Biblioteka Poetycka Wydawnictwa a5 pod redakcją Ryszarda Krynickiego Tom 35 ADAM ZAGAJEWSKI PRAGNIENIE Wydawnictwo a5 • Kraków 2000 Dla Ciebie Z PAMIĘCI Z pamięci wyłania się wąska ulica - niech to będzie krtań tego wiersza -i siwy, gęsty dym nad koksownią, która jak wulkan rzucała iskry w niebo, spłacając dług gwiazdom. Moja ulica: dwie dumne stare panny o wąskich wargach - przeżyły Syberię i Stalina; młody aktor, łaknący sławy, i profesor G., który stracił ramię w Powstaniu i nosił rękaw pusty jak żagiel. Jeszcze nic nie wiem, nic się nie stało, nie licząc wojny i zagłady Żydów. W zimie szary śnieg leży na dachach czujnie jak Indianin i boi się wiosny. Nadchodzą wakacje, obrana pomarańcza. Łakomy ksiądz połyka Ewangelię w neogotyckim, czerwonym kościele; o serce serc, Chrystus ma ranę w piersi. Na szczęście po mszy można zjeść kremówki i zapomnieć o łacińskiej męce. W koszarach ćwiczą nowi rekruci, jeden z moich kolegów gra na trąbce jak Miles Davis, tylko lepiej. Dziewczęta wychodzą na korso w nakrochmalonych, szerokich spódnicach. 7 Ta brzydka ziemia, pocięta płytkimi, czarnymi rzekami, pokryta bliznami jak policzek niemieckiego studenta, w dzień milczała, za to po nocach nuciła piosenki w obu językach. I my także żyliśmy w dwu narzeczach, w wąskim żargonie zwykłości, zawiści i w języku wielkiego marzenia. W południe otwierało się łagodnie oko obłoków, oko łez i światła. GOSPELS A może ktoś śpiewał gospels w niedzielę miękkimi wargami o Boże Boże przeznaczenia i podróży o Ty który się skradasz o naczynie Boże powstańców o Ty który zszyłeś to płótno o elastyczny o Ty co w moim śnie o świeco słońce długiej nocy o Ty co zapominasz o niezawodny o wspólny o natchnienie o gospels bez formy Boże turkawek i tureckich tańców Boże tonących okrętów krzyków i czarnej choroby o sprawco o radości o który zszywasz o 9 MISTYKA DLA POCZĄTKUJĄCYCH Dzień był łagodny, światło przyjazne. Ten Niemiec na tarasie kawiarni trzymał na kolanach niedużą książkę. Udało mi się zobaczyć jej tytuł: Mistyka dla początkujących. Od razu zrozumiałem, że jaskółki, które, przenikliwie gwiżdżąc, patrolowały ulice Montepulciano, i ściszone rozmowy onieśmielonych wędrowców z Europy Wschodniej zwanej Środkową, i białe czaple, stojące - wczoraj, przedwczoraj? - w polach ryżowych jak zakonnice, i zmierzch, powolny i systematyczny, zacierający kontury średniowiecznych domów, i drzewa oliwne na niewielkich wzgórzach, poddane wiatrom i pożarom, i głowa Nieznanej księżniczki, którą widziałem i podziwiałem w Luwrze, i witraże w kościołach jak skrzydła motyli pomazane pyłkiem kwiatów, mały słowik, który ćwiczył recytację tuż przy autostradzie, i podróże, wszystkie podróże, to była tylko mistyka dla początkujących, wstępny kurs, prolegomena do egzaminu, który odłożony został na później. 10 STARSZEMU BRATU Z jakim spokojem idziemy przez dni i miesiące, jak cicho śpiewamy czarną kołysankę, jak łatwo wilki porywają naszych braci, jak lekko oddycha śmierć, jak szybko płyną okręty w tętnicach. 11 POKÓJ Dla Dereka Walcotta Pokój, w którym pracuję, jest sześcianem jak kostka do gry. Jest w nim drewniany stół o upartej chłopskiej sylwetce, leniwy fotel i czajniczek do herbaty z wydętą habsburską wargą. Z okna widzę kilka chudych drzew, cienkie obłoki i dzieci z przedszkola, zawsze zadowolone, głośne. Czasem w oddali błyśnie szyba samochodu albo, wyżej, srebrna łuska samolotu. Najwyraźniej inni nie tracą czasu gdy ja pracuję, szukają przygód na ziemi i w przestworzach. Pokój, w którym pracuję, to camera obscura. Czym jednak jest moja praca - dużo nieruchomego czekania, przewracania kartek, cierpliwej medytacji, bierności, które nie spodobałyby się sędziemu o chciwym spojrzeniu. Piszę tak powoli, jakbym miał żyć dwieście lat. Szukam obrazów, których nie ma, a jeśli są to zwinięte i schowane jak letnie ubrania w zimie, gdy mróz kaleczy usta. Marzę o absolutnym skupieniu; gdybym je znalazł zapewne przestałbym oddychać. Może to dobrze, że tak niewiele mi się udaje. Ale przecież słyszę jak gwiżdże pierwszy śnieg, słyszę delikatną melodię światła dziennego i groźny pomruk wielkiego miasta. Piję z małego źródła, moje pragnienie jest większe niż ocean. 1969 Umarł Gombrowicz; Amerykanie chodzili po Księżycu skacząc ostrożnie, jakby się bali, że może się rozpaść. Erbarme dich, mein Gott, śpiewała pewna Murzynka w pewnym kościele. Lato było upalne, woda w jeziorach ciepła i słodka. Trwała zimna wojna, Rosjanie okupowali Pragę. Spotkaliśmy się po raz pierwszy właśnie w tym roku. Tylko trawa, żółta i zmęczona, była nieśmiertelna. Umarł Gombrowicz. Amerykanie chodzili po Księżycu. Zlituj się, czasie. Zlituj się, zniszczenie. MAJESTAT SNU Sen jak weranda w wiejskim domu odsłania przed tobą las i cienie i wnętrze wspomnień. Sen jest umysłem wolnym od przymusu, dumną stolicą poezji i dramatu. Sen to myśl jeszcze nie wcielona, którą skąpo odżywia zazdrosna jawa. Sen jest Asyrią surową i waleczną. Sen jest Toskanią widzianą o świcie, gdy smukłe drzewa piją atrament z czarnej ziemi - i miastem, które oddycha przez długie papierosy smutku. Sen odwiedza szpitale i więzienia, pociesza strapionych jak zakonnica o czystym sercu; Sen gaśnie, zmęczony; umiera lekko, bez żalu i bez spadkobiercy - jak Norwid. 15 MIASTO, W KTÓRYM CHCIAŁBYM ZAMIESZKAĆ To miasto jest ciche o zmierzchu, gdy blade gwiazdy budzą się z omdlenia, i głośne w południe głosami ambitnych filozofów i kupców, którzy przywieźli ze wschodu aksamit. Płoną w nim ognie rozmów, ale nie stosy. Stare kościoły, omszałe kamienie dawnej modlitwy, są w nim jak balast i jak rakieta kosmiczna. To jest miasto sprawiedliwe, gdzie nie karzą obcych, miasto szybkiej pamięci i powolnego zapomnienia, tolerujące poetów, wybaczające prorokom brak poczucia humoru. To miasto zostało zbudowane według preludiów Chopina, wzięło z nich tylko smutek i radość. Niewielkie wzgórza otaczają je szerokim pierścieniem; rosną tam polne jesiony i smukła topola, sędzia pośród narodu drzew. Wartka rzeka, płynąca przez śródmieście, szepcze w dzień i w nocy niezrozumiałe pozdrowienia od źródeł, od gór, od błękitu. 