ARTUR DMOCHOWSKI WiETnam WOJNA BEZ Zwycięsców WYDAWNICTWO "EUROPA" Mojej Matce KRAKóW 1991 CZęŚĆ I KlęSKA FRANCUZów Korzenie rewolucji "Nie ma nic cenniejszego nad niepodległość i wolność." Ho Chi Minh Wiosną 1954 roku świat w napięciu śledził przebieg zmagań pod Dien Bien Phu. Oblężone przez Wietnamezyków doborowe jednostki francuskiego kor- pusu ekspedycyjnego rozpaczliwie próbowały powstrzvmać nieprzyjaciela. Dobiegało końca blisko stuletnie panowanie Franeji nad Indochinami. Lecz klęska Francuzów nie oznaczała nadejścia ery wolności i pokoju. Na region ten padł złowrogi cień ideologii, której widmo od wieku krążyło nad Europą i światem. Wietnam był największym z trzech krajów składających się na tak zwane francuskie Indochiny. Jego powierzchnia wynosi 330 tysięcy km2, czyli nieco więcej niż obszar Polski. Wietnam posiada niezwykły kształt: rozciąga się na długości 2000 km wygięty na kształt litery S. Jest przy tym niezwykle symetry- czny - w środku szeroki zaledwie na 47 km, na północy i na południu rozszerza się odpowiednio do 500 i 300 km. Symetryczne ma także ukształtowanie powierzchni i rozmieszczenie ludności: centrum kraju zajmują góry i wyżyny natomiast trzonami części północnej i południowej są rozległe delty dwóch rzek. Na południu jest to delta potężnego Mekongu, który toczy swe wody przez 4,5 tysiąca km, aż z wyżyn Tybetu, a na północy Rzeki Czerwonej. W delcie tej rzeki na obszarze stanowiącym 10% Północnego Wietnamu znajduje się aż 75% gruntów uprawnych i mieszka 77% ludności Północy. Powoduje to oczywiście ogromne zagęszezenie ludności - od 500 do 1000 osób na km2. Podobnie jest w delcie Mekongu. Historia Wietnamu liczy ponad dwa tysiące lat. Jest znana stosunkowo dobrze dzięki kronikom chińskim, ponieważ przez większą częśE swych dzie- jów kraj ten znajdował się w orbicie wpływów politycznych i kulturalnych Państwa Środka. Już w roku 111 przed Chr. plemiona wietnamskie znalazły się pod panowaniem Chin. Była to wysunięta najdalej na południe prowineja __ 7 państwa dynastii Han, Chińczycy nazwali więc swój nowy nabytek Krajem Południa. Państwo Środka rządziło Wietnamem ponad dziesięć wieków. W roku 939, po serii powstań, Wietnamezycy uzyskali niepodległośE, ale chińskie wpływy kulturalne były tak silne, że ukształtowały całą wietnamską kulturę, sztukę i wizję świata. Wietnamczycy przejęli też z Chin strukturę państwową. Chiński był do XIX wieku językiem literackim Wietnamu. W wieku XIII jeden z władców wsławił się odparciem trzech najazdów Mongołów, którzy po podboju Chin chcieli rozszerzyć swe panowanie dalej na południe. Wtedy właśnie po raz pierwszy Wietnamczycy zastosowali par- tyzanckie formy walki. Chińezyc,y ponownie zajęli Kraj Południa w roku 1406. Tym razem jednak rządzili tu dużo krócej. Już w 1418 roku wybuchło powstanie i po dziesięciu latach walk musieli opuścić kraj wojowniczveh Vietów. Tymezasem postępował powolny, systematyczny proces, który miał dopro- wadziE do ukształtowania dzisiejszego Wietnamu: trwająca pięć wieków eks- pansja Wietnamczyków z ich pierwotnej Ojczyzny, delty Rzeki Czerwonej, na południe. W XIV w. dotarli do okolic dzisiejszego Da Nang. W XV w. zniszczyli stojące im na drodze państwo Cramów, o ciekawej, związanej z hin- duska kulturze. W XVII i XVIII w. skolonizowali niemal dziewicze, rzadko zaludnione równiny delty Mekongu należące do państwa Khmerów. Równo- cześnie z kolonizacją południa Wietnamczycy toczyli ciągłe wojny ze swvmi sąsiadami: Birmą, Laosem, Kambodżą i Tajami. Nie ustawały także walki wewnętrzne - pomiędzy feudałami oraz władcami Północy i Południa. W XVII wieku przybyli do Wietnamu pierwsi misjonarze katoliccy. Chrzest przvjęło kilkaset tysięcv ludzi. W niektórych regionach wieże kościo- łów stały się równie zwykłym widokiem, jak dachy buddyjskich pagód. Stosu- nek władców do nowej religii był zmienny - niektórzy ją tolerowali, inni prześladowali. W połowie XIX wieku Wietnamem zainteresowali się Francuzi. Kraj ten nie posiadał jednak zbyt wielu bogactw, toteż w Paryżu długo wahano się przed podjęciem decyzji o podboju. W końcu w 1858 roku pod pretekstem ochrony misji, wykorzystując we- wnętrzne waśnie, francuska ekspedycja wojskowa zajęła południową część kraju. Wietnamczycy stawiali jednak twardo opór, na zajętych ziemiach wy- wołvwali powstania i w rezultacie podbój całego Wietnamu, pomimo przewa- gi technicznej agresorów, trwał aż 25 lat. Hoć, siedziba cesarzy Wietnamu, skapitulowało dopiero w 1883 r. Francuzom udzielali pomocy katolicy wiet- namscy, którzy pracowali jako tłumacze i pełnili szereg funkcji w służbach pomocniczyeh. Represje,osłabiły więc ich lojalnośE wobec własnego państwa na tyle, iż skłonni byli współdziałaE z kolonizatorami. Później katolicy, nieco wyobcowani z buddyjskiego w większości społeczeństwa, stanowili grupę stosunkowo blisko związaną z władzami kolonialnymi. Rządy francuskie, które trwały niemal dziewięćdziesiąt lat, trudno ocenić w sposób jednoznaczny. Miały swoje blaski i cienie. Tych drugich było chyba jednak więcej, przynajmniej zdaniem samych Wietnamczyków, którzy aż 8 __ dziesięć razy wywoływali zbrojne powstania. Najczęściej były to zresztą lokal- ne, chłopskie bunty o niewielkim zasięgu, lecz ich częstotliwośE świadczy o niezadowoleniu społeczeństwa. ChoE wieś stanowiła bazę powstań, ieh kie- rownictwo obejmowali zwykle feudałowie, mandaryni, inteligenci lub miesz- czanie, co dowodzi, że Francuzi wzbudzali niechęE w niemal wszystkich kręgach społecznych. Jakie były źródła nastrojów opozycyjnych? Francuzi podzielili Wietna#n na trzy części: południową nazwali Kochin- chiną, środkową Annamem, a północną Tonkinem. Pragnęli wykorzystaE brak silnej tradycji jedności Wietnamu i ułatwiE sobie rządzenie krajem. Aby zatrzeć ślady przeszłości starali się nawet wymazaE z pamięci narodu samą nazwę Wietnam - Wietnamezyków określali mianem "Annamitów". Sztu- czny podział kraju nie był popularny - ranił uczucia patriotyczne, utrudniał komunikację, handel i rozwój gospodarezy. Francuzi zachowali częściowo dawną administrację, która opierała się- zgodnie z chińskitn pierwowzorem - na mandarvnach. Byli to urzędnicy rekrutowani na podstawie oficjalnych, cesarskich egzaminów. Pierwszy taki cgzamin odbył się w roku ll775, ostatni - w 1919. Po francuskim podboj u znaczna część mandarvnów odmc5wiła współprac,y z nowvmi wład7.ami, wskutek czego Francuzi musieli tworzvć kolonialną administrację od podstaw. Udało się im natomiast utrzymać - pozorną przynajmniej - ciągłość najwyiszych władz: pod ich kuratelą funkejonował dwór cesarski Annamu oraz dwory królów Laosu i Kambodży. Dawni władcy, pozbawieni faktycznego wptywu politycznego, godzili się na pełnienie roli figurantów, w zamian za możliwośE podtrzymywania tradycji kulturalnych, których ośrodkami byłv dworv. Niektórzy cesarze podejmą próby zrzucenia kolonialnego'jarzma (powstanie Ham Nghi 1883-88, spisek Duy Tana- 1916), lecz po porażkach zostaną zastąpieni przezw pełni posłuszne Francu- zom marionetki. W miarę upłyHu lat Francuzi starali się administrację centralizowaE i upo- dabniaE do tej, którą znali z metropolii. Powstała wówezas sytuacja, która dla większości Wietnamczyków oznaczała załamanie tradycyjnego systemu spo- łecznego. Skutki miały byE - także dla Francuzów - katastrofalne. Pierwszy cywilny gubernator Indochin, de Villers, przewidywał je już w 1885 roku: "Zniszczyliśmy przeszłośE, a miejsca jej nic nie zajęło. Stoimy w przededniu rewolucji społecznej, która zaczęła się podczas podboju".1 Trudno wydaE jednoznaezny sąd na temat działalności gospodarezej Fran- cuzów. Wietnam nie należy do krajów hojnie obdarzonych przez naturę. W skali światowej liczv się właściwie tylko jako producent ryżu i kauczuku naturalnego oraz posiadacz złóż węgla kamiennego. Francuzi kierowali się w sprawach gospodarezych głównie własnymi interesami, ale przvznaE trzeba, że kolonia niemało przy okazji skorzystała. Inwestyeje francuskie w Indochi- nach do roku 1939 wyniosły łącznie 4,7 miliarda franków. Władze kolonialne dbały o rozbudowę infrastruktury: dróg, kanałów i kolei. Na Północy zaczął tworzyE się przemysł, a Południe stało się znaczącym eksporterem ryżu i kauczuku. Intensywna r#,budowa gospodarki Wietnamu przynosiła korzyści 9 jednym warstwom społeczeństwa, a zubożenie innym: rozwój infrastruktury był przecież finansowany przez podatników wietnamskich. Sytuację ekono- miczną Kraju Południa pod rządami francuskimi najlepiej charakteryzuje spożyeie ryżu, który był i jest nie tylko podstawą wyżywienia Wietnamezyków, lecz wręcz nieodłącznym elementem ich cywilizacji. Wystarezy zauważyC, że w czasie swej wędrówki na południe zajmowali wyłącznie te ziemie, które nadawały się do jego uprawv, pozostawiając gbry i wyżyny innym plemionom. W roku 1900 statystyczny Wietnamezyk spożył 262 kg rvżu, w 1913 - 226 kg, a w 1937 już tylko 182 kg. Korzenie konfliktu francusko-wietnamskiego tkwiły więc nie tylko w po- lityce, ale i w gospodarce. A jak było z kulturą? Jak Francuzi potrafili znaleźC się w roli krzewicieli cvwilizacji łacińskiej? Mieli przecież pod swymi rządami naród o historii niemal tak starej, jak ich własna, naród pamiętający o tym, że dwukrotnie pokonał Chiny. Naród dumny ze swvch tradycji i przvwiązany do własnej kultun#. Francuzi nie byliby jednak kolonialistami, gdyby nie mieli przekonania u własnej uvższości. Zderzenie tych dwóch postaw musiało prowadzić do kontliktu. Wietnamski działacz w 1909 roku tak opisvwał odezucia swoich rodakciw: "W waszveh oczach jestećmy dzikusami, tępymi brutalami, niczdolnymi rozróżniać dobro i zło.... Gdy rozważamy wieczorem wszvstkic poniżenia, jakie musieli#my przecierpieE w ciągu dnia, uczucie smutku i wstydu napełnia naszc serc;a. UchHyceni w trvbv maszyny, która pochłania naszą energię, jesteśmy doprowadzeni do niemocy." A mali Wiet- namezycv uczvli się historii z podręcznika, któiy twierdził, że "Galowie, nasi przodkowie", byli wvsokimi blondynami i mieli niebieskie oczy... W latach 1905-1930 nastroje opozycvjne w Wietnamie wciąż nasilały się i stopniowo krvstalizowałv w #owoczesnych ruchach politycznych. Francuzi próbowali temu przreciwdziałaE: utworzono samorząd lokalny pochodz#cy z wv- borów, administracja zajęła się kulturą Indochin np. tworząc Instytut Studiów Wsehodnich. Tarcia byłv ostrzejsze na Północy, w Tonkinie, gdzie powstawa- niu przemysłu towarzvszvłv zjawiska charakterystyczne dla początków indu- strializacji. Konflikt klasowy między proletariatem i kapitalistami nałożył się tutaj na narodowy - Francuzi byli właśaaelami niemal wszvstkich fabiyk i ko- palni. W Kochinehinie natomiast nastroje byłv spokojniejsze, gdyż znaczne obszary żyznych i słabo zagospodarowanyh ziem umożliwiały tworzenie plan- tacji kólonialnych bez większej szkody dla interesów Wietnamczyków. Z początkiem XX wieku na scenie politycznej zaczęli pojawiać się młodzi ludzie, wykształceni w Paryżu, Tokio lub francuskich szkołach w Wietnamie. Była to grupa dla władz kolonialnych potencjalnie bardzo niebezpieczna: zapoznali się oni z osiągnięciami myśli zachodniej, a jednocześnie pozostali wierni rodzimej tradycji. Poza tym, choC wykształconych Wietnamczyków było niewielu, to i tak brakowało dla nich pracy. Ci właśnie ludzie zaczęli tworzyć nowe ruchy polityczne, które miały wpłynąC na historię Wietnamu: nurt narodowo-niepodległościowy i komunistyczny. Wietnamskie partie narodowe określane są w większości opracowań mia- nem "nacjonalistycznych". Ponieważ jednak w języku polskim termin ten posiada pejoratywny wydźwięk, lepiej używaE nazwy "narodowe" lub "nie- podległościowe", gdyż taki był ich główny cel. Proces powstawania nowoczesnych partii rozpoczął się w Wietnamie po roku 1905. Pokonanie przez Japonię Rosji, państwa postrzeganego w Azji jako europejskie, obudziło w narodach pozbawionych przez Europejezyków samodzielności nadzieję na zrzucenie obcego panowania. Kolejnym bodźcem dla narodowców wietnamskich była ożywiona działalnośE Kuomintangu w Chinach w latach dwudziestych. W roku 1927 powstał jego wietnamski odpo- wiednik Viet-Nam Quoc Dan Dang (VNQDD) - Wietnamska Partia Naro- dowa. Jej załoiycielem był nauczyciel Nguyen Thai Hoc, a skupiała przede wszvstkim inteligeneję, rzemieślników i studentów. Celem stronnietwa było zrzucenie panowania francuskiego i utworzenie niepodległej, nowoczesnej republiki. VNQDD była w latach dwudziestyeh największą i najaktvwniejszą partią wietnamśka. W lutym 1930 roku doprowadziła ona do wvbuchu po- wstania, które objęło cała Północ, ale Francuzi zdławili je, a okrutne represje sparaliżowałv ruch niepodległościowy. Zginęli czołowi przvwódcy partii z Nguycnem Thai Iioc, a w sicrpniu 1930 r. Francuzi aresztowali i rozstrzelali nowe kierownictwo. W sumie w latach 1930-1931 #mierć poniosło kilka tysięcv Wictnamezvków, a 50 tys. znalazło się w więzieniach. Działacze, którzy przeżvli powstanie i uniknęli aresztowania wvemigrowali do Chin. Ruch narodowv nigdy już nie odzvskał poprzedniego znaczenia. Po roku 1930 nastąpił okres znacznej liberalizacji politycznej: Francuzom najwvraźniej zależało na spac,yfikowaniu nastrojów. Oficjalnie zaczęło działaC wiele, w większości bardzo małych partii - od prawicowych po trockistów. Tworzono pajróżniejsze rady konsultacvjne i doradeze. Francuzom udało się zahamować narastajacą wrogośE tylko czę#ciowo, gdyż nie znikły podstawowe źródła konfliktu: brak niepodległości Wietnamu, ubożenie społeczeństwa i wy- obcowanie władz kolonialnych reprezentujących interesy metropolii, a nie narodu. Co więcej, wciąż pogłębiał się kryzys społeczny zauważony już w 1885 r. przez gubernatora de Villersa. W latach 30-tych można wręcz mówiC o rozpadzie tradycyjnego społeczeństwa wietnamskiego, który dokonywał się pod przykrywką pozornie stabilnych struktur władzy kolonialnej. Podstawową strukturą społeczeństwa wietnamskiego była wówczas wieś, gdzie mieszkało ponad 95% ludności. Zresztą i dziś jeszeze 80% Wietnam- czyków stanowią chłopi. Każda osada była niemal całkowicie samowystarezal- ną, autonomiczną wspólnotą, rządzącą się według przekazanych przez trady- cję praw. Jeśli wioski te porównalibyśmy do cegieł, to można powiedzieE, że Wietnam przypominał dom zbudowany z tysięcy małych cegiełek. Władza centralna, cesarska czy kolonialna, z rzadka tylko dawała o sobie znaE przy okazji poboru do wojska, organizowania robbt publicznych przy systemie nawadniającym albo zbierając podatki. Poza tym wioską rządziły władze wybierane przez mieszkańców: wójt i rada. Spoiwo całej struktury społecznej stanowiła tradycja oparta głównie na nauce Konfucjusza. Konfucjanizm od XV wieku stanowił oficjalną ideologię Wietnamu, a jego wpływ na społeczeństwo trudno przeceniC. Nauka chińskiego mędrca ufor- 10 I 11 mowała moralnośE, obyczaje, kulturę Wietnamu, kształtowała stosunki ro- dzinne, międzyludzkie i społeczne. Konfucjusz twierdził, iż człowiek powinien służyE władzy, szanowaE rodzi- ców, rozsądnie gospodarzyE i współdziałaE w rozwoju ojczyzny. Podkreślał rolę hierarehii i autorytetu w rodzinie i w społeczeństwie, które miały byE podobnie zbudowane i oparte na posłuszeństwie oraz szacunku dla władzy. Konfucjanizm był przedewszystkim filozofią społeczeństwa ijego organizacji. Nie przywiązywał większej wagi do odrębności i samodzielności osoby. Czło- wiek miał się realizowaE lojalnie wypełniając powinności społeezne. Życie wietnamskiej wioski było w znacznej mierze odbiciem konfucjań- skiej wizji #wiata, która ustalała podział ról i obowiązków, zapewniała spraw- ne funejonowanie całej wspólnoty. Przybycie Francuzów już przez sam fakt zmiany najwyższej władzv i czętci lokalnej administracji zachwiało tym systc- mem. A gdy w miarę upłvwu c#asu władze zaezęłv ingerowaE w wvbon, samorzadów wiejskich i narzueać nowe 7asadv działania, to było to uderzenie w fundamenty społeczeństwa. Budowana przez wieki zawiła, ale zrozumiała dla ##,iększości konstrukeja zaczęła się waliE. Jej podstawowv element, wspc5l- nota wicjska, w której istniałv rozmaite formv w7.ajemnej pomocv, opieki nad ubogimi, rozstrzvgania konfliktów czv prowadzenia wspólnych przedsięwzięć, wspólnota, w której każdy członek miał swoje miejsce i która zapewniała mu poczucic bezpieczeńslwa, rozpadła się. Ubogich pozostawiono własnemu losuwi, a samorząd wiejski i 7.amożniejsi chłopi zaczęli przedkładaE własne interesy nad obowiązki wobec wspólnoty. W latach trzvdziestych rozpad społeczeństwa zwrócił uwagę władz francuskich. Odnotowałv one wówezas niepokojąc,w wzrost liczby bezdomnych, żebraków i prostytutek. VNQDD i inne stronnictwa niepodległościowe nie posiadałv programu reform społecznych. Dążvłv do suwerenności Wietnamu, a problemy wewnę- trzne pozostawiałv do rozwiązania w przyszłości. Podobnego błędu nie mogli popełnić i nie popełnili komuniści: spadkobiercy Lenina doskonalewiedzieli, że jeśli chce się zdobyE władzę, to należy wykorzystaE wszystkie możliwe do wykorzystania siłv społecznego niezadowolenia. Marksizm w różnych odmianach pojawił się w Indochinach na początku dwudziestego wieku. Młodzi Wietnamezycy zarażali się nową ideologią prze- ważnie podezas studiów we Franeji. W styczniu 1930 roku spotkali się w Hong-Kongu przedstawiciele kilku grupek marksistowskich. Spotkanie zor- ganizowal przedstawiciel Międzyliarodówki Komunistycznej na Wsehodnią Azję, a jego celem było utworzenie Komunistycznej Partii Indochin (KPI). Ów przedstawiciel Kominternu był Wietnamczykiem i choE opuścił ojezyznę dwadzieścia lat weześniej, to on wła#nie został przewodniczącym nowej partii. Był już w tym czasie doświadezonym politykiem, ale świat usłyszał o nim dopiero po kilkunastu latach. Jeszcze później jego imię, a właściwie pseudo- nim, stało się tak sławne, że wymawiano je jednym tehem obok Lenina i Mao Tse-tunga, a jego otaczana już za życia legendą postaE stała się dla lewicy symbolem bojownika o wolnośE. Ho Chi Minh - "Ten, który wůnosi światło" - nazywał się naprawdę Nguyen That Thanh. Urodzony w rodzinie niezamożnego mandaiyna w roku 1890, opuścił Wietnam w wieku 20 lat. Przebywając w Londynie, Nowym Jorku i Patyżu imał się różnych prac: był m.in. marynarzem, ogrodnikiem i ku- charzem w restauracji. W 1919 roku wstąpił do Francuskiej Partii Socjalisty- cznej, a gdy w rok później nastąpił w niej rozłam znalazł się w grupie działaczy, którzy założyli Francuską Partię Komunistyczną. Ho stał się jej ekspertem do spraw kolonialnych i w tej roli jeździł po całej Europie. Pomagał mu wówezas Jean Longuet, zięE Karola Marksa. W 1922 r. partia oddelegowała Ho do centrali Międzynarodówki w Moskwie. Przez trzy lata studiował w ojezyźnie światowego proletariatu doktrynę i techniki komupizmu. Należał chyba do najbardziej zaufanych działaczy, gdyż dostąpił zaszczvtu osobistego poznania Lenina. W roku 1925, już jako agent Kominternu, pojawił się w Chinaeh. Formal- nie był pracownikiem konsulatu sowieckiego w Kantonie, a następnie dyre- ktorem biura Międzvnarodówki Komunistycznej w Szanghaju - centrali Kominternu na Azję. Do wvbuchu II wojny światowej podróżował wciąż po Azji Wsehodnicj w celu, jak się można domvślać, tworzenia i usprawniania siatki komunistycznej. Rozwój partii w Wietnamie ułatwiło kilka cn#nników. Jej potenejalni konkurenci, narodowc,v, byli zdruzgotani po nieudanvm powstaniu. Gdy wła- dze kolonialne próbowały represjonowaE komunistów, ujmowała się za nimi francuska kompartia. Okresem niezwykle dla nich sprzvjającym były lata 1936-39, kiedy w Paryżu dominował Front Ludowv. W Wietnamie ogłoszono wówezas amnestię, komuniśei założyli wiele fasadowveh organizacji i działali niemal zupełnie jawnie. Gdy marszałek Petain skapitulował przed Hitlerem większość administra- cji kolonialnej opowiedziała się po jego stronie, a faktyczną kontrolę nad Indochinami objęli Japończycy. Prowadzili oni własną politykę, która Fran- cuzom nie była bynajmniej na rękę. Propaganda japońska, tym skuteczniejsza, że poparta sukcesami, militarnymi, budziła wśród Wietnamezyków emocje nacjonalistyczne (lansowali np. hasło "Azja dla Azjatów"). Japońezycy przy- mykali też oczv na działalnośE grup antyfrancuskich. Stan swego rodzaju dwuwładzv francusko-japońskiej trwał bez większych zmian do końcowych miesięcy wojny, do marca 1945 r. Tymezasem przywódcy komunistyczni budowali w ukryciu nową siłę poli- tyczną, która miała zmieniE bieg historii w tej części świata. W niedostępnych górach na północy kraju, przy granicy z Chinami, Ho z towarzyszami rozpo- czął organizowanie partyzantki. Komuniści nastawili się na walkę długofalo- wą. Skoncentrowali się na działaniach organizacyjnych i propagandowych, ograniczając walkę zbrojną do niezbędnej samoobrony. Rozpoczęli od zało- żenia czegoś, co w komunistycznej socjotechnice nosiło nazwę "frontu naro- dowego". Vietnam Doc-Lap Dong-Minh, w skrócie Viet-Minh, oznacza Ligę Nie- podległości Wietnamu. Z pozoru nie była to organizacja komunistyczna, lecz niepodległościowa i demokratyczna. Zadaniem Viet-Minhu było przyciągnię- 12 13 cie jak najszerszych warstw społeczeństwa przy pomocy odpowiedniej kombinacji dwóch ezynników: z jednej strony programu i propagandy, z drugiej - przymusu i zastraszenia. Czyli stara jak świat metoda kija i marehewki, tyle, że doprowadzona niemal do perfekeji przez komunistów począwszy od Lenina. Podstawą sukcesu był program. Żądał przede wszystkim niepodległości dla Wietnamu, który miał być niezależną republiką demokratyczną, a jego oby- watele mieli cieszvć się pełnia swobód politycznych i praw człowieka. Z po- stulatów społecznych najważniejsze dotyezyły rolnictwa: Viet-Minh obiecv- wał obniżenie c?vnszów za dzierżawioną przez chłopów ziemię oraz kon- fiskatę i podział własności Francuzów i "zdrajców" wietnamskich. Mowa też była o uprzemysłowieniu kraju, powszechnych ubezpieczeniach społecznych i równouprawnicniu mniejszości etnicznych. Bez trudu można udowodniE, iż wickszość postulatów została wvsunięta wvłacznie w celu zvskania popu- larności, ukrvcia faktveznveh celów kieruja<-veh Viet-Minhem komunistów i wprowadzenia w hład spoleczeństwa wictnamskicgo. W całvm programie nie pojaNża się na pr##kład ani razu słowo scxjalirm (nic mc5,##iąc o komunizmie). Nic ma też w nim jakicjkolwick wzmianki o rzeczw_ vistveh celach KP1: upań- stwowieniu przemvsłu, kolektvwizacji rolnictwa i stworzeniu monopartyj- ne#o państwa komanistycznego. Program spełnił swoje zadanie. Patriolycznie nastawiona młodzież pocią- gało haslu bezkompromisowej walki o niepodległośE. Inteligeneja popierała I.amiar utworzenia demokratycznego, liberalnego państwa. Ale największe znaczenie miałv bez watpienia postulaty dotyczacc wsi, gdyż obiecywały po- prawę losu najliczniejszej warstwie narodu. Siłv Viet-Minhu rosły nieustannie. W 1941 roku posiadał 1000 członków. Rok później - trzvkrotnie więcej, a w 1943 już 5,5 tysiąca zwolenników. Na początku wojny zdołał utworzyE tylko jedną tzw. "wolna strefę" w górzystym rejonie Viet Bac przy granicy chińskiej, a w 1945 roku kontrolował już kilka rejonów, w różnych częściach kraju, zamieszkiwanych przez około milion osób. Do roku 1945 większośE Viet-Minhowców należała równocześnie do KPI. Wstapienie do partu oznaczało wyższy stopień wtajemniczenia: dowiadywali się wówezas, że program Viet-Minhu jest zaledwie prologiem, że po "rewo- lucji narodowej z udziałem chłopów i burżuazji" nastąpią kolejne etapy, które krok po kroku będa zbliżać społeczeństwo do stanu docelowego - do komu- nizmu. Wietnamska odmiana marksizmu-leninizmu, której uczono nowych adep- tów w niedostępnej dżungli Viet Bacu, posiadała pewne spec,yficzne cechy. Ideologię komunistyczną w ogólnośei cechował charakterystyczny, moralizu- jący ton i manichejskie widzenie świata - postrzeganie przeeiwnika jako źródła lub narzędzia skażonego złem i utożsamianie własnych zamierzeń z absolutnym dobrem. U komunistów wietnamskich uderza jednak bezustanne używanie ocen etycznych. We wszystkich oświadezeniach i dokumentach partyjnych do zńudzenia powtarzają się wciąż te same określenia: "słusznośE" działafi partii, jej "właściwą" postawę etyczną i politykę przeciwstawia się bez przerwy okrucieństwu, niesprawiedliwości i egoizmowi przeciwników (Fran- cuzów, Amerykanów oraz wietnamskich "sługusów" jednych i drugich). To # moralizatorstwo można chyba łatwo wyprowadziE z tradycji konfucjańskiej, w której etyka społeczna była podkreślona wyjątkowo mocno. W nauce Konfucjusza miały swe źródło także stałe ataki partii na indywi- dualizm. Komuniści wprawdzie byli z samej natury swej doktryny wrogami autonomii jednostki, lecz Wietnamezycy stawiali ten problem szezególnie ostro. Ho Chi Minh widział w nim główne zagrożenie dla partii: "Najgorszą # i najgroźniejszą spuścizna dawnego społeczeństwa jest indywidualizm. Indy- widualizm przeciwstawia się moral'ności rewolucyjnej. Nawet najmniejsze , jego zarodki rozwijają się przy pierwszej sposobności... Indvwidualizm jest czvmś bardzo fałszvwvm i przewrotnym: zręcznie sprowadza na zła drogę".3 Wietnamezvk slvszv w słovrach Ho znane mu i bliskie echa nauki Konfucjus7.a. Zadziwiajaco długa jes1 lista podobieństw ohu doktrvn. W obu, jak pisze Frances FitzGerald, "państwo miało bvć monolitem. Nie r c p r e z e n t o w a- # ł o ludu - b y ł o ludem w symboliczny sposób. Dla komunizmu i konfucja- nizmu społeczeństwo kroczvło po drodze, która nic miała końca, lecz prowa- dziła wciąż do stanu społecznej harmonii tak doskonałej, że państwo prze- stawało być potrzeMne".a Takżc styl or#anizowania się i sprawowania władzy I przez komunistów (hierarehicznv, clitarny, zdyscyplinowany) dawał się łatwo pogodziE z tradycja konfucjańska. Jedyną poważniejszą różnica byłv poglądy i na przeszłośE. W konfucjanizmie świat przodków był wzorem i źródłem mądrości, marksizm natomiast odrzucał tradycję i wierzył w postęp. W Wietnamie komunizm trafił więc na niezwykle podatny grunt. Prze- żvwającemu głęboki kryzys strukturalny społeczeństwu komuniści oferowali nowy ład, stworzenie nowveh więzi i zastąpienie rozpadając.ych się hierarehii konfucjańskich - hierarehiami opartymi na nowych zasadaeh. Gdy w indochińskich dżunglach, ukryci za narodowo-demokratyczną fasa- dą Viet-Minhu, komuniści budowali swą siłę, zmagania II wojny światowej zbliżały się powoli do końca. Zmiana sytuacji w Europie sprawiła, że Japoń- czycy nie mogli już ufaE Francuzom, którzyw każdej chwili gotowi byli przejść na stronę zwycięskich aliantów. 9 marca 1945 r. wojska francuskie w Indochi- # nach zostały rozbrojone i Japońezyey przejęli bezpośrednią kontrolę. Próbo- wali zorganizowaE pod swym zwierzehnictwem rząd Wietnamu, ale dni ich ; panowania także były już policzone. Przed kapitulacją zdążyli jednak zachęciE wietnamskiego cesarza Bao Daja do ogłoszenia zniesienia protektoratu Fran- cji nad Wietnamem. Powstał również rząd oparty na niepodległościowej partii Dai Viet - Wielkiego Wietnamu, która na początku wojny odłamała się od VNQDD. Rząd ten zdołał zyskaE pewną popularnośE dzięki kilku symbolicz- nym posunięciom, lecz nie zdążył stworzyE realnej siły. Proklamował np. zjednoczenie trzech części, na które Francuzi podzielili kraj, przyjął narodo- wą tlagę (trzy poziome czerwone pasy na żółtym tle) oraz hymn. Rząd Dai Vietów istniał zaledwie kilka miesięcy, bowiem gdy 15 sierpnia skapitulowała Japonia, władzę przejął Viet-Minh wspierany przez... Stany 14 15 Zjednoczone. Jak doszło do tej zadziwiającej, zwłaszcza w świetle później- szych wydarzeń, współpracy? Po rozbrojeniu Francuzów komuniści zintensy- fikowali przygotowania do przejęcia władzy. Porażki Japończyków wyraźnie wskazywały, że nie będą rządziE długo, a społeczeństwo, które widziało, z jaką łatwością prysła władza kolonizatorów i które pomagało nawet ich rozbrajaE było coraz bardziej wzburzone. W decydującym momencie, w sierpniu 1945 roku, Ho Chi Minh miał pod swymi rozkazami niewielką, lecz liezącą się siłę - pięE tysięcy uzbrojonych ludzi. Uzbrojonych, dodajmy, przez Ame- rykanów. Pierwsze działania USA w Wietnamie nie miały wiele wspólnego z obra- zem, którv tak natarezvwie przvehodzi na my#l, gdy wspominamy obecnośE Amerykanów w Indochinach. W kwietniu 1945 roku w zakurzonej, ubogiej, wiejskiej herbaciarni, w i#ddalonym od evwilizacji kącie Tonkinu spotkało się dwóch ludzi: Wietnamervk i Amerykanin. Amerykaninem był major Arehi- medes Patti, przerzuconv do Wietnamu z 7adaniem zorganizowania dvwersji na tyłach Japońezv_ ków. Wietnamert#k, z którym skontaktowano Pattie#o, miał byE dowódcą partvzanekim, alc zupełnie na takiego nie wvglądał. Ow chudy, zgarbionv, starszv czło##,iek z rzadka bródką, ubrany w workowate spodnie podtrzvmvwanc sznurkicm i słomiane sandałv, posługiwał się dosko- nała angiclszezvzpą. Powitał amervkańskicgo żołnierza słowami: "Welcome, ni## #o#dfriend". Patti wiedział z danych wvwiadu, że Ho Chi Minh, bo o nim oczvwi#cic mowa, był agentem Kominternu i liderem indochińskich komuni- stów. Nic przeszkodzilo to jednak w nawiązaniu ścisłej współpracy, gdyż obie strony miałv wspólnego przeciwnika - Japończyków. Zawarto więc umowę, na podstawie której Viet-Minh dostarc7.ał przewodników i sehronienia dla amervkańskich grup wvwiadowezvch i dvwersyjnych. W zamian Stany Zjed- noczone uzbroiły part#7antów Ho Chi Minha, przekazując im około 5 tysięcy sztuk broni. Pomoc amervkańska nie tylko umożliwiła Viet-Minhowi nasile- nie ataków na posterunki japońskie i rozszerzenie kontrolowanych przezeń obszarów. Współpraca, a czasem nawet wspólne z Amerykanami akeje zbroj- ne miały niebagatelny wpływ psychologiczny: znaczna częśE społeczeństwa wietnamskiego zaczęła uważaE, iż Viet-Minh cieszy się poparciem aliantów. Patti i Ho spotkali się ostatniego dnia kwietnia 1945 r. Dokładnie w trzy- dzieści lat później, 30 kwietnia 1975, ostatni amerykańscy żołnierze zostali ewakuowani z dachu ambasady USAw Sajgonie. W międzyczasie 2,8 miliona żołnierzy Stanów Zjednoczonych podążyło w ślad za majorem Pattim, 57 tysięcy spośród nich straciło życie, zginęło około dwa miliony Wietnamezy- ków. Czy tej tragedii nie można było uniknąE? Co sprawiło, że ci, którzy w 1945 roku byli sojusznikami, starli się potem w śmiertelnej walce? Źródła poźniejszego konfliktu istniały od samego początku. Na ich ślad naprowadza np. krótki fragment wspomnień gen. Giapa, prawej ręki Ho Chi Minha: ".. pewien amerykański oficer nazwiskiem Patti z niejasnych dla nas powodów okazywał sympatię dla walki Viet-Minhu z Japończykami".5 W or- todoksyjnie marksistowskim sposobie my#lenia Giapa nie mieściło się, że major "imperialistycznej" armii może sprzyjaE ruchowi niepodległościowe- mu. Tymczasem w rzeczywistości stanowisko USA było bardzo bliskie anty- kolonialnym postulatom Viet-Minhu. Już w Karcie Atlantyckiej ogłoszonej w sierpniu 1941 r. znalazł się dzięki prezydentowi F.D. Rooseveltowi pnssus o prawie wszystkichů narodów do suwerenności. Że nie były to dla niego tylko puste słowa, świadezy wiele innych jego wypowiedzi i konkretnych kroków. Roosevelt był wyrazicielem silnej amerykańskiej tradycji antykolonialnej - w końcu to Stany Zjedno- czone były pierwszą kolonią w #wiecie, która zdobyła niepodległo#E. * Amery- kanie przeciwstawiali się strefom wpłvwów również z bardziej przvziemnych powodów: zależało im na wolno#ci handlu i swobodac# ekonomicznych, które nie daw,ałv się pogodziE z systemem kolonialnym. Roosevelt pisał w liśeie do brvtyjskiego ministra spraw zagranicznych w 1944 r.: "lndochiny nie powinny wrócić do Franeji.... Franeja wvzvskiwała je przez sto lat. Narody Indochin zasłueują na lepszv los".#i Stanowisko amervkańskie bvło u,ięc jednoznaczne. W marcu '45. gdv Francuzi prc5bowali walezvE z rozbrajając.##mi ich Japońezv- kami, USA ndmc5,viłV# udziclenia im wsparcia. Wietnam, którv znajdował się dotąd na uboczu wielkiej polityki, stał sie miejsecm, gdzie starłvsię interesy Franeji, USA, Chin (u,ówezas jeszeze Czang Kaj-szeka) i Wiclkicj Bn,tanii. Ważkie decvzje zapadłv na konfereneji "wiel- kicj trójki#' w Poczdamie, gdzie podzielono Wictnam na d###ie strefy. Za czętć kraju na północ ud 16 równoleżnika miałv być odpow,icdzialne Chiny, za czę#E południowa Anglic.y. Tym samym Franeję pozbawiono (głównie z powodu stanowiska Roosevelta) kontroli nad jej była kolonią. Na przełomic sierpnia i września 1945 Północ 7.ajęło dwieście tysięcy Chińezvków Czang Kaj-szeka, którzv mieli przvjąE kapitulację Japońezyków. Na Południe przvbvli z tym samym zadaniem Brytyjezyc.y. Ho Chi Minh proklamował utworzenie tzw. "Demokratycznej Republiki Wietnamu", ale jego rząd nie posiadał uznania międzvnarodowego. W kraju znajdowało się w dodatku sześ‚dziesiąt tysięcv Japońezvków, którzy znaleźli się w niewoli i tyluż Francuzów, właśnie z niewoli uwolnionyeh. W całvm tym zamieszaniu, prawie każda strona prowadziła własną politykę sprzeczna z celami pozosta- łvch. Viet-Minh dążvł do objęcia suwerennej władzv nad krajem. Francuzi pragnęli przywrócenia stanu poprzedniego. Sprzeciwiali się temu Ameryka- nie, Anglicy natomiast, którveh kolonie znajdowały się w podobnych opałach, po cichu sprzvjali Francuzom. Między Kuo Min Tangiem a Viet-Minhem trwał stan napięcia, zgodny z tradycjami dwutysiącletniej wrogości chińsko- -wietnamskiej.* * Gdy 16 sierpnia Ho na czele tysiąca ludzi wkraczał do Hanoi, a inne oddziały Viet-Minhu zajmowały Hue, Sajgon i pozostałe miasta, komuniści byli stosunkowo słabi. Cóż znaczyło pięE tysięcy partvzantów wobec 60 tysięcy ' Trreba jednak zauważvE, że wiadomości FDR o świecie były nieco wytywkowe. W Jałcie powiedział Stalinowi, że Indochiiiczycy to ludzie niskiego wzrostu o wyjątkowo pokojowvm usposobieniu... '' Dochodziłjeszeze kon0ikt ideologiczny: Chificzycv doskonale rozumieli, że Viet-Minh jest organizacją k#yptokomunistyczną. Ho Chi Minh aresztowany pr#ez Kuo Min Tangjako agent Ko- 16 Japohezyków, nie mówiąc już o armii Kuo Min Tangu, która miała wkrótce przybyE na Północ? Jednak przez krótki okres po 15 sierpnia w Wietnamie powstała polityczna próżnia. Japońezycy po Hiroszimie i Nagasaki oraz po kapitulacji znajdowali się w rozsypce i nie stawiali oporu. Jeńcy francuscy byli rozbrojeni, a posiłków z metropolii nie dopuszezali Amerykanie. Chińezycy i Anglicy mieli przerzu- ciE swe wojska dopiero po kilku tygodniaeh. Przez kilkanaście dni po zakoń- czeniu II wojny światowej na Pacyfiku władza w Wietnamie leżała na uliey. Dlaczego wyłącznie komuni#ci okazali się zdolni do jej uchwycenia? Rząd Dai Vietów działał jeszcze przez kilka dni, lecz nie potrafił zorgani- zowaE żadnej realnej siły wvkonawezej. Natomiast pewną rolę próbował odegraE cesarz Bao Daj, którego władza ograniczała się zresztą do terenu pałacu w Hue. Wysłał memoriałv do prrvwódców alianekieh, w których po- wiadamiał o nicpodległości kraju. Do premiera Francji, dc Gaullc'a pisał: "...naród nie bedzie dłużej tolerował żadnego obecgo panowania.... Zrozu- mieliby,ścic Iepiej, co tu si4 dzicje, gdybyście mogli odezu# wolę niepodległo- ści, która wszvstkim leżv na sercu i której żadna ludzka siła nic jest w stanic usunaE. Nawet gdvbvście przvwrócili tutaj francuskic rzady. to...każda wieś stanie się gniazdem oporu, a każdy dawny współpracownik będzić nieprzvja- cielem". # Zdecvdowana akeja Viet-Minhu, który s,in fncti przejął władzę, skłoniła jednak bojażliwego i chwiejnego cesarza i rr#d do ustąpienia. Na iadanie utworzonego przez komunistów Wietnamskiego Komitetu Wyzwolenia Na- rodowego (WKWN) 25 sicrpnia Bao Daj abdykował, przekazując swe prero- gatvwv Vict-Minhowi. Co więcej, gdy WKWN przekształcono niebawem w Rząd Tymezasowy, ex-cesarz zgodził się zostaE jego "najwyższym doradcą". Komunistom sprzyjał los. Do Wietnamu nie zdążyli bowicm wróciE na czas dwaj ludzie, którzy mieli wszelkie dane po temu, by stanąE na czele sił niezależnych od KPI. Jednym z nich był Cuong De, książę z rodziny eesarskiej; przebywając.y od wielu dziesięcioleci na emigracji w Tokio i kierujący stamtąd działalnością niepodległoćciową. W chaosie po klęsce Japonu nie zdołał przedostaE się w 1945 r. do kraju. Drugim był wspomniany Duy Tan, którego po nieudanej rewolcie z I916 r. Francuzi zesłali na wyspę Reunion. Ex-cesarz zginął w katastrofie lotniczej w drodze do Wietnamu. Rząd Tymczasowy pozornie był wielopartyjny, a komuniści nie posiadali w nim nawet większości. Wjego składzie znalazło się 7 członków Viet-Minhu, 4 Partii Demokratycznej, 3 bezpartyjnych, a nawet 1 narodowiec. Premierem i ministrem spraw zagranicznych został Ho Chi Minh. W rzeczywistości ów rząd był eałkowicie zdominowany przez komunistów. Partię Demokratyczną minternu, siedział ponad rok w chifiskim więzieniu. Wypuszczono go na początku 1943 r. wskutek nalegań Ame#ykanów, ktb#ych interweneja była z kolei wynikiem starań Mao. Ame#ykanie utrzymywali wbwezas (w tajemnicy pned Czang Kaj-szekiem) kontakty z chińskimi komunistami, wspierając ich prteciw Japobezykom. stworzyli właśnie oni rok wcześniej, a jej celem była penetracja środowisk mieszczańskich. Wszyscy ministrowie albo byli członkami KPI, albo zgadzali I się na rolę marionetek w rękach tej partii. WiększośE społeczeństwa nie zdawała sobie jednak sprawy z podwójnej gry komunistów. Czterech biskupów katolickich ogłosiło nawet list pasterski, wzywając do poparcia nowych władz. A Bao Daj pisał w deklaracji z okazji powstania rządu Ho Chi Minha: "...jesteśmy szezęśliwi, że możemy staC się wolnym obywatelem niepodległego Wietnamu. Niech żyje nasza Republika Demokratyczna!" Viet-Minh unikał jak ognia wszelkich posunięC, które mogłyby nasunąE podejrzenia, iż jest ruchem społecznie radykalnym. Na przykład bezwzględnie powstrzvmywano próby natychmiastowego dzielenia majątków ziemskich przez chłopów. Komuniści ostentacvjnic okazvwali też przvwiązanie do tra- ; dycji, powołvwali się na dawnych bohaterów narodowveh i uroczvścic obeho- dzili rocznice hisłorveznych rvwcięstw. Ruchv narodowc - VNQDD, Dai Viet i inne - nie potrafity stworryć programc5w na tyle atrakc.yjnych, by przelama# bierność większotci społeczeń- stwa, przede wszvstkim wsi. Naród wictnamski w 1945 roku nie bvł zbyt aktywny. Fala patriotyzmu dotyczyła raczej miejskich clit, a liczba os6b zaangażowanych politycznic była dotE skromna. Największy ruch, Viet-Minh, liczvł ok. 100 tys. członków, co jak na naród dwudziestoczteromilionowy, stanowiło raczej margines. Przekonanych i aktvwnych narodowców było jeszeze mniej, bo ok. 30 tys., na dodatek podzielonych na kilka partii. Byli to niemal wyłącznie mieszkańcy miast. Co prawda KPI miała również niewielu członków, a jej kicrownictwo pochodziło z tej samej inteligenekiej clity, ale między tymi ruchami zachodziły zasadnicze różnice. Po pierwsze, komuniśei dysponowali kadrą zawodowych rewolucjonistów, wyszkolonych działaczy, gotowych po#więciE wszystko dla realizacji celów wyznaczonych przez partię. Nie wahali się oni np. przed koniecznością życia na wsi albo w dżungli i to całvmi latami. Po drugie, KPI od samego początku kładła nacisk na zorganizowanie własnej siły zbrojnej, co zadecydowało o przebiegu wydarzeń sierpniowych w 1945 r. Spośród ruchów niepodległościowyeh tylko VNQDD posiadał wte- dy - bez porównania słabszą od oddziałów Viet-Minhu - milicję. Po trzeeie, narodowcy próbowali wykorzystaE poparcie zewnętrzne lecz dobierali sobie pechowo sojuszników. Partia Dai Viet związała się z Japofi- czykami na kilka miesięcy przed ich klęską. VNQDD i niektóre inne ugrupo- wania korzystały z pomocy Kuo Min Tangu, co także obróciło się przeciwko nim. Wojska Czang Kaj-szeka, które na mocy decyzji poczdamskich zajęły północny Wietnam, utrzymywały się bowiem kosztem ludności, dokonywały licznyeh rekwizycji i rabunków. Pogłębiło to oczywiście wynikające z historii uprzedzenia, a niepodległościowcom nie przysporzyło popularności. W 1945 r. gigantyczna klęska głodu nawiedziła p#łnoc kraju. Niektóre źródła oceniają liczbę ofiar nawet na 2 miliony. Głód był spowodowany 18 19 olbrzymią powodzią. Komuniści wykorzystali tę katastrofę głosząc gołosłow- nie, iż potrafią rozwiązaE problem braku żywności. Także postulowana przez Viet-Minh reforma rolna w oczach wielu mogła wydawać się lekarstwem na przyszłośE. Ho Chi Minh wybrał dzień 2 września na uroczystość ogłoszenia niepod- ległości Wietnamu. Większość spośród 500 tysięcy ludzi zebranych na placu Ba Dinh w centrum Hanoi usłyszała o przywódcy nowo proklamowanej Demokratycznej Republiki Wietnamu zaledwie kilka dni weześniej. Przed- tem Ho znany był tylko niclicznej grupie swych współpracowników. Przyje- chał na plac starvm, francuskim samochodem, w eskorcie rowerzystów. Stojąc na trybunie honorowej w otoczeniu władz DRW oraz oficerów amerykań- skich rozpoczął odezvtvwanic napisanej przez siebie Deklaracji Niepodległo- ści Wietnamu. Jej pienvszc słowa, odlane w brazic, można przecrvtać w Mu- zcum Historveznym w Hanoi: "Wszvs<#, ludzie zostali stworzeni jako równi suhic. Stwórca obdarn,ł irh nicpodważalnymi i niezbvwalnvmi prawami: pra- ##,em do żvcia, prawem do wolnuści oraz prawem do poszuki,##ania szezęścia". Szkoda, że tc piękne słi#wa, ktcirc Ho świadomic powtur##ł za Deklaracją Niepodległości USA, miah# w DRW pozostać tylko pustym frazesem. Amerykanic byli poruszeni, tlum na placu przvjął z cntuzjazmem ogłosze- nie niepodległości, nad trvbuna honurową przeleciały salutujac amerykańskie samoloty wojskowc. Następnie odbyła się defilada oddziałów Vict-Minhu. Major Patti i inni przedstawicicle USA odbierali ją stojac obok gen.Giapa. Z perspektywv czasu w#darzenia 2 września przvpominaja wyreżvserowany przez historię groteskowv i zarazem tragiczny spektakl. Setki tysię.iesiątkowane były prz#z głód i choroby. W trzęsa- wiskach Równiny Trzein szalała malaria - chorowała na nią połowa pac#antbw. Umiędzynarodowienie konl7iktu wywarło wpłvw na wewnętrzną politykę Vict-Minhu: ukrvwanie komunistycznego eharakteru ruchu stało się niemo- żliwe. W 1950 r. DRW została oficjalnie uznana przez ZSRR, ChRL i inne kraje oMozu. W propagandzie Viet-Minhu zaczęły się pojawiaE hasła komu- nistyczne. Grupy przyeiągnięte sloganami niepodległościowymi traciły zna- czenie i wpłvwy. Biuro Polityczne zdecydowało, iż nadszedł czas, by partia się "ujawniła". Miała się odtąd nazywaE Wietnamską Partią Pracujących (WPP, skrót wietnamski: Lao-Dong), aby stworzyEwrażenie, że ruchyantyfrancuskie w Kambodży i Laosie są samodzielne. W rzeczywistości Patet Lao i Khmer Issarak, "fronty narodowe" tych kcajów, znajdowały się pod kontrolą wiet- namskich komunistów, tyle że sprawowaną za pośrednictwem laotańskich i kambodżańskich towarzyszy. Przewaga DRW nad oboma sąsiednimi kraja- mi była naturalnym rezultatem znacznie większego potenejału ludnościowego (Wietnam miał w 1945 r. 24 mln mieszkańców, Kambodża - 4 mln, a Laos -1,4 mln). Poza tym wśród Wietnamezyków, także komunistów, żywa była tradycja kilkuwiekowego wietnamskiego zwierzchnictwa nad pozostałymi państwami Indochin. Zamierze#ia KPI były jeszeze ambitniejsze. Ho Chi Minh stwierdził na 6 zjeździe partii w 1949 r. (a więc w okresie, gdy rzekomo nie istniała): "Nasza partia to partia komunistów indochińskich, ale musimy również dąiyE do wyzwolenia całej Południowo-Wsehodniej Azji".21 Lao Dong powstała w marcu 1951 r. Należało do niej 500 tys. członków, zatem od chwili "rozwiązania" w 1945 r. IiczebnośE partii wzrosła 50-krotnie. Rozdział III Dien Bien Phu "Jeśli silniejszy od ciebie nieprzyjaciel zaatakuje cię gwałtownie, wycofaj się, ażeby potem uder LyE w jego słabe miejsce. Na przykład poczekaj, aż będzie zdemoralizowany, znużony lub zbyt pewny siebie." Z "Regulaminu walki" Viet-Minhu Na przełomie 1951 i 1952 r. miała miejsce ostatnia francuska ofensywa. Również dla gen. de Lattre de Tassigny - nie dożył bowiem jej zakończenia. Pragnął on przejąE inicjatywę i odciągnąE regularne siły Giapa od kraju Tajów - mniejszości narodowej, która sprzyjała Francuzom. Oddziały korpusu uderzyły na miasto Hoa Binh, 40 km na zachód od Hanoi. Jego zajęcie odcinało Viet-Minh od środkowego Wietnamu. Hoa Binh zdobyto stosunko- wo łatwo, lecz nasZępnie gen. Giap rzucił do walki 3 dywizje i bitwa przekształ- ciła się w trzymiesięczne, krwawe zmagania. Po stracie kilku tysięcy ludzi Francuzi wycofali się. Viet-Minh wykorzystał okres bitwy, gdy obrona delty była osłabiona, do przerzucenia za linię de Lattre'a wielu nowych oddziałów. Od 1951 r. Francuzi zaczęli tworzyE nowe formacje wojskowe, zwane "oddziałami antypartyzanckimi". Były to grupy złożone przeważnie z człon- ków mniejszości etnicznych, które - i to było najciekawsze - prowadziły działania partyzanckie na terenach znajdujących się pod władzą DRW. Od- działami kierowali dowódcy pochodzący z danego plemienia, Francuzi zosta- wali zwykle doradcami. Pod koniec wojny w oddziałach antypartyzanekich walczyło już 15 tys. ludzi. Ich znaczenie polegało przede wszystkim na wiąza- niu znacznych sił Viet-Minhu. Komuniści szybko zrozumieli, że oddziały te stanowią dla nich zagrożenie nie mniejsze niż wojska korpusu ekspedycyjnego. W przechwyconym przez Francuzów meldunku batalionu 700 WAL komisarz polityczny pisał: "Fran- cuskim imperialistom udało się pozostawiE na naszych tyłaeh agentów, będą- cych na ich żołdzie, którzy stwarzają nam znaczne trudności. Początkowo była ich garstka, lecz obecnie ruch przeciwko instytuejom DRW się rozszerza. Obecnie według przybliżonych obliczeń stan ich wynosi ok. 2000. Ten rozwi- 43 jający się ruch stwarza nam znaczne kłopoty.... Trzeba szukaE przyczyn powię- kszania się tego niezależnego ruchu i jego zdolności trwania mimo naszego przeciwdziałania w warunkach, gdy nie posiadamy poparcia opinii ludno- ści".22 Wszelkie przejawy poparcia dla tych oddziałów karano niezwykle surowo: niszc:zono eałe wsie, aresztowano i zabijano chłopów. Partyzanci nie byli w stanie zapewniE ludności oehrony przed represjami władz DRW, toteż jej większośE starała się pozostaE neutralna. Viet-Minh siosował też odpowie- dzialnotE zbiorową - represjonowano rodziny członków oddziałów anty- komunistycznych. Partvzantka anlv-victminhowska, pomimo brutalnych #rodków użytych do jej z#valezania, trwała jeszeze dwa lata po klęsce Francuzów. Wg oficjalnych danych z 1956 r. w walkach z WAL po 1954 r. zginęło ok. 200 partyzantów, a ponad 4,5 tys. wzięto do niewoli. Instytucje państwa wietnamskiego rozwijały się dosyE opieszale. Bao Daj nic#wkazvwał specjalnego zainteresowania sprawami stanu: większośEwojny sp#dził oddając się rozr#,kom w wietnamskich kurortach i polująe. Porozu- micnia, ktc5rc za###arł z Parvżem, pozostałv w dużej czę#ci martwą literą. Wysoki komisarz Franeji faktvc.#znie rzadził krajem, a dowództwo wojskowe znajdowało się całkowicie w rękach francuskich. Francuzi nie mieli zaufania do Wictnamskiej Armii Narodowej i przeznaczali jej jednostki do zadań ochronnyeh na tyłach. Mimo wszystko była to lieząca się w wojnie indochiń- skiej siła. Jej podstawy stworzył gen. de Lattre, który zorganizował wietnam- skie szkolnictwo wojskowe i zawarł z USA porozumienie, na mocy którego WAN otrzymywała amerykański sprzęt i uzbrojenie. Na początku 1953 r. armia ta liczyła ok. 200 tys. żołnierzy. W roku 1952 impas trwał, ehoE siły walezących rosły. Kolejne paiyskie rządy niez#niennie deklarowały chęE "zniszezenia zorganizowanyeh sił komu- nistycznych", ale jednocześnie twierdziły, że nie są w stanie "same kontynuo- waE krucjaty". Waszyngton nie pozostawał obojętny na wezwania - i płacił. Z każdym rokiem więcej, pod koniec ponad 70% kosztów. Ogółem wojna ta kosztowała Stany Zjednoczone 2 mld dolarów. W świecie, w którym rządziła twarda logika dwóch bloków, oficjalna wykładnia konfliktu indochińskiego musiała byC z nią zgodna. Amerykanie mogli najwyżej za kulisami wytykaE Francuzom ich egoizm, ale publicznie oba rządy twierdziły, że wojna stanowi "integralną częśE powszechnego oporu wolnych narodów przeciwko próbom komunistycznych podbojów i działalności dywersyjnej". W przeciwiehstwie do brzmiących kategorycznie, lecz defensywnych haseł amerykańsko-francuskich ("opór", "powstrzymywanie") drugi obóz mówił o "wyzwoleniu uciskanych narodów spod jarzma kolonializmu i imperiali- zmu". Za tymi deklaracjami szły konkrety - nawet walka o tak wzniosłe cele nie miała szans powodzenia bez cięższego i lżejszego sprzętu wojskowego. Tylko w drugiej połowie 1952 r. Viet-Minh otrzymał: 20 dział 105 mm,10 tys. pocisków,15 tys. min moździerzowych, dwa tys. pistoletów maszynowych,100 sowieckich ciężarówek i 1,5 mln litrów paliwa, nie licząc medykamentów, umundurowania i obuwia. WiększośE tej "przyjacielskiej pomoCy" pochodzi- ła z Chin. Dzięki niej gen.Giap posiadał w 1953 r. 300-tysięczną armię, której trzon stanowiło 1 regularnych dywizji piechoty i kilka samodzielnych pułków. Francuski korpus ekspedycyjny liczył 250 tys. ludzi, co - po dodaniu 200 tys. żołnierzy WAN - dawało mu pttewagę liczebną.* Prżewaga ta była jednak pozorna, bowiem znaczna częśE żołnierzy francuskich znajdowała się w służbach kwatermistrzowskich. W deeydujących o prżebiegu działań siłach operaeyjnych panowała równowaga, a na niektórych kierunkach przewaga należała do armii DRW. Pod koniec 1952 r. armia gen. Giapa przeprowadziła ofensywę na skalę dotyehezas w tej wojnie niespotykaną: uderzettie na teteny między Rzeką Czerwoną a gtaaicą z L.aosem, czyli na kraj Tajów. Na głównym kierunku atakowały 3 dywizje piechoty. Najcięższe walki toczyły się o umocniony obóz Na San, broniony przez 9 batalionów francuskich. Trwające 4 dni, dzienne i nocne szturmy oddziałt5w Viet-Minhu załamywały się w ogniu artyleru i lotnictwa: Wietnamezy#y, z braku amunicji, atakowali bez ptzygotowania artyletvjskiego. Stracili w tej bitwie 7 tys. ludżi i nie zdobyli Na San. Giap wvciągnął z porażki wnioski, które doprowadziły do zupełnie inhego przebie- gu szturmu na Dien Bien Phu. Wiosną 1953 r. kolejna ofensvwa Viet-Minhu i Patet Lao doprowadziła do zajęcia obszatów przy granicy wietYtamsko-laotańskiej i łączńie z re2ultatami poprzedniej dała kómunistom konttolę nad większą częścią kraju Tajów. W rękach francuskich pozostały właśCiwie tylko "jeże". Wszystko wskazywa#o na to, iż jesienią, gdy minie pora deszerbw monsunowych gen. Giap zaatakuje północny Laos, a Francuzi nie będą w stanie mu ptz#szkod2iE. Ich sytuację pogorszył jeszeze inny fakt. W lipcu 1953 r. w Korei podpisano rozejm. Chificzycy mogli się teraz poświęciE całkowicie wspomaganiu towarzyszy wietnamskich. W 1952 r. Viet-Minh otrzymywał ok. 500 ton dostaw miesię- cznie, a w drugiej połowie 1953 jui ponad 2000 ton. Po zakotlezeniu wojny koteafiskiej armia DRW ottzymała m.in. przeciwlotnicze d2iałka 37 mm produkeji sowieckiej, które poważnie zmniejszyły przewagę Francuzów zwią- zaną z posiadaniem lotnictwa. W tej niemal krytycmej sytuacji dowództwo nad korpuśem ekspedycyjnym objął gen. Henri Navacre. Po zapoznaniu się z położeniem przedstawił w lipcu 1953 r. rządowi w Paryżu memorandum, w któr#m raproponował szereg istotnych zfnian w prowad2eniu wojny. Przede ws#ystkim postulował zrewi- dowanie jej celów. Warunkiem zwyaęstwa było w#dług niego zyskanie po- wszechnego poparaa w spoteezetistwach Wietnamu, Laosu i Kambodży, a to oznaczało ptzyznanie im niepodległo#a. Generał postulował potraktowanie ' Skład korpusu bqł następujący: wojska lądowe -175 tys. osbb (54 tys. #rancuzbw, 50 tys Wietnamezykbw, 48 tys. żotnieriy z kolonu a Ecykahskich, 20 tys. kgio#istbw), lotnictwo -10 tys., macynarka wojenna - 5 tys. Ok. 60 tys. stanowiło uzupetnienis. 45 wojny jako walki przeciw międzynarodowemu komunizmowi, co wpłynęłoby na zwiększenie pomocy amerykańskiej i skłoniłoby inne państwa - szczegól- nie Wielką Brytanię - do włączenia się do konfliktu. Navarre posiadał - rzadką u wojskowyeh = zdolnośE rozumienia złożonej rzeczywistości politycznej. W październiku 1953 r. pisał: "Jesteśmy świadkami rewolucji społecznej, wojny klasowej. Dopóki nie będziemy zdolni do znisz- czenia kasty mandarynów, do odebrania obszarnikom ich przywilejów, do usunięcia wielkiej własności i rozdzielenia ziemi między chłopów, dopóty nie będziemy w stanie powstrzymaE komunizmu. Dopóki nie damy Wietnamczy- kom programu i celu przesądzającego ich udział w walce po naszej stronie, będziemy prowadziE wojnę bez nadziei na zwycięstwo".23 Niewielu Francuzów potrafiło wówczas z równą jasnością dostrzec i oceniE polityczne aspekty konfliktu, toteż postulaty gen. Navarre'a nie zostały wcie- lone w życie. A przecież wystarezyło zauważyE, iż w 1954 r. armia Bao Daja przewyższyła liczebnie korpus ekspedycyjny, by zgodziE się z poglądem Na- varre'a, że klucz do problemu wietnamskiego znajduje się w samym Wietna- mie. O nastrojach społeczeństwa, nawet wśród współpracujących z Francuza- mi kierowniczych grup Państwa Wietnamskiego, świadezy zaś np. rezolucja sajgońskiego Zgromadzenia Narodowego z 17 października 1953 r. Parla- ment Państwa Wietnamskiego zażądał pełnej niezawisłości kraju oraz wypo- wiedział się przeciw uczestniczeniu w Unii Francuskiej. Natomiast swe militarne propozycje, w dużej części, udało się generałowi zrealiwwaE. Uważał, iż w obliczu spodziewanego generalnego uderzenia Viet-Minhu należy wzmocniE francuskie siły operacyjne. Nie było możliwości ściągnięcia dodatkowych oddziałów z metropolii, pozostawała jedynie likwi- dacja części rozrzuconych po Indochinach punktów oporu. Chociaż gen. Na- varre dostrzegał słabe strony strategii opartej na "jeżach", nie uehroniło go to przed powtórzeniem błędów poprzedników. Najpotężniejszy z umocnionych obozów - Dien Bien Phu - był jego dziełem. Z rozważanych przez francuskie dowództwo wariantów dalszych planów Viet-Minhu za najgroźniejszy uznano uderzenie na Laos. Niesprzyjający teren, brak dróg i znaczna odległośE od delty tonkińskiej, niezmiernie utrud- niały jego obronę. Najkorzystniejszy dla Francuzów byłby frontalny atak Viet-Minhu na deltę, gdzie umocnienia linii de Lattre'a, artyleria i lotnictwo, broń pancerna i tlotylla rzeczna dawały im siłę ognia umożliwiającą zdziesiąt- kowanie nacierających. Ale Giap wiedział o tym wszystkim równie dobrze. W końcu października 1953 r. wywiad korpusu uzyskał informacje o wy- marszu 316 dywizji piechoty WAL w kierunku granicy laotańskiej. Intencje przeciwnika stały się jasne. Gen. Navarre stanął przed niełatwym wyborem. Mógł oddaE Iaos bez walki lub zagrodziE nieprzyjacielowi drogę, przyjmując ryzyko bitwy w wyjątkowo niesprzyjających warunkach. Gdy 17 listopada' wydał rozkaz zrzucenia 3 batalionów powietrzno-desantowych w kotlinie Dien Bien Phu, przez którą musiała przechodziE 316 DP, nie było jeszcze wiadomo, na jaką skalę będzie to bitwa. Navarre miał nadzieję, że odstraszy przeciwnika od uderzenia w kierunku Laosu. Jednak już w pięE dni później złudzenia prysły: nasłuch radiowy przechwycił wydany przez gen. Giapa rozkaz wymarszu w tym samym kierunku dla trzech następnych dywizji piechoty i 351 dywizj i ciężkiej. Wówczas gen. Navarre, po zapoznaniu się z sytuacją, wbrew dotychczaso- wym planom, powziął brzemienną w skutki decyzję przyjęcia bitwy obronnej w oparciu o bazę Dien Bien Phu. Obóz miał byE utrzymany "za wszelką cenę". Tym samym zmianie uległ sens całej operacji: nie miało to już byE zablokowa- nie drogi do Laosu, lecz bitwa, której celem było zniszezenie jak największych sił przeciwnika. Gen. Navarre i inni dowódcy uważali, że Viet-Minh ze wzglę- du na odległośE od źródeł zaopatrzenia nie będzie w stanie skoncentrowaE w rejonie Dien Bien Phu wystarezających sił, a zwłaszeza zgromadziE niezbęd- nych ilośei ciężkiego sprzętu, dział, amunicji i żywności, by zdobyE potężnego "jeża". Liczyli na to, że w regularnej bitwie Francuzi będą mogli zadaE nieprzyjacielowi druzgocąee straty, a następnie z pozycji siły, przystąpią do negocjacji. Bitwa ostatniej szansy Francuzów miała zostaE rozegrana w 18 km dolinie, leżącej na północno-zachodnim krańcu Wietnamu. Znaczenie strategiczne Dien Bien Phu, jako skrzyżowania ważnych dróg, docenili wcześniej Japoń- czycy, budując tam riwa lotniska. Oddziały korpusu ekspedycyjnego zbudowa- ły w dolinie system umoenień, który składał się z szeregu oddzielnych fortów, nazwanych imionami kobiecymi. W centrum znajdowały się pasy startowe. Północną strefę obrony stanowiły trzy bastiony: "Gabriela", "Anna Maria" i "Beatrycze". Centrum tworzyły forty "Huguette", "Dominika", "Klaudyna" oraz "Eliana".10 km na południe zbudowano izolowany bastion "Izabela". Wszystkie forty składały się z drewniano-ziemnych bunkrów otoczonych po- lami minowymi i zasiekami oraz wyposażonych w artylerię różnych kalibrów. Załogę stanowiło ok.13 tys. żołnierzy:17 batalionów piechoty, pododdzia- ły artylerii i kompania czołgów. Dien Bien Phu, nazwańe przez prasę szumnie "azjatyckim Verdun", było rzeczywiście niełatwe do zdobycia, lecz miało piętę Achillesową, która od początku niepokoiła francuskich sztabowców: mogło być zaopatrywane wyłącznie drogą powietrzną. Lotnicy przewidywali, że do- stawy do oddalqnego o 300 km od delty garnizonu, w warunkach zimowej pogody mogą byE wysoce utrudnione. A pasy startowe w Dien Bien Phu mogły zostać łatwo zniszczone ogniem artylerii z okalających kotlinę wzgórz, których Francuzi w ogóle nie zamierzali obsadzać. Dowództwo korpusu było jednak pewne, że Giap nie zdoła przetransportowaE przez setki kilometrów bezdroży ciężkiej artylerii, która mogłaby zagrozić twierdzy. A nawet je#li jakieś działa dotrą do Dien Bien Phu, to ogień z francuskich fortów miał szybko zmusiE je do milczenia. Właściwie bitwa została rozstrzygnięta, zanim się rozpoczęła. Już w miesiąc po pierwszym desancie dane uzyskane przez wywiad sprawiły, iż gen. Navarre zaczął planowaE ewakuację twierdzy. Było już jednak za późno. Dien Bien Phu otoczyło kilka dywizji wietnamskich. Ewakuacja musiałaby spowodowaE ka- tastrofę. Garnizon znalazł się w pułapce. Francuzi znów - tym razem po raz ostatni - nie doeenili przeciwników. 46 Giap, który pamiętał nieudane uderzenie na umocnienia delty w 1951 r. i walki o Na San nie popełnił teraz podobnych błędów. Przygotowanie ataku na Dien Bien Phu zabrało pełne trzy miesiące, ale za to dawało niemal pewnośE zwycięstwa. Pomoc chińska osiągnęła w czasie bitwy warto#E szczy- tową (ponad 3 tys. ton miesięcznie), lecz sedno problemu leżało w dostarcze- niu zaopatrzenia w rejon Dien Bien Phu. Viet-Minh nie posiadał maszyn, by zbudowaE drogi. Nie miał tet wystarczającej ilości pojazdów transportowych. Mógł natomiast dowolnie dysponowaE zasobami siły roboczej z kontrolowa- nych przez siebie terenów. Władze DRW wydały w grudniu 1953 r. dekret o zmobilizowaniu i skierowaniu do pracy na froncie ludności cywilnej. Dzie- siątki, a może nawet setki tysięcy ludzi zostały tragarzami. Każda wioska musiała wystawiE oddział rowerzystów do transportu ryżu. Kolumny z zaopa- trzeniem przemierzały nieraz setki kilometrów, by dojśE - z nosidłami na ramionach lub z ładunkiem na rowerze - w okolice Dien Bien Phu. Posuwa- no się wyłącznie nocami ze względu na koniecznośE ukrywania się przed lotnictwem. Na niewyraźnych, robionych w ciemności zdjęciach, widaE nie- skończone szeregi filigranowych wietnamskich dziewcząt, niosących przez dżunglę zaopatrzenie. W górzvstym terenie, przy użyciu prymitywnych narzędzi, zbudowano ponad 100 km dróg. 