Andrzej Piskulak "Trans - Gombrowicz" - cześć I Od autora. W związku ze zbliżającym się "Rokiem Gombrowicza" pragnę czytelników Biblioteki Internetowej "Exlibris" poinformować o tym, co się będzie działo w regionie świętokrzyskim oraz w całym kraju w celu upamiętnienia autora "Ferdydurke". W miarę zdobywania przeze mnie materiałów, będę je publikował w kolejnych odcinkach. Specjalnie dla Biblioteki Internetowej "Exlibris" utworzyłem właśnie ten cykl zatytułowany "Trans - Gombrowicz". W pierwszej części spróbowałem zdefiniować pojęcie "Rok Gombrowiczowski" oraz dokonać swego rodzaju inwentaryzacji tego, co pozostało po wielkim pisarzu i jego rodzinie w Świętokrzyskiem. Udało mi się uzyskać obszerne wypowiedzi takich znakomitych publicystów, jak mistrzyni reportażu biograficznego, Joanny Siedleckej - autorki legendarnego już chyba "Jaśnie Panicza", nieocenionego dla literatury polskiej profesora Janusza Odrowąża - Pieniążka oraz znakomitego krytyka literackiego Jana Zdzisława Brudnickiego. Szkic pt. "Świętokrzyski Transatlantyk Gombrowiczowski" napisałem dla "Świętokrzyskiego Kwartalnika Literackiego" wydawanego przez kielecki oddział Związku Literatów Polskich. Inne materiały były także publikowane w gazetach i wydawnictwach, w których jestem stałym współpracownikiem. ŚWIĘTOKRZYSKI TRANSATLANTYK GOMBROWICZOWSKI Spis ważniejszych śródtytułów Kochanowski kontra Gombrowicz? Kapłan niedojrzałości - komentarz, felieton Jana Zdzisława Brudnickiego Pierwsze "zaślubiny" Gombrowicza z Polską... Gombrowicz był skądś... - wspomnienia Joanny Siedleckiej Mówienie i myślenie Gombrowiczem... - opowieść profesora Janusza Odrowąża - Pieniążka Noty biograficzne Wiersze inspirowane życiem i twórczością Witolda Gombrowicza Świętokrzyski Trans - Atlantic - tekst w języku angielskim ŚWIĘTOKRZYSKI TRANSATLANTYK GOMBROWICZOWSKI "Rok Gombrowiczowski", przypadający na 100 - lecie urodzin autora "Trans - Atlantyku", już tuż, tuż, bo w nadchodzącym roku, a tu jakby zapomina się o niszczejących pozostałościach majątku rodziny wielkiego pisarza. A tu już nie wiele zostało z tego, tam gdzie Witold Gombrowicz przyszedł na świat i zabawiał się z chłopakami wiejskimi, "siekając batami żaby". I tylko w miejscu urodzin - Małoszycach, właśnie rozmnożyły się żaby kumkające w zarastającej coraz bardziej podworskiej sadzawce. To w niej pływał sobie łódeczką zanim wyruszył wielkim okrętem oceanicznym na emigrację do Argentyny. W niniejszym szkicu spróbowałem odpowiedzieć na kilka pytań. Cóż to takiego "Rok Gombrowicza"? Co do tej pory pozostało po wielkim pisarzu w regionie świętokrzyskim i w jakim to jest stanie? Co i kto do tej pory zrobił dla upamiętnienia pisarza? Cóż to takiego Fundacja im. Witolda Gombrowicza "Witulin"? Kochanowski kontra Gombrowicz? Chociaż faworytem senatorów był Jan Kochanowski, to jednak Sejm uchwalił, iż autor "Trans - Atlantyku" w 2004 będzie miał swój Rok. Zdaniem dziennikarzy, obserwujących polskie życie polityczne i kulturalne, pisarz został uznany za wielkiego tylko zwykłą większością głosów. Uchwałę o ogłoszeniu roku 2004 rokiem Witolda Gombrowicza przyjął Sejm, a okazją była zbliżająca się setna rocznica urodzin pisarza. Sejm pragnął w ten sposób "uczcić pamięć wielkiego pisarza oraz podkreślić fundamentalną rolę, jaką jego twórczość odegrała w rozwoju naszej narodowej kultury". - Składając hołd wybitnemu artyście i biorąc pod uwagę liczne inicjatywy obywatelskie i samorządowe utrwalające Jego dokonania w świadomości polskiego społeczeństwa, Sejm Rzeczpospolitej ogłasza rok 2004 rokiem Witolda Gombrowicza" - czytamy w niej. Agencje informacyjne doniosły przy okazji o incydencie, jaki miał miejsce. Otóż głosowanie nad przyjęciem uchwały zakłócił poseł Ruchu Katolicko-Narodowego Antoni Stryjewski. Zaprotestował on kategorycznie przeciw "stawianiu Gombrowicza na piedestał narodu". - Jest zbyt wielu Polaków, którzy czekają na wskazanie wzorów, żeby marnować ten czas na to, by wskazywać osobę Witolda Gombrowicza jako mistrza młodemu pokoleniu - przekonywał. - Gombrowicz był dzieckiem XX wieku (...), jednym z wielu ludzi, których Bóg obdarzył wielkim talentami, wielkimi niepokojami, a którzy z tymi talentami sobie nie poradzili. Wybrał drogę ucieczki od Polski i destrukcję tego, co polskie - oznajmił poseł z trybuny sejmowej i zacytował fragment komentarza Gombrowicza do "Trans - Atlantyku". Posłowie nagrodzili to brawami, po czym zdecydowaną większością głosów przyjęli projekt uchwały. Nasz Sejm nie byłby Sejmem bez sytuacji i incydentów takich, jak "U Gombrowicza" właśnie. Sam autor pisał o sobie w "Dzienniku" - Upatruję w tym poniekąd moją misję dziejową... konserwatysta - burzyciel, hreczkosiej - awangardzista, lewicowiec prawicowy, prawicowiec lewicowy, artysta antyartystyczny, dojrzalec niedojrzały(...). Program Roku ma być bogaty... Przewiduje się m.in. dwa festiwale teatralne (w Lublinie i Radomiu), sesje naukowe w Polsce i za granicą, wydanie specjalnego numeru "Pamiętnika Teatralnego", koncerty, konkurs na plakat gombrowiczowski, znaczek pocztowy, ekspozycje w witrynach księgarskich na całym świecie, wystawy, publikacje, zdjęcia w pociągach Intercity. W ślad za uchwałą parlamentarzystów, jak podała Agencja PAP, minister kultury Waldemar Dąbrowski powołał w Lublinie Komitet Obchodów Roku Gombrowiczowskiego. Komitet będzie mieścił się w Lublinie a na jego przewodniczącym będzie przedsiębiorca Janusz Palikot. Minister Dąbrowski powiedział dziennikarzom w Lublinie, po spektaklu inaugurującym Międzynarodowy Festiwal "Konfrontacje Teatralne", że chce, aby więcej instytucji kulturalnych działających poza Warszawą i Krakowem miało wpływ na życie kulturalne w Polsce. - Jestem przekonany, że lubelski Komitet Obchodów Roku Gombrowiczowskiego będzie promieniował na cały kraj - mówił minister. Dodał, że powołanie na przewodniczącego Komitetu przedsiębiorcy Janusza Palikota wynika z chęci nawiązywania współpracy między kulturą a biznesem. -W dzisiejszych czasach nie możemy mówić o pomyślności kultury bez dobrej współpracy z ludźmi, którzy osiągnęli sukces i chcą się tym sukcesem podzielić - uzasadniał Dąbrowski. A kim jest przewodniczący obchodów? Janusz Palikot -trzydzisty szósty na liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost" - ma 38 lat. Z wykształcenia filozof. Jest właścicielem m.in. 80% akcji przedsiębiorstwa Polmos Lublin S.A. Pełni funkcję wiceprezesa Polskiej Rady Biznesu. - Gombrowicz jest najważniejszym dla mnie pisarzem, który w sposób istotny wpłynął na moje myślenie o świecie i ludziach. Udział w komitecie gombrowiczowskim traktuję jako prywatną sprawę, bo mam dług wobec twórczości Gombrowicza i mam nadzieję, że to będzie rewanż adekwatny do tego, co sam od niego otrzymałem - mówił dziennikarzom Palikot. W związku z Rokiem Gombrowiczowskim, Międzynarodowy Festiwal "Konfrontacje Teatralne" w Lublinie w 2004 r. będzie w całości poświęcony twórczości Gombrowicza. Z kolei "Gazeta Wyborcza" w maju b.r. poinformowała, że ponieważ w Europie nie powstaje teraz wiele inscenizacji gombrowiczowskich (tak, jak to było w latach 70.), organizatorzy Roku postanowili namówić do pracy nad tekstami autora "Kosmosu" najsłynniejszych reżyserów młodego pokolenia, m.in. Oskarasa Korsunovasa z Litwy i Thomasa Ostermeiera, dyrektora berlińskiej Schaubühne. Zdaniem dziennikarza "GW", Gombrowicz nie przeżywa dziś najlepszego okresu na zachodzie Europy. Znany jest w Niemczech, które pierwsze w świecie, przed Polakami, wydały jego dzieła zebrane w opracowaniu krytycznym, a także we Francji, Holandii i Włoszech. Promocji jego pisarstwa na świecie ma służyć w 2004 roku wielka sesja naukowa na Uniwersytecie Yale, na której wystąpi Susan Sontag. Rajd i Piknik w Świętokrzyskiem W roku 2003 odbyły się w regionie dwie ważne imprezy poświęcone poszukiwaniom śladów polskich autora "Ferdydurke". Pierwszym był w czerwcu br. dwudniowy IV Rajd Literacki "Śladami wybitnych pisarzy Kielecczyzny" poświęcony w całości związkom Witolda Gombrowicza z regionem świętokrzysko - radomskim. Przyjechali pisarze i publicyści, którym przewodził wspaniały animator kultury w starachowickim rejonie Antoni Dąbrowski- redaktor naczelny "Radostowej" - ogólnopolskiego miesięcznika społeczno - kulturalno - literackiego. Pomagał mu w tym udanie, rodem z Dołów Biskupich, Bogusław Pasternak - wiceprezes kieleckiego oddziału ZLP. Druga impreza to tegoroczny wrześniowy, dwudniowy "Piknik Gombrowiczowski". Przybyli doborowi gombrowiczolodzy pod przewodnictwem mistrzyni reportażu biograficznego - Joanny Siedleckiej i Janusza Odrowąża - Pieniążka - dyrektora Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie. Pomysłodawcami i organizatorami byli pracownicy Miejskiego Centrum Kultury w Ostrowcu Świętokrzyskim oraz działacze Fundacji imienia Witolda Gombrowicza "Witulin." Pomagali w zorganizowaniu pracownicy Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie. Natomiast radomski Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego wystawił "Ślub" w niezwykłej scenerii w Dołach Biskupich. Przecieranie śladów Gombrowicza podczas rajdu literackiego... Podczas zwiedzania dawnych posiadłości Gombrowiczów i Kotkowskich widok naszym oczom ukazał się straszny. Nie ma już żadnego śladu po dworze w Małoszycach, gdzie Witold Gombrowicz przyszedł na świat i zabawiał się z chłopakami wiejskimi, "siekając batami żaby". I tylko zostały dziś z dawnych Małoszyc właśnie żaby kumkające z zarastającej coraz bardziej podworskiej sadzawce. To w niej pływał sobie łódeczką zanim wyruszył wielkim okrętem oceanicznym na emigrację do Argentyny. Nic też nie ocalało z Jakubowic - majątku nabytego przez dziada pisarza po przyjeździe z Litwy do Królestwa. Dwór był parterowy, murowany, miał 10 pokoi. Ostał się kościół we Wszechświętym gdzie Witold był chrzczony. W parafii nikt jdnak nie ma głowy do szukania dokumentów z podpisami Gombrowiczów. Na cmentarzu w Przybysławicach groby Gombrowiczów zarastają zielskiem i niszczeją. Tu leży dziad Onufry, do końca nieprzytomnie tęskniący za Litwą. Do grobu kazał sobie włożyć woreczek z tamtejszą ziemią. Obok babka Antonina, ojciec Jan i brat Janusz. Matka Gombrowicza zażyczyła sobie, by spocząć z dala od męża, w Kielcach. Jednak jej grób także jest w fatalnym stanie. Szczęściem upomniał się o jego renowację profesor Jan Pacławski, a prezydent Wojciech Lubawski go wysłuchał. W przyszłym roku ma być odnowiony. W majątku brata Janusza w Potoczku trudno nawet znaleźć ślady po leśniczówce, gdzie mieszkał i gdzie tak chętnie bywał. Jeszcze bardziej tragicznie jest w Bodzechowie, majątku jego matki. Dwa skrzydła pięknego, zabytkowego dworu dawno się już rozpadły, bo nikt ich nie remontował, waliły się, więc i marniały. W pozostałym skrzydle był PGR i zdewastowano wszystko. Piękny park okalający dwór opisany w "Pornografii" stał się śmietnikiem i publiczną ubikacją. Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że zbezczeszczono groby Kotkowskich na cmentarzu w Denkowie. Wykonane z miedzi litery sprzedano na złom. Dawnej krążyły plotki i różne zmyślenia o rzekomym bogactwie tej rodziny. Krążyły opowieści, że ludzie ci byli chowani w trumnach ze srebra. Strach pomyśleć, że hieny cmentarne mogą zacząć rozkopywać groby. W dodatku piękna kaplica Kotkowskich niszczeje w oczach. A oto, jak skomentował imprezę i to co zobaczył dla nas znakomity krytyk literacki Jan Zdzisław Brudnicki. Kapłan niedojrzałości "Iść do Małoszyc" - to znaczyło w tej okolicy: iść na koniec świata zabitego dechami - komentuje Jan Zdzisław Brudnicki. - Witoldowi Gombrowiczowi jego miejsce urodzenia i wczesnego dzieciństwa kojarzyło się jeszcze z bandą bosych wiejskich dzieciaków, którym przewodził, ze "sztucznym życiem" matki, które było przejawem "spaczonej polskiej formy", z komikiem i kpiarzem bratem Jerzym, od którego uczył się kpiny i przedrzeźniania. Najbardziej boleśnie wspominał ucieczkę tu w czasie wojny polsko-sowieckiej w 1920 r., kiedy to jego koledzy szkolni poszli na front, a on schronił się tu z poczuciem powszechnego potępienia za brak patriotyzmu i odwagi. Błąkał się wówczas po polach niczym osamotniały i zdziczały Marcin z "Syzyfowych prac" w czas wakacji, ze strzelbą i rozpaczą w sercu. Dołączyła się też, jak to określa, wstydliwość na punkcie ojczyzny i poczucie rozbratu pomiędzy fetami i deklamatorstwem a trzeźwością i natrętnym refrenem, że "jesteśmy poza historią" (Witold Gombrowicz, "Wspomnienia polskie. Wędrówki argentyńskie", Instytut Literacki, Paryż 1977). Potem przyszła potrzeba obrony świadomości za pomocą cynizmu i dowcipkowania. Ale powrót do dzieciństwa, śledzenia infantylnych składników charakteru ludzkiego został Gombrowiczowi na zawsze i pod koniec życia podsumował to: byłem kapłanem niedojrzałości. Teraz stoimy tu w Małoszycach, z grupą pisarzy z całej Polski przed pomnikiem z medalionem Gombrowicza osadzonym w masywnym głazie czerwonego piaskowca kieleckiego i czytamy podpis: Małoszyce 1904 - Vance 1969. Wąska droga asfaltowa na spadzie terenu. Bujne trawy, chwasty i kwiaty zarastają żyzne pobocza. Pozostały jeszcze stare przybudówki pałacu, choć w centrum już sklecono jakąś budowlę dawno-nową. W dole sadzawka. W bagnie sterczą słupy starego ogrodzenia podworskiego. "Zadziwiające - pisał w liście po ukazaniu się >>Pornografii<< Jarosław Iwaszkiewicz w roku 1960 - jak pamiętasz polską wieś - wszystko, miedzę, ziemię, gliniastą ścianę z dołami na kartofle - i znakomicie odczułeś nastrój dworu w czasie okupacji". Miejscowi pisarze to: organizator rajdu Antoni Dąbrowski, redaktor "Radostowej", Bogdan Pasternak, którego rodzinną miejscowość Biskupie Doły rozsławiła inicjatywa założenia tam w zdewastowanej fabryce tektury, należącej do rodziny Gombrowiczów, muzeum życia i twórczości Witolda. A nieodległy Bodzechów, który zwiedzaliśmy wcześniej, miejsce zamieszkania babki Kotkowskiej, został obfotografowany w "Pornografii" i niektórych opisów profesor Jan Pacławski nie waha się nazwać repliką "Stepów Akermańskich" Mickiewicza. Choćby tego zaczynającego się od swoistego określenia panoramy: "A gdy wjechaliśmy na wzgórze, ukazała się stopniowo rozległość ziemi nisko rozłożonej na samym dnie pod olbrzymimi wysokościami nieba, ściętej nieruchomym falowaniem. Tam, daleko, droga żelazna... A gdy znaleźliśmy się na wzgórzu i owiał nas oddech przestrzeni, u krańca, której majaczyły się Góry Świętokrzyskie, przewrotność tej jazdy grzmotnęła mnie niemal w pierś - gdyż byliśmy jak z oleodruku, jak ze starego, familijnego albumu umarła fotografia, a na tym wzgórzu dawno zmarły wehikuł był widziany i z najdalszych krańców - wskutek czego kraina stała się złośliwie szydercza". Pielgrzymujący pisarze mniej mieli do śmiechu. Przede wszystkim zauważyli ponure pomruki prasy. Gazety ostatnio zaczęły donosić, że "wyparowała gombrowiczowska ironia", że w Gombrowiczu "nic nie ma, tylko słowa", zapytywać niewinnie: "czy dziś obraża"? Słowem, nie jest jakby modny. Teatr krakowski zagrał spektakl wedle "Pamiętnika" Gombrowicza. Potem cisza. Konkurs na sobowtóra Gombrowicza to już sprowadzenie sprawy do poziomu komiksu. Zaczęto wydawać dzieła zebrane, ale idzie to niemrawo, a odbywa się w głuchej ciszy. Nie tylko nie widać, żeby komuś zależało na popularyzacji, nagłośnieniu świata ferdydurkistów, "Kosmosu", "Ślubu". Gdzież te czasy, gdy pierwszy po wojnie list Gombrowicza Jarosław Iwaszkiewicz kwituje entuzjastycznie: "List pański wywołał tutaj sensację i wszyscy się nim bardzo cieszyli" ("Gombrowicz, walka o sławę. Korespondencja...", Kraków 1996). Ta wierna przyjaźń doczekała się zresztą od małostkowych wydawców listów epitetu pod adresem Iwaszkiewicza: "zza pleców wyglądał mu nieunikniony politruk". Przyszło entuzjastyczne przywracanie Gombrowicza po 1956 r. Uczenie w szkole, nieustanny festiwal w teatrach, zarzucanie rynku książkami autora, a potem monografiami. Ile było doktoratów, docentur, profesur? Z łam nie schodził. Na sesjach, sympozjonach, w Radomiu na festiwalach sporo autorzy zarobili grosza. W szkołach był autor w lekturach obowiązkowych. Idee Gombrowiczowskie fruwały w powietrzu. Miał zastąpić "Pana Tadeusza" "rewizją od podstaw samej polskości". Zachwycano się jego demaskowaniem zafałszowań indywidualnych i zbiorowych, jego prowokacjami, jego terminologią, ze sławetną gębą, pupą, synczyzną. Lansowano jego indywidualizm ("moja twórczość musi, że tak się wyrażę, zdobyć każdego człowieka osobno") i pojmowanie wolności ("nie poddać się Polsce!"). Już jako gest przekory traktowano krytykę konserwatywnych nurtów emigracji, nierespektowanie uchwał zabraniających publikowania w kraju - "To po prostu kpiny z literatury, której odbiera się czytelnika, którą się skazuje na uwiąd za granicą". I wreszcie pomija się rolę osobistości, jaką był pisarz. Mianowicie prowadził długotrwałą i konsekwentną batalię rozjemcy pomiędzy zajadłymi przeciwnikami w kraju i na emigracji - swoim dziełem, piórem, listami, rozmowami, pośredniczeniem. Słucham rozmów pod pomnikami w Małoszycach i w Opatowie, na cmentarzach w Bodzechowie i Przybysławicach, gdzie spoczywają przodkowie Gombrowicza, w Biskupich Dołach i pod kościółkiem we Wszechświętym, gdzie Witold był chrzczony - czemu taka cisza wokół tego dzieła? Miejscowi mówią - mogiły zarośnięte. Bo tu ziemia taka żyzna, a sprzątanie było w Roku Gombrowiczowskim 1994. Znowu zmobilizujemy się do sprzątania w następnym takim roku, czyli przyszłym. Podobno ostatnia kuzynka Witolda chce sprowadzić prochy jego do kraju... Nasz niezrównany przewodnik, rzeźbiarz Gustaw Hadyna, wykonawca większości podobizn Gombrowicza, przy tym znawca tutejszych skał, piaskowców, glinek, metali - zaprasza nas do przygotowywanego albumu poetycko-plastycznego poświęconego autorowi "Pamiętnika z okresu dojrzewania". W jego monumentalnej pracowni w Woli Grójeckiej wszyscy mobilizują się przy kieliszku z procentami do uwewnętrznienia dzieła, przypomnienia sylwetki syna tej ziemi. Przypominam im, że żona Rita nazwała Gombrowicza "żywym wcieleniem Sokratesa". I powtarzała w wywiadach, że "przestrzegał rytuałów, jakie wyniósł Cokolwiek, kto by usiłował ukryć - to świat ferdydurkiczny nie zniknął. Przestrzeń pomiędzy ludźmi, którą badał jego przenikliwy umysł, się zbrutalizowała i wymaga na nowo rozpoznania. Rozwój historyczny "wymaga interwencji". Rynek pożera coraz to nowe obszary kultury i sztuki. Gombrowiczowska ironia i filozofia potrzebne nam po to, żeby obronić choćby enklawy wyższych wartości. Upadek intelektualizmu, nawet w nauce, humanistyce jest ewidentny. Pytanie: z czym do Europy? Pisarz kwituje passusem: "Mickiewicz utwierdza się w sobie, a Gombrowicz pragnie wyłamać się z siebie". Jest to zasadniczy zwrot antyfundamentalistyczny. Zalew reklamy, magii, wręcz zabobonu, mydlanej kultury - budzi zapotrzebowanie na racjonalną filozofię, zabawę i ironię. Jeśli nas nie stać na "rewizję od podstaw samej polskości", to przynajmniej niech będzie - "od słowa wymaga się, aby ono było narzędziem naszego stawania się w świecie, czymś ściśle zespolonym z życiem i innymi ludźmi". Mam nadzieję, że pisarze upomną się o Gombrowicza. A jego rok nie będzie pustą ceremonialnością. Nie chciałbym dożyć czasów, w których czwartym wieszczem będzie ktoś sztucznie wylansowany przez mass - media. Natomiast pomysł z turystyczną trasą Gombrowiczowską uważam za udany. Tylko, szanowni gospodarze, czeka was duża praca porządkowa i promocyjna - komentował Jan Zdzisław Brudnicki. A jak było podczas Pikniku Gombrowiczowskiego? Pierwsze "zaślubiny" Gombrowicza z Polską... We wrześniowy, piątkowy wieczór, przy pełni księżyca przy dźwiękach szemrzącej wody w pobliskiej Świślinie, pośród zrujnowanych, zarośniętych zielskiem budynków fabryki tektury wzniesionej przez ojca pisarza Jana Onufrego Gombrowicza i w pobliżu coraz bardziej odchylającego się od pionu wysokiego komina, w tej scenerii do złudzenia podobnej do starego parowca Radomski Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego pokazał "Ślub". Wielkie brawa dla reżysera (i prośba o bis!), Bo chyba nie ma lepszego miejsca na świecie, by grać tę sztukę. Ten "Ślub" można by uznać za swego rodzaju "zaślubiny" pisarza z podarowanym mu ongiś przez ojca "Witulinem", odrzuconą przez niego samego krainą świętokrzyską - swoją ukochaną Polską. Sztuka ta przecież to opowieść o powrocie po latach do rodzinnego domu. "Wymarzony powrót przemienia się jednak w koszmar. Okazuje się, bowiem, że nic nie ocalało. Dom rodzinny zamieniony został w nędzną karczmę, narzeczona w dziewkę, rodzice w łachmanach usługują pijakom - pisze w swojej recenzji dziennikarka "Gazety Wyborczej"- Renata Metzger. Czy cokolwiek da się zmienić, czy los można odczarować? - Pyta w przesłaniu sztuki autor. A sceneria tego, co pozostało po świetności Gombrowiczów i Kotkowskich wzięta, jakby... No właśnie "jakby z Gombrowicza". Nic dodać, nic ująć. Czy jest szansa, by w Dołach Biskupich stworzyć na światowym poziomie "Gombrowiczowskie Serce Literatury"? Pytaliśmy siebie nawzajem podczas nieformalnych dyskusji. I natychmiast z nadzieją sobie odpowiadaliśmy: No, chyba tak! Wszak szefem obchodów roku gombrowiczowskiego w Lublinie został jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Niestety. Mimo pięknych deklaracji uczestnictwa w imprezach poświęconych Gombrowiczowi, to podczas dyskusji "piknikowych" zabrakło właśnie ministra i owego biznesmena. Po prostu nie przybyli na, w końcu, bardzo ważną imprezę w samym mateczniku pisarza. O tym, jakie to wywołało komentarze, można się jedynie domyślać. Możemy jedynie wyrazić nadzieję, aby tych Panów nie brakło podczas podobnych imprez w "Roku Gombrowiczowskim" - wyrażali swoje obawy moi liczni rozmówcy podczas nieoficjalnych dyskusji. Chciałoby się, jak to poetycko nazwał profesor Pieniążek - "zawołać Gombrowiczem": "A jednak nie traćcie nadziei!" - Niewątpliwie szansą dla "matecznika" autora ""Trans - Atlantyku" jest Fundacja im. Witolda Gombrowicza "Witulin". Celem Fundacji jest powołanie do życia muzeum pisarza w Dołach Biskupich -Witulinie, która jako jedyna na świecie związana jest nazwą miejscową z osobą Witolda Gombrowicza. Związek ten sięga początku XX wieku. Jan Gombrowicz ojciec pisarza, który przejął po teściu, Ignacym Kotkowskim prowadzenie interesów rodziny, postanowił odbudować zniszczoną przez powódź w roku 1909 zaporę w Dołach Biskupich i przy okazji wybudować fabrykę papieru drzewnego. Powołane do tego celu konsorcjum nazwał Witulin, gdyż przedsięwzięcie miało zabezpieczyć przyszłość najmłodszego z synów -Witolda. Z czasem nazwę przejęła część Dołów Biskupich zlokalizowana na prawym