Władysław Czapliński WŁADYSŁAW IV i JEGO CZASY SPIS TREŚCI OD AUTORA................. 5 WSTĘP ................... 7 Rozdział pierwszy WCZESNA MŁODOŚĆ............. 9 Rozdział drugi O CARSKĄ KORONĘ............. 22 Rozdział trzeci MIĘDZY WSCHODEM A ZACHODEM...... 52 Rozdział czwarty ZACHÓD I LATA OCZEKIWANIA........ 64 Rozdział piąty BEZKRÓLEWIE I ELEKCJA.......... 93 Rozdział szósty KRÓL, INAUGURACJA RZĄDÓW........116 Rozdział siódmy KORONACJA, PIERWSZY SEJM........133 Rozdział ósmy NA WOJNACH DALEKICH...........153 Rozdział dziewiąty STARANIA O SZWEDZKĄ KORONĘ.......178 Rozdzlal dziesiąty NOWE DROGI. BILANS............200 Rozdział jedenasty WALKA O WŁADZĘ..............220 Rozdzial dwunasty PORAŻKI...................240 Rozdzial trzynasty JESZCZE JEDEN PROBLEM NIE ROZWIĄZANY . . 258 Rozdzial czternasty NA PRZEŁOMIE................266 Rozdzial piętnasty KRÓL I JEGO OTOCZENIE..........280 Rozdzial szesnasty BLASKI I CIENIE KRÓLOWANIA ,,,,,,,, 297 Rozdzial siedemnasty MECENAT KULTURAI.NY KRÓLA.......318 Rozdziat osiemnasty OKRES PRZEJŚCIOWY............332 Rozdzial dziewiętnasty PLANY WOJNY TURECKIEJ KONIEC KRÓLOWANIA........... . 353 ZAKOŃCZENIE................ 378 PRZYPISY BIBLIOGRAFICZNE . ,....... 383 BIBLIOGRAFIA................ 394 ŹRÓDŁA RYCIN..... 398 OD AUTORA Książka Władysław; IV i jego czasy jest pierwszą obszerną i na szerokiej bazie źródłowej opartą monografią tego władcy. Wprawdzie już w roku 1823 Kajetan Kwiatkowski wydał rozprawę pt. Dzieje narodu polskiego za panowania Władysława IV, książka ta jednak nie spełnia warunków, jakie dziś stawiamy monografii historycznej, nie mówiąc już o tym, że traktuje swój przedmiot nazbyt zwięźle. Wydana potem, w latach trzydziestych naszego wieku, przez Artura Sliwińskiego publikacja pt. Król Władysław IV jest dziełem popularnym, opartym głównie na pracach innych autorów. Przygotowana następnie przez Ryszarda Mieniokiego obszerna monografia panowania Władysława IV, podobnie jak i pisana przeze mnie w czasie drugiej wojny światowej rozprawa poświęcona temu tematowi nie ukazały się drukiem i dziś są niewątpliwie przestarzałe. Książka moja daje możliwie pełną, aczkolwiek na pewno niewyczerpującą, informacją o tym, co działo się w Polsce w latach 1632-1648. Mimo iż starałem się dać możliwie wszechstronny obraz panowania Władysława, znajdą się wiadomości i fakty potraktowane mniej dokładnie. Starałem" się bowiem o to, by przede wszystkim przedstawić sprawy najważniejsze i te, o których w dotychczasowej literaturze pisano niewiele lub błędnie. By zyskać pełniejszą informację o tych sprawach, Czytelnik będzie musiał sięgnąć do dzieł Boh- I dana Baranowskiego, Wiktora Czermaka, Ludwika Kuibali, Wacława Lipińskiego, Józefa Leszczyńskiego, Adama Szelągowskiego, Władysława Tomkiewicza i innych, podanych w spisie bibliograficznym. Pozostaje mi na zakończenie podziękować tym, któ-ray przyozyniM się do powstania mej książki. Ministerstwu Szkół Wyższych, które ułatwiło mi uzyskanie paszportu na wyjazd do Anglii, koledze Henrykowi Kra-suniowi, który umożliwił mi pobyt w Anglii i dotarcie do znajdujących się tam wydawnictw historycznych. Serdeczne słowa podzięki należą się recenzentom rękopisu tej pracy, profesorom Adamowi Kerstenowi i Władysławowi TomMewiczowi, za ich uwagi i korekfcury niesłychasnie pożyteczne zarówno gdy chodzi o treść, jak i formę. Wreszcie dziękuję mym przyjaciołom, Adamowi Kerstenowi i docentowi Jaremie Maciszewskiemu, którzy zachęcili mnie do napisania tej książki. WSTĘP Ostatnie dziesięciolecia XVI wieku pełne były oznak nadchodzących nowych czasów. Zmianie ulegał w pierwszym rzędzie układ stosuinków politycznych w Europie. Powstanie niezależnego państwa Niderlandów północnych (1581), klęska Niezwyciężonej Armady (1588), ipokój w Vervains (1598) zapowiadały koniec przewagi Hiszpanii w Europie. Kończył się też okres wielkich wojen religijnych. Wielcy reformatorzy religijni zmarli koło połowy XVI wieku. Poszczególne państwa, jak Niemcy, Polska, wreszcie Francja, wyciągały wnioski z wojen religijnych, doprowadzając do porozumienia między wyznaniami. Nie oznaczało to naturalnie, by ludzie przestali odtąd sięgać po broń, gdy szło o spory i różnice w kwestiach wiary. W coraz większym jednak stopniu hasła religijne służyły w ipnzyszłych woijnach raczej za przykrywkę dla realnych interesów państwowych bądź stanowych. Równocześnie zaś dochodzące do głosu w Europie silne państwa narodowe, jak Anglia, Francja, w coraz mniejszym stopniu oglądały się w swej polityce na interes tego czy innego wyznania. Zmianie ulegały też poglądy polityczne. W roku 1576 Jean Bodin wydał Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej, w których głosił zasadę mocnej, absolutnej, niepodzielnej władzy państwowej, przyznawał królowi prawo wydawania i znoszenia ustaw, zezwalając poddanym jedy- nie na bierny opór wobec złego władcy. Toteż jeśli kończące się stulecie rozbrzmiewało sporami religijnymi, to nadchodzące miało wsłuchiwać się w rozprawy o dobrym i silnym rządzie. Jak zawsze w takich wypadkach zmiany dokonywały się jednak stopniowo. W pierwszej połowie XVII wieku będą jeszcze rządzili władcy, dla- których sprawy religijne stały na pierwszym miejscu. Należeli do nich Filip II, król hiszpański, Ferdynand II, cesarz rzymski narodu niemieckiego, Zygmunt III, król polska. Ale w ostatnich dziesięcioleciach XVI wieku przychodzą na świat ludzie, którym będzie dane kształtować losy Europy w następnym stuleciu. Są to Albrecht Wallenstein (1583), Axel Oxenstiema (1583), Armand Richelieu (1585), Gustaw Adolf (1594), Bohdan Chmielnicki (1596), wreszcie Władysław IV (1595). Wszyscy wymienieni, to ludzie nowej epoki. Ludzie, dla których ideologia religijna to rzecz ważna, w coraz większym jednak sbapndu podporządkowana państwu jako czynnik mobilizujący masy. Wszyscy okażą się zwolennikami silnej, zdecydowanej władzy państwowej niezależnie od tego, czy dane im będzie królować, czy też pomagać koronowanym głowom. Sami przeważnie tolerancyjni, gotowi będą ograniczać prawa innowierców, ale nie ze względu na dobro tego czy innego wyznania, lecz ze względu na dobro państwa. Trudno ich porównywać z ludźmi minionego stulecia, ale też przyjdzie im panować w silnie zmienionych warunkach. D R W WCZESNA MŁODOŚĆ Małżeństwo rodziców Władysława, króla Polski i Szwecji Zygmunta III z Anną Habsburżanką, było typowym małżeństwem politycznym, mającym zacieśnić stosunki między Warszawą i Wiedniem. Ich ślub odbył się 31 maja 1592 roku po dość długo ciągnących się rokowaniach, prowadzonych najpierw w Wiedniu, potem w Krakowie. Pierwsze dziecko, córka Anna Maria, przyszło na świat już 22 maja 1593 roku, zmarło jednak nie dożywszy siedmiu lat. Drugie, znowu córka, Katarzyna, zmarło w niecały miesiąc po urodzeniu. Dopiero w roku 1595, jako trzecie z kolei dziecko, przyszedł na świat Władysław. Na kilka miesięcy przed jego urodzeniem spłonął zamek wawelski, co naturalnie dało okazję do snucia różnych przypuszczeń na temat losów przyszłego potomka monarszego. Z tego też powodu poród, który odbył się 9 czerwca, miał miejsce w letnim zamku królewskim na wsi podkrakowskiej, w Łobzowie. Dopiero temu potomkowi dane było przeżyć ojca i matkę oiraiz objąć tron polska po Zygmuncie III. Na wiadomość o urodzinach przypuszczalnego następcy tronu zapalono wieczorem w Krakowie ognie, "z dział, hakownic strzelano, z murów, z wież ogromną strzelbę wypuszczono". Wnet też wysłano z dworu listy do senatorów, zapraszając ich na "mianowiny albo krzest". Wobec ówczesnych trudności komunikacyj- nych uroczystość ta mogła się odbyć dopiero 9 lipca 1595 roku. Zjechało się na nią wielu senatorów, przybyła też z odległej Warszawy siedemdziesięciodwu-letnia Anna Jagiellonka, by ucieszyć gasnące oczy widokiem gwaranta trwałości linii wazowskiej na tronie polskim. Ojcem chrzestnym, reprezentowanym zresztą przez posła, był późniejszy cesarz, a wówczas arcy-książę Ferdynand. Podniesienie królewicza z wody, jak chętnie wtedy określano chrzest, odbyło się w starej katedrze wawelskiej przed ołtarzem św. Stanisława, w miejscu ogrodzonym balustradą, by ochronić dygnitarzy i dziecko od naporu tłumu. Chrztu udzielił kardynał Jerzy Radziwiłł, nadając synowi królewskiemu imiona Władysław i Zygmunt. Po ceremonii isakramen-talnej zaniesiono niemowlę do ołtarza i położono na nim, po czym przy zapalonych świecach odczytano początek ewangelii według św. Jana i wysłuchano kapeli królewskiej, która wykonała Te Deum. Następnie "wszyscy panowie senatorowie" odwieźli dzieciątko do Łobzowa i oddali bawiącej tam królowej. "A stamtąd - jak pisze mieszczanin krakowski - do króla JMci na zamek ku obiadowi przyjechawszy, prawie dobrej myśli z królem Jego Mcią byli." Parę tygodni po chrzcie królowa, która wówczas już się czuła dobrze, skierowała specjalny list do papieża Klemensa VIII, zapewniając go, że swego syna wychowa na wiernego katolika.1 W związku z tym nasuwa się pytanie, kim byli właściwie rodzice Władysława, co za typ ludzi przedstawiali? Niewątpliwie z dwojga rodziców królewicza matka jego, Anna Habsburg, wywodziła się ze starszego i możniejszego rodu. Była ona córką Karola arcy-księcia styryjskiego, syna cesarza rzymskiego Ferdynanda I. Tym samym słynny Karol V, w którego państwie nigdy nie zachodziło słońce, był bratem jej dziada. Wystarczy sobie dalej uprzytomnić, że ród ten 10 od blisko 150 lat nieprzerwanie zasiadał na tronie cesarzy rzymskich, że jego członkowie panowali w Hiszpanii i w Niderlandach, by zrozumieć, dlaczego Władysław cenił sobie potem przynależność do tego rodu i pielęgnował stosunki z członkami rodziny swej matki. Cicha, skromna, nieładna Anna zmarła, kiedy Władysław nie miał jeszcze trzech lat, toteż nie zdołała zrealizować danych papieżowi obietnic. Jeśli też Władysław odziedziczył coś po swej nieładnej, lekko zgarbionej matce, to chyba słabe zdrowie. Przyzwyczailiśmy się władców uważać za ludzi starszych, tak więc może dla niejednego Czytelnika będzie zaskoczeniem wiadomość, iż Anna umierając miała zaledwie 24 lata, Zygmunt III zaś w chwili urodzin Władysława był człowiekiem niespełna dwudziesto-dziewięcioletnim, a zatem stosunkowo młodym. Ojciec Władysława wywodził się z rodu królewskiego, ale młodego i wówczas jeszcze mało poważanego. Wazowie bowiem, czy też - jak ich piszą Szwedzi - Wasowie, byli jedną ze szwedzkich rodzin szlacheckich i dopiero dziad Zygmunta ozdobił swe skronie koroną królewską. Dodajmy, że ówczesna Szwecja - to państwo wprawdzie rozległe, lecz słabo zaludnione i niezamożne. W Polsce dość długo traktowano królów Szwecji jako władców na pół chłopskich, car Iwan IV zaś nie raczył nawet przyjmować sam posłów króla szwedzkiego, ale kazał im rokować ze swymi namiestnikami granicznych prowincji. Jeszcze w połowie XVI wieku w okresie wojny szwedzko-duńskiej wojska zaciężne Fryderyka II duńskiego śpiewały pieśń o tym, że ojciec ówczesnego monarchy szwedzkiego Eryka XIV był hodowcą wołów. Jeśli też szlachta polska wyniosła na tron królewski młodego Szweda, to przede wszystkim dlatego, że w żyłach jego płynęła po matce "zacna" Jagiełłowa krew. 11 Wobec przedwczesnej śmierci Anny Zygmunt III był tym, który w największej chyba mierze wpłynął na kształtowanie się charakteru Władysława. Trzeba przyznać, że ten pierwszy polski Waza nie cieszył się dotąd zbyt dobrą opinaą u historyków. Zdecydowanie niechętnie pisał o nim Adam Szelągowski, zajmujący się polityką zagraniczną tego monarchy. Bez sympatii odnosili się do Zygmunta Wacław Sobieski i Michał Bobrzyński. Wstecznika widzieli w nim autorzy odpowiednich rozdziałów Historii Polski wydawanej przez Polską Akademię Nauk. Stosunkowo najwięcej wyrozumiałości okazał mu Władysław Konopczyński. Z tych wszystkich najtrafniej może scharakteryzował Zygmunta Michał Bobrzyński: "Zygmunt III nie był bez charakteru, poczuciem swego majestatu, uporem swoich uprzedzeń, skrytością i podejrzliwością zbliżał się do Zygmunta Augusta, a jeżeli mistrzostwem w prowadzeniu drobnej intrygi mu nie dorównał, to go energią swego działania stanowczo przewyższał, miał swoją własną osobistą politykę i z nieubłaganą konsekwencją ją przeprowadzał." Jeśli jeszcze dodamy, że Zygmunt III był człowiekiem głęboko religijnym, dla którego etyka chrześcijańska stanowiła istotne narzędzie do opanowywania instynktów, to właściwie będziemy mieli prawdę pełną charakterystykę króla. Na pewno wśród historyków współczesnych znajdą się tacy, którzy zakwestionują określenie, że Zygmunt III to człowiek z charakterem, czyli człowiek stanowczy, prostolinijny, uczciwy. Na poparcie swego twierdzenia będą też mogli przypomnieć zachowanie się monarchy w czasie drugiej wyprawy do Szwecji, kiedy to nie dotrzymał danego stryjowi przyrzeczenia, oraz jego postępowanie w czasie sejmu inkwizycyjnego, kiedy to wypowiedzi króla wyraźnie mijały się z prawdą. Musimy jednak pamiętać, że Zygmunt III żył w epoce, w której mocne jeszcze były tradycje Machiavellego. Najbardziej 12 wówczas popularny pisarz polityczny Lipsius dopuszczał, by król popełniał drobne oszustwa, albowiem "necessitas omnem legem frangit" - konieczność łamie wszelkie prawa. Dodajmy, że w pierwszym przypadku Zygmunt III miał do czynienia z bezwzględnym i równie łamiącym, dane przyrzeczenia Karolem, księciem sudermańskim. Współcześni zarzucali królowi, od pierwszej chwili jego przybycia do Polski, skrytość i milczkowatość. "Z każdym bym się na świecie, by z najniezgodniejszym łbem, zgodził; ale z tym, co milczy, wie go kat jako" - pisze, mówiąc o królu, jakiś zawadiacki rokoszanin. "Taciturnitas, tenecitas i tarditas" •- milczkowatość, upór i powolność, oto wady Zygmunta III, zdaniem szlachty. I rzeczywiście nie brak dowodów, że władca ten nie spieszył się z wypowiadaniem swych poglądów ani z podejmowaniem decyzji. Jego miłczkowatość mogła być wynikiem wychowania jezuickiego, w większej zaś mierze skutkiem przebywania przez czas dłuższy w niechętnym wobec katolika środowisku szwedzkim. Może był to też wpływ cytowanego wyżej Lipsiusa, który zalecał władcy, aby trzymał się nieco z dala od ludzi i nie pospolitował się stałym kontaktem z większą liczbą poddanych. Osławiona powolność w podejmowaniu decyzji była niewątpliwie jakimś brakiem charakteru królewskiego, płynęła jednak z chęci podejmowania decyzji przemyślanych, najwłaściwszych oraz z pewnej podejrzliwości nawet wobec swych doradców. Ta wszakże podejrzliwość nie wyradzała się w manię szpiegowania otoczenia. "Gdybym ja chciał po cudzych szkatułach szukać, co kto o mnie pisze, i królestwo, i zdrowie bym stracił" - - powiedział kiedyś księdzu Szołdrskiemu. Mimo powagi w obejściu, wysokiego poczucia swej godności, które z latami stawało się coraz silniejsze, popełnilibyśmy niewątpliwie błąd, wystawiając go sobie 13 jako wierną kopię Filipa II. Zwolennik surowych zasad etycznych, nie stronił jednak Zygmunt ani od uciech stołu, ani od kielicha, śmiał się, jak to zauważyli cudzoziemcy, chętnie i często, lubił - jak jego przodkowie Jagiellonowie - łowy. Toteż Anglik, który go charakteryzuje na podstawie osobistego kontaktu, stwierdza, że król "nie jest podstępny, a z natury jest łatwy", powiedzielibyśmy dziś: przystępny lub prosty. Nic dziwnego zatem, iż monarcha miał wśród magnatów polskich szczerych i głęboko do niego przywiązanych przyjaciół. Jego prawowierność i oddanie Kościołowi katolickiemu dyktowały mu pewną niechęć i podejrzliwość wobec innowierców. Tote'z jaik wiadomo, Zygmunt nie przejmował się wieściami o burzeniu przez plebs miejski świątyń protestanckich. W roku 1606 pod wpływem Skargi nie zgodził się, niewątpliwie ze szkodą dla państwa, na ustępstwa wobec protestantów. Żywił głęboką niechęć do kalwinów - Janusza i Krzysztofa Radziwiłłów, przywódców innowierców na Litwie. Ale i ta niechęć wobec dysydentów miała swe granice. Tak więc utrzymywał najlepsze stosunki ze swą siostrą, protestantką Anną, a użalania się prymasa Gembickiego, że na dworze trzyma zbyt wielu innowierców, zbywał ruszeniem ramion. Gdy zaś jezuita Maciej Bembus, następca Skargi na stanowisku kaznodziei królewskiego, wszczął walkę z miłym królowi, wówczas jeszcze protestantem, Kasprem Denhoffem, zawiadomił jezuitę, że nie życzy sobie jego dalszego pobytu na dworze. Z zainteresowań króla wymienić trzeba jego żywe zamiłowanie do muzyki, teatru, malarstwa, alchemii, wreszcie rzemiosła artystycznego, któremu się w wolnych chwilach z pasją oddawał. 2 Byłoby może rzeczą nieostrożną już obecnie stwierdzać, jakie właściwości przejął Władysław od swego ojca. Sądzę, że pewne wnioski wyciągnie potem sam Czytelnik. Królewicz był pod niektórymi względami 14 przeciwieństwem ojca i - jak zobaczymy następnie - wyrastał w pewnym antagonizmie do starzejącego się króla. Mimo to po latach wystawi mu pomnik, najpiękniejszy chyba ze wszystkich, jakie Polacy swym, wielkim ludziom ufundowali. Pomnik ów do dnia dzisiejszego przypomina Polakom tego władcę, który wprawdzie nie był bez wad, ale - jak pięknie pisze Konop-czyński - ,,swe rzemiosło króla konstytucyjnego spełniał poprawnie... żył trzeźwo, przystojnie, kulturalnie, w zgodzie z sumieniem i na poziomie idei swego wieku". Tacy byli rodzice młodego Władysława. Matka, jak wiemy, znikła z widowni, zanim królewicz wyrósł z wieku dziecięcego, ojciec jednak musiał być dla niego wzorem stawianym przez otoczenie, przynajmniej do osiągnięcia lat przełomu młodzieńczego. O najwcześniejszych latach królewicza wiemy niewiele. W Polsce bowiem, przy całym szacunku, z jakim odnoszono się do władców, nie zwracano zbyt bacznej uwagi na ich potomstwo, by przez to zaakcentować, że nie uważa się je za następców tronu. Jeszcze jako niemowlę, prawdopodobni^ ze względu na słabe zdrowie matki, otrzymał król mamkę, z pochodzenia Szkółkę, panią de Forbes. Władysław powie potem o niej: szanowna matrona. Ponieważ Forbes była protestantką, powierzenie jej żywienia królewicza wywołało stanowczy protest prymasa Stanisława Karn- kowskiego, który obawiał się, że młody królewicz przejmie od swej mamki niechęć do Kościoła katolickiego. Król przeszedł wszakże do porządku na tym protestem prymasa, a rówieśnik królewicza młody Wilhelm de Forbes, syn jego mamki, będzie się później cieszył względami Władysława. -hyba zaraz po wyjściu z okresu niemowlęctwa został królewicz oddany pod opiekę znanej dworki królowej Anny, ciągle dla nas trochę tajemniczej Urszuli Gien-ger, zwanej Maierin. 15 Gienger była z pochodzenia szlachcianką bawarską, poleconą królowej przez jej matkę arcyksiężnę Marię. W chwili przybycia do Polski miała najwyżej lat 20. Pobożna, pracowita, surowa dla siebie, skromna, miłosierna pozyskała sobie sympatię również młodej królowej. Kiedy powierzono królewicza jej opiece, nie wiemy dokładnie. Może stało się to jeszcze za życia królowej, może dopiero po jej śmierci dnia 10 lutego 1598 roku. Zygmunt III, zajęty sprawami państwowymi, i jak się zdaje nieporadny w sprawach wychowania - przyznawał otwarcie w poufnych listach do krewnych żony, że "wychowanie syna jak kamień przygniata mu duszę" - zrzucił na zaufaną dworkę zmarłej żony główny ciężar opieki nad synem. Obarczona tak wielką odpowiedzialnością młoda Gienger zareagowała na to wzmożoną surowością pedagogiczną wobec Władysława. Zaszła tu dość typowa sytuacja pedagogiczna. Zatroskana o moralne wychowanie królewicza Urszula, pomimo swego dość młodego wieku, a może właśnie dlatego, pomyślała więcej o surowych wskazówkach, nakazach i zakazach niż o tym, że Władysław nie ma matki i należałoby przejawiać wobec niego trochę więcej serca i ciepła. Że taik istotnie było, świadczy to, iż nawet król uważał chwilami postępowanie ochmistrzyni wobec syna za abyt surowe. Gdy Władysław miał około 10 lat, otrzymał swój oficjalny dwór. Gdzieś w roku 1602 został jego ochmistrzem z kolei mężczyzna, magnat pruski, Michał Ko-narski, liczący wówczas mniej więcej 45 lat. Potomek znanej rodziny pruskiej, był Michał Konarski silnie związany z kulturą niemiecką, co ułatwiało mu też porozumienie się z panną Urszulą. Rok 1605, a więc rok, w którym królewicz kończył 10 lat, uznał król widocznie za okres przełomowy. W sam dzień Nowego Roku przybył wraz z Władysławem na nabożeństwo do kościoła jezuitów Św. Barba- 16 1. Zygmunt III; rok 1591 2. Anna, matka Władysława IV; rok 1592-1597 3. Zygmunt III; około roku 1610 4. Konstancja, druga żona Zygmunta III; około roku 1610 ry przy Małym Rynku w Krakowie. Była to niejako pierwsza publiczna prezentacja królewicza, który dotąd nigdy nie pokazywał się w kościołach miejskich. Za tym pierwszym wystąpieniem poszły dalsze. W listopadzie tego roku zjawił się' królewicz w towarzystwie króla w kamienicy Montelupich przy Rynku, gdzie odbywały się huczne zaślubiny Maryny Mniszchówny z Dymitrem Samozwańcem, reprezentowanym przez posła Własiewa. W czasie uczty królewicz zasiadł koło siostry króla, przy głównym stole. W tym samym roku dane było królewiczowi poznać swą macochę, arcyksiężniczkę austriacką Konstancję, siostrę matki, a drugą żonę Zygmunta III. Król, mając przy boku królewicza, witał ją na polach pod Krakowem w rozpiętych tam namiotach. Konstancja, licząca wówczas 17 wiosen, równie jak zmarła królowa niepięk-na, przypominała ją swą głęboką i surową religijnością. Przyczyniła się ona do tego, że stopniowo obyczaje i język niemiecki zapanowały wszechwładnie na dworze polskim. Jak ułożyły się początkowo stosunki między królewiczem a młodą macochą, nie wiemy. Z biegiem lat, gdy dorosły jej dzieci, dała poznać Władysławowi, że nie ma matki, były to jednak czasy dalekiej przyszłości.3 W tym samym miesiącu grudniu 1605 roku wystąpił królewicz raz jeszcze oficjalnie. Przybyłe mianowicie do Krakowa poselstwo miast pruskich, z burmistrzem gdańskim Michałem Key na czele, zjawiło się u Władysława z prośbą, by zechciał poprzeć postulaty miast u króla. W imieniu królewicza przemówił wtedy do mieszczan pruskich ochmistrz Michał Konarski, zapewniając, że Władysław życzliwie potraktuje ich prośbę. To wysuwanie królewicza na forum publiczne nie pozostawało zapewne bez związku z podejmowanymi wówczas przez monarchę planami. Jak wiadomo, Zygmunt zamierzał wystąpić wobec społeczności szlachec- 2 Władysław IV 17 kiej z ciekawym planem reform, mających na celu wzmocnienie władzy królewskiej. Wśród innych punktów, jak reforma obrad sejmowych, wprowadzenie stałych podatków, powiększenie liczby wojska, znajdował się również i projekt koronowania Władysława jeszcze za życia króla. Nic dziwnego też, że noszący się z takimi zamysłami Zygmunt III chciał szerszemu ogółowi dać poznać swego syna. Plany królewskie przeniknęły jeszcze w roku 1604 do wiadomości ogółu, wywołując w kołach szlachty dezaprobatę. W dawnej Police znano elekcje za życia królów; właśnie ostatnia taka elekcja, Zygmunta Augusta, przeprowadzona przez Bonę, przyjęta została przez szlachtę z niezadowoleniem i wywołała jej protesty. Zygmunt Stary musiał też zapewnić szlachtę, że zasada wybierania króla po śmierci panującego mimo to nadal obowiązuje. Artykuły henrykowskie, będące - jak wiadomo - pewnego rodzaju konstytucją Rzeczypospolitej szlacheckiej, zakazały królom polskim mianowania na-stępów, ich obierania czy też wprowadzania na tron "sposobem i kształtem wymyślnym". Nic dziwnego, że sejmiki w roku 1605 wypowiedziały się przeciw temu pomysłowi, a następnie na sejmie tegoż roku sprawą elekcji i osobą królewicza zajęli się najwybitniejsi statyści polscy. Najpoważniejszy z nich, kanclerz koronny Jan Za-moyski, zaoponował zdecydowanie przeciw takiej elekcji; jak istwderdził, "mamy znaczne przykłady w historiach, że takie koronacje za żywotów królewskich nigdy z dobrem Rzplitej nie bywały..." Zdaniem jego nie mależało wątpić, iż szlachta i tak po śmierci Zygmunta wybierze królewicza. Przy okazji prosił króla, "abyś WKMść dał mu dobre wychowanie, godne urodzenia jego, żeby z rozumem zaraz napijał sdę cnót, bo z jaką opinią młody rozum nabędzie, takim zawżdy bywa". 18 Wypowiedział się też w tej sprawie w czasie obrad w senacie hetman, polny koronny Stanisław Żółkiewski. On również przeciwstawił się elekcji za życia króla, po czym zajął się obszerniej sprawą wychowania królewicza. Dwie rzeczy uznał za konieczne: "jedna, żeby ante omnia [przede wszystkim] wyjęty był z opieki i konwersacji białogłowskiej, gdyż już lata jego nie potrzebują tego... Druga rzecz jest potrzebna, aby cudzoziemcy byli od wychowania królewicza jmci oddaleni; niech ten zacny potomek WKMci obcych narodów ludzi sobie nie smakuje, lud pol&ki miłować niech się uczy". 4 Nie wiadomo, czy pod wrażeniem tych przemów, jednak mniej więcej w tym czasie pomyślał król o zapewnieniu synowi odpowiednich jego wiekowi nauczycieli. Nie oznacza to naturalnie, by poprzednio nie zastanawiano się nad kształceniem Władysława. Według bowiem świadectwa współczesnych królewicz już w roku 1604 posługiwał się dość biegle niemieckim, co wobec tego, iż opiekunką jego była panna Urszula, można uznać za całkowicie oczywiste, mniej za to prawdopodobne jest, by już wówczas, jak chcą świadkowie, rozumiał ludzi mówiących po łacinie i po włosku. W każdym razie początków łaciny udzielał mu już iwtedy jakiś duchowny, może ksiądz Marek Łętowski. Ochmistrz królewski, Konar ski, zapoznawał go z podstawowymi wiadomościami z zakresu sztuki wojennej, do której królewicz od wczesnych lat zdradzał wiele zainteresowania. Dopiero jednak w roku 1605 otrzymał Władysław prawdziwego, fachowego nauczycielia. Był nim Gabriel Prewancjusz, ksiądz pochodzący z Chełmna. Preceptor królewski zdobył gruntowną wiedzę w Akademii Krakowskiej, po czym uzupełnił ją w czasie dwuletniego pobytu w Rzymie. Plan wychowawczy Prewancjusza był zapewne zgodny całkowicie z propozycjami cieszącego się na dworze wielkim autorytetem księdza Skargi, któ- 19 ry ułożył program dla królewicza jeszcze nieco wcześniej. Według niego miał królewicz w pierwszym rzędzie zaznajomić się z zasadami wiary i zdobyć sztukę opanowywania swych popędów. Skarga, który w królewiczu widział przyszłego władcę Polski, domagał się, by Władysław zgłębił "rycerskie nauki i ćwiczenia" i jednocześnie poznał dobrze język polski. "Kochaj się w umiejętnościach - pisał Skarga do królewicza - w księgach i mądrych ludziach, umiej i patrzaj na ich powieści i historyje." Władysław, zdaniem Skargi, winien był pamiętać o wysokiej godności królewskiej, zarazem jednak winien był starać się o miłość poddanych. Chyba równocześnie z Prewancjuszem otrzymał królewicz nauczyciela sztuki wojennej, Zygmunta Kaza-nowskiego. Niewiele możemy o nim powiedzieć. Był niewątpliwie doświadczonym żołnierzem, który pierwsze swe laury na tym polu zbierał jeszcze za panowania Stefana Batorego. Odznaczył się następnie w czasie wyprawy na Wołoszczyznę i w wojnie inflanckiej ze Szwedami. Ambitny, o dużym mniemaniu o siobie, nieraz ciężki dla otoczenia, pozyskał sobie jednak zaufanie i sympatię królewicza. By podkreślić dojrzałość syna, spowodował król w roku 1606 udzielenie Władysławowi sakramentu bierzmowania. Związana z tym uroczystość odbyła się 8 stycznia na Wawelu; sakrament dojrzałości otrzymał królewicz z rąk biskupa krakowskiego, kardynała Bernarda Ma-ciejowskiego. Wydarzenia lat najbliższych, mianowicie rokosz Zebrzydowskiego, nie przeszły chyba bez wrażenia na królewiczu. Na dworze królewskim oceniano przecież chwilami sytuację jako bardzo poważną. Wyruszając na pole walki z rokoszanami, pozostawiał Zygmunt żonę i królewicza pod ochroną murów Krakowa i zaniku wawelskiego. Dopiero wiadomość o zwycięstwie odniesio- 20 nym pod Guzowem (1607) usunęła zmorę niebezpieczeństwa bezpośredniego, ciążącą nad rodziną królewską. 5 Rychło potem, w związku z rozpoczętą przez króla wojną z Rosją, przeniósł się królewicz razem z macochą do bliższego frontu wojennego Wilna, stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego, gdzie w roku 1610 był świadkiem ogromnego pożaru, który nieoczekiwanie w krótkim czasie obrócił bogate dość miasto w kupę gruzów i popiołów. I ten wypadek nie mógł przejść bez wrażenia na królewiczu. Współcześni różnie mówili o owym wydarzeniu. Dla jednych było to sprawą przypadku, inni widzieli w nim dzieło ludności prawosławnej, mszczącej się w ten sposób na Polakach i Litwinach za podniesienie ręki na świętą prawosławną Ri D O O CARSKĄ KORONĘ Ciężka i długotrwała wojna z Moskwą, wszczęta przez Zygmunta III w roku 1609, splotła się nierozerwalnie z osobą Władyisława. Przypomnijmy, że początkowo król polski ograniczył się do cichego poparcia awanturnika podającego się za syna Iwana IV, tzw. Dymitra Samozwańca, który przy pomocy niektórych panów polskich wyruszył w roku 1604 po koronę moskiewską. Jak wiadomo, Dymitr, pokonawszy pierwsze niepowodzenia, ostatecznie zasiadł na tronie carów. Już w rok później padło nieoczekiwanie imię królewicza. Kiedy bowiem z początkiem roku 1606 przybył do Krakowa poseł Dymitra, Bezobrazow, nie ukrywał on niezadowolenia bojarów, że przy pomocy polskiej na tronie carskim zasiadł "człowiek podły i lekki", oraz wystąpił z propozycją wyboru królewicza Władysława na cara. Król polski jednak, oficjalnie związany z Dymitrem, nie podjął wówczas tej sugestii. Projekt odżył dopiero w roku 1610, kiedy Zygmunt na czele wojsk polskich znajdował się pod Smoleńskiem, broniącym się zaciekle przed Polakami. W Moskwie rządził wtedy car Wasyl Szujski, ale w opozycji do niego pozostawała poważna grupa bojarów. Ich to właśnie posłowie przybyli z początkiem 1610 roku do obozu królewskiego i otwarcie wystąpili z propozycją elekcji królewicza na cara. Jeden z posłów, Gramotin, "deklarował imieniem bojar dumnych i ludzi wszystkiego stanu, że 22 chcą widzieć królewicza JM hospodarem na państwie moskiewskim". Ponieważ tym razem oferta moskiewska wyglądała na poważną, wszczęto rokowania i jeszcze w lutym zawarto prowizoryczne porozumienie. W czasie pożegnalnej uczty posłowie pili już zdrowie nie tylko króla, ale i królewicza. Mimo wszystko jednak, wobec tego, że na tronie carskim zasiadał Szujski, rzecz zdała się odległa i niepewna. Dość szybko wszakże przybrała kształty realne. Latem bowiem 1610 roku hetman Żółkiewski, pobiwszy wojsko carskie pod Kłuszynem, stanął pod Moskwą, gdzie wcześniej już obalono cara Szujskiego. "Zroezyli sobie potem bojarowie dumni z panem hetmanem dzień do rokowania. Rozbito namiot moskiewski przeciwko Dziewiczemu Monastyru. Dawszy z obu stron zakłady, zjechali się w równej liczbie, pierwej na koniach pokłonili się sobie, potem zsiadłszy z koni przywitali się... Zasiadłszy w onym namiocie, deklarowali się imieniem wszystkiego carstwa, że życzą sobie panowania królewicza Władysława." Rokowania potoczyły się stosunkowo szybko i już 27 sierpnia zaprzysiągł hetman warunki, pod którymi Moskwa godziła się przyjąć na tron królewicza. Równocześnie parę tysięcy ludności stolicy złożyło przysięgę na wierność obranemu carów.;. Następnie odbierano przysięgę w innych prowincjach rozległego państwa moskiewskiego. Zgodnie z wolą ludności wkroczył też hetman z wojskiem do stolicy, rozłożył je w różnych dzielnicach, stając sam na Kremlu. W ten sposób nieoczekiwanie otwarła się przed Władysławem perspektywa objęcia władztwa nad niezmierzonymi obszarami państwa moskiewskiego. Jak zareagował królewicz na te fakty? Niestety, nie mamy bezpośredniego przekazu informującego nas 0 tym, możemy jednak przypuszczać, że wychowanego na literaturze rzymskiej, sławiącej wielkie czyny władców Romy i ich dowódców, pociągnęła myśl objęcia 23 rządów nad olbrzymim imperium. Przecież i w kraju nie brakowało ludzi, którym się ten pomysł podobał. Wszak jeszcze w roku 1609 pisał Sebastian Petrycy: My Władysławie królewiczu, ciebie Bogiem mieć będziemy, kiedy do Korony Przyłączysz Moskwę i Septemtriony. Wielu zwolenników projektu znalazło się także i w najbliższym otoczeniu królewskim, jednak - jak wiadomo - Zygmunt III jeszcze w 1610 roku wypowiedział się stanowczo przeciw akceptacji pomysłu Żółkiewskiego. Wieści złe rozchodzą się szybko, więc przypuszczalnie królewicz dowiedział się o tym już na przełomie lat 1610-16,11. Może doręczono mu ulotne pisemko pt. Dać czy nie dać królewicza na państwo moskiewskie, kwestionujące słuszność i zasadność postępowania hetmana, podające w wątpliwość samą elekcję przeprowadzaną na polach podmoskiewskich, bo "któż też wolno obiera, komu mad szyją stoją" 6. Ostatecznie zasadnicza decyzja, by na razie nie wysyłać królewicza, zapadła poza jego plecami, wówczas gdy przebywał z macochą w Wilnie, oczekując wieści spod obleganego ciągle przez Polaków Smoleńska. Niemniej ta jeszcze przez niego nawet nie dotknięta korona carska rzuciła jakiś blask na postać Władysława. Wszak dzięki niej mógł się już obecnie czuć nie tylko królewiczem polskim, oczekującym względów szlachty na przyszłej elekcji, ale również władcą wielkiego imperium. Z tego okresu znamy pierwsze listy królewicza, wprawdzie na pewno nie pisane, ale akceptowane przez niego. Jeden - to list do najważniejszego dygnitarza w państwie, kanclerza koronnego Wawrzyńca Gembic-kiego, z podziękowaniami za okazaną życzliwość i zapewnieniem o gotowości do usług. Drugi - to pismo skierowane do księcia Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła--Sierotki, w którym donosił, iż syn księcia, udając się 24 na zachód, odwiedził go, po czym chwalił młodego magnata, że zamierza studiować za granicą, ,,życząc mu tego, aby zacnych przodków swych przykładem postępując, w dobrym zdrowiu, z wielką Uprzejmości Waszej pociechą do Ojczyzny wrócił". Jak więc widzimy, kancelaria królewicza używała w korespondencji z jednym z najpoważniejszych magnatów państwa stylu znanego z kancelaria królewskiej. W czerwcu 1611 roku przeżył królewicz w Wilnie niezwykły w Polsce wypadek. Oto, gdy razem z macochą uczestniczył w procesji Bożego Ciała, nieoczekiwanie innowierca Włoch, de Franco, począł przemawiać do tłumu, atakując kult Sakramentu Ołtarza. Potem, wyciągnąwszy miecz, miał podobno rzucić się na sam ołtarz, został jednak ujęty przez obecnych. Mimo obrony Jdcznych na Litwie innowierców, niefortunnego Włocha skazano na śmierć i wykonano wyrok jeszcze pod koniec miesiąca. Według kronikarza jezuickiego królowa Konstancja była główną instygatorką, naciskającą na rychłe wykonanie egzekucji. Jakie wrażenie wywarł ten fakt na królewiczu? Chyba nie będziemy dalecy od prawdy, przypuszczając, że Władysław, który później miał być zwolennikiem tolerancji, już wówczas nie aprobował tego wyroku, tym bardziej że tak surowego ukarania innowiercy domagała się nie lubiana przez niego macocha. Tymczasem po długim oblężeniu zdobyto wreszcie 13 czerwca 1611 roku broniony po bohatersku Smoleńsk. Przypuszczalnie wiadomość o tym sukcesie przyszła do Wilna jeszcze przed powrotem króla, który 25 lipca odbył uroczysty wjazd do litewskiej stolicy. Niedługo potem udał się królewicz razem z całym, dworem do Warszawy, gdzie miał się odbyć sejm. Sejm ten, oczekiwany przez społeczeństwo polskie, zaczął się 26 września i po odprawieniu zwykłych wstęp-nych uroczystości nowo obrany marszałek Jain Swo- 25 szowski miał 30 września przystąpić do powitania króla. Zanim jednak posłowie ruszyli na górę, "wniesiono to w koło ^poselskie, prosić JKMść, aby królewicz JM był przy naszym witaniu i aby się przypaitrował i przysłuchiwał wołnośeiom naszym, gdyż się urodził w ojczyźnie naszej. I posłaliśmy -- pisze autor diariusza - po-sły z pośrodfea siebie prosić JKMść o to. Bardzo wdzięcznie to KJMść przyjął... I siedział Królewicz JM podle Króla JMci po lewej ręce".7 Fakt zgody szlachty, by królewicz brał udział w obradach sejmu, miał rzecz oczywista poważne znaczenie. Był to nie tylko dowód, że w szlachcie drzemały jeszcze tradycje kultu dla dynastii, ale równocześnie potwierdzenie nie tak dawnych wypowiedzi polityków polskich, że istotnie szlachta widziała w królewiczu przyszłego następcę tronu. Możemy śmiało przypuszczać, iż Władysław przysłuchiwał się i przyglądał obradom z dużym zainteresowaniem. Już bowiem w pierwszej fazie sejmowania, w czasie wot senatorskich, poruszano zasadniczy problem: dać, czy nie dać królewicza do Moskwy. Stosunkowo dużo było wypowiedzi przeciw przyjęciu korony moskiewskiej. Krzysztof Kazimierski, biskup kijowski, powołując się na liczne wypadki morderstw w Moskwie, przestrzegał wręcz, by nie wysyłać królewicza "na mięsne jatki". Również wybitny stronnik króla, biskup płocki Marcin Szyszkowski "królewicza JM nie radził tam dać, na tak podłą prowincję". Nawet podkanclerzy Feliks Kryski wypowiadał się przeciw projektowi. Przy okazji swych przemówień niektórzy senatorowie, jak na przykład przebiegły Zbigniew Ossoliński, wyrażali swe zadowolenie z tego, że królewicz bierze udział w obradach. Na pewno jednak nie tylko wota senatorskie, ale również debaty w izbie poselskiej, sam przebieg sejmu, musiały interesować szesnastoletniego królewicza. Prze- 2 H cięż zdawał sobie niewątpliwie sprawę, że wcześniej czy później przyjdzie mu współpracować z tym najważniejszym organem rządowym Rzeczypospolitej. Należy też przypuszczać, iż obrady tego dość niespokojnego, hałaśliwego sejmu mogły, mimo wszystko, przekonać królewicza o możliwości współpracy z sejmem polskim. Czasy, kiedy groźne liberum veto wisiało jak miecz katowski nad każdym sejmem, były jeszcze dość odległe. Szlachta rozumiała wówczas, że sprzeciw zgłoszony w stosunku do jednej uchwały nie powinien za sobą pociągać zerwania sejmu, jak to potem bywało. Na sejmie 1611 roku, gdy doszło do czytania konstytucji, te "którym kontradykowano" po prostu kreślono lub targano, "a którym nie kontradykowano, te zostawały". Ostatecznie "stanęło konstytucji 140, a tak o godzinie wtórej w noc, przy świecach dokończywszy sejmu, zgodnie żegnali króla, przystępując do całowania ręki". W czasie sejmu i niedługo po nim był królewicz świadkiem dwóch nie byle jakich uroczystości. Pierwsza z nich - to oddawanie przez Żółkiewskiego do rąk królewskich więźnia, cara moskiewskiego, Szujskiego. Uroczystość odbywała się w szczelnie wypełnionej sali zamkowej. Żółkiewski, któremu tak zależało na doprowadzeniu do porozumienia między dwoma narodami sąsiednimi, przekazywał cara z rodziną - jak mówi relacja - ,,nie jako więźnie, ale jako wzór szczęścia odmiennego, przykłady niektóre przypomniawszy, które by największego monarchy szczęśliwym być nie pokazują, aż po skończeniu wszystkich rzeczy na świecie". Drugą uroczystością, którą królewicz zapewne oglądał z okna zamkowego, był hołd elektora brandenburskiego Jana Zygmunta, złożony Zygmuntowi III z racji objęcia przez elektora władzy w Księstwie Pruskim. Uroczystość odbyła się 16 listopada 1611 roku na Krakowskim Przedmieściu przed kościołem bernardynów. 27 Pod sam koniec wreszcie tegoż roku przyjmował królewicz posłów moskiewskich przybyłych do Polski, by przyspieszyć jego przyjazd do Moskwy. Wręczyli oni królewiczowi "hramotę od bojar". W imieniu Władysława odpowiadał kanclerz litewski Lew Sapieha. Ostatecznej odpowiedzi udzielono posłom dopiero w styczniu 1612 roku, oświadczając im, że król godzi się na wysłanie królewicza do Rosji. Z początkiem 1612 roku przyjął też Władysław bawiącego w Warszawie posła króla hiszpańskiego, Abrahama de Dohna, który w relacji swej dał interesującą charakterystykę królewicza. "Król - pisze - ma dwu synów, z których starszy Władysław Zygmunt kończy 18 rok życia. Jest to wielkich nadziei młodzieniec, wyposażony we wszystkie dary natury, postawny, o wysokim czole, jasnej płci, wielkiego, łaskawego i przystępnego ducha. Włada doskonale 4 językami, polskim, niemieckim, włoskim i łacińskim. Poczynił znaczne postępy w naukach humanistycznych, teraz przyswaja sobie prawo. Świetny to jeździec, zapalony żołnierz. Stąd też cieszy się miłością Polaków, a Rosjanie chcą go pozyskać. Mówił ze mną po niemiecku... wydaje się też, że odznacza się roztropnością niezwykłą w tych latach." 8 Zapowiedź Zygmunta III o wysłaniu królewicza do Moskwy, nie oznaczała naturalnie, przy zwykłej jego powolności, iż stanie się to szybko. Skądinąd trudno nie zgodzić się, że sprawa wymagała istotnie dojrzałej rozwagi. W Rosji bowiem wybuchło jeszcze w roku 1611 groźne powstanie przeciw interwentom. Wkrótce stosunkowo nieliczna załoga polska w Moskwie musiała się wycofać na Kreml, gdzie z trudem odpierała coraz to potężniejsze ataki przeciwnika. Żywiono poważną obawę, że niepłatne oddziały opuszczą swój posterunek jeszcze przed przybyciem odsieczy. Król, zanim się zdecydował na nową wyprawę, zwrócił się listem okrężnym 28 do senatorów, prosząc o radę. Odpowiedzi, wcale niejed-nobrzmiące, napływały powoli. Pojawiły się głosy przestrogi, ostrzeżenia, a i głosy aprobujące nie były - jak to słusznie zauważył Maciszewski - "ani spontaniczne; ani entuzjastyczne". W dodatku pod koniec kwietnia zachorował królewicz poważnie na febrę, unieruchamiającą go na czas dłuższy. Wszystko to razem sprawiło, że król, choć w pewnych wypadkach umiał się zdobyć na energię i pośpiech, tym razem postępował opieszale i bez zapału. Wyjazd króla ze stolicy z początkiem lipca 1612 roku nie wyglądał na wyprawę wojenną. "Rem magnam ag-gredimur [podejmujemy się wielkiej rzeczy] w wielkim rzeczy niedostatku, nie z, taką potęgą, jaka by Panu należała. Fatis videntur omnda comimissa [wszystko pozostawiano niejako na pastwę losu]" - pisał Jakub Za-dzik, sekretarz wielki koronny, do biskupa warmińskiego Szymona Rudnickiego. Nie lepiej wyglądała i dalsza podróż królewska. Z Wilna wyruszono dopiero pod koniec sierpnia, w Or-szy zatrzymano się dwa tygodnie, by skłonić stacjonujące tam oddziały wojskowe do wymarszu na wschód, tak że ostatecznie dopiero 2 października stanął król z królewiczem w Smoleńsku. Tu znowu trzeba było przekonywać żołnierzy, by zechcieli, chociaż nie opłaceni, iść dalej. Tym razem, jak się wydaje, sam królewicz zdecydował się na interwencję, albowiem "sam osobą swą stawił się do ich koła, przemowę do nich czyniąc, a prosząc, aby JKMci, jako i jego samego w tem przedsięwzięciu nie opuszczali, obiecując im zapłatę dostateczną i kontentację". Nieoczekiwane wystąpienie królewicza okazało się skuteczne, albowiem żołnierz "namyślił się iść z JKMcią". Aby jednak pozyskać żołnierzy musiano zgodzić się na to, iż wezmą część zasługi w towarze od kupców smoleńskich. Było to właściwie równoznaczne ?. rekwizycją. 29 "Niebożęta kupcy wielką szkodę odnieśli -- pisze Zadzik - gwałtem się bowiem do kramów dobywano i takim naciskiem przychodzono, że kupiec obaczyć się nie mógł, kiedy mu wszystko rozszarpano, porzucając re-kognicję." By zyskać gotowe pieniądze, trzeba było zorganizować zbiórkę między urzędnikami państwowymi bawiącymi przy królu. Sam podkanclerzy Feliks Kr y ski musiał dać tysiąc kilkaset złotych. Napatrzył się królewicz w czasie tej kampanii i na wiele innych rzeczy. Pokazało się, jak niechętnie idzie wojsko na tę wyprawę, jakie trudności musi pokonywać w drodze do Moskwy. Wystarczy powiedzieć, że odległość 150 km między Smoleńskiem a Wiaźmą przebyto w dwa tygodnie, robiąc tym samym zaledwie jakie 10 km dziennie. W Wiaźmie oczekiwały przybyszów nowe, ale coraz gorsze wiadomości ze stolicy, w której broniły się polskie oddziały. Głód panował tam niesłychany. "Nasi oblężeńcy - pisze Zadzik - trwać chcą, póki tylko możność niesie, tak jednak ich głód ściska, że huma-nis vescuntur corporibus [żywią się ludzkimi ciałami] i te już poczynają być w cenie. Rzecz horrenda i ledwie podobna, iż jednak tot diversis nuntiis confirmata [potwierdzona przez tylu posłów], wierzyć przychodzi." Zadzik pisał ten list 7 listopada - jak widzimy - jeszcze ufając, że załoga dotrwa do przybycia królewskiego; tymczasem zmożona nieludzkim głodem, walcząca z ogromną przewagą nieprzyjacielską, właśnie w tym dniu kapitulowała. Gdy wiadomość o kapitulacji Moskwy dotarła pod koniec listopada do obozu królewskiego, zrozumiano, że sprawa jest przegrana. Próby nawiązania rokowań skończyły się niepowodzeniem. Hetman litewski Karol Chodkiewicz pisał z początkiem następnego roku o Rosjanach, ."że nie jeno ku ojcowi, ale i synowi alienati [zniechęceni] we wszystkim będąc, ukazali nam drogę, albo raczej po naukę wojowania wypchnęli do domu" 9. 30 Istotnie, wojsku nie pozostawało nic innego jak w połowie grudnia rozpocząć odwrót do domu. Cofając się, usiłowano zabezpieczyć zajęte tereny przed Rosjanami. Przy okazji nie brakło w najwyższym stopniu nierozsądnych kroków. Nie wiadomo, za czyją radą, spalono Możaijsk, a ludność, podejrzewaną o kontakty z nieprzyjacielem, wycięto. "Obawiać się, byśmy za to niewinnej krwi e rozlanie pomsty jakiej od Pana Boga nie odnieśli" - zauważył w związku z tym Zadzik. Z początkiem roku 1613 król z królewiczem byli już w Wilnie. Tak więc pierwsza wojenna impreza Władysława zakończyła się sromotnym niepowodzeniem. W dalekim Krakowie przemawiający na Nowy Rok kaznodzieja, Fabian Birkowski, zwracał się do królewicza: "Zamkniona przed tobą stolica, Ojczyzny naszej oczekiwanie, Najjaśniejszy królewiczu; ale niechaj się nie trwoży serce twoje: tak bywało zawżdy, iż wielką sławę uprzedzały wielkie trudy i roboty." Sądzę, że niezależnie od uwag Birkowskiego i sam Władysław pocieszał się w ten sposób, wierząc z całą ufnością młodości, iż jednak kiedyś Moskwa dostanie się w jego ręce. Zaraz po wyprawie królewicz usunął się w cień. W kraju szalał skonfederowany, niepłatny żołnierz. Nad zlikwidowaniem tej plagi radziły kolejno aż dwa sejmy w roku 1613. Z Moskwą na przemiany prowadzono boje lub rokowania pokojowe, podczas których padało od czasu do czasu imię królewicza, jednak on sam - jak się zdaje - nie brał w nich udziału. Głucho też o Władysławie w korespondencji ważniejszych polityków tych lal. Krótki list królewicza z jesieni tegoż roku do Wawrzyńca Gembickiego nie pozwala nam ustalić, czym się wówczas zajmował. Dopiero w grudniu 1613 roku zasiadł królewicz w czasie drugiego sejmu przy boku króla w izbie senatorskiej, przy czym wszakże - jak notuje sprawozdawca - tylko jeden poseł zbliżył się do Władysława, by ucałować jego prawicę; inni 31 ograniczyli się do ukłonu.10 Z listu Zadzika z następnego roku dowiadujemy się też, że szlachta miała za złe królewiczowi takie trzymanie się na uboczu. "Że w tych leciech intra privates parietes [w domowych ścianach] przy fraucymerze delitescit [chowa się]." Wzgląd też chyba na opinię szlachty sprawił, iż jednostki bliskie dworowi pomyślały o zaktywizowaniu królewicza. Rok 1614 był znowu ciężki dla Rzeczypospolitej. Wprawdzie udało się uspokoić żołnierzy, płacąc im zaległy żołd, zagroził jednak Polsce poważny najazd tatarski. "Car perekopski z wielkim wojskiem pod Bia-łogrodem, 5 mil tylko od włości koronnych, nie inszym umysłem stanął, jeno, aby z tak bliskiego miejsca w państwa nasze poszedł" - pisał król do szlachty koronnej. W celu zapobieżenia temu niebezpieczeństwu zwołał Zygmunt konwokaoję senatorów do stolicy, aby omówić sposoby obrony państwa. Żółkiewski, zdając sobie sprawę ze słabości sił czuwających na kresach, prosił jeszcze wcześniej króla, by zgodził się wysłać na kresy południowe Władysława, "tego będąc rozumienia, żeby więcej ludzi garnęło się. do królewicza". Sądzę, iż ta propozycja hetmana była z jednej strony podyktowana troską o to, by mimo wiszystko wciągnąć syna królewskiego do spraw państwowych, z drugiej wszelako świadczyła chyba o sympatii, jaką już wówczas cieszył się Władysław w szerokich kołach szlacheckich, skoro Żółkiewski przypuszczał, że jego przybycie do obozu ściągnie tu więcej wolontariuszy. Konwokacja senatorska poświęcona obronie kresów wschodnich odbyła się z początkiem lipca w Warszawie i trwała parę dni. Senatorzy, powiadomieni o projekcie hetmana, na ogół poparli go gorąco, przewidując, że nie tylko dzięki temu więcej ludzi przybędzie do obozu, ale również "zniosą się osobą jego te simultates [rywalizacje], które tam [są] między panem hetmanem a niektórymi ukrainnymi panięty". Specjalnie silnie opo- 32 5. Anna Jagiellonka; koniec wieku XVI 6. Stanisław Żółkiewski. Litografia H. Aschen- brennera wg rysunku W. Gersona 7. Władysław IV w wieku młodzieńczym _ wiedział się za projektem wojewoda poznański, powszechnie szanowany Jan Ostroróg. Poparł go listownie nieobecny prymas, obiecując w tym. wypadku wspomóc królewicza wojskiem i pieniędzmi. Według Zadzika "wszystkich panów senatorów to zdanie było". Tymczasem nieoczekiwanie król, konkludując narady na końcu posiedzenia, ku podziwieniu zgromadzonych "jednej wzmianki o ruszeniu królewicza JMci nie uczynił". n Co było powodem tej opozycji królewskiej, nie wiemy. Wszak Władysław liozył wówczas 19 lat i naprawdę nic nie stało na przeszkodzie, aby począł się zasługiwać ojczyźnie. Byłaż to obawa Zygmunta, by królewicz nie zyskał sobie zbytniej sympaitii szlachty, sympatii, która by zaoieniła stanowisko króla? Zadzik przypuszczał, że w liście prymasa dosłuchał się Zygmunt krytyki dotychczasowego sposobu wychowywania Władysława i że to skłoniło go do przeciwstawienia się całemu senatowi. Jedno wszakże jest chyba pewne, mianowicie to, iż decyzję tę przywitał królewicz z niezadowoleniem. Odsunięty przez ojca od spraw wojennych, trzymał się nieco na uboczu, poświęcając wiele czasu ulubionej swej rozrywce - polowaniu. Nie oznaczało to jednak bynajmniej, by sprawy państwowe przestały go interesować. Dowodem list skierowany do nowo mianowanego prymasa Wawrzyńca Gembickiego, w którym donosił, że uczynił ,,co z nas być mogło", aby zapewnić mu tę godność. "Lubo się Uprzejmość Wasza - - pisał dalej królewicz - znajdujesz być nierównym i niespo- sobnym do ponoszenia ciężarów tego miejsca, podołasz im, i roztropnością swoją wielką ozdobę, i na potomne czasy miejscu temu przyniesiesz." Ton listu świadczy dowodnie, że królewicz, chociaż chwilowo nie mógł podejmować akcji przeciw nowemu carowi Rosji, czuł skj jednak władcą i pisał jak monarcha. Wiemy, że w tym czasie upomniał cesarza rzymskiego, by nie dawał ty- 3 Władysław IV 33 tułu cara Michałowi Romanawowi, obranemu przez Sobór Ziemski w 1613 roku. Gdy chodzi o jego pretensje do Moskwy, to dopiero rok 1616 przyniósł zasadniczą zmianę. Gdzieś mianowicie na przełomie lat 1615/1616 w najbliższym otoczeniu króla zdecydowano, aby raz jeszcze zaproponować szlachcie wyprawę po carską koronę dla królewicza. W wyniku tej decyzji w instrukcji skierowanej na sejmiki roku 1616 wskazał król na bezskuteczność rokowań z Moskwą i zwrócił szlachcie uwagę, że w państwie rosyjskim nie brak ludzi, "którzy z poprzysiężonym królewiczowi JM Władysławowi posłuszeństwem i chęciami swemi ku niemu się odzywają, ale ;nie widząc w nas żadnej do tego ochoty, ani bacząc takiej potęgi, żeby się z tym głośni otworzyć magli, nie śmieją... nic wszczynać, aby dla iniepeiwnej obrony w pewną u tyrana śmierć nie przyszli". Również i królewicz zwrócił się do 'Znaczniejszych senatorów, prosząc ich o poparcie jego sprawy. W liście do Krzysztofa Radziwiłła pisał, by do przyszłej wyprawy "rzeczy sposabiał i chęci ludzkie nam jednał", obiecując w zamian: ,,pókiej nam Pan Bóg zdrowia użyczy, tej uczynności wdzięczni będziemy". Zapewne też zjawił się królewicz z większym niż normalnie zainteresowaniem na rozpoczętym w kwietniu 1616 roku sejmie. Zgodnie z przyjętym zwyczajem zasiadł na podwyższeniu przy królu, a marszałek poselski Jakub Szczawiński nie omieszkał go przywitać, dziękując królowi, że gotów jest oddać syna na służbę Rzeczypospolitej. Tym razem już znaczna część posłów po przywitaniu króla skierowała się do królewicza, by ucałować jego prawicę. Sprawa wyprawy wypłynęła w czasie narad poselskich dopiero w połowie maja. Wówczas to członkowie specjalnej komisji przedstawili izbie konieczność zaciągnięcia dziesięciotysięcznej armii, na której czele 34 stanąłby sam królewicz. Wprawdzie głównym jej zadaniem miała być obrona południowych granic przed niebezpieczeństwem tureckim, jednakowoż w wypadku zawarcia z Turcją jakiegoś porozumienia przewidywano, że oałą tę siłę obróci się przeciw Moskwie. Projekt ko-misji nie zyskał .zrazu aprobaty izby poselskiej. Szlachta najwidoczniej bała się wielkich kosztów, drżała na myśl o konfederacji niepłatnego żołnierza. Dwór jednak nie dał się zbić z tropu i począł różnymi sposobami urabiać posłów. Kolejno senatorowie, kanclerz i inni urzędnicy apelowali do patriotyzmu posłów, przedstawiając w najciemniejszych barwach niebezpieczeństwo grożące Rzeczypospolitej, zwłaszcza wobec zerwania rokowań z Moskwą. Ostatecznie też posłowie skapitulowali. Uchwalono odpowiednią konstytucję, zatytułowaną O Moskwie. Stwierdzano w niej, że naród moskiewski wyraźnie zamyśla o dalszej wojnie z Polską. "Przeto my - brzmiała konstytucja - nie chcąc deesse [zasKiko-dzić] i bezpieczeństwu, i sławie Rzeczypospolitej, i dalej szkód i krzywd takich ponosić, pozwoliliśmy królewiczowi JMci Władysławowi, synowi naszemu, przy prawie jego wszelakimi sposobami Rzeczypospolitą od tego nieprzyjaciela za tym zaciągiem uspokoić." Ustąpiwszy jednak w tej mierze królowi, postanowiła szlachta zabezpieczyć i swoje interesy. 4 czerwca uchwalono mianowicie deklarację, jak wówczas mówiono ad archivum, to znaczy nie przeznaczoną do publikacja, ma mocy której ustanowiono specjalnych komisarzy dla dopilnowania przebiegu wyprawy. Mieli oni w pierwszym rzędzie zająć się sprawą opłacania żołnierzy, pilnie bacząc na to, aby uchwalone przez sejm pieniądze tylko na wojsko obracano, a równocześnie, żeby nie płacono żołnierzom zbyt wysokiego żołdu. Zobowiązano ich poza tym przysięgą, by w razie niepowodzenia wyprawy mieli przede wszystkim wzgląd na dobro Rzeczypospolitej, "wiodąc do -tego królewicza JM, aby 35 w tym zamysłów swych ustąpiwszy, Rzplitej potrzebom wygadzał". Gdyby natomiast królewiczowi udało się zasiąść na tronie moskiewskim, mieli wówczas żądać od niego zaprzysiężenia odpowiednich warunków. Słowem: zostali powołani do czuwania, "ne quid detriment! Resipublica capiat [by Rzeczpospolita nie poniosła szkody]". Mimo uchwalenia deklaracji, będącej w jakimś stopniu wyrazem nieufności szlachty do króla, mógł królewicz być zadowolony z wyników sejmu. Przecież konstytucja O Moskwie otwierała przed nim możliwość upomnienia się o koronę moskiewską, a na tym mu najwięcej zależało.12 Z kolei trzeba było czekać, zanim powolny aparat skarbowy przygotuje odpowiednie kwoty na zaciąg żołnierzy. Toteż drugą połowę 1616 roku mógł królewicz poświęcić przygotowaniom do wyprawy. Szły one w dwu kierunkach. Należało dopilnować i zabezpieczyć jej techniczną stronę, co w warunkach kraju zdanego w dużej mierze na import nie było rzeczą łatwą. Słyszymy też, że Władysław wysyłał oficerów do Gdańska, dla zakupienia kuł do armat, dowiadujemy się również, że elektor brandenburski, Jan Zygmunit, niewątpliwie na prośbę Władysława, obiecał dostarczyć pewną ilość prochu. Poza tym starał się królewicz o zapewnienie możliwie najliczniejszego udziału magnatów - naturalnie ze zbrojnymi oddziałami - w wyprawie. Pisał też królewicz między innymi do Krzysztofa Radziwiłła, prosząc go gorąco, aby mu w tej, "na którą wszystkie chrześcijaństwo patrzy i którą na nas Rzeczpospolita za wolą króla jmci pana ojca i dobrodzieja naszego włożyła, pomógł ekspedycji". Królewicz, jak widzimy, zdawał sobie sprawę z tego że ta wyprawa w jakimś stopniu ściągnie na siebie oczy co najmniej środkowej Europy. W liście do elektora brandenburskiego zapewniał też, iż nie popycha go do 36 niej żądza sławy czy też władzy, ale myśl o korzyściach chrześcijaństwa i własnej Ojczyzny. "Równocześnie - stwierdzał - chcemy całemu światu pokazać, że zależy nam i zawsze zależeć będzie na pokoju ogólnym, dla której to sprawy nie ma trudności, których byśmy się nie podjęli". Czy królewicz istotnie wierzył w to, co wykoncypował jakiś sekretarz kancelarii, czy też po prostu machinalnie podpisał to nieszczere oświadczenie, trudno powiedzieć, gotowi jednak jesteśmy przypuszczać, iż zaszedł ten drugi przypadek. Wysiłki Władysława w celu zapewnienia sobie także należytego dworu nie okazały się bezowocne. Ostatecznie nie brakowało młodych przedstawicieli różnych wielkich rodów, którym uśmiechała się myśl pozyskania względów ewentualnego przyszłego cara. W otoczeniu jego znaleźli się też specjalnie mu z czasem mili przedstawiciele rodziny Kazanowskich, Jerzy Osisoliń-ski i wielu innych. Na wodza wyprawy jednak upatrzył król starego i doświadczonego hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza. Nie przypuszczamy, by królewicz przyjął ten wybór z entuzjazmem. Stary hetman bowiem był znany jako człowiek twardy, bezwzględny i choleryk. Wiosną roku 1617 pokazało się też, że królewicz przed wymarszem na Moskwę będzie musiał wpierw udać się na kresy południowo-wschodnie, by dać odpór lub odstraszyć Tatarów, ewentualnie i Turków. Już w marcu bowiem przyszły dio dworu królewskiego wiadomości o wielkiej wyprawie Tatarów, która sięgnęła dość głęboko w prowincje Rzeczypospolitej. Toteż w tym jeszcze miesiącu stwierdzał Zygmunt w liście do prymasa, że wyśle do hetmana koronnego swego syna, "jako prędko podobno będzie mógł". W połowie marca odbyła się jeszcze konwokacja senatorska, na której dokonano zaprzysiężenia wybranych komisarzy mających towarzyszyć królewiczowi. Znale- 37 źli się wśród nich biskup łucki Andrzej Lipski, zaufany królowej Konstancji, kanclerz litewski Lew Sapieha, specjalista od spraw rosyjskich, kasztelan bełski Stanisław Żórawiński, kasztelan sochaczewski twardy i uparty Mazur, Konstanty Plichta, zdolny i wykształcony Jakub Sobieski, ojciec późniejszego króla Jana, i paru innych. Równocześnie skompletowano dwór królewicza. Marszałkiem został Konstanty Plichta, sekretarzem ksiądz Andrzej Szołdrski, spowiednikiem ksiądz Jan Lesiewski, kaznodzieją znany już wówczas dominikanin Fabian Birkowski, uchodzący w jakiejś mierze za następcą Skargi, lekarzem Hieronim Cazzo, Włoch. Charakterystyczną rzeczą było, że wówczas opuścił dwór królewicza dworzanin, a właściwie opiekun Władysława, ksiądz Marek Łętowski, a miejsce jego, najbliższego dworzanina pokojowego, zajął Stanisław Kazanowski, z dawna specjalnie miły królewiczowi rówieśnik. Wśród przedstawicieli możnych rodów, którzy pełnili funkcję dworzan przy królewiczu, należy wymienić wypomnianego już Jerzego Ossolińskiego, świeżo przybyłego do Polski po studiach zagranicznych, miłego królewiczowi Gerarda Denhoffa, Adama Kazanowskiego, brata ulubieńca królewicza, Pawła Tryznę. Dzień wymarszu Władysława z Warszawy wypadł 5 kwietnia 1617 roku. Uroczystości pożegnalne odbyły się w szanownej kolegiacie Św. Jana, ponieważ całemu przesięwzięciu chciano nadać charakter wyprawy krzyżowej. Prymas Gembicki wygłosił po nabożeństwie przemówienie do królewicza, upominając go, by przestrzegał przykazań pańskich, słuchał rad mężów poważnych; wreszcie, przyjmując, że królewicz zasiądzie na tronie moskiewskim, wzywał go, aby nie zapomniał nigdy "ziemi Jagiełłów i Piastów, ziemi gdzie otrzymał życie, gdzie spoczywają popioły macierzystych naddzia-dów". Władysław odpowiadając zapewnił: "gdziekol- 38 wiek los mi żyć każe, ogniwa przywiązania, miłości, niewygasłej pamięci między mną a królem i ojczyzną moja nie zerwą się, chyba z pasmem życia mego". Na zakończenie uroczystości prymas wręczył królewiczowi miecz poświęcony i chorągiew. Władysława odprowadzał dwór królewski cztery dni drogi od Wanszawy aż do Wilczysk, skąd ruszył już sam ze swym otoczeniem przez Lublin do Krasnegostawu; tu zatrzymano się około 10 dni, czekając decyzji królewskiej, gdzie się dalej udać. Możemy na pewno przyjąć, że te pierwsze dni pochodu na wschód upływały królewiczowi w nastroju podniosłym i radosnym. Ostatecznie była to pierwsza na wpół samodzielna wyprawa dwudziestodwuletniego młodzieńca, a ponadto pora wiosenna, jak zawsze pełna zieleni i kwiatów, stanowiła jakby zapowiedź spodziewanych sukcesów i triumfów. Wszędzie, gdzie przybywał, witano go uroczyście, częściowo jako pierworodnego syna królewskiego, częściowo jako rycerza wyruszającego na wojnę z groźnym wrogiem. Otwierały się przed nim bramy miast, kościołów i pałaców, witano go przemowami, biciem w dzwony. We Włodzimierzu zdobył się królewicz na rozsądny krok, przybył do cerkwi greckiej, gdzie dał poświęcić władyce chorągiew z herbami moskiewskimi. Dopiero 6 maja stanął królewicz w Łucku i wobec 'tego, że miasto nie odbudowała się po -niedawnym pożarze, zamieszkał w pałacu biskupim. Tu doczekał się wiadomości od Żółkiewskiego, iż grożące od południa niebezpieczeństwo zaczyna się odwracać od granic Rzeczypospolitej. Była to wiadomość korzystna i z punktu "widzenia interesów Rzeczypospolitej, i królewicza, albowiem tym samym otwierała sią możliwość wcześniejszego wymarszu na szlak smoleński. Mimo to jednak czekano jeszcze dłuższy ozas na Wołyniu, zanim wreszcie ruszono na północny wschód. 