TARAS SZEWCZENKO PAMIĘTNIK 1952 •CZYTELNIK-SPÓŁDZIELNIA W YDAW NI C Z 0-0 ŚWIATOWA Tytuł oryginału rosyjskiego: DNIEWNIK (ACADEMIA, MOSKWA - LENINGRAD, 1935) Z języka rosyjskiego tłumaczyła: HELENA MANKIEWICZ-SZA.NIAWSKA Wiersze rosyjskie w tłum soaemu WŁODZIMIERZA BORUŃSKIEGO Okładkę projektował: CZESŁAW B1ENIEK OD REDAKTORA WYDANIA ROSYJSKIEGO Pamiętnik Szewczenki zaczęto publikować niezwłocznie po jego śmierci, lecz tekst w calości stał się znany dopiero w naszych czasach. Wiele wypowiedzi pamiętnika nie mogło ukazać się w druku w czasach caratu, dopiero Rewolucja uwolniła od cenzorskich skrótów pozostawiony przez poetę znakomity "dokument człowieczeństwa". W historii wiedzy o Szewczence rok 1927 jest szczytowym punktem, po którym niemożliwe są żadne nowe "odkrycia1'' w zakresie tekstu pamiętnika, w tym bowiem roku wychodzi z druku "Pamiętnik" w monumentalnym wydaniu Ukraińskiej Akademii Nauk, jako jeden z tomów zamierzonego przez Akademię zupełnego zbioru dzieł Szewczenki z dodatkiem obszernych i cennych komentarzy, w których opracowaniu brała udział grupa wybitnych uczonych ukraińskich. Akademickie wydanie "Pamiętnika" zapoczątkowało stworzenie prawdziwej szewczenkowskiej encyklopedii, która znacznie ułatwi głębokie i wszechstronne zbadanie twórczości poety, jego życiorysu, jego epoki. Praca nad przygotowaniem i wydaniem następnych tomów "akademickiego Szewczenki" postępuje szybko naprzód: w 1929 roku, w dwa lata po ukazaniu się "Pamiętnika" zjawia się starannie przeredagowany i skomentowany tom korespondencji, tak że można przypuszczać, iż wkrótce Ukraina będzie miała źródłowe wydanie swego wielkiego poety, w pełni godne jego imienia. Za podstawę niniejszego wydania "Pamiętnika" Szewczenki przyjęto wydanie akademickie - niedostępne szerszemu kręgowi czytelników rosyjskich z powodu swej objętości oraz języka, w którym podano komentarze. W tekście "Pamiętnika" jednak nie zachowaliśmy ściśle specyficznej ortografii i interpunkcji Szewczenki: dokładne, w ścisłym tego słowa znaczeniu, odtworzenie codziennych notatek poety pełnych uchybień wobec obowiązującej ortografii i pisanych nieuważnie - utrudniłoby tylko czytanie; wierność, tak niezbędna w akademickim wydaniu, tutaj byłaby zupełnie nie na miejscu. Komentarze, w jakie zaopatrzono tekst, mają na celu wyjaśnienie tych ustępów "Pamiętnika", które wymagają bliższych informacji, są one objętościowo znacznie skromniejsze od komentarzy wydania akademickiego. W wielu wypadkach uwzględnialiśmy dane opublikowane, których nie wykorzystali komentatorzy wydania akademickiego, co dało nam możność ściślejszego ustalenia szeregu faktów (przeważnie biograficznych). W naszych przypisach, w interesie badaczy, zaopatrywaliśmy komentowane miejsca odsylaczami z powołaniem się na wszystkie wykorzystane źródła; w zakresie danych biograficznych ze szczególną uwagą potraktowaliśmy wiadomości o osobach, których portrety malował Szewczenko, co pozwoliło nam uzupełnić wykaz prac Szewczenki malarza. Rozumie się, że nie wszystkie ustalone przez nas fakty są równie ważkie, ale wychodziliśmy z zalożenia, że przy komentowaniu pamiętnika, pozostawionego przez Szewczenkę - nie zaś przez byle jakiego małego działacza "na polu piśmiennictwa" - naturalna, a nawet konieczna jest wyjątkowa ścisłość również w stosunku do pozornych drobnostek, gdyż stanowią one swoiste tło społeczne "Pamiętnika'''' i dotyczą osób, z którymi w jakikolwiek sposób zetknął się Szewczenko na swej barwnej drodze życia. Redaktor stwierdza z wielką wdzięcznością cenną pomoc, jakiej przy wydaniu "Pamiętnika1''' udzielił mu P. Szczegolew, oraz wyjątkową uczynność pracownic biblioteki Domu Puszkina. S. Szestierikow Leningrad, 15 czertwo 1930 r. WSTĘP DO WYDANIA ROSYJSKIEGO Dzień 5 kwietnia 1847 roku Szewczenko spędził w drodze. Spieszył z Siedniowa do Kijowa, gdzie go oczekiwali przyjaciele. Był to pomyślny okres w życiu poety. Kobziarz, którego pierwsze wydanie ukazało się w 1840 roku, został na rodzinnej Ukrainie przyjęty z entuzjazmem. Koryfeusz literatury ukraińskiej Kwitka w liście do Szewczenki tak określał wrażenie, jakie wywarł na czytelnikach Kobziarz: "Zaczęto czytać. Żona płacze. Przycisnąłem książkę pana do serca. Dobrze, bardzo dobrze... więcej nie potrafię powiedzieć." Nie tylko inteligencja ukraińska czytała Szewczenkę, Kobziarza można było znaleźć pod biedną strzechą pańszczyźnianej chaty i w niepokaźnych czworakach. Jeden ze współczesnych opowiada, że cała pańszczyźniana czeladź obszarniczki Suchanowej umiała na pamięć Kobziarza. Mała, zniszczona książeczka wędrowała z kuchni do przedpokoju, od stangretów do kredensowych. "Jestem chłopskim poetą" - mawiał o sobie Szewczenko. Bie-liński nie zrozumiawszy literackiego i politycznego znaczenia Kobziarza (ten poważny błąd "szalonego Wissariona", Bieliń-skiego, zwykle przemilcza się z nieznanych powodów) zwykł ironizować pod adresem Szewczenki: "Dobra literatura, która tchnie tylko gburowatością chłopskiego języka i tępotą chłopskiego rozumu". Szewczenko jednakże był nie tylko mistrzem słowa, lecz również mistrzem pędzla. Prace jego zdobyły kilka nagród Akademii Sztuk Pięknych. Uczeń znakomitego Briułłowa - "Karola Wielkiego", jak nazywano w kole malarzy twórcę Ostatniego dnia Pompei i Oblężenia Pskowa - Szewczenko przygotowywał się wówczas do wyjazdu do Włoch, aby uzupełnić swoje malarskie wykształcenie. Zdawało się, że nic nie może zachmurzyć jasnego widnokręgu. Pod Kijowem, w Browarach, poeta przebrał się w niezwykłe dla niego ubranie: zamiast podróżnej świtki i wyszywanej ukraińskiej koszuli włożył frak i biały krawat - musiał być na weselu M. Ko-stomarowa, znanego później historyka i pisarza, swego bliskiego przyjaciela i również członka tajnego Stowarzyszenia Cyryla i Metodego *. Hałaśliwy prom przybił do brzegu. Szewczenko wysiadł razem z innymi, lecz zaraz na brzegu aresztowano go i odstawiono do kijowskiego gubernatora. Z rozmowy z gubernatorem Szewczenko wywnioskował, że z uroczystości weselnej nic nie będzie i że jego towarzysze ze Stowarzyszenia są już w więzieniu. - Cóż to pan tak wystrojony, Tarasie Grigorijewiczu? We fraku, w białym krawacie - zapytał uszczypliwie gubernator. - Spieszyłem na wesele Kostomarowa. Na drużbę mnie prosił - odpowiedział poeta. - A więc drużbę powiozą tam, gdzie narzeczonego. - Ładne wesele! - powiedział Szewczenko ze zwykłym sobie humorem. Rok temu, w kwietniu 1846 roku, poeta wstąpił do Stowarzyszenia Cyryla i Metodego. Jeśli M. Kostomarow był duszą ukraińskiego słowianofilstwa oraz organizatorem i inspiratorem Stowarzyszenia - to Szewczenko - jego płomiennym i niestrudzonym propagatorem wszędzie, gdzie tylko mógł, zarówno na rynku jak w karczmie. Szewczenko mówił o dniach, kiedy "usi Sławiane stanut dobrymy bratamy i synamy soncia prawdy" **. O carach moskiewskich niszczą- - Ukraińskie stowarzyszenie oświatowe. -* Wszyscy Słowianie staną się dobrymi braćmi i synami słońca prawdy. 8 cych niepodległość narodową Ukrainy, o męce pańszczyźnianych - "kripaćkych" mas, o drapieżnych i chciwych panach poeta zwykł mówić: wkrótce już nie pozostanie "slidu panśkoho na Wkraini"*. I wówczas zapomniana zostanie hańba narodowego niewolnictwa, "zabudet' sia sramotnia, dawniaja hodyna i ożywe dobra sława Ukrainy" **. Dwanaście dni po aresztowaniu dzielnicowy Griszkow pocztowymi końmi przywiózł poetę do Petersburga i przekazał go "III Oddziałowi" ***, gdzie znajdowali się już inni członkowie Stowarzyszenia Cyryla i Metodego. W ostatnich dniach maja śledztwo było ukończone. Szef korpusu żandarmerii hrabia Orłów, osobiście kierujący śledztwem, ustosunkował się dość łagodnie do członków Stowarzyszenia. Marzenia słowianofilów ukraińskich o wszech-słowiańskim zjednoczeniu, o zniweczeniu plemiennych i religijnych waśni między Słowianami nie zawierały nic groźnego dla "zamierzeń rządu". Prawdą było, że ukraińscy słowianofile byli bardziej demokratyczni od swoich moskiewskich współbraci. Połączenie .,słowiańskich strumieni" w wielkorosyjskie morze nie nęciło ich. Przyszłość widzieli w federacji państw słowiańskich z sejmem na czele, w której posłowie wszystkich republik decydowaliby o sprawach dotyczących całego związku słowiańskiego. Prawdą było, że założyciele Stowarzyszenia Cyryla i Metodego uważali za konieczne zniesienie pańszczyzny i rozpowszechnienie oświaty wśród chłopów. Istota jednak sprawy polegała na tym, że plany te były bardzo abstrakcyjne, nie powiązane z konkretną rzeczywistością. Zdawał sobie z tego sprawę sam założyciel Stowarzyszenia M. Kostoma-row. "Nie mogliśmy - mówi on - sprecyzować dokładnie obrazu planowanej przez nas federacji państw. Stworzenie tego obrazu pozostawiliśmy historii." Poza tym aresztowani potrafili przekonać sędziów, że przebudowa ustroju miała się dokonywać nie metodami rewolucyjnymi, * Śladu panów na Ukrainie. ** Zostanie zapomniana hańba dawnych czasów i odżyje sława Ukrainy. *** "III Oddział" kancelarii cara - ówczesny departament policji politycznej. lecz wyłącznie w drodze pokojowej propagandy i nieomal że przy poparciu samago cara. W sprawozdaniu szefa żandarmerii o sprawie Stowarzyszenia czytamy: "Stowarzyszenie miało na celu połączenie plemion słowiańskich pod berłem rosyjskiego imperatora. Jako środek do osiągnięcia celu miało służyć zaszczepienie plemionom słowiańskim szacunku dla własnej narodowości i tendencji do osiągnięcia zgody między Słowianami". W sprawozdaniu tym znajdujemy następującą charakterystykę ukraińskich słowianofilów: "nie myśleli nigdy o zaburzeniach ludowych, o gniewie ludu, o przekształcaniu legalnej władzy w Rosji, a tym bardziej o jakichkolwiek zbrojnych wystąpieniach". Jednak "w celu powstrzymania innych słowianofilów od takiego kierunku" zdecydowano ukarać członków Stowarzyszenia. Gułak i Kostomarow zapłacili za swe pansłowiańskie marzenia czterema latami twierdzy i wiecznym strachem przed żandarmami. Inni wykręcili się aresztem wojskowym i służbowymi przesunięciami. Jedynie Szewczenko, uniewinniony w śledztwie, gdyż potrafił udowodnić oskarżycielom, że nie należy rzekomo do Stowarzyszenia, otrzymał ciężki wyrok. Według oficjalnego uzasadnienia "ze względu na mocną budowę ciała" Szewczenko został skierowany jako zwykły żołnierz do Orenburskiego Korpusu Specjalnego z surowym zakazem pisania i rysowania. Chodziło o to, że wśród papierów zabranych Szewczence podczas rewizji znaleziono poemat pt. Sen, tchnący płomienną nienawiścią do samowładztwa i pańszczyzny, "plujący żółcią i miotający zuchwałe oszczerstwa na osoby z rodziny cesarskiej". Poemat Sen stał się głównym obciążeniem w jego sprawie. Wiersze poety wydały się szefowi żandarmów nieporównanie groźniejsze od słowianofilskich marzeń Kostomarowa i jego współwyznawców. Sen to satyra na dwór Mikołaja I. Poeta nie pożałował barw portretując żonę cara, Aleksandrę Fiodorownę. W poemacie swym Szewczenko pytał czytelnika: "Jak długo będą nami rządzić kaci?". Poemat Szewczenki mocno wraził się w pamięć "samowładnym gospodarzom ziemi rosyjskiej". Po śmierci Mikołaja I, gdy w związku z przygotowaną amnestią 30 przedłożony został jego synowi, Aleksandrowi II, wykaz zesłańców politycznych, car własnoręcznie skreślił Szewczenkę, wyjaśniając krótko: "Obraził moją matkę". Poetę zwolniono dopiero dwa lata później. II Tak więc ostatniego dnia maja 1847 roku wyrok został zatwierdzony i 9 czerwca o godzinie jedenastej w nocy Szewczenkę odstawiono do Orenburga, stamtąd wysłano go do Orska, odległego o trzysta wiorst, i wcielono do piątego batalionu. Z wysokiego płaskowzgórza roztoczył się przed poetą ponury widok. Białe ściany orskiej twierdzy tkwiły samotnie wśród pustynnego, wypalonego słońcem stepu. Szewczence wydały się one otwartym grobem. "Czy ptaki śpiewają tu?" - myślał poeta wpatrując się w nagi, bezludny step. Pod górą, naprzeciw kazamatów dla katorżników, stały oślizgłe drewniane koszary: przyszłe miejsce zamieszkania poety. Przy pierwszym zetknięciu z Szewczenką dowódca kompanii zapowiedział, że wychłoszcze go rózgami "w wypadku jeśli będzie się źle prowadził". Bez słowa, wyprężając się na baczność, piewca Ukrainy wysłuchał groźby kompanijnego gromowładcy. Szew- czenko nie oczekiwał niczego innego. "Trzeba było, żeby mój prze wrotny los tak złośliwie i zjadliwie zakpił sobie ze mnie, wtrącając do najsmrodliwszych mętów wojsk omiłujących Chrystusa"" - X mówił pod swoim adresem. Wiedział bowiem, że do takich katorżni- t czych dziur jak Orsk kierowano na służbę takie odpadki ludzkie, ( które hańbiły nawet niewybredne środowisko oficerskiego pospól- ' " stwa. "Bezduszne, grubiańskie kreatury", z którymi wypadło poecie odgrywać w ciągu dziesięciu lat ten ponury, monotonny dramat, pozostawiły w jego pamięci ślad niezatarty. Już na wolności, z dala od znienawidzonych koszar, poeta wpisał do swego pamiętnika: "Śniła mi się orska twierdza i jefrejtier oddziału Obruczow. Tak mnie przeraził ten podły jefrejtier, że obudziłem się, długo nie mogąc się pozbyć wstrząsającego wrażenia po tej zjawie sennej". 11 W Pamiętniku Szewczenko daje całą galerię portretów tych woj~ skowych hultajów, pijaczyn i łapowników, którzy się nad nim pastwili. Wystarczy przeczytać opis wydarzeń pod datą 27 czerwca 1857 roku, by zrozumieć, jakich upokorzeń doznawał autor Kob~ ziarza. Wraz z przyjazdem do Orska rozpoczęły się jednostajne koszarowe dni. Punktualnie o godzinie szóstej rano werbel budził garnizon. Na placu zaczynały się ćwiczenia: męcząca, bezsensowna musztra. Sprawność mikołajowskiego żołnierza mierzono stopniem opanowania sztuki wyrzucania nogi do przodu i powolnego opuszczania stopy. W swoim pamiętniku poeta zapisuje: "Nawet rozsądni ludzie, jak na przykład nasz lekarz Nikolski, lubią patrzeć, jak siny z wysiłku człowiek wyrzuca nogę do przodu". Po pięciogodzinnych katuszach w szeregach poeta zajmował się "słownictwem". Tak nazywało się wkuwanie polegające na powtarzaniu za kapralem imienia, imienia ojca i nazwiska całej zwierzchności wojskowej, od dowódcy kompanii zaczynając, a na ministrze wojny kończąc. O godzinie dziewiątej wieczór żołnierzy zamykano w koszarach. Zmęczeni aż do otępienia, rozlokowywali się na pryczach. Następowały opowiadania o tym, kogo bito, kogo obiecano bić. O pisaniu, rysowaniu nie mogło być mowy, w każdym razie w ciągu pierwszych lat zesłania. W pamiętniku Szewczenki znajdujemy taką oto pełną oburzenia notatkę: "Gdybym był potworem, krwiopijcą, to nawet wówczas nie można by obmyślić dla mnie gorszej kary niż zesłanie jako zwykłego żołnierza do Orenburskiego Korpusu Specjalnego. Na domiar wszystkiego zakazano mi jeszcze rysować. Pozbawiono mnie najszlachetniejszego zajęcia w tej nędznej egzystencji. Trybunał, któremu by przewodniczył sam szatan, nie mógłby wydać tak surowego i tak nieludzkiego wyroku. Bezduszni zaś jego wykonawcy wykonali go z potworną dokładnością. August-poganin, zsyłając Owidiusza (Naso) do dzikich Getów *, nie zabronił mu pisać i ry- * Potężny lud spokrewniony z Frankami i Scytami, znany też pod nazwą Da-ków. W starożytności zamieszkuje obszary między Dunajem a Bałkanami. W IV w. przed n e. zajmuje tereny dzisiejszej Rumunii. Podczas wędrówki ludów zlewa się z Gotami, odtąd Gotów biorą mylnie za potomków Getów. S 12 sować. Chrześcijanin Mikołaj zakazał mi jednego i drugiego. Obydwaj - kaci". Przycupnąwszy na stołku, przy świetle łojówki, poeta niewprawną ręką reperował swój stary rynsztunek. O godzinie jedenastej wieczorem w koszarach zaczynała się noc. III Nienawiść Szewczenki do samowładztwa była tak nieprzejednana, że ani lata, ani zesłanie nie mogły jej stłumić. W półdzikich stepach, w rozżarzonej, lśniącej solniskami pustyni nienawidził on tak samo głęboko, jak na owej paradzie majowej w Petersburgu, kiedy układał pierwsze rymy swego Snu. Jeszcze tak niedawno feldjeger Wilder przygnał go wozem na miejsce zesłania, przebywając w ciągu kilku dni ponad dwa tysiące wiorst. Jeszcze nie zatarły się w" pamięci słowa wyroku, odczytanego Szewczence przez wszechwładnego Leontija Dubelta. Mimo to, ryzykując życiem, w tajemnicy przed wszystkimi spisuje na skrawku papieru swoją Modlitwę: Daj Boże, żeby kaci ukrzyżowali Carów, tych katów ludzkości!... Szewczenko - w Niżnim Nowgorodzie. Dopiero kilka tygodni temu dotarła do katorżniczej dziury wieść o zwolnieniu poety. W stolicy nie zdecydowano jeszcze o jego dalszym losie. W Niżn;m Nowgorodzie Szewczenko pisze swego Opętanego (Jurodiwyj), w którym okropnie urąga carowi ziemskiemu, a przy okazji również niebieskiemu. Znów grzmią jego słowa potępienia, grzmi demaskujący wiersz Szewczenki: "Znów widzę twe bezbożne czyny, bezbożny carze. Winowajco zła, okrutny prześladowco prawdy, co żeś uczynił ty na ziemi ? Ty zaś, wszechwiedzące oko, czyżbyś było tak wysoko, żeś nie do strzegało w szarej mgle pędzonych na Sybir zakutych niewolni ków?" \ Po dziesięcioletnim zesłaniu wraca poeta do Petersburga. Przyj a- 13 j! l t! ciele witają go serdecznie. Na jego cześć urządza się bankiety. Pochłaniają go kłopoty literackie i rodzinne, błaga jednak niezmiennie: "Carów, szynkarzy wszechświatowych, w kajdany mocne zakuj, w grobowcu głębokim zamuruj!" Poeta odwiedza pracownię znajomego rzeźbiarza, Mikieszyna, modelującego posąg Katarzyny II do pomnika "Tysiąclecie Rosji". Ponury i skupiony Szewczenko pisze wiersz: "O męko ma, bólu mój i smutku, kiedy miniesz?" Co to? Przekład Byrona? Nie, Szewczenko w pracowni Mikieszyna wspomina, jak Katarzyna rozszerzyła przywileje szlachty rosyjskiej na starszyznę kozacką i w ten sposób ostatecznie przekreśliła resztki wolności chłopów ukraińskich i rozdała swym kochankom miliony niewolników. I oto poeta przelewa na papier szalone przekleństwa: "Ciebie, suko, i my, i wnukowie nasi przeklną"... Przeklina nawet dziecko, zachwycające się złotą galerą, którą Katarzyna podróżowała po Dnieprze. Ileż to hymnów ułożyli poeci na cześć "Północnej Palmiry *" i jej założyciela! "Niech wiecznie trwa majestat twój i chwała, o Piętrowy Grodzie! Jak Rosja niewzruszenie stój z żywiołem poskromionym w zgodzie!"** Puszkin nawoływał do zgody żywioł, skuty przez samowładztwo. Szewczence obce jest słowo "zgoda". Nie przemawia doń piękno "Północnej Palmiry". Nie może zapomnieć, że miasto zbudowane jest na kościach niewolników, że 2000 jego rodaków Piotr spędził tu, do czuchońskiego*** morza, gdzie też oddali swe głowy. W ciszy nocnej słyszał ich głosy. W białą noc petersburską stoi Szewczenko na ulicy przed dziełem Falconeta, przed pomnikiem Piotra. Nie podziwia kształtu genialnego posągu, nie obchodzi go postać "dumnego włodarza losów". Ma nawet ochotę pośmiać się z laurowego wieńca i zwisającej do stóp togi. Sam Szewczenko pamięta jedno: przed nim "kat i ludobójca, który ukrzyżował naszą Ukrainę". I znowu z ust jego * Poetyczne określenie Petersburga spotykane w literaturze pięknej. ** Fragment z "Jeźdźca Miedzianego" A. Puszkina - przekład J. Tuwima. *** Czuchońcy - gwarowa nazwa ludności fińskiego pochodzenia, zamieszkałej nad Zatoką Fińską, w okolicach Petersburga; stąd nazwa "czuchońskie morze". 14 padają słowa przekleństw. Nikomu nie daruje. Nawet dziecku, które napoiło carskiego konia. Słowianofile nie lubili Piotra; wiele obraźliwych słów wypowiedział pod jego adresem Tołstoj. Ale ich wypowiedzi bledną wobec płomiennych jeremiad Szewczenki. Wywodził się on bowiem z tych, którzy własnymi kośćmi usiali te bagna; sam był synem niewolnika, wykupionym od właściciela za dwa i pół tysiąca rubli. "Piękna jest Północna Palmira". Ale cóż mu z tego. Innymi sprawami zajęta jest jego myśl. "O, gdyby z woli losu nie korzył się w strachu niewolnik, nie wyrosłyby nad Newą te cudowne pałace... A dzisiaj - mrok. Jak wiele smutku!" O carobójstwie niejednokrotnie pisali poeci szlacheccy. Ale w wierszach ich zbyt wiele było klasycyzmu. Tyranobójca to bohater i jego sztylet podobny jest do błyskawicy. "Lemnosu bóg cię wykuł dla rąk nieśmiertelnej Nemezis". Szewczenko mówi o carobójstwie jako o czymś nieuchronnym, o czymś zupełnie zwykłym. I tyrana karze nie bohater, nie miłujący wolność Brutus, lecz naród, ludzie. "Ludzie cicho, bez wszelkiego "łychoho łycha" cara do kata powiodą". Jego wiersze były zemstą za niewolnictwo milionów "krepakiw" *, za narodowy ucisk kraju rodzinnego, który tak gorąco ukochał. IV Współbojownik nieszczęsnego hetmana Ostranicy, Taras Bułba, w godzinie śmierci zwraca się myślą ku dalekiej Moskwie. "Już teraz przeczuwają dalekie i bliskie narody: powstaje na ziemi rosyjskiej car i nie będzie na świecie siły, która by mu nie uległa" - prorokuje umierający Taras. Mówi tak, jakby przez całe życie był gorliwym czytelnikiem prawomyślnego Moskwitianina. Chodzi o to, że na pierwszy plan pięknej powieści Gogola wysuwają się nie upośledzone masy chłopskie, lecz starszyzna kozacka. Chłopów pańszczyźnianych. 15 Ona to przyjmie z rąk cara rosyjskiego "prawa i przywileje szlacheckie", pogodzi się z utratą niepodległości narodowej, wyrzeknie się języka ojczystego i zacznie gnębić chłopstwo bardziej okrutnie i bezlitośnie niż współbracia moskiewscy. Prawdziwy żywioł powstania chłopskiego, zaciekłego i bezlitosnego, przedstawił Szewczenko w poemacie Hajdamacy. Czytając ten surowy i piękny poemat chłopskiego gniewu, z trudem można uwierzyć, że napisał go uczeń znakomitego Briułłowa, poeta mile widziany przez carskiego dworaka Zukowskiego. Szewczenko był przyjmowany w arystokratycznych domach Petersburga. Można by pomyśleć, że poemat ten ułożył bezdomny pieśniarz-bandurzysta, włóczący się za kozackimi taborami. Szewczenko nie musiał naginać się do "dołów", do mas, nigdy nie separował się i nie mógł się separować od ujarzmionego chłopstwa. "Jestem synem pańszczyźnianego chłopa Grigorija Szew-czenki" - poeta zapamiętał tę prawdę na całe życie. Nie zapomniał o niej ani w wielkoświatowych salonach, ani w pracowni swego nauczyciela. Wśród ścian jego eleganckiej, luksusowej pracowni i w znojnym dzikim stepie naddnieprzańskim, usianym kurhanami, w marzeniach migają przed nim męczeńskie cienie wodzów ludu. "Przede mną majaczyła moja piękna, moja biedna Ukraina w całej swej niepokalanej, melancholijnej krasie... Tworzyłem wiersze, które w końcu pozbawiły mnie wolności, które jednak wbrew wszechmocnemu nieludzkiemu zakazowi potajemnie przecież klecę" - wpisuje Szewczenko do swego pamiętnika l lipca. Jakże boleśnie przeżywa on, już wolny, wykupiony z niewoli, spotkanie z synem swego byłego pana. Nie tylko dlatego, że spotkanie z młodym Engelhardtem przypomniało mu dni, kiedy Wenecjanow* i wielki Briułłow, chcąc go wykupić, musieli prowadzić z jego panem upokarzające pertraktacje. "Jakaż tu filantropia - mruczał właściciel niewolników. - Pieniądze - i nic więcej. Moja ostatnia cena - dwa tysiące pięćset rubli". * Wenecjanow Aleksiej - sławny malarz pierwszej połowy XIX w., portrecista, rytownik znany ze swych akwafort. 16 Portret Żukowskiego, pędzla Briułłowa, oddano na loterię, • 22 kwietnia 1838 roku Taras Szewczenko został wykupiony z nieśli. Spotkanie z Engelhardtem przypomniało mu, że jego rodzony krat i siostra są wciąż jeszcze własnością obszarnika Fiorkowskiego. T z kart jego pamiętnika rozbrzmiewa głośny, rozdzierający płacz, poeta zwraca się do towarzyszy pióra: ",Przyjaciele moi serdeczni, piszcie, krzyczcie o tyin biednym, brudnym, nędznym pospólstwie, o tym zbezczeszczonym, pozbawionym, głosu smerdzie". Twórczość Szewczenki przepojona jest smutkiem milionów pańszczyźnianych niewolników, rozpaczą, gniewem, pragnieniem zemsty. Słuchając pańszczyźnianego skrzypka, "pańszczyźnianego Paga-niniego", Szewczenko wpisał do swego pamiętnika: .,Z twoich biednych skrzypek słychać płacz znieważonej pańszczyźnianej duszy, zlewający się w jeden przewlekły, ciężki, głęboki jęk milionów pańszczyźnianych istot". Te słowa w pełni można /abtosować również do Szewczenki, który sam był "pańszczyźnianym Paganinim", genialnym wyrazicielem cierpień ludu. Hołota, biedota, ludzie nizin społecznych, których syty posiadacz wyzywał od włóczęgów, od mętów, przemówili z płomiennych kart Kobziarza Szewczenki, I to właśnie odróżnia Szewczenkę od innego poety ludowego, Rosjanina Kolcowa, a różnicę tę zauważył już Dobrolubow. "Jest on poetą na wskroś ludowym, takim, jakiego nie możemy znaleźć u nas. Nawet Kolcowa nie można z nim porównać, ten bowiem w budowie swoich pieśni, a nawet w dążeniach swych oddala się czasem od ludu. Z Szewczenką zaś - przeciwnie: cały krąg jego myśli i uczuć całkowicie odpowiada sensowi i układowi życia ludu" - pisał Dobrolubow o Szewczence. Wielki krytyk nie wskazał w swej recenzji, w czym mianowicie Kolców "oddalał się od ludu". Według wszelkiego prawdopodobieństwa myślał o skłonności Kolcowa do pewnej idealizacji życia ludu. Czytając jego dobroduszne wiersze zapominamy na chwilę, że mówią one o pańszczyźnianych niewolnikach. Jego pogodny czy pełen łagodności wieśniak, dziękczynnie zapalający świeczkę przed ikoną, zupełnie nie jest podobny do bosego i obdartego włóczęgi Szewczenki. Pamiętnik 2 17 U Kolcowa chłopek orze i sieje ze świętą modlitwą. "Z tobą, koniu siwy, będziemy orać pole, zgotujemy ziarnu kolebeczkę świętą". Nie na tym się skupia myśl Szewczenki. Jak obudzić posłusznych niewolników? "Trzeba światu ciężki obuch zahartować, stalową siekierę wyostrzyć i wolę śpiącą zbudzić". Przeczytawszy w piśmie Russkij Inwalid felieton o powstaniu w Chinach, Szew-czenko dokładnie przepisuje do swego pamiętnika przemówienie wodza powstańców. Zdanie: "Mandaryni - to tłuste opasowe bydło" - komentuje uwagą: "Gzy prędko już można będzie publicznie powiedzieć to samo o rosyjskich bojarach?" Dowiedziawszy się, że we wsi Zaminka u obszarnika Dadianowa chłopi, wypędzeni na odróbek pańszczyzny, korzystając ze sprzyjającego wiatru spalili oziminę, poeta wpisuje: "Pocieszające wydarzenie" i żałuje, że nie dojrzała jarowizna: "Wtedy wykończyliby wszystko za jednym zamachem". Kolców jest idylliczny i pogodny w porównaniu z Szewczenką. U Kolcowa nawet sroga zima rosyjska ubrana jest \w ciepłą szubę. Wątpliwe, aby taki obraz mógł się zrodzić w głowie Szewczenki, nieraz okropnie cierpiącego od chłodu. Podczas jednej ze swoich przymusowych podróży do Petersburga omal nie odmroził nóg, wędrując w dziurawych butach. Pracując u malarza pokojowego Szyriajewa, jako młody chłopiec, poeta chodzi w zasmarowanej drelichowej kapocie, w koszuli i spodniach ze zgrzebnego wiejskiego płótna, powalanych farbą, bez czapki, bosy, "obdartus" - j ak powiada jeden z jego przyjaciół. Rzeczywiście, wiersze rosyjskiego poety wydają się najsłodszą idyllą w porównaniu z takim oto obrazem wiejskiego życia: Łatanu switynu z kałyky zdyjmajut, Z szkuroju zdyjmajut, bo niczym obu? Paniat nedorosłych. A on raspyniajuf Wdowu za poduszne, a syna kujuf. Jedynoho syna, jedynu dytynu, Jedynu nadiju, w wijśko oddajuf, Eeloho, bacz, trochy... A on-de pid tynom 18 Opuchła dytyna holodnaja mrę, A maty pszenyciu na pańszczyne źne *. Niejednokrotnie rzuca poeta niebu wyzywające pytanie: "Czy prędko doleci ten przeraźliwy lament do Twych tępych uszu, nasz sprawiedliwy, nieubłagany, niełaskawy Boże?" Niemało powiedziano ckliwych słów o pokorze Szewczenki. Ale z tej jego "pokory" nieraz wyzierają nutki ateizmu. "Jak wiele nieszczęść! Boga nie ma ani pół-Boga; psiarze i psiarczykowie rządzą". Obok przekładów z Pisma świętego znajdujemy u niego bluź-niercze nawoływania: "Oświecajmy się. Będziemy, bracia, na onuce szaty cerkiewne drzeć, z kadzielnic ogień do fajek brać, ikonami w piecach palić, a kropidłem będziemy, bracia, w nowej chacie zamiatać". Należy przypomnieć, że po powrocie z zesłania w 1860 roku poeta został powtórnie aresztowany pod zarzutem bluźnierstwa. Tym razem skończyło się to na kilkugodzinnym areszcie. Poeta nie tylko żalił się na nieszczęsny los swych pańszczyźnianych braci i sióstr: przypominał o dniach powstań ludowych, dniach walki ze szlachtą. Budził w pamięci ludu imiona bojowników ujarzmionego chłopstwa. "Oto kurhany. A kto powie, który z wnuków wie, gdzie spoczywa Gonta, prawdziwy męczennik? Gdzie pochowany jest Żeleźniak, duch niespokojny? Gdzie on? Ciężko, och ciężko". W. Bieliński, wychowany na wzorach literatury dworu szlacheckiego, odżegnywał się od chłopskiej muzy Szewczenki, * Połataną kapotę z kaleki zdzierają, Ze skórą nawet zdarli, bo nie ma w co obuć Niedorosłych paniczów. A oto katują Za pogłówne tam wdowę. Zakuwają jej sjna. Jedynego jej syna, jedyną dziecinę I jedyną nadzieję - do wojska oddają. Popatrz, jaki on blady... Na ziemi pod płotem Opuchłe od głodu dzieciątko umiera, A matula pszenicę żnie na pańskim zagonie. 2* "Doświadczenie twórczości Szewczenki, uprzywilejowanego, zdawałaby się, poety ukraińskiego, przekonuje nas raz jeszcze, iż tego rodzaju utwory wydawane są tylko na osłodę i ku zbudowaniu samych autorów" - ironizował Bieliński. Recenzja ta zawierała wyniosłą radę dla tych "panów kobziarzy": zrzec się "tytułu" poety i "po prostu służyć piórem niższej klasie swych rodaków". Błąd Bielińskiego naprawił w dwadzieścia lat później Dobro-lubow, który ocenił właściwie twórczość Szewczenki, jego znaczenie jako narodowego poety ukraińskiego. Dobrolubow dojrzał w Kobziarzu cudownie różnorodną żywą siłę. W odróżnieniu od Bielińskiego wiedział on, że Ukraina z zachwytem przyjmie Kobziarza. Jak wiemy, Dobrolubow nie omylił się. W poszukiwaniu ideału politycznego demokracja ukraińska lam-tej epoki od ponurej teraźniejszości zwracała się mimowolnie ku historycznej przeszłości, ku czasom walki z Polską o niepodległość narodową. I Kobziarz Szewczenki, jego historyczne poematy i dumy odpowiadały tym nastrojom. Szewczenko, najwrażliwszy z poetów lirycznych, który potrafił w swej twórczości odtworzyć najsubtelniejsze odcienie macierzyńskiego bólu i radość pierwszej miłości, był jednocześnie poetą-obywatelem, budzącym w swym ukochanym narodzie żal za utraconą niepodległością narodową. Byłoby jednak błędem twierdzić, że w poszukiwaniu ideału politycznego Szewczenko zwracał się jedynie ku odległej przeszłości. Poeta wiedział, że wszechmocna ekonomika wcześniej czy później zburzy feudalizm rosyjski. W jego pamiętniku znajdujemy taką notatkę - zwracając się do wielkich wynalazców, Fultona i Watta, Szewczenko mówi: "Wasze młode dziecię, rosnące nie z dnia na dzień, lecz z godziny na godzinę, pożre wkrótce knuty, trony i korony, a dyplomaci i obszarnicy posłużą mu tylko jako zakąska, nacieszy się nimi jak uczeń landrynką. To, co zaczęli we Francji encyklopedyści, doprowadzi do końca na całej naszej planecie wasze kolosalne, genialne dziecko. Moje proroctwo jest niewątpliwe". Kobziarz Szewczenki zrodził się z najgłębszych źródeł t\vór- 20 czości ludowej, odzwierciedlał nastroje i myśli wielomilionowego chłopstwa ukraińskiego; mówił do niego jego własnym, jedynie dlań zrozumiałym językiem. Jego pieśni i dumek uczono się na pamięć" i śpiewano w każdym zakątku Ukrainy. To czyniło z poety postrach samowładztwa. Przez długie lata nazwisko Szewczenki było wyklęte. Kobziarz wychodził w świat pokreślony ołówkiem zbyt gorliwej cenzury. Niewątpliwie wielu jeszcze ludzi pamięta okoliczności, w jakich odbył się stuletni jubileusz Szewczenki. Był to niemy jubileusz, milcząca uroczystość. Zakazano też uczczenia poety. Zabroniono postawienia pomnika w Kijowie. Dochodziło do nieprawdopodobnych historii. Gdzieniegdzie zezwolono na wieczory literackie, ale bez przemówień o Szewczence. Zakazano nawet mszy żałobnych - nic nie powinno było przypominać ukraińskiego p oety. Gdy uczniowie seminarium duchownego zwrócili się do synodu o pozwolenie odprawienia mszy żałobnej za Szewczenkę, synod "wysłuchawszy i rozważywszy" - odrzucił ich prośbę, ponieważ "w utworach Szewczenkł wyraźnie występują negatywne, anty-cerkiewne i antypaństwowe tendencje, a także wobec tego, że w wielu utworach używa on jawnie bluźnierczych wyrazów, godzących w kult Matki Boskiej, świętych męczenników i świętych ikon''. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i departament policji czyniły wszystko, co było w ich mocy, by zmusić do milczenia masy ludowe. Kaniów, gdzie pochowano Szewczenkę, pełen był policji i szpiclów, a grobu poety strzegł posterunek. Dopiero po Październiku Ukraina, a wraz z nią cały Związek Radziecki dotarły do spuścizny literackiej Szewczenki. Rewolucja Październikowa wyzwoliła Ukrainę z ucisku samowładztwa, z "więzienia narodów", zatwierdziła jej prawo do niepodległości narodowej, prawo do budowania kultury narodowej. Język ukraiński, stulecia cale gnębiony przez samowładztwo, zadźwięczał z nową siłą. Dziś jesteśmy świadkami wzrostu i rozkwitu kultury ukraińskiej. Rewolucja Październikowa nie tylko przywróciła Ukrainie wiel- 21 kiego wygnańca, ale urzeczywistniła także jego najgorętsze marzenia. "Sierota, biedna wdowa" Ukraina wolna jest dziś od ob-szarniczego jarzma. Po raz pierwszy w historii ludzkości biedak wiejski, "smerda", wyrobnik, o którym tak gorąco mówił Szew-czenko, zrzuciwszy skuwające go łańcuchy, w sojuszu z proletariatem miejskim przystąpił do budowy społeczeństwa wolnego od ucisku narodowego i kapitalistycznego wyzysku. A. Slarczakow PAMIĘTNIK ROK 1857 12 czerwca. Oto pierwsze niezwykłe wydarzenie, które wciągam do mych notatek. Przygotowując swój pierwszy zeszyt do wspomnianych zapisków - złamałem scyzoryk. Wydarzenie pozornie błahe i nie zasługujące na uwagę, której mu udzielam zapisując je jako coś niezwykłego do swej księgi. Gdyby zdarzyło się to w stolicy lub chociażby w jakim przyzwoitym guber-nialnym mieście, to oczywiście nie znalazłoby się w tym pamiętniku. Lecz zdarzyło się to w kirgiskim stepie w nowopietrowskiej twierdzy1, gdzie taki drobiazg dla człowieka piśmiennego, jakim jestem, posiada wielką wartość; najważniejsze zaś, że nie zawsze jest do nabycia nawet za duże pieniądze. O ile uda mi się wyjaśnić moje kłopoty Ormianinowi - markietanowi, który ma kontakt z Astrachaniem, to nawet wówczas nie wcześniej niż za miesiąc w lecie, a w zimie dopiero po pięciu miesiącach można będzie otrzymać lichy scyzoryk i oczywiście nie taniej niż za monetę, czyli za rubla w srebrze. Zdarzało się jednak dość często, że zamiast rzeczą z niecierpliwością oczekiwaną Ormianin uszczęśliwiał człowieka moskiewskim perkalem lub kawałkiem wielbłądziego sukna czy wreszcie kwaśnym, a przez niego zwanym damskim, czychir'em2. Na pytanie, dlaczego właściwie nie przywiózł rzeczy potrzebnej, odpowiada: jesteśmy ludzie handlu, ludzie niepiśmienni, wszystkiego się nie spamięta. Cóż można odpowiedzieć na tak rozsądny argument? Jeśli się go zwymyśla, to uśmiechnie się tylko, a człowiek i tak pozostaje bez scyzoryka. Teraz więc wyjaśni czego złamanie scyzoryka w twierdzy nowopietrowskiej rżeniem zasługującym na uwiecznienie. Lecz niniejsza o twierdzę, o scyzoryk i markietana, niedługo, Bóg da, wyrwę się z tego beznadziejnego więzienia. A wówczas nie będzie miejsca w mym pamiętniku dla takich wydarzeń. 13 czerwca. Dziś mija już drugi dzień od chwili, gdy sporzą dziłem sobie zeszyt i starannie obciąłem jego brzegi, by zapisy wać w nim wszystko, co się dzieje ze mną i wokół mnie. Jest do piero dziesiąta godzina, ranek minął jak zwykle, bez żadnego interesującego wydarzenia; zobaczymy, jak się skończy wieczór. Na razie nie mam nic do zanotowania. A chęć do pisania - wielką. Nawet pióra są zatemperowane. Dzięki pisarzowi kompanijnemu nie odczułem jeszcze swej straty. Jednak nie mam o czym pisać. Szatan zaś wciąż szepce mi do ucha: pisz o czymkolwiek, zmyślaj, ile dusza zapragnie. Kto będzie sprawdzał? Nawet w dziennikach okrętowych kłamią, a w takim - domowym - sam Bóg przy kazuje, l Gdybym dziennik swój przeznaczał do druku, to kto wie - może uległbym pokusom chytrego wroga prawdy, lecz jak powiedział nasz poeta: Nie dla prselotnej piszę sławy, Rozweselenia czy zabawy - Dla tych, co sercem bliscy mi, I dla wskrzeszenia dawnych dni3. Pamiętnik mój należało zacząć od czasu, gdy mnie pasowano na żołnierza, czyli od 1847 roku. Byłby to już teraz pękaty i odpowiednio nudny zeszyt. Wracając pamięcią do tych minionych smutnych dziesięciu lat, cieszę się serdecznie, że nie wpadłem wówczas na pomysł pisania pamiętnika. Co bym w nim notował?4 Rzeczywiście w ciągu tych dziesięciu lat oglądałem bezpłatnie to, co nie każdemu uda się zobaczyć za pieniądze. Lecz w jaki sposób patrzyłem na to wszystko? Tak jak więzień przez zakratowane okienko celi patrzy na rozradowany orszak weselny. Samo wspominanie minionych przeżyć tamtego okresu wprawia mnie w drżenie. A co by było, gdybym upamiętnił ponure dekoracje i tych ordy- 26 marnych nieczułych aktorów, z którymi wypadło mi odegrać ponury, monotonny dramat, trwający dziesięć lat? Omińmy to, omińmy, moja przeszłości, moja podstępna pamięci! Oszczędźmy sercu kochającego przyjaciela niegodnego wspomnienia, zapomnijmy i wybaczmy naszym prostym a ciemnym dręczycielom, jak wybaczył Miłosierny Przyjaciel Ludzi okrutnikom, którzy Go ukrzyżowali. Zwróćmy się pamięcią do tego, co było jasne i ciche, jak nasz jesienny ukraiński wieczór, i zapiszmy wszystko, cośmy widzieli l j i słyszeli, i to, co nam podyktuje serce.' Od Michajły Łazarew- '( "kiego5 otrzymałem z Petersburga list z 2 maja oraz 75 rubli. Zawiadamia mnie o wolności, a raczej winszuje mi jej. Dotychczas jednak nie ma żadnych wiadomości ze sztabu korpusu, a ja czekając na rozkaz zwolnienia ze sztabu zbieram wiadomości o wołżańskich statkach. Przyjeżdżają tu czasami astrachańscy oficerowie marynarki (ze statków rybackiej ekspedycji). Lecz tacy z nich ignoranci i łgarze, że przy najszczerszych chęciach dotychczas nie mogę się zorientować w żegludze wołżańskiej. Nie trzeba mi danych statystycznych, lecz chciałbym wiedzieć, jak często odchodzi statek z Astrachania do Niżniego Nowgorodu i jaka jest cena biletu. Lecz niestety! Mimo wszystkich poczynionych przeze mnie starań dowiedziałem się jedynie, że miejsca i ceny są różne, statki zaś z Astrachania do Niżniego Nowgorodu odchodzą bardzo często. Informacje dokładne - prawda ? Nie zważając jednak na niedokładność otrzymanych wiadomości, zdążyłem już (oczywiście w wyobraźni) zorganizować swoją podróż po Wołdze w sposób wygodny, spokojny, a przede wszystkim tani. Statek do N. N. holuje (jedyna prawdziwa wiadomość) kilka barek lub też, jak je nazywają, przyczepek z różnorakim ładunkiem. Na jednej z takich barek zamierzam urządzić swe tymczasowe mieszkanie i przeleżeć w nim aż do nadejścia dyliżansu z Niżniego Nowgorodu. Potem wyruszyć do Moskwy, a stamtąd - i ' pomodlrw szy się za duszę Fultona6 - po 22 godzinach - do Pe- [ tersburga. Bujna wyobraźnia, prawda? Lecz dosyć już. Dzisiejszy wieczór upamiętnił się przybyciem parostatku z Astrachania. Ponieważ jednak było już dosyć późno - godzina dziewiąta - więc do następnego ranka nie spodziewam się żadnych 27 wiadomości. Nie spodziewam się zresztą niczego ważnego z astrachańskiej poczty. Cała moja korespondencja przechodzi przez miasteczko Guriew7, przez Astrachań zaś nader rzadko otrzymuję listy. Wynika więc z tego, że nie muszę oczekiwać statku. A może napisze do mnie "bat'ko-koszewoj" Kucharenko8? To dopiero-dogodziłby mi stary "czarnomorczyk". Jest to nadzwyczajny okaz wśród ludzi - ten niezwykle szlachetny człowiek. Od 1847 roku na skutek zarządzenia władz wyższych wszyscy moi przyjaciele powinni byli zerwać ze mną wszelki kontakt. Kucharenko nie wiedział o takim zarządzeniu. Nie wiedział również o miejscu mego-pobytu. Będąc w Moskwie na uroczystościach koronacyjnych* jako delegat pułku, poznał M. Szczepkina9 i od niego dowiedział się o miejscu mego zesłania. I - najszlachetniejszy z druhów - napisał do mnie najszczerszy, najserdeczniejszy list. Po dziewięciu latach nie zapomnieć o przyjacielu i w dodatku o przyjacielu w niedoli! To rzadkie zjawisko wśród przesiąkniętych egoizmem ludzi-Wraz z listem, z racji - jak wyjaśnia - odznaczenia go orderem Stanisława pierwszego stopnia, przysłał mi dwadzieścia pięć rubli w srebrze. Dla człowieka niezamożnego i obarczonego rodziną była to wielka ofiara. Nie wiem, w jaki sposób i kiedy odwdzięczę mu się za tę szczerą, bezinteresowną ofiarę. Dzięki otrzymaniu tęga przyjacielskiego i nieoczekiwanego podarunku uplanowałem moją przypuszczalną podróż w następujący sposób: przez Kizlar i Stawro-pol pojechać do Ekaterynodaru, wprost do Kucharenki. Potem nacieszywszy się w pełni jego szlachetną i wyrazistą twarzą, zamierzałem jechać przez Krym, Charków, Połtawę i Kijów do Mińska, Nieświeża i w końcu do sioła Czirkowicze, aby uścisnąć swego przyjaciela i towarzysza więziennego, Bronisława Zaleskiego10, następnie zaś przez Wilno do Petersburga. Plan ten uległ zmianie po liście M. Łazarewskiego z dnia 2 maja. Z listu wynikało, że nie zatrzymując się nigdzie powinienem pospieszyć do Akademii Sztuk Pięknych, by ucałować ręce i nogi hrabinie Nastasji Iwanownie Tołstoj oraz jej wielkodusznemu małżonkowi, hrabiemu Fiodo-rowi Piętro wieżowi11. Jedynie oni bowiem byli mymi wybawi- * Aleksandra II (25 sierpnia 1856 r.). 28 •cielami, im więc należy się pierwszy pokłon. Poza uczuciem wdzięczności wymaga tego elementarna grzeczność. Oto najważniejsza przyczyna, dla której zamiast chyżej trójki wybrałem trzydzie-stodniową monotonną podróż po Wołdze. Czy jednak dojdzie to do skutku, nie wiem jeszcze na pewno. Najzupełniej możliwe, że będę musiał w cblamidzie pogardy*, z tornistrem na plecach pomaszerować do Uralska, do sztabu batalionu nr 1; wszystkiego należy się spodziewać. Z tego powodu nie trzeba zbytnio folgować swej bujnej wyobraźni. Lecz ranek przynosi dobrą radę. Zobaczymy, co przyniesie jutro, a raczej, co przywiezie guriewska poczta. 14 czerwca. Wygląda na to, że zbyt gorliwie i systematycznie zabrałem się do swego pamiętnika. Nie wiem, jak długo będzie trwał ten pisarski zapał? Oby nie wypowiedzieć w złą godzinę. Prawdę mówiąc, nie widzę wielkiej potrzeby tak punktualnej i systematycznej pracy. Piszę po prostu z nadmiaru wolnego czasu. Przy bezczynności - pamiętnik też jest zajęciem. Jak zawodowemu literatowi lub jakiemuś felietoniście niezbędna jest ta bezduszna systematyczność - jako ćwiczenie, jako chleb powszedni, jak instrument wirtuozowi, jak pędzel malarzowi - tak literatowi potrzebne jest codzienne ćwiczenie piórem. Tak postępują genialni pisarze i partacze. Genialni pisarze dlatego, że je"t to ich powołanie, partacze zaś dlatego, że nie mogą sobie wyobrazić, iż nie są genialnymi pisarzami. W przeciwnym wypadku nie tknęliby pióra. Co by tu ciekawego zapisać w dniu dzisiejszym? Może to, że "wczorajszy parostatek przywiózł porządny worek rubli i innej monety na wypłatę kwartalnej pensji garnizonowi. Oficerowie dzisiaj odebrali pensje i dziś jeszcze odnieśli ją do Popowa (markie-tana) i szynkarza, a resztę też oddali szynkarzowi, gdyż zaczęli hulać, a właściwie upijać się. Jutro wypłacą żołd szeregowcom, i ci również zaczną hulać tak samo. Będzie to trwało przez kilka dni. Pijatyka zaś, zarówno oficerska jak żołnierska, zakończy się bójką, a wreszcie kurnikiem, czyli odwachem. Żołnierze - to najbiedniejszy i najnedzniejszy stan w naszej Tzn. w żołnierskim rynsztunku. 29 prawosławnej ojczyźnie. Zabrano mu wszystko, co upiększa życie: rodzinę, ojczyznę, wolność - słowem wszystko. Można mu wybaczyć, że pragnie zanurzyć swą opuszczoną samotną duszę w półsztofie* gorzały. Lecz oficerom dano przecież wszystkie ludzkie prawa i przywileje, a czym różni się ich życie od życia biedaka żołnierza? (Mam na myśli nowopietrowski garnizon). Niczym poza uniformem nie różnią się nieszczęśni. Byłoby pół biedy, gdyby tu chodziło o starych "Burbonów"**. Ale to są przecie młodzieńcy i wychowankowie korpusów kadeckich. Niezłe to musi być wychowanie. Po prostu nieludzkie wychowanie. Kosztuje jednak tanio, a grunt. że nie trwa długo. Osiemnastoletni wyrostek jest już óHcerem, radością i zachwytem matki oraz oporą niedołężnego ojca. Zdaje się, że Kozak Ługauski12 napisał książkę pt. Żołnierskie wywczasy. Tytuł niewłaściwy. Rosyjski żołnierz nie ma wywczasów. Jeśli zaś zdarza się, że żołnierz ma wolną chwilę, to spędza ją zazwyczaj w knajpie. Jakiż cel miał sławetny autor pisząc o takich wywczasach? Co pouczającego można znaleźć w takich wywczasach, jeśli są one opisane wiernie (nie czytałem tej książki)? Jeśli zaś są tworem fantazji, to pytam, jaki cel ma taka fantazja? Czy nie postąpiłby słuszniej szanowny autor tych niepotrzebnych, zmyślonych wywczasów, gdyby napisał, jak w rzeczywistości spędzają wolny czas młodzi oficerowie liniowi armii lub gwardii. Wyświadczyłby w ten sposób wielką przysługę rodzicom uwielbiającym swe dzieci oraz szlify na ich ramionach. 15 czerwca. Co wpiszę dzisiaj do mego pamiętnika? Nic nie mam do zanotowania. Nic a nic, co chociażby w nieznacznym stopniu wykraczało poza obręb codziennego monotonnego życia. Dziś rano w kirgiskiej jurcie w ogrodzie zacząłem robić czarnym i białym ołówkiem portret p. Bażanowa. Było wspaniałe światło, toteż z przyjemnością zabrałem się do pracy. Licho nadało znajomą: przeszkodziła. Zamknąłem tekę i wylazłem z jurty. Znajoma nie * Butelka zawierająca połowę sztofu - dawna miara pojemności w krajach bałtyckich. ** W sensie: żołdaków. 30 Zerknęła jednym oczkiem na moją pracę i stwierdziła niewątpliwe podobieństwo pod warunkiem, że usta i nos jjędą zmniejszone. Nie zadowoliła się jednak własną uwagą i zapytała o zdanie pokojówkę oraz swego faworyta Mołczalina. Doprowadziło mnie to do ostatecznej wściekłości, więc bez pożegnania poszedłem do twierdzy. Tu spotkałem pijanego oficera i wysłuchałem historii o tym, jak w dniu wczorajszym teść jego rozciął fajką czoło Czarcowi, swemu przyszłemu zięciowi, a wszystko z powodu wypłaty żołdu. Ja też otrzymałem żołd. Oddałem pieniądze swemu jeszcze trzeźwemu diad'ce* i kazałem mu uszyć torbę podróżną z podszewkowego płótna. Potem wstąpiłem do Mostowskiego i wysłuchałem po raz drugi historii (z pewnymi uzupełnieniami) o przyszłym teściu i zięciu. Wypiłem kieliszek wódki i wróciłem do ogrodu. Zjadłem obiad, a po obiedzie - za przykładem przodków - spałem ze dwie godziny i tak minął dzień 15 czerwca. O wieczorze nie mogę napisać ani jednego słówka. 16 czerwca. Dziś niedziela. Noc spędziłem w ogrodzie. Rano byłem w twierdzy. Deszcz - zjawisko nader rzadkie - przeszkodził mi wrócić do ogrodu, pozostałem więc na obiedzie u Mostowskiego, jedynego człowieka w garnizonie, którego lubię i szanuję. To nie plotkarz ani człowiek powierzchowny, to człowiek pozytywny, prawy i wysoce szlachetny. Źle mówi po rosyjsku, chociaż język rosyjski zna lepiej od wychowanków nieplujewskiego korpusu13. W czasie polskiego powstania 1830 r. był w artylerii ówczesnej polskiej armii, a potem jako jeniec wojenny został przydzielony do wojska rosyjskiego w charakterze szeregowca. Wiele ciekawego opowiadał mi często o rewolucji 1830 roku. Zasługuje na podkreślenie fakt, że Polak ten o własnych zasługach i niepowodzeniach opowiada bez najmniejszych upiększeń: rzadko spotykana cecha u wojskowych, a zwłaszcza u Polaków. Słowem, Mo-stowski14 - to człowiek, z którym można żyć mimo pewnej oschłości i prozaiczności jego charakteru. * Starszy wiekiem i doświadczeniem żołnierz, do którego obowiązków należała opieka, nadzór oraz musztrowanie niedoświadczonych w służbie wojskowej żołnierzy. 31 Dzisiaj również najmilsza milady M. opowiedziała mi - zresztą w tajemnicy - ze wszystkimi detalami historię o bójce, jaka zaszła między przyszłym teściem i przyszłym zięciem. Z historii tej można by zrobić wodewil, oczywiście dla tutejszej publiczności. Można by go nazwać: "Prezent ślubny, czyli niewykończona bluzka". Rzecz tak się miała. W ubiegłym miesiącu narzeczony udał się do Astra-chania, żeby kupić ślubny prezent dla swej narzeczonej. W tym celu wziął od swego przyszłego teścia, takiegoż hołysza jak on sam, ostatnie grosze, z tym, że zwróci je po otrzymaniu pensji. Pięknie. Narzeczony wraca z Astrachania i oddaje żonie podoficera, Piętrowej, do uszycia perkalową suknię i bluzkę dla swej narzeczonej. Pięknie. Podoficerowa szyje, a tymczasem garnizon wypłaca pobory. Lecz niestety! Nieszczęsnemu narzeczonemu na rękę wydano zaledwie dwa i pół rubla, resztę zaś potrącono na rzecz batalionu, zgodnie z jego pokwitowaniami. Bohater jednak, jakby nigdy nic, posyła swego wiernego niewolnika Grigorija do knaj-piarza po ćwierć* gorzały i z triumfującym wyrazem twarzy, eskortowany przez Grigorija, z ćwiercią w ręku kieruje się do przyszłego teścia. Zaczyna się winszowanie z racji otrzymanej wypłaty. Lecz znowu, niestety! Zdarza się, że koń ma cztery nogi, a też się potknie. Biedny narzeczony, porwany wizją przyszłego szczęścia, ogarnięty płomieniem marzeń zdradził się, że otrzymał zaledwie dwa i pół rubla. Przyszły teść, rozczarowany i oburzony, również w uniesieniu, zdzielił miłego zięcia fajką w czoło tak zręcznie, że tamtemu popłynęła krew z tej szlachetnej części twarzy. Żeby więc ukryć przed sąsiadami całe zajście, obaj zaczęli bić psa. Biedny pies! Lecz sprawa na tym się nie skończyła. Domyślny, chociaż ranny bohater biegnie do krawcowej. Znowu - niestety! Suknia została już dostarczona narzeczonej, pozostała tylko niewykończona bluzka; narzeczony zabiera więc od krawcowej ten niewykończony szczegół garderoby i zastawia go u Zydka-żołnierza za dwie czarki wódki. Mógłby z tego powstać nadzwyczajny i pouczający wodewil. Jest to gorszące zajście, które nie wybiega jednak poza krąg zwykłych wydarzeń w twierdzy nowopietrowskiej. I wśród takich mętów. Około pięciu litrów. (Przyp. tłum.) 32 wśród takiej nędzy moralnej trwam już od siedmiu lat I To straszne! Obecnie, gdy przyszła wiadomość o mym zwolnieniu, najbliżsi jnoi zwierzchnicy - feldfebel i dowódca kompanii - nie zwalniając mnie z musztry i warty - pozwolili czas wolny od zajęć spędzać •w ogrodzie, za co jestem im serdecznie wdzięczny. Ogród - to letnia rezydencja naszej komendantowej15, cały wolny czas spędzam z jej rodziną; żona komendanta ma dwoje małych dzieci: Nata-szeńkę i Nadieńkę - i oto mój jedyny odpoczynek i rozrywka \v tym obmierzłym kącie. 17 czerwca. Dziś o godzinie czwartej nad ranem wyszedłem do ogrodu. Ranek był bezwietrzny, wspaniały. Jaskółki i wilgi z rzadka tylko naruszały jego słodką, senną ciszę. Od pewnego czasu, odkąd zezwolono mi na odosobnianie się, polubiłem niezmiernie samotność. Kochana samotności! Nie znam w życiu nic słodszego ani bardziej czarującego od samotności. Zwłaszcza kiedy obcuję z uśmiechającą // się, kwitnącą matką-przyrodą. Jej słodki czarodziejski urok sprawia, że człowiek mimo woli zatapia się w ni ej i widzi na ziemi Boga, jak mówi poeta16. Dawniej też nie lubiłem hałaśliwej krzątaniny, ści ślej mówiąc, hałaśliwego nieróbstwa. Lecz po dziesięciu latach koszarowego życia odosobnienie wydaje mi się istnym rajem17. A jednak wciąż nie mogę się do niczego zabrać. Nie mam najmniej szej chęci do pracy. Siedzę lub leżę całymi godzinami pod moją ulubioną wierzbą i żeby choć dla żartu zaświtało coś w wyobraźni. Ale nic absolutnie. Prawdziwe zahamowanie. Ten męczący stan zaczął się 7 kwietnia, tzn. w dniu, w którym otrzymałem list od Łazarewskiego18. Wolność i podróż pochłonęły mnie całkowicie. Dobrze, że Kulisz19 domyślił się przysłać książki, gdyż inaczej nie wiedziałbym, co z sobą robić. Szczególnie zaś jestem mu wdzięczny za Notatki o Południowej Rosji. Książkę tę wkrótce będę umiał na pamięć. W sposób żywy, czarodziejsko barwny przypomniała znów o mojej biednej, cudownej Ukrainie; mam wrażenie, że już z ży wymi rozmawiam z jej ślepymi lirnikami i kobziarzami. Naj wspanialsza, najszlachetniejsza praca! Brylant we współczesnej historycznej literaturze! Daj ci Boże, druhu mój serdeczny, siły, miłości i wytrwałości do kontynuowania tej bezcennej książki. Pamiętnik 3 33 Po przeczytaniu po raz pierwszy tej cudownej książki porwałem się na robienie uwag, lecz po przeczytaniu jej po raz drugi i trzeć? stwierdziłem, że uwagi moje - są tylko uwagami pijanego człowieka i niczym więcej - poza uwagą o Subotowie20, dotyczącą dawnego miejsca zamieszkania Chmielnickiego. Lecz tak drobnej plamki na cennej tkaninie nie powinno się dostrzegać. Przyrzekłem, że kiedy naczytam się do syta, odeślę książkę Kucharence. Teraz żałuję, że obiecałem. Po pierwsze dlatego że nigdy nie będę miał dość tej lektury, a po drugie dlatego, że na marginesach pełno jest bezsensownych uwag. Da Bóg, że mu z Petersburga wyślę czyściutki egzemplarz. Wczorajszy wodewil, jak przewidywałem, zakończył się dziś zgodą i homeryczną pijatyką ze śpiewakami. Ciekaw jestem, czym się skończy wesele. Prawdopodobnie bójką. 18 czerwca. Dziś, tak jak \vczoraj, wcześnie przyszedłem do ogrodu. Długo leżałem pod wierzbą, słuchałem wilgi i w końcu usnąłem. Śniłem o dzwonkowskiej krynicy, a następnie o mieży-gorskim i wydubieckim klasztorze. A potem o Petersburgu i o mojej ukochanej Akademii. Ostatnio zaczęli mi się śnić znajomi, z dawna nie oglądane przedmioty. Czy prędko ujrzę to na jawie? Sen wywarł na mnie wspaniałe wrażenie, a wpływ jego czułem przez cały dzień. Tym bardziej, że dziś oczekiwano guriewskiej, czyli orenbur&kiej poczty. Wieczorem poczta rzeczywiście nadeszła, lecz nie przyniosła nic ani do mnie, ani też o mnie. Znowu zwiesiłem nos na kwintę. Znów tęsknota i wyczekiwanie bez końca. Czyżby od 16 kwietnia do dziś w sztabie korpusu nie można było wydać w mej sprawie rozkazu? Zimni tyrani bez serca! Wieczorem wróciłem do twierdzy i otrzymałem rozkaz od feldfebla przygotowania się do przeglądu. Jest to wynik dawno oczekiwanej poczty i z takim drżeniem wyczekiwanej Wolności. Ciężko, straszliwie ciężko! Zgłupieję do reszty od tego bezustannego wyczekiwania. Jak szybko, z jakim zapałem wykonuje się rozkaz aresztowania21. I na odwrót: jak leniwie i beznamiętnie spełnia się rozkaz zwolnienia. A jest to przecież wola tej samej osoby. Ciż sami wykonawcy. Skąd więc ta różnica? W 1847 r. tegoż samego miesiąca przywieziono mnie z Petersburga do Orenburga. A teraz, dobrze będzie, 34 jeśli po siedmiu miesiącach uda się otrzymać od jakiegoś tam komendanta batalionu22 rozkaz zabrania mi urzędowych rzeczy i cofnięcia zaprowiantowania. Formalność? Nie jestem w stanie pojąć tej nieludzkiej formalności. 19 czerwca. Wczoraj odpłynął parostatek do Guriewa - przywiezie stamtąd drugą kompanię i samego dowódcę batalionu. Z powodu przybycia do nas tej ważnej osobistości stacjonująca tu kompania, do której jestem przydzielony, przygotuje się do przeglądu. W związku z tyny ważnym wydarzeniem dopasowywano mi dzisiaj pełny rynsztunek? Jakże wstrętne jest to zbliżające się wydarzenie. Jak nużące i ohydne jest dopasowywanie rynsztunku! Czyżby nie po raz ostatni mieli mnie wyprowadzić na plac w charakterze niemego bydlęcia, na pokaz? Hańba, poniżenie! Tak trudno, ciężko, niemożliwie jest zagłuszyć w sobie ludzkie poczucie godności, stać na baczność, słuchać komendy i poruszać się jak bezduszna maszyna. Jest to jedyny wypróbowany sposób zabijania za jednym zamachem tysięcy podobnych do siebie istot. Genialny wynalazek! Przynosi zaszczyt chrześcijaństwu i oświacie. Dziwne się wydaje, że nawet ludzie tak rozważni, jak np. nasz lekarz Ni-kolski, lubią przyglądać się, jak człowiek wypręża nogę i sinieje przy tym z wysiłku. Nie rozumiem tego nieludzkiego uczucia roz- -koszy. A nasz czcigodny Hippokrates - czy to upał, czy mróz - całymi godzinami potrafi siedzieć przy furcie i rozkoszować się poniżaniem ludzi. Katem jesteś - jak widać - lekarzem zaś tylko z nazwy23. O ile pamiętam, w dzieciństwie nie interesowałem się żołnierzami, jak to jest w zwyczaju innych dzieci. Kiedym dorósł i dojrzał, zrodziła się we mnie nieprzezwyciężona odraza do tego wojska miłującego Chrystusa. Antypatia ta wzrastała w miarę HH go stykania się z ludźmi tego bogobojnego stanu. Nie wiem, czy to przypadek, czy też tak jest w rzeczywistości, ale nie udało mi się nawet w gwardii spotkać porządnego człowieka wśród ludzi no-i szących mundur. Jeśli nie był to pijak, to z pewnością ignorant i samochwał. Jeśli zaś posiadał krzynkę rozumu i światła, to był za to samochwalcą. a w dodatku pijakiem, rozrzutnikiem i rozpustnikiem. Całkiem naturalne, że antypatia moja zmieniła się w obrzy- 3* ,,- 35 dzenie, Trzebaż było, żeby przewrotny mój los tak złośliwie i zjadliwie zakpił sobie ze mnie wtrącając do najsmrodliwszych mętów wojska miłującego Chrystusa. Gdybym był potworem, krwiopijcą, to nawet wówczas nie można by dla mnie obmyślić gorszej kary niż zesłanie jako zwykłego żołnierza do Orenburskiego Korpusu Specjalnego. Oto powód mej niewysłowionej udręki. Na domiar wszystkiego zakazano mi jeszcze rysować. Pozbawiono mnie najszlachetniejszego zajęcia w nędznej egzystencji. Trybunał, któremu by przewodniczył sam szatan, nie mógłby wydać tak surowego i tak nieludzkiego wyroku. Bezduszni zaś jego wykonawcy wykonali go z potworną dokładnością. ' August-poganin zsyłając Owidiusza (Naso) do dzikich Getów, nie zabronił mu pisać i rysować. Chrześcijanin Mikołaj zakazał mi jednego i drugiego. Obaj - kaci. Tylko że jeden z nich kat-chrze-ścijanin, i to chrześcijanin dziewiętnastego wieku, w którego oczach powstało na świecie olbrzymie państwo, zbudowane na zasadach chrystusowych. Republika zaś Florencka - na wpół dzika, fanatyczna, zmaterializowana chrześcijanka - potrafiła jednak zachować się należycie wobec swego krnąbrnego obywatela, Dantego Alighieri. Niech mnie Bóg zachowa przed wszelkiego rodzaju porównaniem z tymi męczennikami i luminarzami ludzkości! Po prostu porównuję zmaterializowanego ordynarnego poganina i na wpół dziką średniowieczną chrześcijankę z chrześcijaninem dziewiętnastego wieku. Nie wiem na pewno, czemu zawdzięczam, że w ciągu dziesięciu lat nie awansowano mnie nawet na podoficera. Czy mojej uporczywej antypatii, którą żywię do tego uprzywilejowanego stanu, czy też swemu chochłackiemu* uporowi? Zdaje mi się, że jednemu i drugiemu. Tego niezapomnianego dnia, gdy zostałem pasowany na żołnierza, powiedziałem sobie, że nigdy ze mnie nie zrobią żołnierza. I nie zrobili. Nie tylko dokładnie, lecz nawet powierzchownie nie opanowałem żadnego chwytu karabinu. I to pochlebia mojej miłości własnej. Dziecinada i tyle. Major Mieszków2*, chcąc mi dokuczyć, powiedział pewnego razu, że gdy zostanę oficerem, nie Ukraiński w pogardliwym znaczeniu. (Przyp. tłum.) 36 będę. mógł wejść do porządnego salonu, jeśli nie nauczę się należycie •wyrzucać w marszu nogi wyprężonej aż po czubek stopy, jak przystało na dzielnego żołnierza. Nie czułem się jednak dotknięty. A dzielny żołnierz wydawał mi się mniej podobny do człowieka niż osioł. Dlatego też nawet w myśli obawiałem się podobieństwa do żołnierza. A oto drugi niemniej ważny powód mego nieawansowania: bezdusznemu satrapie i ulubieńcowi cara wydało się, że jestem wyzwolony z pańszczyzny i wychowany na koszt cara, a zamiast wdzięczności zdobyłem się na karykaturę swego dobroczyńcy. Niech się więc dręczy, nieszczęsny. Skąd pochodzi ta bezsensowna bajka - nie wiem. Wiem tylko, że drogo mnie kosztowała. Należy przypuszczać, że została wymyślona w czasie mego pasowania na żołnierza, kiedy na zakończenie wyroku powiedziano: surowo zabronić pisać i rysować. Pisać zabroniono - za podburzające wiersze w języku ukraińskim. Za co zaś zabroniono rysować - o tym nie wiedział nawet przewodniczący sądu. Światły zaś stróż rozkazów carskich sam wyjaśnił niejasności wyroku i zmiażdżył mnie swą bezduszną wszechmocą. Zimne, zdeprawowane serca! Ten zgniły stary rozpustnik cieszy się tu opinią hojnego i wielkodusznego dobrodzieja kraju. Jakże krótkowzroczni, a raczej podli są ci bezczelni pochlebcy. Satrapa rabuje powierzony mu kraj, obdarowuje swe rozpustne uwodzicielki kosztownościami, one zaś wychwalają jego hojność i dobrodziejstwo28. Szubrawcy! 20 czerwca. Dziś przyjdzie do Guriewa kompania żołnierzy, a wobec wylewu Uralu przejdzie na Strzelecką Kosę i dziś jeszcze wsiądzie na parostatek. Jutro rano parostatek podniesie kotwicę, a pojutrze kompania wysiądzie w nowopietrowskiej przystani. Baczność, panowie oficerowie! Burza, straszna burza się zbliża. Komendant batalionu nadciąga jak bóg gromowładny, spadnie na głowy w mrocznym obłoku nie omijając nawet nas, ludzi bez głosu. W oczekiwaniu tego surowego sędziego, pijaczyny najgorszego gatunku, dogadzają eskulapowi i błagają go, by wymyślił i formalnie zaświadczył ich niezwykłe duchowe i cielesne niedomagania, przede wszystkim zaś duchowe, by w ten sposób uratować się przed "gro- 37 mowładnyra" bóstwem. Lecz ponury eskulap jest nieubłagany i tylko naszych braci żołnierzy, również beznadziejnych opojów, nie mających dosłownie niczego, w czym mogliby stanąć przed obliczem ojca-komendanta, kładzie Nikolski do łóżek ordynując im środki przeczyszczające. Nasz niepopularny eskulap zamierza zostać popularnym konowałem. Dziś intendent naszego szpitala wojskowego powiedział z pewnym zadowoleniem, że pod jego opiekę, to znaczy na jego utrzymanie, przybyło siedemnastu lokatorów. A więc rubel i siedemdziesiąt kopiejek za dobę pozostaje w kieszeni, nie licząc opału i światła. Czy nie na tym polega tajemnica dobroci naszego eskulapa? Może by szepnąć o tym Nagajewowi oraz innym pragnącym, a nie mogącym wybłagać obrony u bezlitosnego esku-łapa? Czy tylko aby nie w złą godzinę puściłem dziś wodze swej fantazji ? W poprzednich latach nie zdarzało się to ze mną w takie naprawdę krytyczne dni. Nie zdarzało się też - nie chcę się przechwalać - żebym się chował pod osłonę jęków i wzdychań. W takich wypadkach nigdy nie uciekałem się do lekarskiej pomocy. Z drżącym sercem zawsze pomadowałem wąsy i uzbrojony stawałem przed purpurowym z pijaństwa obliczem ojca-dowódcy, żeby złożyć egzamin z regulaminu, chwytów bronią, a na zakończenie wysłuchać najgłupszych i najdłuższych pouczeń o tym, jak powinien zachowywać się dzielny żołnierz i dlaczego powinien kochać Boga, cara i swych najbliższych dowódców poczynając od diad'ki i kaprala. śmieszne. Śmieszne dlatego, że przywykłem do tego wstrętnego widowiska. Lecz jakże było dawniej, gdy jeszcze nie potrafiłem, a przecież musiałem tłumić w sobie każdy ludzki odruch, stać się bezdusznym automatem i wysłuchiwać nii'cząc, nie blednąc i nie rumieniąc się, moralnych nauk grabieżcy i krwiopijcy. Nie, wówczas nie było to śmieszne. Nikczemne! Obrzydliwe! Czy doczekam kiedyś takich błogich dni, gdy z mej pamięci wyparuje ta moralna ohyda ? Nie sądzę, bardzo powoli bowiem i głęboko wżerała się w pamięć. Dziwi mnie też coś innego. Cała otchłań rozpaczy, wszystkie rodzaje poniżeń i obelg minęły, jakby mnie nie dotyczyły. Nie pozostawiły po sobie najmniejszego śladu. Podobno doświadczenie jest naszym najlepszym nauczycielem. Lecz gorzkie doświadczenie 38 przeszło mimo mnie w czapce-nie>videe. Wydaje mi się, że jestem * takim, jakim byłem przed dziesięciu laty. Żaden rys charakteru •we mnie się nie zmienił. Czy to jest dobre? Dobre. W każdym razie tak mi się wydaje. Z głębi serca dziękuję "Wszechmocnemu Stwórcy za to, że nie pozwolił, by okrutne doświadczenie dotknęło swymi żelaznymi szponami mych przekonań, mych dziecięco czystych ^"wierzeń. Niektóre rzeczy rozjaśniły się, zaokrągliły,nabrały bardziej naturalnych kształtów i wyrazu. Lecz stało się to za sprawą niewzruszonego starca Saturna*, nie zaś na skutek gorzkiego doświadczenia. Po otrzymaniu od Kucharenki listu z załączonymi doń dwudziestu pięciu rublami, czyli załącznikiem bardzo rzeczowym, podziękowałem mu listem z załączonym do tego dowodem mego przestępstwa oraz drugim listem z załącznikiem jeszcze mniej rzeczowym: niezwykłym opowiadaniem rzekomego galernika, pt. Moskalewa krynycia26. Napisałem je wkrótce po otrzymaniu listu od bat'ki atamana koszowego. Okazało się, że wiersze te nie były gorsze od dawnych moich poezji. Tylko nieco bardziej sprężyste, bardziej zwarte. Ale to nie szkodzi. Da Bóg odzyskam wolność, a wówczas będą płynniejsze, swobodniejsze, prostsze i bardziej radosne. Czy doczekani się wreszcie tej kulawej czaro- > dziejki-wolności ? 24 czerwca. Naprzód niech toczy Mg historia, Nowej przypatrzmy się osobie'1'1. Każdy mówi o tym, co go boli. Dziś wieczorem wracałem z ogrodu do twierdzy wraz z komendantem (I. Uskowem), który mi opowiedział, już po raz setny, ze wszystkimi szczegółami historię o swym przewrotnym przyjacielu, niejakim pułkowniku liii Aleksandrowiczu Kiriejewskim. Ten pułkownik Kiriejewski jest, jak widać, "grubą rybą", a wedle słów komendanta - to * Starorzymski bóg zasiewów, utożsamiany potem z greckim bogiem czasu, Kronosem (Chronosem). 