wydanie gazety, nie wydali nawet jednego numeru, od razu wpadli... Tak, tak, tak, tak! — Na więzienie rewolucjonista zawsze powinien być przygotowany (nawiasem mówiąc, lepiej tego uniknąć) — ale przecież nie tak głupio! Ale przecież nie tak haniebniej Ale przecież nie tak nie w porę pozwolić sobie skrępować ręce! Śmierdząca policyjna cela w Nowym Targu! Zapleśniałe Austro-Węgry! — sąd wojenny?!? Żadne zewnętrzne niepowodzenie, klęską, podłość i nikczem-ność wrogów — nic i nigdy tak nie zatruwa serca, jak własny, choćby najmniejszy błąd, doskwiera dniem i nocą, zwłaszcza w celi. Swojego błędu nie da się wytłumaczyć obiektywnie, dlatego nie sposób go zatrzeć, zapomnieć, a tylko: mogło go nie być! mogło nie być! mogło nie być!!! — ale był, przez własną nieostrożność! Sam się pomyliłeś — i nie wyrzucisz tego z siebie biegając przez jedenaście dni od ściany do ściany po podłodze z płytek, nie pozbędziesz się tego przez leżenie na skrzypiącej siatce łóżka; ciągle cię to gryzie i pali: mogło nie być! — mogło nie być!! — sam narobiłeś — sam wpadłeś!! I jeszcze teraz, na 23 minuty do odjazdu pociągu, dopiero raz odezwał się dzwonek — wyjechać by stąd jak najprędzej! A Hanecki — po partyjnemu Kuba, pewny siebie, o wyglądzie kupca, wymyślna, przypominająca sznureczek linia wąsów i oczy uparte, pełne spokoju, nie mogą nie zachwycać, w krytycznym momencie nie opuścił, nie zmiękł, nie poddał się, tylko jak buldog wczepił się w policyjne spodnie. I natychmiast po rewizji — właśnie do niego, a nie do Griszki Zinowiewa, pojechał Lenin na rowerze — 11 i nie popełnił błędu. Aby zachować twarz, starał się jeszcze zrelacjonować zdarzenie kompletnie je bagatelizując, jakby to był śmieszny, przykry przypadek. (Ale wewnętrznie był autentycznie przerażony: czas przecież wojenny, kto się tam będzie zastanawiał? — rozstrzelają! zakatrupią jak nic — i diabli wzięli, przez głupotę, całą partię i — diabli wzięli światową socjalistyczną rewolucję!) Ale Kuba — zrozumiał, jakie to niebezpieczne! Nie podjął konwencji żartu, niefrasobliwości, tylko wyrzucił z siebie jak z fontanny nazwiska — socjaldemokratów! posłów do parlamentu! działaczy społecznych! — do których trzeba natychmiast pisać, wyjaśniać, molestować!! Domagać się interwencji!! Jeszcze tego samego wieczoru słał Hanecki pierwsze telegramy, i Uljanow telegraficznieprosił policję w Krakowie, by potwierdziła jego pełną lojalność wobec cesarstwa Austro-Węgier, rankiem z Nowego Targu Lenin nie wrócił, więc Hanecki — w ciągu dnia nie ma pociągu — dwukółką popędził do funkcjonariuszy policji, do sędziego śledczego (sam narażając się przecież na ryzyko, bo i Grisza potem został aresztowany, mogli więc i Kubę) i jeszcze dwie dziesiątki listów w różne strony i od razu do Krakowa, i miał tam spotkania (przecież dla każdego urzędnika potrafi zmyślić na poczekaniu jakąś historyjkę), i telegrafował do Wiednia. Każdy Słowianin na jego miejscu miałby dosyć, zrezygnowałby, dał sobie spokój, ale Hanecki z niezwykłym uporem, tioszcząc się jak o rodzonego brata — nie rezygnował. A po powrocie z Krakowa przedarł się nawet do więzienia, załatwił widzenie i już zlecał mu Lenin kolejne zadania: walczyć o natychmiastowy wyjazd do Szwajcarii! Ponaglani telegraficznie przez Haneckiego socjal-demokratyczni posłowie do parlamentu Yictor Adler i Diamand, zwrócili się do kanclerza oraz do ministerstwa spraw wewnętrznych, poręczyli na piśmie za rosyjskiego socjil-demokratę Uljanowa, który jest wrogiem rządu rosyjskiego i to bardziej zawziętym niż sam kanclerz Austro-Węgier. I krakowska policja otrzymała dyrektywę:,,Uljanow mógłby wyświadczyć nam ogromne przysługi w obecnych warunkach''. A mimo to jeszcze prze; jedenaście dni nie chcieli go wypuścić, dopiero 6 sierpnia, sprytiie... Ale nawet po tym Arszytkim tydzień spędzony w Poroninie po wyjściu z więzienia wcale nie okazał się spokojny. Tego, co udało się wmówić austriackiemu kanclerzowi i niezbyt rozgarniętym austriackim arystokratom,nie byli w stanie pojąć galicyjscy chłopi, tępi, jak wszyscy chłopi na świecie — czy to w Europie czy w Azji, czy w Ałakajewce. Dli tępych mieszkańców Poronina ten cudzoziemiec, nawet po zwonieniu, mimo wszystko pozostawał teraz — szpiegiem! Zdumiewające! Niepojęte! Chłopki wracały z kościoła i, czy to same z siebie, CZT też, natknąwszy się na Nadię i dla niej, roz- 12 wrzeszczały się na całą ulicę, że skoro władza wypuściła, to one same wyłupią mu oczy! same wyrżną mu język!... Nadia wróciła do domu blada, roztrzęsiona. I jej strach udzielał się, zarażał: a co? — mogą wyłupić, wcale by się nie zdziwił. A co? — mogą wyrżnąć, to wcale nie wykluczone! Po prostu: przyjdą z widłami i nożami... T a-k i e g o potwornego przerażenia nie przeżył Lenin nigdy w życiu. Jeszcze nigdy i od nikogo, czegoś takiego nie... A czyż mało to historia zna wybuchów odrażającej wściekłości pospólstwa! Nie można się przed nią ustrzec nawet w państwie cywilizowanym, nawet w więzieniu jest bezpieczniej, niż wobec ciemnej tłuszczy... Odczuwać trwogę wobec zagrożenia — to nie panika, to mobilizacja. Takie właśnie posępne i pełne udręki były ostatnie dni i godziny w Poroninie. Tak bezpieczna i spokojna przez dwa ostatnie lata wieś sprężyła się jakby do skoku. Już nawet z domu nie wychodzili, źle spali, źle jedli, nerwowo się pakowali. Lenin starał się wybierać spośród papierów i książek to, co najpotrzebniejsze, ale nie panował nad sobą, nie mógł się skoncentrować, a i nazbierało się tych papierzysk z sześćdziesiąt pudów. A przecież dopiero tej wiosny przeprowadzili się na dobre z Krakowa! A w ogóle, jak mógł się tak ociągać, tu, przy samej rosyjskiej granicy?! Tu nawet Koza; y mogą wpaść — i już go mają. Dopiero teraz, stojąc obok zielonkitkiego, czystego pociągu, na peronie, gdzie w obecności żandarma i urzędników kolejowych żaden nieprzewidziany wybuch zemsty nie mógł już się wydarzyć — emocje zaczęły wreszcie opadać. I wszystkim wracał humor. Poranek też był wesoły, słoneczny, bezchmurny. Nie prowadzono załadunku żadnego sprzętu wojennego, nie jechali z nimi zmobilizowani żołnierze, peron i pociąg wyglądały jak w zwykły letniskowy dzień. Mimo, że bilety sprzedawano bez ograniczeń tylko do Nowego Targu, a do Krakowa potrzebne już było zezwolenie policji. W związku z tym wagony były niemal puste. Nadia i teściowa siedziały już w środku, wyglądały przez okno. Odprowadzało ich kilku towarzyszy, stali pod oknem. A Włodzimierz Iljicz, wziąwszy Jakuba pod rękę, w tę i z powrotem chodzili wzdłuż peronu, obaj dokładnie tego samego, niewysokiego wzrostu, obaj szerocy w ramionach, tylko Iljicz z racji swej budowy, a Kuba z powodu tuszy. Kiedy widzi się, że człowiek jest w tych sprawach taki zdolny, trzeba też wcześniej przysłuchiwać się temu, co mówi, nawet jeśli sprawia to wrażenie marzycielstwa. Znał Jakuba od dawna, od II Zjazdu, i to tylko ze spraw polskich, ale dopiero w tym roku, latem pokazał się z innej strony i stał się człowiekiem najważniejszym. W ogóle było to szczere złoto; niebywale sumienny — i we wszystkich sprawach poważnych dyskretny, nikt obcy słowa z niego nie wy- 13 ciągnie. W lipcu i sierpniu, w okolicach Poronina chodzili stale razem na spacery po górach i omawiali jego pasjonujące projekty finansowe. Istny fajerwerk. Być może dzięki swemu burżuazyjnemu pochodzeniu, Hanecki miał w sprawach finansowych niebywałego nosa i spryt — rzadka, niezwykle pożyteczna cecha dla rewolucjonisty. Problem widział w sposób właściwy: pieniądze — to nogi i ręce partii, bez pieniędzy każda partia jest bezsilna, to czcza gadanina. Nawet partia reprezentowana w parlamencie potrzebuje dużych pieniędzy — na kampanie wyborcze. A cóż dopiero partia rewolucyjna, podziemna, która musi organizować kryjówki, lokale konspiracyjne, transport, literaturę i broń, szkolić bojowców, utrzymywać kadry i w odpowiednim momencie dokonać przewrotu? I cóż tu przekonywać! Wszyscy bolszewicy rozumieli to od II Zjazdu, od pierwszych samodzielnych kroków: bez pieniędzy — nie ma ruchu, pieniądze decydują o wszystkim. Pierwszym sposobem było — wyciągać datki od rosyjskich bogaczy, od Mamontowa, od „piernika" Konowałowa, sam Sawa Morozow dawał po tysiąc miesięcznie, tyle właśnie trzeba na utrzymanie Komitetu Petersburskiego, ale inni odpalali nieregularnie, zależnie od kupieckiego humoru, inteligenckiego uznania (Garin Michajłowski dał dziesięć tysięcy jednorazowo) — a dalej znów chodź i proś. Lepsza była inna metoda, brać samemu. Tu wydusić jakiś spadek, jak u fabrykanta Szmidta, albo członka partii wżenić w spadkobierczynię, albo też w górach Uralu wykiwać bandę Łbowa — wziąć od nich pieniądze, a broni nie przywieźć. Czy też bardziej systematycznie — przez rozwijanie środków wojskowo-technicznych: w Finlandii chcieli się zająć drukiem fałszywych pieniędzy, Krasin już miał nawet papier ze znakiem wodnym, i produkował bomby dla eksów. Zaczęli te eksy niezwykle szczęśliwie: ale na V Zjeździe przez świętoszkowatość Ple-chanowa Martowa zostały one zakazane, jednak nie sposób było się zatrzymać, i w Tyflisie Karno i Koba triumfalnie zagarnęli jeszcze 340 tysięcy państwowych pieniędzy. Tylko, że przeholowali, w głowach im się poprzewracało, zaczęli szeleszczące carskie pięćsetki wymieniać w Berlinie, w Paryżu, w Sztokholmie, trzeba było ostrożniej, a carskie ministerstwo rozesłało numery, Litwinów wpadł, i Sarra Rawicz wpadła w Monachium, i na domiar złego nieumiejętnie wysłała gryps z więzienia, i przechwycili. Zaczęli szukać wśród genewskich bolszewików, złapali trzynastu, a Karpińskiego i Sie-maszkę wpakowaliby z wyrokiem, gdyby nie pomogli liberałowie w parlamencie. Jednak najgorzej ze wszystkich, najpodlej, ze swą fałszywą obłudą i podłąpryncypialnością rozgadał się Kautsky, cóż za nikczemny pomysł: urządzać „socjalistyczny sąd" nad rosyjskimi bolszewikami i bezmyślnie kazać palić wszechmocne pięćset-rublowe banknoty! (Już na sam widok tego świętoszkowatego, si- 14 wiutkiego staruszka w grubych okularach — niedobrze się człowiekowi robi, jakby żabę połknął.) Warn to dobrze, niemieccy robotnicy są bogaci, składki wysokie, partia legalna, a nam??? (Ale oczywiście nie wszystko spalili, tacy głupi już nie są.) A potem wymyślili kolejną bzdurę, złośliwego starca uczynili arbitrem finansowym między bolszewikami i mieńszewikami (nie dało się uniknąć manewru zjednoczeniowego, to co, znaczy pieniądze też niby do wspólnej kasy, a przecież mieńszewicy to golcy: całego spadku po Szmidtcie ukryć się nie dało, część dali Kautsky'emu na arbitraż — to potem przy kolejnym rozłamie, nie chciał ich bolszewikom zwrócić). I oto latem tego roku Hanecki zaraził Lenina projektem: utworzyć w Europie własne przedsiębiorstwo handlowe, albo wejść na zasadzie partnera do już działającego — a część zysków, co miesiąc, bezpiecznie przekazywać partii. I nie była to tak typowa rosyjska maniłowszczyzna, każdy proponowany krok zadziwiał precyzyjną kalkulacją. Kuba sam go nie wymyślił, pomysł zrodził się w genialnej głowie Parvusa, to on słał do Kuby listy z Konstantynopola. Niegdyś biedak, jak wszyscy socjal-demokraci, pojechał do Turcji organizować strajki, pisał teraz bez ogródek, że jest tak bogaty, jak tylko chce (krążą słuchy, że bajecznie) i że nadszedł wreszcie czas, żeby wzbogaciła się także partia. Pisał słusznie: aby mieć pewność, że bez wątpliwości uda się obalić kapitalizm, trzeba, żebyśmy sami stali się kapitalistami. Socjaliści powinni najpierw stać się kapitalistami! A socjaliści śmiali się, Róża, Klara i Liebknecht okazali Parvusowi swą pogardę. Ale być może przedwcześnie. Wobec realnej finansowej siły Parvusa szyderstwa więdły. Między innymi właśnie przez te projekty Haneckiego przegapili wybuch wojny. Analizowali je i teraz, w ostatnich minutach. I jak się kontaktować. Wkrótce się przecież zobaczą: Zinowiew pojedzie w ślad za Leninem, a za nim także Hanecki, jak tylko wyłga się od służby w armii austriackiej. W tym momencie rozległ się dzwonek. Iljicz zwinnie wskoczył na stopień — bez kapelusza, niemal całkiem łysy, w znoszonym ubraniu, z wyraźnie niespokojnym spojrzeniem, z zaniedbaną, nie przystrzyżoną bródką — rzeczywiście wyglądał trochę na szpiega. Chciał mu to żartem powiedzieć Hanecki, ale wiedząc, że Lenin nie ma poczucia humoru, powstrzymał się. Zresztą i on, ze swymi smutnymi, czujnymi oczami, z twarzą kupca, w przybrudzonym garniturze, kogóż przypominał, jak nie szpiega?... Z groźną miną, w wysokiej czerwono-czarnej czapce z daszkiem stał zawiadowca stacji. Trzykrotne uderzenie w dzwon. Kierownik pociągu dał sygnał trąbką i wskoczył w biegu. 15 I machali odjeżdżającym. I ci machali z otwartych okien. Mimo wszystko żyło im się tu nieźle. Spokojnie, bez pośpiechu, nie to, co w zwariowanym Paryżu. Ileż się Lenin poniewierał po całej Europie — a nie stał się Europejczykiem. Warunki życia powinny być trudne, wtedy ma się lepszy nastrój działania. I ileż tu przeżyli niepokojów. Radości. Rozczarowań. Malinowski... Wraz z peronem, ze stacyjką — zniknęli ci, co pozostali. I nawet Hanecki, jaki by nie był z niego zasłużony, niezawodny towarzysz partyjny — teraz, z kolejnego etapu życia, znikał. Bardzo możliwe, że na którymś z następnych znowu okaże się najważniejszym, najpotrzebniejszym z ludzi i właśnie do niego arcypilnie polecą pisane w bezsenne noce listy z podwójnymi i potrójnymi podkreśleniami, ale póki co, na dziś, doskonale zrobił to, co do niego należało, i znikał. Nigdy nikt tego nie sformułował, ale istniało niewzruszone prawo walki rewolucyjnej czy, może, w ogóle rozwoju ludzkości, które Lenin wielokrotnie obserwował: w każdym okresie pojawiają się, stają się bliscy jeden czy dwoje ludzi, których poglądy w danym momencie są właściwie najbliższe, to oni są najbardziej interesujący, ważni, pożyteczni właśnie teraz, skłaniają właśnie dziś do największej otwartości, dyskusji i wspólnych działań. Ale niemal żaden z nich nie jest w stanie utrzymać tej pozycji, bo sytuacja codzienna się zmienia i my powinniśmy dialektycznie zmieniać się wraz z nią — ą nawet szybciej, nawet ją wyprzedzając, na tym właśnie polega polityczny geniusz! Jest rzeczą oczywistą, że ten, tamten, ów, kiedy trafiają w orbitę Lenina, natychmiast wciągają się w jego działalność, realizują to, czego się od nich wymaga w określonym momencie i do tego odpowiednio szybko, wszystkimi środkami, nawet własnym kosztem. I jest to oczywiste, bowiem robi się to nie dla Włodzimierza Iljicza, tylko dla sprawczej siły, którą on uosabia, on sam — jest tylko jej nieomylnym drogowskazem, który zawsze doskonale wie, co jest słuszne właśnie dzisiaj, a nawet wieczorem nie zawsze słuszne jest to, co było słuszne z rana. Ale gdy tylko ci ludzie konkretnego etapu zaczynali stawać okoniem, kiedy przestawali rozumieć potrzebę i pilność powierzanych im zadań, wskazując na sprzeczne uczucia, które nimi kierują czy też komplikacje w życiu osobistym — w sposób równie oczywisty należało usunąć ich z głównej drogi, pozbyć się, zapomnieć, a niekiedy nawet —jeśli trzeba — zwymyślać i przekląć — ale nawet pozbywając się ich i przeklinając Lenin działał w imię siły, która nim powodowała. Taką pozycję najbliższych i jednomyślnych utrzymywali przez dłuższy czas zesłańcy znad Jenisieju, ale wyłącznie dlatego, że tery- 16 torialnie nikogo bliżej nie było. Taką pozycję zajmował — mogłoby się wydawać — Plechanow, ale wystarczyło zaledwie kilka spotkań, by dając Leninowi surową i okrutną nauczkę — zniszczył wszystko. Taką, wręcz niebezpiecznie, niedopuszczalnie bliską pozycję miał przez długie lata Martow. Ale i on nawalił. (Od czasu Martowa właśnie zapamiętał sobie z goryczą na całe życie: między ludźmi w ogóle nie może być mowy o tego rodzaju stosunkach jak ,,przyjaźń" — niezależnych od stosunków politycznych, klasowych i materialnych.) Bliski był Krasin — póki robił bomby. Bliski był Bogdanów, póki zdobywał dla partii pieniądze, ale to się skończyło, a on, nie zdając sobie sprawy, że stoi nad przepaścią, nadal pretendował do kierowania — i przepadł. A tymczasem w wir wpadli następni wierni — Kamieniew, Zinowiew... Malinowski... Trzymał się w pobliżu i dotrzymywał kroku tylko ten, który w sposób właściwy rozumiał interes partii i tylko do momentu, póki rozumiał. Ale gdy konkretne i pilne zadanie dobiegało końca, na ogół kończyło się również zrozumienie i wszyscy ci niedawni współpracownicy pozostawali beznadziejnie wrośnięci w martwą, nieruchomą ziemię jak przydrożne słupki, i zostawali z tyłu, i przepadali, i wylatywali z pamięci, a czasem przy kolejnym zakręcie pędzili na spotkanie z ogromną siłą, ale już jako wrogowie. A zdarzali się też zwolennicy, bliscy na tydzień, na dzień, na godzinę, na jedną rozmowę, jedno spotkanie, jedno zlecenie — i Lenin z pełną otwartością i ogromną pasją tłumac*zył im wagę spraw, które były dziś najistotniejsze, każdy z nich był w tym momencie najważniejszym człowiekiem na świecie — a godzinę później już o nich nie myślał i nie miało najmniejszego znaczenia, kim byli i po co byli. Tak rzecz się miała z Walentynowem, który wydawał się niezwykle bliski, gdy' przyjechał po raz pierwszy z Rosji, mimo że od pierwszej chwili niepokoił swą tępotą, twierdząc, że jakiś wykonany przez niego ślusarski drobiazg jest dla niego, robotnika, ważniejszy nawet od walki politycznej. I wkrótce potwierdziło się, zabrakło mu charakteru w sporze z Martowem, a tym samym, tak czy owak, nie różnił się niczym od mieńszewików. Pociąg zjeżdżał coraz niżej, wijąc się wokół gór, a zboczami biegły w górę i w dół ścieżki i drogi obok wsi, stogów i pól. I póki jeszcze widać górską dróżkę, wzrokiem wspinasz się po niej, jakbyś biegł na własnych nogach. Sporo wędrował po okolicach Poronina, ale tu nie był. I — usiadł na ławce. Pomyśleć, albo czymś się zająć — tylko nie wpaść w sentymentalizm. I jego rodzina, po spojrzeniu, sposobie poruszar miawszy wszystko, nie zawracała mu głowy przyzier gami i nie zaprzątała jego uwagi, siedząc bez ruchu /a twojej ławce. 2 — Lenin w Zurychu Wszystkie te męczące lata Dziewięćset Ósmego, po klęsce rewolucji, były do siebie podobne: ladzie odchodzili i byli odsuwani. Odeszli wpieriediści1, otzowijg^ ultimatyści3, machiści4, bogostroiciele5... Łunaczarski, Ba^aroW| Aleksiński, Brilliant, Rożków, Krasin, Liadow, Mienżinski, ^ozowski, Manuilski, Górki... Cała stara gwardia, stworzona w okresią rozłamu z mieńszewikami. I były takie chwile, w których zdawało sie mu/ 2e nie zostanie już nikt, że cała partia bolszewików to tylk^ on z dwiema kobietami i jeszcze około dziesięciu podrzędnych wyjadaczy, którzy przychodzili jeszcze na bolszewickie zebrania w Paryżu. Spróbujesz wyskoczyć na zebraniu ogólnym - swoich nie t^a j z mównicy mogą cię wyrzucić. Odchodzili - wszyscy, jeden ^o drugim i jakąż trzeba było mieć pewność swoich racji, żeby nie zwątpić, nie pobiec za nimi, wyciągając rękę ku zgodzie, tylko przewidując przyszłość, wytrwać i wiedzieć: sami wrócą, sami się opamiętają, a ci co nie wrócą — niech idą do diabła. Szósty i Siódmy to wcale jeszc^ze nie była klęska, całe społeczeństwo było jeszcze w stanie wrzer^ia/ burzyło się, było wciągane w wir wydarzeń. Lenin siedział w K^okkale i czekał, i czekał na drugą falę. Ale już od Ósmego, kiedy ca^y kraj opanowała reakcyjna zgraja, a podziemie zdawało się oburr^ierać( działalność ograniczała się do legalnej krzątaniny, w związkach zawodowych, w kasach zapomogowych, a wraz z podziemiem obumierała, nabierała cieplarnianego charakteru także emigracja.,.. Tam jest Duma, legalna prasa, więc i każdy emigrant starał sie drukować tam... Oto dlaczego — wspaniale, ze wybuchła wojna! Prawdziwe szczęście, że wybuchła! Tam wszystkich ich teraz zdławią, likwidatorów, znaczenie legalnej d^iałainos-ci gwałtownie spadnie, a znaczenie i siła emigracji, przeciwnie, wzrośnie! Punkt ciężkości rosyjskiego życia społecznego znó\y przenosi się na emigrację!!! Wszystko to Lenin zrozumiał jjuż w nowotarskim więzieniu. (Na-diu! Przez Nowy Targ już przejechaliśmy? Nie zauważyłem.) Jeszcze w celi, przezwyciężając strach łr nie pozwalał by jego osobiste niepowodzenie przesłoniło mu wieli ki sukces powszechny, przyjął do wiadomości i przystąpił do analizy wojnyr która ogarnęła całą Europę. A wszelka analiza w mózgu IJLenina prowadziła do formułowania gotowych haseł - stworzenie^ hasła dla konkretnego momentu historycznego było celem wszelkich przemyśleń. I ponadto - przełożenie swych wniosków na powszechnie stosowany marksistowski język: w żadnym innym nie r^^iiby go zrozumieć zwolennicy i wyznawcy. .- I wszystko, do czego doszed^ ._ zaraz po wyjściu z więzienia przedstawił najpierw Haneckiem^u; trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że skoro wojna się jużzaczęła„l( to nie należy się od niej odżegny- 18 wać ani podejmować działań dla jej powstrzymania, tylko — wykorzystać! Trzeba obalić typowy dla popów pogląd zakorzeniony niekiedy także w umysłach proletariuszy, że wojna to nieszczęście czy grzech. Hasło ,,pokój za wszelka cenę'' — to hasło popów! Jakąż więc linię w istniejącej sytuacji powinni realizować rewolucyjni demokraci całego świata? Przede wszystkim: obalić mit, że winę za wybuch wojny ponoszą państwa Centralne! Ententa będzie teraz skomleć, że ,,my, niewinni, zostaliśmy napadnięci". Do głowy przychodzą im nawet takie pomysły, że „dla dobra demokracji" należy bronić republiki rentierów. Należy obalić, zmiażdżyć tę tezę! Co to za różnica — kto na kogo napadł pierwszy? Należy propagować tezę, że winne są w różnym stopniu wszystkie rządy. Istotne jest nie ,,kto winien?", ale w jaki sposób możemy najlepiej wykorzystać tę wojnę. „Wszyscy są winni" — inaczej nie sposób prowadzić działań prowadzących do obalenia caratu. Przecież ta wojna to szczęście! — przyniesie ona ogromne korzyści dla międzynarodowego socjalizmu: jednym uderzeniem oczyści ruch robotniczy z nawozu czasów pokoju! Zamiast dotychczasowego podziału socjalistów na oportunistów i rewolucjonistów, podziału niezbyt precyzyjnego, pozostawiającego furtkę dla wrogów, prowadzi ona w skali międzynarodowej do wyraźnego rozłamu: na patriotów i antypatriotów. My jesteśmy antypatriotami! I skończą się wreszcie pomysły Międzynarodówki o „zjednoczeniu" bolszewików z mieńszewikami! Zalecili dalsze szukanie możliwości pogodzenia — na kongresie sierpniowym w Wiedniu — w lipcu płonęło już pięć frontów! Teraz już się nawet nie zająkną. Teraz już różnice są zbyt znaczne, o zgodzie nie ma co mówić! A w lipcu — jak przycisnęli, jakby chwycili za gardło: nie dostrzegamy rozbieżności, które uzasadniałyby rozłam! Przysyłajcie delegację dla zawarcia ugody! Godzić się z mieńszewickim bydłem! A teraz, kiedy przygotowaliście kredyty — wasza Międzynarodówka też jest skończona! Nie ma już dla was ratunku, jesteście martwym ciałem! Długo jeszcze będziecie udawać, że żyjecie, ale trzeba obwieścić pełnym głosem: jesteście martwi! A wyjazd Inessy do was, do Brukseli — to ostatnie nasze spotkanie z wami, dość! W tym momencie teściowa zorientowała się, że zostawili jedną z walizek. Rzucili się sprawdzać, liczyć, pod ławkami i na górnych półkach — nie ma! Co za wstyd! Jak z pożaru! Włodzimierz Iljicz stracił humor. Bez porządku w rodzinie i w domu — nie sposób pracować. To może wydać się śmieszne, ale porządek w sprawach domowych to jeden z elementów całej działalności partyjnej. Nie mając odwagi robić wymówki Jelizawiecie Wasiljewnej — ta potrafiła odpowiedzieć, więc szanowali się wzajemnie, pozyskiwał j ą nawet drobnymi prezentami — powiedział parę słów do słuchu Nadii. Cóż 19 r z niej za pożytek, skoro nie potrafi nawet przyzwoicie przyszyć guzika, wywabić plamy, sam to lepiej robi. Jak się jej nie powie, to mu nawet chustki do nosa nie zmieni. Błędów nie wybaczał nigdy. Błędu nikomu nie był w stanie zapomnieć, do śmierci. Odwrócił się do okna. Pociąg wyginał się i powoli zjeżdżał z gór. Raz szary, raz biały dym z parowozu przelatywał chwilami obok okien. Nawet gór miał już dosyć przez tę emigrację. A po Nadii spływało wszystko jak po gęsi: zapomnieliśmy, trudno, nie będziemy przecież wracać. Napiszemy z Krakowa, prześlą pocztą. Nadia wiedziała dobrze, nieraz już to wykorzystywała, jeśli weźmie się winę na siebie, bez robienia mu wyrzutów, że to także jego wina — Wołodia uspokoi się i złość minie. Najbardziej przeżywa, kiedy okazuje się, że on także zawinił. Postarzały, posępny, z niewyrównanymi, zaniedbanymi wąsami i brodą, z gęstymi, rudymi brwiami, śniadym czołem, spoglądał przez okno, ale z ukosa, nic nie widzącym wzrokiem. Każdą jego minę Nadia doskonale znała. Teraz nie tylko nie wolno mu było się sprzeciwiać, ale wręcz odezwać się, zaprzątnąć uwagę, choć by słowem, nawet skierowanym do matki. Trzeba było dać mu tak posiedzieć, pogrążyć się we własnych myślach, żeby w milczeniu mógł zrzucić z siebie wszelkie zmartwienia — zapomnieć o nowotarskim szaleństwie i o niebezpieczeństwach związanych z pobytem w Po-roninie, o walizce. W takich chwilach wychodził zwykle na samotny spacer, albo w milczeniu siedział i rozmyślał o niczym pół godziny i w ciągu pół godziny jego czoło się wygładzało, z kącików oczu znikały drobne, gniewne zmarszczki, zostawiając tylko te stałe — głębokie. Międzynarodowy rozłam wśród socjalistów dojrzewał od dawna, ale dopiero wojna ujawniła go z całą mocą i uczyniła nieodwracalnym. I — arcywspaniale! I choć mogłoby się wydać, że masowa zdrada socjalistów osłabia front proletariuszy, ale nie: dobrze, że zdradzili! Tym łatwiej teraz obstawać przy swojej, niezależnej linii. A jeszcze przed miesiącem? Jak się wykręcać. Pomysł: posłać do Brukseli Inessę zamiast siebie! Jako przewodniczącą delegacji!! InessęH! Z jej cudownym francuskim! Z jej nieznanym sposobem bycia! — opanowaniem, spokojem, z ledwo ukrywanym poczuciem wyższości. (Francuzi z prezydium zostaną podbici od razu. A Niemcy nie będą zbyt dobrze rozumieli — i bardzo dobrze! A ty po każdym wystąpieniu żądaj od Niemców przekładu.) To jest posunięcie! Ależ potracą głowy te ultrasocjalistyczne osły!... I już — cały płonie: prędzej! pisać! dowiedzieć się, czy pojedzie? Czy może? Odpoczywa 20 z dziećmi nad Adriatykiem? — drobiazg, znaleźć kogoś do dzieci, wydatki opłacimy z partyjnej kasy. Pracuje nad artykułem o wolnej miłości — bez obrazy (stuprocentową działaczką partyjną kobieta nigdy nie będzie, zawsze jakieś głupstwa stają na przeszkodzie): ten rękopis może zaczekać. Jestem przekonany, że należysz do ludzi, którzy są silniejsi, odważniejsi, gdy spoczywa na nich odpowiedzialność... Bzdury, bzdury, nie wierzę pesymistom!... Doskonale sobie poradzisz!... Jestem przekonany, że potrafisz być wystarczająco arogancka!... Wszyscy będą wściekli (i bardzo się z tego cieszę!), że mnie nie ma i zapewne zechcą się na tobie odegrać, ale nie mam wątpliwości: doskonale potrafisz pokazać im swoje pazurki!... A damy ci nazwisko... Piętrowa. A niby po co zdradzać swe prawdziwe nazwisko likwidatorom? Ja też jestem „Pietrow" — nikt tego nie pamięta, ale ty pamiętasz. I w ten sposób, dzięki pseudonimom, wystąpimy wobec ludzi jako jedność — jawnie i zarazem nie jawnie. Ty w rzeczy samej będziesz mną.) Przyjacielu drogi! Bardzo cię proszę, zgódź się! Jedziesz?... Jedziesz!... Jedziesz!!! Oczywiście, musimy sprawę omówić dokładniej. I arcyspieszyć się. Likwidatorom należy po prostu łgać: obiecaj im, że być może później przyjmiemy wspólną rezolucję. (A tak naprawdę nigdy niczego oczywiście nie przyjmiemy! Ani jednej ich propozycji!) I: na temat choroby dzieci, kłam, że dzieci chore, że z ich powodu nie możesz zbyt długo zostać. Europejskich socjalistów, te kanalie mieszczańskie trzeba przekonać, że bolszewicy to najbardziej realistyczna partia ze wszystkich w Rosji. Dorzuć im tam o związkach zawodowych, o kasach samopomocy — to na nich robi arcywrażenie. Tych co będą zadawali pytania — z miejsca obcinaj, zbijaj z tropu, odrzucaj! Bądź stale w ataku! Różę — ciągnij za język, udowodnij, że nie ma realnej partii, realna jest natomiast opozycja Haneckiego. Zrozumiałaś wszystko? Jedziesz?... Ściskam dłoń! Very truły... Twój... Tu Hanecki trochę namącił — postawił ultimatum (w gruncie rzeczy słuszne): 250 koron na wyjazd do Brukseli, inaczej nie jedzie. A partyjne fundusze trzeba oszczędzać. (A bo to jeden Hanecki! — wielu jest takich, których można by wykorzystać, ale nie wolno marnować pieniędzy...) A pod nieobecność Haneckiego parszywa polska opozycja zdradziła, poszła na zgniłe, idiotyczne porozumienie z Różą i Plechanowem. ...Mimo wszystko załatwiłaś sprawę lepiej, niż ja mógłbym to zrobić. Mało, że nie znam języka, to jeszcze niewątpliwie wybuchnąłbym! Nie wytrzymałbym komedianctwa! Nawymyślałbym im od łajdaków! A u ciebie wszystko wypadło spokojnie, twardo, odparowałaś wszystkie ataki. Oddałaś partii ogromną przysługę! Posyłam ci 150 franków. (Pewnie za mało? Daj znać, o ile więcej wydałaś. Wyślę.) Napisz: czy bardzo jesteś zmęczona? Strasznie zła? Dlacze- 21 go jest ci „ogromnie przykro" pisać na temat tej konferencji?... A może jesteś chora? Co to za choroba? Odpowiedz, bo nie zaznam spokoju. Inessa to jedyny człowiek, którego nastrój się udziela, wciąga, nawet na odległość. A nawet — na odległość mocniej. Acha: w związku z wojenną cenzurą trzeba na razie zrezygnować z tego „ty". Może to dać pretekst do szantażu. Socjalista musi być przewidujący. Od rozpoczęcia wojny korespondencja uległa zakłóceniu, teraz powinny dotrzeć listy do Poronina. W każdym razie po odesłaniu dzieci do Rosji Inessa powinna wrócić do Szwajcarii. A może już tam jest. Kobiety rozmawiały cicho, o tym jak sobie poradzą w Krakowie. Nadia zaproponowała, żeby mama i Wołodia posiedzieli z bagażem, a ona tymczasem pójdzie do gospodyni, u której mieszkała Inessa: dobrze byłoby jeszcze dziś się tam wprowadzić. Powiedziała — a sama patrzyła jakby obok Wołodii przez okno. Nie zareagował, nie odwrócił się, nie odezwał, a mimo to, z poruszenia żyłek na skroniach i powiek, Nadia zorientowała się, że słyszał — i aprobuje. Wygodnie, szybko, bez szukania — owszem. Ale też wynajmowanie akurat tego pokoju, w którym mieszkała Inessa — nie było konieczne. I jeszcze tylko to, że Wołodia nie lubił tego okresu, kiedy trzeba przyzwyczajać się do nowych warunków, zwłaszcza na krótko. Tylko to usprawiedliwiało ją przed matką. Wobec matki zawsze czuła się upokorzona. Kiedyś — bardziej, teraz — mniej. Ale teraz także. Mimo wszystko Nadia starała się przyjąć na całe życie zasadę: nie odciągać Wołodii z obranej drogi ani na milimetr. Zawsze ułatwiać mu życie — i nigdy go nie krępować. Być przy nim stale i w każdym momencie, ale nigdy nie narzucać się, kiedy nie jest mu potrzebna. Raz wybrałaś — bądź konsekwentna. Zaprzęgłaś się — to ciągnij. O rywalce — nie pozwól sobie na jedno przykre słowo, nawet jeśli ciśnie się na usta. Witaj ją radośnie, jak przyjaciółkę — żeby nie zepsuć nastroju Wołodii ani nie narazić na szwank jego pozycji wśród towarzyszy. Wlecz się na spacery i siadaj poczytać — we troje... Kiedy się to wszystko zaczęło, a nawet wcześniej, gdy studentka Sorbony z czerwonym piórkiem na kapeluszu (na co nigdy nie poważyłaby się żadna z rosyjskich rewolucjonistek), choć dwukrotnie już była mężatką i miała pięcioro dzieci, po raz pierwszy weszła do ich paryskiego mieszkania, a Wołodia unosił się zza biurka — jak za podmuchem wichru, stanęło przed oczami Nadii wszystko, co bę- 22 dzie, wszystko, jak będzie. I własna bezsilność, żeby temu przeszkodzić. I swój obowiązek — nie przeszkadzać. Nadia pierwsza też zaproponowała: usunie się. Nie mogła przecież wziąć na swe barki odpowiedzialności za to, że stanie się przeszkodą w życiu takiego człowieka. I bez tego miał dość kłopotów. I jeszcze nie raz podejmowała próbę — rozstać się. Ale Wołodia, po namyśle, powiedział: „zostań". Zdecydował. I — raz na zawsze. Więc — potrzebuje jej. I rzeczywiście, z nikim nie byłoby mu lepiej. Łatwiej było pogodzić się ze swoją sytuacją, mając świadomość, że do takiego człowieka nawet pretendować nie może jedna kobieta. Powołaniem jest już sam fakt, że obok innych i ona może być mu pożyteczna. Wraz z inną. A nawet — w wielu przypadkach bardziej niż ta druga. A pozostając — zostałaś, żeby nigdy nie przeszkadzać. Nie okazywać bólu. A nawet starać się go nie odczuwać. A żeby ten ból się wypalił, obumarł — nie trzeba go sobie oszczędzać, niech rani, niech pali. I konsekwentnie, skoro ze względów praktycznych wygodnie było zatrzymać się w pokoju zajmowanym do niedawna przez Ines-sę, należało w nim się zatrzymać i nie myśleć o tym, kiedy, jak długo i jak Wołodia spędzał tu czas. Tylko, że przed matką... Wkrótce Kraków. Wołodia promieniał. To znaczy dobrze mu się myślało. Nie, doskonale poradziłaś sobie w Brukseli, nie żałuj. Szkoda, że nie zdążyłaś nawiązać korespondencji z Kautskym, jak ci... (Korespondowałabyś z nim we własnym imieniu, a listy prywatnie — pisałbym ja.) Cóż to za podły typ! Nienawidzę go i gardzę nim — bardziej niż kimkolwiek! Cóż za obrzydliwa i podła hipokryzja!... Szkoda, wielka szkoda, że nie zaczęliśmy tej gry, ale byśmy mu pokazali! Poweselał, zaczął sobie nawet Wołodia pogwizdywać. I, nie wspomniawszy już o walizce: zjemy coś? I — wyciągnął scyzoryk — zawsze miał go przy sobie. Rozłożyli serwetkę, wyjęli kurczaka i jajka na twardo, butelkę mleka, galicyjski chleb, masło zawinięte w pergamin, sól w pudełeczku. I Wołodia zaczął żartować, że ma teściową kapitalistkę i że kala jego rewolucyjną biografię. A w rzeczy samej, trzeba było zająć się sprawami finansowymi i to jak najszybciej. W krakowskim banku leżały duże pieniądze — któż się spodziewał tej wojny! — spadek po nowo,czerkaskiej ciotce Nadii, siostrze Jelizawiety Wasiljewnej, ponad 4.000 rubli. I teraz miały ulec sekwestracji jako majątek wrogich cudzoziemców, a to ci wpadka! Za wszelką cenę trzeba wyrwać im te pieniądze, znaleźć 23 r odpowiednio sprytnego człowieka. I dobrze je ulokować — w zlocie, a część można w szwajcarskich frankach. I wywieźć ze sobą. I od razu — do Wiednia, nie zwlekając. I jak najszybciej załatwić wizy i poręczenia na wyjazd do Szwajcarii, i jechać tam. Austro-Węgry to kraj walczący, mało to się może zdarzyć. Teściowa ma legalny rosyjski paszport, Nadia także, choć przeterminowany. Ale Lenin nie ma żadnego. A jednak ta oportunistyczna Międzynarodówka miała pewne zalety — nigdy nie odmawiała pomocy w sprawach ludzkich. I w każdym kraju — jakby mieli swoich ministrów. Teraz na przykład, nalegał Kuba, należałoby złożyć wizyty Adlerowi i Diamandowi (mimo, że już w depeszy zapewniał o swej serdecznej wdzięczności), jeszcze raz osobiście podziękować za zwolnienie i pod żadnym pozorem nie zachować się arogancko. Uśmiechał się Wołodia krzywo, z przylepionymi w kącikach ust resztkami żółtka i białka: no i proszę, jaki subtelny zwrot: zmurszali rewizjoniści, mieszczańskie kanalie, a trzeba do nich jechać i jeszcze nadskakiwać. W gruncie rzeczy tak właśnie powinno być: nie stać ich na pryncypialną linię, to niech przynajmniej pomagają w życiu. Oto konkretna, realna platforma dla tymczasowego, taktycznego porozumienia z nimi. Także później, w Szwajcarii, nie można będzie obejść się bez tej zgrai: bez poręczenia nie wpuszczą, a któż inny poręczy? Robert Grimm to chłopaczek, poznaliśmy go zeszłego roku w Bernie, kiedy leżałaś w szpitalu. Lenin nic sobie nie robił z kpin, nie przygnębiały go upokorzenia, nie wstydził się niczego — a mimo wszystko przykro, mając czterdzieści cztery lata, płaszczyć się przed młodszymi, być od wszystkich zależnym, nie mieć własnej siły. Gdyby w 908 nie wyjechali z Genewy do Paryża — nie musieliby się teraz starać o powrót do Szwajcarii, jakoś by tam siedzieli dalej spokojnie i bezpiecznie — i do tego ze swoją typografią i kontaktami, i z całą resztą. I powiedz, co za diabeł pociągnął nas wtedy do Paryża? (Gdybyśmy nie pojechali do Paryża — nie poznałbym Inessy.) A nawet w zeszłym roku, gdy leczyliśmy twojego Basedowa u Kochera i zobaczyliśmy, co znaczy prawdziwa medycyna (sam Wołodia także czytał wtedy książki na temat tej choroby, sprawdzał) — trzeba było pomyśleć i od razu zostać w Bernie. A co. Skoro trzeba przeżyć carat, a nie ma się już lat dwudziestu pięciu, to dla rewolucjonisty zdrowie staje się także jego bronią. I własnością partii. I należy o nie dbać, nie żałując na to partyjnych pieniędzy. Trzeba żyć tam, gdzie są doskonali lekarze, a nawet jak najbliżej największych znakomitości — gdzież więcej, jak nie w Szwajcarii? Przecież nie sposób leczyć się u Siemaszki, to śmieszne!... Nasi rewolu- 24 cyjni towarzysze jako lekarze — to osły, czyż można powierzyć im grzebanie się w naszym ciele? I do dziś nie wyzdrowiałaś. Musisz być bliżej Kochera. Ależ, Wołodia, a ta okropna mieszczańska atmosfera Szwajcarii, pamiętasz jak nam przeszkadzała ta stęchlizna! Przypomnij sobie, jak się od nas wszyscy odsunęli po tyfliskim eksiel — bo patrzcie państwo, prawo mają tak nieskazitelne, że nie mogą znaleźć przestępstw przeciw prywatnej własności!... I to są socjal-demokraci?! To wszystko prawda, ale w Szwajcarii taka wpadka jak w Nowym Targu nie byłaby możliwa. A Siemaszkę i Karpińskiego uwolniliśmy bez najmniejszego wysiłku. A jakie mają biblioteki, jak dobrze się pracuje! — i dawniej, a teraz, w czasie wojny! Niezwykły wprost komfort i wygody życia. Czysty, zadbany kraj, malownicze góry, sympatyczne pensjonaty, przejrzyste jeziora z ogromną ilością wodnego ptactwa. Rezerwuar rosyjskiej rewolucji. I dzięki neutralności kraju tylko stąd można będzie utrzymywać kontakty międzynarodowe. Myślmy, myślmy dalej: cóż za radość — nigdy dotąd nie spotykana, powszechna wojna w Europie! Na taką właśnie wojnę czekali, ale się jej nie doczekali Marks i Engels. Taka wojna, to najlepsza droga do światowej rewolucji! To, czego nie udało się wzniecić, rozpalić w Piątym Roku — rozpali się teraz samo. Najbardziej sprzyjający moment! Narastało także przeświadczenie: oto wydarzenie, dla którego poświęciłeś życie. Dwadzieścia siedem lat politycznego samokształcenia, książki, broszury, partyjne kłótnie, obojętne, wręcz niechętne przyglądanie się pierwszej rewolucji. Dla wszystkich działaczy Międzynarodówki — gwałciciel porządku, rozzuchwalony sekciarz, słaba, nieliczna, rozpadająca się grupka mieniąca się partią — a ty czekałeś, nawet o tym nie wiedząc, na tę właśnie chwilę. I ta chwila nadeszła! Kręci się ciężkie zamachowe koło — jak czerwone koło parowozu — i nie wolno stracić tej potężnej energii. Nigdy jeszcze nie stawał przed tłumem, jeszcze ani razu nie wskazał masom, dokąd mają zmierzać — jak więc przekazać im energię tego koła, swego serca, porwać ich wszystkich, ale nie tam, gdzie ciągnie ich dziś, tylko — w przeciwną stronę? Kraków. Ubierali się, szykowali się do wyjścia. Ubierał się zamyślony, nie bardzo zdając sobie sprawę, że to już Kraków i co należy robić. Swoje bagaże ponieśli sami, bez numerowego. Tłum oszołamiał, odwykli, a do tego jeszcze tłum to szczególny, wojenny. Ludzi na peronie — pięć razy tyle co w dni powszed- 25 nie, i pięć razy bardziej zaaferowani, i wszyscy się spieszą- Zakonnice, które niby nie mają tu nic do roboty — przepychają się, wciskają wszystkim święte obrazki i druczki z modlitwami. Lenin cofnął rękę z odrazą. Przy pasażerskim peronie tam gdzie należy — wagon towarowy, i niosą do niego, wnoszą jakieś potężne skrzynie; napis: proszek na pchły. Przepychają się żołnierze, cywile, kolejarze, pasażerowie. Przez tłum na peronie — powoli, z trudem, niemal łokciami. A na murze dworca transparent, żółta tkanina i czerwone litery. Jedem Russ — ein Schuss!* Nie chodziło wcale o nich, a jednak ciarki przechodziły po grzbiecie. W budynku dworca — ścisk i duchota. Znaleźli jakieś miejsce — z boku, na podwyższeniu, przy bocznej ścianie, w kącie. TU było jeszcze tłoczniej i dużo kobiet. Nadia pojechała do gospodyni, u której mieszkała kiedyś Inessa. Włodzimierz Iljicz pobiegł kupić prasę i wracał pogrążony w lekturze, wpadając na ludzi, tu przysiadł wreszcie na twardej walizce, przyciskając łokciami plik gazet złożonych na kolanach. W prasie nie było nic szczególnie radosnego: zarówno o bitwie galicyjskiej, jak o Prusach Wschodnich pisano enigmatycznie, z czego wynika, że Rosjanom szło nienajgorzej. Ale — walki we Francji! Ale — wojna w Serbii! — któż z poprzedniego pokolenia socjalistów mógł 0 tym marzyć? A — potracą głowy. Potrafią tylko krzyczeć: „Pokój! Pokój!" A ci, co nie są „obrońcami ojczyzny", w najlepszym razie będą paplać 1 jazgotać — „skończyć z wojną!". Jakby to było możliwe. Jakby ktoś był w stanie gołymi rękami zatrzymać rozpędzone koło parowozu. Ci wstrętni, zapluci, mali socjaliści z drobnomieszczańską skazą, by pozyskać masy będą bredzić: pokój, pokój! a nawet przeciw aneksji. l wszystkim wyda się to naturalne: przeciw wojnie, a wiec ,,za pokojem"?... Właśnie w nich trzeba będzie uderzyć przede wszystkim. Któż z nich jest na tyle przewidujący, żeby poważyć się na tę wielką decyzję: nie zaprzestać wojny — tylko ją rozszerzać! Tylko przerzucać ją! — do swego własnego kraju. Nie będziemy mówić otwarcie: „chcemy wojny" — ale jej chcemy. Idiotyczne i zdradzieckie hasło: „pokój"! I jakąż wartość ma wyprany z jakichkolwiek treści, niepotrzebny nikomu „pokój", jeśli Widzisz, że Ruś — naciskaj spust! 26 nie przekształci się go natychmiast w wojnę domową, a do tego bezlitosną?! Toć jak zdrajcę należy piętnować każdego, kto nie opowie się za wojną domową! A najważniejsze — trzeźwo ocenić układ sił, trzeźwo przyjrzeć się — kto jest teraz czyim sojusznikiem? Nie z popią głupotą między frontami wznosić ręce do nieba. Ale od pierwszej chwili uznać Niemcy — nie za jedno z państw imperialistycznych, tylko za potężnego sojusznika. Aby dokonać rewolucji, potrzebne są karabiny, potrzebne są pułki, potrzebne są pieniądze i musimy szukać tych, kto jest zainteresowany, żeby nam je dać. I należy szukać możliwości rokowań, upewnić się dyskretnie: jeśli Rosja znajdzie się w trudnej sytuacji i zaproponuje zawarcie pokoju — czy możemy mieć gwarancję, że Niemcy nie zgodzą się na rokowania, nie rzucą rewolucjonistów rosyjskich na pastwę losu? Niemcy! Cóż za siła! Jaka broń! I jakie zdecydowanie — zdecydowane uderzenie przez Belgię! Nic ich nie obchodzi, kto i jak będzie skamlał. Właśnie tak trzeba bić. Skoro się już zaczęło. I to zdecydowanie widoczne w rozkazach dowódców — nie ma ani odrobiny tego rosyjskiego niezgulstwa. (A nawet to zdecydowanie, z jakim chwytają i wrzucają do celi w Nowym Targu. A tym bardziej to, z którym jednak wypuszczają.) Niemcy bez wątpienia wygrają tę wojnę. Tak więc — jest to najlepszy i naturalny sojusznik w walce z caratem. A-a, wpadłeś, drapieżny ścierwniku z herbu! — Łapa jest już w potrzasku, nie wyrwiesz się! Sam chciałeś tej wojny! O-k-ro-ić cię teraz — do Kijowa! do Charkowa! do Rygi! Wytłuc z ciebie wielkomocarstwowego ducha, żebyś zdechł! Tyle tylko potrafisz — gnębić innych, nic więcej! Amputować Rosję ze wszystkich stron. Polsce, Finlandii — niezależność! Krajom nadbałtyckim — niezależność! Ukrainie — niezależność! Kaukazowi — niezależność! Żebyś zdechł!... Tłum na dworcu zafalował, dopłynął tu, aż do wyjścia na peron, dalej nie puszczała policja. Co to? Wjechał pociąg. Pociąg z rannymi. Być może pierwszy pociąg, z pierwszej wielkiej bitwy. Tłum rozsuwano — żeby sznur oczekujących powozów sanitarnych i aut mógł podjechać jak najbliżej. Potężni, posępni sanitariusze w pośpiechu wynosili z pociągu do powozów nosze za noszami. A kobiety napierały, przedzierały się ze wszystkich stron, i między głowami, i przez ramiona wpatrywały się pełnym przerażenia wzrokiem we fragmenty szarych twarzy między bandażami i prześcieradłami, w obłędnym strachu, że rozpoznają kogoś bliskiego. Niekiedy rozlegał się lament, oznaczający poznanie albo pomyłkę, i tłum zwierał się jeszcze bardziej i pulsował jak żywy organizm. Z podwyższenia, gdzie siedzieli Uljanowowie, było widać — mimo odległości — bardzo dobrze. Lenin jednak wstał i podszedł bli- 27 żej wyjścia. Brakowało powozów i noszy, a tymczasem, podtrzymywał" przez siostry miłosierdzia, z peronu wychodzili także na własnyc" nogach — bladzi, w szarych kitlach i w ciemnoniebieskich płasz~ czach, grube warstwy bandaży na głowach, szyjach, ramionach, r?~ kach, i tak szli, jedni ostrożnie, inni śmielej — i oto już do nich, te~ raz już do nich! zaczęli cisnąć się oczekujący, kłębił się tłum i takLe tym razem ludzie krzyczeli przeraźliwie i radośnie, i obejmowa.1-i całowali, swoich i obcych, odbierali od sióstr, niosąc górą ich ple" caki — a jeszcze wyżej, ponad wszystkimi głowami, z dworcoweJ restauracji w kierunku rannych płynęły na wyciągniętych w gór^ ramionach kufle piwa pod białymi czapami oraz na białych talerzar11 pieczyste. Stał przed wyjściem na peron — rześki, podekscytowany, w cz ~ żeby się nie skończyła! Wciągać się w nią i zmieniać siei Takiej /°J~ ny — nie wolno przegapić, nie wolno zmarnować! Taka wojna — to prezent historii! 28 Z WĘZŁA II PAŹDZIERNIK SZESNASTEGO 38 Kegel-klubem nazywano ich zebrania w restauracji Stussihof, mimo, że nie było tam kręgielni. — ...Szwajcarski rząd rzecznikiem interesów burżuazji... „Kegel-klub" — to nazwa ironiczna: że ich polityka nie prowadzi do niczego sensownego, że więcej wokół niej szumu, niż to wszystko warte. — ...Szwajcarski rząd — pionkiem wojennej kliki... Ale sami też przyjęli tę nazwę z zadowoleniem; będziemy zwalać światowy kapitalizm jak kręgle! (To on ich wychował. On wyleczył ich z religii. On wpoił im stosunek do przemocy w historii.) — Rząd Szwajcarii bezwstydnie zaprzedaje interesy mas ludowych finansowym magnatom... Minęło już kilka lat od czasu, gdy Nobs zorganizował dyskusyjny stół w restauracji przy placu Stussihof. Zbierał młodych aktywistów. Z czasem zaczął tu przychodzić także Lenin. (W tej butnej Szwajcarii — ileż trzeba było znieść upokorzeń. Berneńscy s-d w ogóle traktowali Lenina z góry. Gdy ubiegłej wiosny przeprowadzał się do Zurychu, próbował organizować spotkania rosyjskich emigrantów i prowadzić dla nich wykłady — rozpłynęli się, nie przychodzili. Wówczas przeniósł swe zabiegi na młodych Szwajcarów. Mogłoby się wydawać, że w wieku lat czterdziestu siedmiu przykro wyławiać i urabiać pojedynczych, gołowąsych zwolenników, ale nawet dla jednego nie należy żałować czasu, jeśli odrywa się go od oportunisty Grimma.) — ...Rząd Szwajcarii płaszczy się przed europejską reakcją i dławi demokratyczne prawa narodu... Prostoduszny, o szerokiej twarzy ślusarz Platten (ślusarz, żeby było bardziej proletariacko, ale po złamaniu ręki został kreślarzem) siedzi po przeciwnej stronie stołu. Wchłania, wchłania całym sobą to, o czym się mówi, takie to trudne. Twarz pełna napięcia i przygryzione z wysiłku miękkie, grube wargi pomagają oczom, pomagają uszom — nie przepuścić jednego słowa. 31 — ...Szwajcarska socjal-demokracja powinna okazać swemu rządowi całkowity brak zaufania... Wydłużony stół — dla dobrego szwajcarskiego towarzystwa. Bez obrusa, heblowany, z dziurami po sękach, wyszlifowany talerzami i rękami przez sto i z górą lat. Rozmieścili się wygodnie całą dziewiątką na dwóch ławkach, a jedno miejsce i tak zabierał słup. Jedni siedzą przy niewielkiej zakąsce, inni przy piwie udając, że przyszli do restauracji, zresztą Szwajcarzy nawet nie potrafią inaczej. Każdy płaci za siebie. A na słupie — lampka. Najbardziej energiczną twarz, trójkątną, pociągłą, z opadającymi na boki, niesfornymi włosami — ma Willi Miinzenberg. Niemiec z Erfurtu. Rozumie wszystko bez wysiłku, dla niego to jeszcze za mało. Niespokojne, długie ręce wyciągnąłby po więcej, zresztą na wiecach wykrzykuje głośno to samo. (Jeśli idzie o młodych, w Zurychu się udało. Siedzi ich tu teraz sześciu i każdy z nich to młodzieżowy przywódca. To nie to, co w Czternastym: posłali Inessę do działaczy szwajcarskiej lewicy — Nai-ne poszedł na ryby, a Graber rozwieszał bieliznę, żonie pomagał i nikogo nic nie obchodziło.) — ...Należy nauczyć się nie dowierzać własnemu rządowi... Lenin — na rogu, przy słupie, słupem częściowo zasłonięty. A Nobs — ostrożny, przymilny kot — spogląda z ukosa, z przeciwległego rogu. Żeby tylko nie narazić się na jakieś niebezpieczeństwo. Sam to wszystko zainicjował — czy aby teraz sam tego nie żałuje? Wiekiem pasuje do nich, wszyscy tu mają około trzydziestki, ale ze względu na znaczenie w partii, solidny wygląd ą nawet dość pokaźny brzuszek — różni się od nich, jest inny. Nad każdym stołem lampka w innym kolorze. Nad Kegel-klubem — czerwona. I purpurowe światło na wszystkich twarzach — na szerokim, szczerym obliczu Plattena, na czarnych włosach i wykrochmalonym kołnierzyku fircykowatego, zarozumiałego Mi-mioli, na potarganych, nietkniętych grzebieniem kędziorach Radka, siedzącego z nieodłączną fajką w stale rozchylonych, wilgotnych ustach. — ...We wszystkich krajach należy wzbudzać nienawiść do swego rządu! Tylko takie działanie można uważać za socjalistyczne... (Tylko z młodzieżą warto pracować, nie ma w tym nic poniżającego, to dalekowzroczność. Zresztą, nawet Grimm nie jest stary, o jedenaście lat młodszy od Lenina, a już brał udział w walce o władzę. Nie jest głupi, ale teorią nawet nie próbuje się zajmować. Powstania zbrojnego nie chce, ale coś „lewicowego" chętnie by dziobnął. Gdy w Czternastym Leninowi udało się przyjechać do Szwajcarii dzięki możliwościom Greulicha i zostać tu za poręczeniem Grim-ma — spotkali się i przegadali pół nocy. Grimm zapytał: ,,A co by 32 p#n zalecił w obecnej sytuacji szwajcarskim s-d?" Dla sprawdzenia, n# co tamtego stać, wypalił: ,Ja — obwieściłbym natychmiast woj-nę domowąl". Grimm się wystraszył. Niemożliwe, pomyślał — żarty...) — ...Neutralność kraju to burżuazyjne oszustwo i bierne podporządkowanie się imperialistycznej wojnie... Ogromne napięcie — pełne męki skupienie na twarzy Plattena j w jego zakłopotanym spojrzeniu. Jakież to trudne, jakież to trudne — przyswoić sobie wielką naukę socjalizmu! Jakże te wspaniałe formuły nie pokrywają się z twoim ograniczonym, skąpym doświadczeniem. I wojna — oszustwo, i neutralność — oszustwo, i neutralność to, tak czy owak wojna?... A spojrzysz na kolegów — wszystko rozumieją, i wstyd się przyznać, więc udajesz. (A nie był to wcale pusty frazes: jadąc przez Austrię wszystko to w ogromnym napięciu przemyślał. W Berlinie sformułował jako tezy, później zawarł je w Manifeście KC, a jeszcze później obronił w lozańskim sporze z Plechanowem. Można doskonale znać marksizm, ale w konkretnym przypadku — nie znaleźć wyjścia, ten kto je znajduje — robi autentyczne odkrycie. Jesienią 14-ego, kiedy 4/5 socjalistów całej Europy stanęło w obronie ojczyzny, a 1/5 bojaźli-wie ryczała ,,pokój, pokój" — Lenin, jedyny w światowym socjalizmie, dostrzegł i pokazał wszystkim: jesteśmy za wojną — ale inną! —i to natychmiast!!) Kufel piwa stoi także przed Leninem, choć nie znosi tego typu ludzi — szwajcarskich polityków przy piwnym stole, ale taki tu zwyczaj. Broński senny jak zawsze, nic go nie wyprowadzi z równowagi. A Radek — czarne baczki biegnące od ucha do ucha pod brodą, rogowe okulary, bystre spojrzenie, zęby mu wystają spod górnej wargi i przesuwa, bez przerwy przesuwa językiem czarną dymiącą fajkę — wszystko to już słyszał, wszystko wie, ciągle mu za mało i za wolno. — ...Nędzne dążenia nędznych państw, żeby stać na uboczu wielkich bitew historii świata... Wewnętrzną walkę toczy ze sobą Platten, starając się nie pokazać tego po sobie. Cel światowej rewolucji jest wręcz oczywisty, ale jakże trudno dostosować go do swojej Szwajcarii. Rozum jest za: skoro zdołaliśmy się ocalić od światowej jatki, to nie osiadać na laurach, tylko nawoływać do walki w sprawach społecznych. A dusza niemądra: jak dobrze, spokojnie się żyje, chłopskie chaty przylepione do górskich zboczy, wszyscy mężczyźni — w domach i cztery razy kosi się trawy na łąkach, nawet na najbardziej stromych górskich stokach, a zebrane siano wypełnia po dachy wysokie stodoły, i całymi dniami, ze wszystkich stron słychać dźwięk dzwoneczków 3 — Lenin w Zurychu 33 uwieszonych na szyjach krów i owiec, jakby same góry dzwoniły. — ...Ciasny egoizm uprzywilejowanych maleńkich narodów... Powolny krok pastuchów. Z rzadka — ogłuszające trzaśniecie bata na kamienistej drodze — i niesie się echo aż na tamtą stronę gór. Długie na dwadzieścia krów poidła przy górskich źródłach. Zmienne wiatry na rozkołysanych trawach, wędrujące mgły skłębione nad lesistymi wąwozami, a gdy słońce przerwie padające deszcze bywa i tak, że tęcza nie ma gdzie się rozwinąć, więc wyrasta prosto w górę kolorowym słupem. I na samotnym, górskim hotelu spokojny napis: „Pod płaszczem ojczyzny schroni się każdy śmiertelnik''. — ...Przemysł, związany z turystyką... Wasza burżuazja frymar-czy urokami Alp, a wasi oportuniści jej w tym pomagają... Nie wytrzymał, nie zdołał ukryć swych wątpliwości Platten, zdradziła go ufna, szczera twarz. I Lenin — zauważył! I z rogu stołu, wśród młodzieży jedyny stary, wyglądał na grubo po pięćdziesiątce — żywo, energicznie, z ukosa jak celnym trafieniem szpady, celne słowo to klucz agitacji: — Republika lokajów — oto czym jest Szwajcaria! Radek zarechotał, zręcznie, wesoło manipulując fajeczką, za każdym razem inaczej trzymając ją palcami, z powagą wciąga swój ważny dym. Willi — z uśmiechem szuka wzroku Nauczyciela, długie ręce wykręca nerwowo — mocniej! mocniej! A czyż Platten dyskutuje? Platten jest tylko skonsternowany. Sam kraj może i przywodzi na myśl elegancki hotel, ale lokaje na ogół służalczy, nadskakują, natomiast Szwajcarzy są powolni, pełni godności. Tutaj nawet żony ministrów nie mają lokajów, same trzepią dywany. (Nawiasem mówiąc, Szwajcaria nie zna przypadku zaginięcia listu. I doskonale zorganizowane biblioteki: do dalekich górskich pensjonatów wysyła się książki bezpłatnie i szybko.) — ...Ochłapy rzucane posłusznym robotnikom w postaci reform społecznych, żeby tylko nie obalili burżuazji... Z tą naradą grzebali się trzy godziny i wreszcie zwołali na piątek, 21 wieczorem — tuż przed samym Zjazdem partii, w przeddzień. I niezwykle pomógł, bardzo przydał się Radek. (Radek, kiedy jest dobry, to dobry — arcyprzyjacielski. Dziś nie sposób się bez niego obejść. I — jak mówi, jak pisze po niemiecku i każdy polityczny zakręt wydaje się z nim łatwy, niczego nie trzeba mu wkładać łopatą do głowy. Hultaj, ale błyskotliwy, tacy są niezwykle potrzebni. A zdarzało się, że bywał obrzydliwy. W Bernie przestali się nawet spotykać, porozumiewali się listownie, a od lutego — zerwali na zawsze, w Kientalu jego wystąpienie było wręcz prowokacyjne.) 34 — ...Naród szwajcarski cierpi coraz potworniejszy głód i ryzykuje, że zostanie wciągnięty w wojnę i zginie w imię kapitalistycznych interesów... Nobs ma sceptyczny wyraz twarzy z powodu bursztynowej cygarniczki, która sama trzyma się na wardze. (I jakże miał, on jeden w całej Europie, podejmować walkę o odrodzenie Międzynarodówki, a raczej ojej rozbicie i o utworzenie Trzeciej? Raz ściągać swych bolszewików zza granicy, kogo się da. Kiedy indziej, z pomocą Grimma — trzy dziesiątki kobiet, całą Międzynarodową Socjalistyczną Konferencję Kobiet, a samemu brać udział nie wypada, a pokierować trzeba — więc w tym samym Domu Ludowym przesiedzieć trzy dni w kawiarni, a Inessa, Nadia i Zinka Lilina biegały do niego z meldunkami i prosiły o instrukcje.) — Iść na rzeź w imię obcych interesów? Czy też ponieść największe ofiary dla socjalizmu, w interesie dziewięciu dziesiątych ludzkości?... (To znów — zajmować się Międzynarodową Socjalistyczną Konferencją Młodzieży, nawet piętnastki ludzi nie dało się zebrać, głównie dezerterzy z poboru, niemal na pewno nastawieni antywojen-nie, i po raz kolejny trzy dni przesiedzieć w tej samej kawiarni, a Inessa i Safarow przybiegają po instrukcje. To właśnie wtedy zjawił się Willi.) Masz dopiero dwadzieścia siedem lat — a od siedemnastego roku życia bezustanny młodzieżowy kocioł: spotkania, organizacje, konferencje, demonstracje. ...I wśród równych odkrywasz nagle w sobie głos i brawurę, i odnosisz sukces — słuchają cię — i jak na szafot po schodkach, żeby lepiej widzieli — wchodzisz, wchodzisz, i oto —jesteś już — stałym mówcą, delegatem, sekretarzem... I przywódcy partii już starają się przeciągnąć cię na swoją stronę i buntują, żebyś nie słuchał tego Azjaty z jego dzikimi pomysłami, a ty właśnie od niego, od niego i płomiennego Trockiego, dowiadujesz się tego, co słuszne i ważne! — ...,,Obrona ojczyzny" — to tylko oszukiwanie narodu, a nie żadna „wojna o demokrację". Z punktu widzenia Szwajcarii również... Dwadzieścia siedem lat! — i za sobą przedwczesna śmierć matki, cięgi od macochy, cięgi od ojca, usługiwanie w ojcowskiej knajpie, gra w karty z gośćmi i rozmowy o polityce, potem u macochy przy balii do prania, ciągły wstyd z powodu podartej odzieży, zbyt dużych butów, i jako czeladnik szewski zaangażować się w propagandę, i mając zaledwie lat dwadzieścia emigrować do Zurychu, żeby tu, pracując w aptece, wziąć udział we wszystkich walkach klasowych... Pod czerwoną lampą pełna wiary i zaufania, wierna i stanow- 35 cza twarz Munzenberga. Wąski, spiczasty podbródek zdradza silny, wypróbowany charakter. Ściągnięte brwi wyrażają gotowość przyjęcia rewolucyjnych idei. Już nie raz działał według wskazań Lenina i odnosił sukcesy. Organizował dzień młodzieży na Ziirichbergu, ściągnął ponad dwa tysiące, a potem z „Międzynarodówką" na ustach, pod czerwonymi sztandarami i z transparentami „precz z wojną" poprowadził ich przez miasto. Do Kientalu został już zaproszony i wraz z Leninem podpisał rezolucję lewicy. — ...