Rafał Kosik Pokoje przechodnie - Recesja, kochanie. Będziemy musieli przenieść kuchnię gdzieś do Petersburga, albo i dalej. - A jak ktoś się włamie? - Kuchnia w naszym standardzie nie ma okien. - Petersburg... To straszne. Co powiedzą Stefańscy? Zaprosiliśmy ich przecież na sobotę. - Nie muszą wiedzieć. Powiesisz na ścianie kalendarz z Manhattanem. - No tak, masz rację, jak nie ma okien to kuchnia może być i na Marsie. - Kochanie... - Tak, Pysiu? - Mars to inna planeta. - Och, doprawdy?... Nie ma tam kuchni? - Nie ma tam tlenu. - Skoro tak mówisz. A... Pysiu? - Tak, kochanie? - Nie czytaj przy jedzeniu... Literki biegają ci po twarzy i nie widzę, gdzie się patrzysz. - Patrzę się na te literki, kochanie. Czytam przecież. Marian zerknął na żonę przez wiszące w powietrzu linijki tekstu i z kwaśną miną wyłączył gazetę. Literki spadły i wsiąkły w blat stołu. Joanna uśmiechnęła się. - Może też będziemy musieli zmienić operatora teleportów - dokończył.- Konkurencja jest znacznie tańsza, i akurat ma promocję. - Pysiu! W zeszłym miesiącu mieli poważną awarię... - Stąd ta promocja, kochanie. - Dwa tysiące klientów nagle wymieniło się łazienkami. Ktoś nawet zginął! - To się zdarza niezwykle rzadko. - No, ale wyobraź sobie, Pysiu, że biorę prysznic, wracam do sypialni, a tam jakiś, powiedzmy, Chińczyk. Zamiast ciebie. - Teraz tym bardziej będą uważać. Tam można dodatkowo oszczędzać, wyłączając na noc teleport do garażu, albo na taras. Jest też opcja wspólnej jadalni z rodziną z innej strefy czasowej. Słyszałem, że to bardzo sympatyczne. Ludzie zostawiają sobie czekoladki i listy... - Pysiu... - I salę balową można mieć na jeden wieczór za połowę ceny. Nasze konto się ucieszy. - Pysiu... Aż tak źle? - Recesja, kochanie. --- Odgłosy kłótni po rosyjsku zza ściany były wyjątkowo głośne. - Myślałam, że ściany budynków na Manhattanie są grubsze - stwierdziła Stefańska. - Taaaak, przeniesiemy się gdzieś indziej, chyba. - Joanna szukała wzrokiem pomocy ze strony męża stojącego w salonie. - Jacy ci Rosjanie muszą być bogaci! - ciągnęła Stefańska.- Taka kuchnia na Manhattanie jest pewnie droga. Ile kosztuje wasza kuchnia miesięcznie? - Ach... - Joanna rozdziawiła usta i spojrzała na sufit marszcząc czoło. W końcu znalazła właściwą odpowiedź.- Zapomniałam. Te rachunki, cyferki... nie mam do tego głowy. - Szkoda, że nie macie okien... Zresztą, kuchnia z oknami to już byłoby nieprzyzwoicie rozrzutne. My mamy kuchnię gdzieś w Rosji, sto metrów pod ziemią. - Osobiście uważam, że podstawą jest hall - odezwał się Marian pojawiając się w kuchni, co Joanna przyjęła z wyraźną ulgą. - Jasne - dodał Stefański stając w progu.- Mieć hall na Beverly Hills, to jakby mieszkać na Beverly Hills! Jest takie przysłowie: tam twój dom, gdzie masz hall. - Słyszałem, że ostatnio zlikwidowano kilkaset nielegalnych tylnych halli w Parku Yellowstone - powiedział Marian. - To okropne, doprawdy okropne, co ci ludzie wyrabiają.- Stefańska wzniosła oczy ku górze. Zmarszczyła brwi i zaczęła się czemuś przyglądać.- Macie rosyjski żyrandol? - Globalizacja handlu. - Marian uratował sytuację i gestem zaprosił wszystkich z powrotem do salonu.- To jeszcze nic. Ten milliarder... zapomniałem nazwiska, zapłacił straszną karę za ogród zimowy na Mount Evereście. Nakryli go jacyś ci, jak im tam... - Outdoorowcy? - O właśnie! Wyobraźcie sobie miny tych facetów. Wchodzą pod górę przez dwa tygodnie, żeby na czubku postawić jakąś flagę a tam facet w szlafroku czyta poranną prasę i popija bezkofeinową! Też bym się wkurzył. Wszyscy zaczęli się śmiać. Marian zerknął na zegar w kącie kenijskiego salonu. Każda minuta to blisko trzy dolary transferowe. Liczyć sobie potrafią, ale gum do żucia poodklejać