brzegu Świśliny, wcześniej nazywana z racji funkcji Osadą Młynarską Doły - czytamy na stronie internetowej Fundacji. W promieniu 30 kilometrów znajdują się miejscowości Małoszyce: miejsce urodzin pisarza, Jakubowice: majątek zakupiony przez Onufrego Gombrowicza, dziadka pisarza, który został zmuszony do opuszczenia Litwy po powstaniu styczniowym, Przybysławice, gdzie spoczywają dziadkowie, ojciec oraz brat Janusz, Potoczek, niegdysiejszy majątek Janusza Gombrowicza, gdzie pisarz przyjeżdżał na wakacje, Bodzechów: dawny majątek Kotkowskich, z których wywodziła się matka Witolda. W nieodległym Opatowie stoi popiersie pisarza dłuta Gustawa Hadyny, a szereg miejscowości m.in. Ostrowiec, Ruda Kościelna zostało uwiecznionych na kartach jego powieści, w tym zekranizowanej obecnie "Pornografii". Spotkanie założycielskie Fundacji odbyło się 10 Stycznia 2001 roku. Dotychczasowymi osiągnięciami jej założycieli jest zgromadzenie wokół idei szeregu osób i instytucji (kustosz Jolanta Pol z Muzeum Literatury w Warszawie, mająca osobiste kontakty z wdową po pisarzu Ritą Gombrowicz, piastuje funkcję przewodniczącej Rady Fundacji, a osobistą pomoc deklaruje twórca Sceny Plastycznej KUL Leszek Mądzik), które swoim autorytetem i idącymi za nim możliwościami gotowi są wspierać przedsięwzięcie, przygotowanie materiałów do wydania folderu zawierającego informacje o miejscach związanych z pobytem rodziny Gombrowiczów i samego pisarza (folder zostanie opatrzony tłumaczonymi na kilka języków streszczeniami) pozyskanie od właścicieli dawnej fabryki Gombrowiczów części budynku tzw. dyrektorówki wraz z gruntem, na którym stanie muzeum (zniszczenia spowodowane przez powódź wykluczają jego użytkowanie w obecnym stanie, więc za zgodą konserwatora obiekt zostanie w znacznej części odbudowany z zachowaniem elementów stanowiących istotę jego genius loci. Przygotowanie medalu z wizerunkiem pisarza i napisem Muzeum Witolda Gombrowicza, który będzie rozprowadzany wśród osób wspierających ideę powołania muzeum, przygotowanie gipsowego odlewu tablicy, która spocznie na ścianie muzeum, organizacja przy współudziale Muzeum Literatury w Warszawie wernisażu wystawy pamiątek po pisarzu w Jazz Klubie Perspektywy w Ostrowcu Św. (planowany termin 21 marca 2002) połączony z prezentacją idei, folderu i pamiątkowego medalu oraz służący pozyskaniu zwolenników i integracji osób zaangażowanych w przedsięwzięcie. Współpraca z organizatorami Festiwalu Gombrowiczowskiego w Radomiu celem zapoznania jego uczestników z miejscami, gdzie urodził się i przebywał pisarz oraz ideą utworzenia w Witulinie muzeum. - Od początku istnienia, Fundacja im. Witolda Gombrowicza "Witulin" realizuje główny cel, którym jest organizacja i prowadzenie jedynego na świecie Muzeum Witolda Gombrowicza w Dołach Biskupich Witulinie, gmina Kunów , powiat Ostrowiec Świętokrzyski, województwo świętokrzyskie - opowiada mi Zbigniew Tyczyński. - Za lokalizacją przemawiają: fakt, iż Witulin - część wsi Doły Biskupie wywodzi nazwę od Spółki Akcyjnej WITULIN, którą powołał do życia ojciec pisarza Jan Onufry Gombrowicz, a która w jego zamyśle stanowić miała finansowe zabezpieczenie najmłodszego z synów -Witolda. Dziś Witulin jest jedynym miejscem na świecie związanym nazwą z osobą wybitnego pisarza, Doły Biskupie niegdyś należały do Ignacego Kotkowskiego, dziadka pisarza, w promieniu trzydziestu kilometrów znajduje się większość "polskich" śladów pobytu pisarza lub miejsc obecnych w jego twórczości (m.in. miejsce urodzenia, majątki dziadków, rodziców i braci oraz miejscowości, elementy topograficzne i detale występujące w "Ślubie", "Ferdydurke" czy "Pornografii"). Stąd starania Fundacji ukierunkowane zostały - zdaniem mojego rozmówcy - na: pozyskanie terenu pod budowę przyszłego muzeum, kampanię informacyjną, połączoną z propagowaniem idei powstania placówki, promocję regionu, poszukiwania osób i instytucji, które mogłyby włączyć się w realizację idei. Jak nas poinformowano, dotychczas zrealizowano kilka ważnych i znaczących imprez kulturalnych. A oto najważniejsze. Wystawa fotografii w Klubie Muzycznym "Perspektywy" w Ostrowcu Św. "Powrót Jaśnie Panicza", która stanowiła oficjalną inaugurację działalności Fundacji -21 marca 2002 (wystawa przekazana Fundacji przez Muzeum Literatury w Warszawie była ponadto prezentowana w placówkach kulturalnych w Opatowie i Staszowie). Wieczór "Rozmowy o Gombrowiczu" w Miejsko Gminnym Domu Kultury w Kunowie, połączony z prezentacją wystawy fotografii oraz spotkaniem z autorką legendarnej książki o Witoldzie Gombrowiczu "Jaśnie Panicz". Oprawę artystyczną zapewniło Miejskie Centrum Kultury z Ostrowca Św. Opracowano szlaki piesze, rowerowe i samochodowe, łączące wszystkie miejsca w regionie związane z osobą i twórczością pisarza (obecnie trwa proces ich zatwierdzania oraz prace nad przewodnikiem turystycznym). Wzięto aktywny udział w pracach Grupy Partnerskiej "Krzemienny Krąg", dzięki czemu działania Fundacji wykroczyły poza ideę budowy muzeum i objęły szeroko zakrojone starania zmierzające do odtworzenia lub konserwacji wszystkich istniejących w regionie śladów po rodzinie pisarza oraz włączenia się z cyklem imprez w ogólnopolski Rok Gombrowiczowski. Pozyskano terenu w Dołach Biskupich Witulinie, wystarczającego do lokalizacji muzeum: jedną działkę otrzymano w darowiźnie od Włodzimierza Głuszka, ówczesnego właściciela dawnej Fabryki Tektury, sąsiadującej z obiektem przyszłego muzeum, dwie zakupiono od prywatnych właścicieli, dzięki pieniądzom przekazanym Fundacji przez Służby Ochrony Zabytków Oddział Wojewódzki w Kielcach. Pozyskano pomoc koncernu MITEX, który podjął się opracowania kosztorysu oraz projektu budynku muzeum z otoczeniem (w trakcie realizacji), Zorganizowano Piknik Gombrowiczowski "Powrót Jaśnie Panicza" (12 -13.09.2003) pod patronatem marszałka województwa świętokrzyskiego, który należy uznać za oficjalną zapowiedź ogólnopolskich obchodów Roku Gombrowiczowskiego. Na dwudniowy piknik złożyły się: spektakl Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu w ruinach dawnej Fabryki Tektury oraz spotkanie gombrowiczologów w scenerii starego kamieniołomu Kotkowskich, wieczór autorski Joanny Siedleckiej, połączony z promocją czwartego wydaniem książki "Jaśnie Panicz" oraz oprawą artystyczną MCK objazd terenu. - Fundacja zaprasza wszystkie osoby zainteresowane wsparciem przedsięwzięcia do pomocy, by Muzeum Witolda Gombrowicza, jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy o światowej sławie, otworzyło swe podwoje w roku 2004, który określany jest mianem Roku Gombrowiczowskiego. Pragniemy, by w stulecie urodzin, miał miejsce symboliczny powrót pisarza do miejsca bezpośrednio związanego z jego osobą w region, z którego wyrósł, a jednocześnie przerósł, przyprawiając mu najbardziej znaną "gębę" świata - mówi Zbigniew Tyczyński. Gombrowicz był skądś... O tym jak powstała słynna książka o Witoldzie Gombrowiczu "Jaśnie Panicz" , której kolejne już, poszerzone wydanie ukazało się na pólkach księgarskich opowiadała podczas drugiego dnia "Pikniku Gombrowiczowskiego" dla zaproszonych gości Joanna Siedlecka. Prywatnie poinformowała mnie, że w swojej wypowiedzi wykorzystała fragmenty referatu, jaki wygłosiła w 1999 r. w Kielcach podczas sesji naukowej na temat twórczości Witolda Gombrowicza. A oto w całości autoryzowany stenogram jej ciekawej wypowiedzi. - Może warto zacząć od tego, że nie studiowałam na szczęście polonistyki, a resocjalizację i dziennikarstwo. Tak, że do tematu "Witold Gombrowicz" zabierałam się jako, w pewnym sensie, amator. Nie ukrywam, że nie przebrnęłam przez żadną z krytycznoliterackich prac o nim - nie trawię polonistycznego języka, tak jak Gombrowicz uważam, że "im mądrzej, tym głupiej". I moim zdaniem właśnie, brak porażającego i paraliżującego polonistycznego bagażu ułatwiało mi napisanie książki o nim. Myślę, że gdybym była polonistką, bałabym się za nią wziąć, albo też napisałabym kolejną pracę na temat np. formy jego dramatów, czy motywów jego powieści itp. Choć byłam, więc tylko" reporterką, chciałam bardzo napisać książkę o nim, ponieważ - przyznaję - jestem, w pewnym sensie oczywiście, ofiarą legendy Gombrowicza. Legendy, wciąż, moim zdaniem w Polsce żywej i fascynującej coraz to nowe pokolenia czytelników. Choć dziś już oczywiście inaczej. Gombrowicz jest dziś, bowiem w szkolnych programach. Jak powiedział mi zmarły niedawno wybitny artysta, Jan Lebenstein, rozmowę, z którym zdążyłam jeszcze umieścić w trzecim wydaniu: << Drwił z celebry, namaszczenia, a dziś, sam jest celebrowany, namaszczany, okadzany, umieszczony przez Pimków na listach lektur, bo "wielkim pisarzem był?. Los szydzi z szyderców.>> Na legendę Gombrowicza złożyło się, co najmniej kilka czynników, ma przede wszystkim swoje źródła w wyjątkowej twórczości, której jestem wielka admiratorką, Znam ją niemal na pamięć, szczególnie "Dziennik", który cenię najbardziej, "Trans-Atlantyk", "Ferdydurke". Cenię sobie też jego wspaniały język stylizowany genialnie, szczególnie w "Tras-Atlantyku" na tradycyjnej staropolszczyźnie, językowe wyczyny, nie wiem, czy przetłumaczalne na obce języki. Uważam go za jednego z najwybitniejszych, najciekawszych pisarzy polskich XX wieku. Może za czwartego wieszcza? Na jego legendę złożyła się także - istniejąca jeszcze tak do niedawna - jego paradoksalna obecność i jednocześnie nieobecność w polskiej kulturze i literaturze. Gdy myślałam o mojej książce - w pewnym sensie był w niej i nie był. Był - ponieważ wystawiano w teatrach jego sztuki, pisano o nim prace magisterskie i doktorskie, artykuły, najczęściej pomniejszające go i lekceważące. Ale tak naprawdę był - jak ktoś słusznie powiedział - wielkim Nieobecnym, a w Polsce zawsze ceniło się nieobecnych. Nie wydawano jego dzieł, nie mieliśmy tego, co najważniejsze. Oficjalnie, był - gdy myślałam o mojej książce - pisarzem zakazanym, nie wydawanym za antykomunistyczne poglądy, współpracę z paryską "Kulturą" i "wolną Europą", status emigranta, bezkompromisowe sądy o luminarzach naszego życia politycznego i kulturalnego. Gdy myślałam o mojej książce, jego dzieła można było jedynie przywieźć sobie, a właściwie przemycić zza granicy. Albo też przeczytać w kilku specjalistycznych bibliotekach, posiadających literaturę emigracyjną, wymagających jednak specjalnych zezwoleń na korzystanie z niej. W czytelniach i antykwariatach można też było kupić - ale za duże pieniądze - jego pierwsze utwory wydane w kraju po odwilżowym Październiku roku 1956. Nic, więc dziwnego, że zarówno on sam, jak i jego książki pociągały, intrygowały - zakazany owoc zawsze bardziej smakuje, Nic, więc dziwnego, że starał się, musiał się wtedy stać pisarzem dla wybranych, wtajemniczonych, trudno ukryć - dla elity. Tworzyło to, istniejący nadal - choć oczywiście już w mniejszym stopniu - snobizm na Gombrowicza, modę na Gombrowicza. W pewnych środowiskach wypadało, było w dobrym tonie znać i cenić jego utwory. Opowiadał mi Janusz Odrowąż - Pieniążek, dyrektor Muzeum Literatury, że gdy studiował w latach październikowych polonistykę, studenci, oczywiście ci bardziej oczytani, chodzili z książkami Gombrowicza pod pachą, porozumiewali się jego językiem, mówili - gęba, pupa, zgwałcić przez uszy, bratać się, itd. Było to, bowiem po roku 56., gdy wydano w kraju kilka