MARIA GRODECKA ZAUFAĆ ZIEMI Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 Możesz uniknąć nieszczęść zesłanych przez Niebo, ale nie ma ucieczki przed nieszczęściem, które sami na siebie ściągamy. (Z KSIĘGI PRZEMIAN – I CHING) 5 PRZEDMOWA Istnieje w naszej codziennej rzeczywistości fakt zdumiewający. Otóż, nikt chyba nie zaprzeczy temu, jak ważne dla człowieka jest zdrowie. Do ilu nieszczęść, utraty różnych szans i okazji oraz związanych z tych korzyści materialnych i niematerialnych, w skali zarówno osobistej i rodzinnej, jak i społeczno-gospodarczej, w skali krajowej i światowej, prowadzą choroby, uzależnienia i głód. Mniej natomiast osób, może poza lekarzami i dietetykami nie zdominowanymi przez miraże chemioterapii, zdaje sobie sprawę, że głównym czynnikiem (wspomaganym oczywiście przez właściwy stan umysłu i ruch fizyczny) utrzymania i poprawy zdrowia (czy wyleczenia z choroby) jest właściwy sposób odżywiania się. Ludzie zaś odżywiają się bardzo różnie. Co więcej, nie przywiązują do tego na co dzień większej wagi. Z kolei zaś, co pewien czas, z niektórych kręgów lekarzy i żywieniowców (i nie tylko) lansuje się coraz to inne poglądy (często zwane teoriami, niesłusznie, gdyż nimi nie są) na temat wybranych zasad zdrowego odżywiania się. Często też te nowe, rewelacyjne zasady odżywiania dotyczą jednego lub kilku tylko składników odżywczych czy produktów. Oderwane są więc od całokształtu sposobu odżywiania się. Tymczasem od tysiącleci znany był i jest nadal wielu ludziom oraz praktykowany w każdym niemal zakątku kuli ziemskiej (poza Eskimosami i plemionami nomadów) sposób odżywiania nie gorszy (mówiąc ostrożnie) pod względami zdrowotnymi, a zdecydowanie lepszy w aspekcie etycznym, ekonomicznym i ekologicznym – czegóż chcieć więcej – od sposobu odżywiania się rozpowszechnionego od parudziesięciu lat w kręgu wpływów cywilizacji zachodniej. Co więcej, coraz liczniejsze współczesne publikacje medyczne i nauki o żywieniu – szkoda, że głównie tylko zachodnie – a nie „tylko” przykłady dawniej i współcześnie żyjących, dane historyczne i obserwacje, czy wiedza i praktyka pochodząca z dziedzin nie związanych z nauką akademicką, jak np. tradycyjna medycyna chińska czy makrobiotyka, coraz bardziej potwierdzają wyższość, właśnie pod względem zdrowotnym, kierunku odżywiania się, o którym mowa w całej książce Marii Grodeckiej, i o którym za chwilę. Zresztą niniejsza książeczka Autorki rozważa i podsumowuje zarówno te wspomniane, jak i inne aspekty dwu zasadniczo odmiennych sposobów żywienia. Dodatkowo przypomnę tu fakt kumulowania się skażeń chemicznych, zwłaszcza metali ciężkich, w kolejnych ogniwach łańcucha pokarmowego w przyrodzie. Jeżeli teraz uświadomimy sobie, że produkty pochodzenia zwierzęcego, czyli związane z ostatnim ogniwem łańcucha pokarmowego, kumulują w sobie często wielokrotnie więcej skażeń niż zboża, warzywa i inne produkty roślinne zjadane przez te zwierzęta, to fakt ten podkreśli tylko dramatyzm, a zarazem paradoksalność i absurdalność postaw żywieniowych najbardziej wśród ludzi rozpowszechnionych. 6 Tym bowiem, od tysiącleci znanym, sposobem zdrowego, a jednocześnie bez wątpienia wysoko etycznego, ekonomicznego i ekologicznego odżywiania się był i jest wegetarianizm. I to wegetarianizm oparty, po pierwsze, na spożywaniu tzw. całości pokarmowych, czyli jak dziś często mówimy, żywności nie rafinowanej (na pewno do takiej żywności nie należą: chleby, makarony i inne wyroby z białej mąki, biały ryż, cukier czy sól kuchenna), po drugie na zasadach długiego żucia każdego kęsa bez popijania, jadania prostych, ale zróżnicowanych pokarmów i tylko wtedy, kiedy się jest głodnym, i… nieprzejadania się. Podobny walor zdrowotny miały diety spełniające powyższe warunki, ale w których pojawiało się mięso (zwykle dziczyzna), jedzone bardzo rzadko, zwykle z okazji ważnych wydarzeń i w niewielkich ilościach. Co więcej, wegetariański i zbliżone do niego sposoby odżywiania się, o czym Autorka nie wspomina, nie należały w historii, ani nie należą obecnie do rzadkości. Najbardziej chyba w świecie renomowana organizacja specjalistów żywienia, Amerykańskie Towarzystwo Dietetyczne (American Dietetic Association), w przytaczanym zresztą przez Autorkę raporcie – oficjalnym stanowisku wobec wegeterianizmu – podkreśla fakt, że: „większość ludzkości przez wielką część swoich dziejów utrzymywała się (…), a znaczna większość ludzkości współcześnie odżywia się nadal na bazie diet wegetariańskich lub zbliżonych do wegetariańskich”. Fakt ten jest powszechnie nieznany, bądź przemilczany przez wielu specjalistów. Opracowania historyczne, zwłaszcza podręczniki, w olbrzymiej większości rejestrują z dziedziny odżywiania się tylko wydarzenia nadzwyczajne bądź opisują, co znajdowało się na stole bogatszej, arystokratycznej mniejszości poszczególnych społeczeństw. Daje to całkowicie fałszywy obraz codziennego życia znacznej większości ludzi. A zupełnie już innym faktem jest, powszechna tak dawniej, jak i dziś, chęć jadania mięsa kiedy tylko i ile można, czy też przyczyny jego niejadania. Choć np. Indie mogą być pięknym przykładem przyjęcia z wyboru wegeteriańskiego sposobu odżywiania się w skali całej kraju. I znów odmienna kwestią jest, że uczyniły to dawno, za przykładem i przewodnictwem swoich oświeconych królów i mędrców (riszich) oraz wyższych warstw społecznych. Członkowie tych bogatszych warstw współcześnie, jak na ironię losu, coraz częściej gustują w zachodnim sposobie życia i odżywiania się… Tymczasem klęski masowego głodu w najbardziej ludnych częściach świata, w tym w Indiach, zlikwidowano bynajmniej nie poprzez zwiększenie produkcji zwierzęcej, ale roślinnej! Znane są też współcześnie inne przykłady całych społeczeństw ludzi długowiecznych i zdrowych, jak np. naród Hunzów, mieszkańcy doliny Vilcabamba, czy wielu mieszkańców Płw. Bałkańskiego i Kaukazu. Łączy ich przede wszystkim (poza tym, że żyją poza miastem, w dolinach górskich lub podgórskich) sposób odżywiania się. Pokarm ich jest prosty i skąpy, oparty głównie na ziarnie zbóż, mące razowej, owocach, warzywach i nabiale (w różnym zresztą stopniu). Mięso, jeśli jadają, to z rzadka i w niewielkich ilościach. Wegeterianami z wyboru było wielu sławnych ludzi, nie tylko Wschodu, ale i Zachodu, jak np.: Asioka, Pitagoras, Empedokles, Platon, Plotyn, Diogenes, Plutarch, Owidiusz, Wergiliusz, Cycero, Herodot i inni starożytni, a z bliższych nam: Leonardo da Vinci, G. B. Shaw, Tołstoj, Wagner, Einstein i inni, nie wymieniając tu wielkich Nauczycieli ludzkości, których nauki rozwinięto później w różne formy religii. Istnieją też źródła historyczne, z których wynika, że pierwsi chrześcijanie i Ojcowie Kościoła (m.in. święci: Augustyn, Antoni, Franciszek z Asyżu, Hieronim) nie jadali mięsa (co najwyżej rybę podczas ważnej okazji) i traktowali to jako zasadę etyczną (a także zdrowotną), wynikającą z nauki Chrystusa. To tyle, aby podkreślić, że Autorka w swoich poglądach i postawie na co dzień nie jest bynajmniej odosobniona. Z drugiej strony szkoda, że Autorka nie rozwinęła bardziej wątku Pisma Świętego. Ono w końcu stanowi pisaną podstawę wszelkich zasad etycznych w naszym 7 kręgu kulturowym. Zezwolenie ludziom, po potopie, na jadanie wszystkiego, co się porusza i żyje, stanowi jedyne w całej Biblii wyraźne sformułowanie, bezpośrednio wkładające w usta Boga słowa pozwolenia na jedzenie zwierząt (poza rytuałem zjadania mięsa ofiarnego przez kapłanów). W pozostałych miejscach Pisma Świętego znajdujemy całkowicie przeciwne stanowisko. Wystarczy przypomnieć pierwotną wypowiedź Boga, zaraz po akcie Stworzenia, jednoznacznie określającą rodzaj pokarmu, do jakiego powinien się ograniczać człowiek: „Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem” (Rodz 1, 29). Prawo to zostaje niedługo potem potwierdzone słowami: „a przecież pokarmem twym są płody roli” (Rodz 3, 18). A jak ma się ów nieszczęsny tekst zezwolenia do nadanego już później przez Boga V przykazania Dekalogu: „Nie będziesz zabijał”. Kropka. Bez żadnych ograniczeń tego przykazania tylko do niezabijania ludzi… Ponieważ Autorka wybija w swej książce na plan pierwszy właśnie aspekty etyczne i zdrowotne problemu odżywiania się, tu kilka zdań o aspekcie ekonomicznym i ekologicznym. Potwierdzam wszystkie dane i tezy dotyczące lapidarnie zarysowanych stron ekonomicznych i ekologicznych odżywiania się. Dodam zresztą, że Autorka i tak oszczędza Czytelnikowi bardziej przerażających faktów i wniosków. Ilu bowiem z nas zdaje sobie sprawę z tego, co jest główną przyczyną wycinania na masową skalę tzw. lasów deszczowych (zwłaszcza dżungli Amazonii i Afryki), co szybkimi krokami może naszą Ziemię doprowadzić do globalnego kataklizmu? Że przyczyną tą nie jest chęć pozyskania drewna – to sprawa marginesowa. Otóż, te wiekowe lasy wycina się przede wszystkim po to, by na ich miejscu urządzić pastwiska i uprawy zbóż, warzyw i innych roślin przeznaczonych na paszę do hodowli zwierząt. A należy wiedzieć, że gleba pozostała po wycięciu dżungli stanowi cienką i lekką warstwę i w praktyce już po 5 latach rolniczego użytkowania staje się praktycznie nieurodzajna. Trzeba więc karczować nowe obszary lasu. Na tej zaś pozostawionej, jałowej glebie dżungla już nie odrasta… I ludzkość traci kolejną część zarówno swoich „zielonych płuc”, jak i swojego rezerwuaru (a zarazem regulatora obiegu) słodkiej wody. Traci także gleby, nie chronione już przed erozją przez drzewa… Nieefektywność ekonomiczna z kolei, odżywiania się bazującego na mięsie, jest dla ekonomisty szczególnie szokująca. Czy jest bowiem do pomyślenia, aby w gospodarce opierającej się na zdrowych zasadach ekonomicznych, utrzymywano i, co więcej, rozszerzano (w skali całej gospodarki) technologie wielokrotnie kosztowniejsze od istniejących, dających produkty co najmniej równoważne? A taką właśnie absurdalną sytuację stwarza technologia produkcji i przetwórstwa żywności mięsnej. Krótko mówiąc, taka praktyka przyczynia się w prosty sposób do kryzysów gospodarczych w słabszym kraju, a znacznego marnotrawienia zasobów w kraju bogatszym. Ten rozprzestrzeniający się kierunek żywienia dostarcza jedynie, szacunkowo licząc, 30-40% pokarmu pod postacią mięsa lub innych produktów pochodzenia zwierzęcego, i to głównie mniejszości, zamieszkującej rozwinięte czy uprzemysławiające się kraje świata. A wymaga to przeznaczenia tylko na pastwiska lub uprawy zbóż, warzyw i innych roślin na paszę olbrzymiej większości ziemi użytkowanej rolniczo w świecie. W USA ponad 90 %… Co gorsza, wymagania dotyczące użytkowania ziemi czy zużycia energii i wody są w gospodarce hodowlanej od 10 do 1000 razy większe niż w przypadku produkcji równoważnej ilości produktów roślinnych. Jednocześnie ponosi się olbrzymie nakłady na chlewnie, obory, rzeźnie, chłodnie, przetwórnie, ich wyposażenie, transport, lodówki w każdym niemal domu Europy, Ameryki Pn. czy Australii. W rezultacie koszty produkcji, dostawy i przechowywania wielokrotnie przewyższają analogiczne koszty dotyczące równoważnego pokarmu roślinnego. 