39 prawdziwy arystokrata. Że to gruba ryba - wnioskuję z tego, że był urzędnikiem do specjalnych poruczeń przy hr. W. Pie-rowskim, z którym utrzymywał zażyłe stosunki. Wynika stąd, że nie był byle kim, tylko człowiekiem poważnym, gdyż taki magnat, jak hr. Pierowski, byle kogo nie wpuściłby nawet na swój próg. Tymczasem okazało się, że p. Pierowski nie jest bardzo wybredny i dopuszcza do swej dostojnej osoby właśnie hołotę. A w dodatku jaką! Najnędzniejszą, karczemną, zamaskowaną mundurem pułkownika i sześciu setkami pańszczyźnianych chłopów. Oto treść tej historii. Iraklij Aleksandrowicz Uskow (nasz komendant), dobrze znając z Orenburga wymienionego pułkownika i arystokratę Kiriejewskiego, przed wyjazdem do Petersburga prosił go zarówno osobiście - jako trochę chemika i znawcę fotografiki - jak też w liście wysłanym z twierdzy nowopietrowskiej - o przysłanie mu z Petersburga kamery ze wszystkimi niezbędnymi chemikaliami do fotografii. Kiriejewski wyraził (również listownie) największą gotowość wyświadczenia przyjacielowi przysługi i zażądał na tę przysługę trzystu pięćdziesięciu rubli w srebrze. Pieniądze zostały natychmiast wysłane (we wrześniu roku ubiegłego). W odpowiedzi nadszedł bardzo przyjacielski list, potwierdzający odbiór tej sumy, z określeniem miesiąca, a nawet daty nadejścia wymienionej kamery z przyrządem i wszelkimi niezbędnymi chemikaliami. Na tym sprawa się skończyła. Szlachetny, sumienny przyjaciel przepadł jak kamień w wodzie. Iraklij Aleksandrowicz gubiąc się wśród naj różnorodnie j szych przypuszczeń zdecydował, że przyjaciel udał się łodzią Charona na spacer po Polach Elizejskich*. Innego powodu milczenia nie mógł przypuścić. Aby upewnić się o tym niezaprzeczalnym fakcie, napisałem na prośbę Iraklij a Aleksandrowicza list do mego przyjaciela Markowicza28, do Petersburga, prosząc by dowiedział się i powiadomił mnie o tym, co się stało z takim a takim pułkownikiem Kiriejewskim. Od Markowicza odpowiedź jeszcze nie nadeszła. Jednakże z pisma Russkij * Co oznacza - umarł. Charon w wierzeniach starogreckich - przewoźnik dusz ludzi zmarłych przez Styks do podziemnego państwa cieni. Pola Elizejskie - kraina umarłych, "błogosławionych dusz". 40 Inwalid widać, że obowiązkowy przyjaciel 16 maja wyjechał z Petersburga do Moskwy. Z Orenburga zaś zawiadamiają komendanta, że pułkownik Kiriejewski był zaangażowany przez nowego generał-gubernatora Katienina29 również na urzędnika do specjalnych poruczeń, ze względów jednak osobistych podał się do dymisji. Z tego wszystkiego wynika, że właściciel sześciu setek chłopów pańszczyźnianych, arystokrata, faworyt hr. Pierowskiego, wreszcie pułkownik Kiriejewski30 - to łotr i najnędzniejsza szmata, Iraklij Aleksandrowicz daje mi formalne upoważnienie do odebrania od Kiriejewskiego tych pieniędzy; chciałbym mu się przysłużyć, jeśli się nie uda polubownie, wówczas - trudna rada - niekończącymi się drogami sądowymi. W każdym razie będę bardzo rad, jeśli mi się uda ta wątpliwa operacja. Pod dzisiejszą datą mam ochotę zanotować lub, jak to mówią zoologowie, określić jeszcze jednego obrzydliwego insekta. Byleby tylko tym brudnym stworem nie zanieczyścić mego pamiętnika do tego stopnia, że dla przyzwoitego bydlęcia nie zostanie w nim miejsca. Zresztą, to nieważne, gdyż ten miniaturowy owad mało potrzebuje miejsca. Jest nim - dwudziestoletni młodzieniec, syn radcy stanu Porcijenki. A więc także gruba ryba. 25 czerwca. Ledwo napisałem "a więc także gruba ryba", gdy w ogrodzie ze wszystkich stron rozległ się okrzyk: ,,Parostatek!" Oczywiście, porzuciłem swą pisaninę i pobiegłem do twierdzy. Z parostatku spodziewałem się orenburskiej poczty, a z pocztą wolności. Stało się jednak zupełnie inaczej. Parostatek nie przywiózł poczty, a więc i czarodziejskiego, cudownego słowa. Zamiast zaś tego słowa przywiózł rudą, nader niepociągającą osobę dowódcy batalionu (Lwowa), którego pierwszą troską było obiec koszary, obić gęby feldfeblom, szeregowcom, a nawet "prachwosowi"*. Co zaś się tyczy dowódców kompanij i reszty oficerów, to - zależnie od osoby i trybu życia - obdarzył ich przyzwoitym ojcowskim upomnieniem. Dopiero po tym czułym, pełnym wdzięku powitaniu * Dawna nazwa żołnierzy, do których należały czynności asenizacyjne; stąd obelżywe słowo "prochwost". 41 wyznaczony był przepisowy przegląd lej nieszczęsnej kompanii, do której inam nieszczęście należeć. Biedna kompania przez całą noc przygotowywała się do tego zaiste strasznego sądu i o piątej rano 23 czerwca, umyta, uczesana, wypomadowana, uszeregowała się na łączce jak zabawka wycięta z tektury. Od piątej do siódmej kompania równała szeregi. O siódmej zjawił się sędzia w całym swym groźnym dostojeństwie. Badał kompanię, a raczej dręczył nieszczęsną do dziesiątej godziny. Na zakończenie widowiska zapytał o pretensje31, zwymyślał ogólnikowo, zagroził sądami i rózgami, a nawet zieloną aleją, czyli szpicrutenami32. Dla wszystkich burza minęła, nade mną jednak dopiero zaczynała się zbierać. W szeregach innych "pasowanych" musiałem i ja stawić się o piątej po obiedzie, na powtórne i znacznie gorsze badanie. Do tego drugiego badania przygotowywałem się dość obojętnie, jako człowiek na wpół wolny. Lecz gdy znalazłem się przed nieubłaganym egzaminatorem - wszystko znikło. Nie pozostało ze mnie nawet cienia przypominającego człowieka na wpół wolnego. Przy spojrzeniu na tę zupełnie drewnianą, malowaną postać przeszyło mnie całego to samo męczące chłodne drżenie, takie samo jak w poprzednich latach uczucie, a właściwie nie uczucie, lecz martwa nieczułość. Słowem, przekształciłem się w nicość. Nie wiem, czy na wszystkich działa antypatia równie mocno jak na mnie? Egzamin powtórzył się co do słowa tak jak przed dziesięciu laty; nie dodano ani ujęto nawet ćwierci litery. Lecz ja również ani na jotę nie posunąłem się na polu wojskowego oświecenia. Upór obustronny i niewzruszony. Tak jak i w poprzednich latach egzaminator i stróż moralności pytał na& po kolei, kto i za co dostąpił zaszczytu pełnienia miłego sercu obowiązku służby żołnierza. - Ty za co? - zapytał pierwszego. - Za defraudację rządowych pieniędzy, wasza wielmożność. - Tak, wiem, poczynałeś sobie niezbyt ostrożnie - powiedział drwiąco i zwrócił się do następnego. - Ty za co ? - Z woli matki, wasza wielmożność. - Dobrze. Mam nadzieję, że na przyszłość nie będziesz i... - zwrócił się do następnego. 42 - Ty za co ? - Za awanturnictwo, wasza wielmożność. - Dobrze, mam nadzieję, że na przyszłość... i... - Ty za co ? - zapytał następnego. - Z woJi ojca, wasza wielmożność. - Mam nadzieję... A ty za co? - zapytał zwracając się do mnie, - Za napisanie podburzających wierszy... - Mam nadzieję, że na przyszłość nie będziesz... - A ty za co ? Za co ? - zapytał ostatniego. Ten odpowiedział, że też z woli matki. Nie wysłuchawszy ostatniej odpowiedzi zwrócił się do nas z mocnym i umoralniającym przemówieniem, kończąc je zgoła nieoczekiwanym twierdzeniem, że modlitwa do Boga i służba dla cara nie idą na marne. Na zakończenie ceremonii zapytał dowódcę kompanii, dlaczego Porcijenko nie stawił się na egzamin. Ten odpowiedział, że Porcijenko jest chory, to znaczy pijany, i znajduje się pod nadzorem świniopasa. Wszyscy ci pasowani na żołnierzy, tak zwani panowie-szlachta, z którymi stawałem przed obliczeni ojca-dowódcy, wszyscy oni, to ludzie niezwykli ze względu na swe wartości moralne, lecz ostatnie indywiduum, które się nazywało Porcijenko, prześcignęło wszystkich. Jego podła dwudziestoletnia osoba wchłonęła wszystkie ich ohydne nałogi. To dziwne i niezrozumiałe dla mnie zjawisko, ten wstrętny chłopak. Gdzie i kiedy zdążył się zarazić wszystkimi obrzydliwymi chorobami moralnymi? Nie ma łotrostwa, podłości, do której nie byłby zdolny. Odrażający bohaterowie powieści Sue^go33 - to trywialne kukły w porównaniu z tym dwudziestoletnim wyrodkiem. Jest w dodatku synem radcy stanu, należy więc przypuszczać, że nie pożałowano pieniędzy, by mu dać nie byle jakie, lecz porządne wychowanie. I cóż? Żadnego rezultatu. Dobry też jest ten radca stanu. W ogóle dobrzy muszą być ci ojcowie i matki, którzy oddają j swe dzieci do koszar na poprawę. I po co wreszcie nasz troskliwy | rząd podejmuje się tego niewdzięcznego obowiązku? Swą niewłaściwą opieką demoralizuje tylko prostego dobrego żołnierza. Dom pracy, więzienie, kajdany, knut i niezmierzona Syberia - oto miejsce dla tych szkaradnych zwierząt, lecz w żadnym wypadku żołnierskie koszary, w których i bez nich nie brak wszelkiego draństwa. Najle- 43 piej zaś byłoby pozostawić ich pod opieka czułych rodziców. Niechaj się cieszą na stare lata własnym dziełem. Oczywiście do czasu pierwszego kryminalnego przestępstwa, a potem to już tylko oddać takich wprost w ręce kata. Przed moim przybyciem do twierdzy orskiej nie wyobrażałem sobie, że istnieją takie obrzydliwe stwory w naszym prawosławnym społeczeństwie. I pierwszy tego rodzaju szubrawiec przeraził mnie swą szkaradną osobowością. Szczególnie zaś, gdy mi powiedziano, że jest to taki sam "nieszczęśnik" jak ja, że jest zdegradowany, a więc że to mój towarzysz niedoli i mieszkania, to znaczy koszar. Wyraz "nieszczęśnik" zawsze wzruszał mnie bardzo, dopóki nie-usłyszałem go w twierdzy orskiej. Tam nabrał odcienia trywialności i dotychczas nie mogę przywrócić mu poprzedniej treści: pod firmą nieszczęśnika widzę tylko szubrawców. Z rozkazu byłego generał-gubernatora, dość wybitnego polityka Obruczowa34, zdarzyło mi się siedzieć w jednej kazamacie z kajda-niarzami. a nawet z piętnowanymi katorżnikami, i doszedłem do przekonania, że do tych napiętnowanych złoczyńców wyraz "nieszczęsny" bardziej pasuje, niż do zdeprawowanych synów rodziców-egoistów. 26 czerwca. Minęły już dwa dni od wyjazdu od nas ojca-dowódcy, a ja wciąż nie mogę się wyzbyć przygnębiającego uczucia, które wywołała we mnie jego obecność. Ten ohydny przegląd tak zwarzył moje wspaniałe, różowe nadzieje, tak bardzo zbił mnie z tropu, że gdybym nie miał w ręku listu Łazarewskiego, to przygnębiające wrażenie zupełnie pozbawiłoby mnie sił. Lecz, chwała Bogu, mam ten drogocenny dokument, mam kanwę, na której mogę wyszywać najbardziej kapryśne i wymyślne arabeski. Nadzieją żyją nędzne umysły - powiedział niegdyś Goethe. Wielki mędrzec powiedział tylko połowę prawdy. Nadzieja bowiem jest własnością zarówno nędznych jak też niepospolitych, a nawet najbardziej wybitnych umysłów. Jest to nasza najczulsza, stała, do grobowej deski niezmienna, ukochana piastunka. Jakże jest wspaniała! Strzeże ufnej wyobraźni wszechmocnego cara, i wielkiego mędrca, i ubogiego oracza, i mojej - mizeraka; kołysze 44 nieufny rozum swymi czarodziejskimi baśniami, którym każdy z nas tak chętnie wierzy. Nie mówię lekkomyślnie. Istotnie, nędzny jest umysł, który wierzy, że gruszki rosną na wierzbie. Lecz dlaczego miałbym nie wierzyć, że chociaż dopiero zimą, ale na pewno będę w Petersburgu, zobaczę miłe sercu memu twarze, zobaczę moją cudowną Akademię, Ermitaż35, dotychczas przeze mnie nie oglądany, usłyszę czarodziejską operę. O, jakże słodko, jak niewymownie słodko wierzyć w tę cudowną przyszłość! Byłbym obojętnym, zimnym ateuszem, gdybym nie wierzył w to wspaniałe bóstwo, w tę czarodziejską nadzieję. Swój byt materialny zamierzam zorganizować oczywiście przy pomocy mych przyjaciół. O malarstwie teraz nawet myśleć nie mogę. Byłaby to właśnie wiara w gruszki na wierzbie. Przedtem też nie byłem nawet miernym malarzem, a teraz tym bardziej. Dziesięć lat bez ćwiczeń potrafią nawet z wielkiego wirtuoza uczynić najzwyklejszego, jarmarcznego grajka. Wobec tego nie powinienem myśleć o malarstwie. Chcę poświęcić się całkowicie technice akwatintowej. W tym celu zamierzam obniżyć jak najbardziej swoją stopę życiową i wytrwale zajmować się tą sztuką. A w przerwach robić rysunki sepią z wybitnych dzieł malarstwa, rysunki do przyszłych sztychów. Myślę, że wystarczą na to dwa lata rzetelnej pracy. Potem ze względu na tanie życie wyjadę na moją ukochaną Ukrainę i zabiorę się do wykonywania tych sztychów. Pierwszym moim sztychem będą koszary z obrazu Teniersa, o którym niezapomniany mój nauczyciel, wielki Karol Briułłow, zwykł był mówić, że warto przyjechać z Ameryki, by ujrzeć to arcydzieło. A wielkiemu Briułłowowi w tej materii można wierzyć36. Ze wszystkich sztuk pięknych najbardziej podoba mi się teraz sztych. I nie bez podstawy, bo być dobrym rytownikiem - to znaczy rozpowszechniać w społeczeństwie to, co piękne i pouczające, to znaczy przynosić korzyść ludziom, a zarazem być miłym Bogu. Piękne i szlachetne jest powołanie rytownika. Ileż najwspanial- * szych dzieł dostępnych tylko bogaczom pokrywałoby się kurzem w mrocznych galeriach, gdyby nie czarodziejskie dłuta! Boskie jest powołanie rytownika! Prócz kopii z dzieł sztuki mam zamiar wypuścić z czasem w świat 45 w postaci akwatinty również własne dziecię: przypowieść o synu marnotrawnym, przystosowaną do współczesnych gustów kupieckiego stanu. Podzieliłem tę pouczającą przypowieść na dwanaście rysunków; prawie wszystkie mam już zrobione na papierze37. Tylko trzeba jeszcze dużo nad nimi popracować, aby je doprowadzić do stanu nadającego się do wykonania w miedzi. Ogólna koncepcja jest dobrze przystosowana do naszego ordynarnego kupiectwa. Lecz okazało się, że zrealizowanie jej przekracza moje siły. Potrzebny tu jest zręczny, celny, dokładny, przede wszystkim zaś nie karykaturalny, lecz raczej dramatyczny sarkazm, a nie drwina. Trzeba pilnie popracować, by cel ten osiągnąć. I trzeba naradzić się z kompetentnymi ludźmi. Szkoda, że Fiedotow38 nie wpadł na ten pomysł, potrafiłby bowiem zrobić z tego wspaniałą satyryczną galerię typów naszego ciemnego, na wpół tatarskiego kupiectwa. Wydaje mi się, że dla naszych czasów i dla naszego średniego stanu półanalfabetów niezbędna jest satyra, satyra mądra i szlachetna. Taka na przykład jak Narzeczony Fiedotowa czy Do wójta nie pójdziemy Ostrowskiego albo Rewizor Gogola. Nasz młody stan średni zatrzymał się jak leniwy uczeń na sylabach i bez zachęty nauczyciela nie chce i nie może opanować tego bezsensownego tnę, mnę. Na braki naszych górnych sfer nie warto zwracać uwagi. Po pierwsze ze względu na małą liczebność tych sfer, a po drugie ze względu na zastarzałość tych chorób moralnych, gdyż zastarzałe choroby są uleczalne jedynie przy pomocy drakońskich środków. Łagodne nie dają tu żadnych wyników. Zresztą, czyż nasze nikłe górne sfery mają jakieś znaczenie dla narodu? Zdaje mi się, że żadnego. Średnia zaś sfera - to olbrzymia masa, ale na nieszczęście masa półanalfabetów; jest to połowa narodu, serce naszej narodowości, dla której niezbędna jest dziś nie Buzdalska przypowieść o synu marnotrawnym, lecz szlachetna, wytworna i celna satyra. Uważałbym się za najszczęśliwszego czło-*wieka na świecie, gdyby mi się udał ten mój tak szczerze zamierzony, tak spod serca wyjęty nieuświadomiony nicpoń, mój syn marnotrawny. Choć świeża pamięć, a już się nie chce wierzyć. Przed dwoma laty mówił mi M. Danilewski39, człowiek zasługujący na wiarę, 46 jakoby wystawienie komedii Do wójta nie pójdziemy zostało zabronione na żądanie moskiewskiego kupiectwa. Jeśli to prawda, to satyra najlepiej osiągnęłaby swój cel. Nie mogę jednak zrozumieć, co za wyrachowanie ma rząd popierając nieuctwo i szalbierstwo. Dziwna taktyka40! 27 czerwca. Od kupiectwa przechodzę do oficerstwa. Przejście to nie jest nagłe, odwrotnie - raczej harmonijne. Ta uprzywilejowana kasta również należy do stanu średniego. Różnica polega tylko na tym, że kupiec jest grzeczniejszy od oficera. Kupiec do oficera zwraca się: "panie oficerze". Oficer zaś mówi do niego: "hej. brodo". Ta pozorna różnica nie dzieli ich jednak, gdyż pod względem wychowania - są to rodzeni bracia. Różnica polega tylko na tym, że oficer jest wolterianinem, kupiec zaś staroobrzędowcem. W istocie jednak nie różnią się. Dziś wieczorem zjawiły się w ogrodzie komary, więc by uchronić się przed ich dokuczliwością, wróciłem na noc do twierdzy. Lecz niestety! Nielitościwa Nemezis prześladuje mnie na każdym kroku. Uciekając przed komarami wpadłem na trzmiele. Przechodząc z należytym szacunkiem koło oficerskiego domu usłyszałem nową piosenkę, która brzmi tak: Dywanik na dywanik, Namiocik na namiocik. Dalszych słów nie słyszałem, gdyż śpiewak wziął zbyt niską nutę, a również dlatego, że pijany Campinioni, oficer inżynieryjny i zawołany pijak, wybiegł nie wiadomo z jakiego powodu na plac, a widząc mnie zdecydował się wyświadczyć mi drobną przysługę, protekcję i przedstawić mnie nowoprzybyłym oficerom, według jego określenia "nie lada zuchom". Złapał więc mnie za rękaw i wciągnął na korytarz. Nowoprzybyłe zuchy w samych tylko czerwonych koszulach siedziały lub leżały na rozesłanym wojłoku, przed nimi zaś sterczała olbrzymia półwiadrowa butla gorzały. Scena żywcem wzięta z Dwumużnicy* księcia Szachowskiego41. By swoją osobą * Żona dwu mężów. 47 nie powiększać grupy wołżańskich zbójów, wyrwałem się z objęć protektora i uciekłem na plac. Protektor wybiegł za mną, zawołał dyżurnego podoficera kompanii i rozkazał zaprowadzić mnie na odwach za to, że dopuściłem się obrazy oficera. Rozkaz tego ofice-rzyny wykonano ściśle. O brzasku dyżurny odwachu zameldował komendantowi o nowym aresztowanym i komendant powiedział: "Niech się prześpi". Tak więc uciekłem przed krwiopijcami-koma-rami, lecz padłem ofiarą pluskiew i pcheł. Czyż po tym wszystkim można nie wierzyć w przeznaczenie? Dziś nowy dyżurny odwachu wyjaśnił zajście komendantowi, zostałem więc zwo.niony od bezlitosnych inkwizytorów. Wpisując do pamiętnika tę całkiem powszednią w mojej sytuacji tragifarsę, w głębi duszy wybaczam moim prześladowcom i błagam tylko Wszechmocnego Boga, aby wyzwolił mnie jak najprędzej od tych półludzi. Dziś spodziewany jest z Guriewa parostatek z pocztą. Nikt nie oczekuje jej z taką niecierpliwością jak ja. Co będzie, jeśli nie przyniesie mi ona od tak dawna wyczekiwanej wolności? Co wówczas pocznę? Wypadnie dla uniknięcia zapchlonego i zapluskwio-nego odwachu zawierać znajomości z nowoprzybyłymi oficerami i żywiąc nadzieję na lepsze wiadomości na przyszłość upijać się wraz z nimi. Ponura, ohydna perspektywa! Gdyby jednak wbrew przewidywaniom poczta przyniosła mi wreszcie wiadomość o tej leniwej czarodziejce-wolności ? O, cóż za radosna, promienna perspektywa! Idę do twierdzy i na wszelki wypadek zapakuję do torby mój skromny dobytek, a nuż wyjdzie coś z tego. 28 czerwca. Wyszło - tylko zupełnie nie to, czego oczekiwałem. Stała się podłość, której nie można było przewidzieć i o którą nie można było posądzać nawet jej autora, szubrawca Campinioniego. Poszedłem wczoraj do twierdzy, by w oczekiwaniu na przyjście parostatku pakować swój nędzny dobytek. I jak to zwykle bywa, gdy cz'owiek spodziewa się czegoś dobrego, to na tym dobrym buduje plany. Ja również, oczekując zwiastuna błogosławionej wolności, rozpostarłem dywan latający i jeszcze chwila - a byłbym się znalazł w siódmym niebie Mahometa. Zanim doszedłem 48 do twierdzy, spotkałem ordynansa, którego posłał po mnie komendant Uskow. - Czy nie nadszedł parostatek? - pytam ordynansa. - Jeszcze nie - odpowiada. "Po cóż więc potrzebny jestem komendantowi?" - pytam sam siebie i przyśpieszam kroku. Przychodzę, a komendant zamiast przywitania milcząc podaje mi jakieś pismo. Drgnąłem, przyjmując ten tajemniczy papier za niewątpliwego zwiastuna wolności. Czytam nie wierząc własnym oczom. Jest to raport na imię komendanta od porucznika Campinioniego o tym, że ja będąc w nietrzeźwym stanie ubliżyłem mu używając ordynarnych wyzwisk. Stwierdzają to nowoprzybyli oficerowie. "W konkluzji raportu porucznik prosi i domaga się, aby postąpić ze mną jak najsurowiej i zgodnie z prawem przeprowadzić natychmiast śledztwo. Osłupiałem po przeczytaniu tej niespodziewanej podłości. - Proszę mi poradzić, jak mam postąpić z tym gadem? - spytałem komendanta, gdy nieco oprzytomniafem. - Jedna tylko rada - powiedzia! - prosić o wybaczenie; w przeciwnym wypadku - zgodnie z dyscypliną - będzie pan aresztowany. Czy ma pan świadków na to, że był pan trzeźwy? A on ma świadków, że pan mu ubliżył. - Złożę przysięgę, że to nieprawda - powiedziałem. - A on przysięgnie, że to prawda. Jest oficerem, a pan wciąż jeszcze żołnierzem. O, jakim strasznym echem odezwało się we mnie to prawie zapomniane już słowo. Nie było rady, schowałem dumę do kieszeni, włożyłem mundur i poszedłem prosić o wybaczenie. Wyczekałem się w przedpokoju tego łajdaka całe dwie godziny. W końcu dopuścił mnie do siebie. Po długich przeprosinach i poniżeniach darowano mi winę pod warunkiem, że poślę zaraz po ćwierć wódki. Posłałem po wódkę, a on poszedł do komendanta po raport. Kiedy przyniesiono wódkę, zjawił się z raportem i przyprowadził swych szlachetnych świadków. - Cóż, dobrodzieju - powiedział jeden z nich, podając mi pulchną, drżącą rękę alkoholika - nie chciał pan poznać nas dobrowolnie, jak ludzi szlachetnych, więc zmusiliśmy pana do tego. Pamiętnik 49 To krótkie i pouczające przemówienie wywołało wybuch śmiechu pijanego już towarzystwa, ja zaś omal nie powiedziałem: "Łajdacy! Patentowani łajdacy!" 29 czerwca. "Szeroka bita droga prowadzi z raju, a do raju - wąziutka ścieżyna, zarośnięta kłującymi cierniami" - zwykła mi powtarzać pewna wiekowa starucha, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Mówiła prawdę. Prawdę, której sens dopiero teraz w pełni zrozumiałem. Przyszedł dzisiaj parostatek z Guriewa, lecz nie przywiózł mi absolutnie nic, nawet listu. Listów zresztą nie spodziewam się, ponieważ wierni moi przyjaciele nie przypuszczają nawet, że mogę się jeszcze znajdować w tej przebrzydłej norze. O, moi serdeczni, wierni przyjaciele! Gdybyście wiedzieli, co wyrabiają ze mną na pożegnanie moi kaci, znęcający się nade mną od d/iesięciu lat - nie dalibyście wiary; sam z trudem wierzę w te podłości. Mnie samemu wydaje się to jakimś koszmarnym dalszym ciągiem tego dziesięcioletniego snu. Co oznacza ta zwłoka? Nie mogę zrozumieć. Madame Ejgert w liście z Orenburga datowanym 15 maja winszuje mi wolności, a wolność moja hula w szynku wraz z chwatem pisarzem. Tak właśnie jest. A jest tak dlatego, że najbliżsi moi dręczyciele spędzają czas na przeglądach wojskowych, kartach i pijaństwie, a kancelaryjne sprawy prowadzi jakiś tam pisarz Pietrow, za krętactwa zdegradowany do stopnia szeregowca. Od wieków ustalony jest taki tryb postępowania i naruszenie świętego testamentu ojców dla jakiegoś tam Szewczenki byłoby sprzeczne i z nakazem ojców, i z zasadami służby wojskowej. Straszny ciężar mam na sercu, a zabawiani się żarcikami! Wszystkiemu winien jest ten trzpiot-Nadzieja. Nie powieszę się przecie przez jakiegoś tam dowódcę-pijaka i jego dostojnego sekretarza. Dziś obchodzi się święto dwóch wielkich apostołów miłości i pokoju*. A u nas z powodu cerkiewnego święta-kolosalne pijaństwo. O, święci, wielcy apostołowie! Gdybyście tylko wiedzieli, jak bardzo zbrukaliśmy i okaleczyli ogłoszoną przez was prostą, piękną, jasną prawdę! Prorokowaliście fałszywych nauczycieli i proroctwo * Apostołów Piotra i Pawła. 50 wasze się spełniło. W imię święte, w imię wasze, tak zwani nauczy ciele kościoła jak pijani chłopi pobili się podczas światowego soboru nicejskiego. W imię wasze rzymscy papieże obracali kulą ziemską, w imię wasze stworzyli inkwizycję i straszliwe auto da fć. W imię wasze czcimy szkaradne suzdalskie bałwany i odpra wiamy na waszą cześć naj ohydni ej szą bachanalię. Jest to stara prawda, powinna więc być zrozumiała, przekonywająca, a wasza prawda, której byliście rodzicami chrzestnymi kończy, już 1857 j roczek. Zastanawiające, jak wsteczna jest ludzkość. --"^ 30 czerwca. By umilić sobie samotność, postanowiłem zaopatrzyć się w miedziany imbryczek. Zamiar ten zrealizowałem dopiero wczoraj wieczorem, i to całkiem przypadkowo. Do cichego wspaniałego poranku w ogrodzie dodać szklankę herbaty - wydało mi się luksusem, na który mogłem sobie pozwolić. Już od wiosny prześladuje mnie ta nęcąca, niewymyślna fantazja. Nie mogłem jednak zrealizować jej ze względu na to, że trudno jest tu nabyć rzecz tak skomplikowaną jak imbryk. Wczoraj wieczorem udałem się do Zygmuntowskich (przedstawiciel handlu win i dymisjonowany urzędnik XII kat.) i, mijając szynk, zobaczyłem obdartego, lecz trzeźwego ordynansa jednego z nowoprzybyłych oficerów; ordynans trzymał w ręce właśnie taki imbryk, jakiego potrzebowałem. - Czy sprzedajesz imbryk? - zapytałem go. - Sprzedaję - odpowiada. - Czy aby nie chapnięty? - Nie, pan kazali sprzedać. Chcą kupić samowar. - Dobrze, dowiem się. Ile kosztuje ? - Srebrnego rubla. - Pół rubla w srebrze - powiedziałem siląc się na zimną krew i poszedłem dalej. Ledwie zdążyłem zrobić kilka kroków, gdy ordynans dopędził mnie i bez targu wręczył od dawna poszukiwany przedmiot. Po otrzymaniu pieniędzy skierował się Wprost do szynku, a po chwili wyszedł stamtąd ze sztofem w ręku i skierował się wprost do oficerskich kwater. "Szczęść Boże!" pomyślałem sobie. Wieczór spędziłem w towarzystwie Filemona i Bau-cydy42 (tak żartobliwie nazywałem Zygmuntowskich), w dro- -* 51 dze powrotnej wstąpiłem do markietana, wziąłem od niego pół funta herbaty, funt cukru i dzisiaj od godziny czwartej rano oddaję się w ogrodzie sybarytyzmowi, wpisując do mego pamiętnika wypadki wczorajszego wieczoru, błogosławiąc los za zesłanie miedzianego imbryka. Wybierając się w podróż po Wołdze, od Astrachania do Niżniego Nowgorodu, zaopatrzyłem się w czysty zeszyt do notatek w czasie podróży oraz w zasłonę od komarów, które uporczywie prześladują podróżnych od ujścia Wołgi aż do samego Saratowa. Zaopatrując się w te niezbędne przedmioty nie pomyślałem nawet o miedzianym imbryku. I dopiero wczoraj stary Zygmuntowski uświadomił mnie - dzięki mu za to - o konieczności posiadania tego prostego naczynia w czasie podróży po rzece, kiedy niezbędna jest mocna herbata w celu zabezpieczenia się przed biegunką i po prostu żeby umilić sobie podróż. Poradził mi też zaopatrzyć się w Astra-chaniu w wiele drobiazgów na drogę. Pojadę, ale nie parostatkiem, tylko jedną z holowanych barek, po prostu jako żołnierz w stanie spoczynku. Dziwne, ale wszyscy wraz z Zygmuntowskimi uważają mnie za bogacza. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że jeżeli nawet zaciągam długi - oczywiście znikome - zawsze je spłacam w określonym terminie, nie uciekając się przy tym do pomocy Izraela i nie zastawiając ostatniej koszuli, jak to czyni wielu oficerów. Gdy powiedziałem Zygmuntowskim, że cały mój kapitał wynosi zaledwie 100 rubli w srebrze, za które prócz wydatków na drogę zamierzam kupić w Moskwie niezbędne ubranie, to nazwali mnie jednogłośnie Pliuszkinem*. Nie uważałem za potrzebne wyprowadzać ich z błędu i pożegnałem się z nimi jak prawdziwy bogacz. Dziwni ludzie, ci starzy Zygmuntowscy. Bezdzietni, samotni, mają kapitał zabezpieczający im spokojną starość, zdecydowali się jednak osiedlić w tej bezludnej, bezpłodnej pustyni! I gdyby to na odpoczynek; ale nie: on obarczył się obowiązkami nieledwie szynkarza. Myślę, że uczynił tak ze względu na zdobyte jeszcze * Jedna z postaci powieści Gogola Martwe dusze -- symbol zwyrodniałego skąpca i ciułacza. 52 za młodu przyzwyczajenie do pracy fizycznej, a może po prostu z chęci wzbogacenia się; to ostatnie nie jest decydujące, gdyż nie dostrzegłem w nim sknerstwa, które często towarzyszy aż do grobu samotnej, niezaradnej starości. Ona, tzn. Zygmuntowska, bardzo mi się podoba; to dobrodusznie uśmiechnięta, gościnna, podobna do beczułki staruszka, z pochodzenia Niemka, obecnie prawosławna. Z niego również dobroduszny starzec, choć bardzo naiwny i - w gruncie rzeczy nieszkodliwy - kłamczuch. Na przykład, naiwnie i za każdym razem z nowymi wariantami opowiada, jakie to przeszedł męki, nim zdobył odpowiednie stanowisko w świecie. Ród swój wywodzi od któregoś polskiego króla Zygmunta, zapewne Trzeciego. O najbliższych przodkach nigdy nie wspomina, jak też o winowajcy własnych narodzin. Dzieciństwo jego również tonie w mroku. Wczesną młodość spędził jako domowy nauczyciel u znanego tytoniarza, Anisima Gołowkina, w Petersburgu. W tym okresie życia przeżył tajemniczą przygodę, która od razu postawiła go na nogi. Przygoda była następująca. Pewnej nocy, na ulicy - zdaje mu się, że na Litiejnej, lecz za ścisłość nie ręczy - łapią go dwaj hajducy, wsadzają do karety, zawiązują oczy i wiozą, wiozą, aż w końcu przywożą wprost do wspaniałego buduaru, prawdopodobnie jakiejś hrabiny czy księżny. Zjawia się wreszcie wspaniała mieszkanka buduaru cała w "dezabilu" (określenie własne), ale z maską na twarzy. Po dokonaniu sakramentu miłości zawiązują mu oczy, wsadzają do karety, przywożą na miejsce, z którego zabrali, i jeden z hajduków wręcza mu paczkę asygnat, ni mniej, ni więcej tylko dwadzieścia tysięcy. Długo rozmyślał, jaką przyszłość zbudować sobie na tym trwałym fundamencie, i odrzuciwszy z zimną krwią zaszczyty i złoto, wstąpił (idąc za głosem powołania) do skromnego kółka wielbicieli Melpomeny, gdzie odnosił wielkie sukcesy w rolach Edypa, Fingala, Dmitrija Dońskiego43 oraz w Pieniactwie (W. Kap-nista) -na szczęście nie pamięta, w jakiej mianowicie roli, ze względu jednak na intrygi znakomitego nauczyciela Karatygina (Jakowlewa) zmuszony był porzucić obrany zawód i wstąpić do marynarki oczywiście jako lejtnant. Odbył również podróż dookoła świata (dwukrotnie) i tylko raz był na biegunie południowym z Łazarie-wem44; w czasie tych podróży dowiedział się wreszcie, gdzie wy- 53 dobywa się oliwę drzewną, niesłusznie zwaną prowansalską. Oto jej źródło. Między Livorno i Singapur (zadziwiająca znajomość geografii) znajduje się wyspa Providence; na tej wyspie rośnie drzewo oliwkowe, z którego ścieka oliwa, jak u nas na przykład sok z brzozy na wiosnę. Wyspą tą i tymi drzewami władają Anglicy, Francuzi i Włosi, my zaś i Niemcy od nich otrzymujemy ten cenny produkt. Z okrętu przeniósł się do sądu ziemskiego w Odessie, nie wiadomo w jakim stopniu służbowym. Tu pędził żywot zawołanego hulaki; trafił do dekabrystów i został zesłany na bezterminowy pobyt w twierdzy Izmaił, gdzie wkrótce stał się prawą ręką komendanta i, dziwnym trafem, został przeniesiony do miasta Astrachań z tytułem dzielnicowego. Ponieważ jednak z urzędem tym są związane nie zawsze czyste obowiązki, zmuszony był prosić o dymisję i przyjąć od przedsiębiorstwa handlu win i wódek przedstawicielstwo w twierdzy nowopietrowskiej, gdzie go ochrzczono mianem "spirytusomierza". Campinioni, mój protektor, niemniej szy łgarz, lecz człowiek zły i bez sumienia, tak się pewnego razu zagalopował, że nazwał siebie bratankiem hrabiego Zakriewskiego, moskiewskiego generał-gubernatora, i kandydatem nauk uniwersytetu dorpackiego. Żeby zaskoczyć i pognębić nędznego kłamczucha, Zygmuntowski od razu mianował się rotmistrzem leibgwardii i najbliższym krewnym Gudowicza. Nie w kij dmuchał! Poza tym niewinnym mankamentem jest to niezły i naiwny staruszek. Ona także jest dobrą, łagodną, nieszkodliwie gadatliwą i bezgranicznie sentymentalną starowiną. Zawsze nazywałem ich Filemonem i Baucydą. Do spółki z Nikolskim prenumerują Pietier-burgskije Wiedomosti', często przynoszę im z ogrodu koperek, pietruszkę albo jakieś inne ziele, piję u nich herbatę, czytam felieton i wysłuchuję niebywałych przygód naiwnego Filemona, za co Baucydą darzy mnie całkowitym zaufaniem. l lipca. Dziś wysłałem parostatkiem list do M. Łazarewskiego. Może to już ostatni list z mego dusznego więzienia. Dałby Bóg! Czuję się bardzo winny wobec swego serdecznego przyjaciela. Powinienem był odpowiedzieć na jego list z 2 maja natychmiast po 54 otrzymaniu go, czyli 3 czerwca, lecz spodziewałem się z Orenburga radosnej wiadomości, o której właśnie jego chciałem przede wszystkim powiadomić, zwlekałem niepotrzebnie cały miesiąc i musiałem jednak mu napisać, że nie jestem wolny, że 20 lipca, a możliwe że nawet w sierpniu, będę jeszcze żołnierzem, z tą tylko różnicą, że mi zezwolono wynajmować jakiegoś zastępcę na wartę i sypiać \v ogrodzie, z czego korzystam z wielką przyjemnością. Do 20 lipca odsunąłem od siebie wszelkie niepokojące plany i co rano rozkoszuję się teraz całkowitą samotnością, a nawet szklanką herbaty, co prawda nieszczególnej, ale jednak prawdziwej. Gdyby tak można było włożyć jeszcze do ust dobre cygaro, takie na przykład, jakie przysłał mi (dwadzieścia pięć sztuk) mój przyjaciel Łazarewski, wówczas łatwo mógłbym sobie wyobrazić, że jestem na peterhofskim święcie. Ale to już przesada. A dziś rzeczywiście w Peterhofie jest święto. Wspaniałe carskie święto! Niegdyś, dawno, w 1836 roku, o ile się nie mylę, opowiadanie o tej wspaniałej zabawie tak mnie oczarowało, że bez zezwolenia gospodarza (byłem wówczas w terminie u pokojowego malarza, niejakiego Szyriajewa45, człowieka ordynarnego i okrutnego), lekceważąc następstwa, jakie pociągnąć mogła za sobą moja samowola (wiedziałem na pewno, że pozwolenia nie uzyskałbym), z kawałkiem razowego chleba, z kilkoma miedziakami w kieszeni, w pasiastym kitlu, jakie zazwyczaj nosili terminatorzy, uciekłem do Peterhofu na zabawę. Wyobrażam sobie, jak wspaniale wyglądałem! Dziwne jednak: wcale mi się tak bardzo nie podobał ani wspaniały Samson, ani też inne fontanny, ani w ogóle cała zabawa w porównaniu z tym, co mi o niej naopowiadano. Może opowiadania zbyt rozpłomieniły wyobraźnię, a może po prostu byłem zmęczony i głodny. Najprawdopodobniej właśnie to ostatnie. Wa domiar złego dostrzegłem w tłumie swego groźnego gospodarza z jego wspaniałą żoną. Okoliczność ta ostatecznie zgasiła cały przepych zabawy, więc nie doczekawszy się iluminacji zawróciłem do domu bez krzty zadowolenia z obejrzanych wspaniałości. Ucieczka moja nie została zauważona. Następnego dnia znaleziono mnie spokojnie śpiącego na strychu i nikt mnie nawet nie posądził o samowolne oddalenie się z domu. Prawdę mówiąc, sam również uważałem je za sen. 55 Innym razem, w roku 1839 poszedłem na peterhofską zabawę w zupełnie innych okolicznościach. Wtedy na berdowskim parostatku odprowadzałem wraz z dwoma jeszcze ukochanymi uczniami mistrza - Pietrowskim i Michajłowem46 - odprowadzałem swego wielkiego nauczyciela, Briułłowa.. Szybkie było przejście ze strychu ordynarnego malarza pokojowego do wspaniałej pracowni największego artysty naszego stulecia. Samemu trudno w to uwierzyć, a jednak naprawdę tak było. Z brudnego strychu ja, nędzny kopciuszek, przeleciałem na skrzydłach do czarodziejskich sal Akademii Sztuk Pięknych. Lecz po co się przechwalam ? Czym dowiodłem, że korzystałem ze wskazówek i ^ przyjacielskiego zaufania największego malarza świata? Absolutnie niczym. Przed jego niefortunnym ożenkiem47 i po jego fortunnym rozwodzie.! mieszkałam u niego, a raczej w jego pracowni. I cóż robiłem? Czym się zajmowałem w tym sanktuarium? Dziwne się to zapewne wyda: zajmowałem się wówczas tworzeniem ukraińskich wierszy, które w przyszłości zwaliły się takim ciężarem na moją biedną duszę. Stawałem w zadumie przed jego wspaniałymi utworami, a w sercu pieściłem myśl o ślepcu-kobziarzu i krwawych hajdamakach. W cieniu jego wytwornej, wspaniałej pracowni, jak w dzikim upalnym stepie naddnieprzańskim, sunęły przede mną męczeńskie cienie naszych biednych hetmanów. Przede mną rozciągał się step usiany kurhanami. Przede mną majaczyła moja piękna, moja biedna Ukraina w całej swej niepokalanej, melancholijnej krasie. Wpadałem w zadumę: nie mogłem oderwać oczu swej duszy od tego bliskiego, czarującego piękna. Powołanie - i tyle. Dziwne jest jednak to wszechmocne powołanie. Dobrze wiedziałem, że malarstwo to mój przyszły zawód - mój chleb powszedni. Lecz miast poznawać jego najgłębsze tajemnice, w dodatku pod kierunkiem takiego nauczyciela, jakim był nieśmiertelny Briułłow, tworzyłem wiersze, za które nikt mi nie zapłacił grosza i które w końcu pozbawiły mnie wolności, które jednak wbrew wszechmocnemu, nieludzkiemu zakazowi w dalszym ciągu potajemnie klecę. Myślę nawet czasami o wydaniu (oczywiście pod pseudonimem) tych płaczliwych, mizerniutkich dzieci moich. Naprawdę dziwne jest to nieokiełznane powołanie. 56 Nie -wiem, czy otrzymam tu od Kucharenki opinię o moim ostatnim dziecięciu (Moskalewa Krynycia). Cenię zdanie jego jako człowieka o szlachetnej, wrażliwej duszy i prawdziwie oryginalnych poglądach. Żałuję, że nie mogę odwiedzić go teraz na jego rozległym stepie kubańskim. A tak Lym chciał! Cóż jednak robić? Najpierw spłacić trzeba dług, potem zaspokoić głód, a dopiero na końcu można sobie pozwolić na przyjemności. W każdym razie tak postępują przyzwoici ludzie. Ja zaś boję się choćby cieniem przypominać ślamazarnego niedołęgę. I ja kiedyś uszczknąłem coś niecoś z życia. Wystarczy. Czas ściszyć duszy bunt pokorą! Na próżno z życia szydzić, skoro Znasz jego gorzki smak owoców... W zeszłym roku tutejszy komendant otrzymał czasopismo Biblio-tieka dla cztienija. Można było przeczytać chociaż Berangera w przekładzie Kuroczkina48. Przeczytał człowiek i ulżyło mu. Dzisiaj zaś prócz felietonu w Pietierburgskich Wiedomostiach nie ma nic z współczesnej literatury. A nawet za tę mizerną współczesność trzeba płacić koprem i pietruszką. Żeby już choć rzodkiew szybciej urosła, bo wstyd mi częstować staruszków wciąż tym samym produktem. 2 lipca. Przypadkiem zrobione dwie rzeczy tak mi się udały, jak rzadko udają się utwory głęboko przemyślane. Pierwsza - to ten pamiętnik, który w tych męczących dniach wyczekiwania stał się dla mnie tak niezbędny jak lekarz dla cierpiącego, druga zaś - to miedziany imbryk, który staje się dla mego pamiętnika równie niezbędny jak pamiętnik dla mnie. Bez imbryka, czyli bez herbaty, dawniej jakoś niechętnie zabierałem się do roboty. Obecnie zaś ledwo zdążę nalać sobie do szklanki herbaty, a pióro już samo lezie do ręki. Szum samowaru pobudza do pracy: całkiem zrozumiałe. Co prawda nie miałem możliwości wypróbowania na sobie błogosławionego wpływu samowaru. Miałem jednak możność przekonać się o jego czarodziejskim wpływie na innych, a mianowicie: miałem ongi na Ukrai- 57 nie przyjaciela, niejakiego A. Afanasijewa vel Czużbińskiego49.W 1846 roku los zetknął nas w "Carogrodzie", nie w otomańskiej stolicy, lecz w jedynym zajeździe miasta Czernihowa. Mnie rzucił tam los w sprawach służbowych, jego zaś wskutek zamiłowania do roztargnienia, czyli - wedle jego własnego określenia - za pociągiem serca. Znałem go jako szalonego, niezmordowanego wierszokletę, lecz nie wiedziałem nic o ukrytym mechanizmie, który wprowadzał w ruch jego niewyczerpane natchnienie. I dopiero kiedy zamieszkaliśmy razem, żeby po pierwsze zmniejszyć wydatki, a po drugie, jako koledzy po piórze bezustannie, o każdej porze dnia i nocy, wzajemnie się obserwować - wtedy dopiero poznałem utajoną sprężynę, poruszającą to naprawdę niewyczerpane natchnienie. Sprężyną tą był samowar. Z początku nie mogłem zrozumieć, dlaczego mój towarzysz pióra za moim przykładem nigdy nie zażąda, kiedy mu przyjdzie na to ochota, szklanki herbaty z bufetu, tylko zawsze każe sobie podać samowar; kiedy jednak przyjrzałem się memu przyjacielowi bliżej, zrozumiałem, że właściwie nie samowar kazał on sobie podawać, lecz natchnienie, sprężynę wprawiającą w ruch jego tajemną siłę. Przedtem dziwiłem się, skąd, z jakiego źródła płyną te jego długie wiersze, a okazało się, że zagadkę nie trudno rozwiązać. Mieszkaliśmy razem przez cały wielki post, i przez ten czas nie było w mieście ani jednej panny czy pani, ani nawet staruszki, której by nie wpisał do albumu nie tylko czterowiersza (gardził drobiazgami), lecz nawet długiej idylli. Jeśli zaś która ze "ślicznotek" nie miała albumu, jak na przykład staruszka Dorochowa - wdowa po znanym generale z 1812 roku - to wówczas wręczał jej sześcio-stronicową albo jeszcze dłuższą sentymentalną epistołę. To jeszcze nic. Któż z nas jest bez grzechu. Najważniejsze było to, że kiedy przyszło do zapłacenia właścicielowi "Carogrodu", mój towarzysz pióra nie posiadał potrzebnej gotówki; zmuszony więc byłem do opłacenia nie tylko wszelkich spożytych artykułów, ale przede wszystkim lokomotywy wprawiającej w ruch natchnienie - dwudziestu trzech rubli w srebrze, których mimo przyjacielskiego słowa honoru dotychczas mi nie zwrócił. Tak oto poznałem dokładnie wpływ szumiącego samowaru na siły duchowe człowieka. W mojej sytuacji stały brak gotówki był rzeczą naturalną, pisałem 58 -więc do niego parokrotnie do Kijowa o wspomnianych dwudziestu trzech rublach, lecą nie odpisał mi, nawet wierszem. Pomyślałem •więc sobie, że niestety Rosja utraciła drugiego Trediakowskiego50. Omyliłem się jednak. Ubiegłej zimy w felietonie pisma Russkij Inwalid widziałem na licznych szpaltach bardzo długi wiersz ukraiński, na pisany nie pamiętam już z jakiej okazji, wiem tylko, że było to ohydne pochlebstwo na cześć rosyjskiego oręża. Ba - myślę sobie - czy aby nie mój przyjaciel tak się wysila. Patrzę - rzeczywiście on: A. Czużbiński51. A więc, mój kochany, żyjesz sobie w dobrym zdrowiu i w dodatku nauczyłeś się robić świństwa. Życzę ci powodzenia w obranym zawodzie, lecz widzieć cię nie mam ochoty. _ Nie pamiętam, kto to powiedział - był to jednak świetny znawca dusz - że najdokładniejszą miarą przyjaźni są pieniądze. Dobrze powiedział. Nawet prawdziwa, rzetelna przyjaźń, która przejawia się tylko w ciężkich chwilach życia, wymaga próby, próby chłodnego metalu. Najbardziej żywy i uduchowiony język przyjaźni to pieniądze. Im większa jest nędza, tym serdeczniejsza jest przyjaźń, odpędzająca precz tę głodną jędzę. W swym skołowanym życiu miałem to wielkie szczęście, żem niejednokrotnie spożywał owoce tego rajskiego drzewa. Również w chwili obecnej - jak mi się wydaje - najbardziej krytycznej, otrzymuję (od M. Łazarewskiego) siedemdziesiąt pięć rubli. Za co? Za jakie wyświadczone mu przysługi? Widziałem go zaledwie dwa razy. Po raz pierwszy w twierdzy orskiej, po raz drugi w Orenburgu. Daj Boże wszystkim ludziom taką przyjaźń i takiego przyjaciela, jakim jest Łazarewski. Wyrwij jednak te plewy, które wyrosły na niwie najszlachetniejszych uczuć. Wyrwij z korzeniem przyjaciół w rodzaju Afanasijewa, Barchwica52 i Aprie-lewa. Przypuśćmy, że Barchwic i Afanasijew - to huncwoci i nie są godni uwagi, lecz Aprielew, wybitny i znany człowiek, nie byle jaki czugujewski ułan czy jakiś tam hultaj, poruczniczyna piechoty. Nie. To rotmistrz kawaleryjskiego pułku gwardii jego wysokości, sybaryta i żarłok znany w stolicy - jak się to mówi - popularna osobistość. Poznałem tę popularną osobistość w 1841 roku u jednego ze swoich ziomków, niejakiego Sokołowskiego. Pierwsze wrażenie było dodatnie. Młody, świeży, rumiany grubas (nie wiem dlaczego, mam specjalne zaufanie do ludzi o takiej tuszy i karnacji). By spotęgo- 59 wać mój zachwyt, na dodatek wyobraziłam go sobie jako liberała. A więc poznajemy się, potem zawieramy przyjaźń, przechodzimy na "ty" i wreszcie nawiązujemy stosunki finansowe. Zamawia u mnie swój portret, pozwalam mu przyjeżdżać do siebie na seanse z włas nym śniadaniem, na które składało się dwieście ostryg, ćwiartka zimnej cielęciny, sześć butelek porteru i butelka dżinu. Wszystko to spożywało się i wypijało w czasie seansu w sposób najbardziej przyjacielski. Podczas trzeciego seansu, który zakończyliśmy szam panem, przeszliśmy na "ty". Byłem zachwycony swoim przyj acielem- arystokratą. Skończyło się pozowanie; udałem się do przyjaciela po zapłatę; przyjaciel jednak zajęty, nikogo nie przyjmuje; innym razem - to samo; po raz trzeci, czwarty i tak aż do dziesięciu razy - wciąż zajęty. Splunąłem przyjacielowi na próg i przestałem przy chodzić. Takich przyjaciół miałem wielu i wszyscy - jakby ich kto w korcu maku wybrał - byli wojskowymi. Jestem przekonany, że gdyby Afanasijew nie był przedtem ułanem, potrafiłby pisać , | wiersze bez pomocy samowaru i rozstanie nasze wyglądałoby inaczej. *( Wiara bez uczynku jest martwa. "Tak samo przyjaźń bez istotnych dowodów to tylko puste, obłudne słowo. Błogosławieni, po stokroć błogosławieni są przyjaciele, którzy przeżyli życie w tęczowym blasku uśmiechniętego szczęścia, a nędza nigdy nie zastukała że laznym kosturem do drzwi ich bezinteresownej przyjaźni. Błogo sławieni! Nawet schodząc do grobu będą się wzajemnie błogo sławić. 3 lipca. Śnił mi się dziś Łazarewski. Niby przyjechał po mnie do twierdzy i nie zważając na moje zapewnienie, że nie mogę jej opuścić bez przepustki, zabrał mnie przemocą i nie pozwolił pożegnać się nawet z Mostowskim. Wkrótce znaleźliśmy się w jakimś rosyjsko-tatarsko-niemieckim mieście podobnym do Astrachania. Wielbłądy i konie-angliki na ulicach, tryskają fontanny, sprzedają kumys, jakaś fabryka papierosów i teatr, w końcu - wieczór i noc; Łazarewski znika; szukam go, dopytuję się o niego i budzę się. Ucieszyłem się, że był to tylko sen i że, chwała Bogu, nie jestem dezerterem. W przeciwnym wypadku znowu zapakowaliby mnie na dziesięć lat ku chwale tronu i ojczyzny. Trzeba będzie wstąpić do setnika Czeganowa, by 60 sprawdzić w senniku, co oznacza sen o opuszczeniu koszar bez przepustki. Dziś, tj. trzeciego lipca, gdy jak zwykle wstałem o godzinie trzeciej, zagotowałem herbatę, wypiłem i wziąłem się za pióro, tymczasem zebrały się deszczowe chmury, a po kilku minutach zaczął padać drobny, melancholijny deszczyk. Pozostawiam więc wszelkie pisanie i marzenia, podziwiam to wspaniałe, niebywale rzadkie tutaj zjawisko. Wiatr z Astrachania, tj. nord-west. Można mieć nadzieję, że deszcz wzmoże się i będzie padał aż do południa. Cóż to by było za błogosławieństwo dla tej bezwodnej pustyni. 4 lipca. Nocowałem w ogrodzie w altance komendanta mojej teraźniejszej rezydencji. Wkrótce po wieczornej zorzy zaczął padać deszcz i dlatego wcześniej niż zwykle ułożyłem się do snu. Przy ci- •chym, monotonnym szumie kropel spadających na dach altanki, zdrzemnąłem się słodko i śnił mi się nieboszczyk Karł Pawłowicz Briułłow, a wraz z nim inój towarzysz Michajłow. Z początku byli w jakiejś olbrzymiej galerii, w której nie było niczego poza szkicem Guido Reni53, który Michajłow zamierzał kopiować. Potem przeszliśmy wraz z Karłem Pawłowiczem do pracowni w przedsionku. Tutaj też - nic godnego uwagi, prócz wielkiego zagruntowanego płótna przymocowanego do ściany i przeciągniętego przez całą salę - jak się to robi przy dekoracjach - oraz ordynarnej w barwach litografii Calame'a5* z napisem Rio de Janeiro. Następnie Karł Pawłowicz zaprosił nas na łukianowski55 roast-beef, jak to bywało w dawnych, niezapomnianych czasach. Lecz rozległ się grzmot i obudziłem się. Była ulewa. Zamknąłem okna i drzwi altany i znów usnąłem. Tym razem śniła mi się Moskwa i Michajło Siemionowicz Szczepkin. Wyglądał dobrze, był pełen dobroci, taki, jakiego widziałem po raz ostatni w 1845 roku. Rozmawialiśmy o teatrze i literaturze. Spytałem go, dlaczego nie kontynuuje Zapisków aktora56, których początek wydrukowany był w piśmie Sowriemiennik z 1847 r. Odpowiedział mi na to, iż życie jego płynęło spokojnie i tak szczęśliwie, -że nie miał o czym pisać. Chciałem coś na to odpowiedzieć, lecz znaleźliśmy się w nowopietrowskiej twierdzy i spotkaliśmy P. Ku-Jisza, który zbierał jakieś roślinki. Ja, jako gospodarz, z myślą o obie- 61 dzie udałem się na poszukiwanie polnych szparagów, których się; tu nawet we śnie nie widzi. Lecz obudził mnie nowy huk gromu, a potem nie mogłem już usnąć. Od pewnego czasu zaczęły mi się śnić dawno przeze mnie nie wi dziane, a miłe sercu przedmioty i twarze. Prawdopodobnie dlatego, że często o nich myślę. Wczoraj, układając się do snu, myślałem o Oblężeniu Pskowa i o Genzeryku Briułłowa. Śnił mi się też ich wielki twórca. Dosyć! Po nocnej burzy ranek jest cichy, świeży, tak wyjąt kowy w tutejszej rozpalonej pustyni. Byłbym największym dudkiem, gdybym go spędził nad swym pamiętnikiem. 5 lipca. Jestem goły jak święty turecki. W mojej bibliotece, którą znam na pamięć i którą już dawno zapakowałem do skrzyni, nie znalazła się książka, godna towarzyszyć mi w mojej radosnej i samotnej podróży po Wołdze. Historia dońskiego wojska Rigelmana57 wydała mi się zbyt przestarzałą towarzyszką podróży, zapakowałem więc ją na sam spód. Jakżeż wytrzymać bez książki w tak powolnej, spokojnej podróży, jaką jest jazda Wołgą od Astrachania do Niż- niego? To mnie zaniepokoiło. Rzeczywiście, co zrobię bez książki prawie przez miesiąc? Lecz fortuna, ta dumna władczym władców świata, ta ślepa królowa królów - dziś jest moim lokajem, jest nawet faktorem z Berdyczowa. Nacieszywszy się świeżością poranka w ogrodzie, o godzinie dziewiątej poszedłem do twierdzy. Musiałem wziąć od magazyniera chleb, by oddać go do ususzenia na suchary na drogę. Przychodzę do kom-panijnej kancelarii, patrzę, a na stole obok żołnierskich butów leżą trzy pokaźnej objętości książki w szarych zniszczonych okładkach. Czytam tytuł - i cóż ? Estetyka czyli umnictwo piękne przez Karola Libelta58. W koszarach - estetyka! Czyje to książki? - pytam pisarza. - Podoficera Kulicha59. Odnalazłem wyżej wzmiankowanego podoficera. Na pytanie, czy nie zechce mi sprzedać Umnictwa pięknego, odpowiedział, że książki należą do mnie, że Przewłocki60, wyjeżdżając z Uralska do ojczyzny, dał te książki Kulichowi, prosząc o przekazanie ich mnie, że on, Kulich, przyniósł je tu ze sobą, złożył w magazynie i zapomniał o ich istnieniu i że dopiero wczoraj wpadły mu pod rękę, jest więc bardzo zadowolony, że może je doręczyć zgod- 62 nie z przeznaczeniem. Z wielkiej radości posłałem po wódkę, a książki •włożyłem do mej torby podróżnej. Wyraźnie, namacalnie jest to dzieło usłużnej faktorki fortuny! Otóż, z łaski tej ślepej królowej królów mam zapewnioną w podróży lekturę, na którą wcale nie liczyłem. Lektura, co prawda, nie bardzo odpowiada mym gustom, lecz nie ma rady: na bezrybiu i rak ryba. Mimo szczerego ukochania piękna w naturze i w sztuce mam nieprzezwyciężoną antypatię do filozofii i estetyki; uczucie to zawdzięczam Haliczowi61, a następnie czcigodnemu Wasylowi Iwanowi-czowi Grigorowiczowi62, który wykładał nam niegdyś teorię sztuk pięknych pod hasłem: więcej rozumować, mniej krytykować. Sentencja iście platoniczna. Libelta znam nieco z jego Dziewicy Orleańskiej oraz z jego krytyki i filozofii. Na pierwszy rzut oka wydał mi się mistykiem, nie zaś praktykiem w sztuce. Zobaczymy, co będzie dalej. Obawiam się, że zupełnie zerwiemy znajomość. 6 lipca. Śniłem o Akademii Sztuk Pięknych. Michajłow pokazywał mi jakąś niewykończoną kopię, a potem zniknął wraz z nią. Wyszedłem z Akademii na Bolszoj Prospekt i nie dochodząc do cerkwi Andrieja Pierwozwannego, spotkałem rodzinę tutejszego komendanta. Z uciechy obudziłem się. Przed trzema dniami byłem przypadkowo świadkiem ostatniej już, wydaje mi się, sceny wodewilu pt. Niewykończona bluzka. Nie chciałbym wpisywać do mego pamiętnika tej karczemnej sceny, ponieważ jednak jej niespodziewane zakończenie okazało się ważne, wciągam więc ją do mej kroniki, zachowując ściśle jej trywialny przebieg. Wydarzyło się to 5 bieżącego miesiąca. W czasie nieobecności rodziców narzeczonemu strzeliła do głowy szczęśliwa myśl, żeby uczcić swą przyszłą małżonkę serenadą ze wszystkimi akcesoriami. W tym celu zebrał śpiewaków z dwóch kompanii również ze wszystkimi akcesoriami; przyszli z bębnem, talerzami, łyżkami, trójkątem i jakimiś tam jeszcze brzękadłami. A gdy wykonano już cały repertuar żołnierskich pieśni, a nawet: Ojciec osierocił dzielnego junaka - z pewnymi nieznacznymi zmianami - narzeczony tak się za- 63 r i chwycił ostatnią pieśnią, która do pewnego stopnia była odbiciem jego własnej sytuacji, że wyraził chęć, by chłopcy podrzucili go do góry, Czemużby nie? Zabrali się do dzieła, ale - o przewrotny losie! --gdy z wielką gorliwością wykrzykiwali "hura", w bramie zjawił się komendant Uskow; przeciągłe "hura" nagle zamarło, a wierni, gorliwi chłopcy rzucili swego ojca-dowódcę na pastwę losu, sami zaś usiłowali ukryć się, gdzie kto mógł. Sytuacja narzeczonego była rzeczywiście krytyczna, tym bardziej że bez czułej opieki ukochanej narzeczonej nie mógł się podnieść z nadmiaru radości, a raczej z nadmiaru wódki. Następnego ranka ojciec narzeczonej zjawia się z raportem u komendanta i, powołując się na obowiązujące przepisy prawne, prosi o wybawienie zarówno skompromitowanej córki jak również całej jego rodziny od lenia i pijanicy, narzeczonego porucznika Czarca. To prawnie umotywowane żądanie nie uzyskało jeszcze rezolucji. Jakże to porządny, familijny człowiek może być komendantem tego siedliska bezgranicznych nikczemności! Być sędzią i badać te nie kończące się, codzienne świństwa! Jako naczelnik zmuszony jest jednak babrać się w tym cuchnącym błocie. Wstrętny obowiązek. 7 lipca. Śniła mi się dziś Moskwa, nie spotkałem jednak nikogo ze znajomych i nie widziałem cerkwi Spasa*. Byłem na Czerwonym Placu, a Wasihja Błażennego** nie oglądałem. Szukałem w "Gościnnym Dworze"*** iwanowskiego płótna na koszule i nie znalazłem. Obudziłem się, wstałem i, jak zwykle, zagotowałem wodę, wypiłem herbatę i zacząłem myć szklankę, gdy zjawił się diad'ka i przekazał mi rozkaz feldfebla: mam stawić się niezwłocznie w celu dopasowania rynsztunku. "Przecie dopiero co dopasowywałem go" - odpowiadam. - "Nic o tym nie wiem: jest rozkaz i koniec". Tak więc, choć była to niedziela, nie udało mi się dogodzić sobie herbatką. Przychodzę do twierdzy i dowiaduję się, że wczoraj zjawił się jakiś Tatar z Astra-chania, który przywiózł rządowy prowiant. Puścił on plotkę, że w końcu sierpnia spodziewany jest przyjazd do Astrachania wielkiego * Zbawiciela. ** Sobór Wasyla Błogosławionego. *** Szereg sklepów w rodzaju krakowskich Sukiennic. 64 księcia Konstantego Nikołajewicza63, w związku z tym w mielcie czynione są wielkie przygotowania na przyjęcie dostojnego gościa. Kapitan Kosariow6*, dowodzący dwiema kompaniami I batalionu, natychmiast się zorientował, co należy czynić. Żeby się nie skompromitować, już wczoraj - przy pomocy pisarza Piętrowa - wystawił wartę honorową, do której dzięki protekcji pisarza Piętrowa ja też zostałem wyznaczony. Karkołomne zadanie zostało jako tako rozwiązane przed świtem, a o brzasku słońca - pomimo że była to niedziela - rozkazano dopasować rynsztunek, a gdy wszystko już będzie gotowe - przyprowadzić ludzi na przegląd przed cielęce oblicze kapitana Kosariowa i wiernego jego współpracownika Piętrowa. Jak się rzekło, tak się stało. Na siódmą rano wszystko było przygotowane. Ludzie w pełnym rynsztunku zostali wyprowadzeni na łączkę; ja również znajdowałem się w tej grupie; kapitan Kosariow w całej swej oślej wielkości zjawił się o siódmej i po dumnym powitaniu podszedł natychmiast do mnie, poklepał mnie łaskawie po ramieniu mówiąc: "Co, bracie, przechodzisz wstań spoczynku? Zaczekaj, wpierw zrobimy z ciebie wspaniałego prawoskrzydłowego, a potem - z Bogiem!" Natychmiast też wydał kapralowi rozkaz, żeby ćwiczyć ze mną marsze i karabinową musztrę po cztery godziny dziennie. Przeraziłem się słysząc tę łaskawą dyspozycję. No i masz, bracie, beztroską samotność w ogrodzie! Tenże Tatar wraz z fakturą przywiózł komendantowi list z Astra-chania, w którym zawiadamia, że admirał WasiKjew65 otrzymał wiadomość z Petersburga, iż jego wysokość nie odwiedzi Astrachania. Komendant, dowiedziawszy się o rozporządzeniach przewidującego kapitana Kosariowa, dał mu po nosie i nawet zagroził odwachem, gdyby na przyszłość ośmielił się niepokoić ludzi bez jego wiedzy. Tak się to skończyło. Wobec tego wstałem dziś jak gdyby nigdy nic, jak zwykle o trzeciej, nagrzałem czajnik z wodą, zatemperowałem no-we pióro i zapisałem ten nieprawdopodobny wypadek do mojej wiernej kroniki. Boże, kiedyż doczekam godziny wyzwolenia! Czy nadejdą kiedyś dla mnie szczęśliwe dni, gdy będę czytał te obrzydliwe, prawdziwe opowiadania jak sen, który Mamie, jak koszmar, którego nie było? Pamiętnik 5 gg 8 lipca. Dziś odpłynęła pocztowa łódź do Guriewa. Wieje siid-west. W środę lub czwartek łódź powinna przybyć na Strzelecką Kosę, piętnaście kilometrów od Guriewa; w sobotę otrzyma orenburską pocztę, w niedzielę będzie świętować, a w poniedziałek ruszy w drogę powrotną. Należy jej oczekiwać 17 lub 18, a w każdym razie nie później niż 20, czyli akurat za tydzień. Czyżby miała mi nic nie przywieźć? Niemożliwe. Zakrawałoby to na tyranię z premedytacją. Dziś rano zaprosiłem do siebie podoficera Kulicha, tego, który przyniósł mi z Uralska Umnictwo piękne Libelta. Rozmowa nasza kręciła się oczywiście wokół spraw batalionu, a zwłaszcza drugiej kompanii, która przed dwoma laty odeszła stąd, a wróciła teraz. Tak samo wówczas jak teraz miałem nieszczęście należeć do tej kompanii. Przetrząsnęliśmy całą kompanię poczynając od dowódcy kompanii, porucznika Jakowa Maksimowicza Obriadina, a kończąc na szeregowcu Skobielewie. Ten Skobielew pomimo swego przezwiska Y f** był moim ziomkiem, a pochodził z guberni chersońskiej; pamiętam go dzięki jego małoruskim pieśniom, które śpiewał zadziwiająco pięknie młodym, miękkim tenorem. Z wyjątkową ekspresją śpiewał piosenkę: Tęcze ricska newełyczka Z ujysznewoho sadu.* Zapominałem, że słucham tej czarującej pieśni w koszarach. Przenosiła mnie ona na brzeg Dniepru, na wolność, do mojej miłej ojczyzny. Nigdy też nie zapomnę tego smagłego, półnagiego biedaka łatającego swą koszulę, którego śpiew unosił mnie tak daleko od dusznych koszar. Z budowy fizycznej i sposobu zachowania się nie przypominał dzielnego żołnierza; cieszył się z tego powodu moim specjalnym szacunkiem, w kompanii zaś uchodził za uczciwego i sprytnego. Twarz jego, choć ciemna, grubo ciosana, poorana ospą, jaśniała jednak odwagą i szlachetnością. Lubiłem go jako ziomka i jako uczciwego człowieka, niezależnie od jego pieśni. Był, jak mi się zwierzał, zbiegłym chłopem * Płynie mała rzeczka Z wiśniowego sadu. 66 pańszczyźnianym, wpadł za włóczęgostwo, oświadczył, że nie pamięta, skąd pochodzi i jak się nazywa, został więc wcielony do wojska, gdzie dano mu przezwisko Skobielewa, na cześć znanego żartownisia, "rosyjskiego inwalidy" Skobielewa66. O tym to biedaku, S kobicie wie, Kulich opowiedział mi oburzające rzeczy. Wkrótce po przybyciu drugiej kompanii do miasta Uralska dowódca kompanii, porucznik Obriadin, wziął do siebie na stałe za ordynansa szeregowca Skobielewa, ponieważ był chłopcem trzeźwym i budzącym zaufanie, a przy tym zbyt słabym do służby liniowej. Szeregowiec zaś Skobielew mimowolnie stał się powiernikiem tajemnic serca swego dowódcy i stałym lokajem jego kochanki. Nie minęło pół roku, gdy niezdarny lokaj Skobielew również mimowolnie został kochankiem kochanki swego zwierzchnika. Pewnego razu, w chwili serdecznych zwierzeń, zdradliwa wiarołomczyni poinformowała Skobielewa, że przed dwoma miesiącami Obriadin podjął dziesięć srebrnych rubli. Przysłał je z Moskwy dla Skobielewa jakiś jego towarzysz (prawdopodobnie z okresu włóczęgostwa), obecnie sklepikarz. Na dowód prawdziwości swych słów kochanka pokazała kopertę o pięciu pieczęciach. Porucznik zaś Obriadin - podczas pełnienia funkcji adiutanta batalionu i skarbnika - był nie tylko posądzany, lecz nawet przyłapany na kradzieży takich przesyłek; potrafił jednak zacierać ślady i w ogóle uchodził za porządnego człowieka. Skobielew, dowiedziawszy się o oszukaństwie swego ojca-dowódcy, zjawił się u niego z pustą kopertą i zażądał zwrotu zabranych pieniędzy. Ojciec-dowódca poczęstował go policzkiem, ordynans zaś zrewanżował się. Gdyby się to stało w cztery oczy, sprawa by się na tym skończyła. Lecz scena była zaaranżowana w obecności szlachetnych widzów, przy oficerach. Skonfundowany porucznik Obriadin aresztował więc szeregowca Skobielewa i złożył komendantowi batalionu raport o zajściu. Na skutek raportu przeprowadzono śledztwo, w wyniku którego porucznik Obriadin zmuszony był podać się do dymisji, szeregowca zaś Skobielewa oddano pod sąd wojenny. Z wyroku sądu szeregowy Skobielew przeszedł się po zielonej alei, jak mówią żołnierze, czyli dostał dwa tysiące dwieście szpicrutenów, potem zaś zesłano go na siedem lat do karnej kompanii w Omsku. Smutny i, niestety, nie wyjątkowy wypa 67 Biedny Skoble] ewie! Urodziłeś się i wyrosłeś w niewolnictwie. Zamarzyło ci się spróbować szerokiej, słodkiej wolności, a wpadłeś do Edikulu67, tak zwykle nazywają żołnierze twierdzę nowopietrowską, jak śpiewający ptak Ukrainy wleciałeś na siedem lat do mego więzienia, po to tylko, by swym słodkim, tęsknym śpiewem przypominać mi moją kochaną, biedną ojczyznę. Biedny, nieszczęsny Sko-bielewie! Uczciwie, szlachetnie spóllczkowałeś złodzieja-grabieżcę i za ten honorowy postępek zniosłeś chłostę i dźwigasz ciężkie kajdany nad pustynnymi brzegami Irtysza i Omu. Czy w swojej nowej niewoli spotkasz tak uważnego i szlachetnego słuchacza, towarzysza twych tęsknych, słodkich pieśni, jakim ja byłem? Spotkasz pewnie niejednego, takiego jak ty niewolnika-sierotę, ziomka-katorżnika, napiętnowanego, który uroni łzę wdzięczności na twe ciężkie kajdany, za te słodkie sercu, kochane, ojczyste dźwięki... Biedny, nieszczęsny Skobielewie! 9 lipca. Przed zachodem słońca wiatr ucichł. O zmroku zaś zerwał się nord-ost, wiejący wprost na dziób naszej pocztowej łodzi. Teraz na otwartym morzu zarzuciła ona kotwicę. A kiedy ją znów podniesie?- Bóg raczy wiedzieć. Nord-ost wieje stale w tych stronach. Może utrzymać się długo i przedłużyć moją i tak już długą niewolę, przekraczając zakreśloną przeze mnie granicę, tj. 20 lipca. Smutno, niewypowiedzianie smutno. W nocy nie mogłem usnąć: najsroższa tęsknota żarła mnie i pędziła jak na postronku wokół ogrodu. O świcie poszedłem nad morze, wykąpałem się i zaraz usnąłem na piasku. Śnił mi się nieboszczyk Arkadij Rodzianko68 w swoim "Wesołym Padole", w pobliżu Chorola; pokazywał mi swój wymyślny sad, rozwodził się o wzniosłej prostocie, o ideale w sztuce w ogóle, a w literaturze w szczególności, w czambuł potępiał brudnego cynika Gogola, specjalnie zaś piętnował bez miłosierdzia Martwe dusze; potem poczęstował mnie jakimiś hermetycznie zapakowanymi kilkami i swymi najobrzydliwszymi małoruskimi wierszami w rodzaju Barkowa. Wstrętny staruszek! Obudził mię drobny, siąpiący deszcz, pobiegłem więc do ogrodu jak zmokła kura. Mówią, że to, o czym człowiek myśli na jawie, widzi potem we śnie. Ale nie zawsze tak bywa. Na przykład Arkadija Rodzłankę 68 •widziałem tylko jeden raz, przypadkiem, w 1845 roku, w jego wsi Wesoły Padół. W przeciągu kilku godzin tak uprzykrzył mi się swą tępą estetyką i ukraińskimi najobrzydliwszymi i najgłupszymi wierszami, że uciekłem do jego brata Platona69, jego najbliższego sąsiada i, oczywiście, największego wroga. Zapomniałem nawet, że kiedyś spotkałem się z tym sprośnym wierszokletą, a tymczasem dziś mi się przyśnił. Jakiż jest związek między moimi wczorajszymi marzeniami, pełnymi smutku, a tym dawno zapomnianym człowiekiem? Kaprys naszej psychiki - żadnego logicznego związku. "Wyrocznia snów" setnika Czeganowa nie potrafi chyba wyjaśnić zagadki tych sennych widziadeł. Pójdę jednak na wszelki wypadek, zajrzę w jego zwierciadło świętych tajemnic natury. 10 lipca. Wciąż ten sam wiatr. Ta sama tęsknota. Deszcz w dalszym ciągu obmywa nów księżyca. Tak długotrwałe przyjemności rzadko są jego udziałem. Przez cały dzień nieruchomo przeleżałem w altanie i słuchałem monotonnej, cichej melodii, którą gęste krople deszczu wybijały o drewniany dach altany. Kilkakrotnie usiłowałem zdrzemnąć się, lecz bez skutku. Przeklęte muchy z całego ogrodu zleciały się do altanki i nie dają mi spokoju. Próbowałem też kilka razy budować czarodziejskie zamki na swoich przyszłych miedziorytach - tak samo bezskutecznie. Genzeryk i Oblężenie Psko-wa Briułłowa specjalnie mi się nie udawało. Muszę unikać na początku nagości. Potrzebne jest doświadczenie i jeszcze raz doświadczenie, gdyż w przeciwnym wypadku ta czarująca briułłowska nagość wyjdzie w sztychu ohydnie. Nie chciałbym, aby moje przyszłe sztychy były podobne do paryskich miedziorytów z obrazu Ostatni dzień Pompei. Ordynarny, brzydki sztych. Zeszpecono, zbezczeszczono genialne dzieło. W tym złym nastroju udręczonej duszy przypomniałem sobie o Umnictwie pięknym Libelta i zacząłem je przerzucać: jałowe, twarde, kwaśne, przaśne: prawdziwa niemiecka wasser-zupka. Jak może człowiek, tak poważnie rozprawiający o natchnieniu, wierzyć naiwnie, jakoby Joseph Yernet70 kazał się przywiązywać w czasie burzy do masztu w poszukiwaniu natchnienia. Co za chłopskie pojęcie o tym niewypowiedzianym, boskim uczuciu. Jak daje temu wiarę człowiek 69 piszący o estetyce, rozprawiający o idealnej, wzniośle-pięknej duchowej jaźni człowieka. Nie, nawet do estetyki nie miałem dziś" szczęścia. Libelt tylko pisze po polsku i czuje (o czym wątpię), a myśli po niemiecku, w każdym razie przesiąknięty jest niemieckim idealizmem (dawnym - nie wiem, jak jest obecnie?). W prozie przypomina mi nieco naszego Żukowskiego. Tak samo jak nieboszczyk Żukowski wierzy w martwy urok niemieckiego, zabiedzonego, wychudzonego ideału. W 1839 roku po powrocie z Niemiec z olbrzymią teką nadzianą utworami Corneliusa i Hessego71 - oraz innych gwiazd monachijskiej szkoły malarskiej - Żukowski uznał utwory Briułłowa za zbyt prozaiczne, zbyt przytłaczające do grzesznej ziemi boską i wzniosłą sztukę; zwracając się do mnie i do Szternberga72, który był w tym momencie w pracowni Briułłowa, zaprosił nas do siebie, żebyśmy sobie mogli obejrzeć wielkich marzycieli niemieckich i czegoś się od nich nauczyć. Nie omieszkaliśmy skorzystać z tej niebywałej okazji i następnego dnia zjawiliśmy się w gabinecie germanofila. Lecz, o Boże! Cożeśmy zobaczyli w tej olbrzymiej rozłożonej przed nami tece: wychudzone madonny bez życia, otoczone gotyckimi, zabiedzonymi cherubinami oraz innych - prawdziwych - męczenników żywej, radosnej sztuki. Zobaczyliśmy Holbeina i Diirera, lecz w każdym razie nie przedstawicieli malarstwa XIX wieku. Do jakiego jednak stopnia mylili się ci niemieccy idealiści-malarze! Nie spostrzegli, że w architekturze Klentza73, dla której tworzyli swe szkaradne dzieła w stylu gotyckim, nie ma nawet cienia architektury gotyckiej. Dziwne, niepojęte zaćmienie umysłów. Umnictwo piękne Libelta schowałem do torby podróżnej i znów przybrałem poziomą pozycję. Co będzie dalej, nie wiem. Niezapomniane, złote dni! Minęłyście jak jasny, radosny sen, pozostawiając po sobie niezatarty ślad czarującego wspomnienia. Ja i S^ternberg byliśmy wówczas ledwo opierzonymi młodzieńcami i, przeglądając tę niebywałą kolekcję idealnej szpetoty, wyrażaliśmy głośno swoje sądy i swą prostodusznością doprowadziliśmy łagodnego, delikatnego Wasilija Andriejewicza do tego, że nazwał nas zdemoralizowanymi uczniami Karola Pawłowicza. Miał zamiar zamknąć tekę przed naszymi nosami, gdy do gabinetu wszedł książę 70 p. "Wiaziemski i przeszkodził zbożnemu zamiarowi Wasilija Andrie-jewicza. W dalszym ciągu z niewzruszoną obojętnością przeglądaliśmy tekę i za cierpliwość zostaliśmy nagrodzeni znalezieniem pierwszego szkicu Ostatniego dnia Pompei, zręcznie narysowanego piórem i z lekka poplamionego sepią. Po tym genialnym szkicu, który w obrazie niemal zupełnie nie został zmieniony, następowało kilka wulgarnych rysunków Bruniego74, które przeraziły nas swą szablonową, monotonną brzydotą. Skąd, z jakiego zanieczyszczonego źródła zaczerpnął i przyswoił sobie pan Bruni ten nienaturalny sposób malowania? Czyżby samo dążenie do oryginalności tak bardzo zeszpeciło utwory niestrudzonego Bruniego? Żałosne, nędzne pragnienie. Smutny wynik. I pomyśleć, że ten człowiek chciał dorównać Karolowi Wielkiemu! (Tak zazwyczaj nazywał Briułłowa W. Żukowski). Jeden z moich znajomych, nie malarz, a nawet nie znawca, lecz po prostu miłośnik sztuk pięknych, oglądając w kazańskim soborze Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny Bruniego, powiedział, że gdyby był matką tego brzydkiego dziecka, które widzimy na pierwszym planie obrazu, bałby się po prostu podejść do tego małego kretyna, a cóż dopiero wziąć go na ręce. Spostrzeżenie niebywale trafne i dobitnie ujęte. A jego Miedziany wąż? To tłum szkaradnych i najbardziej niezdarnych aktorek i aktorów. Oglądałem ten obraz jeszcze nie wykończony i ogarnęło mnie przerażenie. Przykre wrażenie, ale jednak wrażenie. Po wykończeniu zaś ten ogromny obraz nie wywarł na mnie nawet tego przykrego wrażenia. A przecież celem jego było unicestwienie Ostatniego dnia Pompei. Olbrzymi, lecz niestety chybiony zamiar. 