Tad Szulc Chopin w Paryżu Życie i epoka Przełożyła Janina Kumaniecka Wydawnictwo ALFA Warszawa 1999 tytuł oryginału Chopin in Paris. The Life and Times of the Romantic Composer Copyright (C) 1988 by Tad Szulc Projekt okładki Michał Korwin-Kossakowski Redaktor Krzysztof Bereza Redaktor techniczny Teresa Jędra For the Polish edition Copyright (C) 1999 by Wydawnictwo ALFA-WERO Sp. z o.o. ISBN 83-7179-172-0 WYDAWNICTWO ALFA-WERO Sp. z o.o. - WARSZAWA 1999 Wydanie pierwsze Drukarnia WN AlFA-WERO Sp. z o.o. Zam. 3427/99 Cena zł 48 Książkę tę poświęcam pamięci mego dziadka BERNARDA BARUCHA, warszawskiego pianisty amatora Spis treści Przedmowa Preludium Andante: 1810-1837 Rondo: 1837-1847 Koda: 1847-1849 Postludium Aneks Przedmowa WszysTko, co miał światu do powiedzenia, wyraził w muzyce - mó- wił o Fryderyku Chopinie jeden z najznakomitszych wykonawców jego utworów; niewątpliwie tak było w istocie. Głębia i bogactwo jego talen- tu oscyluje między miłością a gniewną irytacją, radością a bezbrzeżnym smutkiem i melancholią, czułością a butną prowokacją. Muzyka Cho- pina porywa i zachwyca. Tajemnica i niespodzianka są zawsze nie- odzownym elementem sztuki; dużo jest ich w kompozycjach Chopina, które ciągle zdumiewają i zaskakują. Zdaniem współczesnych, był jed- nym z najznakomitszych i najbardziej nowatorskich pianistów dziewięt- ' nastego wieku. był także świetnym nauczycielem. Jego twórczość podziwiano, omawiano, oklaskiwano, zestawiano z innymi, krytykowano i poddawano drobiazgowej analizie, opisywano, dyskutowano i oceniano aż do znudzenia jeszcze za życia kompozytora, który zmarł w wieku trzydziestu dziewięciu lat, sto pięćdziesiąt lat temu. Muzyka Chopina jest nieśmiertelna i dzisiaj tak samo pobudza, zachwy- ca, czaruje i pieści jak wtedy, kiedy powstawała. Co ta muzyka mówi o nim samym (i czy w ogóle coś mówi), pozo- stanie czysto akademickim zagadnieniem natury filozoficznej, psycholo- gicznej i estetycznej. Niektóre kompozycje wydają się odzwierciedlać je- go nastroje lub stan zdrowia w danym momencie; nie zawsze jednak do- kładnie wiadomo, kiedy jakieś dzieło zostało ukończone. Czasami cale lata dzieliły rozpoczęcie pracy od jej zakończenia. Kilka wesołych, skocznych mazurków i polonezów powstało na przykład wtedy, kiedy chorował lub znajdował się w głębokiej depresji, a wiele nokturnów i pełnych smutku ballad skomponował, kiedy wydawało się, że jest w jak najlepszej formie fizycznej i świetnie się czuje. W tym samym okresie powstawały tak odmienne w nastroju etiudy i preludia. Sam Chopin, wielki indywidualista, był ostatnim człowiekiem, skłon- nym uchylić rąbka tajemnicy tworzenia czy też zrezygnować z tajemni- czości, jaką zwykł się otaczać. Kim więc był Fryderyk Chopin? Podziw dla jego geniuszu stał się główną przyczyną powstania tej książki. Chciałem pokazać w całkowicie nowym świetle - często przez pryzmat jego własnych słów lub wypowiedzi jego bliskich - tego niezwy- kle skomplikowanego człowieka, epokę, w której żył, jego radości, roz- czarowania i tragedie, wzloty i upadki, złudzenia i omamy, a także wiel- kie, fizyczne i psychiczne cierpienia. Na legendę Chopina od dawna składały się opinie, że był geniu- szem, romantykiem w sztuce i romantyczną postacią w życiu - kocha- nym przez niezwykłe kobiety, przede wszystkim przez George Sand- oraz że uważał się za żarliwego polskiego patriotę, kiedy jego ojczyzna znajdowała się pod władzą okrutnych zaborców. Wszystko to jest praw- dą. Prawdą jest także to, że w walce ze straszliwą, wyniszczającą choro- bą, wykazywał zadziwiające męstwo, dyscyplinę i siłę woli, a także owo specyficzne poczucie humoru, często pozwalające mu żartować z same- go siebie. Od roku 1830, kiedy mając zaledwie dwadzieścia jeden lat po raz pierwszy stanął na bruku Paryża, zdecydowany go zdobyć, po polsku, francusku, angielsku i w wielu innych językach napisano o Chopinie morze słów w gazetach, czasopismach, książkach i encyklopediach, we wspomnieniach i listach. Mimo to, po upływie ponad półtora wieku, wciąż pozostaje postacią nieuchwytną. Zawsze miałem uczucie, że gdzieś umyka mojej uwadze Chopin- -człowiek, i że tak naprawdę nie potrafię go zrozumieć. Toteż zamiast pisać zwykłą biografię - od urodzenia aż do śmierci - postanowiłem skoncentrować się na osiemnastu latach, jakie Chopin spędził we Fran- cji, czyli blisko połowie jego życia, gdyż pod względem muzycznym i oso- bistym był to dla niego najbogatszy i zapewne najdojrzalszy okres; obra- cał się wtedy w towarzystwie najznakomitszych twórców epoki. Ludzie, z którymi złączyła go praca i z którymi się zaprzyjaźnił, stanowili wyjąt- kowe grono wybitnych postaci. Mam wrażenie, że ich artystyczna, pry- watna i polityczna bliskość - o ile mi wiadomo, nigdy poza tym niespo- tykana - odegrała podstawową rolę w kształtowaniu kultury europej- skiej tamtego okresu. George Sand, Balzac, Hugo, Lamartine, Dela- croix i Heine, Franchomme, Liszt, Berlioz, Schumann, Mendelssohn, Bellini i Rossini a także bankierzy Rothschildowie -wszyscy oni znaleź- li się w kręgu przyjaciół i znajomych Chopina; na horyzoncie majaczy nawet Karol Marks. Chopin w Paryżu jest zatem próbą uchwycenia cha- rakteru wielkiego kompozytora. Chcąc wyrobić sobie pojęcie o Paryżu w tamtych czasach, obejrza- łem osiem mieszkań zajmowanych przez Chopina między rokiem 1831 a 1849. Wszystkie, z wyjątkiem lokalu przy Chaussee d'Antin i domu w Chaillot, wyglądają tak samo jak wtedy; Paryż tak bardzo się nie zmie- nił. Sądząc po rysunkach i szkicach z epoki, square d'Orleans, gdzie Chopin mieszkał najdłużej, wygląda dziś niemal identycznie jak w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku. Niezmieniony pozostał także dom przy placu Vendóme, w którym umarł (choć dzisiaj naprzeciwko mieści się hotel "Ritz"). Le grand siecle de Pańs Andre Castelota, La cu- rieuse aventure des boulevards exterieurs Jeana Valmy-Baysse, Listening in Pańs Jamesa H. Johnsona i The Love Affair as a Work of Art Dana Hofstadtera uzupełniły moją wiedzę o życiu i kulturze Paryża w tamtych czasach. O Nohant, które zwiedziłem przeprowadzając studia we Francji, bardzo wiele się dowiedziałem z książki Sylvie Delaique-Moins Chopin chez George Sand a Nohant - Chronique de sept etes. Nohant, położone 200 mil na południe od Paryża, było rodzinną posiadłością George Sand. Kilka lat wcześniej, zanim w ogóle wpadłem na pomysł napisania biografii kompozytora, byłem w Żelazowej Woli koło Warszawy, gdzie się urodził, oraz w klasztorze Valldemosa na Majorce, gdzie Chopin i George Sand spędzili pięć niedobrych miesięcy. Obraz tych miejsc mam jednak jeszcze wyraźnie przed oczami. Chopinowska Warszawa (po częściowej odbudowie po II wojnie światowej) w zasadzie się nie zmieniła, zniknął jedynie Pałac Saski. Wiedeń jest ciągle taki sam. W Londynie dwie z trzech kamienic, w których mieszkał, są wciąż w do- brym stanie. Książka ta jest opowieścią o Chopinie, o jego przyjaciołach (i wro- gach), o ludziach mu współczesnych. Nie jest natomiast monogra- fią muzyczną, ponieważ nie jestem ani muzykiem ani muzykologiem, a twórczością Chopina interesowało się już kilka pokoleń wybitnych kompozytorów, pianistów i krytyków, od Liszta, Schumanna i Berlioza, po Wilhelma von Lenza, Fredericka Niecksa, Bronisława Edwarda Sydowa, Alfreda Cortota, Artura Hedleya, Jima Samsona, Jean-Jacqu- esa Eigeldingera, Charlesa Rosena, Krystynę Kobylańską, Mieczysła- wa Tomaszewskiego, Tadeusza Zielińskiego i Hannę Wróblewską- -Straus. Ich prace pozwoliły mi ujrzeć Chopina i jego życie w kontekś- cie jego muzyki. Od wszystkich wyżej wymienionych osób wiele się na- uczyłem. Zycie kompozytora biegło kilkoma, często zachodzącymi na siebie torami: muzyka, zdrowie fizyczne i psychiczne, rodzina, kobiety (przede wszystkim George Sand), przyjaciele oraz poczucie polskości i patrio- tyzm. Uznałem za stosowne powstrzymać się od kategorycznych sądów dotyczących, na przykład, obciążania którejkolwiek ze stron winą za zer- wanie związku Chopin - George Sand; o zajęcie stanowiska w tej spra- wie pokusiło się już kilku wcześniejszych biografów. Z uznaniem odno- szę się do najlepszego z biografów George Sand, Andre Maurois, który pozwolił mówić samej historii; jest to godny podziwu precedens. Istnie- je dosyć świadectw pisanych, żeby czytelnik sam mógł wyrobić sobie zdanie na temat owego pełnego burz związku. Choć o Chopinie napisano całe tomy, znalazłem zaskakująco mało solidnych, porządnych studiów biograficznych, klarownie opisujących jego osobowość. Najważniejszymi chyba, przydatnymi, wnikliwymi bio- grafiami są: książka Niecksa, wydana w 1902 w Londynie, oraz praca Ta- deusza Zielińskiego, opublikowana w Warszawie w roku 1993. Pierw- szym biografem Chopina był Marceli Antoni Szulc (niestety, nie mój krewny), który ogłosił swą pracę w roku 1873 w Poznaniu. Obydwaj, Niecks i Szulc, mieli tę przewagę, że poznali osobiście przyjaciół lub znajomych Chopina bądź z nimi korespondowali. Tymczasem ja, podróżując śladami Chopina opierałem się na jego korespondencji z rodziną w Polsce, na zachowanej (choć w niewielkim stopniu) korespondencji między nim a George Sand; listach do i od przyjaciół, znajomych, wydawców, bankierów, kupców i "nieznanych korespondentów"; korespondencji George Sand z rodziną i imponują- cym kręgiem jej przyjaciół i znajomych; a także, co bardzo ważne, na ko- respondencji osób trzecich, dotyczącej Chopina i George Sand albo każdego z osobna. Równie ważne były wspomnienia i pamiętniki, poczynając od ob- szernej, czterotomowej Histoire de ma vie ("Historii mojego życia") George Sand (także w wielu jej powieściach spotkać można związane z Chopinem wątki autobiograficzne, na przykład w Lucrezii Floriani), poprzez dwudziestoczterostronicowy dziennik Chopina, po wspo- mnienia osób mu bliskich. Wyróżniają się wśród nich dzienniki Euge- niusza Skrodzkiego, warszawskiego przyjaciela rodziny, Józefy Ko- ścielskiej, siostry Marii Wodzińskiej, z którą Chopin o mało się nie ożenił (Kościelska była świadkiem jego zalotów), wspomnienia Józefa Brzowskiego, przyjaciela z dzieciństwa - również muzyka - który wi- dywał go często w okresie paryskim, oraz pamiętniki Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, pisarki i pedagoga, uciekinierki ze zniszczo- nej Warszawy, która stała się kronikarką emigracji polskiej w Paryżu. Książka Chopin vu par ses eleves, w opracowaniu Eigeldingera, stano- wi bezcenny zbiór wspomnień uczniów Chopina, opisujących jego sa- mego, jego nastroje oraz metody i styl nauczania. Dzienniki Eugene'a Delacroix rzucają światło na poglądy Chopina dotyczące sztuki, filozofii, a nawet nauki. Obaj artyści, bardzo ze sobą zaprzyjaźnieni, w okresie długiej, przeszło dziesięcioletniej znajomości prowadzili na te tematy niekończące się dyskusje. Korespondencja Chopina i George Sand, stwarza niestety wiele problemów, gdyż jest bardzo niekompletna. Z liczącej zapewne blisko tysiąc pozycji - choć twierdził, że nie cierpi pisania listów - korespon- dencji Chopina, zachowało się około czterystu listów i notatek (czasami jednolinijkowych). Jego myśli, nastroje i uczucia najlepiej oddają listy do rodziców i sióstr (a później także do ich mężów i dzieci) w Warsza- wie. Często są to bardzo długie listy, w których znaleźć można między innymi barwne opisy życia, jakie toczyło się wokół niego we Francji (a wcześniej w Wiedniu), ostrą krytykę stosunków społecznych i poli- tycznych i mnóstwo ploteczek towarzyskich. Z ponad osiemnastoletniego okresu paryskiego zachowało się jed- nak tylko czterdzieści siedem listów. Brak na przykład listów pisanych do domu w latach 1826,1827,1833 i 1834, a także między rokiem 1837 a 1843 (szczytowy okres jego związku z George Sand); z lat 1832,1835, 1836,1846 i 1849 (roku jego śmierci) przetrwało tylko po jednym liście, a z roku 1848 jedynie dwa. Krystyna Kobylańska, największy autorytet w dziedzinie korespondencji Chopina, zwraca uwagę, że z listów jego oj- ca można wywnioskować, iż kompozytor musiał napisać co najmniej dwadzieścia listów więcej. Podobnie z lat 1830, 1838-40, 1843, 1846 i 1847 nie ma listów do niego od rodziny, która z pasją oddawała się ko- respondencji. Kiedy czytamy listy zachowane, mamy bolesne poczucie ogromnych luk w istniejącym materiale, powodujących niemałe trudno- ści w rekonstrukcji życia artysty. Większość listów pisanych przez Chopina do domu spłonęła 19 września 1863, kiedy w odwecie za zamach bombowy na rosyjskie- go gubernatora w Warszawie, hrabiego Berga, żołnierze rosyjscy pod- palili stojący w śródmieściu pałac Zamoyskich, przed którym dokona- no zamachu. W tym pałacu mieszkali Izabela i Antoni Barcińscy, sio- stra i szwagier Chopina, którzy po śmierci starszych członków rodziny, odziedziczyli jego pisane do domu listy. Podczas pożaru ogień po- chłonął większość przechowywanej przez nich korespondencji, a tak- że portret Chopina, meble i resztę dobytku. Jeden z siostrzeńców Chopina, Antoni Jędrzejewicz, napisał, że można uznać za cud, iż zachowały się w ogóle jakiekolwiek listy. Podobnie zginęła zapew- ne większość listów rodziny do Chopina, odesłanych do Warszawy po jego śmierci przez Jane Stirling, szkocką "wdowę" po kompo- zytorze. Z korespondencji Chopina i George Sand, szacowanej na około czterysta listów, zachowały się tylko dwadzieścia trzy pisane przez niego i dziewięć od niej. Przetrwał jednakże list pożegnalny, przypieczętowu- jący ich rozstanie w roku 1847. Ludwika Jędrzejewiczowa, starsza sio- stra Chopina, która była obecna przy jego śmierci, większość listów od George Sand zabrała prawdopodobnie do Polski i z niejasnych powo- dów zostawiła je w majątku przyjaciół na prowincji. Aleksander Dumas syn, pisarz i przyjaciel George Sand, który odwiedził potem owych przy- jaciół, również z niejasnych przyczyn zabrał je ze sobą. Zwrócił je Geo- rge Sand, a ta wszystkie spaliła: Zachowało się dwadzieścia jeden listów Chopina do Solange Dudevant Clesinger, córki George, i siedem od niej do kompozytora. Na szczęście przetrwała większość bogatej korespondencji Chopina z Wojciechem Grzymałą i Julianem Fontaną, bliskimi mu polskimi przy- jaciółmi w Paryżu; są one ważne dla zrozumienia jego życia i pracy we Francji, podobnie jak listy George Sand do Grzymały. Reasumując, te wszystkie listy, pamiętniki i inne źródła umożliwiły mi, w pewnej przynajmniej mierze, zrekonstruowanie osobowości Cho- pina, i jego otoczenia. Wiele listów, szczególnie tych plotkarskich, spra- wia wrażenie, że jesteśmy świadkami czyjejś zwykłej, bezpretensjonalnej pogawędki - czasami miałem uczucie, że przeprowadzam wywiad z Fry- derykiem, George czy innymi osobami. Przy takim nastawieniu bardzo denerwował mnie fakt, że nie mogę zadać kolejnych pytań, zdobyć dal- szych informacji, zwrócić na coś uwagi czy otrzymać wyjaśnień. O tym marzy każdy dziennikarz i każdy biograf. Należy zaznaczyć, że większość dostępnych źródeł stanowią teksty pisane po polsku lub po francusku, które, z wyjątkiem kilku listów, nigdy nie zostały przetłumaczone na angielski ani na jakikolwiek inny język. Dwa tomy listów Chopina, zebranych i wydanych przez Sydowa, składa- ją się z tekstów pisanych po polsku i francusku (z przekładami z francu- skiego na polski, ponieważ przeznaczone są dla polskiego czytelnika). Niecks przetłumaczył na angielski niektóre istotne fragmenty listów Chopina i innych osób oraz kilka zapisów pamiętnikarskich. O ile wiem, żaden z polskich pamiętników nie został przetłumaczony w całości. Dlatego też postanowiłem nie załączać do niniejszej książki przypi- sów. Wszystkie źródła zostały wymienione w tekście i podane w biblio- grafii. Dlaczego po latach pisania o polityce i wydawania biografii polity- ków kolejną książkę zdecydowałem się poświęcić Chopinowi? Mówiąc najkrócej, wydaje mi się, że żadna z już istniejących jego biografii nie jest pełna, i uznałem, że zbliżająca się 150 rocznica śmierci kompozyto- ra (październik 1999) jest dobrą okazją do podjęcia nowej próby. Ufam, że podołam temu zadaniu. Mam jednak także pewne osobiste powody ku temu. Mój dziadek po mieczu był pianistą amatorem i wielbicielem Chopina, i jako dziec- ko musiałem słyszeć w Warszawie wiele utworów wielkiego kompozyto- ra, które wryły się w moją podświadomość. Miałem również zaszczyt znać Artura Rubinsteina, najznakomitszego wykonawcę Chopina w na- szych czasach, który był przyjacielem mojej rodziny, i którego słuchałem na żywo i na płytach. Spędziliśmy z żoną miodowy miesiąc, słuchając go- dzinami Chopina w wykonaniu naszego drogiego przyjaciela, gdy grał w bibliotece rezydencji w Mount Kisco, w stanie Nowy Jork. Patrząc wstecz uważam, że może było mi pisane podjęcie tej próby przywróce- nia Chopina do życia. Preludium Późnym POPOŁUDNIEM, w ostatni wtorek września 1831 roku, równo sześć miesięcy po swych dwudziestych pierwszych urodzinach, Fryderyk Franciszek Chopin wjechał do Paryża, zdecydowany go zdobyć i pogo- dzony z myślą, że umrze tam, nie dożywszy sędziwego wieku. Jedno i drugie się spełniło. Przybył ze Strasburga przepełnionym do niemożliwości, publicznym dyliżansem, wraz z piętnastoma współpasażerami. był to ostatni etap