„Obrona ojczyzny" — to obłudne hasło. Prowadzi ono do rzezi robotników i drobnego chłopstwa... Niezgrabny Szmidt z Winterthuru z końca ławki daje wyraz swemu zaskoczeniu i przez cały rząd siedzących woła: — Ale naszego kraju wojna przecież objąć nie może, jesteśmy neutralni... — Ależ przystąpienie Szwajcarii do wojny możliwe jest w każdej chwili! Nobs podgryza bursztynową cygarniczkę pod jasnym, puszystym wąsem. Uśmiecha się sympatycznie, jak kot, a nieufne oczy i sterczący kosmyk włosów wyrażają niedowierzanie. — Oczywiście, odmowa obrony ojczyzny wymaga niezwykle wysokiej świadomości rewolucyjnej! (Całe życie przywódca mniejszości, całe życie z garstką przeciw wszystkim — więc i taktyka musi być ostra. A taktyka jest następująca: jak najwięcej wywalić z rezolucji popieranej przez większość — i mimo to jej nie przyjąć: albo wciągniecie nasze stanowisko do protokołu, albo opuszczamy salę!... Ależ jesteście w mniejszości — jakim więc prawem dyktujecie?... Wobec tego opuszczamy obrady! Rozłam! Skandal! Wstyd!... Tak było na wszystkich tych konferencjach i nie zdarzyło się, żeby większość nie uległa. Wiatr zawsze wieje od skrajnej lewicy! — i nie ma na świecie socjalisty, który mógłby to zlekceważyć. Stąd właśnie brała się niepewność Grimma, z powodu której tak pospiesznie postanowił zwołać Zimmerwald.) — ...Ani grosza na stałą armię, nawet w Szwajcarii!... — Jak to, nawet w czasie pokoju? — Nawet w czasie pokoju socjalista ma obowiązek głosować przeciw kredytom wojskowym burżuazyjnego państwa! (Długo czekał Lenin na zaproszenie do Zimmerwaldu i cierpiał z tego powodu, obawiając się, że Grimm go nie wezwie — a narzucać się nie wypadało. A w ogóle, cóż to będzie za konferencja? Zbierze się kupa gówna i znowu „opowiadamy się za pokojem i przeciw aneksjom''. Chcemy pokoju — nie mógł słuchać tych słów!... A tymczasem dyskretnie robił wszystko, żeby wśród delegatów znalazło się jak najwięcej jego zwolenników: tych, którzy występują przeciw swemu rządowi — oni właśnie będą stanowić zalążek lewicowej Mię- 36 dzynarodówki!... Ale udało się ściągnąć zaledwie osiem takich osób: ich troje, z Griszką i Radkiem, Platten, jeden Łotysz i trzech Skan-dynawów. Ale też cała „stara" Międzynarodówka, pięćdziesiąt lat po jej utworzeniu, pomieściła się na czterech furmankach, którymi woźnice powieźli konferencję w góry, żeby uniknąć zainteresowania władz, a władze nawet tego nie zauważyły: ani — przyjazdu delegatów do Szwajcarii, ani nawet — wyjazdów z powrotem, dowiedziały się dopiero z zagranicznej prasy.) — Ale specyfika Szwajcarii... — Nie ma żadnej specyfiki! Szwajcaria — to taki sam imperialisty czny kraj jak inne! Platten — aż się żachnął, twarz szczera, a zaskoczenie marszczy czoło. Rodzi się podświadomy bunt: maleńka ta nasza Szwajcaria, to prawda — ale czyż nie specyficzna? I od początku, od zjednoczenia trzech kantonów — kogóż to zagarnęliśmy siłą? Ale — ogromnym wysiłkiem umysłu zmusza się, zmusza do przyjęcia postępowej idei. Duże, silne, bezbronne ręce — dłońmi do góry na stole. (Przy pomocy samego tylko Plattena, cóż z niego za wdzięczny materiał, można by kompletnie odmienić organizację Zurychu. Gdyby tylko więcej czasu poświęcał na samokształcenie. — Tak więc my, zimmerwaldzka lewica, osiągnęliśmy pełną jednomyślność — odrzucamy obronę ojczyzny! Nie wszyscy, niezguły, zrozumieli: — Ale przecież odrzucając obronę ojczyzny, doprowadzamy do tego, że kraj będzie bezbronny? — Takie stawianie problemu jest z gruntu niesłuszne! Właściwe natomiast jest następujące: albo damy się zabijać w interesie im-perialistycznej burżuazji, albo, za cenę mniejszych ofiar, dokonamy socjalistycznego przewrotu w Szwajcarii; jest to jedyna metoda, by naród Szwajcarii wyzwolić od drożyzny i głodu! (W Zimmerwaldzie niemal nie występował, kierował swą lewicą z ukrycia. Tak było najrozsądniej. Przecież Radek powie co trzeba! — inteligentnie, zręcznie, z dużą swobodą, z pewnością siebie. A obowiązkiem przywódcy jest konsolidacja swych nielicznych zwolenników. Wróg — to dopiero połowa wroga. Ale ten, który był z nami i nagle od naszej linii odstępuje — to wróg podwójny! W takich właśnie należy uderzać przede wszystkim! A jeszcze lepiej — przewidywać i w przerwach między posiedzeniami organizować spotkania swoich i wbijać im do głowy to, co trzeba.) — ...Haniebność pacyfizmu polega właśnie na tym, że wyraża on marzenia o pokoju bez socjalistyczej rewolucji. Radek ma wesołe, żywe usposobienie: wszystkie kieszenie wypchane gazetami, książkami, jedzeniem na pierwszy dzień, gdyby nagle wybuchła rewolucja — już jest na to przygotowany, już może 37 się w nią włączyć. A — ciekawe jak! (Trzeba jednak uważać na tego krętacza: w każdej chwili może się przestawić, zdradzić. Alboż to nie kręcił, namawiając Grimma i Plattena do zgody, podczas gdy należy ich zawsze na siebie napuszczać.) — ...Przewrót jest absolutnie niezbędny, aby pozbyć się wszelkich wojen... — A Broński — jakby drzemał. Brońskiego mogłoby tu nawet nie być, tylko robi frekwencję. Kiedy trzeba — przegłosuje. A kiedy trzeba — nawet powie, co trzeba. (To prawda, że głupi. Ale — jest nas tak niewielu, każdy kiedyś się przyda.) — ...Tylko ustrój socjalistyczny zdoła uwolnić ludzkość od wojen... Nobs — wygląda jakby popierał, wyraz oczu i ust świadczy o aprobacie, a uszki — zasłuchane, a czoło bez jednej zmarszczki. Jakby nie było — naczelny redaktor najważniejszej lewicowej gazety i z łatwością wspina się na szczyty partyjnej władzy. Bardzo, bardzo jest im tu potrzebny. Ale i oni są mu potrzebni. Nobs doskonale zdaje sobie sprawę, że wiatr zawsze wieje z lewicy. Bo choć jest ich garstka, zaledwie kilku ludzi, a przecież są w stanie spowodować zwrot całej szwajcarskiej partii! Tylko nie wolno dać im wejść sobie na głowę. — ...To niekonsekwencja: dążyć do zakończenia wojny i odrzucać socjalistyczną rewolucję... (Lenin jednak nie wytrzymał i w odpowiedzi na list Liebknech-ta do Zimmerwaldu krzyknął: „WOJNA DOMOWA - DOSKONALE!" Ostrożność jest dobra w 9/10, w tej 1/10 należy z niej rezygnować. Iść do okopów z proletariackim hasłem: bratajmy się! W wojsku propagować walkę klasową! Skierować broń — przeciw swoim! NADESZŁA EPOKA BAGNETU! Oczywiście, dla emigranta w neutralnym kraju to dość ryzykowne, ale — zawsze jakoś się udawało. A w Zimmerwaldzie nikczemny, podły Niemiec Ledebour: „Pan może tu podpisywać — nic panu tu nie grozi, a im? Niech pan jedzie do Rosji! — i podpisuje stamtąd!" Oto poziom argumentów!...) — ...Szwajcarska partia uparcie ogranicza się wyłącznie do działań legalnych i nie robi nic, aby przygotować się do rewolucyjnej walki mas... Od kontuaru, gdzie stoją dwie pękate, stare beczki i dziesiątki kolorowych butelek, kelner o nieokrzesanym szwajcarskim obliczu flegmatycznie roznosi do stołów złociste szklanice, bordowe kielichy i szklanki. Inny, od kuchennego okienka — żółte deseczki z na-struganymi brunatnymi wędlinami oraz talerze z pieczystym i rybą — nazbyt obfite, jakby poczwórne szwajcarskie porcje, wchłaniają 38 niespiesznie szwajcarskie brzuchy. A jeszcze, na małych palnikach, obok każdego żarłoka podgrzewa się druga połowa porcji. — ...Socjalistyczne przeobrażenie Szwajcarii jest całkiem realnie i stanowczo niezbędne. Kapitalizm ostatecznie dojrzał do tego, by zastąpić go socjalizmem — i to natychmiast!... (Na ostatnim posiedzeniu Zimmerwaldu, trwającym od południa do późnej nocy, lewica szalała przy każdej poprawce, za każdym razem domagała się zaznaczenia swego „odrębnego stanowiska" w protokole — i tym sposobem wyraźnie przesuwała rezolucję na lewo. Ani Wojny Domowej, ani Nowej Międzynarodówki nie zdołał oczywiście, przeforsować. Ale stworzona została zimmerwaldzka lewica jako odłam międzynarodowy, a Lenin był teraz jego przywódcą, a nie jakimś rosyjskim sekciarzem. Większość w kierownictwie mieli jednak centryści, ale sławą tej konferencji stał się Grimm, co potwierdziła cała światowa prasa. Ma ledwie trzydziestkę, a już się znalazł w Komitecie Wykonawczym Międzynarodówki, bo trzymał z oportunistami. Przez całe dwadzieścia lat, w czasie których Lenin po Szwajcarii i jeździł, i w niej mieszkał — nikt tu o żadnym Grim-mie nawet nie słyszał.) Sympatyczna, pociągła twarz Willego. Zgadza się, zgadza się ze wszystkim, ale najważniejsze, że dobrze zrozumiał: jak robić? Od czego zaczynać? — W Szwajcarii konieczne będzie wywłaszczenie... maksimum... nie więcej niż trzydzieści tysięcy burżujów. No i, oczywiście, od razu zdobyć wszystkie banki. I Szwajcaria stanie się proletariacka. Spod słupa z boku obserwuje ich Lenin, z ogromną wewnętrzną pasją, spojrzeniem atakującym, z głową pochyloną — i już wie, kogo na ile przekonał. Przerzedzona rudzizna na czubku głowy jest bardziej widoczna pod czerwoną lampą. — Podcinać gałęzie panującego dziś ustroju społecznego — w praktyce! l to już teraz! Oto właśnie najtrudniejszy krok dla wszystkich socjalistów na świecie. Zmarszczył się Nobs, jakby go coś zabolało. Nawet robo-ciarz z Winterthuru się skrzywił. I Mimiolę dusi obręcz wysokiego wy krochmalonego kołnierzyka. Dobry ten nasz Uljanow — ale trochę za ostry. Równie ostrych — nie tylko w Szwajcarii, nie tylko we Włoszech, ale na całym świecie nie ma. Trudno im, trudno. Przelotnym spojrzeniem Lenin omiata wszystkie te, tak różne, już swoje, a ciągle jeszcze nie przekonane głowy. A wszyscy oni boją się narazić na jego miażdżącą ironię. (Istnieje taka zasada: jeśli coś wchodzi z trudem — zwiększyć skalę trudności, a wówczas to, co przedtem wydawało się trudne, 39 wychodzi znacznie łatwiej.) I przez stół, do sześciu Szwajcarów, we wszystkich sześciu kierunkach bez namysłu, zaatakował głosem pełnym napięcia, ale niezbyt mocnym, bo czy to w środku, w piersiach, w krtani, czy w ustach tracił go i potykał się na ,,r": — A drogą prowadzącą do tego celu — jest nie tylko rozłam! To nic innego niż mieszczańskie mizdrzenie się, jakoby w szwajcarskiej s-d mógł istnieć „wewnętrzny pokój"! Zadrżeli. Zamarli. A on: — Burżuazja wyhodowała sobie socjal-szowinistów, swe obrończe psy! I o jakiej ż jedności z nimi może być mowa? (A skoro już zaczął — atakował jedno i to samo miejsce, ten sam punkt, zmieniając tylko trochę słowa. Jest to podstawowa zasada propagandy i nauczania.) — Ta mazgajska skłonność do „pojednania" — to choroba nie tylko szwajcarskich, nie tylko rosyjskich, ale wszystkich socjaldemokratów świata. Dla fałszywej jedności wszyscy gotowi są zrezygnować z pryncypiów. A tymczasem bez całkowitego organizacyjnego zerwania z socjal-patriotami nie sposób zbliżyć się do socjalizmu — ani o krok!!! I jakby to ich nie szokowało, cokolwiek by sobie pomyśleli — ale pewność siebie nauczyciela działa na klasę: nawet jeśli cała klasa się z nim nie zgadza — przyznają rację nauczycielowi, tak czy inaczej. Więc —jeszcze bardziej gardłowo, i coraz bardziej niecierpliwie i nerwowo: — Problem rozłamu — to problem zasadniczy! Wszelka ustępliwość w tej sprawie to zbrodnia! Każdy, kto w tej sprawie waha się — wróg proletariatu! Prawdziwi rewolucjoniści — nigdy nie obawiają się rozłamu! (Decydować się na rozłam — zawsze! Decydować się na rozłam — na każdym etapie naszej walki! Decydować się na rozłam dotąd, aż pozostaniesz w najmniejszej nawet grupce — ale Centralny Komitet! I niech wśród tej garstki znajdą się najbardziej przeciętni, nawet najmniejsi, ale — wierni, a można osiągnąć — wszystko!!!) — W skali międzynarodowej — wszystko dojrzało do rozłamu! Istnieją już w pełni wiarygodne dowody rozłamu wśród socjalistów niemieckich. I nadszedł wreszcie czas, by zerwać ze zwolennikami Kautsky'ego u siebie i wszędzie, w każdym kraju. Zrywać z Drugą Międzynarodówką — i tworzyć Trzecią! (Wszystko to zostało sprawdzone — już na początku stulecia. W ten sam sposób poraził i pognębił ekonomistów promieniem ,,Co robić", pomysłem stworzenia grupki zawodowych konspiratorów. Tak też, jednym ruchem, zrzucił z siebie, publikując ,,Krok-Dwa kro- 40 ki", obmierzły worek mieńszewizmu. Nie pragnie władzy, ale nie może nie kierować, skoro wszyscy inni kierują tak nieporadnie. Nie może przecież pozwolić, by marnowały się, przepadały jego niezrównane talenty przywódcze.) I wszystko to — jakby t u się zrodziło, właśnie teraz, przy tym stole, jak odkrycie dokonane w mgnieniu oka, któremu ulegasz bez reszty: przez rozłam własnej partii— do zwycięstwa rewolucji!! I oniemiał Nobs — od mdlącego strachu, nawet nie mruknął. Odrzucisz — też stracisz? Być może — najlepsze miejsce jest tu, przy tym stole? I łapa Plattena znieruchomiała obejmując szklankę piwa. O, ileż jeszcze trudności będzie się piętrzyć na drodze socjalisty! I Mamiola pokonał uciskający go kołnierzyk, uwolnił się, wreszcie się od niego uwolnił. Ale sposępniał. I pogodnie, ze zdziwieniem uśmiechał się półgębkiem Willi. Jeśli o niego chodzi — jest gotów. I to on — poprowadzi młodzież. On — powtórzy im to wszystko z trybuny. I — dalej, głowa potężna, skoro mur już przebity, mocniej! mocniej! — W mej książce „Imperializm" dowiodłem ostatecznie, że we wszystkich przemysłowych krajach Europy nieunikniona jest rewolucja i to w najbliższym czasie! A tam — jeszcze dwóch, chcieliby wierzyć, ale jak to? Budzi się człowiek, jak co dzień, w swoim pokoju, i co? Z samego rana ma wyjść na swoją ulicę — i robić rewolucję? — Jak? Kto by ich tego nauczył? Przecież czegoś takiego jeszcze nie było. — Ale w Szwajcarii... — A co — w Szwajcarii? Wspaniały strajk w Zurychu w Dziewięćset Dwunastym! A — tego lata: wspaniała demonstracja Wille-go na Bahnhofstrasse! Chrzest krwią! Tak, to duma Willego. — I ilu rannych! Nie tyle nawet pierwszego sierpnia, co trzeciego, w obronie poległych. Miękną: — Ale mimo wszystko... W Szwajcarii?... Jak można — jemu — nie uwierzyć. Z każdym młodym — jak z równym sobie, z całą powagą, nie tak, jak ci świeżo upieczeni przywódcy, którzy opędzają się od maluczkich. Nie szczędząc sił dla nikogo, dyskutując, atakując pytaniami do granic ich wytrzymałości... — Ale jednak — w Szwajcarii... Radek, w czasie, kiedy to sobie wszystko wyjaśniali, zdążył przeczytać wyciągnięte ze swych wypchanych kieszeni dwie gazety, prze-kartkował książkę, a oni ciągle jeszcze nie mogli zrozumieć? 41 I kierując na nich trzonek swej fajki: — A wasz własny ubiegłoroczny zjazd partii... Przecież podjęliście rezolucję w sprawie rewolucyjnej działalności mas! No! I — co? I — co?... Cóż z tego, że podjęli. Podjąć nie trudno. — A przecież w Kientalu też! Pięciu z nich było w Kientalu, wśród nich Nobs i Munzenberg, pięciu jest tutaj, a tam było ich dwunastu na czterdziestu pięciu. I znów grozili, że rozbiją, że opuszczą obrady, wychodzili z sali i wracali. I większość uległa mniejszości, i przesuwali, przesuwali rezolucję coraz bardziej na lewo, na lewo: tylko zdobycie władzy politycznej przez proletariat jest gwarancją pokoju! Wszystko — jak być powinno, ale czegóż to nie ma w rezolucjach... — A u nas w Szwajcarii... I jakąż trzeba mieć cierpliwość, żeby nie wybuchnąć przy tych zakutych łbach! I w kolejnym wybuchu niepojętego olśnienia — pozbawionym emocji, ochrypłym, z trudem artykułowanym głosem! — A czy zdajecie sobie sprawę, że SZWAJCARIA — to najbardziej rewolucyjny kraj świata??! I ledwo nie pospadali z ławek, ze stołu, wraz ze szklankami, widelcami, aż lampka na słupie zaczęła się kiwać od podmuchu głosu, i Nobs podtrzymywał palcami cygarniczkę, żeby mu nie wypadła... (A on — widział! Widział w Zurychu, już wkrótce, w niedalekiej przyszłości barykady — jeśli nawet nie na bankowej Bahn-hofstrasse, to w pobliżu dzielnicy robotniczej, tam gdzie Dom Ludowy, na Helvetiaplatz!) I — jednym rażącym spojrzeniem mongolskich oczu, i głosem pozbawionym wprawdzie soczystej głębi, ale za to ostrym, przypominającym kałmucką szablę (tylko wyszczerbioną na ,,r"|: — Ponieważ Szwajcaria — to jedyny kraj na świecie, w którym żołnierzom daje się do domu, do rąk własnych — i broń, i amunicję! I...? — A co to jest rewolucja — wiecie? Rewolucja to: zdobyć banki! Dworzec! Pocztę-telegraf! I największe przedsiębiorstwa! I to wszystko, rewolucja zwyciężyła! A czegóż do tego potrzeba? Tylko broni! A broń właśnie — macie! Wszystko, cokolwiek Fritz Platten usłyszał od tego człowieka, który był jego losem i przeznaczeniem — mroziło krew w żyłach... A Lenin przestał już przekonywać, tylko żądał stanowczo — od tych nieposłusznych, nieinteligentnych oferm. — I na cóż czekacie? Czego wam brakuje? Powszechnego szkolenia wojskowego? Nadszedł już czas stawiać żądania! W tym celu... 42 Improwizował. Między jednym a drugim zdaniem myślał, co mówić dalej, między jedna a drugą myślą obserwował ich, ale mówił równym głosem: — Oficerowie — wybierani przez naród. Dowolnych... stu ludzi może zażądać szkolenia wojskowego! Z instruktorami opłacanymi przez państwo. Właśnie prawa obywatelskie istniejące w Szwajcarii, panująca tu efektywna demokracja — kolosalnie ułatwiają rewolucję! Opierał się o stół i jakby na skrzydłach wzlatywał w górę, stąd, z salki restauracyjnej Stiissihof — poszybuje za chwilę nad pięcio-kątnym, zamkniętym, średniowiecznym placem, wielkości sporej sali, przeleci nad komiczną postacią rycerza stojącego z flagą w środku fontanny, zatoczy łuk tuż przed sterczącymi balkonami, obok fresku dwóch szewców, którzy na wysokości drugiego piętra stukają młoteczkami siedząc na swych zydelkach, obok herbów na frontonach czwartego i nad czerwonymi dachówkami starego Zurychu, nad górskimi pensjonatami, tymi wykwintnymi szaletami republiki lokajów: — Bezzwłocznie rozpocząć agitację w wojsku! Tłumaczyć żołnierzom i poborowym, że dla wyzwolenia robotników najemnych od niewolnictwa użycie broni jest konieczne i zgodne z prawem!... Drukować ulotki propagujące bezzwłoczny socjalistyczny przewrót w Szwajcarii! (Dla cudzoziemców bez paszportu rady nieco ryzykowne, ale to jest właśnie ta 1/10, bez której nie można marzyć o zwycięstwie.) — Już dziś trzeba przejmować kierownictwo we wszelkich organizacjach klasy robotniczej! Domagać się od przedstawicieli partii w parlamencie, by publicznie proklamowali socjalistyczną rewolucję! przymusowe wywłaszczenie fabryk, zakładów przemysłowych i ziemi! Jak to — tak po prostu, iść i odbierać ludziom ich własność? Bez ustawy? Ci nierozgarnięci Szwajcarzy nie mogą się nadziwić. — Aby wesprzeć elementy rewolucyjne swego kraju — należy bez jakichkolwiek barier finansowych naturalizować cudzoziemców! Przy najmniejszych nawet posunięciach rządu zmierzających do wojny — tworzyć nielegalne organizacje robotnicze. A w razie wojny... Pełni odwagi przywódcy młodych, Miinzenberg i Mimiola: — ...Odmawiać służby wojskowej! (Nawiasem mówiąc, Munzenberga i Radka, jako dezerterów z armii niemieckiej i austriackiej, prawo nie pozwala odesłać do tych krajów.) Nicz-cz-czego nie zrozumieli? Kpiące, pozbawione jednak złości, spojrzenie Lenina. Nie ma rady — obniżając lot coraz niżej, obok szewców, z niewolniczą starannością wystukujących swą robotę, nad 43 błękitną kolumną fontanny, i — nura do restauracji, z powrotem tutaj: — Ależ w żadnym wypadku nie odmawiać, co wam przyszło do głowy?! Zwłaszcza w Szwajcarii: dają broń — brać!! Żądać demobilizacji — tak, ale — zachowując broń! I z bronią — na ulicę! I — ani godziny spokoju w kraju. Strajki! Demonstracje! Tworzenie oddziałów robotniczych! Wreszcie — zbrojne powstanie!!! Wysokie czoło Plattena. Aż się cofnął, jak po ciosie. — Ale w okresie, gdy toczy się powszechna wojna... czy państwa ościenne... pogodzą się z rewolucją w Szwajcarii? Będą interweniować... A na tym właśnie zasadza się sens idei Lenina! — na szczególnej, niepowtarzalnej specyfice Szwajcarii: — I to jest właśnie wspaniałe! W momencie gdy cała Europa walczy — w Szwajcarii barykady! W Szwajcarii — rewolucją! W Szwajcarii — trzy główne języki europejskie! I w tych trzech językach, na trzy różne strony roz-leje się rewolucja po Europie! Sojusz elementów rewolucyjnych obejmie proletariat całej Europy! W jednej chwili narodzi się solidarność klasowa w trzech krajach ościennych! Nawet gdyby zdecydowały się na interwencję — to rewolucja wybuchnie wówczas w całej Europie! Oto dlaczego SZWAJCARIA -jest DZIŚ CENTRUM ŚWIATOWEJ REWOLUCJI!!! Osmaleni czerwonym płomieniem siedzieli kegel-klubowcy jak porażeni. Munzenberg wysunął ostry trójkąt odważnej twarzy — do przodu, ku płomieniowi. Przypaliło także puszystość Nobsowi. Mi-miola — już zerwałby swój krawat i poprowadziłby swych pełnych temperamentu Włochów, nie zważając na żadne przeszkody. Broń-ski ze swą obłudną melancholią sprawia wrażenie, jakby też był już gotów do walki. Radek — kręci się, oblizuje wargi, pełne żaru oczy za okularami: gdybyż tak było — jakich rzeczy można by dokonać! (Kegel-klub to zalążek III Międzynarodówki) — Wy — stanowicie czołowy oddział szwajcarskiego proletariatu!... A rezolucję na jutrzejszy zjazd partii szwajcarskiej Radek ma już gotową. Gdyby tak Nobs ją wydrukował... Hm-m-m... A — kto ją przedstawi na zjeździe?... Hm-m-m... Zbliża się godzina zamknięcia restauracji, zaczęli się rozchodzić. Plac Stiissihof oświetlały trzy uliczne latarnie i wiele okien z każdej strony. I bez trudu można było odczytać tabliczkę, że niedaleko stąd zginął w bitwie 1443 roku burmistrz Stussi. A jego rodzinny dom stał na tym wygwizdowie już sześćdziesiąt lat przedtem. 44 Więc zapewne był to Stiissi — ten komiczny szwajcarski rycerz w zbroi i w niebieskich skarpetkach. Cienkie strumienie wody spadały głośno do niebieskawego zbiornika. Było sucho, jak zwykle tutaj, zimno. Rozchodzili się, dyskutując jeszcze na placu, wyłożonym równiutko drobnymi kamykami. Plac sprawiał wrażenie zamkniętego ze wszystkich stron i nie znając szczelin wąskich uliczek, można by pomyśleć, że to koniec, że nie ma stąd wyjścia, że nigdy nie zdołasz się wydostać. Jedni odchodzili w dół, po brukowanym, wyboistym stoku i dalej niewielką uliczką w kierunku nabrzeża. Inni skręcali przy piwiarni „Franciszkanin". A Willi odprowadzał swego mistrza tą samą ulicą, ale w przeciwną stronę, mijając mieszczący się na następnym rogu kabaretu ,,Wolter", gdzie całą noc szalała bohema, i na wąskiej uliczce mijali prostytutki, które nie znalazły sobie jeszcze klientów. A od kabaretu „Wolter" — stromo pod górę, aż do najstarszej w mieście latarni zawieszonej na żeliwnym słupie, potem uliczką — schodami, gdzie rozstawiwszy ramiona można niemal dotknąć przeciwległej ściany, i gdzie z ledwością mieścili się, idąc obok siebie — i dalej w górę, ciągle w górę. Lenin — mocnymi alpinistycznymi obcasami po kamieniach. Willi pragnął przejąć od swojego mistrza jak najwięcej pewności. Ciągle miał w pamięci tę bijatykę, latem tego roku na Bahnhofstrasse — ale przecież nic to nie dało, wszystko zostało po staremu, jak dawniej, ciągle kuszą te same witryny i ciągle bawi się to samo mieszczaństwo, a robotnicy nadal są posłuszni wobec swych ugodowych przywódców. — Ale przecież naród — nie przygotowany?... Na ostrym zakręcie uliczki, spod ciemnej czapki, w słabym świetle padającym z czyichś, nie pogrążonych dotąd we śnie okien — głos cichy, ale ostry jak szpada: — To prawda, „naród" jest nieprzygotowany. Ale to nie oznacza, że mamy prawo odkładać początek. I zdając sobie sprawę ze swych sukcesów odnoszonych na trybunach, mimo że nie raz doświadczył uczucia triumfu na hałaśliwych wiecach młodzieży: — Ale przecież stanowimy tak nieliczną mniejszość! I z mroku, zatrzymawszy się, coś, czego nie zdradził nawet tym najlepszym, zebranym w Kegel-klubie: — A większość — jest zawsze głupia, i czekać aż nią będziemy nie wolno. Zdecydowana mniejszość powinna działać — i dopiero po tym staje się większością. 45 r Następnego ranka rozpoczął się zjazd — w sali Kupieckiej, na przeciwległym brzegu rzeki. Lenin jako przywódca partii zagranicznej został zaproszony do przekazania pozdrowień. A Radek, jako przedstawiciel polskiej socjal-demokracji, także. Dwóch naszych, jeden po drugim. Pierwszego ranka nie wszyscy delegaci jeszcze dojechali, nie było jeszcze tłumnie, lepiej więc wypadło wystąpienie. (Lenin nie był przyzwyczajony do tłumów, nie zdawał sobie sprawy, co znaczy przemawiać od razu do tysięcy: zdarzyło mu się to tylko raz na wiecu w Petersburgu, i mowę mu odjęło.) I gdy tylko stanął przed salą — zrozumiał, że musi być ostrożny. I podobnie jak w Zimmerwaldzie, i jak w Kientalu, nie próbował nawet mówić rzeczy najistotniejszych — nie, całą pasję swych przekonań, w sposób naturalny, zachowywał na zamknięte spotkania ludzi o tych samych poglądach. Tu, oczywiście, ani nie agitował przeciw rządowi Szwajcarii ani przeciw bankom. Stojąc przed tą, formalnie socjal-demokratyczną, ale w istocie burżuazyjną masą zadowolonych z siebie, opasłych Szwajcarów, którzy rozsiedli się przy stolikach, Lenin zorientował się natychmiast, że go tu nie rozumieją, nie zrozumieją i właściwie nie ma im nic do powiedzenia. Nawet próba przypomnienia im ich własnej, ubiegłorocznej, wręcz rewolucyjnej rezolucji — jakoś nie chciała mu przejść przez gardło, a i można było tym wszystko zepsuć. I jego pozdrowienia wypadłyby całkiem krótko, gdyby nie wspomniał niepotrzebnie o strzale oddanym przez Fritza Adlera (przed dwoma tygodniami sekretarz austriackiej s-d partii zastrzelił premiera Austro-Węgier, w okresie wojny — szefa cesarskiego rządu!). To zabójstwo poruszyło wszystkich, wiele się o tym mówiło, a i samemu Leninowi też zależało na tym, żeby wyrobić sobie opinię w tej sprawie, wypytywał więc o okoliczności: pod czyim wpływem to zrobił (czy aby jego żona nie jest rosyjską eserką?). l analizując w głębi duszy tę sprawę (ich odwieczny spór z eserami), Lenin tu, na zjeździe, połowę swego wystąpienia, czego nie powinien był robić, poświęcił terrorowi... Oświadczył, że wysłane przez KC partii włoskiej gratulacje dla terrorysty zasługują na pełną sympatię, jeśli uznać to zabójstwo za sygnał przekazany socjal-demokratom, by porzucili swą oportunistyczną taktykę. I dokładnie wyjaśnił i bronił rosyjskich bolszewików, którzy wypowiadali się przeciw terrorowi indywidualnemu: wyłącznie dlatego, że terror powinien być działaniem masowym. Ale nie! Sobotnie posiedzenie poszło dobrze, rokowało nadzieje! Większość oklaskiwała Plattena i 76-letni, z piękną siwizną papa Greulich zaczął żartować, że „partia znalazła nowych ulubieńców". (No, jeszcze tego by brakowało, zwymyślać by was wszystkich po 46 szwajcarska od ostatnich. Przecież — natychmiast po zdobyciu władzy — powiesimy was!) Dobrze, rozwijało się wszystko po ich myśli! Lenin nabrał humoru i poczuł się jak stary wojskowy koń w czasie bitwy. A później — rozsądny Nobs nie odmówił odczytania rezolucji Kegel-klubu (przygotowanej przez Radka). Zjazd — powinien kierować się uchwałami Kientalu. (Tępawi Szwajcarzy są w stanie bezmyślnie to przegłosować, nie mając nawet pojęcia, jakie decyzje tam podjęto, a potem będzie za późno. A potem — ich własną uchwałą — ich samych załatwić. Załatwić Grimma!) Drobiazg? Wcale nie! — tak właśnie toczy się historia: od jednej wywalczonej rezolucji do drugiej, przez nacisk mniejszości — ściągać, stale ściągać wszystkie rezolucje — na lewo! na lewo! I kolejny krok: w sobotę wieczorem, jak uradzono w Kegel-klubie, zebrali oddzielnie, w tajemnicy (zapraszając każdego osobno), w innym, nie zjazdowym, prywatnym domu — wszystkich młodych delegatów na zjazd: zakładając z góry, że młodość zawsze skłania się ku lewicy. Plan był prosty: wraz z nimi opracować (przedstawić im przygotowaną zawczasu, Radek przyniósł ją ze sobą) rezolucję, którą jutro, w niedzielę, w swoim imieniu przedstawią zjazdowi i przeforsują. Temu prywatnemu spotkaniu młodych przewodniczył oczywiście Willi — z całą swobodą autentycznego przywódcy, z wesołym, rześkim głosem i zmierzwionymi włosami — a obok stał Radek, cały w kędziorach, w zuchowatych, wesołych okularach, odczytywał swą rezolucję, wyjaśniał, odpowiadał na pytania. (O, mówca z niego świetny, ale — pióro! ale pióro! — nie ma na nie ceny!) A Lenin, jak zwykle, tak jak lubił, siedział skromnie z boku i tylko uważnie słuchał. I wszystko byłoby dobrze: młodzi delegaci słuchali z uwagą rosyjsko-polskiego towarzysza i potakiwali. Wszystko byłoby dobrze, ale wydarzyła się niezwykle nieprzyjemna historia: nie pomyśleli, nie wpadło im do głowy, żeby zamknąć drzwi. I przez te zamknięte drzwi weszły, w pierwszej chwili nawet tego nie zauważyli — dwie plotkary, dwie wstrętne baby: pani Błock, przyjaciółka samego Grimma, i Dinka Smidowicz, przyjaciółka Mar-towa. A skoro już wlazły, nie można ich przecież wyrzucić, zaczną jazgotać, zrobi się skandal, zrobi się skandal! A przenieść się nie ma gdzie! I tak już widziały, słyszały — Radka, który referował i natychmiast, oczywiście, zorientowały się, że rezolucję szwajcarskiego zjazdu — opracowują Rosjanie. Ach, cóż za cholerny pech! Ach, co za straszna wpadka! Jakież podłe babska, nędzna intryga! Oczywiście, pierwsze co zrobiły, to doniosły wszystko Grimmowi. A ten, cham i łajdak, ostatnie bydlę, uwierzył tym głupim babom! I wywołał ohydną aferę, w swojej ,,Ber- 47 ner Tagwacht" wydrukował podłe, absolutnie niezrozumiałe dla 99 procent czytelników aluzje: kilku jakichś cudzoziemców, oceniając nasz ruch robotniczy przez pryzmat swych własnych interesów, którym absolutnie obojętne są sprawy Szwajcarii, usiłuje nie zważając na nic sztucznie wywołać w naszym kraju rewolucję!... Brednie! Arcyordynarne świństwo! I to ma być — robotniczy przywódca? I na zjeździe rezolucja Nobsa została wyśmiana. Gdy zaproponował podjęcie uchwały, by odtąd wybierać do parlamentu tylko tych posłów, którzy opowiadają się przeciw obronie ojczyzny, Greu-lich zaczął pękać ze śmiechu: gdybyśmy posłali takich posłów, to przez swój temperament mogliby trafić do kręgielni. I zjazd — rechotał. I rozpatrzenie kientalskiej rezolucji także odłożono — na luty Siedemnastego. Cóż za tragiczny los! Ileż poświęcił sił, wieczorów, argumentów, rewolucyjnego dynamitu! — i same nic nie warte banały pełne głupoty, oportunizmu, czcza gadanina, kurz z lamusa historii. I w tej zatęchłej Szwajcarii też triumfuje bakcyl drobnomiesz-c/ańskiej tępoty. A mieszczański świat — stoi jak stał, choć powinien leżeć w gruzach. 48 44 Uljanowowie mieszkali dokładnie pośrodku drogi między biblioteką kantonalną i miejską, a do Zentrallstelle z literaturą społeczną tylko niewiele dalej, i do każdej z nich — bez zbytniego pośpiechu — szło się pięć-siedem minut. Wszystkie otwierano o dziewiątej, ale dziś zmuszony był wyjść czterdzieści minut za wcześnie: głupio, upokarzająco uciec przed tym kudłatym oberwańcem, krewnym Ziem-laczki, żeby oszczędzić siebie — nie zdenerwować się, słuchając jego prymitywnej gadaniny i nie zepsuć sobie przez to całego dnia. Obiektywnie mówiąc, w rewolucyjnej emigracji nie sposób ustrzec się przed takimi typami — tymi niechlujnymi młodzieńcami o nerwowym spojrzeniu, co to, wprawdzie nierozgarnięci, ale w każdej sprawie niezwykle pewni siebie, aby tylko pokazać, że mają własne zdanie. Są wiecznie głodni, bez grosza, mogliby zarobić choćby na przepisywaniu, w Zurychu nie ma wręcz kogo zasadzić do przepisywania, ileż ambarasu było z kopią zaginionego „Imperializmu": — ale nic z tego, nie mają ani wykształcenia, ani przyzwoitego charakteru pisma, a chcieliby być od razu i tylko redaktorami. Jedyne o czym myślą, to gdzie by tu bezpłatnie coś zjeść. A nawet to, przy budżecie Uljanowych, jest także niedopuszczalnym obciążeniem, wetnie taki dwa jajka, a do tego cztery kanapki. Od obiadów odstawili go stanowczo, zaczął więc zjawiać się wczesnym rankiem, zawsze pod byle pretekstem, niby zwrócić czy pożyczyć gazetę, książkę, w istocie na śniadanie. (Przed chwilą, wychodząc, powiedział Nadii: w żadnym wypadku nie dawaj mu jeść, szybciej się odzwyczai!) Żeby jeszcze cokolwiek zjadł i poszedł sobie, ale nie, uważa za stosowne odwdzięczyć się — fontanną połapanych gdzieś, nic nie wartych idei, wyjaśniać pryncypialne problemy, a wszystko to niezwykle agresywnie i z ogromną pewnością siebie. Od takich wizyt, od tego uśmieszku wtajemniczenia i wyższości smarkacza Włodzimierz Iljicz od rana był chory. W ogóle wszelkie nieoczekiwane zakłócenie normalnego życia, a zwłaszcza niefor- — Lenin w Zurychu 49 tunny nieproszony gość, bezcelowa strata czasu — były najbardziej meczące i wytrącały go z rytmu pracy. A najbardziej przykre jest bezsensowne tracenie nerwów i siły argumentacji nie na konferencji, nie w broszurze, nie w toku dyskusji z ważnym przeciwnikiem partyjnym, tylko ot tak sobie, dla jakiegoś durnia, który nie myśli nawet serio tego, co mówi. Emigranci liczą każdy grosz, ale zmarnowanie całego dnia — to dla nich żaden problem. A Lenin — prze-chorowywał każdą straconą godzinę! I nawet spotkanie, rozmowa czy sprawa, które później ocenia się jako ważne i potrzebne — w momencie zaskoczenia, jeśli nie były wcześniej planowane, wywołują rozdrażnienie. Istnieje jednak etyka emigracji i jesteś bezbronny wobec takich gości, nie możesz po prostu pokazać im drzwi, albo nie wpuścić: wśród emigrantów natychmiast zaczyna krążyć plotka, która poważnie zaszkodzi twojej reputacji, w jednej chwili oskarża cię o zarozumialstwo, jaśniepaństwo, partycjuszostwo, wodzostwo, dyktaturę... Emigracja — to wściekłe gniazdo, które przez cały czas porusza się i syczy. I oto człowiek zmuszony jest wszystkich tych arogantów, każdego, kto tylko był łaskaw opuścić Rosję ja uciec z Syberii to fraszka, i wszyscy uciekają za granicę, a tu utrzymuj ich na rachunek partii) nie tylko przyjmować, ale jeszcze wymyślać dla nich zajęcia. I nagle widzisz, że taki łajdak już po roku rzeczywiście staje się współpracownikiem jakiegoś pisma, choćby miało ono ukazać się tylko raz. I tak właśnie wygląda sprawa z Żenieczką Bosz, urodzoną in-trygantką — dlaczego nie wyjeżdża do Rosji, przecież się wybierała? A tu nie ma nic do roboty, ale stale będzie czegoś szukać i chce, żeby dla niej szukali. Straszna plaga emigracji — wymyślanie zajęć dla emigrantów. Oczywiście, jak tylko wybuchnie rewolucja — w jej szerokim nurcie każde z tych chłopaczków i dziewczynek będzie miało co robić, każde będzie wręcz niezastąpione, i będzie ich brakowało. Ale jak dotąd rewolucji nie ma, jest tłoczno, bidnie — i te chłopaczki są nie do zniesienia. Męcząca sytuacja. Ile to już? Dziewięć lat od chwili, gdy uciekli z Rosji, aby uniknąć klęski? Szesnaście od nieszczęsnego pierwszego spotkania i kłótni z Plechanowem? Dwadzieścia jeden od głupiej wsypy w Petersburgu? Ta niezwykle wyczerpująca sytuacja, gdy palisz się do działania, przesuwałbyś góry albo kontynenty, tyle się nazbierało, tak cię rozpiera, a nie masz jak tej energii spożytkować, nie można przekazać jej ludziom, nie podporządkowują się partie, tłumy i kontynenty, ale każde po swojemu bezmyślnie pcha się i krąży, nie wiedząc co robić — a tylko ty wiesz! — ale na nic cała twoja energia, i na nic koncepcja, wszystkie siły tracisz na przekonywanie piątki młodych Szwajcarów w Kegel-klubie. I całe szczęś- 50 cię, że są, bo jeszcze nie tak dawno na zebraniach zjawiało się dwóch Szwajcarów, dwóch Niemców, jeden Polak, jeden Żyd, jeden Rosjanin i siedzieli, rzucali dowcipy — klęska, upadek, dość tej zabawy! Kiedy znalazł się już na Limmatquai, mógł mieć niemal pewność, że tym razem ma krewniaczka z głowy, teraz —już go nie przy-dybie. I powoli ustępowało obronne, pełne niechęci rozdrażnienie. Stalowe, ale porwane o białawych brzegach chmury sprawiały, że światło dnia wydawało się zimne i groźne. Ogromne wystawowe szyby wypychały się na ulicę z natrętnie poukładanymi na suknach i aksamitach przeróżnymi wyrobami dla próżniaków — jubilerskimi, perfumeryjnymi, galanteryjnymi, bie-liźniarskimi — republika lokajów nie mogła w sposób bardziej wyzywający pokazać swego nietkniętego wojną luksusu. Oddalając się ze wstrętem od tego złotego, atłasowego i koronkowego paskudztwa — nienawidził tych rzeczy, ale bardziej jeszcze ludzi, których te rzeczy pociągają — Lenin poczekał, aż przejedzie tramwaj, tuż przed tramwajem przeleciał pies, ale nic mu się nie stało — przeszedł na drugą stronę ulicy i ruszył wzdłuż rzeki. Przy Fraumunsterskim moście poczekał, aż przejadą: samochód, dorożki, rowerzysta z długim koszem na ramionach — i już miał przed sobą miejską bibliotekę, chętnie wstąpiłby tu, ale jeszcze zamknięta. Dalej trzeba iść naokoło, bo między biblioteką i wodą nie ma przejścia: jej gmach, dawny kościół Wasserkirche, nazywał się tak właśnie dlatego, że wcinał się w rzekę. Już przed 400 laty bezkompromisowy Zwingli zabrał go księżom i przekazał na cele społeczne. A oto i on sam stoi przed zarekwirowanym kościołem, na wysokim postumencie z czarnego marmuru, z zadartym nosem, z książką w ręku i mieczem, opartym między stopami. Lenin zawsze spoglądał na niego z uznaniem. Co prawda książką jest biblia, ale tak czy owak, jak na XVI wiek to niebywała stanowczość, mogliby się od niego uczyć dzisiejsi socjaliści. Doskonałe połączenie, książka i miecz. Książka, której kontynuacją jest miecz. Clausewitz: wojna — to polityka, w której pióro zastąpione zostało, wreszcie, przez miecz. Wszelka polityka prowadzi do wojny i tylko na tym polega jej wartość. Do zimnego porannego powietrza dokładała się jeszcze wilgoć od rzeki. Podobno nigdy nie zamarza. Jakoś się to kojarzyło: Rosja — zima, emigracja — zawsze bez zimy. Przechylił się przez balustradę, w szerokim rozlewisku u ujścia rzeki, przy obu brzegach, cumowały w kilku rzędach łódź przy łodzi — z masztami, bez masztów, z kajutami albo pod brezentem. Maszty — kiwały się. Keskula skarży się: ktoś z ludzi zbliżonych do KC po prostu ukradł pieniądze przeznaczone na druk broszury. Trzeba było da- 51 wać jeszcze raz. Skandal! Woda — ciemna, niezbyt przejrzysta. I widoczne szare kamienie na dnie. Trzy aspekty wojny według Clausewitza: działania racjonalne pozostają domeną rządu, fantazję twórczą pozostawia się dowódcom, nienawiść — ludowi. Na starannie poukładanych kwadratowych płytach nadbrzeżnego chodnika — aż gęsto od klonowych liści (umyślnie nie sprzątają). A na jednym z drzew utrzymały się jeszcze kłujące szyszeczki — owoce. Wszystko obłędnie drożeje, wkrótce żyć nie będzie za co. A papier drożeje najbardziej! A Szlapnikow zupełnie nie potrafi wymagać, nie umie wyciągnąć pieniędzy — od Gorkiego, od Boncza. Siłą trzeba wyrywać. Niech płacą, i to więcej niż dotąd. Przez całe życie z rodzinnych funduszy pomagała mama — w wyjazdach zagranicznych, w Petersburgu, ile by nie przetrącił, nie musiał myśleć o zarabianiu, mógł się prawidłowo odżywiać w więzieniu, przetrwać wszystkie etapy zsyłki, nie poznać etapowych więzień, z emigracji w każdej chwili poprosić o pieniądze — niemal cudem, zawsze zdołała przesłać. Ale od ostatniego lata mamy nie ma, nigdy już nie poprosisz. Stado czarnych kaczek o białych główkach kołysało się, kołysało — aż nagle wzbiło się w górę i rozpryskując wodę — przemknęło tuż nad taflą — wylądowało. I — znów wszystkie razem. I spokojnie płyną z powrotem. Ale choć mogłoby się zdawać, że Clausewitz wyjaśnił najbardziej zasadnicze prawa wszelkich wojen, mimo wszystko nie da się jednak zrozumieć praw rządzących wojną, która właśnie się toczy. I praw tej wojny, którą trzeba rozpocząć. Co zrobić, żeby przynajmniej Szwedom nie oddawać długu? Szlapnłkow powinien zwrócić się w tej sprawie do Brantinga: jest przecież przedstawicielem Rosji, jemu bardziej wypada. Zawodowy rewolucjonista nie powinien zaprzątać sobie głowy myśleniem, za co ma żyć. Partyjna kasa powinna z góry, na dłuższy czas, zapewnić partyjną ,,dietę" dla najważniejszych członków KC. Z wielkiego mostu mieszczki rzucały kaczkom pokrojone kawałki chleba. Kaczki przypływały niemal natychmiast, te i jakieś inne, zielonogłowe, z żółtymi, dziobami. I szaroniebieskie. Żeby drukowali nas w ,,Letopisi" — trzeba rozbić blok machis-tów z okistami6. Tam, w otoczeniu Gorkiego, intryganci pracują przeciw nam. A dwie-trzy kaczki przefruwają tuż nad wodą, jedna goni drugą, rozpryskując skrzydłami i nogami wodę. Czekać na pieniądze od Gorkiego — a do tego jeszcze uniżenie prosić tego cielaka arcybezcharakteru, żeby zechciał wybaczyć ataki na Kautsky'ego, podlizywać mu się i wyrzucać z książki te najważniejsze i najcelniejsze ciosy, jakie zdołał w niej zadać. Ach, jak przyjemnie byłoby popływać łódka, powiosłować. Ani razu się nie wybrali, a przecież mówili o tym. A teraz — nie wcześniej niż na wiosnę. W górach wspinaczka i wędrowaniem, w Zurychu — chodzeniem po mieście — tylko tak mógł Lenin rozładować swa skumulowaną energię. Ale pozostawało jeszcze napięcie barków, a to można by — wiosłowaniem. I jeszcze ten zaginiony rękopis „Imperializmu", wysłany latem, bardzo go niepokoił. A co najdziwniejsze, w odpowiedzialnym za to wszystko wydziale poczty, nie sposób trafić na żaden ślad — jak kamień w wodę! Angielska cenzura zaczęła robić rzeczy absurdalne, francuska zachowuje się bezczelnie i nie dziwota, że „Imperializm" zwrócił na siebie uwagę, bo przecież i jego autor — nie jest jednym z tysięcy przeciętnych emigrantów, na których policja nie zwraca najmniejszej uwagi. Niewykluczone, że już go śledzą. Może teraz, na bulwarze, też mają go na oku. Nie zna tu dnia ani godziny. Przecież na pierwsze (no, powiedzmy, na drugie) skinienie ambasadora rosyjskiego lub francuskiego mogą mu urządzić sąd wojenny, albo deportować ze Szwajcarii za pogwałcenie neutralności. Wystarczyłoby tylko posłuchać przy sąsiednim stoliku, co mówi w Kegel-klubie. Wlókł się, szedł powoli wzdłuż płotu, nad samą wodą, z biegiem rzeki, w wytartym meloniku, poprzecieranym płaszczu, jak najuboższy mieszkaniec Zurychu, z ceratową torbą na zakupy (a on — z zeszytami, konspektami, wycinkami). I doszedłszy do wielkiego mostu, cierpliwie czekał, aż przejedzie jakiś bogaty powóz, i powolne, czterokonne wozy ciężarowe, i jednokonny tramwaj o trzech dużych lustrzanych oknach, z odzianym w uniform woźnicą na przednim pomoście. Dlatego też trzeba niekiedy palić szczególnie niebezpieczne brud-nopisy, przechowywać ważne dokumenty u statecznych Szwajcarów, znów podpisywać się jakimś wymyślonym nazwiskiem Frei, a w listach między Zurychem-Bernem-Genewą korzystać od czasu do czasu z pomocy chemii. I to w neutralnym kraju! Jak u siebie, pod okiem żandarmów... A przepisany po raz wtóry „Imperializm" wklejać w okładkę jakiejś książki, żeby dotarł. Przeszedł przez długi most. Znalazł się nad jeziorem, na szerokim bulwarze, również przysypanym grubą warstwą zbrązowiałych, klonowych liści. Od jeziora jeszcze silniej ciągnęło wilgocią i rześkim chłodem. Tu pływały łabędzie — białe i szaroniebieskie. A raczej nie pływały — tylko jak wyrzeźbione siedziały na wodzie. Czasem na pły-ciźnie nurkowały, to jeden, to drugi! Dziobem wyciągały coś z głę- 53 biny, przebierając łapami, a biały kuperek sterczał do góry. Potem długo otrząsały wężowate szyje. Z lewej, za plecami, spoza gmachu opery, wyjrzało blade słońce. Ale było zimne, jego promienie nie grzały. A widok wody uspokajał. I przestrzeń. Opada napięcie. I kiedy opada, mija — dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, w jakim napięciu i pośpiechu ciągle żyjesz. Rozległe jezioro. To tu, to tam rybacy stoją na kotwicach. A po drugiej stronie, nad całym jeziorem ciągnie się wydłużony, łagodnie opadający, lesisty Uetliberg. Gdzieniegdzie — białe plamy: w górach spadło pewnie trochę śniegu i tak już leżał, nie stopniał. Rozległe jezioro, przypomina genewskie. Rozkoszny plusk genewskiego jeziora — zapamięta na całe życie. To tam przeżył największe życiowe załamanie: idol spadł z piedestału. Z jakimś, młodzieńczym jeszcze, uniesieniem, a nawet miłością jechał wówczas do Szwajcarii na pierwsze spotkanie z Plecha-nowem, by otrzymać od niego koronę uznania. Jeszcze przed przyjazdem wysłał do niego, do „Wołgina", list z Monachium, z wyrazami przyjaźni. Wtedy to po raz pierwszy wpadł na pomysł, żeby podpisać się „Lenin". A wystarczyłoby mu tylko, żeby się starzec nie chełpił, wystarczyłoby tylko, żeby jedna wielka rzeka uznała inną i razem ogarnęły całą Rosję. Młodzi, pełni sił, po latach zesłania, uniknąwszy niebezpieczeństw, wyrwawszy się z Rosji — wieźli im, starym, zasłużonym rewolucjonistom, projekt ,,Iskry" i nowego pisma, projekt wspólnych działań na rzecz rewolucji! Aż głupio wspomnieć — jeszcze wierzył w powszechne zjednoczenie z ekonomistami, nawet bronił Kaut-sky'ego przed Plechanowem — brzmi to dziś jak dowcip! Jakże naiwnie sądził wówczas, że wszyscy marksiści stanowią jedność i mogą zgodnie działać. Myśleli: sprawimy im radość; my, młodzi, ich następcy. A tymczasem tu jedyną myślą było: jak utrzymać władzę i zachować przywództwo. Okazało się, że projekt ,,Iskry" i rozpalenie płomienia rewolucji w Rosji były Plechanowowi absolutnie obojętne — interesowało go wyłącznie to, żeby pozostał jedynym przywódcą. I właśnie dlatego robił uniki i przedstawiał Lenina jako śmiesznego ugodowca i oportunistę, siebie zaś — jako niezłomnego rewolucjonistę. I dał mu lekcję, wykazał wyższość polityki rozłamowej: kto nawołuje do rozłamu — zawsze reprezentuje twardszą linię. Czyż można zapomnieć te noc w wiosce Wiezanac — wysiedli z Potriosowem z genewskiego parowca jak chłopcy, którym sprawiono tęgie baty, którzy się sparzyli i zostali upokorzeni — i w ciemnościach chodzili z jednego końca wsi na drugi, krzyczeli coś w złości, 54 wściekali się, wstydzili się za siebie — a nad nimi, na nocnym niebie, nad jeziorem i nad górami bez chwili przerwy szalały błyskawice, ale deszcz nie padał. Tak było przykro, że chwilami chciało się wręcz płakać. I diabelny chłód ściskał serce. Po tej gorzkiej nocy Włodzimierz Iljicz stał się innym człowiekiem. Dopiero po tej nocy stał się taki jaki jest, stał się sobą. Ta sroga nauczka sprawiła, że Lenin przyjął na całe życie zasadę: nigdy nikomu nie wierzyć, nigdy nikomu nie okazać krzty sentymentalizmu. Ktoś obok zaczął karmić mewy — podrywały się z wody, łapczywie i gwałtownie nadlatywały, zataczały koło, chwytały w locie, wrzeszczały, biły się — i już właziły tu, na balustradę, niemal wprost na ciebie. I na sąsiadów. Opędził się od jednej. Poszedł dalej. Jak długo pozostają w pamięci przypadkowe zdarzenia, sentymentalne wspomnienia. To samo jezioro genewskie, tylko ono oddzielało ich od siebie, nie znali się jeszcze, gdy on, stając się kimś, przyjmował delegatów na II Zjazd, starał się ich poznać, wybadać, zyskać poparcie, a ona rodziła piąte dziecko, już z młodszym mężem — po raz pierwszy czytała pracę nieznanego jej Iljicza , .Rozwój kapitalizmu", niczego jeszcze nie przeczuwając. I — minęło dalszych pięć lat, ciągle jeszcze się nie poznali, choć nie raz bywała w Genewie. I w tej samej Genewie na niezapomnianej „Damie Kameliowej" ogarnął go smutek — po raz pierwszy zwątpił w swe życie. A w Davos, właśnie wtedy, umierał jej mąż. I w kilka zaledwie miesięcy później, w Paryżu — przyszła. Wiał tu niezwykle silny wiatr, od jego podmuchów jezioro pokryło się ciemnymi falami. Postawił torbę przy nabrzeżnej balustradzie, podniósł kołnierz i stał tak, zapatrzony w jezioro. Zrobiło się zimno. Nawet według głupiego kalendarza rosyjskiego jest już 25 października, po europejsku — 7 listopada. A Inessa ciągle siedziała na daczy w Zuren-bergu i marzła tam, pewnie żeby się przeziębić. Albo żeby go zirytować. Albo ukarać. Zwlekała nawet z odpowiedzią na listy. Pozbawiała wiadomości o sobie. Raz nie odpowie, innym razem się spóźni. I już tak się starasz: dobierasz słowa; oczywiście, skoro nie ma pani ochoty odpowiedzieć... czy też ma pani ochotę nie odpowiadać... nie będę się naprzykrzał pytaniami!... We wszystkich kontaktach, wobec wszystkich ludzi, Lenin zawsze starał się dostosować do ich poziomu. A tu — nie mógł, tu — odpowiedniego poziomu nie było. Mógł tylko żartami pokrywać niepokój. Prosić. 55 Dobrze byłoby się nauczyć wytrzymywać to milczenie z drugiej strony. Czekać cierpliwie na odpowiedź. Ale właśnie to jest najtrudniejsze: zwłaszcza wtedy, kiedy nie można się spotkać, rodzi się szczególna potrzeba pisania, podzielenia się! A przecież i sprawy tego wymagają. I choćby teraz, nie czekając na jej odpowiedź, napisać do niej, bez żadnych pretensji, kilka czułych słów. (Nie, czułych — nie wolno, uczuć ujawniać nie należy, w czasie wojny wszystkie listy są cenzurowane, pisze się tak, jak w obecności policjanta, przy służbowym stole. Nie wolno dawać broni przeciw sobie.) Tak — był uzależniony od jej kar. Inessa była jedynym człowiekiem na świecie, wobec którego odczuwał i uznawał swą zależność. Najmniejszą, gdy pochłonięty był kolejną walką. Największą, kiedy bywali razem. Nie — kiedy nie bywali... Wszystko, co w swym życiu jadł, pił, wkładał na siebie i w ogóle wszystkie inne dobra — nie były mu do niczego potrzebne, traktował ja wyłącznie jako środki, pozwalające podtrzymywać siebie dla sprawy. I letnie, miesięczne wakacje i górskie spacery, w Karpatach albo z Sórenbergu na Rothorn, widoki Alp czy też cała tabliczka czekolady zjedzona na stoku Zurichbergu, podobnie jak przysyłane przez mamę wołżańskie bałyki — nie stanowiły zbytku, zwykłej przyjemności dla ciała, były tylko sposobem na podniesienie sprawności mózgu. Zdrowie to siła rewolucjonisty. I tylko spotkań z Inessa, nawet tych służbowych, potrzebował jakby specjalnie dla siebie, dla tego euforycznie bezmyślnego, lekkiego, wesołego, jakiegoś cielęcego niemal nastroju, nawet jeśli odwracały jego uwagę od spraw zasadniczych, pozbawiały sił i rozpraszały. Wszystkich spotkanych kiedykolwiek mężczyzn i kobiety Lenin oceniał wyłącznie przez pryzmat sprawy, tylko przez ich stosunek do sprawy — i odpowiednio ich traktował. Tak, jak wymagała tego sprawa, i tylko do tego momentu, póki tego wymagała. Tylko Inessa, choć także wtargnęła w jego życie dzięki sprawie, inaczej być nie mogło, żadna postronna osoba nie mogłaby nawet się zbliżyć — ale istniała jakby tylko dla niego, po prostu dla niego, istota dla istoty. Inessa odkrywała przed nim coś, czego się nawet nie spodziewał, czego sobie nie uświadamiał i o czym nigdy by się nie dowiedział. Dyskutował z nią o „wolnej miłości" — i jakże mocną, szczelną, logiczną sieć zastawił przeciw jej niezbyt określonym poglądom — nie do przejścia? Ale gdzie tam! Jak ciemna woda z głębi jeziora swobodnie wpada i przelewa się przez rybacką sieć, tak i Inessa ze swym poglądem na „wolną miłość" w żaden sposób i nigdzie nie 56 dawała się zatrzymać przez analizę klasową: powstrzymywana — przechodziła bez wysiłku, bywała obrażona — ale nie pokonana. Zrobiła kiedyś na nim wstrząsające wrażenie dzięki temu, że w wymiernym, określonym, prawidłowym świecie — kazała mu nie zważając na nic iść za sobą, niby przez ten sam świat, a jakby inny, nawet nie przeczuwany, i szedł jak nieufny, zachwycony pierwszoklasista, bojąc się wypuścić rękę, która go wiodła — i jak dziecko jej wdzięczny, każdym nerwem, z psim oddaniem, że wszystko to przed nim odkryła — i robiła to nadal, póki cieszył się jej względami. Akurat od tej strony, od południowego zachodu, z Sórenbergu, poprzez pomarszczoną taflę jesiennego jeziora, nawet w poświstach listopadowego wiatru, c/yż nie odczuwał płynącej do niego stamtąd jej przychylności? Spojrzenia przymrużonych oczu? Bieli zębów w rozchylonych uśmiechem ustach? Dlaczego go karała? Dlaczego nie chciała przyjechać do Clarens, gdzie ciepło? W Sórenbergu w ubiegłym roku śnieg spadł w połowie października. Okropnie zimno. Znad dachu teatru z pouty-kaną na nim mitologią, uskrzydlonymi figurami grającymi na trąbach, nagle z pełną siłą rozbłysło słońce — takie zimne tutaj, i pomarańczowe tam, na wzgórzu Uetliberg, gdzie już dotarło, a w dole, gdzie piętrzyły się domy i zielonkawo szara kopuła z dzwonnicą, było nadal pochmurno. Szczęśliwe dni w Longume, Brukseli, Kopenhadze, Krakowie... I w Bernie także. Szczęśliwe lata. Siedem lat. Nie umiejąc żyć bez zajęcia nawet pięciu minut, żeby się nie zirytować, nie zmęczyć bezczynnością — z Inessą spędzał po wiele godzin z rzędu. I nie potępiał się za to, nie starał się z tęgo otrząsnąć, ale bez reszty ulegał tej słabości. I oto najwyższy stopień: kiedy masz do niej bezgraniczne zaufanie, kiedy chciałoby się jej opowiedzieć wszystko, więcej, niż któremukolwiek z mężczyzn. Jej błyskotliwe reakcje — i błyskotliwość rad! — jakże mu ich brak od pół roku. Od kwietnia. Od Kientalu... Czyżby w Kientalu coś się załamało? Wtedy tego nie zauważył. Z Berna koniecznie trzeba było wyjechać: tam dominował Grimm, więc nigdy nie zdołałby zebrać kręgu zwolenników. Dobrze, że wyjechał. Ale wyjeżdżając, czyż mógł przewidzieć, że przestaną się widywać? W Kientalu niczego nie zauważył. W Kientalu toczyła się taka wspaniała, sześciodniowa walka! Jedyny człowiek, którego urazić łatwo, ale naprawić tego już nie sposób: można go stracić na zawsze. To uzależnienie, nigdy i wobec nikogo dotąd nie odczuwane, stawia go niekiedy w sytuacji wręcz śmiesznej. Liczyć się z jej nieszczęsnym zamiłowaniem do pisania artykułów teoretycznych. Krytykując je nie mówić wprost te- 57 go, co myśli, ale wyrażać swe opinie niezwykle ostrożnie, niekiedy' nawet łgać — cóż mógłbym mieć przeciw zamieszczeniu tego arty-; kułu? Jestem oczywiście ,,za" — a dopiero później wymyślać jakiś niezależny powód, który stanął na przeszkodzie. Wszelkie zarzuty wobec niej, a nawet poprawki polityczne sprowadzić łagodnie niemal do pochwał. Tolerować jej samowolę w przekładach: ni z tego, ni z owego ni? przekłada tekstu Lenina, tylko — zmienia sens! Tylko — wręcz cenzuruje: myśl, która jej się nie podoba — wyrzuca! Komuż można na to pozwolić. A jej — tylko łagodnie, niezwykle uprzejmie zwrócić uwagę. Przez uprzedzającą grzeczność schlebiać. Napisał do niej list dłuższy niż zwykle — od razu usprawiedliwić się: coś mi się zdaje, że strasznie dużo naplotłem?... Ale nawet schlebianie jej nie upokarza. Wobec niej nic nie upokarza. A ona może karać właśnie tak jak to robi — nie pisać. Nie odpowiadać. A kiedy się uprze, że czegoś nie zrobi — nie da się przekonać. Biały stateczek odbił się od przystani i napędził tu fale. Na falach kołysały się dwa niewrażliwe na zimno białe łabędzie. Jakby na zawsze zastygły z wygiętymi, nieruchomymi szyjami. Zimno. Wziął torbę, poszedł dalej wzdłuż parkanu. O ile w obecności Inessy naginał swą wolę, o tyle na odległość był w stanie niemal całkowicie się od niej wyzwolić. Ostre światło na przemian pochmurnego i słonecznego poranka nad zimnym jeziorem. Odkąd siebie pamiętał, odczuwał istniejący w sobie mechanizm obronny. Każde niepowodzenie, strata czasu, przejaw słabości kumulują się w nim, aż wreszcie następuje rozładowanie i wówczas rzuca go w działalność tak ogromna siła, że nie potrafi się jej oprzeć. Nie pozwalając sobie na niepotrzebne przeżywanie, możesz sprawniej działać. Kiedy byli od siebie daleko — stać go było na rozsądek.. To rozsądek właśnie sprawiał, że do wszystkich stresów, jakie miał w życiu nie dochodziły następne. Połączyć się z Inessą na zawsze? — to nie byłoby życie, tylko ciągły rozgardiasz. Jest za bardzo zmienna, samodzielna, absorbująca. A przecież są jeszcze jej dzieci, zupełnie obce życie. I jeszcze przez te dzieci komplikować, wydłużać drogę, którą zmierzą} — nie mógłby tego zrobić, nie miał prawa.. Życie z Nadią to najlepszy wariant i dobrze uczynił, że kiedyś się nań zdecydował. Jakubowa była i bardziej energiczna i ładniejsza — ale nigdy by tak nie pomagała. Powiedzieć o niej wspólniczka to zbyt mało. Nadia nawet w najmniej ważnych sprawach nigdy nie czuła, nie myślała inaczej niż on. Widziała, jak cały świat tarjga, szarpie, drażni nerwy Iljicza, sama więc nie tylko nie rozdrażniała, ale 58 wręcz łagodziła, ochraniała, osłaniała. Na wszelkie jego załamania j wybuchy reagowała podobnym załamaniem, które jednak wyrażało się zupełnie inaczej, godnie. I jakaż była elastyczna! Kiedy Radek zachował się nikczemnie — była wobec niego oschła i nieprzystępna, gdy zjawiał się po jakimś pretekstem, nie wpuszczała go za próg; ale kiedy Radek stał się wspaniałym towarzyszem partyjnym, prawdziwym sojusznikiem — jakaż była dla niego życzliwa i sympatyczna. Nie zakłada sobie tego, nie uprzedza się, wtedy można nawet popełnić błąd — ale zawsze na wszystko reaguje tak jak Iljicz. Życie z nią nie powoduje dodatkowych stressów. Inessa nie jest również oszczędna, co także nie jest bez znaczenia, nie potrafi prowadzić rozsądnego, skromnego trybu życia, dość często wydziwia. Ni z tego, ni z owego musi się ubierać zgodnie z obowiązującą modą. Natomiast Nadia pod względem zapobiegliwości, oszczędności — nie ma sobie równych. I sama rozumie, nie trzeba jej przekonywać, że każdy dodatkowy, wolny frank — to dodatkowy czas na myślenie i pracę. A przy tym, co niezwykle u kobiet rzadkie, nigdy się nie wygada, nie przechwala, nie wyniesie z domu nawet słowa, jeśli wie, że ma o tym nie mówić. Sama zresztą doskonale wie, kiedy trzeba milczeć. A wobec takich zalet rewolucjoniście nie wypada okazywać zażenowania przed ludźmi, że żona jest nieładna, czy niezbyt inteligentna, czy też o rok od niego starsza. Osiągnięcie sukcesu zewnętrznego wymaga możliwie najmniejszego rozpraszania się na sprawy osobiste, najmniejszego odwracania uwagi od problemów zasadniczych, maksymalnej koncentracji wysiłków prowadzących do celu. Dla istnienia Lenina jako polityka związek z Krupską jest absolutnie wystarczający i rozumny. Co prawda, cały czas we troje, we troje — czy to, kiedy umówiwszy się na rogu sąsiednich ulic, szli do lasu pod Bernem; na górskich wyprawach pod Sórenberg po alpejskie róże lub grzyby (tylko do oddalonych górskich szałasów, gdzie czasem nocowali — szli z Inessa we dwoje); siedząc w cieniu obok pensjonatu nad książkami — on i Nadia, a Inessa — godzinami przy fortepianie; czy na rozgrzanym przez słońce górskim stoku, na pniach — on i Nadia zawsze z książkami, a Inessa — po prostu, odchylona do tyłu, rozkoszująca się wiosennym słońcem jak dziewczynka w obecności starszych; wreszcie w czasie tych długich godzin, kiedy obu kobietom opowiadał o swych ideach, planach, przyszłych artykułach — ileż razy zdarzało mu się jednym rzutem oka ogarniać to, co nieporównywalne, i wręcz ze zdumieniem i niedowierzaniem myśleć, że to, co tak nieprawdopodobne i, zdawałoby się, niemożliwe, mogło trwać latami. A przecież trwało! Jeśli Nadia pisała do kogokolwiek długie, szczegółowe, pełne przyjaźni listy, to właśnie do Inessy. Jeśli o kim- 59 kolwiek opowiadała wszystkim dookoła i zawsze niezwykle pozytywnie — to o Inessie. I tylko w listach do matki Wołodii (bo przecież matka Nadii wszystko to widziała na własne oczy), w listach do teściowej, opisując całe życie z Wołodią i wszystkie sprawy — jedynie w tych listach pisała tak, jakby byli zawsze we dwoje. Bardzo taktownie. Aż nagle, jedna po drugiej, matki umarły. Jelizawieta Wasiljew-na — po influenzie, ubiegłej wiosny w Bernie, Maria Aleksandrow-na — tego lata w Petersburgu. Do pensjonatu w górach, gdzie mieszkali, w pobliżu Flumsu, pocztę przynosiły juczne osiołki, one też z opóźnieniem przyniosły telegram o śmierci akurat z drugą rocznicę wybuchu wojny, w dniu święta narodowego Szwajcarii — jedno z tych nielicznych, idiotycznych tutejszych świąt, kiedy na wszystkich wzgórzach rozpalają ogniska, puszczają rakiety i strzelają. Siedzieli sobie wieczorem, patrzyli na te ogniska i przy akompaniamencie tych salutów żegnali matkę. Może nawet i łatwiej tak, na odległość. Jeśli oboje dobiegacie do pięćdziesiątki. I oto umierają obie matki i czujecie się jeszcze starsi. Bliżsi sobie. I — oboje jesteście rewolucjonistami. To, chyba, nawet... Na ukos przez jezioro, właśnie stamtąd, od strony Sórenbergu, płynęła motorówka — z dużą prędkością, z uniesionym w górę dziobem, rozcinając tafle wody, zostawiając za sobą trójkątną płaszczyznę piany i metalicznym łoskotem rozbijając ciszę. I coś w niej było! — pędziła i rozgarniała, stamtąd tutaj pędziła i rozgarniała, rozcinała, i bezceremonialnie zadarty dziób wystawiając — zakłóciła rozmyślania, tok myśli, ostrym hukiem — i myśli przeskoczyła — i ponad całą społeczną analizą, ponad wszystkimi argumentami, i spojrzał na wszystko inaczej, zwyczajnie, po prostu, co dotąd jakoś mu się nie udawało: przecież gdyby wolną miłość uzasadnić teoretycznie, nie dać się przekonać, dlaczegóż by jej nie uprawiać?... Wszelkie aspekty stosunków między burżuazją i proletariatem przeanalizował, przewidział i jej wymienił — i tylko to nie wpadło mu do głowy: skoro nie widzieli się od Kientalu — a przecież są tak blisko! — i od pół roku nie przyjeżdża, i jego nie wzywa, i już niemal przestała pisać — to znaczy, że w tegoroczne lato... jest z kimś innym... Niby dlaczego przez cały czas wyobrażał sobie, nie brał pod uwagę innej możliwości, niż ta, że jest sama?... Tu świeciło jeszcze blada we słońce, ale tam nad Uetlibergiem sunęły, sunęły z dużą szybkością gęste, sinoszare chmury — opadając mgłą w doliny. Zasnuwały szybko górę, zbocza, dzwonnicę i nadciągały nad ten brzeg Zurychu. Jakież to proste?... I dlaczego zdołał ogarnąć, przemyśleć pro- 60 blem ze wszystkich stron — tylko tego nie brał pod uwagę? Nie, to niemożliwe! Towarzysz i przyjaciel! Jak wspaniale walczyli w Kientalu z centrystami... Chwycił rękami za zimne pręty parkanu — i przez ten parkan, przez jezioro, ponad Uetlibergiem, ponad wszystkimi, wszystkimi dzielącymi ich górami, zawyć: Inessa! Nie opuszczaj mnie! I-nessa!... Napisać, natychmiast, nie zważając na upokorzenie — cokolwiek — żeby tylko musiała odpowiedzieć. A przecież pocztę otwierają wcześniej niż bibliotekę — ach, że też się nie domyślił! pocztę otwierają o ósmej, trzeba było pójść i napisać! A teraz już za późno. A teraz za późno; już walili, walili w dzwony jak wściekli, jak szaleni! — jakby w całym mieście kuli żelazo. Dudnią dzwony Frau-miinsteru nad pocztą, dudni podwójny Grossmiinster powyżej szyldów na wszystkich piętrach Belleyue — a ileż jeszcze kościołów w tym Zurychu! Mgła i chmura z tamtej strony jeziora opadały już i na ten brzeg, zrobiło się ponuro. Zgrabiałymi palcami wyciągnął z kieszonki kamizelki zegarek — no tak, skoro walą w swoje wiadra — znaczy dziewiąta, po dziewiątej. I na poczcie nie był, i stracił czas, i przeszedł kawał drogi — teraz nawet najszybszym krokiem poważnie się spóźni na otwarcie kantonalnej. Źle zaczął dzień. Chciał dobrze, a zaczął źle. Trudno, list później, trzeba pracować. Ruszył szybkim krokiem — barczysty, niewysoki, nie zwracając niemal uwagi na mijanych przechodniów. Miejska jest tuż, pod bokiem, można i tu, ale czasopisma i książki potrzebne dziś do pracy leżą odłożone w kantonalnej. I pędził, pędził tym obrzydliwym, mieszczańskim bulwarem, na który wylatywały z mijanych drzwi delikatesowe i cukiernicze zapachy, mające zwabić tych i tak już sytych, do sklepów, gdzie stawali na głowie, żeby wcisnąć komuś dwudziesty pierwszy rodzaj szynki i sto pierwszy gatunek ciasta. Przyciągały wzrok witryny pełne czekolad, wyrobów tytoniowych, serwisów, zegarków, antyków. Na tym czyściutkim nadbrzeżnym bulwarze tak trudno wyobrazić sobie przyszły tłum z siekierkami i pochodniami, rozwalający te szyby w drobny mak. A — trzeba! Za bardzo się tu wszystko-ustaliło i trwało w bezruchu — my, drzwi, dzwoneczki, rygle na drzwiach. A — trzeba! Walili w dzwony ze wszystkich stron miasta — wściekle i martwo. 