16 O PŁYWANIU Rzeki tego kraju są słodkie jak śpiew trubadurów, ciężkie słońce wędruje na zachód na żółtych wozach cyrkowych. W małych wiejskich kościołach objawia się tkanina ciszy tak wąskiej i tak starożytnej, że nawet oddech potrafi ją rozerwać. Lubię pływać w morzu, które wciąż coś mówi do siebie monotonnym głosem wędrowcy, co już nie pamięta od jak dawna jest w podróży. Pływanie jest jak modlitwa: dłonie łączą się i rozdzielają, łączą i rozdzielają, nieomal bez końca. 17 HOUSTON, SZÓSTA PO POŁUDNIU Europa już śpi pod szorstkim pledem granic i dawnych nienawiści; Francja przytulona do Niemiec, Bośnia w objęciach Serbii, Sycylia samotna w błękitnym morzu. Tutaj jest wczesny wieczór, pali się lampa i szybko gaśnie ciemne słońce. Jestem sam, trochę czytam, trochę rozmyślam, trochę słucham muzyki. Jestem tam, gdzie jest przyjaźń, ale nie ma przyjaciół, gdzie rośnie oczarowanie, ale nie ma czarów, tam, gdzie śmieją się umarli. Jestem sam, bo Europa śpi. Moja ukochana śpi w wysokim domu pod Paryżem. W Krakowie i w Paryżu moi przyjaciele brodzą w tej samej rzece zapomnienia. Czytam i rozmyślam; w pewnym wierszu znalazłem słowa Zdarzają się ciosy tak straszne.. - Nie pytaj! Nie pytam. W ciszę wieczoru wdziera się policyjny helikopter. Poezja wzywa do wyższego życia, ale to, co niskie jest równie wymowne, głośniejsze niż język indoeuropejski, silniejsze niż moje książki i płyty. Tutaj nie ma słowików ani kosów o słodkiej, smutnej kantylenie, tylko ptak-szyderca, który naśladuje i przedrzeźnia wszystkie inne głosy. 18 Poezja wzywa do życia, do odwagi w obliczu cienia, który się powiększa. Czy umiesz spojrzeć spokojnie na Ziemię - jak idealny kosmonauta? Z niewinnej indolencji, z Grecji lektur i z Jerozolimy pamięci wynurza się nagle wyspa wiersza, wyspa bezludna, którą odkryje kiedyś nowy Cook. Europa już śpi. Zwierzęta nocy, melancholijne i drapieżne, wyruszają na łowy, na śmierć. Niedługo także Ameryka zaśnie. 19 BARBARZYŃCY To my byliśmy barbarzyńcami. To przed nami drżeliście w waszych pałacach. Na nas czekaliście z bijącym sercem. To o naszych językach mówiliście: chyba składają się wyłącznie ze spółgłosek, z szelestów, szeptów i suchych liści. To my żyliśmy w czarnych lasach. To nas bał się Owidiusz w Tomi, to my czciliśmy bogów o imionach, których nie umieliście wymówić. Ale my także zaznaliśmy samotności i lęku, i zapragnęliśmy poezji. 20 SENZA FLASH Senza flash! „Bez fleszu!" (instrukcja często słyszana we włoskich galeriach) Bez płomienia, bez nocy bezsennych, bez żaru, bez łez, bez wielkiej namiętności, bez przekonania, tak będziemy żyli; senza flash. Spokojnie i miarowo, posłusznie i sennie, dłonie poplamione czarną farbą gazet codziennych, twarze tłuste od kremu; senza flash. Uśmiechnięci turyści w bardzo czystych koszulach, Herr Lange i Miss Fee oraz Monsieur et Madame Rien wejdą do muzeum; senza flash. Staną przed obrazem Piero delia Francesca, na którym Chrystus, prawie obłąkany, wynurza się z grobu, zmartwychwstały, wolny; senza flash. I może wtedy stanie się coś nieprzewidzianego: poruszy się serce, ukryte pod gładką bawełną, zapadnie cisza, błyśnie flesz. 21 DLA CIEBIE Dla ciebie - może śpisz teraz, w chmurze wełnianych snów - piszę nie tylko ten wiersz. Dla ciebie zwycięskiej, uśmiechniętej, pięknej, ale także dla ciebie smutnej, pokonanej (chociaż nigdy nie zdołam zrozumieć, kto mógłby pokonać ciebie!), dla ciebie nieufnej, niespokojnej, dla ciebie piszę wiersz za wierszem, jakbym chciał któregoś dnia - jak żółw - dotrzeć, przy pomocy niedoskonałych słów i obrazów, tam, gdzie ty jesteś już od dawna, tam, gdzie ciebie zaniosła błyskawica życia. 22 HOW HIGH THE MOON Oczywiście, to były rodzinne wycieczki w lecie, pikniki nad czarnym kanałem, (dawniej imienia Adolfa Hitlera) w którego wodzie jeszcze żyły raki; na brzegu sosny karłowate i wiotkie. Niekiedy - rzadko - barki wiozące węgiel, jak farby dla niedzielnych malarzy, płynęły na zachód. Upał przebierał się jak diwa operowa: był błękitny, różowy, czerwony, i na koniec biały, przezroczysty. Dyrygował nami mój wuj, który tak lubił życie (ale bez wzajemności). Gdyby ktoś mi wtedy powiedział że to jest dzieciństwo, nie uwierzyłbym; to były tylko godziny i dni, nie kończące się godziny, słodkie dni czerwca nad brzegiem kanału, który nigdzie się nie śpieszył, zatopiony w wilgotnych snach, 23 i nieśmiały młody księżyc wyruszający samotnie na podbój nocy. WIELKA SOBOTA W PARYŻU A może to jest tylko święto wiosennego deszczu: rynsztokiem płyną okręty o żaglach z wczorajszej gazety, która nazywa się świat. Rzeźnicy wkrótce odpoczną i miasto zaśnie, smutne i syte. Ktoś zauważył, że pękła ziemia i pochłonęła trochę przyszłości. Na szczęście pęknięcie jest nieznaczne, jeszcze można je zacerować. Pojedźmy gdzie indziej, mówisz, tam, gdzie mnisi śpiewają swoje pieśni z ołowiu. Niestety, w dzielnicy arabskiej chmura dwugłowa jak carski orzeł zagradza nam drogę. I dwugłowe wątpliwości, smukłe jak antylopy, barykadują wilgotną ulicę. Panie, dlaczego umarłeś? 25 SEPARACJA Niemal z zawiścią czytam utwory moich współczesnych o rozwodach, rozstaniach, o bólu separacji; cierpienie, nowy początek, mała śmierć; czytanie i palenie listów, palenie i czytanie, ogień i kultura, gniew i rozpacz - wspaniały materiał dla udanego wiersza; twardy osąd, niekiedy szyderczy śmiech moralnej wyższości, a jednocześnie ostateczny tryumf ciągłości osoby. A my? Nie będzie elegii, sonetów o rozejściu się, nie będzie nas dzielił ekran wiersza, nie stanie między nami udana metafora, i jedyna separacja, jaka nam teraz zagraża, to sen, to głęboka jaskinia snu, do której schodzimy osobno - i zawsze muszę pamiętać, że twoja dłoń, którą wtedy trzymam, jest zrobiona z marzeń. 26 KRÓL Pamięci Józefa Czapskiego Był już bardzo stary. Ale umysł wciąż niezwykły. O pewnej znajomej (równie niemłodej jak on): To sławna petersburska piękność; przyjrzyj się jej twarzy. Wciąż malował. Żył. Pisał. I myślał. Znał Annę Achmatową. Rozmawiał z de Gaulle'em, Andre Malraux też zwrócił na niego uwagę. Gide rozczarował go (swym paryżanizmem). Pomagał biedakom, choć sam był biednym hrabią. Był tak wysoki (i dobry), jakby natura, dumna z siebie - wystawiła go na pokaz. Mary McCarthy spostrzegła go kiedyś w tłumie w muzeum i zapisała: oto sprawiedliwy. Pasjonowało go piękno. Ale brzydota, ból, były nawet bardziej obecne w rozmowie - chociaż on, wydaje się, nie zaznał ich wiele (lecz czy naprawdę możemy tego być pewni?). Czym. jest ta chwila, kiedy objawia się boskość? Skąd możemy wiedzieć, skoro mówimy o niej wyłącznie w czasie przeszłym lub przyszłym (z nadzieją!). Mówimy o niej, będąc już w innym kraju, tak jakby dziki ekspres, który nas unosi, nie chciał się zatrzymać na małej cichej stacji, nazywającej się Piękno, ponieważ miejscowość ta jest dlań zbyt niepozorna. 