39 Równocześnie jednak Władysław, od chwili gdy stanął na czele przeznaczanego na wyprawę wojska, musiał się przekonać, że dowodzenie większą armią, zwłaszcza u nas w Polsce, było połączone z poważnymi kłopotami i trudnościami. Wśród podlegających mu dowódców, przyzwyczajonych do samodzielności i samowoli, rychło wszczęły się nieporozumienia i tarcia. Według polecenia królewskiego dowództwo nad dywizją miał początkowo sprawować Konstanty Plichta. Tymczasem w wojsku znajdował się Marcin Kazanowski, doświadczony żołnierz, który uważał, że to stanowisko jemu się należy i próbował je objąć, korzystając z życzliwości, jaką królewicz żywił dla całej rodziny Ka-zanowskich. Istotnie, królewicz dał się łatwo przekonać i starał się nakłonić kasztelana do dobrowolnej rezygnacji z dowództwa. Tu jednak zaczęły się kłopoty. Plichta nie myślał o ustąpieniu, gwałtowny zaś, skłonny do pijatyk Kazanowski nie zamierzał wyrzec się perspektywy, która nagle zaświtała przed jego oczyma. W spór wciągnięto szybko i żołnierza. Dnia 10 lipca pod Jam-polem doszło do otwartej walki oddziałów Kazanow-skiego i Plichty. Wszczęła się strzelanina i nie uniknięto by rozlewu krwi, gdyby nie interwencja obecnych w obozie księży. Najodważniejszy z nich Fabian Bir-kowski rzucił się nawet z krucyfiksem między oddziały, wołając, "aby pamiętali na Pana Boga, na dostojeństwo i zdrowie królewicza, na sławę narodu swego". Ostatecznie też udało się uspokoić rozjątrzone animusze. Władysław, obecny wówczas w obozie, wypadłszy z namiotu "bez pasa i czapki, ze strachem patrzał na żałosną tragedyję". Wypadki te nie pozostały bez dalszych konsekwencji. Gdy wiadomość o wszystkim dotarła do dworu królewskiego, Zygmunt III wydał surowe polecenia. Rozkazał Marcinowi Kazanowskiemu wyjechać do obozu Żółkiewskiego pod Buszą, Zygmuntowi Kazanowskiemu zaś 40 opuścić dwór królewicza, wraz z synami. Było to jednak ponad miarę tego, co mógł znieść Władysław. Idąc po objęcie samodzielnego panowania w Moskwę, nie mógł przecież pozwolić na to, by niemal w wigilię tego faktu lekceważono i naruszano jego wolę. Toteż pozostawiwszy wojsko pod Brześciem Litewskim, pospieszył z Zygmuntem Kazanowskim konno do Warszawy, by wyrobić odwołanie rozkazu królewskiego. Sprawa w pierwszej chwili nie wyglądała pomyślnie, tym bardziej że w trop za królewiczem przybył również Plichta, aby bronić swego stanowiska. Uprzedzony król, gdy Kazanowski zjawił się przed nim i chciał go witać, "ręki umknął i twarz odwrócił". Trzeba było niemało wyisiłków królewicza i Kazanowskiego, kołatania kolejno u dostojników dworu, królowej, Urszuli, by wreszcie uzyskać odwołanie rozkazu królewskiego i móc spokojnie wrócić do obozu. Ponieważ teraz ruszono nieco pospiesznie j, pod koniec września stanął królewicz z wojskiem pod Smoleńskiem. Tu przybył z wojskiem również hetman wielki litewski Jan Chodkiewicz, upatrzony przez króla na wodza, i ułożył na wspólnej naradzie oficerów i królewicza plan kampanii. Z kolei nastąpił szczęśliwszy rozdział wyprawy królewicza. Spod Smoleńska ruszono na Dorohobuż, "miejsce dobrze od Moskwy opatrzone", gdzie jednak załoga, widząc przewagę polską, kapitulowała i uznała Władysława wielkim księciem Moskwy. Na wiadomość o tym silny gród Wiaźma, leżący jakie 150 km na wschód od Smoleńska, również poddał się, przyjmując Władysława w swych murach 29 października. W ten sposób bez walki udało się królewiczowi zająć poważny teren państwa moskiewskiego, jakby na potwierdzenie tych głosów, które zapewniały, iż w Moskwie bojarzy czekają jedynie na przybycie królewicza. Na tym jednak dość nieoczekiwanie zakończyły się powodzenia. Wobec za- 41 czynających się wielkich mrozów trzeba było zatrzymać się w Wiaźmie, a próby wypadów w głąb kraju nieprzyjacielskiego kończyły się przeważnie niepowodzeniem. Ludność w miarę posuwania się wojsk polskich w głąb terenu państwa moskiewskiego odnosiła się wrogo do najeźdźców, coraz trudniej przychodziło wywiedzieć się czegokolwiek o ruchach armii przeciwnika. Twarda zima rosyjska dała się na równi we znaki tak ludziom, jak i koniom. W dodatku rozpoczęły się kłopoty z opłaceniem wojska. Ze skarbu zamiast pieniędzy przysłano sukno dla żołnierzy, którzy naturalnie byli niezadowoleni, albowiem - - jak pisze naoczny świadek wyprawy - woleli sobie "połeć słoniny kupić niż suknię". Tym samym spadły na Władysława kłopoty, z jakimi musieli się borykać wszyscy wodzowie tego stulecia, specjalnie zaś wodzowie polscy; należało koniecznie wydostać pieniądze dla wojska. Z tej sytuacji zdawano sobie również sprawę i na dworze królewskim, w związku z czym jeszcze pod koniec roku 1617 zwołano sejm na luty następnego roku. Trzeba było za wszelką cenę przekonać szlachtę, że warto rozluźnić nieco sznurków u mieszków i dopomóc królewiczowi. Toteż poszczególni komisarze wyznaczeni do boku królewicza zdecydowali się jechać na sejm do Warszawy, wśród nich sam kanclerz litewski Lew Sapieha, królewicz zaś zwrócił się do szlachty na sejmiki listem okrężnym, prosząc ją o uchwalenie odpowiednich podatków. Apelował w nim do honoru szlachty, zapewniając ją, że "cokolwiek waszmościowie dla nas i sławy naszej uczynicie, zjedna to nieśmiertelne waszmościom po obcych narodach imię". Zaręczał, że złożona ofiara pobudzi go "do usługowania Rzeczypospolitej i spólnej ojczyźnie miełej, nad którą nic milszego, nic droższego nie znajdujemy, ani znajdować nie możemy". Nie wydaje się jednak, by ten apel wywarł na szlachcie większe wrażenie, toteż stronnicy dworscy rozwinęli na sa- 42 mych sejmikach potężną akcję, aby pozyskać szlachtę. Przykładem może być tu sejmik wielkopolski, na którym prymas, wprawdzie dość ostrożnie, roztaczał miraże unii narodów słowiańskich, a inni stronnicy dworscy przypominali raz jeszcze argumentację o korzyściach materialnych, jakie szlachta odniesie z przyłączenia do P&teki żyznych ziem rosyjskich. W sumie jednak rezultaty tej agitacji okazały się nikłe i w gruncie rzeczy należało się tego spodziewać. Parę lat temu, gdy król stosunkowo łatwo posiadł stolicę moskiewską, kiedy można się było powołać na zgodny rzekomo wybór królewicza, argumenty tego rodzaju mogły coś zdziałać. Od tego czasu jednak wiele się zmieniło. Na stolicy moskiewskiej siedział nowy car, wyprawa królewicza po pierwszych sukcesach właściwie utknęła w miejscu. Gdy chodzi zaś o gotowość wspomożenia królewicza, to zbyt wielkie pretensje żywiła wówczas szlachta do króla, by zechciała popierać jego dynastyczne plany. Kiedy wreszcie zaczął się sejm i po wielu innych sprawach wyprawa moskiewska stanęła na forum obrad, gdy w dodatku z relacji biskupa łuckiego Andrzeja Lipskiego oraz kanclerza litewskiego Lwa Sapiehy przekonano się o ciężkiej sytuacji żołnierza w Wiaźmie, izba poselska wybuchła niezadowoleniem. Marszałek poselski atakował inicjatorów wyprawy za to, że w zbyt różowym świetle przedstawiali jej perspektywy. Do dalszych narad nad ratowaniem imprezy przystąpiono z niechęcią i jakby z konieczności. Rezultat obrad był też w najwyższym stopniu żałosny. Po wielu targach i sporach większość sejmików zgodziła się dać zaledwie jeden pobór, co stanowiło istotnie niewielką sumę. Równocześnie polecono komisarzom sejmowym, "żeby w tym roku tę wojnę kończyli i dalej jej na Rzeczpospolitą nie zaciągali". Po pewnym czasie i król musiał wyciągnąć konsek- 43 wencje z istniejącej sytuacji. Już bowiem w liście pisanym w maju do komisarzy upominał ich, "abyście pilnego starania czynić nie zaniechywali, żeby ta ekspedycja do końca swego jako najrychlej przyjść mogła". W wypadku natomiast, gdyby nie dało się zawrzeć pokoju, w którym by zagwarantowano prawa królewicza, zlecał im podpisać porozumienie na możliwie najkorzystniejszych warunkach. Nie ukrywał też król wcale tego, iż na jakieś większe pieniądze nie ma co liczyć, prosił jedynie komisarzy, aby mimo to utrzymali wojsko w posłuszeństwie. Sądzę, że ta decyzja nie przyszła królowi łatwo. Marząc sam o przywdzianiu mitry carskiej, nie był on zrazu - jak wiemy - zwolennikiem osadzenia królewicza na tronie rosyjskim, skoro jednak ostatecznie zdecydował się poprzeć jego plany, rozumiał pewnie, iż wycofanie się z tej całej sprawy osłabi jego pozycję zarówno wewnątrz, jak i nią zewnątrz. Jeśli też mimo wszystko wzywał komisarzy do zawarcia porozumienia, działo się to na pewno nie tylko pod wrażeniem trudności finansowych, ale i rezultatów odbytej w maju narady z senatorami, na której nieoczekiwanie świeżo mianowany podkanclerzy Lipski, skądinąd stronnik królewski, wystąpił z ostrym atakiem na wyprawę królewicza. Możemy sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywarły na Władysławie te kolejno napływające wieści. W dodatku oszczędny król kazał jeszcze przysłać sobie rejestr wydatków i przekonawszy się, że były dość wysokie, polecił komisarzom "pilnie w to wglądnąć, aby się te pieniądze ostrożnie wydawały i w szafarzów tamecz-nych liczby się wglądało". Nie ulegało chyba wątpliwości, iż wprowadzając kontrolę, myślał król również o wydatkach na dwór królewicza. Ponadto, jak zobaczymy dalej, przebieg wyprawy latem tegoż roku był coraz bardziej niefortunny. 44 Pod wpływem tych wydarzeń zdecydował się Władysław na dość stanowczy krok. Wysłał mianowicie w czerwcu do ojca swego spowiednika Lesiewskiego, przedstawiając przez niego własny punkt widzenia. Tak więc zapewnił Zygmunta, że nie sprzeciwi się traktatom, jednakowoż, gdyby w nich była mowa o zrzeczeniu się przez niego praw do korony moskiewskiej, on ,,na to pozwolić nie może i nie rozumie tego o Rzeczypospolitej, aby to po nim wyciągać miała, aby nie miał przy prawie swoim fortunam experiri [próbować szczęścia]". Dlatego też gdyby Moskwa zażądała, by zrezygnował ze swych praw do korony moskiewskiej, postanowił wówczas "nie być obecnym przy panach komisarzach, kiedy traktaty z Moskwą odprawowane będą". Po powrocie Lesiewskiego do obozu Władysław oświadczył wręcz komisarzom, że "on prawa swego, które ma do tego państwa, ustąpić nie może". Stanowcza deklaracja królewicza zrobiła, jak się zdaje, wrażenie na królu, na pewno zaś zaniepokoiła poważnie komisarzy, albowiem stawiała ich w specjalnie trudnej sytuacji. Wspomniałem wyżej, że przebieg dalszej wyprawy był mocno niezadowalający. Istotnie, skoro wojska królewicza dopiero w czerwcu ruszyły z Wiążmy, nie mogły zanotować żadnych powodzeń. Próby zajęcia Borysowa skończyły się fiaskiem, gdy z kolei udano się pod Możajsk, ten zastano dobrze obwarowany, a w dodatku zjawiły się tu oddziały moskiewskie, z którymi walczono ze zmiennym szczęściem. Równocześnie położenie niepłatnych wojsk stawało się 2 dnia na dzień gorsze. Gdy w początkach września komisarze Lew Sapieha i biskup Adam Nowodworski "wrócili ze stolicy, zastali obóz w stanie opłakanym. Wojsko było "bardzo znędzniałe i zgłodniałe, na koniach, na czeladzi, na rynsztunku i na wszystkim bardzo zeszłe [wyczerpane] i ogołocone". Wielu żołnierzy od trzech tygodni nie miało chleba w ustach, pacholikowie "od 45 głodu umierali". Komisarze, którym zresztą żołnierze przedstawiali przez posłów swą sytuację, widocznie obawiając się, by zgłodniały żołnierz wróciwszy do ojczyzny nie skonfederował się, nie widzieli innego wyjścia, jak mimo wszystko namawiać żołnierzy, którym kończył się zaciąg, do pozostania w służbie i czekania na wypłatę żołdu. Część żołnierzy dała się przekonać, ale parę chorągwi opuściło wojsko udając się do kraju, a "za nimi poszło siła piechoty" oraz pacholików. Ponieważ równocześnie niektóre chorągwie ruszyły pod Perejasław, aby pożywić się w mniej zniszczonym rejonie kraju, wojsko królewicza tak dalece uległo zmniejszeniu, iż sam hetman Chodkiewicz przestrzegał, że "kiedy by miało przyjść do bitwy, ledwo by mógł mieć tysiąc koni do potykania". W takich okolicznościach trudno było o dobrą radę. Hetman, widząc znędznione wojsko, chciał je prowadzić w żyźniejsze okolice, by tam je odżywić, zaopatrzyć i przeczekawszy zimę szukać szczęścia na polu walki. Komisarze jednak w większości uważali, że zgodnie z życzeniem stanów należy kończyć wojnę w tym roku, dlatego proponowali marsz pod stolicę, aby przekonać się, czy królewicz ma jeszcze jakieś widoki na tron. Ku temu zdaniu przychylił się również Władysław, obawiając się, że Rzeczpospolita nie pozwoli mu przewlec wojny na drugi rok. Ostatecznie, jak się zdaje, przeważyła opinia Sapiehy i 16 września, zostawiając za sobą nie zdobyty Możajsk, ruszono w głąb państwa moskiewskiego. Nieoczekiwanie otworzyły się przed królewiczem w następnych tygodniach lepsze perspektywy. Gdy wojska polskie stanęły w Zwenigorodzie (Polacy nazywali go Dźwinogrodem lub Świnogrodem), nadeszła radosna wiadomość, że hetman kozacki Sahajdaczny z dużą armią kozacką idzie na pomoc. Istotnie, kozacy szli od południa, zdobywając po drodze różne zaniki, jak Jelcz, . Wobec tego, że Polaków od stolicy dzieliło jedynie około 50 km, wysłano do bojarów posła w celu nawiązania rokowań; ci wszakże, nie ulegając panice, odesłali listy królewicza, wymazując z nich tytuły carskie. Z początkiem października stanęli Polacy w Tuszy-nie, dobrze im znanym z czasów Dymitra Samozwań-ca II, 15 km od stolicy. Tu zjawił się wysłany poprzednio ponownie goniec, niejaki Lipski, przywożąc odpowiedź od Rosjan. Pisana znacznie spokojniej, nie pozostawiała jednak żadnej nadziei ma porozumienie, "Tobie niepodobna być carem moskiewskim - pisali bojarzy - minuwsze to już dzieło, żałowania twego nie chcemy, karania nie lękamy się." Mimo to komisarze nie tracili nadziei na porozumienie. Tymczasem przybyły wojska kozackie. Otoczony gronem setników i asawułów hetman Sahajdaczny witał uroczyście królewicza. Prawie równocześnie zjawiły się pod Moskwą oddziały lisowczyków, dzięki czemu siły królewicza znacznie wzrosły. Ponieważ Rosjanie nie kwapili się do wszczęcia rokowań, oczekując rychłego nadejścia zimowych chłodów, postanowiono ich zastraszyć i zdecydowano się zaatakować stolicę. W nocy z 10 na 11 października ruszyły wojska królewicza pod mury, usiłując przy pomocy petard wyłamać bramy i dostać się do wnętrza miasta. Szturm ten jednak, chociaż przeprowadzony z dużym zapałem i rozmachem, zakończył się całkowitym niepowodzeniem. Jedynym rezultatem tej nieudanej imprezy było, że Rosjanie zdecydowali się pod jej wrażeniem na wszczęcie traktatów. Rokowania odbywały się, jak się zdaje, całkowicie bez udziału królewicza. Wytyczną dla komisarzy stanowiła znana deklaracja z roku 1616 oraz świeżo przysłana instrukcja królewska, celowo chyba dwuznaczna i niejasna. Z jednej bowiem strony król stwierdzał, że nie widzi przyczyn, dla których syn jego miałby odstą- pić "prawa swojego, które ma... do ziemi moskiewskiej", z drugiej wszelako, wiedząc o istniejących trudnościach i kłopotach, polecał komisarzom iść za wolą Bożą i "za tym, co sama necessitas [konieczność] wymagać będzie". Rzecz jasna, że w konsekwencji komisarze myśleli przede wszystkim o tym, by móc usprawiedliwić swe postępowanie wobec stanów sejmowych. Nie należy do mojego zadania przedstawienie przebiegu rokowań. Nie szły one łatwo. 22 listopada donosił o nich biskup Adam Nowodworski sumarycznie: "Przymierza do lat 20 upornie się domagają, wiecznego pokoju czynić nie chcą, Smoleńsk, Rosław, Białą, Doroho-buż, Czernichów, Muromsk... Rzplitej wiecznymi czasami puszczają. O lata jeszcze targ między nami idzie." Trzymając się z dala od rokowań królewicz z goryczą obserwował pośpiech komisarzy. W pewnym momencie nie wytrzymał i gdy komisarze jechali na miejsce spotkania, zatrzymał ich i "począł czynić inwektywy, żeśmy on jak o charta traktowali, że dłużej wielkopiątkowe kazanie bywa, żeśmy go odstąpili". Niewiele jednak te skargi pomogły. 3 stycznia podpisano w wiosce Deu-lino rozejm, zawierając zawieszenie broni między obu pańsitwami na czternaście i pół lat. Rzeczpospolita zatrzymała w swych rękach wielki szmat ziem pogranicznych ze Smoleńskiem, Czernihowem i szeregiem innych miast, prawa zaś królewicza do tronu pozostawały formalnie nienaruszone. W gruncie rzeczy też komisarze mogli być zadowoleni z układu. Inaczej Władysław. Wszak tym samym z takimi nadziejami podjęte przedsięwzięcie kończyło się niepowodzeniem. Królewicz musiał przecież zdawać sobie sprawę, że każdy rok rządów nowego cara zmniejszał szansę odzyskania tronu. Spojrzawszy ze wzgórz podmoskiewskich na stucer-kiewną stolicę, na mury i świątynie Kremla, musiał obecnie jak niepyszny wycofać się. Marzenia o samodzielnych rządach na niezmierzonych terenach impe- 48 8. Fragment Kremla moskiewskiego. Rysunek współczesny 1661-1662 9. Chocim od strony północnej 10. Piotr Konaszewicz Sahajdaczny rium rosyjskiego rozwiewały się niczym mgła górska pod uderzeniami wiatru. Toteż z jękiem, drżąc z pasji, przyjął wiadomość o podpisaniu traktatu i wnet ruszył w drogę powrotną* zatrzymując się na święta w pustym monasterze pod Wiaźmą. Tu, jeszcze na rosyjskiej ziemi, w zawianym śniegiem klasztorze, przy szalejących na zewnątrz mrozach, mógł Władysław podsumowywać doświadczenia ostatnich tygodni i miesięcy. Niewesołe to chyba były rozważania. Po raz pierwszy w życiu przekonywał się królewicz, że w państwie, nad którym miał w przyszłości panować, istnieje coś mocniejszego niż wola jego czy nawet króla, wola szlachty i magnaterii reprezentujących samowolnie Rzeczpospolitą. Przeżyte miesiące przekonały go, że chociaż syn królewski, prawdopodobnie przyszły król, nie może sobie przywłaszczać specjalnych praw. Wszak jego zarządzeń nie respektował hetman litewski, który nie wahał się rzucać buzdyganem za przyjaciółmi królewicza dlatego tylko, że chcieli być posłuszni Władysławowi, a nie hetmanowi. Gdy zaś królewicz usiłował przez posłów w ostrych słowach przywołać do porządku pasjonata hetmana, ten odparł bez wahania: "dopiero widzę, że prawda..., że królewicz JM z swoim kochankiem gorzałkę sobie pod-pija, bo i teraz takowe do mnie... hetmana dobrze zasłużonego... wskazowania nie mogą być z trzeźwej głowy". Ostatecznie też musiał Władysław nie tylko znieść te ostre słowa, ale jeszcze pokornie przepraszać starego weredyka. Równocześnie przekonał się, że jego rówieśnik, Jerzy Ossoliński, wojewodzie sandomierski, ufny w protekcję hetmana i króla, może bezkarnie stroić fochy i boczyć się dlatego tylko, że królewicz przedkładał nad niego synów swego wychowawcy Zygmunta Kazanowskiego. Te i inne przykre wydarzenia nie przeszły chyba bez śladu, ale zapadły głęboko w pamięć i serce przyszłego władcy Polski. W tym momen- 4 Władysław IV 49 cię chyba rodziło sią przekonanie, że lepiej byłoby rządzić w jakimkolwiek innym państwie o silnej władzy monariszej niż w Polsce. Niełatwo też przyszło Władysławowi zdecydować się na powrót do stolicy, na dwór ojca, skąd pełen nadziei wyruszał przed dwoma laty na wyprawę moskiewską. Zresztą i na dworze królewskim nie bardzo wiedziano, "gdzie by go się obrócić miało". Ostatecznie też, zapewne za zgodą króla, Władysław, wykorzystując fakt ostrej zimy, zatrzymał się dość długo w Smoleńsku. Jakie plany i pomysły kołatały się wówczas w głowie królewicza - nie wiemy. Najprawdopodobniej słuchał wiadomości ze stolicy, gdzie w pierwszych miesiącach roku 1619 odbył się sejm, na którym komisarze zdawali sprawę z przebiegu wyprawy i rokowań. Zawarty ro-zejm nie budził w izbie poselskiej entuzjazmu. Wspomniano tu o ewentualnym oddaniu zajętych ziem w zarząd królewiczowi, ale nie podjęto żadnej uchwały w tej sprawie. Jak się zdaje, Władysław rachował równocześnie na to, że zawarty z Moskalami rozejm nie okaże się trwały, o czym pisał całkiem wyraźnie do prymasa i może w związku z tym robił jakieś plany, o których poparcie u ojca prosił życzliwego sobie księcia Kościoła, Dopiero gdy w Polsce wiosna zaczęła się na dobre, zdecydował się królewicz na powrót do stolicy. W Warszawie zjawił się dokładnie 22 marca. "Przyjęliśmy go wesołym obliczem, w sercu żal pokrywając" - pisał o tym przyjeździe Zadzik. O nastroju, w jakim był wówczas królewicz, świadczą jego niemal pierwsze słowa do Zadzika: "Bóg, jeśli chce, niech przebaczy tym, co tak chcieli"; mówiąc to, myślał naturalnie o komisarzach pokojowych. Rychło jednak się opanował. Już 26 marca w odpowiedzi na list powitalny prymasa Wawrzyńca Gembickiego pisał: ,,Co się tyczy szczęścia naszego, że dotąd oporem idzie i swoje ma od- 50 wloką, mniej nas to obchodzi, wiedząc dobrze, jak instabilis fortuna [niestałe jest szczęście]... Za czym podług rady Waszej Miłości naśladujemy tych, co res secundas in ambiguo ponunt [rzeczy szczęsne za niepewne uważają] et adversas moderatius ferunt [i przeciwności ze spokojem znoszą]. A nade wszystko Opatrzności Bożej, jako wszystkie sprawy zwykliśmy poru-czać, tak i teraźniejsze woli i opiece jego świętej oddajemy." 13 Jak widzimy, list tchnie spokojem, ale równocześnie czujemy, iż ten chrześcijański spcfkój jest jakby wymuszony, obliczony na to, by nie budzić współczucia, by przekonać adresata, że królewicz czuje się całkiem dobrze. Tym listem niejako zamykał Władysław ostatecznie nieszczęsną wyprawę, co więcej: zamykał ważny rozdział swego życia. MIĘDZY WSCHODEM A ZACHODEM Po niefortunnej wyprawie na Moskwę Władysław, jakby chcąc podkreślić, że rozejm nie pozbawił go praw do korony moskiewskiej, począł konsekwentnie używać tytułu cara Moskwy. Krok ten wszakże wywołał sprzeciw i wątpliwości nawet w Polsce. Pierwszy, nieoczekiwanie, zgłosił zastrzeżenia sam król Zygmunt III. Wprawdzie Władysławowi udało się przy pomocy Za-dzika częściowo podważyć je, ostrożny jednak Zygmunt postanowił odwołać się do prymasa i poprosić go o opinię. Gembicki nie miał zasadniczych sprzeciwów, ale zwrócił uwagę na to, że Rzeczpospolita nie uznawała dotąd tytułu carskiego, i dlatego zaproponował, by królewicz przyjął tytuł wielkiego księcia moskiewskiego. Pomysł ten znalazł uznanie królewicza, który też odtąd będzie się podpisywał "electus Magnus Dux Mo-scoviae" (wybrany wielki książę moskiewski). Niedługo po przybyciu królewicza do stolicy rozeszła się pogłoska, że zamierza on udać się z pobożną pielgrzymką do Częstochowy, na Jasną Górę. Czy jednak istotnie taki był cel tej podróży? Wiele faktów przemawia przeciw. Tak więc nic nie świadczy o tym, by królewicz odznaczał się wtedy specjalną pobożnością. Po drugie wiemy, że Władysław w czasie pobytu w klasztorze prowadził ożywioną korespondencję, przyjmował i wyprawiał posłów. Wszystko to wskazywałoby raczej na inny cel podróży. 52 By móc wyjaśnić tę sprawę, trzeba przypomnieć, że Częstochowa leży w bliskim sąsiedztwie Górnego głaska. Poza tym należy zwrócić uwagę, iż właśnie w roku 1618 wybuchło w Czechach powstanie skierowane przeciw Habsburgom i popieranemu przez nich Kościołowi katolickiemu. Ruch ten dość szybko przerzucił się na Śląsk, gdzie Habsburgowie, podobnie jak w Czechach, popierali mniejszość katolicką przeciw większości protestanckiej. Przerażony rozmiarami powstania arcyksiążę Karol, biskup wrocławski, brat królowej polskiej, zwrócił się do Zygmunta III z prośbą, by przysłał do stolicy jego księstwa, Nysy, królewicza Władysława, spodziewając się, że obecność syna królewskiego powstrzyma protestantów śląskich od zbyt ostrych wystąpień. Prawdopodobnie prośba Karola dotarła do Warszawy dość wcześnie, tak że wyjazd do Częstochowy Władysława był tu traktowany jako wstęp do jego podróży na Śląsk. Zygmunt III, znając podejrzliwość swych poddanych, zdawał sobie sprawę, że podróż królewicza na Śląsk może być różnie interpretowana przez szlachtę polską, a zwłaszcza jej odłam różnowierczy. Dlatego też, zawiadamiając prymasa o prośbie arcyksięcia Karola, pisał: "nie chcieliśmy odmówić mu tego, co do pokazania ludzkości w tak bliskiej pokrewności należy. Jednak, aby to od kogo z ludzi naszych przeciwnie rozumiane i udawane nie było, chcieliśmy w tym dać znać Uprzejmości Waszej, abyś wiedząc intencyję naszą umiał zdać sprawę o tym, jeżeliby potrzeba było". Tymczasem już po wyjeździe królewicza pokazało się, że sytuacja na Śląsku staje się coraz bardziej poważna. Przybył bowiem posłaniec od biskupa wrocławskiego, tym razem już z otwartą prośbą o pomoc dla Kościoła katolickiego i cesarza Ferdynanda. Nie wiemy, co król odpowiedział na to wezwanie. Według Zadzika ,,rad by to widzę Król JMć uczynił, ale uważając nie- 53 bezpieczeństwa od pogan, nie może, lubo by chciał ściągnąć tam ręki". Rzecz jasna, że bawiąc w Częstochowie, był Władysław chyba jeszcze lepiej niż ojciec poinformowany o tym, co się na Śląsku dzieje. Mamy dowody, iż w czasie swego tam pobytu utrzymywał żywe kontakty z prymasem i przez posłów przedstawiał mu jakieś sprawy, prosząc o radę. Poza tymi jednak całkiem pewnymi śladami działalności królewicza wiemy jeszcze, że w klasztorze jasnogórskim zjawili się również wysłańcy protestanckiej szlachty czeskiej, zapytując go, czy nie przyjąłby korony czeskiej. Nie znamy, niestety, dokładnej daty przybycia poselstwa, nie wiemy dalej, w czyim imieniu, boć chyba nie w imieniu wszystkich stanów czeskich, wysuwano tę propozycję. Rzecz sama jednak wydaje się całkiem pewna, podobnie jak pewne jest, że królewicz tej oferty nie przyjął. Było to zresztą zupełnie zrozumiałe. Związany węzłami krwi z rodziną habsburską, syn króla prowadzącego od lat politykę prohabsburską, nie mógł przyjąć kandydatury z rąk •tych, którzy przeciw tej rodzinie występowali. Nie mówiąc już o fakcie, że syn katolickiego władcy nie mógł przystać na propozycję protestanckiej szlachty. Po kilkunastodniowym pobycie w Częstochowie udał się ostatecznie królewicz, niewątpliwie za zgodą ojca, do swego wuja do Nysy, dokąd przybył w drugiej połowie maja 1619 roku. Zjawił się tu w czas gorący; zresztą cały jego pobyt na Śląsku, mający trwać aż do września, był urozmaicony wieściami o coraz bardziej gwałtownym i niepokojącym rozwoju sytuacji. Jak wiadomo, jeszcze przed przybyciem królewicza na Śląsk, w marcu zmarł cesarz Maciej, a wybrany za jego życia król czeski, arcyksiąże Ferdynand, zażądał od stanów śląskich złożenia przysięgi, na co otrzymał odpowiedź, że wpierw muszą być uregulowane sprawy religijne. Ostatecznie też gdy 54 \v sierpniu zjechały się stany czeskie i morawskie w Pradze, przybyli tam i Ślązacy, którzy również brali udział w detronizacji Ferdynanda i wyborze w dniu 27 sierpnia Fryderyka V, elektora Palatynatu, uznanego przywódcy Unii protestanckiej, na króla czeskiego. W związku z tym można było na Śląsku oczekiwać jakichś poważniejszych antykatolickich posunięć, do czego wstępem stało się wypędzenie z kraju jeszcze w sierpniu jezuitów. Mimo tej napiętej i z dnia na dzień pogarszającej się sytuacji Władysław, ufny w ochronę, jaką zapewniała mu potężna jeszcze Rzeczpospolita, poruszał się dość swobodnie po Śląsku, zapędzając się podczas swych po-lowań dość blisko granic czeskich w górach Sudeckich. Sądzę, że właśnie wtedy zadzierzgnęły się nici sympatii, jaką królewicz potem żywił do tej pięknej, dobrze zagospodarowanej ziemi piastowskiej, stojącej wówczas w całej krasie wiosny i lata. Władysław nie był nieczuły na piękno przyrody i architektury, na pewno więc urzekł go łagodny urok tej ziemi, wdzięk starych miasteczek z biskupią Nysą na czele. Miało to niewątpliwie jakiś wpływ na fakt, że w trakcie rozmów z biskupem wrocławskim i jego doradcami zrodził się poparty lub też wręcz wysunięty przez królewicza pomysł, by oddać pewne księstwa w czasowe władanie magnatom polskim, którzy by udzielili cesarzowi pomocy przeciw buntującym się panom śląskim. Również i królewicz - jak sądzę - zamierzał wziąć udział w tej ewentualnej interwencji, by na tej drodze zapewnić sobie rządy w którymś ze znaczniejszych księstw śląskich. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że Władysław, liczący wówczas już 24 lata, rozumiał znaczenie posiadania dziedzicznego księstwa w najbliższym sąsiedztwie Polski. Zapewniłoby mu ono koronę polską, ale również umocniłoby jego pozycję wobec coraz silniejszych magnatów w okresie jego późniejszych 55 rządów. Królewicz tak dalece zapalił się do tego projektu, że gotów był nawet jechać do Wiednia, aby pozyskać dlań cesarza Ferdynanda, zasadniczo niechętnego wszelkiej interwencji polskiej na Śląsku. Ostatecznie jednak do podróży Władysława nie doszło. Sprzeciwił się jej bowiem nie tylko prymas, ale i król. Z czasem też pomysł interwencji polskiej na Śląsku, niezbyt życzliwie przyjęty przez magnaterię, został odrzucony. Pobyt królewicza w Nysie przeciągnął się dość długo. Wpłynął na to przede Wszystkim biskup wrocławski Karol, zdający sobie dobrze sprawę z tego, "że pewnie za odjazdem królewicza JMci byłoby exercitium [nabożeństwo] luterskie w Nysie i na inszych miejscach". Dopiero pod koniec września uznał arcyksiążę zarówno swój,' jak i królewicza dalszy pobyt w Nysie za bezcelowy, a nawet niebezpieczny, wobec czego obaj opuścili Śląsk i 7 października stanęli w Warszawie.14 Tu w obecności króla i królowej raz jeszcze rozważano plany i możliwości przyjścia z pomocą sprawie katolickiej w Czechach. Ponownie zastanawiano się nad projektem podróży do cesarza oraz zamiarem udania się na czele jakichś oddziałów polskich na Śląsk. Pomysły te jednak napotkały zdecydowany sprzeciw króla, powołującego się na absolutny brak pieniędzy w skarbie. Arcyksiążę Karol oraz Władysław próbowali następnie pozyskać dla swych zamysłów prymasa, ale Gembicki, doskonale zorientowany w nastrojach panujących wśród szlachty, polecił im odłożyć sprawę do najbliższego sejmu. Tak więc królewicz pozostał bezczynny w kraju. Prawdę powiedziawszy, w państwie tego typu jak Polska, państwie elekcyjnym, w normalnym czasie właściwie nie było miejsca dla syna królewskiego. Szlachta godziła się na dopuszczenie królewicza do obrad sejmowych, ale prawdopodobnie widziałaby niechętnie udział 56 jego na przykład w obradach senatu czy też w pracach ściślejszej rady królewskiej. W okresie tedy pokoju królewicz był skazany na życie prywatnego człowieka, tym bardziej że król Zygmunt III trzymał się krzepko i wcale nie życzył sobie obdarzać syna jakimiś poważniejszymi funkcjami. Toteż, by poczuć się swobodniej, Władysław wyjeżdżał w tym czasie coraz częściej na Litwę, gdzie z dala od dworu ojcowskiego prowadził spokojne życie, szukając rozrywki przede wszystkim w myślistwie. Z tego okresu też mamy pierwsze dokładniejsze wiadomości, że królewicz oddaje się temu sportowi z pasją, "delektuje się wielce myślistwem", jak pisze poseł brandenburski Bergmann. Z lat tych posiadamy również stosunkowo liczną korespondencję Władysława z elektorem, u którego wyprasza sobie sprzęt w postaci cięższych czy też lżejszych sieci do ogradzania lasu przy polowaniu na grubszego zwierza bądź też do łapania ptactwa przy lżejszych łowach. Jeszcze podczas wyprawy moskiewskiej dokonała się w najbliższym otoczeniu królewicza ważna zmiana. W miejsce bowiem Stanisława Kazanowskiego, uchodzącego w roku 1617 za najserdeczniejszego druha Władysława, klucze do jego serca pozyskał brat Stanisława, Adam. Przyczyny tej stosunkowo nagłej zmiany są do pewnego stopnia okryte tajemnicą. Wiemy, że jeszcze w czasie wspomnianej wyprawy Stanisław zachorował poważnie, najprawdopodobniej na jakąś chorobę weneryczną. Królewicz pielęgnował chorego z niesłychanym oddaniem, jednak nieoczekiwanie, chyba dopiero po jego wyzdrowieniu, stracił dlań całkowicie serce. Co było przyczyną, nie wiadomo. Gdy Stanisław opuścił potem dwór, brat jego Adam został najbliższym druhem Władysława. Z tego okresu mamy już wyraźne dowody, jakie miejsce w sercu królewicza zajmował jego nowy przy- 57 jaciel. W maju mianowicie 1620 roku wysłał Władysław Adama Kazanowskiego z jakimś podarunkiem do elektora brandenburskiego. Niespodziewanie Kazanowski, przebywając na dworze Jerzego Wilhelma, zranił sobie nogę i widocznie zaniedbawszy ranę, wywołał ropienie. Elektor, który wiedział dobrze, czym jest młody dworzanin dla królewicza, otoczył go najczulszą opieką, a odsyłając Kazanowskiego w sierpniu do Polski, wysłał z nim razem swego chirurga, by przez czas jakiś otaczał jeszcze ozdrowieńca opieką. Istotnie, Jerzy Wilhelm nie zawiódł się w obliczeniach. Władysław zapewniał go potem listownie z wielką wylewnością 0 ogromnej wdzięczności i obiecywał nie przepuścić żadnej okazji do odwzajemnienia się elektorowi. Przebywając na Litwie, śledził Władysław z uwagą 1 rosnącym niepokojem rozwój sytuacji na kresach litewskich. Wiedział on dobrze o tym, że Rosjanie niechętnie zawarli rozejm w Deulino i przy pierwszej nadarzającej się okazji pomyślą o jego zerwaniu. Tymczasem kresy litewskie były wówczas bardzo słabo obsadzone wojskiem (w Smoleńsku stało podobno jedynie 200 jazdy i 150 piechoty), co naturalnie mogło zachęcić Rosję do jakiejś akcji zbrojnej. Tym bardziej że główne siły koronne czuwały na południowych kresach z oczyma utkwionymi w szlaki tatarskie, które w każdej chwili mogły się ponownie zaroić ordami. Stąd też, pod wpływem tych obaw, może w wyniku sugestii panów litewskich, pomyślał królewicz o wszczęciu z Rosjanami rokowań o pokój wieczysty. Czy w tym wypadku chodziło jedynie o zabezpieczenie białoruskich kresów? Nieoczekiwanie na sprawę rzuca nowe światło list referendarza litewskiego Godziembskiego do Gembickie-go. W liście bowiem jest mowa o tym, by w czasie rokowań zaproponować zrzeczenie się przez królewicza praw do korony moskiewskiej "za ukontentowaniem słusznym". Godziembski dodaje od siebie: "Widzę ja, 5 H że i królewicz JM... nie byłby od tego, by w miasto Moskwy co mniejszego wytargować, przez to Rzeczpospolitą gruntownie z tamtej strony uspokoić." Innymi słowy, królewicz gotów był zrzec się swych praw do tronu moskiewskiego, jednak za cenę ustąpienia mu pewnych posiadłości granicznych tytułem rekompensaty. Pomysł zapewnienia sobie w ten sposób jakiegoś dziedzicznego księstwa w najbliższym sąsiedztwie Rzeczypospolitej jest tak dalece zgodny z występującymi już wówczas i później planami królewicza, że z całą niemal pewnością możemy twierdzić, iż narodził się w głowie bezczynnego wtedy Władysława, a następnie przez niego lub kogoś z jego otoczenia został podrzucony panom litewskim, którzy przynajmniej częściowo go zaakceptowali. Kto wie, czy projekt ten nie miałby szans powodzenia, gdyby nie to, że uwagę polityków polskich pochłonęła wnet całkowicie groźba wojny z Turcją. Pierwsze pogłoski o niebezpieczeństwie najazdu tureckiego odezwały się z początkiem roku 1620. Myślano nawet przez czas jakiś, by w związku z tym Skierować również i królewicza na południe, ale sprawa rozbiła się z jednej strony o upór króla, z drugiej zaś o trudności finansowe. Tak więc ostatecznie królewicz, podobnie jak i większość społeczeństwa polskiego, nadsłuchiwał wiadomości dochodzących z południowych kresów, gdzie sędziwy hetman Żółkiewski z wojskiem poszedł wyzwać nieprzyjaciela na udeptaną ziemię w Mołdawii. Wiadomość o klęsce wojsk polskich i śmierci starego hetmana na stepach naddniestrzańskich, która w połowie października dotarła do stolicy, przeraziła zapewne królewicza, jak i całe społeczeństwo. Wobec niepewnych wieści o siłach nieprzyjacielskich obawiano się najazdu wojsk tatarskich na bezbronne ziemie ruskie. Toteż w samej stolicy panika była ogromna. Przerażony Zadzik pisał z Warszawy: "tu nullum praesidium [żadnej obrony], ustępować też nie bardzo jest gdzie, zwłaszcza pod zapowietrzenie krajów pruskich". Powoli jednak panika minęła i z początkiem listopada zaczął obrady zwołany uprzednio sejm, podczas którego przeżył królewicz jedno z najdramatyczniejszych zdarzeń panowania Zygmunta III. Kiedy bowiem po wysłuchaniu mszy wychodził za ojcem z kolegiaty Sw. Jana, nieoczekiwanie rzucił się na króla niejaki Piekarski i zranił go czekanem. Królewicz - jak pisze współczesna relacja -- "do szable się wprzód przed wszystkimi porwał i łotra tego w głowę zranił". Rana monarchy okazała się na szczęście niegroźna, a nieszczęsny pomyleniec - skazany potem na śmierć - zginął w mękach. Na sejmie tym zapadła wreszcie decyzja, na której królewiczowi wielce zależało. Sejm zgodził się, by odzyskane pokojem w Deulino ziemie oddać w administrację królewicza, z zastrzeżeniem jednak pełni praw Rzeczypospolitej do nich. Była to do pewnego stopnia rekompensata za poniesione przez Władysława w czasie ostatniej wojny trudy i wydatki. Klęska, jakiej doznała Rzeczpospolita na stepach nad-dniestrzańskich, skłoniła tym razem szlachtę do ofiar, a rząd do przyspieszenia zbrojeń. Postanowiono, że królewicz wyruszy możliwie najspieszniej do wojska na południe, podczas gdy król poczeka na zebranie się pospolitego ruszenia. Władysław zatem miał czas na zajęcie się przygotowaniami do wojny. Już w styczniu 1621 roku wysłał swego przyjaciela i doświadczonego żołnierza Gerarda Denhoffa do Prus, by na terenie Księstwa przeprowadził werbunek oddziału piechoty. Wcześnie słyszymy rówież o zaciągnięciu przez królewicza dwóch oficerów angielskich. Działalność Władysława nie ograniczała się zapewne tylko do tego. Już w kwietniu hetman wielki litewski, Jan Karol Chod-kiewicz, któremu zlecono naczelne dowództwo nad wojskiem gromadzącym się na południowej granicy, począł 60 wzywać Zygmunta, by jak najspieszniej wysłał syna do obozu. I tym razem jednak upłynęło dość dużo czasu, zanim król uznał, że przygotowania wojskowe są posunięte tak daleko, iż może bez ryzyka posłać do obozu swego pierworodnego. Uroczysty wyjazd królewicza ze stolicy odbył się dopiero w drugiej połowie czerwca. Sam nuncjusz odprawił mszę w kolegiacie Sw. Jana i wręczył następnie Władysławowi sztandar z orłem białym, noszącym na piersiach krzyż z napisem "pro gloria crucis" (za chwałę krzyża), podkreślając tym samym religijny charakter wyprawy.15 Korpus ("pułk"), nad którym komendę sprawował wówczas królewicz i z którym po sformowaniu go ruszył na południe, był duży, liczył bowiem 16 chorągwi jazdy i 8 oddziałów piechoty, w sumie więc ponad 18000 ludzi. Idąc w awangardzie swego korpusu, stanął królewicz 10 lipca we Lwowie i tu czekał dość długo na ściągnięcie się oddziałów. W początkach sierpnia dopiero ruszył dalej na południe i dotarł, idąc bardzo wolno, 29 sierpnia pod Chocim, gdzie w ufortyfikowanym obozie gromadziły się główne siły polskie. W samym obozie znalazł się l września, dosłownie na pięć minut przed dwunastą, albowiem już następnego dnia pojawiły się na horyzoncie pierwsze oddziały nieprzyjacielskie. Co spowodowało takie opóźnienie korpusu królewiczow-skiego, dlaczego tak rekordowo powoli posuwał się naprzód, nie wiemy dokładnie. Władysław tłumaczył swe późne przybycie zaniedbaniami w przygotowaniu zaopatrzenia oddziałów i możliwe, że to była główna przyczyna. Czy wchodziły w grę jeszcze jakieś inne powody, nie wiemy. Los nie sprzyjał królewiczowi i po":" 13. Latarnia-twierdza w Wisloujściu, wzniesiona w początkach XVII wieku 14. Fragment panoramy Gdańska z roku 1617; na pierwszym planie nowożytne fortyfikacje stanowisko w sporze Akademii z jezuitami, którzy - jak wiadomo - dążyli do założenia konkurencyjnej szkoły w Krakowie. Był to okres, kiedy królewicz przebywając wiele w towarzystwie dwóch zaciętych wrogów zakonu, Stanisława Lubomirskiego i Jerzego Zbaraskiego, nie ukrywał swej niechęci do wpływowych wówczas bardzo jezuitów. Przejawiała się ona między innymi i w tym, że nie przyjmował sakramentów w kościele jezuickim, ale u dominikanów. W grudniu 1621 roku, a ściślej pod koniec tego miesiąca, zjawił się królewicz w Warszawie, gdzie właściwie nie wiedziano, co z nim czynić, jak go zatrudnić. Władysław, odpowiadając na życzenia noworoczne prymasa oraz gratulacje z racji zwycięstwa chocimskiego, podsumował niejako swój stosunek do tego faktu. "Nie żadna odwaga nasza, ale sprawy skryte, boskie to zdziałały - - pisał - - że z tym Krzyża św. nieprzyjacielem do takich ojczyźnie naszej przyszło środków... A to Pan zastępów przedwiecznym swym wyrokiem wszystko nad mniemanie zrządził i swoje nad tą Rzecząpospolitą pokazał miłosierdzie. Temu dzięki oddawać, temu tak wielkie dzieło przypisiować mamy." Trudno nie stwierdzić, że list ten ujmuje skromnością i uczciwością, rzucając tym samym szczególnie korzystne światło na jego autora. W najbliższych miesiącach królewicz usunął się na Litwę, gdzie też chyba bez dłuższych przerw przebywał do roku 1623. Fakt pobytu Władysława z dala od centrum państwa sprawia, że jesteśmy o tych miesiącach wyjątkowo słabo poinformowani. Z korespondencji królewicza z coraz mu bliższym Krzysztofem Radziwiłłem, hetmanem polnym litewskim, przebija jego żywe zainteresowanie sprawami państwowymi. Użala się przed Radziwiłłem, że wieści o walkach toczonych wówczas w Inflantach ze Szwedami dochodzą go rzadko i przez dwór; "radzibyśmy - pisze - by to być mo- 5 Władysław IV 65 gło, i co dzień mieli z obozu od Waszmości wiadomości". Prosił też hetmana, by ten posyłając sprawozdania do dworu nie zapominał o nim. Z równym zainteresowaniem śledził potem przebieg rokowań pokojowych ze Szwecją. Z relacji nuncjusza, który niespodziewanie z początkiem roku 1622 począł się interesować sprawą małżeństwa królewicza i usiłował, zresztą bez rezultatu, skłonić go do zawarcia jakiegoś związku, można by wnioskować, że poczęły do niego docierać wiadomości o swobodniejszym życiu Władysława. Wniosek ten aczkolwiek oparty na dość wątłej podstawie, wydaje się prawdopodobny, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę zarówno późniejszy tryb życia Władysława, jak i zachowanie się jego przyjaciół. Na okres ten przypadają pierwsze poważniejsze wysiłki królewicza, by powiększyć swe normalne dochody. Sprawa ta wymaga wyjaśnienia. Jak wiemy, stany koronne i litewpkie zgodziły się niedawno na oddanie królewiczowi w administrację ziem zajętych na wschodzie, rachując, że dochody stąd płynące wystarczą na opędzenie kosztów utrzymania jego dworu. Dochody te nie były chyba bagatelne, jednak według świadectwa Władysława obracano je z konieczności na utrzymanie tamtejszych załóg zamkowych i naprawę fortyfikacji poszczególnych grodów granicznych. W konsekwencji królewicz był zdany na wypłacane mu przez króla niemałe w końcu apanaże wysokości 50 000 złp. Suma ta przy oszczędnej gospodarce na pewno starczyłaby na utrzymanie liczącego najwyżej 100 osób dworu króle- wiezowskiego, którego opłacenie i wyżywienie, według przybliżonych danych, nie powinno było przekraczać kwoty 30 000 złp. Tym samym około 20 000 powinno pozostać na nieprzewidziane wydatki. Jeśli więc królewicz nie mógł ich opędzić z tej sumy, jeśli uważał, że Rzeczpospolita powinna mu zapewnić inne, "według stanu" opatrzenie, stanowiło to po prostu rezultat jego 66 szerokiej ręki, jego zasadniczej nieumiejętności utrzymania równowagi między dochodami i wydatkami.17 Początkowo zamierzał królewicz zwrócić się z tą sprawą do sejmików Rzeczypospolitej, jednak ostatecznie powierzył ją zaufanym senatorom, oczekując, że zostanie załatwiona na najbliższym sejmie w roku 1623. Niestety, nadzieje okazały się złudne. Na sejmie, w którym zresztą Władysław nie brał udziału, mówiono wprawdzie dość dużo o jego zasługach, chwalono za udział w wojnie z Turcją, ostatecznie jednak wobec tego, że szlachta ilekroć chodziło o wydatki dworu miała węża w kieszeni, sprawę powiększenia dochodów pominięto milczeniem. Niedługo po sejmie wyruszył królewicz wraz z dworem królewskim w podróż do Prus, by razem z ojcem dokonać inspekcji wybrzeża polskiego. Odwiedziwszy po drodze, nie wiadomo w jakim celu, elektora w Królewcu, zjawił się wraz z ojcem l lipca w Gdańsku, witany uroczyście przez władze miejskie. Tu oczekiwała obu nieprzyjemna niespodzianka. Oto równocześnie na redzie portu stanął z paru okrętami król szwedzki, Gustaw II Adolf, i zdecydowanie domagał się od miasta gwarancji, że z portu miejskiego nie będą podejmowane żadne działania przeciw Szwecji. Gdy miasto, chociażby ze względu na obecność króla, nie pospieszyło z odpowiedzią, Gustaw przystąpił do blokady portu zatrzymując płynące do Gdańska okręty. W ten bezwzględny sposób demonstrował król szwedzki Zygmuntowi i Władysławowi fakt, że pozbawiona floty Polska, jest bezsilna, gdy chodzi o obronę wybrzeża. Wolno chyba przypuszczać, iż to nieoczekiwane przybycie Gustawa Adolfa stanowiło pewne przeżycie dla Władysława. Król szwedzki nie cieszył się jeszcze wów- :as sławą zwycięzcy spod Breitenfeld, niemniej jed-był jego krewniakiem, któremu udało się utrzy- 67 mać tron szwedzki wbrew swemu stryjecznemu bratu Zygmuntowi III i który w czasie kampanii inflanckiej pokazał lwi pazur nieprzeciętnego wodza. I oto ten człowiek znajdował się w odległości paru kilometrów od kwatery królewicza. Świadectwem zainteresowania, jakim Władysław obdarzał Szwedów, był fakt, że 10 lipca razem z kilku senatorami udał się statkiem ku Wisłoujściu, by z bliska przypatrzyć się okrętom szwedzkim. Gdy potem skierowano się do stojącego dalej okrętu holenderskiego, wybuchła burza, "która nas - pisze towarzyszący królewiczowi Piotr Gembicki -ze statkiem, na którym wszyscyśmy byli do portu ple-nis velis [pełnymi żaglami] przypędziła i statek non sine summo et extremo discrimine [nie bez wielkiej i ostatecznej szkody] w samym porcie o tamę uderzyła". Tak oto fatalnie zakończyła się ta chyba pierwsza morska wycieczka królewicza.18 Jak się wydaje, jeszcze pod koniec roku 1623 wszczął Władysław starania, by ojciec pozwolił mu odbyć podróż na zachód. Pobyt w Polsce upływał mu i tak, jak wiemy, bezczynnie, miał więc królewicz argument, aby dopominać się o to, co stawało się wówczas udziałem przeciętnego syna magnackiego. Władysław wiedział, że na zachodzie wyżej stała wtedy interesująca go specjalnie sztuka wojenna, architektura oraz inne dziedziny sztuk pięknych, chciał więc to wszystko zobaczyć na własne oczy. Uśmiechała mu się pewnie poza tym, jak każdemu młodemu, zmiana otoczenia, perspektywa swobodnego podróżowania po obcych nieznanych krajach. Z Zygmuntem jednak nie była łatwa sprawa i upłynęło trochę czasu, zanim wreszcie, gdzieś chyba na początku 1624 roku, zgodził się na podróż królewicza i nawet zdecydował się powierzyć mu pewną misję dyplomatyczną. Najważniejszym punktem tej misji było poproszenie infantki Izabeli, namiestniczki Niderlandów, by wspomogła Zygmunta w jego staraniach o od- 68 zyskanie Szwecji, użyczając mu paru okrętów. Prawdopodobnie po drodze miał jeszcze królewicz postarać się o przedyskutowanie ważnych i interesujących oba państwa spraw na dworze wiedeńskim. Marszruta Władysława miała iść przez Śląsk, Wiedeń, południowe Niemcy do Niderlandów, potem zaś przez Szwajcarię do Włoch. Wyjazd królewicza nastąpił dopiero w maju 1624 roku. Wybierał się w podróż incognito, jako Snopkowski, z tym że naturalnie na poszczególnych dworach miał występować we własnym imieniu. Otaczał go szczupły dwór, którego marszałkiem został książę Albrecht Stanisław Radziwiłł. Podróż królewicza trwała prawie dokładnie rok i właściwie mogłaby stać się podstawą specjalnego studium. Tu naturalnie zwrócimy jedynie uwagę na najważniejsze momenty podróży, zwłaszcza te, które mają większe znaczenie dla poznania Władysława. 22 maja zjawił się królewicz po raz drugi na Śląsku, a 24 tegoż miesiąca stanął nieoczekiwanie w Nysie, witany serdecznie przez swego wuja, biskupa wrocławskiego, arcyksięcia Karola. Pobyt na Śląsku przeciągnął się prawie miesiąc, nie jesteśmy jednak w stanie powiedzieć, czy królewicz prowadził przy tej sposobności jakieś rokowania z arcyksięciem. Z początkiem czerwca zrobił Władysław wycieczkę do Wrocławia, zwiedzając tu katedrę, arsenał miejski, bibliotekę kapitulną, wreszcie wychodząc na wieżę katedry. We wrocławskiej gospodzie przyłączył się do orszaku królewicza jakiś żołnierz szukający służby i wnet był za pan brat z dworzanami. Sam królewicz, "język niemiecki rozumiejąc, Freundschaft [przyjaźń] z nim uczynił, jako żołnierz z żołnierzem". Dopiero następnego dnia zdradził Władysław swe incognito, co naturalnie zaskoczyło niemało żołnierza, poinformowanego dzięki gazetom o przewagach wojennych swego nowego znajomego. 69 Po opuszczeniu Śląska ruszył królewicz przez piękną ziemię morawską, via Ołomuniec, Brno do Mikułowa. gdzie podejmował go uroczyście kardynał Franciszek Dietrichstein, W Wiedniu stanęli podróżnicy dopiero 22 czerwca, czyli w miesiąc po opuszczeniu Polski. Tu w czasie licznych przyjęć zachorował królewicz nieoczekiwanie - - jak twierdzi kronikarz jego podróży Stefan Pac - z nadużycia alkoholu, do którego zmuszał go arcyksiążę Karol. Po kilku dniach jednak wrócił królewicz do zdrowia i mógł podjąć dalszą podróż przez południowe Niemcy. Jadąc zatrzymywał się kolejno w Monachium, Mnichu, jak wówczas mówili Polacy, gdzie zetknął się z przywódcą Ligi Katolickiej, elektorem bawarskim Maksymilianem, potem w Augsburgu, gdzie podziwiano słynny pałac Fuggerów, w Norymberdze, gdzie obejrzano kolekcję obrazów Diirera, by potem przez Bonn, Koblencję, Kolonię i Akwizgran dotrzeć do Brukseli, stolicy Niderlandów hiszpańskich. Tu w czasie uroczystego wjazdu zraniono przypadkowo królewicza w nogę, co potem było przyczyną chwilowej słabości. 7 września, bawiąc u infantki Izabeli, zapoznał się królewicz z jej dworem, przy czym panny dworskie, zgodnie z etykietą hiszpańską, podchodząc do królewicza klękały przed nim "jak przed Bogiem jakim". "Nie chciał na to królewicz długo pozwolić", jednak w końcu musiał ustąpić na życzenie infantki. W Brukseli, gdzie królewicz leczył zranioną nogę, zatrzymano się dwie niedziele. Następny etap podróży stanowiła Antwerpia; obejrzano tam składy popularnych w Polsce "opon", czyli arrasów, oraz warsztat malarski Rubensa, "malarza przedniego". W końcu września udał się Władysław do obozu hiszpańskich wojsk oblegających pod dowództwem słynnego wówczas wodza Ambrożego Spinoli Bredę. Organizacja armii hiszpańskiej zrobiła wielkie wra- 70 żenię na Polakach, przywykłych do słabej organizacji wojskowej w Polsce. Jeśli też Pac wspominał "nie bez śmiechu naszych prowiantmagistrów", zaopatrujących ostatnio wojsko litewskie w Inflantach, to na pewno podobne uczucia przeżywał królewicz, mając świeżo w pamięci niedostatki organizacyjne z okresu wojny chocimskiej. W rozmowach z oficerami hiszpańskimi starły się dwa poglądy na sztukę wojenną, Polacy reprezentowali szkołę kładącą główny nacisk na jazdę, podczas gdy Hiszpanie widzieli formację przyszłości w piechocie, naturalnie dysponującej odpowiednią siłą ognia. Niedaleka przyszłość miała pokazać, że nasza metoda wojenna była już przestarzała. Z Brukseli wyruszono na południe dopiero 14 października, by następnie przez pogranicze francusko--niemieckie, potem przez Szwajcarię udać się do Włoch. Królewicz po drodze zwiedzał, gdzie mógł fortyfikacje ważniejszych twierdz. Podróż przez pokryte już śniegiem Alpy wywarła silne wrażenie na Polakach. "Cudowna rzecz - pisze Pac - jest ta droga w wysokich i nieprzystępnych górach uczyniona, którą jadąc widzieć tak wiele spadania wód." Sądzę, że i Władysław, również czuły na piękno przyrody, uległ czarowi szwajcarskiego krajobrazu. Szwajcaria, kraj wolnych chłopów, dał się poznać królewiczowi i z innej strony. Oto w górach przyłączył się do orszaku Polaków jakiś rodak Wilhelma Telia, który widząc brak doświadczenia podróżnych, "prowadził go [królewicza] pod rękę przez miejsca one niebezpieczne dla lodu i śniegu". Następnego dnia przyniósł kryształ górski i "zaraz wziąwszy rękę królewicowi, ścisnął mocno, na znak dobrej przyjaźni". Trzeba przyznać, że to zachowanie się Szwajcara, jak i poprzednie żołnierza śląskiego, napotykało prostą i szczerą reakcję Władysława, mającego coś z charakteru swych przodków, królów chłopów, co sprawiało, 71 że nie tylko chętnie kontaktował się z ludźmi prostymi, ale nawet tych kontaktów szukał. Pokazało się to między innymi w czasie pobytu we Włoszech, gdzie królewicz nieraz odrzucał zaproszenia książąt i zatrzymywał się w bezpretensjonalnych gospodach włoskich. We Włoszech dzielił królewicz czas między zwiedzanie kościołów, oglądanie relikwii i słuchanie muzyki, śpiewów, a przede wszystkim oglądanie przedstawień teatralnych i samych lokali widowiskowych. W Mediolanie uczestniczył w mszy śpiewanej, w Farmie zaś był na występie słynnej śpiewaczki. Równocześnie, jednak nie zaniedbał królewicz spraw bardziej praktycznych: zwrócił baczną uwagę na port w Ggnui i obejrzał okręty stojące w porcie. Genua musiała sprawić na nim dość silne wrażenie, skoro potem marzył, by u wybrzeży bałtyckich stworzyć obok Gdańska podobne miasto. Wszędzie we Włoszech przyjmowano królewicza z należnymi honorami, jako syna królewskiego, a równocześnie zwycięzcę spod Chocimia, pogromcę Turków. Nic dziwnego też, że na przykład rodzina Gunduliców w Ankonie, u której Władysław zabawił jeden dzień, uczciła to zawieszeniem specjalnej tablicy kamiennej, upamiętniającej ten fakt. Dopiero w stolicy chrześcijaństwa, w Rzymie powstały pewne trudności, jakbyśmy dziś powiedzieli - - protokolarne. Władysław bowiem, formalnie rzecz biorąc, nie był dziedzicem tronu i z faktu tego mogły wypływać pewne komplikacje przy ceremonialnych przyjęciach. Tym razem kardynałowie rzymscy zapowiedzie-• li, że gotowi są odwiedzić Władysława jedynie w wypadku, gdy ten zapewni im prawą stronę przy sobie. Królewicz nie zgodził się i kazał powtórzyć kardynałom, "aby sobie wczasu nie zadawali wizytami królewi-cowymi". Na szczęście papież Urban VIII, rządzący Stolicą Apostolską dopiero dwa lata, przyjął królewicza serdecznie i prosto. Już przy powitaniu pocałował Wła- 72 dysława w policzek, "co tylko królom i ich synom zwykł czynić", potem zaś nie szczędził mu objawów życzliwości. Tak na przykład, by spełnić życzenie królewicza i dać mu do ręki chustę św. Weroniki, mianował go oficjalnie kanonikiem, albowiem według zwyczaju jedynie kanonicy mogli dotykać tę relikwię. Na dworze papieskim wysłuchał też królewicz kantaty dramatycznej Zwycięstwo księcia Władysława w Woło-szech, autorstwa Giovanni Ciampolego, sławiącej zwycięstwo pod Chocimiem, które w Europie przypisywano całkowicie Władysławowi. Na wyjezdnem z Wiecznego Miasta otrzymał królewicz od papieża czapkę i miecz poświęcony. Z Rzymu śladem większości peregrynantów polskich udano się do Neapolu, potem zaś do Florencji. W stolicy Toskanii, gdzie żoną księcia Cosimy II Medici była Maria Magdalena z domu Habsburg, siostra matki Władysława, przyjmowano go specjalnie uroczyście. Wiedząc o zamiłowaniu królewicza do muzyki, zaprezentowano mu "nowy typ dworskiego przedstawienia -• operę, syntezę poezji, muzyki i sztuki inscenizacyjnej". Na jego cześć wystawiono dwie opery: Wyzwolenie Ruggiera z wyspy Ałcyny i Sw. Urszulę. Zrobiły one na Polakach ogromne wrażenie nie tylko ze względu na walory muzyczne, ale i okazałą inscenizację. Kronikarz wyprawy Pac stwierdza, że sztuka o św. Urszuli godna jest, "aby wszystek świat był jej spektatorem". Królewicz, który potem zetknął się jeszcze w Mantui z przedstawieniami operowymi, uległ czarowi tego nowego typu przedstawień teatralnych i stał się potem, jak zobaczymy, ich gorliwym propagatorem w Polsce. Pomijając wiele drobnych szczegółów podróży, podkreślmy jeszcze, że zarówno w Wenecji, jak i Livorno nie pominął królewicz okazji, by zetknąć się z morzem i sprawami żeglugi morskiej. W Livorno wyjeżdżał nawet na galerze dość daleko w morze. 73 Z początkiem kwietnia 1625 roku był królewicz w Wiedniu, skąd 18 tegoż miesiąca wyruszono do Polski. W czasie ostatniego etapu podróży zaszedł wypadek, który zrobił wielkie wrażenie na otoczeniu. Nieoczekiwanie bowiem 23 kwietnia popadł Władysław nagle w konwulsje, i to tak silne, "że - jak pisze Pac - maluczko nam na rękach nie skonał". Trwało to około półtorej godziny, po czym królewicz przyszedł do siebie i żartował z tej przypadłości oraz strachu otoczenia. Wypadek ten zmusza nas do zastanowienia się nad sprawę zdrowia Władysława. Fakt, że królewicz parokrotnie słabował w czasie podróży, skłonił niektórych historyków do upatrywania w jego ówczesnym trybie życia głównej przyczyny późniejszej choroby. Niewątpliwie też jest prawdą, że - - jak świadczą drobne wzmianki Paca i zgryźliwe późniejsze uwagi Albrechta Radziwiłła - królewicz nie gardził za granicą ofiarowywanymi i nastręczającymi się uciechami, od nadużycia trunków zacząwszy do amorów włącznie. Jak się wydaje, ten tryb życia przyspieszył jedynie rozwój choroby, do której królewicz miał dziedziczną predyspozycję. W drodze do Polski zatrzymał się jeszcze Władysław na krótko w Nysie, skąd interweniował w kapitule wrocławskiej, by przyspieszyć wybór brata swego Karola Ferdynanda na biskupa wrocławskiego. W drugiej połowie maja stanął w Warszawie.19 Roczny pobyt na zachodzie pozwolił Władysławowi zetknąć się z innymi niż w Polsce formami rządu, poznać odmienną organizację sił zbrojnych i sposoby wojowania, rozmiłować się w rozwiniętej tam sztuce, specjalnie w życiu teatralnym. Wrócił do Polski na pewno bardziej doświadczony, mądrzejszy, zafascynowany tym, co widział, zwłaszcza w dziedzinę życia artystycznego, równocześnie jednak chyba przekonany, że i ta szara, znacznie uboższa Polska reprezentuje wartości nie zasługujące na lekceważenie. 