61 45 Niemal proletariacką stanowczość i tu pokazał Zwingli: Kościół Głosiciela na Zahringerplatz przeciął na pół między dwiema iglicami, pokazując nam, jak mamy postępować, i oto połowę kościoła, które to już stulecie — zajmuje biblioteka. Szczególną przyjemność sprawiał fakt, że dwie największe biblioteki Zurychu były dowodem triumfu nad religią. Wszedł w ciszę. Dziewięć wąskich okien zakończonych ostrymi łukami wznosiło się na wysokość cztęrech-pięciu pięter. Jeszcze wyżej, na niedosiężnej wysokości, ostrołukowe ramiona sklepień zbiegały się po kilka w węzły. Ale cała ta wysokość pozostała niemal kompletnie niewykorzystana: tylko dwa poziomy drewnianych chórów przylepione były do ścian. W przedsionkach natomiast, między szafami pełnymi książek, porozwieszano dużą ilość ciemnych portretów — nadęci rajcy miejscy i burmistrzowie w kamizelkach i żabotach, stale brakowało czasu, żeby je obejrzeć, czy przeczytać podpisy. Już otwierając ciężkie drzwi Lenin zobaczył, że jego ulubione miejsce na chórze, przy środkowym oknie, podobnie jak inne, równie wygodne — są już zajęte. Spóźnił się. Pechowo rozpoczął się dzień. Wpisał się do księgi czytelników — a dyżurnie uśmiechnięty bibliotekarz w okularach, zakłopotany, w żaden sposób nie był w stanie odnaleźć jednej z trzech odłożonych dla niego stert. Jedno drobne niepowodzenie nakładało się na inne — mogą ukraść całe godziny pracy. Powodzenie albo niepowodzenie całego roboczego dnia zależało niekiedy od najmniejszych drobiazgów, od których ten dzień się zaczyna. I choćby — teraz. Spóźniłeś się — a oni robią przerwę nawet nie po połowie dnia, ale już po trzech godzinach. I nawet tych trzech godzin już nie ma. ,,Imperializm" był już od dawna gotowy w dwudziestu zeszy- 62 tach, i przepisany, i zgubiony, i przepisany powtórnie — a Lenin jeszcze zamawiał stos książek na ten temat. Jakby jeszcze czegoś mu brakowało. A chyba nie brakowało. Wszystkie tezy książki były dla Lenina oczywiste jeszcze przed napisaniem tych dwudziestu zeszytów. Ostatnio coraz precyzyjniej potrafił analizować — wnioski, do których dochodził w swych książkach formułował znacznie wcześniej, zanim jeszcze zasiadł do pisania. Najcelniejsze ciosy, jakie zadał w swej książce — i ma je usunąć? Wstrętny, nikczemny, dziadyga z bożonarodzeniowej szopki! Ohydniejszego, bardziej podłego hipokryty nie było w całej światowej socjal-demokracji! Odłożonej dla niego sterty literatury — o Persji — ciągle nie udawało się znaleźć. Zaczął już nawet robić notatki na temat Persji. O problemach Wschodu nikt dotąd nie myślał, a trzeba się do tego przygotować. A niech tam, ciosy przygotowane na Kautsky'ego nie przepadną — wstawimy je jeszcze gdzieś w innym miejscu. A przygotowywał jeszcze, opracowywał do najdrobniejszych szczegółów zasadnicze tezy dla szwajcarskiej lewicy — jak w sposób metodyczny naprawiać to, czego nie zdołali wywalczyć na zjeździe. Tym jednak wygodniej nawet było zajmować się w Zentral-stelle, a nie tu. Nie, to niemożliwe, przecież przez cały czas pomaga i robi przekłady. A nuż zjedzie na dół do Clarens — może przyjedzie. Po co zaraz zakładać najgorsze? Nie ma najmniejszego powodu. A poza tym miał wrażenie, że nie dopracował, nie przemyślał do końca artykułu przeciw rozbrojeniu. Jest już napisany (miał ze sobą w torbie), ale coś mu nie dawało spokoju. To, co najważniejsze napisał: rozbrojenie — to wyraz rozpaczy, rozbrojenie — to rezygnacja z wszelkiej myśli o rewolucji; nie jest socjalistą, kto uważa, że możliwy jest socjalizm bez rewolucji i dyktatury; w przyszłej wojnie domowej będą u nas walczyły kobiety i dzieci od 13 roku życia. Wszystko słusznie, ale dręczyło go uczucie, że są tu jakieś konstatacje niezbyt mocno uzasadnione. A musi być arcyostrożny, nie wolno mu dopuścić do tego, żeby cytaty z jego tekstów można było wykorzystać przeciw niemu — każde niebezpieczne stwierdzenie należy uzupełnić o dodatkowe, asekuracyjne konteksty. Każde zdanie musi się samo bronić, musi być przemyślane i wyważone — żeby nikt nie był w stanie się przyczepić, żeby nikt nie mógł znaleźć słabego punktu. A zatem warto było (i nawet zaczął) przejrzeć. I proszę, już na samym początku nieprzemyślane zdanie: „Popieramy stosowanie przemocy przez masy". Przyczepią się! Dodać: „...masy — w stosunku do swych ciemiężycięli". 63 Zresztą, to można robić także poza biblioteką, szkoda czasu. Zaczął przeglądać tezy dla szwajcarskiej lewicy. Tu czekało go jeszcze sporo pracy. Trzeba im wyłożyć kawa na ławę wszystko z najdrobniejszymi szczegółami; ulotki — komu dostarczyć do domu? Najbiedniejszym chłopom i parobkom. Jakie gospodarstwa rolne podlegają przymusowemu wywłaszczeniu? Powiedzmy, powyżej 15 hektarów. Po jak długim pobycie żądać przyznania cudzoziemcom szwajcarskiego obywatelstwa? Powiedzmy — po trzech miesiącach, i ważne, żeby bez żadnych opłat. Co to znaczy „rewolucyjnie wysokie stawki podatków"? To zbyt ogólnikowe, trzeba sporządzić konkretną tabelę: od majątku przekraczającego 28 tysięcy franków — przekraczającego 50 tysięcy —jaki procent? I jak opodatkować gości pensjonatów? Też trzeba im przygotować konkretna tabelę, przecież nikt nigdy nie dochodzi do konkretów: jeżeli płaci 5 franków dziennie — to nasz brat, jeden procent, a jeśli płaci 10 franków — od tego od razu 20 procent... A w środku ciągle wzbiera, pali jak zgaga, ostatnia podłość Grim-ma i Greulicha. Ach, wredni oportuniści, najpodlejsi łajdacy, poczekajcie, postawimy was jeszcze pod pręgierzem! Ciągle coś go rozdrażniało, rozpraszało. Zdarza się: raz ulegniesz — i już nie ma mowy o tym, żeby się skupić, o systematycznej pracy, a nawet, żeby usiedzieć na miejscu. A jeszcze się nie uspokoił, ileż sił go kosztowała, i ciągle przeszkadzała pracować ta ogłupiającą, niedokończona sprzeczka z „Japończykami". Już napisane zostały liczne artykuły i ze dwa tuziny listów, mogło się zdawać, że konflikt został zażegnany — a jednak tlił się ciągle. Nigdy nie udaje się skoncentrować całej energii na jednym zasadniczym kierunku, zawsze ujawniają się jacyś przeciwnicy na kierunkach pobocznych, wydawałoby się całkiem dziś nieistotnych, ale nieistotnych nie ma, nadejdzie taka chwila, kiedy nawet te poboczne kierunki staną się zasadnicze — trzeba więc już teraz reagować i z pełną energią odparowywać te, zadawane z boku, ciosy. A przecież nie idzie tylko o „Japończyków" jPiatakow ze swoja Boszychą, po ucieczce z Syberii przez Japonię), bo z nimi jest także Bucharin. Nie mając krzty rozumu, doprowadzili się razem z Radkiem do zbiorowej głupoty, do szczytów ogłupienia — to w kwestii imperialis-tycznego ekonomizmu, to znów w sprawie samookreślenia narodów, to w traktowaniu pojęcia demokracji. Wszystkie te młode prosiaki, nowe pokolenie partii, bardzo są z siebie zadowolone, pewne siebie, byłyby gotowe już dziś przejąć kierownictwo, a tymczasem zawodzą, zawodzą przy najmniejszych kłopotach w jakiejkolwiek sprawie, żaden z nich nie ma odpowiedniej elastyczności. Przy każdym koniecznym zwrocie trzeba mieć błyskawiczną orientację i niekie- 64 dy zawczasu skręcać w lewo albo w prawo, przewidując, w którym miejscu można ześlizgnąć się z krętej drogi rewolucji. Podobnie ma się rzecz z demokracją. Bucharin w sposób młodzieńczo prymitywny jej nie docenia. Pisze otwarcie: w okresie przejmowania władzy trzeba będzie zrezygnować z demokracji. A właś-nje _ nie! Socjalistyczna rewolucja nie jest w ogóle możliwa bez walki o demokrację, i należy to zakarbować prosiakom na ich różowych nosach. Nie zapominając jednak oczywiście o tym, że w konkretnych warunkach, w określonym sensie, w określonym czasie. A nastąpi i taki moment, że wszelkie cele demokratyczne będą wpływały hamująco na socjalistyczną rewolucję. (To — podkreślić dwukrotnie!) Na przykład rewolucja wybuchła, zaczęły się walki, trzeba zdobywać banki — a tu podnosi się wrzask: zaraz, zaraz, najpierw ustalcie podstawy prawne republiki!! Tłumaczył im Lenin na wielu stronach — nie, ciągle kręcili nosami! A trzeba było tak długo męczyć się z tymi kłótnikami i intrygantami, bo „Japończycy" mieli pieniądze na pismo, bez nich nie udałoby się doprowadzić do wydania „Komunisty". Sojusz z nimi miał jednak sens tylko do czasu, póki Lenin miał większość w redakcji, bo dać te same prawa durniom? — nigdy! do diabła! idiotyzm i psucie całej roboty! lepiej już skompromitować tych durniów przed całym światem. Nie chcieliście po dobroci — dostaniecie po pysku! Z Bucharinem nie wyciągnął sprawy na forum publiczne, wyjaśnił mu co myśli — listownie. Ale ten przed wyjazdem tak się na niego rozgniewał — że nawet mu nie odpowiedział. Teraz pojechał do Ameryki — pewnie obrażony. A głębi duszy musi mu przyznać — jest bardzo mądry. Ale ten jego ciągły sprzeciw — drażni. Każda opozycja drażni, zwłaszcza — w kwestiach teoretycznych, od których zaczynają się roszczenia do przywództwa. Ale już Radka, Radka, zafąjdaną duszyczkę, przydałoby się wy-chłostać dla ogólnego dobra. Szczyt podłości Radka polega na tym, że cichaczem podburzał prosiaków, a sam chował się za plecami zim-merwaldzkiej lewicy. (A przecież już w Kientalu usiłował skłócić Lenina z całą lewicą, a z Różą nawet mu się to udało.) Radek zachowuje się w polityce jak arogancki, bezczelny kupczyk —jak typowa kanalia i łajdak! Za sposób, w jaki pozbył się Lenina i Zinowiewa z redakcji „Yorbote" — należałoby dać mu w mordę, albo więcej go nie znać. Kto wybacza takie rzeczy w polityce — traktowany jest jak głupiec albo łajdak. W tym wypadku należało z nim zerwać na zawsze. Tym bardziej, że różnice poglądów między nim a Radkiem nie dotyczą spraw ogólnych, ale wyłącznie zagadnień rosyjsko-polskich. W sprawach szwajcarskich jednakże Radek i tak nie ma innego wyjścia, niż wy- 5 — Lenin w Zurychu 65 stępować przeciw Grimmowi, musi przyłączyć się jako sojusznik, i to jaki! Alę w całej tej sprawie wrednie zachował się także Zinowiew, namawiał, żeby ustąpić „Japończykom". I tacy niepewni są wszyscy, nawet na najbliższych nie można liczyć. Żeby wreszcie skończyć z tymi bucharinowskimi sztuczkami — trzeba było spór przenieść do samej Rosji i dobić „Japończyków" na rosyjskiej ziemi. Zlecono to Szlapnikowowi. Ale Szlapnikow to też niezły krętacz, a zwłaszcza ta jego Kołłontaj. (A propos, zęby nie zapomnieć: dobrze byłoby wcisnąć ja na skandynawską konferencję neutrałów, no, choćby w charakterze tłumaczki któregoś z delegatów — i w ten sposób wybadać ich plany!) Iluż ich jest, tych pseudosocjalistycznych gmatwaczy, wszędzie, i w krajach walczących, i neutralnych, i u nas. A czymże lepszy jest Trocki ze swymi, niby pełnymi dobrych intencji, bzdurami — „nie ma zwycięzców, ani pokonanych"? Cóż to za brednie. Nie, to tylko szukanie łatwej popularności, a ty się staraj, żeby carat został jednak pokonany, nie pozwól mu się wymknąć! Nie można występować „przeciw każdej wojnie", socjalista przestaje wówczas być socjalistą. Gdzie jest teraz Szlapnikow — nie wiadomo: siedzi jeszcze w Sztokholmie? Czy może już pojechał do Rosji? Do Szwecji listy docierają przez okazję, dzięki Keskuli i jego ludziom, a poza Szwecją? Tam już kompletna ciemność, o żadnej regularności nie ma mowy. Szlapnikowa ciągle coś zatrzymuje, do Rosji jeździ rzadko, za każdym razem trwa to strasznie długo, okropnie jest nieruchawy. A powiem mu — zaraz się obraża. A gdyby on nie jeździł — w ogóle nie ma kto. Więc, żeby czuł się dowartościowany — trzeba było dokooptować go do KC. W tym momencie do stolika, przy którym siedział Lenin, podszedł bibliotekarz i, szeptem prosząc o wybaczenie, położył przed nim plik materiałów dotyczących Persji. Dziękuję! Niespełna pół godziny do przerwy, a ten mi Persję przynosi! No i co, zabierać się teraz także do tego? Oczywiście, do KC kompletnie nie dorasta, jeśli idzie o poziom — daleko mu do Malinowskiego. Ale właśnie na jego miejsce. Od tytułów „członka KC", „przewodniczącego Biura d/s Rosji" zakręciło się w głowię, zasmakował. I albo wtrąca się do międzynarodowych rozmów z socjalistami, odsuwając Litwinowa, albo pcha się z idiotycznymi radami w każdym niemal liście: dlaczego nie przeprowadzacie się do Szwecji? Zarozumiały, że wytrzymać trudno, a napyskować nie można, bo to przecież ktoś, więc trzeba odpowiadać i to, według wszelkich reguł, z szacunkiem. Praca wyraźnie mu nie szła. Zbyt wiele myśli kłębiło się w gło- 66 wie, nie mógł się skupić, nie był w stanie wciągnąć się w nudną, feudalną gospodarkę Persji. Ach, Malinowski, Malinowski! Niespełniony rosyjski Bebel. Jakże on pracował! Jak potrafił oddziaływać na masy! Cóż to była za postać, osobowość! — samorodny robotniczy przywódca, autentyczny symbol rosyjskiego proletariatu. Takiego właśnie robotniczego przywódcy brakowało Leninowi w partii — do pomocy, jako uzupełnienie, żeby idee wprowadzać w czyn mas. Za to właśnie Lenin go lubił, że doskonale potrafił dostosować się do wyznaczonej mu roli i zawsze w takim entuzjazmem, bez dyskusji — robił to, co do niego należało! Z punktu widzenia burżuazji miał za sobą tak zwaną kryminalną przeszłość — kilka kradzieży — ale to tylko świadczyło o jego proletariackim, nieprzejednanym stosunku do prywatnej własności, dowodziło nieposkromionego charakteru. I choć nadmiernie podejrzliwi towarzysze zaczęli kopać pod nim dołki — Lenin utwierdzał się tylko w zaufaniu do niego: wyobrazić sobie jego jako prowokatora? wykluczone! (Teraz zresztą także.) Jakież płomienne przemówienia wygłaszał w Dumie, jak zręcznie w ramach frakcji odciął się od mieńszewików. I Lenin nie tylko z przyjemnością włączył go w skład KC, ale wystarczyło, żeby Malinowski kogoś zapro-tegował — tak było ze Stalinem — włączał tego polecanego. Kiedy mieszkali w Poroninie, nie było chętniej widzianego gościa z Rosji, niż Malinowski. Poza tą ostatnią, straszliwą, majową nocą, kiedy zjawił się bez uprzedzenia po swym samowolnym, nagłym odejściu z Dumy. Ale przecież przyjechał, nie uciekł! Gdyby nie był czysty — czyżby śmiał się tu zjawić?... I przez całą noc omawiali tę sprawę. Malinowskiemu i tak nie można było niczego udowodnić (a czy w ogóle — warto było?). Któż mógłby uwierzyć w tę idiotyczną wersję, że ochrana sama uznała za „niewygodne", żeby jej informatorem był jeden z najwybitniejszych mówców Dumy i poleciła mu, żeby odszedł? Co za bzdura, cóż to, ochrana jest tak głupia, żeby działała wbrew własnym interesom?... Utworzyli więc wraz z Kubą i Gri-szą coś w rodzaju sądu partyjnego — i uniewinnili Romana Mali-nowskiego. I poręczyli za jego lojalność przed Międzynarodowym Biurem Socjalistów. Mimo to jednak, bez szumu, na jakiś czas się rozstali. Z powodów osobistych. Takiego pomocnika Lenin już mieć nie będzie... Szlapnikow? Nie-e. A tymczasem — zbliżała się przerwa. I kiedyż ci Szwajcarzy zdążą zgłodnieć, już o 12 obiadu im się zachciewa? Ale Lenin nie raz już zwrócił uwagę, że urzędujący dziś bibliotekarz nie zawsze wychodzi na obiad. Podszedł do niego, zapytał. Nie wychodzi. A czy mógłby popracować w czasie przerwy? Może. 67 Prawdziwy sukces. Nie tyle ze względu na obiad, ile na dekoncentrację. Przy pustym żołądku lepiej się pracuje. I godzinę zarobił. Teraz można było popracować, bez pośpiechu. A może nawet byłoby lepiej — już teraz zaopatrzyć się w prasę. Ze względów oszczędnościowych Lenin nie kupował i nie prenumerował ani jednego tytułu, a przecież trzeba trzydzieści, czterdzieści czytać, wszystkie te ,,Arbeiter" i wszystkie „Stimme". Pozbierał wszystkie jakie były, przyniósł na stolik. Lektura prasy to jeden z najważniejszych, codziennych obowiązków. To kontakt ze światem. Lektura prasy zmusza do odpowiedzialności, uporu i walki, pozwala dokładnie poznać wrogów. Rozsiani po całym świecie socjaliści, socjal-patrioci, centryści, nie wspominając już o przeróżnych burżuazyjnych osłach, wszyscy gromadzą się jakby wokół ciebie w czytelni i wymachują rękami, huczą, krzyczą, każdy swoje, a tym wyłapujesz to wszystko — i ripostujesz, dostrzegasz słabe miejsca — i bez wahań w nie bijesz. Czytać prasę — to także sporządzać z niej notatki. Przez analogię, przez skojarzenie, przez sprzeciw, przez niezgodność i w ogóle w sposób niepojęty krzeszą się iskry myśli, rozlatują się w różne strony, w prawo i lewo, na oddzielne karteczki, na poliniowane kartki zeszytów i na marginesy, i każdą myśl, póki nie zgasła, trzeba zdążyć wpleść płonącą nitką w papier, żeby tliła się i czekała na swój czas, inną — do konspektu, jeszcze inną — umieścić od razu w liście, który zaczął właśnie pisać, żeby nie umknęło celne sformułowanie. Jedne myśli — pomogą samemu lepiej zrozumieć, inne — staną się argumentem w dyskusji, przygwożdżą, uderzą, trzecie — będą najlepszą formą przekonania tych mniej rozgarniętych, czwarte — pozwolą stworzyć wspólną płaszczyznę teoretyczną z tymi zwłaszcza, którzy są daleko, nawet w Rosji. Vandervelde i Branting, Huysmans i Jouhaux, Plechanow i Po-triosow, Ledebour i Haase, Beuer i Bernstein, obaj Adlerowie, nawet Pannekoek i Roland Goltz — wszystkich ich uważał Lenin za irytujących oponentów z najbliższego otoczenia, niezależnie od tego, gdzie się zagnieździli — w Holandii, Anglii, Francji, Skandynawii, Austrii czy Petersburgu — byli w zasięgu jego wzroku, słuchu, powiązany był z nimi wszystkimi w jeden, pulsujący, nerwowy węzeł — we śnie i na jawie, w czasie lektury, przy jedzeniu i na spacerze. A czytelnia opustoszała, okazuje się, że już zaczęła się przerwa. Bibliotekarz wyszedł za szklane drzwi, w głąb magazynu. Lampy na wszystkich stolikach były zgaszone, świątynia-czytelnia majestatycznie pogrążyła się w półmroku i grobowej ciszy. Korzystając z tej niezwykłej okazji, dla rozładowania nadmiernego wewnętrznego napięcia, Lenin zaczął szybkim krokiem chodzić po prostej, po najdłuższej prostej, jaka była w tej sali, od drzwi wejściowych pod drew- 68 nianą galerią — do dwóch poprzecznych, kamiennych, długich schodków przed dawnym ołtarzem. Wyliczył, że było to pięćdziesiąt kroków, a drogi nie przegradzały ani półki, ani stoliki. Wszystkie problemy zgłębiał na przechadzkach po ulicach i górach, a mieszkał zawsze w pokoikach ciasnych, maleńkich, pochodzić nie było gdzie. Teraz, w tym szybkim, jakby kogoś gonił, chodzeniu krokiem myśliwego, roztrącając, roztrącając w myślach Hil-ferdingów, Martowów, Greulichów, Longuetów, Presmanów i Czcheidzów, nie pozwalając im sklecić zdania, w pół słowa przerywając, osadzając w miejscu i wprawiając w popłoch właśnie w tym rytmie zwariowanego wahadła — odpierał, odpierał ataki swych wrogów. Uwalniał się od wrogów. I coraz bardziej był gotów do systematycznej pracy. I wreszcie nadeszła ta chwila — w połowie sali poczuł: dość! I usiadł do pracy. To, co pomyślał na temat Inessy jest niesłuszne. Nie ma podstaw, żeby tak myśleć. Nie! Siedział nie przy swoim stoliku. Teraz to wszystko — książki, gazety, zeszyty, trzeba przenieść na chór, do stołu, przy którym zawsze pracuje. Trzeba było nieść na dwie raty. Lekkie poskrzypywanie schodków w gotyckiej, mrocznej ciszy. I nagle poczuł potworne zmęczenie. I niemal zwalił się na swoje krzesło. W głowie tak jakoś... A mimo, że nie jadł obiadu, głodu wcale nie czuł. Mógł jeść bardzo mało, energia wytwarzała się w nim niemal bez jedzenia. Tuż przy oknie, na razie bez lampy. Ale dzień pochmurny. Czytał prasę. Czytał na temat ogólnej sytuacji wojennej. I nie było powodu do radości. Ale i nie tak źle, jak w sierpniu, w tym strasznym momencie, kiedy niespodziewanie do wojny przystąpiła świeża Rumunia, gigantycznie wzmacniając sojuszników i wydawało się — że teraz Rosja się już wywinie. Ale Niemcy znalazły dość sił, żeby rozbić także Rumunię, jakby od niechcenia, a to było zdumiewające, nie sposób było tego przewidzieć dwa miesiące wcześniej. A mimo to, również wbrew wszelkim przewidywaniom, Niemcy nie zdołały wygrać całej wojny w Europie. Na froncie zachodnim zakorkowało się mocno i beznadziejnie. Ale i na wschodnim — zdumiewające, ale i na wschodnim żadnego zwycięstwa nie przyniósł Szesnasty Rok. Przed rokiem carat już był nadłamany, już niemal obalony — a oto znów stał na nogach i nie ustępował ani na jotę! Największa nadzieja, największe zwycięstwo — rozpłynęło się, rozmydliło, oddaliło. W jednym maleńkim punkcie głowy, tylko w tym jednym, w 69 okolicy lewej skroni, powstała jakby pustka. Źle. Był zbyt podekscytowany. I choć ta niebywale krwawa wojna ciągnie się już trzeci rok — nie wygląda na to, żeby wszystkie narody się przebudziły. Ale, jak zwykle, najbardziej beznadziejny ze wszystkich jest naród rosyjski. To właśnie on ponosił największe ofiary. To właśnie stosy rosyjskich ciał parły przeciw niemieckiej organizacji i technice. O froncie wschodnim w ogóle piszą mgliście, nieprecyzyjnie, korespondentów tam nie ma, wiedzą mało i interesuje ich mało, a prasa Ententy wręcz wstydzi się takiego sojusznika, stara się pisać jak najmniej, często za to podaje liczby ofiar. Te właśnie liczby Lenin zawsze wynajdywał i paznokciem podkreślał — z zadowoleniem i zdumieniem. Im większe były liczby, tym większa radość: wszyscy ci zabici, ranni i wzięci do niewoli wypadali jak kołki z absolutystycznego częstokołu i osłabiali monarchię. Ale te same liczby doprowadzały go jednocześnie do rozpaczy, że na całym świecie nie ma narodu bardziej bezmyślnego niż rosyjski. Granice jego cierpliwości nie istnieją. Każde świństwo, każdą podłość przełknie i jeszcze będzie dziękował i wielbił swego kochanego dobroczyńcę. Może by zapalić lampę? Litery jakby się rozpływały. Nie dające się zapalić rosyjskie drwa! Do historii przeszły już najwspanialsze pożary buntów — solnych, wywołanych w okresie epidemii cholery, miedzianych, Razina, Pugaczowa. Czy stać by ich było choćby na zagarnięcie sąsiedniego, położonego w pobliżu i znanego od lat majątku, przecież żaden proletariat ani żadni zawodowi rewolucjoniści nie zdołają nigdy poruszyć tej ciemnej, chłopskiej masy. Zdeprawowana, osłabiona przez prawosławie, straciła jakby pasję do siekiery i ognia. Bo jeśli już taką wojnę znosi i nie buntuje się — cóż wart jest ten naród? Przegrana sprawa. Nie będzie w Rosji rewolucji. Zasłonił oczy dłońmi i tak siedział. W środku — jakby coś ciążyło. Czy to ze zmęczenia, czy ze smutku. Czytelnicy powoli zaczynają się schodzić. Ktoś — przechodząc, zaczepił o jego stół. Spadła książka. Zapalają lampki. A może przecież być jeszcze gorzej: carat już uwalnia się z potrzasku? Przez zawarcie separatystycznego pokoju? (Podkreślić trzy razy!) I Niemcom, skoro nie są w stanie wygrać wojny na dwa fronty — cóż innego pozostaje? I to jest straszne — straszne. I — nic gorszego być nie może. Wtedy — wszystko stracone. I światowa rewolucja. I rewolucja w Rosji. I całe życie Lenina, ogromna praca dwudziestu lat. Taką wiadomość — o przygotowaniach do separatystycznego pokoju, o tajnych rokowaniach toczących się już oficjalnie między 70 Niemcami i Rosją, i że w zasadniczych sprawach oba mocarstwa już się dogadały — zamieściła ostatnio gazeta Grimma „Berner Tag-wacht". Wiadomość sygnowana była — K.R. Nie warto nawet pytać tego spryciarza Radka, żeby domyślić się, że to on. (Ale jak zdołał przekonać Grimma?!) I znając dość dobrze jego przebiegły charakter, można mieć pewność, że nie podsłuchał rozmowy dyplomatów, nie dotarł do tajnych dokumentów, nawet o uszy nic podobnego mu się nie obiło, tylko wylegując się przez pół dnia w łóżku, z gazetami na kołdrze, gazetami pod kołdrą i książkami pod łóżkiem, wysmażył, jak to potrafi, coś ,,od naszego korespondenta" z Norwegii albo z Argentyny. Ale nie w tym rzecz, jak powstała właśnie ta informacja. I nie w tym, że ambasador rosyjski w Bernie ją dementuje — bo niby co ma robić?... Rzecz — w porażającej wiarygodności: dla cara to doprawdy doskonałe wyjście! Właśnie tak trzeba! Właśnie tak zrobiłby Lenin na jego miejscu! I dlatego trzeba — uderzyć! Uderzyć jeszcze raz w to samo miejsce! Bić na alarm! Powstrzymywać! Uprzedzić! Nie pozwolić na to, żeby carat zdołał wyrwać z potrzasku nietknięte łapy! Oczywiście, po Mikołaju II i jego rządzie można się spodziewać wszystkiego najgłupszego. Bo przecież i tej wojny nie można było się spodziewać po nich, gdyby mieli choć trochę rozsądku — a jednak ją rozpoczęli! A jednak — zrobili nam taki prezent! Niewykluczone więc, że i tym razem uda się ich jeszcze nastraszyć rozgłosem — i powstrzymać? Separatystyczny pokój! Oczywiście, wyjątkowo zręczne wyjście. Ale mimo wszystko: sami na to nie wpadli. Tak czy inaczej: w Rosji nie da się nic zrobić. Któż tam czyta ,,Socjal-Demokratę"? A Milukowa i Szingariowa wszyscy. W Rosji słychać tylko kadetów. I proszę — jak przyjmowana była ich delegacja na Zachodzie. Car domyśli się, trochę ustąpi, odda kilka ministerstw Guczkowowi i kadetom — a wtedy już nie będzie na nich żadnej rady, nic im już nie zrobisz. Cóż więc można ulepić z rosyjskiego skwaśniałego ciasta? A on, czy musiał się urodzić w tym kraju łyka?! I tylko dlatego, że masz w sobie jedną czwartą rosyjskiej krwi, przez tę ćwiarteczkę, uwiązał cię los do tej nędznej rosyjskiej kolaski! Cwiarteczką krwi, ale ani charakterem, ani wolą, ani skłonnościami, w najmniejszym stopniu nie czul się związany z tym rozmemłanym, rozmazanym, wiecznie pijanym krajem. Nie znał Lenin nic bardziej odrażającego niż to typowo rosyjskie spoufalanie się, te knajpiane łzy żalu, te lamenty, niby to złamanych, zmarnowanych charakterów. Lenin był jak struna, był jak strzała. Od pierwszego spojrzenia doskonale oceniał sytuację, okoliczności i potrafił podać dobry, a nawet jedyny śro- 71 dek prowadzący do celu. I cóż go łączyło z tym krajem? Bo przecież nie ten półtatarski język. Mógłby bez trudu opanować nawet trzy europejskie języki, gdyby się nieco postarał. Z Rosją — wiązało go dwadzieścia lat konkretnej, rewolucyjnej działalności! I tylko tyle. Ale teraz, po utworzeniu zimmerwaldzkiej lewicy, jest już dostatecznie znany w środowisku światowych socjalistów i może przejść do nich. Socjalizm — nie ma narodowości. Trocki — na przykład — pojechał do Ameryki i dobrze zrobił. I Bucharin także. Pewnie też należałoby wyjechać do Ameryki. Nie, coś z nim jednak nie tak. Nie tak dzień się zaczął, nie tak się potoczył. Jakby jego ciało, sam korpus, klatka piersiowa nie nadążały za pospieszną pracą umysłu — i tuż przy lewej skroni odczuwał pustkę, i jakaś dziura zmęczenia otworzyła się w środku — a cała cielesna powłoka zaczęła zapadać się w tę dziurę. Zbiegło się zbyt wiele naraz, i nagle poczuł, że nie uda mu się dziś solidnie popracować, że robi wszystko niechętnie, wbrew sobie, rozdrażniony, przygnębiony, wręcz smutny. A w ogóle polityk to ktoś absolutnie niezależny od wieku, uczuć, warunków, ktoś kto o każdej porze roku i dnia jest zawsze gotów działać, przemawiać, walczyć. I Lenin ma tę doskonałą, nie dającą się niczym zakłócić gotowość, niewyczerpaną energię — ale nawet on raz czy dwa razy do roku miewał dni, w których ta energia opadała — do przygnębienia, wyczerpania, prostracji. I takich dni aż do wieczora nie daje się poprawić, trzeba tylko jak najwcześniej położyć się i mocno zasnąć. Mogło się wydawać, że Lenin doskonale panował nad swym umysłem, nad swoją wolą — ale wobec tych stanów przygnębienia nawet on był bezsilny. Bezwzględna prawda, jasna perspektywa, rozpoznany układ sił — i nagle wszystko traciło ostrość, zaczynało szarzeć, obsuwać się, wszystko odwracało się od niego szarym, tępym zadem. A utajona gdzieś w środku, wiecznie przyczajona choroba wyłaziła nagle nie wiadomo skąd, jak szydło z worka. Wyłaziła ku skroni. Tak. Zawsze wybierał drogę bez kompromisów, bez zacierania różnic zdań — i w ten sposób tworzył zwycięską siłę. Był o tym przekonany, przeczuwał, że zwycięską. Że jest rzeczą ważną utrzymanie złożonej z kogokolwiek, dowolnie małej grupy, ale — ściśle scentralizowanej. Ugodowość i skłonność do jednoczenia się już od dawna okazały się zgubne dla partii robotniczej. Godzić się — z rzecznikami rozbrojenia? Godzić się z tymi z „Naszego Słowa"7? Godzić się z rosyjskimi zwolennikami Kautsky'ego? Z nikczemnikami z mieńszewickiego OK? Pójść na lokajską służbę do socjal-szowinistów? Padać w objęcia socjalistycznych głupich Jasiów? Nie, 72 do diabła! — mała mniejszość, ale twarda, wierna, swoja! A jednak z upływem czasu pozostawał niemal samotny, zdradzony i opuszczony — a wszelkiej maści zjednoczeniowcy czy roz-brojeniowcy, likwidatorzy, czy ci ,,od obrony ojczyzny", szowiniści czy bezpaństwowcy, funta kłaków nie warci literaci i cała ta parszywa, pozbawiona charakteru mieszczańska zgraja — wszyscy zbierali się gdzieś tam w ścisłym gronie. I jego mniejszość wyglądała niekiedy tak, że już nikogo przy nim nie było jak w przygnębiającym, samotnym 908, po wszystkich poniesionych klęskach. Także tu, w Szwajcarii, to był najgorszy, najcięższy rok. Inteligencja w panice porzucała szeregi bolszewików — tym lepiej, przynajmniej partia pozbywała się drobnomieszczańskiego plugastwa. Wśród tej obrzydliwej inteligencji Lenin czuł się szczególnie upokorzony, mały, zagubiony, do rozpaczy doprowadzało go poczucie, że tonie w ich błocie, byłoby idiotyzmem upodobnianie się do nich. Wszelkie gesty i słowa, nawet wyzwiska są dobre — byleby tylko nie upodobnić się do nich!... Ale nie został już prawie nikt, doszło już do tego, że trzeba było zatrzymać, zostawić przy sobie przynajmniej dziesięciu, piętnastu zwolenników! — i tylko po to, tylko żeby upolować piętnastu bolszewików, nie oddać ich machistom, gnać po materiały do Londynu i pisać trzysta stron filozoficznej pracy, której nawet nikt nie przeczytał, ale Bogdanowa — skompromitował! Strącił z przywództwa! A potem w słotną jesień ciągle chodzić, chodzić dygocąc z zimna wzdłuż jeziora genewskiego i z pewnością swych racji powtarzać, że nie upadliśmy na duchu i zmierzamy do zwycięstwa. I nawet z tymi mądrzejszymi, jak Trocki i Bucharin, nie można znaleźć wspólnego języka. I na tych nielicznych, którzy pozostali przy nim, jak Zinowiew, także nie można polegać w dłuższej perspektywie niż miesiąc — tak słabe ma nerwy, tak niepewne przekonania. (Gdzie tam, przecież żadnych przekonań ten Griszka nie ma.) I nie udało się stworzyć siły. Cała jego droga, 23 lata bezustannych kampanii — przeciw politycznej głupocie, frazesom, oportunizmowi, cały ten trudny los pod gradem nienawiści — co mu przyniosły prócz izolacji? Tylko siłą inercji trzymał się swej linii — rozłamów, piętnowania, odcinania się, ale sam znużony, zdawał sobie sprawę, że ugrzązł, że autentycznego sukcesu — już nigdy nie osiągnie. Samotność. I nawet opowiedzieć, porozmawiać, usłyszeć swój głos — po prostu nie ma z kim... Co za dzień... Nic się nie układało, nic nie wychodziło, bezowocnie odsiadywał godziny. Sterty książek, sterty gazet... A przez lata emigracji całe stosy papierów, bel, libr — przeczytanych, przejrzanych, zapisanych... 73 Za młodych lat — miało się nieodparte poczucie zbliżającej się rewolucji, prosta i krótka wydawała się prowadząca do niej droga. Powtarzał wszystkim: „Powszechna wiara w rewolucję, to już początek rewolucji". Szczęśliwe nadzieje! Ale ostatnich dziewięć lat, po drugiej emigracji — czymże były wypełnione, nabite, natłoczone? Wyłącznie papierami, kopertami, pakietami, banderolami, korespondencją zwykłą, pilną — ileż, ileż czasu traci się na same listy (a i franków na znaczki, ale to z kasy partyjnej)? Niemal całe życie, połowa każdego dnia — w tych niekończących się listach, nikt nie mieszka blisko, zwolennicy porozrzucani po całym świecie i trzeba z daleka nimi kierować, trzymać na wodzy, dawać rady, wypytywać, prosić, dziękować, uzgadniać rezolucje (to wszystko z przyjaciółmi, przez cały czas nie zaprzestając nawet na chwilę bezlitosnej walki z tłumami przeciwników!) — i właśnie ten dzisiejszy, konkretny list zawsze wydaje się najważniejszy, najbardziej pilny (a bywa, że już nazajutrz — pusty, spóźniony, błędny). Obłożyć się projektami artykułów, korektami, protestami, poprawkami, recenzjami, konspektami, tezami, lekturami i notatkami z prasy, całymi stosami gazet, niekiedy wydaniami swoich miesięczników, po kilka numerów, nie więcej — i ani jednej autentycznej sprawy, aż trudno uwierzyć i wyobrazić sobie, że przez ten świat przywalony stertą papierów i banderol zdoła się przebić społeczny ruch — ku upragnionej, wymarzonej władzy w państwie i wtedy trzeba będzie wykazać się innymi zaletami, nie tym tuzinem lat spędzonych w czytelniach. Kończył właśnie czterdziesty siódmy rok życia — nerwowego, jednostajnego, stale tylko atramentem, atramentem po papierze w jednodniowych, jednotygodniowych wybuchach wrogości i sojuszów, sporów i porozumień — arcyważnych, arcytaktycznych, ar-cymisternych — i wszystko to z politykami o tyle mniejszymi od siebie, i wszystko w bezdenną beczkę, bez zwłoki, w bezustannym napięciu, bez rezultatu. Dzieło jego ruchliwego, pełnego zwrotów, nieustabilizowanego życia zostało przywalone stosem śmieci, przez które nie sposób przebrnąć. I oto — opadały ręce, i nie miał już sił, i chyba jest już kompletnie wyczerpany. A choroba — ciążyła w środku, niekiedy promieniowała i dokuczała. Nie wydawała najmniejszego dźwięku, nie wdawała się w dyskusję, a groźniejszego od niej przeciwnika — nie było. Nieszczęście, którego się już nie pozbędzie. Jedyne, do czego został stworzony — wpłynąć na bieg historii — nie było mu dane. I wszystkie jego niezrównane zdolności (teraz doceniane już przez wszystkich w partii, ale sam znał je lepiej i wyżej cenił), cały 74 jego spryt, przenikliwość, zręczność umysłu, całe bezużytecznie pre-zycyjne zrozumienie wydarzeń zachodzących na świecie nie były w stanie przynieść mu nie tylko politycznego zwycięstwa, ale nawet stanowiska przynajmniej posła do parlamentu maleńkiego kraju, jakie miał Grimm. Czy nawet — wziętego adwokata (zresztą, adwokat — wstrętne zajęcie, w Samarze przegrał wszystkie sprawy). Czy choćby dziennikarza. I tylko dlatego, że urodził się w tej przeklętej Rosji. Ale mając nawyk uczciwego wykonywania nawet najbardziej żmudnej, niewdzięcznej pracy, nadal zajmował się opracowaniem szczegółowych instruktażowych tez dla szwajcarskich lewicowych Zimmerwaldczyków. Na temat drożyzny, na temat tragicznej sytuacji gospodarczej mas. Jakie maksymalne wynagrodzenie ustalić dla urzędników. I w jaki sposób kontrolować partyjne organy prasowe, l jak rugować z partii reformistów od Grutliego... Nie! Praca mu nie szła... Nic z tego, co sobie zakładał nie wychodziło i pozostała pustka. Rozbolała go głowa. Oddychał ciężko. Od samego patrzenia na papiery robiło mu się niedobrze. Do rana atak powinien minąć, ale teraz tak go wszystko mierziło, że marzył tylko, żeby się położyć, choćby na podłodze. I — karygodnie skracając dzień pracy (zresztą, niewiele czasu już pozostało), zmuszał się, żeby powrzucać zeszyty, rękopisy do swej torby na zakupy, zamykał z trzaskiem książki, składał gazety w paczkę, coś stawiał na półkach, coś zaniósł bibliotekarzowi, ostrożnie nogami po schodkach, żeby nie wywalić się z tą całą stertą. Przed wyjściem naciągnął na siebie ciężkie palto, włożył byle jak melonik, ruszył z wysiłkiem przed siebie. Przemierzana codziennie droga nie zmuszała do wysiłku ani nóg, ani oczu; jakoś się szło. Zapadał mrok, a do tego mgła. W oknach sklepów i restauracji już paliło się światło. Po wąskiej uliczce ktoś toczył potężną beczkę, a za nią jeszcze taczka. Nie da się ominąć. Nie będzie ci wcale łatwo wydostać się z tej zamkniętej, maleńkiej, gnuśnej, mieszczańskiej Szwajcarii, i przyjdzie dokonać żywota przy Kegel-klubie. Przez okno sklepu widać, jak niklowana maszynka rytmicznie kroi równe plasterki apetycznej szynki. I cała witryna zawalona różnymi gatunkami mięsa. Kupiec kolonialny ze szwajcarskim samozadowoleniem wyszedł na próg swego sklepu i każdemu z przechodniów — znajomym i nieznajomym — odważał swe bezpłatne ,,grót-zi"! W trzecim roku wojny sklepy ciągle były pełne towaru, tylko ze względu na łodzie podwodne bardzo podskoczyły wszystkie ceny. A burżuje stali — i ,,przebirali". 75 Dobrze przynajmniej, że z powodu zimna nie wystawiali kawiarnianych stolików na chodniki — bo to siedzą, rozwaleni, gapią się na przechodniów, a ty ich omijaj, klnąc pod nosem. Przez całe swe emigracyjne życie Lenin nienawidził kawiarni — tych zadymionych przybytków gadulstwa, skąd wychodziło 9/10 rewolucyjnych frazesów. A w okresie wojny, której granica przebiegała tuż, tuż, napłynęła do Zurychu kolejna fala mętnego towarzystwa, nawet pokoje przez nich podrożały, awanturnicy, kombinatorzy, spekulanci, studenci-dezerterzy i inteligenccy gadacze, którzy swymi filozoficznymi manifestami i artystycznymi protestami nawoływali jakoby do buntu, sami nie wiedząc, przeciw czemu. I wszystko — w kawiarniach. Zapewne, podobny dobrobyt jest także w Ameryce. Wszędzie górne warstwy klasy robotniczej wolą się bogacić i nie robić rewolucji. Ani tam, ani tu nikt nie potrzebował jego ogromnej energii, jego potężnego rozmachu. Mógłby cały świat rozpłatać, wysadzić z posad i przebudować — urodził się za wcześnie, tylko na swoją udrękę. Środek Spiegelgasse wygląda jak duży garb, leży na swoim oddzielonym wzgórzu. Od siebie — dokąd byś nie szedł — ostro w dół. Do siebie, skąd byś nie wracał — stromo pod górę. I kiedy idzie się zamaszyście, w dobrym nastroju — nawet się tego nie zauważa. Ale teraz — wlókł się z wysiłkiem. Nie szedł, tylko powłóczył nogami. Wąskie, kretę schody starej kamienicy przesiąknięte zastarzałymi zapachami. Już ciemno, a jeszcze nie zapalił światła, szedł po omacku. Drugie piętro. Wielojęzyczny zgiełk, ciężkie zapachy mieszkania. I własny pokój, jak dwuosobowa więzienna cela. Dwa łóżka, stół, krzesła. Żelazny piecyk, rura wchodząca w ścianę, nie napalone (a już pora). Przewrócona skrzynka na książki pełni rolę stolika pod naczynia (z powodu permanentnych przeprowadzek nie kupowali mebli). Przy resztkach dziennego światła Nadia jeszcze pisała, siedząc przy stole. Odwróciła się. Zdziwiła. Ale, nawykła do panującego półmroku, dostrzegła na 50-letniej twarzy Lenina żółto-szarą cerę i ciężkie, martwe spojrzenie — i nie zapytała, dlaczego tak wcześnie. Znała już te okresy, kiedy wpadał w apatię — niekiedy na dni, a czasem — na kilka tygodni. Kiedy był zbyt wyczerpany ciągłym napięciem, czy też, gdy w toku bezustannej walki odmawiał posłuszeństwa nawet jego żelazny organizm. Takie załamanie nerwowe nastąpiło po II Zjeździe, po ,,Krok-Dwa kroki", po V-ym, i to nie raz. Melonik ciążył na głowie, stare palto na plecach. Z wysiłkiem ściągnął je z siebie... Nadia pomogła zdjąć... Powlókł za sobą przez 76 pokój nogi i torbę z zeszytami. Znalazł jeszcze siły, żeby rzucić okiem na to, co Nadia pisała, podniósł bliżej oczu. Wydatki. Powiększał się, ciągle rozrastał się ten przygnębiający słupek liczb. W 908 mimo, iż było ponuro, mimo, że samotnie, ale za to pieniędzy w bród, po tyfliskim eksie. Konto w ,,Credit Lyonnais". Z nudów chodzili wieczorami na koncerty, jeździli do Nicei na uro-lop, podróżowali, hotele, fiakry, w Paryżu wynajęli mieszkanie za tysiąc franków, z lustrem nad kominkiem. Usiadł na łóżku. Usiadł — i skurczył się, zmalał. I zapadł się na sprężynach i głowa opadła w ramiona, szyja niemal znikneła; potylica — na plecach, podbródek — na piersi. I jedną ręką, przed sobą, przytrzymywał się krawędzi stołu. Jedno oko przymknięte. Usta półotwarte. Nad wargą sterczała nieregularna szczecinka gęstych wąsów. I spłaszczony nieco nos wysunięty do przodu. I tak siedział. Minutę. Drugą. Trzecią. — Położysz się? Rozebrać? — swym miękkim, a jednocześnie drewnianym głosem pytała Nadia. Milczał. — Dlaczego nie przyszedłeś na obiad? Nie mogłeś się oderwać od pracy? Przytaknął z wysiłkiem. — Zjesz teraz? — ale jej głos nie obiecywał nadmiernych luksusów, do dziś nie nauczyła się gotować. Nie ma to jak kiedyś, w Szuszenskoje! I napalone, i ugotowane, i usmażone, na tydzień baran, faski marynatów, bekasy, cietrzewie na stole, mleka w bród, i do blasku wypucowane wszystko przez młodziutką służącą. Na czubku głowy Iljicz już niemal kompletnie wyłysiał, tylko z tyłu miał jeszcze włosy, niezbyt gęste. (I sami też jeszcze pogorszyli sprawę w 902; pożałowali pieniędzy na lekarza, posłuchali rady niedouczonego rosyjskiego medyka; wysypkę na głowie leczyli jodem, i włosy się posypały.) Nadia podeszła bliżej. Cicho, ostrożnie pogłaskała. Kilka głębokich, długich zmarszczek przecięło całe szerokie czoło, z góry na dół. Iljicz westchnął spazmatycznie — jakby przytłoczony ciężarem ponad siły. I w kompletnej apatii, nie unosząc nawet głowy, nie widząc żony, tylko wpatrzony gdzieś przed siebie, nad stołem, wycieńczony do cna. — Skończy się wojna — wyjedziemy do Ameryki. 77 To do niego niepodobne. — A zimmerwaldzka lewica, co z nią? A nowa Międzynarodówka? — wyglądała odrażająco niechlujnie. Westchnął Iljicz. I głuchym, chrapliwym, słabym głosem: — W Rosji już widać, do czego to wszystko zmierza. Do rządów kadetów. Car — z kadetami się dogada. I zacznie się banalny, nudny, burżuazyjny rozwój na jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat. I — żadnych nadziei dla rewolucjonistów. My — już nie dożyjemy. A co? Wyjechać, to wyjechać. Głaskała resztki jego rzadkich włosków. Nagle — zastukała gospodyni: ktoś do nich przyszedł, chciałby wejść. Jeszcze tego brakowało! Też sobie znaleźli porę! Nadia nie pytając go nawet o zdanie poszła — odprawić i wypędzić. A wróciła skonsternowana: - Wołodia! Sklarc! Z Berlina... 78 47 Z kim się tylko chce, można nawiązać stałą, tajną łączność, bez osobistych kontaktów, tworząc łańcuszek stałych pośredników — dwóch, a jeszcze lepiej trzech. Twój pośrednik prócz ciebie spotyka się jeszcze z dwudziestoma ludźmi, i tylko jeden z nich jest następnym w łańcuchu; ten spotyka się z kolejnymi dwudziestoma — już jest czterysta możliwości. Wyśledzić tego nie jest w stanie żadna policja i żaden Burcew. Arcyostrożny Lenin miał kilka takich linii. Latem ubiegłego roku, po spotkaniu z Parvusem w Berlinie, Lenin posłał mu, do Skandynawii, Haneckiego — na dyrektora jego biura handlowo-rewolucyjnego. W ten sposób rozwinął swe powołanie handlowe niestrudzony w poszukiwaniach Hanecki — a jednocześnie nawiązana została bezpośrednia stała łączność z Parvusem. Jednakże przerwała się linia między Kopenhagą i Zurychem — i łącznikiem uczyniono Sklarca, jednego z udziałowców kantoru Parvusa, berlińskiego kupca, który swobodnie mógł jeździć zarówno do Danii, jak i do Szwajcarii. Ustalono jednak, że przyjeżdżając do Zurychu, nie powinien osobiście spotykać się z Leninem, tylko przysłać tu Dorę Dolinę, przyjaciółkę Brońskiego. I fakt, że oto sam zjawił się w tym mieszkaniu oznaczał albo naruszenie konspiracyjnej dyscypliny albo nadzwyczajne okoliczności. Jakże nie w porę! Nie tylko nie miał sił, ale nie był w stanie precyzyjnie myśleć, a nawet serce odmawiało posłuszeństwa. I za późno, żeby go odprawić: i tak już przyszedł, widziano go na ulicy, na schodach, w mieszkaniu. Żeby wyjść na spotkanie Sklarca, nie wystarczyło podnieść się z łóżka. Trzeba było przy pomocy bezsilnych nóg podnieść, jakby z głębokiej studni, hen, wysoko w górę — osłabione ciało. I dopiero tam, wystawiwszy głowę, zobaczyć tego malutkiego, energicznego Żyda, z tych tak charakterystycznych Żydów z południowego zachodu. Ale przekonanego o swej ważności, coraz bogaciej ubranego i 79 palto takie, i kapelusz (położył go, bezczelny, na jedynym stole, przy którym jadali i pracowali, a zresztą, gdzie miałby go tu położyć?), a w ręku — lekki korni woj ażerski kuferek z krokodylej, a może hi-popotamiej skóry, trudno zgadnąć. Dobrze przynajmniej, że bez tych ceremonialnych niemieckich „Wie geht's", bez tego sztucznego uśmiechu wyrażającego radość ze spotkania. Ukłonił się oficjalnie i z ważną miną wyciągnął na powitanie swą małą rączkę. Rozejrzał się ostrożnie czy są bezpieczni, czy nie ma świadków. A tymczasem — Nadia też wyszła. Zostali sami. Mimo wszystko dlaczego — od razu tutaj, sam. A — proszę. Z głębokiej wewnętrznej kieszeni — koperta. Wytworna, z bladozielonego papieru, z odciśniętym herbem, gruba, wypchana. Jak Parvusowi nie wstyd, nawet w drobiazgach chełpić się swym bogactwem! Choćby ta koperta. A kiedy przyjeżdżał do Zurychu — zatrzymywał się w najdroższym „Baur au lać". W Bernie, idąc przez salę taniej, studenckiej stołówki (obiad — 65 rappenów), i rozglądając się za Leninem puszczał dym z najdroższego cygara. I z tym człowiekiem, kiedyś, w Monachium zaczynali,,Iskrę"... No i co z tego, że list? Nie można było przez Dorę? Z tych zaskakujących, krótkich odwiedzin trzeba tłumaczyć się potem przed towarzyszami. Sklarc jest nawet zdumiony, jak kiepsko wychowany jest pan Uljanow. Tak się spraw nie załatwia. Było powiedziane: zniszczyć, przed wyjściem. I pokazuje palcami: że niby zapałką o draskę i podpalić kopertę. Też coś! Nigdy nie postępuję inaczej. Swoje już w życiu spaliliśmy!... Więc ma czytać. Sytuacja dla konspiratora normalna. Lenin także powinien zadbać o to, żeby jego list z odpowiedzią po przeczytaniu został zniszczony. Jeden taki kawałeczek papieru może przekreślić całe życie politycznego działacza. Ani noża, ani nożyczek pod ręką, pusty stół. A Nadia w kuchni. Oderwawszy róg, Lenin wsadził gruby, wskazujący palec i pociągnął jak nożem do przecinania. Rozrywało się, zostawiając za sobą z obu stron postrzępione brzegi, jakby pies rwał zębami — a niech was licho, do diabła z tą waszą wytwornością. O ileż przyjemniej trzymać w rękach najtańszą kopertę, pisać — na najtańszym papierze. Wyciągnął. Koperta grubą, bo papier — jeszcze wytworniejszy i grubszy. I zapisany — szerokim zamaszystym pismem, duże odstępy między wierszami, i tylko po jednej stronie. Właśnie w taki sposób spraw się nie załatwia. Zapomniał już, jak ,,Iskrę" wysyłali do Rosji — na supercienkim papierze. 80 Uwaga. Opanować nerwy, myśleć jaśniej (ciągle jeszcze nic nie miał w ustach od porannej herbaty). Skoncentrować się. Sklarc — nie chce przeszkadzać, nie, wcale nie jest taki bezceremonialny. Bez niepotrzebnego gadania, nie zdejmując palta, zmierza w stronę tego krzesła pod oknem. I tylko miękki, szary kapelusz, z wciśniętym dla fasonu denkiem, zostawił na stole. I swego kuferka nie doniósł do okna, postawił na środku pokoju, na podłodze. Uprzejmość uprzejmością, ale w pochmurny dzień akurat czytać byłoby lepiej tam, pod oknem. Ale Sklarc już zajął to krzesło, wyciągnął z kieszeni pogniecione ilustrowane czasopismo, otworzył z poważną miną. A tu, cóż, zapalić lampę? Zapałek nigdzie nie widać. A Nadia w kuchni. O, lampa już się pali! Obok kapelusza — stoi i pali się małym krótkim płomieniem. Nadia? Zdaje się, że nie zapalała. Czyżby wtedy, kiedy usłyszał draśnięcie — Sklarc? Więc to on...? Dziwne. Gruby welinowy papier z herbami. A zapisane — wszystkiego trzy kartki. I — jedna linijka na czwartej, reszta jest czysta. I w charakterze pisma Parvusa nie było nic szczególnego — odpychającego, władczego czy bezczelnego, i nic nie mówiący podpis - „dr Gelfond". Ale z listu jakby wartkim strumieniem tryskała na coraz bardziej rozpalone ręce, wlewała się w żyły, mieszała się z krwią Lenina i zwalczała ją hipopotamia krew Parvusa. Nie dopuszczając jej ponad łokcie, Lenin upuścił list na stół, jakby ciążył. I sam opadł na krzesło, ledwo żywy. Przez dwadzieścia lat swego życia-walki poznał Lenin różne rodzaje przeciwników — wyniośle-ironicznych, szyderczych, podstępnych, podłych, upartych, wytrwałych, nie mówiąc już o tych zachłystujących się retoryką, zachowujących się jak donkiszoci, ospałych, nieroztropnych, płaczliwych i wszelkie inne łajno. Z niektórymi męczył się latami, nie wszystkich pokonał, nie wszystkich zniszczył, ale zawsze czuł swą niewątpliwą przewagę nad nimi w precyzyjnej ocenie sytuacji, wiedział, że jest na tyle sprytny i zdolny, by w ostatecznym rachunku pokonać każdego. Tylko wobec tego tracił pewność siebie. Nie był przekonany, czy dotrzymałby mu pola, gdyby Parvus był wrogiem. Ale wrogiem Parvus nie był niemal nigdy, był prawdziwym sprzymierzeńcem, wiele razy w życiu proponował, narzucał się, pragnął zostać sojusznikiem, a zwłaszcza rok temu i teraz, oczywiście, także. Ale i na ten sojusz Lenin nigdy nie mógł przystać. Czytał. Oczy biegały po linijkach, ale sens jakoś nie wchodził ' — Lenin w Zurychu 81 do głowy. Czuł się kiepsko. Wszystkich socjal-demokratów świata Lenin znał doskonale, wiedział, jakim kluczem ich otworzyć, albo jak ich traktować, tylko Parvus nie dawał się otworzyć, nie sprzeciwiał mu się, a jednak stał na jego drodze... Paryus nie mieścił się w żadnej klasyfikacji. Nigdy nie należał ani do bolszewików, ani do mieńszewików (a nawet naiwnie usiłował ich pogodzić). Był rosyjskim rewolucjonistą, ale mając dziewiętnaście lat przyjechał tu z Odessy — i od razu wybrał drogę zachodnią, postanowił zostać socjalistą typowo zachodnim, nie wracać już nigdy do Rosji, i żartował sobie!,,Szukam ojczyzny tam, gdzie można ją kupić za niewielkie pieniądze". Jednakże za niewielkie jej nie kupił i dwadzieścia pięć lat szwendał się po Europie jak Ahas-wer, nie otrzymawszy nigdzie obywatelstwa. Dopiero w tym roku dostał niemieckie — ale za zbyt wielką cenę. Przypadkiem oczy ześlizgnęły się na kuferek Sklarca — ciężki, wypchany, jak on go może udźwignąć? Sam jest malutki, po co? No właśnie, zbyt słabe światło i dlatego czytanie mu nie idzie. Przysunął lampę jak najbliżej do listu. Tu, przy samym końcu dwa punkty są jasne. Dwie skargi. Jedna na Bucharina-Piatakowa za ich zbyt gorliwe śledztwo w sprawie niemieckiej siatki w Szwecji, nie można przecież rozpuszczać tych głupich dzieciaków, trzeba ich powściągnąć. A druga — na Szlapni-kowa: postępuje według swego widzimisię, współpracować nie chce, odrywa się, a w Petersburgu dla naszych sił jedność jest niezbędna. Niech nie odtrąca naszych przedstawicieli, napiszcie mu. Przybrał nazwisko Parvus — mały, ale był niewątpliwie wielki, stał się jednym z najpoważniejszych publicystów niemieckiej socjal-demokracji (był niemniej zdolny — niż Lenin). Pisał błyskotliwie marksistowskie artykuły, wzbudzał zachwyt Bebla, Kaut-sky'ego, Liebknechta, Róży i Lenina (jak wspaniale rozprawiał się z Bernsteinem) i podporządkował sobie młodego Trockiego. I ni z tego, ni z owego — porzucał swe gazety, wywalczone pozycje publicysty, wyjeżdżał, uciekał, to — zaczynał handlować sztukami Gor-kiego (i okradł go), to znów — pogrążał się w nicość. Miał niezwykły dar przewidywania, to on pierwszy, jeszcze w XIX wieku, podjął walkę o 8-godzinny dzień pracy, ogłosił strajk powszechny jako główną metodę walki proletariatu — ale gdy tylko jego postulaty przekształcały się w praktykę, w konkretne działania, zdobywały poparcie — ich organizacją już się nie interesował, odpadał, znikał: na swej drodze potrafił być tylko pierwszy i jedyny. Przeczytał już cały list do końca, ale nie zdołał nawet zorientować się, w jakim został napisany języku — niemieckim czy rosyjskim? W obu. Jedno zdanie — tak, inne — tak. Tam gdzie po rosyjsku — z błędami ortograficznymi. 