11 lipca. O północy zmienił się kierunek wiatru na nord-west. Z przyjemnością przyglądałem się przejrzystym, znikającym obłokom i położyłem się spać. Obudziłem się przed wschodem słońca. Niebo było czyste. Tylko jedna jedyna gwiazdeczka jak diament lśniła wysoko na wschodzie. Prawdopodobnie Aurora. Znikła, ledwo słońce wyjrzało zza horyzontu. Ochoczo zabrałem się do swego imbryka. A gdy wszystko było już przygotowane do mej samotnej uczty porannej, zatemperowałem uważnie pióro, otworzyłem pamiętnik i - nie mogłem napisać nawet literki: tak mi się nagle zrobiło radośnie! 71 Wypiłem herbatę, nasłuchałem się szczebiotu wesołych jaskółek i poszedłem do twierdzy, by zamówić torbę na suchary i zabrać drugi tom Libelta; wstąpiłem do Mostowskiego, który zaproponował mi szklankę herbaty; ponieważ herbata była z cytryną - niebywały luksus w tej pustyni - nie miałem siły odmówić. Przy herbacie gospodarz opowiedział mi o początku śledztwa w sprawie narzeczonych: zaczęło się od lekarskiego badania narzeczonej zgodnie z przepisami w obecności świadków. Nikolski przy tej okazji dowcipkował, stwierdziwszy dziewictwo, co dało powód do ordynarnych kpin z narzeczonego. Ohyda! Zamówiłem torbę na suchary i ostatecznie spakowałem swój ubogi dobytek, wziąłem drugi tom Libelta i trzy pozostałe cygara - z owych dwudziestu pięciu sztuk, przysłanych przez Łazarewskie-go - oraz sepię. Wspaniałe cygara, prawdziwe hawańskie. Po powrocie do ogrodu jak zwykle przeleżałem do obiadu pod swoją ulubioną wierzbą i czytałem Libelta. Dziś nawet Libelt wydał mi się umiarkowanym idealistą i bardziej przypominał człowieka z krwi i kości niż bezcielesnego Niemca. W jednym miejscu (oczywiście ostrożnie) dowodzi on, że wola i siła ducha nie może się przejawić bez materii. Libelt zdecydowanie nabrał wartości w moich oczach, jednakże jest to sztubak. Z zabawną naiwnością dowodzi istnienia wszechmogącego stwórcy wszechświata w całym widzialnym i niewidzialnym świecie i tak troszczy się o tę starą jak świat prawdę, jakby to był jego własny wynalazek. Obiad minął weselej niż zazwyczaj. Komendant Uskow kpił nieco na temat mych przygotowań do podróży, inni wtórowali mu mniej lub więcej uprzejmie, lecz na ogół towarzystwo było w dobrym nastroju. Po obiedzie, tak jak zazwyczaj, usnąłem pod swą wierzbą-faworytką, pod wieczór zaś włożyłem czysty kitel, słomkowy kapelusz własnej roboty i poszedłem na turkmeńskie bakcze*, które podobały mi się mimo ubóstwa zieleni. Wstąpiłem do gospodarzy, do aułu**; obok jurt nagie smagłe dzieci bawiły się z koźlętami, w jurtach przeraźliwie krzyczały kobiety, prawdopodobnie kłócąc 72 się, za aułem zaś mężczyźni odprawiali swój namaz* przed zachodem słońca. Wieczór był cichy, jasny. Na horyzoncie widoczne było czarne długie pasmo morza, na brzegu płonęły skały w czerwonym odblasku słońca, na jednej z nich jaśniały białe ściany drugiej baterii i całej twierdzy. Oglądałem swoje więzienie, w którym przebywam już siedem lat. Wracając do ogrodu trafiłem na ścieżynę, na której przyschniętym błocie widoczne były odciski miniaturowych, dziecięcych nóżek. Przyglądałem się im z przyjemnością, aż te drobne ślady zagubiły się wraz ze ścieżyną na stepowej łączce. Do ogrodu przyszedłem już w czasie wieczornej herbaty. Poczęstowałem Ira-klija Aleksandrowicza (komendanta) i Mikołaja Jefimowicza (Baża-nowa), kierownika szpitala wojskowego, swymi cennymi cygarami, sam zaś wypaliłem ostatnie. Wszyscy, zaczynając od Nataszeńki, bardzo się dziwili, widząc w mych ustach cygaro, a niańkę Awdotię, kozaczkę z Uralu, zupełnie rozczarowała moja osoba. Dotychczas przypuszczała, że jestem staroobrzędowcem, ze mnie zaś - taki heretyk, który żegna się szczyptą jak inni. W ogóle zaś wszyscy uważali, że z cygarem jest mi do twarzy, że przypominam solidnego wojażera. Tak pochlebnemu porównaniu nie zamierzałem zaprzeczać, a w myśli przenosiłem się na pokład "Merkurego" czy "Samolotu"75. O skromnej zaś krypie, burłackich pieśniach i legendach, o Stieńce Razinie przestałem nawet myśleć. Mówiono nieraz, że pochlebstwo jest szkodliwe, Źle, niegodziwe; ale jaka z tego korzyść?16 Otumaniony pochlebstwem, wbrew zwyczajów i ze szkodą dla żołądka nie zdobyłem się na rezygnację z pielmieni**. Były one wspaniale przyrządzone, toteż złożyłem dowody swego uznania. Po kolacji długo spacerowałem po ogrodzie i, powoli wyzwalając się spod wpływu ambicji, w końcu doprowadziłem do tego, że mój krnąbrny duch wrócił do normalnego stanu. Wtedy cicho zanuciłem hajda-macką pieśń 73 Oj} poizżaje po Ukraini ta kozaczeńko Szwaczka.* Od tej umiłowanej przeze mnie pieśni przeszedłem do drugiej, niemniej miłej sercu. Oj zijdy, zijdy, ty zirońko, ta weczirniaja.** Melancholia tej pieśni przypomniała mi ten wieczór, kiedy ja i młoda żona77 Kulisza śpiewaliśmy ją na dwa głosy. Było to następnego dnia po weselu, w tragicznym 1847 roku. Czy ujrzę jeszcze kiedykolwiek tę uroczą blondynkę? Czy zaśpiewam kiedyś jeszcze tę czułą pieśń? Ukołysały mnie wspomnienia; słodko usnąłem i śnił mi się Now-gorod-Siewierski (prawdopodobnie dzięki niedawnej lekturze Alek-sieja Odnoroga78). Ulicą jechały ogromne, rude, pijane mnichy w staroświeckiej olbrzymiej karocy, a wśród nich znalazł się mój trzeźwy przyjaciel Siemion Gułak-Artiemowski79. Przypuszczam, że wszystkie te metamorfozy zawdzięczałem pielmieniom. 12 lipca. Pierwszy miesiąc mego pamiętnika zakończyłem datą 11, liczbą nieparzystą, ale dla mnie szczęśliwą. Jakiż dobry geniusz natchnął mnie wówczas tym pomysłem ? Co bym robił w ciągu tego nieskończenie długiego miesiąca? Chociaż jest to również zajęcie przelotne, wyrywa jednak dokuczliwej nudzie kilka godzin dziennie. Teraz oddaje mi to wielką przysługę. Z początku nie podobało mi się to zajęcie, jak zresztą zwykle nie podoba się nam żadne, dopóki go sobie nie przyswoimy, dopóki nie stanie się naszym chlebem powszednim. W pieiwszych dniach traktowałem pamiętnik jak obowiązek, jak paragrafy regulaminu, jak karabinową musztrę, ale teraz, a zwłaszcza od tego szczęśliwego dnia, w którym zaopatrzyłem się w miedziany imbryk, pamiętnik stał się dla mnie tak niezbędny, jak chleb z masłem przy herbacie. I gdyby nie to dokuczliwe oczekiwanie, ta nużąca bezczynność, do głowy by mi nigdy nie przyszło zao- * Oj, rozjeżdża po Ukrainie Kozak Szwaczka. ** Oj, wzejdź ty, zorzo, wieczorna zorzo. 74 fl: patrzyć się w ten elastyczny sprzęt, przy którym każdego ranka odpoczywam tak beztrosko. Słusznie się mówi, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziś rano po wpisaniu szczęśliwej daty 11 przyszło mi do głowy skosztować szynki własnego wyrobu. W tym celu wypiłem fundamentalny kieliszek wódki, zagryzłem świeżą rzodkwią, potem zabrałem się do "własnego wyrobu". Szynka okazała się wspaniała i świeża, mimo że była przygotowana jeszcze w styczniu. Pierwszego stycznia bieżącego roku otrzymałem radosny list z Petersburga od hrabiny Tołstoj i tegoż dnia zacząłem przygotowywać się do podróży. Ponieważ marszruta mojej podróży prowadziła - może nawet jeszcze teraz będzie prowadziła - wzdłuż srebrzystych brzegów Uralu, gdzie bogobojni Uralczycy, przede wszystkim zaś Uralki, mnie, jako odszczepieńcowi, nie dadzą nawet pić, przygotowałem więc na trudną drogę ten konieczny wędzony produkt. Nie wiem, czym się zachwyca na Uralu Niebolsin80, ten statystyk-humorysta a w dodatku kłamczuch ? Nie znam niczego bardziej brudnego i ordynarnego od tamtejszych staroobrzędowców. Sąsiadujący z nimi Kir-gizi, stepowe dzikusy, są tysiąckroć bardziej towarzyscy od tych w prostej linii potomków Stieńki Razina. A wyżej wymieniony kłamczuch zachwyca się ich wspólnotą i pozorną gościnnością. Prawdopodobnie jakiś tam Żeleznow81 podyktował mu w jakiejś brudnej winiarni artykulik pt. Uralscy Kozacy, zapisał go więc pod-ochocony, a w dodatku zadedykował W. Dalowi. Bezwstydni, szkodliwi i podli są tacy "zapisywacze". Spróbowałem podróżnego produktu i stwierdziwszy, że jest bardziej niż udany, usadowiłem się zadowolony pod moją ulubioną wierzbą i zabrałem się do Libelta. Dziś jego książka stanowczo mi się podobała: albo jest istotnie dobra, albo tylko wydaje mi się taka, już od dwóch dni bowiem nawet niepociągające rzeczy wydają mi się pociągającymi. Szczęśliwy stan ducha! Libelt, na przykład, bardzo słusznie dostrzega i wykłada tę, może niezbyt już nową, prawdę, krótko i węzłowato, w sposób dobitny: religia starych i nowych narodów zawsze ma swe_źródło w sztukach pięknych, a zarazem jest ich motorem. To słuszne. Nie~~ćałBem zaś ma rację w innym twierdzeniu: autor stawia człowieka-twórcę - w dziedzinie sztuk pięknych w ogóle, 75 a więc i w malarstwie - ponad naturę rzekomo dlatego, że natura działa w zakreślonych dla niej*na stałe ramach, a człowiek w swej twórczości niczym nie jest ograniczony. Czy to słuszne? t Y " Wydaje mi się, że wolnjr artysta jest tak samo ograniczony otacza-* j^cą go naturą, jak natura ograniczona jest swymi wiecznymi niezmiennymi prawami. Jeśli zaś ten wolny twórca bodaj na włos odejdzie od wiecznie pięknej przyrody - staje się zdrajcą, moralnym potworem jak Cornelius j. Bruni.f Nie mówię o dagerotypowym naśladownictwie natury; wówczas nie byłoby sztuki, nie byłoby twórczości ani też prawdziwych artystów: istnieliby tylko portreciści w rodzaju Zarianki82. Wielki Briułłow nie pozwolił sobie na zrobienie nawet jednej kreski bez modelu, nawet on, artysta o takiej sile twórczej, uważał to za niedopuszczalne. Jako płomienny poeta, wielki mędrzec i znawca serc, nadawał on jednak formy nieskalanej prawdy swej wzniosłej, jasnej wyobraźni. Dlatego też ideały jego, pełne piękna i życia, wydają się nam tak miłe, bliskie i swojskie. Dziś Libelt podoba mi się zdecydowanie. W ciągu dziesięciu lat nie widziałem nic poza stepem i koszarami, nie słyszałem nic poza żołnierską, niewolniczą mową. Straszliwa, zabójcza proza. Teraz więc przypadkowy mój rozmówca Libelt jest najbardziej uroczym interlokutorem. Wielką i serdeczną wdzięczność winienem podoficerowi Kulichowi. Drugi dzień zaczął się i skończył przyjemnie. Wieczór był cichy, piękny. By użyć ruchu, dwukrotnie obszedłem twierdzę. Zacząłem już ten obchód po raz trzeci, ale przy drugiej baterii zatrzymał mnie swym śpiewem Kozak uralski; była to starożytna piosenka o Ignaszy Stiepanowie, synu Buławina83. Pierwsza zwrotka pieśni bardzo mi się podoba. Wzburzył się ojczulek nasz, Sławny cichy Don. Od źródła, od głowy, Aż po samo ujście. Była to właściwie pieśń Kozaków dońskich, lecz przejęli ją też Uralczycy, pokrewni im pochodzeniem. Zdziwiłem się bardzo, usły- 76 szawszy tę pieśń, gdyż przysyłani tu na służbę Uralczycy to przeważnie ludzie bywali, z Moskwy, z Petersburga, i śpiewaj ą wszystkie modne pieśni? czułe romanse, które słyszeli na Kozisze lub też w "salonach" ulic w rodzaju Mieszczańskiej lub Podjaczewskiej*. Zdziwiłem się bardzo usłyszawszy tego gwałciciela mody. Z przyjemnością słuchałem niewidzialnego śpiewaka, aż-umilkł albo może usnął; poszedłem więc za jego przykładem. Nad ranem przyśniło mi się, że do twierdzy nowopietrowskiej przyjechał feldmarszałek Saken8* wraz ze swym przyjacielem metropolitą kijowskim Jewgienijem i wezwał mnie do siebie. Nie miałem jednak żołnierskiego munduru, tylko szynel, w dodatku bez naramienników, więc zanim je przyszyli - obudziłem się i byłem serdecznie uradowany, że spotkanie to nie doszło do skutku. 13 lipca. Dziś sobota; kierunek wiatru wciąż ten sam: nord-west. To dobrze. Oznacza to, że łódź chcąc nie chcąc powinna doczekać się orenburskiej poczty. Im bliżej jest to radosne wydarzenie, tym bardziej rośnie moja niecierpliwość i lęk. Siedem ciężkich lat w tej sytuacji bez wyjścia nie wydawały mi się tak długie i straszne, jak te ostatnie dni próby. Ale wszystko w rękach Boga. Tłumiąc w sobie jak tylko umiałem te trujące wątpliwości, zabrałem się do mego niezawodnego przyjaciela Libelta i z przyjemnością gawędziłem z nim do samego wieczora. Potem poszedłem znów do drugiej baterii w nadziei, że znów usłyszę wczorajszego śpiewaka. Lecz spotkał mnie zawód. Wróciłem do ogrodu, położyłem się pod ulubioną wierzbą i - nie wiem jak się to stało - usnąłem i obudziłem się dopiero o świcie. Wyjątkowy, niebywały wypadek! Takie dni i takie wypadki powinienem odnotowywać w mojej kronice, ponieważ w ogóle mało sypiałem, ostatnio zaś sen opuścił mnie zupełnie. 14 lipca. Dziś niedziela. Wiatr wciąż ten sam. Czy nie czas, by zmienił kierunek na nord-ost? O, jakbym się ucieszył, gdyby choć jutro się odmienił. Lepszy najbardziej zdecydowany cios niż ta tępa, drewniana piła wyczekiwania. * Miejsca znane z domów rozpusty. 77 W południe wiatr tchnął świeżością i odchylił się na nord. Dobry znak! Dziś mija trzecia doba, odkąd nie odwiedzałem wertepów ohydy, tj. twierdzy. Jest to moje jedyne szczęście, że mogę bezkarnie uprawiać takie ukrywanie się, żeby zaś jeszcze chociaż przez dobę nie oglądać ordynarnej dekoracji wertepów oraz ich pijanych zbójów - nie ogoliłem się i nie poszedłem na nabożeństwo. Przed wieczorem zaś, aby uniknąć spotkania z tymi zbójami (mają zwyczaj w święta zakłócać spokój mieszkańców ogrodu), włożyłem czysty biały pokrowiec na czapkę, wsunąłem do kieszeni ogórek, rzodkiew i udałem się do Filemona i Baucydy. Filemon wbrew swemu dobremu usposobieniu był w złym humorze, Baucyda również, pomimo swego stałego uśmiechu, była nie w humorze: nawet nie pokazała mi nowego słomkowego kapelusza, o którym już coś niecoś słyszałem. Przypomniałem sobie przysłowie, że gość nie w porę gorszy od Tatarzyna, i zamierzałem już wyjść, lecz Filemon zatrzymał mnie prosząc, bym usiadł i ubłagał jego smutną Baucydę, żeby nam dała spróbować konfitur, dopiero co otrzymanych z Astrachania, sam zaś przyniósł szklankę zimnej wody; spróbowałem konfitur, po czym opowiedział mi o swym zmartwieniu. Nieostrożny, a może chciwy pilot, który podjął się dostarczyć mu towar z Astrachania, tak przeładował swą słabą łódź, że przy pierwszym porywie wiatru zmuszony był zatopić w morzu połowę ładunku. Na nieszczęście Filemona i Baucydy towary ich -- na które składały się dwie skrzynie rozgrzewających napojów i trzydzieści worków mąki - leżały na pokładzie i oczywiście pierwsze wyleciały za burtę. Ocalały tylko znikome drobiazgi: konfitury, cytryny, kiszone ogórki i słomkowy kapelusik. Szczera rozmowa łagodzi jak spowiedź nasze obolałe serca. Staruszkowie, opowiedziawszy mi o nieszczęściu, które ich dotknęło, wrócili do swego zwykłego stanu ducha. Filemon zaczai dobrodusznie kłamać o jakiejś potyczce z Francuzami w 1812 roku. Baucyda pokazała mi kapelusz i nawet mantylę, a na pożegnanie podarowała cytrynę. Rozkoszuję się nią dzisiaj, tzn. w poniedziałek, piję herbatę, opisuję wczorajszą wizytę i smutny wypadek, który naraził na straty handlowe mego Filemona i Baucydę. Jak się dowiedziałem, wczoraj, mimo że była to niedziela, żaden z pełniących służbę nie zjawił się w ogrodzie. Dziwna, niepojęta 78 antypatia do pachnącej zieleni! Wolą kurz i nieznośną, smrodliwą duszność twierdzy niż chłodny cień, kwiaty i drzewa ogrodu. Niezrozumiałe przytępienie zmysłu powonienia. Prawdziwi surowi synowie Bellony*. Jedyne, czym mogę sobie objaśnić ten brak zmysłu powonienia i wzroku u tych surowych dzieci Bellony - to wszechpotężna władczyni - wódeczka. W ogrodzie, proszę pamiętać, można wychylić kieliszeczek, nawet dwa, dlatego że sam komendant częstuje, nie można jednak uchlać się jak należy, nie ze względów na przyzwoitość, lecz tylko dlatego, żeby się nie znaleźć w Kalabrii, czyli na odwachu. Cóż to więc za przyjemność odwiedzanie ogrodu? Czyż nie lepiej w domu cichaczem apić się tak, żeby oko zbielało? Lepsze to niż ogród pachnący kwiatami! Niezależnie od tej głębokiej polityki tkwi w Wielkorusie jakaś wrodzona niechęć do zieleni, tego świeżego, wspaniałego ornatu matki-natury. Wielkoruska wieś - to według Gogola zwalone stosy szarych bierwion, z czarnymi otworami zamiast okien, wieczne błoto i wieczna zima. Nigdzie nie dojrzysz ani jednej zielonej gałązki, chociaż wokół zielenią się dziewicze lasy, wieś jakby naumyślnie wybiegła na gościniec z cienia tego dziewiczego ogrodu, ustawiła chaty w dwa szeregi wzdłuż drogi, wybudowała zajazdy, na uboczu zaś kaplicę oraz szynk i niczego więcej jej nie potrzeba. Niezrozumiała niechęć do piękna przyrody. Na Małorusi zaś - zupełnie inaczej. Tam wieś, a nawet miasto kryje swe białe gościnne chaty w cieniu czereśniowych i wiśniowych / sadów. Tam. biedny chłop, który się nigdy nie uśmiecha, otulił się T wspaniałą, wiecznie uśmiechniętą przyrodą i śpiewa swą smutną, / spod serca płynącą pieśń w nadziei na lepsze jutro. O, moja biedna, moja przepiękna ojczyzno! Czy prędko odetchnę twym ożywczym słodkim powietrzem? Bóg miłosierny - to moja niegasnąca ^nadzieja. / 15 lipca. Wiatr wciąż bez zmian: nord. Gdyby chociaż na ćwierć rumba odchylił się na ost, byłoby mi w każdym razie lżej. W czasie dwuletniej żeglugi po nie zbadanym jeszcze Morzu Aralskim85 ani razu nie spojrzałem na kompas, a w czasie ostatnich nieskończenie * Rzymska bogini wojny, siostra Marsa. 79 dłużących się dni przestudiowałem go najdokładniej. O, wietrze, wietrze! Gdybyś zechciał współczuć memu bezustannemu cierpieniu, przed trzema dniami wziąłbyś kierunek na nord-ost! Dziś siedziałbym już z ołówkiem w ręku na pokładzie jako argonauta tatarskiego okrętu dążącego do brzegów Kolchidy, czyli do Astra-chania; rysowałbym wówczas po raz ostatni widok mego więzienia; dobrze, gdyby się tak stało, ale jeśli inaczej - co wówczas ? "Wówczas sam już nie wiem co! Wczoraj wieczorem dwukrotnie obszedłem twierdzę i po powrocie do ogrodu, zmęczony, położyłem się pod umiłowaną wierzbą z mocnym postanowieniem zdrzemnięcia się bodaj pół godziny. Przez dwie doby nie zmrużyłem oka. Lecz Morfeusz jak zwykle zawiódł mnie, leżałem więc pod wierzbą i w roztargnieniu słuchałem gadania ogrodników, którzy rozłożyli się w pobliżu na trawie. Wśród nich był też uralski Kozak. On to właśnie przewodził w tej rozmowie czy też gadaninie. Po opisaniu różnych wypadków, jakie przeszedł w różnych marszach, zaczął opowiadać o czarownikach, nieboszczykach i wreszcie o samobójcach. Opowiedział historię jakiegoś samobójstwa, która mnie w ogóle nie zajęła, zainteresował mnie natomiast zabobon religijny o duszy samobójcy, który panuje wśród uralskich Kozaków. Opowiadał właśnie o nim. Samobójców grzebie się bez wszelkich cerkiewnych obrządków i nie na ogólnym cmentarzu; zakopuje się ich jak padlinę gdzieś daleko w polu. |W za-duszki krewni samobójcy lub po prostu dobrzy ludzie posypują jego mogiłę pszenicą, żytem, jęczmieniem lub jakimś innym zbożem, by ptaki dziobiąc ziarno błagały Boga o odpuszczenie grzechów nieszczęsnego. Co za poetyczne chrześcijańskie wierzenia. Za mojej pamięci na Małorusi na mogiłach samobójców odbywał się obrządek niemniej poetyczny, a zarazem iście chrześcijański, który z nakazu naszych światłych pasterzy został zniesiony jako zwyczaj pogański. f " Na Małorusi samobójców również grzebali w polu, i to zwykle przy skrzyżowaniu dróg. W ciągu roku od dnia śmierci każdy przechodzień lub przejeżdżający obok nieszczęsnego nieboszczyka powinien był coś rzucić na jego grób, chociażby miał rękaw od koszuli urwać i cisnąć, jeśli nie miał niczego innego. 80 Po upływie roku, w rocznicę jego śmierci, a najczęściej w zieloną sobotę - w wigilię Zielonych Świątek - palą nagromadzone rupjecie jako ofiarę oczyszczającą, a potem odprawiają nabożeństwo i stawiają krzyż na grobie nieszczęsnego. Czy może być modlitwa wznioślejsza, czystsza i milsza Bogu od tej, którą wznoszą za duszę grzesznika zmarłego bez pokuty? Religia chrześcijańska jak troskliwa matka nie odtrąca od siebie nawet przestępców, których też uważa za swe dzieci, za wszystkich się modli i wszystkim wybacza, f Przedstawiciele zaś tej łagodnej, pełnej miłości religii odpychają właśnie tych, za których powinni się modlić. Gdzież jest miłość, którą zalecał nam z krzyża nasz miłujący ludzkość Zbawiciel? Cóż pogańskiego znaleźliście wy, fałszywi nauczyciele, w tej chrześcijańskiej, wszystko wybaczającej ofierze ? W brewiarzu Piotra Mohyły86 jest modlitwa, uświęcająca braterstwo w krzyżu. W najnowszym brewiarzu ta iście chrześcijańska modlitwa zastąpiona została modlitwą o wypędzenie złego ducha z człowieka opętanego tą domniemaną chorobą oraz modlitwą o oczyszczenie naczynia skalanego przez mysz. Tego nie można nazwać nawet pogańskimi modlitwami. Oświeceni przez Boga duchowni pasterze cerkwi usiłują zaszczepić wiek dwunasty wiekowi dziewiętnastemu. Za późno się spostrzegli. Turkmeni i Kirgizi nie wystawiają ani wspaniałych nagrobków, ani pomników swym świętym i bohaterom; nad trupem świętego gromadzą szkaradną kupę kamieni oraz wielbłądzie, końskie i baranie kości - resztki składanych ofiar - wbijają mocną, drewnianą żerdź, czasami uwieńczoną oszczepem, i okręcają tę żerdź różnokolorowymi łachmanami. Na tym kończy się pośmiertny hołd, składany świętym. Grzesznikom natomiast, stosownie do pozostawionego przez nich bogactwa, stawiają mniej lub więcej wspaniałe pomniki. Naprzeciw pomnika, na dwu niewielkich ozdobnych słupkach umieszczają dwa kaganki: w jednym - bliscy i krewni nocami palą barani łój, do drugiego zaś - nalewają w dzień wody dla ptaków, aby po napiciu się wody pomodliły się za duszę grzesznego a kochanego nieboszczyka. Milcząca, poetyczna modlitwa dzikusa jest wzniosła i czysta, wzbudziłaby jednak wątpliwość naszych Pamiętnik 6 gj^ oświeconych arcypasterzy; zakazaliby takiej modlitwy jako pogańskiego świętokradztwa. 16 lipca. Po zachodzie słońca ściemniło się i o pierwszej w nocy kierunek wiatru zmienił się na siid-ost; wiatr był spokojny i równy, taki właśnie, jaki potrzebny jest naszej pocztowej łodzi. Doczekawszy się świtu, wdrapałem się na najwyższą nadbrzeżną skałę, na której przesiedziałem aż do chwili, kiedy mi się zachciało jeść, tzn. do południa. Nie widząc na horyzoncie ani oczekiwanego, ani żadnego innego żagla, zgnębiony, udałem się do ogrodu i w oczekiwaniu obiadu zabrałem się do podróżnej szynki. Mego wędzonego produktu ubywa z każdym dniem. Jeszcze parę dni oczekiwania, a z szynki pozostaną nieprzydatne resztki. To głupstwo, jeśli pojadę przez Astrachań. Tam są sklepy sarepskich* kolonistów, są też z pewnością masarnie. Niemiec bez kiełbasy nawet dnia nie przeżyje, a więc wędzony artykuł można będzie uzupełnić. Ale jeśli wypadnie przejechać przez Guriew i Uralsk po złotodajnych i srebrnych brzegach szacownego Uralu**? Co wówczas? Apetyt - do torby, a zęby - na półkę. A może dla uniknięcia głodowej śmierci udawać wróżbitę, a raczej - męczennika za wiarę, ekskomunikowanego popa. Wówczas, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, człowiek będzie miał wszystko, poczynając od kajmaku i dżurmicy***, a kończąc na grzechu nieczystości. Matka zaproponuje świętemu męczennikowi swą jedyną córkę do nocnej zabawy. Obrzydliwość przerastająca wszelkie pogaństwo. W roku 1848 po trzymiesięcznej żegludze po Morzu Aralskim wróciliśmy do ujścia Syr-Darii, gdzie mieliśmy spędzić zimę. Przy forcie na wyspie Kcs-Aralu, gdzie stał garnizon uralskich Kozaków, zeszliśmy na brzeg. Uralczycy na widok mojej szerokiej jak łopata brody natychmiast wykombinowali, że jestem na pewno męczennikiem za wiarę. Zaraz też donieśli o tym swemu dowódcy, esau-łowi Czartorogowowi, a ten, nie w ciemię bity, zaprowadził mnie * Sarepta - miasto nad Wołgą w dawnej gub. carycyńskiej (obecnie obwód stalingradzki) w 1920 r. przemianowane na Krasnoarmiejsk. ** Mowa o rzece Ural. *** Śmietana i zsiadłe mleko. 82 •w szuwary i bęc przede nmą na kolana. - "Pobłogosławcie, ojcze! - powiada. - My - powiada - o wszystkim już wiemy". Ja również, nie w ciemię bity, zorientowałem się, o co chodzi, i przeżegnałem on w najbardziej "raskolniczy" * sposób. Zachwycony esauł ucałował mą rękę, wieczorem zaś wydał taką ucztę, o jakiej nam się nawet nie śniło. Wkrótce po tym wypadku, już po zgoleniu brody, udałem się do Raim, gdzie była główna fortyfikacja nad brzegiem Syr-Darii. W Raim Uralczycy przyjęli mnie z cichym uwielbieniem, a ich dowódca, pułkownik Marków, też nie w ciemię bity, poprosił o błogosławieństwo i zaproponował mi dwadzieścia pięć rubli, których przyjęcia nierozsądnie odmówiłem. W ich pojęciu był to akt bezprzykładnej bezinteresowności, co pobudziło pobożnego starca do projektu odprawienia potajemnych rekolekcji, w szałasie, w tabunie, a o ile okoliczności pozwolą - przyjęcia świętych sakramentów z rąk tak niezwykłego pasterza jak ja. Żeby nie mieć więcej kłopotów z tymi wyjątkowymi siwymi głupcami, pośpiesznie opuściłem fort i od tego czasu systematycznie, dwa razy w tygodniu, golę sobie brodę. Gdyby ten głupi i śmieszny wypadek zdarzył się gdzieś na Uralu, gdzie są kobiety, nie wykręciłbym się tak łatwo od tych fanatyków. Cały fanatyzm, cała ta ohyda gnieździ się w ich rozpustnych córkach i żonach. Więzienie w Uralsku jest stałe przepełnione dezerterami z wojska, ich rzekomymi duszpasterzami, i pomimo wyraźnych poszlak tamtejsi ludzie odnoszą się z uwielbieniem do tych zbójów i włóczęgów. I nie są to zwykli żołnierze, lecz poważani Kozacy, piastujący wyższe stopnie wojskowe. Niepojęte zacofanie. Po południu wiatr zmienił kierunek na siid-west, wprost na dziób pocztowej łodzi. 17 lipca. Wiatr jak zaczarowany wieje wciąż w tym samym kierunku. Nad wieczorem od strony Astrachania ukazał się na horyzoncie parostatek. W twierdzy powstał ruch, kiedy dostrzeżono to niezwykłe zjawisko, specjalnie zaś poruszony był kapitan Kosariow * Staroobrzędowy. 6* 83 ze swoją honorową wartą i gońcami. Kogóż przywozi statek? Nikt nic nie wie. Lecz wszyscy, nawet najbardziej mierni fantaści, domyślają się, że jeśli nie wielkiego księcia Konstantego, to z pewnością admirała Wasilijewa, astrachańskiego gubernatora. Tego ostatniego przypuszczenia czy też domysłu kapitan Kosariow z początku nawet nie brał pod uwagę. Lecz słuchając wywodów swego uczonego przyjaciela, lekarza Nikolskiego, o niemożliwości takiego wprost historycznego faktu w tak zapadłym kącie imperium jak nasza twierdza, zawahał się; uczony zaś mąż poparł swe zdanie historycznymi faktami, zaznaczając, że od czasów Piotra Wielkiego nikt z członków rodziny carskiej nie odwiedził nie tylko półwyspu Mangyszłak, lecz nawet znanego portowego miasta Astrachania. Był to argument nie do obalenia. Lecz bystry kapitan Kosariow zorientował się i powiedział: "No to cóż? Jeśli nie wielki książę, to w każdym razie gubernator; a to jednak generał i warta honorowa jest niezbędna". Na tak prosty argument nawet uczony mąż nie wiedział, co odpowiedzieć. Ale niestety! Podczas gdy uczony eskulap szukał rozwiązania zagadki w swym umyśle, tajemnica została wyjaśniona. Przycwa-łował kozak z przystani i zameldował komendantowi, że na parostatku poza jego dowódcą, lejtnantem Poskoczynem-nie ma nikogo. Góra urodziła mysz. Komendant wysłał bryczkę po kapitana parostatku i kazał go prosić do swego ogrodu. Ja zaś - by wykorzystać wyprawę do twierdzy - zaszedłem do koszar i ogoliłem się; potem wstąpiłem do Mo-stowskiego. Ubawiliśmy się tym wydarzeniem i przypomnieliśmy sobie o podobnym wypadku w twierdzy orskiej; było to w 1847 roku; zaczęliśmy rozmowę o tej twierdzy, która dobrze upamiętniła się nam obu. Mostowski swoim niemalowniezym stylem tak żywo opisał tę niemalowniczą twierdzę w pustyni, że słuchałem go z przyjemnością i pierwsze mroczne dni mojej niewoli rozjaśniły się i wywołały uśmiech wspomnienia. Czyżby i obecna sytuacja mogła też kiedyś wywołać uśmiech i jasne wspomnienie? Fakt niezbity, ale jednak trudno w to uwierzyć. O godzinie dziewiątej wieczorem wróciłem do ogrodu, gdzie jeszcze zastałem gości hałaśliwie nadskakujących komendantowej. Lecz tak bardzo miałem dość tych astrachańskich marynarzy, płytkich samo- 84 chwałów, że gdy usłyszałem z daleka ich donośne głosy, zrobiłem pół obrotu w prawo i w oczekiwaniu świtu obszedłem wokół całą twierdzę. Nadprogramowy spacer znużył mnie i zmusił, ku wielkiemu niemu zadowoleniu, do wcześniejszego ułożenia się do snu, za co •w duszy czułem wdzięczność do astrachańskich marynarzy. Sen jednak nie był tak spokojny, jak mogłem się spodziewać: •w ciągu nocy budziłem się kilkakrotnie i obserwowałem -\viatr. Przed świtem wiatr ucichł, ja zaś w nadziei na jego niestałość - uspokoiłem się i usnąłem. Śnił mi się Kulisz, Kostomarow87 i Siemion Artiemow-ski, których spotkałem jakoby w Łubnach, w czasie "uspienskiego"* jarmarku; Kulisz i Kostomarow wyglądali zwyczajnie, Artiemowski zaś był w jakimś tatarskim ubraniu i w tym fantastycznym stroju *, przedstawiał się Piotrowi Wielkiemu, gdy tymczasem ja rysowałem / młodego ślepego lirnika ubranego po tyrolsku. Dalszy ciąg tegq j chaotycznego snu przerwał mi usłużny diad'ka: przyniósł mi do'' ogrodu nowy kitel i obudził, za co został poczęstowany olbrzymim ogórkiem i rzodkwią. Wiatr nie zawiódł mych nadziei: rankiem zmienił kierunek na siid-ost. Parostatek opuścił rano przystań i popłynął do Kizlaru. Odprowadziłem go oczyma do horyzontu, potem zabrałem się do mojej herbaty i do pamiętnika. 18 lipca. Gdy skończyłem opowiadanie o wczorajszych wypadkach i zacząłem marzyć o kieliszku wódki i skromnym kawałku szynki, przysłała po mnie Bażanowa zapraszając na filiżankę kawy. Ucieszyło mnie to. Poszedłem. Zastałem tam również komendantową Uskową; po przywitaniu się rozmowa zeszła na temat wczorajszych gości. Zapytałem o cel ich krótkotrwałego pobytu na naszych brzegach i na to moje bezpośrednie pytanie otrzymałem pośrednią i zagmatwaną odpowiedź z nic nie wyjaśniającymi dygresjami. Słowem, z miłych ust usłyszałem tyle niedorzeczności, że niejednemu nie uda się usłyszeć tyle w modnym salonie. Gości było nie dwoje, jak przypuszczałem, lecz pięciu i oprócz marynarzy - kapitana statku oraz jego szturmana, wielce wykształconego młodego człowieka (jak * 15 sierpnia, święto Matki Boskiej Zielnej. 85 wynikało ze słów opowiadających pań) - trzech cywilów: - dwaj uczeni, a trzeci doktor; statek zaś krąży koło naszych brzegów w celach jakichś obserwacji, a cywile prawdopodobnie nie są uczonymi, tylko zwykłymi szpiegami politycznymi, gdyż mówili wciąż o wpływie na tutejszą turkmeńską hordę. Jeden z nich, ten młodszy, blondyn o włosach długich, a la muzyk*, może być rzeczywiście uczonym, bowiem wraz z M. Danilewskim i innymi brał udział w ekspedycji Baera i tak samo jak Baer zbiera leśny piołun oraz inne zioła; zapytywał o mnie, ale w sposób tak dwuznaczny, że miłe rozmówczynie nawet częściowo nie mogły zaspokoić jego ciekawości: domyślam się, że uchyliły to kłopotliwe, według ich mniemania, pytanie i swoim zwyczajem skierowały paplaninę na Astrachań, na tamtejsze perskie sklepy z kanausem** oraz innymi tanimi materiałami. Gdyby to był jako tako solidny człowiek, to jakie wyniósłby wrażenie o naszym dobrym wychowaniu, o śmietance tutejszego damskiego towarzystwa? Chyba - że to zapleśniała, przekiszona śmietanka. Po otrzymaniu wyczerpujących wiadomości o wczorajszych tajemniczych gościach, przestałem oczywiście o nich myśleć, do samego obiadu leżałem pod wierzbą i czytałem Libelta. O wietrze również usiłowałem nie myśleć. Zatruje mi duszę - ten przeklęty eiid-west. Gdyby choć na jedną dobę, choć na pół doby zechciał wziąć kierunek na ost - byłbym wolny. Nieznośna udręka! Przy obiedzie znów rozmowa zeszła na zagadkowych podróżników ł dzięki komendantowi Uskowowi tajemnica została prawie wyjaśniona. Wśród wczorajszych przybyszów nie było głównego motoru całego tego zamieszania, mianowicie astronoma, który pozostał na pokładzie parostatku, by dokonać obliczeń. Ten znawca gwiazd został przysłany przez departament hydrograficzny w celu skontrolowania pomiarów astronomicznych, dokonanych w roku ubiegłym na brzegach Morza Kaspijskiego przez mniej wprawnego astronoma. Taki był prawdziwy cel niespodziewanego przybycia parostatku. A dwaj uczeni, którzy zaszczycili swoją wizytą ogród i jego miłe * Jak u chłopa. ** Gatunek materiału. 86 mieszkanki, to nikt inny, tylko urzędnik - domniemany agent polityczny - udający się na służbę do miasta Baku oraz nauczyciel literatury w gimnazjum astrachańskim, spędzający w ten sposób •wakacje, prawdopodobnie zresztą jakiś mój ziomek, gdyż przesłał mi pozdrowienie za pośrednictwem tutejszego plac-adiutanta, za co jestem mu serdecznie wdzięczny. Tajemnicze wydarzenie, ku zdziwieniu naszych romantycznych pań, znalazło wyjaśnienie proste, a nawet prozaiczne. Nowina jednak, którą zakomunikował komendantowi zdążający do Baku urzędnik, wydaje mi się zwykłym wymysłem przyszłego "wielkiego" administratora. Opowiedział on, nawet ze szczegółami, o powstaniu na Morzu Kaspijskim handlowego przedsiębiorstwa żeglugi parowej opartego na zasadach Triesteńskiego Lloydu, o tym, że już wzywa ono oficerów marynarki do służby z prawem awansu na parostatkach towarzystwa i że już są mianowani trzej dyrektorzy, i że on - ów przyszły wielki administrator - jedzie do Baku celem objęcia stanowiska pomocnika dyrektora, którym jest niejaki baron Wrangel88. Roczne uposażenie jego wynosić będzie tysiąc pięćset rubli w srebrze. Co będzie robił ten Lloyd na Jeziorze Kaspijskim? Jakie funkcje mają być powierzone temu pomocnikowi dyrektora, który - jak sam twierdził - dopiero co skończył Uniwersytet Petersburski ? O zachodzie słońca wiatr wziął kierunek na siid-ost, ale słabiutko, beznadziejnie. Czy skończy się wreszcie ta nędzna wegetacja, to jednostajne opisywanie w pamiętniku najbardziej monotonnych, wlokących się bez końca dni? 19 lipca. O zachodzie słońca wiatr się ochłodził i wziął kierunek na nord. Ucieszony tym nieoczekiwanym zjawiskiem, zacząłem spacerować wokół twierdzy i do świtu obszedłem ją cztery razy, to znaczy, że bez odpoczynku zrobiłem dwanaście wiorst. Przyzwoity spacerek, nie czułem jednak najmniejszego zmęczenia. Noc jest księżycowa, wspaniała, nie przeniosłem więc swego obozu do altanki: pozostałem pod wierzbą, by według wiatraczka na gołębniku móc łatwiej orientować się w kierunku wiatru. Zegar w twierdzy wybił już dwunastą, a wiatr ani nie zmienił kierunku, ani też nie osłabł. Oczekując na dobry znak - zdrzemnąłem się; Morfeusz na swych 87 czarodziejskich skrzydłach przeniósł mnie do twierdzy orskiej i w jakiejś tatarskiej lepiance znalazłem M. Łazarewskiego, Łowickiego89 i jeszcze jakichś ziomków, którzy grali na skrzypcach i śpiewali ukraińskie pieśni. Przyłączyłem swój głos do tego chóru i śpiewaliśmy harmonijnie i zgodnie: "U stepu moja mohyla z witrom howoryła,"* Nie kończąc tej pieśni, zaczęliśmy inną, a mianowicie Petrusia, przy czym tak głośno zaśpiewałem: "Lublu, mamo,, Petrusia, Pohoworu bojusia"** że chór zamilkł, ja zaś przy ostatniej nucie obudziłem się. Orzeźwiony słodkim snem, spojrzałem na wiatraczek. Wiatr, chwała Bogu, nie zmienił kierunku. Przypomniałem sobie kilka wierszy o szczęśliwym, białolicym rywalu Hryciu i usnąłem ponownie, błagając Morfeusza, by pozwolił mi kontynuować przerwany miły sen. Morfeusz wysłuchał moich modłów, ale niezupełnie. Przeniósł mnie do jakiegoś wschodniego miasta pełnego wysokich jak igły minaretów. W ciasnej uliczce tego miasta niby spotykam renegata Mikołaja Erastowicza Pisariewa w zielonym zawoju, z długą brodą, a bezręki Bibikow i Sofia Gawriłowna Pisariewa siedzą na balkonie także w strojach tureckich. Rozmawiają o kijowskim paszafyku***. Obudziłem się nagle, gdyż na twarz skoczyła mi lodowata żaba. Przeniosłem swoje posłanie do altanki i znów skuliłem się pod płaszczem, lecz mimo wielkich wysiłków nie mogłem usnąć. Przed oczyma wciąż majaczył mi renegat Pisariew ze swym wszechmocnym protektorem oraz bezdusznie piękną żoną. Gdzie jest teraz? Co się dzieje z tym genialnym łapownikiem i jego "dziewiczą" pomocnicą? Słyszałem już tu, w twierdzy, że z Kijowa został przeniesiony do Wołogdy w charakterze cywilnego gubernatora i że w Wołogdzie * W stepie moja mogiła z wiatrem rozmawiała. ** Kocham, mamo, Pietrusia A obmowy boję się. *** Paszałyk - teren samowładnego panowania tureckiego paszy. 88 iakiś podwładny mu urzędnik publicznie spoliczkował go w cerkwi, w czasie nabożeństwa. Gdzie ukrył się ten zdemaskowany publicznie łapownik90 po tej zaiste uroczyście głośnej scenie - nie wiadomo, l W oczekiwaniu świtu opierając się na tym pełnowartościowym temacie, zbudowałem szkic poematu w rodzaju Angelo Puszkina, przenosząc pole działania na wschód i nadając mu tytuł: Satrapa i derwisz. Przy bardziej sprzyjających warunkach muszę koniecznie zrealizować ten zręcznie zaprojektowany plan. Szkoda, że źle władam rosyjskim wierszem, gdyż ten oryginalny poemat powinien być napisany w języku rosyjskim. Mam też w zanadrzu pewien plan, osnuty na tle zajść w orenbur-skiej satrapii. Może wykorzystać go jako jaskrawy epizod do Satrapy i derwisza? Nie wiem tylko, co począć z kobietami. Na Wschodzie kobiety - to milczące niewolnice, w tym zaś poemacie powinny odgrywać główne role: muszę ukazać je takimi, jakimi były w rzeczywistości: a więc jako nieme, bezduszne motory haniebnego działania. Gdybym wiedział, że oskubana "Jaskółka" (nazwa łodzi pocztowej) nie przyniesie mi wolności - to dziś jeszcze zabrałbym się do dzieła wbrew przysłowiu: śpiesz się powoli. Gdy zapisywałem swoje sny, wiatr skierował się na west, i "Skowronek" (druga łódź pocztowa) na pełnych żaglach pomknął do Guriewa. Nieznośny wiatr! Dręcząca niepewność! 20 lipca. Dzień proroka Eliasza. Eliasz kosmaty*, tak nazywa go Biblia. Prawdopodobnie ten biblijny cynik był analfabetą, gdyż nie zachowały się po nim żadne proroctwa w piśmie, jak po innych prorokach. Palestyńscy mahometanie (jeśli wierzyć Norowowi91) otaczają go taką samą czcią jak żydzi i chrześcijanie. Dzień Eliasza, Eliaszowy jarmark w Romnach, teraz zdaje się, że w Połtawie. W roku 1845 widziałem przypadkowo te słynne targi. Przez trzy dni łykałem kurz i poniewierałem się na ziemi w namiocie Świeczki. Sam siebie nazywał on tylko ogarkiem dużej świecy - i to w dodatku łojówki. Był to syn pułkownika Świeczki, który * Aluzja do błyskawic, uważanych przez lud za włosy Eliasza. 89 w Kijowie w czasie kontraktów92 wykupił cały zapas szampana: wykupił dla żartu, bez jakiegoś handlowego celu, po to tylko, by zakpić nieco z polskich panów, którzy przybyli do Kijowa na hulanki: w swoim miasteczku Horodyszcze (powiat piratyński) urządził specjalne rogatki, przez które nie mógł nikt przejść ani też przejechać karetą, dopóki nie został nakarmiony do przesytu i spity do nieprzytomności. Nie należy się dziwić, że po takich żartach z dużej świecy pozostał zaledwie ogarek, który też niedługo zgasł. Niech ci ziemia lekką będzie, mój szlachetny druhu!93 Wówczas to po raz pierwszy widziałem w roli Czupruna (Moskal-czariwnyk9*) genialnego aktora Solenika95; wydał mi się bardziej naturalny i wytworniejszy od Szczepkina. Po raz pierwszy i ostatni słyszałem wtedy i widziałem moskiewskich Cyganów, w czasie ich popisu przed remontierami* oraz inną pijaną publicznością; na zakończenie swego dziko rozpustnego koncertu zaśpiewali chórem: Kurz na drodze opadł, Drzewa śpią i wokół Cisza. Czekaj chwilę - Znajdziesz także spokój... dając w ten sposób do zrozumienia swym pijanym protektorom, że chcieliby również nieco odpocząć, aby zebrać siły na jutrzejsze pijaństwo. Czyż mógł przypuszczać wielki poeta niemiecki, a wraz z nim nasz wielki Lermontow, że ich głęboko poetyczne wiersze będą w sposób ordynarny i dziki wyśpiewywane przez pijane Cyganki przed gronem pijanych remontierów? Nawet nie śniła im się tak nędzna parodia. Cóż było godnego uwagi na owym niezwykłym targowisku? Zdaje mi się, że nic więcej. Poznałem tam jeszcze rozpustnego starego Ja-kubowicza (ojca dekabrysty96) oraz jego młodszego synaQuasimodo; pożyczyłem mu na słowo honoru dwa półimperiały**, które oczywiście przepadły. Poznałem też jednego z licznych członków rodziny * Oficer zakupujący młode konie dla wojska. ** Rosyjska moneta złota wartości pięciu rubli, a po 1897 r. - siedmiu i pół rubla. 90 Rodzianki, na trzeci zaś dzień mego pobytu w Koninach kupiłem iakiegoś materiału na kamizelkę i funt dońskiego bałyku* i wraz z wyżej wymienionym Rodzianką opuściłem tę otchłań udając się na szlak romodanowski. Oto wszystko, co zdołałem sobie przypomnieć w wolnej chwili o romnowskim jarmarku z okazji dnia Eliasza. 20 lipca. To dzień, w którym miałem nadzieję pożegnać me więzienie, jak pisałem do Łazarewskiego i Kucharenki. Wiatr jednak, uosobienie losu, zadecydował inaczej. Co mam czynić? Posiedzimy jeszcze nad morzem i poczekamy na pogodę. W ciągu dnia Eliasza i następnej nocy wiatr ani drgnął. Martwa cisza. 21 lipca. Po zapisaniu wspomnień z Romnów i z racji niedzieli poszedłem do twierdzy, by się ogolić i dowiedzieć od pierwszego podoficera Kulicha, że o godzinie dziewiątej przyszła łódź pocztowa. Po ogoleniu się z ciężkim sercem wracałem do ogrodu: wychodząc z twierdzy spotkałem intendenta szpitala wojskowego, Bażanowa, który pierwszy powinszował mi wolności w dniu 21 lipca 1857 roku, o godzinie 11 rano. O godzinie pierwszej otrzymałem list od Zaleskiego z dnia 30 maja. Od godziny trzeciej po południu do trzeciej po północy piliśmy z Fijałkowskim97 pod wierzbą herbatę z cytrynówką, przeczytaliśmy na wyrywki kilka fragmentów z Libelta i stwierdziliśmy, że takie książki jak ta są pisane dla więźniów, którym zabroniono nawet czytania Biblii. Uwaga dość ostra, ale ścisła, o tym jednak- w wolnej chwili. 22 lipca. Z racji radosnej dla mnie wiadomości można by pozostawić pewną lukę w tej prozaicznej kronice, ponieważ jednak w czynnościach mego codziennego dnia, a raczej w mej bezczynności nie zaszła żadna zmiana i nie należy się jej spodziewać przed 8 sierpnia, wobec tego, celem uniknięcia całkowitego nieróbstwa, a przede Wszystkim kuszącej cytrynówki, będę bez naruszenia ustalonego * Bałyk (tur. ryba) - we lżony grzbiet jesiotra. 91 porządku co dzień rano nastawiać swój czajnik i data za datą, w szyku bojowym, jak żołnierskie szeregi, prowadzić swój pamiętnik. Przy bezczynności - nawet to jest pracą. Komendant Uskow powiedział mi dziś, że nie będzie mógł dać mi przepustki z twierdzy nowopietrowskiej przez Astrachań do Petersburga, ponieważ nie ma rozkazu zwolnienia z korpusu, i o ile rozkaz taki nie nadejdzie następną pocztą, to planowana przeze mnie malownicza, spokojna i tania podróż po Wołdze nie dojdzie do skutku. Biedzie tej jednak można zaradzić. W Orenburgu przy pomocy mych przyjaciół Biurna i Gerna98 będę mógł uzupełnić swe nadszarpnięte finanse. Szkoda tylko, że przez to niepotrzebne odchylenie od prostej drogi będę musiał wyrzec się zwiedzenia w bieżącym roku wystawy w Akademii: spóźnię się; jeszcze bardziej żałuję, że muszę przesunąć termin radosnego spotkania z M. Łazarew-skim oraz innymi ziomkami-przyjaciółmi; najbardziej jednak przykro mi, że zupełnie zbędny tysiąc wiorst dzieli mnie od chwili najwyższego szczęścia, od chwili, w której z serdeczną łzą wdzięczności ucałuję ręce mej najszlachetniejszej obrończyni, hrabiny Nastasji Tołstoj i jej wspaniałomyślnego małżonka, hrabiego Fiodora Pie-trowicza. O, moi szlachetni dobroczyńcy! Bez waszego ludzkiego wstawiennictwa, bez waszego serdecznego przyjacielskiego współczucia dla mego smutnego losu zgnębiłby mnie w ponurym zamknięciu ten wszechmocny satrapa. Dziękuję wam, moi orędownicy, moi wybawiciele! Cała radość, całe szczęście, cała moja jasna przyszłość jest tylko waszą zasługą, moi jedyni, święci orędownicy! Do hrabiego Fiodora Pietrowicza wyślę list najbliższą pocztą. O, jak nie chciałbym wypisywać tych bezdusznych gryzmołów, które wyrażają jedynie wymuszoną wdzięczność i nic ponad to. Do hrabiny Nastasji Iwanowny nie mogę teraz pisać: wszystko, cokolwiek bym napisał, nie będzie nawet cieniem tego uczucia zachwytu i tej słodkiej wdzięczności, którą przepełnione jest moje serce; mogę ją wyrazić jedynie łzami wdzięczności przy osobistym spotkaniu. Do Łazarewskiego zamiast listu wyślę dwa zeszyty mego pamiętnika; niech je czyta z Siemionem Artiemowskim w oczekiwaniu na mnie - swego serdecznego i szczęśliwego przyjaciela. 92 Starczy na dzisiaj. Pójdę do twierdzy, zdobędę nowy atrament u Kulicha, nowe pióro i papier ria trzeci zeszyt tego pamiętnika. Zaczyna się nowa epoka w moim starym życiu. I wszystko powinno nowe. 23 lipca. Kulich, zaopatrzywszy mnie w papier, pióro i atrament, zaproponował wspólny - może już ostatni - obiad. Wobec tak wzruszającego argumentu trudno było odmówić: zgodziłem się więc tyni chętniej, że nawinął się także Fijałkowski, wesoły i mądry chłop, który również nie wymówił się od wzięcia udziału w tej żołnierskiej uczcie. Kulich, jako magazynier, do zwykłego kapuśniaku i kaszy dodał kawałek smażonej baraniny, ja wyjąłem z kieszeni wielki ogórek (bez tego smakołyku nie zjawiałem się w twierdzy), Fijałkowski wyciągnął z kieszeni i postawił na stole butelkę wódki. Bez przepychu, lecz z apetytem, w serdecznej i wesołej atmosferze zjedliśmy obiad i daj Boże wszystkim dobrym ludziom co dzień taki spożywać. Przy obiedzie i po obiedzie Fijałkowski w sposób zabawny kpił z Kulicha, z jego rangi, w szczególności zaś z jego ciepłej posadki. Kulich, by uwolnić się wreszcie od niewyczerpanego w dokuczliwości Fijałkowskiego, zwrócił się do mnie z zapytaniem: jak mi się podoba książka, którą przywiózł dla mnie z Uralska ? Oczywiście, odpowiedziałem, że bardzo mi się podoba. Na to Fijałkowski głośno się roześmiał i nazwał Libelta po prostu durniem za to, że napisał taką książkę, Przewłockiego za to, że ją kupił, Kulicha zaś - podwójnym durniem za to, że pięćset wiorst niósł na swych plecach to beztreściwe, grube tomisko. Kulich obraził się nie na żarty za tę bezczelną krytykę i domagał się wyraźnych argumentów uzasadniających to ordynarne oszczerstwo. By zapobiec kłótni, zaprosiłem obu przyjaciół do ogrodu na herbatę. Zaproszenie zostało przyjęte, udaliśmy się więc pod wierzbę. Libelta miałem pod poduszką; w oczekiwaniu na herbatę zaproponowałem Fijałkowskiemu, żeby przeczytał głośno jedną stronę tego wielkiego utworu: chętnie spełnił mą prośbę. Kulich nie uwierzył temu, co słyszał. Myślał, że Fijałkowski improwizuje i w dalszym ciągu kpi z niego, wyrwał mu z rąk książkę i sam przeczytał cały rozdział o fantazji. - "Co ?" - zapytał Fijałkowski naiwnie zdumionego Kulicha. - "Przewłocki - odpowiedział - to cy- 93 r1 wilizowany dureń i tyle". Fijałkowski z poprzednią mocą wznowił swoje "drwiny", dopóki nie przerwał mu swym przyjściem nasz wspólny "przyjaciel" Campinioni. Ten bezwstydny pijaczyna dla kieliszka cytrynówki miał czelność podejść do nas i powinszować mi wolności. Wstaliśmy i rozeszliśmy się w różne strony, pozostawiając do całkowitej dyspozycji gościa czajnik i butelkę z wódką. Grzeczność za grzeczność. Noc była cicha, księżycowa - cudowna noc! Długo spacerowałem po ogrodzie, a nasze delikatne panie (komendantowa TJskowa i Ba-żanowa) w obawie przed zaziębieniem siedziały przy łojowym ogarku w smrodliwej kirgiskiej jurcie i oczywiście plotkowały. Gdyby tak zaproponować im estetykę Libelta: co by z nią zrobiły? Z pewnością użyłyby na papiloty. I to jest zrozumiałe. Dla człowieka-materia-listy, któremu Bóg odmówił świętego a radosnego uczucia zrozumienia jego łask i odwiecznego piękna, dla takiego półczłowieka wszelka teoria piękna jest tylko czczą paplaniną, dla człowieka zaś obdarzonego boskim darem odczuwania - tego rodzaju teorie są również tylko paplaniną, a nawet czymś gorszym, bo szarlatanerią. Gdyby ci anemiczni uczeni esteci, ci chirurdzy piękna, zamiast teorii pisali historię sztuk pięknych - byłaby z tego oczywista korzyść. Yasari" przeżyje całe legiony Libeltów. 24 lipca. Przed świtem była burza, spadł ulewny deszcz i do jaru obok ogrodu napłynęło ze skalistych wąwozów tyle wody, że mogła po niej pływać spora łódź, czego też ja oraz Iraklij Aleksandrowicz nie omieszkaliśmy wykorzystać po obiedzie. Szkoda tylko, że ten jar ma piaszczysty grunt i że woda nie może się tam długo utrzymać: cóż by to była za ozdoba i pożytek w takiej bezwodnej okolicy! Wieczorem kapitan Kosariow oznajmił mi, roszcząc sobie pretensję do wdzięczności z mej strony, że z polecenia komendanta wydał półbatalionowi rozkaz zwolnienia mnie, za co złożyłem najniższe podziękowanie panu komendantowi. 25 lipca. Cały dzień spędziłem w gościnie u Mostowskiego, na pobliskiej przystani. Ukarano go tygodniowym aresztem z rozkazu 94 L okręgowego dowódcy artylerii, generała G. Freimana, na skutek intryg intendenta, wstrętnego radcy dworu, Mieszkowa100. Aresztowanie Mostowskiego - to nic innego jak tylko pozór, a pan radca' zmuszony był podać się do dymisji i przekazać swe stanowisko podpułkownika niższemu rangą, niejakiemu ogniomistrzowi Michajle Jwanowowi. Jest to także swego rodzaju maska. Przed wieczorem przyjechał na przystań komendant i zabrał mnie ze sobą do ogrodu, a wieczorem jeździliśmy znowu łódką po deszczowym, stawie. 26 lipca. Dziś przez cały dzień aż do północy pracowałem nad listeni do hrabiego Fiodora Pietrowicza Tołstoja, ale nie mogłem sobie jakoś z nim poradzić. Chciałem wypowiedzieć się w sposób najbardziej prosty i szlachetny, wychodzi zaś albo górnolotnie aż do śmieszności, albo też czule aż do absurdu, albo wreszcie z takim pochlebstwem, które graniczy z podłością; ani rusz nie wychodzi tak, jakbym chciał. Prawdopodobnie dlatego tak mi się wszystko nie udaje, że jeszcze nie oprzytomniałem z radości. Trzeba zaczekać, mam jeszcze czas: przed 8 sierpnia poczta nie odejdzie z twierdzy. Tak, mam jeszcze czas. Może napisać brulion, a potem stopniowo, w wolnych chwilach poprawiać, aby nie wyszło zgodnie z przysłowiem: co nagle, to po diable, jak zdarzyło mi się, kiedym odpowiadał na list hrabiny Nastasji Iwanowny z dnia 12 października ubiegłego roku. Ona pierwsza zawiadomiła mnie wówczas o nadchodzącej wolności. W odpowiedzi wypisałem takie jakieś ekstatyczne bzdury (w pośpiechu oczywiście), że musiała mnie wziąć za kogoś, kto postradał zmysły albo po prostu upił się. Żeby tym razem nie powtórzyć czegoś podobnego, napiszę najpierw brulion, a kiedy nieco ochłonę- list na czysto.101 Do Jego Ekscelencji Hrabiego Fiodora Pietrowicza! Pańskiej wspaniałomyślności i świętej miłości bliźniego oraz współczuciu pani hrabiny Nastasji Iwanowny zawdzięczam swe nowe życie i radosne zmartwychwstanie. Jestem teraz tak szczęś- 95 liwy, tak bezgranicznie szczęśliwy, że nie mam słów, by godnie wyrazić moją serdeczną, bezgraniczną wdzięczność. Bez pańskiej miłości bliźniego i chrześcijańskiego współczucia dla mego beznadziejnego losu udusiłbym się w tej olbrzymiej, bezludnej pustyni. Teraz jestem wolny. Teraz na podstawie własnej i wolnej woli buduję swą różową, beztroską przyszłość. Jakaż radość, jakież niezmącone szczęście wypełnia moje serce na myśl, że znowu ujrzę Akademię, ujrzę Pana, jedynego mego wybawiciela, że łzami radości i wdzięczności zroszę pańskie cudotwórcze ręce. Błagam Najwyższego, by mi pozwolił skrócić drogę i czas dzielący mnie od tego nie-wysłowionego szczęścia. A teraz, Boże Wszechmogący, usłysz me czyste, serdeczne wołanie i przedłuż bezcenne dni żywota pana hrabiego ku chwale boskiej sztuki, ku szczęściu ludzi bliskich jego miłującemu sercu. 21 lipca otrzymano tu oficjalne zawiadomienie o moim zwolnieniu. Tegoż samego dnia prosiłem komendanta o wystawienie mi przepustki przez Astrachań do Petersburga, lecz bez rozkazu władz wyższych komendant nie może tego uczynić, ja zaś, po to, by otrzymać ten cenny dokument, powinienem być raz jeszcze w Orenburgu i odbyć tysiąc zbędnych wiorst przez pustynię. Lecz miłosierny Bóg, który dopomógł mi przemierzyć tę bezludną pustynię we wszystkich prawie kierunkach, nie opuści mnie i teraz na tej krótkiej już drodze. Smucę się tylko, że ta zbędna droga przesunie przynajmniej o miesiąc radosną chwilę powitania pana i hrabiny Nastasji Iwano-ny, głównej sprawczyni mego szczęścia! Wszechmogący i miłosierny Bóg obdarzył mnie zdrowiem na te długie lata surowych doświadczeń. Miłość, którą w zaraniu żywota podświadomie żywiłem do sztuk pięknych, staje się teraz uczuciem świadomym, jasnym i mocnym jak diament. Malarzem-twórcą nie mogę zostać; o tym szczęściu nierozsądnie byłoby nawet myśleć. Lecz po przyjeździe do Akademii z pomocą bożą i przy pomocy dobrych i światłych ludzi będę pracował nad akwatintą i w nadziei na łaskę i pomoc bożą, a pańską radę i protekcję, mam nadzieję dokonać czegoś godnego dla mej ukochanej sztuki. Mam zamiar przy pomocy sztychu rozpowszechniać chwałę słynnych malarzy, rozwijać w społeczeństwie smak i zamiłowanie do piękna; jest to moja najgorętsza 96 modlitwa do miłującego ludzkość Boga. Będzie to z mej strony bezinteresowna, stosowna do mych sił, przysługa oddana człowiekowi. Jest to moje jedyne niezłomne dążenie. Na więcej nie mogę liczyć. Będę tylko prosił, żeby mi Pan nie odmawiał swej światłej pomocy •w urzeczywistnieniu mojej promiennej nadziei. Całuję ręce mojej świętej orędowniczki, hrabiny Nastasji Iwano-tvny, całuję Pana, Pańską rodzinę i wszystkich bliskich Pańskiemu sercu i pozostaję do grobu wdzięczny malarz T. Szewczenko Nie mogłem odmówić sobie przyjemności podpisania brulionu mego listu: malarz T. Szewczenko. W ciągu dziesięciu lat podpisywałem się: szeregowy T. Szewczenko i dziś po raz pierwszy posłużyłem się tym radosnym tytułem. 27 lipca. Dziś podczas obiadu Iraklij Aleksandrowicz Uskow zakomunikował mi ważną wiadomość z życia artystycznego, o której dowiedział się z gazety Russkij Inwalid. Nowina ta jest dla mnie interesująca właśnie dlatego, że bynajmniej nie jest nowa. Inwalid podaje, że wreszcie niezwykły cud malarstwa - obraz A. Iwanowa Jan Chrzciciel102 - jest skończony! Że wystawiono go dla rzymskiej publiczności w czasie pobytu w Rzymie carowej-wdowy Aleksandry Fiodorowny 103 i że zdaniem malarza (według określenia gazety - skromnego) wywołał on furorę, jakiej się nie spodziewano. Daj Boże naszemu "telaty wowka zjisty"*. Ale boję się jakoś o autora Marii Magdaleny10*. Czy dwudziestoletnia praca zachowała czystość i świeżość życia? Czy nie zwiądł ten wspaniały południowy kwiat od długotrwałego podlewania, czy nie spleśniał, jak mocne piwo od długiej fermentacji? Boże, chroń każdego artystę przed tak smutnymi a spóźnionymi doświadczeniami. Jeszcze będąc w Akademii wiele słyszałem o tym olbrzymim płótnie, wówczas już prawie skończonym. Malarze mówili o nim w sposób niezdecydowany; amatorzy zdecydowanie zachwycali się, między innymi również zmarły G-ogol. Karol Pietrowicz Briułłow * Daj Boże naszemu cielęciu zjeść wilka. Pamiętnik 7 97 nigdy nawet słówka nie wypowiedział o obrazie Iwanowa, którego żartobliwie nazywał Niemcem - czyli pedantem, co w rozumieniu wielkiego Briułłowa było niechybną oznaką nieudolności; nie mogę się zgodzić z tą oceną Iwanowa, zwłaszcza gdy patrzę na jego Marię Magdalenę. Pełen zachwytów list Gogola nic nie powiedział o tym dziele ani malarzowi, ani nawet doświadczonemu znawcy. Wszyscy teoretycy namaszczeni są tym samym olejem. Hrabia de Quinci napisał znakomity traktat o Jowiszu Olimpijskim, posągu Fidiasza, wydał go in folio, wspaniale jak na owe czasy (początek bieżącego stulecia) i gdyby do swego wspaniałego wydania nie dołączył rysunków, malarze mogliby przypuścić, że dusza samego wielkiego Fidiasza przemawia przez usta natchnionego hrabiego. Lecz nieudolni demas-katorzy - rysunki - zepsuły całą sprawę. Jak po tym wszystkim wierzyć tym entuzjastycznym teoretykom? Mówi niby do rzeczy, a wyczynia licho wie co. Szanownemu hrabiemu widocznie podobały się te pokraczne rysunki, skoro załączył je do swego naukowego traktatu. Cieszyłbym się, gdyby obraz Iwanowa obalił me uprzedzenia: do kolekcji mych przyszłych akwatint przybyłby jeszcze jeden wspaniały obraz. O obrazie Mollera105 Kazanie Jana Teologa na wyspie Patmos w czasie święta bachanalij, o którym przypadkiem przeczytałem w gazecie Russkij Inwalid, że jest wystawiony publicznie w Petersburgu na rzecz rannych z Sewastopola - nie wiem dlaczego, ale mam korzystniejszą opinię niż o wieloletniej pracy Iwa- ,108 28 lipca. Jeszcze wczoraj, to znaczy w sobotę wieczór, umówiliśmy się z Fijałkowskim, że spędzimy dzisiejszą niedzielę gdzieś z dala od przebrzydłej twierdzy. W tym celu wybraliśmy miejsce w głębokim, dzikim jarze, pięć wiorst od twierdzy; można tam pod skałami znaleźć ochronę przed słońcem, a także świeżą źródlaną wodę. Umówiliśmy się, że wybierzemy się wcześniej i cały dzień spędzimy w mrocznych rozpadlinach jaru. Co do aprowizacji, to zdecydowaliśmy, że on zabierze z pięć funtów surowej baraniny na szaszłyk, 98 ilość chleba i butelkę wódki, ja zaś czajnik, cukier, szklankę i pięć ogórków. Wszystko ułożyło się jak najlepiej i tanio, i bogato; zacząłem więc swoim zwyczajem przedstawiać sobie, jak będę używał w objęciach mrocznego wąwozu. Minęła noc, nadszedł ranek, wstało słońce, a Fijałkowski nie zjawiał się w ogrodzie, jak było umówione. Zrobiłem herbatę i zabrałem się do niej spoglądając wciąż na twierdzę. Wreszcie zwymyślałem zdrajcę jak się patrzy i zacząłem nowy zeszyt pamiętnika. Andryj Oberemenko, ogrodnik i bliski mój ziomek, którego zaprosiłem do jaru w charakterze towarzysza wycieczki i tragarza, po wypiciu kieliszka wódki zamiast szklanki herbaty zaczął wymyślać przeklętemu niesolidnemu Polakowi. Gdy już w dostateczny sposób wyraziłem swe wątpliwości dotyczące oceny wieloletniej pracy Iwanowa, zamknąłem zeszyt i poszedłem, by rozwiązać zagadkę zadaną mi przez pana Fijałkowskiego. Przychodzę, zastaję go siedzącego na ganeczku koszar i wymyślającego Dachmiszczynowowi, żołnierzowi-Żydowi za to, że ten nie daje mu więcej niż dwadzieścia kopiejek za łóżko. "Cóż to - powiadam- zapomniałeś o wycieczce do jaru?" - "Czekaj, pozwól zakończyć handel" - odpowiada. Załatwiwszy tę czynność, przyznał mi się, że od zachodu aż do wschodu słońca grał w sztosa* i był przegrany do ostateczności. Kulich zabrał mu nawet poduszkę. Wyraziłem współczucie z racji niepowodzenia i zaproponowałem ponownie odbycie omówionej wycieczki już o godzinie trzeciej po obiedzie, biorąc na własny koszt chleb, mięso i wódkę. Zgodził się chętnie, powiedzieliśmy sobie "na pewno" - i rozstaliśmy się. Wziąłem u markietana na kredyt pięć funtów baraniny i tyleż funtów chleba, a po powrocie do ogrodu posłałem Oberemenkę do szynku po wódkę. Po obiedzie zdrzemnąłem się swoim zwyczajem pod wierzbą, punktualnie zaś o trzeciej byliśmy z Oberemenką gotowi do drogi. Usiedliśmy pod wierzbą. Wybiła czwarta, a naszego pana Fijałkowskiego nie ma - Andryj Oberemenko spojrzał na mnie bez słowa i znowu zabrał się do swojej fajki. Wybiła godzina piąta, a pana * Hazardowa gra w karty. 99 Fijałkowskiego nie widać. Andryj znowu spojrzał na mnie i już nie wytrzymał: splunął. Minęło jeszcze pół godziny i Andryj zaczai opróżniać torbę z prowiantów; wyjmując baraninę, powiedział: "Ponaprasnu tilky dobro znyweczyły*. I mówiąc - Lach! -. dodał jakby do siebie: "Newira to tak i propade, ta i zdochne newi-roju"**. Nie uważałem za potrzebne przekonywać Andryja, że jest inaczej; kazałem mu oddać baraninę do kuchni komendanta i prosić kucharza o upieczenie jej na wieczór, sam zaś poszedłem na pobliską przystań, żeby odwiedzić uwięzionego przyjaciela Mostow-skiego. Mijając pierwszą baterię zobaczyłem na dole pod skałą gromadkę żołnierzy grających w orła i reszkę. Z początku nie zwróciłem uwagi na to powszednie widowisko. Lecz coś szepnęło mi do ucha: czy nie ma tu Fijałkowskiego? Przyglądam się i oczom nie wierzę: mój Fijałkowski, ze zwisającym z ramienia wojskowym płaszczem, zręcznie jak wytrawny znawca podrzucił coś w górę; zgromadzeni gracze szybko podnieśli głowy, a potem powoli opuścili je, wołając: Orzeł! - Fijałkowski schylił się, by podnieść z ziemi wygrany pieniądz i zwolnić miejsce następnemu graczowi; życzyłem mu powodzenia i poszedłem dalej. U Mostowskiego zostałem do chwili, aż wzeszedł księżyc, z lekka już wyszczerbiony, i udałem się w drogę powrotną. Żegnając się podziękował mi za odwiedziny i za to, że przed dwoma laty nie przyjąłem jego szlachetnej propozycji zamieszkania u niego. Dopiero teraz zrozumiał, jak podły użytek mógł zrobić Mieszków z naszego współżycia; nie zawahałby się wykorzystać mocy woj-skowo-kryminalnych ustaw, które mówią, że oficer pozwalający sobie na poufałe stosunki z szeregowcem powinien być oddany pod sąd wojskowy. Teraz dopiero dostrzegł przepaść, od której go uratowałem znając lepiej obrzydliwego radcę dworu Mieszkowa. Noc księżycowa, cicha, czarodziejska noc! Jak cudownie harmonizował ten piękny obraz pustyni z czarującym wierszem Lermon- * Na próżno tyle dobra zmarnowaliśmy. ** Niedowiarek to i tak zginie, i tak zdechnie jako niedowiarek. 100 towa. Pomimo woli zadeklamowałem go kilkakrotnie, jak najwznioślejszą modlitwę do Twórcy tej niewypowiedzianej harmonii wszechświata. Zbliżając się do twierdzy usiadłem, by nieco odpocząć i, patrząc na oświetloną księżycem kamienistą drogę, jeszcze raz powtórzyłem: Mgła. Wychodzę sam na pustą drogę, Lśni w oddali krzemienisty szlak. Cisza wokół. Noc rozmawia z Bogiem, Gwiazda daje gwieździe czuły znak. Odpoczywając na kamieniu, patrzyłem na ponurą baterię zarysowującą się wysoko na skale i przypomniałem sobie wiele, wiele rzeczy z mego niewolniczego życia. W konkluzji podziękowałem Wszechmogącemu, który obdarzył mnie mocą ducha i ciała, żem zdołał przejść przez tę ciernistą drogę nie narażając na szwank swej ludzkiej godności. Uspokojony modlitwą, ruszyłem wolno do ogrodu zakłócając głęboką ciszę nocy piosenką: Ta nema w switi hirsz nikomu Jak siroti mołodomu...* Pół wiorsty od miasta (było już około pierwszej w nocy) spotkał mnie Andryj Oberemenko i zapytał: "Da hde was Boh nosyt' do takoi doby?" - "U hostiach, każu, buw" - ,,Ta ja baczu, szczo w hostiach, bo dobri ludę tilko jduczy z hostej spiwajut".** - Jakbym nie słyszał jego słów, zaśpiewałem znowu: Hde bahacs, idę dukacz - Pjan szatajefsia - * Nikomu nie jest tak źle na świecie Jak młodemu sierocie. ** "A gdzież to was Bóg zapodział do tak późnej godziny?" "Byłem w gościnie" - powiadam. "Toć widzę, że w gościnie, bo dobrzy ludzie śpiewają zawsze wracając z gościny." t" 101 Nad bidnoju hołotoju Nasmichajefsia. * - "Ta hodi wże wam - przerywa mi łagodnie Andryj - idit łuczsze ta pokładitsia spaty"...** A ja ciągnę dalej: Odyn wede za czupryny, Druhyj z tyła Uje, Ne jdy tudy, wrażyj synu, De hołota p'je.*** Andryj sądząc, że jestem zupełnie pijany, wziął mnie ostrożnie pod rękę, przyprowadził do wierzby, rozesłał swój szynel, nawyrywał i podłożył pod głowę zielska, ułożył mnie, przeżegnał i odszedł. Nie wypadało mi wyprowadzać starego z błędu i przeszkadzać mu w dobrym uczynku, a tym bardziej zdradzać się przed nim z mych aktorskich talentów. Z całego serca więc w milczeniu podziękowałem mu i zaraz potem usnąłem. 