8 Wiele by jeszcze można przytaczać danych liczbowych i innych faktów ilustrujących tezy niniejszej książki. Nie wyręczajmy w tym Autorki, bo i tak czyni to wyśmienicie. Przytoczmy tu jednak jeszcze jeden ważny fakt. Otóż, ekologom wiadomo, że zwykle rolnictwo jest źródłem dużo większej ilości zanieczyszczeń przyrody niż przemysł (sic!). Tymi zanieczyszczeniami są, obok pozostałości nawozów sztucznych i pestycydów, olbrzymie ilości gnojowicy i innych odchodów zwierzęcych. W Polsce jest podobnie. Zaś w USA ilość zanieczyszczeń pochodząca z rolnictwa jest parokrotnie większa od pochodzących z przemysłu, najpotężniejszego w świecie… W tym kontekście fakt, że Autorka poświęca sporo miejsca problematyce rolnictwa nie tylko nie dziwi, ale stanowi prawdziwą zaletę książki. Ma rację Autorka, wiążąc postęp w tej dziedzinie jedynie z rolnictwem ekologicznym. Nie jest przy tym tak bardzo istotne, czy będzie to rolnictwo biodynamiczne (mające w Polsce już dobre tradycje i wysoko wykwalifikowaną kadrę naukowców i praktyków oraz własne, prężne stowarzyszenie), czy rolnictwo organiczne, obywające się w ogóle bez pomocy zwierząt gospodarskich, czy inne, zwłaszcza naturalne (w rozumieniu M. Fukuoki). W tym miejscu mogą zaoponować zwolennicy farmeryzacji wsi polskiej, tj. przekształcenia ok. 2,7 mln (czytaj: wyrugowania w różny sposób ponad 2 mln) rodzinnych gospodarstw chłopskich – ostoi bytu narodowego i ekonomicznej gospodarki – w ok. 500-700 tys. wielkich gospodarstw z konwencjonalnymi (czytaj: chemicznymi) uprawami i hodowlą przemysłową. Bo niby tylko takie gospodarstwa są ekonomicznie opłacalne, a rolnictwo ekologiczne ma o wiele niższe plony. Takie stanowisko odzwierciedla, łagodnie mówiąc, poważne niedoinformowanie zwolennika farmeryzacji i przeciwnika rolnictwa ekologicznego. Wiem, że rzeczywistość i możliwości rolnictwa wyglądają zupełnie inaczej. Więcej materiałów źródłowych zainteresowany Czytelnik znajdzie choćby w bibliografii niniejszej książki, a także w zwykłym Roczniku Statystycznym. Sam też znam rolnika biodynamicznego, który jest ekonomicznie samowystarczalny na tylko 5 ha nie najlepszej ziemi, bo klasy III i IV, utrzymując czterech dorosłych i co najmniej dwoje dzieci. A plony pszenicy przekraczają 40 q z ha. Inny zaś rolnik, tym razem organiczny (bez jednej nawet kury w obejściu), na ziemi II i III klasy osiąga do 60 q pszenicy z ha. Zaś ponad rok temu rozpoczął na części gruntów uprawy bez orki (sic!), osiągając też bardzo dobre plony. Nie rozwijam tu już tak nieważnej dla rolnictwa konwencjonalnego, ale najistotniejszej w tym dla nas wszystkich sprawy, jak kwesta bezpiecznej żywności. Bezpiecznej, tzn. wolnej od skażeń. Przede wszystkim bowiem źródłem skażenia żywności są nie tyle spaliny czy pyły przemysłowe, co pestycydy i nawozy sztuczne. W wielu przypadkach zaś ich pozostałości w żywności uznano za rakotwórcze, jak np. azotany i azotyny… Moje uwagi stanowią tylko przyczynek do problematyki poruszanej przez Marię Grodecką. W tej i innych swoich książkach Autorka przedstawia szerzej prawdziwe przyczyny leżące u podstaw zarówno patologii społeczno-kulturowej, jak i niedożywienia i głodu oraz chorób cywilizacyjnych, a także zagrożeń ekologiczno-ekonomicznych współczesnych społeczeństw. Kto wie czy doborem i zrozumieniem poruszanych w książce problemów Maria Grodecka nie wyprzedza jeszcze naszych czasów. Czasów upowszechniającego się konsumpcyjnego nastawienia do życia i doktryny wzrostu gospodarczego. Czasów wiary w uprzemysłowienie, urbanizację, w naukę i dobrodziejstwa jak najszybszych zastosowań niemal wszystkich płodów rewolucji naukowo-technicznej. I wiary w to wszystko jako jedynego środka do celu, którym jest dobrobyt materialny na możliwie najwyższym poziomie. I to tylko jednego z gatunków, za to kosztem – często życia – innych gatunków mieszkających wspólnie na Ziemi… 9 Wysunięcie przez Autorkę tezy, że tylko porzucenie przez ludzkość jedzenia pokarmów mięsnych oraz przestawienie się na rolnictwo ekologiczne może być zasadniczym źródłem prawdziwego postępu społecznego, zarówno pod względami etycznymi i zdrowotnymi, jak i ekologiczno-ekonomicznymi, ma w świetle współczesnej wiedzy i wrażliwości etycznej głębokie uzasadnienie. Powrót, zresztą, do wegetariańskiego trybu życia, być może już wkrótce, przestanie być sprawą wyboru. Będzie on, wskutek narastających w skali całych krajów kryzysów zdrowotnych, ekonomicznych i ekologicznych, sprawą konieczności. Pytanie tylko, który z tych czynników stanie się dominujący i czy w porę zadziała uzdrawiająco. Być może wcześniej wielu z nas, zwłaszcza gdy prysną bariery informacyjne ze strony autorytetów świata medycyny czy nauki o żywieniu, zada sobie pytanie: „Jeśli wiadomo, że dla zdrowia i życia ludzkiego jedzenie mięsa nie jest konieczne, to jakie mam prawo odżywiania się kosztem życia niewinnych zwierząt?” dr Jacek J. Nowak 10 ZAUFAĆ ZIEMI W miarę upływu lat, które poświęcam na studiowanie i analizowanie zagadnień związanych z wegetarianizmem, odkrywam coraz nowe sfery ludzkich niedoli, cierpienia i nieszczęścia, które mniej lub więcej bezpośrednio wiążą się z tym odwiecznym błędem gatunku ludzkiego, jakim jest nietrafny, niezgodny z roślinożerną naturą człowieka sposób odżywiania się mięsem. Ta pomyłka ludzkich potrzeb pokarmowych musiała powstać w jakimś niezmiernie odległym momencie dziejów naszego gatunku. Zanim do tego doszło, pokarmem naturalnym człowieka były owoce i inne rośliny. Donosi o tym tradycja, mitologia i pewne pośrednie przekazy historyczne zapisane przez starożytnych historyków – Herodota i Plutarcha. Plucharch pisał, że starożytni Grecy w okresie przed Likurgiem nie jadali nic innego oprócz owoców. A Herodot donosi: Najstarsi mieszkańcy Grecji, Pelasgianie, którzy przybyli tu przed Dorami, Jonanzi i Eolianami, zamieszkali Arkadię i Tesalię. Mieli również w posiadaniu wyspy Lesbos i Lokemanos, pełne gajów pomarańczowych. Żywiąc się tymi pomarańczami i daktylami, żyli przeciętnie powyżej dwustu lat. A Owidiusz tak pisał: Wszak wiek, co Złotego odziedziczył miano, W którym zioła jedynie i owoce znano, Był szczęśliwym, a jednak nie znał krwi obrzydłej… Wtedy ptak bezpiecznymi ulatywał skrzydły, Wszystko żyło w pokoju, nie bojąc się zdrady. A gdy wynalazca ohydnej biesiady Zgodny w szczęśliwym świecie zepsuwszy porządek, Mięsne spuścił potrawy w żarłoczny żołądek, Zbrodniom otworzył wrota… Nad nieznanym pochodzeniem tego błędu i jego tajemniczym początkiem zastanawiali się już mędrcy w starożytności. Plutarch w rozprawie „O jedzeniu mięsa” pyta: Co do mnie, to ciekaw jestem, jaki stan umysłu i uczuć mógł posiadać ten człowiek, który pierwszy skaził swoje usta krwią i pozwolił, aby wargi jego dotknęły ciała zamordowanej istoty; kim był ten, który rozłożył na swoim stole pokaleczone martwe ciało i domagał się co dzień świeżego pokarmu z tego, co było niedawno istotą obdarzona wrażliwością, ruchem i głosem. 11 Inna spisana część historii donosi już o sytuacji zmienionej. O wspólnotach polujących, hodujących całe stada zwierząt, o plemionach nomadów, koczowników i pasterzy, mierzących swoje bogactwo ilością posiadanych sztuk bydła. Co więc wydarzyło się w międzyczasie, między okresem Złotego Wieku, w którym jadano tylko owoce i zioła, a wprowadzeniem obyczaju zabijania i zjadania zwierzęcych ciał? Jaka była przyczyna tej szokującej, dramatycznej zmiany w dotychczasowym, roślinnym sposobie odżywiana? Dlaczego istota tak jednoznacznie roślinożerna, jaką jest człowiek, zaczęła nagle polować, hodować, zabijać i jeść mięso zabijanych zwierząt? Pytanie ważne, zasadnicze i niepokojące, bo to pogwałcenie prawidłowości ludzkiego organizmu, ten błąd żywieniowy, pociągnął za sobą lawinę fatalnych następstw nie tylko dla człowieka i jego gatunku, ale również całego środowiska przyrodniczego i zaciążył tragicznie na dalszej przyszłości Planety. – Brak nam jednak bezpośrednich informacji o faktach, które mogłyby służyć jako wyjaśnienie tego niepojętego przełomu. Można tylko snuć domysły, mniej lub więcej prawdopodobne. Do tych ostatnich należy hipoteza, że po okresie lodowcowym, gdy zmienił się klimat, a ziemia była jeszcze skuta lodem, aby nie zginąć z głodu, ludzie zaczęli jeść mięso, zabijając się nawzajem i zabijając zwierzęta, a zwyczaj ten przyjął się i rozpowszechnił. Okolicznością sprzyjającą rozpowszechnieniu się i utrwaleniu mięsożerstwa był fakt, że mięso podczas jego trawienia, wydziela substancje wyciągowe, mające działanie ekscytujące, tak samo jak kawa i alkohol. To spowodowało, że u jadających rodziło się pożądanie mięsa, zgodne z prawidłowością charakterystyczną dla każdego nałogu. Ponadto mięso, zasobne w białko, okazało się silnym afrodyzjakiem, środkiem wzmagającym potencję seksualną. Stało się więc atrakcyjne i poszukiwane nie tylko ze względów pokarmowych, ale i innych, tak samo jak obecnie alkohol, papierosy i kawa. Inny jeszcze domysł nasuwa lektura starożytnych ksiąg wedyjskich oraz ksiąg Starego Testamentu. Pewne ich fragmenty wskazują na to, że obyczaj zabijania zwierząt (a może i ludzi? – por.: Ex 22, 29) na ofiarę bogom mógł zostać naszym przodkom narzucony przez jakąś pozaziemską cywilizację. Potężni „bogowie” żądali, aby składano im krwawe ofiary. Istnieją też archeologiczne świadectwa na to, że podobne „ofiary” składane były w wielu innych jeszcze regionach świata, miedzy innymi w prekolumbijskim Peru i Meksyku, a także w Mezopotamii i na terenach późniejszej Grecji. Przyczyny i cel tych obrządków są dla nas do dziś niezrozumiałe, tym nie mniej skutki ich spełniania okazały się z czasem tragiczne zarówno dla naszego gatunku, jak i dla całego środowiska naturalnego naszej Planety. Narzucenie roślinożernym ludziom pokarmu mięsnego musiało zainicjować stopniową degradację gatunku oraz zniszczenie równowagi ekologicznej tych obszarów środowiska, które z czasem zostały przez ten gatunek zdominowane. Na Dalekim Wschodzie nakazy „bogów” zapisane w Wedach nie utrzymały się długo. Już w VII wieku p.n.e. w Upaniszadach pojawiają się wzmianki dotyczące powstrzymywania się od zabijania i jedzenia mięsa, a radykalny przełom w tym zakresie dokonał się w V wieku n.e., wraz z powstaniem buddyzmu. W tamtym regionie świata całe populacje żyją od pokoleń bez spożywania potraw mięsnych i wykreowały w tym czasie kultury na bardzo wysokim poziomie, będące cennym wkładem do skarbnicy ludzkiej wiedzy, mądrości, etyki, sztuki i obyczajów. Taki przełom nie nastąpił jednak w kręgu cywilizacji zachodniej. Jakkolwiek w wielu innych miejscach Biblii są bardzo wyraźne i jednoznaczne wypowiedzi największych proroków Starego Testamentu, nawołujących do zaniechania ofiar i powstrzymania się od dalszego przelewu krwi, to wszystkie egzegezy wywodzące się z pnia religii judeo- -chrześcijańskiej eksponują wyłącznie ten fragment Pierwszej Księgi Mojżesza, gdzie Pan po 12 potopie upoważnia Noego do jadania wszystkiego, „co się rusza i żyje” (Rodz 9, 2-3). Całkowicie zignorowana pozostaje wypowiedź Jeremiasza (Jer 7, 22-23) oraz przemilczany i pomijany dramatyczny apel, uważanego za jednego z największych proroków, Izajasza: Przestańcie składania czczych ofiar (…). Ręce wasze pełne są krwi. (Iz I, 13-15). W miarę jak przybywa ludzi na świecie, następstwa owego błędu, n i e n a p r a w i o n e g o w p o r ę, stają się coraz bardziej widoczne i dotkliwe. Podobnie jak obecność kilku termitów czy mrówek w drewnianym domu nie stwarza jeszcze zagrożenia dla całości budynku i życia jego mieszkańców, tak termity w ilości kilkuset milionów to już prawdziwa katastrofa. Dom po upływie kilku dni, a nawet godzin zmienia się w kupkę trocin. Na początku naszej ery cała populacja ludzka liczyła nie więcej niż 300 milionów. Teraz, u progu trzeciego tysiąclecia, jest nas już prawie 6 miliardów. A jeżeli sześć miliardów ludzi marzy o kotletach i kiełbasie, to nic dziwnego, że świat staje się jedną wielka jatką. Sytuacja tego „domu”, jakim jest nasza planeta Ziemia, budzi więc uzasadniony lęk o przyszłość. 13 * * * Wśród ssaków naszej planety żyją: trawożerne przeżuwacze, mięsożerne drapieżniki, owocożerne małpy i inne roślinożerne istoty, do których należy gatunek ludzki. Stosownym dla nich pokarmem są, oprócz owoców, warzywa, ziarna zbóż i nasiona roślin strączkowych, orzechy oraz zioła. O tym naturalnym przystosowaniu świadczą jednoznacznie cechy fizjologiczne i morfologiczne organizmu ludzkiego, jak na przykład: skład soków trawiennych, budowa zębów, długość jelit, aktywność wątroby itp., oraz oczywisty brak tak spektakularnych cech trawożernych i drapieżników, jak żwacz, drugi żołądek krowy oraz pazurów, spiczastych trzonowców i grubych, silnych łap, które mają zwierzęta przystosowane do odżywiania się mięsem. Doktor T. De la Torre zrobił ciekawe zestawienie cech układu trawiennego zwierząt mięsożernych i owocożernych małp. Różnice sa uderzające, ale najważniejsze, że cechy organizmu ludzkiego odbiegają wyraźnie i jednoznacznie od organizmu drapieżników, są natomiast dokładnie zbieżne z cechami owocożernych. Stąd niewątpliwy wniosek, że dla człowieka mięso, podobnie jak trawa, nie jest pokarmem odpowiednim! Błąd żywieniowy popełniany przez ludzi żyjących współcześnie ma kilka wymiarów: 1) indywidualny, 2) zbiorowy, 3) międzypokoleniowy, czyli genetyczny i 4) międzygatunkowy, czyli ekologiczny. Z tym podziałem wiążą się kierunki działania i zakres problematyki wegetarianizmu. Wymiar indywidualny dotyczy pojedynczych osób, wynika z osobistego wyboru diety – mięsnej lub jarskiej – i jest przez nie same realizowany. Następstwa tego wyboru dotyczą też ich samych, wyrażają się w zdrowiu lub chorobach, w całym stylu życia i myślenia, w postawach moralnych i perspektywach kulturalnego rozwoju osobistego. Dotyczą więc zarówno indywidualnego stanu zdrowia fizycznego, jak również stanu świadomości. Jednoznacznym sygnałem wyboru nietrafnego są choroby zwyrodnieniowe, atakujące masowo ludzi w krajach wysoko uprzemysłowionych, bogatych, gdzie jadanie dużych ilości mięsa jest niekwestionowanym, powszechnym zwyczajem, przydaje prestiżu, uchodzi za słusznie chroniony przywilej zamożności. Taki wybór ma również silny związek ze stanem świadomości, z którego się rodzi i który potem kształtuje. Zakłada bowiem psychiczną, milczącą akceptację istnienia całego przemysłu mięsnego, funkcjonowania rzeźni, gigantycznych fabryk hodowlanych, myśliwstwa, rybołówstwa i setek innych form eksterminacji i udręki zwierząt. W ten sposób uznaje się za dopuszczalne i godziwe, że na naszej w s p ó l n e j Planecie wykonywany jest nieprzerwanie proceder rozmnażania (a inseminacja jest zabiegiem brutalnym, okrutnym i odrażającym), hodowania i codziennego uśmiercania milionów czujących istot, zdolnych tak samo jak ludzie do cierpienia. To cyniczne, otwarte przyzwolenie lub ukradkowa, wstydliwa zgoda, rozwija się jak spirala i obejmuje swoim zasięgiem coraz szerszy krąg istnień, włącznie z ludźmi, których krzywdę i cierpienie tolerujemy również bez protestu i zgrozy. A nawet sami jesteśmy gotowi do tego, aby to cierpienie zadawać. Świadomość mięsożercy skazuje go na poniżającą wegetację w zawężonej sferze wyobraźni, wrażliwości i zainteresowań, skoncentrowanych głównie na „polowaniu” w dosłownym lub najszerszym znaczeniu tego słowa. Z niej wywodzi się irracjonalna zachłanność, chciwość i bezpardonowa rywalizacja. Jest to właśnie stan ŚWIADOMOŚCI ŁOWCY. 