Janusz Głowacki Ostatni cień Czytelnik • Warszawa 2001 Opracowanie graficzne JózefWilkoń Fotografia Autora Czesław Czapliński Redaktor Anna Wiśniewska-Walczyk Redaktor techniczny Hanna Orłowska Korekta Anna Piątkowska 1 Copyright by Janusz Głowacki, Warszawa 2001 ISBN 83-07-02851-5 Zbyszkowi Rybczyńskiemu, z którym pracowaliśmy nad filmową wersją tej opowieści Pod koniec lipca o siódmej wieczorem już od trzech godzin siedziałem w restauracji „Fiorellos" naprzeciwko Lincoln Center i zastanawiałem się, jakby poprawić swój los. Siedziałem przy jednym z dwunastu ustawionych na ulicy stolików, osłanianych przez dwanaście parasoli w błękitno-białe pasy, zaprojektowane przez sławnego francuskiego designera Jean Marie Cottarde'a. Gdzieś niedaleko tłukł się huragan Alan i powietrze było gęste od upału. Po pierwszym podwójnym scotchu pomyślałem, że warto by się przenieść do środka, gdzie musiało być chłodno i przyjemnie, ale po trzecim machnąłem na to ręką. Gdzieś tak koło ósmej szklane ściany w Metropolitan Opera ściemniały i przestały przez nie przeświecać latające człe-ko-ryby na malowidłach Chagalla. Tymczasem tłum na Broadwayu zgęstniał. Przez połyskujące perłami i brylantami pary biegnące na koncert w Metropolitan przepychali się, rozebrani do pasa, czarni chłopcy na wrotkach. Japońscy turyści, przyciskając do piersi kamery, opędzali się przed prostytutkami i transwestytami, którzy jak zawsze punktualnie o siódmej wysypali się z irlandzkiego baru na 61 Ulicy. Parę metrów ode mnie szpakowaty mężczyzna w garniturze od Armaniego, butach od Brooks Brothers i koszuli Perry Ellisa okładał pięściami budkę telefoniczną i krzyczał coś do aparatu, ale zagłuszało go poganiające się klaksonami kłębowisko samochodów. Zamówiłem kolejnego scotcha i żeby szybciej zakończyć wieczór, popiłem go Heinekenem. Szpakowaty mężczyzna po raz ostami kopnął budkę telefoniczną, rzucił na stolik koło mnie wygnieciony lipcowy numer „People Magazine" i zniknął w tłumie. Z okładki magazynu popatrzyła na mnie niechętnie twarz Johna Jeffersona Caine'a. Cały magazyn, podobnie jak wszystkie inne w tym tygodniu, wypełniały artykuły, plotki i wspomnienia o J.J.C., jego zdumiewającym życiu i zaskakującej śmierci. Od kilku lat ten największy designer wszechczasów, zwany Leonardem da Vinci naszego wieku, odsunął się nieco od świata. Na pustym w Teksasie zbudował gigantyczny zamek, poskładany z większych i mniejszych kawałków sławnych budowli i zabytków architektury. JJ.C. zamieszkał w nim samotnie ze swoją matką, żoną Sonią, paroma tysiącami służby i oddziałem ochroniarzy. I oto w zeszły czwartek świat wstrzymał oddech. 8 Zamiast rewanżowego meczu NBA, NY Knicks - LA Lakers i programu „60 minutes" o rosyjskiej mafii, wszystkie kanały telewizji nadały transmisję z nagłej i niespodziewanej śmierci geniusza. Wielki designer leżał w zaprojektowanym przez siebie w czerwcu 2005 roku, sławnym, sześciometrowym łożu z baldachimem, ubrany na tę okazję w legendarną piżamę w kolorze bizantyjskiego złota. Nad jego twarzą przygotowaną przez błyskawicznie sprowadzonego z Rzymu mistrza make-upu, Salvadore Belliniego, pochylały się setki kamer filmowych i las mikrofonów. Dwa miliardy ludzi na pięciu kontynentach w napięciu czekały na ostatnie słowo geniusza. W straszliwej ciszy słychać było tylko szlochanie Ste-vena Harrisa, wieloletniego szefa jego bodyguardów, który patrzył bezradnie, jak JJ.C. drżącą ręką sześciokrotnie próbuje podnieść do ust widelec z kawałkiem swojej ulubionej potrawy - węgierskiego gulaszu. Za szóstym razem ręka wielkiego starca opadła i okrągła kulka czerwonego mięsa potoczyła się po śnieżnobiałym dywanie, będącym wymyśloną osobiście przez Caine'a kombinacją kitajskiego jedwabiu, afgańskiej wełny i marokańskiego kaszmiru. Po czym słabnące usta wyszeptały coś, co niektórzy zrozumieli jako „fuck", a inni jako „God bless America" i największy geniusz naszych czasów na zawsze zamknął oczy. Po kilkudniowych uroczystościach pogrzebowych, spaleniu ciała wielkiego człowieka i rozsypa- 9 niu prochów zgodnie z wolą zmarłego nad teksaską pustynią, nastąpiła seria tajemniczych katastrof. Jeden po drugim eksplodowały odrzutowce linii Cai-ne'a, którymi uczestnicy żałobnych uroczystości opuszczali zamek. Sprawców nie schwytano. Początkowo posądzano o to islamskich fundamentalistów, ale żadne ugrupowanie nie przyznało się do zamachu. A pułkownik Kadafi oburzony posądzeniami przypomniał, że wszystkie jego wieczorowe kreacje, podobnie jak mundur Saddama Husajna i błękitny garnitur Milośevicia, były zaprojektowane przez JJ.C. W katastrofach zginęło parę tysięcy osób. Były wśród nich dwie supermodelki, których śmierć tuż przed jesiennymi pokazami opłakiwały miliony prostych ludzi na całym świecie. Tymczasem zapaliły się latarnie na Broadwayu, potem światła w Lincoln Center i skrzydlate postaci Chagalla znów zawirowały w powietrzu. Zamyśliłem się nad przemijaniem chwały świata, ale tylko przez chwilę. Bo mężczyzna, który usiadł przy stoliku obok, zaczął dość nachalnie wbijać we mnie podpuchnięte niebieskie oczka. Wyglądał na jakieś trzydzieści lat. Miał nogi krótkie, tułów długi, czoło wąskie, kark czerwony, nos perkaty, szare włosy zaczesane do góry z falą, policzki też czerwone, trochę obwisłe. Na pierwszy rzut oka wyglądał swojsko, ale coś się tu nie zgadzało. Bo wielkie czerwone łapy wystawały z rękawów ele- 10 ganckiej marynarki, a na krótkim owłosionym paluchu miał pierścionek z diamentem, który pobłyski-wał jak prawdziwy. W chwilę potem zakręcił się koło mnie czarnowłosy kelner z kolczykiem w uchu, jednym ruchem rozstawił mały stoliczek, umieścił na nim owinięty lnianą serwetą kubełek z lodem i litrową flaszkę Chopina. W ślad za nimi nad stolikiem pochylił się mój sąsiad. - Sądząc po twarzy pan rodak? - zagadnął. Kiwnąłem głową, a on sapnął z ulgą i opuścił się na krzesło. - Na imię mam Kuba - powiedział. I o wiele za mocno uścisnął mi rękę. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu, potem dźgnął paluchem okładkę magazynu. - Wpadło może panu coś w ucho o loterii Caine'a? Pytanie nie miało sensu. Wszystkie kanały telewizji od paru miesięcy bez przerwy zajmowały się tą loterią. Wiedział o niej cały świat. Dla porządku przypomnę najmłodszym czytelnikom, że jednym z największych osiągnięć J.J.C., które ugruntowało jego sławę i fortunę, było wykreowanie i ofiarowanie mężczyznom na całym świecie niezależnie od religii, koloru skóry i przekonań politycznych obcisłych majtek z królewskiej bawełny. Majtek, które - jak zgodnie podkreślali wszyscy krytycy mody - raz na zawsze wydobyły męskie pośladki z anonimowości. Do każdej pary dołączona była pięcioletnia gwarancja i bilet na loterię. Zwycięzca miał otrzymać tuzin legendarnych majtek z dedykacją, a 11 także roczną posadę dozorcy w zamku z pensją dwieście tysięcy dolarów miesięcznie. Trudno się dziwić, że posada ta stała się przedmiotem marzeń nie tylko setek tysięcy najbardziej obiecujących młodych Amerykanów, ale także milionów nielegalnych imigrantów, od kilku pokoleń czekających na zieloną kartę, zezwalającą na stały pobyt w Stanach Zjednoczonych. A nagrodzony Pulitzerem za cykl esejów o modzie na Bliskim Wschodzie John Freeman napisał w „New York Timesie", że loteria Caine'a to symbol demokracji i urzeczywistnienie American Dream. Losowanie odbyło się w Waszyngtonie jako najważniejszy punkt obchodów Święta Niepodległości. W dzień później niespodziewanie umarł Caine i zapewne dlatego osoba zwycięzcy nie uzyskała należytego rozgłosu. Szczerze mówiąc, nie byłem nawet pewien, kto wygrał. - To byłem ja - mężczyzna, który przedstawił się jako Kuba, wychylił szklankę Chopina i wprawnie nalał sobie nową. Oszust albo wariat, pomyślałem, popijając piwem swoją działkę. Uśmiechnął się gorzko, jakby czytał w moich myślach, i pokiwał głową. - Widzę, że mi pan nie wierzy. Czy w takiej sytuacji pozwoli pan, że mu opowiem historię swojego życia? Co było robić? Kiwnąłem głową i nalałem sobie nową szklankę. 12 Opowieść Kuby Z góry zastrzegam, że nie posiadam odpowiedniego wykształcenia i nie podejmuję się tak pięknie wylać moich myśli, jak to robią nasi wielcy poeci, pisarze, reżyserzy filmowi czy autorzy książek naukowych. Zaznaczam tylko, że przechodziłem koleje losu. Żeby nie być gołosłownym, powiem, że w wiosce Zarzecze pod Włoszczową, gdzie ujrzałem światło dzienne, było nas sześcioro rodzeństwa. Mój ojciec był postawnym kowalem i nie odmawiał sobie zachcianek. Żyliśmy w takiej biedzie, że jak skończyłem pięć lat, wszystko, co dostałem na urodziny, to był patyk do pasania krowy. Zaraz potem matka zapowiedziała, że na listopad spodziewa się choroby. Ostrzegła ojca, żeby przestał się bawić na wesoło, tylko pomyślał poważnie, bo będzie jedyną głową rodziny. Ale było już za późno, bo ojciec się dawno zepsuł i roz-próżniaczył. W listopadzie zgodnie z obietnicą matka się położyła do łóżka. Jej choroba rozwijała się, aż doszła. A zaraz po pogrzebie ojciec całą naszą szóstkę poroz-dawał. Nie wiem, jak reszta, ale ja trafiłem do dalekiej ciotki w Kielcach. Jej mąż był komunistą, ale tylko parę tygodni, bo zginął pod końską platformą. Sama ciotka pracowała w branży prostytucyjnej. Dzięki iałem sposobność zapoznać się z ciekawymi 13 ludźmi różnej marki. Przez samą ciotkę byłem lubiany pod każdym względem i otrzymałem od niej wychowanie moralne i umiłowanie przyrody. Ponadto, stały klient, Włosiak Antoni, z zamiłowania nauczyciel, poinformował mnie nieodpłatnie, jakie książki trzeba czytać, żeby nie błądzić na oślep po ścieżkach życia. Tak więc żyłem, opływałem i jadłem tak na co dzień, jak wielu nie pozwala sobie od święta. Mój los zrobił się nie do pozazdroszczenia dopiero, kiedy po upadku komunizmu podniósł się poziom usług. Bo z dnia na dzień ciotka zaczęła tracić klientów, zarabiać tyle co nic i jadać niezdrowo. Wtedy z płaczem zdecydowała się wysłać mnie do pracy przy budowie osiedla. Mimo ambicji, wrodzonej inteligencji i smykałki, na budowie jako niepiją-cy trunków byłem przez współtowarzyszy źle traktowany. Aż do dnia kiedy się z wyrachowania upiłem na śmierć i życie i dopiero wtedy przestałem być dla nich komunistą i chamem. Równocześnie z moją pracą szła nielegalna emigracja do Ameryki. Brat Majstra, który miał na Brookly-nie drugiego brata, jechał tam przez Kanadę. Do Kanady można było dostać wizę dosyć nawet łatwo, a do Ameryki, jak pan na pewno wie, już dużo trudniej. Krótko mówiąc, żeby nie przeciągać, dałem się namówić, pożegnałem ze łzami w kolejności najpierw osobiście ciotkę, a potem listownie resztę rodzeństwa, z którym nie miałem kontaktów, i wyruszyłem legalnie w drogę do Toronto. A stamtąd po cichu, za łapówkę, TIR-em kanadyjskim do Ameryki, okrakiem na krowach, z walizkami w ręku. Droga była ciężka i długa. Ponieważ rogacizna była zbita ciasno w ilości 80 sztuk, bagaży nie można było kłaść na podłodze, boby zostały jak nic rozdeptane. Po dwóch godzinach wyciągnęły nam się ręce, a po czterech zaczął się, zwłaszcza u kobiet, płacz i zgrzytanie zębów. Było zimno, ale kiedy poprosiłem sąsiada na krowie obok, który wiózł cztery litry i sam popijał, aby udzielił mi kieliszek wódki, bo cierpię dreszcze, odmówił, że wiezie na prezent. Zresztą bydełku też nie było lekko, bo całą drogę ryczało. Na granicy policja imigracyjna nawet do TIR-a nie zajrzała i w miejscowości Buffalo nasza gromadka osiemnastu chłopa i cztery baby z radosnym płaczem ucałowała ziemię amerykańską. Z początku wybuchła krótka awantura, bo jeden z naszych nie wytrzymał po drodze i urżnął krowie ucho na portmonetkę. Ale to tam pierwsze koty za płoty. Nie będę się panu spowiadał z pierwszych lat w Ameryce. Powiem tylko, że jechałem za ocean pełen fantastycznych marzeń, zaczerpniętych z literatury fikcyjnej, a Ameryka nie okazała się dla nas ani matką, ani nawet ciotką. Z samego początku po przygodach dotarliśmy na Greenpoint. Tam Amerykański Brat Majstra za pieniądze przerabiał ludzi na Amerykanów ubraniem i strzyżeniem. Był chytry, nie miał wstydu i kłamał le- 14 15 piej niż adwokat, a jego obie siostry czerpały korzyści prowadząc szkołę języka angielskiego dla Polaków, przy czym uczyły nie mową, tylko mimiką. Do tego odnajmowały pokoje umeblowane materacami przy ulicy Nassau, niedaleko rogu Greenpoint Ave-nue. Pracując przy remontach spaliśmy pokotem, mając na dziewięciu tylko jedną patelnię na jajecznicę, która w końcu zarosła, odmówiła posłuszeństwa i przestała smażyć. Ale właśnie wtedy rzeczy przybrały obrót. Amerykański Brat Majstra, nosząc się z zamiarem ożenku, chciał się pokazać i zakupił jedną parę ozdobnych majtek z loteryjnym biletem. Potem, jako że odstąpił od projektu, mimo iż się wykręcałem, wcisnął mi na siłę majtki, zamiast zapłaty za dzień robocizny na budowie. Już mówiłem, że ten Brat był na-bieracz, po którym się można było wszystkiego spodziewać. Kiedy wyszło na jaw, że te majtki wygrały główną nagrodę, najpierw chciał mnie z nich obrabować wywijając nożem. A kiedy przyjechała telewizja i zaczęła mnie filmować, ze złości targnął się na siebie, zresztą nieskutecznie, bo nie namydlił stryczka i się wymsknął. Reszta kolegów podzieliła się na dwie grupy, takich, co mnie chcieli poderżnąć, i drugich, co mi się bez litości przypochlebiali. Otrzymałem też kilka nachalnych propozycji małżeńskich i co wracałem do domu, na materacu czekała w gotowości jakaś rodaczka. Zaraz po mojej wygranej pan Caine zamknął po- 16 wieki. Pomyślałem, że wszystko przepadło, Bóg dał, Bóg wziął, a koledzy odetchnęli i się ze szczęścia upili. Ale nie tak prędko, bo proszę, przed siódmą z rana na ulicę Nassau zajechała biała limuzyna, a w środku czarny szofer z wykrochmaloną koszulą i biletem pierwszej klasy. Ulica się zleciała. Koledzy z nienawiści zrobili flaszkę, a ja obwiązałem walizkę sznurkiem, i w drogę. Lot do zamku miałem niespokojny przez to, że byłem za jedynego pasażera, w związku z czym tańczono koło mnie, wypytywano i nie dano uciąć drzemki. Osobiste lotnisko pana Caine'a było nie za duże, na jakieś góra sześć samolotów, ale zadbane. Po wylądowaniu przeprowadzono mnie do sali sklepionej, odmalowanej pięknie jak w kościele. Następnie według przepisów przepuszczono przez rentgen moją walizkę, w której miałem to, co mężczyzna w stanie kawalerskim powinien zabrać, jak się szykuje do objęcia dozorcostwa, czyli dwa kilogramy suchej kiełbasy, parówki, litrowego Chopina, skarpetki na zmianę, Matkę Boską Częstochowską, szczęśliwe majtki, ekstra koszule, grzebień, lusterko, maszynkę do golenia z zapasem, młotek, gwoździe i pułapkę na myszy typu gilotynka. Po sprawdzeniu walizki celnik kazał mi się położyć na taśmie i, zresztą z całym szacunkiem, osobiście włożył mi palec w rękawiczce w tyłek. Po szczęśliwym zakończeniu kontroli, stanowisko przyjazdowe zostało zwinięte i cała obsługa ustawiła się w kolejce do odlotów, która ciągnęła się dłu- 2-Ostatni cięć 17 gim wężem, szumiąc, hucząc i hałasując. Kotłowało się w niej trochę ekstra eleganckich gości, ale przeważali muzycy i kelnerstwo, czysto egzotyczne, któremu w walizkach i kieszeniach brzęczała zastawa. Co gorsza, poniektórzy dźwigali obrazy w ramach, fotele, kolumny małe z czarnego marmuru albo w kilku ozdobne kanapy. Nie wiedziałem, jak mam reagować, bo złodziejstwo rzucało się w oczy, a z drugiej strony nie objąłem jeszcze oficjalnie ciecio-stwa. Na wszelki wypadek opuściłem się na skórzany fotel i pomyślałem, że najlepiej udawać głupiego. Najpierw podniosłem oczy na sufit, na którym brodaty chyba Pan Bóg wygrażał paluchem, przeżegnałem się, udałem, że śpię i zasnąłem. Obudziło mnie szturchanie. Obok stała dorodna kobieta, która się przedstawiła jako kucharka. Miara pięknie owłosione nogi, pod służbowym fartuchem huśtały się puszczone luźno balony, w jednym ręku ściskała talerz zupy fasolowej, a wolnym łokciem mnie szturchała. Coś w niej było ujmującego za serce i mogę uczciwie przyznać, że od pierwszego wejrzenia zaczęła na mnie oddziaływać. Ona zresztą też przewracała oczami. Jak się okazało, widziała mnie przez chwilę z daleka w telewizji, ale żeby z bliska, to tak sławnej osobistości jeszcze nie oglądała. Znaczy, poza panem Caine, ale to było dawno i nieprawda. Wyglądała opalona, jakby wróciła z wakacji, ale się zaraz wyjaśniło, że nie o to chodzi, a opaleniznę ma po rodzicach, jako że pochodziła oryginalnie z miejscowości Juarez nad rzeką Rio Grandę przy samej granicy Meksyku z Teksasem. Jedząc ze smakiem zupę, trochę dla mnie ostrą, ale konkretną, żeby nie tracić czasu, wypytywałem kucharkę, czy coś jej w ucho nie wpadło. Ale wiedziała tylko tyle, że nic nie wiadomo, jest bałagan, wszyscy się zwijają, a ja chwilowo mam się udać do matki pana Caine'a, czyli Starszej Pani Caine, od której mam zafasować czek. Zapytała też otwarcie, z ujmującą szczerością, czy chciałbym, żeby mi opowiedziała swoje życie. Z uprzejmości i dla zabicia czasu powiedziałem, że oczywiście i że tak. Ale zanim wzięła oddech, do poczekalni wjechał bez wahania mimo lakieru na podłodze czerwony samochód, chyba nawet może i rolls-royce. Za kierownicą zamiast Murzyna siedział młody, ale mało uprzejmy szofer, który wrzucił byle jak moją walizkę do bagażnika. Był ubrany z igły, przylizany na gładko, a oczy mu się świeciły jak pochodnie. Pożegnałem się naprędce. I już za chwilę pędziliśmy po chodnikach, parkietach, asfaltach, a nad nami przygrzewało neonowe słoneczko, które wolniutko przesuwało się po suficie udającym niebo tak sprytnie, że się można było nabrać. Zagadywałem do szofera, jak to się dziwnie plecie, że pan Caine umarł, a jego matka ciągle żyje, i zapytałem, czy ona sama jest ludzką kobietą, ale przenicował mnie takim wzrokiem, że przestałem się od- 18 19 zywać. Za to, co prawda, to prawda, jechał fachowo i z drygiem. Przelatywaliśmy obok muzeów chyba, restauracji pozamykanych, mimo wczesnej pory, piramid znanych z telewizji i McDonald'sa zabitego deskami na głucho. Przy jakiejś kolumnie, na pewno sławnej, poprosiłem, żeby przyhamował i mi trochę objaśnił. Ale się nawet nie spojrzał. Raz i drugi po nasypie koło nas przejechało się metro, całe pomalowane jak w Nowym Jorku, puste w naszą stronę, ale rozwrzeszczane i zapchane do ostatniego, z wiszącymi za oknem, w przeciwną, czyli na lotnisko. Ni stąd, ni zowąd podrzuciło samochodem i ogłuszył nas wybuch. Zapytałem, co to może oznaczać, bo jako cięć to i owo muszę wiedzieć, żeby się nie pogubić i nie wyjść na głupiego. Ale szofer tylko splunął, przeżegnał się, ucałował medalik na szyi i tyle. Pomyślałem, że jest on chyba raczej na pewno Włochem albo Hiszpanem, albo z Francji, Anglii, Rosji, Bułgarii, Rumunii czy Niemiec, bo te narody nie lubią Polaków. Dla odmiany pogrążyłem się w marzeniach o pięknie zbudowanych nogach kucharki. Niestety, nie mogłem myśleć za długo, bo przyhamowaliśmy na dobre przed nasypem, po którym raz wolniej, raz szybciej huczało metro. Dalej jechać nie było jak z powodu awarii drogi. W rzeczy samej, ze środka jezdni sterczało coś jakby ogon od samolotu, dach nad nami był rozbity, pod butami pękało szkło i przeświecało prawdziwe niebo, zachmurzone i szare, z odłażącymi kawałkami przydymionych chmur. Szofer machnął, że mam się za nim drapać na nasyp. Chciałem wziąć walizkę, ale kazał, żeby zostawić. No to przeleżliśmy po szynach, znowu przepuściliśmy metro i trafiliśmy prosto do kina na dobre tysiąc osób. Z tym, że nie było ani kasy, ani bileterów, ani zdjęć, ani nawet plakatu. A w środku całej sali ani jednego krzesła, tylko inwalidzki fotel na kółkach, za to z przyczepą, a na fotelu jeden pojedynczy widz, dla którego wyświetlano cały film. Od razu coś mnie tknęło, że to może Starsza Pani Caine. Bo pięknie na czerwono ubrana i obwieszona złotem i brylantami, siedziała sobie niczym książę, rozparta, podłączona rurkami i przewodami do przezroczystej szafki, też na kółkach. W szafce, jak się szybko pomimo kinowego półmroku zorientowałem, zamontowane były chyba sztuczne nerki, płuca, wątroba i raczej serce. Bo gołym okiem było widać bicie. A w samych rurkach cały czas kipiało albo bulgotało raz wolniej, a raz szybciej i latały pęcherzyki. Natomiast sama Starsza Pani Caine, mimo zaawansowanej długowieczności, gasiła pragnienie koniakiem z największego kieliszka, jaki widziałem w życiu. I nawet bez okularów patrzyła się na starszego mężczyznę, który ledwo co się ruszał po ekranie. Miał głowę łysą jak jajo, łaził po pałacu jak mucha w smole i niszczył lustra laską. Aż dopiero wyciągnął się na dobre na łóżku i się światło zapaliło. Starsza Pani Caine chusteczką przecierała oczy. 20 21 Może jej było szkoda luster, może żałowała paralityka, że tak łazi samotnie po zamku? A może była ogólnie chora na nostalgię? Tak jak babka Brata Amerykańskiego Majstra z Greenpointu, która całymi dniami siedziała w oknie i bez mrugnięcia patrzyła na ulicę Kent, czy kto nie idzie. Zresztą, co to można wiedzieć o drugim człowieku. Tymczasem Starsza Pani Caine machnęła ręką, żeby iść za nią, i odjechała wózkiem z doczepą, który miał takie przyspieszenie, że ledwo nadążyłem. Wbiegłem do pokoju obok i mnie zatkało, bo każdy mebel udawał drapieżnika-zwierzaka, tak że się można było nastraszyć, a pośrodku biła fontanna z czarnego łabędzia i buzował ekspres na kawę w kształcie kota. Na ścianach nie było wolnego miejsca, tylko obraz na obrazie i to w ilości większej niż w japońskim banku na Manhattanie, gdzie w ramach fuchy miesiąc temu pucowałem podłogę. Starszy wiekiem kelner w zielonej marynarce z czerwonymi epoletami i siwą głową nalał nam z ulgą kawy. Ale kiedy poprosiłem o coś mocniejszego, nawet się nie spojrzał, tylko złapał za swój bagaż i w nogi. Myślałem, że też się spieszy na samolot, ale nie, bo za chwilę się wrócił z jeszcze jednym młodszym, ubranym na żółto jak kanarek, i na oczach, otwarcie zaczęli składać jakieś malowidło w trzech częściach pełne zwierząt, golasów, diabłów, pożarów i Bóg wie czego. Obwinęli je w koc w kratę, może chyba nawet ze szkockiej wełny, i dali nogę. Jako świeżo przybyły zapytałem się Starszej Pani Caine, jakie tu ogólnie panują porządki. Znaczy, czy mam ich gonić i odbierać, bo to było jawne złodziejstwo, czy co? Ale uspokoiła mnie, że co tam, niech sobie lepiej biorą, jak ma się zmarnować, a pilnowanie i remonty nie należą do moich obowiązków, które są honorowe. Rozkazała mi usiąść na fotelu udającym miśka i od razu na kolana władował mi się biały pudełek. Nic mu za to nie zrobiłem ze strachu, że to może być jakiś ulubieniec. Kelnerzy wchodzili i wychodzili, zdejmując, obrywając albo wycinając z ram, aż nareszcie ukłonili się, i tyle ich było widać. Tymczasem na fotelu zaczęła mrugać czerwona lampka. Włączył się sygnał alarmowy i Starsza Pani Caine przypomniała szoferowi, że już najwyższy czas, żeby wymienić w niej filtry. Szofer, mrucząc coś pod nosem, zabrał się za otwieranie apteczki, a przy okazji, niby przypadkiem, kopnął mnie w nogę. Zagryzłem zęby, że to niby nic, a Starsza Pani szepnęła mi do ucha, żebym się szoferem nie przejmował, bo to jest Włoch - czyli że miałem rację - zazdrosny jak diabeł i humorzasty. Powiedziałem uprzejmie, że to nic nie szkodzi, a ona zwierzyła się poufnie, że ten biedny chłopak z Sycylii od lat się w niej kocha, akurat dzisiaj znowu się jej oświadczył i jest wściekły, bo mu odmówiła. A odmówiła, bo jemu tylko seks w głowie. Wtrąciłem smutno, że przy dobrobycie zamiera 22 23 rozwój umysłowy i kulturalny. Chętnie się zgodziła i zapytała, jak mi się w Ameryce, a zwłaszcza w zamku, podoba, bo po akcencie poznała, że jestem przyjezdny cudzoziemiec. Odpowiedziałem, że w Ameryce, jak jest dobrze, to jest lepiej niż w Polsce, a jak źle, to gorzej. A zamek jest największy z tych, co widziałem. Szofer wymieniał filtry w sztucznych narządach, a Starsza Pani Caine zapytała grzecznie, czy może mi opowiedzieć swoją historię. Nie wypadało odmówić starszej kobiecie, chociaż miałem uwagę rozproszoną przez kelnerów, którzy znów wrócili i coś tam wycinali, oraz przez szofera, który lał na oko do probówek i hałasował filtrami. Tymczasem Starsza Pani Caine zapaliła marlboro light, zaciągnęła się, aż pociemniało w rurkach, i zaczęła opowiadać. Opowieść Starszej Pani Caine Urodziłam się w mieście Chicago na rogu George'a Washingtona i Milwaukee. Byłam ładnym dzieckiem, a dookoła nic, tylko bieda z nędzą i hołotą. Matka była krawcową, tyle że pracowała w pralni odnajmując w północno-zachodnim rogu stolik z maszyną typu sin-ger. Nie tyle szyła, co reperowała, skracała, poszerzała, zwężała i płakała. Płakała bez przerwy, kiedy miała powód i bez powodu. Płakała, kiedy jej brat zginaj na wojnie, kiedy mój ojciec powiedział, że ją kocha i się oświadczył, kiedy była ciężka zima, a w Chicago są zawsze ciężkie zimy, i kiedy było piękne lato. Płakała, dwudziesty szósty raz oglądając Gretę Garbo jako królową Krystynę, kiedy oddawała klientowi poszerzone spodnie i kiedy ojciec okradł stację benzynową, na której pracował, i uciekł z inną kobietą. Ja nie mogłam zrozumieć, jak ona z takimi czerwonymi oczami w ogóle trafia nitką w igłę. A właściciel pralni, zanim ją wyrzucił, przestrzegał, żeby przestała płakać, bo odstrasza klientów. Ale nic nie pomogło, bo dalej płakała. Płakała, kiedy umierała, i płakała nawet po śmierci. Siedziałam przy jej łóżku i lekarz kręcił głową, że to chyba niemożliwe, ale łzy się jej po policzkach jednak toczyły. Teraz zdradzę panu sekret. Otóż właśnie wtedy, w godzinę jej śmierci, przysięgłam sobie, że nie będę nigdy w życiu płakać, choćby nie wiem co, i słowa dotrzymałam. Zresztą dlatego, mimo że nie jestem już taka młoda, jak pan na pewno zauważył, moja skóra jest gładka jak aksamit i nie mam ani jednej zmarszczki. Tak więc, nie płakałam, kiedy mając trzynaście lat, zamiast chodzić do szkoły, zaczęłam pracować jako pomywaczka w paskudnej knajpie, która się nazywała „Bar Ostatniej Szansy" i była otwarta do czwartej nad ranem. Nie płakałam, kiedy starszy kucharz i dwóch młodszych kelnerów zwabiło mnie do spiżarni i gwałciło na zimnie przez ponad trzy godziny. 