jego utworów. Z kolei w moim pokoleniu, w moim środowisku wypadało przywieźć sobie, a raczej przemycić z Paryża kilka jego utworów, mieć w swojej biblioteczce komplet jego dzieł wydanych w paryskiej "Kulturze". Trudno ukryć, że mój "Jaśnie panicz" ma też, między innymi oczywiście swoje źródło w snobizmie na Gombrowicza. Tam, bowiem, przed laty, na pierwszej studenckiej wycieczce na zachód, do Francji, odwiedziłam w Paryżu polską księgarnię na Saint - Germain - des - Pres. Miała ona mądry, perspektywiczny i jak widać po mnie - owocny zwyczaj dawania, ofiarowywania Polakom w kraju, szczególnie właśnie studentom, polskich książek wydanych na emigracji. Wybrałam oczywiście "Dziennik" Gombrowicza - chciałam przynajmniej przekartkować biblię polskiej inteligencji, o której tyle słyszałam. I stało się. Jego lektura po prostu poraziła mnie - nie miałam nawet ochoty na Paryż, choć byłam w nim po raz pierwszy. Poraziła mnie przede wszystkim odwaga i niezależność jego wypowiedzi. Choć przyznaję, popełniałam wtedy wobec Gombrowicza wielki grzech. Jego "Dziennik" zostawiłam, bowiem w Paryżu w Ogrodzie Luksemburskim na ławce, gdzie go czytałam. Do dziś ten obraz pamiętam. Zostawiłam go ze strachu i nie był to wcale strach nieuzasadniony - był wydany w Instytucie Literackim, którego wydawnictwa konfiskowali nasi celnicy. A taka konfiskata mogła oznaczać kłopoty z paszportem, czyli następnym wyjazdem za granicę. Byłam młoda, chciałam wyjeżdżać i po prostu bałam się. "Jaśnie paniczem" mój grzech wobec Gombrowicza naprawiłam, myślę, że mi darował. Podczas następnych wyjazdów na Zachód zawsze jakąś jego książkę przemycałam i udawało się. Z tym, że później, nie było już takiej potrzeby - w Polsce zaczął, bowiem powstawać potężny, podziemny ruch wydawniczy. Oczywiście, zaczęto wydawać Gombrowicza, zaczynając - co zrozumiałe - od "Dziennika", nieznanego szerokim kręgom czytelniczym. Chciałabym właśnie pokazać państwu pierwsze, podziemne wydanie jego dzieła. Jako pierwsze wydawało je wydawnictwo "Klin", czyli Krzysztof Wyszkowski, działacz pierwszych wolnych związków zawodowych, później - wydawnictwo "Krąg" Andrzeja Rosnera. Myślę, że będą to kiedyś ważne eksponaty w Muzeum Witolda Gombrowicza, które, mam nadzieję, kiedyś powstanie - może np. w ocalałym dworku we Wsoli, własności jego brata Jerzego? Ale na wielką legendę Gombrowicza składa się także jego fascynująca osobowość. Niezależność, bezkompromisowość, za którą zapłacił cenę najwyższą - tak długą nieobecność w swoim rodzinnym kraju. Uporczywa walka o swoje pisarstwo, którym chciał dopomóc Polakom w odzyskaniu duchowej niezależności. Dlatego otwarcie przyznawał, że marzy o Noblu, który otworzyłby jego książkom drogę do kraju, Nie bez kozery zatytułowałam moją książkę "Jaśnie panicz". Był nim, bowiem nie tylko z racji swego ziemiańskiego pochodzenia. Był jaśnie paniczem polskiej literatury. Kimś, różniącym się tak bardzo na korzyść od polskich literatów - średnich, nijakich, prowincjonalnych i poczciwych. W porównaniu z nim widać przenikliwość i ścisłość jego umysłu, inteligencję, odwagę i niekonwencjonalność poglądów, umiejętność trafnego wyboru, odróżnienie tego, co ważne i nieważne. Tak, jak nikt potrafił też demaskować wszelkie nasze fałsze, zmuszać do ujawnienia autentycznych twarzy. Demaskować narodowe mity, kompleksy i wady, pojmowaną tradycyjnie polskość. Fascynował mnie też zawsze jego los - legendarne już gry z otoczeniem, mistyfikacje i prowokacje, opatrzność, która w przeddzień wojny rzuciła go do Argentyny, emigracja, samotność, nędza, międzynarodowa sława, która przyszła za późno. << Miał polską biografię - pisał o nim Adolf Rudnicki we wspomnieniu pt. "Rana Witolda Gombrowicza" - złożoną z samotności, biedy, emigracji, bez napierających wydawców, bez napierających czytelników, bez prawdziwej bazy, bez prawdziwej ziemi, gdyż to ona rodzi dzieło, ona jest zawsze matką.>> Co ważne też, a może najważniejsze - książka moja ma też źródła jak najbardziej osobiste i prywatne. Otóż mój mąż pochodzi właśnie z tych stron, co Gombrowicz, czyli z sandomierskiego. Urodził się i wychował w Opatowie, czyli dwa kroki od Małoszyc - majątku Gombrowiczów. Małoszyce, majątek rodziny Gombrowiczów graniczył przed wojną z "gruntami" jednej z ciotek męża, która dobrze pamięta "jaśnie państwa Gombrowiczów". Którejś niedzieli pojechałam, więc z mężem w jego - i Gombrowicza - rodzinne strony. Pojechaliśmy najpierw do Działoszyc, gdzie mieszkała ciotka męża, pani Władysława Dulna. Spisałam jej wspomnienia i myślałam, że na tym się skończy, ale to był dopiero początek. Pojechaliśmy, bowiem do Małoszyc, gdzie rozmawiałam ze starszymi mieszkańcami i okazało się, że hasło "Witold Gombrowicz", "Gombrowiczowie" było tam ciągle żywe i aktualne. Żyło jeszcze sporo osób, które pamiętało panicza Witolda Gombrowicza i jego rodzinę, Było też sporo materialnych po nim śladów, choćby resztki dawnego dworu i parku. Pojechałam potem do niedalekiego Bodzechowa, majątku Kotkowskich, czyli rodziny jego matki, która była dla niego bardzo ważna - podkreślał zawsze, że dzięki niej został artystą. Odwiedziłam też Potoczek i Wsolę - dawne majątki jego braci. Kielce, gdzie w małym, wynajętym pokoiku mieszkały po wojnie jego siostra i matka. I wszędzie spotykałam gombrowiczowskie ślady zarówno w ludzkiej pamięci, jak też ślady materialne, a raczej ich resztki. I tak właśnie powstały pierwsze reportaże o jego rodzinnych stronach, jego korzeniach, ziemiańskim rodowodzie. Drukowałam je w tygodniku "Kultura", gdzie pracowałam, nie myśląc jeszcze wcale o książce. Tym bardziej, że nie mogłam się wyłącznie poświęcić - wymagano ode mnie tekstów także i na inne tematy. Ale temat "Witold Gombrowicz" zdążył już mnie zafascynować, wciągnąć, chciałam go kontynuować. I mimo przeszkód, jakim były redakcyjne obowiązki - jednak kontynuowałam. Dla redakcji pisałam coś na odczepnego, "Serca, myśli i czyny" wkładałam w swój cykl o Gombrowiczu. Tym bardziej, że miałam coraz więcej motywacji. Teksty, które wydrukowałam spotkały się, bowiem z dużym zainteresowaniem - zebrałam sporo pochwał listów. Wydawnictwo Literackie zaproponowało mi umowę na książkę. Szefowa "Zeszytów Literackich", pani Barbara Toruńczyk, którą poznałam w Paryżu, przyznała mi, że wycinała z "Kultury" odcinki o Gombrowiczu i czekała z niecierpliwością na następny. Paradoksalnie, w ukończeniu książki pomógł mi najbardziej stan wojenny - "Kultura" została zlikwidowana, nie musiałam już, więc żadnych redakcyjnych obowiązków, z domu było lepiej nie wychodzić, mogłam, więc spokojnie "Jaśnie panicza" skończyć. Gdy tekstów o Gombrowiczu coraz bardziej przybywało, zaczęłam oczywiście zdawać sobie sprawę, że powstaje książka. Musiałam, więc zastanowić się nad kluczem do niej, nad jej główną ideą. O Gombrowiczu wielu już przecież przede mną pisało, tak, że nie chciałam się powtarzać, a wnieść coś nowego, własnego. Postanowiłam, więc, że będzie to książka wyłącznie reporterska. Nie biografia, ani analiza jego pisarstwa, zostawiłam to historykom literatury. Jako dziennikarka, reporterka postanowiłam się skupić się wyłącznie na tym, co potrafię. Tzn. odszukać ludzi, którzy go znali i pamiętają, porozmawiać z nimi i spisać ich relacje. Zarejestrować pamięć o nim, jaka by nie była, choć nie zawsze uważałam ją za zgodną z prawdą. Ale taki, a nie inny jej kształt to też przecież świadectwo legendy Gombrowicza. Za cel książki postawiałam, więc i rzeczywistość, i legendę, w przypadku Gombrowicza trudną zresztą do odróżnienia. Postanowiłam też, że nastawię się przede wszystkim na relacje tzw. drugiego planu. Czyli tych, którzy nigdy by sami za pióro nie chwycili. Ich wspomnienia przepadłyby bezpowrotnie, gdyby nie ja. Chciałam mieć rozmówców nowych, którzy nigdy dotychczas o nim nie mówili. Nie zależało mi na relacjach osób. Które o nim niejednokrotnie pisały, jak chociażby Artur Sandauer, Tadeusz Kępiński czy Konstanty Jeleński. Nie zależało mi też na wspomnieniach osób za świata literackiego. Bo cóż to za sztuka rozmawiać o Gombrowiczu z literatami? To przecież zupełnie nie odkrywcze, konwencjonalne i zresztą mocno wyeksploatowane. Nieprzypadkowo, więc przeważają w mojej książce wspomnienia osób z kręgów nieliterackich. Byłej służby Gombrowiczów - lokaja, kucharek, pokojówek, służących. Ludzi pracujących we dworze w Małoszycach czy Bodzechowie - parobków, ekonomów, stangretów. Ostatnich przedstawicieli świata ziemiańskiego. Dalszej i bliższej żyjącej w kraju rodziny - bratanicy, kuzynek, kuzynów. Kolegów bynajmniej nie po piórze Oddalam im głos i dlatego, że relacja wyższość - niższość, dojrzałość - niedojrzałość jest przecież podstawowym motywem jego twórczości. Chciał - jak pamiętamy w "Ferdydurke" - bratać się z parobkami, tak, że właśnie parobkom i w ogóle "niższości" postanowiłam oddać głos. Liczyłam, że - być może - wyniknie z tego coś ciekawego i ważnego. I chyba wynikło. << W tej urzekającej w swojej skromności książce, która jest prawdziwym wytchnieniem po nadętych, polonistycznych rozprawach, najbardziej nieoczekiwanie są wiernie zapisane rozmowy z dawną służbą Gombrowiczów - pisał o mojej książce Jan Kott w 21 numerze "Zeszytów Literackich".>> Co więcej, Gombrowicz, ten wielki kpiarz tak przecież gardził konwenansem i tradycją, wyższością i starszością. Unikał tzw. wielkiego świata - salonów, Paryża, pisarzy - podkreślał zawsze, że nic tak nie kompromituje pisarza, jak inny pisarz. Zafascynowany był natomiast zawsze niższością i niedojrzałością. W Polsce - lokajami, parobkami, kuchennymi dziewkami, wiejskimi chłopakami, z którymi się bawił - wspomina o tym chociażby w "Rozmowach z Dominique de Roux, młodymi, nieukształtowanymi jeszcze, zapowiadającymi się dopiero chłopcami z Argentyny, ciemnymi zaułkami Rietiro. Nie bez kozery oddałam, więc głos przede wszystkim "niższości". Najbardziej dumna jestem z relacji Anieli - wieloletniej służącej rodziny Gombrowiczów, nazywanej przez niego "ciemną". To ona właśnie wymyśliła mu słynne zakończenie "Ferdydurke" - "Koniec i bomba, a kto nie czytał, ten trąba!" Dotarłam do niej nie bez problemów, które najlepiej chyba obrazują, w jaki sposób zbierałam materiały do książki. Otóż, nie wiedziałam nawet, czy Aniela jeszcze żyje, nie znałam jej adresu tylko panieńskie nazwisko. A tymczasem po wojnie, w późnym już dość wieku wyszła za mąż. O bratanicy Witolda, nieżyjącej już dziś pani Teresy Gombrowicz z Radomia dowiedziałam się tylko, ze gdyby żyła, miałaby dobrze po 80. oraz że pochodziła z małego, 30 - tysięcznego miasteczka, Sokołowa Podlaskiego. Postanowiłam, więc zaryzykować - a nuż jeszcze żyje i jakoś ją odnajdę? Usiłowałam dowiedzieć się jej adresu w urzędzie miasta, a właściwie miasteczka, ale bez skutku - miałam zbyt mało danych. Chodziłam, więc po ulicach i zaczepiałam mijane staruszki, na oko rówieśnice Anieli. Dwie z nich jej nie znały, trzecia natomiast nawet mnie do niej zaprowadziła. Aniela bardzo się z mojej wizyty ucieszyła, chętnie mi o Witoldzie Gombrowiczu i Gombrowiczach opowiedziała. Co więcej, podarowała mi listy od niego, które trzymała pod łóżkiem w pudełku po czekoladkach. Pożyczyłam je później na wystawę gombrowiczowską w warszawskim Muzeum Literatury, prezentowanej też później w Instytucie Polskim w Paryżu. Także z Sokołowa,, z drewnianej chałupki Anieli trafiły do Paryża! << Aniela ciemna! Jak tylko kopertę z Sokołowa zobaczyłem, zaraz pomyślałem, że to od Anieli list jest - zaraz mi w pamięci stanęło, jak na Służewskiej, w Warszawie z Anielą wojowałem i od ciemnych i Sług wyzywałem, z żartów naturalnie, bo bardziej Aniela przyjaciółka nam była. Dobre to były czasy, kiedy Jaśnie Wielmożny Ja od do góry brzuchem leżałem, albo łajdaczyłem się, albo dyskutowałem, a Aniela zawsze mnie wszystko przyszykowała. (...) Teraz bardzo sławny jestem i z każdym rokiem coraz bardziej sławniejszy, bo moje książki we Francji, Niemczech, Anglii, Stanach Zjednoczonych, Włoszech i w innych krajach, wydają, artykuły o mnie w największych gazetach świata się ukazują, jako o największym polskim pisarzu i jednym z najważniejszych na świecie. Tylko w Polsce o mnie gazety bardzo mało piszą, łatwo zgadnąć, dlaczego - i właśnie we własnym kraju najmniej jestem znany. Ale jak skonam, pewnie mnie na Wawelu pochowają, jak Słowackiego. (...) Moje książki dużo mi sławy przysparzają, ale mniej pieniędzy, bo tylko dla Jaśniejszych pisane, nie dla Ciemniejszych, więc mało, kto kupuje. (...) "Ferdydurke" bardzo sławna się stała i nieraz w wywiadach mówiłem, że "koniec i bomba", a kto czytała ten trąba! To Aniela mi powiedziała. Wszystko byłoby nie tak, ale człowiek skapcaniał, wprawdzie ataków silnych astmy nie ma, ale powietrza brak i musze lekarstwa brać. No, Aniela, z Panem Bogiem, kłaniam się i serdecznie pozdrawiam. Witold Gombrowicz.