29 lipca. Śnił mi się Siemiou Artiemowski z żoną, który wychodził po nabożeństwie z cerkwi Pokrowa; na Siennym placu był niby założony park, drzewka w nim rosły młode, ale olbrzymie; szczególnie uderzyła mnie swymi rozmiarami paproć: zupełnie jak chiński jesion. W parku spotkałem Kulisza, również z żoną; razem z nim poszliśmy w gościnę do Michajły Łazarewskiego. Wszystko, co było bliskie sercu, skupiło się tym razem w moim śnie. Z pewnością przyśniłby mi się ktoś jeszcze z mych drogich * Za bogaczem - idzie bogacz, Zatacza się w drodze, A z biedaka, a z hołysza Wyśmiewa się srodze. ** "Chyba dosyć już będzie - idźcie już lepiej spać". *** Jeden ciągnie za czuprynę, Drugi z tyłu bije, Nie chodźże tam, wraży synu, Gdzie hołota pije. 102 przyjaciół, gdyby nie obudziły mnie swym piskiem przeklęte kurczęta. Niedość im, że kręcą się wokół człowieka i piszczą, muszą .jeszcze wskoczyć na twarz i dziobać w nos! Szczęśliwy twój los, śmiałku, żeś nie wpadł mi pod rękę, bo urwałbym ci twój śmiały łebek, byś wiedział, że ci nie wolno dziobać porządnego człowieka, gdy śpi i gdy widzi we śnie radosne i miłe sercu twarze. Obudzony tak brutalnie przez czubatego intruza, wstałem i udałem się do altanki z mocnym postanowieniem przedłużenia pięknego snu. Lecz mimo najszczerszych chęci projekt ten mi się nie udał. Słońce, które czasem tak niemrawo i powolnie podnosi się nad horyzontem, tym razem, jak na złość, zachęcone okrutnym postępkiem czubatego intruza, postanowiło obudzić muchy spokojnie drzemiące w kątach altany. Trudna rada, nie porwiesz się z motyką na słońce; wstałem, przygotowałem ucztę, czyli herbatę, i udałem się na poszukiwanie litościwego Andryja Oberemenko, który tak troskliwie ułożył mnie wczoraj pod wierzbą. By należycie wynagrodzić ten miłosierny uczynek, postanowiłem go poczęstować: Czajem szklankoju I goriłky czarkoju*. Lecz niestety! Nie powiódł mi się ten szlachetny zamiar! Andryj (czego się wcale nie spodziewałem) spał snem sprawiedliwego w swojej ciemnej ziemiance. Dopiero co zdobyte doświadczenie nauczyło mnie, jak dalece niewskazane i niedelikatne jest przerywanie czyjegoś wypoczynku, zostawiłem więc Andryja w spokoju, całkowicie przekonany, że stary pozwolił sobie wczoraj na wypicie zbędnego kieliszka, co mu się zdarza bardzo, bardzo rzadko. Artyleryjski ogrodnik, jego przyjaciel i współlokator ziemianki, rozwiał kurnemu zadowoleniu krzywdzące podejrzenie. Powiedział mi, że ubiegłej nocy Andryj miał kolejny nocny dyżur w ogrodzie, że całą noc nie spał, wobec czego zrozumiałe jest, że obecnie kompensuje sobie nieprzespaną noc. Cóż miałem robić! Szklankę herbaty i czarkę wódki odłożyłem na * Szklanką herbaty i czarką wódki. 103 następny raz, a teraz, by upamiętnić ciebie, mój prawdziwy, prosty, szlachetny ziomku, napiszę kilka wierszy w moim pamiętniku. Wkrótce po mym przybyciu do twierdzy zauważyłem wśród żołnierskiej publiczności (innej publiczności w twierdzy nie ma), wśród tej monotonnej, żałosnej publiczności, zupełnie nieżołnierską postać. Chód, twarz, a nawet czapka czabanka* - wszystko zdradzało, że jest to mój ziomek. Pytam, co to za człowiek? Odpowiadają mi, że jest to Andryj, chłop ukraiński, zatrudniony w szpitalu wojskowym. Takiego mi właśnie trzeba. Twarz jego wydała mi się bardziej surowa niż twarze innych moich ziomków. Wobec tego zacząłem się zbliżać do niego powoli i ostrożnie. Od jego bezpośredniego zwierzchnictwa: podoficera Ignatijewa i kapitana A. Bałagurowa - intendenta izby chorych - dowiedziałem się, że Andryj Oberemenko nie pije i jest człowiekiem wyjątkowo uczciwym. Szukałem okazji, by porozmawiać z nim na osobności, po swojemu, lecz on jakby zauważył moje manewry i usiłował uchylić się od tego zaszczytu. To jeszcze bardziej zachęcało mnie do zbliżenia się do niego. Większość bezsennych nocy w twierdzy nowopietrowskiej spędzałem siedząc na ganeczku przy oficerskiej oficynie. Pewnego razu - była to zima, godzina trzecia w nocy - siedzę swoim zwyczajem na ganeczku, patrzę, a ze szpitalnej kuchni wychodzi Andryj. Pełnił on wówczas obowiązki piekarza i kwasiarza. O godną zazdrości pracę ogrodnika ja mu się wystarałem. - "A szczo - mówię - Andryju, i tobi mabut', ne spytsia ?" - "Ta ne spytsia, materi joho ko-wińka"** - odpowiada. Zadrżałem, słysząc tę czystą, nieskażoną swojską wymowę. Prosiłem go, żeby posiedział trochę ze mną, na co niechętnie się zgodził. Rozmowę rozpocząłem żołnierskim zwyczajem od pytań, z jakiej pochodzi guberni itp. Na moje pytanie Andryj odpowiedział, że pochodzi z "hubemyi kyiws'koj, powitu zweniho-rodśkoho i z seła Rizanoj, tut koło Łysianky, koły czuwały", ja zaś dodałem, że "nie tilky czuwa w, a sam buwaw i w Łysianci, i w Rizanij, i w Rusaliwci i wsiudy". Słowem okazało się, że jesteśmy najbliższymi ziomkami. "Ja sam baczu - powiedział - szczo my swoi, * Wysoka barankowa czapa. ** - A co - mówię - Andryja - nie możesz spać? - Nie mogę, psia jego mać! 104 ta ne znaj u, jak do was prystupyty, bo wy wse to z oficeramy, to z Lachamy, to szczo. Jak tut, dumaju, do ni ono pidijty ? Może wono j gam jakyj-nebud' Lach, ta tak tilky manu puskaje".* Zacząłem więc go uspokajać, że jestem jego prawdziwym ziomkiem, lecz wybiła godzina trzecia, poszedł więc palić w piecu na chleb i na kwas. Taki był początek mojej znajomości z Andryjem Oberemenko. i Im dalej - tym lepiej poznawaliśmy się wzajemnie - i coraz bardziej przywiązywaliśmy się do siebie. Pozornie stosunek nasz pozostał taki sam, jak przy pierwszym naszym spotkaniu: nie pozwalał on sobie na zrobienie kroku w celu zbliżenia się, nie okazywał ani cienia pochlebstwa, jak to czynili inni. Andryj, tak jak inni, nie wiem dlaczego, podejrzewał, że jestem bogaczem, a nawet krewnym komendanta. Ale w obecności osób postronnych nawet się ze mną nie witał, by nie być posądzonym, że narzuca mi się z przyjaźnią. Miejscem naszych stałych spotkań był wymieniony już ganeczek, porą zaś - noc, kiedy spało wszystko prócz nawołujących się wartowników. Niewzruszona, zimna, nawet surowa powierzchowność zdawała się wskazywać, że jest to człowiek twardy, obojętny. Była to jednak tylko maska. Kochał namiętnie małe dzieci, a to jest nieomylna oznaka łagodnego i dobrego serca. Często, jako malarz, przyglądałem się z przyjemnością tej ciemnobrązowej, wąsatej twarzy, gdy z czułością przytulała się do różowego policzka dziecka. Była to jedyna radość w jego surowym, samotnym życiu. Lubiłem go za szlachetny, prosty charakter i za to, że w ciągu dwudziestu lat żołnierskiego wulgarnego i nędznego życia nie poniżył swej narodowej i ludzkiej godności. Pod każdym względem pozostał wierny swojej pięknej narodowości. Taka cecha uszlachetnia nawet nieszlachetnego człowieka. Jeśli miewałem kiedy jasne chwile podczas mego wieloletniego ponurego wy- * Andrzej odpowiedział, że pochodzi "z guberni kijowskiej powiatu zwinogrodz-Łiego, ze wsi Ryzanoj, tuż koło Łysianki, jeśli o takiej słyszałem", ja zaś dodałem, że "nie tylko słyszałem, ale nawet tam byłem: i w Łysiance, i w Ryzanoj, i w Rusa-liwce, i wszędzie". Słowem - okazało się, że jesteśmy najbliższymi ziomkami. "Sam 'widzę - powiedział - że z nas swojacy, ale nie wiem, jak do was podejść, bo wy ciągle to z oficerami, to z Lachami. Jak - myślę sobie - do niego podejść? Może to też jakiś Lach, a tylko oczy mydli." 105 gnania, to zawdzięczam je memu prostemu, szlachetnemu przyjacielowi Andryjowi Oberemenko. Daj ci Boże, mój wierny druhu, doczekać szybkiego końca twojej ciężkiej próby. Niech ci Przenajświętsza Panienka, patronka cierpiących, dopomoże przejść przez bezwodne pustynie, niech pozwoli napić się słodkiej dnieprzańskiej wody i wciągnąć do zmęczonej piersi ożywcze powietrze naszej pięknej, kochanej ojczyzny! W ciągu dnia nie widziałem się z Andryjem. Przed wieczorem poszedłem na to miejsce, w którym odpoczywałem w nocy wracając od Mostowskiego i z którego podziwiałem widok na pierwszą baterię. Kiedyś zrobię z tego akwarelę. Kiedy wróciłem do ogrodu, było już ciemno. Pod wierzbą siedział Andryj i powitał mnie następującym pytaniem: "A szczo my budem robyt' z otyni miasom?" - "Z jakym?" -• "A szczo na lodi druhyj den walajet'sia". - "Sobakam joho wykynut', a jak ne smerdyt', to poweczeriajem". - "A ja wże weczeriaw". - "A ja ne choczu weczeriaty" - powiedziałem i chciałem już iść do altanki. "A znaj etę szczo?" - zatrzymał mnie Andryj. - "Ne znaju szczo". - "Chodimo z ottym miasom zawtra raneńkow bałku, ta posnidajem do ładu". - "Dobre, chodimo". - "Ta ne berit' z soboju ottoho cyhana, ottoho proklatoho Lacha. Nechaj win skazyt'sia". - "Dobre, ne wiz'memo nikoho"*. I rozstaliśmy się. 5 sierpnia. O piątej rano przypłynąłem najbardziej kruchą rybacką łodzią do Astrachania. Odbyło się to wszystko tak jakoś niepostrzeżenie i szybko, że ledwie wierzę, iż było to naprawdę. Jak przez sen przypominam sobie teraz moją wycieczkę z Andryjem Obere- * "Co zrobimy z tym mięsem?" - "Z jakim?" - "Z tym, co już drugi dzień poniewiera się na lodzie." - "Wyrzucić je psom, a jeżeli jeszcze nie śmierdzi, to zjemy na wieczerzę." - "Ja już jadłem." - "A ja nie chcę wieczerzać" - powiedziałem i chciałem iść do altanki. - "A wiecie co?" - zatrzymał mnie Andryj. - "Nie wiem co." - "Jutro skoro świt pójdziemy z tym mięsem do jaru, będziemy mieli dobre śniadanie." - "Dobrze, pójdziemy". - "Tylko nie zabierajcie ze sobą tego cygana, tego przeklętego Lacha. Niech go diabli!" - "Dobrze, nie weźmiemy nikogo" 106 jnenko do jaru, po której następnego dnia, tj. 31 lipca, Iraklij Aleksandro wieź Uskow zgodził się nagle dać mi przepustkę wprost do Petersburga. Następnego dnia dotrzymał danego słowa, na trzeci zaś - czyli 2 sierpnia - o dziewiątej wieczór opuściłem twierdzę nowo-pietrowską i po trzydniowej szczęśliwej podróży, morzem i jedną z licznych odnóg Wołgi, przybyłem do Astrachania107. 6 sierpnia. Astrachań to wyspa, którą otaczają wody jednego z dopływów Wołgi, poprzecinana szeregiem smrodliwych bagnisk, noszących nazwę rzeki Kutum, oraz kanałem, który pod żadnym względem nie ustępuje rzece Kutum. Półwysep ten otoczony jest gęstym lasem masztów; stoją tu lepianki obok szarych drewnianych domków z facjatkami, a domki te różnią się od lepianek tylko tym, że wyglądają z nich twarze marynarzy i w ogóle urzędowych osób. Cale te ogromne szkaradne skupiska ruder uwieńczone są zębatymi białymi murami kremla* i zgrabną, wspaniałą cerkwią, o pięciu kopułach, w stylu moskiewskiej architektury XVII wieku. Taki jest Astrachań. Mnie jednak, gdy zbliżałem się do Biriuczej Kosy (główna przystań przy ujściu Wołgi) i widziałem setki - co prawda szkaradnych - okrętów naładowanych przeważnie zbożem, wydał się on inny, wydał się Wenecją z okresu dożów. Okazało się jednak, że góra urodziła mysz. Dopływ Wołgi, otaczający Astrachań i łączący się z Morzem Kaspijskim, ani głębią, ani szerokością nie ustępuje Bosforowi. Dopływ ten jednak otacza nie Złoty Róg, lecz olbrzymią kupę śmierdzącego nawozu. Gdzież jest przyczyna tej nędzy (zewnętrznej) i ohydnego brudu (również zewnętrznego, a możliwe, że i wewnętrznego) ? Gdzie jest przyczyna ? Gzy jest nią ormiańsko-tatar-sko-kałmucka ludność, czy też inna, polityczno-ekonomiczna sprężyna ? Ostatnie przypuszczenie jest tym prawdopodobniejsze, że pozostałe nasze miasta gubernialne, z wyjątkiem Rygi, w niczym nie ustępują Astrachaniowi. Z wielkiej ilości prywatnych parostatków nie ma w tej chwili w Astrachaniu ani jednego z racji makariewskiego jarmarku**. Sta- * Twierdza. ** Słynne i ważne pod względem gospodarczym targi w Niżnim Nowgorodzie. Odbywały się rokrocznie w lecie. 107 tek "Merkury" do 20 sierpnia zostanie załadowany i wyruszy na Rybińsk, a mnie podrzuci do Niżniego. Tymczasem chcąc nie chcąc będę obserwatorem tego wyjątkowo brudnego miasta. 7 sierpnia. A to ci dopiero Astrachań! To ci portowe miasto! Ani jednego szynku, w którym można by zjeść jaki-taki obiad, a już o pokoju w hotelu nie można nawet marzyć. Wstąpiłem dziś do jednego z tak zwanych hoteli na mierzei Geral (na Astrachańskim Złotym Rogu), by zjeść cokolwiek. Umorusany, ruchliwy kelner powiedział mi, że wszystko, czego zażądani, jest - prócz herbaty. W wyniku okazało się, że jest właśnie herbata, a niczego po za tym nie ma, nawet zwykłej "uchy"*. I to w Astrachaniu, w mieście, które połowę cesarstwa rosyjskiego żywi jesiotrem! Gdyby dwa miesiące przede mną nie przyjechał tu plac-adiutant twierdzy nowo-pietrowskiej, Burcew, wypadłoby mi nocować, jeśli nie na ulicy, to w kałmuckiej jurcie. Są one tu tak samo czyste, jak brudne lepianki: tylko że znacznie bardziej gościnne. Dzięki niech będą Burcewowi: przygarnął mnie i nakarmił w tym niegościnnym osiedlu. 8 sierpnia. Na człowieku, który tak jak ja przez siedem lat wegetował w nagiej pustyni, każde miasto (nawet zapomniane przez Boga Belebej, najnędzniejsze w orenburskiej guberni) powinno było wywrzeć przyjemne wrażenie. Ze mną jednak było całkiem inaczej. Widać jeszcze niezupełnie zdziczałem. To dobrze. Dziś rano wyszedłem do miasta z niezłomnym postanowieniem wyszukania masarni, by zaopatrzyć się w trwały prowiant na drogę; chciałem też uważniej przyjrzeć się samemu miastu. Kiedym szedł ulicą Moskiewską (Newski Prospekt), zaczęło się we mnie zacierać to pierwsze przykre wrażenie. Ulica - jak się patrzy. Domy na ogól dwupiętrowe, ozdobione na dole szyldami, przeważnie niebieskimi ze złotem. Ze sklepów, w większości galanteryjnych, wyglądają ospałe twarze: piękne ormiańskie, gdzieniegdzie zaś wyraziste perskie. Hale targowe pomimo swego ogromu są lekkie, nie pozbawione wdzięku; jest to budynek w guście Guarenga108. Siedziba gubernatora to rów- Zupa rybna. 108 ż masywny budynek, w porównaniu z otaczającymi go domami - Jjel-etage w stylu renesansowym wygląda wesoło, jak przyzwoity hotel, opiera się na masywnej galerii arkad, pod którymi mieszczą się sklepy z różnymi szlachetnymi towarami, między innymi również z kumysem. Z początku zdziwiła mnie ta dysharmonia: w siedzibie przedstawiciela najwyższej władzy - sklepy z różnymi towarami, a nawet z kumysem! Dziwne. Lecz skoro przemysł pokojowy może rozwijać się tylko pod egidą władzy, pogodziłem się z tą myślą i poszedłem dalej. Obszedłem wkoło zakurzony skwer i znalazłem się na innej ulicy, równoległej do Moskiewskiej, skromniej ozdobionej szyldami i Ormianami. Z tej niczym nie zasługującej na uwagę ulicy skręciłem w lewo, poszedłem przez drewniany most i znalazłem się za rzeką Kutumem. Przeszedłem ze sto kroków przed domem, który wyglądem swym przypominał podmiejski szynk średniej kategorii - drewniany, parterowy z facjatką. Po szerokiej galeryjce otaczającej facjatkę spaceruje wąsaty kawaler w szarym sakpalcie ze srebrnym orderem Jerzego* i z godnością spogląda na snujących się plebejuszów, Kał-muków i Tatarów. Prawdziwy grenadier w liberii lokaja. "Czy nie jest to przypadkiem astrachańska resursa obywatelska" -pomyślałem i już chciałem iść dalej, gdy wpadła mi w oczy wisząca nad bramą żółta tabliczka z napisem: dom Sapożnikowa. Gdyby Aleksander Aleksandrowicz Sapożnikow109 nie był brylantową gwiazdą na astrachańskim horyzoncie, ale astrachańskim maitre d'hótelem - wstąpiłbym do niego jak do starego znajomego, lecz te jego wspaniałe mankamenty odstraszały mnie. Za domem i ogrodem Sapożnikowa widać było lepianki. Jako malarz lubię wałęsać się po tych brudnych malowniczych zaułkach, lecz jako człowiek serdecznie miłujący człowieka zrobiłem przed domem milionera zwrot w tył i wkrótce znalazłem się w śródmieściu. W centrum miasta, czyli na ulicy Moskiewskiej, wstąpiłem do hotelu "Moskwa", poprosiłem o herbatę i przysiadłem się do grona Tatarów i Ormian. Jakiś zuch w żołnierskim szynelu nakręcił mechaniczne organy, które wyzgrzytały uwerturę do Roberta Diabła. * Odznaczenie wojskowe. 109 Mimo braku wszelkiej harmonii wzruszyła mnie do łez la okaleczona piękna melodia. Tak dawno już przecież nie słyszałem nic, co by przypominało muzykę. Bęben i trąbka znieczuliły słuch, lecz nie znieczuliły wrażliwości serca na piękno. Po uwerturze do Roberta maszyna zasyczała: A jak wieje wiaterek110. Tego syczenia również wysłuchałem z rozkoszą i, niemal pogodzony z Astrachaniem, zapłaciłem piętnaście kopiejek za herbatę i wyszedłem na ulicę. Ulica Moskiewska. Czy istnieje w Rosji bodaj jedno miasto gu-bernialne bez ulicy Moskiewskiej ? Chyba nie. A bez masarni istnieje wiele gubernialnych miast, wśród nich portowe miasto Astrachań. Martwe, do niczego niezdatne portowe miasto Astrachań. Obszedłem wszystkie główne i drugorzędne ulice, przeczytałem wielkie i małe szyldy wszystkich barw, informujące najczęściej o sprzedaży czychir'a i innych pańskich artykułów, lecz żaden z nich nie wskazywał na sprzedaż wędzonej kiełbasy. Eh, Niemcy, Niemcy sarepscy. I wyście się zaaklimatyzowali. A tak bardzo liczyłem na waszą stałość i zamiłowanie do kiełbasy. Po obiedzie, zgodnie ze wskazówkami Awdotii, kucharki Bur-cewa, udałem się na poszukiwanie niemieckiej piekarni, w której, wnioskując z jej słów, sprzedawano również niemiecką kiełbasę. Topografia miasta jest mi już mniej więcej znana, wobec tego, idąc za wskazówkami Awdotii, bez specjalnego trudu znalazłem niemiecką piekarnię. Dobroduszna okrągła twarz Niemca wyciągnęła się w powściągliwym uśmiechu, gdy zamiast o bułkę poprosiłem o kiełbasę. Wobec tego, że pytałem poważnie, Niemiec również poważnie odpowiedział mi, że jest piekarzem, nie masarzem, że w mieście nie ma ani jednego masarza i że jeśli w sarepskim sklepie nie znajdę tego artykułu, to do Saratowa nie ujrzę ani jednej kiełbasy. Lecz ponieważ sarepski sklep, jak wynikało ze słów Niemca, znajdował się daleko od śródmieścia, przełożyłem swe poszukiwania na dzień jutrzejszy. Dziś 8 sierpnia. Dziś odpłynie pocztowa łódź z twierdzy nowo-pietrowskiej do miasteczka Guriew i zabierze ze sobą Fijałkow-skiego i innych zwolnionych wraz ze mną111. Życzę ci lepszej przyszłości, Fijałkowski. Całkowicie na nią zasłużyłeś. Przy pożegnaniu ilO on i Mostowski podali mi swoje przyszłe adresy, wątpię jednak, czy nawiąże się korespondencja, gdyż nie należę do gadułów, oni zaś, jako ludzie bardziej ode mnie praktyczni, też nie zechcą przelewać z pustego w próżne. Na zawsze jednak zachowani wspomnienie o was, moi szlachetni przyjaciele. 9 sierpnia. O piątej rano poszedłem z nudów na Kosę (przystań) w odwiedziny do mych nowopietrowskich argonautów, którzy szybko przepłynęli ze mną Morze Chwałyńskie*. Sprzedali swoje ryby, zakupili chleba i z tym złotym runem odpłyną jutro do pustynnych brzegów półwyspu Mangyszłaku. Życzę wani szczęśliwej podróży, odważni żeglarze. Pozdrówcie_ode mnie przybrzeżne skały, na których spędziłem tyle bezsennych nocy, pokłońcie się ode mnie komendantowi Uskowowi i szlachetnemu Mostow-skiemu - i nikomu więcej. Pożegnawszy się z argonautami, poszedłem na miłe isady (targowisko z produktami spożywczymi). Prócz owoców, warzyw i chleba niczego więcej nie zauważyłem: z powodu postu mięsa się nie sprzedaje, a handel rybą odbywa się na łódkach. Publiczność rynkowa taka jak wszędzie: przekupki, kucharze i kucharki; z rzadka można spotkać ociekającą tłuszczem żonę bogatego kupca - smakoszkę lub nie mniej otyłą osobę duchownego stanu, zbytnio zabiegającą o dogodzenie grzesznemu ciału. U czerwo-nobrodego eleganta kiz}łbaszy kupiłem za pięć srebrnych kopiejek pięć główek czosnku (rarytas ten dostarczany jest tutaj z Persji) i poszedłem na kreml, by popatrzeć z bliska na piękny sobór, który jak elegant XVII wieku, ustrojony w koronki, pyszni się przed całym miastem. Słyszałem o istnieniu książki pod tytułem: Opis miasta Astra-chania. O tym jednak, żeby ją kupić tu, na miejscu, nie można było marzyć. Miasto bez księgarni oznacza brak czytelników, a jakby to było dobrze mieć teraz w ręku tg książkę: znalazłbym w niej z pewnością dokumentarne informacje, dotyczące czasu wybudowania kremla i soboru, jako naj ozdobni ej szych budowli miasta. Dawna nazwa Morza Kaspijskiego. 111 Kto mi zastąpi tę cenną książkę? Kto zaspokoi mą ciekawość? Ponieważ ranne nabożeństwo jeszcze trwało, udałem się więc do soboru, żeby zwrócić się wprost do kapłana z prośbą o udzielenie interesujących mnie wyjaśnień. Na moje szczęście spotkałem samego klucznika soboru, ojca Gawriiła Palmowa. Tak mi się przedstawił. Nie mógł jednak dziś zaspokoić mej ciekawości z braku czasu, wyznaczył mi więc spotkanie w soborze w niedzielę po nabożeństwie. Zaczekam. 10 sierpnia. Byłem w biurze "Merkurego", by się dowiedzieć,! czy prędko przyleci ten syn Zeusa, i dowiedziałem się, że nie na-1 leży się spodziewać go wcześniej jak koło piętnastego sierpnia! i że dwudziestego uda się on w podróż powrotną do Niżniego. Ocze-l kiwanie, jak każde oczekiwanie, jest nieznośne, tylko że to oczeki-| wanie pociągało za sobą wydatki, od których miałem zamiar ustrzec! się przylepiając się do mieszkania Burcewa; ten zaś jak na złość! zamierzał się ożenić (jest to słaba strona całego garnizonu nowo-I piętrowskiego); siedemnastego sierpnia odbędzie się jego ślubj wobec czego okazałem się całkiem zbędnym człowiekiem. Aby znaleźć sobie kąt na kilka dni, wałęsałem się zaułkami wokół biura "Merkurego". Wszystko tu było pozamykane oprócz domków dla szpaków, które, umieszczone na wysokich żerdziach, wskazywały, że mieszkają tu melomani. Na chybił trafił zastukałem do kilku zamkniętych bram, ponieważ nie naklejają tu na bramach kartek, jak to jest w zwyczaju w przyzwoitych miastach. Po długich poszukiwaniach udało mi się wynająć alkierz o miniaturowym okienku, wychodzącym wprost na śmietnik. Na bezrybiu - i rak ryba, a na bezludziu - i Foma człowiek - mówi przysłowie. Dzięki temu mądremu przysłowiu od jutra będę nocował w alkierzu, za dwadzieścia srebrnych kopiejek za dobę, co uczyni sześć rubli miesięcznie za alkierz ze śmietnikiem. Niezła cena - nawet na San Francisco. Zadatkowałem, wróciłem do Burcewa i z powodu zaduchu i krzyku na ulicy przesiedziałem cały dzień w pokoju, napisałem pełne radości listy do mych przyjaciół: Łazarewskiego i Gerna. Do Kucharenki napiszę jutro. Oczekuję jego odpowiedzi w sprawie Moskalewej krynyci. Nie wiem, co oznacza jego milczenie. 112 Przed wieczorem wyszedłem, jak się to mówi, żeby siebie pokazać i ludzi obejrzeć. Udałem się na nabrzeże kanału; tak zwane Wybrzeże Angielskie jest po prostu wyłożone deskami. Kanał niewiele jest wart. Lecz jako dzieło prywatnej osoby - jest to przedsięwzięcie gigantyczne,, olbrzymie. Nie udało mi się ustalić, kiedy został wybudowany, dowiedziałem się tylko, że powstał z funduszów bogatego Greka Warwaraci112. Cześć i chwała temu potomkowi Hellady. Tak więc na tym właśnie nabrzeżu wieczorami paradował kwiat miejscowego społeczeństwa. Tutejsze kobiety są nienaturalnie białe - przeważnie suchot-nice. Mężczyźni - wszyscy w białych czapkach z odznakami wojskowymi, nie wyłączając urzędników cywilnych. Niepojęte przywiązanie do liberii. Dość często można spotkać "lwy i lwice". Te pospolite mięsożerne zwierzęta nie aklimatyzują się: wszędzie jednakie, tak samo tu jak w Archangielsku. Plebejską twarz Kałmuka i Tatara z rzadka się tu spotyka: jej miejsce na isadach i w brudnych zaułkach. Jeśli się przyjrzeć uważnie najczęściej spotykanej tu szparookiej twarzy Kałmuka, to dostrzeże się w niej pro sto duś znoś ć i łagodność. Rys ten uszlachetnia ich brzydotę. Najwierniejsi słudzy i najlepsi robotnicy rekrutują się właśnie z Kałmuków. Ich ulubione kolory to żółtawy i granatowy. Pożywienie - obojętne, nie gardzą nawet padliną. Miejscem ich zamieszkania jest jurta, a trudnią się rybołówstwem i w ogóle ciężką pracą. Podobali mi się ci patriarchowie mongolskiego pokolenia. 11 sierpnia. Po ostatnim rannym nabożeństwie obowiązkowy ojciec Gawriił (Palmow) pokazał mi zakrystię soboru, godną uwagi ze względu na kilka niezwykle interesujących starożytnych przedmiotów pięknej roboty. Przede wszystkim pokazał mi ..płaszcze-nicę"* haftowaną jedwabiem i złotem z czasów Iwana Groźnego i, według podania, odebraną Marynie Mniszchównie; 2) drukowaną, źle zachowaną ewangelię z 1606 roku; 3) sakkos** też haftowany jedwabiem i złotem, który należał do biskupa Josifa zamordowanego * Duża czworokątna tkanina z wizerunkiem Chrjstusa w grobie. ** Strój archijerieja używany w czasie odprawiania nabożeństwa. Pamiętnik 8 - l przez Razina; 4) fieloń* podobnie wykonany, tegoż biskupa; 5) pastorał archijerieja przedziwnie pięknej roboty, dar Borysa Godu-nowa; 6) srebrny czerpak, dar cara Piotra I z 1700 roku, weneckiej roboty. Czas założenia soboru - 1698 rok, poświęcenia zaś - rok 1710, 14 sierpnia. Na pytanie, kto był budowniczym tego kolosalnego, wspaniałego soboru, ojciec Gawriił odpowiedział: "prosty rosyjski chłopek.113 Konstanty Ton114 z powodzeniem mógłby się u tego chłopa uczyć sztuki budowania soborów". Oczywiście nie przeczyłem, zapytałem tylko, kiedy wybudowany został kreml. Odpowiedział mi: "Za panowania Borysa Godunowa, a mały Sobór Troicki wybudował Iwan Groźny wkrótce po odebraniu Tatarom Astrachania" - dodał zamykając zakrystię. Dziękuję nawet za to. 12 sierpnia. O siódmej rano przyszedł z góry parostatek "Kniaź Pożarski", należący do towarzystwa okrętowego "Merkury". Poszedłem do biura, żeby dowiedzieć się o jego powrotnym kursie, nie otrzymałem jednak wyczerpujących informacji. Chciałem kupić bilet, lecz nie sprzedano mi go ze względu na nieobecność kierownika. Ponieważ ochłodziło się nieco, więc licząc na szybki odjazd, zdecydowałem się na spacer po mieście w nadziei znalezienia wędliniarni. Niestety, prócz kurzu, smrodu i wielu szyldów obwieszczających sprzedaż czychir'a - niczego nie znalazłem. Im dalej w las, tym więcej drzew. Wracając z sarepskiego sklepu, w którym jest wszystko, prócz wędzonej kiełbasy i sarepskiej musztardy w słoikach, zwymyślałem przyjaciół-Niemców, oczywiście po wyjściu na ulicę. Podziwiałem surową prostotę starej architektury cerkwi Narodzenia Bogurodzicy i Urzędu Morskiego i za radą ojca Gawriiła poszedłem na poszukiwanie miejskiej biblioteki. Naprzeciwko gubernatorskiego skweru przeczytałem na blado-niebieskim szyldzie "Biblioteka publiczna". Brawo, pomyślałem, w Astrachaniu, w Astrachaniu biblioteka publiczna! A więc są i czytelnicy. Umorusany malec wskazał mi wejście do tego sanktuarium, z namaszczeniem wszedłem na drugie piętro i znalazłem się w jedynej sali bibliotecznej. Bibliotekarz o grenadierskich wąsach, "• Ryza, czyli ornat duchownych prawosławnych. 114 r yf surducie z czerwonym kołnierzem - którego wziąłem za urzędnika policji - powiedział mi, że książki Riabuszkina Opis miasta Astrachania nie ma w tej chwili w bibliotece, że wziął ją buchalter opieki społecznej Wasiłijew. Wyjaśniłem mu, że jestem nietutejszy, pomimo to wysłał mnie do urzędu opieki społecznej. Nie było rady, udałem się do wyżej wspomnianego buchalter a Wasi-lijewa, a ten szanowny starzec pozwolił mi żywić nadzieję, że będę mógł przeczytać książkę Riabuszkina jutro o godzinie dziewiątej rano. 13 sierpnia. Przenocowałem jako tako w nowym mieszkaniu, a raczej w alkierzu; rano zaś wyszedłem otworzyć okiennicę, przy czym pewien zażywny brodacz oblał mnie pomyjami z miski, a w dodatku zwymyślał, że od samego rana jakieś licho nosi mnie pod jego oknami. Zrewanżowałem mu się starym brodatym osłem i poszedłem do Burcewa na herbatę. Potem napisałem do Kucha-renki list, świadomie krótki, a następnie z niewielką kartka i kawałkiem ołówka udałem się do biblioteki publicznej. Wąsaty bibliotekarz w mundurze z czerwonym kołnierzem wyjaśnił mi, że buchalter Wasilijew nie zwrócił jeszcze poszukiwanej przeze mnie książki. Ponieważ buchalter Wasilijew obiecał wczoraj osobiście .dostarczyć książkę na godzinę dziewiątą, zdecydowałem się zaczekać. W oczekiwaniu na Opis miasta Astrachania Riabuszkina poprosiłem o katalog astrachańskiej biblioteki; okazało się, że katalog też był wypożyczony przez jakąś ważną osobistość (czy nie przez Sapożnikowa?). Wobec tego bez katalogu oglądałem na półkach zakurzony Wiestnik Jewropy, długi szereg zeszytów czasopisma Moskowskij Tielegraf, w kilku egzemplarzach hr. Chwostowa, Dierża-wina, Karamzina, O duchu praw115 i kodeks z aneksami, reszta zaś półek była zawalona przekładami Dumasa i Sue'ego. O manuskrypty dotyczące miasta i kraju, nie wiem dlaczego, krępowałem się zapytać. Najbardziej zaciekawił mię w tej bibliotece Russkij Wiestnik, czasopismo wychodzące już od kilku lal, które ja oglądałem po raz pierwszy. W jakżeż dzikiej pustyni wegetowałem dotychczas. 8* 115 Wpadł mi w ręce pierwszy zeszyt pisma Rnsskij Wiestnik za 1856 rok. Spis rzeczy podobał mi się. Wyczytałem tam nazwiska Gogola, S. Sołowiowa136, S. Aksakowa, nazwiska dobrze znane w naszej literaturze, Otwieram książkę i trafiam na kronikę literacką, czytam i cóż znajduję? Nasza słynna, bardzo słynna Sawor-mogiła117 - rozkopana! Znaleziono tam jakieś drobiazgi ze złota oraz innych metali, które wcale nie wyjaśniały, że był to rzeczywiście grób jednego ze scytyjskich władców. Lubię archeologię; mam szacunek dla ludzi, którzy się poświęcili tej tajemniczej matce-historii; w pełni doceniam pożytek tych wykopalisk. Lepiej jednak byłoby nie rozkopywać naszej sławnej Sawor-mogiły. Dziwne a może nawet głupie przywiązanie do nic nie mówiących kurhanów! Przez cały wieczór śpiewałem: U stepu moja mohyła Z witrom howoryla: Powij, mitrę bujneseńkyj', Szczob ja ne czorniła.* 14 sierpnia. W ciągu nocy była ulewa i zakurzony szary Astra-chań z rana stał się czarny i brudny. Zaopatrzywszy się w turk-ineński "czapan"** poszedłem do Burcewa na herbatę. Potem odniosłem list na pocztę i wreszcie udałem się do biblioteki. Lecz biblioteka publiczna, widać z powodu deszczu i błota, była zamknięta, wobec tego pokłoniłem się wrotom tej niedostępnej, tajemniczej świątyni i wróciłem pokornie do domu dziwiąc się memu niepo wodzeniu. Dlaczego tak się uczepiłem tego Ryboczkina ?118 Ciekawsze rzeczy i bez jego opisu obejrzałem w Astrachaniu, (np. zakrystię w soborze). a czy warto rozbijać się o resztę? Nie warto!119 * A •" stepie moja mogiła. Z wiatrem rozmawiała: Powiej, wietrze najbujniejsż} , Żebym nie sczerniała. ** Zwierzchnie ciepłe okrycie męskie z wielbłądziej wełny. 116 15 sierpnia. W dzień Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny spotkałem w Astrachaniu mojego starego profesora Uniwersytetu Kijowskiego, najdroższego i najmilszego naszego poetę; powitałem go z największą radością w tym dalekim kraju; powitałem go jak ojca, jak brata, jak najbliższego przyjaciela i miałem szczęście być z nim przez lalka dni prawie razem. Absolwent Kijowskiego Uniwersytetu Iwan Kłopotowski.1*0 16 sierpnia. Tegoż dnia i ja miałem szczęście spotkać ukochanego i cenionego przeze mnie poetę Tarasa Grigorijewicza Szewc/enkę, z którym spędzałem te dni; wspomnienie o tym pozostanie mi na zawsze. Absolwent tegoż uniwersytetu, Stiepan Niezabitowski.^^ Zapisuję w swym pamiętniku, że dzień 16 sierpnia spędziłem z poetą Ukrainy, Szewczenką. Jewtidńj Odincow.lzz 16 sierpnia. Prawdziwe szczęście przeżyłem, spędzając kilka godzin z mym miłym bat'ką, starym Kozakiem Tarasem Grigorijewiczem Szewczenką; Bogu niech będą za to dzięki, że pozwolił mi być razem z nim. Fiodor Czelcow.1*3 17 sierpnia. Iwan Rogożyn L przyjaźni do Pierfiła poszedł za niego na pół roku do wojska; ale choć chytry był i przebiegły jak lis, nie mógł się przystosować do regulaminu, toteż bili go jak Sidorową kozę. tak że po upływie pół roku wstydził się pokazać swemu przełożonemu. Biedaczyna nie przewidział, że gdy wkłada się plecak, pasy tworzą krzyż, a jemu rzeczywiście wypadło nieść prawdziwy krzyż pański. Pierfił, gdy usłyszał opowiadanie o służbie żołnierskiej, powiedział: "W czużyje sany ne sadyś"*. Od tej pory żaden bies nie chciał odbywać służby żołnierskiej: "a ty ż to bat'ku, desiat' lit probuw u nych"**. Oficerowie, gdy się dowiedzieli od Pierfiła, że Rogożyn przesłużył za niego pół roku, Wyrazili swój zachwyt: "Wspaniale, nawet bies przeszedł przez nasze ręce". Stwierdził podpisem Iwan Rogożyn. Feldfebel Pierfił. 18 sierpnia. W. Kiszkin.124 Spotkanie ze starym znajomym. 19 sierpnia. Lekarz Karol Nowicki Paweł Radziejowski Tytus Szalewicz 20 sierpnia. Krasomówstwo niewielu otrzymało w udziale, mnie zaś pozbawionemu tego boskiego daru pozostaje w milczeniu tylko podziwiać i hołdować twórczej twej potędze, święty narodowy wieszczu, męczenniku * Nie wsiadaj do cudzych sań. ** A tyś, ojcze, był u nich aż dziesięć lat. 117 Ukrainy. Twoja dzisiejsza przytomność wśród nas - zupełnie szczęśliwym mnie czyni i chwile obecne nigdy się w mej pamięci nie zatrą. O, stokroć, stokroć błogosławię ten drogi dzień, w którym niebo pozwoliło mi osobiście poznać cię, gorliwy i nieulękły opowiadaczu słowa prawdy. Niechże słów tych kilka przypominają ci, poeto-małarzu, głęboką cześć poważającego cię Tomasza Ztroifca126. 126 23 sierpnia. Od 15 do 23 sierpnia miałem w brudnym i zakurzonym Astrachaniu takie wielkie, wspaniałe święto, jakiego nie pamiętam w moim życiu. Ziomkowie moi, przeważnie kij owianie, tak serdecznie, radośnie i po bratersku powitali mą wolność i tak daleko posunęli swą gościnność, że pozbawili mnie możności pisania mego pamiętnika i siebie samych obciążyli tą czynnością. Dziękuję wam, szlachetni, bezinteresowni przyjaciele. Daliście mi tyle radości, tyle szczęścia, że ledwo mogę je zmieścić w przepełnionym radością sercu, a pamięć tych szczęśliwych dni zapiszę nie w mym prozaicznym pamiętniku, lecz złożę w skarbnicy mego serca 15 sierpnia wieczorem Zbrożek niechcący wygadał się u Sapoż-nikowów, że jestem w Astrachaniu; 16 sierpnia odnowiłem więc swą starą znajomość z Aleksandrem Aleksandrowiczem. Nie był to już ów swawolny sztubak w szkolnym mundurku, którego widziałem ostatnio w 1842 roku; był to już mężczyzna, mąż i ojciec pięknego dziecka; poza tym okazał się szlachetnym i dobrym człowiekiem. Jest to cecha charakteryzująca rodzinę Sapożnikowów. Sapożnikow nie wiem na jak długo opuszcza Astrachań i do Niż-niego Nowgorodu zaproponował mi kajutę na zarezerwowanym dla siebie statku "Kniaź Pożarski". Wykupiony za pięć rubli bilet zwróciłem w biurze żeglugi "Merkury" z prośbą, by oddano go bezpłatnie pierwszemu lepszemu biedakowi. Kapitan statku "Kniaź Pożarski", Władimir Wasilijewicz Kiszkin, zarządził tak, że zamiast jednego biedaka ulokowano na barce pięciu takich, którzy nie mogli opłacić za przejazd do Niżniego nawet rubla. 25 sierpnia. Bufetowy parostatku "Kniaź Pożarski" Aleksiej Panfiłowicz Panów127 jest zwolnionym chłopem pańszczyźnianym pana Kriukowa. 118 27 sierpnia. Księżycowe, ciche, czarująco-poetyczne noce. Wołga jak niezmierzone zwierciadło, zasnute przezroczystą mgłą, łagodnie odbija czarowną, bladą, piękną noc i senny urwisty brzeg, porosły kępami ciemnych drzew. Cudowna, kojąca dekoracja. Całe to piękno, całą tę dostępną dla wzroku, niemą harmonię przenikają ciche, tkliwe dźwięki skrzypiec. W ciągu trzech nocy z rzędu ten wyzwolony cudotwórca bezinteresownie wynosi me serce do Stwórcy porywającymi dźwiękami swoich prostych skrzypiec. Skrzypek wyjaśniał mi, że na parostatku nie można mieć dobrego instrumentu, ale on z lichego potrafi wydobywać czarowne dźwięki, zwłaszcza w mazurkach Szopena. Nigdy nie nasłuchałem się dosyć tych słowiańskich serdecznych i bezbrzeżnie smutnych pieśni. Dziękuję ci, pańszczyźniany Paganini, dziękuję ci, przygodny, szlachetny wirtuozie. Z twoich biednych skrzypek płynie płacz znieważonej pańszczyźnianej duszy, zlewa się w jeden przewlekły ciężki, głęboki jęk milionów pańszczyźnianych istot. Czy te przejmujące jęki prędko dolecą do twego ołowianego ucha, nasz sprawiedliwy, nieubłagany, nieprzejednany Boże? Pod wpływem smutnej, żałosnej muzyki tego biedaka, który odzyskał wolność, parostatek - w nocnym pogrzebowym spokoju - wydaje mi się jakimś olbrzymim, głucho ryczącym potworem o ogromnej, rozwartej paszczy, gotowej połknąć obszarników - inkwizytorów. Wielki Fultonie! Wielki Walcie!128 Wasze młode dziecię rosnące nie z dnia na dzień, lecz z godziny na godzinę wkrótce pożre knuty, trony i korony, a dyplomaci i ziemianie posłużą mu tylko jako zakąska, nacieszy się nimi jak uczeń landrynką. To, co rozpoczęli encyklopedyści we Francji, doprowadzi do końca na całej naszej planecie - wasze kolosalne, genialne dziecko. Moje proroctwo jest niewątpliwe129. Błagam tylko bezgranicznie cierpliwego Boga, by przestał być tak bardzo cierpliwym. Błagam Go, żeby usłyszał swym ołowianym uchem, chociaż jeden ton tego krzyku, rozdzierającego duszę Jego szczerych, prostodusznych wyznawców. 28 sierpnia. Od dnia, w którym parostatek wyruszył z Astra-chania, tj. od 22 sierpnia, nie mogę się do niczego zabrać porządnie: nawet do pamiętnika. Dotychczas nie mogę, a nawet nie 119 manT-ehęci wyzwolić się s>pod wrażenia, które wywarli na mnie w Astrachaniu moi ziomkowie. Wrażenie to zostało spotęgowane prze? Aleksandra Aleksandrowicza Sapożnikowa i wszystkich towa-"fzyszących mu krewnych i przyjaciół. Poczynając od pani domu (Niny Aleksandrowny) i pana domu, wszyscy są pełni tak przyjacielskiej prostoty, są tak uprzedzająco grzeczni, że z zachwytu nie wiem, co mam robić. Mogę się zdobyć tylko na bezcelowe snucie s się po pokładzie niczym sztubak, który się wyrwał na wolność. l Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z ujemnego wpływu dziesięcio-1 letniego unicestwienia. Dopiero teraz odczuwam, jak głęboko " wżarły się we mnie koszary z całym arsenałem poniżających drobiazgów. Szybki i niespodziewany kontrast nie pozwala mi odzyskać równowagi. Zwykły ludzki stosunek do mnie wydaje mi się czymś nadprzyrodzonym, nieprawdopodobnym. Brzegi Wołgi od Carycyna i Dubowki z godziny na godzinę stają się wyższe, bardziej malownicze i czarujące, a ja nie zrobiłem ani jednego szkicu. Brak czasu. Wszystkie tomy wszystkich rosyjskich czasopism za rok bieżący najlepszy Aleksander Aleksandrowicz oddał do mojej dyspozycji i dopiero dziś zacząłem czytać Królowę Barbarę Popowa130; zacząłem czytać, a pamiętnik swój - w którym powinienem był zanotować tyle wspaniałych zdarzeń - zaniedbałem usprawiedliwiając się niemożliwością pisania na rozdygotanym pokładzie. O, jak bardzo pragnąłbym przedłużyć ten błogi stan, to uczucie ożywczej, czarującej bezczynności. Opuściłem step w- kitlu i w turkmeńskim wielbłądzim czapanie. W Astrachaniu myślałem tylko o zasłonie od komarów, nie myśląc wcale o północy, do której zbliżałem się. Dzisiaj mogłem być poważnie ukarany za tę lekkomyślność w stosunku do białowłosego Boreasza*, gdyby nie przyszedł mi z pomocą Aleksander Aleksandrowicz. W ciągu nocy wiał ostry nord-ost, rano zaś oziębiło się tak bardzo, że przydałby się nawet kożuch. Nie miałem nic oprócz kitla i wspomnianego czapana. Aleksander Aleksandrowicz - dzięki mu za to - zaproponował mi swój ciepły płaszcz, spodnie i kamizelkę. Przyjąłem wszystko z wdzięcznością jako dar nieba i po * U Greków wiatr północny. ]20 chwili zjawiłem się na pokładzie przedzierzgnięty \\ prawdziwego dandysa. Niech ci Bóg nagrodzi, mój dobry Sa"za, za tę bratersko -przyjacielską metamorfozę. t 29 sierpnia. Brzegi Wołgi są coraz wyższe i piękniejsze. Próbowałem z pokładu naszkicować jeden widok, lecz nie udało się. pokład drży, kontury brzegów szybko się zmieniają i widzę, żf trzeba będzie pożegnać się z mym nowopietrowskim marzeniem o rysowaniu brzegów Wołgi. Dziś koło Kamyszyna - od północy do wschodu słońca - ładowano drwa; w tyin czasie zaledwie zdążyłem zrobić lekki szkic kamyszyńskiej przystani z prawym brzegiem Wołgi: drwa wiozą do Saratowa, wobec czego aż do tego miasta nie będę mógł nic zrobić. Sześćdziesiąt wiorst od Kamv-szyna, pilot statku pokazał mi na prawym brzegu Wołgi wzgórze Stieńki Razina. Świtało, nie mogłem więc dobrze obejrzeć tej niezwykłej, ale niemalowniczej miejscowości. Tego historycznego wzgórza - nie wiem, dlaczego nazwano je wzgórzem, skoro wcale nie jest wyższe od otaczającej okolicy - nie zauważyłbym, gdyby pilot nie skierował mej uwagi na niepozorną .,fortecę" słynnego rycerza Stieńki Razina, tego wołżańskiego Birona a jednocześnie postrachu moskiewskiego cara i perskiego szacha. Niezamaskowani wielcy grabieżcy zlękli się kryjącego się nocnego złodziejaszka; tak białogłowego olbrzyma, drapieżcę berkuta*. straszy niekiedy nędzny nietoperz. Najbardziej nędzny suzdalski rysunek, wyobrażający jakiś ciekawy przedmiot, jest tak samo interesujący jak wyborne dzieło sztuki. Uznając słuszność tego twierdzenia, jestem tym bardziej niezadowolony, że nie zrobiłem szkicu osławionego wzgórza. Słońce wciąż jeszcze nie wstawało i wzgórze ciągle było oddalone od nas o jakieś dziesięć wiorst; pozostało mi tylko kontentować się skąpym, fantastycznym opowiadaniem niezrównanego pilota. Wołżańscy rybacy i w ogóle wszyscy prości ludzie wierzą, że Stieńka Razin żyje dotychczas w jednym z wołżańskich wąwozów w pobliżu swego wzgórza i że (wedle słów pilota) ubiegłego lata * Odmiana orła. 121 jacyś marynarze, którzy jechali z Kazania, zatrzymali się przy jego wzgórzu, chodzili do wąwozu, widzieli się i rozmawiali z samym Stiepanem Razinem. Marynarze opowiadali, że obrósł włosami, niczym zwierzę, rozmawia jednak jak człowiek. Ponoć zaczął nawet opowiadać coś o swym losie, ale gdy nadeszło południe, z wąwozu wyśliznął się wąż i zaczął mu wysysać serce; Stieńka zajęczał strasznie i marynarze rozbiegli się w przerażeniu. Ten wąż zaś - dodał pilot - dlatego mu codziennie wysysa serce, że Razin jest wyklęty we wszystkich soborach, a przekleństwo rzucone jest dlatego, że zamordował on astrachańskiego dostojnika cerkiewnego, Josifa131. Stieńka zabił go, ponieważ Josif przeciwstawiał się jego czarom. Ze słów tego narratora wynikało, że Razin nie był zbójem, tylko sprawował straż nad Wołgą, zbierał cła ochronne od przejeżdżających statków i rozdawał to biedakom; wygląda więc na to, że był komunistą. 30 sierpnia. Aby uczcić solenizantów, ustalono zwyczaj obdarowywania ich, wobec tego darowałem dziś Aleksandrowi Aleksan-drowiczowi (Sapożnikowowi) portret jego teściowej, m-me E. Koza-czenko. Zrobiony białym i czarnym ołówkiem podczas jednego pozowania, portret wypadł dość niezdarnie, nie jest jednak pozbawiony ekspresji. Solenizant swoim zwyczajem był wesół i uprzejmy, a goście jego - wśród nich moja osoba - także nie przynieśli wstydu, wobec tego na pokładzie "Kuiazia Pożarskiego" panowała atmosfera swobody i miłej harmonii. Wieczorem od pewnej uprzejmej pasażerki, mieszkanki Saratowa Tatiany Pawłowny Sokołowskiej, dowiedziałem się przypadkiem, że M. Kostomarow wyjechał za granicę, a matka jego mieszka w Saratowie132. Poprosiłem o adres Kostomarowej. 31 sierpnia. Zaledwie parostatek zatrzymał się przy sara-towskim wybrzeżu, pośpieszyłem do miasta i, według wskazówek uprzejmej pani Sokołowskiej, niczym według planu, bez pomocy kosztownego dorożkarza znalazłem mieszkanie Tatiany Pietrowny Kostomarowej. Dobra starowina poznała mnie po głosie, lecz spojrzawszy na mnie zwątpiła w swój domysł. Gdy się jednak prze- 122 konała, że to naprawdę ja, przywitała mnie jak rodzonego syna: serdecznym pocałunkiem i szczerymi łzami. Parostatek zatrzymał się w saratowskiej przystani do następnego ranka, wobec czego czas od południa do godziny pierwszej w nocy spędziłem u Tatiany Pietrowny. Mój Boże! Czegośmy sobie nie przypomnieli, o czym nie rozmawialiśmy! Pokazywała mi listy swego Nikołaszy zza granicy i płatki fiołków przesłane przez syna \v jednym z listów ze Sztokholmu z dnia trzydziestego maja. Data ta przypomniała nam inny, tragiczny dzień trzydziestego maja 1847 roku, 133 przy czym popłakaliśmy się j ak dzieci. O pierwszej w nocy pożegnałem najszczęśliwszą i najszlachetniejszą matkę najwspanialszego syna. 1 września. Piotr Ulianow Czekmariow. Nowy miesiąc zaczął się od nowej przyjemnej znajomości. Na pół godziny przed podniesieniem kotwicy w kapitańskiej kajucie, mym chwilowym schronieniu, zjawił się jakiś człowiek. Nie był przystojny, miał jednak powierzchowność pociągającą i sympatyczną. Po monotonnym wyrecytowaniu: Piotr Ulianow Czekmariow - powiedział z zapałem: - "Maria Grigorijewna Sołonina134. nie znana panu miła rodaczka i wielbicielka, przesyła za moim pośrednictwem serdeczny, siostrzany pocałunek i gratulacje z powodu odzyskania tak przez pana upragnionej wolności". Mówiąc to złożył na mej łysinie dwa serdeczne pocałunki: jeden od rodaczki, drugi od siebie i saratowian. Długo nie mogłem oprzytomnieć po niespodziewanym szczęściu, a gdy oprzytomniałem, wydobyłem z mego lamusa jakąś piosenkę i prosiłem nowego przyjaciela o doręczenie tego skromnego daru mojej miłej, serdecznej rodaczce. Wkrótce zaczęto podnosić kotwicę, wobec tego pożegnaliśmy się •dając sobie słowo, że spotkamy się następnej zimy w Petersburgu. 2 września. Piętnaście lat wcale nie zmieniło nas, Ze mnie wciąż ten dawny Saszka, Ty zaś wciąż ten sam Taras Aleksander Sapożnikow Dziś o siódmej rano zebraliśmy się przypadkowo w kapitańskiej kajucie i słowo po słowie od zwykłej rozmowy przeszliśmy na temat 123 współczesnej literatury i poezji. Po krótkiej wymianie zdań zaproponowałem A. Sapożnikowowi zadeklamowanie Psiej Uczty Bar-biera w przekładzie Bieniediktowa 13S. Wykonał to wspaniale. Po przekładzie deklamowano wiersz w oryginale i wszyscy zgodnie orzekli, że przekład przewyższa oryginał. Bieniediktow, piewca lokó\v i innych podobnych tematów, nie tłumaczy, lecz odtwarza Barbiera. Nadzwyczajne! Czyżby po śmierci naszego olbrzymiego Hamulca*, jak nazwał go Iskander** -poeci zmartwychwstali, odrodzili się? Innej przyczyny nie widzę. Nawiązując do Psiej Uczty nasz dobry i miły kapitan Władimir Wasilijewicz Kiszkin wydobył ze swej ulubionej teki Bieniediktowa Wejście wzbronione i jako wielbiciel rodzimej odrodzonej poezji z przejęciem wyrecytował je nam, uważnym słuchaczom. Potem deklamował tegoż autora Na nowy rok 1857. Dziwiłem się i uszom własnym nie wierzyłem. Nasz mały kapitan deklamował nam jeszcze wiele rzeczy mocnych, świeżych i żywych. Całą mą uwagę skupiłem jednak na Bieniediktowie, a reszty ledwo słuchałem. Tak więc zamiast zwykłej paplaniny mieliśmy dziś niezwykle udany poranek literacki. Byłoby bardzo przyjemnie, gdyby można było powtarzać takie improwizacje. Na zakończenie tego poetyckiego zebrania A. Sapożnikow poczuł natchnienie i napisał wytworny, po bratersku serdeczny wiersz. W nocy parostatek zatrzymał się na kilka godzin w Wolsku (centralne biura domu handlowego Sapożnikowów). A. zszedł na brzeg i wkrótce powrócił wraz z głównym zarządzającym, Tichonem Zi~ nowijewiczem Epifanowem. Jest to zadziwiająco piękny starzec, dziarski, o czarnych brwiach i dobrych manierach, wcale nie podobny do rosyjskiego kupca. Wytworną postawą przypominał mi mego. stryja Szewczenkę-Grynia. 3 września. Proszę nie zapominać o kochającym pana Jawlenskim. Jadłem, piłem, spałem. Śniła mi się orska twierdza i jefrejtier od- * Hamulec (w oryginale Tormaz) - car Mikołaj I. ** Pseudonim Aleksandra Hercena. 124 działu Obruczew; tak mnie przeraził ten podły jefrejtier, że obudziłem się, długo nie mogąc się pozbyć wstrząsającego wrażenia po tej zjawie sennej. 4 września. W nocy statek załadowano drzewem w mieście Chwa-łyńsku: jedno jedyne miejsce nad Wołgą przypominające starożytną nazwę Morza Kaspijskiego. Rano po podniesieniu kotwicy zebraliśmy się w kajucie naszego dobrego kapitana i po krótkim wstępie urządziliśmy sobie znowu poranek literacko-polityczny. Miły Władimir Wasilijewicz (Kiszkiti) przeczytał nam ze swej cennej teki kilka aktualnych i wzruszających wierszy nieznanych autorów, a między innymi Kajającą się Rosję A. Chomiakowa136; Ten głęboki, smutny wiersz wpisałem do mego pamiętnika, jako •wspomnienie o naszych rannych gawędach na parostatku "Kniaź Pożarski". A. CHOMIAKOW Kajająca się Rosja Tobie powierzył walkę świętą, W tobie Wszechmocny łaskę skrył. Siłą, jak fatum, niepojętą Skruszysz piekielną moc zawziętą Wszystkich szaleńczych, ślepych sil. O, zbudź się, mój ojczysty kraju! Za lud, za braci! Boga zew Do ciebie mknie przez szum Dunaju, Tam idź, gdzie brzmi świat okrążając Egejskich wód srebrzysty śpiew. Pamiętaj, żeś narzędziem Boga, Na ziemię spłynął smutku wiek. Poddanych sądzi Bóg surowo, Na tobie zaś jak zmora - znowu Potwornych grzechów ciężar legł! 125 Prawo twe dyszy kłamstwem piekła, Stygmat niewoli w czoło wrósł. Pochlebstwo, fałsz, bezbożność wściekła, Sromotna hańba cię sawlekła Na nikczemności wielki wóz! Niegodna wyróżnienia! Słuchaj, Wybranko miła. Musisz w lot Zmyć z siebie wszystko wodą skruchy I nie rozlegnie się nad uchem Podwójnej kary silny grzmot. Z duszą rzuconą na kolana, Z głową popiołem posypaną, Módl się, w pokorze cichej zdjęta. Zgniłego zaś sumienia ranom Niech ulżą łez oleje święte! I wierna misji swej - do broni l Za naród! Wrogów szpadą siecz! Wir krwawej walki niech cię wchłonie, Chorągiew bożą ściśnij w dłoni I mieczem tnij - to boży miecz.137 5 września. Brzegi Wołgi zmieniają się coraz bardziej i stają się bardziej monotonne i surowe. Płaskie wzniesienia prawego brzegu pokryte są lasami, przeważnie dębowymi. Gdzieniegdzie lśnią białe pnie brzóz i szare - osik. Liście na drzewach wyraźnie żółkną. Temperatura spada, ochładza się. Byleby zimno nie zaskoczyło mnie znienacka. Dziś był pierwszy przymrozek. Zmarzły mi nogi. Trzeba będzie w Samarze kupić koty i wyprawiony półkożuszek. Nic nie czytam i nie rysuję. W rysowaniu przeszkadza mi maszyna swym bezustannym hukiem i drżeniem, w czytaniu zaś - przepiękne brzegi Wołgi. Śnił mi się kościół św. Anny w Wilnie i modląca się w tym kościele miła czarnobrewa Dunia Gusikowska138. Prawdopodobnie 126 -wskutek lektury Królowej Barbary Radziwiłłówny A. Popowa139, historyka o nowym wspaniałym stylu. Zdaje mi się, że to uczeń Sołowiowa. Trzeba będzie w piśmie Russkij Wiestnik przeczytać jego Wojnę turecką za panowania cara Fiodora Aleksiejewicza. Muszę teraz wiele czytać. Nie znam zupełnie nowej literatury. Jak doskonałe są Szkice gubernialne Sałtykowa, zwłaszcza Mawra Kuź-mowna, i jak wspaniale czyta je Panczenko140 (domowy lekarz Sa-pożnikowa), bez cienia afektacji. Wydaje mi się, że takie głębokie i smutne utwory nawet nie powinny być inaczej czytane. Monotonne czytanie wywiera silniejsze wrażenie i plastycznie opisuje zimne, bezduszne typy odpychających harpij. Jestem pełen czci dla Sałtykowa. O, Gogolu, nasz nieśmiertelny Gogolu! Jak radowałoby się twe szlachetne serce, gdybyś widział wokół siebie tak genialnych uczniów. Przyjaciele moi serdeczni! Piszcie! Krzyczcie o tym nędznym plebsie, o tym zbezczeszczonym, pozbawionym głosu smer-dzie. 6 września. O dziesiątej rano "Kniaź Pożarski" zarzucił kotwicę przy wybrzeżu Samary. Z daleka to handlowe miasto wygląda całkiem niemalowniczo. Zszedłem na brzeg, by lepiej obejrzeć tę przesadną młodą kupcową i nabyć koty. Na ulicy spotkałem Jaw-lenskiego, razem udaliśmy się więc na oględziny miasta: było równe, gładkie, monotonne i uszminkowane do obrzydliwości. Żywe odbicie panowania niezapomnianego Mikołaja Hamulca. Przez ciekawość, a także ze względu na wściekły apetyt - było już koło drugiej w południe - kazaliśmy dorożkarzowi zawieźć nas do najlepszej traktierni w mieście. Dowiózł więc nas do najlepszego zakładu. Ledwo jednak weszliśmy na schody, gdy obaj jednocześnie powiedzieliśmy: "Tu duch rosyjski; tu Rosją pachnie"*, czyli tłuszczem, czadem i innym paskudztwem. Zdobyliśmy się minio to na odwagę i zamówiliśmy kotlety, zabrakło nam jednak cierpliwości, by doczekać się, aż je nam podadzą. Jawlenski rzucił garso-nowi pół rubla, zaklął szpetnie, za co ten ukłonił się z uśmiechem, i opuściliśmy traktiernię. Olbrzymia zbożowa przystań na Wołdze. * Z poematu Puszkina Rusłan i Ludmiła. 127 nadwołżań"ki No^y Orlean, a nie ma nawet porządnej traktierni. O, Rusi! Po tym symbolicznym śniadaniu pojechaliśmy do sklepów. Lecz ani w sklepach, ani w sklepikach nie znaleźliśmy tego, co mi było potrzebne (kotów), wobec tego wróciliśmy na parostatek. W kapitańskiej kajucie, na podłodze spostrzegłem zmięty arkusz znanego mi już pisma Russkij Inwalid, podniosłem je i z braku czegoś innego zacząłem czytać felieton. Była w nim mowa o chińskich powstańcach i o przemówieniu wygłoszonym przez Gonga, dowódcę powstańców, przed atakiem na Nankin141. Oto początek tego przemówienia: "Bóg jest z nami: cóż zdołają nam uczynić demony? Mandaryni - to tłuste, opasom e bydło, zdatne tylko na ofiarę dla naszego ojca niebieskiego, jedynego, prawdziwego Boga". Czy prędko można będzie powiedzieć to samo publicznie o rosyjskich bojarach? f W Samarze mieszka bogaty kupiec Swietow, głowa sekty nioło-j kanów*. Rząd (łagodnymi środkami) usiłował go zmusić do przyjęcia prawosławia, lecz pomimo łagodnych środków Swietow wyrzekł się prawosławia i wyraził chęć przejścia na kalwinizm. Na to znów nie zgodził się rząd, pozostawiając go w spokoju, lecz zabraniając handlować zarówno jemu jak też jego sekcie (jeden z łagodnych środków). 7 września. O dziesiątej rano przy ostrym nordzie z deszczem i śniegiem opuściliśmy Samarę. Odtąd lewy brzeg Wołgi zaczynał się wznosić: jest to płaskowyż Żygulowskich Gór. Po dwóch godzinach podpływaliśmy do bramy tych gór. Jest to wąwóz ściskający Wołgę do szerokości jednej wiorsty; za górami jak za ramą ukazała się naszym oczom nowa, dotychczas nie widoczna panorama, zasnuta ciemnogranatowymi pasmami. To mieszkaniec północy: las sosnowy. Na pierwszy plan tej panoramy, spo/a wąwozu /porośniętego czarnym lasem, wysuwa się obnażona samotna góra. / Jest to Cariew-kurhan; według legendy, Piotr I podróżując po Woł-/ dze zatrzymał się na tym miejscu i wchodził na górę; stąd więc pochodzi jej nazwa. ^ * Jedna z rosyjskich "ekt religijnych końca XIX v< 128 Cariew-kurhan kształtem i wielkością przypomina podobną górę ' położoną w pobliżu Zwinogródki, w kijowskiej guberni, we wsi Gu- dziwce. Możliwe, że jakiś pomazaniec-przechera zaszczycił także gu- dziwiecką górę i wszedł na nią. Lecz moi rodacy źle jakoś zachowują ' w pamięci tego rodzaju doniosłe fakty. Moi ziomkowie domyślają się, że jeśli car wdrapie się na taką górę, to z pewnością nie na próżno; czyni to zapewne dlatego, by nienasyconym wzrokiem ogarnąć oko licę i ocenić (o ile jest wojskowym dowódcą), jaką ilość poddanych może uśmiercić tu za jednym zamachem; jeśli zaś (co nie daj Boże) jest agronomem - to jeszcze gorzej. Zwłaszcza w wypadku, jeśli ziemia w oglądanej miejscowości jest nieurodzajna; wtedy car wy daje rozkaz, aby uczyniono te grunty urodzajnymi. Wówczas sol- nisko zostaje użyźniane potem i krwią pańszczyźnianego chłopa. Ziomkowie moi z pewnością nie bez kozery nie zachowują w pa mięci takich uroczysk. Nigdy nie udało się dociec, na jakim ludówym podaniu opierał _^___ się nieboszczyk kniaź Woroncow nazywając w swych Mosznach f zwykłą górę - Górą Światosława142; ponoć z jej szczytu ten pi- ' jany Wareg-zbój oglądał z lubością swoją bandę, która płynęła na zbójeckich łodziach po spienionych, świętych wodach Dniepru. Myślę, że to tylko fantazja najjaśniejszej głowy. Kniaź angloman zechciał uświetnić swój wspaniały park wieżą w kształcie latarni morskiej, w tym celu wymyślił ludowe podanie, przystosował je do miejscowości i niekształtną wieżę nazwał wieżą Światosława. Michajło Grabowski zaś omal nie udowodnił dokumentalnie ludowości legendy o Górze Światosława. Nasz kapitan - niech mu będą dzięki - wpadł dziś na pomysł przerobienia przy pomocy wojłoku swej ażurowej kajuty w coś przypominającego ciemnicę; ulokował też w niej żelazny piecyk, czuję się więc teraz jak w ciepłych objęciach przyjaciela. A oto już wołżańskie komary, których tak bardzo się bałem. 8 września. Ranek jest jasny, cichy i mroźny. Lewy brzeg Wołgi od Cariew-kurhanu wyraźnie się obniża i dziś rano był już zupełnie taki jak przed Samarą: równy, płaski i monotonny. Prawy brzeg wciąż jest ponury, wysoki i zalesiony. Gdybym nawet mógł ryso- Pamiętnik 9 J 29 wać, to nie miałbym nic do rysowania, chyba że ten widok olbrzymiego żaglowego statku zakotwiczonego na środku Wołgi i odbijającego się w niej jak w lustrze. Spodziewałem się, że rządowe buty, przeznaczone na przeglądy wojskowe, będą mi służyć co najmniej do Moskwy; tymczasem nie wytrwały nawet do Symbirska, zawiodły przeklęte, a raczej rządowe. Iwan Nikiforowicz Jawlenski spostrzegł ten brak w moim niezbyt eleganckim ubraniu i zaproponował mi-swoje buty; jestem mu za to bardzo wdzięczny. Buty były akurat na moją nogę - teraz więc paraduję w nowym obuwiu, w dodatku na wysokim obcasie, co niezbyt mi odpowiada, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. 9 września. "Symbirsfc - ot, widisz! A niediem idiesz". (Burłackie powiedzonko) O wschodzie słońca daleko, na łagodnym wzniesieniu nad brzegiem Wołgi, ukazał się Symbirsk, tzn. kilka białych plamek nieokreślonego kształtu. Dyżurujący marynarz zwrócił moją uwagę na te plamki, przytaczając przy tym burłackie powiedzonko, które natychmiast zapisałem. O pięćdziesiąt wiorst od Sengileju leży Symbirsk. Przestrzeń tę przebyliśmy nie w przeciągu tygodnia, lecz w bitych dziesięć godzin. "Kniaź Pożarski" posuwa się dziś naprzód wyjątkowo powoli. A może tak mi się tylko wydawało, gdyż ciągle było widać na horyzoncie Symbirsk; chciałbym tam dotrzeć, nim się ściemni, żeby obejrzeć pomnik Karamziiia. Niestety, Symbirsk zamiast zbliżać się do mnie znikł całkiem za nieprzeniknioną kotarą z deszczu i śniegu. Niepogoda wzmagała się. Wieczór szybko zapadał, ja zaś traciłem nadzieję obejrzenia na miejscu muzy historii, którą kiedyś oglądałem w glinie, w pracowni niezapomnianego Stawassera143. Obawy moje ziściły się: dopiero koło piątej "Kniaź" zarzucił kotwicę przy jakiejś drewnianej przystani. Dekoracje zasnuł deszcz i śnieg. Pomimo wszystko zdecydowałem się wyjść na brzeg. Czarne rodzime błoto do kolan, a w pobliżu - żadnego dorożkarza. Wpakowałem się do kałuży, przemoczyłem nogi i względnie szczęśliwie wróciłem na parostatek. 130 Po raz drugi przejeżdżani koło Symbirska. I po raz drugi nie udaje irri się obejrzeć pomnika historiografa dworu. Pierwszy raz w 1847 r. przewiózł mnie tędy feldjeger; wówczas nie myślałem o pomniku Karamzina. Zaledwie zdążyłem zjeść obiad w jakimś zajeździe, a raczej szynku. W Orenburgu odczuwano niezwykły brak mej osoby, wobec tego feldjeger niezapomnianego Hamulca nie drzemał. Ósmego dnia podróży dostarczył mnie z Petersburga do Orenburga, przy czym na całej przestrzeni zajeździł tylko jednego pocztowego konia. Teraz, w 1857 roku, nie potrzebuję się spieszyć, ale jest noc i tak odpychające okoliczności, że głupio byłoby myśleć o pomniku Ka-ramzina. Z racji dwudziestej pierwszej rocznicy małżeńskiego pożycia Ka-tieriny Nikiforowny Kozaczenko przy śniadaniu uporaliśmy się z dwoma olbrzymami - były to pierogi z doskonałym a urozmaiconym nadzieniem. Ze względu na ten niezwykły wypadek obiad jedliśmy późno; punktualnie o siódmej wieczór; o siódmej wieczór również - tuż obok "Kniazia" - zarzucił kotwicę "Susanin". Kapitan "Susanina", Jaków Osipowicz Woznicyn, został zaproszony przez pana domu na obiad. Ponieważ straciłem nadzieję obejrzenia Symbirska i pomnika Karamzina, zrodził się we mnie i szybko dojrzał nowy pomysł: upić się należycie przy obiedzie. Ale niestety wspaniały ten projekt udał mi się tylko połowicznie. Po obiedzie poszliśmy do kapitańskiej świetlicy (tak nazywają wołżańscy marynarze-nawigatorzy kapitańską kajutę na pokładzie statku) i zasiedliśmy do herbaty. W czasie interesującej rozmowy Woznicyn powiedział, że po zakończeniu nawigacji jedzie do swego majątku (twerska gubernia) z powodu uwolnienia pańszczyźnianych chłopów. Chociaż był liberałem, jednak wiadomość tę podał nam z pewną przykrością, był bowiem równocześnie ziemianinem. Gdy stwierdziłem uczucia filantropijne w ziemianinie z twerskiej guberni, nie uważałem za potrzebne poruszać z nim, jako z ziemianinem, tych drażliwych tematów. Nie podzielałem również radości wywołanej tak niezwykłą wiadomością, otuliłem się swym czapanem i usnąłem snem sprawiedliwego. O szóstej wieczorem przyszedł do naszego kapitana niejaki Herr Rennenkampf, agent towarzystwa "Merkury"; miał banalną, lo- 9* 131 kajsko-niemiecką twarz i nic więcej; twarz ta jednak należała do radcy stanu a jednocześnie prezesa jakiejś izby, zdaje się, że skarbowej. 10 września. Mój wspaniały projekt wczoraj zrealizowany, tylko częściowo dziś chwała Bogu, udał się całkowicie, skończyło się tylko na bólu głowy itp. 144 11 września. Jako że od nieumiaru opilczego Tarasowi drży prawica, zwrócił się więc do lewicy, zasię owa też w pewności swojej chwiała się (takoż od nieumiaru zgubnego pijaństwa tegoż), wskutek czego przez współczucie i miłość do niemocą złożonego podejmę trud opisania dnia, umykającego z pamięci słabnącej, by dzień ów był niejako przestrogą przed podobnymi w przyszłości i filarem mądrości niejako (który zginąłby we mrokach dla ludzkości nie będąc w piśmie wyrażon). Mądrości - rzekę - i wiedzy minionego. Historyk wieści prawdę jedyną, oto więc ona. Walcząc z namiętnościami niewolącymi - za radą wielkiego nauczyciela: "nie chodź na narady niegodziwych i na drodze grzesznych nie stawaj, a błogosławion będziesz" - i zrzucając powłokę człowieka słabego, Taras, tak mu na imię, uzbroił się W ducha pokory, usunął się w cień myśli własnych - żarliwe bowiem są dla dobra ludzkości - i wieczoru onego przystąpić już mógł do chrztu duchem w sensie Pisma św. "ochrzczony z wody i ducha zbawion będzie". A że otrzymał był chrzest pierwszy z wody (przez smrodliwość zaś i budzenie wstrętu w niepożądłiwej ludzkości ściślej wódką przezywanej), był więc ów Taras w duchu Ewangelii ś w. zupełnie przygo-wany, a nawet nasiąknięty Wodą ową wielce, nie zatrzymał się był bowiem w połowie drogi zbawienia, pomnąc, że .,kto w Chrystusie chrzest przyjmie - w Chrystusie łaski dostąpi"'. Jakoż nie zdołał - wedle pisma i ciała niemocy - osiągnąć onego ostatniego kresu, by do aniołów upodobnił się. Taras jednak tak dalece zaszedł, iże dostąpił onego stanu błogiego, jakim nie Wszyscy synowie boży są nagradzani, a który w języku Występku i fałszu zgubnego muchą się zwie. A był w tym stanie gniewny, iże w nocy nie dozwolił mnie zmrużyć źrenicy ani na godzinę, wygłaszał dziwaczne wypowiedzi do grzesznego świata tego, miotał na niego przekleństwami, wychodził z łoża swego boso i giezłem tylko okryty. Jako ręką Bruniego malowany Mojżesz, zstępujący z obłoków, a ukazujący się korzącym się w prochu Izraelitom, składającym ofiarę cielcowi złotemu. W miejscu owym był człowiek niejaki, onego wynurzenia zlęknion, kożuchem okryty j tuż jako najmniejsze "infusorium" w lekkim śnie pogrążon. Tu następuje luka, Taras bowiem miał za świadka swojej wielkości i triumfu pewnego męża niewielkiego rozumu, w języku tegoż złorzeczenia palaczem zowiącego się, który był jednak cichy, tępy i głuchy na dytyramby niewzruszonego Tarasa. - W. Kiszkin. 132 P.S. Dalej nie czekaj też od Tarasa, o biedna, przez niego ukochana ludzkości, żadnego pożytku, ani żadnej wielkości, ani słowa mądrego, •wytrzeźwiał bowiem, jak pewien arystokrata (który - jak legenda głosi - wódką się chrzcił). Zakąska zaś na otrzeźwienie była niemała i'delikat-ności nie ostatniej: wódka-wiśniówka w liczbie pięciu (mówi, że 4, niech i tak będzie), a przy onej cebuli i kiszonych ogórków wielkie mnóstwo. 12 września. Pogoda wstrętna. "Kniaź Pożarski" i "Susanin" zarzuciły w nocy kotwice w spaskiej łasze. Jest to leże zimowe parostatków należących do towarzystwa okrętowego "Merkury". Są tu urządzone warsztaty, mieszkania dla kapitanów, pomieszczenia dla robotników, szkoła i szynk. Miejscowość wspaniała, otoczona młodymi dębowymi zagajnikami; pomimo chłodów zachowała się tu świeża zieloność, a nawet kwiaty, uzbierałem więc niewielki bukiecik i podarowałem go najmilszej baronowej Medem, pasażerce "Kniazia Pożarskiego", żonie jednego z kapitanów towarzystwa "Merkury". Miła, powabna kobieta! Jasny poranek i mróz do pięciu stopni. Koło południa pogoda się zmieniła i znów zaczął padać na przemian deszcz i śnieg. "Kniaź Pożarski" szczęśliwie minął krasnowidzkie płycizny, a o jedenastej wieczór zarzucił kotwicę dziesięć wiorst przed Kazaniem. 