24 25 Zresztą trudno im się było dziwić. Byłam wyjątkowo piękną dziewczynką. Miałam piersi jak wykute z marmuru, tyłek jak dzwon, a w talii byłam cienka jak osa. Matka od początku smarowała mi głowę naftą, żeby odstraszyć wszy, i chyba dlatego miałam włosy czarne jak skrzydła kruka i tak gęste, że fryzjer, który też później mnie gwałcił, złamał na nich żelazny grzebień. Zaś moje oczy były niebieskie jak niebo. Ale wracając do tematu, nie płakałam, nawet kiedy awansowano mnie na pomocnicę kucharza i musiałam godzinami siekać cebulę, nie płakałam z radości, kiedy diabli wzięli STAREGO. Ani parę dni temu z żalu, że umarł mój jedyny ukochany syn. Dzisiaj, jak pan może zauważył w kinie, płakałam pierwszy raz w życiu, zresztą zupełnie nie wiem, dlaczego. Ale, ale, czy wspomniałam już, że byłam wyjątkowo piękna? Więc oczywiście poza gwałceniem otrzymywałam także propozycje małżeńskie. Oświadczyło mi się sześciu kelnerów, dwóch wykidajłów, czterdziestu stałych gości i jeden poeta. Wszyscy podrzucali do kuchni kwiaty, zapraszali mnie do swoich biednych mieszkań i próbowali przedstawiać swoim biednym rodzinom. Zamiast tego, po pracy i w wolne dni, włóczyłam się sama po najelegantszych dzielnicach Chicago. Wystawałam przed szybami superrestauracji. Wdychałam zapach cygar, perfum, dobrego jedzenia i benzyny z najdroższych samochodów, a z koszy na śmieci wyciągałam stare gazety. Potem biegłam do mojego pokoiku i przy świecy czytałam towarzyskie kroniki o balach, sukniach, wyścigach, romansach, samobójstwach. Zasypiając wsuwałam sobie gazetę pod nocną koszulę i przytulałam do brzucha, ale tak, żeby drapała. Zwierzę się panu teraz jeszcze z jednej tajemnicy. Otóż ja zawsze wiedziałam na pewno, że należy mi się coś więcej, bo jestem ładniejsza, lepsza i wrażliwsza od hołoty. Ale problem polegał na tym, jak to hołocie wytłumaczyć, skoro jest tylko hołotą, i nic do niej nie dociera. A znów do inteligentnego towarzystwa, które by oczywiście się od razu na mnie poznało, poza burdelem nie było praktycznie dostępu. Ale zaciskałam pięści, modliłam się i wierzyłam, że piękno i uczciwość zostaną nagrodzone, a los się do mnie uśmiechnie. I rzeczywiście, najpierw bogata wdowa, której mąż utopił się razem z Titanikiem i u której sprzątałam dwa razy w tygodniu, miała wylew i w związku z tym przyjęła mnie na stałe do opieki, z mieszkaniem. Wtedy już wiedziałam na pewno, że Bóg nade mną czuwa, i z miejsca wymówiłam w „Ostatniej Szansie". Zaraz potem wdowa wysłała mnie na swój własny koszt do wieczorowej szkoły pielęgniarskiej. Była kobietą wykształconą wszechstronnie do tego stopnia, że prenumerowała ilustrowane magazyny z całego świata. Mogłam wreszcie przestać grzebać w śmietnikach i kiedy dobry Bóg postawił mi na drodze STAREGO, byłam przygotowana tak, że lepiej nie można było. A było to tak: W pogodny dzień listopadowy, pamiętam to jak 26 27 dziś, i łagodne słońce, i deszcz opadających liści. No więc w taki właśnie dzień pchałam wózek z moją do połowy sparaliżowaną pracodawczynią w stronę/ parku. Nagle zza rogu Alei Lincolna Abrahama i j Georg'a Washingtona wolniutko wysunął się ten naj-1 dłuższy na świecie, złocisty rolls-royce z przyciemnionymi szybami. Stanęłam jak wryta i straciłam od-! dech, ale tylko na chwilę, bo zdjęcia tego rolls-roy-; ce'a z numerem jeden na tablicy rejestracyjnej widy-(j wałam setki razy na pierwszych stronach każdejf kroniki towarzyskiej, dobrze wiedziałam, kto nim| sobie jedzie, i zrozumiałam, że niebo daje mi znak.| Spociłam się, dostałam dreszczy, kurczy żołądka, i dygotania nóg, szczękania zębów i czkawki, bo zro- j zumiałam, że albo teraz, albo nigdy. Zaczekałam, aż i samochód zrówna się z nami, przeżegnałam się, z mknęłam oczy i skoczyłam z wózkiem pod koła. Bóg nade mną czuwał, bo samochód jechał wolno i uderzenie nie było silne. Ale i tak i ja, i moja pracodawczyni wylądowałyśmy na jezdni. Ona z krzykiem i złamaną ręką, a ja z obtartą nogą. Szofer w liberii takiej samej, jaką mają ci dwaj kelnerzy, którzy w tej chwili kradną czarnego Goyę, wyskoczył z awanturą. Aleja się podniosłam, jego odtrąciłam i, popychana przez przeznaczenie, podeszłam do przyciemnionego okienka. Właśnie się otwierało i ukazała się w nim łysa głowa STAREGO. Twarz miał przekrwioną, a lewa strona opadała mu na dół razem z okiem, wybałuszonym i też przekrwionym, a warga, z któ- rej kapała ślina, wisiała prawie do brody, tak że cygaro trzymało się po prawej i to ledwo, ledwo. Zakochałam się w nim od razu. Stałam i gapiłam się na niego, a on patrzył na mnie i jakby mnie wyceniał. Czy mówiłam już, że byłam wyjątkowo piękna? Miałam piętnaście lat i piersi jak wykute z marmuru. Zresztą niech pan sam dotknie. Drugą też. Przyzna pan, że nawet teraz nie można im wiele zarzucić. Na pewno zwrócił pan też uwagę na moje nogi, jakie są długie i cienkie w pęcinie. Wtedy krew kapała mi z lewej. Moja pracodawczyni coś tam na jezdni krzyczała, ale ja nie słuchałam, tylko patrzyłam. Wspomniałam zapewne, że miałam wielkie niebieskie oczy. Patrzyłam i myślałam o tych wszystkich kobietach pięknych i bogatych, które za nim szalały, o tych wszystkich jego gazetach, co pisały całą prawdę, bankach, które miał na własność, że o mało nie został gubernatorem, i o jego legendarnym zamku, który oczywiście nie wytrzymuje porównania ze wspaniałością pałacu, w którym teraz jesteśmy. Tak więc patrzyłam, patrzyłam, tak że od tego patrzenia oczy zaczęły mi łzawić, prawie tak, jak mojej matce. A w myślach powtarzałam tylko trzy słowa: Boże, dopomóż sierocie. Przyznam się panu, że już myślałam, że wszystko na nic, że nic nie wypatrzę, kiedy STARY wyjął cygaro, otarł ślinę z wargi i zabełkotał to jedno cudowne „wsiadaj". Domyśla się pan zapewne, co zrobiłam? Ma pan rację. Zostawiając za sobą czołgającą się po jezdni 28 29 pracodawczynię i całe dotychczasowe życie razem z sukniami i schowanymi pod podłogą oszczędnościami, wsiadłam jak zahipnotyzowana. Pomyślałam: niech się dzieje, przeżyję wielką miłość albo chociaż popatrzę. A mówię to panu, młody człowieku, po to, żeby pan wiedział, jak ważna w życiu jest szybka decyzja. Oczywiście, nie twierdzę, że nie byłam odrobinę rozczarowana, kiedy STARY bez żadnej wstępnej rozmowy zgwałcił mnie w samochodzie. Nawet nie zdejmując spodni, a tylko rozpinając rozporek. Kucharz, obaj kelnerzy i fryzjer jednak się do tego rozbierali. W zamku też spodziewałam się więcej życia. To olbrzymie bogactwo po prostu się marnowało. Na próżno kładłam STAREMU na łóżku telegramy z zaproszeniami, niepotrzebnie przyjeżdżali goście i dziennikarze. STARY, odkąd rzuciła go żona, nikogo nie wpuszczał i nigdzie nie jeździł. Dniem i nocą tłukł się po zamku w piżamie, rozbijał weneckie zwierciadła, natychmiast wymieniane na nowe, rzucał we mnie tacą z jedzeniem i traktował tak, jak za pierwszym razem w samochodzie. Myślę, że gdzieś tak po roku, mimo że jestem kobietą sentymentalną i obsesyjnie wierną, jednak zaczęłam bardzo powoli przestawać go kochać. To było oczywiście bardzo smutne, ale tak czy inaczej, zamek był zamkiem, a nie „Barem Ostatniej Szansy". Postanowiłam, że wszystko wytrzymam i zaszłam z nim w ciążę. Kiedy się dowiedział, wściekł się tak, że myślałam, że mnie zabije. Nie dał mi ani grosza i kazał się wynosić. Kiedy brama zatrzasnęła się za mną i schodziłam z góry z wielkim brzuchem i małą walizką, czułam się jak wygnana z raju, ale ciągle nie płakałam, tylko wróciłam do Chicago. Moja dawna pracodaw-czyni była już sparaliżowana od góry do dołu. Miała też nową pielęgniarkę, moje rzeczy były wyrzucone, a podłoga wymieniona. No to wróciłam do pracy w „Barze Ostatniej Szansy". Znów zaczął się ten brud, nędza i chamskie dowcipy. Ze zmęczenia wygadałam się jednej pomywaczce, że brzuch pochodzi od STAREGO, i ona to rozgadała. Nie uwierzył nikt, a hołota zaczęła dokuczać. Kiedy urodził się mały Caine, wysłałam STAREMU wiadomość, ale nawet nie odpowiedział. Więc moją jedyną radością stał się śliczny jak dziewczynka synek. Boże, jak on uwielbiał szycie. Przesiadywał ze mną w kuchni, nie spał, nie jadł, nie pił, tylko szył i szył i w dzień, i w nocy, może to po babci? Od znajomego krawca dostawał ścinki i kroił fastrygo-wał, i obrzucał dziurki. Kiedy miał pięć lat, STARY sobie o nas przypomniał. Przed knajpą zahamował rolls-royce, hołota otworzyła usta, a ja po raz drugi w życiu nie zabrałam ze sobą nic. Zrzuciłam tylko na podłogę fartuch, drewniane sapogi, splunęłam na wszystkich i wsiadłam. A mój malutki Caine - wymyśliłam mu to nazwisko, bo było podobne do nazwiska ojca - zabrał tylko poduszeczkę z igłami i parę kłębków nici. 30 31 Bałam się, że STARYbędzie nam dokuczał, ale stało się coś gorszego. On się od pierwszej chwili w Cainie zakochał, a mnie nie chciał widzieć na oczy. On mi ukradł moje dziecko. Za mojego małego cudownego dzieciaczka dostałam jeden pokój, jedną pokojówkę, trzy posiłki dziennie i nieograniczony dostęp do alkoholu. Cierpiałam, ale jak się pan zapewne domyślił, jeśli słuchał pan uważnie mojej opowieści, nie płakałam. STARY urządził w zamku wielką salę kinową. Oczywiście nie tak wspaniałą, jak ta, w której mnie pan spotkał. Kazał tam ustawić dwa fotele, tylko dwa! I godzinami oglądał z moim małym „Królewnę Śnieżkę". Boże, jak on go rozpieszczał. Kiedy Caine nie chciał iść do szkoły, sprowadzał mu samolotami nauczycieli francuskiego, rysunków i kroju z Paryża, Rzymu i Londynu, co tydzień nowych. Mój synek uwielbiał malarstwo, a STARY, jak pan na pewno słyszał, miał tę swoją legendarną kolekcję. Ulubionym zajęciem małego stało się wycinanie kawałków płótna z obrazów Michała Anioła, Tycja-na, Velazqueza i Rembrandta, i szycie z nich sukni wieczorowych i szlafroków. STARY pozwalał mu na wszystko, a mój mały miał fantastyczne wyczucie koloru i niewiarygodny talent do kompozycji. Uwielbiał przebierać się za dziewczynkę. Był tak śliczny, kiedy wkładał długie czarne pończochy i podwiązki. Sam wyhaftował sobie na nich różyczkę. Już wtedy nie miałam wątpliwości, że czeka go porywające życie designera. Oczywiście, nie zamierzam panu opowiadać całego dzieciństwa mojego małego wielkiego artysty. Na ten temat biografowie napisali parę setek tomów, zresztą dość powierzchownych. Zauważył pan też zapewne, że staram się nie mówić zbyt wiele o jego ojcu. Po sprowadzeniu się do zamku, rozmawiałam ze STARYM tylko raz. Było to po ataku Japończyków na Pearl Harbor, kiedy mój mały został zmobilizowany do armii. Na kolanach błagałam STAREGO, żeby wyreklamował syna, to przecież była dla niego drobnostka, wystarczyłby jeden telefon. Ale STARY się uparł, mamrotał, że armia, a zwłaszcza wojna przydadzą się każdemu. Akurat gdzieś przeczytał, że mężczyzna, który nikogo nie zastrzelił, jest prawiczkiem. Ale to kochające serce matki miało rację. Mój mały już po kilku godzinach służby w marines popadł w głęboką depresję, przestał najpierw jeść, potem pić, potem wzięli go do szpitala, a potem zwolnili z armii. Lekarze orzekli, że przyczyną załamania nerwowego mojego dziecka była monotonia mundurów piechoty morskiej. A potem... Potem STARY umarł. Sam pan rozumie, z jakim napięciem czekałam na otworzenie testamentu. STARY był nieobliczalny, nie pozwolił nawet synowi nosić swojego nazwiska, nigdy nie uznał go oficjalnie. Ale w testamencie zapisał mu wszystko. Wtedy pokochałam go po raz drugi. Mój mały często mówił, że nienawidzi ojca i że nigdy nie wybaczy mu tego, jak mnie traktował. Ale 32 3-Ostatni dęć 33 czasem wydaje mi się, że jednak go kochał. Może dlatego, że tak bardzo podobała mu się „Królewna Śnieżka"? Na pogrzeb wprawdzie nie przyjechał, ale przysłał telegram, że przyjedzie później, żeby sprzedać zamek. Już wtedy chciał zbudować większy, wspanialszy, będący połączeniem tego, co na świecie najpiękniejsze i najważniejsze. Właśnie taki, jak ten. Na razie prosto ze szpitala pojechał do Francji, żeby studiować prace designerów armii Napoleona. I właśnie tam, w okupowanym Paryżu, jego talent po raz pierwszy zadziwił świat. Nie sądzę, żeby ktokolwiek zrobił więcej dla walczącej Francji, niż mój 18--letni chłopiec. Pamiętam do dziś, jaka byłam dumna, kiedy generał de Gaulle osobiście odznaczył go Legią Honorową. Ale o tym innym razem, bo za pół godziny mam samolot i muszę panu jeszcze zapłacić, a czeki mam w samochodzie. Opowieść Kuby Tymi słowami poruszyła moją czułą strunę. Strzepnąłem pudełka i poderwałem się z fotela. Bo chociaż jestem niewyrachowany, to nie znaczy, że zaraz głupi, i swoje wiem, że pieniądze są w życiu ulgą. A po sprawieniu żółtych butów nieprzemakalnych Timberland, skarpetek z czystej wełny i hinduskiej koszuli z wyprzedaży, miałem w kieszeniach przysłowiową dziurę. Na razie Antonio wyjął Starszą Panią z wózka, wziął w obie ręce, a ja się złapałem za wózek z przybudówką i ostrożnie, żeby się przewody nie plątały, drapałem się za nimi na nasyp. Jednak już po paru krokach wyszedł na wierzch charakter Antonia i się zrobiło zamieszanie. Mianowicie szofer włoski dostał po mordzie za to, że wykorzystując sytuację, zaczął Starszą Panią Caine przy ludziach, na widoku, podszczypywać. W odpowiedzi zarządziła, żebyśmy się wymienili. Antonio coś się zaczął buntować, ale ona, widocznie jako głowa rodziny, miała taką władzę, że tylko pies mógł na nią szczekać. Tak że niosłem ją teraz ja, co było lżejsze. A Antonio, chyba nienawy-kły do pracy fizycznej, sapał za nami z wózkiem. Po drodze, żeby nie zapomniała o czeku, nawiązałem, że pieniądze to dużo, ale nie wszystko, bo nie można kupić za nie miłości. Jak to usłyszała, od razu się ucieszyła, że zostawia zamek w dobrych rękach. Ja już przelazłem na drugą stronę torów i miałem z górki, a Antonio wlókł się jeszcze pod górę, kiedy, jak na złość, nadjechał pełnym gazem ekspresowy. Antonio przyspieszył, ale się omsknął i wywalił. Ja wrzasnąłem ze strachu i chciałem się wrócić, ale za późno. Ja stałem po jednej stronie, Antonio sapał po drugiej, a przewody się napięły, jakby na to czekały, i poszły prosto pod koła. Rurki prysnęły na zielono, żółto i niebiesko. I Starsza Pani Caine zaczęła mi się na rękach z sykiem kurczyć jak balonik. Jezusie, Mario, Józefie Święty, krzyknąłem, jak tak dalej, to 34 35 po czeku i wyląduję o suchym chlebie. Ukląkłem na ziemi, palcami i marynarką zatykając rurki, ale gdzie tam. Ze strachu zacząłem dodawać jej odwagi, wspominając o miłosierdziu boskim, ale ona pewnie była z niewierzących, bo się tylko roześmiała i w najlepsze malała w oczach. Za następną chwilę zegarek ze złota i cała reszta poleciały z brzękiem po nasypie. Zacząłem odmawiać pacierze, a tymczasem pociąg przeleciał i Antonio wylazł zza niego, cały w piachu. Nawet się nie otrzepał, tylko spojrzał, pognał do bagażnika, go otworzył i wrzasnął: „Zruć mi ją tutaj!" Na to nie miałem odwagi, ale podbiegłem z tym, co zostało, głównie skórą i paroma kośćmi. Antonio tymczasem rozebrał się do naga, od góry do dołu, wydezynfekował alkoholem i widać było, że mu to nie pierwszyzna. Nałożył maseczkę, machał palnikiem spawalniczym, rozwijał kabel na wielkiej szpuli, pryskał klejem „Crazy Glue". Robota paliła mu się w rękach. Na moich oczach zmienił się w innego człowieka. Ciął, montował, przysztukował, pompował, lał z kilku butli naraz, zwijał się jak w ukropie i bez mojej pomocy Starszą Panią Caine nareperował. W trzy, najwyżej cztery zdrowaśki rurki wesoło zabulgotały, a Starsza Pani, trochę tylko narzekając na ból głowy, wypisywała mi czek za lipiec w wysokości dwustu tysięcy dolarów. Takim sposobem w jednej chwili z nielegalnego emigranta zamieniłem się w wartościowego człowieka, może nawet z wyższym wykształceniem. Rzuci- łem sieją całować po jeszcze trochę zimnych rękach, a szoferowi się przyznałem, że go niesprawiedliwie osądziłem. Chciałem go nawet jak rodzonego wyści-skać, tyle że on nie bardzo chciał, za to zbierał z ziemi brylanty, kolie, diamenty, bransolety, kolczyki i chyba żeby nie tracić czasu, wrzucał do bagażnika. Raz, dwa zamontował wózek na dachu, usadowił na nim już bez żadnej nachalności Starszą Panią, wskoczył do środka i tyle ich było widać. Pudełek chciał się na trzeciego wepchać, ale go Antonio wziął za kark i wyrzucił tak, że tylko latał w kółko z podkurczonym ogonem i piszczał. Pomachałem za nimi ręką z czekiem, potem włożyłem go do marynarki, potem do walizki, a następnie do buta, bo to jednak fortuna. Radość psuła mi trochę troska, gdzie ja go wymienię na gotówkę, czyli skaszuję, jak wszystko pozamykane, a jak nawet wymienię, to gdzie schowam pieniądze i kto mi zapłaci za sierpień, jak wszyscy dają nogę. Prawdę powiedziawszy, w następnej kolejności oddałem się marzeniom, żeby się może z takimi pieniędzmi ustatkować z kobietą, najlepiej w Polsce. Tyle, żebym musiał do tego najpierw jakąś poznać, bo z nieznajomą nie za bardzo chciałem się żenić. Ale to nie zmartwienie, bo ciotka miała szerokie znajomości. Poza tym, żeby powiedzieć prawdę, trochę zawróciła mi w głowie kucharka i gdyby się na przykład okazało, że jest to uczciwa katoliczka, to, kto wie, może bym nie zważał na kolor jej skóry, prze- 36 37 dział majątkowy i byłoby po kłopocie. Tak rozmyślałem, idąc po szynach i przepuszczając tylko pociągi. Nie oglądając się w ogóle na kawałki starożytnego Egiptu ani zabite deskami hotele, podpisane po chyba francusku albo angielsku a może niemiecku, za to tęskniąc za swoją rodzoną wioską, gdzie znałem każdy krzak albo kamyk, i Kielcami, gdzie znów znałem każdy sklep. Posuwałem się po torach według wskazówek, które mi narysowała kucharka, i dopiero jak się potknąłem na pudełku, doszło do mnie, że psisko się na dobre przyplątało, chociaż raz i drugi potraktowałem go kamieniem. A koło torów jeden wielki śmietnik i bałagan. Połamane fotele, porzucone kredensy, podarte obrazy, rozwalone walizki - pewnie wyleciały przez okno -noże, widelce, może nawet ze srebra, tenisowa rakieta i ani żywej duszy. Się nawet zacząłem obawiać, czy nie zmyliłem drogi i nie pobłądziłem. Aż dopiero widzę z daleka, że po lewej stronie torów się dymi jakby z komina. Zaraz potem wyjrzał zza zakrętu krzywy domek, coś a la w podobie chałupy. Serce mi się ścisnęło, bo wyglądał prawie jak nasz rodzony. Na płocie suszyła się wesoło bielizna pościelowa, majtki duże i małe, dziecięce i damskie, a nawet biustonosz. Dookoła latały i hałasowały dzieciaki w liczbie kilkunastu, takie same jak u nas, tylko w różnych kolorach i beztrosko harcując związywały laseczki krótkie i grube, chyba z dynamitu, w paczki po kilka. A na samym progu stała kucharka odszykowana na biało i zasłaniała oczy, jakby od słońca, chociaż tu wszędzie elektryczność. - A te dzieci, to pani dzieci? - zapytałem, trochę przestraszony, bo chociaż ogólnie lubię gówniarze-rię, to ich było za dużo. - Co się pan wygłupia - odpowiedziała. - Jestem uczciwa kobieta i na dodatek dziewica. To, to wszystko są znajdy. Wie pan, jak to jest. Rodzice przyjeżdżają z dziećmi, zwiedzają zamek i zapominają je zabrać z powrotem. Odetchnąłem, a kucharka w tym czasie pogłaskała pudełka, który biegał w kółko, poszczekiwał, merdał ogonem i sprawiał wrażenie, że się chce załapać na stałe. - Mogę z miejsca powiedzieć, że jest pan dobrym człowiekiem. Zwierzęta pana lubią - zauważyła. Poprosiłem o kawałek sznurka, ale nie miała, więc zabrałem od dzieciaków druta. Uwiązałem pudełka za szyję do płota, niby że go jej daję jako prezent, żeby stróżował. Z wdzięczności zaprosiła mnie do środka. Stół był nakryty na moją cześć, niestety, nie po naszemu, tylko po meksykańsku. Głównie jakieś naleśniki, niestety, nie na słodko, za to wypchane ryżem żółtym, fasolą czarną z dodatkiem awokado zielonego. Dyskretnie się wypytała, co i jak z czekiem, po czym wyjaśniła, że ona z dzieciakami już pojedli, ale się chętnie popatrzą. W odpowiedzi z miejsca poczułem głód, przeleciałem się po naleśnikach, a następnie z walizki wy- 38 39 dobyłem kiełbasę, potem Chopina i szeroko polałem | do szklanek. Tymczasem kucharka się rozsiadła wy-godnie, że spódnica podjechała jej do góry do same- • go punktu, pokazując majtki i uda pięknie porośnie- \ te czarnym, kręconym włosem jak u jelenia, co, jak wiadomo, oznacza namiętność, ale i charakter. Pomy- \ siałem, jak bardzo w moim życiu brakowało kobiety, dobrej i opiekuńczej, bo jak mówiłem, wcześnie straciłem matkę, a ciotka, nawet najlepsza, to nie matka. Jak już dobrze podjadłem, wzniosłem toast, który zawsze podnosił Amerykański Brat Majstra na Greenpoincie, za zdrowie wszystkich pań. Bo jak wszystkie panie będą zdrowe, to my też będziemy zdrowi. Piliśmy raz za razem, raz szybciej, raz wolniej, patrząc sobie, jak nakazuje stary meksykański obyczaj, w oczy. Po niedługim czasie w butelce pokazało się dno i wtedy nagle kucharka uprzejmie dała mi się napić ze swojej szklanki. Aż mnie dreszcz przeszedł, więc zaznaczyłem, że jak kto pije z cudzej szklanki, to poznaje myśli drugiej osoby, na co się rozchichotała i z kokieterią szturchnęła mnie w bok. Bardzo się tym wzruszyłem i myślę, a może by ją tak spróbować cmoknąć. No, bo co mi się stanie? Najwyżej tak jak Antonio zarobię sobie po pysku. Podsunąłem się cicho z krzesłem, i kto wie, jakby to się skończyło, ale akurat za oknem zahuczał pociąg i od razu cały domek zadygotał, jak to przy torach. Co więcej, jak to mówią, mało tego, bo przez otwarte okno wleciał i wylądował na stole wyrzucony chy- ba raczej na pewno z pociągu, zamazany szpagatem worek o nietypowym kształcie. A w nim coś się tłukło, skakało i jęczało, jakby na przykład mała świnia albo duży prosiak. Od razu cała dzieciarnia z dworu chyba z ciekawości wleciała do środka i zbiegła się dookoła, podnosząc krzyk, żeby rozwiązać. Spojrzałem się grzecznie na kucharkę, bo była kobietą i miała pierwszeństwo, ale machnęła ręką, żebym zaczynał. Na to się przeżegnałem, wepchnąłem łapę do środka i namacałem coś kudłatego. Za chwilę wyjechała do góry najpierw twarz dziewczyny, za nią szyja goła, a na sznurku dookoła szyi tabliczka podpisana „Córka Caine'a". Akurat głowa otworzyła oczy, całkiem ładne, chociaż zdradliwe, bo piwne, i zaczęła gadać jak nakręcona: „Tatusiu, jestem zdrowa i czuję się dobrze, ale jak nie przyślesz pieniędzy, to mi poderżną gardło". Pomyślałem, że głowa bierze mnie za kogoś innego, i chciałem wyjaśnić nieporozumienie, ale widzę, że mnie w ogóle nie słucha. Jeszcze bardziej mnie zdziwiło to, że przy normalnej głowie, twarzy sympatycznej, prawidłowo zbudowanej, i gęstych, chociaż potarganych włosach, po worku było widać, że dziewczyna jest za krótka i niekompletna. Tymczasem dzieciaki zaczęły na mnie naciskać krzycząc: „Wyciąg ją całą". Podciągnąłem i wyjechała do góry, goła do pasa, ze sterczącymi jak psie uszy cyckami. Dalej nie ciągnąłem, bo kucharka walnęła mnie w pysk, że się do mnie rozczarowa- 40 41 ła, bo jestem taki sam, jak wszyscy inni mężczyźni, i myślę tylko o jednym. Wepchnęła głowę, która gadała w kółko to samo, do worka, go zawiązała i rzuciła na podłogę, nie słuchając moich wyjaśnień, że zaszło tragiczne nieporozumienie, ponieważ zupełnie, ale to zupełnie nie jestem zainteresowany osobą w worku od męskiej strony. Pogroziła mi pięścią i pokręciła głową, żebym sobie nie myślał, że mi tak łatwo z nią pójdzie, jak z innymi. Na dowód posłała mi byle jak w kącie na krzywej kanapie. Zgasiła światło i nawet się nie krępując, na moich oczach, założyła na ubranie nocną koszulę i