>> Dumna też jestem z relacji pani Krystyny Janowskiej, pierwszej miłości Gombrowicza. Co ciekawe, jak twierdzili moi rozmówcy, reprezentowała typ urody przypominający Ritę Gombrowicz, o której mawiał, że jest jego chłopcem dozwolonym. Krystyna Janowska była szatynką z dużymi oczami, wysoka, szczupła, zgrabna. Wysportowana - grała w tenisa, jeździła na nartach, prowadziła samochód. Była inteligentna, czasem nawet ostra w sądach. Witold Gombrowicz bardzo się jej nie podobał, odróżniał się, bowiem od wszystkich jej konkurentów, co zobrazowała najlepiej następująca historia. Otóż przyjechał kiedyś do niej do Bartodziej - majątku jej rodziców, niezapowiedziany i spóźniony, tak, że spuszczono już psy z łańcuchów. Oczywiście dopadły go, gdy tylko wszedł. Przerażony wdrapał się, więc na płot i darł się tak przeraźliwie, że wyszła służba, odgoniła psy. "Zaglądałem śmierci w oczy" - dramatyzował później, a tymczasem żaden inny kawaler, przyjeżdżający w konkury do panny, za nic nie przyznałby się, że się przestraszył, nie krzyczałby, nie uciekał na płot. Raczej dałby się pogryźć. Chciałam też zebrać wspomnienia dotyczące także dalszych etapów jego życia. Starałam się, więc dotrzeć do wszystkich, którzy zetknęli się z nim, choćby przypadkowo w różnych jego latach. Nie mogłam, więc ograniczyć się wyłącznie do osób z najbliższego kręgu - rodziny, służby. Musiałam go poszerzyć, uzupełnić także i o osoby z tzw. "pierwszego planu" - często o znanych nazwiskach, kręgów literackich, z tzw. "środowiska". Starałam się jednak zawsze, aby były to relacje nigdy nie publikowane, uzupełniające niejako jego obraz naszkicowany już przez "plan drugi". I tak, konstruowałam powoli rozdział po rozdziale. Zebrałam na przykład wspomnienia tych, którzy znali go z lat jego pisarskich początków, dyskusji w słynnych, przedwojennych literackich kawiarniach - "Ziemiańskiej" i "Zociaku". Rozmawiałam m.in. z Zofią Brezową, wdową po jego przyjacielu Tadeuszu Brezie, Mirą Zimińską - Segietyńską, Zofią Gawlikowską, siostrą Adama Mauersbergera, jego przyjaciela z lat młodości, Ewą Otwinowską, wdową po Stefanie Otwinowskim, żyjącym jeszcze wówczas Adamem Ważykiem, Januszem Minkiewiczem. Z przyczyn materialnych nie mogłam sobie pozwolić na podróż do Argentyny. Argentyński rozdział jego życia udokumentowałam, więc spisując wspomnienia tych, którzy zetknęli się z nim podczas swego tam pobytu - Andrzejem Wajdą, Zofią Chądzyńską, Stanisławem Wisłockim kompozytorem, podróżnikiem Wiktorem Ostrowskim. Pobyt w Paryżu i ostatnie lata w Vence przedstawiły relacje Krystyny Zachwatowicz - Wajdowej, profesora Michała Głowińskiego, Ksawerego Jasieńskiego, Janusza Odrowąża - Pieniążka, a także osób zamieszkałych w Paryżu na stałe - Olgi Szerer - Wirskiej, Jadwigi Kukułczanki, Sławomira Mrożka, wówczas emigranta. Ostatnią moją podróż śladami Witolda Gombrowicza zakończyłam na Paryżu. Swoją wędrówkę zaczęłam, więc od Małoszyc, zakończyłam w Paryżu, na relacjach m.in. Sławomira Mrożka i Jerzego Giedoycia. Nie zbierałam wyłącznie relacji pochlebnych Mam wspomnienia i tych, którzy pielgrzymowali do niego "po namaszczenie" jak żartował. Ale mam i tych, którzy spotkania z nim unikali, choćby Zbigniewa Herberta, Sławomira Mrożka, który nie ukrywał, że "nie mogąc sprostać przewadze jego istnienia, uciekał od niego". Mam relacje Jerzego Andrzejewskiego, nie ukrywającego wobec niego niechęci, a przede wszystkim - Barbary Witek - Swiniarskiej, uważanej za jedną z czarnych postaci naszej literatury. Jest, bowiem autorką najsłynniejszego, jak dotąd, ataku na Gombrowicza. W 1963 roku opublikowała w "Życiu Literackim" nieautoryzowany wywiad z nim, w którym przedstawiła go jako potwora. Odpychającego nawet zewnętrznie, zmaterializowanego cynika i pyszałka. Przypisała mu wypowiedzi świadczące o bagatelizowaniu i wybielaniu zbrodni hitlerowskich w Polsce, sympatiach faszystowskich. To wszystko - sugerowała - za niemieckie pieniądze, czyli stypendium Forda, które otrzymał. Rozpętała przeciw niemu nagonkę prasową, jeszcze bardziej zamknęła mu drogę do krajowcy wydawnictw, uniemożliwiła wizytę, o której myślał, był przecież wtedy w Berlinie Zachodnim - bardzo blisko Polski. Barbara Witek - Swiniarska spotkała się ze mną bardzo chętnie. Nie żałowała wcale swego tekstu sprzed lat. Przeciwnie, przedstawiła nowe fakty przemawiające - jej zdaniem - przeciw Gombrowiczowi, udowadniające, że racja była po jej stronie. Ucieszyła się, że ma jeszcze raz okazję, aby mu dołożyć. Nie ukrywała, bowiem, że jako płomienna komunistka - nie zmieniła o nim zdania - nadal uważa go za kosmopolitę, degenerata, i w ogóle relikt dawnych czasów. Bardzo często, pytano mnie, czy miała jakieś trudności przy pracy nad moją książką? Otóż parę osób - o to dla Gombrowicza ważnych - odmówiło mi rozmowy. Chociażby Rita Gombrowicz, Adam Mauersberger - jego przedwojenny przyjaciel, który odwiedzał go w Vence. Jerzy Andrzejewski robił wielkie problemy z autoryzacją swoich wypowiedzi - a to wykreślał, to przywracał pewne fragmenty. Andrzeja Wajdę łapałam prawie rok, prawie rok namawiałam też na rozmowę panią Krystynę Janowską, jego pierwszą miłość. Uważam jednak, że są to trudności w pracy reporterskiej normalne, nad którymi przechodzę do porządku dziennego. Jedynym wielkim problemem był długi cykl wydawniczy pierwszego wydania mojej książki - wyszła, bowiem po 5 latach od momentu złożenia, na co wpłynął przede wszystkim stan wojenny - nie było dla niej odpowiedniego klimatu. W drugim wydaniu, w roku 1992 r., dodałam to wszystko, co ze względów cenzuralnych nie mogło ukazać się w wydaniu pierwszym - na przykład relacje Jerzego Giedroycia, Romana Palestra. Wzbogaciłam je też o wspomnienia Czesława Miłosza, który- muszę się pochwalić - odpisał na mój list, nie mogłam się, bowiem z nim spotkać. Wydanie trzecie w roku 1997 wzbogaciłam m.in. o relacje Jana Lebensteina i Kazimierza Ryttla, właściciela oryginalnych gombrowiczianów - wierszy Gombrowicza do "biurowej, urzędniczej tłuszczy, która się nad biednym literatem znęca". Można zapytać, po co się trudziłam? Włóczyłam się po wsiach, biegałam za ludźmi, namawiałam ich na rozmowy? Czy było warto? Czy ta reporterska wędrówka Jaśnie Pana Gombrowicza przyniosła rezultaty? Miała sens? Myślę, że tak, a potwierdził to sukces mojej książki, która miała już 3 wydania, spotkała się też z więcej niż przychylną oceną nie tylko recenzentów, ale też czytelników. Chwalono ją przede wszystkim za to, że: Po pierwsze - dosłownie w ostatniej chwili ocaliłam od zapomnienia relacje mu współczesnych, świadków jego dzieciństwa i młodości, lat dojrzałych. Coraz mniej było przecież wśród żyjących tych, którzy znali go i pamiętali. Tak, że zdążyłam jeszcze utrwalić pamięć o nim, zdążyłam przed panem Bogiem. Po drugie - podkreślano też, że pokazałam jego rodowód, jego korzenie. Pokazałam, że był skądś. Z czego wynikało jego pisarstwo. Jak pisano w jednej z recenzji: <<"Jaśnie panicz" to fresk rodowodu i środowiska pisarza>>. A jego ziemiański, szlachecki rodowód to rozdział, bez którego jego twórczość nie jest do końca zrozumiała. W "Dzienniku" przedstawiał siebie często jako szlachcica z sandomierskiego zaplątanego przypadkiem na drugą półkulę. "Jaśnie panicz" pomógł zrozumieć, jak bardzo był związany ze swoją ziemiańską tradycją. Bo choć ją krytykował, choć denerwowała go anachroniczność i sklerotyczność polskiego ziemiaństwa - wiele z niego wziął. Wywodził się z warstwy i był z nią tysiącznymi nićmi związany. Po trzecie - podkreślano też, jak bardzo udało mi się pokazać, że jego świat już odszedł w przeszłość, nie istnieje. Jak pisał Wojciech Karpiński w 27 numerze "Zeszytów Literackich": <<"Jaśnie panicz" to rzecz o Gombrowiczu przez ludzi i rzeczy. Wiele z nich zmiotła wojna, chociażby dom Gombrowiczów na Służewskiej. Ale już, większość z nich, chociażby dwór w Małoszycach, Bodzechowie, Potoczku - ocalały, zniszczył je nowy system, traktując jako system starego świata, który trzeba zniszczyć.>> Ocalała pamięć zniszczonych posiadłości. I tak, dwór w Małoszycach został rozebrany przez chłopów na opał, zostały w niego tylko piwnice. A w chłopskich chałupach - resztki z rozebranego z pałacu pieca. Kilka pięknych, rzeźbionych kafli wzięłam sobie na pamiątkę. Jedną z nich pożyczyłam też na wystawę gombrowiczowską. Jeszcze bardziej tragicznie było w Bodzechowie, majątku jego matki. Dwa skrzydła pięknego, zabytkowego dworu dawno się już rozpadły, bo nikt ich nie remontował, waliły się, więc i marniały. W pozostałym skrzydle był PGR, który dewastował wszystko, co tylko mógł, tak, że nie wiem, czy dziś coś tam jeszcze zostało? Piękny park okalający dwór opisany w "Pornografii" stał się śmietnikiem i publiczną ubikacją. Dwór w Potoczku - dawna własność brata Janusza - w ogóle już nie istnieje. Rozebrali go po wojnie prezesi utworzonej tutaj spółdzielni produkcyjnej, traktując jako symbol "starego". Jedynymi, dobrze zachowanymi pamiątkami po nim było to, co znalazło się w rękach prywatnych, najczęściej jego rodziny. Kuzynka Stanisława Cichowska miała na przykład trochę mebli przywiezionych jeszcze przez dziada Witolda z Litwy. Inna z kuzynek - jego portret pędzla Eliasza Kanarka, portrety rodziców. Ludzi z jego świata też już nie było. Część z nich zabrała wojna, ale większość zmarłą w PRL-u w nędzy i opuszczeniu. Jako byli ziemianie, przedstawiciele dawnego świata zostali przez nowy system brutalnie wywłaszczeni, skazani tym samym na wegetację. A niektórzy z nich - tak np. jak jego brat Janusz - na proces i więzienie, które zabrało mu zdrowie. Podkreślano, że Witold Gombrowicz wystąpił tu w roli swego rodzaju soczewki skupiającej obraz zmierzchu i rozpadu świata ziemiańskiego, ziemiańskiej kultury. Jeden z recenzentów nazwał nawet "Jaśnie panicza" polską wersją "Budenbrooków" - też, bowiem ukazuje upadek, ruinę, dekadencję starego rodu. Umarłą klasę. Powojenne dzieje rodziny Gombrowiczów niemal klasycznie to zobrazowały. Co więcej, pozwoliły lepiej zrozumieć jego niektóre życiowe wybory., np. emigrację. Jak pisała "Kultura niezależna": << Ta rewelacyjna perspektywa książki Siedleckiej ustawia wizerunek Gombrowicza w zupełnie nowym świetle. Przede wszystkim przywraca pisarzowi jego świat, zakorzenienie go w jakichś realiach i konkretach. Ale zarazem, raz po raz, Siedlecka podkreśla, że tego świata już nie ma - ludzie wymarli w nędzy i opuszczeniu, domy zostały zamienione na siedziby PGR-ów. Wydaje mi się, że w taki sposób nikt jeszcze o Gombrowiczu nie pisał. Do głosu dochodziły zwykle typowe świadectwa skupiające się na osobowości pisarza. A tymczasem on się skądś wziął, gdzieś żył, był częścią jakiegoś świata. O swoich korzeniach pisywał półgębkiem.