13 wrzesień. Miasteczko Kazań To zakątek Moskwy. Powiedzonko to słyszałem po raz pierwszy w roku 1847 na stacji pocztowej w guberni symbirskiej, kiedy feldjeger odwoził mnie do Orenburga. Jakiś zażywny jegomość z symbirskich stepów, opisując memu opiekunowi wspaniałości miasta Kazania, zakończył swe opowiadanie tym trafnym powiedzonkiem. Dziś rano widziałem z daleka miasto Kazań, w związku z tym przypomniałem sobie dawno usłyszane powiedzenie i pomimo woli wypowiedziałem je głośno. Zaledwie statek zarzucił kotwicę, a już byłem na brzegu, ulokowałem się za dwadzieścia pięć kopiejek na tatarskim wózku i pomknąłem do miasta. Z daleka, z bliska i nawet wewnątrz Kazań bardzo przypomina zakątek Moskwy. Nawet wieża Sumbeki, niewątpliwy zabytek tatarskich czasów, wydała mi się nieodrodną siostrą wieży Suchariowa. Główna ulica (oczywiście Moskiewska) 133 prowadząca do kremlu, swą pretensjonalnością i drewnianą jezdnią przypominała nieco Newski Prospekt. Ulica ta zaczyna się od wspaniałego budynku uniwersytetu, ozdobionego trzema majestatycznymi jońskimi przedsieniami. Szkoda, że przed tym pięknym gmachem nie ma placu. Dużo by na tym zyskał, a pomnik piewcy Katarzyny nie pyszniłby się na podwórzu w miniaturowym ogródku i nie byłby obserwowany przez melancholijną rudą krowę. Kiedy wraz z rudą krową napatrzyłem się na posąg twórcy ód oraz wszelkiego wstrętnego pochlebstwa, idąc przez podwórze spotkałem studenta o mocno granatowym podbródku, z czego wywnioskowałem, że nie był nowicjuszem w tutejszych audytoriach. Wobec tego zwróciłem się do niego z zapytaniem, czy nie przypomina sobie czasem Posiady i Andruskiego145, którzy w roku 1847 zostali przeniesieni z Uniwersytetu Kijowskiego do Kazańskiego. Odpowiedział mi, że nie pamięta, i poradził zwrócić się do starego dozorcy Igna-tijewa. Uprzejmie podziękowałem za poradę, lecz zastosowanie się do niej nie wydało mi się rzeczą konieczną i wyszedłem na ulicę. Tu usłyszałem głuche dudnienie bębna i ujrzałem zwartą ciżbę ludzi odprowadzających na stracenie złoczyńcę. Chcąc uniknąć tej wstrętnej procesji skręciłem w zaułek i spostrzegłem w tłumie młodą dziewczynę z przewieszoną przez ramię katarynką i obdartego chłopaczka z tamburynem w rękach. Ogarnął mnie smutek i poczułem się tak źle, że znów wynająłem tatarski wózek za dwadzieścia pięć kopiejek i wróciłem na parostatek. Wracając, z prawej strony drogi zobaczyłem pomnik wystawiony przez cara Iwana Groźnego ku czci poległych przy zdobyciu Kazania. Ta ścięta piramida stoi podobno na tym miejscu, gdzie ongi stał namiot tego cara. Smutny pomnik. 14 września. Z powodu nowego ładunku parostatek nasz pozostał do godziny jedenastej rano przy kazańskim brzegu. Korzystając z tak wyjątkowej okazji, pomimo pochmurnej, lecz suchej pogody, wyszedłem na brzeg i zrobiłem dwa szkice: ogólny widok Kazania oraz widok na Wołgę pod Kazaniem i na wieś Usłon. Wracając, u ład-niutkiej przekupki kupiłem solonego gotowanego leszcza i na statku urządziłem sobie prawdziwie plebejską ucztę. Prócz leszcza i nowo- 134 pietrowskiej szynki dodałem do swej uczty główkę czosnku i razowy chleb i zasmrodziłem nie tylko kapitański pokoik, lecz całego "Knia-zia Pożarskiego". Towarzysze podróży uciekali ode mnie jak diabeł od święconej wody. Tylko miła pani domu (N. Sapożnikowa) i najlepsza z matek, Katierina Nikiforowna Kozaczenko, uważały, że czosnek wprawdzie śmierdzi, jednak nie tak nieznośnie, żeby przy spotkaniu ze mną trzeba było koniecznie zatykać nos. Aby udowodnić wrogom czosnku, że nie jest on wcale przykry, lecz nawet przyjemny, obiecała zadysponować obiad z czosnkiem i wszystkich nim nakarmić. Najmilsza Katierina Nikiforowna! Naprzeciw miasta Swiażska minęliśmy szczęśliwie wasilijewskie mielizny i spotkaliśmy parostatek "Adaszew", należący do towarzystwa "Merkury". Holuje za sobą dwie barki naładowane drzewem i jedną z nich osadził na mieliźnie. "Kniaź Pożarski" usiłował ją zepchnąć, ale bezskutecznie, i po przepłynięciu jeszcze kilku wiorst zarzucił kotwicę na noc w obawie przed wiazowskimi mieliznami. Za ujściem Karny Wołga stawała się wyraźnie -węższa i płytsza. 15 września. Spałem aż do dziewiątej rano. Myślę, że spowodował to głuchy szum "Kniazia Pożarskiego"; nie przypominam sobie, by coś podobnego zdarzyło mi się, nawet gdy byłem podchmielony. To niebywale długie spanie zakończyło się obrzydliwym, snem: niby widzę Dubelta l46 z jego pomocnikami (Popów i Destrem147), który w przytulnym gabinecie, przed płonącym kominkiem na próżno nawraca mnie na drogę cnoty, grozi torturami i wreszcie macha ręką nazywając mnie wyrodkiem społeczeństwa. Ledwo wypowiedział ten przyjemny epitet, zjawił się kapitan Kosariow, zapięty na ostatni guzik, i bardzo surowo zwrócił mi uwagę, grożąc nieomal pałkami za to, że spóźniłem się na ćwiczenia. Na tym urwał się mój kompromitujący sen. Obudził mnie hałas spuszczanej kotwic), a raczej łańcucha, przed urakowskimi mieliznami. Korzystając z tego krótkotrwałego postoju oraz długotrwałego powolnego posuwania się statku przez urakowskie mielizny, narysowałem czarnym i białym ołó\vkiem dosyć udany portret Michajły Pietro-wicza Komarowskiego, przyszłego kapitana statku A. Sapożnikowa, odwdzięczając się za podarowanie mi aksamitnych ciepłych butów. 135 O godzinie dziesiątej wieczorem "Kniaź Pożarski" zarzucił kotwicę przed griemiaczewskimi mieliznami. Przy kolacji Nina Aleksandrowna Sapożnikowa w sposób naiwny opowiedziała treść Don Juana Byrona, którego ostatnio przeczytała we francuskim przekładzie, i w sposób jeszcze bardziej miły i naiwny prosiła męża, aby ją uczył języka angielskiego. 17 września. Wczoraj nic mi się nie udawało. Rano zacząłem portret J. Panczenki, domowego doktora A. Sapożnikowa. Ledwo zrobiłem kontury, a już poproszono nas na śniadanie. Po śniadaniu poszedłem do kapitańskiej świetlicy z mocnym postanowieniem rysowania portretu, ale zza góry zaczęło ukazywać się miasto Czebok-sary. Jest niewielkie, ale malownicze. Ma bodajże tyle cerkwi, ile domów. I wszystkie są zbudowane na modłę architektury moskiewskiej. Dla kogo i po co je wybudowano? Dla Czuwaszów? Nie - dla prawosławia. Głównym zagadnieniem starej moskiewskiej polityki wewnętrznej było prawosławie. Trudny do zapomnienia Hamulec przez głupotę chciał mocniej zaciągnąć rozluźniony supeł polityki i przeholował: teraz wisi na włosku. ""* Gdy znikły sprzed naszych oczu malownicze i brudne Czeboksary, znowu zabrałem się do portretu. Nie miałem już jednak zapału. Zabrałem się doń tylko po to, by go skończyć; skończyłem więc, ale źle. Niepowodzenie sprawiło ini przykrość, poszedłem więc spać i przespałem wspaniały widok na wieś Iljińskie. Wieczorem, kiedy "Kniaź Pożarski" zarzucił kotwicę na noc i wszystko się uciszyło, zdecydowałem się przepisać Psią ucztę, by choć w części zrekompensować niepowodzenia dnia dzisiejszego. Ale nic z tego. W kapitańskiej świetlicy zjawił się niespodziewanie A. Sapożnikow, Kiszkin i Panczenko i ni z tego, ni z owego zorganizowano wieczór literacki. Kapitan nasz wyciągnął z zakamarków czasopismo Polarnaja Zwie-zda z 1824 roku i wspaniale zadeklamował nam fragmenty z poematu Natywałjko, Sapożnikow zaś - z poematu Wojnarowski*. Następnie A. Sapożnikow zaprosił nas na kolację, a ponieważ dzaiło się to o dwunastej w nocy, przy kolacji znalazła się solenizantka: * Ulwór K. Rylejewa. 136 r była nią babcia Lubow Grigorijewna Jawlenska. Winszowaliśmy jej nie raz i nie dwa, lecz trzy razy. Potem, zaczęliśmy winszować nieobecnym solenizantkom, wobec czego byłem nieźle "uwinszowany". Dziś, pomimo wczorajszych wypadków, obudziłem się wcześnie, jakby nigdy nic, zabrałem się do mego pamiętnika i dopóki całe bractwo spoczywa w objęciach Morfeusza, będę w dalszym ciągu przepisywał Psią ucztę aż do nowego pijaństAva. 18 września. Wczoraj obchodziliśmy dzień imienin babci Lubow Grigorijewny Jawlenskiej. Dziś święcimy dzień urodzin jej kochanego wnuczka A. Sapożnikowa. Tymczasem zaś, dopóki nie grozi mi śniadanie, skorzystam z porannego spokoju i przepiszę jeszcze jeden wiersz z cennej teki naszego uprzejmego kapitana. PIOTR ŁAWRO W 148 Do narodu rosyjskiego (1854 r.) - Władzę mi dal Wszechmocny nad rosyjską ziemią - Tak brzmiała cara mowa sroga: - Dziś, w imię boże, schylcie głowy swe przede mną, Mój tron - to ołtarz Boga! Niech nawał trosk codziennych Rosjan nie zatruwa, Ja przecież myśłę za nich! Śpijcie spokojnie., bo wzrok cara władczo czuwa Nad Rosją nieprzerwanie. Rozum mój strzeże was od wrogów - i pomoże Zło przezwyciężać własne. I niech nam życie płynie w ciszy i pokorze Spokojne, czyste, jasne. Cóż mi po radach! Jestem pomazańcem Boga, Sam Bóg mi rad udziela. Lud kroczy ślepo za mną - oto jego droga; Bóg na mnie światło przelał. "Rab carski jestem /" - każdy z dumą niech ogłasza, Myśl moja o ivas dba! 137 138 Nad carskim dworem, w flagach, lśni ojczyzna wasza, Rosja - to ja. My wiemy: brud, próżniactwo nas zabiło-, W swych troskach zagubieni Siad całowaliśmy stóp władców swych - tak żyło Niejedno pokolenie. Tępota mózgu przytłaczała nas. W papierach, Sterczących piramidą, Ginęło wiele spraw, atrament sens ich zżerał; W urzędach zaś Temidą Były złodziejstwa wszelkie, świństwa i oszustwa. Litery były spięte Misterną klamrą przestępstw w stertach aktów tłustych. A prawo było święte. Służąc ministrom, dyrektorom, lud wpadł w bagno, Leżała Rosja w grobie... I tylko pełzał każdy, rangi wyższej pragnął Lub krzyżem pierś swą zdobił. Rozprzestrzeniła się złodziejskich sieć spelunek, Kto mógł, wyciągał ręce. I miał wśród nas największy respekt i szacunek Ten, który ukradł więcej. Generał s wiedzą swoją przed żołdakiem stawał, Ten przeprowadzał podział: A decydował tu żołnierski krok, postawa, Co umie, czego godzien. Z podoficerka mógł się wykluć gubernator. Najwytrawtiiejs&y strateg, Inżynier biegły, najprawdziwszy pan, senator Lub zacny obywatel. Wybladly radca żył, podwładnych nie uznając, Jak półbóg, tyran, złodziej, Satrapa tępy carskim Bogiem był dla kraju, Gdzie mógł, tam niszczył, szkodził. Cenzorem - koniuch. admirałem - carski błazen, 139 Hrabią - Kleinmichel1*9 został! Rosję w arendę wszyscy zdziercy wzięłi razem, A lud? Lud spał po prostu. Głupawy chłopek wiejski, jęcząc ze zmartwienia, Wiózł panu pełne wozy... Jęcząc, ziemianin drobny niósł ostatki mienia, By złożyć je w depozyt. Ludzie jęczeli i daninę wciąż płacili, Nikt władzy nie ubłagał... Szeptali coś, kiwali głową i móivili, Że wstyd to i zniewaga. Że prawo zdławił sąd, że traci się miliony (Krew ludzką się wysysa) Na stroje, targi, na podróże, pawilony, Że strach wprost o tym pisać. A w jeralasza* po pół rubla potem grali, Rachel150 oklaskiwali - Że wielki talent! - gdzież Frezzolini151 do niej! - Lornetowali damy. I bili pokłon zlym, sprzedajnym możnowładcom, Kłócili się o wpłyicy, I żadnych trosk nie mając, spało sobie bractwo - Ojczyzny lud szczęśliwy! Lub do majątków ich zapadłych wiodła droga, Gdzie mogli żreć i leżeć, Gawędzić sielsko albo marzyć o pierogach I umrzeć, tak jak zwierzę. A jeśli nagle ktoś letargiem nie objęty, W porywie entuzjazmu, Za Ruś, za prawdę wzywać chciał do walki świętej Jakże się biedak błaźnił! Jak sprytnie pastwił się nad duszą jego biedną Obłudnik zły, wytrawny. I jak się szybko wyrzekało jego, blednąc, Starodawna gra w karty. Grono przyjaciół daivnych. W górniczym smrodzie dojrzał, w ludzkim potępieniu Nasłuchał się do woli, Że to przestępstwo ludzi wyrwać z odrętwienia, Z ciężkiego snu niewoli. I tylko czasem o szaleńcu zapomnianym Szeptało się w narodzie: "Może miał rację... Był wolnością opętany... Lecz co to nas obchodzi?" Dziękuję Iwanowi Nikiforowiczowi Jawlenskiemu, że wyrzekł się śniadania i dopomógł mi skończyć niezwykłe preludium do najwspanialszego wiersza, jaki znałem, który przy pomocy boskiej może uda mi się jutro przepisać. 19 września Nie przecilwaiaj sl? , jąc na W0)nę_ Chwal si?, gdy wracasz z wojny. Wczoraj wieczorem pasażerowie i pasażerki grali ostatnią pulę preferansa w ogólnej kajucie "Kniazia Pożarskiego", rozliczyli się i zapłacili co do grosza za wszystkie pule zagrane w podróży, to znaczy od 22 sierpnia. Po załatwieniu tej sprawy usiedli do kolacji przygotowanej z resztek zapasów żywnościowych; ostatnią kolację spożywaliśmy oczywiście w ogólnej kajucie. Wypiliśmy pozostały kseres, maderę, i zdaje mi się, że szampana. Ułożyliśmy plan jutrzejszego obiadu w Niżnim Nowgorodzie i udaliśmy się na spoczynek. W porządku. O świcie "Kniaź Pożarski" podniósł kotwicę, gwizdnął, parsknął i wesoło załomotał olbrzymimi kołami. Znakomicie! Brzegi szybko zmieniają kontury. Mkniemy obok pięknie położonego sioła Zamienki, należącego do ziemianina Dadianowa, który zasłynął z następującego zdarzenia. Ubiegłego lata, gdy pszenica i żyto dojrzały, wypędzono chłopów do żniw; ci zaś, by za jednym zamachem skończyć z pańszczyzną, przy sprzyjającym wietrze, podpalili zboże ze wszystkich stron. Szkoda, że nie dojrzały jeszcze zboża jare, żeby je mogli również zniszczyć. Pocieszający wypadek! Otóż płyniemy pełną parą obok tego niezwykłego sioła, a tu prawe koło raptem przestaje się kręcić i "Kniaź Pożarski" z delfina przeo- 140 Jjraził się w żółwia. "Co się stało ?" - pada ogólne pytanie. "Pękł wał korbowy" - słychać w odpowiedzi samotny głos maszynisty. Zorientowałem się, że przed zmierzchem nie dotrzemy do Niżniego Nowgorodu, to znaczy, że aż do wieczora nie będziemy mieli obiadu; -wobec tego poszedłem do kapitańskiej świetlicy, wypiłem sporą czarkę cytrynówki, przegryzłem resztką nowopietrowskiej wędliny, wziąłem jakąś gazetę, położyłem się i usnąłem spokojnie. Budzę się, a nasz "Kniaź Pożarski" również stoi sobie spokojnie przy Cielęcym Brodzie; Psi Bród jakoś przebrnął, a na Cielęcy sił mu już zabrakło. Co robić? Przeczekać i częściowo rozładować statek. Przerwa ta trwa dotychczas, czyli do pierwszej w nocy. Pasażerki i pasażerowie na czczo rżną w karty oczekując na obiad w Niżnim No\vgorodzie. 20 września. Przerwa przeciągnęła się do rana. O świcie "Kniaź Pożarski" podniósł kotwicę i jak postrzelony orzeł załopotał jednym kołem. Słońce wstało i oświetliło czarujące okolice Niżniego Nowgorodu. Chciałem coś niecoś naszkicować, lecz, niestety, pokład przy pracy jednego koła dygotał wręcz nieznośnie, a szare, wilgotne chmurki przesłoniły życiodajne źródło światła i zasnuły przezroczystą, szarą mgłą piękną dekorację. Widok nic nie stracił na malow-niczości, lecz nie można było go szkicować. A z chmurek, odwiecznych tułaczek, spłynęła taka obrzydliwość, że musiałem ukryć się w kapitańskiej świetlicy i zabrałem się do swojej podróżnej torby. O jedenastej rano "Kniaź Pożarski" zarzucił kotwicę przed Niżnim Nowgorodem. Chmurki znikły, słońce życzliwie oświeciło miasto i jego przepiękne okolice. Wyszedłem na brzeg i, nie korzystając z usług dorożkarza, minąłem krasawicę XVII wieku, cerkiew św. Georgija, i wszedłem na górę. Wstąpiłem do gimnazjum, do Bobrzyckiego152, byłego studenta Uniwersytetu Kijowskiego; nie zastałem go jednak w domu, poszedłem więc na kreml. Nowy sobór - to obrzydliwy gmach. Jakiś olbrzymi kwadratowy moździerz o pięciu krótkich tłuczkach. Czyżby był dziełem Konstantego Tona? Nieprawdopodobne. Raczej to pomysł niezapomnianego, niesławnej pamięci Hamulca. Jedźmy dalej. Groszowe ofiary na pomnik obywatela Minina i księcia Pożarskiego kompromitowały niewdzięczną 141 potomność. Bardziej pocieszające jest to, że ten groszowy obelisk już się zniszczył. Z kremlu wstąpiłem do Bobrzyckiego i znów go nie zastałem. Po wyjściu z gimnazjum poszedłem na poszukiwanie domu Swier-czkowa przy ulicy Pokrowskiej; chciałem odszukać mieszkanie A. Sa-pożnikowa. Znalazłem i ledwo zdążyłem powinszować gospodyni, gospodarzowi i w ogóle współtowarzyszom podróży tymczasowych nowosiedlin, kiedy zjawił się Mikołaj Aleksandrowicz Brylkin(główny zarządzający towarzystwa okrętowego "Merkury") i w tajemnicy przed obecnymi oświadczył z początku gospodarzowi, a potem również mnie, że ma specjalne polecenie zawiadomić policmajstra o moim przyjeździe do miasta. Chociaż ze mnie stary wyga, byłem speszony tą niespodzianką. Po szybkim spożyciu śniadania poszedłem na parostatek, podziękowałem memu przyjacielowi, kapitanowi Kiszki-nowi, za jego uprzejmość, wziąłem swój paszport i oddałem go wraz z rzeczami M. Bryłkinowi. Po przyjściu do równowagi, po raz trzeci poszedłem do Bobrzyckiego i tym razem zastałem go w domu z ramionami szeroko otwartymi na powitanie. O godzinie ósmej wieczór udałem się do M. Bryłkina, spędziłem u niego ze dwie godziny na przyjacielskiej pogawędce, pożyczyłem do przeczytania londyńskie wydanie czasopisma Golasa iż Rosii153 i poszedłem do Pawła Abramowicza Owsiannikowa, gdzie tymczasem zamieszkałem. 21 września. Moi mili nowi przyjaciele, M. Bryłkin i P. Owsian-nikow, poradzili mi udać chorego, żeby uniknąć podróży etapami do Orenburga w celu otrzymania rozkazu o zwolnieniu. Przyszedłem do przekonania, że nie będzie grzechem, jeśli podłości przeciwstawię obłudę, i udałem chorego. Do pierwszej godziny leżąc czytałem "Golosa iż Rosii" i czekałem^na lekarza. O pierwszej machnąłem ręką i udałem się do Sapożnikowów. Po obiedzie odprowadziłem moich miłych towarzyszy do biura pocztowego i pożegnałem ich, gdyż wyruszyli do Moskwy pocztowymi karetami. Kiedy zobaczę się z wami znowu, najlepsi ludzie ? Prosiłem Komarowskiego i Jawlenskiego, żeby uściskali w Moskwie mego starego przyjaciela M. Szczepkina, Sapożnikowa zaś prosiłem, żeby ucałował mą świętą patronkę, hrabinę N. Tołstoj. Masz ci diable Moskwę! Masz ci Petersburg! I teatr, i Akademię. 142 j Ermitaż! I tkliwe przyjacielskie ramiona rodaków, i przyjaciół mych. - Łazarewskiego i Gulaka-Artiemowskiego! Bądźcie przeklęci dowódcy różnych korpusów i inni moi bezkarni dręczyciele! Podłość! Nieludzka, bezgraniczna podłość! O siódmej wieczorem zaszedłem do M. Bryłkina, spotkałem tam Owsiannikowa, Kiszkina i w przyjacielskiej pogawędce ukoiłem nagle a mocno wzburzone serce. Gdyby nie pomoc tych ludzi, wypa-dłoby mi teraz siedzieć za kratami i czekać na rozkaz o moim przeniesieniu w stan spoczynku lub też najzwyczajniej rzucić się w objęcia krasawicy-Wołgi. To ostatnie byłoby chyba łatwiejsze. 22 września. Dziś, tak jak wczoraj, pogoda obrzydliwa, błoto i plugastwo. Nie można wyjść na ulicę. Spoza ścian kremlu sobór ukazuje swe szkaradne łuki zakończone kopułami podobnymi do rzep. Nic więcej nie widać z mego mieszkania. Nuda. Na doktora i policmajstra czekałem, tak jak wczoraj, nie doczekałem się i poszedłem do M. Bryłkina na obiad. Po obiedzie tak samo jak przed obiadem leżałem i czytałem Bohdana Chmielnickiego Kostomarowa. Wspaniała książka, trafnie odtwarzająca postać tego genialnego bun-townika. Pouczająca książka! Historyczna literatura bardzo posunęła się naprzód w okresie ostatniego dziesięciolecia. Naświetliła szczegóły, zakopcone dymem kadzideł, którymi gorliwie okadzano przybrane w porfir bóstwa. 23 września. Pogoda wciąż marna. Wciąż leżę i czytam Zino-wija Bohdana. Doskonała współczesna książka! Nie mając nic do roboty narysowałem dziś portret W. Kiszkina; udał się nienajgorzej. Obiad jadam zazwyczaj u M. Bryłkina, po obiedzie zaś czytam i śpię. 24 września. M. Bryłkin jeździł do Bałachny z Mr. Stremem, amerykańskim inżynierem, by obejrzeć budujący się tam parostatek i barkę dla towarzystwa okrętowego "Merkury". Cierpiąc na nadmiar czasu zaprosiłem się do ich towarzystwa. Elegancki nowiutki parostatek "Pilot" w południe podniósł kotwicę i pomknął z nami w górę Wołgi. Po wielu przystankach o godzinie piątej po południu dotarliśmy wreszcie do Bałachny. Ledwo zdążyłem wdra- 143 pac się na kupę bierwion i rzucić okiem na tę rodzicielkę niezliczonych malowniczych żaglowców, gdy inspekcja dobiegła końca i wróciłem na "Pilota". Z opowiadań dowiedziałem się, że Bałachna jest jedną z najważniejszych stoczni nad Wołgą, tak jak nad Oką Dednów, w którym holenderscy majstrowie wybudowali pierwszy rosyjski okręt "Orzeł". Koło dziesiątej wieczór wróciliśmy do Niżniego. Zjedliśmy obiad, a raczej kolację, i poszliśmy spać. 25 września. Ranek był pochmurny, nie padał jednak ani deszcz, ani śnieg. Skorzystałem z tej nijakiej pogody i z ganeczku mego mieszkania naszkicowałem górę cerkwi św. Georgija. W każdym razie coś niecoś zrobiłem. 26 września. Znowu deszcz i znowu błoto. Po prostu sytuacja bez wyjścia. Oczarowały mnie starodawne cerkwie Niżniego Now-gorodu. Są takie miłe i harmonijnie barwne... Ale zła pogoda przeszkadza mi rysować Wczesnym rankiem poszedłem do traktierni, poprosiłem o herbatę i z okna naszkicowałem Błagowieszczeński Sobór, najstarszą świątynię w Niżnim. Trzeba będzie dowiedzieć się, kiedy została wybudowana. Lecz od kogo? Do pijanych kosmatych kapłanów nie mam ochoty się zwracać, a prócz nich nie widzę nikogo. Niżni Nowgorod pod wieloma względami jest interesującym miastem, nie ma jednak książkowego przewodnika. Dzikie! Jakoś po tatarsku dzikie! 27 września. Przechodząc obok cerkwi św. Georgija i widząc otwarte drzwi, wszedłem do przedsionka i stanąłem osłupiały z przerażenia. Oszołomił mnie jakiś okropny potwór namalowany na olbrzymiej okrągłej desce. Z początku myślałem, że to jakiś hinduski Manu czy też Wisznu zbłądził pod dach chrześcijańskiej świątyni, by zakosztować nieco kadzidła i oliwy. Chciałem wejść do cerkwi, kiedy nagle rozwarły się drzwi i wyszła z nich wspaniała i elegancko wystrojona dama, już nie pierwszej młodości, i zwracając się do malowanego potwora, trzykrotnie przeżegnała się z nabożeństwem i kokieterią, po czym wyszła. Hipokrytka! Bałwochwalczym! i na pewno k.. Czyż tylko ona? Miliony mamy takich bezmyślnych bałwo- 144 D chwalczyń. Gdzie są chrześcijanki? Gdzie chrześcijanie? Gdzie wzniosła idea dobroci i czystości ? Raczej w szynku niż w tych oszpeconych zwierzęcych pogańskich świątyniach. Nie miałem odwagi przeżegnać się i wejść do cerkwi, wobec tego z przedsionka wyszedłem na ulicę; oczom mym ukazała się cudowna, lśniąca Wołga-krasawica wijąca się z wdziękiem na ciemnym tle łąk. Odetchnąłem pełną piersią, odruchowo przeżegnałem się i poszedłem do domu. . % 28 września. Zrobiłem portret m-lle Annchen Schaubbe, guwernantki Bryłkinów; bardzo miła, młoda Niemeczka, żywa, naiwna, prawdziwy chłopak w spódnicy. Przeczytałem komedię Ostrowskiego Intratna posada154. Nie podobała mi się. Wiele zbędnych szczegółów nic nie mówiących, w ogóle niezdarnie napisana, zwłaszcza kobiety są nienaturalne. Wkrótce będzie wystawiona na tutejszej scenie. Trzeba będzie pójść. Przed wieczorem wzywała mnie policja, nie poszedłem jednak. 29 września. Słońce dziś wstało jasne i wesołe. Poszedłem na kreml i zacząłem rysować dzwonnicę soboru, ręce jednak tak mi zmarzły i zesztywniały, że zdołałem zrobić zaledwie ogólne kontury. Korzystając z uśmiechu jesiennego dnia, po śniadaniu poszedłem do Pieczerskiego Klasztoru z zamiarem narysowania tego malowniczego przybytku. Położyłem się, by odpocząć. Pod pieszczotą ciepłych promieni słońca zdrzemnąłem się, a w dodatku tak mocno, że obudziłem się dopiero przed zachodem słońca. Wracając do domu mijałem Georgijewski Ogród miejski i wstąpiłem tam. Zobaczyłem liczną publiczność obojga płci i różnego wieku. Wśród kobiet jednak jak na złość nie spotkałem ani jednej nie tylko pięknej lub przystojnej, lecz nawet znośnej twarzy. Wszystko pokraczne i zdaje się przeważnie stare panny. Biedne stare panny! 30 września. Oczekując nieproszonego gościa, pana policmajstra, zaproponowałem mojemu miłemu gospodarzowi, Pawłowi Abra-mowiczowi, żeby zechciał mi pozować. Portret - dosyć udany - skończyłem na godzinę drugą, a pan Łapa (tak się nazywał) nie zjawił się u nas. Pogoda nadzwyczajna. Wyszedłem na bulwar. Pamiętnik 10 145 Tam wśród publiczności spotkałem dzieci: trzy dziewczynki i chłopca. Przemiłe żywe dzieciaki! Ale ubranie ich wydało mi się dziwne i żałosne. Dziewczynki miały na sobie jakieś leciutkie, króciutkie, podarte mantylki szlachecko-niemieckiego kroju. Rączki obnażone, nogi prawie bose. Chłopak był w filcowym szarym kapeluszu z piórem, w mantylce takiej, jak dziewczynki, a trzewiki miał jeszcze gorsze. W ogóle dzieci sprawiły na mnie wrażenie młodocianego zespołu teatralnego. Szedłem za nimi aż do cukierni, kupiłem im słodkich pierożków za pięćdziesiąt kopiejek i zawarliśmy znajomość. Dziewczynki nazywały się: Katia, Nadia ' Dunia, chłopak zaś - Sienią. Były to dzieci Arbieniewa, teatralnego muzyka. Widzę więc, że nie bardzo się omyliłem. Na pożegnanie zapraszały mnie do siebie w gościnę, co im oczywiście przyrzekłem. Żegnając się z dziećmi, przypomniałem sobie Aleksieja Panfiłycza Panowa, pańszczyźnianego Paganiniego na "Kniaziu Pożarskim". Spędza zimę w Niżnim i mieszka naprzeciwko archijeriejskiego domu. Z georgijewskiego wybrzeża poszedłem tam w celu znalezienia mieszkania i odwiedzenia mego umiłowanego wirtuoza. Jednak nie znalazłem go, wobec tego wstąpiłem do archijeriejskiego ogrodu. Jest to lipowy gaj, otoczony drewnianym parkanem; pośrodku wznosi się coś na kształt koszar; olbrzymi trzypiętrowy gmach (archijeriejska cela). W pobliżu budynku, między drzewami stoją cztery ule w kształcie cmentarnych pomników. Wszędzie pustka, ponurość, fizyczna zgnilizna i moralny zastój odbija się na wszystkim. Źle. Po powrocie do domu przeczytałem sobie przed snem Opowiadania markiera hr. L. Tołstoja155. Wielka prostota tego opowiadania nie budzi wątpliwości. l października. Błoto, nigła, plucha - atmosferyczne świństwo. Wobec tego zaproponowałem panu Grussowi, zięciowi M. Brył-kina, seans pozowania, który został przerwany wskutek przyjścia pana Łapy156 i pana Hartwiga. Pierwszy - to dzielny i uprzejmy pułkownik gwardii i policmajster; drugi - mniej dzielny, jednak uprzejmy doktor policyjny. Obaj Polacy albo Litwini i obaj nie mówią po polsku. Hartwig - za co jestem mu wdzięczny - bez wszelkich formalności uznał mnie za chorego na jakieś długotrwałe cierpienia, a uprzejmy pan Łapa poświadczył istnienie tej dyplomatycznej 146 choroby i - po wzajemnych ceremoniach - pożegnaliśmy się. Ze względu na tę uprzejmą wizytę przypuszczam, że mój powrót do Orenburga jest wątpliwy157. W dniu dzisiejszym zaczynają się tu przedstawienia teatralne j po obiedzie M. Bryłkin zaprosił mnie do swej loży. Wystawiano ludowy, sentymentalno-patriotyczny dramat Potiechina158 Sąd ludzki - nie boży. Dramat - to wyjątko\va nędza. Pani Mocza-Jowa159, pomimo swej ubogiej, naciągniętej roli, podobała mi się. Ma ruchy prawdziwej artystki. Pan Klimowski160 przesłodzony tak samo jak jego rola. Kołomieńskipieczeniarz - to jarmarczny wodewil i odpowiednio zagrany. Mała orkiestra w antraktach wspaniale zagrała kilka fragmentów z Don Juana Mozarta, ponieważ - jak należy przypuszczać - tego czarującego utworu nie można wykonać źle. Sala teatru jest niewielka, lecz wykończona z prostotą i smakiem. Publiczności - zwłaszcza rodzaju żeńskiego - bardzo niewiele i nie-elegancka.' 2 października. Ranek jasny, cichy, mroźny. Trzeba było skończyć dziś portret wczoraj zaczęty, wobec tego zabrałem się do pracy, aby po jej zakończeniu przystąpić do rysowania Pieczerskżego mona-steru. Lecz niestety jakoś mi nie idzie z tym klasztorem. Po skończeniu portretu niespodziewanie, lecz z apetytem spożyłem śniadanie, położyłem się potem na chwilę, żeby odpocząć, i spałem aż do godziny drugiej. Niewybaczalne świństwo! Zaledwie się obudziłem, a już przyszedł M. Bryłkin i zaproponował mi spacer po bulwarze przed obiadem. Spotkaliśmy tam niejakiego pana M. Jakobiego. M. przedstawił mnie panu Jakobiemu, który zaprosił nas do siebie na obiad; zaproszenie przyjęliśmy. Pan Jakobi jest jednym z arystokratów Niżniego Nowgorodu. Jest niezwykle uprzejmym, dosyć zjadliwym liberałem, w dodatku miłośnikiem sztuki malarskiej. Pokazał mi swój album, który nie zawierał żadnych nadzwyczajności, i obraz o złym oświetleniu przedstawiający jakiegoś modlącego się świętego z przepięknym wyrazem twarzy; pan domu zapewniał, że ten skarb jest dziełem Guercina161; moim zdaniem, będzie to raczej dobra kopia Domenico Zampieri. Nie "wyraziłem j ednak swego sądu, wiedząc z doświadczenia, jak trudno 10* 147 jest przeczyć znawcom sztuki. Przy pożegnaniu daliśmy sobie słowo że będziemy jutro wieczorem w klubie przy wyborze władzy; gospodarz obiecywał przy tym, że zaznajomi mnie ze swymi towarzyszami i uraczy dobrą muzyką. Chętnie posłucham muzyki i poznam nowych ludzi. Ci ostatni są szczególnie pożądani. Muszę mieć jakiś zarobek, w przeciwnym wypadku będę znowu zmuszony zwrócić się po święte finanse do mego kochanego Łazarewskiego. Spróbuję, może się uda uniknąć tej ostateczności. 3 października. Rosjanie, a wśród nich również mieszkańcy Niżniego Nowgorodu zapożyczali wiele od Europejczyków, między innymi wyraz "klub". Lecz wyraz ten jakoś do Rosjan nie pasuje. Lepiej byłoby zapożyczyć ten wyraz od Chińczyków lub Japończyków, skoro już odrzucili rodzime "posidiełki"*, w sposób niezwykle trafny określające rosyjskie szlacheckie zebrania. Dla Europejczyków klub ma duże znaczenie polityczne, dla szlachty rosyjskiej nie jest to nawet zebranie gromadzkie, lecz zwykłe "posidiełki". Zbierają się, by posiedzieć przy stolikach do kart, pomilczeć, zjeść coś i wypić, a jeśli się nadarzy odpowiednia okazja - zajechać sobie wzajemnie w ucho. Po obraniu władz uprzejmy pan Jakobi przedstawił mnie swoim towarzyszom, a w ich liczbie również generałów Weimarnowi162 i panu Kudłajowi168 (policmajster nr 2). Generał Weimarn zasługuje na uwagę ze względu na to, że nie jest podobny do rosyjskiego generała, że jest po prostu sympatycznym, pełnym prostoty człowiekiem. Pan Kudłaj poza tym, że niczym nie przypomina policmajstra, tak samo jak towarzysz jego Łapa, jest godny uwagi jeszcze dlatego, że jest przyjacielem i dalekim krewnym mego nieodżałowanego przyjaciela i towarzysza, zmarłego już Piotra Stiepa-nowicza Pietrowskiego. Wiele rzeczy wskrzesił w mym sercu przez swoje żywe wspomnienie o wspaniałych minionych dniach. Do tego stopnia daliśmy się porwać nurtowi wspomnień, że aniśmy spostrzegli, jak nasze "posidiełki" dobiegły końca. W rezultacie naszej roz- * Zebranie młodzieży wiejskiej w jesienne i zimowe wieczory, którego uczestnicy bawią się albo wykonują jakąś pracę. 148 uradziliśmy napisać do brata mego dawnego przyjaciela pawła Stiepanowicza Pietrowskiego, prosząc, by odłożył na bok wszystkie sprawy, odwiedził nas w Niżiiim Nowgorodzie i w miarę jnożliwośei zabrał ze sobą mego najserdeczniejszego przyjaciela Mi-chajłę Łazarewskiego. 4 października.164 Do dwunastej sprawowałem się dobrze. Nie dokończywszy portretu Adelajdy Aleksiejewny Bryłkiny poprosiłem Mikołaja Aleksandrowicza Bryłkina o powóz w celu złożenia projektowanych wizyt. Przyszedłem do domu, wystroiłem się przy pomocy Pawła Abrarnowicza Owsiannikowa jak najprawdziwszy frant i pierwszą wizytę złożyłem panu Weimarnowi. Na pierwszy rzut oka pan Weimarn w domowych warunkach wydał mi się człowiekiem systematycznym, lecz nie przesadnym pedantem. Tematem, naszej rozmowy był fatalny stan dróg kolejowych w Rosji, czego dowodzi fakt, że na przykład w 1847 roku na rynku w Czer-nihowie żądano za pud mąki dwadzieścia kopiejek w srebrze, podczas gdy w Homlu pud tej samej mąki sprzedawano za srebrnego rubla. Wyczerpawszy ten temat, krótko poruszyliśmy kwestię stanu wojskowego oceniając go jednym słowem: obrzydliwy, co oczywiście nie mogło budzić żadnej wątpliwości. Po wzajemnej wymianie uprzejmości o stanie wojskowym - zakończonej taką opinią, pożegnałem pana generała i pojechałem do doktora Hartwiga. 5 października. Michajło-to dobry służący, lecz na sekretarza nie nadaje się; półanalfabeta. Chciałem pracować jak Juliusz Cezar, tj. rysować i dyktować: nie udało mi się jednak ani jedno, ani drugie. Przysłowiowe łapanie dwóch srok za ogon, przy którym żadnej się nie złapie. Przysłowie słuszne. Nie wiem, czy Juliusz Cezar umiał rysować. Potrafił jednak - jak twierdzą - dyktować jednocześnie listy na pięć zupełnie różnych tematów, w co zresztą nie wierzę. Nie o to jednak chodzi, tylko o to, że dziś jeszcze drży mi prawica od przedwczorajszego pijackiego wybryku, tak że niby rysuję, ale co to za robota! Nawet tła nie mogłem zagruntować. Ot, aby tylko zbyć. Urwaliśmy na tym, że przyjechałem do doktora Hartwiga. 149 6 października. Wczoraj ledwo zdążyłem zanurzyć pióro w atra" mencie, żeby opisać wizytę u doktora Hartwiga, a następnie przejść do nieceremonialnej wizyty u pana Kudłają, kiedy drzwi otworzyły się z hałasem i do pokoju wszedł sam Kudłaj. Oczywiście odłożyłem zanurzone w atramencie pióro. Wyszedłem w kalesonach na spotkanie drogiego gościa, po uściskach zaczęliśmy początkowo zwykłą beztreściwą rozmowę. Potem przeszliśmy do wspomnień o Pitrze, o nieboszczyku Pietrowskim, o wielkim Briułłowie. Wspomnienia nasze przerwało zjawienie się służącego M. Bryłkina z zaproszeniem na obiad. Odprowadziłem mego gościa, ubrałem się i poszedłem do M. na obiad. Po obiedzie zbytnica mile Annchen Schaubbe zaproponowała mi, żebym - towarzyszył jej do teatru. Z przyjemnością zgodziłem się na propozycję i po raz drugi słyszałem fragmenty z Mozartowskiego Don Juana i po raz pierwszy oglądałem dramat Kotzebuego185 Syn miłości, o którego istnieniu tylko słyszałem. Sztuka bardzo podobała się mojej miłej towarzyszce, jako utwór Kotzebuego, mnie zaś ku przerażeniu mojej damy nie bardzo się podobała, za co Niemka, oczarowana sztuką, obdarzyła mnie - co prawda z uśmiechem - mianem barbarzyńcy, niezdolnego do odczuwania rzeczy pięknych i moralnych. Rolę Amelii, córki barona, wykonywała artystka moskiewskiego teatru pani Wasilijewa w sposób naturalny i szlachetny, pozostali zaś - prócz pana Płatonowa (rola barona) - po partacku. Po dramacie grano Gmatwaninę dobrze na miejscowe gusta, ale moim zdaniem - również po partacku. Przedstawienie skończyło się około pierwszej w nocy ku wielkiemu zadowoleniu publiczności, a zwłaszcza mojej miłej towarzyszki. 7 października. Wreszcie mróz skuł błoto, przez które trudno było przebrnąć. Źle się stanie, jeśli się utrzyma, gdyż pozbawi mnie możności naszkicowania tutejszych starych cerkwi, które mi się tak podobały. Teraz więc nie wskutek słoty, lecz przedwczesnego goś-cia-mrozu, siedziałem w domu i napisałem do Michajły Łazarewskiego o moich przygodach w Niżnim Nowgorodzie i prosiłem o przysłanie mi pieniędzy, dlatego że na tutejsze towarzystwo słabą miałem nadzieję. Korzystając z pogody zjadłem dobre śniadanie i udałem się na spacer. Dwa razy obszedłem krę ml, jak lis winogronami lubując 150 gię okoliczną panoramą, widokiem starych stożkowatych dzwonnic, a potem wstąpiłem do najmilszego Konstantego Antonowicza Szrei-dersa166, byłego studenta Uniwersytetu Kijowskiego i poniekąd mego rodaka. Spotkałem u niego niejakiego barona Tornau167, pułkownika sztabu generalnego, liberała, mówiącego wspaniale i bez znużenia. W czasie ostatniej wojny168 był on agentem wojskowym przy rosyjskim poselstwie w Wiedniu. Wynika z tego, że ma o czym opowiadać. Żałuję, że rozmowa trwała zaledwie pół godziny. Jest tu przejazdem, a poza tym śpieszył na obiad do gubernatora189. Baron Tornau polecił mi na wszelki wypadek swego bliskiego przyjaciela, znanego podróżnika Piotra Jegorowicza Kowalewskiego170, w chwili obecnej - naczelnika azjatyckiego departamentu. Baron zapewniał mnie, że Kowalewski to ulubieniec cara, jest więc człowiekiem, który wiele może zdziałać. 9 października. Dziś rano kochany M. Bryłkin przyniósł mi dawno oczekiwaną książkę Krótki historyczny opis Niżniego Now-gorodu, sporządzony przez niejakiego Chracowskiego. Ponieważ pogoda jest dziś znośna, wobec tego odkładam, tę interesującą książkę do wieczora i kieruję swe kroki do Pieczerskiego monasteru. Byle jak naszkicowałem ogólny widok i z rękami zesztywniałymi z zimna przybiegłem do domu. Po śniadaniu ogrzałem się i zabrałem do książki. Jest dobra i dosyć wyczerpująco informuje o historii kraju i miasta. Szkoda, że Chracowski mało mówi o architektonicznych zabytkach i w ogóle o zabytkach dawnych czasów, lecz i za to składam mu dzięki. Pieczerski monaster, który narysowałem, jest wybudowany za panowania cara Fiodora Iwanowicza w 1597 roku, na miejscu zniszczonego przez czas starożytnego klasztoru, założonego przez archimandrytę Dionizego. 10 października. Dziś pogoda nie sprzyjała dobremu zamiarowi rysowania Archangielskiego Soboru na kremlu, wobec tego zaproponowałem M. Bryłkinowi, by mi pozował, i zrobiłem jego portret. 11 października. Dziś rano z trudem wybrałem się na rysowanie Archangielskiego Soboru, ale zmarzłe m do łez i nic bym nie zro- 151 bił, gdyby mi się nie nawinął generał Weimarn, dowódca szkoleniowego pułku karabinierów i oczywiście główny gospodarz koszar, przy których rozlokowałem się do pracy. Opowiedziałem mu o swym kłopocie, a on pozwolił mi uprzejmie ulokować się przy którymś oknie w koszarach, z czego z wdzięcznością skorzystałem. Po pracy udałem się na obiad do M. Jakobiego. Na deser poczęstował mnie broszurą Iskandra Ochrzczona własność, w drugim londyńskim wydaniu. Serdeczne, ciepłe, ludzkie słowo! Niechaj spłynie na ciebie światło prawdy i moc boska, apostole nasz, samotny wygnańcze! 12 października. Skończyłem zaczęty wczoraj rysunek Ar-changielskiego soboru. Jest to oryginalny, piękny, najstarszy, doskonale zachowany budynek w Niżnim Nowgorodzie. Sobór ten został wybudowany w 1227 roku za czasów Jurija Wsiewołodowicza, wielkiego księcia Niżniego Nowgorodu. 13 października. Rysowałem ołówkiem portret Anny Niko-łajewny Popowej, uchodzącej tu za największą piękność. Rzeczywiście jest to piękna i młoda kobieta, lecz niestety, nieco pospolita. Może to dobry znak! Jest to pierwszy portret, który robię za pieniądze: za dwadzieścia pięć rubli; zobaczymy, co będzie dalej. Nieźle byłoby, gdyby w Niżnim było więcej tak szczodrych piękności. Może zarobiłbym na krawca. Po skończonym seansie udałem się na obiad do M. Jakobiego, a po obiedzie poszedłem do teatru. Widowisko było wspaniałe: Wa-silijewa, a zwłaszcza Piunowa171 była naturalna i pełna wdzięku. Filuterna i lekka rola odpowiadała jej wiekowi i urodzie. Uwertura do Wilhelma Telia112 została wykonana doskonale, słowem - świetny spektakl. Jak wyglądają obecnie przedstawienia w Teatrze Wielkim ? Gdyby można było obejrzeć je chociaż jednym okiem, usłyszeć choć raz jednym uchem. 14 października. Ku wielkiemu zadowoleniu piękności oraz jej ślubnego małżonka, przede wszystkim zaś ku swemu własnemu zadowoleniu portret dziś skończyłem i oddałem. Wieczór spędziłem wesoło w towarzystwie miłego kapitana W. Kiszkina. W najbliższych 152 dniach wyrusza on do Petersburga. Kiedyż ja tam pojadę? Obrzydliwa sytuacja. Mało się różni od tej, w której byłem w Nowopie-trowsku. 15 października. Przy wietrze i mrozie narysowałem widok dwu bezimiennych wież, stanowiących część kremlowskiego muru oraz widoku na Zaocze*. Całość rysunku wyszła nieźle. Usiłowałem zrobić jak najwięcej szkiców na wypadek, jeśli wypadnie mi tu zimować, miałbym wówczas jakąś pracę. Obiad jadłem u M. Jako-biego. Pierwszą część wieczoru spędziłem u Bryłkinów, drugą zaś - z Owsiannikowem w klubie przy czasopiśmie Siewiernaja Pcseła i butelce wina. W klubie poznałem niejakiego pana Wariencowa178. Jest to kolega uniwersytecki M. Kostomarowa, inspektora instytutu dla dziewcząt szlacheckiego pochodzenia, mieszczącego się przy tutejszym gimnazjum. Dowiedziałem się od niego, że Kostomarow nie wrócił z zagranicy do Saratowa i że Kulisz wydał drugi toni Zapisków o poludniowej Rosji. 16 października. Z nadmiaru czasu wstąpiłem dzisiaj do Wa-riencowa. Tematem rozmowy był oczywiście Kostomarow. Wa-riencow poinformował mnie (na podstawie wiadomości otrzymanej z Moskwy), że podobno wśród młodzieży moskiewskiej kursuje pismo Kostomarowa adresowane do cara; jest to obszerny elaborat, pełen wszelakiej prawdy, a w ogóle obszerniejszy i bardziej rozsądny niż Hercenowski, przeznaczony dla tego samego adresata. Podobno pismo Kostomarowa zostało napisane w Londynie. Jeśli to prawda174, to można by twierdzić, że M. 1. należy do zboru naszych zagranicznych apostołów. Niech ci Bóg błogosławi na tej szerokiej arenie! Od Wariencowa udałem się do nowego znajomego, niejakiego Piotra Pietrowicza Golichowskiego, człowieka miłego i uprzejmego. Zatrzymał się tu w przejeździe z Pitra do Ekaterynburga. Przedstawił mnie swej efektownej i pięknej żonie. Jest to mocno zbudowana brunetka, Mołdawianka z pochodzenia, o tak namiętnej, zmy- * Dzielnica za Oką: Niżni Nowgorod położony jest nad brzegiem Vołgi, przy ujściu Oki. 153 słowo elektryzującej urodzie, jakiej nie zdarzyło mi się spotkać w życiu. Zadziwiająco ognista kobieta. P. Golichowski poza tym poinformował mnie, że w Paryżu zorganizowało się rosyjskie czasopismo Pośrednik^75 pod redakcją Sazonowa. Głównym celem tego pisma jest pośredniczenie między londyńskimi periodycznymi wydawnictwami Iskandra a rosyjskim rządem i demaskowanie podłości pism: Siewiernaja Pcseła, Le Nord i w ogóle wszystkich świństw rządu. Doskonały zamiar. Szkoda tylko, że nie powstało w Brukseli albo w Genewie. W Paryżu siedzi akurat ukoronowany Cartouche176, który po przyjacielsku przymknie to nowonarodzone dziecię prawdy. Od urodziwej Golichowskiej wstąpiłem do urodziwej Popowej, u której pozostałem na obiedzie. Lecz ta piękność nie umywała się do Moł-dawianki: wydała mi się pięknością cukierkowatą, pulchną, rozkoszną, lecz nie tak pełną życia, jak burzliwa, ognista Mołdawianka. Po obiedzie u Popowów wstąpiłem do Jakobiego i poznałem u niego pewnego symbirczyka, pana Kindiakowa, krewnego Timaszowa177, obecnego szefa sztabu korpusu żandarmerii. Ponieważ Kindiakow jedzie do Petersburga, prosiłem więc go, żeby dowiedział się u swego krewnego, jak długo potrwa jeszcze moje wygnanie i czy mogę mieć nadzieję na zupełną wolność. U Jakobiego spotkałem też powracającego z Syberii dekabrystę Iwana Aleksandrowicza Annienkowa178 i z namaszczeniem zawarłem z nim znajomość. Siwy, dostojny, łagodny wygnaniec. W mowie swej nie zdradza zupełnie zawziętości wobec swych okrutnych sędziów; w sposób dobroduszny, z lekka pokpiwa sobie z faworytów koronowanego feldfebla: z Czernyszowa i Lewaszowa179, prezesów ówczesnego sądu najwyższego. Korzę się przed tobą, o pierwszy nasz apostole! Rozmawialiśmy o Mikołaju Turgeniewie180, który dopiero co wrócił z wygnania, o jego książce. Mówiliśmy o wielu rzeczach, o wielu ludziach i rozstaliśmy się około pierwszej w nocy mówiąc sobie: do widzenia. 17 października. Dziś otrzymałem list od M. Łazarewskiego i dwa listy od mego kochanego wiernego Zaleskiego. Łazarewski pisze, że widział się z Nastasją Iwanowną Tołstoj. Gdybym nie dostał 154 pozwolenia na przyjazd do stolicy, uradzono prosić listownie hr. Fiodo-ra Pietrowicza, aby wyrobił mi to zezwolenie za pośrednictwem prezydenta Akademii Sztuk Pięknych181, do której nadal będę uczęszczał na studia jak za dawnych czasów. Dobrzy, szlachetni moi obrońcy i doradcy! Zaleski - poza charakterystycznym dla niego serdecznym preludium - pisze, że otrzymał wszystkie moje rysunki, że niektóre z nich już umieścił w dobrych rękach, pieniądze zaś - sto pięćdziesiąt rubli - przesłał na ręce Łazarewskiego. Niestrudzony przyjaciel! Chce mnie poznać również z którąś ze swoich rodaczek, z Litwinką, która niedawno wróciła z Włoch z olbrzymim ładunkiem wytwornych prac. Dla mnie tego rodzaju posunięcia nawet na odległość są czarujące, wobec czego serdecznie jestem wdzięczny przyjacielowi za tę listowną znajomość. Co znaczy brak listów od Kucharenki ? Czyżby nie otrzymał mego listu wraz z Moskalewą krynycią? Byłaby to wielka przykrość. Upojony czytaniem tych przyjacielskich miłych listów, wieczorem razem z Owsiannikowem udałem się do ognistej Mołdawianki. Straszna, wyjątkowa kobieta! Namagnetyzowani należycie, życzyliśmy jej szczęśliwej podróży do nie lubianego przez nią Ekateryn-burga i rozstaliśmy się, możliwe, że na zawsze. Cudowna kobieta! Czyżby krew dawnych Sabinek była tak wszechmocna, nieskończenie żywa? Tak by wyglądało. 18 października. Napisałem i wysłałem listy do mych miłych przyjaciół: M. Łazarewskiego i B. Zaleskiego. 19 października. W klubie wspaniały obiad przy akompaniamencie muzyki i ogólne homeryczne pijaństwo. 20 października. Noc i następną dobę spędziłem w czarującej rodzinie madame Hilde183. 22 października. Przyszło mi nagle do głowy przeczytać rękopis mego Marynarza. Rękopis analfabety. Pisał zaś nie byle kto, bo sam Nagajew, chorąży batalionu nr l Orenburskiego Korpusu 155 Specjalnego, jeden z wybitniejszych absolwentów orenburskiego nieplujewskiego korpusu kadetów. Cóż potrafią pozostali: średni i gorsi absolwenci, jeśli najlepszy z nich jest analfabetą, a w dodatku pijakiem? Nie ma klątwy na was, kadeckie korpusy - mordercy! 23 października. Wieczorem, o godzinie dziewiątej, przy świetle wspaniałego pożaru183 spotkałem K. Szreidersa. Zawiadomił mnie, że na ręce tutejszego wojskowego gubernatora nadeszły oficjalne papiery dotyczące mojej osoby od dowódcy Orenburskiego Korpusu Specjalnego, Celem przeczytania tych papierów wstąpiliśmy do kierownika kancelarii gubernatora, do najlepszego z ludzi, Andrieja Kiriłłowicza Kadnickiego. Pismo zabrania mi wjazdu do obu stolic powiadamiając, że znajduję się pod tajnym nadzorem policji. Ładna mi wolność! Jestem jak pies na uwięzi. To znaczy, że nie ma za co dziękować Waszej Cesarskiej Mości. Cóż zrobię teraz bez mej Akademii, bez mojej ulubionej akwatinty, o której tak słodko i tak długo marzyłem? Co zrobię? Zwrócić się ponownie do mej świętej obronicielki, do hr. Nastasji Iwanowny Tołstoj ? Wstydzę się. Zaczekam do jutra. Poradzę się mych serdecznych przyjaciół: P. Owsiannikowa i M. Bryłkina. Są to ludzie dobrzy, życzliwi i mądrzy. Poradzą, co mam przedsięwziąć w tej sytuacji bez wyjścia. 24 października. Dziś uradziliśmy tak: na nieokreślony czas mam pozostać tu, z powodu domniemanej choroby, a tymczasem należy napisać do hr. F. Tołstoja z prośbą o poczynienie starań w celu uzyskania zezwolenia iia pobyt w Petersburgu, chociaż na okres dwu lat. W tym czasie przy bożej pomocy zdążę poczynić pierwsze próby z moją ulubioną akwatintą. 25 października. W dalszym ciągu czytam sylabami i poprawiam Marynarza wymyślając pijanicy chorążemu Nagaje^owi za to, że przepisał to jak analfabeta. Sylabizując mój utwór - oczywiście - nie mogłem uchwycić jego stylu. Doszedłem jednak do niezbitego wniosku, że tytuł opowiadania należy zmienić. Dopóki nie 156 obmyślę dla mego Marynarza innego, bardziej przyzwoitego imienia, nazwę go: Spacer pożyteczny a umoralniający. 26 października. Wstąpiłem do W. Wariencowa i wziąłem od niego do przeczytania 2 oraz 3 numer pisma Russkaja Biesieda. W epilogu Czarnej rady P. Kulisz, mówiąc o Gogolu, Kwitce184 oraz o mnie grzesznym, zaznacza, że jestem wielkim samoistnym narodowym poetą. Gzy to aby nie z przyjaźni185? W 2 numerze pisma Russkaja Biesieda z przyjemnością przeczytałem wiersze F. Tiutczewa: Te chałupy pochylone, NiepokaLne w polu brzózki. Kraju ty mój udręczony, Cierpiętniczy kraju ruski! Nie zrozumie, nie uchwyci Dumny wzrok obcoplemienny, Co przeziera tak i świeci Spoza krasy twej przyziemnej. Dźwigający krzyża brzemię, Stopą bosą glazy krwawiąc W chłopskiej szacie - wzdłuż tę siemię Chrystus przeszedł błogosławiąc.* 27 października. Od kilku dni trwa przyjemna, słoneczna pogoda, wobec czego dziś nie wytrzymałem i wyszedłem na ulicę, żeby rysować. Naszkicowałem cerkiew proroka liii z częścią kremlu na drugim planie. Cerkiew ta została wybudowana w 1506 roku na pamiątkę strzelania z broni palnej, które uratowało Niżni Nowgorod przed Tatarami i Nogajami. 28 października. Dzisiejsza pogoda również pozwoliła mi wyjść na ulicę i rysować. Byle jak naszkicowałem cerkiew Mikołaja za * Tłum. A. Sandauer. 157 Poczajną; wybudowano ją w 1372 roku, prawdopodobnie dla uczczenia jakiejś rzezi. Po drodze odwiedziłem miłego memu sercu doktora Hartwiga, zastałem go w domu, spożyłem z nim śniadanie, napiłem się wspaniałego domowego wiśniaku, a w starym podartym miejscowym kalendarzu z adresami wyczytałem, że w kniaginiń-skim powiecie tutejszej guberni, w siole Weldemanowie, w maju 1605 roku małżonkom włościaninowi Minie i jego żonie Marianie urodził się znamienity patriarcha Nikon186. 29 października. Byłem u ^Trubieckiego187, wielce miłego księcia-człowieka, lecz nie zastałem go w domu. Obiad jadłem u M. Jakobiego, a po obiedzie byłem w teatrze. Słuchałem jakiegoś krwawego dramatu, a podczas przerw między innymi uwertury do Roberta Meyerbeera. Czy to możliwe, aby dwudziestoinstrumentowa, a w dodatku nietrzeźwa orkiestra mogła wykonać jakąkolwiek uwerturę w ogóle, a tym bardziej do Roberta. Wybacz im, Panie, nie wiedzą bowiem, co czynią. Przy końcu krwawego dramatu połowa lamp na sali zgasła i tak się zakończyło wspaniałe widowisko. 30 października. Korzystając z pogody z przyjemnością wyszedłem na spacer dokoła miasta, a wróciłem ze szkicami Błago-wieszczeńskiego klasztoru. Jest to stary gmach, oszpecony nowymi przybudówkami. Główna cerkiew i dzwonnica nie całkiem się uchroniły od barbarzyńskiej przebudów}7. Tylko dwie wieże nad refektarzem zostały nietknięte. Jakże były śliczne! Niby dwie młode, piękne, czyste dziewice z wdziękiem podniosły swe główki do Tego, który rozdaje łaski i piękno. Wyglądają, jakby dziękowały Mu za to, że obronił je przed ręką nowoczesnego architekta. Cudownie piękne budowle! Błagowieszczeński klasztor został wybudowany w XIV wieku przez Aleksieja-metropolitę188. Z tego też czasu pochodzą przepiękne wieże. Katedralna cerkiew przy klasztorze została zbudowana w 1649 roku. W czarującej miejscowości leży ten klasztor! 31 października. Dopiero dziś przeczytałem do końca swego Marynarza. Wydał mi się rozwlekły. Może dlatego, że czytałem go 158 sylabizując. Przeczytam jeszcze raz w nowym egzemplarzu i jeśli okaże się, że jest możliwy, odeślę go do M. Szczepkina: niech go amieści gdziekolwiek wedle swego uznania. Wieczorem I. Gras przedstawił mnie Marii Aleksandrownie Do-rochowej188, dyrektorce tutejszego instytutu. Jest to sympatyczna kobieta o wzniosłych poglądach! Pomimo zgniłego arystokratycznego pochodzenia ileż w niej prostoty i niezależności uczuć, ileż mocy i godności. Mimo woli porównałem ją z postacią wolności Barbiera (s Psiej uczty). Zwięzłą, szczerą mową, gestami i w ogóle całą postacią przypominała mego wielkiego przyjaciela, księżnę Warwarę Nikołajewną Riepniną190. O, gdyby więcej było takich kobiet-matek, nasz lokajsko-bojarski stan szybko by się wykończył. 1 listopada. Malowałem portret M. Dorochowej. Wracając z udanego seansu wstąpiłem do Szreidersa i spotkałem tam miłego M. Po-powa i uprzejmego P. Łapę. Wypiłem z dobrymi ludźmi kieliszek wódki, zostałem z dobrymi ludźmi na obiedzie i z tymiż dobrymi ludźmi przy obiedzie omal się nie ululałem jak Selifan191. Szreiders proponował mi, żebym pozostał u niego i odpoczął po obiedzie, podziękowałem mu jednak i poszedłem do madame Hilde, gdzie zarzuciłem kotwicę na noc. 2 listopada. Wracając do domu po szczęśliwie spędzonym noclegu wstąpiłem do Wariencowa, by go pożegnać. Jedzie dziś do Petersburga. Miałem zamiar przesłać przez niego do Moskwy swego Marynarza, lecz mój przepisywacz również zabawił się z dobrymi ludźmi i rękopis utknął w miejscu. Szkoda. Trzeba będzie zaczekać na Owsiannikowa. Kiedy się wreszcie pozbędę tego nieznośnego Marynarza ? Po przyjściu do domu, z powodu braku pracy, otworzyłem styczniowy egzemplarz czasopisma Otteczestwiennyje Zapiski i przypadkiem zobaczyłem coś pięknego! Był to wiersz Z. Tura, bez tytułu. Gdy las i pola otulone są o zmroku Mgłą pólprzejrzystą, kiedy noc nadchodzi mroczna - 159 Z powietrznych schodów słychać szelest lekkich kroków I z ciemnych gwiazd na ziemię schodzi niewidoczna Bogini kształtna i wysmukła. Bez imienia. Zadumy pełna i jak zjawa pełna lęku; Życzliwy uśmiech skrył się w smutku jej spojrzenia, A na policzkach krople łez dodają wdzięku. Usta się śmieją. Tuli kwiaty ręką tkliwie, Chyłkiem przechodzi przee ulice - i po płacach Gwarnych rozgląda się i krąży uporczywie I zatrzymuje się lękliwie przy pałacach. Ale gdy ujrzy małe okno na poddaszu, Tam gdzie samotna świeczka pali się, migocąc, I gdzie młodzieniec, co przed ludźmi tam się zassył, Głośno, żarliwie czyta wiersze dniem i nocą - JVa pewno sfrunie tam (bo bywa tak najczęściej) Jak matka, która chce odwiedzić syna swego, I siądzie przy nim i rozleje kielich szczęścia, I wszystkie kwiaty swe rozsypie wokół niego. 3 listopada Dziś niedziela, wobec tego jak przystało na porządnego człowieka, wystroiłem się i wyszedłem z domu mając zamiar odwiedzić dobrych znajomych. Zacząłem od mister Granda. Był to Anglik od stóp do czubka głowy. Właśnie u niego, u Anglika, po raz pierwszy zobaczyłem utwory Gogola, wydane przez mego przyjaciela P. Kulisza. Przyjaciel mój trochę się zblamował. Książka wyszła nieco z chłopska, specjalnie zaś portret autora był tak nieudany, że dziwię się, jak słynny Jordan192 pozwolił umieścić pod nim swój podpis. U tegoż Granda po raz pierwszy zobaczyłem tom drugi pisma Iskaiidra Polarnaja Zwiezda z roku 1856, Podobizny na okładce naszych pierwszych apostołów-męczenników193 sprawiły na mnie tak przykre i smutne wrażenie, że dotychczas nie mogę się otrząsnąć 160 z przygnębienia. Należałoby wybić medal na pamiątkę tego haniebnego zajścia. Z jednej strony można by dać portrety tych męczenników z napisem: "Pierwsi rosyjscy zwiastuni wolności", a z drugiej- portret niesławnej pamięci Hamulca z napisem: "Nie pierwszy rosyjski koronowany kat". 4 listopada. Skończyłem dziś portret Dorochowej oraz jej wychowanki Niny, nieślubnej córki Puszczyna194, jednego z dekabry-stów. Cóż za miłe i żywe stworzenie. Ogarnia mnie jednak jakiś smutek, gdy widzę nieślubne dzieci. Nikomu, a tym bardziej obrońcom wolności nie wybaczam tej niemoralnej swobody, tak bardzo obciążającej biedne dzieci. Można zrozumieć, gdy postępuje w ten sposób jakiś hultaj-łmzar, gdyż jest tylko huzarem, lecz nigdy człowiekiem. Mogę też pojąć, jeśli to się zdarza jakiemuś ziernianinowi-psiarzowi, gdyż jest tylko psiarzem - i niczym więcej. Lecz deka-bryście, który niósł swój krzyż na pustynną Syberię w imię ludzkiej wolności, takiej swobody nie można wybaczyć. Jeśli nie zdołał wznieść się ponad zwykłego człowieka, to nie powinien poniżać się przed zwykłym człowiekiem195. 5 listopada. Dziś wreszcie odprowadziłem W. Wariencowa~do~ Petersburga i dziś również za jego pośrednictwem otrzymałem list od Kostomarowa z Saratowa. Uczony dziwak pisze, że na próżno wyczekiwał na mnie przez dwa tygodnie w Petersburgu, a nie chciał przyjechać jeszcze sto wiorst dalej, by odwiedzić mnie w Niżnim Nowgorodzie. Ileż radości sprawiłyby mi jego niespodziewane odwiedziny! Nic nie pisze o swych oczach i w ogóle o zdrowiu. 6 listopada. Napisałem list do Kostomarowa i do moich astrachańskich rodaków - przyjaciół. Pomimo że pogoda niezbyt sprzyjała, wyszedłem jednak na ulicę. Od pewnego czasu - przedtem nie doznawałem tego - podoba mi się uliczne życie, chociaż publiczność Niżniego Nowgorodu nawet w niedzielne pogodne dni nie wychodzi na ulicę i Wielka Pokrowka, tutejszy Newski Prospekt, stale robi wrażenie monotonnej kwarantanny. Lubię jednak pospacerować godzinę lub dmę wzdłuż tej pustynnej kwarantanny. Pamiętnik II Skąd we mnie to niedorzeczne zamiłowanie do ulicy? Po dziesięcioletnim poście przede wszystkim rzuciłem się na książki, objadłem się nimi, a teraz cierpię na niestrawność. Nie umiem inaczej wyjaśnić mojej męczącej bezczynności. Nic porządnego nie mogę rysować, nie mam pomysłów, zresztą nie pozwala na to moje mieszkanie. Malowałbym chętnie portrety za pieniądze - nie mam jednak chętnych, pracować zaś bezpłatnie - wstydzę się. Muszę coś obmyślić dla urozmaicenia czasu, lecz nie wiem. co. Pogrążony w tych mądrych rozmyślaniach, niepostrzeżenie doszedłem do domu Jakobiego. Wstąpiłem tam, zjedliśmy razem obiad, po czym udałem się na herbatę do staruszek, do pokoju bawialnego, to znaczy do pani Jakobi i jej niestrudzenie gadatliwej siostrzyczki. Z szeregu różnych przygód z czasów dawno minionej młodości - jej zdaniem niezwykle interesujących - opowiedziała mi o Łabzinie196, sekretarzu konferencyj Akademii Sztuk Pięknych, który zaproponował, żeby wybrać Ilię Bajkowa, carskiego stangreta, na honorowego członka Akademii dlatego, że był bliższy carowi niż Arak-czejew. Za taki dowcip Arakczejew zesłał go do Symbirska, gdzie zesłaniec zmarł na rękach mej szanownej rozmówczyni. Z przyjemnością stwierdziłem, że ten niezwykły mistyk-mason do ostatniego tchu zachował niezależność myśli i chrześcijańską wyrozumiałość. Po Łabzinie przyszła kolej na I. Annienkowa i z ust mych rozmówczyń dowiedziałem się, że wypadek, tak wzruszająco opowiedziany przez Hercena w jego wspomnieniach o Iwaszowie, odnosił się do żony I. Annienkowa, m-lle Poi197, która była niegdyś guwernantką. Żyje ona dotychczas. Starsze panie obiecały przedstawić mnie tej godnej szacunku kobiecie. Nie wiem, czy prędko będę miał szczęście oglądać tę świętą, godną naśladowania bohaterkę. Zdaje mi się, że na ten bohaterski temat Dumas napisał sentymentalną powieść198. W związku z portretem M. Dorochowej i jej wychowanki Ninoczki starsze panie zakomunikowały mi, że matka Ninoczki - to prosta Jakutka, która żyje dotychczas w Jałutorowsku. Ojciec jej, pan Puszczyn, jest na jakimś wysokim stanowisku w Moskwie, ożenił 162 się z bogatą wdową, panią Kotzebue, właściwie po to, by odpowiednio i przyzwoicie wychować swoją Ninoczkę. Obrzydliwy ojciec199. 7 listopada. W tych dniach przechodząc przez kreml widziałem wielki tłum chłopów, którzy bez czapek stali pod gubernator-skim pałacem. Zjawisko to wydało mi się czymś niezwykłym. Dotychczas nie wiedziałem, co to oznaczało, i dopiero dziś Owsianni-kow opowiedział mi, jak rzecz się miała. Chłopi dziedzica Diemidowa - tegoż gałgana Diemid owa, którego znałem w 1837 roku jako junkra pułku kirasjerów w Gatczynie i który wówczas nie zapłacił mi za portret swej narzeczonej200, a teraz zrujnowany do reszty, mieszka w majątku i łupi swych włościan; ci pokorni chłopkowie zamiast po prostu powiesić swego grabieżcę, przyszli do gubernatora po sprawiedliwość. Gubernator zaś nie był głupcem i kazał ich oćwiczyć za to, że szukali sprawiedliwości u nieodpowiedniej władzy. Powinni byli zacząć od swego naczelnika stanu. Ciekawy jestem, co będzie dalej201. 8 listopada. Dzisiaj do południa rysowałem portrety pana i pani Jakobich. Wieczorem poszedłem do Weimarna, który ma dziś święto pułkowe, a więc hulankę. Gdy wszedłem do pierwszego pokoju, byłem całkowicie zmieszany: przeraził mnie tłum wojskowych. Tych szanownych panów, chwała Bogu, od dawna już nie spotykam. Jeden z nich niezwykle żywo przypomniał mi swą tłustą cielęcą gębą kapitana Kosariowa, tak że omal nie stanąłem na baczność i nie wyrecytowałem: "Zdrowia życzę waszej wielmożności!" Z tego przykrego stanu wywiódł mnie gościnny gospodarz zapraszając do pokoju ba-wialnego. Wśród gości spotkałem tam I. Annienkowa, z którym nie rozstawaliśmy się przez cały wieczór. 9 listopada. Skończyłem portret Jakobiego. 10 listopada. Otrzymałem od Kulisza książki: Zapiski o południowej Rosji (dwa tomy) i Czarną radę. Co za miły oryginał z tego L. Żemczużnikowa202! Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł poznać n* 163 człowieka, który szczerze pokochał mój rodzimy język i moją piękną, biedną ojczyznę. 11 listopada. Dziś mam dzień wielki, uroczysty i radosny! Dziś otrzymałem od mej świętej patronki hr. N. Tołstoj list utrzymany w tonie przyjaznym i siostrzanym. Dlaczego zaszczyca mnie tak niewymownym szczęściem? W jaki sposób odwdzięczę się jej • > za niespodziewane, wielkie, serdeczne święto ? Łzy radości i czysta / modlitwa - to jedyna nagroda dla ciebie, szlachetna, święta pa-1^ tronko! Radzi mi napisać do hrabiego F. P. z pro&bą o wstawiennictwo w sprawie zezwolenia na mój pobyt w stolicy. Był to również mój pomysł, krępowałem się jednak niepokoić starca. Teraz jestem zdecydowany. Hrabina prosi jeszcze, żebym pozdrowił W. Dala w jej imieniu, a także - niejakiego G. Żadowskiego. Nie szukałem tu spotkania z Dałem, chociaż znałem go; teraz trzeba będzie świecić Słu; szme! oczyma. 12 listopada. Po odpisaniu na list mej świętej patronki, wystroiłem się i poszedłem do Dala. Nie wiem, jak się to stało, ale minąłem jego mieszkanie i wstąpiłem do adiutanta wojskowego gubernatora Władimira Fiodorowicza Golicyna, bardzo sympatycznego młodzieńca, który był ranny pod Sewastopolem. Zaraz po mnie przyszła jego siostra: czarnobrewe, mile, pełne zadumy stworzenie. Dlaczego jest smutna, o czym myśli ta ledwo rozwinięta centyfolia? Od Golicyna udałem się do jego zięcia Aleksandra Pietrowicza Wariencowa203, zjadłem obiad, posłuchałem mechanicznej muzyki i poszedłem do teatru. Wszystko było znośne prócz Wasilijewej. Biedaczka, chciała oczarować widzów swym fandango*, a wcale nie włożyła majtek. Co za barbarzyńskie pojmowanie sztuki! Pan Klimowski w roli Filipa IV był wspaniały, ubrany wytwornie i zgodnie z portretem tego hiszpańskiego władcy. Na ogół zaś dramat Matka-Hiszpanka20* - to bardzo średni, tuzinkowy dramat. * Hiszpański taniec narodowy, wykonywany przj akompaniamencie kasta-nietów. 164 13 listopada. Dziś napisałem, a jutro wyślę list do lir. F. Tołstoja z prośbą o pomoc. Proszę o poczynienie odpowiednich kroków, gdzie należy, aby mi pozwolono zamieszkać w Petersburgu i uczęszczać do Akademii. Zdaje się, że list mi się udał. Owsiannikow powiada, że od biedy mógłbym zająć wybitną pozycję wśród piszących podania. Zobaczymy, czy będę zbierał upragnione żniwo z tego wykoncypowanego podania. Dziś napisałem również list do M. Szczep-kina; proszę o spotkanie z nim gdzieś na chutorze w okolicach Moskwy. Rad byłbym zobaczyć tego sławnego artystę-wete-rana. 14 listopada. Zacząłem portret madame Wariencowej. Istny huzar w spódnicy. Nie ma w sobie nic kobiecego, nawet najzwyklejszej kokieterii. 15 listopada. Otrzymałem list od mego kochanego Bronisława Zaleskiego; żali się, że zachorował mu ojciec, i poleca mi jakąś swoją dobrą znajomą Helenę Skirmunt, wielbicielkę sztuk pięknych, ma-rzycielkę i w ogóle kobietę ekscentryczną. To nie jest dobre, ale w każdym razie lepsze niż moja nowa znajoma pani Wariencowa. Prawda, że ona również jest kobietą ekscentryczną, tylko że zainteresowanie swoje ześrodkowała nie na poezji, lecz na stajni i psiarni. A może to jest również swego rodzaju poezja ? 16 listopada. Skończyłem portret mej zuchwałej amazonki i zacząłem rysować jej kochane dzieciątko. Jest to chłopiec pięcioletni, rozpieszczony, ^v przyszłości - psiarz, dworak i w ogóle człowiek-ladaco. 17 listopada. Byłem z wizytą u W. Dala. Dobrze, że się wreszcie na to zdobyłem. Przyjął mnie bardzo gościnnie, wypytywał o swych orenburskich znajomych, z którymi nie widział się od 1850 roku, i wreszcie prosił, żebym u niego bywał bez ceregieli, jak u starego przyjaciela. Nie omieszkam skorzystać z tej miłej propozycji, tym bardziej że moi znajomi z Niżniego stają się po trosze banalni. 165 18 listopada. Po nieudanym, ospałym seansie u pani Warien-cowej wstąpiłem po sąsiedzku do jej chorego brata, ks. Golicyna; zastałem u niego młodszą, miłą, smętną siostrę. Wrażenie po nieudanym seansie prysło jak ręką odjął. Nacieszywszy oczy tym łagodnym stworzeniem, przez cały dzień przeżywałem uczucie szczęścia. Jakże cudownie ożywczo działa na człowieka piękno. 19 listopada. Ku ogólnemu wielkiemu zadowoleniu dziś wreszcie ukończyłem portret pani Wariencowej podobnej do huzara i jej syna, przyszłego psiarza. Pani jest bardzo zadowolona z portretu dlatego, że podobna jest na nim do jakiejś zalotnej nimfy w amazonce z pejczem. Ja jestem również wielce zadowolony dlatego, że skończyłem wreszcie z tą niezdarną Bobeliną205. 26 listopada. Chciałem już zaprzestać pisania mego monotonnego pamiętnika, lecz zaszło dziś coś, co mnie dotychczas nigdy nie spotkało: Szreiders, Kadnicki i Freilich206 prosili o zrobienie swych portretów i zaproponowali mi pieniądze z góry. Nigdy nie brałem zapłaty za pracę z góry, a dziś tak uczyniłem. Oblałem należycie zawarty interes, poszedłem do czarującej rodziny ma-dame Hilde, nocowałem tam i tam ukradli mi pieniądze: sto dwadzieścia pięć rubli. Dobrze mi tak! Nie będę brał z góry nie zarobionych pieniędzy. Rano wracam do domu, a tu drugie zmartwienie: w nocy przyjechał Fiodor Łazarewski207. Był u Dala, szukał mnie po całym mieście i oczywiście nikt mnie nie mógł znaleźć. I teraz oto leży na moim stole kartka, jako straszny wyrzut sumienia, 27 listopada. Rad - nierad zmuszony byłem zjeść obiad u Dala i wymyślić jakieś niezwykłe wypadki, którym uległem ubiegłej nocy. Lecz zamiast wymyślnego kłamstwa uciekłem się do lakonicznego fałszu! Powiedziałem, że wyjeżdżałem z Bryłkinem do Bałachny po prostu dla własnej przyjemności. I na tym się skończyło. 28 listopada. Żal mi było nie zarobionych pieniędzy; strapiony udałem się do Kudłają prosić o udział policji w mym zmartwieniu. 