Marianna Bocian Odczucie i realność Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 4 I Niebezpiecznie jest pokazywać człowiekowi zbyt często, że jest taki sam jak dzikie zwierzęta, nie pokazującmu także jego wielkości. Jest również rzeczą niebezpieczną pokazywać mu zbyt często jego wielkość, nie wskazując na jego podłość. Ale jeszcze bardziej niebezpieczne jest pozostawianie go w nieświadomości jednego i drugiego. Ale za to bardzo dobrze byłoby pokazać mu te dwie rzeczy razem. Blaise Pascal (przeł. Tadeusz Boy-Żeleński) 5 * * * zaczynasz rozumieć że nie miałeś żadnej drogi kreślonej na lekcjach historii że nie masz żadnej ucieczki głoszonej przez filozofię rozpięty na krzyżu własnych lat w zagubieniu odnajdujesz siebie jeszcze nie masz nieba jeszcze nie żyjesz piekłem jakbyś pośrodku wił się przez połowę siebie żyjący przez połowę siebie umierający przez połowę nie wesołyś dniem przez połowę nie tragiczny nocą między nami nasze ciepłe południe wierz i nie wierz a będziesz przez połowę siebie bliżej tego świata który jest tobą który jesteś nim w pełni czy człowieczą pełnią? zaczynasz wiedzieć przypominasz sobie usiłujesz znaleźć punkt oparcia dla stopy i dłoni 6 * * * wszystko co jest powoli przestaje być sobą w porannych funkcjach należy podejrzewać że to wszystko czym być powinno dokładnie zostało strącone w niewiedzę nienawistnych tak długo zapowiadaną o świcie odrodzonych miłością na wszelki wypadek należy nawiązać intymną komunikację między ścianą mówiącą głosem indywidualnej rzeczywistości a popielniczką pełną resztek po sportach czas stąpania po zimnej podłodze jest jeszcze ogromny należy podejrzewać – nadciąga podsłuchujący anioł poezji jutro lub jeszcze dziś porą obojętną chluśnie tu objawienie tak! tak – zagraża nam piękno skór włosów ramion i piersi samotni ubezwłasnowolnieni zmysłami nie przewidują wyjątku ściany otwierają tkanki pamięci są konfesjonałem w którym akonkretny ON nauczył się oczywistej prawdy i tak cierpliwie odbiera słowa człowieka i nim się powtórzy poza ciałem bywa idealnym odbiorcą – stąd obecny jest żelbetonu jasny Głos : Święć się Życia czas na ziemi! samotność – ręka Stwórcy wyciągnięta w przyjaznej chwili dojrzewania do Zdania! tak! Tak któregoś dnia gdy spotkam znajomych z lat lub wczoraj potwierdzę ich przeświadczenie (niepotrzebny przypadek przecięcia się dziwnych źrenic czyżby naprawdę osiągnęli szacunek do śmierci czy zwykłą nienawiść?) może jednak powiem – spijajcie mleko... być może oni też mi powiedzą że wszystko powoli zaczyna jawnie dążyć... do umiło... któregoś dnia może się odnowić trud poety – jego śmieszność i bezradność w pokorze oddala hańbę poniżania w każdym wieku – odzyskującego naturalne przymierze! 1976 7 Póki, dotąd jednak słowo to okruch płonącego serca życie ciągle warte jest zwykłego życia wszystkie racje przeminęły jak złe sny pieśń odzywa się krwią bądź a posłyszysz jak rówieśnica śmierć bezustannie przypomina pełnię każdej doby ona nie boli oddala nas nocą w płacz czy znalazłeś już TO w imię czego chciałeś urzeczywistniać swe życie? jednak słowo pozostaje niepodobne do niczego bo „piękne" to za mało a „zbawiające" za wiele istnieje potrzeba pozdrowienia w obcym siebie własnego obrazu... szczęście w tym drugim jest równie dalekie jak zmartwychwstanie w południe kto odwrócił się od śmierci odwrócił się od wszystkiego co karmi... to co odległe w czasie bliskie jest w każdej istocie jednak słowo jak zbite chmury pełne nadziei złote krople... wiosenne deszcze nad polami wzrasta niebo zielone... świat żywy nie ma wciąż granic... wybaczaj (słysząc wieczorem wszystkie dźwięki okolic)... nie wierzyłeś że życie przeobleka siebie wzorem Podobieństwa co chciałeś uzyskać przez długoletnią gotowość do pogardy codziennością czym stałeś się sam dla siebie t e r a z? jednak słowo jest kształtem pierwszego poranka i ostatnią łodzią w której realne co wieczne mówię: życie warte jest tylko życia dlaczego coraz rzadziej serce ludzkie drga wielkim płaczem za dniem i za sobą wczoraj? jednak słowo pozostanie czym było – kroplą wszak potrzeba narodzin jest powinnością śmierci sensem mowy pozostaje człowiek a cierpienie jak przepływ spiętrzonej rzeki w żyłach jednak tylko życie zasługuje na zwykłą miłość na piaszczystej drodze póki jest póki trwa póki boli póki oddanie dotąd odkupienie póki 8 * * * nie jestem tak ważna jak norma nie będę nawet patrzeć w stronę zieleni nie jestem tu lecz tylko w literze prawa nie będę nie będę nie będę nie jestem jeszcze ziemią cmentarną nie jestem jeszcze ziemią nie jestem jeszcze nie jestem nie świat groźne piękno czasu oczy w które patrzysz przerażają niemożliwym wezwaniem 9 * * * w życiu drzew nie ma sprawiedliwości liść nie zakłada sędziowskiej togi nie ma rozwodów ani dyskoteki nie ma kary skazania pokuty nie ma przysięgi i zdrady brak solidnej pracy brak chałtury nie ma prawdy fałszu i pomyłki korzeń zjednoczony z igłami i koroną trwa idealny wzrost my nosimy w sobie dziesięć przykazań zabite drzewo nie złoży aktu oskarżenia ale nasze ręce złożą się na krzyż pod korzeniem wszak to samo źródło choć inny krwiobieg czy różne spełnienia? 10 Pycha dzieli a śmierć łączy dlaczego pielęgniarka a nie siostra szpitalna dlaczego lekarz a nie ojciec umierających dlaczego ksiądz a nie brat czuwający dlaczego pacjenci a nie ludzie dlaczego język odcina siebie od naturalnej mowy dlaczego życiem nie budujemy zdań życia: „Największym jest Zwycięzca Codzienności" czy prawdą jest że zmiana stanu mowy jest zmianą stanu naszego życia? dlaczego człowiek pokonujący chorobę przekracza w niej siebie samego w milczeniu źrenicami całuje wszystko co Jest bo jest jeszcze w obrębie życia? odradzam swój czas w jego ciepłym wzroku dlaczego nie ja lecz umierający kładzie na powieki pocałunek światła? 11 * * * myśl jak kolczasty krzew lodu i ognia – uwierz! – nie jest zabawą dla dzieci bywają sprawy na które pisać się może człowiek przepalony ziemią gdy inne fasady obronne już niepotrzebne wolność zupełna wolność do opasywania globu głosem? komu i czym stać się może zbrodniczy glos? jednak człowiek musi być uzależniony – słabszy o Stwórstwo które zawiera się w Bogu i wtedy ON w NIM odejdzie od ścinania młodych jabłoni w czas kwitnienia jest pewna nieufność do siebie której strzegę jak źrenicy oka... uwierz... dojść do prawdy to jakby zdjąć skórę bez słowa aż ścieknie treść czasu w jeden werset gest drżącej dłoni trzymamy ognistą dobę teraźniejszości w żyłach i prawdy dochodzić musimy latami i ciągle nie wiadomo czy będzie nam dany ów błękit z rdzenia mroku ... uwierz... jest to stysiąckrotnione niebezpieczeństwo większe niż obalanie słowem tronów... słabną słoneczni.. język jest w nas... ogień się otwiera w tkance... dlaczego myśl jak kolczasty krzew płonie z ciała? dlaczego wszyscy rozbili się o skały historii? że przedłużyli trakt historii? 12 * * * liczono na jedną drogę i sprawiedliwego ale inne drogi o innej już geometrii przeliczały procenty mogił a grabarz doliczał do ostatniego miesiąca Matki Pieniężnej za oknem bezwzględnie stawał się dzień jedyny jak wszystkie liście na drzewie nikt nie pytał nikogo czy pragnie liczono na jeden czas jedno życie Jedno we wszystkim ukazywało pustkę w której kto odszedł najdalej od w dwuszeregu zbiórka na bicie braw – tu opis stał się nie do czytania – kto stanął w centralnym punkcie pustyni ujrzał otwarte Jeruzalem i szum pieśni jakie wytrysły z piersi wszystkich istnień ten nigdzie nie wracał bo nigdy nie wyszedł ze siebie ni świata którego nie stworzył dziedzicząc liczono na nowe rozwiązania ale bez szansy przeliczano szeregi rzeczy wyzwolonej żądzy legion Gramatyków bawił się tabliczką mnożenia sądów zmianą kształtu urojonej geometrii wyznaczano koniec świata który stał się parodią doliczaną do ostatniego miesiąca Matki Pieniężnej tylko grabarz kroczy ze wzniesionym czołem po trwałych alejach pełnych ciszy i słońca 13 * * * 10 grudnia 1972 roku kula ziemska obracała się wokół osi słońca pasła na sobie dorodne stado ludzkości w nim jedno stworzenie przeżywało swój ból głowy płynący z niestrawności wielu bredzących książek 10 grudnia 1972 roku na całej kuli ziemskiej ludzkość życiem odmierzała porcję śmierci każdemu z osobna w pełni nieomylnie co do sekundy o godzinie 14.20 czasu europejskiego wyniosłam głowę na ulicę ziemia niepewna ziemia nieruchoma rosła pod stopą lodowcem krew powoli stawała się pędem w odwrotnym kierunku obracałam się wokół osi zawału serca na wypasach jak całe zresztą stado dorodnej ludzkości obracałam się życiem wokół słońca – gorąco i duszno! tropik – nie trwało to długo ściany nawoływały mnie do celi (planetarium tworzenia w m-2 na piątym piętrze) dom ów peiperowski złocisty kłos miasta pasł się na naszych oczach brakiem tlenu – dym czarna sahara nad miastem czarny śnieg pada marzenia i sny cały okrągły rok kwitły w nas purpurą – zdziwiony tłum na mój widok przystanął minęłam go w niedzielę pędem szaleńca w Pędzie do odwrotu do pióra piaskowego ptaka choć lepiej powiedzieć że odpływały z mych ust płatki maku ból stóp ból głowy warg ból rąk gardła na mapie szczęśliwej ziemi dojrzewał do żniw z dala wyła już suka pogotowia nazywana w żargonie nowym typem arki ocalenia 10 grudnia 1972 roku zatrzymałam ziemię a bezwiednie ruszyłam słońcem biologii gdy notuję – wiem ten ciągle śmieszny zapis ogarnia mnie spokój moje odkrycie nie zakłóciło pracownikom urzędu pogrzebowego czasu picia napojów przerywających jak wiadomo wyłącznie naszą trzeźwość... 