>>. Mam tu swoich ludzi, którzy nadal mnie informują. Na zakończenie moich wspomnień dotyczących pracy nad książką muszę wam powiedzieć, że mam tu swoich ludzi, którzy nadal mnie informują o tym, co się tu robi w sprawie Gombrowicza, a właściwie muszę to z bólem powiedzieć, czego się nie robi. Otóż, czy nie ma na tym terenie drużyny harcerskiej, uczniów, którzy zajęliby się niszczejącymi, wręcz dewastowanymi przez wandali, grobami przodków wielkiego pisarza. To wstyd, że zbezczeszczono groby Kotkowskich. Wykonane z miedzi litery zabrano na złom. Dawnej krążyły plotki i różne zmyślenia o rzekomym bogactwie tej rodziny. Krążą opowieści, że ludzie ci byli chowani w trumnach ze srebra. Boję się, że hieny cmentarne mogą zacząć rozkopywać groby. Opieka nad tym, co ocalało po wielkim pisarzu to jedno. Druga sprawa, to muzeum. Bardzo się cieszę, że planujecie utworzyć je Dołach Biskupich - w mateczniku. Ale, moim zdaniem, mierzmy jeszcze wyżej. Otóż we Wsoli jest piękny pałacyk po Gombrowiczach, którego właścicielką była żona Jerzego Gombrowicza - Aleksandra. Witold tu chętnie przyjeżdżał. Byłoby to wspaniałe miejsce dla spotkań i uważam, że musicie czynić starania, by przejąć go na potrzeby Fundacji. Warto się zainteresować pięknym drewnianym kościołkiem w Bodzechowie, gdzie podobizny obrazowi Matki bożej użyczyła jedna z Kotkowskich - Zofia. Doniesiono mi, że i kościółek jest zagrożony. Moim zdaniem, należy ratować Bodzechów, a szczególnie wszystko, to, co pozostało po Gombrowiczach i Kotkowskich. Nie jestem za tym, by czynić starania ściągnięcia do kraju prochów pisarza. Czyniła to Cichowska, ale nagła śmierć pokrzyżowała jej zamierzenia. Moim zdaniem, wystarczy, że zadbamy o to, co jest na tym terenie...- opowiadała Joanna Siedlecka. A jej wspomnienia nagrodzono długo nie milknącymi brawami. Równie wielkie brawa otrzymał za swoje wspomnienia profesor Janusz Odrowąż - Pieniążek, który autoryzował specjalnie dla nas stenogram wypowiedzi. Mówienie i myślenie Gombrowiczem... Pragnę dziś zaprezentować Państwu kilka osobistych wspomnień związanych z Witoldem Gombrowiczem i jego twórczością - rozpoczął swoją niezwykłą opowieść profesor Janusz Odrowąż - Pieniążek. - Podczas moich studiów na Uniwersytecie Warszawski, a było to w latach 1949 - 1953, Gombrowicz był dla nas, młodych studentów polonistyki, może nie wszystkich, a raczej - odwrotnie - tych niewielu, którzy do oficjalnych poglądów lansowanych wówczas z katedr i łamów periodyków literackich przez koryfeuszy jedynie słusznego literaturoznawstwa mieli stosunek, jak wtedy powiadano "określony", dla nas, więc Gombrowicz był czymś absolutnie świeżym wobec tego, co działo się wtedy w polskiej literaturze "realizmu socjalistycznego". Wzięte, więc z "Ferdydurki" takie określenia, jak "przyprawić gębę", czy choćby "absolutna niemożność" były w codziennym wśród nas użyciu. Przy okazji tego tytułu, moim zdaniem, powinno się go odmieniać, jako tego Ferdydurke. Dlaczego? Otóż był jakiś bandzior Durke o przezwisku Ferdy, o którym Gombrowicz czytał w ówczesnej prasie brukowej. Podczas rozmów telefonicznych często dla zabawy wymieniał tę zbitkę słów ( Durke, Ferdy, Ferdy, Durke) i stąd powstało słowo Ferdydurke. Zatem to jest ten Ferdydurke, a nie ta Ferdydurke, jak się obecnie odmienia. Bardzo wcześnie, bo bodaj jeszcze w 1953 r. dotarł do nas prawdziwym jakimś cudem "Trans - Atlantyk" wydany przez instytut Literacki w Paryżu (prawdziwym cudem, bo przecież nikt stamtąd na dobrą sprawę nie przyjeżdżał, a i poczta oczywiście nie przepuszczała), ja na przykład umiałem na pamięć całe partie tego do dziś chyba najbliższego mi utworu gombrowiczowskiego, ba, jak się powiadało "mówiliśmy Gombrowiczem". Mówić zaś Gombrowiczem w Polsce w roku śmierci Stalina coś jednak znaczyło. Gdy jedenaście lat później będą w Paryżu dowiedziałem się od mego przyjaciela, tłumacza Gombrowicza na język francuski, Allana Kosko, że pisarz przebywa - po powrocie z Berlina - w Royaumont pod Paryżem, napisałem zaraz do niego i otrzymałem takie oto zaproszenie: << Szanowny Panie, z przyjemnością zobaczę Pana tutaj, w piątek popołudniu (raczej, jak Pan może wcześniej np. o drugiej, trzeciej). Jeśli Pan nie ma samochodu, to lepiej jechać pociągiem do Chantilly, a stamtąd taksówką (10 km). Łączę ukłony i pozdrowienia. >> List był datowany 24 czerwca 1964 r. Pojechałem, więc do Royaumont w dwa dni później. 26 czerwca, a że samochodu nie miałem, wsiadłem gdzieś na paryskich rogatkach do autobusu, który mnie dowiózł przed samą bramę fundacji w Royaumont. Gombrowicz zajmował pokój nr 16 w starym, gotyckim opactwie, na pierwszym piętrze, z widokiem na park i kanał. Gdy zapukałem (oczekiwał mojej wizyty), podniósł się ("spałem"), przeprosił potem, że musi zapuścić sobie krople do nosa i położył się na wznak przy tej czynności. Pierwsze wrażenie - że jest niższy niż przypuszczałem, sądząc z fotografii, schorowany, mówiący przez nos. Dopiero w parku podczas dłuższej rozmowy twarz się wygładziła i odeszło zmęczenie. Skromne umeblowanie celi - łóżko w kącie, mały stolik, szafa. Na stoliku rękopis dziennika z Royaumont, który razem z dziennikami berlińskimi i paryskimi ma być niedługo wydany. Pokazuje mi powieść - jest to "Kosmos" - brakuje jej jeszcze dziesięć stron: "Nie mogę ich napisać, jeszcze nie wiem, jak ją zakończę". Pali fajkę, przeprasza potem, że zapalił papierosa przeciwastmowego. Ostatnie dzienniki mają być wydane po francusku: "Nadeau mi mówi, że wszystko, co napisze, będzie przełożone, wydane, ale nie wiem, o ile można ufać słowom wydawców". Pyta mnie potem: "A kogo pan zna z literatów, z kim pan rozmawiał o mnie? Jaka atmosfera rozmowy - rozumie pan - jaka tonacja rozmowy?" Prosi, abym poczekał pięć minut w parku nad stawem aż się przebierze. Ciągle mu tu zimno - nie ma odpowiednich ubrań, argentyńskie są za lekkie. W Berlinie miał cztery grypy, dwa miesiące był w szpitalu, wyszedł chory na serce. W Berlinie miał cztery grypy, dwa miesiące był w szpitalu, wyszedł chory na serce, odezwała się astma. Wczoraj badał go w Paryżu słynny kardiolog, lekarz de Gaulle'a i zalecił przepalenie, po którym będzie mógł oddychać nosem. Czekałem w parku, przyszedł przebrany, ukazał ławeczkę: "To pan czytał wszystko, co napisałem? Podziwiam ludzi, którzy czytają książki, dla mnie przeczytanie książki to wielki wysiłek. Widział Pan "Ślub" w teatrze Recamier"? Podobał się Panu? Bo z recenzji sadząc został zrozumiany jako zupełny nonsens." I wydaje mi się, że za bardzo krzyczeli, potrzebny był umiar, bo już sama sztuka jest inna i nie w konwencji, wobec tego trzeba ją było grać konwencjonalnie. Potrzeba antynomii - tak, jak zawsze w życiu. "Pisarstwa nigdy nie traktowałem zasadniczo - mówił Gombrowicz - a teraz mam - co dziwna - zupełną obojętność dla sukcesów literackich. Literatury nie traktuję poważnie, a więc dlatego właśnie poważniej niż ci, którzy ją traktują po prostu poważnie, a więc dlatego właśnie poważniej niż ci, którzy traktują ją po prostu poważnie. Stosunek do życia mam niepoważny - ale przez to właśnie poważny. To też daje dystans. Wszystko realizuje się poprzez antynomie - tak samo zdrowie - choroba, śmiałość - nieśmiałość, etc.". Gdy ja odpowiedziałem, że dawnej literaturę traktowałem wprost, właśnie poważnie, że trzeba dojść do momentu, w którym odnajduje się dystans i stosunek niepoważny, Gombrowicz na to, że zaczynał od tego od razu. Opowiedział o swoich planach: nie był zdecydowany, czy zostanie w Argentynie ("rozumie pan, że po dwudziestu pięciu latach tamtego życia jest tam wrośnięty, poza tym są tam piękni ludzie, jakiś melanż ras w przeciwieństwie do chłopaczków francuskich, ale z drugiej strony tu stoją oni dużo wyżej intelektualnie"). Jedzie, więc do Argentyny we wrześniu, czy wróci tu i osiądzie w Royaumont, nie wie, właściciel pałacu i opactwa, multimilioner od stali obiecuje go tu urządzić. Jakaś organizacja zaprasza go na kongres do Berlina i chce pokryć koszta podróży z Argentyny bardzo wysokie, ale nie skusi się na to, zbyt jest męczące, w ogóle takie kongresy nie mają żadnego znaczenia oczywiście. O ludziach z Polski, szczególnie młodych, odwiedzających go ma dobre wyobrażenie. Ciekawi życia, chłonni, inteligentni i żywi. O Francuzach w ogólności ma wyobrażenie takie, jak o Niemcach. Stabilizacja, a więc nieruchomość i sobkostwo. "Ale u was cięższe życie wyrabia inną, lepszą postawę - jest np. różnica między Niemcami mieszkającymi w zachodnim a wschodnim Berlinie - ze wschodniego chłonniejsi, nie myślą tylko o swoim, co cechuje niesympatyczny ogół Berlina Zachodniego". Chodząc po jednym z berlińskich ogrodów poczuł nagle zapach Polski - jest tam już ta sama roślinność, jak była w jego rodzinnych stronach. Ani we Francji, ani w Argentynie nie ma takiego zapachu, jak tam, jest w nim coś północnego. Poczuł wtedy, że coś się zamknęło, poczuł śmierć. Dlatego nie może po dwudziestopięcioletniej nieobecności odwiedzać Polski? "Teraz chcę się od tego wyzwolić, myślę, że uda mi się wyzwolić i jeszcze będę pisał. A miałem pokusę. Berlin jest o kilkadziesiąt kilometrów od Polski". Pytał o ludzi w Polsce, o literatów, o nowości. Jak wyglądają w Warszawie kawiarnie literackie? Opowiadałem o kawiarni wydawnictwach: w "Czytelniku", "Państwowym Instytucie Wydawniczym", gdzie koło południa zjawiał się Antoni Słonimski z parasole. Na to Gombrowicz: "Mówi pan, panie święty, z parasolem? A kanalia! Kiedy oni pracują, jak tam stale siedzą?" W ogóle literatura w Polsce na słabym poziomie - nic dobrego, żadnej indywidualności. "Jak się ma Adolf Rudnicki? Mój brat Jerzy jak wygląda?" Wynajdujemy wspólnych znajomych. Pyta, co się z nimi dzieje. "Wokoło mnie coraz częściej groby". Wracamy potem do spraw aktualnych. Gombrowicz mówił o wielkich postaciach współczesnej literatury, Sartrze, Genecie, o swojej opozycji wobec "nouveau roman", szczególnie nie lubił Natalie Sarraute, która ostatnio otrzymała nagrodę wydawców "Formentor", twierdził, że pomogła jej do tego koteria. Sama jest żoną bogatego adwokata, a jego by te pieniądze urządziły - ale, że jest poza wszystkimi koteriami nie może liczyć na takie awantaże (tu się pomylił, bo i on niebawem tę samą nagrodę otrzymał). Teraz dwóch producentów, jeden niemiecki, drugi niemiecko - francuski (był tu parę dni temu reżyser) zaproponowali mu film z "Pornografii" "Na pewno będzie niedobry - mówił Gombrowicz - bo bardzo trudno zrobić z