14 Trwające od stuleci obyczaje jedzeniowe tak zakorzeniły się w tradycji, tak zdominowały ludzką świadomość, że obecnie utkwiliśmy bezwiednie w paradoksalnej i urągliwej sytuacji, kiedy to wszystko, co ludziom najbardziej szkodzi, co powoduje choroby i skraca życie, uchodzi dość powszechnie za d o b r e o d ż y w i a n i e. Wśród zalewu propozycji zdenaturowanych, często toksycznych produktów technologii spożywczej i przemysłu spożywczego, rzadko komu udaje się ocalić w sobie samodzielny, zdrowy odruch, aby wybierać dla siebie na pokarm przede wszystkim świeże owoce, potrawy z pełnego ziarna zbóż, warzyw i nasion roślin strączkowych oraz orzechów i trafnie dobranych ziół. A one właśnie składają się na naturalny l u d z k i pokarm, odpowiedni i zdrowy. Sygnały zapowiadające radykalną zmianę tych opinii ukazywały się coraz częściej i były coraz bardziej wyraźne, coraz lepiej uzasadnione i coraz bardziej kategoryczne. Jeszcze w roku 1959 renomowane pismo medyczne The Lancet zamieściło w artykule redakcyjnym takie doniosłe oświadczenie: „Dawniej białko pochodzenia roślinnego zaliczano do gorszej kategorii i traktowano jako mniej wartościowe od białka zwierzęcego. Obecnie jednak rozróżnienie to zostało powszechnie zarzucone”. „Dieta wegetariańska może zapobiec w 90% zatorom i zakrzepom naczyń, a w 94% chorobie wieńcowej” – taką opinię przekazuje Journal of the American Medical Association z września 1961 roku. A oto wypowiedź na łamach pisma amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk z maja 1974: „Osoby pozostające na wyłącznej diecie wegetariańskiej, wśród wielu społeczności na świecie zachowują doskonały stan zdrowia. Wskazuje to na fakt, że dieta złożona z właściwie dobranych pokarmów roślinnych jest pod względem odżywczym całkowicie wystarczająca”. Potem następowały dalsze sygnały. W lipcu 1980 roku w raporcie Amerykańskiego Towarzystwa Dietetycznego (American Dietetic Association) można przeczytać co następuje: „Jako stowarzyszenie profesjonalnych dietetyków, Amerykańskie Towarzystwo Dietetyczne zobowiązane jest troszczyć się o stosowanie zasad zdrowego żywienia”. Po takim oświadczeniu, dotyczącym rzetelności i wiarygodności członków towarzystwa, następuje takie stwierdzenie: „Amerykańskie Towarzystwo Dietetyczne uznaje, że dieta wegetariańska właściwie zaplanowana (to znaczy urozmaicona i zrównoważona – M.G.) odpowiada w pełni wymogom dobrego odżywiania”. Są to wszystko znaczące sygnały zapowiadające ZMIERZCH ŚWIADOMOŚCI ŁOWCY! Po kilkudziesięciu latach fałszywego, nietrafnego formułowania zaleceń żywieniowych, naukowcy odkryli swój błąd. Wiosną 1991 roku lekarze i dietetycy, uczeni, skupieni w organizacji pod nazwą Komitet do spraw Medycyny Odpowiedzialnej (Phisicians Committee for Responsible Medicine) w Waszyngtonie, ogłosili cztery grupy pokarmowe jako podstawowe w ludzkiej diecie. Są nimi: zboża, nasiona roślin strączkowych, warzywa i owoce. Jest to manifestacja doniosłej zmiany w oficjalnej polityce żywieniowej od roku 1956, kiedy to jako podstawowe grupy pokarmowe lansowano: mięso, nabiał, zboża oraz warzywa i owoce. W tym ostatnim, najnowszym zaleceniu, mięso i nabiał zostały zupełnie pominięte, uznane za niepotrzebne w ludzkiej diecie, a co więcej niepożądane i szkodliwe. Ta deklaracja lekarzy reprezentujących medycynę odpowiedzialną została potwierdzona i uwiarygodniona, gdy w kwietniu 1993 roku Federalny Komitet Doradczy zarekomendował Ministerstwu Rolnictwa i Zdrowia dietę wegetariańską jako odpowiednia alternatywę dla wszystkich Amerykanów. Polskie tłumaczenie tego obszernego tekstu zostało opublikowane w czasopiśmie „Wegetarianin” i zatytułowane RZĄD USA APROBUJE DIETĘ WEGETARIAŃSKĄ. Ostatnio coraz mocniej eksponowana jest sprawa szkodliwości picia mleka krowiego. Jest to bowiem pokarm dla dorosłego człowieka nienaturalny, zawierający tak jak mięso cholesterol i 15 tłuszcze nasycone, co powoduje te same dolegliwości co mięso, i to zarówno u dzieci, jak i dorosłych. Trwają badania nad kontrolowaniem stanów alergicznych spowodowanych piciem mleka, co do niedawna nie było w ogóle brane pod uwagę. Można przeczytać coraz więcej opracowań na ten temat, m.in. dr Nand Kishore Sharma pt. „Mleko cichy morderca”. Zbiorowy wymiar wegetarianizmu wiąże się z faktem, że błąd żywieniowy indywidualny, to znaczy popełniany przez pojedyncze osoby, zwielokrotniony w skali milionów i miliardów konsumentów, kumuluje się, a potem wyraża w konsekwencjach dotyczących różnych sfer życia zbiorowego, takich jak ekonomia, ekologia, rolnictwo, medycyna, a także kultura, moralność, sztuka, obyczajowość i wiele innych. Zbiorowe życie ludzkie zostaje zdominowane pogonią za mięsem! Na codzień jednak nie dostrzegamy tej bezpośredniej zależności między naszymi najbardziej osobistymi zachowaniami, odczuciami i chęciami, a prawidłowością rządzącą zjawiskami ogólnymi, pozornie odległymi i nie mającymi z nami żadnego związku. W rzeczywistości jednak ten nasz o s o b i s t y, absolutnie prywatny apetyt na kotlet wyznacza kierunki światowej polityki, określa międzynarodowe stosunki ekonomiczne i treści programów społecznych. A i to, że w jakimś odległym może miejscu świata jakaś zmaltretowana, udręczona krowa otrzymuje swój śmiertelny cios. – To właśnie świadomość łowcy wykreowała całą współczesną cywilizację, cywilizację barbarzyńską, brutalną, pełną krwi i okrucieństwa, zbrodni, konfliktów i agresji. To za sprawą świadomości łowcy tworzy się klimat kulturalny i moralny, który blokuje szansę indywidualnego rozwoju każdego człowieka, udaremnia potrzebę samorealizacji, będącą kołem napędowym całej ewolucji świata. Dopiero u człowieka odżywiającego się zgodnie z naturą jego roślinożernego organizmu otwierają się możliwości aktualizowania genetycznie uwarunkowanego potencjału rozwojowego. I dopiero tacy ludzie, którzy tę możliwość wykorzystają, byliby zdolni do wyłonienia nowej, prawdziwie humanistycznej cywilizacji. Nasz świat jest chory na agresję. Źródłem tej choroby, oprócz czynników psychicznych i wpływu klimatu kulturalnego, jest również oddziaływanie przenoszone bezpośrednio przez hormon nadnercza – adrenalinę. Ten hormon, zwany hormonem strachu, gniewu, bólu i nienawiści, wydziela się najobficiej u zwierząt i u ludzi w sytuacjach stresowych – zagrożenia, cierpienia, lęku. Tym hormonem nasycone są tkanki udręczonych zwierząt hodowlanych. W organiźmie zjadaczy mięsa, przyjmującym co dzień od nowa świeże dawki adrenaliny, wyzwalają się nieświadomie inspiracje do wyładowania irracjonalnej, bezkierunkowej agresywności. Wyładowuje się ją na przypadkowych obiektach lub znajdując jakiekolwiek preteksty do tego, aby atakować. Inną patologiczną reakcją na pogwałcenie naturalnych ludzkich potrzeb pokarmowych i stosowanie diety drapieżników jest alkoholizm. Układ trawienny człowieka – roślinożercy – z ogromnym trudem radzi sobie z nadmiarem białka zwierzęcego. Musi na to zużytkować dodatkowe ilości energii, a dla doraźnego uzupełnienia jej deficytu szuka środków ekscytujących. Są nimi we współczesnym świecie głównie papierosy i alkohol. Na istnienie ścisłej zależności między jadaniem mięsa a potrzebą alkoholu dawno już zwróciła uwagę medycyna chińska. Każdemu, kto chciałby zerwać z nałogiem alkoholizmu, zaleca się dietę wyłącznie roślinną. Według opinii lekarzy chińskich, alkoholikami są zazwyczaj ludzie mający zbyt mocne Yang, a takich nie spotyka się nigdy wśród wegetarian. Wegetariańska kuracja antyalkoholowa jest najskuteczniejsza, gdyż usuwa przyczynę pożądania alkoholu, a wtedy pacjentowi łatwiej jest powstrzymać się od picia. Dieta bezmięsna pomaga nie tylko w leczeniu choroby alkoholowej. Zaobserwowano wielokrotnie, że po pewnym czasie jej stosowania przestają smakować również cukier i papierosy. Wskazuje to na fakt, że podatność na uleganie nałogom jest tą sama ułomnością 16 organizmu, która wyraża się tylko w rozmaitych, niekorzystnych dla niego formach łaknienia, między którymi zachodzi jednak ścisły związek. Uleganie jednemu z nałogów zwiększa podatność na inne, podczas gdy uwolnienie się od pierwszego toruje drogę stopniowemu wyzwalaniu się od pozostałych. Taki właśnie związek zachodzi między pożądaniem mięsa a pożądaniem alkoholu, nikotyny i cukru. Pokarm mięsny, będący silnym afrodyzjakiem (wiedza o tym hodowcy, którzy ogierom, buhajom i knurom dają zwiększone dawki białka w paszy), ma z kolei znaczny wpływ na inne jeszcze klęski współczesnej sytuacji światowej, jakimi są: „lawina” demograficzna, rozprzestrzenianie się chorób wenerycznych i AIDS. Z tym afrodyzjakalnym działaniem mięsa wiąże się też tragiczny, nierozwiązalny dylemat – problem aborcji. Czy lepsze jest ograniczanie przeludnienia zabijaniem płodu w łonie matki, czy skazywanie urodzonego dziecka na życie gorsze nieraz od śmierci? – Przy roślinnej, l u d z k i e j diecie energia seksualna zostaje wyciszona, ograniczona do naturalnych wymiarów i kierowana nie tylko do czynności prokreacyjnych, ale głównie wykorzystywana do stymulowania rozwoju umysłowego, ogólnego doskonalenia psychicznego i sublimowania życia na wszystkich poziomach wegetatywnych i duchowych. 17 * * * Wymogami hodowlanymi zdominowane jest też współczesne, konwencjonalne rolnictwo. Znaczną większość zbiorów przeznacza się na paszę dla zwierząt hodowlanych na mięso. Tylko jedna dziesiąta tej ilości zboża, którą uprawia się obecnie na całym świecie, wystarczyłaby dla dostarczenia codziennie posiłku wszystkim ludziom na Ziemi przez cały rok. Ciągłe wysiłki zmierzające do podwyższania plonów są jednak wymuszane potrzebami paszowymi i dla uzyskiwania ogromnych ilości zbiorów stosuje się sztuczne stymulatory: nawozy syntetyczne i toksyczne pestycydy. W rezultacie stosowania chemicznych metod w rolnictwie, jesteśmy skazani na jadanie roślinnego pokarmu nasyconego substancjami toksycznymi i mięsa zwierząt zatrutych toksyczną paszą. Bezpośrednim skutkiem tego jest alarmujący wzrost chorób. Aby je leczyć, trzeba z kolei organizować ogromny i kosztowny system lecznictwa oraz wytwarzania chemicznych leków. W procesie produkcji tych leków następuje dalsze skażenie środowiska i dalszy wzrost chorób, spowodowanych tym skażeniem. Skuteczność produkowanych leków jest ponadto testowana w niezliczonych, okrutnych doświadczeniach dokonywanych na zwierzętach. A żeby znajdować do tego odpowiednich wykonawców, takich jak hodowcy, rzeźnicy, konwojenci, wiwisektorzy, musi dokonać się głęboka degradacja świadomości ludzkiej, aby nie zabrakło chętnych, którzy robią to wszystko bez żadnych wewnętrznych oporów. Raz zdegradowana świadomość akceptuje już potem największe nawet zło i najokrutniejszą krzywdę – zwierząt i ludzi. Opłacalność zaczyna być czynnikiem sankcjonującym każdą niegodziwość. Proceder hodowlany kondycjonuje ludzi do takiego sposobu moralnego oceniania, które odbywa się bez udziału naturalnej ludzkiej wrażliwości na cudzą krzywdę, zawęża wyobraźnię, deprawuje sumienie. W rezultacie wypacza kierunek dalszego rozwoju duchowego i kulturalnego dojrzewania, prowadzi na manowce zdziczenia i barbarzyństwa, poniżenia i nieszczęścia wszystkiego, co żyje na Ziemi. Szkody materialne wyrządzane przez współczesne, konwencjonalne rolnictwo, dopingowane wymogami paszowymi i hodowlanymi, mają już zasięg katastrofy ekologicznej. Wynika to ze skażenia gleby środkami chemicznymi, zatruwania nimi lasów i wód powierzchniowych oraz głębinowych, z wycinania lasów na tereny pastwiskowe, eksploatacji zasobów kopalnych dla uzyskania energii na potrzeby przemysłu hodowlanego i mięsnego, erozji gleby powodowanej nadmiernym jej obciążeniem i zmuszaniem do nieustannego wydawania plonów, bez jednego nawet roku wypoczynku. Ekologiczne szkody wyrządzane przez rolnictwo wynikają nie tylko bezpośrednio z czynności uprawowych i hodowlanych, ale także z winy zakładów przemysłowych produkujących dla potrzeb rolnictwa konwencjonalnego. Są między nimi toksyczne środki ochrony roślin, syntetyczne nawozy (słynne puławskie „azoty” i krajobraz księżycowy wokół tych zakładów są dobrze znane), a poza tym ciężki sprzęt rolniczy itd. Ogromne, fabryczne hodowle zwierząt przeznaczonych na rzeź są również nieprawdopodobnym obciążeniem ekologicznym dla środowiska. Wymagają ogromnych ilości wody i energii (na przykład dla wyprodukowania w USA 1 kg steku trzeba zużyć ponad 20 tys. litrów wody, to jest 15 razy więcej, niż w przypadku równoważnej białkowo żywności roślinnej, a dla uzyskania 1/2 kg wołowiny z tuczu przemysłowego, które dostarcza 500 kalorii energii pokarmowej, trzeba zużyć około 17 tys. kalorii energii paliw kopalnych, to jest 57 razy więcej, 18 niż w przypadku pszenicy), powodują kolosalne zanieczyszczenie odchodami zwierzęcymi, zrzucanymi najczęściej do najbliższych akwenów, jak rzeki, jeziora, stawy, kanały. Ich ilość w USA już w roku 1960 przewyższyła dwukrotnie stopień skażenia spowodowany przez przemysł, zaś ponad pięciokrotnie przez odchody ludzkie. Nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, a nawet mało jest ekologów, zwracających uwagę na tę stronę zagadnienia. 