166 Kudłaj jest niezdrów, nie może opuścić mieszkania, lecz obiecał mi przysłać nazajutrz jednego ze swych pomocników, jakiegoś szczwa-nego lisa. Zobaczymy, czy wspomniany lis dokona jakiegoś cudu. 29 listopada. Dziś rano w oczekiwaniu wygi z policji napisałem do M. Łazarewskiego list, powtarzając w nim kłamliwą historię, którą opowiedziałem Dalowi w sprawie tej tragicznej nocy. Jedno kłamstwo pociąga za sobą drugie: taki jest porządek rzeczy. Około pierwszej w nocy zjawił się u mnie wyga. Opowiedziałem mu, o co chodzi, i obiecałem za pomoc dwadzieścia pięć rubli. Niestety wszelkie jego wysiłki nie dały żadnych wyników. Co z wożą spadło, to przepadło. Wobec tego o tym kiepskim kawale nawet myśleć nie warto. Tak też zrobiłem. Poszedłem do Szreidersa na obiad i ze zgryzoty omal znowu się nie upiłem. Po obiedzie wstąpiłem do zdradzieckiej madame Hilde (co za chrześcijańska wyrozumiałość). Odpocząłem nieco w jej czarującej rodzinie, a o siódmej wieczorem udałem się do księcia Golicyna. Tam spotkałem asów tutejszej sceny, aktorów Klimowskiego i Władimirowa. Są to gaduły, ale może nawet dobre chłopy. Książę przeczytał nam swe Wrażenia z pola bitwy. Całkiem nieszczególne. Po wrażeniach zaczęliśmy mówić o przekładach Kurocz-kina wierszy Berangera. Deklamowałem z pamięci nie przekład, lecz oryginalny utwór Kuroczkina. By nie zapomnieć tego wspaniałego wiersza poety - wciągam go do mego pamiętnika. ^, Najlepsze nasze lata giną. I bez nas biegną dni najczęściej Tuż obok prawdziwego szczęścia! Jesteśmy młodzi, w duszy plyną Strumienie dumy, wyniosłości! Przed nami droga lśni w jasności - Najlepsze nasze lata giną, Najlepsze nasze lata giną... 167 My drogą fałszu, z niepokojem., Pełni fantazji i urojeń. Idziemy gdzieś, nie wiedząc dokąd; Potknęliśmy się... Zapachniało W pobliżu jarem. Noc... Ściemniało... Cisza jak makiem zasiał wokół. Cisza jak makiem zasiał wokół. Współczucia nie ma, słońce stygnie, Ciężar zniewagi serce przygniótł Nam, zostawionym w hańbie. Czekaj, Już sił ci brak do ciężkiej drogi, Już uginają ci się nogi, I zgasła gwiazda już daleka, I zgasła gwiazda już daleka! Czas ściszyć duszy bunt pokorą! Na próżno z życia szydzić, skoro Znasz jego gorzki smak owoców; Lub jak wyschnięta panna owa "Ach gdzie? - z uporem lamentować -- Minionych lat są dni i noce? Minionych lat są dni i noce?" Już lepiej stypę im wyprawić! Cóż, nie będziemy więc plugawić Nigdy bogobojnego świata, Z bezsilną złością urażonych, Czule wpatrzonych iv lepsze lata. 30 listopada. Dziś zacząłem portret grupowy moich najlepszych przyjaciół (Kadnickiego, Freilicha i Szreidersa). Nie wiem, czy będzie jakaś pociecha z tego pomysłu: przyjaciele lekceważą seansy, a to okoliczność ważna przy tej pracy. Zobaczę, jak pójdzie dalej i jeśli seansy będą się odwlekać, wówczas naszkicuję każdego z osobna w ołówku i w ten sposób wyrównam mój rachunek z przyjaciółmi. Chciałbym tego uniknąć, tym bardziej że rysunek sepią zapowiada się zupełnie dobrze. Chciałbym zresztą godnie wywiązać się z mego zobowiązania. 168 1 grudnia. Otrzymałem list od M. Szczepkina, w którym, proponuje mi spotkanie we wsi Nikolskoje (majątek jego syna) - lub też, jeśli nie mam pieniędzy na drogę (skądże mógłbym mieć sto dwadzieścia pięć rubli!), to obiecuje osobiście przyjechać do mnie za aktora. Ale - przemiele się, mąka będzie. Wszystko to wyjaśnił mi jej ojciec235, który się zjawił na skutek mojej prośby, w związku z listem od Michajły Siemionowicza Szczepkina. Stary nie wypowiedział się wprost na temat mych konkurów, lecz zgodził się ze mną, że powinna czytać, i wziął ode mnie Szkice gubernialn&fS6 oraz kilka zeszytów Hogartha237. Dobry znak. Na zakończenie sezonu teatralnego wystawiono dramat Paryscy żebracy238. Rolę Antoinetty grała ona i zagrała lepiej niż za pierwszym, razem. Nie biłem brawa, sam nie wiem dlaczego. Wydawało mi się, że jest ponad wszelkie oklaski. Nie powiedziałem jednak myśli złe przeganiał... Do mojej biednej wlałaś duszy Wodę nadziei i wytrwania! Nieziemskie moje ukojenie! Patronko święta! Weź mnie, przenieś, Jutrzenko miła, w świat twej łaski, Nade mną świeć niebiańskim blaskiem I nie opuszczaj mnie! Niech budzi Do czynów głos twój, w dzień, wieczorem, O każdej porze, wszystkich ludzi Niech uczy prawdy. Niech otworem Stanie przed nami, w naszym trudzie. Za kraj ojczysty, ukochany Pomóż odmówić mi modlitwę I gdy przed śmiercią wreszcie stanę, Gdy skończę życia mego bitwę, Nie rzucaj mnie, dopóki męka Ostatnich chwil mych nie zakłóci - Proszę cię, płakać się nie lękaj, Niech garstkę ziemi twoja ręka Na moją trumnę wtedy rzuci! Sława Ech, ty przekupko-handlarko, Gdzie to tak włóczyć się łubisz? Czemu promieniem złocistym Dziś mnie nie przyhołubisz? Może na uczcie w Wersalu Z tyranem łączy cię przyjaźń, Może się z innym związałaś, Po nocach z nim się upijasz? Przybądź do mnie i o troskach Zapomnimy. Całuj śmiało! Niech ten uścisk nas połączy Pamiętnik 13 193 W jedną nierozłączną całość! Będzie radość, będzie szczęście, Będzie zgoda między nami, I cóż stąd, że po szynkowniach Weseliłaś się z carami. I że tam, w Sewastopolu, Z Mikołajem się hulało. To nieważne, to minęło, Bardzo dawno to się działo... Odurz mnie nieziemską krasą, I uściskiem ramion spętaj, Bym pod chłodem twoich skrzydeł Zasnąć mógł i nie pamiętać... 10 lutego. Otrzymałem od koszowego bat'ki J. Kucharenki list z dn. 7 sierpnia. Wędrował on z Ekaterynodaru przez nowopietrowską twierdzę do Orenburga i dopiero teraz dotarł do celu. Lepiej późno, niż wcale. Kucharenko nie znał miejsca mego pobytu, a ja nie umiałem wytłumaczyć sobie jego milczenia. Teraz wszystko się wyjaśniło. I. Uskow pisze z nowopietrowskiej twierdzy, że u nich wszystko w porządku. W. Pogożew donosi z Włodzimierza, że w tych dniach w Moskwie widział się z M. Szczepkinem, który deklamował mu jakąś moją Pustkę. Wcale nie pamiętam tego wiersza, słyszę zaś o nim nie po raz pierwszy. 11 lutego. M. Szczepkin w liście robi mi wyrzuty z powodu mego rozwiązłego, hulaszczego trybu życia. Ciekawym, z jakiego źródła ma te wiadomości. Wynika z tego, że wokół mnie nie brak dobrych ludzi. W każdym razie jest to lepsze niż nic. Dziękuję ci, mój stary, mój kochany; nie wiem jednak, nie wiem, jak mam cię przekonać. Dalej pisze o przeniesieniu Piunowej do Charkowa. Wyraża wątpliwość, czy uzyska ona żądane warunki. Szkoda, jeśli przeniesienie nie dojdzie do skutku. Zobaczymy, co powie Iwan Aleksandrowicz Szczerbina. Mój Boże, jakbym chciał wyrwać ją z lego zatęchłego błota! 194 12 lutego. Dziś narysowałem portret Kadnickiego. Pozostaje do zrobienia portret Freilicha - i koniec. • 14 lutego. Skończyłem, wreszcie drugą część Marynarza. Przepisywanie jest najbardziej przykrą pracą, jaką kiedykolwiek spotykałem. Jest jak żołnierskie ćwiczenie. Trzeba będzie jeszcze raz przeczytać ten utwór, ażeby sprawdzić, jak się udał? Jak przyjmie go S. Aksako\\ ? Gorąco pragnę, żeby mu się podobał - wyłącznie jemu. Dziwne uczucie! 15 lutego. Listownie zapraszałem mą dręczycielkę na obiad do M. Dorochowej. Powiedziała, że jest chora. Nieznośny kłamczuch. Muczę porozmawiać z nią bez świadków przed wyjazdem z Niżniego. W jaki sposób to urządzić - nie wiem. Pisać nie chcę, a zdaje się, że tego nie uniknę. Znów śniła mi się jako ślepa żebraczka; tym razem ukazała się już nie przy cerkiewnym ogrodzeniu, lecz w żywym obrazie; była ubrana w białą ukraińską świtkę i czerwoną chustkę. 16 lutego. Po odniesieniu na pocztę listów do Kucharenki i Aksa-kowa wstąpiłem do soboru posłuchać chóru katedralnego. Dziwne wrażenie. Może z braku przyzwyczajenia, a może z bardziej istotnego powodu. Raczej to ostatnie. W archijeriejskim nabożeństwie, i w ogóle w całej dekoracji dostrzegłem coś tybetańskiego czy też japońskiego. Na tle tej kukiełkowej komedii głosi się ewangelię. Oburzający kontrast. Zdawało się, że ten potworny obraz - którego kopia w cerkwi Georgija ongi przeraziła mnie tak bardzo - nie jest dziełem ludzkich rąk. Oryginał tego hinduskiego szkaradzieństwa znajduje się w soborze i jest uważany za zabytek. Obraz przeniesiono z Suzdalu na rozkaz kniazia Konstantyna Wasilijewicza w 1351 roku. Możliwe, że jest to oryginalne bizantyjskie straszydło. Wieczorem w teatrze były żywe obrazy, na które nie poszedłem, pomimo że brała w nich udział moja najmilsza. Bałem się, że w tych obrazach znowu odkryję styl bizantyjski. Obawy moje są uzasadnione. Pan Majorów nie ma najmniejszego pojęcia o tych sprawach. W teatralnej kawiarni lub, jak tu mówiono, w "knajpie", spotkałem 195 13* starego Piunowa, który mi się zwierzył, że bardzo by chciał, aby w przyszłą niedzielę Katia mogła coś zadeklamować na scenie. Obiecałem mu, że poszperam w rosyjskiej poezji, i wyszperałem. Wybór mój padł na ostatnią scenę z Fausta Goethego, w przekładzie Hu-bera. Katia wyrecytuje to dobrze, trzeba tylko ją ubrać odpowiednio do miejsca i czasu utworu. Szkoda, że nie ma pod ręką Retscha342! Zresztą, czy zdołam znaleźć książkę Hubera w tym zatęchłym mieście ? 17 lutego. Z trudem, ale zdobyłem Fausta Hubera, posłałem książkę mojej artystce i po trzech godzinach zjawiłem się u niej w przekonaniu, że zna już na pamięć rolę Małgorzaty. Nic podobnego. Nie wiem dlaczego, uznała, że scena ta nie nadaje się do deklamacji. Potem matka wywołała ją z pokoju, a ja przez pół godziny gadałem z ojcem i poszedłem wreszcie jak niepyszny. Cóż za prostota obyczajów! 18 lutego. W przejeździe z Kijowa do Irkucka odwiedzili mnie moi rodacy: Wołkoński i Maluga... Jadą jako lekarze, żeby odsłużyć państwu za otrzymane wykształcenie. Co za nonsens wysyłać młodych lekarzy tak daleko od ośrodków nauki! Gdzie warunki do dalszego rozwoju? Barbarzyństwo! Maluga poinformował mnie, że Marko Wowczok 243 to pseudonim niejakiej Markowicz i że adres jej można otrzymać w Petersburgu u Danyły Siemionowicza Kamienieckiego2**, adwokata Kulisza. Cóż to za wzniosłe i piękne stworzenie z tej kobiety! Moja aktorka nawet nie umywała się do niej. Trzeba będzie koniecznie napisać do niej list, aby podziękować za radość, której doznałem przy czytaniu jej książki pełnej natchnienia. 19 lutego. O szóstej rano z Petersburga przyjechał Szreiders. Przywiózł mi list od Łazarewskiego, Pieśni Berangera w przekładzie Kuroczkina oraz cztery egzemplarze mojego portretu reprodukowanego z mego własnego rysunku. O godzinie dwunastej w resursie obywatelskiej odbyło się uroczyste posiedzenie komitetu powołanego do powzięcia ostatecz- 196 nych uchwał w sprawie zniesienia pańszczyzny 245. To wielkie posunięcie zostało pobłogosławione przez biskupa, na wstępie zaś gubernator wojskowy A. Murawiow wygłosił przemówienie246, które nie miało banalnie oficjalnych akcentów, lecz było ożywione chrześcijańskim duchem wolności. Ale banda samolubnych właścicieli ziemskich nie odezwała się ani słowem na ludzkie, święte wezwanie. Lokaje! Czy przemówienie będzie wydrukowane? Zapytam M. Doro-chową, czy nie będzie mogła zdobyć dla mnie kopii. 20 lutego. Jeden egzemplarz mej reprodukowanej podobizny podarowałem M. Dorochowej; nie przypadł jej do gustu, uważa, że mam na nim zbyt twardy wyraz twarzy. Prosiłem o zdobycie kopii przemówienia Murawiowa. Obiecała mi. 21 lutego. Pisałem do Łazarewskiego, prosząco adresowanie listów do mnie na nazwisko M. Szczepkina do Moskwy. Zacząłem przepisywanie do druku sw^ch poezji z lat 1847 do 1858. Nie wiem, czy dużo dobrego ziarna da się wybrać z tego omłotu. 22 lutego. Śni mi się ona* po raz trzeci i wciąż jako żebraczka. To już nie są skutki roli Antoinetty, lecz ma jakieś znaczenie, ale nie rozumiem jakie. Dzisiaj ukazała mi się brudna, szkaradna, półnaga, a jednak w małoruskiej świtce, lecz już nie w białej, lecz w szarej, podartej, powalanej błotem. Ze łzami prosiła mnie o datek i błagała o przebaczenie za niegrzeczność w związku z Faustem Hubera. Oczywiście wybaczyłem jej i na dowód zgody chciałem ucałować, ale znikła. Czy te senne widziadła nie rokują nam prawdziwej nędzy? 23 lutego. Sen się sprawdził. Wracając z poczty zaszedłem do Władimirowa i dowiedziałem się, że moja ukochana Piunowa, nie czekając na odpowiedź z Charkowa, podpisała umowę z tutejszym nowym dyrektorem teatru panem Mircewem247. Jeśli to prawda, * E. Piunowa. 197 to w jakiej sytuacji postawiła mnie i Miehajłę Siemioiiowieża wobec Szczerbiny? Skandaliczna sytuacja! To już przecie nędza moralna! A ja obawiałem się materialnej. Kwita z przyjaźnią. Kto złamał słowo, dla tego przysięga nie istnieje. 24 lutego. Otrzymałem list od Kulisza z drogi do Belgii, z chutoru Matronowka koło Borzny. Proponuje mi rysowanie scen z ma-łoruskiej historii na podstaw ie pieśni albo współczesnego życia ludowego. Rysunki takie można by wycinać w drzewie, drukować w wielkiej ilości, malować i sprzedawać po jak najniższej cenie. W ten sposób pragnie on wyrugować z naszego ludu suzdalskie malowidła. Wspaniały, szlachetny pomysł! Zrealizować go jednak można tylko przy dużym nakładzie pieniędzy, co nie wyklucza wielkich zysków. Teraz nie mogę podjąć się tej pracy. Trzeba stale mieszkać na Ukrainie, aby umieć uchwycić różnice między moimi rysunkami i suzdalskimi; nie tracę też nadziei, że zdołam jeszcze dostać się do Akademii i zająć się ulubioną akwatintą. W życiu swym zniosłem wiele niepowodzeń. Zdawać by się mogło, że czas już przyzwyczaić się do nich. Nie mogę jednak. Przypadkowo spotkałem Piunową; zabrakło mi odwagi, aby się ukłonić. A tak niedawno jeszcze widziałem w niej swoją przyszłą żonę, swego anioła stróża, za którego gotów byłem oddać duszę. Okropny kontrast. Cudownym lekarstwem na miłość jest brak samodzielności, po prostu jakby ręką odjął. Łatwiej darowałbym jej najbezczelniej-szą kokieterię, niż ten drobny brak samodzielności, który mnie, a przede wszystkim mego starego sławnego przyjaciela postawił w bardzo przykrej sytuacji. Ladaco z pani Piunowej. Ladaco od czubka głowy po pazurki u nóżek. Jutro Kudłaj jedzie do Włodzimierza, poproszę go o zabranie mnie ze sobą. Z Włodzimierza w jakiś sposób dotrę do Nikolskiego2*8 i w ramionach mego starego szczerego przyjaciela*, da Bóg, zapomnę o Piunowej i o wszystkich mych gorzkich stratach i niepowodzeniach. Odpocznę, a w wolnych chwilach zajmę się korespondencją * M. Szczepkma. 198 •w sprawach druku mych poć zji z okresu niewoli. A dziś przepiszę obcy utwór - nie poetyczny, lecz dosyć udany wierszyk poświęcony niesławnej pamięci feldfeblowi. (Wiersz Ławro wa249.) Gdy śmiercią zgasi niezapomnianą Mikołaj, opłakany w kraju, Prsed Piotrem Apostołem stanął, By ten mu otwarł drzwi do raju. Zapytał Wielki Klucznik: - Ktoś ty ?! - Jak to?! Wiadomo, car Wszechrosji. - Car? To poczekaj tu przy wejściu, Wąskie do raju marny przejście I bardzo wąskie rajskie wrota. Spójrz, jaki tłok! - Co za hołota, Motłoch, tu tłoczy się u ivrót? - To zwykły lud! Czy nie poznajesz już? Tu Rosjan masz posłusznych: Szlachetków tępych i bezdusznych, Swobodnych włościan. Wszyscy oni O kiju poszli w świat s torbami, W raju stanęli -- nędzarzami. I drgnęło serce Mikołaja: - Więc tak się można znaleźć w raju! - i I zaraz pisze list do syna: - Zla nasza dola w niebie. Ścinaj Majątki wiernym, Soszka boży! A gdybyś chciał im raj otworzyć (Gdy myśl ta przyjdzie ci czasami), Wtedy ich wszystkich puść z torbami! 25 lutego. O siódmej rano otrzymałem list od Łazarewskiego. Pisze, że zezwolono mi na przyjazd i zamieszkanie w Petersburgu250. Milszego powinszowania w dniu imienin nie można sobie życzyć. O trzeciej zebrali się na obiad: M. Bryłkin, P. Bryłkin, Gras, Łapa, Kudłaj, Kadnicki, Freilich, Klimowski, Władimirow, Popów, Tow-bicz251. W czasie obiadu było hałaśliwie, wesoło i wytwornie, gdyż 199 towarzystwo było dobrane, pełne prostoty i w wysokim stopnm szlachetne. Przy szampanie wygłosiłem mowę. Podziękowałem mym gościom za zaszczyt i oświadczyłem, że nie będę miał pretensji do Boga, jeśli wszędzie będę spotykał tak dobrych ludzi, jak ci, którzy i teraz są ze mną, i że pamięć o nich na zawsze zachowam w swym. sercu. Święto moje odbyło się w mieszkaniu najmilszego K. Szreidersa. Wieczorem poszedłem odprowadzić odjeżdżającego do Petersburga Klimowskiego, z którym, jak projektowałem, miałem udać się w odwiedziny do Szczepkina, kiedy list od Łazarewskiego w porę mnie zatrzymał. 26 lutego. Towbicz zaproponował mi spacer na wieś, o 75 wiorst od Niżniego, na co chętnie przystałem chcąc skrócić sobie długie czekanie na oficjalne zawiadomienie o zezwoleniu na wjazd do Petersburga. Zaprosiliśmy do towarzystwa aktora Władimirowa i niejaką pannę Saszę Oczerietnikową, zuchwałą osóbkę. W trak-tierni Bubnowa spożyliśmy dość nędzny obiad na mój rachunek i ruszyliśmy w drogę. 27 lutego. Do wsi Miednowka, która była celem podróży Tow-bicza, przybyliśmy o godzinie ósmej wieczór. Tu spotkaliśmy kapitana komunikacji Pietrowicza, który przybył tu w podobnej sprawie, co Towbicz. Pietrowicz jest Serbem z pochodzenia. Jest to człowiek wykształcony, bezpośredni i szczery, dobrze odczuwa i pojmuje rzeczywistość. Żałuję, że mieszkając tak długo w Niżnim dopiero dziś bliżej poznałem tego człowieka o tak niepospolitych cechach charakteru. 28 lutego. O siódmej rano szczęśliwie powróciliśmy do Niżniego. Podróż była wesoła i dość urozmaicona. Sasza Oczerietnikowa jednak zachowywała się obrzydliwie. Piła bez opamiętania i na każdym postoju zdradzała nas z kim się dało. Nędzne, bezpowrotnie /gubione, a jednak piękne stworzenie. Co za dramat! l marca. Na ręce tutejszego gubernatora nadeszło pismo z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zezwalające mi na zamieszkanie 200 w Petersburgu, jednak w dalszym ciągu pod dozorem policji. To robota starego rozpustnika, Japończyka Adlerberga752. 2 marca. Otrzymałem list od nr. N. Tołstoj. Pisze, że nareszcie spełniło się jej serdeczne życzenie i że z niecierpliwością oczekuje mnie u siebie... Dobra, szlachetna istota! Czym ci odpłacę za dobro, którego od ciebie doznałem? Modlitwą, bezustanną modlitwą! Owsiannikow prosi, żeby zaczekać na niego tutaj do siódmego marca. Zaczekam, lecz jeśli zawiedzie - to przeklnę i odjadę bez pieniędzy. 3 marca. Dziś otrzymałem dawno oczekiwaną książkę: Dzieciństwo Bagrowa wnuka z najpochlebniejszą dedykacją autora. Książka była wysłana z Moskwy 7 lutego i do dziś przeleżała u Dala. Mogłaby nawet na zawsze u niego pozostać, gdybym przypadkowo dziś nie zaszedł tam i nie zobaczył jej. Usprawiedliwiał się roztargnieniem i nawałem spraw. Jakkolwiek byś się usprawiedliwiał, zawsze pozostaniesz sucbym Niemcem i dużej miary łajdakiem. Co strzeliło do głowy Siergiejowi Timofiejewiczowi Aksakowowi korzystać z Dala pośrednictwa, skoro zna mój adres ? Czy nie zamierzał w ten sposób zapoznać nas z sobą? Kochany Siergiej Timofiejewicz! 4 marca. Czekając na Owsiannikowa i przepustkę policyjną do Pitra zająłem się przepisywaniem do druku łFwTmy253. Znalazłem wiele dłużyzn i wiele przykładów niestarannego opracowania. Dzięki Bogu. Praca skróci długie dni oczekiwania. 5 marca. Wysłałem list do hrabiny N. Tołstoj. Napisałem, że 7 marca o godzinie dziewiątej wieczór wyruszę z Niżniego. Czy aby naprawdę wszystko będzie zależało od Owsiannikowa, nie ode mnie. Jakże głupio! Znowu pracuję nad Wiffmą. 6 marca. Z taką energią zająłem się swą Widomą, że dziś skończyłem przepisywanie. A pracy było dużo i zdaje się, że porządnie ją wykonałem. Przepisałem i z lekka poprawiłem Lilię i Rusałkęzu. Jak przyjmą rodacy moją niewolniczą muzę? 201 O godzinie siódmej wieczorem zjawił się u mnie podoficer żandarmerii i zaproponował, że za 10 rubli odwiezie mnie do Moskwy. Jestem serdecznie wdzięczny za propozycję. Odwoził do Wiatki jakiegoś krnąbrnego w stosunku do ojca kapitana Schlippeiibacha, na powrotną drogę szukał sobie towarzysza podróży i znalazł mnie w Niżnim. Jeszcze raz składam mu dzięki. Umówiłem się o cenę, czas wyjazdu i poszedłem do Kudłają, żeby przynaglić sprawę policyjnej przepustki. Kudłają nie zastałem w domu i po drodze wstąpiłem do Wildego255, u którego spotkałem Tatarinowa, panny Schmidthof oraz ich brata, młodego, bardzo utalentowanego skrzypka i artystę scenicznego. Po kolacji, żegnając się ze mną, gospodarz podarował mi na pamiątkę kilka miniaturowych medalionów, kopie znanych rzeźb sztuki dawnej i nowej, dłuta różnych artystów. Przyjemny i mądry podarunek. 7 marca. Od pierwszej po południu do pierwszej po północy żegnałem mych tutejszych przyjaciół. Zakończyłem pożegnanie u M. Dorochowej kolacją i toastem za zdrowie mej świętej patronki, hrabiny N. Tołstoj. 10 marca. 8 marca o godzinie trzeciej po połudnjj opuściłem Niżni na samach, a 9 w nocy przyjechałem na wozie do Włodzimierza. Poza tym zjawiskiem bardzo pospolitym w obecnej porze roku, nie zdarzyło się nic ciekawego poza lekkim zapaleniem lewego oka i świerzbiączką czoła. We Włodzimierzu kupiłem wody różanej i myślałem, że wszystko zlikwiduję tym pachnącym medykamentem. Ale stało się inaczej, niż przypuszczałem. Na stacji pocztowej we Włodzimierzu spotkałem A. Butakowa, pod którego dowództwem pływałem przez dwa lata (1848 i 1849) na Morzu Aralskim256. Od tego czasu nie spotykałem go. Jedzie on z żoną do Orenburga, a potem nad brzeg Syr-Darii. Na samo wspomnienie o tej pustyni lodowacieje mi serce; on zaś -jak się wydaje - ma ochotę pozostać tam na zawsze. Przełożył szatana nad jasnego sokoła. O jedenastej wieczorem przyjechałem do Moskwy. Zająłem w jakimś wspaniałym hotelu pokój za srebrnego rubla za dobę. Z trudem udało mi się dostać herbatę, gdyż było już późno. O Mos- 202 ! O, Karawan-seraju!* Pod szumną nazwą - po prostu hotel, z portierem! 11 marca. O godzinie 7 rano opuściłem Karawan-seraj z jego portierem i wyruszyłem na poszukiwanie swego przyjaciela, M. Szczepkina. Znalazłem go przy starej cerkwi św. Pimena w domu Szczepotiewej i zamieszkałem u niego, prawdopodobnie na długo, bowiem oko spuchło mi i zaczerwieniło się, na czole zaś wysypało się mnóstwo pryszczy i czyraków. Uściskawszy mego wielkiego przyjaciela, poszedłem do doktora Van Puterena, mego znajomego z Niż-niego Nowgorodu. Polecił mi sól angielską, zielony plaster, dietę i nieopuszczanie domu przynajmniej przez tydzień. Mafcz oto stolicę! Siedź i oglądaj przez okno starego szpetnego Pimena. 12 marca. Odwiedził mnie doktor Van Puteren, dodał jeszcze parę lekarstw do wewnętrznego i zewnętrznego użytku zalecając przynajmniej tydzień więzienia i postu. Wesoła perspektywa! Zaraz po doktorze odwiedził mnie Michajło Aleksandrowicz Mak-symowicz257. Odmłodniał stary, ożenił się, zapuścił wąsy i nie dba o nic. Wieczorem ulegając namowom mych gościnnych gospodarzy zeszedłem na dół do salonu z zabandażowaną głową i spotkałem tam kilka osób, a wśród nich Ketczera, Babsta i Afanasijewa258, którym zostałem przedstawiony. Czas przed kolacją minął szybko, podano kolację, goście usiedli do stołu, ja zaś udałem bię do swej celi. Przeklęta choroba! 13 marca. Doktor Van Puteren wyjechał dziś do Niżniego, polecając mi, w zastępstwie swego przyjaciela, jakiegoś Niemca. Nie doczekałem się jednak jego przyjścia, prosiłem M. Szczepkina, aby zaprosił do mnie jakiegoś najlepszego doktora dlatego, że choroba zaczyna mnie poważnie niepokoić. M. zaprosił Mina. Oczekuję go jutro. Odwiedził mnie Markowicz, syn M. Markowicza, autora Historii Ukrainy i M.Maksymowicz z broszurą: Studium o Piotrze Konasze- * Karawan-seraj - zajazd, jako symbol wschodniego prymitywu. 203 wiczu Sahajdacznym. Jestem serdecznie wdzięczny za wizytę i broszurę. 14 marca. Odesłałem do Łazarewskiego dwa rysunki, przeznaczone na dar dla wielkiej księżny Marii Nikołajewny. Po obiedzie zjawiło się u mnie dwóch lekarzy; dobrze, że nie jednocześnie. Przyjaciel Van Puterena zapisał jakąś miksturę w ciemnej butelce, a Min wodę mineralną i dietę. Postanowiłem zastosować się do poleceń drugiego. Dmitrij Jegorowicz Min259 - uczony tłumacz Dantego i jeszcze bardziej wykształcony i doświadczony lekarz. Poeta i medyk: co za wspaniała dysharmonia. Mój stary przyjaciel M. S. jest otoczony poezją; nawet jego domowy lekarz jest poetą. 15 marca. Wczoraj odwiedziło mnie dwu lekarzy, a dziś żaden. Chwała JBogu, czuję się lepiej. Niedługo wcale nie będę ich potrzebował. Jakby to było dobrze! Obrzydło mi oglądanie przez okno starego Pimena. M. S. pielęgnuje mnie jak rozkapryszone dziecko. Najmilsze stworzenie! Na dziś wieczór zaprosił do mnie panią Grekową, moją półrodaczkę, z zeszytem ukraińskich pieśni. Wspaniały, świeży, silny głos. Lecz nasze pieśni wcale jej się nie udały, szczególnie kobiece. Zaśpiewała je urywanym ostrym głosem nie pojmując ich narodowej ekspresji. Kiedyż usłyszę cię, moja rodzima, serdeczna pieśni? Piotr Michajłowicz260, starszy syn mego wielkiego przyjaciela, podarował mi dwa portrety apostoła Aleksandra Iwanowicza Hercena. 16 marca. Narysowałem niezbyt udany portret M. S. Powodem niepowodzenia byli: z początku Maksymowicz, a potem Markowicz. Naiwni ludzie. Im nawet do głowy nie przyszło przysłowie, że nieproszony gość - gorszy od Tatarzyna; wyglądają na ludzi mądrych, a tak prostej rzeczy nie rozumieją. Po obiedzie odwiedził mnie D. Min i poza dietą i wodą mineralną nic więcej nie zalecił. Obiecuje, że po trzech dniach pozwoli mi wychodzić. Ach, jakby to było dobrze! 204 r 17 marca. Dziś znowu odwiedzili mnie obaj lekarze i, chwała Bogu, prócz diety i pozostawania nadal w pokoju nic nie zapisali. Ja zaś nie wykonałem nawet tych nielicznych poleceń. Wieczorem, po kryjomu, odwiedziłem swego dawno niewidzianego przyjaciela, księżnę Warwarę Nikołajewnę Riepninę. Zaszły w niej bardzo dodatnie zmiany: utyła nieco i jakby odmłodniała. Ma też skłonność do bigoterii, czego przedtem w niej nie zauważyłem. Może w Moskwie natrafiła na dobrego spowiednika? 18 marca. Skończyłem przepisywanie, a raczej przesiewanie mej poezji z 1847 roku. Szkoda, że nie mani komu tego przeczytać. M. S. nie może być dla mnie sędzią w tych sprawach. Zbyt się zapala. Maksymowicz - ten wprost ubóstwia moje wiersze, Bodiański - również. Trzeba będzie zaczekać na powrót Kulisza. Ten wprawdzie czasami w sposób okrutny - ale powie prawdę. Jemu jednak lepiej nie mówić prawdy, jeśli się chce zachować z nim dobre stosunki. O godzinie pierwszej pojechaliśmy z M. S. do miasta. Zajechaliśmy do Maksymowicza, zastając go zatroskanego przy piśmie Russkaja Biesieda. Jego żony nie zastaliśmy w domu. Poszła do cerkwi, odprawia rekolekcje. Wkrótce jednak wróciła i mroczne ustronie uczonego rozjaśniło się. Co za miłe, urocze stworzenie. Najbardziej zaś urocze w niej - to nietknięta czystość typu Ukrainki. Zagrała nam kilka naszych pieśni w sposób pełen uroku i prostoty, na jaki nie umie się zdobyć żadna wielka artystka. Gdzie ten stary antykwariusz wykopał takie świeże, czyste cudo ? Ogarnia człowieka zazdrość i smutek. Napisałem jej na pamiątkę swój Wiosenny wieczór261. Ona zaś podarowała mi kijowski obrazek do noszenia na szyi. Naiwny i piękny podarunek. Pożegnawszy miłą i czarującą rodaczkę, zajechaliśmy do szkoły malarstwa, do mego dawnego druha A. Mokryckiego262. Nie poznał mnie. Nic dziwnego, nie widzieliśmy się od 1842 roku. Potem byliśmy w księgarni M. Szczepkina, gdzie Jakuszkin263 podarował mi portret sławnego Mikołaja Nowikowa, potem udaliśmy się do domu i zasiedliśmy do obiadu. Wieczorem odwiedziłem O. Bodiańskiego. Nagadaliśmy się do 205 syta o Słowianach w ogóle, a moich rodakach w szczególności. Tak się zakończyło moje pierwsze wyjście z mieszkania. 19 marca. O godzinie dziesiątej rano wyszliśmy z Michajłą Sie-mionowiczem z domu i, nie zważając na wodę i błoto, obeszliśmy pieszo co najmniej ćwierć Moskwy. Kremla nie widziałem od 1845 r. Zachował on jednak swe oryginalne piękno pomimo szpecącego go koszarowego pałacu. Chram Spasa* w ogóle, a głównie jego kopuła jest szczególnie brzydka. Wyjątkowo nieudany olbrzymi twór. Wygląda niczym gruba "kupczycha" w złotym "powojniku", która wystawiła się na pokaz wśród Białokamiennej**. Z Kremla poszliśmy na Wielką Dnaitrowkę, wstąpiliśmy do Jeleny Konstanti-nowny Stankiewicz, mojej dawnej znajomej. Napiliśmy się herbaty, odpoczęliśmy i udaliśmy się do księgarni M. Szczepkina. Z księgarni wróciliśmy znowu do Stankiewiczowej, u której spotkałem jeszcze jedną swoją znajomą Olimpiadę Iwanownę Minicką. U Stankiewiczowej zjedliśmy obiad, a o godzinie szóstej pieszo udaliśmy się do domu, po drodze dzieląc się wrażeniami minionego dnia. 20 marca. Mój nieodstępny towarzysz i przewodnik M. S. dziś postawił sobie bańki, wobec tego sam miesiłem moskiewskie błoto. Rano kazałem stangretowi wysmarować moje buty dziegciem, ubrałem się należycie i udałem się przez ulicę Twerską na Kreml. Nacieszyłem oczy pięknem starego Kremla i przyjrzałem się dokładnie młodemu brzydalowi Spasowi, w celu dokładnego przestudiowania prac rzeźbiarskich. Nie pozwolono mi jednak wejść na podwórze. "Zakazano" - powiedział dozorca. Nie spierałem się z nim i wróciłem na Kreml. Jeszcze raz przyjrzałem mu się z przyjemnością i poszedłem na Iljinkę, a następnie na Pokrowkę. Wstąpiłem do A. Sapożnikowa, mego współtowarzysza podróży z Astrachania do Niżniego. Jest chory - nikogo nie przyjmuje. Dobrze robi, gdyż jestem całkowicie oblepiony błotem. Dopytywałem się o drogę do urzędu pocztowego i pobrnąłem powoli do Mokryckiego. Odpoczą- * Świątynia Zbawiciela. ** Nazwa Moskwy. 206 łem u niego, obejrzałem szkice niezapomnianej pamięci przyjaciela mego Szternberga i poszedłem do uralskiego Kozaka Sawicza. Zabrałem od niego Kronikę Wieliczki264, którą otrzymał przed dwoma laty od O. Bodiańskiego, aby przesłać mi przy okazji, i trzymał ją u siebie, sam nie wie w jakim celu. Od Sawicza wstąpiłem do trak-tierni i wypiłem herbaty z obwarzankami. Następnie przez ulicę Strastnoj Bulwar wyszedłem na Dmitrowkę, a potem do Pimena i punktualnie o czwartej byłem w domu. Wieczorem M. Szczepkin był znowu zdolny do wyczynów, poszliśmy więc do Stankiewiczów. Wesoło, poufale gadaliśmy o Mało-rusi i dniach minionych. Na pożegnanie A. Stankiewicz podarował mi egzemplarz poezji F. Tiutczewa. 21 marca. O dziesiątej rano wyruszyliśmy na oglądanie Moskwy tym razem nie pieszo, lecz powozem M. S. Po drodze wstąpiliśmy do jego syna Mikołaja. Wypiliśmy po szklance herbaty i ruszyliśmy dalej. Po drodze również odwiedziliśmy Ketczera, u którego zastaliśmy Babsta. Ketczer podarował mi wszystkie wydania swego towarzystwa wydawniczego, oprócz swego przekładu Szekspira, który jest jeszcze w druku. A Babst podarował mi swe przemówienie w sprawie powiększenia kapitału narodowego, wydane przez powyższe wydawnictwo. U Ketczera wypiliśmy po kieliszku śliwowicy i pojechaliśmy do Jakuszkina. Nie zastaliśmy go w domu, ale uprzejma pani Jakuszkina podarowała każdemu z nas portret ks. S. Wołkoń-skiego, dekabrysty. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do Czerwonej Bramy do Zabielina265. Jest to młody jeszcze człowiek o bardzo sympatycznej, łagodnej twarzy, mieszkający w bibliotece, nie w mieszkaniu. Jest niezbyt zdrów, wobec czego nie odważyłem się prosić go o pokazanie mi arsenału, gdzie pracuje jako pomocnik Wełtmana. Od Zabielina pojechaliśmy do księgarni M. Szczepkina, gdzie rozstałem, się z mym przewodnikiem. Zgrzeszyłbym narzekając na los, który zahamował moją podróż do Pitra. W przeciągu tygodnia spotkałem i poznałem tu takich ludzi, jakich mógłbym nie spotkać przez szereg lat, a więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wieczór spędziłem u miłej rodaczki M. Maksymowicz. I pomimo że był Wielki Piątek, przez cały wieczór śpiewała dla mnie 207 nasze rodzime, ciepłe pieśni. Śpiewała tak pięknie i tak serdecznie, iż wydało mi się, że jestem na brzegach szerokiego Dniepru. Zachwycające pieśni! Czarująca śpiewaczka! 22 marca. Radosny z najradośniejszych dni. Dziś spotkałem człowieka, którego nie miałem nadziei widzieć w czasie mego obecnego pobytu w Moskwie. Jest nim - Siergiej Timofiejewicz Aksa-kow. Co za szlachetna, piękna postać starca. Jest niezdrów i nikogo nie przyjmuje. Pojechaliśmy dziś z M. Szczepkinem, by złożyć uszanowanie jego rodzinie. Dowiedział się o naszej obecności w jego domu i wbrew zakazowi doktora poprosił nas do siebie. Zatrzymaliśmy się u niego zaledwie kilka minut, ale nawet te chwile uczyniły mnie szczęśliwym i na zawsze pozostaną w mej pamięci jako najjaśniejsze wspomnienia. Po spożyciu postnego obiadu w troickiej traktierni skierowałem się do domu z zamiarem przygotowania się do nocnej uroczystości kremlowskiej266. Zamiar się nie udał. Po przeczytaniu artykułu w nrze 3 czasopisma Polarnaja Zwiezda o zapiskach Daszkowej267 o jedenastej udałem się na Kreml. Gdybym nigdy nie słyszał nic o tej bizan-tyjsko-staroobrzędowej uroczystości, wówczas może sprawiłaby na mnie pewne wrażenie, teraz zaś - żadnego. Światła mało, dzwonienia wiele, procesja porusza się w zwartym tłumie i przypomina wiaziemski piernik. Brak wszelkiej harmonii, ani cienia wytworności. Jak długo przetrwa jeszcze ta japońska komedia? O trzeciej w nocy wróciłem do domu i spałem snem sprawiedliwego do dziewiątej rano. 23 marca. Chrystus zmartwychwstał! W domu M. Szczepkina nie jest ustalona godzina uroczystego zakończenia wielkanocnego postu - każdy zasiada do śniadania kiedy chce. Republika. Gorzej - anarchia! Jeszcze gorzej - bluź-nierstwo! Odrzucić przez wieki uświęconą tradycję obżarstwa i opilstwa o wschodzie słońca - to po prostu bezczeszczenie świętości! O godzinie dziesiątej przyszedł do M.S. ze świątecznym powinszowaniem aktor Samarin a88 i deklamował przy okazji ciekawy epigramat Szczerbiny269, który tu przytaczam. 208 Boże! Ten "Kurier!" Ach, dreszcze pierwsze! Tonę z wzruszenia we Izach. Jakież zawrotnie przepiękne wiersze. Ach! Tu Danilewski, Pleszczejew i inni, I Majkow - poezji flet. I niezrównany, najlepszy, jedyny Fietf Wiele tu głupstw: jest i patos, i przesyt, Są rymy i uśmiech, i płacz. Lecz czy doszukasz się piękna poezji? Patrz! 24 marca. Raz jeszcze widziałem się z Siergiejem Timofieje-wiczem Aksakowem oraz jego sympatyczną rodziną i znowu byłem szczęśliwy. Czarujący starzec! Na lato zaprasza mnie do siebie na wieś i zdaje się, że nie zdołam oprzeć się tej pokusie. Chyba że troskliwa policja zabroni. Od Aksakowów zajechaliśmy do W. Riepniny, od niej zaś do aktora Szumskiego270: spróbowaliśmy poświęconej paschy*, przegryźliśmy ją westfalską kiełbasą i pojechaliśmy do Stankiewiczów. Nie zastaliśmy ich w domu. Udaliśmy się do księgarni M. Szczepkina, gdzie pozostaliśmy na obiedzie. Obiad był proszony: M. obchodził w nowym lokalu otwarcie swej księgarni i w związku z tym wydał obiad dla moskiewskich naukowych i literackich znakomitości. Jakże mili są ci znakomici ludzie. Młodzi, ożywieni, entuzjastyczni, wolni! Spotkałem tu Babsta, Czyczerina271, Ketczera, Mina, Kronenberga syna272, Afanasijewa, Stankiewicza, Korsza273, Kruze274 i wielu innych. Miałem wrażenie, że znam ich od dawna i że są dla mnie jak rodzina. Całą tę radość zawdzięczani memu znakomitemu przyjacielowi, M. Szczepkinowi. O ósmej wieczorem udaliśmy się do kupca Wariencowa275, który był również muzykiem i amatorem sztuki. Tu spotkałem niektórych moskiewskich malarzy i muzyków. Wysłuchawszy Mozarta, Beet- * Tradycyjna wielkanocna potrawa z sera. Pamiętnik 14 209 hovena i innych wybitnych przedstawicieli harmonii dźwięków o godzinie jedenastej poszedłem do domu w zadziwieniu wielkim będąc. 25 marca. Szanowny M. Maksymowicz urządził proszony obiad, na który zaprosił mnie i swoich podeszłych wiekiem towarzyszy Pogodina276 i Szewyriowa. Pogodin nie jest jeszcze taki stary, jakim go sobie wyobrażałem. Szewyriow - starszy, lecz pomimo siwizny i ujmującej powierzchowności nie wzbudza szacunku. Staruszek słodki aż do mdłości. Przy końcu obiadu amfitrion deklamował wiersze własnej kompozycji277. Po obiedzie najmilsza pani domu zaśpiewała kilka małoruskich pieśni i zachwyceni goście rozeszli się każdy w swoją stronę278. Ja pojechałem do Siergieja Timofiejewicza Aksakowa z zamiarem pożegnania go. Aksakow spał, nie miałem więc okazji ucałować tej siwej przepięknej głowy. Do godziny dziewiątej pozostałem u Aksakowów i z rozkoszą słuchałem mych rodzimych pieśni, śpiewanych przez Nadieżdę Siergiejewną279. Cała rodzina Aksakowów, bez udawania, serdecznie współczuła Ukrainie i lubiła jej pieśni i poezję. O godzinie dziewiątej pojechałem z Iwanem Konstantinowiczem Aksakowem do Koszelowa280, gdzie spotkałem i poznałem Chomiakowa i sędziwego dekabrystę, księcia Woł-końskiego. Spokojnie, zupełnie bez żółci opowiedział o niektórych epizodach swego trzydziestoletniego zesłania i więzienia. Dodał przy tym, że ci z jego towarzyszy, którzy byli zamknięci w osobnych celach - umarli, ci zaś, których dręczono w ogólnych celach - przetrwali swój dopust, a w ich liczbie również on. O dziewiątej rano pożegnałem się z M. Szczepkinem i jego rodziną. On odjechał do Jarosławia, ja zaś zabrawszy swe nędzne manatki udałem się na dworzec i w dwie godziny potem zakorkowany w wagonie opuściłem gościnną Moskwę. Najbardziej cieszyło mnie w Moskwie to, że w sferach oświeconych moskwiczan spotkałem się z jak najcieplejszym stosunkiem i niekłamanym uznaniem dla ni ojej poezji. Szczególnie u Aksakowów. 27 marca. O ósmej wieczorem hucząca lokomotywa gwizdnęła i zatrzymała się na dworcu w Petersburgu. O dziewiątej byłem już 210 w mieszkaniu mego najserdeczniejszego przyjaciela M. Łazarew- skiego. 28 marca. Po śniegu, po błocie, pieszo obleciałem połowę miasta prawie bez potrzeby. Po drodze wstąpiłem do hotelu Kleją. Zastałem tam Grigorija Gałagana281, który dopiero co przybył z Moskwy. Wręczył mi list od Maksymowicza z jego wierszami deklamowanymi na obiedzie w dniu 25 marca; było tam też zlecenie na otrzymanie pisma Russkaja Biesieda i mego odnalezionego w Moskwie Heretyka, czyli Jana Husa;W2 rękopis ten uważałem za bezpowrotnie zagubiony. O trzeciej wróciłem do domu i uścisnąłem mego serdecznego Sie-miona (Gułaka) Artiemowskiego, a po pół godzinie rozlokowałem się już w jego mieszkaniu jak we własnej chacie. O wielu rzeczach przypomnieliśmy sobie, wiele omówiliśmy, a w rezultacie większości nie zdążyliśmy wspomnieć ani omówić. Dwie godziny minęły jak chwila. Rozstałem się z mym drogim Siemionem, a o szóstej wieczorem z Łazarewskim udaliśmy się do hrabiny N. Tołstoj. Serdeczniej i radośniej nie spotykał mnie nikt, ani też ja nikogo tak nie witałem jak mą świętą patronkę i hrabiego Fiodora Pietro-wicza. To spotkanie283 było serdeczni ej sze od każdego przywitania rodzinnego. Wiele jej chciałem powiedzieć, a nie powiedziałem nic. Innym razem. Butelką szampana uświęciliśmy to radosne spotkanie i pożegnaliśmy się o godzinie ósmej. Wieczór spędziliśmy u Biełozierskiego284, mego sprzymierzeńca i sąsiada więziennego z 1847 roku. U niego spotkałem swych współt wygnańców orenburskich: Sierakowskiego, Staniewicza285 i Żela-kowskiego (Sowę)288. Radosne, wesołe spotkanie! Po serdecznych przemówieniach i miłych, rodzimych pieśniach - rozstaliśmy się. 29 marca. O dziesiątej jako skromny petent zjawiłem się u szefa kancelarii oberpolicmajstra, mego rodaka I. Mokryckiego287. Przyjął mnie pół oficjalnie, pół familiarnie. Dawna znajomość pozostała na marginesie. Poradził mi w końcu zgolić brodę, aby nie sprawiać przykrego wrażenia na jego patronie hrabi Szuwałowie288, u którego powinienem był zameldować się jako u mego głównego nadzorcy. "* 211 Od Mokryckiego znów udałem się na szlifowanie już wyschniętych, bruków i ćwiczyłem tak nogi do południa. O dwunastej godzinie z M. Łazarewskim pojechaliśmy do Wasilija Łazarewskiego283. Zadziwiająco sympatyczni są ci wspaniali bracia Łazarewscy i to cała szóstka jak jeden mąż. Podziwu godny rzadki objaw... Wasilij przyjął mnie jak dawno niewidzianego przyjaciela. A przecież spotykamy się. po raz pierwszy w życiu. Oto mi rodak nad rodaki. Wieczorem poszliśmy do cyrku-teatru, żeby wysłuchać odczytu profesora Rode o geologii. Wspaniały odczyt o wszechświecie i astronomiczne ilustracje zupełnie na miejscu. Ależ po co te niezdarne suzdalskie widoki miast i budynków obrażające sztukę? Po co te ruchome, tandetne perkalikowe wzorki, eksponaty obrażające naukę? Dziwne. Najbardziej zaś dziwne wydaje się, że publiczność bije brawo tym jarmarcznym trywialnościom. Gawiedź. A w dodatku stołeczna gawiedź! 30 marca. Zamówiłem u fotografa swój portret - w czapce i kożuchu -1- dla M. Dorochowej. Szukałem mieszkania Babsta i nie znalazłem. Szkoda. Nie zważając na złą pogodę poszedłem na Wasi-lijewską Wyspę, wstąpiłem do malarza Ławrowa290; od niego dowiedziałem się o śmierci Pawła Piętrowskiego. Okropna wiadomość. Biedna stara matka nie przeżyje tej strasznej nowiny. Wieczorem hrabina N. Tołstoj przedstawiła mnie swym znajomym, którzy zebrali się u niej tego wieczoru pokaźną gromadą. Witali mnie jak dawno wyglądanego i pożądanego gościa. Dzięki im. Byłem się tylko nie stał modną postacią w Pitrze. Zanosi się na to. 31 marca, Z malarzem Łukaszewiczem291 byłem w Ermitażu. Jest to nowy budynek. Ermitaż wydał mi się inny, niż go sobie wyobrażałem. Tylko blask i przepych, a wdzięku mało. Na tej wspaniałej świątyni sztuki odbiła się ciężka koszarowa łapa niesławnej pamięci tresowanego niedźwiedzia292. O trzeciej wróciłem do domu i pod wrażeniem tego, co oglądałem, przybrałem poziomą pozycję. I w tej właśnie chwili zjawił się u mnie dawny, nie zapomniany, lecz stracony z oczu znajomy, a szczery rodak, N. Dziubin. Wspominaliśmy dawne czasy, a potem udaliśmy 212 się do hotelu "Paryż" na obiad. Po obiedzie przespacerowaliśmy się przez Newski i na dzień dzisiejszy pożegnaliśmy się. Wieczór spędziłem u Siemiona Artiemowskiego, 1 kwietnia. Oszukują, wciąż oszukują. Dobrze by było, gdyby dało się to ograniczyć do pierwszego kwietnia... Skąd powstał ten bezsensowny zwyczaj ? Długo włóczyłem się po Newskim Prospekcie bez żadnego celu. Potem wyszedłem na Bassiejną, odnalazłem mieszkanie Kokoriowa293, lecz nie zastałem go w domu. Jadłem obiad u Biełozier-skiego. Po obiedzie otrzymałem kartkę od hrabiny N. Tołstoj i wieczorem udałem się do niej. Niepotrzebny pośpiech. Po prostu chciała mnie widzieć. Dobre stworzenie. Do hrabiny zajechał Soszalski294 i zabrał mnie na imieniny do rodaczki M. Krzysiewicz295. Nie widzieliśmy się z nią od 1845 roku. Prawie nie postarzała. Zadziwiająco krzepka rodaczka. 2 kwietnia. O pierwszej Soszalski powiózł mnie do rodaczki J. Smirnowej. Pamiętałem ją jako naiwną, miłą uczennicę instytutu w 1845 roku. A teraz licho wie co! Pretensje na damę, a w rzeczywistości nawet porządnej pokojówce nie dorównywa. Od Smirnowej udaliśmy się do Grado wieża. Jest to również dawny znajomy. Od Gradowicza już sam, bez Soszalskiego poszedłem do traktierni Pał-kina, zjadłem obiad i wróciłem do domu. Wieczorem w cyrku-teatrze słuchałem opery Koń z brązu?96. Wspaniała wystawa i nic więcej. Stary Pietrow297 i Siemion Artie-mowski z honorem ratowali Konia z brązu. A. reszta po prostu do niczego. 3 kwietnia. Zaledwie odłożyłem pióro po napisaniu ostatniego ustępu Nabuchodonozorazga, tego cudownego i trafnego wiersza, gdy przyszedł do mnie Kamieniecki, a za nim Sierakowski, Kroniewicz i wreszcie Dziubin, który zaprosił mnie na obiad. Otóż masz - listy. Będę się musiał gdzieś ukryć. Po niezbyt umiarkowanym obiedzie wyszliśmy na ulicę i ledwo zdążyliśmy ujść kilka kroków, spotkaliśmy wszechobecnego Żyda 213 wiecznego tułacza, łgarza Elkana299. Po dość długim spacerze rozstaliśmy się z nim i wedle jego wskazówek poszliśmy poszukiwać mieszkania aktora Piętrowa, ale oczywiście nie znaleźliśmy, Zwymyślaliśmy wszechwiedzącego Elkana i po drodze wstąpiliśmy do Bieniediktowa. Przywitał mnie z nieudaną radością, a po rozmowie na różne tematy na moją prośbę zadeklamował niektóre fragmenty z Psiej uczty Barbiera i dopiero teraz przekonałem się, że ten wspaniały przekład jest rzeczywiście dziełem Bieniediktowa. 4 kwietnia. Kamieniecki zawiadomił mnie, że wszystkie moje utwory prócz Heretyka są przepisane przez Kulisza. Trzeba będzie dokonać wyboru i zająć się wydaniem. Lecz co mam zrobić z cenzurą? O trzeciej zjadłem obiad z Dziubinem, też niezbyt umiarkowanie, a wieczór spędziłem u Siemiona (Artiemowskiego). 5 kwietnia. Przyjeżdżał Smakowski i razem z Dziubinem zapraszali mnie na obiad. Spałem i jestem wdzięczny, że mnie nie obudzili. Pod pretekstem choroby nie pojechałem na lufcullusową ucztę. Bóg z nimi. Nie mając wprawy można by poważnie zachorować. Wieczór spędziłem u Gałagana. 6 kwietnia. Miałem nieszczęście ubrać się we frak i zjawić się u swego głównego nadzorcy, hrabiego Szuwałowa. Przyjął mnie z prostotą, nie oficjalnie, przede wszystkim zaś oszczędził mi morałów, do których miał okazję. Sprawił na mnie dodatnie wrażenie. Przy tej sposobności zawarłem znajomość z żoną szefa kancelarii oberpolicmajstra I. Mokryckiego. Pani nazywa się z domu Świeczka i jest moją prawdziwą rodaczką. Spotkaliśmy się jak dawni dobrzy znajomi. Po rozstaniu z najmilszą rodaczką poszedłem do Akademii Sztuki na wystawę. Przede wszystkim - poza wszelkimi innymi rodzajami malarstwa wpadły mi w oczy pejzaże. Calame wywiera silny wpływ na pejzażystów. Były również dwa średniej wartości obrazy Calame'a. Wieczór spędziłem u hrabiny Tołstoj. Słuchałem po raz pierwszy gry Antoniego Kątskiego300 i poznałem osobiście poetę Szczerbinę301 214 7 kwietnia. Miałem zamiar pojechać do Pawłowska, do starego Biurno. Lecz temu dobremu zamiarowi mimo woli przeszkodził malarz Sokołów302, do którego wstąpiłem po drodze, pozostałem tam do godziny czwartej i spóźniłem się na pociąg. Lekkomyślność nie do wybaczenia! Wieczorem poszliśmy z Michajłą Łazarewskim do Siemiona Artiemowskiego i nie zastaliśmy go w domu. 8 kwietnia. Korzystając z dobrej pogody udałem się pieszo do siemionowskiego pułku, żeby odszukać mieszkanie Olejnikowa. Mieszkanie znalazłem, ale gospodarza nie było, poszedłem więc na Bassiejną do Kokoriowa. I tego dzierżawcy*-literata nie zastałem w domu. Po drodze wstąpiłem na ulicę Litiejną do Wasilija Łaza-rewskiego, odpocząłem nieco i poszedłem dalej na Wielką Podja-czeską do Siemiona Artiemowskiego na obiad. Po obiedzie wyszliśmy na ulicę i przypadkiem wstąpiliśmy do biednego, pozbawionego talentu generała Korbę303. Narzeka biedak nie dlatego, że go pozbawiono pracy, lecz że mu nie dano orderu Stanisława. Nieszczęśliwy człowiek. Wieczorem poszedłem do Kroniewicza, mego współwygnańca; pomiędzy wielu Polakami byli tam również Rosjanie, a wśród nich dwie znakomitości: hrabia L. Tołstoj, autor żołnierskiej pieśni304, i obrońca Sewastopola, generał Chrulow305. Ostatnia znakomitość wydała mi się nieco upokorzona. 9 kwietnia. Kwitowałem nieumiarkowaną kolację u Kroniewicza. 10 kwietnia. Odwiedziłem swego moskiewskiego znajomego Biez-obrazowa, potem Ramazanowa306 i Michajłowa. Oglądałem w cyrku-teatrze Moskala-czariwnyka. Czarujący Siemion307, a reszta - do niczego. 11 kwietnia. Prosiłem Kamienieckiego, żeby zabiegał w komitecie cenzury o pozwolenie na druk Kobziarza3(r)8 i Hajdamaki pod pseudonimem: "Poezje T.SZ.".Co z tego wyniknie? * Dzierżawca dochodów publicznych. 215 Po drodze wstąpiłem do śpiewaka-aktora Piętrowa. On - utył. Ona zaś - niestety! Z milutkiej Anny Jakowłewny309 przekształciła się w poważną, lecz wciąż jeszcze przyjemną starowinę. Nietrwała płeć! Wpadłem do Siemiona Artiemowskiego, wypiłem kieliszek wódki i poszedłem do Korbę na obiad. Nuda, brud, jak u starego kawalera, w dodatku - wojskowego. Wieczorem u Bieło-zierskiego słuchałem nowego dramatu Żelakowskiego (Sowy) i z powodzeniem udowodniłem Sierakowskiemu, że M. Nie-krasow310 wcale nie jest poetą i nawet jako wierszokleta jest ordynarny. 12 kwietnia. Śnieg, słota, ohyda. Nie zważając na to wszystko udaliśmy się, Siemion Artiemowski, M. Łazarewski i ja, do Akademii na wystawę. Żeby zapobiec przeziębieniu, zajrzeliśmy do Smu-rowa511, wypiliśmy po kieliszku dżynu i przełknęliśmy po kilka ostryg. Z wystawy poszliśmy na proszony obiad312 do hrabiny N. Tołstoj, wydany dla jej licznych bliskich przyjaciół z okazji mego przyjazdu. Przy obiedzie hrabia F. P. wygłosił krótką mowę na cześć najmiłościwszego cara. Na uczczenie zaś mych długoletnich cierpień prawie że liberalnie przemówił Mikołaj Dmitrowicz Starów, potem Szczerbina i na zakończenie hrabina N.I. Było mi przyjemnie, a zarazem czułem się głupio. Nie spodziewałem się tak wielkich honorów. Było to dla mnie najzupełniej nowe. Siemion spostrzegł, że przy stole były same blade, zielone, chude twarze, prócz oblicza wygnańca, czyli mego. Komiczny kontrast. Po obiedzie zawiózł mnie Soszalski do rodaczki M. Krzysiewicz, o pierwszej w nocy do Borela, a od niego do Adolfiny, gdzie go zostawiłem. 13 kwietnia. Od Starowa pojechałem z Siemionem Artiemowskim do M. Ostrogradzkiego313. Wielki matematyk przyjął mnie z otwartymi ramionami jak rodaka i członka rodziny, który był nieobecny przez długi okres czasu. Dzięki mu. Ostrogradzki z rodziną wyjeżdża na lato na Ukrainę. Powiada, że chętnie zabrałby ze sobą Siemiona, obawia się jednak, że w Połtawskiej guberni mogłoby zabraknąć ełoniny na jego wyżywienie. Byłem na obiedzie u Siemiona Artiemowskiego. Wieczór spędziłem 216 u hrabiny N. Tołstoj. Słuchałem wiersza Julii Żadowskiej. Biedna, godna litości dziewczyna314. 14 kwietnia. Siemion poznał mnie z bardzo przyzwoitym młodzieńcem, W. Engelhardtem. Wiele, bardzo wiele strun poruszyło w mej duszy to spotkanie z synem mego byłego dziedzica315. Ale zapomnijmy o przeszłości! Miłujmy teraźniejszość. Wieczorem Hryćko zaznajomił mnie z czernihowskimi rodaczkami, Kartaszewskimi316. Pełne prostoty, miłe, prawdziwe rodaczki. 15 kwietnia. Na życzenie hrabiny Tołstoj przedstawiłem się szefowi żandarmerii, księciu Dołgorukowowi317. Wysłuchałem odpowiedniej do sytuacji przestrogi i audiencja na tym się zakończyła. Wieczór spędziłem u rodaka Trochima Tupicy338, gdzie spotkałem Gromekę319, autora artykułu o policji i łapówkach, i poznałem deka-brystę Piersidskiego320. 16 kwietnia. Hryćko Gałagan przyszedł z prośbą przepisania dla niego wiersza Wiosenny wieczór. Chętnie spełniłem jego prośbę, on zaś, by mi się zrewanżować, wpisał mi wspaniały wiersz Chomia-kowa. Zapoznałem I. Dziubina z Siemionem Artiemowskim, ten zaś, aby się zrewanżować, zdecydował uraczyć mnie jakimś młodym generałem Kryłowem321, rodakiem z Charkowa. Pomimo młodości i uprzejmości generał okazał się człowiekiem bardzo niesympatycznym, a wydany przez niego obiad - niemal że carski - również wydał się jakiś mdły. Wieczorem Mej322 przysłał mi Wiosenny wieczór, który rano przepisałem Gałaganowi - przełożony przez Meja na język rosyjski. Dzięki mu. 17 kwietnia. M. Starów przysłał M. Łazarewskiemu mowę, którą wygłosił na moją cześć na obiedzie u hrabiny N. Tołstoj. Jako słowa drogie dla mnie wpisuję je do mego dziennika. 217 SŁOWO UZNANIA T. SZEWCZENCE Skończyły się wreszcie nieszczęścia Szewczenki, a wraz z tym - jedna z najbardziej krzyczących niesprawiedliwości. Uszanujmy tu skromność tych, co przyczynili się do tego i zdobyli wdzięczność wszystkich, którzy doceniają doniosłość takiego postępowania... Stwierdzimy więc tylko, że cieszymy się bardzo widząc wśród nas Szewczenkę, który w okropnych, zabójczych okolicznościach, w mrocznych ścianach cuchnących koszar nie upadł na duchu, nie poddał się rozpaczy, lecz zachował miłość do swego ciężkiego życia, albowiem jest ono szlachetne. To wspaniały przykład dla wszystkich naszych współczesnych malarzy i poetów, ze choćby to jedno uczynić go powinno nieśmiertelnym!.. , Proszę mi pozwolić wznieść toast uznania dla Szewczenki. Cierpieniem swoim utwierdził on świętą wiarę w moc ducha i moralną wartość człowieka, których nie zdepczą żadne okoliczności!.. M. Starów 12 kwietnia 1858 B. Biełozierski poznał mnie z profesorem Kawielinem323. Ujmujący sympatyczny człowiek. Tenże Biełozierski przedstawił mi trzech braci Żemczużniko-wów334. Czarujący bracia. Wieczorem byłem na operze Życie za cara w cyrku-teatrze. Genialny utwór! Nieśmiertelny M. Glinka! Pietrow w roli Susanina jak zawsze dobry, a Leonowa325 w roli Wani też niezła, nie umywała się jednak do Piętrowej, którą słyszałem w 1845 roku. 18 kwietnia. Otrzymałem najmilszy list od najmilszego Sier-gieja Timonejewicza Aksakowa, na który odpowiem jutro: dziś zapaliłem się do mej Lunatyczki329. Gdyby nie przeszkodził kochany Soszalski, to skończyłbym Lunatyczkę. Lecz niestety! Trzeba było odrzucić niematerialne słowo i zabrać się do materialnych spraw, do ważkiego obiadu. Wieczorem z tymże uprzejmym Soszalskim pojechaliśmy do utalentowanej, obdarzonej dobrym głosem śpiewaczki, panny Grubner327. Spotkałem się tam z Bieniediktowem, A. Dargomyżskim328 i architektem Kuźminem329, dawnym i dobrym znajomym. Przyjemność muzyki polegała na słuchaniu śmiesznego, przesłodzonego miauczenia Dargomyżskiego. Niczym mysz w kocich pazurach. A tu biją 218 brawa. Dziwni ludzie z tych melomanów. Bardziej zaś dziwni są śpiewacy w rodzaju Dargomyżskiego. 19 kwietnia. Wczoraj Soszalski zaprosił mnie i Michajłę Łaza-rewskiego na barszcz z suszonymi karasiami i warieniki*. A dziś hrabina N. Tołstoj zaprasza do siebie na obiad i obiecuje poznać z dekabrystą baronem W. Sztejglem. Woleliśmy dekabrystę od barszczu z karasiami i za tę zdradę zostaliśmy ukarani przez barona: nie przyszedł na obiad. Zdziczały baron! Przy obiedzie poznałem admirała Goleniszczewa, kolegę F.P. Zdaje się, że jest to prosty, dobry człowiek. Wieczór spędziłem u Gałagana. Przeczytał mi opis budynku wzniesionego w starym maloruskim stylu w przyłuckim powiecie. Jest to pańska, ale piękna, godna naśladowania fantazja. 20 kwietnia. Byłem na obiedzie u K. Kawielina i tam poznałem A. Gołachowa, autora rosyjskich wypisów. 21 kwietnia. Przed obiadem bez celu wałęsałem się po mieście. Wieczorem poszedłem do teatru. Przedstawienie na ogół było interesujące, a uwertura do Wilhelma Telia budziła zachwyt. Chwalony tenor Sietow jest gorszy od wszelkiej miernoty, po prostu nędza, jednak biją mu brawo. Siemion Artiemowski w roli ojca Lindy di Chamounix** - bardzo dobry. Z teatru wstąpiłem do Biełozierskiego i zastałem u niego K. Kawielina. Rozmawialiśmy na temat przyszłych losów Słowian, a potem przerzuciliśmy się na psychologię i filozofię. Przesiedzieliśmy do trzeciej nad ranem. Sztubactwo. Lecz czarujące sztubactwo! 22 kwietnia. Znowu bez żadnego celu wałęsałem się przed obiadem, lecz już nie sam, ale z Siemionem. Z tymże Siemionem poszliśmy do rodaczki M. Mokryckiej i do drugiej przelewaliśmy z pustego w próżne z wielką przyjemnością. * Rodzaj pierożków. (Przyp. tłum.) ** Zob. przypis 229. 219 23 kwietnia. Wczoraj umówiliśmy się z Siemionem, że dziś o godzinie pierwszej pojedziemy oglądać letniska. O dwunastej pogoda była dobra, a potem zaczął padać deszcz. Zaciągnęło się, jak się to mówi. Pozostaliśmy więc przez cały dzień w domu, czytaliśmy Kosmos Humboldta i patrząc przez okno, powtarzaliśmy przysłowie: "Otóż masz, diable, kaftan!" 24 kwietnia. Układanie planów nigdy mi się nie udaje, nie mogę jednak odmówić sobie tej przyjemności. Dzisiaj na przykład, wychodząc z domu, ułożyłem taki program dnia przed obiadem: przede wszystkim pójść do Akademii, żeby obejrzeć wystawę. Potem wstąpić do F. Jordana, mego przyszłego profesora. Następnie do barona Klodta330, a wreszcie do hrabiny N. Tołstoj i tam pozostać na obiedzie. Taki był plan, a stało się inaczej. W pierwszej sali Akademii spotkałem swych dawnych i serdecznych przyjaciół: Zimbułatowa331 i Borispolca. Szybko obejrzeliśmy wystawę, udaliśmy się do Zimbułatowa i czas do obiadu poświęciliśmy wspomnieniom. Jestem najzupełniej zadowolony z tego, że moje ranne plany spotkało niepowodzenie. Wieczorem wybieraliśmy się z Michajłą Łazarewskim do jego brata, Wasilija, wstąpiliśmy jednak do Siemiona i tam spędziliśmy wieczór. Również niepowodzenie. 25 kwietnia. O dziesiątej rano poszedłem pożegnać się z I. Mo-kryckim wyjeżdżającym do Moskwy. Po drodze wstąpiłem do M. Su-chomlinowa332, a potem do barona Klodta, by obejrzeć pomnik niesławnej pamięci Hamulca333, i poszedłem do Akademii na wystawę. W pierwszej sali spotkałem L. Zemczużnikowa, a w ostatniej Siemiona. Z akademii pojechaliśmy z Siemionem do dzielnicy Pietier-burgskaja Storona szukać letniska. Znaleźliśmy, zadatkowaliśmy i o szóstej wieczór wróciliśmy do domu. Potem byliśmy obaj u M. Piętrowa334 i słuchaliśmy nieskończenie czczych wywodów o emancypacji. 26 kwietnia. Na obiedzie u Soszalskiego poznałem poetę Ku-roczkina335 i jego brata Mikołaja, poważnego młodego człowieka. 220 Poeta Kuroczkin jest bardzo obiecujący. Daj Boże, by ziścił me nadzieje. 27 kwietnia. Obiecałem przyjść na obiad do malarza Łukasze-\vicza i zawiodłem przez roztargnienie. 28 kwietnia. Soszalski podarował mi ścienny zegar, a Wasyl Łazarewski - termometr. Dzięki dobrym ludziom mam niezbędne narzędzia do pracy nad miedziorytami. Kiedyż wreszcie zabiorę się do tej pracy? 29 kwietnia. Wstąpiłem do Dziubina. Nie zastałem go. Poprosiłem o śniadanie i za poczęstunek pozostawiłem mu rękopis, który miałem przy sobie: Orędzie do nieżyjących, żyjących i nie zrodzonych jeszcze rodaków336 napisane na pamiątkę l maja - również przez roztargnienie. 30 kwietnia. Z Siemionem Artiemowskim poszliśmy do Letniego Ogrodu z zamiarem obejrzenia pomnika Kryłowa. Po drodze wstąpiliśmy do Kazańskiego soboru, aby obejrzeć obraz Briułłowa337. Lecz niestety! Obraz został tak zawieszony przez najmędrszych popów, że nawet kocie oczy nie zdołałyby go dostrzec. Obrzydliwość! Po drodze wstąpiliśmy do pasażu, by nacieszyć oczy wałęsającymi się pięknościami i bałwaniątkami z Aleutów* i pojechaliśmy do Letniego Ogrodu. Pomnik Kryłowa okrzyczany w piśmie Siewiernaja Pczeła i innych gazetach, nie jest wcale lepszy od bałwaniąt z Aleutów. Bezwstydni gazeciarze! Nędzny baron Klodt zamiast dostojnego starca posadził na postumencie lokaja w lichym surducie z abe-cadełkiem i laseczką do wskazywania! Baron, modelując tę godną litości statuę i płaskorzeźby, niechcący stworzył coś dla dzieci, ale nigdy dla dorosłych. Biedny baronie! Ubliżyłeś niechcący wielkiemu poecie338. Obrażeni na barona, wynajęliśmy czółno i popłynęliśmy na giełdę. Obejrzeliśmy z zadowoleniem reprezentacyjną salę giełdy, potem * Nie udało się ustalić, co oznaczały "bałwaniątka z Aleutów". 221 poszliśmy do ogródka, przyjrzeliśmy się małpom i papugom i udaliśmy się na stałą wystawę dzieł sztuki. Biedny Tyranów!339 Ten też tu umieścił swoje chorobliwe pacykowanie. Smutne i przykre wrażenie. Nałaziwszy się aż do zmęczenia - przepłynęliśmy czółnem przez Newę, przespacerowaliśmy się kawałek bulwarem. Po drodze nacieszyliśmy oczy miedziorytami wystawionymi w oknach magazynu Daciaro340, wreszcie wynajęliśmy dorożkę i udaliśmy się do domu na obiad. Wieczorem byłem u Biełozierskiego i Kroniewicza. l maja. Zdecydowaliśmy z Siemionem, że spędzimy dzień byle jak, wieczorem zaś pojedziemy do Ekaterynhofu przyjrzeć się świątecznej publiczności341. Koło godziny pierwszej szliśmy do Akademii na wystawę i wstąpiliśmy do hrabiny N. Tołstoj. Nie zastaliśmy jej w domu, poszliśmy więc do Ostrogradzkiego z zamiarem spożycia tam obiadu. Nie udało się. M. W. i jego małżonka są chorzy, dzieci zaś poszły na spacer; poszliśmy za ich przykładem i powałęsawszy się nieco po wybrzeżu Newy wróciliśmy do domu. O ósmej wieczór, zamiast jechać do Ekaterynhofu, wstąpiliśmy do Biełozierskiego i wesoło przegadaliśmy do pierwszej w nocy. 2 maja. Byliśmy z Siemionem (Gułakiem-Artiemowskim) w Ermitażu, w dziale starożytnej i nowoczesnej rzeźby. Nie wyobrażałem sobie, że ujrzę taką ilość rzeźb starożytnych: widocznie pozbierano je ze wszystkich pałaców. Wspaniały pomysł. W dziale nowoczesnych rzeźb oczarował mnie Tenerani342 umierającą Psyche, gorzko zaś rozczarował Stawasser swą niezgrabną Rusałką. Oglądaliśmy muzeum starożytności, bibliotekę i na tym poprzestaliśmy. Sale muzeum są wykończone z większym smakiem niż galeria obrazów. Z Ermitażu poszliśmy na wystawę kwiatów343. Cóż za przepych barw i odmian! Jednak tłum ładniutkich kobiet przeszkadza rozkoszować się w pełni tworami Flory. W ciżbie odwiedzających spotkałem mych dawnych przyjaciół: Masłowa i niesamowitego grubasa, Sierożę Uwarowa344. Nie hrabiego, lecz po prostu Uwarowa. 222 3 maja. Byłem w Ermitażu sam, bez Siemiona. Znużyły go wczoraj antyczna galeria i starożytność, odmówił więc mi swego towarzystwa. Ladaco! W Ermitażu poznałem znakomitego rytownika Jordana. Słyszał o mym zamiarze poświęcenia się miedziorytowi, zaproponował więc swe usługi. Ucieszony jego miłą i serdeczną propozycją, obszedłem z nim dwukrotnie wszystkie sale w celu wybrania obrazu na pierwsze ćwiczenie w obranej przeze mnie sztuce. Po uważnym obejrzeniu zatrzymałem się przy obrazie Mu-rilla Święta rodzina. Naiwny, miły utwór. Nie spotykałem obrazu o tej tematyce, do którego tak bardzo pasowałaby ta nazwa, jak do genialnego obrazu Murilla. A więc z Bożą i Jordanowską pomocą zabierani się do prób, a potem do Murilla. O czwartej opuściłem Ermitaż i wstąpiłem na wystawę kwiatów. Czarowne przeobrażenie! Po kilkugodzinnym uważnym oglądaniu utworów wielkich artystów poczułem znużenie i ociężałość ducba. Nagle ogarnia mnie ożywcze, świeże piękno przyrody i artyzmu i czuję się odrodzony. Różnorodna zieloność, masy świeżych przepysznych kwiatów, muzyka i na domiar uroków tłumy pięknych, młodych, świeżych jak kwiaty kobiet. Obiecałem, że o piątej będę na obiedzie u Uwarowa, a przebyłem w tym raju do godziny szóstej. O, stolico! Wieczorem dzieliłem się mymi wrażeniami z Siemionem Artiemow-skiin i jego najmilszą Aleksandrą Iwanowną. 4 maja. Byłem u F. Jordana. Jakiż uprzejmy, miły człowiek, malarz i w dodatku żywy człowiek, co rzadko spotyka się wśród rytowników. W ciągu pół godziny zapoznał mnie ze wszystkimi najnowszymi chwytami miedziorytu. Wyraził chęć pomagania mi we wszystkim, co będzie w jego mocy. Rozstałem się z nim czując się na wpół przyszłym rytownikiem. Od Jordana wstąpiłem na krótko do hrabiny N. Tołstoj, a od niej udałem się do rytownika i wytwórcy pieczątek Służyńskiego345 również po informacje, zastałem go jednak przy obiedzie i o sprawie nie było mowy. Odwiedziłem dawnych przyjaciół, Uwarowów, w celu spożycia obiadu. Stary Uwarow zawiadomił mnie, że mój towarzysz podróży od Astrachania do Niżniego, A. Sapożnikow, jest tu, jutro 223 wyjeżdża do Moskwy. Pośpieszyłem do niego, zastałem go w domu, lecz nie przyjął mnie, gdyż śpieszył się na obiad. To mnie nieco skonfundowało, otrząsnąłem proch ze stóp swoich i po drodze wstąpiłem do mego czernihowskiego rodaka M. Piętrowa, gdzie zjedliśmy obiad aż do popuszczenia pasa. Wieczorem pojechaliśmy z Siemionem do hrabiny N. Tołstoj, u której pozostaliśmy do świtu. 5 maja. W Ermitażu spotkałem kolegę z Akademii, G. Michaj-łowa, byłego pupila K. Briułłowa. Po obejrzeniu galerii obrazów i sztuki antycznej wstąpiliśmy do "Londynu" na śniadanie. Przed wyjazdem z Rzymu do Madrytu Michajłow często widywał Briułłowa; opowiedział o jego nieprawdopodobnym, niesłychanym sknerstwie. Wielki Briułłow w tej tajemnej sztuce prześcignął wielkiego Rem-brandta! Po pożegnaniu Michajłowa poszedłem na obiad do Łuka-szewicza. To również ulubieniec i uczeń wielkiego Briułłowa. Łuka-szewicz potwierdził słowa Michajłowa z dodatkowymi wariantami. Chyba tylko jakąś bezsiłą moralną można sobie wytłumaczyć tak dziwne zjawisko. Wstąpiłem ze Służyńskim do M. Utkina346 i nie zastaliśmy go w domu. Wieczorem z M. Łazarewskim poszliśmy do Siemiona Artiemow-skiego i jego również nie zastaliśmy w domu. 6 maja. Pojechaliśmy z Siemionem do Engelhardta, ale nie było go w domu. Wstąpiliśmy do Kuroczkina - to samo. Poszliśmy do rodaczki M. Krzysiewicz, a ta spotkała nas rześka, wesoła, młoda jak przed dziesięciu laty. Cudowna kobieta! Tej nawet zgryzota nie łamie, a zmartwień ma niemało. W tych dniach wróciła z Moskwy i przywiozła mi mnóstwo ukłonów od mych moskiewskich znajomych. Gościnna rodaczka zaproponowała nam śniadanie, a my skorzystaliśmy z propozycji. Po dobrym śniadaniu i wesołej rozmowie już sięgaliśmy po czapki, gdy wszedł Gromeka, a za nim jeszcze jakiś kijowski ziomek. Gromeka korzystając z przywilejów kuma ucałował nie rączlsę, lecz nóżkę parti domu. Czułość ta nie przypadła nam do gustu, wobec czego wkrótce wyszliśmy. Siemion w jakiejś sprawie wstąpił do Józefowicza, głównego se- 224 kretarza Synodu, i powlókł mnie ze sobą. Nowy znajomy nie podobał mi się, pomimo że zachowywał się życzliwie. Może dlatego, że był to rodzony brat kijowskiego Józefowicza-zdrajcy347. Po rozstaniu się z nowym znajomym pojechaliśmy na obiad, też do nowych znajomych, do Stiepanowów z Charkowa. Po obiedzie Siemion poszedł do teatru, ja zaś - do Suchomlinowa, a tam spotkałem dawnego znajomego i rodaka, akademika A. Nikitienkę. Nikitienko był deklamatorem, aktorem i profesorem, lecz tu przeobraził się w pełnego prostoty uprzejmego starca. W rozmowie nie unikał nawet ukraińskich zwrotów. Przyjemne przeobrażenie. 7 maja. Do dwunastej Siemion Artiemowski śpiewał ze swym uczniem duety. A. I. akompaniowała im na fortepianie, ja zaś słuchałem i biłem brawo. Będąc w nowopietrowskiej twierdzy wyobrażałem sobie taką scenę z ogromnym wzruszeniem, a teraz, kiedy spełniło się moje gorączkowe oczekiwanie, patrzę na to i słucham jak najzwyklejszej rzeczy. Człowiek to dziwne stworzenie, ja - również. Po skończeniu duetów wyszliśmy z Siemionem na ulicę bez żadnego celu. Wstąpiliśmy do magazynu instrumentów muzycznych Petza, pogawędziliśmy, a następnie zaszliśmy do malarza So-kołowa, przyjrzeliśmy się narysowanym przez niego rodakom i rodaczkom i powędrowaliśmy do Dziubina; nie zastaliśmy go w domu. Więc ruszyliśmy do Łazarewskiego i też go nie zastaliśmy w domu. Wróciliśmy do Siemiona i doczekawszy się Józefowicza z rodziną, zabraliśmy się do obiadu. 8 maja. Napisałem list do M. Bryłkina. Wysłałem go na pocztę i wybierałem się do Ermitażu, żeby popracować, gdy weszli M. Ku-roczkin i Wilboa348. Plan mój ulega zmianie. Zamiast do Ermitażu poszliśmy do Siemiona, żeby omówić sprawę wystawienia opery Wilboa. Siemiona nie zastaliśmy w domu. Wstąpiliśmy do Sofii Fiodorowny, ale jej też nie zastaliśmy. Poszliśmy więc do traktierni, zjedliśmy obiad i pożegnaliśmy się. 9 maja. Miałem zamiar wyciągnąć Dziubina do Pawłowska. Nie zgodził się, poszedłem więc na Kriestowską Wyspę do Starowa. Pamiętnik 15 225 W oczekiwaniu na obiad obiegliśmy połowę Wyspy Kriestowskiej i Piotrowskiej. Zjedliśmy obiad i pieszo wróciliśmy do domu. Wieczorem byliśmy z Siemionem u maleńkiej Grinberg. Śpiewała wiele i pięknie. Szkoda, że jest tak niskiego wzrostu, gdyż się nie nadaje na scenę, A jakaż sławna, płomienna byłaby z niej aktorka!... 