tego film, jest to książka literacka, chodzi w niej o literaturę. "Ale nie ja robię, a dostanę z tego trochę pieniędzy". Siedzieliśmy na ławeczce koło stawu. "Zawiózłbym pana na kawę, ale samochody tu mają tylko marksiści, z którymi wojuję i nie wypada mi ich prosić o pożyczenie wozu. Ze wszystkimi mam tu na pieńku, bo zawsze wsadzam kij w mrowisko i prowokuję. Mówię marksistom: po co siedzicie, korzystając z fundacji o partej o wyzysk robotników?" Zbliżała się godzina odjazdu mojego autobusu Gombrowicz odprowadził mnie za bramę, gdzie zatrzymuje się autobus do Paryża. Musiał przysiąść na betonowym słupku, bo się męczył. Pytam, czy mogę zrobić kilka zdjęć, pozuje mi do nich, potem proponuje, abyśmy sobie zrobili zdjęcie wspólne i prosi przechodzącą kobietę, aby nacisnęła spust nastawionego już aparatu. Za chwilę podjechał autobus i z jego okna widzę jak przygarbiony odchodzi wolno w stronę bramy. Po kilku dniach dostałem jeszcze jeden list z oceną mojej książki "Opowiadania paryskie", którą mu ofiarowałem, a który tak się zaczyna: "Drogi panie Januszu, okazuje się, że pańskie "Opowiadania" już czytałem... tylko, że widać myślałem, że już Panu odpowiedziałem, a potem zapomniałem nawet nazwiska, co wszystko razem byłoby niemałym skandalem, gdyby nie fakt, że moje myślenie, jak i wszystkie inne funkcje, zostały poważnie zredukowane przez chorobę..." Po śmierci Gombrowicza, już jako dyrektor Muzeum Literatury w Warszawie (1972 r.) odwiedziłem panią Ritę Gombrowicz, wdowę po pisarzu, dwa razy jeszcze wtedy, gdy mieszkała w Mediolanie, a potem już wielokrotnie w Paryżu. Przywoziłem z uporem do biblioteki muzealnej wychodzące sukcesywnie na emigracji tomy "Dzieł" pisarza, choć mi je raz na lotnisku Okęcie wszystkie skonfiskowano. Muzeum Literatury gromadziło jednocześnie rękopisy Gombrowicza: zdobyliśmy listy pisarza do brata Janusza i jego pasierbicy Stanisławy Cichowskiej, literatki Józefy Radzymińskiej, tłumacza Allana Kosko. Jerzy Lisowski, autor przekładu na francuski ofiarował nam maszynopis "Pornografii" z poprawkami autora. Z chwilą, więc przystępowania do prac nad scenariuszem wystawy "Gombrowicz- z Dziennika" dysponowaliśmy dużym materiałem epistolarnym z własnych zasobów, nie mówiąc o innych bibliotekach i osobach prywatnych, które nam wypożyczyły podobne rękopisy. Dysponowaliśmy też złożonymi przez bratanicę pisarza panią Teresę Gombrowicz w Archiwum Głównym Akt Dawnych - za naszą zresztą radą - dokumentami rodziny Gombrowiczów, sięgającymi roku 1589, kiedy to Ezof Gombrys wystawił cyrylicą pisany skrypt dłużny. Przodkowie Gombrowicza byli właścicielami dóbr leżących na Żmudzi w okolicach Kowna i używali różnej formy nazwiska: Gombrys, Gombr, Gombrowicz- Szymkiewicz. Z pomocą organizatorom wystawy przyszła także pani Rita Gombrowicz: ofiarowała do zbiorów Muzeum Literatury siedem niezwykle interesujących, bo pokreślonych (z zarzuconymi wersjami) kart "Dziennika". Jest to jedyny sensu stricte literacki rękopis Gombrowicza pokazany na wystawie, na którym w dodatku widać pracę nad tekstem - rzecz dla badaczy procesów twórczych pisarzy najciekawsza. Mówiący te słowa - również fajko palacz - obdarowany został przez panią Ritę fajką pisarza, eksponowaną na wystawie obok laski, którą Gombrowicz otrzymał od Allana Kosko oraz dwóch krawatów (jeden z Buenos Aires), które znów ofiarował z myślą o wystawie artysta plastyk z Toronto p. Kazimierz Głaz, zaprzyjaźniony z Gombrowiczem w Vence. Eksponaty, więc tej wystawy pochodzą z całego świata, choć głównie przecież ze zbiorów Muzeum Literatury, rodziny pisarza (znakomite portrety i niezwykłe fotografie z okresu przedwojennego), fotografii z Vence użyczył ich autor p. Bohdan Paczkowski z Paryża, a innych eksponatów przyjaciele Gombrowicza z Polski i zagranicy. Z Francji pochodzi taśma magnetowidowa z godzinę trwającym filmem francuskiej telewizji nagrywanym w Vence na kilka tygodni przed śmiercią pisarza. Jest to wywiad przeprowadzony przez Michaela Polacka z udziałem Dominika de Roux, Rity Gombrowicz a nawet ulubieńca pisarza: psiny. " Dzięki pokazowi video możemy spojrzeć Gombrowiczowi w oczy" - pisali recenzenci.. Wystawę poświęcona Witoldowi Gombrowiczowi planowaliśmy w Muzeum Literatury od wielu lat (przypomnę, że już w czerwcu 1973 r. zorganizowaliśmy w Muzeum wieczór pamięci Autora "Ferdydurke" w czterdziestolecie jego literackiego debiutu), aby jednak ekspozycja nasza mogła trafić do możliwie jak najszerszego kręgu odbiorców należało na nią zaczekać do ukazania się zbiorowego wydania dzieł Gombrowicza, które wyszło nareszcie w roku 1987. Wydawnictwo Literackie przygotowało potem wysoko nakładowe wydania poszczególnych tomów i powoli nimi nasyca rynek wydawniczy, co pozwoliło w roku 19888 uznać, że dzieło Gombrowicza nie jest już w Polsce nieznane. Na zakończenie muszę wspomnieć jeszcze o tym, że planuje się w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości utworzenie muzeum pisarza w mieszkaniu, w którym zmarł. Takie przynajmniej dotarły do mnie z Francji informacje. Słyszałem również, że poważnie się myśli o kolejnym muzeum, tym razem w Buenos Aires, w domu, w którym mieszkał. Planowane jest wykonanie i postawienie pomnika Gombrowicza w Vence. Choć te szczytne zamierzenia w moim przekonaniu mają szansę na realizację, to jednak pragnę i życzę Fundacji z całego serca, aby w Dołach Biskupich muzeum gombrowiczowskie powstało jako pierwsze - opowiadał profesor Janusz Odrowąż - Pieniążek. On, Syn wasz - naszej ziemi świętokrzyskiej... Na zakończenie tego szkicu chciałoby się właśnie zawołać Gombrowiczem. I dlatego cytuję, ku przestrodze słowa pisarza z przedmowy do "Trans - Atlantyku" w odniesieniu do naszej polskiej rzeczywistości, tak na wszelki wypadek, proroczo z nadzieją, by się nie sprawdziły. "Buch - bach, Buch - bach i hańba i tylko rumieniec. A jednak nie! A jednak nie traćcie nadziei! Nie, o, nie, to nie klęska, to Zwycięstwo raczej! Patrzcież jak lekko, cudownie on, Syn wasz, wzbija się na skrzydłach boskiej chłopięcej zabawy ponad swój upadek - patrzcież jak umknął klęsce swojej w rozbawienie! I patrzcież jak dzielnie, jak dziarsko ja, Gombrowicz, za łeb złapałem śmieszność, która nas tratuje i, oklep siadając jej, ja jeździec, koniem, śmiechu naszego głoszę dumę naszą!" Noty biograficzne: Witold Gombrowicz - autor "Ferdydurke" - urodził się 4 sierpnia 1904 roku w Małoszycach, w rodzinie ziemiańskiej. Na ziemi opatowsko - sandomierskiej spędził dzieciństwo. Po ukończeniu prawa na Uniwersytecie Warszawskim w 1927 roku wyjechał do Paryża, gdzie studiował filozofię i ekonomię. Poświęcił się jednak wyłącznie literaturze. W 1933 roku wydał zbiór opowiadań zatytułowany "Pamiętnik z okresu dojrzewania". Od 1934 roku pracował jako krytyk literacki m.in. w "Kurierze Porannym". W 1937 roku wydał swoją pierwszą powieść "Ferdydurke". W końcu sierpnia 1939 roku wypłynął transatlantykiem "Chrobry" do Argentyny. Zastała go tam wojna. Po długiej przerwie, gdyż kilka lat w celu dorywczego zarobkowania pracował w Banku Polskim w Buenos Aires, twórczość literacką wznowił dramatem "Ślub" oraz powieścią "Trans-Atlantyk" (wydane w Paryżu w 1953 roku). W tym samym czasie rozpoczął prowadzenie "Dziennika". W 1960 roku ukazała się powieść "Pornografia", której akcja toczy się w okupowanej Polsce. Dzięki rozgłosowi swoich książek Gombrowicz otrzymał w 1963 roku roczne stypendium Fundacji Forda na pobyt w Berlinie Zachodnim. Po okresie berlińskim Gombrowicz spędził parę miesięcy w Paryżu, potem w Royaumont i w La Messuguiere koło Grasse. Od października 1964 roku mieszkał w Vence na południu Francji. Wydał w 1965 roku następną powieść - "Kosmos" i sztukę "Operetka" (1966). W 1968 roku ukazała się wydana po polsku i francusku książeczka "O Dantem". W maju 1967 roku otrzymał Międzynarodową Nagrodę Literacką Wydawców (Prix Formentor) za powieść "Kosmos". Ostatnie lata spędził w Vence, gdzie zmarł 24 lipca 1969 roku. Witold Gombrowicz, delikatnie mówiąc, nie był lubiany w pereelowskiej Polsce właśnie za swoją twórczość i publiczne krytyczne wypowiedzi. Przykładowo "Dziennik", obok znakomitego, wnikliwie-ironicznego komentarza do własnej twórczości, jest zapisem duchowej i intelektualnej postawy pisarza wobec zasadniczych problemów, zwłaszcza powojennego humanizmu, obserwacji Polski z odległości umożliwiającej sceptyczny dystans do rodzimych sporów. Jest to portret Polski gorzki, niechętny nowym i starym stereotypom, krytyczny zarówno wobec nowych fascynacji, jak starych uprzedzeń. Ten krytyczny ton "Dziennika" sprawił, że twórczość Gombrowicza usiłowano w PRL skazać na zapomnienie lub na szczątkową zaledwie obecność w czytelniczej świadomości. Dopiero po wydaniu kompletu jego dzieł w 1987 r. przez "Wydawnictwo Literackie", rozpoczął się pośmiertny triumfalny powrót pisarza - przede wszystkim jako dramaturga, a w obliczu zbliżającego się w przyszłym roku 100 - lecia urodzin i ogłoszonego przez ministra kultury "Roku Gombrowiczowskiego" - jako pisarza w pełni, a także, jako Polaka rodem z krainy świętokrzyskiej. Na powrót do kraju bardzo namawiał autora "Trans - Atlantyku" ówczesny attache kulturalny w Argentynie Tadeusz Breza, argumentując tym, że "dostanie jeszcze Nobla i dopiero będzie wstyd dla Polski". Gombrowicz postawił wówczas następujące warunki: "Przyjedzie po mnie Gomułka lub, co najmniej Cyrankiewicz! I zostanę wybrany prezesem polskiego PEN Clubu." Zapytał także o koszty takiego powrotu. Gdy dowiedział się ile to kosztuje, zrezygnował. Tak oto motywując w liście do Brezy: "(...) A jeśli, jak piszesz, trzeba 200 franków bulić, to się wstrzymam. Bóg zapłać za życzliwe pośrednictwo(...)". Oczywiście, ta śmieszna kwota nie była głównym, ani jakimkolwiek innym powodem tego, że nigdy fizycznie nie powrócił do kraju. Historyjka ta została opisana przez Joannę Siedlecka w "Jaśnie Paniczu". Jan Zdzisław Brudnicki urodzony 02. 11. 1936 r w Ursynowie k. Kozienic. Członek Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich. Eseista, krytyk literacki. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutował w 1987 r. na łamach czasopisma "Warmia i Mazury" jako krytyk literacki. Był redaktorem wielu czasopism: "Nowego Wyrazu", "Poezji", "Rocznika Literackiego", "Sceny". Wydał książki: "Tadeusz Nowak" -Szkice (Warszawa 1978 r.); "Wiek prozy" - szkice (Wa - wa 1979); "Jerzy Zawieyski - Szkic (Wa -wa 1985 r.); wspólnie z Janem Witanem: "Pogranicza poezji" - Wybór tekstów i opracowanie (Wa - wa 1983 r.); wspólnie z Bogusławem Witem: "Jerzy Zawieyski: Kartki z dziennika 1955 - 1969" (Wa - wa 1985 r.). Opracował: Poradnik Bibliograficzny - "Fryderyk Chopin" (Wa - wa 1960, 1965); Poradnik Bibliograficzny - "Zofia Nałkowska 1884 - 1954 (Wa - wa 1965, 1969); "Tadeusz Nowak - szkice i recenzje o pisarzu". Wybór i wstęp (Wa- wa 1981 r.) Posiada i gromadzi kolekcję rękopisów współczesnych poetów polskich. Wydał wiele antologii. Autor publikujący książki przeznaczone dla uczniów i nauczycieli pragnących pogłębić wiedzę o współczesnej literaturze polskiej w "Bibliotece Pomocy Szkolnych" krakowskiego wydawnictwa "Sponsor". W 1995 r. ukazała się książka o pt. "Mirion Białoszewski" (Sylwetka twórcza autora, analiza wybranych wierszy, biografia). Za całokształt dorobku otrzymał w 1984 r. Nagrodę "Pióra", przyznawaną w ramach festiwalu "czerwonej Róży" przez gdańskich studentów. Joanna Siedlecka - reporterka, pisarka, członkini Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, autorka czterech książek reportażowych: "Stypa, "Poprawiny", "Parszywa sytuacja", "Jaworowe dzieci" oraz czterech słynnych reportaży biograficznych: "Jaśnie Panicz" - o Witoldzie Gombrowiczu, "Mahatma "Witkac" - o Witkacym, "Czarny Ptasior" - o Jerzym Kosińskim i "Wspominki" - o Leopoldzie Tyrmandzie, Stefanie Kisielewskim, Marianie Ośniałowskim i innych osobistościach literackich XX wieku. Jest laureatką wielu nagród, a wśród nich: Nagrody Księcia Reporterów Ksawerego Pruszyńskiego (1996), którą ceni sobie najbardziej, a także Nagrody Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (1978, 1980, Warszawskiej Premiery Literackiej (1987) i "Życia Literackiego (1978). Uznana została przez znawców za "autorkę, która ocaliła pamięć o jednym z największych pisarzy XX wieku, a jej praca jest już ważną i klasyczną już pozycją wydawniczą literatury faktu. Ma miano "mistrzyni reportażu biograficznego". Janusz Odrowąż - Pieniążek - pisarz, historyk literatury, muzykolog, urodzony 2 VII 1931 r. W Opatowicach k. Radziejowa Kujawskiego. Studiował na Wydziale Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego 1949 - 52 (dyplom zawodowy ze specjalnością bibliotekarską), filologii polskiej KUL 1952 - 54, mgr filologii polskiej 1960 r. Odbywał w latach 1954 - 1981 liczne staże naukowe: we Francji, we Włoszech, ZSRR, Kanadzie, Meksyku i USA. Od 1972 roku pełni funkcję dyrektora Muzeum Literatury im.Adama Mickiewicza w Warszawie. Wcześniej był m.in.: Sekretarzem Komitetu Redakcyjnego Wydania Jubileuszowego oraz Wydania Krytycznego Dzieł Adama Mickiewicza, pracownikiem naukowym IBL PAN, redaktorem naczelnym czasopisma "Muzealnictwo", redaktorem wydawnictwa "Notes Muzeum Literatury", członkiem rady naukowej Instytutu Literatury Polskiej UW, od 1994 r. członkiem Narodowej Rady Kultury (Zespól Dziedzictwa Kulturalnego), członkiem - założycielem Fundacji Kultury Polskiej, członkiem Warszawskiej Fundacji Kultury. W 1994 r. został przewodniczącym Komitetu Obchodów Rocznicy Urodzin Adama Mickiewicza. Opublikował kilkadziesiąt prac krytyczno - literackich zamieszczonych w periodykach naukowych; wstępy, posłowia, opracowania naukowe, m.in. "Listy do Adama Mickiewicza w Muzeum A. Mickiewicza w Paryżu. Rejestr uzupełniony bibliografia 1968", w książce Karola Frankowskiego "Moje wędrówki po obczyźnie" t. 1-2 1973, oraz w "Polonika zbierane po świecie 1987". Jest autorem "Opowiadań paryskich" (1963, 1988)), książki wielokrotnie wznawianej pt. "Cocktail u księżny Gieorgiew", powieści "Małżeństwo z Lyndą Winters albo pamiątka po Glorii Swanson (1971, 1984, 2000), "Party na calle Guatemala" (1975, tom uznany przez Radio Wolna Europa za najlepszą książkę roku wydaną w kraju), "Wielki romans w Bucharze"( 1984), "Mit Marii Chapedelaine (1985) oraz tomów poezji "Teoria fal (1964), "Głos do szuflady" (2002) Otrzymał liczne nagrody i odznaczenia, m.in.: Nagrodę m. St. Warszawy w 1983 r., nagrodę Edytorską Polskiego PEN CLUB w 1998, Dyplom Zasługi Academic International des Sciences de l'Homme du Canada (Montreal 1982), odznakę Zasłużony Działacz Kultury w 1975 r. Złoty Krzyż Zasługi w 1978, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski w 1988 r., Krzyż Komandorski OOP w 1999r. Jest członkiem wielu organizacji i stowarzyszeń, w których pełnił i nadal pełni ważne funkcje: Towarzystwa Przyjaciół Książki, Związku Literatów Polskich, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, ZAIKS, PEN - Clubu, Polskiego Komitetu Narodowego Światowej Rady Muzeów ICOM oraz Międzynarodowego Komitetu Muzeów Literackich ICLM/ICOM, Towarzystwa Heraldycznego, Towarzystwa Przyjaźni Polsko - Francuskiej, członek Kapituły OOP. Fundacja im. Witolda Gombrowicza "Witulin" Bliższych informacji na temat Fundacji oraz jej działań udzielają: Jolanta Pol - Przewodnicząca Rady Fundacji, kontakt: Muzeum Literatury w Warszawie 0-22 831 40 61; Zbigniew Tyczyński - wiceprzewodniczący Rady Fundacji, kontakt Ostrowiec Św. Jaśminowa 7, tel. O 608 380 929, email: ostrowiec@echo-dnia.com.pl. Włodzimierz Szczałuba prezes Zarządu Fundacji, kontakt Nietulisko Małe 135, tel. O 609 021 615, email: calela@interia.pl. Konto Fundacji BPH O/Ostrowiec 10601350 -3200007553307 Wiersze inspirowane życiem i twórczością Witolda Gombrowicza: Jan Zdzisław Brudnicki Miłość - nie miłość Witolda Gombrowicza do stron rodzinnych I. Marsz. Marsz Gombrowicz: Z Vence Rity do Małoszyc. Zawiezie cię bryczka ze słowa Przez Sandomierz, Opatów do Bodzechowa. II. Refren Wyższe są niższe byty. Niższe są wyższe formy, Ich miara Wity i Gombry. III. Dla was zawsze są piękne różane ogrody. Mam się nimi wzruszać? Dla mnie to biedne gwałcone kwiaty Z przyciętą duszą. Zobaczcie mogilne kolczaste Badyle jak gady Oni się brzydzą stadem ludzkim Bo kochają owady. IV. Opatowski kraj zastygł mi w falach Zmrożonych i kamienistych. Zgwałcony ludźmi, gwałci ludzi W cieniu Gór Świętokrzyskich. Te pagóry, te pagóry, te pagóry Pokazują, pokazują, pokazują swoje pupy. Te doliny, te doliny, te doliny Robią takie głupie miny. Kraj jak ogród różowi się i dębi We zbożach tonie i głębi. Witoldowo, Ferdydurkia, Witoldowo Pokazuje ci gęby. W nim rodzina, cała rodzina, rodzina cała W Małoszowicach zdziecinniała I zdmuchnęła ją wojna jak płomyk. Marsz do domu Gombrowicz. V. Refren Wyższe są niższe byty. Niższe są wyższe formy, Te mity, Wity i Gombry. Andrzej Piskulak Trans - Gombrowicz Niespodziewanie przycumował W oceanie sadzawki małoszyckiej Transatlantyk - łódeczka Zamarł nagle ślad na falach pamięci Kiedy to podczas wakacyjnych wypraw Wyruszał w bezkresny świat swojej głębi Jaśnie panicz literatury Teraz wrócił Wita go jedynie żabi rechot małoszyckiego morza Trans-Gombrowicz pruje fale pagórków Oceanu ziemi świętokrzyskiej Przybija do portów dziecięcych lat Żegluje po wodach losu Cóż to za dziwaczny okręt - Nieistniejący modrzewiowy dwór w Małoszycach Zakupiony i urządzony przed wojną przez ojca Krzyczy swoim niegdysiejszym istnieniem I ten nieistniejący zegar Tykający gdzieś w swoim nieistnieniu Odmierza czas Aż ten wrak świata dziecięcych marzeń Zerwie się z kotwicy krzyży cmentarnych nagrobków rodzinnych I popłynie znowu w świat Świętokrzyski Trans - Atlantic 'The Year of Gombrowicz', announced last year by the Minister of Culture, falling on the centenary of the writer's birth, is about to start, and it seems that the ruined remains of the Gombrowicz family's estate have been forgotten. There is no trace of the mansion in Małoszyce, where Witold was born and where he used to play with the country lads, 'flogging the frogs with the whips.' And only those frogs croaking in the weedy pond have remained of the former Małoszyce. It was that pond where Gombrowicz used to go boating before he set out to emigrate to Argentina on the board of an ocean-going ship. Nothing has been saved of Jakubowice-an estate bought by the writer's grandfather after his arriving in 'Kingdom' (Realm??). The mansion was one-storeyed, stone and there were 10 rooms inside. In the church in Wszechświęte Marian Witold was baptised. In the parish there is thereis no one to seek the documents signed by the gombrowicz family. At the cemetery in Przybysławice the gombrowicz family's graves have been getting weedy and going to ruins. It is here where grandfather Onufry (missing his lituania all his life) was buried. He told his family to put a bag with the Lituanian soil into his grave. Next to Onufry, grandmother Antonina, father jan and brother Janusz were buried. Gombrowicz's mother's last wish was to be buried far from her husband, namely in Kielce. But her grave is also in a disastrous condition. Fortunately, professor Jan Pacławski demanded its renovation and the president - Wojciech Lubawski agreed to the request. Next year the grave will be renovated. In brother Janusz's estate in Potoczek, it is difficult to find even a trace of the forester's lodge where Gombrowicz used to stay. There is even more tragic situation in Bodzechów - the writer's mother's estate. Two wings of a beautiful, monumental mansion deteriorated a long time ago as they had not been repaired. In the remained wing, PGR (National Agriculture Farm) used to be, so the whole building was devastated. A beautiful park surrounding the mansion, described in 'Pornography' has become the rubbish and a sort of public toilet. We found out, off the record, that the Kotkowski family's graves at the cemetery in Denków had been profaned. The letters made of copper were sold for scrap. In the past there was some gossiping and the fiction about the imaginary wealth of the Kotkowski family. They were said to be buried in the silvery coffins. One can be scared that any cemetery hyenas may start digging in the graves. In addition, the beautiful chapel of the Kotkowski family has been going to ruins. At the 'Gombrowicz's picnic, 'which was held this year in September in Doły Biskupie, Joanna Siedlecka - the author of the book entitled 'His Mastership', was telling me about the fortunes and misfortunes of the great writer's family. - Some of those people were killed during the war, but the majority of them died in PRL, having been destitute and lonely. As the former gentry, the representatives of the former world, they were brutally expropriated by the new order and were sentenced for the wretched existence. And some of them, for instance the writer's brother - Janusz, were sentenced for a trial and a jail. Witold Gombrowicz appears here as a sort of lens focusing the picture of the twilight and deterioration of the gentry world and culture, since he depicted the decline, the ruins and the decadence of the old family. The dead class. The post-war history of the Gombrowicz family reflected that process almost classically. Moreover they let us understand much better some of his [Gombrowicz] life choices, e.g. emigration. Hence, what hope for help can we see? One should think that Witold Gombrowicz Foundation - 'Witulin' is such a life-belt. Jolanta Pol from Mickiewicz Museum of Literature has chaired the Foundation Council. Two people from Ostrowiec have helped her, namely Zbigniew Tyczyński - a vice-chairman of the council and Włodzimierz Szczałuba - a president of the Foundation Board. They both are the lovers of Gombrowicz's work, they also work actively in the area of culture. As they announced, next year in Doły Biskupie in Witulin (a village given to Witold by his father so its name is derived from the writer's name) a museum devoted to Gombrowicz will be built. And it will be the first serious step aimed to save the inheritance of the great Gombrowicz and Kotkowski families. One should sum up with Gombrowicz'swords taken from the preface to Trans- Atlantic: '(...) Bang-bang, bang-bang and shame, shame, and only a blush. But not! Still do not give up hope! (...)' Andrzej Piskulak Tłumacz Beata Wojtiuk - Ślęk Ps. Jest to skrócona wersja szkicu "ŚWIĘTOKRZYSKI TRANSATLANTYK GOMBROWICZOWSKI" opublikowana w angielskojęzycznej wersji wydawnictwa multimedialnego. Płyta CD będzie prezentowana w Szwecji podczas dorocznych imprez promujących region świętokrzyski. KONIEC KSIĄŻKI