27 Za to o brzydocie możemy dyskutować do woli, i o bólu napiszemy jeszcze niejeden tom; nasz szybki pojazd na ich widok przekształci się w żółwio-pokorny miejski tramwaj. Umierał długo i cierpliwie; być może ci, co rządzą ziemią i grają w szachy, wahali się, czy tak wspaniałą, wertykalną postać, króla, przewrócić, zamienić w poziomą linię, w pismo. 28 DŁUGIE POPOŁUDNIA To były długie popołudnia, kiedy opuszczała mnie poezja. Cierpliwie płynęła rzeka, pchając do morza leniwe barki. To były długie popołudnia, wybrzeże kości słoniowej. Cienie leżały w ulicach, wystawy były pełne dumnych manekinów, patrzących mi w oczy zaczepnie, śmiało. Z liceów wychodzili profesorowie i mieli puste twarze, tak jakby Homer pokonał ich, upokorzył, zabił. Gazety wieczorne przynosiły niepokojące wiadomości, ale nic się nie zmieniało, nikt nie przyśpieszał kroku. W oknach nie było nikogo, nie było ciebie, i nawet zakonnice zdawały się wstydzić życia. To były długie popołudnia, kiedy znikała poezja i zostawałem sam z nieprzejrzystym molochem miasta jak ubogi podróżny, stojący przed Gare du Nord ze zbyt ciężką, przewiązaną sznurem walizką, na którą pada czarny deszcz, czarny deszcz września. O, powiedz, jak uleczyć się z ironii, ze spojrzenia, które widzi, ale nie przenika; powiedz, jak uleczyć się z milczenia. 29 SIOSTRY MIŁOSIERDZIA Ojcu To było dzieciństwo, które już nie wróci - jeżyny tak czarne, że noc była zazdrosna o nie; nad wąską rzeką stały topole smukłe jak siostry miłosierdzia i nie bały się obcych. Widziałem z balkonu krótką ulicę i dwa drzewa, ale mogłem też być cesarzem i słuchać w upojeniu jak huczą nieprzebrane dywizje moich wojsk i furkocą na wietrze chorągwie zdobyte na Turkach. Lubiłem smak trawy roztartej w zębach, gorzkie liście klonu i kwaśną słodycz pierwszej czerwcowej truskawki w ustach. W niedzielę rano mama parzyła prawdziwą kawę a w kościele stary ksiądz wzywał do pokory. Na widok biedaków ściskało mi się serce. Żółte i niebieskie kraje mieszkały w atlasie; duże państwa połykały małe, lecz na znaczkach widziało się tylko nieruchome orły, zebry, żyrafy i małe sikorki o nieopisanym wdzięku. Na zakurzonych półkach w ciemnym sklepiku piętrzyły się słoje pełne lepkich cukierków, z których potem wylęgały się szkarłatne motyle. Byłem harcerzem i poznałem samotność w lesie, kiedy zapada zmierzch, płacze puszczyk i niepokojąco trzeszczą konary dębów. 30 Czytałem opowieści o rycerzach, rosyjskie bajki i nie kończącą się trylogię Henryka Sienkiewicza. Ojciec zbudował dla mnie miniaturowy młynek, który obracał się szybko w górskim strumyku. Mój rower przeganiał zdyszaną lokomotywę, w sierpniu upał topił szare miasto jak lody. Jeżyny tak czarne... Gorzkie liście klonu... To było dzieciństwo, krew i święto. TYLKO DZIECI Ewuni To tylko dzieci bawiły się w piasku (towarzyszył im narkotyczny zapach kwitnących lip, nie zapomnij), tylko dzieci, ale przecież i diabeł, i mniejsi bogowie, i nawet zapomniani politycy, którzy złamali wszystkie przyrzeczenia, byli tam także i wpatrywali się w nie z bezgranicznym zachwytem. Któż nie chciałby być dzieckiem - po raz ostatni! ŚMIERĆ PIANISTY Podczas gdy inni toczyli wojny lub rokowania, albo leżeli na wąskich łóżkach w szpitalach czy obozach, on całymi dniami ćwiczył sonaty Beethovena, a szczupłe palce, jak palce skąpca, dotykały wielkich bogactw, które nie były jego. PORANEK W VICENZY In memoriam Josif Brodski, Krzysztof Kieślowski Słońce było tak delikatne, tak młodziutkie, że baliśmy się o nie trochę; nieostrożny ruch ręki mógł je porysować, nawet krzyk - gdyby ktoś chciał krzyknąć - zagrażał mu; tylko rozpędzonym jaskółkom o skrzydłach jakby odlanych z żeliwa, twardych, wolno było gwizdać głośno, ponieważ one spędziły krótkie, pełne niepokoju dzieciństwo w glinianych gniazdach, razem z rodzeństwem, małymi, szalonymi planetami, czarnymi jak leśne jagody. W małej kawiarni niewyspany garson - pod jego oczami zebrały się ostatnie cienie nocy - szukał drobnych w przepaścistej kieszeni, a kawa pachniała solennością farby drukarskiej, słodyczą i Arabią. Błękit nieba obiecywał długie popołudnie, nie kończący się dzień. Patrzyłem na ciebie, jakbym widział cię po raz pierwszy. I nawet kolumny Palladia, wydawało się, dopiero się narodziły, wynurzyły się z fal świtu, tak jak twoja starsza koleżanka, Wenus. Zaczynać od nowa, liczyć straty, liczyć poległych, zaczynać nowy dzień, mimo że was już nie ma, ciebie, którego dwukrotnie pochowaliśmy i opłakaliśmy dwukrotnie, — żyłeś dwa razy mocniej niż inni, na dwu kontynentach, w dwu językach, na jawie i w wyobraźni - i ciebie, o ostrej twarzy i o spojrzeniu, które powiększało przedmioty i serca (zawsze za małe). Nie ma was i dlatego będziemy teraz wiedli podwójne życie, jednocześnie w świetle i w cieniu, w jaskrawym słońcu dnia i w chłodzie kamiennych korytarzy, w żałobie i w radości. 34 CYRK Zobacz, twoje pragnienie zawisło na trapezie. Klown jest także tobą i oswojony tygrys, który prosi o litość, kogoś ci przypomina. Nawet tandetna muzyka podoba ci się; zdaje się, że zaczynasz się godzić ze swoją epoką (skoro wszyscy, dlaczego nie ja? - mówisz). Czemu jednak namiot cyrku wzniesiono na dawnym cmentarzu? HISTORIA STAROŻYTNA To był jeden z tych wieczorów, kiedy chmury, potężne jak statki transoceaniczne, walczą przyjaźnie ze słońcem, i światło, ostre, nieprzejednane światło czerwca, podlega ciągłym przemianom i filtracjom. A ponieważ miasto było ogromne, tysiące ludzi po całym dniu bezużytecznej pracy wracało do podmiejskich domów, pociągami i autami, jak ołowiani żołnierze w pudłach kartonowych wymoszczonych świeżym sianem. Natomiast pod ziemią ukryła się starożytność, Grecy o ułamanych kamiennych nosach bokserów, milczący i zagniewani, głodni. Wysoko nad kominami i antenami, które wyrastały z blaszanych, lśniących dachów, krążyła burza, ale w końcu zabrakło jej odwagi, żeby uderzyć. Ponad burzą rozpościerała się uśmiechnięta boskość tego wieczoru, tego świata. Ponad boskością nie było już nic, tylko kos żarliwie śpiewał pieśń ekstazy. Stałem nieruchomo, zatrzymany na ulicy przez pragnienie, na pół bolesne, na pół słodkie, i próbowałem się modlić, nieumiejętnie, za siebie i za innych, za moją niedoskonałość, za moją mamę, która umarła, i za moją śmierć, która jest dzikim zwierzęciem. 