'l#lko w okolicy Dien Bien Phu 30 tys. osób zmuszono do pracy przy transpotcie i kopaniu schronów i okopów. Zaprzęgi, złożone z dziesiątków ludzi ciągnęły części ciężkich dział do grot na wzgórzach okala- jących Dien Bien Phu. C7.asem posuwali się kilometr na dobę. Dla jakiej części zatrudnionych w tej akcji Wietnamczyków była to praca niewolnicza, a dla jakiej poświęcenie dla ojczyzny? Nie wiadomo. W każdym razie komunistom bardzo zależało na uzyskaniu w tym decydującym momen- cie aktywnego poparcia społeczeństwa. W tym przede wszystkim celu władze DRW uchwaliły w grudniu 1953 r., a więc dokładnie w chwili rozpoczęcia przygotowafi do bitwy, ustawę o reformie rolnej, na mocy której rozpoczęto dzielenie majątków ziemskich pomiędzy chłopów. Francuzi nie zdawali sobie w pełni sprawy ze skali działań Viet-Minhu. Wiedzieli już w styczniu 1954 r., że są okrążeni przez przeważające siły nieprzyjaciela, ale nie wiedzieli, jak miażdżąca była to przewaga. O tym mieli się przekonaE na początku marca. Dotarł wtedy w rejon walk konwój złożony z 600 załadowanych bronią sowieckich ciężarówek z chińskimi kierowcami. Kilka dni później Francuzi otrzymali informację, że atak nastąpi 13 marca o godz.17. Zarządzono pełną gotowośE bojową, lecz o wskazanej godzinie panował spokój, więc alarm odwołano. O 17.30 na Dien Bien Phu runęła lawina ognia. Nawała artyleryjska trwała do zachodu słofica i spowodowała prawdziwą masakrę: zginęło 500 obroficów. Gdy zapadł mrok Giap rzucił całą dywizję na "Beatrycze". Batalion Legii Cudzoziemskiej bronił się do 1.30. Z 700-osobowej załogi tylko 200 żołnierzy zdołało uciec. Przez następną dobę ttwał bbj o "Gabrielę". Walkę kilkakrotnie przerywano, aby usunąE zwały trupów i rannych, które ją uniemożliwiały. "Gabriela" padła 15 marca nad ranem. Załoga trzeciego fortu tworząe#go północny bastion obrony - "Anny Marii" - wycofała się do centrum w obawie przed okrążeniem. Niemal wszystkie założenia Francuzów dotyczące obrony twierdzy okazały się błędne. Przewaga w artylerii, na którą tak l#czyło dowództwo, należała do Viet-Minhu. Francuzi mieli 28 dział 105 mm, a Giap - 48 tego kalibru i 150 lżejszych. Na dodatek artyleria Viet-Minhu okazała się zupełnie niewrażliwa na ogień z twierdzy. Francuzi nie potrafili zlokalizowaE dział przeciwnika, a jeśli im się to udawało, to nie mogli ich unieszkodliwiE. Dowódca artyleru w Dien Bien Phu, płk Charles Piroth, pierwszego dnia bitwy, gdy zobaczył, że jego deklaracje nie spełniły się, popełnił samobójstwo. Już początek walki pokazał wszystkie błędy Francuzów. Błędy wynikające przede wszystkim ze ślepej wiary we własną wyższośE. Wznosząc umocnienia, ogołocili ziemię z roślinriości i każdy ich ruch był widoczny jak na dłoni, zwłaszcza z okalających kotlinę wzniesień. Natomiast działa Viet-Minhu znajdowały się w grotach i podziemnych schronach ukrytych w dżungli, skąd były wytaczane tylko na czas niezbędny dla oddania strzału. Giap dostrzegł też najpoważniejszy błąd dowództwa korpusu ekspedycyjnego: oparcie zaopa- trzenia wyłącznie na lotnictwie. Już w pierwszych dniach walk artyleria Viet- Minhu zniszczyła pasy startowe twierdzy i od 19 marca Francuzi mogli się posługiwaE wyłącznie zrzutami spadochronowymi. Działania lotnictwa fran- cuskiego były utrudnione przez 40 przeciwlotniczych dział 37 mm, kierowa- nych radarem i wypróbowanych wcześniej w Korei. Przygotowanie kolejnego szturmu zabrało Giapowi zaledwie 2 tygodnie. W tym czasie doniesiono i dowieziono zaopatrzenie, przede wszystkim amu- nicję, oraz poprowadzono wykopy w kierunku nie zdobytych jeszcze fortów. Piechota wietnamska rozbudowała pod Dien Bien Phu system rowów strze- leckich do rzadko spotykanych rozmiarów: otaczały one wszystkie pozycje przeciwnika i pozwalały się do nich zbliżyE na 100 m i bliżej.* Giap był tak bardzo ostrożny, że jego żołnierze budowali niewykrywalne, podziemne kuchnie polowe, z których dym odprowadzany był kilkoma odda- lonymi kominami. Pozwalały one gotowaE nawet w dzień i blisko frontu. Inna sprawa, że oddziały Viet-Minhu pod Dien Bien Phu często głodowały. Żoł- nierze żywili się tym, co znaleźli lub upolowali. Propagowano hasło: "Dżungla niewyczerpanym magazynem żywności". W Dien Bien Phu ważyły się losy Indochin, lecz ostateczne decyzje zapa- dały w zaciszu dyplomatycznych gabinetów. W lutym 1954 r. ministrowie spraw zagranieznych USA, ZSRR, Francji i Wielkiej Brytanii ustalili, że spra- wa Indochin zostanie rozpatrzona w kwietniu na konferencji w Genewie. Miała wziąE w niej udział także ChRL, DRW oraz profrancuskie rządy Wietnamu, Laosu i Kambodży. Karuzela rządowa w Paryżu sprawiała, iż francuskiej polityce indochiń- skiej brakowało ciągłości i spójności. WiększośE w Zgromadzeniu Narodo- ' Gdy dowbdztwo w Hanoi zaproponowało załodze twierdzy znut detektorbw akustycznych do wykcywania podkopbw, odpowiedi brzmiała: "Nie ma potr#eby. Słyszymy jak kopią". 49 wym popierająca prowadzenie wojny systematycznie malała: w 1950 r. stano- wiło ją 349 deputowanych, w 1953 - 315, a tuż po zakoficzeniu bitwy o Dien Bien Phu już tylko 289, przy 287 przeciwko. Waszyngton natomiast nie dopuszczał myśli o kompromisie z komunista- mi. Ale Amerykanie byli odosobnieni, Anglicy bowiem czuli się zbyt słabi, by angażowaE się w wojnę, a przede wszystkim nie widzieli korzyści z popierania Francuzów. Prezydent Eisenhower uważał wprawdzie, że nie może byE "większej tragedii dla USA, niż daE się wciągnąE w wojnę lądową na dużą skalę w Azji", lecz z drugiej strony oceniał wysoko geopolityczne znaczenie Indochin. Na konferencji prasowej w kwietniu 1954 r. sformułował kon- cepcję, która miała wytyczyE szlaki polityki amerykańskiej na następne 20 lat. Stwierdził, że jeśli Viet-Minh zwycięży, to również pozostałe kraje Azji Południowo-Wschodniej dostaną się pod władzę komunistów. Powie- dział obrazowo: "Ustawmy pionowo szereg klocków domina. Jeśli potrą- cimy pierwszy, to z całą pewnością bardzo prędko przewróci się także ostatni". O sensowność "teorii domina" do dziś spierają się politolodzy amerykańscy. W 1954 r. koncepcja ta o mało nie pchnęła Stanów Zjedno- czonych do interwencji. 4 kwietnia rząd francuski zwrócił się z prośbą o amerykański atak lotniczy dla uratowania Dien Bien Phu. Kongres uzależnił jednak swą zgodę od spełnienia wielu warunków. Amerykanie zażądali, by Francja zobowiązała się do prowadzenia wojny aż do zwycięstwa, przestała dążyE do ustępstw w Ge- newie i by zaakceptowała niepodległośE Wietnamu, Laosu i Kambodży. Poza tym Kongres uzależniał swą zgodę od pozyskania poparcia sojuszników, przede wszystkim Wielkiej. Brytanii. Losy amerykańskiej interwencji ważyły się przez dwa miesiące. Zaden z warunków Kongresu nie został jednak spełniony: Paryż wycofał swą prośbę w obawie przed reakcjami parlamentu, a Brytyjczycy odmówili jakiegokolwiek poparcia.* Gdy rozpoczynała się genewska konferencja, zmagania o Dien Bien Phu dobiegały kresu. Były to zmagania heroiczne z obu stron. W historii WAL symbolem bohaterstwa jest To Vinh Diem, który rzucił się pod koła ześliz- gującego się ze wzgórza działa i powstrzymał je za cenę życia oraz Phan Dinh Giot, który własnym ciałem nakrył otwór strzelniczy francuskiego bunkra. Natomiast o odwadze i woli walki obrońców twierdzy świadczy dobitnie fakt, iż przy sześciokrotnej przewadze nieprzyjaciela bronili twierdzy aż przez 55 dni. Dien Bien Phu padło ostatecznie 7 maja. W bitwie poległo ponad ' MożliwośE inte#wencji zbrojnej w Wietnamie wzbudziła powaine obawy w dowbdztwie amerykafiskim. Szefsztabu armu, gen. Ridgway ostr Legł Eisenhowera, żewojnaw Indochinach byłaby trudna i kosztowna. Samo lotnictwo nie zapewniłoby zwycięstwa, a aimia lądonva musiałaby walczyE na wyjątkowo niesprzyjającym tenenie. Sztabowcy wskazywali, że siły konwencjonalne USA są stosunkowo słabe, gdyi doktiynę obronną oparto po II wojnie światowej na broniach nuklearnych. Rozważano też plany użycia bomby atomowej pod Dien Bien Phu lub w delcie tonlahskiej. 50 3 tysiące żołnierzy francuskich, a 10 tysięcy dostało się do niewoli.* Straty w ludziach po stronie wietnamskiej były trzykrotnie wyższe. Z czysto wojskowego punktu widzenia klęska pod Dien Bien Phu nie zmieniła istniejącej dotychczas #hwiejnej równowagi siłw Indochinach.17 ba- talionów, które utracili Francuzi, stanowiło tylko ok. 5% całości ich sił. Korpus ekspedycyjny panował nad sytuacją w Laosie oraz w południowym Wietnamie. Dien Bien Phu miało jednak olbrzymie znaczenie psychologicz- ne: morale wojsk francuskich uległo załamaniu, a w metropolii podniosła się fala nastrojów antywojennych. Rokowania w Genewie tiwały do końca lipca. Punktem przełomowym była zmiana rządu francuskiego.12 ezerwca Zgromadzenie Narodowe uchwaliło votum nieufności dla gabinetu Laniela, który pragnął - równocześnie z ne- gocjacjami - kontynuowaE działania militarne. Nowy premier, Pierre MendEs-France, lewicowy radykał, oświadczył, że jeśli nie osiągnie do 20 lipca pokoju, to poda się do dymisji. Także Brytyjczycy okazywali gotowośE do daleko idących ustępstw wobec żądań Viet-Minhu. Rozbieżności pomiędzy nimi a Amerykanami, które wówczas się ujawniły, były tak poważne, że wręcz zagrażały jedności Zachodu. Dla USA jakiekolwiek negocjacje z komunistami były wtedy trudne do wyobrażenia. Nie zważając na sytuację po Dien Bien Phu, ani na fakt kontro- lowania przez Viet-Minh 2/3 terytorium Wietnamu, sekretarz stanu John Dulles odmówił uznania traktatu, który oddawałby choEby częś E Indochin pod władzę komunistów. Znacznie większą elastycznośE prezentowały, o dziwo, Chiny i ZSRR. Wpłynęło na to wiele przyczyn, w pierwszym rzędzie obawa przed bezpośred- nią interwencją USA Zależało im też na osłabieniu napięcia międzynarodo- wego i zakończeniu zimnej wojny. Pekin pragnął podreperowaE swój prestiż na arenie światowej i uchodziE za realistyczne, godne zaufania państwo, co po interwencji w Korei i pomocy militarnej dla DRW nie było łatwe. Kreml gotów był zadowoliE się tylko przyczółkiem w Wietnamie. Związkowi Sowiec- kiemu bardziej niż na Azji Południowo-Wschodzniej zależało na Europie, gdzie wła#nie ważyły się losy wspólnej armii zachodnioeuropejskiej. Rosjanie mieli nadzieję, że Francuzi zrewanżują się za ustępstwa w kwestii indochiń- skiej odrzuceniem Europejskiej Wspólnoty Obronnej. Moskwa i Pekin chcia- ły też pokrzyżowaE amerykańskie plany stworzenia azjatyckiego odpowiedni- ka NATO - paktu Azji Południowo-Wschodniej, SEATO. GotowośE do kompromisu ze strony mocarstw komunistycznych miała wiele źródeł, ale najważniejsze było chyba to, że ustępstwa dokonywane były cudzym kosztem. Viet-Minh ugiął się pod naciskiem sojuszników i zrezygno- ' Pobyt w niewoli przeżyło niewiele ponad połowęjeficów. Wielu zmarłojuż podczas, #arszu śmierci" z Dien Bien Phu do obozbw jenieckich w Viet Bac. #I#eh, ktbny nie mogli iśE o własnych siłach zostawiono z garścią surowego #yżu na pewną śmierE. Chony iwyczerpani leżeli na poboczu drogi, a mijającym ich kolegom eskorta zabraniała udzielania im pomocy. 51 wał z żądania przyznania mu władzy w całym Wietnamie, a jego sprzymierzeń- com w Laosie i Kambodży. Układ podpisany 20 lipca 1954 r. postanawiał, że Wietnam zostanie czasowo podzielony wzdłuż rzeki Ben Hai, płynącej niemal równolegle do 17 równoleżnika. W części północnej władza miała należeE do DRW, w połu- dniowej do rządu Bao Daja. Wojska Viet-Minhu miały zostaE przegrupowane na Północ, korpusu ekspedycyjnego na Południe. LudnośE cywilna, która pragnęła zmieniE strefę zamieszkania mogła to uczyniE w ciągu najbliższego roku. Królewskie rządy Laosu i Kambodży zobowiązały się do neutralności i nieprzystępowania do bloków wojskowych. "Ochotnicy wietnamscy" mieli zostać ewakuowani z obu sąsiednich krajów. Wszystkie rządy w Indochinach miały zapewniE swym obywatelom pełnię praw i swobód politycznych oraz zezwoliE opozycji na nieskrępowaną działalnośE. Państwo Wietnamskie i DRW miały się porozumieE i w ciągu dwóch lat od podpisania układu przeprowadziE w całym kraju wybory. Dla kontrolowania realizacji porozu- mień utworzono Międzynarodową Komisję Nadzoru i Kontroli (MKNiK). W jej skład weszli przedstawiciele Indii, Kanady i PRL. Stany Zjednoczone porozumiexlia genewskie przyjęły jedynie do wiado- mości. Eisenhower stwierdził stanowczo, że USA nie mogą byE "stroną w traktacie, który uczyniłby kogokolwiek niewolnikiem". Abstrahując od retoryki, Amerykanie mieli zamiar sami wziąE się za powstrzymywanie komu- nizmu w Indochinach i nie chcieli wiązaE sobie rąk. Układy genewskie nie stały się fundamentem trwałego pokoju w Azji Południowo-Wschodniej. Były raczej rozejmem i to opartym na kruchych podstawach. Istniała bowiem w Indochinach siła, której cele wykraczały dale- ko poza genewskie porozumienia i która posiadała wystarczającą energię, by dążyE przez następne 20 lat do zwycięstwa. Siłą tą byli oczywiście komuni- ści. Wzmocnieni sukcesem, pewni siebie po pokonaniu europejskiego mocar- stwa, otrzymali teraz solidną bazę - własne 15-milionowe państwo. Franeuzi opuszczali Indochiny z ulgą, że udało im się choE częściowo zachowaE twarz. Nie wszyscy wrócili do ojczyzny: w wojnie poległo 95 tys. żołnierzy korpusu ekspedycyjnego, w tym 21 tys. Francuzów. Do ostatniej chwili, do klęski pod Dien Bien Phu, nie byli w stanie uznać Viet-Minhu za godnego siebie przeciwnika. Do końca nie zrozumieli również, że sami dali komunistom najpotężniejszy oręż do rąk, pozwalając im wystąpić w roli obroficów niepodległośei Wietnamu. To dzięki egoistycznej polityce Francuzbw dążenia wolnościowe narodów Indochin stały się siłą, która wy- niosła komunistów do władzy. Wśród niewielu, ktbrzy wówczas dostrze#ali sens wydarzeń dokonujących się w Wietnamie - czy szerzej, w Trzecim Swiecie - był Juliusz Mierosze- wski. Pisał on w Kulturre na marginesie konferencji genewskiej: "...kolonia- lizm i nieodłączne jego cienie - ucisk i eksploatacja - rozbudziły rewolu- cyjny nacjonalizm, który politycznie organizują i kształtują komuniści.... Komuniści tej autentycznej nacjonalistycznej rewolucji dali swoich przywód- ców, dali plan, organizację, taktykę i środki". Polski publicysta miał genialny wręcz dar rozumienia procesów politycz- nych i przewidywania zdarzeń. W tym samym artykule radził Amerykanom, jak postępowaE w Azji i w szczególności w Indochinach. Jego zdaniem, dla wielu Azjatów komunizm niósł ze sobą "zapowiedź rewolucji przemysło- wej i plan rozwiązania arcy-problemu Azji, którym jest nie demokracja, nie wolnośE - lecz głód". Dlatego trzeba "po prostu rewolucji przemysłowej, projektowanej przez komunizm, przeciwstawiE plan rewolucji przemysłowej w wydaniu amerykańskim. W obecnej sytuacji nie można tłumaczyE ludom Azji, że broni się je przed komunizmem i na tej podstawie rządziE w oparciu o wojsko i policję. Jeżeli Stany Zjednoczone ograniczą się tylko do obrony stan#s quo, to ludy Azji osądzą, że Ameryka broni kolonialnego czy semi-ko- lonialnego porządku. Na drodze czysto wojskowej komunizm w Azji jest nie do zwalczenia". Prawdopodobnie ani prezydent Eisenhower, ani Kennedy, ani Johnson czy Nixon nie słyszeli w ogóle o Mieroszewskim. A szkoda, bo może Amerykanie nie przegraliby pierwszej w swej historu wojny, a dzieje Indochin potoczyłyby się inaczej. I nie byłyby - byE może - tak tragiczne. Przypisy do części I 1. L#'t. za: Panikkar Kawalam M. "Azja a dominacja Zachodu 1498-1945", Warszawa 1972, s.201. 2. Lj#t. za: ibid., s. 201. 3. Ho Chi Minh "Selected Writings 1920-1%9", Hanoi 1973, s. 58. 4. FitzGerald Fcancis "Fire in the Like", New York 1973, s. 290. 5. L#rt. za: Maclear Michael "The Ten Thousand Day War", London 1985, s.15. 6. C#t. za: Siegel Frederick F. "Troubled Journey. From Pearl Harbor to Ronald Regan" s.138. 7. C#t. za: Zapolski Stanisław "Wojna partyzancka w Wietnamie", Wacszawa 1976, s.108. 8. Ho Chi Minh, op. cit., s. 251. 9. Huyen N. Khac "Vision accomplished? The Enigma of Ho Chi Minh", New York 1971, s. 27. 10. Ho Chi Minh, op. cit., s. 42 11. L#t. za: Nguyen Van Canh "Vietnam Under Communism,1975-1982", StanEord 1985, s. 238. 12. L#t. za: Wilkosz Stefan "Wietnam. Anatomia zwycięstwa i klęski", Wacszawa 1977, s. 27. 13. Vo Nguyen Giap "Wojna wyzwolehcza narodu wietnamskiego", Warszawa 1964, ss.18, 89. 14. Zapolski S., op. cit., s. 65. 15. L#t. za: Maclear M., op. cit., s. 36. 16. Ibid., s. 37 17. L#t. za: Zapolski S., op. cit., s. 441. 18. Ibid., s. 436. 19. C#t. za: Chafe William H. "The Unfinished Journey. Amecica Since World War II", New York 1986, s. 257. 20. C#t. za: Wilkosz S., op. cit., s. 38 21. Ho Chi Minh, op. cit., s. 90. 22. #t. za: Zapolski S., op. cit., s. 372. 23. Ibid., s. 378. 52 CZĘŚĆ II KlęSKA AMErykANóW Rozdział I Dwa Wietnamy "Pokonamy Francuzów, a jeśli zrobicie ten błąd, że zostaniecie tutaj - pokonamy i was". Ho Chi Minh do amerykańskiego dziennikarza w 1951 r. Gdy w Genewie podzielono Wietnam "tymczasową linią demarkacyjną", nikt nie przypuszczał, że przekształci się ona w jedno z najbardziej zapalnych miejsc świata, a jej "tymczasowość" potrwa 20 lat. Postanowiono utworzyE tam strefę zdemilitaryzowaną, w której nie miały prawa przebywać oddziały wojskowe. Tymczasem tereny te stały się miejscem permanentnych i ciężkich walk. Przypominało to nieco sytuację sprzed paru wieków, kiedy także wal- czyły ze sobą dwa państwa wietnamskie. Wówczas szło o feudalne waśnie dynastyczne, teraz bratobójcza wojna toczyła się w imię ideologii. Między północną i południową częścią kraju istniały duże różnice właści- wie od samego początku, to znaczy od zasiedlenia przez Wietnamczyków delty Mekongu. Pogłębiły się one jeszcze w okresie kolonialnym, który na Południu trwał dłużej i wycisnął silniejsze piętno. Specyfika obu części Wietnamu znajiiuje wyraz w kulturze, dialektach, zwyczajach i w ubiorze, ale przede wszystkim w charakterze mieszkańców Tonkinu i Kochinchiny. Pojęcie cha- rakteru narodowego" jest trudne do sprecyzowania, ale w przypadku Wiet- namu sami Wietnamczycy przychylają się do ocen większośei badaczy. Zdaniem amerykańskiego reportera Roberta Shaplena, Wietnamczycy w ogóle mają w swym charakterze "daleko więcej niż inne narody anomalii i sprzecznośei". W ciągu całej swej historu musieli walczyE z różnymi wrogami i "zapłacili za to wysoką emocjonalną, psychologiczną i intelektualną cenę. Są pełni ksenofobii, a podejrzliwość i brak zaufania stały się u nich normą".1 Różnice pomiędzy Wietnamczykami z Północy a "Południowcami", któte powstały podczas trwającego setki lat procesu kolonizacji, miały kilka przy- czyn. Po pierwsze, wyruszający na Południe uwalniali się - przynajmniej częściowo - od panujących w konfucjańskiej społeczności rygorów. Po dru- 57 gie, graniczący z Chinami Tonkin częściej był narażony na najazdy. Po trzecie wreszcie, delta Mekongu posiadała lepsze ziemie i nie była - jak delta tonkińska - przeludniona, zatem życie na Południu było łatwiejsze i nie straszyło tam widmo głodu. Okoliczności te ukształtowały odmienne chara- ktery narodowe. Wietnamczycy z Północy są zdyscyplinowani, oszczędni, pra- cowici, pełni energii i silnej woli. Społeczeństwo zachowało tam więcej cech patriarchalnych, a uległośE wobec władzy stanowi cnotę. Południowcy uważa- ni są natomiast - szezególnie przez rodaków z Tonkinu - za ludzi nieodpo- wiedzialnych, rozrzutnych, przyzywezajonyeh do wygód i łatwego życia, a przy tym kłótliwych i nie szanujących władzy. Wietnamczycy z Południa nie posia- dają - takiej jak Tonkińezycy - cierpliwości i nieustępliwości, są bardziej otwarci i spontaniczni.* Dla Wietnamczyków różnice te są źródłem dowcipów, ale i powodem konfliktów. Dochodziło w nich nawet w oddziałach partyzanekich. Jak wspo- minał żołnierz yiet-Minhu, Południowcy spierali się między sobą i często dyskutowali o polityce, natomiast Tonkińezycy słuchali "przywódców, a pod- czas wieców zawsze (byli) gotowi do skandowania podanych haseł". Gdy dochodziło do kłótni, Południowcy szydzili ze swych rodaków z Północy, którzy są "służalezymi pochlebcami, zawsze z uległością zgadzają się na wszystko i nigdy nie przyjdzie im do głowy, by walezyE o swe prawa". Tonkiń- czycy zaś traktowali Południowców z wyższością, gdyż uważali, że "ludzie z Południa umieją tylko się bawić. Brak im etyki rewolucyjnej. Nie mają woli walki".2 Konflikty te znalazły wyraz na najwyższym szezeblu yiet-Minhu. Francuzi, jak pamiętamy, poradzili sobie dosyE łatwo z partyzantką w Kochinehinie. Kierownictwo DRW skazało za to na śmierć dowódcę tamtejszyeh sił yiet- Minhu, Południowca, Nguyena Binh. Pokonanie Francuzów niewątpliwie wpłynęło na wzmocnienie negatyw- nych cech komunistów z Północy. Specjaliści z innych krajów obozu, którzy pracowali potem w DRW, skarżyli się na irytującą pewnośE siebie i aroganeję Wietnamezyków. Komuniści osiągnęli wprawdzie mniej przy stole konferencyjnym w Gene- wie, niż na polach bitew, ale i tak było to niemało: Wietnam Północny miał 160 tys.km2 powierzehni i ok.15 mln mieszkańców (Poludniowy -170 tys.km2 i 13 mln). Kraj był wyczerpany wojną, w gospodarce panował chaos, lecz nowe władze dysponowały poparciem większości społeczeństwa. Ho Chi Minh stał się autentycznie popularnym przywódcą. Jego imię utożsamiło się ze zwycię- ską walką o niepodległość. Poparcie większości nie oznaczało jednak popar- cia jednomyślnego: w ramach przewidzianej w Genewie wymiany ludności na Południe przeniosło się ok. 900 tys. ludzi. A ilu nie zdecydowało się na podjęcie trudnej decyzji o emigracji? # DosyE bliska wydaje się analogia z Niemcami w XIX wieku. Prusacy stanowiliby w nim odpowiednik Tonkińezyków, a Austriacy - Południowców. Zresztą użył tego porównania jeden z premierów Laosu. który nazwał Wietnamezyków "Prusakami Azji". WiększośE ewakuowanych z Tonkinu stanowili katolicy. Często całe wsie lub parafie, z księdzem na czele opuszczały rodzinne strony. Równocześnie polskie i sowieckie statki przewoziły na Północ komunistyczne kadry i żołnie- rzy yiet-Minhu, w sumie ok.100 tys. ludzi. Odbyło się wówczas w Wietnamie głosowanie nogami, którego wyniki są jednoznaczne. Tym bardziej, że głoso- wanie to wcale nie było wolne: międzynarodowej komisji kontroli przekazano blisko 100 tys. załatwionych odmownie podań o emigrację z Północy. Po 1954 r. niewiele było wypadków czynnego oporu przeciw komunistom. Jedynie oddziały partyzanekie mniejszości narodowych prowadziły jeszcze przez dwa lata beznadziejną walkę. O bezpieczeństwo rządzących dbała sku- tecznie milicja, Tu ye, która - według sympatyzującego z komunistami historyka Jeana Chesnaux - "zapewnia teraz (tm. po 1954 r. - AD) bezpie- czeństwo ustroju, demaskuje jego wrogów, wychowu#e politycznie młodzież".3 Trudno było po 1954 r. ukryE komunistyezny charakter DRW, ale próbo- wano. Na czele rządu stał pochodzący z arystokratycznej rodziny mandarynów Pham yan Dong - nauczyciel i dziennikarz, współpracownik Ho Chi Minha od 1925 r., lecz kilka mniej znaczących tek otrzymali figuranci z marionetko- wych "stronnictw sojusznicźych". Ministrem handlu zagranicznego był Phan Anh z partii demokratycznej, a resort kultury otrzymał przedstawiciel Partii Socjalistycznej. Oczywiście istotne decyzje zapadały nie w rządzie, leczw biu- rze politycznym Lao Dong. Po 1954 r. władze przeprowadziły kolejno: refor- mę rolną, "bitwę o handel" i upaństwowienie przemysłu. Prawie 60% rodzin chłopskich utrzymywało się z dzierżawy; czynsze do- chodziły nawet do 70% zbiorów. Komuniści do 1953 r. nie propagowali podziału majątków ziemskich, nie chcąc zrażaE właścicieli. Kryterium okre- ślające wielką własnośE było zresztą - ze względu na ogromne rozdrobnienie gruntów - bardzo niskie: w Wietnamie za "latyfundia" uchodziły już gospo- darstwa 50-hektarowe. W grudniu 1953 r. partia rzuciła jednak hasło,Ziemia dla tyeh, którzy ją uprawiają". Wytyczne Komitetu Centralnego mówiły o "zmo- bilizowaniu mas dla obalenia klasywłaścicieli ziemskieh", o "polityce oparcia się bez zastrzeżeń na biednym chłopstwie i robotnikach rolnych, na ścisłym sojuszu ze średniakiem". Tylko właściciele, nastawieni demokratycznie" mie- li prawo do odszkodowania. Kampanię reformy rolnej wykorzystano też do rozprawienia się z resztkami opozycji. Wprowadzały ją w życie specjalne komitety i "sądy ludowe" złożone z działaczy yiet-Minhu. Różne źródła podają bardzo rozbieżne liczby ofiar tej kampanii. Historycy prokomunistyczni mówią o kilku tysiącach egzekucji, inni o kilkuset. Komu- niści wyszli z założenia, że 5% właścicieli posiada 95% ziemi i czasem stoso- wano mechanicznie zasadę, iż należy wyeliminowaE 5% (czyli 50 osób na tysiąe). Wydaje się więc, że liczbę ofiar z największym prawdopodobieństwem można szacować na 30 do 100 tys. Represje na tak wielką skalę musiały uderzyE nie tylko w ilielicznych "latyfundystów" ale również w chłopów. Dlatego zamiast oczekiwanego przez komunistów wzrostu poparcia dla par- tii, na wsi podniosła się fala oburzenia i protestów. W dwóch prowinejach doszło nawet w 1956 r. do prób powstań stłumionych przez wojsko i milicję. 59 Sytuacja stała się tak groźna, że we wrześniu 1956 r. na specjalnie zwołanym plenum KC Lao Dong władze partyjne przeprowadziły ostrą samokrytykę, a szef WPP, Truong Chinh, ustąpił ze stanowiska. Giap powiedział w swym wystąpieniu, że "zbyt szeroko stosowano terror" i "co gorsza, tortury stały się powszechną praktyką". Ogłoszona po plenum uchwała stwierdzała, że, wsku- tek wypaczenia linii polityki partii" w "niektórych miejscowościach" doszło do nadużyE, a "pewna liczba robotników rolnych i biedoty chłopskiej stała się przedmiotem ataków. Dotknęło to również znaczną liczbę średniaków". Władze przyrzekły naprawę błędów i zakończenie prześladowań. Uchwała głosiła też, że "zostaną zrehabilitowani ci, którzy zginęliwskutek niesłusznych wyroków". Socjalistyczna praworządność miała zostaE przywrócona: od tej poty "osoby zaliczone do właściwej klasy" miały bez przeszkód korzystać "z wszelkich praw politycznych należnych tej klasie". KC przyznał także, iż "w niektórych miejseowościach nie przestrzegano polityki partii w dziedzinie religii, co pociągnęło za sobą naruszenie wolności wyznania".# Tym eufemistycznym sformułowaniem próbowano zatuszowaE prawdę o kampanii antyreligijnej w latach 1954-1956. Zburzono wówezas na Północy wiele kościołów, pagód i innych świątyń oraz poddano prześladowa- niom duchownych i wierzących różnyeh wyznań. Reforma rolna, choć tak krwawa, szybko okazała się tylko wstępem do kolektywizacji. Kolejna kampania, tym razem "socjalistycznego przekształca- nia rolnictwa" rozpoczęła się już w 1957 r. W 1966 roku 94% ziemi znalazło się w państwowych gospodarstwach rolnych, a chłopi stali się opłacanymi przez państwo robotnikami rolnymi. Zwycięska bitwa o kolektywizację spo- wodowata oczywiście klęskę w produkeji rolnej: kartki na żywność obowiązy- wały od 1954 r. do dziś niemal bez przerwy. Po reformie rolnej zaatakowano indywidualną przedsiębiorczośE. Wpro- wadzono rujnujące podatki i dyskryminacyjne akty prawne. Do 1963 r. bitwa z inicjatywą prywatną została wygrana: wszelkie zakłady przemysłowe, sklepy i warsztaty rzemieślnicze upaństwowiono lub uspółdzielezono. Gdy na Północy budowano socjalizm, na Południu władzę obejmował Ngo Dinh Diem. Pod koniec lat 50-tyeh prasa amerykańska zbudowanie przezeń państwa nazywała "cudem politycznym", a rekonstrukcję gospodarki Wietna- mu Południowego "cudem gospodarezym". W 1957 r. leciał z wizytą do USA na pokładzie amerykańskiego samolotu prezydenckiego, a na lotnisku witał go osobiście prezydent Eisenhower. Burmistrz Nowego Jorku nazwał go "człowiekiem, którego historia być może oceni jako jedną z największych postaci XX wieku". Gdy 6 lat później żołnierze jego własnej armii zabili go w transporterze opancerzonym w zaułku Sajgonu, te same gazety twierdziły, że Diem był skorumpowanym despotą, który doprowadził Południowy Wietnam do ruiny. Ngo Dinh Diem, urodzony w 1901 r. pochodził z rodu katolickich manda- rynów. Szybko robił karierę polityczną. Gdy w 1932 r. Bao Daj objął tron, powierzył stanowisko ministra spraw wewnętrznych Diemowi. Obaj zdawali sobie doskonale spawę z niezadowolenia społeczeństwa - świeża była pamięE powstania z 1930 r. - oraz z konieczności szybkich i głębokich zmian. Jednak kontrakeja Francuzów, opór konserwatywnych posiadaczy ziemskich i niedo- łęstwo Bao Daja złożyły się na niepowodzenie reform. Diem zrezygnował ze stanowiska i wycofał się z czynnego życia politycznego w przekonaniu, że zależnośE od Francji czyni bezsensownymi jakiekolwiek próby działalno- śei. W czasie II wojny światowej nie przyjął stanowiska premiera w tworzonym przez Japończyków rządzie wietnamskim. W 1945 r. został ujęty przez yiet- Minh i doprowadzony przed oblicze samego Ho Chi Minha, który także pragnął mieć go w swym rządzie. Diem odmówił, zasłaniając się tym, że par- tyzanci yiet-Minhu zamordowali mu brata. W czasie I wojny indochińskiej próbował skłoniE Francuzów do przyzna- nia Wietnamowi choćby autonomii. Utworzone w 1949 r. państwo Bao Daja uważał za marionetkowe i odmówił udziału w rządzie. Nie można więc chyba zarzucić mu żądzy władzy lub braku charakteru: czterokrotnie potrafił z wła- dzy zrezygnowaE. W latach 1950-54 przebywałw USA, gdziew katolickich seminariach oddawał się studiom i medytacjom. Przy okazji nawiązał też kontakty polityczne, szukając w Ameryce poparcia dla niepodległości Wietnamu. Zyskał m.in. sympatię kar- dynała Spellmana i senatora Johna F. Kennedy'ego, który utworzył w Kongresie prowietnamskie lobby. Znajomości te sprawiły, że gdy w 1954 r. Amerykanie postanowili, iż powstrzymają szerzenie się komunizmu właśnie w Wietnamie, Ngo Dinh Diem stał się naturalnym kandydatem na szefa państwa. Diem - mianowany przez Bao Daja premierem Państwa Wietnamskiego, przybył do Sajgonu, gdy końezyła się konferencja genewska. Francuzi odmó- wili mu pomocy, znającjego proamerykańskie nastawienie. Południowy Wie- tnam w wyniku wojny i francuskiej polityki przyznawania autonomii różnym grupom antykomunistycznym, stał się - według Frances FitzGerald - "po- lityczną dżunglą wodzów, sekt, bandytów, partyzantów i sekretnych stowarzy- szeń". W tym chaosie działało co najmniej sześE sił zbrojnych różnych sekt, nie licząc yiet-Minhu. A Diem był właściwie sam. Mógł oprzeE się tylko na rozlatującej się armii, której oficerowie słuchali raczej Francuzów niż jego, oraz na słabych na Południu katolikach. Nic więc dziwnego, że z początku kontrolował niewiele poza siedzibą premiera. I nawet tam nie był bezpieczny: "sekta" Binh Xuyen, rządząca sajgońską policją, a także hazardem, domami publicznymi i handlem narkotykami, ostrzelała z moździerzy pałac Diema po wydaniu przezeń de- kretu zakazującego prostytucji. # Wywiad amerykański w sierpniu 1954 r. oceniał szanse stworzenia stabil- nego rządu w Południowym Wietnamie, nawet z silnym poparciem USA, jako "nikłe". Prezydent Eisenhower, kierując się teorią domina, był jednak zdecy- dowany nie dopuściE do podporządkowania go komunistom. W październiku wystosował do Diema list, w którym po raz pierwszy pojawiła się idea "dwóch Wietnamów". Prezydent przyrzekł, że Stany Zjed- noczone będą towarzyszyE Południowemu Wietnamowi "w godzinie próby". 60 61 Początki amerykańskiego zaangażowania w Indochinach charakteryzowa- ła atmosfera krucjaty. Upadek rządów kolonialnych przyjęto w USA z rado- ścią i nadzieją, że Stany Zjednoczone potrafią zająE miejsce opuszczone przez Francuzów, by zbudowaE silną, niekomunistyczną alternatywę dla DRW. Do tego kosztownego i niebezpiecznego eksperymentu "budowania pań- stwa" (nation- building) pehnął Amerykanów właściwy im idealizm polityczny, chęE powstrzymania komunizmu. USA nie miały przecież żadnych bezpośred- nich związków gospodarezych, politycznych czy militarnych z Półwyspem Indochińskim. Jego znaczenie strategiczne było dyskusyjne. W wypadku opa- nowania całych Indochin przez komunistów, mogłyby one służyE najwyżej do kontroli ezy ewentualnego przecięcia szlaków komunikacyjnych na Pacyfiku. Budowane przy amerykańskiej pomocy państwo nuało staE się - według określenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA - "kamieniem węgielnym wolnego świata w Azji Pohzdniowo-Wschodniej". Pod koniec 1954 r. wszystko świadezyło o tym, że droga do tego celu jest daleka. Diem, próbując podporząd- kowaE różne autonomiczne siły napotkał rosnący opór - przede wszystkim sekt. Powoli zac#ł jednak zdobywaE popularnośE. Pomogło mu w tym niewątpliwie amerykańskie wsparcie ekonomiczne i wojskowe. W ciągu pietwszego roku jego rządów Stany Zjednoczone przyrnały Wietnamowi ok. 400 mln $. Inni preten- denci do władzy mieli skrępowane ręee, gdyż Amerykanie wyraźnie dawali do zrozumienia, że w razie zmiany rządu pomoc zostanie wstrzymana. PopularnośE Diema wynikała też z szerzącego się przekonania, iż potrafi on obronić niepodległośE Wietnamu Południowego, zapewniE rozwój ekono- miczny oraz ocalić kraj przed komunizmem. Najsilniej popierała go ludność katolicka, której Diem najbardziej ufał. Wła#nie katolikom i ludziom, którzy mieli za sobą studia w USA powierzył wiele kluczowych stanowisk. Szezegól- ne znaczenie przypadło emigrantom z Północy. Sprawne zorganizowanie asymilacji blisko miliona uchodźców podniosło prestiż Diema w oczach Amerykanów, a z przesiedleńców uczyniło oddanych mu zwolenników. Ich poparcie pozwoliło mu utrzymaE się przy władzy, lecz na dłuższą metę faworyzowanie katolików, którzy stanowili tylko ok. 10% społeczeństwa, okazało się jednym z poważniejszych błędów Diema. Do Wietnamu przybyło też kilkuset doradców wojskowych z USA oraz grupa pracowników CIA Kierował nią płk Edward Lansdale, który po II woj- nie światowej prowadził akeje antypartyzanckie na Filipinach i przyczynił się do ustabilizowania tamtejszego rządu. Jego działalność obejmowała głównie propagandę antykomunistyczną i szkolenie dywersyjnych grup, które doko- nywały sabotaży militarnych i przemysłowych na Północy. Na początku 1955 r. losy Diema wciąż jeszeze ważyły się. W czasie jednej z prób obalenia jego rządu Lansdale odwiedził go w pałacu. Strażnicy i współ- pracownicy Diema zniknęli, premier był sam w pustym budynku, spokojnie pracował w swoim gabinecie. Rozstrzygnięcie nastąpiło w marcu, gdy połączone siły Hoa Hao, Kao Dai i Binh Xuyen zaatakowały stolicę. Ku zaskoczeniu wszystkich armia stanęła po stronie rządu i po kilkudniowych walkach sekty zostały pokonane. Jesienią 1955 r. Diem przeprowadził referendum na temat ustroju pań- stwa. Głosujący mieli zdecydowaE czy wolą monarchię z Bao Dajem na czele, czy też republikę. ChoE większo#E obserwatorów była zdania, że zwycięstwo Diema jest pewne, referendum nie zostało przeprowadzone uczciwie. Za re- publiką, czyli Diemem, opowiedziało się 98% głosujących, za Bao Dajem 1,1%, ale w Sajgonie np. oddano 605 tys. głosów na 405 tys. uprawnionych... Przypuszcza się, że sfałszowanie plebiscytu było pierwszym przejawem dzia- łalności brata Diema, Ngo Dinh Nhu, który stał się później jego złym duehem i wywarł głęboko destrukcyjny wpływ na historię Południowego Wietnamu. W oparciu o referendum Diem ogłosił utworzenie Republiki Wietnamu (RW) i został jej pierwszym prezydentem. Z ustaleń genewskich wynikało, że do lipca 1956 r. mają się odbyE wybory w obu częśeiach kraj u. Diem odrzucił jednak złożoną przez Pham yan Donga propozycję wspólnych wyborów, o#wiadczając, że RW weźmie w nich udział tylko wtedy, kiedy Północ zagwarantuje swym obywatelom pluralizm i wol- noś E polityczną. Uzyskał w ten sposób wygodne tłumaczenie, a istniały uzasa- dnione obawy, że w wyborach zwyciężyłby Ho Chi Minh, zarówno z uwagi na osobistą popularnośE, jak i bezwzględne metody stosowane przez komuni- stów. W obawie przed propagandą i dywersją z Hanoi Diem zakazał jakiej- kolwiek komunikacji z Północą i tak "tymezasowa linia demarkacyjna" stała się jedną z najsilniej dzielących granic na świecie. Izolacja od DRW nie uehroniła jednak Republiki Wietnamu od poważ- nych problemów wewnętrznych. Na podstawie porozumień genewskich na Północ przewieziono prawie 100 tys. żołnierzy yiet-Minhu, ale na miejscu pozostała zakonspirowana jego struktura polityczna - jądro dawnego ruchu oporu. Nie wiadomo ilu agentów miała partia na Południu. Liczbę uzbrojo- nych żołnierzy yiet-Minhu ocenia się na 10 tys. Spoczywały też zakopane i ukryte w bunkrach zapasy broni i amunicji. * Do 1956 r. kadry te ograniczały się do działań na małą skalę, głównie propagandowych. Gdy stało się jasne, że oczekiwane wybory nie odbędą się, komuniści byli gotowi do ponownego podjęcia walki. A polityka Diema zapewniła im wielu nowych zwolenników. Długa jest lista błędów popełnionych przez Ngo Dinh Diema i jego rząd. Musiało zresztą byE ich wiele, skoro doprowadziły do największej w historii wojny partyzanckiej. Potencjalnie niebezpieczne były niektóre cechy chacakteru Diema. Był z natury człowiekiem nieśmiałym, stroniąeym od ludzi, lecz jakby na zasadzie kompensacji - głęboko przywiązanym do rodziny. Znalazło to wyraz w ne- potyzmie: klan braci Ngo obsadził najważniejsze stanowiska w państwie. Na czoło wysunął się wspomniany już Ngo Dinh Nhu, który został głównym doradcą prezydenta oraz szefem policji. Jego wpływ na Diema rósł z upływem lat. Nhu był - w przeciwieństwie do brata - brutalny, zawzięty i podstępny. Posługiwał się bez skrupułów korupcją, a spiski i zakulisowe rozgrywki nale- # Oczywiście pozostawienie części sił komunistycznych na Pohidniu było pogwałceniem porozu- mień genewskich. Wykaz innych - łamanych pr Lez obie stcony - punktbw porozumień byłby długi. 62 63 żały do jego stałych metod politycznych. Człowiek z takimi skłonnościami byłby groźny w każdym społeczeństwie, cóż dopiero w młodym i kruchym państwie południowo-wietnamskim. Zorganizowana przez Nhu tajna policja polityczna represjonowała opozycję, przyczyniając się do wzrostu niezadowo- lenia społecznego. Stosowanie zasady "dziel i rządź", doszukiwanie się wszę- dzie spisków - rozbijało administrację i armię. Przykładem paranoidalnej podejrzliwości Ngo Dinh Nhu może byE utworzenie przezeń kilku konkuru- jących ze sobą ageneji wywiadowezych. Wynikiem był oczywiście chaos i brak sprawnej sieci informacyjnej, a jedyną korzyścią to, że komuniści, którzy prawdopodobnie infiltrowali wszystkie te agencje, byli tak samo wprowadzani w błąd jak władze sajgońskie. Kolejny brat Diema otrzymał funkeję szefa prowincji, a czwarty z rodzeń- stwa Ngo, Ngo Dinh Thuc, został arcybiskupem Hue - najważniejszym dostojnikiem kościelnym Wietnamu. Wietnamczycy żartowali wówezas ze smutkiem, że przed braEmi Ngo nie było ucieczki, mieli rząd, armię, policję i nawet droga do nieba znajdowata się pod ich kontrolą. Spory udział w spra- wowaniu władzy miała też piękna i energiczna żona Ngo Dinh Nhu, a wielu krewnych prezydenta pełniło wysokie funkeje państwowe. Jedną z przyczyn nepotyzmu Diema było jego wykorzenienie. Prezydent pochodził nie z Południa, lecz ze środkowej części kraju, Annamu i wiele lat przebywał na emigracji. Bliska dewoeji religijność Diema, która skłoniła go do życia w celibacie i ambicja świecenia moralnym przykładem dla narodu, nie przeszkodziły mu w osłanianiu okrutnych metod brata Nhu. Był człowie- kiem zasad, brakowało mu tak przydatnej politykowi elastyczności. Skłaniał się ku decyzjom typu "ws.#stko albo nic", które rzadko dawały dobre rezultaty przy rozwiązywaniu głęboko zakorzenionych konfliktów. Jużw 1954 r. dyplomaci amerykańscyw Sajgonie przestrzegali Waszyngton przed wadami Diema. Niepokój budziła jego niechęE do dzielenia się władzą: pracował po kilkanaście godzin na dobę, próbując przekopaE się przez stosy papierów, aby móc decydowaE nawet o detalach administraeyjnych. Gdy wybuchła wojna, ehciał sam kierowaE oddziałami wojskowymi - pomijając sztaby i dowództwa. Brało się to także z rosnącej z latami podejrzliwości Diema i strachu przed agentami Hanoi. (Nie były to obawy całkowicie bez- podstawne: po 1975 r. okazało się, że komuniści zdołali przeniknąE nawet do najwyższych kręgów kierowniczych Południowego Wietnamu). Republika Wietnamu przejęła biurokrację po państwie Bao Daja, które z kolei rekrutowało urzędników z jednej klasy społecznej. Można byją nazwaE klasą "inteligeneji kolonialnej". Byli to ludzie, którzy odebrali wykształcenie w szkołach francuskich, pozbawieni kontaktu z tradycją narodową, niemal wyłąeznie mieszkańcy miast. Gdy dodamy do tego katolików z Północy i ro- dzinę Ngo, to otrzymamy pełny przekrój społeczny administracji Diema. Taki stan rzeczy musiał przynieśE izolację władz w Sajgonie. System polityczny w Wietnamie Południowym można najkrócej określiE jako autorytarny. Działały partie polityczne, leez ich członkowie narażeni byli na represje. Istniała niezależna prasa, ale była kontrolowana przez - dosyć zresztą łagodną - cenzurę. Funkcjonowały demokratyczne procedury, np. wy- bory parlamentarne, lecz o ich wynikach decydowały naciski władz. (Popular- ność Diema i słabośE podzielonej opozycji dałyby mu prawdopodobnie i tak zwycięstwo w wyborach do Zgromadzenia Konstytucyjnego w 1956 r. i do parlamentu w 1959; rząd wolał jednak ponownie uciec się do manipulacji i sfałszowania wyników). Niektórzy autorzy twierdzą, że brak demokracji bardziej przeszkadzał Amerykanom niż samym Wietnamezykom. Frances FitzGerald poświęciła nawet całą książkę udowodnieniu tezy, iż Wietnamezycy nie rozumieją i nie lubią demokracji i dlatego odpowiadają im rządy komunistyczne. Źródłem takiego nastawienia ma byE tradycja konfucjańska, podkreślająca rolę auto- rytetu i gloryfikująca jednomyślność. W tej tradycji tkwił Diem. Wzorem było dlań społeczeństwo zuniformizowane, kroczące jedną, słuszną drogą, którą według Konfucjusza wyznacza wola Niebios, a na Ziemi oświeceni władcy. W takiej wizji świata nie było miejsca dla pluralizmu, a wszelkie przejawy opozycji jawiły sięjako godne ukarania, a nie dyskusji. Podobnie myśleli także przeciwnicy Diema. Wszystkie wła#ciwie partie cechował brak zrozumienia idei kompromisu. Nie umiały się porozumieC nawet w obliczu bezpośrednie- go zagrożenia. Szukając przyczyn niepowodzenia Diema nie sposób pominąE kryzysu społeczeństwa konfucjańskiego. Patriarchalne stosunki nadwerężył najpierw kolonializm, a po 1945 r. polityka komunistów. yiet-Minh zburzył tradycyjną hierarehię wsi niszeząc wartwę posiadaczy. W paternalistycznym społeczeń- stwie konfucjańskim zapanował chaos. Komuniści potrafili go okiełznaE wprowadzając żelazną dyscyplinę. Ale czy naprawdę ich metody tak odpowia- dały Wietnamczykom, jak twierdzi F. FitzGerald? Na sukces yiet-Minu złożyło się przecież wiele czynników, a pewne wspólne punkty łączące konfu- cjanizm z komunizmem miały znaczenie drugorzędne. Zresztą i komuniści napotkali na problemy, wynikające z rozkładu mentalności konfucjańskiej. Z przemówień Ho Chi Minha wynika, że już w 1945 r. we władzach yiet-Min- hu nierzadka była korupcja, łamanie prawa i biurokratyzacja. Diem nie potrafił zapełniE luki po upadku konfucjanizmu. Próbował stworzyE alternatywną filozofię nazwaną "personalizmem". Nie miała ona wiele wspólnego z poglądami Emmanuela Mounier, na którego Diem i Nhu często się powoływali. Sednem dosyE niejasnej doktryny braci Ngo były twier- dzenia o konieczności sprawowania władzy przez ludzi posiadających autory- tet moralny, o zjednoczeniu narodu wokół rządu oraz o wartości cnót pokory i poświęcenia. Idee personalizmu nie porwały społeczeństwa. W utworzonym przez Diema Narodowym Ruchu Rewolucyjnym i w Rewolucyjnej Personali- stycznej Partii Pracy znajdowało się wprawdzie 1,5 mln członków, ale wię- kszośE wstąpiła tylko ze względu na potenejalne korzyści, gdyż ruchy te pokrywały się w dużej mierze z aparatem władzy. Pomimo błędów i trudności bilans kilku pierwszych lat rządów Diema można uznaE za pozytywny. Startował przecież z pozycji nie do pozazdrosz- czenia: w kraju zniszezonym przez wojnę, z milionem uchodźców. Cały prze- 64 65 mysł znajdował się na Północy, a ponad 80% ludności żyło na trudnej do kontrolowania wsi. Opozycja była silna, a w podziemiu dobrze zorganizowani komuniści czekali na potknięcia rządu. Ajednak dzięki pomocy USA, praco- witości Wietnamczyków i zdolnościom organizacyjnym Diema Republika Wietnamu stanęła na nogach, a nawet uzyskała lepsze od DRW wyniki gospodarcze. Amerykański ekspert oceniał sytuację następująco: "WiększośE ludności Pałudniowego Wietnamu nie przywiązuje większej wagi do autory- taryzmu władz. Nigdy prawdopodobnie nie cieszyli się większą wolnością, ani nie powodziło im się lepiej".5 A francuski dziennikarz pisał w Le Monde* w 1957 r.: "Nie doceniliśmy szans Południa.... Nie wierzyliśmy w Diema lecz w ciągu dwóch lat pracy rozproszył on nasz pesymizm.... Pómimo wszystkich zastrzeżeń musimy uznaE rzeczywistośE: Republika Wietnamu zaistniała jako państwo".6 Przez kilka lat na Południu panował względny spokój. Północ była zbyt osłabiona, by "nieśE płómień rewolucji" za 17 równoleżnik. Lecz gdy Ho skonsolidował reżim w Hanoi, dla Republiki Wietnamu nadszedł czas próby. ' Francuzi byli nieprzychylnie nastawieni do proamerykańskiego Diema. Rząd francuski, po Ge#ewie, zmienił dolychczasowy kurs o 180o i zaczął zabiegaE o stosunki ekonomiczne i kulturalne z Hanoi. Komuniści bardzoozięble potraktowali te prbby i rezultatynowej polityki były niewielkie, np. pnemysł należący do Francuzbw upafistwowiono razem z wietnamskim. Rozdział II Migdzy chaosem a terrorem "Tak osiągniemy: NiepodległośE pahstwa WolnośE obywateli i Szczęście narodu". Ho Chi Minh w apelu o patriotyczne wspbhawodnictwo pracy Opozycja przeciwko Diemowi rosła stopniowo. Zaczęło się od antagoni- zmu z sektami. Potem Diem spróbował rozprawiE się z yiet-Minhem. Nie spodziewał się chyba, że rozpęta tą akeją II wojnę indochińską. Komuniści na Południu byli pewni, że przewidziane w Genewie wybory przyniosą im zwycięstwo. Niektórzy nawet nie ukrywali się, wręcz żądali posłuszeństwa od lokalnych władz. Wyborów nie przeprowadzono, natomiast Diem rozpoczął akcję To Cong, co w wolnym przekładzie oznacza "ŁapaE czerwonych". Zamiarem prezydenta było unieszkodliwienie partii komuni- stycznej, ale wydarzenia wymknęły się spod kontroli. Aparat RW, w którym znajdowało się wielu członków dawnej administracji kolonialnej, zaatakował cały yiet-Minh, który choE kontrolowany przez partię, w większości nie był przecież komunistyczny. Winą stało się samo uczestnictwo w wojnie z Fran- cuzami. Diem, który obawiał się popularności yiet-Minhu, patrzył przez palce na te nadużycia. Ale akcja To Cong nie ograniczyła się do yiet-Minhu. Lokalni urzędnicy i policja wykorzystali nadzwyczajne uprawnienia do rozprawy z przeciwnikami politycznymi i do załatwienia porachunków osobistych. Wydarzenia te miały miejsce przede wszystkim na wsi, gdzie sytuacja i tak była zapalna. Co prawda Diem rozpoczął w 1956 r. reformę rolną, ale po- suwała się opieszale i nie zadowalała chłopów. Wywłaszczeniu podlegało 740 tys. ha, czyli 30% ziemi uprawnej w Południowym Wietnamie. Aie do 1965 r. rozparcelowano zaledwie 250 tys. ha, a na wykup staE było nielicznych. Na dodatek władze odebrały ehłopom ziemie, które zdążył nadaE yiet-Minh. Ci właśnie najbiedniejsiwieśnia#y nueli stanowiEbazę odradzającej się partyzantki. W porównaniu z Północą problem głodu ziemi był jednak na Południu mniej palący, a niezadowolenie wsi brało się także z innych źródeł. Władza 67 Diema, oparta na ludziach z miast, była odbierana jako obca, narzucona. Również powszechne w administracji korupcja i nepotyzm przyczyniały się do wzrostu nieprzychylnych dla władz nastrojów. Kolejnym czynnikiem była znaczna podwyżka podatków, którymi Diem pokrywał koszty rozbudowy armii i policji: chłopi musieli płaciE więcej niż za czasów francuskich. Diem chciał uspokoiE wieś, zastępując wybieranych naczelników wiosek - mianowanymi. Był to ogromny błąd. Znosząc wybory, Diem uderzał w trwa- jącą od zarania historii kraju tradyeję, zgodnie z którą wieś w sprawach wewnętrznych rządziła się sama. W dodatku często jedyną rekomendacją nowych naczelników wiosek była lojalnośE wobec Diema. Czasem byli to wręcz ludzie obcy, np. uchodźcy z Północy, którzy napotykali na wsi mur wrogości. Wytworzoną sytuację wykorzystali komuniści. W 1957 r. dawne kadry yiet-Minhu ponownie zaczęły się organizowaC. Prawdopodobnie były to działania spontaniczne, nie kierowane z Hanoi. Komuniści podjęli je w obronie wlasnej, gdy wiadomo już było, że nie dojdzie do pokojowego zjednoczenia kraju, a represje coraz bardziej uszczuplały szeregi partii. Z początku koncentrowano się na propagandzie w celu podgrza- nia nastrojów i zdobycia nowych zwolenników. Chłopi okazali się bardzo podat- ni; wystarezyło odkopaE ukrytą w 1954 r. broń i można było zaczynać walkę. Rozpoczęła się kolejna kampania dekapitacji. Tym razem jej celem byli lokalni przedstawiciele władz RW, głównie #wieżo mianowani naczelnicy wiosek. Jeżeli nie dali się zastraszyć i nie nawiązywali współpracy - zabijano ich. Cel był oczywisty. Chodziło o osłabienie kontroli Sajgonu nad wsią, by mogła staE się bazą dla partyzantki. Skala powstania szyMko rosła: w 1958 r. zamachy na funkejonariuszy Diema, w 1959 pierwsze oddziały partyzanekie, a na początku 1960 siły komunistyczne były już w stanie zaatakowaE i zdobyć sztab dywizji w mieście Tay Ninh. Powstanie na Południu szybko zyskało wsparcie z Północy. Gdy wybory nie odbyły się, a błędy Diema stworzyły w RW klasyczną sytuację rewolucyjną, Hanoi postanowiło nie zwlekaE z działaniem. Ostatnią próbą zjednoczenia kraju środkami politycznymi był list Pham yan Donga z marca 1958 r. Premier DRW proponował Diemowi obustronne zredukowanie armii i wzno- wienie stosunków handlowych. Ngo Dinh Diem odpowiedział, iż nie podej- mie żadnych negocjacji dopóki na Północy nie zostaną wprowadzone swobody demokratyczne. Wkrótce potem 15 plenum KC WPP podjęło tajną decyzję o poparciu powstania na Południu. Zaczęto przygotowywaE tzw. szlak Ho Chi Minha, który miał służyć do infiltracji ludzi i sprzętu do RW. Kadry yiet-Mi- nhu, które ewakuowano do DRW zaczęto przerzucaE z powrotem. Pierwsze 5 tys. żołnierzy i działaczy Lao Dong znalazło się na Południu już w 1959 r. W maju tego roku Ho Chi Minh otwarcie zaapelował o "wyzwolenie" Południa i zjednoczenie kraju. Komuniści uznali sytuację w DRW za wystar- czająco ustabilizowaną, po zaburzeniach związanych z reformą rolną, by pokusić się o interwencję. Poza tym, obie części kraju od dawna uzupełniały się: z delty Mekongu, będącej spichlerzem Wietnamu, dowożono ryż na Północ. Walka o "wyzwolenie" Południa pozwalała więc odwrócić uwagę społeczeństwa od dużo gorszej niż pod rządami Diema sytuacji gospodarczej, a braki żywno#ci, spowodowane kolektywizacją, pomagały zmobilizowaE na- ród, któremu tłumaczono, iż dopiero zjednoczenie kraju usunie źródło trudności. Diem nazwał powstańców yiet Cong - "Wietnamscy Komuniści". Myślał że pozbawi ich to popularności, lecz późniejsze sukcesy partyzantów i sympa- tia dla nich części zaehodnich mass mediów prawie zupełnie wymazały ów zamierzony, pejoratywny wydźwięk. Władze RW próbowały zdusiE yiet Cong w zarodku: wzmożono represje, zamknięto w obozach i więzieniach tysiące ludzi, torturowano ich. Prześlado- wania nie ograniczały się do komunistów i sterowanych przez nich grup, objęły całą opozycję. W więzieniach znaleźli się liderzy sekt, działacze partu naro- dowych, zbyt dociekliwi dziennikarze, aktywiści związkbw zawodowych itd. W ten sposób Diem wymyślił nie tylko nazwę yiet Congu, ale wspólnie z Nhu stał się jego współzałożycielem, bowiem do zorganizowanego przez komuni- stów Narodowego Frontu Wyzwolenia pehnąłwiele grup, które inaezej nigdy by się tam nie znalazły. W 1960 r. Ho Chi Minh wezwał na forum III zjazdu Lao Dong do utwo- rzenia "szerokiego frontu narodowego skierowanego przeciw klice diemo- wsko-amerykańskiej". Wkrótce potem w dżungli, w delcie Mekongu, odbył się Kongres Założycielski Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu Połu- dniowego (NFW). Oprócz komunistów byli na nim obecni również: członko- wie sekt i partu politycznych, buddyści, inteligenci, robotnicy. Nie zapomnia- no o młodzieży i kobietach. Lao Dong znów stosowała wypróbowaną taktykę "frontu narodowego": wyselekcjonowani delegaci mieli stwarzaE pozory re- prezentowania przez NFW całego społeczeństwa Południa. ByE może nie wszyscy zdawali sobie sprawę z faktu, iż są manipulowani. Pragnęli walezyE z reżimem Diema, a komuni#ci proponowali im zjednoczenie różnych sił dążących do jego obalenia. Dla przyeiągnięcia różnych środowisk yiet Cong musiał dysponowaE od- powiednio pojemnym programem. Znalazły się w nim postulaty utworzenia demokratycznego rządu, przeprowadzenia reformy rolnej, rozwoju gospodar- ki, podniesienia poziomu życia, rozwoju kultury i oświaty itd. Wietnam Południowy miał byE państwem neutralnym, a w przyszłości, za obopólną zgodą, miało nastąpić zjednoczenie. NFW skonstruowano podobnie do yiet-Minhu. Formalnie był rodzajem federacji aż 30 organizacji, w praktyce tyl#o fasadą ściśle kontrolowaną przez partię komunistyczną, która na tę okazję nazwała się Ludową Partią Rewo- lucyjną Wietnamu Pd. Innymi organizacjami Frontu kierowali w pełni dyspo- zycyjni prokomuniści albo wręcz członkowie Lao Dong "pełniący obowiązki" związkowców, przywódców młodzieżowych itd. Wszyscy mieszkający na terenach kontrolowanych przez yiet Cong musieli należeE do przynajmniej jednego "stowarzyszenia wyzwoleńcze- go": do zrzeszenia rolników, związku kobiecego, młodzieżowego, zawodo- wego, partii itd. Także rodziny łączono po kilka w tzw. grupy sąsiedzkie. LudnośE mogła byE dzięki temu łatwo inwigilowana. 69 Struktura Frontu zgodna była z regułami "centralizmu demokratyezne- go". Od szczebla najniższego - kilkuosobowych komórek - do samego szezytu hierarchii - Biura Politycznego w Hanoi - ciągnął się łańcuch zależno#ci. Oczywiście władze Lao Dong nigdy oficjalnie nie przyznały, że kierują yiet Congiem, lecz kamuflaż z biegiem lat był coraz słabszy, a natychmiast po "wyzwoleniu" w 1975 r. niepotrzebne już atrapy zniknęły ze sceny. Ludowa Partia Rewolucyjna (LPR) teoretycznie była jedną z wielu grup Frontu, ale w rzeczywistości sterowała całością. Potwierdzał to nawet język oficjalnych dokumentów, w któryeh bywała nazywana "awangardą" NFW lub "siłą kierowniczą". Jak sama LPR rozumiała udział innych grup w NFyy? Oto fragmenty instrukcji regionalnego komitetu partii przejętej przez oddziały Diema w 1961 r.: "W bieżącej sytuacji Wietnamu Południowego Komitet Centralny Partii popiera włączanie tych elementów do Frontu, nie dlatego, że Partia zdradza politykę walki klasowej i rewolucji, nie dlatego, że ma zamiar zaufaE tym klasom..., lecz tylko po to, by spożytkowaE ich zdolno#ci i prestiż dla celów rewolucji i aby dodaE prestiżu NFW. Ta linia jest tylko tymczasową polityką Partii. Gdy rewolucja zwycięży, polityka ta zostanie zrewidowana".# yiet Congowi zależało na utożsamieniu aktualnego konfliktu z poprze- dnim, aby móc wykorzystaE - jak wtedy - uezucia patriotyczne. Jak jednak wynika z dokumentów NFW nie było to proste i trzeba było sporego wysiłku, by przedstawiE Amerykanów jako kolonialistów. Spośród innych argumen- tów propagandowyeh można wymieniE#obietnice rozdawania ziemi, obniża- nia czynszów, skońezenia z korupcją i represjami władz. WiarygodnośE tych haseł osłabiały wiadomości o kolektywizacji, brakach żywności itd. dochodzą- ce z Północy. Często jednak nie dawano im wiary, uważając je za przesadzone lub za propagandę drugiej strony. Ideologia Frontu - jak i w ogóle komunizmu w wydaniu wietnamskim- była nieskomplikowana, żeby nie powiedzieE - prymitywna. Dla przykładu chłopom tłumaczono - według relacji jednego z nich - że "należą do najbiedniejszej klasy i dlatego powinni powstaE i prowadziE klasową walkę proletariatu przeciw rządzącej klasie kapitalistów, którymi są Amerykanie i ich lokaje".s Organizowano specjalne sesje oskarżycielskie, przypominające seanse nienawiści. Skłaniano na nich chłopów do ujawniania wrogości do "feudałów", "amerykańskich imperialistów i ich służalców", "sajgońskich marionetek" i innych "reakcjonistów". W roku 1959 yiet Cong rozpoczął ofensywę przeciw lokalnej administra- cji. W ciągu kilkunastu miesięcy zamordowano ponad 6 tys. przedstawicieli władz, nauczycieli, lekarzy, techników, księży i ehłopów, którzy nie chcieli współdziałaE z partyzantami. Drugie tyle uprowadzono. Liczbę zastraszonych, którzy zgodzili się pozostaE na stanowiskach i służyE komunistom ocenia się na 80 tys. Miejsee zamordowanych i tych, którzy uciekli, natychmiast zajmo- wały kadry komunistyezne. Niekiedy zmiana przyjmowana była przez miesz- kańców z aprobatą, np. gdy miejsce skorumpowanego, mianowanego przez Sajgon urzędnika czy policjanta obejmował ktoś miejscowy. Plagi gnębiące administrację RW (korupeja, nadużywanie władzy itd.) występowały przecież dużo rzadziej wśród komunistów - przynajmniej z początku. Gdy władze dowiadywały się, że w jakiejś wiosce działa yiet Cong, nastę- powały represje. Zwykle uderzały one nie w dobrze zakonspirowane kadry NFW, lecz w chłopów. Prześladowania rodziły chęE odwetu i liczba zaanga- żowanych w działalnośE yiet Congu rosła. Wtedy władze wydawały armii rozkaz spacyfikowania danej wioski. Można było byE pewnym, że po tej akeji już cała ludnośE obróci się przeciwko administraeji RW, gdyż wojsko działało brutalnie i nie znając lokalnej sytuacji. Dlaczego jednak ta spirala gwałtu służyła NFW, a nie władzom? Przecież można sobie wyobraziE inny sehemat, w którym represje Sajgonu skłaniają chłopów do odmowy pomocy dla yiet Congu, wówezas komuniści muszą sięgnąE do terroru, tym samym zrażają do siebie ludnośE itd. Wydaje się, że nastąpił wtedy swego rodzaju "wyścig terroru", w którym zwyciężył terror skuteczniejszy. Jeśli porównamy życie wsi pod władzą Republiki Wietnamu i NFW to okaże się, że przy całej nieudolności, korupcji i obciążeniach podatkowych administracja Diema była mniej uciążliwa. Zyjąc pod kontrolą yiet Congu chłopi także płacili wysokie podatki, musieli pracowaE przy budowie tuneli, umocnień i zasadzek, dostarczaE partyzantom żywności i sehronienia. Struktura polityczna Frontu pełniła funkcje administracji, na przykład Wyzwoleńcze Zrzeszenie Rolników zajmowało się rozdzielaniem kontrybucji na poszczególne rodziny w wiosce. Ale to nie piękne hasła propagandowe skłaniały chłopów do oddawania części zbiorów dla yiet Congu, tylko wisząca w powietrzu groźba użycia Sekcji Bezpieczeństwa. Terror yiet Congu był skuteczniejszy od terroru rządu sajgońskiego, choE liczba jego ofiar była mniejsza. Dla komunistów bowiem terror był ostatnią instancją, gdy zawiodły inne metody: perswazja i szantaż. Każde morderstwo było wynikiem decyzji wyższych szczebli Frontu, które starannie kalkulowały jego efekty, w szczególności wpływ na ludnośE. Terror był metodyczny i sele- ktywny. Najezęśeiej atakowano niepopularnych urzędników i policjantów. Ich śmierE nie powodowała chęci odwetu, a działała odstraszająco. Natomiast represje aparatu Diema przypominały ciosy na oślep: uderzały tak w kadry Lao Dong (zwykle nie najważniejsze), jak i w sympatyków i osoby przypad- kowe. W ten sposób nie ograniczały wpływów yiet Congu, lecz budowały opozycję. Były za słabe, by zdusiE sprzeciwy, a wystarczająco dotkliwe, by wzbudziE wrogośE. Niektórzy autorzy, aby obaliE tezę o fundamentalnej roli terroru w taktyce yiet Congu, stawiają retoryczne w ich mniemaniu pytanie: kto terroryzował terroryzujących? Jest to pytanie nie tyle retotyczne, ile źle postawione.Ter- roryzujących, czyli komunistyczne kadry, nie trzeba było zastraszaE, gdyż działali - przynajmniej duża ich częśE - z głębokiego przekonania, wierzyli że walczą o niepodległośE i szezęście swego narodu, a na drodze do tak wielkiego celu wszystkie środki wydawały się usprawiedliwione... 