74 Powrót z wypełnionej wrażeniami, pełnej niezapomnianych przeżyć podróży, jak to często bywa, mógł się stać okazją do niewesołych rozważań, tym bardziej że istniały ku temu powody. W kraju nie czekały go żadne zajęcia, nie wołała żadna praca, a ponadto właśnie w roku 1625 kończył Władysław 30 lat życia. W ówczesnych warunkach był to dla większości ludzi szczytowy moment aktywności życiowej. Z pewną melancholią musiał też królewicz myśleć o tym, że jego ojciec w tym wieku był już od dziesięciu lat królem Polski, od czterech królem Szwecji, mężem i ojcem. Mimo woli musiało mu się narzucać pytanie, jak długo jeszcze dane mu będzie żyć, czy doczeka się upragnionej chwili objęcia rządów w Polsce lub Szwecji. Z niejakim smutkiem stwierdzał wówczas, że "przepędzone lata nasze, które trzeci (jako mówią) dziesiątek mijają, wiodą nas do tego, abyśmy o sobie myśleli i ostatek wieku naszego ex dignitate status et conditionis nostrae [stosownie do stanu naszego] prowadzić mogli". W związku z tym zwrócił się Władysław do szlachty, aby na najbliższym sejmie pomyślała o odpowiednim dla niego zaopatrzeniu. Nie zgłaszał przy tym żadnych konkretnych propozycji, ograniczając się jedynie do przypomnienia swych zasług i stwierdzenia, że występuje z tą prośbą w porozumieniu z ojcem. Jak zwykle skierował równocześnie listy do senatorów, by poparli jego sprawę. W liście do przyjaznego mu Krzysztofa Radziwiłła pisał z pewną emfazą: "Inszej ojczyzny na świecie nie mamy, dziedziczne królestwo JKMci nieprzyjaciel podstępny trzyma, tu wszystka nadzieja nasza, do tego narodu samego skłonność, przy którym i dla którego zdrowie położyć, gdy tego będzie potrzeba, gotowiśmy". Poszczególne sejmiki, po zapoznaniu się z listami królewicza, odpowiedziały na nie życzliwie, ale i ostrożnie. Ostatecznie na pierwszym sejmie roku 1626 75 uchwalono konstytucję, na mocy której król mógł nadać Władysławowi dobra koronne w takiej ilości, by mu zapewnić dochód w wysokości około 50 000 złp. W konstytucji podkreślono z uznaniem zasługi królewicza wobec Rzeczypospolitej i to, że z miłości do niej prawo swe do korony moskiewskiej "na zwłokę znaczną puścił". Na podstawie tejże uchwały przystąpił król w miarę opróżniania się poszczególnych starostw do nadawania ich Władysławowi. Nie było jednak królewiczowi danym zajmować się dalej sprawami gospodarczymi, albowiem w lecie tego roku Gustaw Adolf, chcąc się znaleźć bliżej teatru wojennego w Niemczech, a równocześnie uniemożliwić Polsce udzielenie cesarzowi pomocy, uderzył na Rzeczpospolitą, lądując w Prusach Książęcych. W rękach króla szwedzkiego znalazła się poważna część polskiego wybrzeża. Jak to ostatnio przekonywająco wykazał Jan Sere-dyka, na dworze polskim spodziewano się tego uderzenia, nie zdołano jednak wobec powolności aparatu administracyjnego przygotować się do odparcia najazdu. Nieprzyjaciel zajmował wybrzeże prawie bez walki, jakby jadąc na wycieczkę. Przed dworem polskim stanęło tym samym niebagatelne zadanie odzyskania wybrzeża, ale również obrony zagrożonego centrum państwa. W obradach, jakie na ten temat prowadzono, wziął również udział i królewicz. W wyniku na pewno złej informacji nie docenił on przeciwnika. Tym też należy tłumaczyć jego projekt udania się na północ na czele 2000-3000 jazdy, by zatrzymać dalsze postępy wroga. Jak dalece pomysł był nierealny, można ocenić, uświadamiając sobie, że armia Gustawa Adolfa liczyła około 17 000 żołnierzy. Na szczęście jednak ostrożny Zygmunt III sprzeciwił się projektowi i postanowił przygotować większą armię do obrony kraju. W wyniku 76 tego ruszył królewicz na pole walki z ojcem dopiero 11 sierpnia, stając 29 tego miesiąca w Toruniu. Tu odbyła się rada wojenna, w czasie której Władysław radził uderzyć na linie komunikacyjne Szwedów i w ten sposób uniemożliwić im powrót do kraju. Plan był śmiały i na pierwszy rzut oka wobec tego, że podstawę wyjściową Gustawa stanowiły Prusy Książęce, zachęcający, nie znalazł jednak uznania ani u senatorów, ani u króla. Władysław skarżył się następnie na zbyt powolne posuwanie się armii. Dzisiejsi wszakże historycy wojskowości oceniają ostrożny plan przyjęty przez króla jako pewniejszy i słuszniejszy. Gdy zbliżono się do nieprzyjaciela, królewicz spodziewał się, że król powierzy mu dowództwo nad większą częścią armii, Zygmunt jednak postanowił zatrzymać go przy sobie w charakterze pomocnika. Decyzja ta nie zadowoliła żądnego sławy i znaczenia królewicza, który żalił się wobec Krzysztofa Raziwiłła, iż król go "do żadnej posługi zażyć nie chce i tak jestem na tej ekspedycji jak nowicjusz jaki, albo jako cudzoziemcy mówią, reformato generale [generał w stanie spoczynku]". I w tym wypadku nie miał racji, albowiem przewidziana dla niego przez króla funkcja była dość ważna. Stoczona 22 września 1626 roku nie rozstrzygnięta bitwa pod Gniewem stanowiła dla królewicza poglądową lekcję nowej szituki wojennej prezentowanej przez Szwedów. Tu przekonał się naocznie, jak słaba jest jazda polska wobec okopanej piechoty szwedzkiej, dysponującej odpowiednią siłą ognia. Widział, jak atak husarii załamał się pod tym ogniem całkowicie, a wszelkie próby nakłonienia oddziałów do ponownej szarży, podejmowane przez samego królewicza, nie dały rezultatu.20 Po bitwie Władysław przez czas jakiś został przy wojsku i brał udział w jego działaniach nawet po przy- 77 byciu z Ukrainy hetmana koronnego Koniecpolskiego. Po skończeniu z nastaniem ostrzejszej jesieni działań wojennych wyruszył królewicz wraz z ojcem do Gdańska, gdzie uczestniczył w lustracji przygotowania obrony wybrzeży, udając się między innymi na przegląd stanu uzbrojenia w Wisłoujściu. Prawdopodobnie interesował isię też Władysław sprawami floty, gdyż Zygmunt III właśnie wówczas, idąc śladami swego poprzednika Zygmunta Augusta, przystąpił do zorganizowania Komisji Morskiej, mianując Arendta Dickmana admirałem powstającej tu floty polskiej. W Gdańsku, dokładnie podczas mszy niedzielnej u dominikanów, przeżył królewicz nowy ostry atak choroby, znowu jednak, jak się zdaje, krótkotrwały. Już 13 listopada razem z ojcem opuścili Gdańsk, udając się do Torunia, gdzie 19 listopada 1626 roku rozpoczął się drugi w tym roku sejm. Obrady wiązały się ściśle ze sprawami Władysława. Postanowiono bowiem wystąpić z pomysłem wyboru na tron jednego z królewiczów za życia Zygmunta III. Trzeba przyznać, że zagadnienie to przedstawia się nam dziś dość mgliście. Sam projekt pozostawał - być może - w pewnej łączności z ujawnionymi wówczas zamysłami niektórych magnatów, by osadzić na tronie polskim po śmierci króla obcego księcia. Nie jest jednak dla nas jasne, dlaczego gdy w czasie wotów wysunięto pomysł elekcji vivente rege jako kandydata wymieniono nie królewicza Władysława, ale Jana Kazimierza. Czy była to próba podjęta przez królową, by odsunąć Władysława od tronu w celu zapewnienia na-istepstwa swemu synowi, czy też rezultat porozumienia z Władysławem, któremu przeznaczono dziedzictwo szwedzkie? Wiele przemawia za tym, iż mamy do czynienia z nieporozumieniem w rodzinie królewskiej. Niewykluczone również, że Władysław, chcąc storpedować zamysły królowej, wzywał usilnie Krzysztofa Radziwiłła, by wziął udział w obradach sejmowych. Z tego też względu możemy przypuszczać, iż odrzucenie pomysłu elekcji vivente rege przez izbę poselską było na rękę królewiczowi. Po zakończeniu obrad sejmowych Władysław nie wrócił na pole walki; przebywał •- jak się zdaje -w Warszawie i najbliższej okolicy. Stanisław Kobie-rzycki podaje, że wśród senatorów odezwały się wówczas głosy, by komendę naczelną nad wojskiem objął królewicz, ale nieżyczliwy mu Kasper Denhoff, mający duży wpływ na króla, a spokrewniony z hetmanem, przeforsował powierzenie dowództwa Koniecpol-skiemu. Nie wiadomo, ile w tym stwierdzeniu prawdy, a ile plotki. Jedno Jest pewne, że królewicz śledził posunięcia hetmana z niezadowoleniem i krytycznie. W lutym 1627 roku donosił Radziwiłłowi: ,,U nas w Prusiech po staremu, mało co się robi, a wojska ubywa i zgoła im się służyć nie bardzo chce, del resto [zresztą] innych tu nowin nie masz." Pisząc tak jednak wyraźnie nie miał racji. Hetman działał powoli, ale skutecznie. Po dłuższych przygoitowaniach szturmował Puck, który 2 kwietnia skapitulował, wkrótce zaś potem w połowie tegoż miesiąca pokonał Szwedów pod Amersztynem. W czasie pobytu Władysława w Warszawie odezwały się w marcu 1627 roku ponownie jego tajemnicze dolegliwości. Atak nastąpił również w kościele, przy czym królewicz doznawał przez jakiś czas ostrego bólu twarzy. I tym razem jednak zasłabnięcie jak nagle przyszło tak i nagle ustąpiło. W początkach nowego roku 1627 nadał Zygmunt III królewiczowi dwa starostwa - między innymi dość dochodowy Solec - spełniając postanowienia wspomnianej konstytucji. Poza tym jednak rok 1627 był, jak się zdaje, okresem pogłębiającego się nieporozumienia między ojcem a synem. Wiosną tego roku notuje nun- cjusz papieski pełne troski i ubolewania wypowiedzi króla o zachowaniu się królewicza, uskarżanie się na jego niestałość i zbytnie uleganie szkodliwym wpływom Adama Kazanowskiego. Takie nastawienie króla musiało budzić poważny niepokój Władysława, który przecież zdawał chyba sobie sprawę, iż niechętna mu królowa marzy, by następstwo po mężu zapewnić swojemu najstarszemu, wówczas już 18-letniemu synowi, Janowi Kazimierzowi. Wiedział też chyba, że w związku z posuniętym wiekiem króla wiele w Polsce osób zastanawiało się nad obsadzeniem tronu, a nawet nawiązywało w tej sprawie porozumienie z sąsiadami Polski. Wśród przyszłych wyborców mógł Władysław rachować na poparcie żywiołów innowierczych, które widziały w nim, jak to wówczas mówiono, "nienaboż-nego, nie poddanego kobiecym ani jezuickim rozkazom" człowieka. Równocześnie jednak te zalety dla jednych były niewątpliwie wadą dla drugich, szczególnie dla pewnego odłamu hierarchii kościelnej, która od dłuższego czasu notowała z zaniepokojeniem zarówno stosunki Władysława z innowiercami, jak i jego, w porównaniu z ojcem, małą gorliwość religijną. Nic dziwnego więc, że, jak pisze nuncjusz, królewicz coraz częściej pogrążał się w melancholii. Latem roku 1627 udał się Władysław ponownie do Prus, gdzie przez jakiś czas przebywał w obozie hetmana - jak się zdaje - jedynie w charakterze obserwatora. WTyraźnie nie aprobował on taktyki Koniec-polskiego i w listach do Radziwiłła zdobywał sdę na akcenty krytyczne. "Wojsko niemałe - - pisał spod Tczewa - ale we złym miejscu położone mały efekt uczyni." Początkowo nie zamierzał królewicz uczestniczyć w sejmie, "dla wielu respektów", potem jednak zadecydował inaczej. Choć spóźniony, wziął udział w niespokojnym sejmie 1627 roku. 80 15 Patrycjuszka gdańska; rok 1598 16. Żuraw gdański wybudowany w 1454 roku Nic może lepiej nie określa sytuacji Władysława w tych latach wojennych niż to, że w następnym roku, kiedy ważyły się losy wojny, królewicz spokojnie przebywał w stolicy, brał udział w weselach panien dworu królowej, a potem w marcu wystawił sztukę muzyczną pt. Galatea. Utwór ten, prawdopodobnie grany uprzednio w Mantui, był dziełem Gabriela Chiabrery, poety, i Orlandiego Santi, muzyka. Inżyniera, który zajął się skonstruowaniem maszyn potrzebnych do wystawienia sztuki, sprowadzono z Mantui. Ponieważ przedsięwzięcie to pochłonęło niewątpliwie poważną sumę pieniędzy, trudno nie uznać tego faktu jako pewnej manifestacji obojętności dla spraw państwowych, od których trzymano królewicza z dala. Na rok 1628 przypada też ożywienie pomysłów, jakie już od dawna snuły się między dworami habsburskimi, mianowicie stworzenia przy pomocy Hiszpanii większej floty na Bałtyku, by potem trzymać w szachu Danię i zaatakować Szwecję. Projekty te zrodziły się co najmniej w roku 1626 i wówczas już pomyślano, aby na czele floty postawić królewicza Władysława, co ten przywitał z zadowoleniem. Plany jednak nie znalazły uznania Zygmunta III, który nie chciał się zgodzić na objęcie przez syna dowództwa. Jak się wydaje, sam królewicz przyczynił się w pewnym stopniu w drugiej połowie 1628 roku do odżycia tego planu. Dowiadujemy się bowiem, że wystąpił wobec posła hiszpańskiego z rozległym projektem wspólnej akcji Rzeczypospolitej, cesarza i Hiszpanii. Tym razem myślał królewicz o jakimś wielkim desancie w Szwecji w postaci parotysięcznej armii dowodzonej przez siebie, przewiezionej zapewne przez flotę polską i hiszpańską. Plan ten znalazł uznanie posła hiszpańskiego, skoro jednak przystąpiono do jego realizacji pokazało się, że ani cesarz nie ma pieniędzy, by wspomóc skarb polski, ani Hiszpania nie kwapi się " "Władysław IV 81 z udzieleniem pomocy na morzu. Tym samym, więc projekt obliczony na zapewnienie królewiczowi jakiegoś szerszego pola do działania, spalił na panewce. Jesienią 1628 roku Władysław udał się na Litwę, gdzie zatrzymał się w pięknie położonym, niedawno otrzymanym starostwie mereckim. Nie porzucił jednak prób wybrnięcia z impasu, w jakim się znajdował. Tym razem pomysły królewicza były zarysowane w nieco mniejszej skali i dotyczyły najbliższych sąsiadów polskich. Możliwe, że pod wpływem Radziwiłłów zwrócił Właysław uwagę na lennika Polski księcia pruskiego i elektora brandenburskiego Jerzego Wilhelma, od kilku lat piastującego tę godność. Nie był to mąż stanu większego formatu, ale położenie jego posiadłości oraz kontakty z, obu wafczącymi obozami sprawiały, że zarówno jedna, jak i druga strona uważała go za wygodnego sprzymierzeńca. Stosunek Jerzego Wilhelma do Polski był w gruncie rzeczy niechętny, co staje się całkowicie zrozumiałe wobec tego, iż lenny układ wiążący go z Rzecząpospolitą krępował w poważnym stopniu swobodę jego posunięć. Tę niechęć umiał jednak troskliwie maskować, gdyż nie chciał w czasie toczącej się walki pozostawać całkowicie w ręku jednego z adwenSarzy. W Polsce po roku 1626, kiedy to elektor dziwnie łatwo pozwolił królowi szwedzkiemu zająć nie tylko Pilawę, ale znaczną część Księstwa Pruskiego, odnoszono się z wielką podejrzliwością wobec swego wasala. Elektor, który zaś obawiał się niemal w równej mierze tak swego powinowatego Gustawa Adolfa, jak i Rzeczypospolitej, czynił co móg}, by doprowadzić do pokoju w tym zakątku Europy. Władysław zetknął się - jak widzieliśmy - stosunkowo wcześnie z dworem pruskim i utrzymywał z nim od dłuższego czasu dość dobre stosunki, na co niemały wpływ miały na pewno więzy łączące go ze współwyznawcą elektora, Krzysztofem Radziwiłłem. Wiosną 82 1628 roku przyjął królewicz wysunięty przez Jerzego Wilhelma pomysł spotkania się z nim w Zygmuntowie i w związku z, tym począł znowu snuć dalekosiężne plany. Tak więc nie wiadomo dobrze, na jakiej podstawie przyjął on za pewnik, że elektor gotów jest porzucić swe neutralne stanowisko i wziąć wraz ze swą armią udział w wielkiej wyprawie wojsk cesansko-pol-sko-brandenburskich na Prusy, a ściśle rzecz biorąc na Pilawę. Zajęcie tego portu oznaczałoby naturalnie odcięcie znajdujących się na Pomorzu wojsk szwedzkich od ich ojczyzny, albowiem Szwedzi nie posiadali właściwie innego dogodnego portu nad Bałtykiem poza tym jednym, stanowiącym z racji swego położenia klucz do Prus. Rzecz jesna, że w przypadku odebrania portu, królewicz, myślał na pewno o zatrzymaniu go przez jakiś dłuższy czas w swym ręku. Nieprędko przyszło królewiczowi zweryfikować te dalekosiężne plany. Zygmunt III bowiem, jak zawsze decydujący się powoli i z namysłem, początkowo nie zgodził się na odbycie spotkania syna z elektorem. Dopiero po pewnym czasie pod naciskiem senatorów, w tym i samego prymasa Jana Wężyka, ustąpił i udzielił swej zgody. W wyniku tego planowana na rok 1628 konferencja odbyła się w Zygmuntowie w końcu maja 1629 roku. Stała się ona dla królewicza dowodem jak pospiesznie i jak nierealnie tworzy swe plany. Elektor, aczkolwiek nie wyrzekał się myśli uderzania kiedyś na Szwedów, odżegnał się w sposób stanowczy od wszelkiej wspólnej i natychmiastowej akcji przeciw nim. Przy sposobności mógł się królewicz przekonać, że Jerzy Wilhelm ani myśli o oddaniu swych portów czy zamków granicznych w obce ręce. Ostatecznie też wrócił Władysław z konferencji "zawiedziony i rozgoryczony". Raz jeszcze, chociaż na pewno i nie ostatni, uzmysłowił sobie, jak łatwo bierze swe życzenia za rzeczywistość i jak dokładnego roz- poznania wymaga prowadzenie polityki zagranicznej. Zawarty we wrześniu 1629 rozejm polsko-szwedzki w Starym. Targu sprawił, że wszelkie pomysły królewicza dotyczące polityki zagranicznej stały się nieaktualne, przynajmniej na razie. Z tym większą uwagą zajął się obecnie kwestiami polityki wewnętrznej. Końcowe bowiem lata panowania Zygmunta III, liczącego wówczas już 63 lata, upływały pod znakiem zbliżającego się bezkrólewia i związanych z tym niebezpieczeństw. Ostatnie bezkrólewie przeżyto 42 lata temu i w gruncie rzeczy niewiele ludzi je pamiętało. Z opracowań historycznych wiedziano, że było ono burzliwe i skończyło się wojną domową. Jedynie spokój panujący w sąsiedztwie Rzeczypospolitej sprawił, że wojna ta nie pociągnęła za sobą poważniejszych konsekwencji. Wprawdzie obecnie sytuacja była o tyle dobra, że istniało potomstwo królewskie, ale nie wiedziano, czy między najstarszymi braćmi, ewentualnie ich stronnikami, nie dojdzie do sporu. Z drugiej strony zdawano sobie sprawę, iż sąsiedzi Polski, zwłaszcza Gustaw Adolf i car Michał Fiedorowicz, uczynią wszystko, by wykorzystać moment bezkrólewia i zamącić stosunki w Rzeczypospolitej. I pod tym względem, trzeba przyznać, nie mylono się wcale. Po kraju rozchodziły się początkowo niepewne, potem prawie całkiem, wiarygodne wieści, że król szwedzki gotów jest wystąpić ze swą kandydaturą i że może rachować na zwolenników zarówno w kołach protestantów, jak i prawosławnych. Wszyistko to skłaniało wielu polskich polityków do tego, by wybrać następcę albo jeszcze za życia króla, albo też usprawnić przebieg przyszłej elekcji, uchwalając odpowiednie przepisy prawne. Trudno wyobrazić sobie, aby królewicz nie interesował się tymi poczynaniami. Jego spotkanie z Radziwiłłem w drugiej połowie 1629 roku, o którym jest 84 ciągle mowa w korespondencji prowadzonej z nim, było - jak się zdaje - poświęcone właśnie tym zagadnieniom. W lecie następnego roku (1630) sprawa elekcji, dotąd dyskutowana prywatnie, została wreszcie otwarcie postawiona przed szlachtą. W instrukcji skierownej na sejmiki przedsejmowe, król wskazując na swe podeszłe lata, słabe zdrowie, niebezpieczeństwa grożące z zewnątrz, wzywał szlachtę, by "modus electionis [sposób elekcji] tak namówiony był, żeby, mając expe-ditas rationes [pewne sposoby], Rzeczpospolita obierania króla i praktyk i potęgi królestwa afektujących nie bała się". Zastrzegał, iż nie myśli naruszać prawa o wolnej elekcji, ale kto umiał czytać między wierszami mógł się domyślić, że jednak królowi chodzi o wybór nasitępcy za jego życia. Otwarte wystąpienie Zygmunta III z projektem zmiany systemu elekcji musiało naturalnie wzbudzić czujność królewicza. W istniejącej sytuacji nie miał pewności, czy w wypadku dojścia do elekcji królowa nie wystąpi z kandydaturą swego syna Jana Kazi-' mierzą. Toteż słyszymy, że Władysław latem 1630 roku wzywał osobnymi listami przyjaznych mu senatorów do zjawienia się na sejmie. By zapewnić sobie odpowiednie poparcie, podjął kroki mające na celu doprowadzenie do zgody między królem a swym poważnym sojusznikiem Krzysztofem Radziwiłłem. Starania te wszakże nie szły łatwo. Wprawdzie udało się królewiczowi pozyskać starą ochmistrzynią dworu Urszulę Gienger, gdy potem jednak zjawił się sam na dworze dowiedział się, że "to wszystko do pewnego czasu odłożono". Tymczasem wnet ukazały się pisma ulotne omawiające sprawę elekcji. Wśród nich zasługuje na uwagę szczególnie jedno, przypisywane przez historyków Zygmuntowi Kazanowskiemu. Autor nie zajmowiał się 85 1(1 tyle elekcją, ile samą osobą kandydata, przy czym najwyraźniej wskazywał na królewicza Władysława. Jeśli bowiem, wśród zalet wymieniał takie, jak łatwość obejścia z ludźmi, umiejętność pozyskiwania sobie przyjaciół, zdolność zapominania drobnych krzywd, to wskazywał cechy charakteryzujące Władysława. Nieoczekiwanie sejm mający się zająć sprawą elekcji, naznaczony pierwotnie na jesień, wobec wybuchu zarazy musiał być opóźniony i zaczął się dopiero w styczniu 1631 roku. Perspektywy pomyślnego załatwienia sprawy kształtowały się od początku niekorzystnie. Szlachta przyjechała na sejm, sądząc po wynikach sejmików, nastrojona raczej niechętnie do projektu. W związku z tym zapewne senatorowie w większości wypowiedzieli się w swych wotach przeciw zmienianiu dawnego prawa. Toteż, gdy pod koniec sejmu zaczęto uchwalać konstytucje, na pierwszym miejscu znalazła się uchwała, w której król odnowił konstytucję z roku 1607 i musiał zapewnić, te nie dopuści do ponownego omawiania tej sprawy za swego życia, a przekraczających to postanowienie uzna za wrogów ojczyzny. Królewicz przebywał w czasie sejmu w stolicy i doprowadził do zgody między dwoma głównymi magnatami Litwy, Lwem Sapiehą oraz Krzysztofem Radziwiłłem, nie udało mu się jednak wygładzić stosunków między królem a tym ostatnim. Niedługo po sejmie wybrał się Władysław w podróż zagraniczną, udając się za rada medyków "do kwaśnych wód pod Pragę", dokładniej mówiąc do miejscowości Cheb, odległej jakie 150 km od Pragi w kierunku zachodnim. Ten dość nieoczekiwany wyjazd królewicza do Czech, w chwili gdy wojska Gustawa Adolfa posuwały się w głąb Niemiec, a wojska cesarskie oblegały Magdeburg, wzbudził duże zainteresowanie i wywołał wiele pogłosek. Niektórzy przypuszczali, że królewicz poro- 86 zumie się z cesarzem i obejmie komendę nad wojskiem cesarskim, inni, że Władysław postanowił porzucić Polskę i zamierza ożenić się z jakąś zamożną księżniczką włoską. Rozprzestrzeniano wiadomość jakoby królewicz wyjechał nie pożegnawszy się nawet z rodzicami. Gdy chodzi o podanie przyczyn wyjazdu, to jeśli odrzucimy motywy wyłącznie zdrowotne, jesteśmy niestety zdani na przypuszczenia. Tak więc posiadamy niepewną, ale wysoce prawdopodobną wiadomość, że przy okazji podróży zetknął sią królewicz z będącym wtedy w niełasce słynnym wodzem cesarskim Albrech-tem Wallensteinem. Na spotkaniu, które miało się odbyć przed bitwą pod Breitenfeld (17 września), omawiano perspektywy dalszej wojny w Niemczech. Królewicz podobno wówczas wyraził sią, że ewentualnego zwycięzcę nad Gustawem będzie uważał "vor den grossesten Capitein in der Welt". Relacja o tym spotkaniu nie jest najpewniejsza, wydaje się jednak, że donosi o rzeczywistym wydarzeniu. 21 W czasie nieobecności Władysława w kraju zeszły z tego świata dwie osobistości nieprzychylne Władysławowi. 10 lipca zmarła jego macocha królowa Konstancja i w tym samym miesiącu popularny w Mało-polsce, a niechętny królewiczowi, książę Jerzy Zbaraski. W niedługi czas potem przyszły dalsze, alarmujące wieści, które sprawiły, że królewicz przerwał swój pobyt u wód i pospieszył do kraju. Wiadomości te dotyczyły przyjaciela Władysława, Adama Kaza-nowskiego. Jak wspomnieliśmy, już od czasu wyprawy moskiewskiej młody ten człowiek cieszył się szczególnymi względami królewicza. Rosnącą jednak i pogłębiającą się przyjaźń obserwował starzejący się król z niechęcią i niezadowoleniem, uważając, iż Kazanowski wywiera z*y wpływ na syna. Nie mógł wszakże zakazać do- rosłemu królewiczowi utrzymywania stosunków z człowiekiem, któremu można było zarzucić jedynie nieco swobodniejszy styl życia. Gdy jednak król dowiedział się, że Władysław odstąpił przyjacielowi dworek na Krakowskim Przedmieściu, poprzednio ofiarowany mu przez ojca, przebrała się miara cierpliwości. Wykorzystując nieobecność syna, jak i Kazanowskiego, przebywającego wówczas w Królewcu, przeprowadził dokładną kontrolę gospodarki królewicza, zwłaszcza że powszechna plotka głosiła, iż nie tylko Kazanowski, ale i inni jego przyjaciele wyzyskują swego patrona. Kontrolę powierzono komisji, w skład której weszli: wychowawca królewicza Gabriel Władysławski, dawny sekretarz królewicza Andrzej Szołdrski, wreszcie sam kanclerz koronny Jakub Zadzik. Inspekcja wykazała, że otoczenie królewicza wykorzystuje jego lekkomyślność i beztroskę. W mieszkaniu Kazanowskiego znaleziono pewne sprzęty, Stanowiące niewątpliwie własność Władysława. W związku z tpm opieczętowano jego mieszkanie i wszczęto jakieś kroki w stosunku do innych dworzan. Na to wszystko wrócił Władysław, wezwany prawdopodobnie przez zainteresowanych. Zastawgzy tu, jak pisał do Radziwiłła, "pogrom jakiś na sługi moje i re- formacyje jakieś nowe" zabrał się do działania, by zahamować postępowanie komisji. Jak się zdaje, królewiczowi udało się bez trudu powstrzymać dalsze kroki, gdyż starzejący się, załamany niedawną śmiercią żony król nie myślał przecież toczyć wojny ze swym pierworodnym synem. Podobno postępowanie swe tłumaczył tym, że wmówiono mu, by wszczął tę inkwizycję dla dobra samego Władysława. Nietrudno też przyszło królewiczowi ostatecznie załagodzić nieprzyjemny incydent. ; Załatwiwszy tak swe osobiste sprawy, musiał królewicz rozejrzeć się w sytuacji politycznej kraju. Ta nie 88 była zbyt pomyślna. Wiele znaków świadczyło o tym, że w przypadku bezkrólewia potężny król Gustaw Adolf nie zostawi Rzeczypospolitej w spokoju. Jeszcze bowiem w czasie ostatniego sejmu poszczególni senatorowie otrzymali listy od posła szwedzkiego Roussela, który dość nietaktownie wypowiadał się przeciw elekcji vivente rege. Jesienią roku 1631 wysłannicy Gustawa dotarli do Kozaków, usiłując ich pozyskać na wypadek jakiejś akcji przeciw Polsce. Kozacy, którzy pamiętali jeszcze powstanie Tarasa Fiedorowicza z roku 1630, stłumione przez Koniecpolskiego, zachowali się bardzo lojalnie. Sam jednak fakt sięgnięcia przez dyplomację szwedzką aż do Siczy musiał budzić zaniepokojenie polityków polskich i królewicza. Powszechnie też lękano się, że Gustaw myśli o wystąpieniu ze swą kandydaturą do tronu polskiego. Obawy te nie były pozbawione podstaw, albowiem istotnie Gustaw miał ten zamiar, nie tyle nawet w nadziei osiągnięcia tronu, ile po to, by - jak się sam wyraził - wywołać w Rzeczypospolitej zamieszanie "tworząc stronnictwa i rzucając je wzajem na siebie". W Polsce nie wiedziano o tym lub też podejrzewano jedynie, że królowi szwedzkiemu udało się nawiązać kontakt z najwybitniejszymi przedstawicielami protestantów, którzy gotowi byli szukać u Szwedów pomocy w przypadku zagrożenia stanowiska dysydentów w Polsce. Jeśli wspomniane posunięcia Szwedów wystarczały, by poważnie zaniepokoić opinię społeczeństwa, to na początku roku 1632 nie dość zgrabne posunięcie dyplomacji szwedzkiej dowiodło, że wszystkie żywione poprzednio obawy są realne. Mianowicie w lutym, w czasie gdy zjechała się szlachta na sejmiki przedsejmowe, poczęły krążyć po kraju drukowane listy podpisane przez szwedzkiego posła Roussela, w których wzywano szlachtę otwarcie, by po bliskiej śmierci Zygmunta III wybrała królem Gustawa Adolfa. Szlachta zareagowała 89 wielkim oburzeniem, targano je lub przesyłano do dworu. Ten nie przemyślany krok dyplomacji szwedzkiej niemile dotknął nawet protestantów, którzy czuli się w pewnej mierze skompromitowani, albowiem katolicy mogli na tej podstawie zarzucać im porozumienie z; wrogiem Polski, gdyż można było przypuszczać, że Szwed nie wysłałby listów, jeśliby nie rachował na zrozumienie u swych współwyznawców. W sumie jednak listy te musiały zwiększyć niepokój przed nadchodzącym bezkrólewiem. Wszak istotnie, Rzeczpospolita była niemal ze wszystkich stron otoczona nieprzyjaciółmi i nie bez racji mówiono, że grozi jej więcej wojen, niż posiada prowincji. Wszystkie te wieści i obawy musiały docierać w jakiejś mierze do królewicza, który spędzał ostatnią zimę za życia ojca w swym ulubionym Mereczu, wypełniając czas polowaniami i rozważaniami na tematy polityczne. O jego planach na najbliższą przyszłość informuje nas do pewnego stopnia poseł brandenburski Piotr Bergmann.. W grudniu 1631 roku odwiedził on królewicza w Mereczu i odbył z nim dłuższą konferencję, w czasie której Władysław dokonał przeglądu najważniejszych zagadnień politycznych stojących przed Polską. Otóż - według relacji posła - Władysław zamierzał w przypadku objęcia rządów dojść za wszelką cenę do porozumienia z Gustawem Adolfem, jak się wydaje, zadowalając się jakimś odszkodowaniem dla siebie i królewiczów za zrzeczenie się praw do korony szwedzkiej. Liczył on przede wszystkim na pomoc elektora brandenburskiego, cieszącego się względami u króla szwedzkiego. Podobno chciał uczynić możliwie dalekie ustępstwa na rzecz Jerzego Wilhelma za przygotowanie gruntu w Szwecji. Ponieważ Władysław umiał zdobywać sobie zaufanie swych rozmówców, Bergmann opuścił Merecz przekonany, że istotnie posiadł najważniejsze wytyczne po- 90 lityki przyszłego króla Polski. Czy jednak plany przedstawione Bergmannowi odpowiadały właściwym zamiarom Władysława? Czy nie chodziło tu jedynie o uspokojenie króla szwedzkiego, skłonienie go, by w czasie przyszłego bezkrólewia nie mącił wody w Polsce. Trudno na to z całą pewnością odpowiedzieć. Są dane przemawiające za tym, iż większość z tego, co królewicz powiedział posłowi elektora, stanowiło zasłonę dymną właściwych planów. Wiadomo bowiem, że prawie równocześnie prowadził Władysław w najgłębszej tajemnicy rokowania z Wallensteinem, który ponownie miał objąć dowództwo nad armią cesarską, w sprawie udzielenia mu wydatnej pomocy. Według relacji posła austriackiego, Arnoldyna de Clarstein, królewicz miał przybyć nią Śląsk na czele paru tysięcy polskich żołnierzy zaciągniętych przez siebie oraz większych jeszcze kontyngentów zwerbowanych przez, wojewodę ruskiego, Stanisława Lubomirskiego, i objąć dowództwo nad polako-iaustriacką armią znajdującą się na Śląsku. W związku z tymi planami wysłał królewicz wiosną 1632 swego sekretarza do Wallensteina w celu ostatecznego załatwienia sprawy. Fakty te zmuszają do podania w wątpliwość szczerości uczynionych wobec posła brandenburskiego wynurzeń, tym bardziej że - jak się wydaje - perspektywa walki ze Szwedami w gruncie rzeczy bardziej odpowiadała królewiczowi, niż pomysły zawarcia z nimi porozumienia. Zanim jednak plany Władysława weszły w stadium realizacji, nastąpiły wydarzenia zmieniające radykalnie sytuację w Polsce. Zygmunt III, który jeszcze w czasie świąt Wielkanocy czuł się dobrze, nieoczekiwanie w dniu 23 kwietnia został rażony apopleksją. Królewicz przebywał wówczas poza stolicą, pospiesznie zawiadomiony o wypadku zjawił się 27 kwietnia u lo-za umierającego ojca. Dwa dni później zrzekł się król 91 w obecności bawiących na dworze Szwedów swych praw do korony szwedzkiej na rzecz Władysława. Śmierć Zygmunta III nastąpiła nad ranem 30 kwietnia 1632 roku. Wschodzące słońce oświeciło przez otwarte okna zamku martwy zewłok królewski, przy którym odprawiano mszę świętą. Zwiastowało ono również pierwszy dzień bezkrólewia. BEZKRÓLEWIE I ELEKCJA Śmierć ojca, a więc chwila, o której Władysław chyba niejednokrotnie myślał, do której się przygotowywał, stanowiła w jego życiu niewątpliwie moment zwrotny. Wprawdzie jako człowiek już od kilkunastu lat dojrzały mógł decydować o sobie i swym otoczeniu, jak dotąd jednak stały punkt odniesienia dla jego wszystkich poczynań stanowił Zygmunt III, będący nie tylko ojcem, lecz i królem. Zygmunt III mógł nie tylko czegoś nie aprobować, nie pochwalić, ale, jak widzieliśmy, mógł czegoś zakazać i to bezapelacyjnie. Teraz ten punkt odniesienia przestawał istnieć, wartość uczynków królewicza miał osądzać słusznie czy niesłusznie naród, a w ostateczności bliższa bądź dalsza przyszłość. Ta poważna odpowiedzialność zaczynała się, mimo że Władysław jeszcze ciągle był teoretycznie nadal prywatną osobą. Wprawdzie według prawa z chwilą śmierci króla władza przechodziła w ręce prymasa i senatu, ale szanowne to ciało zajmowało się głównie zapewnieniem państwu w tym okresie bezpieczeństwa i spokoju. O przyszłej polityce państwa, o jej orientacji musiał myśleć w pierwszym rzędzie sam królewicz, od tego bowiem, jakie kroki przedsięweźmie już w czasie bezkrólewia, w którą stronę skieruje nawę paĄstwową, miały w poważnym stopniu zależeć późniejsze losy państwa. 93 w obecności bawiących na dworze Szwedów swych praw do korony szwedzkiej na rzecz Władysława. Śmierć Zygmunta III nastąpiła nad ranem 30 kwietnia 1632 roku. Wschodzące słońce oświeciło przez otwarte okna zamku martwy zewłok królewski, przy którym odprawiano mszę świętą. Zwiastowało ono również pierwszy dzień bezkrólewia. BEZKRÓLEWIE I ELEKCJA Śmierć ojca, a więc chwila, o której Władysław chyba niejednokrotnie myślał, do której się przygotowywał, stanowiła w jego życiu niewątpliwie moment zwrotny. Wprawdzie jako człowiek już od kilkunastu lat dojrzały mógł decydować o sobie i swym otoczeniu, jak dotąd jednak stały punkt 'Odniesienia dla jego wszystkich poczynań stanowił Zygmunt III, będący nie tylko ojcem, lecz i królem. Zygmunt III mógł nie tylko czegoś nie aprobować, nie pochwalić, ale, jak widzieliśmy, mógł czegoś zakazać i to bezapelacyjnie. Teraz ten punkt odniesienia przestawał istnieć, wartość uczynków królewicza miał osądzać słusznie czy niesłusznie naród, a w ostateczności bliższa bądź dalsza przyszłość. Ta poważna odpowiedzialność zaczynała się, mimo że Władysław jeszcze ciągle był teoretycznie nadal prywatną osobą. Wprawdzie według prawa z chwilą śmierci króla władza przechodziła w ręce prymasa i senatu, ale szanowne to ciało zajmowało się głównie zapewnieniem państwu w tym okresie bezpieczeństwa i spokoju. O przyszłej polityce państwa, o jej orientacji musiał myśleć w pierwszym rzędzie sam królewicz, od tego bowiem, jakie kroki przedsięweźmie już w czasie Bezkrólewia, w którą stronę skieruje nawę państwową, miały w poważnym stopniu zależeć późniejsze losy państwa. 93 Tymczasem sytuacja w Polsce w roku 1632 nie była, mimo pozorów, łatwa. Wprawdzie w danej chwili znajdowała się Rzeczpospolita w stanie pokoju ze wszystkimi sąsiadami, jednak stosunki z jej dwoma najpoważniejszymi wrogami, Rosją i Szwecją, normował nie układ pokojowy, lecz tylko rozejm. Z tych jeden - ze Szwecją - kończył się w roku 1635, drugi - z Rosją - już w 1633 roku. O ile ze strony króla szwedzkiego, zajętego wojną w Niemczech, można było spodziewać się względnego spokoju, to wiele przemawiało za tym, że car Michał nie odczeka terminu rozejmu i wykorzysta chwile bezkrólewia, by zaatakować Rzeczpospolitą. Na dworze królewicza nie wiedziano o porozumieniu istniejącym między Moskwą a Szwecją, orientowano się jednak, że łączą ich dobre stosunki. W tej sytuacji, kiedy jeszcze nie było pewności, czy i Tatarzy ni^ wykorzystają chwili słabości państwa i nie uderzą na południowe kresy, decyzja, jak pokierować nawą Rzeczypospolitej, nie należała do łatwych. W konsekwencji też Władysław, który za życia ojca niejednokrotnie krytycznie odnosił się do jego poczynań, nie zdecydował się na zmianę zasadniczej linii polityki państwa, to jest nie zamierzał zrywać więzów łączących Polskę z faktycznie jedynym jej sprzymierzeńcem, cesarzem rzymskim narodu niemieckiego. W pierwszej chwili może nam się takie stanowisko Władysława wydać dziwne. Wszak wówczas wojska szwedzkie okupowały znaczną część Rzeszy, a wojska cesarskie ponosiły jedną klęskę po drugiej. Musimy jednak pamiętać, że Władysław mógł wiedzieć o tym, iż pozycja 'króla szwedzkiego w Niemczech nie jest tak pewna, jak się na pierwszy rzut oka zdawało, gdyż do ostatecznej rozprawy jeszcze nie przystąpił ani najwybitniejszy wódz cesarski, Wallenstein, ani nie zmierzyły się z nim oddziały słynnej piechoty hiszpańskiej. Orientował się też, że poszczególni książęta protestanccy nie 54 ufali mu zbytnio. Sam fakt - jak sądzę - iż zwycięstwo króla szwedzkiego byłoby mu bardzo nie na rękę ułatwiał wiarę Władysława w ostateczny sukces cesarza. To były przesłanki pierwszego samodzielnego kroku królewicza, który znamy pod nazwą misji Henicjusza. Jezuita Henicjusz udawał się na dwór cesarski oficjalnie w imieniu wszystkich synów Zygmunta III; jest jednak rzeczą pewną, że rzeczywistym autorem instrukcji i zawartego w niej projektu był Władysław, aczkolwiek poszczególne jej punkty na pewno akceptowali pozostali bracia królewicza, a przede wszystkim w głównej mierze Jan Kazimierz.22 Projekt, który Henicjusz miał przedstawić cesarzowi, wychodził z dwóch założeń. 2e ceisarz jako bliski krewny królewiczów gotów jest zająć się ich losem, poza tym, że wcześniej czy później będzie niczym nie skrępowanym władcą Rzeszy. W związku z powyższym dopominali się królewicze o zaopatrzenie dla siebie. Tak więc Karol Ferdynand chciał otrzymać biskupstwo kamieńskie na Pomorzu, Olbracht pretendował do biskupstwa ołomunieckiego, dla Aleksandra upominano się o Pomorze i Brandenburgię, uważając, że tę ostatnią prowincję można odebrać Jerzemu Wilhelmowi, jako temu, który popełnił zdradę, łącząc się ze Szwedami. Gdy chodzi o najstarszych królewiczów, to dla Jana Kazimierza przewidywano tron polski, dla Władysława zaś szwedzki. Proponowano w związku z tym, by cesarz pokonawszy króla szwedzkiego nakłonił go do oddania PO swej śmierci tronu Władysławowi. Do czasu odzyskania Szwecji miał się Władysław zadowolić księstwem, wirtemberskim, nadanym mu przez cesarza, Oraz Finlandią, Estonią i Inflantami, odstąpionymi Przez Gustawa. By w pewnej mierze usprawiedliwić P°mysł zapewnienia Władysławowi korony szwedzkiej, 1 nie polskiej, umieszczono w instrukcji cbaraktery- 95 styczny ustęp. Wspomniano mianowicie, że królewicz od wczesnej młodości "nie mógł się zżyć z Polską i starał się o niemieckie posiadłości". Wysunięty projekt, który zresztą dostał się do rąk historyków polskich dopiero z początkiem XX wieku, był już wówczas zaskoczeniem dla znawców tych czasów, sądzę zaś, że i dla niejednego miłośnika historii może być szokiem. Mimo woli ciśnie się pytanie, czy istotnie Władysław był autorem pomysłu i czy traktował go poważnie. Gdy chodzi o pierwsze pytanie, to projekt ten nosi tak wyraźne cechy umysłowości królewicza, tak dalece zgodny jest z późniejszymi jego planami, że musimy uznać autorstwo Władysława za rzecz bezsporną. Czy jednak istotnie królewicz traktował ten pomysł poważnie? I na to pytanie -• jak sądzę-; trzeba odpowiedzieć twierdząco. Wiemy dobrze, że do końca swego życia królewicz marzył o odzyskaniu Szwecji, a wiedział także, iż szlachta nie zgodzi się na to, by równocześnie panował w obu krajach. Toteż odstąpienie w tym wypadku korony polskiej najstarszemu przyrodniemu bratu wydaje się rzeczą całkowicie zrozumiałą. Na zrodzenie się tego planu wpłynęła - być może - także świadomość, iż w kraju istnieją pewne koła i pewne jednostki wśród magna-terii, które by chętniej widziały na tronie polskim Jana Kazimierza. Inna rzecz, czy Władysław mógł się spodziewać zaakceptowania pomysłu przez cesarza. Jeśli - jak sądzę - mógł żywić pewne nadzieje, to w gruncie rzeczy musiały one być wątłe. Można było wprawdzie wierzyć w ostateczny triumf cesarza nad najeźdźcą, z drugiej sitrony jednak istniała prawda niezbita, że zwycięski król szwedzki stał w danej chwili niemal w sercu Niemiec i że popierali go liczni książęta protestanccy. W takiej sytuacji trudno było spodziewać się wiążącej obietnicy cesarza w sprawie korony szwedzkiej czy też 96 18. Gustaw Adolf. ; Portret nieznanego malarza 19. Zygmunt III na marach; rok 1632 20. Wallenstein; około roku 1624. Portret van Dycka 21. Jakub Sobieski, kasztelan krakowski wymienionych w instrukcji księstw. A ponieważ króle-lewicz rychło się przekonał, że szansę jego na polu elekcyjnym przedstawiały się znacznie lepiej niż szansę przyrodniego brata, dłużej się nie wahał. Dlatego też, obserwując zachowanie się królewicza już w pierwszych miesiącach bezkrólewia, przekonujemy się, że traktował ten projekt jako niebyły i szedł naprzód z oczyma utkwionymi w jedyny realny cel, koronę polską. Dość szybko zresztą, zapoznawszy się z odmowną odpowiedzią Wiednia na jego propozycję, przekonał się, że postępuje słusznie i rozsądnie. Droga do korony polskiej, korony Bolesławów, Kazimierzów, Władysławów i Zygmuntów, była w gruncie rzeczy na pierwszy rzut oka łatwa. Wspomniana uprzednio grupa magnatów świeckich i duchownych, odnosząca się z niechęcią do Władysława, stopniała dość szybko i w zasadzie nie miała znaczenia. Chodziło jednak o co innego. W jaki sposób, za jakie ustępstwa uzyska się panowanie w Polsce. Wszak - jak wiadomo - na każdej elekcji formułowano na nowo warunki, na których władca miał objąć rządy. W tym zaś wypadku było rzeczą pewną, że szlachta będzie dążyła do ich zaostrzenia. Ktokolwiek zapoznał się nieco dokładniej z końcowym okresem panowania Zygmunta III, ten wie, iż w ostatnim piętnastoleciu swych rządów król w większości wypadków umiał narzucić sejmowi swą wolę. Co więcej, naruszał nie jednokrotnie istniejące prawo, a powaga jego była, mimo wszystko, tak wielka, korzystał z tak zdecydowanego poparcia większości senatorów, że chociaż nawet szlachta burzyła się, protestowała, to jednak król umiał postawić na swoim. Było pewnego rodzaju nieszczęściem, iż to naruszanie praw, istotnie krępujących swobodę działania króla, dokonywało się via facti, a nie dochodziło do zmiany postanowień prawnych. Obecnie więc szlachta mogła uwa- Władysław IV 97 żać, że nadszedł czas, by na Władysławie wymusić odpowiednie gwarancje. Stąd też już na konwokację poszczególne sejmiki przysyłały posłów z całym naręczem eksorbdtancji, czyli naruszeń praw. W tej sytuacji królewicz nie miał łatwego zadania. Należało przecież z, jednej strony przekonać szlachtę, że nie będzie przeciwnikiem jej przywilejów, zwolennikiem r zad ów absolutnych, z drugiej jednak nie pozwolić zbytnio siebie skrępować. Rzecz jasna, ponieważ królewicz nie miał głosu na konwokacji i elekcji, jego sprawy niogli popierać jedynie stronnicy. Szczęśliwie wśród licznych eksorbitancji znajdowały się i takie, jak na przykład sprawy religijne, które gotów był z całym przekonaniem przyjąć. Jak wiadomo, Zygmunt III prowadził swoistą politykę religijną. Nie posuwając się do żadnych bezpośrednich nietolerancyjnych kroków, patrzał jednak przez palce na antydysydenckie wybryki po miastach, nie przejmował się niszczeniem przez tłum miejski kościołów innowierców, równocześnie zaś był wyraźnie nietolerancyjny wobec prawosławia, popierając znienawidzoną przez dyzunitów unię. Jeśli dodamy do tego fakt, że król świadomie pomijał dysydentów przy ważniejszych nominacjach, że jednocześnie propaganda kontrreformacji nie pozo'stawala bez rezultatu, nie zdziwimy się, iż innowiercy, i to zarówno protestanci, jak i prawosławni, uczuli się poważnie zagrożeni. Wystarczyło przecież porachować senatorów, by przekonać się, że już w latach 1613-1617 zasiadało w senacie jedynie 3-8 dysydentów, podczas gdy jeszcze z początkiem panowania Zygmunta III było ich 25-27. Nic dziwnego zatem, iż cały obóz protestancko-prawosław-ny domagał się nowych praw, zabezpieczających ich stan posiadania, zapewniających im przestrzeganie konfederacji warszawskiej. Na czele zjednoczonego obozu innowierców stali dwaj 98 magnaci: Krzysztof Radziwiłł na Litwie i Rafał Leszczyński w Wielkopolsce. Obaj zaprzyjaźnieni z królewiczem Władysławem. Poparcia poza tym udzielał im również dość poważny odłam katolików, mianowicie tych, którym drogie były jeszcze dawne hasła tolerancyjne złotego wieku i tych, którzy z rosnącym niepokojeni patrzyli na wzrost znaczenia hierarchii katolickiej. Jak wspomnieliśmy, królewicz gotów był całemu temu obozowi udzielić w miarę możliwości swego poparcia, albowiem w przeciwieństwie do ojca był przekonań tolerancyjnych i od młodości chętnie utrzymywał dobre stosunki z innowiercami. Poza tym kierował się także wyrachowaniem. Jeśli przecież marzył o objęciu rządów w Szwecji, to musiał dowieść swym przyszłym poddanym, iż przekonania religijne nie są dla niego sprawą zasadniczą, że chociaż katolik będzie umiał się znaleźć w protestanckiej Szwecji. Ponadto Władysław ciągle jeszcze myślał o swych prawach do korony moskiewskiej i dlatego, jak również, by nie zrażać sobie świetnych żołnierzy - kozaków, gotów był okazać maksimum wyrozumiałości wobec błahoczestia. Przy tym wszystkim jednak istniała pewna granica, której nie zamierzał lub też nie mógł przekroczyć. Musiał się ostatecznie liczyć z potężną hierarchią kościelną jak też z aktywnym obozem gorliwców katolickich. W takich nastrojach udawali się liczni posłowie szlacheccy na zjazd konwokacyjny do Warszawy, w takim usposobieniu oczekiwał Władysław wyników zjazdu, który zaczął się 22 czerwca 1632 roku. Marszałkiem konwokacji obrano hetmana litewskiego Krzysztofa Radziwiłła, przywódcę protestantów litewskich. Zapowiadało to pomyślny przebieg obrad, albowiem można się było spodziewać, że Radziwiłł, chociażby ze względu na bliskie stosunki z królewiczem, nie dopuści do ich zerwania i wpłynie na współwyznaw- 99 ców, by spraw wyznaniowych nie stawiali na ostrzu miecza. Niemniej jednak kwestie religijne miały stanowić główny niemal temat obrad zgromadzenia. Ponieważ narady zaczęły się od ostrych ataków prawosławnych na unitów, 28 czerwca powołano specjalną komisję do ułożenia spornych kwestii i zaproponowania nowych praw, które by na przyszłość zapobiegły naruszeniu pokoju religijnego. Gdy komisja wszczęła obrady, przystąpiono na plenum do słuchania poselstw. Treść tych legacji w ten czy inny sposób dotyczyła królewicza. 28 czerwca mieli posłuchanie posłowie kozaccy zgłaszający szereg próśb, w tym prośbę o opiekę nad Kościołem dyzunickim oraz petycję o przyznanie im prawa głosu na elekcji, zapowiadając, że oddadzą go na królewicza. Dwa dni później posłowie wojska kwar- cianego* również upominali się o prawa głosu. Z podobnym żądaniem wystąpił 3 lipca poseł elektora, powołując się na fakt, że jego pan jako kiążę pruski posiada stanowisko równe senatorskiemu. Wreszcie 4 lipca zarówno protestanci, jak i prawosławni przedstawili swe postulaty, wręczając odpowiednie pisma prymasowi i biskupom. Szły one w pierwszym rzędzie w kierunku zabezpieczenia przyznanych im niegdyś praw. Tak więc domagali się, by innowiercy mieli zagwarantowany dostęp do urzędów ziemskich oraz miejskich, bezpieczeństwo nabożeństw, by metropolię oddano prawosławnym, pozwalając metropolicie uznać zwierzchność patriarchy konstantynopolitańskiego. Z nowych żądań warto wymienić propozycję, aby duchownych innowierczych sądzono tak, jak gdyby byli szlachtą oraz ustanowienia przy królu specjalnego przedstawiciela różnowierców, którego zadaniem, przy zagwarantowaniu swobodnego dostępu do króla, byłoby bronienie swych współwyznawców. Katolicy przyjęli postulaty innowierców z oburzeniem. Jerzy Ossoliński, reprezentujący najbardziej re- 100 akcyjne skrzydło katolickie, oświadczył nawet, iż w żadnym innym państwie nie wystąpili różnowiercy z podobnymi żądaniami. Przy tym wszystkim jednak zdawali oni sobie dobrze sprawę, że coś trzeba będzie dla nich uczynić. Przemawiały za tym różne względy. Tak więc, bodaj po raz pierwszy mieli katolicy do czynienia nie tylko z protestantami, których siły słabły niemal z roku na rok, ale z całym obozem innowierczym, obejmującym również i prawosławnych. Gdy w czasie konwokacji doszło do konferencji obu tych odłamów, Radziwiłł i metropolita kijowski - jeden w imieniu protestantów, drugi prawosławnych, złożyli obietnicę, że nie odstąpią się .nawzajem. Trudno też było nie uznać takich argumentów wysuwanych przez innowierców, jak konieczność pozyskania kozaków i szerokich kół ludności ruskiej czy groźba interwencji szwedzkiej w obronie pro-testantów. Miały one swą wagę, tym bardziej że w czasie bezkrólewia dochodziły do Polski z jednej strony wiadomości o sukcesach króla szwedzkiego w Niemczech, z drugiej pogłoski, mające się szybko sprawdzić, o najeździe wojsk mosikiewskich na graniczne tereny Rzeczypospolitej. Nie bez racji podejrzewano Gustawa Adolfa, że gotów jest wystąpić ze swą kandydaturą do tronu polskiego, oraz innowierców o utrzymywanie w głębokiej tajemnicy kontaktów z Lwem Północy, jak nazywali wówczas protestanci młodego króla szwedzkiego. Próby rozbicia jedności obozu innowierczego poprzez obietnicę zapewnienia wyłącznie szlachcie pełnej tolerancji spaliły na panewce. W czasie jednego z posiedzeń sejmowych oświadczył Radziwiłł uroczyście, że "w sprawach religii nie zna różnic stanowych lub rodzinnych, najbiedniejszego chłopa uważa za równego najdostojniejszemu dygnitarzowi". Gdy katolicy nie chcieli zdobyć się na żadne poważniejsze usitępstwa, Radziwiłł przypomniał, że protestanci niejednokrotnie przelewali krew ...J* - za ojczyznę i nadal gotowi są to czynić, ale tylko wówczas, jeśli się uwzględni ich życzenia. Ostrzegał także przed możliwością dojścia do sytuacji, gdy protestanci będą "wbrew swej woli zmuszeni sięgnąć po ostateczne środki". Istotnie, jak się zdaje, myśleli oni początkowo o użyciu siły. Świadczy o tym pytanie postawione przez Radziwiłła Bergmannowi, czy elektor mógłby udzielić innowiercom pomocy w wypadku, "gdyby była potrzebna siła". Warto podkreślić, że poseł brandenburski czynił nadzieję na pomoc wojskową, nie obiecywał natomiapt wsparcia pieniężnego. W tej sytuacji zdawało się, iż katolicy będą musieli ustąpić. Tymczasem stało się inaczej. Po kilkunastu dniach twardych sporów przyznano innowiercom jedynie nieznaczne ustępstwa. Zgodzono się więc, że protestanci będą mogli w swych dobrach budować zbory, nie czekając na pozwolenie biskupa, że na prawach gości będą mogli odprawiać nabożeństwa w Warszawie, że wreszcie podejmie się odpowiednie kroki w celu załagodzenia sporów religijnych w miastach. Prawosławnym natomiast w wyniku interwencji samego królewicza, który wziął w swe ręce sprawę porozumienia między obu wschodnimi wyznaniami, obiecano odstąpienie pewnej liczby kościołów i klasztorów, będących w danej chwili w posiadaniu unitów. Innowiercy ze swej strony musieli się zgodzić na podpisanie przez biskupów konstytucji z odpowiednimi zastrzeżeniami, to jest pod warunkiem, że ustawy nie naruszą całości praw Kościoła katolickiego. W sumie więc ustępstwa były małoznaczne, nie odpowiadające ani nadziejom, ani groźbom innowierczym. Odczuwali to również współcześni. "Nasze stany ewangelickie - pisał Bergmann - zaczęły pieśń wysoko, jednak nie wytrwały... Tłumaczą się, że istniała obawa mordu w rodzaju paryskiego." Po zakończeniu obrad prawosławni skarżyli się na protestantów, że ich opu- 102 ścili w potrzebie. Co było powodem takiego stanu rzeczy? W pewnej mierze - sądzę - wpłynął na innowierców Władysław. Jak wiemy, pośredniczył on między unitami a dyzunitami i, zdaje się, zrobił tym ostanim nadzieję na dalsze ustępstwa z chwilą objęcia rządów. Gdy chodzi o protestantów, to - być może - Władysław przekonał Radziwiłła, że dalsze ustępstwa zraziłyby do niego skrajny obóz katolików, co w konsekwencji mogłoby przeszkodzić jego wyborowi. Ostatecznie protestantom zależało na tym, by na tronie polskim zasiadł władca znany ze swej tolerancji i życzliwości wobec innowierców. Mimo to jednak nie sądzę, by wpływ Władysława był tu decydujący. Prawdopodobnie protestanci woleli poczekać na rozwój wypadków w sąsiednich Niemczech, zorientować się na kogo i na co mogą liczyć, gdy chodzi o pomoc zagraniczną, i podjąć dalszą walką o swe prawa na zjeździe elekcyjnym. Niewątpliwie jakąś rolę odegrała obawa przed ewentualnymi rozruchami religijnymi, które mogły okazać się bardzo niebezpiecznymi dla państwa. Wreszcie nie bez znaczenia było poczucie własnej słabości. Sejm konwokacyjny, kończący swe obrady w połowie lipca, nie załatwił prawie żadnych ważniejszych eksor-bitancji. Uchwalono jedynie postanowienia, które miały zapewnić bezpieczeństwo obradujących w czasie elekcji. Odmówiono zarówno Kozakom, jak i elektorowi prawa głosu na elekcyjnym zjeździe. Na prośbę królewicza pozwolono, by rodzina królewska korzystała przez czas bezkrólewia z dochodów dóbr stołowych. Termin zjazdu elekcyjnego naznaczono na 27 września. 23 Stosunkowo spokojny przebieg konwokacji wróżył dobrą przyszłość. W gruncie rzeczy po zakończeniu sejmu wszyscy prawie byli pewni, że królewicz Władysław zostanie bez trudu wybrany królem. Prawdę 103 powiedziawszy traktowano go już jako potencjalnego władcę. Wielu senatorów dało temu wyraz, udając się po zakończeniu konwokacji na zamek, by pożegnać Władysława. Królewicz, aczkolwiek zadowolony z przebiegu konwokacji, na pewno zdawał sobie sprawę, że sytuacja nie jest całkowicie jasna. Przegląd horyzontu politycznego Rzeczypospolitej nie mógł budzić otuchy. Na zachodzie wprawdzie pokazało się, że "niezwyciężony" napotkał pod Norymbergą godnego przeciwnika w osobie Wallensteina, wielotygodniowa jednak kanonada nie zakończyła się praktycznie niczyim zwycięstwem. Gdy chodzi o północny wschód, to zapewne doszły do Polski wiadomości o gromadzeniu wojsk rosyjskich na pograniczu, co z czasem miało doprowadzić do uderzenia na Rzeczpospolitą. Groźniejsze jeszcze wieści napływały z południa 0 przygotowaniach do wojny Turcji i jej porozumieniu z Rosją i Szwedami. Szczególnie te ostatnie wywołały ogromne zaniepokojenie. Nie omieszkano nawet pisać w tej sprawie do Wallensteina. Nie wszystko przy tym było jasne dla ówczesnych polskich mężów stanu i dla królewicza. Dochodziły ich słuchy o zamiarach Gustawa Adolfa pretendowania do korony polskiej, nie wiedzieli jednak, że zaraz po śmierci Zygmunta III Krzysztof Radziwiłł zachęcał wręcz króla szwedzkiego, by zgłosił swą kandydaturę, 1 zapewniał powodzenie w wypadku, jeśli Gustaw zdecyduje się oddać Polsce Inflanty i Prusy oraz przyłączyć do Polski Śląsk po Odrę. Nie wiedziano też o tym, że król szwedzki zdecydował się przyjąć propozycję litewskiego wielmoży i wysłać na elekcję posłów ze zleceniem "dass man gehe so weit man kann, und da es nicht angehet, kann doch nicht schaden, das man ver-sucht hat". Innymi słowy trzeba próbować, ile się da, a jeśli się nie uda, to jednak nie zaszkodzi popróbować. Jak widać, Gustaw Adolf nie spodziewał się sukcesu na 104 polu elekcyjnym, uśmiechała mu się wszakże sama myśl wywołania w Polsce niepokojów. W połowie sierpnia rozeszły się po Warszawie dalsze, niepokojące wiadomości. "Tu jest wieść - pisał ze stolicy korespondent marszałka wielkiego litewskiego Jana Sapiehy - że książę pruskie już jest w Prusiech i był tam u niego jakiś zjazd w Pisi, był tam książę kur-landzki, pan wojewoda bełzki, a snąć i książę hetman [Krzysztof Radziwiłł], czego ja jednak nie twierdzę." Wiadomość ta -- chociaż podana z zastrzeżeniami -wystarczyła, by zaniepokoić opinię. Rzeczywistość wszakże przedstawiała się jeszcze groźniej. Wprawdzie na zjazd do Pisza przybył jedynie Radziwiłł, ale zaproponował wręcz elektorowi "wierną i nierozerwalną łączność" między nim a wszystkimi innowiercami w Polsce, doradzając sojusz z kozaczyzną, zyskanie dyplomatycznego poparcia ze strony Anglii, Danii a nawet Szwecji w celu uzyskania odpowiednich praw dla dysydentów Rzeczypospolitej. Ostrożnemu elektorowi udało się jakoś uspokoić swego rozgorączkowanego współwyznawcę, przebieg jednak konferencji wskazuje wyraźnie, że innowiercy nie myśleli zadowolić się uzyskanymi na konwokacji ustępstwami. Z innych źródeł wiemy też, że w przypadku dojścia do walk religijnych w Polsce Szwecja miała nakłaniać elektora do udzielenia innowiercom pomocy, gdyby zaś odmówił, gotowa była uczynić to sama. Jak więc widzimy nad Rzecząpospolitą, mimo spokojnego przebiegu konwokacji, kłębiły się nadal chmury. Królewicz, który niewątpliwie mógł dostrzegać jedynie zarysy grożącego niebezpieczeństwa, nie czuł się pewnie, o czym świadczy list do Wallensteina. Stwierdzał w nim, że pociesza go fakt obietnicy danej przez wodza cesarskiego udzielenia "na wszelki wypadek pomocy". Do zwiększenia niepokoju królewicza musiały się przyczynić dalsze wiadomości. Po Warszawie bowiem roze- 105 szła się wieść, że do Polski jadą posłowie Gustawa Adolfa, przy czym naturalnie nie było wiadomo, jaką otrzymali instrukcję. Przez jakiś czas krążyła też w stolicy pogłoska o zamiarze elektora, by na czele 1800 ludzi przybyć na Wolę. Stopniowo jednak sytuacja zaczęła się wyjaśniać. Dowiedziano się najpierw, że elektor nie myśli o przyjeździe do Warszawy. Z końcem sierpnia zjawił się w stolicy wysłannik Radziwiłła - Piotr Kocblewski i przedstawiwszy sprawy poruszane przez jego pana w Piszu, naturalnie nie wszystkie, starał się uspokoić królewicza. Przede wszystkim mógł z pełną odpowiedzialnością poinformować go, że istotnie Radziwiłł, jak również elektor, gotowi są ze wszystkich sił popierać na elekcji Władysława. Odpowiadało to rzeczywiście prawdzie, albowiem Radziwiłł już stosunkowo wcześnie wyrzekł się żywionych poprzednio zamiarów popierania kandydatury Gustawa. Z początkiem września wyjechał królewicz ze stolicy, udając się pod Zakroczym, najprawdopodobniej po to, by oddać się ulubionej swej rozrywce - łowom.24 Zjazd elekcyjny rozpoczął się zgodnie z zapowiedzią 27 września. Otwarto go jak zwyczajnie mszą wotywną, odprawioną przez prymasa. Na polu elekcyjnym zjawiły się tłumy szlachty, podczas gdy magnaci poczęli przyjeżdżać dopiero w dniach następnych. Każdy z nich przybywał naturalnie w orszaku, którego wielkość w jakimś stopniu świadczyła o jego znaczeniu i wpływie. Tak więc podkanclerzy Tomasz Zamoyski wiódł ze sobą 1700 żołnierzy, których potem musiał rozłożyć po okolicznych wsiach, kasztelan wileński Mikołaj Hlebo-wicz przyjechał na czele 400 jezdnych, z wojewodą ruskim Stanisławem Lubomirskim, poza oddziałem Uczącym 800 uzbrojonych hajduków, przybyło około 300 szlachty jego województwa. W sumie przyprowadzone przez magnaterię pod Warszawę wojsko dochodziło na 106 pewno do kilku tysięcy żołnierzy. Ten pokaz zbrojnej siły magnackiej wywołał pewne zaniepokojenie w kołach szlacheckich. Skarżących się jednak na to, zbyto dowcipnym stwierdzeniem, że nikt przecież nie spodziewa się, iż magnaci przybędą na elekcję ze swymi spowiednikami. Ponieważ obradom sejmu elekcyjnego asystowało tysiące osób, nie mogły się one odbywać gładko. Parę dni zabrała sama elekcja marszałka, którym 'ostatecznie został l października Jakub Sobieski. Wybór ten trzeba uznać za szczęśliwy. Sobieski był doświadczonym parlamentarzystą, mającym za sobą karierę zarówno w charakterze posła, jak i marszałka sejmowego. Wykształcony, energiczny umiał jako marszałek zgrabnie prowadzić obrady i narzucać swą wolę. W niedzielę 3 października wjechał do stolicy Władysław Zygmunt, używający od śmierci ojca tytułu króla szwedzkiego. Naprzeciw niemu wyjechało parę tysięcy szlachty oraz wielu magnatów, w tym aż trzech Radziwiłłów, by wprowadzić go uroczyście do miasta. Po wstępnych uroczystościach sejm elekcyjny zajął się sprawami eksorbitancji, które w najwyższym stopniu obchodziły królewicza. W jakim kierunku szły główne tendencje zgłaszanych przez szlachtę eksorbitancji? Otóż można powiedzieć, że poza kwestiami religijnymi, głównym zagadnieniem interesującym szlachtę było odpowiednie zabezpieczenie swych wolności, a tym samym zapobieżenie wszelkim zakusom absolutysty-cznym monarchy. Szlachta, która •- jak wspomnieliśmy - z niechęcią tolerowała w ostatnich latach naruszanie praw przez Zygmunta III, obecnie postanowiła uczynić wszystko, by syn jego nie mógł prowadzić takiej samej polityki. Jednym, z czołowych też postulatów szlacheckich by-o żądanie, aby w przyszłości król pod żadnym pozorem nie wszczynał wojny bez pozwolenia stanów sejmo- 107 wych. W ten sposób chciano zapobiec temu, by wojowniczy Władysław nie wciągnął Rzeczypospolitej w jakąś wojnę, tak jak to uczynił w roku 1609 Zygmunt. Ponieważ szlachta zdawała sobie sprawę, że Zygmunt III swą mocną pozycję zawdzięczał w dużym stopniu poparciu, jakiego udzielał mu zależny od króla, nieodpowiedzialny przed szlachtą senat, domagała się ścisłego przestrzegania prawa o senatorach rezydentach, postanowienia o protokołowaniu ich obrad i składania na sejmie sprawozdania, nad czym debatowano. Wystąpiono ponadto z ważnym żądaniem, aby nie dopuszczano obcokrajowców tak do urzędów dworskich, jak i do stopni oficerskich w gwardii królewskiej, co do której zresztą domagano się, by składała się z Polaków. Z pozostałych punktów należy jeszcze -wymienić żądania ścisłego przestrzegania przez króla prawa o incompatibiliach, zakazującego gromadzenia w jednym ręku paru urzędów, niewłączanie dóbr koronnych i litewskich do ekonomii, czyli do dóbr służących specjalnie zaopatrzeniu skarbca królewskiego, wreszcie dokładniejszej kontroli przy wydawaniu pieniędzy. Pomijamy tu pewną liczbę drobniejszych, mniej ważnych żądań. Wśród wysuwanych przez szlachtę postulatów nie brakowało takich, które mogły się z czasem okazać korzystne dla państwa, jak na przykład wprowadzenie przysięgi dla posłów sejmowych, by wzmocnić ich poczucie odpowiedzialności, czy uznanie za prawo dotychczasowego systemu prowadzenia obrad. Nie proponowano niestety ulepszenia procesu uchwalania ustaw, co więcej, podkreślono, że jeśliby sejm nie doszedł do szczęśliwego końca, wówczas wszystkie ustanowione już konstytucje miały stracić swą moc prawną. Jeśli wspomniane eksorbitancje interesowały poważnie posłów sejmowych, to jednak na pierwszy plan wysuwały się niewątpliwie sprawy religijne. Te rozpadały się na trzy odrębne kwestie: ugody między prawosławnymi i unitami, zapewnienia dysydentom pełnej tolerancji przez uchwalenie praw karzących wykroczenia przeciw konfederacji warszawskiej, trzecim, i do pewnego stopnia odrębnym problemem, była sprawa interesująca również katolicką szlachtę, mianowicie ograniczenie wpływów duchownych w pierwszym rzędzie przez ukrócenie im możliwości nabywania dóbr ziemskich. Z tych wszystkich kwestii najłatwiejsza okazała się pierwsza: ugody między unitami i prawosławnymi. Nie dlatego by sama w sobie była łatwa, lecz dlatego, że wziął ją w swe ręce królewicz Władysław, który zdecydowany na ustępstwa wobec prawosławia wywarł odpowiedni nacisk na unitów. Poważne spory wywołał problem trzeci, interesujący silnie szlachtę od strony finansowej. Chodziło przecież o to, by przez zakupy czy też zapisy na kościół nie ulegała zmniejszeniu powierzchnia posiadłości ziemskich, głównej podstawy zamożności szlachty. Toteż w tej sprawie, jak pisze Albrecht Radziwiłł, katolicy okazali się "gorsi od samych heretyków". Ostatecznie jednak i w tej kwestii udało się częściowo dojść do porozumienia, częściowo odwlec załatwienie najtrudniejszych problemów na późniejsze lata. Jak było do przewidzenia, najostrzejsze spory toczyły się między katolikami a dysydentami o tolerancję. Protestanci zdawali sobie dobrze sprawę z tego, że to ostatni dzwonek, by wywalczyć poszanowanie dla postanowień konfederacji warszawskiej, bo w przeciwnym razie najbliższe lata gotowe przynieść im całkowitą kląska. W dyskusji toczącej się długie godziny między obu stronami powtarzano do znudzenia dawne argumenty. Tak więc katolicy przypominali, że religie protestanckie przybyły dopiero niedawno do Polski, Podczas gdy religia katolicka trwa w Polsce od wie- 109 ków, zwracali uwagę na fakt, że gdziekolwiek protestanci wywalczyli sobie równuprawnienie tam prawie zawsze ograniczali religię katolicką. Protestanci, nie bez racji przypominali, że i religia katolicka jest również przybyszem w Polsce, w której niegdyś wyznawano religię pogańską, następnie podnosili, iż nie upominają się o coś nowego, ale domagają się tylko wykonywania istniejących praw i likwidacji wszelkich wniesionych przeciw nim przez duchownych zastrzeżeń. Jeśli mimo wiszystko nie doszło nią elekcji do otwartej walki, jeśli w gruncie rzeczy protestanci zadowolili się jedynie połowicznymi i raczej formalnymi ustępstwami ze strony katolików, to stało się tak w wyniku paru przyczyn. Protestanci zdawali sobie dobrze sprawę, że katolicy pomawiają ich o porozumienie z wrogami Polski, w pierwszym rzędzie ze Szwedami. Wobec ciągle jeszcze nie wyjaśnionej sytuacji w Niemczech nie chcieli upierać się zbytnio przy swoim, by nie budzić podejrzeń, iż oczekują pomocy z zewnątrz. Jak wiemy, do ustępstw też nakłaniał ich elektor, któremu nie uśmiechała się perspektywa zamieszek w Polsce z widokami ewentualnej interwencji szwedzkiej. Z czasem, gdy od północnego wschodu nadeszły wiadomości o uderzeniu Rosjan, stało się też oczywistym, iż elekcji nie można przewlekać zbyt długo, albowiem spraw do załatwienia, zwłaszcza licząc jeszcze sprawy gospo-darczo-monetarne, było istotnie bardzo wiele. Według obliczeń, zgłoszono około 60 projektów i zdaniem marszałka, by je rozpatrzyć sumiennie trzeba by pół roku. Jeśli dodamy, że obrady toczyły się dość nieporządnie wobec konieczności przyjmowania zagranicznych poselstw, lenistwa posłów sejmowych, przybywających stale prawie z opóźnieniem, to zrozumiemy, iż związane z tym przewlekanie sprawy przyczyniało się również do zmęczenia i osłabienia animuszu protestantów. 110 Do słuchania poselstw przystąpiono już 21 października. Pierwsze z nich, poselstwo królewicza Władysława, składało się z pozostałych królewiczów i paru dostojników. W imieniu pierwszych, czyli Karola Ferdynanda, biskupa wrocławskiego, Jana Olbrachta, biskupa krakowskiego, wreszcie liczącego zaledwie 18 lat Aleksandra przemówił najstarszy z rodzeństwa - Jan Kazimierz, który prosił jedynie szlachtę, by zechciała wysłuchać poselstwa ich brata Władysława. Kandydaturę Władysława zgłosił wobec zebranych biskup przemyski Henryk Firlej. Przypomniał on zasługi przodków królewicza i jego osobiste, zapewnił, iż wpisuje się on w rejestr ubiegających się o koronę powodowany zarówno miłością do swej ojczyzny, jak i chęcią dalszego służenia jej, że będzie też rządził państwem "według praw ojczystych". W imieniu senatu odpowiedział prymas Wężyk, w imieniu zaś izby poselskiej Jakub Sobieski, obaj obiecywali przychylne rozpatrzenie poselstwa. Poselstwo to otwarło długą kolejkę innych legacji. 