14 Ballada o Więziennej ulicy Karolowi M. po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem ludzie mówią: nocy cień który jednak znaczeniem otwierasz oko przed więzienną bramą a ta otwiera się przed tobą – już szacowny zabytek młodzi uczą się tu odtwarzać kształty przeszłości zdarto ślady krwi ostatniego słowa przed rozstrzałem ot budowla jak wiele budowli mrocznej historii wiek temu nazwa jej odbierała ludziom mowę dzisiaj pan z białym psem ukrywa w sobie lata i cień swego stróża ulicą Więzienną bez lęku – tak mówię – przemyka po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem i uśmiecha się serdecznie na dziedzińcu teraz już zadbanym i ładnym duchy bitych mogłyby rzec: – Mein Gott, jakie tu piękne schody jakie balustrady i szerokie okna... ...więzienie nasze... dziś malutki pałacyk... wiesz: uczciwość musi być praktyczna choć ludzie nie lubią ostrej prawdy za nic nie chcą siebie odnaleźć w tragedii innych fakt – życie jednakowo każdemu doskwiera pogodny wieczór...tylko wybucha gdzieś niemy krzyk torturowanych choć nowy położono tynk.. i nagle rozpętany słońcem źrenic świat! lubimy takie jasne zakończenia tragedii niezrozumiałe słowa historii zapowiadają wtedy raj mówią: życie potoczyło się dalej i bez nich tamte zbrodnie zamalowano w nas do błękitu ciszy i słońca... w końcu nie myśmy ich... w końcu ile można żyć w cudzym szaleństwie bólu? po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem ludzie w jego realność nie wierzą a to on nosi w sobie godziny i dobrze wie: żadną pieśnią nie dojdziemy tragedii uwięzionych w żadnej mgle uwalniamy siebie od spojrzeń źrenic w których jest.. w których jest... 15 a jesienią liście są ciągle złote i nocne księżycowe cienie... jest! jest naprawdę życie na widok którego można tylko zblednąć po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem patrzy: ogień zerwanych żył z tamtej strony bramę otwiera... wchodzimy jak do salonów ... chowamy siebie za coś... i tylko księżyc nadąża za sobą nad dachami wszelkich więzień i czas i ktoś ludzi z czasu wysiedla... budowla już w zabytek wzrosła... zmieniając kształt świata czy odmieniamy istotę życia czy możliwa jest między nami mowa serdeczna... cisza! cisza... po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem może w nim Tamten Ktoś może Ktoś mówi nim że ludzką miarą jest sposób znoszenia nieszczęścia ...między nami cisza i brama... na ulicy Więziennej nie ma żadnego więzienia! proszę pana! to nie pan to bezustannie ja jestem cieniem któremu nie zaniosę dnia po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem raz tam jest a drugi raz nie ma go wcale i świat pełny żywych widm i tylko księżycowe oczy po ulicy Więziennej chodzi pan z białym psem 16 * * * skrywasz swe ciało w mowie biologii konieczne i ciągle jedyne jakbyś za mnie mną konał patrzę przez Twoją ofiarę w świat z bólu niczego nie widzę czując że świat żyje siłą dzikich energii a Ty ciągle skazujesz na miłość pocałunkiem! skrywasz się przed jawnością nie lękasz się mnie? Panie, nie lękasz się mnie wzywać i obdarzać źródłami? miłość to też groza gdy SŁOWO uczyniono atrapą 17 * * * noc jest jak miłość skupiona niepodzielnie samotność wyznacza kształty doskonałości w pobliżu śmierci nieomylne zrozumienie świata sekunda rodzi i równocześnie ściera dzieło ziemi jedynie Słowo znakiem zbuntowanego anioła i dziecka wita śmierć nabierając złocistości świata uchodzi iskrami w światło –noc samotne drzewo światła ciało morze pełne ognia błękitny płacz godzin mewa wystrzeliła z krzykiem – tak przyjaciółko! – mówimy jednym językiem bo jedna treść w nieprzekładalnej formie! jak daleko poranek? nie widzę! wiatr słońca i poruszona ziemia... Panie nie widzę ... jeden łomot skrzydeł... nie widzę... ogień i cisza jakby podniesione odczuciem... objawienie będzie przepaleniem źrenic i odjęciem słowa sama przed sobą w sobie wstąpię morzem ognia 18 * * * objawia się co dzień cisza NIC mówiąca nasza semantyka o rwącej się składni gdzie żyją zdania spinające podmiot ciała rzeczy z pospolitą naturą orzeczenia krwi które czas wyznacza groby choć nieme coś jednak zdradzają milczeniem objawia się co dzień brak ducha i głód języka któż by dziś odważył się powiedzieć drugiemu – – śniła mi się wczoraj nocą ONA co wieki w wysokich przenosiła dźwiękach jej – fakt – imię straszne: Rodzina ale to sprawa semantyki? na jasnej pustyni z upalną nadzieją składnia złoży się w zdanie które pokaże następcom ślad wołającego milczenia w jej włóknach nie nadaremnie krwią tkanych literach narasta Santa Polonia wszak genetycznie pierwotniejsza rzeczywistość matki należy teraz powiedzieć pierwsze zdanie a tu mówią że umarłem wczoraj tak powszednieje dzień odarty z marzenia jednak co nie ma być nie przestaje i ciągle bywa dowodem wczoraj jest w nas zmianą kierunku w źródle zmiany które wyłoni jutro które teraz się zaczyna ile razy umierałeś tyleś razy rodził się w swym Zdaniu! 1967 19 * * * abyś nie czuł się obco dano ci bose stopy tak a nie inaczej dają ci tutaj pustą scenę cokolwiek jest dziwne w nocy – to przedłużanie życia myśl która nie przeniknie wszystkiego w jednym stwarza w jałowej przestrzeni dziwne centrum w które wkroczy nie istniejący rzeźbiarz i stworzy znów pierwszy obraz człowieka bez winy z prochu wszak rzeźbi wciąż ze śmierci i muzyki najstarszą dla człowieka nieskończoność ż y c i e abyś nie stracił godziny uroczystej powagi tak a nie inaczej stawiam ci pytanie – dlaczego straciliśmy poezję wszechświata cokolwiek jest dziwne to zielone z b o ż e 20 Matki milczą wargi znające oparzenia ziemi i rany powiedz czy prawdą jest że pękło serce matce kaina zabrakło ciepła na kolanach matki czeszącej włosy w dali trzaskał tylko krzyk i widny pobryzg krwi parząca była cisza cmentarna i bezradność matek stojących pod gilotynami na szarym widnokręgu obie bolesne i obie nagle osierocone dwakroć matka kaina bo ona przełknie więcej uciekając jak raniona przepiórka z zasięgu słowa i wzroku – jej nikt nie przebaczy miłości która nie może zasłabnąć nikt jej nie wyjdzie naprzeciw pocieszyć – tak – matce kaina pękło serce brzemienne w syna wolnego w niej od ciosu anioła bo matka-Chrystus znosi dziecka mord i tak nie rodzi go po raz drugi w płaczu czy można bardziej ukamienować matkę 1974 21 Sport pycha ten mocny wisielczy sznur śmiech trybun oto człowiek zasłabł na bieżni świata i potępiony w jednej sekundzie (w poprzedniej był oklaskiwany) widocznie bez miłości bo ona ujmuje i upadki kiedyś wychodziliśmy razem z punktu w którym moc życia nie była złączona z grą – biec z podniesionym czołem znaczyło pragnąć młodzieńczo wysiłku na rzecz doskonalenia być życiem wielki bieg na stadionach piękny przeskok własnej słabości ale tłum żądał byś wykluczył innych siłą uderzył jak bije miecz byłeś coraz bardziej obojętny powtarzający słowa: – żaden bieg mnie nie ochroni ani zbawi nie jestem żądny bycia panem świata z niemocy ciała pragnąłem budować siebie by tylko biec w radości bez obawy upadku tłum musi być słaby skoro żąda siły wykluczającej zjednoczenie w jednym BYĆ nie wiedziałam jak okrutne bywa obnażenie życia gdy tłum zdziera maskę i pokazuje twarz chorego bóstwa tak nagle potknąłeś się nie padłszy na kolana a spiker dławił się jakby cały naród był dobijany... oto Polacy tracą szansę na medal na ojczystym stadionie niewiarygodna klęska!... coś ujrzał wtedy że schodząc z bieżni uniosłeś wysoko twarz pośród burzy gwizdów? coś ujrzał? zatrzymując się tuż przed białą linią gdy spikerzy już ogłaszali nowy rekord świata? pomyślałam: godność granic wysiłku nie ma żadnej mety jest jak najciszej spożywana moc nie kalecząca praw natury zapytałam: dlaczego św. Jan w czasie Objawienia mógł się zatrzymać w połowie słowa w połowie zdania? 