spod blatu już nie. --- - Pysiu, choć do łóżka. Nie lubię sama zasypiać. - Jeszcze dwie minutki. Marian nie używał automatu do mycia zębów. Cenił sobie tradycję i szczoteczka ultradźwiękowa w zupełności mu wystarczała. Wypluł wodę i ziewając wyszedł z łazienki. Sięgnął ręka w prawo, by zgasić światło, ale nie znalazł tam kontaktu. Zresztą był środek dnia. Na dywanie leżało ciało, a raczej jego część. To była górna połowa Murzyna w górnej połowie białego szlafroka. Linia cięcia przebiegała w okolicy pępka. Musiał zginąć przed chwilą, bo krew, w kałuży której stał Marian, była ciepła. Zlustrował wnętrze wzrokiem. Salon letni gdzieś na Karaibach, jadalnia w Louisianie, z sypialni dobiegał zapach... tak, to była Kanada. Żywiczny zapach lasu świerkowego. Wyszedł z kałuży i wytarł stopy o beżowy dywan. Dziewczyna w jedwabnym szlafroczku stojąca po drugiej stronie sypialni też była Murzynką, ale o jaśniejszym odcieniu skóry. W dłoni trzymała wysoką szklankę z drinkiem. W pomarańczę ozdabiającą brzeg szklanki wbita była papierowa parasolka. Dziewczyna patrzyła na przemian to na zwłoki, to na Mariana. Odstawiła szklankę na stolik i zniknęła w drzwiach do kuchni. Po krótkiej chwili wróciła z dużym czarnym workiem na śmieci i wręczyła go Marianowi. - Dywan niestety do wymiany - stwierdziła.- Napijesz się czegoś? - Coś lekkiego - właśnie kładłem się spać. Schylił się i zaczął nasuwać worek na głowę Murzyna. Ciało co jakiś czas drgało, jeszcze po tym, jak zawiązał folię na supeł. Dziewczyna wróciła niosąc szklankę z identyczną zawartością co jej własna. Marian pociągnął łyk i stwierdził, że połowę drinka stanowi wódka. Wyszli na taras przekryty palmowymi liśćmi. To musiały być Karaiby, albo może Hawaje. Na oddalonej o sto metrów plaży bawiło się kilkanaście osób - Mąż? - zapytał Marian wskazując głową worek. - Narzeczony, ale nie mówmy już o nim. - Nikt nie lubi wspominać smutnych wydarzeń - przytaknął. - Pomieszkasz trochę ze mną? Teraz jestem wolna. - Czemu nie. "Powrót konwencjonalny jest zbyt drogi - pomyślał - a podanie o czasowe przełączenie teleportu do mojej łazienki będą rozpatrywać z miesiąc." - A najlepiej weźmy ślub, bo sąsiedzi zaczną gadać - powiedział. - OK, wyglądasz sympatycznie.- Dziewczyna uśmiechnęła się lustrując go wzrokiem.- Jaki podatek zapłacę od białego blondyna po trzydziestce? - Jakieś pięćdziesiąt dolców, bo dostaniemy zniżkę za politycznie poprawny związek mieszany. --- - Przyznaję, zmiana operatora to była błędna decyzja. Niestety stan mojego konta nie dawał mi wyboru. - Wiem, to nie twoja wina. Ale przyznasz, że los nie jest uczciwy, Pysiu. Ty na przykład dostałeś głowę, a u mnie zostały nogi. - Nie przesadzaj. Nogi nie są gorsze od głowy. - Czy ja wiem... Nogi są takie... bezosobowe. - Z tą głową też sobie nie pogadałem. Bardzo się przestraszyłaś, kochanie? - Przez chwilę za drzwiami nic nie było. - Było ciemno? - Nie. Ani jasno, ani ciemno. Nic. - Muszę kończyć Kochanie, bo nie starczy mi pieniążków na podatek od tej czarnej. Jak porozmawiamy jeszcze pięć minut, będę mógł zapłacić tylko za niską Chinkę. - Mogłeś powiedzieć, że lubisz brunetki. Bym się przefarbowała. - Ona ma czarne włosy i czarną skórę. - Uważasz, że jestem zbyt blada? - Nie rozpamiętujmy tego, kochanie. Co było, to było. - Tak, masz rację Pysiu. Muszę chyba poznać kogoś w twoim wzroście, bo po mojej stronie została cała szafa twoich ubrań. Szkoda tak wyrzucać... Och! W kieszeni szlafroka jest moja książka. Prześlesz mi pocztą? - Oczywiście, Kochanie. Na adres sypialni? - Oj, nie! Tutaj w Szwajcarii nie ma przystojnych listonoszy. Do bawialni prześlij, Pysiu. Zresztą lubiłam czytać ją w Paryżu. Nie zapomnisz, co? To... cześć. Warszawa 2001