wlazła do łóżka. Część dzieciaków polazła za nią, a reszta się przytuliła, gdzie popadło. Worek coś tam z podłogi zagadywał, ale raczej do siebie. Co było robić? Podłożyłem buty z czekiem pod głowę, żeby nie kusiły złego oka, ściągnąłem marynarkę i sam się wyciągnąłem. Tyle że nie miałem głowy do spania, a kucharka też raz po raz się rzucała po łóżku, przygniatając dzieciarnię, aż na koniec zaadresowała do mnie pytanie, czy może kiedyś spałem już z kobietą i jak to jest. Odpowiedziałem uczciwie, z serca, że nie ma nic piękniejszego na ziemi niż wspólne fizyczne spanie ze sobą dwóch osób, zwłaszcza jeżeli są przeciwstawnej płci. Kucharka jako osoba wrażliwa chyba zaczęła marzyć, bo jęknęła kilka razy, a ja za nią, z uprzejmości. Chciałem nawet jeszcze coś dodać, ale zasnąłem. Ostatnia rzecz, jaką zapamiętałem, to to, 42 że pudel pod drzwiami skamlał, pewnie nie był przyzwyczajony do druta i się trochę podduszał. Kiedy się rozbudziłem, kucharka, patrząc krzywo, podała kawę z mlekiem i pajdę chleba z masłem posypaną cukrem. Na stole czekał już zrobiony przez nią po amatorsku rysunek, gdzie staje pociąg i jak mam dostarczyć worek, bo nie chce go więcej widzieć na oczy, a po dzieciach nie było śladu. Rozmyślając o kolejach losu poszedłem na przystanek. Pociąg był, tak jak obiecywała, bez biletu i obsługi, w moją stronę pusty. Stawał automatycznie i poruszał się tak samo. Po dwóch przystankach wysiadłem według planu koło miejsca, które wyglądało jak nieduże koszary. Na warcie przy bramie żywej duszy, za to ze środka wyjeżdżały jeden za drugim samochody transportowe pełne ochroniarzy. Machałem do nich, ale żaden się nawet nie spojrzał, aż dopiero na końcu jeden wymieniający koło na zapasowe, jak się okazało prawie rodak, bo z Niemiec, pokazał mi, gdzie mieszka najważniejszy i osobisty bodyguard. Niestety, nie miałem szczęścia, trafiłem na zły humor, bo on akurat pakował karabiny, granaty i laseczki w pęczkach, takie same jak te, co się nimi dzieciaki bawiły, do trzech walizek, i się spieszył. Nie był za duży, jakieś metr siedemdziesiąt w kapeluszu, ale muskuły mu latały pod marynarką jak u konia. W pierwszej chwili nie zdobyłem jego zaufania, bo mnie obmacał chyba, czy nie mam broni. Dopiero potem rozwiązał worek, wzruszył się, chociaż body- 43 guard, oddał córeczce tabliczkę czekolady, otarł łzy i od nowa zawiązał worek, może, żeby się nie kurzył. Dopiero wtedy poprosił, żebym przysiadł na drugiej walizce, bo za dużo upchał granatów i się nie chciała domknąć. Objaśniłem mu swoją sytuację oraz co i jak, kiwnął głową i zaczął opowiadać. Opowieść Stevena, szefa bodyguardów Urodziłem się w Los Angeles, a właściwie w San- j ta Monica, na rogu 11 Ulicy i Ocean Parkway, jakoj chłopiec mały i na dodatek chudy. Być małym i na dodatek chudym, to pan wie, w ogóle nie jest za przyjemnie. A był pan kiedyś w Santa Monica? Nie? To pan nie wie, co to znaczy być małym i na dodatek chudym. W Santa Monica się wszystko robi na plaży. Się rodzi, pije, serfuje, się dyma, draguje, tonie i się umiera. Był pan kiedyś w Rio de Janeiro, na Co-pacabanie? Nie? To panu powiem, w Rio, jak mężczyzna jest mały i na dodatek chudy, a do tego ma cienkie nogi, a ja miałem do tego cienkie nogi, to się wstydzi pokazać na plaży. A jak się wstydzi pokazać na plaży, a na dodatek ma trochę charakteru, to albo sobie strzela w łeb, albo się wiesza, albo się topi i dodatkowo łyka sobie truciznę. W Santa Monica jest lepiej niż w Rio, ale niedużo. A ja byłem mały i na dodatek chudy w Santa Monica. Matka miała duże piersi jak na członka kongrega- 44 cji kościelnej i się za mnie dodatkowo modliła. Obie siostry miały piersi jeszcze większe od matki i mną od rana poniewierały. A ojciec miał 190 cm, pracował dla General Motors i się mnie dodatkowo wstydził. O ile miał czas się wstydzić, bo na ogół nie miał czasu. To znaczy, on go może i miał, ale dla samochodów. Bo jemu zależało, ale na jednej rzeczy, żeby ludzie te samochody kupowali. Żeby nic dodatkowo nie robili. Nie jedli, nie pili, się nie dymali ani nie dra-gowali, tylko kupowali samochody. Ale żeby oni zaczęli je kupować i nic dodatkowo nie robili, to do tego trzeba było rozłożyć regularną miejską komunikację w Los Angeles. Bo wie pan na pewno, że to miasto miało kiedyś w całej Ameryce najlepszy system transportowy? Wszystko miało: tramwaje, autobusy i w ogóle nie potrzebowało żadnych samochodów. Dlatego mojemu ojcu i paru innym, którzy te samochody sprzedawali, a dodatkowo budowali autostrady i motele, zajęło coś ze dwadzieścia lat, żeby tę komunikację zlikwidować. Ja rozumiem, że to była ciężka praca, ale dla mojego ojca to nie jest żadne usprawiedliwienie, żeby się jedynym synem, nawet małym i dodatkowo chudym, nie zajmować. Kiedy ojciec skończył i komunikacji nie było, a za to każdy miał po jednym samochodzie głównym i drugim dodatkowym, sam sobie kupił duży dom w Malibu i się rozejrzał, czy mnie gdzieś dodatkowo nie ma oraz czy nie urosłem albo chociaż nie przytyłem. Jak mówili, raz nawet zawołał mnie po imieniu. 45 Ale mnie to już nie mogło pomóc w ogóle, bo byłem od dawna w Green Beret. Jak pan chce się dowiedzieć, skąd się wziąłem w Green Beret jako osobnik mały i na dodatek chudy, to musi pan się ze mną cofnąć do dawno zapomnianych czasów szkoły. Czy mówiłem już, że byłem mały i na dodatek chudy? Otóż przez tę przypadłość ani na lekcjach, ani po lekcjach, żadna, ale to bez wyjątku żadna laska nie chciała się ze mną ani zadać, ani nawet nienamacal-nie pocałować. Pan jest kawał chłopa, to pan tego nie zrozumie, ale mnie bez żadnej przerwy oraz najmniejszej nadziei mało że stał, to dodatkowo furczał. A wie pan, jak jest trudno żyć bez najmniejszej nadziei? Ja proszę pana przy tym, że byłem i mały, i na dodatek chudy, to o mało co dodatkowo nie zwariowałem. I kto wie, co by ze mnie wyrosło i czybym na przykład się dodatkowo nie wykoleił, gdyby nie trener szkolnej drużyny futbolowej, Michael Micheall. On mało, że zastąpił mi ojca, to zaprowadził do sali gimnastycznej, przywalił sztangą, obłożył hantlami i codziennie powtarzał: „Musisz ćwiczyć, Steve, tylko to jedno może cię w życiu uratować. Bo jak nie będziesz Steve ćwiczył, to cię najgorszy łachmyta, Steve, będzie traktował tak jak ja". Mówiąc te słowa nawiązywał do faktu, że mnie, kiedy miałem dziesięć \ lat, przygwałcił i potem powtarzał to regularnie i dodatkowo siłowo, trzy razy w tygodniu przez następ- i ne pięć lat. Bo on się z miejsca zorientował, że jako mały, będę posiadał wymiarowy instrument. Jak 46 wiadomo, po stworzeniu świata Bóg zawiesił wszystkie kutasy na sznurku i mali sięgali po najdłuższe. Tak jest, proszę pana. Jeśli komuś coś zawdzięczam w życiu, to przede wszystkim Michaelowi i dodatkowo panu Caine, ale to już dużo później. Michael wyleczył mnie z kompleksów i dodatkowo zrobił ze mnie człowieka. Namówił mnie na kung-fu i się okazało, że mani talent, bo już po 3 miesiącach złamałem mu rękę. Ja, proszę pana, dalej byłem mały, ale przestałem być dodatkowo chudy. Potem zabrałem się za karate i po pół roku złamałem Michaelowi nogę, w czterech miejscach. Boże, jaki on był ze mnie dumny, jak go odwiedzałem w szpitalu, to płakał i nazywał mnie dodatkowo swoją Galateą. Bo był człowiekiem mało że dobrym, to dodatkowo oczytanym. Niestety, świat jest zły i dodatkowo niesprawiedliwy, więc ja się mu odpłaciłem złem za dobro. No, bo wie pan, ja nie mogłem tego znieść, że jemu wpadł w oko mój kolega z klasy. Ostrzegałem go, żeby przestał, ale on nic. Wtedy, niestety, ale oskarżyłem Michaela o molestowanie, go aresztowano, pracę stracił, a jak wyszedł z więzienia, to się nawet nie chciał ze mną zobaczyć, tylko zamiast tego się dodatkowo rzucił pod pociąg. A ja zacząłem nadprogramowo ćwiczyć z bronią. Co do samego pana Caine'a, to go poznałem w Saj-gonie. Ja akurat dowodziłem ewakuacją ambasady, a znów Wietkong był o parę kroków. Wie pan, jacy są ludzie. Oni się formalnie zabijali o miejsca w heli- 47 kopterach, a znów pan Caine i pan Jean Pierre si zaparli i w żaden żywy sposób się nie zgadzali odld cięć bez dwóch czternastoletnich wietnamskich modeli. I proszę pana, to był cały pan Caine, bo on się dodatkowo troszczył o każdego modela, jak o siebie samego. Co tu gadać, miał wielkie serce i dlatego tak go cały świat pokochał. Powiem krótko, sani dodatkowo jestem człowiekiem, więc odlecieli w czwórkę tylko i wyłącznie dzięki mnie. Kazałem chłopaków wpuścić zamiast jednego sekretarza ambasady z żoną. I czy pan uwierzy, że pan Caine jeszcze w powietrzu zaproponował mi współpracę? W jedną chwilę rzuciłem z żalem armię i się dodatkowo przeniosłem do Nowego Jorku, i to prosto do Caine Tbwer na sześćdziesiąte czwarte piętro z l widokiem. Pan Caine zajmował sobie dwanaście pokojów na najwyższym sześćdziesiątym siódmym. Pod nim zajmowała jedenaście pani Josephine dodatkowo z córką, to się znaczy do rozwodu, bo potem to piętro objęła jego ostatnia żona, pani Sonia, z którą przeniósł się do zamku, i która trzy dni temu, osobiście zamknęła mu powieki. Piętro bezpośrednio pod nimi zajmowali kucharze, pokojówki, sprzątaczki i cały ten chłam. A pod nimi na sześćdziesiątym czwartym mieszkałem, tak jak mówiłem, ja i dodatkowo czterdziestu trzech moich kolegów z Wietnamu. A co było na następnych piętrach, to panu nie powiem, bo to jest tajemnica! Mam panu coś dodatkowo powiedzieć szczerze? Ja zarabiałem dużo, pra- za nic. A to dlatego, że praca dla pana Caine'a była dziecinnie łatwa. Pan nie uwierzy, ale przez pierwsze czterdzieści pięć lat były na pana Caine' a tylko i wyłącznie trzydzieści trzy zamachy profesjonalne. Oczywiście nie będę liczył dodatkowego gów-niarstwa, jak bomby w listach, paczkach, samochodach albo samolotach. Się pogorszyły warunki, od kiedy pan Caine rozkręcił dodatkowo telewizję i zaczął nadawać te swoje słynne Newsy Caine'a. Tak na ogół to wszystko grało, żeśmy sobie wcześniej siadali z Serbami, Albańczykami, Rosjanami, Chińczykami czy wodzami Hutu i obgadywali, jakie dzielnice i ludność jakich wiosek będzie danego dnia bombardowana albo wyrzynana, no i od rana po śniadaniu czekaliśmy tam z kamerami. Ale czego nie lubiłem, to tego, że pan Caine dodatkowo polubił latanie z ekipą i nadzorowanie na miejscu. Od tego ja zacząłem przedwcześnie siwieć. Pan popatrzy, nie mam jeszcze siedemdziesięciu lat, a o, tutaj i tutaj. Muszę powiedzieć, że pan Caine miał nerwy, nawet jak raz z powodu bałaganu i naziemnego pijaństwa nasz samolot został trafiony przez siły pokojowe ONZ, to on się katapultował na wesoło i z uśmiechem. Tylko jeden jedyny raz go widziałem, jak wyszedł z siebie i się stracił. A to we Wschodnim Timorze. Kiedy generał Makarim, zresztą na ogół bardzo solidny człowiek, w danym wypadku zawiadomił nas za późno o przygotowywanej, muszę powiedzieć, że bardzo spektakularnej masakrze, której program 48 4-Ostatni cię 49 przewidywał palenie żywcem, obcinanie głów ma-czetami i dodatkowo nabijanie niemowlaków na bagnety. No i tak wyszło, że przez to opóźnienie przylecieliśmy prawie po wszystkim. Owszem, zabijano tam jeszcze po trochu i gwałcono, ale to już się nie nadawało do głównego wydania wiadomości Caine^. Oni to tam próbowali załagodzić, bo też im zależało na publicity, wpychając nam po amatorsku nakręconą kasetę z masakry. Ale pan Caine był na to za uczciwy, rzucił kasetę na trawnik i dodatkowej podeptał ją nogami. Uczciwie mówiąc, największe kłopoty to były z córką. Jej się nie dawało ludzkim sposobem upilnc wać. Na pewno w dużym stopniu to obarczało win* panią Josephinę. Bo ona się upierała, żeby córł miała normalne dzieciństwo i ją jakby nigdy nic wy-' syłała do szkoły dodatkowo koedukacyjnej, z niedużą obstawą. A pan wie, jacy są ludzie. No więc właśnie przez tę ludzką złość i chciwość córeczka była przeciętnie dwa razy w tygodniu porywana, a ja miałem ekstra pracę. Po pierwsze trzeba było przyjmować na miejsce zastrzelonych ochroniarzy nowych, a dodatkowo dostarczać okup porywaczom. Oczywiście, że pan Caine, jak każdy rodzony ojciec, uwielbiał swoją Bethany i płacił za nią bez targowania. Tylko jeden jedyny raz ci partacze z FBI namówili go, żeby nie negocjować, no i wtedy zaczęli ją dodatkowo obcinać. Pamiętam jak dzisiaj, przez sześć tygodni, każdego dnia, nawet w święta, przychodziła po kawałku z poranną pocztą jak najgorszy wyrzut sumienia. Zaczęli od palców u nóg, to pan Caine jeszcze wytrzymał, ale jak przyszedł pierwszy plasterek z brzucha, to się poddał. Muszę powiedzieć, że sposób, w jaki dostarczyli te ostatnią przesyłkę, wywołał powszechne oburzenie ojców, matek i dzieci na całym świecie. Zakrwawiony plasterek wypadł z telegramu gratulacyjnego w dniu, w którym pan Caine uroczyście otwierał w Waldorf-Astoria w towarzystwie supermodelek i top modeli swój biały rok. Rok, w którym uroczyście oświadczył, że na znak protestu przeciw populizmowi, zacofaniu Trzeciego Świata i pogłębiającej się różnicy między biednymi i bogatymi, będzie pił tylko białe wino, jadł wyłącznie białe potrawy i dodatkowo ubierał się tylko i wyłącznie na biało. Czuje pan, jaki to był zgrzyt w uroczystości? No i wtedy kazał mi doręczyć pieniądze. Biedny pan Caine, a może dobrze, że on tego nie dożył. No bo do czego to podobne, zwracają mu córkę bez okupu. Tak jest, proszę pana, świat stanął na głowie. Powiem panu, że teraz też by się rwał do płacenia, chociaż jak ją poobcinali, no to niech sam pan powie, co ona jest warta? Resztę opowiem innym razem, bo muszę jechać. Ale powiem krótko, że mi się pan podoba. A co do worka, to najlepiej zanieść go do pani Josephinę. Ucieszy się dodatkowo, jako matka. 50 51 Opowieść Kuby W taki sposób bodyguard się wykręcił sianem, mnie zostawił z workiem. No to co było robić? Do-1 pomogłem mu stachać walizki, żeby jeep nadarem-1 nie nie trąbił pod oknami, pomachałem, odmachałil chcąc nie chcąc udałem się, na szczęście blisko, pod i adres przedostatniej żony pana Caine'a, czyli matki j tej z worka. Było to coś a la w podobie pałacu z bałaganem, i wrzaskami, służącymi w ukropie i kupą toreb, walizek j i nawet kufrów. Szofer, kto wie, może nawet i Hindus, l bo w turbanie, wyprowadzał z garażu cztery samochody, chyba do wyboru. Ani ja, ani worek żeśmy nie przykuli niczyjej uwagi. Jedyne, co zyskałem, to to, że mnie popychali, upychali, przestawiali i każdy w inną stronę pokazywał palcem. W takiej sytuacji zdałem się na Opatrzność i tachałem ampuciaka przez jeden salon za drugim, się przepychając między kominkami albo fotelami czy nawet kanapami, świecznikami, kto wie, może i ze złota. Aż tu widzę niedaleko od bijącej fontanny, przed lustrem rozkładanym na całą długość ściany, leży bardziej niż siedzi, bardziej na stole niż na łóżku, raczej kobieta niż mężczyzna, ale też nie do końca. Co do ciała, to się z grubsza zgadzało, ale już sama głowa to miała coś albo z kota albo jeszcze prędzej tygrysa. Tak więc, co do czoła, to zajmowało połowę głowy, a nad nim pod elektryczną suszarką, szumiała brązowa grzywa, trochę jakby końska, ale jed- 52 nak raczej ze lwa. Policzki miała wypukłe, a wargi znów po kociemu podwinięte, a co do nosa, to też po kociemu, w trójkąt. Tak dokładnie, jak opisuję, to jej z początku nie zobaczyłem, bo się dookoła przepychało z krzykiem ze dwadzieścia kobiet albo mężczyzn w białych fartuchach. Jedni ją uginali, drudzy naciskali, trzeci, czwarci i piąci albo namaczali, albo suszyli, albo smarowali, albo pędzlowali, chyba żeby malowali, poza resztą, która przypudrowywała. Zacząłem się do niej przeciskać, ale co się docisnąłem, to mnie odepchnęli i tak na okrągło, tak i tak, w tę i nazad. Na całe szczęście ona sama, może z przyczyny hałasu, otworzyła ślepia jedno i drugie, znów jak u kota i trójkątne, i palące, a w tej samej chwili wilgotne. Najwidoczniej i ja sam, i worek odbiliśmy się wyraźnie w lustrze, bo wrzasnęła: „Dziecko moje ukochane, moje maleństwo, moje szczęście i radość". A worek też ją chyba poznał po głosie, bo przerwał mamrotanie i zaczął się wydzierać: „Mamo!" Czyli już się zrobiło jasne, że chyba, raczej, na pewno mam do czynienia z byłą żoną pana Caine'a, czyli samą panią Josephine Caine. Cała reszta zebranych, wzruszona do żywego, jeszcze szybciej albo ugniatała, albo pędzlowała, a pani Josephina, pomimo że zamknęła oboje oczu, to nie przestała się córką ani na chwilę zajmować, bo krzyknęła: - Córeczko moja, jak ty wyglądasz. Zaniedbana, nieuczesana, blada, głodna. I kazała córkę natychmiast doprowadzić do po- 53 rządku, nakarmić, umyć, a już przede wszystkim uczesać. Nie mogę powiedzieć, żebym się nie wzruszył, patrząc, jak serce matki, nawet przez zawiązany worek, bez patrzenia wszystko widzi. Od razu czterech mężczyzn i dwie kobiety worek rozplatało i kalekę wyciągnęło. Część męska zaczęła jej wpychać czekoladę, batony i inne witaminy, a kobieca czesać, szminkować i kropić wodą kolońską. Pozostała reszta dalej smarowała, ugniatała i malowała od przodu i od tyłu, obracając panią Josephiną jak kurczakiem. I tu muszę się przyznać, że chociaż na rozum musiała być w podeszłym wieku, to sobie zachowała ciało jak u dziecka. Z piersiami, tyłkiem i przodem porośniętym przy samym punkcie na rudo. Tylko że ta głowa nie robiła miłego wrażenia, bo że koty są wredne, to wiadomo. Ale co mnie do tego, swoje odrobiłem i wziąłem się do wracania, i już bym był daleko, gdyby nie to, że pani Josephine znowu błysnęła ślepiami i krzyknęła za mną, że wprawdzie ma żelazne zasady i z terrorystami nie negocjuje, ale jak już tu jestem, to mam siadać i słuchać. Chciałem wyjaśnić, że to fatalna omyłka jest, bo nie jestem tu za terrorystę, tylko za ciecia. Ale ci wszyscy, co ją obracali, zaczęli psykać, sykać, więc przycupnąłem w nogach ze wstydu jako delikatny katolik, odwracając spojrzenie oczu. Córeczka, wymyta i nakarmiona, sama weszła do worka, jeden służący worek zawiązał, a dawna młodsza pani Caine zaczęła opowiadać. Opowieść Josephine Caine Urodziłam się w Montgomery, stolicy stanu Alabama, jako jedyna córka multimilionera z ambicjami politycznymi. Jak większość córek multimilione-rów w Alabamie, byłam ładną blondynką, a włosy kręciły mi się naturalnie. Zapewne zwrócił pan też uwagę na moje ogromne, zielone oczy. Otóż już wtedy błyszczała w nich inteligencja. Oczywiście skończyłam Harvard, otrzymałam solidne wykształcenie humanistyczne. Przeczytałam dwa tomy Prousta, mówiłam bez akcentu po francusku, obejrzałam dwa filmy Bunuela i wiedziałam, gdzie leży Ukraina. Mimo to nie byłam szczęśliwa. Na pewno, jako człowiek wrażliwy, zna pan to uczucie niedosytu, niespełnienia, stany nagłego smutku, zamyślenia. Kiedyś, prowadząc swoje porsche autostradą, dopiero po pół godzinie zorientowałam się, że jadę pod prąd. Ja próbowałam się ratować. Byłam pod opieką sześciu najlepszych psychiatrów w Alabamie. Brałam heroinę, kokainę, XTC, raz na tydzień zmieniałam kochanka, kupowałam setkami buty, mój ojciec został gubernatorem, nic nie pomagało. Dzisiaj już wiem, że po prostu brakowało mi miłości. Ojciec, zresztą wspaniały człowiek, pozbawiony jakichkolwiek uprzedzeń poza antysemityzmem i rasizmem, zajęty polityką, wprowadzaniem kary śmierci i kibicowaniem koszykarzom, nie miał dla mnie czasu. Matka, jak większość kobiet pochodzących z rodzin 54 55 bogatych nafciarzy, koncentrowała się na jodze i medytacjach. Wydawało się, że nie ma dla mnie zad- j nej nadziei. Aż tu raz, a było to dokładnie dwa dni po moich dwudziestych urodzinach, w słoneczny, choć odrobinę parny dzień opalałam się nago na basenie, popijając rum z coca-colą, słuchając Micka Jaggera i sprawdzając message. Świetnie pamiętani, że zastanawiałam się wtedy, czy warto mieć seks z Danielem Freedmanem, dwudziestopięcioletnim geniuszem matematycznym, który szalał na moim punkcie i przysyłał mi setki róż, e-mailów i właśnie błagał mnie na internecie, żebym się z nim wieczorem spotkała w prezydenckiej suicie „Four Season Hotel". Koło południa słońce zaczęło silnie przypiekać, więc podniosłam się i wtedy, właśnie wtedy, po raz pierwszy zobaczyłam Caine'a. To znaczy przedtem oglądałam go setki razy w telewizji i na okładkach magazynów, ale po raz pierwszy zobaczyłam go z bliska. Wolno kroczył nad bursztynową wodą naszego olimpijskiego basenu, tuż za nim dreptał Jean Pierre, a wokół nich uwijał się mój ojciec. Tata właśnie postanowił startować w prezydenckich wyborach i błagał Caine'a, żeby zrobił designing jego prezydenckiej kampanii. Caine był w smokingu z miękkiej zielonej skóry, podkoszulku w kolorze bizantyjskiego złota i butach z węża na wysokim obcasie. Jean Rerre był w swojej ulubionej czarnej sukni z dekoltem i baseballowej czapeczce, a ja byłam goła. poczułam, jak oczy Caine'a prześwidrowały mnie na wylot. Lewe było pełne zielonego koloru, prawe żółte niemal bez źrenicy. To trwało ułamek sekundy, ^sztywniałam, mrówki rozbiegły mi się po plecach, włożyłam szlafrok Normy Kamali i pomachałam ręką- Jean Pierre przesłał mi uśmiech, ale Caine sprawiał wrażenie zatopionego w myślach. Przeszedł obojętnie i wcale nie byłam pewna, czy mnie zauważył. Tyle że piętnaście minut po północy, kiedy, po wypiciu dwóch butelek szampana KRUG Cios du Mesnil 1985, skupiałam się próbując osiągnąć choćby najmizerniejszy cień orgazmu, a Daniel Freed-man szalał nade mną płacząc i wrzeszcząc ze szczęścia, drzwi suity prezydenckiej uchyliły się, do łóżka zbliżył się Caine w towarzystwie menedżera i zaproponował mi małżeństwo. Jak mi później powiedział, po prostu wykupił tę sieć hoteli. Dał mi wtedy czas na odpowiedź do południa następnego dnia. Ale ja powiedziałam, że się zgadzam od razu, chociaż Daniel Freedman, przejęty tak, że niczego nie zauważył, był jeszcze we mnie. Od tej chwili zaczęło się moje prawdziwe życie. To już nie chodzi o to, że mój ojciec wygrał wybory. Było oczywiste, że z Caine'em po swojej stronie nie może przegrać. Pamiętam świetnie, jak w czasie kampanii stałam w butach z czarnego włosia przetykanego bursztynem, obok ojca, ubranego w garnitur z kaszmiru przetykanego trzciną, i matki w skromnej turkuso- 56 57 wej kreacji, stworzonej ze spojonych jedwabiem liści palmy. W tym okresie Caine inspirował się naturalnymi materiałami, dając światu message, że czas najwyższy skończyć z absurdalnym wyniszczaniem naszej planety. No, wie pan, te wszystkie gazy, zatruwanie atmosfery, wycinanie dżungli. Tamtego dnia padało, ale my staliśmy pod kilkukilometrowym błękitnym płótnem imitującym czyste niebo. Wszystkie pisma po obejrzeniu naszych kreacji nazwały Caine'a papieżem minimalizmu i mistrzem tłumionego sek-sualizmu. Obiektywnie mówiąc, o ile potrafię zachować obiektywizm, Caine wchodził wtedy w swój najbardziej kreacyjny okres. Po wyborach Biały Dom i ja zostaliśmy przemalowani najpierw na błękitno, potem na różowo i wreszcie na czerwono. Doprowadziło to do podpisania najdalej idącego paktu rozbrojeniowego z Rosją i Chinami i przyniosło Caine'owi pokojową Nagrodę Nobla. A ja byłam dumna i taka szczęśliwa, że ten genialny człowiek jest mój, że asystuję przy powstaniu jego arcydzieł, że zwierza mi się ze swoich twórczych niepokojów. Bo jego umysł, choć nieprześcigniony w pomysłowości i wielkości, często poddawał się znit chęceniu. Wielu dzieł po prostu nie kończył, szuk< jąć dla nich absolutnej świetności i doskonałości, j przecież nawet te, które uznawał za nieudane, urzekały delikatnością kompozycji i elegancją skojarzeń. Już wtedy pracował nad majtkami. Przygotowywał się do tego bardzo starannie. Badał anatomię człowieka, układ kostny, nerwy, muskuły, ścięgna. Odwiedzał prosektoria. Wykonywał tysiące szkiców, oznaczając je nieczytelnymi niekiedy nawet dla mnie numerami czy hieroglifami. Szukając rozwiązania uniwersalnego, brał pod uwagę wszystkie warianty. Zawsze ożywiał się, gdy zobaczył jakieś niezwykłe pośladki. Potrafił chodzić za ich właścicielem całymi dniami, ucząc się ich wyglądu i fotografując. Uważał, że pośladki mówią wszystko o człowieku. Pamiętam, jak kiedyś narzekał, że nie może sobie wyobrazić pośladków Judasza, które stanowić musiały portret zdrady i okrucieństwa. Ja w tym czasie przeszłam kilka drobnych zabiegów. W celu podkreślenia talii wycięto mi kilka żeber, podniesiono i uwypuklono czoło, oczywiście wymieniono wargi, nos i policzki. Caine był bardzo delikatny, niczego nie żądał, ale jak każdy dobry człowiek kochał zwierzęta i raz przyznał się, że byłby wdzięczny, gdybym choć trochę przypominała kotkę albo lwicę. Zgodziłam się bez wahania, przecież zrobiłabym dla niego wszystko. Kiedy wróciłam ze szpitala, majtki osiągnęły już swój ostateczny kształt i gdy zawisły nad Times Sąuare, krytycy zgodnie uznali tę kompozycję za Ka-Plicę Sykstyńską XXI wieku. Wkrótce potem kadencja ojca dobiegła końca, majtki