36 GRUDZIEŃ Grudzień, zwiastun zniszczenia, prowadzi cię na długi spacer pośród czarnych kadłubów drzew i spalonych w ogniu jesieni liści, jakby mówił: zobacz, oto czym są twoje sekrety, twoje skarby, namiętny tryl małych ptaków, obietnice letnich miesięcy. Twoje sny zostały zbadane, gwizd kosów znalazł uzasadnienie, trupy roślin zdobią zielniki. Została tylko twarda pestka laboratorium. Nie słuchaj go; mogą ci wszystko odebrać, ale nie zabiorą ci twojej niewiedzy, nie wezmą ci tajemnicy, nie pozbawią cię twojej trzeciej ojczyzny. Nie słuchaj go, zbliżają się święta i mroźny styczeń, biały papier śniegu. To, na co czekasz, rodzi się dopiero. Ten, kogo szukasz, zaśpiewa. 37 VAPORETTO W kieszeni wiatrówki znajdujesz niebieski bilet na vaporetto (il biglietto, non cedibile). Niebieski bilet, niewiele większy niż znaczek republiki Togo, obiecuje ci odmianę/ podróż. Topi się lak na wspomnieniu, rozpływa się migdał alpejskiego śniegu. Teraz może się zacząć wyprawa. Jesteś w Teksasie, na płaskiej ziemi, pośród wiecznie zielonych dębów, które nic nie pamiętają. Wąskimi kanałami popłyniesz pod prąd i w silnym wietrze; napotkasz góry lodowe i szarość. Bilet mówi: corsa semplice, ale nie wspomina o pustyni, o monotonii ciężkiego morza, o pragnieniu, o złośliwym celniku, który czeka nie tylko na ciebie, o wyspach obojętności i popiołu. Będziesz płynął długo. Może dopłyniesz tam, gdzie spoczywa jeż Wenecji, woda, koronki i złoto. Może dotrzesz tam, gdzie się wznoszą czerwone wieże Wenecji, wierne wieże, wieże - igły kompasu, który utonął. 38 WĄTŁA GLORIA MAKÓW Asfalt topiący się w słońcu pod wąskim kołem roweru i krzyk ptaków w przydrożnych drzewach (to były czereśnie, niedojrzałe i twarde). Czy potrafisz wybaczyć? W czarnych lasach żyły może jeszcze wilki. Zboża były zielone, skowronki śmiały się, pod nimi wątła gloria maków, drewniane kościoły, kapliczki, w których polne kwiaty zamieniały się w zioła, woda z małego źródła, pachnąca jak obietnica. I wreszcie cel ekspedycji - wzgórze z wieżą triangulacyjną, zastygłą w czułej obserwacji pogodnego nieba. Czy potrafisz wybaczyć czasowi tę podłość, zdradę? PEŁNIA LATA W lecie, nad górską rzeką, gdzie pachnie delikatna wiklina a motyle purpurowe i ciężkie od piękna, admirał i paź królowej, odbywają swój ostatni lot nad błyszczącą wodą i nad błyszczącą olchą i nad błyszczącym światem; gdy powietrze jest tak wypełnione olejkiem eterycznym, że można je wlewać do szklanek i czuć pod palcami jego wypukły menisk, w sierpniu, gdy żywica płonie ponad gałązkami sosen i szyszki trzaskają tak, jakby już je lizały języki wiecznego ognia, a morze prawdziwie błękitne kołysze się w dole spokojnie jak zwycięzca, jak władca, który pobił Persów i wszystkie jego jachty kłaniają mu się lekko za każdym poruszeniem fali, a pływacy zanurzeni w przezroczystej pościeli nieskończenie powoli przesuwają się wzdłuż niewidocznych linii, wzdłuż białych nitek wiążących każdą substancję, i słychać kolosalny szept stworzeń nareszcie zadowolonych, gdy wydaje się, iż nawet insekty muszą mieć swego Dionizosa, w sierpniu, gdy milknie nagle gwar Europy i zatrzymują się fabryki, i turyści śmieją się głośno na plażach Morza Liguryjskiego, wystarczy zrobić parę kroków, pójść za kulisy - a tam, w półmroku gęstego gaju kryją się może cienie tych, co żyli krótko, w lęku i bez nadziei, cienie naszych braci, naszych sióstr, cienie Kołymy i Ravensbruck, biedne anioły czarnego zbawienia, i chciwie na nas patrzą. 40 LINIA NUMER 4 Ja piszę tylko o umarłych, powiedział pewien kloszard. Już niedługo zacznie się lato. Na linii Porte de Clignancourt - Porte d'0rleans zawsze rozchodzi się zapach spalonego papieru; ciekawski szczur na stacji Saint-Michel zdaje się pytać: a w jakim stuleciu jesteśmy, drodzy państwo? Przez ten dzień przedzierałem się wolno. Znowu umknęło mi to, co najważniejsze. OPUS POŚMIERTNE Pociąg zatrzymał się w polu; nagła cisza zbudziła nawet fanatycznych wyznawców snu. Dalekie światła magazynów czy fabryk migotały we mgle jak żółte oczy wilków. Wędrowni biznesmeni ślęczeli nad komputerem, obliczając zysk i stratę minionego dnia. Stewardesa niosła kawę, w której tkwiła gorycz. Ewig, ewig, ostatnie słowo Pieśni o ziemi, powtarzane tyle razy; pamiętasz, słuchaliśmy razem tej muzyki i tej obietnicy, w którą tak bardzo chcieliśmy wtedy uwierzyć. Nie wiadomo, czy jeszcze jesteśmy w Holandii, czy może już w Belgii. Co to za różnica. Był wczesny zimowy wieczór i ziemia ukryła się pod grubymi smugami zmierzchu; można się było domyślić bliskiej obecności czarnej wody kanału, nieruchomej, pozbawionej radości górskich potoków i wielkiego zdziwienia naszych oceanów. Żółte ślepia wilków drżały nerwowym, neonowym światłem, lecz nikt się nie bał ataku Indian. Pociąg zatrzymał się w momencie, kiedy rozum nie śpi, ale śpi dusza, jej szlachetne pragnienie. Kiedy indziej słuchaliśmy pośmiertnego kwintetu Schuberta, w którym rozpacz deklaruje się wielokrotnie, namiętnie, nieomal natrętnie, ponawiając swój atak na obojętność wytwornej sali koncertowej, dam w futrach i recenzentów, małych wysłanników wielkich pism. A kiedyś na spacerze, o północy, na wsi, w lecie, zatrzymał nas niezwykły dźwięk: parskanie i rżenie niewidocznych koni na pastwisku.To było tak, 42 jakby noc się śmiała, sama dla siebie, szczęśliwa. Czym jest poezja, skoro tak mało widzimy? Czym może być ocalenie, jeśli nic nam nie zagraża? Pośmiertny kwintet! Tylko muzyka rośnie jeszcze po śmierci, muzyka i włosy drzew. Gdyby rzeki dały nam miód i mleko zachwytu, gdyby tancerki znowu zaczęły tańczyć w obłąkaniu. A jednak nie jesteśmy sami. Staroświecka gitara któregoś dnia zacznie śpiewać, sama dla siebie. I pociąg ruszy wreszcie, ziemia zakołysze się pod jego majestatycznym ciężarem i powoli zacznie się przybliżać Paryż, z jego złotą aurą, z jego szarym wątpieniem. EUROPA ZASYPIA Gosi Europa zasypia; w Lizbonie jeszcze marszczą czoło niemłodzi szachiści. Nad Krakowem unosi się szara