22 stadiony mecze olimpiady puchary całe życie rzucone na języki tłumów ale tam już nas nie ma nasz codzienny trening zmienił wymiar co innego znaczy z tamtej troski z każdym krokiem wsparci o poręcze obracamy ku sobie źrenice patrzymy w punkt w którym brak siły nie jest żadnym upadkiem siwa aureola olimpijski laur w ciągłej sztafecie coraz trudniej utrzymać chwiejną myśl wzrok uśmiechamy się serdecznie milcząc gdy inni oklaskują potęgę rekordów świata zbyt dobrze wiemy że staną się trwogą która zaboli! – ich także przekreślą tupotem dzikich żądz wykluczających doskonalenie piękna boski bieg błąka się tylko w słowie BYĆ czystym przeczuciem jeszcze olśniewa gdy dziecko goni za piłką w tym pędzie jesteśmy odrodzeni nie chodzimy już na stadiony nie uczestniczymy w konkursach na wybitny wiersz – jest dorodna chwila której nie mierzy zegar waga ani sąd powiedz: dlaczego zatrzymałeś się w potędze własnej mocy? – pragnąłem zwyciężyć i zatrzymać w pędzie bieg czasu! po to trwałem w olimpijskim ogniu sam siebie zwyciężyłem u mety nie przekraczając jej z czystej miłości do kruchych ciał 23 * * * musimy sobie pomóc rozumną miłością jeszcze boli nas własne życie jeszcze j e s t e ś – w cierpieniu trzeźwym i bezradnym – i znów dzień – biegliwe jabłko którego nie masz siły spożyć w radości musimy sobie pomóc jeszcze płynie w nas burza i błękit jeszcze obejrzymy wschodzące s ł o ń c e by jutro umrzeć lecz to już nie to samo co dzisiaj wieczorne konanie więc jedźmy to jabłko i patrzmy na cichnący świat który nas jutro posiądzie jeszcze dziś mamy siłę trzymać dłonie ciepłe jeszcze szczęśliwi jeszcze pijemy powietrze najstarsze wino Winnic Pańskich jeszcze na nocy ugorze – gdzie ani wesoło ani smutno Boże – musimy niczego nie musząc prócz p r z e ż y w a n i a 24 * * * po co ten człowiek otwiera swe żyły skoro na fortepianie gwiazd gra nie jego czas? w ciszy roi się szerszeń kąśliwy Ktoś znów w gniewie wyrusza w suchą przepaść nieba ojciec mój nie zataił prawdy przede mną czy groby zostały przekazane pokoleniom? o skałę zakazów bił Ktoś konał na przełaj ale obraz przyszedł do nas zza chmur znany Wilk goniący imię aż do granicy bezimiennego krzyku mknął starą błyskawicą od komory do komory serca po co w tym świecie żyją kochają i marzą poeci? po co starzec opowiada wnukowi historię trzebionego rodu? dlaczego musimy przezwyciężać własne zło? po co otwierają się ludzkie żyły? a bodajby pytano po wsze czasy! Amen 25 * * * trzecia wojna światowa skończyła się w dniu sądu ostatecznego grubo wcześniej niż zesłano św. Jana na wyspę Patmos na której począł w białym sanatorium Apokalipsę – artystyczną symfonię grozy ogniem zmiany trawił się wtedy świat – był jesienny dzień i żadna śmierć nie strącała listowia pełnego żółci i czerwieni jak zapis szyfrowy czegoś co teraz nazywam bliskością zwycięstwa byłam pewna że wiosną każdy liść zostanie przywołany tą samą mocą z której wyłania się ludzka myśl na 13 stycznia 1969 wyznaczono koniec świata nasze wizje zagłady są bezruchem czasu zasłoną ludzi w ogniu mrozu których widzę ale nie mogę odnaleźć w cudzych słowach ich imion tak dokładnie zostali wyprzedani że z tragedii rąk nie odczytano litery sądu ostatecznego dlatego słowa rozpełzają się robactwem przynoszącym raj . ikony i bóstwa mają zacięte miny oprawców ale jest to kokietowanie grozą apokalipsy i po to aby odwrócić źrenice od drżącej umierającego dłoni od błąkającego się nocą dziecka nie nasza to sprawa my wyznaczamy koniec świata wychodzę do sklepu może i jest on arką Noego gdzie nie ujrzę swego zbawienia w żadnej twarzy ludzi wolnych ludzi zmęczonych dźwiganiem lat to co ocala zabija z jednakową jakby mocą a tej trwogi widocznie za mało skoro szastamy na lewo rajem zbudowanym na cmentarzach dni na prawo zagładą z ogniem sądu ostatecznego jakby mniej istotny był zawał serca ekspedientki niektórzy wykupują już fotele w powietrznym Trybunale Sądu inni z proroctwa zagłady zbili sobie wille niejeden św. Jan skazany na Patmos milcząc patrzy w zachodzące słońce i myśli: Bóg może być tylko wszystkim i dlatego inny Jan zabity udowodnił że żadna wojna nie była z Apokalipsy i nie tylko dlatego nikt nie powiedział że sąd ostateczny będzie odrodzonym 26 oddechem świata bez okupu życiem dniem bez mordu oto ucho igielne którym przejdziesz jak inni z ziemi do nieba z nieba do ziemi przez punkt nędzy której imię Nic i Nikt ale Ten co stworzył i ocalił wzywa do podobieństwa naprawdę nie wiem czy pokorni posiądą ziemię w miłości ale tego nie neguję 27 Opowieść z małego miasteczka przez cztery lata czekał na rozstrzelanie lecz nie skończył pod murem całe miasteczko witało go kwiatami bo to był człowiek wydelegowany jako wróg co później określono absurdalnym oskarżeniem wypłacono mu nawet odszkodowanie znów został listonoszem jakoś mu życie nie szło niektórzy szeptali: jak on zdziczał przez te cztery lata jak się powiesił... o tu! – pokazuje mi uśmiechnięta bibliotekarka – na samym krzyżu obok kościoła to milicja go odcinała bo nikt nie chciał a jego matka to nawet nie płakała mowę jej jakby odjęło! chciano jej załatwić dom starców ale się stara uparła i tydzień temu podpaliła dom i siebie! – chodźmy to pokażę pani resztki – zaprzeczyłam ruchem głowy opowiadała takim głosem jakby to była ciekawostka małego miasteczka bez większej historii 28 Odczucie i realność Warszawa... musica humana brzmi w obrocie historii jak Jeruzalem wiedzą o tym którzy przeciekli w dym i głąb kanałów znacząc nadzieję życia bez zająknięcia pełnią młodych lat przekwitali w owoce ofiary i nieodgadnioną przyszłość świat przekraczali w rozpędzie przeskakując nieruchome granice i mosty rzezi na Pradze miasto... brzmi jak petardy metafor wojna domów i ślubne samochody Warszawa... wiele tu ze stygmatu Troi i tandetnej sielanki (nie masz cwaniaka... za żelazną bramą... kup pan pałac... k...) jest godzina 2.43 stoję na dziwnej ulicy która jest bezuliczna bez pamięci we mnie p o z o r n a cichość jakby szare mury zamieszkiwały tamte ofiary a to mowa miasta które posiada samo siebie i brzmi jak słowo w zaklętym kole zegara nie ujawnione jakby pod stopami zrastały się znów korzenie w Tamto co Teraz przerasta – na co tu czekam? – wiem: to miasto pozostaje nie kończącą się frazą „Naprzód, Warszawo..." Warszawa... ma wiele w sobie z pornografii nocnych uciech lokale nie dla ubogich tu za noc wysoko płacą obcą walutą... o czym mówią tandetne szlagiery? ballady o szewcu Kilińskim nie śpiewa już nikt i zmałpowane tango z Paryża i to wielkie żarcie w korytach nieustająca rewia do wysokich stołków i ciągły gruz rosnący w niebo gwiaździste przeraźliwie jasne cienie czyichś czołgów... cisza... i nagle słyszę rwący się stuk serca – – Maurycy... tak... nie może zasnąć po śledztwie ... cienie profesorów wyprowadzanych pod bagnetami... po bruku taczka z Łukasińskim... kordon żołnierzy cara... któryś jak żołnierzowi salutuje... tylko zacięte twarze z salonu Targowicy zamykam oczy jeśli nie wyruszę nie oderwę źrenic wrastających w beton stóp nie wydostanę się z ogrodu objawionej prawdy i legendy 29 Warszawa... zajadła jak ból wstydu po salonach miasto pozornej miłości w katarynkowych szczebiotach a tu nagie znak ociemniałego anioła wychlusnął z żył Linkego – wiem! – przeszłość istnieje z pozycji teraźniejszości i brzmi jak ofiara i konstelacja grzechów o których milczeć znaczy gotować się do kroku w ogień wyzbyły zdradliwej perspektywy Warszawa... miasto którego nie zna stary ląd Europy jest jak upadek i scalenie Troja padła Warszawa wstała tragiczniejsza o Jestem to znaczy przypominam sobie winy bo to miasto bywa magnesem dziś Marek Hłasko powrócił do swoich im bliżej jej źródeł tym bardziej wzrasta opór ... krzyżują się światła... ulica jak każda ulica... za godzinę stanie się giełdą póz paradą gry wyprzedażą pozorów ... maską... wymianą obniżonych słów za którymi pozostanie tamta Cena... Santa Polonia... i wystarczy tu bruk błysk źrenic a powszechnej ofiary nie odmówi nikt... znów cień Baczyńskiego pomknął przez Plac Teatralny... dokąd tak Boże? nie zdążyłam krzyknąć... zgrzyt... rozległ się jednakowo trwożliwy głos: gdzie się kurwa pchasz na czerwonych światłach! świata ślepoto nie widzisz? – to prawda panie władzo... ja nie widzę tego co tu jest ale co się upotencjalnia... czuję zrastanie... Warszawa o 7.00 rano czasu europejskiego brzmi w radiowozie trzeźwo mandatem za 200 złotych polskich nic za darmo... przytomnieję... Warszawa brzmi jak Warszawa... ja jak ja... wlokę się do serdecznej Baśki Sadowskiej słyszę: niech nas w końcu przestanie dzielić