19 * * * Międzynarodowe relacje ekonomiczne oraz rynek wewnętrzny i cała sytuacja gospodarcza świata są w ogromnym stopniu podporządkowane przemysłowi mięsno-hodowlano-paszowemu. Świat naprawdę kręci się dookoła kiełbasy! Całe ogromne obszary przemysłu, handlu i rolnictwa funkcjonują bezpośrednio lub pośrednio na użytek konsumentów mięsa. Jego produkcja powoduje też niewiarygodne marnotrawstwo surowców roślinnych. Na przykład ze 100% nakładów na białkowe surowce paszowe otrzymuje się z powrotem tylko 9% białka w baraninie lub 6% w wołowinie. Przeznaczając zaś zużywane obecnie na paszę zboże, kukurydzę, soję, mleko i warzywa, bezpośrednio na pokarm dla ludzi, można łatwo zapobiec narastającej katastrofie głodu na całym świecie. Okaże się wtedy, że jedzenia jest w bród, że Ziemia jest szczodra, gdy jej dary wykorzystywać godnie i z umiarem – bez rzezi. Jednak irracjonalna zachłanność, chciwość i okrutna bezwzględność, charakteryzujące świadomość łowcy, ukształtowały i zdominowały wiele dziedzin współczesnego życia gospodarczego, w tym także „wielkiego biznesu”. Nowoczesny rynek światowy wypełniony jest takimi towarami i taką działalnością, które przynoszą producentom i handlowcom ogromne zyski, podczas gdy jej efekty wymierzone są przeciwko konsumentom. Merytoryczne i etyczne motywy podejmowania takiej produkcji i dystrybucji zostały w pełni podporządkowane zasadom komercyjnym. Podstawowe dziedziny tego biznesu to: produkcja alkoholu i papierosów, konwencjonalne rolnictwo wraz z produkcją środków chemicznych wytwarzanych na użytek tego rolnictwa, przetwórstwo spożywcze wraz z produkcją toksycznych komponentów do ich konserwowania, przemysł mięsno-hodowlany oraz oficjalna medycyna, określana ostatnio jako „medi-biznes” i przemysł farmaceutyczny, rozrastający się bujnie na pożywce zaspokajania potrzeb wyzwalanych przez poprzednio wymienione dziedziny biznesu. Wszystkie one wspierają się nawzajem, stymulują własny rozwój i przyczyniają się do rozszerzania zakresu odbiorców, korzystających z owych towarów i usług. Lansowana przez oficjalną medycynę dietetyka wciąż przysparza konsumentów biznesowi mięsno-hodowlanemu, a ten z kolei pomnaża nieustannie ilość pacjentów korzystających z usług medi-biznesu. Jest to wymiana świadczeń bardzo owocna i korzystna dla obu stron. Ale na tym krąg kooperantów się nie zamyka. Twórcza koegzystencja medi-biznesu z przemysłem mięsno-hodowlanym ma również ogromny wpływ na pomyślność interesów w takich jeszcze dziedzinach, jak przemysł alkoholowy, tytoniowy i farmaceutyczny. Obserwowany w ostatnich latach gwałtowny wzrost ilości chorób jatrogennych i d i e t o g e nn y c h jest bezpośrednim skutkiem stosowania zaleceń żywieniowych i terapeutycznych, formułowanych przez konwencjonalną, naukową medycynę współczesną. Równolegle do rosnącego popytu rozwija się handel produktami farmaceutycznymi, papierosami i alkoholem. Zgubne efekty jego działalności są widoczne i odczuwalne w skali międzynarodowej, krajowej i indywidualnej. Wykreowany przez świadomość łowcy NOWOCZESNY RYNEK rozrasta się i rozkwita. Każda podłość i każda zbrodnia znajduje usankcjonowanie w czerpanych stąd ogromnych zyskach – indywidualnych, narodowych i miedzynarodowych. Sztaby dystrybutorów, 20 producentów i uczonych pracują we wszystkich dziedzinach wielkiego biznesu z dużą korzyścią dla siebie i z ogromną, nieodwracalną szkodą dla świata. Marnotrawstwo surowców roślinnych, toksyczne skażenie pokarmów i całego środowiska oraz eksploatowanie zasobów naturalnych, a głównie fizyczna i moralna degradacja ludzi, to koszty, jakie płaci dziś caały świat za popełniany od tysiącleci błąd żywieniowy. Konsekwencje tego błędu tak się obecnie nasiliły i skumulowały, że nasze pokolenie oraz pokolenia następne stają wobec perspektywy zapłacenia za niego NAJWYŻSZEJ CENY! Przemysł mięsnohodowlany jest już w tej chwili gałęzią produkcji równie niebezpieczną, jak przemysł zbrojeniowy! Oba w jednakowym stopniu burzą równowagę ekonomiczną świata i są jednakowo złowrogim zagrożeniem dla istnienia życia na całej Planecie. Świadomość łowcy prowokuje do tego, aby rozbudować arsenały najniebezpieczniejszej broni oraz wiele różnych, potężnych nurtów produkcji, wykonywanej na użytek przemysłu zbrojeniowego i wykorzystywać go do atakowania innych ludzi. Świadomość łowcy skłania do wyszukiwania u ludzi cech odmienności i interpretowania ich jako znamion wrogości. To świadomość łowcy toruje drogę do coraz to nowych nabywców broni, podczas gdy przemysł mięsno-hodowlany produkuje wciąż nowe porcje toksyn stymulujących potrzebę, aby tę broń produkować, aby ją kupować i aby jej u ż y w a ć. Jak nazwać tę chorobę, polegającą na irracjonalnej, patologicznej agresywności, na nieustannej dążności do autodestrukcji, tak juz powszechnych i pospolitych w skali historycznej i geograficznej, że zostały uznane za nieodłączny, n o r m a l n y aspekt ludzkich dziejów? Dzieje te upamiętniane są przez h i s t o r y k ó w w uczonych księgach, chociaż winny być raczej treścią zapisów na kartach choroby, dokonywanych przez p s y c h i a t r ó w. Z punktu widzenia biologicznego i psychospołecznego gatunek ludzki pozostaje od tysiąleci w stanie permanentnej patologii, zagadkowej i złowrogiej choroby ciała i umysłu – PSYCHOAGRESJI. Istnieją już na świecie ośrodki lecznicze, gdzie dietą bezmięsną przywraca się zdrowie chorym w ciężkich przypadkach schizofrenii. Są więc podstawy do tego, aby przewidywać, że w sytuacji gwałtownego rozprzestrzeniania się na świecie epidemii ludzkiego szaleństwa, bezrozumnej i morderczej napastliwości, taka metoda terapii okazałaby się równie skuteczna w skali globalnej. 21 * * * Niebezpieczeństwo spowodowane błędną dietą ludzką wynikającą jednak nie tylko z katastrofalnego skażenia środowiska, inwazji chorób zwyrodnieniowych, degradacji świadomości oraz totalnej, patologicznej agresywności, ale i z tego, że wymienione następstwa owego błędu potęgują się i kumulują w k a ż d e j n a s t ę p n e j g e n e r a c j i – tragedia uzyskuje wymiar międzypokoleniowy.. Moda na mięso rozszerza się, utrwala i upowszechnia, a ludzi na świecie przybywa „lawinowo” i każdy chce dostać jak największą porcję. Każde przychodzące na świat dziecko już po kilku miesiącach życia zostaje poddane inicjacji w mięsożerstwo, która jest brutalnym gwałtem popełnianym na jego roślinożernym organizmie. Wszystkie późniejsze choroby, cierpienia, każdy dzień spędzony w szpitalu, pełen tęsknoty i rozpaczy, są w przeważającej mierze ceną za ten nieświadomy błąd rodziców. Niedyspozycje dzieci, które obecnie chorują tak często i tak ciężko, mimo udzielanych rodzicom pouczeń dotyczących właściwej nad nimi opieki i „odpowiedniego” odżywiania, wskazują wyraźnie na to, że rodzice i lekarze udzielający tych rad i pouczeń, mylą się bardzo głęboko w swoich opiniach o tym, co jest dla dziecka dobre i pożyteczne. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat mięso stało się obsesją świata, przedmiotem najwyższego pożądania, symbolem sukcesu, szczytem luksusu, podstawą do uzyskania społecznego prestiżu. Zaczęły obowązywać standardy „dobrego odżywiania” z dużą ilością potraw mięsnych i wędlin. Jada się go około pięciokrotnie więcej, niż przedtem. Teraz już przychodzi na świat czwarte pokolenie z tej urzeczonej obfitością mięsa populacji. I juz od kilkunastu lat Natura zaczyna egzekwować dług zaciągnięty przez trzy poprzednie pokolenia ludzi, którzy uznali, że m u s z ą jeść dużo mięsa i że w tym celu w o l n o im zabijać. Od kilkunastu lat w krajach wysoko uprzemysłowionych rodzi się coraz więcej dzieci z chorobami wrodzonymi. Są nimi mukowiscydoza i homocystynuria. Przyczyną mukowiscydozy wydają się być następstwa trwałego przeciążania systemu wydzielania się śluzu w organizmie, a szczególnie w przewodzie pokarmowym i drogach oddechowych, następstwa przejęte po rodzicach i dziadkach. Homocystynuria zaś to groźna postać dziecięcej miażdżycy, polegająca na niezdolności organizmu do pełnego przetwarzania metioniny, jednego z aminokwasów najobficiej występującego w białku zwierzęcym. Choroby te są ciężkie, bolesne i na ogół nieuleczalne. Jest to sytuacja, w której suma osobniczych dolegliwości przeradza się w ułomność genetyczną, a wtedy dochodzi do kryzysu w skali gatunkowej. Cierpieniem i śmiercią płacą dzieci za błąd i winę swoich dziadków i rodziców. Dramat to tak bolesny i wstrząsający, że nie ma chyba sobie równego. Wskazywana niekiedy jako przyczyna niektórych chorób zwyrodnieniowych, enigmatyczna podatność o s o b n i c z a jest najprawdopodobniej również skłonnością odziedziczoną po najbliższych przodkach, nadużywających w ciągu kilku pokoleń pokarmów mięsnych. Wpływa to rujnująco nie tylko na ich własny organizm, ale zostaje przejmowane drogą genetyczną przez ich dzieci i wnuki. Pokolenia obciążone popełnieniem tego drastycznego błędu żywieniowego przekazują swoją złą tradycję nie tylko w dziedzictwie biologicznym, ale również za pośrednictwem wzorów 22 tradycji kulturalnej. Przykładem ilustrującym to zjawisko może być choćby dobrze znany, dziecinny wierszyk Jana Brzechwy o Kaczce Dziwaczce. Ten subtelny poeta nie uchronił się jednak przed oddziaływaniem wpływów, którymi nasiąkała przez całe wieki kultura wykreowana przez śwadomość łowcy. Bohaterka tego wierszyka, urocza indywidualistka, Kaczka Dziwaczka, po zaprezentowaniu wszystkich miłych dziwactw swojej oryginalnej osobowości, zostaje nagle k u p i o n a p r z e z k u c h a r z a. Ten zaś postanawia upiec ją na obiad i czyni to starannie, j a k n a l e ż y. Takie zakończenie wierszyka ma tu odgrywać rolę zabawnej pointy. Rozbawiło ono na pewno wielu, najpierw samego poetę, kiedy wierszyk pisał, potem rodziców, gdy czytali go swoim dzieciom, a wreszcie same dzieci.. Przy okazji nauczyły się one, co jest dowcipne, z czego można się śmiać, czym zabawić. Przekazano im wzory „dobrego humoru”, usytuowane w klimacie kultury ich przodków. Ten rodzaj zabawy i taki gatunek humoru nie rażą wrażliwości ukształtowanej świadomością łowcy, wydają się nawet miłe i zabawne. – A ile jeszcze jest w naszej sztuce cenionych książek, obrazów, wierszy, skażonych złą tradycją, będących dziełami twórców kondycjonowanych przez całe pokolenia do beztroskiego tolerowania tortur zadawanych zwierzętom i uznawania tego za naturalne, przyrodzone prawo człowieka? Wytworem świadomości łowcy jest nie tylko współczesna cywilizacja, ale również wiele wątków kultury i sztuki. 