wyczerpującej, dwutygodniowej podróży ze Stuttgartu w Niemczech, gdzie -jak opisuje - po raz pierwszy doświadczył dławiącego uczucia, że jest "żywym trupem". Chopin urodził się w 1810 roku w wiosce położonej niedaleko od Warszawy, polski syn osiadłego w Polsce Francuza. Teraz dla odmiany, szczupły i blady, mierzący około stu siedemdziesięciu centymetrów, nie- mal dziewczęcy, błękitnooki delikatny blondyn, geniusz muzyczny, przy- woził Polskę do Francji i aż do ostatniego tchnienia ponad wszelką wąt- pliwość pozostał Polakiem. Dwa miesiące przed opuszczeniem rodzinnej Warszawy, z której wyjechał 2 listopada 1830 roku, udając się w podróż do Wiednia, Nie- miec i Paryża, Frycek (zdrobnienie od Fryderyk, używane przez rodzinę i przyjaciół) pisał do najlepszego przyjaciela: "myślę, że wyjeżdżam po to, żebym na zawsze zapomniał o domu; myślę, że jadę umrzeć - a jak to przykro musi być umierać gdzie indziej, nie tam, gdzie się żyło". był szczerym polskim patriotą, uduchowionym, romantycznym po- etą polskiej muzyki. Pierwszego poloneza skomponował mając lat sie- dem, a pierwszego mazurka, kiedy miał lat piętnaście. Dziwne jednak, iż kierując się świadomym a niezrozumiałym wyborem, nigdy już nie wrócił do ojczyzny. Tak się złożyło, że jednym z pierwszych paryskich wrażeń był po- wiew Polski, dziwaczny, lecz mimo to mile widziany znak. Dyliżans, ciąg- nięty przez dwa potężne konie rasy hanowerskiej, dotarł właśnie do le- żącej na szczycie wzgórza wsi St. Maur, kiedy promienie zachodzącego słońca oświetliły Paryż. Spragnionym oczom Chopina ukazał się oszała- miający widok. Patrzał bądź co bądź na "stolicę świata" przeciętą linią Sekwany, ze wzgórzem Montparnasse na jej lewym brzegu. Dziesięć mi- nut później dyliżans minął Porte de St. Martin, jedną z bram wiodących do wciąż jeszcze otoczonego murami Paryża. Wyglądając przez małe okienko z prawej strony, Chopin mógł dostrzec budynek przy placu, upstrzony kolorowymi plakatami. był to Theatre de Porte de St. Mar- tin; tego wieczora wystawiano tam La vieillesse de Stanisłas (Starość Sta- nisława), bzdurny melodramat o tematyce polskiej. Wjeżdżając do Paryża, Chopin mógł nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jesienią 1831 roku Francja przeżywała przypływ propolskich senty- mentów. Na początku września wojska rosyjskie zdobyły Warszawę, co oznaczało koniec heroicznego, lecz fatalnie prowadzonego, dziewięcio- miesięcznego powstania przeciw carowi, który rządził Polską jako król od Kongresu Wiedeńskiego (1815), zamykającego epokę napoleońską w Europie. Polska jako państwo niepodległe nie istniała już od ostatniej dekady poprzedniego wieku, kiedy jej ziemiami podzieliły się Rosja, Pru- sy i Austria; powstanie zyskało gorące poparcie większości Francuzów. Pozornie liberalna francuska monarchia konstytucyjna, ustanowiona w wyniku rewolucji lipcowej 1830, popełniła błąd, nie przychodząc z pomo- cą polskiemu powstaniu, co doprowadziło do poważnych rozruchów w Pa- ryżu. Mniej więcej tydzień przed przybyciem Chopina przed teatrem Porte de St. Martin odbyła się demonstracja sympatii dla Polski. Wywołała ją wieść o upadku Warszawy 8 września, oraz cyniczne stwierdzenie francu- skiego ministra spraw zagranicznych, który w Izbie Deputowanych oświad- czył, że "L'ordre regne a Varsovie" ("W Warszawie panuje porządek"). Nie tylko Francja odwróciła się od Polaków. W Rzymie papież Grzegorz XVI potępił ich w encyklice, nazywając tych bojowników o wolność "intrygantami i kłamcami, którzy biorąc za pretekst religię w tej nieszczęsnej epoce buntują się przeciwko władzy książąt". W ca- łych Włoszech raz po raz wybuchały bunty kwestionujące władzę papie- ża, więc Grzegorz XVI uznał wszystkie powstania w Europie, poczyna- jąc od polskiego, za zagrożenie dla ustalonego porządku. Austria stanę- ła oczywiście po stronie swojej rosyjskiej sojuszniczki. Kiedy w Warsza- wie wybuchło powstanie, przebywający akurat w Wiedniu Chopin, a także inni znajdujący się tam Polacy, właściwie w ciągu jednej nocy znaleźli się poza nawiasem życia towarzyskiego. Chociaż opuścił Warszawę rok wcześniej, przekonany, że jego karie- ra muzyczna może rozwijać się tylko w Europie Zachodniej, najlepiej w Paryżu, zakończone klęską powstanie stanowiło bez wątpienia jeden z powodów - jeśli nie pretekst - do podjęcia decyzji, aby nigdy więcej nie wracać do Polski. Z Wiednia wyjechał 20 lipca 1831 roku i wyruszył przez Niemcy do Paryża; wtedy zwycięstwo powstania wydawało się jeszcze możliwe, trudno jednak powiedzieć, czy gdyby nie doszło do re- wolucyjnego wrzenia lub gdyby powstańcy odnieśli zwycięstwo, Chopin kiedykolwiek wróciłby do kraju. Raczej podjął już decyzję. W zaistniałej sytuacji, utrzymując niezwykle ciepłe, serdeczne sto- sunki z rodzicami i dwiema siostrami w Warszawie, Frycek wolał stwo- rzyć sobie w Paryżu swoją prywatną, "małą Polskę". Wiadomość o wkroczeniu wojsk carskich do Warszawy dotarła do niego w Stuttgarcie, gdzie zatrzymał się na kilka dni w drodze z Wiednia do Paryża; po jej otrzymaniu dostał ataku furii i rozpaczy, co zanotował w swym dzienniku. Przypuszcza się, że to wtedy powstał pomysł wspania- łej Etiudy c-moll, znanej później jako Etiuda Rewolucyjna. Wbrew legen- dzie, Etiuda została ostatecznie ukończona w Paryżu pod koniec roku 1831 lub na początku 1832, a opublikowana w 1833. Miano "Rewolucyj- nej" nadał jej Franciszek Liszt, który w roku 1830 skomponował na cześć rewolucji lipcowej pierwszą część jednej ze swych symfonii. Ponieważ Chopin bez końca pisał i wielokrotnie przerabiał wszyst- kie swe utwory, wykańczał je i cyzelował (jego własne określenie) nie- kiedy przez całe miesiące i lata, i ponieważ większość oryginalnych ma- nuskryptów nie posiada daty, nie sposób stwierdzić z całą pewnością, kiedy i gdzie powstał pomysł oraz kiedy rozpoczął komponowanie Etiu- dy Rewolucyjnej; nie można też zresztą ustalić dokładnego czasu powsta- nia żadnego z jego dzieł. Co więcej, nigdy prawie nie mówił ani nie pi- sał o kompozycjach, nad którymi właśnie pracował. Choć pomysł Etiudy Rewolucyjnej mógł z powodzeniem narodzić się owej bezsennej nocy w Stuttgarcie, sporo czasu musiało upłynąć, zanim dojrzał. Nic nie wiadomo jednak o tym, by Chopin kiedykolwiek zdemen- tował twierdzenie, że ta wspaniała, dwuipółminutowa etiuda powstała w momencie jego największej rozpaczy na wieść o kapitulacji Warszawy. Jeszcze przed ową katastrofą, w 1829 lub 1830, napisał Poloneza Ges-dur swój pierwszy, dramatyczno-heroiczny polonez, opublikowany jednak do- piero dwadzieścia trzy lata po śmierci kompozytora, czyli przeszło czter- dzieści lat po skomponowaniu. W gruncie rzeczy jest nieznany większości współczesnych pianistów. Chopin był w ogóle bardzo kapryśny, gdy cho- dziło o publikację jego dzieł; zadziwiającą ich liczbę przechowywał przez całe życie i może czasami bawiła go tajemnica otaczająca jego twórczość. W każdym razie nigdy nie zamierzał wracać pośpiesznie do Warsza- wy, żeby być razem z rodziną w obliczu klęski narodowej. Po kilku dniach spędzonych w Stuttgarcie wyruszył do Strasburga i dalej do Pa- ryża, żeby budować swoje nowe życie i zdobywać pozycję pod niebem artystycznej stolicy świata, wśród plejady wybitnych muzyków, pisarzy, malarzy i rzeźbiarzy. Z Paryża pisał później, że właśnie "w Stuttgarcie dosięgły mnie wieści o upadku Warszawy i tam ostatecznie postanowi- łem przenieść się do innego świata". niemal żaden z zachowanych listów Chopina pisanych do rodziny i przyjaciół podczas powstania i po jego upadku (z kilkoma drobnymi wyjątkami) nie wspomina ani o samym powstaniu, ani o jego konse- kwencjach. Wszystkie zawierają niemal wyłącznie opisy Wiednia i in- nych miast, gdzie spędzał czas po opuszczeniu Warszawy, nazwiska zna- komitości, które poznał i u których występował, skargi na brak natych- miastowego uznania, wyliczenia pierwszych sukcesów i kierowane do ojca prośby o pieniądze. W długim liście z Wiednia, skierowanym do mlodego przyjaciela, doktora Matuszyńskiego, miesiąc po wybuchu powstania, Chopin pisał: "Gdyby nie to, że ojcu może teraz ciężar, natychmiast bym powrócił. Przeklinam chwilę wyjazdu". W zachowanej korespondencji rodzinnej nic jednak nie wskazuje na to, aby ojciec zachęcał go aby wracał i wal- czył z Rosjanami, jak Tytus Woyciechowski, najbliższy jego przyjaciel i towarzysz podróży. W liście do rodziny, cztery tygodnie po wybuchu powstania, Fryderyk przesyłał Tytusowi pozdrowienia, prosząc, aby "na litość Boską" do niego napisał. Skądinąd brak także dowodów na to, by ojciec zniechęcał go do po- wrotu. Jedyna aluzja dotycząca tej sprawy pojawia się w późniejszych wspomnieniach pisarza Eugeniusza Skrodzkiego, który w czasie po- wstania miał zaledwie osiem lat i bardzo słabo znał Chopina. W opubli- kowanym ponad pięćdziesiąt lat później pamiętniku, Skrodzki pisze, że "ostatnią rzeczą (...) jaką pamiętam o Chopinie był jego list do rodziców wkrótce po warszawskich wydarzeniach z listopada 1830, w którym wy- rażał szczere życzenie powrotu do kraju... Pan Mikołaj, przerażony owy- mi szlachetnymi intencjami, zdołał wyperswadować synowi, że lepiej przysłuży się ojczyźnie na polu sztuki niż ściskając karabin w za słabej dłoni...". Nie jest to zbyt wiarygodne świadectwo, przede wszystkim dla- tego, że na wymianę listów, mających wpływ na decyzję Chopina nie by- łoby czasu. W epoce dyliżansów listy szły długo, szczególnie podczas wojny. To tyle zatem, jeśli chodzi o ową legendę. Przy wątłym zdrowiu Chopin nie zdziałałby z pewnością wiele jako żołnierz i znacznie więcej uczynił dla Polski, trzymając się z dala i kom- ponując wzruszające, patriotyczne pieśni. Trzy z nich śpiewali walczący powstańcy. Chopin nie potrafił jednak uwolnić się od pewnej afektacji. W liście do przyjaciela lekarza, po wyjaśnieniu, że nie chciał być cię- żarem dla ojca, pisze, użalając się nad sobą, iż "Wszystkie obiady, wie- czory, koncerta, tańce, których mam po uszy, nudzą mię: tak mi tu smęt- no, głucho, ponuro (...) muszę się stroić, fryzować, chossować [obuwać]; w salonie udaję spokojnego, a wróciwszy piorunuję po fortepianie". W Nowy Rok 1831, na zakończenie relacji z życia towarzyskiego, jakie prowadził w Wiedniu, skarży się: "Ty idziesz na wojnę. Wróć pułkowni- kiem. Niech Wam się wiedzie. Czemuż nie mogę choć bębnić!" (W in- nym liście długo opisuje, jak to pewien Francuz, który uciekł z Paryża przed rewolucją lipcową, otworzył tu sklep z wędlinami, i dodaje, iż nie- którzy Wiedeńczycy "się gniewają, że Francuzowi rebellantowi wolno było założyć sklep z szynkami, kiedy oni sami dosyć świń w własnym kra- ju mają". Zapadł już mrok, kiedy dyliżans wjechał w wąskie, błotniste ulice Pary- ża, zmierzając ku końcowej stacji linii Strasburg - Paryż, przy rue des Messageries w dzielnicy Poissoniere. Woźnica krzyknął: "Terminus!" i pasażerowie wysypali się z powozu rozprostowując zesztywniałe kości. (Francja już od roku miała pierwszą linię kolejową, ale łączyła ona tyl- ko Paryż z St. Germain.) Chopin otrzepał z kurzu poły obcisłego, czarnego tużurka i pod- szedł do dworcowego urzędnika, żeby francuszczyzną z polskim akcen- tem zapytać, gdzie mógłby przenocować. W Paryżu znał tylko kilka osób i to dość słabo, a dwóch listów polecających, jakie wiózł z Warszawy i Wiednia, nie mógł dostarczyć o tak późnej porze. Urzędnik polecił mu ' hotelik przy rue de la Cite Bergere, pięć domów dalej w dół ulicy, i Cho- pin, uginając się pod ciężarem przewieszonej przez ramię podróżnej torby oraz walizki z manuskryptami, pomaszerował w stronę zajazdu, torując sobie łokciami drogę w wieczornym tłumie i klucząc między po- wozami w świetle gazowych latarni. W małym pokoiku przy Cite Bergere miał spędzić blisko dwa mie- siące. Od tej chwili zaczął budować na nowo swój wizerunek, wizerunek Fryderyka Chopina, wirtuoza, ulubieńca paryskich salonów i genialne- go kompozytora eksplodującej właśnie epoki romantyzmu. Zaczęło się także spełniać jego przeznaczenie, człowieka tragicznego, samotnego pośród przyjaciół i wielbicieli, pozbawionego Śmiałości, osaczonego przez bezlitosną, wyniszczającą fizycznie chorobę i pogłębiające się coraz bar- dziej cierpienia psychiczne. ANDANTe 1810-1837 Rozdział 1 FRYDERYK CHOPIN BYŁ~. GENIUSZEM, a prócz tego otrzymał od losu inny wspaniały dar - otoczenie, w którym wzrastał. Rozstrzygające znaczenie , miały tutaj oddana mu, mądra rodzina, francusko-polskie korzenie i najwyższej próby ogólne i muzyczne wykształcenie, jakie wyniósł z do- mu w Warszawie. Od najwcześniejszego dzieciństwa miał do czynienia z muzyką, na którą reagował spontanicznie, z entuzjazmem, w sposób rzeczywiście zdumiewający. Przyszedł na świat 1 marca 1810 roku w Żelazowej Woli, melancho- lijnej wiosce nad rzeczką Utratą, położonej około dwudziestu mił na za- chód od Warszawy, jako drugie dziecko osiadłego w Polsce Francuza, guwernera, który umiał grać na skrzypcach i flecie. Matka Frycka nale- żała do jednej z polskich rodzin szłacheckich, choć miała tam status ubogiej krewnej". Grała na fortepianie i śpiewała pięknym sopranem. Nietypowe zaplecze rodzinne Chopina było znakomitym przykładem historycznych więzów francusko-polskich na wszystkich szczeblach spo-łecznych. Gdy nadszedł czas, pozwoliło mu ono czuć się w Paryżu nie- mal tak swobodnie jak w domu. Może tak chciało przeznaczenie, żeby Chopin pozostał na zawsze we Francji, utrzymując związki uczuciowe z Polską, Polakami, polską muzyką,literaturą i wszystkim co polskie. Zgodnie z istniejącymi dokumentami ojciec Fryderyka, Mikołaj Cho- pin, urodził się 15 kwietnia 1771 roku we wsi Marainville w Lotaryngii, w północno-wschodniej Francji. Jego z kolei ojciec nazywał się Francois ' Chopin (nazwisko pisano czasem Chappen albo Chapin) i był kołodzie- jem i właścicielem niewielkiej winnicy, oraz urzędnikiem ziemstwa. W roku 1738 Ludwik X~ oddał księstwo Lotaryngii w dożywotnie wła- danie swojemu teściowi, zdetronizowanemu królowi Polski, Stanisławo- wi Leszczyńskiemu. Maria Leszczyńska była królową Francji i w Lota- ryngii osiedliła się spora liczba Polaków, towarzyszących swojemu wy- gnanemu władcy (w stolicy Lotaryngii, Nancy, do dziś istnieje Akade- mia Stanisławowska). Po śmierci Leszczyńskiego w roku 1766, pięć lat przed urodzinami Mikołaja, Lotaryngia wróciła do Francji. Wieś Marainville należała do rozległych włości hrabiego Karola Jó- zefa de Rutant, marszałka dworu Stanisława Leszczyńskiego, lecz w ro- ku 1780, kiedy Francois Chopin miał dziewięć lat, została sprzedana polskiemu hrabiemu, Michałowi Pacowi. Pac sprowadził z Polski wła- snego administratora, niejakiego Jana Adama Weydlicha. Weydlich i je- go żona wkrótce zawarli znajomość z kołodziejem Francois Chopinem, i upodobali sobie jego syna, Nicolasa. Siedem lat później hrabia Pac sprzedał cały majątek, w tym Marainville i trzy inne wioski, i Weydlicho- wie wrócili do Polski. Z nieznanych przyczyn poprosili szesnastoletniego wówczas Nicola- sa, żeby im towarzyszył, obiecując mu pomoc w osiedleniu się w Polsce. Z równie niewiadomych powodów Nicolas zgodził się pojechać. Według polskiego historyka opuścił Francję w 1787 roku, na dwa lata przed wy- buchem Rewolucji Francuskiej, "zabierając ze sobą skrzypce, flet i kil- ka książek Woltera". Nigdy już nie wrócił do Francji, tak jak syn jego, Fryderyk, miał nie wrócić do Polski. Dziwnym zrządzeniem losu ojciec pisał później do syna z Warszawy zawsze po francusku, a Fryderyk od- pisywał z Paryża po polsku. (Fryderyk miał cztery lata, kiedy zmarł jego francuski dziadek; nigdy też nie zetknął się z żadnym z członków swojej francuskiej rodziny.) Po przyjeździe do Polski Nicolas Chopin znalazł zatrudnienie w Warszawie jako buchalter w należącej do jakiegoś Francuza fabryce tytoniu. Po jej zamknięciu, dostał zajęcie w majątku Czerniewo jako gu- werner czworga dzieci hrabiny Ewy Łączyńskiej, wdowy po oficerze po- ległym w skierowanym przeciwko Rosji powstaniu po drugim rozbiorze Polski w 1793 roku. Nicolas, który zaczął już uważać się za Polaka, zmie- nił imię na Mikołaj i zgłosił się jako ochotnik do powstańczej Gwardii Narodowej w Warszawie, gdzie dosłużył się stopnia kapitana. Brał udział w obronie Pragi i cudem przeżył ostateczny atak na stolicę wojsk generała Aleksandra Suworowa, najsłynniejszego rosyjskiego dowódcy. Podobny scenariusz powtórzył się trzydzieści osiem lat później w czasie powstania listopadowego, któremu Mikołaj przyglądał się z okien swe- go warszawskiego mieszkania. Fryderyk śledził jego wydarzenia z do- browolnego wygnania w Wiedniu i Stuttgarcie. Znakomicie wykształcony i władający kilkoma językami Mikołaj Chopin był idealnym guwernerem dla dzieci hrabiny Łączyńskiej. Kilka lat później musiał się bardzo zdziwić, kiedy Maria, najmłodsza córka hrabiny, a jego najlepsza uczennica, wtedy już pani Walewska, została kochanką Napoleona Bonaparte. Był to dla Chopinów jeszcze jeden francuski kontakt i po latach jej syn, Aleksander Walewski wprowadzał Fryderyka w życie towarzyskie Paryża. Na razie hrabina Łączyńska zgodziła się, żeby Mikołaj uczył pięcio- ro dzieci jej właśnie rozwiedzionej przyjaciółki, hrabiny Ludwiki Skarb- kowej, a przede wszystkim