ta czerń... niech nas w końcu przestanie dzielić... biały dzień jak pieluchy na balkonach 30 Podanie wielki przywódca polityczny wielki wódz nauki wielki inżynier materii wielki geometra ducha nie pokonali żadnej choroby byli silni ale nie potrafili pewnego dnia podnieść stopy wielkiego przywódcę politycznego pokonał niewidoczny wirus wielki wódz nauki potknął się o ziarenko piasku i skonał wielki inżynier materii wpadł w sieć korzeni i ujrzał światłość w owocu Boga wielki geometra ducha zdjął biologiczną odzież i uznał świat – duch nie począł siebie bez gliny i pustki! wielcy nie patrzyli w twarz dziecka dziecko (wszelki wzór człowieka) o poranku zaniemówiło olśnione iskrzeniem słońca w rosie dziecko nie wiedziało nic o perfidii dzielenia życia na małych wielkich i szarych ludzi wielki przywódca polityczny nigdy nie biegał boso po rosie wielki wódz materii nigdy nie bawił się po burzy w czarne masło wielki inżynier materii nigdy nie śpiewał drzewom zaklętych piosenek wielki geometra ducha nigdy nie płakał olśniony kształtem nędznego piachu który się w arcyżycie wciela 31 „piękno leczy obumarłe w nas zmysły" – z tego eksperci mowy szydzili za odpowiednią zapłatą wielcy znawcy ślepymi palcami przesuwają litery syczą: poezji tu nie ma! a noc za nami to nie oktawa? a prozodia ciała to już dla was nie księga a ja to dla was znów skrzynka na wrzucanie zasad zwyrodniałych norm i poleceń? ja ani wielki ani mały ani kolorowy ani szary śmiertelnik uczę się patrzeć w rozrzutny potencjał koron wysokiego lasu przelot chmur po niebie ja ani odważny ani tchórzliwy człowiek pragnę zachować złożoność życia uszanować budowę świata w mchach trwałość i wierność stóp dróg wolność do znaczenia myśli które są splątane jak krwiobieg wielcy i święci pozostawcie mi moją niedoskonałą mowę moją skażoną grzechem naturę moją rozrzutną miłość moją siostrę tragedię prawem mojego życia a odnajdę bez was PO-winności moje w siódmym dniu Stworzenia w miłości Ojca nadane 32 * * * odtrąconemu najłatwiej wmówić że się urodził pod fatalną gwiazdą skrzywdzonemu najprościej wmówić cierpliwe znoszenie cierpienia więźniowi oskarżonemu przez pomyłkę szybko wmawiamy cnotę poświęcenia tym co lżyli moc która uczłowiecza należy przebaczyć i nie wspominać by nowy legion ukretyniał w nienawiści prawdę poznajemy ciągle błędy i pomyłki ale to też narkotyk jednak jest coś ostatecznego w dniu życia jednak wiedząc... najtrudniej odstąpić od zła które czynimy pod słońcem! 1979 33 Po co jeśli ogarnę okiem przestrzeń – czy jest moją krwią która... dlaczego nie mieści się w krwiobiegu mowy po co bierze zmysłem w posiadanie jeśli brak jest słonecznej rzeki dlaczego dopiero teraz ukazuje jak okrutne są drogi nie przyjętych do domu po co została poczęta przy stole pierwszej wieczerzy nie-skończonej wśród której jedni wstawali strącani w groby przez salwy i psy a drudzy rzucali się wpław przez zdradzieckie zwycięstwa Nocy . noce jak noce ciała jak ciała samotność jak pies który szuka jeśli zakuję w misterny kaftan mowy kawałek wirującego globu czy uwolni się ten ból płynący z narzuconego obszaru pragnień po co tak nazywam biorąc okruch świata na swój krzyż języka nieświadomość nakreśla linię okrucieństwa którą brukowanie drogi do domu – i – nie masz prawa do stołu choć jesteś u siebie drzwi są zaryglowane od pierwszej gwiazdy od pierwszego wiersza od pierwszej miłości od pierwszej matki od pierwszej śmierci po co taka miłość gdy żal nie pomnaża chleba życia krzyk co zbrodnią tworzenia lub śmiercią Van Gogha o! ucho ścięte z bólu... dlaczego aż tak... dlaczego... jeśli teraz otworzę krew aż po granice nieprzeniknionego czy poszerzy ona przestrzeń i światło się stanie ze mnie czy będzie wtedy inne umieranie czy okrucieństwo może być pieśnią o szczęściu przekazaniem pełnym miłości? – wołanie tylko nieobecnego jeśli przyszedł spóźniony był o akt czystego popiołu głos konał a ramion nie było można otworzyć na saharze łóżka strugi potu – jedyna ulga gorączki złota wieczerza karmazynowych magnatów noce jak noce złoto jak złoto samotność jak pies którego prowadzisz – – – po co krwawisz że mówisz po co mówisz że żyjesz po co żyjesz nie przyjęta w dom słowa ciała – – – o tyle jestem o ile nie niszczę życia i abym miała z tego chleb nazajutrz i aby radość była okrutnym snem spełnionym i aby były obecne twoje źrenice – – – po co tak pytamy ocalając trwogę po co odpowiadamy niepotrzebnie przedwczesną śmiercią 34 jeśli odkryję prawdę czy pozwoli mi przekazać wam szeroko otwartymi źrenicami choć jedną sylabę sensu kto z żywych wie jakim mrokiem sam sobie – – – pragniesz – i – nie ma ratunku cierpienie granicą bezpieczeństwa myśli – – – czujesz – i – nie masz szansy odejść od siebie bo miłość jest samooddaniem – – – a jeśli minus 30 lat mojej krwi znaczy coś więcej niż tor biologii... wszystko bo jedno – jedno bo wszystko samotność jest psem prowadzącym czule i bez błędu ślepca który wapnem widzi a Bóg choć Niemowa nie powiedział: wszystko nadaremno! wszak źródłem prawdy jest każdy człowiek... tak mówisz jak żyjesz czym żyjesz tym piszesz chcąc unieważnić własne zło na tyle wiesz na ile czynisz wedle tego dobro jeśli ogarnę słowem świat w którym namacalnie jestem czy przez to samo nie przeminie ono wraz z obrotem globu? ... co poznasz w zmianie będzie już nie poznane... – – – po co krwawisz że mówisz po co mówisz że żyjesz – – – co żyje nie może żyć tylko przez siebie sobą w sobie czy jedyną przyczyną starzenia się są zegary świata? Panie gdzie są źródła słowa w których prawda nie należy do żadnego wieku lecz ciągle do chwili teraz? czy moja prawda jest prawdą w źródle zmiany? wszystko jak jedno jedno jak wszystko samotne – – – odkrywasz daremność więc żyjesz pewnością ludzkiego wahania – – – 1972 35 Syjamskość moja siostra tragedia jest dosłowna intymnym ruchem otwiera moją tętnicę patrzy jakby chciała ujrzeć białą rzekę mówię do niej: tracisz czas! tam jest tylko zwykła ziemia która ciebie i mnie przetacza w biały mrok moja siostra tragedia jest realnie dorzeczna zamyka tętnicę i długo patrzy mówi do mnie: bezbrzeżna tam otchłań otchłań której nie wypełnimy obie marianno! pytam moją siostrę: powiedz czy sąd coś już postanowił? odpowiada (jakże jest logiczna!): sąd niczego nie rozstrzygnie poza nami ty jesteś moją lewą a ja twoją prawą stroną obie jesteśmy sobie sądem i rozwiązaniem jedna drugiej plącze plany dnia jedna drugą w błękitnej pracy zaprzęga jedna drugą na pewien czas przedrzeźnia usypia nie do uśpienia żyjemy tak bo życie nam poza nami tak było dane przyjęłam się w tobie w latach herezji obie spotwarzane nie zdradzimy siebie będziemy się śmiesznie kłócić o zdanie „Jedynie Zbawienie jest racją tego świata?" czy w rdzeniu „nie" początek ma każde „tak"? to była wspaniała pora mogłam żyć spokojnie z siostrą tragedią która nie wymaga bałwochwalczego padania przed nią na kolana ani wypędzania przekleństwami mistrz pokonywania zła sobą w Żelistrzewie zwany Janem nadawał jej kształt Logosu! jak w natchnionej Grecji Sofokles 36 moja siostra tragedia jest perfidnie mądra o cały rodzaj starsza i mądrzejsza ale myli się ten kto za mędrcem powtarza że można z nią żyć z nawyku lub przyzwyczajenia – śmiertelny to zawsze błąd! tragedia nie zabija Syzyf w męce przez wieki toczy kamień który się w nasze życie wciela ostatnio wypiękniała w zmarszczkach twarzy wystroiła sobą mnie w kolorową sukienkę i kazała prowadzić szepcąc: ściga nas Chronos – zaprowadź mnie tam gdzie tańczą i pośród śmiechu piją tokaj w cieniu szczęścia nim zdążyłam jej wytłumaczyć dlaczego „Treścią każdego pojęcia jest Zbawienie dlaczego Wszystkie pojęcia są rozbitym Zbawieniem" moja siostra tragedia już śpiewała razem z Michałem Fostowiczem i jego młodą żoną Andrzejem Więckowskim i Janem Stolarczykiem ... o mój rozmarynie rozwijaj się... Marek Garbala podpowiadał zapomniane piosenki ...Marsz, Marsz Polonia, nasz dzielny narodzie... potem – Przybyli ułani pod okienko, stukają, pukają, puść panienko... szumiały słowa jak staropolski bór w którym ... zakwitały pąki białych róż... zebrało się wszystkim na śpiew i śmiech pomyślałam z zaciśniętym gardłem – w zapomnianych piosenkach i ojczyźnie dla wybaczenia nie będzie żadnych granic – będzie romans boski na tej ziemi dany! nie mogłam odwrócić twarzy od siostry patrzącej w ciemne drzwi... patrzyła jak wyciągnięta z przestworzy ręka Dymitra Emmera jest ciągle realna w mroku on ciągle z dowcipem greckich bogów wołał: – żyć męką i tworzeniem nie znaczy nie tańczyć tylko Artysta ma prawo wydać życiu rozkaz chodź, przetańczmy, wytańczmy moją we mnie białą grozę! 