mgła i zaciera kontury czcigodnych żagli. Morze Śródziemne kołysze się lekko i wkrótce zamieni się w kołysankę. Kiedy Europa wreszcie twardo zaśnie, Ameryka będzie czuwała nad biednym, niemym światem nieufnie, jak młodsza siostra. RUCHOME SCHODY Jak nieruchomo stoją na ruchomych schodach posągi moich nieznajomych bliźnich. Jak wolno się wznoszą, bez wysiłku i bez zmęczenia. Pod nimi leży miasto, którego nikt już nie zdobędzie, bo dzisiaj nie oblega się murów. Przeznaczenie chętnie kapituluje, a zwycięzcy nie są gorsi od poprzedników. Słońce zachodzi tak samo jak zawsze, różowy krem dotyka horyzontu. Ulice są otwarte jak puszki po piwie, śpiewają tę samą pieśń, bez rozkazu. Po co zdobywać miasta, po co miotać kamienie i palić świątynie, jeśli wystarczy szept i śmiech, pogarda. Schody rosną jak las sosnowy. Noc św. Bartłomieja może trwać kwadrans, bez krwi - tylko odwaga wietrzeje powoli. Patrzę na tłum, który jedzie w górę. Tyle twarzy, tyle policzków, tyle nadziei, oczekiwania, ręce splecione, w tęczówkach wypukłych oczu światło krzyżuje się z cieniem. Tyle twarzy, tyle dłoni i tylko jedna wyobraźnia. My, którzy wracamy, już wiemy: w górze nikt na nas nie czeka. Gołębie walczą o okruchy chleba, jaskółki szybkimi hieroglifami piszą list do pana prezydenta a prezydent śmieje się jak wiatr. 45 DYM Zbyt wiele elegii. Za dużo pamięci. Pachnie siano i biała czapla niepewnie leci nad łąką. Umiemy chować umarłych. Nie chcemy zabijać. Ale potężne chwile blasku wymkną się naszym czarom. W moim pokoju piętrzą się sny ułożone ciasno jak dywany w orientalnym, dusznym sklepie i nie ma już miejsca na nowe wiersze. Sarna nie biegnie, próbuje odgadnąć przyszłość. Nikt nie potrafi czcić bogów. Gniewna modlitwa jest potężniejsza. Kwiaty lipy, otwarta rana. Wznosi się dym nad płaskimi miastami i cisza wchodzi do naszych domów; do naszych domów wchodzi pełnia. WIDZIEĆ O moje nieme miasto, miodowo-złote, zakopane w wąwozach, tam gdzie wilki cicho biegły wzdłuż zimnego południka; gdybym miał ci opowiedzieć, miasto, drzemiące pod stosem martwych liści, gdybym miał ci opisać skórę oceanu, na której statki piszą długie linie jasnych wierszy, i jachty jak pawie chwalą się wysokim żaglem, i Morze Śródziemne, zatrzymane w słonym skupieniu, i metropolie o ostrych wieżyczkach, lśniących w przejmującym słońcu poranka, i dziką siłę samolotów, które znikają w obłokach, wieczną pogardę urzędników dla nas, ludzi, wąskie uliczki Umbrii, w których jak w cysternie zatrzymał się stary czas o smaku słodkiego wina, i pewne wzgórze, gdzie rośnie najspokojniejsze drzewo; szarość Paryża, przez który płynie rzeka przebaczenia, Kraków, w niedzielę, kiedy nawet liście kasztanów zdają się wyprasowane przez niewidzialne żelazko, winnice, w które wkracza chciwa jesień i autostrady pełne lęku; gdybym miał opisać powagę nocy, kiedy to się wydarzyło i huk pociągu jadącego w nicość, i łyżwę błyszczącą na improwizowanym lodowisku; piszę z podróży - bo chciałem widzieć, a nie tylko wiedzieć - widzieć wyraźnie pożary i obrazy jedynego świata, a ty, nieruchome, skamieniałe miasto, moi bracia w płytkim piasku; 47 nad wami wciąż obraca się ziemia i idą rzymskie legiony, i lis polarny nasłuchuje wiatru w białej pustyni, w której giną dźwięki. JAK KOŃCZĄ KLOWNI Stary klown rozdaje na dworcu ulotki informujące o przedstawieniu wędrownego cyrku. Niewątpliwie, tak kończą klowni - zastępując automat (lub dziecko). Obserwuję go uważnie: chcę wiedzieć, jak kończą klowni. Pełna uroku równowaga pomiędzy melancholią i dzikim, zaraźliwym śmiechem powoli znika; z każdym rokiem pogłębia się pewna bruzda w policzkach, aż zostaje tylko rozpacz nazbyt grubego nosa i niezgrabne ruchy starca, które już nie są parodią zdrowej i bezmyślnej ludzkości, tylko pamfletem, oskarżającym niedoskonałą budowę ciała, pomyłkę architekta. Zostaje światło wielkiego czoła, lampa zbyt białej cery (tym razem bez pudru), zbyt wąskie wargi i oczy, z których patrzy już ktoś obcy, z których wygląda zimno ktoś, kto byłby może następnym lokatorem twarzy - gdyby się tylko udało przedłużyć wynajem tego smutku. Tak kończą klowni - gdy wielka obojętność świata wdziera się w nas, wchodzi w nas gorzko, jak ołów w usta. PŁOMIEŃ Boże, daj nam długą zimę i cichą muzykę, i usta cierpliwe, i trochę dumy - zanim skończy się nasz wiek. Daj nam zdziwienie i płomień, wysoki, jasny. MIESZKANIE DLA STYPENDYSTÓW W mieszkaniu dla przejezdnych stypendystów - na półce kilkanaście znudzonych powieści w języku, który nie jest narzeczem twoich bliskich, senny Budda, a także niemy telewizor, porysowana patelnia, na której smażono niejedną melancholijną jajecznicę sobotniego wieczoru, i matowy czajnik, gwiżdżący we wszystkich dialektach — próbujesz się rozgościć, a nawet myśleć. Czytasz Mistrza Eckharta o dystansie (Abgeschiedenheit) i poezje pewnego Anglika, który kocha Francję oraz prozę Francuza, podziwiającego Anglię; i dopiero po kilku dniach intensywnych prób zadomowienia się w tych higienicznych pokojach, przez które przewinęła się elita wykształconej ludzkości, odkrywasz nieomal ze zdumieniem - tutaj nikt nie mieszka; nie ma życia na ziemi. WIELKIE MIASTA Panu Stanisławowi Kasprzysiakowi Stałem pośrodku wielkich miast niejeden raz, wśród ścian i domów, i drzew w ogrodach, i próbowałem zrozumieć, gdzie kryje się centrum tej ogromnej przestrzeni, stolica stolicy. Samoloty krążyły nade mną jak sępy świeciło harde słońce, drwiąco śmiały się oczy przechodniów: my żyjemy bez serca i bez pamięci... póki starczy sił. STARY SĄCZ Dzięcioł w czerwonej czapce przypomniał mi nagle zawiadowcę małej stacji w Starym Sączu. Nad stacją wznosiło się miasteczko, to znaczy ogromny rynek i klasztor klarysek; w oknie każdego domu słoje z barszczem i z ogórkami. Córka właścicielki pensjonatu była tak szczupła, że w tornistrze nosiła cegłę, żeby nie porwał jej wiatr, gdy przechodziła wiaduktem nad torami kolejowymi. Wiatr jej nie porwał, ale inne żywioły nie próżnowały, głównie nicość i jej bogaty kochanek, pan Czas. DLA GABRIELI MUNTER Zima była łagodna tego roku, szkarłatne plamy domów nie zmarzły, nie zbladły jeszcze i jabłka są pełne czułości. Czerwony buk pamięta słodycz lata i wilki nie śmią podejść do ołtarzy naszych ciemnych mieszkań. Za ścianą słychać czyjeś oddechy. Tylko tyle wiemy: życie jest ciepłe. Ale już chwieją się maszty żaglowców i smukłe anteny, wylewa się z dzbanów wino i może utonie ta cicha dolina, ukryta przed wzrokiem myśliwych; utonie na pewno, Gabrielo. WZGÓRZE Chwila ciszy, kiedy wiatr zamyśli się... To fioletowe wzgórze, własność gniadego konia, zatrzymało się w biegu. Z pobliskiej wioski dobiega lekki dźwięk dzwonów - kościółek romański obudził się ze snu. POŻEGNANIE ZBIGNIEWA HERBERTA Z początku tylko wiśnie i śmieszny lot nietoperzy, jabłko księżyca i senna sowa, smak zimnej wody na pierwszych wycieczkach. Wieże tego miasta jak miłosne wyznania. Później, dużo później, złoty kurz Prowansji, figowce w winnicach, lekcja białej Grecji, prowincjonalne muzea, Piero i jego Madonna w ciąży - a pośrodku dwie okupacje, dwie nieludzkie armie, niezgrabne pojazdy śmierci na twoich ulicach. Długie dni, kiedy tłumaczyłeś Georga Trakla Śpiew pojmanego kosa, radość pierwszego Paryża po latach sowieckiej brzydoty i biedy; twój figlarny uśmiech, chłopięce żarty, humor i powaga, z jaką zwiedzałeś małą katedrę w Meaux (Bossuet patrzył na nas raczej surowo), berlińskie wieczory: Herr Doktor, Hen Prwatdozent, ryż, który sypałeś jak konfetti na ślubie przyjaciół - lecz także cisza i gorycz złych miesięcy. Lubiłem sobie wyobrażać twoje spacery w Ligurii czy Umbrii: eleganckie łowy, poszukiwanie tego miejsca, gdzie topnieje lodowiec przeszłości i odsłania formy. Lubiłem sobie wyobrażać twoje wędrówki w górach poezji, poszukiwanie tego miejsca, w którym milczenie nagle wybucha mową. Ale spotykałem cię zawsze w ciasnych mieszkaniach tych szarych molochów, zwanych wielkim miastem. 56 Przypominałeś mi czasem o tragizmie życia. O tobie życie pamiętało prawie codziennie. Myślę o twoich rówieśnikach, zmiażdżonych przez los, o tym, jak zachorowałeś w Madrycie, w Amsterdamie (hotel „Ambassade"), i nawet w świętej Jerozolimie, o szpitalu Saint-Louis, gdzie leżałeś w lecie, gdy upał topił ściany domów i granice państw, o twoich ostatnich tygodniach w Warszawie. Podziwiam królewską dumę twoich wierszy. MOJE CIOTKI Zawsze zajęte tym, co nazywały praktyczną stroną życia (teorią interesował się Platon), po łokcie zanurzone w meblach, w pościeli, w ogrodach kuchni i spiżarni, nie zapominały o woreczku z lawendą, który zamieniał szafę z bielizną w łąkę. Praktyczna strona życia, tak jak nie oświetlona twarz Księżyca, nie była wolna od tajemnic; gdy zbliżało się Boże Narodzenie życie stawało się wyłącznie praxis i mieszkało przez moment w korytarzach, chroniło się w walizkach, w neseserach. A gdy ktoś umierał, co niestety zdarzało się nawet w naszej rodzinie, moje ciotki zajęte były intensywnie praktyczną stroną śmierci i zapominały wtedy o lawendzie, która pachniała bezinteresownie, szaleńczo, pod ciężkim śniegiem prześcieradeł. SQUARE D'ORLEANS Miejsce, gdzie zmieszały się cierpienie i zachwyt - dwie substancje, które znają się od bardzo dawna. Teraz znajduje się tu siedziba banku; eleganccy mężczyźni wchodzą i wychodzą, każdy z nich szczupły jak nowy banknot. Kiedyś mieszkał tu Chopin. Jego palce uderzały z furią w klawiaturę, w materię. Kiedyś mieszkała tu gwałtowna poezja. Teraz za to mamy ciszę, i w pobliżu liczne biura ubezpieczeń, i lekarz przyjmuje w odpowiednich godzinach. Zmierzcha się; kamienice jak czaple stoją zatroskane nad ruiną stulecia (słychać tylko odległy gwizd miasta). Mała fontanna w centrum placu podnosi nieśmiało dwa warkocze wody, przypominając o tym, czym jest życie. Siedzimy na schodkach; nic się nie dzieje. Nie można też powiedzieć, żebyśmy odczuwali smutek. Miejsce gorączki i niepokoju (niepokój i gorączka: dwa młode narody) zajął dyskretny klasycyzm. Wrześniowy wieczór gaśnie powoli, łagodny wiatr idzie przez Paryż jak stary aktor w teatrze kabuki, grający osiemnastoletnią piękność. Jeżeli coś nam doskwiera - lecz nic nam nie doskwiera - to tylko pustka. 59 WALCZYK Dni są tak jaskrawe, tak jasne, że nawet nieliczne, wąskie palmy pokryte są białym kurzem nieuwagi. Węże w winnicach ślizgają się cicho, ale wieczorem morze ciemnieje i mewy zawieszone w powietrzu jak interpunkcja najwyższego pisma zaledwie się poruszają. Na twoich wargach zapisała się kropla wina. Wapienne góry na horyzoncie rozpływają się powoli i pojawia się gwiazda. W nocy, na placu, orkiestra marynarzy w nieskazitelnie białych mundurach gra walczyka Szostakowicza; małe dzieci płaczą, jakby domyślały się, o czym mówi wesoła muzyka. Zostaliśmy zamknięci w pudełku świata, miłość nas wyzwoli, czas zabije. 60 GEORGES SEURAT: FABRYKA (rysunek w Menil Gallery, Houston) Jackowi Waltosiowi W górach, na skraju mapy, tam gdzie trawa staje się zuchwała i ostra jak bagnety dezerterów, wznosi się zapomniana fabryka. Nie wiemy, czy jest świt, czy zmierzch. Wiemy tylko jedno: to tutaj, w tym posępnym budynku, rodzi się światło. Milczący niewolnicy o wąskich i przezroczystych twarzach bizantyjskich mnichów obracają ogromne dynamo i zapalają złote iskry poranku w najdalszych częściach globu. Niektórzy płaczą, inni palą eleganckie papierosy, lekkie jak oddech wróbla. Nie odpowiedzą na żadne pytanie: obcięto im języki. Tuż pod murem, tam gdzie rosną czarne chwasty, schowała się ciemność. Jest zupełnie cicho. Rosną włosy świata. TRAKTAT O PUSTCE W księgarni znalazłem się przypadkowo tuż obok sekcji Tao, a dokładnie rzecz biorąc, obok Traktatu o Pustce. Poczułem się uszczęśliwiony, ponieważ tego dnia byłem doskonale pusty. Cóż to za spotkanie - jakże rzadkie - pacjent znajduje lekarza, lekarz milczy. SENANQUE Znudzeni turyści szukają iluminacji i zaglądają w ciemne zakątki refektarza; ktoś śpi w słońcu, z otwartymi ustami, do których wchodzi sławne powietrze Prowansji, tlen i zioła, zioła i tlen, i suchy oddech ziemi. Tylko czasem przemyka ktoś poważny - w habicie, kto nie ma czasu, kto ma czas tylko na wieczność. Te grube mury, które chronią muzykę, zniszczone tyle razy, oddane naturze, rewolucji, rozsądkowi, rosną znowu. Pola lawendy okrążają klasztor - nad nimi huczy armia pszczół i młoda jesień, i wolno się rodzi złote skupienie. PROZA ŚWIATA Die Prosa der Welt - Hegel, oczywiście Wyobraź sobie dzień rozpoczęty w „Le Bon Cafe"; na stolikach kolorowe gazety a z głośnika płyną piosenki Aznavoura. Krótka chwila entuzjazmu: zalotne francuskie „r" wiruje jak dziecinna zabawka