23 * * * Następstwem każdego nietrafnego wyboru, mającego znaczenie moralne, jest moralny błąd, czyli wina. Ten błąd żywieniowy, jakim jest jadanie mięsa przez roślinożernych ludzi, manifersuje się również jako zbiorowa wina gatunku ludzkiego wobec całego królestwa zwierząt. Sytuacja ta budziła zawsze protest u tych jednostek, których rozwój świadomości przewyższał znacznie przeciętną wrażliwość i poziom etyczny ludzi im współczesnych. Wyrażali oni zdumienie i ubolewanie, że człowiek potrafi krzywdzić i zabijać zwierzęta, które często służyły mu przez całe życie, dając siłę swych mięśni, tak jak konie i woły, oraz wełnę i mleko, tak jak owce. Współcześnie protest wyrażany jest przez tych, którzy dostrzegają i eksponują międzygatunkowy wymiar wegetarianizmu. Hinduska pisarka, Shrimati Rukmini Devi Arundale, napisała: Milczący krzyk milionów istot powinien brzmieć w naszych uszach głośniej, niż cały zgiełk świata. Czy ci, którzy mają uszy do słuchania, odpowiedzą na to wezwanie i ocalą nasz kraj od przesądu, że zwierzęta są stworzone tylko dla człowieka i jego przyjemności? Czy zniesiemy ich niewolnictwo i damy tym dzieciom Boga jedyne prawo, o które one proszą, prawo do miłości i opieki? A Albert Schweitzer powiedział: Dopóki ludzkość nie potrafi rozszerzyć kręgu swego współczucia i włączyć do niego wszystkich żyjących istot, nigdy sama nie zazna pokoju. Stowarzyszenia wegetariańskie na całym świecie alarmują, donosząc o udrękach, jakie muszą znosić zwierzęta, o cierpieniach zadawanych im przez hodowców, rzeźników, konwojentów oraz inne osoby uprawiające zawody związane z produkcją mięsa, a także o biernej zgodzie konsumentów mięsa i ich nieustających żądaniach, wymuszających trwanie tego procederu. Jedna z ulotek wydanych przez amerykańskie stowarzyszenie „Zwierzę Hodowlane” (The Farm Animal), zatytułowana „Zmaltretowana krowa” (Downed cow), jest wstrząsającym przykładem tego, co dzieje się codziennie ze zwierzętami, które człowiek zmusza do istnienia zabiegiem inseminacyjnym, aby po urodzeniu stworzyć im warunki tak bezlitosnej udręki, o jakiej nawet myśleć jest ciężko. Równie dramatyczną relację przekazuje w piśmie „Skowyt” polska dziewczyna, Gośka, po wizycie w rzeźni w czasie wykonywanych tam „normalnych” codziennych czynności. Nie wiem – pisze Gośka – nie potrafię tego wszystkiego opisać, jak tam było. To jest po prostu nie do opisania, to jest okropne. Nikomu nie radzę odwiedzin w rzeźni, nikomu, kto chce pozostać „normalnym”, spokojnym obywatelem, któremu po nocach nie śnią się koszmary. (…) wszedł tam jeden z młodych rzeźników i po kolei zabijał świnie uderzeniem siekierą w tył czaszki. Świnie, widząc co się dzieje, wpadały w panikę, jedna z nich, nie wiedząc, co zrobić, po prostu położyła się w kałuży krwi i krzyczała. To był krzyk pełen tak strasznej rozpaczy, przerażenia. Myślałam, że za chwilę zwariuję, jeżeli zaraz stamtąd nie wyjdę. Nie chce mi się już żyć i gdy widzę skórę czy mięso, chce mi się rzygać. Gdy widzę wszystkich ludzi nieświadomych tego lub nie chcących tego przyjąć do świadomości, kupujących i zjadających mięso, też mi się chce rzygać. (…) wszystko jest bez sensu, cały świat i ja też. 24 Ten koszmarny krajobraz cierpienia i poniżenia ludzi i zwierząt jest bezpośrednim wytworem świadomości łowcy. Ale teraz, niespodziewanie, równolegle z rozpowszechnieniem się idei wegetarianizmu oraz ruchów obrony zwierząt, na scenie świata dokonuje się jakby samoistna selekcja ludzi. Podział na tych, którzy chcą ratować zwierzęta przed cierpieniem, a ludzi przed poniżeniem, którzy protestują i dążą do zmiany istniejącej sytuacji, oraz na tych, którzy bronią dotychczasowego stanu rzeczy i dążą do jego zachowania. Jak gdyby podział na ewangeliczne „owce i kozły”. – Zło, dziejące się we wszystkich dziedzinach życia, osiąga swoiste apogeum. Odwieczny błąd żywieniowy ludzkości wyzwolił lawinę klęsk, nieszczęść i katastrof. Jego związek z tymi klęskami i katastrofami, już po chwili zastanowienia, staje się oczywisty, niewątpliwy, ewidentny, przemawia do rozumu, do uczucia, do wrażliwości i do wyobraźni. Budzi totalny protest! I w tej niepowtarzalnej chwili, o niewyobrażalnym znaczeniu dla przyszłości całej ludzkiej populacji, większość ludzi wybiera drogę zabiegów o doraźne, krótkowzroczne, partykularne lub wręcz osobiste korzyści – tylko na dziś. Bo jutro już sami o te swoje wywalczone korzyści potkną się i przewrócą. Powstają wprawdzie różne programy zmian i naprawy, projekty reform w wielu dziedzinach życia. Trudno jednak nie zauważyć, że tych najtrudniejszych problemów gospodarki światowej, a szczególnie problemów rolnictwa i wyżywienia nie uda się rozwiązać radykalnie i do końca bez wyeliminowania chemicznych środków stymulacji upraw i pielęgnacji ziemi, i bez wprowadzenia ekologicznych metod uprawy, a głównie bez głębokich zmian w zakresie sposobu odżywiania. Wszelkie inne próby oraz ich efekty będą zawsze tylko częściowe, doraźne, będą tylko półśrodkami, podciąganiem „krótkiej kołdry”, naprawami dokonywanymi w jednej dziedzinie, kosztem pogarszania sytuacji w innych. Współczesne rolnictwo konwencjonalne, nastawione głównie na zaspokajanie potrzeb paszowych w ilości proporcjonalnej do popytu na mięso, nie poświęca dostatecznej troski temu, aby żywność wytwarzana d l a l u d z i była dla nich pokarmem pełnowartościowym, nietoksycznym, naprawdę zdrowym. Żeby zamiast zdrowia, nie przysparzała samych chorób i nieszczęść. Rodzinne gospodarstwa rolne, obciążone obowiązkami hodowlanymi, które przyjęło się już od dawna traktować jako zawodowy obowiązek r o l n i k a, ponoszą na skutek istniejącej sytuacji nieobliczalne straty moralne i kulturalne. Bo jeżeli praca na wsi jest tak ciężka i angażuje tyle czasu we wszystkich porach roku, to nie jest to spowodowane samą uprawą roślin, ale przede wszystkim zajęciami związanymi z hodowlą. Samo uprawianie ziemi nie wymaga aż tak znacznego, nieustannego wysiłku i zaangażowania czasu. A ponadto uprawa roślin może być przecież źródłem wielu cennych inspiracji psychicznych, moralnych i rozwojowych, które w obowiązkach hodowlanych gubią się i zatracają. Odwrotnie, czynności hodowlane zdecydowanie ograniczają możliwości moralnego i psychicznego doskonalenia, powodują zbrutalizowanie i uprymitywnienie obyczajów i stępienie wrażliwości uczuciowej. 25 * * * Z produkcją i konsumpcją mięsa wiąże się jeszcze jeden alarmujący i bolesny, choć obłudnie przemilczany, fakt deprawowania tych wszystkich ludzi, którym popyt na mięso narzuca profesję. Wiadomo powszechnie, że do takich profesji należy zawód rzeźnika, handlarza mięsem i wędlinami, pracownika w przemysłowych hodowlach zwierząt itp. Do zawodów tych jednak ludzie przychodzą s a m i, niejako z wyboru, co pozwala domyślać się istnienia u nich już wcześniej predyspozycji i upodobań korespondujących z tym zawodem. Są to ludzie dorośli i sami biorą na siebie odpowiedzialność za swój wybór i za możliwe jego następstwa. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa w przypadku tych, którzy takich zachowań nie wybrali, ale które zostały im narzucone. I to narzucone w takim czasie i w takich okolicznościach, kiedy oni sami nie są w stanie niczego wybierać ani odrzucać, ani obronić się przed wyborem złym. Bez własnej więc wiedzy i winy są poddawani moralnej negatywnej indoktrynacji, kondycjonowani do brutalności i okrucieństwa. Takimi dotkliwie skrzywdzonymi i od zarania życia ograniczonymi w swoim przyrodzonym prawie do aktualizowania własnego najpełniejszego człowieczeństwa, są dzieci wychowywane w rodzinach chłopskich. Od wczesnych lat życia są przymusowymi świadkami i uczestnikami tego n o r m a l n e g o procederu swoich rodziców i sąsiadów, ich zawodowych czynności, polegających na zabijaniu zwierząt. Widzą, jak zostaje zabita na miejscu lub wyprowadzona do rzeźni ta Krasula, która od lat stała w oborze i jej mały, wzruszający cielak, z którym bawiły się jeszcze wczoraj. I ten pies, który długo służył przy budzie, a teraz – gdy się postarzał – ojciec zatłukł go lub powiesił, aby zrobić miejsce dla nowego, może ładniejszego psa. Dzieci na ogół lubią zwierzęta i łatwo się do nich przywiązują. I jakkolwiek zdarzają się przypadki okrucieństwa dzieci w stosunku do zwierząt, to bywają one najczęściej spowodowane naśladowaniem wzorów środowiska albo osobniczymi skonnościami patologicznymi. Pedagodzy zgodnie podkreślaja wychowawczą wartość obecności zwierzęcia w domu, w którym sa małe dzieci. Ale ta wartość może się realizować tylko wtedy, gdy dziecko ma okazję opiekować się swoim ulubieńcem, chronić go, karmić. Natomiast w gospodarstwach wiejskich hoduje się je tylko po to, by potem zabić i zjeść lub sprzedać na zabicie. Tak bezwzględne traktowanie zwierząt ma wtedy skutek wychowawczy wręcz odwrotny i nie może pozostać bez trwałego destruktywnego wpływu na moralne postawy dziecka i kształtowanie się jego wrażliwości emocjonalnej. Wiadomo przecież, że młodzież w organizacjach Hitlerjugend była świadomie i celowo kondycjonowana do okrucieństwa i bezwzględności wobec ludzi przy pomocy ćwiczeń na zwierzętach. I takiemu właśnie kondycjonowaniu, jakkolwiek nieświadomie i w sposób niezamierzony, tym nie mniej r e a l n i e, są poddawane dzieci w gospodarstwach chłopskich na całym świecie. Nie wszystkie dzieci reagują na te doswiadczenia jednakowo. Zależnie od swego indywidualnego dziedzictwa genetycznego, różne z nich wynoszą nauki i inspiracje. Niektóre oswajają się z tym szybko i łatwo, nawet jeżeli początkowo każdą śmierć zwierzęcia odbierały jako wstrząsającą, osobistą tragedię. Na przykład nagłe stwierdzenie, że ulubiony króliczek zniknął z klatki, a kawałek mięsa podany na talerzu przez matkę pochodzi z jego martwego ciała, 26 bywa dla niektórych małych dzieci szokiem, pozostawiającym trwałe ślady na cały życie. Te fakty, którym nie są one w stanie zapobiec, muszą jakoś usytuować w swoim dorobku psychicznym: albo jako trwały bunt i protest, albo jako realistyczne, bierne pogodzenie się z cudzym okrutnym losem, albo jako upodobanie i nawyk; jako niekwestonowane prawo do bycia samemu bezwzględnym i okrutnym. – Jaki może być procentowy udział tych dzieci o wiekszej osobniczej wrażliwości, które potem, w dorosłym życiu, aktywnie i żarliwie pragną bronić życia innych, aby zrekompensować swoją ówczesną, bolesną bezradność, a jaki udział tych skutecznie i trwale kondycjonowanych do brutalności i okrucieństwa, tego nikt nie badał i nie wiadomo, jak się ta sprawa przedstawia w liczbch. Obserwacje na przykład wskazują, że niektórzy dorośli rolnicy nigdy nie mogą przyzwyczaić się do tego, co robią i przed zabiciem zwierzęcia czują potrzebę oszołomienia się alkoholem. Nie potrafią bowiem na trzeźwo podnieść ręki do zadania śmiertelnego ciosu, nie są w stanie wykonywać swojej hodowlanej, zawodowej powinności bez narkozy. Inni natomiast znajdują w tym wyraźne upodobanie i wręcz szukają okazji, aby to robić. Każdy pretekst jest wtedy dobry, aby zabić lub choćby niszczyć – cokolwiek. Inną jeszcze wskazówką może być fakt, że w tych zawodach, które dawniej dla ludzi ze wsi pozostawały raczej mało dostępne, na przykład w środowiskach lekarzy, naukowców, nauczycieli, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat etos zawodowy obniżył się jaskrawo w sposób wielce niepokojący. Nie jest to więc tylko lokalny problem wiejski. Ludzie poddawani w dzieciństwie takiemu kondycjonowaniu, stają się potem bezwiednymi roznosicielami moralnej infekcji. Ich postawy i sposoby reagowania, jako pewne modelowe wzorce obyczajowe, szerzą się i upowszechniają jak choroba. Zwłaszcza wtedy, gdy będąc nauczycielami lub przełożonymi, narzucają je swoim wychowankom i podwładnym. Kazdego roku wkraczają w dorosłe życie społeczne nowe roczniki i nowe generacje ludzi obciążonych bagażem nawyków brutalności, psychicznie okaleczonych doświadczeniami i obserwacjami wyniesionymi z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości. Jako moralne wyposażenie wnoszą w życie swoich nowych środowisk własną wygaszoną wrażliwość, rozbudzoną i utrwaloną bezwzględność, szczególnie wobec wszystkich słabszych i bezbronnych. Może to właśnie przy okazji obserwowania tych hodowlanych zabójstw rodzi się w świadomości dziecka niewzruszone przekonanie, że korzyści finansowe, płynące z krzywdzenia innych, uświęcają tę krzywdę, a każdy czyn zostaje usprawiedliwiony czerpanymi z niego profitami. Ten jadowity pragmatyzm powoduje, że cudze cierpienie przestaje być traktowane w kategoriach uczuciowych i moralnych, a jest jedynie elementem kalkulacji ekonomicznej. W kalkulacji tej dominuje motyw opłacalności i jeżeli jakaś niegodziwość przynosi zysk, to motywy moralne, skłaniające do jej zaniechania, przestają być w ogóle brane pod uwagę. – Lata dzieciństwa spędzane w rodzinnym domu na wsi to twarda i ponura szkoła życia. W tej sytuacji narzucałby się projekt pilnego powołania Ligi Ochrony Dzieci Wiejskich, która broniłaby ich przed deprawacją ze strony rodzinno-hodowlanego środowiska. Zapał do realizacji tego projektu gaśnie jednak pd wpływem refleksji, że postulaty takiej Ligi byłyby mało skuteczne, dopóki nie ustają roszczenia konsumentów mięsa, żądających od wsi coraz nowych dostaw świeżej wołowiny, cielęciny, wieprzowiny i drobiu. Deprawacja dzieci wiejskich jest nieuniknionym zjawiskiem towarzyszącym trwaniu takich oczekiwań i roszczeń. Aby jej skutecznie i radykalnie zapobiec, trzeba by przede wszystkim uwolnić r o l n i k ó w od presji popytu wymuszajacego kontynuowanie tego poniżającego i dehumanizującego sposobu zarobkowania. Przywrócić w ten sposób rangę i szlachetność zawodu rolnika, który mógłby skoncentrować sie na czynnosciach decydujących o jego profesji, to znaczy u p r a w i a ć z i em i ę, siać i zbierać pokarm roślinny dla siebie i innych. Oswobodzony od haraczu hodowlanego i 27 uwolniony od nacisku nabywców mięsa, aby dalej wciąż hodował, zabijał i sprzedawał jak najwięcej. Infekcja brutalności, okrucieństwa i moralnej deprawacji rozprzestrzeniania się na cały świat. Główny ciężar odpowiedzialności za to spoczywa jednak nie tyle na samych hodowcach ani ich humanistycznie zubożonych i moralnie okaleczonych dzieciach, lecz na konsumentach i nabywcach, którzy popytem na mięso prowokują te wszystkie negatywne zjawiska. Deprawowanie dzieci chłopskich i jego wszystkie bezpośrednie i pośrednie skutki są tylko nieodłącznym, logicznym następstwem tego popytu. 