dziesięcioletniego syna Fryderyka, w stosun- kowo skromnym majątku w Żelazowej Woli. Tam w roku 1802 Mikołaj poznał osieroconą kuzynkę a jednocześnie chrześniaczkę hrabiny, Ju- stynę Krzyżanowską, która mając dwadzieścia lat była ochmistrzynią w mająteczku. Widywali się codziennie, wspólnie jadali posiłki, toczyli rozmowy, muzykowali. Był to zapewne raczej podziw i wzajemna sym- patia niż miłość od pierwszego wejrzenia, jednak po czterech latach Mi- kołaj zdecydował się poprosić Justynę o rękę. Pobrali się w roku 1806; on miał trzydzieści pięć, ona dwadzieścia cztery lata. Hrabina Skarbko- wa ofiarowała im niewielki, jednopiętrowy dom w Żelazowej Woli. Sześć miesięcy po ślubie Chopina do Warszawy wkroczyły wojska Na- poleona; było to uwieńczenie wielkiej kampanii przeciwko połączonym siłom Austrii, Prus i Rosji. Po zwycięstwie pod Austerlitz nad Austriaka- mi i Rosjanami, Bonaparte zajął Wiedeń, a następnie rozgromił Prusa- ków pod Jeną i wkroczył do Berlina. W Warszawie, gdzie na począt- ku wieku okupacja pruska zastąpiła rosyjską, cesarza Francuzów wita- no jak zbawcę. Polskie oddziały od lat walczyły u boku francuskich, dążąc do przywrócenia niepodległości Polski. W roku 1806, podczas pobytu w Warszawie Napoleon spotkał siedemnastoletnią wówczas Marię Wa- lewską, małżonkę Anastazego Walewskiego i zakochał się bez pamięci. Polacy byli jednak zawiedzeni. W roku 1807, po podpisaniu z Prusa- mi i Rosją pokoju w Tylży, Napoleon utworzył niewielkie Księstwo War- szawskie zamiast niezależnego państwa polskiego. Władcą księstwa zo- stał sojusznik Napoleona, król saski Fryderyk August. Z powodu walk w najbliższej okolicy rodzina Skarbków oraz Cho- pinowie opuścili Żelazową Wolę, zamieszkali w Warszawie, i to tam w kwietniu 1807 roku urodziła się ich pierwsza córka, której na cześć hrabiny Skarbkowej nadano imię Ludwika. W następnym roku wszyscy wrócili do Żelazowej Woli, gdzie w marcu 1810 roku przyszedł na świat Fryderyk Franciszek Chopin. Imię Fryderyk otrzymał po młodym Skarbku a Franciszek - po francuskim dziadku ze strony ojca. Mikołaj Chopin doszedł jednak do wniosku, że jako guwerner w Że- lazowej Woli nie ma przed sobą wielkiej przyszłości, i siedem miesięcy po narodzinach Fryderyka na dobre przeniósł się z rodziną do Warsza- wy. Przyjął posadę w Liceum warszawskim - pracował jako nauczyciel w szkole dla chłopców - i państwo Chopinowie zamieszkali w Pałacu Saskim, w Saskim Ogrodzie, gdzie mieściło się owo liceum. Urodziły im się jeszcze dwie córki: w lipcu 1811 roku Justyna Izabela, a w listopadzie 1812 - Emilia. W roku 1815 Kongres Wiedeński wprowadził nowy podział Europy i stworzył "Święte Przymierze władców przeciw ludowi", pod którym to określeniem pakt ten stał się ogólnie znany; problem polski rozwiązał ustanawiając "autonomiczne" Królestwo Polskie poddane władzy cara Aleksandra I, którego koronowano na króla Polski. Przed Kongresem Wiedeńskim był jeszcze odwrót Napoleona spod Moskwy w 1812 roku, a potem nastąpiło Waterloo, ostateczna klęska cesarza i jego zesłanie na wyspę św. Heleny. We Francji w osobie Ludwika XVIII powrócili do władzy Burbonowie. Chociaż nowe Królestwo Polskie było mniejsze od Księstwa War- szawskiego, a rzeczywistą władzę oddano w ręce carskiego brata, księ- cia Konstantego (ożenionego z polską szłachcianką), który został na- czelnym wodzem wojska polskiego i zamieszkał w warszawskim Belwe- derze, większość Polaków wydawała się akceptować taki stan rzeczy. Car Aleksander uchodził za liberała, przynajmniej według norm peters- burskich, więc przywódcy polskiej arystokracji skupili się przy nim w na- dziei, że wcześniej czy później kraj odzyska pełną niepodległość. Jed- nym z doradców cara, pomagających mu w zaprowadzeniu ładu w Kró- lestwie, był cieszący się powszechnym szacunkiem książę Adam Czarto- ryski; wiele lat później, w Paryżu, przebywający na przymusowej emigra- cji książę objawi się jako protektor wygnańca z własnej woli, Fryderyka Chopina. Tymczasem ojciec Fryderyka znalazł się pośród tych, co z entuzja- zmem witali nowe porządki w Warszawie. Konserwatysta, który bolał nad Rewolucją Francuską, nie ufał Napoleonowi i przyklaskiwał powro- towi na tron Burbonów w swojej dawnej ojczyźnie, popierał swego ro- dzaju spokój i postęp, jakie przyniosło utworzenie Królestwa. Ani jemu, ani jego polskim przyjaciołom nie wydawała się specjalnie przeszkadzać świadomość, że książę Konstanty był skłonnym do tyranii służbistą i że często wpadał w niepohamowaną furię, rozdzielając razy i okrutnie ka- rząc podwładnych - i wolnomyślnych obywateli - którzy mu się narazi- li. Akceptowano go jako główną postać warszawskiej śmietanki towa- rzyskiej i zaproszenie do Belwederu było bardzo mile widziane. Młodzi rosyjscy oficerowie zalecali się do polskich panien. Mikołajowi Chopinowi wtedy już dobrze się powodziło. Zaakcepto- wano go jako Polaka (do dziś nazwisko Chopin pisze się w Polsce często "Szopen", co stanowi polską transkrypcję francuskiej wymowy). Został nauczycielem języka i literatury francuskiej w warszawskim Liceum, a także w wojskowej Szkole Aplikacyjnej i Szkole Artylerii i Inżynierów. Dochody rodziny Chopinów powiększyły się znacznie, kiedy w swoich apartamentach w Pałacu Saskim otworzyła drogi internat dla uczniów Liceum, pochodzących z zamożnych rodzin z prowincji. Ponieważ książę Konstanty postanowił przeznaczyć cały Ogród Saski na parady wojsko- we, stanowiące jego ulubioną rozrywkę, w roku 1817 Liceum przeniesio- no do Pałacu Kazimierzowskiego na Krakowskim Przedmieściu. Chopi- nowie otrzymali obszerniejsze mieszkanie i mogli powiększyć internat. W czasach Królestwa Polskiego Warszawa była miastem, w którym sztuka i kultura muzyczna kwitły tak samo jak w wielu innych miastach Europy Wschodniej; dotyczyło to w każdym razie jej stale się bogacą- cych elit arystokratycznych i burżuazyjnych. Licząca sto tysięcy miesz- kańców Warszawa miała własną operę występującą na scenie Teatru Narodowego oraz trzy sale koncertowe; koncerty odbywały się także w kościołach i domach prywatnych. W każdym "przyzwoitym" domu był fortepian i przynajmniej jedna osoba w rodzinie potra iła na nim grać, jak podawała pewna wydawana w Lipsku gazeta, a w mieście istniało kilka fabryk fortepianów. W Warszawie wychodziło dwadzieścia periodyków literackich, na których łamach omawiano nowe prądy, z romantyzmem włącznie, oraz tygodnik muzyczny. Popyt na nuty polskich i obcych kompozytorów był tak wielki, że w mieście istniało dziewięć sklepów muzycznych; najwięk- szy z nich należał do Antoniego Brzeziny, prowadzącego także wydaw- nictwo muzyczne. Do Warszawy zjeżdżali słynni artyści zagraniczni, od genialnego skrzypka, Niccolo Paganiniego, po śpiewaczkę Angelikę Ca- talani, żeby wystąpić przed znającą się doskonale na rzeczy publiczno- ścią. Najpopularniejszą polską artystką była Maria Szymanowska. Fry- deryk Chopin słyszał i oglądał ich wszystkich. W domu państwa Chopinów był, oczywiście, fortepian. Justyna gra- ła na nim solo albo akompaniowała Mikołajowi, kiedy ten sięgał po skrzypce lub flet. Wkrótce też zaczęła uczyć gry na fortepianie córkę Ludwikę, gdy tymczasem trzy lub czteroletni wówczas Frycek słuchał w upojeniu (legenda mówi, że jako niemowlę na dźwięk muzyki wybu- chał niepohamowanym płaczem). Wkrótce matka zaczęła uczyć także jego, ale Fryderyk tak szybko opanował instrument, że zanim ukończył sześć lat, potrafił zagrać każdą zasłyszaną melodię i zaczął improwizo- wać. Grać nauczył się właściwie sam, potrafił nawet dobierać do melo- dii proste akordy, lecz rodzice doszli do wniosku, że należy go uczyć mu- zyki poważnie i systematycznie. Największa zasługa Wojciecha Żywnego dla dziejów muzyki polega na tym, iż od razu zrozumiał, że ma do czynienia z geniuszem i nie pró- bował go poprawiać. Dawał mu tylko wskazówki i pomagał. Żywny miał wówczas sześćdziesiąt lat, pochodził z Czech, był tęgim, pachnącym ta- baką skrzypkiem i profesorem muzyki, którego Chopinowie zaangażo- wali, żeby uczył sześcioletniego Fryderyka kompozycji i harmonii. Nigdy nie próbował korygować niezwykłej i zawiłej techniki gry na fortepianie chłopca. Inną jego zasługą jest to, że od razu zaznajomił Fryderyka z muzy- ką Jana Sebastiana Bacha, nauczył go ją kochać i czerpać z niej inspira- cje. Później Chopin będzie grał fugi Bacha, traktując to jako codzienne ćwiczenie i oczyszczający duszę hołd oddany Bogu. Kiedy wyjeżdżał na Majorkę, gdzie spędził feralną jesień i zimę 1838/39, jedynymi utwora- mi muzycznymi, jakie ze sobą zabrał, były dwa tomy z bachowskiego Das wohltemperierte Klavier. Tam właśnie, inspirowany niewątpliwie pre- ludiami i fugami Bacha, ukończył cykl 24 preludiów, które miały być za- pewne hołdem dla niemieckiego kompozytora. Owe preludia z opusu 28, przypominające klejnociki miniatury mu- zyczne (niektóre krótsze niż jedna minuta), należą do najwspanialszych utworów Chopina. Wielki niemiecki kompozytor, Robert Schumann, nazwał je jego "dziennikiem intymnym". Używając wszystkich dwudzie- stu czterech tonacji majorowych i minorowych i wykorzystując ich cha- rakterystyczny koloryt, Preludia z opusu 28 ukazują wyraziście nowator- stwo Chopina. Jak pisze polski historyk muzyki, Tadeusz A. Zieliński, preludia te oddają "ogromny wachlarz emocji, stanów psychicznych, na- strojów i ich subtelnych odmian". Niektórzy historycy muzyki sądzą, że wpływ Bacha wyjaśnia, dla- czego Chopin wydaje się być bliższy mistrzom baroku (w tym także Handlowi) niż współczesnym sobie romantykom, chociaż niewątpliwie należał do ich pokolenia. Zdaniem wielu muzykologów twórczość Cho- pina stała się pomostem łączącym dwie epoki, wypełniając lukę po śmierci Ludwika van Beethovena (Fryderyk miał wówczas siedem lat). Bach oczywiście był także wzorem dla Wolfganga Amadeusza Mozarta i dla Beethovena, uważanego za prekursora romantyzmu. Pierwszymi utworami Fryderyka były dwa polonezy - g-moll skom- ponowany w 1817 roku, kiedy miał siedem lat, i B-dur, napisany w roku 1918 - zapisane przez jego ojca. Pokazują, jak przekształcił tradycyjny, powolny osiemnastowieczny dworski taniec polski, elegancki polonez, nadając mu niekiedy szybki, zamaszysty rytm. słyszał na pewno te po- pularne polskie melodie w wykonaniu matki lub zaprzyjaźnionych pia- nistów i sięgnął po nie w swoich kompozycjach, wzbogacając je o nowe elementy i odkrywając zawarty w nich dramatyczny potencjał. Później, jak zauważyli historycy, Chopin nadał temu dworskiemu tańcowi hero- iczną a nawet brutalną siłę. Polonez g-moll (pierwszy opublikowany utwór Chopina) ukazał się w Warszawie, w listopadzie 1817 roku i został z miejsca uznany za dzie- ło wybitne. Cieszący się uznaniem Pamiętnik Warszawski w styczniu 1818 poinformował swoich czytelników, że "kompozytor tego tańca, ośmioletni chłopiec, jest... prawdziwym geniuszem muzycznym". słowo "geniusz" po raz pierwszy padło wówczas publicznie w związku z Cho- pinem i - co nieuniknione - zaczęto go porównywać z Mozartem (zmar- łym w roku 1791). Mozart skomponował swój pierwszy utwór mając lat pięć, poza tym jednak porównanie, jak to często bywa, nie miało sensu. Chopin uwielbiał Mozarta, ale wcale nie pragnął być "drugim Mozar- tem". Chciał być Chopinem. Oryginalne wydanie z 1817 roku na wiele lat praktycznie zaginęło. Polski muzykolog Zdzisław Jachimecki odna- lazł tego poloneza niedługo po zakończeniu I wojny światowej w czte- rotomowym zbiorze nut na fortepian, opublikowanym w Warszawie między 1816 a 1830, i wydał w roku 1947. Egzemplarz pierwszego wy- dania z roku 1817 znajdował się w posiadaniu dwóch sióstr Ciechom- skich - ciotecznych wnuczek Chopina - ale stał się znany dopiero w 1959, kiedy znalazł się w zbiorach Towarzystwa Fryderyka Chopina w Warszawie. Drugi z dwóch ocalałych egzemplarzy tego wydania znaj- duje się w Akademii Muzycznej w Katowicach. Faksimile opublikowało Towarzystwo im. Fryderyka Chopina w koprodukcji z wydawcą japoń- skim w roku 1990. Eugene Istomin, najpoważniejszy amerykański wyko- nawca dzieł Chopina, który zobaczył go i po raz pierwszy zagrał w 1997, sądzi że istnieje "bezpośredni związek" między tym dziecięcym polone- zem a późniejszymi kompozycjami Chopina. Część pierwsza jest "me- lancholijna i patetyczna", ale druga - trio - to "dworska, wesoła muzy- ka taneczna... dla petites demoiselles". Istomin podejrzewa jednak, że i w pierwszej części ojciec Fryderyka popełnił błąd w zapisie utworu, i wprowadził dysonans notując podwyższone o pół tonu F zamiast G. W lutym 1818 roku, miesiąc po publikacji Pamiętnika Warszawskie- go i tydzień przed swymi ósmymi urodzinami, Fryderyk po raz pierwszy wystąpił publicznie jako pianista. Okazją był koncert na cele charyta- tywne w sali balowej pałacu Błękitnego (znanego także jako pałac Radziwiłłów, bo wybudował go jeden z członków słynnej polskiej rodzi- ny arystokratycznej), należącego do księcia Stanisława Zamoyskiego. W pałacu Błękitnym mieszkał szwagier Zamoyskiego, Adam Czartory- ski, i tam właśnie Chopin zetknął się z nim po raz pierwszy; był to po- czątek znajomości, która miała przetrwać do końca życia Fryderyka. Na koncercie Chopin grał utwór czeskiego kompozytora, Adalber- ta Gyrowetza. Musiał zrobić dobre wrażenie (chociaż warszawskie ga- zety o tym nie pisały), bo od tej pory stał się ulubieńcem arystokracji, za- praszanym nieustannie na domowe koncerty do najznakomitszych ro- dzin. był czarującym dzieckiem o doskonałych manierach, mówił za- wsze to co trzeba, skromnie się przy tym uśmiechając; nie wiadomo jed- nak, co sam myślał o swoim pierwszym koncercie, jeśli nie liczyć często powtarzanej anegdoty, zgodnie z którą, kiedy matka zapytała, co w jego występie najbardziej podobało się publiczności, odparł: "mój angielski kołnierzyk" (koronkowy kołnierz, który nosił do welwetowego ubrania). sława Chopina rosła tak szybko, że wkrótce zaproszono go do Bel- wederu, żeby zagrał dla księcia Konstantego i jego rodziny. Książę mógł sobie być krwawym satrapą, jak nazywali go polscy pamiętnikarze, lecz był także miłośnikiem muzyki i stał się wielbicielem Chopina. chłopca nie tylko często zapraszano do Belwederu; skomponował nawet dla Konstantego marsz wojskowy na fortepian, a ten kazał go przerobić na orkiestrę dętą i grać na defiladach. Maria Fiodorowna, matka cara Aleksandra i księcia Konstantego, która odwiedziła Warszawę w roku 1818, słuchała Chopina w sali kon- certowej, gdzie wystąpił z dwoma nowymi polonezami własnej kompo- zycji. Kiedy w kwietniu 1825 roku, krótko przed śmiercią, bawił w War- szawie car Aleksander I, Fryderyk miał zagrać przed nim na "eolome- lodykonie", (zwanym także "choralionem"), szybko zapomnianym po- łączeniu fortepianu i organów, instrumencie zaprojektowanym przez polskiego profesora mechaniki. Car ofiarował mu wówczas diamentowy pierścień. Kiedy Fryderyk miał dziewięć lat, oczarowana jego grą wiel- ka włoska śpiewaczka Angelika Catalani podarowała mu złoty zegarek. Zważywszy antyrosyjskie nastawienie wielu Polaków, nasuwa się nieodparcie pytanie, dlaczego rodzice Fryderyka pozwolili mu grać dla rosyjskich zaborców, przede wszystkim dla znienawidzonego księcia, i brać z ich rąk nagrody. Sam Mikołaj Chopin walczył przeciwko Rosja- nom w Insurekcji Kościuszkowskiej. Najprawdopodobniej jednak, bę- dąc przede wszystkim pragmatykiem ceniącym sobie istniejący stan rze- czy, nie chciał przeciwstawiać się władzy. Dostęp do dworu rosyjskiego w Warszawie niewątpliwie ułatwiał Fryderykowi karierę. Ułatwiał mu także wejście w kręgi arystokracji, która pogodziła się z istnieniem Kró- lestwa Polskiego, a jej przyjaźń mogła mu się przydać w przyszłości. W każdym razie Fryderyk wcześnie nauczył się doceniać znaczenie wy- soko postawionych przyjaciół i opiekunów. Nie ma jednak żadnych podstaw do przypuszczeń, że ojciec Frycka, wzorem Leopolda Mozarta, usiłował zmusić syna do przedwczesnej kariery muzycznej, z całą pewnością nie wypychał go też na dochodo- we trasy koncertowe. Mądrzejszy, spokojniejszy i prawdopodobnie bar- dziej kochający Mikołaj pozostawił wszystko naturalnemu biegowi rze- czy, pomagając losowi jedynie tam, gdzie było to koniecznie potrzebne. Chyba rozumiał, że taka presja może zniszczyć psychikę chłopca, który - wiedział o tym - był niezwykle uczuciowy i wrażliwy. Mikołajowi nie zależało także na takim sposobie zdobywania pieniędzy: Frycek grywał w warszawskich salonach za darmo. W tym znaczeniu dorastający Cho- pin cieszył się w domu pełną swobodą i jeśli podlegał w tym czasie ja- kiejkolwiek presji, to tylko takiej, jaką sam sobie narzucił. O ile wiadomo, w ciągu jedenastu lat, to znaczy do momentu wyjaz- du do Wiednia w 1829 roku, Chopin w Polsce występował publicznie tyl- ko siedem razy. Nie dotyczy to oczywiście występów w Belwederze czy w prywatnych rezydencjach, o których wiemy niewiele, ani niedzielnej gry na organach w warszawskim kościele, kiedy miał lat piętnaście. Wo- bec tego, że w Paryżu wyraźnie twierdził, iż nie cierpi grać przed pu- blicznością w salach koncertowych - występował tylko wtedy, kiedy by- ło to absolutnie nieodzowne dla jego kariery albo kiedy pilnie potrzebo- wał pieniędzy, i w sumie dał w ciągu całego