rozpoczęły swój triumfalny pochód po wybiegach i domach towarowych całego świata, a ja i Caine przenieśliśmy się do 58 59 Nowego Jorku. Przyznam się, że uwielbiałam to miasto, w którym nikt nie śpi, żeby nie tracić czasu. Caine był u szczytu sławy, ale nawet wtedy ani na chwilę nie zamierzał odpocząć. Zaczął wykupywać stacje telewizyjne i przystąpił do prac nad designin-giem orgazmu. Jego celem było wypracowanie orgazmu estetycznego, stonowanego, pozbawionego przypadkowości, niekontrolowanych elementów, wrzasku, hałasu, charkotania, sapania. Słowem, orgazmu, jaki należał się ludziom w XXI wieku. Przez pierwszy rok eksperymentował tylko na mnie. Ale kiedy poszukiwania twórcze zaczął przeprowadzać z innymi osobami, zaczęły się nieporozumienia. To wszystko nie przenikało jednak do prasy, a ja nadal byłam szczęśliwa. Urodziła się nasza córeczka, Bethany, Caine był najbogatszym i najpopularniejszym człowiekiem w Ameryce, właściwie stuprocentowym kandydatem w zbliżających się wyborach prezydenckich. I właśnie wtedy stało się. Jedna z trzech stacji, których Caine dotąd nie wykupił i która należała do kontrkandydata w wyborach, króla prezerwatyw, pokazała osłupiałym Amerykanom wstrząsający materiał: mój mąż uprawiający w małym moteliku w New Jersey unsave seks z Sonią. To był największy skandal XXI wieku i moja osobista porażka. Ale postanowiłam być twarda, wbrew wszystkiemu bronić naszej rodziny i naszej miłości. W tych bolesnych chwilach stanęłam u jego boku. Trzymając na rękach naszą malutką Bethany, przekonywałam Ame- 60 jykanów w telewizyjnych wywiadach, że wielcy ludzie przekraczający swój czas powinni być mierzeni inną miarą. Na jednej szali kładłam słabostki Cai-ne'a, na drugiej to, co zrobił dla świata. Niewiele to pomogło. Kariera polityczna mojego męża była skończona. Ojciec błagał mnie, abym natychmiast wniosła sprawę o rozwód. Odmówiłam. Byłam przekonana, że Caine tak naprawdę nie kocha Soni, że to tylko przelotny romans i że wszystko wróci do normy. Ale Caine, rozgoryczony ludzką niewdzięcznością, na złość całemu światu postanowił związek z Sonią zalegalizować. No cóż, zgodziłam się na rozwód, ale nie przestałam go kochać i podziwiać. I wiem, że on też tak naprawdę nigdy mnie nie opuścił. Niech pan sam powie, czy gdyby było inaczej, prosiłby, żebym przeniosła się do zamku? Oczywiście nie zamieszkałam razem z nimi, ale zawsze byłam blisko, starałam się nawet polubić Sonię. W każdym razie nasze stosunki były poprawne i wiem, że Caine był mi za to wdzięczny. Zresztą nieraz w chwilach zwątpienia wpadał do mnie na kroplówkę z witamin i wtedy razem oglądaliśmy jego ulubiony film: „Królewnę Śnieżkę". Opowieść Kuby Dokładnie wtedy ten wspomniany wcześniej Hindus chyba, bo w turbanie, rozepchnął wszystkich z 61 krzykiem, z którego jasno wynikało, że albo teraz się można zabrać na samolot, albo wcale. Masażyści oraz pielęgniarki i cała reszta rozbiegli się z krzykiem, przepychanką i łapiąc się za swoje bagaże, dopinając i przebierając. Tylko cztery ostatnie, widocznie najbardziej zaufane służące, na siłę zgięły w pół i posadziły panią Josephine, która niestety sama z siebie tak się znów za łatwo nie zginała. I kiedy jedna kończyła masować, a druga doklepywała kremy, to trzecia i czwarta wzięły się za ubieranie jej na podróż, naciąganie majtek, rajstop, spódnic puszystych, butów z obcasem, dalej coś a la w podobie marynarki też puszystej, chociaż skórzanej, i kapelusza ze stylem. Nie minęło parę minut, a już pani Josephine była odszy-kowana, jak Bóg przykazał, na wysoki połysk, i z energią, podpierając się dwiema laskami, szła do wyjścia, a za nią z szumem i furkotem cała procesja. Wtedy, przełamując nieśmiałość, pobiegłem za nią z krzykiem, że chyba by miała serce z kamienia, żeby tak zapomnieć worka. - Proszę pana - odpowiedziała nawet uprzejmie, ale bez zatrzymywania - ja dałam z siebie wszystko, co może matka, żeby moje dziecko miało pogodne dzieciństwo, ale tak już zupełnie między nami, to nigdy nie • miałam stuprocentowej pewności, czy Bethanyjestna i pewno moją córką. A to dlatego, że za pierwszym ra- j żem porwano mi dziecko prosto z brzucha, stosując i cesarskie cięcie, a zwrócono, jak miała trzeci miesiąc, •; czyli co to można wiedzieć. -1 poprosiła, żebym przy i okazji poinformował innych terrorystów, aby się przestali zgłaszać po pieniądze, bo teraz, kiedy JJ.C. umarł, ona już nie będzie płacić. Wtedy nareszcie wyjaśniłem całe nieporozumienie. Uśmialiśmy się oboje ł pomogłem służbie znieść główną walizkę do limuzyny, a worek, który chyba spał, wrzuciłem na wierzch i zabrałem się z nią na lotnisko, przepytując po drodze o moje obowiązki oraz nawiązując delikatnie do sprawy, jak ja będę opłacany, kiedy wszyscy wyjeżdżają. Ale pani Josephine, niestety, była myślami za daleko, żeby odpowiadać. Po lotnisku przy samolocie kręciły się dzieciaki, coś tam zamontowując, pewnie te swoje ładunki. Zamachały nawet do mnie, ale udałem, że ich nie poznaję ze wstydu, bo takie brudne. Pani Josephina wręczyła mi pięć dolarów napiwku, które wziąłem na wypadek, bo nie miałem żadnego kaszu. Jeszcze raz gorąco zaapelowałem, żeby koniecznie zabrała worek. Wyjaśniłem, że przez niego same kłopoty spadają na mnie, bo kucharka nie wierzy w moje intencje. No i jak to tak można, widać, że ją dzieciak kocha, a córce przynależy się być z matką, jak Bóg przykazał. Poklepała mnie po twarzy, dołożyła jeszcze pięć dolarów, wzięła worek na ręczny bagaż i witana z honorami przez załogę weszła po schodkach do samolotu. A za nią zapakowała się cała reszta. Pokiwałem jej na drogę, a że już z grubsza zacząłem się orientować, gdzie jestem, machnąłem się do domu kucharki, nie czekając, aż odleci. 62 63 Od nowa szedłem przez zabite deskami muzea, pałace, restauracje, jako jedyny pod prąd. A prosto na mnie waliły tłumy, głównie chyba służących, kucharzy, uciekającego kelnerstwa, kobiet i mężczyzn, co się widocznie nie zabrali na subway i teraz uginali pod wyszabrowanymi serwisami z porcelany, posrebrzanymi świecznikami albo obrazami. Na dodatek poruszali się jak muchy w smole, bo każdy, poza tym, co się nakradł do walizki, powkładał na siebie z dziesięć garniturów albo sukien. A już najbardziej chytrzy to się poobwijali dodatkowo w firanki z koronką, kto wie, może i brukselską. No i teraz osobniki słabsze, nie dające rady, co i raz zrzucały z siebie jak nie palto, to pelisę, a czasem nawet suknię ślubną. A jak kto upadł, to mu nikt nawet nie okazał współczucia, tylko leżał, póki nie nabrał sił. Ogólnie szło się po kradzionym jak po dywanie, a ja dziękowałem w duchu Bogu, że nikt nie będzie wymagał, żebym sprzątał, bo to nie było na ludzki wysiłek. Gdzieś po piętnastu minutach wszystko się zatrzęsło od wybuchu, dach przebiło skrzydło samolotu i na ludzi posypały się widelce, a potem walnął tuż przede mną kawał silnika na odrzut, bo bez śmigła, a gdyby walnął tak o metr dalej, tobym tego teraz panu nie referował. Zrobiłem znak krzyża i pomyślałem, że to pewnie robota jest gówniarzerii. Ale może dla tej córki to i lepiej, bo co to za takie życie w worku. Jak doszedłem, światła były pogaszone, pudełek tylko grzecznie zapiszczał, a dzieciaki brudne jak nie- 64 boskie stworzenia leżały, gdzie się dało. Pewnie się wróciły szybszą metodą na skróty i teraz uśmiechały do swoich myśli przez sen, jak to dzieci. Zdjąłem buty i w samych skarpetach przekroczyłem przez nie idąc do kanapy. Na głównym łóżku kucharka pod kołdrą równiutko oddychała. Doszedłem do swojej kanapy i z wdzięcznością przyuważyłem, że jest przesłana. Po cichu zajrzałem, czy mi się kucharka nie przeleciała po walizce, ale nie, bo czek szeleścił w skarpetce. Już się chciałem wyciągnąć, kiedy kucharka usiadła na łóżku, na sztywno jak wampira, i powiedziała, że tak dłużej być nie może, bo tak się nie da traktować uczciwej kobiety. Już ludzie zaczęli plotkować i żebym w tej jednej chwili spakował swoje rzeczy i się wyniósł, ale już. - Zaraz, zaraz - odpowiedziałem mocno przestraszony - a co, jeżeli ja panią kocham z całego serca i chcę się ożenić? Gdzie ja pójdę o tej porze i po nocy? - A jeżeli tak, to jest inna rozmowa - kiwnęła głową i się przyznała, że ona też mnie kocha od pierwszego wejrzenia i że się nawet rozmówiła z Pedrem, który jest z Ekwadoru i ma uprawnienia do dawania ślubów na zamku. On póki co jeszcze nie wyjechał i jutro równiutko o szóstej nas połączy świętym węzłem małżeńskim. Dodała, żebym od razu zdjął koszulę i skarpetki, to mi zapierze. Wtedy wystąpiłem z kwestią, że może w tej sytuacji by się odniosła do mnie inaczej i mnie przypuściła do łóżka. Odpowiedziała, że niestety, ale nie, ponieważ nie daje niko- 5-Ostatni cię 65 mu bez legalnego ślubu. To co miałem robić? - odpowiedziałem tylko, że się nie mogę doczekać tego pięknego przeżycia i się wróciłem na kozetkę. Następnego dnia od rana obudziło mnie szarpanie, bo kucharka zarządziła przygotowania do ślubu, ale takiego, żeby nie było się czego wstydzić, a ona nie ma nic do włożenia w garnek. Owszem, są hamburgery i mrożona ryba z Omaha Steak, zupa Campbell, łosoś uwędzony, mielonka, szynka w puszce „Krakus", bekon, parówki, awokado, ryż żółty, czarna fasola, soya sauce, makaron, płatki owsiane po irlandz-ku z brązowym cukrem, galaretka z owocami i lody. Pewnie, że dałoby się z tego upitrasić taco albo burri-to, co najwyżej enchiladę, ale to nie na taką okazję. Się zapytałem, gdzie niby mam poleźć za jedzeniem, jak wszystko pozamykane i pozabijane. Tylko pokręciła głową, że to nie jej interes. Bo jak dobrze wiadomo od początku świata, kobieta jest od tego, żeby tyrać w domu, a mężczyzna ma zdobywać żarcie. I żebym się wypuścił na zachód zamku, gdzie mieszkała elegancka publiczność, to coś na pewno znajdę. Co było robić? Założyłem skarpety i koszulę wcale jeszcze nie suche, czek wziąłem do kieszeni na wypadek, po kieszeniach tłukło mi się parę zaskórniaków od Josephine, a i kucharka dyszkę dołożyła z osobistych oszczędności oraz zawinęła drugie śniadanie z serem żółtym. Na mój widok subway przystanął automatycznie i pojechałem do przodu. Na 66 przejazdach pociąg się wyginał jak żmija po korytarzach, dudnił pod katedrą, podskakiwał przed Sfinksem, muzeum, bankomatem, magazynem, McDo-nalds'em, Pizzą Hut. Rozglądałem się, ale wszędzie żaluzje, deski, kraty zapuszczone, kłody jak dwie moje piachy. Pusto, cicho, tylko śmieci leżą. Jak kino - to z rozbitą gablotą, a zdjęcia rozkradzione. Jak Uquor Storę - to drutem kolczastym zagrodzony i może nawet zaminowany jak na wojnę. Jak teatr - to bez drzwi, a drugstore deskami zabity. Zresztą jakbym nawet rozwalił, to kucharka prosiła o coś ekstra. Pociąg i hamował, i się ruszał - ciągle automatycznie, żadnego dróżnika, jakby się co pomyliło, nie było kogo karać, światła częściowo się świeciły, częściowo mrugały, a jak były zepsute, to ciemności, że strach. Ale pomyślałem, co się będę przejmował, jak mi Pan Bóg dał tyle zarobić, to nie po to, żeby teraz mnie krzywdzić w kwiecie wieku. Roztworzyłem okno, bo w pociągu podobnie jak w całym zamku klimatyzacja się pogorszyła, może przez te wybuchy. Wychyliłem się z głową, przetarłem oczy, znowu się wychyliłem i znowu przetarłem. Bo parę wagonów przede mną z okna wystaje łeb żywej świni, która tak samo jak ja mruży oczy i się chłodzi. Sama świnia też się na mnie spojrzała, ale jakoś nieufnie, i się schowała do środka z ryjem. Z początku się przestraszyłem, czy to aby nie jaki omam był, jak się przydarza spragnionym na pustyni. Na wszelki wypadek wylazłem na korytarz i da- 67 lej przez pusty subway, który akurat przystanął, rozejrzałem się po wagonach - nic. Wyjrzałem na peron i na całe szczęście, bo świnia już po nim zasuwała, tęga, różowa, w koszulce z napisem „SOS Tita-nic". Wepchałem kolano w drzwi, zanim się zatrzasnęły, i za nią. Wyglądało na to, że świnia wyczuła moje intencje, jako że te zwierzęta Bóg obdarzył inteligencją, bo się puściła galopem. Goniłem za nią, że się aż zadyszałem, nawet zostałem z tyłu, po pierwsze przez to, że nie znałem drogi, a ona kluczyła, po drugie, bo walizka obijała mi się po nogach. Tak depcząc po wyciśniętych na chodniku gwiazdach, przelecieliśmy koło budynku podpisanego ChineseTheater, zasuwając jedno za drugim po kawałkach domów, na oko uczciwych, a z bliska fałszywych, bo z dykty albo plastiku. Pomiędzy pudełkami okrągłymi jak poniemieckie miny, z których wyłaziły na pewno taśmy filmowe. Wszędzie pachniało opuszczeniem i zaniedbaniem, jak w jakimś Muzeum Kościuszkowskim na Greenpoincie. Tu i tam stały i leżały albo porozbijane, albo nie, kamery chyba do filmowania, a pod szkłem w gablotach, do połowy rozkradzione ubrania z epok, od rzymskich starożytności, przez indiańskie, do nowożytnych. A pomiędzy kukły kobiet albo i mężczyzn, jak żywe, bo z wosku. Niestety, nie było czasu zwiedzać, bo po świni, która była u mnie na czarnej liście, ani śladu. Tak biegnąc, tłukąc się po obcych miejscach poczułem, jak łapie mnie za gardło tęsknota za macierzy- 68 stym krajem lat dziecinnych, gdzie znałem każdy kamień albo krzaczek. Owszem, człowiek żył czasem o suchym chlebie i o wodzie, ale po swojemu. Nawet jak ojciec bił za byle co i pędził do pracy, a sam nie pracował, bo mówił, że praca to kara za grzechy jest. Za to na niebieskim niebie pięknie śpiewał skowronek, król śpiewaków, młodzież się bawiła dość porządnie. W wieczór się słuchało radia albo szło do dyskoteki, w niedzielę do kościoła. W czytelni były polskie książki, a świnie nie uciekały, bo gdzie? Tylko same nadstawiały łba, a tu chciwość, bogactwo, wynarodowienie, i nie ma się komu użalić. W takim nastawieniu wegetowałem do przodu, licząc tylko na szczęście albo chociaż przypadek. Bo jak się świnia nie znajdzie, to wolałem nie myśleć, co powie kucharka. Do takiego stopnia straciłem głowę, że nawet parę razy zawołałem, gdzie jesteś, świnio! Wtedy nagle coś mi podcięło nogi i się wywaliłem, uderzając głową tak, że mnie zaćmiło. A jak doszedłem, patrzę, leżę na styli-sku od siekiery pod napisem „Crime and Punish-ment". Pomyślałem, że to może być dobry znak dla mnie, a zły dla świni, bo jak ją z siekierą znajdę, to nie będę musiał dusić gołą ręką. A to żadna przyjemność ani dla mnie, ani dla zwierzęcia. Akurat zaplątałem się w kolczaste, nienormalnie czerwone, a potem już normalnie żółte róże, ciasno kwitnące i dopiero co podlane. Pokłułem zajęte walizką ręce, a nawet twarz, chociaż nią kręciłem i obracałem. Ale jednak za pomocą siekiery przebiłem 6-Ostatni cięć 69 się na basen. Najpierw pomyślałem, że ta woda też fałszywa, bo za niebieska. I się w niej odbijała jak w lustrze wieża złożona z pięciu pięter do skakania. Zdjąłem nawet skarpetki i wsadziłem nogę, ale woda jak się należy, podgrzana. Za to dookoła ławeczki, leżaczki, krzesełka, wykręcane, wyginane, podma-lowane, posrebrzane, a kto wie, może i pozłacane. Usiadłem na próbę. Niewygodne, ale trzeba przyznać z szykiem wzięte prosto z historii. I teraz niech pan posłucha. Bo już chciałem iść dalej, kiedy dostałem znak prosto z nieba. Coś mnie namówiło do spojrzenia się drugi raz w wodę, a z niej patrzy mi się prosto w oczy, ale jakby od dołu, znajomy ryj. Zamknąłem oczy, znowu roztworzyłem, ryj nie znika. Znów się przestraszyłem, czy to nie przywidzenie albo pokusa, ale nie. Jest ryj, i wtedy to już coś mnie tknęło. Podniosłem głowę, niby patrząc gdzie indziej, i łyp na wieżę, i widzę, że na najwyższe piętro chytre bydlę wlazło i się ukryło. Aż mnie dreszcz przeszedł, bo żeby nie lustro z wody, bym ją przepuścił. Tymczasem na zegarku się zrobiła czwarta. Jezu, ile czasu zeszło! A tu jeszcze trzeba przecież mięso namoczyć, rozgotować, żeby nie było twarde, potrzymać w czosnku i pieprzu, żeby nie było mdłe - myślałem, z siekierą i walizką się pchając na wieżę. Doszedłem do trzeciego piętra, potem czwartego, a świnia spojrzała się na mnie jakoś dziwnie, jakby się zastanawiała, a na razie cofała. No to odłożyłem waliz- 70 kę i z samą siekierą w ręce do niej przemawiam jak do człowieka, że nic się nie bój, nie będziesz się długo męczyć, ale ona ryjem kręci, jakby chciała coś powiedzieć, i nawet kwiczy, ale jakoś nietypowo. Więc jej tłumaczę, że nie może być dla niej litości, a odwrót ma odcięty. Na co stanęła na tylnych łapach i zamachała przednimi, jakby się poddawała. Pomyślałem, że pewnie tresowana, i jej tłumaczę, że gdyby nie sytuacja, gdybym był na polskiej ziemi, to bym ją, jako że jest ładna sztuka, różowa i czysta, wziął na hodowlę. Ale nie, jak ślub za pasem, i krok do przodu, a ona do tyłu, ciągle na dwóch łapach. No to dalej uspokajam, że nic, nic, zaraz będzie po wszystkim. Biorę dobry zamach, na co świnia obróciła się do mnie tyłem. Myślę, że ma rację, sam bym tak postąpił, żeby nie oglądać własnej śmierci, jakby mi przedtem oczu nie zawiązali. Ale ona z tymi nogami przednimi do góry skoczyła prosto na dół ze strasznym pluskiem, ryjem do wody. Zatkało mnie, ale tylko na chwilę, bo świnia płynie do brzegu, jeszcze chwila i da nogę. Skakać za nią nie będę, bo mi przezorność nie pozwala. Wysoko, że się w głowie kręci, nawet jakbym siekierę rzucił pierwszą, mogę się rozbić. Więc raz dwa po schodkach na dół. Świnia, mimo najlepszych chęci się nie zdążyła wygramolić. Zobaczyła, że lecę, odbiła się od brzegu i na środek basenu. To przysiadłem na ławeczce, też mocno zadyszany, i czekam. Bo myślę, zmęczy się i tyle, zobaczy-niy, kto kogo przetrzyma. Tyle że ona prawie że nie 71 przebiera nogami, gruba, to nie zmarznie, a tłuszcz ją unosi. Upływ czasu przemija, ślub coraz bliżej, no to ściągnąłem spodnie, skarpety i w samych majtkach od Caine'a, z siekierą do wody. Świnia popłynęła na głębokie, ale się spłoszyła, nabrała wody, zakrztusi-ła, a ja ją od jednego zamachu w łeb, raz a dobrze, chociaż nie mam doświadczenia z pracą w bydłobójni. Się popatrzyła na mnie z ciężkim wyrzutem, takimi oczami, które z bliska się mogą przyśnić po nocy, obróciła na brzuch, zrobiła wir i razem z siekierą poszła pod wodę jak okręt. Pomyślałem, nie ma ludzkiej siły, żeby nie wypłynęła, a co się będę moczył z głową. Tyle że akurat ktoś wyjrzał zza krzaków i się schowali jeszcze raz, i abarotno. Przestraszyłem się, żebym nie miał kłopotów za ubój, bo w zamku nie znałem przepisów, jakie obowiązują. Wyskoczyłem z wody w samych majtkach, usiadłem na ławeczce, że niby jako turysta się oddaję oglądaniu. I czekam. Od razu z krzaków wyszedł ten, co mnie podglądał. Był to trochę dziwny stwór w czapeczce baseballowej drużyny Mets. O ile od samej góry wyglądał jak mężczyzna, o tyle od dołu nosił suknię i buty na cienkich obcasach. Musiał mieć swoje lata, ale poruszał się o własnych siłach, w ogóle nie pomarszczony, tylko naciągnięty, a opalony na brązowo. Chyba sztucznie, bo gdzie tu można było znaleźć nawet ślad słońca, jak w zamku sama elektryczność. Się przysiadł nawiązując ogólnie do pogody, a po drodze chwaląc moje oczy i uczesanie. Następnie 72 przeciągnął mi ręką po udzie i się zdziwił, dlaczego nie golę nóg, zakasał suknię i pokazał mi swoje nogi wygolone na gładko, co kazał mi osobiście sprawdzić. A przedstawił się ni mniej, ni więcej jako Jean Pierre, czyli najbliższy osobisty współpracownik pana Caine' a. Ja odpowiadałem na wszystko półgębkiem, bo po pierwsze nie wiedziałem, co mówić, a po drugie nie czułem się bezpieczny. Świni, co prawda, nie było widać, czyli że leżała sobie jeszcze na dnie, ale czerwona plama już się po wodzie rozlewała. Żeby odwrócić uwagę od basenu, usiadłem do niego tyłem, na co ten tylko czekał, bo połknął jakieś proszki, popił mineralną z butelki, wytargał mnie za ucho, nazwał łobuziakiem, przytulił mi się do pleców i zaczął odwijać kondona. Siedziałem jak oniemiały, bo jest trudno z niższej polskiej stopy życiowej się przystosować do amerykańskiej. Bałem się też obejrzeć za siebie, czy świnia nie wypłynęła. A on dosyć nachalnie wykorzystując sytuację mi się oficjalnie zamontował i rytmicznie za mną kołysząc, a czasem gryząc po szyi, szeptał do ucha swoją historię. Opowieść Jean Pierre'a Urodziłem się w Paryżu, w dzielnicy łacińskiej. A dzielnica łacińska, jak pan na pewno wie, to samo serce Paryża. Pompujące jak wściekłe i brud, i kolor, i zło, i dobro, i świętość, i zepsucie. Zresztą, mój 73 Boże, po co ja to mówię, ty, urwisie, musisz to wszystko wiedzieć. Ty masz styl. Te majtki noszone bez spodni, z marynarką... przyznaj się, że musisz mieć coś wspólnego z fashionbusiness. A mój ojciec... Nie uwierzysz, łobuziaku, ale mój ojciec chodził po domu w siatce na głowie, żeby mu się broń Boże włosy nie potargały. Był z tych swoich włosów bardzo zadowolony, bo były blond. A siatka była czarna, zawiązywana z tyłu, na dwie tasiemki jak szczurze ogony. Czujesz tę ohydę? Mój papa był bardzo wielkim, bardzo białym, bardzo ciastowatym i bardzo dumnym z tego, że jest Francuzem, chamem. A mama? Mama była cudna. Miała oczy na pół twarzy, była śliczna i kochana, malutka i zgrabna jak laleczka. Piersi miała takie drobne, że przykrywałem je jedną dłonią. A przecież, jak pan na pewno zauważył, nie mam wcale dużych dłoni. Tyle że mam bardzo długie, rasowe palce. A ojciec nosił pumpy. Pumpy to coś najohydniejszego na świecie. Łamiąca wszystkie proporcje obraza spodni. Ale ojciec uważał, że ma ładne łydki. Po szkole zmuszał mnie do pracy w aptece, a mama mnie kochała. Moja kochana mamusia wyszła za mąż za te białą tłustą górę, bo chciała pomóc rodzinie w Algierii. Miała tam masę braci i sióstr żyjących w strasznej nędzy. Ojciec uważał, że zrobił jej wielką łaskę żeniąc się z nią i przywalając ją czasem w nocy swoim paskudnym ciastowatym ciałem. Mama zaciskała zęby, zamykała oczy i myślała o Algierii, bo 74 wszystkie swoje malutkie oszczędności wysyłała rodzime. Czy pan uwierzy, że to bydlę, mój ojciec, ją zdradzało. I to z kim? Z taką samą jak on, białą, cia-stowatą właścicielką piekarni z przeciwka. Mama była tak malutka, że kiedy miałem dwanaście lat, byłem już od niej wyższy. Miałem włosy w kolorze złota, oczy czarne jak diamenty i kłopoty z erekcją. Dziewczyny rzucały się na mnie jak sępy, a mnie nie stawał. Płakałem. Chciałem się utopić albo powiesić. W końcu z płaczem zwierzyłem się mamie. I raz, kiedy ojciec poszedł do białej grubaski z przeciwka, mama wzięła mnie do łóżka i zaczęła cierpliwie pieścić. Udało się. Oboje płakaliśmy ze szczęścia. Ukradłem ojcu tysiąc franków, okłamałem mamę, że zarobiłem te pieniądze sprzątając halę targową, kupiłem dwa ciastka i szampana. Poszliśmy nad Sekwa-nę i wypiliśmy całą butelkę razem, a potem zjedliśmy po eklerku i ja zwymiotowałem swojego. To jest moje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa. Potem ojciec wykrył, że pieniądze zniknęły, i się zrobiło dochodzenie. A że matka wzięła wszystko na siebie, to ją pobił. Się rzuciłem na niego, ale wtedy pobił nas oboje. Pasem. Powiedziałem mamie, że uciekam. Błagałem ją, żeby uciekła ze mną. Powiedziała mi, że nie ma dokąd. No i ma tę rodzinę. Ja uciekłem. Przyjęli mnie do gangu Tygrysa. Tygrys miał piętnaście lat i był Kreolem. Nie był wysoki, ale miał szeroką, gładką pierś, cudownie ciemną skórę, palące żółte oczy, niebieskie tatuaże i po 75 mistrzowsku posługiwał się długim nożem z kościaną rączką, na której wydrapał „LOVE". Dzięki niemu zrozumiałem, co to jest miłość. Mieszkaliśmy w sześciu z dwiema dziewczynami w na wpół zburzonym domu. Dotąd nie wiem, czy Tygrys mnie aby na pewno kochał. Owszem, spał ze mną, ale robił to samo z całym gangiem chłopców i dziewcząt. Czasem myślę, że on mnie po prostu używał. Przyjął mnie, bo byłem śliczny, miałem zęby jak perełki i niewinny uśmiech, który, jak pan zresztą na pewno zauważył, został mi do tej pory. Właśnie tym uśmiechem budziłem pożądanie starych bogatych kobiet i starych bogatych mężczyzn, którzy próbowali oszukać jedno i drugie, starość i śmierć. No, taka Mi-chelle na przykład, to zupełnie oszalała na moim punkcie. Była obwieszona biżuterią jak wystawa sklepu u Tiffany'ego i przyznawała się do pięćdziesięciu lat, ale miała jak nic dobre siedemdziesiąt. Ona wpychała we mnie czekoladki i wlewała szampana, a ja sypałem jej do kieliszka proszki nasenne. Trochę mi przeszkadzało, że te piersi leżały jej na brzuchu, ale zamknąłem oczy, się pomodliłem i się udało. Jak tylko zasnęła, Tygrys, który sobie czekał pod drzwiami, wyczyścił jej mieszkanie. Oczywiście dostałem swój udział i oczywiście pobiegłem z pieniędzmi do mamy. Czekałem na nią na ulicy, a jak ją zobaczyłem, zacząłem płakać. To bydlę, mój ojciec, bijąc ją uszkodził coś w środku. Ledwo wlokła się po chodniku i pluła krwią. Pożyczyłem od Tygrysa kościany nóż. 76 Wyostrzyłem go, ale nie zdążyłem, bo akurat tego samego dnia policja zaaresztowała nasz gang. Zrobili nam zdjęcie do „Le Mondu". Kochana, stara Michel-le zaręczyła na rozprawie, że ja o niczym nie wiedziałem, i mnie wypuścili. Kiedy wychodziłem z sądu, podeszło do mnie dwóch asystentów Coco Chanel. Wyższy z nich, Jean Claude, zresztą najserdeczniejszy przyjaciel młodziutkiego Diora, zobaczył moje zdjęcie w „Le Mondzie" i zupełnie oszalał. Powiedział, że wyglądam jak anioł w piekle. Zresztą od tej pory nazywano mnie w branży aniołem. Zrobiono ze mną sesję zdjęciową, wyszła znakomicie. Wtedy Jean Claude sprzedał wszystko, co miał, zapożyczył się i zaprojektował specjalnie dla mnie własną kolekcję. W dwa dni po jej ukończeniu Niemcy wkroczyli do Paryża. Pamiętam to świetnie, bo dokładnie tydzień później po raz pierwszy pojawiłem się na wybiegu. To był wielki sukces. Zamieszkaliśmy razem. Jean Claude ciągle pytał, czy go kocham, odpowiadałem, że tak. Był dobry, miły, ale to uczucie było jak waniliowe lody, słodkie, lecz rozpływające się w ustach bez śladu. Tyle że zacząłem zarabiać wielkie pieniądze. Nic mamie nie mówiąc, kupiłem jej mieszkanie, urządziłem, wynająłem służącą. To miała być niespodzianka i właśnie wtedy, kiedy biegłem do niej z kluczami, w dniu, kiedy po raz pierwszy moje zdjęcie ukazało się na okładce „Paris Matcha", mama umarła. To było straszne. Niech pan tylko pomyśli, ani razu nie zoba- 77 czyła mnie na wybiegu. Nie doczekała się' mojej sławy i bogactwa, a tak bardzo chciałem, żeby była ze mnie dumna. Przepłakałem całą noc. Nawet teraz, kiedy o tym mówię, oczy mi wilgotnieją, zauważył pan oczywiście, że jestem bardzo uczuciowy. W dzień po śmierci mamy miałem pokaz. Lansowałem najnowszą linię Jean Claude'a. Na wybiegu płakałem. Krytycy byli wstrząśnięci. Moje zdjęcie ukazało się na pierwszej stronie „Figaro" podpisane: „Płaczący anioł". Nad wiadomościami o rozstrzelanych zakładnikach. Na pogrzebie chciałem napluć ojcu w twarz i nagle zobaczyłem, że płacze. Nie mogłem uwierzyć. Czyżby to bydlę ją kochało? Padliśmy sobie w ramiona pierwszy i ostami raz w życiu. Na pogrzeb przyszedł w pumpach. Kilka dni później stało się. W malutkim bistro „Madelone" na Montmartrze spotkałem Caine'a. Oczywiście, słyszałem już o nim przedtem. W świecie mody wrzało. Wszyscy plotkowali o pięknym, zgrabnym, bajecznie bogatym i genialnym młodziutkim designerze z Ameryki, który przyjechał, żeby pomóc walczącej Francji. Wiedziałem, że w ścisłej konspiracji przygotowuje coś niezwykłego. Raz czy drugi mignął mi na jakimś pokazie. Ale był tak oblężony, że nie było szansy, aby się do niego dopchać. Tego dnia miałem pół godziny czasu do miary, więc popijając winem chrupiące croissanty, przyglądałem się, jak kilku niemieckich żandarmów i gestapowców prowadzi więźniów. I wtedy, właśnie wtedy, ktoś obok mnie powiedział: „To niewiarygodne". Odwróciłem się i zatkało mnie, to był Caine. Nie zauważyłem, kiedy wszedł. Był cudownie młody. Może nawet młodszy ode mnie. Wpatrywał się w Niemców z niesłychanym napięciem. Czułem, że w jego potężnym mózgu dokonuje się ogromna praca. Wolno sięgnął do ciemnobrązowej teczki z miękkiej skóry zapinanej na dwa zatrzaski i pasek. Zaschło mi w gardle. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu, czułem, że za chwilę stanie się coś strasznego. A Caine zmrużył piękne oczy, ocienione długimi, dziewczęcymi rzęsami. Nagłym ruchem wyszarpnął malutki szkicownik, oprawiony w czarną skórę, i srebrny ołówek. Zaczął gwałtownie, z pasją kreślić. Podniósł głowę, odgarnął z czoła czarne falujące włosy i nagle nasze spojrzenia skrzyżowały się. - Co sądzisz o czerni tego munduru? - zapytał. Przełknąłem ślinę i powiedziałem, że jest chyba za depresyjna. Uśmiechnął się. Miał cudowny uśmiech i czerwone, jakby odrobinę nabrzmiałe wargi. Tymczasem jeden z więźniów rozepchnął esesmanów, rzucił się do ucieczki i zniknął za rogiem. Żandarmi pobiegli za nim i zniknęli. Usłyszeliśmy strzały. - A te metalowe dodatki - zapytał Caine. Trwało chwilę, zanim domyśliłem się, że mówił o blachach żandarmów. - Chyba się nie przyjmą - powiedziałem, też z trudem wydobywając głos. Znów uśmiechnął się i pokręcił głową. Dopił wino, schował szkicow- 78 79 nik i odszedł zamyślony. A ja przez piętnaście minut siedziałem bez ruchu, nie mogąc przestać o nim myśleć. Zresztą przez to spóźniłem się na miarę. Dwa tygodnie później dostałem wraz z dużą grupą top modeli polecenie stawienia się w konspiracyjnym podparyskim mieszkaniu jednego z wyższych oficerów Resistance. Byliśmy wszyscy nieprzytomni z podniecenia. Czuliśmy, że dzieje się coś wielkiego, że wreszcie możemy coś zrobić dla naszego nieszczęsnego kraju. Kolejno wchodzili wyżsi oficerowie. Wreszcie wszedł generał, a w chwilę potem Caine. Mój Boże, czy muszę panu mówić, jakie to było szczęście, kiedy z czterystu modeli przedstawionych Caine'owi osobiście przez generała de Gaulle'a, Caine wybrał mnie na symbol walczącej Francji. W ciągu kilku tygodni Caine wykreował swój legendarny, niedrogi, cywilny uniform dla młodego bojownika o wolność. To było porażająco proste. Czarny beret, apaszka, jasny prochowiec, zamszowe brązowe rękawiczki i buty na miękkiej podeszwie. Lekkość, seksualność, wrażliwość i delikatność. Dumne wyzwanie rzucone w twarz hitlerowskim designerom. A potem... potem nadszedł dzień, w którym Caine zaprezentował swoją kolekcję na pierwszym podziemnym pokazie mody. Kiedy pojawiłem się na wybiegu, z trudem opanowując drżenie nóg, przez chwilę panowała śmiertelna cisza. A potem ten wybuch entuzjazmu. Dla tej jednej chwili warto było żyć. Tego wieczoru serca całego Paryża zostały pod- 80 bite, a wynik II wojny światowej przesądzony. Kwiat młodzieży Paryża i innych okupowanych stolic ruszył do walki w berecie Caine'a na głowie. A ja i Caine, no cóż... Uczucia rodzą się nagle. W kafejkach Montmartru i Montparnasu, nieustannie ryzykując życiem, popijając bagietki i ser brie czerwonym winem, snuliśmy wielkie plany na przyszłość. W głowie Caine'a powstawały pierwsze szkice pomysłów, które swój ostateczny kształt znalazły kilkanaście lat później w Nowym Jorku, w jego biurach na Siódmej Alei. Ale to było potem. Na razie był rok czterdziesty czwarty, najpiękniejszy rok w moim życiu. Byliśmy tacy młodzi i utalentowani, piękni, bogaci i zakochani na śmierć i życie. Byliśmy pewni, że tak będzie zawsze i tak było bardzo długo. Niech pan nigdy nie wierzy w te brednie, które opowiada Josephine, że Caine ją kochał. Caine zwrócił na nią uwagę na basenie tylko dlatego, że nie miała ani jednego włoska na wzgórku łonowym, a jego interesowało wszystko, co choć odrobinę odbiegało od banału, naprawdę kochał tylko mnie. No, dopóki nie pojawiła się So-nia. Ale z Sonią to nie było to samo. Nasza miłość była pełna, prawdziwa i głęboka. Żaden waniliowy romans czy weekendowe perwer-sje. Wiedzieliśmy obaj, czego pragniemy, i dawaliśmy to sobie czule i bez żadnych ograniczeń. Ale nigdy, przenigdy nie posuwaliśmy się za daleko. Ja, na przykład, uwielbiałem być kneblowany taśmą 81 klejącą i z rękami i z nogami związanymi z tyłu zwykłym sznurkiem, zamykany w ciemnej piwnicy, ale tylko na jeden dzień. Chciałem być nacierany papierem ściernym, ale tylko na piersiach, oblewany gorącym olejem, ale tylko na brzuchu. Bity, ale tylko po udach i nie pasem, ale oczywiście szpicrutą. Caine posługiwał się nią po mistrzowsku, a może to po prostu miłość kierowała jego ręką. W każdym razie prawie zawsze już po kilku uderzeniach wołałem: „Tak! Uwielbiam to! Proszę o więcej". Sporządziliśmy listę rzeczy, które sprawiały nam największą rozkosz, i powiesiliśmy ją na ścianie oprawioną w XVIII-wiecz-ne barokowe ramy. Nigdy lub prawie nigdy nie kochaliśmy się po LSD ani heroinie. Nie chcieliśmy ani na moment utracić kontroli. Mieliśmy zresztą zakodowane hasło „Montmartre" na pamiątkę naszego pierwszego szczęśliwego spotkania. I kiedy Caine posuwał się z palnikiem spawalniczym odrobinę za daleko, wystarczyło je wymówić. A natychmiast pełen skruchy dawał mi zastrzyk znieczulający, całował i oblepiał plastrem bolące miejsce. Pamiętam, jak straszliwie byłem podniecony podczas ceremonii zakładania mi obroży, było to na kilka dni przed wycofaniem się Niemców z Paryża. Caine sam ją zaprojektował. Była z purpurowego aksamitu, czarno-złotej skóry z młodziutkiego cielaka i drutu kolczastego. Ale nawet po tym, kiedy oddałem mu ostatecznie nie tylko ciało, ale i duszę, nazywałem mistrzem, a on mnie niewolnikiem, usta- liliśmy, że jest jeden pokój, w którym jesteśmy sobie równi, w którym mam prawo siadać na meblach. Zgodził się także, żebym miał pewien wpływ na umeblowanie sypialni. Oczywiście, nie udawało się uniknąć pewnych nieporozumień. Caine, jak wszyscy wielcy ludzie, miewał swoje fantazje. Nagle, ni stąd, ni zowąd też kazał się wiązać, kneblować i zamykać w piwnicy. A kiedy z płaczem protestowałem, karał mnie, odkładał palnik, wyrzucał do zsypu szpicruty i papier ścierny. Ale, mój Boże, jak cudowne były potem nasze pojednania. W tym czasie Caine pracował dniem i nocą, zresztą tak było zawsze. To przecież on wykreował wygląd elity finansowej Wall Street, Beatlesów i Rolling Sto-nesów. Stworzył kanoniczny model hippisa, a potem punka, kultury hip-hopu i stylu bad guys z playgro-undu. Ale będąc na samych szczytach, nigdy, ale to nigdy nie przymykał oczu na krzywdę i niesprawiedliwość milionów młodych mężczyzn walczących o wolność, sprawiedliwość i lepszy świat. Z jego rąk wyszedł mundur kubańskich guerillas. To on stworzył szykowny strój PLO, nie ogolony wdzięk Che Guevary czy ascetyczny mundur bojowników o rewolucję kulturalną w Chinach. To Caine był autorem wszystkich kreacji pułkownika Kadafiego, zaprojektował standard serbskich oddziałów paramilitarnych i wygląd czeczeńskich bojowników Basajewa. A ja?... W szarpanym szekspirowskimi namiętnościami świecie mody byłem zawsze przy nim. A teraz 82 83 czuję, że domyśla się pan, że będę mówił o majtkach. Ma pan rację. Praca nad tym projektem trwała lata. Caine zatrudnił setki researcherów, ale do końca nie ufał nikomu. Sam jeździł do Chin i Indonezji, Kenii, Rosji i Irlandii. W przebraniu przemierzał dzielnice nędzy, zaglądał do kanałów, w których mieszkali moskiewscy bezdomni, szperał w szafach maharadżów, rosyjskich aparatczyków i włoskich arystokratów. Podglądał majtki suszące się na sznurach w Mediolanie i nowojorskim Harlemie. Zainstalował setki ukrytych kamer w mieszkaniach zwykłych urzędników w Pekinie, Kinszasie i Buenos Aires. Całymi tygodniami zamykał się w pracowniach krawieckich. Nie chciał rozmawiać z nikim, nawet ze mną. Powiem więcej, on przestał chodzić na aerobik! No cóż, to była praca na miarę giganta. Chciał stworzyć coś wielkiego, uniwersalnego. Na plecach czuł oddech konkurentów. Amerykańscy designerzy od lat mieli romans z męskimi majtkami. Któż wiedział o tym lepiej od niego. Szafy Caine'a wypełniały tysiące majtek z różnych epok, kultur i okresów historycznych. Caine uwielbiał przymierzać majtki Ludwika XIV, nabył za bezcen tuzin majtek Einsteina, miał jedną parę Gandhiego i bardzo znoszone gatki Bartoka. Przez piętnaście lat polował na majtki Hitlera. Zachowały się tylko dwie pary majtek wodza nazistów: barchanowe i z flaneli. Caine nabył je w British Museum za siedem milionów dolarów. Ale jaki był szczęśliwy, • kiedy wreszcie mógł je włożyć. Barchanowe pocho- 84 dziły z roku 34, kiedy Hitler został kanclerzem III Rzeszy. Flanelowe z okresu, kiedy po nocy długich noży Hitler układał plany anszlusu Austrii. Hitler był o wiele niższy i grubszy w pasie, ale Caine nie pozwolił niczego zmienić. Kiedy je wkładał, przymykał oczy i przysięgał, że czuje powiew faszystowskich sztandarów, słyszy histerię tłumów na zjeździe w Monachium i potężną muzykę Wagnera. Był też w posiadaniu kolekcji swoich starych majtek. Wypełniały cztery szafy. Twierdził, że ich nagłe włożenie to była podarowana pośladkom radość i niezwykłe doznania seksualne. Stare majtki z wcześniejszych okresów jakoś magicznie otwierały przed nim wrota, prowadzące do krajobrazów dzieciństwa. Znów wdychał czyste wieczorne powietrze znad jeziora Michigan, czuł dotyk gęstej porannej, chicagowskiej mgły. Wraz z nimi powracał obraz matki, „Baru Ostatniej Szansy", pierwszej samodzielnie uszytej sukienki, kłębka nici, który zabrał ze sobą do zamku ojca. To był odnaleziony czas pierwszych randek, pierwszych erekcji i pierwszych miłości. Caine, tworząc, musiał co chwilę podejmować niesłychanie trudne, przerastające zwykłego człowieka decyzje. Szukał ideału. Piękna absolutnego. To była piekielna praca, zjadająca nerwy, zdrowie i pochłaniająca miliony i lata. Bo zgodzi się pan chyba ze mną, że piękno jest rzeczą, do której się dojrzewa. Niestrudzenie szukał. Szukał majtek, które mówią. Bo przecież majtki mówią o ich właścicielu o wiele ?- Ostatni cięć 85 więcej niż ciało, więcej niż cała biblioteka doktora Freuda. Ciało może być niedoskonałe. Majtki mogą być kamuflażem, protestem przeciwko niedoskonałości pośladków, mogą maskować błędy Boga. Albo właśnie - kiedy są dopasowane - żądać od ciała absolutnej perfekcji. Normalnie każdy mężczyzna co rano spędza godzinę zastanawiając się nad wyborem majtek. To bardzo kłopotliwe, zwłaszcza dla dojeżdżających, powiedzmy, z New Jersey czy Connecticut do Nowego Jorku. Tworząc dziesiątki wariantów, Caine równocześnie postanowił wykreować majtki totalne. Majtki, które można byłoby włożyć i na pierwszą randkę, i na romantyczną kolację z żoną, i na naradę zarządu korporacji. Miały być sublimacją pożądania, niewinności i tłumionej seksualności. A równocześnie miały pokazywać ambicje ich właściciela. Oczywiście materiał musiał być luksusowy, bo to zawsze silnie działa na kobiety. Ale na miłość boską, przecież mężczyźni, nawet heteroseksualni, dobierają majtki nie tylko dla kobiet. Nie ma wątpliwości, że o wiele bardziej zależy im na tym, aby dać właściwy sygnał innym mężczyznom, ukryć słabość, nieśmiałość, wątpliwości. Zademonstrować siłę, bogactwo, prestiż, no i wreszcie ambicje we wspinaniu się w górę po drabinie korporacyjnej kariery. Łatwo powiedzieć, ale jak to osiągnąć, jak połączyć supermodernizm z romantyzmem, artyzm z korporacyjnością. A materiał? Czy powinny być z jedwabiu czy z kaszmiru, delikatnej jak mgła 86 skórki czy rewlonu? Brokatu, wełny czy aksamitu? Jak umknąć rozciągania się, wypychania, gubienia formy. A jaki kolor, zimny czy gorący, truskawkowy czy złoty? Co zrobić, żeby wystrzec się błędu w kreowaniu tej najprostszej i najczystszej drogi komunikacji. Aż wreszcie stało się. Odpoczywałem właśnie po operacji zmniejszenia nosa i podciągnięcia szyi, przeglądając przesłany mi do autoryzacji szkic mojej biografii pióra młodziutkiego utalentowanego dziennikarza włoskiego, Giuseppe Marinettiego, kiedy zadzwonił telefon. To był Caine. W pierwszej chwili go nie poznałem. Miał zmieniony głos. Powiedział, żebym przyjechał natychmiast. Bez obroży. I rzucił słuchawkę. Czułem, że stało się coś niezwykłego. Wydawało mi się, że błyskawiczna winda na sześćdziesiąte siódme piętro wlecze się bez końca. Drzwi otworzył mi szef ochroniarzy - Steven. Spytałem, czy coś się stało? Ale tylko pokręcił głową. Ta prymitywna maszyna do zabijania nie mogła wydobyć z siebie głosu. Poszedłem za nim. Najpierw usłyszałem IX symfonię. Serce biło mi jak szalone. Szedłem przez amfiladę pokojów, plątaninę korytarzy, mijałem pękające od ubrań rzędy szaf. Potem Steven rozsunął potężne dębowe drzwi do living roomu. Beethoven runął na mnie jak burza. Ogłuszony dźwiękiem i oślepiony światłem, upojony zapachem perfum, przymknąłem oczy, ale tylko na chwilę. Kiedy je otworzyłem, zobaczyłem Caine'a. Pomalowany na złoto stał na postumencie z czarnego marmuru. Z czterech stron na niż- 87 szych postumentach zamarło bez ruchu czterech przepięknie zbudowanych nagich mężczyzn. Mieli jasne włosy, a w dłoniach ściskali płonące pochodnie. Wyglądali jak greckie posągi. A Caine miał na sobie majtki. Te właśnie majtki. Cóż mogę panu powiedzieć? Właśnie wtedy, na moich oczach, narodziła się legenda. Śnieżna biel królewskiej bawełny, chłodny srebrzysty pasek gumki symbolizujący kontakt z kosmosem. Potem ciepły oranżowy rozporek. Synteza nieba i ziemi. Szyk, prostota, seksualność. Płakałem i nie wstydziłem się łez. W kącie cicho szlochał Ste-ven. A Caine, sam Caine też był bardzo wzruszony. Pochylił się na postumencie i delikatnie targał mnie za włosy. „Tak, mój chłopcze - powiedział - tak, Jean Pierre, dałem mężczyznom to, co im się należało. Z tych majtek, nawet przy codziennym praniu, nigdy nie wypadnie kutas". A kiedy potakiwałem, przełykając łzy dodał: „Ten niewiarygodny fakt potwierdzam osobistym podpisem, dając moim majtkom pięcioletnią gwarancję". Mógłbym o tym jeszcze długo mówić, ale czuję, że zbliża się orgazm. Więc tylko proszę, żeby mnie pan na moment złapał za jaja. Opowieść Kuby W czasie tej gadaniny się delikatnie oglądałem na basen, co się dzieje ze świnią. Co on z miejsca próbował wykorzystać i brał się do buźkowania. Tłuma- 88 czyłem, żeby się nie spoufalał, bo o co chodzi, nie znam człowieka. Niby to okrzesany, a żadnego ludzkiego wyczucia. Mało że mnie bezwzględnie wykorzystał, to się nie chce odczepić, tylko czeka nie wiadomo na co. Wyjaśniałem, jak komu dobremu, że jestem człowiek pracy, mam dziś legalny ślub i jestem w pośpiechu, a on zaczął mi wmawiać, że się we mnie zakochał, żebym nie robił żadnych głupstw z kobietami, tylko z nim leciał do Nowego Jorku. Nie wiedząc, jak się wykręcić, zapytałem, o której ma samolot. Dopiero się spojrzał na zegarek, złapał za głowę, zapiął, wcisnął mi kartkę z numerem telefonu i życzył szczęścia w związku małżeńskim. I się tylko uparł w jednym, żebym go odprowadził do krzaków i jeden ostatni raz pocałował. Co miałem robić, jak widzę, że się nie odczepi. Zapłakał, zajęczał, krzyknął coś jak adjeumonamour, i już go nie było. A chwila była przedostatnia, bo spod wody wyjrzało jak podwodny peryskop stylisko, a za nim świnia w całości. Odplunąłem pocieszając się, że ten pocałunek na mnie wymusił i że zrobiłem go tylko na intencję ślubu. I że dobry Bóg mi to splugawienie ust, które nie są do świństw, tak jak dupa, tylko do jedzenia i modlitwy, odpuści. Takimi myślami urozmaicałem sobie wyłowienie świni i obcięcie jej łba i racic, żeby się wieko zatrzasnęło. I obznajomiony już z terytorium, na ostatnich nogach, ale zadowolony, dowlok- 89 łem się na pociąg. Był pusty, nawet jak jechał do lotniska, co dowodziło, że się wszyscy w większości wynieśli. Wtaszczyłem ostatnim wysiłkiem walizę na półkę, żeby nie kusiła. A sam usiadłem naprzeciw pod oknem, trzymając na niej oko. Na pierwszym przystanku usiadł pod nią mężczyzna w kapeluszu, jakie noszą kowboje na filmach. Niby żylasty albo nawet pleczysty, ale w takim wieku, że powinien z trumną jechać na cmentarz, a nie z torbą na lotnisko. Ale już się przyzwyczaiłem, że tu spokojnie chodzą albo jeżdżą wampierze, które w naturalnych warunkach by nie miały prawa. A ten na dodatek, kiedy się przedstawiłem, że zostałem zakontraktowany do zamku jako cięć, z miejsca się rozgadał. Słuchałem byle jak, bo z tego, co mówił, to po pierwsze wyglądał mi na farmazona. Po drugie, trochę struchlałem, bo z walizki, chociaż ją powycierałem jak mogłem trawą i koszulą, zaczęło mu na czerwono kapać do kapelusza. A on zaczął od bluźnierstwa takiego, że mu się z miejsca piorun należał. Że nigdy, ale to nigdy ani on, ani Caine nie zaakceptowali świata takiego, jak go Bóg stworzył. Ledwo tą wypowiedzią obciążył sumienie, pociąg przyhamował i walizka ze świnią się mu zwaliła na łeb. Poleciał na podłogę twarzą do dołu. A kiedy go podniosłem, żeby zobaczyć, co i jak, kopnął dwa razy nogami i zesztywniał. Widzę, że z włosów mu leci biała mazią, a z twarzy krew. Pan Bóg nierychliwy, się przeżegnałem. Na szczęście świnia się ze środka nie wy- 90 sypała, ale i tak nie wiadomo, co robić. Mam męskiego trupa. Niby pociąg pusty, ale niech no wsiądzie kontrol i mnie obciąży? Nawet jak się wytłumaczę, że jestem niewinny, świnię jako dowód jak nic odbiorą. Zwłaszcza że nie mam legalnego pobytu i każdy może nade mną wydziwiać. Byłoby to marnotrawstwo wszystkiego, co przeszedłem, pomyślałem, otwierając okno i upychając w nim zmarłego. Zatrzasnąłem okno, wtaszczyłem walizkę z powrotem na półkę i po strachu. Ale nie. Bo on się od zewnątrz zaczyna dobijać. Przetarłem oczy. Ale jest dalej i stuka, żeby go wpuścić. Ciarki mnie przeszły, bo podług mnie, to leciał prosto pod koła. Ale widocznie duch czasu, tyle że jak wpuszczę, może się czepiać. Opadło mnie ogólne przygnębienie, jakie często napada społeczeństwo polskie w Ameryce, chociaż jest oszczędne i pracowite. Tak czy inaczej, trzeba być człowiekiem, grzech byłoby nie wpuścić, nie podać ręki. Otworzyłem, wpuściłem, a on grzecznie podziękował ł zaczął wyciągać z tej torby swojej, o której nie zdążyłem pomyśleć, jak nie kremy, to ligniny albo i pudry. Obtarł się, roześmiał, włożył kapelusz i dobrze zrobił, bo świnia znów zaczęła kapać. Zapytał się, czy pozwolę, że mi urozmaici drogę opowiadając swoją historię. W przeciwieństwie do tamtego Jean Pierre'a widać było, że mam do czynienia z człowiekiem wysokiej kultury, więc się zgodziłem, że proszę bardzo. 91 Opowieść Michaela Goosa, czyli Miszy Gusiewa, czyli Michała Gąski... prawdziwe nazwisko nieznane Nie umiem panu powiedzieć, gdzie się urodziłem, l Zaraz zresztą do tego wrócę, tylko przedtem chcia-j łem wyjaśnić jedną sprawę, po prostu, żeby uniknąć l nieporozumień. Otóż przed chwilą, jak pan zapewne pamięta, wyrzucił mnie pan przez okno. Tylko proszę sobie nie robić żadnych wyrzutów. Po pierwsze, zdarza, mi się to nie pierwszy raz. Poza tym, to nie było dla mnie żadne ryzyko. Udawana śmierć, lecenie pod koła - to jeden z najprymitywniejszych efektów specjalnych, jakie stosowałem pracując dla Caine'a. Wie pan, kieszonkowy błyskawiczny make--up, kauczukowe superprzyczepy, w ogóle żaden problem. Szczerze mówiąc, symulując śmierć, ja pana odrobinę kusiłem. Ja, wie pan, jestem niezłym psychologiem. I od pierwszej chwili poczułem do pana sympatię. Wydało mi się, niech mi pan wybaczy, że znam pana od lat. Ja oczywiście nie mogłem mieć pewności, ale rodzaj przeczucia, że pan mnie wyrzuci, to miałem. Może to była intuicja, a może coś więcej. W każdym razie to wyrzucenie to był dla | mnie romantyczny powrót do dzieciństwa. Szukanie odpowiedzi w mrokach podświadomości. Może pan nie wierzy w te wszystkie teorie doktora Freuda. Ale wie pan, o czym mówię. Otóż po raz pierwszy zostałem wyrzucony z pocią- 92 gu, kiedy miałem niespełna rok. Wspomniałem już, że nie umiem powiedzieć, gdzie się urodziłem. Natomiast wiem, gdzie spadłem na ziemię. Było to w Europie Wschodniej, a konkretnie w państwie, które nazywa się Polska, a jeszcze dokładniej w okolicy miejscowości, która się nazywa Siedlce. Nie mam pojęcia, ani skąd ten pociąg jechał, ani kto mnie wyrzucił. Pewne jest tylko to, że zostałem wyrzucony w pieluszkach. I że nic mi się nie stało. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że był to pociąg jadący do jednego z hitlerowskich obozów zagłady, jakich wiele w tym czasie jezdnio przez Polskę. W tym wypadku byłbym dzieckiem żydowskim i można by przypuszczać, że wyrzuciła mnie matka, żeby uratować mi życie. Oczywiście nie można wykluczyć, że byłem zupełnie zwykłym nieślubnym dzieckiem, jakich tysiące matki na całym świecie topią, duszą albo właśnie wyrzucają przez okna pociągów. W takim wypadku intencja mojego wyrzucenia byłaby inna. Odrobinę więcej przemawia za wersją pierwszą. To znaczy, że wyrzucono mnie, żeby ocalić. Ot, choćby wskazuje na to fakt, że przy torach, gdzie mnie znaleziono, leżało jeszcze ciało zastrzelonego mężczyzny z gwiazdą Dawida naszytą na płaszczu. Kto wie, czy nie był to przypadkiem mój ojciec? Ale tego się już nigdy nie dowiem. Tak czy inaczej: zostałem wyrzucony i nic mi się nie stało. Zresztą podobnie jak dzisiaj, chociaż oczywiście z innych powodów. Wtedy byłem po prostu bardzo lekki, spadłem na plecy, a 93 pieluszki i kołderka zamortyzowały upadek. Jeżeli pociąg jechał do Oświęcimia i jeżeli byłem Żydem, to mogłem nim być raczej z Czech niż z Francji i raczej z Węgier niż z Włoch. Raczej nie z Polski, bo kobieta, która mnie podniosła, czyli moja przybrana matka, powiedziała mi kilka lat później, że w pieluszkach była jakaś kartka, chyba w obcym języku. Ale co do tego też nie ma zupełnej pewności, bo ani ona, ani jej mąż nie umieli czytać, a kartkę gdzieś zgubili. Nazywali się Jan i Maria Gąska, a ich zdania na mój temat również były podzielone. O ile Jan Gąska uważał, że należy mnie natychmiast wydać Niemcom, bo jestem na pewno Żydem, a jak się Niemcy dowiedzą, to już po nich, o tyle moja przybrana matka oświadczyła, że mam wprawdzie jedno oko czarne, ale za to drugie niebieskie i nie jestem obrzezany, nosek mam mały i należy zaczekać, jakie mi wyrosną włosy. Poza tym, jeśli będą uważać, to się nikt nie dowie, a za odniesienie Niemcom i tak nie ma żadnej nagrody. Moim przybranym rodzicom powodziło się zresztą zupełnie dobrze. Niedawno w miejscowości obok odbył się całkiem solidny pogrom, o którym Gąsko-wie zostali w porę przez rodzinę zawiadomieni. Natychmiast zaprzęgli, pojechali, przywieźli wozem 8 pierzyn, 14 poduszek, 2 wielkie zegary, prawie nie noszone futro z rudego lisa, worek talerzy i jeden złoty zegarek z dewizką. Moja przybrana matka uznała, że to jest znak od Boga, trzeba się za to Ży- 94 dom odwdzięczyć i mnie uratować, gdybym był Żydem, a gdybym nie był, to tym bardziej. Przybrany ojciec tak zupełnie to przekonany nie był, więc kłócili się, ale po cichu, żeby sąsiedzi się nie dowiedzieli, bo ich głosy mogły przeważyć. W końcu Gąskowa wygrała i po cichu jednej nocy zaniosła mnie do księdza, który mnie po cichu ochrzcił. W pewnym sensie to moją sytuację wyjaśniło, a w pewnym jeszcze bardziej skomplikowało. Tak czy inaczej, stałem się legalnym rzymskim katolikiem Michałem Gąską. Obie córki Gąsków, 10-lemia Kasia i 12-letnia Zosia, postraszone przez rodziców, omijały mnie z daleka. Jak ktoś przychodził, to mnie chowano, a potem już się sam chowałem. Najczęściej w psiej budzie. Bo psy na całym świecie miały do mnie słabość. Trochę to podkopywało wiarę mojego ojca w to, że jestem Żydem, bo według wszystkich zasad pies zawsze złego człowieka wyczuje. O skłonności psów do mnie wspominam, jak się pan przekona, nie bez powodu. W każdym razie, kiedy skończyłem dwa lata, nauczyłem się znikać, przebierać, chować, udawać nieżywego tak dobrze, że kiedy raz wlazłem w poszewkę do poduszki, Jan Gąska podłożył mnie sobie pod głowę i się przespał. Nie będę pana dłużej zanudzał swoim dzieciństwem. Na pewno słyszał pan dziesiątki takich banalnych historyjek. W każdym razie, jak pan zresztą widzi, wojnę przeżyłem. W cztery lata po wojnie, kiedy poszedłem do 95 pierwszej klasy, moja przybrana matka opowiedziała mi wszystko, co wiedziała. Przeprosiła, że zgubiła tę moją karteczkę z pieluszek, rozłożyła ręce, że nic więcej dla mnie zrobić nie może, i umarła. Dzieci w szkole naradziły się i zdecydowały większością głosów, że nie jestem żaden Gąska, tylko Żyd przybłęda, oraz zabrały się za mnie na dobre. Obie przybrane siostry i przyszywany ojciec przyznały im rację. Nie było na co czekać. Przepłakałem całą noc, żegnając się z psem Burkiem, i uciekłem. Na szczęście nikt mnie nie gonił. Często myślę, co by się ze mną stało, gdybym nie uciekł. Ale mniejsza z tym. Uciekłem. To było tak, jakby mnie znowu ktoś wyrzucił przez okno. Co było potem? No cóż. Podróżowałem na gapę, kradłem jedzenie, spałem byle gdzie i trafiłem do cyrku. O ile pamiętani, wspominałem panu o sympatii, jaką miały dla mnie psy. No więc przez Warszawę przejeżdżał i na krótko rozbił namioty w Lasku Bielańskim cyrk radziecki. Kręciłem się w pobliżu, wypatrzyłem odpowiedni moment, i podczas sprzątania wślizgnąłem się do klatki z psami cyrkowymi. Było tam siedem pudli, cztery szpice, cała banda foksterierów, dwa afgańskie charty i ulubieniec dyrektora cyrku, ogromny czarny jak smoła i zły jak diabeł pitbull - Sasza. Sasza, jak mnie zobaczył, zjeżył sierść i wyszczerzył zęby. No to po mnie, pomyślałem i zamknąłem oczy. Przez chwilę dyszał mi w twarz gorącym od- 96 dechem i jakby się namyślał. A potem zamiast zagryźć, przejechał mi jęzorem po twarzy. Rozpłakałem się ze wzruszenia, a on też nagle zaskomlał jak maleńkie szczenię i sam wykopał mi norę w sianie. Wie pan, zawsze opowiadając tę historię trochę się wzruszam, mimo że to było tak dawno. W Berlinie Zachodnim, kiedy wylazłem spod słomy, też byłoby ze mną źle, gdyby nie kochany pitbull. Bo dyrektor cyrku, Josif Iwanowicz Pietrow, widząc, jak się Sasza do mnie czuli, a na niego warczy, machnął ręką i przyjął mnie nielegalnie do czesania psów, zawiązywania kokard i pomocy w treningach. A nawet przy pomocy czterech KGB-istów, zatrudnionych umownie przy karmieniu zwierząt, załatwił mi dokumenty. W ten sposób zostałem Rosjaninem, synem cyrku, Miszą Gusiewem. W cyrku, gdyby nie szalona i beznadziejna miłość do Larysy Kirylenko, kobiety-gumy z Ukrainy, której nieopatrznie przyznałem się do dwuznacznego pochodzenia, byłbym szczęśliwy. Na szczęście nikomu nie rozgadała, ale po nocach zaczęła mnie dręczyć. W końcu jednak Larysie pękł kręgosłup, straciła pracę, a ja mogłem się skupić na karierze. Byłem ambitny, ale długo mi nie szło. Wybiłem się dopiero po sześciu latach, w dniu, w którym pozwolono mi obsługiwać reflektory. Obracałem nimi tak, że wyglądało, jakby akrobaci kręcili o jedno salto więcej. Nikt nie umiał sobie tego wytłumaczyć, ja zresztą też. Talent i tyle. Potem zafascynowały mnie 97 kostiumy. Szyłem, prułem i szyłem na nowo. Umiałem przebrać karła za olbrzyma, mężczyznę za kc bietę, dziecko za starca. Zamieniałem małych w du-| żych, mężczyzn w kobiety. Pewno pan myśli, że się wiązało z moim dzieciństwem. Nie wiem, możej Potem zacząłem przebierać zwierzęta za inne zwie rzęta albo za ludzi. Chciałem im się odwdzięczyć, bc nigdy nie wiadomo. Kiedy zachorował lew, uszyłem! dla Saszy taki kostium, że widzowie niczego nie za-i uważyli. A kiedy nieodżałowany Sasza zjadł przezl omyłkę trutkę na szczury i zdechł, przebrałem żal niego dotąd bezużytecznego karła-alkoholika, kto-j ry dzięki temu stanął na nogi. A teraz niech pan siei skupi, bo zbliżam się do ważnego punktu. Otóż poi występach w Los Angeles nasz cyrk rozejrzał się po j okolicy i zgodnie poprosił o azyl. To znaczy poza Dyrektorem, który miał w Moskwie dużą rodzinę, czterema KGB-istami i zwierzętami. Oczywiście, zrobiła się wielka sensacja, a telewizja przeprowadziła z nami dziesiątki wywiadów. Opowiedziałem o swojej technice przebierania i w dwa dni później mocno się starzejąca Gwiazda przysłała po mnie limuzynę i złożyła niecodzienne zamówienie. Chodziło jej o wyprodukowanie skóry młodej kobiety, którą mogłaby wkładać, a raczej w nią wchodzić, wycho-1 dząc z domu na przyjęcia, rozdawanie Oscarów itd. Postawiłem warunek, że będę potrzebował wysokiej jakości naturalnego materiału. Powiedziała, że z tym nie będzie problemu. Przez miesiąc pracowałem w 98 jej bajecznej rezydencji w Malibu. W istocie, materiały, które mi dostarczyła, były znakomite, a ja dałem z siebie wszystko. Biała karnacja, kilka piegów, jedno czy drugie pęknięte naczynie krwionośne, brązowy pieprzyk, delikatny błękitny cień żył na szyi i rękach. Notabene w tej skórze się mogło na przyszłość ukryć dwoje dzieci. Podszewka była oczywiście z delikatnego chińskiego jedwabiu. Z materiału, który mi został, zrobiłem jeszcze jedną ekstra skórę z zamocowaną na stałe jej ulubioną wieczorową kreacją. Była olśniona. Zapłaciła mi bardzo hojnie, a co najważniejsze, z wdzięczności zabrała mnie ze sobą na jedno z tych „Hollywood prote-cted party", na które nie ma wstępu hollywoodzka hołota, i tam poznałem JJ.C. Oczywiście, wiedziałem, kim jest, ale szczerze przyznałem się, że z kolei nie wiem, kim ja jestem. Zaczęliśmy rozmawiać. Caine był u szczytu powodzenia, już po majtkach, a jeszcze przed aferą z Sonią. Spytał, nad czym pracuję, odpowiedziałem, że głównie chowani, zmieniam, ukrywam i udoskonalam. Pokazałem mu Gwiazdę, a on natychmiast zaproponował mi współpracę. Caine skupywał w tym czasie nowe stacje telewizyjne i łączył je w potężny network. Był właśnie w fazie zmieniania modelu Newsów Caine'a. On po prostu już nie mógł dłużej ani tworzyć, ani oglądać konwencjonalnych wiadomości. Wyprowadzała go z równowagi niezdarna gestykulacja polityków, amatorskie grymasy morderców, 99 chaotyczne egzekucje, nieprzekonywające konwulsje ofiar, bałaganiarskie pomieszanie fryzur, niewłaściwe zestawienie koloru oczu, włosów i wąsów. I wreszcie, co było szczególnie godne pożałowania, tandetne ubrania pochodzące najczęściej z przypadkowych kolekcji, a czasem nawet z wyprzedaży - to wszystko, jego zdaniem, urągało kanonom dobrego smaku. Caine mi zaufał i się nie zawiódł. Bo mój naturalny talent, wsparty wizjami i milionami Caine'a oraz supernowoczesną techniką, z miejsca zaczął przynosić efekty. Zaczęliśmy od tego, że najlepsi art-designerzy byli rozsyłani na miejsca katastrof, gwałtów czy ataków terrorystycznych, często na długo, zanim się one wydarzyły. Supermodelki i supermodele odgrywali morderców i ofiary w specjalnie uszytych na te okazje kreacjach. Były to z reguły krótkie serie, rozchwytywane natychmiast i sprzedawane spod lady. Ekstremalnie wąskie klapy dopasowanych garniturów z szarej flaneli z „Masakry na Penn Station", stylowe spodnie Wampira z Lincoln Memoriał czy długie, luźne, ale podkreślające ramiona płaszcze z szarej przydymionej bawełny, opuszczających Groźny bojowników Basajewa, z miejsca stały się klasyką. Do arcydzieł Caine'a z tego okresu należy porywająco piękny, kręcony z 20 helikopterów stylizowany zapis zatopienia Florydy w 2010 i zatrucia cyjankiem zbiorników wodnych Nowego Jorku w 2012. Wiele wysiłku włożyliśmy w twórcze adaptacje materiałów 100 archiwalnych. Caine niemal obsesyjnie interesował się designingiem Trzeciej Rzeszy. Wprawdzie pozostawił na taśmach filmowych czarne mundury gestapo, ale dzięki naszym zabiegom zniknęły zielone mundury Wehrmachtu, które Caine uważał za błąd designerski. I dziś już trudno wyobrazić sobie armię Adolfa Hitlera bez dżinsów, psychodelicznych okularów i panamskich kapeluszy. Ale muszę już kończyć, bo widzę, że dojeżdża pan do swojej stacji. Bardzo się cieszę, że pana poznałem. Przyznam się, że kiedy wyrzucał mnie pan przez okno, przez moment miałem nadzieję, że stanie się cud, że może nagle dowiem się, kim jestem, że może przypomnę sobie rodziców, że powróci do mnie przeszłość. Ale takie rzeczy zdarzały się tylko w Newsach Caine'a, bo cóż może sobie naprawdę przypomnieć sześciomiesięczne niemowlę. Opowieść Kuby Muszę powiedzieć, że słuchając jego wspomnień z pięknych lat dziecięcych, kilka razy gorzkimi łzami zakropiłem moją tęsknotę. Bo wyglądało, że on trochę swój, rodak jakby, niechby nawet i Żyd, ale jednak katolik z naszych stron. Chciałem przepytać więcej o wioskę, pogadać w ojczystym języku, bo go sobie na pewno przyswoił, i wypytać, czy nie wie o jakiejś polonijnej instytucji w zamku albo polskoję- 8-Ostatni cięć 101 zycznej gazecie. Ale mu się nie dawało przerwać, a teraz było za późno, chociażby dlatego, że pociąg, zanim stanął, od nowa szarpnął, chyba na pewno coś się w mechanizmie zacięło. A świnia tylko na to czekała, bo od nowa mu się razem z walizką zwaliła na łeb. Tak jak i przedtem zjechał z siedzenia na ziemię i mu się biała mazią razem z krwią puściła. W tej sytuacji nie chciałem mu przeszkadzać, bo może akurat coś sobie przypomniał. Tak że wysiadłem bez pożegnania i tylko z peronu mu pomachałem, ale nie odmachał. Kucharka z początku się rozdarła, dlaczego tak długo i że wstyd przynoszę, pijąc do tego, że majtki przemoczyły na wylot spodnie, ale jak zobaczyła świnię, od razu zmiękła, nazwala mnie dziubdziu-siem i się do niej zabrała i to tak, że serce rosło. W wielkich garach nagotowała wody, elegancko wymyła całą świnię do zupełnej czystości. Podstawiła naczynie na krew i zaczęła świnię rozbierać i porcjować tak, że mi ślinka zaczęła lecieć. Osobno boczek, płuc-ka różowiutkie, żołądeczek, osobno schabik, osobno karkóweczka, a łopatkę zaczęła szykować na gulasz. Obcięła łeb, wydłubała wszystko ze środka, popieprzyła, nakroiła czosnku i jakiejś tutejszej pietruszki, dorzuciła uszy na salceson i pasztetową, sam ryj z oczami wrzuciła pudełkowi, dokładając jelit i trochę lamentując, że nie ma czasu ich wyczyścić, boby porobiła kabanosy i nagotowała flaków, a jakbym przyniósł trochę wołowiny, toby wymieszała i zrobi- 102 la ekstra kiełbasę, a jakby tak dodatkowo miała pod ręką kaszę gryczaną, toby sparzyła krew i narobiła kaszanki. A tak to już krew może iść tylko na zupę. Narzekając i wyrzekając, jak to baba, przeszła do pieczenia szynki. A następnie marudząc i kwękając, że nie starczy czasu na peklowanie, zabrała się do rychtownia nóżek i golonki na galaretę. Miała na pewno uzdolnienia i masarskie, i kucharskie. Czyli że dokonałem dobrego wyboru i przestałem się martwić, że ciotka ostrzegała, żebym się za nic nie żenił z nieznajomymi. Po niedługim czasie garnki buzowały, szynka się przypiekała, a kucharka kręcąc się koło garów popróbowała skrzyknąć dzieci. Ale gdzie tam. A że z daleka dochodziły wybuchy, pomyślałem myjąc się do ślubu gorącą wodą, że pewnie się kręcą przy samolotach. Jak tylko wylazłem z wanny, zaraz nałożyłem skarpetki i czyste majtki, te od Caine'a. A koszula i krawat odprasowane i wykrochmalone, jak nowe, czekały sobie na mnie przy łóżku. Naciągnąłem spodnie jeszcze wilgotne, ale z kantem i właśnie zacząłem się czesać na mokro, wdychając niebiańskie zapachy, kiedy kucharka, czerwona na gębie, wleciała, jakby ją kto gonił. Tu muszę powiedzieć, że kucharka przez czas, jak się myłem, nabrała wyglądu. Od góry nałożyła bluzkę białą z rozpiętymi trzema guzikami, tak że widać było biustonosz różowy, a balony leżały jak na dłoni. Niżej miała spódnicę mini ze skóry czarnej nieużywanej, bo obciskała, 103 błyszczała i skrzypiała przy każdym kroku. A poniżej moje ulubione nogi w czarnych rajstopach, typu elektryk ze strzałką, a do tego wszystkiego lakiery też na obcasie i z podblaskiem. Tyle że się nawet nie zdążyłem nacieszyć widokiem, bo kucharka wrzasnęła, że dzwonił z lotniska Pedro, który powiedział, że mało, że się spóźnia, to nie przyjdzie w ogóle. Ma po prostu bilet na ostatni samolot, który odlatuje nawet nie za godziny, tylko za minuty. - To co będzie? - się zapytałem. - To będzie, że masz w tej chwili zasuwać, go zatrzymać i sprowadzić. Się spytałem, jak go niby mam przytrzymać, użyć siły, czy co? Ale kucharka zamiast odpowiedzieć, się zaniosła wrzaskiem, że szkoda każdej sekundy. Więc żebym szorował na lotnisko, ale już. A jak Pe-dra nie przyłapię, to mam na oczy się nie pokazywać. Odpowiedziałem, że mnie krzywdzi, bo że Pedro wyjeżdża, to nie moja wina. Jestem szczery, niewinny, zakochany po uszy i świnię dostawiłem na termin. Na to wrzasnęła, że dobrze wie, że u nowojor-czan są inne zwyczaje, ale to nie z nią. Ona się nie będzie ze mną bez ślubu prostytuować. I nie da sobie drugi raz zmarnować życia, i z miejsca kazała mi usiąść, żebym wysłuchał, jak sobie zmarnowała życie pierwszy raz. 104 Opowieść kucharki Urodziłam się w Meksyku w mieście Juarez nad rzeką Rio Grandę. Po drugiej stronie rzeki jest miasto El Paso i Stany Zjednoczone. Trzeba było się tylko przejść albo przejechać przez most Santa Fe i już się było w Teksasie. Oczywiście z heroiną czy kokainą się szło inną drogą. Ja mieszkałam z rodzicami w najgorszej części Juarez, tej, co się nazywa Kolonia. Ci złodzieje, co ją budowali i sprzedawali biedocie, nie zawracali sobie głowy takimi głupotami, jak prąd albo woda. Na cztery baraki przypadała tylko jedna pompa i dwie wygódki. A gotowało się na żelaznej kuchence, w której się paliło, czym się dało. Jeśli chodzi o życiowe perspektywy, to w Kolonii mężczyźni mogli robić cztery rzeczy: zdychać z głodu, pracować w narkotykach, napadać na turystów na autostradzie Pan Amerykańskiej albo tak jak mój ojciec przerzucać nielegalnych przez granicę. Co do kobiet, to można było albo wziąć się za gotowanie, albo za prostytucję. W jednym i w drugim była straszna konkurencja. Co do szkoły, to owszem, chodziliśmy, ale nie za długo, bo w domu były potrzebne pieniądze. Zresztą nauczyciele uczyli byle jak i bali się stawiać złe stopnie, zwłaszcza po tym, jak mój najstarszy brat Antonio zgwałcił nie wiadomo po co nauczycielkę od angielskiego, jako ciało w ogóle nieciekawą, i zastrzelił nauczyciela od matematyki. Antonio to był 105 wielkolud, miał równo metr dziewięćdziesiąt osiem, l Codziennie zostawał po lekcjach w klasie i gwałcił dziewczyny. Jak już wszystkie zgwałcił, zaczął prą- f cować dla najbardziej szanowanego nie tylko w Juarez, ale w całym Meksyku Don Amado Carillo Fuentesa, nazywanego Królem Nieba, dlatego że Amado Carillo przerzucał przez Meksyk kokainę z j Kolumbii do Stanów samolotami. Mój młodszy brat Emilio, jak tylko zdobył wykształcenie, zaczął robić karierę w policji i razem z całym posterunkiem i żołnierzami pomagał ładować towar do samolotów Króla Nieba. Natomiast matka była kucharką w bardzo znanej restauracji „Ąjuua! Fiesta Mexicana", niedaleko centrum przy Juarez Ave. Bez dwóch zdań miała talent do gotowania, a ja po niej, taki sam albo lepszy. Druga rzecz, do której miałam talent, to było opatrywanie ran. Moi bracia bez przerwy byli albo pobici, albo pocięci, albo postrzeleni. Nauczyłam się zszywać rany i wyjmować kule nie gorzej od zawodowego chirurga. Na pewno była jakaś trzecia rzecz, do której miałam talent, bo ludzie na ogół się rodzą z talentem do trzech rzeczy. Ale tej trzeciej jeszcze nikt nie odkrył. Ojciec, jak mówiłam, przerzucał nielegalnych najczęściej w małych łódkach przez Rio Grandę, a mój najmłodszy brat Pedro mu pomagał. Kiedyś Pedro wrócił do domu sam. Bo ojciec tak się przyłożył do przerzucania jednej dziewczyny, prawie czarnej, z chudymi nogami, w ogóle bez tyłka i z cyckami dużo 106 mniejszymi od moich, że wszelki ślad po nich zaginął. Podobno ktoś kiedyś widział go na ulicy w San Francisco. Głupi był, bo tak jak matka nikt mu w życiu nie będzie gotował. Może poza mną, ale ja bym mu nafaszerowała burrito strychniną za to, że matka się tak przez niego nacierpiała i naupokarzała. Głównie z powodu urażonej dumy, bo była przecież najlepszą kucharką w całym północno-zachodnim Juarez. Po tym jak ojciec się wycofał z interesu, mój braciszek Pedro wziął się do przerzucania już na własną rękę. Kiedyś przeprowadzał nielegalnych dużo trudniejszą, ale za to mniej strzeżoną drogą przez pustynię, minął się z ciężarówką, która ich miała odebrać, i chociaż wcale nie musiał, postanowił zaczekać z tymi ludźmi do rana. Pedro był dobrym chłopcem, ale nigdy nie był za bardzo rozgarnięty. Miał problemy nawet z tym, co każdy głupi potrafi, czyli z zabijaniem ludzi. W tamtą noc ze strachu przed grzechotnikami położył się z nielegalnymi na torach kolejowych. Tyle że tory to akurat nie chroniły ani przed wężami, ani przed pociągiem. Zasnęli i Union Pacific się po nich przejechał. To ostatecznie wykończyło moją matkę. Położyła się do łóżka i zapowiedziała, że umrze tak samo jak jej matka, punktualnie, trzeciego września o jedenastej rano. Ale ze smutku nawet i to jej nie wyszło. Umarła w dwa dni później o piątej po południu. Tyle że przedtem jednak załatwiła mi pracę starszej kucharki i to nie byle gdzie, tylko w „Chihuahua Char- 107 lies". „Chihuahua Charlies" to nie były żarty, tylko najlepsza restauracja w mieście, w samym centrum przy Plaża del las Americas. Schodziło się tam najlepsze towarzystwo i bogaci turyści. A serwowaliśmy nie tylko kraby, ostrygi, krewetki, homary z oliwkami, cytryną, czosnkiem, białym winem i szpinakiem, osiemnaście gatunków burrito, jedenaście enchilady, kaczki z ryżem, czarną fasolą i guacamole, ale nawet steki i wieprzowinę w trzech sosach i pięciu smakach. Dzięki temu zresztą jestem w stanie przygotować nasze ślubne przyjęcie na tak wysokim poziomie. Jednego wieczoru mój brat Antonio, któremu Król Nieba zaufał do tego stopnia, że go mianował naczelnym hitmanem, przyprowadził swojego szefa na kolację do „Chihuahua Charlies". Amado Carillo Fuentes zjadł zupę z krabów z zielonymi oliwkami, marchewką i zuccini, marynowany filet mignon z czarną fasolą, żółtym ryżem i kwaśną śmietaną. Skosztował pasty al Estilo Accapulco, a na deser połknął Sopapillas z lodami waniliowymi oraz nadgryzł tort de Amaretto polany koniakiem. I co będę panu mówić, był szczęśliwy jak dziecko. Rozkazał wezwać mnie z kuchni i publicznie pochwalił. Niedługo potem Król Nieba zbudował ekstra hotel pięciogwiazdkowy z klimatyzacją, basenem, polem golfowym i restauracją w północnej części miasta, niedaleko swojego Rancza de la Campania, i właśnie mnie powierzył kierownictwo kuchni. Antonio chodził dumny jak paw, a ja zamówiłam dziesięć 108 mszy za duszę matki. Zresztą na jej cześć nazwałam restaurację „Mama'Mexicana". Zaraz potem przeniosłam się ze swojej chałupy do luksusowej pię-ciopokojowej willi z wodą, światłem, służącą, klimatyzacją telefonem, faxem i internetem. Amado Carillo powiedział publicznie, żebym w ogóle nie zawracała sobie głowy kosztami, byle jedzenie było na poziomie. Miałam pod sobą dwanaście kucharek, szesnastu kucharzy, trzydziestu sześciu kelnerów i dwadzieścia dziewięć pomywaczek. I „Mama'Mexicana" stała się słynna nie tylko w Juarez, ale w całym Meksyku. Dlatego właśnie u mnie, a nie gdzie indziej, odbyło się przyjęcie ślubne dla starszej siostry Króla Nieba, na którym w środku jadło dwustu gości z Meksyku, Kolumbii, Los Angeles, Dallas i Waszyngtonu, a na zewnątrz czterystu piętnastu ochroniarzy z psami. Zresztą zaszczycił je swoją obecnością nawet sam szef brygady antynarkotykowej, generał Je-sus Guiltierres Rebelio. I właśnie ten mężczyzna, co by nie mówić oblatany w świecie, przyznał, że nigdy, nigdzie nie jadł lepszego Burritos de Tinga Poblana. Dzięki przyjaźni z generałem Rebelio, Król Nieba wiedział zawsze, kto w kartelu jest wtyczką, zapraszał go do mnie na kolację i potem pojawiał się mój brat Antonio. Wtyczek było sporo, poza tym niestety zdarzało się, że przygłupi amerykańscy turyści przez przypadek pakowali się w sam środek transakcji i żeby uniknąć świadków, Antonio chcąc nie chcąc musiał się nimi 109 zajmować. On pracował po całych nocach, schudł, oczy mu wpadły, na jego widok chciało mi się płakać. Trudno się dziwić. Jestem jak większość Meksykanek bardzo uczuciowa. A wtedy miałam dwadzieścia lat, krew grała mi marsza w żyłach i poruszałam się z wdziękiem młodej łani. Wieczorami chodziłam nad rzekę, patrzyłam na łódki z przemytnikami i na obracane prądem zdechłe psy. Wdychałam zapach błota, zgnilizny i rybich flaków, słuchałam szmerów przebiegających szczurów i ogarniała mnie nieokreślona tęsknota. Czułam, że jest najwyższa pora na małżeństwo. Jak pan sam widzi, mojej cerze i teraz też nic nie brakuje, ale wtedy to była po prostu kawa z mlekiem. Mój najstarszy brat Antonio powiedział kiedyś, że pachniało ode mnie podniecająco dżunglą. Niestety, w zamku ten zapach kompletnie wyparował. Oczywiście kręcił się koło mnie tłum mężczyzn w wieku od szesnastu do sześćdziesięciu lat i dawno już zostałabym przynajmniej zgwałcona, gdyby wszyscy nie mieli takiego stracha przed Antoniem. Ale bali się go tak, że nie podchodzili bliżej niż na trzy kroki. A mnie tymczasem wpadł w oko Dario Yincente Ramos. Mieszkał sam z matką w najbiedniejszej budzie na samym końcu Kolonii i nie nosił wąsów. Pracował u mnie jako pomocnik kelnera i pomagał robić zakupy. Miał równo dziewiętnaście lat, oczy jak dwie pochodnie i wystarczyło, że na mnie spojrzał, a już robiłam się mokra w środku, dostawałam dreszczy, dygotania nóg, jednym słowem, miałam te 110 wszystkie objawy, które dały o sobie znać, kiedy zobaczyłam pana, panie Kubo. Ale wracając do Ra-mosa, raz podczas zakupów mięsa na rynku, bo zawsze pilnowałam osobiście, żeby wszystko było świeże i w najlepszym gatunku, taka już jestem - on odłożył na chwilę ćwiartkę krowy, podszedł blisko, drżącą ręką podał mi czerwoną różę i uciekł. Od tego czasu straciłam apetyt, opuściłam się w gotowaniu i miałam zawroty głowy. Zaczął mi się śnić po nocach. Nie, żeby był wysoki, ale taki cienki w talii, że się chciało go przegryźć w pasie, a następnie całego schrupać. Nosił się czysto i mu w największy upał ani słońce, ani mięso nie dawały rady. Nigdy się nie pocił i zawsze pachniał świeżo. Postanowiłam, że to jest on. Zastanawiałam się, jak go ośmielić, przełamać bariery zbudowane przez moją wysoką pozycję społeczną. Na początek awansowałam go na głównego dostawcę mięsa. Nie przyszło mi to łatwo, bo go zaczęłam widywać dużo rzadziej. W poszukiwaniu towaru zapuszczał się aż do Tijuany. Tęskniłam aż do bólu, ale w każdej dostawie przysyłał mi znak miłości, czerwoną różyczkę ukrytą w krowie albo w rachunku. Błagałam Boga, żeby jak najszybciej odważył się przemówić. Czułam, że taka chwila jest już bliska. I właśnie wtedy pewnego wieczoru Antonio powiedział, że będzie miał wiele pracy, bo na kolację zaproszono dwunastu gości-kapowników. Jak zawsze wręczył mi nazwiska, żebym przygotowała kartecz- 111 ki przy nakryciach. Przerzucałam je obojętnie i nagle jakby strzelił