28 * * * Można zatem powiedzieć, że w sensie humanistycznym i kulturowym, wieś jest najdotkliwiej poszkodowaną ofiarą istnienia i funkcjonowania tej struktury współczesnej cywilizacji, którą wykreowała świadomość łowcy. To właśnie środowiska chłopskie dźwigają największy jej ciężar i płacą najwyższe koszty hodowlanego procederu, uprawianego przecież przez wielu jeszcze innych jego uczestników. Ale jednocześnie ta sama wieś staje obecnie przed największą swoją szansą i możliwością odegrania doniosłej, niezastąpionej roli w tworzeniu nowej cywilizacji. To właśnie na rolnictwie bez hodowli i bez chemicznych środków uprawy ziemi koncentrują się nadzieje świata, oczekującego pozytywnych, głębokich przemian ekologicznych, ekonomicznych, zdrowotnych, kulturowych i moralnych. To na wsi spoczywa zaszczytna odpowiedzialność zainicjowania dzieła WIELKIEGO PRZEŁOMU. Dzieła pzezwyciężania złowrogich następstw żywieniowego błędu, jakie nawarstwiały się przez wiele wieków, a może nawet i tysiącleci, i które teraz przytłoczyły całą Planetę niezliczonymi nieszczęściami i zagrożeniami. Tylko wieś mogłaby stać się pierwszym ogniwem łańcucha kolejnych, dalszych przemian w kierunku odrodzenia i wykreowania nowej cywilizacji. W momentach przełomowych zmian i głębokich kryzysów bywają takie sytuacje historyczne, kiedy dotychczasowa działalność traci sens i wartość. Niektórzy producenci, wdrożeni do takiej działalności i uzyskujący z niej niekiedy znaczne korzyści, czują się zdezorientowani, zawiedzeni, jakby „wysadzeni z siodła”. Drastycznym przykładem takiej sytuacji był okres bezpośrednio po upadku Trzeciej Rzeszy, kiedy po zakończeniu wojny na terenie Niemiec pozostały jeszcze czynne pewne struktury gospodarcze i administracyjne, funkcjonujące dotychczas na usługi obozów koncentracyjnych. Produkowano tam miedzy innymi gaz i ampułki z fenolem do usmiercania więźniów oraz mydło z ich zwłok. Przy tych i wielu innych podobnych zajęciach pracowało umiejetnie i wydajnie wielu f a c h o w c ó w, cenionych i dobrze zarabiających. Byli wśród nich specjaliści wpuszczający gaz do komór, ładowacze zwłok, pielęgniarze wykonujący zastrzyki z fenolu w serca więźniów, strażnicy oraz ich zwierzchnicy, wydający ogólne i szczegółowe zarządzenia oraz wielu innych. Cała ta działalność służąca eksterminacji ludzi musiała nagle, wraz z zakończeniem wojny, przestać istnieć. Był to postulat nie wymagający specjalnych uzasadnień ani komentarzy. Nad bezrobociem spowowodanym tym zaprzestaniem poprzedniej produkcji nikt nie ośmieliłby się ubolewać, ani żądać zadośćuczynienia. Po prostu musiał się przekwalifikować. Nie ośmielano by się również skarżyć na straty wywołane brakiem zbytu na gotowe już produkty, ani domagać się finansowej rekompensaty, nawet jeżeli poniesione straby były znaczne. Gdyby bowiem protestujący przeciwko swoim stratom i swojemu bezrobociu żądali ponownego zatrudnienia we własnych lub podobnych zakładach, znaczyłoby to jednocześnie, że manifestowaliby na rzecz zagwarantowania im opłacalnego zbytu g a z u, f e n o l u i m y d ł a! – Obecnie chemizowana produkcja rolna oraz masowa hodowla bydła na rzeź jest również formą t o t a l n e j eksterminacji zwierząt, ludzi i gleby. Skargi rolników na ograniczenie kredytów na stosowanie dotychczasowych dawek nawozów syntetycznych, toksycznych środków ochrony roślin i na brak pożądanego, wysokiego popytu na mięso można by uznać za szczyt cynizmu, gdyby nie było wiadomo, że jest to tylko dno niedoinformowania i zagubienia. A także braku zrozumienia 29 sytuacji i niedoceniania własnej roli w narodzinach nieznanych dotychczas form życia, myślenia i gospodarowania. Świat wkracza obecnie w nowy wiek, rodzą się nowe paradygmaty w nauce, w moralności, w zaleceniach żywieniowych oraz nowe metody uprawy ziemi. Zachód odchodzi już stopniowo zarówno od konwencjonalnych metod uprawy, jak i od kultywowanej jeszcze do niedawna fascynacji produkcją i konsumpcją mięsa. W tej sytuacji własne nadwyżki chętnie przeznacza na eksport, pozbywa się ich skwapliwie, ponieważ miejscowi konsumenci są już znacznie lepiej poinformowani o prawidłowych zasadach zdrowego odżywiania, niż polscy nabywcy. Dlatego właśnie żądają zbóż, warzyw i owoców uprawianych metodami ekologicznymi, bez chemii, a popyt na mięso maleje tam z roku na rok. Opinie lekarzy i dietetyków na Zachodzie zmieniły się już znacznie, zaczyna się tam głęboki, doniosły przełom zarówno w sposobach uprawy ziemi, jak i w zakresie wymogów zdrowego odżywiania. A także w sposobie traktowania zawodu rolnika i pojmowania jego zawodowych i moralnych obowiązków. – Na polskiej wsi też trzeba będzie wkrótce zmienić w s z y s t k o! Strukturę i metody upraw, kalkulację finansową, obyczajowość i mentalność, postawy moralne i aspiracje kulturalne. Ta dawna, ponura, prymitywna, brutalna wieś odchodzi w przeszłość i nie ma juz dla niej miejsca w rodzącym się nowym świecie. W ostatnich latach sytuacja wsi ulega głębokiej, radykalnej zmianie, otwierają się dla niej wielkie, dalekosiężne perspektywy. Rola i pozycja wsi ulega przełomowej zmianie, staje przed nią doniosłe powołanie i moralna odpowiedzialność przed Historią za realizację celów i dokonań, mających spełniać się na całym świecie. Wsi przypada obecnie zaszczyt włączenia pierwszego ogniwa do łańcucha przyszłych epokowych przemian, jakie wskutek tego będą się mogły stopniowo wyzwalać. – Należy bowiem najpierw eliminować główne źródło degradacji, aby dalsze pozytywne zmiany mogły następować już potem swobodnie, łatwo, spontanicznie. Żeby cały świat zaczął się samorzutnie oczyszczać i uwalniać kolejno od skutków pierwotnego skażenia. I tak jak obecnie wieś jest źródłem toksycznej, chorobotwórczej żywności i moralnej infekcji, tak wieś odmieniona, zdrowa fizycznie i moralnie, może odrodzić świat. 30 * * * Potrzebny jest pilnie zupełnie nowy model życia wsi. Naprawdę nowoczesny, odmienny od dotychczasowego sposób życia i pracy na roli musiałby się zacząć od zrozumienia konieczności zaniechania hodowli zwierząt na ubój. Uwolnienie się od haraczu hodowlanego otwiera dla wsi liczne nowe, szlachetniejsze możliwości zarobkowania. W zakresie tego podstawowego zajęcia, jakim jest ekologiczna uprawa roślin na pokarm dla ludzi, można od razu znacznie rozszerzyć zakres uprawianych gatunków zbożowych, warzywnych i sadowniczych, sadzić drzewa orzechowe, uprawiać rośliny strączkowe i nasienne oraz oleiste. A potem robić z nich przetwory na użytek własny i na sprzedaż. Okolicznością dogodną dla producentów i dla konsumentów jest otwierający się w Polsce wolny rynek, który zapewnia większy i łatwiejszy zbyt temu, kto dysponuje lepszym towarem. Wykonując prace związane ze specyfiką wiejskiej produkcji rolnej, można by też zająć się wypiekaniem chleba z ekologicznie uprawianego, pełnego ziarna różnych zbóż, robić dżemy i inne przetwory z ekologicznie uprawianych owoców i warzyw (szczególnie cenne są warzywa i owoce umiejętnie suszone), dostarczać oleju wytłaczanego na zimno i nie fałszowanego miodu. Pasiecznictwo, oprócz tego, że dostarcza miodu, spełnia w gospodarstwie ekologicznym wiele innych, pożytecznych funkcji. Zapewnia dobre zapylanie zasiewów, a to umożliwia zwielokrotnienie zbiorów. Ponadto uprawianie roślin miododajnych, tzw. pożytków pszczelich, dostarcza jednocześnie cennego zielonego nawozu, który wzbogaca glebę najwartościowszymi substancjami mineralnymi i organicznymi, bez konieczności stosowania nawozów zwierzęcych i wykonywania związanych z tym uciążliwych, pracochłonnych czynności. Pasiecznictwo i uzyskiwanie miodu może też odciążyć ogromne areały najlepszej ziemi od potrzeby uprawiania buraków przeznaczonych na cukier. Na obszarach tych można zaś uzyskiwać wspaniałe plony dorodnych, zdrowych owoców, warzyw i szlachetnych gatunków zboża, a także ziół przyprawowych i leczniczych. Znaczną satysfakcję oraz korzyści zdrowotne i finansowe mogłoby dawać rozszerzenie zakresu uprawy lnu. Na areałach uwolnionych od upraw paszowych warto siać, choćby nawet nie każdego roku, tę pożyteczną i szlachetną roślinę. Dostarcza ona nie tylko wartościowej przędzy, ale również nasion, tzw. siemienia, wskazanego jako zdrowy pokarm („gomasio” to japońska nazwa popularnej przyprawy makrobiotycznej z nasion sezamowych i soli, do której zamiast sezamu, doskonale nadaje się również siemię lniane) i jako lekarstwo (galaretka z namoczonego siemienia jest skutecznym lekiem w wielu przypadłościach przewodu pokarmowego i chorobach dróg oddechowych). Ponadto wieś może stać się miejscem rozkwitu rzemiosła i w ten sposób nie tylko zdobywać dodatkowe źródła zarobku, ale również uniezależnić się pod względem cywilizacyjnym od miasta, wykonując we własnym zakresie takie zajęcia, jak na przykład stolarstwo, ślusarstwo, blacharstwo, usługi hydrauliczne, szewskie i elektroniczne, mając własne cegielnie, a głównie własne młyny. Wszystkie pracujące na zaspokojenie potrzeb lokalnych oraz najbliższej okolicy. Obecnie obowiązki hodowlane są czynnikiem hamującym pomysłowość i inicjatywę w zakresie umiejętności rzemieślniczych, co powoduje uzależnienie wsi od miasta albo zmusza do rezygnowania z wielu cywilizacyjnych udogodnień i skazuje na uprymitywnienie potrzeb 31 mieszkańców wsi. Co więcej, czynności wykonywane przy hodowli zwierząt zabierają rolnikom lwią część czasu i wymagają ich niewolniczej niemal obecności w gospodarstwie na co dzień. Uwolnieni od codziennych zajęć przy obsłudze zwierząt hodowlanych, mogliby poświęcać więcej czasu na uprawianie nie tylko rzemiosł użytkowych, ale i artystycznych. I ozdabiać własne środowisko, a także sprzedawać swoje wyroby, jednak bez pośrednictwa firm narzucających bezwstydnie wysokie marże. Nowym, bogatym terenem działalności zarobkowej dla wsi mogłaby stać się mała turystyka, to znaczy przyjmowanie u siebie na wakacje ludzi z miasta. Formy masowych wczasów nie sprawdzają się ostatnio i tracą popularność, głównie ze względu na wysokie koszty, a także i pewną koszarowość i ujednolicenie form takiego wypoczynku. Natomiast turystyka wiejska może być urozmaicona, zróżnicowana i zindywidualizowana, a ponadto znacznie tańsza. Umożliwiałaby też wymianę wartości kulturalnych i moralnych miedzy gośćmi a gospodarzami. Jeszcze inną formą nowej działalności zarobkowej i zarazem kulturalnej mogłoby być odpłatne wypożyczanie książek. Taki kierunek przeobrażeń i osiągnięć w ekonomicznej sytuacji wsi ograniczyłby też zapewne, a może z czasem i wykluczył potrzebę dodatkowej pracy w miejskich zakładach przemysłowych. Obecnie zmusza to do codziennego, o b ł ę d n e g o, przemieszczania się milionów ludzi z ich miejsc zamieszkania do – niekiedy bardzo odległych – miejsc pracy i z powrotem. Zróżnicowany i wszechstronny rozkwit ekonomiczny wsi otwiera jednocześnie dostęp nie tylko do udogodnień cywilizacyjnych, ale również do rozwoju kulturalnego. Bo samo wprowadzenie najbardziej nawet nowoczesnych i wyszukanych urządzeń do mechanizacji hodowli nie wpłynie jeszcze na podniesienie poziomu kulturalnego wsi, najwyżej poprawi jej p o l o r cywilizacyjny. Mechanizacja hodowli jest zabiegiem niejako kosmetycznym, podobnym do pokrycia pryzmy nawozu eleganckim, efektownym lakierem. Przy zachowaniu hodowli, w jakiejkolwiek formie, chłopska obyczajowość i mentalność pozostanie zawsze nie zmieniona. Bez radykalnej eliminacji procederu hodowlanego wieś nie przestanie być, tak jak dotąd, środowiskiem o niższej randze społecznej, tym środowiskiem „gorszym”, odstraszającym swoją obyczajowością i mentalnością, izolowanym od bogatszej i subtelniejszej kultury środowisk miejskich. Ze swojego stanu poniżenia społecznego i kulturalnej izolacji wieś może wydźwignąć się tylko s a m a. Zdecydowaną wolą, determinacją, wytrwałością, a przede wszystkim jasnym uśwadomieniem sobie tego, o jak wysoką stawkę toczy się ten bój. Że stawką tą jest zupełnie nowy – przewyższający pod każdym względem dotychczasowy – nieznany model życia wsi. Zdejmując przede wszystkim z szyi ten kamień młyński, jakim jest hodowla zwierząt na ubój, która już sama ściąga wieś na kulturalne dno. Awans kulturalny wsi nie mógłby się dokonać bez uwolnienia jej od haraczu hodowlanego. Dla uzyskania tego awansu nie wystarczy unowocześnienie kurników dla niosek i zmechanizowanie pomieszczeń dla krów i świń. Za ich nowoczesnymi zagrodami pozostaną udręczone, zmaltretowane zwierzęta, które bezwiednie biorą odwet na swoich ciemiężycielach. Izolują ich bowiem od tego wszystkiego, co w kulturze najcenniejsze, obarczają mentalnością, która powoduje, że homo urbanus dystansuje się od nich i spycha na pozycję ludzi drugiej kategorii. Dla uzyskania awansu kulturalnego nie wystarcza też samo podwyższanie poziomu zamożności, jest ono równie nieskuteczne, jaki mechanizacja obór i chlewów. Autentyczne uczestnictwo w dorobku ludzkiej kultury zaczyna się od przyjęcia za własne sposobów oceniania w kategoriach humanistycznych i nabycia zdolności do wyboru postępowania zgodnego z wymogami etycznymi i motywowania tego wyboru względami humanistycznymi i moralnymi. 