życia zaledwie trzydzieści koncertów - pozostaje pytanie, czy ta chorobliwa niechęć objawiła się już w dzieciństwie, a jeśli tak, to czym ją wytłumaczyć? był w końcu naj- rzadziej występującym publicznie wielkim pianistą swoich czasów, choć bardzo chciano go słuchać. W listach, niekiedy bardzo długich i rozgadanych, pisanych z War- szawy do dwóch najlepszych przyjaciół, mieszkających w majątkach na prowincji, przelotnie tylko wspominał o utworach, nad którymi właśnie pracował, i dosłownie kilka zaledwie razy pisał coś o publicznych kon- certach. Może tłumaczy się to tym, że zapewne wiele tych (i innych) li- stów zaginęło albo, po prostu, Fryderyk nie lubiąc publicznych wystę- pów - dla "ludzi których nie znam", jak napisał po latach - nie chciał dyskutować o tym z przyjaciółmi. Od samego początku czuł się o wiele lepiej w mniejszym gronie, z powodów natury psychologicznej lub czysto muzycznych. Jak mówi Ryszard Przybylski, Fryderyk "ze swoim charakterystycznym, subtelnym uderzeniem", najlepiej pasował do "arystokratycznych salonów". Może nasuwać się także mniej pochlebne przypuszczenie, że Chopin, pod wie- loma względami zapatrzony w elity (żeby nie powiedzieć snob), czuł się dobrze przy fortepianie tylko w otoczeniu ludzi z tych warstw społecz- nych, oraz własnych przyjaciół. Pragnąc raczej zapewnić synowi solidne ogólne wykształcenie muzycz- ne, niż robić z niego cudowne dziecko, w roku 1822, kiedy Fryderyk miał dwanaście lat, Mikołaj Chopin postanowił oddać go pod opiekę Józefa Elsnera, 52-letniego Niemca ze Śląska, cenionego kompozytora, erudy- ty, dyrektora otwartego właśnie w Warszawie konserwatorium i przyja- ciela rodziny. Mikołaj, sam nauczyciel, doszedł do wniosku, że Frycek powinien rozpocząć studia muzyczne na wyższym poziomie, a zwłaszcza uczyć się kompozycji. Jego dotychczasowy nauczyciel, Czech Żywny, na- uczył już go wszystkiego, co sam umiał, pozostał jednak nadal bliskim przyjacielem rodziny. Tuż przed ostatnią z nim lekcją Frycek zadedyko- wał mu na imieniny poloneza. Fryderyk miał jednocześnie kontynuować regularną naukę w li- ceum. Zanim ukończył szesnaście lat, opanował biegle język francuski, którym ojciec posługiwał się w domu równolegle z polskim, niemiecki i włoski. Ten ostatni miał dla niego szczególne znaczenie jako "język muzyki". Uczył się łaciny, która jeszcze w dwudziestym wieku należała do programu polskich szkół. Poznał także europejską literaturę. Jego młodzieńcze listy do przyjaciół, okraszane francuskimi, niemieckimi, włoskimi i łacińskimi słowami i zdaniami, pełne literackich aluzji i bez- pośrednich, bardzo zabawnych spostrzeżeń, świadczą o jego wielkiej kulturze już we wczesnej młodości. U Elsnera uczył się trzy lata, przede wszystkim kontrapunktu, nad którym, jak pisał do przyjaciela, pracował przez sześć godzin tygodnio- wo. była to bezcenna inwestycja na przyszłość. Kontrapunkt polega na jednoczesnym prowadzeniu dwu lub więcej melodii albo na tworzeniu form bardziej złożonych - opanowanie tej sztuki otwiera przed kompo- zytorem nieograniczone możliwości. Jak napisał Charles Rosen, piani- sta i znawca muzyki epoki romantyzmu: "Chopin był największym od czasów Mozarta mistrzem kontrapunktu". Muzykolog Jon Newsom zauważył, że "dobre, harmonijne prowa- dzenie głosu jest rodzajem kontrapunktu", harmonia i kontrapunkt "przenikają się nawzajem". Dodaje, że "jedną z cudownych i tajemni- czych rzeczy w muzyce jest fakt, iż kolejność nastrojów kojarzy się z ru- chem poziomym lub ruchem w czasie, przypominającym żarzące się wę- gle unoszące się w ciemności na tle nocnego nieba. Umysł ludzki może połączyć je w jedną całość, co sprawia, że wydarzenie muzyczne staje się jednolitą tkaniną, w której, mówiąc bardzo ogólnie, harmonia jest osno- wą, a kontrapunkt wątkiem". Newsom sądzi, że "nadzwyczajne wyczule- nie Chopina na dźwięk fortepianu w połączeniu z równie.subtelnym słu- chem, wrażliwym na następstwa harmonijne oparte na jakiejś melodii, sprawiły, że stał się nowatorem, gdyż mógł sobie pozwolić na śmiałe po- czynania i rozbijając harmonię, nie zatracał muzycznej konsekwencji". Kiedy Fryderyk skończył szesnaście lat, Mikołaj Chopin uznał, że nadszedł czas, by syn rozpoczął następny etap edukacji. Nie zmuszał go do ukończenia ostatniego roku w liceum, lecz zapisał na trzyletnie stu- dia w Szkole Głównej Muzyki, należącej do warszawskiego Konserwa- torium, a więc także kierowanej przez Elsnera. Studiując w tej szkole, Frycek dalej komponował; w tym okresie stworzył co najmniej dwa ron- da na fortepian, jedno trio, jeden mazurek, sonatę i marsz pogrzebowy (nie ten słynny, który powstał dużo później). Wszystko układało się zna- komicie. Rozdział 2 W ROKU 1827 RODZINĘ Chopinów dotknęło nieszczęście.10 kwietnia w wieku lat piętnastu najmłodsza córka, Emilia, zmarła na gruźlicę. Mie- siąc wcześniej Fryderyk opisywał jej chorobę w zabawnym skądinąd, rozgadanym liście do przyjaciela: "... dostała kaszlu, zaczęła krwią pluć (...) Przez cały ten czas nic nie jadła; zmizerniała tak, że ani do pozna- nia, i teraz dopiero co cośkolwiek do siebie przychodzić zaczyna". W żadnym jednak z zachowanych listów Fryderyka nie ma wzmian- ki o jej śmierci. W tym samym roku zmarł Beethoven i niegdyś utrzymy- wano, że wraz z jego odejściem skończył się okres klasycyzmu. Fryderyk musiał czytać o śmierci Beethovena w warszawskich gazetach, o tym jednak także nigdy nie wspomniał. Myśl o śmierci zawsze trwożyła go i fascynowała. Panuje powszechne przekonanie, że Chopin zmarł na gruźlicę, acz- kolwiek nie ma na to żadnych świadectw medycznych, a informacji w li- stach jego i przyjaciół jest zbyt mało, żeby można było wyciągnąć z nich jakieś wiążące wnioski. Mimo to żaden ze współczesnych autorytetów medycznych nie podaje w wątpliwość orzeczenia dr. Jeana B. Cruveil- hiera, który dokonywał autopsji zwłok Chopina, że kompozytor od trzy- dziestu lat cierpiał na gruźlicę płuc (wiadomość zawarta w liście wspól- nego przyjaciela do George Sand). Doktor Czesław Sielużycki, laryngolog i znawca Chopina, w stu- dium opublikowanym w Polsce w 1983 roku podkreśla, iż zarówno Emilia, jak i Fryderyk mogli cierpieć na jakąś wstępną postać gruźlicy. Dr Jean-Claude Davila, francuski specjalista chorób płucnych, w swo- jej rozprawie doktorskiej z roku 1995 pisanej na Uniwersytecie w Tulu- zie na temat zdrowia Chopina stwierdza, że Fryderyk "bardzo wcześnie zaraził się bakcylami Kocha" w czasach, kiedy gruźlica była w Polsce bardzo rozpowszechniona i statystycznie umierał na nią jeden człowiek na stu. Nie wiedziano jeszcze, że jest to choroba zakaźna. Zarazki gruź- licy odkrył dopiero w roku 1882 niemiecki bakteriolog Robert Koch, nie ulega jednak wątpliwości, że choroba, znana wówczas jako suchoty albo phtisis, była gruźlicą. Stetoskop, instrument służący do wychwyty- wania dźwięków wewnątrz ciała, wynaleziony we Francji w roku 1819, nie był jeszcze osiągalny w Polsce. Objawami, na podstawie których sta- wiano diagnozę, były kaszel i bladość twarzy. W roku 1826 Fryderyk i Emilia wyjechali na kurację do Reinertz (dziś Duszniki), żeby pić "metaliczne" wody i kozie mleko (zalecane wówczas przy chorobach płucnych) oraz brać "inhalacje". Dr Sielużyc- ki sugeruje, że u Emilii choroba się nasiliła, natomiast "stan zdrowia Fryderyka uległ zdecydowanej poprawie (...) następnej wiosny, kiedy niewielkie ognisko zapalne w płucach zlikwidowało się w sposób samo- istny". Dwa lata później, w roku 1828, Chopin pojechał na kurację do Sannik (tam zaczął komponować trio na fortepian, skrzypce i wiolon- czelę). Dr Sielużycki wnioskuje, że Fryderyk od dzieciństwa był bardzo delikatnego zdrowia, mówiąc oględnie, i że z czasem mogło to dopro- wadzić do powtórnego pojawienia się ognisk gruźlicy, na co wyraźnie był podatny. Pierwsza wzmianka Fryderyka o jego chorobie pojawia się tuż przed ukończeniem przez niego szesnastego roku życia, w typowo żartobliwym liście do przyjaciela. Pisze, że leży w łóżku, pod kołdrami, z bólem głowy trwającym już od czterech dni i spuchniętymi gruczoła- mi limfatycznymi, a lekarz mówi, że cierpi na "infekcję kataralną". Od dzieciństwa - pisze dr Sielużycki - Chopin miał "skłonności do chorób reumatycznych, kłopotów żołądkowych, bólów głowy i próchni- cy". Często brakowało mu tchu i łatwo się pocił, no i był niejadkiem. Narzekał na "kwasy" w żołądku i często był na diecie, zarówno w do- mu, jak i wtedy gdy wyjeżdżał na wieś na wakacje (nie mógł na przy- kład jeść uwielbianego przezeń wiejskiego razowca). W uzdrowiskach, do których jako kilkunastoletniego chłopca wysyłali go rodzice, pił wo- dy mineralne, brał kąpiele w wywarze z kory dębowej i wlewał w siebie napar z żołędzi ("pewnego dnia wypiłem siedem filiżanek"). Dolewa- no mu do wody małe ilości wina, żeby "krew mu się poprawiła". Brał "pigułki" na apetyt. Przy złej pogodzie nie wypuszczano go na dwór, aż do trzynastego roku życia uczył się w domu, nie wolno mu było grać w piłkę nożną ani w palanta (polska wersja baseballu). Kiedy miał szesnaście lat, przewró- cił się na ślizgawce, upadł i zranił się w głowę; przyniesiono go do domu "prawie nieprzytomnego" i wezwano chirurga. Tej samej zimy Fryderyk zapadł na "gorączkę kataralną" gardła, miał wysoką temperaturę, bóle głowy i powiększone migdały. Żeby zlikwidować opuchliznę, przysta- wiano mu do gardła pijawki. Wiosną, kiedy skończył lat siedemnaście, cierpiał na "zmęczenie", coraz większy "nerwowy i uczuciowy niepo- kój", stany podgorączkowe, kaszel i bóle głowy, przez co opuścił wiele lekcji w szkole i nie otrzymał dyplomu (niektórzy współcześni lekarze podejrzewają, że Fryderyk mógł chorować na mononukleozę). W Rei- nertz, gdzie spędził kilka tygodni w sierpniu i wrześniu 1826 roku, nie wolno mu było wspinać się na "wysokie góry", niechętnie chodził nawet po łagodnych pagórkach i często wracał "niemal na czworakach". Cier- piał również na "lęk otwartej przestrzeni", który nigdy go nie opuścił. Mimo to z jego listów do domu wynika, że był w świetnym humorze, dowcipkował i w zabawny sposób opisywał otoczenie. Po powrocie do Warszawy lekarze zalecili, żeby już o dziewiątej kładł się do łóżka ("od- padają wszystkie herbatki, wieczorki i bale" - pisał do przyjaciela - "bio- rę środki na przeczyszczenie i tuczę się owsianką"). Chociaż pogarszające się stopniowo zdrowie w nadchodzących latach w coraz większym stopniu miało kształtować osobowość i temperament Chopina, wszystko wskazuje na to, że jako chłopiec był spokojny, szczę- śliwy, dowcipny, i dzięki subtelnemu poczuciu humoru z łatwością zdo- bywał oddanych przyjaciół. Nie zawsze tak jest, że dziecko wyrastające w domu dającym poczu- cie bezpieczeństwa, będzie w wieku dojrzałym pewnym siebie człowie- kiem, i odwrotnie. Jak wkrótce się okazało, Chopinowi - choć wydawa- łoby się, że miał najlepsze, dające gwarancję bezpieczeństwa zaplecze- zabrakło równowagi emocjonalnej. Może stopniową deformację jego osobowości należy przypisać chorobie, a może była to cena geniuszu, lub jedno i drugie. Współcześni psychiatrzy, opierając ocenę stanu zdro- wia Chopina na jego korespondencji, wspomnieniach bliskich mu osób i wczesnych biografiach kompozytora, wyraźnie sugerują, że był schizo- frenikiem cierpiącym na manię depresyjną. Związek między geniuszem a chorobą umysłową pozostaje do dziś przedmiotem kontrowersji wśród uczonych. Ostatnie badania życiorysów sześćdziesięciu kompozy- torów publikowane w warszawskim Ruchu Muzycznym prowadzą do konkluzji, że blisko połowa z nich była melancholikami - słowem "me- lancholia" określano depresję - i że stany niepokoju i depresji należały "z pewnością do najbardziej rozpowszechnionych i najpoważniejszych chorób psychicznych". Nigdy jednak nie poznamy do końca psychiczne- go wizerunku Chopina od dzieciństwa do wieku dojrzałego: historia je- go życia zawiera zbyt wiele luk. Wszystko wszakże wskazuje na to, że warszawski dom Fryderyka był domem szczęśliwym. Mikołaj Chopin, zrównoważony, serdeczny, do- broduszny, choć dość nudnawy ojciec rodziny, był raczej człowiekiem praktycznym niż myślicielem i - jak większość ojców rodzin w tym cza- sie - podejmował decyzje nie pytając nikogo o zdanie. Fryderyk nigdy nie kwestionował ani jego poglądów, ani udzielanych hojnie rad, w przeciwieństwie też do Mozarta nie tylko ich nie odrzucał, lecz i ow- szem, często się o nie do niego zwracał. Wyraźnie kochał ojca i po jego ; śmierci wpadł w głęboką depresję. Matka Fryderyka miała chyba mniejszy wpływ na syna, chociaż nie- wątpliwie także bardzo go kochała. Nie dorównując mężowi wykształce- niem i kulturą, poświęciła się raczej trosce o rodzinę i wstrzymywała się od udzielania nieproszonych rad. Na portrecie z 1829 roku starannie wygolona, pociągła twarz Miko- łaja zdradza inteligencję, powagę i szczerość. Fryderyk był do niego ja- koś podobny. Portret Justyny pokazuje kobietę raczej bierną; po niej Fryderyk musiał wziąć szeroko osadzone, łagodne oczy wrażliwego człowieka. Siostry, Ludwika i Izabela, uwielbiały Fryderyka. Starsza i nadzwy- ' czaj inteligentna Ludwika była prawdopodobnie jego najlepszym i naj- bliższym doradcą; jej obecności zażąda w chwili śmierci. Obydwie pisa- ły do niego tasiemcowe listy, przekazując mu warszawskie plotki i infor- macje o tym, jak się sprzedawało tutaj (sprzedawało się bardzo dobrze) ' jego utwory. Chopin często przesyłał Ludwice (z którą w młodości grał na cztery ręce na fortepianie) swoje najnowsze kompozycje, szczególnie mazurki. Krótko mówiąc, jego dom opierał się na trwałych podstawach. W rodzinie nie zanotowano też przypadku choroby psychicznej, która ' tłumaczyłaby jego kłopoty z samym sobą. Jako dziecko Frycek był przyjacielski, otwarty i na przekór słabemu zdrowiu lubił się śmiać. Wątłej budowy i niezbyt silny, unikał ćwiczeń fi- zycznych, ale bawił przyjaciół i kolegów z ławy szkolnej zdolnościami mimicznymi, darem karykaturowania i - od czasu do czasu - grą na for- tepianie. Czterech pensjonariuszy rodzicielskiego internatu stało się je- go bliskimi przyjaciółmi: Tytus Woyciechowski, Jan Białobłocki, Jan Matuszyński oraz Julian Fontana; z dwoma ostatnimi będzie dzielić później paryskie życie. Najbliższym mu i na swój sposób najbardziej tajemniczym z nich był Tytus Woyciechowski. Starszy od Chopina o dwa lata, również brał lek- cje gry na fortepianie u Żywnego i odkąd się poznali w 1823 roku, czę- sto grywali na cztery ręce. Rodzina Tytusa mieszkała w majątku Potu- rzyn niedaleko Lublina, na wschód od Warszawy; Tytus wrócił tam po ukończeniu liceum, żeby zająć się gospodarstwem. Fryderyk uczynił so- bie z niego najbardziej zaufanego powiernika - jedynego jakiego miał w życiu, odkąd Białobłocki, jego pierwszy bliski przyjaciel, zmarł na gruźlicę kości w 1827 roku. Po ukończeniu nauki w liceum spędzili razem bardzo niewiele cza- su, ponieważ Tytus wrócił do swojego majątku. Z rekonstrukcji ich związku, której podstawą jest przede wszystkim mnóstwo listów, jakie Chopin zaczął pisać do niego w roku 1828, wynika, że po skończeniu szkoły spotkali się tylko trzy razy. Nic w listach Fryderyka nie wskazu- je na to, by Tytus odwiedził jeszcze potem Warszawę. W 1828 spotkali się na krótko w wiejskim domu ich wspólnego przyjaciela. W sierpniu 1830 roku Chopin spędził około dziesięciu dni u niego w Poturzynie - był to jego jedyny tam pobyt - a następnie, dwa i pół miesiąca później, po- jechali razem do Wiednia. Po miesięcznym pobycie Woyciechowski pospieszył z powrotem, żeby wziąć udział w powstaniu listopadowym, gdy tymczasem Chopin pozostał w Wiedniu, a potem wyruszył do Pary- ża. W roku 1838 Woyciechowski ożenił się i osiadł na dobre w Poturzy- nie. Nigdy więcej się nie zobaczyli, chociaż wymieniali listy jeszcze na miesiąc przed śmiercią Chopina. Był to korespondencyjny romans, w którym Chopin odgrywał rolę agresywnego "kochanka" - choć tylko w retorycznym sensie. Chociaż zwracał się do Tytusa "mój kochany" i "moje życie", w listach całował go serdecznie w usta i z zapartym tchem oczekiwał znacznie rzadszych odpowiedzi Woyciechowskiego, nie ma dowodów wskazujących na to, że był to w jakimkolwiek sensie związek homoseksualny. W jednym z li- stów Chopin pisał: "Idę się umywać, nie całuj mię teraz, bom się jeszcze nie umył. - Ty? chociażbym się olejkami wysmarował bizantyjskimi, nie pocałowałbyś, gdybym ja Ciebie magnetycznym sposobem do tego nie przymusił (...). Dziś Ci się śnić będzie, że mnie całujesz". W liście z Paryża Chopin relacjonuje: "W ten moment, kiedy się za- bieram do opisu jednego balu, na którym mnie bóstwo jedno zachwyci- ło z różą w czarnych włosach - odbieram Twój list. - Wychodzi mi wszystko moderne z głowy..." Zachowała się wprawdzie większość listów Chopina do Tytusa, nie ocalały jednak listy od niego. Woyciechowski jawi się nam więc niczym niewidzialny i niemy towarzysz, zawsze gotów przyjąć zwierzenia Cho- pina, ale nic ponadto (w innym liście Fryderyk pisał: "Wiem, że nie lu- bisz kiedy cię całuję, ale pozwól mi zrobić to dzisiaj..."). W okresie romantyzmu nie było to wcale czymś niezwykłym, że mło- dzi mężczyźni miłosnym językiem pisali listy do przyjaciół płci męskiej. Taka była