22 października wysłuchano w kole nuncjusza papieskiego Honorata Viscontiego, a 23 tego miesiąca Juliusza hrabiego Morsberg, posła cesarskiego; obaj zalecali szlachcie wybór Władysława. To drugie poselstwo było do pewnego stopnia ostatecznym zamknięciem sprawy poselstwa Henicjusza, na które zresztą cesarz odpowiedział uprzejmie, ale odmownie jeszcze w czerwcu, zalecając królewiczowi starać się o koronę polską i obiecując dopiero w chwili zawierania pokoju z nieprzyjaciółmi pomyśleć o sprawie zaopatrzenia królewiczów. Trzecim obcym poselstwem, którego słuchano z dużym zainteresowaniem, było poselstwo szwedzkie, sprawowane przez posłów Stena Bielkego i Jana Nicode-niusa Ahausena. Zostało ono przyjęte 25 października, przy czym w kole wobec choroby Bielkego zjawił się tylko Nicodemus. I to poselstwo stanowiło w znacznej 111 mierze zamknięcie dłuższego procesu. Jak wiemy, Gustaw chwycił się myśli zgłoszenia swej kandydatury, podsuniętej mu uprzednio przez Radziwiłła, nie tyle dlatego, by się spodziewał wyboru, ale po prostu chciał wywołać w Polsce zamieszanie. Obaj posłowie udając się w podróż mieli też w tym duchu ujęte instrukcje. Zarówno jednak to, co usłyszeli od elektora brandenburskiego, którego po drodze odwiedzili, jak i to, co w Polsce ujrzeli, przekonało ich, że nie można myśleć o otwartym wysunięciu kandydatury Gustawa Adolfa bez poważnego zadrażnienia stosunków między Polską a Szwecją. Dlatego też Nicodemus, przemawiając w kole, zapewnił najpierw o tym, iż król jego pragnie pokoju między obu państwami, następnie radził, aby Polacy wybrali takiego władcę, który by doprowadził do pokoju między "królestwem polskim i szwedzkim", a w dalszej konsekwencji ułatwił zawarcie sojuszu i trwałego związku między nimi. W tak ujętej przemowie kryła się rada pominięcia przy elekcji królewicza Władysława, który przecież przybrał tytuł króla szwedzkiego, dla bardziej wszakże wyostrzonych uszu podtekst był wyraźny, a mianowicie, by pomyśleć o wyborze Gustawa Adolfa. Z obcych poselstw wysłuchano jeszcze posła angielskiego, który omawiał głównie sprawę pośrednictwa pokojowego swego władcy, oraz posłów kurlandzkich. Dość nieoczekiwanie w wyniku protestów pewnych posłów szlacheckich nie doszło do planowanej na dzień 27 października audiencji legatów prusko-branden-burskich. Dopiero po zakończeniu słuchania poselstw, co nastąpiło 30 października, przystąpiono ponownie - tym razem już bardziej zdecydowanie - do ostatecznego załatwienia spraw religijnych. Wyłożyłem wyżej powody, dla których protestanci wykazali nieoczekiwaną ustępliwość. Ostateczną jednak decyzję przyspieszył 112 fakt realnego zagrożenia państwa, albowiem właśnie wówczas, pod koniec października, przyszły wieści, że armia rosyjska zająwszy Dorohobuż, posuwa się już w kierunku Smoleńska. Położenie oceniano jako specjalnie ciężkie wobec tego, że - jak przyznawał hetman Radziwiłł - na granicy znajdowało się niewiele wojska. W tej sytuacji trudno było się spierać o sprawy ważne, ale w danej chwili nie najważniejsze. Ponieważ elekcja przeciągnęła się niespodziewanie wskutek poprzednich dyskusji, na wniosek marszałka przeprowadzono elekcję Władysława w dniu 8 listopada, odkładając omówienie reszty punktów spornych na później. Sam wybór dokonał się szybko i zgodnie, a prymasowi pozostało jedynie stwierdzić ten fakt. Zaraz potem przystąpiono do kończenia debat nad eksorbitancjami. Ponieważ czas naglił, a równocześnie chłody jesienne utrudniały posiedzenia, przyspieszono tempo obrad, po czym już 12 listopada zakończono układanie paktów, które miano przedstawić nowemu królowi do zaprzysiężenia. Tego samego dnia przedłożył je prymas wraz z kanclerzami królowi na zamku. Władysław zapoznał się z nimi dokładnie i obiecał, że w zasadzie gotów je wszystkie zaprzysiąc. Ponieważ postanowienia te miały w przyszłości obowiązywać Władysława, musimy - - chociaż ogólnie - zapoznać się z nimi. Na czoło wybiła się naturalnie sprawa religii. W tej dziedzinie wszakże ograniczono się jedynie do dość ogólnych stwierdzeń. Tak więc król miał się zobowiązać przestrzegać konfederację warszawską i postanowienia o pokoju religijnym "trzymać w cale czasy wiecznymi", nie patrząc na niczyje protestacje i sprzeciwy. Dla uspokojenia jednak hierarchii duchownej dodano, że to wszystko ma się odbywać zarówno z zachowaniem praw Kościoła katolickiego, jak i z "nie 8 Władysław IV 113 naruszonym pokojem i bezpieczeństwem dysydentów w sprawach religijnych". Ponadto zobowiązał się król uspokoić nieporozumienia między unitami a dyzuni-tami przy pomocy specjalnych delegatów z obu stron, i to "nieodwłocznie". Ważną sprawę sporu szlachty z duchowieństem wobec zdecydowanego oporu biskupów, że niczego nie mogą w tej kwestii stanowić bez zgody papieża, pominięto w paktach, postanawiając za zgodą obu stron załatwić ją później. Gdy chodzi o skrępowanie swobody królewskiej, to pomijając nieistotne w danej chwili punkty, przypominające wszystkie konstytucje skierowane przeciw elekcji vivente rege, ważny był punkt 44 paktów, na mocy którego król nie mógł wszczynać wojen ofensywnych bez zgody stanów, wprowadzać na własną rękę obcych wojsk do kraju, zwiększać w ogóle liczby wojska, nawet kwarcianego, wyprowadzać osobiście lub też przez kogokolwiek wojsk poza granice Rzeczypospolitej oraz używać pieczęci pokojowej, czyli tym samym nie mógł wysyłać poselstw bez wiedzy ministrów. Następnie zobowiązywał on króla, że nie będzie dopuszczał cudzoziemców do swej ściślejszej rady, wreszcie, że w ciągu sześciu tygodni po opróżnieniu się jakiejkolwiek godności nada ją innej osobie. W polityce zagranicznej w najbliższych latach, miał król doprowadzić do "uspokojenia Rzeczypospolitej przez traktaty, a osobliwie z okazji Królestwa Szwedzkiego zawziętej wojny", wyznaczając do tego celu jak najwcześniej komisarzy pokojowych. Nawet gdy chodzi o Rosję musiał król obiecać, "aby z Nas przyczyna nie była do rozlewania krwi chrześcijańskiej", że zaraz wyznaczy komisarzy pokojowych do boku hetmanów, którzy by "za obaczeniem i skłonieniem się do pokoju narodu tego" mogli zawrzeć pokój. Z ochotą natomiast przyjmował król postanowienia dotyczące siły zbrojnej państwa. Obiecał należycie 114 zorganizować wojsko, mianować starszego nad armatą, otworzyć szkołę rycerską i podjąć starania, "jakoby flota jaka według potrzeby Rzplitej sposobiona była". Na drugi dzień po zaznajomieniu się Władysława z paktami przeprowadzono konferencję z delegatami króla, którzy zgłosili jeszcze drobne zastrzeżenia i poprawki do paktów, po czym zaprzysięgli je w imieniu monarchy. Po podziękowaniu złożonym przez Jerzego Ossolińskiego szlachcie za wybór rozpoczęła się uroczysta nominacja króla. Następnie prymas klęknął na ziemi i zgodnie z całym tłumem odśpiewał Te Deum. Odezwały się potem strzelby, a obecni na polu elekcyjnym senatorzy rzucili się do koni, by zjawić się jak najspieszniej na zamku z gratulacjami. W pośpiechu postrzelono parę koni, ulubieniec królewski Adam Ka- zanowski wypadł z wozu i omal nie został stratowany przez konie, w powszechnym jednak uniesieniu nikt się tym nie przejmował. Od tego dnia zaczynały się właściwie rządy Władysława, Choć jeszcze nie koronowany, mógł się już uważać za króla Polski i wielkiego księcia Litwy. 25 KRÓL, INAUGURACJA RZĄDÓW Formalna inauguracja rządów królewskich miała miejsce 14 listopada. Koło godziny dziewiątej wyszedł król w towarzystwie braci na czele licznego orszaku z zamku i udał się gankiem krytym do kolegiaty. W kościele był już tak wielki tłum, że marszałkowie musieli zrobić użytek z lasek, by móc doprowadzić Władysława przed wielki ołtarz, gdzie znajdował się tron pod baldachimem. Gdy król zasiadł na tronie prymas odprawił mszę wotywną do św. Ducha. Po mszy sekretarz królewski położył dekrety elekcyjne na ołtarzu, po czym prymas wygłosił przemówienie do króla, wzywając go, by kochał, szanował i czcił tę Rzeczpospolitą, poważną, potężną, którą niejako pojmuje za żonę. Król odpowiedział krótko, dziękując wszystkim za okazaną mu życzliwość i zapewniając o swej wzajemności. Szerzej w jego imieniu przemówił niepospolity mówca Jerzy Ossoliński, utrzymując, że ten władca, który pierwej zaczął służyć Rzeczypospolitej, zanim objął nad nią rządy, winien być uważany więcej za ojca niż za pama. Następnie podszedł król do ołtarza i przysiągł na Ewangelię, że pakta poprzednio poprzysiężone przez jego posłów będą również i przez niego przestrzegane i zaprzysiężone raz jeszcze na koronacji. Po paru jeszcze przemówieniach zaśpiewano piękny hymn Te Deum wśród powszechnego wzruszenia obecnych i huku wy- 116 strzałów ustawionej koło zamku piechoty. Wzruszenie ogarnęło i króla. "Ipsum regem plorantem vidi [widziałem, że i sam król płakał]" - zanotował naoczny świadek Albrecht Radziwiłł. Po zakończeniu hymnu podszedł król do prymasa i jako obrany król wolnego narodu uściskał wpierw interrexa, którego władza obecnie, się skończyła, oraz kilku znaczniejszych senatorów, dziękując im za wybór i obiecując swą wdzięczność. Następnie udał się na zamek, gdzie marszałek przedstawił mu dworzan zmarłego króla. W ten sposób dokonała się pierwsza faza inauguracji nowego monarchy z tym, że od tej chwili Władysław mógł. praktycznie, chociaż jeszcze nie koronowany, występować w charakterze króla.26 Jakże przedstawiał się oczom współczesnych nowy władca? Czytelnik, który uważnie śledził tok opowiadania, poznał do pewnego stopnia Władysława, jestem jednak przekonany o konieczności jakiegoś podsumowania i uzupełnienia w tym miejscu. Przypomnijmy więc, że w chwili obejmowania rządów Władysław liczył już 37 lat, czyli przekroczył szczyt życia ludzi ówczesnego pokolenia. Ojciec jego przeżył lat 67, dziad zaledwie 55. Ponieważ po matce Władysław otrzymał zdrowie niezbyt tęgie, można było się spodziewać, iż nie doczeka lat ojca. Po Zygmuncie III odziedziczył Władysław urodę, dzięki której zwracał na siebie uwagę współczesnych, w chwili jednak obejmowania rządów zaznaczająca się już otyłość zeszpeciła do pewnego stopnia jego rysy. Wspomniana otyłość łączyła się niewątpliwie w dużym stopniu ze stanem jego zdrowia. Parokrotnie była już mowa o atakach choroby nawiedzających Władysława jeszcze w czasie jego młodzieńczych lat. Choroba ta niełatwa do określenia - silny reumatyzm czy też dolegliwości nerkowe - nie odstępowała go na dłużej w czasie lat jego panowania. Będziemy o niej wspomi- 117 nali przygodnie, Czytelnik jednak musi pamiętać, że przez cały okres, szczególnie po roku 1635 i potem, po roku 1639, król całymi tygodniami albo leżał w łożu, albo był noszony w lektyce, nie mogąc stąpnąć na opuchłe nogi; nawet obradom sejmowym przysłuchiwał się nieraz leżąc w łóżku. Równocześnie nawiedzały go tak silne boleści, iż jęki jego słyszano w sąsiednich komnatach. W roku 1640 nuncjusz papieski Filonardi donosił: "choroba trzyma króla w bezwładności od 10 tygodni, pozbawiając go snu na całe noce i sprawiając takie boleści, że samo opowiadanie o tym budzi litość". W przerwach choroby - czego trudno nie podziwiać - objawiał dużą ruchliwość oraz łatwość w przechodzeniu od pracy do spoczynku, chętnie zajmował się sprawami państwa, a przede wszystkim zawsze niemal umiał zdobywać sobie sympatię ludzi, umiał obcować z ludźmi różnych stanów. "Posiada w wysokim stopniu - pisze o nim nuncjusz Visoonti - nie wiem, czy sztukę zadziwiającą, czy dar przyrodzony jednania sobie umysłów... Ci nawet, co go znają, nie mogą uniknąć tej czarującej wymowy, ci zaś co go zrazu ze wstrętem lub uprzedzeniem słuchają, odchodzą ujęci i przekonani." I istotnie - jak świadczą inne relacje - trudno było się oprzeć królowi, który, w przeciwieństwie do ojca, miał dla każdego niemal uśmiech i pogodne oblicze. Niejeden też chyba człowiek z jego otoczenia mógł powiedzieć za Lettowem, że nigdy "zmarszczonego przeciw sobie nie widziałem czoła". Tym uśmiechem i pogodą zdobywał sobie Władysław obcych posłów, którzy istotnie - jak podaje Visconti - nie umieli się oprzeć czarowi władcy. W dodatku posiadał Władysław rzadką u ludzi władzy zaletę: nie urażał się ,,o niewinne żarty" i nie brał do serca uraz. Znał się wreszcie na dowcipie i umiał wyczuć komizm .niektórych sytuacji. 118 Łatwość wszakże obcowania z ludźmi nie może zakrywać faktu, że król potrafił się gniewać, ba nawet czasami ulegał pasji, wówczas potrafił fukać i kląć. Chwile gniewu jednak mijały przeważnie dość szybko, bo też u króla obserwujemy dużą zmienność nastrojów, przypominającą prawdziwie marcową pogodę. Ta jego cecha charakteru położyła piętno na prowadzonej przez niego polityce. Władysław w przeciwieństwie do ojca nie posiadał wytrwałości i uporu przy realizacji planów i na ogół dość szybko, napotkawszy na drodze realne przeszkody, rezygnował ze swych zamiarów,, poza jednym wyjątkiem, mianowicie dążeniem do odzyskania korony szwedzkiej. Toteż uważny obserwator króla - Visoonti - powie z czasem, że wszystkie plany królewskie krążą koło jednego bieguna, "to jest odzyskania królestwa szwedzkiego". Dziesięć prawie lat później stwierdzi ówczesny podkanclerzy Aleksander Trzebieński: "żeby król pro se et pro posteritate [dla siebie i potomstwa] nie myślał o Szwecji, tego on nie tylko dla Polski, ale i dla nieba nie uczyni". Stwierdzenia te wydają się absolutnie pewne z jedną wszakże konieczną korekturą. Król mianowicie gotów był sprzedać to prawo, lecz w zamian za konkretne, uchwytne korzyści, to jest przede wszystkim za cenę oddania mu jakiegoś księstwa czy prowincji w udzielne władanie. Pragnienie to łączyło się, jak widzieliśmy wyżej, ze świadomością, że posiadając takie terytorium nie tylko będzie mógł o wiele swobodniej rządzić w Polsce, ale z czasem stanie się ono domeną jego potomstwa, warunkiem ułatwiającym elekcję następców. Rzecz- charakterystyczna, że ten urodzony w Polsce, uważany przez szlachtą za szczerego Polaka władca, w gruncie rzeczy marzył o tym, by móc gdziekolwiek, chociażby na małym terytorium, rządzić absolutnie. Zaobserwował tą cechą króla znający go dobrze poseł branden- 119 I burski, Johann Hoverbeck, i po latach powie, iż król zamieniłby się chętnie nawet z elektorem brandenburskim na państwa, byle móc w tym mniejszym państwie rządzić w sposób absolutny. Naturalnie król krył się z tym swoim najgłębszym marzeniem przed szlachtą, co u tego, na pierwszy rzut oka bezpośredniego, dość otwartego człowieka było zaskakującą cechą. Otóż według Viscontiego król umie "łudzić wszystkich pięknymi słowami..., gdy się spostrzeże, że kto chce wybadać skrytości jego serca". Największe swe tajemnice, o czym jestem głęboko przekonany, powierzał król jedynie najbliższym osobom. Może któremuś z obcych posłów, może Jerzemu Ossolińskiemu, najprawdopodobniej zaś Adamowi Ka-zanowskiemu. Pozostaje nam z kolei odpowiedzieć na istotne pytanie, jakie wartości umysłowe reprezentował Władysław, jaki był jego światopogląd. Gdy chodzi o pierwszą kwestię, to cytowany tylekroć Visconti określa walory umysłowe króla jako wyższe od przeciętnych. "Hojnie od natury wyposażony, starannie własną pracą wykształcony, może wytrzymać porównanie z każdym dziś panującym królem, niejednego przewyższyć" - pisze o nim w swej końcowej relacji. Wprawdzie coś z tego należy zapisać na konto dworskiej galanterii Włocha, niemniej wydaje się, że Władysław, aczkolwiek chyba nie był człowiekiem głęboko wykształconym, to jednak górował niewątpliwie nad niejednym ze swych współczesnych. Mówił paru językami, w tym najchętniej włoskim, czytywał z upodobaniem dzieła historyczne, nie stronił od poezji, wreszcie wyznawał się dobrze na teatrze i muzyce. Gdy chodzi o sprawę światopoglądu w najszerszym tego słowa znaczeniu, Władysław był niewątpliwie przekonanym katolikiem, dalekim jednak od fanatyzmu ojca. U podstaw jego powściągliwej religijności leżał za- 120 pewne liberalizm w dziedzinie moralności, występujący u niego już w latach młodzieńczych. Nie bez znaczenia był również i fakt, że Władysław dojrzewał w momencie, kiedy kontrreformacja katolicka straciła wiele z pierwotnej żarliwości. Nie odpowiadałoby wszakże prawdzie, gdybyśmy z Władysława czynili wręcz in-dyferenta religijnego. Trzeba też stwierdzić, że w miarę upływu lat, król, którego stosunek do spraw kultu budził niepokój gorliwych katolików, okazywał się bardziej nabożnym. Tolerancja, gotowość do utrzymywania bliskich stosunków z innowiercami pozostały jednak u niego do śmierci. Gdy w końcu spróbujemy podsumować cechy składające się na charakter króla, to rozważywszy rzecz głębiej, przekonujemy się, że ogólny obraz monarchy nie może być malowany w jasmych barwach. Mamy przecież w jego osobie do czynienia z człowiekiem miłym, bezpośrednim, ale równocześnie zaskakująco nie-wytrwałym, politykiem, który widział wady polskiego ustroju i lekarstwa na nie upatrywał w systemie rządów absolutnych, ale nie myślał walczyć o ich wprowadzenie do Polski. Mamy przed sobą władcę, który w społeczeństwie coraz bardziej fanatycznie katolickim, był zwolennikiem tolerancji, ale nie zamierzał w jej obronie nadstawiać głowy. Tymczasem, jak wiadomo, jedynie idee, za które człowiek decyduje się umierać, mogą zapalić innych. Lepiej powiedziawszy, jedynie człowiek, który gotów za swe idee położyć głowę, może porwać za sobą otoczenie. Zygmunt III na pewno nie wahałby się w razie potrzeby iść na śmierć za ideologię katolicką, toteż niejednokrotnie dzięki hasłom katolickim skupiał koło siebie szlachtę, cementował swe stronnictwo wśród senatorów. Takiej idei, zdolnej wyrwać z bezruchu masy szlacheckie, nie umiał z siebie wykrzesać jego syn. Nic dziwnego też, że jego poczynania w dużej mierze mu- 121 siały się w demokratycznej Rzeczypospolitej zakończyć niepowodzeniem. Wykształcony w sprawach wojskowych, czujący się dobrze w otoczeniu oficerów i w obozie, próbował król porwać naród do czynów wojennych. Przebieg tych usiłowań będziemy śledzić na następnych kartach. Tu jednak wypadnie już powiedzieć, że nie było zadaniem łatwym przekonać szlachtę nasyconą, widzącą w najbliższym sąsiedztwie okropieństwa wojny, że naprawdę ,,na wojence bardzo ładnie".' Takim był .człowiek, który 14 listopada 1632 roku zaczynał swe rządy w Polsce, rządy, mające trwać niecałe 16 lat. 27 ** Kończący się sejm elekcyjny wyznaczył termin koronacji na dzień 31 stycznia 1633 roku, tym samym otwierał się przed królem okres półtrzecia miesiąca, w czasie którego trzeba było załatwić różne nie cierpiące zwłoki sprawy, przede wszystkim wytyczyć główne linie polityki zagranicznej na najbliższe lata. Okazją do tego stały się wizyty pożegnalne posłów przybyłych na czas bezkrólewia do Polski. Aby zrozumieć należycie politykę króla, obecnie przez niego ostatecznie inaugurowaną, należy zdać sobie sprawę z ówczesnej sytuacji politycznej Rzeczypospolitej. Uczyniłem to do pewnego stopnia w poprzednim rozdziale, omawiając położenie państwa w chwili śmierci Zygmunta III. W ciągu jednak kilku miesięcy, jakie upłynęły od tego momentu układ sił politycznych uległ pogorszeniu. Jak wiemy, wczesną jesienią znalazła się Rzeczpospolita w stanie wojny z potężnym sąsiadem, Moskwą, stosunki na południowo-wschodnich kresach tak dalece się zaostrzyły, iż należało spodziewać się wojny z Turcją. Równocześnie w najbliższym sąsiedztwie na zachodzie sytuacja nie wyjaśniła się. Gustaw Adolf trzymał nadal w swych rękach znaczną część Niemiec i przygotowywał się do ostatecznej rozprawy 122 z Wallensteinem. Tym samym wobec tego, że wojska szwedzkie stały w Prusach i w Rzeszy, ziemiom Korony zagrażał zarówno od zachodu, jak i północy Gustaw Adolf, najpotężniejszy w danej chwili przeciwnik. Słowem, od zachodu, północy i wschodu Rzeczpospolita narażona była na niebezpieczeństwo. Nadal pozostawało pewnikiem, że jedynym sprzymierzeńcem Polski jest cesarz, a jedynie bezpieczną granicą linia Karpat, oddzielająca Polskę od ówczesnych posiadłości cesarskich. W tej sytuacji zaszła w parę dni po objęciu rządów przez Władysława poważna zmiana. 16 listopada zginął pod Liitzen król szwedzki Gustaw Adolf. W pierwszej chwili zdawało się, że położenie Szwedów ulegnie zasadniczej zmianie. Rychło jednak pokazało się, że kanclerz Oxenstierna, który faktycznie przejął po śmierci króla ster rządów, potrafił niemal równie szczęśliwie jak jego król prowadzić nawę państwową, walcząc skutecznie o zapewnienie swej ojczyźnie przodującego stanowiska w Europie. A ponieważ odnosił się do Polski z większą jeszcze niż jego pan nieufnością, trudno było marzyć o przerzucaniu o sto osiemdziesiąt stopni steru polityki polskiej. O tym też Władysław, podobnie jak w pierwszych chwilach po śmierci ojca, myśleć nie mógł. Nadal więc wytyczną musiało pozostać przymierze z cesarzem. Toteż, gdy 16 listopada zjawili się na zamku posłowie cesarza, Arnioldyn i Mórsberg, Władysław przyjął ich serdecznie i zaraz sprowadził rozmowę na to, że należałoby w najbliższej przyszłości pomyśleć o odnowieniu paktów zawartych dwadzieścia lat temu. W pisanym równocześnie do cesarza liście podkreślał jeszcze silniej swą życzliwość dla wuja. "Dołożymy wszelkich starań - pisał - by okazać się wobec Waszej Cesarskiej Mości jak najbardziej uczynnym." Nie omieszkał z Władysław zawiadomić cesarskiego generalissimusa 123 Wallensteina o dokonanej elekcji i objęciu rządów w Polsce. Jeśli jednak zasadniczy kierunek polityki polskiej pozostał bez zmian, to w stosunku do swego głównego przeciwnika - Szwecji - postanowił Władysław zastosować inną, bardziej giętką taktykę. Zygmunt III - jak wiadomo - biorąc za punkt wyjścia literę prawa, uznawał swego brata stryjecznego za samozwańca i buntownika przeciw prawowitemu władcy. Władysław rozumiał, że jeśli nawet ten punkt widzenia miał pewne uzasadnienie w stosunku do Karola IX, to wobec Gustawa Adolfa, który objął rządy po ojcu bez sprzeciwu poddanych i którego czyny śledziła obecnie Europa z podziwem, był całkowicie anachroniczny, niemal śmieszny. Poza tym Władysław wiedział dobrze, iż król szwedzki pozostaje w porozumieniu z carem moskiewskim i należy uczynić wszystko, by doprowadzić do odprężenia w stosunkach poisko-szwedzkich, nie dopuścić do tego, aby Szwecja zdecydowała się na udzielenie aktywnej pomocy carowi w chwili rozpoczęcia wojny z Moskwą. Toteż, jeśli istotnie Władysław obejmując rządy pomyślał o jakimś porozumieniu z królem szwedzkim, to nie w wyniku osobistej sympatii do króla szwedzkiego, chociaż taka niewątpliwie istniała, ale trzeźwego obrachunku, świadomości, iż Polska nie może sobie pozwolić na równoczesną wojnę z większością swych sąsiadów. Że zastosowanie innej taktyki wobec Szwecji nie stanowiło jakiejś zasadniczej! zmiany w polityce polskiej, że nie oznaczało równocześnie podjęcia nowej akcji w celu odzyskania korony szwedzkiej - jak to przypuszcza historyk Władysława, Józef Kra-jewski - świadczy między innymi fakt, iż król nie omieszkał powiadomić o swych zamiarach, nawiązania bliższych kontaktów z Gustawem, posłów cesarskich. Dwa dni po odprawieniu posłów cesarskich, czyli 18 listopada, był już gotowy list króla do Gustawa Adol- 124 fa, z którym miał się udać do Niemiec sekretarz królewski Achacy Przyłuski. W liście król zawiadamiał krewniaka o swym wyborze, wychodząc z założenia, że nawet wrogie uczucia i walki nie powinny usuwać na drugi plan obyczajów monarszych i praw natury. Czy rzeczywiście Władysław myślał również o osobistym spotkaniu z królem szwedzkim, przy okazji swej koronacji wydaje się co najmniej wątpliwe. Zaprojektowana w ten sposób przez monarchę akcja musiała jednak w ciągu mniej więcej pół miesiąca ulec zmianie. Gdzieś bowiem chyba pod koniec listopada przyszła do stolicy wieść o śmierci króla szwedzkiego pod Lutzen. Wiadomość ta, która w całej Europie wywołała wielkie wrażenie, musiała naturalnie wzburzyć skłonny do różnych kombinapji umysł króla Polski. Wiedziano przecież, że Gustaw zostawił po sobie sześcioletnią córkę Krystynę, która w żadnym wypadku nie mogła objąć rządów. Tym samym nieuchronnie nasuwała się myśl, czy wobec tego Szwedzi nie byliby gotowi uznać prawa Władysława do tronu szwedzkiego. Władysław wiedział wprawdzie z jaką niechęcią odnosili się Szwedzi do Zygmunta III, ale zdawał sobie również sprawę, iż za jego kandydaturą przemawiają dość poważne argumenty. Tak więc orientowano się powszechnie w Europie, że mowy król polski, to nie gorliwiec katolicki w stylu Zygmunta III, lecz człowiek liberalny, utrzymujący bliskie stosunki zarówno z protestantami w kraju, jak i z władcami protestanckimi. Było dalej rzeczą jasną, iż elekcja Władysława na króla szwedzkiego załatwiłaby w sposób chyba ostateczny toczący się od blisko pół wieku spór miedzy dwiema gałęziami Wazów i położyłaby kres wojnom. Ponadto można się było spodziewać, że król polski spokrewniony z cesarzem, utrzymujący dobre stosunki z Hiszpanią, doprowadziłby do jakiegoś rozsądnego pokoju w Niemczech i zakończył tę dość uciążliwą dla Szwecji wojnę. 125 i Wychodząc z tych przesłanek, zdecydował się król na podjęcie jeszcze na przełomie lat 1632/1633 pewnych kroków, mogących doprowadzić go może nawet nie do celu, ile do rozpoznania sytuacji. Pierwszym z nich był list wysłany do Hermana Wrangla, feldmarszałka szwedzkiego, bawiącego w Prusach Książęcych, w którym odpowiadając na zawiadomienie o zgonie Gustawa Adolfa, wyrażał ubolewanie, ale równocześnie niedwuznacznie przypominał swoje prawo do korony szwedzkiej, sugerując ostrożnie, by Wrangel wyciągnął z tego konsekwencje. Niemal równocześnie Gerard Denhoff, zaufany króla, przeprowadził w Szczecinie rozmowę z dyplomatą szwedzkim Skyttem robiąc również aluzję do perspektywy połączenia obu państw pod berłem króla Polski. Działalność Władysława w tym kierunku nie ograniczała się do tych dwu kroków. Przyjmując zaraz po elekcji posła brandenburskiego Bergmanna, starał się zapewnić sobie życzliwość elektora obiecując uwzględnić prośbę Jerzego Wilhelma, by mógł złożyć hołd nie osobiście, ale przez posła. Gdy potem przyszła wiadomość o śmierci króla szwedzkiego, kanclerz wielki koronny Jakub Zadzik odbył w imieniu Władysława dłuższą konferencję z posłami brandenburskimi, domagając się usług elektora u Szwedów, w celu uzyskania realizacji planów królewskich. Kanclerz zapewniał posłów elektora, że królowi zależy bardzo na pokojowym ułożeniu sporu polsko-szwedzkiego i gotów jest w zamian podjąć się lojalnego pośrednictwa w sporze szwedzko--cesarskim. Dokładna relacja o rozmowach kancelarza z posłami brandenburskimi rzuca jednak dodatkowe światło na politykę monarchy prowadzoną wówczas w tej sprawie. Kanclerz polski, mówiąc o pretensjach króla, wspomniał, że w gruncie rzeczy Władysław zdecydowany jest na bardzo ostrożną politykę i będzie szukał 126 jedynie "godziwej i uczciwej satysfakcji". Pokazuje się więc, że podejmując tę całą akcję, król zdawał sobie sprawę, iż perspektywy odzyskania korony szwedzkiej są niewielkie i chciał zadowolić się wyłącznie uznaniem swych praw do korony, które z kolei zamierzał odstąpić za odpowiednią rekompensę, jak to wówczas mówiono, w postaci Inflant, Finlandii czy innego jakiegoś terytorium. Stosunkowo też dość szybko miał się Władysław przekonać, że uzyskanie nawet takiej rekompensy nie będzie rzeczą łatwą, albowiem nowi rządcy Szwecji, przede wszystkim kanclerz Oxenstierna, nie chcieli nawet mówić o prawach Władysława do tronu. Wramgel, który na własną rękę - jak się pokazało - pisał do Władysława IV, doczekał się surowej reprymendy. Inter-pelowany zaś, jak wspomnieliśmy, przez Denhoffa Skytte oświadczył krótko, że Szwecja ma królową Krystynę i nie wie nic o prawach Władysława. Trzeba przyznać, że to chłodne przyjęcie ofert nie zraziło Władysława. Przez długi czas jeszcze będzie poważnie myślał o realizacji swych praw do dziedzicznego królestwa i będzie podejmował wszelkie kroki, które by umożliwiły urzeczywistnienie planów, chociażby w tej drugiej, skromniejszej wersji. Przedsięwzięta też w pierwszych miesiącach panowania akcja dyplomatyczna Władysława była w mniejszej czy większej mierze podporządkowana temu zasadniczemu celowi. Tak więc z myślą o niej przystąpił Władysław dość wcześnie do nawiązania stosunków z państwem, o którym wiedział, iż ma również porachunki ze Szwecją, mianowicie z Danią. Władysław IV orientował się, jak się zdaje, dość dobrze w stosunkach duńskich, albowiem wśród jego oficerów znajdował się arianin Eliasz Arciszewski, który pozostawał jakiś czas w służbie Chrystiana IV i zdołał pozyskać jego zaufa-^e. Tym też możemy tłumaczyć, że Władysław już 127 mniej więcej w dwa tygodnie po śmierci ojca skierował do Chrystiana IV list z zawiadomieniem o zgonie Zygmunta III oraz prośbę o "gode affection och wenskap" - życzliwość i przyjaźń. Obecnie zaś jeszcze w listopadzie, dosłownie w dniu zaprzysiężenia paktów, pomyślał 0 wysłaniu do Kopenhagi swego zaufanego dworzanina 1 pułkownika Gerarda Denhoffa. Celem poselstwa było nie tylko zawiadomienie króla duńskiego o objęciu rządów przez Władysława, ale i prośba o to, by swobodnie przepuszczał broń dla Polski przez Sund i nie udzielał poparcia Moskwie. Ponieważ ostatecznie Denhoff wyruszył do Danii nieco później, Władysław całkiem, otwarcie prosił Chrystiana, aby dopomógł mu w odzyskaniu królestwa szwedzkiego, które po śmierci Gustawa jemu się prawnie należy. Wprawdzie w przedłożeniu posła powiedziano wyraźnie, że jego pan chciałby dojść do iswej dziedzicznej korony bez rozlewu krwi, to jednak zwrócenie się Władysława właśnie do władcy niewątpliwie niechętnie usposobionego do Szwecji, świadczy wyraźnie, że od początku Władysław rachował się z oporem i nie liczył na to, iż dzięki życzliwości Szwedów będzie mógł objąć tron szwedzki. Podobnie i inne poselstwa, aczkolwiek niektóre z nich skierowane były do państw protestanckich - jak Janusza Radziwiłła do Niderlandów - nie oznaczały jakiejś zasadniczej zmiany orientacji. Ostatecznie i katolicki Zygmunt III utrzymywał stosunki z tym protestanckim państwem, a ponadto Radziwiłł miał równocześnie odbyć poselstwo do rządców Niderlandów katolickich w Brukseli, inni zaś posłowie zostali skierowani do Francji i Hiszpanii. Omówiona na poprzednich kartach działalność dyplomatyczna króla stanowiła jakby wstępną przygrywkę, próbę zorientowania się w sytuacji. Po paru tygodniach obserwujemy dalszą fazę akcji. W tej fazie nadal jeszcze chodzi Władysławowi o odzyskanie praw 128 22. Władysław IV; około roku 1625-1630 23. Tomasz Zamoyski, kanclerz koronny 24. Janusz Radziwiłł ku młodzieńczym. Wg/rysun* ku W. Bailia^ M. B. : 25. Adam Kazanowski do korony szwedzkiej, ale w większym stopniu widzimy tu próbę zdobycia sobie zaufania przeciwnika przez objęcia roli mediatora pokojowego w istniejącym konflikcie europejskim. W układaniu planów dyplomatycznych wychodził Władysław z założenia, że w danej chwili obie strony walczące w Niemczech są znużone kilkuletnią wojną i z gotowością przystaną na rokowania pokojowe. Spodziewał się dalej, że jako krewniak cesarza, a równocześnie krewniak dynastii szwedzkiej, będzie przez obie strony chętnie przyjęty w charakterze mediatora. Pośrednictwo pokojowe miało Władysławowi zapewnić korzyści dwojakiego rodzaju: pierwsze - zabezpieczenie spokoju od strony Szwecji w czasie wojny z Moskwą, drugie - w dalszej przyszłości ułożenie z północnym sąsiadem stosunków i uzyskanie za uczciwe pośrednictwo jakichś terytorialnych ustępstw. Odpowiednią akcję rozpoczął król z początkiem 1633 roku, wysyłając na zachód starostę świeckiego Jana Zawadzkiego. Miał on w pierwszym rzędzie udać się do elektora brandenburskiego, Jerzego Wilhelma, i obietnicą ustępstw w sprawach lenna pruskiego skłonić go do przygotowania gruntu w Szwecji. Później zaś do Anglii i Niderlandów, by z jednej strony przekonać rządy obu państw o słusznych prawach króla polskiego do korony szwedzkiej, z drugiej zaś pozyskać je dla myśli pośrednictwa pokojowego Władysława. Naturalnie, nie zapomniał Władysław i o przeciwnej stronie. Jeszcze w grudniu 1632 roku w liście do Wallensteina wyraził nadzieję, że uda się nawiązać rokowania ze Szwedami. Z czasem zaś skierował w tej sprawie do Wiednia posła Piotra Gembickiego. Wiadomości o rezultatach wszczętej akcji dyplomatycznej i podjętych poselstw poczęły napływać do króla jeszcze przed jego udaniem się na wojnę z Moskwą. Nie były one zachęcające. Po kolei wszystkie założe- 9 Władysław IV 129 I nią, z których król wychodził, okazywały się mylne. Z pewnym zrozumieniem i życzliwością, nie pozbawioną jednak i sceptycyzmu, spotkano się jedynie na dworze elektorskim w Berlinie. Jeśli jednak Władysław rachował, że Szwedzi po śmierci króla okażą się skłonni do rokowań i ustępstw, to rzeczywistość była całkiem inna. Kanclerz szwedzki Oxenstierna, który w lutym zjawił się w Berlinie, w rozmowach z Brandenburczykami nie ukrywał swej niechęci do Polaków. W sprawie kandydatury Władysława do tronu szwedzkiego oświadczył wręcz, że Szwedzi "woleliby chłopa na stolcu królewskim posadzić" niż króla polskiego. Zapowiedział też otwarcie, by nikt z Polaków nie odważył się z podobnymi przedłożeniami przybywać do Szwecji. Równie niechętnie odniósł się do myśli pośrednictwa polskiego: "punica fides [nieszczerość] jest u Polaków" - oświadczył wręcz. Tym samym cały pomysł Władysława, odzyskania na drodze pokojowej praw do korony szwedzkiej, zdobycia sobie życzliwości Szwedów przez mediację w sporze niemieckim, okazywał się nierealny. Gdy Zawadzki rozpoczął bezpośrednie rokowania z elektorem brandenburskim i ze Szwedami, powiedziano mu, naturalnie w grzeczniejszej formie, to samo. Rychło też przekonał się Władysław o niepowodzeniu swych planów i na tym polu, gdzie się najmniej tego spodziewał. Jak wiemy, jego poseł Piotr Gembicki udał się na dwór cesarski z troskliwie przygotowanym projektem pacyfikacji Niemiec i propozycją pośrednictwa w tej sprawie Władysława. Wysyłając posła, wiedział już Władysław, że w Wiedniu zdecydowano się użyć w charakterze mediatora króla duńskiego, prawdopodobnie jednak spodziewał się, iż uda mu się jeszcze wpłynąć na zmianę decyzji dworu wiedeńskiego. By uprzedzić Duńczyka na terenie Rzeszy, pchnął Władysław do Niemiec drugiego posła, Magnusa Ernesta Denhoffa, który w pierwszych dniach kwietnia zjawił 130 się w Berlinie. Rezultat tych wszystkich misji był niemal jednaki. W Wiedniu grzecznie dano do zrozumienia, że projekt Władysława jest przynajmniej na razie nie do przyjęcia. Cesarz, jak się zdaje, wołał przy pomocy króla duńskiego dojść do porozumienia z protestantami niemieckimi oraz prowadzić z nimi razem wojnę przeciwko Szwecji. W Berlinie elektor wprawdzie obiecywał uczynić, co w jego mocy, nie robił jednak nadziei na powodzenie. Elektor saski Jan Jerzy I, u którego z kolei zjawił się Denhoff, powiedział mu po prostu: "pogódźcie się wpierw sarni ze swymi wrogami, a potem przychodźcie do nas z pośrednictwem". Jedynym poważniejszym rezultatem całej tej wielkiej akcji dyplomatycznej było chyba nawiązanie bliższych stosunków z dworem angielskim i z innymi krajami europejskimi. Z państw, w których stosunkowo życzliwie przyjęto posłów Władysława należy wymienić Danię. Chrystian IV bowiem zapewnił Władysława o swej życzliwości i obiecał nie czynić trudności przy przewożeniu broni ,i żołnierzy. Ale w sprawie stosunku do Szwecji odpowiedział wymijająco, zasłaniając się, że nie wie, jaki przebieg będą miały wypadki w tym państwie po śmierci Gustawa Adolfa. Zanim dokonano na dworze polskim podsumowania rozpoczętej, jak widzieliśmy, z wielkim rozmachem akcji dyplomatycznej, przyszło królowi jeszcze w miesiącu marcu zapłacić częściowo za życzliwość elektora. Władysław bowiem, zdając sobie dobrze sprawę, że Jerzy Wilhelm jako sprzymierzeniec Szwedów pozostaje w bliższych stosunkach z dyplomatami szwedzkimi, starał się pozyskać jego pomoc w realizacji swych zamysłów odzyskania Szwecji. Trzeba przyznać, że istotnie elektor uczynił, co mógł, aczkolwiek od początku zdawał sobie sprawę z trudności stojących na drodze do porozumienia króla polskiego ze Szwedami. Z początkiem lutego 1633 roku zjawili się w Krakowie, gdzie się 131 I odbywał sejm koronacyjny, posłowie elektora z hrabią Adamem Schwarzenbergiem na czele, by uzyskać zapłatę za życzliwość swego pana. Elektorowi chodziło w pierwszym rzędzie o to, aby hołd z racji posiadania Prus mógł obecnie odbyć przez posła. Byłoby to w gruncie rzeczy formalne, w istocie jednak dość znaczne ustępstwo, albowiem dotąd przewidywano osobiste zjawienie się księcia pruskiego. Poza tym domagał się elektor rozluźnieniia pewnych uciążliwych dla niego zobowiązań lennych. Wywiązanie się z tych długów wdzięczności nie poszło łatwo, gdyż ze strony ministrów, głównie kanclerza Zadzika, napotkał król pewien opór w sprawie ulg dla elektora. Ostatecznie jednak zdołał Władysław narzucić swą wolę. W wydanym w dniu 13 marca respon-sum (odpowiedzi) krakowskim złagodzono pewne postanowienia poprzednich odpowiedzi i rozluźniono nieco związki lenne łączące Księstwo Pruskie z Polską. Co do głównego żądania, mianowicie zgody na złożenie hołdu przez posła, uwzględnionio życzenie elektora, ale zastrzegano, że nie może to być precedens na przyszłość. 21 marca odbyło się też uroczyste złożenie hołdu przez posłów elektora: Schwarzenberga, Sauckena i Berg-manna. Dopilnowano ze Strony polskiej, by Jerzy Wilhelm jeszcze dodatkowo dopłacił za to ustępstwo. Nie licząc też znacznych sum wypłaconych urzędnikom państwowym, król otrzymywał w gotówce i sprzęcie wojennym kwotę pokaźną, mianowicie około 100 000 złp. 2a O Z DZIAŁ SIÓDMY KORONACJA, PIERWSZY SEJM Omawiana w poprzednim rozdziale akcja dyplomatyczna rozgrywała się częściowo jeszcze przed koronacją Władysława, wyznaczoną, jak wspominaliśmy, na dzień 31 stycznia 1633 roku. Przedtem, mianowicie 24 stycznia, miał się odbyć pogrzeb Zygmunta III i Konstancji. Wszystkie te jednak rachuby i plany pomieszała nieoczekiwana i podobno ciężka choroba króla. W połowie stycznia monarcha poczuł się lepiej, ale przewidywał, że nie zdąży przyjechać na czas do Krakowa. Toteż, kiedy 31 stycznia posłowie przybyli na Wawel, Jerzy Ossoliński odczytał im list królewski z dnia 17 stycznia, z prośbą o przesunięcie obrad sejmu na czas późniejszy. Istotnie, izby wyraziły zgiodę, by sejm zaczął się dopiero 6 lutego. Było to o tyle realne, że król znajdował się już w drodze i 2 lutego stanął w podkrakowskiej wsi - Prądniku. Uroczysty wjazd do dawnej stolicy odbył się przy pięknej pogodzie w dniu 3 lutego. Zgodnie z predy-lekcją epoki baroku do barwnych widowisk zrobiono wszystko, by mieszkańcy Krakowa mieli na co patrzeć. Witany przed murami miejskimi przez władze Krakowa, Kazimierza i Kleparza, poprzedzamy przez cechy z chorągwiami i hajduków miejskich, wjechał król do miasta na karogniadym koniu, otoczony trabantami z halabardami. Od Bramy Floriańskiej sześciu rajców miejskich niosło nad nim baldachim, a w ulicy Floriań- 133 skiej witały go dwie bramy powitalne, przy czym na jednej z nieh biały orzeł pochylał głowę przed królem. Jadąc powoli przez miasto, stanął król na zamku dopiero wieczorem, wysłuchując w katedrze uroczystego Te Deum. Następnego dnia odbył się pogrzeb Zygmunta III i jego małżonki. W sobotę, 5 lutego, udał się król starym zwyczajem do klasztoru paulinów na Skałkę, by złożyć hołd pamięci św. Stanisława, uchodzącego według tradycji za ofiarę samowoli monarszej. Aktu koronacji dokonano w niedzielę 6 lutego. Samą ceremonię poprzedziła dość charakterystyczna scena. W komnatach królewskich na Wawelu zjawili się przedstawiciele różnowierców z prośbą, by król w przysiędze koronacyjnej, w której miał obiecać dotrzymania wszystkich praw i przywilejów danych kiedykolwiek "Kościołom katolickim, rzymskim", opuścił słowa "katolickim, rzymskim", aby w ten sposób przysięga mogła być rozciągnięta również na pozostałe Kościoły - protestanckie i prawosławny. Ponieważ tekst przysięgi był już ustalony, król obiecał jedynie innowiercom wystawienie specjalnej pisemnej deklaracji, zapewniającej ich, że to sformułowanie nie zostanie wykorzystane przeciw nim. Ostatecznie różnowiercy musieli się tym zadowolić, prosili jednak, by ich delegaci mogli asystować przy przysiędze, albowiem ufając całkowicie królowi, "nie ufają klechom". Za zgodą też króla mieli być podczas składania przysięgi obecni: Andrzej Rej, Jan Schlichting i któryś z Morawskich. Zaraz potem ruszył król do katedry w towarzystwie braci, ubrany w czarne atłasowe ubranie, w czarnym płaszczu podbitym rysiami. Przed monarchą niesiono insygnia królewskie. U bram kościoła przywitali go dwaj biskupi i zaprowadzili przed główny ołtarz, gdzie złożono insygnia władzy królewskiej. Skromna i surowa katedra wawelska, która była świadkiem już 134 czternastu koronacji monarchów polskich, została na tę uroczystość przystrojona kosztownymi arrasami, zakupionymi przez króla jeszcze w czasie jego pobytu w Belgii. Zaraz po przybyciu do kościoła zaprzysiągł król pokój innowiercom, co spowodowało założenie protestacji przez biskupów i reprotestacji różnowier-ców. Ceremonia koronacyjna rozwijała się według dawnego rytuału. Zwrócę więc uwagę jedynie na pewne jej etapy. Tak jeszcze przed rozpoczęciem uroczystości padł król na twarz przed ołtarzem, podkreślając niejako w ten sposób swe oddanie Kościołowi. Namaszczenie olejami prawicy i barków królewskich przez prymasa odbyło się w czasie mszy i dopiero potem udał się król do sąsiedniej kaplicy, gdzie przybrano go w białą dalmatykę, rękawiczki i złotą kapę. Gdy ponownie zjawił się przed głównym ołtarzem, prymas wręczył mu symbole władzy królewskiej, zaczynając od miecza, kończąc na włożeniu korony. Potem udał się król na tron "czerwonym aksamitem obity, na śrzód chóru zbudowany, nad którym szeroki baldachim wisiał", i siedząc asystował do końca mszy świętej. Z uroczystości koronacyjnych zanotował naoczny świadek charakterystyczny szczegół. Oto w czasie mszy, po podniesieniu, korona poczęła się zsuwać z głowy królewskiej. Władysław oddał wówczas berło i jabłko kanclerzowi litewskiemu Radziwiłłowi i poprawiając ją powiedział: "cięższa jest korona, niż przypuszczałem, ale sądzę, że większy jeszcze ciężar oznacza". Po mszy świętej przeiszedł król w ornacie koronacyjnym do zamku, a podskarbiowie rzucali monety na ten cel wybite między licznie zgromadzonych łudzi. Nosiły one napis: "Honor nagrodą cnoty". Władysław, obecnie już pełnoprawny władca Polski, wypełnił jedną z pierwszych swych funkcji, ozdabiając kapeluszem kardynalskim brata, biskupa krakowskiego 135 Jana Olbrachta. Uczta, zaczęta koło trzeciej po południu, do której król zasiadł w towarzystwie królewiczów, infantki, posłów obcych państw i senatorów, ciągnęła się dto wpół do ósmej wieczorem, po czym król udał się na spoczynek, senatorowie zaś poszli przez ożywione, rozbrzmiewające muzyką ulice starego grodu do swych kwater. f~ 7 lutego odbyła się uroczystość złożenia hołdu nowemu królowi przez władze miejskie, a 8 lutego rozpoczęły się właściwe obrady sejmu. W ten sposób przystępował król do trudnej współpracy ze szlachtą i mag-naterią na odcinku parlamen.tarn.egto życia. Zanim przejdziemy d!o omówienia tego pierwszego spotkania króla z warstwą rządzącą w Polsce, musimy się przyjrzeć zespołowi ludzi, z którymi król rozpoczynał swe królowanie. 29 W tym czasie znane było w Polsce powiedzenie, że państwem rządzi "trifolium", trójlistna koniczyna. Do trójcy tej zaliczano: Jakuba Zadzika, biskupa chełmińskiego i kanclerza wielkiego koronnego, Stanisława Lu-bomirsMego, wojewodę ruskiegp oraz Stanisława Ko-niecpolskiego, hetmana wielkiego koronnego. Tkwiło w tym niewątpliwie nieco przesady i listę wpływowych magnatów należałoby rozszerzyć, nie sposób jednak zaprzeczyć, że jeśli dodamy jeszcze prymasa, to uzyskamy zasadniczy zespół najbardziej wpływowych magnatów w Koronie. Znaczenie Jana Wężyka było nierozłącznie związane z jego godnością, zapewniającą mu pierwsze po królu stanowisko w państwie. Pochodził on ze średnio zamożnej rodziny szlacheckiej, a stanowisko zawdzięczał swym zdolnościom i łasce Zygmunta III. Zatroskany o dobro Kościoła, przebywający głównie w swych majątkach prymasowskich, interesował się sprawami Rzeczypospolitej jedynie wówczas, gdy szło o sprawy ważne. 136 Przerastał go o głowę zdolnościami i znajomością zagadnień państwowych drugi biskup w tym zespole - Jakub Zadzik. I on zawdzięczał swe wyniesienie zdolnościom, wytrwałej pracy i łasce króla. Pochodził z biedniejszej i mniej znanej niż rodzina prymasa szlachty. Przebywając od roku 1605 na dworze Zygmunta III, piastował kolejno różne godności: sekretarza, referendarza, potem podkanclerzego, i kanclerza koronnego. Znał on jak mało kto arkana kancelarii i polityki królewskiej, tym bardziej że Zygmunt III obdarzał go zaufaniem i zwierzał mu się nieraz z najtajniejszych swych zamiarów. Związany mocno z byłym kanclerzem, a potem prymasem, Wawrzyńcem Gembiokim, opowiadał się (chociaż tak bliski królowi) za wolnościowym ustrojem Rzeczypospolitej, co naturalnie nie oznaczało, by nie dostrzegał konieczności reform, zwłaszcza ustroju skarbowego państwa. W czasie wojen szwedzkich popierał pomysł opodatkowania szlachty, jak wiadomo, bez powodzenia. Gdy chodzi o Władysława, to zbyt długo patrzył na niego jako na nieco niesfornego młodziana, zbyt długo słuchał utyskiwań na jego nieporządny tryb życia, by obecnie bez zastrzeżeń podporządkować się woli i wskazaniom nowego króla. Dodajmy, że będąc gorącym katolikiem obawiał się, aby tolerancyjny Władysław nie ograniczył poważnie wpływów hierarchii kościelnej. Wyczuwając też nieufność Władysława w stosunku do siebie, dbał raczej o pozyskanie względów szlachty poprzez obronę jej przywilejów i praw. Już na sejmie w roku 1634 zapewniał szlachtę z naciskiem, iż nie myśli proponować nowych podatków. Wiedząc z własnego doświadczenia, z jakim trudem Rzeczpospolita mobilizuje środki na wojnę, był zdecydowanym zwolennikiem pokoju, a przeciwnikiem wojennych awantur, zwłaszcza że - jak wiedział - zwycięska wojna wzmocniłaby pozycję króla w Rzeczypospolitej. Stąd też Wła- 137 dysław, który ciągle myślał o wojnach, dość wcześnie począł zastanawiać się nad sposobami pozbycia się kanclerza i ostatecznie w trzy lata po objęciu rządów przesunął go na honorowe, ale mniej ważne stanowisko biskupa krakowskiego. Trzecia wybitna postać ze wspomnianego wyżej zespołu, to hetman wielki koronny Stanisław Koniecpol-ski. Był to wspaniały przedstawiciel ówczesnej magna-terii polskiej ze wszystkimi niemal jej zaletami i wadami. Wykształcony, gospodarny, z oczyma otwartymi na nowożytne formy gospodarki, czuł się panem w każdym calu, raz jako hetman, a więc człowiek dysponujący realną siłą w państwie - wojskiem, poza tym jako posiadacz ogromnej fortuny. Od młodych lat obeznany ze sztuka wojenną, zdobywał doświadczenie u boku Stanisława Żółkiewskiego i dzięki temu wyrósł na tnieprzeciętnego wodza, umiejącego walczyć nie tylko z Tatarami, Kozakami i Turkami, lecz również z samym Gustawem Adolfem. Koniecpolski odnosił się krytycznie do niektórych politycznych posunięć Władysława i ten zdawał sobie sprawę z tego, niemniej wiedząc o tym, że hetman jest nie tylko wybitnym wodzem, ale również cieszy się wielką popularnością wśród szlachty, utrzymywał z nim poprawne stosunki i starał się co najmniej politykę swą wobec Tatarów i Turków uzgadniać z hetmanem. Do "trifolium" należał również Stanisław Lubomir-ski. Podobnie jak jego zięć Koniiecpolski, był w całym tego słowa znaczeniu wielkim panem. "Państwo" Lu- bomirskiego w samym województwie krakowskim obejmowało ponad 90 wsi, nie mówiąc o wielkich posiadłościach w województwach ruskim i wołyńskim. Według własnych wypowiedzi, na pewno ndeoo przesadnych, jego roczne dochody osiągały kwotę 600 000 złp. Wiemy poza tym, że około roku 1642 posiadał w swym skarbie mniej więcej 400 kg srebra. Dysponując tak 138 wielkim majątkiem, otaczając się dużym dworem, złożonym nie tylko z dworzan, ale i oddziałów wojskowych, czuł się Lubomirski prawie udzielnym księciem, tym bardziej że szlachta krakowska, na ogół dość burzliwa i nieufnie nastawiona do magnaterii, ulegała bez sprzeciwu jego woli. Na dworze zjawiał się wojewoda ruski rzadko, jednakże ze swego odległego Wiśnicza, pięknej siedziby magnackiej, śledził uważnie poczynania króla. Gdy Władysław spróbuje potem wzmocnić swą władzę lub też zechce prowadzić bardziej aktywną politykę zagraniczną, Lubomirski nie zawaha się dać wyraz swemu niezadowoleniu, zgłosić swe zastrzeżenia. Tych zaś humorów wojewody nie można będzie lekceważyć, albowiem wiedziano dobrze, że zgromadzona na sejmiku proszowickim szlachta krakowska uchwali to, co on zechce. Dodajmy, że pan wojewoda, gdy opanował go zły humor, nie myślał się krępować. Ostro odpowiedzieć królowi, przeprzeć swa wolę nawet w stosunku do władz kościelnych, zajechać niewygodnego sąsiada, świeckiego czy duchownego, to wszystko leżało w granicach jego możliwości. Z pozostałych dygnitarzy koronnych dwaj poważni urzędnicy, mianowicie marszałek nadworny koronny Łukasz Opaliński oraz podskarbi Jan Mikołaj Daniło-wicz, nie odgrywali wydatniejszej roli politycznej. Pierwszy z nich dbał o utrzymanie porządku na dworze i surowo reagował na przekroczenia, jak się zdaje, poza tym zajmował się głównie swymi majętnościami. Podobnie i drugi, Daniłowicz, jeden z najzamożniej-szych ludzi w Koronie, nie widział wiele poza administracją swych majątków i sprawami skarbowymi. Z senatorów koronnych, piastujących godności ministerialne, należy jeszcze wymienić Tomasza Zamoy-skiego, podkanclerzego, spadkobiercę wielkiego majątku po ojcu, któremu wszakże nie dorównywał ani zdolnościami, ani energią. Był to człowiek wykształcony, 139 rozsądny, widzący dobrze niedomagania państwa i gotów do pracy nad ich usunięciem, ale przy tym wszystkim człowiek przedwcześnie postarzały, schorowany, dożywający końca swych lat. Wśród senatorów litewskich nią pierwsze miejsce wybijał się niewątpliwie hetman wielki i wojewoda wileński, przez długie lata główny dsoradca zmarłego króla, Lew Sapieha. Ten jednak osiemdziesięcioletni starzec również dobiegał kresu życia i jeszcze w roku 1633 zszedł z tego świata, pozostawiając na placu swego długoletniego rywala, Krzysztofa Radziwiłła, hetmana polnego litewskiego, rychło awansowanego na obie godności po zmarłym. Jak wiemy, Krzysztof Radziwiłł, niewątpliwie człowiek światły, zdolny wódz, pozostawał od dawna w dobrych stosunkach z Władysławem. Przekonany kalwin obecnie popierał tolerancyjne posunięcia króla, w polityce zagranicznej zaś jego próby dojścia do porozumienia z państwami protestanckimi: elektorem brandenburskim, Szwecją czy Danią. Oo ciekawsze, gotów był również popierać wojenne zamysły króla, rachując, że dzięki wojnie odzyska ważne z punktu widzenia gospodarki litewskiej Inflanty, a ponadto, że wojna wzmocni jego pozycję hetmana w stosunku do innych wielmożów państwa. Rychło jednak miał się Władysław przekonać, jak uciążliwym może się stać ten jego przyjaciel. Tak więc, kiedy po śmierci Lwa Sapiehy pospiesznie i zgodnie ze swymi rachubami obdarzył godnością wojewody wileńskiego Janusza Skumina Tysz-kiewicza, wywołał tym taką furię kompetującego o tę godność Krzysztofa Radziwiłła, że po paru dniach musiał pod naciskiem samego Krzysztofa i jego krewniaka Albrechta Radziwiłła, kanclerza wielkiego litewskiego, odwołać swą poprzednią nominację i mianować wojewodą wileńskim butnego hetmana. Jak musiał się czuć król, którego pierwsza nominacja była już rozgło- 140 szona po mieście, możemy sobie snadnie wyobrazić. Nie na tym jednak koniec pretensji Krzysztofa. Po wojnie z Moskwą, na sejmie roku 1634 zjawił się z paru senatorami w izbie poselskiej, rozsiadł się spokojnie w jakimś krześle i tak siedząc począł się domagać, przypomniawszy swe zasługi, nadania mu jako lenna pewnych zamków na pograniczu litewsko-nosyjskim oraz potwierdzenia nadania specjalną konstytucją. Wystąpienie hetmana litewskiego było tak obcesowe, tak pełne niehamowanej buty, że izba, mimo poparcia sprawy przez część posłów litewskich, powołując się nią krótkość czasu i na fakt, że jeszcze nie obmyślono nagrody królowi, odsunęła te pretensje na czas późniejszy i nie podjęła w tej sprawie żadnej uchwały. Z czasem, gdy na dworze królewskim zjawił się syn Krzysztofa, podkomorzy litewski Janusz Radziwiłł, stał się on orędownikiem spraw ojca, a równocześnie dawał się niejednokrotnie swą butą i zarozumiałością we znaM królowi. Z innych wysokich dostojników litewskich należy jeszcze wymienić wspomnianego krewniaka Krzysztofa, Albrechta Radziwiłła, kanclerza wielkiego litewskiego. Ten zażarty katolik sprawiał czasem królowi trudności, zwłaszcza gdy chodziło o sprawy Kościoła katolickiego albo też sprawy "domku Radziwiłłow-skiego". Pobieżny przegląd ekipy rządowej odziedziczonej przez Władysława po ojcu wskazuje jasno, że współpraca z nią nie przedstawiała się obiecująco. Byli to bowiem, jak widzimy, ludzie bądź tak silnie związani ze zmarłym królem, iż nie wszystkim udało się nawiązać porozumienie z młodym władcą, bądź też potężni magnaci, którymi niełatwo było kierować, nie mówiąc już o ludziach schorowanych czy starszych, mających wkrótce zejść ze sceny politycznej. W Polsce wymiana grupy rządzącej nie odbywała się łatwo. Wiemy jak 141 długo szamotał się z odziedziczoną po poprzedniku ekipą urzędniczo-senatorską Zygmunt III, zanim stworzył oddany sobie senat. Wiadomo, że wobec dożywot-ności urzędów, władca pozbywał się urzędnika albo w wyniku jego śmierci, albo wówczas, gdy mógł mu ofiarować urząd rangą wyższy, chociaż często mniej znaczący. Ostatecznie jednak przy pewnej dozie cierpliwości i wytrwałości mógł z czasem przeprowadzić zmiany w korpusie urzędniczo-senatorskim. Tendencje takie obserwujemy już w pierwszych miesiącach panowania Władysława. Wśród ludzi przyszłości wybijały się jednostki znane królowi jeszcze z czasów młodości, jak Adam Ka-zanowski, Jerzy Ossoliński, Gerard Denhoff. Adam Ka- zaoowski wcześnie pozyskał sobie przyjaźń i zaufanie Władysława. Wpływ jego na króla zaznaczał się w latach późniejszych tak silnie, że według słów nuncjusza "nie tylko majątkiem, ale wolą króla rozporządzał samowładnie". A ponieważ nadany mu później urząd podkomorzego koronnego zapewnił mu stały i łatwy dostęp do monarchy, "do niego jak do orędownika ucieka się każdy, kto chce coś wskórać na dworze". Jeśli Kazianowski nie został z czasem wpływowym ministrem przy boku Władysława, to chyba jedynie dlatego, że stanowisko odpowiedzialnego, wysokiego urzędnika mu nie odpowiadało. Mimo to od czasu do czasu interesował się zagadnieniami polityki wewnętrznej i wówczas zdradzał sąd trzeźwy i jasny. Polityka zagraniczna nie pociągała go zbytnio, wywierał natomiast poważny wpływ na sprawy nominacji urzędników i senatorów. Wybicie się Ossolińskiego jest dość nieoczekiwane. Naraziwszy się bowiem na samym początku swej kariery Władysławowi, przez jakiś czas trzymał się z dala od wielkiej polityki. Możliwe, że protekcji panny Urszuli zawdzięczał nominację w ostatnich dniach życia 142 Zygmunta III na podskarbiego koronnego. Jeszcze w czasie bezkrólewia zaobserwowali też nawet obcy, iż Władysław począł go obdarzać wielkim zaufaniem i używał go do różnych funkcji. Co było powodem tego zaufania młodego władcy do swego rówieśnika, nie wiemy dobrze. Może dostrzegł u niego iskrę sympatii dla silnych rządów monarchicznych. Może zorientował się, że ten, będący wówczas jeszcze na dorobku, młody magnat gotów jest dla zapewnienia sobie dochodów podporządkować się woli monarszej. Może po prostu uderzyła go energia i zdolności podskarbiego, cieszącego się wówczas sławą wielkiego mówcy. Już na sejmie koronacyjnym widać, że Ossoliński pewny jest swej pozycji. 