wewnątrz potężnego miasta, stolicy imperium i, zdawałoby się, zaraz stopi królową zimy. Nerwowi urzędnicy w smukłych garniturach połykają wrzącą kawę, napój zapomnienia. Nad miastem krążą cztery samotne samoloty. Stoję przed obrazem, o którym pisał Rilke: rodzina akrobatów znalazła się na pustym. Nikt na nich nie patrzy, i ich rozliczne sztuki i muzyki, ukryte w prężnych mięśniach i w bębenku, ich skoki i żarty niczemu nie mogą tu służyć. To oni patrzą niepewnie, rozglądają się dokoła; młoda kobieta po prawej stronie obrazu chciałaby wyjść z tego płótna (odsunęła się od swych bliskich). Rozglądają się dokoła, lecz cóż mogą zobaczyć? Dokoła nas leży śnieg. Przykrył architekturę władzy. Śnieg jak pokrowiec spowił monumentalne gmachy i nawet wąskie głowy obelisków są zupełnie białe. Pod śniegiem cicho oddychają prowincjonalne drzewa a pąki świeżych liści śpią spokojnie, czekając na znak. Płacisz życiem za każdą chwilę śniegu, za to, co jest białe i za to, co czarne, za szczęście, patrzenie. Dokoła nas rozpościera się proza świata, a poezja czai się w komorach serca. 64 NA ŚLĄSKU Lasy stoją nad kopalniami a bujne topole (czarne, nie włoskie) rosnące przy martwym strumieniu są jak pastorzy ewangeliccy w godzinie wielkiego zagrożenia - to znaczy: zawsze. Tutaj natura jest bardziej uroczysta. DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT Mojej siostrze, Ewie W głębinach czasu pulsował twój sen, spokojny i lekki oddech; tak śpią podróżni, gdy zaskoczy ich krótka burza na stacji, w Toskanii, w miasteczku, gdzie kurz i osy. Miałbyś teraz dwadzieścia pięć lat, słuchałbyś tych piosenek, których ja nie lubię i może miałbyś właśnie za sobą wielkie miłosne rozczarowanie, i ja żartowałbym z ciebie. W głębinach czasu pulsuje twój spokojny sen; tak śpią dzieci, o których zapomni opiekunka, i nigdy się nie budzą, i nie wychodzą z podwodnych mieszkań, gdzie płaczą delfiny. PIEKARNIA Młody, ambitny piekarz w podkoszulku (na jego ramionach ślady po mące, jak puder na twarzy aktora) przygląda się przyjaźnie klientom. Lekko się uśmiecha. On, który zna sekret chleba... WSCHÓD SŁOŃCA NAD CASSIS W półmroku majaczą białe budynki, niewypowiedziane do końca, a obok nich szare winnice, cisza przed świtem; Judasz liczy srebrniki, ale drzewa oliwne skręcone w dzikiej modlitwie wchodzą coraz głębiej w ziemię. Oby wstało słońce! Na razie jednak jest chłodno i dokoła nas rozpościera się we mgle pokorny krajobraz; gwiazdy odeszły i smacznie śpią księża, ptakom nie wolno już śpiewać w lipcu i tylko czasem któryś z nich jąka się jak leniwy uczeń na lekcji łaciny w liceum. Jest czwarta nad ranem i rozpacz mieszka w tylu domach. To właśnie teraz smutni filozofowie o wąskich twarzach piszą swoje cyniczne aforyzmy a zmęczeni dyrygenci, którzy wieczorem wskrzesili Brucknera i Mahlera, zasypiają niechętnie, bez oklasków, i kurwy wracają do swych nędznych mieszkań. Prosimy o to, żeby winnice, szare jakby pokrył je popiół wulkanu, odzyskały życie, i żeby odległe, wielkie miasta obudziły się z apatii, i ja proszę o to, żebym nie mylił wolności z chaosem i o to, żebym odzyskał wiarę, która jednoczy rzeczy widzialne i niewidzialne, lecz nie uspokaja serca. Pod nami błękitnieje morze i coraz wyraźniej rysuje się linia horyzontu, jak delikatna obręcz, która miłośnie i mocno obejmuje naszą wirującą planetę, i widzimy łodzie rybackie, kołyszące się ufnie jak mewy na głębokich, niebieskich wodach, i za chwilę purpurowa tarcza słońca wynurza się spod półkola wzgórz i wraca do nas dar światła. MARTWY WRÓBEL Spośród wszystkich przedmiotów najmniej niezwykły jest martwy wróbel w szarym szynelu piórek. Nawet przydrożny kamień wydaje się księciem życia w porównaniu z martwym wróblem. Krążą wokół niego muchy, uważne jak uczeni. LIPY Tyle słodyczy -to miasto pod narkozą; szczupły młodzieniec, który prawie nie zajmuje miejsca na ziemi, i pies, i ja, żołnierz w niewidzialnej wojnie, i rzeka, którą kocham. Kwitną lipy. ZAMEK Strażnicy krzyczeli niezrozumiale w gardłowym narzeczu górskiego plemienia. Otwierały się i zamykały weneckie okna. Długie limuzyny przyjeżdżały i odjeżdżały. Chyba ktoś umierał w pałacu. Czarna chorągiew wysunęła się, potem cofnęła, jak język zaskrońca. Jaskółki, psalmy, szalały z niepokoju... Ale o kogo mogło chodzić, skoro zamek już od dawna był pusty, oddany nietoperzom i ironii? A jednak wszystko na to wskazywało - ktoś umierał w pałacu. Najwidoczniej jeszcze wciąż było tam życie. MÓW SPOKOJNIEJ Mów spokojniej: jesteś starszy niż ten, którym byłeś tak długo; jesteś starszy od samego siebie — i wciąż jeszcze nie wiesz, czym są nieobecność, poezja i złoto. Ulicę zalała brunatna woda; krótka burza wstrząsnęła tym płaskim, sennym miastem. Każda burza jest pożegnaniem, setki fotografów zdają się krążyć nad nami, utrwalając fleszem sekundy lęku i paniki. Wiesz, czym jest żałoba, rozpacz tak gwałtowna, że dławi rytm serca i przyszłość. Płakałeś wśród obcych, w nowoczesnym sklepie, gdzie wciąż się obracał zwinny pieniądz. Widziałeś Wenecję i Sienę i, na płótnach, na ulicy, smutne młodziutkie Madonny, które chciały być zwykłymi dziewczynami i tańczyć w karnawale. Widziałeś też małe miasta, wcale nie piękne, starych ludzi, znudzonych cierpieniem i czasem. W średniowiecznych ikonach błyszczały oczy śniadych świętych, płonące oczy dzikich zwierząt. Brałeś w palce kamyki na plaży, la Galerę, i zdarzało się, że miałeś dla nich czułość tak wielką - dla nich i dla wiotkiej sosny, dla tych, co byli tam z tobą i dla morza, które jest co prawda potężne, ale bardzo samotne - tak wielką, jakbyśmy wszyscy byli sierotami z tego samego domu, rozłączonymi na zawsze 72 i zdanymi tylko na krótkie chwile widzenia w chłodnych więzieniach współczesności. Mów spokojniej: nie jesteś już młody, olśnienie musi pertraktować z tygodniami postu, musisz wybierać i rezygnować, grać na zwłokę i rozmawiać długo z wysłannikami suchych krajów i spierzchniętych ust, musisz czekać, pisać listy, czytać książki o pięciuset stronicach. Mów spokojniej. Nie rezygnuj z poezji. TAM, GDZIE ODDECH Stoi samotnie na scenie i nie ma żadnego instrumentu. Kładzie dłonie na piersi, tam, gdzie rodzi się oddech i gdzie gaśnie. To nie dłonie śpiewają i nie pierś. Śpiewa to, co milczy. POLSKI SŁOWNIK BIOGRAFICZNY W BIBLIOTECE W HOUSTON Książę