82 I wiele cech Paryusa wywoływało sprzeciw. Zawzięty rewolucjonista, nie zadrży mu ręka, żeby burzyć imperia — a jednocześnie namiętny handlowiec, ręce mu się trzęsły przy liczeniu pieniędzy. Chodził w dziurawych butach, wytartych spodniach, ale już w 901 roku w Monachium powtarzał Leninowi: trzeba się wzbogacić! — pieniądze to potęga! Albo: jeszcze w Odessie, za Aleksandra III sformułował tezę, że wyzwolenie Żydów w Rosji jest możliwe tylko przez obalenie caratu — i natychmiast stracił zainteresowanie dla spraw rosyjskich, uciekł na Zachód, raz tylko przyjechał nielegalnie i to towarzysząc lekarzowi, ekspertowi od spraw głodu, opublikował pracę pt. ,,Głodująca Rosja, wrażenia z podróży''. I jakby bez reszty pogrążył się w niemieckiej socjal-demokracji. Ale gdy tylko wybuchła wojna japońska, niemal niezauważona przez genewskie koła emigracyjne, Parvus pierwszy stwierdził, że jest to: „Krwawa jutrzenka wielkich wydarzeń". Za mało światła. Podkręcił knot — a ten tylko żarzył się i kopcił. A-a, pusta, nie ma nafty, nie nalała. I w tym samym 904 przewidział: państwa przemysłowe doprowadzą do wojny s wiaro we/! Parvus zawsze wyskakiwał — no nie, ze względu na tuszę raczej wysuwał się do przodu — zęby jako pierwszy wysnuwać prognozy i to na dalszą niż wszyscy inni przyszłość. Niekiedy bardzo słuszne, na przykład to, że przemysł rozsadzi granice międzynarodowe. Albo: że w przyszłości nie da się oddzielić wojny od rewolucji, a wojny światowej od światowej rewolucji. I na temat imperializmu w gruncie rzeczy zdołał wszystko powiedzieć przed Leninem. A czasem — wyskakiwał z jakąś brednią: że cała Europa osłabnie i zostanie ściśnięta w kleszczach supermocarstw, Ameryki i Rosji; że Rosja — to nowa Ameryka, brak jej tylko szkół i wolności. Albo wbrew podstawowym założeniom marksizmu proponował, by zrezygnować z nacjonalizacji przemysłu, bo rzekomo okaże się to niekorzystne. Czy też plótł monstrualne bzdury, że partia socjalistyczna zdobywszy władzę może obrócić ją przeciw większości narodu i zlikwidować związki zawodowe. Ale zarówno wtedy, kiedy odnosił sukcesy, jak i wówczas, gdy doznawał porażek, zawsze dzięki swej niezwykłej pozycji i masywnej, nieco słoniowatej postaci przesłaniał połowę socjal-demokratycznego horyzontu i jakoś tak już było, że zawsze stawał na drodze Leninowi — przesłaniając wprawdzie nie całą drogę, tylko jej połowę, ale tak, że nie można było Parvusa ominąć nie zderzywszy się z nim. Nie był przeciwnikiem, zawsze sojusznikiem, ale takim, że uważaj, żeby ci boku nie uszkodził. Był jedynym na świecie niezrównanym rywalem — i na ogół odnosił sukcesy, był zawsze na przedzie. Nigdy — wróg, zawsze — z wyciągniętą do zgody ręką — a ręki tej przyjąć nie było można. 83 Cóż za kufer? Wielki prawie jak świnia. A wiele spraw między nimi potoczyłoby się inaczej, gdyby nie Piąty. W całej rewolucji Piątego Roku Lenin nie brał u i nic dla niej nie zrobił — wyłącznie przez Parvusa: ten przez caty czas maszerował pewnie, nie zbaczając z wytkniętej drogi — odebrał mu wszelką ochotę działania i wszelką inicjatywę. Ledwie przebrzmiała Krwawa Niedziela, Parvus natychmiast obwieścił: tworzyć rząd robotniczy! Ta błyskotliwość, ta żywiołowość propozycji nawet Leninowi zaparła dech w piersi: przecież niemożliwe, żeby decydowało się to tak szybko i tak zwyczajnie! I polemi-zow#ł z Parvusem w „Wpieriod", że hasło jest niebezpieczne, przedwczesne, że należy — w sojuszu z drobną burżuazją, przez rewolucyjni demokrację, że proletariat jest zbyt słaby! A Parvus i Trocki wysmażyli natychmiast broszurkę i rozkolportowali ją wśród genewskiej emigracji, bolszewików i mieńszewików jednocześnie, jak wy-ZWaJ1ie: w Rosji nie ma tradycji parlamentarnych, burżuazją jest słaba, Jiierarchia biurokratyczna marna, chłopstwo ciemne, niezorga-nizowane, i proletariat wręcz nie ma innego wyjścia, jak objąć przywództwo rewolucji. A socjal-demokraci, którzy nie podejmą inicjatywy proletariatu, staną się pozbawioną jakiegolwięk znaczenia sekta- Ale cała genewska emigracja nie zareagowała, drętwiejąc jakby \^ oczekiwaniu na ziszczenie się tego proroctwa, i tylko Trocki pogjiał do Kijowa, potem do Finlandii, żeby przed ostatnim skokiem znaleźć się jak najbliżej, Parvus zaś popędził już na pierwszy sygnał o październikowym strajku powszechnym, który przecież proroczo przewidział jeszcze w ubiegłym stuleciu. Żaden z nich nie był ani bolszewikiem, ani mieńszewikiem, nie obowiązywała ich jakakolwiek dyscyplina, obaj więc działali bez zahamowań. Jak duża świnia. Nadął się, przegrodził pokój. A Sklarc pod ok-neni jakby zmalał. No cóż, nie przyznasz tego w prasie, nie powiesz na żadnej konferencji w najściślejszym nawet gronie: tak, myliłem się wtedy. I wiara w siebie, i polityczna dojrzałość, i umiejętność oceny sytuacji przychodzą nie od razu, lecz z wiekiem, z doświadczeniem. (Choć parvus jest zaledwie o trzy lata starszy.) Tak, myliłem się wtedy, nie ze wszystkiego zdawałem sobie sprawę i odwagi zabrakło. (Ale naWet najbliższym zwolennikom nie wolno tego powiedzieć, żeby nie odbierać im wiary w przywódcę.) A jak można było się nie pomylić? Dłużyły się miesiące, miesiące tego burzliwego roku, wszędzie zaczynał się ferment, zbierało się na burzę, a prawdziwa rewolucja nie wybuchła. I ciągle jeszcze nie można było pojechać, i tu, w Genewie, ogarniała go wściekłość: i cóż te jołopy, nic tam nie robią, dlaczego nie biorą się jak należy za rewolucję? Więc — pisał, 84 pisał, wysyłał do Rosji: już od pół roku gadacie o bombach — i ani jednej nie zrobiliście, ani jednej! Niech każdy, kto i jak potrafi, natychmiast zaopatrzy się w broń! — w rewolwery, w noże, w szmaty nasączone naftą dla podpalania. I oddziały nie mają na co czekać, nie będzie żadnego specjalnego szkolenia wojskowego. Niech każdy oddział zacznie samodzielne szkolenie — choćby robiąc zamachy na policjantów! Inny niech zabije szpicla! Trzeci wysadzi posterunek policji! Czwarty zrobi zamach na bank! Te napady mogą oczywiście doprowadzić do sytuacji skrajnych, ale to nic! — dziesiątki ofiar opłacą się z nawiązką, zyskamy przez to setki doświadczonych żołnierzy!... Nie, przemęczony umysł nie ogarniał niefortunnego listu. Nic nie zrozumiał. Czytał — i nie rozumiał. ...Wydawało się to takie proste: kastet! kij! szmata nasączona naftą! łopata! Kostka piroksilinowa! drut kolczasty! gwoździe (przeciw kawalerii) — to wszystko broń, i to jaka! A jeśli zdarzy się, że od oddziału odłączy się jakiś Kozak — napaść na niego i odebrać szablę! Włazić na wyższe piętra — i obrzucać wojsko kamieniami! I oblewać wrzątkiem! Trzymać na górnych piętrach kwas, żeby oblewać nim policjantów! A tymczasem Parvus i Trocki żadnej z tych rzeczy nie robili, tylko przyjechali do Petersburga, tylko powołali i utworzyli nową formę władzy: Rady Delegatów Robotniczych. I nikogo nie pytali o zdanie, i nikt im w tym nie przeszkodził. Autentyczny robotniczy rząd! — I oto już obradował! A przyjechali przecież zaledwie jakieś dwa tygodnie wcześniej niż inni — i zdobyli wszystko. Przewodniczącym Rady był podstawiony Nosar, głównym mówcą i ulubień-cem — Trocki, a pomysłodawca Rady — Parvus — kierował nią z ukrycia. Przejęli także słabiutką „Russką Gazetę" — jednokopiej-kową, popularną, narodową w tonie, i jej nakład natychmiast wzrósł do pół miliona, a idee dwóch przyjaciół popłynęły w naród. Pod oknem Sklarc siedział na swoim krześle coraz bardziej oddalony, coraz drobniejszy, jak ptak z dziobem wetkniętym w ilustrowane czasopismo. Przez ostatnie dni w Genewie Lenin pisał, opracowywał w pośpiechu — całą teorię i praktykę rewolucji, korzystając z najlepszych francuskich źródeł, do jakich zdołał dotrzeć w bibliotekach. I słał do Rosji list za listem: trzeba wiedzieć, jak liczne mają być grupy bojowe (od trzech do trzydziestu), jak kontaktować się z bojowymi komitetami partyjnymi, jak wybierać najlepsze miejsca dla walk ulicznych, gdzie magazynować bomby i kamienie. Trzeba poznać lokalizację magazynów broni i rozkład zajęć w instytucjach finansowych, bankach, nawiązywać znajomości, dzięki którym można będzie przeniknąć do nich i je zdobyć. Organizować w sprzyjających 85 okolicznościach napady - to nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek każdego rewolucjonisty! Najpiękniejszy chrzest bojowy - to walka z czarnosecińcami: tłuc ich, zabijać, wysadzać ich lokale sztabowe! I, w siad za swym ostatnim listem, sam pojechał do Rosji. A tam - nic z tych rzeczy. Nie tworzą żadnych grup bojowych, nie magazynują ani kwasów, ani bomb, ani kamieni. Ale nawet mieszczańska publiczność przyjeżdża posłuchać obrad Rady Delegatów, l frocki na mównicy, w uniesieniu, wije się i spala. Jakby stworzeni dla tego legalnego życia, on i Parvus olśnili cały Petersburg - w redakcjach, politycznych salonach, wszędzie są zapraszani i wszędzie przyjmowani owacyjnie. Tworzyła się nawet jakaś frakcja ,,parvusistów". I żadnych szmat nasączonych naftą, żadnego skradania się zza węgła - Parvus albo przygotowywał zbiorowe wydanie swych prac, albo kupował bilety na satyryczne przedstawienia teatralne i rozsyłał swoim przyjaciołom. Ładna mi rewolucja, jeśli wieczorami słychać nie miarowy mocny krok patroli na pustych ulicach, tylko otwierane na ościerz podwoje teatrów... Przebiec by się teraz do okna i z powrotem - ale czarny, wypchany kufer stoi jak skrzynia, nie da się przejść! A i sił nie ma w noparh nogach W czasie przedwojennej rewolucji Lenin był przytłoczony przez Parvusa, czuł się tak jakby go słoń przygniótł do ściany Siedział na posiedzeniach Rady, słuchał bohaterów dnia - i był coraz bardziej przygnębiony. I hasła Parvusa stale powtarzano i cytowano. Były absolutnie słuszne: po zwycięskiej rewolucji proletariat nie może wypuszczać z rąk broni - tylko czynić przygotowania do wojny domowej! Swych sojuszników-liberałów traktować jak wrogów! Doskonałe hasła, i on sam nie ma już o czym mówić z trybuny Rady. Wszystko toczyło się niemal bez zgrzytów, a nawet na tyle dobrze, że dla przywódcy bolszewików nie było już miejsca. Całe jego życie ukie-rowane było na działalność podziemna - i nie miał dość sił, żeby wyjść na powierzchnię. Nie pojechał także wtedy, gdy wybuchło powstanie w Moskwie, żeby przekonać się, czy działano zgodnie z jego genewskimi instrukcjami, czy też nie. Stracił wiarę w siebie -i całą rewolucję Lenin jakby przedrzemał i przeżył w ukryciu: przez cały czas me opuszczał Kuokkale - 60 wiorst od Petersburga, a jednak Finlandia, me złapią. Krupska za to jeździła codziennie do Petersburga po ostatnie wieści. Sam nie mógł tego pojąć: przez całe życie mc innego nie robił, tylko przygotowywał się do rewolucji, a gdy wybuchła - siły go opuściły, zawiodły. A tu jeszcze Parvus wyciągnął z ukrycia (zawsze starał się działać z ukrycia, me trafiać na fotografie, nie dawać pożytki biogra-tom) i podsunął Radzie, nie ujawniając autora, Manifest Finansowy jako jej, Rady, własną rezolucję. Pod pozorem prymitywnych, ży- 86 wiołowych żądań prostego ludu — program doświadczonego, biegłego finansisty — najpotężniejszy cios wymierzony w ekonomiczne podstawy państwa rosyjskiego, żeby, przeklęte, rozleciało się w drzazgi! Odmówić nie można — bo przecież to największy, pouczający, rewolucyjny dokument! (Ale i rząd to zrozumiał, więc nazajutrz aresztował całą Radę Petersburską. Przez przypadek Pąrvus nie brał udziału w posiedzeniu, ocalał, i natychmiast powołał kolejną Radę, w innym składzie. Znowu przyszli aresztować — ale Parvus znów nie wpadł!) W lampie nie było nafty — a mimo to paliła się już od godziny, nie zmniejszając światła. Musiały minąć lata, żeby żebra zgniecione przez Parvusa zdołały się wyprostować i powróciło przekonanie, że i ty jesteś coś wart. A co najważniejsze, trzeba było dostrzec błędy i niepowodzenia Parvusa. Bo nawet temu słonio-hipopotamowi, gdy nie bacząc na nic parł przed siebie, zdarzały się od czasu do czasu potknięcia i wpadki, wyrzucono go z partii za przywłaszczenie pieniędzy, zajmował się spekulacją, bez żenady, na oczach wszystkich zabawiał się z pulchnymi blondynkami — i wreszcie otwarcie poparł niemiecki imperializm: równie otwarcie wypowiedział się w prasie, w przemówieniach i jakby nigdy nic, jawnie pojechał do Berlina. Kapelusz za lampą — poruszył się, ukazując atłasową podszewkę. Ale nie, leżał spokojnie, tak jak zostawił go Sklarc. Poprzez Christo Rakowskiego z Rumunii, poprzez Dawida Ria-zanowa z Wiednia dochodziły już do Lenina słuchy, że Parvus wybiera się do niego z interesującymi propozycjami, tak nonszalancko nie krył swoich planów. Ale sława jawnego sojusznika Kajzera wyprzedziła Parvusa, dotarła do Lenina zanim Parvus dojechał ze swymi propozycjami, bo musiał się po drodze zabawić w Zurychu. Wszyscy od lat przywykli klepać biedę, a tu dawny towarzysz zjawiał się jak wschodni pasza, wywołując szok wśród emigrantów, a na dodatek rozdawał jeszcze prezenty. I kiedy odnalazł Lenina w berneńskiej stołówce, zdołał przecisnąć się ze swym ogromnym brzuchem do stolika w obecności dziewięciu towarzyszy, bez żenady oświadczył, że muszą porozmawiać — Lenin — bez zastanowienia, bez wahania, natychmiast mu odmówił, traktując go ostro i niegrzecznie. Parvus chciał z nim rozmawiać jakby był turystą w pokojowych czasach, a nie przybyszem z walczących Niemiec?? (Lenin też chciał! Lenin też chciał!) — więc Lenin kazał mu się wynosić! (Słusznie! Tak trzeba!) Rączka na kuferku przekręciła się z jednej strony na drugą — chlap! Ale spotkać się z nim — było trzeba! Nie sposób przecież wszys- 87 tkiego załatwiać korespondencyjnie, któryś z listów może wreszcie wpaść w ręce wrogów. Lenin szepnął więc coś na ucho Siefeldowi, ten zaś dogonił grubasa, podając mu adres, pod który ma się zgłosić. (Siefeldowi zaś Lenin powiedział później: nic z tego, odprawiłem rekina z niczym.) I w spartańsko ubogim pokoiku Uljanowych gruby Parvus, z brylantowymi zapinkami na wysuniętych spod marynarki oślepiająco białych mankietach, siedział tuż obok, na łóżku i nie mieścił się, i napierał, spychał Lenina na poduszkę i metalowe oparcie. Tr-rrach!! — puścił wreszcie kufer — uwalniając łokcie i prostując plecy, podniósł się, stanął, ukazując całą swą wysokość i potężne cielsko, w granatowym garniturze z kamizelką, z brylantowymi spinkami — i rozprostowawszy nogi, stąpnął, przysunął się tu bliżej. Stał — w swej naturalnej postaci — z wysuniętym mocno do przodu brzuchem, wielką jak bania głową, nalaną twarzą buldoga z hiszpańską bródką — i wyblakłym, uważnym spojrzeniem przyglądał się Leninowi. Przyjaźnie. I w rzeczy samej! — dawno już powinni porozmawiać. Ciągle w biegu, ciągle nie ma kiedy, albo nie mają kontaktu, albo poróżnieni, i tak trudno się spotkać, obserwują przyjaciele, obserwują wrogowie, a konieczna jest najgłębsza tajemnica. Ale skoro już tu dotarł, to jednak co innego niż listy, nastąpił moment krytyczny, porozmawiać w cztery oczy: — Izraelu Łazariewiczu! Zdumiewa mnie, co się stało z waszą nieprzeciętną inteligencją. Po co wszystko tak jawnie? Dlaczego postawiliście się w tak niezręcznej sytuacji? Sami przecież przekreślacie wszelkie możliwości współpracy. Ani — „dzień dobry", ani ręki nie wyciągnął (i dobrze, bo Lenin nie miał teraz siły wstać i przywitać się, ręka jak sparaliżowana i nawet „dzień dobry" nie przechodziło przez gardło), tylko klapnął, ale nie na krzesło, tylko na to samo łóżko, na wcisk, niezdarnym swym ciężarem zwaliwszy się na niego, wypychając go bokiem z łóżka. I utkwiwszy swe blade, wyłupiaste oczy w twarzy Lenina, mową niezbyt wyraźną, nie jak orator, ale ironiczny rozmówca: — I ja się dziwię, Włodzimierzu Iljiczu: ciągle zajmujecie się agitacją i protestami? Cóż to za głupstwa? — jakieś konferencje, raz z trzydziestoma babami w Domu Ludowym, kiedy indziej z tuzinem dezerterów? I pchał go bezceremonialnie po łóżku, pochylając nad nim chorobliwie rozdętą głowę: — Od kiedy to znaleźliście się ramię w ramię z tymi, co to świat chcą zmieniać przy pomocy stalówki-rondówki? Cóż za dzieci z tych 88 socjalistów z ich świętym oburzeniem. Ale wy? Czy możemy poważnie działać — chowając się po kątach, ukrywając, po czyjej stronie opowiadamy się w tej wojnie? I choć słowa więzły w gardle, ale w głosie przejaśniało już pod wpływem mocnej herbaty. I bez słów rozumieli się doskonale. Oczywista rzecz, Parvus to nie nikczemnik Kautsky, żeby krzyczeć ,,pokój, pokój", a w wojnę się nie angażować. — Obaj przecież nie oceniamy wojny z punktu widzenia sióstr miłosierdzia. Ofiary krwi i cierpień uniknąć się nie da. Ale najważniejszy jest efekt. Oczywiście, w zasadzie Parvus miał rację: Rosja musi zostać pokonaną, a do tego niezbędne jest zwycięstwo Niemiec, trzeba więc szukać ich poparcia — to wszystko prawda! Ale — tylko do tego momentu. Dalej jednak — Parvus się zagalopował. Oszołomiony własnymi sukcesami traci głowę, i to nie po raz pierwszy. — Izraelu Łazariewiczu, jedyną rzeczą, jaką socjalista posiada naprawdę, jest jego dobre imię. Na utratę dobrego imienia nie możemy sobie pozwolić, bo wtedy stracimy wszystko. Mówiąc między nami, jeśli chodzi o nasze wzajemne stosunki — to oczywiście, sojusz. Oczywiście będziemy sobie jeszcze nawzajem potrzebni i będziemy sobie pomagać. Ale jesteśmy teraz politycznie spaleni... Wystarczy byle Burcew — i wszystko stracone. Trzeba więc będzie zdecydować się na publiczne ujawnienie naszych rozbieżności, na polemikę w prasie. Niezbyt ostrą... i tylko sporadycznie, od czasu do czasu... Tak więc, powiedzmy... — Lenin nigdy nie owijał w bawełnę, nawet w cztery oczy, im ostrzej się powie, tym większe wrażenie, — no, powiedzmy, na przykład... pozbawiony wszelkich zasad moralnych sługus Hindenburga... renegat, brudny lokaj... Zrozumcie sami, nie zostawiliście innego wyjścia... — Ależ drobiazg, bardzo proszę — gorzki uśmieszek przemknął po nalanym obliczu Parvusa. — Wiosną otrzymałem w Berlinie milion marek, z tego miliona natychmiast wysłałem pieniądze Rakow-skiemu, Trockiemu i Martowowi, a i wam do Szwajcarii, nie dostaliście? Ach, nie interesowało was to? To sprawdźcie, sprawdźcie u swego kasjera, jeżeli nie zdefraudował... Trocki też pieniądze wziął — a ode mnie zdążył już publicznie się odciąć. „Polityczny Falstaff"... Póki co jeszcze żyję — a ten już mi napisał nekrolog. Ja nic nie mówię, to oczywiście można, ja rozumiem. I nieruchomym, szklanym wzrokiem patrzył na niego spod uniesionych, rzadkich brwi. Z Trockim poróżnili się wcześniej na temat permanentnej rewolucji. A kochał go jak młodszego brata. Ale z Leninem wiązał wielkie nadzieje i napierał, napierał swą potężną tuszą zmuszając go, by odsuwał się coraz bardziej, aż do po- 89 duszki, gdzie oparł się łokciem o zagłówek. — A wasze puste hasła nie popękają jak mydlane bańki — bez pieniędzy? Będą w garści pieniądze — będzie i władza! A czym będziecie zdobywać władzę? — oto nieprzyjemne pytanie. Ale, jeśli mogę wam przypomnieć, w 904 na III zjazd i na „Wpieriod", o ile się nie mylę, wzięliście pieniądze, mimo, że wyraźnie wyglądały na japońskie — i co, przydały się? A teraz, o mnie — lokaj Hindenburga? — Próbował zdobyć się na uśmiech. Wszystko odbywało się dokładnie tak, jak poprzednio. A może to właśnie było to poprzednie spotkanie?... W pokoju berneńskiej mieszczki? A może w pokoju szewca w Zurychu? Albo — w ogóle nie było żadnego spotkania. Jakby wszystko to raz już zostało powiedziane i właśnie teraz powtórzone. Nie było stołu ani Sklarca — tylko to żelazne, masywne, szwajcarskie łóżko, na którym oni, dwaj giganci — unosili się nad światem, brzemiennym w rewolucję, oczekującym rewolucji od tych dwóch, ze zwieszonymi nogami — i krążyło w ciemności, raz jeszcze. I niewidzialnego światła było zaledwie tyle, żeby widzieć rozmówcę, i tylko tyle dźwięku, żeby go słyszeć: — To nic, to można... Ja rozumiem... On — gardził tym światem. Tamtym, gdzieś daleko w dole, pod łóżkiem. — A ja uważam, że jeśli mamy wojnę przekształcić w domową to każdy sojusznik jest dobry. No, ile macie przy sobie? — kpił. — Nie pytam, wiem, że nie wypada. A ja — to znaczy nie ja, tylko dla sprawy — wiosną dostałem milion, a latem dostanę jeszcze pięć milionów. I będzie jeszcze nie raz. No, więc jak? Obaj, i on i Parvus, mieli zawsze w pogardzie emigrację za złudzenia, za niepraktyczność, za inteligenckie mazgajstwo, ciągle tylko słowa, słowa. A pieniądze — to nie słowa. Tak. Lenina do furii doprowadzała jego pewność siebie. I zachwycała autentyczna siła. Wybałuszył swe blade oczy, cmoknął wargą, z której sterczały nierówne wąsy: — Plan! Opracowałem ogólny wielki plan. Przedstawiłem niemieckiemu rządowi. I na ten plan, jeżeli chcecie, dostanę nawet dwadzieścia milionów! Ale najważniejsze miejsce w tym planie zarezerwowałem — dla was! A wy... I dyszał nieświeżym oddechem, prosto w twarz: A wy?... Czekać?... A ja... Ta czaszka — nie mniejsza niż u Lenina, pół twarzy — to gołe czoło, pół głowy — to ciemię ze słabiutkimi włosami. I — bezlitosna, nieludzka mądrość w spojrzeniu: - A ja - WYZNACZAM REWOLUCJĘ W ROSJI NA 9 STYCZNIA PRZYSZŁEGO ROKU!!! 90 48 Jak powstają proste i wielkie plany? Przez podświadome noszenie się z myślami, których nigdzie jeszcze w sposób konkretny nie lokujesz. Potem elementy już od dawna znane, być może nie tylko tobie, nagle zgodnie zmierzają w określonym kierunku i właśnie w twojej głowie łączą się w spójny plan — tak prosty i jasny, że dziwne, że nikt nie wpadł na to wcześniej. Jak to się stało, że taki plan nie powstał wcześniej w niemieckim sztabie generalnym, choć to on właśnie pierwszy powinien o tym pomyśleć? Co prawda niezbyt dobrze rozumieli Rosję. I od jesieni 14 roku, po Marnie, uświadomiwszy sobie, że nie zdołają osiągnąć błyskawicznego zwycięstwa, aż do jesieni 15 ciągle liczyli na separatystyczny pokój z Rosją, podejmowali rozmaite próby nawiązania kontaktów, do głowy im nie przyszło, że Romanowowie wszystko odrzucą. I to ich zniechęciło. A Parvus, wyłączony z najważniejszych wydarzeń, rzucony do brązowo-błękitnego Konstantynopola, osiągnąwszy upragnione bogactwo, a wraz z nim — wszelkie możliwe uciechy cielesne na Wschodzie, gdzie bez trudu można zaspokoić każde męskie pragnienie, z dala od wielkiej bitwy (,,w socjalistycznej rezerwie", jak radził mu Trocki) i zabezpieczony przed wszelkimi następstwami tej bitwy — nigdy ani w chwilach rozkoszy, ani w chwilach słabości, na moment nawet nie zaprzestał swych poszukiwań, rozpoczętych we wczesnej młodości właśnie tu, na brzegu Morza Czarnego, tylko po jego przeciwnej stronie. Nie rezygnował z nich i wcześniej, kiedy wybierał się dopiero na Bałkany, gdzie jego książki miały szerszy zasięg, niż książki Marksa i Engelsa. Nie zapominał nawet wówczas, gdy stołował się w konstantynopolskich spelunkach i zbierał portowych obdartusów na pierwszomajowe demonstracje. A nie zapominał tym bardziej, kiedy bogacił się przy młodoturkach, angażując swój geniusz finansisty już nie na popieranie siekiery podcinającej pień rosyjski, ale na 91 łopatę ogrodnika wzmacniającego-turecki. Nie oszołomiły go, nie spowodowały zapomnienia także miliony, które w sposób dla wszystkich tajemniczy napłynęły doń szerokim strumieniem. Nie zapominał zakładając banki, handlując z mamą-Odessą i niemiecką macochą. Wystrzał w Sarajewie odebrał jak smagnięcie batem: Parvus miał w sobie sejsmiczną wrażliwość i już wiedział, że — nastąpi trzęsienie ziemi! że — tym razem dostanie za swoje stary, głupi niedźwiedź! Nareszcie się zaczęła, jest — Wielka, Światowa! Od dawna j ą przepowiadał, dawał jej nazwę, przywoływał — najpotężniejsza lokomotywa historii! najszybszy rydwan socjalizmu! Póki tam, w całej Europie, socjal-demokracja szalała wokół wojennych kredytów — Parvus ani razu nie przemówił. Parvus nie wydrukował ani jednej linijki, nie tracił czasu, czas uciekał, wykorzystywał swe prywatne kontakty, żeby przekonać władców, że tylko opowiadając się po stronie Niemiec Turcja zdoła wreszcie uniknąć bezustannych kapitulacji, starał się szybko sprowadzić urządzenia i części zamienne dla tureckich kolei i młynów, zaopatrzyć w zboże tureckie miasta, doprowadzić do tego, by Turcja nie tylko jesienią wypowiedziała wojnę, ale w możliwie krótkim czasie podjęła realne działania wojskowe na Kaukazie. (I identyczne zamiary miał w stosunku do Bułgarii, ją także zdołał przygotować do wojny.) Dopiero po dokonaniu tych ważnych przedsięwzięć mógł sobie Parvus pozwolić na to, by rzucić się w wir zaniechanej, umiłowanej publicystyki, w bałkańską prasę, gdzie rzucił hasło: ,,O DEMOKRACJĘ PRZECIW CARATOWI!" Trzeba to było wyjaśnić, uzasadnić, żeby przekonać możliwie najliczniejszych — i sprawne pióro z łatwością krzesało iskry: nie należy stawiać pytania „kto ponosi winę za wybuch wojny" i „kto jest agresorem", światowy imperializm przez całe dziesięciolecia przygotowywał tę wojnę i ktoś musiał zaatakować pierwszy, nie ma to znaczenia. Nie należy szukać tych nieistotnych powodów, trzeba natomiast myśleć na sposób socjalistyczny: jak m y, proletariat całego świata, mamy wykorzystać tę wojnę, to znaczy: po czyjej stronie walczyć? W Niemczech — działa najsilniejsza na świecie socjaldemokracja, Niemcy to ostoja socjalizmu i dlatego dla Niemiec ta wojna jest wojną obronną. Jeśli socjalizm zostanie rozgromiony w Niemczech — zostanie rozbity wszędzie. Drogą do zwycięstwa światowego socjalizmu jest wojskowe umocnienie Niemiec. A to, że carat znajduje się po stronie Ententy wskazuje nam jeszcze wyraźniej, gdzie jest prawdziwy wróg socjalizmu: a tego zaś wynika, że zwycięstwo Ententy przyniesie całemu światu jeszcze gorszy ucisk. Tak więc partie robotnicze całego świata powinny walczyć przeciw carskiej Rosji. Doradzanie proletariatowi by zachował neutralność (Trocki) — oznacza wyłączenie się z historii, rewolucyjny 92 kretynizm. Tak więc, zadaniem światowego socjalizmu jest ostateczne rozbicie Rosji i rewolucja w tym kraju. Jeżeli Rosja nie zostanie zdecentralizowana i zdemokratyzowana — niebezpieczeństwo grozi całemu światu. Niemcy zaś ponoszą główny ciężar walki z mo-skalskim imperializmem i ruch rewolucyjny w tym kraju powinien na jakiś czas zostać zaniechany. A poza tym zwycięstwo w wojnie przyniesie także proletariatowi klasowe zdobycze. ZWYCIĘSTWO NIEMIEC TO ZWYCIĘSTWO SOCJALIZMU! W odpowiedzi na tę publikację pierwsi przyjechali do Parvusa na naradę przedstawiciele ,,Związku Wyzwolenia Ukrainy" z Wiednia (wśród nich byli znajomi z czasów „Iskry"), a później także nacjonaliści ormiańscy, gruzińscy — dla wszystkich bojowników walczących przeciw Rosji drzwi jego konstantynopolskiego domu stały zawsze otworem. Te wytężone poszukiwania Parvusa były magnesem dla innych, którzy dzielili się z nim swymi doświadczeniami, a połączenie doświadczeń socjalistów i nacjonalistów stanowiło mieszaninę wybuchową, z której rodził się Plan. Dotąd wszystkie socjalistyczne programy stale były pełne bredni na temat autonomii — nie! Tylko przez rozerwanie i rozczłonkowanie Rosji — można będzie obalić absolutyzm, dać narodom od razu — i wolność, i socjalizm. W okresie, gdy ponosiły klęski pierwsze ekspedycyjne grupy Ukraińców i Kaukazczyków (zwerbowali w pośpiechu i ludzi nieodpowiedzialnych i awanturników, o konspiracyjnym przedsięwzięciu nagle zrobiło się głośno, pisała o nim cała emigracyjna prasa, więc Enwer-pasza wstrzymał ekspedycję), w ogromnej, pełnej pomysłów głowie Parvusa dokonywało się ostateczne, magnetyczne spojenie żelaznych elementów w jednolity Plan. I tak jak mechanika lubi trójkątne łączniki ze względu na ich odporność na deformacje, tak elementom socjalistycznym i nacjonalistycznym brakowało trzeciego sojusznika — rządu Niemiec: najbliższe cele całej trójki — były zbieżne! Całe dotychczasowe życie Parvusa było jakby nakierowane na bezbłędne stworzenie tego Planu. I Parvusowi, który łączył w sobie, na szczęście, zalety teoretyka, polityka i kombinatora — pozostało tylko w grudniu Czternastego sformułować plan w punktach, w styczniu przedstawić go ambasadorowi Niemiec, otrzymać zaproszenie do Berlina, w czasie spotkania wprawić w zdumienie kierownictwo ministerstwa (przez dziewiętnaście lat kraj ten nie rzucił mu pod nogi nawet obywatelstwa, zamykał jego redakcje, wypędzał go z miasta do miasta, mógł wydać rosyjskiej ochranie — a teraz oczy najwyższych dostojników rządowych wpatrywały się przezornie w jego, prorocze), a w marcu Piętnastego przedstawić ostateczne, szczegółowe memorandum i otrzymać awansem pierwszy milion marek. 93 Plan był następujący: połączyć pod wspólnym kierownictwem wszystkie możliwości, wszystkie siły i wszystkie środki, z jednego sztabu prowadzić działania państw centralnych, rosyjskich rewolucjonistów i narodów kresowych. (Wiedział doskonale, na co się waży — ale był do tego doskonałe przygotowany.) Żadnych rozproszonych, nieuzgodnionych improwizacji. Plan przekonywał zdecydowanie, że żadne niemieckie zwycięstwo nie będzie ostateczne bez rewolucji w Rosji: nierozdrobniona Rosja pozostanie ciągłym zagrożeniem. Ale też nie ma takiej siły, która mogłaby samodzielnie zburzyć rosyjską twierdzę, można tego dokonać wyłącznie wspólnym, zsynchronizowanym działaniem wszystkich: jednoczesnym wywołaniem rewolucji społecznej i narodowej przy finansowym i materialnym poparciu Niemiec. Doświadczenie rewolucji 1905 roku (autor znał ją doskonale!! I dla cesarskiego rządu gwarancja solidności doradcy było właśnie to, że nie jest nim jakiś przybłąkany kupiec, tylko Ojciec Pierwszej Rewolucji) pozwalają stwierdzić, że wszystkie symptomy powtarzają się, wszelkie dane niezbędne rewolucji nadal istnieją, a nawet, w warunkach wojny światowej, potoczy się ona jeszcze szybciej, tylko wtedy jednak, jeśli uda sieją umiejętnie pobudzić, działaniem z zewnątrz przyspieszyć katastrofę. Rozruchy 0 podłożu społecznym wybuchną w pierwszej kolejności w zawczasu do tego przygotowanych Zakładach Putiłowskich, Obu-chowskim i Stoczni Bałtyckiej w Petersburgu, a także w stoczni w Nikołajewie (na południu Rosji autor ma szczególnie dobre kontakty). Wyznaczona zostaje data, w Rosji jest już taki dzień brzemienny w wydarzenia: rocznica Krwawej Niedzieli. Zacznie się od jednodniowego strajku ku czci poległych, jednorazowej ulicznej manifestacji — 8-godzinny dzień pracy, demokratyczna republika, ale kiedy zaczną rozpędzać, stawiać opór, poleje się choćby trochę krwi — płomień ogarnie, zapali wszystkie lonty! Jednocześnie rozruchy przekształcają się w strajk powszechny, ,,w imię wolności i pokoju' '. Ulotki w największych fabrykach — i przygotowana już na tę chwilę broń w Petersburgu i Moskwie! W ciągu 24 godzin wprowadzi się do akcji sto tysięcy ludzi! Do strajku natychmiast przyłączą się kolejarze (oni także zostaną wcześniej przygotowani), zamrze wszelki ruch na liniach Petersburg-Moskwa, Petersburg-Warszawa 1 prowadzących na południc wy-zachód. Aby zasięg był powszechny i działania zgodne, wysadzi się w powietrze niektóre mosty, tak jak w 905. W kilku miejscach trzeba będzie wysadzić mosty również na magistrali syberyjskiej, w tym celu należy wysłać tam ekspedycję złożoną z doświadczonych agentów. Odrębna część planu dotyczy Syberii: rozlokowane tam wojska są niezwykle słabe, w miastach, pod wpływem zesłańców, panują nastroje rewolucyjne. Ułatwi to prowadzenie dywersji, a gdy zamieszki się już zaczną — 94 dokonać masowego przemieszczenia zesłańców do Petersburga, dając stolicy zastrzyk tysięcy aktywnych agitatorów, żeby propaganda zdołała objąć miliony rosyjskich rekrutów. Propagandę będzie także prowadzić cała lewicowa prasa rosyjska, którą wzmocni strumień defetystycznych ulotek z emigracji (ich druk można bez trudu zorganizować — na przykład w Szwajcarii). Pożyteczna będzie każda publikacja, osłabiająca wśród Rosjan wolę oporu i wskazująca, że rewolucja społeczna jest wyjściem z wojny. Ostrze propagandy zostanie skierowane przeciw armii czynnej. (Istniała także możliwość wybuchu powstania we flocie Czarnomorskiej. Jeżdżąc po Bułgarii, Parvus zdołał już nawiązać kontakty z marynarzami z Odessy. Podejrzewał zawsze, że „Potiomkina" zrobili Japończycy.) Doświadczonych agentów wyśle się również z zadaniem podpalania szybów naftowych w Baku, co nie jest zbyt skomplikowane, zważywszy na słabą ich ochronę. Dynamikę rewolucji społecznej należałoby wzmocnić także przez posunięcia finansowe: rozrzucając z niemieckich samolotów dla ludności rosyjskiej fałszywe ruble, a jednocześnie — puścić w obieg międzynarodowy, do Petersburga i Moskwy — banknoty o tych samych seriach i numerach — aby doprowadzić do załamania międzynarodowego kursu rubla i spowodować panikę w stolicach. I wraz ze wszystkimi swoimi Clausewitzami, Moltkem starszym i Moltkem młodszym, z całą ich zarozumiałą strategią i nadętą sztabową precyzją — zakute pruskie łby nigdy nie zdobyłyby się na taki rozmach! na taki pomysł!!! Nigdy nie miały Niemcy doradcy do spraw Rosji, który by tak doskonale znał wszystkie jej słabe punkty. (A wobec tego, że nie miały, więc i teraz nie umiały tego docenić.) Ale to jeszcze nie wszystko! Jednocześnie wybuchnie rewolucja narodowa. Jej głównym zarzewiem — ruch ukraiński, bez ukraińskiej podpory cały gmach Rosji szybko runie. Ruch ukraiński wywoła niemal natychmiast rozruchy Kozaków dońskich. Wydaje się oczywiste również poparcie najbardziej do tego dojrzałych, świadomych, już niemal wolnych Finów: bez trudu można wysłać do nich broń, a za ich pośrednictwem — do Rosji. Polska — jest w każdej chwili gotowa do antyrosyjskiego powstania i tylko czeka na znak. Między zbuntowanymi Polską i Finlandią ruszy się także Nad-bałtyka. (W innym wariancie Parvus przewidywał, że gubernie te chętnie przyłączą się do Niemiec.) Nacjonaliści Gruzji i Armenii już dziś realnie, i finansowo współpracują z rządami państw Centralnych. Kaukaz —jest rozdrobniony i podburzyć go będzie trudniej, ale dzięki pośrednictwu Turcji, poprzez muzułmańską agitację, porwiemy go na gazawat, świętą wojnę. I w takim okrążeniu jest rzeczą nadzwyczaj wątpliwą, żeby turscy Kozacy chcieli nadstawiać głowy za ca- 95 ra, a nie, jak inni, odłączyć się od Rosji. I scentralizowana Rosja — runie na zawsze! Walki wewnętrzne wstrząsną Rosją aż do fundamentów. Chłopi zaczną siłą odbierać ziemię obszarnikom! Żołnierze gromadnie będą uciekać z okopów, żeby zapewnić sobie udział w podziale ziemi. (Zbuntują się przeciw oficerom, wystrzelają generałów! — ale tę część perspektywy należy ukryć, bowiem może ona wywołać u Prusaków nieprzyjemne skojarzenia.) Jednakże (łapiąc oddech) — to także nie wszystko! nawet to — nie wszystko! Potrząsnąwszy Rosją przy pomocy destrukcyjnej propagandy od wewnątrz — otoczyć ją także z zewnątrz wrogością światowej prasy! Kampanię antycarską podejmie wprawdzie prasa socjalistyczna różnych krajów — jednakże, ogarniając wszystko, od lewicy do prawicy, nagonkę podejmie następnie prasa liberalna, to znaczy przytłaczająca większość gazet na całym świecie. Prasowa wyprawa krzyżowa przeciw carowi! Sprawą szczególnie ważną jest przy tym — pozyskanie opinii publicznej Stanów Zjednoczonych. A poprzez zdemaskowanie caratu zdemaskowana i osłabiona zostanie jednocześnie cała Ententa! Oto co zaproponował Parvus Niemcom: zamiast beznadziejnej jatki z udziałem wojsk lądowych i artylerii — wyłącznie zastrzykami pieniędzy, bez niemieckich ofiar — w ciągu zaledwie kilku miesięcy zostanie wyrwany najsilniejszy ludnościowo członek Enten-ty! Jakże miał nie uchwycić się tego programu rząd Niemiec! Co do tego Parvus nie miał wątpliwości. Niepokoiło go raczej to, jak w Berlinie zareaguje na ten program! Jak zareagują na ten projekt macocha-partia, dla której jego idee zawsze były zbyt głębokie, aby korzystać z nich w masowej agitacji, wybiegające zbyt daleko w przyszłość, aby mogli je uznać za realne nawet przywódcy; partia, w której obijał się przez dziewiętnaście lat sypiąc jak z rękawa pomysłami — i nie otrzymał nigdy żadnego partyjnego stanowiska, na żadnym zjeździe nie miał prawa głosu. Przez krótki czas był w tej partii bohaterem — kiedy wrócił z Syberii, i wszyscy zaczytywali się jego wspomnieniami ,,W rosyjskiej Bastylii". Później zaszar-gał sobie opinię nieszczęsną sprawą Gorkiego i tajna komisja partyjna skazała go na wyrzucenie — i piętno to nie zostało zmyte do dziś, mimo pięcioletniej nieobecności. Ale najważniejsze było to niepojęte, legendarne, w ciągu jednego zaledwie roku, wzbogacenie się, którego ludzie nie potrafią wybaczyć przez swą ograniczoność, a soce przede wszystkim. (Zadziwiająca psychologia: gdyby ten majątek był dziedziczony — nikt i nigdy nie miąłby najmniejszych pretensji.) Już za samo bogactwo powinni byli go znienawidzieć i odtrącić — ale dla okazania swego oburzenia znaleźli jednak lepszy powód: stał się wspólnikiem imperialistów! Można jeszcze zrozumieć Klarę i Lieb- 96 knechta, ale — Róża! Kiedyś był z nią tak blisko (nawiasem mówiąc, także wtedy wstydziła się go — ze względu na powierzchowność? — zawsze ukrywała ten związek) — a nawet Róża pokazała mu drzwi. W międzyczasie umarł Bebel, Kautsky i Bernstein — odłączyli się, byli coraz słabsi, a nowe, pewne siebie kierownictwo szukało słabych punktów w postawie energicznego socjalisty: a jak zachowa się rząd pruski po zwycięstwie? a niby dlaczego pod wpływem rewolucji w Rosji miałby zmięknąć i zmienić na korzyść swój stosunek do socjalizmu? a czy aby nie zniszczy za jednym zamachem także sił demokratycznych w Anglii i Francji?... I wszystkie te wątpliwości — były uzasadnione, miały jakiś sens — ale nikt z nich nie miał w sobie tej porywającej pasji w dążeniu do obranego celu, a tylko ona jest w stanie potrząsnąć światem i stworzyć inny, nowy! Nikt, niemal nikt w Europie nie był w stanie wybiec myślą naprzód i zrozumieć, że rozgromienie Rosji jest dziś kluczem do historii świata! cała reszta — to sprawy drugorzędne. A socjaliści Ententy już podejmowali przeciw Parvusowi kampanię, aby go zdemaskować. Ostrość zarzutów wysuwanych przeciw niemu przez socjalistów zatruwała mu całą radość z sukcesu, mimo iż większość z nich nie należała ani do ludzi nauki, ani do ludzi realnego czynu. Mieli zbyt wąskie horyzonty, żeby zrozumieć, że zmieniające się warunki wymagają gruntownej zmiany metod działania. Byli to już — urzędnicy od socjalizmu, zamknięci w korytarzach dogmatów jak w grobowcach: nie chodzili, nawet nie czołgali się po tych korytarzach, tylko leżeli tam i nie mieli odwagi nawet pomyśleć o jakimkolwiek zwrocie. Już pierwsze otwarte apele Parvusa żeby pomagać Niemcom wywołały w nich dziewicze przerażenie. Jakże byliby szczęśliwi, gdyby mogli przesiedzieć całą wojnę zachowując całkowitą neutralność, ograniczając się tylko do wyrazów moralnego oburzenia — na wojnę i na tych, mają odwagę angażować się w nią!... Ale decydująca dla Planu była rola socjalistów rosyjskich i właśnie ich zadania zostały w Planie szczególnie dokładnie opracowane i przedstawione niemieckiemu rządowi. Są oni podzieleni, porozbijani na grupki, bezsilni — a żadnej z tych grupek nie wolno przeoczyć, wszystkie trzeba wykorzystać. W tym celu należy doprowadzić do ich połączenia — zorganizować kongres zjednoczeniowy, najlepiej w Genewie. Niektóre z tych grup — Bund, Spiłka, Polacy, Finowie — niewątpliwie poprą Plan. Ale nie uda się doprowadzić do zjednoczenia bez pojednania bolszewików i mieńszewików. A wszystko to będzie zależało — od przywódcy bolszewików, przebywającego obecnie w Szwajcarii. Tu mogło pojawić się szereg trudności, jak choćby ta, że część rosyjskich socjalistów kierując się patriotyzmem nie zechce zaak- 7 — Lenin w Zurychu 97 ceptować rozbicia rosyjskiego imperium. Ale istniało też pewne zabezpieczenie: biedni ci emigranci przez całe dziesięciolecia cierpieli na brak pieniędzy: zarówno na zwykłe, codzienne potrzeby, żeby mieć co jeść, a zarabiać nie potrafili nigdy, jak i na swe bezustanne podróże i zjazdy, a także niekończące się nigdy potrzeby publikowania swych elaboratów w broszurach i prasie. Nie oprą się wyciągniętej do nich wypchanej sakiewce. Skoro silne, legalne zachodnie partie i związki zawodowe są zawsze skore przyjąć pomoc finansową, dajmy na to, dla swych pracowników, wszystko jedno — kto na świecie nie chciałby żyć dostatniej, cieplej, ładniej, swobodniej? (dyskretna pomoc dla skromnie żyjących przywódców również bardzo wzmacnia przyjaźń z nimi) — to jakże mogą odmówić emigranci. Jednak już w drodze do Szwajcarii, Parvus z góry cieszył się na sukces po spotkaniu z Leninem. Dawno już przeszła do historii ich współpraca w Monachium, nie widzieli się od lat — ale bystry wzrok Parvusa nigdy nie tracił z pola widzenia tego jedynego, niepowtarzalnego socjalisty Europy — całkowicie bezstronnego, wolnego od uprzedzeń, od pięknoduchostwa, gotowego na każdym niezbędnym zakręcie przyjąć każdą metodę, prowadzącą do sukcesu: jedynego bezwzględnego realisty w socjalizmie, po Parvusie. Czego brakowało Leninowi — to horyzontów. Dziwna, nieznośna ciasnota poglądów rozłamowca sprawiała, że tracił swa potężną energię — na drobiazgi, szczegóły, bezsensowne odszczekiwanie się, wymyślanie byle komu, kłótnie, podszczypywanie w prasie. Powodowała, że spalał się w bezsensownej walce, zatracał w stosach zapisanego papieru. Ta ciasnota rozłamowca skazywała go na nieskuteczność w Europie, pozostawiała mu wyłącznie sprawy rosyjskie, ale tym samym czyniła niezastąpionym dla działań w Rosji! Właśnie teraz! Teraz, kiedy młodszy współbojownik, Trocki, najbliższy z bliskich, wyrzekł się go na zawsze, gdy Trockiego opuściły siły żywotne i ostrość widzenia — jakże zachęcająco mamiła Parvusa potężna leninowska gwiazda ze Szwajcarii: niezależnie od Parvusa, twierdził dokładnie to samo: że nie warto się zastanawiać, kto napadł pierwszy; że carat to ostoja reakcji i powinien zostać rozbity w pierwszej kolejności; że... Z różnych zawoalowanych myśli, ukrytych w podrzędnych zdaniach i dla nikogo poza nim nie zauważalnych, Parvus domyślił się, że Lenin nie zmienił się ani pod względem skromnych wymagań, ani też co do swych zasad, że nawet się nie skrzywi zawierając sojusz z Wilhelmem, a choćby i diabłem — aby tylko zniszczyć cara. Dlatego właśnie posyłał mu Panras zawczasu wieści o interesujących propozycjach: że sojusz zostanie zawarty — nie wątpił. Tylko te nieszczęsne, wydumane rozbieżności z mieńszewika-mi, w sprawie których Lenin był szczególnie głupio uparty. Ale miliony marek na pomoc miały przecież swoją wagę? W memorandum 98 do rządu niemieckiego Paryus wręcz określił Lenina, wraz z jego podziemną organizacją obejmującą całą Rosję — jako swoją główną podporę. Uczynić Lenina swą prawą ręką, jak w poprzedniej rewolucji Trackiego — oto gwarancja sukcesu. Pewien sukcesu jechał Parvus do Berna i szedł z cygarem w ustach przez stołówkę, i był zdumiony demonstracyjną odmową, ale później docenił rozsądną taktykę. I na nędznym łóżku napierał, napierał na niepozornego Lenina swym wielopudowym ciężarem: — Przecież musicie mieć kapitał! Czym będziecie zdobywać władzę? Oto nieprzyjemne pytanie. T-to Lenin rozumiał doskonale! Że przy pomocy samych idei nic się nie da zrobić, że rewolucji nie da się dokonać nie dysponując siłą, a w naszych czasach podstawową siłę stanowią pieniądze, a dopiero z pieniędzy wynikają wszelkie inne rodzaje siły — organizacja, broń i ludzie zdolni tą bronią zabijać — wszystko to prawda, któż zaprzeczy! Ze swą niezrównaną lotnością umysłu, nie tracąc czasu na zastanawianie się, ze swą zmieniającą się błyskawicznie mimiką — oto właśnie uśmieszek wspólnika, który chce coś zaproponować — bez żenady wycofywał się, z lekka grasejując: — Niby dlaczego — nieprzyjemne? Jeśli do pieniędzy ma się stosunek partyjny — dla partii jest to przyjemne. Nieprzyjemnie jest tylko wtedy, jeśli z pieniędzy czyni się oręż przeciw partii. — Ale, nawiasem mówiąc, coś tam jednak do was dociera — z przyjaznym uśmieszkiem przypomniał Parvus — za coś przecież „Socjal-Demokratę" wydajecie. A może — brzuch Falstaffa trząsł się ze śmiechu — a może, powiedzmy, wobec szwajcarskich agentów podatkowych twierdzicie, że przeciwnie, żyjecie z honorariów wypłacanych przez ,,Socjal-Demokratę"?... Uśmieszek — często gościł na twarzy Lenina, uśmiech — niezwykle rzadko — zamiast tego mrużył powieki, chowając jeszcze głębiej i tak już przez samą naturę ukryte oczy. I z namysłem dobierał słowa. — Filantropijne fundusze zawsze skądś napływają. Przyjmowanie dobroczynności — jest rzeczą absolutnie partyjną, dlaczegóżby nie? (A przecież pieniędzy nie jest znów tak mało, wszyscy mogliby żyć nieco swobodniej, co też bezwstydnie czynią niektórzy z tych, przez czyje ręce te fundusze przechodzą. Wręcz nieprzyzwoicie szasta pieniędzmi Bagocki, nikt nie próbuje sprawdzić austriackich pieniędzy u Weissa. Tu jednak nie wolno przesadzić, bo można wszystko zepsuć. Niech już będzie jak jest.) Oka nie ma na czym zatrzymać — ani na wystrzępionej marynarce Lenina, ani na połatanym kołnierzyku, ani na spranym obru- 99 się, ani na czymkolwiek w tym pustym pokoju, gdzie zamiast półki z książkami — stoją, jedną na drugiej, dwie skrzynki. Ale Parvus ani trochę nie wstydził się przed nim swoich brylantów, ani — szewiotu, ani angielskich butów: całe to leninowskie biedowanie to tylko gra, partyjna zasadzka, żeby nadawać ton, służyć przykładem ,,przywódcy bez skazy''. Ta wydumana, przez lata odgrywaną rola — jest świadectwem zarówno ograniczenia, jak i ubóstwa myśli. Ale da się to naprawić, Leninowi także będzie można nadać rozmachu. (A właśnie — nie! A właśnie — nie! Wewnętrzny sprzeciw, potrzeba przeciwstawienia się sprawiły, że Lenin sam, zawsze i wszędzie, rezygnował z wszelkiego dostępnego mu, będącego w zasięgu ręki zbytku. Dostatek — to co innego, dostatek — ma sens, ale zbytek — to początek rozkładu i przez to Parvus wpadł. Pieniądze mogą sobie płynąć nawet milionami, ale — na rewolucję, a samemu należy ograniczać się do tego, co niezbędne, samemu — liczyć każdy rappen i chlubić się tym. I wcale nie po to, żeby się maskować. I tylko w niewielkim stopniu po to, żeby dawać przykład innym, których nie można zmusić.) Szybkim spojrzeniem z ukosa, od dołu do góry, Lenin bez wrogości, bez urazy: — Izraelu Łązariewiczu! Ta wasza bezkrytyczna wiara we wszechwładzę pieniądza — zwiodła wąs na manowce. Zrozumcie, zwiodła. (Bo przy niewielkich wydatkach jest jak w zamkniętym pokoju, jak przy zachowaniu pełnej tajemnicy; nic nie przedostaje się na zewnątrz, czujesz się pewniej, nigdy się nie rozbestwisz, wszystko ze sobą się łączy i wiąże. A bogactwo — przypomina niekontrolowaną paplaninę. Nie! Dyscyplina we wszystkim, w tym także. Tylko przy ograniczeniach może się rozwijać i pogłębiać wola działania. I nawet: kaucja za prawo pobytu w Szwajcarii, podstawa bezpieczeństwa i całej działalności, 1200 franków — maje, ale: nie! nie płacić! — zabiegać, pisać — składać oświadczenia o niewypłacalności — prosić o wyjątkowe potraktowanie, o 10-krotne zmniejszenie stawki — tracić najlepsze godziny na wizyty u prezydenta policji, nawet wtedy, kiedy idzie się z Karlem Moorem, w którego kieszeni znajduje się wypchany portfel i wystarczyłoby wyciągnąć rękę, żeby wyjął asygnatę. I otrzymawszy wreszcie zniżkę do trzystu — zapłacić tylko sto, później długo targować się, a po przeprowadzce do Zurychu — nadal nie płacić, tylko pisać i prosić, i korespondować z Bernem: by tamtą setkę przesłali do tutejszego kantonu. To Lenin potrafił: zaciskać pasa — potrafił. Tylko wtedy — naprawdę dobrze się czuł.) Sens każdej rozmowy: nie odsłaniając bez potrzeby siebie, wyciągnąć z rozmówcy wszystko, do dna. 100 Złośliwym, badawczym spojrzeniem, ze sceptycznym uśmieszkiem: — No i po cóż wam osobiste bogactwo? No, proszę mi odpowiedzieć? Proszę mi to wytłumaczyć. Dziecinne pytanie z tych „dlaczego", na które nawet odpowiadać nie warto. Ależ po to, żeby wszelkie ,,chcę" przechodziło w ^mam". Zapewne odczuwa się podobną przyjemność jak siłacz, który czuje siłę i sprawność swych mięśni. Potwierdzenie swego miejsca na ziemi. Sens życia. Westchnął: — Przecież to ludzkie: lubić być bogatym. Doprawdy tego nie rozumiecie, Włodzimierzu Iljiczu? I — spojrzał. I nagle, patrząc na łysinę, zwiotczałą skórę na skroniach i przesadnie uniesione, zbyt wygięte brwi, powziął podejrzenie: rzeczywiście — nie rozumie, nie udaje. Przenikający wszystko wzrok, ale z boku — nie widzi nic. Trzeba do niego łagodniej: — No, jakby to wam powiedzieć... Tak, jak przyjemnie jest mieć dobry wzrok, jak przyjemnie mieć dobry słuch — podobnie jest też z bogactwem... Czyż Parvus to sobie wykalkulował, czyż wynikało to z jego przekonań — żeby stać się bogatym? Nie — była to wrodzona potrzeba, a ciągoty do handlu, geszeftu, wykorzystania każdej, znajdującej się w zasięgu wzroku możliwości zarobienia nie były założonym programem, lecz działaniem niemal biologicznym, podejmowanym niemal nieświadomie — i jednocześnie realizowanym bezbłędnie! To był jego instynkt: w każdej chwili czuć każdym nerwem, j a k dookoła toczy się życie gospodarcze, gdzie powstają w nim dysproporcje, niezgodności, podziały, które aż się proszą, krzyczą — by wsadzić tam rękę i wyciągnąć stamtąd zysk. Było to do tego stopnia instynktowne, że swe rozmaite interesy finansowe, które obejmowały już dziesięć krajów w Europie, prowadził bez jakiejkolwiek księgi rachunkowej, cały ruchomy debet-kredyt — miał w głowie. (Ostatecznie, osobiste bogactwo — to Privatsache, sprawa prywatna, to prawda. Ale oczy płonęły i usiłowały wybadać: czy on w ogóle jest socjalistą? Oto problem: dwadzieścia pięć lat socjalistycznej publicystyki — a czy aby na pewno jest socjalistą?...) Ale wracając do tematu: — Przecież tłumaczę wam! Bogactwo — to władza! Do czego zmierza proletariat — do władzy? Moje nazwisko jest głośne od dwudziestu pięciu lat i znaczyło więcej niż wasze, a nic mi nie dało. A bogactwo — otwiera wszystkie drogi. Weźmy choćby te pertraktacje. Jakiż rząd uwierzy nędzarzowi — da mu miliony na projekt? A 101 bogaty — sobie nie weźmie, bo ma własne miliony. Nieproporcjonalna, niesymetryczna głowa ufnie pochylona na bok i przyjaźnie, łagodnie spoglądały na Lenina bezbarwne oczy filozofa: — Nie przegapcie chwili, Włodzimierzu Iljiczu. Taką szansę życie daje — tylko raz. Tak, to zrozumiałe. Już w pierwszych dniach wojny, kiedy to doświadczył niezwykłej wygody — przyjazne, pomocne skrzydło (wówczas — austriackie) w mgnieniu oka przeniosło go tam, gdzie trzeba (nie było wówczas ruchu pasażerskiego do Szwajcarii, rodzinę Uljanowów przewiózł pociąg wojskowy) Lenin olśniony był odkryciem takich możliwości: nie być zależnym, przestać wreszcie pływać pośród słów i pojęć, tylko raz na zawsze zerwać z tą bezradną, trzęsącą się z zimna emigracją, przylgnąć i przyłączyć się do ruchu autentycznych materialnych sił. Jak zawsze i we wszystkim — także pod tym względem Parvus go wyprzedził. — Aby dokonać rewolucji — potrzebne są wielkie pieniądze — przekonywał Parvus, napierając ramieniem na ramię, przyjaźnie. — Ale żeby po dojściu do władzy utrzymać się — potrzebne będą jeszcze większe pieniądze. Z innej strony — ale niewątpliwie słusznie. Z punktu widzenia swych racji najwyższych, najważniejszych, Parvus miał niewątpliwie słuszność. Ale z punktu widzenia swoich najwyższych racji — niewątpliwie słuszność miał Lenin. — Pomyślcie tylko, gdyby połączyć moje możliwości — i wasze. I mając takie poparcie! Przy waszym niezrównanym talencie do rewolucji! — jak długo się można obijać po tych emigracyjnych dziurach? Jak długo można czekać na rewolucję gdzieś tam, w przyszłości, a kiedy jest tuż obok, chwyta za ramię — nie poznać jej?... E, nie! Nic! Nic — ani wspólna radość, ani ogromna nadzieja, ani, oczywiście, pochlebstwo, nie były w stanie ani na jotę osłabić leninowskiej ostrości widzenia! Najmniejszą szczelinę rozbieżności — dostrzegał wcześniej i wyraźniej, niż potężne masywy platform porozumienia. To nic, że — odsunięty, to nic, że — nieudacznik, ale mimo wszystkich sukcesów Parvusa, mimo jego proroctw, nie ma najmniejszych wątpliwości: nie, nie tak! albo! nie, niezupełnie tak! I choć niczego nie osiągnąłem, słuszność jest po mojej stronie! Tak, Parvusa to śmieszy, trzęsie się ze śmiechu potężne cielsko, które nie odmawia sobie butelki szampana na czczo, i kąpieli, i kolacji z kobietami, jeśli reumatyzm nie przykuwa do łóżka: — Nadal więc macie zamiar zdobywać pieniądze przy pomocy bandytów? Będziecie teraz rabować ,,Credit Lyonnais"? Przecież wyrzucą was do Kaledonii, towarzysze! Na galery! 