kultura duchowa epoki. W dziewiętnastowiecznej polskiej i epistolografii często można spotkać wymieniane między mężczyznami pozdrowienie: "Kochaj mnie tak, jak ja kocham ciebie". Taki związek odpowiadał Chopinowi, który w młodości i wieku doj- rzałym stronił od emocjonalnego zaangażowania. Przez większość życia mieszkali daleko od siebie, toteż Fryderyk mógł sobie pozwolić na luk- sus sublimacji uczuć, wyładowujących się w częstych, wyczerpujących li- stach, bez żadnych dodatkowych zobowiązań. Wysyłał Tytusowi swoje kompozycje, zadedykował mu słynne La ci darem la mano (oparte na duecie z Don Giovanniego Mozarta) oraz jeden z wcześniejszych utwo- rów, opisywał mu pracę nad Koncertem f moll, opus 21 na fortepian i or- kiestrę, i nad późniejszymi utworami. Kontrast między jego stosunkiem do Tytusa a tym, jak odnosił się do Konstancji Gładkowskiej, pięknej, utalentowanej śpiewaczki w je- go wieku, pokazuje, jak bardzo bał się zobowiązań. Poznał ją w War- szawie na koncercie w kwietniu 1829 roku i wmówił sobie, że jest zako- chany; w płomiennym liście do Woyciechowskiego opisał Konstan- cję jako "mój ideał" i zastanawiał się, czy "ona też mnie kocha?". Jeśli jednak manifestował w listach "miłość" do Tytusa (gest bezpiecz- ny uczuciowo), to do Konstancji nawet nie próbował się zalecać czy choćby poznać ją bliżej. Wystarczał mu romans romantyczno-intelek- tualny. Bardzo możliwe, że Konstancja w ogóle nie wiedziała o miłości Fry- deryka, chociaż mogła się jej domyślać. Znali się na tyle dobrze, że kie- dy w końcu 1830 roku Chopin opuszczał Warszawę, jadąc do Wiednia, wpisała w jego pamiętniku krótki wiersz pożegnalny, zapewniając, że "cudzoziemki" nigdy nie potrafią "kochać Pana bardziej niż my". Cho- pin dopisał później: "Potrafią". Wpisywanie wierszy i dedykacji w pa- miętnikach przyjaciół i znajomych było zwyczajem tamtych czasów. Chopin wpisywał nawet utwory muzyczne i wiersz Konstancji w jego pa- miętniku nie ma większego znaczenia. Później Chopin skierował do niej kilka uprzejmych, przyjaznych listów. Chopin zawsze odczuwał niechęć do wiązania swoich utworów z konkretnymi faktami z własnego życia i odmawiał nadawania swym kompozycjom odnoszących się do pozamuzycznej rzeczywistości tytu- łów (wpadł w furię, kiedy spróbował to zrobić jego angielski wydawca). Był zdania, że z czasem wszystkie zdarzenia z jego życia i tak znajdą wy- raz w muzyce. Mogły minąć lata, nim rozwinął i zapisał pomysł, na- tchnienie, projekt, do którego asumpt dało konkretne wydarzenie. A ponieważ nigdy naprawdę nie wyjaśniał swojej muzyki, data ukończe- nia dzieła mogła być całkowicie bez znaczenia i nie mieć nic wspólnego z inspiracją, z jakiej się narodziło. Toteż komentatorzy wzięli zbyt do- słownie uwagę Chopina w liście do Woyciechowskiego, z okresu jego pracy nad drugim koncertem fortepianowym, że "...mówię fortepiano- wi to, co może kiedyś powiedziałem Tobie". Szeroko rozpowszechnione mniemanie, jakoby Konstancja była jed- ną z wielkich miłości jego życia, jest także romantycznym mitem. Kiedy piętnaście miesięcy po wyjeździe Fryderyka z Warszawy wyszła za mąż za bogatego dyplomatę, Józefa Grabowskiego, napisał do Tytusa, że ży- wił dla Konstancji jedynie "platoniczny afekt", co chyba było prawdą. Nie miał powodu, żeby kłamać Tytusowi. Chopin zawsze był jednak oto- czony mitami (i to one z kolei stworzyły jego romantyczną, powielaną w filmach legendę). Na długo przedtem nim znalazł się w Paryżu, przyswoił sobie imponu- jącą kulturę muzyczną. Spędzając wakacje na polskiej wsi, słyszał mnóstwo ludowych tańców i piosenek: polonezów, mazurków, krakowiaków, kujawiaków, oberków oraz bardzo specyficzną muzykę Żydów z polskiej prowincji. Wpływy te są obecne w wielu z jego najwybitniejszych dzieł. Chopin był jednak czło- wiekiem o uniwersalnym smaku i wbrew konwencjonalnemu sposobowi myślenia, kimś o wiele więcej niż "słowiańskim kompozytorem". Jak ujął to muzykolog Jim Samson, "jego muzyka może doprawdy stanowić po- mocny przyczynek do studiowania historii dobrego smaku, a może także historii instytucji, smak ten tworzących". Jak wspomniano, Chopin miał w Warszawie okazję słuchania nie- zwykłych skrzypiec Paganiniego, wspaniałych głosów Angeliki Catalani i Henrietty Sonntag (był na wszystkich jedenastu koncertach Sonntag) i gry na fortepianie Johanna Nepomuka Hummla. Podczas krótkiej wy- prawy do Berlina słyszał oratorium Mesjasz Handla i był na operze Do- menico Cimarosy il Matrimonio Segreto. W czasie dwutygodniowego pobytu w Wiedniu w roku 1829 widział opery Rossiniego i Meyerbeera (sam wystąpił także na dwóch koncertach). Zawsze był zdania, że głos ludzki (a zaraz potem skrzypce) to najczystszy i podstawowy dźwięk w muzyce; stąd jego zamiłowanie do opery i recitali wokalnych zarów- no mężczyzn, jak i kobiet. W Dreźnie oglądał pięciogodzinńy spektakl Fausta Goethego, który zrobił na nim wielkie wrażenie. Goethe był oj- cem niemieckiej literatury romantycznej, która znalazła odbicie także w muzyce. W maju 1829 roku, po śmierci Aleksandra I, królem Polski został jego brat, car Mikołaj I (ceremonia koronacji w Warszawie odbyła się cztery lata później). W ramach uroczystości przewidziano koncert Paganinie- go i wiele innych atrakcji. Panowanie nowego cara-króla nie zapowiada- ło dla Polski niczego dobrego: w przeciwieństwie do nastawionego libe- ralnie Aleksandra jego brat wprowadził rządy terroru w Rosji oraz bez- precedensowe represje i masowe aresztowania w Polsce. W Warszawie młodzi ludzie - wśród nich przyjaciele i koledzy Cho- pina - zaczęli spiskować przeciwko rosyjskiemu panowaniu, zasiewając ziarno powstania, które miało wybuchnąć w następnym roku. W tym czasie Fryderyk usilnie pracował nad swoim nowym koncertem forte- pianowym, cieszył się z zakończonego dopiero Poloneza Ges-dur, któ- ry podkreślał jego związek z poetyką romantyzmu, pierwszych walców (choć opublikowanymi dopiero pośmiertnie) i pierwszych czterech ma- zurków. Znajdował jednak czas na spędzanie długich godzin w "Dziurce", kawiarni, w której młodzi artyści, dziennikarze i kandydaci na polityków dyskutowali o przyszłości Polski - i sztuki. Bunt przeciwko status quo w polityce i sztuce zbiegłl się w Polsce, podobnie jak w Europie Zachod- niej, z początkiem romantyzmu i Chopin był przekonany, że jest cząst- ką tego wszystkiego. Rozmawiano o Byronie i Schillerze - i o wolności Polski. właśnie w "Dziurce" Chopin zetknął się z młodymi polskimi poeta- mi, do których tekstów kilka lat później będzie komponował w Paryżu patriotyczne pieśni: Stefanem Witwickim, Bohdanem Zaleskim i Domi- nikiem Magnuszewskim. Czytał pełne żaru wiersze Adama Mickiewi- cza. Odnowił także przyjaźń z Maurycym Mochnackim, dawnym stu- dentem warszawskiego Konserwatorium w klasie fortepianu, krytykiem muzycznym (pisał recenzje z koncertów Fryderyka, ale zezłościł go ne- gatywną oceną występu Konstancji), prawnikiem, wydawcą - i uczestni- kiem tajnego spisku przeciw carowi Mikołajowi. Wieści o liberalnej rewolucji w Paryżu, która wybuchła w lipcu 1830 roku, natychmiast dotarły do Warszawy, wzmagając patriotyczny zapał Polaków. Pod koniec września Chopin pisał do Woyciechowskie- go, że wskutek rosnących niepokojów we Francji i Włoszech władze ro- syjskie mogą nie wystawić mu paszportu na wyjazd do tych krajów. był już jednak zdecydowany wyjechać za granicę - tego wymagała jego ka- riera. Pisał do Tytusa: "Wyjadę więc pewno w przeciągu kilku tygodni Krakowem do Wiednia. (...) Oto cały romans". Po postojach w Dreźnie i Pradze, 23 listopada Chopin i Woyciechowski dotarli do Wiednia. Sześć dni później w Warszawie wybuchło powstanie. Dr Sielużycki i inni chopinolodzy są zdania, że wątłe zdrowie Fryderyka było powodem - przynajmniej w pewnej mierze - jego coraz większych wewnętrznych napięć i jest bardzo prawdopodobne, że takie skłonności, pogłębione szokiem spowodowanym wieściami z Warszawy, wywoływa- ły nasilające się z biegiem lat zaburzenia osobowości. Pierwszy udokumentowany sygnał stanu emocjonalnego Fryderyka pojawia się w jego liście do Jana Matuszyńskiego, pisanym w święta Bo- żego Narodzenia 1830 roku. Relacjonując, jak pojawił się w wiedeńskiej katedrze św. Szczepana na długo przed rozpoczęciem Pasterki, pisze: "Przyszedłem. (...) Nie dla nabożeństwa, ale dla przypatrzenia się o tej porze temu olbrzymiemu gmachowi, stanąłem w najciemniejszym kącie u stóp gotyckiego filara. Nie da się opisać ta wspaniałość, ta wielkość tych ogromnych sklepień - cicho było - czasem tylko chód zakrystiana zapalającego kagańce w głębi świątyni przerywał mój letarg. Za mną grób, pode mną grób... tylko nade mną grobu brakowało. (...) Czułem więcej niżeli kiedy osierociałość moją; lubiłem poić się tym wielkim wi- dokiem, aż dopóki ludzi i światła przybywać nie zaczęło. Tu, zasłoniw- szy się kołnierzem od płaszcza (...) udałem się na muzykę do kaplicy Ce- sarskiej". Innym przykładem fascynacji Chopina śmiercią - i jeszcze jednym z nielicznych udokumentowanych przypadków niekontrolowanego wy- buchu uczuć - jest długi zapis w jego pamiętniku, czy też dzienniku, ja- ki prowadził od 1829 do 1831 roku, reakcja na otrzymaną w Stuttgarcie wiadomość o wejściu Rosjan do Warszawy. Dyktowany przez rozpaloną wyobraźnię, przy braku konkretnych informacji momentami wyraźnie niespójny, dziennik ten jest krzykiem rozpaczy: Dziwna rzecz! To łóżko, do którego idę, może już niejednemu służyło umiera- jącemu, a mnie to dziś nie robi wstrętu! Może niejeden trup tu leżał, i długo le- żał na nim? - A cóż trup gorszego ode mnie? - Trup także nie wie nic o ojcu, o matce, o siostrach, o Tytusie! - Trup także nie ma kochanki! - Nie może się rozmawiać z otaczającymi go swoim językiem! - Trup taki blady jak i ja. Trup taki zimny jak ja teraz na wszystko zimnym się czuję. - Trup już przestał żyć- i ja już żyłem do sytu. - Do sytu? - A czy trup syty życia? - żeby był syty, do- brze by wyglądał, a on taki nędzny - czyżby życie tak wiele miało wpływu na ry- sy, na wyraz twarzy, na zewnątrz człowieczą? Czemuż żyjemy takim nędznym życiem, które nas pożera i na to nam służy, żeby trupów robiło! - Zegary z wież studgardzkich nocną biją godzinę. Ach, ileż w tej chwili trupów się po świecie narobiło! Matki dzieciom, dzieci matkom poginęły - ile planów zniweczonych, ile smutku z trupów w tym momencie i ile pociechy. Iluż opiekunów niepoczci- wych, ileż uciśnionych istot trupami. Zły i dobry trup! - Cnota i zbrodnia jed- no! (...) Widać więc, że śmierć najlepszy uczynek człowieka - a cóż będzie naj- gorszym? - Narodzenie! jako wbrew przeciwne najlepszemu uczynkowi. Mam więc racją gniewać się, żem wyszedł na świat!... Cóż przyjdzie komu z mojego bytu! - Nie zdam się do ludzi, bo nie mam łydek ani pysków! - A choćbym i to miał, to bym nic więcej nie miał! - A trup ma łydki?" I dalej, o upadku Warszawy: Pisałem (...) nic nie wiedząc, że wróg w domu - Przedmieścia zburzone - spalo- ne - Jaś! - Wiluś na wałach pewno zginął - Marcela widzę w niewoli - Sowiński, ten poczciwiec, w ręku tych szelmów! O Boże, jesteś ty! Jesteś i nie mścisz się!- Czy jeszcze ci nie dość zbrodni moskiewskich - albo - alboś sam Moskal! - Mój biedny Ojciec! - Mój poczciwiec, może głodny, nie ma za co matce chleba ku- pić! - Może siostry moje uległy wściekłości rozhukanego łajdactwa moskiewskie- go! (...) Moskal panem świata? - O Ojcze, takież to przyjemności na twoje stare lata! - Matko, cierpiąca, tkliwa matko, przeżyłaś córkę, żeby się doczekać jak Moskal po jej kościach wpadnie gnębić was (...). Grób jej szanowali? Zdeptany - tysiąc innych trupów przywaliło mogiłę. Spalili miasto! -Ach, czemuż choć jed- nego Moskala zabić nie mogłem! O Tytusie-Tytusie! (...). Co się z nią [Konstan- cją] dzieje? Gdzie jest?... Może w ręku moskiewskim! - Moskal ją prze, dusi, morduje, zabija! - Ach, życie moje, ja tu sam - chodź do mnie - otrę łzy twoje, zagoję rany (...). A może wcale matki już nie mam (...) siostry bez zmysłów, nie dają się (...) Ojciec w rozpaczy, nie wie sobie rady (...) - A ja tu bezczynny, a ja tu z gołymi rękami, czasem tylko stękam, boleję na fortepianie, rozpaczam... Bo- że, Boże. Wzburz ziemię, niech pochłonienie [sic!] ludzi tego wieku. Niech naj- sroższe męczarnie dręczą Francuzów, co nam na pomoc nie przyszli. Od wczesnego dzieciństwa Chopin cierpiał z powodu napadów pesymi- zmu i omamów - wspomina o tym z wymuszoną autoironią w listach do przyjaciół - nigdy jednak nie przybrały one takich rozmiarów jak w Wiedniu czy Stuttgarcie. A po Stuttgarcie nigdy - i nigdzie - nie czuł się już naprawdę bezpieczny, ufając w pełni tylko swojej muzyce. Jedną z cech skomplikowanej osobowości Chopina była także awer- sja do podejmowania najpoważniejszych decyzji życiowych; zwykle zwra- cał się do rodziców i przyjaciół, prosząc, by mu poradzili, co robić - czy ma opuścić Warszawę, zostać w Wiedniu, jechać do Włoch, Francji albo Anglii. "Wiesz, żem istota najniezdecydowańsza w świecie" - pisał z Wiednia do Jana Matuszyńskiego, swojego przyjaciela, lekarza, miesiąc po wybuchu powstania w Warszawie; prosił go o radę, czy w tym stanie rzeczy ma jechać do Włoch. Demonstrowane przez Chopina niezdecydowanie mogło być raczej mechanizmem obronnym niż prawdziwym rysem hamletowskim; nikt go nie ponaglał i po okresie dręczącej zwłoki, w odpowiednim czasie, robił to, co mu nakazywał jego własny instynkt. Ten instynkt 20 lipca 1831 roku skłonił go wreszcie do opuszczenia Wiednia i udania się nieśpiesznie w drogę do Paryża, przez Linz, Salz- burg, Monachium i Stuttgart. W Monachium znalazl czas żeby na mu- zycznym poranku wykonać z orkiestrą tutejszej filharmonii swój Koncert f moll opus 21 i Fantazję na tematy polskie opus 13. Trochę się nawet zmienił, stał się bardziej stanowczy i zdecydowa- ny, niż się do tego przyznawał. Ponieważ ambasada rosyjska w Wiedniu odmówiła mu stempla w paszporcie, umożliwiającego podróż do Fran- cji - stosunki między autorytatywnym carem w Petersburgu a nowym monarchą konstytucyjnym w Paryżu były raczej napięte - zezwolono mu wyjechać tylko do Monachium. Warszawa, jego rodzinne miasto, nale- żała do Rosji i Chopin musiał podróżować na rosyjskim paszporcie. władze rosyjskie nie zdołały go jednak powstrzymać i później napi- sał do rodziców: "Mniejsza o to, pomyślałem, byleby tylko pan Maison, ambasador francuski podpisał". Pan Maison uczynił to chętnie, więc Chopin wrócił do Rosjan, żeby prosić o zezwolenie na wyjazd przez Pa- ryż do Londynu. Tym razem ambasada wyraziła zgodę, umieszczając tyl- ko w paszporcie notatkę, że w Paryżu ma być jedynie "przejazdem". Cho- pin żartował później, że resztę życia spędził "przejazdem" we Francji. To prawda, że Fryderyk stawał się mistrzem manipulacji i salono- wym dyplomatą na swój spokojny, czarujący sposób, i tak naprawdę ni- gdy nie było wiadomo, w jaki sposób załatwiał swoje sprawy. Na przy- kład ambasada rosyjska w Wiedniu nie mogła być nastawiona wobec niego wrogo, skoro przedłużał swój paszport nawet wtedy, kiedy w War- szawie trwało powstanie. Pisał w tym czasie do przyjaciół, że przybył do Wiednia z listem polecającym do ambasadora od Wielkiego Księcia Konstantego, krwiożerczego władcy Polski. Chociaż list polecający otrzymał, kiedy wyjeżdżał z Warszawy, jeszcze zanim rozpoczęło się po- wstanie, Chopin bez skrępowania wspomina szereg spotkań towarzy- skich z ambasadorem już po jego wybuchu i przyznaje, że ten wprowa- dził go na wiedeńskie salony. Nasuwa się tu kłopotliwe pytanie, czy Fry- deryk, jako szczery polski patriota, miał moralne prawo zadawać się z Rosjanami, którzy zabijali jego rodaków. Pozostawiwszy za sobą Wiedeń, rosyjską ambasadę, Stuttgart i oma- my, Chopin wziął kurs na Paryż i "romans", o którym marzył od tak dawna. Rozdział 3 RomantycznA przYGoDA, jaką miało być życie Fryderyka w Paryżu, łą- czyła się z historią, i wkrótce on sam stał się jej częścią. W tym okresie w Europie sztuka i polityka - a także kultura i historia - oddziaływały na siebie nawzajem i zazębiały się w sposób dotychczas nigdy nie spoty- kany. Proces ten osiągnął punkt szczytowy we Francji po roku 1830, w okresie "monarchii lipcowej". Wszystko razem wziąwszy, był to jeden wielki tygiel epoki romantyzmu. Blisko sześć lat wcześniej, w roku 1824, w Missolonghi w Grecji zmarł Lord Byron, legendarny poeta, autor Childe Harolda i Don Juana, uczestnik walki wyzwoleńczej Greków przeciwko Turkom, przedtem (w 1821) uczestnik nieudanej rewolucji we Włoszech. był geniuszem poetyckim i nienawidził tyranii. Dwa lata wcześniej zmarł Percy Bysshe Shelley, jego najbliższy przyjaciel, który w poemacie Hellas wysławiał greckie powstanie. Kiedy poddawano kremacji ciało Shelleya, jego ser- ce jakimś sposobem uniknęło ognia. Byron zarządził, żeby jego własne serce wyjęto, zanim ciało zostanie spalone. Chopin miał wtedy czterna- ście lat, ale przykład Shelleya i Byrona miał wywrzeć na niego wpływ, kiedy później dysponował, jak ma być pochowane jego ciało i serce. W Niemczech Schiller i Goethe, wielcy mistrzowie romantycznej po- ezji lirycznej i tragedii (i bliscy przyjaciele) wyrażali głęboki niepokój o los ludzkości. Schiller, który zmarł w roku 1805, pisał