10 maja. Zacząłem pracować w Ermitażu. Oby w dobrą godzinę. O drugiej poszedłem na Angielskie Wybrzeże, by odprowadzić Suchomlinowa wyjeżdżającego za granicę. Pożegnawszy go, wstąpiłem do M. Piętrowa. Miał właśnie bilet wstępu do Isaakijewskiego soboru349, poszliśmy więc tam, ale nas nie wpuszczono, dlatego, że bilet był podpisany przez Wasilczykowa a nie przez Guriewa. Chińskie racje. 11 maja. Pracowałem w Ermitażu do trzeciej. Obiad jadłem u Biełozierskiego razem z Zeligowskim i za powodzenie polskiego czasopisma Słowo550 wypiliśmy butelkę szampana. Wieczorem z Siemionem udaliśmy się do hrabiny N. Tołstoj i wróciliśmy o czwartej nad ranem. Ku wielkiemu zadowoleniu pani domu, ostatni wiosenny wieczór był ożywiony, jak zawsze, i niezwykle wesoły. Siemion i mile Grinberg bawili całe towarzystwo351. 12 maja. Odprowadziłem Hryćka Gałagana, gdyż wyjeżdżał na Ukrainę, i poszedłem do hrabiny N. Tołstoj, aby załatwić sprawę zdobycia dla mnie mieszkania przy Akademii. Obiecuje mi pomóc, a ja ufam jej obietnicy352. Pożegnawszy N.I. wpadłem na krótko do malarza Mikieszyna353, a potem do Glebowskiego354. Szczęśliwi młodzieńcy i na razie szczęśliwi malarze! Na zaproszenie Trociny355 i innych rodaków przyszedłem do Dusso358 o godzinie piątej na obiad i niespodziewanie zastałem tam mych przyjaciół z Niżniego: Łapę i Babkina. Po obiedzie jeździliśmy z Trociną i Makarowem357 tu i ówdzie, ale nic się nie udało. 13 maja. Obstalowałem miedzianą tablicę. Po drodze wstąpiłem do Kuroczkina i nie było go w domu. Zaszedłem do rodaczki 226 Krzysiewicz, ale jej również nie zastałem. Poszedłem więc do Gra-dowicza i w drzwiach spotkałem siostrę Trociny, która dziś wróciła z zagranicy. Wygląda świeżo, zdrowo. Wyjazdy za granicę powinny być uważane za normalny lek dla chorych starych panien. Do brata Tarasa Szewczenki Wieszczu ludu - ludu synu, Tyś tym dumny, boś szlachetny, Bo u skroń twych liść wawrzynu Jak ton pień twych smutny, świetny. Dwa masz wieńce, męczenniku! Oba piękne, chociaż krwawe - Boś pracował nie na sławę, Lecz swych braci sluchal krzyku. Im zamknięto w ustach jęki - Ach! i jęk im liczon grzechem! Tyś powtórzył glośnem echem Zabronionych jęków dźwięki I nad każdym tyś przebolał I przepłakał, nim urodził. - Lecz duch z wyżyn cię okalał I duch pierś twą oswobodził. Smutny wieszczu! Patrz,, cud słowa? Jako słońca nikt nie schowa, Gdy dzień wzejdzie - tak nie może Schować słowa nikt z tyranów; - Bo i słowo jest też boże I ma wieszczów za kapłanów - Jak przed grotem słońca pryska Ciemnej nocy mrok i chłód. Tak zbawienia chwila bliska, Kiedy wieszczów rodzi lud l359 Antoni Sowa 15* 227 Zdbilili snihy, zaboliło tiło, szcze i hołowońka Ta szcze i hołowońka, Nichto ne zapłacze po biłomu, tiłu po burłaćkomu, Ta i po burłaćkomu Ni oteć, ni maty, ni brat, ni sestrycia, ni żona joho, Ta i ni żona joho; Oj, tilky zapłacze po biłomu tiłu towarysz joho, Ta i towarysz joho Prosty mene, brate, wirnyj towaryszu, może ja umru Ta i może ja umru, Zroby mene, brate, wirnyj towaryszu, z kłyn-drewa trunu Ta z kłyn-drewa trunu. Pochowaj mene, brate, wirnyj towaryszu, w wyszniewim sadu Ta w wyszniewim sadu. W wyszniewim sadoczku, na żowtim pisoczku pid riabinoju Ta i pid riabinoju Rosty, rosty, drewo tonke, wysokeje, kuczeriaweje Ta i kuczeriaweje, Te napusty hiłła z werchu do korinnia, łyst do dołońku Ta i łyst do dołońku, Pokryj teje tiło burłaćkeje bite ta szcze i y hołowońku, Ta szcze i y hołowońku. A szczob teje tiło burłaćkeje biłe ta i ne czorniło, Ta i ne czorniło, Od bujnoho witru, od jasnoho sonda ta i ne mamiło Ta i ne mamiło.* * Bielutkie śniegi, bielutkie ciało i ta glóweńka, Oj, ta glóweńka! Nikt nie zapłacze nad tym białym ciałem, nad tym burłackim, Oj, nad tym burłackim! Ojciec ni matka, ani brat, ni siostra, ni żona biedna, Oj, ni żona biedna! Tylko zapłacze nad tym białym ciałem towarzysz jego, Oj, towarzysz jego! Przebacz mi, bracie, wierny towarzyszu, mo/e też umrę, Oj, może też umrę! 228 "Wieczorem byłem u Żeligowskiego, który dał mi swój wspaniały wiersz. Kamieniecki zaś zapisał ukraińską pieśń, jedyną pieśń bez rymu, którą znam. 14 maja. Dnie przypadkowych spotkań: przed trzema dniami - z Łapą, wczoraj - z Trociną, a dziś, podczas obiadu u hrabiny Tołstoj, spotkałem mego jedynego, mego najukochańszego przyjaciela M. Szczepkina. Przyjechał tu ze względu na jubileusz Gedeo-nowa359. Ponieważ nie znał mego adresu, szukał mnie w Akademii, a potem wstąpił do hrabiny, wiedząc, że bywam u niej. Domyślny jest ten mój wielki druh. Po obiedzie hrabina z nami i z całą rodziną udała się do admirała A. Goleniszczewa. Starzec ucieszył się na widok niespodziewanego gościa. Tu też zawarłem znajomość z dekabrystą baronem Sztej-glem; w Tobolsku przyjaźnił się z M. Łazarewskim. 15 maja. Obiecałem przyjść do M.S. o godzinie siódmej rano, a przespałem do dziesiątej. Dobry ze mnie przyjaciel! Poszedłem do Ermitażu i pracowałem do trzeciej. Wieczorem poszedłem do Siemiona Artiemowskiego, ale nie było go w domu. 16 maja. Nie umyłem się nawet, a pojechałem do M. S., lecz już go nie zastałem. Zmartwiony wstąpiłem do Kuroczkina - a ten Zróbże mi, bracie, wie.ny towarzyszu, klonową trumnę, Oj, klonową trumnę! Pochowaj, bracie, wierny towarzyszu, w wiśniowym sadzie, Oj, w wiśniowym sadzie! W tym małym sadzie, w żółciutkim piaseczku, pod jarzębiną, Oj, pod jarzębiną! Rośnijże drzewo, cienkie a wysokie, bujnie wyrastaj, Oj, bujnie wyrastaj! Gałęzi długicb nie zwieszaj ku ziemi, nie zwieszaj liści, Oj, nie zwieszaj liści! Okryjże białe to burłaka ciało, okryj główeńkę, Oj, okryj główeńkę! To białe ciało, to burłaka ciało niech nie czernieje, Oj, niech nie czernieje! Od wichrów bujnych, od jasnego słońca, niech nie marnieje, Oj, niech nie marnieje! 229 śpi, zaszedłem do Engelhardta - jest w wannie. Poszedłem do mie-dziarza, zabrałem zamówioną tablicę i na chybił trafił wstąpiłem do rodaczki M. Krzysiewicz. Zastałem ją w domu. Nagadałem się do syta, odprowadziłem ją do Gradowiczów i poszedłem do domu. Wieczorem zachwycałem się śpiewem sympatycznej Grinberg, So-saalskiego i Siemiona. Rozentuzjazmowani pojechaliśmy na kolację do Borela, a resztę zachwytów zgasiliśmy u Adolfiny. Cynizm! 17 maja. Z przytułku Adolfiny o siódmej rano udaliśmy się do M. Szczepkina; zastałem go jeszcze w szlafroku. Porozmawialiśmy i umówiliśmy się, że obiad zjemy u K. Kawielina, co też uczyniliśmy o godzinie czwartej po południu. Wieczorem byłem u Siemiona Artiemowskiego i nie zastałem go w domu. Ladaco! 18 maja. Czarująca Aleksandra Iwanowna Artiemowska jest dziś solenizantką. M. Łazarewski kupił jej wspaniały bukiet kwiatów, ja zaś odniosłem go i ofiarowałem. Zyskałem na tym, a solenizautka nie ma prawa powiedzieć, że winszowałem jej z próżnymi rękami. Grzecznie i tanio. Po spożyciu imieninowego obiadu wraz z Łazarewskim poszliśmy do hrabiny N. Tołstoj i zastaliśmy tam M. Szczepkina. Mój sławny przyjaciel na prośbę hrabiny zadeklamował monolog ze Skąpego rycerza Puszkina, Fajerwerk(tm)0 i opowiadanie myśliwego z komedii Iljina361; odtwarzał to tak, że obecni widzieli przed sobą płomiennego młodzieńca, nie zaś siedemdziesięcioletniego starca. Zgodnie jz przyrzeczeniem i ja przeczytałem, dość zresztą niezdarnie, swoich Neofitów. Nie wiem, czy byłem zrozumiany, ale w każdym razie słuchano minę uważnie. 19 maj a. O dwunastej odprowadziłem mego przyjaciela M. Szczepkina na moskiewski dworzec kolejowy. W Michajłowskim Teatrze oglądałem Sadowskiego362 w roli Rasplujewa w Weselu Krieczyń-skiego. Nie spotykałem lepszego komika od Szczepkina. Samojłow363 jest znacznie gorszy od Sadowskiego, a P. Snietkowa - to po prostu lalka. Jak dobrze zagrałaby tę rolę moja niezapomniana Piunowa. 230 20 maja. Do trzeciej pracowałem w Ermitażu. Obiad zjadłem u mych dawnych przyjaciół Uwarowów. Siergiej Uwarow to najweselszy grubas pod słońcem, expromptu wygłosił następujący wierszyk pod adresem sprzedawcy pomarańczy. Na próżno przez okno wypatrzeć chcesz los, Gdy ciężar ci plecy nagina... Na próżno rozlega się dźwięczny twój głos: "Marańcze..., dojrzałe cytryny..." Owoce z obcych krajów nie wzruszają, Nie skuszą, mnie, w zachwyt nie wprawią; Nie - pustką przepełnionej duszy Złote pomarańcze nie omamią. Przeżyłem życie swe biedne, I duszy mej wszystkie pragnienia Skupiły się dzisiaj w jedno Obdarte ze szczęścia marzenie. Na próżno przez okno wypatrzeć chcesz los. Wieczorem byłem u Siemiona Artiemowskiego, i najmilsza Aleksandra Iwanowna grała interesujące fragmenty z Trubadura261. Grała czarująco. 13 lipca. Sen Na pańskiej harowała roli, Do snopów wlokła się co dnia -- Namordowawszy się, powoli Nakarmić dziecko swoje szła. Płacze biedactwo. Więc zmieniła Pieluszki mu, a malec ten Śmiał się, gdy potem go niańczyła. Lecz nagle ją ogarnął sen. 231 Śni jej się Iwan z własną chatą, Wolny... Pańszczyzny jarzmo zdjął, Dziewczynę wolną sobie wziął I własną ziemię ma bogatą... Wesoło żną na polu swym, Słońce pszeniczne grzeje ziarnka, Przynoszą dzieci obiad im... Śpi i uśmiecha się żniwiarka. Wtem pierzchnął sen. I dziecko swe Przewija spiesznie, znów się stara, Chwyta swój sierp - czym prędzej chce Odrobić nałożony Aaracz365. PRZYPISY WEDŁUG WYDANIA ROSYJSKIEGO 1 Twierdza nowopietrowska (obecnie nosi nazwę: "Fort Szewczenki") znajduje się na cyplu półwyspu Mangyszłak, który stanowi zachodnią granicę Kazachstanu (Kazachska SRR), ciągnącą się Wzdłuż północnego wybrzeża Morza Kaspijskiego. 2 Czychir' (tatarski) - czerwone wino o 6°/0 - 8°/0 alkoholu. 3 Motto A. Kolcowa, umieszczone w zbiorku jego wierszy. 4 Szewczenko próbował pisać pamiętnik od chwili, gdy został "pasowany na żołnierza"; w liście jego, pisanym z twierdzy orskiej z dn. 25 lutego 1848 r. do księżnej W. R-epniny, czytamy: ,,Od dnia mego przybycia do twierdzy w Orsku piszę pamiętnik; przejrzałem dziś zeszyt i miałem zamiar przesłać Pani bodaj jedną jego stronę, ale cóż! Wszystko jest tak beznadziejnie smutne, że nawet ja sam się przeraziłem i pamiętnik spaliłem nad dogasającą świecą. Źle zrobiłem, żałowałem potem mego pamiętnika, jak matka żałuje swego dziecka, chociaż jest pokraczne". Szewczenko przyjechał do twierdzy orskiej 23 czerwca 1847 r., a więc ten zniszczony pamiętnik obejmował ośmiomiesięczny okres jego żołnierskiego życia. Dokonuj ąc p 3 upł /wie dziesięciu lat zapisków w nowym pamiętniku, Szewczenko zupełnie zapomniał o swych poprzednich próbach. 5 Łazarewski Michajlo Michajłowicz (1818-1867, jeden z najbliższych przyjaciół poety, odegrał w życiu Szewczenki rolę opiekuna i troskliwego przyjaciela. Łazarewski był wychowankiem liceum w Nieżynie (1837), potem był w służbie państwowej w Tobolsku, gdzie poznał wielu dekabrystów, a następnie w 1847 r. został wyznaczony na "opiekuna przyliniowych Kirgizów" w okręgu troickim (200 wiorst od Orenburga); prawdopodobnie wtedy właśnie poznał Szew-czenkę. Od 1850 r. Łazarewski był starszym radcą zarządu gubernialnego w Petersburgu, ostatnie zaś lata, kiedy przeniesiony został w stan spoczynku, pracował jako zarządzający u hr. A. Uwarowa. Był to człowiek wielkiego serca, bardzo uczynny. Okazywał Szewczence moralną i materialną pomoc w najbardziej ciężkich chwilach jego życia. 6 Kolej Mikołajewska, do której w tym zdaniu czyni aluzję Szewczenko, została otwarta l listopada 1851 roku. 7 Powiatowe miasto w guberni orenburskiej nad rzeką Ural, gdzie stacjonował orenburski liniowy batalion nr l, w którym Szewczenko był szeregowcem. 235 8 Kucharenko Jaków Gierasimowicz (1798-1862) - ukraiński beletrystai dramaturg, przyjaciel Szewczenki; odbywał służbę wojskową w czarnomorskim (później kubańskim) wojsku kozackim; od 8 czerwca 1853 r. był generał-majo-rem. Zmarł z ran w niewoli czerkieskiej. 9 Znany moskiewski aktor, serdeczny przyjaciel Szewczenki. 10 Zaleski Bronisław (1820-1880) - Polak, malarz; poznał go Szewczenko i zaprzyjaźnił się z nim w 1849 r. w Orenburgu, dokąd Zaleski został zesłany jako zwykły szeregowiec za kontakty z polskimi kołami rewolucyjnymi. W 1856 r. wrócił z zesłania do wsi Raczkiewicze (nie zaś Czirkowicze) powiatu słuckiego, mińskiej guberni, gdzie we własnym majątku mieszkali jego rodzice i siostry. W 1860 r. emigrował za granicę. Brał udział w powstaniu 1863 r. Szewczenko w swym pamiętniku wciąż nieściśle pisze jego nazwisko: Zalecki (Zaleskiemu i Szewczence kilka stron poświęca powierzchownie zresztą napisana książeczka S. Librowicza: Polacy na Syberii, Kraków, 1884). u Wiceprezydent Akademii Sztuk Pięknych, hrabia Tołstoj Fiodor Piętro-wieź (1783-1873) oraz jego druga żona Anastasja Iwanowna, z domu Iwanowa, odegrali w ostatnich latach życia Szewczenki doniosłą i poważną rolę; tylko dzięki ich długotrwałym i uporczywym staraniom, które rozpoczęli po śmierci Mikołaja I, zezwolono Szewczence na powrót z zesłania. Tołstoj, słynny miniaturzysta, człowiek wszechstronnie utalentowany i dobry, wziął sobie do serca ciężką sytuację zesłanego poety i, chociaż nie znał go osobiście, śmiało i energicznie począł zabiegać o zwolnienie go z zesłania. W zabiegach tych z wielkim zapałem dopomagała mu żona (córka skromnego kapitana piechoty); subtelnie, z prawdziwie kobiecą serdecznością wniosła ona do smutnego życia poety wiele ciepła i wiele jasnych chwil. Wspomnienia spisane przez jedną z córek Tołstojów, Jekatierinę Junge (1843-1913), są najbardziej cennym i wiarogodnym pamiętnikarskim materiałem o Szewczence. 12 Kozak Ługański - pseudonim Dala Władimira Iwanowicza (1801-1872), pochodzący od nazwy miasteczka Ługań w guberni ekaterynosławskiej, w którym Dal się urodził. Z początku był z zawodu marynarzem, a następnie doktorem medycyny i beletrystą-etnografem. Dal znał Szewczeukę jeszcze z czasów studiów poety w Akademii Sztuk Pięknych, spotykał go też za czasów pobytu Szewczenki w Niżnim Nowgorodzie, gdzie Dal mieszkał w latach 1849-1859, pełniąc funkcję zarządcy Urzędu Dóbr Udzielnych w Niżnim Nowgorodzie. Jednak szczególnie bliskie stosunki między nimi nie zadzierzgnęły się, zbyt różne były poglądy Szewczenki i Dala, zwolennika pańszczyzny, surowej władzy obszarniczej, "ze środkami poprawczymi, niezbędnymi dla dobra głupiego rosyjskiego chłopa", przeciwnika likwidacji analfabetyzmu wśród "prostego ludu". O książce Dala Żołnierskie wywczasy, wydanej w 1843 r., Szewczenko sądzi jedynie na podstawie tytułu. Treścią bowiem książki są opowiadania i zagadki, przeznaczone do czytania dla żołnierzy "prostego pochodzenia", nie zawiera zaś ona wcale opisu żołnierskich wywczasów, jak sądzi poeta. Dal opracował znany czterotomowy słownik języka rosyjskiego Tołkowyj slowar śywogo widikorusskogo jazyka. 236 13 Korpus kadetów w Orenburgu, otrzymał nazwę korpusu nieplujewskiego na pamiątkę "organizatora" Kraju Orenburskiego Nieplujewa (1693-1773). który był namiestnikiem tego kraju w latacb 1742-1758. 14 Porównaj list Szewczenki do Br. Zaleskiego w 1853 r.: "MostoWski jest dla mnie prawdziwym skarbem, to jedyny człowiek, z którym jestem szczery, lecz o poezji - ani słowa. Dziwne - człowiek spokojny, dobry, szlachetny i nie ma pojęcia o pięknie! Czyżby taki był los całego wojskowego stanu? Godna pożałowania dola!" (T. Szewczenko, Dzieła t. III, str. 60) 15 "Nasza komendantowa" - Uskowa Agafia Jemielianowna - żona komendanta twierdzy nowopietrowskiej, Iraklija Aleksandrowicza Uskowa (1810-1882), którego przyjaźń i życzliwość w znacznym stopniu ułatwiły ciężkie życie Szewczenki "w tym zapadłym kącie". Uskow został mianowany komendantem nowopietrowskiej twierdzy w końcu 1853 roku i pozostawał na tym stanowisku do 1865 r., czyli do czasu jej zlikwidowania. Uskow przeszedł wówczas w stan spoczynku i zamieszkał w Moskwie. Szewczenko w latach 1854-1856 był poważnie zainteresowany Agafia Uskowa, lecz ta romantyczna miłość przeszła stopniowo W głębokie rozczarowanie, ponieważ w istocie Uskowa była najzwyklejszą "oficerską żoną" i nie wzniosła się ponad poziom drobnycb spraw, plotek i swarów nowopietrowskiego garnizonu. Miłość Szewczenki do Uskowej znalazła swe odbicie w opowiadaniu Chudożnik (Malarz), napisanym w języku rosyjskim. 16 Wiersz Lermontowa Gdy falują złocące się łany. |7 t ~< "t cl ** -, Na ziem) mogę dz,ś zrozumieć szczęścia smak 11 I widzę w niebie obraz Boga. ^\ 17 Por. wyznanie Dostojewskiego w Zapiskach z martwego domu: "W żaden sposób nie mógłbym sobie wyobrazić, jak straszny, jak dręczący jest fakt, że w ciągu dziesięciu lat mej katorgi ani razu, ani przez chwilę nie będę sam. Praca - zawsze pod konwojem, w domu - z dwiema setkami towarzyszy i ani razu, nigdy sam... W przyszłości zrozumiałem, że prócz utraty wolności, prócz przymusowej pracy, w życiu katorżnym jest jeszcze jedna udręka, może naj-dokuczliwsza: przymusowe współżycie". 18 7 kwietnia 1857 r. Szewczenko otrzymał list od M. Łazarewskiego z dn. 17 stycznia^) zawierający pewną wiadomość o szybkim zwolnieniu z "żołnierstwa" i zesłania, o tym, że "car wyraził już zgodę na jego zwolnienie, o czym został powiado-domiony minister spraw wojskowych z zaleceniem wykonania". 19 Kulisz Pantielejmou Aleksaudrowicz (1819-1897) - znany historyk rosyjski ł ukraiński, etnograf, powieściopisarz, członek Stowarzyszenia Cyryla i Me-todego; z Szewczenką łączyły go bliskie stosunki; w życiu kulturalnym Ukrainy odegrał on wybitną rolę. Szewczenko wspomina w swym pamiętniku o jego pracy etnograficznej Zapiski o jużnoj Rusi. 20 Subotów - wieś w guberni kijowskiej w czehryńskim powiecie - była własnością słynnego ukraińskiego hetmana, Bohdana Chmielnłckiego. 21 Po zatwierdzeniu w dn. 28 maja 1847 r. przez Mikołaja I meldunku szefa żandarmerii, hr. A. Orłowa, o wcieleniu "malarza Szewczenki za pisanie podburzających i w najwyższym stopniu zuchwałych wierszy" w charakterze szeregowca 237 do orenburskiego korpusu specjalnego "pod najsurowszy nadzór z zakazem pisania i rysowania" - Szewczenko rzeczywiście w ciągu 7 dni, pod eskortą feld-jegra, został dostawiony z Petersburga do Orenburga: wyjechali 2 czerwca 1847 r., przybyli zaś 9 czerwca o godzinie 11 po południu. 22 Dowódcą I orenburskiego batalionu liniowego był major Lwów, typowy żołdak czasów mikołajewskich: absolutnie nie był on skłonny złagodzić losu "szeregowca Szewczenki"; przeciwnie, cbciał koniecznie zrobić z poety "wzorowego żołnierza". 23 "Nikolski był doświadczonym doktorem - pisała A. Uskowa w swych wspomnieniach - był bardzo rozumnym człowiekiem, dużo czytał, zarządzał biblioteką, przeprowadzał badania meteorologiczne, ale zdaje się, że jednak Szewczenko nie lubił go". 24 Dowódca V orenburskiego batalionu liniowego, do którego przydzielony został poeta podczas pobytu w twierdzy orskiej. 26 Ta gniewna tyrada dotyczy hr. Wasilija Pierowskiego, wybitnego działacza za czasów Mikołaja I; był on dowódcą Orenburskiego Korpusu Specjalnego, w latach zaś 1851-1856 orenburskim i samarskim generał-gubernatorem, a przedtem, w latach 1833-1842, orenburskim gubernatorem wojskowym. Szewczenko w swym pamiętniku nieraz ostro wypowiada się o nim, gdyż był dla niego uosobieniem znienawidzonego reżimu mikołajewskiego. Poeta nie stykał się jednak z Pie-rowskim osobiście; surową postać władcy Orenburskiego Kraju znał tylko z opowiadań ludzi, którzy na sobie doświadczyli jego ciężkiej ręki. W stosunku do Szewczenki Pierowski, częściowo pod Wpływem swych siostrzeńców - poety A. Tołstoja i Żemczużnikowów - okazał nawet pewną, chociaż nieśmiałą troskliwość, o czym świadczą oficjalne dokumenty oraz twierdzenia współczesnych. (Moje wspomnienia o minionym L. Żemczużnikowa). Przyjaciel Puszkina i bliski druh Żukowskiego, hr. Pierowski (nieślubny syn hr. A. Razumowskiego) oryginalną i surową osobowością zwrócił na siebie uwagę L. Tołstoja; zamierzał on napisać utwór, w którym "terenem działania miał być Orenburski Kraj za czasów Pierowskiego". "Wszystko, co dotyczy Pierowskiego - pisał wówczas Tołstoj do swej ciotki A. Tołstoj - bardzo mnie interesuje i muszę stwierdzić, że człowiek ten jako postać historyczna, jako indywidualność, jest mi bardzo sympatyczny". "Indywidualność Pierowskiego ciocia wiernie określa a grands traits (w wielkiej skali) - pisze Tołstoj w drugim liście do tej samej osoby - życiorys jego wypadłby brutalnie, lecz w porównaniu z ludźmi innego typu, zwłaszcza z dekabryst 'mi, Wyraża w pełni te czasy (mikołajewskie)." (Muzeum Tołstojowshie, t. I, 1911 r.) Zamiar napisania powieści nie został zrealizowany. Jednak inny po-wieściopisarz, G. Danilewski, w r. 1886 uczynił Pierowskiego bohaterem swej powieści z epoki 1812 r. pt. Spalona Moskwa. 26 Poemat, napisany przez Szewczenkę w twierdzy orskiej w 1847 r. i opracowany ponownie w kwietniu-maju 1857 r., po przerwie, jaka nastąpiła w twórczości poety; poświęcony jest Kucharence z dedykacją: "na pamiątkę 7 kwietnia 1857 r." 238 27 Wiersze z VI rozdziału Eugeniusza Oniegina Puszkina. 28 Markowicz Andriej Mikołajewicz (1830-1907) - syn ukraińskiego etnografa i znanego w swoim czasie poety, dawnego przyjaciela Szewczenki, Mikołaja An-driejewicza (1804-1860). 29 Generał-lejtnant Katienin Aleksander Andriejewicz (1803-1860) mianowany został orenburskim i samarskim gubernatorem - jako następca Pierow-skiego. 30 Prawdopodobnie jest to pułkownik Kiriejewski Ilia Aleksandrowicz, który w 1860 r. był redaktorem czasopisma Wiestnik Jestiestwiennych Nauk. 31 Czy żołnierze nie mają jakicb pretensji w związku z wiktem itp. sprawami gospodarczymi. W epoce "dyscypliny pałki" żołnierze oczywiście nie zgłaszali żadnych pretensji. 32 Znany rytownik Sieriakow, "żołnierski syn", daje taki obraz kary szpicrutena-mi, jakiej świadkiem był w dzieciństwie w r. 1830, po likwidacji buntu w nowgorodz-kicb "osadach wojskowych". Po szczegółowym opisie batoga, jednego z narzędzi kary przewidzianej dla buntowników, Sieriakow spokojnym tonem, który podkreśla tylko tragizm tego okrutnego i ohydnego widowiska, przechodzi do opisu szpic-rutenów. "Co s ę tyzy S7picrutenów, to doskonale pamiętam, jak przysłano na wzór dwa egzemplarze; słyszałem później, że przysłał je z Petersburga do kancelarii okręgu naczelnik sztabu zarządu osad wojskowych Kleinmichel. Wzory te były przysłane wraz ze specjalnym zalakowanym pismem, przy czym polecało się przygotować według nadesłanego wzoru tyle tysięcy, ile będzie trzeba. Szpicruten jest to kij o średnicy nieco mniejszej niż "werszek" (ponad 4 cm), długości sążnia (przeszło 2 m); jest to giętka gładka łoza. Prętów takich do zamierzonej kaźni buntowników przygotowano niezliczoną ilość. Dwa bataliony, półtora tysiąca żołnierzy, ustawiało się kołem w dwóch szeregach, twarzą w twarz. Każdy z żołnierzy lewą ręką trzymał karabin u nogi, w drugiej zaś miał kij. Dowódcy stali w środku, wywoływali według listy nazwiska ukaranych i wymieniali, ile razy delikwent ma przejść przez koło, czyli ile razów ma otrzymać, wywoływali po 15 osób, przede wszystkim tych, którzy byli skazani na 2000 kijów. Obnażano ich natychmiast do pasa, pozostawiając głowę bez nakrycia. Potem ustawiano delikwentów jednego za drugim, gęsiego, przy czym ręce karanego były przywiązywane do nasadzonego na karabin bagnetu w ten sposób, że ostrze jego było skierowane w stronę brzucha, oczywiście więc biec naprzód nie można było, nie podobna też było przystanąć ani cofnąć się W tył, gdyż z przodu dwaj podoficerowie ciągnęli za kolbę. Ustawieni w opisany sposób skazańcy zaczynali iść jeden za drugim przy dźwiękach fletu i bębna. Każdy żołnierz występował prawą nogą naprzód, zadawał cios i cofał się na swe poprzednie miejsce w szeregu. Karany otrzymywał uderzenie z obu stron, przez co głowa jego za każdym razem kurczowo zwracała się w stronę, z której padał cios. Podczas przechodzenia wzdłuż tego kręgu, przez "zieloną ulicę", słychać było tylko krzyki nieszczęsnych: "Bracia, zlitujcie się! Bracia, zlitujcie się!" Jeśli ktoś padał i nie mógł iść dalej, to podjeżdżały chłopskie sanie, żołnierze układali na nich wyczerpanego, półprzytomnego skazańca i wieźli go 239 wzdłuż szeregów; bicie trwało dopóty, dopóki nieszczęsny nie przestał dawać znaków życia. W takich wypadkach podchodził doktor i dawał do wąchania spirytus. Zmarłych odciągano na bok. Dowódcy uważnie pilnowali żołnierzy, by żaden z nich nie ulitował się i nie uderzył lżej, niż należało. Przy karze tej, o ile pamiętam, obecność kobiet była zakazana; na rozkaz dowództwa zbierano tylko mężczyzn, wśród których znajdowali się ojcowie, bracia i inni krewni karanych. Widzowie przeżywali bodajże nie mniej straszne i pełne udręki godziny niż karani. Nie dość tego. Zdarzały się wypadki, że pomiędzy skazanymi i katującymi istniało bliskie pokrewieństwo: brat bił brata, syn torturował ojca... Po skończonej egzekucji ukaranych pod eskortą kozaków rozwożono saniami do domów. Warto zaznaczyć, że w samym tylko naszym okręgu ukarano 300 osób, nie można więc było umieścić ich w szpitalu, wobec czego przydzielono izby niektórych osadników. Tu już bez przeszkód mogli przychodzić krewni, przynosić chorym żywność i wódkę do obmywania ran; wódka zapobiegała ropieniu. Jak mi potem opowiadano, żaden ze skazanych nie otrzymał mniej niż 1000 kijów; najczęściej skazywano na dwa a nawet trzy tysiące uderzeń; braciom Łariczom, jako inicjatorom buntu, wymierzono po 4000 kijów każdemu. Obaj zmarli następnego dnia. Poumierało w ogóle wielu z ukaranych; przyczynił się do tego brak lekarzy, brak środków leczniczych, odpowiednich pomieszczeń oraz niewłaściwe pielęgnowanie chorych (Rus-skaja Starina, 1875 r. nr 9). "Pędzenie przestępców na mocy wyroków sądów wojskowych przez front szpicrutenów - pisał z oburzeniem w 1861 r. liberalny książę N. Orłów w swym memoriale o zniesieniu kar cielesnych w Rosji - jest takąż kwalifikowaną karą śmierci jak ćwiartowanie lub tortury kołem. Przy sekcji zwłok skazanych na kije stwierdzono Wylew krwi w płucach, jeśli nie u wszystkich, to jednak u większości bitych. Serce drży na myśl, że według litery prawa, jeśli skazany tracił siły i nie mógł utrzymać się na nogach, wówczas wieziono go i bito, a jeśli skonał, to jego ciało otrzymywało określoną wyrokiem ilość razów" (G. Dżan-szijew. Epoka wielkich reform, 1905). Na tle tych cytat, przesiąkniętych krwią i przerażeniem, szczególnego wyrazu nabiera zupełnie nieprawdopodobna w swej cynicznej obłudzie rezolucja Mikołaja I, zamieszczona na meldunku hr. P. Pah-lena (w roku 1827 czasowo zarządzającego Krajem Noworosyjskim) o schwytaniu dwu przemytników, którzy bezprawnie przekroczyli rzekę Prut, i o konieczności karania podobnych przestępstw, "albowiem jedynie kara śmierci za naruszenie kwarantanny zdoła położyć temu kres". "Winnych pędzić wzdłuż szeregu tysiąca ludzi dwanaście razy. Dzięki Bogu kary śmierci nie mieliśmy i nie ja będę ją wprowadzał". Mikołaj w chwili pisania rezolucji zapomniał widać o pięciu powieszonych dekabrystach, a zakatowanych szpicrutenami, ze względów "formalnych" prawdopodobnie, nie uważał za straconych. 33 Popularny w tamtych czasach E. Sue (1804-1857) - powieściopisarz francuski, autor utworów o treści społecznej: Tajemnice Paryża, Żyd wieczny tułacz i in. 34 Obruczow Władimir Afanasijewicz (1795-1866)-generał za czasów Mikołaja I, były orenburski gubernator wojskowy oraz komendant Orenburskiego Korpusu Specjalnego w 1842-1851 r. Jego swoista "polityka" w stosunku do Szew- 240 czenki przejawiła się w 1850 r., kiedy wynikła sprawa spowodowana denuncjacją Isajewa. Obruczow miał dla Szewczenki niewątpliwe współczucie i patrzył przez palce na pewne naruszenie dyscypliny żołnierskiej przez poetę, gdy jednak do sprawy wmieszał się Petersburg, zasadniczo zmienił taktykę: przejawił wówczas szczególną surowość trzymając poetę przez pół roku w areszcie, nie dopuszczając do żadnych ulg w nowym miejscu jego zesłania - w twierdzy nowopietrowskiej; odpowiedzialność za poprzednie uchybienia dyscyplinarne poety zrzucił na jego bezpośrednich przełożonych: majora Mieszkowa i kapitana Butakowa. którzy patrzyli przez palce na uchybienia przypuszczając, że w ten sposób postępują zgodnie z życzeniami swego zwierzchnika Obruczowa. 35 Tzn. Ermitaż w nowym gmachu, przebudowanym z tzw. Pałacu Szepielow-skiego; został otwarty dla publiczności w 1852 r. 36 Wspominając w swym autobiograficznym opowiadaniu Malarz o zwiedzeniu Ermitażu w towarzystwie Briułłowa, Szewczenko pisał: "Były to świetne lekcje teorii malarstwa; każdy wykład kończył się na Teniersie, w szczególności na jego Koszarach. Briułłow długo zatrzymywał się przed tym obrazem i po entuzjastycznym i serdecznym pancgiryku na cześć znakomitego Flamandczyka mówił: "Choćby dla tego jednego dzieła warto przyjechać aż z Ameryki". Jednakże po powrocie z zesłania do Petersburga Szewczenko ..po wnikliwym przeglądzie" wybrał na treść swego sztychu nie obraz Tenicrsa, lecz Święta rodzinę nie inniej znakomitego Murilla. 37 Do nas dotarło tylko osiem rysunków (ostatni w dwóch wariantach) zamierzonej przez Szewczenkę serii; są one reprodukowane w książce A. Nowickiego pt. Taras Szewczenko jako malarz, Lwów-Moskwa, 1914. 38 Fiedotow Paweł Andriejewicz (1815-1852) - twórca rosyjskiego malarstwa rodzajowego, autor obrazów Swaty majora, Przyjazd narzeczonego i in. 39 Danilewski M. (1822-1885)-publicysta-fiłozof. autor głośnej w swoim czasie książki pt. Rosja i Europa, w której Wystąpił ze specjalną teorią panslawizmu i federacji słowiańskiej, gorąco przyjętej przez słowianofiiów. Jako statystyk brał udział w ekspedycji znakomitego przyrodnika, członka akademii K. Baera; ekspedycja ta wyprawiła się na Wołgę i Morze Kaspijskie \v celu badania rybołówstwa i w związku z tym Daniłewski bywał wówczas w Nowopietrowsku. Tu poznał Szewczenkę i zaprzyjaźnił się z nim. Szewczenko tak pisał o nim do Zaleskiego: "jest to człowiek inteligentny i szlachetny w szerokim znaczeniu tego słowa". 40 Wydrukowana w Moskwitianinie w marcu 1850 r. sztuka Ostrowskiego na skutek denuncjacji jakiegoś dotkniętego w swych stanowych uczuciach kupca została dokładnie przejrzana przez tajny "Komitet 2 kwietnia", powołany do nadzoru nad działalnością cenzury; uznano ja za nie nadającą się na scenę, pomimo że członkowie komitetu nie znaleźli w niej nic niecenzuralnego; autor "na własną prośbę" został zwolniony z pracy w sądzie kupieckim i oddany pod nadzór policji. Komedię Ostrowskiego wystawiono ponownie dopiero w 1861 r., w spaczonej jednak formie: z "pomyślnym zakończeniem'', z występkiem ukaranym w osobie Podchaluzina: pierwotny zaś, właściwy tekst sztuki ujrzał światło dzienne Pamiętnik 16 241 dopiero w 1881 r. (bar. M. Drizen Dramaticzeskaja cenzura divoch epoch 1825- 1881 Pb. 1914, str. 85 - 95; zbiór pism Ostrowskiego A. pod red. Pisariewa M., t. I, Spb. 1905, str. 498-499). 41 Książę Szachowski A. - płodny dramaturg pierwszej połowy XIX w. Oto pełny tytuł jego sztuki (1836 r.), który charakteryzuje styl i treść utworu: Żona dwu mężów, czyli szukaj a znajdziesz. Romantyczny dramat w dwu częściach, z odpowiednimi pieśniami: zawodzącymi, tanecznymi, do korowodów, weselnymi i zbójeckimi oraz tańcami i korowodami, zapustnymi zabawami. Część I - Swatka w tarapatach. Życie ludu. Obejmuje dwie doby. Część II - Wołżański zbój. Rzeczywistość rosyjska. Obejmuje trzy doby. 42 Filemon i Baucis - legendarna para starych małżonków; przyjęli oni życzliwie w swym domu Zeusa i Hermesa, którzy zjawili się u nich w postaci podróżnych. Legendę tę wykorzystał Owidiusz w Metamorfozach. 48 Tytułowe role w tragediach Ozierowa Władysława Aleksandrowicza (1770- 1816), którego sztuki cieszyły się wielkim powodzeniem na początku XIX stulecia. 44 Nieudana ekspedycja do bieguna południowego znanego badacza obszarów polarnych, admirała Bellingshausena F., w latach 1819- 1821. Łazariew Michaił Piet-rowicz (1788-1851), który był następnie głównym dowódcą floty czarnomorskiej, brał udział w tej ekspedycji w randze porucznika jako dowódca okrętu "Mirnyj". 45 Chłop pańszczyźniany Szewczenko został wysłany w 1832 r. przez swego pana, obszarnika Engełhardta P., na naukę do malarza pokojowego Szyriajewa. 46 Obaj uczniowie Briułłowa: Pietrowski Piotr Stiepanowicz (1814-1842) i Michajłow Grigorij Karpowicz (1814-1867) byli wielkimi przyjaciółmi Szew-czenki od chwili przyjęcia go w kwietniu 1838 r. do grona uczniów Akademii Sztuk Pięknych. 47 Ożenek i rozwód Briułłowa to ciemny epizod w jego życiu. W styczniu 1839 r. wstąpił w związki małżeńskie z Emilią von Timm (1821-1877). Jordan F. tak pigze o niej: "Jego żona jest czarująca i bardzo wykształcona. Olśniona jego talentem, zwodniczym postępowaniem i rozmowami zdecydowała się go poślubić, pomimo że znała jego wady i wiedziała o starych grzechach. Już w pierwszych dniach małżeństwa zamęczał ją zazdrością; był zazdrosny o wszystkich, a nawet o N. N. Mówiono, że przyczyną nieporozumień, które się zaczęły już w pierwszym dniu ich małżeństwa, był zakaz Briułłowa, pozbawiający żonę towarzystwa, w którym zwykła dotychczas błyszczeć; nie mogła przyjmować u siebie nawet swych przyjaciółek i małżeństwo stało się dla niej udręką". O tym, że Briułłow był zazdrosny o Mikołaja I, którego imię w ostrożnym opowiadaniu Jordana ukrywa się pod inicjałami N. N., mówi w swych wspomnieniach również malarz Sokołów P. (Istori-czeskij Wiestnik, 1910, nr 8, str. 401-402). 48 Kuroczkin Wasilij Stiepanowicz - poeta-satyryk i humorysta (1831-1875), od 1859 r. - wydawca słynnego czasopisma satyrycznego Iskra, wsławił się swymi przekładami z Berangera. Szewczenko, jak widać z jego pamiętnika, bardzo wysoko cenił go jako tłumacza. Przekłady Kuroczkina z Berangera były w tym czasie bardzo popularne. 242 49 Afanasijew Aleksander Stiepanowicz (1817-1875) - rosyjsko-ukraiń8ki etnograf, który pisał pod pseudonimem Czużbiński A. Był -wychowankiem liceum w Nieżynie, w latach 1835-1843 odbywał służbę wojskową (w biełgorodzkim pułku ułanów); na polu literatury wystąpił w 1841 r. drukując wiersz w języku ukraińskim napisany pod wrażeniem Kobziarza Szewczenki; w dalszej swej działalności literackiej dał się poznać jako poeta o kierunku "patriotycznym", strojąc swą lirę na ton uroczysty "ku sławie oręża rosyjskiego". Krytyka ukraińska oceniała jego działalność literacką i etnograficzną szyderczo a nawet wrogo. 60 Nieudolny wierszokleta XVIII w., członek Akademii Nauk. 51 Afanasijew-Cziiżbiński tak opowiada w swych wspomnieniach o spotkaniu w Petersburgu z Szewczenką po jego powrocie z zesłania: "Zaszedłem do pracowni T. G. w Akademii, zastałem go przy rytowaniu. Na moje zapytanie, czy mnie poznaje, Szewczenko zaprzeczył, dodał jednak, że sądząc po głosie, jeśli się nie myli, jestem - i tu wymienił moje nazwisko. Wyciągnąłem do niego ramiona, wstrzymał mnie jednak mówiąc po rosyjsku: "Proszę się nie zbliżać, tu są szkodliwe kwasy. Proszę siadać". Była to dla mnie chwila bardzo ciężka... Porozmawialiśmy trochę. Był chłodny i chociaż kilkakrotnie sam poruszał sprawy przeszłości, nie tak jednak, jak się tego mogłem spodziewać przy takim spotkaniu. Poszedłem do domu wzburzony, z takim uczuciem żalu w sercu, jakie człowiek wylać może tylko w gorących łzach lub też w natchnionych wierszach. Ochłodzenie z jego strony przypisałem przeżytym cierpieniom i postanowiłem zataić w sercu jeszcze jedną utraconą nadzieję, może najlepszą i ostatnią w życiu". 62 Barchwic Stanisław - podporucznik V batalionu orenburskiego. Szewczenko w 1848 r. pożyczył mu 63 ruble w srebrze, których podporucznik Barchwic nie tylko nie zwrócił, lecz gdy go poeta zaskarżył u dowódcy, wyparł się swego długu i prosił, żeby postąpić z szeregowym Szewczeuką z całą surowością prawa za fałszywe oskarżenie. Jak się zakończyła ta sprawa dla Szewczenki - nie wiadomo. Aprielew Wasilij Pietrowicz (1805-1855) - szlachcic z guberni nowgorodzkiej, w 1844 r. pułkownik kawaleryjskiego pułku gwardii. 63 Sławny włoski malarz szkoły bolońskiej (1575-1642). 54 Calame Aleksander (1810-1863) - znany szwajcarskimalarz-pejzażysta i rytownik. Od 1845 r. był członkiem honorowym Akademii Sztuk Pięknych. 55 Łukian - służący Briułłowa; często występuje w opowiadaniu Szewczenki. Malarz. 56 Zapiski pańszczyźnianego aktora M. Szczepkina. Jak wiadomo, pierwsze wiersze tego bardzo interesującego opowiadania w stylu pamiętnikarskim były napisane ręką samego Puszkina, co wskazuje, jak bardzo Puszkinowi zależało na tym, by Szczepkin zabrał się do pracy pamiętnikarskiej. 57 Historia lub opowiadanie o dońskich kozakach, która podaje, skąd i od kiedy biorą początek, w jakim czasie przyszli nad Don, z jakich ludzi się wywodzą, jakie były ich czyny i czym się wsławili itp., zebrana i ułożona na podstawie najwierniejszych rosyjskich i zagranicznych źródeł, kronik, starodawnych zapisków pałacowych oraz dziennika Piotra Wielkiego, opracowana przez inżyniera, generał- 16* 243 majora i kawalera A. R. 1778 roku, M. 1816. Autorem lej książki był inżynier wojskowy Aleksander Iwanowicz Riegelman. 58 Libelt Karol (1807-1875) -polski filozof, krytyk, literat, uczestnik powstania 1831 r.; z początku był pod wpływem Hegla, potem opracował własny system filozoficzny, mglistą "filozofię słowiańską", która zakładała, że rozum ludzki nie jest w stanie rozstrzygnąć kwestii osobowości i nieśmiertelności duszy. 'Wymienione tu trzy tomowe dzieło wywołało wiele krytycznych uwag Szew-czenki. 59 Podoficer Kulich - z którym przyjaźnił się Szewczenko - należał widocznie do grupy polskich zesłańców, z którymi poeta utrzymywał bliskie stosunki. 60 Przewłocki Seweryn - szlachcic z Lubelszczyzny, żołnierz I batalionu orenburskiego; w latach 1849-1856 zesłany za "tajne, nielojalne kontakty z przestępcami politycznymi", za czytanie "szkodliwych utworów" i "złośliwe rozmów \ o rządzie"'. 61 Halicz Aleksander Iwanowie/ (1783-1848) - filozof i uczony t jeden z pierwszych rosyjskich uczniów Schellinga, profesor łaciny i literatury rosyjskiej w liceum w Carskim Siole (1814-1815), pierwszy profesor filozofii (1819) w dopiero co założonym Uniwersytecie Petersburskim; wkrótce musiał opuścić to stanowisko w związku z posądzeniem go o "bezbożnictwo i rewolucyjność". 62 Grigorowicz \5 asilij Iwanowicz (1786-1865)-sekretarz Akademii Sztuk Pięknych w latach 1829-1859. wykładowca "teorii estetyki''. Miał duży wpływ na sprawy Akademii. Był "przychylny" Szewczence. 63 Drugiego syna Mikołaja I (1827-1892). 64 Kapitan Kosariow Georgij Michajłowicy (1818-1891) był w 1852 r. bezpośrednim zwierzchnikiem Szewczenki. Gorliwy służbista, człowiek ograniczony, choć nawet po swojemu dobry, dręczył poetę żołnierską musztrą, pozostawiając swemu "wychowankowi" przykre wspomnienia o drobia/gowych i surowych wymaganiach z zakresu postawy zasadniczej, umundurowania itp.; tym się tłumaczą ironiczne i pełne rozdrażnienia uwagi Szewczenki. 66 W asilij ew Mikołaj Aleksandrowicz (1807-1877) -wiceadmirał, astrachański gubernator wojskowy i główny komendant portu Astrachań w łatach 1853-1857 r. 66 Generał Skobielew Iwan Nikitycz (1778-1849) występował w prasie z licznymi opowiadaniami na tematy wojenne, naśladując ludowy "żołnierski" humor; pisząc pod pseudonimem "russkij imealid", w gawędy swe wplatał żarty, przysłowia, fraszki itp. Od 1839 r. był komendantem pietropawłowskiej twierdzy i pozostawił po sobie wspomnienie "humanitarnego strażnika więziennego". W literaturze krytycznej o Puszkinie jest znany jako denuncjator poety. 67 Edikul - zamek o siedmiu basztach w Konstantynopolu, miejsce więzienia ważnych i niebezpiecznych przestępców. 68 Rodzianko Arkadij Gawriłowicz (1793-1846)-poeta, za młodu przyjaciel Puszkina. Puszkin nazwał go piewcą "sokratesowskiej miłości", ironizując z powodu jego licznych pornograficznych wierszy, nie publikowanych oczywiście, godnych jednak widocznie całkowicie pióra Iwana Barkowa (1732-1768). pornografa XVIII 244 wieku. Wykonany przez Szew czenkę portret syna Rodzianki, Gawriła, jest reprodukowany w zbiorze pt, Szewczenko ta joho doba (Kijów 1926 r.) *' Rodzianko P. (ur. w 1802 r.) - ppłk. rezerwy, w latach 1844-1847 był marszałkiem szlachty powiatu chorolskiego. 70 Yernet C. J. (1712-1789) - francuski malarz-marynista. 71 Cornelłuh Peter(1783-1867) stał na czele grupy niemieckich malarz}, którzy postawili sobie za cel odrodzenie "prymit\wu" XV w. oraz "filozoficznego ideału". Hesse Peter (1792-1871) jest znany ze swych batalistycznych obrazów m. in. z okresu 1812 r. 72 Szternberg tyasiłij Iwanowicz (1818-1845) - utalentowany małarz-pej-zaż) sta, bodajże najserdeczniejszy przyjaciel Szewczenki z czasów pobytu poety w Akademii Sztuk Pięknych. 73 Klentzc Leo (1784-1864) - wybitny niemiecki architekt, którj mieszkał w Rosji w łatach 1839-1850 i brał udział w budowie Ermitażu oraz Isaakijew-skiego Soboru; przedtem, w Monachium - na zamówienie Ludwika I, króla Bawarii, stworzył wiele pięknych budynków w stylu antycznym oraz renesansowym. 74 BruniFiodor Antonowicz (1799-1875) w którego pracach odczuwa się wpływ Coraeliusa, tak nie lubianego przez Szew czeiikę; w okresie późniejszym był rektorem Akademii Sztuk Pięknych w dziale malarstwa historycznego i portretowego. Opinia Szewczenki o tym malarzu jest zbyt surowa i ostra. 75 "Merkury" i "Samolot" - znane towarzystwa żeglugowe na Vi ołdze. 76 Niezbyt dokładny cytat z baśni Kryłowa W^rona i lis. 77 Aleksandra Michajłow na z domu Biełozierska (1828-1911) - znana ukraińska pisarka, pisząca pod pseudonimem Hanna Barwinok i A. Neczuj-witer. 78 Historyczna powieść P. Kulisza (pseudonim Odnorog) z czasów walki Borysa Godunowa z Dymitrem Samozw aiieem, wydrukowana w piśmie Sowriemiennik w latach 1852 i 1853 (Nr 12 i l 2) pod zwykłym pseudonimem Kułisza (z tego okresu) Mikołaja M. 79 Gułak-Artiemow skiSiemion Stiepanowicz (1813-1871) - siostrzeniec ukraińskiego poety P. Gułaka-Artiemowskiego, śpiewak-baryton, artysta sceny cesarskiej, autor popularnej opery Zaporożec za Dunajem (1863), jeden z serdecznych przyjaciół Szewc/,enki. Vi związku / wystąpieniem Artiemowskiego w operze włoskiej w Petersburgu była znana następująca fraszka: ChoL masz glos - mój magnitico, Jedr-ak jesteś - mój arnico, Dziki - ze wsi wprost- chłopiec! 80 Niebołsin Paweł Iwanowie/, (1817-1893) - statystyk-ekonomista, historyk i etnograf, autor książek: Podbój Syberii (1849), Zapiski podróżnego (1854), Zarys handlu Rosji z Azją Środkową (1855) i in. W danym wypadku Szewczenko ina na myśli jego obszerny arlykuł pt. Uralczycy z czasopi&m.i Bibliotieka dla C-tienija 1855 r. 81 Żełeziiow Josif Ignatijewicz (1824-1863) - utalentowany badacz życia uralskich Kozaków oraz ich historii. Jego książka Uralczycy (opis żjcia urałskich 245 Kozaków, 1858) cieszyła się dużą popularnością i powodzeniem (powtórne wydanie w latach 1888 i 1910). Ujemna opinia Szewczenki o Żeleznowie i Niebolsiuie tłumaczy się tym, że prace ich idealizowały byt kozacki; Szewczenko zaś na zesłaniu, w swym katorżniczym żołnierskim życiu, stykał się z ciemnymi, zupełnie prozaicznymi stronami tego życia, więc raził go fałsz książki. 82 Zarianko Siergiej Konstantinowicz(1818-1870) -malarz-portrecista, znany ze swego sposobu dokładnego kopiowania oryginału, co wpłynęło na nieco pogardliwą opinię Szewczenki. Poeta uważał go za najbardziej typowego zwolennika naśladowania przyrody ze ścisłościtj dagerotypu. 83 Buławin Kondrat Afanasijewicz - jeden z atamanów dońskiego wojska kozackiego, wódz nieudanego powstania Kozaków (w latach 1707-1708) przeciwko Piotrowi I. W pieśni nazywany jest Ignatem Stiepanowiczem, nie trudno jest jednak zrozumieć, że w cytowanej przez Szewczenkę pieśni chodzi o towarzysza i w spółdziałacza Buławina: Ignata Niekrasa. 84 Von der Osteu-Saken Fabian Wilhelmowicz (1752-1837) - zisłużony generał-feldmarszałek, jeden z wybitnych działaczy wojskowych carskiej Rosji, dowódca I Armii (stacjonującej w Kijowe). Metropolita kijowski Jewgienij, Jefim Aleksiejewicz Bołchowitinow (1767-1837)-znakomity uczony, historyk i bibliograf. 85 W czasie ekspedycji (1848-1849), mającej na celu zbadanie i opisanie Morza Aralskiego, Szewczenko-żołnierz został przydzielony do ekspedycji przez dowódcę korpusu. Zadaniem jego było robienie widoków ze stepu i brzegów morza. W ten sposób został zniesiony zakaz "pisania i rysowania" dotyczący Szewczenki, za co komendant korpusu Obruczow otrzymał z Petersburga odpowiedni monit. 86 Metropolita kijowski w latach 1633-1647, znany ze swego wykształcenia. 87 Kostomarow Mikołaj Iwanowicz (1817-1885) - słynny historyk, dawny przyjaciel Szewczenki. również prześladowany z powodu przynależności do Stowarzyszenia Cyryla i Metodego. 88 Baron Wrangel Aleksander (1804-1880) - zasłużony generał-lejtnant; w tych latach był "dowódcą wojsk w Przykaspijskim Kraju zarządzając równocześnie sprawami cywilnymi". 89 Lewicki Siergiej Pietrowicz (zm. 1855) -urzędnik przygranicznej komisji orenburskiej, absolwent uniwersytetu W Kijowie, jeden z przyjaciół Szewczenki; był prześladowany przy powtórnym zesłaniu poety w r. 1850. 90 Pisariew Mikołaj Ewarystowicz (ur. 1806 r.) - krewny znanego krytyka Pisariewa Dmitrija, wszechwładny szef kancelarii kijowskiego, wołyńskiego i podolskiegogenerał-gubernatora, Dmitrija Gawriłowicza Bibikowa (1792-1870); zajmował to stanowisko w latach 1837 - 1852. Jak wiadomo, Bibikow utracił lewą rękę w bitwie pod Borodino, stąd przezwisko "bezręki". Pisariew, bezczelny łapownik i karierowicz, był zaufanym Bibikowa w sprawach zarządu ,.Południowo-Zachodnim Krajem", jak nazywano wówczas oficjalnie Ukrainę prawobrzeżną; gorliwie pomagał w konsekwentnie przeprowadzanej polityce rusyfika-cyjnej. Pod tym względem stał się dla Bibikowa niezastąpionym pomocnikiem; 246 posiadał specyficzne zdolności w zakresie delikatnej sztuki wywiadu politycznego i z powodzeniem wykazywał je w prowadzeniu ,.poufnych i politycznych spraw". W jego świetnej karierze służbowej pomagała mu żona, Zofia Grigorijewna (ciotka przyszłej morganatycznej małżonki Aleksandra II - księżnej E. Dołgorukowej), "młoda, przystojna brunetka, pełna wdzięku, żywa, o bardzo sympatycznej twarzy". Doceniając należycie przychylność Bibikowa "zjawiała się u niego w nocy, na jego wezwanie" (cytat z A. Sołtanowskiego: Opowiadania o kijowskim życiu z 1840 T. - Ukraina 1924). Gdy zaś Bibikow dowiadywał się o niewiarygodnym wprost, nawet na owe czasy, łapownictwie swego pomocnika i zwracał mu na to uwagę, Pisariew twierdził, że są to insynuacje zawistnych: "Niech sobie mówią, nie należy wszystkiemu wierzyć. Mnie np. opowiadają, że Ekscelencję łączą z moją żoną występne stosunki, a ja temu nie wierzę. Postąpi więc pan słusznie, za moim przykładem nie dając wiary pogłoskom rozpowszechnianym o mnie". (Zapiski M. Mamajewa, Istoriczeskij Wiestnik 1901 r.) 91 Noro w Awraam Siergiejewicz (1795- 1869) opisał swą podróż do Egiptu, Nubii i Ziemi Świętej; (Podróż po Sycylii, Egipcie, Nubii i miejscach świętych, 5 tomów Spb, 1854). W latach 1853-1858 był ministrem oświaty. 92 "Kontrakty kijowskie" - coroczne ,.zjazdy obszarników ze wszystkich zachodnich guberni w celu dokonania wszelakich domowych i gospodarczych transakcji, jak: dzierżawa lub sprzedaż, ewentualnie zakup majątków, spłata długów itp. W czasie kontraktów w Kijowie organizował się jarmark, który ściągał ku-piectwo nawet z wielkorosyjskich guberni; zjeżdżali się aktorzy, organizowano teatralne przedstawienia, nawet z zagranicy zjeżdżały się różne śpiewaczki". (Zapiski M. Mamajewa), 98 Anegdotę o L. Świeczce (1800-1845), ojcu swego przyjaciela, połtawskim obszarniku, poruczniku rezerwy. Szewczenko umieścił także w swym opowiadaniu Bliźnięta. 94 Moskal-csariwnyk - popularna opera-wodewil Iwana Pietrowicza Kotla-rewskiego (1769-1830) napisana w języku ukraińskim. 95 Solenik Konstanty Trofimowicz (1811-1851)-słynny aktor-komik, który całe życie spędził na prowincji, przeważnie w Charkowie. Cieszył się wielkim powodzeniem u współczesnych, a prowincji nie zdradził nawet wtedy, gdy otrzymał zaproszenie na stołeczną scenę. 96 Dekabrysta Jakubowicz Aleksander Iwanowicz (1792-1845) - człowiek wielkiej oryginalności i indywidualności, w którego osobie Puszkin znajdował "wiele romantyzmu". Ojciec jego, obszarnik z Romien, miał młodszego syna Iwana, kalekę, którego Szewczenko nazywa Quasimodo. 97 Fijałkowski Feliks - podoficer I orenburskiego batalionu, szlachcic z Radomskiego, zesłany w 1848 r. "za ucieczkę za granicę z zamiarem przyłączenia się do buntowników węgierskich", w 1857 został zwolniony. 98 Biurno Karł Iwanowicz - inżynier w randze generał-majora. Francuz z pochodzenia, z armii francuskiej w- 1820 r. został przyjęty do wojska rosyjskiego; Szewczenkę-żołnierza poznat w jesieni 1856 r. podczas urzędowego pobytu w nowo- 247 pietrowskiej twierdzy. Był człowiekiem wyjątkowej szlachetności, artystą i poetą; na Szewczence wywarł jak najlepsze wrażenie. \V swym liście do Zaleskiego z dn. 8 listopada 1856 r. Szewczenko pisał: "Na zawsze pozostanie w m}m sercu to długie a równocześnie krótkie spotkanie..." Gern Karł Iwanowicz - pułkownik do specjalnych zleceń, jeden z bliskich przyjaciół Szewczenki w okresie jego zesłania; o Szewczence pozostawił cenne wspomnienia w listach do M. I.azarew skiego (Russ-kij Archiw, 1898 r.). 99 Vasari G. (1512-1574) - malarz i architekt, uczeń Michała Anioła, autor dużego dzieła biograficznego o malarzach, rzeźbiarzach i architektach XIII- XVI w., które stanowiło podstawowe źródło historii sztuki z okresu Odrodzenia. 100 Uskowa A. pisała w swych wspomnieniach: .,Mies zko w, slar\ urzędnik, który miał młodą żonę; opowiadano o nich różnie". 101 ~\$/ rękopisie pamiętnika list ten ina dużo poprawek i wstawek, wskazujących na to, że Szewczenko rzeczywiście włożył wiele pracy w jego zredagowanie. 102 Jest to obraz Objauicnie się Chrystusa, nad którym Iwanów pracował wr ciągu 20 lat. 103 ^'(Jowa po Mikołaju I, przed zamążpójściem księżniczka pruska (1798-1860), której sylwetkę Szewczenko uwiecznił w swym Śnie (1844): Oto "sam" nam się ukarał - Wyciągnięty, chmurny, Stanął. Obok blada żonka. Życie z niej uchodzi - Zła, wyschnięta jak opieruek. Cienka, długonoga I do tego jeszcze biedna Tr/ęsie "*arrzą głową... Więc to ona - ta bogini! Aleksandra Fiodorowna do zgonu nie pozbyła się następstw po wstrząsie psychicznym, którego doznała w dn. 14 grudnia 1825 r. (powstanie dekabrystów); stale lrzę-sła nerwowo głową, o czym pisze w swym wierszu Szewczenko. 104 Poprzedni obraz Iwaiiowa: Chrystus objawia się Magdalenie. 105 Moller Fiodor Antonowicz (1812-1875) - malarz obrazów historycznych, uczeń Briułłowa, tworzył pod wpływem swego mistrza. 106 Obraz Iwanowa, który, jak wiadomo, zrobił duże wrażenie w Rzymie, w Rosji przyjęty został chłodno; zawiodło to nadzieje autora związane f. tjm dziełem. Tragedia Iwanowa jako malarza polegała na tym, że jego poglądy na sztukę i jej zadania różnił) się zasadniczo od poglądów na sztukę malarzy rosyjskich i w ogóle społeczeństwa, a ściślej mówiąc tej jego części, która interesowała się sztuką. 107 Oto dokument wystawiony przez komendanta nowopietrowskiej twierdzy wydany przed odjazdem do Petersburga: . "Bilet. Okaziciel niniejszego, który odbywał służbę wojskowa w nowopietrow-skiej twierdzy jako szeregowiec liniowego orenburskiego batalionu nr 1. były malarz St-Pctersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, Taras Grigorijewicz S/ewczenko. na rozkaz dowódcy wymienionego batalionu, z dn. 26 czerwca i. 1651. jest skierowany do dowódcy dwu kompanii tegoż batalionu, o czym zostałem powiadomiony raportem z dn. 29 czerwca L. 535, na podstawie najwyższego rozkazu został on z woj- 248 ska zwolniony i obecnie na własne życzenie odsyła się go na miejsce stałego polotu do Sankt-Petersburga. ^S związku z tym upraszam pokornie kierownictwo traktu (pocztowego) o ułatwienie Szewczence wolnego przejazdu do Petersburga, gdzie powinien otrzymać paszport zezwalający mu na wolny pob}t. Bilet niniejszy wydaje się z obowiązującymi podpisami i z obowiązującą rządową pieczęcią. Twierdza Nowopietrowska dnia l sierpnia 1857 roku. Nowopietrowski komendant, mjr piechoty Uskow. ^X 7, plac-adiutanta podporucznik Chitrin." (Russkaja Sla-rina 1891 r. nr 5). Bilet ten otrzymał Szewczenko na skutek nieporozumienia: Uskow wówczas nie wiedział, że wjazd i pobyt w obu stolicach był Szewczence zakazany, wobec czego powinien on był "zamieszkać w Orenburgu aż do chwili wyraźnego zezwolenia na pobyt w miejscu ojczystym". Wyjaśnienie to dotarło do Nowopietrowska 23 sierpnia; natychmiast zostały rozesłane odpowiednie zawiadomienia do Astrachania, do znajdującego się tam plac-adiutanta nowopietrow-skiej twierdzy L. Burcewa. do Akademii Sztuk Pięknych i do policji Petersburga, Moskwy i Niżniego Nowgorodu - z prośbą o niezwłoczne odesłanie Szewczenki do Orenburga, ,.gdzie powinien zamieszkiwać aż do ostatecznego zezwolenia na wjazd do ojczyzny". (Materiały do biografii T. Szewczenki D. Jawornickiego. 1909 r.) Szewczenko dowiedział się o tej niespodziance zaraz po przybyciu do Niżniego Nowgorodu. W celu uratowania się przed nakazanym Wyjazdem do Oren-burga. idąc za radą swych dobrych przyjaciół - rozchorował się "dyplomaty cznie"; choroba została potwierdzona przez miejscową policję. Pełen trwogi i oczekiwania przemieszkał do l marca 1858 r., w Niżnim Nowgorodzie, dokąd wTeszcie- dzięki zabiegom wpływowych przyjaciół - nadeszło z Petersburga zezwolenie na wjazd do stolicy, gdzie miał pozostawać pod ścisłym nadzorem policji. 108 Słynny włoski architekt, któr} od 1779 r. mieszkał w Petersburgu i zbudował tam wiele wspaniałych, zdobiących miasto gmachów (Akademia Nauk, Smolny Klasztor i in.) 109 Sapożnikow A., - astrachański przemysłowiec-milioner znany Szewczence jeszcze z łat dziecinnych. 110 Pieśń z opery kompozytora A\'ierstow skiego Ałeksieja Nikołajewicza (1799-1862) Askoldowa mogiła (1835 r.) -J11 Jednocześnie z Szewczenką zwolniono ze służby wojskowej podoficerów: Hrabczyńskiego Aleksandra. Olszewskiego Erazma i Fijałkowskiego Feliksa oraz szeregowca Domoradzkiego Stanisława; wsz\scy odbywali służbę wojskową jako karę za rozliczne "przestępstwa polityczne". 112 Warwaci Iwan Andriejewicz, nie zaś Warwaraci. jak podaje Szewczenko (1750-1825) - bogaty kupiec. Grek z pochodzenia, jeden z pierwszych przemysłowców rjbmch u ujścia ^ołgi. 113 ,,^S arto zauważać - mówi! Rjbusykin o Uspieńskim Soborze w Astracha-niu-że budowniczym tej wspaniałej budowli był chłop Makiszew Dorofiej. Zgodnie z umową zapłacono mu za tę pracę 100 rubli". 114 Architekt Ton Konstantin Andriejewicz (179-1-1881) - rektor Akademii Sztuk Piękiv\ch. dążąc do odrodzenia bizantyjskiego! starorosyjskiego stylu warchi- 249 tekturze cerkiewnej stworzył swój osobliwy styl; wprawdzie niewiele w nim bjło cech staroruskich i bizantyjskich, ale nadzwyczaj podobał się Mikołajowi I, który rozkazał, by w przyszłości cerkwie budowano tylko według projektów Tona. 116 Klasyczne dzieło słynnego francuskiego filozofa Monteskiusza (1689-1755), które odegrało poważną rolę w rozwoju społeczno-politycznej myśli drugiej połowy XVIII i początku XIX w. ile Wybitnego historyka, autora wielotomowej Historii Rosji od CZOSÓK najdawniejszych, która zaczęła wychodzić z druku w 1851 r. 117 Szewczenko niepotrzebnie ubolewał nad rozkopaniem Sawor-mogiły; Russkij Wiestnik pisał nie o znanym z ukraińskich pieśni kurhanie; omyłka powstała na skutek niedostatecznych geograficznych i topograficznych objaśnieii w przeczytanym przez niego artykule z pisma Russkij Wiestnik. 118 Tak w oryginale - zamiast Rybuszkin. 119 Dalsze notatki w pamiętniku aż do 20 sierpnia, złożone petitem, to notatki wielbicieli Szewczenki, którzy radośnie witali jego powrót z zesłania. Wieść o przyjeździe Szewczenki do Astrachania rozniosła się dzięki jednemu z lokatorów domu, w którym poeta wynajął komórkę na mieszkanie (20 kop. za dobę); lekarz Mu-rawski pracujący w resorcie morskim Astrachania znał nazwisko autora Kobziarza, podzielił się więc nowiną o jego zjawieniu się w Astrachaniu ze swymi znajomymi i kolegami. 120 Kłopotowski Iwan Pietrowicz był w owym czasie nauczycielem w astrachańskim gimnazjum. Opowiadanie o bytności Szewczenki w Astrachaniu - notowane na podstawie relacji W. Klarka - wydrukowała Russkaja Starina, 1896. Kłopotowski nazywa Szewczenkę "byłym profesorem Uniwersytetu Kijowskiego", co wskazuje na to, że poeta przed aresztowaniem w 1847 r. zdążył mieć kilka wykładów z dziedziny malarstwa. 131 Niezabitowski Stiepan Andriejewicz (1829-1909) -lekarz, absolwent Uniwersytetu Kijowskiego, w latach 1856-1864 drugi lekarz okrętowy. Po przejściu w stan spoczynku w 1879 r. zamieszkał w Baku i zajmował się prywatną praktyką lekarską. 122 Odincow Jewstachij Iwanowicz - lekarz 46 załogi floty w latach 1855-1863. 123 Czelcow Fiodor Iwanowicz - lekarz zarządu astrachańskich oddziałów portowych, absolwent Uniwersytetu Kijowskiego (1853 r.). Jego znajomość z poetą, datująca się od czasów kijowskich, nie przerywała się. o czym świadczy egzemplarz Kobziarza z dedykacją ,.Czelcowowi". 124 Kiszkin Władimir Wasilijewicz - kapitan parostatku "Rniaź Pożarski", dawny znajomy poety. 125 Zbrożek Tomasz - naczelny lekarz 17 roboczej załogi marynarskiej w Astra-chaniu, absolwent Uniwersytetu Kijowskiego (1856-1858). 126 Pisiemski A. po swym pobycie w Astrachaniu tak pisał do Szewczenki w 1856 r.: "Na jednym z przyjęć spotkałem ze dwudziestu pańskich rodaków, którzy czytając wiersze pana płakali z zachwytu i wymieniali imię pańskie z uwielbieniem. Sam jestem pisarzem i nie pragnąłbym innego Wyrazu uznania 250 i popularności. Niechaj to będzie pociechą w pańskim wyzutym z radości życiu". 127 Q Panowie, "pańszczyźnianym Paganinim", którego muzyką poeta upajał się jadąc parowcem, nie dochowały się żadne wiadomości. 128 Watt James (1736-1819) wsławił się udoskonaleniem maszyny parowej, które uczyniło ją potężnym narzędziem postępu technicznego. 129 Te wypowiedzi Szewczenki są nader cenne dla charakterystyki jego poglądów społeczno-politycznych. Szewczenko, słusznie uznając ogromną rolę czynników ekonomicznych w walce rewolucyjnej, tu przez wyrażenie swojej myśli nieoczekiwanie zbliża się do poglądów francuskiego działacza politycznego Etienne'a Cabet (1788-1856). autora utopii komunistycznej: Podróż do Jkarii. 130 Popów Nil Aleksandrowicz (1833-1891) - znany historyk i slawista. Jego Królowa Barbara, wydrukowana w piśmie Russkij Wiestnik, 1857, jest szkicem biograficznym o wojewodzinie Barbarze Gasztołdowej, z domu Radziwiłłównie (1520-1551), żonie króla polskiego Zygmunta Augusta. 131 Metropolita astrachański i terecki Josif (1597) zabity został nie przez S. Ra-zina, tylko przez jego zwolenników (11 V 1671 r.); zabójstwo nastąpiło wtedy, gdy Razin znajdował się w więzieniu i oczekiwał kaźni. 132 Jak wiadomo, matka historyka, Tatiana Pietrowua Kostomarow a (1798- 1875) pochodziła z pańszczyźnianych chłopów. "Nie była szczęśliwa za młodu, zaznała wiele goryczy i dlatego jest tak nieufna i skryta". (Autobiografia Kostoma-rowa, M. 1922 r.) 133 Pamiętny dla Szewczenki dzień (pasowanie go na żołnierza), kiedy to III oddział przekazał go do dyspozycji ministerstwa wojny. )3* Sołonina M., z dornu Gamaleja (1829-1913) -żona majora Z. Sołonina, który pracował w komisji aprowizacyjnej w Saratowie. P. Czekmariow-rotmistrz w stanie spoczynku, szlachcic z guberni saratowskiej. 135 Bieniediktow Władimir Grigorijewicz (1807-1873) -poeta ciesząc} się wielką popularnością w latach trzydziestych ub. stulecia, w epoce "wielkich reform", po dziesięcioletnim milczeniu przemówił nowym literackim stylem, pisząc wiersze na modne wówczas "tematy społeczne", czasem zabarwione starymi akcentami satyrycznymi, które wywierały na czytelnikach ogromne wrażenie. 136 Chomiakow A. (1804-1860) - znany słowianofil, poeta, publicysta, historyk, teolog. 137 Wjersz Kajająca się Rosja, wpisany do pamiętnika Szewczenki pod zmienionym tytułem oraz z pewnymi odchyleniami od oryginalnego tekstu, został napisany przez Chomiakowa w 1854 r., podczas wojny krymskiej. Wiersz stał się niezwykle popularny ze względu na ostrą i rzeczową krytykę mikołajewskiej Rosji; spowodowało to prawdziwą nagonkę czynników urzędowych na autora; wiersz ukazał się w prasie legalnej dopiero w 1860 r., już po śmierci Chomiakowa. 138 Gusikowska Dunia - Polka, szwaczka, "pierwsza miłość" poety - wówczas szesnastoletniego pańszczyźnianego chłopca. 139 Popów Aleksander Nikołajewicz (1821-1877) - autor wielu prac histo- 251 rycznych, m. in. artykułu Wojna turecka ;o panowania Fiodora Aleksiejewicza (Russkij Wiestnik. 1857 r.) Poeta pomylił tego autora z Nilem Popów em. 140 Panczenko Jelisiej Aleksandrowicz był lekarzem w gimnazjum oraz w instytucie dla dziewcząt w Astrachaniu. 141 ^ Chinach wybuchło wówczas powstanie tzw. tajpingów przeciw dynastii mandżurskiej, zlikwidowane przez rząd przy pomocy obcych w'ojsk dopiero po 15 latach, w 1864 r. 142 Moszny-gdzie znajdowała się Góra Światosława- miasteczko w czer-kaskim powiecie, guberni kijowskiej, które jako część "posagu" jego żony, Jeliza-wiety Ksawiericwny, z domu hr. Branickiej, przeszło w posiadanie ks. M. Woron-cowa (1782-1856) znanego z biografii Puszkina. Szewezenko nie miał racji twierdząc, że Michał Grabowski (1805-1868). polski historyk i krytyk, znany ze swej przyjaźni z P. Kuliszem. uzasadniał jakoby dokumentalnie pseudoludowe podanie o Górze Światosława. Przeciwnie, w sw\m artykule ..Park księcia M. Wo-roncowa w guberni kijowskiej (Sowriemiennik, 1853). któr\ Szewczcnko właśnie ma na inyśłi, Grabowski w sposób delikatny sugerował, że nie ma żadnych danych historycznych, choćby opartych na podaniu lud ów \ m. które b} pozwalał} nazjwać pagórek zamykający łańcuch Gór Moszeńskich - Górą Światosława. 143 Stawasser Piotr Andriejewicz (1816 - 1850) b} ł uczniem Akademii Sztuk Pięknych od 3827 r., w roku zaś 1841 został wjsłany za granicę na koszt państwa. gdzie zmarł na gruźlice. Szewczenko bardzo był do niego przywiązany. 144 Notatka pod datą 11 września w oryginale pamiętnika została dokonana przez ^. Kiszkina. 145 Posiada Iwan Jakowlewicz lub Posiadcnko (urodź, w 1823 r.) i Andruski Georgij Iwanowicz (urodź, w 1827 r.) - obaj studenci Uniwersytetu Kijowskiego oskarżeni w procesie Stowarzyszenia Cyryla i Metodego. Posiada, skazany na nadzór policyjny, przeniesiony zosta) do Uniwersytetu Kazańskiego, a po skończeniu go w 1847 r. przesiedlony do riazariskiej guberni. Andruski, który składał w czasie śledztwa mętne i sprzeczne zeznania, z uwagi "na jego młody wiek" również został przeniesiony do Uniwersytetu Kazańskiego "z zastosowaniem stałego surowego nadzoru policyjnego zarówno podczas nauki jak też po skończeniu studiów"; studiów jednak nie skoriez\ł i został przeniesiony na posadę do Pietro/awodzka w 1850 r. Przeprowadzona lewizja wykazała, że "trou on przy swoich poprzednich występnych myślach"; na podstawie więc najwyższego rozkazu został skazany na zesłanie do klasztoru na Wyspach Sołowieckich. gdzie miał pozostawać "aż do odwołania", które nastąpiło w 1855 r. (M. Kołczan Zesłani i uwięzieni w klasztorze Solcwieckim w XVI-XIX w.). 146 Dubełt Leontij 'Wasilijewicz (1792-1862) - generał korpusu żandarmerii, słynny w kronikach rosyjskiego wjwiadu politycznego, kierownik III Oddziału (1839-1856). 14! Popów Micha!! Maksymowicz (1800-1871)-za młodu nauczyciel gimnazjum penzeńskiego. pozostawił najpiękniejsze wspomnienia'o jednym ze swych uczniów W. Bielińskim; na początku lat trzydziestych ubiegłego stulecia był urzędnikiem III Oddziału, piastował wysokie stanowisko w karierze służbowej i zmarł w randze tajnego radcy. Na podstawie dokumentów III Oddziału napisał opublikowany po jego śmierci bez podpisu esej oPuszkinie, (Russkaja Starina 1874 r. nr 8); napisał też szereg szkiców historycznych o charakterze częściowo pamiętnikarskim, częściowo swoiście badawczym. Destrem - to Nordstrem Iwan Andrie-jewicz: w latach pięćdziesiątych był w III Oddziale starszym urzędnikiem do specjalnych poruczeń pełniąc bardzo gorliwie funkcje cenzora. 148 Autor tego wiersza - Ławrow Piotr Ławrowicz (1823-1900) znany działacz rewolucyjny, socjolog i filozof. Z jego utworu liczącego 288 wierszy do pamiętnika wpisano zaledwie 96 wierszy. 149 Hrabia Kleinmichel Piotr Andriejewicz (1793 - 1869) -jeden z najbardziej zaufanych i bliskich Mikołajowi I ludzi, uczeń Arakczejewa, tytuł hrabiego otrzymał w 1839 r. Był wtajemniczony w najbardziej intymne sprawy cara i pomny na swą hrabiowską dewizę "gorliwość wszystko zwycięża" - "krył" jego miłosne przygody. 100 Rachel (1820-1858) słynna francuska aktorka-tragiczka. występowała przeważnie w tragediach klasycznych; przyjeżdżała na występy do Petersburga i Moskwy w latach 1853-1855. 151 frezzołini - primadonna opery włoskiej, śpiewała w Petersburgu w sezonie 1847 - 1848. 152 Bobrzycki Ałeksiej Ałeksandrowicz był gimnazjalnym nauczycielem łaciny w Niżuim Nowgorodzie. 