102 Wybuchnął śmiechem. Brwi Lenina uniosły się lekko z wyraźną dezaprobatą. Ale badawcze spojrzenie — bez uprzedzeń analizuje problem. Napady na banki jeszcze przed uprawomocnieniem powszechnej ekspropriacji kapitałów — teoretycznie nie są żadnym błędem, to — jakby branie pożyczek od samych siebie, z przyszłości. W praktyce jednak — różnie bywa. Jeśli bolszewicy w latach rewolucji osiągnęli w jakiejś dziedzinie niewątpliwe sukcesy — to właśnie w ek-sach. Zaczynali od napadów na kasy biletowe, na pociągi. A już pierwsze 200 tysięcy z Gruzji przeobraziło życie partii. A gdyby jeszcze w 907 zagarnęli w Berlinie z banku Mendelsona 15 milionów (Kanio po drodze został aresztowany, nie udało się) — to ho, ho! Metoda ryzykowna, ale niezwykle efektywna, w każdym razie nie szarga opinii partii tak, jak kontakty ze sztabami obcych państw. — Szarga? Boicie się wpadki? — także przez szparki przymrużonych oczu i z umyślną ironią, lekceważeniem i wyższością pyta Parvus. — A ja wam powiem, na podstawie całego swego doświadczenia: przy wielkich... przedsięwzięciach — nie wpada się nigdy. Tylko ci, którzy rozmieniają się na drobne — właśnie oni wpadają. Gruboskórny! To co się mówi — ma gdzieś, wali przez świat swymi nogami jak słupy, tratując wszystko, co mu staje na drodze. Prawe oko Lenina patrzy zezem. Ze złością. Parvus życzliwie. Swymi zimnymi dłońmi chwyta obie ręce Lenina, nieprzyjemny zwyczaj, mówi jak oddany przyjaciel (kiedyś o mało nie przeszli na ,,ty"): — Włodzimierzu Iljiczu, przemyślcie to jeszcze raz! Musicie przecież przeanalizować: dlaczego przegraliście już jedną rewolucję? Czy aby nie z powodu waszych własnych wad? To ważne ze względu na przyszłość. Uważajcie, żebyście nie przegrali następnej. Skąd ta bezczelna pewność siebie? Po kiego diabła pcha się na nauczyciela? Znowu chciałby siebie narzucić jako przywódcę? Samouwielbienie kompletnie go oślepia! Wyrwał ręce! I — z uśmieszkiem, złośliwym, szyderczym uśmieszkiem, z wysoko uniesionymi brwiami, gdy dostaje rumieńców, rozkoszując się swym triumfującym szyderstwem: — Izraelu Łazariewiczu! Byłoby lepiej, gdybyście więcej uwagi poświęcili analizie — swoich wad. Tamtej rewolucji ja nie przegrywałem, bo nie ja ją prowadziłem. Przegraliście ją — wy. Co wy sobie wyobrażacie?! I jeszcze nic nie zostało powiedziane, rzeczowy argument, jeszcze można się zatrzymać. Ale zadyszka z powodu tuszy, uciskającej żebra przez tyle lat, ale sama natura drwiny popycha dalej niż trzeba (a cóż właściwie posiada prócz własnej ambicji? prócz żądzy władzy? prócz bogactwa?): 103 — A w Pietropawłowce — dlaczegoście się tak szybko załamali, z powodu pojedynczej celi, z powodu wilgoci? Cóż to za litowanie się nad swym trupem? Cóż to za patetyczny, żenujący pamiętnik w guście niemieckiego filistra? I te brednie na temat amnestii! Niewiele brakowało, a złożylibyście skargę do cara. Czyż to przystoi wodzowi rewolucji? Jakiż z was przywódca rewolucji! A sam? — maleńki, łysawy, z nastroszonymi brwiami, przenikliwym spojrzeniem, o ruchach nerwowych, niespokojnych? Ale poza nimi dwoma nikt się nie liczył. Parvus nigdy się nie rumienił, jakby ciecz która krążyła w jego żyłach nie była czerwona, tylko — wodnistozielona, i taka sama skóra. I — wcale by się teraz nie obraził, ale gdy Lenin posunął się do szyderstwa, a przy tym jeszcze podrygiwał — nie mógł się powstrzymać i zapominając o wszystkich jego zaletach odciął się nierozsądnie: — Pomyślałby kto, że walczyliście na barykadach! Pomyślałby kto, że choć raz wzięliście udział w ulicznej demonstracji wiedząc; że narażacie się na nahajki! Ja przynajmniej uciekłem z wywózki na Sybir! A wy — cóż mieliście uciekać, skoro dzięki fałszywemu zeznaniu zamiast północnej Syberii dostajecie Syberyjskie Włochy! (I ledwie się powstrzymał, żeby nie powiedzieć: nie sztuka nawoływać do wojny z neutralnej Szwajcarii, a do tego nigdy w życiu nie służywszy w wojsku!) Gdyby coś równie obraźliwego zarzucono mu publicznie — należałoby politycznie zabijać, szkalować aż do zniszczenia. Ale jeśli nie publicznie — można zareagować różnie. Można nawet uznać, że ta krytyka nie jest pozbawiona pewnej życzliwości. Niewykluczone, że sam też zareagował ostrzej niżby należało, taki to już nawyk, w dyskusji. Ach, niepotrzebnie to powiedział! Nie po przecież jechał do Szwajcarii, żeby się kłócić. Parvus — bardzo może się przydać, jego pozycja jest szczególna, po cóż się z nim kłócić? Lenin — to podstawa całego Planu. Jeśli on się wycofa, kto będzie robił rewolucję? I — znów ten leninowski uśmieszek, ale już inny, nie kąśliwy, tylko — porozumiewawczy uśmiech między najmądrzejszymi ludźmi na świecie, i ręka na ramię, i niemal szeptem: — A wiecie? A chcielibyście wiedzieć, jaki był największy błąd, popełniony przez was w Piątym Roku? Błąd, który sprawił, że rewolucja została przegrana? Z pełnym wyrozumiałości samozaparciem uczonego, który gotów jest przyjąć każdy, najcięższy nawet zarzut: — Manifest finansowy? Pospieszyłem się? Między pochylonymi ku sobie głowami — pokiwał Lenin pal- 104 cem i uśmiechnął się jak Kałmuk na astrachańskim bazarze zachwalający arbuzy: — Nie-e. Manifest finansowy — jest genialny! Ale te wasze Rady... — Moje Rady — jednoczyły całą klasę robotniczą, a nie dzieliły jej, jak to robią socjal-demokraci. Moje Rady stopniowo przekształcały się już we władzę. I gdybyśmy zdołali wtedy wywalczyć 8-godzinny dzień pracy, tylko tyle! — za naszym przykładem wybuchłyby powstania w całej Europie — i to właśnie byłaby permanentna rewolucja. Lenin przebiegle, spod przymrużonych powiek obserwował, jak z każdą chwilą ujawniała się coraz silniej miłość własna Parvusa i nie spieszył się, aby mu przerwać. A do tego ta przeklęta, mętnia-cka, permanentna rewolucja skłóciła całą ich trójkę; w różnych latach, jak na karuzeli, jeden za drugim, opowiadali się za nią, a kiedy udawało się im spojrzeć z dystansu, twierdzili z przekonaniem, że dwaj pozostali nie mają racji. Dwaj pozostali zawsze albo już, albo jeszcze nie byli ze sobą zgodni. — Ależ nie! — opędzał się Lenin konspiracyjnym szeptem, z przylepionym do ust chytrym i jednocześnie dobrodusznym uśmiechem Azjaty. — Przecież sami tak słusznie wówczas pisaliście: nieustająca wojna domową! proletariat nie może wypuszczać broni ze swoich rąk! — a przecież była to wasza broń? Parvus zasępił się. Nikt nie lubi przypominać sobie o swoich błędach. Ciągle z ręką na ramieniu rozmówcy, pochyliwszy się, z oczami jak szparki i przenikliwym spojrzeniem (wiele na ten temat myślał! najwięcej myślał właśnie na ten temat!), i teraz jest gotów powiedzieć co o tym myśli: — Nie trzeba było czekać na żadne Zgromadzenie Narodowe, inne jeszcze poza Radami. Zwołaliście Radę Petersburską — i dobrze, to było właśnie narodowe klasowe zgromadzenie. A trzeba było... I jeszcze bardziej konfidencjonalnie, ruszył jakby atakując szczyt, prosto do celu, i napięciem na twarzy, i spojrzeniem, i myślą, i słowami: — A trzeba było od razu, nazajutrz utworzyć przy Radzie zbrojną organizację karną. I to — byłaby wasza broni l — zamilkł, mając przed oczami tylko cel, który sobie wytknął. W tym momencie nic nie wydawało mu się równię ważne. Właściwość oderwanego od życia myśliciela, marzyciela — myślał przez lata, i oto, gdy coś wreszcie odkrył, nie było dlań nic ważniejszego, nawet po upływie dziesięciu lat. Destrukcyjne emigracyjne życie, dalekie od autentycznego działania, od rzeczywistych sił! — 105 żałosny los. Energia wielu, wielu lat została zmarnowana na waśnie, na spory, na rozłamy, na wzajemne zagryzanie się — i oto Parvus otwierał przed nim pole walki obejmujące cały świat — a on siedział na łóżku jak skurczony suseł i uśmiechał się do własnych myśli. Drugi pod względem siły umysł europejskiego socjalizmu — marnował się w emigracyjnej dziurze. Trzeba było go ratować dla niego samego. Dla sprawy. Dla Planu. — A czy mój Plan rozumiecie? Plan — aprobujecie?!? Trzeba przełamać to jego odrętwienie: przysnął? schował się w swej skorupie? Nic do niego nie dociera. Przysunął się jeszcze bliżej — i wprost do ucha, przecież musi wreszcie zrozumieć: — Włodzimierzu Iljiczu! Przystąpicie do naszego sojuszu? Jakby ogłuchł. Oko — szklane. Nie odpowiada. I z ręką opartą na jego ramieniu: — Włodzimierzu Iljiczu! Nadeszła wasza godzina! Nadszedł czas, by wasze podziemie — zaczęło wreszcie działać i zwyciężać! Nie mieliście dotąd sił, to znaczy, nie mieliście pieniędzy — teraz ja wam naleję, ile tylko chcecie. Tylko otwórzcie te rury, przez które dałoby się wlewać! W jakich miastach — komu płacić pieniądze, proszę wymienić. Kto będzie odbierał ulotki, literaturę? Broń przewieźć trudniej — ale przewieziemy także broń. I w jaki sposób będziemy realizować centralne kierowanie rewolucją? Stąd, ze Szwajcarii, dziwię się, że dajecie sobie radę. Chcecie, przewiozę was do Sztokholmu? To bardzo proste... Przypierał do muru, zarażał swym entuzjazmem! Wysunął się spod jego ramienia. 106 49 Doskonale wszystko słyszał i rozumiał. Ale bariera nieufności i obcości powstrzymywała Lenina przed całkowitą szczerością. Na temat Dziewięćset Piątego powiedział mu już wystarczająco dużo. Jak mógłby nie docenić tego Planu, któż poza nim byłby w stanie go docenić? Doskonały, niezawodny program! Przewidywane akcje — możliwe do przeprowadzenia, wybrane środki właściwe, zaangażowane siły realne. Teraz można już było mieć całkowitą pewność: trzeciego, równie potężnego umysłu nie było w całej Międzynarodówce. Tylko oni dwaj. Należało być niebywale ostrożnym. W politycznych pertraktacjach, nawet w momentach zupełnie oczywistych — bądź podejrzliwy! Strzeż się zasadzki. Cóż, Parvus znów go wyprzedził? Nie. Teoretycznie, ogólnie Lenin sformułował to samo już w pierwszych dniach wojny. W aspekcie ogólnym — Lenin do tego właśnie dążył, właśnie o to walczył. Ale Parvus zadziwiał konkretnym działaniem. Finansista. Temu wspaniałemu programowi Lenin nie był w stanie niczego zarzucić — ani błędów, ani braku dobrej woli. Jest bez zarzutu. Zgodnie z prostą zasadą — największy wróg mego największego wroga — głównym sojusznikiem na całym świecie okazał się być rząd Kajzera. Że taki sojusz jest dopuszczalny, Lenin nie wątpił ani przez chwilę: ostatnim głupcem jest ten, kto lekceważy poważne środki w poważnej walce. Sojusz — tak. Ale jeszcze ważniejsza — ostrożność. Ostrożność — nie jako asekuracja, ale jako warunek wszelkiego działania. Bez arcy-arcy-ostrożności — diabli wezmą wasz sojusz i cały wasz plan! Nie wolno było dopuścić do tego, żeby chór socjal-demokratycznych babć atakował i opluwał was po całej Europie. Lenin także sugerował ostrożnie, że co tam. Francja to republika rentierów, nie ma jej co żałować. Ale zawsze znał miarę, wiedział gdzie nie dopowiedzieć 107 i ile zapasowych wyjść pozostawić. A Parvus, afiszując się — postawił wszystko na jedną kartę i na zawsze stracił polityczną twarz. Oto kiedy Lenin ocenił jego słabość i swą przewagę nad Parvusem. Parvus zawsze umiał lepiej wystartować i maszerował pierwszy, tarasując drogę. Ale na długim dystansie nie starczało mu kondycji: nie był zdolny prowadzić Rady dłużej niż dwa miesiące, pracować ponad dwadzieścia lat nad tym, żeby niemieccy soce zmienili swój sposób myślenia — rezygnował, odpadał. A Lenin czuł, że kondycji mu wystarczy — na bieg bez końca, bez wytchnienia, na bieg przez całe swoje życie — aż po grób. I nawet zwali się do tego grobu, nie osiągnąwszy celu. Ale — nie zrezygnuje. Sojusz — owszem, chętnie, bardzo proszę. Ale w tym sojuszu być grymaśną narzeczoną, a nie wytrwałym narzeczonym. Niech o ciebie zabiegają. Robić wszystko, żeby nawet będąc słabszym zachować przewagę i niezależność. Czegoś takiego Lenin już nawet dokonał w Bernie. Oczywiście nie poszedł kołatać do drzwi niemieckiego ambasadora Romberga, jak Parvus w Konstantynopolu. Lenin wszędzie nadawał rozgłos swym tezom, wiedząc doskonale, komu mogą się spodobać — i tezy docierały tam, gdzie należało. Romberg sam przysłał do niego estońskiego rewolucjonistę Keskulę, żeby ten zorientował się w zamiarach Lenina. Cóż, nie rezygnując ze swego prawdziwego programu — obalenie caratu, separatystyczny pokój z Niemcami, uniezależnienie narodów, wyrzeczenie się cieśnin — można było pozwolić sobie na drobne kłamstewko: bez sprzeniewierzania się sobie, bez wypaczania swej linii obiecać Rombergowi, że rosyjska armia rewolucyjna wejdzie do Indii. Pryncypia nie zostały zdradzone: należy przecież atakować brytyjski imperializm, a któż inny miałby to uczynić? Kiedyś wejdziemy i tam. Oczywiście, było to drobne ustępstwo, niewielki ochłap, zakręt, koła zabuksowały, jednakże niebezpieczeństwa w tym nie było. A i Keskula miał spojrzenie i narowy wilcze, charakterem i pracowitością o ileż przewyższał rozmemłanych rosyjskich s-d — ale i tu nie przewidywał Lenin kłopotów: Estonię i tak trzeba będzie, tak jak wszystkie inne narody, wypuścić z rosyjskiego więzienia, linia nie została wypaczona: wykorzystywali się wzajemnie, unikając fałszywego kroku-. Wciągnęli do współpracy Artura Siefelda i Mojsieja Charitonowa, Keskula wyjechał do Skandynawii i bardzo aktywnie tam pomagał, zwłaszcza w działalności wydawniczej, zdobywał pieniądze na nasze broszury, pomógł nawiązać kontakty ze Szlapnikowem, a tym samym — z Rosją. Wszystko to nie miało takiego rozmachu jak plan Parvusa, niemniej jednak jakiś, choć może niezbyt widoczny, pożytek z tego płynął. Ale za to — oblicze polityczne pozostawało czyste. A Parvus wykazał na dodatek brak cierpliwości (oto kolejna je- 108 go wada). Widząc, że rozmowa nie przebiega po jego myśli, rezygnuje ze swego kandydata — z goryczą, z pogardą (a to nie może pomóc w niczym). — A więc i wy?... Jak wszyscy? Boicie się rączki zabrudzić? Czekacie? A tak liczył na Lenina! — już kto jak kto, myślał, ale ten jest po jego stronie! A skoro nawet z nim nie sposób się dogadać — to z kim? I wyciągając ostatnie argumenty, denerwował się, stracił gdzieś swą pewność siebie milionera: — Włodzimierzu Iljiczu. Nie zostawajcie z tyłu. Komu jak komu, ale wam nikt tego nie wybaczy. Czyż nie widzicie, nie zrozumieliście jeszcze, że epoka rewolucjonistów z paczką bibuły czy bombą własnej roboty — minęła bezpowrotnie? Tacy — nie są już w stanie nic zrobić. Współczesny rewolucjonista — to gigant, jak my dwaj. Operuje milionami — ludzi, rubli, i musi mieć w swym ręku te dźwignie, przy pomocy których można państwo zniszczyć albo postawić na nogi. A uzyskać dostęp do tych dźwigni nie jest łatwo, zdarza się i tak, że trzeba iść ręka w rękę z szowinistami. To też prawda. Prawda. Ale... (Można by zapytać: a jaka jest cena, którą będzie musiała zapłacić rewolucja rosyjska za niemiecką pomoc? Ale nie zapytał, zrezygnował, tylko zachował to pytanie dla siebie, w pamięci. Naiwnością byłoby liczyć, że ta pomoc będzie bezpłatna. Ale... Przystępując do sojuszu, po pierwsze nie ufaj sojusznikowi. Skoro dałeś się wciągnąć w dyplomatyczną grę — w każdym sojuszniku powinieneś widzieć oszusta. Lenin wcale nie drzemał — rozmyślał. Jeżeli już ktoś drzemał, to z pewnością nie on, już raczej Parvus — w trakcie berlińskich pertraktacji. Lenin podniósł w tym momencie oczy i w jego pytającym spojrzeniu czaił się niepokój. I przesłuchiwał, każdym pytaniem waląc jak w bęben: — Czy rząd Wilhelma naprawdę zechce obalić rosyjską monarchię? Po co im to? Im zależy wyłącznie na pokoju z Rosją. A z monarchią rosyjską nadal będą chętnie współpracować i żyć w przyjaźni. Wszystkie nasze strajki potrzebne są im tylko po to, żeby zastraszyć cara i wymusić na nim pokój. Nic więcej. Czyżby Parvus tego nie rozumiał? Nie, sprawia tylko takie wrażenie — bogaty, odżywiony, wypielęgnowana hiszpanka wyrasta z nalanego podwójnego podbródka. A mówiąc szczerze (czasem, do kogoś trzeba też szczerze) cień separatystycznego pokoju prześladował go w czasie wszystkich rozmów z niemieckim rządem. Pokój między Rosją a Niemcami uśmierciłby całą jego Wielką Ideę. I to bezustanne podejrzenie, że nawet dając pieniądze na rewolucję, o 109 niczym innym nie marzą jak tylko o separatystycznym pokoju z carem, w tajemnicy posyłają kogoś dla nawiązania kontaktów. Tego rodzaju próby podejmuje się dyskretnie, bez rozgłosu i należy być na nie przygotowanym — w porę je skompromitować, zniweczyć, przecież car nie jest już w stanie zawrzeć pokoju! a nawet gdyby, ni stąd, ni z owad, podpisał z wami pokój — wówczas władzę w Rosji może przejąć silny, nacjonalistyczny, prawicowy rząd, który i tak nie zechce respektować carskich zobowiązań. A wy wzmocnicie tylko jego pozycje! ...Wbijać Prusakom do głowy: ależ nie, realny pokój z Niemcami może podpisać tylko taki rząd, który cieszy się zaufaniem narodu. Pozwólcież więc żeby pokój stał się pierwszym hasłem rewolucji, podstawową troską nowego rządu! Takiemu rządowi łatwiej też będzie pójść na ustępstwa: ponieważ nie ponosi winy za wojnę. Taki rząd — da Niemcom znacznie więcej... Widział już ten układ i gotów byłby go nawet sam podpisać przed czasem. I w tej samej chwili dostrzegł w spojrzeniu Lenina, że i on widział. Wszystkich szczegółów powiedzieć się nie da (i nie trzeba!): wśród Niemców istnieją różne tendencje. Większość jednak przychyla się do opinii, że wrogiem numer jeden jest Anglia, gotowi są więc podpisać pokój z Rosją. I, na nieszczęście, nawet staats-sekretarz Jahow, Prusak nad Prusakami, mimo, iż uważa napór słowiańszczyzny za większe niebezpieczeństwo od Anglii, ale patrzcie państwo, nie odpowiada mu plan rozkładu Rosji przez rewolucję. (Nie sposób tego wytłumaczyć, pokrętność arystokratycznej tradycji, sceptyczna słabość intelektualna, Jahow nie ukrywa swej odrazy do dyplomacji agentów, osób zaufanych i maklerów. To, że właśnie taki jest szef ministerstwa spraw zagranicznych, szalenie, oczywiście, komplikuje sprawę.) Ale przy swej wykwintnej brzydocie Parvus potrafi także zdobywać zaufanie ludzi. I niemiecki ambasador w Kopenhadze hrabia Brokdorf-Rantzau — już został zdobyty, dał się oczarować niezrównaną inteligencją Pąrvusą. Wszystkie argumenty przeciw katastrofie separatystycznego pokoju! Przekonywać wszelkimi możliwymi sposobami: rewolucja w Rosji jest nieunikniona, ferment ogarnął cały kraj, objął wojsko, częściowo także oficerów, a wykształcona część społeczeństwa jest już w stanie wrzenia, cóż dopiero mówić o robotnikach, a nawet przemyśle wojennym — wystarczy zapałka i wszystko wybuchnie! Można nawet wyznaczyć konkretną datę — i dotrzymać jej! Ale wielkogłowy, z potężną łysiną, maleńki, sprytny, z niemal przylepionym do ust uśmieszkiem, a z jeszcze mniejszym, jak się zdaje przekonaniem niż Jahow, bezlitośnie: 110 — Ale porozumienia jeszcze ciągle nie ma? Brak zgodności? Czy może to wszystko tylko pozory? Odwieczna wyższość tych, którzy nie działają: wypytywać, być niezadowolonym, wskazywać braki. Machając obiema rękami, jakby usiłował powstrzymać wywracające się do tyłu workowate cielsko, Parvus łapie wreszcie równowagę, prostuje się: — Nie na herbowym papierze, oczywiście! Stale coś się w nim zmienia! — i w każdej chwili trzeba widzieć wszelkie odcienie i nadawać mu pożądany kierunek. Nadawać kierunek nawet dla uderzeń strategicznych, wyjaśniać, przekonywać, doradzać z naciskiem: tylko nie natarcie na Petersburg! Wywołałoby to patriotyczny zryw, cała Rosja zjednoczyłaby się, a rewolucja zgasła. Ale z drugiej strony — nie można pozwolić, by car osiągnął jakiekolwiek sukcesy militarne, nie wolno zwłaszcza dopuścić go do Dardaneli, stanowiłoby to bowiem niepowetowane wzmocnienie jego prestiżu. Najlepiej uderzyć na południową flankę: przez sprzymierzoną Ukrainę, odciąć doniecki węgiel — i wtedy Rosja jest skończona. Boją się jeszcze i tego, żeby to trzęsienie ziemi nie spowodowało rezonansu w Berlinie. Trzeba więc ich przekonywać, że rewolucja rosyjska nie przeniesie się do Niemiec. — Jak to? jak to? — rzucił się malutki, popychając przy tym brzuchatego, ciągle starając się odzyskać swe miejsce na łóżku. — Co też wy?! Zgodziliście się na to, że rewolucja ograniczy się do samej Rosji? I — rzeczywiście tak uważacie? — ostro, z ironią, dociekliwie, badawczo przypatrywał się, sprawdzał, wręcz z oburzeniem, nigdy, dla zasady, nie łagodząc swych ocen: — Przecież to — zdrada! (Nie, Parvus po prostu nie jest socjalistą, to ktoś zupełnie inny!) Nie ruszając się na krok ze Szwajcarii, nie zetknąwszy się na-'wet z żadnym działaniem, znowu miał rację, atakował, ganił: Zabrakło wam wyobraźni! Oto, co znaczy brak przewidywania? Czyż rewolucja może ograniczyć się do jednego kraju? No oczywiście, ciągle ta permanentna, ta niekończąca się, zaklęta karuzela, na której zmuszeni byli się kręcić, kręcić, ciągle zmieniając miejsca i razić się nawzajem pretensjami o to, co było, o to, co będzie, i nikt nigdy nie ma racji. Czyżby — nawet nie chciał rewolucji w Niemczech? Nawet do niej nie dążył? Przecież niemożliwe, żeby to, co o nim piszą było prawdą — stał się niemieckim patriotą? Ale Parvus nie jest przecież dzieckiem, skoro kręci się na tej samej karuzeli. To rewolucjonista nowego typu, rewolucjonista milioner, finansisto-przemysłowiec, może sobie pozwolić na większą szczerość: 111 — Światowa rewolucja jest w tej chwili niemożliwa, natomiast socjalistyczny przewrót w Rosji — tak. Właśnie przeciwko caratowi powinny zjednoczyć się wszystkie robotnicze partie świata. Większa szczerość — to nie znaczy szczerze. Problem jest delikatny, nie da się go z pełną otwartością ujawnić w publicznej dyskusji między socjalistami. Ale nawet w rozmowie w cztery oczy, współtowarzyszowi — nie każdemu można powiedzieć. Ten okrągłogłowy, ruchliwy, cięty — jest niemal nieuchwytny. Nie da się prawię nigdy przewidzieć hasła, z którym wystąpi — zdumiewa wszystkich i zawsze. I nigdy nie wiadomo, co naprawdę myśli. Szczególnych zadań socjalizmu w Rosji nie rozumie? Czy też ich nie przyjmuje? A może — w ogóle osłabło w nim to specyficzne zainteresowanie dla Rosji? Nawet z Brokdorfem łatwiej omawiać ten problem. (A w ogóle Parvus zauważył, że z dyplomatami o wszystkim rozmawia się prościej i łatwiej, niż z socjalistami.) Pozostaje więc tylko obstawać przy sprawie najważniejszej: — Wszelkimi sposobami należy teraz zniszczyć — właśnie carat, tylko o tym trzeba myśleć! I — teraz to, co najważniejsze: j a k zniszczyć? Na tym polega właśnie cały sens przyjazdu i cały sens tej rozmowy: jakie organizacje w stolicy, jakie organizacje podziemne na prowincji zgodzi się teraz Lenin oddać do dyspozycji w okresie przygotowań do powstania? Kim i gdzie są ci ludzie z ich doskonałymi kontaktami i stałą gotowością do działania? Parvus wiedział przecież, kogo rekomendował rządowi Niemiec jako najbardziej zdeterminowanego rewolucjonistę rosyjskiego! Wiedział, po jakiego sojusznika tu przyjechał! Przez dziesiątki lat mogło się zdawać, że to tylko obłąkany rozłamowiec! Odrzucał wszystkich sojuszników, rozdrabniał wszystkie siły, nie chciał słyszeć o partii profesorów, nie chciał słyszeć o płynnym rozwoju gospodarczym, ciągle tylko — podziemie! tylko — podziemie! partia zawodowych rewolucjonistów! W okresie pokoju wydawało się to bzdurą — i Parvusowi, i wszystkim innym — ale teraz, gdy toczy się wojna, wyszło wreszcie na jaw, jaki z niego przezorny, przewidujący mądrala! Oto armia się przyda. Właśnie licząc na nią prowadzone były pertraktacje w Berlinie, licząc na nią opracowany też został Plan. Ale Lenin w ten sposób nie da się przekabacić, nie da się zawrócić. Swoje widzi zawsze i swoje z uporem przeprowadza: — I jakże w sposób tak prymitywny możecie przenosić sytuację rewolucyjną Piątego Roku na sytuację obecną? Przecież to oczywiste: wojna jest bardziej destrukcyjna, trwa dłużej, zmęczenie i rozgoryczenie mas nieporównywalne, organizacje rewolucyjne — silniejsze, liberałowie — także, a carat nie umocnił 112 się ani na jotę. A Lenin ciągle swoje, jego oczy patrzą jakby na wprost, tylko błądząc po liniach łamanych: — Zgoda. Ale jak możecie stąd, z taką pewnością siebie wyznaczać datę rozpoczęcia? — Ależ Włodzimierzu Iljiczu, jakąś datę trzeba przecież wyznaczyć — jako cel, dla jedności działań. Bardzo proszę, zaproponujcie inną. Ale 9 stycznia — jest datą najlepszą, symboliczną, wszyscy o niej pamiętają i nawet bez naszego sygnału wielu ruszy. Łatwiej wyjdą na ulice. A — jak już pierwsi wyjdą, dalej — poleci!!! Ale Lenin wyraźnie się waha, waha się. No oczywiście, można to zrozumieć. Ujawnić swoje ukochane podziemie znaczy tyle, co je oddać. Nie bardzo się chce. Już sam fakt, że Parvus tak gorąco namawia — oznacza, że chce cię wykorzystać. — No więc jak, Włodzimierzu Iljiczu? Nadeszła chwila, kiedy trzeba działać! (O, przejrzałem wasz plan! Wystąpicie teraz w roli tego, kto zjednoczy wszystkie ugrupowania partyjne, plus wasza siła finansowa, plus wasz talent teoretyczny, i oto mamy przywódcę zjednoczonej partii i drugiej rewolucji? Znowu?!) Ale — z nieprzeniknionych oczu, ale z ust, z których nie wymknęło się ani jedno słowo, ale poprzez łysinę szczelnie pokrywającą czaszkę — z równie nieprzeciętną przenikliwością, Parvus wyrwał jednak leninowskie myśli, otworzył je, odczytał i odparł znienacka: — Dlatego właśnie proponuję wam wyjazd do Sztokholmu: żebyście mogli sami od początku do końca kierować. Możecie nie podawać mi żadnych nazwisk, niczego nie ujawniać — weźcie tylko pieniądze, ulotki i broń — i wysyłajcie! Ja — westchnął zmęczony Paryus, ileż się człowiek namęczy w tych politycznych rozmowach — ja, Włodzimierzu Iljiczu — nie jestem już ten sam co przed dziesięcioma laty. Ja — do Rosji nie pojadę. Ja — uważam się teraz za Niemca. (Tym bardziej podejrzane. Dlaczego więc mówi ciągle — tylko o Rosji?) — Mnie zależy już tylko na tym, żeby został zrealizowany Plan. ...Ale niewykluczone, że także Plan — rozumie inaczej? Nieuchwytny jak rtęć, nie sposób go złapać ani przy pomocy rąk, ani argumentów. — To znaczy, że tak jak wy, mamy splamić się otwartą współpracą z niemieckim sztabem generalnym? Rewolucjonista-internacjonalista nie może sobie na to pozwolić. I znowu wymachując raz po raz obiema rękami — przylgnął do Lenin w Zurychu 113 50 Dobrym konspiratorem jest nie ten, kto chowa się pod ziemię jak mysz, unika świata i działalności publicznej. Dobry, zręczny konspirator bierze niezwykle aktywny udział w powszednim, normalnym życiu, z jego słabościami i namiętnościami, nie ukrywa się, pozornie tkwi na powierzchni wydarzeń i zajmuje się czymś absolutnie jawnym, i może poświęcić na tę codzienną działalność większość czasu i sił — a jego zasadnicza, skryta działalność toczy się obok — i z tym większym powodzeniem, im bardziej organicznie związana jest z tą jawną, codzienną. I to jest najbardziej naturalne: działalność konspiracyjną prowadzić w bezpośrednim związku z działalnością legalną. Rozmawiając w ten sposób (Parvus nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w działalności podziemnej — kilka miesięcy w 1905 od rozbicia Rady do aresztowania, potem od ucieczki z zesłania do ucieczki za granicę), a, co więcej, stojąc na stanowisku, człowiek powinien w sposób naturalny zajmować się właśnie tym co go pasjonuje, do czego ma powołanie i zdolności — Panras, po destrukcyjnej odmowie Lenina w maju 1915, kiedy zaproponował mu wspólne robienie rewolucji, decydując się teraz na samodzielną działalność, wymyślił, a nawet nie wymyślił, tylko wyszło to samo z siebie: że on i jego współpracownicy zajmą się w pierwszej kolejności i przede wszystkim handlem — a rewolucja zostanie do tego handlu doczepiona. I już latem tego roku założył w neutralnej Danii, która jako pierwsze państwo zachodnie uzyskała przywilej wolnego handlu — Biuro Importowo-Eksportowe, które w sposób naturalny mogło teraz podjąć handel z firmami dowolnego państwa — Niemiec, Rosji, Anglii, Szwecji czy Holandii, kupować tam gdzie korzystniej i tam gdzie korzystniej sprzedawać. Dyrektorem handlowym tego przedsiębiorstwa» został natychmiast, za zgodą Lenina, Hanecki. Skojarzenie dwóch tak przedsiębiorczych kupców oznaczało nie tylko podwojenie ich zdolności handlowych, ale wręcz ich pomnożenie. A później dołą- 116 czył do nich trzeci, niewiele ustępujący tamtym dwóm — Georg Sklarc (trudno byłoby powiedzieć, że znalazł się tam przez zrządzenie losu, został w ramach przyjaźni przysłany do współpracy przez wywiad niemieckiego sztabu generalnego). Ten Sklarc (po wojnie było o nim w Niemczech głośno, nawet dzięki licznym procesom sądowym, w których na dodatek okazał się jeszcze wybitnym aktorem) , stał się tym najbardziej potrzebnym trzecim dla tej dwójki — także handlowy geniusz, sprytny, pojętny, natychmiast i bez dyskusji gotów wykonać każde polecenie, zdecydowany na wszystko i umiejący z każdej sytuacji wyjść obronną ręką. (A za sobą ciągnął jeszcze następnych dwóch braci Sklarców. Yoldemara, który podjął pracę w samym kantorze handlowo-rewolucyjnym, oraz Henryka — ten pod pseudonimem Pundik prowadził już w Kopenhadze wraz z Ro-manowiczem i Dogopolskim zakonspirowane biuro, przechwytując dla niemieckiego sztabu generalnego nielegalny eksport z Niemiec.) Przemyślne połączenie działalności gospodarczej i politycznej sprawdziło się bardzo szybko: geszeft pracował na rzecz polityki, a polityka stwarzała ułatwienia dla geszeftu. Dzięki poparciu niemieckich władz wojskowych działalność biura Parvusa stawała się coraz łatwiejsza i jeszcze bardziej dochodowa. Ledwie utworzone Biuro Importowo-Eksportowe w ciągu zaledwie kilku miesięcy rozkwitło i kupowało, sprzedawało i przewoziło, nie usiłując nawet szukać ścisłej specjalizacji — miedź, chrom, nikiel, gumę, z Rosji do Niemiec szczególnie — zboże i żywność, z Niemiec do Rosji przede wszystkim urządzenia techniczne, chemikalia, lekarstwa ale także skarpety, i środki antykoncepcyjne, i sal-warsan, kawior i koniak, używane samochody (w Rosji udało się załatwić, żeby nie podlegały one później konfiskacie na rzecz wojska). W zachodnim handlu rozpychało się łokciami także wiele innych podobnych biur, ale w handlu z Rosją, na głównym kierunku swej działalności, biuro Parvusa zajęło pozycję monopolistyczną. Część towarów przewożono legalnie na podstawię legalnych licencji eksportowych. Część zaś — posługując się fałszywymi dokumentami, albo wręcz prowadząc kontrabandę; wymagało to nie lada pomysłowości w pakowaniu i ładowaniu, zdarzało się, że ktoś wpadał i musiał ponosić odpowiedzialność — ale we wszystkim tym kręcili się właśnie Hanecki i Sklarc, umożliwiając Parvusowi pozostawanie w ulubionym cieniu i prowadzenie wielkiej polityki. Genialność połączenia ze sobą handlu i rewolucji na tym właśnie polegała, że agenci rewolucyjni udając agentów handlowych, na czele z petersburskim adwokatem Kozłowskim, jeździli od Parvusa całkowicie legalnie do Rosji, i po Rosji, i z powrotem. Ale superge-nialnie załatwiano przesyłanie pieniędzy: zadanie zdawałoby się niewykonalne — bez przeszkód i szybko przekazywać pieniądze otrzy- 117 mane od niemieckiego rządu w ręce rosyjskich rewolucjonistów — realizowane było przez biuro handlowe bez najmniejszych trudności: eksportowało ono do Rosji tylko i wyłącznie towary, ale — więcej niż za pośrednictwem biura kupiono — a zyski firm współpracujących, takich jak Fabian Klingsland, zgodnie z powszechnie obowiązującą zasadą trafiały do banku (Bank Syberyjski w Petersburgu), a dalej wewnętrzną sprawą biura była decyzja — wywozić je z Rosji, czy nie, dla Rosji było nawet korzystniejsze, żeby pieniądze pozostawały w kraju. Mieszkanka Petersburga Żenią Sumenson, pośredniczka Haneckiego w dowolnym czasie i dowolną sumę podejmowała i przekazywała rewolucjonistom. Na tym polegał geniusz Parvusa: import towarów, tak potrzebnych Rosji do prowadzenia wojny, przynosił pieniądze na to, by ją z tej wojny wyłączyć! Dzięki tej samej wytrwale stosowanej metodzie łączenia działalności konspiracyjnej z legalną Parvus werbował także rewolucyjnych współpracowników firmy. W tym celu zorganizował w Kopenhadze jeszcze jedną podległą mu instytucję — Instytut zajmujący się badaniem skutków wojny, dla werbowania współpracowników tego instytutu odbywał, nie kryjąc się z tym, wiele spotkań, kontaktów i dyskusji z socjalistami. I za każdym razem, gdy kandydat wyrażał ochotę i przejawiał zdolności do pracy podziemnej — schodził do podziemia i pozostawał w konspiracji. A kiedy okazywał się niezdolny i nie nadawał się — nie udzielano mu żadnych wyjaśnień, i rozmowa była całkowicie naturalna, i można było zaangażować go jako legalnego pracownika legalnego Instytutu: Instytut także nie był fikcją, on również zaspokajał tak charakterystyczną dla Parvusa pasję do teoretycznych badań ekonomicznych, podobnie jak wydawany w Niemczech, szczodrze dotowany ,,Kołokoł" zaspokajał jego zainteresowania socjalistyczne. (Bardzo palił się do tego Instytutu Bucharin i rzeczywiście nie było dlań lepszego miejsca, a dla takiego instytutu — lepszego współpracownika, ale wybredny i uczciwy Lenin zabronił swemu młodemu partyjnemu koledze wiązać się z tym mętnym Paryusem, podobnie jak Szlapnikowowi — zakazał jakichkolwiek kontaktów z tym podejrzanym Haneckim.) Wszystko to Parvus zorganizował błyskotliwie — do tego bowiem był stworzony. Dalej było już znacznie trudniej: komu przekazywać w Rosji te pieniądze? i jak wywołać rewolucję w ogromnej Rosji przy pomocy tuzina handlowych agentów i kilku zachodnich socjalistów w rodzaju Krausego? Najłatwiej było w Petersburgu, tu istniały liczne kontakty, tu nawet Kozłowski mógł, nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń, prowadzić kancelarię adwokacką i werbować potrzebnych ludzi ze środowisk fabrycznych, tu działała także wściekła grupa mieżrajonców8, nie uznająca ani mieriszewików, ani 118 bolszewików, a przez to od dawna najbliższa Parvusowi. I poprzez ich współtowarzysza Urickiego mieli z tą grupą dobre kontakty. Mimo podziałów istniejących miedzy socjalistami w Petersburgu, Parvusowi udało się stworzyć dobry aktyw, zwłaszcza — w Zakładach Putiłowskich. I choć słusznie uważa się, że o sukcesie rewolucji w całym państwie decyduje rewolucja w stolicy — to, aby mieć pewność, że w tak ogromnym kraju pierwsze uderzenie będzie skuteczne — niezbędne były także rozruchy na prowincji. A własne, żywe kontakty miał Parvus tylko w Odessie i przez Odessę w Mikoła-jewie. Całego tego niemego, zacofanego, ogromnego kraju nie miał kto ruszyć: kilku agentów, nawet nie szczędząc grosza, w ciągu kilku zaledwie pozostałych miesięcy nie było w stanie stworzyć sieci. A istniejącą już swoją — Lenin zdradziecko ukrył. Ale Parvus doskonale wiedział, pamiętał z Piątego Roku, także i to: jak dochodzi do rozruchów. Do podjęcia strajku, do wywołania niepokojów, do tego aby ludzie wyszli na ulicę, nie tylko nie jest niezbędna zgodna decyzja większości, ale nawet czwartej części, nawet jednej dziesiątej ludzi nie warto przygotowywać. Pojedynczy, ostry okrzyk z tłumu, jeden mówca przy wyjściu z fabryki, dwóch trzech zuchów, którzy wzniosą w górę pięści lub kije, to zupełnie wystarczający impuls, żeby cała zmiana robotników nie rozeszła się po swych wydziałach, tylko wyszła na ulicę. A pozostawały przecież jeszcze — krytykujące władzę rozmowy z sąsiadami, szerzenie panicznych plotek (taka plotka jak wyładowanie elektryczne uderza dalej bez dodatkowych bodźców), a pozostawało jeszcze rozrzucenie ulotek w fabrycznych ubikacjach, palarniach, pod maszynami. Na wszystkie te inicjujące akcje w fabryce z pięciotysięczną załogą wystarczy nawet pięciu ludzi, a tych zawsze uda się znaleźć, jeśli nawet nie wśród własnych zwolenników, to z pewnością można ich kupić w najbliższej knajpie: któryż z knajpianych żebraków nie zechce łatwo zarobić? W innych warunkach te akcje pojedynczych fabryk zapewne nie byłyby wystarczające, ale w drugim roku wojny, która kosztowała już tyle ofiar, wobec nieoczekiwanego głodu, wobec klęsk na frontach, przy powszechnym fermencie i po jednej, już przeżytej przez pokolenie rewolucji — tych kilka akcji wystarczy, Parvus był 0 tym przekonany, żeby spowodować lawinę. Jego strategia polegała na tym, by wywołać lawinę przy pomocy kilku rzuconych śnieżków. Bez pomocy Lenina, w ciągu pozostałych do rozpoczęcia miesięcy więcej osiągnąć nie mógł. Ale już w samej dacie — 9 stycznia — kryło się fatum caratu: nawet gdyby nie było żadnych agentów 1 ani jednego rubla od Żeni Sumenson — ten dzień nie mógłby minąć spokojnie. Warto jednak było mu pomóc. I tak, oczarowawszy bez reszty hrabiego Brokdorfa-Rantzau, nie- 119 mai dyktując mu jego kopenhaskie raporty do ministerstwa spraw zagranicznych, Parvus z pemyrn pokonaniem obiecywał rewolu- CJę ^SJ1 7 na 9 Stycznia Szesnastego Roku. Miał nadleje, że tak będzie. Zepsuty trafnością swych, wybiegających daleko w przyS2łość przepowiedni, pozostając jednak zwykłym człowiekiem, niezawsze poira& oddzielić swe proroctwa od marzeń Niszczycielskiej rosyjskiej rewolucji pragnął tak mocno, że można było wybaczyć mu, jeśli w porywie natchnienia popełniał Ale nie mógł mu tego wybaczyć rząd Niemiec, a zwłaszcza staats-sekretarz Gotfryd von Jahow.: bez t zawgze fen ironii| pogardliwie traktujący tego socjalistycznego, brudnego milionera, Jahow stwierdził teraz, że Parvus oszukiwał cesarstwo niemieckie, żadnej rewolucji w istocie nie przygotowywał, a otrzymane miliony najprawdopodobniej wsadził do własnej kieSZeni. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w pracy wywiadów za tego typu wydatki me żąda się dokładnych rozliczeń. Ale odtąd, w Szesnastym Roku, ministerstwo spraw zagraniczriych nie wypłaciło już parvusowi ani Nie była to kompletna klęska, a nawet - pozornie - wcale nie kieska. Biuro Importow0-Eksportowe ciągle działało i było coraz bogatsze. Ministerstwo spraw zagranicznych zastąpił życzliwy sztab generalny. Instytut do sPraw badań - coś tam zbierał, badał. Parvus aktywme włączył się d0 akcji zaopatrywania Danii w tani węgiel, wykorzystał do tego duńskie związki zawodowe, dogadał się jak równy z równym z przywódcami duńskich, a potem także niemieckich socjalis ów. Otrzymał ^reszcie niemieckie obywatelstwo, o które zabiegał i prosił od 1891 roku _ i teraZ| w pierws ch powojennych wyborach niewątpliwie znalazłby się wśród liderów socjalistycznej frakcji w parlamencie. Jego „Kołokoł" wychodził nadal, agitując Niemcy do patriotycznego socjalizmu. Jego osobiste, i tak już nadmierne bogactwo ciągle rosJ0,kapitały ulokowane zostały w pakietach akcji we wszystkich niemal krajach neutralnych i, oczywiście, także tam skąd fortuna brała swój początek, to znaczy w Bułgarii i Turcji. W arystokratycznej dzielnicy Kopenhagi jego willa otoczona była rożnymi dziwolągami i, co tak typowe dla nuworysza, chroniona przez złe psy, a gdy chcial gdzieś jechać, pod dom podjeżdżał elegancki Adler I nawet wpływ na hrabiego Brokdorfa udało mu się zachować taki jak dawniej, potrafil swojemu rozmówcy uświadomić całą złożoność rewoiucyjnycn zadan { cał^ mechanizm trudności. I poprzez Brokdorfa, na ile tylko pozwalało mu dobre wychowanie ~ starał się przeszkadzać w podejmowanych znowu przez Niemcy próbach doprowadzenia do separatystycznego pokoju z Rosją. I wydawałoby się, że pasmo sukcesow na dr°dze tego człowie- 120 ka powinno go w pełni usatysfakcjonować. Ale nie! — tajemniczy niepokój z powodu niewykonanego, mimo wszystko, zadania — mimo, że do tego kraju nie miał zamiaru wracać — męczył go i gnębił. I w czasie długich kolacji z pruskim arystokratą uwzględniając niemiecki punkt widzenia modyfikował i objaśniał swój — teraz już nie tyle program, co raczej — polityczny testament, nieprecyzyjny zarys przyszłości. Że rewolucja już na samym początku nabierać powinna rozmachu, wzorując się na Wielkiej Francuskiej — przez osądzenie i stracenie cara: bowiem tylko taka ofiara otwiera przed rewolucją nieograniczone perspektywy. Że chłopi powinni mieć prawo swobodnego parcelowania majątków — i tylko w ten sposób anarchia nabierze autentycznego rozmachu. A gdy anarchia sięgnie szczytu i rozleje się na cały kraj — właśnie wtedy Niemcy interweniując zbrojnie mogłyby, przy najmniejszych stratach i maksymalnych korzyściach, pozbyć się potężnego wschodniego zagrożenia: zatopić jego flotę, rozbroić, zniszczyć umocnienia, po wsze czasy zakazać posiadania armii, przemysłu wojennego, a może i, jeszcze lepiej, jakiegokolwiek, osłabić je odcinając wszystko, co tylko da się odciąć — i pozostawić jak wyheblowaną, gładką deskę, niech zapomni o dziesięciu wiekach popełnianych przez siebie łajdactw i zaczyna swą historię od nowa! Parvus nigdy nie zapominał krzywdy! Ale dziś nie wiedział, co mógłby jeszcze zrobić. A cesarski rząd haniebnie szukał możliwości separatystycznego pokoju z tym, niezniszczonym ciągle, mocarstwem. A zdrowie staats-sekretarza von Jahowa pogarszało się, pogarszało z dnia na dzień — i późną jesienią Szesnastego Roku, na szczęście, przeszedł w stan spoczynku, ustąpiwszy miejsca energicznemu Zimmermannowi, który nie odziedziczył po swym poprzedniku niemodnej już niechęci do tajnych agentów i politycznych maklerów. I — porwały go do działania nowe plany! I — co oczywiste — odżyły zadawnione pretensje Lenina: a on co!! a on co?? Łóżko — zwaliło się z połamanymi czterema nóżkami na podłogę—a Parvusa poderwało, postawiło na słupowate nogi. I, prostując się z trudem, zrobił krok, dźwigając wór swego wydelikaconego ciała. Obszedł Lenina dookoła, usiadł z drugiej strony stołu, nie zważając na to, że może pobrudzić swe<śnieżnobiałe mankiety o niezbyt czystą ceratę Uljanowów. I uśmiechnął się — już nie jak do kogoś silnego, już nie jak do kogoś równego sobie, tylko jak do godnego politowania zwierzątka w norce: — N-no?... Mówcie: Zimmerwald?... Kiental?.. I lewica głosuje 121 jak należy?... A czegóż dokonała wielka partia przez ostatnie dwa lata w swojej ojczyźnie?... Dlaczego nawet śladów działalności nie ma na rosyjskiej ziemi? Lenin siedział ciągle na łóżku, przygaszony, i ciężka głowa opadała coraz niżej, bez słowa. — Mówiliście przecież — że pieniądze wam niepotrzebne? Lenin odpowiadał przybity, niemal szeptem: — My — nigdy tak nie mówiliśmy, Izraelu Łazariewiczu. Pieniądze są bardzo potrzebne. Diabelnie potrzebne. Przecież proponowałem! A wyście odmówili! Lenin — z niezwykłym wysiłkiem: — Skąd wniosek, że odmówiliśmy? Przyjęcia rozsądnej, umiarkowanej pomocy — nigdy nie odmawiamy. I nawet chętnie... — To, czym zajmujecie się w Szwajcarii, jest tylko dziecinną zabawą — chciałoby się triumfować, ale triumfu nie było: Rosja nie przegrywała wojny, Niemcy nie wygrywały, ich wspólny, główny sojusznik załamał się. Lenin z trudem przez ściśnięte gardło: — Ale wielka gra jest bardzo kosztowna, także dla grającego. Miał wzrok człowieka chorego. Otworzył oczy szerzej niż zwykle — oczy chore, i jakby po to, żeby się od tej choroby uwolnić, tylko po to, ale osłabiony i bez przekonania: — Ale przecież i wasza rewolucja, Izraelu Łazariewiczu — to też byle co, mydlana bańka... I naiwnością było spodziewać się czegoś innego. Żachnął się wzburzony Parvus i płomyk knota, pod wpływem jego oddechu, zachwiał się, skoczył, zakopcił: — Przecież w Petersburgu strajkowało czterdzieści pięć tysięcy! A gdybyście tak stąd poderwali jeszcze swoich czterdzieści pięć?! I nie dał Leninowi zaprotestować, że wśród tych czterdziestu pięciu — byli też jego. — Putiłowskie nawaliły mi z terminem — ale jak już zaczęły, to aż się zakotłowało! Zuchy! A Newska Zastawa mnie zawiodła — dlaczegoście jej nie poderwali? W Nikołajewie — strajk mi się udał doskonale — 10 tysięcy! i żądania wysunęli nie do przyjęcia, powstanie było pewne! — ale także spóźnili się o cztery dni. Nie tak łatwo będąc tutaj, wszystko tam zorganizować na konkretny dzień. A Moskwa nawet się nie ruszyła! I gdzie wasz moskiewski komitet?! (Lenin też chciałby to wiedzieć!) A Parvus rozochocił się, chełpił się, jak bogactwem, zaginając palce: — Jekatierinosławski metalurgiczny — ja poderwałem! I tulską walcownię miedzi! I tulską fabrykę amunicji!... 122 C° Wszystkie te strajki, rzeczywiście, wvbuchłv prawda nie 9-tego, ale - kto je tam wywołał kto wał? Stad nie widać, udowodnić nie sposobi ws sobie, mieńszewicy też. ws*yscy przypisują - A jak niewiele brakowało - gdzież byli wasi, Mieżraioncv pomogli mi z pełnym oddaniem, wspaniałe chłopaki ale tylko ear stka A wy i mieńszewicy .- ciągle tylko odbijacie soblerteclw Może to waszynn, a nie moimi ulotkami, cała Rosj^es zastana co?... A - Cesarzową Marię" ja wysadziłem w powietr^ nie zauważyliście? - grzmiał, oczy wychodziły mu z orbTpaTcernfka na Morzu Czarnym - nie zauważyliście?!? rancerniKa Wypieszczone, białe dłonie wysunął przed siebie - tvmi ręka mi pancernik wysadziłem! y ęka' - Dlaczego nie chcieliście się przyłączyć, Włodzimierzu Iliiczu? Gdzież są wasze strajki? Gdzież są wasze powstania?™ jakich fab rykach możecie zorganizować strajk w określonym dni.,? 7 iS?" mi organizacjami narodowymi współpracujecie?... '" J Naprawdę nie rozumie?... Z całą j to znaczy, że doskonale sie maskuje trzymać. Dlaczego się nie przyłączyli!... Oczywiście, można było jakoś mienszewikow wmanewrować. I jakoś dałoby się n H l • -wództwem (chociaż to właśnie, właśnie to, najbardzief boH ł iest S" mejsze niż cokolwiek innego!) A... oon i jest trud- A. . . każdy ma ograniczone umiejętności. Lenin ^ Disał ły. Broszury. Wygłaszał referaty. Przemawiał. Agit * lewicy. Po całej Europie chłostał oportunistów. Do zdaje, zdołał poznać problemy przemysłu, rolnictwa T strS zkow zawodowych. Teraz, po lekturze Clausewitza, L Już wiedział, co to jest wojna i jak przeprowadza się zbrojne ma. z pełnym przekonaniem mógł to wszystko wyjaś^ I tylko jednego nie mógł - zrobić. Tylko nie mógł _1 w powietrze pancernika. - Ale i teraz nie wszystko jeszcze stracone, Włodzimierzu Tlii czu - pocieszał, dodawał mu animuszu Parvus sied7 !f strony stołu. Wyciągnął z kieszonki kamizelki złoty zeg^k' nań pokiwał głową z uznaniem. - Rewolucję - ' stycznia Siedemnastego Roku! Ale teraz już -razem? No, dlaczego by - nie razem?? Nie rozumiał przenikl ' I brakowało już argumentów do dalszej rozmowy mu co odpowiadać. W sytuacji, do czego się nie Pr mai beznadziejnej - do jakiegoż sojuszu można było albo me przystępować? Należało tylko, dla zachowana l] nie ' 123 ukryć swą bezsilność: że żadnej działającej swojej organizacji w Rosji nie ma, żadnego podziemia — nie ma. A jeżeli coś istnieje — to rusza się samo, niezależnie od niego i w terminach, na które nie ma żadnego wpływu. Co tam jest — po prostu nie wie, nie ma regularnych kontaktów z Rosją, nie ma możliwości posłania dyspozycji, ani też otrzymania odpowiedzi. Cieszy go, jeśli jeden jedyny Szlapnikow zdoła przerzucić przez granicę paczkę , ,Socjal-Demokraty''. Z Anią, siostra, korespondowali posługując się sympatycznym atramentem — ale i to się urwało. A cóż dopiero mówić o podrywaniu się do walki jakichś narodów? — byłoby dobrze, gdyby udało się ocalić choćby cząstkę własnej partii... A Parvus kiwając się w tę i z powrotem na skrzypiącym krześle z niezmienną wielkodusznością: — A w jaki sposób wasi współtowarzysze przechodzą przez rosyjską granicę? Bo chyba — nie na własnych nogach albo łódeczką? Przecież to archaiczne metody, XIX wiek, trzeba dać sobie z tym spokój! Bardzo proszę, wyrobimy dla nich przyzwoite dokumenty, będą jeździli pierwszą klasą, jak moi... Parvus może i wygląda szkaradnie, ale chyba tylko dla kobiet, czy na trybunie. Jego bezbarwne, wodniste oczy są bezsprzecznie mądre, to akurat Lenin potrafi ocenić. Tylko — uciec by teraz od nich. Żeby się tylko nie domyślił. Że właśnie — robić — Lenin nie mógł. Wszystko inne potrafił. Jednego tylko nie mógł: przyspieszyć ten moment i zrobić. A Parvus ze swymi milionami, a zapewne także z bronią w portach, ze swą konspiracją, trzymając już mocno w garści Zakłady Pu-tiłowskie — ściskał swe białe, pulchne dłonie, które jednakże potrafiły robić, i dopytywał się: — Na cóż więc czekacie, Włodzimierzu Iljiczu? Dlaczego nie dajecie sygnału? Jak długo można czekać? A Lenin czekał — żeby stało się cokolwiek. Żeby jakaś przypadkowa materialna fala przeniosła jego wątłą łódeczkę na ląd rzeczy już dokonanych. Jak na ironię, wszystkie leninowskie idee, którym poświęcił życie, nie były w stanie zmienić ani przebiegu wojny, ani przekształcić jej w domową, ani sprawić, żeby Rosja przegrała. Czółenko leżało w piasku jak dziecinna zabawka, a fala nie przypływała... A list na drogim zielonkawym papierze leżał i pytał: no więc cóż, Włodzimierzu Iljiczu? Wezmą wasi udział — czy nie? Wasze konspiracyjne adresy? Wasi odbiorcy broni?... Czym dysponujecie realnie, powiedzcie? Właśnie na pytanie czym — Lenin nie mógł odpowiedzieć, bo nie miał nic. Szwajcaria była na jednej planecie, Rosja na innej. 124 Miał tylko... Maleńką grupkę, która nazywała się partia i nie sposób nawet wymienić wszystkich jej członków, bo możliwe, że już się odsunęli. Miał tylko... „Co robić", „Krok-Dwa kroki", „Dwie taktyki", „Empiriokrytycyzm", „Imperializm". Miał też — głowę, która w każdej chwili była w stanie scentralizowanej organizacji — podsunąć decyzję, każdemu rewolucjoniście — szczegółową instrukcję, masom — porywające hasła. I nic więcej nie miał ani dzisiaj, ani półtora roku wcześniej. Dlatego też — z wojennej przezorności i ze zwyczajnej dumy — nie mógł odsłonić Parvusowi swego słabego miejsca także dziś, podobnie jak przed półtora rokiem. A Parvus przechylony przez stół, z ironią w rybich oczach, z czołem równie potężnym jak u Lenina, czekał i żądał odpowiedzi. Tak umiejętnie przejął inicjatywę: pytać, pytać, wtedy nie trzeba samemu wyjaśniać. Ale i on miał powody — dlaczego przez półtora roku milczał, a teraz właśnie przyjechał? Unikając natarczywego, zdziwionego spojrzenia spod uniesionych, bezwłosych brwi, Lenin biegał i biegał wzrokiem po liście, zastanawiając się, jak, w sposób możliwie zręczny, odmówić pomocy, nie tracąc jednocześnie sojusznika, jak ukryć swoją tajemnicę i przejrzeć tajemnicę rozmówcy. Omijając wzrokiem to, co w liście było i szukając tego, czego w nim nie było. Każdy słaby punkt, jak najdrobniejszą szczelinę, Lenin dostrzegał natychmiast. Nie pytał jeszcze: dlaczego Parvus znowu z taką natarczywością usiłuje go przekonać? Czy to znaczy, że sił mu zabrakło? A może — i pieniędzy? Agentura osłabła? A może rząd niemiecki nie płaci znowu tak dużo? Och, ciężka to służba, kiedy nie ma ucieczki... Jak dobrze być niezależnym! E-e, wcale nie jesteśmy jeszcze tacy słabi, najsłabsi jeszcze nie jesteśmy. Prawa ręka z ołówkiem jak zwykle sunęła po liście zaznaczając fragmenty, do których trzeba będzie odnieść się w odpowiedzi — liniami prostymi, falistymi, ogonkami, znakami zapytania, wykrzyknikami... A lewa energicznie pocierała czaszkę, a czaszka zbierała argumenty. Trocki zarzucał swemu byłemu mentorowi lekkomyślność, brak wytrwałości, i że przyjaciół opuszcza w biedzie — ale to wszystko sentymentalne bzdury. Wszystkie te wady można wybaczyć i nie byłyby one przeszkodą w sojuszu. Gdyby Parvus nie popełnił poważnych błędów politycznych. Nie wolno było tak ulegać mirażowi rewolucji, publicznie się ujawniając. Nie wolno było robić z „Ko-łokoła" kloaki niemieckiego szowinizmu. Wytarzało się hipopota-misko w hindenburgskim błocku — i reputację diabli wzięli! I — dla socjalizmu był stracony na zawsze. A — szkoda. A — jakiż to był socjalista! 125 (Był stracony — ale kłócić się, mimo wszystko, nie należy. Jeszcze — ho-ho, jak może Parvus pomóc.) Znad kartki papieru, siedząc z boku przy stole, Lenin śmielej podniósł głowę, by spojrzeć na swego niestrudzonego konkurenta. Kontury jego głowy, i bez tego niekształtnej, opasłych ramion — zacierały się i kołysały. Jakby rozpaczał, że nawet z Leninem nie był w stanie dogadać się bez niedomówień. I, z twarzą już niemal niewidoczną, podobną raczej do ciemnej plamy — wycofywał się smutny, pochylał, jego sylwetka rozmywała się, niknęła w oknie. Ale póki nie było jeszcze za późno, Lenin krzyknął w ślad za nim, bez triumfu, ale dla zasady: — Pozwolić się związać w polityce?? Za nic! Oto na czym polega wasz błąd, Izraelu Łazariewiczu! Wziąć od innych to, co konieczne? — tak! Ale sobie skrępować ręce? — nie!!! To bez sensu, sojusz z kimkolwiek nie może polegać na tym, żeby nam krępowano ręce! Dym przesłonił wszystko, zagarniając i Sklarca, i kufer. I kapelusz, spóźniony, zerwał się ze stołu — i poleciał za nim. Lenin okazał się bardziej przewidujący! To nic, że nie robił żadnej rewolucji, to nic, że był bezradny i pozbawiony pomocy, ale widział, że ma rację, że się nie myli: idee są bardziej długowieczne niż wszelkie miliony, bez milionów też można wytrzymać. To nic, to nic, i te konferencje z babami i dezerterami — też się opłacą. Z czerwonym sztandarem Międzynarodówki można nawet następnych trzydzieści lat przeczekać. Zachował skarb największy — dobre imię socjalisty. Nie, poddawać się jeszcze za wcześnie! I za wcześnie na porzucenie Szwajcarii. Jeszcze kilka miesięcy wytrwałej pracy i można będzie dokonać rozłamu w szwajcarskiej partii. A wtedy, po niedługim czasie — rozpocząć tu rewolucję! I stąd rozniesie się — na całą Europę! 