o tragicznym po- łożeniu biedoty. W roku 1808 ukazała się pierwsza część Fausta Goethe- go, pierwszy wielki tryumf romantyzmu w literaturze, a Goethe uznany został także za "wielkiego buntownika". Żył jeszcze, gdy Chopin przybył do Paryża. Na początku wieku dziewiętnastego geniusz artystyczny i poczucie historii łączyły się w jedno. Ich wspólnym dziełem był romantyzm, przy czym artyści często stawali się bojowymi politykami i orędownikami po- stępu, a politycy szukali sprzymierzeńców wśród artystów. W tym okre- sie doszło do głosu kilka najpotężniejszych i najtrwalszych politycznych i filozoficznych ruchów stulecia - wśród nich komunizm. Co ciekawe, elektryzujący impuls romantyzmu wcześniej niż we Francji, włoszech i Hiszpanii pojawił się w Anglii i Niemczech - i nawet William Shakespeare uważany jest za prekursora nowego prądu. Feliks Mendelssohn-Bartholdy (który był o rok starszy od Chopina i miał wkrótce zostać jego bliskim przyjacielem) mając lat siedemnaście skom- ponował urzekająco piękną uwerturę do Snu nocy letniej. Wielu znaw- ców twierdzi, że Mendelssohn i Chopin, a także Robert Schumann, Hektor Berlioz i Liszt - wszyscy urodzeni mniej więcej w tym samym czasie - reprezentowali drugą generację romantyków, która przyszła po przygotowujących teren Franzu Schubercie i Carlu Marii von Weberze. Mendelssohn, Schumann i Weber byli Niemcami. Schubert - Au- striakiem. Liszt - Węgrem. Berlioz - Francuzem. Chopin - Polakiem. Toteż wpływy i inspiracje muzyczne wywodziły się z całej Europy. Po- dobnie jednak jak w innych dziedzinach sztuki w roku 1830 Paryż był wielkim polem bitwy dla romantyków. W literaturze Byron był wzorem dla Alphonse'a de Lamartine'a, poety, który został ministrem spraw zagranicznych republiki francu- skiej, i dla Wiktora Hugo, prozaika, dramaturga i polityka (ciekawe, że Lamartine i inny wielki poeta romantyczny, Alfred de Vigny, ożeni- li się z Angielkami). Do roku 1820 wszystkie poetyckie utwory Byrona przetłumaczono na francuski. W Rosji Byron wywarł wielki wpływ na Puszkina, a szczególnie na jego Eugeniusza Oniegina, i na Lermonto- wa, w Polsce na Adama Mickiewicza i Juliusza słowackiego. Każdy z nich był na swój sposób rewolucjonistą. Z tradycji romantycznej wy- wodzili się również Wagner i filozof Nietsche. (W Ameryce, oczywiście, współczesny romantykom był Edgar Allan Poe, o rok starszy od Cho- pina, który zmarł w 1849, dziesięć dni wcześniej niż Polak; nigdy się nie spotkali). Duch romantyzmu w literaturze przeniknął także do muzyki: Schiller był zdania, że utwory poetyckie działają na czytelników jak muzyka. W roku 1827 powstał cykl pieśni Schuberta Die Winterreise ("Podróż zimowa"), do wierszy Wilhelma Mullera (Schubert zmarł w roku 1828 w bardzo młodym wieku 31 lat; nigdy nie spotkali się z Chopinem, do czego niechybnie musiałoby dojść, gdyby Schubert żył dłużej, gdyż Cho- pin poznał tak wielu współczesnych mu kompozytorów z Zachodniej Eu- ropy). Natchnieniem dla Schumanna, jak przed nim dla Schuberta, była poezja Heinricha Heinego; Heine był także Niemcem i zaprzyjaźnili się w Paryżu, gdzie prowadzili często długie rozmowy o poezji i muzyce. Kiedy Chopin miał lat szesnaście i zapewne nie słyszał o czymś ta- kim jak romantyzm, w warszawskiej księgarni wpadł mu w ręce egzem- plarz mickiewiczowskich Ballad i romansów. Mickiewicz, który tym wy- danym w roku 1822 zbiorem poezji zainicjował romantyzm w polskiej literaturze, był jeszcze wtedy praktycznie nieznany; Fryderyk był nim zafascynowany. Szczególnie przemawiało do niego umieszczone we wstępie twierdzenie Mickiewicza, że zasady klasycznej poezji nie nada- ją się do "nowego stylu", który powinien opierać się na "pieśniach lu- dowych". Prawie natychmiast skomponował muzykę do jednej z ballad Mic- kiewicza, tworząc swoją pierwszą pieśń. Opublikowano ją w roku 1826, lecz oryginalny manuskrypt zaginął. W roku 1831 (w Wiedniu albo Pa- ryżu) Chopin napisał własną Balladę g-moll opus 23, pierwszy z czterech utworów gatunku, którego był twórcą. Ballady należą do jego najwięk- szych osiągnięć muzycznych i -jak zauważył pianista Charles Rosen- "utrzymane są w formie romantycznej ballady, nowoczesnej, ale ulega- jącej wpływom średniowiecznego oryginalu... antycznej, pisanej wier- szem opowieści składającej się z kilku zwrotek i refrenu". W roku 1830 Chopin skomponował też muzykę do innego wiersza Mickiewicza (a także do siedmiu pieśni zaprzyjaźnionego z nim poety, Stefana Wi- twickiego). Odpowiadając Schumannowi, w czasie ich pierwszego spotkania w Lipsku, na pytanie o znaczenie ballad, Chopin powiedział, że "po- mysł" poddały mu tak zatytułowane wiersze Mickiewicza. Chopin i Mickiewicz spotkali się dopiero w 1832 w Paryżu i zostali przyjaciółmi na całe życie. Nie jest jednak pewne, czy wszystkie ballady tego pierwszego były inspirowane poetyckimi balladami tego drugiego, w każdym razie trudno tutaj mówić o ścisłej twórczej zależności. Czy w głowie muzyka słowa prowokują powstawanie dźwięków, czy też dzie- je się na odwrót? Jakkolwiek by było, Mickiewicz w poezji a Chopin w muzyce instynktownie myśleli podobnie. Z właściwym mu rozumieniem uczuć i życia romantyzm stworzył za- razem pomost między krajobrazem a muzyką. I znów listę słynnych przykładów zaczyna Die Winterreise Schuberta. Prawie nie zauważono, że w wieku lat szesnastu, a więc rok wcześniej niż Schubert stworzył cykl Winterreise, Chopin skomponował wariacje na temat niemieckiej pieśni Der Schweizerbub ("Szwajcarski chłopiec"). Der Schweizerbub jest opowieścią o górach. Fryderyk musiał słyszeć tę pieśń w domu rodzinnym - i w ciągu kilku dni napisał piękny, aczkol- wiek dziś prawie nieznany utwór. Wiele osób uważa cykle pieśni za "ucieleśnienie romantycznego ideału"; Chopin był jednym z prekurso- rów w tej dziedzinie. Romantyzm, kładący nacisk na realizm i indywidualizm a także na uczu- cia i wrażliwość, przybrał gwałtownie na sile wraz z niedawną francuską rewolucją, owymi "trzema wspaniałymi dniami" w lipcu 1830 roku, któ- re stały się punktem zwrotnym w społecznej historii Europy. Podczas gdy rewolucja 1789 roku obaliła monarchię absolutną i sta- rą arystokrację, lecz nastawiony na wojnę Bonaparte nie zdołał zapełnić powstałej luki społecznej, rewolucja roku 1830 z powodzeniem stworzy- ła nowy ład, wynosząc do władzy burżuazję. była to najpoważniejsza zmiana w dziejach Francji i Europy, a jej rezultaty trwają do dziś. Czterdzieści jeden lat po upadku Bastylii, rewolucja 1830 roku ozna- czała koniec okresu przejściowego - restauracji Burbonów po zesłaniu Napoleona na wyspę św. Heleny w roku 1815. Następcą Napoleona zo- stał brat zgilotynowanego Ludwika XVI, Ludwik XVIII, który ponad dwadzieścia lat spędził w Anglii na wygnaniu. Ludwik XVIII objął właści- wie tron w roku 1814, kiedy wrogowie Francji okupowali Paryż (kawale- ria rosyjska biwakowała w Wersalu), lecz zmusiło go do ustąpienia "Sto Dni" Napoleona, który uciekł z pierwszego miejsca zesłania na Elbie. Po- wtórne objęcie królewskich obowiązków przez Ludwika znane jest jako druga restauracja". Dziewięcioletnie panowanie Ludwika - zmarł w roku 1824 - było przede wszystkim nieustanną walką między przeszłością a przyszłością, między ultrasami, którzy pragnęli powrotu przedrewolucyjnego porząd- ku i rządów arystokracji, a liberałami, którzy mieli wizję nowocześniej- szej i tolerancyjnej Francji. Burżuazja i coraz potężniejsi bankierzy (dom Rothschildów był już solidnie osadzony w Paryżu) popierali kierunek bardziej liberalny, przede wszystkim dlatego, że obiecywał on rekonstrukcję gospodarki narodowej, mocno nadwerężonej długotrwałlą rewolucją i prowadzo- nymi przez Napoleona wojnami. Intelektualiści, artyści i dziennikarze skłaniali się ku liberałom, chociaż ludzie tacy, jak Wiktor Hugo i Al1- phonse de Lamartine, po latach cesarskich represji Napoleona począt- kowo poparli restaurację. Twórcy skłaniali się tym bardziej ku romanty- zmowi, im bardziej byli zbuntowani i nowatorscy. Ośrodkiem ruchu był słynny czerwony salon Wiktora Hugo w jego domu przy rue Notre-Dame-des-Champs, gdzie, poczynając od ro- ku 1827, młodzi pisarze, poeci, krytycy i malarze wiedli gorące dyskusje na temat swoich artystycznych aspiracji i często czytali własne utwo- ry. Tam narodziły się teoretyczne podstawy romantyzmu w literaturze. W pierwszym bodajże romantycznym manifeście Henri Beyle (Sten- dhal) pisałl: "Naród pragnie narodowej tragedii" oraz: "Romantyzm jest sposobem prezentacji dzieł literackich, który przy panujących obecnie obyczajach i wierzeniach może sprawić ludziom najwięcej radości". 25 lutego 1830 paryska premiera dramatu Hernani Wiktora Hugo stała się pierwszą publiczną bitwą przeciwko klasycyzmowi (poprowa- dzoną przez samego autora). młodzi zwolennicy Wiktora Hugo w czar- nych andaluzyjskich kapeluszach z szerokimi rondami i hiszpańskich pe- lerynach starli się w czasie przedstawienia z tradycjonalną elitą, przekrzy- kując się nawzajem, gwiżdżąc, przeklinając i wygrażając pięściami. Hugo napisał: "Rozpętałem huragan rewolucji/ nad starym słownikiem zawie- siłem czerwony pióropusz /wznieciłem burzę na dnie kałamarza/..." Hernani, dzieło dwudziestoośmioletniego autora, które rozpętało ową "burzę", był gwałtowną, napisaną pięknym lirycznym wierszem tragedią, utrzymaną w "hiszpańskim" stylu. W bezprecedensowy spo- sób połączone tu zostały rozmaite elementy: duch cesarstwa Napole- ona, proroctwa polityczne, niemieccy zbójcy rodem z Schillera, "zacza- rowany" chór, pijaństwo w noc poślubną oraz fragmenty Cyda, siedem- nastowiecznej tragedii Corneille'a o hiszpańskim błędnym rycerzu. Hernani nie był tradycyjną opowieścią, do jakich przyzwyczaiły publicz- ność proste sztuki klasyczne. Jak twierdził Albert Thibaudet, historyk literatury francuskiej, "to była poezja w teatrze, a nie sceniczna rzeczy- wistość. Thibaudet zauważył także że przedstawienie Hernaniego~~ to była Marsylianka... Austerlitz romantyzmu". Angielski krytyk z koń- ca XIX wieku podsumował to następująco: "Fakt, że Hugo był naj- większym poetą tragicznym i dramatycznym, jaki narodził się od czasu Szekspira, na zawsze i ponad wszelką wątpliwość potwierdziło pojawie- nie się w roku 1830 Hernaniego; zaprzeczać mogli temu tylko najbar- dziej niepoprawni głupcy i malkontenci". W każdym razie "bitwa o Hernaniego" w tym momencie dziejowym uczyniła z Wiktora Hugo niekwestionowanego przywódcę ruchu romantycznego. Przełomu romantycznego w malarstwie już w roku 1824 dokonał Eugene Delacroix, pokazując na oficjalnym, dorocznym "salonie" parys- kim Masakrę na Chios, którą składał hołd bojownikom greckiego ruchu niepodległościowego i Byronowi, a która zakończyła panowanie klasy- cyzmu. Ogromnym wkładem Delacroix w rozwój sztuki było zastosowa- nie żywych barw i fascynacja wielkimi uniwersalnymi tematami, które przenosił na płótno w sposób, jakiego nie próbował żaden z jego po- przedników. Jeden z przyjaciół Delacroix tak pisał: "słońce miał w gło- wie, a w sercu burzę, przez czterdzieści lat grał na strunach ludzkich uczuć, jego pędzel - patetyczny, okrutny lub przymilny - przechodził od świętych do wojowników, od wojowników do kochanków, od kochan- ków do tygrysów i od tygrysów do kwiatów". W muzyce natomiast romantyczny przełom w roku 1825 był dziełem Hektora Berlioza, który w kościele św. Rocha dyrygował 150 muzykami grającymi jego Requiem. Nigdy dotąd nie występowała razem tak liczna i tak urozmaicona orkiestra. Śmierć Ludwika XVIII przyspieszyła historyczne przemiany we Francji i przyczyniła się do szybszego rozkwitu romantyzmu. Nowy władca, Ka- rol X, (brat Ludwika XVIII, znany jako hrabia d'Artois), który dążył do zaprowadzenia rządów twardej ręki i zapewnił wielką władzę kościoło- wi rzymsko-katolickiemu, jednej z głównych ofiar rewolucji 1789 roku, doprowadził do pogorszenia i tak już niedobrej sytuacji politycznej. Po- nieważ Francja miała za sobą tragedię trzynastowiecznych krucjat prze- ciwko heretykom, reformację i burżuazyjny antyklerykalizm, polityka Karola X pogłębiła tylko wewnętrzne podziały polityczne. Gospodarczy i finansowy kryzys w końcu lat dwudziestych zwiększył napięcia, które stały się nie do zniesienia. Rewolucja lipcowa pozbawiła władzy Karola X, przede wszystkim dlatego, że burżuazja uważała, iż jej pozycji w nowym społeczeństwie i jej interesom ekonomicznym zagraża monarchistyczna administracja i sojusznicy starej arystokracji. Rozwiązawszy w 1827 Gwardię Narodo- wą, głównego gwaranta praw obywatelskich, król zraził sobie jeszcze bardziej klasę średnią, dla której Gwardia od dawna była instrumen- tem zapewniającym prestiż i bezpieczeństwo. Ten nierozważny krok miał jeszcze inny skutek - przeciwko Karolowi X zwrócił się sędziwy już wówczas markiz de La Fayette, najbardziej wpływowy francuski po- lityk, twórca Gwardii i bohater amerykańskiej wojny o niepodległość. La Fayette i jego przyjaciele zawiązali spisek mający na celu osadzenie na tronie Ludwika Filipa, księcia Orleanu. Rewolucje - w odróżnieniu od zamachów stanu - nie dzieją się w próżni; niezbędna jest pewna społeczna i polityczna sytuacja. W tym momencie we Francji błyskawicznie rozwijała się klasa średnia i klasa robotnicza - nowy proletariat, gospodarka kwitła, a przemysł się mo- dernizował. Rewolucja przemysłowa sprawiła, że w całym kraju budo- wano koleje, fabryki i rozmaite mniejsze zakłady pracy. W konsekwencji klasa średnia i straszliwie wykorzystywana klasa ro- botnicza zaczęły wyrastać na nowe, potężne siły polityczne; lepiej wy- kształcona burżuazja przewodziła robotnikom. Politycy i intelektualiści, łącznie z La Fayettem i grupą młodych pisarzy, zaczęli zwracać coraz baczniejszą uwagę na "nowochrześcijańskie" kazania hrabiego Clau- de'a Henri de Saint-Simona, który wierzył, że nadeszła pora, by położyć kres wyzyskowi człowieka przez człowieka. W Europie narodziły się po- ważne doktryny socjalistyczne. Zanim w roku 1825 zmarł Saint-Simon, zdążyły już zapuścić korzenie. Tymczasem Karol X, który spokojnie grał z przyjaciółmi w wista w pałacu Tuilleries, kiedy jego władza waliła się w gruzy, wykonał ostat- ni ruch i sprowokował wybuch rewolucji 1830 roku. Ograniczył wolność prasy nową ustawą o cenzurze i ogłosił ordynację wyborczą, która w praktyce pozbawiała burżuazję władzy politycznej, wykluczając wy- borców płacących podatki poniżej pewnego, bardzo wysokiego mini- mum. Dopuszczało to do wyborów tylko bogatą wyższą klasę średnią oraz zamożną starą arystokrację. Robotnicy i chłopi zostali automatycz- nie pozbawieni prawa głosu. Rewolucja wybuchła 29 lipca, kiedy na znak protestu przeciwko cen- zurze zamknięto paryskie drukarnie, a ich pracownicy wyszli na ulicę. W akcie solidarności lub ze strachu zamknięto inne zakłady przemysło- we i niebawem dziesiątki tysięcy bezrobotnych wyległy na miasto, prze- kształcając się w buntowników i szeregowych żołnierzy rewolucji. La Fayette reaktywował Gwardię Narodową, która wsparła ulicz- ną rebelię. Po trzech dniach walk w Paryżu Karol X uciekł, a 31 lipca 73-letni generał powierzył władzę 57-letniemu księciu Orleanu. Książę został królem Ludwikiem Filipem, rozpoczynając erę potęgi i prosperi- ty burżuazji, z bankierem jako pierwszym premierem i złożonym zielo- nym parasolem pod pachą, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Wkrótce miało się okazać, że za czasów "monarchii lipcowej ro- mantyzm w sztuce i literaturze przeżywał najwspanialsze wzloty. Chopin pojawił się na scenie w odpowiednim czasie, żeby złapać wiatr w żagle. Rozdział 4 KIEDY w całej EuRopIE w polityce i w sztuce nabierała rozmachu ro- mantyczna rewolucja, Chopin w błyskawicznym tempie podbijał Paryż, choć stanowił on dla niego całlkowitą terra incognita. było w tym coś z powodzenia Rastignaka, bohatera wspaniałlej powieści Balzaka Ojciec Goriot; Balzac, współczesny Fryderykowi romantyk należał do grona przyjaciół kompozytora. Chopin zawdzięczał swe sukcesy tylłeż artystycznemu geniuszowi i wyjątkowo sprzyjającym okolicznościom, co nadzwyczajnemu urokowi osobistemu i niezwykłej powierzchowności, doskonałym manierom, ab- solutnej wierze w siebie jako muzyka (która pozwalała mu niezawodnie przezwyciężać wrodzoną nieśmiałość i brak pewności siebie), żelaznej woli, ciężkiej pracy, dyscyplinie i zdumiewającej umiejętności organizo- wania i układania sobie życia w obcym otoczeniu. Uwielbiały go kobie- ty w każdym wieku, cenili i szanowali mężczyźni. Przy tym był - i pozostanie na zawsze - postacią tajemniczą, skraj- nym indywidualistą, człowiekiem skrytym, chroniącym swoje życie prywatne. Wznosił wokółl siebie wysokie mury w obronie coraz słab- szego zdrowia, zbolałego serca i duszy, której nigdy przed nikim nie otworzył. Pragnął towarzystwa, ale do nikogo nie miał zaufania i szu- kał samotności. W liście do Woyciechowskiego użalał się: "nie uwie- rzysz bo, jak mi tu smutno, że nie mam komu się wyjęzyczyć. Wiesz, jak łatwo zabiorę znajomość, wiesz, jak lubię z nimi gadać o nie- bieskich migdałach, otóż takich znajomości mam po uszy, ale z nikim razem westchnąć nie mogę. (...) Dlatego męczę się i nie uwierzysz, jak szukam jakiej pauzy, co by do mnie cały dzień nikt nie