23 lutego odważył się bowiem wystąpić przeciw nadaniu Zadzikowi tytułem wdzięczności za jego prace w czasie rokowań w Starym Targu, prepozytury miechowskiej, powołując się, że jest to niezgodne z prawem, a ponadto, że kanclerz ma i tak poważne dochody. Gdy zaś szlachta mimo to poczęła się zastanawiać nad tą sprawą, Ossoliński protestując wyszedł z sali. Rok później wystąpił przeciw Radziwiłłowi, nie zgadzając się na nadanie mu zamków pogranicznych. Nie darmo obcy posłowie zauważyli, że Jerzy Ossoliński jest wschodzącą gwiazdą panowania Władysława IV. Istotnie, podskarbiego koronnego zamierzał król z czasem wysunąć na pierwsze w państwie stanowiska. Trzecim z otoczenia króla, cieszącym się jego zaufaniem, był magnat Gerard Denhoff, doświadczony żołnierz, wówczas piastujący skromne stanowisko starosty kościerzyńskiego, któremu król będzie powierzał różne odpowiedzialne funkcje.30 Naturalnie wyżej wymienieni nie stanowili całej przyszłej ekipy rządowej Władysława. W pierwszej połowie panowania wśród innych osób odgrywał jeszcze poważną rolę Piotr Gembicki, odsunięty w ostatnich ła- 143 tach Zygmunta III od spraw państwowych. W 1633 roku został sekretarzem koronnym, a w dwa lata później otrzymał godność podkanclerzego. Nie jest dosyć jasne, co zadecydowało o jego karierze za panowania Władysława. Być może zalecał go fakt nieporozumień z osobami wpływowymi za czasów Zygmunta III. W każdym razie wybór Władysława trzeba uznać za słuszny. Piotr Gembicki, spokrewniony z dawnym prymasem Wawrzyńcem Gembickim, był człowiekiem zdolnym, wykształconym i jeszcze za czasów sekretarzowania Za-dzika zapoznał się z tajnikami kancelarii królewskiej. Orientował się dobrze w sprawach polityki zagranicznej i, chociaż ksiądz, umiał w razie potrzeby bronić wobec kurii interesów Rzeczypospolitej. Miał on z czasem zająć na parę lat miejsce po Zadziku. Tak mniej więcej przedstawiali się ludzie otaczający Władysława, z którymi miał poprowadzić politykę krajową i zagraniczną. Poszczególni z nich poczęli zaraz pb koronacji oddawać usługi królowi. Sejm koronacyjny, będący pierwszą okazją bliższego kontaktu króla ze społeczeństwem, odbywał się dość spokojnie. Dzięki też praktyce, jaką Władysław posiadał w wyniku uczestniczenia w sejmach już od roku 1611, nie 'był on nowicjuszem i orientował się dobrze w sposobie prowadzenia obrad. Marszałkiem wybrano rozsądnego Mikołaja Ostroro-ga, po czym dość dużo czasu zabrały wota licznie przybyłych w związku z koronacją senatorów. Uderzające było, że wśród 27 przemawiających zabrakło wybitnego różnowiercy wielkopolskiego Rafała Leszczyńskiego i przywódcy Małopolan Stanisława Lubfomirskiego. Obrady izby poselskiej potoczyły się potem dość sprawnie. Wprawdzie wobec braku stałego regulaminu stracono niepotrzebnie trochę czasu na sprawy proceduralne, dość wcześnie jednak wybrano specjalne komisje do załatwiania ważniejszych kwestii. A więc 144 26. Jerzy Ossoliński. Miedzio- l ryt J. Falcka 27. Gerard Denhoff. Wg rysunku W. Hondiusa 28. Smoleńsk w początkach XVII Wi Wieku pierwszą (18 osób) do omówienia zagadnień związanych z toczącą się już wojną moskiewską, drugą do spraw monetarnych, trzecią do zagadnień prawnych, w końcu komisję mającą rozważyć możliwości stworzenia ponownie floty. Na tymże sejmie uchwalono dość ważne postanowienie dotyczące regulaminu, mianowicie ustalono, że na każdym sześciotygodniowym sejmie posłowie winni się zjawić w senacie na pięć dni przed końcem obrad, by tu ostatecznie uchwalić przygotowane w izbie poselskiej konstytucje. Nie jest moim zadaniem kreślenie tu dokładnego przebiegu obrad sejmowych. Ograniczę się jedynie do dwu interesujących nas kwestii. Jak isejm załatwił zaległe od czasu bezkrólewia sprawy wyznaniowe oraz kwestię środków na prowadzenie wojny moskiewskiej i jak ułożyły się stosunki między królem a reprezentacją szlachty. Problemy religijne wybiły się istotnie na czołowe niemal miejsce w czasie obrad sejmowych, przy czym zajęto się przede wszystkim doprowadzeniem do ugody między prawosławnymi a unitami. Podstawy tej ugody zostały położone jeszcze w czasie sejmu elekcyjnego. Wówczas to przedstawiono królowi projekt dyplomu dla prawosławnych, który też po krótkich naradach zyskał potwierdzenie monarchy. Według niego mieli prawosławni otrzymać możność swobodnego odprawiania nabożeństw, budowania nlowych i naprawiania starych cerkwi, zakładania i utrzymywania szkół, szpitali, bractw i drukarń. W miejscowościach o bezwzględnej przewadze ludności prawosławnej przewidywano zwrócenie im cerkwi trzymanych dotąd przez unitów. O rewindykacjach miała decydować specjalna komisja. Wreszcie pozwolono prawosławnym przeprowadzić wybory metropolity oraz władyków w Przemyślu, Mścisławiu i Łucku. Niedługo też, po podpisaniu przez Władysława przywileju, powołano w Warszawie Piotra Mohiłę 30 Władysław iv 145 na metropolitę kijowskiego oraz władyków Mścisławia i Łucka. Wszystkie te nominacje zostały zatwierdzone przez króla. Obecnie na sejmie koronacyjnym prawosławni wystąpili z żądaniem, by przywilej królewski potwierdziła konstytucja sejmowa, na co jednak nie chcieli się zgodzić ani unici, ani katolicy bez pozwolenia papieża. Spór o to wypełnił wiele dni posiedzeń sejmowych. Izba poselska w większości domagała się uchwalenia odpowiedniej konstytucji, tym bardziej że przybyłe na sejm poselstwo Kozaków jedynie pod tym warunkiem obiecywało swą pomoc przeciw Moskwie. Ale senat, gdzie przewagę mieli biskupi popierani przez zagorzałych katolików, odmawiał zgody na to ustępstwo bez wyraźnego pozwolenia papieża. Król, któremu z jednej strony zależało na pozyskaniu prawosławnych z drugiej na niezrażaniu sobie biskupów, znalazł się w specjalnie trudnej sytuacji. Na całe szczęście udało się przekonać prawosławnych, by zadowolili się na razie konstytucją, potwierdzającą dyplom królewski, jedynie do przyszłego sejmu. Do tego czasu bowiem spodziewano się uzyskać zgodę papieską na to ustępstwo. Ostatecznie też uchwalono konstytucję pt. Asekuracja uspokojenia religii greckiej, w której król aprobował dyplom wydany "obywatelom... religii greckiej, nie będącym w uniej", aż do przyszłego sejmu. Drugą sprawą religijną, zajmującą wiele czasu izbie poselskiej, był spór szlachty z duchowieństwem o przydzielanie biskupom intratnych opactw zakonnych. Z protestem występowali zarówno katolicy, którzy widzieli w tym uszczuplenie dotacji kanoników i prałatów kapitulnych, wywodzących się ze szlachty, jak również protestanci. Ci z kolei wskazywali, iż dzięki nadaniom biskupi stają się zbyt po>tężni i mogą "tym samym innych uciskać". Bardziej gorliwi katolicy przypominali powszechnie uznaną zasadę, że "biskupi 146 ruscy [to jest z ziem ruskich] winni mieć podszewki", czyli ze względu na skromne uposażenie swych biskupstw otrzymywać dodatkowe zaopatrzenie. Ostatecznie zgodzono się całą sprawę przedstawić w kurii rzymskiej. Uderzające jest, że mimo zastrzeżeń i sprzeciwów Ossolińskiego izba poselska zaaprobowała nadanie pre-pozytury miechowskiej Zadzikowi, biskupowi chełmińskiemu. Z kolei wypadnie zastanowić się nad postawą króla wobec izby poselskiej i sejmu jako całości. W ostatnich latach panowania Zygmunta III, a właściwie już od czasów rokoszu Zebrzydowskiego, układ sił w Rzeczypospolitej wyglądał w ten sposób, że senat, złożony z magnatów w większej części oddanych królowi, udzielał monarsze poparcia w jego zatargach z izbą poselską. Stąd też król przeciwstawiał się wszelkim próbom ograniczenia praw senatorów czy też poddania ich pod kontrolę izby poselskiej. Władysław, rozumiejąc dobrze znaczenie poparcia senatu, jak zobaczymy, póki mógł kontynuował w tej dziedzinie politykę ojca. Drugą sprawą interesującą króla był sposób uchwalania nowych praw przez izbę poselską. W tej dziedzinie utarł się już z początkiem XVII stulecia pogląd, że dla prawomocności jakiejś uchwały konieczna jest jednomyślna zgoda wszystkich posłów. Niemniej za panowania Zygmunta III, jak i w pierwszych latach panowania Władysława, przechodzono niejednokrotnie do porządku nad protestami małych grup poselskich i w zasadzie uchwalano konstytucje większością. W tym okresie nie wyrobił się jeszcze zgubny zwyczaj traktowania wszystkich konstytucji jako całości. Nawet obalenie jednej przez zdecydowaną mniejszość nie oznaczało jeszcze zerwania sejmu. Inkryminowaną konsty- cję targano i przechodzono do uchwalania dalszych. Jtrzyrnanie się tych zwyczajów w pierwszych latach panowania Władysława sprawiło, że nie odczuł on 10* 147 w pełni niebezpieczeństwa, jakim była dla sejmu polskiego zasada jedności oraz jednomyślności, i nie próbował podjąć żadnych poważniejszych kroków w celu ich ograniczenia. Sejm koronacyjny dostarczył też królowi okazji do zademonstrowania sojuszu istniejącego między tronem a izbą senatorską. Szlachta zdawała sobie dobrze sprawę jak dalece takie porozumienie jest korzystne dla tronu i trzymając się tekstu obowiązujących w Polsce praw próbowała poddać senat większej kontroli izby poselskiej. Ponieważ ustanowione- konstytucje łatwo szły w zapomnienie, izba poselska, zgłaszając swe projekty, nie występowała z czymś nowym, ale jedynie proponowała uchwalenie konstytucji, przypominających dawniej już istniejące. Domagała się między innymi wprowadzenia ustawy, według której zarówno hetman, jak i podskarbi byliby pociągani do odpowiedzialności za poparcie zainicjowanej przez króla wojny zaczepnej. Inne propozycje przewidywały karanie niedbałych se-natorów-rezydentów, okresowe składanie sprawozdań z posiedzeń sena!tu, obowiązkową obecność na dworze przynajmniej jednego pieczętarza. Cel tego wystąpienia był jasny. Chodziło o zmuszenie senatorów do liczenia się z wolą izby poselskiej, ostrzeżenie, że wcześniej czy później będą musieli zdać sprawę ze swych przemówień i rad udzielanych królowi w senacie. Toteż nic dziwnego, iż senatorowie wystąpili zdecydowanie przeciw projektom szlachty, gdyż ograniczały one ich wolności. W obowiązku składania sprawozdań z posiedzeń senatu widzieli naruszenie głównej zasady wszystkich rządów, mianowicie zasady tajności obrad i nie dali się przekonać uwagami szlachty, że przecież i izba poselska bierze udział w rządzeniu, w związku z czym winna wiedzieć, co się w senacie dzieje. Wojewoda sandomierski Firlej posunął się nawet do stwierdzenia, iż proponowana konstytucja w razie jej uchwa- 148 lenia "pociągnęłaby za sobą mutationem status [zmianę ustroju]". Ostatecznie dzięki wspólnej akcji wybitnych senatorów, w tym prymasa, kanclerza litewskiego Radziwiłła i innych, szlachta zrezygnowała z projektów. Dostępne nam diariusze nie przekazały wyraźnie, jakie stanowisko zajął wobec tych propozycji król. Najprawdopodobniej opór senatorów był tak silny, że chyba nawet nie potrzebował interweniować. Ponadto król, czego możemy być pewni, chociażby na podstawie jego zachowania się w czasie następnych sejmów, całkowicie solidaryzował się z senatem, zapewne w nadziei, że skoro tylko wprowadzi do tego grona oddanych sobie ludzi, uzyska równie silne poparcie senatorów jak jego ojciec. Tym samym jednak postawa króla stawała się jasna. W demokratycznej Rzeczypospolitej uważał, że raczej należy się oprzeć na senacie niż na szlachcie. Przyszłość dopiero miała wykazać, czy to jego obliczenie okaże się słuszne. Równocześnie król postanowił naśladować swego ojca także w przeprowadzaniu konstytucji, nawet przy pewnej opozycji mniejszości, oraz w decydowaniu na własną rękę w sprawach, które zdaniem monarchy należały do jego kompetencji. Pod tym względem, jak się zdaje, sejm koronacyjny nie dał królowi okazji ku temu, ale już na sejmie następnym obserwujemy uchwalanie konstytucji nawet w wypadkach, gdy na nią "nie było powszechnej zgody", jak również decyzje podjęte przez króla wbrew woli izby w kwestiach, które według niego należały do jego kompetencji, na przykład opodatkowanie mieszczan. Gdy chodzi wreszcie o jedną z najważniejszych spraw teresujących króla, to szlachta upełnomocniła go do wadzenia wojny z Moskwą i uchwaliła podatki na wrycie kosztów wojennych. Nie były one wprawdzie •byt wielkie, ale pozwalały spodziewać się, że dzięki 149 nim wpłynie z czasem do skarbu około 2 milionów złotych. Ponieważ zaś szlachta dała pełnomocnictwo królowi do zwołania, jeśli zajdzie potrzeba jeszcze przed upływem dwulecia, sejmu nadzwyczajnego, należało przewidywać, że w razie trudności finansowych zgodzi się ona w najbliższym roku na dalsze podatki. By zamknąć sprawy sejmu koronacyjnego przypomnijmy, iż uchwalono na nim również konstytucję, która z czasem miała się okazać w najwyższym stopniu szkodliwą dla stosunków społecznych w Polsce. Oto w konstytucji, zatytułowanej dość niewinnie O wywodzeniu szlachectwa, znalazł się następujący punkt: "A jeśliby który szlachcic, osiadłszy w mieście, handlami się bawił i szynkami miejskimi, i magistrates miejskie odprawował, ten ma tracić praerogativam nobili-tatis [prerogatywy szlacheckie]". Tym samym tracił on prawo posiadania dóbr szlacheckich, które mogły prawem kaduka być oddane innemu szlachcicowi. Przyznam się, że z pewną ciekawością czytałem odpowiedni ustęp diariusza, pisany zresztą przez mieszczanina gdańskiego, dotyczący tej konstytucji, która, jak się okazuje, przeszła bez większych dyskusji, podobnie też sprawozdawca nie zaopatrzył jej żadnym komentarzem. Rzecz staje się zrozumiała w świetle ówczesnych stosunków. Stanowiła ona niewątpliwie dokument świadczący o pewnej, typowo feudalnej niechęci szlachty do kupiectwa, niechęci spotykanej zresztą i u szlachty w innych krajach, jak chociażby we Francji. Równocześnie jednak była ona zapewne przyjęta przez mieszczan, obawiających się konkurencji szlachty na rynku handlowym, z pewnym chyba zadowoleniem. Uświadomienie, że konstytucja ta pogłębia przepaść otwierającą się między szlachtą a mieszczaństwem, przyszło chyba poniewczasie.31 Ostatecznym epilogiem bezkrólewia i sejmu koronacyjnego stało się poselstwo Jerzego Ossolińskiego, pod- 150 skarbiego nadwornego do Rzymu. Od zgody papieskiej bowiem, jak widzieliśmy, uzależniono parę spraw z dziedziny stosunków międzywyznaniowych. Instrukcje dla Ossolińskiego napisano już w drodze na front wojenny, latem 1633 roku, w Grodnie i Wilnie. Zdając sobie sprawę z tego, że w Rzymie przywitają z niechęcią ugodę z prawosławnymi, a nawet te drobne ustępstwa wobec protestantów, nie szczędzono argumentów, mających zmiękczyć upór rzymskich dostojników. Podkreślano więc w instrukcji, iż król wybiera się obecnie na wojnę przeciw schizmatykom, przypominano jego zasługi w wojnach z półksiężycem, wreszcie zwracano uwagę na to, że ustępstwa wobec dysydentów pozostają w ścisłej łączności z prawami i ustrojem Rzeczypospolitej oraz zdecydowaną chęcią uniknięcia wojen religijnych. Słowem instrukcja stała się jeszcze jedną deklaracją rozsądnej myśli tolerancyjnej, ciągle jeszcze żywej w ówczesnej Polsce. Przebieg poselstwa w jesieni 1633 roku, w którym Ossoliński rozwinął niemal orientalny przepych, doczekał się licznych opisów, do nich też, nie chcąc pisać o rzeczach ogólnie znanych, odsyłam Czytelnika. Poselstwo to, zależnie od postawy piszących, stanowiło raz przedmiot podziwu, raz znowu nagany, jako jeszcze jeden dowód, że Polska była "pawiem narodów". Gdy chodzi o przebieg rokowań, to już pierwsi historycy, zajmujący się tą kwestią, podnosili talent dyplomatyczny Ossolińskiego i rzeczywiście - jak się wydaje - Ossoliński zdał egzamin jako dyplomata. W gruncie rzeczy bowiem wykorzystując zręcznie okoliczności, takie jak w°jnę z Moskwą, wojnę z Turcją, zasługi zmarłego króla Zygmunta III, fakt osobistej znajomości papieża '- Władysławem, załatwił prawie wszystkie sprawy pomyślnie, aczkolwiek, jak stwierdzał, "nie szły mi jednak tak smarownie konkluzyje, jakom sobie życzył", /dało mu się więc uzyskać zgodę papieża na oddanie 151 do rozstrzygnięcia spornego zagadnienia dziesięcin duchownych w ręce biskupów polskich, pozwolenie, by duchowni występni sądzeni byli na terytorium Rzeczypospolitej, bez odwoływania się do sądów w Rzymie, wreszcie uzyskał pismo do zakonów, "aby więcej dóbr ziemskich nie wykupywali", co stanowiło pewien postęp w tej tak atakowanej przez szlachtę sprawie. Jeśli chodzi o porozumienie prawosławnych z unitami uzyskano decyzję połowiczną, odpowiednia bowiem kongregacja nie zaaprobowała ugody, papież jednak pod naciskiem posła polskiego nie potępił jej, zawieszając swój sąd i przykazując nuncjuszowi, "aby do czasu przeciw tej ugodzie nie występował".32 Wobec takiej postawy Stolicy Apostolskiej uchwalono na wiosennym sejmie roku 1635 konstytucję zapowiadającą wykonanie zawartej ugody, przestrzeganie jej przez króla i następców oraz wydanie odpowiednich przywilejów z równoczesnym umorzeniem wszystkich prawnych sporów, dotyczących kwestii stosunków prawosławnych z unitami. W ten sposób -- jak widzimy -- aczkolwiek nie wszystkie, postulaty szlachty wysuwane w czasie bezkrólewia zostały w jakimś stopniu, gdy chodzi o sprawy religijne, załatwione. M NA WOJNACH DALEKICH Dowiedzieliśmy się z poprzednich rozdziałów, że pod koniec bezkrólewia dotarła do Warszawy wieść o wtargnięciu wojsk rosyjskich na niedawno przez Zygmunta zdobyte tereny. Wiadomość ta zaniepokoiła poważnie szlachtę, prawdopodobnie jednak Władysław przywitał ją raczej z zadowoleniem. Wszak wieść o wojnie stawała się jednym argumentem więcej, przemawiającym za jego, doświadczonego wodza elekcją. Poza tym wojna mogła mu w przyszłości dostarczyć okazji do silniejszego uchwycenia w ręce cugli władzy. Bezpośrednio po elekcji zwołał król posiedzenie z udziałem zarówno hetmanów, jak i kanclerzy, na którym omówiono sprawę udzielenia pomocy oblężonemu już wówczas Smoleńskowi. Zaraz potem pospieszył hetman polny litewski, Krzysztof Radziwiłł, na Litwę, by tu organizować, chociażby prowizoryczną pomoc dla oblężonego miasta. Cel został mu jasno wytyczony przez samego króla, który z początkiem grudnia pisał do hetmana, aby "chorągwie do siebie skupiwszy, wszystkie vires [siły] nieprzyjacielskie rozerwać i odsiecz Smoleńskowi jako najprędzej dać starał się". W najbliższym też czasie król, aczkolwiek złożony chorobą, zajął się zaciąganiem nowych oddziałów i wysyłaniem ich na Białoruś. Siedząc z dużej odległości działania Radziwiłła, najwyraźniej nie orientował 153 się dostatecznie w sytuacji, stąd też przeglądając jego korespondencję z hetmanem jesteśmy zaskoczeni niezdecydowaniem młodego władcy. Rozkazy, by Radziwiłł spieszył pod Smoleńsk, krzyżowały się z innymi, nakazującymi mu wpierw przybyć na sejm koronacyjny. Równocześnie dowiadujemy się z tejże korespondencji, iż organizowanie obrony nie szło łatwo, albowiem nieprzywykłe do karności, świeżo zdaje się zaciągnięte chorągwie łupiły kraj, nie spiesząc się na pole walki, "jakby żadne na Rzeczpospolitą nie następowały pericula [niebezpieczeństwa]".33 Ostatecznie udało się Radziwiłłowi, w chwili kiedy w Krakowie zaczynał swe obrady sejm, zgromadzić pod Krasnem, w niewielkiej odległości od nieprzyjaciela, przeszło 4500 żołnierzy. Było to naturalnie za mało, by uwolnić Smoleńsk od oblężenia, skoro pod jego murami stał wódz rosyjski - - Szein z wojskiem liczącym ponad 23 000 żołnierzy. Dodajmy, że równocześnie udało się nieprzyjacielowi, wykorzystującemu nieprzygotowanie Polski, zająć poważny szmat terytoriów pogranicznych, co najmniej jakie 30 000 km2, w tym kilka ważnych miejscowości, jak Dorohobuż, Newel, Siebież, Białą, Rosławl, Nowogród Siewierski. Tym samym jednak dalsze losy wojny zależały przede wszystkim od zgromadzonego w Krakowie sejmu. Jeszcze w czasie obrad sejmowych odbyła się narada senatu, na której przewidziano konieczność zaciągnięcia około 23 000 żołnierzy. Roczny koszt wystawienia takiej armii, licząc w to nie tylko żołd, ale również amunicję i żywność, wynosił 3 750 000 złp. Jak wspomnieliśmy wyżej, sejm zdecydował się na uchwalenie podatków, które w sumie mogły zapewnić skarbowi mniej więcej 2 miliony złotych. Powstałby więc niedobór w kwocie około l 750 000 złp, wobec jednak perspektywy zwołania w roku 1634 nowego sejmu można było mieć nadzieję, że wyrazi on zgodę na uchwa- 154 lenie podatków, pozwalających wyrównać te dość znaczne niedobory. Napływające do kraju z początkiem wiosny wiadomości mogły też budzić pewną otuchę. Wódz rosyjski, który - jak widzieliśmy - zgromadził pod Smoleńskiem poważne siły, przez dłuższy czas ograniczał się do blokady fortecy. Smoleńsk był dość silną twierdzą otoczoną wysokimi i silnymi murami, umocnionymi 38 basztami. Wprawdzie załoga pozostająca pod dowództwem zdolnego porucznika Samuela Sokolińskiego liczyła jedynie 1800 żołnierzy, co było stanowczo za mało dla wytrzymania dłuższego oblężenia i szturmów, już jednak w nocy z 2/3 marca 1633 roku przerzucił Krzysztof Radziwiłł około 300 żołnierzy do fortecy, a pod koniec miesiąca dostarczył oblężonym amunicji. Odpowiednie operacje militarne przeprowadzone przez Radziwiłła przekonały nieprzyjaciela, że ma tu do czynienia z nieprzeciętnie uzdolnionym i energicznym wodzem. Gdy też Szein, który wreszcie otrzymał cięższą artylerię, przystąpił z początkiem kwietnia do kruszenia murów i osiągnął na tym polu pewne sukcesy, atak Radziwiłła udaremnił jego zamysły szturmu na wyłomy w murach. Tymczasem 2 kwietnia opuścił król Kraków i przez Częstochowę, Łowicz, udał się do stolicy, gdzie stanął, witany uroczyście przez mieszczan i kler, dnia 19 kwietnia. Pobyt w stolicy stanowił jedynie krótki etap w drodze na pole walki. Już 9 maja ruszył król na Litwę. W Wilnie zatrzymał się przeszło miesiąc, prawdopodobnie odczekując zakończenia zaciągów wojskowych, tak że dopiero 26 lipca pociągnął pod Smoleńsk, gdzie stanął 30 sierpnia. Tu powoli ściągnęły główne pułki królewskiej armii. Trzeba przyznać, iż stanowiła ona siłę niebagatelną, liczyła bowiem ponad 24 000 żołnierzy. Skład jej budził podziw współczesnych polskich wojskowych, gdyż pie- 155 churów było przeszło 15 000. Toteż jeszcze w czasie prowadzenia werbunków pisał Kazimierz Leon Sapieha: "Król bierze przed sobą Gustawową manierę wojowania, chce mieć więcej w wojsku cudzoziemskim obyczajem ćwiczonego ludu, aniżeli polskiego husarza". Uwaga Sapiehy była słuszna, albowiem, istotnie, Władysław nie tylko wzorując się na doświadczeniu wojsk obcych zaciągnął więcej piechoty, niż dotąd w wojsku polskim bywało, ale równocześnie wprowadził nowy jej typ tak zwanego cudzoziemskiego autoramentu. Piechota tego rodzaju składała się z żołnierzy werbowanych spośród polskich chłopów i mieszczan, zyskiwała za to oficerów, jeśli nie Niemców, to co najmniej wyszkolonych według niemieckich wzorów. Regimenty o różnej liczebności, mniej więcej jednak wynoszące około 1000 ludzi, składały się z pikinierów (jedna trzecia stanu) i muszMeterów; ustawiały się też do boju według wzorów wziętych z armii Wallensteina. Panowała w nich surowa dyscyplina, a żołnierze przysięgali na imię króla. Rzecz jasna, że armia złożona w znacznej części z piechoty tego typu nadawała się bardziej niż dawne armie polskie, z przewagą jazdy, dlo działań typu oblężniczego czy też obrony w otwartym polu pozycji umocnionych szańcami ziemnymi. Jeśli chodzi 0 jazdę, to wiemy o wielkich wysiłkach podejmowanych przez, króla i poszczególnych dowódców w celu zapewnienia jej jak najlepszego uzbrojenia, przede wszysitkim w pancerze i pistolety. Z korespondencji Władysława z królem duńskim Chrystianem dowiadujemy się, że jeszcze w ciągu roku 1633 sprowadzono z zachodu morzem przez Sund ponad 5000 pancerzy 1 około 10 000 pistoletów. Jak więc widzimy, wojjska, z którymi Władysław IV stanął 30 sierpnia pod Smoleńskiem, były lepiej niż w ostatnich latach przygotowane do czekających je ciężkich zadań. 156 By zrozumieć następnie przebieg działań wojennych, musimy uzmysłowić sobie ówczesną sytuację wojskową koło Smoleńska. Smoleńsk, o którego umocnieniach mówiliśmy wyżej, leżał na południe od Dniepru, płynącego w tym miejscu od wschodu na zachód, i obmywającego od północy fortyfikacje miejskie. Rosjanie zaatakowali miasto od południa, przy czym główne siły Szeina zajęły pozycje na wschód od miasta, podczas gdy pozostałe oddziały otaczały twierdzę od południa i zachodu. Na północ od Smoleńska stanął silny oddział wojsk rosyjskich pod wodzą Georga Mattisona, zajmując leżące na północnym brzegu Dniepru wzgórze, zwane górą Pokrowskiego. System szańców rzuconych między poszczególnymi stanowiskami wojsk rosyjskich sprawiał, że od południa miasto było kompletnie odcięte od kontaktów z otoczeniem. Położony na północnym brzegu Dniepru posterunek Mattisona miał również uniemożliwić kontakty twierdzy ze światem zewnętrznym, wobec tego jednak, że oblężeni mieli w swych rękach most na Dnieprze udawało im się tą drogą nawiązywać kontakty. Było niewątpliwym błędem Szeina, iż nie wykorzystał czasu letniego, by jeszcze przed przybyciem wojsk królewskich zniszczyć w jednym miejscu mur i przeprowadzić szturm na miasto. W chwili gdy wojska królewskie pokazały się na północnym brzegu Dniepru, naprzeciw pozycji Mattisona, sytuacja wojsk rosyjskich stawała się dość poważna. 34 Głównym zadaniem stojącym w danej chwili przed królem było rozerwanie pierścienia wojsk oblegających. Wobec tego, że armia polska - jak wspomnieliśmy - przemaszerowała północnym brzegiem Dnie-pru, postanowiono najpierw uderzyć na pozycję Mattisona, Pierwszy atak na położone na wzgórzu stanowiska rosyjskie skończył się niepowodzeniem, udało się 157 jednak, korzystając, że wojsko Mattisona zajęte było na innym odcinku, wprowadzić oddział piechoty pod wodzą Henryka Denhoffa do twierdzy. Dopiero uderzenie rozpoczęte 21 września zakończyło się powodzeniem, albowiem Mattison w nocy z 22/23 września na rozkaz Szeina opuścił swój; posterunek. Tym samym blokada została całkowicie przerwana i wojska polskie miały spokojny dostęp do miasta. 28 września uderzono na pozycje leżące na południowym brzegu Dniepru na zachód od miasta, czyli na obóz Prozorowskiego. Nieprzyjaciel bronił się twardo i umiejętnie, ostatecznie jednak Szein bojąc się większego wykrwawienia żołnierzy polecił Prozorowskiemu opuścić pozycję i potem ściągnął pozostałe posterunki, gromadząc wszystkie swe siły w obozie warownym, leżącym na wschód od miasta w kolanie Dniepru. Główna jego armia znajdowała się na południe od Dniepru, a jedynie drobna część stojąca na północ od rzeki, broniła przeprawy. W ten sposób oblężenie miasta przez Rosjan zostało całkowicie zwinięte i 5 października fakt ten obchodzono w obozie polskim uroczyście, jako pierwszy etap zwycięstwa. Istotnie, uwolnienie od oblężenia Smoleńska w przeciągu mniej więcej jednego miesiąca stanowiło sukces armii i króla. Wśród wojskowych polskich panowało przekonanie, że nieprzyjaciel wycofał się do obozu przedwcześnie. Widzieli też w tym dowód, "że Pan Najwyższy teraźniejszego pana naszego chce palpabiliter [widocznie] błogosławić i wynieść". Król, doceniając znaczenie swego powodzenia, kazał spisać uniwersały z doniesieniem o sukcesie, nakazując je starostom "na miejscach zwykłych obwołać i publikować". Równocześnie rozpoczęto druk podobnych uniwersałów w języku niemieckim, by je wysłać za granicę Polski. Po zakończeniu tej pierwszej fazy działań wojen- 158 nych odbyła się w kwaterze królewskiej narada, na której omawiano dalszy plan działania. Jak wiadomo, Smoleńsk był wolny, a wojska rosyjskie pod wodzą Szeina znalazły się w warownym obozie na wschód od miasta, otoczone ze wszech stron przez wojska polskie. Przewidywano, że wódz rosyjski, dysponujący dość poważną siłą, będzie się mocno bronił. W związku z tym wysunięto w czasie narady projekt, by pozostawiwszy koło obozu Szeina jedynie część sił w celu pilnowania go, iść z głównymi siłami na Moskwę i kusić się o zajęcie stolicy. Plan był śmiały, ale ryzykowny. Smoleńsk leży w odległości około 350 km od Moskwy. Obawiano się, że silne mrozy, a należało się z nimi liczyć z końcem października, jak również mniejsze grody leżące na tej trasie, mogą poważnie opóźnić marsz do stolicy. Nie wiemy, jakie było zdanie króla w tej sprawie. Być może, odpowiadał mu ten ryzykowny plan, jednakowoż doświadczeni wojskowi odrzucili go, jako zbyt niebezpieczny. Postanowiono pozostać na miejscu i wpierw zlikwidować zamkniętą w obozie nieprzyjacielską armię, a potem dopiero iść w głąb Rosji. Wobec akceptowania tego projektu przez króla, drugą część października poświęcono na gruntowne otoczenie wojsk Szeina. Zaczęto od leżących naprzeciw obozu rosyjskiego, a nie zajętych przez nich, wzgórz Żaworonkowych, które postanowiono obsadzić. Szein usiłował przeszkadzać, ale bez powodzenia. W ten sposób zamknięto nieprzyjacielowi drogę na wschód, a równocześnie zapewniono sobie dobrą pozycję do ostrzeliwania jego obozu. Następnie dokonano jeszcze dalszych przesunięć wojsk polskich. Kiedy jednak w trakcie tych translokacji zlekceważono wroga, doczekano się wypadu wojsk rosyjskich, który jedynie dzięki świetnej postawie wojsk polskich i dzielności dowódców nie zamienił się w dotkliwą porażkę Pola- 159 • ków. Dopiero w następnych dniach udało się do tego stopnia umocnić pozycje, że nieprzyjaciel przestał być groźny. 30 października Szein został już całkowicie otoczony i wobec nadejścia cięższej artylerii rozpoczęto ostrzeliwanie obozu nieprzyjacielskiego. W ten sposób zaczęło się z kolei oblężenie obozu Szeina, trudne dla przeciwnika, na pewno jednak niełatwe dla wojsk polskich. Składało się na to szereg przyczyn. Po pierwsze, nieprzyjaciel zaopatrzony w dobrą artylerię, bronił się zaciekle. Po drugie, wojsku polskiemu dawała się we znaki ciężka zima, trudności z wyżywieniem, zwłaszcza że partyzanci rosyjscy utrudniali dowóz żywności z dalszych, nie zniszczonych wojną okolic. Po trzecie, pokazały się zwykłe w stosunkach polskich kłopoty z opłaceniem wojsk i wreszcie spory istniejące między hetmanem polnym koronnym Marcinem Kazanowskim a hetmanem polnym litewskim Krzysztofem Radziwiłłem. Po pewnym czasie jednak udało się królowi opanować trudności, po czym skierował nawet znaczny oddział pod komendą Kazanowskiego na wschód, by zabezpieczyć się przed ewentualną odsieczą, a równocześnie zapobiec niesnaskom w obozie. Kazanowski zapisał wnet na swym koncie nowe sukcesy, zajmując Wiaźmę i posuwając się z wojskami w kierunku Mo-żajska. Tym samym można było bezpiecznie zająć się likwidacją wojsk rosyjskich pod Smoleńskiem. Szein też, widząc beznadziejność swego położenia i mając zgodę cara na rokowania, wszczął pertraktacje z dowództwem polskim. Po wstępnych rozmowach, zaczętych jeszcze w grudniu, strona polska przeszła do oficjalnych rokowań w pierwszej połowie lutego. Zakończyły się one 25 tegoż miesiąca kapitulacją armii Szeina na bardzo honorowych warunkach. Pozwolono mianowicie wojsku rosyjskiemu wyjść z bronią ręczną i sztandarami, domagając się jedynie, by te ostatnie, \ 160 wychodząc, złożyli na chwile przed królem. Całą artylerię wszakże mieli pozostawić w obozie. Uroczysty wymarsz wojsk rosyjskich odbył się l marca. W otoczeniu senatorów, oficerów, między dwoma chorągwiami husarskimi, stał na wzgórzu król, "pod którego nogi nieprzyjaciel wszystkie swoje chorągwie cum de- bita reverentia [z należnym szacunkiem] i ukłonem mimo przechodząc podrzucał". Nazajutrz po nieszpo-rze, w obecności króla, odśpiewano hymn Te Deum, który "klęcząc wielka mnogość wojska śpiewała", potem kanclerz Zadzik dziękował "wszystkiemu rycerstwu wobec, a specjalnie książęciu jegomości panu hetmanowi, jako Wodzowi". Parę następnych dni spędzono jeszcze pod Smoleńskiem, po czym ruszano (11 marca) w kierunku Białej, położonej jakieś 125 km na wschód. Gdy jedenaście dni później wojsko stanęło pod obsadzoną przez 1000 żołnierzy fortecą, zdawało się, że zdobycie jej będzie sprawą paru dni. Wnet jednak musiano zmienić zdanie. Załoga pod wodzą Fiedora Wołkońskiego broniła się zażarcie, wojsko polskie zaś rozłożone pod murami grodu znalazło się rychło w trudnej sytuacji. Nadspodziewanie trwała nadal mroźna i śnieżna zima. Pojawiły isię choroby, które przetrzebiły wojsko do tego stopnia, że w niektórych chorągwiach jazdy pozostało po 40 do 50 żołnierzy, a cała piechota stopniała podobno do paru tysięcy. Czas było zastanowić się, co robić dalej. Władysław, rozpoczynając z typowym dla niego optymizmem wojnę, spodziewał się, że uda mu się zająć stolicę. Jak się zdaje, myślał o osadzeniu na tronie carskim brata, Jana Kazimierza, sam zaś zamierzał na czele wojsk polsko-moskiewskich iść drogą lądową do Szwecji, by tam upomnieć się o koronę ojca. Czy jednak po rocz-nej już kampanii nadal żywił takie nadzieje? Należy przypuszczać, że raczej nie. Przecież wojna, chociaż 11 Władysław IV 161 zwycięska, musiała go przekonać, iż armia rosyjska, prowadzona przez obcych oficerów, zaopatrzona w dobrą broń, bije się doskonale. Techniczne wyposażenie i fortyfikacje obozu Szeina pod Smoleńskiem zaimponowały królowi i jego otoczeniu. W najbliższym roku kończyły się lata rozejmu ze Szwedami i trzeba było liczyć się z możliwością nowej wojny. Sytuacja na południowym wschodzie, o której zaraz będę mówić, przedstawiała się nadal groźnie. Toteż dość wcześnie odezwały się w Rzeczypospolitej głoisy wzywające do szybkiego kończenia działań -wojennych z Rosją. Uczony biskup płocki Stanisław Łubieński pisał: "Szczęśliwość nasza wszystka w tym jest, abyśmy w granicach naszych cali zostawali". Słusznie też stwierdzał: "nawet bez Smoleńska była Rzeczpospolita przez cały wiek in florę [w rozkwicie]". Nic dziwnego tedy, że już wiosna 1634 roku w głównej kwaterze polsldej wielu opowiedziało się za pokojem, czego król lekceważyć nie mógł. Toteż jeszcze spod Smoleńska wysłano do Rosjan Mikołaja Woronicza z listem podpisanym przez senatorów, iż strona polska skłonna jest wszcząć rokowania. W Moskwie nie odrzucono wyciągniętej ręki Polaków, tym bardziej że po poniesionych klęskach, wobec kłopotów skarbowych, zaistniała tu zdecydowana gotowość do porozumienia. Posła polskiego przyjęto z honorami i wysłano z nim gońców, z którymi senatorowie umówili spotkanie nad rzeką Polanówk,ą. Planowany zjazd odwlekł się z bliżej nie znanych przyczyn, tak że dopiero rozpoczął się 30 kwietnia. Ze strony polskiej w rokowaniach wzięli udział wybitni specjaliści. Przewodniczącym delegacji był sam kanclerz koronny Jakub Zadzik, członkami: Krzysztof Radziwiłł, Aleksander Korwin Gosiewski, wojewoda smoleński, Aleksander Piaseczyński, kasztelan kamie-niecki, Andrzej Rej i paru innych dygnitarzy. 162 Rokowania, aczkolwiek w gruncie rzeczy obie strony zgadzały się, że król polski winien zrzec się tytułu cara moskiewskiego, nie przebiegały gładko. Polacy chcieli zająć jak największe obszary, a Rosjanie, czynili, co mogli, by zmniejszyć terytorium oddawane Polsce. Doświadczeniu polskich komisarzy przeciwstawiali komisarze rosyjscy upór, spryt i podwójną grę. Tak więc, przewodniczący delegacji moskiewskiej, Fiedor Iwano-wicz Szeremetiew, zgodnie z instrukcją, miał występować ostro, "goworif serdito", pozostali zaś mieli łagodzić, tarcia "pokrywał" gładostju i rozgoworem, cztob rozgowora nie razorwat' i biezsławnym nie byt' ". Jak zawsze w takich wypadkach zaczęto rokowania od stawiania krańcowych żądań. Polacy domagali się odstąpienia tronu moskiewskiego Władysławowi oraz wypłacenia odszkodowania. Rosjanie nie pozostali w tyle i żądali zrzeczenia się przez króla korony carskiej oraz oddania wszystkich ziem przyznanych rozej-mem w Deulino. Rychło jednak obie strony spuściły z tonu. Przedmiotem sporu była następnie sprawa odpowiedniego wynagrodzenia króla za zrzeczenie się korony rosyjskiej. Władysław, zgodnie ze swymi stałymi planami, domagał się odstąpienia na własność jakiegoś pogranicznego terytorium, by stworzyć dla siebie niezależne księstwo. Rosjanie, którym propozycja ta nie uśmiechała się, gotowi byli ostatecznie oddać Smoleńszczyznę. Przeciw temu jednak wypowiedzieli się Polacy, uważając, iż terytorium to należy do Rzeczypospolitej. W końcu Rosjanie zaproponowali królowi kwotę 20 000 rubli tytułem odszkodowania. Niełatwo jednak przyszło Władysława skłonić do ustępstw. Dopiero gdy komisarze polscy obiecali "wdzięczność" strony Rzeczypospolitej, król ustąpił i zgodził się sygnować ze swych praw do Rosji. Teraz rokowania potoczyły się szybciej i ostatecznie czerwca 1634 roku podpisano i zaprzysiężone prowi- n" 163 zorycznie wieczysty pokój, nazwany przez historyków polanowskim z tej racji, że zawarto go nad rzeczką Polanówką. Warunki porozumienia, które potem jeszcze mieli zaprzysiąc obaj monarchowie, były niewątpliwie korzystne dla Polski. Za cenę bowiem zrzeczenia się przez Władysława mocno wątpliwych praw do korony carskiej zawarto pokój wieczysty, pozyskano Smoleńszczyznę, Siewierszczyznę i Czernihowszczyznę, w sumie więc wielkie obszary. Oba państwa miały następnie wymienić jeńców, wyznaczyć komisje do ostatecznego rozgraniczenia ziem, wreszcie otworzyć wzajemnie granice dla kontaktów handlowych. Król niewątpliwie przywitał układ z niezadowoleniem. Wszak tym pokojem zobowiązano go do zrzeczenia się jego praw do tronu moskiewskiego za cenę mocno nierealną, jakiejś "wdzięczności" ze strony państwa. Go skłoniło króla do ustępstwa? Niewątpliwie w pierwszym rzędzie nacisk wywarty na niego ze strony senatorów, reprezentujących w danym wypadku opinię warstw rządzących. Rzecz jasna, że Władysław, mając w perspektywie wojnę ze Szwecją, nie mógł zrażać sobie szlachty, przeciwnie musiał starać się o to, by ją pozyskać i przekonać o swej gotowości do ofiar na rzecz państwa. Dodatkowym momentem ułatwiającym królowi rezygnację z pierwotnych planów i nadziei był nowy pomysł, który zrodził się w jego ruchliwym umyśle, a mianowicie zawiązanie ściślejszego przymierza z Moskwą. Jeszcze przed podpisaniem pokoju, w dniu 28 maja, wysunięto ze strony polskiej projekt zawarcia między obu państwami tak ścisłego porozumienia, by wrogów obu państw uważać za wspólnych wrogów, zezwolić wzajemnie zaciągać wojska na swych terytoriach, udzielać sobie pomocy, wreszcie. wspólnie budować flotę na Bałtyku. Nie wiemy, kto po stronie polskiej wystąpił z tym pomysłem, którzy senatorowie go popierali, jest jednak rzeczą chyba pewną, że zna- 164 lazł on uznanie w oczach króla, jak wiadomo, zapalającego się łatwo do planów nowych, chociażby nierealnych. W gruncie rzeczy trudno ten dalekosiężny projekt uznać za realny. Jakżesz można było się spodziewać, że Rosja zapomni krzywd doznanych w ostatnich latach od Polaków, że dobrowolnie przyłoży ręki do wzmocnienia pozycji Rzeczypospolitej nad morzem i, zgodnie z wysuniętym projektem, uderzy na sprzymierzoną z nią dotąd Szwecję? Nic więc dziwnego, że Rosjanie odrzucili stanowczo propozycję. Na żądanie zaś zerwania przyjaźni ze Szwecją przypomnieli, że niedawno zaprzysięgli przymierze z tym państwem, a w przypadku naruszenia go "i wy by nam wiary nie dali w tem, co my chrestnem całowaniem ukrepili". Ostatecznie też Władysław musiał się zadowolić, że "wiecznoje dokończanie" zapewniło Rzeczypospolitej pokój z tej strony i pozostawiło w rękach polskich potężny szmat ziem granicznych. Skończona w ten sposób wojna moskiewska była niewątpliwie pięknym rozdziałem historii Władysława IV. Wszak w czasie jej trwania złożył król dowody nieprzeciętnych zdolności wojskowych i osobistego męstwa. Dzisiejsi też historycy wojskowości oceniają wysoko jego strategiczne zdolności. Marian Kukieł uważa Władysława za najwybitniejszego po Chrobrym wodza na polskim tronie. Podobnie młodszy historyk, Jerzy Teodorczyk, podkreśla zdolności wodzowskie króla, umiejętność używania zarówno jazdy, jak i piechoty. Nie należy jednak zapominać o tym, że w ciężkich sytuacjach mógł król zawsze liczyć na pomoc swych wybitnych dowódców, jak Krzysztofa Radziwiłła, Marcina Kazanowskiego, Aleksandra Piaseczyńskiego, któ-*zy ratowali go niejednokrotnie w trudnych momen-cn> spowodowanych lekceważeniem przeciwnika. zakończeniu kampanii udał się król przez Wilno stolicy, wszędzie po drodze witany uroczyście, jako 165 triumfator i sprawca pokoju. W Warszawie stanął król 17 lipca 1634 roku i dwa dni potem otworzył obrady sejmu, na którym miano rozważyć sytuację Rzeczypospolitej, nadal jeszcze niełatwą. Wszak Polska znajdowała się wówczas niemal w przededniu wojny ze Szwecją, a równocześnie jej południowe granice były poważnie zagrożone. Toteż w kazaniu na otwarcie sejmu jezuita Łayszewski groził, że Pan Bóg może jeszcze podnieść na Rzeczpospolitą "manus poenae" - dłoń kary. Gdy chodzi o bardziej wówczas aktualną wojnę z Turcją, to niebezpieczeństwo grożące z tej strony istniało jeszcze od roku 1633. Wprawdzie dyplomacji polskiej udało się utrzymać dobre stosunki z chanem tatarskim Dżanibeg Girejem, ba, nawet skłonić go do najazdu na południowe posiadłości moskiewskie, nie zdołano jednak dojść do porozumienia z Turcją. Ciekawe jest, że niebezpieczeństwo groziło wówczas nie tyle ze strony sułtana, Murada IV, w gruncie rzeczy ceniącego sobie pokojowe stosunki z Polską, ale ze strony ambitnego bejlerbeja Silistrii Mechmed Aba-zego paszy, który kierowany własną ambicją postanowił uderzyć na Polskę, spodziewając się w związku z prowadzoną przez nią wojną moskiewską łatwego sukcesu i późniejszej aprobaty ze strony sułtana. Jako przednią straż rzucił w czerwcu 1633 roku na Polskę Tatarów budziackich. Ci, istotnie, spustoszyli znaczną część Podola, ostatecznie jednak hetman Stanisław Koniecpolski zdołał im w odwrocie zadać klęskę, już na terenie Mołdawii, pod Sasowym Rogiem 4 lipca 1633 roku. Aczkolwiek szybka reakcja Koniecpolskiego winna była przekonać Turków o tym, że mimo wojny granica południowo-wschodńia nie jest całkiem bezbronna, Abazy zdecydował się na ofensywę. Jesienią, roku 1633 ruszył na Polskę na czele kontyngentów tureckich, tatarskich, mołdawskich i wołoskich. 19 paź- 166 dziernika siły turecko-tatarskie znalazły się w obliczu wojsk polskich, stojących w warownym obozie koło Kamieńca. W pierwszej chwili, za wdaniem się hospodarów mołdawskiego i wołoskiego, bawiących przy Turkach, próbowano załatwić sprawę xv drodze rokowań, ale gdy nie udało się doprowadzić do porozumienia 22 października zaczęła się walka. Była ona dość ciężka wobec tego, że nieprzyjaciel posiadał przewagę liczebną. Według relacji tureckich skończyła się ona wspaniałym zwycięstwem Turków, z tym że zabili parę tysięcy niewiernych, sami tracąc jedynie około 10 ludzi. Drugie źródło tureckie przyznaje, iż po zwycięskiej walce Turcy cofnęli się wieczorem do swego obozu, by nie "narażać się na ogień dział i strzelb z zamku". Polskie źródło podaje, że istotnie walka była ciężka i ,,o mały włos i wojsko i ojczyzna nasza nie zginęła", oraz, że "niektóre chorągwie ledajako się stawiły", ale stwierdza również, zgodnie ze źródłem tureckim, że ostatecznie "ustąpili Turcy z niemałą szkodą swoją".35 Zniechęcony oporem, Abazy wycofał się tego samego dnia, zajmując po drodze parę zameczków podolskich. W Konstantynopolu udało mu się jednak swą nieudałą wyprawę przedstawić jako sukces i skłonić sułtana do przygotowań wojennych. Brak wyraźnego sukcesu nad Turkami wróżył źle na przyszłość. Z początkiem roku 1634 dowiedziano się w Polsce o nieżyczliwym przyjęciu, jakiego doznał poseł polski Aleksander Trzebieński, który w marcu zjawił się w Konstantynopolu. Nie zorientowany należycie w sytuacji sułtan Murad IV skarżył się na Polaków, że bez powodu najechali ziemie sułtańskich lenników, że budują nad granicą forteczki (zwano je pałankami), z których kozacy napadają na ziemie suł-tańskie. Domagał się też płacenia haraczu, zburzenia pałanek, powstrzymania kozaków. W razie niespeł- 167 nienia tych żądań groził najazdem na ziemie Rzeczypospolitej. Istotnie, wnet poczęły dochodzić do Polski wieści o wyruszeniu sułtana do Adrianopola i o zbieraniu wojsk tureckich, mobilizowaniu hospodarów rumuńskich. .Dodatkowa wiadomość, że Trzebieński wraca do kraju jedynie z żądaniami sułtana, wy wołała poważne zaniepokojenie w Polsce, szczególnie zaś w najbardziej narażonych południowo-wschodnich województwach. Województwo wołyńskie zdecydowało się nawet zaciągnąć około 1000 żołnierzy, za jego przykładem poszły i dalsze sąsiednie ziemie. Również i panowie przystąpili do werbowania oddziałów i wysyłania ich do obozu Koniecpolskiego. Ten obszerniejszy ekskurs był konieczny, by zrozumieć, że naczelne zagadnienie, nad którym musiał się zastanowić sejm roku 1634, stanowił problem turecki. Wprawdzie do chwili rozpoczęcia obrad sytuacja uległa pewnej poprawie. Jeszcze bowiem wiosną roku 1634 przyszły listy ze Stambułu od Murtazy paszy i kapudana Gafer paszy utrzymane w tonie spokojnym i świadczące, że w Stambule nie brakowało ludzi, którzy gotowi byli szukać z Polską pokoju. Co więcej, razem z Trzebieńskim przybył wysłannik turecki Sza-hin aga. Na życzenie króla zjawił się on w Warszawie i tu 23 lipca przedstawił treść swego poselstwa wobec obu izb, w tonie całkowicie pokojowym. Usiłował wytłumaczyć złe przyjęcie posła polskiego jako wynik działania "lekkich ludzi", których, jak utrzymywał, nie brak na dworze sułtańskim, starał się też "wybryk" ten usprawiedliwić. Poseł rozumiał po polsku i słuchał uważnie wszystkiego, co mówiono podczas obrad, potem zaś na audiencji pożegnalnej 26 lipca raz jeszcze zapewnił, że nie przybył tu z szablą, ale z gotowością do pokoju. Zapewnienia posła tureckiego nie przekonały jednak 168 ani króla, ani posłów. Również sprawozdanie, które 19 lipca złożył ze swego poselstwa Trzebieński, nie pozwalało wierzyć zbytnio Szahin adze, skoro, jak się przekonywano, oficjalny poseł polski był tak nieżyczliwie przyjęty w Stambule. Toteż sprawa wojny z Turcją stanowiła główny przedmiot narad sejmu. Zastanawiano się zarówno nad sposobem prowadzenia wojny, jak i nad sprawami podatkowymi. Uderzające jest, że żaden z przemawiających na sejmie senatorów nie radził szukać obrony w pospolitym ruszeniu. Był to niewątpliwie rezultat doświadczeń poczynionych 13 lat temu w czasie wojny chocimskiej. Kasztelan czerni-howski określił wręcz pospolite ruszenie jako "confu-sum chaos". Gdy jednak z kolei przyszło do uchwalania podatków i rozpatrywania sytuacji finansowej, nie zdobyto się na rozsądne kroki. Aczkolwiek podskarbi koronny Daniłowicz stwierdził, że uchwalone podatki nie wystarczyły na zapłacenie zaciągniętych na wojnę rosyjską wojsk, nie zdecydowano się na obmyślenie nowych sposobów opodatkowania i uchwalono jedynie dwa podymne. W sumie mogło to dać zaledwie jakieś l 200 000 złp. Inna rzecz, że sytuacja gospodarcza Rzeczypospolitej nie była wesoła.36 Wojna w ówczesnych czasach dawała się we znaki obywatelom nie tylko ze względu na konieczność płacenia wysokich podatków, ale również łupiestwa żołnierzy ciągnących na pole walki. W obecnej sytuacji musiano przerzucić większość wojsk z północy na południe, co wobec wielkich obszarów ziem litewskich i białoruskich było bardzo uciążliwe. Niepłatny żołnierz, przechodząc przez ziemie zamieszkałe przez obcego mu etnicznie chłopa, zachowywał się jak w kraju leprzyjacielskim, wymuszając prowiant, rabując przy tym, co się dało, nawet dzieci chłopskie, by potem tsić od zrozpaczonych rodziców odpowiedni okup. c dziwnego, że patrzący na te bezeceństwa kanclerz 169 litewski Radziwiłł zastanawiał się poważnie, czy kmiecie nie woleliby wojny niż takiego pokoju. Podobnie zachowywał się naturalnie i zaciągany przez Koniec- polskiego żołnierz. Gdy chodzi o sytuację na rynkach, to wprawdzie od czasu zawarcia rozejmu w Starym Targu wywóz zboża utrzymywał się na wysokim poziomie, ale w roku 1634 spotykamy się z użalaniami na niską cenę zboża, co być może pozostawało w związku z dużymi cłami pobieranymi przez Szwedów. Przypuszczalnie też w niektórych częściach kraju panowały nieurodzaje, skoro biskup płocki Łubieński skarży się w roku 1634, że do Gdańska powiezie zaledwie jedną trzecią część tego zboża, co normalnie. O jakimś załamaniu się gospodarki świadczy też przemówienie podskarbiego na sejmie, w którym stwierdzał spadek dochodów skarbowych, między innymi na skutek licznych abiurat (odprzysiężeń), świadczących o trudnościach gospodarczych. Według tejże relacji u wielu opornych podatników egzekucje znajdowały istotnie niedostatek. Jakkolwiek się jednak sytuacja gospodarcza i skarbowa przedstawiała, natychmiast po skończeniu sejmu trzeba było myśleć o obronie państwa, tym bardziej że listy od hetmana zapowiadały raczej wojnę rJż pokój.. W związku z tym król 13 września opuścił stolicę, udając się przez Lublin, Zamość do Lwowa, by być bliżej frontu wojennego, a potem wręcz udać się na pole wałki. Stara, zamożna stolica województwa ruskiego witała króla gorąco. Jak zwykle mieszczanie wyjechali przed mury miejskie. Po powitaniach wprowadzono monarchę pod baldachimem do miasta. Następnego dnia, 27 września, odbyło się posiedzenie obecnych we Lwowie senatorów, na którym król objawił swą wolę wyjazdu już 2 października do obozu. Nieoczekiwanie jednak wyprawa Władysława okazała się niepotrzebna. 170 29 września 1634 roku w uroczyście wówczas obchodzony dzień św. Michała, gdy ludność katolicka miasta przebywała w kościołach na nabożeństwach, usłyszano huk armat stojących pod kościołem bernardynów. Niedługo potem dowiedziano się, że salwy te witają wieść o zawartym z Turkami pokoju. Nie był to wprawdzie oficjalny pokój, ale układ zawarty na razie między Koniecpolskim a Szahin agą w dniu 19 września. Niedługo potem traktat podpisany wówczas na granicy został potwierdzony przez obie strony, po czym uroczyście odnowiono wszystkie dotychczasowe układy pokojowe zawarte między obu państwami. Na mocy traktatu zarówno Polska, jak Turcja zobowiązywały się do powstrzymywania jedno Kozaków, drugie Tatarów. Ustalono, że najazdy tatarskie nie przekraczające 200 osób nie będą uważane za naruszenie układu, ale pociągną za sobą wypłaty odszkodowań. Co do żądania zniesienia pałanek granicznych, uznano, że wiadomości o zbudowaniu nowych są fałszywe. Równocześnie stwierdzono uroczyście, iż Polska jest krajem wolnym i nie podlega obowiązkowi płacenia haraczu. Wiadomość o zawarciu pokoju z Turcją przywitano na pewno w całej Polsce z głębokim zadowoleniem. We Lwowie, gdzie przebywał król, urządzono specjalnie uroczyste nabożeństwo dziękczynne. W oczach szerokich rzesz szlacheckich był to nowy dowód, iż panowanie nowego władcy będzie szczęśliwe i pokojowe. Możemy jednak snadnie przypuszczać, że król PrzYJął tę wiadomość z pewnym uczuciem smutku. Żałował na pewno tych laurów, które spodziewał się znowu uwić koło swego szyszaka w związku ze zwycięstwami nad nieprzyjacielem krzyża i całej prawie Europy, w to bowiem, iż rozprawa z Turkiem skoń--zyłaby się jego zwycięstwem, z pewnością nie powąt- 171 Trudniej przedstawiała się sprawa z pozostałymi państwami. Gdy chodzi o Niderlandy, spodziewano się, że państwo to zainteresowane jak najbardziej w eksporcie zboża polskiego będzie, podobnie jak za panowania Zygmunta III, szczerze starać się o doprowadzenie do przedłużenia rozejmu, czy nawet o zawarcie pokoju między Szwecją a Polską, by w konsekwencji móc bez trudności oraz opłat celnych sprowadzać polskie zboże. Nie należało jednak spodziewać się, że to protestanckie państwo, które pozostawało w wojnie z Hiszpanią, które płaciło od roku 1631 poważne subsydia Szwecji, uważanej za głównego szermierza sprawy protestanckiej w Europie, zechce szczerze popierać interesy i pretensje krewniaka Habsburgów Władysława IV. Wprawdzie, gdy z początkiem 1633 zjawił się tu poseł Władysława Janusz Radziwiłł, zawiadamiając stany o wstąpieniu na tron polski drugiego Wazy, donosił: "panowie Hollandrowie testati sunt [oświadczyli się] ku JMci affectum prolixissime [obszernie, z życzliwością] i że im ta legacja bardzo była wdzięczna... oświadczyli", w Warszawie jednak nie łudzono się chyba, żeby w ówczesnej sytuacji "panowie Hollandrowie" zdobyli się na coś więcej niż słowa i gotowość do pośrednictwa. Jeszcze ciemniej rysowały się perspektywy pozyskania Francji. Tu od dłuższego czasu rządził zdecydowany wróg Habsburgów, pierwszy minister Armand du Plessis Richelieu, który od paru lat upatrzył sobie w Szwecji głównego sprzymierzeńca i narzędzie w walce z monarchią Habsburgów. Władysław nie tracił z pola widzenia tego sojusznika Szwecji. Jak wspomnieliśmy, niedługo po elekcji wysłał do Francji posła z notyfikacją wstąpienia na tron. Posłowie zaś, jak Henryk Denhoff, spotykając się z dyplomatami francuskimi na terenie Niemiec, usiłowali ich przekonać o niechęci Władysława do cesarza i gotowości jego do 174 bliższego porozumienia z Francją. Trudno jednak było się spodziewać, by te gołosłowne zapewnienia, którym jakoś nie odpowiadała rzeczywistość, miały przekonać podejrzliwego kardynała. Stosunkowo najlepiej przedstawiała się natomiast sprawa pozyskania życzliwości króla angielskiego Karola I. Stuartowie utrzymywali w ogóle przyjazne kontakty z polskimi Wazami, a Karol nie żywił jakiejś zasadniczej niechęci ani do Habsburgów, ani do Hiszpanii. Zajęty sporami z parlamentem nie zamierzał się angażować po stronie protestantów w Europie i jego stosunki ze Szwecją były dość chłodne. Projekt też Oxenstierny zawarcia przymierza angielsko-szwedz-kiego został nad Tamizą przyjęty bez entuzjamu. Jedyna rzecz, która istotnie interesowała Karola I w Niemczech, to sprawa jego szwagra elektora Palatynatu, Fryderyka V, "króla zimowego" Czech. Toteż, gdy poseł angielski Vane zjawił się w kwaterze szwedzkiej, w pierwszej kolejności chciał rozmawiać o losach Palatynatu. W roku 1633 Fryderyk V już nie żył, pozostała jednak przy życiu jego żona i potomstwo, którego losy żywo obchodziły króla angielskiego. Dodajmy, że najstarsza z córek zmarłego elektora - Elżbieta w roku 1632 liczyła 14 lat, czyli według ówczesnych pojęć zbliżała się do wieku ślubnego. Na tym tle dopiero można zrozumieć znany projekt • dyplomacji polskiej małżeństwa młodej księżniczki z Władysławem. Nie wiemy, w czyjej głowie zrodził się ten pomysł. Może w otoczeniu Krzysztofa Radziwiłła, którego nadworny poeta znał przecież matkę księżniczki. Wprawdzie w okresie bezkrólewia chodziły wieści, że Władysław zamierza pojąć za żonę córkę tegoż Radziwiłła, gotowiśmy jednak przypuszczać, iż sam hetman nie wierzył, by projekt ten znalazł uzna- - w kołach szlachty, niechętnie widzącej małżeństwa 175- królów z poddankami. Plan natomiast małżeństwa angielskiego nie tylko miał szansę realizacji, ale również mógł się okazać korzystny dla protestantów polskich, królowi zaś mógł zapewnić poparcie Anglii w jego dynastycznych planach, boć inną rzeczą było popieranie interesów odległego króla Polski, a inną sprzyjanie mężowi swej siostrzenicy. Poza tym osoba zmarłego elektora Palatynatu cieszyła się uznaniem wśród protestantów zachodnioeuropejskich, których ewentualna pomoc nie była bez znaczenia. Należało się dalej spodziewać, że jeśli nawet Wiedeń i Rzym odniosą się niechętnie do tego projektu króla, to dla Francji czy nawet Szwecji małżeństwo z Angielką będzie przekonywającym dowodem, iż Władysław porzuca obóz cesarski. Gdy chodzi z kolei o czas powstania planu, to według agenta angielskiego w Gdańsku, zrodził się on jeszcze w czasie elekcji, ale, jak się wydaje, konkretne kształty przybrał dopiero w czasie sejmu koronacyjnego. Na ogół bowiem dobrze poinformowany nuncjusz papieski, Visconti, donosi w marcu 1633 roku, że król zamierza żenić się z heretyczką i chce z projektem tym wystąpić wobec stanów. Wówczas jednak mówiono jeszcze o możliwości małżeństwa króla z wdową po Gustawie Adolfie, a dopiero, gdyby plan ten nie doszedł do skutku - o małżeństwie z córką zmarłego elektora. Toteż Jan Zawadzki, udając się na zachód, nie jechał -• jak się zdaje - z wyraźnym projektem małżeństwa Władysława z księżniczką angielską, niemniej już niedługo po jego wyjeździe, mianowicie latem tegoż roku, zaczęto mówić głośno na ten temat. Tak na przykład Denhoff, rozmawiając w Niemczech z dyplomatą francuskim Izaakiem Feuquieres, powiedział wręcz, że Zawadzki ma polecone starać się w Anglii o rękę palaty-nówny. Nie odpowiadało to jednak prawdzie. Ani w Anglii, ani potem w Niderlandach, nawet w czasie roz- 176 mów z wdową po Fryderyku V, poseł nie wspomniał o tym. Jedynie fakt, że jeszcze w Anglii dość ostentacyjnie zapewniał, iż król polski dołoży starań, "by Pa- latynat przez przyjazną ugodę siostrzeńcom jego [króla angielskiego] był przywrócony", a w Niderlandach starał się o portret młodej księżniczki, mógł wskazywać niedwuznacznie na to, że krążące wówczas już na zachodzie pogłoski o ewentualnym planie małżeństwa Władysława z palatynówną nie są całkowicie pozbawione podstaw. Wynik poselstwa Zawadzkiego do Anglii i Niderlandów słał się - być może - dalszym bodźcem do bardziej zdecydowanego zajęcia się projektem matrymonialnym. Zawadzki zjawił się w Anglii i w Niderlandach zarówno z zamiarem nakłonienia obu rządów do przyjęcia mediacji Władysława w Rzeszy, jak i do poparcia jego pretensji do korony szwedzkiej. Otóż w Niderlandach, jak wiadomo związanych ze Szwecją, wyrażono w formie dość ogólnikowej zadowolenie z pomysłu pośrednictwa polskiego, gdy chodzi zaś o poparcie pretensji Władysława do korony szwedzkiej, zachowano wymowne milczenie. Podobnie potraktowano wysunięty przez Zawadzkiego projekt zawarcia przymierza między Polską a Niderlandami. Rezultat poselstwa do Anglii był bardziej skomplikowany. Tu mianowicie król angielski przyjął posła bardzo życzliwie, przyznając z miejsca, że król polski ma "niezaprzeczone... do Królestwa Szwedzkiego prawa". Gdy poruszono temat mediacji Angii w rokowaniach polsko-szwedz-kich, zapewnił posła o swej "czułej przyjaźni" do króla polskiego i gotowości popierania jego interesów. Słowem, według późniejszej relacji posła, otrzymał on Pełną satysfakcję w sprawie wszystkich proponowanych punktów. Inaczej jednak wyglądała oficjalna od->owiedź udzielona mu przez kancelarię. Jak sam stwierdzał, nie pozwalała ona nawet poznać, jakie było 12 Władysław IV 177 stanowisko rządu dotyczące pośrednictwa w sporze polsko-szwedzkim.s7 Innymi słowy Zawadzki wrócił ze swej podróży z przekonaniem, że projekt mediacji Władysława w Rzeszy nie może liczyć na poparcie Zachodu. Pozostał więc problem pozyskania sobie życzliwości państw zachodnich, zwłaszcza Anglii, przy bliskich rokowaniach pol-sko-szwedzkich i w związku z tym zdecydowano się na dworze polskim poczynić w tej sprawie bardziej zdecydowane kroki. Toteż na przełomie 1633/1634 roku wysłano do Anglii nowego posła Aleksandra Przyp-kowskiego, tym razem z wyraźnymi już propozycjami małżeństwa króla z palatynówną. Równocześnie polecono opatowi Orsiemu w Rzymie podjąć pierwsze kroki na dworze papieskim w celu otrzymania potrzebnej dyspensy. Z początkiem też marca 1634 zwrócił się król do wybitniejszych senatorów, między innymi do hetmana Stanisława Koniecpolskiego, by wybadać ich opinię w sprawie proponowanego małżeństwa. Równocześnie poczęto, najprawdopodobniej z dworu królewskiego, rozszerzać różne, obliczone na odpowiedni efekt, pogłoski. Tak więc w Rzymie opowiadano, że król angielski udzieli Polsce pomocy przeciw Szwedom, w Anglii zaś o planach wielkiego przymierza opartego na małżeństwie króla polskiego z palatynówną, Janusze Radziwiłła z córką elektora brandenburskiego, syna elektorskiego zaś z królewną szwedzką. Tak przedstawiał się stan faktyczny. Jak wyglądał wówczas tok rozumowania króla? Sądzę, że mniej więcej itak. Po zakończeniu wojny z Moskwą sytuacja Polski wobec Szwecji stała się znacznie lepsza. Równocześnie w związku z rozwianiem się nadziei na ogólnoeuropejskie traktaty należało myśleć o załatwieniu sporu ze Szwecją bądź przez starcie orężne, bądź na drodze osobnych rokowań pokojowych. W obu przypadkach mogło się przydać poparcie króla angielskiego, władcy 178 utrzymującego poprawne stosunki z obozem protestanckim, dysponującego poza tym dobrym żołnierzem angielskim czy szkockim i silną flotą. Na podstawie relacji Zawadzkiego można było dojść do przekonania, że najpewniejszym sposobem pozyskania sobie Karola I jest małżeństwo z córką zmarłego palatyna, Elżbietą. Nie bez znaczenia wreszcie był też fakt, że poślubienie protestanckiej księżniczki stanowiłoby wyraźny dowód tolerancyjnego usposobienia króla polskiego, co w pewnej mierze - być może - przekonałoby Szwedów do tego reprezentanta polskich Wazów. Sprawa, jak odnosił się sam król do pomysłu małżeństwa z Elżbietą, budzi do dnia dzisiejszego zainteresowanie historyków. Czy traktował go serio, czy też widział w nim jedynie manewr, mający mu zapewnić doraźną pomoc w grze dyplomatycznej. Rozstrzygnięcie nie jest łatwe, albowiem nie posiadamy w tej kwestii bezpośrednich wypowiedzi króla. Ze znanych mi pośrednio enuncjacji królewskich najbardziej przekonywającą wydaje się deklaracja złożona przez króla wobec dyplomaty cesarskiego Waleriana Magni. Według tego mnicha, cieszącego się zresztą dużym zaufaniem króla, Władysław oświadczył, że ożeni się z księżniczką Elżbietą jedynie wówczas, "gdy tego będzie wymagała konieczność zabezpieczenia sobie królestwa szwedzkiego". Uzupełnieniem tej wypowie-izi jest relacja innego informatora rządu austriackiego, który stwierdza, iż małżeństwo królewskie dojdzie do skutku dopiero wówczas, gdy król odzyska Szwecję. Za prawdziwością tych wypowiedzi przemawia dalszy roz-TOJ wypadków. Kiedy bowiem perspektywa odzyska-korony szwedzkiej okazała się nierealna, wówczas archa nie kwapił się do realizacji snutych poprzednio planów. Świadczy o tym jeszcze inne rozumowanie, musiał przecież zdawać sobie doskonale sprawę, Polsce małżeństwo z kalwinką zostanie przywita- 179 ne z niechęcią i chyba od początku uważał, że narażać się na kłopoty ze swymi poddanymi opłaciłoby się jedynie wówczas, gdyby istotnie zapewniło mu ono tak wielkie korzyści, by przeważyły spodziewane trudności. Patrząc też na plan pod tym kątem widzenia, zrozumiemy, że w miarę zbliżania się traktatów polsko--szwedzkich wiadomości o planowanym ożenku Władysława stają się coraz częstsze i pewniejsze. Dochodzą wieści o próbach podejmowanych przez króla, by pozyskać sobie wybitniejszych senatorów katolickich dla tego zamysłu. Kończyły się one jednak, jak w wypadku rozmów z hetmanem Koniecpolskim, podkanclerzem Tomaszem Zamoyskim, wojewodą ruskim Stanisławem Lubomirskim, niepowodzeniem. Mimo to w ostatnich miesiącach roku 1634 poczęły się rozchodzić pogłoski, iż król uda się pod koniec .tegoż roku do Gdańska, gdzie przybędzie też i księżniczka Elżbieta, po czym wezmą pospiesznie ślub. Wieści te stały się z czasem tak silne, że król uznał za stosowne zdementować je wobec nuncjusza i wytłumaczyć mu, że do Prus jedzie jedynie dla sprawdzenia przygotowań wojennych w tym rejonie kraju. Plan małżeństwa angielskiego prowadzi nas nieuchronnie do zasadniczego dla króla problemu szwedzkiego, który, wobec wygasającego w roku 1635 rozej-mu, wymagał zasadniczych decyzji. Toteż od końca wyprawy moskiewskiej, właściwie od początku roku 1634, zagadnienie stosunku do Szwecji stoi w centrum zainteresowania króla. Jeszcze z początkiem tegoż roku, rozpisując w tej sprawie listy do senatorów, próbował wysondować nastroje szlachty i magnaterii. Znamy stosunkowo dużo listów senatorów, zabierających głos na ten temat. Są one w znacznej mierze przeniknięte pragnieniem pokoju, lękiem przed nową wojną. Wszyscy z odpowiadających, podobnie jak i większość szlachty, nie mieli wątpliwości co do tego, że 180 Polsce trzeba zapewnić swobodną żeglugę na Wiśle, ale wszyscy chcieli ten cel osiągnąć w sposób możliwie najtańszy, najchętniej na drodze traktatów. Przewidywali słusznie, iż pośrednicy: Anglia, Francja, Niderlandy czy też Prusy- Brandenburgia, dołożą we własnym interesie starań, by przywrócić pokój na Morzu Bałtyckim. Przypuszczali też, że Szwedzi zajęci wojną w Niemczech, pozbawieni w dodatku króla, zdobędą się na ustępstwa. Toteż większość senatorów doradzała monarsze uregulowanie sporu na drodze traktatów. Wojna bowiem, spowodowana przez zbyt twarde warunki stawiane przez króla, oznaczałaby przecież po pierwsze: płacenie znacznych podatków, po drugie: zamknięcie na czas jakiś żeglugi wiślanej, tej "złotej naszej Indii", po trzecie: można się było spodziewać, że doprowadzi ona do zwiększenia władzy królewskiej i znaczenia jego zauszników w rodzaju Radziwiłła, Den-hoffa, Kazanowskiego, co zdawało się grozić naruszeniem równowagi w kraju, podcięciem "złotej polskiej wolności". Wśród tych opinii znajdujemy i zdania bardzo rozsądne, jak to, że chcąc walczyć ze Szwedami, należałoby pomyśleć o tworzeniu floty. Nie brakowało również i takich doradców, którzy gotowi byli w ostateczności godzić się i na wojnę, ale pod warunkiem przeniesienia działań wojennych na teren Szwecji, by nie obciążać żołnierzem ziem Rzeczypospolitej. Najważniejszy po królu w Polsce dygnitarz, mianowicie prymas, odradzał stanowczo wojną. Ponieważ zaś wiedział, że strona szwedzka jako warunek pokoju kładzie zrzeczenie się praw do korony szwedzkiej, radził zdecydować się na to. "Do czego, widzi Bóg - pisał - ja bym nie radził ani nie wiódł JKMość, gdybym widział sposób jaki, albo spem possibilem [nadzieję] dojścia tego królestwa iure belli [na drodze wojny]. Którego, że nie widzę, nie mogę WKMci radzić, żebyś dla królestwa 181 szwedzkiego, niepewnego, miał kłaść na szańc pewne polskie". On też wysunął pomysł oddania rodzinie królewskiej jakiejś odzyskanej na Szwedach prowincji "in feuduni", tytułem rekompensaty. Senatorowie reprezentowali w pewnym stopniu również i zdanie szlachty. Niemniej jednak król czynił starania, by wpłynąć na opinię szerokich kół szlacheckich. Stąd jeszcze w instrukcji na sejmiki w roku 1634 starał się zastraszyć szlachtę, zwracając uwagę na to, że nieprzyjaciel nie myśli o oddaniu zajętych prowincji, "ale tylko chce posesję swoje tym lepiej w państwach Rzeczypospolitej utwierdzić i wybieraniem ceł niesłusznych w portach pruskich pożytki sobie dalsze przynosić". Jednakowoż szlachta obradująca na sejmikach naprawdę nie mogła się na zapas zajmować sprawą szwedzką, skoro jeszcze wisiała nad Polską chmura turecka. Ponadto uchwalone wówczas podatki pomyślane były w pierwszym rzędzie na zapłacenie wojsk skierowanych na południowy wschód. Gdy chodzi o poglądy szlachty, o jej stosunek do sprawy wojny czy pokoju ze Szwecją, to można chyba bez obawy omyłki powiedzieć, że nie różniły się one od poglądów magnaterii. I ona uważała za rzecz najważniejszą odzyskanie swobodnego dostępu do morza, usunięcie trwałego zagrożenia państwa przez zlikwidowanie szwedzkich posterunków w Prusach. By osiągnąć ten cel, skłonna była nawet zdobyć się na wysiłek i poprzeć wojenną politykę króla. Nie oznaczało to jednak wcale gotowości do walki o odzyskanie korony szwedzkiej. Poza tym i szlachta najbardziej idealne rozwiązanie kwestii widziała w rokowaniach pokojowych. Tu powstał zasadniczy rozdźwięk między planami króla i szlachty. Władysław miał wprawdzie ciągle na ustach słowo "pokój", oficjalnie popierał sprawę traktatów, najchętniej jednak ujrzałby rozwiązanie problemów bałtyckich na drodze działań wojennych. 182 Król, który wiedział, że zna się dobrze na sprawach wojska oraz wierzył w swe zdolności wodzowskie, rozumiał, iż prowadzenie wojny ze Szwecją nie będzie rzeczą łatwą, spodziewał się jednak pomocy Anglii, Danii, nawet Moskwy, a ponadto liczył, że dla odzyskania wybrzeży Rzeczpospolita wytęży wszystkie swe siły. Rokowania pokojowe stały dopiero na drugim planie, chociaż z typowym dla siebie optymizmem, Władysław wierzył w możliwość uzyskania i na tej drodze, dzięki poparciu Anglii i Brandenburgii, jakichś poważniejszych sukcesów. Z kolei wypada odpowiedzieć na ostatnie pytanie. Co chciał król osiągnąć, do czego chciał dojść? Niewątpliwie szczytem jego pragnień, celem ostatecznym, było odzyskanie korony szwedzkiej, bez względu na to czy poślubi Elżbietę, czy też nie i bez względu na to, jak długo przyjdzie czekać na urzeczywistnienie marzeń. Władysław jednak, przy całym swym optymizmie, widział w miarę upływu czasu coraz lepiej, jak dalece cel ten jest nierealny. Rozumiał, że ani szwedzkim wielmożom nie uśmiecha się przyjęcie na tron ambitnego i w dodatku katolickiego władcy, ani też polskim magnatom i szlachcie nie śni się walczyć o jego prawa dynastyczne. Dlatego też gotów był zadowolić się czymś mniejszym, gotów był przyjąć tytułem rekompensaty za zrzeczenie się korony szwedzkiej jedną bądź też więcej prowincji bałtyckich, jak Prusy Książęce, Inflanty, Ingrię, Karelię czy też Finlandię, i w ten sposób zrealizować od dawna żywione marzenie o zapewnieniu sobie dziedzicznego księstwa, które z jednej strony stałoby się podstawą jego polityki dynastycznej, z drugiej dałoby mu większą niezależność wobec szlachty i magnaterii polskiej. 