126 Z WĘZŁA III MARZEC SIEDEMNASTEGO L-1 Miniona zima wypełniona była arcydramatyczną walką i mogłaby zakończyć się proletariacką rewolucją w Szwajcarii, poprzez nią i w całej Europie — gdyby nie nikczemna zdrada szajki przywódców, którzy zbrukali, obrzucili błotem, wyprowadzili na manowce całą partię szwajcarską. A przede wszystkim najpodlejszego z podłych, łajdaka, intryganta, tej prostytutki politycznej — Grimma. I rozsypującego się ze starości — Greulicha. I innych podłych szubrawców. Charakterystyczna dla powierzchownego, filisterskiego widzenia — a tak właśnie widzi większość ludzi, nawet rewolucjonistów — jest właściwość niedostrzegania drobnych rys w potężnych górskich masywach oraz niezdawania sobie sprawy, że przez taką rysę, jeśli się to potrafi, można rozwalić cały masyw. Wystraszony mieszczuch obserwując wojnę toczącą się w całej Europie z udziałem milionowych armii i miliony wybuchających pocisków, nie jest w stanie uwierzyć, że powstrzymać ten stalowy huragan (czy też zmienić jego kierunek) może nawet najmniejsza grupka, ale zdecydowanych na wszystko ludzi. Co prawda, niezbędne jest do tego wydarzenie ogromne — rewolucja, która objęłaby całą Europę. Ale dla wywołania rewolucji w Europie może wystarczyć rewolucja w maleńkiej, neutralnej, ale trójjęzycznej, ale leżącej w sercu Europy, Szwajcarii. A w tym celu należy opanować szwajcarską partię socjaldemokratyczną. A jeśli nie można jej opanować, to trzeba ją rozbić i wyodrębnić z niej część zdolną do walki. A po to, żeby rozbić taką partię jak szwajcarska — nie uwierzą w to oportuniści i książkowi teoretycy! — wystarczy zaledwie pięciu zdecydowanych członków tej partii i jeszcze ze trzech obcokrajowców, którzy są w stanie przedstawić tym miejscowym towarzyszom program, przygotować dla nich teksty i tezy wystąpień, pisać dla nich broszury. A więc, żeby wywrócić do góry nogami Europę, wystarczy niespełna dziesięciu wytrawnych, nieugiętych socjalistów! Kegel-klub. Jesienią w Kegel-klubie przemyślane, w kręgu Kegel-klubu za- 9 — Lenin w Zurychu 129 częły się też przygotowania do tej pracy. Po niepowodzeniu na listopadowym zjeździe szwajcarskiej partii, najpierw jakby tylko po to, żeby młodym dać psychologiczną satysfakcję, Lenin sporządził dla nich realne, praktyczne tezy — o zadaniach, jakie muszą podjąć w swej walce. Dogłębna, wielomiesięczna praca, a nawet lektura marnej szwajcarskiej prasy — wszystko okazało się tu przydatne. Później, w związku z tezami, zaczął organizować zebrania wyjaśniające dla przedstawicieli młodej lewicy. Rozesłali tezy po całej Szwajcarii. Pomysł był następujący: żeby przynajmniej jedna, choćby najmniejsza lokalna organizacja partyjna przyjęła te tezy — a wówczas, z pełnym uzasadnieniem można byłoby żądać opublikowania ich w socjalistycznej prasie — i w ten sposób tezy zostałyby poddane jeszcze szerszej dyskusji. Zastanawiali się, jak wydrukować tezy w ulotkach, jak je rozkolportować w kilku tysiącach egzemplarzy (a wszyscy tylko gadają, nic nie robią, jedni mają chandrę, inni udają — nikt nie potrafi rozkolportować z sensem). A może sami zaczęliby wydawać ulotki? Ale główna podpora, przywódca młodzieży, Miinzenberg zrzędził, że literatury i bez tego jest dość. (Jakby kiedykolwiek mieli taką literaturę!). Słaba ta szwajcarska lewica, diabelnie słaba. I niecierpliwe spojrzenie rewolucjonisty dostrzegło inną upragnioną szczelinę, bardziej obiecującą i dającą nadzieję na szybszy efekt: zbliżał się kolejny zjazd szwajcarskiej partii wyznaczony na koniec stycznia i poświęcony specjalnie (zmuszono kierownictwo, żeby wyraziło zgodę) stosunkowi do wojny. Była to doskonała okazja, żeby rozbić, skłócić całe to oportunistyczne kierownictwo i na oczach szwajcarskich mas zastrzelić je pytaniami, od których wykręcić się nie są w stanie; czy jest rzeczą dopuszczalną, żeby Szwajcaria włączyła się do wojny? czy jest dopuszczalne, by potomkowie Wilhelma Telia ginęli za międzynarodowe banki? Czy jest rzeczą dopuszczalną... itd., itd., wiele tu można zrobić. Taki zjazd był szczególnie niebezpieczny dla oportunistów także dlatego, że we wrześniu przyszłego, 17-go roku miały się odbyć wybory do parlamentu i jakby się teraz nie opowiedzieli — za ojczyzną, czy przeciw — wybory doprowadzą bez wątpienia do rozłamu lub wręcz likwidacji partii — tego właśnie nam trzeba! Oportuniści zorientowali się i zaczęli manewrować; czy nie dałoby się w ogóle przesunąć pochopnie obiecanego zjazdu, czy nie dałoby się w ogóle uniknąć dyskusji nad problemem wojny, niby, na razie, póki Szwajcaria jeszcze nie walczy, albo też zająć się tym problemem dopiero wówczas, gdy wojen już nie będzie? I nie wiedzieli jeszcze, jak zostanie im zadany cios, jak sprawa zostanie postawiona: nie po prostu ,,za ojczyzną" czy „przeciw mi-litaryzmowi'', ale — z bezwględną stanowczością: nie można wal- 130 czyć przeciwko wojnie inaczej, niż poprzez socjalistyczną rewolucję? Głosować, w istocie rzeczy, już nie w sprawie wojny, tylko: za czy przeciw natychmiastowej ekspropriacji banków i przemysłu! W Kegel-klubie energicznie przygotowywano rezolucję dla zjazdu — Platten napisał, zbyt słabo, Lenin przerobił w imieniu Plattena. (Praca niełatwa, ale wdzięczna. Trzeba było wszystkimi międzynarodowymi siłami pomóc szwajcarskiej lewicy.) Trzeba było zaostrzyć rezolucję we wszystkich kierunkach: natychmiast zdemobilizować szwajcarską armię! obrona Szwajcarii to hasło obłudne! Właśnie szwajcarska polityka pokoju —jest zbrodnicza! Sukces mógł być kolosalny: taka rezolucja szwajcarskiego zjazdu wywołałaby najbardziej entuzjastyczne poparcie klasy robotniczej we wszystkich krajach cywilizowanych! Ale oportuniści przystąpili do działania. Dochodziły już poufne informacje, że góra przygotowujeprze/ożenie zjazdu, cóż za bezczelne typy! W takich przypadkach — trzeba zadać wyprzedzający cios! Odebrać inicjatywę! Polecili więc Brońskiemu, żeby na zebraniu organizacji miejskiej Zurychu uchwalili rezolucję — „przeciw zakamuflowanej, zakulisowej agitacji nawołującej do przełożenia zjazdu! potępić wszelkie przejawy popadania w socjal-szowinizm!". A mieli jeszcze możliwość drobnej kosmetyki wyników głosowania — i doprowadzili do tego, że rezolucja została przyjęta. Doskonałe uderzenie w centrystów — przecież okropnie się boją posądzenia' o szowinizm. Ale tak się ta szajka rozzuchwaliła, że nawet to ich nie wystraszyło: już następnego dnia zwołali prezydium partii i zrzucili maskę. (W posiedzeniu prezydium uczestniczyli i Platten, i Nobs, i Miin-zenberg, więc o wszystkim były dokładne informacje). Stary Greu-lich zdecydował się nawet na oszkalowanie całej organizacji partyjnej Zurychu: że, niby, jest w niej wielu dezerterów, my poręczaliśmy za nich i można by się spodziewać, że właśnie w kwestii obrony ojczyzny będą oni... A ktoś inny krzyczał: jeżeli partia będzie tak szargała swe imię, to my, z Sankt Gallen, wystąpimy z niej! Ci towarzysze nie mają zbyt wysokiego mniemania o szwajcarskich robotnikach (a nawet z aluzjami, że to cudzoziemcy mącą).. A kolejny wpadł wręcz w szowinistyczną histerię: wynoście się z waszymi formułami międzynarodowych kongresów! Dyskutowanie problemu wojny w chwili kiedy trwa wojna — to idiotyzm! W takich chwilach, krzyczał, cały naród jednoczy się we wspólnym losie. (Ze swymi kapitalistami...) Jak można demobilizować armię, skoro broni ona naszych granic? A tak, jeśli Szwajcarii zagrozi niebezpieczeństwo, klasa robotnicza wystąpi w jej obronie! (Słuchajcie, słuchajcie!) Ale najbezczelniej zachowywał się Grimm. Przewodniczący Zimmerwal-du, Kientalu — a taki łajdak w polityce: jak to, zacznie się wojna 131 — a my mamy wywoływać powstanie?... Robił nikczemne aluzje, wymierzone przeciw cudzoziemcom i młodym. I, łącząc się z szowinistami, 7 głosami przeciw 5, ze znikomą przewagą uzyskaną właśnie dzięki jego, Grimma, centrowemu głosowi — zjazd został przesunięty na czas nieokreślony (czytaj — do końca wojny)... Niesłychana, haniebna decyzja! Grimm zdradził na całej linii. Ach, oszust, bydlę, zdrajca, szlag trafia! Tym bardziej więc teraz trzeba rozpocząć w partii taką wojnę, jakiej jeszcze nie było! Pozostawało tylko jedno wyjście: wykończyć Grimma! Wszystkiemu był winien Grimm — i należało go natychmiast zniesławić, ujawnić prawdziwe oblicze, zerwać z niego maskę. I jak w czasie bójki ręka sama szuka jakiegoś przedmiotu, który można by chwycić i rzucić w przeciwnika, tak też mózg walczącego polityka wyłapuje błyskawicznie możliwości odpowiednich posunięć. Pierwsza myśl, która mu się nasunęła: Naine! To niezwykłe, że Naine, niezbyt przecież lewicowy, głosował za nami. To znaczy, że najkorzystniej będzie niszczyć Grimma poprzez Naine'a! A jak? Napisać do gazety Naine'a list otwarty, publicznie wyzwać Grimma od łajdaków i stwierdzić, że nie sposób pozostawać wraz z nim w jednej zimmerwaldzkiej organizacji!... Nie, nie tak, niech wszyscy piszą listy otwarte do gazety Naine'a, wszyscy, których uda się nam pozyskać — i pod tą lawiną listów otwartych i rezolucji protestacyjnych pogrzebać Grimma na zawsze! Każda chwila jest droga, należy wszędzie zbierać ludzi lewicy — i nastawiać ich przeciw Grimmowi. Dramatyczny moment. W Chaux-de-Fond przyłączył się wierny Abramowicz. W Genewie wahali się Brilliant i Guilbeaux. A w Zurychu co wieczór zbierała się lewica i młodzież, opracowywali metody ataku. I nie było wątpliwości: listy otwarte nie wystarczą. Należy popełnić polityczne morderstwo — żeby Grimm już nigdy nie zdołał się podnieść. I oto co wymyślili. Nie tracąc na to nawet godziny, zebrali się wraz z Krupską, Zinowiewem, Radkiem, Levim, wszyscy którzy byli pod ręką — i przez całe miasto poszli do Miinzenberga, do domu. I stąd, gdy już wszyscy zdecydowani dotarli — Willi zatelefonował i wezwał do siebie Plattena, nie udzielając mu żadnych wyjaśnień, tylko — natychmiast! Trzeba było zwabić go w pułapkę, tak, żeby się nie zorientował, Platten ostatnio wyraźnie bał się — i Grimma, i rozłamu, nie wyciągał wniosków z internacjonalistycznych doświadczeń, zachowywał się jak typowy, ograniczony Szwajcar, podobnie zresztą jak Nobs. (A dla przypomnienia — skąd się wzięli? W Zimmerwaldzie po prostu zapisali się do „lewych"...) Tak więc, należało wziąć Plattena z zaskoczenia, złapać za gardło. Wszedł — i kiedy ujrzał, że Munzenberg nie jest sam, jak się spodziewał, 132 ale czeka na niego sześć osób w ciasnocie małego pokoiku, troje ściśniętych jedno przy drugim na łóżku, i wszyscy posępni — na jego dużej, szczerej twarzy, niezdolnej do maskowania uczuć, odmalowało się zaskoczenie, trwoga. Szukał wzrokiem choćby jednego sprzymierzeńca, jednego człowieka przychylnego! — ale nie znalazł. Wepchnęli go, posadzili w kącie — jak najdalej od drzwi, za komodą, bez odwrotu, a cała szóstka — ci na krzesłach przesunęli się bliżej, ci z łóżka, pochylili się mocniej. I Miinzenberg (tak się umówili) — dźwięcznym, nie znoszącym sprzeciwu głosem oznajmił: my, wszyscy tu obecni, nasza grupa, postanowiliśmy natychmiast i definitywnie zerwać z Grimmem i skompromitować go przed całym światem! Platten ma do wyboru: albo z nami, albo z Grimmem. Plat-ten zaczął się wiercić — a ruszyć się nie ma gdzie, zdenerwował się, spoglądając po twarzach szukał mniej zdeterminowanych, ale nawet Nadia patrzyła na niego wzrokiem jędzy. Platten wycierał pot z czoła, szczypał swój zwisający podbródek, prosił o czas do namysłu. Mówił, a cała szóstka siedziała bez ruchu, milcząc posępnie, i patrzyła na niego jak na wroga (wszystko to wymyślił ten wesołek Radek) — i to było najgorsze. Platten stracił głowę, ustępował, mówił: przecież nie trzeba tak natychmiast! Wystarczy posłać Grim-mowi ostrzeżenie, uprzedzić, że... Nie!!! Decyzja — zapadła!!! I Plat-tenowi pozostaje tylko wybór; albo jest z nami, w uczciwym inter-nacjonalistycznym sojuszu, albo — ze swym szwajcarskim zdrajcą, a wtedy skompromitujemy jednocześnie ich obu! I odpowiedzieć ma — już, teraz! Obiema rękami złapał się Platten za głowę. Siedział tak przez jakiś czas. Poddał się. Broszurę, która miała skompromitować Grimma polecono napisać Radkowi. I — tej samej nocy, w jedną noc, pykając swą fajeczkę, bez najmniejszego wysiłku mógłby napisać, leń. Ale — nie napisał. I jeszcze wiele godzin musiał Lenin wędrować z nim po Zurychu, namawiać i musztrować, żeby napisał, i to jak najostrzej, jak tylko on to potrafi. Co by nie mówić — dziennikarz z niego niezrównany! Kolejny krok — zaatakowali Grimma na posiedzeniu Międzynarodowej Socjalistycznej Komisji. Sam Lenin nie poszedł, żeby się nie narażać, a Zinowiew, Radek, Miinzenberg i Levi rzucili się z oskarżeniami, że działalność Grimma w Szwajcarii to zbrodnia, hańba, pederastia! — i dlatego właśnie należy go wyrzucić z kierownictwa Zimmerwaldu! (Zdetronizować.) Jednocześnie przypuszczano atak na Grimma w młodzieżowej, miinzenbergowskiej Międzynarodówce. Jednocześnie narodził się pomysł, żeby żądać wewnątrzpartyjnego referendum — w sprawie zwołania zjazdu natychmiast, 133 w marcu! A motywacja referendum (sam ją musiał napisać) była najlepsza w całej kampanii: że odkładanie zjazdu to klęska socjalizmu*. I tu się dopiero zaczęło! Cóż to była za rozróba! C-cudownie!! Partyjni przywódcy ryknęli z oburzenia, rzucili się dementować — któż zdoła wytrwać w socjalizmie wobec ostrego, pryncypialnego oskarżenia z lewicy?! Jeden oskarżycielski głos jest w stanie powalić tysiąc oportunistów! C-cudownie! To się naprawdę udało! Tego — właśnie było trzeba! A jeszcze na kantonalnym zjeździe partii udało się zebrać dla poparcia rezolucji lewicy jedną szóstą wszystkich głosów — było to poważne zwycięstwo! Ale jednocześnie — szczytowy punkt kampanii. Odtąd zaczęła opadać. Grimm wściekle zaatakował referendum — i wystraszył naszych młodych. Ostrożny jak lis Nobs publicznie odcinał się od referendum. A Platten — a Platten nawet się nie odezwał, mięczak... Tak właśnie można na niego liczyć w walce. Nie, nic z niego nie będzie. Nie chce się uczyć, jak należy organizować partię rewolucyjną. I nawet broszury Radka — nie chcieli drukować: „Wydrukujemy — wyrzucą nas z partii". I to się nazywa — lewical Wojacy — od siedmiu boleści! A Grimm, czując naszą słabość, zorganizował arcyprywatną naradę i zaprosił na nią lewicę. Miinzenberg i Broński oczywiście nie poszli. Ale Nobs i Platten poleźli... do swego pana. Nie, już w trzech-czwartych ześlizgnęli się na pozycje socjal-patriotyczne. Nie, szwajcarska lewica to arcydrąnie, ludzie bez charakteru. Gmatwać, tuszować różnice zdań, zamiast je wyostrzać — cóż to za podłość! A do tego wszystkiego ta skandaliczna historia z Brońskim. Na zebraniu organizacji miejskiej wybierano nowe władze, kilku kandydatów zrezygnowało, więc objęto głosowaniem tych, którzy na liście zajmowali dalsze pozycje — w tym, szczęśliwie, także Broń-skiego. Broński ni z tego ni z owego — wszedł! A wtedy rozzuchwaleni przedstawiciele prawicy oświadczyli, że z Brońskim współpracować się nie da, w związku z czym oni rezygnują. A Nobs, który przewodniczył obradom — zgodził się anulować wybory! I Platten — przełknął te obelgę. Lenin siedział na zebraniu — milcząc, ale jego spokój był pozorny! Tej nocy nie zasnął nawet na chwilę. W ogóle od tych codziennych zebrań — nerwy jak postronki, bóle głowy, bezsenność. 134 I cała ta szwajcarska partia — sami oportuniści, instytucja dobroczynna dla mieszczuchów. Sami urzędnicy, albo przyszli urzędnicy, albo garstka, zastraszona przez urzędników. Odżegnała się cała lewica od naszej pomocy — i w Zurychu, i w Bernie. Tylko u Abramowicza sprawy idą dobrze, ale ten jest daleko. A Guilbeaux i Brilliant — niezdecydowani. I przywódcy młodych — nawet silny, stanowczy, nieugięty Munzenberg — poszli na kompromis. Miinzenberg! — nawet on odrzucił broszurę Radka! (I wyjechał Radek do Davos, podleczyć się — też był wykończony.) Byłoby to śmieszne, gdyby nie było takie podłe. Wygląda na to, że w Zurychu — kłopoty z lewicą już się skończyły. Ale — nie należy żałować, mimo porażki. Zawsze wiedział, jak przegniłe są europejskie partie socjalistyczne. A teraz sam się o tym przekonał, w praktyce. Żałować nie trzeba. To co zostało zrobione — nie przepadnie. Po nas, nasi następcy — stworzą jednak lewicową partię w Szwajcarii! Na 23 lutego wyznaczono zebranie lewicy — nawet się nie odbyło: po prostu nie przyszli, nikomu to nie było potrzebne. Lenin miał zamiar wygłosić referat — poszedł na próżno, wrócił wściekły. I wściekłość dławiła go przez całą noc. Zazdrościł — Inessie, Griszce Zinowiewowi, że gdzieś tam jeździli, wygłaszali referaty: tam masz przed sobą nie socjalistycznych mieszczan, tylko — ludzi niezepsutych, robotników, tłum, i masz bezpośredni wpływ na masy. Nie brakowało też innych powodów do przygnębienia. Z Radkiem — na przemian przyjaźń i kłótnie (nie da się z nim wytrzymać, kiedy wpada w akademizm), a Inessa i Griszka z dużą przykrością przyjęli niesnaski między nimi. To znów kłótnia z Usijewiczem. (A z Bucharinem nie przestawali się kłócić, całe szczęście, że nie wyszło to na forum publiczne.) A to Szkłowski roztrwonił kasę partyjną. A to Inessa wpadła na pomysł, żeby jeszcze raz ,,rozpatrzyć" problem obrony ojczyzny — i ileż energii trzeba było stracić na przekonywanie. W listach. Bo nie przyjechała do Zurychu ani razu. Wkrótce minie rok... A to — ni stąd, ni z owad, plotka, że Szwajcaria lada dzień przystąpi do wojny, i od razu niepokój, i błyskawiczne kalkulacje; on z Nadią zostanie w strefie okupacji niemieckiej, a Inessa niech jedzie do Genewy, w ten sposób znajdzie się na terenach zagarniętych przez Francję — i dzięki temu poprawimy kontakty z Rosją. Ale nie potwierdziło się: wojny nie będzie. To znów Nadia chorowała — bronchit, gorączka, biegał po lekarza, bezustanne kłopoty. 135 Ale nie wolno przecież bezczynnie załamywać rąk. A gdyby tak sami, bez pomocy Szwajcarów — zbuntowali szwajcarską armię. I wpadł mu do głowy pomysł: napisać ulotkę („rozpalimy rewolucyjną propagandę w wojsku! przekształcimy obmierzły mieszczański spokój w klasowe akcje rewolucyjne!") — ale przy zachowaniu absolutnej tajemnicy (można za to nieźle oberwać, wyrzucą ze Szwajcarii) — a podpisać: „szwajcarska grupa zimmerwaldzkiej lewicy (niech sobie podejrzewają kogo chcą, choćby Plattena) — i rozkolportować okrężną drogą, jakby nie od siebie. Inessa szybko przetłumaczy na francuski. Tylko z zachowaniem pełnej konspiracji, paląc kalki. (A poczta nie kontroluje listów, to zostało sprawdzone.) Zaczęli to robić. Ale wtedy przyszedł im do głowy kolejny pomysł: a może by tak, też sami, tylko nie w swoim imieniu, przygotowali taką ulotkę: poderwać cały europejski proletariat do strajku powszechnego w dniu l maja? dlaczego by nie? Czyż proletariat nie zareaguje? A w szczytowym momencie wojny — jakaż by to była siła potężna! Jakaż demonstracja! A strajk sam przez się spowoduje wybuch masowych ruchów rewolucyjnych. Jedna dobra ulotka — i wrzenie w całej Europie, co?! Tylko trzeba się pospieszyć, do l maja czasu niewiele — prędzej tłumaczyć na francuski, prędzej drukować, jak najprędzej kolportować. (I — pełna konspiracja!) Ale zanim przemyśleli do końca strajk powszechny w Europie, nim przetłumaczyli ulotki, niespodziewanie nadszedł list od Kołłon-taj, która z Ameryki wróciła do Skandynawii. I do sporządzonego prochu — dodany został kolejny zapalnik; okazuje się, że nastąpił rozłam na zjeździe partii szwedzkiej! Cóż za niespodziewany sukces! Jak można było zapomnieć o swych wiernych zimmerwaldzkich współbojownikach? I cóż tam się teraz dzieje w szwedzkich głowach — z pewnością kompletny zamęt i niesamowite zamieszanie! I jak by tu wpłynąć? Jak pomóc? Olśnienie: oto gdzie czeka nas zadanie do spełnienia, najważniejsze i wdzięczne: nie w Szwajcarii trzeba robić rewolucję, tylko w Szwecji! Zaczynać stamtąd! Dalej pisała Kołłontaj: szwedzcy młodzi postanowili zwołać na 12 maja zjazd, aby powołać do życia nową partię na „zimmerwaldzkich zasadach". Ach, dzieciaki nieopierzone, szczere i niedoświadczone, i któż wam wytłumaczy: zasady Zimmerwaldu i Kientalu zostały zdradzone! Zdradzone, wdeptane w błoto przez wszystkie niemal partie Europy! Umarł Zimmerwald, umarł i zbankrutował! Ale wy — jesteście szczerzy i czyści i za wszelką cenę trzeba jeszcze przed zjazdem zrobić wszystko, żebyście zrozumieli, jak trywialna jest postawa Kautsky'ego, jak nikczemna jest zimmerwaldzka większość. (Ach, czemuż nie jestem tam, z wami?) Nadszedł wreszcie czas, żeby przyciąć pazury Brantingowi! Natychmiast trzeba wam przesłać 136 na pomoc moje tezy! Moralnie i politycznie wszyscy ponosimy za was odpowiedzialność. Decydujący moment w skandynawskim ruchu robotniczym! 1 cały ten chwilowy pesymizm i załamanie, jakie przezywał po porażkach z podłą, pozbawioną charakteru, beznadziejną szwajcarską lewicą — przerodziły się teraz w radosną niecierpliwość, żeby podpalić Europę od północy!!! A czasu było niewiele, a roboty — bezmiar, a korespondencja przez Niemcy idzie zbyt wolno. Ale nareszcie — energiczna, aktywna, rozumna walka! Wracało życie! Nowe światło rozjaśniało mroczne sklepienia zurychskich kościołów-czytelni, stosy gazet i szorstkie broszurki w Zentrałlstelle: na l maja — ulotkę! na 12 maja — tezy i dogadać się! Wszystkie siły — na strajk w Europie i na rozłam w Szwecji! Tylko nad młodzieżą warto pracować! My już nigdy niczego nie zdołamy zrobić ani zobaczyć! Ale dla nich zaświeci jeszcze szkarłatne słońce rewolucji! 2 marca kończył w domu obiad, nagle stukanie. Broński. Trochę nie w porę. (W tym niepowodzeniu z lewicą tyle nadziei pokładano w Brońskim, a do tego te wybory-niewybory, więc spotkać się teraz z Brońskim nie było zbyt przyjemnie. A w nowe projekty nie został jeszcze wprowadzony.) Wszedł — i nie siadając, z charakterystyczną ociężałością, jak to on, nieco melancholijnie: — Nic nie wiecie? - A co? — Przecież w Rosji... rewolucja... podobno... Piszą... Ma taki zwyczaj — nigdy nie podnosić głosu, to rozciąganie wypływające jakby z niepewności — uniósł Iljicz oczy znad talerza z gotowaną wołowiną, zupę już skończył, spojrzał na stojącego spokojnie Brońskiego. Wyglądał jakby przyszedł z informacją, że kilogram mięsa potaniał o 5 rappenów. W Rosji? Rewolucja? — Co za brednie! Skąd to wiadomo? Jadł dalej, kroił kawałek w poprzek, żeby mięso razem z tłuszczem. Jak to możliwe, tak ni stąd, ni z owad? Brednie jakieś. Maczał kawałki w musztardzie na brzegu talerza. I nieprzyjemnie, kiedy przeszkadzają ci w jedzeniu, nie dadzą w spokoju. A Broriski stał, nie zdejmując palta, i mokry pilśniowy kapelusz, o który zawsze bardzo dbał — gniótł w rękach. Już z tego było widać, że jest bardzo zdenerwowany. A Nadia po bokach swojej szaro-kraciastej sukni przejechała rękami, jakby wycierała: — Cóż to znowu, Mojsieju? W jakich gazetach? Gdzie pan to czytał? — Depesze. W niemieckich. — No! Niemieckie, a do tego o Rosji. Łżą. Dojadał spokojnie. 137 O Rosji w europejskiej prasie pisali mało i zawsze coś przekręcali. Nie mając własnych, wiarygodnych informacji, trzeba było z dużym trudem wyławiać z niej prawdę. A listów z Rosji niemal nie było. Przemknęli, na przykład, dwaj nowi Rosjanie, uciekinierzy z niemieckiej niewoli — biegał popatrzeć na nich, porozmawiać, to interesujące. O Rosji trzeba było także wspominać w referatach, ale nie częściej niż o Komunie Paryskiej, która od dawna już nie istniała. — I cóż tam konkretnie napisano? Broński spróbował powtórzyć. I, co charakteryzuje większość ludzi — ale zawodowemu rewolucjoniście przynosi wstyd — nie umiał powtórzyć nie tylko dokładnych sformułowań, ale nawet precyzyjnie oddać sensu. — W Petersburgu — ludowe powstanie... tłumy... policja... Rewolucja... zwyciężyła... — A niby na czym polega zwycięstwo? — ...Ministrowie... podali się do dymisji, nie pamiętam... — Sami przecież czytaliście? A — car? — O carze — nic... — O carze — nic? Na czym więc polega zwycięstwo? Cóż za brednia. A może to nie Brońskiego wina, tylko sama informacja jest taka nieprecyzyjna. Nadia nerwowo przebierając palcami zagniatała fałdy na biuście znoszonej sukienki, która wyglądała na jeszcze bardziej znoszoną w półmroku panującym w pokoju — na ulicy od rana siąpi deszcz: — A jednak — coś w tym jest, Wołodia? Bo niby skąd? Skąd! Zwyczajna burżuazyjna kaczka dziennikarska, rozdmuchiwanie każdego niepowodzenia u przeciwnika. Ileż to już razy ile spraw w toku tej wojny tak rozdmuchano. — Czyż w taki sposób dochodzą wieści o rewolucjach? Przypomnij sobie Genewę, Łunaczarskich. W styczniowy wieczór szli z Nadią ulicą — a z przeciwka Łuna-czarscy, radośni, promienni: ,,Wczoraj, dziewiątego, w Petersburgu strzelano do tłumu! Wielu zabitych!!" Jak można zapomnieć ten triumfalny wieczór rosyjskiej emigracji! — popędzili do rosyjskiej restauracji, zebrali się tam wszyscy, siedzieli podekscytowani, śpiewali, ileż sił przybyło, jakże się wszyscy ożywili... Długi Trocki, wyciągnąwszy jeszcze ręce, biegał, wznosząc toasty, wszystkim gratulował, mówił, że jedzie natychmiast. (I pojechał.) — Dobra, daj nam herbaty. A może — nie pić? Iść znowu do czytelni i kontynuować normalną pracę — też chyba nic z tego nie wyjdzie: coś jednak dręczy, przeszkadza. Trzeba by sprawdzić. Psuje mu to wszystkie plany. Ale prasa z dzisiejszymi doniesieniami trafi do czytelni dopiero 138 jutro. A na Bellevue w witrynie ,,Neue Zurcher Zeitung" — wywieszają tylko nadzwyczajne. Dobrze, idziemy. Nadia niewiele ostatnio wychodziła, po lutowym, niedawnym bronchicie. Została w domu. A Iljicz nałożył ciężkie, stare, pocerowane palto, nasadził, jak na bałwana, stary melonik — poszli. Na domu obok — ,,Tu mieszkał poeta Georg Buchner..." Mokrą, wąską uliczką, gdzie pulchny, wodnisty śnieg nie stopniał jeszcze pod murami — szybko, niemal biegiem, ruszyli pod górę. Skracając drogę, przechodnimi uliczkami — szli w stronę Bellevue. Szwajcarskim zwyczajem wszyscy chodzili z parasolami, z trudem mijając się w wąskich uliczkach, ledwie nie wykłuwając sobie nawzajem oczu. Ale Lenin nie lubił taszczyć ze sobą parasola: raz się przyda, raz nie. A poza tym ma na sobie same stare rzeczy, nie żal. Broński też tak szedł. Z ,,Neue Zurcher Zeitung" dowiedzieli się mniej więcej tyle, ile wiedział już Broński. Aresztowano jakoby tylko ministrów. Aresztowano?... I jeszcze: władzę objęli członkowie Dumy. A — car? O carze, ani słowa. Z tego wyraźnie wynika, że car jest na wolności, wraz z wojskiem. I zaraz sprawi im łaźnię. Jeżeli w ogóle to wszystko od ,,a" do ,,z" nie jest łgarstwem. Nie, coś takiego w dzisiejszej Rosji nie mogło się zdarzyć. I przy witrynie wcale nie było tłoku, poza nimi — nikogo. Drobny deszcz siąpił na plac, na jezioro. Chmury równomiernie zasnuwały wszystko nad jeziorem i mleczno-szary całun pokrywał cały Uetliberg aż do przeciwnego brzegu. Jechały dorożki z podniesionymi czarnymi budami, jeden za drugim sunęły czarne parasole. Jaka tam rewolucja!... A mimo wszystko warto by to wyjaśnić do końca. Poszli na Hein-platz do kiosku z gazetami, może coś się trafi. Gazet Lenin nie kupował nigdy, ale z takiego powodu można, z partyjnej kasy. Prostoduszny kioskarz oświadczył jednak, że w żadnej nie ma nic takiego — nie kupili więc ani jednej. Dać sobie spokój z tą brednią, iść do czytelni i pracować. A Broński zrezygnowany, zdezorientowany, gotów był zdaje się ciągnąć za nim, wałęsać się po ulicach albo czekać w deszczu przed witryną na kolejne depesze — bezradność typowa dla ludzi bez charakteru. Przejrzał jego zamiary — i rozstał się z nim. I znowu, znowu, tysiąckrotnie przemierzanymi uliczkami, nie widząc ani domów, ani wystaw, ani ludzi — poszedł w stronę kantonalnej czytelni. Ale tuż przed strzelistymi oknami — zawahał się. Coś go powstrzymywało przed wejściem. Jakby miał utknąć w 139 drzwiach. Jakby coś mu nabrzmiało w środku przez te pół godziny — i nie puszczało. A tymczasem deszcz przestał padać. Postał trochę, zły na siebie. Oczywiście, mógłby się zmusić i wysiedzieć nawet do wieczora, ale... wzywała go konkretna, ważna praca — dla Szwedów, a tymczasem... Coś go powstrzymywało, nie w porę. I notatki — „marksizm o państwie"... A jakoś nie mógł... Przeciwnie, przyszła mu do głowy niezgodna z jego charakterem, obca, wręcz zbrodnicza myśl: pójść do czytelni rosyjskiej. Gniazdo eserowców, anarchistów, mieńszewików i wszelkiej rosyjskiej hałastry. Jak gniazdo żmij, starał sieje zawsze omijać, nie chodzić po Culmannstrasse, nie oddychać tym powietrzem, nikogo nie spotykać, nie widzieć. A teraz pomyślał sobie: przecież tam, z pewnością, zebrali się, zbierają się... Wiedzą, nie wiedzą, ale — rozmawiają, będą rozmawiać. Można coś usłyszeć. Samemu nic nie mówić, a — czegoś się jednak dowiedzieć. I — wbrew wszelkim swoim zasadom, ciągnęło go do tego obrzydliwego miejsca — poszedł. I rzeczywiście, z zimnej, wilgotnej ulicy do niewielkiego ogrzanego pokoju wcisnęło się już ze dwadzieścia osób, w przesiąkniętej wilgocią odzieży, jedni siedzieli, inni nie, nawet nie zamierzali siadać — nikt jednak nie milczał, wszyscy mówili na raz. Harmider, wrzask i ogólny zgiełk falami przelewał się przez pokój. A jakżeby inaczej! — Rosjanie uwielbiają otwierać przed kimś duszę. Pomylił się tylko co do jednego: sądził — rzucą się na niego, będą zdziwieni, potraktują wrogo — nic podobnego. Jedni zauważyli jego przybycie, inni nie, ale wszyscy przyjęli go tak naturalnie, jakby był tu stałym gościem. Lenin komuś odpowiedział (tak, jakby nie odpowiedział). Nikogo wprost o nic nie pytał. Usiadł na końcu ławki, w kącie, zdjął melonik. I siedząc słuchał, jak tylko on potrafił: wychwytując to, co go interesowało, a czego inni nawet nie słyszeli. Okazuje się, że nikt nie wiedział nic ponadto, co zawierały znane już depesze. Jeszcze tylko tyle, że ,,po trzydniowych walkach" zwyciężyła. Wiadomość o tych trzech dniach ktoś właśnie przyniósł. Wyglądało to dość wiarygodnie, więc już — byli zachwyceni, i już nie mieli najmniejszych wątpliwości. Lenin nie widział powodu, by głośno kwestionować: dlaczego więc przez trzy dni nie było żadnych informacji? A w ogóle, nikt nie wiedział nic więcej, niż wynikało z depesz, ale rzeką słów zalewali całą ogromną przestrzeń wokół tych wieści. Jeden z obecnych (nigdy go nie widział) w rozluźnionym, starym krawacie, podbiegał to tu, to tam, machał rękami jak kogut skrzydłami i myśli nie kończąc, mówiąc niewyraźnie — pędził da- 140 lej. A jakaś inna, wysoka, wpatrywała się tylko i wąchała ciągle bukiecik świeżych dzwoneczków: ktoś coś do niej mówił, a ona nic — kiwała się tylko w zadumie i wąchała kwiatki. Lenin gardził tą paplaniną niby rewolucjonistów, którzy pełnym głosem rozprawiali na temat wolności i rewolucji, nie ogarniając wszystkich, szachowych niemal możliwości, w jakich te wydarzenia mogą się rozgrywać, nie zdając sobie sprawy, jacy wrogowie i jak zręcznie potrafią je wykorzystać nie tylko w trakcie tych wydarzeń, ale już na samym ich początku. Rozprawiali jak o powszechnym święcie, jakby wszystko się już dokonało i stało (a co się stało? a co się stać powinno? — czy ktoś z nich rozumiał?). Ale co robi car? I jaka armia kontrrewolucyjna zmierza na Petersburg? I jak, nie ulega wątpliwości, przerażona jest Duma, i że stara się możliwie szybko dogadać z reakcją? I jak słabe i niezorganizowane są jeszcze siły proletariatu? — o tym nie myśleli, tych odpowiedzi nie poszukiwali. Tylko nagle, wszyscy jakby pogodzeni, zapomniawszy o międzypartyjnych różnicach poglądów, te podekscytowane damy ze wstążkami na kapeluszach przekazywały sobie nawzajem jakąś radosną bzdurę. I oto, godzinę czy dwie później, nie czuli się już przymusowymi mieszkańcami Szwajcarii, ale — przedstawicielami ,,wszechrosyjskiej wspólnoty", tylko i wyłącznie — Rosjanami, snuli typowo rosyjskie i bezpodstawnie rosyjskie plany, jak wszyscy razem mogliby już teraz, bez zwłoki, dostać się do Rosji. N-no!... Z tymi amikoszoriskimi pomysłami i maniłowskimi projektami pchali się także do Lenina, dosiadali się, jedni — wiedząc kim jest, inni — nie wiedząc, część towarzystwa nie miała bowiem nic wspólnego z polityką. Obserwował spod przymrużonych oczu tych podekscytowanych, tych pijanych bez wina, te szczebioczące damy — nikomu nie odpowiedział ostro, ale też nic nie odpowiedział. A różne rzeczy przychodziły im do głowy: wszyscy emigranci powinni się teraz zjednoczyć niezależnie od różnic partyjnych (drob-nomieszczariskie łby, pełne śmieci!) i utworzyć ogólno-szwajcarski Rosyjski Komitet Emigracyjny, który zająłby się zorganizowaniem powrotu do ojczyzny. I... i... i w jakiś sposób wracać, ale jak — nikt nie wiedział, a propozycje padały jedna za drugą. I już na dziś wieczór zwoływali komisję przygotowawczą. Wracać, kiedy nie wiadomo, co się tam dzieje. A niewykluczone, że już pod każdą ścianą rozstrzeliwują rewolucjonistów. Przybywali ciągle nowi ludzie, ale — nie myśli. I wszyscy znowu konfrontowali między sobą wiadomości — i nadal nikt nie wiedział nic więcej. I aby uwolnić się od tej ich jałowej gadaniny, Lenin wyszedł równie niezauważalnie, jak wszedł. Na ulicy nie tylko przestało padać, ale wyraźnie przejaśniało, 141 r chmury przerzedziły się znacznie. Było mniej mokro, ale — nadal — zimno. Nogi niosły go w dół, w stronę biblioteki i domu. A może by rzeczywiście — pójść do domu? W ogóle teraz nie wiadomo, dokąd iść. Zatrzymał się. Jeszcze przed dwiema godzinami, przed obiadem, wszystko wydawało się takie jasne: doprowadzić do rozłamu w szwedzkiej partii, i w związku z tym odpowiednie rzeczy przeczytać, napisać, zrobić. Ale oto zaskoczyło go niepojęte, nieprawdopodobne i niepotrzebne wydarzenie i, wydawałoby się, że nawet nie poruszyło, nie wytrąciło z równowagi — ale zaczynało już wytrącać. Już pochłaniało siły i rozpraszało. I wrócić do biblioteki — nie był w stanie. I do domu iść się nie chciało. Od roku wyraźnie nudziło go omawianie wszystkiego z Nadią: rozwlekle i z poważną miną wygłaszała takie banały, że słuchać hadko. I nic świeżego, oryginalnego nie wynosił z tych rozmów. A nogi ciągnęły, żeby trochę pochodzić. Ale — nie ulicami, znudziły mu się, patrzeć już na nie nie mógł. A może by wejść na Zurichberg, przecież to dwa kroki. Dął lekki wiatr — chłodny, ale niezbyt mocny. Nie, tylko nie będzie padało, ale wyraźnie przejaśnia się. W palcie, które w czytelni niemal zupełnie wyschło, Lenin poszedł ostro pod górę. W górach i nogi się rozchodzą, i łatwiej o koncentrację, można coś przemyśleć. Im bardziej stromo, im krótsza uliczka — tym bliżej tam, na szczyt. Nogi miał silne, jak za młodu. W tę samą stronę szli szybko młodzi chłopcy z tornistrami na plecach, z poobiednich lekcji — Lenin dotrzymywał im kroku. I nie miał zadyszki, i serce biło równym rytmem. Gdyby ż tak było ze wszystkim. Ale — głowa... Ale głowę nosił Lenin jak coś drogocennego i chorego. Aparat do natychmiastowego podejmowania bezbłędnych decyzji, do znajdowania celnych argumentów — aparat ten przez podłą mściwość natury był chorobliwie jakby, wielokierunkowo porażony, dając o sobie znać w coraz to innych miejscach. Tak zapewne rozwija się pleśń w kawałku czegoś żywego — chleba, mięsa, grzyba — zielonkawy nalot i niteczki wrastające w głąb: jak gdyby wszystko było jeszcze całe a jednocześnie porażone, nie dające się oczyścić, a kiedy boli cię głowa, nie czujesz bólu wszędzie, tylko w poszczególnych warstewkach i nitkach. Można by pomyśleć: co boli to trudno, każdego czasem boli, wziąć proszek i przejdzie! Ale jeżeli dopuścisz do siebie czasem myśl, że boli w sposób szczególny, nieodwracalny, że proszek — tylko oszu- 142 ka cię na kilka godzin, a tam niteczki wrastają coraz głębiej — ogarnia cię takie przerażenie^ jak w nowotarskim więzieniu: wyrwać się nie sposób! A nie ma na tę głowę rady. Wszystko na tym świecie czeka na twoje opinie i decyzje! Wszystkim można pokierować zgodnie z twoją wolą! — a sam jesteś już w okowach i wyrwać się — nie sposób! Zdrowe serce, płuca, wątroba, żołądek, ręce, nogi, zęby, oczy, uszy — możesz tak wymieniać i pękać z dumy. Ale natura jak nieubłagany, przenikliwy egzaminator — wie, że czegoś nie wymieniłeś. Wszystkiego przecież wymienić nie sposób — a choroba już dostrzegła puste miejsce i tajemnymi przejściami sączy zniszczenie, coraz głębiej, coraz głębiej. A wystarczy drobna rysa, żeby zburzyć cały pomnik zdrowia. I to było powodem, że nie przeżywał już tak mocno zatargów i nieporozumień między nimi — które nie wiadomo dlaczego, coraz trudniej było zażegnać w chwilach, kiedy usiłował doprowadzić do tego. Przez rok — można się nawet odzwyczaić. Ona — była mu potrzebna. Potrzebna. Ale — czy on jej jest równie potrzebny? Być tak blisko i nie przyjechać przez cały rok? No, oczywiście. Ma kogoś... Ale ogarniała go apatyczna niemal obojętność. Od kantonalnego szpitala szedł górą, krętymi uliczkami, gdzie co bogatsi szwajcarscy biirgerzy przeprowadzali się w góry, ponad miasto, bliżej lasu i nieba, z widokiem na odległe jezioro, i tu budowali sobie wille, małe pałacyki burżujów. I każdy myślał tylko o tym, jak swoją upiększyć — jedni ozdobną kładką, inni kafelkami, jedni wieżyczkami, inni bramą, werandą, powozownią, fontanną, albo nazwą ,,R6ża gór", ,,Hordevia", „Nisetta". I znad wszystkich dachów unosił się w górę dym — oczywiście, wszędzie palono w kominkach, żeby było przytulniej. To urządzenie sobie piękna i wygód odgrodzonych parkanami, sztachetami, notarialnymi aktami i dogodnymi szwajcarskimi przepisami, wyżej niż inni, żeby odseparować się od pospólstwa — wywoływało w nim narastającą wściekłość. O, jak cudownie byłoby wparować tu z dołu z całym tłumem i rozwalić te furtki, okna, drzwi, kwietniki — kamieniami, kijami, obcasami, kolbami karabinów — czy można wyobrazić sobie coś lepszego, weselszego? Czyżby do tego stopnia dała się zniewolić i zniechęcić ta masa pokrzywdzonych, że już nigdy nie zdobędzie się na bunt? Nie przypomni sobie płomiennych słów Marata: człowiek ma prawo wydrzeć innemu nie tylko to, co tamten ma w nadmiarze, alei to, co niezbędne. Aby samemu nie zginąć, ma prawo zarżnąć innego i pożreć jego dygocące ciało! Właśnie ten słynny jakobiński stosunek do świata nigdy nie 143 przebudzi się w proletariacie republiki lokajów, ponieważ ciągle spadają kąski z pańskiego stołu, dokarmiają. I omotują go swa pajęczyną oportuniści Grimma. A — w Szwecji? A — co teraz w Rosji?... W Rosji mogłoby być wiele rzeczy, tylko nie ma kto pokierować. Z pewnością dziś wszystko zostało już przegrane i topią we krwi — ale depesze potwierdzą to dopiero pojutrze. Nie ze względu na wysokość, tylko z powodu poprawiającej się pogody — było coraz widniej. Szedł już po suchych, czystych (nigdy nie bywały brudne ani zabłocone), gładkich, równo poukładanych kamieniach chodników i ulic. I jeśli nawet zdarza się, że przejeżdżający powóz ochłapie cię wjeżdżając w kałużę, to czystą wodą. Na ulicach położonych na stoku — sporo drzew, a wyżej — gęściej, a jeszcze wyżej — las. Tu chodziło się po prostu na spacery, spokojnie i bez pośpiechu. Minęły go jedna, potem druga, stateczne, dostojne pary burżu-jów ze złożonymi parasolkami i psami na smyczach. Później — dwie starsze damy, jak to zwykle w Szwajcarii, bardzo z siebie zadowolone, perorujące głośno. Jeszcze ktoś. Podziwiali swe posiadłości. Po chwili nie było już ani przechodniów, ani zgiełku życia. Tuż pod lasem jedna z ulic biegła po stoku, nie opadając ani nie wznosząc się w górę. Prowadziła na ogrodzony parkanem taras widokowy. Stąd można było przez gałęzie rosnących niżej drzew podziwiać oddaloną zatokę jeziora i całe miasto spowite szarą nizinną mgiełką — wieże, kominy, niebieskie, dwuwagonowe tramwaje przejeżdżające przez mosty. I aż tu docierał z jednostajnie szarych kościołów, ciągle ten sam, mechaniczny, metaliczny, zimny dźwięk dzwonów. I — alejka, pod wysokimi drzewami, wysypana żwirem, z ławeczkami, dróżka długości zaledwie dziesięciu kroków, prowadząca do jednej, jedynej samotnej mogiły. Kiedy wybierali się z Nadią na wielki, owalny Zurichberg, wchodzili pod górę z innej strony i dochodzili gdzie indziej, tu nigdy nie zbłądzili. Podszedł teraz do tej mogiły położonej na wysokim, widocznym miejscu. Stał tu wysoki, sięgający mu niemal do ramion nagrobek z nierównego, chropowatego, szarego kamienia, a na wmontowanej w kamień metalowej, gładkiej płycie wyryty był napis ,,Georg Buch-ner. Zmarł w Zurychu nie dokończywszy poematu Śmierć Danto-na..." Nie od razu skojarzył, skąd zna to nazwisko, Georg Buchner... Znał przecież wszystkich — socjaldemokratów, działaczy politycznych. A — poeta?... I jak ukłucie: oczywiście — sąsiad. Mieszkał na Spiegelgasse 12, 144 obok, ściana w ścianę, trzy kroki od drzwi do drzwi. Emigrant. Mieszkał po sąsiedzku. I umarł. Z niedokończoną ,,Śmiercią Dantona". Co za licho. Danton to oportunista. Danton to nie Marat, Dantona nie żal, ale i nie o niego chodzi — sąsiad tu leży. On też, z pewnością, chciał stąd się wyrwać, wrócić z tego przeklętego, ciasnego, małego kraju. A umarł — w Zurychu. W kantonalnym szpitalu, a może i na Spiegelgasse. Nie napisali, na co umarł, może też go tak bolała głowa, bolała... I cóż tu, doprawdy, robić z tą głową? Ze snem? Z nerwami? I w ogóle, co będzie dalej? Jeden człowiek nie jest w stanie walczyć przeciwko wszystkim, poprawiać wszystkich i wszystkimi kierować. Niezbyt przyjemne spotkanie. Cały Zurych, pewnie ze ćwierć miliona ludzi, miejscowych i z całej Europy, tam, na dole, jak w mrowisku, pracowali, zawierali transakcje, wymieniali pieniądze, sprzedawali, kupowali, jedli w restauracjach, brali udział w zebraniach, szli i jechali ulicami — i każdy w swoją stronę, i każdy ze swymi niepozbieranymi, nieukierun-kowanymi jak należy myślami. A on — został tu na górze i wiedział, potrafiłby nimi wszystkimi pokierować, połączyć ich wolę w jedność. Tylko nie miał takiej władzy. Mógł tu stać nad Zurychem albo leżeć tu w grobie — ale zmienić Zurychu nie mógł. Mieszkał tu już drugi rok i wszystkie wysiłki na nic, nic nie zostało zrobione. Trzy tygodnie temu to miasto bawiło się na swym idiotycznym karnawale: sunęły jedna za drugą orkiestry w błazeńskich strojach, oddziały gorliwych doboszy, wrzaskliwych trębaczy, to — postaci na szczudłach, to — z długimi, zrobionymi z pakuł, metrowej długości włosami, krzywonose wiedźmy i beduini na wielbłądach, na kołach jechały karuzele, sklepy, martwe olbrzymy, strzelające armaty, które wraz z dymem wypluwały z luf confetti — ile zasiedziałych nierobów zajmowało się przygotowaniami, szyciem kostiumów, repetycjami, ileż swych nie znających wojny, sytych sił musieli tu włożyć! — gdybyż choć połowę tych sił użyć na strajk powszechny! A miesiąc później, już po Wielkiej Nocy, będzie święto pożegnania zimy, świąt tu bez liku — jeszcze jeden pochód, już bez masek i charakteryzacji, parada rzemieślniczego Zurychu, tak jak w ubiegłym roku: przeogromne wory z przeogromnym ziarnem, ogromne warsztaty, maszyny introligatorskie, kamienie szlifierskie, żelazka, na bryczce cała kuźnia pod ułożonym z dachówek dachem i w czasie jazdy dmą w miechy i odkuwają młotki, topory, widły, cepy (nieprzyjemne wspomnienie, jak kiedyś w Ałakajewce mama zmuszała go, żeby został rolnikiem, obrzydzenie go brało na widok tych wideł i cepów); wiosła na ramionach, ryby na kijach, buty z cholewami na cechowych sztandarach, dzieci z wypieczonymi bochen- 10 — Lenin w Zurychu 145 kami chleba i preclami — można by się nawet pochwalić ta pracą, gdyby to wszystko nie nabierało burżuazyjnego charakteru i nie świadczyło tak natrętnie o swym konserwatyzmie, gdyby nie było tylko wczepianiem się w przeszłość, którą należy zburzyć do cna. Gdyby za rzemieślnikami w skórzanych fartuchach nie jechali jeźdźcy w czerwonych, białych, błękitnych i srebrzystych kamizelkach, w liliowych frakach i różnokolorowych trójrogach, nie maszerowały jakieś kolumny starców — w staroświeckich surdutach i z czerwonymi parasolkami, uczeni sędziowie z przesadnie wielkimi złotymi medalami, a wreszcie i markizy-hrabiny w barchanowych sukniach i białych perukach — zabrakło na nich gilotyny Wielkiej Francuskiej! I znów setki trębaczy i dziesiątki orkiestr, wśród nich dęta na koniach, jeźdźcy w hełmach i kolczugach, halabardziści i piechota z czasów napoleońskich, ostatniej wojny, którą pamiętają — z jakąż ochotą bawią się w wojnę, kiedy nie trzeba maszerować na rzeź, a zdrajcy socjal-patrioci nie robią nic, żeby ci ludzie się zmienili i rozpoczęli domową! A i cóż oni tu mają za klasę robotniczą? Ich berneńską właścicielka mieszkania, prasowaczka, proletariuszka, kiedy dowiedziała się, że matkę spalili w krematorium, nie było pogrzebu, więc nie chrześcijanie — wyrzuciła z mieszkania. Inna, za to tylko, że w ciągu dnia zapalili lampę, żeby pokazać Szkłowskim, jakie daje jasne światło — też ich wyrzuciła. Nie, nie da się ich porwać. Czegóż może dokonać piątka cudzoziemców, nawet jeśli ich idee są najsłuszniejsze?... Skręcił z bulwaru i poszedł stromo pod górę, do lasu. Chmury były teraz wyraźnie mniej gęste, na zachodzie miały nawet łagodną, jasnożółtą barwę. Można było domyślić się, że tam, za nimi kryje się wieczorne słońce. I już w lesie. Nieuporządkowany, ale tu i ówdzie poprzecinany alejkami. Na przemian z sosnami — jakieś szaro-białe pnie, ale nie brzozy i nie osiki. Mokra ziemia zasłana obficie starym listowiem. I brudno tu i poślizgnąć się można, ale w alpejskich butach, nie najlepszych na miejskie chodniki, to akurat doskonale. Szedł stromo pod górę, z wysiłkiem. Był sam. Tam gdzie mokro i błoto przyzwoite pary nie spacerowały. Przystawał, żeby zaczerpnąć tchu. Na gołych drzewach mokły czarne, puste jeszcze domki dla szpaków. Nie ma nic trudniejszego, niż przejście z konspiracji do działalności legalnej. Przecież nie bez kozery istnieje słowo podziemie: nie ujawniając się, zawsze anonimowo, i nagle, ni stąd, ni z owad wyjść na podium i powiedzieć: tak, to ja! bierzcie broń, poprowadzę was! 146 Dlatego właśnie tak ciężko poszło mu w Piątym Roku, a Trocki i Parvus przechwycili całą rosyjską rewolucję. Jakież to ważne — włączyć się do rewolucji w odpowiednim momencie! Spóźnisz się o tydzień — i tracisz wszystko. Co teraz zrobi Parvus? Ach, należało go potraktować nieco przyjaźniej. Więc — jechać? Jeżeli wszystko się potwierdzi — jechać? Tak od razu? Rzucić wszystko? I — przefrunąć w powietrzu. Za pierwszym wzgórzem teren opadał w wilgotny, ciemny, świerkowy las, a biegnąca tędy droga była kompletnie rozmokła, pełna błota. A można było pójść samym grzbietem, bez ścieżki — oczywiście tu jest sucho, rośnie trawą i idzie się pod sosnami. No, jeszcze na ten pagórek. Stąd znowu otwiera się panorama, jeszcze bardziej rozległa. Widać było duży fragment spokojnego, szarego jeziora i cały Zurych pokryty jakby potężną czaszą powietrza, nie rozrywaną jeszcze nigdy przez artyleryjskie pociski, nie rozcinaną wrzaskami rewolucyjnej tłuszczy. A słońce — właśnie zachodziło, ale wcale nie nisko, tylko niemal na poziomie oczu — za łagodnie opadająca linię Uetlibergu. Jak po przebudzeniu z narkozy wypłynęło znowu to, co przygnało go nie w porę, w dniu przeznaczonym na pracę — w tę wilgoć w górach: złe samopoczucie, wzburzenie, jakie owładnęło nim w rosyjskiej czytelni na ten zgodny, barani ryk, że zaczęła się rewolucja. Jakże łatwowierni są ci wszyscy zawodowi rewolucjoniści, nie ma takiej bujdy, w którą by nie uwierzyli. Właśnie teraz trzeba wykazać szczególną podejrzliwość i ostrożność. Poszedł dalej przez suche bezdroże, grzbietem góry, po brunatnej trawie, po suchych gałązkach. Tu, na górze, spotkać można skaczące wiewiórki, a czasem i młodziutkie sarenki wielkości psa migną w oddali, przebiegając drogę. Wysoko i w ciszy, w czystym powietrzu — z głową było lepiej, znikała uciskająca obręcz. Całe zdenerwowanie, wszyscy denerwujący ludzie — znikali, wypadali z pamięci, zostali na dole. Ciężka była ostatnia zima, dała mu się we znaki. Nie może żyć w takim napięciu, trzeba się trochę oszczędzać. A — w imię czego się oszczędzać? Jeżeli ma nic nie robić — to w imię czego się oszczędzać? Alę — i tak długo nie pociągniesz. Z głową kiepsko. Źle. Wzgórek, po którym szedł, opadał ku poprzecznej żwirowej drodze. No, oczywiście, znajome miejsce, obelisk. Ścieżka prowadziła właśnie do niego. Był to pomnik ku czci dwóch bitew 1799 roku stoczonych o Zurych między rewolucyjną armią francuską i austro-węgierską reakcją. 147 Naprzeciw obelisku Lenin przysiadł na wilgotnej ławce, był zmęczony. Tak, to prawda, i tu strzelali. Strach pomyśleć: aż tu doszły rosyjskie wojska! i tu dosięgła carska łapa! Miarowy stukot kopyt po bitej drodze dał się słyszeć z góry, spoza garbu drogi. I niemal w tej samej chwili, z ciemnego lasu, w niezbyt jasnym świetle zapadającego mroku, wyłonił się damski kapelusz opasany wstążką — a po chwili także kobieta ubrana na czerwono — i jasno kasztanowy koń. Koń szedł stępa, kobieta siedziała wyprostowana — i coś w jej zachowaniu, i w postawie... -Inessa?! Zadrżał, zobaczył, uwierzył! — choć było to absolutnie niemożliwe. Bliżej — nie, nie ona oczywiście, ale — jakieś podobieństwo istniało. W postawie, w zachowaniu — duma i poczucie własnej wartości. Wynurzyła się z mrocznej gęstwiny — w czerwieni, i jechała tak przez wilgotny, czysty, bezdźwięczny wieczór. Ale o swej niezrównanej urodzie najbardziej przekonany był koń — jasno rudy, niemal żółty, wymuskany, w strojnej uździe, dostojnie przebierał kopytami. A amazonka siedziała opanowana albo smutna, nie widząc przed sobą nic prócz spadku drogi, nie spojrzała nawet na obelisk, ani na byle jak ubranego, wciśniętego w stojącą na dole ławkę, w czarnym meloniku grzyba. On także siedział nieporuszony, wpatrzony w jej twarz, czarny kosmyk włosów spod kapelusza. Gdyby tak wyzwolić się od myślenia o koniecznych i słusznych zadaniach — przecież jest pięknie! Piękna kobieta! Jej ramiona i talia unosiły się w górę i opadały w dół, ale trzymała się prosto. Nogi w strzemieniach umiejętnie amortyzowały unoszoną w górę i opadającą w dół postać. Przejechała w dół, tam droga zakręcała — i jeszcze tylko przez chwilę słychać było miarowy stukot kopyt. Przejechała, coś jeszcze mu zabierając — i zniknęła. 148 L-2 Z licznych dotychczasowych rewolucyjnych prób Lenin wiele się nauczył (tylko dla rewolucji bowiem urodził się i żył, cóż mógłby znać lepiej?) i miał swoje ulubione postaci, momenty, metody i myśli. A na własne oczy widział tylko jedną — ale nie od początku, nie całą, nie w najważniejszych miejscach — i w niej właśnie w ogóle nie uczestniczył, wbrew swej woli tylko obserwował, wyciągał wnioski i z nich dalsze wnioski. Ale była jeszcze inna — w innym kraju i za jego niemowlęcych lat, z którą czuł serdeczny, nierozerwalny związek. Na myśl o niej serce biło jak na wspomnienie imienia ukochanej, odczuwał coś na kształt nie dającej się przezwyciężyć słabości, bólu i miłości: jej błędy — bardziej bolą niż czyjekolwiek, jej siedemdziesiąt jeden dni, jak te najistotniejsze, decydujące o wszystkim dni własnego życia — przeanalizował dokładnie, jeden po drugim. Jej imię zawsze na ustach: Paryska Komuna! Na Zachodzie, jeśli czekano na jego komentarze, jeśli uznawano jego opinie za ważne, to — w sprawach rewolucji rosyjskiej piątego roku. Regularnie więc ją omawiał, najczęściej — 9 stycznia, w dniu, który na zachodzie wywoływał najwięcej skojarzeń (tak i w tym roku, w zurychskim Domu Ludowym ostrzegał słuchaczy:,,Europa jest brzemienna rewolucją"!, mając na myśli przede wszystkim szwajcarską). Ale o tej, wyrwanej mu niemal z rąk rewolucji mówić było przykro (a o wnioskach, jakie z zazdrości wyciągnął oceniając krytycznie działalność Parvusa i Trackiego, lepiej było na razie głośno nie mówić). O Komunę Paryską natomiast nikt go nie pytał, wielu mogłoby opowiedzieć bardziej wiarygodnie, ale samego ciągnęło go, żeby do niej przylgnąć — miejscem zbolałym do zbolałego, raną do rany, jakby mogli się nawzajem odrodzić. I kiedy wszyscy — ci, co bili i ci, co nie brali udziału, musieli pojedynczo, skrycie uciekać z przegranej Rosji — w zgniłą genewską zimę 908 roku, przygnębiony, skłócony ze wszystkimi współtowarzyszami, rozdrażniony do gra- 149 nic nerwowej wytrzymałości, samotnie rzucił się do pisania o lekcjach płynących z Paryskiej Komuny. Tak i teraz, w czasie tej nerwowej zimy, wymęczony ciągłą szep-taniną w kręgu Kegel-klubu, odczuwał fizyczną wręcz potrzebę, by stanąć przed wielką, wypełniona salą, przed masą ludzi. Gdy więc niespodziewanie dostał załatwione przez Abramowicza zaproszenie, żeby 5 marca wygłosić w Chaux-de-Fond referat w rocznicę Komuny Paryskiej (w okolicy Chaux-de-Fond jeszcze od hugenockich czasów mieszkało wielu francuskich uciekinierów, do nich uciekali także komunardzi, a teraz żyli tu ich wszystkich potomkowie) — Lenin zgodził się z największą przyjemnością. A tu jak z nieba spadła wiadomość o rosyjskiej rewolucji i z każdym dniem dochodziło coś nowego. Nie minęły jeszcze trzy doby od pierwszych, niepotwierdzonych wieści z Rosji (trzy doby — bez chwili przerwy, bo sen nie przychodził przez całe trzy noce, ale ustąpił ból głowy, coś nadzwyczajnego! ustąpiły wszystkie objawy choroby, tyle sił przybyło nagle!) a ileż w ciągu tych siedemdziesięciu godzin myśli przemknęło — przepaliło się i przegrzmiało — przez serce i głowę jak przez szyber wielkiego pieca! Wiedząc tak niewiele, odtwarzał z fragmentów, zestawiał obraz za obrazem — co się tam dzieje? i na każdy wariant dawał dyspozycje. Te dyspozycje przy obecnym jego doświadczeniu były teraz bezspornie słuszne, ale za każdym razem obraz okazywał się złudny i kolejne depesze obalały i zmieniały treść poprzednich. A własnej wiarygodnej informacji z Rosji — nie miał, nie miewał i nie mógł mieć żadnej. Z wiekiem coraz lepiej siebie poznajesz. Nawet bez inteligenckiego grzebania w duszy trudno nie zauważyć niektórych swoich cech. Na przykład inercji. W wieku czterdziestu siedmiu lat nie tak łatwo rzucić się w wir wydarzeń. Nawet widząc, przewidując właściwe polityczne posunięcia — nie od razu jesteś w stanie działać z odpowiednią energią. A kiedy już jej nabrałeś — zatrzymać się jest równie trudno. Porażająca nowina z Rosji nie zdołała go zepchnąć od razu na inny tor, nie owładnęła nim w jednej chwili — ale pochłaniała go, pochłaniała coraz bardziej. I już pierwszej nocy męczyła go świadomość własnego błędu: dlaczego, dlaczego nie przeniósł się do Szwecji już półtora roku temu, kiedy wzywał go Szlapnikow, kiedy proponował Parvus? Po co został w tej beznadziejnie tępej, burżuazyj-nej Szwajcarii? A przez wszystkie wojenne lata wydawało się to takie oczywiste: za nic ze Szwajcarii, przesiedzieć tu do końca. A teraz stało się tak oczywiste: ach, trzeba było wyjechać w porę! Żeby doprowadzić do rozłamu szwedzkiej partii, czy też, żeby znaleźć się bliżej wydarzeń w Rosji — byle do Sztokholmu! Tam można nawet 150 wezwać z Rosji kogoś z naszych, na przykład delegatów do Dumy, jeżeli wrócą z Syberii. I wtedy można było to zrobić nie zwracając niczyjej uwagi — przez Niemcy, oczywiście, jedyną mądrą drogą. A teraz, kiedy wszyscy się ruszyli, zaczął się harmider, dyskusje — o tym, żeby czmychnąć niezauważenie, nie ma mowy. Ech, do diabła! Jednakże siedzieć bezczynnie nie wolno ani chwili: uda się coś, czy nie uda — trzeba zacząć działać! I rankiem 3-go, zaraz po przebudzeniu, postarał się wysłać sprawdzonymi kanałami swoją fotografię do paszportu na przejazd — Haneckiemu. (Biedny Kuba też swoje przeszedł: w styczniu aresztowano go za nielegalny handel, wydalono z Danii.) I natychmiast wysłał telegram, wyjaśniając otwartym tekstem (jakby sami się nie domyślili, bez sensu, pospieszył się, cierpliwości zabrakło): fotografię wujka (znaczy Lenina) natychmiast przesłać Sklarcowł do Berlina, Tiergartenstrasse 9. Nie zwlekając musiał pogodzić się z całym tym towarzystwem: nikt inny nie mógł mu pomóc i wywieźć go stąd. Ranek 3-go przyniósł także nowe depesze: podobno car abdy-kował!!! (Czy to możliwe, żeby tak nagle? bez walki?? cóż go mogło do tego zmusić??? E-e, jest w tym jakaś pułapka. A kto na jego miejsce? Nie ma Mikołaja, to będzie inny, mądrzejszy.) I utworzono podobno rząd tymczasowy (a czy to aby pewne, że aresztowano carskich ministrów) z Guczkowem, Milukowem, a nawet Kiereńskim (nikczemnicy spod znaku Louis Blanca, jakże ci fałszywi socjaliści uwielbiają sadzać swoje tyłki na burżuazyjnych fotelach). I — jakiż zapał ogarnął tych emigracyjnych gadaczy — ani jedna gęba nie zamknie się od rana do wieczora, beczą jak w euforii. A pomyśleć tylko: przez cały tydzień topili Petersburg w robotniczej krwi — i jak zawsze w europejskiej historii, 1830, 1848, ta ciągła ufność mas! — oddali pełną władzę tym burżuazyjnym draniom, tym Szingariowom-Milukowom. Jakiż to znany, wyświechtany szablon! W emigranckiej bibliotece mogą sobie strzępić języki, ale ty, prawdziwy rewolucjonisto — bądź czujny! skoncentruj się! patrz uważnie! Tam teraz tak naplączą, wszystko oddadzą w przypływie popiego wzruszenia, przecież nie ma tam ani jednego taktycznego umysłu. Dręczyło go — że nie jest tam, że nie może się wtrącić, nie może pokierować. Przez całą zimę nie wspominał ani razu o Kołłontaj, ale oto w ciągu kilku zaledwie dni stała się jednym z najważniejszych korespondentów, wydarzenia przeniosły się tam, do niej. I zaraz po wysłaniu swej fotografii do Haneckiego zaczął pisać list do Aleksandry Michajłownej: wyjaśnić, jak wyglądają nasze sprawy. Nasze hasła — oczywiście, bez zmian: przekształcić imperialistyczną w domo- 151 wą! A to, że kadeci mają władzę, złapali się, głupcy, to — nawet — nawet — dobrze! Doskonale, niech to cudowne towarzystwo zapewni narodowi obiecywaną wolność, chleb i pokój! A my — popatrzymy. A my — w zbrojnym pogotowiu! Przygotowania zbrojne do wyższego etapu rewolucji. I wobec socjalistów-centrystów, Czcheidzego — za grosz zaufania, żadnego łączenia się z nimi! My — osobnol tylko osobno! I — nie pozwolimy się wmanewrować w żadne próby zjednoczeniowe. A w ogóle będzie największym nieszczęściem, jeżeli rząd kadetów zgodzi się na legalną partię robotniczą — to nas szalenie osłabi! Miejmy nadzieję, że pozostaniemy nielegalni! A jeżeli nawet zdołają narzucić nam legalność, to bez wątpienia zachowamy część podziemia: w podziemiu — nasza siła, całkowicie zrezygnować z podziemia — nie możemy! Będziemy musieli wydrzeć tym ka-deckim oszustom całą władzę. I dopiero wtedy nastąpi „słynna wielka" rewolucja!... Jestem niepocieszony, niepocieszony, że nie mogę niezwłocznie pojechać do Skandynawii! A 4-go z rana wszystkie dotychczasowe informacje okazały się nieaktualne: rząd kadetów wcale jeszcze nie zwyciężył, car — wcale nie abdykował, tylko — uciekł, tylko — nie wiadomo gdzie się znajduje, a z szablonu wszystkich europejskich rewolucji wynika w sposób oczywisty: zbiera swą kontrrewolucyjną zgraję, zwołuje swoją Koblencję. A nawet jeśli mu się to nie uda, może wywinąć choćby taki numer, na przykład: ucieknie za granicę i ogłosi manifest o separatystycznym pokoju z Niemcami! Tak, cóż prostszego! Przecież niezwykle przebiegli są ci Romanowowie. (I na jego miejscu tak właśnie należy zrobić, doskonałe posunięcie; chłopski car — anioł pokoju!) I natychmiast w całej Rosji lud jest pełen uznania dla cara, rząd kadetów chwieje się i ucieka, a Niemcy — Niemcy przestają być sojusznikiem naszej rewolucyjnej partii, nie jesteśmy im już potrzebni... (O-o-o, z wyjazdem do Rosji trzeba jeszcze spokojnie poczekać, nie ma tam jeszcze nic do roboty. I po co właściwie wysłał ten telegram do Haneckiego! — cóż za głupota, zblamował się. Aleksandro Michajłowna, obawiamy się, że nie uda nam się tak szybko wyjechać z tej przeklętej Szwajcarii, to bardzo skomplikowana sprawa. Pomożemy najlepiej, posyłając wam rady ze Szwajcarii. Tak więc, towarzyszom, wyjeżdżającym ze Sztokholmu do Rosji, należy dać precyzyjny program taktyczny. Można to przedstawić w tezach... Ręka pisze już tezy... Dla proletariatu rzeczą najważniejszą jest — uzbroić się, przyda się to w każdych warunkach: najpierw w obaleniu monarchii, a później— kadeckich imperialistycz-nych grabieżców... A, to to, Grigorij. Chodź, będziesz pomagał, siadaj... Nowy rząd nie będzie w stanie dać narodowi chleba, a bez chleba ich wolność nie jest nikomu potrzebna. A chleb można tylko ode- 152 brać siłą obszarnikom i kapitalistom. A zdoła tego dokonać tylko rząd robotniczy (tylko my)..xTak! dopisać jeszcze do Kołłontaj: zapoznajcie z tymi tezami Piatakowa i Jewgienię Bosz. (Takie dziś czasy — nawet prosiaków nie wolno lekceważyć. Nikogo teraz lekceważyć nie wolno. Kto by się teraz naprawdę przydał — to Malinowski! ach! Obsmarowali człowieka, że nie ma go jak zrehabilitować. A tymczasem prowadzi w obozach jenieckich bardzo pożyteczną robotę. W styczniu raz jeszcze złożyli oświadczenie w jego obronie. Trzeba go ratować, trzeba — przywrócić)... Dalej... Bardzo ważna myśl: nie zapomnieć o podburzaniu służby przeciw pracodawcom — bardzo to pomoże w ustanowieniu władzy Rad. Co dzisiaj znaczy prawdziwa wolność? To, po pierwsze, że żołnierze będą wybierali swoich oficerów. I w ogóle — powszechne zebrania i wybory, wybory na wszystkie stanowiska. I zniesienie wszelkiego nadzoru urzędników nad życiem, nad szkołą, nad... A wolność, jaką mamy dziś w Rosji jest nad wyraz względna. Ale trzeba umieć ją wykorzystać do przejścia na wyższy etap rewolucji. I ani Kiereński, ani Gwozdiew nie potrafią wskazać drogi klasie robotniczej...! Dobrze, pocztę wkrótce zamykają, trzeba zanieść i wysłać. Popatrz no, Grigorij, ogłosili amnestię. Amnestia — dla wszystkich, to znaczy także swoboda działania dla wszystkich partii lewicowych? Czyżby się zdecydowali? Źle. To źle. Teraz legalny Czchei-dze ze swymi mieńszewikami będzie mógł się zaktywizować — i zajmie wszystkie pozycje, wszystkie pozycje przed nami. I znowu nas wyprzedzą?... Nie, nie! Nie wolno siedzieć z założonymi rękami, trzeba coś przygotować. I to szybko! Pojedziemy czy nie pojedziemy, rewolucja może jeszcze się potoczyć w odwrotnym kierunku, ileż razy tak bywało, w nic nie można wierzyć — a my, na wszelki wypadek, powinniśmy przygotowywać drogę. I wiesz co... Otóż... Dziś — sobota? Źle. A zresztą wszystko jedno: jedź z powrotem do Berna, tak, wracaj natychmiast, nie ma nikogo innego: postaraj się złapać w domu Weissa, byłoby najlepiej dziś późnym wieczorem, bo gotów jeszcze na niedzielę gdzieś wyjechać. Niech natychmiast idzie do niemieckiej ambasady. W poniedziałek! Trzeba przecież przerwać ten zaklęty krąg. Dlaczego Romberg sam się nie odzywa i nie posyła nikogo? Należy się dziwić. Oni powinni być bardziej zainteresowani niż my: my możemy przynajmniej rozważać wybór drogi przez Anglię, ale oni przecież nie mają innego wyjścia. I poucz Weissa: pod żadnym pozorem nie ma mówić konkretnie o mnie, ani o tobie, że to właśnie my dwaj musimy jechać, tylko że spora grupa chciałaby i my między innymi. — Wysondujemy w ten sposób —jakie są możliwości... O co należy prosić? Powiedzmy, żeby Niemcy ogłosiły publicznie, że gotowe są przepuścić do Rosji wszystkich, którzy... ko- 153 go ciągnie tam umiłowanie wolności. Właśnie tak. Dla nas takie oświadczenie byłoby podstawą w pełni możliwą do przyjęcia. I jeszcze! Przecież wszyscy ci dyplomaci — to tępaki, jeśli idzie o działalność rewolucyjną, nie mają pojęcia o nikim ani o niczym. Niech Weiss doda nam znaczenia. Niech powie zagadkowo, w ten sposób: ruch rewolucyjny w Rosji jest od początku do końca kierowany ze Szwajcarii. Każda ważna akcja najpierw musi zostać postanowiona w Szwajcarii. Dosłownie: w Rosji nie podejmuje się ani jednego ważnego kroku bez otrzymania naszych dyrektyw. Dlatego też, w istniejących warunkach... Zrozumiałeś? No, więc jedź. Ja też muszę jutro skoro świt na pociąg, do Chaux-de-Fond, mam tam referat. Taki dobry nastrój z Komuną miał jeszcze trzy dni temu — i proszę, wszystko na nic. Rankiem, z pośpiechu i roztargnieniu, włożył kompletnie podartą czapkę, nie tę — i w Chaux-de-Fond przewodniczący związku zawodowego uznał go za włóczęgę, nie chciał wierzyć, że to jest właśnie oczekiwany lektor. W niedzielne przedpołudnie w klubie zegarmistrzów wygłosił po niemiecku — nie z kartki, tylko na podstawie krótkich, swobodnie rozwijanych tez — referat ,,Czy rosyjska rewolucja pójdzie drogą Paryskiej Komuny?". Mówił do dwustu zebranych, źle ocenił słuchaczy, nie zorientował się, co ich interesuje, czego oczekują, jakby stracił wyczucie — nie widział sali, nie czuł papieru w ręce i stracił poczucie czasu. Co więcej: stracił serce do swej z dawna ukochanej Komuny i oto brnął, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, brnął coraz dalej, już łączył dwa doświadczenia dwóch rewolucji, nie tylko w sformułowaniach, ile w wybiegających naprzód myślach i uczuciach, dwa doświadczenia — Komuny i to, nagle rozkwitłe — złudne? czy może to jedyne, całym życiem przygotowywane: żebyśmy nie powtórzyli błędów Komuny, jej dwóch podstawowych błędów: nie przejęła w swe ręce banków i była zbyt wielkoduszna: zamiast masowego rozstrzeliwania wrogich klas — wszystkim darowała życie i zamierzała resocjalizować. Tak więc, największe niebezpieczeństwo grożące proletariatowi to wielkoduszność w toku rewolucji. Proletariat należy uświadomić, żeby nie obawiał się bezlitosnych, masowych represji! Co z tego zrozumieli zegarmistrze z Chaux-de-Fond trudno powiedzieć, on sam odczuwał coraz większą trwogę: przecież czas ucieka! On tu wygłasza referat, a tymczasem tam, w Petersburgu, coś nieubłaganie ucieka, ktoś nikczemny i niegodny coraz silniej wczepia się we władzę. Teraz miejsce na mównicy zajął francuski lektor, a Abramowicz zebrał wszystkich miejscowych Rosjan i w czasie pozostającym do odjazdu pociągu, około 25 minut, Lenin i do nich wygłosił coś w 154 rodzaju referatu — ciągle na ten sam temat, tylko teraz już bez porównań, wprost — o tym, co zarówno ich, jak i jego absorbowało, i zakończył bez owijania w bawełnę: — Jeżeli będzie trzeba, nie zawahamy się powiesić na słupach ośmiuset burżujów i obszarników! Pociąg kiwał się z lekka, a on — ciągle myślał i myślał. W Petersburgu nie ma prawdziwej siły. Siła — to car z jego aparatem, ale oni zostali wyrzuceni. Siła — to armia, ale ta jest przykuta do frontu. A kadeci — to żadna siła. A Rada Delegatów — ile jest warta? jak sobie radzi? I poważne niebezpieczeństwo, niemal pewność, że opanowują ją teraz mieńszewicy Czcheidzego. W Petersburgu — pustka, w Radzie — pustka, i wręcz natrętnie wszystko to czeka — domaga się —jego siły. I gdyby jeszcze zdążyć i zdobyć Petersburg — można byłoby zmierzyć się i z wojskiem, i z carem. No więc — jechać? Zdecydować się — jechać???... Kiwając się w rytmie szybko jadącego pociągu, w wagonie drugiej klasy, Lenin siedział przy oknie, obserwując w nim siebie na tle oświetlonego wnętrza przedziału. Patrzył, patrzył, nie zauważając nawet, że dawał raz i drugi bilet do kontroli, nie słyszał przechodzących pasażerów, ani ogłaszanych nazw stacji — myślał. Jechać?... Ten stan, kiedy nie widzisz, nie słyszysz — czy tu, w wagonie jest jeszcze ktoś poza tobą. Przy oknie — sam, w pociągu — sam. I dlatego Inessa nie jest wcale w Clarens, Inessa jedzie z nim razem. Jak dobrze, dawno tak ze sobą nie rozmawiali. Rozumiesz, jechać — absolutnie nie można. I nie jechać — też nie można... Ale, wiesz, co? Może na razie pojechałabyś pierwsza? Przecież nic nie ryzykujesz. I wszędzie cię przepuszczą. (Propozycja — całkiem niewinna, nie ma tu żadnej sprzeczności: jeśli kogoś lubisz — to właśnie jego wysyłasz naprzód, to naturalne, ktoś na kim ci najbardziej zależy — to człowiek, któremu, tak jak tobie, zależy na sprawie. Tak jest zawsze, a jakże mogłoby być inaczej? I skoro nie odmówiła wprost — znaczy, że się zgadza.) Wkrótce minie rok od ostatniego spotkania. I już jakoś się to rozlatywało... Ale w dniu tak pamiętnym, w rocznicę Komuny, szczęśliwy, kiwając się w pociągu ramię przy ramieniu z Inessa — ciepło i radośnie poczuł dawną jej bliskość, i to, że ciągle jest mu potrzebna. Uczucie było tak silne, że zapragnął powiedzieć jej choćby dwa słowa i to natychmiast, bez odkładania do jutra! I na jednej ze stacji wyskoczył, kupił kartę pocztową. Na następnej — wrzucił do skrzynki. ...Droga przyjaciółko!... Przeczytałem o amnestii... Wszyscy marzymy o wyjeździe... Dokładnie — tak: marzymy. To precyzyjne określenie: marzenie! 