zajrzał, nikt nie zagadał. Do ciebie pisząc nie cierpię, kiedy mi się dzwonek ruszy..." Zaiste, na charakter Chopina składały się dwie różne osobowości: prywatna, polska, ciepła i kochająca, przeznaczona dla tych, którzy byli mu najbliżsi (najczęściej, ale nie wyłącznie Polacy) i publiczna, niena- gannie uprzejma lecz zimna i powściągliwa. Cierpiał na typowo mania- kalno-depresyjne zmiany nastrojów, tak samo gwałtowne, jak przejścia od dur do moll i z powrotem w jednym utworze. W napadzie furii ciskał krzesłami i łamał ołówki, wymyślał Bogu du- cha winnym uczniom i gościom. Jeden z jego dawnych uczniów opowia- dał, że kiedyś widział, jak Chopinowi podniosły się włosy i zjeżyły jak na psie. W stanie głębokiej depresji na całe dni zamykał się w pokoju i roz- paczliwie szlochał. Nękany nieustannie złymi przeczuciami i żyjący w ciągłej obawie przed śmiercią, Chopin miał mimo to nieco makabryczne poczucie hu- moru, w odniesieniu do samego siebie i innych, co można wytłumaczyć psychologicznie jako samoobronę w najczarniejszych momentach. Czę- sto podkpiwał sobie ze swojego dużego nosa. był urodzonym komedian- tem, karykaturzystą i (jak Mozart) mimem, uwielbiał naśladować innych pianistów przy klawiaturze, szczególnie Liszta i jego dramatyczny, pom- patyczny styl. był dobrym obserwatorem, barwnie, często złośliwie opisy- wał w listach do domu przypadkowych przechodniów, publiczność na koncertach, innych kompozytorów i pianistów (większość z nich uważał za godnych pogardy), swoich wydawców, o których często mówił: "te podstępne, żydowskie hycle". Atakował tych swoich wydawców (większość z nich rzeczywiście by- ła Żydami), kiedy spóźniali się z zapłatą za powierzone im dzieła - albo mu się wydawało, że się spóźniają - kiedy nie chcieli mu pożyczać pie- niędzy lub zbyt wcześnie domagali się ich zwrotu. W liście pisanym w 1839 roku z Marsylii do polskiego przyjaciela w Paryżu, wspominając o swoich kłopotach z wydawcami twierdzi: "Żydzi zawsze Żydami i Szwaby Szwabami - to prawda, ale cóż robić - muszę z nimi mieć do czynienia". "Kiedy już z Żydami do czynienia, to przynajmniej z orto- doksami" - pisze przy innej okazji. Pouczając przyjaciela, jak ma postę- pować z wydawcą, mówi: "tylko z nim grzecznie, bo Żyd chce za coś uchodzić". Trudno powiedzieć, czy poza niepochlebnymi uwagami na temat ży- dowskich wydawców, Chopin wypowiadał się na temat innych Żydów, czy Żydów w ogólności, w każdym razie nic o tym nie wiadomo. Praw- dą jest, że najważniejszy paryski wydawca Chopina, Maurice Schle- singer, i jego bankier, Auguste Leo, byli jego osobistymi przyjaciółmi. Chopin nie był żywiołowym antysemitą, jak na przykład Robert Schu- mann, który powiedział swojej żonie, Clarze, że chociaż ceni Żyda Men- dellsohna jako "artystę", dostrzega w nim żydowskie "skąpstwo, za- chłanność i zarozumialstwo". Stosunek Chopina do Żydów pozostawał w zgodzie z dziewiętna- stowieczną kulturą języka polskiego pozwalającą na kpiarskie i protek- cjonalne - choć rzadko napastliwe - uwagi o Żydach. Czternastoletni Fryderyk spędzał lato w wiejskiej posiadłości, gdzie własnoręcznie pi- sał gazetkę, relacjonującą wydarzenia dnia. W jednym z "numerów" zamieścił zabawną historyjkę o tym, jak to konny wóz wywrócił się na- gle do góry kołami i wyrzucił na drogę żydowską rodzinę, przeplatają- cą słowa polskie ze słowami w jidisz. W innym "wydaniu" pisał o ży- dowskim muzykancie, który "wścibił nos garbato wzniosły do pokoju" w domu jego przyjaciela, żeby posłuchać Fryderyka, grającego na for- tepianie utwór oparty na motywach żydowskich. Żydzi, dodaje, powie- dzieli, że gdyby zechciał zagrać na żydowskim weselu, "zarobiłby sobie najmniej dziesięć talerów. Takież oświadczenie zachęciło Pana Picho- na do sztuderowania, ile możności, tego rodzaju muzyki i kto wie, czy z czasem nie odda się zupełnie tak korzystnej harmonii". Rzeczywiście, w jego niektórych mazurkach wyraźnie pobrzmiewają żydowskie melo- die. W epickim poemacie Mickiewicza ważną postacią jest grający na cymbałach Jankiel. Polsko-żydowska kultura, która przetrwała do dziś dzięki syntezie i asymilacji, wiele zawdzięcza Chopinowi i jego przyja- cielowi, Mickiewiczowi. W życiu codziennym Chopin potrafił być egoistyczny i niebywale wielkoduszny, bezgranicznie wyrozumiały albo zupełnie nietolerancyj- ny, arogancki i uprzejmy, głęboko podejrzliwy albo zbyt ufny, czasami przesadnie drażliwy. był perfekcjonistą, może nawet pedantem. miał dobry gust i w sposób naturalny nosił się "modnie" (słowo "modny" oznaczało wówczas spokojną, dystyngowaną elegancję). W sprawach finansowych był niezwykle praktyczny, a potrzebował dużo pieniędzy, gdyż żył na wysokiej stopie i wkrótce po przybyciu do Paryża nawet wynajął konia, powóz, woźnicę i zatrudnił lokaja. Cieszą- cy się coraz większym powodzeniem niezrównany nauczyciel muzyki, Chopin brał za lekcje coraz większe sumy. W miarę jak rosła jego sła- wa, otrzymywał coraz wyższe honoraria za utwory publikowane w Pary- żu, Londynie, Wiedniu, Lipsku i Warszawie. Potrafił jednak wydać co do grosza wszystko, co zarobił (ignorując napomnienia ojca, który w li- stach z Warszawy prosił, żeby odłożył coś na "czarną godzinę"), i do końca życia miał kłopoty finansowe. Mimo wielu znakomitych partii Chopin nigdy się nie ożenił. Najdłu- żej, bo dziewięć burzliwych lat, wytrwał w związku z francuską pisarką, George Sand. Według wszelkiego prawdopodobieństwa mimo wielkiej wrażliwości był aseksualny. Najbardziej obawiał się śmierci, ale zaraz potem zaangażowania uczuciowego. Nigdy też i nikogo oprócz najbliższej rodziny nie obdarzył prawdziwym uczuciem. Niezdolność do zadzierzgania takich więzi sta- nowiła być może jego największą tragedię osobistą. Jedynym solidnym i trwałym oparciem emocjonalnym było w jego życiu przywiązanie do rodziny - rodziców, sióstr i szwagrów - i ich od- danie dla niego. Po opuszczeniu przezeń Warszawy spotkali się tylko raz, w połowie drogi między jego starym a nowym domem, utrzymywa- li jednak stały kontakt dzięki korespondencji, która musiała być bardzo obszerna, chociaż Chopin uchodził za człowieka niechętnie pisującego listy. Ponieważ większość listów pisanych do Warszawy uległa zniszczeniu kiedy w 1863 roku, w czasie kolejnego powstania, Rosjanie zburzyli ro- dzinny dom Chopinów, to właśnie tylko w korespondencji przesyłanej do niego z Warszawy (zachowała się niemal w całości) możemy odna- leźć odbite tam jak w lustrze przeżycia, którymi Fryderyk chciał się po- dzielić z najbliższymi. Niezwykle drobiazgowy i dokładny Mikołaj Cho- pin uważał za stosowne reagowanie na nowiny i wrażenia przekazywa- ne przez syna; komentował je szczegółowo w długich listach, wysyłanych najpierw do Wiednia a potem do Paryża. Czasami wymieniali także ba- nalne uwagi na temat zdrowia Fryderyka i jego nieregularnej korespon- dencji. Fryderyk dokładnie opisywał swoje życie w Paryżu, z pewnością bar- dziej szczegółowo, niż opowiadał któremukolwiek z przyjaciół (z wyjąt- kiem Tytusa Woyciechowskiego); świadczy o tym typowy list od Mikoła- ja, z połowy lat trzydziestych. "Widzę z Twego listu, że jesteś bardzo za- jęty zarówno lekcjami, jak komponowaniem, lecz z żalem widzę także, że mało wypoczywasz; te przeciągające się długo wieczory, choć, jak mówisz sam, są konieczne, muszą być dla ciebie szkodliwe, szczególnie w porze, kiedy tak łatwo się przeziębić. Wiem, że te wielkie przyjęcia po- zwalają Ci zawierać nowe znajomości bardzo cenne, ale zdrowie?" Ojciec i siostry pisywali do Fryderyka często i ze szczegółami, Justy- na Chopin odzywała się tylko przy wyjątkowych okazjach. Dziewczęta zasypywały go czułościami, warszawskimi plotkami i dyskutowały o mu- zyce. Elsner, były nauczyciel, zarzucał Frycka potokiem rad dotyczących kariery. Ten nieustanny, płynący z Warszawy strumień rodzinnego cie- pła musiał mu dawać poczucie pewnej stabilności w życiu osobistym i pozwalał poświęcić się bez reszty muzyce; umożliwił mu także wyja- śnienie w długim liście staremu nauczycielowi Elsnerowi, dlaczego nie interesuje go komponowanie oper. Polscy przyjaciele, przede wszystkim poeci, od dawna usilnie go na- mawiali, żeby pisał opery. Niektórzy z nich święcie wierzyli, że ma pa- triotyczny obowiązek zostać "kompozytorem narodowym", a patetycz- na "słowiańska opera" będzie najlepszym propagatorem polskości. In- ni, myśląc głównie o Mozarcie, uważali że tylko dzięki operze kompo- zytor może osiągnąć wielkość; było to powszechne mniemanie w tam- tych czasach. Sam Chopin był jednak zawsze przekonany, że dla niego właściwym instrumentem jest fortepian i że posługując się klawiaturą może osiąg- nąć znacznie więcej niż dzięki stu śpiewakom na operowej scenie. Po- dobnie odnosił się do dzieł symfonicznych, zachwycał się natomiast ludzkim głosem, uważał go za czysty dźwięk i brał za podstawę tonacji w swoich kompozycjach. Podziwiał wprawdzie operę i jej twórców - ich wpływ daje się zauważyć w niektórych jego utworach - nigdy jednak nie pragnął ich naśladować. By oddać sprawiedliwość jego działającym w dobrej wierze przyjaciołom, przyznać trzeba, iż dopiero Chopin spra- wił, że w pełni doceniono możliwości fortepianu jako instrumentu zdol- nego oddać całe bogactwo dźwięków. Jedną z osób nakłaniających go do napisania opery był Elsner (sam autor kilku patriotycznych polskich oper) i Fryderyk w nadzwyczaj uprzejmym liście z Paryża, noszącym datę 14 grudnia 1831 roku, próbo- wał mu wytłumaczyć, że jego utwory nie dorównują prawdopodobnie podanym przez Elsnera przykładom, i że musi odłożyć "tylko na nieja- kiś czas wyższe widoki artystyczne, jakie mi Pan słusznie w liście swoim przedstawiasz. I dodaje że dąży do "utworzenia sobie nowego świata. W sublimacji uczuć przypominał swoje bożyszcze, Wolfganga Ama- deusza Mozarta, o którym jeden z biografów, Maynard Solomon, pisał: "Uprawiana z powodzeniem twórczość artystyczna może całkowicie po- chłonąć - lub zobiektywizować - osobiste motywacje, doświadczenia i dążenia artysty... Praca jest dla artysty symbolicznym poszukiwaniem sposobu leczenia ran psychicznych i odzyskania utraconych wartości, sposobem na zneutralizowanie niepokojów". Fakt, że Mozart w przeci- wieństwie do Chopina ożenił się i założył rodzinę, nie wpływa na zmia- nę jego emocjonalnego wizerunku. Chopin jednak nigdy nie zdołał za- leczyć swoich psychicznych ran ani rozproszyć obaw. Przybywając do Paryża Fryderyk jako muzyk miał pełne prawo do pew- ności siebie. Jechał tam, ponieważ wiedział, że jest pianistą i kompozy- torem, który może równać się z innymi - i gotów był stanąć do zawo- dów. Choć dużo mówił o swoim niezdecydowaniu, zawsze szukał wy- zwań, zarówno wtedy, kiedy wprowadzał do swoich kompozycji nieby- wałe innowacje, co było istotą jego geniuszu, jak wtedy, kiedy rywalizo- wał z innymi. Według słów wybitnego muzykologa i pianisty, Charlesa Rosena, "późniejsze zainteresowania [Chopina] ukształtowały się w pełni" już kiedy miał lat dwadzieścia, a zatem na rok przed wyprawą na podbój Pa- ryża. Jeśli chodzi o rozmiary i różnorodność twórczości muzycznej, jego dorobek nawet w przybliżeniu nie mógł równać się z dorobkiem Mozar- ta w tym samym mniej więcej wieku (Mozart w okresie zaledwie trzech lat w latach osiemdziesiątych osiemnastego stulecia stworzył 150 kom- pozycji, tyle, co Chopin przez całe życie), ale jego teka, zawierająca dzieła zarówno opublikowane jak i nie opublikowane, była także impo- nująca. Co więcej i Chopin, i Mendelssohn w wieku lat dwudziestu byli kompozytorami bardziej dojrzałymi od dwudziestoletniego Mozarta. Chopinowi sprzyjał oczywiście fakt, że pod koniec osiemnastego wieku w Europie gwałtownie wzrosło zainteresowanie muzyką i nowe utwory publikowane w postaci osobnych kartek lub zeszytów nutowych - biorąc pod uwagę ówczesną technologię oraz ograniczone możliwości komunikacji - rozchodziły się z zadziwiającą szybkością. Szybko rosła zamożność klasy średniej i każdy szanujący się francuski bourgeois mu- siał mieć w domu "nowoczesny" fortepian Pleyela lub Erarda. Co wię- cej, na początku dziewiętnastego wieku w stolicach europejskich ukazy- wało się więcej pism muzycznych niż obecnie. Krytyka muzyczna reprezentowała bardzo wysoki poziom i wielu wybitnych kompozytorów, jak Schumann czy Liszt, pisało recenzje w owym wieku niewinności, kiedy nie dostrzegano jeszcze konfliktu in- teresów między recenzentami a twórcami. W tym samym czasie tacy pisarze, jak Ernst Theodor Amadeus Hoffmann (lepiej znany jako E.TA.Hoffmann), komponowali świetne opery (na przykład Undine), sonaty na fortepian i muzykę kameralną. Delacroix, malarz interesują- cy się wszystkimi formami artystycznej wypowiedzi, pisał także o muzy- ce. W swoich Dziennikach wyraził opinię że jest ona nadrzędna wobec literatury, że "muzyka jest luksusem wyobraźni". Nawet jednak w tak niezwykłym otoczeniu Chopin bynajmniej nie był nikim. był już w tym czasie doskonale znany, w każdym razie muzykom, przynajmniej z Wariacji na fortepian z orkiestrą B-dur na temat arii La ci darem la mano z opery Mozarta Don Giovanni. Napisał je w roku 1827, mając lat siedemnaście. Wyrażały jego podziw dla Mozarta i miłość do opery, ukazały się trzy lata później w Wiedniu tuż przed przybyciem Chopina do Paryża, i były pierwszym jego utworem opublikowanym po- za Polską. Schumann, trzy miesiące młodszy od Chopina (który go jesz- cze wtedy nie znał), przeczytał Wariacje jesienią 1831 i obwieścił w przy- długiej, nieco dziwacznej recenzji dla wydawanej w Lipsku Allgemeine Musikalische Zeitung: "Panowie, czapki z głów! Oto geniusz!". Recenzja ukazała się 7 grudnia i natychmiast obiegła Paryż, gdzie Chopin przygo- towywał się do swojego pierwszego publicznego koncertu. (Recenzja była dziwaczna, bo miała postać rozmowy między Florestanem, Euze- biuszem i Mistrzem Raro, wyimaginowanymi kompanionami wymyślo- nymi jeszcze w młodości przez Schumanna, którzy towarzyszyli mu aż po ostateczne szaleństwo). było to najwyższe, publicznie wyrażone uznanie, z jakim Chopin spotkał się do tej pory, chociaż miał już pochlebne recenzje w austriac- kich, niemieckich i oczywiście polskich pismach; nie uznał jednak za sto- sowne podziękować Schumannowi, demonstrując wobec niego ów brak uprzejmości, jaki przejawiał czasami w stosunku do współczesnych so- bie kompozytorów. Niemiec był także nową gwiazdą wschodzącą na fir- mamencie romantyzmu i w tym samym czasie kiedy recenzował Chopi- nowskie Wariacje na temat Mozarta, ukazały się jego Papillons. Można się domyślać, że Chopin, który słyszał już Papillons, wyczuwał w Schu- mannie rywala. Podziwiał bardzo niewielu współczesnych mu kompozy- torów. Schumann był bardziej wspaniałomyślny. Faktem jest, że Chopin potrafił być wręcz niewdzięczny. Wkrótce po ukazaniu się w Lipsku recenzji Schumanna jego nauczyciel, Fryde- ryk Wieck (którego córka, pianistka, miała zostać później żoną Schu- manna), opublikował równie pochlebny artykuł na temat Wariacji w niemieckim periodyku Caecilia. Kiedy chciał przedrukować go póź- niej w paryskiej Revue musicale, Chopin, znając już tekst niemiecki, zdołał przeszkodzić francuskiej publikacji. Uznał, że recenzja jest iry- tująca - przedstawiała Wariacje jako "fantastyczne tableau" - i w liście do Tytusa Woyciechowskiego orzekł, że Wieck (którego w ogóle nie znał), "zamiast mądrym jest bardzo głupim". Dodał też, że nie zamie- rza "umierać" z powodu "imaginacji Niemca, który się uparł..." W tym samym liście do Woyciechowskiego, pisanym tuż po przyby- ciu do Francji, rzucił lekko: "Jakoż nie wiem, czy gdzie więcej pianistów jak w Paryżu - nie wiem, czy gdzie więcej osłów i wirtuozów jak tu". Za- iste, nie miał raczej szacunku dla konkurencji. (W liście z roku 1839 do przyjaciela, Juliana Fontany, Chopin sugeruje, że Ignazowi Moschele- sowi, znanemu pianiście i kompozytorowi, należałoby dać "enemę z oratoriów Neukomma, przyprawioną Cellinim i koncertem Doehle- ra". Zygmunt Neukomm był austriackim kompozytorem i ulubio- nym uczniem Haydna; Cellini mało znanym kompozytorem włoskim, a Doehler popularnym włoskim pianistą i również kompozytorem). Oprócz Wariacji Chopin wiózł ze sobą do Paryża wiele dzieł jeszcze nie publikowanych, choć o niektórych mówiono już całkiem głośno. Pia- niści, skrzypkowie, śpiewacy i kompozytorzy podróżowali w tamtych czasach po całej Europie z koncertami i recitalami i przeważnie znali nowe utwory, słuchali ich bowiem w odwiedzanych przez siebie mia- stach. Wielu znało już na przykład Koncert f moll na fortepian i orkiestrę, który Chopin napisał w roku 1828, kiedy miał lat osiemnaście, i grał na koncertach w Warszawie oraz w Wiedniu, gdzie po raz pierwszy przeby- wał krótko w roku 1829, i miał doskonałe recenzje. był to pierwszy z dwóch koncertów na fortepian i orkiestrę, jakie skomponował. Drugi, w tonacji e-moll, powstał w 1830 roku i, co ciekawe, znany jest jako nu- mer 1, a ten w tonacji f-moll jako numer 2. Jeszcze jako młodzieniec po- stanowił, że skoncentruje się wyłącznie na muzyce fortepianowej i trzy- mać się będzie z dala od symfonii, oper i wielkich utworów instrumen- talnych, mimo to raz jeszcze spróbował stworzyć cały koncert, ale poddał się