38 Powodzenie czy też niepowodzenie planów królewskich było naturalnie zależne w dużej mierze od społeczeństwa polskiego, o czym mówiłem wyżej, i od 183 ogólnej sytuacji politycznej oraz ustosunkowania się pośredniczących państw. Spośród mediatorów pokojowych, naznaczonych jeszcze w Starym Targu, najjaśniej rysowało się stanowisko elektora. Z racji położenia swych ziem bardzo żywo interesował się, by spór polskp-szwedzki był załatwiony na drodze pokojowej, w związku z czym zamierzał spełnić rolę uczciwego pośrednika i poprzeć nawet osobiste interesy króla, wystawiając mu zresztą potem odpowiedni rachunek. Wiedział o tym wszystkim Władysław i dlatego zdecydował się właśnie w ręce dyplomatów pruskich złożyć sprawę swego ewentualnego odszkodowania za zrzeczenie się praw do korony szwedzkiej. Mógł to uczynić tym łatwiej, że znał osobiście wysłanych na traktaty posłów. Na czele bowiem delegacji pokojowej stał margrabia Zygmunt, krewniak elektora, główną zaś rolę odgrywali w niej regenci pruscy: Andrzej Kreytz i Jan Jerzy Saucken oraz dobrze znany królowi Piotr Bergmann. Drugim państwem, które zajmowało dość życzliwe stanowisko wobec Władysława, była Anglia. Jej również zależało na pokoju nad Bałtykiem, w pierwszym rzędzie ze względu na interesy kupców angielskich. Poza tym na dworze angielskim wzięto poważnie projekt małżeństwa księżniczki Elżbiety z królem polskim, którego uważano za władcę potężnego, dzielnego, życzliwego Anglii, a niechętnego cesarzowi. Stąd też w instrukcji danej posłowi kazano zapewnić Władysława o przyjaznych uczuciach króla Karola oraz o gotowości Anglii wspomożenia go "lądem i na morzu" przeciw jego nieprzyjaciołom. Opierając się też na tej instrukcji, poseł zapewniał potem, iż Anglia dostarczy Polsce trochę okrętów. W rzeczywistości jednak, jak się wydaje, obietnice te były gołosłowne. Król angielski bowiem pogrążony w sporach z parlamentem, związany proszwedzkimi sympatiami swych poddanych, parający 184 się z kłopotami finansowymi nie mógł poważnie myśleć o udzieleniu katolickiemu królowi polskiemu pomocy przeciw protestanckiej Szwecji. Reprezentantem jego na traktatach został Szkot, George Douglas, dawny wojskowy, zajmujący się od niedawna dyplomacją. Opierając się na doświadczeniach poprzednich traktatów rozejmowych, należało się jednak spodziewać, że i tym razem główną w nich rolę odegra reprezentant Francji. O polityce tego państwa wzmiankowałem wyżej. Dążyło ono przede wszystkim do osłabienia cesarstwa, przy czym głównym narzędziem mieli być protestanci niemieccy i Szwecja. Stosunki między kierowaną przez energicznego kardynała Richelieu Francją a rządzoną przez kanclerza Oxenstierna Szwecją uległy wprawdzie ostatnio pewnemu ochłodzeniu, gdyż Richelieu chciał swemu państwu zapewnić pierwsze miejsce w toczącej się walce i usiłował zepchnąć Szwecję do roli wykonawcy zleceń francuskich, ale powoli jednak poczęły się wygładzać. Z jednej bowiem strony Francja przekonywała się, że bez Szwecji nie da sobie rady z cesarzem, z drugiej zaś Szwecja, po klęsce poniesionej we wrześniu 1634 roku pod Nordlingen i po odpadnięciu od koalicji protestanckiej elektora saskiego, zrozumiała, iż pomoc Francji jest dla niej niezbędna. Stąd też już jesienią 1634 roku dyplomata francuski donosił z Niemiec, że Oxenstierna zamierza nadal trzymać się Francji. W związku z powstałą w Niemczech sytuacją kardynałowi Richelieu zależało przede wszystkim na niedopuszczeniu do wojny szwedzko-polskiej, w wyniku której Szwecja mogłaby wycofać się z Niemiec. Ponieważ zdawano sobie sprawę z tego, że ani jedno, ani drugie państwo nie jest skłonne do zrzeczenia się swych praw, najlepsze wyjście widziano w doprowadzeniu do nowego rozejmu na dłuższy okres czasu. Dalszym ważnym zadaniem było odciągnięcie króla polskiego od sojuszu z cesarzem. W tym celu zamierzano 185 mu zwrócić uwagę na to, że "sojusze z domem austriackim okazują się zawsze szkodliwe dla państw zawierających je". Załatwienie tych spraw zlecono doświadczonemu dyplomacie, Klaudiuszowi de Mesmes d'Avaux. Ponieważ królestwo szwedzkie było państwem, od którego w dużej mierze zależały losy rokowań, Richelieu w pierwszym rzędzie skierował swego posła d'Avaux do Szwecji, aby na miejscu przekonał się, jakie istnieją widoki porozumienia. Sytuacja Szwecji na pewno nie była łatwa. Trwająca od lat wojna, aczkolwiek prowadzona na obcym terenie i w jakimś stopniu na koszt wrogów oraz sprzymierzeńców, dawała się mimo to we znaki społeczeństwu. Zbrojenia podejmowane przez króla polskiego, jego sukcesy odniesione w wojnach z Rosją i Turcją, napawały szwedzkich mężów stanu niepokojem. Przy tym wszystkim jednak uważano sprawę utrzymania nabytków inflanckich, a częściowo i pruskich, za rzecz ważniejszą niż ewentualne, ale niepewne nabytki w Niemczech. W przypadku dojścia do wojny z Polską Szwedzi gotowi byli prowadzić działania wojenne głównie na terenie Prus. Wszystko to, oraz świadomość, że posiadanie portów pruskich zapewnia Szwecji poważne dochody w postaci pobieranych ceł, sprawiło, iż kiedy d'Avaux zjawił się w styczniu 1635 roku w Sztokholmie, zastał polityków szwedzkich niechętnych jakimkolwiek ustępstwom. Ziemie zajęte w Prusach decydowali się oddać jedynie za cenę zrzeczenia się przez Władysława IV praw do korony szwedzkiej i pozostawienia Inflant w rękach szwedzkich. Na tych warunkach gotowi byli nawet zawrzeć trwały pokój. W przypadku zaś zawierania rozejmu widzieliby najchętniej utrzymanie warunków rozejmu w Starym Targu, ostatecznie jednak godzili się na oddanie pewnych miejscowości w Prusach. Taka postawa Szwedów nie oznaczała pomyślnej perspektywy dla przyszłych rokowań. 186 Polacy naturalnie nie orientowali się w tym, jakie było stanowisko Szwedów, toteż wyznaczeni przez sejm komisarze, z kanclerzem koronnym na czele, przygotowywali się z dobrą wiarą do rozpoczęcia rozmów pokojowych. Zadzik przybył jeszcze jesienią 1634 roku do Chełmna, by stąd dopilnować terminowego zaczęeia rokowań. Dzięki też jego energii i pomocy komisarzy elektora brandenburskiego można było, po usunięciu najważniejszych trudności proceduralnych, już 24 stycznia 1635 roku przystąpić do konferencji ze Szwedami. Na miejsce obrad wybrano tym razem Pasłęk w Prusach, gdzie przybyli na oznaczony dzień delegaci polscy: Jakub Zadzik, kanclerz koronny, przewodniczący delegacji, Krzysztof Radziwiłł, hetman litewski, Rafał Leszczyński, wojewoda bełski, Remigian Zaleski, referendarz koronny, wreszcie Ernest Denhoff, starosta dorpacki, i Abraham Gołuchowski, starosta stężycki. Szwedów reprezentowali hrabia Piotr Brahe, przewodniczący delegacji, Herman Wrangel, gubernator Prus, radca Steń Bielke, Achacy Axelson i Johan Nicodemi. Obrady tym razem nie trwały długo. Przeszkodą nie do pokonania okazała się sprawa tytulatury. Polacy nie chcieli Krystynie przyznać tytułu królowej szwedzkiej, Szwedzi zaś z lepszym prawem protestowali przeciw tytułowi króla Szwecji przy imieniu władcy polskiego. Po paru dniach, w czasie których szukano jakiegoś wyjścia, przerwano rokowania i obie strony postanowiły odwołać się do swych mocodawców. W gruncie rzeczy można było tę trudność ominąć w jakiś sposób. Szwedom jednak najwyraźniej zależało na odłożeniu traktatów, albowiem chcieli doczekać przybycia pośrednika francuskiego hrabiego d'Avaux. W czasie bowiem tych początkowych pertraktacji, wobec nieprzybycia innych pośredników, ciężar uzgadniania spornych kwestii spadł całkowicie na delegatów brandenburskich. Takie rozwiązanie wstępnych rokowań było w grun- 187 cię rzeczy na rękę królowi, który dzięki temu mógł na sejmie roku 1635, zwołanym na dzień 31 stycznia przedstawić w odpowiednio ciemnych kolorach perspektywę dalszych negocjacji. Jeden też z głównych punktów propozycji od tronu stanowiła sprawa przygotowania środków na czekającą kraj wojnę. Wetujący senatorowie, wprawdzie nie wszyscy, zajęli się tą sprawą. Stanisław Łubieński zwrócił uwagę na to, że Korona nie miała dotąd tak uciążliwego nieprzyjaciela. Prymas Jan Wężyk wskazywał na poważne obciążenie gospodarki przez cła pobierane przez Szwedów w portach. Odezwały się nawet pojedyncze głosy, by zapewnić królowi środki do odzyskania jego dziedzicznego królestwa. Niektórzy, jak kanclerz litewski Albrecht Radziwiłł, wypowiadali się. za koniecznością budowania floty. Sprawy wojska, jego zapłaty, organizacji, liczebności zajmowały wiele miejsca w czasie obrad sejmu. Tym razem wobec zerwania przez Szwedów rokowań, o czym zdawał obszerna relację przed obu izbami Za-dzik, szlachta sięgnęła głęboko do kieszeni i uchwaliła dość duże podatki, mogące zapewnić skarbowi od 3 500 000 do 4 400 000 złp.S9 Naturalnie król jeszcze przed zapadnięciem tej uchwały przystąpił do zaciągów wojskowych. Do pracy zabrał się z całą energią, dzięki temu też latem stanęło pod Gniewem, w obozie dowodzonym przez Koniec-polskiego, wojsko liczne i dobre, w sumie około 21 000 żołnierza, w czym 12 000 piechoty. Na tym jednak nie skończyły się przygotowania do wojny. Wiedząc, że przyjdzie walczyć z nieprzyjacielem bitnym i wyćwiczonym, mającym w swych rękach szereg twierdz, zawczasu ułożono dość szczegółowy plan kampanii. Pomyślał też król i o tym, by zapewnić sobie panowanie w nie okupowanej przez Szwedów części Prus Książęcych, gdzie - w porozumieniu z elektorem - wysłał w charakterze namiestnika Jerzego Ossolińskiego, aby 188 tam pozaciągał odpowiednią liczbę żołnierzy i przygotował ludność do walki ze Szwedami. Nie zapomniano też o doświadczeniach ostatniej wojny i głosach, jakie padały na sejmach, lub lepiej powiedziawszy, król nie zapomniał i przystąpił również dość wcześnie do tworzenia floty. Już na przełomie 1634/1635 roku udał się do Gdańska, by z jednej strony zapewnić sobie pomoc tego zamożnego miasta, z drugiej zaś rozpatrzyć się, jakie istnieją możliwości zorganizowania w szybkim tempie floty. Ostatecznie wobec konieczności pośpiechu zdecydował się nie czekać na wyprodukowanie nowych okrętów, ale po prostu zakupił u zamożnego kupca gdańskiego, Jerzego Hewla, dziesięć okrętów handlowych, które potem pospiesznie przerobiono na wojenne. Ze względu na brak pieniędzy dokonano tej operacji na podstawie kredytowej, obciążając skarb królewski na poważną kwotę 379 000 złp. Opiekę nad flotą polską, stworzoną w tak przyspieszonym trybie, zlecił król powołanej przez siebie Komisji Morskiej, na czele której postawił dobrego przyjaciela, obeznanego ze stosunkami nadmorskimi, starostę ko-ścierzyńskiego Gerarda Denhoffa. Zorganizowana przez króla flota składała się z niezbyt wielkich okrętów o różnym tonażu. Były to normalne okręty handlowe od większych okazów o pojemności 270 łasztów, czyli koło 500 ton, do całkiem małych o pojemności około 150 ton. Nosiły one typowe dla tutejszych okolic nazwy, jak "Słońce", "Biały Orzeł", "Czarny Orzeł", "Fortuna", "Prorok Samuel". Największy z okrętów uzbrojono w 32 armaty, podczas gdy na pozostałych umieszczono od 20-24 sztuk. Okrętów o średniej wielkości było 4, małych zaś 6. Dowódcami mianowano mieszczan gdańskich jednak, jak wskazywałyby ich nazwiska, pochodzenia raczej skandynawskiego, najprawdopodobniej duńskiego, nie niemieckiego. Komendę nad flotą oddano niejakiemu Alek- 189 sandrowi Seton, z pochodzenia Szkotowi, z tym jednak, że nie został mianowany admirałem, ale jedynie wiceadmirałem, według łacińskiej nomenklatury "classis nostrae vicepraefectum".40 Możliwe, że król zamierzał tytuł admirała zachować dla znanego mu ze słuchu wybitnego wojownika, przebywającego wówczas za granicą, Krzysztofa Arciszewskiego. Władysław niewątpliwie zdawał sobie dobrze sprawę, iż flota, licząca najpierw 10, potem 12 okrętów, nie wystarczy nawet do ochrony wybrzeża, nie mówiąc już o zabezpieczeniu swobodnej żeglugi na Bałtyku, tak ważnej dla Polski zarówno ze względu na eksport zboża, jak i import broni z zachodu. Dlatego też - według tego, co wiemy - od początku myślał o dwukrotnym powiększeniu floty. Zrealizowanie tego planu, zwłaszcza w okresie przedwojennym czy też wojennym, nie było rzeczą łatwą. Król jednak rachował na zakup okrętów kupieckich w Danii i w Gdańsku, które następnie chciał przerobić na wojenne, w organizowanych w Pucku warsztatach okrętowych. Spodziewał się poza tym pomocy ze strony Anglii, dysponującej; w tym czasie jedną z najpotężniejszych flot w Europie. By móc jednak realnie na nią liczyć należało koniecznie poczynić dalsze kroki w sprawie małżeństwa z pala-tynówną. Król, świadom tego, zaraz po skończeniu sejmu przedstawił oficjalnie swój projekt małżeństwa na posiedzeniu senatu. .Senatorowie zajęli dość niejednolite stanowisko. Na 30 obecnych 10 według jednych relacji, 15 według drugich wypowiedziało się negatywnie, utrzymując, że król katolickiego państwa nie powinien się żenić z protestantką. Wysuwano różne argumenty. Wskazywano między innymi na szkody, jakie poniósłby Kościół katolicki w Polsce, przypominano nieprzerwaną (jak twierdzono) tradycję królowych katolickich. Co najmniej jednak połowa obecnych senatorów poparła pomysł lub też zajęła stanowisko nie- 190 zdecydowane. Gdy zaś po skończeniu posiedzenia król zażądał od obecnych wypowiedzi na piśmie, nawet niektórzy gorliwi poczęli się wahać. W gruncie rzeczy więc, jak to słusznie już dawniej zauważono, zaistniały warunki pozwalające królowi, który przecież nie musiał się krępować zdaniem mniejszości senatu, finalizować rokowania w sprawie małżeństwa i słać odpowiednie poselstwo do Hagi czy Londynu. Jeśli nie doszło do tego, jeśli król nie wystąpił z jakimiś bardziej konkretnymi propozycjami wobec przybyłego niedługo potem do Polski wysłannika angielskiego Douglasa, stanowi to najlepsze świadectwo, że Władysław traktował sprawę małżeństwa jako grę polityczną, obliczoną jedynie na pozyskanie pomocy króla angielskiego. Przemawia za tym jeszcze parę innych faktów. Tak więc, przybyłemu do stolicy, mocno zaniepokojonemu prymasowi król wręcz oświadczył, że zobaczy, jak daleko pójdą oferty pomocy ze strony króla angielskiego i że jeśli nie będą one odpowiadały pokładanym nadziejom, wówczas "zarzuci myśl żenienia się z jego krewną". Podobnie życzliwość, jaką okazywał posłowi cesarza Arnoldynowi, oraz zapewnienia dawane w odpowiedzi oficjalnej, że "wspólna jest sprawa i wspólny nieprzyjaciel", wreszcie gotowość wysłania cesarzowi posiłków bądź to pod komendą Stanisława Lubomirskie-go, bądź też królewicza Jana Kazimierza, nie były chyba jedynie grą dyplomatyczną, ale dowodami, iż król nie myślał o zrywaniu więzów z obozem katolicko-habs-burskim, do czego nieuchronnie musiałoby prowadzić małżeństwo z protestantką. W trakcie podejmowanych przez Władysława różnorakich wysiłków zarówno na polu dyplomacji, jak i przygotowań wojskowych nadszedł wreszcie czas podjęcia ponownie rokowań pokojowych. Tym razem przybył na nie komplet pośredników: poseł francuski Klaudiusz d'Avaux, poseł angielski George Douglas, 191 posłowie niderlandzcy Roch van Honaert, Andrzej Bi-cher i Joachim Andraee oraz wspomniani wyżej posłowie brandenbursko-pruscy. Delegacja szwedzka pozostała bez zmian. Wśród komisarzy polskich główne skrzypce grali dalej Jakub Zadziik, Rafał Leszczyński, Ernest Denhoff i Remigian Zaleski. Obok wymienionych Krzysztof Radziwiłł pełnił przez jakiś czas funkcję rzecznika interesów królewskich, z początkiem lipca jednak opuścił on miejsce traktatów, by udać się do wojtska ma Litwę. Pod koniec sierpnia przyłączył się do komisarzy polskich Jakub Sobieski. Miejscem obrad była Sztumska Wieś, gdzie korzystając z wiosennej i letniej pory rozbito namioty, podczas gdy poszczególne delegacje przebywały w sąsiednich miejscowościach. Polacy mieszkali w Jankowcu, Szwedzi w Kwidzyniu. Tak więc tu, w Sztumskiej Wsi, miał się rozegrać ostatni etap walki Władysława IV o jego prawa do korony szwedzkiej. Należy na wstępie zaznaczyć, że w okresie przerwy w rokowaniach dokonała się bardzo poważna zmiana w nastawieniu przystępujących do układów państw. Nie dotyczyła ona Polski. Tu bowiem grono najbardziej wpływowych magnatów z Zadzikiem, hetmanem Koniecpolskim i wojewodą Lubomirskim na czele nadal reprezentowało ten sam pogląd, streszczający się w tym, że Szwedów trzeba za wszelką cenę, drogą pokojową czy nawet wojenną, usunąć z wybrzeży polskich zajętych w czasie poprzedniej wojny i że w żadnym wypadku nie należy pomagać królowi wówczas, gdyby po osiągnięciu tego głównego celu chciał jeszcze dalej walczyć o koronę szwedzką. Jeśli więc - jak widzimy - w Polsce wytyczne polityki wobec Szwecji nie uległy zmianie, inaczej przedstawiała się sytuacja ze Szwedami. Wspomnieliśmy wyżej, że istotnie jeszcze z początkiem roku 1635 nie myśleli oni o wycofaniu się z Prus. W przeciągu jednak tych paru miesięcy, jakie upły- 192 nęły od zerwania zimowych traktatów do rozpoczęcia ich ponownie na wiosnę, zaszła w Sztokholmie zdecydowana zmiana. Zdano sobie tu mianowicie sprawę z tego, że Szwecja popada w coraz trudniejszą sytuację. Szczęście wojenne przestało, jak wiemy, towarzyszyć armii szwedzkiej, wyczerpani książęta protestanccy, orientujący się dobrze, że Szwedzi myślą przede wszystkim o własnych sprawach, decydowali się na rozpoczęcie rokowań z cesarzem i już wiosną było widoczne, iż kolejno najważniejsi z nich porzucą obóz szwedzki. Biorąc pod uwagę aktualne położenie, Szwedzi zdecydowali się pójść na dalsze ustępstwa, by nie narażać się na ryzyko nowej wojny. Toteż .z początkiem marca zapadła w Sztokholmie decyzja oddania Polsce Prus i zrzeczenia się prawa pobierania ceł w portach pruskich w zamian za pięćdziesięcioletni rozejm. Tym samym praktycznie zaistniała możliwość dojścia do porozumienia między obu państwami. Było bowiem do przewidzenia, że skloro tylko komisarze polscy dowiedzą się o tym, to uczynią wszystko, by nawet z pominięciem praw króla do korony doprowadzić do rozwiązania problemu pruskiego, zgodnie z życzeniami szlachty. Rokowania rozpoczęły się tym razem, po szybkim przebrnięciu przez pułapki formalistyczne, dnia 24 maja 1635 roku. Jak przewidywano, zaczęto od rokowań o wieczny pokój. Ze strony polskiej wysunięto za pośrednictwem posłów elektora warunki, na których Władysław IV gotów był się zrzec iswych praw do królestwa szwedzkiego. Szły one daleko. Szwedzi więc mieli anulować wydane przeciw polskim Wazom prawa odsuwające ich od możliwości piastowania godności królewskiej w Szwecji, mieli oddać ziemie zajęte w Prusach Rzeczypospolitej, Inflanty zaś i Estonię królowi. W zamian za to obiecywano, iż król zobowiąże się nie zawierać przymierzy skierowanych przeciw Szwecji 33 Władysław IV 193 czy też protestantom niemieckim, przeciwnie gotów będzie ich wspomagać. Propozycja ta, mimo wysuniętych w niej obietnic, szła tak daleko, że pośrednicy przedstawili ją Szwedom w znacznie zmodyfikowanej formie, po czym rozpoczęły się próby znalezienia jakiejś formuły, mogącej zadowolić obie Strony. W poszczególnych projektach, akceptowanych przez stronę polską, podkreślano początkowo z, naciskiem, że król musi otrzymać jakąś rekompensatę. Senatorowie z całą pewnością żądanie to - poza paroma - stawiali bez przekonania; czynili to - jak sądzę z dwu względów. Po pierwisze, zdawali sobie sptfawę z tego, iż za zrzeczenie się już drugiej korony, królowi jednak należy się jakaś nagroda, po drugie, nie wierzyli, by Szwedzi wyrazili zgodę na oddanie ^całych Inflant. Spodziewali się najwyżej jakiegoś skrawka w postaci kilku starostw. Polacy bowiem miogli orientować się w nastawieniu Szwedów, którzy wrącz oświadczyli posłowi angielskiemu, że w żadnym wypadku nie zgodzą się na oddanie Inflant, skoro ,,tu chodzi o ich własną sprawę", gdyż więcej im zależy na tej prowincja niż na sprawie niemieckiej. Prowadzone w ten sposób rokowania, z krótką przerwą w czerwcu, utknęły tym samym na martwym punkcie i chyba ku zadowoleniu polskich komisarzy. Wobec tego jednak, że trudno było mówić o wiecznym pokoju, nasuwała się nieuchronnie, jako jedyne wyjście, konieczność rozmowy o dłuższym rozejmie. D'Avaux sondował jeszcze wcześniej w tej sprawie komisarzy polskich, ci jednak nie kwapili się do rozmów na ten temat, widząc zdecydowaną niechęć króla do rokowań o zawieszenie broni. Gdy jednak po półtoramiesięcz-nych debatach pokazało się, że nie uda się zawrzeć rozsądnego pokoju, skoro nawet posłowie elektorscy, zasadniczo respektujący wolę króla, wystąpili z propozycją rozejmu, nie było już innej możliwości. 194 Zaraz na wstępie rozmów na ten temat, ku niemałemu zaskoczeniu Polaków, Szwedzi wyrazili gotowość za pięćdziesięcioletnie zawieszenie broni oddać Rzeczypospolitej ziemie zajęte w Prusach, nie żądając niczego w zamian. Komisarze polscy przywitali ten zwr'ot w rokowaniach z dużym zadowoleniem, chociaż widzieli trudności, jakie będą musieli pokonać, by przekonać króla o słuszności takiego rozwiązania, równocześnie jednak zdawali sobie isprawę, że zdobywanie Prus z licznymi i dobrze ufortyfikowanymi zamkami potrwałoby czas niemały, a w dodatku nie wiadomo z jakim skutkiem. Jasne światło na poglądy przewodniczącego delegacji polskiej, Zadzłka, rzuca jego list pisany w połowie lipca do Jana Zawadzkiego. "Wolałbym - pisał w nim - żeby utrumque [obie rzeczy] mogło się przywrócić, jednakże to sponte [dobrowolnie] Szwedowie nie chcą, a my per vim [siłą] ledwie też to utrumque praestare [obu rzeczom podołać] będziemy mogli, vi-derint alii [niech baczą inmi], co się uczynić ma."41 Wyraźniej jeszcze pisał do Gembickiego stwierdzając, że nawet gdyby Polakom, udało się zająć Prusy "jeszcze by nam Inflanty zostawały, które abyśmy re- kuperować [odzyskać] mieli, ja mało co mam /nadzieję". Na dobitek Douglas, referujący Polakom propozycje szwedzkie, oświadczył •wyraźnie, iż król angielski wprawdzie żywi sympatię do króla polskiego i chętnie by udzielił pomocy w postaci okrętów, wielkie jednak okręty angielskie nie nadają się do użycia na Morzu Bałtyckim. Wszystko to razem sprawiło, że ostatecznie większość delegatów polskich uznała propozycje szwedzkie za nadające się do dyskusji i postanowiła wpłynąć na króla, aby zgodził się na prowadzenie rokowań, tym razem o rozejm. "Srodze to podanie - pisze niechętny zawieszeniu broni Janusz Radziwiłł - arripuerunt [pochwycili] nasi i żeby na nim JKMość przestał perswadują JKMci." 33* 195 Istotnie, wkrótce znalazł się Władysław pod naciskiem swych doradców i urzędników, domagających się, by wyraził zgodę na rokowania o rozejm. Niełatwa to była dla króla decyzja. Mimo bowiem krakań i najgorszych przewidywań kanclerza, kończył gromadzić na Pomorzu wojsko tak liczne i tak dobrze zorganizowane, jakiego już dawno Rzeczpospolita nie widziała. Wszak udało mu się w trakcie rokowań z elektorem osadzać w charakterze swego na^estnifea - rzecz od dawna niebywała - w Królewcu Jerzego Ossolińskiego, który szybko uwinął się koło przygotowania sił zbrojnych w tym rejonie kraju. Na falach morskich koło Pucka kołysało się 12 okrętów wojennych i król mógł żywić uzasadnioną nadzieją, że jeśli może nie dwukrotnie, to jednak z czasem powiększy ich liczbę. Prowadzenie jednak wojny - z czego musiał zdawać sobie sprawę - wbrew woli większości senatu byłoby rzeczą trudiną, prowadzenie jej zaś wbrew woli senatu, duchowieństwa i szlachty wręcz niemożliwą. Nie ulegało wątpliwości, że o ile szlachta walczyłaby o Prusy, o tyle nie zechciałaby płacić za wojnę o odległe Inflanty, do straty tej bowiem zdążono się już przyzwyczaić. Jako groźne ostrzeżenie musiało brzmieć w uszach królewskich oświadczenie Zadzika: .,ledwie byśmy praesenti rerum statu [w obecnej sytuacji] Rzeczpospolitą mogli przywieść do jakich podatków". Tak więc w drugiej połowie lipca zdecydował się król, zapewne z ciężkim sercem, przystać na rokowania o rozejm. Jak się zdaje, zawsze optymistycznie usposobiony, rachował początkowo, że Szwedzi, żądając pięćdziesięcioletniego rozejmu, nie zgodzą się na dwunastoletni jedynie proponowany przez, niego i dzięki temu dojdzie do wojny, za wszczęcie której zwali potem winę na Szwedów. Nadzieje te jednak okazały się próżne. Przeciwnik począł powoli spuszczać ze swych wygórowanych żądań, a senatorzy nie zaniedbywali 196 niczego ze swej strony, by skłonić króla do zgody na dłuższe inducje. Radziwiłł pisze o nich: "bez wstydu, in praesentia [w obecności] mediatorów ledwie nie na kolana upadali". Toteż wreszcie i król musiał ustąpić, przystając na dwudziestopięcioletni rozejm. Wobec tego, że i Szwedzi odstąpili od później proponowanych 30 lat, nietrudno było doprowadzić do obustronnej zgody na lat 26 i pół. Jeszcze w ostatniej chwili zdawało się królowi, iż uda się doprowadzić do wojny w związku z konfliktem o prawa katolików w Inflantach, na co Polacy kładli specjalny nacisk. Sytuację zaostrzył niespodziewanie zatarg między strażą polską a szwedzką w dniu 27 sierpnia na miejscu rokowań. Gorliwi jednak obrońcy praw katolików, wobec perspektywy całkowitego zerwania porozumienia, kapitulowali nieoczekiwanie szybko. Królowi, w którym nagle rozbudziły się nadzieje i który ostatecznie został srodze zawiedziony, nie pozostało nic innego jak robić dobrą minę do złej gry i ulżyć sobie, rzucając parę przekleństw pod adresem kanclerza, kierownika delegacji pokojowej. Rozejm podpisano ostatecznie 12 września 1635 roku, ustanawiając zawieszenie broni na 26 lat i 6 miesięcy między obu państwami. Tym samym król, gdyby chciał ściśle trzymać się postanowień traktatu, mógł rozpocząć wojnę dopiero w 65 roku życia. Dla Rzeczypospolitej układ oznaczał spełnienie zasadniczych postulatów szlachty. Szwedzi zobowiązali się opuścić rychło Prusy, podczas gdy w Inflantach zachowywano zasadę ,,uti possidetis", czyli stan istniejący w chwili zawierania rozejmu. Cła, będące poważną przeszkodą w handlu zbożowym, miały być "wnet" doprowadzone do stanu sprzed wojny. Król Polski zobowiązał się posnad- 211 hoff wojewoda sieradzki i królewicz Jan Kazimierz. Po finalizacji układów odbył się w Wiedniu ślub zastępczy, w którym Jan Kazimierz reprezentował króla. Wnet potem ruszyło poselstwo razem z królową na północ. W dniu 20 sierpnia stanęła królowa na polskiej ziemi, a 12 września odbył się właściwy ślub w kolegiacie Św. Jana, po czym w tymże kościele nastąpiła dzień później koronacja. Wielkie i kosztowne uroczystości, które zakończyły się wystawieniem sztuki o św. Cecylii, miały podkreślać wagę aktu. Jak jednak świadczą współcześni, poza samym przedstawieniem, uroczystości były częściowo nie-udałe. Gdy chodzi o osobę nowej królowej polskiej, to kraj zyskiwał w niej poważną, skupioną, ale w gruncie rzeczy całkowicie obcą otoczeniu władczynię, która nie zaznaczyła się w historii polskiej niczym szczególniejszym. Między Władysławem a jego dwudziestosześcioletnią małżonką nie nawiązały się żadne bliższe więzy. Dla swej nabożnej żony, której obecność w Warszawie nie przyniosła Władysławowi spodziewanych korzyści politycznych, miał król jedynie uczucie szacunku zmieszane w jakimś stopniu ze zniecierpliwieniem. Układ familijny z Habsburgami i małżeństwo z Cecylią Renatą zamykały niejako pierwszy, najbardziej czynny okres panowania Władysława. Nadchodzące lata nie przyniosą sukcesów na miarę oswobodzenia Smoleńska, pokoju w Polanowie czy nawet rozejmu w Sztumskiej Wsi. Władysław będzie musiał się zadowolić sprawami mniejszej wagi, skoncentruje się na zagadnieniach wewnętrznych. Toteż wydaje mi się celowe podsumowanie osiągnięć uzyskanych przez niego w tej właśnie dziedzinie w pierwszym, a dla większej przejrzystości częściowo i w drugim okresie panowania, gdyż dzięki niemu uzyskamy jakiś pełniejszy obraz. Sukcesy odniesione przez Władysława bądź to na 212 polu walki, bądź to przy stole konferencyjnym, poważne, chociaż nie zawsze odpowiadające zamiarom i aspiracjom królewskim, wymagały niewątpliwie dużych wysiłków, gdy chodzi o przygotowanie i zorganizowanie sił wojskowych. Widzieliśmy też, że zarówno na wyprawę smoleńską, jak i następnie do Prus ruszyły armie znacznie przekraczające, jak na przykład w przypadku wyprawy pruskiej, 25 000 żołnierzy. Chociaż siły te musiały później ulec drastycznej redukcji, .tak że wojsko kwarciane liczyło zaledwie 2500 żołnierzy, to jednak, dzięki zadbaniu o odpowiednie kadry oficerskie, istniała zawsze możliwość stosunkowo rychłej rozbudowy armii. Część z przeprowadzonych przez króla reform miała przetrwać w późniejsze czasy. Do najważniejszych poczynań królewskich należało wprowadzenie do wojska nowej formacji, mianowicie piechoty cudzoziemskiego autoramentu. Uzbrojenie jej stanowiły piki i muszkiety. Jeśli chodzi o organizacje, opierała się ona na wzorach niemieckich, z obcymi oficerami, składała się jednak z polskich żołnierzy, mieszczan i chłopów, werbowanych w dobrach królewskich. Piechota była zaopatrzona w jednolitą broń i występowała do walki uszykowana w sposób nowy, zapewniający większą operatywność niż dawniej. Na tym jednak nie wyczerpała się działalność Władysława w dziedzinie wojskowości. Od pierwszej chwili swych rządów zwrócił uwagę na artylerię i dążył z powodzeniem do jej rozbudowy. Nowe działa odlewano w Gdańsku, Wilnie, Lwowie i w okręgu staropolskim. W Warszawie założył król łudwisarnię królewską prowadzoną przez Daniela Tyma, w której odlewano działa spiżowe. Zadbano też o ujednolicenie wielkości armat i wprowadzono w użycie większe działa, tak zwane kar-tauny, strzelające pociskami ważącymi 48 funtów. Równocześnie król zaopatrzył regimenty piechoty w mniejsze działa, tak zwane oktawy, zwiększając tym samym 213 siłę ognia oddziałów. W sumie w latach 1639-1640 posiadała artyleria koronna nieco ponad 300 dział, rozmieszczonych w licznych arsenałach, które król otoczył swą opieką, przebudowując stare lub też budując nowe, jak na przykład w Warszawie i Lwowie. W sumie posiadała Rzeczpospolita w Koronie 7 arsenałów zaopatrzonych w poważną ilość amunicji. Jeszcze jako królewicz zwracał Władysław uwagę na zdolniejszych oficerów, utrzymywał z nimi bliższe kontakty, między innymi z Eliaszem Arciszewskim, oraz opiekował się nimi. Rozmiary tej opieki uległy rozszerzeniu w chwili, gdy Władysław został królem. Trzeba też przyznać, że wówczas nie brakowało w wojsku polskim zdolnych oficerów. Można tu wymienić braci Ar-ciszewskich, Denhoffów, Weyherów, Judyckiego, Abra-hamiowicza, a listę tę można by przedłużać. Wszystko przemawia za tym, że król zaopiekował się również najwybitniejszym w tych czasach znawcą sztuki artyleryjskiej w Polsce - Kazimierzem Siemioniowiczem. W drugiej połowie swego panowania, gdy w kraju nie było zatrudnienia dla młodych oficerów, król wysyłał ich za granicę, szczególnie do Niderlandów dla teoretycznych i praktycznych studiów w dziedzinie wojskowości. Osobną kartę stanowi działalność króla w dziedzinie spraw morskich. Wspominaliśmy wyżej, że jeszcze w czasie rokowań ze Szwedami, stworzył on flotę wojenną liczącą 12 okrętów. Zawarcie rozejmu w Sztumskiej Wsi stawiało w pierwszej chwili pod znakiem zapytania dalsze jej istnienie. Jak zwykle bowiem niezbyt zasobny skarb państwa z trudem jedynie mógł pokryć koszty utrzymania. Król jednak nie myślał rezygnować z floty. Zakupiwszy okręty (naturalnie na kredyt) od Hewla, powierzył mu je następnie, zlecając by posłużył się nimi w handlu morskim. Myślał król w pierwszym rzędzie o wywozie towarów rolnych 214 i leśnych z Polski, chociażby z dóbr królewskich, przede wszystkim do Hiszpanii. Jeszcze też w jesieni 1635 roku zawiadomił miasto Gdańsk, że wydzielił ze swej floty 8 okrętów i postanowił je "towarami naszymi obciążone" wysłać na zachód. W ten sposób Władysław próbował, jak widzimy, stworzyć coś pośredniego między przedsiębiorstwem królewskim a kompanią handlową. Już w omawianym okresie pokazało się, że przedsięwzięcie to nie będzie łatwe. W roku 1635 bowiem zatonęły dwa okręty kompanii: "Wielki Czarny Orzeł" i "Mały Biały Orzeł", co spowodowało, iż Hewel chciał się nawet wycofać z przedsięwzięcia. Król jednak tym razem okazał dość niespodziewaną u niego wytrwałość i skłonił go do prowadzenia dalej handlu. Ta decyzja królewska, w gruncie rzeczy słuszna, skoro w ówczesnych warunkach należało się zawsze liczyć z podobnymi istratami, wiązała się z innymi planami Władysława, dotyczącymi spraw morskich. Jak się pokazuje bowiem utrzymanie floty było jedynie częścią tych planów. Jeszcze w czasie rokowań pokojowych powziął król śmiały pian stworzenia u nasady Mierzei Helskiej portu wojennego, który miał być bazą floty królewskiej i zapewne orężem pozwalającym królowi narzucić swą wolę dumnemu Gdańskowi. Ziemne szańce fortu rzucono już w lecie 1635 roku. Obok niego plany królewskie przewidywały założenie tu z czasem osady mogącej przerodzić się w miasto. Jeiszcze we wrześniu 1635 roku zjawił się Władysław w "Nowym Szańcu nad samym morzem, który od imienia JKMci - jak pisze Vorbek Lettow - nazwano Władysławów, po łacinie Vladianapolis, po niemiecku Vladislausburg... Stanęliśmy - pisze dalej - - przy tym szańcu 4 sep-tembris. Przy tym szańcu J. Królewska Mość miasto założyć kazał i wolnościami nadał". Potwierdza to również bawiący przy królu Janusz Radziwiłł, dono- 215 sząc ojcu, że król "nam urzędnikom place podzieli} i chce, aby tam nowa Genua była". Jak więc widzimy, Władysław traktował swe zamierzenia poważnie i na pewno nie ograniczały się one do stworzenia małej osady rybackiej, jakim po odzyskaniu niepodległości stało się w latach dwudziestych XX wieku Władysła-wowo. Snując plany utrzymania przedsiębiorstwa handlowego oraz założenia nowej portowej osady nad morzem musiał król z konieczności rozejrzeć się za środkami finansowymi, gdyż samo już utrzymanie załogi w forcie, jak również ewentualna rozbudowa oisady wymagały poważnych sum. Poza tym należało się liczyć, iż przedsiębiorstwo w pierwszych latach może nie dawać dochodów, a nawet wymagać nakładów pieniężnych. Było też oczywiste, że szlachta, zawsze tak niechętnie sięgająca do kiesy, poskąpi na to pieniędzy. Dochody zaś skarbu królewskiego, chociaż nie najmniejsze, przy pewnym braku gospodarności króla w żadnym wypadku nie mogły wystarczyć na pokrycie tych kosztów. W tej trudnej sytuacji otwierała się przed królem zaraz, po zawarciu rozejmu nieoczekiwana możliwość zapewnienia sobie znacznych dochodów. Sprawa ta wymaga krótkiego cofnięcia się wstecz. Jeszcze bowiem w 1629 roku Szwedzi, zawierając pierwszy rozejm z Polską w Starym Targu, za milczącą zgodą Polski, zawarli układ z Gdańskiem, na mocy którego mogli pobierać cła od przywożonych i wywożonych towarów w porcie gdańskim w wysokości pięć i pół procentu od ich wartości, z tym, że skarb szwedzki miał dla siebie zabierać jedynie trzy i pół procent, resztę zaś miasto. Ponieważ z czasem również i książę pruski zgodził się na pobieranie podobnych ceł w swych portach, cło szwedzkie obejmowało wszystkie porty pruskie, przynosząc Szwedom, którzy zresztą dość swobodnie podwyższali stawkę, dochody pokaźne, wahające się w ra- 216 mach 400 000 do 800 000 talarów. W sumie też w ciągu 6 lat zyskali około 3 717 000* talarów, czyli kwotę odpowiadającą 11 milionom złp. W czasie traktatów w Sztumskiej Wsi ustalono, że cła te mają być zniesione, w prywatnych jednak rozmowach posłowie zgodzili się, by król, tytułem rekompensaty za koszty poniesione przy przygotowaniu wojny, pobierał cła przez dwa lata w portach pruskich w wysokości podobnej jak Szwedzi, inkasując dochody do swej własnej szkatuły. -Tym samym przyjmując, że dochody z ceł przy ich sumiennym pobieraniu nie wyniosłyby więcej niż 300 000 talarów, mógł król zapewnić sobie dochód sięgający prawie miliona złotych rocznie. Jak widzimy, przed władcą otwierała się poważna perspektywa zdobycia znacznych sum na pokrycie kosztów związanych z planami morskimi. Władysław też nie myślał tej okazji zaniedbywać. Już 22 grudnia 1635 roku zawiadomił władze miejskie Gdańska, że zamierza przystąpić do pobierania ceł i że kierownictwo tej sprawy zlecił Adamowi Kazanowskiemu i Gerardowi Denhoffowi. Niedługo potem, mianowicie w styczniu 1636 roku, zjawił się sam w mieście i rozpoczął pertraktacje. Rzecz jasna, że władzom miejskim nie uśmiechało się obciążenie handlu miejskiego świadczeniami na rzecz króla, toteż czyniono wszystko, by udaremnić ten zamysł, a równocześnie usposobić króla jak najżyczliwiej do miasta. Przywitano go okazale, prześcigano się w urządzaniu przyjęć i bankietów, ale w rokowaniach zajmowano dość nieustępliwe stanowisko. Król ze swej strony starał się zastraszyć władze miejskie, żądając przedstawienia rachunków miejskich, zapowiadając rewizje ich przywilejów, wykorzystywał również istniejące między uboższym mieszczaństwem a patrycjatem miejskim antagonizmy. Otwarcie też objawiał swój 217 nieugięty zamiar wprowadzenia ceł, publikując 22 stycznia patent, którym znosił dawne szwedzkie, a zapowiadał wprowadzenie nowych królewskich. Mimo oporu miasta, pozycja króla przedstawiała się dość korzystnie i, jak stwierdzał znający dobrze stosunki miejskie poseł brandenburski Piotr Bergmann, perspektywa uzyskania zgody władz miejskich na cła była całkiem realna. Tymczasem nieoczekiwanie król ustąpił. Dlaczego? Trudno na pewno stwierdzić. Strony prowadzące rokowania zwalały winę na magistrat gdański, nieustępliwy i uparty. Niektórzy podejrzewali, że miastu udało się przekupić senatorów biorących udział w rokowaniach. Jak się zdaje jednak mamy tu do czynienia z tą dość typową cechą polityki królewskiej, mianowicie brakiem wytrwałości. W dodatku Władysław potrzebował natychmiast gotówki i wolał, jak to mówią, wróbla w garści niż gołębia na dachu. Innymi słowy zgodził się odstąpić od swych projektów celnych za cenę 800 000 złp przyznanych mu przez miasto. Co prawda z tej kwoty dostał w gotówce jedynie 400 000 złp w stosunkowo szybkim czasie. 50 000 złp miał otrzymać nieco później. Co do pozostałej sumy 350 000 złp Gdańsk odsyłał króla do skarbu Rzeczypospolitej, który winien był miastu właśnie taką kwotę. W ten sposób, jak widzimy, bilans osiągnięć króla w tej dziedzinie kształtował się zdecydowanie ujemnie. Władysław popełnił jeszcze jeden błąd. Rezygnując z pobierania ceł w parcie gdańskim, wystawił miastu odpowiedni dokument, w którym potwierdzał jego wszystkie przywileje i wolności oraz zapewniał je, że zrezygnował z pobierania ceł i przyjął tytułem wdzięczności wspomnianą wyżej kwotę. By nie wracać już więcej do spraw morskich, które z czasem coraz mniejszą rolę będą odgrywały w polityce królewskiej, dodajmy jeszcze, że zorganizowane w roku 1635 przedsiębiorstwo królewskie skończyło się całko- 218 witym niepowodzeniem. Część okrętów użyta potem przez króla do pobierania ceł w Gdańsku, o czym będzie mowa niżej, została zagarnięta przez Danię, inne zatonęły lub zostały skonfiskowane przez obce państwa. Najpoważniejszym ciosem okazała się śmierć Hewla w roku 1640. Niedługo później, mianowicie w roku 1641, polecił król ostatnie cztery polskie okręty, w tym "Czarnego Orła", "Wielkiego Białego Orła" sprzedać w Amsterdamie, uzyskując za nie niewiele ponad 100 000 złp. 49 T V WALKA O WŁADZĘ Zawierając traktat w Sztumskiej Wsi wiedział król dobrze, że zamyka sobie najprostszą drogę do odzyskania dziedzicznej korony. Jeszcze w czasie trwania rokowań powiedział wręcz ZadzikOwi: "na lata swoje patrząc, tantundem [to samo] mi jest zawierać pokój do lat 30 jako i do 60". Stąd też, przewidując, że do końca życia przyjdzie mu pozostać na tronie polskim, począł rozglądać się za możliwościami wzmocnienia władzy królewskiej, zapewnienia sobie mocniejszej pozycji wobec szlachty i magnaterii. Prawie wszyscy historycy dostrzegli tę tendencję królewską, niemniej w większości nie dostrzegli nici łączącej kolejne poczynania królewskie, nie mówiąc o tym, że pogubili poszczególne fazy i stadia walki o wzmocnienie władzy królewskiej w Polsce. Spróbujemy więc obecnie prześledzić' te kolejne etapy wysiłków królewskich, zaczynających się prawie natychmiast po zakończeniu rokowań w Sztumskiej Wsi. Widzieliśmy wyżej, że jeszcze w czasie rokowań z Moskwą, gdy chodziło o zrzeczenie się praw Władysława do korony moskiewskiej, senatorowie obiecali królowi jakąś rekompensatę. Obecnie wprawdzie nie nastąpiło oficjalne zrezygnowanie z praw do tronu szwedzkiego, jak jednak wspomniałem, król zdawał sobie dobrze sprawę, że zawarcie tak długiego rozejmu, w dodatku z obowiązkiem niepodejmowania żadnych 220 kroków w celu odzyskania dziedzicznego królestwa, jest równoznaczne ze zrzeczeniem się.'Toteż, jak to prymas powiedział potem na sejmie roku 1635, "gdy król JM państw swych ustępował dla dobra Rzeczypospolitej, obiecowaliśmy senatorowie efficere [uzyskać] u wasz-mośeiów i wszystkiej Rzeczypospolitej remuneratio-nem [wynagrodzenie]". Istotnie tak było. Ponieważ Władysław widział jednak, że za obietnicą daną jeszcze w roku 1634 nie poszły realne czyny, odnosił się do niej z dużą nieufnością. Świadczy o tym list pisany wówczas do prymasa: "rozmyślnie postępować przychodzi, nie spuszczając się na podobne obietnice". Ostatecznie jedniak, skoro musiał ustąpić naleganiom senatorów i udzielić zgody na traktat, postanowił następnie upomnieć się o realizację danych przyrzeczeń. Toteż już w instrukcji na sejmiki przed drugim sejmem w roku 1635 poruszył tę sprawę. Przypomniał więc wpierw szlachcie, że uczynił dla Rzeczypospolitej to, "czego nie każdy dla dzieci swych uczyniłby ojciec i nie tak by, kto ochotnie dla kogo czapki z głowy, jako KJM korony dla nas zdejmuje". W konkluzji też pisano "słusznie zaprawdę, aby takie beneficia Rzeczypospolitej pokazane znalazły przystojną in pectoribus civium gratitudinem [w piersiach obywateli wdzięczność], których jako Król JM egzagerować nie chce..., że to samo revocabit in memoriam [przywoła na pamięć] WM, jakie publice i privatim promissa [publicznie i prywatnie obietnice] były JKMci za ustąpienie carstwa moskiewskiego, jakie za ustąpienie królestwa szwedzkiego i też do tego serca WM skłoni, żeby na tym sejmie skutek swój wzięły".50 Było to, jak widzimy, powiedziane bardzo ogólnikowo, ale potem na sejmie, już w czasie wotowania senatorów, zaczęto wyraźnie napomykać, iż należałoby królowi dać coś "iurefeudi" - prawem lennym. Kilkanaście dni po rozpoczęciu sejmu, który zaczął się 22 221 listopada 1635 roku, marszałek izby poselskiej przedstawił izbie jaśniej, jak sobie monarcha tę, jak to wówczas mówiono, "wdzięczność" wyobraża. Tak więc król chciałby, "aby Rzeczpospolita iure feudi Jego Królewskiej Mci i potomstwu JKMci Inflanty pozwoliła, lubo-by przez wojnę, lubo przez traktaty rekuperowane". Ponieważ zaś odzyskanie Inflant może nastąpić nieco później, marszałek nie ukrywał, że Władysław widziałby chętnie nadanie mu "provincias, które by się na ten czas natrafiły". Obok tego domagał się król oddania mu tytułem lenna paru dzierżaw, znajdujących się w granicach państwa. Ciekawa ta propozycja, nad którą dotychczas historycy przechodzili do porządku dziennego, zasługuje na bliższe rozważenie. Gdy chodzi o Inflanty, to wiemy, iż na podstawie traktatu w Sztumskiej Wsi miały one pozostać przy Szwecji. Jak więc wyobrażał sobie król wejście w ich posiadanie? Ponieważ nie liczył na szybkie odzyskanie - być może - gotów był na razie zadowolić się Inflantami polskimi, traktując je na pewno jako punkt wyjścia do zdobycia reszty. Zobaczymy zresztą, że z czasem nie zbraknie królowi pomysłów odebrania tych ziem. A inne prowincje? Marszałek nie wymienił ich, w kołach szlacheckich jednak zdawano sobie sprawę, o czym król myślał, skoro autor diariusza notuje w tym punkcie, w którym była mowa o innych prowincjach: "rozumie się Prusy Książęce, Kurlandię i Pomorstwo". Gdy chodzi o wymienione ziemie, to najbardziej zrozumiałe jest staranie się króla o powiaty lęborski i by-towski, trzymane tytułem lenna przez ostatniego księcia pomorskiego Bogusława XIV i mające w wypadku jego śmierci, której się wnet spodziewano, wrócić do Polski. Bardziej zaskakujące są pretensje do Kurlandii, ale i tu nie spotykamy się z czymś niezwykłym. Wiadomo, że jeszcze za Zygmunta III Polska mieszała się w sto- 222 sunki wewnętrzne Kurlandii i kwestionowała prawa poszczególnych książąt z rodziny Kettlerów do rządów księstwem. I tu z czasem miał się otworzyć wakans. Najniespodziewaniej wygląda sprawa Prus. Jak wiadomo, elektor oddał Rzeczypospolitej rzetelne usługi w czasie traktatów, a stosunki jego z dworem polskim były dość dobre. Równocześnie jednak wiemy, że król mianował, łamiąc opór elektora, namiestnika w Prusach. Po zakończeniu zaś rokowań utrzymywał, mimo protestów elektora, aż trzy oddziały piechoty w księstwie, domagał się zaprzysiężenia na wierność królowi landratów pruskich, wreszcie dość wyraźnie piopie-rał miasta Królewca w ich sporze z, elektorem. Wszystko to istotnie budziło obawę posłów elektorskich w Polsce, którzy też donosili swemu panu, że w Rzeczypospolitej knuje się coś niedobrego przeciw Prusom. W dodatku na sejmie nadzwyczajnym w roku 1635 odezwały się wśród szlachty głosy, by pociągnąć szlachtę Prus Książęcych do świadczeń podatkowych na rzecz państwa polskiego. Jak więc widzimy, aczkolwiek król nie wyjawił otwarcie swych zamiarów, widocznie jednak przygotowywano w jego otoczeniu jakieś plany w tej sprawie. Pozostaje odpowiedzieć, czy pomysł ten mógł rachować na aprobatę szlachty. Wiadomo dziś, że z kół szlacheckich wypływały od czasu do czasu projekty włączenia Prus do Korony i wykrojenia z tamtych domen tłustych starostw. Czy jednak uśmiechałoby się szlachcie właśnie te terytoria oddawać królowi, nawet za cenę pozbycia się obowiązku spłacania mu długu wdzięczności? Sądzę, że raczej nie. Słusznie też chyba pisał w rok potem Piotr Bergmann, iż szlachta nie zgodzi się nigdy na oddanie Prus i Kurlandii królowi, "albowiem wówczas mogłoby łatwo powstać dziedziczne królestwo, podobnie jak w Czechach, ponieważ temu, który by miał Prusy i Kurlandię nie mogłaby się Ko- 223 • rona Polska przeciwstawić". Zdanie to jednak można jeszcze inaczej rozumieć. To właśnie chyba dlatego starał się Władysław o te prowincje, by dzięki nim stworzyć sobie możliwości wzmocnienia władzy królewskiej. Ostatecznie sprawa wdzięczności, czyli uchwalenia jakiejś rekompensaty dla króla, weszła pod obrady sejmu 6 grudnia 1635 roku. Za uchwaleniem jej przemawiał gorąco prymas Wężyk oraz biskup krakowski Jakub Zadzik. Obrady w izbie poselskiej toczyły się przez dwa dni. "Było pochlebstw dość" - pisze z niesmakiem sprawozdawca sejmowy, jednak mimo to większość wypowiedziała się przeciw przyznaniu królowi jakiegoś odszkodowania. Specjalnie atakowano myśl dania tych ziem na prawie lennym, zasłaniano się również tym, że posłowie nie mają zleceń od swych wyborców. Gdy senatorowie próbowali coś uzyskać dla króla, szlachta zaatakowała ich, iż bezprawnie czynili królowi obietnice. Wówczas biskupi, wojewodowie i kasztelanowie zmiękli. Zadzik oświadczył wręcz, "że nic de facto nie obiecali, tylko staranie, czego żadne prawo nie broni". Król pozbawiony pomocy swych doradców przegrał. "Totum negotium [całą sprawę]", jak to wówczas mówiono wzięto do braci.51 By skończyć z tym zagadnieniem dodajmy, że jeszcze na następnym sejmie, pierwszym w roku 1637 król wystąpił ponownie z roszczeniami, domagając się tym razem spłacenia swych długów i przyznania mu prawem lenna 8 starostw w Koronie i tyleż na Litwie. I to jednak żądanie królewskie nie zostało załatwione, albowiem sejm rozszedł się bez powzięcia uchwał. W ten sposób ów ciekawy i nie znany dotąd pomysł królewski, mający zapewnić mu zarówno wzmocnienie władzy, jak i opanowainie tak fatalnego potem dla Polski Księstwa Pruskiego, skończył się niepowodzeniem. Należy wspomnieć, że w związku z tym i plany króla, 224 32. Zamek królewski \v Warszawie od strony kolumny Zygmunta III; rok 1926 33. Fragment zamku królewskiego w Warszawie, Wieża Władysławowska; widok od strony głównego dziedzińca Ą O 34. Zachodnia fasada zamku królewskiego i koszary Fragment miedziorytu W. Hondiusa z roku 1646 wg r A. Locoiego by umocnić swój wpływ w księstwie przez poparcie opozycji stanowej przeciw elektorowi oraz uzyskać większą kontrolę naid portem wojennym Prus w Pilawie, nie zostały zrealizowane. Przekonawszy się, że szlachta w żadnym wypadku nie odda mu Prus, stracił Władysław wszelkie zainteresowanie w umacnianiu tu swej pozycji. Śledząc też stqsunek króla do elektora brandenburskiego i równocześnie księcia pruskiego, widzimy bez trudu, jak powoli, już pod koniec roku 1635, słabnie energia królewska i jak z czasem likwiduje całkowicie wszelkie antyelektorskie poczynania na terenie Prus. Nie uzyskawszy większych terenów pogranicznych, podjął król wkrótce inny projekt, zainicjowany już w pierwszych latach panowania, mianowicie stworzenie własnego polskiego orderu i odpowiedniego bractwa orderowego. Sam pomysł przedstawiał się na pierwszy rzut oka dość niewinnie. W Polsce, jak wiadomo, oficjalnie nie uznawano innych tytułów arystokratycznych poza tymi, które część litewskiej arystokracji posiadała jeszcze z czasów przedundjnych. Spragnieni wyniesienia ponad szary tłum szlachecki musieli starać się o tytuły hrabiowskie czy książęce za granicą. Z tym łączyła sią jeszcze inna sprawa. Rzeczpospolita szlachecka nie uznawała również orderów. Stwarzało to jednak dość kłopotliwą sytuację. Oto królowie polscy, jak wiadomo, pozostający często w dobrych stosunkach z Habsburgami, otrzymywali od królów hiszpańskich Order Złotego Runa, a nie mieli możliwości odwzajemnienia się podobnym. Ponieważ zaś i inni królowie dysponowali orderami, które z tej czy innej racji mogły być wręczane w przyszłości królom polskim, stworzenie jakiegoś polskiego orderu stawało się ze wszech miar pożądane. Stąd też jeszcze w pierwszych latach panowania, możliwe że pod wpływem Ossolińskiego, zapatrzonego 15 Władysław IV 225 l w obyczaje dworu habsburskiego, powstał pomysł stworzenia polskiego orderu. Przypuszczalnie w celu pokonania oporów gzlachty postanowiono orderowi nadać charakter religijny, nawiązując do szczególnie popularnego w dobde kontrreformacji Kultu Matki Bożej. Nie był to pomysł nowy. Jeszcze w XIV wieku w księstwie Sabaudii stworzono Order Annuncjaty (Zwiastowania). Możliwe też, że pod wpływem tego przykładu postanowiono nowe odznaczenie nazwać Orderem Niepokalanego Poczęcia. Udekorowani orderem tworzyliby pewnego rodzaju bractwo orderowe, mające za cel obronę wiary, zwłaszcza przed niewiernymi, oraz kult Marii. Statut o nadawaniu orderu oraz celu i formie organizacyjnej stowarzyszenia został zatwierdzony przez papieża jeszcze w czasie bytności Ossolińskiego w Rzymie. Jeśli nie zaraz pomyślano o realizacji zamysłu, to chyba zarówno dlatego, że król był zajęty sprawami polityki zagranicznej, jak i dlatego, że w czasie starań o małżeństwo z protestantką nie chciano prowokować opinii protestanckiej, niechętnej kultowi Marii. Obecnie, gdy zostało sfinalizowane małżeństwo z arcykatolicką księżniczką habsburską, zakończone rokowania ze Szwecją, można się było nie liczyć z opinią protestancką. Szerokie zaś koła szlachecko-magnackie spodziewano Się pozyskać dzięki religijnemu charakterowi orderu. Nie przewidziano jednak dostatecznie drażliwości magnaterii, jej obaw przed jakimkolwiek zinstytucjonalizowaniem elity rządowej, podejrzliwości szlachty wobec wszelkich prób naruszenia teoretycznej, co prawda, formalnie jednak przestrzeganej równości szlacheckiej, od tego przysłowiowego szlachcica na zagrodzie do wojewody w pałacu. W dodatku nietrudno było dostrzec, że królowi chodziło o coś więcej, niż o sam fakt posiadania polskiego orderu. Już ograniczenie liczby przyszłych członków stowarzyszenia ordero- 226 wego do 72 osób, nasuwało myśl, iż monarcha chciał stworzyć wśród senatorów pewnego rodzaju elitę ściśle z nim związaną. Kształt insygniów orderowych podkreślał w jakiś sposób cele związku. Przewidywano więc, że order będzie w kształcie krzyża z umieszczonym na nim wizerunkiem Niepokalanej i napisem "zwyciężyłaś, zwyciężaj". Ogniwa łańcucha orderowego miały na sobie nosić pęki strzał z mottem "unita virtus" (złączona cnota). Według statutu do naczelnych zadań związku należała obrona Polski przed Turkami i Tatarami, równocześnie jednak zobowiązywano kawalerów orderu do występowania w obronie czci bożej, jak powiadano w statucie, "etiam cum vitae periculo [nawet z narażeniem życia]", do "należytego posłuszeństwa" wobec władcy, wreszcie do pamiętania zawsze o dobru, godności i korzyści króla i Rzeczypospolitej. Wszystko to razem świadczyło wyraźnie, iż pod niewinna przykrywką odznaczenia król myślał jednak o silniejszym związaniu ze sobą pewnej grupy ludzi, a tym samym o wzmocnieniu swej pozycji w państwie. Jest rzeczą zastanawiającą, że tworząc instytucję o tak wyraźnie katolickim charakterze, zamierzano zaprosić do grona odznaczonych również i przedstawicieli świata protestanckiego. Przystępując do realizacji zamysłu, starał się król postępować jak najostrożniej. W listach do przewidzianych członków bractwa orderowego nadawał przedsięwzięciu możliwie niewinną postać. Pisząc do wojewody ruskiego Stanisława Lubomirskiego, zapewniał go, że cały ten projekt jest ściśle związany z pragnieniem króla, by obdarzać swych poddanych odznaczeniami, "które by tem większą w animuszach ludzkich do usługi wspólnej ojczyźnie i szerzenia wiary katolickiej wzniecały i wzbudzać mogły gorliwość". Rezultat jednak tej wstępnej akcji był inny, niż się król spodziewał. Najpoważniejsi senatorowie, jak Stanisław Lubo- 227 l mirski, Krzysztof Radziwiłł, hetman Stanisław Koniec-polski, odmówili przyjęcia orderu. Stanisław Lubo-mirski wymawiał się podeszłym wiekiem i nie bez ironii stwierdzał: ,,ja i bez tego obowiązku, jakom z młodszych lat moich ochotnie służył WKMci, tak i dokąd mi sił stawa, gotówem zawsze zdrowie moje ważyć za dostojeństwo WKMci i bezpieczeństwo Rzeczypospolitej". Krzysztof Radziwiłł, który naturalnie, zwietrzył w tym intrygę habsbursko-katolicką, nie ograniczył się do odmowy, ale równocześnie rozrzucił wśród szlachty ulotne pismo Rationes przeciwko kawalerii, uczulając szlachtę na ewentualne niebezpieczeństwa grożące w przypadku wprowadzenia orderu. Nie bez słuszności zwracał uwagę, że poszczególne postanowienia statutu orderu mogą się przyczynić do wzrostu nietolerancji w Polsce. Ostrzegał też szlachtę, iż król, mając do pomocy 72 zależnych od siebie kawalerów orderu, będzie mógł narzucić kandydata na swego następcę i tym samym uniemożliwi przeprowadzenie wolnej elekcji. Przy znanej podejrzliwości szlachty, by przypadkiem monarcha nie naruszył złotej wolności, argumenty te znalazły posłuch. Nie pomogły ulotne pisma wydane w obronie kawalerii, jak nazywano wówczas bractwo orderowe. Po koronacji królowej wzięto sprawę pod obrady senatu, liczlba jednak przeciwników projektu była tak wielka, że postanowiono poddać rewizji brzmienie statutu. Gdy zaś ponownie zaczęto się nad nim zastanawiać, król, który nie chciał drażnić szlachty, zdecydował się odwlec sprawę do grudnia, do święta Niepokalanej. Zanim jednak dzień ten nadszedł, pojawiły się na horyzoncie politycznym nowe trudności związane ze sprawą ceł, tak że król zmuszony był odłożyć swój pomysł ad calendas grae- cas. 52 W parze z pomyisłami wzmocnienia pozycji króla 228 szła nieuchronnie sprawa zwiększenia zasobów skarbu królewskiego, zapewnienia mu stałego poważniejszego dochodu, dzięki czemu można by myśleć o zwiększeniu powagi monarszej. Przedstawiłem w poprzednim rozdziale, jakie w tej dziedzinie otwierały się przed władcą możliwości i jak stosunkowo tanio je sprzedał. Dość szybko też przyszło królowi pożałować tego, jak wówczas mówiono, złego targu z Gdańskiem. Wprawdzie kwota 400 000 uzyskana od miasta była sumą nie do pogardzenia, jednak przy znanej umiejętności Władysława wydawania pieniędzy rychło miała się wyczerpać. W dodatku wiosną roku 1636, wobec grożących od wschodu niebezpieczeństw, zdecydował się król podnieść liczebność wojsk o 500 nowo zaciągniętych żołnierzy. Poza tym rozpoczęcie rokowań o małżeństwo królewskie pozwalało się spodziewać poważniejszych wydatków związanych z przyszłym weselem. Wszystko to sprawiło, że na dworze przypomniano sobie sprawę ceł i pożałowano, że za tak stosunkowo małą sumę odstąpiono od pomysłu. Zanim jednak ponownie wrócono do projektu, postanowiono raz jeszcze zapukać do kies szlacheckich. Istniały przecież podstawy, które pozwalały spodziewać się większej niż zwyczajnie szczodrobliwości szlachty. Można było przecież rachować na to, iż szlachta nie zapomniała zasług króla i zrozumie, ,że sprawa "wdzięczności" pozostała nie załatwiona. Poza tym prawie przez cały rok 1636 obiegały Rzeczpospolitą coraz to poważniejsze wieści o możliwości uderzenia wojsk moskiewskich czy tureckich na granice Polski. Nic więc dziwnego, iż król z nadzieją w sercu jeszcze z końcem 1636 roku postanowił zwołać sejm na 20 stycznia 1637 roku. Ponieważ chodziło o uzyskanie odpowiednich świadczeń finansowych ze strony szlachty, w instrukcji na sejmiki mówiono o koniecz-ności zapewnienia skutecznej obrony kraju przed nie- 229 c bezpieczeńistwami grożącymi ze wschodu i na pierwszym miejscu pisano o potrzebie uchwalenia podatków na wojsko i flotą. Dopiero pod koniec wspominano mimochodem o sprawie "wdzięczności", przy czym wysuwano projekt oddaniia królowi tytułem lenna 16 star o st w. Sądzę, że Władysław idąc na sejm był dobrej myśli. Wszak poprzednie, mimo drobnych zatargów, obradowały zgodnie i szlachta uchwalała to, czego sobie król życzył. Tymczasem nieoczekiwanie sejm pierwszy roku 1637 rozpoczął obrady pod złą gwiazdą. Senatorowie w swych wotach wypowiedzieli się wprawdzie za uchwaleniem podatków, równocześnie jednak przeciw przyznaniu królowi starostw na prawach lenna. Po myśli króla przemawiali jedynie nieliczni. W izbie poselskiej, gdzie laskę dzierżył Kazimierz Leon Sapieha, było znacznie gorzej. Posłowie od pierwszej chwili zaatakowali króla, że źle gospodaruje, że lekkomyślnie rozdaje dobra koronne, przez co zmniejsza dochody skarbu, że bezprawnie powiększył wojsko i nie pilnuje, by rezydenci, zgodnie z prawem, przebywali na dworze. Wszystko to jednak było niczym wobec postulatów, z jakimi z kolei wystąpiła Litwa. Ta bowiem użalając Się, iż na poprzednim sejmie nie uwzględniono jej życzeń, wystąpiła obecnie z listą kategorycznie postawionych żądań. Znajdował się wśród nich postulat zniesienia ceł w Królewcu, przyznania emigrantom z In- fłant szwedzkich specjalnego zaopatrzenia,wreszcie domagała się zapewnienia Litwinom dostępu do godności ziemskich w Prusach Królewskich, do których, jak wiadomo, Prusacy dopuszczali jedynie, i to niechętnie ko-raniarzy. Wszystkie te, zarówno koronne, jak i litewskie, postulaty były z całą pewnością podsunięte szlachcie na sejmikach przez magnaterię. Geneza tej opozycji jest 230 jasna. Jak wiadomo, przy każdym rządzie powstaje grupa ludzi popierająca głowę państwa i ciągnąca z tego korzyści. Taka grupa, rodzaj ekipy rządowej, powstała również i przy Władysławie, a w jej skład wchodzili: Ossoliński, KazanowsM, Gemibicki, Denhoffowie i paru innych magnatów. Ci, bawiąc stale przy królu, dbali o to, by zarówno ważmiejisze godności, jak i wszelkiego rodzaju godności tytularne, majętności państwowe dostawały się ludziom z ich kręgu, znajomym czy klientom. Stąd pozostała, liczna grupa magnaterii, przebywająca przeważnie poza dworem, czuła się pokrzywdzona, odsunięta od suto zastawionych stołów królewskich. Nie darmo niegdyś Jerzy Zbaraski, gdy Zygmunt III zwrócił się do szlachty o podatki i pomoc finansową, odesłał monarchę do faworytów, korzystających z jego łask. Podobnie rozumowała obecnie znaczna część magnaterii. Ponieważ król potrzebował w danej chwili pieniędzy, stwarzało to wymarzoną okazję do rzucenia mu kłód pod nogi, przypomnienia, że mu$i się rachować i z tymi magnatami, którzy nie wycierają kątów pałacu królewskiego. Szczególne powody do niezadowolenia mógł mieć hetman litewski Radziwiłł. Zarzucenie projektu małżeństwa z protestantką, wszczęcie rokowań o ślub z Habsburżanką, przekreślało widoki wielmoży litewskiego na odegranie przy dworze poważniej-'szej roli, stawało się podnietą do przeciwstawienia się królowi. I chyba istotnie Radziwiłł tkwił poza plecami litewskiej opozycji, sądząc po znaczeniu, jakie miał na sejmie jego zaufany dworzanin Piotr Koehlewski. Przedstawienie przebiegu obrad zajęłoby zbyt wiele miejisca. Stwierdźmy jedynie, że pod koniec sejmu ko-romiarze, nawet najoporniejsi posłowie wielkopolscy, gdy przyszli na początku marca do senatu zgodzili się, by omówiono jedynie sprawy obrony. "I stanęła zgoda - pisze autor diariusza - aby w reces [przekaz] wszystkie desideria [życzenia] do drugiego sejmu pu- 231 ściwszy o obronie Rzeczypospolitej mówić." Posłowie litewiscy jednak stanęli okoniem, a będący wówczas w izbie Krzysztof Radziwiłł wziął ich w obronę, stwierdzając, że "muszą artykułom swoim dosyć uczynić". Gdy też posłowie litewscy nie chcieli ustąpić i jako warunek dalszych obrad stawiali spełnienie ich życzeń, oburzeni posłowie koronni poczęli wołać na marszałka, jak wiadomo również Litwina, by żegnał króla. Istotnie, sejm skończył się 4 marca bez żadnych uchwał, w chwili kiedy obaj podskarbiowie: koronny i litewski, przypominali, że skarb państwa świeci pustkami. To dość nieoczekiwane zerwanie sejmu, pierwszego za panowania Władysława, zrobiło na współczesnych duże wrażenie. Wielu z posłów nie udało się nawet do tronu królewskiego, "widząc bardzo smętnego króla JMci". Król istotnie był bardzo przejęty tym wydarzeniem. Na posiedzeniu senatorów i posłów, które odbyło się zaraz po zerwaniu sejmu, wygłosił prawie godzinną przemowę, "szerząc się na nieszczęście swoje i na tych co sejm rozerwali". Już wówczas zresztą za radą senatorów postanowił zwołać nowy sejm na 3 czerwca, a sejmiki na 11 maja.53 Zwołanie sejmu było zaiste nieodzowne. Wspomniałem wyżej o aukcji wojska, wprawdzie nieznacznej, i o konieczności zapłacenia żołnierzowi. Utrzymujące się w kraju pogłoski o niebezpieczeństwie turecko-ta-tarskim zmuszały króla do powiększenia etatu wojskowego o dalsze 2000 żołnierzy, co naturalnie zwiększało przyszłe koszty utrzymania wojska kwarcianego. W tej sytuacji, wiedząc doskonale o tym, że szlachta zawsze będzie stawała okoniem, gdy się od niej zażąda nowych podatków, w otoczeniu królewskim zdecydowano się na podjęcie ponownie planów celnych. Wskazałem wyżej, jakie dochody można było osiągnąć z ceł, toteż nic dziwnego, iż perspektywa uzyskania tak wielkich sum, bez konieczności zwracania się za każdym 232 razem do szlachty, wydawała się specjalnie nęcąca. Na drodze jednak do tego celu stały dwie poważne trudności. Przede wszystkim przywilej wystawiony przez króla 5 lutego 1636 roku, w którym, jak wiemy, uroczyście stwierdzał, że na prośby Gdańska, obawiającego się nowego cła "a vectigalis eiusmodi exactione supersedendum duximus [postanowiliśmy wstrzymać się od wybierania tego cła]". Jak się wydaje jednak król spodziewał się, że uda mu się narzucić swą wolę miastu. Drugą poważną przeszkodę stanowiła szlachta. Nie było rzeczą łatwą, przy znanej jej podejrzliwości, uzyskać zgodę na pobieranie ceł, mających zapewnić królowi tak poważne dochody. Ale i tu spodziewano się przekonać szerokie rzesze szlacheckie. Stąd też w instrukcji rozesłanej na sejmiki nie wspomniano celowo o cłach, podkreślano jedynie niebezpieczeństwo, jakie grozi Rzeczypospolitej od południowego wschodu. "Domowe pericula - pisano - niech Waszmościów poruszą: tu Moskwa, tu Tatarowie, tu Turcy, religione na zgubę naszą obowiązani, słusznie Waszmościów mają poruszyć." Wskazywano również na konieczność opatrzenia skarbu - ,,rem nummariam [sprawę pieniężną], którą każda Rzeczpospolita stoi". W rozrzuconych potem pismach ulotnych pisano, że normalne podatki spadają na barki biednych włościan, że żołnierz niepłatny żyje kosztem chłopów: "stąd łzy i narzekania niebo przenikające, a z nimi strach, aby kiedykolwiek pomsta nie nastąpiła z ostatnim (strzeż Boże) ojczyzny upadkiem". W związku z tym wzywano szlachtę, by odłożywszy inne sprawy na sejm przyszły, na obecnym, nadzwyczajnym zajęła się jedynie sprawą finansową.54 Sejmiki zwołane przed sejmem nie wróżyły dobrze o przyszłych obradach. Dwa z nich: kujawski i pruski uległy z różnych przyczyn rozbiciu, a ważny sejmik wielkopolski, dwu województw: poznańskiego i kaliskiego, nieoczekiwanie zakwestionował prawomocność 233 sejmu. W konsekwencji nie wybrał on posłów i zawiadomił legata królewskiego, że uważa zwołany sejm za bezprawny. Nie jest dość jasne, jak zapadła ta uchwała w Środzie. Według biskupa kujawskiego Macieja Łu-bieńskiego zaledwie piąta część szlachty sprzeciwiała się uznaniu prawomocności sejmu, sama jednak szlachta wielkopolska twierdziła potem, iż powyższe postanowienie zapadło "za jednostajną zgodą". Nie jest również dostatecznie jasne, dlaczego szlachta kwestionowała prawomocność zwołania sejmu, skoro na mocy Artykułów henrykowskich król miał prawo w pilnej potrzebie zwołać sejm nadzwyczajny "za radą panów rady obojga narodów". Ten 'niezbyt szczęśliwy przebieg sejmików sprawił, że obrady rozpoczęły się pod złymi auspicjami. Odczuwał to stary prymas Wężyk, gdy wygłaszając swe wotum, z pewnym niepokojem stwierdzał, że ustrój państwa jest nieco podobny do morza: "Aquae multae, populi multi [wody wielkie, liczni ludzie]. Takiemu stanowi bliska jest nasza Rzeczpospolita i trzeba Dogu dziękować, że nasza miła ojczyzna cum stupore orbis universi [z podziwianiem całego świata] w takich kon-fuzjach jest utrzymywana". Inni senatorzy zaniepokojeni stanowiskiem szlachty wielkopolskiej starali się przekonać posłów, iż sejm jest prawomocny. Prawie wszyscy zwracali uwagę na istniejące niebezpieczeństwa i wzywali posłów do zastanowienia się nad sprawą obrony. "Jak codzienna meditatio mortis homini christiano necessaria est tak meditatip belli turcici Po-lonis [jak... rozpamiętywanie śmierci potrzebne jest chrześcijaninowi, tak rozpamiętywanie groźby wojny tureckiej Polakom]" - powiedział stary biskup płocki Stanisław Łubieński. Ostatecznie, gdy przyszło do obrad, poszczególni posłowie usiłowali kwestionować prawomocność sejmu, ale dali się przekonać i zadowolili się obietnicą specjal- 234 nej konstytucji w tej sprawie, postanawiającej, że sejmy takie, zwołane za zgodą senatu, mają trwać jedynie dwa tygodnie. Podobnie też, mimo sporu i targów, większość posłów godziła się na zapłacenie podatków w celu pokrycia długu wojskowego, dochodzącego do pół miliona. Pod wrażeniem tej ustępliwości posłów zdecydował się król dość nieoczekiwanie wystąpić z wnioskiem w sprawie ceł. By uśpić podejrzliwość szlachty, zgłosił go poseł z krakowskiego, Andrzej Ko- ryciński, pozostający niewątpliwie w kontakcie z dworem. Swego poparcia udzielili krajczy koronny Mikołaj Ostroróg i przywódca kalwinów lubelskich Zbigniew Gorajski. Przeciw projektowi podniosły sdę jednak sprzeciwy i ostatecznie postanowiono, by został przedyskutowany na sejmikach. Mimo to król postanowił forsować odpowiednią konstytucję. Kiedy bowiem posłowie zjawili się w senacie i tam poczęto czytać konstytucje, marszałek poselski, najwyraźniej związany z dworem, przystąpił do czytania konstytucji pt. Clą morskie. Zaraz jednak podniosły się protesty, że w izbie nie było na nią zgody. Wojewoda sandomierski Krzysztof Ossoliński wystąpił jednak w obronie konstytucji, podnosząc, ,,że nie jest niczym nowym, że chociaż w sprawie tej czy innej konstytucji nie było jednomyślności, to jednak czytano ją ,na górze i po uspokojeniu kontradycentów godzono się na nią". Rozgorzała zacięta dyskusja trwająca koło czterech godzin. Przemawiali liczni przeciwnicy, ale nie brakło też głosów opowiadających się za cłami. Najostrzej występowali Prusacy, i ci jednak pod naciskiem zwolenników ceł poczęli ustępować. W końcu posłowie pruscy zgodzili się, by konstytucję tę wziąć na swój sejmik, jak podkreślał ich przywódca "nie consentiendo, ale contradicendo [nie godząc się, ale sprzeciwiając się]". Dzięki tej dziwnej formule wpisano ją ostatecznie na listę uchwał sejmowych. 