155 ...Jeśli zamierzacie jechać — proszę wstąpić. Porozmawiamy... No, przecież to oczywiste, trzeba się przecież spotkać... Cóż za olśnienie! Przyjedź!... ...Poprosiłbym was o dyskretne zorientowanie się w Anglii, czy mógłbym tamtędy przejechać... Anglia, oczywiście, nie zechce przepuścić: wróg wojny, wróg Ententy. Ale jakby ją oszukać, Anglię? A zresztą, przejazd przez Francję — Anglię — Norwegię — może trwać nawet miesiąc. A w tym czasie nowa władza umocni się, znajdzie swą koleinę, potoczy się — i już nie zdołasz nią zachwiać, już jej nie obalisz. Trzeba się spieszyć, póki nie okrzepła. Podobnie z wojną: ludzie oswoją się z myślą, że nawet w trakcie rewolucji wojna trwa i uznają, że tak być powinno. Prócz tego: niemieckie łodzie podwodne. Doczekać takiej chwili — i teraz ryzykować? Mogą tylko durnie. Nocą, już u siebie, na Spiegelgasse, niespokojnie spał. I we śnie i na jawie coraz natarczywiej dręczyło go pytanie: jechać? Pojechać?... A ranek przyniósł kolejne depesze, we wszystkich to samo, żadnych sprzeczności: car abdykował! nie ma wątpliwości — abdyko-wał! I on, i Michaił, cała dynastia, cała szajka abdykowała!!! Restauracji — nie będzie!!! I teraz dopiero miał problem: jak? którędy? w jaki sposób? Byle szybciej! Teraz nie wolno stracić ani godziny — jak najprędzej tam! Nie spóźnić się! Przechwycić ster! Poprawić, pokierować, prędzej! Dziś Weiss jest u Romberga. Ale to jeszcze, póki co... sondowanie, pytania, odpowiedzi... Przemawiał dziad do obrazu — rzucił przed trzema dniami, także do Haneckiego, ale żartem. Poważniej — fotografia do paszportu (dobrze, że posłał): czy mogła już dotrzeć do Sklarca? Oczywiście nie. Pojutrze. A potem — będą analizować w ministerstwie, w sztabie generalnym. Oni mogliby nawet nie czekać, powinniby się sami domyślić i pospieszyć — posłać, zaproponować. Milczą. Tępąki. Biurokratyczna drabina. Albo drożą się, żeby więcej wyciągnąć? W takim razie — marni z nich politycy. Najpierw, na długim odcinku drogi — realny sojusz, separatystyczny pokój. (A później, a później... Praskie, junkierskie mózgi oczywiście nie nadążą za spiralą dialektyki. Czyż widzą oni choć odrobinę dalej, niż swoje dzisiejsze okopy? Cóż wiedzą o światowej rewolucji proletariackiej? Później, oczywiście, wykiwamy ich, nie na darmo jesteśmy mądrzejsi. Ale na razie obchodzi ich tylko separatystyczny pokój, i jeszcze oderwanie guberni nadbałtyckich, Polski, Ukrainy, Kaukazu — a to przecież oddajemy z własnej woli, dawno już o tym mówimy.) I Siefelda nie widać. I Moor się nie odzywa. Ale — Parvus? wypróbowany mądrala Parvus? — a cóż on? Iz- 156 raelu Łazariewiczu! Siedzę w tej Szwajcarii jak w zakorkowanej butelce! Przecież rozumiecie, wy przecież to wiecie, że na rewolucję należy przybyć na czas! Dlaczego nie otrzymuję propozycji wyjazdu? Czy coś się w ogóle robi?... W pokoju na Spiegelgasse —jak w norze, słońca — nigdy w oknie nie widać. Ta-ak... Ta-ak, nie ma czasu pomyśleć, zawsze coś umknie. Co oni tam, w Petersburgu, robią — Kamieniew, Szlapnikow? Na Kamienie wa spada historyczna odpowiedzialność. Tezy do nich poszły i to jak dawno... Ale właśnie: trzeba je zwięźle powtórzyć w depeszy. Depesza do Sztokholmu, partyjna kasa nie zbankrutuje. Nadia, Mojsiej, któreś z nich pójdzie i nada: nasza taktyka — ani odrobiny zaufania do nowego rządu! najmniejszego zbliżenia z jakąkolwiek partią! tylko — zbroić się! zbroić się!... Okryj się chustą, bronchit!... A w ogóle, na wszelki wypadek, gdybyśmy się nie doczekali na Niemców, trzeba przygotować drogę również przez Anglię. Niech się tym zajmie, powiedzmy, Karpiński: niech bierze dokumenty przejazdowe na swoje nazwisko, a zdjęcie dolępimy moje. Moje, ale w peruce, bo po łysinie poznają. Napisać do niego, pilnie! Pilnie do Genewy! Kto zaniesie na pocztę? Dobrze, sam skoczę. Silny, coraz zimniejszy wiatr wiał w wąskich uliczkach, w porywach, zwłaszcza kiedy dął w twarz — wręcz zatrzymywał w miejscu. A dobrze się idzie — na przekór, przeciw! Przywykłem do tego przez całe życie, tak szedłem zawsze — i nie żałuję. I innego życia wcale bym nie pragnął! Ten sam wiatr wepchnął go uliczką pod górę, do domu — i w samą porę: wołają go do telefonu na piętro. Któż to może być? Nikt prawie nie zna tego numeru, podawał go tylko na wyjątkowe okoliczności. Ciemnymi schodami. Inessa! Prosto z Clarensu! Ten głos cudowny —jak fortepianowe pasaże pod jej palcami... — Inesso, jak dawno cię nie słyszałem!... Kochana!... A ja wczoraj z drogi posłałem do ciebie kartkę... Trzeba natychmiast jechać, wszyscy powinniśmy jechać! Przygotowuję tu różne warianty, któryś z pewnością się sprawdzi. Ale należałoby, na wszelki wypadek, zbadać także możliwości przejazdu przez Anglię. I może byłoby najlepiej, gdybyś to ty... Co?... Nie wypada?... No, wiesz przecież, że nigdy nie zmuszam... Nie jesteś pewna, czy w ogóle pojedziesz? W ogóle?... Wahasz się? (Coś się nie klei, nie wiąże się ta rozmowa. Gdy nie widujesz kogoś dłużej — zawsze tak jest, trudno się dogadać, a do tego jeszcze przez telefon)... A dlaczego nie? Jakże można wytrzymać!... A ja byłem absolutnie pewien! Do głowy mi nie... Tak, oczywiście, że nerwy... Tak, nerwy... (Przez telefon na temat nerwów 157 nie da się rozmawiać, frank za minutę.) No, dobrze... Jakoś spróbuję, ale... Ach, byłoby lepiej, żeby w ogóle nie dzwoniła, stracił tylko humor... Zepsuła i humor, i cały plan... Jakże pogorszyły się ich wzajemne stosunki, nie do wiary. I — z jakiego powodu? I niby dlaczego? Już tak jak on jej idzie na rękę, ustępuje — jak nigdy nikomu... Zdumiewało go, że we troje — i jakoś się trzyma. I oto właśnie — nie utrzymało się. I tak nieprzyjemnie, przykro po tej rozmowie, nie sposób się zająć czymkolwiek. Usiadł przy oknie, gdzie trochę jaśniej, żeby naprędce napisać program działania dla Pętersburczyków, przecież sami nigdy i nic... Za oknem wiatr wręcz wył i wiało przez wszystkie szpary, których dotąd nie zauważał. Marzec, a może by w piecu napalić? Gospodarze powiedzą, że marnujemy węgiel! Narzucił palto. Zacząć trzeba od analizy sytuacji. Dokładnej sytuacji nie znał i nie był w stanie jej odtworzyć na postawie skąpych informacji prasowych, ale dobrze wiedział z teorii, że nic innego w Petersburgu dziać się nie mogło... Czy w Rosji dokonał się cud? Alę cuda nie zdarzają się ani w przyrodzie, ani w historii, tylko w mieszczańskich głowach może powstać złudzenie... Demoralizacja carskiej szajki, całe zezwierzęcenie rodziny Romanowów, tych pogromowców, którzy topili Rosję we krwi Żydów, robotników... Ośmiodniowa rewolucja... Ale jej próba odbyła się w 1905 roku... Wywrócił się wóz monarchii Romanowów, unurzany we krwi i brudzie... W istocie to jest właśnie początek powszechnej, wielkiej wojny domowej, do której nawoływaliśmy... Nieudana rozmowa z Inessą — nie pozwalała pracować. Od dzwonka się zaczęło — i nie przechodziło. Jakiś brak zrozumienia, nieustępliwość... Dręczy... Jest rzeczą naturalną, że rewolucja wybuchła najpierw w Rosji. Tego właśnie należało się spodziewać. Tego właśnie spodziewaliśmy się. Nasz proletariat — jest najbardziej rewolucyjny... Prócz tego przebieg wydarzeń dowodzi wyraźnie, że ambasady Anglii i Francji oraz ich agenci brali bezpośredni udział w organizowaniu spisku wraz z oktiabrystami i kadetami... I co, my pojedziemy — a ona zostanie? Zostanie — na zawsze. Przecież wydarzenia tak nas mogą porozrzucać, rozdzielić... W nowym rządzie Milukowa stać tylko na międlenie słodkich profesorskich przemówień, a decydują o wszystkim wspólnicy Sto-łypina — wieszaciela... Rada delegatów robotniczych musi dążyć do sojuszu — nie tylko nawet z chłopstwem, ale w pierwszym rzędzie — z robotnikami rolnymi i z chłopską biedotą — przeciw bogatym... Ważne jest, żeby już dziś skłócać chłopów między sobą i przeciw- 158 stawić biedniejszych — bogatym. Tu jest pies pogrzebany. No, prawdziwy huragan! I jakby zaczął padać śnieg. Nawet od okna nie dochodzi światło, znowu lampę... Nie, nie uspokoi się, póki znowu nie napisze do Inessy. Od razu trzeba siąść i napisać. ...Nie będę przed wami ukrywał, że jestem bardzo rozczarowany. Teraz trzeba — wykonać skok, a ludzie nie wiadomo na co „czekają".. Przez Anglię, pod własnym nazwiskiem — niewątpliwie mnie aresztują... A byłem przekonany, że wy popędzicie bez wahania... A może zdrowie nie pozwala?... To niech przynajmniej Krylenko spróbuje — dowiemy się, jak tam? co się dzieje? I oto wewnętrzny niepokój minął, napięcie opadło, zaświtała mu natomiast i porwała nowa idea, żeby ten list wykorzystać: ... Bo zastanówmy się tylko: w waszym otoczeniu jest tylu socjal-patriotów i różnych bezpartyjnych rosyjskich patriotów, a do tego bogatych! — dlaczegóż im nie wpadnie do głowy prosty pomysł, żeby jechać przez Niemcy? — to oni właśnie mogliby poprosić o wagon do Kopenhagi. Ja tego zrobić nie mogę, ja jestem „defetystą". A oni — mogą. O, gdybym mógł nauczyć tych łajdaków, tych durniów, żeby byli mądrzejsi!...Czy nie mogłybyście im tego podpowiedzieć?... Sądzicie, że Niemcy nie dadzą wagonu? Założę się, że dadzą! Jestem przekonany! Oczywiście, gdyby propozycja wyszła ode mnie albo od was — wszystko na nic... A — w Genewie nie ma głupców, którzy by się tego podjęli?... Do tego właśnie sprowadzał się teraz cały problem: wcale nie trzeba zajmować się badaniem sytuacji w Anglii i Francji, nie, należy jechać wyłącznie przez Niemcy! Ale: jak, żeby nie od siebie, żeby to wyszło od kogokolwiek innego?... Gdyby ktoś miał wątpliwości, można go przekonać w sposób następujący: wasze obawy — są wręcz śmieszne! Czy robotnicy rosyjscy mogą uwierzyć, że starzy, doświadczeni rewolucjoniści prowadzą działalność gwoli przypodobania się niemieckiemu imperializmowi? Powiedzą — że „sprzedaliśmy się Niemcom?" Przecież o nas, internacjonalistach, i tak od dawna już się to mówi, tylko dlatego, że nie popieramy wojny. Ale działalnością swoją udowodnimy, że nie jesteśmy niemieckimi agentami. A na razie trzeba — jechać, jechać, choćby przy pomocy samego diabła. Ale — komu zasugerować podjęcie inicjatywy? Bo bez tego, nawet jeśli zdarzy się taka możliwość — nie będziemy mogli pojechać. My sami, pierwsi — w swoim imieniu — nie możemy. W Rosji byłoby nam niezwykle trudno. I tak przeleciał dzień, nie przynosząc rozwiązania, ani wyjścia... A przez ten jeden dzień — co tam w Rosji pozawalali? Tam, w ryczący mrok, oprzeć się o szybę — błysk za błyskiem, 159 niebo rozcinały ukośnie pociski! Tak właśnie jest teraz i w Petersburgu. Wściekle wyło w kominie, łomotało na dachu, nigdy tak nie łomotało, wiatr coś zerwał. Ale dmucha! Tak jakbyśmy ostatnie godziny marnowali, ostatnie godziny. Pisać do nich, pisać dalej. — ...Milukow i Guczkow to marionetki w rękach Ententy... To nie robotnicy powinni popierać nowy rząd, tylko niech ten rząd , .poprze" robotników... Pomóżcie uzbroić robotników — i wolność w Rosji będzie niezwyciężona!... Trzeba uczyć naród, by nie wierzył w słowal... Lud nie zechce cierpieć głodu i wkrótce się dowie, że chleb w Rosjijesf i można go odebrać.. I w ten sposób wywalczymy demokratyczną republikę, a potem także socjalizm... Wszystko w nim dygotało, ręce i nogi ćmiły z bezczynności. A może by wyjść w tę burzę, zmęczyć się łażeniem! Inaczej i tak przecież nie uda się zasnąć. Niech wiatr trochę poszturcha, przewieje. Już na dole, przy schodach — pozapinał się, mocniej wcisnął starą czapkę. (Przewodniczący związkowców w Chaux-de-Fond zapytał: ,,0o to za pilot?") I od drzwi — jakby go ktoś pchnął, jakby go poniosło. Prawdziwy huragan! A — sucho, śniegu mało. Latarnie wszystkie widać, a niebo czarne. Brz-dęk? — wywaliło szybkę z ulicznej latarni. Klekocą dachówki, i na głowę może coś spaść. Wąskie, wąskie, wąskie uliczki starego miasta, gdzie byś nie poszedł — labirynt. Możesz tu zabłądzić, jak mysz, to nie to, co ogromne przestrzenie placów w Petersburgu. Rządziło Rosją 40 tysięcy obszarników — czyżbyśmy nie mogli zebrać takiej ilości ludzi i rządzić lepiej?... Na Niederhofstrasse, nocnym deptaku, niemal pusto, wszyscy pochowali się tam, za tymi oświetlonymi oknami. I szamocze się w tym wietrzysku bezradny — skulony, przygięty, przyciężka, tęga, znajoma sylwetka... Grigorij! Z dworca? Przyjechał znowu? — Włodzimierzu Iljiczu, masa ważnych spraw, postanowiłem przyjechać. — No, co Weiss? Był u Romberga? — .Był dzisiaj. Zaraz opowiem. Ten się ucieszył! Jednego pcha w jedną, drugiego w drugą stronę, rękami utrzymując równowagę w podmuchach wiatru, przytrzymując czapki — pobrnęli z powrotem. Rozmawiać trudno, ale i powstrzymać się nie sposób. W Bernie przez cały dzień obradował emigracyjny komitet powrotu do ojczyzny, i Grigorij był tam w naszym imieniu. No co, jak? Nic, tylko czcza gadanina. Analizowali wszelkie warianty i przez państwa sojusznicze i przez Skandynawię. A Martow zaproponował 160 — przez Niemcy! — Martow?? — Przez Niemcy!! — Martow??? Brakuje powietrza w płucach, żeby krzyknąć. — Tak! Na wymianę za niemieckich jeńców wojennych w Rosji! - Martow??? — Otrzymać zgodę Rządu Tymczasowego... Poprzez Grimma — zacząć pertraktacje z władzami Szwajcarii... Co za sukces? Ależ sukces! Julik zaproponował — nie my! tak go nazwiemy — plan Martowa! A my — tylko się dołączamy. Pierwsze słowo — zostało powiedziane! 11 — Lenin w Zurychu 161 DOKUMENTY 10 marca (23 marca) Niemiecki ambasador w Bernie baron Romberg — do MSZ. Szyfrowka. Ściśle poufne. Wybitni tutejsi rewolucjoniści pragną wrócić do Rosji przez Niemcy, ponieważ obawiają się jechać przez Francję ze względu na łodzie podwodne. 10 marca (23 marca) Staats-sekretarz niemieckiego MSZ Zimmermann — do Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa. Ponieważ leży w naszym interesie, żeby w Rosji wzięło górę radykalne skrzydło rewolucjonistów, wydaje mi się, że należałoby wyrazić zgodę na ich przejazd. 12 marca (25 marca) Kwatera Główna — do MSZ Nie mamy nic przeciw zbiorowemu przejazdowi rosyjskich rewolucjonistów pod odpowiednim konwojem. 13 marca (26 marca) Niemiecki MSZ — do ambasadora Romberga. Szyfrówka. Zbiorowy transport pod ochroną wojska. Data wyjazdu i lista nazwisk powinny zostać przedstawione w ciągu 4 dni. Sprzeciw Sztabu Generalnego wobec poszczególnych osób — mało prawdopodobny. 14 marca (27 marca) Ambasador w Bernie Romberg — do Reichskanclerza Bethmanna-Hollwega. Ściśle poufne. Na podstawie szczegółowej rozmowy z naszym rosyjskim zaufanym Weissem ustaliłem, w jaki sposób możemy poprzeć rewolucję w Rosji... Za wszelką cenę powinniśmy unikać wszystkiego, co 162 mogłoby zostać wykorzystane przez podżegaczy wojennych w Rosji i w krajach Ententy. Zwolennicy pokoju w Rosji będą górą... Odpowiedziałem, że jeśli Niemcy trzymali się przede wszystkim dynastii carskiej, to dlatego, iż w przeszłości tylko z tej strony spotykaliśmy się ze zrozumieniem i poparciem dla naszej pokojowej polityki. Skoro jednak obecnie podobne skłonności okazuje skrajna lewica, jest nam to także na rękę. Jeśli idzie o warunki pokoju oświadczył, że jego partia nie będzie prowadzić wojny z powodu Kurlandii i zgadza się na utworzenie neutralnej Polski. Wyjaśnił mi, że kadeci w sojuszu z Ententą dysponują nieograniczonymi środkami na propagandę, rewolucjoniści natomiast mają pod tym względem poważne trudności. Weiss zabiegał dotąd wyłącznie o nader małe sumy w obawie, że operowanie dużymi wywoła wobec niego podejrzenia we własnej partii. Obecnie jednak wątpliwości te odpadają. Im większe sumy możemy mu zapewnić, tym więcej może on zdziałać dla dobra pokoju. Radziłbym z naciskiem, by zaoferować panu Weissowi w każdym razie 30 tysięcy franków jeszcze w kwietniu. Chciałby je on wykorzystać w pierwszym rzędzie na umożliwienie wyjazdu do Rosji najwybitniejszym towarzyszom partyjnym. Uważam, że byłoby rzeczą niemądrą w tym decydującym momencie ograniczyć go i przez to odtrącić. Czy mogę mu obiecać także dalsze subsydia? 163 L-3 Od tego wieczoru 6 marca, kiedy na Zurych spadła burza i całą noc waliła na stare miasto, a o świcie sypnęła gęstym śniegiem, i zaraz po tym deszczem, a potem deszczem ze śniegiem, i znowu śniegiem, i znowu deszczem, a przed wieczorem śniegiem i dopiero po kolejnej nocy, pokrywszy bielą całe miasto, uspokoiła się — od tej burzliwej nocy i tego dnia, przemierzając i przebiegając w tę i z powrotem skąpą jak w więziennej celi powierzchnie swego pokoiku, od stołu, gdzie jadali obiady, do półciemnego okna, ciągle nie wypuszczany z klatki Szwajcarii, przez niepogodę uwięziony w pokoju i nie mogąc powstrzymać narastającego w klatce piersiowej pragnienia, by włączyć się w działanie — Lenin nie zdecydował sam, zdecydowało życie: skoro nie może pojechać, to stąd, bez zwłoki, trzeba pisać i posyłać bolszewikom do Pitra program działania, pisać i wysyłać, wysyłać i pisać bez końca coś w rodzaju listów i zaraz po zakończeniu, ile tylko zebrało się tego w ciągu doby, jak najszybciej dać komuś, żeby zaniósł na pocztę, a samemu natychmiast do czytania prasy (teraz już kupując wszystko jak leci, cały pokój zawalony) i wyszukiwać po kawałeczku z tego, co wyłapali i zdołali dostrzec krótkowzroczni zachodni korespondenci i uznały za godne swej gazety marne burżuazyjne móżdżki — wyszukiwać i wyłapywać, i oceniać z porażającą partyjną przenikliwością — i odkręcać, wyjaśniać tym, którzy nie rozumieją, są zgubieni albo niezbyt rozgarnięci. „Obrona nowej republiki rosyjskiej" — to oszukiwanie i nabieranie robotników! Hasło ,,a teraz wy obalcie swego Wilhelma!"? — jest fałszywe, wszystkie siły należy skierować na obalenie burżuazyjnego rządu w Rosji! Rząd Tymczasowy — to rząd zmierzający do restauracji monarchii, agentura angielskiego kapitału! I — lepiej doprowadzić do rozłamu z kimkolwiek z naszej partii, niż współpracować z Kiereńskim albo Czcheidzem, niż ustąpić im choćby na cal! A z tego odkręcania i wyjaśniania sam wiele korzystał, ale jednocześnie robił coś dla partii — uzupełniał brakujące ogniwa i pla- 164 ny organizacji: w odpowiedzi na wspaniały manifest bolszewickiego KC (to — Kamieniew, tęga głowa, z pewnością on!) ogłoszony w Pitrze już 28 lutego, a który tu dotarł 10 dni później w postaci fragmentu zamieszczonego w przypadkowej gazecie — zaproponować im i wytłumaczyć, jak należy się organizować (nie tak, jak radził w 905-tym, tylko jak teraz): powszechne uzbrojenie mas ludowych! milicja ludowa, w której szeregach znajdzie się cała bez wyjątku ludność między 65 a 15 rokiem życia (wciągać wyrostków w polityczne życie!) niezależnie od płci (wyrwać kobiety z ogłupiającego zajmowania się kuchnią!) — i żeby ta milicja stała się zasadniczym organem władzy państwowej! Tylko wtedy, kiedy uzbrojeni będą wszyscy można będzie zapewnić absolutny porządek, bezzwłoczny rozdział chleba, a wkrótce potem — pokój i socjalizm! I od wtorku 7-ego do niedzieli 12-ego napisał cztery takie ,, listy z daleka" i natychmiast zostały wysłane ekspressem (to co już napisane — tym bardziej pali, nie sposób zatrzymać, nie sposób utrzymać) — do kogo? — do Haneckiego, mądrego, uroczego, roztropnego Kuby, a on je będzie ekspediował, kierował dalej, tam, do Petersburga! (A kopie — od razu do Inessy, a ta — do Usijewicza, a ten — do Karpińskich, a ci — z powrotem i wszystko ekspressem, wszystko to ze względów taktycznych jest niebywale ważne.) Niemal ciągle ktoś kursuje — na pocztę a do tego jeszcze szuka po kioskach i czytelniach gazet, których Lenin nie czytał i znowu analizować, zgadywać — i błyskawicznie formułować nowe punkty programu! A tu Łunaczarski wykręca się od wystąpienia przeciw Czcheidzemu — trzeba go potraktować z wyraźną rezerwą. Tu głupkowaty Górki pcha się do polityki: wyrazy uznania dla Rządu Tymczasowego i bajeczki o „honorowym pokoju", arcywredne wystąpienie, trzeba mu będzie dać po łapach! (Nie jesteś w stanie trzymać się linii partii, to się nie pchaj, pisz swoje obrazki.) A tam, w Pitrze, przykrości z Czernomazowem, mało im Malinowskiego, chcą koniecznie unurzać naszą partię w błocie. A tam znów Kołłontaj jedzie do Rosji, szczęśliwa! A tu, póki co, utknęli, dobrze byłoby zdążyć przepisać na maszynie 500 stron „Programu agrarnego", kto by się mógł za to zabrać? A poza tym: jak tu nie napisać ulotki do rosyjskich jeńców wojennych, jest ich dwa miliony: oświadczcie dobitnie, że wrócicie jako armia rewolucji, a nie armia cara (równie dobrze mogliby ich wykorzystać i w przeciwną stronę): a my przyspieszymy nasz wyjazd i będziemy wam z Rosji posyłać pieniądze i chleb... A poza tym: czy można wyjeżdżając nie napisać pożegnalnego listu do proletariatu Szwajcarii, piętnując jeszcze raz szowinistów, jeszcze raz wskazując robotnikom własną drogę (tylko, że to niebezpieczne, może utrudnić wyjazd. Ale lepiej zrobić w ten sposób: napisać, zostawić tutaj, a już będąc w Rosji telegramem spowodować wybuch, niech 165 drukują). A tymczasem... ...A tymczasem całkiem źle z Inessą. Jest obrażona. Gniewa się. Siedzi w Clarens (a może już nawet nie w Clarens? Listy przestały przychodzić, może już jej tam nie ma). Gniewa się, ale jak to zawsze u kobiet, weksluje to na zupełnie inne tory: że niby ujawniły się między nimi „teoretyczne rozbieżności", sprzeciwia się i grymasi tam, gdzie dziecko by zrozumiało. Jakże by się przydała, gdyby była pod ręką? Co za czasy! Czyż teraz pora na babskie dąsy? Nie ma kto się zająć zbieraniem, uporządkowaniem wszystkich telegramów z Rosji, można przecież przepuścić coś niezwykle ważnego! Mało, że nie chciała zbadać możliwości powrotu przez Anglię, nawet na jeden dzionek nie chce przyjechać do Zurychu! W Czternastym jechała specjalnie dla niego znad Adriatyku do Brukseli, zostawiając dzieci, a teraz, bez dzieci i z Clarens — ani razu nie przyjechała, choćby na dzionek. I trudno zgadnąć: czy w ogóle pojedzie z nami?... Ale wszystko to, wszystko kręciło się jak wiry na powierzchni wody, nawet z Inessą — a wydarzenia najważniejsze, jak wielkie, tłuste, ciemne ryby bezgłośnie przepływały przy samym dnie. Hanecki potwierdził krótko: będziel Ale oczekiwanie to prawdziwa tortura. Z rachunku wynikało, że w Berlinie mógł już być przygotowany i przesłany tutaj jego paszport — a ciągle go nie było. I wszechmocny Parvus milczał. A nie bez podstaw, mógł czuć się obrażonym. I nie wykluczone, że wystawiał nerwy Lenina na próbę, wzmacniał swą pozycję wyczekiwaniem. Ale jeden bez drugiego nie mogli się obejść: wydarzenia ich jednoczyły. Skoro dawali mu miliony na miraże — to właśnie teraz mają na co płacić. I — będzie na co brać. I teraz właśnie trzeba, nie wtedy. A tymczasem w hałaśliwych „Komitetach powrotu", mimo większości zimmerwaldczyków, wszyscy nagle zapragnęli działać legalnie, czekali aż wyrazi swą zgodę sprzedajny rząd Guczkowa, który już wysłał 180 tysięcy franków z prywatnych składek — na powrót dla drogich rodaków, ale oczywiście przez państwa sojusznicze (gdzie też niemieckie łodzie podwodne zatapiają transporty głupcówf — i już wokół tych pieniędzy zaczęły się intrygi, przy podziale mogli pominąć bolszewików, na zebraniach dochodziło niemal do bójek. Iljicz oczywiście na te zebrania nie chodził, ale relacjonowano mu je ze szczegółami. I im bardziej się te wszystkie spory zaostrzały — a nastroje wśród szwajcarskiej emigracji stanowiły zaledwie słabe odbicie tego, co zaczyna wyrabiać się w Rosji — Lenin zrozumiał, że się zanadto pospieszył, niepotrzebnie: nie wolno mu brać żadne- 166 go indywidualnego paszportu, sam jechać nie może. I 10-go, równo tydzień po fotografii, wysłał do Haneckiego odwołujący telegram: „Droga oficjalna dla pojedynczych osób nie do przyjęcia". Koniec, zrezygnowali. Za to Ciwin-Weiss ciągle chodził do Romberga. Ten zapewniał, że toczy się intensywna korespondencja z Berlinem, nawet przy pomocy kurierów. I powoli — z mroku, z przyszłości, z niebytu, wynurzały się kontury wielkiej idei — jak wielki parowóz z mgły — tyle tylko, że koła tego parowozu obracały się niezwykle wolno, albo nawet nie obracały się wcale. A za nim — wagon. Wynurzał się z mroku — wagon. Nieźle. Na to można się zgodzić. Ale na razie, ci ględziarze, ten cały Komitet powrotu, mam nadzieję...? nie dostrzegli jeszcze tych możliwości...? Nie, nie. Nie-nie. Tamto odbywa się oficjalnie, a tu — konfidencjonalnie. Dobrze, dobrze. I tak, powoli, przy pomocy kilku myślących osób, wspólnym wysiłkiem — do czegoś jednak dochodzimy, coś znajdujemy. Na czymś stoimy. (Ale — jakże się to ciągnęło! Ale — aż to do Niemców niepodobne, jak! Przecież powinno ich jeszcze mocniej przypiec, gdy Tymczasowy oświadczył, że kontynuuje wojnę.) Zaczęli układać listę wyjeżdżających. Zbierali swoich po całej Szwajcarii, ale — dyskretnie, to ważne, żeby nie włączyć nikogo obcego. A jednocześnie (to także ważne!) na głos mówili wszystkim coś zupełnie odwrotnego: i Anglia nas nie przepuści i przez Niemcy się nie uda. I hałaśliwie analizowali próby anegdotyczne: Wala Safaro-wa podjęła starania przez konsulat angielski, ktoś wysłał telegram protestacyjny do Milukowa, a Sarra Rawicz wpadła na pomysł fikcyjnego małżeństwa ze Szwajcarem — by w ten sposób zdobyć prawo do przejazdu bezpośredniego. Lenin śmiał się i radził jej, zęby wyszła za staruszka ,,w odpowiednim wieku" — starego Akselro-da, który w żaden inny sposób nie mógł już przydać się rewolucji. U Niemców, z jednej strony — przeciągało się, z drugiej — kręciło się aż nazbyt mocno, wyraźnie —jedna maszyna pracowała niezależnie od drugiej. 14 rnarca wieczorem, wracając z Domu Ludowego, gdzie przez dwie i pół godziny wygłaszał Szwajcarom odczyt na temat przebiegu rewolucji rosyjskiej — że autentyczna, druga rewolucja jeszcze się nie dokonała, i istnieje już dla niej odpowiednia forma — Rady Delegatów, i że już dziś należy przygotowywać powstanie przeciw burżuazji — doskonale go ten referat odprężył, pozwolił oderwać się od tych dręczących beznadziejnych planów wy- 167 jazdu, z przyjemnością wracał piechotą w pogodny wieczór, wszedł do siebie na górę — i stanął zaskoczony: malutki, chudy, siwiejący, z rożkiem chusteczki wystającym z butonierki, siedział i uśmiechał się, jakby oczekując na powitalny wybuch radości i wyniośle nie spieszył się, by wstać i podać rękę. Sklarc!!! Nie zganił, ale nie chwalił, nie powiedział ani „źle" ani „dobrze" — tylko ruszył Lenin na Sklarca ze swym przeszywającym, kosym spojrzeniem (ten wzrok zawsze wywoływał strach) — ten wstał, tracąc całą pewność siebie i Lenin uścisnął mu rękę, jakby chciał ją urwać: — No, z czym przyjechaliście? Bez wrażeń z podróży, bez wstępów, bez sentymentalizmów: z czym przyjechaliście? Kupiec, coraz bardziej zaangażowany w wielką politykę wielkich Niemiec, przyjmowany z szacunkiem przez co znaczniejszych generałów i w ministerstwach, na dodatek przeświadczony o szczodrości swej dzisiejszej misji — speszył się tym ostrym spojrzeniem przymrużonych oczu i nie wróżącym nic dobrego wygięciem brwi, wąsów, a cała reszta — jakby futbolową piłką dostał prosto w twarz — speszył się, zginął gdzieś uśmiech i nie odważył się rozpocząć swej charakterystycznej paplaniny, która miała rozmówcę zabawić, nawet żarciki sobie na tę okazję wcześniej przygotował — tylko bez żadnych wstępów, to co najważniejsze wypowiedział i wyłożył na stół. I nie siadał. Lenin też nie siadał. A Zinowiew siedział i sapał. A sprawa wyglądała tak. Sklarc przyjechał tu nie tylko z polecenia Parvusa, choć hipopotami łeb wszystko zainicjował (a zaczął sam, jeszcze zanim Lenin go prosił, prośba dotarła później, zaczął natychmiast, gdy tylko usłyszał o rewolucji w Petersburgu, uznaw-szy, że nie gorzej od Lenina wie, co należy robić), Sklarc przyjechał i miał ze sobą wszelkie pełnomocnictwa sztabu generalnego na przejazd przez Niemcy i zapewnienie, że pomoc przy wyjeździe okaże niemiecki konsul w Zurychu, a gdyby zaszła taka potrzeba, również ambasador w Bernie — ale Sklarc przywiózł też gotowe dokumenty — i oto leżały one, prawdziwy cud, choć cuda nie zdarzają się — leżały na wytartej ceracie w żółtym kręgu światła naftowej lampy. Proszę. Pan Uljanow. Pani Uljanowa. Wszystko w porządku. A — Zinowiew?... Bardzo proszę. I pani Lilina. Wszystko w porządku. Tak, ale... A...? I jeszcze jeden, piąty, tak, oto i on: pani Armand. 168 Wszystko, dokładnie wszystko wiedział, wszystko sam przewidział genialny Parvus! I — Inessa... I Już! I wszystkie problemy rozwiązane! I ani godziny nie trzeba już czekać, manewrować, uprawiać dyplomacji, denerwować się, posyłać umyślnych, czekać na wiadomości, być od kogolwiek zależnym — tylko spakować rzeczy — a rewolucjonista ich nie ma! I jechać choćby jutro rano! Choćby jutro wieczorem! Dwanaście dni temu abdykował car — a my za trzy dni będziemy w Pitrze — przestawimy cała rewolucję rosyjską na właściwy tor. Czy w czasie wojny światowej można szybciej? Nim jednak ktokolwiek coś zepsuje — pierwszemu wedrzeć się na pierwsza petersburską trybunę, wyprzedzając nawet zesłańców z Syberii — i wyrwać Radę Delegatów spod wpływów nikczemnego rządu Guczkowa i tworzyć ogólnonarodową milicję, od 15 do 65 roku życia kobiety i mężczyźni, i co się tylko chce! Dokumenty — leżały. Z niemieckimi, gotyckimi wykrętasami, niemieckimi orlimi pieczęciami i — dobrze, że posłał, przydała się jednak — już wklejona, właśnie wróciła do niego jego własna fotografia — w świetle naftowej lampy drogocenny dokument na taniej ceracie, poprzecieranej tu i ówdzie niemal na wylot. Na takie dokumenty sam kanclerz musiał powiedzieć: ,,tak", żeby je przygotowano. Parvus spłacał dług za to, że kiedyś go prześcignął. I tłusty Zinowiew — uśmiechnął się od ucha do ucha, wyciągnął ręce po dokumenty. Lenin rzucił się na niego jak na wroga — ten zamarł. Niestety, już to wiedział: nie da się bezkarnie włożyć ręki w płomień rewolucji — można się poparzyć. I potarłszy, i potarłszy nerwowo nad dokumentami już nieco poparzone dłonie, Lenin energicznie cofnął je za siebie, założywszy je z tyłu. Takiej transakcji nie dałoby się później ukryć. Nie da się jej przekonywująco uzasadnić. I wszystko wyjdzie na jaw, rozpłacze się nić aż do samego Paryusa — i na nic nie zda ci się jego wspaniała rewolucyjna przeszłość — a przypiszą ci te same niegodziwoś-ci, co jemu i ster rewolucji wyrwą z rąk. Czy Parvus aby nie dlatego tak się stara, żeby właśnie — Lenin miał równie zaszarganą opinię, jak on sam? Właśnie przy pomocy takiej indywidualnie-rodzinnej wyprawy narzucić pętlę — a potem mieć go w garści? A potem dyktować jeszcze warunki — jak ma prowadzić rewolucję? Ale — w samą porę spostrzegł Lenin tę pułapkę! — Przecież sam pan zamawiał, panie Uljanow! — Nie ma gor- 169 szej zniewagi dla kupca, niż to, kiedy na dobry towar mówią: zły. — Zamawiałem. Ale to był błąd. Sytuacja go naprawia — ponuro mówił Lenin, nadal nie siadając, z ogromnym napięciem nawet nie w głosie, tylko tam, w środku, w myśli, i stamtąd proroczo dyktując: — Trzeba — dużą grupę. Ze czterdzieści osób. Wagon. Izolowany, eksterytorialny wagon. Podniósł oczy, spojrzał na Sklarca uważnie, uważniej — i teraz już z większym zrozumieniem, a nawet weselej. (Zdał sobie sprawę: przecież ten człowiek w ciągu jednej doby może dojechać do rządu Niemiec! Przecież to wspaniale, że przyjechał. Dziękuję, Parvus! No, zmieniony troszkę wariant, no —jeszcze najwyżej kilka dni.) I poczuwszy, że Lenin wobec niego trochę złagodniał — rozluźnił się Skląrc, uśmiechnął: nawet w wysokich sferach nie był przyzwyczajony do takiego traktowania, niczym na nie nie zasłużył. — Izrael Łązarycz prosił o pośpiech — przypomniał. — Żeby ten rząd zaufania narodowego nie doprowadził tymczasem do zawarcia pokoju! — Nie ma obaw, nie ma obaw — w szparkach oczu Lenina pojawiło się rozbawienie. Posadził gościa, sam usiadł na przeciwległym rogu stołu — nie samymi słowami, ale wzrokiem przekonywał, hipnotyzował, żeby ten wszystko zapamiętał i dokładnie wykonał: — Jedźcie i dogadajcie się bezpośrednio. Innymi kanałami trwa to zbyt długo. Muszą zrozumieć, że nie wolno nam skompromitować się, i niech nas nie stawiają w takiej sytuacji. Niech nas nie ograniczają — że kogoś nie możną, na przykład tych, którzy podlegają służbie wojskowej i tak dalej. (Akurat sam Lenin właśnie podlegał. Ale jako najstarszy syn w rodzinie nie był nigdy powoływany — stracenie brata dało mu ten przywilej.) — Albo — stosunek do wojny i pokoju. Żeby nie robili kontroli paszportowej, kontroli osobistej. Jak wjechaliśmy — tak wyjeżdżamy, jak nienaruszone jajko, rozumiecie? I żeby — ani słowa w prasie. Wszystko — błyskawicznie. Przepuścić wagon —jak pocisk. Po co wszyscy mają o tym wiedzieć, dyskutować? — Acha! — przypomniał sobie Skląrc, ciesząc się, że za chwilę powie coś nad wyraz przyjemnego. — Koszt przejazdu rząd niemiecki bierze na siebie. — Jeszcze czego! — Zapłonęły gniewem i to każde inaczej, oczy Lenina. — Dziwnie wyglądałby taki przejazd. Cóż tam macie za głupców obok siebie. Za przejazd, bez dyskusji — płacimy my! — I łagodniej! — Ale — według taryfy trzeciej klasy. I dodał jeszcze: 170 — Wybieracie się do mnie — i nie możecie się ubrać skromnie. Mógł was widzieć ktoś z towarzyszy. W związku z tym pozostańcie tu jeszcze na jutro, siedźcie w hotelu, a do mnie niech przyjdzie Do-ra. Oczywiście bez dokumentów, tylko niech coś do mnie mamrocze, a ja jej będę odmawiał. I dopiero potem będziecie mogli wyjechać. I jak tylko rząd wyrazi zgodę — niech nam natychmiast dają znać! Gdy Sklarc wszystko zrozumiał, pozbierał dokumenty, uścisnął rękę f ogromnym szacunkiem, wdzięcznością i wyszedł. — Jakże można im jeszcze stawiać warunki? — zdziwił się oklapnięty Zinowiew, wzruszając przyciężkimi ramionami. Lenin zmrużywszy mocno oczy: — Nic nie szkodzi. Bardziej im zależy, niż nam. — Na temat Sklarca — nic nie mówimy. — Nie, Plattenowi powiemy. Byłoby gorzej, gdyby się sam dowiedział. Plattena, Miinzenberga — nie wolno nam stracić. A jeszcze, na wszelki wypadek — natychmiast list do Haneckie-go (może go komuś pokaże): „Korzystać z pomocy ludzi, którzy mają cokolwiek wspólnego z wydawcą „Kołokoła", oczywiście nie mogę..." I nawet: ...,,Wasz plan podróży przez Anglię..." Im więcej skoków i fałszywych ruchów, tym nora bezpieczniejsza. Oto — zaproponowany przez Romberga wagon. Wagon. Trzeba ubrać go w odpowiednie słówka, trzeba temu wagonowi, jak kurczakowi, pomóc wykluć się do publicznej świadomości. Mówić, pisać, rzucać zdania: — A może wagon dostanie rząd szwajcarski?... — A czy rząd angielski nie zgodziłby się na przepuszczenie wagonu? - Jak to? — A... od portu do portu. Dlaczego by Anglia nie miała przepuścić zamkniętego wagonu? Na przykład, z towarzyszem Plattenem na dowolną ilość osób, niezależnie od ich poglądów na wojnę i pokój? — Jakże to tak: Anglia jest wyspą, a — wagon? — A... dalej — neutralnym statkiem. Z prawem powiadomienia wszystkich — wszystkich — wszystkich krajów o godzinie jego odpłynięcia. (Żeby mianowicie niemiecka łódź podwodna przez głupotę nie potopiła swoich.) A o wyjeździe mówią — wszyscy i dużo. I kilka emigracyjnych komitetów i wszystkie odłamy partii prosiły Grimma, żeby przystąpił do rokowań z niemieckim ambasadorem. (Zgodnie z propozycją Martowa — za każdego emigranta zwolnimy niemieckiego jeńca.) 171 Doskonale, doskonale, plan Martowa działa! Grimm — podjął się! (Jeszcze lepiej.) Ale przecież jest on nie tylko przywódcą Zimmerwaldu — ale również posłem do szwajcarskiego parlamentu, i nie byłoby rozsądne podejmowanie takiego kroku bez aprobaty rządu, na przykład ministra spraw zagranicznych Hoff-mana. (A skoro Grimm się podjął — to znaczy, że się konsultował, zauważmy to. A niby dlaczego Szwajcaria miałaby być przeciw? Szwajcarii też byłoby na rękę wyprawić tę hałaśliwą bandę. Wojna sprawia niemałe kłopoty również samej Szwajcarii.) Grimm chodzi i chodzi do Romberga, prowadzi rokowania absolutnie tajne, żeby nic nie przedostało się do prasy, żeby nie narazić na szwank szwajcarskiej neutralności — a głównych przedstawicieli poszczególnych partii (Natansona, Martowa, Zinowiewa) jednak informuje. My — wiemy. Ślimak jedzie — kiedyś dojedzie. No i dobrze. No i dobrze. A Romberg wszystkim odpowiadał: ,,tak". I Grimm uznał, że zrobił co do niego należało: jak tak — to tak. Teraz, towarzysze, pozostaje wam prosić o zgodę swój Rząd Tymczasowy. Ach, dziękujemy! Ach, zapomnieliśmy pokłonić się wam z wdzięcznością! I potem przez wiek padać do nóżek Louis Blancowi-Kiereńskiemu? W okresie tych pełnych napięcia dni bardzo przydałby się cwa-ny Radek, wezwano go więc telefonicznie z sanatorium w Davos, odpoczywał sobie, nawet wieść o rewolucji w Rosji nie skłoniła go do natychmiastowego wyjazdu. Ale już w drodze domyślił się, o co idzie i zapronował kolejne, opóźniające, sondażowe posunięcie: w Bernie, przez niemieckiego korespondenta. I cóż, i jemu Romberg odpowiedział jak wszystkim pozostałym: tak, tak, oczywiście, wszystkich chętnych przepuścimy. — Ale — nie otwierała się przed nimi na oścież niemiecka granica, a i wszyscy chętni chcieli się tylko dowiedzieć, i porównać, i poprosić Tymczasowy o zgodę (słali telegramy do Kiereńskiego) a w gruncie rzeczy ociągali się. Wszyscy byli zgodni — i nic się nie działo. Stare, dyplomatyczne metody są mało skuteczne. A nie działo się nic, póki ciemne, grube ryby przy samym dnie nie przepłyną swoim kursem. Póki Sklarc nie przekaże w Berlinie kontrpropozycji Lenina. I niemieckie Naczelne Dowództwo nie powie definitywnie: tak. I nie zaniepokoi się ministerstwo spraw zagranicznych: już tyle jest publicznych rozmów na temat tego powrotu, już książę Lwów otwarcie oświadczył wysłannikowi Szwajcarii, że szybki wyjazd emigrantów ze Szwajcarii jest niepożądany. Więc trzeba przyspieszyć! — Kto opóźnia? — ta szansa dla Niemiec już nie powtórzy! 172 118 marca, w sobotę, ambasador Romberg w Bernie otrzymał wreszcie polecenie, by możliwie najszybciej poinformować Lenina, że jego propozycje dotyczące eksterytorialności zostały przyjęte, nie będzie osobistej kontroli i żadnych ograniczeń. W sobotę — i „możliwie jak najszybciej"! A oznacza to — nie mitrężyć czasu przez niedzielę. I, wbrew wszystkim zasadom ostrożności, wykorzystując kontakty zarezerwowane na nadzwyczajne okoliczności, niemiecki ambasador zaczął wydzwaniać przez telefon, w Domu Ludowym odnalazł wreszcie socjalistę — Niemca Paula Levi: należy natychmiast przekazać Leninowi, że... I kolejny dzwonek przywołał Lenina do telefonu u sąsiadów na Spiegelgasse — i szedł, przejęty, że to Inessa. A to była — odpowiedź!!! I oto wreszcie — droga stała otworem! Oto wreszcie można było 40-osobowej grupie wyznaczyć termin wyjazdu nawet za dwa dni, dając tylko czas, by towarzysze zdążyli spakować rzeczy, oddać książki, uporządkować sprawy finansowe, dojechać do Genewy, Clarens, Berna, Lucerny, kupić żywność na drogę, można by jechać już we wtorek, a już w sobotę — tylko o jedną sobotę później, niż ze Sklar-cem — włączyć się w rosyjską rewolucję! Ale już w półmroku ponurych, zatęchłych schodów, a potem w dziennym półmroku swego pokoju-celi (od rana sypał gruby, gęsty śnieg, albo śnieg z deszczem na przemian) wciskając ręce w wycięcie kamizelki, żeby zbyt wcześnie nie wyrwały się do działania i przytłoczony ciężką jak palto, starą, wytłuszczoną marynarką — Lenin zmusił się, żeby nie pędzić do nikogo z informacją, tylko — pomyśleć. Pomyśleć. Pomyśleć, biegając. Człowiek twardy nie może tracić głowy, ani w okresach klęski, ani w momentach przygnębienia. Ale stracić głowę od sukcesu — bardzo łatwo, i jest to największe niebezpieczeństwo dla polityka. Wszystko stawało teraz otworem — a wykorzystać tego nawet teraz nie było można: bo jak potem wyjaśnisz: dzięki komu i jak udało się to załatwić, że ni stąd, ni z owad oddano do dyspozycji kierownictwa bolszewików wagon — i pojechali? Trzeba wykonać jeszcze kilka opóźniających, pozorujących posunięć. Nie ma gdzie się wybiegać, i na ulicę w taką pogodę nie wyskoczysz (i czytelnie już kompletnie zapomniane) — i cała nierozłado-wana energia skoncentrowała się w wirujących, ognistych spiralach przewiercających mózg. Jechać — można, to fakt, ale — dokąd? Do aresztu na fińskiej granicy? Czy do więzienia, gdzie wsadzi cię Rząd Tymczasowy? Można sobie wyobrazić, jak tam teraz szaleje szowinizm! Według rozpowszechnionych, drobnomieszczańskich poglądów — to 173 przecież nic innego niż tak zwana „zdrada ojczyzny". I nawet tu w Szwajcarii — mieńszewicy, eserowcy, cała ta pozbawiona zasad emigracyjna banda, podniesie wrzask, że „zdrada". Nie! Nie. Nie... I gdyby wstrzymywały okoliczności, ale powściągać samego siebie, kiedy już się jest wolnym, wyrywać się — i powstrzymywać, jakież to trudne! Ale trzeba... Trzeba... Wszystko, co dotychczas jak grube, ciemne ryby płynęło tuż przy samym dnie, przeprowadzić teraz po powierzchni jak białą żaglówkę. Pertraktacje zakończone? — teraz dopiero należy je rozpocząćl Dopiero dziś podjąć je jakby po raz pierwszy!... I nikt tego lepiej nie zrobi niż ufny, nie mający w sobie za grosz obłudy Platten. Przygotowywać grupę — oczywiście. Lista jest już nawet przygotowana. (Inesso! Nawet teraz nie pojedziesz!? Zdumiewające! Z nami — nie pojedziesz? Do Rosji! — na święto, na z dawna oczekiwane. Zostaniesz w tej zgniliznie?...) Czterdziestu osób — o zdradę już oskarżyć się nie uda. Po czterdziestu ludziach piętno się rozmyje — i jakby go nie było. Oczywiście można by wziąć ze sobą także maksymalistów i różnych innych desperatów, wyglądałoby to jeszcze bardziej niewinnie. Ale... Obcych lepiej z sobą nie zabierać, niepotrzebni świadkowie w czasie podróży, niepotrzebni świadkowie każdego kroku, kto wie, co się może zdarzyć. I na czym miałby polegać nasz sukces, gdybyśmy dzięki własnym zabiegom, w swoim własnym wagonie mieli przewozić wrogów, a potem w Pitrze z nimi walczyć? Nie! Do ostatniej chwili, wszystko — w absolutnej tajemnicy, dzień, i godzina odjazdu — w tajemnicy. Tylko pertraktacje — jawne. Nie mając w kieszeni zgody — nie wolno tych pertraktacji zaczynać: bo jeżeli nic z tego nie wyjdzie, co za hańba! Ale ze zgodą w kieszeni — właśnie należy je prowadzić. I, tak jak doskonała organizacja niezbędna jest we wszelkiej działalności prowadzonej w imię proletariatu, na każdym jej kroku — podobnie z tym wyjazdem. Bezwzględna dyscyplina. Żeby jakieś byle zero nie przysporzyło nam kłopotów. Żeby wszyscy trzymali się razem — i nikt się nie wyłamywał, nie mógł potem powiedzieć: a ja nie brałem w tym udziału! A ja nie podejrzewałem nawet, o co w tym wszystkim chodzi! 174 I dlatego każdy musi złożyć swój podpis. Jakby złożył przysięgę, jakby ślubował. Tak jak zbójcy całują nóż. Żeby nikt się potem nie odłączył, nie zaczął nagle „demaskować". Odpowiedzialność jest ogromna i powinna się rozkładać na całą czterdziestkę. (Czy Inessa naprawdę nie pojedzie?) I już — siedział, formułował tekst odpowiedniego zobowiązania. Już coś notował, siedząc na krześle pod oknem, na kolanach, w półmroku śnieżnej zawiei, swym nerwowym, pochyłym pismem, jakby starając się doścignąć swe myśli, w poprzek kartki, literami większymi niż zazwyczaj, taki był przejęty — formułował punkt po punkcie to, co powinno się tu znaleźć; potwierdzam... że o warunkach postawionych przez ambasadę Niemiec towarzyszowi Platte-nowi zostałem poinformowany... i podporządkowałem się im z pełną odpowiedzialnością polityczną wobec wszelkich możliwych następstw... I nagle z korytarza — sympatyczny, wysoki, kpiący głos Radka. Przyjechał? No, lepszego gościa i pomocnika trudno sobie teraz wymarzyć! Karol, Karol, dzień dobry, rozbierajcie się, och, napadało wam za kołnierz. Zdajecie sobie sprawę, że jesteśmy w całkiem nowej sytuacji?!? Krótki okrzyk, lśniące zęby wystające spod górnej wargi, kędzierzawy, w aureoli bokobrodów — roześmiany zawadiacko Radek! No, nie ma co, będziemy formułować wspólnie. Równie twarde warunki należy przygotować dla Romberga. — Wy — im — warunki? - Tak. A co? — Cudownie! Oto — coś dla Radka. Ten — i poradzi, i pożartuje, a jego pomysły i wnioski są niezwykle przezorne. Niestety w tym pokoju nie wolno palić, ssie więc pustą fajkę. I... E-e... — Włodzimierzu Iljiczu! A co będzie ze mną? Czyżbyście mogli nie zabrać mnie ze sobą? — Niby dlaczego mielibyśmy nie zabrać? — No, bo przecież piszemy — ,,emigranci rosyjscy", a ja jestem poddanym austriackim? A, do diabła, austriacki poddany! Diabli nadali! Przywykli, że jest swój, tylko dla pozoru przecież uchodzi za polską partię. Ale jakże można Radka nie zabrać? Radka — i nie zabrać! A Radek ma już gotowe wyjście: jeżeli Platten będzie podpisywał z Rombergiem umowę na piśmie (bo gdyby nie na piśmie, to ustnie zamącić jeszcze łatwiej) trzeba tylko pominąć słowo „rosyjscy", napisać — „emigranci polityczni", bo o kogóż innego może chodzić? Niemcy się nie domyśla, podpiszą. 175 A w ogóle w tak arcyodpowiedzialnej chwili, w tak niebywale poważnej sprawie, nie można sobie pozwolić na jakąkolwiek grę, a niemieckie Naczelne Dowództwo — to nie jest partner do żartów. Ale dla Radka — niezastąpionego, niezrównanego, fontanny pomysłów, dowcipnego, złośliwego, aroganckiego Radka — możnaby jednak spróbować? — Ale czy Platten zgodzi się prowadzić te pertraktacje? Zgodzi się pojechać? — Nie ma nikogo innego. Więc zgodzi się. — A może Miinzenberg? Jest twardszy. — Willi? Przecież uważany jest za niemieckiego dezertera. Jakżeby mógł — z ambasadorem? I w jaki sposób przez Niemcy? — A mimo wszystko — postukiwał Radek ustnikiem po zębach, a mimo wszystko, Platten — to sekretarz partii, a tu jakiś wyjazd z emigrantami? A jeśli nagle zacznie się dręczyć, czy aby nie przyniesie to szkody jego Szwajcarii?... — A co — Szwajcarii? Dla niego nawet lepiej. Nie, tu Lenin nie miał wątpliwości, w stosunku do Grimma Platten nie czuł się zbyt pewnie, to prawda, ustępował, ale w sprawach najważniejszych — nie zawiedzie, nasze argumenty go przekonają. To człowiek pracy, proletariacka krew. O pertraktacjach z udziałem Parvusa nic przecież nie wie i nigdy się nie dowie. A Radkowi na temat Parvusa można opowiadać lub nie — sam wszystko rozumie. Radek wręcz nieprzyzwoicie ulega Parvusowi: w berneńskich knajpach powinien by go nie wiem jak potępiać, choćby tylko z internacjonalistycznego obowiązku — za niewybaczalne zbliżenie z szowinistami, za bogactwo, za ciemne interesy, za nieuczciwość, za przygody z kobietami — nic z tego, siedzi wpatrzony w niego z otwartą gębą, z pianą w kącikach ust, cały w zachwycie: ach, co za zuch! ach, gdybym ja tak potrafił!... — Na temat Sklarca powiedział mu, że to chłopak na posyłki niemieckiego rządu i że go przepędziłem! O Grimmie powiem: zachowuje się podejrzanie, hamuje wyjazd, robi jakieś geszefty na swój rachunek. A my — nie możemy dłużej czekać, rewolucja wzywa! Po proletariacku, bez owijania w bawełnę, bez jakichkolwiek sekretów — po prostu zwrócimy się do niemieckiej ambasady! Zgodzi się! — Lenin był o tym przekonany. Tylko jak go nauczyć rozmawiać z Rombergiem? Przecież to zupełnie nowy tekst. Że niby w Rosji sprawy przybierają niebezpieczny dla świata obrót. Trzeba wyrwać Rosję z łap angielsko-francuskich podżegaczy wojennych. My ze swej strony podejmiemy oczywiście starania, by uwolnić niemieckich jeńców wojennych (a później szukajcie wiatru w polu!...) Ale powinniśmy być zabezpieczeni przed kompromitacją i mieć gwarancję, że nie będzie żadnych niespodzia- 176 nek w trakcie podróży... Jesteśmy gotowi jechać w zamkniętych, a nawet zasłoniętych przedziałach. Ale musimy mieć pewność, że wagon nie zostanie zatrzymany... Lenin dostosował się do rozmiarów pokoju i biegał po przekątnej — trzy kroki, trzy kroki, trzy — z jedną ręką z tyłu, machając drugą — a Radek notował, pustą fajką przytrzymując kartkę. Z Radkiem prześcigają się w pomysłach: w tym celu przydałoby się jeszcze zebrać popierające podpisy od zachodnich socjalistów. Socjalistów — owszem, ale warto by mieć także poparcie jakichś ludzi o nieposzlakowanej opinii... Tylko gdzie takich znaleźć?... — A, na przykład, Romain Rolland! Doskonały pomysł, świetnie! Już teraz warto byłoby zarzucić na niego haczyk. Kto mógłby nam pomóc dotrzeć do Rollanda? Wraz z przyjściem Radka zmniejszył się rozsadzający, natrętny szum w głowie: można zebrać myśli, można je wypowiedzieć, usłyszeć odpowiedź. Proszę... Jeśli mamy demonstracyjnie zaczynać nowe rozmowy przez Plattena, należałoby w sposób równie demon' stracyjny zerwać z Grimmem: Właśnie tak — zerwać z hukiem! — I to tak, żeby całą winę zwalić na niego! — I jeszcze dołożyć mu, draniowi, za stare sprawki! Niech popamięta za to, że odłożył szwajcarski zjazd? A do tego trzeba: po pierwsze, opublikować wszelkie konfidencjonalne informacje o jego poufnych rozmowach! To zawsze wywołuje ogromne wrażenie: niespodziewane opublikowanie tego, co okryte było tajemnicą. Wręcz wywołuje szok. No więc, teraz, zaraz, od ręki przygotować taką publikację. — ...I odpowiednio rozłożyć akcenty? — ...I natychmiast, już jutro, opublikować! No, z Radkiem nawet najbardziej odpowiedzialna praca przeradza się w wesołą zabawę! Radka szczególnie lubił za to, że potrafił być tak doskonale stronniczy! I już siedzieli i pisali: Radek pisał, przesuwając ustnik pustej fajki między zębami, nie ma wolnej chwili, żeby wyjść na korytarz — czasami śmiejąc się, a nawet skacząc do góry przy szczególnie udanych sformułowaniach — a Lenin siedział z boku i doradzał. Radek był jedynym człowiekiem, któremu, siedząc z boku, Lenin bez wahania mógł oddać pióro i ograniczyć się wyłącznie do kpinek. Lepszego pióra niż Radek nie miał nikt i nigdy w całej partii bolszewików. Bogdanów, Łunaczarski, Bucharin — wszyscy pisali gorzej. — Ale ważne jest także — co z tego wyniknie: że to właśnie Szwajcaria prowadzi wszystkie pertraktacje i chce się nas pozbyć. 12 — Lenin w Zurychu 177 Wcale nie my! Ach, jakiż on mądry, inteligentny, złoto! — I już jutro to opublikujemy — u Nobsa albo... — Jutro jest niedziela. Więc zrobimy tak! — wesołe iskierki posypały się zza okularów Radka — skoro jutro jest niedziela poślijmy do Grimma od razu, nie zwlekając — telegram! W sobotę wieczorem, już, natychmiast! — Uśmiechał się i podskakiwał do góry, jakby miał szpilki na krześle. Lenin też podskakiwał z zadowolenia. I mówili, mówili, jeden przez drugiego, poprawiali, a Radek od razu zapisywał: ...Nasza partia postanowiła... przyjąć bez zastrzeżeń... propozycję przejazdu przez Niemcy... i natychmiast przystąpić do organizacji wyjazdu... Absolutnie nie możemy ponosić odpowiedzialności... za dalszą zwłokę... zdecydowanie protestujemy... i jedziemy s a-m i!... — Tak-ak! — podrapał się Radek za uchem — zawiniemy mu to w tabliczkę czekolady: ...Stanowczo prosimy natychmiast porozumieć się... — Jutro, w szwajcarską niedzielę, porozumieć się! ...Acha! a na dodatek jutro według zachodnich zwyczajów jest prima aprilis! — Prima aprilis?!! — Lenin dawno już się tak nie śmiał, ogromne napięcie ostatnich tygodni uchodziło z jego piersi silnymi, gwałtownymi wybuchami. — Niezłą bombonierkę dostanie, centrowe bydlę! — Porozumieć się... i, jeśli to możliwe, już jutro... — Kiedy cała Szwajcaria będzie chrapać! — ...Zakomunikować nam decyzję!... Z wdzięcznością... Jak na szachownicy, kiedy zrobiłeś już z dawna obmyślany ruch i nagle dostrzegasz większe szansę i możliwości, niż przewidywałeś. Ale ten żarcik — z l kwietnia i niedzielnym zadaniem dla towarzysza Grimma — wymyślił Radek-wesołek! — A jeżeli przez niedzielę tego nie zrobi — to w poniedziałek rano mamy prawo działać sami! — No, powiedzmy, we wtorek... Ale gdzie tam! Na jeszcze lepszy pomysł wpadł Radek: — Włodzimierzu Iljiczu! A — do Martowa? Przecież do Marto-wa tym bardziej mamy obowiązek napisać, jakby nie było to on jest inicjatorem planui? — dusił się Radek ze śmiechu. — A niby co do Martowa? — tak szybko nawet Lenin nie skojarzył. — A to, że bez wahania przyjmiemy propozycję Grimma, żeby jechać przez Niemcyl Roztrąbić, że to jego propozycja!!! Na cały świat — jego! Szwajcarscy socjaliści nas wyrzucają! Poseł do szwajcarskiego 178 parlamentu! No, to było wręcz genialne! Wspaniale, Radek! No, teraz dopiero dostanie Grimm za swoje! Natychmiast zacznie dementować. A oczyścić się zawsze trudniej, niż plunąć. Trzeba umieć szybko i w odpowiednim momencie plunąć jako pierwszy. — Popamięta sobie, podlec, moją niewydrukowaną broszurę!.., — Późno już. Trzeba będzie pójść nadać na Fraumiinster. — Ja pobiegnę, Włodzimierzu Iljiczu. — Chodźmy razem, skoro już tak. A wobec tego trzeba się przez chwilę zastanowić, pomyśleć — co jeszcze? Acha, do Haneckiego do Sztokholmu: — Przyślijcie pilnie trzy tysiące koron na wydatki związane z wyjazdem! (A w takim razie i do Inessy... O pieniądze proszę się nie martwić... Jest ich więcej niż się spodziewaliśmy... Bardzo pomagają towarzysze ze Sztokholmu... Mam nadzieję, że jedziemy razem z Wami?...) I jeszcze: w kantonalnym banku złożona jest kaucja za pobyt w Szwajcarii, 100 franków, nie ma co rozpuszczać lokajskiej republiki, trzeba odebrać. Ubierali się, Iljicz — w swoje ciężkie, jak z żelaza palto na watolinie, a Radek — w letni płaszczyk, całą zimę w nim przechodził, wszystkie kieszenie wypchane książkami. Nabijał fajkę tytoniem, przygotowywał sobie zapałki. — Drobiazg. Między Plattenem i Rombergiem — jakież mogą być pertraktacje? Romberg wyciągnie z szuflady i da. Ale tych kilka dni trzeba, trzeba było rzucić tym szowinistycznym draniom. Radek wiercił się jak młodzieniaszek, wesoły, szczęśliwy: — Ręce świerzbią, język świerzbi — chciałoby się jak najprędzej do Rosji, do agitacyjnej roboty! I, puszczając Lenina przodem, zapałka w pogotowiu, żeby już w korytarzu zapalić. — No, to cóż, Włodzimierzu Iljiczu: za sześć miesięcy albo będziemy ministrami — albo będziemy wisieć. 