32 Awans wsi wyniknie niejako samoistnie ze skoncentrowania się najpierw na ekologicznych uprawach na pokarm dla ludzi. Pociągnie to za sobą jej ekonomiczne zróżnicowanie i powstanie nowych źrodeł zarobku, rozwój działalności rzemieślniczej, artystycznej i oświatowej, a w związku z tym podniesienie się poziomu cywilizacyjnego, a wreszcie i rozbudowanie potrzeb kulturalnych. Taki rozkwit wsi może po pewnym czasie spowodować zmianę dotychczasowego kierunku migracji – już nie ze wsi do miasta, ale z miasta na wieś. Bo wieś zacznie ewoluować w kierunku wszechstronnego udoskonalenia, przestanie być tym środowiskiem społecznie gorszym, a stanie się l e p s z a. Lepsza pod każdym względem – ekologicznym, zdrowotnym, moralnym i duchowym. Może stać się OAZĄ i MEKKĄ świata. Jeżeli w rezultacie tych przemian zaistnieje taka sytuacja, że na wsi ludzie dobrzy i mądrzy będą pracować w zdrowym środowisku, wykonując zajęcia wzbogacające fizycznie, materialnie i duchowo nie tylko ich samych, ale całe środowisko, to czy można sobie wyobrazić korzystniejszy start w lepszą, doskonalszą przyszłość? 33 * * * W tej postulowanej przemianie, zwłaszcza w jej początkowej, wstępnej fazie dużą rolę mają do odegrania wzory stylu życia, myślenia i pracy ludzi dobrych, wrażliwych i niezachłannych, osiedlających się na wsi. Taki model oddziaływania i przekazywania dobrych wzorców postępowania, realizowany początkowo na małą skalę, stawałby się stopniowo zaczynem WIELKIEGO PRZEŁOMU. Byłby to model życia twórczy i poszukujący, alternatywny w stosunku do tego współcześnie dominującego w kulturze, niechlubnego ideału, jakim jest dążęnie do maksymalnego zysku przy j a k i e j k o l w i e k działalności zarobkowej i maksymalna konsumpcja produktów aktualnie lansowanych na rynku, z video jako najpopularniejszą formą rozrywki. Podczas gdy dla innych, poszukujących i twórczych, najczęściej wrażliwych i dobrych, nie ma właściwie miejsca we współcześnie istniejących strukturach społecznych i trendach ekonomicznych, a ich bezcenne inicjatywy są najczęściej udaremniane lub szykanowane. Zasadniczym warunkiem włączenia się do tego programu byłoby odnajdowanie ludzi pragnących uprawiać ziemię wyłącznie metodami ekologicznymi i dla których perspektywa hodowania zwerząt na ubój byłaby nie do przyjęcia. Konieczne byłoby umożliwienie i w pewnym stopniu ułatwienie (a przynajmniej odblokowanie w sensie prawnym i społecznym) szansy tworzenia „miejsc do życia” dla takich właśnie ludzi – głównie młodych małżeństw – szukających mieszkania, środków utrzymania, trwałych podstaw egzystencji i zdrowego środowiska. A jednocześnie reprezentujących alternatywny, to znaczy nie „produkcyjnokonsumpcyjny”, sposób myślenia i model aspiracji. Niezbędne byłoby obniżenie barier formalno- -prawnych przy nabywaniu działek ziemi, choćby z tego miliona hektarów leżących odłogiem nieużytków i z ewentualnego rozparcelowania deficytowych państwowych gospodarstw rolnych, choćby także pomiędzy dotychczasowych członków załogi pegeerowskiej. Ten pierwszy krok w realizacji nowego programu nie powinien zakładać z góry, czy działki takie mają w każdym przypadku funkcjonować w zespołach, czy też każda osobno, to znaczy jako osiedla o ustalonym z góry kształcie i zasadach wspólnotowych, czy też jako enklawy samotników. Chodzi o to, aby zapewnić w każdym przypadku możliwość podejmowania samodzielnych decyzji ludziom reprezentującym nowa mentalność. Niech działają możliwie swobodnie, stosownie do potrzeb rozwijającej się sytuacji. Kamealne początkowo, nie na skalę przemysłową, traktowanie swoich ekologicznych upraw umożliwia zebranie pewnego zasobu doświadczeń i obserwacji oraz dokonanie ich selekcji i weryfikacji. Ewentualne rozszerzenie upraw i przeznaczanie części swoich zbiorów na sprzedaż to byłby dopiero drugi, następny krok. A wtedy pożądany stałby się udział w organizacji na wzór zachodniej „Demeter”, na przykład polskiego „Ekolandu”. Ta organizacja przyjęłaby odpowiedzialność za instruktaż w zakresie sposobów uprawy oraz kontrolę i dystrybucję zbiorów. Ona także inicjowałaby powstawanie w całym kraju sieci coraz to nowych sklepów sprzedających żywność n a p r a w d ę zdrową. Z czasem na pewno powstałby popyt na polskie pokarmy roślinne również i za granicą, i wtedy organizacja patronująca mogłaby ułatwiać eksport. Jednak takie wyjście na zewnątrz, ten etap działalności handlowej, musi zostać poprzedzony okresem działalności wstępnej, tylko na potrzeby własne, aby mieć czas na 34 docenienie wartości swojej pracy, okrzepnąć psychicznie w bezinteresownym kontakcie z przyrodą i nie wpaść w pułapkę bezrefleksyjnej, owczym pędem inspirowanej pogoni za wielkim biznesem. W tej propozycji tkwi jednocześnie szansa wsparcia dla wysiłków zmierzających do rozwiązania kilku jeszcze innych, trudnych problemów naszej współczesnej sytuacji: 1) uzyskanie mieszkania dla młodych małżeństw i innych osób bezdomnych, a pozbawionych innych możliwości zdobycia własnego miejsca do życia; 2) częściowe zagospodarowanie odłogów; 3) ograniczenie liczby bezrobotnych; 4) tworzenie obszarów ekologicznych enklaw nie zdegenerowanych skażeniem chemicznym; 5) wytwarzanie naprawdę zdrowej żywności; 6) poprawa stanu zdrowia jej konsumentów; 7) autentyczna i skuteczna troska o zdrowie i prawidłowe wychowanie żyjących tam dzieci; 8) prezentacja nowego modelu życia i aspiracji, szczególnie ważna dla tych, którzy na podstawie dotychczasowych własnych doświadczeń oraz pouczeń wynikających z wzorców kultury masowej, utożsamiali sukces życiowy z nieograniczonym zaspokajaniem najprymitywniejszych potrzeb. 35 * * * Inną doniosłą funkcją tego modelu życia, obok jego walorów kulturowych i obyczajowych, byłaby jego rola w korygowaniu istniejących nieprawidłowości ekonomicznych. Struktura upraw stosowana obecnie w gospodarstwach zarówno indywidualnych, jak i państwowych oraz spółdzielczych, zarówno małych, jak i dużych, staje się z dnia na dzień coraz bardziej anachroniczna i nieprzystająca do nowoczesnych wymogów żywieniowych. Spożycie mięsa ogranicza się stopniowo w całym świecie. Hodowcy owiec we Francji, protestując przeciwko obniżaniu się popytu na baraninę i obniżce cen, np. podpalają swoje ciężarówki z owcami i zostawiają je płonące na drogach. Jeżeli stać ich na takie rozrzutne gesty jak niszczenie całych samochodów naładowanych mięsem, to znaczy, że te manifestacje nie są na pewno wyrazem desperacji głodujących nędzarzy. A jeżeli wiadomo, że w tym czasie w innych krajach tysiące ludzi dziennie umiera z głodu i na próżno oczekuje pomocy, to te dziarskie poczynania kładą się piętnem niezatartej hańby na ich uczestnikach i inicjatorach. Ale ani podpalanie ciężarówek z mięsem, ani zarzucanie gmachów publicznych nie sprzedanymi produktami żywnościowymi, ani zablokowanie wszystkich dróg na świecie nie zmieni i nie poprawi sytuacji na dłuższą metę. Jest bowiem prostym i nieodwracalnym prawem ekonomicznym, że jeżeli producent nie znajduje nabywców na swoje towary, musi zmienić profil produkcji. Mięso, żyto, ziemniaki stają się towarem coraz mniej poszukiwanym i popyt na nie będzie dalej się obniżał. Dalsza ich produkcja w dotychczasowym zakresie rzeczywiście grozi rolnikom ruiną. A przecież żadne państwo nie jest w stanie dotować bez końca trwale nieopłacalnej produkcji. Obecnie, powoli, ale nieustannie, kształtuje się nowy popyt na żywność, powstają coraz liczniejsze sklepy z ekologicznie uprawianymi produktami spożywczymi. Szukają one warzyw, owoców, kasz i mąki, uprawianych na kompoście, bez stosowania nawozów syntetycznych i chemicznych środków ochrony roślin, bo o takie właśnie dopominają się kupujący i są nawet gotowi płacić za nie wyższe ceny. Jeżeli więc producenci domagają się, aby handlowcy brali od nich to, czego klienci sobie nie życzą, to sytuacja jest rzeczywiście beznadziejna. Jedyne wyjście to dostosowanie struktury upraw i całej produkcji rolnej do narastających nowych potrzeb rynku. Otwiera się duży, chłonny rynek, zarówno w kraju, jak i na eksport, ale na i n n e niż dotychczas produkty rolne. Opłacalność hodowli zwierząt rzeźnych jest już w odwrocie, popyt na mięso maleje i będzie malał coraz bardziej, bo ludzie pragną być zdrowi i nikt nie zechce kupować za wysoką cenę pokarmu, o którym wie, że mu szkodzi. Warzywa i owoce, jakich obecnie poszukuje konsument, to te „nie pryskane”, a zboża tylko z upraw ekologicznych. Zbóż do bezpośredniego spożycia dla ludzi, a nie na paszę, wystarczy uprawiać mniej, ale ze znacznie większą starannością niż dotychczas. Nabywca już wkrótce nie będzie chciał kupować ich workami na paszę, a tylko na kilogramy, do konsumpcji własnej, paczuszki z pszenicą, owsem, prosem lub jęczmieniem. – A l e b e z c h e m i i! Wieś nie może upierać się przy dotychczasowych formach produkcji i podaży, jeżeli popyt na rynku spożywczym zmienia się radykalnie. Dotychczasowe aspiracje ilościowe w produkcji rolnej muszą ustąpić miejsca aspiracjom jakościowym, NPK musi zostać zastąpione kompostem, a wymiona krowy i ręce dojącego należy myć za każdym razem do czysta. Niezbędny jest nowy styl gospodarowania i 36 nowy styl myślenia o produkcji rolnej. W związku z tym trzeba zakwestionować i przezwyciężyć wiele dotychczasowych nawyków, schematów i opinii. Niezbędne jest przede wszystkim bezkompromisowe przestrzeganie tego warunku odnowy, który mówi o absolutnym wykluczeniu hodowli zwierząt przeznaczanych na rzeź. Niedotrzymanie tego warunku pociągałoby za sobą konieczność zachowania dotychczasowej struktury upraw uwzględniającej rośliny pastewne i inne przeznaczone na paszę. A głównie takiego stylu gospodarowania i takiej mentalności gospodarza, że uderzałoby to w same podstawy całego programu i udaremniało jego pomyślną realizację. Nowe, rzekomo, osiedla rolne pozostałyby takimi samymi jak dawniej siedliskami złośliwej infekcji moralnej, kondycjonującymi coraz to nowe roczniki i pokolenia do brutalności, zabijania i bezwzględności. Kolejnym, niezbędnym warunkiem awansu cywilizacyjnego i kulturalnego wsi, a jednocześnie opłacalności rolnictwa, jest ukształtowanie się nowego klimatu moralnego i nowej obyczajowości. Wzorem dla tego nowego modelu życia mogłyby stać się m.in. owe enklawy ludzi, reprezentujących alternatywny styl życia i aspiracji, którzy osiedlaliby się na wsi. Przykładem realizacji takich prób jest np. działalność Fundacji im. św. Franciszka oraz Rolniczego Kółka Ekologicznego „Ziarno”, których założyciel, Marian Kłoszewski, tak pisze: Jestem wewnątrz wsi, w jej krwiobiegu, dotyka mych receptorów. Widzę jej rzeczywisty obraz, a jednocześnie mam jej obraz wyidealizowany… Podzielam pogląd – planeta, jeżeli ma być zaludniona, to pownna być wsią. Ta wieś moja, lokalna, jest śmiertelnie chora. Wszystko złe, co można przeczytać ze statystyk, jej dotyczy. Widzę postepującą degradacje tej podstawowej części substancji narodu – ludzi wsi… Tu z dzieł ludzkich mających znaczenie dla rozwoju człowieka, nic nie dociera. Nie ma na nie potrzeb. Jest zatracona wrażliwość na piękno przyrody, jakżeż więc ponosić tych ludzi? Każde działanie wyzwala tu kontrowersję, a każdy sukces – zazdrość i nienawiść… Tu już bardzo trudno