55 235 Uchwalana w ten sposób w dniu 18 czerwca 1637 roku konstytucja była sformułowana niesłychanie ostrożnie, najwyraźniej dlatego, by nie wywołać gwałtownego protestu szlachty. Tak więc król obiecywał "inire modos et rationes [rozważyć sposoby i racje], jakoby takowe cła do swego mogły przyjść porządku". Zastrzegał się dalej, iż uszanuje wszelkie wolności i przywileje miast. Podkreślono w niej wreszcie, że zarówno posłowie niektórych sejmików litewskich, jak i pruskiego postanowili wziąć ją, jak to mówiono "do braci", czyli do akceptacji swych sejmików. W gruncie rzeczy trzeba było pewnej kazuistyki prawnej, by w tak sformułowanej konstytucji dopatrzyć się upełnomocnienia króla do wprowadzenia ceł. Na dworze królewskim nie myślano jednak przejmować się wątpliwościami prawników. Gdy do Gdańska doszła wiadomość, że król serio myśli o cłach, miasto naturalnie rozpisało na prawo i lewo listy do senatorów i sejmików, protestując przecdw zamysłom nałożenia ceł w porcie miejskim. Jeśli - jak widzieliśmy - z dużym wysiłkiem udało się dworowi przeforsować swą wolę na sejmie, to jednak stanowisko znacznej części posłów sejmowych, a potem nerwowa akcja Gdańska winny być pewnego rodzaju sygnałem ostrzegawczym dla Władysława. Wnet przyszło dalsze ostrzeżenie. Oto gdy król zwołał na dzień 15 lipca sejmik wielkopolski do Środy i wezwał tamtejszą szlachtę, by zechciała podobnie jak inne sejmiki akceptować ustanowione na sejmie podatki, zgromadzona na ten dzień szlachta uchwaliła nie spotykane dotąd laudum. Uznała ni mniej ni więcej ostatni sejm za bezprawny, a uchwalone na nim konstytucje za nielegalne, "tych nie przyjmujemy, ani aprobujemy i tak się deklarujemy, że żadnym sposobem podlegać onym nie możemy". Wprawdzie w końcu wyraziła zgodę na podatek czopowy, podkreślała jednak, że nie czy- 236 ni tego na podstawie konstytucji sejmowych zeszłego sejmu i że dołoży starań, aby na przyszłym sejmie specjalną konstytucją "acta i konstytucje wszystkie sejmu przeszłego jako te, na któreśmy konsensu swego nie dawali, kasowane były".56 Trudno w tym przypadku nie zgodzić się z podskarbim koronnym Janem Daniłowiczem, który określił tę uchwałę jako "laudum szalone, w Rzeczypospolitej nowe i szkodliwe". Kto był inspiratorem? Król widział w nim owoc działalności nielicznych, "niespokojnych i lekkomyślnych głów". O kim jednak myślał? Czy nie kryli się za tym niektórzy magnaci wielkopolscy, wśród nich zaś nowo mianowany wojewoda poznański Krzysztof Opaliński, niechętnie usposobiony do dworskiej ekipy rządzącej. Ktokolwiek jednak był autorem laudum, wystąpienie szlachty wielkopolskiej stanowiło dla dworu poważne ostrzeżenie, ale równocześnie zachętę dla mieszczan gdańskich, by bronili się przed proponowanymi przez króla cłami. W dodatku wnet pokazało się, że Wielkopolanie nie są odosobnieni. Takie samo stanowisko zajął także generalny sejmik pruski, zaznaczając, że i w przyszłości będzie występował przeciw cłom. Na Litwie, według relacji agenta gdańskiego, sejmiki również dość powszechnie kwestionowały uchwały zeszłego sejmu i zapowiadały swe wystąpienie przeciw uchwalonym na nim konstytucjom. Tym samym sytuacja dworu stawała się coraz trudniejsza, zwłaszcza że wśród senatorów mógł król liczyć na poparcie jedynie nielicznej grupy z Kazanowskim i Ossolińskim na czele. Inni, jeśli nawet otwarcie nie występowali przeciw cłom, to w prywatnych rozmowach nie ukrywali swych zastrzeżeń. Król jednak nie zamierzał ustępować. Zaledwie przebrzmiały echa uroczystości weselnych z Cecylią Renatą, przystąpił do akcji. Zadanie wprowadzenia ceł w porcie gdańskim zlecił Jerzemu Ossolińskiemu i Ge- 237 rardowi Denhoffowi, wręczając im gotowe już chyba wcześniej uniwersały. Z początkiem też października 1637 roku zjawili się obaj komisarze królewscy w Oliwie, spotkawszy się wcześniej w Tczewie z Hewlem i upewniwszy się, że potrzebne okręty znajdą się u wybrzeży pruskich. W Oliwie udali się wraz z wiernym królowi opatem oliwskim Grabieńskim nad morze, by nakłonić marynarzy z okrętów królewskich do udania się do Gdańska. Było z tym trochę kłopotu, albowiem marynarze podnosili, iż zaciągnięci są na podróż do Hiszpanii, "a nie na takową niepożyteczną pod Gdańskiem leżą". Ostatecznie zdołano przekonać ich i 5 października trzy okręty królewskie wpłynęły do ujścia Wisły, gdzie komisarze królewscy kazali wystrzelić z dział na znak, że przystępują w imieniu króla do działalności. Zaraz wysłano też listy do władz miejskich w Gdańsku zawiadamiając je, iż stojące u ujścia Wisły okręty będą pobierały cła od przepływających statków. Tego samego dnia ustanowiony przez komisarzy poborca celny Arend Spiryng pobrał opłatę od okrętu szwedzkiego, pieczętując kwit pieczęcią z wizerunkiem okrętu pod banderą z orłem polskim. Było naturalnie rzeczą jasną, że jeśli nie chciano poważnie zagrozić handlowi polskiemu, należało równocześnie nałożyć cła w portach Księstwa Pruskiego. Toteż komisarze skierowali Abrahama Spirynga na czwartym okręcie do Pilawy. Tu jednak sprawa nie poszła gładko. Komendant portu w Pilawie Henryk Pfersfel-der upełnomocniony przez margrabiego Zygmunta, zastępującego w Prusach elektora, zmusił Spirynga do usunięcia się z głównego toru wodnego i uniemożliwił mu pobieranie ceł. Nie pomogły interwencje Ossolińskiego u komendanta portu i u regentów pruskich. Spiryng, mający na swym pokładzie jedynie 11 żołnierzy, nie mógł naturalnie marzyć o jakimś oporze wobec załogi pruskiej w porcie. 238 Wiadomości o tym co się stało pod Piławą oddziałały naturalnie zachęcająco na władze miejskie w Gdańsku. Toteż już trzeciego dnia po wpłynięciu Arenda Spirynga do portu gdańskiego władze miejskie, tym razem w porozumieniu z mieszczaństwem, zamknęły port i przestały przyjmować przypływające okręty. Niedługo potem wezwały wszystkich obywateli gdańskich, bawiących na okrętach Spirynga, by powrócili do miasta. Równocześnie Gdańisk wszczął szeroką akcję dyplomatyczną, zawiadamiając o tym, co się stało u ujścia Wisły, szczególnie tych. władców, których kraje utrzymywały kontakty handlowe z Polską. Nie potrzebuję chyba dodawać, że skierowano również wiele pism do senatorów, do możniejszej szlachty, zawiadamiając wszystkich o naruszeniu przez króla przywilejów miasta i prowincji. W ten sposób to niewątpliwie rozsądne i obliczone na poważne korzyści przedsięwzięcie królewskie, od pierwszej chwili połowicznie jedynie zrealizowane, zostało zagrożone. Najbliższa przyszłość miała wykazać, czy uda się je zrealizować do końca, czy też podobnie jak poprzednie okaże się niewypałem. l K O D W U N PORAŻKI l rzeba przyznać, że widząc częściowe niepowodzenie swej działalności, król nie zaniedbał kroków mających na celu ochronę akcji celnej. Do senatorów skierowano pisma nawołujące ich, by poparli plan królewski, i gandące postępowanie mieszczan. "Mieli Oni bowiem - pisał król - dosyć czasu od konkluzji sejmu przeszłego deducere [przedstawić] przed nami prawo swoje... na cośmy cierpliwie czekając egzekucją konstytuejej tak zatrzymali." Równocześnie do Chrystiana IV, króla duńskiego, władcy najbardziej zainteresowanego w tej sprawie, wysłano Eliasza Arciszewskiego, by przedstawił we właściwym świetle postępowanie Władysława i uspokoił zazdrosnego o swe prawa na Bałtyku strażnika Sundu. Nie pomyślano niestety o jednym, o powiększeniu liczby okrętów stojących u ujścia Wisły, jak i o tym, aby ściągnąć więcej żołnierzy pod komorę celną. Możliwe jednak, że wobec późnej pory roku oraz zamknięcia portu i wstrzymania ruchu okrętowego, uznano to za rzecz niepotrzebną. Inaczej zachował się Gdańsk. Tu władze powiększyły załogę miejską, zmobilizowały mieszkańców Helu, by ostrzegali nadpływające statki przed wpływaniem do ujścia Wisły, kontrolowały zapasy miejskie i stan fortyfikacji. Niewątpliwie w Gdańsku panował zrozumiały stan podniecenia, w gruncie rzeczy jednak władze miejskie mogły patrzeć dość spokojnie w przy- 240 szłość. Wiedziano przecież o tym, że ostatecznie o sprawach celnych będzie decydował sejm, a tymczasem wiadomości nadchodzące z różnych prowincji Rzeczypospolitej brzmiały uspokajająco. Późną jesienią 1637 roku poczęły napływać listy od senatorów, przy czym do wyjątków należeli ci senatorzy, którzy stawali całkowicie po stronie króla. Gdy z końcem listopada przybył do Gdańska kanclerz, wielki litewski Albrecht Radziwiłł i wszczął rozmowy z przedstawicielami rady, uznał prawa miejskie za obowiązujące nadal i - jak pisze kronikarz miejski - przyznał, "że my bona con-scienitia [ze spokojnym sumieniem] nie możemy ich odstąpić, a sam propter aequifcatem [dla sprawiedliwości] chce nam dopomóc". Radziwiłł uspokajał nawet mieszczan, zapewniając ich, że jeśli nie otworzą wiosną portu, to sprawa ceł obrzydnie wnet zarówno szlachcie, jak i magnatom. Podobnie pokrzepiającą rozmowę przeprowadził burmistrz miasta Jan Cierenlberg ze starostą puckim Janem Działyńskim, ten bowiem nie ukrywał swej obawy, aby król, skoro zyska parę milionów z ceł, nie zechciał "próbować czegoś contra libertatem Reipublicae [przeciw wolności Rzeczypospolitej]". Dalszy tok wypadków przybrał dla miasta nieoczekiwanie pomyślny przebieg. Oto l grudnia po południu "dostrzeżono - jak pisze kronikarz miejski •- na morzu 8 okrętów, które lawirowały to tu, to tam. Aczkolwiek nasi patrzyli pilnie z wieży nie mogli dostrzec, co to były za okręty, tym mniej nie wiedzieli skąd przybyły i w jakim celu". Wkrótce dowiedziano się, że cztery z tych okrętów napadły na okręty Spirynga wieczorem, między 10 a 11 godziną, i oddawszy kilka wystrzałów z armat opanowały je bez trudu. Noc musiała być jasna, skoro czuwający na wieżach strażnicy widzieli dobrze światła wystrzałów i słyszeli huk. Rankiem następnego dnia wyjaśniła się sytuacja. Pokazało się, iż okręty przybyły z polecenia króla duńskiego i na 16 Władysław IV 241 jego rozkaz zlikwidowały komorę celną. Spiryng, który nie dysponował dostatecznie silną załogą, a zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, uszedł do klasztoru oliw-skiego, gdzie czuł się względnie bezpieczny. Okręty polskie zajęto i zdarto z nich flagę królewską, załogę zaś uwięziono. Zapytany przez gdańszczan komendant eskadry duńskiej, Mikołaj Kock, po co przybył, odpowiedział: "aby przegnać tego szelmę Spirynga i zapewnić swobodną żeglugę". Wiadomość o tym. wydarzeniu dotarła do Warszawy dopiero 8 grudnia. "Jego Królewska Mość jest z tego powodu wielce poruszony, inni zaś mocno zakłopotani" - donosił agent gdański. Napaść była tak nieoczekiwana, że nie umiano sobie jej wytłumaczyć. Ostatecznie stosunki między królem duńskim a polskim układały się dotąd dość dobrze. Wprawdzie przewidywano, że fakt nałożenia ceł w Gdańsku zaniepokoi trochę dbającego o dochody z Sundu Chrystiana, nikt jednak nie mógł przewidzieć aż tak drastycznego kroku, będącego wyzwaniem i obrazą króla polskiego.57 , Co w tej sytuacji miał Władysław robić? Poniszczenie obrazy na królu duńskim naturalnie nie wchodziło w rachubę. O jakiejś akcji zaś w celu upokorzenia dumnego miasta, wobec braku wojska, floty i pieniędzy, trudno było marzyć. Widzieli tę bezsiłę Polski dobrze najwyżsi urzędnicy państwa. Toteż nic nie charakteryzuje lepiej sytuacji, jak rozmowa agenta gdańskiego Jana Boem-melna z kanclerzem Tomaszem Zamoyskim. Syn wielkiego kanclerza, który niegdyś był doradcą Batorego walczącego z Gdańskiem, przyznając że sytuacja, w jakiej się król znalazł, jest trudna, prosił wręcz gdań-szczanina, by wskazali "media [sposoby] dla ułożenia sprawy". Na co Boemmel z całą otwartością powiedział, że nie widzi innego wyjścia poza tym, aby król wyrzekł się swych planów i zechciał "zachować wolności kraju". Jakże żałośnie wyglądał w świetle tej rozmowy 242 wydany w połowie grudnia uniwersał królewski, w którym pod groźbą konfiskaty okrętów wzywał przybywających do Gdańska kupców do płacenia cła na ręce Dytrycha Spirynga, będącego w Malborku. Podpisując ten dokument, król musiał sobie chyba zdawać sprawę, że w gruncie rzeczy jest to pusta demonsitra-cja - "vana sine viribus ira" (pusty gniew bezsilny). Pod koniec 1637 roku zdobył się Władysław na dalszą próbę załatwienia sprawy jeszcze przed sejmem. Wysłał mianowicie do Gdańska jako posłów Gerarda Denhoffa i Jakuba Maksymiliana Fredrę, by wybadali, czy nie dałoby się osiągnąć porozumienia w bezpośrednich rokowaniach. Posłowie próbowali miasto zastraszyć. Zarzucili więc, że Gdańsk bezprawnie zamknął port, że przyjął przychylnie okręty duńskie i ich załogi, że przystąpił do rozbudowy fortyfikacji. Grozili wreszcie gniewem królewskim, wzywali do upokorzenia się i odwołania bezprawnych zarządzeń. By pogłębić jeszcze wrażenie przeprowadzili inspekcję fortyfikacji miejskich. Nic jednak nie zdołało miasta zastraszyć ani wewnętrznie rozbić. Rada miejska w porozumieniu z ordynkami miejskimi i w ich obecności udzieliła posłom odpowiedzi, usprawiedliwiając swe posunięcia i prosząc króla, by wyrzekł się myśli o wprowadzeniu ceł w porcie. W tej sytuacji nie pozostawało królowi nic innego jak czekać na sejm i na to, jak szlachta przyjmie zamkniecie portu oraz interwencję duńską, naruszającą niesłychanie powagę i honor państwa, po czyjej stronie opowie się w sporze prawnym wytoczonym przez króla miastu. Trzeba zaznaczyć, że pozycja króla nie przedstawiała się najlepiej. Szlachta swobodna bardzo, gdy chodziło o wykładnię dotyczącego jej prawa, tam gdzie trzeba było objaśnić postanowienia ograniczające króla lub ustawy strzegące wolności obywatelskich, stawała się 16* 243 nagle legalistką gotową walczyć w imieniu prawa. Trudno zaś nie uznać, że gdańszczanie broniąc przywilejów mieli po swej Stronie prawp. Wszak jeszcze w przywileju inkorporacyjnym, z roku 1454 Kazimierz Jagiellończyk postanowił, iż "wszystkie cła na wodzie i lądzie ustanowione przez stary i nowy obyczaj znosimy i uchylamy", zastrzegając równocześnie, że żaden z jego następców nie może wprowadzać nowych ceł. Akt rozejmu w Sztumskiej Wsi, jak widzieliśmy, również znosił nadmierne cła wprowadzone przez Szwedów i nawracał do dawnych zwyczajów. Nic dziwnego też, że Gdańsk w jednym z pism ulotnych ograniczył się niemal do przedrukowania najważniejszych aktów prawnych w tej mierze z przywilejem samego króla z roku 1636 na czele. Wszystko to miało jakąś moc przekonywającą, szczególnie dla szlachty, która - jak widzieliśmy z przebiegu 'ostatnich sejmów - miała w tym okresie również inne pretensje do króla i zamierzała je wytoczyć na najbliższym sejmie. Sejm, na którym z woli króla miano również rozpatrzyć sprawę gdańszczian, postanowiono zwołać na 10 marca 1638 roku. Jak zwykle rozesłano stosunkowo wcześnie instrukcję na sejmiki, usiłując odpowiednio wpłynąć na brać szlachecką. Napisano ją dość zgrabnie. Przypomniano w pierwszym rzędzie zagrożenie Rzeczypospolitej z zewnątrz, przez Rosję i Tatarów, wskazano na kłopoty wewnętrzne, przede wszystkim na nie załatwioną sprawę kozacką, kładąc nacisk na nieuchronną konieczność uchwalenia nowych podatków, które •- jak z przekonaniem stwierdzono - już się "wszystkim stanom... uprzykrzyły". W związku z tym przedstawiono pomysł wprowadzenia ceł jako sposób wygodnego zapewnienia Rzeczypospolitej poważnych sum, podkreślając równocześnie, że w tym przypadku Polska naśladuje inne państwa, czerpiące z podobnych źródeł duże dochody. By wywołać jakąś reakcję szlachty przeciw 244 interwencji duńskiej zwracano jej uwagę na to, że Dania odmawia Polsce prawa do "dominium maris" (panowania nad morzem) i uniemożliwia pozbycie się uciążliwego pobierania podatków. "Należy wszystkim poczuć się - - pisano pod koniec - aby tak często do uprzykrzonego poborowania nie przychodziło." Gdańszczanie - jak było do przewidzenia - nie zasypiali również gruszek w popiele, ale rozesłali pisma do wiszygtkich sejmików, do wielu senatorów, wreszcie skierowali poselstwa do wybitniejszych osób, nie wahając się tu i ówdzie popierać swych przedłożeń argumentami "brzęczącymi". Sejmiki odbyły się w większości przypadków 27 stycznia 1638 roku. Ich wyniki nie oznaczały wyraźnego zwycięstwa żadnej ze stron. Szlachta wprawdzie obawiała się absolutystycznych pomysłów króla, ale jednocześnie z niechęcią patrzyła na pewnych siebie bogatych mieszczan. Na ogół można powiedzieć, że sejmiki w znacznej swej części gotowe były nawet zgodzić się na pobieranie ceł, domagały się jednak kontroli stanów nad nimi, odprowadzania dochodów stąd płynących do skarbu państwa, a tylko w nieznacznej części do skarbu króla. Najbardziej zainteresowany w tym sejmik pruski polecał swym posłom zastanowić się poważnie nad sprawą ceł, upominając ich wszakże, by równocześnie uważali, aby nie naruszyły one- praw i przywilejów prowincji. Aczkolwiek zagadnienia celne wybijały się na jedno z czołowych miejsc w instrukcjach poselskich, to równocześnie nie ulegało wątpliwości, że szereg sejmików zamierza na najbliższym sejmie wystąpić z innymi, zasadniczymi pretensjami pod adresem króla i jego ministrów. Można chyba śmiało powiedzieć, iż na sejmie miała się ujawnić wyraźna opozycja przeciw ostatnim posunięciom monarchy, zdążającym do wzmocnienia swej pozycji w Polsce. Na czoło wysunęła 245 się szlachta wielkopolska, domagająca się unieważnienia wszystkich konstytucji uchwalonych na ostatnim sejmie, zdaniem jej bezprawnie zwołanym. Wielkopolanie żądali, by w przyszłości każdy sejmik miał prawo kwestionowania prawomocności sejmu i uznania powziętych na nim postanowień za nieważne. Z tak daleko idącą instrukcją przyjeżdżali z sejmiku średz-kiego, jako .posłowie, przedstawiciele wybitnych rodzin magnackich tej dzielnicy: Łukasz Opaliński, Adam Wojciech Przyjemski, Jan i Bogusław Leszczyńscy i paru innych znanych polityków szlacheckich.58 Wymienione postulaty Wielkopolan były niebezpieczne, ale bardziej niewygodne dla dworu okazały się uchwalone przez parę sejmików żądania, by senatorowie składali sprawozdanie z obrad, senatu przed izbą poselską, co było równoznaczne ze wzmożeniem kontroli działalności rady królewskiej przez szlachtę. Ważny ten w dziejach panowania Władysława IV sejm zaczął się 10 marca 1638 roku.59 Marszałkiem izby poselskiej został Wielkopolanin, wojewodzie poznański Łukasz Opalińiski, człowiek inteligentny, rozsądny, po którym spodziewano się, że będzie mitygował i chłodził rozgrzane animusze szlachty. Wota senatorskie przeszły dość spokojnie. Przybyli na sejm senatorzy, na ogół popierali monarchę. Jedynie brat Łukasza Opalińskiego, Krzysztof, wojewoda poznański zaatakował ostro króla za powiększenie na własną rękę etatu wojska. "Liberrime [bardzo swobodnie] przeciw suplementom mówił..., czym się Król JM uraził" - zanotował autor diariusza sejmowego. Wnet po zakończeniu przemówień senatorskich wystąpili Wielkopolanie ze swym zasadniczym żądaniem, by uznać konstytucje poprzedniego sejmu za nieważne, albowiem "na nas bez nas nic stanowione być nie może". Po długich targach zadowolili się jednak spisaniem konstytucji, według której każdy nadzwyczajny, 246 dwuniedzielny sejm. musiał być zezwolony przez poprzedni, zwyczajny. Zaledwie jednak załatwiono tą sprawę, rozgorzała walka o zasadniczą kwestię składania przez senatorów sprawozdań z posiedzeń senatu. Dwór bronił się zażarcie. Twierdzono, że "panowie senatorowie nie powinni rationem reddere sententiarum [zdawać sprawę ze swych opinii], bo przysięgli", gdy zaś szlachta powoływała się na konstytucję z roku 1607, która zobowiązuje senatorów do tego, ci utrzymywali, iż prawo traci swą moc, gdy nie jest przez dłuższy czas przestrzegane, a wspomniana konstytucja "nigdy nie była in usu [w użyciu] i najstarsi senatorowie nie pamiętają przykładu wykonywania jej". Posłowie szlacheccy w swej replice twierdzili, że prawo publiczne nigdy nie traci mocy prawnej. Wszelkie próby rozładowania niechęci posłów, skierowania dyskusji na inme tory, nie dały wyniku. Po długich debatach, które ciągnęły się od 17 do 23 marca, król ustąpił i zapowiedział, iż 29 marca odczyta się w izbie uchwały senatu. Jeszcze w czasie dyskusji dokonał król zasadniczej zmiany na stanowisku pierwszego ministra, oddając wielką pieczęć po śmierci Tomasza Zamoyskiego dotychczasowemu podkanclerzemu Piotrowi Gembickie-mu, a małą, znanemu współautorowi pomysłu orderu i ceł, wojewodzie sandomierskiemu Jerzemu Ossolińskiemu, zagorzałemu katolikowi. Tymczasem, zanim jeszcze załatwiono ostatecznie sprawę "senatus consultorum", wypłynęły dość nieoczekiwanie problemy wyznaniowe. Wśród wielu bowiem pretensji, z którymi posłowie przybyli na sejm, znalazły się również żądania dysydentów, by zagwarantowano im bezpieczeństwo i tolerencję przyznaną przez konfederację warszawską. Posiadając dość liczną ekipę poselską w izbie, wystąpili zrazu z pretensjami pod adresem trybunału i niższych sądów o niesłuszne 247 . pozywanie w sprawach związanych z ich praktykami religijnymi i opieką nad poddanymi, "czym zgwałcone jest ich bezpieczeństwo". Katolicy początkowo nie chcieli uznać owych pretensji, ale w końcu -- jak zanotował sprawozdawca sejmowy - - "pozwolono im koncypować konstytucję, którą pod rozwagę izby nazajutrz podać mają". Natychmiast jednak potem wystąpili Prusacy z zarzutami pod adresem miast pruskich, że utrudniają nabożeństwa katolików w miastach. Słowem, zaczynało się normalne w takich wypadkach ciągnięcie liny i licytowanie się wzajemne. W tej sytuacji wystąpili nagle pewni posłowie sandomierscy z oskarżeniem skierowanym przeciw uczniom słynnej ariańskiej szkoły rakowskiej60, którzy z początkiem stycznia tegoż roku poczęli obrzucać kamieniami krzyż z wizerunkiem Chrystusa, stojący na granicy gruntów pana Rakowa, Jana Sienieńskiego, i spowodowali odpadnięcie oraz zniszczenie figury Zbawiciela. Śledztwo w owej sprawie wszczął biskup krakowski Zadzik, usiłujący równocześnie zainteresować tą kwestią zarówno krakowską, jak i sandomierską szlachtę. Ponieważ szlachta obu województw nie przejęła się zbytnio, Ossoliński, bawiący na sejmiku w Opatowie, nakłonił posłów układających instrukcję do wstawienia odpowiedniego na ten temat punktu, jak się zdaje, nawet poza wiedzą ogółu szlachty. Sandomierzanie, działający chyba na pewno w porozumieniu z Ossolińskim, dostarczyli katolickiej większości izby wspaniałego argumentu, dowodzącego, że jednak postępowanie innowierców jest bardziej karygodne niż katolików. Istotnie, oceniając rzecz po tylu latach spokojnie, musimy przyznać, iż arianie popełnili przestępstwo, karane surowo nawet dziś przez laickie ustawodowstwo, jedynym zaś wytłumaczeniem mogło być, że występek popełniła młodzież. Skłaniając posłów sandomierskich do poruszenia tej sprawy, Ossoliński z jednej strony 248 uderzał poważnie w protestantów, z drugiej odwracał częściowo uwagę obradujących w inną stronę. Jeśli jednak ten drugi cel Ossoliński w jakimś stopniu osiągnął, to nie mógł odwrócić biegu wypadków. Nadszedł bowiem dzień 29 marca i posłowie, zjawiwszy się w senacie, zażądali odczytania uchwał senatu. Do zebranych obu izb przemówił biskup kujawski, stwierdziwszy: "nie tak z powinności, jako z, miłości, ustępując jako młodszym każemy czytać senatus consulta". Po krótkich targach z izbą poselską w sprawie zachowania przez nią tajemnicy zlecił referendarzowi odczytanie uchwał senackich. Posłów jednak czekał kompletny zawód. Referendarz bowiem odczytał im jedynie spis spraw, nad którymi senat się zastanawiał. Toteż posłowie wrócili do izby srodze zawiedzeni. Bolało ich najbardziej, że "miasto sekretów żartem nas skropiono. Bo tam takie capita [punkty] były, które i od balwierza mógł się każdy dowiedzieć". Nic dziwnego zatem, iż w 'konsekwencji ponownie zażądali zaznajomienia ich z prawdziwymi uchwałami isenatu. Sytuacja wyglądała poważnie, dlatego też na posiedzeniu senatu, odbytym w tej sprawie 31 marca, zwrócono się do przybyłego właśnie do Warszawy biskupa krakowskiego, Jakuba Zadzika, o pomoc. Najprawdopodobniej doszło wówczas do porozumienia między ekipą rządową a odsuniętym nieco na ubocze byłym kanclerzem. W wyniku porozumienia obiecano biskupowi zlikwidowanie niewygodnej dla niego szkoły ariań-skiej w Rakowie, w zamian za co Zadzik, cieszący się dużym autorytetem u szlachty, obiecał dworowi pomoc w tej trudnej sprawie. Gdy tego samego dnia wezwano posłów do senatu, przemówił do przybyłych biskup krakowski, usiłując wszelkimi sposobami uspokoić ich. Stwierdził uroczyście, że aczkolwiek konstytucja z roku 1607 zachowała swą moc prawną, to jednak przez 30 lat jego pobytu 249 na dworze królewskim nie była przestrzegana. Oświadczył dalej wręcz posłom, że ich żądania nie mogą być spełnione dla tej prostej przyczyny, ponieważ dotąd nie prowadzono protokołów posiedzeń senackich. Proponował też w związku z 'tym posłom, by po prostu pytali się senatorów, dlaczego tak, czy inaczej załatwili poszczególne sprawy. Uprzejme przemówienie "szanowanego powszechnie" biskupa krakowskiego trafiło do przekonania szlachcie. Gdy wrócono do izby, postanowiono "powiedzieć, co boli i pytać się o sprawcę". Niemniej jednak domagano się, aby senatorowie zobowiązali się, "że na potem in senatus consultis [w uchwałach senatu] tak się zachowywać będą per omnia [w całości], jako konsty-tucyja uczy. Czego jeśli się wzbraniać będą, dopiero wszyscy nowego prawa upominać się będziemy, do niczego nie przystępując". Ostatecznie senat musiał akceptować to żądanie szlachty, pocieszając się jedynie, że może do następnego sejmu posłowie zapomną o tym. 61 Była to więc, może połowiczna, ale wyraźna porażka króla, który, jak widzieliśmy, dotąd sprzeciwiał się owemu postulatowi szlachty. Gdy tak toczono boje o utrzymanie niezależności senatu od izby, równocześnie trzeba było zająć się sprawą gdańską. Poprzednio bowiem pozwano przed sąd królewski 10 członków rady miasta za wykroczenia, takie jak fortyfikowanie miasta, prowadzenie na własną rękę korespondencji z obcymi potentatami, udzielenie gościnności wrogim okrętom duńskim itp. Wobec silnej jednak opozycji na sejmie, Władysław wolałby załatwić spór polubownie, obawiając się, że szlachta gotowa wziąć sprawę w swe ręce. Kiedy 25 -marca .posłowie gdańscy zjawili się u króla, z odpowiedzi danej im przez kanclerza Piotra Gembic-kiego można było wyczuć niezadowolenie monarchy, 250 ponieważ przybyli oni bez jakiejś konkretnej propozycji załatwienia sporu. Większość też senatorów, z Ossolińskim (jak wiadomo głównym autorem pomysłu celnego), doradzała posłom załatwienie zatargu "bonis et commodis modis [przy pomocy dobrych i wygodnych sposobów]". Gdańszczanie wszakże, ufni w poparcie zagranicy, widząc ustępliwość senatorów, niechęć szlachty do karania miasta, nie kwapili się do ugody. Gdy potem na konferencji prymas Jan Wężyk zaproponował posłom, by miasto po prostu przeprosiło króla i zdecydowało się na udzielenie mu jakiejś satysfakcji, mieszczanie odpowiedzieli twardo, że nie mogą się na to zgodzić, albowiem władze miejskie nie chciały króla obrazić, ale walczyły jedynie w obronie przywilejów i praw Gdańska. Istotnie, przedstawiciele Gdańska widzieli słuszność po swej stronie, a w gruncie rzeczy nawet życzliwi królowi senatorowie zdawali sobie z tego sprawę. Tak na przykład kanclerz litewski Albrecht Radziwiłł, nie należący na pewno do opozycji, przyznaje w swym pamiętniku, że gdy słuchał oskarżycieli miasta, usiłujących udowodnić winę rady, tłukł mu się po głowie werset z Horacego: "Stękają góry, rodzi się śmieszna mysz." Cóż dopiero mówić o szlachcie, która zarówno w nałożeniu ceł, jak i pozwaniu władz miejskich przed sąd "bez posłów" widziała naruszenie praw. Na dobitkę złego, oprócz Danii, która w niedwuznaczny sposób udzieliła poparcia miastu, obecnie odezwały się i inne rządy. Pomijając liczne listowne interwencje, trzeba wspomnieć o zjawieniu się w stolicy posła francuskiego Charles d'Avaugoura. Przemawiał on w sejmie w sposób śmiały, jeśli nie bezczelny, upominając stany, "by zechciały na przyszłość zaprzestać pobierania ceł". Słabą pociechą było dla króla, że aroganckiemu Francuzowi udzielono ostrej odpowiedzi. 251 Wszystko to razem sprawiło, że ostatecznie król zgodził się na zawieszenie postępowania sądowego przeciw Gdańskowi i zawiadomił o tym przywołanych posłów. Uchwalona pod koniec obrad konstytucja misternie maskowała porażkę monarchy, naznaczając specjalną komisję senatorską i szlachecką do załatwienia sporu. Komisarze mieli się w lipcu zjawić u króla, by "sposób egzekwowania i wybierania cła tego w portach Rzeczypospolitej namawiać". Postanowienie, że cła nie mogą w żadnym wypadku naruszać przywilejów prowincji pruskiej, stawiało jednak pod znakiem zapytania skuteczność tej komisji. Ostatnią porażką króla na sejmie było załatwienie sprawy szkoły r akowskie j. Pod naciskiem szlachty katolickiej musiał król naznaczyć specjalną komisję śledczą, by zbadała opisany wypadek. Komisarze uwinęli się szybko z dochodzeniem i już w połowie kwietnia 1638 roku złożyli sprawozdanie. Rozgorzała potem dyskusja, czy wolno sprawców sądzić sposobem przyspieszonym, "summario processu", z takim żądaniem bowiem wystąpili katolicy. W końcu, nawet innowiercy zgodziła się na ów tryb postępowania i 20 kwietnia wydano wyrok. Stanowił on niewątpliwie cios dla arian, jednakże, mimo wszystko, sędziowie nie poszli tak daleko, jak domagali się katoliccy gorliwcy. Wprawdzie kazano zamknąć akademię ariańską i drukarnię oraz polecono dostarczyć do sądu nauczycieli szkoły, podejrzanych o udział w przestępstwie, ale właścicielowi miasteczka, Sienieńskiemu, pozwolono oczyścić się przysięgą 7 szlachciców z zarzutu współuczestnictwa. Jest rzeczą zastanawiającą, że stosunkowo silny w sejmie obóz innowierczy nie zdobył się na jakąś zdecydowaną akcję zapobiegającą wyrokowi. Wszak można było przynajmniej zerwać sejm i w ten sposób poważnie utrudnić sprawę większości katolickiej. Wytłumaczenie jednak tej oziębłości jest proste. Oto, by zatkać 252 usta innowiercom, zgodzono się na uwzględnienie ich protestów przeciw pozywaniem w sprawach wyznaniowych przed sądy. Jak pisze sprawozdawca, katolicy "panom dysydentom pozwoliła, aby sobie konstytucją warowali, aby takowym procesom in causis religionis [w sprawach religijnych] nie podlegali, o czym koncy-powana konstytucja". Istotnie, konstytucja "o dekretach trybunalskich" zakazywała trybunałom przyjmowania procesów, "które w prawie opisane nie są". Ważniejsza jednak była deklaracja złożona 27 kwietnia przez czterech biskupów: krakowskiego, kujawskiego, poznańskiego i płockiego na ręce dysydentów, że podpisani zakażą kapłanom, a szczególnie plebanom, "aby żaden w tym, cokolwiek religią zachodziło, nie ważył się akciej intentować dissidentibus in religione Christiana [nie wszczynać postępowania przeciw różnowier-com] bez dołożenia się nas, jako loci ordinaries [ordy-nariuiszów miejscowych]". W razie naruszenia tego zobowiązania mieli dysydenci odwoływać się do biskupów, "żeby takowych pohamowali". Biskupi ponadto mieli jeszcze wpływać na deputatów duchownych w trybunałach, by nie popierali takich spraw przeciw różnowiercom. Wszystko w tym celu, ,,aby pokój pospolity w tej ojczyźnie naszej z jakiejkolwiek miary [nie] był wzruszony".62 Oto cena, jaką - zdaje się - zapłacono dysydentom za zrzeczenie się popierania arian. Nie pomylimy się jednak, gdy przypuścimy, że to antyariańskie posunięcie sejmu było nie w smak królowi. Wszak wieść o tym rozeszła się szeroko po Europie, rzucając jakiś cień na imię monarchy, cieszącego się dotąd sławą toleranta. Ważny ten sejm skończył się l maja nad ranem. Poza wymienionymi uchwalił on jeszcze parę innych konstytucji krępujących króla. Tak więc musiał isię Władysław zobowiązać, że nie będzie zwoływał sejmów nadzwyczajnych, chyba w wyjątkowych wypad- 253 kach. W konstytucji o suplementach obiecywał: "wojsk cudzoziemskich i innych wszelakich zaciągać i przyczyniać nie będziemy, ani bella ofensiva [wojny zaczepne] podnosić bez wiadomości i wyraźnego konsensu Rzeczypospolitej". Wreszcie trzeba wymienić konstytucję o tytułach cudzoziemskich, która w jakimś stopniu wykluczała możliwość stworzenia elity orderowej w Polsce. Zapewnienie królowej dość dobrej oprawy i kilka korzystnych dla króla konstytucji w żadnym wypadku nie równoważyły poniesionych strat i porażek. Gdy chodzi o zasadniczą sprawę ceł, czekały króla dalsze upokorzenia. Jeszcze w czasie sejmu dowiedziano się w stolicy, że na redzie gdańskiej przebywa kilka okrętów duńiskich. Korzystając z tej okazji, wysłał król do miasta komisarzy - Gerarda Denhoffa i Andrzeja Reya. Mieli oni domagać się spowodowania ustąpienia okrętów duńskich, przerwania dalszego fortyfi-kowania miasta oraz wezwać Gdańsk na komisję naznaczoną przez sejm na lipiec. Przebieg misji był żałosny. Rada miejska wprawdzie wysłała poselstwo do komendanta duńiskich okrętów, wzywając go, by opuścił redę gdańską, otrzymała jednak odpowiedź Duńczyka, że nikt nie może mu zakazać przebywania z, okrętami na morzu przybrzeżnym. Co do pozostałych żądań komisarzy królewskich miasto stwierdziło, iż musi zatrudnić zaciągniętych żołnierzy i dlatego nie myśli zaprzestać robót fortyfikacyjnych, a na komisję nie zamierza na razie nikogo wysyłać, albowiem i tak nie ustąpi w sprawie ceł. Wobec takiego stanowiska władz miejskich wszelkie próby podejmowane przez komisarzy nakłonienia miasta do ustępstw, chociażby w postaci dopuszczenia króla do dochodów miejskich, nie dały żadnego rezultatu. Na komisję lipcową Gdańsk przysłał swych delegatów jedynie po to, by prosić o przełożenie terminu i miejsca, co im się bez trudu udało. Nowa komisja od- 254 była się jesienią w Tczewie. I na niej jednak delegaci miejscy, mimo pojednawczej postawy pozostałych miast pruskich - Torunia i Elbląga, zajęli znowu sztywne stanowisko. Jako maksimum ustępstw zaproponowali wypłacenie królowi jednorazowo 400 000 złp, na co Władysław nie chciał się zgodzić, żądając stałej opłaty. W ten sposób rokowania ponownie zostały rozbite i już do końca panowania króla, mimo wysiłków z jego strony, nie doszło do porozumienia. Jedynym sukcesem monarchy, jak zawsze potrzebującego pieniędzy, było to, że elektor, któremu również zależało na stałych dochodach, zdecydował się pod naciskiem króla wprowadzić cła w portach na podsita* wie specjalnego traktatu w Kópenick, zawartego w początkach lipca 1638 roku. Tak więc kolejne przedsięwzięcia Władysława, podjęte w celu wzmocnienia swej pozycji w państwie, kończyły się niepowodzeniem. Poza tym, jak widzieliśmy wyżej, musiał on do pewnego stopnia ustąpić w sprawie "senatus consultorum", co stanowiło zapowiedź dalszego osłabienia stanowiska króla w Rzeczypospolitej. e3 JESZCZE JEDEN PROBLEM ME ROZWIĄZANY Poza wspomnianymi kłopotami, z jakimi borykała się Rzeczpospolita w latach 1637- 1638, na okres ten przypada wyjątkowe nasilenie trudności związanych z problemem ukraińskim, czyli jak mówiono wtedy kozackim bądź rupkim. Nie sposób podać liczby ludności ruskiej w ówczesnej Polsce. Warto jednak uświadomić sobie, że mniej więcej jedną trzecią część terytorium siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej zamieszkiwała ludność mówiąca językiem ruskim. W związku z tym stały przed państwem dwa ważne zagadnienia. Jednym z nich był problem wyznaniowy. Bezwzględna większość ludności ruskiej nie uznała unii brzeskiej i podporządkowania Cerkwi Kościołowi katolickiemu. Protestowała też przeciw likwidacji hierarchii prawosławnej, zajęciu kościołów dyzunickich dla unitów, wreszcie pewnej dyskryminacji tych, co wytrwali twardo przy wierze ojców. Władysław, jak widzieliśmy uprzednio, próbował przynajmniej częściowo naprawić zto wyrządzane przez ojca, ale nie zdołał w pełni zadowolić prawosławia. Drugi, może jeszcze trudniejszy problem - zarówno społeczny, jak i narodowy - to sprawa kozacka. Wytworzona bowiem jeszcze w XVI wieku warstwa Kozaków, stanowiąca właściwie grupę ludzi wolnych, oddanych rzemiosłu wojennemu, nie chciała i nie mogła podporządkować się pańszczyźnianemu porządkowi, spadającemu na barki każdego, kto nie był 256 szlachcicem czy mieszczaninem. Oponując przeciw wszelkiej próbie narzucenia im jarzma niewoli, stawali się Kozacy, również w swoim własnym interesie, organizatorami i przywódcami wielkich mas chłopstwa ruskiego, odczuwającego boleśnie wprowadzanie porządków pańszczyźniano-poddańczych na wielkich obszarach kresów południowo-wschodnich przez osiedlającą się tu szlachtę oraz magnaterię. Stąd też coraz większe zrywy ludu ruskiego poczęto wówczas określać, niewątpliwie częściowo tylko słusznie, jako powstania kozackie. Władysław IV nauczył się cenić Kozaków jeszcze w czajsie wojen z Moskwą w latach 1617-1618, a następnie w czasie wyprawy chocimskiej, ponadto zdawał sobie dobrze sprawę z korzyści, jakie Rzeczpospolita może osiągnąć, pozyskując sobie kozaczyznę. Na konwokacji i na elekcji Kozacy poparli kandydaturę Władysława, domagając się w zamian przyznania im praw szlacheckich, przede wszystkim prawa udziału w elekcji. Prośbę tę brutalnie zlekceważono, ustępstwa jednak wobec prawosławia, po ustronie którego opowiadali się Kozacy, w jakimś stopniu przyczyniły się do ich uspokojenia. Toteż w czasie wojny, gdy Władysław zwrócił się do nich o pomoc, głos jego znalazł oddźwięk. Silne oddziały kozackie biły się z Rosjanami na Siewierszezyźnie, pod Smoleńskiem (około 20 000 żołnierzy) oraz w wojnie z Turcją. Kiedy Władysław przygotowywał się do wojny ze Szwecją, przerzucono duży korpus kozacki nad Zalew Wiślany i polecono mu na czajkach niepokoić okręty szwedzkie. Kozacy ograniczyli się jedynie do napędzenia strachu dowódcom okrętów szwedzkich, gdyż na skutek wczesnego zawarcia rozejmu w Sztumskiej Wsi musiano wycofać ich na Ukrainę. Niedługo po załatwieniu problemu szwedzkiego zarówno szlachta, jak i magnateria postanowiły uporać się 17 Władysław IV 257 z niebagatelną sprawą wojsk kozackich, praktycznie niemal niezależnych od centralnej władzy państwowej. Niewykluczone, że jednym z powodów kierujących magnaterią była obawa, by z czasem król nie zechciał wykorzystać przeciw swym poddanym tej potężnej siły, znajdującej się nad Dnieprem. Niewątpliwie decyzję szlachty w tej kwestii ostatecznie przyspieszyły przybyłe na pierwszy sejm 1635 roku poselstwa tureckie i tatarskie, proszące usilnie o pohamowanie najazdów kozackich. Rozsądek nakazywał uwzględnić te prośby, skoro wtedy - jak wiemy - Rzeczpospolita znajdowała się w przededniu wojny ze Szwecją. Toteż właśnie wówczas, na pierwszym sejmie roku 1635, uchwalono konstytucję pt. Pohamowanie irikursji morskich od wojska zaporoskiego. Przewidywała ona zmniejszenie rejestru kozackiego, czyli oddziałów wojsk kozackich na żołdzie Rzeczypospolitej, z 8000 do 7000, dopilnowanie przez starostów ukrainnych, by w ich starostwach nie budowano czajek na wyprawy morskie, wreszcie stworzenie silnego zamku nad Dnieprem w celu pohamowania wypadów kozackich na morze.64 Do realizacji tego ostatniego postanowienia przystąpiono z niebywałą, jak na stosunki polskie, energią i pośpiechem. Już w lecie tegoż roku można było przystąpić do obsadzenia nie całkiem jeszcze wykończonej fortalicji, tak zwanego Kudaku, oddziałami dragonii, a więc wojska, które nadawało się zarówno do walki na koniu w polu, jak do obrony szańców. Wśród Kozaków oceniono należycie fakt budowania tej fortecy, toteż jeszcze we wrześniu 1635 roku oddział kozaków pod wodzą niejakiego Sulimy napadł na zamek i zdobył go bez większej trudności. Władze polskie zareagowały energicznie. Przeciw Sulimie, który zamknął się w ufortyfikowanym obozie wysłano kozaków rejestrowych z zadaniem wzięcia go do niewoli. Sulima bronił się zażarcie i dopiero po kilku 258 dniach, tracąc przy tym "kilkaset człowieka", zdołano go pokonać i uwięzić, po czym posłano go wraz z delegacją kozaków rejestrowych na sejm. Przybycie delegacji i jej przedłożenia powinny były stanowić ostrzeżenie dla szlachty. Delegaci bowiem skarżyli się, że wojsko zaporoskie nie otrzymało od 3 lat żołdu, że starostowie ukrainni popełniają bezprawia, że wreszcie komisarze, "którzy rejestr piszą, dla korupcji leda kogo wpisują, a dawnych zasłużonych Kozaków wymazują". Sejm jednak nie zajął się dokładniej tą sprawą, a sąd skazał nieszczęsnego Su-limę na śmierć. W następnym roku 1636 również nic nie uczyniono, by w 'jakiś sposób uspokoić niezadowolone wojsko zaporoskie. Toteż na naradzie kozackiej, odbytej w sierpniu tegoż roku, Kozacy przypomnieli, że "kilka lat cierpią bez grosza, że zaniechawszy stepu i morza nie mają na swe utrzymanie, że nastąpili na swych braci i przywódców swoich pod miecz wydali, a za to mają w domu ucisk od starostów, urzędów i grosze do mch nie dochodzą". Była to nieptety gorzka prawda i trudno nie obwiniać króla za ten stan rzeczy. Wiedział on przecież jak sprawa wygląda, mimo to nie zajął się uspokojeniem wojska kozackiego, które przecież oddało mu poważne usługi i które mogło się przydać w przyszłości. Niezadowolenie na Ukrainie rosło. Pieniądze za żołd nie przychodziły, a równocześnie Kozacy musieli przepuścić przez swe tereny jadącego na Krym z pieniędzmi dla chana posła królewskiego Krzysztofa Dzierżka. Słusznie też skarżyli się, że król ma pieniądze dla nieprzyjaciela, a nie ma ich dla wiernych sobie żołnierzy. Wiosną roku 1637 poczęły się po Ukrainie rozchodzić wieści o zamierzonej przez króla wyprawie przeciw Tatarom. Nie były one bez pokrycia, albowiem zarówno hetman KoniecpolsM, jak i król nosili się wówczas z myślą wyprawy na Tatarów, wśród których trwały 259 wówczas wewnętrzne walki. W wyniku tych wieści doszło do gwałtownego napływu wolnego kozactwa do obozu kozaków rejestrowych. Toteż, kiedy wiosną 1637 roku zjawili się na Ukrainie komisarze królewscy z pieniędzmi, zastali w szeregach rejestrowych około 10 000 ludzi, nad którymi starszyzna Straciła prawie panowanie. Z największym też trudem udało się komisarzom skłonić rejestrowych do złożenia przysięgi. Dokonano tego szafując hojnie groźbami i złotem. Ustępstwo rejestrowych wywołało oburzenie chłopstwa ukrain-nego i swobodnych Kozaków. Gdy jeszcze poselstwo wysłane przez Kozaków na sejm roku 1637 nie zostało przez szlachtę należycie załatwione, doszło do pierwszych wystąpień żywiołów niezadowolonych. Na czele stanął Pawluk (Paweł Mich-no wieź), były towarzysz Sulimy, przybyły świeżo z Krymu, gdzie brał udział w walkach toczących się między stronnictwami tatarskimi. Pawluk uderzył na Korsuń, w którym przebywał dowódca wiernych Rzeczypospolitej oddziałów, zabrał bez większych trudności oznaki władzy dowódców kozackich oraz artylerię i uszedł z tym wszystkim na Zaporoże. Przez jakiś czas jeszcze łudził Pawluk hetmana Ko-niecpolskiego zapewnieniami o swej lojalności, ale w gruncie rzeczy oczekiwał, jakie stanowisko zajmie większość rejestrowych. Gdy wśród nich zwyciężyło stronnictwo antypolskie i gdy usunięto z hetmaństwa lojalnego wobec Rzeczypospolitej Wasyla Tomilenkę, a wybrano Sawę Kononowicza, Pawluk uznał to za sygnał do rozpoczęcia akcji. Na Ukrainę wysłał ze znacznymi siłami swych pułkowników, zwracając się równocześnie uniwersałami do kozaków rejestrowych, do pospólstwa i "wszystkiej braci naszej", wzywając ich pod broń oraz kupienia się koło powstańców. Władze polskie łudziły się przez jakiś czas, że może uda się doprowadzić do porozumienia z powstańcami, ponie- 260 waż jednak powstanie obejmowało coraz większe tereny, zdecydowały się skierować wojska kwarciane przeciw wojskom powstańczym. Sam hetman Koniecpolski złożony chorobą nie mógł wyruszyć w pole, ale uniwersałem skierowanym do wojska, pozostającego pod wodzą hetmana polnego koronnego Mikołaja Potockiego, przykazywał żołnierzom, by bezwzględnie walczyli z powstańcami. "leżelibyście też ich dostać nie mogli, abyście Waszmoście onych na żonach i dzieciach karali i domy ich w niwecz obrócili, gdyż lepsza jest rzecz, żeby pokrzywa na tym miejscu rosła, aniżeli żeby się zdrajcy J. Królewskiej Mości i Rzeczypospolitej tam mnożyli." 65 Odpowiedzią na to bezwzględne wezwanie hetmana był gwałtowny zryw chłopstwa ukraińskiego. W grudniu jakiś nie znany korespondent pisze z tych terenów: "wszystko chłopstwo pokozaczyło się". Powstańcy nadali ruchowi charakter nie tylko narodowy, ale i religijny, wzywając ludność do stawienia oporu "nieprzyjaciołom narodu naszego chrześcijańskiego ruskiego i wiary naszej starożytnej greckiej". Do starcia obu wojsk doszło pod Kumejkami, 15 km na południe od Kaniowa, 16 grudnia 1637 roku. Bitwa, w której starło się około 20 000 Kozaków z blisko 6000 wojsk polskich, skończyła się, mimo zawziętej obrony Kozaków, zwycięstwem Polaków, lepiej wyszkolonych i uzbrojonych. Waleczność jednak i upór Kozaków zrobiły wrażenie na wodzach polskich. "Było chłopstwo to tak zawzięte i uparte - pisał potem hetman polny - że nikt nie chciał krzyczeć o pokój, wręcz przeciwnie krzyczeli, że jeden w drugiego winien zginąć. Tak też rzeczywiście ginęli." Z krwawej rzezi, w której na polu bitwy zostało około 5000 Kozaków, wyrwał część wojska Dymitro Tymogzewicz Hunia, "sławnyj wożd" i uszedł. Za nim podążył potem również i Pawluk. Wojsko polskie udało się w pościg za resztkami wojsk 261 kozackich i dopadło je jakie 100 km od Kumejek, pod Borowica. Kozacy na skutek znużenia i braku perspektyw dalszej walki rychło nawiązali rokowania. 24 grudnia podpisali kapitulację, godząc się na zmniejszenie rejestru, usunięcie przyjętych ponad rejestr tak zwanych "wpisowych", poddanie się kontroli władz polskich, wreszcie spalenie czajek. Wcześniej jeszcze wydano przywódców powstania w ręce polskie. Jak widzimy, warunki kapitulacji były ciężkie dla Kozaków. Podczas grudniowej kampanii padło około 6000 Kozaków, nie mówiąc o czerni, której zginęło chyba tyleż. Czas jakiś jeszcze po kapitulacji musiały władze polskie rozprawić się z drobniejszymi oddziałami powstańców, uspokajać okolicę. Pacyfikacja była w dużej mierze obliczona na 'to, by rzucić postrach na ludność rue-ką. Toteż hetman polny stosował publiczne egzekucje, a schwytanych wodzów większych oddziałów powstańczych, Kizima i Kizimenkę, kazał w Kijowie wbić na pal. Na Zaporoże, które również zamierzano oczyścić z powstańców skierowano oddziały wojskowe. Ponieważ jednak ekspedycja ta wyruszyła na południe, w chwili gdy roztopy wiosenne zamieniły Ukrainę w wielkie bagno, celu nie osiągnięto. Niemniej w Trechtymirowie wysłani przez hetmana Stanisław Potocki i Adam Kisiel sporządzili nowy rejestr kozacki i zaprzysięgli wojsko kozackie na wierność królowi. Zdawało się, że tym samym Ukraina została ostatecznie uspokojona. W Kijowie fetowano przybyłego tam hetmana Potockiego, a sam król zapewniał go listownie, że jego czyny są godne "nieśmiertelnej chwały i największych zaszczytów" oraz gratulował mu uspokojenia tych "wściekłych niewolników". Dopiero jednak sejm roku 1638 miał ostatecznie zadecydować o tym, jak mają wyglądać stosunki na kresach południowych. Ponieważ na sejmie tym, jak widzieliśmy, trzeba było załatwić wiele spraw, problem 262 kozacki zaczęto omawiać dopiero 6 kwietnia. Po krótkiej, cichym głosem wygłoszonej relacji hetmana Ko-niecpolskigo przybyli do izby posłowie wojska i oddali Pawluka i Tomilenkę wraz "z 36 chorągwi, między którymi [jak twierdzono] była augustowska biała z orłem czarnym".66 Następnego dnia sejm wyłonił komisję, mającą opracować konstytucję "o uskromieniu swawoli kozackiej i wystarczającej zapłacie żołnierzom". Tej komisji przekazał potem hetman swój projekt ostatecznego uspokojenia kozaczyzny, który też stał się przedmiotem narad. Szedł on w kierunku znacznego ograniczenia samorządu kozackiego i stworzenia specjalnej siły wojskowej do utrzymania ich w posłuszeństwie. Niedługo potem mieli w sejmie posłuchanie posłowie kozaccy, którzy "nie tylko o ziemię czołem bili, ale i krzyżem padali, prosząc o miłosierdzie, a winę na zdrajców starszych kładąc". Pod koniec sejmu 28 kwietnia uchwalono konstytucję w sprawie kozaczyzny. Ta ustawa, niejednokrotnie potem cytowana, znosiła istniejące dotąd kozackie "dawne prawa, starszeństwa, prerogatywy, dochody i inne godności przez wierne plosługi ich od przodków naszych nabyte", a postanawiała, by nierej estrowych odtąd traktować jako ,,w chłopy obrócone pospólstwo". Z istotnych postanowień konstytucji należy przede wszystkim wymienić ustalenie rejestru na 6000 żołnierzy, wprowadzenie instytucji komisarza mianowanego na czas od sejmu do sejmu, mianowanych pułkowników i assawu-łów, pochodzących ze szlachty, wreszcie ściślejsze określenie okolic przeznaczonych na miejsce zamieszkania Kozaków. Wprowadzenie w życie tej konstytucji nie zapowiadało się jednak łatwo. Jeszcze bowiem nie skończył się sejm, gdy na Ukrainie rozpaliły się ponownie ogniska powstania. Jak widzieliśmy poprzednio nie udało się 263 wojskom Rzeczypospolitej zająć Zaporoża. Stamtąd też wyszły wezwania nawołujące do walki, przyjęte tym chętniej przez chłopów na Ukrainie, że z jednej strony krwawa pacyfikacja przeprowadzona przez wojsko polskie pogłębiła uczucie nienawiści do Polaków, z drugiej zaś nieurodzaj panujący w roku 1637 spowodował drożyznę i kłopoty z zapewnieniem zboża i paszy dla koni. Na czele ruchu sjanęli obecnie Oisitrzanin, Hunia, Skidan i Putywlec. Wojna, która wnet rozgorzała, toczyła się ze zmiennym, szczęściem. Ostrzanin bronił się z powodzeniem w Hołtwi, potem znowu Polacy zadali mu znaczną porażkę w otwartym polu, nie zdołali jednak całkowicie rozbić jego oddziału. Wojska powstańcze rozpadły się następnie na kilka oddziałów, które trzeba było osobno ścigać. Dopiero gdy z wojskami koronnymi połączył się ze swymi nadwornymi oddziałami najpotężniejszy magnat tych ziem Jeremi Wiśniowiecki, zjednoczone siły polskie zadały Kozakom poważne etra-ty pod Żołninem w czerwcu 1638 roku. Pod wrażeniem tego niepowodzenia Ostrzanin uciekł na terytorium moskiewskie, podczas gdy wojsko jego wycofało się na uroczysko Starzec, gdzie broniło się zaciekle w doskonale ufortyfikowanym obozie aż do 7 sierpnia, widząc wszakże beznadziejność obrony, po rozgromieniu nadciągających oddziałów przybywających z odsieczą, ka- pitulowało. Pokonani Kozacy wysłali następnie posłów do króla, prosząc o pozostawienie ich braci "przy gruntach i dostatkach". Mieli oni również przeprosić króla za "grzech, który popełnili" i ..błagać o dopuszczenie do łaski królewskiej". W poselstwie tym brał udział dobrze potem znany Bohdan Chmielnicki. Czy upokorzenie to nie wzbudziło w duszy jego pragnienia zemsty i chęci wystąpienia przeciw Rzeczypospolitej, na pewno na to pytanie odpowiedzieć nie możemy, jednakże wydaje się to dość prawdopodobne. 264 Z początkiem grudnia roku 1638 zjawili się komisarze koronni w okolicy zwanej Masłowym Stawem, by tu pod wodzą samego Mikołaja Potockiego hetmana polnego wprowadzić w życie, w nieco złagodzonej formie, postanowienia konstytucji sejmowej. Mianowano komisarza, pułkowników, assawułów i setników. Postanowienia komisji podpisano 4 grudnia 1638 roku. Niedługo potem odbudowano na brzegu Dniepru według planu inżyniera Fryderyka Getkanta silny zamek Kudak, który miał strzec wymuszonego mieczem pokoju na Ukrainie. R O D R N NA PRZEŁOMIE JKok 1638, wyjątkowo bogaty vfr wypadki, potem następne lata - to okres, w którym Władysław bezskutecznie próbuje bronić swej pozycji samodzielnego władcy wobec narodu, w działalności zaś zagranicznej usiłuje wyjść z matni, w jakiej znalazł się na skutek zawarcia rozejmu w Sztumskiej Wsi oraz zbliżenia do Habsburgów. Są to niewątpliwie lata szamotania się, daremnych prób, nieudałych drobnych pomysłów. Lata, w których król musiał zapisywać na swym koncie niejedną porażkę, niejedno niepowodzenie. 67 Pod tym względem wyjątkowo nieszczęsny okazał się rtok 1638. W poprzednich rozdziałach omówiłem, najważniejsze wydarzenia pierwszej połowy tego roku, okazało się jednak, że i dalsze miesiące kryły w sobie kłopoty i trudności. Pierwsze z tych niepowodzeń spadło nieoczekiwanie jak grom z jasnego nieba. Latem tegoż roku postanowił król wyjechać poza granice państwa, by w sławnych wówczas kąpielach w Baden pod Wiedniem, idąc za radą swych medyków, podreperować swe ciągle nieświet-ne zdrowie. Przy sposobności postanowił również spotkać się ze swym krewniakiem i bratem żony, cesarzem Frydynandem III. W trakcie przygotowań zaskoczyła go wiadomość, że jego brat królewicz Jan Kazimierz został aresztowany przez kardynała Richelieu, faktycznego rządcę państwa francuskiego. 