179 DOKUMENTY 18 marca (31 marca). Berlin. Raport na piśmie urzędnika MSZ ze Sztabu Generalnego. .. .przede wszystkim powinniśmy uniknąć kompromitacji jadących przez zbytnią uprzejmość z naszej strony. Byłoby niezwykle pożądane uzyskanie jakiegolwiek oświadczenia rządu Szwajcarii. Jeżeli bez takiego oświadczenia wyślemy ni stąd ni zowąd ten niespokojny element do Szwecji, może to zostać wykorzystane przeciwko nam. 18 marca (31 marca) Pomocnik staats-sekretarza — do ambasadora w Bernie, Rom-berga. (Szyfrówka) Pilne! Przejazd rosyjskich rewolucjonistów przez Niemcy pożądany jak najszybciej ponieważ Ententa podjęła już przeciwdziałania w Szwajcarii. W miarę możliwości przyspieszcie pertraktacje. 20 marca (2 kwietnia) Niemiecki ambasador w Kopenhadze hrabia Brokdorf-Rantzau — do MSZ. Ściśle poufne. ...Powinniśmy teraz bez wątpienia starać się wywołać w Rosji jak największy chaos. W tym celu unikać wszelkiej jawnej ingerencji w przebieg rosyjskiej rewolucji. Dyskretnie jednak robić wszystko dla pogłębienia sprzeczności między partiami umiarkowanymi i radykalnymi, jesteśmy bowiem nader zainteresowani zwycięstwem tych ostatnich, ponieważ wówczas przewrót stanie się nieunikniony i przybierze formy, które wstrząsną podstawami państwa rosyjskiego... Nasze poparcie dla elementów radykalnych —jest bardziej pożądane, ponieważ dzięki temu prowadzona jest bardziej swobodna praca, a efekty osiąga się szybciej. Wszelkie prognozy pozwalają mniemać, że w ciągu mniej więcej trzech miesięcy nastąpi na tyle poważny rozkład, iż nasza ingerencja wojskowa zagwarantuje załamanie rosyjskiej potęgi. 180 UWAGI AUTORA Ci, którym wyrażenia W. I. Lenina, jego sposób myślenia czy też zachowania wydadzą się szokujące, mogą nieco uważniej przeczytać jego prace wykorzystane w tej książce: ,,Do Komitetu Bojowego przy Komitecie Sankt Petersburskim"; Wybór dzieł, wyd. IV .......................................... t. 9, str. 315 Zadania oddziałów armii rewolucyjnej ................ tamże, str. 389 O haśle „rozbrojenia" ......................................... t. 23, str. 83 Przemówienie na zjeździe szwajcarskiej partii socjąl-demokratycznej 4.11.1916 ........................ tamże, str. 110 Zadanie zimmerwaldzkiej lewicy w szwajcarskiej partii s-d .................................... tamże, str. 126 Tezy o stosunku szwajcarskiej s-d do wojny ....... tamże, str. 138 Pryncypialne tezy związane z problemem wojny .................................................................. tamże, str. 141 List otwarty do Charlesa Naine'a ........................ tamże, str. 212 Dwanaście krótkich tez o obronie przez Greulicha obrony ojczyzny .................................. tamże, str. 247 Zarys tez 4/17 marca 1917 ................................. tamże, str. 282 Listy z daleka ...................................................... tamże, str. 289 Listy Lenina z lat wojny 1914-1917 ..................... wyd.Y, t.48-49 Uważam za swój obowiązek przytoczyć cztery współczesne rozprawy, które, pośród wielu innych, szczególnie pomogły mi przy pisaniu tych rozdziałów: Werner Helweg — Lenin's Riickkehr nach Russland 1917 — Lei-den 1957 Winfried B. Scharlau, Zbynek A. Zeman — Freibeuter der Revo-lution - Koln, 1964 Willi Gautschi — Lenin als Emigrant in der Schweiz — Koln 1973 Fritz N. Platten, jr. — Von der Spiegelgasse in den Kreml — ,,Volksrecht" (13.3 - 17.4. 67) 181 i wyrazić autorom uznanie za baczne obserwowanie wydarzeń wyznaczających przebieg XX wieku, ale tak starannie ukrytych przed historią, a ze względu na kierunek rozwoju Zachodu nie cieszących się zbytnim zainteresowaniem. Moskwa, 1971; Zurych, 1975 182 INFORMACJA (rewolucjoniści i osoby zbliżone) ABRAMOWICZ ALEKSANDER E. (ur. 1894). Urodzony w Odessie. Członek SDPRR od 1908. Od 1911 w Szwajcarii: studiuje w Genewie, pracuje w fabryce zegarków w Chaux-de Fond. Wrócił do Rosji w grupie Lenina. Istnieją uzasadnione podejrzenia, że w 1918 był radzieckim agentem przy Republice Bawarskiej. Współpracownik Kominternu. ARMAND INESSA TEODOROWNA (1874-1920). Urodziła się w Paryżu, w rodzinie francuskich aktorów. Wychowana w Rosji przez ciocię-guwernantkę, wyszła za mąż za fabrykanta Armanda, z którym miała czworo dzieci, następnie przeszła do jego młodszego brata i urodziła (w Szwajcarii) jeszcze syna. W czasie rewolucji 1905 roku była związana z moskiewską grupą eserów, następnie na zesłaniu, skąd uciekła na emigrację. Po śmierci drugiego męża studiowała na Sorbonie, spotkała się z Leninem w 1909, odtąd przyłączyła się do bolszewików. Była przyjaciółką Lenina, z krótkimi przerwami aż do śmierci, należąc stale do jego najbliższych współpracowników. W 1912 jeździła do Rosji, przez krótki czas siedziała w więzieniu, zwolniona dzięki staraniom pierwszego męża. Uczestniczka konferencji w Kientalu (z ramienia bolszewików). Wróciła do Rosji wraz z grupą Lenina. Po przewrocie październikowym przez pewien czas była przewodniczącą Moskiewskiej Gubernialnej Rady d/s Gospodarki Narodowej, później — kierowała Wydziałem d/s Kobiet przy KC RKPb. BAGOCKI SIERGIEJ JUSTINOWICZ (1879-1953). Polak z Rosji, lekarz. Był wraz z Leninem w Krakowie, w ślad za nim przeniósł się do Szwajcarii. W owym czasie był praktycznym pomocnikiem Lenina w sprawach bytowych i finansowych, w podtrzymywaniu — przez pośredników — konspiracyjnych kontaktów z Niemcami. Będąc na emigracji w Szwajcarii — żył na szerokiej stopie, rozrzutnie (zeznanie Nobsa). Od 1918 — przedstawiciel rosyjskiego Czerwonego Krzyża w Szwajcarii. 183 BOGDANÓW (MALINOWSKI) ALEKSANDER ALEKSANDRO-WICZ (1873-1928). Syn nauczyciela fizyki, ukończył gimnazjum w Tulę, w 1899 — medycynę na uniwersytecie w Charkowie. Z tamtejszego inteligenckiego koła socjal-demokratów , ,wystąpił z powodu różnych poglądów na kwestię moralności, której nadawali oni szczególne znaczenie". Lekarz, socjolog, filozof. Kilkakrotnie na lekkich zesłaniach (Tuła, Kaługa, Wołogda), w 1904 przyłączył się do Lenina, wszedł do pierwszego kierownictwa bolszewików. Teoretyk powstania zbrojnego, organizator taktycznych napadów, ekspro-priacji, zdobywania funduszy dla partii. W 1905 aresztowany wraz z całą Petersburską Radą Delegatów Robotniczych, ale wkrótce zwolniony. Rewolucyjne lata 1906-1907 spędził wraz z Leninem w Kuok-kale. Stanowczo nalegał na bojkotowanie działalności parlamentarnej i legalnej, od czego Lenin w 1907 odstąpił. Niezadowolony z udziału Bogdanowa w kierownictwie partii Lenin zaatakował go na polu filozofii („Materializm i empiriokrytycyzm", 1909) — i w ogóle wyrzucił Bogdanowa z partii. B. już nigdy odtąd nie zajmował wysokich stanowisk ani w partii, ani w radach. W okresie wojny zmobilizowany, lekarz na froncie. Wydał wiele prac z dziedziny ekonomii politycznej, filozofii, organizacji nauki i gospodarki, dwie powieści fantastyczne. Zginął przy ryzykownym eksperymencie związanym z transfuzją krwi. BOSZ JEWGIENIA GOTLIBOWNA (1879-1924), urodzona w Oczakowie. Mając lat 16 wyszła za mąż za syna fabrykanta, w 21 roku życia opuściła męża i rzuciła się w wir działalności s-d (Kijów), bolszewiczka. Przyjaciółka Piatakowa. W 1913 zesłana do guberni irkuckiej, stamtąd wraz z nim uciekła przez Władywostok. Przez krótki okres w Szwajcarii, następnie w Skandynawii. Po rewolucji lutowej — przewodnicząca Kijowskiego Gubernialnego Komitetu Partii, agituje gwardyjski korpus do marszu na Kijów w celu obalenia Rady. Członek kijowskiego Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego. W pierwszym rządzie komunistycznym Ukrainy (Charków — 1918) — ,,Ludowy sekretarz spraw wewnętrznych". W okresie wojny domowej oddelegowana do zadań administracyjno-pacyfikacyjnych w skali całych guberni (Penza, Astrachań, Homel), komisarz Frontu Kaspijsko-Kaukaskiego. W 1923 oskarżona o trockizm, w 1924 popełniła samobójstwo. BRILLIANT - patrz SOKOLNIKOW. BROŃSKI (WARSZAWSKI) MOJSIEJ (1882-1941), urodzony w Łodzi. Polski s-d, następnie bolszewik. W 1907 wyemigrował do Szwajcarii. Bliski pomocnik Lenina, wysłany przezeń na konferencję w Kientalu. Po przewrocie październikowym — przez pewien czas redaktor Prawdy, zastępca ludowego komisarza do spraw handlu 184 i przemysłu. 1920-22 — przedstawiciel pełnomocny (ambasador) w Austrii. Po śmierci Lenina nie zajmował poważniejszych stanowisk. BUCHARIN MIKOŁAJ IWANOWICZ (1888-1938). Jeden z najwybitniejszych teoretyków partii bolszewickiej i jej niespełniony przywódca. Urodził się w rodzinie nauczycielskiej. Połączenie wychowania inteligenckiego i prostego. Ukończył l Moskiewskie Gimnazjum, od 18 roku życia — członek partii bolszewików, jako 20-letni student dookoptowany do Moskiewskiego Komitetu Partii. Kilka lekkich aresztowań, z zesłania udał się na emigrację. Od 1911 za granica, wiele się uczył, rozpoczął działalność publicystyczną. Wrócił do Rosji w 1917 przez Amerykę, Japonię, Syberię. Od lata 1917 — członek KC. Będąc przeciwnikiem pokoju brzeskiego, stanął na czele opozycji ,,lewicowych komunistów" (nie wzmacniać Niemiec przez separatystyczny pokój, tylko dążyć do światowej rewolucji). W latach władzy radzieckiej dużo publikował (prace ekonomiczne, polityczne, popularyzacja). Po śmierci Lenina — w kierowniczej siódemce (Politbiuro) i wykorzystany przez Stalina dla jej likwidacji: przy jego pomocy rozbita została trójka — Trocki, Kamieniew, Zinowiew, po czym i on został zlikwidowany wraz ze swym zwolennikiem Ry-kowem i Tomskim. Na początku lat 30-tych wydawało się, że rozumiał zbrodniczość polityki Stalina, prowadzącej do zniszczenia chłopstwa i zdrowej narodowej gospodarki, ale nie potrafił stanowczo i skutecznie przeciwstawić się. Po pokazowym procesie z typowym ,,przyznaniem się do winy" rozstrzelany. BURCEW WŁADIMIR LWOWICZ (1862-1942) - rewolucjonista—narodowiec od lat 80-tych, terrorysta końca XIX wieku. Po aresztowaniu zbiegł. W Anglii nawoływał w druku do zabójstwa Aleksandra III, za co nawet u Anglików dostał półtora roku więzienia. Za propagowanie terroru wydalony także ze Szwajcarii. Wyspecjalizował się w demaskowaniu agentów policji w rosyjskim ruchu rewolucyjnym. W rewolucjach 05 i 17 roku — redaktor pisma Było-je, od 1911 do 1914 — gazety Buduszczeje i zza granicy wysyłał ją do cara, wielkich książąt, ministrów, do biblioteki Państwowej Dumy. Wraz z rozpoczęciem wojny światowej stał się patriotą, dobrowolnie poddał się na rosyjskiej granicy, sądzony, zesłany, amnes-tionowany (1915). Za bolszewików kilkakrotnie aresztowany, znowu wyda wał Byłoje, następnie u białych — Obszczeje dieło. Znowu emigrował. CHARITONOWMOJSIEJM. (1887-1948). S-dod 1905, bolszewik. Od 1912 — w Szwajcarii, student prawa. Zbliżony do Lenina, wrócił do Rosji w jego grupie. Po przewrocie październikowym naczelnik piotrogrodzkiej milicji. W latach 20-tych — sekretarz guber-nialnego komitetu na Uralu, w Permie, w Saratowie. W 1925 poparł opozycję Zinowiewa-Kamieniewa, następnie ich blok z Trockim. 185 Później nie zajmował poważniejszych stanowisk. CIWIN EWGEN (pseudonimy z niemieckiego i austriackiego wywiadu — ,,Weiss", ,,Ernst Koller"). Rosyjski rewolucjonista, pracujący w Szwajcarii w latach wojny w porozumieniu z austriacką a następnie niemiecką służbą specjalną. CZUDNOWSKI GRIGORIJISAKOWICZ (1894-1918). S-d mień-szewik, przez długie lata na emigracji. Do Rosji wraca wraz z Tro-ckim, wchodzi w skład ,,mieżrajonców", potem — bolszewik. Wraz z Antonowem-Owsiejenką prowadzi szturm na Pałac Zimowy. Wojskowy komisarz Kijowa. Zabity na Ukrainie. GREULICH HERMAN (1842-1923). Urodzony we Wrocławiu, introligator. Jeden z założycieli szwajcarskiej partii s-d i jej organu Berner Tagwacht. Najpopularniejszy szwajcarski przywódca robotniczy (,,papa Greulich"). Od 1902 do śmierci — poseł do parlamentu szwajcarskiego. GRIMM ROBERT (1881-1958). Typograf, mechanik. Jeden z przywódców s-d partii Szwajcarii. Od 1905 — sekretarz związków zawodowych w Bazylei. Od 1909 — sekretarz partii, naczelny redaktor Berner Tagwacht. Od 1911 — poseł do parlamentu Szwajcarii, od 1946 jego przewodniczący. Inicjator i przewodniczący konferencji w Zimmerwaldzie i Kientalu. Jeden z organizatorów II1/2 Międzynarodówki (bardziej lewicowej niż socjalistyczna, bardziej umiarkowanej niż komunistyczna). GUILBEAUX HENRY (1885-1938) - francuski s-d, internacjo-nalista. Jako przeciwnik wojny — od 1915 — w Genewie, od 1916 wydawca pisma Demain. Uczestnik konferencji w Kientalu. Działacz Kominternu, ale w latach trzydziestych oddalił się od ZSRR. HANECKI (FURSTENBERG) JAKUB (1879-1937). Z bogatej rodziny warszawskiej, do s-d przyłączył się w końcu XIX wieku, uczestnik II Zjazdu SDPRR z ramienia polskich s-d, przez wiele lat był człowiekiem zarówno partii polskiej jak i rosyjskiej. Kilkakrotnie na krótko aresztowany, żadnego poważnego wyroku. W czasie służby wojskowej zwymyślał dowódcę pułku, ale wybaczono mu to „ze względu na stan podniecenia''. Dwa razy będąc na zesłaniu — wyjechał. Przed wojną wraz z Radkiem prowadził rozłamową działalność w polskiej partii s-d (opozycja przeciw Róży Luksemburg). Od 1912 bliski współpracownik Lenina, razem z nim w Krakowie, potem w Szwajcarii, stad w 1915 przeniósł się do Parvusa do Skandynawii, gdzie był dyrektorem jego przedsiębiorstwa. W marcu 1917 wraz z Radkiem i Worowskim na polecenie Lenina pozostał w Sztokholmie, gdzie pod szyldem biura zagranicznego KC zajmował się regularnym przekazywaniem środków finansowych dostarczanych przez Parvusa na umocnienie bolszewickiej organizacji i prasy w Ro- 186 sji, a także dla prowadzenia propagandy bolszewickiej na Zachód. Po przewrocie październikowym — pracuje w ludowym komisariacie finansów (główny komisarz banków). Uczestnik „Porozumienia Dodatkowego" z Niemcami w sierpniu 1918 — zgodnie z którym, rozszerzając układ w Brześciu, Rosja Radziecka zobowiązała się do zwiększenia żywnościowej i materialnej pomocy dla Niemiec w przeddzień ich klęski. Uczestnik ważnych rokowań dyplomatycznych w latach 1920-1925. Wiele ciemnych plam w biografii. Po śmierci Lenina — ludowy komisariat handlu, mniej ważne funkcje. W 1937 aresztowany i rozstrzelany wraz z żoną i synem. INESSA - patrz ARMAND. KAMIENIE W (ROSENFELD) LEW BORISOWICZ (1883-1936). Ukończył gimnazjum w Tyflisie, na uniwersytecie w Moskwie (wydział prawa) rozpoczął działalność rewolucyjną, wyrzucony, po krótkim aresztowaniu wyjeżdża za granicę, tam w 1903 przyłącza się do bolszewików. Kilkakrotnie wraca do Rosji, dwukrotnie na krótko aresztowany, działalność propagandowa w okresie rewolucji, długotrwała emigracja od 1908, wchodzi w nowe otoczenie Lenina. Po zdemaskowaniu Malinowskiego w 1914 zostaje oddelegowany do Rosji, aby kierować frakcją bolszewicką Dumy Państwowej z zewnątrz (od wybuchu wojny — z Finlandii). W listopadzie 1914 aresztowany na tajnym spotkaniu z nimi pod Petersburgiem, w toku procesu 1915 złagodził swój los wyrzekając się leninowskiego defetyz-mu, popieranego przez frakcję w Dumie. Zaraz po Lutym, wróciwszy do Piotrogrodu i ciesząc się największym zaufaniem Lenina, staje na czele partii do jego powrotu. Jedyny w partii sprzeciwił się leninowskim tezom kwietniowym. Po opanowaniu przez bolszewików II Zjazdu Rad w noc przewrotu — przewodniczący Zjazdu i nowego CKW. Uczestnik brzeskich rokowań z Niemcami. W 1922 wraz z Rykowem i Ciurupą —jeden z zastępców chorego Lenina. Podzielił wraz z Zinowiewem wszelkie niepowodzenia walki ze Stalinem. Będąc już w beznadziejnej sytuacji, na zjeździe partii w 1934 żądał w stosunku do „kułackiej" opozycji „riutyńców": nie prowadzić z nimi sporów ideologicznych, tylko rozstrzeliwać. Rozstrzelany po procesie 1936 roku. KAMO (TER-PETROSJAN) SIEMION ARKASZOWICZ (1882-1922) urodzony w Gori, syn bogatego dostawcy. Wyrzucony ze szkoły za wolnomyślicielstwo religijne. Znajdował się pod wpływem swego starszego krajana Dżugaszwilego. Pomysłowy i sprytny w nielegalnych akcjach z bronią, przeprowadzał na zlecenie Stalina udane rekwizycje pieniędzy, między innymi słynne zagarnięcie funduszy państwowych w Tyflisie w czerwcu 1907. Jadąc na kolejną akcję do Berlina aresztowany przez niemiecką policję z wali- 187 zką materiałów wybuchowych. Uniknął wydania rządowi rosyjskiemu dzięki temu, że przez kilka lat umiejętnie symulował chorobę umysłową. Mimo to jednak został wydany, ale uratowany od egzekucji dzięki kampanii prasy niemieckiej w obronie , ,niewątpliwie chorego człowieka". Z więziennego szpitala uciekł za granicę — do Lenina. W 1912 wrócił na Kaukaz i przy kolejnej grabieży pocztowego transportu z pieniędzmi został ranny i aresztowany, skazany na śmierć. Jednakże liberalny prokurator wstrzymał wykonanie wyroku do manifestu z okazji 300-lecia domu Romanowów i w ten sposób go uratował. Uwolniony z więzienia dzięki Rewolucji Lutowej. Lenin wysłał go do uzdrowiska w górnym Kaukazie, aby się podleczył. Następnie Karno służył w CzK w Baku. Po ustanowieniu władzy mieńszewików prowadził działalność podziemną. Nie zgodził się na propozycję Lenina, aby wstąpić do Akademii Sztabu Generalnego. Zginął przejechany przez samochód. KARPIŃSKI WIACZESŁAW ALEKSIEJEWICZ (1880-1965). S-d od 1898, bolszewik od czasów rozłamu. Stale na emigracji w Genewie od 1904. Wykorzystywany przez Lenina do mniej ważnych prac wydawniczych i technicznych. W czasach radzieckich — doktor nauk ekonomicznych. KESKULA ALEKSANDER EDUARD (1882-1963) - Estończyk z Tartu, uczestnik rewolucji 1905. Aresztowany, ale amnestionowa-ny. Emigrował. Przed wojną niesystematycznie studiował w Szwajcarii. Od 1914 oddał się do dyspozycji niemieckiego ambasadora w Szwajcarii barona Romberga, zabiegał o poparcie Niemiec dla estońskiego ruchu wyzwoleńczego. Romberg wykorzystał go do kontaktów z różnymi odłamami rosyjskich rewolucjonistów w Szwajcarii, między innymi z Leninem. Aby mógł rozwinąć działalność przeniesiony przez Niemców do Skandynawii, skąd wysyłał agentów do Rosji i gdzie finansował publikacje bolszewików (Bucharina, Piatako-wa i in.|, nie informując ich o pochodzeniu środków. Organizował dla bolszewików kontakty między Skandynawią i Szwajcarią. KOŁŁONTAJ ALEKSANDRA MICHAJŁOWNA (1872-1952). Córka generała (Ukraińca) i fińskiej chłopki. Wychowywała się w bogatej rodzinie obszarniczej, nie posyłano jej ani do gimnazjum, ani na kursy Bestużewa, aby nie zetknęła się z elementami rewolucyjnymi. Prywatne lekcje u profesorów historii, literatury. Wczesne, krótkotrwałe małżeństwo, którego celem było wymknięcie się spod kurateli rodziców. Towarzystwa kulturalno-oświatowe, wszystkie związane z pomocą dla rewolucjonistów. Wykształcenie ekonomiczne zdobyte za granicą. S-d od końca XIX wieku. Była świadkiem strzelaniny na placu Pałacowym 9 stycznia 1905 roku. Pisała proklamacje dla obu frakcji s-d. „Duchowo bliższy był mi bolszewizm 188 z jego bezkompromisowością", ale od 1915 roku była mieńszewicz-ką, w 1914 zwolenniczka powszechnego pojednania, dopiero po pewnym czasie przychyliła się do leninowskiej koncepcji „wojny domowej" i, tym samym, do bolszewizmu. W latach przedwojennych i w czasie wojny — przyjaciółka Szlapnikowa. W pierwszym rządzie bolszewickim — ludowy komisarz ubezpieczeń społecznych. Później przez długie lata — ambasador ZSRR w Norwegii i Szwecji. KOZŁOWSKI M. J. (1876-1927) - s-d, petersburski adwokat, w konspiracyjnych związkach z przedsiębiorstwem Parvusa. W 1917 — członek komitetu wykonawczego Rady Piotrogrodzkiej. W lipcu po opublikowaniu demaskujących materiałów na temat powiązań bolszewików z Niemcami — aresztowany wraz z kilkoma przywódcami bolszewików (wszyscy zostali uwolnieni w czasie powstania Korniłowa). Po przewrocie październikowym — przewodniczący Nadzwyczajnej Komisji Śledczej w Piotrogrodzie i przewodniczący Małej Rady Komisarzy Ludowych. Następnie — ludowy komisarz sprawiedliwości Litwy-Białorusi. KRASIN LEONID BORISOWICZ (1870-1926). Pochodzi z guberni tubolskiej, rewolucjonista od lat studenckich (środowisko zesłańców) . Z przerwami na aresztowania i zesłania otrzymał wykształcenie techniczne, inżynier. To określiło jego późniejszą rolę technika partii: konspiracja, przygotowywanie materiałów wybuchowych, napadów. To on nawiązał kontakt z fabrykantem Sawwą Morozo-wem, otrzymywanie stałej pomocy finansowej dla partii. Od 1903 bolszewik, a nawet członek KC. U szczytu swej działalności rewolucyjnej doskonale poradził sobie z obowiązkami sprawowania nadzoru nad przewodową siecią oświetleniową całego Petersburga. W 1908 wyemigrował, w 1909 został odsunięty od kierownictwa partii bolszewickiej i zrezygnował z działalności politycznej. Pracował jako inżynier w Berlinie, wrócił do Rosji, tu zajmował stanowiska dyrektorskie. Od 1917 powrócił do partii. Uczestnik rokowań w Brześciu, a następnie dodatkowych pertraktacji w Berlinie (sierpień 1918 — patrz Hanecki). Jeździł do Naczelnego Dowództwa do Lu-dendorffa daremnie prosząc go, żeby Niemcy nie zajmowały Kaukazu i Turkiestanu (plan Ludendorffa został udaremniony przez lądowanie Amerykanów we Francji). Szereg wysokich stanowisk gospodarczych, ludowy komisarz handlu zagranicznego, komunikacji. Od 1920 — ambasador w Londynie, uczestnik innych rokowań dyplomatycznych, konferencji w Genui i Hadze. KRUPSKA NADIEŻDA KONSTANTINOWNA (1869-1939). Córka urzędnika sądowego. Od 1897 — żona Lenina (ślub kościelny, ze względów czysto formalnych). Dzieliła z nim całe życie, prowadziła techniczną robotę partyjną. Próbowała samodzielnie pisać prace 189 z dziedziny pedagogiki, ale nie odniosła sukcesów. Po przewrocie październikowym — w kierownictwie ludowego komisariatu oświaty. Od 1925 przyłączyła się do nieudanej opozycji Zinowiewa-Kamieniewa przeciw Stalinowi. Odtąd przez cały okres stalinowskiej dyktatury nieobecna w życiu publicznym. LEVI (HARTSTEIN) PAUL (1883-1938) - niemiecki s-d, adwokat. W czasie pobytu na emigracji w Szwajcarii — uczestnik zim-merwaldzkiej lewicy, później w Niemczech — komunista. W latach 20-tych powrócił do s-d. LITWINÓW MAKSIM MAKSIMOWICZ (1876-1951) syn zamożnej polskiej rodziny. Zgłosił się do wojska jako ochotnik i tam zainteresował się marksizmem. W 1901 aresztowany w składzie Kijowskiego Komitetu SDPRR, w 1902 — uciekł z kijowskiego więzienia za granicę, od 1903 — bolszewik. W 1905 bez powodzenia próbował dostarczać broń z Anglii do Rosji. Prócz krótkich wyjazdów do Rosji — niemal cały czas na emigracji, od 1907 w Londynie. Reprezentował bolszewików w Międzynarodowym Biurze Socjalistycznym (II Międzynarodówka). Po przewrocie październikowym — pierwszy radziecki przedstawiciel polityczny (ambasador) w Anglii, aresztowany w retorsji za aresztowanie Lockharta w Moskwie i za niego też wymieniony. Udana działalność dyplomatyczna, zastępca ludowego komisarza, od 1930 do 1939 — w szczytowym okresie stalinowskiego terroru — ludowy komisarz spraw zagranicznych, zwiastun pokoju na Zachodzie; jego przemówienia wypełniały kolumny radzieckiej prasy i były popularne. Zdegradowany w latach przyjaźni z hitlerowskimi Niemcami, od 1941 — ambasador w Stanach Zjednoczonych. ŁUNACZARSKI (WOINOW) ANATOLIJ WASILJEWICZ (1875-1933). Płodny dziennikarz i lektor, słaby dramaturg i pisarz (o poziomie literackim świadczy wybrany pseudonim). Pochodzi z Połtawy, z rodziny urzędnika o radykalnych poglądach, od 15 roku życia studiował marksizm, od 17 agitował robotników. Po ukończeniu gimnazjum pojechał na uniwersytet w Zurychu. W 1899 roku wraca do Rosji, prowadzi działalność propagandową. Trzykrotnie na krótko aresztowany, wyroki nie przekraczają kilku miesięcy, z zesłania do Kaługi, Wołogdy, pogłębia wiedzę, pierwsze publikacje. Od 1903 — na emigracji i, przyłączywszy się do bolszewików popularyzuje ich stanowisko objeżdżając wszystkie środowiska emigracyjne w Europie, nie odmawia także wygłoszenia na III Zjeździe partii referatu o zasadach powstania zbrojnego. W czasie rewolucji 1905 — działa w prasie, po miesięcznym aresztowaniu — emigruje aż do następnej rewolucji. Współpracownik wielkich emigracyjnych wydawnictw bolszewickich. Uczeń Avenariusa, rozszedł się z Leninem 190 po konfliktach na tle filozoficznym w latach 1908-09. Nieudana próba stworzenia nowej partii (grupa Wpieriod). W latach wojny — w grupie Trockiego-Martowa. Wrócił do Rosji przez Niemcy z drugim transportem emigrantów, przez kilka miesięcy był „mieżrajoncem", aż do chwili włączenia się ich do bolszewików w lipcu 1917 roku. W ten sposób powrócił do Lenina. Przez krótki czas siedział w więzieniu w okresie Rządu Tymczasowego, oskarżony (wraz z czołówką bolszewików) o zdradę państwa — kontakty z Niemcami. ,,I przed uwięzieniem i w więzieniu niejednokrotnie znajdowałem się w niezwykłą niebezpiecznej dla mego życia sytuacji". Wypuszczony w miesiąc po październikowym przewrocie — ludowy komisarz oświaty (do 1929). W latach wojny domowej wiele jeździł po frontach i strefie przyfrontowej, stale zajmując się agitacją. Znany z niespożytej działalności wykładowej — również w Moskwie. W 1923 wydał książkę o przywódcach rewolucji, nie wspomniawszy o Stalinie. Ten błąd kosztował go wieloletnią niełaskę i sprawił, że znalazł się w autentycznym niebezpieczeństwie. Umarł w drodze do Hiszpanii, gdzie mianowany został ambasadorem. MALINOWSKI ROMAN WACŁAWOWICZ (1876-1918). Polak urodzony pod Płockiem. Krawiec, następnie tokarz. Trzy kradzieże, procesy karne. W czasie służby wojskowej został agentem tajnej policji. Najpierw — mieńszewik, od 1910 przeszedł do bolszewików. Przez Lenina dokooptowany do KC, mianowany przewodniczącym Biura Rosyjskiego (szefem partii na terytorium Rosji). Na polecenie Lenina dokonał rozłamu we frakcji s-d Dumy Państwowej i został przywódcą frakcji bolszewickiej. Jej działalnością kierował i pisał swe przemówienia jednocześnie pod kierunkiem Lenina i Departamentu Policji. Ale w 1914 nowy naczelnik Departamentu Policji uznał, że mieć za informatora wybitnego posła do parlamentu jest sprzeczne z samą ideą państwa, wypłacił Malinowskiemu pewną sumę pieniędzy i polecił wycofać się z działalności w Dumie. (Istnieje pewne podobieństwo ze zdemaskowaniem Azefa przez samą policję.) Malinowski bez żadnych wyjaśnień zrzekł się pełnomocnictw parlamentarnych i zniknął. Zaczęły krążyć pogłoski, że był prowokatorem, ale Lenin-Zinowiew-Hanecki zrehabilitowali go w 1914 i po raz kolejny w 1917: „Instancje kierownicze partii są absolutnie przeświadczone o politycznej uczciwości Malinowskiego... Oskarżenia są absolutnie bzdurne". W czasie wojny — w wojsku, dostał się do niemieckiej niewoli. W 1918 postanowił wrócić do Rosji Radzieckiej po zagwarantowaniu mu przez Lenina osobistego bezpieczeństwa (sądząc z pogłosek, notatkę poręczającą z podpisem Lenina zarekwirowano mu na granicy). 5 listopada 1918 postawiony przed Trybunałem w obecności Lenina. Malinowski wygłosił 6-godzinną mowę obrończą. Rozstrzelany natychmiast. 191 MARTOW (CEDERBAUM) JURIJ OSIPOWICZ (1873-1923). Działalność rewolucyjną rozpoczął jako student, wielokrotnie wyrzucany, aresztowany. W latach 90-tych w Wilnie sformułował ideologię Bundu, ale sam stał się wkrótce jego przeciwnikiem. Wraz z Leninem aresztowany w Petersburgu w 1896, skazany na trzy lata zesłania, ale w przeciwieństwie do Lenina, nie mając protekcji, odbył je w kraju Turchańskim. Od 1901 na emigracji. Przywódca mień-szewików. Nie znosił moralnego prostactwa bolszewików. Opowiadał się za legalnym rozwojem s-d. Od początku wojny wypowiadał się przeciw obronie ojczyzny, ale jednocześnie był przeciwnikiem przekształcenia wojny w domową. Wrócił do Rosji przez Niemcy z drugim transportem emigrantów w maju 1917. Wypowiadał się za powszechnym rządem socjalistycznym bez zagarniania władzy. W dniach przewrotu październikowego na posiedzeniach Zjazdu Rad odradzał szturm Pałacu Zimowego. Ostro protestował przeciw rozporządzeniu Zgromadzenia Ustawodawczego, w szczycie czerwonego terroru — przeciwnik kary śmierci. W 1920 za zgodą Lenina wyjechał do Niemiec, tam wydawał Socjalisticzieskij Wiestnik. Jeden z założycieli II1/2 Międzynarodówki (,,Za dyktaturą proletariatu, ale bez terroru"). Zmarł na gruźlicę gardła. MOOR CARL (1852-1932). Szwajcarski s-d. 1892-1906 brał udział w redagowaniu Berner Tagwacht. Zamożny. W czasie wojny pod pseudonimem ,,Bajer" — podwójny agent niemieckiego i austriackiego wywiadu. Wiele pomagał Leninowi. Opiekował się Miin-zenbergiem w szwajcarskim więzieniu, Plattenem — w litewskim, wyciągnął Radka z więzienia berlińskiego (1919). Realizował tajne misje dyplomatyczne rządu radzieckiego. Po Październiku — honorowy obywatel ZSRR i tam też przeważnie mieszkał do 1927. Ostatnie lata życia — w Berlinie. MUNZENBERG WILHELM (1889-1940) urodzony w Erfurcie, emigrował do Szwajcarii w 1910. Tu — sekretarz Socjalistycznej Międzynarodówki Młodzieży, redaktor jej organu Jugend Internationale. Organizator demonstracji robotniczych w Zurychu w latach wojny. Uczestnik konferencji w Kientalu. Od 1916 — w kierownictwie s-d partii Szwajcarii. W 1917 podróżował niejednokrotnie przez Niemcy przy poparciu władz niemieckich (będąc niemieckim dezerterem). W 1917 doprowadził do krwawych walk na barykadach w Zurychu, po czym, w 1918 r. został po raz kolejny aresztowany. Po zakończeniu wojny wydalony do Niemiec. 1919-1921 — sekretarz Komunistycznej Międzynarodówki Młodzieży, w 1920 — u Lenina w Moskwie. Od 1924 w Niemczech utworzył lewicowy koncern prasowy. Do 1933 — komunistyczny poseł do Reichstagu. W 1933 wyemigrował do Francji. Odmówił przyjazdu do ZSRR na wezwanie Stalina. Latem 1940 znaleziono go powieszonego w lesie pod Grenoble. 192 NOBS ERNST (1886-1957), syn krawca, nauczyciel. Od 1915 — naczelny redaktor partyjnego organu Yolksrecht i innych socjalistycznych wydawnictw. Od 1916 — przewodniczący organizacji partyjnej Zurychu. Od 1917 — członek kierownictwa partii szwajcarskiej. Od 1919 — poseł do szwajcarskiego parlamentu, od 1943 do 1951 — członek rządu, w 1948 — prezydent Szwajcarii. PARYUS (GELFOND) ALEKSANDER (IZRAEL) ŁAZARIEWICZ (1867-1924). Urodzony w guberni mińskiej (Berezino), dzieciństwo w Odessie. 1885 — ukończył odesskie gimnazjum, w 1891 — uniwersytet w Bazylei. Zaczął z powodzeniem publikować swe teksty w lewicowej prasie niemieckiej („publicystyczna rewolucja"), działał na rzecz zbliżenia niemieckich s-d z rosyjskimi (Plechanow, Potriosow). Organizował drukowanie Iskry w Lipsku i sam w niej publikował. Za swą publicystykę wydalany z różnych krajów niemieckich, przenosił się do innych. Faktyczny przywódca Rady Petersburskiej w 1905, kilka miesięcy w Kriestach i Pietropawłowce, administracyjne zesłanie na trzy lata na Syberię, ucieka w czasie podróży, wrócił do Petersburga, wyjechał za granicę. Ostro krytykował „rosyjski kurs" (zbliżenie) polityki niemieckiej, która zapoczątkowana została w 1907. Od 1910 do 1915 — w Turcji i na Bałkanach, zdobył poważny majątek, doradca finansowy rządów Turcji i Bułgarii w okresie, kiedy oba państwa przystępowały do wojny światowej. Od lutego 1915 w pertraktacjach z niemieckim MSZ. Podjął się dokonać rewolucji w Rosji i wyprowadzić ją z wojny. Pod pozorem działalności handlowej przekazywał niemieckie pieniądze rosyjskim rewolucjonistom, po Rewolucji Lutowej — wyłącznie bolszewikom, umożliwiając im dzięki temu szybkie umocnienie swej prasy i organizacji, zupełnie słabej i liczebnie niewielkiej do lutego 1917. Po zdemaskowaniu w lutym 1917, nie doprowadzonym jednak do końca, ostro atakował w niemieckiej prasie Kiereńskiego. W 1917 hamował ogólno-socjalistyczne próby doprowadzenia do pokoju, wpływał na rząd niemiecki, aby wyczekał do anarchii w Rosji i następnie unieszkodliwił ją. Po przewrocie październikowym chciał wrócić do Rosji (nie dowierzał zdolnościom organizacyjnym bolszewików. Leninowi zarzucał „ustępstwa" wobec chłopów). Lenin odmówił. Od momentu, gdy rząd radziecki wyasygnował 2 miliony rubli „na poparcie rewolucji europejskiej", Parvus zaczął atakować Lenina (po raz pierwszy). To, że bolszewicy uczynią Rosję silnym mocarstwem wojskowym — uważał za niebezpieczne. Po rewolucji w Niemczech w listopadzie 1918 wyjechał do Szwajcarii, zamieszkał w willi nad jeziorem zurychskim. Orgie, jakie tu urządzał, w połączeniu ze skandalem berlińskim wokół Sklarca, który przekupił rząd socjal-demokratyczny, doprowadziły do wydalenia Parvusa ze Szwajcarii. Urządził sobie bogate mieszkanie na wyspie Schwannerverder (Niemcy) i pozostał tam do śmierci. 13 —-Lenin w Zurychu 193 PIATAKOW GIEORGIJ LEONIDOWICZ (1890-1937). Syn inżyniera. Jako 15-letni uczeń gimnazjum realnego brał udział w ulicznych wiecach, wyrzucony ze szkoły. W wieku 16 lat prowadził anarchistyczną propagandę i brał udział w „ekspropriacji", przygotowywał się do terroru. Od dwudziestego roku życia s-d. W 1913 zesłany na osiedlenie na Syberii, stamtąd przez Japonię wyjechał do Europy — Szwajcaria, Szwecja. Po Lutym — przewodniczący Kijowskiego Komitetu Bolszewików, a później także Kijowskiej Rady Delegatów Robotniczych, aktywny uczestnik przewrotu październikowego w Kijowie, działalność podziemna na Ukrainie, od końca 1918 — pierwszy szef radzieckiego rządu Ukrainy. W czasie wojny domowej przeważnie był komisarzem, nie stronił od działalności pacyfikacyj-nej, w 1920 roku wraz z Trockim próbował utworzyć Armię Pracy (pierwowzór obozów pracy) na Uralu. W 1922 — przewodniczący Trybunału na procesie eserów w Moskwie. Od 1923 — członek KC. Przez wszystkie lata — w kierownictwie gospodarki ZSRR, do lat 30-tych — faktycznie kierował całym przemysłem ciężkim. Aresztowany, torturowany, po pokazowym procesie rozstrzelany.9 PLATTEN FRITZ (1883-1942) ślusarz, następnie kreślarz. Sekretarz szwajcarskiej partii s-d, uczestnik konferencji w Zimmerwaldzie i Kientalu, gdzie był bliski poglądom Lenina. Odwożąc grupę Lenina nie został przepuszczony do Rosji przez angielską kontrolę na granicy. Powróciwszy do Szwajcarii, odnowił kontakty z ambasadorem Rombergiem, by móc organizować kolejne transporty emigrantów. (,,Należy zwiększyć w Petersburgu ilość przekonanych zwolenników pokoju, poprzez dowiezienie ich zza granicy".) Od 1917 poseł do parlamentu Szwajcarii. W 1918 — założyciel szwajcarskiej partii komunistycznej. W tym okresie niejednokrotnie jeździł do Moskwy, jedna z wybitniejszych postaci przy tworzeniu Kominternu w 1919, członek biura Kominternu. Do 1923 — sekretarz Komunistycznej Partii Szwajcarii, od 1923 aż do śmierci — w ZSRR. Zmarł na zesłaniu. PLECHANOW GIEORGIJ WALENTYNOWICZ (1856-1918). Pierwszy wybitny rosyjski marksista i przez długi czas (do rozłamu z Leninem w 1903) przywódca rosyjskiej socjal-demokracji. (W 1883 utworzył marksistowską grupę „wyzwolenie prący" w Genewie.) Ale nawet na rozłamowym (II) Zjeździe występował jako zwolennik rewolucyjnej dyktatury. Później znowu utworzył wspólny blok z Leninem, bez powodzenia próbując odzyskać dla siebie czołowe miejsce w partii. Od 1914 przyjął postawę patriotyczną, którą zachował i pogłębiał aż do śmierci. W 1917 wrócił do Rosji przez Anglię kilka dni przed Leninem. W wyniku rozdrobnienia partii s-d od dawna już nie był przywódcą mieńszewików, lecz liderem grupy , Je-dinstwo" (tzn. jedności narodowej) szukającej porozumienia z kadetami i rozbitej w wyniku przewrotu październikowego. 194 POTRIOSOW ALEKSANDER NIKOŁAJEWICZ (1869-1934). Szlachcic, syn pułkownika artylerii. Matka wpoiła mu miłość do ludu. Ukończył wydział przyrodniczy, wstąpił na prawo, ale zaabsorbowała go działalność polityczna. W 1892 — pierwszy wyjazd do Szwajcarii, związki z grupą „Wyzwolenia Pracy", z Plechanowem — staje się jego wydawcą w Rosji. 1898-1900 — zesłanie do guberni wiatskiej; wraz z Martowem i Leninem (korespondencja miedzy trzema miejscami zesłania) stworzył plan Iskry i w 1900 pojechał do Szwajcarii,realizować go. 1901-1903 wycofał się z powodu choroby. W 1905 jako jeden z pierwszych wrócił do Petersburga (by wziąć udział w rewolucji) i wraz z Parvusem i Trockim brał udział w działalności wydawniczej. Po rozgromieniu rewolucji nie pojechał na emigrację z powodów zasadniczych: należy być w Rosji. Plechanow zza granicy zaatakował Potriosowa odpowiadając na jego krytykę wyrażaną w prasie, wykorzystał to Lenin (tak powstał termin „likwidator"). Potriosow był zdania, że podziemie nie może wyrażać interesów robotniczych i należy skoncentrować się na organizacjach legalnych. Wojnę 1914 uznał za początek zagłady Rosji. Popierał wojskowo-przemysłowy Komitet Guczkowa. Uznany przywódca ,,mieńszewików-obrońców ojczyzny". Zdecydowany przeciwnik separatystycznego pokoju, za bolszewickich czasów ukrywał się, był kilkakrotnie aresztowany przez CzK, zwolniony dzięki staraniom starych znajomych. W lutym 1925 z gruźlicą kręgosłupa wypuszczony na leczenie do Berlina, już nigdy nie wrócił do zdrowia. RADEK (SOBELSOHN) KARL BERNHARDOWICZ (1885-1939). Błyskotliwy dziennikarz, śmiały, inteligentny polityk. Urodzony w Galicji polski socjal-demokrata. Emigrował, przyjeżdżał na rewolucję 1905 do Warszawy, znowu emigrował do Berlina. W polskiej s-d przeciwnik Róży Luksemburg, z niemieckiej s-d wyrzucony za nieprzyzwoite postępki, na początku wojny wyjechał z Niemiec do Szwajcarii, żeby uniknąć mobilizacji. Uczestnik Zimmerwaldu i Kien-talu, to skłócony z Leninem, to znów w sojuszu z nim, a wówczas jego ulubieniec. Przez Niemcy przejechał z grupą Lenina, rok 1917 spędził w sztokholmskim Biurze Zagranicznym bolszewików (patrz Hanecki). Uczestnik rokowań w Brześciu Litewskim. W końcu 1918 pojechał do Niemiec pomagać w organizowaniu tam rewolucji proletariackiej, aresztowany, w więzieniu odwiedzali go znani politycy. Zwolniony. Niejednokrotnie był w Niemczech także w innych tajnych misjach (próba zawarcia sojuszu przeciw Polsce itd.j. W 1923 roku wysłany tam po raz kolejny, aby doprowadzić do wybuchu rewolucji (nie udało się). Członek KC, członek Komitetu Wykonawczego Kominternu. W 1923-25 stracił wpływy wraz z upadkiem kolejnych opozycji, zniknął z ważniejszych stanowisk politycznych. Przez wiele lat — pierwsze pióro rosyjskiej prasy. Przed procesem 195 1937 składał zeznania obciążające innych, po procesie nie został rozstrzelany, ale wkrótce zmarł w więzieniu w niewyjaśnionych okolicznościach. RAKOWSKI CHRISTIAN GIEORGIEWICZ (1873-1941) - z zamożnej bułgarskiej rodziny i rodu zasłużonego w walce o uniezależnienie od Turcji. Jako 14-letni gimnazjalista uczestniczył w działalności politycznej, mając 17 wyemigrował do Genewy, gdzie znalazł się pod wpływem Plechanowa i nawiązał kontakty ze światowym ruchem socjal-demokratycznym. Przez ślub z Rosjanką był związany z Rosją, jeździł tam, publikował w lewicowej prasie j,,Insarow"). Przez wiele lat europejskiej emigracji konsekwetna działalność rewolucyjna w Rumunii i Bułgarii. Uczestnik Zimmerwaldu. Z rumuńskiego więzienia uwolniony przez Rewolucję Lutową, udał się do Petersburga, przyłączył się do bolszewików. Po Październiku — komisarz na południu Rosji (oddziału marynarzy, odesskiego kolegium nadzwyczajnego itd.). Na polecenie rządu radzieckiego prowadził rozmowy ze Skoropadskim i Niemcami na temat odłączenia Ukrainy i pokoju z nią. I przeciwnie, po zagarnięciu Ukrainy przez bolszewików za każdym razem stawał na czele Rady Komisarzy Ludowych — i tak do 1923 stał na czele Ukrainy. (Łączył to z wieloma funkcjami polityczno-wojskowymi i gospodarczymi). W 1923 — polityczny przedstawiciel (ambasador) w Anglii, 1925 — we Francji. Od 1919 w KC partii, we władzach najwyższych. Stracił wpływy wraz z upadkiem kolejnych opozycji. Osądzony na procesie pokazowym 1937. Zmarł w więzieniu w niewyjaśnionych okolicznościach. RAWICZ SARRA NAUMOWNA (1879-1957). S-d od 1903, w Genewie od 1907. Została aresztowana w Monachium przy rozmienianiu pieniędzy państwowych zagrabionych w Tyflisie. Wróciła do Rosji wraz z grupą Lenina, weszła do Piotrogrodzkiego Komitetu Bolszewików. Aresztowana prawdopodobnie w 1938, ale w obozach przeżyła. Napisała powieść o dekabrystach. RIAZANOW (GOLDENBACH) DAWID BORISOWICZ (1870-1938). Od 17 roku życia w ruchu rewolucyjnym, ,,niemal pierwszym był w Odessie marksistą''. Skłaniał się ku teorii i działalności literackiej, stał się historykiem marksizmu. Kilkakrotnie aresztowany, kilkakrotnie emigrował. Od 1907 pisze historię I Międzynarodówki za granicą, publikuje nie wydane dotąd prace Marksa i Engelsa, staje się jednym z najlepszych znawców ich spuścizny. Uczestnik Zimmerwaldu. Do Rosji powróci przez Niemcy z drugim transportem emigrantów. Od 1917 — w partii bolszewików. Lektor, założyciel i dyrektor Instytutu Marksa-Engelsa. W 1931 wydalony z partii. Zmarł na zesłaniu. SAFAROW GIEORGIJIWANOWICZ (1891-1942). S-d od 1908, 196 emigrant w Szwajcarii od 1912, przyłączył się do Lenina i wyjechał wraz z nim do Rosji. Naczelny redaktor ,,Leningradzkiej prawdy", w 1925 — aktywny członek opozycji Zinowiewa-Kamieniewa. W 1927 usunięty z partii jako trockista. W 1935 aresztowany. SIEFELD ARTUR RUDOLF (1889-1938), Estończyk z Tallina. Wypróbował niemal wszystkie kierunki rewolucyjne, przyłączył się do bolszewików. Od 1913 do 1917w Zurychu. Pomagał Lenino wi w kontaktach z Keskułą. Opuścił Szwajcarię z drugim transportem emigrantów'przez Niemcy. SIEMASZKO NIKOŁAJ ALEKSANDROWICZ (1874-1949). Syn orłowskiego szlachcica, krewny Plechanowa, ukończył gimnazjum jeleckie, z przerwami (krótkotrwałe aresztowania, zesłania do rodzinnego majątku) — ukończył medycynę. W czasie rewolucji 1905 bierze aktywny udział w zebraniach w Niżnym Nowgorodzie, aresztowany, zwolniony za kaucją, emigruje. W Genewie i Paryżu zbliżony do Lenina. Po październiku — ludowy komisarz ochrony zdrowia y ego imieniem nazwano w ZSRR mnóstwo szpitali i ulic przy których znajdują się szpitale — podobnie jak nazwiskiem Podbiel-skiego — ulice gdzie znajdują się urzędy pocztowe). SKLARC GEORG (ur. 1878). Handlowiec, poglądów politycznych nie ujawniał. Od początku wojny 1914 — agent niemieckiego wywiadu i głównego sztabu Marynarki Wojennej. Współpracownik przedsiębiorstwa Parvusa, prowadził następnie poważne operacje na własny rachunek — dostawy wojenne i działalność handlowa w powojennych, zniszczonych Niemczech. Oskarżony w skandalicznym procesie o przekupstwo i finansowe uzależnienie czołowych działaczy niemieckiej s-d — Scheidemahna, Noskego, Eberta, wybitniejszych wojskowych. SOKOLNIKOW (BRILLIANT) GRIGORIJ JAKOWLEWICZ (1883-1939). Syn romeńskiego lekarza, uczył się w moskiewskim gimnazjum. Bolszewik od 1905, uczestnik ,,biura wojskowo-technicznego" (organizacja napadów). Z zesłania nad Jenisejem uciekł na emigrację w 1909. W Paryżu ukończył wydział prawa. W czasie wojny oscylował między ,,naszesłowcami" (Martow-Trocki) i bolszewikami. Wrócił do Rosji wraz z grupą Lenina. Od lipca 1917 — KC bolszewików, redaktor Prawdy, w chwili przewrotu — w Biurze Politycznym. Kierował akcją zdobywania banków i został ich generalnym komisarzem. Podpisał pokój brzeski (przewodniczący delegacji), uczestnik porozumień dodatkowych w Berlinie. Sprawował kierownictwo polityczne przy tłumieniu powstań w zakładach Iżew-skich i Botkińskich, a także powstań chłopskich w guberni wiatskiej, później — represjami nad Donem, które wywołały powstanie Dońskie. Dowodził armią przy zdobywaniu Rostowa i noworosyjskiej 197 ewakuacji białych. W 1920 wraz z Safarowem, Kaganowiczem i Pe-tersem kierował akcją tłumienia powstania w Turkiestanie. Stanął po nieszczęśliwej stronie w partyjnej dyskusji ,,o związkach zawodowych". Od 1921 do 1926 — ludowy komisarz finansów. Od 1929 — ambasador w Anglii, od 1934 — zastępca ludowego komisarza spraw zagranicznych. Sądzony na pokazowym procesie w Moskwie, zmarł w więzieniu. SZKŁOWSKI GIEORGIJ LWOWICZ (1875-1937). S-d od 1898, emigrant w Szwajcarii od 1909. Chemik. U Lenina — na stanowiskach technicznych, skarbników i in. Wrócił do Rosji latem 1917 z trzecią grupą emigrantów. 1918 — kieruje przedstawicielstwem radzieckim w Bernie, potem zajmuje także inne stanowiska dyplomatyczne. W 1927 zdegradowany jako trockista. W latach czystek popełnił samobójstwo. SZLAPNIKOW ALEKSANDER GAWRIŁOWICZ (1885-1937). Ze staroobrzędowej muromskiej rodziny. Ojciec — rzemieślnik zmarł wcześnie, matka została z czwórką dzieci. Ukończył trzyletnią szkołę ludową, marzył o zostaniu mistrzem, z czasem został ślusarzem i wysoko wyspecjalizowanym tokarzem. Od ortodoksyjnej religii staroob-rzędowej z czasem przeszedł na socjal-demokratyzm. Pracował w Sormowie, w Petersburgu. Kilkakrotnie aresztowany, nigdy na dłużej niż rok, zwalniany, czy to dzięki amnestii, czy też za kaucją. Od 1905 bolszewik. W 1908 emigrował, pracował w wielu fabrykach Europy. W czasie wojny kilkakrotnie przekraczał rosyjską granicę ze Skandynawii, jedyny w całej partii bolszewickiej utrzymywał realne kontakty między emigracją i metropolią: przewoził literaturę propagandową, pobudzał działalność organizacji w stolicach i na prowincji (konspiracyjnie objeżdżał je). Od 1915 — przewodniczący Rosyjskiego Biura KC, tzn. faktyczny i formalny szef całej partii na terytorium Rosji, wszyscy inni wybitni działacze partyjni w okresie wojny zaniechali działalności, większość komitetów siedziała bezczynnie. Rewolucja Lutowa zastała Szlapnikowa w Petersburgu, z ramienia bolszewików wszedł do Komitetu Wykonawczego Rady Delegatów, tworzył Gwardię Czerwoną, organizował powitanie Lenina. Wkrótce jednak został odsunięty przez licznych przyjezdnych. Na wiele lat został przewodniczącym związku metalowców. Wszedł jako komisarz ludowy do pracy do pierwszego rządu radzieckiego. Po ucieczce rządu do Moskwy powierzono mu zorganizowaną ewakuację Piotrogrodu. W 1921 stanął na czele ,,opozycji robotniczej", oskarżającej przywódców partii o lekceważenie robotniczych interesów i wyradzanie się. Został gwałtownie zaatakowany przez Tro-ckiego, Lenina i większość KC, tej opozycji nigdy mu nie wybaczono. Odtąd zajmował wyłącznie drugorzędne stanowiska. Był stale inwigilowany. Stalin w 1929, wzywając go niejednokrotnie w środ- 198 ku nocy, żądał od Szlapnikowa samooczerniania się. W 1933 wyrzucony z partii, zesłanie, rok później aresztowany. Niemal trzy lata w śledztwie, nie poddawał się, doprowadzenie do procesu pokazowego okazało się niemożliwe, rozstrzelany we wrześniu 1937 roku. Przez prokuraturę zrehabilitowany w 1956, ale rehabilitacji partyjnej mu odmówiono do dnia dzisiejszego: ,, robotnicza opozycja" nie może zostać wybaczona. URlCKI MOJSIEJ SOŁOMONOWICZ (1873-1918) - z kupieckiej rodziny w mieście Czerkassy, gimnazjum w Białej Cerkwi, wydział prawa uniwersytetu w Kijowie. Udział w ruchu s-d, bez trudu ucieka z miejsc zesłania, emigruje. Mieńszewik, w latach wojny — ,,naszesłowiec" z Trockim, podtrzymuje kontakty Parvusa z „mież-rajoncami" w Petersburgu. Wraz z jjjyjjJDrzyłącza się do bolszewików, od razu — członek KC. W czasie pisz^totu październikowego — członek Komitetu Wojskowef-Rewolucyjneg?i kierującego powstaniem. ,, Komisarz Zgromadzenia Ustawodawczego" — rozwiązał je. Naczelnik Piotrogrodzkiego tzK, kieruje terrorem w byłej stolicy. Zabity przez studenta Kanegfssera. WEISS patrz CIWIN. V ZINOWIEW (APFELBAUMf'T3*ttf:foRIJ JEWSIEJEWICZ (1883-1936) pochodzi z Jelizawietgradu. Bez wykształcenia, w młodości — biuralista. W 18 roku życia przyłączył się do s-d, od 19, ani razu jeszcze nie aresztowany, wyemigrował. W 1903 poznał Lenina i przyłączył się doń na zawsze. Próbował studiować na uniwersytecie w Bernie to na wydziale chemii, to znów na wydziale prawa. Zrezygnował. W okresie rewolucji 1905 skarżąc się na serce (w wieku 22 lat) otrzymał od profesora zakaz ,, wszelkiej działalności politycznej" i znowu wyjechał za granicę. Gdy najważniejsze wydarzenia rewolucji przebrzmiały — wyzdrowiał, wrócił do Rosji. W 1908 aresztowany po raz pierwszy, po kilku miesiącach zwolniony za poręczeniem — wyemigrował definitywnie. Począwszy od 1907 — stały członek bolszewickiego KC. Gdy Lenin zmienił krąg współpracowników, w 1908 został jego najbliższym pomocnikiem, współredaktorem wszystkich wydawnictw, wyjeżdża jego śladem do Galicji i jeszcze raz do Szwajcarii, zabrany przez Lenina na konferencję w Zimmer-waldzie i Kientalu, przez wszystkie lata wojny ,,KC" to: Lenin, Zi-nowiew oraz ci, których sobie dobierają. Wrócił do Rosji przez Niemcy w grupie Lenina, wtajemniczony we wszystkie kontakty Parvusa oraz sprawę niemieckiej pomocy, w lipcu 1917, po zdemaskowaniu w prasie ukrył się wraz z Leninem (Razliw), aby uniknąć prawdopodobnego postawienia przed sądem. Ukrywał się aż do przewrotu październikowego. Po nim — przewodniczący Piotrogrodzkiej Rady Delegatów Robotniczych, przewodniczący ludowego komisa- 199 riatu Związku Komun Obwodu Północnego, to znaczy po ucieczce rządu radzieckiego do Moskwy w marcu 1918 został faktycznym dyktatorem Piotrogrodu i północno-zachodniej Rosji, pod jego kierownictwem przeprowadzony został terror 1918-1919. Od 1919 — na czele Kominternu. W latach 1923-24 pomógł Stalinowi usunąć Tro-ckiego oraz umocnić się na stanowisku generalnego sekretarza. W 1925 wraz z Kamieniewem stanął na czele „opozycji leningradzkiej", próbując zagarnąć władze w partii, ale został pokonany przez Stalina sprzymierzonego z Bucharinem. Następnie próbował stworzyć blok z Trockim, ale odzyskać swych pozycji nie byli już w stanie. Od 1926 stracił wszystkie najważniejsze funkcje i znaczenie. W procesach lat 1935 i 1936 skazany na rozstrzelanie. Istnieją dowody, że całował buty czekistów prowadzących go na rozstrzelanie, błagając o litość. 200 PRZYPISY 1. Wpieriedisty — grupa lewicowych socjal-demokratów, która odłączyła się od bolszewików. Istniała od 1909 r. do Rewolucji Lutowej 1917 r. Nazwa grupy pochodzi od jej organu prasowego Wpieriod. ,,W" wypowiadali się przeciwko taktyce bolszewików przyjętej po klęsce rewolucji 1905 roku (patrz ,,otzowisty"). Do „W" należeli m.in. F. I. Kalinin, M. J. Jakow-lew, A. W. Łunaczarski, D. Manuilski, A. A. Bogdanów, M. N. Pokrow-ski. 2. Otzowisty — wroga bolszewikom grupa, która powstała w szeregach tej partii na początku 1908 r. Gdy po rewolucji 1905 roku bolszewicy przeszli od otwartej walki z caratem na drogę wykorzystywania wszelkich, realnych w nowej sytuacji możliwości działania (m.in. zakładania kas samopomocy, udziału w Dumie). Grupa ,,O" negowała tę taktykę, nawołując do kontynuowania pracy wyłącznie konspiracyjnej, prowadzenia energicznych przygotowań do kolejnego powstania zbrojnego, domagała się odwołania socjal-demokratycznej frakcji z Dumy (stąd nazwa ,,ot-zowisty"). Organizatorami i przywódcami ,,O" byli: A. A. Bogdanów, Aleksiński, A. Łunaczarski, M. Pokrowski. 3. Ultimatisty — grupa członków SDPRR nawołująca do przeciwstawienia się w partii zwolennikom Lenina. Postulowała: odrzucenie pracy w Dumie i rezygnację partii z działalności legalnej. Grupa ta domagała się postawienia ultimatum frakcji bolszewickiej z żądaniem natychmiastowego wycofania się z Dumy. W końcu 1909 r. ,,ultimatisty" wraz z ,,otzo-wistami" utworzyli grupę ,,wpieriedistów". 4. Machiści — machizm lub empiriokrytycyzm — kierunek filozofii odrzucający istnienie obiektywnej rzeczywistości. Twórcami jego są niemiecki filozof Avenarius i austriacki fizyk Ernst Mach. 5. Bogostroitieli — ruch religijno-filozoficzny, który cieszył się dość dużą popularnością w środowisku radykalnej inteligencji rosyjskiej po klęsce rewolucji 1905 r. Ten pół-filozoficzny, pół-literacki ruch usiłował stworzyć ,,religię bez Boga". 6. Okisty — mieńszewicy. Okisty — skrót od OK (Organizacyjna Komisja). 7. Nasze Słowo — pismo mieńszewików wydawane w Paryżu, organ grupy związanej z Trockim i Martowem. 201 8. Mieżrajoncy — Mieżrajonnaja Organizacja Objedinionnych Socjal-Demo-kratow — centrystyczna, mieńszewicka organizacja powstała w Petersburgu w 1913 r. Występowała przeciw rozłamowi z socjal-szowinistami, zwalczała bolszewickie hasła o przekształceniu wojny imperialistycznej w domowa, odrzucała możliwość zwycięstwa socjalizmu w Rosji. Jednakże w trakcie przewrotu październikowego uznała słuszność polityki i programu bolszewików. Na VI Zjeździe przyjęto ich z powrotem do partii. 9. Informacja nie jest ścisła. Piatakow przez rok — mimo strasznych tortur — nie przyznawał się do winy. Nie odbył się więc żaden proces pokazowy, rozstrzelano go w 1938 po dwudziestominutowym posiedzeniu ,,sądu" w więzieniu. Patrz: Julia Piatnicka, „Dniewnik żeny bolszewika", wyd. Czalidze, Nowy Jork 1987 — przyp. tłumacza. 202 EDITIONS SPOTKANIA Od 1978 roku Editions Spotkania wydaje niezależne Pismo Młodych Katolików — SPOTKANIA ukazujące się bez cenzury od 1977 (Kraków, Lublin, Warszawa). Publikuje książki o tematyce historycznej, religijnej, kulturalnej i społeczno-politycznej. Dotychczas nakładem Editions SPOTKANIA ukazały się: 1. Ks. Władysław Bukowiński — Wspomnienia z Kazachstanu 2. Ks. Adam Boniecki — Budowa kościołów w diecezji przemyskiej 3. Aleksander Kamiński, Antoni Wasilewski — Józef Grzesiak ,,Czarny" 4. Ks. prof. Józef Tischner — Polski kształt dialogu 5. O. Gleb Jakunin — Rosyjski Kościół Prawosławny 6. Piotr Woźniak — Zapluty karzeł reakcji 7. Ks. prof. Józef Tischner — Etyka Solidarności 8. Marian Kukieł — Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921 9. Władimir Bukowski — Pacyfiści kontra pokój 10. Tadeusz Żenczykowski —Dwa komitety 1920, 1944. Polska w planach Lenina i Stalina 11. Czesław Leopold, Krzysztof Lechicki — Więźniowie polityczni w Polsce 1945 — 1956 12. Stefan Kisielewski — Walka o świat 13. Bohdan Cywiński — ...Potęgą jest — i basta. Z minionych doświadczeń ruchów społecznych na wsi 14. Antoni Pawlak, Marian Terlecki — Każdy z was jest Wałęsą 15. Andrzej Drzycimski, Marek Lehnert —Osiem dni w Polsce 16. Józef Czapski — Na nieludzkiej ziemi 17. Bohdan Cywiński — Doświadczenie polskie 18. Maciej Łopiński, Marcin Moskit, Mariusz Wilk — Konspira — rzecz o podziemnej Solidarności 19. Ks. Józef Kuczyński — Między parafią a łagrem 20. Tadeusz Żenczykowski — Samotny bój Warszawy 21. Ks. Rudolf Adamczyk — Czyściec 22. Bohdan Cywiński — Rodowody niepokornych 23. O. Ryszard Czesław Grabski OFMC — Gdyby nie Opatrzność Boża 24. Polska 1985 — Spojrzenie na gospodarkę 25. Kazimierz Iranek-Osmecki — Emisariusz Antoni 26. Adam Ludwik Korwin-Sokołowski — Fragmenty wspomnień (1910-1945) 27. Jerzy Popiełuszko — Zapiski 80-84 28. Maria Byrska — Ucieczka z zesłania 29. Anna Mironowicz — Od Hajnówki do Pahlawi 30. Władysław Bartoszewski — Warto być przyzwoitym 31. Nijole Sadunajte — Pamiętnik 32. Ryszard Legutko — Dylematy kapitalizmu 33. Andriej Płatonow — Wykop 34. Michał Tymowski, Jan Kieniewicz, Jerzy Holzer — Historia Polski 35. Zapis Rokowań Gdańskich — sierpień 1980 36. O. Tomasz Rostworowski — Zaraz po wojnie... 37. Z.Z.Z — Syndykat zbrodni 38. Jan Dzieduszycki — Trzy lata wykreślone z życia 39. Grudzień 1970 40. Ewa Jabłońska-Deptuła — .. .Czyż może historia popłynąć przeciw prądowi sumień? (Kościół - Religia - Patriotyzm) 1764-1864, 1987 41. Władysław Bartoszewski — Na drodze do niepodległości, 1987 42. Stefan Kisielewski — Bez cenzury, 1987 43. Tadeusz Żenczykowski — Polska lubelska 1944, 1987 44. Grażyna Lipińska — Jeśli zapomnę o nich... 45. Markiz Astolphe de Custine — Listy z Rosji, 1988 46. Edmund Banasikowski — Na zew Ziemi Wileńskiej, 1988 47. Ks. bp Ignacy Tokarczuk — Wytrwać i zwyciężyć, 1988