we mnie piorun. Wśród nazwisk dwunastu mężczyzn stało jak byk Dario Yincente Ramos. Nogi ugięły się pode mną, ale zrozumiałam, że muszę być silna i ratować naszą miłość. Na szczęście brat niczego nie zauważył. A ja złapałam oddech, wybiegłam z kuchni, i taksówką w jednej chwili pojechałam do Kolonii. Jadł właśnie z matką jakąś nieciekawą enchiladę, a ja bez tchu wpadłam do tej ich budy, i zdradzając za jednym razem brata i kartel, poradziłam, żeby rozpłynął się w powietrzu. Dario najpierw zaczął się trząść, potem zesztyw-niał, następnie stracił mowę, a jak ją odzyskał, wyszedł za mną i się przyznał, że pracuje dla konkurencyjnego kartelu Braci Avellano Felix z Tijuany, ale że robi to tylko i wyłącznie po to, żeby się szybko wzbogacić i poprosić mnie o rękę, ponieważ kocha mnie do białej gorączki. Z płaczem przyznałam się, że też go kocham. Wtedy mnie pocałował najpierw w usta, potem w szyję. Jeszcze pan tego nie wie, panie Kubo, ale jak wszystkie kobiety z owłosionymi nogami, jestem namiętna do utraty zmysłów. I gdyby nie to, że on się trochę spieszył i ja też, kto wie, czy w tej chwili byłabym jeszcze ciągle dziewicą. Powiedział, że jestem jego niebem i ziemią, muszę przyznać, że zawsze wyrażał się elegancko. Upadł na kolana i błagał, żebym na niego czekała. Przysiągł, że za miesiąc, najwyżej dwa, odezwie się do mnie sekretnie, i zniknął razem z matką. Przez osiemnaście lat byłam samym czekaniem. Nosiłam czarne suknie, nie wpinałam kwiatów we włosy, oprawiłam w ramkę tę zasuszoną różę, którą Dario podarował mi na targu, powiesiłam ją pod portretem matki i w pełni swoich sił kobiecych czekałam, wiedząc, że mogę otworzyć dla niego raj. W marcu, pod koniec dziewiętnastego roku czekania, ktoś przypadkiem i od niechcenia wspomniał, że go spotkał w San Francisco. I że Dario w meksykańskiej części miasta prowadzi restaurację „Viva Mexico", a także ma żonę i trójkę dzieci. Najpierw się tylko roześmiałam, bo nie uwierzyłam, ale kiedy zaklął się na grób swojej matki, włożyłam nową suknię z czerwonego jedwabiu, lakierowane buciki na obcasach cienkich jak ostrze noża. Wzięłam paszport z fachowo podrobioną wizą amerykańską i nic nie mówiąc bratu pojechałam. Ta jego knajpa na zewnątrz wyglądała jeszcze przyzwoicie, ale kiedy przeczytałam menu wywieszone w oknie i zajrzałam przez szybę do środka, od razu wiedziałam, że to zwykła zapluta garkuchnia. W barze naprzeciwko wypiłam dwie teąuile i czekałam, aż wyjdzie. Czekałam może cztery, może pięć godzin, ale co to znaczy pięć godzin, jak się czekało dziewiętnaście lat. Wyszedł koło szóstej. Kiedy mnie zobaczył, pobladł jak serweta, oczy zrobiły mu się kwadratowe, a koszula mokra od zimnego potu. Trochę posiwiał, ale w pasie był ciągle cienki jak laleczka. Zaczął się 112 113 trząść i coś bełkotać, tak jak osiemnaście lat i trzy miesiące temu stracił mowę, ale powiedziałam, żeby się nie przejmował, że jestem tutaj przypadkiem i prywatnie, brat o niczym nie wie, a ja mam męża i trójkę dzieci. Jeszcze trochę podygotał, ale powoli wrócił do siebie i zaczął się zaklinać, że o mnie dniem i nocą przez te wszystkie lata myślał, ale że się bał wracać. Przysięgał, że napisał co najmniej sześćdziesiąt listów, ale te listy pewno poginęły. Bo wiadomo, jaka jest poczta, i że jest sam, nigdy się nie ożenił, że mnie ciągle kocha i chciał koniecznie zaprosić mnie na drinka. Cały czas się rozglądał, pewno ze strachu, żeby ta żona z trójką dzieci nie nadeszła. Powiedziałam, że mam mało czasu, ale chętnie napiję się z nim kawy. Wymyśliłam to sobie wcześniej, bo obok był pusty „Starbucks", który pasował do mojego planu. Zamówiliśmy kawę o'le, podłą jak to w Ameryce. Potem wziął mnie za rękę i wspominaliśmy dawne czasy, a kiedy język zaczął mu się plątać, oczy zamykać, a głowa opadać, zaprowadziłam go do ubikacji. Ubikacje to jedyna rzecz na poziomie, jaką mają w „Starbucksach". Prawie zawsze są dwie przestronne i dobrze oświetlone. Nie pozwoliłam mu upaść na podłogę, tylko posadziłam na sedesie i wygodnie oparłam o ścianę. Spał jak dziecko, kiedy ściągnęłam mu spodnie i majtki. Wie pan, że nosił takie same majtki od Caine'a, jak te, które panu dzisiaj wyprałam? Wyciągnęłam z torebki wszystko co trzeba, i patrząc jak najmniej, żeby nie 114 urazić swojej wstydliwości, obcięłam mu to, o czym marzyłam rzucając się przez dziewiętnaście lat w samotnym łóżku. Otarłam łzy i założyłam opatrunek tak czysto, że na podłodze nie została ani kropelka krwi. W toalecie obok jakiś mężczyzna wypróżniał się i pięknie śpiewał, a Dario nawet nie drgnął. Nic dziwnego, wsypałam mu do tej podłej kawy o'le środek, który by uśpił stado słoni. Wciągnęłam mu te majtki i spodnie, zaciągnęłam suwak i przed wyjściem pocałowałam na pożegnanie w usta. Przyznaję, że tak było, panie Kubo, ale nie powinien pan być zazdrosny, bo Dario był jedynym mężczyzną, którego pocałowałam w usta. I to dwa razy. To, co obcięłam, włożyłam do plastikowej torebki i zalałam spirytusem. O, proszę, wisi to tutaj na ścianie, obok suchej róży, pod portretem mojej matki. Tak się skończyła moja jedyna wielka miłość, to znaczy jedyna do czasu, kiedy zobaczyłam pana w poczekalni na lotnisku. Ale na pewno pana interesuje, skąd się wzięłam w zamku. Otóż przez następne lata szukałam zapomnienia w gotowaniu, wymyślałam nowe kombinacje, łączyłam żeberka z krabami, homara z wieprzowiną i cierpiałam. Ciekawa rzecz, Dario nigdy się już do mnie nie odezwał. Byłam tak nieszczęśliwa, że prawie nie zauważyłam, kiedy w kartel Amado Carillo Fuentesa zaczęło uderzać jedno nieszczęście po drugim. Najpierw przeprowadzono czystkę w policji i aresztowano nie tylko mojego 115 średniego brata, ale nawet samego generała Jesusa Rebelio. Zaraz potem Amado Carillo Fuentes, zmieniając sobie jak co roku rutynowo twarz, niespodziewanie umarł w czasie plastycznej operacji. Potem hitmeni braci Avellano Felix zastrzelili Antonia i pokazali nowemu szefowi policji sekretne miejsce na Rancho de la Campana, gdzie była zakopana ponad setka gości z mojej restauracji. Zrobił się koło tego spory szum, restaurację zamknięto, zaczęły się aresztowania. Ja sama wyplątałam się tylko dzięki temu, że wszystkie swoje oszczędności, biżuterię i meble podarowałam żonie nowego komendanta policji. I znów jak przed laty wróciłam do swojej budy, płosząc tabuny szczurów, kilka węży, trochę nietoperzy ł pająki. Akurat przyjechał do nas pan Caine z telewizją. Ja byłam w Juarez legendą, więc nic dziwnego, że chciał zrobić ze mną rozmowę do swoich Newsów. Poczęstowałam go skromnym obiadem, tylko krewetki z czosnkowym sosem serwowane ze szpinakiem, Burrito z kurczaka na serze zawinięte w kukurydziane tortillas polanę zielonym sosem, z ryżem, świeżymi pomidorami i zieloną sałatą, oraz opowiedziałam, oczywiście w wielkim skrócie, to, co panu. Tak się zachwycił mną i moją chałupą, że kiedy zaczął budować ten zamek, polecił moją budę razem ze mną przenieść tutaj w całości. Ale niech pan nie traci czasu, tylko dobrze panu radzę, niech pan zasuwa i znajdzie Pedra. Szkoda 116 każdej sekundy. Bo teraz, kiedy znów odnalazłam wielką miłość, to ostrzegam, że drugi raz me pozwolę sobie zmarnować życia. Opowieść Kuby Przeiety niesprawiedliwością losu, który tak źle obszedł się z kucharką, puściłem się w drogę. Byłem tak wymęczony uganianiem, ze chciałem się dostać na pociąg- Ale że już nie chodziły, wu* się sam puściłem po szynach. Po drodze wpadłem na wybrudzoną jak nie ludzie gówniarzenę, dałem im Sybko opieprz, że kucharka czeka, i znowu zacząłem wyciągać nogi. Doszedłem na ostatnich, za to w parę minut. Aż przykro było się spojrzeć co się z eleganckiego lotniska porobiło. Posterunki poscią-eane puszki, butelki, całe walizki, meble potrzaskane dziury w betonie i odłamki żelazne na pewno z samolotów tych, co za daleko nie od eciaty. A na nasię stał chyba ten ostatni. Silniki rąał podłączone, a koło niego biegał tylko jeden pojedynczy pasażer Chudy, wysoki, z baczkami i wąsami jak smoła. W ganize wyprasowanym i kapebszu ozdobnym. Na szyi mu się huśtał krzyż katolicki, aż kieszeni wystawała książeczka do nabożeństwa. Kręcił się w tółkoiłamałręce^ostewardesazgory ostrzegała, że dłużej nie czekają. Zgadzał mi się z opisu, więc podbiegłem i się zapytałem, czy może to onjest Pe- 9 - Ostatni ciec 117 dro. Złapał mnie za klapy od marynarki, ale tak, że podniósł w górę, i się spytał przekrzykując silnik, czy mam od niej wiadomość. Straszną siłę miał w tych chudych rękach. Z miejsca się przyznałem, że tak, mam od kucharki, i zacząłem błagać w jej i swoim imieniu o udzielenie ślubu i kusić darmową kolacją. Odstawił mnie, machnął ręką i akurat ta nieduża stewardesa, blondynka w czarno-złotym kostiumie z napisem Caine-Airlines, wrzasnęła już na dobre wściekła, że odlatują. Wyrwał mi się i wbiegł po schodkach, chociaż się go na siłę czepiałem. Przeleciało mi przez głowę, jaka szkoda, że nie wziąłem pudla, boby mu się wczepił w nogawkę i we dwóch byśmy go może i utrzymali. Ale psisko tak się nażar-ło łbem i wnętrznościami świni, że jak go zostawiłem, to tylko leżał na brzuchu i czkał, tak że pociechy by z niego raczej nie było. Tymczasem Pedro wleciał do środka, stewardesa zatrzasnęła drzwiczki i automatyczne schodki odjechały. Ale zanim się oddałem na dobre czarnym myślom, drzwiczki się od nowa roztworzyły. I na moich oczach Pedro się poszarpał ze stewardesą, ale tylko przez chwilę, bo gdzie by ona mu dała radę, jak ja nie dałem, i nawet bez schodków skoczył na dół i poleciał przed siebie, machając jak wiatrak rękami, przy czym od razu było widać, że jest to człowiek nieszczęśliwy, w desperacji, i nie wie, czego chce. Biegnąc, coś tam do siebie krzyczał, co zagłuszał odrzutowiec, a ja leciałem za nim z ulgą, bo już wiedziałem, że na lądzie stałym to mi nie 118 ucieknie. Akurat jak go miałem dopaść, znów się zakręcił jak fryga i puścił z powrotem do samolotu. Ale ten w najlepsze już frunął i tylko podmuchem zrzucił mu ozdobny kapelusz. Wtedy ni stąd, ni zowąd, jakbym był czemu winien, rzucił się na mnie z pięściami, tłukąc po głowie. Ale zaraz się skomponował i zaczął przepraszać, żebym się tym biciem w ogóle nie przejmował, nie chciał mnie obrazić, tylko że jest nieszczęśliwy, a co to ja nie wiem, co się robi w depresji. Odpowiedziałem uczciwie, że wiem. Wtedy mi uprzejmie podziękował i się oficjalnie przedstawił w skrócie jako Pedro Lancini, i wyjaśnił, od czego się brało takie jego zachowanie. Otóż brało się od tego, że był na ten ostami samolot umówiony na wspólny odlot z ukochaną. Znowu z oczu puściły mu się łzy i od razu wziął mnie za świadka, że czekał do końca. A następnie się zwierzył, że jest gotów podnieść na siebie rękę i się targnąć, bo jest pełen podejrzeń. Zacząłem go pocieszać, jak umiałem, że na pewno jej coś wypadło, że się wszystko dobrze skończy i że kobietom można często wierzyć. Na przykład sam, jak tu stoję, osobiście nie dalej niż wczoraj spotkałem uczciwą, z którą zamierzam się z jego pomocą połączyć węzłem i po tym zaofiarowałem mu się z każdą pomocą, jaka mu przyjdzie do głowy, i raz jeszcze z zaproszeniem na obiad. Podziękował, spojrzał się jeszcze raz w górę na samolot, który był już wysoko i wyglądał jak daleki punkcik, tyle że w tym samym momencie się w powietrzu z 119 dalekim hukiem rozleciał. Obiecałem sobie jednak sprać tyłki gówniarzom. No, niby wiadomo, że rodzice ich skrzywdzili, ale żeby takie zachowanie? Tak nawiasem mówiąc, mieliśmy szczęście, że samolot swoje odleciał, inaczej byśmy mogli oberwać skrzydłem, kołem czy pasażerami, bo oni właśnie, przypięci pasami do krzesełek, lecieli z nieba z krzykiem, jak pociski. Przeżegnałem się na ich intencję, w sensie odpuszczenia grzechów. A Pedro ani mrugnął, taki był zajęty swoim nieszczęściem, że ani nie współczuł, ani się nie wybierał dziękować Bogu z powodu, że idzie, zamiast żeby leciał z góry na dół. Przez chwilę nic nie mówił, a potem grzecznie zapytał, czybym dla pewności nie przeszedł się z nim po zamku, bo może się nam poszczęści razem i natrafimy na jakieś ślady. Rzuciłem delikatnie myśl, że to może by po ślubie i obiedzie. Ale to był bolesny punkt, bo zaczął od nowa trząść głową, machać rękami, a w pewnej chwili nawet zdjął kapelusz, który mu już raz podniosłem i go na nowo wyrzucił. Tak więc szliśmy przed siebie i go pocieszałem, jak umiałem. A dookoła nawet na oko łatwo było zauważyć, jak bardzo zamek ucierpiał w tak krótkim odstępie czasu. Budynki poszarpane, wszędzie jak nie dym, to płomień, z instalacji woda wycieka, a w głównym suficie dziura na dziurze, a w nich poupychane byle jak, jeżeli nie kawałki skrzydeł albo ogonów, to rąk albo nóg. Przeszliśmy przez salę przylotów, która dopiero co kipiała życiem i wesołością, a teraz żadne- 120 go porównania, kopułę prawie zniosło. A z malowidła na suficie została tylko sama końcówka siwej brody i paluch. Po pół godzinie łażenia pogubiłem się, gdzie jestem, ale na szczęście Pedro znał teren jak własną kieszeń. Owszem, ja też czasem rozpoznawałem znajome zabytki, naruszone albo na dobre porozbijane, jak to po bombach. A dookoła cisza jak w grobie, tylko Pedro zakłócał spokój drąc się coraz bardziej zachrypniętym głosem: Sonia! Przy czym po następnej godzinie to już raczej to imię skrzeczał niż krzyczał, tak że nawet jakby była blisko, toby raczej nie zrozumiała. Tymczasem nogi zaczęły mi się uginać, a kiszki grać. Zatęskniłem za obiadem i kucharką, która też się musiała nieźle wściekać. Ale Pedro nic, tylko pruł do przodu jak torpeda. Ni stąd, ni zowąd dostałem po twarzy znajomymi krzakami róży i rzeczywiście, wyleźliśmy na ten sam co dawniej basen. Tyle że zamiast świni kołysał się na wodzie fotel z samolotu. A na nim przypięte wspólnie jednym pasem pływały sobie dwa nieżywe ciała. Jedno po bliższym spojrzeniu okazało się znajome. Bo to był ten nachalny pan Jean Pierre, a na kolanach siedział mu chyba pilot samolotu, wprawdzie bez spodni, ale w kurtce od munduru i z drążkami chyba do kierowania powietrznego w sztywnych rękach. Ożywiłem się, że go znam, ale Pedro się nawet nie spojrzał. Zacząłem od nowa zagadywać, żeby zrobić przerwę i zacząć szukać jutro od samego rana, bo wia- 121 domo, że rano jest lepsza widoczność. Ale Pedro jeszcze dobrą godzinę ciągał mnie za sobą, zanim podniósł odłamaną statuę wyglądającą na czasy rzymskie, i puścił w okno ozdobnej budowli podpisanej Cezar Pałace. Zanurkował do środka i zaczął przez okno podawać najpierw flaszki, a potem całe skrzynki z alkoholem. Flaszki poupychałem, ile się dało po kieszeniach. On zrobił to samo, a dwa Absoluty odbiliśmy od razu przysiadając na skrzynce Joh-ny'ego Walkera. Popiliśmy do dna, bo obu nam nie było do śmiechu. On, wiadomo, stracił ukochaną, a moja przyszłość niby nie taka zła, ale też nie była z tych pewnych. Odrzuciliśmy puste flaszki, wzięliśmy na plecy po skrzynce i poszliśmy do kucharki, podpierając się, jakbyśmy byli rodakami. Tak to nieszczęście zbliża jednego człowieka do drugiego. Już z daleka zaczęły nam nozdrza latać i dygotać od zapachu. Ale dopiero z bliska zobaczyłem, jaki kucharka miała ambit. Bo co tu gadać, stół się formalnie uginał od ziemskich rozkoszy, a ustawiona na nim stała uczta Neronowa wymyślona przez fan-tastów beletrystycznych. Mało, że szynka w płatach z chrzanem przypieczona po brzegach, a różowiut-ka bliżej środka, i salcesonikjak tęcza migający różnymi kolorami, a pachnący jak wspomnienie dzieciństwa. Karkóweczka pięknie skrojona, przyozdobiona piramidką z ogórków małosolnych, brązowiutkie żeberka, nóżki sterczące z galarety przejrzystej jak źródełko, zroszone od góry octem, rumiana golo- neczka, szproty w sosie pomidorowym albo drugie w oleju do wyboru, pięknie wyciśnięta z tuby pasta z łososia pokropiona cytryną, a po sąsiedzku śledź pocztowy z beczki. Wszystko pachnące, świeżutkie, czyściutkie, parujące. Mało tego, sześć garnków zakrytych elegancko podskakiwało na małym gazie obiecując dalsze rozkosze, a na samym przedzie największy, z którego się dymiło chili. W środku stołu przytuleni jak rodzeni bracia stali Chopin z mgiełką niebieski i Smirnoff czerwony, też podmarznię-ty. Między tymi specjałami spała z głową na stole kucharka, a poukładane to tu, to tam, posapywały przez sen dzieciaki wymyte i przebrane nie do poznania. Weszliśmy uroczyście z hukiem i tupaniem, zrzucając z pleców skrzynki, więc kucharka raz dwa się poderwała i nie tracąc ani chwili polała trzy szklanki do pełna, a dzieciakom po pół. Przepiliśmy do siebie. A Pedro jakby na chwilę zapomniał o swoim nieszczęściu i raz dwa połączył nas świętym węzłem, a następnie pobłogosławił z książki do nabożeństwa. Żeby od tej pory Bóg nie odwracał od nas, wygnańców z raju, dzieci Ewy, Swojego oblicza, tylko przeciwnie, nas strzegł i zachował w przeciwnościach. Osobiście nie byłem pewien co do obrządku. Ale że się odbył przed świętym obrazem i kucharka powiedziała, że legalny, machnąłem ręką, bo co kraj, to obyczaj. Kucharka zaraz przyniosła czerninę z kuchni, nałożyła śledzia z cebulką, i przepraszając, że rękami, 122 123 stostowała elegancko pieczywo. Polałem do szklanek i się zrobiło wesoło. Dzieciarnia wtranżalała, aż jej się uszy trzęsły, a jak tylko skończyła, zaczęła przysypiać. My z kucharką nie wylewając za kołnierz jedliśmy z umiarem, czasem tylko wzdychając albo pojękując, bo się wszystko w ustach rozpływało. Za to Pedro żarł z przeproszeniem, jakby od tego jego życie zależało. Nie widziałem ani na Greenpoincie, ani nawet w rodzinnych stronach kogoś, kto by się rzucał na jedzenie jak na wroga. Połykał kawały szynki prawie bez gryzienia, krztusił się, ale dalej w siebie pakował, rozgryzał kości, wysysał szpik, pluł galaretą i cały czas gadał. Opowieść Pedra Moje pełne nazwisko brzmi Pedro Maria Amado Jesus Lancini i, prawdę mówiąc, dawanie ślubów w zamku to jest mój dodatkowy zawód. Moim głównym jest tresura. Nie żadnych tam bezsensownych psów, kotów czy niedźwiedzi. Jestem, a właściwie byłem najlepszym na świecie treserem pająków. Urodziłem się w Ekwadorze w miasteczku Machal-lila, niedaleko Jipijapa i Santa Elena, trzy godziny ciężarówką od Quito. Machallila to jest biedna mała mieścina, której nikt nie odwiedza poza huraganami. Pewno nie uwierzycie, ale mieszkałem z matką, ojcem, bratem i dwiema siostrami w jednej zbitej z 124 desek budzie. Spaliśmy na matach, nie było ani światła, ani wody, tylko trochę węży, parę skorpionów, ale " głównie pająki. Żyliśmy z tego, co rosło na drzewach, bo w Machallili dżungla dochodzi do oceanu, ale głównie z tego, co się wyciągnęło z wody. Byliśmy bardzo biedni, ale wcale nie byliśmy najbiedniejsi. Innym wiodło się jeszcze gorzej. W naszej rodzime mieliśmy bądź co bądź księdza. Nazywał się Migu-el Maria Santiago, był kuzynem matki, a kiedy byłem mały, wziął mnie na naukę. Nosiłem chorągwie w procesjach i służyłem do mszy. Chciał mnie wy-kierować na księdza, ale mnie ciągnęło do natury. Dlatego nie mam pełnych święceń kapłańskich, ale Miguel Maria Santiago nadał mi szereg uprawnień, w tym oficjalne upoważnienie do dawania ślubów. Tak że możecie spać spokojnie. Ojciec był dobrym rybakiem, ale miał słabe serce, krótki oddech i trzeba mu było pomagać. Mój brat wyspecjalizował się w krabach, które zwabiał rzucając do wody zdechłe psy. A psów w Machallili było więcej niż ludzi i wszystkie były takie same, żółte, chude i głodne. Mnie najlepiej wychodziło łowienie małych ośmiornic. One siedziały na dnie przy koralowych rafach i czekały na ryby. Łapałem je ręką i przyklejałem do ciała. To znaczy wystarczyło je przyłożyć, a one już się same przysysały. Wypływałem dopiero, kiedy przykleiłem do siebie pięć albo sześć. Mogłem spokojnie wytrzymać pod wodą całe dziesięć minut To znaczy mogłem dłużej, ale wtedy krew puszczała mi 125 się z uszu, z nosa i z gardła. Kraby sprzedawaliśmy na miejscu. Ośmiornice woziliśmy najczęściej z bratem ciężarówką do Quito i sprzedawaliśmy do drogich restauracji. Ale tak naprawdę moją pasją były pająki. Lubiłem gładzić ich miękkie i jedwabiste ciała, podobne do szlachetnych instrumentów muzycznych, skrzypiec, wiolonczeli, harfy, bębna albo po prostu lśniącej czarnej kuli. Lubiłem dotyk ich łaskoczących długich nóżek i najpierw podejrzliwe, a potem już ufne spojrzenie jednej, dwóch czy trzech par oczu. Jest bardzo wiele niesprawiedliwych sądów o pająkach. Tak naprawdę są to stworzenia wrażliwe i nieśmiałe. Oczywiście coś muszą jeść, ale człowieka atakują, tylko kiedy wyczują wrogie intencje. To prawda, że jad Tarantuli, Brązowego Pustelnika czy Czarnej Wdowy jest piętnaście razy bardziej trujący niż grzechotnika. Ale przecież grzechotnik wstrzykuje go o wiele więcej i od jego jadu umiera 25 procent ukąszonych, a od Czarnej Wdowy, zwłaszcza jeżeli na miejscu są hormony i cortizon, tylko pięć, najwyżej dziesięć procent. Kiedyś Brązowy Pustelnik, który zamieszkał w starym, dawno nie używanym chodaku, ukąsił ojca. Zresztą bez żadnych złych intencji, tylko ze strachu, bo ten bez ostrzeżenia wkładał but na nogę. Ale już po ośmiu tygodniach symptomy ustąpiły. Tatko zaczął odzyskiwać czucie w nodze i skończyły się kłopoty z oddychaniem. Przepraszam, że tyle mówię na ten temat, ale krzywda pająków po prostu mnie boli. Ludzie zapo- 126 minają, że to są nasi ośmionodzy przyjaciele, że zjadają moskity, karaluchy, świerszcze, pluskwy drzewne, termity, ratują nasze sady, domy i ogrody. Mnie pająki przyniosły sławę, sukces i pieniądze. Oczywiście tresura pająków jest pracą wymagającą pasji, wielu wyrzeczeń, zupełnego oddania, ogromnej cierpliwości, no i czasu. Bo niekiedy trzeba dziesięciu miesięcy, żeby pozyskać ich zaufanie i przyjaźń. Musiałem także rzucić palenie, bo pająki nie tolerują dymu. Oczywiście nie wszystkie są jednakowo utalentowane i chętne do współpracy. Najlepiej pracowało mi się ze Skaczącymi, Laskonogi-mi, Ogrodowymi, Domowymi i Wodnymi - polującymi na małe ryby. Nieźle układała się współpraca z Pająkami-Wilkami, wyglądającymi bardzo groźnie, a w istocie całkiem przyjacielskimi. Najtrudniej szło mi z Brązowymi Pustelnikami, bardzo inteligentnymi, ale z natury skrytymi i nieśmiałymi. Tarantule i Czarne Wdowy współpracowały ze mną chętniej. Ale dotyczyło to tylko mężczyzn. Samice, o wiele większe i piękniejsze, są niestety bardzo nieufne. Nie będę opisywał całej mojej długiej kariery. Powiem tylko, że zaczęła się, kiedy po sprzedaniu szesnastu ośmiornic pokazywałem na głównym placu w Jipi-japa parę najprostszych sztuczek z pająkami skaczącymi i los, a może przypadek sprawił, że wtedy właśnie tam znalazł się dyrektor największego cyrku w Quito. Zostaliśmy natychmiast zaangażowani. Potem było Rio. Występowałem podczas karnawału ze 127 swoją grupą. Spektakl sfilmowano i pokazano w CBS-ie, nakręcono o mnie film dokumentalny, który został nominowany do Oscara, a potem przyszła propozycja z Las Vegas. Po roku kupiłem moim rodzicom dom w Quito. Z basenem. Mój brat został zawodowym graczem w golfa i ożenił się z fotomodel-ką. A siostry bogato wyszły za mąż. Tylko ja ciągle nie mogłem odnaleźć prawdziwej miłości. Po jed-^ nym z występów, kiedy karmiąc pająki karaluchami odpoczywałem w garderobie, przybiegł do mnie podniecony menedżer i wykrztusił trzymając się za serce, że Caine, sam John Jefferson Caine, chce ze mną mówić. Oczywiście, ciśnienie trochę mi podskoczyło, ale lata spędzone wśród pająków zrobiły swoje. Spokojnie kończąc kolację, mruknąłem, żeby powtórzył Caine'owi, że jestem zmęczony i mogę go zobaczyć najwcześniej za pół godziny. Menendżer pomyślał, że się przesłyszał, aleja wiedziałem swoje. I rzeczywiście, Caine czekał. Wtedy to już byłem spokojny, że naprawdę czegoś chce i że będzie musiał drogo za to zapłacić. Skąd mogłem wtedy przypuszczać, że cena, którą ja zapłacę, będzie jeszcze większa. Tamtej nocy J.J.C. zaprosił mnie na drinka do swojego hotelu. Po drodze milczał, a ja też nie rwałem się do rozmowy. Czekałem. Dopiero kiedy wjechaliśmy na najwyższe piętro, otoczeni tłumem ochroniarzy, Caine otworzył usta. Powiedział, że sprawa jest delikatna. Odpowiedziałem, że się domyślam. Pamiętam, 128 że chciałem jeszcze dodać coś zabawnego, ale nic nie przyszło mi do głowy. Kiwnął głową, ta jego ciota Jean Pierre machnęła ręką, szef ochroniarzy, Steven, otworzył drzwi i do salonu wbiegła Sonia. Wtedy zobaczyłem ją po raz pierwszy. Mówi się, że wielkie uczucia rodzą się nagle. Czy ja wiem? Miłość przyszła później, kiedy poznałem Sońkę bliżej i zrozumiałem, jak jest wrażliwa, samotna i nieszczęśliwa. Ale o tym później. Na razie po prostu wbiegła do salonu i przyglądała mi się, badawczo mrużąc oczy. Oczywiście słyszałem o romansie Caine'a z Sonią. Wiedziałem, że ten skandal zrujnował jego polityczną karierę. No