266 By zrozumieć to wydarzenie, trzeba podać kilka słów wyjaśnienia. Królewicz Jan Kazimierz, młodszy od króla o 14 lat, był - jak widzieliśmy - jeszcze za życia swej matki Konstancji przez pewne koła w Polsce wysuwany jako kandydat do korony w miejsce Władysława. Mimo to jednak po śmierci ojca zachował się wobec starszego brata lojalnie i poparł kandydaturę Władysława. Po elekcji wziął udział w kampanii moskiewskiej, następnie zaś przez jakiś czas walczył w charakterze oficera w armii cesarskiej na terenie Niemiec. Uważając, że Rzeczpospolita nie zapewniła mu dostatecznych środków do życia, odpowiadających jego godności, zdecydował się udać do Hiszpanii, gdzie według jednych źródeł miał objąć godność wiceadmirała, według innych wicekróla Portugalii. Wyjechawszy w styczniu 1638 roku z Polski, przez Austrię i północne Włochy, dotarł do Genui, skąd wyruszył statkiem do Hiszpanii. Po drodze z dużą lekkomyślnością zatrzymywał się w portach wrogiej Hiszpanii Francji. Tu też, w porcie Bouc, został zaaresztowany pod zarzutem szpiegowania obrony morskiej Francji. Rzecz jasna, władzom francuskim chodziło w pierwszym rzędzie o uderzenie w ten sposób zarówno w Hiszpanię, jak i przede wszystkim w sprzymierzeńca Habsburgów, króla polskiego. Wypadek ten, rozreklamowany szeroko przez prasę francuską, wywołał wielkie wrażenie w Europie, równocześnie zaś był w jakimś stopniu kompromitacją całego domu polskich Wazów.68 Na wiadomość o aresztowaniu brata Władysław skierował listy do kardynała Richelieu, ale postanowił nie odkładać zaplanowanej podróży do Austrii, gdyż przywiązywał do niej wielką wagę. Zamierzał bowiem w osobistej rozmowie z cesarzem niemieckim wybadać, do jakiego stopnia może w swych przedsięwzięciach liczyć na jego poparcie. Dlatego też nawet niechętne stanowisko różnych wybitnych senatorów, w tym samego 267 hetmana Komiecpolskiego, nie zdołało go powstrzymać od podróży. W połowie sierpnia 1638 roku wyruszył król z królową i siostrą swą Anną Katarzyną Konstancją oraz orszakiem senatorów, wśród których pierwsze miejsce zajmowali Jerzy Ossoliński i Adam Kazanowski. Po krótkim pobycie w Wiedniu udał się monarcha do Baden, gdzie zażywał poleconych mu kąpieli. W drodze powrotnej w dniach 22 i 23 października nastąpiło spotkanie z cesarzem Ferdynandem III w Mikulowie, którego przebieg, parokrotnie opisywany, sprawił generalny zawód królowi. Nowy władca niemiecki, Ferdynand III, był człowiekiem rozsądnym, równocześnie jednak pełnym wysokiego mniemania o sobie i swej godności. Do króla odnosił się jak do krewniaka młodszego rangą, który zaprząta mu głowę drobnymi w porówaniu do problemów niemieckich kłopotami. Nie myślał też w najmniejszej mierze mieszać się w sprawy polskie, uważając Rzeczpospolitą za sprzymierzeńca dostatecznie związanego z Habsburgami traktatami. Swym za-chowaniem, pewnym siebie i lekceważącym, zraził gruntownie Władysława. Toteż obserwujący przebieg spotkania inteligentny Jakub Sobieski zanotował w swym diariuszu: król "bez mała gdzieś sam w sobie nie żałował, że mu do tego kongresu przyszło". Jedynym ważniejszym rezultatem spotkania było podjęcie poteni przez cesarza próby, zresztą nieudanej, pogodzenia króla duńskiego z królem polskim. Być może wreszcie, iż w czasie tego zjazdu uzyskał król zgodę cesarza na ciche poparcie zorganizowanej później prowokacji wobec Szwecji. Jak się zdaje bowiem, niedługo po zawarciu rozejmu w Sztumskiej Wsi, doszedł król do przekonania, że jedynym sposobem podjęcia starań o odzyskanie korony szwedzkiej byłoby sprowokowanie w jakiś skryty sposób zatargu między Polską a Szwecją. Kiedy zrodził się konkretny pomysł prowokacji nie jestem w stanie po- 268 wiedzieć. W każdym razie chyba jeszcze w roku 1638 zdecydował się Władysław, by przy pomocy oficera niemieckiego, rzekomo pozostającego w służbie cesarza, Hermana Botha, zorganizować z Prus Książęcych napad na Inflanty szwedzkie. Ponieważ Both musiał gdzieś zwerbować odpowiedni oddział, pozyskano zgodę elektora brandenburskiego, aby mógł to uczynić na terenie Księstwa Pruskiego. Ostatecznie plan działania i szczegóły akcji uzgodnił król, jak się zdaje, z elektorem w czasie zjazdu w Grodnie w styczniu 1639 roku. Ustalono, że Władysław przepuści oddział Botha przez terytorium polskie bądź litewskie dio granicy inflanckiej, a następnie, gdy dojdzie do realizacji samej akcji, udzieli mu pożyczki. Właściwe uderzenie Botha miało się zgodnie z planem odbyć w lecie 1639 roku. Prawie dokładnie w momencie rozpoczęcia akcji przewidziano zjazd króla z elektorem, tym razem na terenie Prus Książęcych, mianowicie w Szczytnie. Tu w czasie uroczystości i uczt przyszła wiadomość o nieoczekiwanym fiasku wyprawy. Both natrafił bowiem na pełną gotowość Szwedów i musiał się wycofać. Po tej nieudanej prowokacji należało się spodziewać, że Szwedzi wyciągną jakieś konsekwencje zarówno wobec elektora, jak i króla polskiego, co stanowiło duże niebezpieczeństwo, gdyż obaj byli nie przygotowani do obrony granic swych państw. Najwięcej przerazili się obecni w Szczytnie senatorzy i dygnitarze, którzy jak się zdaje, nie wiedzieli nic o tych machinacjach swego władcy i jego lennika. Było też prawdziwym szczęściem dla Władysława, że Szwedzi, mając wówczas pełne ręce roboty w Rzeszy, nie chcieli sobie przysparzać kłopotów i chociaż wyraźnie podejrzewali Polaków ograniczyli się jedynie do gromkich protestów, a zapewnienia króla oraz senatorów, iż Polska nie miała L tym nic wspólnego, przyjęli za dobrą monetę.69 Jeśli jednak owo wydarzenie przeszło dość spokojnie, 269 gdy chodzi o stosunki polityczne ze Szwecją, to musiało się odbić na stosunkach wewnętrznych. Było pewnego rodzaju nieszczęściem dla króla, że nieudana ta wyprawa odbyła się w lipcu, a więc niedługo przed zwołanymi na sierpień sejmikami przedsejmowymi. Wobec rozejścia się po całej Rzeczypospolitej wiadomości o wyprawie Botha, poszczególne sejmiki wysunęły tę sprawę na plan pierwszy. Zarówno sejmiki wielkopolski, jak i krakowski zleciły swym posłom, by pytali, jak to się stało, że przez terytorium Rzeczypospolitej przeprowadzono obce wojsko. Naturalnie owo wydarzenie dało podstawę do upominania się ponownie o zdawanie sprawy z posiedzeń senatu. Wielkopolanie nakazali nawet swym posłom, aby nie przystępowali do niczego "póki się prawu temu [o zdawaniu sprawy z uchwał senatu] we wszystkim... dosyć nie stanie".70 Naturalnie, poza tymi pretensjami wysuwano i inne, jak to, że na przykład zjazd króla z cesarzem, zawarcie porozumienia w sprawie ceł z elektorem czy wreszcie niedawne udzielenie przez króla lenna księciu kurlandzkiemu miały miejsce bez zgody szlachty. Wszystko to razem sprawiło, że sejm, który rozpoczął się z początkiem października pod laską Władysława Kierdeja, pisarza grodzieńskiego, od początku zaczynał się pod złą gwiazdą. Było bowiem jasne, iż szlachta wytoczy szereg zarzutów przeciw królowi i jego ministrom. Senatorowie próbowali w swych wotach odwrócić uwagę posłów od ich pretensji, kładąc nacisk na inne problemy, jak upór Gdańska, konieczność utrzymania floty wojennej, dług królewski czy sprawę wydobycia z niewoli królewicza Kazimierza. Nie brakło też prób obudzenia w izbie antagonizmów religijnych w związku z zachowaniem się mieszczan w Toruniu, którzy przeszkodzili odprawieniu procesji katolickiej. Posłowie jednak nie dali się zbić z tropu. Charakterystycznym też było, że kiedy zeloci katoliccy próbowali domagać się 270 przyspieszonego postępowania sądowego wobec sprawców, posłowie, którzy jeszcze rok temu zgodzili się na proces sumaryczny w przypadku rakowian, obecnie odmówili, na to swej zgody. Na pierwszy plan wysunęła się sprawa tylokrotnie luz poruszana, mianowicie sprawozdania z posiedzeń senatu, czyli żądanie pociągnięcia do odpowiedzialności ludzi obozu rządzącego. Ale dość nieszczęśliwie się tym razem złożyło, że obóz ten nie występował jednolicie, gdyż właśnie wówczas doszło do poważnego zadrażnienia między obu koronnymi pieczętarzami, młodszym Jerzym Ossolińskim i starszym Piotrem Gembickim. Co było .powodem niechęci, czy za tym wszystkim nie kryło się również i niezadowolenie króla ze swego kanclerza, trudno powiedzieć. Zewnętrznym wyrazem zatargów między obu pieczętarzami i okazją do ataków na kanclerza stał się tak zwany spór o incompatibilia, wytoczony przez posłów sandomierskich, jak powiada autor diariusza, ,,z naprawy pana Ossolińskiego". Upominając się bowiem o przestrzeganie zasady, by jednej osobie nie powierzać zbyt wielu godności, uderzali posłowie sandomierscy w kanclerza Piotra Gembickiego, biskupa przemyskiego, który posiadał ponadto jeszcze probostwo miechowskie, płockie i dziekanię krakowską. Z godnościami tymi naturalnie łączyły się poważne dochody. Zaatakowano również jego brata, biskupa łuc-kiego, mającego obok biskupstwa opactwo trzemeszeń-skie. Sprawa incompatibiliów uderzała też rykoszetem i w króla, nie tylko dlatego, że zgodził się dać te godności Gembickim, ale przy okazji przypomniano sobie, iż Karol Ferdynand, brat królewski, posiada poza biskupstwem wrocławskim opactwo czerwińskie. Gembiccy ze swej strony nie pozostali zdaje się dłużni, albowiem - jak słychać - z ich znowu namowy posłowie mazowieccy zaatakowali Ossolińskiego, że przy 271 pomocy ostrych zarządzeń bronił wyłączności myśliwskiej elektora w puszczach mazurskich. Głównym, przedmiotem sporu pozostawała jednak nadal kwestia sprawozdań z posiedzeń senatu, o które upomniano się z naciskiem już 12 października. Król, potrzebując poparcia izby w związku ze sprawą Jana Kazimierza, postanowił ustąpić, wprawdzie tylko połowicznie. 26 października odczytano posłom uchwały podjęte w czasie ostatnich posiedzeń senatu. I tym razem jednak nie zadowolono posłów. W izbie podniosły się głosy, "iż tylko opowiedziano kilka senatus consulta mniej potrzebne, a to generalnie, nie specyfikując, kto jak radził, ani ukazując in scriptis [na piśmie], .jako prawo każe rationes [racje] każdego z podpisem rezydenta". W jakiś czas potem upomniano się u króla, "aby rationes senatus consultorum luculentius [obszerniej] dane według prawa były". Nie wiadomo też jakby sprawa się skończyła, gdyby nie nieoczekiwana przeszkoda, jaka stanęła na drodze do spokojnego zakończenia sejmu. Jak wspomniałem wyżej posłowie mazowieccy, możliwe że 2 poduszczenia Gembickiego, już wcześniej poczęli atakować Ossolińskiego. W tej pełnej rozdrażnienia sytuacji Ossoliński w pewnym momencie wdał się w spór z posłem mazowieckim Baranowskim i obiecał dobrać mu się do skóry. Ponieważ przy tej okazji nazwał Bara-nowskiego baranem, posłowie mazowieccy postawili sprawę honoru swego kolegi na ostrzu miecza. Tak więc ten błahy zatarg stał się przyczyną bezowocnego rozejścia się sejmu. Według agenta gdańskiego w gruncie rzeczy posłowie mieli zamiar dalej obradować, domagali się jedynie zadośćuczynienia dla swego kolegi. "Ponieważ jednak niektórzy dostrzegli, że byłoby to połączone z wielką niesławą... podkanclerzego, podnieśli, że jest za późno". W ten sposób drugi z kolei sejm kończył swe obrady bez powzięcia uchwał, a przyczynił się 272 35. Jan Kazimierz. Wg portretu w Akademii San Luca w Rzymie 36. Karol Ferdynand. Miedzioryt J. Falcka 37. Władysław IV. Miedzioryt P. Pontiusa wg portretu P( Rubi \ w \ do tego jeden z ministrów rządzących, może nawet za cichą zgodą króla.71 Nie było to jednak jedyne upokorzenie monarchy w tym roku. Jak wiemy, od roku 1638 przebywał we francuskim więzieniu królewicz Kazimierz. Król po otrzymaniu wiadomości o tym fakcie skierował do Paryża swego sekretarza Piotra Dębskiego, domagając się zwolnienia brata. Dębskiego poinformowano w Paryżu, że król francuski zatrzymał królewicza "jedynie zaradzając własnemu bezpieczeństwu" i gotów jest wypuścić go po otrzymaniu asekuracji od stanów polskich, iż Rzeczpospolita nie będzie się mściła za uwięzienie Jana Kazimierza. Odpowiedź tę jednak udzielono posłowi dopiero po dwu i pół miesiącach bezskutecznego kołatania u władz francuskich. Takie zachowanie się wobec posła oraz żądanie asekuracji było naturalnie jeszcze jednym sposobem upokorzenia Władysława. W danej jednak sytuacji nie pozostawało królowi nic innego, jak przystać na żądanie Francji i przesłać odpowiednią asekurację przez jakiegoś poważniejszego posła, który by w razie potrzeby mógł upomnieć się o prawa Polski. Na posła upatrzono dość wcześnie Krzysztofa Korwina Gosiewskiego, znającego obce języki i obeznanego nieco ze służbą dyplomatyczną. Z różnych przyczyn, a przede wszystkim ze względu na konieczność przygotowania asekuracji, poselstwo opóźniło się niepomiernie, tak że dopiero w styczniu 1640 roku dotarł Gosiewski do Paryża, gdzie już bez większych trudności udało mu się w lutym doprowadzić do uwolnienia królewicza. Tymczasem w Polsce musiał się monarcha ponownie spotkać ze szlachtą na sejmie w roku 1640. Nie był to z pewnością sejm łatwy. Zwołany na 19 kwietnia, ciągnął się do l czerwca. Marszałkiem izby wybrano Jana Stanisława Jabłonowskiego. Na początku zjawiło się bardzo mało senatorów, tak że gdy doszło do wotowania, 1B Władysław IV 273 głos zabrało jedynie pięciu. Wnet też izba zgłosiła wszystkie nie załatwione pretensje, zaczynając od sprawy Botha, kończąc na "senatus consulta". Odezwały się też i sprawy religijne w związku z zajściami w Wilnie, gdzie doszło do zburzenia zboru protestanckiego. W czasie sejmu król był tak chory, że posłowie musieli go witać w łożu. Wzgląd ten zapewne przyczynił się do spokojniejszego, niżby można było się spodziewać, (przebiegu sejmu. W końcu załatwiono pewne sprawy, na których królowi zależało, między innymi uchwalono podatki. Ostateczną rozgrywkę odłożono wyraźnie na czas późniejszy. Tymczasem w okresie między jednym a drugim sejmem zaszły wypadki, które znalazły oddźwięk na najbliższym zgromadzeniu sejmowym, l grudnia 1640 roku zmarł elektor brandenburski i książę pruski Jerzy Wilhelm Hohenzollern. O zmarłym wiedziano w Polsce, iż "wiele złego Rzeczypospolitej narobił", że w czasie wojny szwedzkiej niie zachował się tak jak na lennika Polski przystało, mimo to jednak król zostawał z nim w dobrych stosunkach i niejednokrotnie korzystał z jego usług. Następcą został młody wówczas Fryderyk Wilhelm, zwany później Wielkim Elektorem. W Polsce znano tego energicznego księcia, ale nikt nie zdawał sobie wówczas sprawy, że w osobie Fryderyka Wilhelma zasiądzie na tronie elektorskim zaprzysiężony wróg Polski. Młody książę wykazał z miejsca więcej energii niż jego zmarły ojciec, a w Księstwie Pruskim zachowywał się tak jak normalny władca, mimo iż Rzeczpospolita jeszcze nie uznała go oficjalnie. Do Polski wysłał posłów, prosząc o udzielenie mu inwestytury przez reprezentantów. Żądanie spotkało się z odmową, ale równocześnie zarysowały się różnice zdań, co do dalszego załatwienia sprawy. Podczas gdy król uważał, że złożenie hołdu, jego warunki oraz termin zależą wyłącznie 274 od niego, to pewna część senatorów domagała się, by decydował o tym sejm i senat. Nietrudno było domyślić się, dlaczego monarcha nie chciał posłów i senatorów dopuszczać do tej sprawy. Wiemy wszak, że od roku 1638 król korzystał z nałożonych w portach pruskich ceł, żywił więc poważną obawę, aby w wypadku zastosowania wobec elektora jakichś represji, ten z kolei nie zawiesił pobierania ceł. Tym też można sobie tłumaczyć fakt, że w kwietniu 1641 roku zdobył się król na dość zdecydowany krok. Nie oglądając się na wolę szlachty, nie przejmując się samodzielnym postępowaniem elektora, pozwolił swym posłom oddać za odpowiednią kaucją rządy w Prusach Fryderykowi Wilhelmowi. Oczywiście postanowienie króla nie pozostało bez konsekwencji na dalszy przebieg spraw, zwłaszcza że na 20 sierpnia zwołał król sejm. Sejmiki, odbywające się przed sejmem, nie przeszły obojętnie wobec decyzji króla. Sejmik krakowski z 9 lipca domagał się wręcz zastanowienia, czy należy elektorowi nadać lenno pruskie i żądał skasowania wydanych już przez monarchę dokumentów. Niechętne elektorowi stanowisko zajęły i inne sejmiki. Niewątpliwie jednak najważniejsza była dla szlachty sprawa tylekroć poruszana, mianowicie sprawozdań z posiedzeń senackich. Istotnie też, skoro tylko zaczęły się obrady w izbie, .posłowie przypomnieli swój postulat, po czym już 28 sierpnia, czyli dziewiątego dnia obrad, zjawili się w senacie, prosząc o podanie im treści obrad senatorskich oraz o ukaranie rezydentów, którzy w ostatnim okresie nie wypełnili swych obowiązków. Ponieważ król nie kwapił się z załatwieniem próśb szlachty, żądanie 'to izba powtórzyła 29 i 30 sierpnia. WTreszcie 2 września zdecydował się król na zwołanie posiedzenia senatu, na którym zastanawiano się nad postulatem izby poselskiej. Zebrani zdawali sobie sprawę, iż 18* 275 w gruncie rzeczy żądania szlachty uderzają nie tyle w senat, ile w króla. Rozumiał to też dobrze sam monarcha, oświadczając, że ,,na niego, a nie przeciw senatowi kuje się to żelazo". Według Radziwiłła łzy ukazały się nawet w jego oczach, niemniej jednak zarówno on, jak i senatorzy uznali, iż należy uwzględnić postulaty posłów. Ostatecznie też odczytano im wprawdzie nie protokoły posiedzeń senackich, ale końcowe uchwały. Posłowie jednak nie ograniczyli się do tego żądania. Dowiedziawszy się, co postanowiono na posiedzeniach, zgłosili się z kolei 6 września i przedstawili królowi oraz senatowi długą listę pytań, dotyczącą zarówno spraw polityki zagranicznej, jak i wewnętrznej. Tak więc domagano się między innymi odpowiedzi, dlaczego oddano elektorowi rządy w Prusach oraz naznaczono termin hołdu na czas posejmiowy, dlaczego królewiczowi Karolowi Ferdynandowi dano w administrację biskupstwo płockie, znowu bez uzyskania zgody sejmu. Wszystko to razem stanowiło dowód, że posłowie nie traktują sprawozdań z obrad senackich formalnie, ale odtąd będą się twardo upominali o wyjaśnienie spraw, które ich zdaniem załatwiono niezgodnie z prawem, czy zwyczajami. Postulaty szlacheckie wzięto pod obrady senatu w dniu 7 września. Wprawdzie obecni na posiedzeniu senatorowie solidaryzowali się z królem i ministrami, ale monarcha był wyraźnie przygnębiony i dotknięty pytaniami szlachty. Toteż konkludując pod koniec obrad, oświadczył, że od, początku spodziewał się, ,,iż stan szlachecki pójdzie dalej. Prawo uchwalone w nie sprzyjających warunkach egzekwują obecnie w warunkach jak najbardziej spokojnych. Przecież dotąd tak postępował, że nie dał powodu do podejrzeń. Miał listy od ojca, by w czasie rokowań z Moskwą [w roku 1618] nic ze swego prawa nie ustępował, ustąpił jednak ze względu na miłość ojczyzny. W czasie 276 wyprawy mołdawskiej uczynił wiele, by nie wystawiać Rzeczypospolitej na szwank poprzez bitwę w otwartym polu. Jego zasługą było, że doprowadzono wówczas do pokoju. Co uczynił zostawszy królem, pamiętają liczni senatorowie, nic to jednak nie pomogło ani nie pomaga. Szlachta staje się coraz gorsza, należy się obawiać, by szlachta z czasem nie zażądała rzeczy absurdalnych". Z tej na gorąco przez sekretarza notowanej wypowiedzi króla widać wyraźnie, jak silnie przeżywał te nieporozumienia powstałe między nim a szlachtą. Następnego dnia udzielono posłom odpowiedzi, w których usiłowano usprawiedliwić politykę króla, wyjaśnienia jednak nie zadowoliły w pełni szlachty. Jeszcze 18 września domagała się izba, zresztą tym razem bez skutku, by stworzono specjalną komisję do rozpatrzenia problemów pruskich, zwłaszcza pretensji żywionych przez Prusaków wobec książąt. Drugim punktem budzącym specjalne niezadowolenie było nadanie biskupstwa płockiego Karolowi Ferdynandowi. Kolejno wysuwano w tej sprawie różne propozycje, przeważnie dość niemiłe dla króla i jego brata, ale wreszcie zadowolono się łagodniej nieco sformułowaną, specjalną konstytucją. Nawet jednak załatwienie tego problemu nie uspokoiło posłów. Sytuacja w izbie była tak naprężona, że kiedy król 29 września zwołał posiedzenie senatu, poszczególni senatorowie wątpili, czy uda się sejm doprowadzić do końca i zastanawiali się, co robić na wypadek zerwania obrad. Uderzające jest, iż wielu spośród senatorów nie zdawało sobie sprawy, o co właściwie szlachcie idzie. Nie orientowano się, że w tej sytuacji należało chyba mówić o jakimś ogólnym kryzysie zaufania posłów do króla i jego ministrów, kryzysie, który wydawał się nieuleczalny. Nieoczekiwanie jednak sejm dopłynął szczęśliwie do końca. 2 października odczytano uchwaloną w izbie konstytucje o zdawaniu sprawy z posiedzeń senatu. 277 Przyjęcie jej przez obie izby było do pewnego stopnia zakończeniem długiej walki posłów z senatem, ostatecznym dokumentem zwycięstwa posłów nad starszą bracią. Dzięki pomocy marszałka izby poselskiej Bogusława Leszczyńskiego, który wyraźnie chciał się przypodobać królowi, konstytucja nie była tak zła, jak się obawiano. Gdy chodzi o posiedzenia senatu, to przypomniawszy konstytucję z roku 1607, domagano się jedynie czytania uchwał senatorów, bez obowiązku czytania protokołu, z tym jednak, że zgadzający się na uchwały senatorzy mieli je podpisywać. Równocześnie przewidywano przypadki dopuszczające nieobecność rezydentów oraz kary na tych, którzy bez usprawiedliwienia nie rezydują. Tak zredagowana konstytucja, mimo protestów zgłoszonych przez poszczególnych senatorów, została wpisana do księgi praw i poczęła odtąd obowiązywać. Jeśli przypomnimy sobie teraz przebieg narad na ten sam temat w czasie sejmu koronacyjnego, nie będzie nam trudno stwierdzić, że minione lata przyniosły ze sobą, z winą czy też bez winy Władysława, wyraźne osłabienie władzy królewskiej. Obrady sejmu zakończyły się 4 października, przy czym lista uchwalonych na sejmie konstytucji była dość poważna. Znalazła się tu konstytucja dotycząca biskupstwa płockiego dla Karola Ferdynanda, zapobiegająca, by królewicz nie mógł dzięki tej godności osiągnąć zbyt wielkiego znaczenia w państwie. Specjalną też konstytucją zastrzeżono na przyszłość, że król nie może opuszczać państwa bez zgody sejmu. Z pozostałych na uwagę zasługuje jeszcze jedna, biorąca w obronę prawosławie i postanawiająca, iż wszystkie sprawy związane z oddaniem cerkwi temu wyznaniu mają być rozpatrywane przez relacyjny sąd królewski.72 Dopiero po sejmie załatwiono wreszcie inwestyturę elektora. Problem ten wypływał ciągle na forum izby 278 w czasie posiedzeń sejmowych, ministrowie jednak z Ossolińskim na czele czynili wszystko, by odsunąć posłów od tej sprawy, popierając króla, który twardo stał na stanowisku, że załatwienie lenna należy jedynie do niego. I istotnie, mimo usiłowań szlachty, postawił na swoim. W rokowaniach z elektorem król zyskał obietnicę otrzymywania rocznie 100 000 zip tytułem udziału w cłach, wywalczył sobie prawo zakładania sprzeciwu przeciw kandydatom proponowanym przez elektora na dowódców fortecy w Pilawie, wreszcie dla uspokojenia katolickiej szlachty wymusił na elektorze zapewnianie tolerancji wobec nielicznych katolików przebywających na terenie Prus. Po sfinalizowaniu układów odbył się 7 października 1641 roku na dziedzińcu zamkowym ostatni hołd pruski w dziejach Rzeczypospolitej. Przez jakiś czas żywiono w kołach dworskich nadzieję, że elektor zechce się ubiegać o rękę siostry Władysława, Anny Katarzyny Konstancji, szybko jednak nadzieje rozwiały się. Po wielu uroczystościach, ucztach i zabawach elektor opuścił Warszawę. R O T N KRÓL I JEGO OTOCZENIE Początek lat czterdziestych .XVII wieku to mniej więcej połowa panowania Władysława IV. Sądzę więc, że czas obecnie wspomnieć o jego życiu codziennym, czyli normalnych zajęciach i kłopotach, oraz o ludziach najbliżej z nim związanych. Karny życia codziennego króla, otoczenie, w którym dość często zjawiał się oczom poddanych, tworzył zamek w Warszawie. Położony we wschodniej części placu Zamkowego, dziś już niestety nie istniejący, budynek był w znacznej mierze dziełem ojca króla, Zygmunta III, który rozbudował i upiększył dawną siedzibę książąt mazowieckich. Zamek, zgodnie z ówczesnym stylem barokowym, tworzył nieregularny pięcio-bok otaczający dziedziniec. Frontowa i główna część zwrócona była ku zachodowi. Nad głównym wejściem wznosiła się Wieża ozdobiona barokowym hełmem, przerywająca wielką płaszczyznę stromego dachu, widniejącego nad surową i prostą fasadą frontową. Rogi głównej fasady ozdabiały niewielkie wieżyczki. Cały budynek liczył około pięćdziesięciu izb, aczkolwiek zasadnicze mieszkanie króla, mieszczące się w pół-nocno-wschodnim narożniku pałacu z widokiem na Wisłę i jej wschodni brzeg, zajmowało jedynie siedem pokoi. Wobec gruntownej przebudowy wnętrz, jakiej uległ pałac już w XVIII wieku, trudno sobie wyobrazić, jak wyglądały pomieszczenia królewskie w epoce 280 Wazów. Tym trudniej jest odtworzyć je obecnie, kiedy z zamku po ostatniej wojnie pozostały jedynie fundamenty. Sądząc jednak po zachowanych sztychach, wnioskując na podstawie innych budowli z tych czasów, możemy przypuszczać, że komnaty utrzymane były w stylu przypominającym dzisiejsze "Pod Ptakami" na Wawelu. Ozdobę ich stanowiły pewnie ciężkie plafony z rzeźbionymi drewnianymi belkami, kominki z mniej lub więcej szlachetnych kamieni, wreszcie arrasy, w których lubował się zarówno Zygmunt III, jak i Władysław IV. Ozdobę ścian tworzyły dodatkowo obrazy, zwłaszcza wielkie płótna malarza tych czasów Tomasza Dolabelli, obrazujące wybrane momenty z panowania Zygmunta III. Jak się zdaje, w najbliższym sąsiedztwie króla znajdowała się większa sala przeznaczona na posiedzenia senatu. Obok zaś pokoi królewskich łazienka z bieżącą wodą, budząca zdumienie i podziw współczesnych.73 W gruncie rzeczy apartamenty króla przedstawiały się dość skromnie i na pewno niewiele się różniły od apartamentów współczesnych magnatów w ich pałacach, kto wie nawet, czy nie ustępowały okazałością niektórym z nich. Gdy chodzi o rozmiary mieszkania królewskiego, to nie było ono obszerniejsze od mieszkania zamożnego mieszczanina drugiej połowy XIX wieku w większych miastach europejskich. W czasie pobytu w stolicy znaczną część dnia zapewne poświęcał król zajęciom związanym z jego stanowiskiem. Cytowany niejednokrotnie nuncjusz Vis-conti stwierdza, że król umiał się zajmować sprawami publicznymi, "sam czyta ważniejsze pisma odnoszące Się do nich i z nadzwyczajną łatwością na nie odpisuje". Naturalnie zdanie to musimy odpowiednio rozumieć. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem monarcha dawał polecenia, jaką należy dać odpowiedź, a wystylizowanie listów powierzał sekretarzom. W szczególnie zaś waż- 281 nych sprawach i przy listach pisanych po polsku zapewne sam je dyktowai. Znaczną część dnia zajmowały królowi audiencje udzielane przewijającym się przez dwór magnatom oraz posłom obcych państw. Do ulubionych rozrywek monarchy należały przedstawienia operowe i teatralne, utrzymywanej przez niego trupy muzyczno-śpiewaczej. Władysław, o czym świadczą liczne źródła, interesował się przy tym zarówno wystawianymi sztukami, jak ich wystawieniem, a więc stroną reżyserską i techniczną. Przed wszyistkie jednak rozrywki przedkładał król polowanie. W czasie pobytu w stolicy wyjeżdżał na krótko w okolice podmiejskie, by polować na mniejszą zwierzynę, głównie na zające. Dopiero gdy miał więcej czasu do rozporządzenia, zwłaszcza w czasie pobytu na Litwie, oddawał się z pasją, o ile mu tylko zdrowie pozwalało, łowom na grubego zwierza, czyli dzika, niedźwiedzia czy też łosia. Mobilizowano wówczas wielu myśliwych, jak i ludzi do nagonki. Być może, iż te wielodniowe polowania przeprowadzane w lasach, nad jeziorami pozostawały w związku z pragnieniem króla zetknięcia się z przyrodą, oderwania się od normalnych zajęć. Na pewno, zwłaszcza do roku 1637, a więc roku małżeństwa króla z Cecylią Renatą, życie króla wypełniały również przygody erotyczne. Przedstawienie tej strony życia królewskiego nie należy do rzeczy łatwych. Minęły już czasy renesansu, kiedy to stosunkowo dość swobodnie mówiono o miłostkach królów. Obecnie w dobie kontrreformacji życie erotyczne, zwłaszcza nie ujęte w ramy związków małżeńskich, stanowiło dziedzinę wstydliwą, o której nie mówiło się zbyt wiele. Najlepszym przykładem może być pamiętnik Albrechta Radziwiłła, słynne Memoriale..., gdzie o tej stronie życia królewskiego mówi się jak najmniej i najczęściej w sposób zawoalowany. 282 Jest rzeczą prawdopodobną, że pierwsze doświadczenia miłosne przeżył Władysław jeszcze będąc królewiczem. Świadczą o tym dyskretne wzmianki Jerzego Ossolińskiego w jego pamiętniku oraz bardziej wyraźne uwagi nuncjusza Viscomtiego, który stwierdza, iż król "mógłby się liczyć do ludzi silnie zbudowanych, gdyby zbytki młodego wieku nie nadwątliły mu sił fizycznych". Objąwszy rządy w Polsce, Władysław dość wyraźnie nie spieszył się z małżeństwem, traktując - jak się zdaje - tę sprawę jedynie jako zagadnienie polityczne. Równocześnie jednak nie słyszymy o żadnym trwałym związku króla z kimkolwiek. Sytuacja uległa nieoczekiwanie zmianie w roku 1634. W tymże roku jak wiemy, po skończeniu wojny moskiewskiej, udał się król do Lwowa. Tu prawdopodobnie w czasie przyjęć urządzanych na jego cześć przez mieszczan lwowskich poznał król piękną mieszczkę Jadwigę Łuszkowską. O tym, że sympatia króla była w tym wypadku trwalsza, świadczy fakt obsypania pięknej mieszczki licznymi darami, wreszcie zabranie jej potem do Warszawy. Odtąd Jadwiżka, jak ją nazywano, przebywała dość często przy królu. Widział ją w Gdańsku w roku 1636 sekretarz posła francuskiego Ogier i zanotował w swym dzienniku dwie wiadomości, że kochanka królewska jest "bardzo piękna" i "wielkiego również pełna uroku, o ciemnych oczach, włosach i gładkiej ogromnie i świeżej cerze", oraz, że przy tym wszystkim pozostaje stale pod strażą mężczyzn i niewiast. Nie oznaczało to naturalnie, by JadWiżka skazana była na życie haremowe, albowiem z innej notatki tegoż Francuza dowiadujemy się, iż kochanka królewska brała udział v? uroczystościach urządzanych przez mieszczan gdańskich na cześć monarchy. Jeśli król otaczał ją strażą, to zapewne, by uchronić od ewentualnych ataków ze strony bardziej gorliwych katolickich poddanych.74 283 Sytuacja ukochanej Władysława IV uległa poważnej zmianie, gdy na dworze królewskim zjawiła się w drugiej połowie września 1637 roku Cecylia Renata, oficjalna żona króla. Młoda, dwudziestosześcioletnia wówczas małżonka królewska nie miała na tyle powabu, by na stałe odciągnąć Władysława od Jadwiżki. Nie była wprawdzie brzydka, ale na pewno i nie ispecjalnie ładna, a ponadto jak się zdaje, dość szybko straciła urok młodości. Król ujrzał swą przyszłą żonę jeszcze przed ślubem w zamku biskupów krakowskich w Iłży. Pierwsize wrażenie nie musiało być korzystne, jeśli śledzący pilnie każde poruszenie monarchy dworzanie zauważyli, że król wrócił z Iłży przed żoną do Warszawy "niezbyt wesoły". Królowa zorientowawszy się rychło, jaką rolę odgrywa na dworze piękna dworka, uzyskała na razie jedno - zgodę króla na usunięcie Jadwiżki z dworu. Władysław istotnie wydał swą kochankę za byłego dworzanina Wypyskiego, któremu równocześnie oddał w dzierżawę ulubione starostwo mereckie. Ponieważ król odwiedzał niejednokrotnie Merecz, nasuwa się mimo woli przypuszczenie, iż nadal utrzymywał stosunki ze swą kochanką. Na dworze krążyły nawet wieści, którym wierzyła i sama królowa, że Jadwiżka, orientująca się w praktykach czarodziejskich, rzuca od czasu do czasu urok na królową i wywołuje jej cierpienie. Oczywiście, ten nie zerwany stosunek króla z Jadwiżka nie mógł pozostać bez śladu na pożyciu króla z żoną. Przez pierwszy rok po ślubie, kiedy Władysław na pewno oczekiwał po żonie prawowitego potomka, a poza tym liczył, że jej osoba ułatwi mu zbliżenie się do cesarza, stosunki miedzy małżeństwem układały się dość poprawnie. Król godził się na interwencję królowej w różne drobne sprawy państwowe. Dochody z posiadanych przez nią starostw, potem udział w opłatach składanych przez urzędników przy uzyskiwaniu 284 godności do kasy królewskiej, zapewniły jej też poważny zysk. Jak się zdaje, królowa miała duży wpływ na rozdawnictwo prowincjonalnych urzędów i dostojeństw. Pożycie jednak między małżonkami poczęło rychło ulegać pogorszeniu. Na dworze, jak to zwykle koło centrum władzy, kształtowały się grupy i koterie. Królowa, gorliwa katoliczka, zbliżyła się do Jerzego Ossolińskiego i jego zwolenników, co z kolei wpłynęło niekorzystnie na jej stosunki z cieszącym się dużym wpływem na króla Adamem Kazanowskim. Ten ostatni jak się zdaje, z całą świadomością starał się różnymi sposobami odsunąć króla od królowej, wygrywając ambicje Władysława, by nie dać nad sobą panować kobiecie, w dodatku niekochanej. Do ostrej rozgrywki między królem a królową, a równocześnie między rywalami o łaskę monarchy, doszło w dwa lata po ślubie, w roku 1639. Okazji dostarczył fakt opróżnienia się stanowiska marszałka dworu królowej po śmierci Maksymiliana Przerembskiego. Ossoliński zaproponował na to miejsce znanego zelotę katolickiego i stronnika Habsburgów Albrechta Radziwiłła, zdołał też pozyskać aprobatę królowej, której może pochlebiało, że jej marszałkiem będzie magnat pochodzący z książęcej rodziny. Tymczasem Kazanowski forsował na to stanowisko Kaspra Denhoffa i nawet udało mu się przekonać króla. Za kandydatem tym przemawiał niewątpliwie fakt, iż Denhoff, wywodzący się z inflanckich Niemców, mówił dobrze po niemiecku. Królowa jednak nie chciała się zgodzić na jego nominację, albowiem uważała go za stronnika Kazanowskiego, specjalnie jej niemiłego człowieka. O przebiegu starcia pisano już parę razy w naszej literaturze. Aby nie powtarzać rzeczy znanych, dodam, że nie pomogły płacze i dąsy królowej, jej powoływanie się na pochodzenie oraz prawo decydowania o nadawaniu urzędów na swym dworze. Podniecony przez Kazanowskiego król zmusił 285 żonę nie tylko do przyjęcia Denhoffa, ale w niedługi czas potem do odprawienia z dworu jej ulubionej dworki pod pozorem rozsiewania nieprawdziwych plotek o pożyciu królewskim. Pewne polepszenie wzajemnych stosunków między małżonkami przyniosły urodziny syna l kwietnia 1640 roku. Król przywitał ten fakt z wielką radością, widząc w narodzonym potencjalnego następcę i tym samym utrwalenie dynastii. Dziecko ochrzczono 15 kwietnia, dając mu imiona Zygmunt i Kazimierz. Następne lata jednak przyniosły znowu pewne pogorszenie pozycji królowej. W maju zmarł forytowany przez nią prymas Jan Lipski, a niedługo potem jej kanclerz Mikołaj Gniewosz, otrzymawszy biskupstwo kujawskie, opuścił dwór. Wiosną następnego roku infantka polska, Anna Katarzyna Konstancja, jedyna z poważniejszych na dworze królewskim postaci kobiecych, z którą w dodatku stosunki królowej układały się dobrze, wyszła za neubur-skiego księcia Filipa Wilhelma i wyjechała za granicę. Wreszcie w styczniu 1642 roku urodziła królowa nieżywą, nie donoszoną córeczkę. Ten nieudany poród był niewątpliwie przeżyciem dla królowej. Jak się zdaje, następne lata spędziła królowa w przeczuciu bliskiej śmierci. Świadczyłby o tym fakt, że rozmawiając w tym okresie z Ossolińskim, troszczyła się o to, kto po jej śmierci zaopiekuje się synem.75 Trzeba też przyznać, że i królowa winna była w pewnej mierze swej izolacji na dworze. Mająca wysokie po- -. jecie o swej godności, uparta, niepotrzebnie psuła sobie stosunki z. życzliwymi jej senatorami, zjawiającymi się częściej na dworze. Tak najniepotrzebniej w świecie zraziła sobie życzliwego jej, ale równocześnie skąpego Albrechta Radziwiłła, żądając od niego podwyższenia kwoty dzierżawnej z Tucholi. W ten sposób, dla niewielkiej w gruncie rzeczy sumy 4000 złp, straciła przyjaznego jej człowieka. 286 Stosunkowo wcześnie spełniły się też ponure przeczucia Habsburżanki. ,,Roku 1644 dnia 24 marca - pisze królewski medyk Lettow - Najjaśniejsza Cecylia Renata, Królowa Polska, Pand Moja Miłościwa, w Wilnie, jadowitą, obłożną gorączką złożona, nieżywą porodziła królewniczkę. Snadź, że już od kilku dni umarła była; ciałko miejscami nadpsowane, główka spłaszczona... W godzin trzy na świtaniu po tym nieszczęsnym porodzeniu z wielkim nabożeństwem Panu Bogu ducha oddała." Ciało królowej niedługo potem "dnia barzo dżdżystego z Wilna poprowadzono do Warszawy, stamtąd do Krakowa na pogrzeb". Jak .się zdaje, jeszcze za życia królowej, nie krępując się żoną, szukał Władysław łatwych sukcesów, gdziekolwiek popadło. Znana księga skandali szlacheckich, Liber chamorum Nekandy Trepki wymienia jakieś mieszczki, Szyclkową z Wilna, Salamonównę z Grodna, z którymi król miał utrzymywać przelotne stosunki oraz ludzi mających odgrywać rolę stręczycieli na dworze. Czy zostały jakieś owoce tych przelotnych stosunków? Wiemy na pewno o jednym synu pozamałżeńskim króla, mianowicie o Władysławie Komistantym Wazie, zwanym też Vasenau, przebywającym jednak potem za granicą. Według niektórych był to nieprawy syn króla i Jadwiżki Łuszkowskiej, która miała rzekomo zajść w ciążę zaraz po opuszczeniu dworu królewskiego. Czy istotnie tak się rzecz przedstawiała, czy istnieli jeszcze inni potomkowie monarchy, trudno odpowiedzieć. Na zawsze chyba też pozostanie nie rozwiązane pytanie, czy znany Aleksander Leon Kostka Napierski był czy też nie był synem królewskim. W każdym razie jednak to nie uporządkowane życie erotyczne Władysława świadczy o jakiejś wewnętrznej pustce, jakichś porażkach życiowych, o których król usiłował zapomnieć w objęciach przygodnych kobiet.76 Gdy chodzi o otoczenie króla, należy przypomnieć, 287 że w chwili obejmowania tronu miał Władysław dość liczoną rodzinę, mianowicie czterech braci przyrodnich i siostrę. Z braci, jak się wydaje, najżyczliwiej odnosił się król do najmłodszego, wówczas osiemnastoletniego Aleksandra. Był to młodzieniec zdolny, obiecujący i cieszący się sympatią tych, z którymi się zetknął. Ale zarówno Aleksander, jak i jego starszy brat Jan Albert, biskup krakowski i kardynał, zmarli w roku 1634. Tak więc przy życiu pozostali Jan Kazimierz i Karol Ferdynand. Z Janem Kazimierzem, liczącym w roku 1640 już 31 lat, niespokojnym, drażliwym, zrażającym sobie ludzi, miał król najwięcej kłopotu. Po wyjściu z więzienia francuskiego nieoczekiwanie zgłosił się on do nowicjatu jezuitów we Włoszech, z którego szybko zrezygnował i postarał się o przyznanie godności kardynalskiej, by w końcu wzgardziwszy również i kapeluszem kardynalskim wrócić do Polski i tu natarczywie walczyć o rewindykację starostw, które w czasie jego wędrówek zagranicznych zagarnęli inni. Będzie on drażnił opinię szlachecką, zasiadając przy boku króla w czasie posiedzeń sejmowych, w czym szlachta upatrywała jakieś zgłaszanie pretensji do tronu polskiego. Nic też dziwnego, że stosunki między nim a królem nie układały się dobrze, i Władysław niejednokrotnie skarżył się przed bliskimi na swego niespokojnego brata. Młodszy królewicz, Karol Ferdynand, skupiony, pochłonięty przede wszystkim sprawami gospodarczymi i administracyjnymi (był od roku 1625 biskupem wrocławskim, a od 1641 płockim), sprawiał królowi znacznie mniej kłopotu. Na skutek dość wysokiego mniemania o swym pochodzeniu, nie miał on wielu przyjaciół wśród magnaterii, nawet wśród duchowieństwa, chociaż jego tryb życia nie dawał podstaw do nagany. Jako biskup płocki wszedł z czasem do senatu, jak się zdaje jednak, król nie miał z niego pociechy. Karol Ferdynand nie interesował się sprawami wielkiej poli- 288 I '.f,, Y 'RE -G IN A ANT a 4 ^nel Tea f r-o di I SL 6.RAK PVCA Ol TO5CWA .Al :Sw latach trzydziestych łaciński poemat Lechiados sive Rerum Poloni-carum libr i IV, w którym porównywał Władysława z Pompejuszem, Cezarem, Scypionem, uważając w końcu, że król polski jest większy od nich. Nestoreos vivat vincatque Ladiislaus annos... Pace potens, bello felix, venerandus utrinque. u8 (Niech dożyje najdłuższych lat i niech zwycięża Władysław... Mocny w pokoju, szczęsny w boju, zewsząd godny czci.) 379 Wydaje się też, że niełatwo znajdziemy drugiego władcą polskiego wieku XVII, którego chwałę głosiliby tak liczni obcy i tak znamienici poeci owych czasów. Jakim był ostatecznie ten człowiek, którego dzieje przedstawiliśmy na poprzednich kartach? Sądzę, że Czytelnik mógł sobie w miarą lektury wyrobić jakieś zdanie o tym władcy, niemniej jednak na pewno oczekuje jakiegoś podsumowania od autora. Zadanie to niełatwe. Nie jest bowiem rzeczą prostą określić w jednej formule człowieka tak kontrowersyjnego jak nasz bohater. Wszak Władysław z jednej strony deklarował się z miłością dla kraju rodzinnego, z drugiej znosił, że w instrukcji pisanej w jego imieniu przedstawiono go jako człowieka nie lubiącego Polski, marzącego o zmianie ojczyzny. Wszak potem głosił hasła tolerancji i po-koiju między wyznaniami, a przy tym nie walczył o to, by pohamować nietolerancyjne poczynania stanów polskich. Przyjaciel Kozaków, ceniący ich odwagę i dzielność, patrzył potem obojętnie na kaźń ich przywódców i nie uczynił nic, by polepszyć dolę tego doborowego wojska. Te kontrowersje, przeciwieństwa występujące u niego, można by mnożyć. Toiteż chyba bez obawy popełnienia omyłki możemy stwierdzić, że Władysław umiał niejednokrotnie, chociaż niechętnie, podpórządkować swój interes korzyści Rzeczypospolitej, umiał występować w obronie krzyża, w imię tolerancji, jedności ideologicznej Europy. Ale w gruncie rzeczy marzył przede wszystkim o zapewnieniu sobie silnej władzy w kraju lub gdzie indziej, przy czym jednak nie miał dość energii, dość bezwzględności, by temu marzeniu podporządkować wszystko, co stało na drodze i zawadzało w jego pochodzie ku temu celowi. Niewątpliwie dobry wódz, zasłużył się w tej dziedzinie ojczyźnie zarówno odnosząc sukcesy nad nieprzyjacielem, jak i organizując wojsko, arsenały czy 380 też flotę. Niemniej wszelako wysiłki jego w tym kierunku nie poszły tak daleko, by zapewnić Rzeczypospolitej pewne bezpieczeństwo w chwili, gdy zamknie on swe oczy. Zdolny polityk, pełny różnych ciekawych pomysłów, nie miał jednak dość rozeznania w sytuacji europejskiej, a przede wszystkim dość cierpliwości, by dotrwać przy powziętym zamiarze, w związku z czym niejednokrotnie tracił korzyści, które zyskałby przy pewnej dozie uporu. W stosunkach wewnętrznych, przywitany gorąco przez brać szlachecką, nie umiał z nią jako całością nawiązać bliższego kontaktu. Po pierwszych spokojnych sejmach przyszły dalsze, w czasie których między królem a izbą poselską zarysował się poważny, w miarę lat pogłębiający się konflikt. Nie lepiej przedstawiała się sprawa ekipy rządowej króla. Najwartościowsze jednostki w otoczeniu monarchy to ludzie odziedziczeni po ojcu, jak Jakub Za- dzik, Stanisław Koniecpolski, Jerzy Ossoliński, Krzysztof Radziwiłł. Ludzie, którzy wyrośli w czasie panowania Władysława - Janusz Radziwiłł, Jerzy Lubo- mirski, Krzysztof Opaliński, Andrzej, Jan i Bogusław Leszczyńscy, odegrają mniej czy więcej niechlubną rolę za jego następcy. Sądzę jednak, że z tej racji nie możemy królowi czynić wyrzutu. Demoralizacja warstwy królewiąt polskich była procesem niemal nieuchronnym, niezależnym od działalności władcy. Jedynie monarcha absolutny, który nie musiałby liczyć się z wielkimi rodzinami, mógłby otoczyć się ludźmi nowymi, stworzyć rzeczywiście wartościowy i mocny zespół rządzący. Dziedziną, w której Władysław zdziałał naprawdę dużo, więcej niż przypuszczano dawniej, była dziedzina kultury, zwłaszcza gdy chodzi o teatr i muzykę. Stąd też jeśli historia nie zdecydowała się -- i chyba 381 słusznie - nazwać Władysława "Wielkim", pozostawiając mu jedynie przydomek "Czwarty", to jednak na pewno zasługuje on na miano nieprzeciętnego mecenasa sztuki, większego niż wielu jego następców. Łodai PRZYPISY BIBLIOGRAFICZNE 1 Kronika mieszczanina krakowskiego z lat 1576-1595, wyd. H. Barycz, Kraków 1930, s. 164 i nast. List królowej do papieża 7 VIII 1595, Teka rzymska 59, Arch. PAN, Kraków. 2 Do charakterystyki króla: Cz. Lechicki, Mecenat Zygmunta III i życie umysłowe na jego dworze, Warszawa 1932; Wł. Konopczyński, Dzieje Polski, t. I, Warszawa 1936, s. 180-181 i 282; M. Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, t. II, wyd. II, Warszawa 1881, s. 151. Poza tym obszerna korespondencja w Riksarkivet w Sztokholmie, dział Extranea oraz w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie. Wspomniany Anglik, to autor Relation of the State of Polonia, w: "Elementa ad fontium editiones", t. XII, Romae 1965, s. 164. Charakterystyka królowej w Polskim Słowniku Biograficznym, (dalej cyt. PSP), t. I, Kraków 1935, s. 132. 3 O wczesnej młodości królewicza piszą St. Kobierzycki, Historia Vladislai Poloniae et Sueciae principis, Dantłsci 1655; J. Wielewicki, Dziennik spraw domu zakonnego OO Jezuitów u św. Barbary w Krakowie, t. II, Kraków 1886; J. Skoczek, "Wychowanie Wazów, Lwów 1937. 4 Votum JMP Zamoyskiego, Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. II, wyd. J. Czubek, Kraków 1918, s. 93. Mowa na sejmie roku 1605, Pisma Stanisława Żółkiewskiego, wyd. A. Bielowski, Lwów 1861, s. 165. 3 Plany Zygmunta III i rokosz sandomierski: A. Strzelecki, Sejm z r. 1505, Kraków 1921; W. Sobieski, Pamiętny sejm, wyd. II, London 1963; J. Maciszewski, Wojna domowa w Polsce, cz. I., Wrocław 1960. O wychowaniu królewicza J. Skoczek, Wychowanie Wazów, Lwów 1937. 6 Do spraw wojny moskiewskiej: A. Hirschberg, Dymitr Samozwaniec, Lwów 1898; tegoż, Maryna Mniszchówna, Lwów 1906; W. Sobieski, Żółkiewski na Kremlu, Kraków b. d.; 383 J. Maciszewski, Polska a Moskwa 1603-1618, Warszawa 1968; St. Żółkiewski, Początek i progres wojny moskiewskiej, oprać. J. Maciszewski, Warszawa 1966. 7 Sejm roku 1611: Diariusze w rkps Biblioteki Jagiellońskiej, AKc. 5/52 nr 159 i w Deutsches Zentralarchiv w Merseburgu (dalej cyt. DZA), Rep. 6, Preussen, 27 fasc. 6. O sejmie tym pisze J. Byliński, Sejm z roku 1611, Wrocław 1970. 8 Relatio Burgravii Abraham de Dohna, "Antemurale", t. XII, Romae 1968, s. 85. 9 Cytowane listy J. Zadzika do W. Gembickiego, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 105 oraz do S. Rudnickiego, rkps Biblioteki Czartoryskich, nr 361; list Chodkiewicza z roku 1613, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 97. 10 Reces sejmu w Wojewódzkim Archiwum Państwowym (dalej WAP), Gdańsk rkps 300/29/81. 11 List J. Zadzika 6 VII 1614, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 105. List królewicza do W. Gembickiego, tamże. '-'- S. Ochmann, Dwa sejmy r. 1615 i 1616, Wrocław 1970. Wyprawę na Moskwę przedstawiam na podstawie St. Kobierzy-ckiego, Historia Vladislai.., J. Ossolińskiego, Pamiętniki, Wrocław 1952, wreszcie na podstawie rękopiśmiennych listów Szołdrskiego do Gembickiego (Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 100) i korespondencji króla z komisarzami w rkps Biblioteki Czartoryskich, nr 2726. 13 Listy J. Zadzika do W. Gembickiego, Riksarkivet, Sztokholm. Extranea 106; list królewicza do W. Gembickiego cytowany w mej roaprawle, Władysław IV - próba charakterystyki, "Roczniki Historyczne", 1948, s. 126-142. 14 Pobyt Władysława na Śląsku patrz moje studia: Slq.sk a Polska to pierwszych latach wojny 30-letniej, "Sobótka". R. II, 1947, s. 141- 181; Polska wobec wojny 30-letniej 1618-1620, tamże, R. XV, 1960, nr 4, s. 449-^177. Sprawa listu biskupa wrocławskiego do prymasa polskiego z dnia 14 VIII 1619, "Sbornik prąci filozof. Fakulty Brnenske University", R. X., 1961, s. 220-227. Korespondencja elektora brandenburskiego cytowana w rozdziale w DZA, Rep. 9, 14. 15 Udział królewicza w wyprawie chocimskiej: J. Sobieski, Pamiętnik wojny chocimskiej, Petersburg 1854; J. Tretiak, Historia wojny chocimskiej, Kraków 1921; L. Podhorodecki, Kampania cfrocimska 1621 r., ,,Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. X, cz. II, Warszawa 1964 i t. XI, cz. I. Warszawa 1965. 16 J. Wdelewicki, Dziennik..., t. III, Kraków 1899, s. 76-77. List 384 Władysława do Gembickiego 13 I 1622 r., Riksarkivet, Sztokholm, Kxtranea 97. 11 Sprawy skarbowe królewicza podane na podstawie zestawienia zamieszczonego w rkps Biblioteki Kórnickiej, nr 292; stan dworu królewicza wg rkps 300/29/101, WAP, Gdańsk. 18 Podróż do Gdańska, na podstawie "Kurze Beschreitaung", rkps 300/29/101, WAP, Gdańsk; list P. Gembickiego, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 97. 19 Opis podróży królewicza oparty głównie na pracy S. Paca, Obraz dworów europejskich na początku XVII wieku przedstawiony w dzienniku podróży królewicza Władysława, wyd. J. Plebański, Wrocław 1854. 20 Wypadki z roku 1626 na podstawie prac: J. Seredyka, Sejm w Toruniu 1626 r., Wrocław 1966; J. Teodorczyk, Bitwa pod Gniewem, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XII, cz. II, s. 70-172; J. Seredyka, Nowe poglądy na bitwą ze Szwedami pod Gniewem w 1626 r., "Zapiski Historyczne", t. XXXIV, 1969, z. 2., s. 81-95. 21 Wiadomość o spotkaniu królewicza z Wallensteinem podaje D. Norrmann, Gustaw Adolfs politik mot Ryssland och Polen under tyska kriget, Uppsala 1943, s. 59, na podstawie anonimowej relacji szlachcica polskiego znajdującej się w Riksarkivet. Poza tym rozdział oparty na pracy A. Szelą- gowskiego, O ujście Wisły wielka wojna pruska, Warszawa 1905; tegoż, Rozklad Rzeszy a Polska za panowania. Władysława IV, Kraków 1907. Uwzględniono również relację z Tek rzymskich w Arch. PAN, Kraków i relację agentów Radziwiłła oraz jego korespondencję z Władysławem, Archiwum Główne Akt Dawnych (dalej cyt. AGAD), Archiwum Radzi-wiłłowskie. 22 Misja Henicjusza wielokrotnie omawiana w literaturze. Oparłem się jednak na oryginalnych aktach z Archiwum Państwowego w Wiedniu. 23 Przebieg konwokacji oparty na mej pracy Polska a Prusy i Brandenburgia za Władysława IV, Wrocław 1947 i cytowanych tam aktach oraz na A. St. Radziwiłła, Memoriale rerum gestarum m Polonia 1632-1656, t. I, oprać. A. Przyboś i R. Zelewski, Wrocław 1968. 24 Rokowania z elektorem głównie na podstawie mej pracy Polska a Prusy i Brandenburgia... oraz cytowanej tam literaturze i źródłach. 25 Elekcja patrz Memoriale... oraz diariusze ^ DZA, Rep. 9, Polen. 25 Władysław IV 385 26 Inauguracja rządów patrz Memoriale..., t. L, s. 133-135. 27 Charakterystyka króla oparta przede wszystkim na często cytowanej relacji Viscontiego, E. Rykaczewskiego, Relacje nuncjuszów apostolskich, t. II, Poznań 1864, s. 189 i nast. oraz na licznych innych źródłach. Nieco inaczej przedstawia króla W. Czermak, Na dworze Władysława IV, w: Studia Historyczne, Kraków 1901, s. 25 i nast. Patrz moje prace: Władysław IV - próba charakterystyki. 28 Pierwsze posunięcie króla w dziedzinie polityki zagranicznej oparte na następującej literaturze: A. Szelągowski, Rozkład Rzeszy i Polska za panowania Władysława IV, Kraków 1907; C. Wejle, Sveriges politik mot Polen, Uppsala 1901, na mych pracach Polska a Prusy i Brandenburgia...; Polska a Bałtyk w latach 1632-1648, Wrocław 1952; Na dworze Władysława IV, Warszawa 1959. Poza tym materiały wielokrotnie cytowane przeze mnie w mych pracach z DZA Merseburg, Archiwum Państwowe w Wiedniu i Riksarkivet w Kopenhadze, przedrukowane w większości w "Elementa ad fori-tium editiones", t. XX, Roma 1969 i Akta cło dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. I., Gdańsk 1951. 29 Koronacja opisana na podstawie Recessus comitiorum coro-nationis'1633, rkps 300/29/113, WAP, Gdańsk, A. St. Radziwiłła, Memoriale..., t. I, s. 167 i nast. oraz A. Grabowski, Ojczyste wspominki, Kraków 1845, s. 68. 30 Charakterystyka J. Zadzika oparta na obsze'rnej jego korespondencji z W. Gembickim (Extranea, Sztokholm) i Rud-nickim, rkps Biblioteka Czartoryskich. Co do A. Kazanow-skiego i St. Koniecpolskiego patrz PSB. Gembicki doczekał się monografii (O. Hieronim, E. Wyczawski, Biskup Piotr Gembicki, Kraków 1957), niestety jednak niewyczerpującej. 31 Sejm koronacyjny, patrz cytowany diariusz gdański. Uwagi ogólne Wł. Czapliński, Z problematyki sejmu polskiego w pierwszej połowie XVII w., "Kwartalnik Historyczny", t. LXXVII, z. l, s. 31. 32 Poselstwo Ossolińskiego omówione na podstawie L. Kubali, Jerzy Ossoliński, Warszawa 1924. 3? Korespondencja z Radziwiłłem w AGAD, Archiwum Radzi-wiłłowskie, Dz. III. 34 Wojna i stosunki polityczne z Rosją omówione na podstawie Memoriale..., Diariusza wojny moskiewskiej r. 1634, t. XIII, wyd. A. Rembowski, Biblioteka Ordynacji Krasińskich, Warszawa 1895; Wł. Godziszewski, Polska a Moskwa za Wla- dyslawa IV, Kraków 1930, cytowane w bibliografii prace 386 W. Lipińskiego, Zarys historii wojskowości, t. L, Warszawa 1965; J. Wimmer, Wojsko i skarb Rzeczypospolitej u schyłku XVI i w pierwszej połowie XVII w., "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XIV, cz. I., Warszawa ;1'968. Na to ostatnie sumienne studium powołuję się też w przypadkach podawania liczby wojsk i uchwał podatkowych w następnych rozdziałach. Wyjątkowo wprowadzam pewne korektury. 33 Do wojny z Turcją: St. Przyłecki, Pamiętniki o Koniecpol-skich, Lwów 1842, s. 270 i nast.; Katalog dokumentów tureckich, cz. I. Dokumenty do dziejów Polski i krajów ościennych w latach 1455-1672, oprać. Z. Abrahamowicz, Warszawa 1958; B. Baranowski, Stosunki polsko-tatarskie w latach 1632-164S, Łódź 1949. 26 Sejm 1634 omówiony na podstawie Recessus generalis comi-tiorum, rkps 300/29/114, k. 116-143, WAP, Gdańsk. Listy Łubieńskiego z tego rozdziału i następnych pochodzą z ko-piardusza jego listów, Ossolineum, rkps 157, Zakończenie spraw tureckich, patrz B. Baranowski, Stosunki polsko--tatarskie... oraz Memoriale...: wobec niewydanda dalszych tomów Memoriale... opieram się od roku 1634 na rkps 2356 Biblioteki Czartoryskich w Krakowie. 37 A. Szelągowski, Rozklad Rzeszy...; Wł. Ozapliński, Polska a Prusy i Brandenburgia... Do poselstwa Zawadzkiego Zbiór pamiętników historycznych o dawnej Polsce, t. III, oprać. U. J. Niemcewicz, Warszawa 1822, s. 129-185; "Calendar of the State Paper", Domestic Series 1633-1634, s. 104 i nast., wreszcie notatki moje z zaginionego rękopisu Biblioteki Narodowej w Warszawie Coli. Aut. 172 oraz Teki rzymskie 64. 38 Sprawa rokowań w Sztumskiej Wsi omówiona na podstawie C. Wejle, Sveriges politik...; A. Szelągowskiego, Rozklad Rzeszy...; Wł. Czaplińskiego, Polska o Prusy i Brandenburgia... i Na marginesie rokowań w Sztumdorfie, "Przegląd Współczesny", t. LXVI, 1938, s. 98-119; E. Kotłu-baj, Życie Janusza Radziwiłła, Wilno 1859, specjalnie dimko-wane tam listy Janusza. Fr. Pułaski i W. Tomkiewicz, La mission de Claude de Mesmes comte d'Avaux, Paris 1937; B. Glutton, G. Douglas, British Mediator in the Polish Swedish War, Supplement to polish Facts a. Figures n. 835. 39 Sejm .pierwszy 1635, na podstawie Recessus comitiorum..., rkps 300'2d/- n5, WAP, Gdańsk. 40 Wł. Czapliński, Polska a Bałtyk... 41 Rkps Biblioteki Narodowej Coli. Aut. 172, odpis w mym posiadaniu. 387 42 Władysław do Krzysztofa Radziwiłła 8 X 1635, AGAD, Archiwum Radziwiłłowskie, Dz. III, 3a. 43 O poselstwie tym, do którego brak aktów polskich, pisze Królowa Elżbieta do T. Roe 15/25IX1635, "Calendar of the State Paper", Domestic Series 1633-1634, s. 380. Podobnie pisze na podstawie własnych informacji J. Radziwiłł do K. Radziwiłła 11 sierpnia, E. Kotłubaj, Życie..., s. 271-273. O sprawie małżeństwa Władysława IV z księżniczką Elżbietą pisze Z. Trawicka, Projekt kalwińskiego małżeństwa Władysława IV, "Odrodzenie i Reformacja", t. XI, 1966, s. 93-100 ogranicza się jednak do niekompletnego zreferowania rzeczy znanych. List A. Reja cytowany w mej pracy Na marginesie rokowań... 44 A. St. Radziwiłła Memoriale XII 1635, rkps Biblioteki Czar-toryskich, nr 2356/11. 45 Polityka francuska na podstawie wydawnictwa Fr. Pułaskiego i W. Tomkiewicza, La mission... parokrotnie cytowanego. 46 Listy J. Zadzika i W. Gembickiego do Zawadzkiego, rkps Biblioteki Narodowej, Coli. Aut. 172. 47 Kopia listu JKMci do X biskupa krakowskiego 19 VII 1636, Biblioteka Narodowa, rkps różnojęzyczne FN 61, s. 1. 48 Zwrot ku cesarzowi. A. Szelągowski, Rozkład Rzeszy... oraz materiały z Archiwum Państwowego, Wiedeń; J. Ossoliński. Dyaryusz legacji Jerzego Ossolińskiego posła polskiego na sejm Rzeszy Niemieckiej w Ratyzbonie w r. 1636, wyd. A. Hirschberg, Lwów 1877. 49 Reformy wojskowe patrz Zarys historii wojskowości, t. I, Warszawa 1965 oraz B. Baranowski, Organizacja wojska polskiego w latach trzydziestych i czterdziestych XVII w., Warszawa 1957. Flota i sprawa ceł patrz Wł. Czapliński, Polska a Bałtyk...; T. Nowak, Arsenały artylerii koronnej w latach 1632-1635, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. XIV, cz. I, Warszawa 1968, s. 92-135. 50 Akta sejmowe województwa krakowskiego, t. II, wyd. A. Przyboś, Wrocław 1955, s. 197. 51 Diariusz sejmu 2-niedzielnego warszawskiego 1635, rkps Steinwehr II, s. 372 i nast. 52 Sprawa orderu: L. Kubala, Jerzy Ossoliński, Fr. Bohomo-lec, Życie Jerzego Ossolińskiego kanclerza w. kor., Kraków 1861; tamże na s. 276-284 statuty orderowego bractwa. 53 Przebieg sejmu pierwszego 1637, rkps Biblioteki Czartory-skich nr 390 (diariusz). 388 s4 Sprawa genezy zatargu celnego L. Kubala, J. Ossoliński, . Wł. Czapliński, Polska a Bałtyk...; E. Wendt, Det svenska licentvasendet i Preussen 1627-1635, Uppsala 1933, wreszcie Akta do dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. I, wyd. Wł. Czapliński, Gdańsk 1951 i 1954. 55 Przebieg tego sejmu Akta do dziejów Polski na morzu, t. 'VII, cz. II, s. 13 i nast. 36 Tamże, s. 57. 57 Wypadki w porcie gdańskim na podstawie materiałów w Akta do dziejów Polski na morzu, t. VII, cz. II. 58 Artykuły sejmiku średzkiego 27 I 1638, rkps Steinwehr II, s. 456. 59 W rkps 300/29/121, WAP, Gdańsk znajdują się dwa diariusze tego sejmu oba wykorzystane przy przedstawieniu jego przebiegu. Uwzględniono też obszernie diariusz w rkps Steinwehr II, s. 468 i nast. materiały z WAP, Gdańsk. 60 Zagładę Rakowa przedstawił J. Tazbir w artykule Zagląda ariańskiej stolicy, "Odrodzenie i Reformacja", t. VI, 1961, s. 116. Nie dostrzegł jednak łączności problemu ,-. zagadnieniami politycznymi. Do samego wypadku w Rakowie patrz L. Chmaj, Samuel Przypkowski, na tle prądów religijnych XVII wieku, Kraków 1927, Dodatek, s. 203 i nast. 61 Spór o senatus consulta przedstawiony na podstawie diariusza w rkps Steinwehr II. 52 Asekuracja księży biskupów koronnych 27IV1638 rkps Steinwehr II, s. 505. Nikt z badaczy nie zwrócił dotąd na ten akt uwagi. 63 Spór z Gdańskiem toczył się następnie bez rozwiązania aż do końca panowania Władysława IV, jego dalsze fazy jednak nie zasługują tu na szersze omówienie. Na sprawę stosunku ugodowego innych miast pruskich zwrócił uwagę St. Gierszewski, Elbląg w sporze o da morskie 1637- -1638, "Studia Gdańsko-Pomorskie", Gdańsk 1964. 64 Rozdział ten oparto na: S. Okolski, Dyaryusz transakcyj wojennej między wojskiem koronnym i zaporoskim w r. 1637, Kraków 1858 i tegoż, Kontynuacja dyaryusza wojennego, Kraków 1858; M. Hruszewska, Istorija Ukrainii Rusi, t. VIII, Kiiw 1929, Z. Wójcik, Dzikie pola w ogniu, wyd. III, Warszawa 1968. 65 S. Okolski, Dyaryusz..., s. 14. 66 Diariusz sejmu roku 1638, rkps Steinwehr II, s. 468. 67 Rozdział ten oparty głównie na mej książce Władysław IV wobec wojny 30- letniej, Kraków 1937. 389 s* Do tej sprawy: Wł. Tomkiewicz, Więzień kardynała, Warszawa 1957 i L. Kubala, Królewicz Jan Kazimierz. Szkice historyczne, Warszawa 1923. 69 Stosunki z elektorem oparte na mej książce Polska a Prusy i Brandenburgia... 70 Laudum wielkopolskie w rkps Stelnwehr II, s. 522. 11 Sejm 1639 przedstawiony na podstawie diariusza w rkps Biblioteki Caartoryskich nr 390 i recesu gdańskich agentów w rkps 300/29/123, WAP, Gdańsk. 72 Sejm 1641 przedstawiony na podstawie diariuszy w rkps Steinwehr III oraz rkps 300/29/124, WAP, Gdańsk. Wypowiedź króla na posiedzeniu senatu wzdęta z protokołu posiedzenia senatu, Riksarkivet, Sztokholm, Extranea 106. 73 Wł. Tomkiewicz, Dwie lustracje zamku warszawskiego, "Biuletyn Historii Sztuki", R. XVI, 1954, s. 295-314; A. Ja-rzębski, Gościniec albo krótkie opisanie Warszawy, Warszawa 1909; A. Król, Zamek królewski w Warszawie, Warszawa b. d. 7ł Wł. Czapliński, Na dworze Władysława IV, s. 254-255. 75 Tamże, L. Kubala, Jerzy Ossoliński. 76 A. Kersten, Na tropach Napierskiego, Warszawa 1970. 77 L. Kubala, Królewicz Jan Kazimierz, PSB. 73 A. Gindely, Geschichte der Gegenrejormation in Bółimen. Leipzig 1894, s. 160 i nast.; V. Rabas. P. Valerianus Magni, "Cz. Kat. Duch.", LXXIX, s. 289; J. Leszczyński, Franciszek Magni w.służbie Wladyslawa IV, "Sobótka", R. XXIII, 1968, nr l, s. 24-38. 79 Obliczenie dochodów królewskich opieram na R. Rybar-skiego, Skarb i pieniądz za Jana Kazimierza, Michała Ko-rybuta i Jana III, Warszawa 1939, s. 489, zestawienie z czasów Zygmunta III. Dokładniejsza wersja tegoż zestawienia w rkps 300/29/113, WAP, Gdańsk. Intraty albo prowenty KJMci. dzisiejszego Władysława IV, rkps Ra-czyńskich nr 149. Zestawienie dochodów ze starostw z czasów Jana Kazimierza, Riksarkivet, Extranea Rakenskaper, Sztokholm. Podwyższamy na podstawie ostatniego zestawienia dochody z ekonomii malborskiej (71000 zip), sandomierskiej (16 000 złp), uwzględniamy jeszcze ekonomią brod-nicką (26000 zip). 80 Tak określa dochód ze starostw zestawienie z rkps Raczyń-skich. 81 Rozchody podane na podstawie zestawień gdańskich i rkps Raczyńskich. 390 S2 Koszt ślubnych uroczystości podany w rkps Raczyńskich nr 149, s. 90. 83 M. Vorbek Lettow, Skarbnica pamięci różnych spraw domowych i potocznych przypomnienia godnych, wyd. E. Galos i Fr. Mincer, Wroclaw 1968, s. 143-148. "4 Zestawienie dłużników, Riksarfcivet, Extranea Rakenskapcr, Sztokholm. 85 M. Defourneaux, Życie codzienne w Hiszpanii w wieku złotym, Warszawa 1968. 86 Wł. Czapliński, Senat za Władysława IV, w: Studia ku czci St. Kutrzeby, t. I, Kraków 1938. M Wł. ezapliński, Na dworze Władysława IV, s. 194-210. ss (K. Opaliński), Listy Krzysztofa Opalińskiego do brata Łukasza 1641-1653, wyd. M. Pełczyński i A. Sojkowski, Wrocław 1957, s. 38. 89 Władysław IV do Weyhera 9 X 1642, AGAD, Archiwum Radziwiłłowskie, Bz. III, t. a. 90 List do Kiszki 4 V 1642, tamże. 91 List do Konieopolskiego, Toruń l VII 1635, AGAD, rkps Biblioteki Ordynacji Zamojskiej, IX b. 6; do dalszych faktów Wł. Czapliński, Na dworze Władysława IV, s. 163 i nasŁ 92 Resztki rękopisu, Jakuba Sobieskiego, wyd. A. Kraushar, Warszawa 1905. 93 Memoriale... r. 1635; Wł. Czapliński, Senat za Władysława IV..., s. 98. 94 "Elementa ad fontium editiones", t. XX, Romae 1969, s. 105. s* wi. Tomkiewicz, Malarstwo dworskie w dobie Władysława IV, "Biuletyn Historii Sztuki", R. XII, nr 1<-4. % Wł. Tomkiewicz, Dolabella, Warszawa 1959. 97 E. Iwanoyko, Bartłomiej Strobel, Poznań 1957. 98 Rachunki dworskie, Riksarkivet, Extranea Rakenskaper, Sztokholm. 99 Portrety i sceny polskie w sztychach Falcka i Hondiusza, Gdańsk 1955; E. Iwanoyko, Jeremiasz Falck PoloTius, Poznań 1952. 100 B. Zielińska-Szymanowska, Kolumna Zygmunta III w Warszawie, Warszawa 1957 oraz Wł. Czapliński, Parę uwag na marginesie książki B. Zielińskiej- Szymanowsfciej, "Biu-letyn Historii Sztuki", R. XX, 1958, s. 382. 101 H. Feicht, Przyczynki do dziejów kapeli królewskiej w Warszawie za rządów mistrzowskich Marka Scacchiego, "Kwartalnik Muzyczny", 1928, nr 120-134 i z 1929, nr 2, s. 125-144. J. Długosz, Rachunki kapeli nadwornej ks. Wła- 391 dyslawa Dominika Ostrogskiego w latach 1635-1642, "Muzyka", R. V, nr 1/54/1970, s. 69. 102 K. Targosz-Kretowa, Teatr dworski Wladysława IV, Kraków b. d., wiadomość o budowie sali wzięta z cytowanych wielokrotnie rachunków dworskich. Informacje podane niżej o poszczególnych operach na podstawie pracy Targosz--Kretowej, wiadomości o baletach A. Szweykowska, Imprezy baletowe na dworze Wladyslawa IV, "Muzyka", R. XII, nr 2/45/1967, s. 11-23. 103 Diariusze drugiego sejmu 1635, rkps Steinwehr II, s. 375 v, 104 wł. Czapliński Na dworze Władysława IV. 105 M. Brahmer, W galerii renesansowej, Warszawa 1957, s. 296; B. Biliński, Galileo Galilei e ii mondo polacco, Wrocław 1969. Beauplan PSB; A. Hniłko, Włosi u> Polsce, Tytus Liwiusz Boratyni, dworzanin króla Jana Kazimierza, min-carz i uczony, Kraków 1923, s. 13-14, Wł. Tomkiewicz, Kultura naukowa i artystyczna Warszaio-y w pierwszej polowie XVII wieku, "Roczniki Uniwersytetu Warszawskiego", t. II, Warszawa 1962, s. 5-34. 106 Rozdział ten w głównym zrąbie jest oparty na mej pracy Władysław IV wobec wojny 30-letniej. 107 L. Kubala, Jerzy Ossoliński. 105 List Tryzny 24 VI1640, AG AD, rkps Biblioteki Ordynacji Zamojskiej, nr 946. 108 Tamże. 110 P. Gembicki do J. Gembickiego 25 VIII 1640, Extranea Sztokholm. 111 A. Sajkowski, Krzysztof Opaliński, Poznań b. d. oraz (K. Opaliński), Listy Krzysztofa Opalińskiego... 112 M. Horn, Chronologia i zasięg najazdów tatarskich na ziemie Rzeczypospolitej Polskiej w latach, 1600-1647, "Studia i Materiały do Historii Wojskowości", t. VIII, cz. I, s. 3-71; Wł. Czapliński, Sprawa najazdów tatarskich na Polskę w pierwszej polowie XVII w., "Kwartalnik Historyczny", t. LXX, 1963, z. 3, s. 713-720; M. Horn, Skutki ekonomiczne najazdów tatarskich z lat 1605-1633 na Ruś Czerwoną, Wrocław 1964. Następne ustępy o kozaczyźnie oparte na cytowanych pracach M. Kraszewskiego, Istorija Ukraini--Rusi. Początki Chmielniczczini, Kiiw 1929 i Z. Wójcika. Dzikie pola w ogniu, wyd. III, Warszawa 1968. 113 Rumbold z Połocka, Zdrowie Wladysława IV, "Przegląd Historyczny", t. XIII, Wł. Czapliński, Na dworze Wladyslawa IV. 392 "•> Plany wojny tureckiej i ostatnie lata panowania Władysława patrz L. Kubala Jerzy Ossoliński; W. Czermak, Plany wojny tureckiej; B. Baranowski, Stosunki polsko tatarskie...; Wł. Czapliński, Na dworze Władysława IV. 113 W. Czermak, Plany wojny tureckiej..., s. 54-55. 116 M. Szyrocki, Martin Opitz, Berlin 1956, s. 112. O panegiryku Opitza wydanym w 1637 roku i poświęconym królowi pisze R. Ligaez, Marcina Opitza panegiryk na cześć Władysława IV, "Kwartalnik Opolski", 1968, nr 3/4. 117 I. Gundułić, Osman. Poemat historyczny o wojnie cho-cimskiej z r. 1621 w 20 pieśniach, przekł. Cz. Jastrzębiec--Kozłowski, Warszawa 1934. 116 J. Starnawski, Poeta czesko-łaciński z początku XVII wieku, Wrocław 1969; Władysław Kliment, vel Clemens autorem poematu o Polsce, "Eos", t. LVII, s. 180 i nast.