70 71 Powstanie w Wietnamie Południowym rozwijało się zgodnie ze wskaza- niem Mao Tse-tunga: "Najpierw góry, potem wieś, a na końcu miasto". Pierwszy krok, "góry", oznaczał zorganizowanie lokalnych komórek ruchu i niewielkich oddziałków partyzanckich. W kroku drugim Mao przewidywał zbudowanie struktur regionalnych oraz rozpoczęcie walk partyzanckich na większą skalę. I wreszcie trzeeim krokiem miało byE utworzenie sił regular- nych. W roku 1960 oddziały Frontu liczyły już 9 tys. ludzi i po raz pierwszy weszły do walki w sile batalionu. Rozrost militarny yiet Congu dokonywał się metodą "pączkowania": wyćwiczone i doświadczone oddziały dzieliły się na trzy, które przyjmowały i szkoliły nowych rekrutów. W połowie 1961 r. wal- czyło już 15 tys. partyzantów, a w 1962 - 30 tys. oraz 12 tys. żołnierzy przerzuconych z Północy. Szybko okazało się, że armia nie może sobie poradzić z yiet Congiem. Postanowiono więc wykorzystać doświadczenia Brytyjczyków z okresu tłu- mienia powstania komunistycznego na Malajach. Anglicy uznali słuszność c,ytowanego wcześniej powiedzenia Mao i pozbawili "ryby", tj. partyzaatów, "wody", czyli środowiska, w którym działali. Przesiedlili ludność do specjal- nyeh, ufortyfikowanych wiosek, aby ułatwiE jej obronę przed partyzantami i podciąE podstawy ich zaopatrzenia, werbunku i wywiadu. W Wietnamie program "wiosek strategicznych" był prowadzony przy u- dziale brytyjskich i amerykańskich ekspertów wojskowych. Dzięki pomocy materialnej USA możliwe stały się działania na dużą skalę: w 1962 r. powstało już 4 tys. z I 1 tys. planowanych wiosek, a znalazło sie1 w nich 40% ludności. Niektóre "strategiczne wsie" budowano od nowa, inne tworzono przez przebu- dowę dawnych. Otaczano je bambtrsowymi palisadami i ogrodzeniami z drutu kolczastego, a z ludności organizowano uzbrojone oddzialy samoobrony. Pro- gram przewidywał, iż prócz ochrony przed terrorem yiet Congu "strategiczne wioski" umożliwią reformy społeczne i gospodarcze: przywrócenie wyborów w#ddz lokalnych, reformę rolną, rozwój szkolnictwa i opieki społecznej. Już wkrótce yiet Cong zdołał przeniknąE do większości ufortyfikowanych wiosek, przekształcając je czasem we własne twierdze. Struktura Frontu okazała się zbyt głęboko zakorzeniona.* Poza tym przesiedlanie, porzucanie domostw i pól, które szybko wchłaniała dżungla, było dla chłopów niezwykle bolesne i budziło odruchowy sprzeciw. Amerykanie w coraz większym stopniu brali na siebie odpowiedzialnośE za losy Południowego Wietnamu. Największy nacisk kładli na budowę Armii Republiki Wietnamu (ARW). Francuzi zostawili 250 tys. słabo wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy, których trudno byłoby jednak nazwaE armią, gdyż dowództwo i kadry oficer- skie były skłócone. Amerykańscy doradcy wojskowi, których liczbę porozumienia genewskie ograniczały do 342, zabrali się energicznie do dzieła. Zmniejszyli armię do ' Sukces B#ytyjczykbw ułatwił fakt, iż większośE powstańcbw była narodowości chińskiej Dlatego stosunkowo prosto można było ich odizolowaE od ludności malajskiej. 150 tys. ludzi i rozpoczęli ambitny program szkoleniowy. W samym tylko 1960 r.1600 Wietnamczyków przebywało w szkołach wojskowych w USA i na Zachodzie. Stany Zjednoczone pokrywały wszelkie koszty rozbudowy ARW (w latach 1955-61 800 mln $). Nacisk na sprawy militarne, w połączeniu z zaniedbywaniem kwestii politycznych i ekonomicznych, miał staE się jednym z najpoważniejszych błędów USA. Błędne okazały się także nietody szkolenia i sposób organizacji armii południowo-wietnamskiej. Amerykanie po doświadczeniach koreańskich za- kładali, że największym zagrożeniem będzie inwazja armii DRW. Ofiarą reorganizacji ARW padły więc między innymi tzw. groupes mobiles, lekkie, ruchliwe jednostki, które jako jedyne przeznaczone były do działań niekon- wencjonalnych. Stworzono natomiast regularne dywizje przystosowane do poruszania się po drogach, które do zwalczania partyzantki okazały się nie- przydatne. Programy szkoleniowe przestawiono z konwencjonalnych na prze- ciw-partyzanckie dopiero w 1960 r., kiedy wojna objęła większośE prowincji.* Zgodnie z zasadami Mao Tse-tunga yiet Cong starał się zbudować bazę na wsi. Wachlarz stosowanych środków był zróżnicowany i obejmował także represje ekonomiczne. Dla przykładu, jeśli nikt z danej rodziny nie chciał służyE w yiet Congu to odbierano jej ziemię, nakładano karne kontrybucje itd. Sytuacje takie nie zdarzały się często. Pytani czemu chętniej słuchają partyzantów niż urzędników RW, chłopi dawali zaskakująco prostą odpo- wiedź: "Bo kadry są dla nas bardziej uprzejme i przyjacielskie. Nie traktują nas tak źle, jak żołnierze i urzędniey Diema".9 Postępowanie przedstawicieli władz wiązało się z ich wyobcowaniem i z za- łamaniem etyki konfucjańskiej, ale sedno problemu tkwiło jeszcze gdzie indziej : partyzanci po prostu m u s i e 1 i dobrze żyE z mieszkańcami wsi, gdyż byli od nich zależni. Bez ich pomocy staliby się szybko bandą wygłodniałych maruderów, których bez kłopotów wyłapaliby żołnierze. Taka bezpośrednia i oczywista zależnośE nie występowała w kontaktach administracji z chłopami: władza łatwo zapomina z czyich podatków się utrzymuje... A na dodatek armia południowo-wietnamska była finansowana przez Amerykanów, czyli nawet tej więzi z ludnością nie było. Z 12 Punktów Dyscypliny obowiązujących partyzantów aż 8 dotyczyło poprawnego zachowania wobec cywilów: "Bądź dla ludzi solidny i uczciwy... Nie zabieraj nigdy nawet igły... Gdy kwaterujesz wjakimś domu, dbaj o niego tak, jak o swój własny... Kochaj i szanuj lud".1o Różne socjotechniki stosowa- ne przez komunistów dla zyskania sympatii ludności syntetycznie ujmowało hasło: "Żyj wspólnie, jedz wspólnie i pracuj wspólnie". Z upływem lat administracja Diema stawała się coraz bardziej skorumpo- wana i niepopularna. Do końca lat 50-tych poparcie dla Diema prawdopo- dobnie przeważało jednak nad niechęcią. Na przykład w wyborach do Zgro- # Obrazowo, choE z groteskową pr L#sadą ujął to jeden z ameiykańskich ekspertbw: "Oddział sił poriądkowych uzbrojonyw gwizdki, pałki i rewotwe#y kal. 38 mm, raczej nie byłw stanie aresztowaE oddziahi pactyzanckiego uzbrojonego w pistolety maszynowe, karabiny, granaty i moździene". 72 73 madzenia Narodowego w 1959 r. opozycja uzyskała tylko nieco ponad 20#o głosów, co dało jej ok. 40 miejsc w 123-osobowym parlamencie. O względnej swobodzie działania politycznego w Republice Wietnamu może świadczyE fakt, iż kandydowało wówezas 441 członków różnych partii. Znaczenie Zgro- madzenia Narodowego było jednakże ograniczone, gdyż Diem rządził przy pomocy dekretów prezydenekich. Wybory te pokazały też, iż najsilniejsze poparcie rząd posiadał w regionach zagrożonych przez yiet Cong, natomiast opozyeja koncentrowała się w bezpiecznych miastach. Miejska opozycja - bezpośrednia przyczyna upadku Diema - rozwijała się spontanicznie w miarę, jak Diem zrażał do siebie kolejne środowiska. Komuniści starali się oczywiście do niej przenikać, ale nie zdołali jej zdomi- nowaE. Znaleźli się w niej przywódcy buddystów obok liderów sekt, liberalna inteligeneja obok grup narodowców, politycy i dowódcy wojskowi o niespeł- nionych ambicjach, zawsze skora do protestów młodzież i studenci. A we wszystkich tych grupach działali zakonspirowani działacze L,ao Dong, których celem było zaognienie sytuacji. Diem nie potrafił i nie chciał zlikwidowaE źródeł antagonizmów. W jego wizji państwa nie było miejsca na kompromisy. Represje nie przyczyniały się jednak do uspokojenia nastrojów. W roku 1960 dwa wydarzenia powinny były stanowiE dla reżimu sygnały alarmowe. W kwietniu grupa znanych osobistości południowo-wietnamskich (wśród nich dawni bliscy współpracownicy Diema) ogłosiła manifest prote- stujący przeciw prześladowaniom opozycji i domagający się daleko idących reform. W listopadzie wyszło na jaw, iż rząd nie może liczyE nawet na armię: trzy bataliony spadochroniarzy, należące od oddziałów uważanych za najwier- niejsze Diemowi, podjęły próbę przewrotu, która o mało nie zakońezyła się sukcesem. Akeje te nie skłoniły władz sajgońskich do zmiany polityki, ale dostrzegł je Waszyngton. Do końca lat 50-tych Wietnam pozostawał na marginesie politycznych zainteresowań USA. 1,2 mld dolarów pomocy nie było sumą na tyle dużą, by wzbudziE w Kongresie dyskusje. Rząd sajgoński znajdował się dopiero na piątym miejscu wśród krajów wspomaganych przez USA. Dużo większą wagę przywiązywano do walk w I.aosie, gdzie siły Patet Lao zagrażały władzom w yientiane. Amerykanie długo nie zdawali sobie sprawy z załamywania się reżimu Diema. Kryzys rozwijał się stopniowo, a uwagę USA zajmowały też inne problemy: zdobycie władzy na Kubie przez Fidela Castro, napięeie wokół Berlina czy dekolonizacja Afryki. Do roku 1960 oeeniano sytuację w Wietna- inie dosyE optymistycznie. Pozory wskazywały przecież na sukces Diema: w Sajgonie sklepy i domy towarowe były świetnie zaopatrzone, na ulicach widaE było wiele drogich samochodów i modnych skuterów, a w nowyeh dzielnicach wznoszono budynki nie odbiegające wiele od standardu amery- kańskiego. Wierzono w Diema. Wydawało się, że Stany Zjednoczone znalazły w nim przywódcę, który - co prawda nie w stuprocentowo demokratyezny sposób (ale czego się można spodziewać po azjatyckim w końcu kraju?) - potrafi postawiE tamę komunizmowi. Potem złudzenia zaczęły pryskaE. Poziom życia okazał się sztucznie zawyżony przez pomoc amerykafiską, która trafiała głów- nie do nielicznej warstwy zamożnych Wietnamczyków. Wygląd Sajgonu i paru większych miast nie mógł przysłoniE nędzy wsi. Autorytet Diema okazał się chwiejny, a administracja skorumpowana (m.in. w efekcie amerykańskiej pomocy). W roku 1960 ujawniły się wśród Amerykanów dwie postawy wobec kryzysu w Wietnamie, których konflikt miał trwaE do końca wojny. W październiku ambasador USA w Sajgonie zaczął wywieraE naciski na Diema, by poszerzył skład rządu, ograniczył kontrolę prasy i przywrócił lokalne wybory na wsi. Prezydent RW stwierdził, że całkowicie zgadza się z propozycjami amerykafi- skimi, ale póki toczą się walki, ma związane cęce. W kilka tygodni później aresztowano polityków, którzy podpisali wspomniany manifest. Ambasador przestrzegł wówezas Waszyngton, że Wietnam znajduje się na krawędzi katastro- fy i zaproponował, aby w zamian za dodatkową pomoc zażądaE od Diema reform. Wówczas ujawniło się drugie stanowisko: misjawojskowa USAw Sajgonie zaprotestowała przeciw planom ambasady. Wojskowi uważali, że demokraty- zacja rządu RW odwróciłaby uwagę od walki z yiet Congiem i osłabiła i tak zagrożone władze. Dylematu tego Amerykanie nie rozwiązali do 1975 r. Weiąż toczyły się dyskusje, czy najpierw należy pokonaE nieprzyjaciela mili- tarnie, czy też wytrąciE mu polityczny oręż z ręki, demokratyzując RW. 20 stycznia 1961 r. urząd prezydenta USA objął John Fitzgerald Kennedy. W słynnej mowie inauguracyjnej powiedział m.in.: "...zapłacimy każdą cenę, uniesiemy każdy ciężar, podejmiemy każdy trud, wesprzemy każdego przyja- ciela, sprzeciwimy się każdemu wrogowi, ażeby zapewniE przetrwanie i zwy- cięstwo wolności". Wietnam miał staE się dla młodego prezydenta jednym z miejsc, w któryeh cheiał wcieliE te słowa w czyn. W maju rozpoczęła się w Genewie kolejna konfereneja, tym razem w spra- wie Laosu. Po 13 miesiącach wynegocjowano porozumienie, na mocy którego sąsiad Wietnamu miał staE się neutralziy i uzyskaE zjednoczony rząd. W pra- ktyce znaczenie tego układu sprowadziło się do formalnego zakazania USA działań na terytorium Laosu, choE pozostało tam 40 tys. żołnierzy północno- wietnamskich. Czas decyzji w sprawie Wietnamu nadszedł dla Johna Kennedy'ego na przełomie 1961 i 62 roku. Powrócił wówczas ze specjalnej misji w Sajgonie gen.Maxwell Taylor. Stwierdził on, iż otoczenie Diema jest nieudolne i kie- ruje się wyłącznie własnymi interesami, ARW jest osłabiona rozgrywkami politycznymi, prześladowanie opozycji wzmacnia niechęE do władz, a postę- powanie rządu wobec wsi nie pozwala na skuteczną walkę z yiet Congiem. Prezydent i jego doradcy mieli póważne wątpliwości, czy słaby i podzielony Wietnam Południowy nadaje się do postawienia na jego terenie tamy komu- nizmowi, czy nie będzie to grunt zbyt grząski i niepewny. Po wahaniu, Ken- nedy postanowił jednak wspomóc RW. W grudniu 1961 r. Departament Stanu opublikował "Białą Księgę", zawierającą opis łamania przez Wietnam Północny porozumień genewskich 74 75 z 1954 r. i oskarżającą Hanoi o agresję. Równocześnie w liście do Diema prezydent zapewnił, iż USA będą wspieraE Republikę Wietnamu dopóki będzie trwała ingerencja zewnętrzna, ale dodał, że Wietnamczycy muszą podjąE nie tylko wysiłek militarny, lecz także polityczny. Kennedy wskazał na koniecznośE zreformowania ARW, systemu społecznego, rolnictwa i po- szerzenia zakresu wolno#ci. Reakcja Diema świadczyła o postępującym ode- rwaniu od rzeczywistości: zainspirował serię antyamerykańskich artykułów w prasie sajgońskiej. Nie zrażony tym Waszyngton przystąpił do realizowania strategii przeciw- powstańczej (counterinsurgency), by wspomóc dwustutysięczną armię połu- dniowowietnamską, która nie mogła dać sobie rady z 17 tysiąeami partyzan- tów. Kennedy postanowił wysłać do Wietnamu tzw. Siły Specjalne (Special Forces). W 1961 r. liczba amerykańskich doradcówwojskowychw RW została podwojona do 685. Tym samym Waszyngton przekroczył dozwoloną w Gene- wie liczbę. Wobec jawnego gwałcenia układu genewskiego przez stronę ko- munistyczną, USA czuły się zwolnione z jego przestrzegania. Kennedy przejął po Eisenhowerze doktrynę odstraszania nuklearnego, opierającą się na groźbie atomowego odwetu w razie zagrożenia bezpieczeń- stwa USA. Poleganie wyłącznie na broni jądrowej spowodowało, iż światowe supermocarstwo było bezsilne w obliczu niewielkich konfliktów lokalnych. Kennedy osłupiał za zdumienia, gdy po wprowadzeniu się do Białego Domu powiedziano mu, że gdyby wysłał 10 tys. żołnierzy do Wietnamu, to kraj zostałby ogołocony z rezerw strategicznych. Prezydent zaczął więc formuło- waE nową doktrynę. Polegała ona na "elastycznym reagowaniu" (flexible response) na wszelkie zagrożenia, od wojen partyzanckich po nuklearną. Doktryna ta miała stanowić odpowiedź na sowieckie wyzwanie, rzucone przez Nikitę Chruszczowa w styczniu 1961 r. Oświadczył on wówczas w ośmiogo- dzinnym przemówieniu, iż Związek Radziecki będzie zdecydowanie popierał "wojny narodowo-wyzwoleńcze". W Waszyngtonie odebrano wezwanie szefa KPZR jako rozszerzenie przez Kreml areny konfrontacji z Zachodem na ob- szar całego globu. Wojny te miały staE się wojnami nowego typu, w których do znanej od wieków partyzantki miały dojść czynniki polityczne, ideologiczne i społeczne. Amerykanie musieli więc znaleźć taki sposób walki ze sterowanymi z Moskwy ruchami "narodowo-wyzwoleńczymi", by móc bronić.sojusznicze rządy, nie powodującjednocześme bezpośredniego starcia z ZSRR. Odpowiedzią Ame- ryki miały być Siły Specjalne, zwane też Zielonymi Beretami. Była to elitarna grupa żołnierzy zawodowych, wyspecjalizowanych w szko- leniu i organizowaniu sił lokalnych. Ich działalnośE przypominała więc two- rzenie przez Francuzów oddziałów antypartyzanckich na tyłach yiet-Minhu. Program szkolenia Sił Specjalnych był jednak dużo szerszy. Miały one ucze- stniczyE w realizacji zadań cywilnych (pomoc ludności, organizacja służby zdrowia itp.). John Kennedy, z charakterystyczną dla niego młodzieńczą energią i idealizmem, osobiście zaangażował się w tworzenie Sił Specjalnych. Polecił m.in. zastąpienie ciężkich i hałaśliwych wojskowych butów - lekkimi, sportowymi, a gdy ich podeszwy okazały się zbyt wrażliwe na bambusowe szpikulce umieszczane przez yiet Cong na #cieżkach, wzmocniono je elasty- cznymi stalowymi wkładkami. Prezydent rozkazał też dostarczyE Zielonym Beretom więcej helikopterów#i - z my#lą o szkolonych przez nich Wietnam- czykach - krótsze i lżejsze karabiny. Kennedy dawał do zrozumienia, że czytał prace Mao i Che Gueyary na temat działań partyzanckich, a na jego biurku zawsze leżał zielony beret - świadectwo więzi z Siłami Specjalnymi, które miały broniE wolności w Trzecim Świecie. Beret ten znajduje się na cmentarzu Arlington; w grobie prezydenta. Pierwsze pododdziały Zielonych Beretów znalazły się w Wietnamie w 1962 r. Mieli - według gen.Taylora, wojskowego doradcy prezydenta- udowodnić Moskwie, iż wojny narodowo-wyzwoleńcze nie są "tanie, bezpie- czne i prowadzące do zwycięstwa, (lecz) kosztowne, niepewne i skazane na porażkę".I1 Zgodnie z planem Waszyngtonu RW miała daE żołnierzy i wolę walki, a Stany Zjednoczone wyszkolenie, transport, broń i wyposażenie. Żołnierzy Sił Specjalnych przerzucano na tereny objęte działalnością NFW, gdzie werbowali, uzbrajali i Ewiczyli partyzantów oraz kierowali akcjami dywersyjnymi. Zielone Berety pomagały też realizować programy cywilne: odbudowę zniszczeń, szkolenie medyczne, szczepienia ochronne itp. ChoE było ich niewielu uzyskali niemałe sukcesy, przede wszystkim wśród plemion górskich. Już w kwietniu 1%2 roku działali w 28 wsiach i uzbroili 1000 chłopów. Tworzone przez nich oddziały były niezależne równieżod Sajgonu. Amery- kanie wykorzystali stary antagonizm dzielący górali i Wietnamczyków. Zor- ganizowane przez nich siły lokalne były skłonne walczyC tak z komunistami, jak i z władzami Diema, gdyby zechciały ittgerowaE w ich sprawy. Nie podobało się to rzecz jasna rządowi sajgońskiemu, choE poważnie utrudniało działalnośE NFW i to na strategicznie ważnych terenach Płaskowyżu Centralnego i gór. W 1%2 r. wydawało się, że wojna przybiera korzystniejszy dla władz obrót. Na podstawie decyzji Kennedy'ego ARW otrzymała duże dostawy nowoczes- nego sprzętu, w tym helikoptery, amfibie i transportery opancerzone. Znacz- nie wzrosła liczba doradców amerykańskich - z 3 tys. w grudniu 1961 r. do 9 tys. w rok później. Pełni optymizmu, tak charaktetystycznego dla Ameryki ery Kennedy'ego, i wiary, że obronią Południowy Wietnam przed komuni- zmem, ze spokojem znosili wyczerpujący klimat i dyzenterię, którą nazywali "zemstą Ho Chi Minha". Przeważali wśród nich piloci #migłowców, którzy transportowali oddziały armii sajgońskiej do pola bitwy i ewakuowali je po walce. Wydawało się też, że rząd Diema odnosi sukcesy na innych polach. "Wioski strategiczne" nieco polepszyły sytuację na wsi, a wybory prezydenckie przy- niosły Diemowi bezapelacyjne zwycięstwo nad dwoma kontrkandydatami. Otrzymał on 88% głosów (ale - co znamienne - w samym Sajgonie tylko 64%). W połowie 1962 r. sytuacja tak radykalnie zmieniła się na korzyśEwładz RW, że komuniści myśleli nawet o wycofaniu się z delty Mekongu. Przewaga reżimu Diema okazała się krótkotrwała. Na większe zaangażo- wanie Amerykanów Hanoi odpowiedziało wzmożoną infiltracją ludzi i sprzę- tu. Sukcesy ARW oparte na wprowadzeniu do walki helikopterów skończyły 76 się, gdy tylko partyzanci Frontu przekonali się, że "nie taki diabeł straszny...". Z początku śmigłowce budziły w nich takie przerażenie, że gdy zbliżały się rycząc tuż nad wierzchołkami drzew, opuszczali swe schrony i uciekali- przez co stawali się łatwym celem. Szybko jednak poznali ich słabe strony. Poza tym dżungla była dla yiet Congu tak doskonałym schronieniem, że na= wet z helikopterów niezmiernie trudno było zlokalizowaE partyzantów. "Jeśli nie wylądujemy im wprost na głowie - znikają" - stwierdził sfrustrowany amerykański doradca.lz Armia sajgońska na krótko tylko zdołała uchwyciE iniejatywę. Amerykanie zorientowali się, że częśE informacji z dowództwa ARW jest fikcyjna, np. nie- które operacje kierowano celowo w puste i bezpieezne okolice, aby nie ponieśE porażki. Awanse oficerskie zależały od lojalności wobec rządu albo od łapówek, a nie od zdolności. Program "wiosek strategicznych" załamał się. Reformy spotkały się z o- strym przeciwdziałaniem NFW: nowe szkoły, szpitale i stacje agrotechniczne niszczono. Nauczyciele i lekarze ginęli. Współpracownik Johna Kennedy'ego, Robert McNamara, powiedział o tej sytuacji: "Nie sposób przeprowadzaE reform na wsi, jeżeli chłopscy przywódey są systematycznie mordowani.13 Bombardowanie i ostrzeliwanie wiosek, w których ukrywali się partyzanci, używanie napalmu - powodowały wiele ofiar wśród ludności cywilnej, dając komunistom do ręki potężną brofi propagandową. W stosunkach amerykańsko-wietnamskich wytworzyła się dziwna sytu- acja: władze sajgońskie - nie określane przez komunistów inaczej niż "ma- rionetki" i "służalcy imperialistów" - faktycznie prowadziły politykę prze- ciwną postulatom Amerykanów, choE były przez nich utrzymywane. Kennedy'emu trudno było się zorientowaE w rzeezywistym stanie rzeczy w RW. CzęśE dziennikarzy amerykańskich akredytowanych w Sajgonie zaczę- ła pod koniec 1962 r. biE na alarm i ostrzegaE, iż Wietnam znajduje się u progu katastrofy, ale ambasada USA i wojskowi przesyłali uspokajające raporty, które wskazywały na kolosalny postęp w porównaniu z rokiem 1960. Prezydent wahał się pomiędzy opuszczeniem Wietnamu (co sugerowała częśE jego doradców), a wydaniem otwartej wojny komunistom (jak propo- nowali wojskowi). Wybrał w końcu taktykę "środka drogi" (middle of the road). Nie chciał nadawaE wojnie dużej rangi (np. odmówił poświęcenia kwestii wietnamskiej osobnego wystąpienia telewizyjnego, a w czasie konfe- rencji prasowych unikał tego tematu), lecz z drugiej strony sądził, że Amery- kanie nie mogą zostawiE sojusznika samego i muszą pozostaE choEby po to, by zwiększyE zaufanie RW we własne siły. Wiedział, że wojna antypartyzancka może byE długa, trudna i może wystawiE cierpliwośE Ameryki na ciężką próbę, ale jego ostateczna decyzja brzmiała: "I think we should stay" (Myślę, że po- winniśmy zostaE).14 Prezydent Kennedy zezwolił na szkolenie przez CIA i Zielone Berety oddziałów południowo-wietnamskich, przeznaczonych do wykonywania taj- nych operacji na Północy. Przerzucano je drogą morską, a ich zadania obej- mowały dywersję i wywiad. W akcji tej brało udział, w sumie, kilkuset żołnie- 78 rzy. Z Północy na Południe infiltrowały natomiast tysiące, a potem dziesiątki tysięcy ludzi. W tym czasie nie zdawano sobie jeszcze w USA sprawy z roz- miarów zaangażowania DRWwwojnę - raporty Centralnej Agencji Wywia- dowczej uznawano za przesadzone. Jedni amerykańscy politycy i dziennikarze uważali, że wojna jest rezulta- tem komunistycznej agresji z Północy, drudzy zaś, że yiet Cong to rodzimy, południowo-wietnamski ruch, który powstał w wyniku błędów reżimu Diema i rozwinął się bez poparcia z zewnątrz. Właściwie oba stanowiska są słuszne: powstanie było w swyeh korzeniach autentyczne i wybuchło, prawdopodob- nie, bez inspiracji z Hanoi, ale natychmiast zostało podporządkowane Lao Dong. Partyzanci nie byliby w stanie długo walczyE bez (z początku rzeczywiś- cie niewielkich) dostaw z DRW. W roku 1966 amerykański dziennikarz Sol Saunders leciał samolotem rozpoznawczym T-28 nad szlakiem Ho Chi Minha. Z wysokości 300 metrów nad dżunglą widział "czerwoną glinę i biały wapień tam, gdzie droga została niedawno zbombardowana.... z wyraźnie zaznaczonymi głębokimi odciskami opon samochodowych". Saundersa zdziwiło, że choE widocznośE była dosko- nała i "nie było wątpliwości, że.lecimy nad ruchliwą drogą", to nie zobaczył żadnego #ladu życia.l5 Praee nad szlakiem Ho Chi Minha rozpoczęły się w 1959 r. Wcześniej, w czasie I wojny Indochińskiej, yiet-Minh oczywiście posiadał już trasy ko- munikacyjne z yiet Bacu na Południe, ale gdy zaczęła się kolejna wojna, Hanoi postanowiło poważnie je rozbudowaE. Szlak wiódł przez terytoria I.aosu i Kambodży, równolegle do granicy Wietnamu Południowego. Był to cały system komunikacyjny złożony z wielu dróg dla pojazdów i ścieżek dla pieszych. Biegły one równolegle, przecinały się, wspinały na stoki górskie i przełęcze, by ponownie zanurzyE się w dżungli. Rozbudowa i naprawy szlaku wymagały oczywi#cie zmobilizowania specjalnych oddziałów roboczych. Inne oddziały zajmowały się organizacją samego transportu. Ameiykafiscy eksper- ci chwalili się, że mają w komputerach zaprogramowane całe 5600 km szlaku. Tymczasem północno-wietnamski historyk wojskowy stwierdził po zakoficze- niu wojny, iż system liczył ponad 13 tys. km, bez dróg zapasowych. W 1963 r. z 80 tysięcy partyzantów NFW ponad 20 tys. stanowili ludzie przerzuceni z Północy. Do roku 1964 yiet Cong zasilali byli yiet-Minhowcy, pochodzący z Kochinchiny, ewakuowani po porozumieniach genewskich. Byli to w 2/3 członkowie L,ao Dong, w większości oficerowie oraz kadry partyjne. Z początku, gdy szlak Ho Chi Minha nie był tak udoskonalony, jak przy końcu wojny, jego przebycie oznaczało morderczy wysiłek. Przejście tysiąca kilometrów niebezpiecznymi górskimi ścieżkami dla ok. 10% wysyłanych kończyło się śmiercią w trakcie kilkumiesięcznej podróży na skutek chorób i wypadków. Później doszły bombardowania, po których dżungla wyglądała jak po trzęsieniu ziemi połączonym z potwornym tajfunem: wyrwane z korze- niami, zwalone i splątane konarami drzewa tworzyły gąszcz nie do przebycia. A jednak ten szlak zaczynający się tuż powyżej strefy zdemilitaryzowanej 79 i dochodzący pod sam Sajgon, przebyło - tylko do 1967 r. - ponad 200 tys. ludzi. Jeśli sporządzilibyśmy mapę obrazującą aktywnośE yiet Congu, to oka- że się, że nie pokrywa się z mapą, która wskazuje natężenie potenejalnych przyczyn partyzantki (np. nierówności społecznych na wsi). Wojna była naj- bardziej krwawa w północnych prowincjach RW, tymezasem napięcia społe- czne występowały raczej w delcie Mekongu. Zatem większe znaczenie od wy- buehowej sytuacji politycznej miała dobra komunikacja z DRW: półnoene prowineje leżały przecież najbliżej strefy zdemilitaryzowanej. Oprócz północ- nej części RW, najcięższe walki toczyły się w prowineji Tay Ninh, która leży w miejscu, gdzie szlak Ho Chi Minha przecina granicę kambodżańsko-wiet- namską i kieruje się na Sajgon. Hanoi wspierało powstanie na Południu, choE na Północy nie brakowało problemów. W 1962 miał miejsce poważny kryzys żywnościowy. Organ WPP Nhan Dan stwierdził wówczas, iż Wietnam Północny nie jest i nie będzie w stanie wyżywiE rosnącej liczby ludności. A przyrost naturalny był niezwykle wysoki - 30 promili. Ludność DRW liczącej w 1963 r.17 milionów zwiększa- ła się o pół miliona rocznie. Jak w tej sytuacji Hanoi staE było na prowadzenie kosztownej wojny? Po pierwsze, władze mogły egzekwowaE od społeczeństwa wszelkie wyrzecze- nia, nawet doprowadzające do głodowego minimum egzysteneji. Drugim filarem możliwości militarnyeh DRW było wsparcie udzielane przez świat komunistyczny. Przywódcom Lao Dong udało się dokonaE nie lada sztuki: w okresie pogłębiającego się rozłamu pomiędzy Związkiem Sowieckim a Chinami po- trafili zyskać pomoc obu mocarstw. Co więcej, potrafili wygrywaE ich rywali- zację z korzyścią dla siebie. Były w historu stosunków DRW z Moskwą i Pekinem okresy zbliżenia to do jednej, to do drugiej strony, ale zasadniczo Hanoi starało się balansowaE pomiędzy ZSRR a ChRL. Przejawiało się to m.in. w formach charakterystycznych dla komunistycznej obrzędowości: jeśli w wietnamskiej gazecie ukazał się artykuł wychwalający osiągnięcia radziec- kiej techniki, to można było mieć pewnośE, że obok znajduje się inny, podobny rozmiarami, w którym z podziwem opisywano zalety Wielkiego Skoku. Co- rocznie obchodzono też miesiąc przyjaźni chińsko-radziecko-wietnamskiej. Z początku pomoc bloku komunistycznego była zbliżona wielkością do ame- rykańskiej. Na przykład w latach 1955-57 DRW otrzymała 200 mln $ od Chin i 100 mln od Moskwy i satelitów. Polityka równowagi pomiędz# Pekinem a Kremlem wymagała od Wiet- namezyków tak szybkiego manewrowania, że przypominała chwilami slalom narciarski. W 1958 r., gdy Sowieci krytykowali Wielki Skok i tworzenie komun w Chinach, Biuro Polityczne WPP wyraziło uznanie dla "rezultatów słusznego kierunku KP Chin opartego na twórczym zastosowaniu niewzruszonych zasad marksizmu-leninizmu do warunków chińskich".1# Natomiast podczas 21 zja- zdu KPZR, kiedy Czu En-laj opuścił Moskwę protestując przeciw usunięciu ciała Stalina z mauzoleum, Ho Chi Minh nie poszedł w jego ślady, a po obradach odwiedził wiele miast w ZSRR. Z kolei w 1963 r. Hanoi znów zbliżyło się do Pekinu (m.in. zaatakowało Jugosławię zgodnie z linią chińską), a Związek Sowiecki wycofał swych specjalistów z Wietnamu w lutym nastę- pnego roku. Stosunki przywrócono dopiero, gdy Le Duan pokajał się w Mo- skwie w lutym następnego roku. W Stanach Zjednoczonych zaliczano DRW raczej do sojuszników Pekinu zapominająe, iż stosunek Wietnamczyków do wielkiego sąsiada ż północy był złożony. Były w nim elementy niechęci, a nawet wrogości: to przeciw Chińczy- kom wybuchały powstania w III, yI, X i Xy wieku, a wspomnienia rabunków Kuo Min Tangu w 1945 r. były jeszcze świeże. Amerykańska opinia o bliskim związku Hanoi z Pekinem nie wynikała jednak z przesłanek historyeznych, lecz z obserwacji aktualnych tendencji w ruchu komunistycznym. Wszak jednym z głównych powodów konfliktu chińsko-sowieckiego był stosunek do kwestii tzw. "pokojowego współistnienia": Pekin odrzucał politykę odpręże- nia, natomiast Moskwie na niej zależało i zarzucała Chińezykom "lewackie sekciarstwo". W tym kontekście wojownicza polityka DRW stawiała ją w o- czach Amerykanów automatycznie po stronie ChRL. Kierownictwo Lao Dong było przedmiotem stałego zainteresowania ame- rykańskich politologów, którzy próbowali doszukiwać się w nim wewnętrz- nych tarE i podziałów frakcyjnych. W rzeczywistości jednak, choE niektórzy przywódcy wydawali się bardziej skłaniać ku Iinii Mao Tse-tunga, a inni ku polityce Kremla, Politbiuro WPP działało nadzwyezaj zgodnie. Jego człon- kowie byli przecież ze sobą ściśle związani od początku lat 30-tych lub jeszeze wcześniej. Czołowe postacie wietnamskiego kierownictwa to: Ho Chi Minh - prezydent DRW i przewodniczący partii, Le Duan - I sekretarz, Truong Chinh - były gensek, yo Nguyen Giap - minister obrony, premier Pham yan Dong i Le Duc Tho oraz Pham Hung - członkowie Politbiura. Skłócony Wietnam Południowy, z niestabilnym rządem, stanowił dokładne przeciwieństwo monolitycznej i rządzonej żelazną ręką DRW. W roku 1963 RW znalazła się na krawędzi katastrofy. Diem, który w latach 50-tych posiadał jeszeze kontakt za społeczeństwem, wiele podróżował po kraju, później coraz bardziej izolował się od narodu. Otoczył się wyłącznie rodziną, duchownymi i policją. Ngo Dinh Nhu manipu- lacją i przekupstwem starał się wzmacniaE władzę swoją i brata. Szydercze i obraźliwe wobec przeciwników wypowiedzi Madame Nhu, która stała się rzecznikiem administracji, jątrzyły społeczeństwo. Polityka rodziny Ngo: "dziel i rządź", osłabiała administrację i armię; posuwano się nawet do sabotowania operacji wojskowych, by mieE pretekst do usunięcia niewygod- nych oficerów. W RW niewiele było autentycznych, zorganizowanych sił społecznych: kato- licy, sekty i yNQDD. Kościół katolicki miał ok.1,5 miliona wyznawców. Jego znaczenie było o wiele większe, niż można wnosiE z tej liczby. Katolicy byli bowiem dobrze zorganizowani, wielu spośród nich należało do elity intelektual- nej i polityeznej. Kościół posiadał 15 diecezji,1771 parafii, prowadził szpitale, sierocińce i inne instytucje chaiytatywne. Wpływ polityczny katolików ograniczał brak wspólnego programu i dystans dzielący ich od reszty społeczeństwa. 80 __ Sekty bardzo straciły na znaczeniu. Hoa Hao byli podzieleni na 4 zwaleza- jące się od:amy, podobnie Kao Dai. Narodowey także byli rozbici - yNQDD na 3 frakeje. W 1963 r. pojawiła się natomiast na arenie publicznej Wietnamu nowa siła. Choć buddyści stanowili większośE ludności, byli raczej słabo widoczni w życiu politycznym. Ich nagłe wystąpienie zaskoczyło większośE obserwato- rów. Do roku 1963 kilkuset bonzów w sajgońskich pagodach wydawało się nie mieć żadnego wpływu na sprawy społeczne. Głoszący daremnośE, a nawet nierealność działań doczesnych, pogrążeni w medytacjach mnisi uchodzili za oderwanych od świata. W dodatku buddyści byli podzieleni na wiele kie- runków i odtamów; w gruncie rzeczy nie można nawet mówiE o jednolitej religii buddyjskiej w Wietnamie. WiększośE wyznawców jedynie nominalnie była buddystami - aktywnych było, podobnie jak katolików, ok. 2 mln. Buddyzm na wsi był przeniknięty taoizmem, animizmem i oczywiście konfu- cjanizmem, tworzył raczej zespół luźnych wierzeń, niż doktrynę religijną. A jednak stanowił potęgę - do 1963 r. utajoną. 8 maja przypadała 25 ro- cznica konsekracji biskupiej Ngo Dinh Thuca, brata Diema, arcybiskupa Hue. Na uroczystościach miał być obecny delegat papieski. W tym samym czasie obehodzono 2523 rocznicę urodzin Buddy. Hue okryło się żółtymi chorągwia- mi buddyjskimi, tłumy wiernych wylegty na ulice. Abp Thuc, urażony tym, że buddyjski przywódca Thich Tri Quang* nie przysłał mu gratulacji i chwc wywrzcE jak najlepsze wrażenie na delegacie, wystarał się u swego brata-prezy- denta o zakaz publicznych obehodów buddyjskiego święta. To była kropla, która przepełnita c7#rę. Cierpliwość buddystówwyczerpała się.1 tak często byli trakto- wani przez rzad7acych katolików jak obywatele drugiej kategorii. Doszto do zamieszek. Policja użyła broni, zabiła 9 osób. To spowodowało falę demonstracji i strajki głodowe buddyjskich mnichów. A 11 czerwca oczy całego świata zwróciły się na Wietnam: na środku ruchliwego skrzyżowania w Sajgonie oblal się benzyną i podpalił Thich Quang Duc. Przywódcy buddy- stów zawiadomili weześniej o samospaleniu reporterów. Nazajutrz zdjęcie mnicha siedzącego w pozycji lotosu w aureoli płomieni, pojawiło się w gaze- tach całego świata. Przy kilku następnych samospaleniach były już ekipy telewizyjne. Nawet dziennikarzy popierającyeh buddystów raziło wprawdzie propagandowe wykorzystywanie samospaleń, niemniej wywołaly one wstrzą- sające wrażenie. Wzburzenie ogarnęło Sajgon, Hue i inne miasta. Masowe modlitwy i demonstracje następowały jedne po drugich. Do buddystów przy- łączyły się inne grupy niezadowolone z rządów Diema. Sprawa buddyjska okazała się zapalnikiem rosnącego od lat sprzeciwu. Reakeja władz dolała oliwy do ognia. Diem nie zrobił nic, a Madame Nhu porównała akty samospalenia do "pieczenia szaszłyków" i z nieukry- wanym rozbawieniem wyraziła gotowośE dostarczenia benzyny i zapałek dla następnych ochotników. Amerykańskim dziennikarzom krytykującym reżim sugerowała pójście w ślady mnichów. # Thich to tytuł duchownych buddyjskieh. Można go pnetłumaczy‚jako.,wielebny" Południowy Wietnam wrzał. Wszystko wskazywało na to, że dni Diema są policzone. Prezydenta ratowało już tylko poparcie Waszyngtonu, który nie widział nikogo, kto mógłby Diema zastąpiE. Kennedy jeszcze przed wybuchem kryzysu buddyjshiego niepokoił się sytuacją w RW. Trudno mu było podjąćwłaściwą decyzję, gdyżw administracji USA istniały duże rozbieżności w opiniach na temat Wietnamu. W 1963 r. wysłał tam gen. Krulaka i przedstawiciela Departamentu Stanu, Mendenhal- la. Po powrocie zdawali relację na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Naro- dowego. Doradca Kennedy'ego, Arthur Sehlesinger, tak to potem opisał: "Krulak powiedział, że w Wietnamie wszystko jest w porządku. Diem jest popularny, morale wysokie i jedyne, co pozostaje do zrobienia Amerykanom to poprzeE go stanowezo i wygra wojnę. Potem relacjonował Mendenhall i powiedział, że Diem jest całkowicie niepopularny, reżim znajduje się w sta- nie kryzysu, buddyści są niechętnie nastawieni, liberalni demokraci również i nie sposób na tym rządzie opieraE#akiejkolwiek polityki amerykańskiej, jeśli ehce się myśleć o powodzeniu. Prezydent Kennedy słuchał bardzo uważnie i w końcu zapytał: Czy obaj panowie byli w tym samym kraju?".ls Z upływem czasu Kennedy miał jednak coraz mniej wątpliwości. Sajgon wciąż odrzucał nalegania Białego Domu na demokratyzację. Nhu w maju 1963 r., publicznie zakwestionował politykę Waszyngtonu i sprzeciwił się zwiększaniu liczby doradców wojskowych. Doszło do tego, że Diem zaczął szukaE kontaktów z komunistami uważając ich za mniejsze zagrożenie dla swojej władzy. Proponował Hanoi wycofanie amerykańskich doradców w za- mian za uznanie przez DRW jego rządu. W czasie kryzysu buddyjskiego USA próbo.wały pogodziE zwaśnione stro- ny. Demonstracje i samospalenia trwały jednak nadal (samobójstwo popełni- ło siedmiu mniehów). 21 sierpnia policja Nhu splądrowała pagody i aresztowała setki zakonni- ków. Kilka dni weześniej Diem zapewnił w osobistej rozmowie ambasadora USA, że nie zostaną j uż podjęte żadne akcje represyjne. Amerykanie odebrali więc to wydarzenie jako świadomy afront. Następnego dnia Nhu polecił odciąć telefony ambasady USA, a winą za obławę obarczył dowództwo ARW. Był to krok niemalże samobójezy, gdyż zraził do reżimu ostatnich, wier- nych mu oficerów. Ale nie był to koniec szaleństw Nhu, który w czasie tych dramatycznych, ostatnich miesięcy rządów zepehnął Diema w cień: oskar- żając prezydenta o słabość, zarządził aresztowanie kilku tysięcy studentów sajgońskich. A były to przecież dzieci establishmentu, więc ostatnia grupa lojalna wobec władz obróciła się przeciw rządowi. Nhu zdradzał oznaki postępującej aberracji: atakował publicznie USA, oskarżał CIA o organi- zowanie zamachu na jego życie i przyznał otwarcie, że rozpoezął negocjacje z Hanoi. CierpliwośE Waszyngtonu wyczerpała się. Gdy kilka dni po 21 sierpnia grupa oficerów ARW nawiązała kontakt z ambasadą, by zbadaE jaka byłaby reakcja Ameryki na obalenie Diema, dano im do zrozumienia, że jest to wariant brany pod uwagę. Amerykanie obawiali się jednak, że przewrót może 82 zdestabilizowaE państwo i sprowokowaE komunistów do uderzenia. Zerwanie 9-letnich więzów z Diemem nie było łatwe i co gorsza nie było widaE żadnej sensownej alternatywy. Kennedy wiedział, że każde wyjście będzie złe. Cały czas pojawiały się w Białym Domu wątpliwości co do samej potrzeby zaangażowania w Indochi- nach (wyrażał je np. Robert Kennedy). Prezydent wierzył jednak w teorię domina. Mówił, że: "je#li Wietnam Południowy upadnie,... to powstanie wrażenie, że przyszłość Azji Południowo-Wschodniej (należy do) Chin i ko- munizmu".19 We wrześniu John Kennedy zaczął publicznie krytykowaE reżim sajgoński. W wywiadzie telewizyjnym powiedział: "Nie sądzę, by wojna mogła zostać wygrana bez poparcia ludnośei, a myślę, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy rząd stracił kontakt ze społeczeństwem".zo Występując w ONZ oskarżył Sajgon o łamanie praw człowieka, a gdy Nhu stwierdził, że w Wietnamie jest za dużo żołnierzy amerykańskich, prezydent wyraził gotowość ich natychmia- stowego wycofania. Spiskujący generałowie wahali się do końca października, lecz postępująey rozkład morale ARW - spowodowany prześladowaniem buddystów - skło- nił ich w końcu do działania. 1 listopada o godz.13.30 ich oddziały zajęły kluczowe punkty Sajgonu. Diema i Nhu otoczyły w pałacu prezydenckim siły pancerne. Wojsko przez kilka godzin nie decydowało się na atak, choć braci broniła tylko ochrona osobista. W tym czasie Diem telefonował do dowódców wojskowych na prowincji, członków administracji i przywódców politycznych, lecz nie uzyskał pomocy. Ambasador amerykański powiedział mu, że nie jest zorientowany w sytuacji i nie otrzymał żadnych wytycznych z Waszyngtonu, może najwyżej postaraE się o zorganizowanie bezpiecznego wyjazdu Diema z kraju. Prezydent odparł, że nie chce opuszczaE Wietnamu, lecz "przywróciE porządek" i odłożył słuchawkę. Wkrótce potem wymknęli się z pałacu razem z Nhu podziemnym przejściem i schronili w kościele katolickim w chińskiej dzielnicy, gdzie wyspowiadali się i przyjęli komunię. Szybko zostali jednak wykryci i zastrzeleni przez żołnierzy w transporterze opancerzonym. Na uzy- skanych później przez CIA zdjęciach widaE eiała obu braci z rękami skrępo- wanymi na plecach. Obalenie reżimu wzbudziło wśród Wietnamczyków radość i nadzieję. Tłumy ludzi wiwatowały pod ambasadą USA, tańczono na ulicach. Nadzieja trwałajednak równie krótko,jak rządywojskowej junty. Po trzech miesiącach, w wyniku kolejnego zamachu stanu, władzę objęli inni generałowie. W ciągu 20 miesięcy dokonano 10 przewrotów, w rezultacie których wszyscy wyżsi dowódcy wojskowi choEby chwilowo znajdowali się u władzy. W Wietnamie było 48 generałów i żaden nie uważał się za gorszego od pozostałych. Wszy- stkie junty łączył brak doświadczenia politycznego, programu i szerszego poparcia społecznego. John Kennedy przeżył Diema zaledwie o trzy tygodnie. Jego współpracow- nicy twierdzą do dziś, że gdyby nie strzały w Dallas, prezydent nie pozwoliłby na dalsze zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w Wietnamie. Fakty wska- zują jednak na coś innego: to Kennedy wprowadził USA na drogę zbrojnego powstrzymywania komunizmu w Indochinach. Drogę, która okazała się rów- nią pochyłą. yiet Cong - zgodnie z przewidywaniami Amerykanów - w pełni wyko- rzystał zamęt po obaleniu Diema. Generałowie, którzy przejęli władzę, prze- prowadzili ezystkę na dużą skalę, co osłabiło zdolności państwa do obrony. Jeden z przywódców NFW powiedział o zamachach stanu w Sajgonie: "Były dla nas prawdziwym darem niebios. Militarna, polityczna i administracyjna pozycja przeciwnika uległa poważnemu osłabieniu.... Żołnierze, oficerowie i funkcjonariusze administracyjni są całkowicie zdezorientowani".zl W cza- sie kampanii po śmierci Diema partyzanci poprzecinali wiele dróg, zlikwido- wali ponad 1600 "wiosek strategicznych", zabili 6 tys. żołnierzy ARW i rozbili setki posterunków. Następca Kennedy'ego, Lyndon B.Johnson, po dwóch latach chaosu w Po- łudniowym Wietnamie nie miał już wyboru: mógł pozwoliE na upadek RW lub wysłaE do walki armię USA. 84 Rozdział I11 Rewolucja czy agresja "Walka toczy się na kilku frontach: r Ząd pn.eciw generałom. buddyści przeciw r Ladowi. generałowie pr Leciw ambasadorowi i - mam nadzieję- generałowie pn.eciw yiet Congowi." Gen. Mat'w#ell Taylor do kocespondentów amerykańskich w Sajgonie w 1965 roku Dziewięć lat rządbw Diema pozostawiło Wietnam w krytycznym stanie. "Robotnicy strajkuja, studenci demonstrują, prasa prowadzi stałą kampanię przeciwko rzaduwi" - pisat gen. Westmoreland. Zycie spoleczne ogarnęła anarehia: w niektbryeh prowinejach pojawiły się tendeneje odśrodkowe (np. w Hue), partie polityezne buntowaly się przeciw rządom wojskowym, częste staly się demonstracje antyamerykańskie i pokojowe. Poważne kontli- kty ideologiczne i religijne krzyżowa## się z ambicjonalnymi gierkami polity- cznymi, a znakomita większość podziałów partyjnych w#nikata wyłącznie z animozji personalnych. Na ulieach Sajgonu walczyły ze sobą pochody bud- dystbw i katolików, wybuchały bomby, dokonywano zamachów terrorystycz- nych - z nic zawsze jasnych powodbw. Dzikie demonstracje kierowane przez gangi młodzieżowe, podpalaly budynki, niszezyły samochody, rabowały i biły każdego, kto stanął na ich drodze. Nie ulega wątpliwości, że komuniści starali się rozkręcać spiralę bezładu, ale bylo to zjawisko nie dające się kontrolować przez nikogo. W sierpniu 19G4 r. gen. Nguyen Khanh prbbował zapanować nad sytuacją: ogłosił dyktaturę i ograniczył prawa obywatelskie. Miasta ogar- nęła fala protestbw. Nieduszłego dyktatora złapali demonstrując,y studenci i - przy biernej lub wręcz przychylnej postawie policji i wojska - obwozili go na czolgu pu Sajgonie i zmuszali do wykrzykiwania: "Precz z władzą wojska! Preez z dyktaturą! Precz z armią!" Dokładnie w tym samym czasie ujęto na Południu pierwszych poborowych z Północy. Oznaczało #o, że do walki weszły regularne jednostki armii DRW. Na wiadomość o tym gen. Khanh rzucił hasło "Marszu na Północ". Szybko jednak został uciszony przez Amerykanów, którzy odrzucali wszelką myśl o zaatakowaniu DRW, sądząc że - jak w Korei - spowodowałoby to naty- chmiastową ripostę Chin. USA zapewniały zresztą wielokrotnie kanałami dyplomatycznymi i DRW i Pekin - nawet już po rozpoczęciu bombardowań Pbłnocy, że nie mają zamiaru wkraczaE na terytorium komunistyczne, pragną jedynie obroniE Wietnam Południawy. Pociągnęło to za sobą daleko idące konsekweneje. Hasło zjednoczenia kraju stało się wyłączną własnością DRW. Południowi Wietnamezycy nie mogli go używać nawet w celach czysto propagandowych. Walezyli zatem o podział, a komuniści o zjednoczenie. W 1964 r. w szeregach yiet Congu walczyło 100 tys. ludzi, a w 1965 już 130 tys. (35 tys. żołnierzy w oddziałach regularnych oraz 95 tys. partyzantów). Mieli przeciwko sobie armię sajgońską liczącą ponad 200 tys. ludzi i drugie tyle w terytorialnych siłach samoobrony. Gdy dodamy do tego 20 tys. dorad- ców amerykańskich, to okaże się, że stosunek sił wynosił 3,5:1, a zatem (zważywszy specyfikę wojny partyzanckiej) nie można było mieć żadnych nadziei na rychłe pokonanie Frontu. Tym bardziej, że armia znajdowała się w stanie katastrofalnym. Kadra oficerska była niekompetentna, często tehb- rzliwa, przeżarta prywatą. Południowy Wietnam odziedziczył po Francuzach politykę rekrutowania oficerbw z wyższych warstw społecznych - przede wszystkim z miejskiej inteligencji. Wskutek klasowego zamknięcia struktur RW jedyna droga awansu dla synów chłopskich wiodła przez kadry yiet Congu. Zwykle żołnierze południowo-wietnamscy walezyli dzielnie, jeśli mieli dobrego dowbdcę. Jednak większość oficerbw ARW nie przejmowała się zbytnio wojną: mieli np. wolne weekendy. Dyscyplina nie była najmocniejszą stroną armu sajgońskiej. Dezerterów było tak wielu, że działalność sądbw wojskowych stała się zwykłą formalnością: niskie kary za dezereję nikogo nie odstraszaly. Z uciekinierów tworzono więc oddziały tyłowe - naturalnie jeśli udało się ich znaleźć, gdyż łatwo znajdowali sehronienie w środowiskach opozycyjnych np. u buddystów. W DRW za dezercję grozily kary znacznie wyższe, do kary śmierci włącznie, i żaden sąd Wietnamskiej Armii Ludowej nie zawahałby się przed ich wymie- rzeniem. Ale - co istotniejsze - z komunistycznej armu nie było gdzie uciekaE. Zarbwno w DRW, jak i w strefach kontrolowanych przez yiet Cong ludność była całkowicie zależna od władz. Dezerter nie miałby się gdzie ukryE, nawet w rodzinnej wiosce zostałby wydany Sekeji Bezpieczeństwa (na Połud- niu) lub milicji Tu ye (w DRW). Przejście na stronę Sajgonu również było niełatwą decyzją: pod rządami komunistów pozostawała przecież rodzina. Biorąc to wszystko pod uwagę za wielki sukces RW można uznaE wyniki tzw. programu Chieu Hoi, Otwartych Ramion. Polegał on na umożliwieniu uciekinierom z yiet Congu powrotu do normalnego życia. Władze sajgońskie zrezygnowały - pod naciskiem Amerykanów - z represjonowania byłych partyzantbw, udzielając dezerterom nie tylko całkowitej amnestii, lecz także pomocy materialnej. Z programu Chieu Hoi skorzystało w latach 1963-68 blisko 30 tys. członków yiet Congu. Może się wydawać, że to niewiele, zwłaszcza, że w program ten włożono wiele energii: nad terenami zajmowa- 86 nymi przez NFW zrzucono z samolotów i wystrzelono w pociskach artyleryj- skich miliony ulotek (tzw. przepustek do wolności), nadawano audycje ze śmigłowców i apele przez głośniki w czasie starE. Ale biorąc pod uwagę stalową dyscyplinę panującą w yiet Congu przejście tylu tysięcy partyzantów na stronę Sajgonu świadezy o tym, tak znaczny procent ludności nie popierał w rzeczywistości komunistów. Z drugiej strony coraz więcej przedstawicieli administracji FiW pracowało skrycie dla Frontu: zastraszenie było o wiele lepszym spOsobem działania od dekapitacji. Posłuszny urzędnik był bardziej użyteczny - znał przecież zamie- rzenia władz. Natomiast akcje mające na celu - jak mówili Amerykanie- "zdobycie serc i umysłów" chłopów rozbijały się o dwie przeszkody. Pierwszą stanowiło wyobcowanie rządu południowo-wietnamskieg0: pracujący dlań łudzie nie umieli nawiązać kontaktu z ludnością, byli nawet inaczej ubrani- nie nosili tradycyjnych czarnych "piżam", jak partyzanci. Drugą było przeciw- działanie yiet Congu. AmbasadOr USA mówił: "Jak można szerzyć oświatę, jeśli przychodzi yiet Cong, wysadza szkoły.... i morduje nauczycieli? Jak można dostarezaE ulepszone odmiany ryżu, jeśli przychOdzi yiet Cong i krad- nie plony? Jak można ożywiać gospodarkę i podnosić poziom życia, jeśli yiet Cong wysadza drogi i mosty".22 W rok po zamachu na Diema NFW kontrolował już ok. pOłOwy obszaru Wietnamu Południoweg0 i pOnad 30#/n ludności. Na tzw. "terenach wyzwolo- nych" działały nawet szkOŁy i kluby sportowe. Materialną podstawą yiet Congu byiy podatki ściagane na zajętych obszarach, a także od ludności, nad którą nominalne zwierzehnictwo sprawowały władze sajgońskie. Właściciele sklepów, barów itp. lOkali nie płaeili ich bynajmniej z czystej sympatii dla Frontu, lecz w obawie o swe mienie, które mogło zostać wysadzOne w powie- trze lub podpalone przez "nieznanyeh sprawców". Wieś stanowiła źródło żywnOści i rekrutów. Ocenia się, że ok.70#lo środków Frontu pochodziło z terenu Wietnamu Południowego - reszta z Północy. Znaczna część broni była zdobywana w walce, alb0 kradziona w portach wprost ze statków z zaopatrzeniem dla ARW. W portach działały zorganizo- wane gangi, które zajmowały się kradzieżą dostaw amerykańskich na wielką skalę: broń wędrowała do partyzantów, natomiast towary konsumpcyjne na czarny rynek. Skala wojny wciąż rosła. Czas pOdjęcia przełomowych decyzji w Waszyng- tonie zbliżał się nieuchronnie - jeśli Amerykanie nie chcieli ujrzeE flagi yiet Congu (czerwOnO-niebieskiej z żółtą gwiazdą) na ulicach SajgOnu. Lyndon B.JohnsOn rozpoczął swą prezydenturę pod hasłem "Let i#s conti- nue" ("Kontynuujmy"). Mówiąc to nie miał bynajmniej na myśli kontynuo- wania zaangażowania USA w Wietnamie. Myślał raczej o doprowadzeniu do końca zamierzonych przez Johna Kennedy'ego przekształceń wewnętrznych w Stanaeh Zjednoczonych. Johnson, syn ubogiego teksaskiego farmera, po- stanowił rozwiązaE wiele problemów Ameryki i stworzyć Grent Society ("Wielkie Spoleczeństwo"). Cheiał doprowadzić do równouprawnienia czar- nej społeczności USA; zlikwidować ubóstwo; stworzyć narodowy system opie- ki zdrowotnej i podnieśE poziom szkolnictwa. WiększośE tych reform udało mu się przeprowadziE i niewiele brakowało, a zyskałby miano jednego z naj- większych prezydentów w historii USA. Nie stało się tak głównie z powodu Wietnamu. To Wietnam sprawił, że Johnson musiał zrezygnować z powtórnego kandydowania do prezydentu- ry. To Wietnam sprawił, że jako pierwszy prezydent w historii USA mógł występować publicznie bez obayw.wywołania demonstracji tylko na terenie baz wojskowych... Johnson nie chciał tej wojny - obawiał się, że stanie się przeszkodą na drodze do Grent Society. Mimo to, gdy składał przysięgę prezydeneką w dniu śmierci Johna Kennedy'ego, w Wietnamie było tylko 16 tys. amerykańskic# doradców wojskowych, a gdy odehodził - ponad 500 tys. żołnierzy. Wiosną 1964 r. Johnson miał do wyboru cztery opeje w kwestii wietnam- skiej. Pierwsza - wycofanie doradców i pozostawienie rządu sajgońskiego własnemu losowi, miała w Waszyngtonie licznych zwolenników; "gołębie"- jak ich nazywano - uważali, iż żadne istotne interesy USA nie wymagają angażowania się w powstrzymywanie komunizmu w Indochinach. Kwestiono- wali "teorię domina", twierdzili, że w Wietnamie trwa wojna domowa, do której Ameryka nie ma prawa się wtrąeaE. Inni uważali, że popierając auto- rytarny reżim USA zdradzają swe zasady, a opuszczając Wietnam Ameryka wcalc nie straci wiarygodności wśród sojuszników, co stanowiło ważny argu- ment "jastrzębi". Johnson odrzucił tę opcję bez namysłu. Jako Teksańezyk z krwi i kości przestrzegał kodeksu honorowego: odwrót, złamanie danego słowa i tehórzostwo były dlań nie do pomyślenia. Już w kilka dni po objęciu urzędu powiedział: "Nie mam zamiaru straciE Wietnamu. Nie będę tym prezydentem, który będzie się przyglądał, jak Azja Południowo-Wsehodnia kroczy drogą, którą poszły Chiny."23 L. B. JOhnson uważał, iż nie można dopuścić do upadku Republiki Wiet- namu, gdy# pojawiłby się wówczas "następny MeCarthy". Prezydent obawiał się podobnej reakeji, jak po zywcięstwie Mao Tse-tunga w Chinach, kiedy senator Joseph McCarthy oskarżył rząd o to, że przyczynił się do klęski Czang Kaj -szeka. Drugą opeją była neutralizacja Wietnamu Południowego. Za "neutraliza- cją" opowiadało się również Hanoi, uzupełniając ją postulatem utworzenia w Sajgonie rządu z udziałem yiet Congu. Zdaniem Johnsona opcja ta niewie- le różniła się od pierwszej, bowiem: "Dopóki kOmunistyczny reżim w Wiet- namie Północnym trwa w swej agresywnej polityce, dopóty neutralizacja Południowego równałaby się przejęciu władzy przez komunistów".24 Opeję trzecią stanowiła eskalacja wojny, to jest wprowadzenie do walki oddziałów amerykańskich lub nawet zaatakowanie DRW, czego domagała się grupa "jastrzębi". Przewodził jej republikański kontrkandydat Johnsona wwyboraeh prezydenckich w 1964 r. - senator Barry Goldwater. Tę strategię prezydent na razie odrzucił jako awanturniczą. Lyndon Johnson wybrał opeję czwartą, "middle ofthe road" kontynuując - także w kwestii wietnamskiej - politykę Johna Kennedy'ego. Wykluczał gg 89 dążenie do opanowania DRW, jak i pozostawienie Południa bez pomocy. RW, broniona przy wsparciu Amerykanów, miała wzmocnić się na tyle, by była w stanie sama stawić czoło komunistom. W kręgach rządowyeh Stanów Zjednoczonych od początku istniały więc zasadnicze rozbieżności co do przyczyn, konieczności i możliwości zaangażo- wania USA na Pólwyspie Indochińskim. Róźnice te miały się pogłębiać w miarę eskalacji wojny, rozszerzyć na całe społeczeństwt# i doprowadzić do jednego z najgroźniejszyeh kryzysów w historii Ameryki. USA byly wciągane w swą najdłuższą wojnę niepostrzeżenie. W marcu 1964 r. prezydent zgodził się na zwiększenie dostaw broni dla ARW, rozsze- rzenie zakresu tajnych operacji w Północnym Wietnamie i rozpoczęcie pla- nowania uderzeń powietrznych na DRW. Ostatni punkt stał się potem pod- stawą oskarżania Johnsona o manipulowanie amerykańską opinią publiczną, zatajanie rzecrywistyeh celów Białego Domu, a nawet o umyślne prowokowa- nie wojny według stworzonego rzekomo wtedy "scenariusza". Prezydent rze- czywiście nie mówił publicznie o wszystkich rozważanych w Białym Domu ewentualnościach, ale ezy można nazwać takie postępowanie "wprowadza- niem w błąd opinii publicznej"? Najlepiej zresztą świadezą o zamiarach Johnsona fakty. W połowie I964 r., a zatem p r z e d pierwszymi bombardowaniami, Stany Zjednoczone próbowały pertraktować z Hanoi. Pośrednikiem był Blair Sea- born - szef delegacji Kanady w M KKiN. Przekazał on Pham yan Dongowi stanowisko USA, które brzmiało następująco: Stany Zjednoczone "nie chcą baz wojskowyeh w tym regionie i nie pragną obalenia władzy komunistycznej w Hanoi"; jeśli tylko DRW nie będzie dążyć do ekspansji, to może uzyskać podobne koreyści gospodarze i polityezne, jak np. Jugosławia. Jedynym żąda- niem W'aszyngtonu było zakońezenie pomocy DRW dla yiet Congu. W przeciwnym razie - ostrze#aly USA - Wietnam Północny moga dotknąć znaczne zniszezenia. Kicrownictwo Lao Dong zinterpretowało amerykańską próbę nawiązania dialogu jako sygnał, iż Stany Zjednoczone - po doświadezeniaeh koreań- skich - nic są zdolne do uczestniczenia w następnej wojnie w Azji, toteż nie wykazało zainteresowania ofertą. Pham yan Dong zarzucił Amerykanom, że to oni są agresorami, zażądał ich bezwarunkowego wycofania i stwierdził, że problemy Południa powinny zostać rozwiązane "przez samych Południo- wyeh Wietnamezyków". Na zakońezenie stwierdził, że yiet Cong i ci, którzy go wspierają są gotowi do poświęceń, a jeżeli Ameryka narzuci wojnę DRW, to - zakonludował - z tak eharakterystyczną dla komunistów z Północy pewnością siebie - "Zwyciężymy! " Rozmowy nie zmieniły więc niczego; wkrótce na Południu znalazły się pierwsze jednostki WAL. Odpowiedzią Amerykanów byly rozszerzenie tzw. "tajnej wojny". Były to operacje na Północy prowadzone przez południowo- wietnamskie Zielone Berety przy wsparciu amerykańskim. Obejmowały loty zwiadoweze samolotów U-2, zrzuty grup sabotażowych na spadochronach, wypady komandosów na wybrzeża DRW oraz ostrzeliwanie baz morskich przez południowo-wietnamskie kutry torpedowe. Akcje te unaoczniły, jak silna była kontrola społeczeństwa na Północy. Z przerzuconych tam dziesięciu ośmioosobowych dywersyjnych drużyn Zielonych Beretów wrócić udało się jedynie czterem żołnierzom. W czasie jednej z operacji doszło do incydentu, który miał mieć daleko- siężne skutki. Amerykański niszczyciel USS Maddox prowadząc wywiad ele- ktroniczny 30 mil morskich od wybrzęży DRW, czyli na wodach międzynaro- dowych, napotkał 3 półnoeno-wietnamskie łodzie torpedowe. Nieco weze- śniej kutry RW ostrzelały garnizon WAL położony 100 mil dalej. Maddox został zaatakowany przez łodzie DRW i odpowiedział ogniem, zmuszając je do ucieczki. Waszyngton został natychmiast zaalarmowany, lecz nie podjęto żadnych kroków odwetowych. Do Mnddoxn dołączyłjedynie inny niszczyciel. Dwa dni później, w nocy # sierpnia, gdy oba okręty operowały na otwartym morzu - ponad 50 mil od brzegu, nadały meldunki radiowe, że ponownie zostały zaatakowane. Tym razem Johnson zarządził w odwecie uderzenie lotnicze na bazę morską w yinh. Do dziś amerykańscy historycy toczą dyskusję na temat przebiegu wy- darzeń w czasie decydujących kilku godzin w nocy z 4 na 5 sierpnia. W czasie drugiego incydentu w Zatoce Tonkińskiej panowała sztormowa pogoda i powstały wątpliwości, czy oba niszezyciele rzeczywiście zostały zaatakowane. Dowódcy okrętów amerykańskich oparli swe meldunki na świadectwach marynarzy, którzy widzieli ślady torped oraz na wskazaniach radaru i sonaru. Ze względu na trudne warunki nie mieli jednak całkowitej pewności. Nie byłoby całego problemu, gdyby Wietnamezycy trafili - jak za pier- wszym razem - któryś z niszczycieli. Tak się jednak nie stało i niektórzy historycy twierdzą, iż Johnson wykorzystał niejasny w gruncie rzeczy incydent do eskalacji wojny, i wprowadził Kongres w błąd. Prezydent bowiem zwrócił się zaraz po incydencie do Kongresu USA o uchwalenie rezolucji, która dawałaby mu prawo "do powzięcia wszelkich niezbędnych kroków, z użyciem sił zbrojnych włącznie" w celu odparcia dalszych ataków na siły USA lub dla obrony Wietnamu Południowego. Senat przyznał żądane uprawnienia stosunkiem głosów 88:2, a Izba Reprezentan- tów jednogłośnie (416:0): Sześć lat później, w 1970 r., Kongres odwołał rezolucję. Lyndonowi John- sonowi zarzucono, iż nie przedstawił wszystkich okoliczności incydentów, (przede wszystkim tego, że rozegrały się w pobliżu miejsc, gdzie kutry połu- dniowo-wietnamskie prowadziły operacje przeciw DRW i dlatego ataków na okręty amerykańskie nie można uznać za niesprowokowane). Prezydent nie wykorzystał Rezolucji Tonkińskiej, ani szerokiego poparcia społecznego, które ujawniały badania opinii, do eskalaeji wojny. Przeciwnie - wielokrotnie powtarzał, że nie pragnie dalszych działań militarnych. Miał nadzieję, że wobec jednomyślnego i twardego stanowiska zajętego przez Amerykę - Hanoi zmieni kurs na bardziej ustępliwy. Niestety, strumień żołnierzy i sprzętu płynąey na Południe wciąż rósł. 90 91 Istnieją świadectwa, iż Lao Dong zdecydowała się na rozstrzygnięcie mili- tarne już przy końcu 1963 r.