37 patrzyłam zdumiona jak siostra tragedia tańczyła i śmiejąc się słyszała szept: tylko sztuka w sobie nie ma cienia zagłady! – poezja i malarstwo to jedna i ta sama symfonia pomyśl babciu... jak człowiek i jego siostra śmierć... ona we mnie już tańczy aż za pustkę za wysokim oknem! bierne cierpienie wyzbywa nas i świata wszelkich celów i zobowiązań! przysięgnij że kiedyś choć raz jeden mój cień się w wersecie twoim roztańczy w śmiechu aż rozkwitną pąki białych róż pośrodku mrozu w ludzkich oczach wtedy siostro zatraciłaś przeczucie – tylko doskonały ból wykreśla czyste formy pragnień roztańczyć chciał ból w szczęśliwość olśniewającą by rozpaczą nie porazić bliźniego wtedy i teraz milczałam śmiałeś się mówiąc okładką twojej poezji będę ja sam syjamski brat będę w czarnych literach czekał cierpliwie na zmartwychwstanie w które nie wierzę jaka byłaś wtedy rozbawiona siostro tragedio więc jeszcze mało w tobie jest nas źrenice Emmera iskrzą się za szybą wiekuistością w mojej wyciągniętej dłoni nie znajdujesz punktu... śmiałaś się jak greckie bogi żywi ludzie tańczą żywi ludzie śpiewają galopujący czas szczęścia niepowstrzymanie cichnie i odbija się echem w sennym języku pytałaś się czy męka i szczęście w nas to rzeczy w części zmyślone? nie całe życie poezją nie całe życie filozofią! 38 tak syjamska a nigdy w nas nie odsłaniająca trój edynego o b l i c z a siostro Hioba, Edypa i każdego człowieka ciebie w rozpaczy zbyt często mylono z zagładą czy jednak twoje ukryte oblicze... dobrze! dziś nie będziemy już rozmawiać! dobranoc! mówimy ludziom krwią stworzenia dobranoc w winnym gronie Nocy! wiem – byłaś mi dana ku pomocy! tobą mój głos nie kłamie dzień dobry! mówimy ludziom krwią stworzenia! siostro wtedy Nagła i Niespodziewana odnowiłaś święte słowo – Jestem! 39 * * * Marii Rosie Wronie dopóki jeszcze szukamy źrenicą drzew czujemy pragnienie sycenia się światem naszego życia nie ma w prawdziwym szczęściu co poniżej miłości poniża nas bezustannie jesteśmy z epoki wplątanej w nieskończoną wojnę mieszającą języki rozum w niedorzeczność jesteśmy siłą tego świata który życie globu wymiata w zagładę patrzę na bujną koronę klonu – jeszcze coś ocalało pod słońcem pozostało nietknięte w zasadach obłędem myślącego człowieka wszystko cośmy wiedzieli zawiodło urojone szczęście w rajach dyskotek chore zwycięstwa w pałacach bogów kłamliwe obrazy wyniszczanego czasu tylko życie ani śmierć nie stały się względne „Wszystko przeminie a moje Słowo nie przeminie" z jakiego słowa staliśmy się ciałem? co staje się między nami w teraz? dopóki jeszcze szukamy źrenicą drzew widocznie pragniemy zwykłego dobra w rdzeniu prawdy wiedząc że umieramy wszyscy na przedwczesną śmierć umarły za nami w nas wieki i wiara pragnienia ... niczym wieczna Pieśń która nie może w nas skonać dopóki człowiek w trudzie dzień życia odradza 40 słyszę wyraźnie w nieporadnym pierwszym wierszu poety pragnienie przezwyciężenia sądnych dni braterstwem śmiertelnych 41 II (...) psychopaci: nie posiadają tzw. psychicznego środowiska wewnętrznego, są prymitywnie scaleni; nie mają z reguły ciężkich przeżyć, nie przejawiają dynamizmów wyżej wyszczególnionych, „nie przejmują" się własnymi dramatami i tragediami, bo w ich przeżyciach te dramaty i tragedie nie mają żadnej głębi, większego napięcia czy agonii psychicznej. (...) Psychopaci są uważani na ogół przez społeczeństwo za ludzi dających sobie radę, mocnych, sprawnych organizacyjnie (...) Kazimierz Dąbrowski „Trud istnienia" Psychopaci w swej „zaradności" odbierają osobie ludzkiej prawo do cierpienia w drodze ku śmierci, traktując je jako pesymizm. Dlatego czas bronić prawa do cierpienia. Marianna Bocian 26.682. Po co miałbyś żyć wiecznie? – Kiedy wydaje się, że wszystkie zjawiska życia t w o r z ą s w ą j a k o ś ć przez to, że istnieje śmierć, przez to, że życie jest ograniczone. Coś może istnieć chyba tylko jako Ograniczone. Filozof Anonim, Zeszyt XXV 42 Cierpię więc jestem Realna jak skurcz serca godzina właśnie uciekająca w wieczność doba dociera do mózgu ostry ból przepływania krwi albo inaczej: gdzieś zapadasz obejmujesz ręce matki w ostatnim rzucie źrenic. Jeśli poczujesz ostry ból znaczy: zbudzisz się po tej stronie pełnej cierpienia.Pomyśleć nie do wszystkiego wypada się przyznać publicznie: cierpienie jest jedynym powrotem w realność pojedynczego serca (czy bezradność nie bywa jednym ze stanów godności?) jest wędzidłem na oszalały w nas dziki ból zwierząt. Wszak nie zapominajmy: jesteśmy również w fundamentalnej swej części syjamskimi braćmi we wspólnej śmierci – mięsnej. Przed wszystkim zbiegniesz lecz nigdy przed ciałem w ciele. Cierpię więc jestem realna jak sypka doba i ten zapis. Przerażenie bośmy nagle śmiertelni? Nie wytrzymują w nas ideały wyzbyte topografii cierpienia z prawa natury ciągle tajemnej i jak na ironię oczywistej. W dzieciństwie z bardzo dalekiej gwiazdy odzywała się ogromna śmierć i do dziś nie milknie. My zaś jak świadczą wspomnienia opłakujemy siebie we wszystkim co umiera pozostawiając żywymi niedopowiedzenia z a p e w n i a j ą c e prawo do zrozumienia dnia godziny w skurczu serca wielbiącego ostatnią sekundę za otrzymane życie. 43 * * * pomódl się dziecko za ojca – pisze do mnie matka z nocy patrzę za okno – elegancja umarłych w południe tłoczno nie powtarzaj cudzych słów – śmieje się we mnie ojciec wychodzimy jak wierne sobie psy w błękitne pola jesieni szeleszczą liście niczym białe słowa z tamtych lat w lesie ojciec całuje dyskretnie liść czerwonego włoskiego dębu otarł w ukryciu krew z warg – chciał oszukać spokojem ojciec nie umarł jego płacz we mnie i źródło siły jego młoda jak na męski wiek po klęskach śmierć względna szepce: – nauczę cię śmiać się pośród jesieni w krwotoku nie wierz dziecko nigdy że to co nas otacza i porywa sobą jest muzyką zagłady śmierć nie jest końcem życiu ...ONA... gra we mnie jak jedna ręka na dwu fortepianach spójrz wokół każdego ciała jest błękit błękit a w nas tylko mrok podobnie nigdy nie módl się żadną za mnie rozpaczą pragnę byś podwójnie śmiała się na to odmienione życie za wszystko co w męce nasze i za jedno... ... wiem ojcze! ... idą przez jesień dwa błękitne psy aż liście zdumione szeleszczą nieznaną melodią nieznaną ziemią nad nieznaną rzeką nieznani nikomu nikt ich nie zabije jeden drugiego pochłonął nikt ich nie dojdzie idą jak cisza uroczysta i krople głogu w wargach... nowy wymiar... zbyt jasny... niebieskość z purpury... ze słońca biały chlusnął głos ... po czerwonej pustyni... ponad... pies postawił spiżową stopę kto dzieło i dziecko stworzył umierać będzie nieskończenie jako i żyć niezliczone razy w narodzeniu ... modlę się stworzeniem za żywych umarłych 1973 44 * * * (fragment) którego nie mogę skończyć... w... jeśli jest człowiek to tematem świata jest życie jeśli jest życie wystarczy epoka miłości co prawdą stary człowiek na ołtarzu ziemi przeistacza słowo ale zbrodniarz jest nieugięty – bezbłędny rozum? – precyzyjny jak wszelka mocna logika wzoru my zaś oprócz chlebostwórstwa nie mamy prawa walczyć wprost z racjami zbrodniarzy? – b y w a że goni nas ogień z gór niejasnych wieków nagła rzeka heraklitańska ale o innej już fali dzień – wszak pamiętam – był jasny i kruchy w zakwitłych konwaliach wtedy przeczuwaliśmy trzymając siebie za ręce zmartwychwstanie źdźbła pośród południa pełnego sosen otwartych z hostią żywicy cieknącej... i... wtedy... w pomyłce... ... niezliczoną ilość razy odwracasz twarz na mnie ale ja jak i tamta teraźniejszość nie wykrztuszę: Boże! to nieprawda że człowiek umiera w polach siejąc jare złoto i wstępując w posiew nagłej krwi – słyszę – przemienia się na INNE ale to jeden temat o stary mój ziemny i lazurowy w lnach nie lnami mój stary jak światełka świetlistych robaków nocą mój stary jak kruchość pocałunków i płynących słów nie wypuszczaj mej dłoni ze swych mocnych palców palą się wnętrza sosen ale ty wiesz... narodzeniu potrzebne są dwa ciała w śmierci człowiek samowystarczalny 45 * * * w polach ludzie wiążą snopki owsa solidne wiązanie wieczności z czasem śmiertelnym oto zmienność naszego życia i świata oto opoka – byt trwały – ruch ręki! w polach ludziom nikt nie powiedział (przez wieki w mądrości wiedzieli) że wiązanie snopków jest wkładem w źródła ocalające czas życia ludzkiego rodzaju spoceni strudzeni jak wszyscy święci zakrzątnięci od snopka do snopka jak Bóg od siebie do dzieła Stworzenia obraz ich nabiera siły i staje się jasny jak jeszcze Polska nie wie co karmiące jak jeszcze nas błazeństwo wodzi na złe i skarlone uciechy życia jak się pod językiem barbarzyństwo