spotkać Człowieka. Skąd wziąć ludzi do pracy nad wsią? Jeżeli są, to w wielkim rozproszeniu i nie akceptowani, giną w cieniu… Dużo alkoholu, beznadzieja, kultura z telewizji, moralne upadanie, zatruwanie środowiska, degradacja duchowa i materialna… Na takiej wsi jestem i tu będę robił to, co napisałem… Nie opuszcza mnie jednak pytanie, czy to jest możliwe. Ale wiem, że to co robię, jest KONIECZNE… Potrzebne jest światło duchowe, umysły, serca i ręce do pracy. Tu są ręce, jest dużo rąk, znajdują się i serca. Jak czysta woda wypływająca ze źródła, są tu dzieci i jeszcze trochę młodzieży… Jest to w tej chwili tylko punkt,lecz gdy zaczną skupiać się ludzie, będzie rosła siła przyciągająca innych, jak w grawitacji… W tej chwili ja może pracuję nad przygotowaniem przestrzeni kontaktowej ze wsią. Wieś moja jest śmiertelnie chora – pisze Marian Kłoszewski. Dlaczego tak jest, skąd się ta choroba wzięła? – Przeciętny współczesny polski rolnik, który zetknął się kiedykolwiek z lansowanymi przez ostatnie kilkadziesiąt lat tzw. nowoczesnymi formami oświaty rolniczej, został zapoznany również z podstawowymi kanonami ekonomiki rolnictwa. Jest w związku z tym przekonany, że decydującą o nowoczesności cechą jego pracy jest wydajność i opłacalność, mało natomiast słyszał, albo i wcale, o wpływie, zalecanych jako nowoczesne, metod chemicznych upraw na poziom zdrowotności swoich zbiorów. Przekonywano go również, że w sensie ekonomicznym, to znaczy tym „nowoczesnym”, on sam, obok zabudowań, inwentarza i maszyn rolniczych, stanowi jedną z części składowych swego gospodarstwa. Serwująca takie pouczenia ekonomika rolnictwa zdezorientowała i zdeprawowała wieś, była bowiem oszczerstwem szkalującym to wszystko, co wiąże się z pracą na roli. Odzierała rolnictwo z urody i dostojeństwa, z wartości etycznych i estetycznych. Po latach życia w przekonaniu o słuszności takich pouczeń, rolnicy mają dość opaczną, wręcz przewrotną wizję własnego zawodu i z gruntu fałszywe opinie o swoich prawach i obowiązkach. Zdezorientowani, źle poinformowani, 37 domagają się hucznie tego wszystkiego, co musiałoby im zaszkodzić, co w efekcie końcowym wymierzone jest w podstawy ich własnej egzystencji. I to nie tylko w sensie ekonomicznym, ale również cywilizacyjnym, humanistycznym i kulturowym. Żądają tego, co od lat udaremnia próby awansu wsi, podniesienie poziomu jej zdrowotności, stworzenie warunków życia kulturalnego i godnego. Wbrew temu, co dla wsi dobre i cenne, chcą uprawiać i sprzedawać dużo kartofli dla celów przemysłowej produkcji alkoholu, dużo żyta na paszę dla trzody, sprzedawać dużo mięsa kosztem zdrowia własnego i nabywców oraz nie kończącego się cierpienia zwierząt. Aby odwrócić złowrogie następstwa wieloletniego deprawowania i dezinformowania wsi, potrzebne są głębokie przemiany w zakresie sposobu pojmowania celów i wartości pracy rolnika. Nie wszystkie nowe postulaty i oceny wystarczy wyrazić w słowach, nie wszystko da się p ow i e d z i e ć, wiele z wartości tego nowego klimatu kulturalnego trzeba by również realizować na miejscu i pokazywać, jak to się robi. Dowodzić codziennym przykładem, że istnieje możliwość takiego sposobu życia na wsi, który przywraca autentyczność zapomnianych już obecnie postaw i zalet, takich jak uczciwość, prawość, godność. I to byłaby właśnie jedna z głównych ról owych enklaw. Mógłby to stać się naprawdę nowoczesny model życia na wsi, nasycony właściwymi temu życiu wartościami. Bo to właśnie rolnictwo, przez autentyzm wykonywanej pracy, bezpośredni kontakt z przyrodą, brak napięć życia miejskiego, otwiera wyjątkowo dużą możliwość rozwoju osobowości, podnoszenia poziomu moralnego, rozszerzania wyobraźni i budzenia się wrażliwości na piękno otoczenia. To właśnie na wsi kryją się przebogate zasoby urody życia i bezcenne, niezastąpione źródła inspiracji humanistycznego rozwoju. Jednak na skutek przyjęcia na siebie ciężarów hodowlanych, wieś zatraca te wszystkie wymienione walory, staje się natomiast środowiskiem podatnym na wyzwalanie postaw prymitywizmu i zdziczenia, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Wyeliminowanie hodowli zwierząt i wsparcie ze strony osiedlających się tam ludzi wrażliwych i dobrych mogłoby zapoczątkować odmienny od dotychczasowego, naprawdę nowoczesny styl życia i pracy na roli. Realizowany na razie w małej skali, mógłby stać się zaczynem wielkiej przemiany. Bo jeżeli by się okazało, że ludzie wsi mają autentyczny, choć nie zawsze dotąd uświadamiany, niedosyt poznawania i realizowania wyższych wartości moralnych i umysłowych, że naprawdę tai się w nich ukryte pragnienie wydobycia się ze swej prymitywnej kondycji psychicznej ku szerokim horyzontom rozumienia i odczuwania świata, to te proponowane wartości, nowego dla nich stylu życia zaczęłyby się krzewić żywiołowo, rozprzestrzeniać jak pożar. Gdyby jednak nadzieje związane z rolą wsi w WIELKIEJ PRZEMIANIE nie spełniły się, gdyby się okazało, że na wszystko jest już za późno, bo degradujące indywidualność ludzką spustoszenia zaszły zbyt daleko, i że nie ma co liczyć na zrozumienie i wsparcie ludzi wsi, to by znaczyło, że i cały świat jest już bez szansy i bez przyszłości. Że nie ma żadnej nadziei. 38 * * * Postulatów wegetarianizmu oraz wszechstronnych i głębokich przemian, które on zapowiada i które dzięki niemu mogłyby się dokonać, nie udałoby się zrealizować bez udziału tego podstawowego, najważniejszego motywu ludzkiego działania ku jakiejkolwiek poprawie. – Bez WSPÓŁCZUCIA. Jego doznawanie musiałoby być jednak siłą dostatecznie skuteczną dla przeciwstawienia się zachowaniom inspirowanym obecnie niepohamowaną niczym zachłannością oraz pożądaniem pokarmów ekscytujących, wciągających w stan nałogowego uzależnienia, takich jak mięso, alkohol, cukier, papierosy. Tylko współczucie mogłoby stać się dostatecznie silną przeciwwagą dla dążności i aspiracji narzucanych złą tradycją i złymi nawykami wysnutymi ze śwadomości łowcy. Współczucie jest tą najszlachetniejszą rośliną, wyrastającą na bogatej glebie serc ludzi dobrych i mądrych, obdarzonych wrażliwością i wyobraźnią. Jest ono podobne do tego ewangelicznego ziarna gorczycy, które gdy wykiełkuje i się rozkrzewi, wtedy w jego gałęziach znajdują schronienie ptaki niebieskie i wszystko, co żyje na Ziemi. Narodziny współczucia wiążą się jednak nierozerwalnie z indywidualnym rozwojem, zależą od stopnia samorealizacji osoby ludzkiej, od jej u c z ł o w i e c z e n i a. Wynika z tego, że wartość indywidualna jednostki, wyrażająca się w wysubtelnieniu wrażliwości i rozszerzeniu wyobraźni, umożliwiających doznawanie współczucia, jest podstawowym, niezbędnym warunkiem uzdrowienia sytuacji na całym świecie, we wszystkich dziedzinach życia, zdominowanych obecnie bezwzględną i dziką świadomością łowcy. W ten sposób staje się zrozumiałe jeszcze jedno wskazanie Ewangelii, aby najpierw szukać Królestwa Bożego, które jest w nas. A reszta będzie nam przydana. 39 * * * Od kilku lat w Polsce, a już wcześniej w wielu innych regionach świata, rozpowszechnia się spontaniczny, żarliwy ruch na rzecz obrony praw zwierząt. Nagle teraz, po wiekach obojętności na ich cierpienia i biernego powielania złych tradycji w sposobie obchodzenia się z nimi, wyłania się nowy paradygmat myślenia i odczuwania. Następuje jakby gwałtowne olśnienie zrozumieniem wstrząsającej, strasznej doli uciemiężonych przez człowieka zwierząt oraz dramatycznej sytuacji ludzi, spowodowanej ich własnym błędem i dotychczasową bezdusznością. Po wiekach udręki i poniżenia, nasze pokolenie jest świadkiem i uczestnikiem wielkiego przełomu – ZMIERZCHU ŚWIADOMOŚCI ŁOWCY. Jest ono świadkiem i uczestnikiem otwarcia się ogromnej szansy przyspieszonego rozwoju ku autentycznemu człowieczeństwu ludzkiej istoty. Awansu człowieka, zdegradowanego i upodlonego dotychczasowym przymusem przeżywania swoich lat w barbarzyńskiej strukturze cywilizacji wykreowanej przez świadomość łowcy. Tej cywilizacji, którą znamy z historii i której jesteśmy obecnie świadkami. Powrót do naturalnej diety, zgodnej z roślinożernym przystosowaniem genetycznym człowieka, wyzwala cały łańcuch następstw i konsekwencji o niesłychanej doniosłości – niesie nadzieję powstania nowej zupełnie cywilizacji! Chywilizacji bez agresji, przemocy i okrucieństwa, bez alkoholizmu, głodu, chorób, bez wynaturzeń, skłaniających do niszczenia przyrody. Bez jatek i rzeźni, a za to z mnóstwem parków, gajów i ogrodów. Cywilizacji, otwierającej niewyobrażalne perspektywy dalszego umysłowego, moralnego i duchowego rozwoju ludzi i całej Planety. Dawniej, w historii, wegetarianizm bywał sporadycznym, indywidualnym sposobem odżywiania i stylem życia nielicznych osób, wyrastających ponad swój czas i traktowanym przez pozostałych jako utopijna mrzonka. Teraz już przestał być tylko sentymentalnym postulatem nielicznych. Staje się ruchem m a s o w y m! Jest bowiem realnym, twardym, NIEZBĘDNYM warunkiem przetrwania i szansy dalszego rozwoju. Dla wszystkich – ludzi, zwierząt i drzew. 40 * * * Teraz już nie ma wątpliwości co do tego, że ta pozornie wspaniała, imponująca struktura współczesnej cywilizacji, w sensie ekologicznym i etycznym jest rodzajem patologicznej narośli, nowotworową tkanką na ciele naszej Ziemi. Preferuje ona i tworzy głównie takie formy technologiczne i społeczne, które kreują się kosztem niszczenia i eksploatowania organizmu całej Planety we wszystkich sferach zjawisk fizycznych i psychicznych. Jej podstawowym tworzywem materialnym są substancje chemiczne, a psychicznym – skoncentrowanie się na rachubach ku osiąganiu maksymalnego finansowego zysku. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę, że pierwotnym czynnikiem tych negatywnych zjawisk, ich rzeczywistym korzeniem, jest kompleks zachowań ludzkich związanych z wytwarzaniem i konsumpcją mięsa. One stanowią patogenezę śmiertelnej choroby świata. Proces ekologicznej i moralnej degradacji trwa od czasów, gdy w zamierzchłej, prehistorycznej przeszłości, człowiek zamiast poprzestać na uprawianiu stosownego dla siebie pokarmu roślinnego, zaczął, nie wiadomo dlaczego, hodować i zabijać zwierzęta,. Nowoczesna cywilizacja techniczna, która jak nienasycona hydra pochłania żywotne zasoby Planety, wyrasta z panującego juz teraz powszechnie obyczaju masowego zabijania zwierząt i żywienia się ich mięsem. W naszych czasach zjawisko to nasila się gwałtownie, równolegle z lawinowym przyrostem ludzkiej populacji i wzrastaniem apetytów na mięso, co wyzwala nieopanowany rozwój przemysłu hodowlanego. Chemiczno-komercyjna tkanka współczesnej, rakowatej cywilizacji ma już przerzuty we wszystkich dziedzinach życia: ekologicznej, ekonomicznej, naukowej, politycznej, zdrowotnej, moralnej, kulturalnej, religijnej, obyczajowej, estetycznej, psychicznej i demograficznej. Wyciska tragiczne i złowrogie piętno na przyszłości całego świata. Podejmowane próby ratunku, zmierzające do zapobiegania ogromnijącym z dnia na dzień zagrożeniom, mają charakter głównie ekonomiczny i polityczny, a sporadycznie tylko postulują sięganie do środków ekologicznych i moralnych. W rezultacie więc ograniczają się do jałowego drążenia niezliczonych problemów, które w rzeczywistości są tylko wtórnymi symptomami tego jednego, totalnego błędu. Umysły naukowców, ekonomistów i polityków zaczadzone dymem KREMATORYJNEJ MĄDROŚCI, unoszącym się z kominów instytutów doświadczalnych, nie są w stanie ustalić pierwotnego źródła choroby. Dlatego zalecane terapie pozostają wciąż jednakowo, rozpaczliwie nieskuteczne. Nie tylko nie przynoszą poprawy, ale ponadto urągliwie, jako postęp cywilizacyjny, postulują dalsze podnoszenie skali produkcji zwłok. Powszechne zamroczenie toksycznym odorem ich rozkładu utrudnia oderwanie się od schematów błędnie formułowanych problemów i nietrafnych diagnoz. A ponawiane każdego dnia ciosy zadawanej śmierci jeszcze bardziej znieczulają wrażliwość i porażają sumienie. Teraz już nie sposób dość głęboko wzgardzić człowiekiem tak obezwładnionym kategoriami rozumowania chemiczno-finansowego, tak głęboko zadufanym w swojej krematoryjnej mądrości, że nawet działalności jawnie degradującej i zatruwającej środowisko potrafi zaprzestać wyłącznie pod naciskiem represji karnych i sankcji finansowych, a nie jest zdolny do reagowania na argumenty merytoryczne i etyczne. 41 Powoli dopiero i z ogromnymi oporami toruje sobie drogę zrozumienie, że szansa uzdrowienia życia ludzi i znalezienia ratunku dla Planety kryje się w rozpoznaniu i uwzględnieniu roślinożernej natury ludzkiej. Do zrealizowania tej szansy prowadzi wąska i stroma ścieżka dorabiania się nowego sumienia i nowej świadomości. – Sumienia ekologicznego i świadomości kosmicznej.