* Komuniści wiedzieli przecież, że nie mogą przegrać tej wojny: USA zapewniały wielokrotnie, że ich celem jest jedynie obrona RW. A do wygrania mieli wiele - jak pokazał czas - nie tylko Wietnam Południowy... Toteżw Hanoi nie deliberowano długo nad dalszymi,deeyzjami, nie zagłębiano się - jak w Waszyngtonie - w najdrobniejsze niuanse, nie pytano wciąż o to, jakie są właściwie cele wojny. W Ameryce natomiast każde postanowienie poprzedzaW# nic końezące się debaty wewnątrz administracji i w środkach masowego przekazu. W Białym Domu dyskutowano nad setkami stron różnych raportów i memoriałów płodzonych przez wszystkie agendy rządowe. Mimo to - a może właśnie dlatego - amerykańscy przywódcy nigdy nie mieli pewności, nawet w podstawowyeh sprawach. George Herring napisał, iż "często nie byli pewni, co wlaściwie powstrzymują: czasem mówili o Chi- nach, innym razem o komunizmic", a niekiedy o "ruchach wywrotowych". Polityk, William Sulliyan powiedział: "Nie byliśmy pewni.... ani naszych celów, ani metod, ani scijuszników".## Profesor Hugh Arnold, który analizo- wał oficjalne dokumenty Waszyngtc>nu, naliczył aż 22 różne rządowe uspra- wiedliwienia obecności USA w Wietnamie. Przywcidc,#y Lao Dong wiedzicli natomiast dobrze czego chcą. Po ostrze- gawezym ataku amerykańskim zaczęli szykować kraj do wojny. Ewakuowano z miast część ludności i zakłady przemysłowe. Na ulicach wykopano tysiące sehrunciw i rc>wciw przeciwlotniczych. Po drugiej stronie uccanu prezydent i jego rząd uzgodnili, iż wobec nie- ustępliwej postawy Hanoi konieczne jest uderzenie powietrzne na Północny Wietnam. Penta#on zaczał opracowywać plan bombardowań DRW. Operacja otrz##mata kryptc>nim Rolling Th<blemu wietnamskie#o. Inne były zresztą powody krytyki ze strony pacylistycznych "gołębi", a inne Centralnej Ageneji Wwyiadowczej. Nie było jednak żadnej innej alternatuwy: inwazję lądową z góry przecież odrzucono. W otoczeniu prez##denta Johnsona przeważał pogląd, iż DRW tak zależy na zbudowanym po 195:1 r. przemyśle, że wystarezy sama groźba jego znisz- * Pierwsze oddziały WAL wyruszyly na Potudnie w p o ł o w i e 19 6 4 r. Amerykańskie bombardowania (nie liczac jedne#o nalotu po incydentach tonkińskich) rozpoczęły się w 19 6 5 r. Wtedy też weszły do walki pienysze oddzialy armu UŚA. Mimo to. niektbr Ly histo#ycy np. Geor#e Kahin twierdza. że to intenyeneja USA pehnęła DRW do wysłania swyeh żotnierzy... czenia by Hanoi ugięło się. Jeden z doradców przezydenta, Walt Rostow, sądził, że "Ho Chi Minh już nie jest partyzantem, który nie ma nic do strace- nia", lecz "musi bronić kompleksu przemysłowego" w DRW.2# Przyszłość pokazała, iż hierarehia wartości twórcy Lao Dong była inna. Na początku 1965 r. yiet Cong w dalszym ciągu zdobywał nowe tereny rząd w Sajgonie jak zwykle się chwiał, a plan operacji Rolling Thunder był opracowany. Przywódcy DRW musieli wiedzieć, co robią, gdy zezwalali od- działom partyzanekim na zaatakowanie żołnierzy amerykańskich. 6 lutego yiet Cong uderzył na amerykańską bazę helikopterową w Pleiku. Zginęło dziewięciu Amerykanów, 76 było rannych. Prezydent powiedział jednemu z senatorów, który oponował przeciw odwetowi: "Nie mogę kazaE amerykańskim żołnierzom, abywalezyli tam nadal zjedną ręką za plecami."s Kilka godzin później z lotniskowców 7 Floty USA wystartowało 49 bombow- ców typu Skyhawk i Cr-ckresach najcięższych ataków liczba zabitych cywilów mogła dochodzić do 1000 osób tygodniowo. Już po pierwszych miesiącach bombardowań wszystkie oceny wskazywały, iż Rolling Th<-cii nnd Desrro#,'? W Waszyngtonie i Sajgonie rozumiano przecież zlożoność sytuacji, w której konwenejonalne działania militarne krzyżowaly się z wojną domową. A jednak USA postawiły niemal wyłącznie na xozstrzyg- nięcie wojskowe - prawie 80#lo pomocy dla Sajgonu przeznaczano na roz- wój ARW. Uporezywe spychanie na drugi plan problemów politycznych miało kilka przyczyn. Armia USA przez samą swą obecnośE w Wietnamie musiała zawa- żyć na dec,yzjach Waszyngtonu. Choć po 1965 roku w dalszym ciągu mówi się wiele o "zdobywaniu serc i umysłów", o konieczności rozwiązań politycznych, rozwoju gospodarezego i o reformie rolnej, to faktycznie Wietnam zaczyna być traktowany jak zwykła operacja militarna. Punkt ciężkości przesuwa się w stronę dowództwa, a ambasada USA w Sajgonie, CIA i w ogóle cywile schodzą na dalszy plan. Według gen. L,ansdale'a (który jako pułkownik walnie przyczynił się do początkowego sukcesu Diema) - amerykańscy wojskowi popełnili poważny błąd, sztywno oddzielając kategorie militarne od politycznych. Swe zadanie rozumieli przede wszystkim jako pobicie nieprzyjacielskiej armii, a nie "zdo- bywanie serc i umysłów". A przecież jedną z głównych zasad sztuki wojennej jest zrozumienie istoty wojny oraz podporządkowanie środków militarnych celom pulitycznym. Źle się też stato, twierdzi dalej Lansdale, że punkt widze- nia wojskowyeh przejęli politycy cywilni (Johnson, MeNamara, potem Nixon i L,aird), których obowiązkiem było go skorygowaE.51 Jak jednak Biały Dom mógł właściwie reagować na sytuację, skoro opierano się tam na nie przysta- jących do rzeczywistości sehematach? Wojnę widziano wyłącznie w kontek- ście globalnej strategii "powstrzymywania" komunizmu, co przyczyniało się do pomniejszania rodzimych, wietnamskich korzeni konfliktu; Ho Chi Minha uważano jedynie za narzędzie w rękach Pekinu lub Moskwy, a NFW za wytwór Hanoi. Płk Robert Rheault z Zielonych Beretów uważa, że "Stany Zjednoczone dużo lepiej poradziłyby sobie w Wietnamie, gdyby posłały tam kilka bombow- ców mniej...., a za to kilku specjalistów od walk nieregularnyeh więcej".5z Po śmierci Kennedy'ego Zielone Berety, w których pokładał tak wielkie nadzieje, zostały przez przywiązane do schematów kręgi wojskowe zepehnięte na boczny tor. W niewielkim tylko stopniu powiększono ich liczebnośE: w Wietnamie działało w szczy.towym okresie wojny trzy tysiące żołnierzy Sił Specjalnych. Była to kropla w półmilionowym morzu wojsk amerykańskich. Gdy zginął Kennedy, który zamierzałwprowadziE w armii Stanów Zjednoczo- nych wiele reform (szkolenie kontrpartyzanekie dla wszystkieh rodzajów broni, przystosowanie lotnictwa do walk w dżungli, piechoty morskiej do działań nieregularnych itp.), powrócono do tradycyjnej taktyki. A przecież wystarezyło spojrzeć na osiągnięcia Zielonych Beretów, by do- strzec ich znaczenie. Zaledwie trzytysięczna grupa oficerów i podoficerów potra- fiła zorganizować 60-tysięczną armię, złożoną z nieregularnych oddziałów lokal- nych. Prócz tego stworzono setki tzw. C#wilnych Nieregularnych Grup Obrony (CNGO), o których płk Rheault powiedział: "Program CNGO.... to historia uczenia Wietnamezyków jak strzelaE, budowaE, uprawiać ziemię, leczyć, prowa- dzić operacje wywiadoweze. Była to praca z religijnymi i etnicznymi mniejszo- ściami: góralami, Khmerami, Hoa Hao i Kao Dai".53 Południowo-wietnamskie siły terytorialne - organizowane przez Zielone Berety i rząd RW - utrudniały w poważnym stopniu działalnośE partyzantów. Potrafiły broniE chłopów przed opodatkowaniem, przeciwdziałaE propagan- dzie i odcinaE zopatrzenie dla sił komunistycznych. Zadały one - i poniosły - większe straty niż regularne oddziały ARW. Szukając odpowiedzi na pytanie o alternatywną taktykę walki można się oprzeć właśnie na efektach działań Zielonych Beretów i lokalnych, południo- wo-wietnamskich sił samoobrony. Wydaje się, iż droga, która mogła dopro- wadzić RW i USA do zwycięstwa, wiodła w kierunku działań nieregularnych. Podobnie sądzi obecnie wielu zachodnich specjalistów wojskowych (np. au- torzy cytowanej wielokrotnie pracy The Lessons of liietnnm). Należało z nie- mal wyłącznie konwenejonalnego sposobu walki przejśE na mieszany, do- wartościować Siły Speejalne, a także zwróciE większą uwagę na polityczny charakter wojny. Nie było to rzecz jasna proste. Zmiana taktyki amerykań- skich sił lądowych na bardziej niekonwencjonalną, rezygnacja z oparcia się na lotnictwie - musiałyby pociągnąE za sobą zwiększenie strat wśród żołnierzy USA, co z pewnością nie spotkałoby się z poparciem opinii publicznej. 112 113 Można jednak bylo bez trudności posłać do Wietnamu więcej Zielbnyeh Beretbw, aby zwiększyć liczbę oddziałów lokalnych. Taktyka przeciwparty- zancka byłaby prawdopodobnie nie tylko tańsza i skutecznicjsza, lecz również pozwoliłaby zmniejszyć ilość ofiar wśród ludności cywilnej. Stało się jednak inaczej. Taktyka Senrch nnd Desn-o1, zdominowała sposób myślenia amerykańskich sztabowców, a Siły Specjalne wycofano z Wietnamu jako jedne z pierw,szyeh oddziałbw już w 1970 roku. Powodem tej sprzecznej z logiką dei.yzji (odsyłano niewielką grupę zawodowych, świetnie wyszkolo- nyeh żolnierzy, pozostawiajac pbł miliona poborowych o bardzo już wówezas niskim morale) były - wywodzące się jeszeze z okresu Kennedy'ego- animozje w stosunku do Zielonych Beretów. Te same, które spowodowały, iż Siły Specjalne nic zostaly w Wietnamie wykorzystane na większą skalę. W charakterzc ciekawostki można dodać, że w formacji tej wielu oficerbw mbwilo m.in. po pulsku i rosyjsku. I to nie tylko dlatego, że Siły Specjalne miały być uiyte w Europie Wsehodniej: zaczęto je tworzyć w 1947 roku w amerykańskiej strefie okupac.#yjnej w Niemezech, gdzie zaciągnęło się do nich wielu przesiedlonyeh ze wsehodu dipisów, którzy nie chcicli wracać pod panowanie komunistyezne. Wietnam hył krajem biednym: roczny dochbd narodowy RW na 1 miesz- kańca w#nosił w# 1967 roku dwieścic dolarów. Pojawienie się tam armii USA z jej olbrzymią intendenturą i setkami tysięcy żołnierzy musiało poważnie wpłynać na tamtejszc: 7ycie spoleczne. Amerykańskie hazy szyMko otoczyty cale miasta barakbw skleconych z pu- szek i opakuwań, kture w#rzucali Amerykanie. Tam, w krętych uliczkach, gdzie ściany zdawah# się być pokryte niekońezac.wmi się reklamami Coca Coli i rciżnych gatunkciw piwa, żołnicrze zza oceanu mogli kupić narkotyki, seks i rozrywki. Rozkwitł czarny rynek: głbwnym przedmiotem handlu były dobra Mnde in USA, które amerykańsc,w żołnicrze kupowali w kantynach, a nastę- pnie płacili nimi Wietnamezykom - i Wietnamkom. Korupeja Uoszła do nicwiary#todnych rozmiarów. Załatwicnie praktyeznie każdej spra#w urzędenyej byŁu niemożliwe bez łapbwek. Uzyskanie paszportu luh prawa jazdy, zapewnienie cichej z#ody policji na czarnorynkowy handel -wszystkci mialo s#yoja cenę. Było to m.in. konsekweneja tak licznej obecno- ści Amerykanciw. Premier RW, N#uyen Cao Ky, powiedział po wojnie: "Po- trzebowaliśmy amerykańskich żołnierzy, ale nie ich stylu życia.... Przywieźli ze soba warunki życia tak komfortowe, o tyle lepsze od wiet- namskich, że to na różne sposoby korumpowało".5# Powstała nienormalna syluacja: pulkownik ARW otrzymywał miesięcznie żołd o wartości rbwnej 70 dolarom, a tłumacz czy sprzątaczka, pracujący w amerykańskiej bazie, czterokrotnie więcej. Robotnik zarabiał 5 tysięcy dongów, nauczyciel- 10 tysięcy, a kelnerka w barze dla Amerykanów - 50 tysięcy. Za uniknięcie przydziału do walki w dżungli płacono 100 tysięcy dongów. 114 Gdy Nguyen Cao Ky żostał w 1965 r. premierem, ogłosił program walki z korupeją i przywrbcenia dyscypliny społecznej. Szczególnie niebe?pieczni przestępey oraz sprzedajni funkcjonariusze państwowi mieli być sądzeni w trybie przyspieszonym i surowo karani - z rozstrzelaniem wtącznie. Pro- gram Ky spotkał się z poparciem prasy i wielu grup nolitycznych, lecz kiedy generał rzeczywiście polecił dokonać pierwszej egzex- c # rji oburzenie nie miało granic i ambitne projekty walki z korupeją nie doe %; kały się realizacji. Ko- rupeja była zresztą zbyt głęboko zakorzeniona, by #r###rhi proponowane przez Ky mogły ją zwalezyć. Amecykanie nie naciskali w tej sprawie na kolejne rządy. Bardziej intere- sowały ich wyniki walk z yiet Congiem; kc#: apeję uważali za rzecz normalną w kraju azjatyckim. Obawiali się - j#!k z:ś # #3sów Diema - iż radykalna akeja może spowodować załamanie się rzacł## Wbrew oczekiwaniom Waszyngtonu, interweneja Stanów Zjednoczonych nie przyezyniła się zbytnio do podniesienia morale ARW. Wprawdzie bom- bardowania DRW i pomoc USA dodaly pewno# i sicbie żolnierzom i dowó- dztwu armii sajgońskiej, lecz z drugiej strony Wietnamczycy byli przez Ame- rykanbw spychani na drugi plan i pozbawiani inicjatwyy. Stawali się siłami polic.yjnymi i posiłkowymi, które miały strzec zaplecza i chronić amerykańskie bazy oraz zajmować się mniej ważnymi operacjami. Ten stan rzeczy rodził w żołnierzach ARW poczucie niższości i nieprzydatności; w efekcie zdawali się we wszystkim na Amerykanów. Wytworzył się niezdrowy układ, przypomi- nający nieco czasy kolonialne. Dochodziło nawet do całkowitego rozkładu jednostek południowo-wiet- namskich, których żolnierze rezygnowali z roli sojuszników na rzeez bardziej intratnych zadań. Reporter New,si,ů,eekn pisał w październiku 1967 roku: "W Dac To cały pułk południowo-wictnamski wyłączył się z działań bojowych, poprzestając na dostarezaniu dla 173 Brygady Powietrzno-Desantowej USA piwa, prostytutek i crystej bielizny.... W Bien Hoa, w sąsiedztwie ametykańskiej bazy lotniczej, inny przedsiębiorczy oddział południowo-wietnamskich koman- dosów zbudowat osiedle z czetwonymi latarniami... Miejsce na polach bitew zostawiają oni "braciom Amerykanom##.... Krótko mówiąc, ARW jest chora.... Niszczy ja ptywata, nepotyzm, korupcja, nieudolnośE, bezwład i tchórzostwo". Oficerowie ARW byli zwykle zajęci bardziej staraniami o awans, niż walka. W 1966 roku z setek kadetów, końezącyeh Akademię Wojskową w Sajgonie, zaledwie kilku chcialo otrzymać przydziały poza stolicą. Fa- ktyczne stany oddzialbw ARW wynosity 70-80#l# podawanych przez do- wcidców, gdyż zatajali oni straty, aby ukryć własne błędy i pobierać żołd za fikcyjnych podwładnych. Wśród żołnierzy szerzyła się dezereja. Czasem przyczyną była obawa o ro- dziny, żyjące na terenarh kontrolowanych przez komunistów. Zdarzało się, że żołnierzy oblężonego posterunku namawiali do poddania się, przez mega- fony, ich krewni, sprowadzeni przez yiet Cong. Łatwo sobie wyobraziE, jaki wptyw wywieraly takie audycje na morale oblężonych, ktbrzy wiedzieli prze- cież, iż odmowa może sprowadzie na najbliższych represje. 115 Inną metodą wojny psychologicznej było sianie nieufności pomiędzy Ame- rykanami i ARW. O powody nie było trudno: żołnierze z USA na każdym kroku dawali odczuć swoją wyższość, mieli własne, lepiej zaopatrzone kanty- ny, więcej pieniędzy, pierwszeństwo w ewakuacji i w pomocy medycznej. Wszystko to urażało dumę narodową Wietnamczyków. yiet Cong podsycał wzajemną nieufność w bardzo prosty sposób: atakował głównie Amerykanów. Na przykład uderzając na bazy lub lotniska starano się oszezędzać żołnierzy południowo-wietnamskich, a patrole ARW atakowano - według danych amerykańskich - dziesięć razy rzadziej niż patrole US Army. Wzmagało to niechęć Amerykanów do Południowych Wietnamezyków. Zarzucali oni soju- sznikom (używając zresztą tego słowa z przekąsem), że za ieh lenistwo i tehó- rzostwo płacą życiem Amerykanie. Wskutek malejąeego zaufania do ARW była ona coraz bardziej usuwana na drugi plan, co pogłębiało jej wewnętrzny rozkład. I tak koło się zamykało. Żolnierze z USA traktowali swoich wietnamskich towarzyszy broni z nie- ukrywanym lekceważeniem. Na przykład taktykę stosowaną przez oddziały DRW nazywano Senrch nnd Ayoid (Znajdź i wymiń); a ulubiony sposób atakowania Południowych Wietnamczyków miał - zdaniem Amerykanów- prezentować pomnik na Cmentarzu Wojskowym w Sajgonie. Statua przed- stawiała siedzącego żołnierza... Czy tak krytyczne opinie o armii sajgońskiej były do końca słuszne? Będzie jeszeze mowa o niektórych bitwach, w których jej oddziały walezyły bohater- sko. Nigdy, w ciągu catej wojny, nie zdarzył się wypadek przejścia oddziału ARW na stronę nieprzyjaciela. Także wyliczony przez amerykańskich specja- listów wskaźnik strat poniesionych w walce nie świadezy o pasywności czy tehórzostwie Południowych Wietnamezyków. ARW traciła bowiem rocznie 2,5% swych sił (tzn.12,5 tysiąca poległych na 500 tysięey żołnierzy), natomiast Amerykanie tylko 1,8%. Najdobitniej o stanie wojsk sajgońskich świadczyła jednak inna, bardziej przemawiająca do wyobraźni liczba: w połowie lat sześ‚dziesiątych każdego roku dezerterowała 1/# żołnierzy! NiechęE społeczeństwa do dyscypliny utru- dniała wprowadzenie mobilizacji i surowszyeh kar dla uciekinierów. Dopiero w sierpniu 1966 roku władze zdecydowały się na wydanie dekretu, który przewidywał pięE lat obozu pracy za dezereję zwykła i dopuszezał możliwość skazania na dożywotnie więzienie lub na śmierć za dezereję z pola walki z bronią. Można od razu powiedzieć, iż zarządzenia te nie na wiele się przydały: sprawy zaszły zbyt daleko. Stosunek Południowyeh Wietnamczyków do Amerykanów był ambiwalen- tny. W Sajgonie mówiono wówezas: "Nienawidzimy Amerykanów, ale boimy się, że się wycofają". Jeden z komitetów studenckich wydał w 1966 roku manifest wzywający USA do zwiększenia pomocy militarnej i gospodarczej dla RW oraz do... nieingerowania w wewnętrzne sprawy kraju. Wszystkie grupy polityczne oskarżały Amerykanów o popieranie swych przeciwników. USA stały się dla Południowców kozłem ofiarnym. To one miały byE wyłączną przyczyną korupeji, nieudolności rządu sajgońskiego itd. Studenci w jednym z oświadezeń oskarżyli nawet ambasadę USA o wyłączanie elektryczności w różnych dzielnicach Sajgonu! Frances FitzGerald tłumaczy postawę Wiet- namezyków wywodzącymi się jeszcze z czasów kolonialnych cechami: mieli byE przyzwyczajeni do niesamodzielności i do braku odpowiedzialności. Kompleks zależności od Francuzów został przeniesiony na Amerykanów: nienawidzono ich, lecz równocześnie chciano ich opieki i uważano za niemal wszechmocnych. Wietnamczyey byliby zatem skazani - przez zbieg okoliczności historycz- nych - na tragiczne miotanie się pomiędzy skrajnościami, pomiędzy wrogo- ścią do Amerykanów i pragnieniem ich obecności, pomiędzy strachem przed komunizmem i wiarą w jego obietnice. Tak pisał o tym młody Wietnamezyk w 1966 roku: "Nie mogę stanąE ani po stronie Amerykanów, ani komunistów. Ale nie mam innych możliwości do wyboru, a po którejś ze stron muszę się opowiedzieć. Z Amerykanami będę oskarżony o służenie imperializmowi, czystemu kolonializmowi. Będę po stronie obcych, którzy zabijają moich rodaków, którzy bombardują mój kraj".55 Inny Południowiec tak wyjaśniał powody, dla których nie ufa yiet Congowi: "Znam dobrze komunistów- uczyniliby nas szarym narodem.... Hanoi to szare miasto. Ale oni przyrzekają niepodległośE i rozwój.... Oto dlaczego rosną".56 W 1965 roku zaczęło się wydawaE, iż jedna z przyczyn słabości DRW zostanie usunięta: powstał w miarę stabilny rząd. Nguyen Khanh ustąpił ostatecznie z areny politycznej w lutym 1965 r., po czym doszło do serii przewrotów i kontrprzewrotów. Ostatecznie w maju 1965 r. uformował się rząd, który przetrwał dużo dłużej niż którykolwiek z poprzednieh, a jeden z jego członków - Nguyen yan Thieu - miał kierować państwem do samego niemal końca. Premierem został generał lotnictwa Nguyen Cao Ky, a jego prawą ręką był gen. Thieu. Obaj byli młodzi, mniej więcej czterdziestoletni. Dowództwo amerykańskie uważało ieh za zdolnych i odważnych oficerów. Ky był świetnym pilotem i komendantem największej na Południu bazy lotniczej w Tan Son Nhut pod Sajgonem, a Thieu głównodowodzącym sił zbrojnych RW. Thieu wstąpił w 1945 roku do yiet-Minhu; opuścił go po niespełna roku, gdy zorientował się, że kierują nim komuniści. Ukończył następnie akademię wojskową i walczył w armii Bao Daja przeciwko yiet-Minhowi. W warunkach wietnamskich istotne było, iż Thieu, pochodząey z mieszczańskiej rodziny buddyjskiej, po zawarciu małżeństwa przeszedł na katolicyzm. Wysokie kwalifikacje wojskowe obu generałów nie gwarantowały zdolno- ści politycznych. Te - jak się wydaje - posiadał raczej Thieu. Generał Ky miał opinię megalomana, intryganta i lekkoducha. Nie rozumiał mentalności europejskiej i amerykańskiej; w jednym z wywiadów pochwalił Hitlera za to, że "potrafił skupićwokół siebie.... rozbity naród niemiecki" i był przekonanym antykomunistą.5# Zdanie gen. Ky stanowiło wymarzony wręcz argument dla potwierdzenia tez o "faszystowskim" i "ludobójczym" reżimie sajgońskim. Gdy tandem Ky-Thieu przetrwał u władzy kilka miesięcy i zdawał się obieeywaE pewną stabilizację, Amerykanie przystąpili do realizacji kolejnego 116 117 programu, aby "zdobyE serca i umysły" chłopów. Szkolone przez ekspertów z USA zespoły wykształconych Wietnamezyków ruszały na wieś, by żyć wśród chłopów, pomagać im, uczyć i leczyć. Sposób działania miał być wzorowany na yiet Congu. Rozpoczęty w 1966 roku Program Rozwoju Wiejskiego napotkał jednak na te same przeszkody, co poprzednie programy - od "Strategicznych Wiosek" poczynając. Były to działania na niewielką skalę w porównaniu ze zmaganiami wojsko- wymi. Przybywające z Sajgonu zespoly lokalne władze traktowały jako zagro- żenie dla swych interesów i opartych na korupeji miejscowych układów. Wieśniacy, którzy widzieli już niejeden program końezący się na niczym po kilku miesiącach, witali najnowszy z apatią i ostrożnościa. Zespoły były terroryzowane przez yiet Cong. Wielu ich członków uciekało do miast, a ci, którzy zostawali ry.#kowali życiem. Tylko w ciągu siedmiu miesięcy 1966 roku zamordowano i uprowadzono ich ponad 3 tysiące. Niemniej notowano powolny, leez stały wzrost terenciw "bezpiecznych", czyli kontrolowanyeh przez rząd. W 1964 roku władze sajgońskie kontrolo- wały 42% ludności, a w 1967 już 67#l#. Po niespełna roku rządc5w gen. Ky doszło do kolej nego kryzysu wywołane- go przez buddystów,. Właściwie nie wiadomo nawet dokładnie, co było jego początkiem. Niektcirzy dziennikarze podawali, iż buddyści zaczęli protesto- wać przeciwko usunięciu dowódc,y I Okręgu Wojskowego, obejmujacego pólnocne prowincje RW. Sami przywódcy buddyjscy natomiast twierdzili, żc chodzi im o przeprow#dzenie wyborów i usunięcie rządu wojskowego. W każdym razie w polowic marca 1966 r. zaczęla się fala #wałtownyeh zamie- szek w wielu miastach Wietnamu Południowego. Miało miejsce osiem samo- spaleń - więcej niż w czasie kryzysu za rządów Diema. Władza centralna praktycznie przestała istnieć. Przedstawiciele administracji (zwłaszcza w Hue i Da Nang) przechodzili na stronę demonstrantów, zachęcając do tego same- go żołnierzy i policjantów. Trwające przez kilka miesięcy demonstracje byly pri:ede wszystkim wyła- dowaniem negatywnych nastrojów spolecznych - w szeze#cilności resenty- mentów antyamerykańskich. Ządano bowiem wyborów, lecz gdy władze zgo- dziły się na nie, demonstracje przybrały na sile. Nic słuchano nawet apeli przywódców buddyjskich, ktcirzy po oświadezeniu rządu wezwali do zaniecha- nia protestów.14 maja tysiąc wietnamskich Marines dokonało z rozkazu gen. Ky desantu na Da Nang, ważne miasto portowe. Komendant Da Nang uciekł amerykańskim śmigłowcem do Hue, gdzie sehronił sie w sztabie zbuntowanej 1 Dywizji ARy##, ## burmistrz - również stojący po stronie demonstrantów- ukrył się. Wasz# ngton był zaniepokojony akeją Ky - dokonaną bez wiedzy USA - i obau iał się wzrostu napięcia. Rzeczywiście: w odwecie za desant demonstranci w Hue spalili amerykańską bibliotekę i konsulat. Były to jednak ostatnie alcordy kryzy;u. 8 czerwca siły rządowe zajęły Hue. Bez oporu, jeśli nie liczyć wystawianych na ulice domowych ołtarzyków i demonstrantów, którzy kładli sie na skrzyżowaniach. Jedyną strona, która skorzystała na kryzysie 1966 roku, byli znów komu- 118 niści. Represje ominęły bowiem głównych przywódców bunlu (rząd wolał ni, ryzykować aresztowania bonzów buddyjskich, a wojskowi i cywilni oficjele mieli w Sajgonie wielu przyjaciół; skończyło się na aresztach domowych i wysyłaniu na placówki dyplomatyczne). Uwięziono natomiast szereg ucze- stników protestów, a wielu, lękając się represji, wstąpiło do yiet Congu. Obiecane wybory odbyły się we wrześniu 1966 r. Wzięło w nich udział 4,3 miliona ludzi, co stanowiło 8ll#l# uprawnionych do ůTłosciw,ania. W myśl przepisów praw wyborezych pozbawieni byli: przestępcy kryminalni, osoby chore umysłowo oraz komuniści i prokomunistyczni neutraliśei. Wybory - według zgodnej opinii obserwatorów - odbywały się w atmo- sferze swobody i - poza nielicznymi wypadkami - uczciwie. O 117 miejsc w Zgromadzeniu Konstytucyjnym ubiegało się 532 kandydatów. Wśród wy- branych znalazło się 35 katolików, 34 buddystów,10 członków sekty Hoa Hao i 5 Kao Dai - co dawało dosyć wierny obraz rzeczywistego układu sił. Ruch narodowy reprezentowało 12 członków yNQDD i 9 Dai yiet, z 58 kandydu- jących oficerów tylko 20 uzyskało mandaty. Niestety, Zgromadzenie jedynie w niewielkim stopniu spełniło pokładane w nim nadzieje. Jego członkowie byli podzieleni na szereg skłóconych grupek i fcakcji, które nie byly w stanie stworzyć większośei. Posłowie napisali i uchwalili co prawda piękną, liberalną konstytucję (jedyny w#,jątek w jej tolerancyjnych zasadach stanowił punkt Iy: "Republika Wictnamu walezy z komunizmem we wszelkich jego postaciach"), lecz zachowywali się tak, jakby byli całkowicie oderwani od rzeceywistośei. W kraju toczyła się wojna, a każdy z członków Zgromadzenia poczytywał sobie za punkt honoru wygła- szanie długich, patetycznych przemówień, do któryeh w praktyce sprowadzała się aktywnośE parlamentu. Kolejnym ważnym krokiem na drodze do ustabilizowania sytuacji były wyboiy prezydenckie we wrześniu 1%7 roku. Poprzedziła je dramatyczna rozgrywka pomiędzy generałami Ky i Thieu, któr.# stanęli do walki o fotel prezycleneki. Obaj dysponowali jednakowo silnym poparciem w armii, lec;z lepszym politykiem okazał się Thieu. Ky ustąpił i zgodził się kandydowaE jako wice-prezydent. Wybory przyciągnęły uwagę światowej opinii publicznej - z samych Stanów Zjednoczonych przybyło 57# dziennikarzy. Gdy parlament sajgoński pozbawił praw do kandydowania dwóch polityków, zarzucając im dążenie do zneutralizowania RW, wywołało to protest Kongresu USA. Kilka dni przed wyborami jeden z przywódców opozyeji zwołał w Sajgonie konfereneję pra- sową, na której ostrzegał przed sposobami fałszowania wyników. Jego uwagi były szeroko omawiane w prasie RW. Thieu i Ky otrzymali 35% głosów. Najgroźniejszymi ieh przeciwnikami oka- zała się - dosyE niespodziewanie - para Truong Dinh Dzu-Chieu, która reprezentowała opowiadających się za pokojem buddystów ( 17#l#). Trzecie miej- sce, z 11%, zdobyli narodowcy Suu i Dan. Pomimo prowadzonej przez yiet Cong akeji przeciw wyborom (w ezasie kampanii wyborczej dokonywano blisko pięciu- set zamachów tygodniowo, a w dniu głosowania zginęły z rąk partyzantów 62 osoby) wzięło w nich udział 4,9 miliona z 5,8 miliona uprawnionych. 119 Londyński Economist przewidywał przed wyborami, iż jeśli "Thieu i Ky otrzymają znaczną większość głosów, zostaną oskarżeni o sfałszowanie wybo- rów. Jeśli zwyciężą z niewielką przewagą, oskarży się ich o brak poparcia narodu". Zwyciężyli w sposób umiarkowany, ale częśE dziennikarzy oskarżyła ich zarówno o fałszerstwa, jak i o brak poparcia... Natomiast bardziej obiekty- wni komentatorzy określali wybory jako w miarę uczeiwe, ćhoC nie pozbawio- ne skaz, a ich przeprowadzenie w czasie tn,yającej wojny uznano za sukces władz. Wybory położyly kres kilkuletniej serii zamachów stanu. Spokój, który zapanował po nich w sajgońskiej polityce - po raz pierwszy od czasów Diema, adawał się dobrze rokować na przyszłość, choć do pełnej stabilizacji było jescze daleko. Wybory, które w pewnym stopniu uprawomocniły władzę RW, ukazały jednocześnie rozbicie i słabośE życia politycznego Republiki. Jakiż kontrast w porównaniu z sytuacją na Południu - zmienną, chaoty- czną, ale przecież jednocześnie barwną i pełną życia, tworzyła martwota i cmentarna cisza w DRW. Wszystko było tam calkowicie podporządkowane wojnie: gospodarka, kultura, prasa, sztuka - nawet życie rodzinne musiało ustąpić przed koniecznościami militarnymi. Wojna, którą Amerykanie chcieli prowadzić bez zaangażowania emocjonalnego, dla Hanoi była od początku wojną totalną, kwestią życia i śmierci. Gdy Amerykanie przybywali do Wietnamu na 12 miesięcy, a Południowi Wietnamezycy niezbyt poważnie traktowali służbę wojskową, to młodzi Wiet- namezycy z Północy wysylani na Południe wiedzieli, że wrócą dopiero po zwycięstwie - jeśli wcześniej nie zginą. (Faktycznie, niewielu spośród infil- trujacych w pierwszych latach wojny, dożyło jej końca w 1975). Gdy żołnierze z USA spędzali urlopy w Tajlandii czy Hongkongu, a Połu- dniowi Wietnamezycy służacy w ARW mogli bez kłopotów kontaktować się z najbliższymi, to pozostawione w DRW rodziny żołnierzy do 1975 r. nie wiedziały nic o losie synów, braci czy mężów. Sieć transportowa była zdaniem władz w Hanoi zbyt przeciażona, by żołnierze mogli sobie pozwalać na luksus wysyłania listów z frontu. Gdy na Południu sprzeciwianie się rządowi uważane było nie tylko za rzecz normalną, ale w niektórych środowiskach należało wręcz do dobrego tonu, to na Północywiększoś‚spoleczeństwa ślepo ufaławładzy, a reszciejakiekolwiek myśli o oporze nawet nie przychodziły do głowy. Według danych Centralnej Ageneji Wywiadowezej naloty, które miały złamać wolę walki DRW, wywołały skutek dokładnie odwrotny: pomogły komunistom zmobilizować społeczeństwo, rozbudzić uezucia patriotyezne i nacjonalistyczne, i skierować je przeciw Stanom Zjednoczonym. Ameryka- nie próbowali temu przeciwdziałać. W latach 1965-1967 zrzucili nad Wietna- mem Północnym około miliard ulotek, aby przekonać ludność, że winę za jej cierpienia i zrujnowanie kraju ponosi Lao Dong. Kampania nie przyniosła jednak żadnych dostrzegalnych skutków: propaganda Hanoi okazała się nie gorsza. W DRW nie było telewizji, lecz w każdej wsi znajdował się głośnik lub odbiornik radiowy, a mieszkańcy zobowiązani byli do słuchania niektórych audycji i ucze#tniezenia w "prasówkach". Amerykanie mogli zrzucaE paczki z podarkami "od rodaków z Południa" lub pisać w ulotkach: "Komunistyczny rząd Wietnamu Północnego odbiera ryż ludności i kupuje zań broń w Chinach, by popieraE agresję na Południu.... Ządajcie od rządu powiększenia racji żywnościowych i przerwania agresji".5s W jaki sposób jednak mogli protestowaE mieszkańey DRW? Mogli też Ame- rykanie ostrzegać ludność rejonów, które zamierzali atakowaE, mogli thzma- czyć, że bombardowania to odpowiedź na zarządzone przez Biuro Polityczne napady na rodaków z Południa, lecz cóż z tego? Zbędne dla celów wojskowych czy produkcyjnych osoby ewakuowano już na początku wojny, a pozostali nie mogli bez zgody władz opuściE wyznaczonyeh miejsc. Mogli w ulotkach opisywaE skorumpowanych działaczy Lao Dong, mogli oskarżaE partię o tragedię milionów ludzi, lecz przecież obywatele nie mieli najmniejszego wpływu na władze i ich decyzje. Zreszą gigantyczny wysiłek, na jaki zdobyła się ludność DRW, świadczy dobitnie o tym, że wierzyła w słuszność polityki władz. Oblicza się np., iż Wietnamczycy wykopali ponad 40 tysięcy kilometrów tuneli. Wzdłuż strefy zdemilitaryzowanej, gdzie naloty były najcięższe, całe miasteczka i wsie zeszły - dosłownie - pod ziemię. Na przykład w kompleksie tuneli o długości kilkuset kilometrów w okolicach yinh Linh żyło 70 tys. ludzi. Nocami wychodzili, by uprawiaE ziemię i napra- wiaE drogi, w dzień chowali się na głębokości 10 metrów. Każda rodzina miała wykopaną własnoręcznie izbę z brezentową podłogą. Oświetlenie i ogrzewa- nie zapewniały chińskie lampy naftowe. Dzieci urodzone pod ziemią wysta- wiano codziennie na kilka minut na słońce. Pod powierzchnią znajdowały się szkoły, działała służba zdrowia. Jednym z celów nalotów było zniszezenie sieci komunikacyj nej na Północy. Amerykańskim bombowcom komuniści przeciwstawili jednak z powodze- niem niezwykłą pracowitośE Wietnamezyków. Nie tylko utrzymywano prze- jezdnośE istniejących tras, ale zbudowano w czasie wojny nową sieE dróg w DRW i w Laosie (szlak Ho). DługośE wszystkich dróg na Północy z w i ę k s z y ł a s i ę w ciągu czterech lat bombardowań z 19 tysięcy kilometrów do 40 tysięcy! W pracy tej brały udział ok. dwa miliony ludzi, w większości kobiety. Prawie każdy musiał wziąE udział w likwidacji skutków bombardowań. Na wszystkich nałożono obowiązek gromadzenia materiałów budowlanych przy drogach, by Młodzieżowe Brygady Szturmowe, złożone z dzieweząt, a nawet z dzieci mogły natyehmiast usuwaE zniszczenia. Newralgicznymi punktami sieci komunikacyjnej są mosty. Niszezone zastępowano promami lub mostami bambusowymi, zatapianymi w dzień. Niekiedy stosowano mosty pontonowe, które również w dzień demontowano i maskowano. Rankiem, dla zmylenia pilotów, ustawiano w pobliżu przepraw atrapy. Maskowanie Wietnamczycy opanowali po mistrzowsku - i to od czasu I wojny indochińskiej. Maskowano dosłownie wszystko, co miało jakąś wartośE z wojskowego punktu widzenia, a więc np. mosty, magazyny i środki transportu. Gdy wiadomo już było, że nastąpią bombardowania, partia rzuciła hasło: "Każdy musi mieć cztery bezpieczne miejsca: schron blisko łóżka, domu, ulicy i blisko miejsea pracy". W rezultacie ogólnonarodowej akcji wybudowano tak 120 121 dużą sieć schronów, że mc>gła się w niej ukryć cała ludnośE DRW. Wtedy też rozśrodkowano wszystkiewiększe zakłady produkcyjne. Było ich niezbyt wiele - po Francuzach zostały tylko drobnc fabiyczki, a po 1954 roku władze, licząe się z możliwością wojny, budowały niewielkie, rozrzucone w terenie zakłady. Zanim rozpoczęły się naloty, maszyny przeniesiono do wiejskich chat, do jaskiń w górach, zamaskowano w dżungli. W miastach pozostały puste hale i atrapy. Prostych lecz skutecznych posunięć dokonano w celu ochrony transportu. Przede wszystkim przestawiono komunikację na porę nocną. Poza tym nastą- piło "rozproszkowanie" transportu: w razie potrzeby 3-tonowa ciężarówka mogła byE zastąpiona piętnastoma rowerami lub odpowiednią ilością traga- rzy. Dla amerykańskiego lotnictwa znikły więc klasyczne celc - konwoje samochodowe, pociągi czy statki. Pojawił się problem pogoni za dziesiątkami ty_ sięc.y drobnych obiektów, poruszającyeh się po rzekach, drogach, ścieżkach i na wodach przybrzeżnych. Wszystko to wymagało oczywiście ogromnego poświęcenia i trudu zwy- kłyeh obywateli Północne#o Wietnamu. To oni, a nie członkowie Politbiura, musieli pracować i narażać życie. Gdy na przykład Amerykanie zaczęli stoso- wać bomby z opóźnionym zaptc>nem, Lao Dong rzuciła hasło: "Oni bombar- dują - my jedziemy". Po prostu zasypywano bomby, a samoehody jechały w takich odstępach, by wybuch zniszezył najwyżej jeden pojazd... Kadry partyjne i administracyjne korzystały m.in. z wyższych przydziałów żywnościowych. Racje kartkowe wynosiły - w zależności od kategorii, do której dana osc>ba zostata zaliczona - od 13 do 24 kg ryżu miesięcznie, pół kg cukru i 3l7l7 g mięsa. Ekonomia Północne#c> Wictnamu miała poza tym niezawodne oparcie na zewnatrz. Wartość strat na Północy w 1967 roku oblicza się na 130 milionów dolarów. Natomiast pc>moc RWPG wyniosła ponad 7l70 milionów dolarów, a chińska - dru#ie tyle. (Dla porciwnania - wojna powietrzna kosztowała USA 1 m i 1 i a r d dolarciw rocznie). Wietnam otrzymywał od sojuszników przede wszystkim hroń, surowce i pc>jazdy. Pomc>c ChRL była dostarezana głównie liniami kc>lejowymi (któryeh USA nie bombardowały), a z RWPG- od 1966 roku, #dy nastąpiło ostateczne zerwanie pomiędzy Pekinem i Moskwą - drogą morską, do portu w Hajfongu. Uderzająca jest dysproporeja pomiędzy nakładami finansc>wymi Stanuw Zjednoczonych i rezultatami bombardowań. To prawda, że Waszyngton wy- brał najbardziej kosztowny sposób prowadzenia wojny, ale sedno problemu leży gdzie indziej. Komputery Pentagonu wskazywaly, iż zniszezono tysiace mostów, ciężarówek, dżonek i odcinków dróg. Transport DRW powinien więc być sparaliżowany, powinien przestać istnieć. Tymezasem działał w naj- lepsze. Dlaczego'? Dlaczego także inne części machiny wojennej Hanoi dzia- łały bez poważniejszyeh zakłciceń? O niektóryeh przyczynach (pracowitości i pomysłowości Wietnamczyków, o pomocy państw komunistyeznych) już mówiliśmy. Pozostały ograniczenia nałożone na siły powietrzne przez Biaty Dom oraz polityka "eskalacji" wojny. Wywiad USA oceniał, iż zaka.# prezydenta pozostawiły 3/4 urzadzeń przemy- słu zbrojeniowego i instalacji militarnyeh DRW poza zasięgiem ataków! Bez zgody Johnsona lotnictwo nie mogło bombardowaE: Hanoi i eelów znajdują- cych się w promieniu 10 mil morskich od stolicy, Hajfongu i terenów wokół miasta, strefy wzdłuż granicy chińskiej oraz linu kolejowych łączących DRW z ChRL. Tym samym wyłączono z nalotów kluczowe obiekty wojskowe (np. lotniska wokół Hanoi), gospodareze i komunikacyjne. W 1965 roku, gdy amerykańskic dowództwo zażadało pozwolenia na zbombardowanie budowa- nych wokól Hanoi wyrzutni rakiet przeciwlotniczych, rząd USA nie udzielił zgody, gdyż zaatakowanie wyrzutni, przy konstrukeji których zatrudnieni byli specjaliści radziecy, mogłoby - według Waszyngtonu - doprowadzić do konfrontacji z ZSRR. Podobnie było w 1966 roku, kiedy Komitet Szefów Sztabów sił zbrojnych USA domagał się od stycznia zezwolenia na bombardowanie składów mate- riałów pędnych i smarów na Północy, co miało zahamować infiltrację.Prezy- dent dopiero po sześciu miesiącach, w czasie których wciąż miał nadzieję na nawiązanie rozmów, wyraził zgodę na atak. Gdy amerykańskie uderzenie zniszezyło niemal wszystkie większe zbiorniki paliw w DRW, okazało się, iż infiltracja nie ustała: armu gen. Giapa wystarezały zapasy rozproszone po całym kraju w niedużyeh magazynach oraz dostawy z importu. Eskalacja nalotów data władzom DRW czas na przygotowanie kraju do wojny, na zbudowanie systemu obrony przeciwlotniczej, na ukrycie i roz- środkowanie najwaźniejszych celów oraz na zorganizowanie alternatyw- nych środków transportu. "Stopniowanie" bombardowań nie zachęciło Hanoi do negocjacji (w Białym Domu przy rozpoczynaniu kolejnych faz wojny powictrznej wciąż łudzono się, że tym razem Politbiuro się ugnie i oszezędzi krajowi zniszczeń). Przeciwnie - skłoniło Lao Dong do trwa- nia. Proporcjonalnie bc>wiem do eskalaeji rosło niezadowolenie w USA, co komuniśei odbierali - zupełnie słusznie - jako sygnał słabnięcia woli walki Ameryki. Wietnam PeSłnocny, #1,brew rozpowszeehnionym przez przeciwników woj- ny sloganom, wcale nie byt bezbronnym Dawidem, nad którym pastwił się imperialistyczny Goliat. Kraj ten posiadał jeden z największch i najskutecz- niejs.#ch systemów obrony przeciwlotniezej na świecie, niektórzy twierdzą nawet, że nie miał sobie równych. Piloci amerykańsc,y, którzy latali nad DRW, a poprzednio walezyli w II wojnie światowej zgodnie oceniali, iż obrona Londynu, Berlina czy niemieckich rafinerii naftowych nie wytrzymywała po- równania z siłą ognia Wietnamezyków. Szef sztabu wojsk lotniczych USA gen. John MeConwall uznał obronę przeciwlotnicza DRW za największą koncentrację broni tego typu w historu wojen. System ten rozbudowywano stopniowo, przede wszystkim dzięki pomocy sowieekiej. Z ZSRR poehodziła większość sprzętu: kierowane rakiety prze- ciwlotnicze, działa plot, stacje radiolokacyjne i myśliwce. Tam szkolono wietnamskie kadry. Sowiecey specjaliści przebywali stale w DRW, gdzie kiero- wali konstrukcją systemu, uczyli żołnierzy WAL obsługiwać sprzęt, a prawdopo- dobnie nie stronili też od udzielania im bezpośredniej pomocy w czasie walki. 122 123 Potęga Północnego Wietnamu rosła równolegle z eskalacją wojny. W 1965 roku było tam 5 tysięcy dział plot, w 1966 już 7 tysięcy, a w 1967 -10 tys. Jeszeze szybciej rozwijały się oddziały rakiet przeciwlotniczych. Pierwszy samolot F-4 Phnntoni zostal przez nie zestrzelony w lipcu 1965 roku i - choć Amerykanie zaezęli odtąd atakować wyrzutnie - to: w 196Ś WAL miała 6 baterii rakiet plot, w 1966 dziesięE razy więcej (!) - 65 baterii, a w 1967 - 100 baterii. Wiosną 1966 roku Wietnam otrzymał najnowocześniejsze turbo- odrzutowe myśliwce MiG-21, które nie ustępowały samolotom amerykań- skim. WAL miał także dosyć dobrze wyszkolonych pilotów: lotnicy US Air Force osiągnęli stosunek straceń 3 do 1 na swoją korzyść. W latach 1965-1968 strącono nad DRW 950 samolotów USA (o wartości 6 miliardów dolarów). Sowieckie rakiety niszczyły je na większych wysoko- ściach, niżej szalał morderezy ogień dział plot. W 1965 roku 700 amerykań- skich lotników wycofano na własną prośbę z Wietnamu, gdyż nie wytrzymy- wali strachu przed akejami nad DRW. Amerykanie by zmniejszyć straty musieli wydzieliE znaczna liczbę samolo- tów (do 40%) dla osłony grup uderzeniowych. Musieli dokonywać lotów na bardzo małej wysokości z duża prędkością oraz zmniejszyć ładunki bomb, aby podnieść manewrowość maszyn. Musieli też skrócić czas działania nad celami. Wszystko to oczywiścic obniżyło celność i efektywnośE bombardowań. Stosowali też - z różnym powodzeniem - wiele środków technicznych do zwalezania oMrony przeciwlotniczej: zakłócenia radioelektroniczne syste- mu radiolokacji i łączno#ci WAL, stawianie w powietrzu zasłon przeciw radarom z pasków folii aluminiowej. Do zniszezenia stacji radiolokacyjnych używano specjalnych rakiet samonaprowadzających się na cel typu Shrike, wystrzeliwanych z samolotów F-105. Wietnamczycy zywkle szybko znajdowali sposoby radzenia sobie z amerykańską techniką. Na przykład przed pociskami Shrike bronili się w bardzo prosty sposób: radar, w stronę którego zmierzała rakieta, przestawał na chwilę pracować, aby pocisk - pozbawiony sterująeej wiązki promieni - gubił kierunek. Bombardowania DRW nie przyniosly zatem Stanom Zjednoczonym speł- nienia żadnego z zamierzonyeh celów. Nie przerwały, ani nawet poważnie nie utrudniły, infiltracji ludzi i materiałów na Południe. Nie obniżyły zdolności produkcyjnych i militarnych Północy. Nie zmusiły starców z Politbiura do zajęcia miejsc przy stole konferencyjnym. Wszystkie raporty wywiadoweze jednomyślnie potwierdzały tezę, iż - jak pisali specjaliści Pentagonu w 1967 roku - "bombardowanie Północnego Wietnamu nie miało żadnego odezuwalnego wpływu na możliwości Hanoi rozwinięcia i utrzymania na obecnym poziomie operacji wojskowych na Południu".59 Amerykańskie bombowce nad DRW były natomiast dla komunistów dogodnym argumentem, zarówno w oczach opinii światowej, jak i własnego społeezeństwa. Przeciągające się niszczenie niedużego, biednego kraju przez najsilniejsze i najbogatsze państwo świata było skutecznym atutem propagan- dowym. Piloci amerykańscy strąceni nad DRW i wzięci do niewoli dawali wła- dzom północno-wietnamskim możliwość wywierania presji na Waszyngton. Hanoi nigdy nie podało danych dotyczącyeh ogólnej liczby cywilnych ofiar bombardowań. Według CIA w tatach 1965-1966 na Północy zginęło (poza 7 tysiącami żołnierzy) 29 tysięcy osób. Nie jest to mało, ale zważywszy skalę bombardowań wydaje się, iż cyfra ta podważa oskarżenia, jakoby Amerykanie prowadzili barbarzyńskie naloty na gęsto zaludnione rejony. W rzeczywistości USA prowadziły wojnę powietrzną tak, by sprowadziE do minimum straty wśród ludności cywilnej. Oto fragmenty rozkazu dowództwa amerykańskiego z 22 ezerwca 1966 roku: "Stosować następujące zasady: maksymalnie wyko- rzystywać najbardziej doświadezony personel..., udzielać pilotom szezegóło- wego instruktażu z naciskiem na konieczność unikania ofiar cywilnyeh, dzia- łać tylko, gdy pogoda pozwala na wzrokową identyfikację celów..., wybieraE optymalne kierunki ataku, aby pomijać obszary zamieszkałe".6o I..otnictwo USA starało się uderzać "z chirurgiczną prec,yzją" -jak sformułował tojeden z generałów. Spośród trzydziestu głównych miast DRW poważnym zniszezeniom uległo dwanaście, a na 5788 gmin tylko 300 - w sąsiedztwie "strefy zdemilitaryzo- wanej" i tras infiltracji - doznało ciężkich bombardowań. Oczywiste wydaje się zatem, że celem Stanów Zjednoczonych nie było wyniszezenie ludności DRW - co zarzucały im władze w Hanoi oraz uczestnicy ruchów antywojennych. Niektórzy autorzy sądzą, iż USA mogły zmusiE Lao Dong do rezygnacji z prowadzenia wojny na Południu, jedynie zadając Północnemu Wietnamowi bardzo duże straty w ludziach - przez masowe naloty bez żadnych ograniczeń lub przez zbombardowanie tam na Rzece Czerwonej, co spowodowałoby zalanie gęsto zamieszkanej delty. Propozycje te Waszyngton odrzucił jednak stanowezo. Mniejszą troskę o życie obywateli przejawiały wtadze w Hanoi. Każdego roku dwieście tysięcy młodych Wietnamezyków osiągało wiek poborowy. Wielu z nich posyłano na Południe, a szlak Ho Chi Minha stawał się ich drogą śmierci. Gen. George Keegan powiedział, że "Północny Wietnam nie był niczym więcej, niż tylko pasem transmisyjnym dla sowieckiego i chińskiego sprzętu wojskowego, do którego Północni Wietnamezyc,# dodawali mięso armatnie".bl Wysoki przyrost naturalny odbierał sens "strategii wyezerpania" generała Westmorelanda. Jak to ujął jeden z amerykańskich polityków: "Właści- wże prowadzimy beznadziejna walkę z przyrostem naturalnym Wietnamczyków". Kierownictwo Lao Dong nie czuło się zmuszone nawet do negexjowania z Waszyngtonem, nie mówiac już o ustępstwach. Już w 1964 roku, tuż po incydenciew Zatoce Tonkińskiej, Pham yan Dong, uznawany przez"Wujka Ho" za "najbliiszego kuzyna", powżedział, że "nasz naród będzie musiał dokonać wielu poświęceń" i zagrozil, że jeśli wojna "ogarnie Pahiocny Wietnam, ogarnie też cała Azję Poludniowo-Wsehodnią".6# Pewność siebie Politbiura brała się z kilku przesłanek. Po pierwsze, komuniści posiadali inicjatywę militarną. Wiedzieli, że mogą w dogodnej chwili przejść od walk do rozmów. Po drugie, glęboko wierzyli w swa przewagę nad rządem sajgońskim, którego reformy z łatwością torpedowali. I po trzecie, od początku byli przekonani, iżjeśli wojna będzie się przeciągaE, to USA prędzej czy później się z niej wycofają. 124 125 Ponawiane wysiłki pokojowe Waszyngtonu utwierdzały jedynie kierownic- tao Lao Dong w tym przeświadezeniu. Próby nawiązania negocjacji z Hanoi historyk Allan Goodman określił jako "jeden z najbardziej bezowocnych rozdziałów w dziejach dyplomacji USA". yy ciągu 432 z 80ll dniwojny powietrmej działania lotnictwa Stanów Zjednoczo- nych były ograniczane lub wstrzymwyane w nadziei na rozpoczęae rozmQw z DRW. Pierwszą, wspomnianą już, przerwę w bombardowaniach prezydent John- son ogłosił w maju 196# roku z okazji święta urodzin Buddy. Tajne rokowa- nia, które podjęto równocześnie w Paryżu, zostały jednak po kilku spotka- niach zerwane przez Wietnamezyków. Jednocześnie Hanoi oskarżyło USA, że wstrzymując naloty pragną usprawiedliwić dalszą eskalację w#ojny. Była to dla Waszyngtonu pierwsza próbka taktyki, którą DRW stale stosowała: stwa- rzanie trudności w poufnych negocjacjach polaczonc z głośnym, publicznym obwinianiem struny amerykańskicj o blokowanic porozumienia. Odtąd Johnson stał się bardzicj podejrzliwy i niechętnie zgadzał się na następne przeryw, choć w ciągu trzech następnyeh lat osobiście zaangażował się w 72 inicjatww pokojowe. W swyeh wspomnieniach napisał, że "być może zbyt otwarcic okazywaliśmy nasze szezere dążenie do pokoju.... Te liczne wezwania przez tak wiele kanałów prawdopodobnie przekona?y PeSłnocnych Wietnamezyków, że chcemy pokOj u za wszelką cenę".63 Warunki ewentualnego zakońezenia wojny sformułował premier DRW Pham yan Don# w kwictniu 196i ruku w czterech punktach. Pierwszy mówil o prawie narodu wietnamskiego du "pokoju, niepodległości, suwerenności, jedności i integralności terytorialnej". Stany Zjednoczone, pisał Dong, muszą całkowicic #ycofać się z Południa, zaprzestać pomoc.w dla RW oraz ataków na DRW. Punkt dru#i stwierdzał, żc po odejściu Amerykanów obie części kraju nie mo:a należeć do sojuszciw wojskowych, ani posiadać na swym terenie obc,#ch baz i oddziałów. W punkcie trzecim Pham yan Dong domagał się, by problemy Wictnamu Południowego byly' rozwiązywane przez samych Południowyeh Wietnamezyków, zgodnie z programem NFW, bez ingereneji zewnętrznej. Ostatni punkt do#y,czył zjednoczenia kraju, które miało zostać dokonane w sposób pokojowy, takżc "przez samych Wietnamezyków". Na kolejną pauzę w bombardowaniach, tym razem ponad miesięczną, Johnson zdecydował się na przełomie 196# i 1966 roku. Korzystająe z niej Północny Wietnam wyslał na Południe całc kunwoje ciężarówek. Naprawiono i wzmocniono drogi i mosty na szlaku Ho Chi Minha, a premicr DRW nazwat amerykańskie oświadezenia o pragnieniu pokojowego zakońezenia konfliktu "kampanią klamstw". Następnym ważnym, choć jednocześnie nieco tajemniczym epizodem w hi- storu stosunkciw USA z Hanoi, by_ I plan o kryptonimie "Na#ictek#' (Mnri- #old). Był to tzw. "polski epizod", gdyż kluczową rolę odegrał w nim PRL- -owski dyplomata, Janusz Lewandowski, szef polskiej delegacji w Między- narodowej Komisji Nadzoru i Kontroli. Przedstawiciele PRL w MKNi K reprezentowali oczywiście interesy bloku komunistycznego. Działalność Komisji była od początku fikeją, gdyż porozu- 126 mienia genewskie przewidywały, iż ma wydawać deklaracje tylko pod warun- kiem jednomyślności wszystkich czlonków. Do dokonania inspekeji w terenie wymagana byla zgoda władz RW lub DRW, co równicż skutecznie blokowało wszelkie poczynania MKNi K. Obok przedstawicieli PRL, także Indie nie były skłonne do ujawniania prawdziwego stanu rzeczy - wolały nie narażać swych stosunków z państwami komunistycznymi. Tylko jeden raz, gdy w 1962 r. wybuchł graniczny zatarg chińsko-indyjski, i Hindusi chcieli po prostu zrobić Pekinowi na złość, zgodzili się wydać z Kanadą wspólny raport o łamaniu przez DRW układu genewskiego, o infiltracji broni i ludzi na Południe. W Komisji pracowało od roku 1954 do 1973 około 1400 Polaków. Rotacja następowała przeeiętnie co 8 miesięey. Większość stanowili oficerowie LWP. Przygotowaniami wyjeidżających zajmowała się specjalnie powołana przez MON jednostka wojskowa 2000. "Polski epizod" zaczał się w czerwcu 1966 roku, kiedy Janusz Lewandowski nawiązał kontakt z przedstawicielami rządu USA. Powotując się na rozmowę z Ho Chi Minhem twierdził, iż prezydent DRW zgodził się na negocjacje z Waszyngtonem pod warunkiem wstrzymania bombardowań, czyli zrezygno- wał z żądań wstępnego uznania przez USA "czterech punktów". Rokowania za pośrednictwem Lewandowskiego trwały 6 miesięcy. Przekazywał on Ame- rykanom kolejne, coraz dalej idące postulaty Hanoi (m.in. zastąpienie rządu RW koalicyjnym z udziałem yiet Congu). "Nagietek" zakońezył się w dosye dramatyczny sposób. 3 grudnia 1966 roku Lewandowski zaproponował, by reprezentanci Waszyngtonu spotkali się w Warszawie z przedstawicielami rządu PRL. Amerykanie zareagowali bły- skawicznie: już w kilka godzin później wyznaczono spotkanie na 6 grudnia. Jednak 6 grudnia minister spraw zagranicznych Rapacki poinformował Wa- szyngton, iż PRL nie może już pelnić "dobryeh usług". Powodem zerwania rozmów były bombardowania w pobliżu Hanoi dokonane na początku grud- nia. Johnson zezwolił na nie, gdyż pragnął ywy##rzeć na władzy DRW nacisk, by przyspieszyć negocjacje. Warszawie przekazano jeszeze, że prezydent może całkowicic zakazać nalotów w promieniu 10 mil od Hanoi, o ile yiet Cong wstrzyma ataki rakictowc i arlyleryjskie na Sajgon. Dalszyeh kontaktów Hanoi - Waszyngton za pośrednictwem PRL już nie było. Oczywiście "polski epizod" obfituje w znaki zapytania. Do dziś nie wiadomo, jaki zasięg miały w rzeczywisto#ci kontakty Lewandiiwskiego po stronie wictnam- skiej. Niektórzy histon#c,y sądza nawet, że działal na wlasną rękę lub że "Nagietek" był inicjatywą warszawskiego MSZ - co jednak, zważywszy ścisłe uzależnienie Warszawy od moskicwskiej centrali, nie wydaje się możliwe. W każdym razie wladze DRW uzyskah# kolejne potwierdzenie faktu, iż Amerykanom niezmiernie 7ależy na nawią7aniu rozmów: nawet najsłabszy i najbardziej dwuznaczny sygnał wywoływałw Waszyngtonie duże napięcie. Kierownictwo Lao Dong przekonało się też, jakwielką rolę mogą odegrać amerykańskie środki przekazu: wiadomości o misji Lewandowskiego przeciekły do prasy już po miesiącu i - co stanowiło szezególnie istotny sygnał - winą za niepowodzenie eałej akeji dziennikarze obciążyli rząd USA, a nie nieustępliwe stanowisko Hanoi. 127 Parokrotnie jeszeze po "polskim epizodzie" prezydent Johnson zawie- szał naloty na Półnoeny Wietnam - pomimo protestów dowódców woj- skowych, którzy wskazywali, że DRW wykorzystuje każdą przerwę do wzmożonych dostaw na Południe. Za każdym razem władze Lao Dong odrzucały oferty Waszyngtonu nazywając je propagandowymi trickami i oszustwami. Tymczasem w USA istniejące od samego początku wątpliwości co do sensu interweniowania i szans na skłonienie komunistów do kapituIacji ogarniały stopniowo różne kręgi administracji i społeczeństwa. Praktycznych i niecier- pliwych Amerykanów zniechęcał brak widocznyeh postępów w wojnie. Ngu- yen Cao Ky wspominał po 1975 roku: "Mówiłem Johnsonowi wiele raży: jeśli rozpoczynacie wojnę - działajcie szybko.... Nie możecie wygrać dłuższej wojny.... Westmoreland i MeNamara powiedzieli narodowi amerykańskiemu że na następne Boże Narodzenie chłopcy wrócą do domu. I naród czekał jedno, drugie... piąte Boże Narodzenie.... I w końcu stracił cierpliwość".6# Johnson prowadził wojnę w sposób rygorystycznie ograniczony, a jedńo- cześnie podtrzymywał nieograniczone nadzieje na szybkie zywcięstwo. Taka polityka mogła przynieść rezultaty tylko na krótką metę. Marginalna początkowo grupka zwolenników wycofania się z Wietnamu rosła powoli, lecz nieustannie. Magazyn Time oceniał we wrześniu 1966 roku, iż 1/5 Izby Reprezentantów i 1/3 Senatu zajmuje stanowisko antwyojenne. Do najaktywniejszych przeciwników zaangażowania USA należeli senatoro- wie George MeGoyern, Frank Chureh i Mike Mansfield. Natomiast w rzadzie czołowym "gołębiem" był minister obrony McNamara, człowiek o łagodnym i wrażliwym charakterze, który nie mógł pogodzić się z cierpieniami powodo- wanymi przez wojnę. WiększośE dziennikarzy - wraz z calym społeczeństwem - poparła poczat- kowo z entuzjazmem decyzję prezydenta. W 1965 roku gen. Westmoreland został "Człowiekiem Roku" Tinle 'n. Ale już w roku następnym komentatorzy zmienili stanowisko na niechętne wobec wojny, a jeszeze później - na zdecydowanie przeciwne. Środki przekazu coraz ostrzej krytykowały stosunki panujące w RW, kwestionowały sensownośE amerykańskiej pomocy, zwracaly uwagę na koszty ludzkie i materialne wojny. Nestor amerykańskich dziennikarzy, Walter Lip- pman, już w maju 1966 roku stwierdził na łamach Ncsysweekrr: "Prezydent wpro- wadził nas w azjatycką wojnę dla nieosiągalnego c;elu". Amerykańska opinia publiczna źle przyjmowała wiadomości o kolejnych operacjaeh Senrch nnd Desrroy. Sam Westmoreland przyznał później, że ter- min ów sugerował, że głównym celem Amerykanów w Wietnamie jest "nisz- czenie". Generał uważał też, iż mass media przedstawiały działania sił zbrojnych nieobiektywnie: "Kilka zdjęE w gazetach i migawek telewizyj- nych pokazujących żołnierzy amerykańskich podpalających kryte trzciną chaty wystarezyły, by przekonać wielu, że operacje "Znajdź i zniszcz## pustoszyły kraj". Tymczasem w rzeczywistości "były one skierowane przede wszystkim przeciwko urządzeniom militarnym: bunkrom, tunelom, skła- dom ryżu i amunicji oraz obozom szkoleniowym".65 128 W lutym 1966 roku w Honolulu odbyła się wietnamsko-amerykańska konfereneja na szezycie. Johnson, a z drugiej strony Ky i Thieu podpisali tam wspólną deklarację, mającą stanowić podstawę współpracy obu krajów. Przy- wódcy południowo-wietnamscy oświadczali, iż są "zdec#-dowani wykorzenić niesprawiedliwość społeczną" oraz "zbudowaE prawdziwie demokratyczne państwo i społeczeństwo". Deklarowali gotowość walki z agresją kierowana z Hanoi, która - pod pozorem "tak zwanej wojny narndowo-wyzwoleńezej" - jest "częścią komunistycznego planu podboju calej Azji Południowo- Wsehodniej". Stany Zjednoczone przyrzekły pomoc #y dokonywaniu "rewo- lucyjnych przemian" oraz w obronie kraju. Johnson powiedział w Honolulu, że nie chce "#yzniosłych słów", lecz konkretnych działań. Niestety, omawiany już Program Roz#yoju Wiejskiego oraz inne próby reform, będace rezultatami spotkania, napotkały na te same, co wcześniej, przeszkody. Ich efekty dalekie były od zapowiadanej "autenty- cznej rewolucji społecznej". Kolejna międzynarodowa konfereneja w spra#yic Wietnamu odbyła się w październiku 1966 roku w Manili, na Filipinach. Wzięło w niej udział poza RW i USA pięć państw, których siły zbrojne walczyły w Wietnamie w ehara- kterze sojuszników Sajgonu: Korea Południowa, Australia, Tajlandia, Filipi- ny i Nowa Zelandia. Najsilniej zaangażowani byli Koreańezycy. Seul wysłał do Wietnamu kilka dywizji - ponad 50 tysięcy żołnierzy. Większość autorów nie zajmuje się działaniami innych aliantów, koncentrując się na Ameryce i RW, lecz można znaleźć wskazówki, iż Południowi Koreańezycy bili się dzielnie, a na terenach przez nich chronionych yiet Cong miał poważne problemy. * Pozostałe państwa przysłały raczej symboliczne kontyngenty i to pod naciskiem Waszyngtonu, nie chciały bowiem mieszać się do kon0iktu i obawiały się reakeji wlasnych społeczeństw. Żołnierzy australijskich było ponad 7 tysięcy, z Tajlandii - 6 tysięcy, z Filipin - 2 tysiące, a z Nowej Zelandii kilkuset. Sprzymierzeni wydali w Manili deklarację, której kluczowa teza brzmiała: "Naszym jedynym żądaniem wobec przywódców Wietnamu Północnego jest porzucenie przez nich agresji". Obiecywali również, że w razie wycofania oddziałów WAL z Południa i zaprzestania infiltracji - ich siły opuszezą RW. Nie wywołało to oczywiście żadnego rezonansu w Hanoi. W ciągu roku 1967 poparcie społeczeństwa amerykańskiego dla interwen- cji wciąż malało. Olbrzymie nakłady finansowe na wojnę (2 miliardy dolarów miesięcznie) rozkręcały inflację i utrudniały prezydentowi realizację planów "Wielkiego Społeczeństwa". Pogłębiały się rozbieżności pomiędzy "jastrzę- biami" i "gołębiami". Gen. Westmorełand stanowezo domagał się zgody na zaatakowanie baz yiet Congu w Kambodży i szlaku Ho Chi Minha w Laosie. Natomiast MeNamara, przeżywającywewnętrzne rozterki, równie stanowczo sprzeciwiał ' W Wietnamie zginęło blisko 4,5 tysiąca Południowyeh Koreańezyków i około tysiąca żołnierzy z pozostałyeh krajów. 129 __ się zwiększaniu wysiłku wojennego. W jednym z memorandów dla Johnsona pisał: "Nasze zobowiązania polegają jedynie na umożliwieniu ludności Połu- dniuwego Wietnamu określenia swej własnej przyszłości.... Kończą się z chwi- lą, kiedy naród ten nie walezy sam o swoje prawa". Wskazywał, że choć corocznie ginie 60 tysięcy żołnierzy yiet Congu, a "szlaki infiltracji przypomi- nają jednokierunkowe drogi wiodące Północnych Wietnamczyków ku śmier- ci" - nie widać oznak załamywania morale ani słabnięcia przeciwnika.66 Prezydent - tak, jak weześniej -wybrał politykę "środka drogi". Odrzucił propozycje Westmorelanda jako prowadzące do zwiększenia strat amerykań- skich, a rady ministra obrony - wstrzymanie bombardowań i ustępstwa wobec Hanoi - jako godzące w prestiż Ametyki. MeNamara, ćhoć od dawna był jednym z najbliższyeh współpracowników Johnsona, musiał odejść z rządu pod koniec 1967 roku, gdy prezydent uznał różnicę poglądów za niemożliwą do przezwyciężenia. Z nazwiskiem MeNamaiy wiąże się jedno z największych amerykańskich przedsięwzięE technicznych w czasie wojny: elektroniczny system mający zaha- mować infiltrację. "Linia MeNamary" miała biec wzdłuż północnej granic,y RW i przecinać szlak Ho Chi Minha. Miała kosztowaE ponad miliard dolarów. W załużeniach miał'a być kombinacją elektronicznych czujników informujących o ruchach nicprzyjaciela oraz pól minowyeh i zapór z drutu kolczastego. Jej kunstrukeję ruzpoczętu w 1%7 roku od zrzucenia z samolotów kilkudzie- sięcia tysięc.