eleganckie rodzi i szyderstwo pieniądz jest panem świata? w polach dzień ludziom ubył wiecznością jak Ojcze nasz... ożywiający siły ludzkie jako i świata jak nie wiemy co nam obca przemoc wyjęła z serca jak my sami przekręcamy językami mowę człowieczą wiązanie snopków na równi z mieczem osłania naród! jeszcze jesteśmy zbyt toporni aby odnowić w mowie polskie oręże z Ducha cudze nas wabiło z mocą narkotyku żeśmy się ledwie i nagle ocknęli nad skrajem zagłady w polach ludzie wiążą snopki owsa dokarmiają żywych rzetelnym potem dla nich jeszcze Polska nie zginęła kiedy wiążą snopki owsa w polach 46 * * * za mało śmierci na życie za dużo życia na śmierć to nie odwracanie słów nocą zielona szadź ciała sine ręce życie jest powinnością śmierci śmierć jest powinnością życia płakać nad ciałem już nie mogę a drwić z umarłych nie potrafię za dużo łez daremnych za mało skutecznej miłości krzyczy uspokojone niebo w gwiazdach ucichło wołanie ciała pośród zieleni 47 * * * minęły lata gdy odszedłeś w noce błękitne jak na ironię pozostawiając mnie i nasz dom stoję pośrodku nocy – wieje ciepły wiatr i znów ukrywasz się w ciele niewypowiedzianych słów w gąszczu nocy pulsujących światłami gwiazd śmierć może być tylko zmianą życia może to moje ciało dzieli myśli a ty jak dawniej oplatasz ciepłem lekko rozgarniając wiatrem włosy? 48 Między są cienie DZIŚ – – – nie będziemy opłakiwać siebie w miłości Pocałunek stał się niemożliwy jak powrót w ciepło kołysek szczenięce zwinie cię się do snu u boku drugiego Biały ogień wyzwala dawny spalony sad jeszcze żywy Biegnijmy od pnia do pnia choć zima – spójrz – kwitną realnie Metamorfoza mrozu poda nam pachnące jabłko młodości krwi pełne Odcięte w milczenie Veni Creator Dziś nie będziemy opłakiwać miłości w sadzie Biegnijmy od wyciętego pnia do pnia ojciec zapłacił za sad głową a ty odziedziczyłeś nieśmiertelną w tajemnicy część prawdy – dalekie odgłosy gonitwy Sadziliśmy w ogrodzie ente pnącze na owoce ktoś ścinał je w czas obsypywania się kwiatem a jednak wierzyliśmy w wigilię odradzania się ciał Tamten sad śnił nas z własnych popiołów kochankami jeszcze bielszy kamień z wyroku stałych hemoglobin Nocą nie będziemy opłakiwać szczęśliwej miłości źrenice w których świecisz się latami nie ślepną agość nie obnażona staje się fatamorganą edenu gwiazdy tracą blask a ziemia jest muzyką ciszy Biegnijmy od pnia do pnia a zewsząd otoczy nas sad podwójna śmierć – tak jak WTEDY przychodzisz ZNIKĄD choć ludzie mówią że zostałeś zabity i bełkocą gwiazdy w krwiobiegu – woła ziemia szczęśliwa! Dosłownie wiem : nie pokonam ziemi głodnej – światło twego ciała nic nie mogę począć z granicami natury Biegnijmy od pnia do pnia w spalonym sadzie dzieciństwa wśród śnieżystej oćmy Kwitniesz ziemią sensowną pragnę abyś ogarnął mnie obnażonym ramieniem realnie zewsząd zagarnął pod siebie w błogosławioną bezwiedność a pragnienie wypali mróz w kościach zaprzysiężonych Biegnijmy od pnia do pnia w śnieżycy Może się wszystko jeszcze powtórzyć Może osunę się pod ostrzem siekiery w rozpłataniu zapadnę w słup ciszy ziemi ognia pełnej której żaden śnieg w kolorowej zadymce nie wyciszył Biegnijmy od pnia do pnia W ogrójcu jestem a ciebie śmierć uczyniła Wszystkim Czekam na ogień w spalonym sadzie w którym ostygnę w ostatecznym ślubie świata przez Veni Creator aż w Salve Regina – – – JUTRO 49 Commeatus Brak Jednego a teraz wiem że w nim umarło Wielu nierozdzieleni w przeżyciu jak mogą pozostać w słowie śmierci rozdarci? – Wiem: przeminą wspólnie oglądane poranki i zachody słońca w białym ogniu sadów nie przeminą słowa przyjaciół – dwie ręce przecięte w krzyż we wszystkich opłakiwać będę Ciebie we wszystkich witać wspominać ciepły wiatr południa niosący zapach macierzanek Człowiek i człowiek – poczęty do symfonii narodzin Nowego że jeszcze płaczę tym co nie narodzone po dziś? – To nie bezsensowne – twierdzę – w żałobie odrodził się sens bywa że ślepy los odzyskuje źrenice niejednego Edypa Cierpienia nie określam czymś gorszym od szczęścia Kto z obłąkanych rozdziela życie od śmierci? Odłączony w tajemnej męce pozostajesz w czym płaczę Kto wyleczy człowieka z Tragedii i w której klinice? Brak Jednego a teraz wiem że w nim umarło Wielu Chciałam po pierwszym pocałunku byś cień mój przeżył może przerośniesz pięknem niczym źdźbło przez ojca Przedłużam ciebie za własną gromnicę płomieniem – Ty moim ciałem Samotność – jedyny stan wyzbyty choroby na zbrodniczy lęk Odkładam Twoją śmierć w Nie-Byłą na obowiązującą przyjaźń Tak zaczynam się uczyć żyć samej bez Ciebie! Przyznam to ciężka praca jakby nie dla kobiety lecz przecież ciągle szukam człowieka w każdym 50 Chwila Życie jest cudem bezustannie uświęcanym – szepnął człowiek zjadany nowotworem - z otchłani życia patrzyły na mnie źrenice anioła n i e ś m i e r t e l n o ś ć zdejmująca odzież ciała 51 * * * umieranie wszystkiego co kiedykolwiek żyło JESTEM wyogromniało jedynie drzewo pierwszego pocałunku co stało się nie przychodzi ale nie może zaniknąć pierwszy pocałunek jest burzą wiatru i przerażenia rozminęły się nasze ręce unoszące przedświt ciał a jednak on tam pozostał i wzrasta tym samym oczekiwaniem które przekazują liście słońcu im bliżej śmierci bardziej pamiętasz to co w nim było stanem uroczystym pierwszy pocałunek nie jest miłosnym – przerażał czymś po łzy umarł w nas spokój dzieciństwa ogromniało przebudzenie ciał wieczna płodność zieleni w tym samym szkolnym parku jak ona wyogromniała ponad nas wysoko inna obca a my dalecy znów nieznajomymi sobie a jednak gdy cierpimy wychodzimy z pamięci spłakani i nieśmiało uśmiechamy się – niewinnie – u ś m i e c h a m y umieraniem wszystkiego co kiedykolwiek w nas żyło z głębi JESTEM 52 Ballada książę ciemności bez swego imienia z czarną walizką w hebanowej dłoni powiedz czy w twoim ciele jest złoty sen – terra incognita? świat jest dworcem odjeżdżających z Jestem wokół potrąconych patrzą źrenice po ból dla nas samotnych jest białym wagonem który nie zatrzyma się na żadnym dworcu – patrzymy przez okna źrenic książę ciemności bez swego imienia z czarną walizką w hebanowej dłoni powiedz – dokąd będziemy tak wysiedlani z własnych ciał ze słów – gdzie jesteśmy czy płynie nami zawsze terra incognita? książę ciemności napijmy się w Ostatniej Dworcowej czarnej i tylko czarnej kawy chodź nim zamkną nas w potężne białe chryzantemy zbliżamy się do przesiadki z ziemskiego w dalekobieżny ... LUK książę ciemności bez swego imienia powiedz czy na świecie jest jakaś normalna rzeka jakiś brzeg jakiś mężczyzna jakaś kobieta jakiś duch zstępujący Pieśnią czy tylko twoja walizka w hebanowej dłoni książę co w niej jest książę powiedz czy Tamten któregoś – wszak wiem! – zamordował zmartwychwstał czy nie zmartwychwstał? 53 Jeszcze i być jeszcze wszystko może być dobrze rozwiązane ... jest piękne zdanie choć pełne już popiołu może to tylko narośl może nie nowotwór? być życiem – coraz dziwniej znaczące słowo tak... będę miała trochę czasu pośmiać się pomyśleć że i tak TO musi się dokonać jeszcze trochę tego życia w chorym ciele ileś lat męki jeszcze trochę nocy po palce pogryzione i wszystko będzie pięknym porządkiem ziemi w zasadzie wszystko... więc rozwiąż mnie cicho bym nie czuła siebie tak jakoś dziwnie od urodzenia nie-być jeszcze myślę nawet Bóg nie pogodził śmierci z narodzeniem jeszcze jutro obejrzymy słońce to też cud głębokiej wiary... więc niech będzie życie jakie już tylko jest mówię ludzkimi wargami z powagą ich męki jeszcze wszystko może być dobrze rozwiązane może to tylko narośl może nie nowotwór? być powszednie ale teraz wiem dla mnie już ni e z r o z u m i a ł e jest tylko życie może jeszcze raz je p o s i ą d ę może ktoś mi pomoże wrócić ruchem słońca jeszcze j e s t e m i kto by przypuszczał że to konkretny cud jeszcze sama w mroku nie mogę uwierzyć że ręka unosi się dotyka twarzy wie że jest żywa ból bywa głosem powrotu do życia – coś we mnie płacze niezupełnie z męki niezupełnie z radości 1970 54 * * * cierpiącego skazano na wygnanie do szpitala – idąc po schodach wieczność płakała w glinianym naczyniu które nie mogło już s ł u ż y ć innym i samemu sobie w domu kto uzdrowi tych którzy wypędzili z domu człowieka cierpiącego? leczono go wszelkimi środkami umarł z głodu miłości 55 * * * ci którym tragedia wypaliła źrenice nie żadną metaforą śmierci patrzą jakby stali się pustynią przemarszu dlatego rzeczy tak wyraźnie znaczą coś więcej niż słowo czyjeś życie pomaga trwać – koszula cząstka Innego mówią: człowiek żyje tylko w człowieku przemienionym w świat rzeczy ten któremu tragedia zdarła śmiercią na kilka sekund zasłony ujrzał! czy Boga? anioła? mrok? siebie? świetlistość? zawstydził się wiedząc iż żyje z życia przeoblekanego – podnosząc do ust kubek czyni dziwny ruch ręki jakby celebrował tych którzy brali udział w jego narodzeniu – to też cząstka czyjegoś życia w moim kruchym oku ci których lekarze zawracali STAMTĄD mają przezroczyste słowa bez skazy bez szansy gry w świętość – nie oczekują nie wymuszają zgody oni tylko wypowiadają doznane żyją pełnią bez żądzy niszczenia ich ciało stawia opór a jednak czynią ruch jakby oddawali pokłon nawet poręczom schodom kluczom progom patrząc zastanawiam się czy można TEGO się wyuczyć bez wstąpienia w piekło szpitali? 