cóż, dzisiaj trudno to zrozumieć, ale trzeba pamiętać, że to się wydarzyło w pierwszych latach XXI wieku. W czasach dzikiego purytanizmu, kiedy miłość ze świniami ciągle jeszcze nie uzyskała pełnej społecznej aprobaty. Szczerze mówiąc, sądziłem, że ze strony JJ.C. był to tylko niewinny flirt, ot, taka sobie przelotna fantazja, szukanie mocnych wrażeń, dawno zakończona awanturka w stylu Szekspirowskiego księcia Henryka. Nie podejrzewałem, że sprawy zaszły tak daleko. Tymczasem okazało się, że Caine postanowił zostać wiernym samemu sobie. Bronić prawa do swojej miłości. Krótko mówiąc, zdecydował się wziąć ślub z Sonią, mimo dzielącej ich różnicy wieku, i udowodnić w ten sposób całemu światu, że świnie niczym nie różnią się od kobiet. Częścią problemu było to, że Sonia pochodziła z biednej wielodzietnej rodziny i nigdy nie otrzymała 129 poprawnego wychowania. Caine przy całej swojej tolerancji obawiał się, że różnice w sposobie bycia, poglądach politycznych i estetycznych, mogą położyć się cieniem na jego współżyciu z Sonią. I tego samego wieczoru wyznał, że chce mi powierzyć dzieło trudne, ale piękne. Odpowiedzialność za wykształcenie Soni. Propozycja była kusząca, już nawet nie chodziło o pieniądze, chociaż suma wymieniona przez Cai-ne'a była astronomiczna. To było prawdziwe wyzwanie. Pomyślcie tylko. Otwieranie przed młodą świnią okna na świat, stworzony przez natchnione przez Boga ręce i umysł człowieka, rozwijanie jej wrażliwości, zapoznawanie z arcydziełami literatury i sztuki. Ale rzecz wydawała mi się piekielnie trudna, trudniejsza od mojej pracy z pająkami. Uczciwie mówiąc, nie byłem pewien, czy byłem do tego zadania odpowiednio przygotowany. Odebrałem dość staranne wykształcenie, ale tylko podstawowe. Byłem dość mocny w teologii. Nie opuszczałem żadnej ważniejszej wystawy ani premiery. Ale co będzie, jeśli nie podsunę Soni właściwej lektury? Nie potrafię zarazić jej miłością do Ulissesa Joyce'a? Wahałem się. Mijały minuty, Caine zakręcił się niespokojnie i jrzyznał, że uważa mnie za swoją ostatnią szansę, w >cząch błysnęły mu łzy. Zgodziłem się i wtedy moc-to, po męsku, uścisnął mi rękę. Na pierwszy rzut oka Sonia wyglądała na zwyczaj- 130 na świnię. Ale to krzywdzące wrażenie szybko mijało. Okazało się, że jest nieprzeciętnie uzdolniona do pływania i tańca. Miała też niewątpliwy talent de-signerski, świetne wyczucie koloru, dobry smak, umiejętność dobierania materiałów i wymyślania zaskakujących kompozycji. Z zainteresowaniem oglądała arcydzieła Michała Anioła, Rubensa czy Rauschenberga. Nieco gorzej, żeby nie powiedzieć beznadziejnie, wyglądał jej angielski. To nie znaczy, żebym się z nią nie mógł porozumiewać, ale nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Postanowiłem dowiedzieć się o Soni czegoś więcej. Żeby dotrzeć do jej korzeni, pojechałem do Iowa na farmę Jacka Johnsona. Tani, gdzie się urodziła i gdzie upłynęło jej dzieciństwo. Johnson był spuchniętym od piwa olbrzymem, bardzo zdziwionym, że Sonia narobiła tyle zamieszania. Powiedział, że miała sześcioro rodzeństwa, które już poszło do rzeźni, więc go nie mogę zobaczyć, a sama niczym specjalnym się nie wyróżniała. Owszem, była zwykle pierwsza przy korycie i najgłośniej kwiczała. Ale przyznał, że coś w niej musiało być, bo którejś nocy przegryzła podwójną metalową siatkę i uciekła. Później, kiedy już lepiej rozumiałem Sonię, zapytałem ją o tę ucieczkę. Nie bardzo umiała wyjaśnić, co jej strzeliło do głowy. Powiedziała, że po prostu musiała. Coś ją gnało i tyle, jakaś bliżej nieokreślona tęsknota. Zresztą, uczciwie mówiąc, nawet ja nie zawsze ją w stu procentach rozumiałem, bo Sonia 131 miała bardzo silny akcent. Z tego, co zrozumiałem, wynikało, że po powzięciu niejasnej nawet dla niej decyzji przegryzienia siatki, zaczęła po prostu biec przed siebie. Chyba samo przeznaczenie gnało ją na wschód, bo bezbłędnie odnajdywała drogę. Jadła wszystko, co rosło na polach, piła wodę z jezior, rzek, a nawet kałuż. Przez miesiąc pasła się na polach marihuany, co zresztą doprowadziło do silnego uzależnienia. Parę razy zaczepiała się na jakichś farmach, ale nigdzie nie mogła dłużej zagrzać miejsca. W Pensylwanii wpakowała się w naprawdę paskudne towarzystwo ogromnego kocura i dwóch bezdomnych kundli, które ją po prostu wykorzystywały. W końcu dobiegła do Nowego Jorku i tam znalazła się na dnie. Sonia nie chciała wracać do tego okresu swojego życia. Myślę, że próbowała o nim zapomnieć. W każdym razie, pewnego wieczoru, kiedy wymęczona i głodna biegła Broadwayem, potrąciła ją limuzyna Caine'a. Była w szoku. Pamiętała tylko, że pochylały się nad nią jakieś postacie. Jacyś ludzie wzięli ją za nogi i wrzucili do bagażnika. Pomyślała, że to koniec, i straciła przytomność. Kiedy się obudziła, leżała w łóżku, a ktoś delikatnie całował ją w ryj. Okazało się później, że Caine po wypadku kazał ją zawieźć nie do szpitala ani weterynarza, tylko do małego, ale eleganckiego moteliku w New Jersey, który oczywiście do niego należał, l właśnie tam, nad Hudsonem, niedaleko Englewood, zaczął się ich romans. Wspomniałem już, jak sądzę, 132 że angielski Soni bardzo kulał. Ale kto wie, może właśnie to upośledzenie przyczyniło się do jej niewiarygodnego sukcesu jako gwiazdy muzyki pop. Już w tydzień po pojawieniu się na rynku jej pierwszego singla, „Doktor Kwik", stało się jasne, że Caine zwyciężył, a młodzież amerykańska ma nowego idola. I krytycy, i zwykli melomani byli zgodni. Magiczna osobowość Soni, jej niezwykły chwytający za serce głos, porywająca ekspresja pozwalała milionom młodych obiecujących Amerykanów wyłamać się z krępującego gorsetu purytańskiego hip-hopu i w rytmie Heavy Kwiku w dziesiątkach sal koncertowych i tysiącach dyskotek dawać natychmiastowy upust swoim najbardziej prywatnym i naturalnym potrzebom. Geniusz Caine'a i uczciwość artystyczna Soni znalazły najpełniejszy wyraz w wysmakowanej, poetyckiej wideoramie Pigmalion II, zawierającym osiemset erotycznych pozycji. Jej jesienna ekspozycja w Metropolitan Museum stała się drogowskazem dla sztuki w nowym millenium. Przyznam się, że nawet teraz, kiedy o tym mówię, trudno mi się ustrzec przed wzruszeniem. Dobry Boże, cóż to był za hit. Mogę bez fałszywej skromności powiedzieć, że byłem niezbędną częścią sukcesu Soni. Nazywała mnie często swoją muzą. Niemal nie rozstawaliśmy się. Bo przecież nawet na scenie byłem zawsze przy niej, trzymając w dłoni koniec łańcucha, a w kieszeniach kostki cukru, które uwielbiała. Byliśmy oboje mło- 10 - Ostatni cięć 133 dzi, noce były gorące, czy można się dziwić, że w takiej sytuacji nawiązało się między nami uczucie? Na drodze do szczęścia stał starzejący się i coraz bardziej zgorzkniały Caine. Sonia nigdy nie była z nim szczęśliwa. Bardzo szybko zrozumiała, że Caine jej nie kocha. Jej sukces był mu potrzebny tylko po to, żeby zaspokoić jego dzikie ambicje. Chciał odegrać się na świecie za klęskę wyborczą. Udowodnić, że miał rację. W łóżku był brutalny i egoistyczny. Już w pół roku po ślubie Sonia znalazła się na skraju załamania nerwowego. Zaczęła brać leki antydepresyjne, ale musiała przestać, bo przytyła osiemnaście kilogramów. Zresztą niewiele pomagały. Promykiem światła w tunelu stał się dla niej internet. Codziennie włączała się do „czat roomu", i w ten sposób dowiedziała się, że nie jest sama, że jest wiele innych świń w tej samej lub podobnej sytuacji. Dzięki internetowi zaprzyjaźniła się z syberyjską świnią Tanią, która odpadła w półfinale turnieju Fox--TV na żonę multimilionera. Sonia miała dobre serce, sama pogrążona w depresji próbowała podnieść Tanie na duchu. Na próżno. Tania skoczyła z mostu Golden Gate w San Francisco. Jej ciała nigdy nie znaleziono. Sonia bardzo to przeżyła. Robiłem, co mogłem, żeby dodać jej otuchy. Ale od kiedy skończyła z koncertami i Caine przeniósł się do zamku, nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Caine uznał edukację Soni za zakończoną, podziękował mi i przestał płacić, ale zgodził się, żebym przebywał w zamku w 134 charakterze konsultanta. Spotykałem się z Sonia po kryjomu tylko wtedy, kiedy Caine oglądał filmy. Zamykał się sam w wielkiej sali projekcyjnej i puszczał w kółko to samo. Kiedy oglądał „Przeminęło z wiatrem", mieliśmy dla siebie cztery bezcenne godziny. Cóż mogę wam więcej powiedzieć. Czy wiecie, co to jest miłość Ekwadorczyka? Ja zazdrościłem obroży, która cały czas mogła jej dotykać. Na szczęście mój apartament był niedaleko rezydencji Caine'a. Już na godzinę przed jej przyjściem nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Jak szalony krążyłem po sypialni. Rzucałem się na łóżko i wstawałem, piłem szklankami teąuilę i nie mogłem się upić. Krew gotowała mi się w żyłach. Wyobrażałem sobie, co ona teraz robi, jak patrzy na zegarek, bierze prysznic, otwiera szafę i marszcząc lekko czoło zastanawia się, co włożyć. Ostatnią godzinę spędzałem przy oknie. Wreszcie widziałem, jak biegnie przez fragment Koloseum, zasłaniając szalem twarz, żeby jej nie poznano. Potem czekałem przy drzwiach. Już z daleka czułem zapach jej perfum, zapach, który doprowadzał mnie do szaleństwa. Rzucałem się na nią bez słowa z namiętnością, bliską nienawiści i rozpaczy. Objęci padaliśmy na łóżko. Ograniczałem pieszczoty wstępne do minimum. A potem... potem świat przestawał dla mnie istnieć. Krew uderzała mi do głowy, krzyczałem i płakałem razem z nią i wreszcie tonęliśmy razem w spazmie rozkoszy. Potem długo leżeliśmy wtuleni w siebie. Czasem zdarzało się, że oboje za- 135 sypialiśmy, ale tylko na minutę czy dwie. Nie chcieliśmy tracić ani chwili. Snuliśmy plany na przyszłość Chcieliśmy być zawsze razem, rozmawialiśmy o najprostszych sprawach: gdzie będziemy mieszkać, jak urządzimy nasz dom. Opowiadałem jej o Ekwadorze, wiedzieliśmy, że nie możemy mieć dzieci. Ale przecież mogliśmy je adoptować. Na świecie jest tyle biednych nieszczęśliwych sierot, którym można dać trochę miłości. A potem... potem trzeba się było rozstać. Kiedy odprowadzałem ją do drzwi, płakaliśmy oboje. Zaklinałem Sonię, żeby uciekła ze mną. Ale, mój Boże, cóż mogłem jej ofiarować poza miłością? Byłem biedny. Wszystkie pieniądze, które zapłacił mi Caine, zainwestowałem w akcje, które z dnia na dzień straciły wartość. Sonia była przyzwyczajona do luksusu. Nosiła jedno z najświetniejszych nazwisk na kuli ziemskiej. Była Sonia Caine. Czy miałem prawo żądać, żeby wyrzekła się fortuny? Straszliwie schudłem, straciłem ponad 30 funtów, garnitury zaczęły na mnie wisieć. Sonia rozdarta między wielkim uczuciem a spełnieniem obowiązków małżeńskich, które Caine egzekwował z całą bezwzględnością, też była w strasznym stanie, coraz częściej wybuchała niekontrolowanym płaczem. Kiedyś w ataku histerii powiedziała mi, czego Caine żąda od niej w łóżku. Ten człowiek był perwersyjnym zboczeńcem. Chciałem go zabić, Sonia mi nie pozwoliła. Przeżywałem męki zazdrości, a Sonia zaczęła pić, rozumiałem ją. Nie mogła i nie chciała 136 zrezygnować z wielkiej miłości, ale nie chciała też wyrzec się należnej jej części fortuny Caine'a, a zwłaszcza jego legendarnej kolekcji diamentów. Bała się zemsty starego despoty. Dobrze pamiętała swoje dzieciństwo. Brudne koryto i smak rozgotowanych kartofli. Czas mijał. Nie wiedziałem, co robić. Przychodziły mi do głowy samobójcze myśli. I wtedy samo niebo zesłało nam'rozwiązanie. W zamku zaczęła się prawdziwa plaga szczurów. Caine polecił z tym skończyć. Zakupiono olbrzymie ilości strychniny. Powiedziałem Soni, że to nasza ostatnia szansa. Sonia długo się broniła, przypominała, że sam uczyłem ją dekalogu. Nie chciała popełnić grzechu, miała złe przeczucia. Przekonywałem ją, że czyn popełniony z wielkiej miłości nie jest zbrodnią, że pójdziemy do spowiedzi, odpokutujemy, że dobry Bóg nam na pewno wybaczy. W końcu przyznała mi rację. Tydzień temu wróciła ode mnie, niosąc pod chustą słoik pełen trucizny. W dzień po ogłoszeniu wyników loterii przygotowała mężowi jego ulubione danie, węgierski gulasz z kluseczkami. Potem ukryła się pod łóżkiem i czekała. Kiedy zaczęły się konwulsje, połknęła całą kolekcję diamentów, czternaście czarnych pereł i pół kilo brylantów. Tyran umarł, ale najgorsze było jeszcze przed nami. Wprawdzie lekarze niczego nie podejrzewali, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Postanowiliśmy nie widywać się przez kilka dni. W czasie uroczy- 137 stości pogrzebowych tylko z daleka obserwowałem Sonię zzieleniałą z bezsenności i niestrawności. To było dla mnie piekło. Może dziwicie się, dlaczego przyznaję się do współudziału w tej zbrodni? To już w tej chwili nie ma żadnego znaczenia. Niczego nie da się udowodnić. Caine'a spalono, a prochy rozsypano nad pustynią. Nie mam wyrzutów sumienia. Nie. Niczego nie żałuję. To był człowiek bez sumienia. Nienawidziłem go. Ale teraz nie mam już do niego żalu. Stanął przed sądem bożym. Kiedy otworzono testament Caine'a, okazało się, że całą swoją bajeczną fortunę przeznaczył na instytuty, fundacje i uniwersytety zajmujące się modą, głównie Uniwersytet Harvarda, który jako pierwszy poświecił pięcioletnie studia badaniom nad historią, ewolucją i psychologią mody. Resztę fortuny przeznaczył na stypendia dla najbardziej utalentowanych modeli i designerów, którzy poprowadzą świat w wiek XXII. A zamek polecił zamienić na muzeum poświęcone jego pamięci. Soni ten łajdak wyznaczył tylko skromną miesięczną pensję. Ale nasza przyszłość była zabezpieczona, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Zniknięcia kolekcji w powszechnym bałaganie nikt nie zauważył. I to już prawie wszystko. Ustaliliśmy z Sonią, że spotkamy się na lotnisku. „Casablanca" to był jej ulubiony film. Kupiłem dwa bilety na ostatni samolot Dla niej w pierwszej klasie, dla mnie dla niepoznaki w ekonomicznej. Słyszałem, jak ktoś mówił, że wi- 138 dział ją wcześniej na lotnisku, ktoś inny twierdził, ze już odleciała, potem powiedziano mi, ze me odlecia- a zapomniała o czymś ważnym i wróciła do domu Ale w tym strasznym zamieszaniu nikt me wiedział Resztę już wiecie. Długo nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli, ale czas spojrzeć prawdzie w oczy. Ta dziwka zakpiła sobie ze mnie.Na pewno odlecia- ła wcześniejszym samolotem. Ze skarbem w brzuchu tańczy teraz pewnie sambę na karnawale w Rio . Ale ja ją znajdę! Opowieść Kuby O, Jezu, jak ja skrycie dziękowałem Panu Bogu, że kucharka nie podała, tak jak planowała z początku, ryja świni dla ozdoby. Gdyby ją Pedro rozpoznał, kto wie, co by się stało. W końcu miałem do czynienia z Ekwadorczykiem, zdolnym do wszystkiego! A tak to Pedro bez żadnych podejrzeń podniósł się od stołu, krzycząc i to tak, że kucharka i dzieciarnia, które od dawna spały zdrowym snem, roztworzyły oczy, ale tylko na chwilę. A Pedro jakby nigdy nic zdjął i rzucił na podłogę marynarkę, rozdarł od przodu czarną koszulę, chyba nawet z jedwabiu, i wyszło na jaw, że przez cały czas był owinięty żelaznym łańcuchem. Jednym ruchem się z niego odwinął i miażdżąc resztki po go- 139 lonce, walnął w stół. A potem powiedział jeszcze raz teraz to już cicho, ale tak jakoś strasznie, że mną dreszcze zatrzęsły: -Ale ja ją znajdę. Znajdę, choćbym miał do końca życia szukać. -1 nawet bez pożegnania i podziękowania za kolację się poruszył, zataczając chyba w stronę dawnego lotniska. Trochę mi się go nawet żal zrobiło, bo niby jak miał ją znaleźć? Ale co można przetłumaczyć mężczyźnie młodemu i zakochanemu, który ma pstro w głowie i nie myśli realnie. Jeszcze raz z daleka doszedł łoskot łańcucha, zachrypnięty wrzask „Sonia" i tyle go widziałem. Otrząsnąłem się ze smutnych myśli i spróbowałem obudzić kucharkę, żeby z okazji ślubu spełnić małżeńską powinność. Ale gdzie tam, chrapała jak nieżywa. Przymierzyłem się do niej, żeby ją na plecach zatachać do łóżka. Ale że była ciężka, machnąłem ręką, bo przecież mamy przed sobą całe piękne pożycie, a mógłbym się podźwignąć. Trochę mi było nijako, że leżę samotnie, ale tylko przez chwilę, bo patrząc, jak wszyscy śpią, sam się zrobiłem ociężały i po niedługim czasie głęboko zapadłem. Nie umiem obliczyć, ile spałem, ale obudził mnie huk, jakby się świat rozlatywał. Cały domek mało że dygotał, to jęczał jak zarzynany. W samych majtkach polazłem do drzwi i zacząłem się z nimi mocować, bo wiatr pchał z naprzeciwka. Otworzyłem i, Jezus Maria, całe nasze szczęście, że domek stał na górce, boby było po nas. Na dworze huczała burza, ja- 140 kiej w życiu nie widziałem, a że wicher poderwał i tak dziurawy zamkowy dach, deszcz lał się z góry jak potok, a parę kroków ode mnie walił nurt obracając kanapami, tłukąc szafami, hucząc walizami, zegarami, kotłując się, przelewając i podmywając. Pioruny grzmiały i błyskały, a wiatr gwizdał i hulał, tak że wpychał oddech do środka. Tam, gdzie wczoraj był płot, na skrzynce po wódce, bardziej pływał niż siedział pies na drucie i ostatnim wysiłkiem trzymał łeb nad wodą. Brodząc po kolana wziąłem go pod pachę i się cofnąłem w ostatnim momencie, bo akurat w skrzynkę uderzył stół do rulety, a za nim tablica od McDonalds'a. No już i po zamku, pomyślałem, patrząc, jak woda toczy antycznymi kolumnami, pieni się i gotuje. Wytrzeszczyłem oczy, bo w samym środku wielkiego wiru się kręcił i obracał, to wynurzał, to zanurzał fotel lotniczy z Jean Pierrem i tym pilotem bez spodni. Czyli że przez basen też się przelało i wyciekło. Jednym słowem, czysty kataklizm, a moją posadę diabli wzięli. Tyle że był czek, ale kto wie, czy nie jest jakiś lewy. Z powodu, że wiatr raz po raz trzaskał drzwiami do domku, się cofnąłem, podparłem je krzesłem, podstawiłem kubły w miejscach, gdzie kapało, i pomyślałem, że co mam lepszego do roboty, jak się polecić opiece boskiej. Może, jak w Egipcie sprawiedliwi, będą oszczędzeni. Otuchy mi dodało, że kucharka i cała gromada z głowami na stole spała ufnie i mocno jak owieczki, takim snem, jaki daje tyl- 141 ko i wyłącznie czyste sumienie. No to wlazłem poć pierzynę i co z tego, że na dworze świstało i gwizda-l ło, kiedy dookoła mnie zaczęło się rozlewać błogt sławione ciepło. Ziewnąłem raz i drugi, roześmiałer się, że mam własną żonę, spędziłem psa, co a mokry pakował się do łóżka, i zasnąłem głuchy m wszystko. Obudziło mnie szturchanie, bo kucharka nie dała odespać, tylko nakładała na talerz, ubrana w bluzkę świeżej daty, że tylko pozować. Od razu chciałem ją zamiast jedzenia wciągnąć pod pierzynę, ale dała mi po łapach, że jest dwunasta w południe, boży dzień i nie czas na żarty. Zamiast tego trzeba się najeść i myśleć o przyszłości. To mówię, co tu o niej myśleć? Przyszłość tak czy tak będzie, i dalej ją ciągnę. Ale że się wywinęła, naciągnąłem ślubne ubranie, od nowa odprasowane, bo co kobieta w domu, to jednak. Zakąsiłem szynką z tłuszczem, przegryzłem baleronem pochowanym przed Pedrem, popiłem Absolutem i mrużąc oczyska wylazłem na dwór. A było od czego mrużyć. Na niebieściutkim, że aż się serce śmiało, niebie świeciło złote słoneczko, z daleka dobiegało coś a la ptasia wrzawa. W miejscu, gdzie jeździł po nasypie pociąg, płynęła przejrzysta rzeczka, a na brzegu sprytne dzieciaki, szukając ryby, powtykały do wody porobione ręcznie z kija, sznurka i haczyka wędki. Rzuciłem okiem dalej, ale tylko na chwilę. Bo o samym zamku lepiej było nie mówić. Pod domem sterczał zamulony szpic, chyba 142 od piramidy, a dalej, jak nie to, to tamto, z mułu albo szlamu, wystawało. Jak na przykład marmurowy lew bez przedniej łapy spod kasyna, szyld z banku albo stolik z restauracji, zresztą mocno opalony, bo z popsutych instalacji musiało w nocy buchnąć ogniem, zanim go woda przydusiła. Ogólnie przykro było patrzeć na ten cały bałagan wywołany przez Opatrzność i nagle coś mnie tknęło. Bo ze dwadzieścia metrów za lwem wyglądało spod błota coś znajomego. Ściągnąłem buty, skarpety, podwinąłem spodnie, wziąłem łopatę, puściłem się na boso przez błoto i zacząłem odbabrywać. Po niedługiej chwili już było po wątpliwościach. Za to spod zwałów błota wyjrzał na światło dzienne pług żelazny w całej okazałości. Na pewno wir szalonej rzeki przeleciał się nocą po muzeum starej techniki i go przyniósł tutaj pod sam dom. No to co by pan pomyślał, jak nie to, że jest palec boży? Sprawa jasna, że Opatrzność, karząc tę tutaj Sodomę i Gomorę, daje mi pługiem znak, żebym rozpoczął od początku. Poczułem ulgę, bo żeby uczciwie powiedzieć, nie miałem w głowie żadnej przygotowanej odpowiedzi na pytanie, co i jak dalej? Bo wychodziło na to, że moje cieciostwo pasuje do tego miejsca jak garbaty do ściany. Ale jeżeli tak, to jak zaczarowane stanęły mi przed oczami żniwa w ojczyźnie i nauka katechizmu. Odszykowałem pług i z pasków skleciłem, tak dobrze, jak umiałem, uprząż. Kucharka z początku 143 kręciła nosem, ale się dała zaprząc. Zapuściłem ostrze w parkiet, świsnąłem i kucharka pociągnęła. Orałem póki co bez ziarna, tylko żeby nawet na tym obcym zagonie dojść do Ziemi-Matki, wzruszyć wszystko od początku. A orałem tak, że oddałem się temu oraniu z duszą i z ciałem. Odwaliłem pierwszą skibę parkietu, potem drugą. I wie pan co? Pudełek wskoczył mi w bruzdę, podniósł ogon, się nadął, wykrzywił tak, że żal było patrzeć, i stęknął jakimś nie psim głosem. Pomyślałem, że zdycha, ale nie. Zaczaj wydalać prosto w bruzdę, tak jak konie w ojczyźnie. I teraz niech pan uważa, bo z tyłka zaczęło mu wychodzić jedno za drugim coś błyszczącego. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Znad oceanu nadleciał wiatr. Zakręcił się przed Lincoln Cen-ter, zakołysał ciężkim metalowym kubłem na śmieci, z jakiegoś okna posypały się szyby. Wiatr odleciał w górę miasta, ale ze środka „Fiorellos" wysypało się pięciu kelnerów i zaczęło pospiesznie zwijać dwanaście ogromnych parasoli. Ten czarny przylizany z kolczykiem zakręcił się koło nas, namawiając, żebyśmy weszli do środka, ale ani Kubie, ani mnie nie było w głowie, żeby się ruszać. Kelner wzruszył ramionami, wyciągnął z kubełka pustego Chopina, troskliwie obejrzał i bez pytania wymienił flaszkę na nową. 144 - Czyli że pies wydalał kolekcję Caine'a? Kuba pokiwał głową. - Przez to, że zeżarł te wnętrzności, Bóg nie dał katolika skrzywdzić. Bo wie pan, tego czeku to mi się póki co nie udało skaszować. Napełnił szklanki i wypiliśmy, on gładko, ja nieszczęśliwie. Kiedy przestałem kaszleć, złapałem oddech i otarłem łzy. Kuba mruknął: - Kucharka chciała psa rozciąć, ale ja pomyślałem sobie, że czasy są niepewne i lepiej trzymać skarb w pudlu, a on powoli dostarcza. -To, co pan dalej zamierza? Zamyślił się. - Jak już zaorałem i obsiałem, pomyślałem z początku, żeby otworzyć sklep z alkoholem na Green-poincie albo pojechać do Polski i wystartować na prezydenta. Ale na laptop kucharki nadszedł e-mail, żebym objął cieciostwo w Nowym Jorku. No to wy-rychtowałem tego rolls-royce'a, zamontowałem przyczepę, załadowałem pług, kucharkę, dzieciarnię i dopiero co przyjechałem. - A kto był podpisany? - zapytałem z niedowierzaniem. - A ja wiem... burmistrz chyba. - Ma pan to tutaj? - Kucharka trzyma w biustonoszu, zostawiłem ją z dziećmi na parkingu, a sam opchnąłem jeden kamyk znajomemu Żydowi z 34 Ulicy. Kiedyś tam ro- 145 biłem u niego renowację, dał mi dobrą cenę, a drugi z miejsca obsadził, tyle że przyciasno i pije. - Poruszył pierścieniem wciśniętym na gruby paluch, a diament od razu zamigotał. - Panie Kuba - powiedziałem po chwili - ja też chcę panu opowiedzieć swoją historię Kuba kiwnął głową, wziąłem oddech, no i wtedy się zaczęło. Wiatr spadł na nas ze strasznym hukiem. Ogromny parasol szarpnął się, wyrwał, zakręcił nad Broadwayem i runął w sam środek kłębowiska samochodów. Puste stoliki i krzesła zatańczyły po ziemi, zbiły się w bezładną kupę i poleciały do góry, a ziemia zadygotała. Prosto na nas waliło czterech na motocyklach w żelaznych hełmach. Uczepiony żelaznego hydrantu pomyślałem, że to może być to trzęsienie ziemi, którym od dawna nas straszono, a potem, że tak czy inaczej źle się to skończy, bo wiatr odrywał mnie od kraty, a ręce już długo nie wytrzymają. Tuż nade mną przeleciały w powietrzu dwa żelazne kubły, wilczur w kagańcu i elegancko ubrana para, widocznie skończyło się już przedstawienie w Metropolitan. Skądś, pewnie z jakiejś rozwalonej instalacji, buchnęły płomienie. Kątem oka zobaczyłem, że trafiona kubłem ogromna szklana ściana w Metropolitan runęła na ziemię i fruwające postacie Chagalla pomieszały się z lecącymi w górę miasta żywymi ludźmi. To już koniec, pomyślałem i zamknąłem oczy, ale 146 właśnie wtedy objęły mnie mocne ramiona, poczułem zdrowy zapach potu. - Pan się nic nie boi! - wrzasnął przekrzykując wiatr. - Ze mną panu nic nie grozi. Boże, czyżby tak wyglądał ostami sprawiedliwy, pomyślałem, z całej siły przytulając się do niego. Konieci