#y czuj ników. Detektory akustyczne zawisly w gałęziach drzew i trans- mitowały wszelkie d>więki do centrów nasłuchu. Wbite w ziemię czujniki sejsmi- czne, ubudciwą imitujace mate krzaczki i drzewka, przekazywały wojskowym kumputerum drgania powierzchni ziemi wywutane przez pojazdy i maszerujące oddzialy. Dane transmituwane przez czujniki były nat#chmiast przetwarzane przez elektruniczne maszyny obliczeniowe i w postaci wspcitrzędnych określają- c,ych pułc#żenic nieprzyjaciela dostarezane siłom uderzeniowym. Samc czuj niki były jednak bezbronne i łatwe do unieszkodliwienia, a Giap szybko zurientuwat się, jakie zagrożenie linia mogłaby stanowić. Gdy więc Amerykanie rozpuczęli jej rozbudowę, nastąpiły gwałtowne ataki oddziałów komunistycznych, którym gen. Westmureland nie był w stanie przeciwstawiE udpuwiednich sił. Kunstrukeję zapór wstrzymano i Amerykanie mogli bezsil- nic prey#ladać się - lub raczej nasłuchiwać - jak Wietnamezyc,y stopniuwo likwidują sieć czujników. Słyszeli, jak wyśmiewają się z tych urządzeń, a eza- sem du ich uszu duchodziły odgłosy zupełnego lekceważenia wyrafinowanej amerykańskiej techniki: Wietnamczycy oddawali mocz na czujniki. Bezużyteczne okazywały się także inne elektroniczne wynalazki, posyłane gen. Westmurelanduwi zamiast żolnierzy, u któryeh weiąż bezskutecznie dopominal się w Waszyngtonie. Na przykład detektory zapachowe do wykry- wania amuniaku zawartego w pocie. Podwieszane pod helikopterami miały umożliwiać znajdywanie partyzantów w dżungli. Ich wadą było nieodróżnia- nie zwicrząt ud ludzi, a yiet Cong szybko nauczył się wprowadzaE je w błąd: na terenach, gdzie nie prowadził żadnych działań, wieszano kosze z odchoda- mi bawułów,których silna woń myliła detektory. Udało się natomiast siłom zbrojnym USA stworzyć sprawny system napro- wadzania lotnictwa na cele znany pod kryptonimem Igloo White. Najpros- tszym sposobem sprowadzenia bombowców było wezwanie ich drogą radiową przez patrol, który napotkał nieprzyjaciela. Tak samo mógł postąpić samolot obserwacyjny. Inaczej przebiegało naprowadzanie w czasie większych opera- cji wojskowych. Na polu walki zrzucano czujniki, a w powietrzu krążył samo- lot retransmitujący ich sygnały do centrum komputerowego. Stamtąd bom- bowce otrzymywały współrzędne celów. System ten umożliwiał przybycie lotnictwa do dowolnego punktu w Południowym W ietnamie w ciągu najwyżej 15 minut od chwili wezwania. Sytuacja ARW i aliantów nie przedstawiała się w 1967 roku dużo lepiej niż w 1965. Rzecz jasna po przybyciu pół miliona żołnierzy amerykańskich siły komunistyczne musialy zrezygnować z uperowania dużymi oddziałami i przejść na partyzaneki styl walki, a władze w Sajgonie kontrolowały coraz większe terytorium. Do przełomu było jednak daleko. ARW wraz ze sprzy- mierzonymi wujskami posiadała wprawdzie nad oddziałami yiet Congu i WAL przewagę liczebną 3 do 1, ale o rzeczywistym stosunku sił decydują bataliony pierwszego rzutu, a tutaj przewaga wynosiła jedynie 1,6 do 1, głównie ze względu na rozbudowane służby tyłowe armii USA. Nie znaczy to, by Amerykanie walezyli źle - przynajmniej z początku. Pierwsze tury żołnierzy, w latach 1964, 65 i 66 były pełne ducha bojowego i optymizmu, z dyscypliną także nie było problemów. Wielu młodych Amery- kanów zgłaszaŁu się nawet do Wietnamu na ochotnika (na 1,5 miliona żołnie- rzy, którzy przewinęli się do końea 1967 roku przez ten kraj, było ich 176 ty- sięcy). Płk Ha yan Lau ze sztabu generalnego WAL tak oceniał żołnierza armii Stanów Zjednoczonych: "Był bardzo dobrze wyekwipowany i wyszko- lony. Jednak właśnie dlatego, że był żołnierzem tak nowocześnie wyposażo- nym, trudno się przystusowywał. Obciążony sprzętem poruszał się z trudno- ścią i stanowił łatwy cel dla partyzantów.... (Poza tym) nie potrafił długo wytrzymywać trudów i wyrzeczeń wojennych".6# Podobnie jak Francuzi, Amerykanie nie byli przystosowani do zabójczego klimatu Wietnamu, stąd dużo zgonów nie spowodowanych walką. Liczba chorych w szpitalach przewyższała liczbę rannyeh. Wojna była niezwykle wyczerpująca psychicznie. Niewidzialny nieprzyja- ciel uderzał nagle i szybko znikał z powrotem w swyeh kryjówkach. Nieustan- ne zagrożenie wpływało destrukcyjnie na psychikę przeważnie bardzo mło- dych żołnierzy. Przeciętny wiek żołnierza armii amerykańskiej w czasie II wojny światowej wynosił 26 lat, w Wietnamie większośE nie miała więcej niż 19-20 lat. Ci wychowywani w komforcie chłopcy, których zajmowały przedtem tylko najnuwsze modele samochodów, dziewezyny i dyskoteki, znaleźli się nagle w piek?c okrutnej wojny. "Nie byłem przygotowany do życia w tak prymitywnych warunkach - wspominał jeden z nich. - Zjadłem trzy ciepłe posiłki przez dziewięć miesięcy. Nosiłem plecak, a w nim pelerynę, szczoteczkę do zębów, eoś do pisania listów - i to było wszystko. Wszystko, co nosiłerr, przez dziewięE miesięcy.... Nie kąpałem się dosłownie miesiącami 130 131 - najwyżej opłukałem w strumieniu czy źródle. Jedliśmy wciąż suche racje. I każdy w moim oddziale chorował na robaki, dyzenterię albo malarię. A nie- którzy na wszystko na raz".bs Przepaść między klimat#zowanymi kasynami, niczym nie odbiegającymi od tych w USA, a nieludzkimi warunkami pól bitewnych była tak głęboka, że u wielu powodowała załamania psychiczne. Amerykanie próbowali zresztą niekiedy przenosiE do dżungli styl życia, do którego byli przyzwyczajeni. (Stąd np. dowo- żenie śmigłowcami napojów chłodza#ych i ciepłych posiłków na pole walki.) Od szoku rozpoczynał się z reguły sam pobyt w Wietnamie. We wspomnie- niach żołnierzy powtarza się motyw pierwszego wrażenia: gdy wysiadali z sa- molotu, w którym dopiero co skońezyli oglądać najnowszy film, i wychodzili na plytę lotniska w Tan Son Nhut czy Pleiku, zauważali natychmiast, że z innej strony do samolotu ładowane są ciała ich poległych poprzedników. Większość żołnierzy nie wiedziała nic o konflikcie wietnamskim, o kraju, za który mieli umierać. Nie znali jego kultury ani historii, nie rozumieli aktualnego położenia. Armia amerykańska jest z założenia armią obywatel- ską, złożoną ze świadomych obywateli. Założenie to okazywało się jednak często odległe od realiów. Żołnierze nie rozumieli celów ani taktyki dowódz- twa, które w tej wojnie bez linii frontu, bez zdobyczy terytorialnych - nie były wcale oczywiste. Nieświadomość rodziła c,#ynizm i obojętność. Jedynym celem stawało się przetrwanie rocznego pobytu w Wietnamie. "Miałem wtedy dwadzieścia lat, umiałem już walezyć, ale nie znałem powodu, dla którego walczyć lub nie"- powiedział jeden z amerykańskich szeregowców, wyrażając doświadezenie własne i wielu kolegów.##y Gen. Westmoreland uważał, że krótka, roczna tura będzie łatwiejsza do zaakceptowania przez spoŁeczeństwo. Wszak ulubionym hasłem wszelkich ruchów pokujowych było zawsze: Bring ou>- boys honie (Niech chłopcy wracają do domu). Pobyt oficerc5w był jeszeze krótszy, sześciomiesięczny. W tak krótkim czasie żołnierze nie byli w stanie poznać kraju ani sposobów walki nieprzyjaciela. Pociągało to za sobą słabośE dowodzenia i podwyższało straty. Jak zauważył jeden z amerykańskich generałów: "Amerykanie nie byli w Wietnamie przez 10 lat. Byli tam rok - dziesięć razy".## Podobnie było z personelem cywilnym: przeciętny okres pobytu w Wietnamie ludzi, zajmującyeh się sprawami wymagającymi wyjątkowo długofalowego dzia- łania - reformami spc>łecznymi i politycznymi - wynosił półtora roku. Do roku 1968 strategia i taktyka armu USA pozostawały niezmienione. Patrole szukały nieprzyjaciela, oddziały uderzeniowe starały się go zniszezyć przy wspareiu lotnictwa i artylerii. Noc należała do yiet Congu. Amerykanie wycofywali się do baz. Za brakwiększych postępów żołnierzewinili polityków, którzy nakładając niezrozumiałe ograniczenia pozbawiali ich szans zwycię- stwa, oraz ARW, którą gardzili za jej nieskuteczność. Wietnamezy#y z kolei twierdzili, iż ARW została "przeametykanizowana"- obciążona zbyt duia ilościa sprzętu technicmego, że doradcy z USA nie znają lokalnych warunków, nie rozumieją taktyki partyzanekiej i sugerują fa#zywedeNzje. Stosunek żołnierzy Stanów Zjednoczonych do ludności cywilnej pozosta- wiał wiele do życzenia. Poważne przestępstwa, gwałty czy morderstwa, nie zdarzały się często. Ale Amerykanie mieli przecież odbieraE yiet Congowi serca i umysły Wietnamezyków, tymczasem przysparzali raczej zwolenników komunistom. Niewiele pomagały starania dowództwa - jeden z pierwszych rozkazów gen. Westmorelanda zobowiązywał podległych mu żołnierzy do znajomości i stałego posiadania przy sobie regulaminu postępowania z lud- nością cywilną. Jednak sfrustrowani i bezustannie zagrożeni żołnierze szybko uznawali wszystkich "żółtków" za wrogów. Brutalne traktowanie chłopów wymuszanie zeznań czy niszczenie wiosek podejrzanych o udzielanie pomocy partyzantom nie należały do rzadkości. Wojna brutalizuje i deprawuje wszy- stkie walezące strony - Amerykanie nie obronili się przed jej destrukcyjnym wpływem. Wielu chłopców posyłanych, by zdobywać serca i umysły Wietnam- czyków dla sprawy wolności i demokracji - traciło własne. Jeden z popularnych w armii USA doweipów mówił, co należy zrobiE, aby zakończyć wojnę. Otóż należało - według żołnierzy - załadowaE wszystkich "południowo-wietnamskich przyjaciół" na statki, wywieźE ich na pełne morze, dokładnie zbombardowaE Wietnam, a następnie zatopiE statki... Marines natomiast wyrazili swą opinię na temat idei zdobywania serc i umysłów w powiedzeniu: Get t##em by the bnlls nnd their henrts nnd minds willfollow. W ciągu ostatnich tygodni 1967 roku w USA można było często usłyszeć, że zwycięstwo jest właściwie w zasięgu ręki. Prezydent - zaniepokojony malejącym poparciem dla prowadzenia wojny - postanowił dodaE narodowi wiary w przyszłość. Wielu jego najbliższych współpracowników w publicznych wypowiedziach ukazywało postępy, jakich dokonano od 1965 roku, prezen- towało statystyki świadczące o krzepnięciu rządu sajgońskiego. Wezwany do Waszyngtonu Westmoreland w przemówieniu do Kongresu zapewniał, iż nie- przyjaciel - choć na razie nie został pokonany - jest już u kresu sił. 17 stycznia 1969 roku Johnson mówił w orędziu do narodu: "Wróg przegrywa bitwę po bitwie, liczba Wietnamczyków żyjących na obszarach kontrolowa- nych przez rząd zwięks.#ła się od stycznia 1967 roku o ponad 1 milion osób".#1 Prezydent wybrał dla swej kampanii dodawania otuchy najgorszy moment, jaki można sobie wyobrazić. Rozdział V TET .Zabijcie dziesięciu naszych ludzi. a my zabijemy jednego z waszych. To wy pierwsi będziecie mieli dosyć." Ho Chi Minh w 1946 r. 31 stycznia 1968 roku o godz. 2.45 nad ranem 19-osobowy pluton "Ochot- ników Śmierci" yiet Congu zaatakowałambasadę USAw Sajgonie. Strzegacy hramy wjazdowej Marines zdolali powstrzymaE napastników, którzy próbo- wali staranować bramę taksówką, lecz inna grupa wysadziła w tym czasie fragment muru otaczającego ambasadę i wdarła się na dziedziniec. Uzbrojeni w naramienne wyrzutnie rakiet i broń maszynową żolnierze yiet Congu nie zdołali jednak sforsować okutych drzwi wejściowych do budynku. Pod osłoną betonowych kwietników przez sześć godzin odpierali szturmy amerykańskiej piechoty morskiej. Gdy walka dobiegła końca, około godz. 9 rano,19 ciat żołnierzy-samobój- ców leżało w kałużach krwi. Zginęło też siedmiu Marines. Na#łówki gazet w Stanach Zjednoczonych mylnie obwieszezały, iż siły kumunistyczne zdobyły ambasadę. Tymezasem caty Wietnam Południowy znalazł się w ogniu potężnej ofen- swyy. W centrum Sajgonu 4 tysiące partyzantów, którzy m.in. opanowali rozgłośnię radiową, toczyło ciężkie walki z nacierającymi oddziałami ARW i armii USA. yiet Cong zaatakował 32 z 44 większyeh miast Południa. W ude- rzeniu wzięło udział RO tysięcy partyzantów i żołnierzy północno-wietnam- skich. Bazy, lotniska i koszary amerykańskie i#południowo-wietnamskie zna- lazły się pod ostrzałem rakietowym i artyleryjskim, do niektórych wdarły się plutony komandosów-samobójców. Ameryka była zaszokowana i zdumiona. Reakeję społeczeństwa najlepiej wyraził znany komentator telewizyjny, Walter Cronkite, gdy z niedowierzaniem powiedział: "Co tam się właściwie dzieje? Myślałem, że wygrywamy tę wojnę". 134 Święto Tet, księżycowy Nowy Rok, jest najbardziej uroczystym świętem wietnamskim. Jego obehody trwają kilka dni (w 1968 roku od 28 stycznia do 3 lutego). Wybór środka karnawału na uderzenie był niewątpliwie spryt- nym posunięciem komunistycznego dowództwa - w ezasie poprzednich świąt obie strony przestrzegały zawieszenia broni. Atakspadłjakgromzjasnego nieba. Warmiisajgońskiej panowałodświęt- ny nastrcij. Prezydent Thieu w przekonaniu, że panuje nad sytuacją, polecil udzielić 1/3 żołnierzy urlopów. yiet Congowi udało się uśpić czuj ność przeciwników. W ciągu dwóch miesięcy poprzedzającyeh Tet, oddziały komunistyczne znacznie obniżyly intensywność ataków, a nawet wycofały się z niektózyeh terenów. To, eo było przygotowaniami do ofensywy, Ametykanie wzięli za sygnał słabnięcia partyzantki. Zmylił ich też inny czynnik, związany ze specyfiką wietnamskiego kltmatu. Okresy deszczów monsunowych powodowały rokrocznie zmiany natęże- nia walk: okresy względnego spokoju przeplatały się z okresami aktywności yiet Congu. Ta c,ykliczność była trudna do zauważenia dla Amerykanów, z któryeh większość nie służyła w Wietnamie dłużej niż kilkanaście miesięcy. Partyzanci nie mogli - z powodu zahamowania dostaw przez ulewne deszeze w Laosie - przeprowadzać większyeh akeji pod koniec roku. Tymczasem wtaśnie wtedy sporządzano roczne raporty i sprawozdania, które siłą rzeczy sugerowały słabnięcie nieprzyjaciela. Stąd - między innymi - brały się fale optymizmu, budzące nadzieje amerykańskiej opinii publicznej. Najważniejszym pociągnięciem gen. Giapa, które miało odwrócić uwagę od planowanej ofensywy, było natarcie na amerykańską bazę w Khe Sanh. Bitwa o Khe Sanh była jedną z największych bitew tej wojny. Baza leżała w pobliżu miejsca, w którym linia "zdemilitaryzowana" stykała się z granicą I,aosu. Pozwalała ona w pewnym stopniu kontrolować główne drogi szlaku Ho Chi Minha. Z początkiem stycznia czujniki akustyczne i sejsmiczne zaczęly informo- wać, że Khe Sanh stopniowo otaczają znaczne siły nieprzyjaciela. Wywiad zidentyfikował nadciągające szlakiem Ho dwie doborowe dywizje północno- wietnamskie - 304 i 325 DP. Dywizja 304 prowadziła natarcie na Dien Bien Phu czternaście lat weześniej, a Khe Sanh także mogło być zaopatrywane wyłącznie drogą lotniczą. Gdywięc bitwa się zaczęła, żądni sensacji reporterzy od razu ochrzcili Khe Sanh "amerykańskim Dien Bien Phu" nie bacząc na poważne różnice. Obóz amerykański znajdował się na górującym nad okolicą plnrenu. W Khe San było dwa razy więcej ciężkich dział, niż mieli Francuzi. Siły powietrzne trudno nawet porównywać. Inne też było samopoczucie załogi. Marines wiedzieli, że mają posłużyć za przynętę, by ściągnąć oddziały WAL, które następnie miały zostać zdziesiąt- kowane - zgodnie ze strategią wyczerpania. Otoczeni, cieszyli się, że wreszcie zmierzą się z nieuchwytnym dotąd wrogiem. "OK, tym razem ci dranie się nam nie wymkną" - mówili reporterom.#z Khe Sanh broniło 3,5 tysiąca żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej oraz 2,1 tysiąca żołnierzy ARW. Siły oblegających oceniano na 20 tysięcy 135 ludzi. Oddziały Giapa zaatakowały o świcie 21 stycznia. Artyleria dalekiego zasięgu rozpoczęła ostrzał, trafiając na początku w główny magazyn amunicji, ale dalsze losy bitwy potoczyły się zupełnie inaczej niż pod Dien Bien Phu. Dzięki czujnikom oraz samolotom rozpoznawezym, wyposażonym w naj- nowocześniejsze kamery, które przy pomocy promieni podczerwonych mogły wykryć nieprzyjaciela w dźungli - wywiad amerykański był w stanie namie- rzyć każdy pododdzial przeciwnika. Naprowadzane przez system komputero- wy odrzutowce mogty atakowaE nawet przy zerowej widoczności. Dziennie dokonywano 300 uderzeń powietrznych, a oblegający zdołali strąeić tylko dwa samoloty. Większe zgrupowania nieprzyjaciela niszczyły z wysokości 10 kilo- metrów niewidoczne i niesłyszalne B-52. Ale oddziały_ północno-wietnamskie już niejeden raz pokazaty, że potrafią #yalezyE nawet w najciężsryeh warunkach. Bitwa trwała dwa miesiące. Wiet- namezyc.y uporez####ic podkopywali się ku liniom obrońeciw - zygzaki oko- pów zbliżaly się do nich na odległośE 300 m. Amerykanic mogli słyszeć przeciwników - jak Francuzi pod Dien Bien Phu - lecz pod Khe Sanh myśliwce bombar‚lujace codziennie powstrzymywały nieprzyjacieta setkami ton napalmu. W pojedynku ariyleryjskim oddziały WAL dotrzymywały kroku Marines i Potudniowym ###ietnamezykom. Działa przeciwnika były ukryte równie do- hrze, jak pod Dic:n lBicn Phu. Na Khe Sanh spadalo każdego dnia 150 poci- skciw. Byłu tu nrz###iścic: ktopotliwe dla zaopatrujacego bazę lotnictwa. Sa- moloty transpcirtu,ye nie zatrzymwyały się po wylądowaniu, tylko zmniejszały predkośc:, przei luki wyrzurano dostarezane materiały i natychmiast wzbijały sie z po#yrotrm ### piiwic:trzc. Sily kumunistyc:zne zosta## zmuszone na początku kwietnia do odwrotu. Bitwa udegrata jednak wyznaczona jej rolę: zaabsorbuwata uwagę aliantów i odciagnęła cz#ść uddziató#y amen#kańskich z miast przed ofensywą Tet. Według uficjalnyeh źródeł komunistycznych ofensywa miała za zadanie wywotanic: powstania w Południowym Wietnamic. Tym razem Hanoi dało się jednak ponieść optymizmowi: do żadnego powstania nic doszło - co do dziś stanowi zreszta jeden z zarzutciwwobec społeczeństwa Południa. Innym celem ofensywy było pra#ydopodobnie wywarcie wpływu na upinię publiczną USA - stad zgranie jc;j w czasic; z poczatkiem kampanii wyborezej w Ameryce. Kolejnym motywem była postcYpująca stabilizacja polityczna w RW i powolne slabnięcie yiei Congu. Komuniści pragnęli odwróciE tc tendencje. Z militarne#o punktu widzenia ofensywa zakońezyla się całkowitą klęską yic:t Congu. Poćudnio#yi Wic:tnamezyc,y i Amerykanie szybko otrzasnęli się z zaskoczenia i przc:szli do kontrataku. Tysiące partyzantów, którzy korzysta- jąc z przedświatc:czne#u ruchu przeszmuglowali do miast broń i uderzyli na nie od wewnatrz, po cii;żkich lecz krótkotrwałych walkach musiały się wyeo- fać, ponc"szac nlbrzymii; straty. Regularne jednostki yiet Congu, na których spoczywał #ló #ůnv c;ieżar ofensvwy, zostaływręcz zdziesiątkowane. Ocenia się, że po stronie kumunistyeznej poległo 40 tysięey ludzi. Straty południowo- wietnamskie wynios## 2,# tysiaca zabitych, amerykańskie -1200. Terenem walk były przede wszystkim miasta, więc amerykański sposób prowadzenia wojny okazał się w czasie Tet szczególnie destrukcyjny. Duży rozgłos zyskała wypowiedź amerykańskiego oficera artylerii, który po wyzwo- leniu miasteczka Ben Tre w delcie Mekongu, gdzie w wyniku walk połowa domów uległa zburzeniu, powiedział: "Musieliśmy zniszczyE tę miejscowość, żeby ją uratować". Dla wielu w tym zdaniu strzeszczał się cały bezsens wojny. Krytycy Ameryki zdawali się jednak nie zauważać, że to yiet Cong wybrał na teren konfrontacji miasta. Oddziały komunistyczne, powielając metodę sto- sowaną już przez yiet-Minh, w pierwszym rzędzie urządzały pozycje obronne w kościołach i światyniach. Łatwo im było potem oskarżać "imperialistów" o brak szacunku dla tradycji narodu wietnamskiego. Na całym Południu już po kilku dniach oddziały yiet Congu zostały pokona- ne, a niedobitki atakujących szukały schronienia na prowineji. Jedynym wyjąt- kiem było Hue. Wyzwolenie pełnej skarbów arehitektury starej stolicy Wietnamu zabrało trzy tygodnie i wymagało ciężkich bombardowań lotniczych i artyleryj- skich. Hue zostało zajęte nie przez jednostki partyzanekie, lecz przez 12 tysięcy żołnierzy pólnocno-wietnamskich. Ale poza kn#yawymi walkami wydarzył się tam dramat, któiy wydaje się wyrastaE z tych samych korzeni, co późniejsza o kilka lat tragedia Kambodży pod r7ądami Czerwonych Khmerów, Polakowi nasuwa zaś nieodparte skojarzenie ze zbrodnią katyńską. W czasie ponad dwudziestu dni, kiedy miasto - stanowiące centrum religijne i kulturalne Potudnia - znajdowało się w rękach komunistów, miejscowi członkowie I.ao Dong kierowali aresztowaniami ludzi, których przechwycony potem dokument yiet Congu określał jako "tyranów". Uwię- ziono ponad 4 tysiace działaczy politycznych, przywódców wspólnot religij- nych, urzędników i oficerów. Wycofując się z Hue, oddziały WAL wyprowa- dziły tych ludzi ze sobą (twierdzono, źe przejdą reedukację polityczną) i odtąd wszelki ślad po nich zaginął. Dopiero po roku chłopey pasąc.y bawoły w lasach nieopodal miasta odkryli przypadkiem masowe groby: przysypane cienką warstwą ziemi spoczywały w nich ciała zaginionych, z rękami skrępowanymi z tyłu. Wykryeie zbrodni nie wywołało większego oddźwięku w zachodnich mass mediach - był rok 1969 i znaczna większośE dziennikarzy nie nazywała wojny inaczej niż "brudną", co najwyżej przyznając, iż "obie strony" stosują terror. Sympatyzujący z yiet Congiem historycy do dziś mówią o masowym mordzie w Hue półgębkiem- jeśli w ogóle, na przykład Frances Fitzgerald uważa, że "brak jest rozstrzyga- jącyeh dowodów na to, kto zabił tych ludzi". Zbrodnia w Hue była częścią szerszej strategii zastraszania. Ofensywa Tet udowodniła, że nikt w Południowym Wietnamie nie może czuć się bezpieczny - nawet w wielkich miastach. Ta demonstracja siły i możliwości organizacyjno- militarnych komunistów, miała powiększyć dystans dzielacy społeczeństwo od rządu sajgońskiego i ukazać jego niezdolność do obrony własnych zwolenników. yiet Cong równocześnie z ofensywą w miastach podjął ożywioną działal- ność na wsi. Wykorzystując odwołanie wielu oddziałów ARW i USA do miast partyzanci zaatakowali obszary wiejskie chronione tylko przez słabe siły 137 lokalne. W szczytowym momencie ofensywy udało im się uchwycić kontrolę nad 1300 #minami z 1600 składających się na RW. Sukces yiet Congu na wsi okazał się jednak krótkotrwały. Rząd odzyskał stracone tereny do końca 1968 roku i nadal poszerzał kontrolowany przez siebie obszar. Było to tym łatwiejsze, że w czasie kampanii zginęło wielu doświadezonych i zakorzenionych w terenie działaczy NFW. Następne kilka lat stanowiło najlepszy okres w historii Republiki Wietna- mu - i to pomimo faktu, iż rozpoczęło się wycofywanie oddziałów USA. Skutkiem ofensww Tet, zapewne nieoczekiwanym dla Hanoi, był "efekt Pearl Harbour". Tak gen. Westmoreland określił wzrost popareia dla władz i nasil#nie sie woli obrony wśród ludności Poludnia. "Tet zrobiło z Wietnam- czyków antykomunistów" - powiedział jeden z cywilnych przedstawicieli USA w Sajgonie. Przed ofensywą nastroje były zupełnie inne. Sajgon był wesołym, pełnym ruchu miastem, jakby nie przyjmował do wiadomości faktu, że jest stolieą oblężonego kraju. Jeden z sajgońskich dzienników pisał 4 stycznia: "Wię- kszość naszej mlodzieży obawia się powołania do wojska bardziej niż czego- kolwiek innego.... To prawdziwa ironia historii, że służba w armii, której celem jest zŁamanie pochodu komunistycznego w Wietnamie Południowym zupeŁnie zatracila swój zaszczytny charakter.... Interesujące byłoby ustalenie, kto ponosi odpowiedzialność za ogcilny brak woli stawiania oporu komuni- zmowi w nasrym kraju".## Ofensywa, cierpienia i straty ludności cywilnej (kilkaset tysięc,y nowych uchodźeciw,, ponad 12 tysięcy zabitych i egzekucjc w Hue) przekonały społe- czeństwo PoŁudnia, że wojna nie jest wyłącznie sprawą rzadu i Amerykanów. Zmiana społecznej atmosferywyraziła się m.in. dobrowolnym zgłaszaniem się młodzieży do wojska - rzecz przed Tet nie do pomyślenia. Sama ARW zreszta po picrwszym uderzeniu yiet Congu szybko przeszła do kontrofensy- wy i bi Ła się tak dzielnie, że zdumiewało to przyzwyczajonych do jej bierności Amerykanów. Atmosfera ta umożliwiła rządowi RW przeprowadzenie powszechnej mo- bilizacji - po dziewięciu latach wojny! Tak późne przeprowadzenie mobili- zacji stanowiŁo bezwątpienia poważny błąd, gdyż ludność Południa, nie czując ciężaru wojny, skłonna była do lekcew,ażenia zagrużenia. Rząd Thieu wydał dekret o powszechnej mobilizacji w czerwcu 1968 roku. Na jego mocy do wojska mogli zostać powotani mężezyźni w wieku od 18 do 38 lat. Dzięki temu ARW, do której należało dotąd 320 tysięcy ludzi w od- działach regularnych i 280 w pomocniczych miała wzrosnąć do ośmiuset tysięcy. Głębokie przemiany zaszły po ofensywie Tet na wsi południowo-wietnam- skiej. Władze rozpoczęły - z amerykańskim wsparciem - kolejny, zakrojony na szerszą niż poprzednie skalę, program reform. Amerykanie wreszcie zro- zumieli, iż Wietnam jest nie tyle problemem wojskowym, ile politycznym. A klucz do niego znajduje się nie w miastach, które dzięki częstym zamiesz- kom zajmowały uwagę dziennikarzy i Białego Domu, lecz na wsi, gdzie biło 138 źródło siły partyzantów. Zaczęto tzw. Program Przyspieszonej Pacyfikacji, na który składały się: reformy polityczne, wzmacnianie sił terytorialnych oraz podniesienie poziomu życia wsi. Rzecz jasna, było to zamierzenie długofalowe, lecz już cztery lata, do 1972 roku, kiedy nastąpił znów dramatyczny przełom w sytuacji, wystarezyły, aby program ten przyniósł - niespodziewanie nawet dla inicjatorów- sukces. W 1971 roku wiele wsi było broniońych przed yiet Congiem przez... byłych partyzantów, a na terenach, gdzie dawniej odważały się zapuszezaC tylko większe oddziały wojskowe, samotny Amerykanin mógł bez obawy jeździć w nocy jeepem. Program był nieporównywalnie mniej kosztowny niż działania militarne: w szezytowym 1970 roku USA wydaly na Program Przy- spieszonej Pacyfikacji 730 milionów dolarów. Zmiany na wsi umożliwiła równoczesna walka z siatką yiet Congu. Była ona wprawdzie rozbita w wyniku Tet (niektóre źródła oceniają, że komuniści stracili aż 40% kadr na Poludniu), lecz nadal posiadała fenomenalną zdolność do regeneracji. Przeciw infrastrukturze yiet Congu wymierzona była akeja "Feniks": wywiad południowo-wietnamski z pomócą CIA rozpracowywał siatkę komu- nistyczną, a specjalne grupy pościgowe zajmowały się chwytaniem podejrza- nych. Akeję nazwano "Feniks" w nadziei, że pomoże władzom odrodzić się z popiołów - eo dotychczas było domeną yiet Congu. W jej wyniku śmierć poniosło 20 tysięcy ludzi, sehwytano ponad 30 tysięcy i poddało się 18 tysięcy. Byłyby to straty poważne, gdyż "Feniks" z założenia skierowany był tylko prze- ciwko kadrom przywódezym aparatu komunistycznego. Autorzy przeciwni woj- nie stawiają akeji wiele zarzutów. Ich zdaniem zabijano i prześladowano niewin- nych ludzi oraz torturowano podejrzanych. Przeczą temu oświadezenia CIA, według których "Feniks" przebiegał pod ścisłym nadzorem amerykańskim, co wykluczało nadużycia ze strony Południowych Wietnamczyków. Wydaje się, że przy tak dużej liczbie objętych akeją osób niemożliwe było uniknięcie pomyŁek i ofiar wśród szeregowych zwolenników yiet Congu. Nie wydaje się też możliwe, by Amerykanie byli w stanie - nawet, jeśli zalożyć, że tego pragnęli - całkowicie powstrzymać wymuszanie zeznań od schwytanych działaczy komunistycznych. Bicie i tortury ujętych przeciwni- ków były raczej reguła niż wyjątkiem tak u Północnych, jak i Południowyeh Wietnamezyków. Natomiast faktem jest, iż akeja ta nie pozwoliła komuni- stom odzyskać gruntu pod nogami na Południu po ofensywie Tet. O słabnięciu yiet Congu świadezy również program Otwartych Ramion - Chiei# Hoi, który kontynuowano z sukcesami. Wystarezy powiedzieć, że do Tet przeszło na stronę rządu 27 tysięcy osób; po niej uczyniło to ponad 170 tysięcy ezłonków FWN. I to pomimo wydarzeń w Hue oraz zdarzających się egzekucji "zdrajców", które miały zapobiec dezercjom. Największe znaczenie dla uspokojenia sytuacji na wsi miały prawdopodob- nie reformy polityczne. Thieu przywrócił w 1969 r. wybory do samorządu wiejskiego. Co więcej, wiejskie oddziały samoobrony otrzymały znaczne ilości uzbrojenia, w tym karabiny M-16, których dotyehezas im nie dawano z obawy 139 przed ich "przeciekaniem" do partyzantów. Tym samym stały się zdolne do samodzielnej obrony przed mniejszymi oddziałami yiet Congu, co miało oczywiśCie podstawowe znaCzenie dla poczucia bezpieczeństwa wsi. Kolejnym, Ważnym i śmialym posunięciem Thieu była reforma rolna. W przeciwieństwie do reformy Diema - połowicznej i tylko częścioWo wpro- wadzonej w iycie, reforma rozpoezęta w 1970 roku była - według New' York Tinics 'n - "chyba najbardziej postępoWą i dalekowzroczną niekomunistycz- na reformą rolna XXwieku".## Do redystrybucji przeznaczono milion hekta- rów, z rozdziatu ziemi skorzystała niemal połowa ludności rolniczej, a powie- rzehnia dzierżaw spadła z 60 do l0ol# upraw. Dla porównania: w Czasie reformy rolnej przeprowadzonej W lataCh 1954-1956 przez komunistów między chło- pów rozdzielono 810 tysięc.y hektarów. Zatem chłopi otrzymali samorzad, broń i ziemię - czego im przez wiele lat odmawiano. Zaufanie okazane wsi opłaeiło się władzom sowicie: w 1971 roku partyzanci kontrolowali tylko niespełna 20 procent mieszkańców Południa. Na przełomie lat sześ‚dziesiatyCh i siedemdziesiątych RW przedstawiała zgola odmienny obraz niż 2 lata Weześniej: drogi byly bezpieczne, aktywność komunistów nieWielka, miasta pełnc amerykańskich towarów, a rodziny Chło- pskie bogacily się dzięki reformie rolnej, otrzymywały nowe odmiany ryżu i uczy#_# sie ywdajnie szyCh metod uprawy. Jeden z przedstawiCieli USA w Saj- gonie tak opisal ówezesna sytuaCję:,.To było niezwykłe. Nagle odkryliśmy, żc WictnamCzyC-y byli zdolni obronić się i ustabilizować rząd. Z łatwością wypelniali pustkę, którą - jak się uhawialiśmy - stworzy wycofanie tak wielu żołnierzy amerykańskich. Pu raz pierwszy od dziesięciu lat pokój zapanował W Wlększl)śCl WSI.#b Niebezpieczeństwo istniało jcUnak nadal. Partyzantka była osłabiona, lecz na Południu znajdowaŁo się Cnraz więcej re#ularnyCh żołnierzy pół- nocno-w,ietnamskich. Poza tym siły komunistyezne świadomie przeszły do defensww: Lao Dong liczyła na stopniowe odbudowanie infrastruktury politycznej i Wojskowej. Nie znikły też dawne źrcidta słabośCi RW. Korupeja nie zmniejszyła się, a Chwilowa solidarność opozyeji z rządem w Czasic odpierania ofensywy Tet szybko ustąpita miejsCa ryw,alizaCji i walkom frakc.yjnym. Wycofanie armii USA, które zjednej strony skłoniło Thieu do przeprowadzenia daleko idąc,yCh i potrzebnych od dawna reform, z drugiej - wzmogło nastroje neutralisty- Czne, a rosnąCa Trzecia Siła Coraz energiczniej domagała się od rządu poro- zumienia z komunistami, nawet za cenę dopuszCzenia iCh do współrządzenia. Dziennik Sni#on Dnil##' New's w lipcu 1968 roku pisał: "Jest rzeCzą jasną, że w Wietnamie Południowym nie ma obecnie ukształtowanego antykomu- nistycznego systemu politycznego, który mógłby zmierzyć się ze sprężystą organizaCją komunistyczną. Nasze rozliCzne partie i grupy polityCzne są beznadziejnie skłócone i targane wewnętrznymi sprzeCznościami". Z inicja- tywy Thieu w połowie 1968 roku powstał wprawdzie Socjalistyczny Rewolu- cyjny Związek Ludowy, który miał skupić różne nurty polityczne. Także opozyeja (m.in. yNQDD i Hoa Hao) próbowała zjednoczyć się tworząc 140 Związek Sił Ludowyeh Wietnamu. Zadawnione animozje polityczne i perso- nalne nie pozwolity, jednak tym organizacjom na odegranie znaczniejszej roli, gdyż - zdaniem wspomnianej gazety - "stan wewnętrznych niesnasek, wza- jemnej podejrzliwości i n#walizaeji, który od lat gnębił niekomunistyczne or- ganizacje naszego kraju nie może być zlikwidowany w ciągu paru miesięey".## Rząd sajgoński - przy całej brutalności z jaką traktował komunistów i ich sprzymierzeńców - trudno jednak określiE jako, bezwzględną i krwawą dyktaturę" (a podobnych epiteiów używali zarówno komuniści, jak i amery- kańskie ruchy antywojenne). Oto opis najcięższego więzienia politycznego Południowego Wietnamu, Con Dao, znajdującego się na wyspie położonej 100 km od wybrzeży kraju. Więźniowie byli tam stłoczeni w niewielkich celaCh, a część trzymano w tzw. "tygrysich klatkach" - zamiast sufitu miały one stalowe pręty, po których mogli chodzić strażnicy. Krążyły różne wieści o bestialskich torturaCh stosowanych w Con Dao - i innych więzieniach- leCz trudno powiedzieć ile w nich było prawdy. Rocznie umierało w więzieniu Con Dao okolo 130 osób - na 12 tysięcy przetrzymywanych tam ludzi. Prawdopodobnie południowo-wietnamskie więzienia nie odbiegały od trze- Cioświatowego standardu. Sajgońskie gazety wielokrotnie krytykowały wa- runki, w jakich trzymani byli więźniowie: przepełnienie cel, zly stan sanitarny budynków itd. Snigon Dnil#l' News z 20 lipca 1968 roku pisał o,nieludzkich warunkach życia" w jednym z aresztów, gdzie "ponad 2500 ludzi #tłoczono w budynku, który kiedyś zbudowali Francuzi dla najwyżej 600 więźniów".#s Prasa opozyeyjna była bardzo krytyCzna WobeC polityki rządu; gazety Tin Snn; i Con# Lunn# jawnie opowiadały sie za porozumieniem z komunistami, neutralizaeją kraju i za wycofaniem Amerykanów, a nawet publikowały ofi- ejalne oświadCzenia rządu w Hanoi. Prawo prasowe z 1969 roku ograniczyło możliwość cenzury prewencyjnej, która weześniej powodowała ukazywanie się gazet z białymi plamami. Teraz jedynym środkiem jakim dysponowały władze, było konfiskowanic już wydrukowanych nakładów. Dziennik Tin Snng w roku 1970 był ponad łOll razy karany konfiskatą lub grzywnami. Rzady Thieu trwały niemal tyle samo, co rządy Diema - od 1%7 do 1975 ro- ku. Była to dyktatura "miękka" i liberalna. Funkejonowa# przecież procedury demokratyCzne: wybon' prezydenCkie i parlamentarne, które (przy wszystkieh 7astrzeżeniach) umożliwialy udziałwewladzy różnym silom polityeznym. Istniały i działaly partic opozycyjne, które dysponowaw własnym aparatem propagando- wym, prasą itp. Parlament Często sprzu;iw#ai się prezydentowi, więc Thieu musiał się doń dostosowywać i modyfikować swą polit#kę. Jeśli więc można mówić o dyktaturze, to raczej w tym sensie, iż skłócenie i rozbicie opozyCji praktycznie wykluczało możliwość utraty władzy przez Thieu. Amelykański politolog, Ro- bert Scalapino, napisał w 1982 r.: "Krytycy oskarżający ##rządy dyktatorskie## nigdy nie rozumieli - a przynajmniej nigdy nie przyznali - że tlewiąc w środku brutalnej wojny rząd sajgoński był dużo bardziej tolerancyjnywobec opozyeji - prócz działającej wspólnie z komunistami - niż można było oczekiwać. Przed 1975 rokiem nigdy nie było trudno znaleźć głośnych kryty- ków, którzy gotowi byli wyrażaE swe poglądy całkowicie otwarcie".#9 141 Jawnie działał np. ruch antywojenny, który organizował wiece, "siedzące" manifestaeje przed gmachami publicznymi, pochody i strajki okupac.yjne na uczelniach. Trzecia Siła, w której często zacierała się różnica pomiędzy lojalną wobec państwa opozyeją i działaniami otwarcie prokomunistycznymi, także funkejonowała legalnie. Była ruchem niejednorodnym. Prócz agentów Lao Dong znalazło się w nim wielu wietnamskich patriotów dalekich od komuni- zmu. Rozczarowani polityką władz, zatrwożeni ofiarami powodowanymi przez wojnę - sądzili, że rządy komunistów nie będą dużo gorsze. Wśrcid ludzi tych, stanowiac,ych liczacą się część społeczeństwa, dominowało poczu- cie rozżalenia i krzywdy. Dlatego podciągali Francuzów i Amerykanów pod wspólny mianownik: ani jedni, ani drudzy nie pomogli - ich zdaniem- krajowi w uzyskaniu wolności i w awansie cywilizacyjnym. Francuzi - gdyż każde ustępstwo trzeba było im wydzierać w krwawej walce, Amerykanie- bo nie umieli zrealizować aspiracji Potudniowych Wietnamezyków i liczyli tylko na rozstrzygnięcie militarne. Stosunki międry Amerykanami a Potudniowcami - już weześniej nieła- twe - uległy po Tet zaostrzeniu. Wtadze RW były niezadowolone z wywiera- nej przez Waszyngton presji na przystąpienie do negocjacji z Hanoi, ponieważ pragnęły najpierw wzmocnić kraj wewnętrznie. A wydawało się to calkiem realistyczne, gdyż ofensywa Tet stanowiła dla yiet Congu najcięższą klęskę w czasie całej wojny - klęskę, po której nigdy się już nie podnióst. Oblicza się, że od Tet do 1971 roku strona komunistyczna straciło ponad pól miliona ludzi (zabitych, dezerterów, którzy przeszli na stronę RW, aresztowanyeh). Pu takim odplywie sil yiet Cung musiał rozpaczliwie chwytać się wszel- kich dostępnych środków: do partyzantki rekrutowano piętnastoletnich chłopców, a na czele komitetów wioskowyeh lub rejonowych niejednokrot- nie stawiano szesnastolatków. Lecz nawet te metody, czyniące z Frontu parodię urganizacji, którą niegdyś był, niewiele pomagały: oddziaŁy party- zanekie pu 1968 roku opieraty się głównie na ludziach z Pótnoc,y, a infra- struktura NFW - w coraz bardziej jawny sposób kierowana przez Ha- noi - traciła dotychezasowe znaczenie. Inicjatywa militarna znalazała się w rękach RW/LlSA. Co prawda regular- ne oddziały WAL znajdowały się w czasie ofensww Tet na drugim planie i zachowały zdolność bojową, lecz niewiele mogły zdziałać pozbawione wspar- cia lokalnych partyzantów. Hanoi potrzebowała czasu, by przystosować się do nowyeh warunków, by zorganizować własne oddziały partyzanekie i przesta- wić sieć transportu. Komuniści nie mogli dłużej kierować się maksymą Mao Tse-tunga "Niech wieś otacza miasta". Musieli przyjąć bardziej konwenejo- nalny sposób walki, ale trzeba pamiętać, że nawet regularne oddziały armii północno-wietnamskiej zawsze stosowaly wiele elementów działań nieregu- larnych. ChoE Narodowy Front Wyzwolenia stał się po 1968 roku marionetką Hanoi, to z formalnego punktu widzenia - było wręcz przeciwnie. Kie- rownictw#, Lao Don# postanowiło nadać mu status ró#yn#' państwowemu. W czerwcu 1969 roku odbył się w "wyzwolonej strefie" na Południu Kongres Przedstawicieli Ludowych", który utworzył nowe państwo - "Republikę Wietnamu Południowego" i powołał jego władzę - Tymezasowy Rząd Re- wolucyjny (TRR). Sztuczne wywindowanie rangi NFW miało cel dosyć oczywisty. Wszak jeden z czterech punktów Pham yan Donga mówił o rządzie zjednoczenia narodowego. Chodziło zatem o uzyskanie dla Frontu równorzędnego z rzą- dem RW statusu i odpowiedniej ilości miejsc w ewentualnym przyszłym gabinecie. Premierem nowego "rządu" został Huynh Tan Phat, formalnie - sekre- tarz Partu Demokratyczenej, wchodzącej w skład NFW, faktycznie - członek Lao Dong. Jednakże rzeczywista władza należała do Pham Hunga, członka Biura Politycznego kompartii, którego oddelegowano na Południe z zada- niem kierowania Centralnym Wydziałem do spraw Wietnamu Południowego czyli delegaturą KC Lao Dong. Siedziby komunistycznych władz znajdowały się na obszarze wielkiej plantaeji kauczuku Mimot na terytorium Kambodży, u nasady tzw. Kaczego Dziobu", który wcinał się w obszar RW. Program TRR powiclat znane postulaty Frontu: Wietnam Południowy miał być demokratycznym i neutralnym państwem. Program gwarantował swobody obywatelskie, jak również prawo do prywatnej przedsiębiorezości, a takżc powszechna opiekę lekarską, bezpłatne szkolnictwo itd. Tymezasem w praktyce nawet dawna, ograniczona autonomia NFWwobec Hanoi zanikała: po 1968 roku ludzie z Północy objęli większość kierowniczyeh stanowisk. Na posiedzeniach TRR nadal występowali zamaskowani członko- wie Fruntu, którzy działali w legalnych organizacjach RW, lecz ich obecnośE stanowiła zaledwie ślad po dawnej fasadzie, szezelnie okrywającej prawdziwe mechanizmy władzy w yiet Congu. Hanoi z początkiem lat siedemdzieiątych zainicjowało kurs na eliminację z Frontu "klasowo obcych elementów": Południowc,y, którzy nie chcieli bez reszty podporządkowaE się dyrektywom Lao Dong, byli spychani na drugo- rzędne stanowiska. Akeji tej towarzyszyły zmiany sztafażu ideologicznego NFW. Południowc,y musieli teraz przechodzić obowiązkowy kurs materiali- zmu dialektycznego, który zastąpił wykłady z "historii rewolucji". Właściwie tylko jeden element komunistycznej taktyki nie uległ zmianie po Tet. Terror. Z tą różnicą, iż nie był on już teraz tak celny i skuteczny. Od roku 1964 do 1974 Sekcje Bezpieczeństwa zamordowały na Południu blisko 40 tysięc.w osób c.#ywilnych. Najezęściej na podstawie wyroków "sadów ludowych", z oskarżenia o "reakcyjnośE, kontrrewolucję i szpiegostwo". DRW oficjalnie uznawała odrębność "Republiki Wietnamu Południowe- go" i twierdziła, że zjednoczenie nastąpi dopiero w przyszłości za obopólną zgodą, przy czym dopuszezalne będą różnice pomiędzy obiema częściami kraju, wynikające z odmienności rozwoju historycznego. Socjalizm na Pół- nocy - Demokracja na Południu" - brzmiało propa#andowe hasło. We wrześniu 1969 roku zmarł Ho Chi Minh. Smierć prezydenta nie spowodowała żadnych perturbacji w kierownictwie państwa. Ho jużwcześniej 142 143 odsunął się od podejmowania decyzji, rezerwując dla siebie rolę głównego autorytetu kraju. Znaczna częśE Wietnamczyków (na Północy prawdopodob- nie większość) oraz światowej opinii publieznej zaakceptowała świadomie przezeń wykreowany wizerunek dobrotliwego, opiekuńezego i kochającego dzieci "Wujka Ho". Ale pamiętaE trzeba, że ten bezwzgłędny polityk nie wahał się posłaE na śmierć setek tysięcy swoich "wnuków" dla zrealizowania ideo- logicznej utopu, która w młodości owładnęła jego umysłem. W Biurze Politycznym nie było po śmierci Ho sporów o sukcesję ani konEliktów, co potwierdza tezę, iż wietnamski komunizm opierał się na wy- jątkowo silnej moralno-ideologicznej motywacji. Świadczy też o tym testa- ment Ho Chi Minha. Ukazuje on specyficzne cechy jego osobowości oraz klimat panujący w państwie, którego był twórcą: Dentok>'nn'cznn Repci odejść nn spotkn- nie z KnYofent MnrksCm, Włodzintierzen> I. Leninem i innymi dns1'nyn>i reofcosunknch nzebn rozwijnć c-hjności i mifości. Nnsznpnrtinjestpnr>ią rrndzqcn. Knżdl' czfonekpnr#u i kndYowiCcpowinien być p>zepojony reit'ofczeczysyiście prnCowin', Oszczędny, <.eresoil'n#'.... Nnsze gón' będn zni1'szc, nnsze rreki będą znwszc, nnsz nnród będzie znwsze. Gd.#' pokonnnry nnien'knriskich n# cSorótl', odb<.-nj dziesięć rnzypiękniejsz#' niż dziś Jeśli chodzi o n>iędz#'nnrodowy n bnrdzicj dc-c'dziej ciCrpię z pot1'odc< rozbieżności między b>#ntnimi pnr#odow'i. Gd#'byni m<.-nz op<.<ścić ten śwint, niczc#o byni nie żnfownł Żnfc-eszCieprzeknzc-tii cnfej nrmii, wszystkim moint wnc i dziewczętom o>-nzpi#niC- ront. P>zeknzuję tnkże serdeCzne pozdrosyienin townrr#'szonl, pizyjnciofont, Cftfo- pconc, dziewczętonc i dzieciom cnłego świntn. Osrnmie nioje #zenie jest nnsrępc<<....s0 (W Wietnamie poezja jest bardzo popularna. Także Ho pisał wiersze. Stąd niektóre fragmenty testamentu mają niemal poetycką formę). Ho Chi Minh (trzeci od lewej) i óen. Giap (po je#o prawej stronie) w czasie wojny z Franeją (1950) 144 Te słowa przekonują. Ho Cho Minh naprawdę pragnął lepszej przyszłości dla swego narodu. Na nieszczęście dla milionów Wietnamczyków stworzony przez niego splot patriotyzmu z komunizmem stanowił całośE niezwykle skuteczną w działaniu, ale trudną do rozplątania i ciążącą do dziś nad tym dramatycznie doświadczonym krajem. Wysilek wojenny i bombardowania przyspieszyly trwający od początku lat sześEdziesiątyeh spadek produkcji ryżu w przeliczeniu na jednego mieszkańca DRW spowodowany przez szybki wzrost liczby ludności. W 1961 roku na każdego przypadały 282 kg ryżu, w 1968 - już tylko 206 kg, a w 1973 - za- ledwie 186, czyli tyle, co w najgorszym okresie rządów kolonialnych. DRW nadal balansowała pomiędzy Pekinem i Moskwą. Hanoi dyspono- wało przy tym znaczną niezależnością - nie reagowało np. na sowieckie rady, by przystąpiE do rozmów z USA. Wietnamscy komuniści dobrze zapamiętali nauczkę z Genewy, gdzie - ustąpiwszy pod naciskiem ChRL i ZSRR- uzyskali mniej przy stole konferencyjnym niż na polach bitew. Po koniec lat sześEdziesiątych stroną doradzającą Hanoi nieustępliwośE były Chiny. Jak to ujął gen. Maxwell Taylor: Chińczycy byli zdecydowani "walczyE ze Stanami Zjednoczonymi do ostatniego Wietnamczyka".sl Luty i marzec 1968 roku były przełomowymi miesiącami II wojny indochiń- skiej. Decyzje, które zapadływ Waszyngtonie wwyniku ofensywy Tet sprawiły, że klęska komunistów stała się ich strategicznym zwycięstwem. Zawinił tutaj sam Johnson i jego rząd, gdyż ich nadmierny optymizm przyezynił się do po- glębienia szoku wywołanego przez Tet. Jednak nie tylko prezydent wprowadził w błąd amerykańską opinię publi- czną. Historycy zgadzają się obecnie co do tego, że - jak pisze George Herring: "Media przekazywały informacje w sposób niechętny dla rządu i często wypaczały fakty "s2(podkr.-AD). Pierwsze sprawozdania z kampanu Tet opisywały ją jako druzgocące zwy- cięstwo sił komunistycznych i - co ważniejsze - porażka partyzantów nie znalazła odbicia w środkach masowego przekazu. Reporterzy kładli nacisk na początkowe sukcesy yiet Congu, na chaos i zniszczenia spowodowane przez walki, a nie na rozmiaty faktycznego zwycięstwa RW/LlSA. Na darmo generał Westmoreland i członkowie administracj i próbowali przedstawiaE prawdziwy obraz sytuacji, na darmo porównywali Tet do desperackiej kontrofensywy Niemców w Ardenach w grudniu 1944 r., na darmo mówili o "ofensywie rozpaczy" - dziennikarze wiedzieli lepiej, wiedzieli, że Stany Zjednoczone przegrywają wojnę. Pewną rolę w wypaczaniu rzeczywistości odegrała też chyba charakterystyczna dla mass mediów pogoń za ciekawszym newsem: w końcu kogo może zainteresować informacja, że Goliat pokonał Dawida? Hanoi zdawało sobie sprawę z faktu, iż piętą Achillesową Ameryki jest właśnie niecierpliwa i ulegająca zmiennym nastrojom opinia publiczna. Nie- którzy autorzy sądzą nawet, że głównym celem Tet było nie wywołanie powsta- 145 nia w RW, lecz zadanie psychologicznego ciosu społeczeństwu USA (ezego jednak nie potwierdzają znane źródła komunistyczne). Tak ocenia strategię Hanoi gen. Westmoreland: "Byli wystarczająco spryt- ni, by wiedzieE, że nie mogą nas pokonaE na polu bitwy. Wiedzieli też, że naszym słabym punktem jest strona polityczna, bo w ten sposób pokonaIi Francuzów. Byli przy tym wystarczająco pewni siebie, by wierzyć, że mogą nas pobić w ten sam sposób - i rzeczywiście, udało im się."83 Komuniści znaleźli więe remedium na amerykańską strategię wyezerpania militarnego: Postano- wiIi wyczerpać USA psychicznie. Z pomocą wyników badań opinii publicznej można prześledzić systematy- czny spadek poparcia dla polityki Johnsona. W 1964 roku decyzje prezydenta aprobowało 70% Amerykanów, w 1965 - 60%, w 1966 - już tylko połowa, a pod koniec 1967 - zaledwie 40% badanych. Punkt zwrotny stanowita ofensywa Tet, po której sprzeciwiających się polityce rządu było już więcej niż popierających Johnsona. Dezaprobata niekoniecznie oznaczała negatywny stosunek do zaangażowania USA w Wietnamie. Spora część głosów krytycz- nyeh poehodziła od rozczarowanych polityką półśrodków "jastrzębi", którzy pragnęli bardziej zdecydowanego prowadzenia wojny. Stosunek do wojny i planowane sposoby zakońezenia konfliktu stały się zasadniczymi kwestiami różniącymi kandydatów na prezydenta. Okazało się, że Johnson będzie musiał rywalizować nie tylko z kandydatami republikań- skimi, a Ie również z członkami własnej partii: Eugenem MeCarthy'm (którego nie należy mylić ze słynnym w latach pięćdziesiątych senatorem Josephem MeCarthy'm) oraz Robertem Kennedym. Obaj wysunęli program "pokojo- wy" - opowiedzieli się za zaprzestaniem bombardoy:ań, wycofaniem wojsk USA z Wietnamu oraz rokowaniami z Hanoi. Wystąpienie brata Johna F. Kennedy'ego było szezególnie bolesne dla Johnsona, który po raz pierwszy został przecież prezydentem w wyniku zamachu w Dallas. 15 lutego dowództwo lotnictwa USA zakomunikowało o stracie nad Wiet- namem Północnym 800-nego samolotu. 20 lutego Komisja Spraw Zagranicz- nych Senatu rozpoczęła publiczne przesłuchania członków administracji, podczas których podawano w wątpliwośE potrzebę dalszego prowadzenia wojny. 22 lutego sztab gen. Westmorelanda oznajmił, że w poprzednim tygodniu Amerykanie ponieśli najwyższe od początku konfliktu straty w lu- dziach - 543 zabitych. 26 lutego Westmoreland wystąpił do prezydenta o wysłanie do Wietnamu dodatkowych 206 tysięc,y żołnierzy. Fakt ten szybko przeciekł do prasy - New York Tinles doniósł o tym już 10 marca - i wywołał prawdziwą burzę w środkach masowego przekazu oraz falę demonstracji.13 marca Johnson wyraził zgodę na stopniowe wysłanie nie dwustu, Iecz trzydziestu tysięcy Iudzi. New York Times wiedział o tym już 17 marea. W komentarzach na temat prośby gen. Westmorelanda pisano, iż jest ona przejawem desperacji oraz dowodem załamania się dotychezasowej strategii. Tymezasem Westmoreland chciał wykorzystaE pomyślną sytuację militarną, jaka wytworzyła się po ofensywie Tet i pójśE za ciosem - zaatakowaE bazy WAL/yC* w Kambodży i Laosie. Z ezysto wojskowego punktu widzenia miał rację. Nie zdawał sobie jednak sprawy z nastrojów społecznych w USA Inaczej nie wysunąłby w tak krytycznym momencie postulatu, który oznaczał największy w ciągu całego konfliktu wzrost sił USA w Wietnamie - skok o 40%. Dopiero znacznie później Westmoreland miał przyznaE, że 750 tysięcy Amerykanów w Wietnamie to było więcej, niż mógł wytrzymaE system polity- czny USA. O konfuzji panującej w tym czasie w Białym Domu, o niezdolności rządu do przerwania błędnego koła połowicznych decyzji, świadezy rozmowa, którą przeprowadził z Komitetem Szefów Sztabów nowy sekretarz obrony, miano- wany na miejsce MeNamary, Clark CIifford. Oto jego rełacja: "Mieliśmy już w Wietnamie 525 tysięcy ludzi.... "Czy wystarezy, jeśli poślemy jeszeze 206 tysięcy?## - spytałem. Nie wiedzieli.... "Czy jest zatem możliwe, że będziecie potrzebowałi więeej?## "To możliwe. ## "Czy bombardowanie Północy rzuci ieh na kolana?## ,#Nie.## "A czy w ogóle zmniejsza się wola walki Północy?## "Nic nam o tym nie wiadomo.## I w końcu: "Jaki plan posiadają Stany Zjednoczone dla osiągnięcia zwy- cięstwa w Południowym Wietnamie?## Nie było takiego planu. Powiedziałem: "Nie ma takiego planu?## #,Nie. Nasz plan przewiduje tylko utrzymanie presji na nieprzyjaciela i mamy nadzieję, że to go w końcu zmusi do kapitulacji.##"s O dalszych losach wojny - i prezydenta - zadecydował ostatni tydzień marca. Johnson odrzucił wtedy oficjalnie propozycję Westmorelanda i odwo- łał go z Wietnamu. 27 marca prezydent zaprosił do Białego Domu specjalną grupę doradców, tzw. Mędrców. W jej skład wehodzili wybitni politycy, do- wódcy wojskowi oraz przedstawiciele kół gospodarezych, między innymi: Dean Acheson, George Ball, C#rus yance, gen. Matthew Ridgway, gen. Max- well Taylor i Henry C. Lodge. Po długiej dyskusj i większośE Mędrców opowiedziała się przeciw dalszemu zwiększaniu liczby żołnierzy amerykańskich w Wietnamie i za deeskalacją konfliktu. Reprezentanci establishmentu, jakimi niewątpliwie byli Mędrcy, kierowali się przede wszystkim troską o wewnętrzną sytuację USA. Zwracali uwagę na coraz ostrzejszą polaryzację społeczeństwa w związku z wojną, na gigantyczne koszty konfliktu, które obciążały godpodarkę, utrudniały de- segregację rasową i rozbudowę systemu opieki społecznej oraz powodowały infIację. Stanowisko Mędrców zaskoczyło prezydenta - nie spodziewał się, że es- tabIishment stanie po tej samej stronie, co buntujące się uniwersytety. Tym głębiej wziął sobie ich zdanie do serca. Był człowiekiem wysoko ceniącym # Po roku 1968 właściwie nie można już dh#żej mówiE o yiet Congu jako w pewnym stopniu odrębnej sile. Niedobitki oddziałów zbrojnych Frontu zeszły do roli sił pomocniczych WAI.. Stąd skrót, któ## lepiej oddaje stan faktyczny, niż określenie "yiet Cong". 146 147 consensus społeczny, tymczasem widział, jak na jego oczach Ameryka pogrąża się w groźnym konflikcie wewnętrznym. W swych wspomnieniach napisał: "Moim największym problemem nie był sam Wietnam, lecz podziały i pesy- mizm w kraju.... dobrze wiedziałem, że załamanie na froneie wewnętrznym było właśnie tym, na co liczyło Hanoi".s5 Dlatego wygłosił 31 marca swe najbardziej pamiętne przemówienie do narodu. Rozpoczął je od słów: "Dziś wieczór chcę do Waś mówić o pokoju w Wietnamie.... Nie ma sprawy, która bardziej zajmowałaby nasz naród". W pierwotnej wersji początek brzmiał inaczej - "chcę do Was mówić o woj- nie w Wietnamie". Następnie prezydent oznajmił o wielu przełomowych decyzjach: o zakońezeniu bombardowań DRW (z wyjątkiem terenów przyle- gających bezpośrednio do "strefy zdemilitaryzowanej"), zamrożeniu liczeb- ności oddziałów amerykańskich w Wietnamie i o pełnej gotowości USA do podjęcia natychmiastowych rozmów pokojowych. A potem prezydent powie- dział coś, czego się nikt nie spodziewał: "Gdy synowie Ameryki są w polu daleko stąd, gdy wewnątrz kraju decyduje się przyszłość Ameryki; gdy ważą się nadzieje na pokój - nasze i całego świata - sądzę, że nie powinienem poświęcać ani jednej godziny, ani dnia mojego czasu na żadne sprawy osobiste lub partyjne.... Dlatego nie będę się starał i nie przyjmę nominacji mojej partii na następną kadeneję na urząd prezydenta". Kilka dni póżniej Hanoi nazwało przemówienie "perfidną sztuczką.... dla uspokojenia opinii publicznej"sb, lecz zgodziło się rozpocząć rokowania. Przemówienie z 31 marca oznaczato porażkę polityki wojny ograniczonej. Oznaczało też upokorzenie Ameryki, której prezydent nie mógł opanować łez przed kamerami telewizyjny#ni. Oznaczało psychologiczne zywcięstwo komunistów, którzy zmusili USA do porzucenia dotychezasowych zamiarów, a Johnsona - do zakońezenia kariery politycznej. Oznaczało po prostu przyznanie się do klęski. Była to klęska osobliwa - przecież to nieprzyjaciel znajdował się w defen- sywie, tracit grunt pod nogami, przegrał walkę o miasta i słabł na wsi. Wojna w Wietnamie pełna była od początku do końca paradoksów: Stany Zjedno- ezone przegrały wojnę, w której wróg nie wygrał ani jednej bitwy. Komuniści okazali się zdolni do poniesienia znacznie większych ofiar, nieporównanie bardziej wytrzymali i - przede wszystkim - przekonani o własnej słuszności, niż Amerykanie. Lao Dong górowała także nad przeciwnikiem bezwzględno- ścią, wolą walki i brakiem skrupułów. Zapewne żaden z wymienionych czyn- ników z osobna nie był decydujący, ale wzięte razem sprawiły, że amerykańskie zwycięstwa obróciły się ostatecznie w porażkę. Na razie jednak niewielu ludzi w USA potrafiło dostrzec w przemówieniu Johnsona pierwszy krok na drodze do kapitulacji. Amerykanie brali zgodę Hanoi na negocjaeje za dobrą monetę. Nie wiedzieli (nie chcieli wiedzieć`'), że dla komunistów są one czymś zupełnie innym niż dla nich. Notatki ze szko- lenia politycznego yiet Congu - przechwycone przezjeden z oddziałów USA w 1967 roku - mówiły wprost: "Rokowania, jeśli będziemy musieli rokować, posłużą nam przede wszystkim do zapewnienia bazy, która umożliwi rozpo- częcie generalnej ofensywy. Innym celem jest.... pokazanie, że nasza sprawa jest słuszna, a nieprzyjaciela - niesłuszna."s# Podobnie otwarcie brzmiał fragment przemówienia szefa sztabu WAL, gen. Nguyena yan yinha, z 1966 roku: "Równoległe prowadzenie walki i negocjacji ma na celu utwo- rzenie następnego frontu w celu powiększenia dezintegracji marionetkowej armu, budzenia i rozwijania sprzeczności wewnętrznych w obozie wroga, izolowanie go i pozbawianie broni propagandowej."ss Komuniści uważali rozmowy za jeszcze jeden sposób walki, nie zaś za proces osiągania kompromisu. Swiadczy o tym przebieg ttwających pięć lat paryskich negocjacji, które zresztą zostały podjęte przez DRW z motywów bynajmniej nie pokojowych. Po prostu Hanoi, skazane po kampanu Tet na prowadzenie wojny bardziej konwencjonalnej, potrzebowało wstrzymania bombardowań. Ten rodzaj wojny wymaga bowiem długich i bezpiecznych linu zaopatrzeniowych oraz spokojnego zaplecza. Rokowania rozpoczęły się na początku maja 1968 roku. Na czele delegacji amerykańskiej stanął doświadezony dyplomata Ayerell Harriman. (W 1945 r. był jednym z członków tzw. Komisji Trzech, która zadecydowała w Moskwie o składzie Polskiego Tymezasowego Rządu Jedności Narodowej ze Stanisła- wem Mikołajezykiem jako wicepremierem.) Rozmowy od samego początku były niezwykle ciężkie. Najpierw Hanoi przez pół roku w ogóle odmawiało dyskutowania żądając całkowitego za- przestania nalotów na Północ, także ograniczonych do obszaru pomiędzy 17 i 20 równoleżnikiem. Bombardowania były właściwie jedyną formą presji Waszyngtonu na DRW, więc Amerykanie żądali za ich wstrzymanie analogi- cznego zobowiązania Hanoi, tj. powstrzymania ataków na Południu. W końcu jednak - pod wpływem coraz bardziej zmęczonej wojną amerykańskiej opinii publicznej - Johnson nakazał całkowite zawieszenie nalotów na Północ. Następnie negocjacje utknęływ martwym punkcie na ponad dwa miesiące. Tym razem chodziło o kwestię pozornie błahą. Nieprzychylni wobec RW dziennikarze twierdzili, że Sajgon prowadził absurdalny spór o kszatłt stołu konferencyjnego. W rzeczywistości szło o całkiem poważny problem: Nguyen Cao Ky, przewodniczący delegacji RW, odmawiał uznania NFW za odrębną, niezależną od Hanoi, stronę w rokowaniach. Nie chciał więc zasiąść przy kwadratowym stole, gdyż oznaczałoby to uznanie równego statusu wszystkich czterech delegacji (USA, DRW, RW i NFW), a tym samym dwuwładzy w Południowym Wietnamie. Waszyngton i Sajgon wysunęły propozycję kom- promisową, aby traktować rozmowy jako dwustronne - z jednej strony USA i Wietnam Południowy, z drugiej - Hanoi i Front, lecz komuniści ją odrzucili. W końcu Sajgon się ugiął i Ky zasiadł za stotem okrągłym, czyli dającym równy status wszystkim delegacjom, ale stało się tak po burzliwych protestach w Ame- tyce i naciskach Waszyngtonu zniecierpliwionego uporem sojuszników. Przebieg tego sporu nie wróżył dobrze władzom RW, które mass media i niektórzy amerykańscy politycy obciążyli winą za be?sensowną w ich opinii zwłokę. Co ciekawe, podobnych oskarżeń nikt nie wysuwał pod adresem komunistów, którzy odrzucili przecież konstruktywną propozycję USt#/RW. 148 149 Konflikt ten stanowił właściwie antycypację całego późniejszego przebiegu rozmów: nieustępliwe stanowisko Hanoi powodowało brak postępów, więc opinia publiczna w USA żądała od własnego rządu i od Sajgonu elastyczności, czyli zgody na warunki komunistów. Rozpoezęcie negocjacji i zakońezenie nalotów na DRW, stanowiły punkt zwrotny w II wojnie indochińskiej. Odtąd zaangażowanie amerykańskie w Wietnamie miało systematycznie maleE. Bezpośrednią przyczyną przełomu była ofensywa Tet. Trudno znaleźć w historii przykład całkowitej klęski militarnej, która okazała się tak wielkim zwycięstwem politycznym i psycho- logicznym. Komuniści próbowali wywołaE powstanie w Wietnamie Południo- wym - i nie udało im się. Lecz młodzi żołnierze-samobójcy, którzy ginęli na dziedzińcu ambasady USA w Sajgonie, nie umarli na darmo, bowiem bitwy Tet toczyły się nie tylko o miasta RW, ale i o serca i umysły narodu amery- kańskiego. Zamiast poderwaE do walki przeciw rządowi Południowych Wiet- namczyków, poderwała do walki Amerykanów. Rozdział yI Drugi front "ChcomoliE i demonstrantbw - odparł (szeregowy) Robinson. - Jeden z tych piepr Lonych drani podszedł do mnie na lotnisku we Frisco. Czel;am na samolot do Tel;sasu, żeby zobaczyć się z moim umierającym ojeem, nie? Nikomu nie pneszhadzam. A ten pętak zatr Lymuje mnie i pyta: #,Pan był w Wietnamie##? "Aha##, powiadam. ,#I wraca pan?##.