56 * * * „Trzeba tak żyć, aby nie zależeć od życia" rzekł Diogenes z Synopy wcześniej niż sprzedano na targu niewolników autora „Państwa" czyli Platona który pragnął zadowolić jakiegoś sędziego głosząc potrzebę wypędzenia poetów za granicę państwa fałszu i zmysłów Wielki i słynny Ezop byt tak biedny i bezradny że sam się sprzedał do niewoli by móc spłacić długi życia Był malutki i garbaty Miał lat trzydzieści i nikt go nie wykupił jak Platona który nie ujrzał w innych że Cervantesa sprzedano jako niewolnika do Algieru odrąbawszy lewą rękę która pomagała tworzyć „Don Kichota" Krewni wykupili kuzyna Został geniusz poborcą i umarł w nędzy w 1616 Pańskim nic nie wiedząc o skazanym na śmierć stojącym z zawiązanymi źrenicami przed rozstrzałem Dostojewskim nad którym się zlitowano skazując na katorgę Dalej już nie mogę... – Norwid – w bramie krzyża! 57 * * * ozdobą kamienowanego narodu jest również stary dąb przydrożny i droga piaszczysta po której biegnie bosa dziewczynka i pies trzymający w pysku rąbek jej sukienki wokół falujące zboże widok godny pędzla Mistrza! 58 * * * pieśń wielbiąca jak dym jak wiatr zmienna człowiek za wysoko dumny więc upada co wiek i lato nie cieszy go wzbierające życie zbyt gniewne rapsody aż despotyzm jego klęka przed źdźbłem trawy potężnej jak poczęcie na niej wśród muzyki zdumionych i ognistych gwiazd przeraźliwie w swej jasności zimnych drapieżnych w ogromie coraz trudniej czuć ciepło drzew nie wzrusza dotyk ziemi 59 Mrówka faraona maleńka że ledwie na chlebie widna nosisz ogromne życie – faraon stracił moc i władztwo a ty przetrawiasz życie starsze od Nilu żyj obok mnie tak mało tu życia tak mało spotkań zapomniane zostało przymierze żyj obok bez lęku o ciebie moja sekunda bogatsza maleńka że ledwie na chlebie widna jestem oszołomiona ogromem życia w tobie mrówczą troską o nie jednakowo świat stawia nam opór żyj nosisz natchnienie wieków starsze od piramid i nazw iskrę z tego samego Stworzyciela historię świata i jego przeznaczenie maleńka że ledwie widna na chlebie rzuciłaś się przerażona i wcale nie popełniłaś błędu przerastasz mnie jakże łatwo ufającej zasadzkom wszelkich pozornych przyjaźni 60 Piękno starości piękno starej kobiety nie jest urodą Wenery przez głębokie zmarszczki przenika błękitny blask ciepła jakbyś znalazł się obok jabłoni jesienią i posłyszał głos – podaj mi jabłko bo zaschło mi w ustach taki czuję wiatr wynoszący ostatnie iskry eh! taka sama jesień jakie wszystkie były uroda starej kobiety to ciężar i powaga słowa gdy czas staje się owocem który przerośnie każdego cieszy ją drobny szczegół dnia patrzę w najstarsze oczy świata czytam siebie i resztę jej twarz rzetelny atlas ziemi do której wędruję jej łza to port i ocean spokojny w czas cichnącej burzy nad czołem unoszą się troski okiem dnia jeszcze jak apostoł spojrzy czy rzeczy mają swoje miejsca jej starcza ręka kładzie się na życiu odciskając ślady płodnego piękna czarne linie kryształu i tylko oko błękitne i skarga – nie mam siły jutro zrobię porządek w ogrodzie uroda starej kobiety to uroczysta cisza zasłuchana w ostatni ruch skrzydeł motyla stygnącego w zimowy sen 61 Czynność poranne golenie twarzy dziwny rytuał jakby odzyskana kontemplacja czasu patrzenie we własną otchłań wiem: czytasz ukrywany ból że wszystko ściera przeznaczenie trudne odkrywanie własnej realności ta mapa nie może mylić przecież każda pora wieku ma swoje spełnienie urodę powagi poranne golenie twarzy dziwne zadumanie mężczyzn jakby pragnęli zatrzymać czas ...a może i nie... tak patrzy źrenica w punkt nieśmiertelności stężona grozą cierpią głębiej czując realne znaczenia co wieczne a co skończone ...a może i nie... z nie ukrywaną łzą pada przeraźliwie ciche pytanie – dlaczego życie musi umierać musi – pomyśl – m u s i taka piękna pogoda czerwcowy poranek godzina 8.20 62 Prawo wyboru sąd wstał – ogłosił przerwę sądzono Sokratesa za nawiedzenie głosem Daimoniona zapytano starca: czy c h c e być skazany na śmierć czy wygnanie w y b r a ł miał prawo wyboru 63 Czy chłostać bajkę bajka o przemianie żelaznego wilka w zbawiciela jest pokrętną linią żądzy wykolejonej mocy nadziei z nieprawego łoża pewności chociaż w niej była prawda – zło ulegnie przemianie znał ją niejaki Rasputin sięgający po drugie carstwo w łożnicy cara czy chłostać bajkę za to że ktoś osłania się blaskiem jej mądrości? 64 * * * w odróżnieniu od innych dni widzisz zamglone słońce października ciało wtulone w ciszę obornickich lasów nie rzuca cienia brodzisz w zwiędłym listowiu jak Izaak uwolniony od stosu ofiary życia nagle skazany pośród obnażonego czasu świata na siebie samego teraz nikt ciebie nie dojdzie w otwartej księdze lasu wsłuchanego w szelest liści z których sam składasz głos – Izaaku! Izaaku! z jakiej ofiary trwasz? co w tobie stwarza ciebie skazującego obornicki las na miejsce tułaczki? Izaaku! Izaaku! spłoszone życie drżąca źrenica nie odnajdzie w leśnej ciszy zerwanego przymierza między dziełem rąk a myślą patrzysz na trwałość pnia i strącone liście jak na groby zabitych czujesz że to wszystko co było trwałym czasem runęło w puste wspomnienia utraciłeś wiarę w nieśmiertelność że prawa ofiara była śladem a nie celem Izaaku! Izaaku! skazano cię na bezustanne atakowanie zła zwyciężanie siebie w tułaczce w ciszy obornickich lasów oparty o pień stajesz się prawdą odtrąconych lecz gdy powrócisz do miasta kotła wrzących żądz zawieziesz znajomym kosz dorodnych grzybów w opowiadaniu o jesiennym pejzażu głęboko ukryjesz spór z Bogiem nie dlatego że jeszcze raz przegrałeś że zmarnotrawiłeś czas swego życia! Izaaku! Izaaku! nie wierzysz czy byłeś skazany me wiesz czy byłeś kiedykolwiek ocalony w poecie czy twoje tułactwo jest prawdziwą racją życia nie wiesz czyś się poskąpił żywym czy oni naprawdę czekali na spełnienie się w twej żarliwej ofierze w odróżnieniu od innych dni ujrzałeś przesuwający się punkt tragedii możliwej w każdym miejscu świata 65 * * * co przyszło łatwo nie było darem bogów czym żyliśmy by istnieć tworząc było więcej niż oporem świata braliśmy świat we własne życie przybierał odmienne wymiary i wykradał nas pełnią czy – poza naszą śmiercią – będzie bardziej zbudowany? 66 * * * pragnę! – w tym jeszcze jestem człowiekiem! ponad ten głos innej grozy nie słyszę! 67 * * * jak życie jak życiu jak życiem zburzono „O! Nieskończona dziejów praca" odbudowano z krwi – „Nie przepalony glob sumieniem" raj brzmi jak rzucona potwarz żeś się narodził więc będziesz wyzbywany siebie po nędzę i grób przy którym nikt nie zapłacze na progu budowli więziennej człowiek to wszechświat? jak trwoga życiem wyłoniła radość jak deszcze w południe jak łaska boża jak żałobny kondukt myśli na białej pustyni jak daleko do człowieka a bliskie uderzenie w twarz jakieś ciągle życie jakiś po nim ciąg na tej choć niezupełnie z tej ziemi 68 * * * kiedy patrzysz na drzewo widzisz tylko obiekt niektórzy widzieli w nim wszechświat spór trwa będzie trwał więc należy ocalić źrenicę i drzewo zdumiewający związek bez którego życie by nie. zaistniało 69 * * * co przynosi nam dzień nie jest tylko przypadkiem trzeba wstać wbrew ciału – nie jego winą że lubi ciepło za oknem zimno pada grad z deszczem musisz zjeść śniadanie musisz wyjść do biura walka jest zbyt złożona choć bywa prosta jak pensja dokuczliwa jak sekretarka absurdalna jak narady i wszystko byłoby farsą czasu parodią wydarzeń gdyby nie obchodziło nas ż y c i e 70 * * * przykrywali ogień papierem w zamkniętym gronie świata niejasny owoc tli ognik – bóstwu czy ruinie? 