153 Golasa iż Rosii - czasopismo wydawane przez A. Hercena w Londynie od połowy 1856 r.; ukazywało się nieperiodycznie. 154 Wystawienie tej komedii Ostrowskiego było zakazane we wszystkich teatrach z powodu ostrej krytyki biurokracji urzędniczej; po raz pierwszy wystawiona została na scenie Teatru Aleksandryjskiego w Petersburgu 27 września 1863 r. 155 Opowiadania markiera Tołstoja ukazały się w piśmie Sowriemiennik. 1856 r. z podpisem L. T. Czytelnicy wiedzieli już, kto się pod tymi inicjałami ukrywa. 156 Starszym policmajstrem Niżniego Nowgorodu był w owym czasie pułkownik Paweł Wilhelmowicz Łappo-Strażaniecki. Pozytywna opinia Szewczenki jest całkowicie niezgodna z charakterystyką, jaką wystawił mu znany aktor A. Lenski, który poznał go wiosną 1865 r.: ,.znany "łapownik" i "dentysta" Wybijający zęby winnym i niewinnym. Gdy zdarzyło mi się z nim spotykać, zawsze odnosiłem przykre wrażenie na widok jego bezbarwnych, zimnych oczu, żółtych białek, żółtych zębów, jakby szczękających przy rozmowie, żółtych wąsów i kwadratowego podbródka. Jakiś chłód i okrucieństwo wyczuwało się w tym człowieku. Potem, gdy czytałem szczedrinowski opis "ojeów" miasta Głupowa, takim właśnie wyobrażałem sobie Ugrium-Burczejewa". Oczywiście pułkownik Łappo - stosownie do potrzeb i okoliczności - potrafił być uprzejmy i ujmujący. 157 Przypuszczenia Szewczenki okazały się słuszne: nie musiał wracać do Oren-burga. gdyż policja Niżniego Nowgorodu uznała. .,że nie może udać się w powrotną drogę, aż do chwili całkowitego wyzdrowienia". Zezwolenie na wjazd do Peters- 253 burga otrzymał Szewczenko w Niżnim Nowgorodzie, chociaż czekać musiał długo. 158 Był to pierwszy utwór dramatyczny znanego później pisarza i dramaturga Aleksieja Antipowicza Potiechina (1829-1908) 159 Siostrzenica znanego tragika Moczałowa. 160 Klimowski Jewgienij (prawdziwe nazwisko Ogłobliii) - urodź. M'1824 r., znany wówczas prowincjonalny aktor. 161 Barbieri C. (1591 -1666), przezwany Guercino (krzywooki) - włoski malarz szkoły bolońskiej, naśladowca Guido Reni. Zampieri Domenico (1583- 1641) - również malarz szkoły bolońskiej, którego prace wyróżniały się pięknem kompozycji. 162 Generał-major Weimarn Aleksander - dowódca pułku, należał do liberałów społeczeństwa Niżniego Nowgorodu. 163 "Policmajster nr 2" - kapitan Piotr Dmitrijewicz Kudłaj - pomocnik policmajstra Niżniego Nowgorodu. 164 Zapiski o wydarzeniach tego dnia zrobione zostały przez służącego P. Owsian-nikowa, Michaiła, wyjątkowo nieudolnie, niezrozumiale. Tu podajemy poprawną redakcję. 165 Kotzebue August (1761-1819)-płodny pisarz niemiecki, którego utwory dramatyczne cieszyły się wielkim powodzeniem wśród niewybrednej publiczności dzięki temu, że autor umiał się przystosować "do wymogów chwili" i gustów publiczności. Satyryk D. Gorczakow nazwał złośliwie jego utwory "kocebuciny". Kotzebue, który przez długi czas mieszkał w Rosji, był tajnym agentem rządu rosyjskiego w Niemczech. Został zamordowany przez studenta Sanda, którego Puszkin opiewał w wierszu Kindżał (1821 r.) 166 Szreiders Konstantin Antonowicz (zm. 1894)-jeden z dobrych przyjaciół Szewczenki w Niżnim Nowgorodzie; pozostawił wspomnienia o poecie, nie zawsze jednak dokładne, raczej o charakterze anegdotycznym, opracowane następnie przez G. Diemianowa (Istoriczeskij Wiestnik, 1893). 167 Baron Tornau Fiodor Fiodorowicz (1810-1890) - pułkownik gwardii, autor ciekawych pamiętników (Istoriczeskij Wiestnik, 1897). 168 Wojna krymska 1854-6. 169 W latach 1856 - 1861 gubernatorem Niżniego Nowgorodu był "skruszony dekabrysta" Aleksander Nłkołajewicz Murawiow (1792-1863), generał-major, któremu ze względu na jego "całkowitą i szczerą skruchę" pierwotny wyrok: sześć lat katorżniczych robót - zamieniono na zwykłe zesłanie na Syberię, bez pozbawiania go stopnia służbowego (był pułkownikiem sztabu generalnego) i szlachectwa. 170 Kowalewski Jegor Pietrowicz (1811-1868) (nie Piotr Jegorowicz, jak u Szewczenki). Ponieważ był prezesem Funduszu Literackiego w 1860 r., wypadło mu występować w sprawie uwolnienia z pańszczyzny siostry i dwóch braci Szewczenki; byli oni własnością obszarnika Florkowskiego, który odkupił ich od Engelhardta. Poeta był z Kowalewskim w bliskich i serdecznych stosunkach. 254 171 Piunowa Jekatierina Borisowna (1843-1909)-czternastoletnia aktorka, bohaterka niefortunnego romansu poety; stała się w przyszłości znaną aktorką, występowała przeważnie w rolach charakterystycznych. Wspomnienia jej o Szew-czence (niezbyt wiarygodne) zostały wydrukowane przez Juszkowa (Historia sceny rosyjskiej, 1889). 172 Opera słynnego kompozytora włoskiego G. Rossiniego (1792-1868). 178 Wariencow Wiktor Gawriłowicz (1825-1867) - znany pedagog i etnograf. 174 Pogłoska okazała się fałszywa. 175 Wiadomość o wydaniu Pośrednika nie była prawdziwa. Sazonow Mikołaj Iwanowicz (1815-1862), przyjaciel Hercena za czasów uniwersyteckich, następnie emigrant zbliżony do francuskich kół radykalnych; w r. 1857 starał się o powrót do ojczyzny i o poprawienie stosunków z rządem -carskim. 179 Napoleona III, który został cesarzem w wyniku dokonanego przez siebie zamachu stanu, poeta nazywa imieniem francuskiego rozbójnika XVIII w. Cartouche'a (Louis Bourguignon 1693-1721) herszta bandy rozbójniczej, który grasował w Paryżu i okolicach i stał się postacią legendarną dzięki swoim "wyczynom". 177 Tiinaszow Aleksander Jegorowicz (1818 - 1893) - kierownik III Oddziału w latach 1856 - 1861, następnie, w latach 1868 - 1878 - minister spraw wewnętrznych. 178 Annieukowl. A. (1802-1870) -były porucznik gwardii, dekabrysta; został skazany na katorgę, a następnie od 1835 mieszkał na Syberii, na zesłaniu. Po amnestii dekabrystów w 1857 r. wyznaczono go na "ponadetatowe" stanowisko przy naczelniku guberni Niżni Nowgorod. 179 Czernyszow Aleksander Iwanowicz (1786-1856) - minister wojn\ w latach 1832-1852, od roku zaś 1848 - przewodniczący Rady Państwa, jeden z zaufanych współpracowników cara; w 1849 r. nadano mu tytuł ,.najjaś-niejszego księcia". W procesie dekabrystów, będąc członkiem komisji śledczej do badania wrogich rządowi stowarzyszeń, "wsławił się" wyjątkowo stronniczym stosunkiem do swego krewnego, hr. Z. Czernyszowa, którego starał się "uwikłać" w nadziei odziedziczenia po nim wielkiego majątku, z tytułu pokrewieństwa. Dekabrysta M. Fonwizin pisał później w swych wspomnieniach: "Najbardziej stronniczo i niesumiennie postępował książę Czernyszow; przy badaniu podsądnych wpadał w szalony gniew i zarzucał ich ohydnymi obelgami..." Czernyszow miał złą opinię jako człowiek i niezależna część arystokracji Petersburga nie przyjmowała go u siebie. Lewaszow Wasilij WasiMjewicz (1783 - 1848) rozpoczął karierę w służbie wojskowej za czasów Aleksandra I, ugruntował zaś ją w dniu 14 grudnia 1825 r.; cieszył się pełnym zaufaniem Mikołaja liż jego polecenia przeprowadzał pierwsze badania aresztowanych dekabrystów. I. Jakuszkin przytacza zdanie wypowiedziane przezeń podczas pewnego śledztwa: "Przystępując do spełniania obowiązków sędziego, muszę przypomnieć panom, że w Rosji istnieją możliwości stosowania tortur". Lew* szow był członkiem komisji śledczej najwyższego sądu karnego, który sądził 255 dekabrystów. Jego karierę w administracji uwieńczyło stanowisko przewodniczącego w Radzie Państwa; w 1833 r. otrzymał tytuł hrabiego. Charakterystycznymi cechami hrabiego - prócz gorliwego i bezkrytyc/.nego wykonywania carskiej woli - były: tyrański despotyzm w stosunku do wszystkiego, co było od niego uzależnione i - pomimo bardzo ograniczonych zdolności - bezgraniczna py-szałkowatość (Notatki hr. M. Korfa, Russkaja Starina, 1900 r.) lso Turgeniew Mikołaj Iwanowicz (1789-1871)-znany dekabrysta, od 1819 r. przebywał za granicą; po amnestii dekabrystów, 11 maja 1857 r. powrócił do Rosji, w kraju jednak pozostał niedługo. Szeroko znane jest jego trz} tomowe dzieło o charakterze pamiętnikarskim i publicystycznym La Russie et les Russes, wydane w Paryżu w 1847 r. 181 Wielka księżna Maria Nikołajewna (1819-1876) - córka Mikołaja I: była prezydentem Akademii Sztuk Pięknych. 182 Madame Hilde jest często wspominana w pamiętniku, ale zarówno jej osoba jak też1 jej "czarująca rodzina" nie wymagają komentarzy. 183 Pożar ten zniszczył wiele budynków jarmarku: teatr, cyrk, 8 bud jarmarcznych, 12 jadłodajni, 7 zajazdów, 7 biur maklerskich, 21 sklepów. Zabudowania były drewniane, wskutek czego pożar rzeczywiście był "wspaniały". 184 Kwitka Grigorij Fiodorowicz (1778-1843) - popularny w swoim czasie dramaturg i powieściopisarz rosyjsko-ukraiński; pisał pod pseudonimem Hryćki Osnowianienki. 185 ^ posłowiu do swojej powieści Czarna rada Kulisz, nie wymieniając nazwiska Szewczenki, dał obszerną, choć może nieco stronniczą charakterystykę jego twórczości, nazywając go "największym talentem południowo-rosyjskiej literatury, piewcą ludzkich krzywd i własnych gorących łez". Chronologicznie była to jedna z pierwszych entuzjastycznych ocen poezji Szewczenki. 186 Patriarcha Nikon (1605-1681) wszedł do historii jako reformator ksiąg cerkiewnych (co spowodowało powstanie schizmy), walczył z caratem, o prymat władzy cerkiewnej w państwie; walkę tę przegrał: w 1665 r. został pozbawiony godności patriarchy. 187 Prawdopodobnie książę Trubieckoj W. (1825-1879) - przewodniczący sądu cywilnego w Niżnini Nowgorodzie, następnie gubernator Woroneża (1864-1871). Szewczenko w okresie swego zesłania zapewne znał innego przedstawiciela rodu Trubieckich,' mianowicie ks. Siergieja Wasilijewicza (1815-1859). przyjaciela Lermontowa, za młodu olśniewającego kawalerzysty gwardii, przypadkowego szczęśliwego rywala Mikołaja I w przygodach miłosnych; rozgniewany car uwięził go w twierdzy pietropawłowskiej (w 1851 r.) za porwanie "cudzej żony "i zdegradował go do stopnia szeregowca. W 1853 r. awansował na podoficera i został wcielony do orenburskiego batalionu liniowego, gdzie przebywał do 1855 r., kiedy to przeniesiono go w stan spoczynku. 188 "Metropolita kijowski i wszech Rusi'" Aleksiej (Pleszczejew) stanowisko swe zajmował w latach 1354-1374. W roku 1431 został kanonizowany. 189 Dorochowa M. (zm. 1867) - w latach 1856-1864 przełożona Maryj- 256 skiego Instytutu dla dziewcząt w Niżuim Nowgorodzie. Była córką jednego z dworzan, A. Pleszczejewa, znanego ze swej przyjaźni z poetą W. Żukowskim; wdowa po R. Dorochowie, synu wyżej wspomnianego "generała z 1812 r.", człowieku dziwnym a gwałtownym, uwiecznionym przez L. Tołstoja w postaci okrutnego i władczego Dołoehowa w powieści Wojna i pokój. R. Dorochow zginął w roku 1852 na Kaukazie w bitwie z góralami. Zabiegając o sprawy zdegradowanego do stopnia szeregowca Dorochowa, Żukowski pisał do generała M. Rajewskiega w 1838 r.: "Osobiście znam mało Dorochowa, znam natomiast bardzo dobrze miłą i dobrą żonę jego: proszę wziąć sobie do serca jej nieszczęście". 190 "Niezawodny przyjaciel" Szewczenki - księżna W. Riepnina, córka wybitnego męża stanu za czasów Aleksandra I, księcia M. Riepnina, ożenionego z wnuczką ostatniego hetmana hr. K. Razumowskiego, odegrała w życiu poety, przed jege zesłaniem, rolę oddanej i troskliwej siostry. Poznali się w 1843 r. i wkrótce zawiązała się między nimi serdeczna przyjaźń z lekkim odcieniem romansowości; zesłan;e poety przerwało ten stosunek w stadium największego napięcia poetyckiego; ożywiona korespondencja, jaką prowadzili, przerwała się po drugim zesłaniu poety w 1850 r. Riepnina według jej własnego oświadczenia - "nie mogła dalej pocieszać go Ustami w okresie jego dziesięcioletniego Wygnania, ponieważ otrzymała poważne ostrzeżenie od hr. A. Orłowa". Spotkanie ich w Moskwie w 1858 r., w przejeździe poety do Petersburga, nie ożywiło stosunków, które uległy ochłodzeniu wskutek długoletniego wygnania poety. 191 Woźnica Czyczykowa z Martwych dusz Gogola. 192 Jordan Fiodor Iwanowicz (1800-1883) -wybitny rosyjski rytownik; od 1855 profesor Akademii Sztuk Pięknych, od 1871 - rektor Akademii "w dziale malarstwa i rzeźby". Napisał ciekawe i obszerne wspomnienia wydrukowane w czasopiśmie Russkaja Starina, 1891 r. 193 jya okładce pisma Polarnaja Zwiezda umieszczone były w medalionie profile straconych dekabrystów: P. Pestla, K. Rylejewa, M. Bestużewa-Riumina, S. Murawiowa-Apostoła i P. Kochowskiego. Pod medalionem, na pierwszym planie widniała siekiera i pień, całość była umieszczona na tle mrocznego zarysu pietro-pawłowskiej twierdzy. Wizerunek Bestużewa był wytworem wyobraźni malarza, gdyż rzeczywista podobizna została odnaleziona dopiero w 1923 r. 194 Dekabrysta Puszczyn Iwan Iwanowicz (1798-1859) -przyjaciel Puszkina^ bardzo kochał swą nieślubną córkę Annę (urodź, w 1842 r. w Jałutorowsku), dbał o jej wychowanie w dzieciństwie i rozstał się z nią dopiero w 1855 r., zgadzając się na rozsądną propozycję Dorochowej Wzięcia jej na wychowanie. 195 Potępienie Puszczyna przez Szewczenkę jest bardzo charakterystyczne dla poety. Puszczyn jednak nie był wyjątkiem: nieślubne związki śród dekabrystów były zjawiskiem bardzo pospolitym. 196 Łabzin Aleksander Fiodorowicz (1766 - 1825) - znany mistyk-mason. Wersja o wysłaniu go z Petersburga nie jest ścisła. W rzeczywistości Łabzin, wiceprezydent Akademii Sztuk Pięknych, na posiedzeniu Rady Akademii (13 września 1822 r.) oponował przeciwko wybraniu na "honorowych członków" trzech dygm- Famłątniłc 17 257 tarzy: ministra spraw wewnętrznych hr. W. Koczubieja, ministra finansów hr. D. Guriewa i niesławnej pamięci "carskiego przyjaciela" hr. A. ArakczejeM'a. Łabzina zesłano do miasta Sengilej w guberni symbirskiej, gdzie z początku mieszka! z żoną w zimnej izbie znosząc wszelkiego rodzaju niedostatki. W 1823 zezwolono mu na przesiedlenie się do Symbirska. Tu zbliżył się do najwartościowszych przedstawicieli miejscowego społeczeństwa. Odważne wystąpienie Łabziua dało pretekst reakcyjnym kołom rządowym - inspirowanym przez uzyskującego wówczas wpływy fanatyka archimandrytę Fotija - do pozbycia się najbardziej w> bitnego i niezależnego przedstawiciela mistycyzmu, wydawał się bowiem niektórym czynnikom zbyt "niebezpiecznym wolnomyślicielem". 197 W książce Rzeczy minione i rozmyślania Hercen opowiadał o znanym romansie dekabrysty Wasilija Pietrowicza Iwaszowa (1794-1840) z guwernantką rodziny Iwaszowów Kamilą Le Dantu (1808-1839), która wyjechała z Iwaszowem na Syberię, gdzie została przez niego poślubiona. Historia żony I. Annienkowa, Poliny Gebl (1800-1876), która udała się za nim na zesłanie - przypominająca w ogólnych zarysach perypetie romansu Iwaszowa - wskazuje na błąd Szew-czenki, który pomylił te kobiety. 198 Na wpół fantastyczna powieść Aleksandra Dumas (ojca) o Annienkowej, Le maitre farmes, w której według opinii samej Annienkowej jest więcej zmyśleń niż prawdy, ukazała się w rosyjskim przekładzie w 1925 r. 199 Staruszki przekazały Szewczence nieścisłe dane o Puszczynie, wiadomości te są błędne. Puszczyn w 1857 r. ożenił się z wdową (bynajmniej nie bogatą) po swym przyjacielu Fonwizinie, Natalią Dmitrijewną z domu Apuchtiną (1805- 1869), z którą od dawna łączyło go uczucie przyjaźni; W owym czasie mieszkał w majątku swej żony w guberni moskiewskiej, nie zajmując żadnych "wybitnych stanowisk". 200 Obszarnik Diemidow A. (1813- 1876) z okolic Niżniego Nowgorodu. Portret M. Diemidowej nie zachował się do naszych czasów, jak wiele innych prac mal.ii-skich Szewczenki. 201 To opowiadanie sprzeczne jest ze wszystkimi dostępnymi nam materiałami, które charakteryzują stosunek gubernatora Murawiowa do katorżniczej sytuacji chłopów pańszczyźnianych; w sporach chłopów z obszarnikami Murawiow zawsze stał po stronie chłopów; nie na próżno zwolennicy pańszczyzny układali na niego różne pamflety i epigramaty jak np.: Męczyły cię o sławie sny, Jasnych i wolnych chciałeś dni, Majaczył ci się postęp, cud -• I do rewolty pchałeś lud. 202 Żemczużnikow Lew Michajłowicz (1828-1912) - malarz i rytownik, siostrzeniec hr. W. Pierowskiego, cioteczny brat poety hr. A. Tołstoja, był potem jednym z bliskich przyjaciół Szewczenki; autor treściwych i ciekawych wspomnień. Potomek po kądzieli ostatniego ukraińskiego hetmana, hr. Kiriłły Razumowskiego; kochał namiętnie Ukrainę, interesował się jej przyrodą, obyczajami, zbierał ukraińskie pieśni i bajki. 258 203 Wariencow A. (zm. 1895) - kamerjunkier, dyrektor biura jarmarków w Niż-nim Nowgorodzie, za młodu - oficer lejbgwardii Preobrażeńskiego Pułku, był ożeniony z siostrą Golicynów, ks. Zofią Fiodorowną (1830-1893). 204 "Dramatyczne przedstawienie w trzech aktach" A. Polewoja (1796-1844), znanego dziennikarza i dramaturga. 206 Bobelina - "energiczna, krzepka z natury kobieta" (aluzja do greckiej bohaterki Bobeliny). Zob. powieść o Bobelinie, bohaterce Grecji naszych czasów, uczestniczce powstania greckiego przeciw Turkom w 1821 r., napisaną przez popularnego w swoim czasie niemieckiego pisarza Yulpiusa (1762-1827), autora słynnej kiedyś rozbójniczej powieści Rinaldo Rinaldini. 206 Freilich M. - miejski architekt Niżniego Nowgorodu. 207 Łazarewski Fiodor Michajłowicz (1820-1890) - młodszy brat przyjaciela Szewczenki M. Łazarewskiego, znany poecie od 1847 r. z Orenburga; F. Łazarewski pracował w urzędzie komisji granicznej. W latach późniejszych zapomniał o liberalnych ukrainofilskich dążeniach swej młodości. 208 Jest to obiaz pędzla Teodora Gudina (1802-1880), znanego francuskiego ma-rynisty, który był w Rosji w 1841 r. 209 Ułybyszew Aleksander Dmitrijewicz (1794-1858) za młodu - członek "Zielonej Lampy" (stowarzyszenie postępowej młodzieży literackiej), pamiętnej ze względu na to, że Puszkin również był jej członkiem. Przez pewien czas pracował w kolegium spraw zagranicznych. W 1830 r., po przejściu w stan spoczynku, zamieszkał w swym majątku. Następnie, w 1841 r., przeniósł się do Niżniego Nowgorodu, gdzie uważany był za autorytet w dziedzinie muzyki, teatru i w ogóle sztuki. Napisane przez niego po francusku biografie Mozarta (1843) i Beethovena (1847) uważane były przez dłuższy czas za prace podstawowe o tych znakomitych kompozytorach; J. Piunowa pisała w swych Wspomnieniach: "W Niżnim najsurowszym krytykiem sceny operowej i dramatycznej był generał Ułybyszew, człowiek wysoce wykształcony i namiętny amator teatru..." 210 Poemat Neofici, poświęcony M. Szczepkinowi, wydany został po śmierci Szewczenki, w 1861 r. Autor nie uważał tego utworu za wykończony. Współcześni badacze twórczości Szewczenki słusznie widzą w Neofitach, których tematem są czasy Nerona, pewną symbolikę. Chodziło nie o Nerona i o męczeństwo pierwszych chrześcijan, lecz o Mikołaja I i dekabrystów. 311 Szewczenko ma na myśli przeróbkę Puszkinowskiej powieści: Poczmistrz; autorem przeróbki był Kulików Mikołaj Iwanowicz (1812-1891), aktor a zarazem dramaturg. 212 Popularny wówczas zakład rozrywkowy II kategorii. 218 Parafraza epigramatu W. Kapnista, poety XVIII w., IVa samego siebie: Czytałem dziś Kapnista i żal za serce chwyta: Ach, czemu umiem czytać! 211 Gołyńska P. - siostrzenica gubernatora A. Murawiowa, jedna z przedstawicielek "wielkiego świata" w Niżnim Nowgorodzie; w latach późniejszych - dama dworu. 259 17* 216 Osipow Mikołaj Osipowicz (ur. 1825 r.) - malarz, "swój człowiek" w rodzinie hr. F. Tołstoja. Jako człowiek uczynny, towarzyski i dobry, pośredniczył między hrabiną Tołstoj i Szewczenką w pierwszych latach zesłania poety. 216 Moskiewski aktor Lenski Dmitrij Timofiejewicz (prawdziwe nazwisko Worobiow) (1805-1860) - znany wodewilista lat czterdziestych: tłumaczył Beran-gera, często pisywał utwory satyryczne; przypisywaną mu bajkę wydrukowano po raz pierwszy w piśmie Polarnaja Zwiezda (1859 r.) 217 SamojłowaNadieżda Wasilijewna (1823-1899) - utalentowana aktorka ciesząca się wielkim powodzeniem. 218 Sierakowski Zygmunt (1826-1863) - polski działacz polityczny, jeden z przyjaciół Szewczenki z czasów zesłania. Student Uniwersytetu Petersburskiego, w 1848 r. za usiłowanie przekroczenia granicy został zesłany jako żołnierz do Oren-burskiego Korpusu Specjalnego; w r. 1856 otrzyma! stopień oficerski, wstąpił do Akademii Sztabu Generalnego w Petersburgu i dzięki służbowym wyjazdom za granicę zawarł znajomość z Hercenem i Garibaldim (1860); był członkiem politycznego kółka Polaków, oficerów wojska rosyjskiego. Za uczestnictwo w powstaniu 1863 r. został stracony. Szewczenko poznał tego wspaniałego człowieka w r. 1849 i zaprzyjaźnił się z nim w czasie swego zesłania w Orenburgu. 219 Aksakow S.; znana ogólnie jego książka pt. Kronika rodzinna i wspomnienia ukazała się w druku w 1857 r. 220 Szczepkin Dmitrij (1817-1857) - starszy syn Michaiła Szczepkina, utalentowany i wszechstronnie wykształcony; był astronomem, jednocześnie zaś pracował w dziedzinie filologii, archeologii i historii sztuki. 221 Wodewil Lenskiego D. Prostaczka i panna dobrze wychowana, wystawiony po raz pierwszy w 1856 r. w Petersburgu. Pomimo ubogiej treści przez dłuższy czas nie schodził z repertuaru teatrów, dzięki kupletom o motywach rosyjskich. 222 Bab kin Aleksander Jewgrafowicz był naczelnikiem policji w jednym z powiatów Niżniego Nowgorodu. 223 Kątków Michaił Nikiforowicz (1818-1887) był jeszcze w owym czasie gorącym zwolennikiem angielskiej konstytucji i prowadził czasopismo w duchu bardzo liberalnym; w latach późniejszych był wpływowym inspiratorem reakcji rządowej. Marynarz Szewczenki w czasopiśmie Russkij Wiestnik nie został wydrukowany i dopiero w 1887 r. ukazał się na łamach czasopisma Kijewskaja Starina. 224 Piunowa po przejściu do teatru w Kazaniu w 1858 r. rywalizowała z Proko-fijewą. 225 Projektu urządzenia Piunowej w teatrze charkowskim nie udało się zrealizować. 228 Szewczenko wykonał swój zamiar, l lutego 1858 r. w "nieoficjalnej części" miejscowego pisma Gubiernskije Wiedomosti pojawił się następujący jego artykuł, podpisany ***: "Benefis Pani Piunowej 21 stycznia 1858 r. Biorąc pod uwagę obyczaje obywateli Niżniego Nowgorodu, w szczególności zaś obywatelek, bardzo się zdziwiłem, gdy ujrzałem teatr prawie zapełniony. - Cóż 260 to może oznaczać? - spytałem znajomego, zdeklarowanego "nie-teatromana". - Jak to? Dziś benefis milutkiej Piunowej. Wystąpiła na naszej scenie jako dziewczynka i urodą swą i wdziękiem zwróciła na siebie uwagę. Należy przyznać, że potrafiła utrzymać to zainteresowanie i zasłużyć na miłość naszej niezbyt skłonnej do przejawiania swych uczuć publiczności. Dziś będzie się Pan mógł przekonać, ile jest w tym słuszności. I rzeczywiście, pani Piunowa całkowicie zasłużyła na tę opinię. Poza tym, że jest młoda i ujmującej powierzchowności, jest tak miła i naturalna, że zapomina się o tym, iż się ma przed oczyma scenę. Tego wieczoru Wystawiano dramat Paryscy żebracy i wodewil Zuch babcia. Wodewil jest dobry, w wykonaniu zaś p. Piunowej i p. Trusowej (babcia) wypadło wszystko tak miłp i zabawnie, że nawet na stołecznej scenie można by to wystawić. Pani Piunowa z naiwnym wdziękiem grała Głaszę, babcia zaś była dobroduszna i komiczna. Bohaterka benefisu ma wszelkie zalety niezbędne w sztuce scenicznej, co przy jej urodzie rokuje wielkie nadzieje na przyszłość. Nie ukrywajmy jednak, że zalety p. Piunowej zmuszają do stawiania jej większych wymagań. Można by sądzić, że p. Piunowa ze szczególnym upodobaniem dobiera sobie role naiwnych dziewczątek. Bez wątpienia są to jej najlepsze role, lecz p. Piunowa nie powinna zapominać, że grając lekkie role wpadnie w łatwiznę, która może zaszkodzić jej talentowi. Sz zerze sądzimy, że p. Piunowa może śmiało rozszerzyć swój repertuar: pracy będzie więcej, trzeba będzie poważniej wmyśleć się w rolę, talent jednak będzie miał szansę szerszego rozwoju. Opinię naszą potwierdza sama p. Piunowa: w komedii Ostrowskiego Ubóstwo nie hańbi grała rolę sprytnej wdówki; grała tę rolę z wielkim taktem, ale w tym wypadku zwykłe zdolności nie wystarczą, zwłaszcza gdy się ma zaledwie 17 lat. Potwierdza to również rola Tetiany w Moskalu-czariwnyku. Sztukę przygotowano w pośpiechu, w ciągu dwóch dni, na życzenie Michajły Siemionowieża Szczepkina, który przyjechał do Niżniego Nowgorodu przypadkowo i zgodził się wziąć udział w trzech przedstawieniach. Mimo pośpiechu w wystawieniu sztuki i mimo nieznajomości języka ukraińskiego, p. Piunowa w roli Tetiany była bardzo dobra; nasz weteran-artysta był nią zachwycony i mówił, że z nikim nie grał z tak wielką przyjemnością, opinię zaś Szczepkina można uważać za autorytatywną. Wziął sobie do serca sprawę naszej miłej bohaterki benefisu, radził jej poważnie pracować i, rzecz jasna, wszystkie jego rady i wskazówki były przez nią w pełni ocenione. W sztuce Paryscy żebracy p. Piunowa zagrała rolę Antoinetty bardzo poprawnie, widać jednak było, że nie miała właściwego wyczucia tej roli. Zauważyliśmy też w pewnym miejscu... wadliwość dykcji i pozwalamy sobie zwrócić uwagę na tę okoliczność..." 227 Młodszy brat (1829-1880) wymienionego w biografii Szewczenki Michajły Łazarewskiego. "Był to zdecydowanie bardzo uczciwy, porządny i dobry człowiek, bez wyższego wykształcenia jednak i dość ograniczony". (Zapiski Gorbunowej J-> Nasza Starina, 1914, nr 14, str. 650). 228 "Ekaterynosławskie powstanie 1856 roku" było wywołane pogłoskami o zniesieniu pańszczyzny; pogłoski te krążyły wśród chłopów po zakończeniu wojny 261 krymskiej. Wedle tych pogłosek "na górze, na Perekopie" jakiś car w złotej czapce miał rozdawać wolność starającym się o nią chłopom. Te nieprawdopodobne i niezwykle opowiadania były dostatecznym powodem do tego, by nastąpiło masowe przesiedlenie się spragnionych wolności chłopów ze stepów Ukrainy na Krym, który stal się swego rodzaju "ziemią obiecaną". Pęd na Krym w celu Wyzwolenia się od władzy obszarniczej objął nie tylko gubernię ekaterynosławską; wiele miejscowości stepowej Ukrainy ogarnął ten żywiołowy ruch, który poważnie zaniepokoił rząd carski. 229 Właściwie Córka pułku - opera komiczna znanego w owym czasie kompozytora G. Donizettiego (1797-1848), autora oper Łucjoyz Lammermooru, Linda i in. 230 Gedeonow Aleksander Michajłowicz (1790-1867) - zarządzający teatrami carskimi w latach 1833-1858, typowy urzędnik czasów mikołajewskich: obcy sztuce, ordynarny i despotyczny. 231 Bołtin - kapitan marynarki w stanie spoczynku, zajmujący stanowisko gubernialnego marszałka szlachty w latach 1858-1861; był szczerym przeciwnikiem pańszczyzny i energicznie zwalczał reakcyjne elementy wśród miejscowej szlachty w Niżnim Nowgorodzie. 232 Miłość poety do młodej aktorki Piunowej dla nikogo nie była tajemnicą. aas rLo wzruszające swą treścią pismo wpisane jest do pamiętnika obcą ręką, możliwe, że przez M. Dorochową. Zupełnie prawdopodobne, że tekst jego został ułożony właśnie przez nią, a nie przez Szewczenkę. 234 Drugi list Szewczenki do J. Piunowej nie zachował się. 236 Zarządzający biurem teatru w Niżnim Nowgorodzie (przedtem pracował w balecie). 236 Szkice gubernialne Sałtykowa-Szczedrina. 237 Hogarth William (1697-1764) - znakomity angielski malarz i rytownik, którego twórczość ma charakter satyryczny. Do sztuki malarskiej odnosił się jak moralizator-kaznodzieja; jego rysunki na temat komedii i dramatów życiowych były swego rodzaju "materiałem agitacyjnym". Seria rysunków Szewczenki na temat Przypowieść o synu marnotrawnym powstała niewątpliwie pod wpływem W. Hogartha. 238 Pięcioaktowy dramat przełożony z francuskiego przez F. Burdina (1826 - 1887), znanego aktora, przyjaciela Ostrowskiego. 239 Wolny strzelec (Freischiitz) - opera popularnego niemieckiego kompozytora K. M. Webera (1786-1826), twórcy szkoły romantycznej w muzyce. 240 Poeta-ślepiec Puszkiuowskiej epoki. 241 Szumacher Piotr Wasilijewicz (1820-1891) - znany poeta-satyryfc, wielki dziwak; przez kilka lat mieszkał w Niżnim Nowgorodzie. 242 Retsch F. (1779-1857)-niemiecki malarz i rytownik starej szkoły klasycznej; szczególną popularnością cieszył się jego album sztychów do Fausta (ten właśnie album miał na myśli w swoich notatkach Szewczenko). 248 Ludowe opowiadania (powistki) Marki Wowczka, które dopiero co ukazały się w druku, zdobyły sobie wkrótce wielką popularność; wówczas nie było jeszcze 262 m wiadome, że pod tym pseudonimem pisze Maria Aleksandrowna Markowicz, z domu Wilińska (1834-1907), Rosjanka, żona znanego ukraińskiego etnografa W. Markowicza. 244 Kamieniecki Danyło Siemionowicz (zm. 1880) -ukraiński etnograf, kierownik drukarni P. Kulisza (gdzie drukowano książkę Marki Wowczka). 246 Oficjalna nazwa komitetu brzmiała mniej kategorycznie: "Gubernialny Komitet do spraw organizacji i polepszenia bytu chłopów pańszczyźnianych". 246 Przemówienie Murawiowa ukazało się w piśmie Niżegorodskije Gubiernskije Wiedomosli (Nr 10 z dn. 8 marca). 247 Mircew M., dyrektor teatru w Kazaniu, nie zaś w Niżnim Nowgorodzie; zaangażował Piunową do siebie zobaczywszy ją w Niżnim Nowgorodzie. 248 Willa-letnisko M. Szczepkina w powiecie bogorodzkim pod Moskwą. 249 Ten "polityczny" wiersz nie mógł być zamieszczony w przedrewolucyjnych wydaniach pamiętnika Szewczenki, był on znany liberalnie nastawionym kołom społeczeństwa z wydań zagranicznych. Autorem jego był Piotr Ławrowicz Ławrow. 250 "...na prośbę hrabiego Fiodora Pietrowicza - pisał Łazarewski w swym liście z 20 lutego 1858 r. - zezwolono ci na zamieszkanie w Petersburgu pod nadzorem policji i pod opieką hrabiego F. P. w celu kontynuowania studiów malarskich w Akademii Sztuk Pięknych. Hrabina... prosi cię, byś się pośpieszył, przede a wszystkim - byś nie obraził się z racji warunków, gdyż jest to tylko forma. Powiada że powinieneś się przedstawić prezydentowi Akademii (Jej Wysokości), że interesują się tobą teraz wszyscy malarze i pragną rychłego twego przyjazdu. (T. Szew-czenko Dzielą, t. III, str. 302). 861 Major Towbicz Lew Osipowicz - wyższy urzędnik do specjalnych poru-czeń przy wojskowym gubernatorze w Niżnim Nowgorodzie. 252 Hr. Adlerberg Władimir Fiodorowicz (1794-1884)-minister dworu w latach 1852-1870, adiutant Mikołaja I, w 1817 r., gdy przyszły imperator był jeszcze wielkim księciem. Hr. Adlerberg przez całe życie był jego zaufanym. "Matka Adlerberga (Julia Fiodorowna) - pisze o powstaniu tej przyjaźni M. Dobrolu-bow - była przełożoną klasztoru Smolnego (w którym mieścił się słynny instytut dla dziewcząt); Mikołaj w owych czasach był jeszcze lekkomyślny i młody (jak twierdzą poeci), choć prawdę mówiąc, Mikołaj przez całe życie był lekkomyślny w pewnych sprawach, co cechuje wszystkich ludzi niewykształconych, choćby o silnym charakterze. Adlerberg korzystając z bliskiego pokrewieństwa z przełożoną i mając wobec tego wolny wstęp do klasztoru na niejedno sobie pozwalał z młodymi dziewczętami i aby zapewnić sobie całkowity sukces - zaproponował swoje usługi Mikołajowi. Obaj zaczęli polować w klasztorze, matka zaś Adlerberga dopomagała im w zwycięstwach, ułatwiając spotkania itp. Po wstąpieniu Mikołaja na tron Adlerberg szybko posunął się na drodze zaszczytów". Co kryła w sobie aluzja Szewczenki w określeniu Adlerberga jako "rozpustnego Japończyka" - nie wiadomo, w każdym razie nie dotyczy to powierzchowności wpływowego "przyjaciela cara". 263 253 Poemat Wid'ma jest przeróbką poematu Osika, napisanego przez Szewt /enkę w marcu 1847 r. 364 Oba utwory napisał Szewczenko w 1846 r. przed aresztowaniem i zesłaniem a więc - mówiąc ściśle - nie należą one do utworów jego "niewolniczej muzy". 255 wjjde Mikołaj (1832-1896) - znany w swoim czasie moskiewski aktor i dramaturg, mieszkał przez pewien czas w Niżnim Nowgorodzie. 266 Do ekspedycji mającej na celu zbadanie i opis Morza Aralskiego przydzielony został żołnierz Szewczenko w charakterze rysownika. Przyczynił się do tego kierownik ekspedycji, kapitan Butakow. Ściągnęło to na niego sporo przykrości, gdyż udział Szewczenki w ekspedycji kolidował z carskim zakazem "pisania i rysowania". Za opis Morza Aralskiego Butakow wybrany został na członka honorowego Berlińskiego Hydrograficznego Towarzystwa Naukowego; zmarł w 1869 r. w randze kontr-admirała, pozostawiając wiele drukowanych prac o charakterze specjalnym. Z Szewczenką zachował jak najserdeczniejsze stosunki. 267 Maksymowicz M. (1804-1873) - znany rosyjsko-ukraiński uczony: botanik, filolog, historyk, etnograf, wybitny działacz w dziedzinie ukraińskiej kultury, profesor Uniwersytetu w Kijowie i Moskwie. W latach 1833-1855 był rektorem Uniwersytetu Kijowskiego. W 1857 r. mieszkał w Moskwie, biorąc żywy udział w redagowaniu słowianofilskiego pisma Russkaja Biesieda. 258 Ketczer Mikołaj Christoforowicz (1807-1886)-poeta, tłumacz Szekspira, lekarz z wykształcenia; w młodych latach - przyjaciel Bielińskiego i Hercena, który poświęcił jego oryginalnej indywidualności wiele kart w swej książce Rzeczy minione i rozmyślania. Babst Iwan Kondratijewicz (1823-1881) - wybitny ekonomista i historyk, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego; w latach 1851-1857 był profesorem w Kazaniu, a następnie dyrektorem Łazarewskiego Instytutu Języków Wschodnich. Afanasijew Aleksander Nikołajewicz (1826-1871)-utalentowany badacz poezji ludowej, zbieracz rosyjskich ludowych bajek i legend, folklorysta, etnograf i bibliograf. W tym okresie wraz z synem M. Szczepkina, Mikołajem, przystąpił do wydawania pisma Notatki Bibliograficzne, które po dziś dzień zachowały wartość naukową i na długi czas określiły typ tego rodzaju wydawnictw periodycznych. 269 Min Dmitrij Jegorowicz (1818-1885) - doktor medycyny, poeta i tłumacz cieszący się wielką popularnością ze Względu na udany przekład (1855) Pieklą Dantego; w latach 1863-1878 był profesorem medycyny sądowej na Uniwersytecie Moskiewskim, po przejściu w stan spoczynku poświęcił się całkowicie działalności literackiej. 260 Szczepkin P. (1821-1877) - trzeci syn Michaiłi Szczepkina. 261 Wiersz napisany przez Szewczenkę w 1847 r. W twierdzy. 262 Mokrycki Apołłou Nikołajewicz (1811-1871) -malarz, oddany uczeń Briułłowa; w 1842 r. wyjechał na własny koszt za granicę, gdzie przy poparciu Akademii Sztuk Pięknych pozostał do 1848 r.; w 1848 r. otrzymał godność członka Akademii, wkrótce zaś potem profesurę w Moskiewskiej Szkole Malarstwa, Rzeźby i Architektury. 264 263 Szczepkin Mikołaj Michajłowicz (1820-1886) - drugi syn M. Szczep-kina, ideowy wydawca i księgarz, należał do liberalnych kół ówczesnego społeczeństwa moskiewskiego. W policyjnym "wykazie podejrzanych osób w Moskwie" z 1859 r. przy jego nazwisku czytamy adnotację: "postępuje tak samo jak ojciec", o jego zaś ojcu, sławnym siedemdziesięcioletnim starcu, w tymże wykazie figurowała następująca groźna charakterystyka: "pragnie przewrotu i na wszystko jest zdecydowany". Burżuazyjny liberał Szczepkin-syn był, rzecz jasna, daleki od wymyślonej w głupiej imaginacji policji chęci "burzenia podstaw". Charakterystyczna jednak właściwość policyjnego oka, nawet w księgarskiej działalności Szczepkina, noszącej cechy mecenasowania, dostrzegła "pragnienie przewrotu". Książki wydawane przez Szczepkina (wspólnie z liberalizującym moskiewskim kupcem K. Soldatienkowem) to książki zupełnie niewinne: zbiór wierszy Kolcowa, Poleżajewa, Ogariowa ("legalnego"), prace Bielińskiego, etnograficzne materiały A. Afanasijewa, utwory dramatyczne Szekspira (w przekładzie Ketczera); w owych czasach Wymieniony dobór książek miał już cechy "buntu". Jakuszkin J. (1826-1905)-młodszy syn dekabrysty I. Jakuszkina, prawnik-etnograf, brał udział w przeprowadzaniu "reformy chłopskiej" w guberni jarosław-skiej; należał do liberalnej części rosyjskiej inteligencji tej epoki. W 1905 r. wydał zapiski swego ojca. Podarował Szewczence podobiznę M. Nowikowa, znanego działacza oświatowego XVIII w. 264 Kronika dziejów Południowo-Zachodniej Rosji XVII w., ułożył Samuel Wieliczko, były urzędnik kancelarii wojska zaporoskiego, 1720 - jedno z wybitnych dzieł o charakterze kronikarskim, cenne źródło informacyjne o historii Ukrainy. 266 Zabielin Iwan Jegorowicz (1820-1908) - znakomity moskiewski historyk i archeolog; pracował jako archiwariusz Moskiewskiego Zarządu Pałaców, któremu podlegał Kremlowski Arsenał; dyrektorem arsenału był utalentowany beletrysta lat trzydziestych ubiegłego stulecia, archeolog-dyletant Weltman Aleksander Fomicz (1800 - 1870). 266 To znaczy tradycyjnej wielkanocnej procesji. 267 Daszkowa Jekatierina Romanowna, z domu hr. Woroncowa (1743-1810) Wybitna postać za panowania Katarzyny II; brała żywy udział w osadzeniu jej na tronie w 1762 r.; w 1783-1796 - "dyrektor" Akademii Nauk. W piśmie Polarnaja Zwiezda, w artykule pt. Księżna Jekatierina Romanowna Daszkowa, Hercen podawał treść jej zapisków opublikowanych po raz pierwszy w języku angielskim w 1840 r. i stanowiących cenne, chociaż bardzo stronnicze źródło informacji dotyczących historii panowania Katarzyny II. 268 Samarin Iwan Wasilijewicz (1817-1885) - znakomity aktor, uczeń Szczepkina z Moskiewskiej Szkoły Teatralnej; na scenie moskiewskiej zastąpił swego nauczyciela. JNapisał kilka sztuk teatralnych: Przemiele się - mąka będzie, Samozwaniec Luba i in. 269 Epigramat ten został napisany nie przez Szczerbinę, którego Szewczenko znał osobiście, lecz przez zapomnianego już liryka Aleksieja Nikołajewicza Apucb-tina (1840-1893). Zamieszczony w lutowym numerze pisma Russkij Wiestnik 265 w 1858 r. pod tytułem Parodia był on odpowiedzią na niżej zamieszczony wiersz Fieta. Szliśmy o zmierzchu, o późnej godzinie Ścieżką samotną przez las. Patrzę: blask słońca lękliwie odpłyną), Zgasł. Tak coś rzec chciało się na pożegnanie - Kto pojmie serce, kto? Co tu powiedzieć o serc zamieraniu? Co? Czy to bieg myśli bez związku lękliwie Kłębi się, czy serca płacz, Czekaj, aż spadną brylanty gwiazd tkliwie - Patrz! 278 Szumski Siergiej Wasilijewicz (1820-1879) (prawdziwe nazwisko Czesno-kow) -wybitny aktor sceny moskiewskiej; tak samo jak Samarin - uczeń Szczepkina. 271 Czyczerin Boris Nikołajewicz (1828-1904) -wybitny prawnik i filozof; w latach 1861-1868 - profesor prawa państwowego na Uniwersytecie Moskiewskim; z przekonań i sympatii politycznych - konserwatywny Liberał; pozostawił znakomite wspomnienia Wydane tylko częściowo. 272 Kronenberg Aleksiej Iwanowicz - syn klasyka lingwisty, profesora i rektora Uniwersytetu Charkowskiego Iwana Jakowlewicza (1788-1838); A. Kronenberg był znany ze swego przekładu Roczników Tacyta. 273 Korsz Jewgienij Fiodorowicz (1810-1897) - dziennikarz i tłumacz, jeden z członków kółka założonego przez T. Granowskiego, redaktor pisma Mos-kowskije Wiedomosti (1843-1848), wydawca pisma Ateneum (1858-1859). Od 1862 r. przez 30 lat był bibliotekarzem Muzeum RumianceWa. 274 Von Kruze Mikołaj Fiodorowicz (1823-1901) - słynny ze swej tolerancji moskiewski cenzor, zmuszony w krótkim czasie podać się do dymisji ze względu na swój "łagodny" stosunek do prasy. Później był przewodniczącym Petersburskiego Urzędu Ziemskiego oraz członkiem rady Szlacheckiego Banku Ziemskiego. 275 Nie należy utożsamiać go z Wariencowem z Niżniego Nowgorodu. 276 Pogodin Michaił Pietrowicz (1800-1875)-znana i nader oryginalna postać moskiewskiego społeczeństwa na przestrzeni wielu dziesiątków lat; syn pańszczyźnianego chłopa, historyk, archeolog, dramaturg ł dziennikarz; profesor historii powszechnej i rosyjskiej na Uniwersytecie Moskiewskim w latach 1824- 1844; członek Akademii Nauk, wydawca pisma Moskowskij Wiestnik (1827-1830) i Moskwitianin (1841-1856). W swych pracach historycznych i działalności publicystycznej był zwolennikiem kierunku konserwatywnego i wyznawcą tzw. "oficjalnej narodowości" (trójjedyna formuła: "prawosławie, samodzierżawie i ro-syjskość", czyli prawo pańszczyźniane). Takież poglądy głosił jego przyjaciel i współpracownik Szewyriow Stiepan Pietrowicz (1806-1864) - profesor literatury rosyjskiej i pedagogiki na Uniwersytecie Moskiewskim. W swych artykułach krytycznych z wielką wrogością występował przeciw "zapadnikom" (zwolennikom Zachodu), szczególnie przeciw Bielińskiemu. 266 277 Ukraińskie wiersze Maksymowicza, pt. 25 marca 1858 r. zostały wydrukowane anonimowo po śmierci Szewczenki w piśmie Osnowa, 1861 r., nr 6. a?8 -^ liście G. Gałagana, jednego z gości Maksymowicza, do swojej żony znajdujemy uzupełniającą wiadomość: "Maksymowicz, by uczcić powrót Szewczenki, urządził nam obiad. Nasz poeta bardzo się zmienił, postarzał; nad jego wysokim czołem rozszerzyła się łysina, gęsta szpakowata broda przy jego głębokim spojrzeniu nadaje mu wygląd jednego z naszych mędrców, "dziadów-prowodyrów", do którycb zwracają się po radę..." 279 Jedna z młodszych córek S. Aksakowa. 280 Koszelow Aleksander Iwanowicz (1806-1883) - publicysta, działacz społeczny, słowianofil; finansował szereg słowianofiłskich periodyków; autor interesujących pamiętników. 281 Gałagan Grigorij Pietrowicz (1819-1888) -ukraiński działacz społeczny, etnograf, założyciel (1869) zamkniętej uczelni o programie klasycznym: "Kolegium Pawła Gałagana". 282 Poemat Szewczenki napisany w 1845 r. o znakomitym działaczu czeskiego odrodzenia narodowego XV w.: Heretyk, czyli Jan Hus', w całości poemat wydrukowany był dopiero w 1907 r. z rękopisu autora, zabranego przy rewizji w 1847 r., rękopis przez 60 lat leżał w archiwum departamentu policji. 283 Spotkanie rodziny Tołstojów z Szewczenką opisuje córka hr. F. Tołstoja, Jekatierina Fiodorowna Junge: "T. wszedł do sali. Średniego wzrostu, raczej otyły niż chudy, z brodą okalającą twarz, o dobrych zalanych łzami oczach; wyciągnął do nas ręce. Wszyscy byliśmy wzruszeni tak szczerą, tak jaskrawą, tak wzruszającą radością. Wszyscy ściskali go, płakali, śmieli się, on zaś mógł tylko powtarzać: sNajmilsi moi! druhowie moi!" - i mocno tulił nas do serca". 284 Biełozierski Wasilij Michajłowicz (1823-1899) za uczestnictwo w Stowarzyszeniu Cyryla i Metodego ucierpiał stosunkowo niewiele: z uwagi na jego "szlachetność i szczerość" na śledztwie karę ograniczono do zesłania go "pod nadzór" policji do guberni ołonieckiej. W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia Biełozierski powrócił do Petersburga i pracował w kancelarii petersburskiego wojskowego generał-gubernatora, jako "naczelnik I Oddziału". W latach 1861- 1862 był redaktorem wychodzącego w Petersburgu południowo-rosyjskiego lite-racko-naukowego czasopisma Osnowa. Siostra jego była żoną P. Kulisza. 285 Staniewicz Jan - Polak, zesłany za działalność polityczną do Orenburga, gdzie poznał się z Szewczenką. 286 Żeligowski Edward Witold (1816-1864) nie Żelakowski, jak pisał Szewczenko - polski poeta piszący pod pseudonimem Antoni Sowa. Po skończeniu uniwersytetu w Dorpacie (1833-1836) zamieszkał w Wilnie. Ogólny kierunek jego poezji tchnący duchem "narodniczestwa" spowodował, zew 1851 r. poeta-idealista zesłany został do Pietrozawodzka, gdzie przez pewien czas mieszkał z W. Biełozierskim. Później przeniesiony został do Orenburga; jako "młodszy urzędnik do poruczeń specjalnych" wchodził w skład cywilnej kancelarii oren- 267 *••- burskiego gubernatora. W Orenburgu poznał Szewczenkę. W 1857 r, zezwolono mu na pobyt w Petersburgu, skąd wkrótce emigrował za granicę. 287 Tawołga-Mokrycki Iwan Nikołajewicz - szef kancelarii petersburskiego ober-policmajstra, z pochodzenia szlachcic z guberni połtawskiej, ożeniony był z rodaczką i dobrą znajomą Szewczenki, Marią Lwowną z domu Świeczka. Ostatni list poety z dn. 24 lutego 1861 r., pisany na dwa dni przed śmiercią - adresowany był do I. Mokryckiego. Prawdopodobnie bratem tego Tawołgi-Mokryckiego był Tawołga Piotr Nikołajewicz, autor wiersza Nad grobem Szewczenki wydrukowanego w piśmie Osnowa nr 3, 1861 r. 288 Hr. Szuwałow Piotr Andriejewicz (1827-1889) - petersburski ober-policmajster w latach 1857-1860. W łatach 1866-1874 był szefem żandarmerii, a następnie - ambasadorem w Londynie oraz członkiem Rady Państwa. Był przeciwnikiem "reform" Aleksandra II, miał jednak ogromny wpływ na cara; nazywano go nawet "Wiceimperatorem", Hercen zaś dał mu przezwisko "Piotr IV", które się spopularyzowało. 289 Łazarewski Wasilij Michajłowicz (1817-1890) - starszy z sześciu braci Łazarewskich, człowiek bliski Szewczence, był w owym czasie szefem kancelarii ministra dóbr państwowych, od 1863 r. - wicedyrektorem departamentu ogólnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, od 1866 r.- członkiem rady ministra spraw wewnętrznych i Głównego Urzędu do Spraw Prasy. Brał pewien udział w życiu literackim, wydał własne opowiadania, przełożył kilka utworów scenicznych Szekspira. 290 Ławrow Mikołaj Andriejewicz (1820-1875) - malarz-portrecista, były uczeń Briułłowa, studiujący równocześnie z Szewczenką. W 1849 r. otrzymał godność członka Akademii. 291 Łukaszewicz Aleksiej - "uczeń i ulubieniec wielkiego Briułłowa", według późniejszej wersji Szewczenki skończył wydział architektury Akademii Sztuk Pięknych (1839). 292 To znaczy Mikołaja I. 293 Kokoriow Wasilij Aleksandrowicz (1817-1889) -wielki kapitalista owych czasów, zdobył ogromny majątek dysponując prawem udzielania koncesji na rozprowadzanie spirytualiów; w prasie występował niekiedy jako publicysta-ekono-mista starannie akcentując swój "liberalizm". 294 "Życzliwy przyjaciel" - Soszalski, którego Konisski nazywał bogatym dziedzicem, należał prawdopodobnie do bogatego szlacheckiego rodu o podwójnym nazwisku: Rozalion-Soszalskich. Szczegółowych danych o nim brak. 295 Krzysiewicz Maria Stiepanowna (1824-1905) z domu Zadorożna - ład-niutka, "wesoła i grzeczna paniusia", jak ją charakteryzuje w swych Zapiskach M. Glinka, który poświęcił jej swoją pieśń: Nie nazywaj jej niebianką. Szewczenko w swych notatkach jak zwykle zniekształcał jej nazwisko pisząc Gżensiewicz, Gresiewicz. 296 Opera Daniela Franc,ois Aubera (1782-1871), znanego francuskiego kompozytora, autora popularnych oper komicznych: Fra Diavolo i in. 268 297 Piotrów Osip Aleksandrowłcz (1807-1878) - utalentowany śpiewak, bas petersburskich scen, odtwórca roli Susanina w operze Glinki Życie za cara. 298 Zakazana w Rosji w owych latach satyra Berangera w przekładzie Kurocz-kina, drukowana za granicą, oczywiście anonimowo. 299 Elkan Aleksander Lwowicz (1819-1869) - charakterystyczna postać "starego Petersburga'', dziennikarz i tłumacz; wszędobylski, wszechwiedzący plotkarz o cechach Chlestakowa (Rewizor GogolaJ. Był znajomym Szewczenki z czasów akademickich studiów poety, o czym świadczy opowiadanie Malarz oraz listy Szewczenki, 300 Kątski Antoni (1817-1899) -uzdolniony polski wirtuoz-pianista i kompozytor, mieszkał w Petersburgu w latach 1854-1867. 301 Szczerbina Mikołaj Fiodorowicz (1821-1869) - autor melodyjnych wierszy i zjadliwych epigramów, bywał często w domu Tołstojów i, jak pisze w swych Wspomnieniach E. Junge, był "duszą naszego towarzystwa". Często spotykał tam Szewczenkę, który jeszcze na zesłaniu zainteresował się jego oryginalnym talentem. 302 Sokołów Iwan Iwanowicz (1823-1910)-malarz rodzajowy i pejzażysta, od 1860 roku - profesor Akademii Sztuk Pięknych - autor szeregu obrazów z życia ukraińskiej wsi. 303 Korbę Iwan Michajłowicz (ur. 1800) - generał-major, pochodził ze szlachty z guberni połtawskiej, wychowywał się w Korpusie Paziów, za młodu odbywał służbę wojskową w kawaleryjskim pułku gwardii. Z listów Szewczenki wynika, że poeta był z nim w bliskiej, przyjacielskiej komitywie. 304 Szewczenko ma oczywiście na myśli najbardziej popularną pieśń sewasto-polską o bitwie przy Czarnej Rzeczce 4 sierpnia 1855 r., której autorstwo przypisywano L. Tołstojowi. 305 Chrulow Stiepan Aleksandrowicz (1807-1870) - generał, który cieszył się wówczas wielką popularnością jako jeden z najbardziej walecznych obrońców Sewastopola. 306 Ramazanow Mikołaj Aleksandrowicz (1815-1867)-znany rzeźbiarz, były profesor w Moskiewskiej Szkole Malarstwa, Rzeźby i Architektury. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w 1839 r. 307 Gułak-Artiemowski. aos Wydanie książki doszło do skutku. Kobziarz Szewczenki wyszedł z druku w dwa lata później nakładem Platona Simirienki. 309 Żona O. Piętrowa, z domu Worobiowa Anna Jakowlewna (1816-1901) - znana śpiewaczka operowa występująca na scenie od 1833 r. 310 Ujemna opinia Szewczenki o Niekrasowie jest oczywiście odbiciem wpływów niektórych jego przyjaciół - S. Aksakowa, P. Kulisza - wrogo ustosunkowanych do osoby Niekrasowa z powodu niepochlebnych pogłosek o jego wartości moralnej. 311 Skład win i owoców Smurowa był wówczas bardzo popularny wśród zamożnych sfer Petersburga. 312 Według słów hrabiny Tołstoj na obiedzie wydanym na cześć Szewczenki "obecnych było oprócz naszych wspólnych przyjaciół wielu jego rodaków - 269 Ukraińców; wiele było szczerych i wzruszających przemówień; przemawiał też mój ojciec. Szewczenko tak był wzruszony, że łzy nie pozwoliły mu dokończyć mowy". 313 Ostrogradzki Michaił Wasilijewicz (1801-1861) - światowej sławy matematyk. 314 Żado wska Julia Walerianowna (1824-1883) - znana w owym czasie poetka próbująca również sił - chociaż z mniejszym powodzeniem - w utworach prozaicznych; urodziła się kaleką: bez lewej ręki i z trzema palcami ręki prawej. Stąd słowa współczucia Szewczenki. 315 Właścicielem chłopa pańszczyźnianego Szewczenki był kijowski obszarnik Engelhardt Paweł Wasilijewicz (1799-1849) "pułkownik gwardii w stanie spoczynku", wychowanek Korpusu Paziów i nieślubny syn swego wówczas nieżonatego ojca, zaadoptowany w wieku dwóch lat; wnuk ks. Potiomkina. Typowy feudał, posiadał wszystkie cechy właściwe obszarniczej "rasie"; u swego byłego "kozaczka" zasłużył na krótką, lecz dobitną charakterystykę w opowiadaniu Malarz, Wypowiedzianą przez Briułłowa: "Największa świnia w pantoflach z Torż-ka" (miasto). Portret jego, zrobiony przez pańszczyźnianego Szewczenkę, reprodukowany jest w wydawnictwie Szewczenko ta joho doba (Kijów, 1927). Syn Engelhardta, Wasilij Pawłowicz (1828-1910), całkowicie różnił się od ojca| swoje spotkanie z nim Szewczenko zanotował w pamiętniku. W historii muzyk rosyjskiej znany jest ze swych znajomości z szeregiem kompozytorów i muzyków,^ szczególnie zaś z przyjaźni z M. Glinką; dzięki jego staraniom Biblioteka Publiczna w Leningradzie posiada najcenniejszy zbiór autografów Glinki. Już wówczas'^ Engelhardt W. był wielką figurą w świecie muzycznym Petersburga. Odznaczał się uprzejmością, która ujęła również Szewczeukę. Posiadał on poważną wiedzę w zakresie astronomii i miał własne obserwatorium zbudowane w latach 1872-1879 w pobliżu Drezna, gdzie stale mieszkał. W latach 1896-1897 zbudował nowe obserwatorium koło Kazania i podarował je wraz z całym urządzeniem Uniwersytetowi Kazańskiemu. Został wówczas wybrany na honorowego członka uniwersytetu, nieco wcześniej zaś (1879) - na członka-korespondenta wydziału matematycznego Akademii Nauk. 316 Kartaszewska Warwara Jakowlewna (1832-1902) - siostra M. Maka-rowa; w domu jej zbierali się wieczorami petersburscy Ukraińcy oraz liczni literaci - Pisiemski, P. Annienkow, Turgeniew; w domu Kartaszewskich rozegrał się ostatni romans Szewczenki, jego starania o rękę Połusmakowej Łukierii, pańszczyźnianej chłopki, pokojówki Kartaszewskiej. 317 Książę Dołgorukow Wasilij Andriejewicz (1804-1868) był szefem żandarmerii i głównym naczelnikiem osławionego III Oddziału w 1856 r.; stanowisko "naczelnika wszystkich donosicieli Rosji" (słowa Hercena) zajmował w ciągu 10 lat. 318 Tupica Trofim Siemionowicz (zm. 1870) -wychowanek Liceum Nieżyńskiego. 319 Gromeka Stiepan Stiepanowicz (1823-1877) -liberalny publicysta, znany ze swych artykułów zamieszczanych w liberalnym jeszcze wówczas piśmie Russkij Wiestnik; demaskował nadużycia policji i urzędników; "burzliwie-pło- 270 mienny Gromeka" - jak nazywano go w kółkach literackich (a czasem i w prasie) za temperament i pasję jego wystąpień publicystycznych. Przedtem pracował... w żandarmerii, w latach zaś 1867-1875 zajmował stanowisko gubernatora w Siedlcach i był gorliwym działaczem na polu "jednoczenia unitów z cerkwią prawosławną", dzięki czemu otrzymał przezwisko "Stiepana Chrzciciela". 820 Wśród dekabrystów i w ogóle ludzi, którzy mieli coś wspólnego z grudniowym powstaniem nie było osoby o podobnym nazwisku. Jeden z Łomentatorów akademickiego wydania pamiętnika Szewczenki przypuszcza, że poeta ma tu na myśli dekabrystę Orżyckiego Mikołaja Nikołajewicza (1796-1861). Był on wysłany jako szeregowiec na Kaukaz, odznaczył się w jednej z bitew i dzięki zabiegom wpływowych krewnych już w 1832 r. został zwolniony ze służby z zobowiązaniem zamieszkania na wsi i zakazem wjazdu do stolicy; amnestia w roku. 1856 uchyliła wszystkie ograniczenia. 321 Krylów, młody generał, który tak bardzo nie spodobał się Sze^yczence, w notatce Łazarewskiego M. na marginesie rękopisu pamiętnika icharakteryzowany był krótko, lecz dobitnie: "znana kanalia". Prawdopodobnie był to Kr y łów Aleksander Dmitrijewicz (1821-1887), który w tych latach w randze "cywilnego" generała jako rzeczywisty radca stanu uważany był "za pracownika Ministerstwa Wojny"; jako kandydat praw Uniwersytetu Charkowskiego rozpoczął pracę w 1839 r. w charkowskim okręgu szkolnym, a w 1848 r. należał do pamiętnego w dziejach rosyjskiej prasy cenzorskiego "Komitetu 2 kwietnia". 2 lutego 1855 r. mianowany został dyrektorem kancelarii naczelnego dowódcy sił zbrojnych lądowych i morskich, znajdujących się na Krymie. Później był członkiem sądu wojskowego. 322 Mej Lew Aleksandrowicz (1822-1862) -wybitny poeta, dramaturg i tłumacz, obecnie zupełnie zapomniany. Przełożył wiersz Szewczenki Wiosenny wieczór: Wiśniowy ogród rozespany Do chaty przylgną}. Żuki brzęczą... Oracze ciągną spracowane Wieśniacze plugi - a dziewczęta Spieszą do domu rozśpiewane. Czekają swoi tam. Na niebie Gwiazda wieczorna właśnie wstaje - Córka kolację ci podaje, Matka przemówić chce do ciebie, Lecz szelma-slowik jej nie daje. Matka maleństwa swe po głowie Głaszcze, posłanie im szykuje Przed chatą. Czule je całuje. I wszystko ścichło... Tylko słowik Dziewczętom trelem swym wtóruje. 323 Kawielin Konstantin Dmitrijewicz (1818-1885) - profesor prawa cywilnego na Uniwersytecie Petersburskim, należał do najbardziej postępowych ludzi swojej epoki. Porzucił uniwersytet w 1861 r. wraz z grupą wybitnych profesorów: Kostomarowem, A. Pypinem, Stasiulewiczem i in., którzy podali się do dymisji; 271 był to protest przeciw okrutnym środkom zastosowanym przez rząd przy likwidacji rozruchów studenckich. 324 Braci Źemczużnikowów było pięciu; należy przypuszczać, że tego dnia Szew-czenko poznał Lwa Michajłowicza i Aleksieja (1821-1908), znanego poetę. 325 Leonowa Daria Michajlowna (1855-1896)-szeroko znana wówczas śpiewaczka operowa, kontralt, której głos bardzo podobał się Glince. Pozostawiła ciekawe wspomnienia. 326 Utwór nie zachował się. Prawdopodobnie zniszczył go sam autor jako nieudany. 327 Grinberg (nie Grubner) Izabella Lwowna, uzdolniona śpiewaczka salonowa, córka warszawskiego doktora, prowadząca mały salon literacko-artystyczny. 328 "Dargomyżski posiadał iście kompozytorski głos - pisze w swych wspomnieniach C. Cui, przyjaciel Dargomyżskiego. - Kilka dobrych bardzo wysokich tenorowych nut, reszta zaś słaba, brzmiąca ochryple, śmiesznie. Mimo to śpiewał chętnie, wspaniale wyrażając to, co śpiewał. Sprawiał zawsze ogromne wrażenie." W istocie Dargomyżski był nie śpiewakiem, lecz kompozytorem. 329 Kuźmin Roman Iwanowicz (1810-1867)-profesor architektury w Akademii Sztuk Pięknych, znajomy Szewczenki z czasów jego studiów akademickich. 330 Baron Klodt von Jungensburg Piotr Karłowicz (1805-1867)-utalentowany rzeźbiarz; z prac jego najbardziej znane są cztery rzeźby grupowe na Aniczkowym Moście w Leningradzie, pomnik Kryłowa w Letnim Ogrodzie, pomnik Mikołaja I na placu Isaakijewskim i pomnik wielkiego ks. Włodzimierza w Kijowie. Opinia Szewczenki o pracach Klodta nie jest obiektywna. 331 Zimbułatow Michaił Iwanowicz-podpułkownik, w latach 1842-1857 był nauczycielem rysunków. Borispolc Platon Timofiejewicz (1805-1880) - malarz, oficer artylerii w randze pułkownika; ukończył kurs Akademii Sztuk Pięknych z dobrym wynikiem. 332 Suchomlinow Michaił Iwanowicz (1828-1901) -wybitny uczony, profesor literatury rosyjskiej na Uniwersytecie Petersburskim (od 1852 r.). Od 1872 r. - członek Akademii. 333 Pomnik Mikołaja I dłuta Klodta wystawiony w roku 1859. 334 Pietrow Mikołaj Iwanowicz (zm. 1878) - dawny znajomy Szewczenki, wychowanek Instytutu Nieżyńskiego. 335 Kuroczkin Mikołaj Stiepanowicz (1830-1884) - starszy brat Wasilija Kuroczkina, z zawodu lekarz, poeta-humorysta, bibliograf i tłumacz, najbliższy współpracownik Iskry. Znajomość jego z Szewczenką wkrótce przerodziła się w przyjaźń. 336 Rękopis tego długiego wiersza Szewczenki, napisanego jeszcze w 1845 r., nie zachował się. W innym, jedynym teraz autografie, nosi on tytuł: Do zmarłych i żywych i nieurodzonych ziomków moich na Ukrainie i nie na Ukrainie moje przyjacielskie orędzie (Kobziarz). 337 Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny (duży obraz). 338 Ujemne zdanie Szewczeuki o pomniku Kryłowa dłuta Klodta tłumaczy się 272 jego artystycznym wychowaniem, które przyzwyczaiło go do uroczystej sztywności posągów, przyodziauych w antyczne togi; nie dziw więc, że intymna swoj-skość Klodtowskiego Kryłowa wydała mu się obrazą "wielkiego poety". 339 Tyranów Aleksiej Wasilijewicz (1801-1859) - malarz, wychowanek Akademii Sztuk Pięknych, w roku 1839 otrzymał godność członka Akademii; był przez pewien okres modnym portrecistą. 340 Popularny przez długi czas sklep ze sztychami przy Newskim Prospekcie. 341 l maja - dzień tradycyjnej zabawy w Ekaterynhofie (pod Petersburgiem). 342 Z prac włoskiego rzeźbiarza Piętro Tenerani (1789-1869) w Ermitażu znajduje się rzeźba Psyche, którą Szewczenko nazywa "Duszeńką", prawdopodobnie pod wpływem starego poematu I. Bohdanowicza pod tytułem Duszeńką (1783 r.), który wsławił swego autora. 343 Urządzona staraniem rosyjskiego stowarzyszenia ogrodników "pierwsza wystawa eksponatów ogrodnictwa" w gmachu Sztabu Gwardii na placu Pałacowym. 344 Prawdopodobnie Uwarow Siergiej Iwanowicz (1816-1868)-radca stanu, pracował w kancelarii państwowej. W opowiadaniu autobiograficznym Malarz Szewczenko wspomina o rodzinie Uwarowów "nie myślcie tylko, że hrabiowie - Boże uchowaj - nie latamy tak wysoko. To prosta, skromna rodzina, ale tak dobra, miła i zgodna, że daj Boże, by wszystkie rodziny na świecie były do niej podobne. Przyjmują mnie jak najbliższego krewnego". 345 Służyński Franciszek (zm. 1864) - wychowanek Akademii Sztuk Pięknych, artysta-rytownik. 346 Znakomity rytownik Utkin Mikołaj Iwanowicz (1780-1868) był nauczycielem Służyńskiego w sztuce rytowniczej. 347 "Kijowskim zdrajcą" nazwał Szewczenko Józefowicza Władimira Michaj-łowicza (1819-1889), który w latach 1842-1858 był pomocnikiem kuratora kijowskiego, a od 1857 r. aż do śmierci - przewodniczącym Kijowskiej Komisji do rozpatrywania starych akt. Zbliżywszy się w czterdziestych latach ubiegłego stulecia do szeregu ukraińskich działaczy oświatowych: Maksymowicza, Kulisza, Kostomarowa - w czasie aresztowania uczestników Stowarzyszenia Cyryla i Meto-dego odegrał w stosunku do Kostomarowa rolę prawdziwego zdrajcy: przed rewizją u Kostomarowa "po przyjacielsku" zaproponował mu, że przechowa u siebie brulion rękopisu jego "buntowniczego" utworu o federacji słowiańskiej, a następnie przedłożył ten rękopis władzom. W latach późniejszych stał zupełnie otwarcie po strome reakcji i na zawsze związał swe imię z "najwyższym rozkazem" z 18 maja 1876 r. zabraniającym posługiwania się na obszarze carskiej Rosji "narzeczem mało-ruskim"; rozporządzenie to, które na długo zahamowało normalny rozwój ukraińskiej kultury na terytorium imperium rosyjskiego, było wynikiem denuncjacji Józefowicza w stosunku do szeregu kijowskich działaczy kulturalnych; oskarżył on ich o "stopniowe, ale aktywne i systematyczne krzewienie wśród mas ludowych południowej Rosji idei samoistności narodowości małoruskiej". Nie był rodzonym, lecz stryjecznym bratem Józefowicza Wiktora Władimirowicza (1817 - 1871), zajmują- 273 cego stanowisko "ober-sekretarza I administracyjnego wydziału kancelarii lwię. tego synodu". 348 Wilboa Konstantin Pietrowicz (1817-1882) -kompozytor-dyletant,autor kilku pieśni i trzech oper: Natasza czyli wolżańscy rozbójnicy, Taras Bulba i Cyganka, z których pierwsza tylko została wydrukowana i wystawiona na scenie. Może to właśnie o niej jest mowa w dalszych notatkach Szewczenki. 349 Uroczyste poświęcenie Soboru Isaakijewskiego, którego budowę rozpoczęto 26 czerwca 1819 r., odbyło się 30 maja 1858 r.; do tego czasu wpuszczano publiczność do ukończonego już soboru tylko za specjalnymi biletami. 350 Polski dziennik Słowo, który zaczai wychodzić w Petersburgu w 1859 r. pod redakcją I. Ogryzki, został zakazany po wyjściu numeru 15; w numerze tym wydrukowany był list historyka Joachima Lelewela; mimo niewinnej treści samego listu Ogryzko osadzony został w twierdzy, gazeta zaś - zamknięta, tylko dlatego, że Wymienianie nazwiska Lelewela, jako uczestnika polskiego powstania 1830 roku, było w Rosji surowo zakazane, ponieważ on pierwszy podpisał rewolucyjny akt o pozbawieniu Mikołaja I polskiego tronu. 351 Zisserman A., znany kaukaski -działacz oświatowy, opowiadał w swych wspomnieniach: "W domu moich znajomych spotkałem dwóch znanych poetów: Bie-niediktowa i Szewczenkę. Pierwszy wywierał ongi na nas młodych wrażenie swymi górnolotnymi wierszami, i>oczami ciemniejszymi od nocy" lub "lokami wijącymi się jak węże" itp.; drugi był nam mniej znany, chociaż słyszeliśmy o jego zesłaniu, jego cierpieniach, o jego swoistej małoruskiej poezji i czytaliśmy coś niecoś w rękopisach. Ubrany był w jakiś oryginalny pół-azjatycki, pół-ukraiński strój; Taras Grigorijewicz przypominał czystej krwi Małorusa, jakich spotykamy na każdym kroku w południowo-zachodnich guberniach. Obecny na tym wieczorze Artiemow-ski zaśpiewał swym silnym basem kilka pieśni małoruskich i trzeba było widzieć, jak Taras topniał z zachwytu". 352 Hrabina Tołstoj N. dotrzymała przyrzeczenia: na początku czerwca Szew-czenko zamieszkał w małym dwupokojowym mieszkanku przy Akademii Sztuk Pięknych i pozostał tam do ostatniego dnia swego życia. 353 Mikieszyn Michaił Osipowicz (1836-1896) -utalentowany malarz i rzeźbiarz, autor niezupełnie wiarygodnych wspomnień o Szewczence (1876), występujący w powieści Leskowa Wyspiarze (1866) jako malarz Istomin. Wykonał ilustracje do Kobziarza oraz portret Szewczenki załączony do Kobziarza w wydaniu z 1860 r. Książka ta znajduje się w domu Puszkina z dedykacją na szmuctytule: "Michajle Osipowiczowi Mikieszynowi. Na pamiątkę - autor. 5 lutego 1860 r." 364 Chlebowski Stanisław (ur. 1835) - absolwent Akademii Sztuk Pięknych, otrzymał drugi złoty medal za obraz Przyjęcie na dworze Piotra Wielkiego. W 1859 r. przyznano mu pierwszy medal za obraz Imperatorowa Katarzyna II przyjmuje kozaków zaporoskich. 366 Prawdopodobnie Trocina Koustantin Jelisiejewicz (ur. 1827) - połtawski obszarnik, jeden z ziomków i przyjaciół Szewczenki, wychowanek Liceum Nieżyń-skiego. Opublikował kilka artykułów o historii sądownictwa i kwestii chłopskiej. 274 566 Luksusowa restauracja w Petersburgu. 367 Makarow Mikołaj Jakowlewicz (1828-1892) pracował wówczas w kancelarii kontroli państwowej. Wychowanek IJceum Nieżyńskiego rozpoczął pracę w Pietrozawodzku razem z Biełozierskim W., dzięki któremu zainteresowania jego poszly w kierunku ukraińskiej literatury i kultury; w latach, których dotyczy pamiętnik Szewczenki, był duszą ukraińskiego kółka; w początkach lat pięćdziesiątych współpracował z pismami Smeriemiennik i Wiestnik Geograficzeskogo Obszczestwa publikując artykuły kompilacyjne. Szewczenko poświęcił mu intymny wiersz: Baruinek zielenił się i kwitł, w którym nawiązywał do swej miłości do pańszczyźnianej chłopki Połusmakowej Łukierii. 368 Wiersz Żeligowskiego wpisany do pamiętnika Szewczenki ręką autora; po raz pierwszy wydrukowany zosta} w zbiorze Poezye Antoniego Soiey, Petersburg 1857, str. 163, pt. Do poety ludu (z bułgarskiego,) z pewnymi wariantami, a przede wszystkim bez ostatnich czterech wierszy. Należy sądzić, że pisząc swój wiersz Żeligowski miał na myśli właśnie Szewczenkę i tylko ze względu na cenzurę zataił jego nazwisko, a w podtytule powołał się na rzekomy oryginał bułgarski. 369 Jubileusz A. Gedeonowa, który w ciągu 25 lat stał na czele teatrów cesarskich, obchodzono 25 maja 1858 r. *60 Pod takim tytułem ukazał się w piśmie Polarnaja Zwiezdaw 1861 r., t. VI,. anonimowy wiersz Dziwny przyśnił mi się sen. Widocznie wiersz ten kursował uprzednio w rękopisie i ten to właśnie wiersz odczytał Szczepkin w ścisłym kółku przyjaciół. 86i Iljin Mikołaj Iwanowicz (1777-1823) - dramaturg i tłumacz, naśladowca Kotzebuego. 362 Sadowski Prow Michajłowicz, prawdziwe nazwisko Jermiłow (1818-1872) - znakomity moskiewski aktor. 368 Samojłow Wasilij Wasilijewicz (1812-1887) - aktor niemniej sławny niż Sadowski, słynął z szerokiej skali swego repertuaru i wnikliwego opracowania ról. 364 Opera G. Verdiego. 846 Poświęcony później M. Markowiczowi, wiersz ten wydrukowany by! po raz pierwszy w piśmie Russkaja Biesieda w 1859 r. DO CZYTELNIKA TEJ KSIĄŻKI Wydawnictwo prosi o nadesłanie uwag o przeczytanej książce, dotyczących jej tematu, treści, języka, wyglądu zewnętrznego, popełnionych w niej błędów i omyłek, oraz o wyrażenie życzeń, do których wydawnictwo mogłoby się zastosować w awej dalszej pracy. Adres: "Czytelnik" Biuro Studiów, Warszawa, Skr. poczt. Nr 344