#Tak##. I wtedy ten kutas patrzy na mnie i mbwi: ##Mam nadzieję, że pana uttatrupią##." nigdy nie chodziłem do college'u i nie nabrałem pnekonania, że nasz kraj jest zasrany." (Kapral Chambers) Steyen Ph. Smith "Amerykafiscy chłopey" Magazyn Time stwierdził w dziesiątą roeznicę upadku Sajgonu, w kwietniu 1955 roku, iż okres wojny wietnamskiej należałoby opisywać posługując się nie kategoriami historycznymi, lecz psychiatrycznymi. Każdego, kto choEby tylko powierzehownie zapoznał się z problematyką wietnamską, uderza E musi prawdziwość tego spostrzeżenia. Istotnie, poziom społecznych emocji w USA sięgnął wtedy granic histerii, a w wielu wypadkach je przekroczył. Przy tym reakeje opinii publicznej miały często niewielki związek z rzeczywistością: niekiedy drobne zdawałoby się zdarzenia wywoływały trudno wytłumaczalne w racjonalnych kategoriach reakeje. Dotyczy to szezególnie tak zwanych ruchów antywojennych. Tak zwanych, gdyż nazwa ta - niewątpliwie bardzo korzystna z propagandowego punktu widzenia - nie w pełni odpowiadała rzeczywistości. To prawda, że ruchy te żądały natychmiastowego zakończenia walk i wycofania Amerykanów z Wietnamu, lecz zwykle obawiały się przyznać, że godzą się także na nieunik- nione konsekweneje tego kroku - na oddanie całego kraju pod panowanie komunistów. Z drugiej strony określanie stanowiska przeciwnego mianem ,prowojennego" mija się z prawdą. W rzeczywistości liczących się politycznie zwolenników wojny jako takiej w USA właściwie nie było. Byli zwolennicy zaangażowania amerykańskich sił zbrojnych, które miały dopomóc Republice Wietnamu w obronie przed wewnętrznym i zewnętrznym zagrożeniem komu- 151 nistycznym. Ale nawet najbardziej zagorzałe "jastrzębie" nie pragnęły wojny i nie dążyły do niej, widząc wszelkie związane z nią niebezpieczeństwa. Decy- zje o udziale USA w wojnie były podejmowane z braku innych alternatyw, jako mniejsze zło. Prezydent Johnson powiedział, że naród amerykański w roku 1968 był tak podzielony, jak nigdy od czasów wojny secesyjnej. A przecież gdy USA stawiały w Wietnamie pierwsze kroki, nic nie wskazywało na możliwość tak poważnych kontrowersji. Wyniki sondaży mówiły, że znaczna większość spo- łeczeństwa (60 - 70%) opowiada się za bombardowaniem DRW do skutku, to znaczy do podjęcia rozmów przez Hanoi, oraz za podniesieniem liczby amerykańskich żołnierzy w Wietnamie nawet do pół miliona. Tradycyjna, naturalna reakeja wsparcia dla "chłopców w polu" i wiara w mądrość prezy- denta spychały protestujących na margines życia społecznego. Jednak już wtedy, na przełomie 1964 i 1965 roku, pojawiły się pierwsze symptomy nadciągającego kryzysu. Zaczęła się, trwająca do początku lat siedemdziesiatych, tak zwana "rebe- lia campusów". Najpierw były rench-ins, czyli kilkudniowe sesje składajace się z wieców i wykładów. Amerykański historyk tak opisuje ich atmosferę: "Prze- mówieniami, które otrzymywały najglośniejszy aplauz, byly zwykle te, które mówca rozpoczynał od stwierdzenia, że niewiele wie o wojnie poza tym, że jest ona złem", a następnie przechodził do filozoficznych dywagacji w języku egzystenejalizmu o kondycji cztowieka we Wszeehświecie.s9 Departament Stanu posyłał na tenc#i-in.s swyeh przedstawicieli, którzy bronili stanowiska rządu, lecz ich wysiłki spotykaly się z obojętnością -jeśli nie z lekceważeniem i wrogością - studentów. Już wówezas można było zauważyć niepokojace cechy ruchu pokojowego: nie przyjmowanie do wiadomości argumentów drugiej strony i niewiedzę, połączoną z przekonaniem o własnej racji. Choć do roku 196# poza środowiskiem uniwersyteckim trudno było zna- leźć jakiekolwiek przejawy opozycji wobec zaangażowania USA w Wietna- mie, to jednak nie można było tych protestów zlekcewaiyE. W latach tych bowiem raptownie zwiększyła się liczba studentów w Stanach Zjednoczo- nych - dorastaly dzieci wyżu demograficznego z lat po II w,ojnie światowej, tzw. bnby boom genernrion. W rc5żnych uczelniach studiowało aż pięć milio- nów osób. Była to zatem licząca się sila spoleczna. Pokolenie to bywa też nazywane "generacją Spocka" od nazwiska auto- ra słynnej książki o wychowaniu dzieci. Jej pierwsze wydanie ukazało się w 1946 roku. Krytyc,y ruchu antywojennego twierdzili, iż nadmiernie permi- sywny sposób wyehowywania dzieci, który doradzał dr Spock, spowodował ukształtowanie się pokolenia, które cechowała skłonność do anarehii i de- strukeji, odrzucanie tradycji i autorytetów oraz lekceważenie obywatelskich powinności. Dr Spock uznał zresztą za stosowne przyłączyE się do "jego" generacji i stał się jednym z czolowych działaczy pokojowych. Do roku 1968 nastroje pacyfistyczne zdominowały uniwersyteckie campu- sy oraz środowiska liberalno-lewicowe, które zdobyły wówezas wyraźną prze- wagę w amerykańskim życiu intelektualnym nad nurtem prawicowo-konser- watywnym. W rękach przeciwników wojny znalazły się najważniejsze narzę- dzia kształtowania opinii publicznej : szkoły wyższe i środki przekazu. Urabia- nie opinii społeczeństwa USA trwało i tak dośE długo, a ostateczne przewa- żenie się szali nastrojów było tyleż wynikiem propagandy antywojennej, co nie przynoszącej efektów polityki wietnamskiej Johnsona. Szersze kręgi narodu zaakceptowały tezy głoszone przez środowiska uniwersytecko-intelektualne dopiero pod koniec lat sześ‚dziesiątych. Następnie zmiana poglądów społe- czeństwa znalazła odzwierciedlenie w składzie ciał przedstawicielskich i z po- czątkiem lat siedemdziesiątych przeciw zaangażowaniu w Indochinach opo- wiedziała się większość członków Kongresu. Dlaczego ruch antywojenny rozwinął się właśnie w szkołach wyższych i części mediów? Odpowiedzi należy chyba szuka E w kontekście historycznym tamtych czasów. Druga połowa lat sześ‚dziesiątych to dla młodego pokolenia Zachodu kryzys tożsamości, kultury oraz k#zys zaufania do struktur politycz- nych. Z wątpliwości, rozczarowań i frustracji rodzi się "kontrkultura", która postrzega istniejący stan rzeczyjako z gruntu i #od każdym względem zły, i stawia sobie za cel jego radykalne przekształcenie. Ow kryzys #wiadomości najsilniej dotknął właśnie omawiane środowiska opiniotwórcze i studiującą młodzież. Zwolennicy kontrkultury określali się jako "ruch", budując niekiedy na ogólnikowości tego określenia zawiłe teorie filozoficzne. Z perspektywy cza- su natomiast nazwa ta zdaje się ujawniać fundamentałny brak "ruchu": nie- obecność racjonalnego i spójnego programu działania. (Na wadę tę cierpią do dziś amerykańscy lewicowi liberałowie, którzy - jak celnie zauważył Wła- dimir Bukowski - nigdy nie wiedzą, czego ehca, choć chcą tego okropnie.) Histoiyk Frederick Siegel napisał: "Jeśli można mówiE o ideologii "ruchu##, to głosiła ona, że pod cienką warstewką formalnej demokracji Ameryka jest w istocie społeczeństwem, które na całym świecie zwalcza prawdziwych demo- kratów takich, jak np. Fidel Castro".8y Działacze antywojenni oraz aktywiści tzw. Nowej Lewicy, która stanowiła ekspozyturę kontrkultury w życiu politycz- nym, nagminnie porównywali Stany Zjednoczone do III Rzeszy, a prezydentów - zwłaszeza Johnsona - do Adolfa Hitlera. Znany pisarz, Norman Mailer, powiedział, że Amerykanie kierują się w sprawie Wietnamu identycznymi moty- wami, jak Hitler. Amerykański historyk napisał o Ameryce: "Jest to najbardziej totalna dyktatura, jaka kiedykolwiek istniała. Hitler nie posiadał więcej władzy niż John F. Kennedy - a właśeiwie miał jej mniej". Jeden z przywódców ruchu pokojowego, któremu zarzucono, że przesadza porównując Lyndona B. Johnso- na z wodzem III Rzeszy, odpowiedział: "Nie, nie, oczywiście, że nie można porównywać Hitlera z Johnsonem - Hitler nie mordował tak łatwo".# Niezrozumiała aberracja, która kazała aktywistom "ruchu" dopatrywaE się we własnym kraj u źródła wszelkiego zła, pozwoliła im też łatwo zaakceptować postępowaniewietnamskich komunistów:wobec "imperialistycznej" polityki USA, popierającej "krwawy, represywny i totalitarny" reżim sajgoński, każdy czyn yiet Congu był moralnie usprawiedliwiony. Jeśli w ogóle potrzebował takiego usprawiedłiwienia - bowiem rzadko który z działaczy antywojennych przyjmował do wiadomości zbrodnie popełniane przez komunistów. 152 153 Nowa Lewica stworzyla na temat wojny wietnamskiej szeroko rozbudowa- ną mitologię, która w rozcieńezonej formie przesiąkła do mentalności libe- ralnej oraz do mass mediów. Budowato tę mitologię wielu intelektualistów, historyków i dzicnnikarzy, któryeh wysiłki zaowocowały powstaniem nowego obrazu historu i współezesności Wietnamu. Poświęcano grube książki udo- wadnianiu tak absurdalnych - zdawałoby się - tez, jak ta, że cała właściwie historia i kultura wietnamska sprawiły, iż komunizm jest dla tego narodu jedynym i upragnionym rozwiązaniem ws,,#,zystkich problemów (Frances FitzGerald). Krytykowano autorytaryzm rządu RW, twierdząc jednocześnie, że myśląc.y po konfucjańsku Wietnamezycy wysoko cenią autorytet i jedność społeczeństwa, natomiast nie rozumieją i nie chcą demokracji oraz plurali- zmu. Jedni autorzy oskarżali więc USA o narzucanie temu narodowi obcych mu koncepeji demokratycznych, inni o popieranie "totalitarnego" reżimu. Szezególnym zafałszowaniom uległa historia konfliktu. Zdaniem lewico- wyeh intełektualistów między Północą a Południem nie było istotniejszych różnic, podział który nastąpił po 1954 roku był sztuczny, a jego trwałośE była rezultatem tyranii Diema i neokolonialnej agresji USA. To RW i Ameryka, a nie Lao Dong, pogwałciły porozumienia genewskie i narzuciły ludności nieakceptowany system rządów. Komuniści wietnamscy w gruncie rzeczy byli raczej patriotami niż komunistami i - zaatakowani przez Diema - podjęli walkę, gdyż cierpieli z powodu podziału kraju oraz popadnięcia Południa w niewolę imperializmu. Wojna na Potudniu była wyłącznie wojną domową, amerykańska interweneja była bezprawna, natomiast obecność armii DRW w pełni usprawicdliwiona - przecież byli to także Wietnamczycy. Autorzy zwiazani z tym nurtem dostrzegali pełną ciągłość pomiędzy pier- wszą i drugą wojna indochińska. Ich zdaniem niewiele się zmieniło poza tym, że Francuzów zastąpili Amerykanie kierowani tajemniczą siłą, zwaną impe- rializmem. Tajemnicza, ponieważ określenie to pełniło funkeje magiczne, nie wymagało żadne#o dalszego uzasadniania. Z zarzutem imperializmu nie można było dyskutować, stanowił on artykuł wiary, kamień węgielny nowo-le- wicowej filozofii polityeznej. To właśnie imperializm miał skłaniaE kilku kolej- nych prezydentów Stanów Zjednoczonych do posyłania miliardowej pomocy i ameiykańskich żołnierzy do odlegtego, biednego kraju, w którym USA nie po- siadaly żadnych interesów gospodarczyeh, handlowych czy wojskowych. Znamienne, iż krytyki raczej szezędzono Johnowi Kennedy'emu, choć to właśnie on rozpoczął eskalację amerykańskiego zaangażowania militarne- go w Wietnamie. Jego legenda była jednak w społeczeństwie zbyt żywa. Za to Johnson, a po nim Nixon, stali się dla liberalnej lewicy celem zajadłych ataków. To Lyndon Joh##son - zdaniem pacyfistów - manipulując, kła- miąc i oszukując wciągnał Amerykę do wojny; sprowokował i nadużył incydentu tonkińskiego do uzyskania zgody Kongresu na interwencję. To on wreszcie, już na kilka miesięcy przed poczatkiem bombardowań polecił opracować ich plan. Zarzut ostatni funkcjonuje często jako koron- ny dowód zbrodniczyeh zamiarów prezydenta (jakby nie było jego obo- wiązkiem przygotowywanie różnych opcji działań). Długo jeszcze można cytowaE przykłady wypaczania dziejów konfliktu, ale po co, skoro zainteresDwany Czytelnik może z łatwością zapoznaE się ze stanowiskiem pacyfistów. Wystarc.# sięgnąE po wydane w Polsce książ- ki - poglądy "ruchu" niemal nie różniły się od poglądów takich autorów, jak Wojciech Żukrowski czy Monika Warneńska. Co więcej, wydaje się jakby polska wersja antywojennych mitów była znacznie bardziej wyważona i łagodniej- sza - prawdopodobnie piszacy zdawali sobie sprawę, iż w naszym kraju np. po- równanie USA do hitlerowskich Niemiec co najwyżej zdyskwalifikuje autora. Fakty, lttóre - wydawałoby się - powinny zadaE kłam twierdzeniom ruchu pokojowego, nie przekonywały nikogo. Przyczyna była prosta: docierały przez filtr nie zawsze obiektywnych mediów i to po odbiciu w krzywym zwierciadle uprzedzeń i przyjętych z góry założeń. Fakty przeczące teorii po prostu odrzucano. Am#rykańska lewica nigdy nie uwierzyła w zbrodnie yiet Congu ani w wielokrotnie zgłaszane pokojowe oferty Waszyngtonu. Propozycję Lyndona Johnsona, który ofiarował miliard dolarów i pomoc przy rozbudowie Wietnamu w zamian za zakończenie wojny (odrzuconą przez Hanoi), pacyfiści nazwali "imperializmem państwa dobrobytu". OdpornośE ruchu pokojowego na racjonalne argumenty można zrozu- mieć, gdy weźmie się pod uwagę, że większośE jego uczestników nie kierowała się myśleniem pragmatycznym, lecz motywami etycznymi. Mówiąc o wojnie, używano takich terminów, jak zła, zbrodnicza, brudna i niesprawiedliwa. Moralistyczne podejście do kontliktu uniemożliwiało rzeczową dyskusję i wy- woływało niezwykłe namiętności. Jeśli własnego prezydenta nazywa się "mor- dercą dzieei", to oznacza, że górę nad myśleniem biorą emocje - a tak często określano Lyndona B. Johnsona (bnby-killer). Sztandarowy slogan całej kontrkultury brzmiał, jak wiadomo : "Mnke loye not wnr" - czyńmy miłośE, nie wojnę. Wyjęte z kontekstu historycznego hasło to brzmi niewątpliwie sympatycznie. Inny wydźwięk posiadało jednak w Ame- ryce drugiej połowy lat sześEdziesiętych, która prowadziła wojnę, pomagając Republice Wietnamu odeprzeć agresję. Głoszone w tej sytuacji stawało się po prostu demagogicznym frazesem. Hasta i programy ruchu pokojowego były zresztą do głębi przesiąknięte demagogią. Jego aktywiści niemal nigdy nie przyznawali, że są w gruncie rzeczy po stronie komunistów. Twierdzili, że popierają walkę "narodu wiet- namskiego" przeciw "amerykańskiej agresji" - jakby nie zauważając, że na- ród ten był podzielony. Teza powyższa była sprzeczna ze wspomnianą konce- peją konfliktu, jako "wojny domowej" - ale nie pierwszy to i nie ostatni przykład sprzeczności w idcologii paeyfistycznej. Większość szeregowych zwołenników ruchu nie miała niemal w ogóle pojęcia o konflikcie wietnamskim. Zupełnie nie znali jego historii ani aktu- alnego stanu, nie rozumieli jego skomplikowanej natury. Dobrze wyraża to fragment musicalu Hnir: "Biali posyłają Czarnych, aby walczyli z Żółtymi w obronie kraju, który odebrali kiedyś Czerwonym". Niewiedza potączona z myśłeniem życzeniowym powodowały powstawa- nie najfantastyczniejszych hipotez; w 1966 roku np. rozeszły się pogłoski, 154 155 iż USA będą mogły skłonić Hanoi do pokoju dzięki... pomocy Związku Radzieckiego. Teorii tej nie rozpowszechniał bynajmniej oderwany od re- aliów jajogłowy intelektualista, lecz jeden z najbardziej znanych polityków- senator Mike Mansfield, a wierzyła w nią spora ezęść Kongresu. Jeśli taki absurd mógł zostaE uznany za sensowną hipotezę przez reprezen- tantów narodu amerykańskiego, to trudno dziwić się naiwnośei ruchu poko- jowego. Jego uczestnicy wierzyli, że jeśli tylko Amerykanie "przestaną zabi- jaE", to w Południowym Wietnamie zapanuje pokój, w Sajgonie powstanie rząd pojednania narodowego, z którego wyłączeni będą jedynie "zatwardziali reakejoniści", a kraj pod władzą yiet Congu otrzyma autonomię i odrębny od Północy system. Tylko wyjątkowo aktywiści Nowej Lewicy przyznawali, że godzą się na opanowanie Poludnia przez komunistów. Dla przykładu, jeden z radykalnych przywódców, przemawiającw 1965 roku do demonstracji w Waszyngtonie, powiedział: "Musimy zaakceptowaE, że konsekweneją wzy- wania do zakońezenia wojny, jest zgoda na to, że Wietnam będzie.... ko- munistycznym Wietnamem.... Wolałbym, aby Wietnam był komunistyczny, niż by amerykańska dominacja miała doprowadzić go do ruiny."yl Niektórzy historyey wysuwają tezę, iż u podstaw ruchu antywojennego legly idealizm i patriotyzm, lecz jego uczestnicy rozumieli je inaczej niż estab- lishment. W świadomości zwolenników "ruchu" rzeczywiście poczesne miej- sce zajmowały młodzieńeze idealy - wizja świata bez wojen i nienawiści. Czy może być jednak mowa o patriotycznych pobudkach, kiedy - jak wyznał niedawno jeden z bylyeh przywódców Nowej Lewicy - z trudnościa przycho- dziło mu nazwanie Ameryki "moim krajem", przyimek "mój" "stawał mu w gardle"? Inny aktywista mówił zaś: "Nie wiadomo było, po której stronie była wolność i demokracja".4# Tezę o idealizmie, jako motorze napędowym "ruchu", podważają też inne fakty. Dlaczego liberalnych liderów, których tak oburzały rzekome kłamstwa Lyndona Johnsona, nie poruszały oczywiste kłamstwa Hanoi, np. przeczenie istnieniu szlaku Ho Chi Minha? Dlaczego w 1970 roku erupeję w campusach wywolało wej#cie oddziałów USA na przygraniczne tereny Kambodży w celu zlikwidowania baz WAL, a ustawiczne gwałcenie neutralności tego kraju przez Północnych Wietnamezyków, trwające od lat pięEdziesiątych, nigdy nie spowodowało najmniejszych protestów? Dlaczego krytykowano represje ad- ministracji RW, a nie wzruszano się losem tysięcy ofiar yiet Congu? Wśród pacyfistów nierzadkie było uczucie nienawiści. Nienawidzono Johnsona, wojska, własnego kraju i "systemu" (jedno ze słów-kluczy ideologii Nowej Lewicy), nienawidzono inaczej myślących, na przykład tych, którzy popierali zaangażowanie w Wietnamie, nienawidzono władz południowo- wietnamskich i kapitalizmu. Osobne miejsce zajmowała amerykańska klasa średnia, czyli - jak mówiono w "ruchu" - "świnie" (pigs). Oskarżono ją o popieranie "zbrodniczej" polityki rządu. Była dla kontrkultury uosobie- niem i filarem "systemu". Przykładem sposobu myślenia Nowej Lewicy mogą być słowa pisarki Susan Sontag, która po wizycie w DRW i odwiedzeniu zbombardowanych terenów nazwała Amerykę "rakowatym społeczeństwem" 156 i zaatakowała symbole mieszezańskiej middle class: "Jest oczywiste samo przez się, że Renders Digesr.... i Hotele Hiltona są organicznie związane z Siłami Specjalnymi palącymi napalmem wsie."93 Ale najsilniej podwaźa hipotezę o idealistycznej motywacji ruchu pokojo- wego kwestia poboru do wojska. Nawet liberalni historycy przyznają, że po- czątek, koniec i fluktuacje natężenia ruchu są zbyt dokładnie skorelowane z poborem, by mogło to być przypadkowe. Przymusowy pobór do wojska zawsze wywołuje w Ameryce kontrowersje. W przypadku Wietnamu było ich tym więcej, że pobór był selektywny. Naj- łatwiejszą drogą uzyskania odroczenia było wstąpienie do college'u. Wielu młodych Amerykanów po prostu wyjeżdżało, najezęściej do Kanady, Meksyku i Szwecji, która udzielała im azylu politycznego. W Kanadzie przebywało stale około 50 tysięcy chroniących się przed służbą wojskową, czyli - krótko mówiąc - uciekinierów, bo trudno ich wszystkich uznaE za "conscious objec- tors" - odmawiających z powodu przekonań. Niektórzy, aby uniknąE poboru młodo się żenili. lnni zaciągali się do Gwardii Narodowej, lub zgłaszali do marynarki (yiet Cong nie dysponował okrętami wojennymi). W sumie uniknęło poboru 15 milionów Amerykanów. Do wojska szli przeważnie chłopcy z rodzin, których nie stać było na studia, w których nie bylo tradycji inteligenekich, albo tacy, którzy nie mogli - lub nie chcieli- i - "załatwić" sobie zwolnienia w inny sposób. Statystyki potwierdzają, # iż w Wietnamie walczyli żołnierze z klas niższych i średnich. Powodowało to zrozumiałą frustraeję wśród pozostających pod wpływem # kontrkultury studentów: wbrew głoszonym ideałom sprawiedliwości i równo- ści pozwalali, by narażali za nich życie ich biedniejsi rówieśnicy. Na dodatek # działo się tak dzięki przywilejom, które zapewniał im znienawidzony, sy- stem". W tej frustracji tkwiło prawdopodobnie jedno z ważniejszych źródeł t antywojennej "rebelii campusów": studenci pragnęli udowodniE - sobie i społeczeństwu - że unikanie służby jest usprawiedliwione i słuszne, gdyż wojna jest "zbrodnicza" i "bezsensowna". # Wśród milionów unikających poboru, znalazło się 3 250 takich, którzy zdecydowali się jawnie odmówiE służby w armu jako "conscious objectors", placąc za swój czyn wysoką cenę - do trzech lat więzienia. Najbardziej znanym był bokserski mistrz świata Cassius Clay, czyli Muhammad Ali. ' Palenie kart powołania stało się nieodłącznym eleme.ntem scenografii demonstracji antywojennych. Potępienie unikania służby przez społeczeń- stwo nie było tak ostre i powszechne, jak w czasie poprzednich wojen - zape- wne dlatego, że rząd pragnął, by wojna była toczona bez emocji i nie starał się przekonaE do niej narodu. Społeczeństwo było więc skonfudowane i - jak pisał Newsweek w 1965 roku: "Po raz pierwszy w historii USA uchylanie się od służby wojskowej, kiedy amerykańscy żołnierze znajdują się na polu wal- ki.... stało się zjawiskiem społecznie możliwym do przyjęcia". Liberalna mitologia opierała się na jednym micie naczelnym, z niego czerpała swój niebywały dynamizm. Był to mit rewolucji, tkwiący w kulturze zachodniej od dawna, traktujacy ją jako metodę ostatecznego rozwiązania 157 wszystkich problemów społeczeństwa i człowieka. Mit ten kazał lewicy szuka E nadziei w kolejnyeh rewolucjach, które uważano za czyste i sprawiedliwe, choE wciąż, po pewnym czasie, okazywało się, że tym razem znów nie wyszło. Tak było z rewolucją bolszewicką, potem z chińską i kubańską. Pod koniec lat sześćdziesiątych rola szlaehetnych rewolucjonistów przy- padła Wietnamczykom. W Ameryce pełnili ją niepodzielnie, w Paryżu rywa- lizowali o palmę piecwszeństwa z Mao Tse-tungiem i z wciąż atrakcyjnym, mimo upływu 50 lat, Związkiem Sowieckim. Trzeba przyznać, że z ich dyscy- pliną, poświęceniem i wiarą w słuszność sprawy wietnamscy komuniśei do- skonale pasowali do stereotypu rewolucjonistów. ChoE lewiea często zachwycała się siłą i sprawnością militarną yiet Congu, to zwykle eksponowano organizowane przez Front szkoły, produkeję le- karstw, gazety i książki, pracę partyzanekiej służby zdrowia. Mniej miejsca w sprawozdaniach sympatyków yiet Congu zajmowało jego uzbrojenie i tak- tyka, działalności Sekeji Bezpieczeństwa w ogóle nie zauważano. Protesty przeciw wojnie wietnamskiej były nierozłącznie splecione z całym kompleksem zjawisk, których kulminacją i symbolem stał się paryski maj 1968 roku. W Ameryce właśnie Wietnam stał się problemem, który skoncen- trowal jakw soczewce różne zagadnienia nurtujące młode pokolenie. Bez kry- zysu mentalności i kultury, bez kontrkultury, wojna prawdopodobnie nie wywołałaby większych perturbacji (podobnie, jak wojna koreańska). Stało się jednak inaczej i ulice amerykańskich miast zapełnily się tłumami młodzieży, która demonstrowała nie tylko pod hastami w rodzaju: "Hey, he#,, LBJ, hosl# ninny kids did #,oi# kill todny!" (Lyndonie Johnsonie, ile dzieci dziś zabiłeś). Młodzi Amerykanie nieśli też portrety Ho Chi Minha, wymachiwali flagami yiet Congu i skandowali: "Ho, Ho, Ho Chi Minh, The NLF is gonnn iyin !" (NFW zwycięży). Palili flagi swego kraju, a demonstrowali pod sztandarami komunistycznego Frontu, którego żołnierze zabijali amerykańskich żołnie- rzy. Skąd bralo się aż takie zaślepienie`? Piorunująca mieszanka idealizmu i ignoraneji'? O ile szeregowych uczestników protestu częściowo rozgrzesza głęboka niewiedza, o tyle nie sposób tak usprawiedliwiaE liderów "ruchu", polityków i dziennikarzy. Wpływ środków przekazu na społeczeństwo USA i na politykę rządu, stał się właśnie w okresie wojny wietnamskiej olbrzymi, niektórzy autorzy twier- dzą nawet, że zadec,ydował o przebiegu konfliktu. Była to pierwsza wojna toczona w erze telewizji. Codziennie wieczorem 60 milionów Amerykanów oglądało dzienniki, stając się bezpośrednimi świadkami bitew. Patrzyli na rannych i zabitych żołnierzy, oglądali krwawe żniwo zasadzek yiet Congu, czasem w wykrzywionych cierpieniem twarzach rozpoznawali rysy najbliż- szych... Wojna toczyła się codziennie nie tylko w indochińskiej dżungli, ale także w amerykańskich liying-roomnch. Ta sytuacja nie mogła być obojęt- na dla psychiki narodu. Sekretarz stanu, Dean Rusk, powiedział potem: "Co stałoby się w czasie II wojny światowej, gdyby Guadalcanal albo plaże Anzio.... pokazywano w telewizji, a druga strona by tego nie robiła?... Czy zwy- kli ludzie, którzy wolą pokój niż wojnę, poparliby wysiłek wojenny, gdyby codziennie byli atakowani takimi informacjami - można wątpić".9# Amerykańskie dowództwo w Sajgonie pcosiło wprawdzie dziennikarzy o "dobrowolną eenzurę", lecz trudno o przykłady wzięcia sobie tej prośby do serca. Obiektywizm części dziennikarzy budzi wątpliwości szezególnie od ofensywy Tet, kiedy mass media zajęły stanowisko zdecydowanie antywo- jenne. Gen. Westmoreland jest zdania, że sposób relacjonowania konfliktu przez media działał psychologicznie na korzyść nieprzyjaciela. Podobnie sądzi Richard Nixon, który w opublikowanej w 1985 roku książce No More Tiiet- nnms ("Nigdywięcej Wietnamów") ostro oskarża aktywistów antywojennych, intelektualistów, liberałów i - w szezególności - prasę, o hipokryzję, stron- nicze uprzedzenia i o ukryte sprzyjanie wietnamskim komunistom. Były prezydent stwierdza stanowezo: "Wojna była relacjonowana fałszywie".9# Z jego opinią zgadza się ostatnimi laty coraz więcej historyków. W warunkach wolności i konkurencji podawanie jawnie nieprawdziwych informacji natychmiast zdyskwalifikowałoby oczywiście ich źródło. Toteż stronniczość amerykańskich mediów wyrażała się w rozłożeniu akcentów, pomijaniu jednych informacji i podnoszeniu wrzawy wokół innych, w ope- rowaniu sugestywnymi komentarzami. Rzadko i wykrętnie mówiono np. o terrorze komunistyeznym (niekiedy w ogóle zaprzeczano jego istnie- niu), natomiast wiadomości o represjach władz sajgońskich były rozdmu- chiwane. Dziennikarze i intelektualiści "zwrócili się w kwestii Wietnamu przeciwko mnie - napisał w swych wspomnieniach Johnson - bo leżało to w ich własnym interesie, bo wiedzieli, że nikt nie dostaje dziś nagrody Pulitzera, popierając prezydenta i rząd. Wygrywa się wyszukując wiado- mości niekorzystne.... Prawda teraz się nie liczy, ważniejsz# #est znalezie- nie dużej sensacji".46 Inna ważna przyczyna tendencyjnego relacjonowania wojny była dosyć oczywista, ale rzadko dostrzegana. Po prostu korespondenci - z małymi wyjątkami - nie mieli dostępu do terenów kontrolowanych przez komuni- stów (dotyczyło to zarówno DRW, jak i obszarów na Południu). Siłą rzeczy więc koncentcowali się na pisaniu o problemach Południowego Wietnamu oraz o postępowaniu żołnierzy amerykańskich. Podezas gdy w Sajgonie akre- dytowanych było 70ll reporterów z USA i drugie tyle z Zachodu, Hanoi zerwoliło na odwiedzenie Pótnoc.y tylko nielicznym dziennikarzom proko- munistycznym. Natomiast wstęp na tereny zajmowane przez WAL/yC na Po- łudniu uzyskało zaledwie kilku korespondentów zagranicznych, będąc,ych sprawdzonymi komunistami (najbardziej znanym był Australijezyk, Wilfried Burchett; była tam również autorka kilkunastu bezwartościowych książek o Wietnamie, Monika Warneńska). Potencjalnym źródłem informacji mogła być Międzynarodowa Komisja Kontroli, lecz Hanoi - pod pretekstem niemożności zapewnienia bezpie- czeństwa -zlikwidowało działalność Komisjiw DRW, pozostawiającjedynie przedstawicielstwo w Hanoi. W dodatku delegaci kanadyjscy byli ściśle izolo- wani - dostępu do ich siedziby strzegli uzbrojeni wartowniey. __ 158 159 __ __ Brak wiadomości z Północy sprawił, że nawet temat tak interesujący opinię publiczną w USA, jak los amerykańskich jeńców, rzadko trafiał na łamy prasy. Hanoi nie dopuściło przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża do miejsc, w których przetrzymywano jeńców. Jeden z polskich autorów usprawiedliwiał postępowanie władz DRW, pisząc, iż trzeba "wziąć pod uwagę, że obyczaje azjatyckie różnią się nieco od europejskiej tradyeji trakto- wania jeńców wojennych".9# Wypuszczeni w 1973 roku z niewoli Amerykanie przekazali wiele relacji o warunkach, w jakich ich przetrzymywano i o torturach. Świadectwa te nie były jednak wówezas szerzej rozpowszechniane z racji panującego "odprężenia". DziałalnośE ruchu antywojennego rozpoczęła się od tench-ins i sit-ins, ale szybko wyszła z campusów. Pierwsza demonstracja uliczna odbyła się już w sierp- niu 1%4 roku w Waszyngtonie, gdzie 25 tysięcy osób zebrało się, aby wyrazić poparcie dla dwóch senatorów, którzy głosowali przeciw Rezolucji Tonkińskiej. Najsłynniejszą do 1968 roku manifestacja był tzw. "Marsz na Pentagon" w październiku 1967, w którym wzięło udział 50 tysięcy uczestników, w wię- kszości studenci. Skąd wzięła się sława, a nawet legenda tej demonstracji? Skojarzył się z nią przede wszystkim obraz młodego demonstranta, który wkłada kwiaty do luf wymierzonych w niego karabinów. Gest ów miał być świadectwem pokojowego nastawienia protestującyeh, co było jednak tylko częściowo prawda. Kierujący tłumem lewicowi i lewacc,y radykałowie (którzy sami nazywali się "rewoluejonistami" i nie ukrywali, że ich celemjest obalenie "systemu") podjęli bowiem próbę zaatakowania siedziby Ministerstwa Obro- ny, co skońezyło się starciem z wojskiem i aresztowaniem tysiąca osób. W czasie demonstracji przedstawiciele kontrkultury próbowali oderwać od ziemi budynek Pentagonu siłą medytacji i hinduskich mantr. Niektórzy twierdzili nawet, że gmach rzeczywi#cie przez chwilę lewitował... Elementy happeningu -jakkolwiek by nie byly oryginalne i zabawne- nie byływstanie przysłonić politycznych inteneji organizatorów manifestacji. Wyraził je w swym przemówieniu dr Spock, który powiedział: "Naszym wrogiem jest Lyndon Johnson". Znakomity pediatra - i zebrana pod Pentagonem mło- dzież - nie uważali komunizmu za niebezpieczeństwo i nie pragnęli z nim walezyć. Bardziej celowa wydawała im się walka z własnym rządem. Sekretarz stanu, Dean Rusk, wytknął protestujacym: "Jeśli zobaczylibyśmy 50 tysięcy ludzi demonstrujących wokół kwatery głównej w I Ianoi, wzywają- cych do pokoju, to można by mieć nadzieję na szybki koniec wojny". Ale było inaczej - to komuniści "widzieli 50 tysięcy ludzi demonstrujacych wokół Pentagonu", co przekonało ich, że "jeśli wytrwaja, wówezas wygraja politycz- nie to, czego nie mogli zdobyć militarnie". Z punktu widzenia organizatorów Marsz na Pentagon spełniłjednak swoje zadanie. Jeden z najbardziej znanych radykałów, Jerry Rubin, nazwał go "punktem zwrotnym w całej akcji antywojennej", bowiem dwudniowe zamie- szki wraz z towarzyszącymi im elementami niewinnego hapenningu "zawład- nęły wyobraźnia młodzieży". Rubin i inni działacze pokojowi zrozumieli wtedy, iż "jedyną drogą do skońezenia wojny, jest rozpętaniewojny na ulicach".9s W ciągu roku 1967 także coraz więcej osobistości z establishmentu zmie- niało stanowisko i opowiadało się przeciw zaangażowaniu USA Nawet w Par- tii Demokratycznej pojawił się nurt pod hasłem Dump Johnson ! ("WyrzuciE Johnsona") - a w Ameryce niezmiernie rzadko członkowie partii zwracają się przeciwko należącemu do niej, urzędującemu prezydentowi. Po ofensywie Tet poparcie dla polityki Lyndona Johnsona wycofało też wielu polityków, członków. Kongresu i przedstawicieli świata biznesu. ChoE zabrzmi to paradoksalnie, to nie tyle studenekie demonstracje, lecz raczej stanowisko osławionego "kompleksu militarno-przemysłowego" zaważyło na decyzji prezydenta o wstrzymaniu nałotów. To obawiająca się inflacji, zachwiania równowagi budżetowej i zaburzeń społecznych Wall Street, której przedstawiciele znajdowali się wśród Mędrców, skłoniła Johnsona do rewizji dotychezasowej polityki wietnamskiej. Stosunek do wojny wytyczył ostro linie podziału w narodzie amery- kańskim. Amerykanie zwrócili się przeciw sobie w zażartym sporze o to, co jedni nazywali zbrodniczym ludobójstwem, a inni - obroną wolności. Do znanych zwolenników zaangażowania w Wietnamie należeli m.in. pisarz John Steinbeck i aktor John Wayne. Obaj przebywali wśród walczących żołnierzy. Po powrocie Wayne skłonił producentów do nakręcenia filmu Zielone Berety (1968). Wystąpił w nim w roli pułkownika sił antypartyzanc- kich, który stara się przekonaE do wysiłku wojennego sceptycznego, pacyfis- tycznie nastawionego dziennikarza. Zielone Berety eieszyły sią dużą popu- larnością wśród publiczności, lecz krytyka potępiła film, zarzucając mu przenoszenie na wietnamską rzeczywistośE uproszezonyeh sehematów wes- ternowych. New York Tinies napisał, iż jest to film "marny" i "g#upi". WiększośE ludzi kultury, wśród nich: Norman Mailer, Noam Chomsky, Saul Bellow, Erich Fromm, Bob Dylan, Joan Baez i najbardziej chyba gło#na - Jane Fonda, opowiedziała się jednak po stronie ruchu pokojowego. Spośród znanych polityków zdecydowanie antywojenne stanowisko repre- zentował Robert F. Kennedy, młodszy brat zamordowanego prezydenta. Już w 1%6 roku wezwał do dopuszezenia komunistów do rządu RW. W swych wystąpieniach, zgodnie z ogólną tendencją ruchu pokojowego, apelował ra- czej do emocji niż do rozsądku. W 1968 roku wygłosił przemówienie, w którym wołał: "Czyżbyśmy podobni byli Bogu ze Starego Testamentu, abyśmy mogli decydowaE, które miasta, które miasteczka i wsie trzeba ukaraE zniszeze- niem?" Nie unikał też typowych dla "ruchu", demagogicznych porównań z III Rzeszą. Gdy krytykował studentów z katolickiego uniwersytetu, którzy w głosowaniu opowiedzieli się za większym zaangażowaniem sił ametykańskich w Wietnamie, powiedział między innymi: "Czy nie rozumiecie, że to, co robimy Wietnamczykom, nie różni się wiele od tego, co Hitler zrobił Żydom?"# Znanymi "gołębiami" byli też senator William Fulbright, wspomniany Eugene MeCarthy oraz Martin Luter King. Antywojenne nastawienie po- lityków wypływało zwykle z innych pobudek niż u szeregowych pacyfistów. Nie brało się z naiwności, egzaltacji czy fałszywego idealizmu. Wynikało raczej z trzeźwej kalkulacji. Wskazywali oni na nikłe znaczenie Wietnamu dla 160 161 Stanów Zjednoczonych, na słabośE rządu sajgońskiego i siłę nieprzyjaciela, na niebezpieezną polaryzację społeczeństwa amerykańskiego. Inni podważali teorię domina, albo twierdzili, że USA dają się ponosiE "aroganeji potęgi" i próbują narzuciE niespokojnemu światu własną wolę, co grozi wyczerpa- niem sił kraju w niepotrzebnych konfliktach. Jeszcze inni, np. Martin L. King, obawiali się, że koszty wojny nie pozwolą na wprowadzenie w życie programu reform społecznych i równouprawnienia Murzynów. Do końca lat sześEdziesiątych "gołębie" byli w Kongresie i administracji mniejszością. Do "jastrzębi" zaliczała się większośE Republikanów i niemało Demokratów. Łączyło ich przekonanie, iż Wietnam jest ważnym fragmentem globalnego starcia z komunizmem. Jeśli USA okażą w tej walce słabośE, wówczas ich wiarygodnośE ulegnie zachwianiu, sojusznicy poczują się zmu- szeni do szukania porozumienia z Sowietami, a przeciwnicy będą kontynuo- waE agresywną politykę. Takie stanowisko prezentował np. Richard Nixon. Podezas kampanii wy- borezej w 1968 roku mówił: "Senator Robert Kennedy prawdopodobnie szybko zakończyłby wojnę - ale, jeśli mamy wierzyE jego namiętnej retoryce, zrobiłby to przegrywając pokój. Cisza klęski, która zaległaby nad polami bitewnymi w Wietnamie, wkrótce zostałaby zakłócona hukiem dział gdzie indziej. Nie tylko twardogłowi w Pekinie, ale również frakeja twardogłowych doktrynerów na Kremlu, która ostatnio odzyskała prestiż i wpływy, zostaliby poważnie zachęceni do popierania zuchwalszych i bardziej niebezpiecznych przedsięwzięE."loo ?odobnego zdania był ówezesny gubernator Kalifornii Ronald Reagan. Uważał, że Ameryka nie powinna przedłużaE konfliktu, lecz "wygraE tę wojnę tak szybko, jak tylko jest to możliwe".lol W 1968 roku grupy zwolenników i przeciwników zaangażowania w Wiet- namie były w społeczeństwie amerykańskim mniej więcej jednakowe. Jedna z ankiet, przeprowadzona w lutym, w szczytowym okresie ofensywy Tet, wy- kazała nawet, iż za nasileniem amerykańskich działań militarnych opowiada się 53% obywateli, a za deeskalacją tylko 24%. Ruch antywojenny stanowił właściwie niewielki, kilkuprocentowy margines społeczeństwa, choE aktyw- nośE i kadra niemal zawodowych działaczy pozwalały mu na przeprowadzenie głośnych i spektakularnych protestów. Amerykańska middle-clnss pozostawa- ła obojętna lub nieprzychylna wobec akcji radykałów. Poglądy przeciętnego Amerykanina wyrażał raczej blues piosenkarza country, Merle Haggarda, niż namiętne protest-songi Joan Baez. Merle Haggard śpiewał o zwykłym amerykańskim miasteczku: My w Muskogee nie kurrymy marihuany, Nie odurzamy się LSD, Nie palimy kartpowotania na głównej ulicy. Lubimy życie uczciwe i otwarte.loz Jednak i średnie warstwy społeczeństwa zaczęły od 1968 roku traciE prze- konanie o słuszności wojny. Niemały w tym udział miały środki przekazu. Była to wszak pierwsza "wojna telewizyjna", w której jedno ujęcie kamery ważyło więcej niż raporty sztabów, a jedna fotografia mogła okazaE się bar- dziej brzemienna w skutki niż zwycięska ofensywa. Bez wątpienia najczęściej powtarzanym ujęciem z wojny wietnamskiej, ujęciem, którego wpływ na społeczeństwo USA trudno wręcz przeceniE, był kilkudziesięeiosek#ndowy obraz sfilmowany przez ekipę sieci telewizyjnej NBC w ezasie Tet w Sajgonie. Pokazywał on egzekucję oficera yiet Congu, którego zastrzelił na środku ulicy - przykładając pistolet do skroni - szef południowo-wietnamskiej poIicji, gen. Loan. Obraz wijącego się w konwul- sjach, krwawiącego ciała był wstrząsający. Gen. Loan zabił komunistycznego oficera przed obiektywem kamety, by udowodniE Amerykanom, że mają w RW twardych i gotowych na wszystko sojuszników. Okazał jednak eałkowi- te niezrozumienie zachodniej mentaIno#ci. Egzekucję uznano za koronny dowód brutalności i okrucieństwa władz sajgońskich. Szok pył tym silniejszy, że film ów oglądnęły już pierwszego dnia dziesiątki milionów ludzi, a następnego ranka zdjęcia egzekucji pojawiły się na tytułowych stronach prawdopodobnie wszystkich gazet w USA. Kilka.innych scen również przyczyniło się do ewolucji opinii publicznej Ameryki, choE żadna nie dorównała tej siłą wyrazu. C#towane już zdanie amerykańskiego oficera: "Musieliśmy zniszezyE to miasteczko, aby je urato- waE". Fotografie ciał ofiar masakry w My Lai. A z drugiej strony ujęcia z "frontu wewnętrznego", z ulic amerykańskich miast. Symbol Flower Power: sympatyczny blondyn wkładający kwiaty do luf w czasie "Marszu na Penta- gon". Policja bijąea demonstrantów podczas zamieszek w Chicago w 1968 r. Gwardia Narodowa strzelająca do studentów w Kent w roku 1970. I jeszeze jedno ujęcie, które nie mogło już wywrzeE żadnegb wpływu na losy wojny: tłum Wietnamezyków, którzy desperacko próbują dostaE się do heli- kopterów odlatujących z dachu ambasady USA tuż przed kapitulacją Sajgonu w 1975 roku. Amerykański dyplomata Ellsworth Bunker powiedział: "Jest wątpliwe, czy demokracja może prowadziE wojnę i zwyciężyE bez cenzury."lo3 Doświadcze- nia Stanów Zjednoczonych zdają się potwierdzaE jego tezę. Kwestia wietnamska podzieliła eałą społecznośE światową. Stanowisko antyamerykańskie, prokomunistyczne zajmowała zwykle lewica - od komu- nistów po centrowych socjaldemokrazów. Prawica z reguły nie popierała otwareie polityki USA, a czasami i w niej dochodziły do głosu antyamerykań- skie fobie (np. de Gaulle). USA nie otrzymały prawie żadnego poparcia, nawet od swoich sojuszników. Stosunek międzynarodowej opinii publicznej wahał się od gwałtownego potępienia, przez dezaprobatę, do obojętności. Przejawy solidarności należały do rzadkości. Jednym z najbardziej zagorzałyeh przeciwników USA był filozof i mate- matyk Bertrand Russel. Zorganizował w Sztokholmie wespół z J.P. Sartrem 162 163 tzw. Międzynarodowy Trybunał Badania Zbrodni Wojennych. Russel miał wtedy 94 lata. Ten skądinąd wybitny logik wychodził z założenia, iż wszystkie "zarzewiawojnyi wszystkie cierpienia, gdziekolwiek by w y s t ę p o w a ł y, wiążą się z amerykańskim imperializmem"lo4 (podkr. AD). Toteż z góry postanowiono, że sztokholmski trybunał będzie badał wyłącz- nie zbrodnie Amerykanów (bo "nie można postawiE znaku równania między uciskiem stosowanym przez agresora, a oporem stosowanym przez ofiarę"). Zdaniem Russela "władza w Stanach Zjednoczonych znalazła się w rękach przestępców wojennych", którzy są "gorsi od Hitlera". "Szatański system" imperializmu amerykańskiego stosował w Wietnamie, według angielskiego filozofa, "wszelkie gatunki okrucieństwa": "środki chemiczne i gazy, broń bakteriologiczną i fosfor, napalm i bomby rozpryskowe, rozpruwanie brzu- chów i obcinanie głów, wymyślne tortury". Oczywiście "zeznania" przed trybunałem składali jedynie przeeiwnicy polityki USA. Polemikę z histerycznymi oskarżeniami Russela podjął New York Times. W odpowiedzi na list filozofa, będący właściwie ciągiem pomówień i inwektyw pod adresem Ameryki i jej rządu, gazeta pisała: "Nazywanie Stanów Zjedno- czonych agresorem i przemilczanie komunistycznego dążenia do osiągnięcia supremacji wbrew woli mieszkańców Wietnamu jest parodiowaniem spra- wiedliwóści i robieniem kpin z historii". Polemika ta miała miejsce w ro- ku 1963. Można przypuszczaE, że pięE lat później redakcja nie zdobyłaby się na podobną próbę obrony swego kraju. Inną sławną postacią, której punkt widzenia na kwestię wietnamską może w pierwszej chwili zaskakiwaE, był Charles de Gaulle. Ostry antyamerykanizm prezydenta Francji i urażona ambicja (USA próbowały przecież powstrzymaE komunizm tam, gdzie Francuzi ponieśli upokarzającą klęskę) sprawiły, iż za- jął on ekstremalne stanowisko. De Gaulle od samego początku konfliktu sprzeciwiał się amerykańskiej pomocy dla RW, miał bowiem za złe Diemowi, że "wykazując nieżyczliwy stosunek do Francji, stał się satelitą Waszyngtonu".lo5 Twierdził, że USA łamią porozumienia genewskie, że powinny się wycofaE z Południowego Wietnamu niezależnie od konsekwencji - nawet, gdyby równało się to przejęciu władzy przez komunistów, jak powiedział Robertowi Kennedy'emu w 1967 r. W starym sporze o rzeczywisty charakter yiet-Minhu i yiet Congu prezydent nie miałwątpliwości, że "patriotyzm, a nie komunizm jest sprężyną oporu przeciw interwentom".106 Jego enuncjacje nie różniły się często od najbardziej jednostronnych i zacietrzewionych wypowiedzi aktywistów "ru- chu". Na przykład w orędziu noworocznym na rok 1967 mówił, że wojna, "która szaleje w Azji Południowo-Wschodniej, jest wojną niesprawiedliwą", gdyż "wynikła z interweneji zbrojnej USA.... Jest to wojna obrzydliwa (detest- able), ponieważ wielkie mocarstwo pustoszy mały kraj".Io# De Gaulle'owi dorównywała w europejskim establishmencie chyba tyl- ko szwedzka socjaldemokracja, z Olofem Palme na czele. Szwecja otwarcie pomagała DRW finansowo. Udzieliła też azylu politycznego kilkuset de- zerterom z armu USA. Postępowanie Palmego wywoływało czasem protesty w samej Szwecji. Tak było na przykład w lutym 1968 roku, kiedy wziął udział w marszu antywo- jennym, idąc ramię w ramię z ambasadorem DRW, a w przemówieniu potępił "agresję" amerykańską w Wietnamie i stwierdził, że demokrację "reprezen- tuje w znacznie wyższym stopniu Narodowy Front Wyzwolenia niż Stany Zjednoczone i sprzymierzone z nimi junty".tOs Niektórzy młodzi Europejczycy, należący do skrajnej lewicy, doszli do wniosku, że odpowiedzią na "terror" USA w Wietnamie powinien byE terror służący sprawie rewolucji. W ten sposób narodziła się np. Frakcja Czerwonej Armii. Należąca do grona założycieli tej grupy Gudrun Ensslin oświadcżyła na procesie: "Robiliśmy to wszystko ż protestu przeciwko wojnie w Wietnamie".109 Ten sam motyw skłonił Andreasa Baadera i jego towarzyszy do przepro- wadzenia w 1967 roku seru podpaleń domów towarowych.Późniejsi terroryści wzorowali się na akcji belgijskiego ruchu pokojowego, którego działacze zorganizowali w Brukseli wielki "happening". Polegał on na podpaleniu domu towarowego, w którym trwała wystawa towarów amerykańskich. SmierE w płomieniach ponios#o 251 osób. Zachodnioniemieccy sojusznicy belgij- skich działaczy antywojennych napisali w oświadczeniu: "Płonący dom towa- rowy z palącymi się ludźmi pozwolił po raz pierwszy w wielkim mieście europejskim przeżyE Wietnam (uczestniezyE w tym i współpłonąE)".llo Ogół społeczeństw europejskich my#lał raczej trzeźwo. 68% ankietowa- nych w RFN w 1%8 r. uznawało zbrodnie yiet Congu za fakt i sądziło, że komuniści walczą gorszymi metodami niż przeciwnicy. Jednocześnie 42% Niemców wierzyło jednak w to, że Amerykanie popełniają w Wietnamie przestępstwa wojenne. 24% badanych uważało, że USA powinny natychmiast wycofaE się z konfliktu.13% opowiadało się za zwiększeniem amerykańskiego zaangażowania. Wielu ankietowanych wyrażało przy tym przekonanie, iż opa- nowanie Wietnamu przez komunistów nie przysporzy Amerykanom tyle niechęci w świecie, ile dalsze prowadzenie wojny. (Opinię tę potwierdził rok 1975: rzeczywiście, mało kto przejął się losem pokonanego Południa.) Mogłoby się wydawaE, że w świecie religu znajdzie się więcej rozsądku. Niestety, gorączkowa, niezdrowa atmosfera końca lat sześEdziesiątych dotarła i tu. Światowa Rada Kościołów uznała za słuszne zbieranie funduszy dla de- zerterów z armii USA. A jeden z jej prezydentów, pastor Martin Niemuller, mówiąc o traktowaniu amerykańskich jeńców przez komunistów, stwierdził: "Amerykanie, którzy dostają się do rąk Wietnamu Pbłnocnego, nie są żadny- mi jeńcami wojennymi, lecz zwyczajnymi zbrodniarzami, którzy mogą i po- winni byE karani przez obowiązujące tam prawo".tll Oto przykład pozornego idealizmu: duchowny nawołujący do represjonowania trzymanych w niewoli żołnierzy! I to w sytuacji, gdy jeńcy ci byli i tak pozbawieni należnych im praw, bici i torturowani. Kościół katolicki jako całośE zachował postawę umiaru i obiektywizmu; lecz nie w każdej sytuacji umiar wydaje się moralnie słuszny. Zadaniem Kościoła jest przecież, między innymi, etyczne ocenianie wydarzeń politycz- 164 165 nych. Tymczasem wypowiedzi papieża Pawła yI o konflikcie w Wietnamie były dwuznaczne. Papież wielokrotnie krytykował wojnę i wzywał do pokoju, ale nigdy nie nazwał po imieniu agresora. Potępiał wojnę jako taką, stawiając tym samym znak równości pomiędzy uprawnioną obroną Południa, a agresją komunistów. Kościół w Wietnamie Pohidniowym był natomiast zdecydowanie antykomu- nistyczny. Szezególnie silną wolą obronywyróżniali się ci katolicy, którzy przybyli na Południe po porozumieniach genewskich. Spotykało się wprawdzie księży współpracującyeh z yiet Congiem, a częśE hierarchii grawitowała w stronę Trzeciej Siły, lecz w niewielkim stopniu zmieniało to obraz całości. , Natomiast Kościół w USA przechodził podobną ewolucję, jak całe społe- czeństwo. W orędziu Bożonarodzeniowym w 1965 roku kardynał Spellman wezwał żołnierzy do walki z komunizmem, jako nieprzyjacielem Boga i ludzi. W 1971 roku biskupi amerykańscy potępili natomiast zbrojne zaangażowanie USA w Indochinach. Co więeej, niektórzy księża przystąpili do "ruchu" i stali się znanymi radykałami. Tak było np. z braEmi Berriganami. W październiku 1967 roku czterech działaczy ruchu antywojennego weszło do pomieszezeń komisji poborowej w Baltimore. Oblali oni kartoteki komisji mieszaniną własnej i zwierzęcej krwi. Po zatrzymaniu przez policję okazało się, iż dwaj z nich byli duchownymi. Jeden protestanckim, drugi - ks. Philip Berrigan - katolickim. "Czwórka z Baltimore" skazana została (za zniszcze- nie mienia rządowego i utrudnianie poboru) na kary od trzech do sześciu lat więzienia. Zanim zapadł wyrok ks. Berrigan wraz z ośmioma innymi osobami dokonał kolejnej akeji w Catonsyille. "Dziewiątka z Catonsyille" wykradła i spaliła kilkaset kartotek poborowych. W grupie tej znalazł się też brat ks. Philipa, ks. Daniel Berrigan, a prócz niego jeszeze jeden duchowny kato- licki, dwóch ex-księży i małżonka jednego z nich (ex-siostra zakonna). Podczas procesu "Dziewiątka z Castonsyille" broniła się argumentując, że sama wojna wietnamska jest bezprawna i niemoralna. Sąd wydał jednak wyroki skazujące (od półtora roku do trzech lat więzienia). Ks. Daniel Berri- gan ukrywał się przez kilka miesięcy po procesie - udzielając licznych wywiadów prasowych i spotykając się z grupami antywojennymi - lecz został ujęty przez FBI. Odsiedział połowę trzyletniego wyroku. Tymezasem jego starszy brat ponownie trafił na łamy prasy. Tym razem, jako jeden z "Siódemki z Harrisburga". Ks. Philip, siedząc w więzieniu, próbował bowiem zorganizowaE porwanie doradcy prezydenta, Henry Kissin- gera oraz sabotaże w stolicy. Główną współoskarżoną, która wymieniała grypsy z ks. Berriganem, była siostra zakonna. Sąd uniewinnił "Siódemkę", ponieważ grypsy były przekazywane za po#rednictwem informatora FBI. DziałalnośE braei Berriganów zainspirowała "Czternastkę z Milwaukee" do przeprowadzenia podobnej akcji niszczenia kartotek. Połowę "Czterna- stki" stanowili duchowni katoliecy. Kościół polski, ani środowiska laickie prawie nie zabierały głosu w sprawie konfliktu. Do nielicznych wyjątków należał artykuł Andrzeja Wielowieyskie- go Dwn ogniska zapalne polityki świntowej opublikowany w Więzi z maja 1968 roku. Wielowieyski nawoływał w nim do "umocnienia opinii światowej" przeciwko Amerykanom, których uważał za "neokolonialnych interwentów". Wyrażał też opinię, iż "potrzebna jest dalsza pomoc dla Wietnamu Północ- nego ze strony krajów socjalistycznych". Walezących w Wietnamie żołnierzy USA nazwał "żandarmerią" amerykańskiego porządku międzynarodowego. Opinie Wielowieyskiego kształtowały się prawdopodobnie pod wpływem kontaktów z zachodnimi, "postępowymi" katolikami, którzy z reguły współ- organizowali lub sympatyzowali z ruchem pokojowym. WspomnieE trzeba jeszcze o jednej formie aktywności amerykańskich pacyfistów - o wizytach w Hanoi, które z racji ich specyficznego stosunku do gospodarzy można określiE jako "pielgrzymki". DRW odwiedzili nie- mal wszyscy z wymienianych poprzednio aktywistów. Dziś niektórzy z nieh przyznają, że relacje, które publikowali po powrocie mijały się z prawdą. Pisali bowiem tylko o zniszczeniach spowodowanych przez bombarowania oraz o patriotyzmie Wietnamezyków, który miał stanowiE ich najważniej- szy oręż. Nie zauważali natomiast represywnego i totalitarnego charakteru DRW, nie zauważali zniewolenia społeczeństwa przez iście stalinowski system. (Portrety J. W. Stalina zdobiły wówczas pomieszezenia urzędowe DRW na równi z podobiznami Marksa, Engelsa, Lenina i Ho Chi Minha.) Ściślej rzecz biorąc, widzieli drugą stronę medalu, lecz - świadomie- - ukrywali ją. Nie wypada wszak pielgrzymowi źle mówiE o odwiedzanym sanktuarium... Działacze pokojowi namawiali ujętych amerykańskich żołnierzy, by przy- znali się do popełnionych rzekomo przestępstw wojennych. Gdy jeńcy odma- wiali, zdarzało się, iż sugerowali strażnikom, że należy "przekonaE" opornych o niewłaściwości ich poglądów. Wyróżniła się w tym Jane Fonda. W 1967 roku odbyła się w Bratysławie konfereneja, w której wzięło udział 41 działaczy Nowej Lewicy oraz 35 przedstawicieli Hanoi i NFW, w większości wysocy funkcjonariusze Lao Dong. Wietnamezycy przez sześE dni zapozna- wali swych amerykańskieh sprzymierzeńców z "prawdą" o wojnie. Jeden z przywódców ruchu pokojowego, Tom Hayden, wzniósł podezas obrad okrzyk: "Wszyscy jesteśmy w yiet Congu! " Inny uezestnik konfereneji, rabin Steyen Schwarzschild, choE opowiadał się w dalszym ciągu za bezwarunkowym wycofaniem wojsk USA, wyciągnął natomiast ze spotkania wniosek, iż spowoduje to nieuchronne zapanowanie komunizmu na Południu. Wniosek niezbyt odkrywczy, lecz w sytuacji intele- ktualnej późnych lat sześEdziesiątych, był on dowodem przenikliwości i ucz- ciwości. Tym bardziej, iż Schwarzschild podzielił się swymi wrażeniami z re- porterem Newsweeka. Powiedział: "Jasno widaE, że nowy program NFW jest środkiem, przy pomocy którego Front pragnie zdobyE popareie społeczeń- stwa południowo-wietnamskiego.... To jest rozważna i świadoma swych celów organizacja komunistyczna, a nowa platforma jest jedynie przejściowa. Ame- 166 167 rykanie - radykałowie, liberałowie i pacyfiści - byliby kompletnymi głupcami, gdyby dali się na to nabraE i nie zrozumieli, jakie społeczeństwo Front ma zamiar skonstruowaE". W 1968 roku Nowa Lewica podjęła próbę przeniesienia wojny na ulice miast Ame#yki. Pieiwszą bitwą "drugiego frontu" miała staE się "bitwa o Chicago". W końcu sierpnia odbywała się w Chicago konwencja Partii Demokraty- cznej, podezas której delegaci mieli wybraE kandydata na nadehodzące wybory prezydenckie. Ugrupowania antywojenne postanowiły wykorzystaE fakt, iż uwaga całego kraju będzie w tym czasie zwrócona na Chieago. Pacyfiści chcieli nie tylko zaprotestować przeciwko zaangażowaniu USA w Wietnamie, ale również wywrzeć wpływ na konweneję: poprzeE kandydaturę "gołębiego" E. MeCarthy'ego i nie dopuścić do wystawienia kandydatury Huberta Hump- hreya, ówezesnego wiceprezydenta. Nieco inne cele chciała osiągnąE grupka radykalnych "rewolucjonistów" z Rubinem, Abbie Hoffmanem i Tomem Haydenem na czele. Pragnęli oni przekształcić pokojowe demonstracje w gwałtowne rozruchy, zmusiE władze do konfrontracji i wykorzystać obecno#ć telewizji oraz dzienńikarzy, by przed całym narodem "zdemaskować represyjnośE", ukrytą - ich zdaniem - pod pozorami liberalnej wolności i tolerancji. By podgrzaE atmosferę - i tak gorącą po niedawnych zamieszkach wywołanych zabójstwem Martina L. Kin- ga - radykałowie jeszeze przed konweneją otwarcie zgrozili, że rozpoczną w Chicago powstanie. Do miasta, wbrew oczekiwaniom działaczy antywojennych, przybyło zale- dwie kilka tysięcy osób. Nie wszyscy byli zwolennikami "rewolucji". Wię- kszośC stanowili zwykli sympatycy ruchu antywojennego i pokojowo nasta- wieni hippisi. Znalazło się jednak w tłumie kilkuset - według określenia Newsweekn, którego nie sposób podejrzewać o sprzyjanie polieji - "prowo- katorów i ekstremistów" z całych Stanów Zjednoczonych. Burmistrz Chicago, Richard Daley, postawił w stan pogotowia policję, sprowadził posiłki wojskowe oraz wydał zakaz spania w parkach miejskich, gdzie koczowali demonstranci. Zamieszki rozpoczęły się w nocy z 27 na 28 sierpnia, kiedy zgromadzeni w Parku Granta zwolennicy "ruchu", niezado- woleni z odrzucenia przez konweneję platformy antywojennej, chcieli opuśeić znajdującą się tam flagę do połowy masztu. Policja poleciła im rozejśE się, ale napotkała opór. Z tłumu poleciały na policjańtów kamienie i butelki, a nawet odehody i puszki z moczem. Demonstranci skandowali obelżywe okrzyki, wśród któiych "Disarm the Pigs!" (Rozbroić świnie) należał do najłagodniej- szych. "Rewolucjonistki" prowokowały policjantów gestami erotycznymi. Policja była raczej milcząca - odpowiedziała w sobie właściwy sposób, rozpraszając demonstrantów pałkami. Tak rozpoczęła się bitwa o Chicago, czyli kilkudniowe zamieszki, w czasie których obrażeń doznało kilkuset ucze- stników demonstracji oraz ponad 80 policjantów. Sehemat starE był za każ- dym razem taki sam: protestujący zbierali się na skrzyżowaniach, blokowali ruch uliczny i powodowali gigantyczne korki. Na wezwania policji większośE rozehodziła się. Pozostawała radykalna grupa, która ubliżała policjantom i starała się ieh sprowokowaE. Radykałowie nie #piewali We Shall Oyercome ani nie stosowali biernego oporu. Obrzucali siły porządkowe kamieniami i skandowali "Fuck You, LBJ", "Sieg Heil!" itp. Najostrzejsze rozruchy miały miejsce wokół gmachu, gdzie obradowała konwencja demokratów, kiedy policja zatrzymała pochód, który próbował się dostaE do środka. Jeszcze bardziej interesujące od samych zamieszek były reakeje w prasie i w społeczeństwie. Środki przekazu już przed konwencją poświęcały garstce radykałów nieproporejonalnie dużo uwagi, zaś sposób relacjonowania wy- padków nie przyczyniał się do uspokojenia sytuacji. Bardziej obiektywni dziennikarze zgadzali się nawet z zarzutami władz, iż media ponoszą częścio- wą odpowiedzialnośE za rozruchy. Newsweek napisał, że "w transmisjach telewizyjnych nie było widaE", że policjanci "nie byli złośliwi i nie atakowali bez powódu, nie było też widaE, że demonstranci byli kierowani przez spraw- nych organizatorów, którzy świadomie chcieli stworzyE wrażenie męczeń- stwa". Nie na darmo tłum często skandował "The whole world watching!" (Cały świat patrzy!). Rzeczywiście, cały świat oglądał chicagowskich połicjantów bijących młodych, bezbronnych ludzi, a łamy gazet zapełniły się zdjęciami zakrwawionych twarzy i szarżują#ych sił por#dkowych. Okazało się jednak, że tra#smisje telewizyjne z zamieszek wzbudziły powszechne poparcie... dla burmistrza Daleya i policji. Jeszeze raz potwierdziło się, iż middle America bynajmniej nie sprzeciwia się zaangażowaniu w Wietnamie, lecz raczej demonstrantom i ich taktyce. Dziennikarze natomiast obciążyli winą za rozruchy policję i władze, które miały zareagowaE zbyt gwałtownie na prowokację. Chicago Sun-Times napi- sał: "Kiedy ma się doczynienia z inteligencją przeciętnego policjanta, trzeba być niezwykle ostrożnym. Burmistrz Daley nie był." A Newsweek, informując, że trzech na czterech Amerykanów wyraża aprobatę dla działań policji, określił ten fakt, jako "zatrważający". NiechęE mediów do sił porządkowych wzięła się także stąd, że w trakcie "bitwy" policjanci nie oszezędzali fotografujących i filmujących dziennikarzy - po części dlatego, że uważali ich za sprzyjających demonstrantom. Ale była też inna przyczyna olbrzymiego rozgłosu, jaki #rodki przekazu nadały zaj- ściom w Chicago. Amerykański historyk Frederick Siegel jest zadania, że oburzenie warstw opiniotwórCzych wynikało stąd, iż bici przez "gliny z niższej klasy średniej" demonstranci poehodzili z wyższej klasy średniej, byli dzieEmi i kolegami dziennikarzy i intelektualistów. Wyraził to zresztą jasno New York Times, gdy napisał: "To były nasze dzieci na ulicach Chicago". Niektóre reakeje na rozruchy zdradzały rozhisteryzowany, charakterysty- czny dla końca lat sześedziesiątych ton. Dziennikarz Chicago's American stwierdził stanowczo: "To nie są początki państwa policyjnego, to JEST państwo policyjne". Rozwodzono się nad brutalnością policji, jakby nie do- strzegając, że w trakcie gwałtownych, kilkudniowych starE nikt nie zginął ani nie odniósł poważniejszych obrażeń. Tymezasem brytyjski Daily Express na- 168 169 pisał, iż chicagowscy policjanci należą do "tego samego rodzaju ludzi, co ci, którzy likwidowali Zydów w hitlerowskich Niemczech, albo ci, na których opierał się stalinowski terror w Związku Sowieckim." (Warto zwróciE uwagę na rzadko spotykane w tamtych latach wymienienie jednym tchem nazizmu i komunizmu.) Częste było również porównywanie zajść w Chicago do inwazji Układu War- szawskiego na Czechosłowację - porównanie niejako "na czasie". Senator Eugene McCarthy stwierdził nawet, iż: "To jest gorsze niż Praga", gdy policja wtargnęła do jego sztabu na 15 piętrze Hotelu Hiltona i pobiła kilku współpra- cowników, którzy rzucali na policjantów puszki po piwie napełnione moczem. Epilogiem zamieszek był proces "Ósemki z Chicago" - grupy radykalnych działaczy oskarżonych o zawiązanie spisku w celu wywołania rozruchów. Oskarżeni zamienili proces w farsę wyśmiewając sędziego, propagując włas- ne poglądy. Jeden z nich nazwał sędziego,faszystowską świnią". W lutym 1971 roku zapadł wyrok skazujący ich na kary do pięciu lat więzienia, lecz zostali zwolnieni za kaucją, a wyrok został potem uchylony przez sąd apelacyjny, którzy orzekł, że sędzia wykazywał "niechętny" stosunek do oskarżonych. Rok 1969 stanowił dla "ruchu" okres kulminacji działalności. 