71 * * * nie zamierzam przebaczać win ani kochać wroga by miał siłę wydzierać dzieciom chleb z gardła! świętości można jak wszystkiego nadużyć najeźdźcom przebaczano nieraz ale czegoś nie pojęli – pojętnie zabijający zobowiązują nas do rozumnego kroku obrony życia w każdym dniu być złupionym nie było aktem apostolskim lecz biernym poddaństwem być zabitym nie było spełnieniem ofiary jak nam podpowiadali suflerzy nie z naszej historii 72 * * * jest taka pora nocy w której jedynie rozpacz umożliwia oddychanie a płacz jakby deską ratunku i wtedy wiesz że Van Gogh był okazem zdrowia że nie wytrzymał trwogi światła którym chciał się łamać z żywą kobietą jak hostią jest taka ziemia w której objawiona pierworodną mocą miłość wymaga spełnienia kto nie sprostał wezwaniu był zniszczony jedynie tragedia umożliwiała zrozumienie czym światło potencji bez aktu tworzenia jest coś w porze nocy głosem zwiastowania bielą kwitnących jabłoni które znoszą śmierci grozę wtedy jest ów koniec gdy obok nie ma nikogo byś mógł dzielić się słowem pełnym światła tak ginęli w tajemnicy najwięksi ze świętych bez wyjątku 73 Listek koniczyny 1. jedna łza więcej objawia niż wypowiedziane było w jednym wieku bo ona wiek znaczy w niej sprawdzają siebie wszelkie księgi świata i człowiek 2. tam gdzie przegrali wszyscy święci zwycięża bezustannie bezwiedną miłością dziecko 3. uśmiech pełny ciepła tak potrzebny jak deszcz i jak męska odwaga bez nich mogła się obejść jedynie i wyłącznie śmierć 4. łodyga człowiek umierający mocny z mocnych święty ze świętych rodzi się w przestworzach życiem ciągle życiem w wymiarze dla pnia Rodzaju po tej stronie niedostępnym 74 * * * „jak niebezpiecznie jest wiedzieć" krzyknął strwożony Edyp „prawda uczyni cię wolnym" szepnął Ewangelista św. Jan te zdania dano nam miłością ale każdy odpokutuje sens swoją miarą 75 Pierwsze słowo – Gdybym potrafiła mówić rentgenowskim językiem, uwzględniającym godność narodzin i majestat śmierci w każdym, kto cierpi, to akt miłosny przeniosłabym na akt pierwszego wiersza, aby dostrzec, jak bolesny to czyn, gdy człowiek rzucony w ogrom świata, lęka się – jak w pierwszej nocy miłosnej – przenikać go słowem... – Ból dzieli zawsze, bo pojawia się znacząca krew. Mężczyźni w chwili poranka przeczuwają w sobie moc Stwórstwa, choć nie doznali prawodawstwa powoływania nowej Księgi. Nie kochają, lecz bezwiednie płaczą całym ciałem. Ich nieporadne ręce to modlitwa o przebaczenie... Tak! Nie mogą wypowiedzieć tajemnej skargi. Czują pełnię grozy, której już nigdy nie przeżyją w cieniu Boga. Gdyby człowiek chciał to pojąć głębiej w swych doznaniach.... – Mowa zaś jak kobieta znosi wciąż niejasny stan udręki – dopełniona po wylew początku życia, ociera niepewność twórcy, jego marzenia czyniąc realnym kosmosem, który ze źródeł umarłych pokoleń znów wyprowadza nowy rozdział ciągle Jednej Księgi... – A potem ognia kiełkowanie. To cudowne samemu sobie być oczekiwaniem sensów. I oto pierwszy liść. A liść jest więcej niż cherlawy i takim pozostaje, lecz odczułeś w nim największy ból z olśnienia – był równy dziełu oszalałego w nadmiarze miłości Stwórcy. Nigdy nie powtórzy się bolesna noc pierwsza, do której tak lękamy się wracać pamięcią, czując coś, czego nie można w głębi siebie określić. Zachowaj ten pierwszy wiersz, nie wstydź się go... to twój pierwszy akt, z niego będziesz wyrastał jak krzew, owocował. Zachowaj.... – Gdybym posiadła bezwiedność bycia dzieckiem, odwagę w obnażeniu otwartym na oścież mrokiem, pierwszy wiersz nazwałabym pierwszym aktem miłości i najboleśniejszym; głos z ostrością promienia wychodziłby na wybieg... kto posądza otwartość głosu o ekshibicjonizm? – Niech będzie błogosławione tworzenie słowa na wzór promieniującego ciała mężczyzny. Wtedy poznasz Słowo zapładniające, gdy słowem tym będziesz, a będziesz, gdy staniesz się pełnią ofiary... – Poddać się to jakby śmierć przyjąć i jakby w tym zawiera się moc, bo przestrzenią ciała unieważniasz wiersz, który nie przedrzeźnia natury. Słowo poczęte ze znanego przekracza wyobraźnią to, co jest w niepojętym ogromie; słowo porusza to, co zamarłe, i choć jest to oczywiste, przypomina: „Zmiana nie jest zniszczeniem, lecz utrwaleniem. Uniemożliwieniem statyczności, a nie rozpadem". Słowo poezji jest kształtem przemiany, celem – p o c z ę c i e 76 Próba definicji Racz pamiętać że między POEZJĄ a imitacją myślenia biegnie linia z geometrii zagłady. Poezja to nieprzetłumaczalna miłość życie to nieprzetłumaczalna poezja czego dowodem jest niewiarygodny świat dostępny na równi z rzeczywistością w Przeistoczeniu! wynika z tego że śmiercią poezji może być tylko Słowo Objawione ale to jest niemożliwe od siódmego dnia Stworzenia dlatego poezja jest nieśmiertelna stąd groza i przerażenie Poetów stąd wołanie nie opuszczaj mnie wzmocnij wokół nędzę mieczem ognistym silniej odtrąć połóż na wargach czasu pieczęć bym siebie nie karlił tak poeta odjęty od siebie samego spotwarzony jak spotwarzenie możliwe wygnany jak wygnaństwo tułaczy żebrak wszystkich ziemskich żebraków wtedy i tak a nigdy inaczej w rdzeniu nędzy nędzą nie tknięty w miłości okryty własnym mrokiem widzi jak ciągle stwarzasz w majestacie światłości teraz wie dlaczego z gliny i prochu ów cudów cud nieśmiertelność biologii poeta odzyskuje więc prawo błądzenia bo jego mowa nie różni się od rzeczywistego świata może być sądzony jeśli źle odczytał źródła lecz nie w sądzie ziemskim jeśli raz jeden zbłądził z rozumu i woli będzie mu wybaczone męką jego następcy 77 jeśli raz jeden mowę znieprawił już wie teraz o wyroku jaki w tej sprawie zapadł na Krzyżu ten który urągał w mowie życiu tego życie nie przyjmie pokarmem kto woła o światło własnym życiem przekreśla ogień wszelkiej zbrodni poezja to nieprzetłumaczalna miłość świat to nieprzetłumaczalna poezja objawienie spełnia bez słowa kobieta brzemienna i ta groza gdy słychać głosy i werble Księcia Ciemności „Cała potęga i chwała tych królestw mnie dana" – tobie poeto zlecam wodzowanie duchem i rozumem ... nie i nigdy. Książę! ... kopniak... posadzka... beton nie chcesz? beton... posadzka... kopniak szyderczy i butny śmiech Legionu Imitatorów których siłą i odwagą jest tnące kłamstwo spłacane zawsze ceną życia pełno was na wszelkich targowiskach urojeń a nikogo przy umierających pełno was we wszelkim słowie tego świata którego jesteście brakiem w ojczyźnie pełno was w apokaliptycznej mierzwie a nikogo w godzinie narodzenia bezpieczny acz trudny to stan: całując posadzkę wolnyś od pokuszenia o poklask i nagrodę odzyskujesz trudną radość bycia człowiekiem poety jednak nie można zabić wymordowani rodzą się w innych jak Caritas Amor i Eros w każdym embrionie 78 stwarzając – życie stało się Poetą! kto powołany – tworząc przesuwa dalej Punkt na pożegnanie świata całuje ziemię dla następcy tajemny znak którego się w słowie nie obnaża jak matki rodzące tak bezwiedne bo błogosławione poza wszelkim grzechem od grzechu odcięte Poezja to nieprzetłumaczalna miłość miłość to nieprzetłumaczalna poezja 79 Spis utworów I *** (zaczynasz rozumieć...) *** (wszystko co jest powoli przestaje być sobą...) Póki, dotąd *** (nie jestem tak ważna jak norma...) *** (w życiu drzew nie ma sprawiedliwości...) Pycha dzieli a śmierć łączy *** (myśl jak kolczasty krzew lodu i ognia...) *** (liczono na jedną drogę i sprawiedliwego...) *** (10 grudnia 1972 roku kula ziemska...) Ballada o Więziennej ulicy *** (skrywasz swe ciało w mowie biologii...) *** (noc jest jak miłość skupiona niepodzielnie...) *** (objawia się co dzień cisza NIC mówiąca...) *** (abyś nie czuł się obco dano ci bose stopy...) Matki Sport *** (musimy sobie pomóc rozumną miłością...) *** (po co ten człowiek otwiera swe żyły...) *** (trzecia wojna światowa skończyła się w dniu...) Opowieść z małego miasteczka Odczucie i realność Podanie *** (odtrąconemu najłatwiej wmówić...) Po co Syjamskość *** (dopóki jeszcze szukamy źrenicą drzew...) II Cierpię więc jestem *** (pomódl się dziecko za ojca – pisze do mnie matka..) *** [(fragment) którego nie mogę skończyć... w...] *** (w polach ludzie wiążą snopki owsa...) *** (za mało śmierci na życie...) *** (minęły lata gdy odszedłeś w noce błękitne. ..) Między są cienie Commeatus Chwila *** (umieranie wszystkiego co kiedykolwiek żyło) Ballada 80 Jeszcze i być *** (cierpiącego skazano na wygnanie...) *** (ci którym tragedia wypaliła źrenice...) *** („Trzeba tak żyć, aby nie zależeć od życia") *** (ozdobą kamienowanego narodu jest również...) *** (pieśń wielbiąca jak dym jak wiatr zmienna...) Mrówka faraona Piękno starości Czynność Prawo wyboru Czy chłostać bajkę *** (w odróżnieniu od innych dni widzisz...) *** (co przyszło łatwo nie było darem bogów...) *** (pragnę!...) *** (jak życie...) *** (kiedy patrzysz na drzewo...) *** (co przynosi nam dzień...) *** (przykrywali ogień papierem...) *** (nie zamierzam przebaczać win...) *** (jest taka pora nocy w której...) Listek koniczyny *** („jak niebezpiecznie jest wiedzieć...") Pierwsze słowo Próba definicji 81