Roman Sanguszko idzie przez Syberię (Joseph Conrad poświęci mu opowiadanie). Pod koniec długiego życia założy bibliotekę; umrze jako powszechnie szanowany obywatel. Maria Kalergis (zobacz: Muchanow, Maria) - nie udowodnione związki z Ochraną; połowa jej serca jest polska, druga połowa - nie wiemy. Przyjaciółka Liszta i Wagnera, uczennica Chopina. Opiekunka teatrów warszawskich, na przemian patriotka i renegatka, renegatka i patriotka. Kochał się w niej ubogi Norwid (zobacz: Norwid). Kochał ją całym sercem. Julian Klaczko: Był wzrostu małego, raczej gruby ...skłonny do egzaltacji. Miłości własnej było dużo (Stanisław Tarnowski). Być może nieślubny syn osławionego Pelikana. Błyskotliwy prozaik, ozdoba „Revue des Deux Mondes". Współpracownik Czartoryskich, potem urzędnik austriackiego ministerstwa (polskiego nie było). Umrze w Krakowie, sparaliżowany, martwy. I tylu innych: Antoni Czapski (* 1792), studiował malarstwo w Anglii i Francji, mason w loży „Cnotliwy Sarmata"; uosobienie prawości. Joachim Namysł, pedagog - to już wiek dwudziesty. I inne cienie, od A do S; ten słownik nie może być skończony. 75 To jest twój kraj i twoja lakoniczność. Twoja obojętność i twoje wzruszenie. Tyle życia dla jednej ojczyzny. Tyle śmierci dla jednego słownika. TARBES Palmy rosną w ogrodzie, w którym pochowano zimę. Cień Pirenejów chwieje się na horyzoncie. Wszystko może się zdarzyć. Zakurzone kamienice, zamknięte okna. Wieczorem upojnie śpiewają drozdy ukryte w gałęziach paulowni a od wschodu noc wchodzi w ulice jak Legia Cudzoziemska. TY WIESZ Milknie Clifford Brown, kosy coraz ciszej śpiewają. Gdyby nie krew, doszlibyśmy do Rzymu; ty wiesz. AUTOPORTRET Między komputerem, ołówkiem i maszyną do pisania schodzi mi pół dnia. Kiedyś zrobi się z tego pół wieku. Mieszkam w obcych miastach i niekiedy rozmawiam z obcymi ludźmi o rzeczach, które są mi obce. Dużo słucham muzyki: Bacha, Mahiera, Chopina, Szostakowicza. W muzyce znajduję siłę, słabość i ból, trzy żywioły. Czwarty nie ma imienia. Czytam poetów, żywych i umarłych, uczę się od nich wytrwałości, wiary i dumy. Próbuję zrozumieć wielkich filozofów - najczęściej udaje mi się uchwycić tylko strzępy ich drogocennych myśli. Lubię chodzić na długie spacery paryskimi ulicami i patrzeć na moich bliźnich, ożywionych zazdrością, pożądaniem lub gniewem; obserwować srebrną monetę, która przechodzi z dłoni do dłoni i powoli traci swój okrągły kształt (zaciera się profil cesarza). Tuż obok rosną drzewa, nie wyrażające nic, jeśli nie liczyć zielonej, obojętnej doskonałości. Po polach kroczą czarne ptaki, które wciąż na coś czekają, cierpliwe jak hiszpańskie wdowy. Nie jestem już młody, ale wciąż są starsi ode mnie. Lubię głęboki sen, kiedy mnie nie ma, i szybką jazdę rowerem wiejską szosą, gdy topole i domy rozpływają się jak cumulusy na pogodnym niebie. Czasem przemawiają do mnie obrazy w muzeach i nagle znika ironia. Uwielbiam przyglądać się twarzy mojej żony. Co tydzień, w niedzielę, telefonuję do ojca. Co dwa tygodnie spotykam się z przyjaciółmi, w ten sposób dochowujemy sobie wierności. Mój kraj wyzwolił się od jednego zła. Chciałbym, żeby za tym poszło jeszcze jedno wyzwolenie. 79 Czy mogę być w tym przydatny? Nie wiem. Nie jestem wprawdzie dzieckiem morza, jak napisał o sobie Antonio Machado, ale dzieckiem powietrza, mięty i wiolonczeli, i nie wszystkie drogi wysokiego świata krzyżują się ze ścieżkami życia, które, na razie, należy do mnie. SPIS TREŚCI Z pamięci / 7 Gospels / 9 Mistyka dla początkujących / 10 Starszemu bratu / 11 Pokój / 12 1969 / 14 Majestat snu / 15 Miasto, w którym chciałbym zamieszkać / 16 Opływaniu / 17 Houston, szósta po południu / 18 Barbarzyńcy / 20 Senzaflash / 21 Dla ciebie / 22 How High the Moon / 23 Wielka Sobota w Paryżu / 25 Separacja / 26 Król / 27 . Długie popołudnia / 29 Siostry miłosierdzia / 30 Tylko dzieci / 32 Śmierć pianisty / 33 Poranek w Vicenzy / 34 Cyrk / 35 Historia starożytna / 36 Grudzień / 37 Vaporetto / 38 81 Wątła gloria maków / 39 Pełnia lata / 40 Linia numer 4/41 Opus pośmiertne / 42 Europa zasypia / 44 Ruchome schody / 45 Dym / 46 Widzieć / 47 Jak kończą klowni / 49 Płomień / 50 Mieszkanie dla stypendystów / 51 Wielkie miasta / 52 Stary Sącz / 53 Dla Gabrieli Munter / 54 Wzgórze / 55 Pożegnanie Zbigniewa Herberta / 56 Moje ciotki / 58 Square d'0rleans / 59 Walczyk / 60 Georges Seurat: Fabryka (rysunek w Menil Gallery, Houston) / 61 Traktat o Pustce / 62 Senanque / 63 Proza świata / 64 Na Śląsku / 65 Dwadzieścia pięć lat / 66 Piekarnia / 67 Wschód słońca nad Cassis / 68 Martwy wróbel / 69 Lipy / 70 82 Zamek / 71 Mów spokojniej / 72 Tam, gdzie oddech / 74 Polski Słownik Biograficzny w bibliotece w Houston / 75 Tarbes / 77 Ty wiesz / 78 Autoportret / 79 Na okładce wykorzystano obraz Jerzego Nowosielskiego Wschód słońca (1965) (Ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie) Foto: Andrzej Chęć Idea okładki: Frakcja R © Copyright by Adam Zagajewski 1999 © Copyright by Wydawnictwo a5 1999 ISBN 83-85568-43-3 Skład i łamanie: Sławomir Onyszko Druk: Wydawnictwo Platan Kryspinów 189 KSIĄŻKI ADAMA ZAGAJEWSKIEGO WIERSZE Komunikat Wydawnictwo Literackie 1972 Kraków Sklepy mięsne Wydawnictwo Literackie 1975 Kraków List Od Nowa 1978 Poznań Ust. Oda do wielości Półka Poetów 1982 Kraków Instytut Literacki 1983 Paryż Jechać do Lwowa (Z rysunkami Józefa Czapskiego) Aneks 1985 Londyn Płótno Zeszyty Literackie 1990 Paryż Dzikie czereśnie (Wybór wierszy) Znak 1992 Kraków Ziemia ognista Wydawnictwo a5 1994 Poznań Późne święta (Wybór wierszy) Państwowy Instytut Wydawniczy 1998 Warszawa Trzej aniołowie. Three Angels (Wiersze wybrane; wydanie dwujęzyczne) Wydawnictwo Literackie 1998 Kraków POWIEŚCI Ciepło, zimno PIW 1975 Warszawa Des absolute Gehór (Słuch absolutny) (Powieść znana dotąd jedynie w przekładzie niemieckim) Zurich 1982 Cienka kreska Znak 1983 Kraków ESEJE Solidarność i samotność Zeszyty Literackie 1986 Paryż Dwa miasta Zeszyty Literackie - Oficyna Literacka 1991 Paryż - Kraków W cudzym pięknie Wydawnictwo a5 1998 Kraków SZKICE LITERACKIE Świat nie przedstawiony (Razem z Julianem Kornhauserem) Wydawnictwo Literackie 1974 Kraków Drugi oddech Znak 1978 Kraków Polen: Staat im Schatten der Sowjetunion (Esej w języku niemieckim) Rowohit, Reinbek b. Hamburg, 1981 Spiegel-Buch. 11.