15 paź- dziernika i 15 listopada ogłoszono Dniami Moratorium. Aktywiści antywo- jenni zorganizowali wówczas w całych Stanach Zjednoczonych demonstracje, marsze i inne akcje protestacyjne, w których wzięły udział setki tysięcy ludzi. Miały one w większości przebieg pokojowy. #Tylko na kilku uniwersytetach, między innymi na Haryardzie i w Berkeley, studenci pod sztandarami yiet Congu atakowali budynki studiów wojskowych i laboratoria pracujące dla potrzeb armii. Sondaże wskazywały wówczas, że 3/4 studentów opowiada się za natychmiaśtowym zakończeniem wojny. Jednakże już wtedy rozpoczał się rozpad ruchu, któremu wiatr z żagli odebrał prezydent Nixon, gdy ogłosił decyzję o stopniowym wycofywaniu oddziałów z Wietnamu. Jeszcze tylko w maju 1970 roku doszło do erupcji w campusach po zaatakowaniu przez siły USA baz WALNC w Kambodży, a później ruch antywojenny stosunkowo szybko zniknął z amerykańskiego życia politycznego. Protesty ustały eałkowicie w roku 1973, kiedy Ametykanie ostate- cznie opuścili Wietnam i zakończył się pobór do wojska. Woj na trwała wprawdzie nadal, ale amerykańscy działacze pokojowi stracili dla niej zainteresowanie. "Ruch" rozpadł się na skłócone między sobą frakcje. Garstka radykałów przeszła na pozycje terroryzmu, inni wycofali się z polityki do kontrkultury albo przystąpili do tworzenia wspólnot, które miały realizowaE ich ideały. Częś E zaczęła bra E udział w oficjalnym życiu społecznym i politycznym, wcho- dząc do establishmentu pod hasłem zmiany "systemu" od środka. Ruch antywojenny od początku był niejednolity, jego sympatykami powo- dowały rozmaite intencje. Opierał się na morzu niewiedzy, naiwnoSci i uprze- dzeń. Natomiast w przypadku przywódców w grę wchodziło świadome zata- janie prawdy, chorobliwa nienawiśE do własnego kraju oraz - nierzadko- po prostu wiara w komunizm (w obrządku leninowskim, maoistowskim czy trockistowskim). Inaczej więc nieco trzeba mierzyE odpowiedzialnośE zagu- bionych, mających jak najlepsze zamiary szeregowych przeciwników wojny, a zupełnie inaczej tych, którzy nimi kierowali i manipulowali - lewicowych intelektualistów, zawodowych "gołębi", "wiedzących lepiej" dziennikarzy i anarchistycznych rewolucjonistów. Nie da się do ruchu pokojowego podejśćw sposób racjonalny, gdyż opierał się on na irracjonalnych przesłankach takich, jak nadzieje, fobie, sympatia czy wiara. Na jego uczestników oddziaływały raezej hasła i emocje niż racje czy argumenty. CałośE ich myślenia politycznego sprowadzała się do paru nieskomplikowanych haseł w rodzaju: "Make Loye Not War", "Peace Now!", "Stop the killing! " Trzeba wszakże zwrócić uwagę na fakt, iż przerażająca bezmyślno#E, igno- rancja i łatwowiernośE młodych pacyfistów zajmują poczesne miejsce w łań- cuchu czynników, które sprawiły, że historia Indochin potoczyła się tak tragicznie. Efektem działalności "ruchu" nie było bowiem skrócenie wojny, lecz jej wydłużenie. "Drugi front" podtrzymywał przecież wiarę Hanoi w zwy- cięstwo i tym sam m zachęcał do kontynuowania agresji. A ostateczny triumf komunizmu w Po udniowym Wietnamie, I,aosie i Kambodży nie byłby możli- wy bez wcześniejszego wycofania się USA z Indochin, do czego walnie przy- czynił się ruch pokojowy. Na jego uczestników spada więc jakaś ezęśE odpo- wiedzialności za bezmiar cierpień, który pociągnęły za sobą te wydarzenia. Mentalność pokolenia lat sze#Edziesiąych, pokolenia "dzieci-k Wiatów", najlepiej wyraził musical Hair. Trafnie oddaje on m.in. konfuzję i bezradnośE tej młodzieży wobec #wiata, który wydawał się jej niezrozumiały i okrutny, poplątany i brudny. Dlatego jedni próbowali go zmieniaE przy pomocy pros- tych sloganów, a drudzy odeń uciekali w krąg narkotycznych wizji. Stan ducha zarówno jednych, jak i drugich, nadzieję, próbującą przezwyciężyE rozpacz, i pustkę, natrętnie wyzierającą spod rozmaitych wiar, wyraża refren jednej z piosenek: "Pence,flower,freedom, happiness", powtarzany - niczym niesku- teczne zaklęcie - kilkanaście razy, coraz szybciej, coraz bardziej płaezliwie, z rosnącą rozpaczą... 170 Rozdział yII Honor czy pokój? "Partyzanlka zwycięża, gdy nie pnegrywa. Armia konwenejonalna pnegiywa. gdy nie zwycięża." Heney Kissinger Po burzliwej konweneji w Chicago Partia Demokratyczna straciła wszel- kie szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenekich. Zgodn.ie z przewidywa- niami w styczniu 1969 r. do Białego Domu wprowadził się więć republikanin Richard Nixon. Doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta, a od 1973 r. sekretarzem stanu w jego rządzie został profesor Haryardu Henry Kissinger. ů Duet Nixon-Kissinger miał plany na skalę globalną; kwestia wietnamska zajmowała w nich miejsce ważne, choE nie najważniejsze. Obaj sądzili, iż nad- szedł czas, by skońezyE z nie przynoszącą rezultatów wrogo#cią do świata komunistycznego, by wyczerpujące obie strony współzawodnictwo zmieniE w zawieszenie broni lub współpracę. Uważali, że Chinom i Związkowi Ra- dzieckiemu tak bardzo zależy na nawiązaniu ściślejszych stosunków - przede wszystkim gospodarezych - ze Stanami Zjednoczonymi, że gotowe są w za- mian zrezygnowaE z agresywnej polityki w świecie, a może nawet zrewidować stosunek do własnych obywateli. Jednym słowem, Nixon i Kissinger pragnęli rozpoeząE nowy etap w dziejach stosunków między Wschodem i Zachodem, etap nazwany później detente. Kiedy w Białym Domu przyjęto nową optykę, wojna wietnamska stała się dla administracji Nixona jedną z najpoważniejszych przeszkód na drodze do odprężenia. Wietnam pochłaniał bowiem siły Ameryki w takim stopniu, że trudno było prowadzić aktywną politykę na skalę globalną. W szezytowym dla USA okresie konfliktu, w roku 1968, na indochińskim teatrze działań wojennych znajdowało się 40% ameiykańskich wojsk lądowych (7 dywizji z 18), 70% Marines, połowa lotnictwa i 35% marynarki. "Wyj#cie z Wietna- mu" stało się więc jednym z najważniejszych celów Waszyngtonu. Wkrótce po objęciu stanowiska Nixon stwierdził: "Nie mam zamiaru skończyE tak, jak LBJ - zamknięty w Białym Domu i bojący się wyjść na ulicę. Chcę skońezyE tę wojnę. Szybko."l12 Prezydent był jednak przekonany, że wojna musi zakońezyE się "honoro- wym pokojem", to znaczy Wietnam Południowy nie może dostaE się w ręce komunistów. Gdyby to nastąpiło, Ameryka zostałaby upokorzona, straciłaby poważanie w świecie i wiarę we własne siły. Nixon pragnął wyjśE z Wietnamu tak, aby pokazaE zdecydowanie, zyskaE zaufanie przyjaciół i respekt wrogów. "Prestiż - mówił - nie jest pustym słowem. Wielki kraj nie może złamaE danego słowa", nie tracąc jednocze#nie pozycji. Prezydent stwierdzał też wielokrotnie, że nie zamierza byE "pierwszym prezydentem, pod którego rządami Ameryka została pokonana". Stanowisko Henry Kissingera w sprawie Wietnamu nieco różniło się od twardej - przynajmniej w słowach - linu prezydenta. Mniej przejmował się pryncypiami, stawiając na pierwszym planie wydobycie USA z wietnamskiej "pułapki". Gotów był zadowoliE się rozwiązaniem, które dawałoby zaledwie "przyzwoitą przerwę" (decent interyal) pomiędzy porozumieniem pokojowym a ostateeznym rozstrzygnięciem konfliktu "przez samych Wietnamezyków". Dla Kissingera Wietnam nie był nawet kostką domina, lecz raczej klockiem w jego dyplomatycznej układance. W polityee wietnamskiej Nixon posiadał bardzo ograniczoną swobodę manewru. Wkrótce po objęciu urzędu, chcąc zapobiec pogłębianiu się podzia- łu w narodzie amerykańskim, ogłosił decyzję o rozpoczęciu wycofywania oddziałów USA. Ich IiczebnośE osiągnęła na przełomie lat 1968/69 maksimum - 542 tysiące (żołnierzy alianckich było wówczas 60 tys. ), lecz j uż w pierwszym roku prezydentury Nixona została zmniejszona o 65 tys. UratowaE Republikę Wietnamu miała polityka nazwana przez Nixona "wietnamizacją" - rozbudowa i modernizacja ARW tak, aby mogła poradziE sobie z nieprzyjacielem bez pomocy ametykańskiej. Przekonanie o sensow- ności takiej strategii pojawiło się po nadspodziewanie szybkim odzyskaniu sił przez wojska sajgońskie w czasie Tet. Poza tym nie było żadnych alternatyw- nych rozwiązań. W Wietnamie z miesiąca na miesiąc ubywało zatem Amerykanów, a rów- nocześnie napływały kolejne transporty nowoczesnego uzbrojenia. Sajgon otrzymał w ramach "wietnamizacji" 1 milion karabinków M-16,12 tysięcy karabinów maszynowyeh M-60, 40 tysięcy ręcznych granatników M-79 i 2 tys. ciężkich haubic i moździerzy, nie mówiąc o helikopterach, samolotach i czoł- gach. Aby podnieśE poziom morale zreformowano system awansów, zwię- kszono żołd i polepszono warunki bytowe żołnierzy ARW. Mobilizacja po- zwoliła Thieu znacznie zwiększyć liczebnośE sił zbrojnych - pod koniec wojny pod bronią znajdowało się (w wojsku, policji, oddziałach terytorialnych itd.) prawie 1,5 miliona mężczyzn. Rzecz jasna, ta pospieszna rozbudowa nie mogła usunąE strukturalnych źródeł słabości ARW, które wiązały się z niedoskonałościami systemu polity- 172 173 cznego kraju. Liczba dezercji utrzymywała się na stałym poziomie, a jeden żołnierz na trzydziestu współpracował - zdaniem CIA - z przeciwnikiem. Także IiczebnośE sił zbrojnych nie była tak imponująca, ponieważ oficerowie zawyżali stany swych oddziałów. Wartość bojowa ARW była niższa niż WAL. Stacjonowani w stronach rodzinnyeh żołnierze zdawali egzamin w akejach lokalnych, lecz przy manewrach strategicznyeh często troska o bezpieczeń- stwo najbliższych górowała nad dyscypliną. Nixon nie zamierzał całkowicie rezygnowaE z użycia potęgi wojskowej USA. Zdećydował się nawet podjąE kroki, których obawiał się jego poprze- dnik. To za kadencji Nixona żołnierze amerykańscy wesżli do Kambodży, a lotnictwo zadało najcięższe w czasie całej wojny ciosy Północnemu Wietna- mowi. Jego decyzje zaskakiwały zarówno Hanoi, jak i społeczeństwo amęry- kańskie. Było to elementem świadomej gry prezydenta. Liczył, że w ten sposób złamie "starców z Hanoi" wcześniej, nim jego administracja ugnie się pod naciskiem rosnących w siłę "gołębi". "Chcę - mówił do swyc_ h najbliższych współpracowników - żeby Północni Wietnamezycy myśleli, że osiągnąłem stan, w którym mogę zrobić dosłownie wszystko dla skońezenia wojny". Amerykańscy negocjatorzy mieli daE Hanoi do zrozumienia, że Nixon ma obsesję na punkcie komunizmu, że nikt nie może go powstrzymać, kiedy jest wściekły, a trzyma przecież palec na nuklearnym guziku -,...i Ho Chi Minh osobiście w ciągu dwóch dni zjawi się w Paryżu błagając o pokój".113 Koncep- cja ta - znana jako "teoria wariata" (mndnmn rheory) - przyniosła p.ewne rezultaty, choć jej skutecznośE była ograniczona, gdyż Kongres coraz bardziej ograniczał możliwości prezydenta. Stosowanie "teorii wariata" niosło ryzyko wmieszania się któregoś z wiel- kich opiekunów DRW, Waszyngton musiał więe kontrolować ich reakcje. Z pomocą przyszła detente: Nixon założył, jak się okazało eałkiem słusznie, że Pekin i Moskwa nie narażą odprężenia dla solidarności z Hanoi. W maju 1969 r. odbyła się krwawa bitwa o Hamburger Hill, jak żołnierze nazwali wzgórze 937 w dolinie A Shau. Określenie to powstało, prawdopo- dobnie, przez skojarzenie z prawdziwymi jatkami, jakie miały tam miejsce: w ciągu 10 dni Marines, fala za falą, atakowali ufortyfikowane przez oddziały WAL/yC wzgórze, na które spadło w czasie bitwy ponad 500 ton bomb i 80 ton napalmu. Kiedy jedenastego dnia Amerykanie zdobyli Hamburger Hill, okazało się, że ich straty wynoszą 476 zabitych i rannych. Znaleziono też ciała ponad 500 żołnierzy nieprzyjacielskich. Na wieśE o bitwie w USA po raz kolejny wybuchła burza. Kongres i dzien- nikarze prześcigali się w krytykowaniu "absolutnie bezsensownej" ofensywy i żądaniach rezygnacji z wszelkich działań pociągających za sobą poważniejsze straty w ludziach. Nixon osobiście udał się do Sajgonu i upomniał gen. Creigh- tona Abramsa, który zastąpił Westmorelanda. Podziemna gazetka żołnierska GI Says wyznaczyła 10 tys. dolarów nagrody za głowę płk. Weldona Honeycutta, który dowodził atakiem. Pomimo kilku zamachów, udało mu się przeżyE. Mniej szczęścia miało kilkudziesięciu in- nych oficerów i podoficerów. W roku 1969 dyscyplina w armii USA uległa drastycznemu załamaniu. Do roku 1971 miało miejsce ok.700 zmachów, głównie na oficerów, z czego 10% śmiertelnych. GI Says nie była jedynym nielegalnym pismem żołnierskim - wychodziło ich ok. 200. Część wydawana była dzięki pomocy ruchu antywojennego. Jednak długo sukeesy "ruchu" w rozkładaniu armii amerykańskiej były nie- wielkie, o czym świadczy np. liczba dezereji (niższa niż w czasie II wojny światowej czy wojny koreańskiej). Raptowne załamanie morale nastąpiło w 1969 r. Znaleźli się wówezas w wojsku młodzi ludzie, którzy byli świadkami i uczestnikami gwałtownych protestów antywojennyeh, którzy odetchnęli rozgorączkowaną atmosferą ro- ku 68. W dodatku w lipcu 1969 r. rozpoczęło się wycofywanie oddziałów amerykańskich. Stało się jasne, iż zaangażowanie USA w obronie RW jest tylko kwestią czasu. Popularność wśród żołnierzy zdobyło wówczas powiedze- nie: "Nie bądź ostatnim, który da się zabiE". Spadkowi dyscypliny sprzyjał też wyjątkowo stresogenny charakter wojny i błędy popełnione przez Pentagon, choEby ten, że żołnierze po szkoleniu w USA byli wysyłani do Wietnamu osobno, a nie całymi oddziałami. Po znalezieniu się w obcym środowisku byli dużo bardziej podatni na kryzysy psychiczne. Paradoksem jest, iż do osłabienia morale armu pezyczynił się też bardzo wysoki poziom wojskowych służb medycznych. Rannyeh błyskawicznie ewa- kuowały z pola walki śmigłowce. Natychmiast trafiali do szpitali polowych wyposażonych w najnowocześniejszą aparaturę i leki. W Wietnamie zdołano uratowaE 82% ciężko rannych - dla porównania w II wojnie światowej i w Korei 70%. Jednakże uchronieni od śmierci często byli niepełnosprawni albo kalecy. L,ekarze wojskowi musieli dokonaE ponad 10 tys. amputacji kończyn (głównie z powodu min i pułapek stosowanych masowo przez nie- przyjaciela). Najwyższy w historii wojen procent ocalonych rannych nie przy- czynił się jednak do podniesienia ducha wśród Amerykanów. Młodych żołnie- rzy przerażała perspektywa przykucia na zawsze do wózka inwalidzkiego. A łatwo sobie wyobraziE, jakie odezucia musiał budziE widok okaleczonych weteranów na ulicach ich rodzinnych miast. Powrót weteranów do ojczyzny i przyjęcie ich przez społeczeństwo budzi w Ameryce do dziś żywe emocje. Panuje powszechna opinia, iż naród i władze zaehowały się wobec chłopców-weteranów niegodnie. Po powrocie z piekła wietnamskiej dżungli potrzebowali przecież psychicznej rekonwalescencji zapomnienia i pomocy w zaleczeniu urazów. Tymczasem ich powrót wyglądał zupełnie inaczej; nie witały ich - jak weteranów poprzednich wojen- wiwatujące tłumy na ulicach, nie było uroczystych przemówień, defilad i pa- rad. Nie czekały na nich w rodzinnych miejscowościach komitety powitalne i nie sypało się konfetti. Powracali w ciszy, nawet najbliżsi jakby się ich wstydzili. Nikt im nie dziękował, czuli się z bagażem swych przeżyE wyobcowani, nierozumieni i odrzuceni przez kraj, dla którego przelewali krew: "Pojechałem tam myśląc, 174 175 że robię coś dobrego - powiedział reporterowi magazynu Time Larry Lan- gowski -.. a wróciłem w mundurze pokrytym medalami i zostałem opluty przez jakąś hippiskę". Zamiast honorowego przyjęcia, musieli się przebieraC w lotniskowych ubika- cjach w cywilne ubrania. Był to jedyny sposób uniknięcia oplucia, wyzwisk w rodzaju baby-laller albo pogardliwych spojrzeń czy odruchowego odsuwania się sąsiadów w metrze... Niektórzy rozgoryczeni i zawiedzeni, palili publicznie mundury i zostawali aktywistami antywojennymi, jak bohater filmu Urodzony 4 Lipca. Zachęcali poborowych do unikania służby, a żołnierzy do dezercji. Nieliczni tylko w pełni rozumieli sens wojny i przyjmowali poświęcenia, których ona wymagała, jako warte słusznej sprawy. Oto co powiedział po wojnie Dayid Rioux, który po wybuchu miny stracił wzrok oraz władzę w lewej ręce i nodze: "(Mój brat) i ja rozumieliśmy wyraźnie wiele rzeczy, któtych inni nie rozumieli. Obaj wiedzieliśmy, dlaczego jesteśmy w Wietnamie, a większośE ludzi wokół nas nie, albo rozumiała to tylko niejasno. Myjednak... byliśmy dumni że bronimy ludzi niewolonych przez niarksistowski komunizm. To co robiliśmy, było szlachetne w oczach Boga, naszego kraju i naszych rodzin".114 Od 1969 r. miejsce woli walki i wiary w łatwe pokonanie "żółtków" zajął cynizm. Jedynym celem żołnierzy stało się przetrwanie 365 dni, a dyscyplina w US Army - nie slynącej nigdy ze specjalnej surowości - bliska była anarehii. Żołnierze sprzyjający ruchowi antywojennemu (ich oznaką była czarna opaska na ramieniu) nie kryli się ze swymi poglądami. Wyśmiewanie i obrzucanie wyzwiskami oficerów było na porządku dziennym. Zdarzały się ódmowy wykonania rozkazu, a nawet bunty całych pododdziałów - sądy wojskowe rozpatrywały w 1968 r. 82 takie sprawy, w 1969 -117, a w 1970 - - 131 i to pomimo zmniejszenia się liczby żołnierzy. Dezercje osiągnęły poziom nie notowany od początku istnienia amerykańskich sił zbrojnych- 73 przypadki na 1000 żołnierzy rocznie. W roku 1971 blisko 5 tysięcy żołnierzy znalazało się w szpitalach w wyniku ran poniesionych w walce, leez hospitalizowanych z powodu nadużycia narko- tyków było cztery razy więeej... (Dawka heroiny, którą można było nabyE na ulicy w Sajgonie za dolara, kosztowała w Nowym Jorku $ 50.) 25% żołnierzy eierpiało na ehoroby weneryczne. Upadek dyscypliny nie znalazł na szczęście odbicia w stosunku US Army do ludności cywilnej. Zołnierze znajdowali się pod permanentną kontrolą dziennikarzy i rządu. Zarzutom prowadzenia "ludobójezej" wojny przeczy brak udokumentowanych przykładów wydarzeń, które zasługiwałyby na mia- no zbrodni wojennej, oprócz masakry w My Lai. 16 marca 1968 r. kompania C (Charlie) I batalionu Dywizji "Americal" otrzymała do wykonania typowe zadanie Search and Destroy: miała znaleźE i zniszczyE oddział partyzaneki operujący w rejonie wioski My Lai w prowincji Quang Ngai. Rejon My Iai cieszył się wSród żołnierzy złą opinią - oddziały amerykańskie wpadały tu często w zasadzki i ponosiły ciężkie straty. Na dzień akeji wybrano wtorek, bo według raportów wywiadu we wtorki kobiety wychodziły z dzieEmi o 7 rano na targ do sąsiedniej miejscowości. 176 Dowództwo, aby uniknąC ofiar wśród ludności cywilnej, wyznaczyło godzinę rozpoczęcia operacji na 8 rano. Przetransportowana helikopterami kompa- nia Charlie znalazła się na miejscu punktualnie. Do dziś niewiadomo dokładnie, co zdarzyło się później - nikt nie panował nad całością sytuacji, punkt dowodzenia znajdował się na pokładzie krążącego w powietrzu samolotu. Żołnierze rozbiegli się po wsi nie napotykając- wbrew oczekiwaniom - na żaden poważniejszy opór. Do tragedii doszło w przysiółku My Lai-4, w którym operował jeden z plutonów dowodzony przez por. Williama Calleya. Zachęceni przezeń żołnierze dokonali rzezi, wrzucając granaty do chat, strzelając do mieszkańców. Zabijali wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu ich broni. Doszło również do gwałtów. Gdy jeden z nadzorujących akeję oficerów zobaczył, co się dzieje, wylądo- wał helikopterem i przerwał masakrę. Musiał zresztą zagroziE użyciem broni by uspokoiC rozszalałych żołnierzy Calleya. Nikt nie mógł jednak przywróciE do życia ok. 300 ofi#r tragedii. Dowództwo operacji próbowało ukryE prawdę, lecz jeden z żołnierzy z innej jednostki, do którego dotarły pogłoski o zbrodni, dopóty pisał alarmu- jące listy do kongresmenów i do grasy, dopóty nie zostało wszezęte oficjalne dochodzenie. Calleya postawiono w stan oskarżenia i skazano - za zbrodnię wojenną - na dożywoeie. Po 4 latach prezydent Nixon skorzystał z prawa łaski i darował mu resztę kary. Aczkolwiek wina za masakrę obciąża przede wszystkim samego Calleya, który był osobowością do#E prymitywną, a nawet psyehopatyczną, to jednak My Lai nasuwa refleksje bardziej generalnej natury. Oto dwudziestu kilku przeciętnych amerykańskich chłopców, którzyw normalnych warunkach uwa- żaliby się za agresywnych akurat na tyle, by wziąE udział w dyskotekowej bijatyce, okazało się zdolnych do popełnienia zbrodni... W lipcu 1969 r. z Przylądka Kennedy'egoha Florydzie wystartował statek kosmiczny Apollo 11 i pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu. Wkrótce potem na łamach prasy pojawiły się pierwsze doniesienia o masakrze w małej wietnamskiej wiosce. Pokazały ciemną stronę natury człowieka, który posłu- gując się najwymyślniejszymi zdobyczami techniki, ulega wojennej deprawa- cji tak samo, jak przed wiekami. Pomimo rozpoczęcia "wietnamizacji" i zrezygnowania - przynajmniej w teorii - z taktyki Search nnd Destroy oddziały amerykafiskie nadal próbo- wały pokonaE nieprzyjaciela głównie siłą ognia. Świadczy o tym rozkład wydatków na pokrycie kosztów wojny. W roku 1969 wojna pochłonęła 21,5 mld dolarów, z czego 80% przeznaczone było dla sił amerykafiskich, a reszta dla południowo-wietnamskich. Wśród kosztów amerykafiskich naj- większą częśE, 9 mld $, wydano na operacje powietrzne, dwukrotnie mniej na lądowe, a na działania sił terytorialnych i lokalne akcje przeciwpartyzanekie i pacyfikacyjne obie strony przeznaczyły zaledwie 6% funduszy. 177 Waszyngton pragnął daE RW jak najwięcej czasu na stabilizację i ograni- czyE - zmniejszoną, lecz wciąż groźną - presję oddziałów WALNC. Lot- nictwo USA atakowało więc bezustannie linie zaopatrzeniowe i rejony dzia- łań przeciwnika. Nixon zdecydował się też podjąć kroki, na które nie zdobył się jego poprzednik: postanowił zaatakowaE szlak Ho Chi Minha i bazy sił komunistyeznych na terenie Kambodży. W marcu 1969 r. rozpoczęły się naloty na rejony Kambodży graniczące z prowincją Tay Ninh, gdzie wywiad amerykański już dawno zlokalizował centrum dowodzenia WALlyC. W trakcie tej operacji B-52 wykonały 3640 lotów i zrzuciły 110 tys. ton bomb. Prezydent w obawie przed reakcjami opinii publicznej pragnął utrzymać ie naloty w sekrećie, choE już wkrótee afera z Aktnmi Pentagonu miała pokazaE, iż w Ameryce tajemnica wojskowa i państwowa jest pojęciem iluzo- rycznym. Przecieki o bombardowaniach szybko przedostały się na łamy prasy, lecz nie przywiązywano wówczas do nieh większego znaczenia. Sami Północni Wietnamezycy woleli nie skarżyE się na naloty, gdyż oznaezałoby to przyzna- nie się przez nich do gwałcenia neutralnośei Kambodży. Dopiero w 1973 r. w związku z aferą Watergate odkrytó w USA ponownie całą sprawę i nadano jej rangę jednego z koronnych dowodów przeciw prezydentowi. Była już mowa o szczególnego rodzaju "neutralistycznej" polityce księcia Norodoma Sihanouka, który - sam zbyt słaby, by przeciwstawiE się wietnam- skim komunistom - sprzeciwiał się jednak jakimkolwiek działaniom amery- kańskim na terytorium Kambodży. W marcu 1970 r. obalił go wojskowy zamach stanu: oficerowie mieli dosyć jego "niezaangażowania", które pozwa- lało mu tolerowaE obecnośE kilku dywizji północno-wietnamskich w grani- cach kraju. Zaskoczony Waszyngton początkowo wahał się, czy poprzeć stojącego na czele spisku, nieznanego bliżej gen. Lon Nola, czy też udzielić pomoey próbująeemu odzyskaE władzę Sihanoukowi. Gdy jednak Lon Nol rozpoczął energiczną rozbudowę słabiutkiej, liczącej kilkadziesiąt tysięcy źle uzbrojonyeh ludzi, armii kambodżańskiej, aby móc przeciwstawić się siłom północno-wietnamskim, Amerykanie uznali go za sprzymierzeńca. Tymczasem Północni Wietnamczycy, którzy do tej pory czuli się we wseho- dniej Kambodży jak na własnym podwórku, rozdrażnieni działaniami Lon Nola, przeszli w kwietniu 1970 r. do ofensywy. Armia kambodżańska nie mia- ła w konfrontacji z nimi żadnych szans. Stoli#e prowincji padały jedna za drugą, a na początku maja Phnom Penh znalazło się w okrążeniu. U boku sił wietnamskich nacierały też nieliczne oddziałki tzw. Frontu Jedności Narodo- wej Kambodży, z księciem Sihanoukiem na czele. Front skupiał kilka niewiel- kich ugrupowań, które łączyło dążenie do obalenia Lon Nola, i był dla Hanoi wygodnym kamuflażem. Jedno z ugrupowań Frontu, Czerwonych Khmerów, znali wówezas tylko specjaliści od spraw indochińskich... Na razie świat nie interesował się tym, co się dzieje wokół Phnom Penh. W mass mediach panował niepodzielnie Wietnam, Kambodżę wspominano właściwie tylko przy okazji i na marginesie tego konfliktu. Na czołówkach gazet znalazła się nieoczekiwanie 30 kwietnia 1970 r. Tego dnia rańkiem amerykańskie samoloty transportowe C-130 zrzuciły gigantyczne siedmiotonowe bomby (największe, j akich kiedykolwiek użyto w Indochinach) w przygranicznym rejonie Kambodży, gdzie miało znajdowaE się pbhiocno-wietnamskie dowódz- two. Na oczyszezonym przez wybuchy terenie z 400 śmigłowców desantowało się 12 tysięcy żołnierzy, głównie z 1 Dywizji Kawalerii Powietrznej. W tym samym czasie prezydent Nixon wygłaszał przemówienie do narodu. Pragnął przekonaE Amerykanów o słuszności tego kroku. Tłumaczył, iż nie jest jego celem rozszerzanie wojny na kolejne państwo, lecz zapewnienie bezpieczeństwa wycofującym się wojskom USA. Określił operację jako "wtargnięcie" (incursion), a nie inwazję na Kambodżę, gdyż rejon akeji jest w rękach północno-wietnamskich. Aby uciszyE spodziewane protesty, oznaj- mił o rozpoczęciu wycofywania kolejnych 150 tys. ludzi z Wietnamu. Przyrzekł też, że oddziały amerykańskie pozostaną w Kambodży najwyżej 60 dni. Celem akeji było ujęcie sztabu WALNC oraz likwidacja zapasów i baz tuż przed porą deszczową, kiedy niemożliwe było uzupełnianie strat. Miało to dać Sajgonowi kilka miesięcywytehnienia, ułatwić "wietnamizację" iwycofywanie US Army. Operacja miała też rozluźnić obręcz oddziałów komunistycznych zaciskającą się wokół Phnom Penh. W amerykańskich żołnierzy, biorących udział w akeji, wstąpił nowy duch- cieszyli się, że wreszcie będą mogli 7mierzyE się z przeciwnikiem, któiy od lat nękał ich, pewny swej bezkarności zza pobliskiej grani#y (# km od Sajgonu). W rezultacie dwumiesięcznych działań zginęło ponad 14 tys. Wietnamczy- ków (głównie wskutek uderzeń lotnictwa), a 1430 wzięto do niewoli. Po stro- nie aliantów śmierE poniosło 866 Południowych Wietnamezyków oraz 338 A- merykanów. Znaleziono i zniszczono całe osiedla o jednoznacznie militarnym charakterze, tysiące bunkrów i składów z bronią, amunicją, minami itd. A jednak operacja kambodżańska zakończyła się tylko połowicznym suk- cesem. Nie udało się sehwytaE dowództwa sił komunistycznych na Południu. Kwatera główna WALNC na plantacji Mimot była pusta. Wiele lat później uciekinierzy z komunistycznego Wietnamu wyjawili, iż ewakuacja centrum dowodzenia rozpoczęła się natychmiast po przewrocie Lon Nola i pierwszych amerykańskich bombardowaniach, czyli w marcu. Gdy siły sprzymierzonych uderzyły na tereny przygraniczne, sztab WALNC już od póhora miesiąca znajdował się w prowincji Kratie, dalej na północ. Wietnam- czycybezbtędnie przewidzieli, iżw zmienionychwarunkach politycznych, po oba- leniu Sihanouka, Waszyngton zdecyduje się na wkroczenie do Kambodży. Operacja kambodżańska utrudniła na kilka miesięcy zaopatrzenie i dzia- łania sił komunistycznych, zmniejszyła ich nacisk na Sajgon oraz na Lon Nola, dzięki ezemu mógł on przeciąe jedną z linu zaopatrzenia WALNC - #kazał używania przez Hanoi portu Kompong Som. Lecz wkrótce po wycofaniu się Amerykanów i Południowych Wietnamczyków z Kambodży, tereny przygra- niczne ponownie się zaludniły. Powróciły ewakuowane pułki, sztaby, szpitale, zbudowano nowe osiedla-koszary, a składy wypełniły się sprzętem napływają- cym szlakiem Ho Cho Minha. Jeszcze w tym samym 1970 r. oddziały WALly C zaczęły z tego rejonu ponownie atakowaE Wietnam Południowy. 178 179 Wysuwanyjest czasem (np. w filmie KillingFields) zarzut, jakoby działania amerykańskie w Kambodży zdestabilizowały to państwo i stanowiły pierwsze ogniwo łańcucha wydarzeń, który doprowadził do przejęcia władzy przez Czerwonych Khmerów. Różnymi zbrodniami obciążano Stany Zjednoczone, lecz to rozumowanie jest szczególnie przewrotne, jako że zrzuca na Amerykę częśE winy za ludobójstwo dokonane przez jej przysięgłych wrogów. Zeby udowodniE bezsens tego twierdzenia, wystarczy zauważyć, że nic innego, jak właśnie wtargnięcie sił USA i RW do Kambodży uchroniło ten kraj od przejęcia władzy przez koalicję, w której główne skrzypce grali Czerwóni Khmerzy, j u ż w r o k u 1 9 7 0 zamiast w 1975. Rząd Lon Nola gonił przecież na początku maja ostatkiem sił. Operacja kambodżańska zaabsor- bowała jego przeciwników na tyle, że zdołał się podźwignąE i odwlec nadejście " roku zero" o 5 lat. Po szczytowym roku 1968 ruch antywojenny stracił rozpęd. "Wietnamiza- cja" i rokowania w Paryżu, których przebieg pokazywał, że strona komunisty- czna jest bardziej nieprzejednana i wojownicza, pozbawiły pacyfistów jakich- kolwiek racjonalnych argumentów. Dwa tygodnie przed akcją w Kambodży waszyngtoński komitet antywojenny oświadczył, że zamyka biuro i rozwiązuje się z powodu braku zainteresowania jego działalnością. Operacja kambodżańska przebudziła uśpiony ruch pokojowy. W ciągu paru godzin po przemówieniu prezydenta campusy w całych Stanach Zjedno- czonych zapełniły się tłumami demonstrantów. Budynki studiów wojskowych na 30 uniwersytetach zostały zaatakowane i podpalone lub zdewastowane. Krążące po campusach pochody wybijały okna, niszczyły sprzęty, rozbijały latarnie. Interweniująeą policję obrzucano kamieniami i butelkami, zdarzały się wypadki strzelania do policjantów. Na jednym z uniwersytetów lider demonstracji krzyczał: "Urządzimy tu, w Madison w stanie Wisconsin, drugi front. Czy jesteście gotowi poświęciE życie?!" Następnie protestujący ruszyli demolowaE Instytut Matematyki, w którym wykonywano zlecenia dla armu. W Madison obyło się bez ofiar śmiertelnych, natomiast na Uniwersytecie w Kent w stanie Ohio miały miejsce wydarzenia, które poruszyły Amerykę. "Pierwszy raz od czasów wojny sećesyjnej Amerykanie strzelali do siebie z powodów politycznych" - pisała ówczesna prasa. Zamieszki w Kent trwały kilka dni. W ich trakcie m.in. spalono budynek studium wojskowego, a tłum demonstrantów przeciągnął nocą przez pobli- skie miasteczko Akron, wybijając szyby i demolując sklepy. Ponieważ w liczą- cym 30 tysięcy mieszkańców Akron było tylko 20 policjantów, gubernator stanu powołał pod broń Gwardię Narodową. Większo#E studentów nie brała udziału w zamieszkach. W Kent studiowało 19 tysięcy osób, a demonstracje nie zgromadziły nigdy więcej niż 1000 urtiejsze represje, jeśli nie liczyć aresztowań nielicznych przed- stawicieli władz RW, którzy nie zdołali się ewakuowaE. Na prowineji było inaezej. W niektórych wsiach i miasteczkach mordowano pracowników administracji # sajgońskiej, oficerów ARW, policjantów oraz działaczy politycznych i religijnych. Dziatały tzw. sądy ludowe, które ferowały wyroki śmierci za "długi krwi", jakie # oskarżeni winni byłi "ludowi". Egzekucje skazanych,lokajów amerykańskiego imperializmu" wykonywano często publicznie, w barbarzyński i okrutny sposób. # Zdarzalv się wypadki profanowania ciał. Celem takiego postępowania było prawdopodobnie zastraszenie społeczeń- stwa i zniszezenie wszelkich myśli o oporze. Nie wydaje sięjednak, bybyła to jakaś zarządzona odgórnie akeja - choE i tego nie można wykluczyC. To raczej członkowie Viet Congu, gdy dostawali w swe ręce ludzi, z którymi mieli własne porachunki, wykorzystywali okazję do zemsty. Zasadnicza linia postępowania Lao Dong wobee Pohidnia polegała jednak nie na fizycznym likwidowaniu # przeciwników, lecz na tzw. reedukacji spoteczeństwa. Temu właśnie służyE miał system obozów koncentracyjnych, nazwany przez wietnams,kiego badacza Nguyena Van Canh (obecnie w USA) "bambusowym Gułagiem. "Reedukację" zorganizowano bez rozgłosu, ale w sposób systematyczny i pre- ; cyzyjnie zaplanowany. Już w kilka dni po zdobyciu Sajgonu rozkazano zarejestrowaE się byłym , oficerom i żołnierzom ARW, policjantom, urzędnikom państwowym i nauezv- cielom. Wkrótce odbyli kilkudniowe szkolenie polityczne, które w oczach za- chodnieh korespondentów było kolejnym dowodem łagodności komunistów a dla władz stanowiło wstępne rozpoznanie środowiska. Po kilku tygodniach kazano im stawić się w celu dalszej "reedukacji". Tym razem polecono wezwanym zabraE żywnośE na 30 dni, więc sądzili, iż kurs będzie nieco dłuższy. Okazało się jednak, że pierwsze przeszkolenie miało za zadanie również ' uśpienie ich czujności. Po miesiącu, z zagubionych w dżungli obozów nie powrócił nikt. Uwięzio- ! ne pods,tępnie trzysta tysięcy osób poddano tzw. cai tao - reformie myśli, jak 227 brzmi wietnamskie okre#lenie reedukacji. Frances FitzGerald wiąże reedu- kaeję, którą stosowano już przed 1975 r., z konfucjanizmem. Według niej Wietnamczycy rozumują w sposób następujący: istnieje tylko Jedna Droga, słuszna i zgodna z Wolą Niebios, którą powinno kroczyć społeczeństwo; ponieważ Niebiosa obdarzyły zwycięstwem komunistów, więc widocznie to oni znają kierunek Drogi; wszyscy powinni im się więc podporządkować i uznaE - w imię dobra całego narodu - ich racje za słuszne. Zmiana poglądów byłaby zatem rzeezą naturalną. Konfucjusz mówi bowiem: "Zwykli ludzie podobni są do trawy. Kiedy wiatr wieje nad trawą, nie ma ona innego wyboru, lecz musi się pochylić'.lo Rozumowanie to przypomina raczej dorabianie filozofii do najzwyklejszego konformizmu. Wywodom ameiykańskiej autorki przeczy zr#sztą sam fakt istnienia obozów, w któiych więmiów z m u s z a n o do wyrzekania się swych poglądów. Sami komuniści twierdzili, że ich postępowanie wynika z przesłanek raczej pragmatycznych niż filozoficznych. Jerzy Chociłowski, któremu umożliwiono zwiedzenie obozów pisze, że władze przedstawiały swe stanowisko następują- co: "Celem obecnej rewolucji jest nie rozjątrzanie, lecz#zabliźnianie ran. Nie chodzi o łatwy odwet, o stawianie winowajców przed plutonem egzeku- cyjnym. Śmierć nie załatwia niezego. Jeden nieżywy, to dziesięciu wrogów".11 W odpowiedzi na memoriał Amnesty International z 1980 r. Hanoi stwier- dziło, iż "reedukacja bez wyroku sądówego jest nadzwyezaj humanitarna '. W 1975 r. władze stanęły przed trudnym zadaniem unieszkodliwienia milio- nowej nieprzyjacielskiej armii. Wybrały drogę "porozumienia", a nie zemsty. "Reedukacja" nie stanowiła właściwie kary, lecz szansę powrotu do społe- czeństwa. Zdaniem rządu SRW "humanitaryzm'' reedukacji "w porównaniu ze zwykłym systemem procesu sądowego" polegał m.in. na tym, że unikało się wyroku sądu, który mógłby "niepomyślnie wpłynąE na całe życie skazanego i jego dzieci"... Jak ów "humanitarny system" funkcjonował? Zatrzymani przechodzili w obozach intensywny kurs indoktrynacji politycznej. Polegał on na słuchaniu wykładów i obowiązkowej lekturze pism partyjnych. Więźniowie musieli zapoznać się z marksistowską nauką o społeczeństwie i przyswoić sobie , właściwe" poglądy na najnowszą historię Wietnamu. Oto niektóre tematy zajęć: Amerykański imperializm -wróg ludu; Zbrodnie popełnione przeciw- ko naszemu narodowi przez amerykański imperializm; Traktaty, które przy- niosły zwycięstwo ludowi Wietnamu (od porozumienia genewskiego z 1954 r. do porozumienia paryskiego z 1973 r.); Nowy człowiek w Nowym Społeczeństwie.iz Więźniowie musieli szezegółowo opisywać swe "zbrodnie przeciwko ludo- wi", prosiE Rewolucję o łaskę i składaE przyrzeczenia lojalności wobec władz. "Przestępstwa" wyznawano w obecności innych więźniów, którzy mogli de- nunejowaE składającego samokrytykę, wskazując na przemilczenia i dodając nowe oskarżenia. Zatrzymani musieli także opisywaE swe "błędy" na piśmie. Kolejne wersje samokrytyki, liczącej nieraz 20 i więcej stron, były następnie skrupulatnie porównywane i w razie wykrycia najmniejszych niespójności więźnia oskarżano o zatajanie prawdy. 228 W takim przypadku kierownictwo obozu mogło sięgnąE do szerokiego arsenału metod terroru fizycznego. Bicie i tortury były na porządku dziennym. Więźniów zmuszano do niewolniczej pracy. Za niewykonanie normy lub "brak entuzjazmu do pracy" mogli zostaE rozstrzelani. A nawet bez tych wszystkich szykan przeżycie pobytu w obozie, położonym zwykle w bagnistej, malarycznej dżungli, nie należało do rzeczy łatwych. Pracujący ponad siły więźniowie otrzymywali zaledwie 500 gramów żywności dziennie, a spali na ziemi lub w błocie. Część spośród trzystu tysięcy "współpracowników marionetkowego reżi- mu" uwięzionych w czerwcu 1975 r. zaczęto po kilku miesiącach zwalniaE. Wszyscy zwalniani musieli przedtem udowodniE swą prawomyślnośE, okazaE obrzydzenie w stosunku do popełnionych "win" i wyznaE, że byli jedynie "bezmy#lnymi narzędziami w rękach Amerykanów". Jako pierwszych wypuszczono nauczycieli, potem lekarzy i inżynierów oraz urzędników niższej rangi. Po roku od chwili zatrzymania rząd oświadczył rodzinom pozostałych, że na proces reedukacji potrzeba jeszcze dwóch lat. Tymezasem w 1981 r., czyli cztery lata później, w około stu obozach, rozsianych po całym kraju, przebywało jeszcze - według niektórych ocen- - trzysta tysięcy osób, czyli tyle samo, co w 1975 r. Nie byli to jednak w dużej części c i s a m i więźniowie. Miejsca wypuszezonych zajmowali inni. Ci, dla któryeh nie starczyło miejsca w pierwszej obozowej fali - członkowie admi- nistracji prowincjonalnej, ludzie kultury, intelektualiści, działacze organiza- cji społecznych i politycznych, także tych, które pozostawaływ opozycji wobec reżimu sajgońskiego. Niejako z innego "paragrafu" w obozach znaleźli się narkomani i prostytutki. Wkrótce na "reedukację" zaczęli trafia E ludzie, którzy nie mieli nie wspól- nego z dawnym rządem, ani w ogóle z polityką. Kupcy, rzemieślnicy, drobni przedsiębiorcy i ci, którvm nie powiodła się próba ucieczki za granicę. Wszelkie szacunki liczbowe były i są niezwykle utrudnione ze względu na izolację Wietnamu od reszty świata. Dane oficjalne nie przedstawiają wię- kszej wartości - na przykład w 1981 c. władze przyznawały się do przetrzymy- wania 20 tysięcy więźniów politycznych, a najniższe oceny niezależne były sześE razy wyższe. Szacuje się, że do roku 1981"reformie myśli" poddano I co najmniej półtora miliona osób. Jakich kategorii zatrzymanych dotykały najcięższe, wieloletnie kary? Jak wynika z oświadczeń Hanoi istniały trzy takie grupy. Do pierwszej należeli ci, którzy, popełnili zbrodnie przeciwko ludowi" i mieli "długi krwi wobec rodaków". Tymi określeniami opatrywano wyższych ofieerów ARW, policji oraz funkcjonariuszy najwyższych władz RW. Drugą grupę stanowiły osoby, które "znajdowały się w szeregach ruchu oporu i zdradziły kraj". Chodzi o członków Viet Congu, którzy skorzystali z programu "Otwartych ramion" - czyli ujawnili się. Było ich 250 tysięcy. Do trzeciej kategorii "szczególnie niebezpiecznych" więźniów politycz- nych zaliczano tych, którzy działali przeciwko "władzy rewolucyjnej" po 30 kwietnia 1975 r. 229 W stosunku do wymienionych grup Lao Dong nie poprzestawała na samej tylko "reedukacji". Ludzie ci byli najczęściej stawiani przed sądem i otrzymy- wali długoletnie wyroki więzienia lub obozu pracy. Oto najbardziej znane ofiary "bambusowego Gułagu". Ksiądz Hoang Quynh był przed rokiem 1954 dowódcą antykomunistycz- nych oddzia#ów katolickich w diecezji Phat Diem w delcie Rzeki Czerwonej. Został aresztowanyw pobliżu Sajgonu w 1975 r. i zamęcżony na śmierE. Zmarł prawdopodobnie na początku 1977 r. Tran Van Tuyen - znany adwokat sajgoński, lider jednej z grup opo- zyeyjnych żądających ustąpienia Thieu. Popełnił samobójstwo w obozie w październiku 1976 r. Hoang Xuan Tuu był senatorem RW i członkiem partii Dai Viet. Zmarł w obozie Nam Ha we wrze#niu 1980 r., według wersji oficjalnej - z powodu choroby. Więcej uwagi warto poświęciE postaci wielebnego Tien Minh. W czasie wojny był jednym z czołowych przywódców buddystów, sprzeciwiał się bom- bardowaniom RW, domagał się pojednania z NFW, wskutek czego władze uznawały go za agenta komunistycznego i represjonowalv. Aresztowano go w kwietniu 1978 r. za protesty przeciw traktowaniu więźniów polityeznych i prześladowaniu religii. Zmarł w wyniku tortur sześć mięsięcy później. Wła- dze podały - jak zvwkle w podobnych przypadkach - że przyczyną śmierci był "wylew krwi do mózgu". Z upływem czasu wiadomości o wietnamskim Gułagu zaczęły wydostawać się na zewnątrz. Władze dopuściły wówczas do wybranych, pokazowych obo- zów inspekeje międzynarodowe i dziennikarzy. To, co przygotowano dla zagranicznych gości, nie miało - rzecz jasna - wiele wspólnego z rzeczywi- stością obozową: "Uśmiechnięci narkomani śpiewali - klaszeząc do rytmu - pieśni rewolucvjne, byli policjanci grali w siatkówkę i podlewali z konewek pataty w swych mini-ogródkach, prostytutki zaś i właścicielki domów publi- cznych opowiadały szczegółowo o swojej nagannej przeszłości..." - takie sielankowe wrażenie wyłania się z opisu peerelowskiego reportera.13 Dla tych, którym udało się przeżyć obóz i zakończyć "reedukację", wyjście na wolnośE nie oznaczało końca cierpień. Byli naznaczeni piętnem "wrogów ludu", szykanowani, inwigilowani, pozbawieni pracy. Często zsyłano ich w od- ległe od miast, niezagospodarowane rejony. Także ich rodziny prześladowa- no, więc niektórzy kazali swym żonom odehodziE = wiedzieli, że w przeciw- nym wypadku dzieci nie będą mogły zdobyć wykształcenia i pozostaną na zawsze pariasami. A społeczeństwo, do którego powracali w miarę upłvwu czasu coraz mniej przypominało to, które znali sprzed 1975 r. O tych, którzy opuszezali obozy w roku 1976 czy 1977, trudno już było powiedzieE, że wychodzą "na wolność". Wkrótce po upadku Sajgonu wprowadzono szereg zarządzeń, czyniących z Południa poglądowy niemal przykład państwa policyjnego. Ogłoszono godzinę policyjną. Obowiązywała w mieście Ho Chi Minha jeszeze w 1981 r. - w sześE lat po zakońezeniu wojny - od godziny 24 do 5 rano. Zakazano mieszkańcom Południa podróżowania - na każdy wyjazd mu- sieli uzyskać specjalną zgodę lokalnych władz i służby bezpieczeństwa. Nie trzeba chyba dodawaE, że wprowadzono surową cenzurę, rozwiązano partie polityezne i niezależne od komunistów organizacje, zakazano zgroma- dzeń etc. O skali permanentnego stanu wyjątkowego na Południu może świadczyć fakt, iż ostatni zakaz dotyczył również uroczystości rodzinnych: krewnych i znajomych można było zapraszaE do domu dopiero po otrzymaniu pozwolenia administracji i policji. W miarę rozrostu władz kontrola nad społeczeństwem stawała się coraz dokładniejsza. Szególną rolę odgrywał niebywale rozbudowany aparat bezpie- czeństwa. Nguyen Van Canh twierdzi nawet, iż każde trzy rodzinyw większych miastach posiadały swego "opiekuna" z ramienia służbu bezpieczeństwa. Ogromna administracja utworzyła hierarehiczną strukturę, która począ- wszy od "komitetów blokowych", poprzez osiedlowe, dzielnicowe itd. pozwa- lała na utrzymywanie stałej kontroli nad obywatelami w miejscu zamiesz- kania. Na tych samych szezeblach zorganizowano komórki resortu spraw wewnętrznych. Zwykle na ich czelestawali ludzie przybyli z Pótnocy. C:ałości tego ponurego obrazu dopełniali - mniej lub bardziej dobrowolni - donosiciele. Kontrola Lao Dong rozciągnęła się także na miejsce pracy czy nauki. Według wzoru znanego z DRW - każdy na Południu musiał zostać członkiem co najmniej jednej "organizacji masowej". Dzieci w wieku szkolnym zostawały pionierami. Młodzież, jeżeli ehciała się kształcić, musiała należeć do Związku Młodzieży Komunistycznej im. Ho Chi Minha itd. Na szczycie tej drabiny społecznej oraz - ujmując rzezcz obrazowo- w węzłach sieci, znajdowała się partia komunistyczna. Do Lao Dong nie było się łatwo dostać - trzeba by#o mieE staż w organizacji innego typu, np. mło- dzieżowej i świadectwo nieposzlakowanej lojalności wobec władz. A warto było, bowiem do wietnamskiej specyfiki należało istnienie o f i c j a 1 n i e uznanych przywilejów dla aparatu partyjnego (np. większych przydziałów kartkowveh). Przy przekształcaniu społeczeństwa podbitej RW Lao Dong napotkała w końcu na opór. Istniały struktury, których nie można było zlikwidowaE jednym pociągnięciem pióra, bowiem opierały się nie na doraźnych intere- sach, czy nawet na bardziej wzniosłych, ale także przemijająeych ideach politycznych, lecz na czymś znacznie głębiej zakotwiezonym w ludżkich du- szach, co sprzeciwiało się z samej natury tworzeniu komunistycznego "Nowe- go Człowieka". Mowa oczywiście o religiach. Przed reżimem stanęło niełatwe zadanie sprowadzenia Południa i w tej dziedzinie do poziomu Północy. W DRW po kampanii antyreligijnej, przebiegającej jednocześnie z refor- mą rolną, represje skierowane przeciw katolikom nie ustały, lecz zmienił się ich charakter. Stały się mniej ostre, za to bardziej roziągnięte w czasie i dokuezliwe. Zamiarem Lao Dong było doprowadzenie do powolnego obu- mierania Kościoła. Powiodło się to tylko czę#ciowo: w 1975 r. na około 1 milion północno-wietnamskich katolików przypadało jescze 400 księży, lecz 230 231 byli to w większości kapłani w podeszłym wieku. Władze drastycznie ograni- czyły bowiem możliwości ich kształcenia: każda z diecezji miała prawo posłaE do seminarium jednego kleryka na pięć lat! Księża byli inwigilowani i szykanowani. Nie mogli przekraczać bez zezwo- lenia granic swych parafii. Świeekich zaangażowanych w życie Kościoła usu- wano z pracy i represjonowano. W 1955 r. wietnamscy księża-patrioei zorganizowali na polecenie władz Komitet Patriotycznych i Miłujących Pokój Katolików. Komitet zajmował się atakowaniem "reakcyjnych elementów" w łonie Kościoła i nawoływaniem wiernych do popierania władz. Efekty dwudziestoletnich prześladowań najlepiej podsumowuje historia, opowiedziana przez księdza, który wyemigrował po 1975 r. do USA. Jeden z młodych żołnierzy północno-wietnamskich, którzy zajęli Sajgon, przyszedł do niego z prośbą o spowiedź. "Nasi rodzice uczyli nas, że jesteśmy katolikami - powiedział żołnierz - i że nie powinniśmy nigdy porzuciE naszej religii. Nie mogli nas jednak z powodu zakazów władz nauczyE, czym jest chrześci- jaństwo, ani nie mogliśmy na Północy chodziE do kościoła".14 Po pokonaniu RW komuniści stanęli jednak w obliczu przeciwnika bez porównania silniejszego niż Kościół północno-wietnamski. Na Południu żyłv wówezas dwa miliony katolików, tak znakomicie zorganizowanyeh, że stanowili jedną z najważniejszvch - jeśli nie najważniejszą - z sił społecznych w RW. Kościół prowadził tysiące szkół, z uniwersytetami wł#cznie, kilkaset przy- chodni lekarskich, szpitali i sieroeińców. Duchowieństwo było liczne - 4 ty- siące księży i zakonników oraz 6 tysięcv sióstr zakonnych, religijność wie- rzacych żvwa, a ich poczucie utożsamienia z Kościołem niezwykle mocne. Nie można im było przy tym zarzucić bezkrytycznego popierania reżimu sajgońskiego. Katolicy stanowili zawsze - obok buddystów - jądro doma- gającej się reform opozycji. Partia posiadała jednak wewnątrz Kościoła swoje przvczółki. Była to grupa prokomunistycznych katolików, która za czasów Thieu wydawała antyrządowe pismo Doi Dien oraz Ruch Katolickiej Młodzie- ży Robotniczej, współpraeujący z Viet Congiem. Agentury te wkrótce udowodniły swą użyteczność. 3 czerwca 1975 r. "spon- taniczna" manifestacja "patriotycznych katolików" wtargnęła do siedziby delegata apostolskiego w Sajgonie, biskupa Le Maitre, żądając usunięcia go z kraju. Do katolików z pobliskich parafii, którzy - zwołani biciem dzwonów - pospieszyli biskupowi z odsieczą, otworzyła ogień milicja. Spełniając, wolę ludu", komuniści zmusili do opuszczenia Wietnamu delegata apostolskiego a wkrótce potem wszystkich zagranicznych misjonarzy. W miarę upływu czasu zwiększał się zakres represjiwobec Kościoh na Pohidniu. Odebrano mu większośE szkół, szpitali i innych instytucji. Skonfiskowano też mienie kościelne, oprócz budynków i przedmiotów służących do celów ściśle kultowych. Władz,e zajęły np. studio telewizyjne prowadzone przez jezuitów. Za- częły się aresztowania księży i najbar2ziej aktywnych katolików świecldeh. Na posłusznych czekały natomiast nagrody - mogli wydawaE pisma, a niektórzy, szezególnie zasłużeni zrobili nawet kariery: ks. Huynh Cong 232 Minh, jeden z twórców Ruchu Katolickiej Młodzieży Robotniczej został w 1976 r. , wybrany" do Zgromadzenia Narodowego. Artykuł 68 Konstytucji SRW gwarantował obywatelom "wolnośEwyznania oraz praktykowania lub nie praktykowania religu". W rzeczywistości wszy- stkie wyznania poddano drastycznym ograniczeniom. Oficjalnym wytłuma- czeniem tej sprzeczności zajął się ideologiczny organ partii, Przegląd Komu- nistvczny, który przed nasileniem kampanu antyreligijnej w 1977 r. pisał, iż władze muszą rozprawiE się z "imperialistami i reakejonistami, kryjącymi się za pleeami religii". Wprawdzie w zamiarach partii nie leży "stosowanie polityki terroru wobec religu", jednak zdarzały się przypadki, że "ukryei pod płaszczykiem religii reakejoniści prowadzili niebezpieczne działania wywro- towe przeciwko Rewolucji i nasze państwo zostało zmuszone do wprowadze- nia zarządzeń, które pozwoliłyby się z nimi rozprawiE'.15 Najbardziej znanym z tych zarządzeń była uchwała Rady Ministrów SRW z 11 listopada 1977 r. Wprowadzała obowiązek uzyskiwania pozwolenia władz na organizowanie uroczystości religijnych, na katechezę i rekolekcje. Na du- chownych nałożono obowiązek "mobilizowania wiernych do wykonywania obvwatelskich obowiązków i przestrzegania prawa". Religii mogli nauczaE tylko kapłani, którzy byli "dobrymi obywatelami oraz posiadali ducha patrio- tyzmu i miłości dla socjalizmu". Równolegle z nakładaniem na Kościół restrykeji, w środkach masowego przekazu i szkołach prowadzono kampanię antykatolicką. Rozpowszechnia- no książki i filmy, które przedstawiały księży jako agentów CIA, notorycznych gwałcicieli i uwodzieieli oraz wrogów ludu. Hierarchia kościelna podzieliła się na dwa skrzydła. Ugodowe liczyło na to, że dzięki ustępstwom i współpracy z władzami, można będzie stępiE ostrze represji. Takie stanowisko zajął arcybiskup Sajgonu Binh. Posunął się nawet do stwierdzenia, iż celem Komunistycznej Partii Wietnamu "nie jest nic innego niż szezęście wszystkich i każdego z osobna", i dlatego Kościół nie ma nic przeciwko przekazaniu władzom swych instytucji społecznych, wychowaw- czych i medycznych. Przedstawicielem bardziej nieustępliwego skrzydła episkopatu był abp Hue, Nguyen Kim Dien. Krytykował on otwarcie ograniczanie wolności religijnej i dyskryminaeję wierzących. I#lie poprzestawał na obronie katoli- ków, ujmował się też za wyznawcami innych religu. Buddystów, których protesty przeciwko Diemowi i Thieu tak bardzo uła- twiały zadanie Viet Congowi, komuniści nie zamierzali teraz wcale traktować łagodniej. Wkrótce po zainstalowaniu na Południu nowej władzy utworzyli Komitet Buddystów-Patriotów. Nastąpiły aresztowania zakonników, zmusza- nie ich do świeckiego życia, "reedukacja" buddyjskich intelektualistów, kon- fiskaty pagód i ograniczenie praktyk religijnych. Buddyści, którzy obalili niejeden rząd RW, postanowili sięgnąE do metod z dawnego arsenału i przygotowali na początku kwietnia 1977 r. manifestaeję protestacyjną. Nowy reżim okazał się jednak znacznie mniej tolerancyjny: siły bezpieczeństwa zdusiły manifestację w zarodku, a wielu jej organizatorów 233 aresztowano. Był wśród nich Thich Tri Quang, słynny przywódca protestów, które obaliły Diema. Wówezas wietnamscy buddyśei znajdowali się na pier- wszych stronach gazet całego świata, a jedyną karą jaka spotkała T#ich Tri Quanga, był kilkutygodniowy areszt domowy. W roku 1977 nie było już w Ho Chi Minh setek zachodnich dziennikarzy. Inna była też skala represji, które dotknęły Thich Tri Quanga i jego towarzy- szy. Niektórzy umarli w więzieniach, innych zesłano na różne wyspy "bambu- sowego Gułagu". Sam Thich Tri Quang został osadzony w jednym z sajgoń- skich więzień, gdzie był przetrzymywany w wilgotnym lochu, tak niskim, że nie mógł nawet siedzieć. Wypuszezony po szesnastu miesiącach powrócił do swej pagody, lecz wskutek zaniku mięśni został do końca życia przykuty do fotela inwalidzkiego. Z sektami Hoa Hao i Kao Dai komuniści rozprawili się w podobny sposób: aresztowania przywódców, "reedukacja" wiernych, zamykanie świątyń i kon- fiskaty mienia zredukowały ich znaczenie. Proces totalizacji Wietnamu Południowego spowodował powstanie pod- ziemnego ruchu oporu. Wiadomo o nim bardzo niewiele - praktycznie jedyne dostępne informacje pochodzą z publikowanych przez władzę donie- sień o pokazowych procesach politycznych oraz z wiadomości przekazywa- nych przez wietnamskich uchodźców. Zorganizowany opór był zjawiskiem raczej marginesowym. Przed 30 kwietnia 1975 r. zdążvła opuściE kraj znaczna część potenejalnych twórców podziemia: wyższych oficerów, przywódców politycznych i antykomunistycz- nych intelektualistów. Inną przvezyną było powszechne zmęczenie długolet- nią, wvkrwawiającą wojną. Zwycięstwo komunistów zrddziło fatalizm i po- czucie beznadziejności: skoro nawet Ameryka przegrała... Niemniej opór istniał od samego początku. W ciągu pienvszego roku pano- wania "władzy ludowej" zginęło w samym Sajgonie 300 działaczy Lao Dong. O zamachy takie, o rozpowszechnianie fałszywych wiadomości oraz o przy- gotowania do obalenia ustrnju siłą oskarżono 20 osób w czasie procesu, który odbył się w Ho Chi Minh w 1979 r. Oskarżeni, w większości byli oficerowie ARW i urzędnicy RW, mieli utworzvć Front Ocalenia Narodowego. Dwie osoby skazano na karę śmierci, pozostałe na kary więzienia od 2 do 20 lat. Nie wiadomo, na ile prawdziwe były zarzuty wysuwane przez prokuratora- proces miał charakter wyraźnie pokazowy. Władze nadały też duży rozgłos wydarzeniom, które miały miejsce 13 lute- go 1976 r. w kościele św. Wincentego a Paulo w Sajgonie. Według wersji oficjalnej siły bezpieczeństwa napotkały na opór przy próbie wkroczenia do kościoła. Dopiero po 13-godzinnej strzelaninie zdołały pokonać obrońców, wśród których był jeden z wikaryeh i ex-pułkownik ARW. W kościele miano znaleźE zapasy broni, powielacze, nadajniki radiowe i urządzenia do fałszo- wania pieniędzy. Obrońcy mieli byE związani z Frontem Ocalenia Narodowe- go. Także i w tym przypadku nie można mieE pewnośei, czy była to autentyczna organizacja podziemna, czy prowokacja władz w ramach przygotowań do mającej się wkrótce rozpocząE kampanu antyreligijnej. Docierały też informacje o działalności oddziałów partyzanckich, o wal- kach z niedobitkami ARW, sił zbrojnych sekt oraz góralami. Brak szczegóło- wych wiadomości o tych przejawach zbrojnego oporu, jedno tylko wydaje się pewne: nie były to w żadnym przypadku walki na większą skalę. Przeszkody, na które natknęła się Lao Dong, a od 1976 r. KPW, w czasie poddawania swej kontroli żyeia politycznego i religijnego Południa, nie były więc wystarczająco silne, aby powstrzymaE komunistów. Pozostało jeszcze to, ů co Marks nazwał "bazą" - ekonomia kraju. Jak na ironię, na tym właśnie polu klęska komunistów była najdotkliwsza. Doktryna Lao Dong, przyjęta już w 1963 r., głosiła koniecznośE tzw. "trzech rewolucj i": - rewolucji "stosunków produkcji" ("zniesienie wyzysku człowieka przez człowieka")# , , - rewolucji ideologicznej i kulturalnej ("wychowanie Nowego Człowieka ') - rewolucji naukowej i technicznej. Przekształcenia "stosunków produkeji" na Południu miały przebiegać we- dług dobrze znanego sehematu. Na pierwszy ogień poszedł przemysł ciężki, banki, handel zagraniczny i hurtowy oraz transport - upaństwowiono je już w pierwszym półroczu rządów Lao Dong. Ale był to zaledwie pierwszy krok "socjalistycznyeh przekształceń". Pozo- stała jeszeze masa drobnych przedsiębiorstw, rzemiosło i prywatny handel. To na nich opierała się gospodarka kraju. Na 500 rodzin w Sajgonie ponad 300 zajmowało się usługami, drobną produkcją i handlem. Sekretarz generalny partii, Le Duan, zapowiedział wkrótce po zwycięstwie, że władze "podejmą odpowiednie środki i kroki", aby jak najszybciej "wyeli- minowaE burżuazję". Ostrzegł też, że: "Mieszkańcy Południa osiągnęli zbyt wysoki standard żvcia jak na warunki ekonomiczne kraju".1# W marcu 1978 r. KPW przystąpiła do "bitwy o handel". Najpierw stutysię- czna armia działaczy partyjnych i "przedstawicieli rewolucyjnych mas" doko- nała tzw. "spisu prywatnej inicjatywy". Polegał on na przeprowadzeniu szcze- gółowych rewizji w prywatnych sklepach, zakładach produkcyjnych i mieszkaniach "burżuazji" - przeszukania obejmowały też zrywanie podłóg i kucie ścian w poszukiwaniu kosztowności. "Spisane" w ten sposób miejsca opieczętowano; a kilka dni później dekret rządu SRW zakazał prywatnego handlu. Ex-właścicieli dekret zobowiązywał do zajęcia się "produktywną pra- cą" i zapowiadał, iż część spośród nich zostanie wysiedlona z miast. Następnie doszły rujnujące podatki i uciążliwe szykany administracyjne. Wszystko to spowodowało, iż już pod koniee lat siedemdziesiątych gospodarka Południa chyliła się ku ruinie. Jeden z wietnamskich emigrantów z gorzką ironią opisuje ten okres: "Kiedy straszni Ameiykanie podbili Wietnam, kupiliśmy lodówkę, potem samochód, potem dom, a kiedy nadeszła nasza wspaniała rewolucja, sprzedaliśmy dom, potem samochód, potem lodówkę i wszystko cośmy posiadali, wreszcie została już tylko piosenka - "wtym komunistycznym, najwspanialszym ze światów##.ls 234 235 Inaczej przedstawiała się sytuacja w rolnictwie. Reforma rolna przeprowa- dzona przez Thieu rozwiązała większośE problemów południowo-wietnam- skiej wsi. W 1975 r. nie było głodu ziemi. Tym samym komuniści zostali pozbawieni możliwości zastosowania swojej tradycyjnej taktyki, polegającej na rozdaniu ehłopom ziemi, a potem odebraniu jej w ramach kolektywizaeji. Rolnictwo w RW rozwijało się pomimo wojny - produkeja ryżu wzrosła z 3,5 mln ton w roku 1957 do 7 mln w 1975. Zniszczeniu uległo 240 tysięcy hektarów upraw, łączna powierzchnia samych lejów po bombach wynosiła blisko 150 tysięcv ha. Dodatkowo zniszezono (buldożerami do wyrywania drzew i defoliantami) ponad 300 tysięcy hektarów lasów. (Jeszcze dziś, lecąc nad Wietnamem, widzi się - głównie w okolicach Sajgonu i strefy zdemilitaryzo- wanej - na przestrzeni dziesiątków kilometrów usiane tysiącami lejów lasy.) Okazało się jednak, że komuniści potrafią spowodowaE szkody większe niż wojna: w roku 1978 zbory ryżu z m n i e j s z y ł y s i ę o 15% w#porównaniu z latami poprzednimi, a w 1979 Wietnam znalazł się na krawędzi głodu. Powodem była próba kolektywizacji Południa. W Wietnamie Południowym biedni chłopi, posiadający mniej niż 0,6 ha, stanowili tylko 24% ludności. Dominowali średniorolni, którzy posiadali do 2 ha ziemi - było ich 64%. Tłumaczenie konieczności kolektywizacji dąże- niem do "zniesienia wvzvsku " było więc oczywistym nonsensem i rezultatem ślepego dogmatyzmu. Kolektvwizację wsi na Południu przeprowadzono innymi metodami niż w DRW po roku 1954. Komuniści pamiętali, że doszło wówczas nieomal do wvbuchu powstania. A teraz mieli przecież do czynienia z chłopami, których czę#ć popierała Viet Cong lub w nim walezvla. Z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej nowe władze sobie żvezyłv, był powrót do dżungli "najlepszych party- zantów świata". Na dodatek ludność Południa była świadoma zamiarów Lao Dong - znała przecież przebieg kolektywizacji dokonanej w DRW kilkana- ście lat wcześniej. Komuniści poprzestali więc na nacisku ekonomicznym i administracyj- nym. Chłopi, którzy nie chcieli wstąpić do spółdzielni, musieli płaciE wvsokie podatki. Władze wprowadziły też obowiązkowy skup produktów rolnych po zaniżonych cenach wyznaczonych przez państwo. Pierwotnie celem partii było całkowite skolektywizowanie rolnictwa Po- łudnia do 1980 r. Naciski okazały się jednak niewystarezające - w spółdziel- niach była w tym czasie tylko 1/3 chłopów. Polityka szantażu ekonomicznego wobec wsi spowodowała natomiast katastrofę żywnościową - rolnikom nie opłacało się po prostu produkować żywności. Nie mogły uratować sytuacji tzw. Nowe Strefy Gospodarcze - kolejny, po reedukacji, oryginalny element systemu zbudowanego przez KPW. Byłv to słabo zaludnione lub w ogóle niezamieszkane tereny, które władze postano- wiły zagospodarowaE. W eiągu kilku lat po upadku RW przesiedlono do NSG, głównie na pogranicze z Kambodżą oraz na Płaskowyż Tay Nguyenh, około 1,5 miliona osób. Dzięki strefom łatwiej można było oczyściE miasta z "ele- mentów reakcyjnych" i rozproszyE potencjalną opozycję. 236 Po źdobyciu Sajgónu przystąpiono więc do energicznej akeji "oczyszcza- nia" kultury kraju z zatruwających ją "reakcyjnych miazmatów". Zakazano rozpowszechniania książek wielu autorów południowo-vńetnamskich i obcych (m.in. Pasternaka, Koestlera i Sołżenicyna - co raczej zrozumiałe; ale czym naraziła się Fran#oise Sagan?). Dochodziło nawet do palenia na ulicach przez "rewolucyjną młodzież" książek uznanych za dekadenckie i pornograficme. Zeszły z afisza obce polityczne westerny, kryminały i melodramaty. Ich miejsce zajęły radzieckie filmy wojenne i dzieła kinematografii ChRL. Wroga okazała się też zachodnia muzyka rockowa i dyskotekowa. Do walki z nią rzucono milicjantów, którzy konfiskowali w barach i kawiarniach "de- kadenekie" nagrania. Południowo-wietnamskiej prasie nałożono wędzidła cenzury, a wkrótce zaczęto upaństwawiać drukarnie oraz IikwidowaE kolejne tytuły. Większością dziennikarzy musiała przejśE "reEormę myśli". Po kilku latach pozostało już niewiele prywatnych gazet sprzed 1975 r. - tylko te, które były partu potrzeb- ne jako dodatkowe tuby propagandowe, pozornie niezależne od władz. Pozo- stał tylko jeden program telewizyjny i dwie rozgłośnie radiowe. Szybko upaństwowiono też szkolnictwo. Zakazano używania dawnych podręczników; nowe wvkładały historię zgodnie z dogmatem o walce klas, koncentrując się na dziejach Komunistycznej Partii Wietnamu jako przywód- czej siły narodu w walce z kolonializmem i imperializmem. Podobnie było z literaturą. Program obejmował głównie dzieła pisarzy komunistycznych, z Ho Chi Minhem na czele. Indoktrynacji podporządkowane były nawet tak z pozoru neutralne ideologicznie przedmioty, jak matematyka i fizyka. Dzieci, uezące się w pierwszej klasie dodawania, rozwiązywały na przykład takie zadania: "Nasi partyzanci zabili w czasie starcia 5 amerykańskich imperiali- stów i 3 żołnierzy armii marionetkowej. Ilu żołnierzy nieprzyjacielskich zabili nasi partyzanci?" Dzieci obliczały też plony rolniczych spółdzielni produk#yj- nych lub wyxtiki socjalistycznego współzawodnictwa pracy.19 Pomimo energicznych przeciwdziałań władz niektóre "dekadenekie i anty- narodowe" zjawiska nie dały się jednakwykorzeniE, a nawet zaczęły przenikaE na Północ. Szezególnie podatna na destrukcyjne wpływy okazała się młodzież: dziewezęta wolały ubieraE się kolorowo, niż chodzić w jednakowych dla obu 237 płci mundurkach. Zaczęły używaE kosmetyków. Wśród chłopców szezytem mody stały się dżinsy, długie włosy i bawełniane koszulki z amerykańskimi napisami. Stara, purytańska gwardia rewolucyjna z początku nie mogła tego tolerować - milicja zatrzymywała długowłosych młodzieńców i próbowała skłaniaE "niewłaściwie" ubrane dziewczęta do zmiany odzieży. Presja mody okazała się jednak silniejsza od partyjnych zakazów i władze wkrótce poddały się. Prawo obywatelstwa zdobyła sobie też muzyka rozrywkowa. Jak wyglądał Wietnam w roku 1978, po trzech latach "soejalistycznych przeobrażeń", w przededniu kolejnego przvspieszenia biegu historii? Pisarz Nguyen Manh Tuan tak opisuje ówczesny Sajgon (którego mieszkańcy nadal używają tradycyjnej nazwy miasta): "Miasto wygląda biedniej, a ludzie bory- kają się z trudnościami i kłopotami". Brakuje ryżu - chociaż opodal rozciąga się spichlerz Wietnamu, żyzna delta Mekongu. Brakuje ryb - chociaż Sajgon jest wielkim portem morskim, a wybrzeże Wietnamu liczy trzy i pół tysiąca kilometrów długośei.2o A Południe było wtedy i tak w dalszym ciągu bogatsze. Na Północy ludzie żyli jeszeze gorzej. W Hanoi większośE rodzin mieszkała wraz z dziećmi w jednym pomieszezeniu. W całym kraju żywnośE można było kupić tylko na kartki. Na Południu wskutek "bitwy o handel" i niszczenia prywatnej przed- siębiorezości znacznie wzrosło bezrobocie, a przemysł wvkorzystywał zale- dwie 40% mocv produkcyjnej. Społeczeństwo oddychało coraz trudniej pod skorupą słoniowato rozroś- niętej biurokracji. Na każdym kroku obowiązywałv zezwolenia, lićencje, kar- tki i przvdziały. Kupienie żywności czy artykułów codziennego użytku urosło do rangi problemu, którv można było rozwiązaE tylko przy pomoey łapówki lub zakupów na czarnym rynku - wielokrotnie droższym. Na zakońezenie jeszeze jeden przykład ukazujący stan klęski gospodarezej SRW. Klęski tym trudniejszej do zrozumienia, że nastąpiła po skończeniu wojny i po zdobyciu zamożnego i urodzajnego Południa. Otóżw 1975 r. w RW było 70 tysięcv samochodów osobowych. Teraz ulice Sajgonu i innyeh miast Południa przedstawiały dosyE osobliwy widok: sznury samochodów, unieru- chomionych wskutek braku benzyny i części zapasowych, rdzewiały stojąc całymi latami wzdłuż krawężników. Sytuacja gospodareza była zatem alarmująca. A co zrobiły w tym momencie władze głoszące od czterdziestu z górą lat, że ich najważniejszym celem jest "zbudowanie kraju dziesięE razy piękniejszego"? U Ho Chi Minha i jego duchowych spadkobierców w konflikcie pomiędzy dogmatami ideologii a dobrem kraju zawsze górę brała ideologia. Tutaj kryły się również źródła wydarzeń, o którvch będzie teraz mowa - z tym, że w wypadkach roku 1978 i 1979 oprócz marksizmu-leninizmu odegrały rolę także czynniki, tkwiące w wietnamskiej tradycji i charakterze narodowym. Spór wietnamsko-chiński wybuchł tak nagle i niespodziewanie, że zasko- czył większość obserwatorów. W czasie całej wojny Chiny były przecież dla Hanoi pewnym oparciem, całkowitą wartośE pomocy ChRL oblicza się na co najmniej 14 miliardów dolarów. Nie było także żadnych problemów z chińską mniejszością w Wietnamie, tak zwanymi Hoa. Było ich ponad 200 tysięcy na Północy i milion na Południu. Znani byli ze swej pracowitości i przedsiębiorezości. Konflikt zaczął się wiosną 1978 r. i doprowadził w ciągu dwóch miesięcy do niemal całkowitego zerwania stosunków pomiędzu oboma krajami. U jego podstaw legły zasadniczo dwie przyczyny. Rozpoczęta w marcu "bitwa o handel" i walka z prywatną przedsiębior- czością na Południu dotknęła przede wszystim Hoa, jako że w ich rękach skupiała się większośE sklepów i drobnych zakładów produkcyjnych. Wyko- rzvstał to Pekin, który rozpoczął kampanię propagandową w obronie dys- kryminowanych "rodaków" - kampanię tym dziwniejszą, że do tej pory ChRL nie okazywała żadnego zainteresowania ich losem. Przywódcy chińscy postano- wili sięgnąE po kartę Hoa z powodu ekspansjonistycznej polityki SRW. Partia założona przez Ho Chi Minha nosiła początkowo nazwę Komuni- stycznej Partii I n d o c h i n. Później zmieniła nazwę lecz w dalszym ciągu starała się kontrolowaE sytuację w Laosie i Kambodży. W dokumentach partyjnych często powtarzało się hasło "federacji po zvwcięstwie". Laos fakty- cznie stał się od 1975 r. wietnamskim protektoratem, w którym stacjonowało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy WAL. Natomiast Czerwoni Khmerzy doszli do władzy dzięki pomocy Hanoi, lecz wcale nie pragnęli dalszej "opieki". Swą ludobójezą politykę chcieli realizo- wać suwerennie. Pol Pot wolał związaE się z Chinami. Politbiuro KPW nie zamierzało jednak rezygnowaE z idei federacji indo- chińskiej. Zaczęło dążyE do obalenia reżimu Pol Pota. Gdy w dodatku Czer- woni Khmerzy wysunęli pod adresem Wietnamu roszezenia terytorialne i za- częli prowokowaE utarczki w strefie przygranicznej, konflikt przybrał na początku 1978 r. formę niemal otwartej wojny. Kambodża była w niej oczywiście skazana na porażkę - a temu Pekin nie zamierzał się przyglądać z założonymi rękami. W razie zjednoczenia Indochin pod władzą Hanoi Chinom groziło bowiem oskrzydlenie od południa przez stosunkowo silnego sprzymierzeńca Moskwy - tak bowiem postrzegano już wówczas SRW w Pekinie. Ponieważ KPW okazała się nieczuła na dyplomaty- czne naciski Chińczyków, zaezęli oni poszukiwaE innego sposobu wywarcia presji na Wietnam. Wymarzonej okazji dostarezyła im sprawa Hoa. "Bitwa o handel" oraz zadrażnione stosunki z Pekinem spowodowały, że władze SRW zaczęły szykanowaE Chińczyków i groziE im zesłaniem do Nowych Stref Gospodarezych. Hoa próbowali protestowaE: w maju zorgani- zowali w chińskiej dzielnicy Sajgonu, Cholonie, demonstrację, którą brutal- nie stłumiła milicja. Obawiając się o przyszło#E, Hoa zaczęli masowo uciekaE z Wietnamu. Pekin różnymi sposobami zachęcał ich do emigracji: nadawano audycje ra- diowe, rozpuszezano pogłoski o bliskim wybuchu wojny z Chinami i o dal- szych prześladowaniach tych; którzy zostaną. Na szczeblu oficjalnym rozpo- częła się eskalacja gróźb i wzajemnych oskarżeń o hegemonizm (najstraszniejsze słowo "imperializm" rezerwowano nadal dla krajów obcych 238 239 ideologicznie) oraz o odstępstwo od zasad marksizmu-leninizmu. W maju Pekin częściowo przerwał pomoc gospodarezą dla SRW i rozpoczął odwo- ływanie pracującyeh tam specjalistów. 3 czerwca ogłosił całkowite wstrzy- manie pomocy, potem zamknięto granicę między oboma krajami i prze- rwano komunikaeję kolejową. Obie strony zaczęły też koncentrować na granicy wojska. Hanoi nie stawiało żadnych przeszkód emigracji Hoa. Dziwiło to zachod- nich obserwatorów, którzy zdawali sobie sprawę z olbrzymiej roli, jaką Chiń- czycy odgrywali w gospodarce Wietnamu. I to nie tylko w sektorze prywatnym na Południu. Na Północy Hoa stanowili znaczną częśE inżynierów, techników i wykwalifikowanych robotników. Trudno sobie było bez nich wyobrazić funkcjonowanie portu w Hajfongu czy kopalń węgla. Władzom SRW emigra- cja Hoa, których Pekin zawsze mógł wykorzystać do wywierania nacisku, była jednak na rękę. Także tym razem interesy partii komunistycznej okazały się ważniejsze od interesów Wietnamu. W 1978 i 1979 r. Wietnam opuściło - legalnie i nielegalnie - około pół miliona osób narodowości chińskiej; niemal wszyscy Hoa z Północy oraz 300 tysięcy z Południa. Zgodnie z przewidywaniami exodus ten spowodował poważne perturbacje gospodarcze i spadek produkcji przemysłowej. Taktyka "balansowania" między Pekinem a Moskwą nie była już dłużej możliwa, SRW wstąpiła więc do RWPG i podpisała układ o "przyjaźni i współpracv" ze Związkiem Radzieckim. Jeden z jego punktów ustanawiał w zawoalowany sposób sojusz wojskowy pomiędzy Hanoi a Moskwą: "W wy- padku, gdyby jedna ze stron stała się przedmiotem napaści lub groźby napaści, Wysokie Układające się Strony rozpoczną natychmiastwzajemne konsultacje w celu oddalenia takiej groźby i podjęeia odpowiednich skutecznych kroków dla zapewnienia pokoju i bezpieczeństwa ich krajów". Istniała jeszeze druga przyczyna raptowńego wejścia Wie#namu w orbitę sowieckich wpływów. W 1975 r. Hanoi nie tylko sprzeciwiło się naleganiom Moskwy na jak najszybsze przystąpienie do RWPG, lecz sprawiło wieloletnim sojusznikom niemały zawód wstępując do Banku Światowego i Międzyna- rodowego Funduszu Walutowego. Nadzieje na znaezną pomoc Zachodu jednak nie spełniły się: nikt nie był zainteresowany w inwestowaniu w targaną "socjalistycznymi przeobrażeniami" gospodarkę. Pozostawała więc Moskwa - nie tak bogata jak Zachód, lecz bliska ideologicznie. W stosunku do Rosjan Wietnamezyey nie byli też tak uprze- dzeni, jak do Chińczyków. Brak wspólnej granicy jeszcze bardziej skłaniał Hanoi ku opeji sowieckiej (z Chinami istniał spór o przebieg granicy oraz o Wyspy Paracelskie na Morzu Południowo-Chińskim). Zaopatrzeni w sowieckie gwarancje Wietnamczycy mogli przystąpiE do rozprawienia się z Pol Potem. W samo Boże Narodzenie, 25 grudnia 1978 r., 13 dywizji WAL uderzyło na Kambodżę. W niespełna dwa tygodnie później Wietnamezycy byli już w Phnom Penh, gdzie utworzyli rząd, na którego czele stanął Heng Samrin - były działacz Czerwonych Khmerów. Rząd ogłosił powstanie Ludowej Republiki Kampuczy, a miesiąc później zawarł z Wietna- z #.aosem, zatem azleto poaporząaxowama inuocnm muznd vyzu u###dc za zakońezone. Pekinowi tolerowanie wybryków niesfornego ex-sojusznika groziło utratą twarzy. Przywódcy chińscy wielokrotnie ostrzegali, że mają zamiar dać SRW "nauezkę". 17 lutego 1979 r. wybuchła krótkotrwała, lecz zacięta wojna chińsko-wiet- namska - pierwsza w historii wojna na tak dużą skalę pomiędzy dwoma państwami komunistycznymi. 20 dywizji chińskich zaatakowało na 4 kierun- kach: Lao Cai, Cao Bang, Lang Son i Lai Chau, wdzierając się na głębokośE 20 do 30 km na terytorium Wietnamu. Nazwy miast znane z czasów I wojny indochińskiej, znów po niemal 30 latach - pojawiły się w czołówkach doniesień agencyjnych. Najcięższe zmagania miały miejsce na tzw. "Drodze Przyjaźni" (!), prowadzącej do Lang Son. W wojnie tej Chińezycy dysponowali przewagą liczebną, lecz przewaga techniczna należała do Wietnamczyków. Obie strony posługiwały się bowiem sprzętem sowieckim lub wzorowanym na nim, ale modele chińskie były przestarzałe (np. czołgi T-34 znane z II wojny światowej). WAL posiadała poza tym spore ilości najnowocześniejszego wyposażenia amerykańskiego ; (znakomite haubice 130 i 177 mm, myśliwce F-5), a jej oddziały były zmecha- nizowane - Chińezycy opierali się głównie na piechoei#. Celem ataku, oprócz "dania nauczki", było odeiągnięcie sił wietnamskich z Kambodży, gdzie resztki Czerwonych Khmerów przeszły do partyzantki i walezyły o przetrwanie. Hanoi ogłosiło jednak mobilizację, powołano pod broń kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy i zdołano.powstrzymać uderzenie bez konieczno#ei ściągania posiłków z Południa. Chińezycy wycofali się po kilku tygodniach, lecz straty, jakie zadali SRW były znaezne. W pasie przygranicznym, gdzie nie groziły amerykańskie bom- ' bardowania, Wietnamezycy wybudowali w czasie wojny szereg zakładów prze- mysłowych i innych obiektów. Chińska "nauczka" polegała na zniszezeniu wszystkiego, co znajdowało się na zajętych terenach. Niemal zrównano z zie- mią kilka miast oraz elektrownię, linię kolejową i zakłady produkujące nawo- zy sztuczne - jedyne w całym Wietnamie. Straty w ludziach obu stron były w przybliżeniu takie same: 20 tysięcy zabitych. Wydarzenia lat 1978-1979 ponownie zwróciły uwagę opinii publicznej całego świata na Indochiny. Najazd na Kambodżę sprawił, że wielu dawnym sympatykom Viet Congu spadły z oczu łuski i dojrzeli prawdziwą naturę ko- munizmu wietnamskiego. Informacje o barbarzyństwie Czerwonych Khme- rów rozczarowałv natomiast tych, którzy wierzyli w ich protektorów - komu- nistów obrządku chińskiego. Stan ducha ludzi lewicy w tym czasie wyraził chyba najlapidarniej włoski dziennikarz Giuliano Zincone, który napisał w Con-iere della Sern: "Zaczynamy od zera. Osieroceni".zl Sieroty po Mao i Ho Chi Minhie nie musiały długo czekaE na pojawienie się kolejnego obiektu ideologicznych westehnień. Sandiniści właśnie szyko- wali się do ofensywy na Managuę... 240 241 Międzynarodową izolację SRW pogłębiały jeszeze bardzo złe stosunki z ASEANem - Stowarzyszeniem Państw Południowo-Wsehodniej Azji. Taj- landia, granicząca z Laosem i Kambodżą, udzielała sehronienia uchodźcom z tych krajów, tolerowała istnienie na swym terytorium baz partyzantów khmerskich. Wietnamczycy zaś popierali podziemną Komunistyczną Partię Tajlandii i wielokrotnie powodowali starcia graniczne. Awanturnicza polityka musiała prowadzić do wzrostu zależności Hanoi od Moskwy. Wkrótce po wojnie chińsko-wietnamskiej władze SRW zgodziły się na przejęcie przez ZSRR wielkiej bazy morskiej zbudowanej przez Ame- rykanów w Cam Ranh. W niektórych bazach lotniczych zaczęły stacjonować sowieckie samoloty. Obok kwestii Kambodży i wojny z Chinami istniał jeszeze jeden powód, dla którego oczy całego świata zwróciły się ponownie na Indochiny: tragedia setek tysięcy uchodźców z Wietnamu, Laosu i Kambodży. Dramatyczna odyseja ku wolności rozpoczęła się zaraz po przejęciu przez Lao Dong władzy nad RW. Jedni uciekali łodziami w kierunku odległych o 1,5 tysiąca kilometrów Filipin, licząc na napotkanie jakiegoś statku na ruehliwym Morzu Południowo-Chińskim. Inni próbowali płynąć przez Zato- kę Syjamską do Tajlandu lub Malezji. Niektórzy wybierali drogę lądową- przez Laos, a od 1979 r. także przez Kambodżę. Na każdej z tych tras uciekającv spotykali inne niebezpieczeństwa. Na mo- rzu czyhali malajscy i filipińscy piraci, dla których nieuzbrojeni, a przy tym wvwożącv zwykle ze sobą dobytek całego żvcia uchodźcy stanowili kuszący łup. Wkrótce świat zaczęłv obiegać pierwsze informacje o cierpieniach tych - jak ich ochrzeiła prasa - bont people. Uciekinierzy, którzy mieli nieszczęście natknąć się na piratów padali ofiarą morderstw, gwałtów i rabunków. Ci, któ- rych ten los ominął, często tonęli w czasie tropikalnych sztormów lub umierali z wycieńezenia błądząc po morzu. Wybierający lądową drogę ucieczki ryzykowali z kolei złapanie przez straż graniczną. Z tej opresji mogły ich uratowaE łapówki, ale wędrówka przez setki kilometrów dzikiej dżungli i tak kryła w sobie wystarczająco dużo niebezpie- czeństw. Uciekający przez Kambodżę od 1979 r. mogli także wpaść w ręce grasujących oddziałów Czerwonych Khmerów, co było ewentualnością naj- gorszą z możliwych. Oficjalne dane Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców są następujące: - w roku 1977 zarejestrowano 47 tysięcy uchodźców z SRW; - w roku 1978 -150 tysięcy; - w roku 1979 - 270 tysięcy; Do roku 1990 wyemigrowało z Wietnamu ponad 1,5 miliona ludzi. Liczba tych, którzy utonęli, zostali zamordowani lub zmarli w drodze nigdy nie będ#e znana Najazd na Kambodżę i wojna z Chinami przyspieszyły proces gospodar- czego rozkładu Wietnamu. Hanoi musiało odtąd utrzymywać armię 1,2 mi- liona żołnierzy, e# pochłaniało od 1/3 do połowy budżetu państwa. Samo 242 stacjonowanie w Kambodży kontyngentu 160 tysięcy żołnierzy kosztowało kilkadziesiąt milionów dolarów rocznie. Pomoc gospodarezą oprócz Chin zawiesiły także m. in. Szwecja, Japonia i Franeja. Ekonomia Wietnamu musiała to odezuć: wartość darów i długoterminowych pożyezek z tych krajów przekraczała 200 milionów dolarów rocznie. SRW przvjmowała oczvwiście chętnie pożyczki, lecz wcale nie paliła się do nawiązywania współpracv gospodarezej z krajami zachodnimi. Japońezycy np. byli szezególnie zainteresowani możliwością inwestowania w Wietnamie, ale zostali przez KPW zaliczeni do kategorii "popleczników imperializmu amery- kańskiego" i niewiele z planowanych przez Tokio umów doszło do skutku. Jeden z nielicznyeh przvkładów wskazuje zarazem na źródła kryzysu eko- I nomicznego SRW. W 1976 r. sprowadzono z Japonii 12 zakładów przemysło- wej przeróbki "owoców morza". Gdy Japończvcy zainstalowali zakłady we wskazanych przez władze prowinejach, okazało się że dostawy surowców są zbyt małe, by można było uruchomić produkcję. Podobny los spotkał jeszcze większe przedsięwzięcie - postawiona przez Szwecję kosztem 250 milionów dolarów fabrykę papieru. Pracuje do dziś wykorzvstując zaledwie 25% swojej i mocy, gdyż zbudowano ją w miejscu, gdzie nie ma większych zasobów drewna. Powodem marnotrawstwa była oczywiście niekompeteneja partyjnej no- # menklatury. Wykluezvła ona z kierowniczych stanowisk wszystkich, którzv byli związani z dawnym reżimem - co w praktyce oznaczało każdego wykształ- conego Pohidniowca. Także emigracja pozbawiała kraj ludzi niezbędnych gospo- # darce - inżynierów, techników i menedżerów. W dodatku po 1975 r. wiele stanowisk przyznano w charakterze nagród byłym żolnierzom WAL. i Ukształtowany w ten sposób aparat charakteryzowała przede wszystkim zdolność do wvkonywania najbardziej nawet nonsensownych poleceń "góry". A byl to - jak zwvkle pr?v scentralizowanej gospodarce "planowej" - aparat kolosalny. Spadkobiercy Ho Chi Minha, powodowani właściwym sobie dogmaty- zmem, dążyli do maksymalnej centralizacji gospodarki. Na przykład stwo- rzone w DRW kolektywy rolnicze liczyły po 100 tysięcy chłopów (! ). Łatwo sobie wyobrazić, ile tysięcy etatów urzędniezveh musiał posiadać taki gigantyczny "PGR". Na spoleczeństwie Wietnamu pasożytował nie tylko aparat biurokracji gospodarezej. Była już mowa o chorobliwie rozrośniętej administracji pań- ' stwowej, o maniakalnie rozbudowanej służbie bezpieczeństwa i wreszcie o pożerajacvm niemal połowę budżetu wojsku. Nic więc dziwnego, że dochód narodowv malał osiągając w 1979 r. poziom 130 dolarów na głowę rocznie, #Tdy w sąsiedniej Tajlandii wvnosił wówezas 1,5 tysiąca dolarów i stale rósł. Zbiory rvżu spadały, a ludność zwiększała się w tempie 2,5% rocznie, więc w 1979 r. musiano znów ograniczyć racje kartkowe. Nie jest to pełny obraz klęski, jaką przyniosło Wietnamowi zwycięstwo komunistów. Do ruiny gospodarki i totalnego zniewolenia społeczeństwa doszłv także zjawiska, które Lao Dong przyrzekała zlikwidowaE: korupeja i zewnętrzne uzależnienie kraju. 243 W ciągu czterech lat od upadku Sajgonu komuniści nie marnowali czasu: zamknęli EwierE miliona ludzi w "Bambusowym Gułagu"; stworzyli giganty- czny problem uchodźców; z Nowych Stref Gospodarczych utworzyli obozy pracy przymusowej; swą ekspansywną polityką wtrącili kraj w izolację mię- dzynarodową i zrazili nawet tych, którzy zawsze byli im gotowi pomagae; i wreszcie spowodowali niszczycielski atak Chin. W 1980 r. Politbiuro KPW uznało, iż nadszedł właściwy moment, by Wiet- nam wkroczył oficjalnie w fazę "rozwiniętego socjalizmu": Zgromadzenie Narodowe uchwaliło nową konstytucję. Jej artykuł 4 głosił: "Komunistyczna Partia Wietnamu jest jedyną przewodnią siłą państwa i społeczeństwa oraz główną siłą sprawczą wszystkich sukcesów Rewolucji Wietnamskiej"... Epilog czgści II "No more Vietnams?" .,W Wietnamie walczyliśmy o słuszną sprawę i pnegrałiśmy. Ni#dy więcej Wietnambw może znaczyE, że nie będziemv następnvm razem prbbowaE. A powinno znaczyć. że następnvm razem nie ptzegramy." Richard Nixon w 1985 roku W USA nie było po 30 kwietnia 1975 r. ogólnonarodowej dyskusji, nie było poszukiwania winnych przegranej, nie pojawił się - jak po upadku Czang Kaj-szeka - następny McCarthy, czego tak obawiali się John Kennedy i Lyndon Johnson. Owszem, Amerykanie świadomi byli, iż Wietnam Poludniowy został zdra- dzony - wątek ten często przewijał się w artykułach i komentarzach. Rów- noeześnie jednak ta sama prasa, która w czasie wojny tak łatwo wpadała w histerię i podgrzewała atmosferę, teraz za wszelką cenę starała się tłumić wyrzuty sumienia, nawoływała do spokoju i rozwagi. W ten sam ton uderzali politycy. Henry Kissinger powiedział - kiedy Sajgon jeszcze się bronil: "Sądzę, że tym, czego nam.... potrzeba, jest pozosta- wienie Wietnamu za sobą i zastanowienie się nad problemami przyszłości".22 W kampanii prezydenckiej roku 1976 temat Wietnamu w ogóle się nie pojawił. Przez kilka następnych lat trwała w USA pełna konfuzji cisza, która pokrywała plątaninę gniewu, rozczarowania, wyrzutów sumienia. Tylko od czasu do czasu padało zadawane przez rozgoryczonych,jastrzębi" pytanie- ile warte jest słowo Ameryki? W rzadkich wypowiedziach prasowvch lub ksiażkach dominowało stanowisko, obowiązujące od późnych lat sześćdzie- siątych: zaangażowanie USA atakowano jako niepotrzebne i niemoralne. "I co z następnymi kostkami domina?" - pytał niemal triumfująco amery- kański dziennikarz kilka miesięcy po upadku RW - tak, jakby żołnierze Giapa mieli natychmiast po zdobyciu Sajgonu maszerować na Singapur.23 Z perspektywy lat widać, jak głęboko destrukcyjny wpływ na politykę amerykańską miał tzw. "syndrom wietnamski", wyrażający się w haśle "Nigdy więcej Wietnamów! " Nadał on polityce Ameryki drugiej połowy lat siedem- 245 dziesiątych wybitnie izolacjonistyczny charakter. Obowiązywał wówezas po- gląd, że Stany Zjednoczone nie powinny się angażować w Trzecim Świecie, ponieważ nie mają ku temu ani siły, ani prawa, ani cierpliwości. Leonid Breżniew tak seharaktervzowaI "syndrom wietnamski": "Obecnie nielatwo zdecydować się imperialistom na bezpośrednią ingereneję zbrojną w sprawy państw, które uzyskałv niepodległość. Ostatnia wielka akcja tego rodzaju- wojna USA przeciwko narodowi wietnamskiemu - zakońezyla się zbyt miaż- dżącą i haniebną klęską, by mieli ochotę do powtarzania takich awantur".## W ślad za przekonaniem Kremla, iż Ameryka stała się kolosem na glinia- nych nogach, poszlv czyny. Tysiące kubańskich "doradców" ladowaly w An- goli, Etiopii i Mozambiku, a w 1979 do Afganistanu wysłano "ograniczony kontyngent" żołnierzv radzieckich. Kiedy następowah# kolejne interwenejc ZSRR w Trzecim Świecie (pośred- nie lub bezpośrednic), w USA pojawiały się niekiedy nicśmiałe głosy na rzecz pomocy dla tych, ktcirzv chcieli walezyć z komunistami. Byłv one jednak natychmiast zagłuszane przez chór okrzvków No more Tiietnnms! Jak dawniej, w chórze tym emocjc brałv górę nad togiką: popularny komentator radiowy Paul Harvey sprzeciwiał się pumocv dla sił opozvc,yjnych w Angoli, twierdząc, że Amerykanie powinni pozwolić, by Angola stata się "rosyjskim Wietna- mem".z# Harvey i inni zapominali, że Wietnam tylko dlatego stat się dla Amervki tym, czvm się stat, żc Rosjanie i Chińezycv obficie zaopatrvwali komunistc5w. Prezydent Carter wznowit na początku swej kadeneji, w maju 1977 r., rozmowv z Hanoi w sprawie pomoc.y w odbudowie kraju ze zniszczeń i zez- wolit na pomoc prvwatnych organizacji amerykańskich dla Wietnamu. Wysłał też do Hanoi delegację w sprawie poszukiwań zaginionych Amervkanów, a gdy Wietnamezvcv obiecali wspólpracę w tej kwestii, Nycofat veto wobec przvjęcia SRW do ONZ. Hanoi odebrału jednak te pojednawcze gesty jako oznakę stabości Ame- rvki i próbowało wvkorrvstać sprawę zaginionych Amervkanc5w do wvwiera- nia nacisku na Waszvngton, by udzielił oczekiwanej pomoc,y. Kongres nie aprobował jednak zamiarów prezvdenta, a gdy rozpoczął się exodus bont people i gdy SRW wstapiła do RWPG, kwestia pomoc,v USA stała się bez- przedmiotowa. W Hanoi po dziś dzień pojawiaja się, od czasu do czasu, amervkańskie misje wojskowe, którc prowadzą rozmowy w sprawie poszukiwania szezątków zaginionych w czasie akcji żołnierzv (określa się ich jako MIA - Missin; in nction). Gdy # fanoi zaleiv z jakichś przvezvn na poprawie stosunkc5w, Ame- rykanie otrz#%mują zezwolenie na wvjazd w teren i przeszukanie miejsca upadku któregoś z samolotów. W miarę, jak społeczeństwo USA dowiadywało się o postępowaniu komu- nistów z podbitym Południem, gdy świat poruszyła epopeja wietnamskich uehodźców, lewicowa wykładnia historii konfliktu indochińskiego zaczęła się chwiać. Kambodżański blrrzkrieg ostatecznie zdyskredytował mit "mitującvch pokój patriotów" z Hanoi i potwierdził tezy "jastrzębi". Ukazała się wówezas cała seria książek, które burzyły legendy pracowicie konstruowane w ciągu dwudziestu lat. Ich autorzy, zwykle konserwatyni, zwani "rewizjonistami", choE krytykują wiele aspektów wietnamskiej polityki Waszyngtonu, zgadzają się co do jednego - iż zaangażowanie USA w Indo- chinaeh było moralnie usprawiedliwione i politycznie celowe. Jedną z najbardziej znanyeh prac tego nurtu była książka Normana Pod- horetza Wh#, We Werc in l#ietnnm ? (New York 1982). Na tytułowe pytanie- "dlaczego byliśmy w Wietnamie'?" - autor odpowiada po prostu: "...gdyż próbowaliśmy uratowaE południową połowę kraju przed złem komunizmu. Celem Podhoretza było złagodzenie amerykańskiego poczucia winy, przeko- nanie czvtelnika, iż jedyne, czego należy się wstydzić, to przegranie wojny. Zaangażowanie USA w Wietnamie było prawe, ale nieostrożne; polityka amervkańska była w wielu przypadkach błędna, ale nigdy zbrodnicza- konkluduje autor. Zadanie "rewizjonistów" było ogromnie trudne. Jedno nieprawdziwe zda- nie wvmaga zwvkle dziesięciu zdań sprostowań i wyjaśnień - a kłamstwami na temat Wietnamu datoby się wvpełnić sporą bibliotekę. Chcąc obaliE oskar- żenie, że Amervka prowadziła politykę w sposób okrutny i ludobójezy, Gu- enter Lewv, autor pierwszej z "rewizjonistycznych" książek (Americn in Tiiet- nnni, New York 1978), musiał znaczną część pracv poświęcić na drobiazgowe # analirv danyeh statystycznych - ONZ-owskich, amervkańskich i wietnam- skich. Okazało się, że w Wietnamie zginęło o 1/4 m n i e j ludności cywilnej # w proporcji do wszystkich ofiar niż w II wojnie światowej oraz przeszło dwa razv mniej niż w wojnie koreańskiej. Winą za klęskę "rewizjoniści" obciążają stronniczych dziennikarzv, zbyt pilnie wsłuchanych w glos uliey kongresmenów, ignoranekich i zaślepionych ' nienawiścią do własnej ojczvzny "pacvfistów" oraz niezdecydowane i zbyt łatwo ulegające presji kolejne ekipy w Białvm Domu. USA i RW mogły pokonać przeciwnika - twierdzą,rewizjoniści". Niektórzy posuwają się , nawet tak daleko, jak Herman Kahn, który powiedział, że było wiele dróg prowadzącveh do zwvcięstwa w Wietnamie, a tylko jedna wiodąca do przegra- I nej - i ją właśnie wvbrał Waszvngton.#fi Starają się oni analizować skomplikowany splot najrozmaitszych uwarun- kowań, którc uc?vniłv tę wojnę niemożliwą do wvgrania dla USA. Oczvwiście, niemożliwą do wygrania w sensie polityeznym, a nie z czysto militarnego punktu widzenia. Amervkański pułkownik, Harry Summers, który znalazł się w 1975 r. z misją wojskową w Hanoi, powiedział z nieukrvwanym żalem do północno- wietnamskiego pułkownika: "Nigdy nie pokonaliście nas na polu bitvw". "Może i tak - odparł ofieer WAL - ale to nie ma przecież większego znaczenia".2# ', Wojskowym po prostu "nie pozwolono wygrać" - podsumował poglądy "rewizjonistów" prezydent Ronald Reagan. Do ksiażek rewidujących poglądy na historię konfliktu należy też No More Vietnnms Richarda Nixona z 1985 r. Ex-prezydent obwinia w niej przede wszvstkim Kongres USA, który przez zmniejszenie, a potem odmowę pomocy 246 247 dla RW "przegrał pokój" po 1973 r. "Ostateeznie Wietnam został przegrany na froncie politycznym w USA, a nie na polach bitewnych Azji Południowo- Wschodniej" - twierdzi Nixon. Przemiany w świadomości Amerykanów musiały znaleźE swój wyraz w naj- bardziej masowej ze sztuk - w filmie. Po Zielonych Beretach z Johnem Wayne Hollywood przez 10 lat omijało temat wietnamski. Dopiero w 1978 r. powstały dwa filmy, które często niesłusznie się porównuje. O ile bowiem Powrót do dom<< Hala Ashby'ego z Jane Fondą w roli głównej jest w całości zbudowany z antywojennych przesadów i klisz, o tyle Łowcn jeleni Michaela Cimino daleki jest od propagandowveh uproszczeń - ukazuje destrukcyjny wpływ wojny na psychikę ludzi, niezależnie od strony, po której przyszło im walezyć. Cimino pokazał jednak żołnierzy komunistycznych znęcających się nad Ame- rvkanami, a to wvwołało protesty bylych "gołębi", z Fondą na czele, oraz nagonkę o niemal globalnej skali na ów film. Lata osiemdziesiąte otwarł Czns Apoknlip.s~, Franeisa Coppoli, który przedstawia wojnę w Wietnamie jako szaleńczy koszmar bez żadnego racjo- nalnego sensu. W połowie lat osiemdziesiątych w Hollvwood rozpoczyna się wręcz moda na tematykę wietnamską, a krytycy zaczynaja wvróżniaE podga- tunek filmów "żolnierskich". W samym 1987 r. znalazłv się na ekranach międzv innymi takie obrazv, jak: PI< i państwc>#ve#To, któn% już pod koniec lat siedemdziesiątych dorównał temu, cc> dzialo się #v RW. Skąd jednak wzięło się nagłc przekszlał- cenie kadrowców, którvch w-v-sokie mc>rale zawsze budzik> zachwvly aktwvi- stów antvwojennych, w cvnicznych lapówkarrv, złodziei i nepotystów? Korupeja bvla nieodłączną cechą aparatu Lac> Dong od samego początku i to pomimo surc>wej, wojennej dvsc.#,plinv. Jej zasięg musial być znaczny, skoro Ho Chi Minh już w 19#5 r. narzekał na łapownictwo i naduivwanie wlad,v przez kadrc>weciw. Krvtvka tych zjawisk przewija się również pciżniej w dokumentach partyjnych. Póki t#vała wojna, korupeja nie przvbrata roz- miarów masovwch, jednakżc nalvehmiast po 1975 r. opanowała kadrv KPW niczvm epidemia. Jej żródłem b#%ł - pudc>bnie jak w RW - krvzvs mentalności konfucjańskiej. Nieprz#padkowc> w dukumentach partvjnych wskaz#wano na indvwidualizm, jako na główną przven%nę kurupeji. Ódehod#acego konlbejanizmu nie byŁa w stanic 7#stąpić "etvka rewoluc.#jna". Gdv po zdobyciu zamożnc#o Południa aparat c>trzvmal praktycznie nieo#=raniczuną wladzę i #dv zanikłv rv#on% wojennej dv_ sc.#ůplinv, mc>ralna zenilizna parlii mc>#7ła ukazać się w całej okazałuści. Innvm ważnvm powodem hylc> zalamanie wiarv w partię wśród znacznej części aparatu. Kadrv posvtane na Pc>łudnie szvbko przekonwvałv się, że pro- pa#anda 1#=ała. Zamiast ###zvskiwanej przez Amenkanów i "maric>netkow## reżim" ludpc>ści znajdc>wali wyższv niż w DRW pozic>m żvcia, odkrvwali ślady swobód, ktcirveh na Półnc>c,# nawet sohie nie wvobrażali. Ideulogiczne zauro- czenie prvskało jak bańka mydlana i aparatczvev zaczvnali po#oń za dobrami materialpvmi. Dziś w Wietnamie "biorą" praktycznie wszvscy. Istnieją nawet quasi-ofi- cjalne cenniki rciżnych "uslu#=", pc>cząwszv od zenvolenia na zameldc>wanie, skońervwszv na paszpc>rcie cmi#rac.-vjnym. Nagminnym zjawiskiem stat się nepotvzm. Każdv funkcjc>nariusz, któn% ma możli#vość dobierania sobie per- sonelu, rozpoczvna urzęduwanie od ściągnięcia krewnveh i krajan. O wszvstkich tych zjawiskach wiele pisze się w oficjaln#j prasie. Rząci wvdał w 1979 r. specjalnv dekret o karaniu urzędników państwowveh za "sprzenie- wierzanie wtasności publicznej i brak ducha służby ludowi". W nowej kons- tytucji poświęconu nawet tej problematvce calv arvkuł: "Prawo surowo karze.... wszelkie akty korupeji, kradzicżv, łapówkarstwa, marnotrawstwa i nieodpowiedzialne działania, ktcire pc>ważnie naruszają interesy państwa i narodu". Od czasu do czasu władze urządzają prc>cesy pokazc>we, na których za przestępstwa gc>spodareze zapadają nawet wvroki śmierci. PrTv całvm tym szumie propagandowvm Hanoi unika jednak frontalnego ataku na krvtykowane zjawiska, co jest o tyle zrozumiałe, że oznaczałoby wydanie walki kadrom partyjnym i biurokracji, na którveh opiera się przeeież 254 viw iiiuwi iuiv w sektorze upaństwowionym. ("Gospodarka równoległa" ratuje kraj przed ostatecznym zalamaniem ekonomicznym, a niektórzy specjaliści,oeeniają nawet, iż jej produkcja przewyższa produkeję sektora państwowego.) W polowie lat osiemdziesiątych SRW była jednym z najuboższveh krajów świata. Dochód narodowv spadł poniżej 100 dolarów na glowę rocznie, a in- flacja w 1987 r. osiągnęła 800%. Południe, pomimo zubożenia, pozostato bogatsze od Północv. Wolnego i czarnego rvnku oraz prvwatnej przedsiębiorezości nigdy nie udało się wła- dzom zdusić do końca. Podobnie nie udało im się wvplenić "dekadenekiej kulturv". W 1955 r. jedna z partyjnych gazet narzc.kała że w sajgońskich kinach nadal największvm powodzeniem cieszą się filmy "kung fu, z walkami na noże i pc>jedynkami rewolwerowvmi oraz ze scenami łóżkowymi", a nie radzieckie dramaty wojenne. Reporterev, dosyć lieznie odwiedzający Wietnam w dziesiątą rocznicę zakc>ńczenia wojny, zgodnie stwierdzali, iż - jak to ujął Robert Shaplen z Nei1, Yorkern - Sajgon jest miastem "podupadłvm, szarvm i zakurzonym", w którvm z trudnc>ścią można odnaleźć resztki dawnej świetności, a fascynu- jąca atmosfera "azjatyckicgo Parvża" przepadła chyba bezpowrotnie.3z W Hanoi znacznie mniej rodzin niż w Sajgonie posiada w clomu telewizor, lodówkę czv radio. Na jedną osobę przvpadają w stolic.y 2 m# powierzehni mieszkalnej, a w mieście Ho Chi Minha 3 m#. Tylko 60% wietnamskich dzieci i mlodzieżv może uczęszezać do szkół. Coraz ostrzej zaznacza się różnica pomiędzv uprzvwilejc>waną warstwą rządzącą i ogótem ludności. Współczesny pi#arz Nguycn Khai, wkłada w usta partyjnego dygnitarza następujące słowa: ...poszliśmy odwiedzić kuzvnkę, która.... miala własne kłopoty: najstarszv syn na reedukacji, mlodszv w więzieniu, synowa bez prac.#v z gromadką dzieciaków zwaliła jej się na głowę. A moja żona przechwala się. Że najstarszv syn pojc:chał do Związku Radzieckie#o, żc jedna synowa studiuje w NRD.... A to, że mąż taki szanc>wany i ważny, co rok wyjeżdża gdzieś za granicę".33 WAL stała się w latach Sll-tveh crwartą ci> do liczebności armią świata. Ulrzvmwvanie niemal póltoramiliuno#vej armii było oczvwiście niezwvkle koszio,vne, ale kunieczne dla realizacji mocarstwowych aspiracji KPW. Wiet- namsc,#v komuniści nadal bowiem zacieśniali "stosunki specjalne#', łączące Wietnam z Laosem i Kambodżą. W obu krajach masowo osiedlali się chłopi wietnamsc,y, a namicstnicze rządy posłusznie wvkonywałv polecenia Hanoi. Ekspansvwna polityka KPW przyczvniła się do całkowitego zaniku sympatii do Wietnamu. Nawet Szwecja oświadezyta w 1987 r., że będzie pomagać SRW jeszeze tvlko przez dwa lata ze względu na okupację Kambodży. A Zgromadzenie Ogólne ONZ w żadnej niemal kwestu nie głosowało w połowie lat osiemdziesią- tvch tak zgodnie, jak przy potępianiu Hanoi z tego samego powodu. W roku 1985 Wietnam był zadłużony wobec zagranicy na 6 miliardów dolarów, z czego ponad 4 miliardy przypadaly na długi wobec bloku sowiec- 255 kiego, a najwięcej wobec samego ZSRR. Pomoc radziecka wynosiła około 6 milionów dolarów dziennie, co dawało 2 miliardy rocznie - 20% globalne- go dochodu narodowego kraju. Wiele było zatem sluszności w metaforze, której użył Teng Siao-ping, nazywając Wietnamezyków "Kubańezvkami Wsehodu". Podobnie jak żołnierze Fidela Castro walczyli w Afryce, tak i "ochotnicy" wietnamscy bili się w Kambodży i oskrzydlali Chiny, a ich rząd inkasował miliardy rubli. Wietnam spłacał swój dług wobec ZSRR na różne sposoby. Udostępnił bazy wojskom sowieckim. Wysyłał robotników do pracy, głównie na Syberii i w krajach RWPG. Corocznie wyjeżdżało około 50 tysięcy ludzi, którzv mieli swą pracą spłacaE zaciągnięte długi. Nawet pomoc sowiecka nie była jednak w stanie uratowaE rozsypującej się gospodarki Wietnamu. Zostala ona zresztą w dużej mierze zmarnowana. W 1985 r. przemysł pracował poniżej połowy swych mocy. Brakowało energii, surowców i kapitałów. Bezrobocie sięgało aż 20%. Hanoi próbowato ratować gospodarkę uciekajac się m.in. do handlu bro- nią pozostawioną przez Amervkanów. Wietnam sprzedał w 1985 r. Iranowi, prowadzącemu wojnę z Irakiem, sprzęt bojowy wartości 400 milionów dola- rów (czołgi M-48, samoloty F-5, helikopterv Cobrn i iń.). Rzecz jasna, te roz- paczliwe półśrodki mogłv oddalić widmo katastrofy tylko na krótko. Przywódcy SRW nie zdec.ydowali się natomiast na sięgnięcie do innego żródła dewiz, które - jak wskazvwał przykład Tajlandii czy Birmy - mogło dawać spore dochody: do turvstyki. W roku 1983 Wietnam odwicdzilo 252 tu- rvstów (!). Dla wladców z Hanoi hermetyczna izolaćja swveh obywateli oka- zata się najważniejsza. Po szezytowym 1979 r., kiedy to w ciągu 1 miesiąca do krajów sasiednich przybywało ponad 50 tysięc.y uchodźców, strumień uciekinierów zmniejszvł się, lecz był to nadal poważny problem. Mobilizacja opinii publicznej całego świata i pomoc rządów zachodnich sprawiły, iż ci emigranci z końca lat siedemdziesiątych, którvm udało się przeżvć ucieczkę, znaleźli stałe miejsca osiedlenia. Z okolo miliona uchodźców (do 1985 r.) 700 tysięc.y przvjęłv LlSA, a pozostałych głównie kraje Europy Zachodniej. W 1979 r. zorganizowano we Franeji akcję "Statek dla Wietnamu" (kil- ka lat weześniej francuska lewica też wysłała "Statek dla Wietnamu", tyle, że z pomocą dla Viet Congu). Akeji udzieliło poparcia wiele znanych postaci, a wspólna konfereneja prasowa dwóch słynnych "starców" r Raymonda Arona i Jean-Paul Sartre'a - urosła do rangi symbolu pojednania lewicv z prawicą w imię humanitarnych ideałów. Zebrane fundusze wystarezyłv dla wysłania statku, który w czasie kilkumiesięcznego rejsu po Morzu Połu- dniowo-Chińskim wyłowił 884 uciekinierów. Społeczny entuzjazm dla akeji był jednak bez porównania mniejszy niż energia dawnych ruchów antywojennych. Następny "Statek dla Wietnamu" mógł wypłynąE dopiero trzy lata później. Podobnie było na całym świeeie - po roku 1982 bonrpeople zeszli z pierw- szych stron gazet, zmalało zainteresowanie opinii publicznej i pomoc rządów. A exodus, choć w mniejszej skali, trwał i trwa nadal. W 1989 r. Hongkong ruu w#tywelu iiacisxu awiawwc# u#uui uc#ui iac#c #awicawuv. Rząd SRW, chcąc uniknąE oskarżeń o zmuszanie swych obywateli do nie- legalnej emigracji, podpisał w 1979 r. umowę z Wysokim Komisarzem ONZ do spraw uchodźców. Zobowiązał się w niej do wypuszezenia każdego roku 16 tysięcy ludzi. Dopiero jednak w 1983 r. liczba legalnych emigrantów przekroczyła liczbę boat people. W samym roku 1985 podania o emigrację złożyło p6ł miliona Wietnamczyków. Trzon Politbiura w połowie lat 80-tych tworzyła wciąż ta sama grupa, co w latach czterdziestych. Wszyscy wyznawali marksizm w skrajnie dogmatycz- nej, stalinowskiej wersji - wszak zostali komunistami w latach trzydziestych, jako uczniowie agenta Kominternu. Historia z pozoru przyznała im rację- - czyż nie pokonali Franeji i Ameryki? Upojeni zwycięstwami nie zamierzali ani na jotę odstępować od pryncypiów ideologii. W dodatku byli słabo lub w ogóle nie wykształceni - spędzili całe życie w konspiracji i w dżungli, znali się najwyżej na prowadzeniu wojny; ich wiadomości na temat gospodarki ograniczałv się do podręczników marksistowskiej "ekonomii politycznej". W 1982 r. starą ho-chi-minowską gwardię reprezentowali w Politbiurze w ko- lej ności miejsca w hier arehii: Le Duan (74) - sekretarz generalny, Truong Chinh (75), Pham Van Dong (76) - premier, Pham Hung (70) i Le Duc Tho (72). W czerwcu 1981 r. gensek Le Duan powiedział: "Wyrażamy nasze poparcie dla PZPR, komunistów i narodu polskiego w ich walce, mającej na celu udaremnienie kontrrewolucyjnych planów reakcyjnych sił". Natomiast gen. Giap, wydelegowany na IX nadzwyczajny zjazd PZPR w 1981 r. oświad- czył, iż "w trudnej i skomplikowanej walce komuniści i naród polski mogą polegaE na szczerym poparciu i bojowej solidarności KPW".34 Na początku lat osiemdziesiątych, gdy w SRW miała miejsce mini-odwilż gospodareza i gdy do Politbiura weszlo kilku mniej znanych aparatezyków, zachodni obserwatorzy zaczęli mówiE o "zmianie ekipy". Przypuszczenia te okazaly się jednak przedwczesne - stara gwardia zachowała w swych rękach kluczowe pozveje. Potem, w wyniku komplikowania się wewnętrznej i mię- dzynarodowej sytuacji SRW w najwyższych władzach partii nastąpiło pewne zróżnicowanie stanowisk. Pojawiły si# nawet spekulacje na temat podziału Biura Politycznego na skrzydło "dogmatvków" i "reformistów". Frakeji twardo- głowvch przewodzić miał Truong Chinh, którego popierali przede wszystkim wojskowi z gen. Van Tien Dungiem na czele. Natomiast do "pragmatyków" zaliczać się mieli niektórzy młodsi (to znaczy sześćdziesięcioletni) działacze. Zwolennicy reform byli zdania, iż wobec piętrzących się trudności należy zwolniE tempo marszu ku socjalizmowi, odroczyE kolektywizację rolnictwa na Południu, a nawet cofnąć się na niektórych odcinkach, na przykład nieco zdecentralizować gospodarkę. Dogmatycy nie godzili się nawet na to. Inny podział w Politbiurze został ujawniony, kiedy w 1979 r. zbiegł z Wiet- namu Hoang Van Hoan - były członek najwyższych władz KPW, współzało- życiel partii, ambasador DRW w Pekinie. Był on zwolennikiem orientaeji 256 257 prochińskiej i gdy w 1976 r. frakeja prosowiecka uzyskata przewagę usuntęto go z Biura Politycznego. Hoan twierdzit, żc inni członkowie kierownictwa znani ze swych sympatii do ChRL także zostali wówezas wyeliminowani. Na początku lat osiemdziesiątych w Hanoi dominowaty dwie rodziny: Le Duana i Le Duc Tho. Syn sekretarza generalnego KPW, Le Hong, był zwierzehnikiem stużby bezpieczeństwa, jego szwagier - szefem radiokomi- tetu, zięć - dowódca lotnictwa, a kulejny krewniak - dyrektorem instytutu szkolenia kadr partyjnych. Nalomiast dwaj inni bliscy krewni Le Duc Tho pelnili funkeje ministra łacznuści oraz burmistrza Sajgonu. Przvkładów nepo- tyzmu na mniej eksponowanych stanowiskach byto dużo więcej. KPW stata się partią zupetnie nie przypominającą Lao Don z jej heroi- cznego okresu. Byla to partia niezdysc,yplinowana, nieudolna, niezbyt spójna i głęboko skorumpowana. Przed taką właśnie partią stanęło w 19#; r. zadanie, od rozwiązania którego zależała przvszłośE kraju: wvprowadzenie Wietnamu z lawinowo narastającego krvzvsu. Poezątkowu komuniści próbowali zastosować metodę "reform bez re- form", według recepty: kilka kosmetycznych poprawek, żadnych zmian stru- kturalnych, dużu szumu propagandowego. Plenum KC KPW podjęło w czerwcu 198# r. "histurvezne decvzje", które miaty doprowadzić do likwi- dacji biurukratyczne#=o i secntralizuwanegu systemu zariadzania gospudarką. Wbrew szumnym deklaracjom sprowadziłv się one właściwie tylko do wymia- ny pieniedzy, zniesienia reglamentacji i zmiany cen i płac. "Historvezne" reformy szvbku skuńezvłv się kompletnym fiaskicm. W kra- ju zapanuwal chaos gospodarezv, kiedv do gąszczu starych przepisów doszłv nagle nowe, które miata w dudatku realizuwać ta sama, niekompetentna kadra. Ceny poszłv gwałtuwnic w góce. Wtadze w obawie przed zaburzeniami zaczęłv masowo dodawać do pensji rekompensaty, cu dopruwadzito do galupu- jacej inllacji - jej w#każnik przekruczvł wówezas ;Ull#7# rocznie. Już po paru miesiacach przvw#óconu reglamentację pudstawuwveh artykutów spużvwezveh. Winą za niepowodzenie próbowano ubciażvE rząd. Usuniętu zeń ośmiu ministrów, oskarżając ich u naduevcia i wykurzvstvwanie stanowisk dla uso- bistych korzvści oraz o blukuwanie reform. W lipcu 19#6 r. zmarł 76-letni Le Duan - numer 1 w partii od śmierci Ho Chi Minha. Na stanowisku sekretarza generalnego zastapił go Truung Chinh. Je#o rządy nie trwalv jednak dtugo. W #rudniu tegoż roku odbyt się kolejny zjazd KPW, w czasic którego duszto du zasadniczych zmian. # Już kampania przedzjazdowa obfitowała w wypovviedzi, które miałv przvgo- towa E grunt do puważnego zwrotu. Le Duc Tho napisat np. w jednvtn z artykutów: "Niektórzv kadrowc,w i szeregowi cztonkowie KPW.... zaniedbują obowiązki, mvślą tylko o sobie.... Wśrcid kadrowców na porządku dziennym sa przvpadki kradzieży mienia spotecznego, łapownictwo, nielegalny handel.... Niektó- rzv.... gonią za banalnym, konsumpcyjnym żvciem, w którym pieniądz góruje nad honorem i sumieniem". Prasa ujawniła aferv gospodareze, w które zamieszani byli członkowie najwyższveh władz. Truong Chinh zaś powiedział w swvm przemówieniu na 25S Dnc Tho. Nowym sekretarzem generalnym zostat lvguyen v au L##### # # 1 lQ ##, Południowiec, uważany za zwolennika reform. Zjazd opowiedział się za re- formami ekonomicznymi, uznał konieeznośE istnienia indywidualnego rol- nictwa, prywatnej inicjatywy oraz likwidacji centralnego systemu nakazowo- rozdzielczego. Skala zmian nie budzi zdziwienia, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności: rozmiary kryzysu oraz fakt, że rok 1987 był okresem zaawanso- j "p " y j wane ierestrojki w ZSRR i inn ch kra ach bloku. Odejście starej gwardii, zawsze tak pewnej siebie i ufającej niezłomnie w słusznośE swej linii, stanowiło drastycznywyraz przyznania się do porażki. Ci, któ- rzy pokonali Francuzów, Amerykanów i Południowych Wietnamczyków sami zostali w końcu pokonani - z powodu ślepej wiacy w ideologię. Nie tylko nie potrafili w oparciu o nią zbudowaE kraju "dzlesięE razy piękniejszego, nie tylko sprowadzili na swój naród bezmiar cierpień, leez nawet nie zdołali zapewniE Wietnamowi suwerenności, popadając w ścisłą zależnośE od Moskwy. "Nie ma nic cenniejszego nad niepodległośE i wolnośE" - mawiał Ho Chi Minh. A jednak on, ani jego spadkobiercy nie dali Wietnamezykom ani jednego, ani drugiego. I nie mogli daE, bowiem marksizm-leninizm stanowił zaprzeczenie obu tych wartości. Zbiorowa dymisja może świadczyE o tym, iż twórcy KPI zaczęli rozumieE swoją życiową pomyłkę. Wkrótce po zjeździe stara gwardia oddała resztę jeszcze zajmowanych pozycji: Pham Van Dong zrezygnował z piastowanego od ponad 30 lat urzędu premiera, a Truong Chinh - ze stanowiska przewodniczącego Rady Państwa. Po zjeździe prawie całkowicie zreprywatyzowano handel detaliezny, przy- było zakładów usługowych oraz niedużych warsztatów i spółek produkcyj- nych. Cały przemysł pozostał jednak nadal własnością państwa. Odwilż objęła także inne dziedziny życia społecznego. Władze zrezygno- wały na przykład z walki o "socjalistyczną kulturę" i zaczęły zabiegaE o współ- pracę z Kościołem katolickim.* Zanim jednak do tego doszło, utworzono w 1983 r. tzw. Komitet Solidar- no#ci Patriotycznych Katolików Wietnamskich, złożony z "postępowyeh księ- ży" z zamiarem rozbicia Kościoła od wewnątrz. W tym samym roku odbył się w Ho Chi Minh proces kilkunastu duchownych i świeckich działaczy katolic- kich, oskarżonyeh o publikowanie "kontrrewolucyjnego pisma Religia Wcie- lona. Zapadł jeden wyrok śmierci i kilka długoletniego więzienia - między innymi na 12 lat skazano przełożonego krajowej prowincji jezuitów. ' Buddyzm został w wyniku pr Leśladowafi tak poważnie osłabiony, że praktycznie utracił niezależnośE. Kościót buddyjski opanowali duchowni dyspozycyjni wobec partu, a z około 15 tysięcy zakonnikbw i zakonnic do roku 1985 ponad 2/3 zmuszono do opuszezenia klasztorów. 259 Na początku lat 80-tyeh na kardynała Trinha Van Cana i dwóch innych biskupów nałożono areszt domowy. Możliwości kształcenia kapłanów i obsa- dzenia wakujących parafii były drastycznie ograniczone. Tajne wyświęcanie księży w niewielkim stopniu łagodziło sytuację. W roku 1987 polityka władz wobec Kościoła uległa pewnej liberalizacji. Zezwolono na otwarcie dwóch seminariów duchownych i-przyjęcie kilkudzie- sięciu kandydatów. Inne restrykeje utrzymano jednak w mocy i stosunki między państwem a Kościołem dalekie były od normalizacji. Na przykład na synod w Rzymie w 1987 r. mogło przyjechaE - i to. z opóźnieniem spowodo- wanym przez przeszkody ze strony władz - tylko dwóch biskupów wietnam- skieh. A w roku 1988 doszło do kolejnego zatargu, na tle beatyfikacji 96 wiet- namskich męczenników za wiarę z XVII i XVIII w. Zdaniem Hanoi niektórzy spośród nich byli zdrajcami ojezyzny, gdyż kolaborowali z Francuzami. Koniec lat 80-tych był okresem dalszyeh postępów wieinamskiej "pierestroj- ki". Władze twierdzą, że zwolniłv już niemal wszystkich więźniów politycznych, lecz emigracyjne źródła wietnamskie podają przykłady licznych represji. Największe zmiany nastąpiły w gospodarce. Od roku 1988, kiedy ponownie w niektórych regionach zapanował głód, ma miejsce systematyczna poprawa. Rząd wprowadził plan stabilizacyjny we współpracy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Inflacja spadła do kilkunasiu proeent. Postępuje prvwatyzacja: zakłady państwowe wytwarzają tylko ponad 20% dochodu na- rodowego (kilka lat temu - połowę) Hanoi stara się wyjść z międzynarodowej izolacji i znaleźE dla siebie miejsce w nowym światowym układzie sił. We wrześniu 1989 r. Wietnam ogłosił wycofanie wojsk z Kambodży. Pozostały jednak na miejseu tysiące doradców i Wietnamezyków w kambodżańskich mundurach. W polityce zagranicznej Wietnamu następuje zmiana sojuszy. KPW potę- piła demokratyczne przemiany w państwach dawnego bloku sowieckiego. Także stosunki z Moskwą uległy ochłodzeniu. Naturalne stało się natomiast zbliżenie z Pekinem, gdzie po masakrze na Placu Tien An Men partia przyjęła podobną linię: reformy gospodareze bez zmian politycznych. Chiny zaofero- wały 2 miliardy dolarów, by zastąpiE zredukowaną pomoc sowiecką. Zażądały w zamian gwaranej i, że Politbiuro nie dopuści do liberalizacji. Z kierownictwa KPW usunięto w 1989 r. prawie wszystkiGh działaczy skłonnych do reform nie tylko ekonomicznych. A we wrześniu tegoż roku w Pekinie gościł z "przyja- cielską wizytą" 78-letni gen. Giap. Kreml podjął decyzję o rezygnacji z baz wojskowych w Wietnamie. Choć brzmi to niewiarygodnie, w prasie amerykańskiej pojawiły się informacje, że Hanoi zaproponowało wynajęcie baz... Stanom Zjednoczonym. Byłby to jeden z najwię- kszych paradoksów, których tyle zawierają najnowsze dzieje Wietnamu. Wietnamczycy zdają sobie dziś coraz powszechniej sprawę z tego, że komu- niści ich okłamali. Pokonanie Francuzów i zjednoczenie kraju, które kosztowały naród morze krwi i dziesiątki lat wyrzeczeń, nie przyniosły obiecywanego przez Lao Dong dobrobytu i wolności. Gdy rozmawia się szczerze z Wietnamezykami, to mówią zwykle: "pomyliliśmy się" albo "byliśmyjak zahipnotyzowańi". #>ai ui. #c.# W Polsce zmagania z komunizmem trwały ponad 40 lat. A przecież w na- szym kraju został on narzucony przez zewnętrzną siłę i nigdy nie zyskał aprobaty narodu. Sytuacja w Wietnamie jest diametralnie inna. Komunizm był tam zjawiskiem rodzimym, zdołał zawładnąE umysłami całego pokolenia. Przywódcy Lao Dong cieszyli się autentycznym prestiżem. Dużej części Wiet- namczyków komunizm jawił się jako ich własna ideologia. Punkt wyjścia jest więc tam znacznie gorszy od polskiego, a droga do systemu demokratycz- nego zapowiada się jako długa i ciernista. Właśnie - ideologia. Wydaje się, iż wojny indochińskie przyniosły zwycię- stwo wyłącznie jej. Przegrali Francuzi, musieli się wycofaE Amerykanie, Po- łudniowi Wietnamczycy zostali pokonani, a w końcu porażkę ponieśli rów- nież komuniści. Jedyną stroną - jeśli można użyE takiego określenia- której indochińska hekatomba przyniosła korzyści, była marksistowsko-leni- nowska ideologia -jej panowanie rozciągnęło się przecież na następną połać globu, zagarniając 80 milionów ludzi. Aleksander Sołżenicyn napisał w Archipelagu GUŁag "Wyobraźnia i siła wewnętrzna zbrodniarzy Szekspira zatrzymywały się na tuzinie trupów. Po- nieważ nie mieli ideologii. Ideologia! Ona to właśnie przynosi poszukiwane usprawiedliwienie zbrodni, tak potrzebne zbrodniarzowi.... Właśnie IDEO- LOGIA spowodowała, że wiek XX doświadczył zbrodni na milionową skalę '. I pomyśleE, że losy Indochin mogłyby potoczyE się zupełnie inaezej, gdyby pewien skromny pomocnik paryskiego fotografa nie wzruszył się siedemdziesiąt lat temu do łez, czytając leninowskie Tezy w kwestu narQdowej i kolonialnej... Przypisy bibliografezne do części III 1. C#t. za: Goodman Allan E. "The L,ost Peace. America s Seareh for a Negotia ettlem#t oE the Vietnam War'", StanEocd 1978 s.169. 2. "The Pentagon Papers as Published by The New Yock Times", New York 1971, s. 6. 3. "Historia dyplomacji od 1945", cz. II, Warszawa 1986, s. 260. ; 4. L#'t. za: Goodman A., op. cit., s.177. 5. Morris Stephen "Rozmy#lania o wojnie w Wietnamie", w: "Między sierpem a młotem - ZSRR i świat", Warszawa 1987, s. 234. 260 261 6. Nguyen Khai "Noworoczne spotkanie", w: "Literatura na świecie", nr 6/1986, s. 51. 7. L),t. za: Truong Nhu Tang "Memoires d'un Vietcong", Paris 1986, s. 270 (Konystałem ze streszczenia tej l;siążki, które udostępnił mi upnejmie pan Wojciech Giełiyfiski). 8. Lj,t. za: Nguyen Van Canh "Vietnam Under Communism,1975-1982", Stanford 1985, s.12. 9. Chociłowski Jeny "Wietnam bez 17 równoleżnil;a", w: "Wietnam w walce o niepodległośE i socjalizm", Warszawa 1980, s. 42. 10. #t. za: FitzGerald Frances "Fire in the Lake", New York 1973, s: 29. 11. Chociłowski J., op. cit., s. 33. 12. C#t. za: Nguyen Van Canh, op. cit., s. 208.- 13. Chociłowski J., op. cit., s. 34. 14. L#t. za: Nguyen Van Canh, op. cit., s.178. 15. Ibid., s.167. 16. Ibid., s.173. 17. L#t. za: Johnson Paul "A Histocy of the Modern World", London 1984, s. 658. 18. Quy "Na Morzu Chifiskim", w: "Karta", nr 2/1984, s.131. 19. NDuyen Van Canh, op. cit., s.162. 20. Nguyen Manh Tuan "W obliczu mona", cyt. za: Literatura na świecie..., s.178. 21. "Time". 5.05.1979, s.ll. 22. .,#zvty dokumentacVjne PAP. Wietnam Potudniowy - porażka strategu imperializmu", Warszawa 1976, s. 20. 23. #t. za: Herring George C. "America's Longest War. The United States and Vietnam 1950-1975", New York 1979, s. 268. 24. #t. za: "Historia dyplomacji...", s. 263. 25. #t. za: Ziegler David W. "War, Peace and International Politics", Boston 1981, s. 359. 26. "The Lessons...", s.122. 27. Summers Hany G., Jr. "On Strategy. A Critical Analysis of the Vietnam War ', New York 1982, s. 21. 28. Collier Peter, Horowitz David,.Kolejna podła. nieuczciwa dekada lewicy", w: "Oto Ameryka. Polityha i spoleczefistwo", New York 1987, s.140. 29. Bukowski Władimir.,Najważniejsze negocjowaE", w: "Między sierpem...", s 161. 30. "The Economist",14.05.1988, s. 65. 31. Paterson Thomas G. "Historical Memory and IIIusive Victorieś: Vietnam and Central America", w: "Diplomatic Histotv", vol.12, nr 1,1988, s. 2. 32. Shaplen Robert "A Reporter at Large. Return to Vietnam", w: "The New Yorker", 22.04.1985, s.109. 33. Nguyen Khai, op. eit., s. 49. 34. Góralshi W., op. cit., s. 232. 35. Arpinacki Andnej "Indochiny 1982-1987", w: "Krytyka" nr 27/1988, s.167. Miałem wtedy 16 lat. Niewiele wiedziałem o Wemamie. Kilka lat wcześniej gazetyprawie codzienniepodawały liczbę zestrzelonych amerykańskich samolo- tów; w telewizji wciąż oburzano się na "barbarzyńskie naloty". Utkwił mi też w pnmięci obraz Wetnamczyka stizelającego do amerykariskiego odrrutowca z knrabinu maszynowego, opartego na ramionach drugiego żofnierza. Gdy zobaczyłem "parlyzanckie czołgi ' ; coś zaczęło mi się nie zgadzać. Skoro Wetnamczycy byli tak słabo uzbrojeni, że przeciwko bombowcom mieli tylko zwykłe karabiny, to skąd u nich ciężki sprzętpancerny? Kilka lat ten:u przypadkiem dostałem książkę angielskiego dziennikarza o historii konfliktu. Przeczytałem ją z zainteresowaniem, ale pytań nie ubyło. Sięgnąłem więc po następne - i tak zaczęła powstawać ta książka. Okazało się bowiem, żeproblematyka wietnamskajest nie tylkopasjonująca, lecz również nie tak egzotyczna, jak mogłoby się wydawać. Ta najdłuższa wojna cznsów nowożytnych była soczewką, w której zogniskowały się najważniejsze zagndnienia współczesności: zmierzch odwagi Zachodu, problenly Trzeciego Świata, komunizn:. Czy Wietnan:czycy rzeczywiście weń uwierzyli, a jeśli tak to dlaczego ? Czemu niekomunistyczny Wetnan: Południowy okazał się słabszy od Pólnocnego ? Dla- czego nlilitnrnn superpotęgn poniosłn klęskę ? Czy Amerykanie byli zbrodniarra- mi wojennymi ? Oto niektórepytania, na którepróbuję odpowiedzieć. Książka opnrtnjest głównie na anglojęzycznej prasie i oprncowaniach. Wę- kszość publikacji wietnan:skich czy pisanych z pozycji prokomunistycznych nie znwiera podstawowych dnnych, są przy tym nieobiektywne. Z koleiprace amery- knńskie nadmiernie koncentrują się nn sprawach dotyczących USA i nie pizy- wiązują większej wagi do problemów wewnątrrwietnamskich. Autorzy amery- kańscy także nie byli wolni od stronniczości - do niedawna większość książek tnm się ukazujących nlinłn wyraźne nastawienie antywojenne. Na koniec dwie uwagi, rrec można, techniczne: Knżde niemal zdanie w tej książce mogłoby być zaopatrzone w odsyłacze do bibliografii. Ponieważjednak niepretenduje ona do miana ściśle naukowej, pozostnwiłem przypi.syjedynieprzy niektórych cytatach. Uwaga druga: pozwoliłem sobie nn pewne odstępstwo od przyjętych reguł ortograjii. W książce powtarzają się często określenia pólnocno- lub potudnio- wo-wietnamski. Powinno sięjepisać łącznie. Uznałemjedna# że użycie łącznika podniesie przejrzystość tekstu. Książka ta nie mogłabypowstać bezżyczliwejpomocy wielu osób. Pani Teresa Tran-Thi-Lai Wlkanowicz oraz redaktor Stefan Wilkanowiczpoświęcili swój czas naprzeczytanie maszynopisu, a ićh cenne uwagipozwoliły mi na uniknięcie 263 licznyeh błędów i nieścisłości. Wiele zawdzięczam teżpanom Wojciechowi Gieł- żyńskiemu i Janowi Prokopowi. Nie zdołnłbym dotrzeć do niezbędnej literatury bez pomocy Bogusłnwn Chrabot#; Mamerta Glinkowskiego, Wojciecha Pięcin- ka, Ryszarda Terleckiego i Marzeny Wrlkanowicz. Wszystkim pragnę wyrazić moją głęboką wdzięczność. __ Spis treści Część I. KLĘSKA FRANCUZÓW 1. Korzenie rewolucji.... ...... 7 2. Wojna. .... 27 3. Dien Bien Phu .... 43 Przypisy bibliograficzne.... .... .... 53 Część II. KLĘSKA AMERYKANÓW... .. .... 55 1. Dwa Wietnamy .... 57 2. Między ehaosem a terrorem... .... 67 3. Rewolucja czy agresja? .... 86 4. W świecie bambusowych chat .... 99 5. TET.... ..135 6. Drugi front..... . ..151 7. Honor czy pokój?..... ..172 Przypisy bibliograficzne......... .. 201 Część III. KLĘSKA WIETNAMCZYKÓw 207 1. Operacja "Ho Chi Minh... .. .. 209 2. Bambusowy Gułag..... .. 223 EPILOG CZĘŚCI II .......... .. 245 EPILOG CZĘŚCI III .. 253 Przypisy bibliograficzne..... .. 261 Od autora... ... 263 NOTA O AUTORZE Artur Dmochowski (ur. 1959) jest historykiem i dziennikarzem. Napisana przezeń biografia Józefa Kurasia - "Ognia" (,Zginął za Polskę bez komuni- stów'; Wydawnictwo CDN 1987) miała trzy wyda- nia podziemne i czwarte w roku 1990. Był m.in. redaktorem naczelnym tygodnika Czas Solidarności oraz redaktorem nowojorskiego Nowego Dziennika.