po napisaniu w latach 1834 - 41 Allegro de concert A-dur, opus 46, dynamicznego fragmentu większej całości. "Cyzelował" go przez całe lata, nigdy jednak nie ukończył, ponieważ pracował jednocześnie nad mnóstwem innych, różnorodnych pomysłów. Obydwa koncerty od razu zyskały wysokie uznanie za nowatorstwo w prowadzeniu głównego tematu i akompaniamentu, i wielką siłę dra- matyczną. Były niezwykle oryginalne w formie. Stanowiły wczesną pró- bę zerwania z zasadami klasycznej harmonii w kompozycji. Sir Donald Francis Tovey, wybitny historyk, pianista i muzykolog, zauważył, że Kon- cert f moll "jest arcydziełem formy i nastroju, jakiego ani Chopin, ani ża- den inny kompozytor nigdy później nie stworzył. Finał stanowi zachwy- cający przykład długiej wędrówki po malowniczej muzycznej scenerii". Niewątpliwie najbardziej oryginalnymi dziełami, jakie Chopin przy- wiózł do Paryża, było kilka spośród dwunastu etiud, które złożyły się na opus 10. Osiem z nich powstało prawdopodobnie - nikt nie może mieć pewności, bo Chopin nie zostawił żadnej wskazówki - w Wiedniu pod koniec roku 1830, po opuszczeniu Warszawy, i latem 1831, zanim wyru- szył w drogę do Paryża. Etiudy nr 1 i nr 2 mógł ukończyć jeszcze w War- szawie. Etiuda nr 12 - "Rewolucyjna" - i nr 7, szybki, przypominający toccatę utwór, najprawdopodobniej powstały w Paryżu. Ich numery nie- koniecznie muszą odzwierciedlać kolejność powstawania, gdyż zgodnie z koncepcją Chopina miały tworzyć logiczny, muzyczny ciąg, mogły za- tem zostać uporządkowane już po ukończeniu cyklu. Słyszeli je może wcześniej przyjaciele, ale szeroka publiczność poznała je dopiero z pu- blikacji w roku 1831. "Etiuda" znaczy po francusku "ćwiczenie" i z technicznego punktu widzenia właśnie "ćwiczeniami" są etiudy Chopina. Skomponował ich jeszcze dwanaście - zostały opublikowane w roku 1837 jako opus 25, ponadto napisał - wydane w roku 1840 - trzy Nouvelle Etudes. Zdaniem Tovey'a etiudy Chopina "są jedynymi etiudami zaiste godnymi miana wielkiego dzieła sztuki". Inny wybitny muzykolog (Rosen) twierdzi, że "w etiudach Chopin osiągnął czysty dźwięk fortepianu, dźwięk wręcz abstrakcyjny". Chopin był niezmordowanym eksperymentatorem o nie- ograniczonej wyobraźni. Przede wszystkim jednak dwanaście pierw- szych etiud stanowiło punkt zwrotny w jego twórczości. W muzycznym bagażu, jaki Chopin miał przy sobie owego pierwsze- go wieczora, kiedy wysiadał przy rue de la Cite Bergere w Paryżu, znaj- dowały się także mazurki i nokturny, choć trudno powiedzieć, ile ich wtedy było. Publikowane w roku następnym i w latach późniejszych, przyczyniały się także do jego rosnącej sławy. W przeciwieństwie do Wiktora Hugo w dramacie i powieści, Dela- croix w malarstwie czy Schumanna i Berlioza w muzyce, Chopin nie był teoretykiem ani orędownikiem romantyzmu. Nie był artystą-myślicie- lem ani intelektualistą, nie dążył do tworzenia nowej szkoły w muzyce, nic nie wiadomo o tym, żeby wypowiadał się zbyt szeroko na temat ro- mantyzmu (w każdym razie czegoś takiego nie znajdujemy w zachowa- nych listach) i przynajmniej początkowo może nawet nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia. Niektórzy badacze twierdzą, że w ogóle nie był kompozytorem "ty- powo romantycznym", ponieważ w swoich koncertach, sonatach czy balladach skłaniał się raczej ku klasycznym zasadom kompozycji, czysto romantyczną formę nadając etiudom i preludiom. Co więcej, jak zauwa- żył krytyk muzyczny Joseph Kerman, istnieje "różnica między teorią muzyki a uprawianiem muzyki, akademicką dyskusją o muzyce, a eks- perymentowaniem". Sam Chopin wyraził to najlepiej w jednym z listów: "muzyka jest wy- rażaniem naszych myśli przy pomocy dźwięku". Miał natchnienie, intu- icję i, oczywiście, geniusz. Pojawił się na scenie sztuki światowej równo- cześnie z wieloma innymi artystami, których talenty dorównywały talen- towi danemu mu przez Boga. Reszta zależała już od jego dalszych lo- sów. Rozdział 5 KIEDY CHOPIN wE WrzeŚNIU 1831 stanął na paryskim bruku, zrozumiał od razu, że znajduje się rzeczywiście w kulturalnej i muzycznej stolicy świata. Miasto żyło muzyką, były tu najlepsze opery i śpiewacy, orkiestry i koncerty, pianiści i recitale. W porównaniu z Paryżem nawet Wiedeń był zaściankiem. Mimo nieustannych zamieszek, poklosia rewolucji lip- cowej (w lutym, na przykład, spalono pałac arcybiskupi), rosnącego ubó- stwa klasy robotniczej i masowego bezrobocia, elity paryskie - i związa- ni z nimi czołowi przedstawiciele romantyzmu - przeżywały najlepszy okres. Paris s'amuse, Paryż się bawi, pisał współczesny kronikarz. głównym problemem Chopina był brak dostępu do tutejszego śro- dowiska muzycznego, miał tylko dwa listy polecające. Te dwa listy, wdzięk i cudowny talent, całkowicie wystarczyły mu jednak, kiedy wyru- szył na podbój Paryża. Pierwsza rekomendacja pochodziła od doktora Johanna Malfattie- go, osobistego lekarza cesarza Austrii i dawnego przyjaciela Beethove- na, a skierowana była do Ferdynando Paera, włoskiego kompozytora operowego, który osiadł w Paryżu i w czasach Napoleona stał się dwor- skim kapelmistrzem. Malfattiego poznał Chopin w Wiedniu, kiedy przybył tam z Warszawy z listem polecającym do jego żony, Heleny, cór- ki senatora Królestwa Polskiego; państwo Malfatti przyjęli go natych- miast jak syna, karmiąc i pojąc. Fryderyk zagrał dla Malfattiego w dniu jego imienin. Do rodziny napisał: "Dobrze mi się wszystko dzieje. Mam nadzieję w Bogu i w Malfattim, (...) że jeszcze lepiej będzie (...) Malfat- ti mię lubi, z czego się bardzo cieszę". Drugi list polecający napisał warszawski nauczyciel Chopina, Józef Elsner, do francuskiego kompozytora, Jean-Francois Lesueura. Fryde- ryk wiózł także kilka listów od wiedeńskich do paryskich wydawców mu- zycznych, ale nie udalo mu się do nich dotrzeć. List Malfattiego do Paera okazał się dla Chopina złotym kluczem, który otworzył mu drzwi do nowego życia. Sześćdziesięcioletni włoch miał znakomite stosunki w Paryżu i pod każdym względem stał się pro- tektorem Fryderyka. Ponieważ rosyjski paszport Chopina pozwalał mu pozostać w Paryżu tylko "przejazdem" w drodze do Londynu, Paer wy- stąpił do władz francuskich z prośbą o zezwolenie na dłuższy pobyt dla "tego młodego człowieka (...) Polaka deportowanego z Warszawy wsku- tek rewolucji, który był w Wiedniu, gdzie prasa jak i dobre towarzystwo przyjęły go z uznaniem. Chopin jest wykształconym, młodym człowie- kiem..." Chopin nie był oczywiście deportowany, nie był także wygnańcem politycznym, ale Francuzi dali mu zezwolenie na pobyt w Paryżu, "żeby mógł doskonalić swoją sztukę". Cztery lata później otrzymał francuskie obywatelstwo i 1 sierpnia 1835 roku wystawiono mu francuski paszport. Nic nie wiadomo na ten temat, żeby decyzję o zmianie obywatelstwa omawiał z kimkolwiek, nawet z ojcem. Nie wiadomo, czy uczynił to ze względów patriotycznych, aby uniknąć odnawiania rosyjskiego paszpor- tu w ambasadzie Rosji, czy po prostu dla wygody. Dzięki Paerowi Fryderyk bardzo szybko poznał muzyczny tout Paris: błyskotliwe nowe talenty i starszych muzyków, mających największe wpływy w środowisku. Wśród pierwszych (w listopadzie 1831) znalazł się Franciszek Liszt, jeden z uczniów Paera. był młodszy o przeszło rok od Chopina, a ich przyjaźń - i rywalizacja - stała się jednym z najściślej- szych związków w życiu Fryderyka. Różnili się pod każdym względem. Wysoki, o czarnych, spływają- cych na plecy, długich włosach Liszt zawsze dbał o swój dramatyczny wi- zerunek - natomiast drobny i szczupły Chopin nigdy nie starał się wy- wierać na otoczeniu wrażenia wyglądem fizycznym. Liszt był ekstrawer- tykiem, Chopin introwertykiem. Jego pochodzenie, jeszcze bardziej skomplikowane niż Chopina sprawiło, że Liszt przez całe życie miał kło- poty z tożsamością. Urodził się w majątku Esterhazych, Raiding, czter- dzieści pięć kilometrów od Wiednia, i obydwoje jego rodzice byli Au- striakami. To, że publicznie uznano go za muzyka "węgierskiego" wzię- ło się stąd, że Raiding, gdzie jego ojciec pracował jako rządca, należało do włości arystokratycznego rodu Esterhazych, może największego z węgierskich rodów (Austria i Węgry tworzyły wtedy rządzoną z Wied- nia austro-węgierską "monarchię dualistyczną"). Będąc chłopcem w majątku Esterhazych słuchał często cygańskiej i węgierskiej muzyki ludowej, i jako dziewięcioletnie cudowne dziecko dał swój pierwszy pu- bliczny koncert, przed widownią składającą się głównie z węgierskiej arystokracji. Muzyka ludowa wywarła na niego wielki wpływ, ale nigdy nie nauczył się węgierskiego, a mając lat jedenaście wyjechał do Wied- nia i Paryża; opuścił Raiding, i pojawił się tam ponownie dopiero po osiemnastu latach. Jego pierwszym językiem był niemiecki, ale kiedy osiadł w Paryżu, zastąpił go francuski, który opanował najlepiej. Chopina i Liszta łączyło z całą pewnością to, że obaj byli genialny- mi pianistami i kompozytorami, obaj także mieli poważne kłopoty z własną osobowością. Wydaje się, że Liszt, podobnie jak Chopin, cier- piał na depresję maniakalną; kiedy miał osiemnaście lat, w wyniku nie- szczęśliwej miłości przeżył głębokie załamanie nerwowe. Najbardziej różnili się stosunkiem do życia. Chopin już jako nastolatek snuł plany związane z karierą muzyczną, gdy tymczasem Liszt, mimo sukcesów, które odnosił w całej Europie, koncertując jako cudowne dziecko (grał nawet w Pałacu Windsorskim dla króla Jerzego IV), zamierzał zostać księdzem. Szybko jednak wrócił do koncertowania i komponowania - i do kobiet (ostatnie skierowane do niego słowa umierającego ojca, brzmiały: "uważaj na kobiety, Putzi, nie dopuść, by one rządziły twym życiem"). Mniej więcej wtedy, kiedy poznał Chopina, zetknął się z hrabiną Marie-Sophie d'Agoult, bogatą rozwód- ką, starszą od niego o sześć lat, która miała zostać jego kochanką na naj- bliższych jedenaście czy dwanaście lat (ich córka, Cosima, poślubiła Ry- szarda Wagnera, na którego, podobnie jak Chopin, wywarł niemały wpływ). Hrabina d'Agoult pisywała powieści pod pseudonimem Daniel Stern i była przyjaciółką George Sand, co miało przyczynić się do nie- zwykle ważnej odmiany w życiu Chopina. Zanim się to jednak stało, Liszt i Mendelssohn przyszli na pierwszy publiczny koncert Chopina w Pary- żu, w lutym 1832 roku. Wiele lat później, po licznych romansach, mając już w swym dorob- ku twórczym muzyczne arcydzieła, pięćdziesięciotrzyletni Liszt przeszedł na katolicyzm i w wieku lat 69 został wyświęcony na księdza. słusznie czy nie, współcześni nazwali go "połączeniem kapłana z cyrkowcem". Innym nowym przyjacielem Chopina, także o rok od niego młod- szym, był niemiecki kompozytor i pianista, Ferdynand Hiller, którego podziwiał jako artystę, "z ogromnym talentem... w rodzaju Beethovena, ale pełny poezji, ognia i ducha człowiek". Po latach Hiller pisał o Cho- pinie: "kochał mnie, muszę jednak dodać, że ja również kochałem jego. Nie wiem, jak mogę inaczej wyrazić uczucie, które we mnie wzbudzał. Uszczęśliwiała mnie jego obecność, nigdy nie mogłem dosyć nasłuchać się jego gry; było mi go brak, kiedy go długo nie widziałem; wychodzi- łem z domu wcześnie, żeby go zobaczyć, zanim zacznie lekcje". Odnosi- li się do siebie z wielką serdecznością i Hiller był tym, który mógł zająć w życiu Chopina miejsce Tytusa Woyciechowskiego, choć Fryderyk ni- gdy całkowicie nie otworzył przed nim serca. Także w tej przyjaźni nie było nawet cienia uczuć homoseksualnych. Hiller ze swojej strony przedstawił Chopina Mendelssohnowi, jesz- cze jednemu niemieckiemu muzycznemu geniuszowi tego pokolenia, który uczynił Paryż swoim domem. Mendelssohn był o rok starszy od Fryderyka; ten ostatni trzy lata wcześniej słyszał go na koncercie w Ber- linie, zabrakło mu jednak wówczas odwagi, żeby się przedstawić. Teraz Mendelssohn z kolei podziwiał Chopina i szybko stali się przyjaciółmi. Mendelssohn nazywał go "Chopinet" albo "Chopinetto". był jeszcze ir- landzki pianista, George Alexander Osborne, i Francuz Camille-Marie Stamaty. Wreszcie przyjacielem Chopina na całe życie został August Franchomme, niezwykle utalentowany, wyglądający jak chłopiec wio- lonczelista dworskiej orkiestry, starszy od niego o dwa lata. Franchom- me i malarz Delacroix (którego Chopin poznał dopiero kilka lat póź- niej), zostali jego najlepszymi francuskimi przyjaciółmi. Fryderyk podzi- wiał innego Paryżanina z wyboru, Vincenzo Belliniego, który miał trzy- dzieści lat, kiedy spotkali się w 1831 roku (zmarł cztery lata później): je- go opera Lunatyczka uczyniła na Chopinie głębokie wrażenie. Hector Berlioz, który wprawiwszy w osłupienie Paryż wielogodzinną Symfonią fantastyczną, w grudniu 1830 roku wyjechał do włoch, wrócił pod ko- niec roku 1832 i nieomal natychmiast zetknął się z Chopinem. Wszyscy ci młodzi muzycy byli niezwykle utalentowani i stanowiło to przypadek bez precedensu, że tylu twórców należących do tego samego pokolenia - wszyscy urodzili się między 1803 a 1813 - jakby przyciąga- nych jakąś magiczną siłą znalazło się w tym samym czasie i w tym sa- mym miejscu, i zostało przyjaciółmi. Zbierali się w Cafe de Paris, ich ulubionej - nie licząc Maison Doree - restauracji, gdzie przesiadywali całymi godzinami, albo też w innym z modnych paryskich lokali. Każdy kolejno płacił za kolację całej grupy, choć skład jej, oczywiście, ulegał zmianom. Wszyscy potrafili dobrze się bawić i czasami tęgo popić, a Chopin zdumiewał swoich towarzyszy niezrównanym darem naśla- downictwa. Nigdy przedtem nie zdarzyło się jeszcze, aby tylu tak młodych ludzi spotkało się w jednym miejscu i wywarło tak głęboki wpływ na przy- szłość muzyki. Nikt tego nie planował i nie myśleli też wcale o sobie po- ważnie i pompatycznie jako o "romantycznej generacji". Pojęcie to po- wstało znacznie później. W rzeczywistości indywidualne style twórczości i gry poszczególnych członków tej grupy, choć określone ogólnym mia- nem "nowej muzyki", która zastąpiła klasycyzm, różniły się znacznie od siebie. Artyści należący do owego grona krytykowali się wzajemnie, w miarę upływu lat coraz częściej i ostrzej. Chopin, na przykład, uważał muzykę Berlioza za zimną i wulgarną. Liszt i Chopin konkurowali jako wirtuozi i ten drugi obgadywał tego pierwszego. Paryż, w którym aż roiło się od pierwszorzędnych pianistów, w grun- cie rzeczy był dla nich polem bezlitosnej walki. Chopin pogardzał Ber- liozem (który go jednak cenił), ponieważ Francuz nie umiał grać na for- tepianie. W stosunkach między Lisztem a Chopinem bywały okresy lep- sze i gorsze. Chopin chadzał na jego koncerty, wyrażał publicznie po- dziw, za plecami wygadując niestworzone rzeczy. Nie mógł darować mu przyjaźni z paryską arystokracją (chociaż sam zabiegał o względy tych samych ludzi); w liście do polskiego przyjaciela wspominał, że Liszt: "wkrótce zostanie członkiem Parlamentu a może nawet królem Abisy- nii lub Konga". Paulinie Viardot, wielkiej śpiewaczce, a zarazem wybit- nej twórczyni pieśni i oper, której dawał lekcje fortepianu, zarzucił kie- dyś: "To brzmi zupełnie jakby grał Liszt, tak nie wolno akompaniować głosowi". Liszt natomiast oddał hołd Chopinowi w książce napisanej w kilka lat po śmierci Fryderyka. alan Walker, angielski muzykolog, za- uważył, że Liszt, jako kompozytor, tak bardzo obawiał się wpływu Cho- pina, iż "za życia Chopina nie skomponował nic takiego, co by w jakiej- kolwiek mierze nawiązywało do jego muzyki... jak gdyby głęboko zako- rzeniona, nieuświadomiona niechęć zmuszała go do oporu, póki żył, i wielbienia po śmierci". Chopin i Liszt zgadzali się jednak co do jedne- go, obydwaj uważali, że okrzyczany, niezwykle popularny austriacki pia- nista Sigismond Thalberg (ich współczesny) jest zdecydowanie przere- klamowany. A także jako pianiści obydwaj byli pionierami, gdy chodzi- ło o wykorzystywanie pedalu do znacznego poglębienia dźwięku. Ci wszyscy artyści wywodzili się z wielu kultur i narodów: byli wśród nich Niemcy, Francuzi, włosi, Anglicy, Węgrzy i Polacy (francuski był językiem, którym się porozumiewali na co dzień). W tych warunkach nie stali się kompozytorami "narodowymi" - Chopina na przykład nie wolno uważać za kompozytora wyłącznie "słowiańskiego" lub "polskie- go" - stworzyli wspólnie muzykę w istocie europejską (czy uniwersalną). Wywarli też decydujący wpływ na twórczość muzyczną wieku dziewięt- nastego i późniejszą. Pod wpływem tych wielkich romantyków znalazł się również niewąt- pliwie Ryszard Wagner, współczesny grupy paryskiej, ale mieszkający w Niemczech. Chopin był jednym z wielu geniuszy epoki romantyzmu, których harmoniczny język i muzyczne nowatorstwo poprzedziły styl Wagnera. Także Liszt był jednym z inspiratorów Wagnera. Echo twór- czości Chopina i innych członków tej generacji pobrzmiewa wyraźnie w utworach Brahmsa, Debussy'ego, Edgara Faure i Saint-Saensa z koń- ca dziewiętnastego wieku. Chopin ze swymi balladami, scherzami i nok- turnami był zapewne najbardziej nowatorski, ale wpływ zaiste rewolu- cyjny wywierała cała grupa paryska. Paryż z lat trzydziestych dziewiętnastego wieku stał się magnesem przyciągającym nie tylko muzyków lecz także pisarzy. Na dobrowolne wygnanie przybył do Paryża Heinrich Heine, młody poeta niemiecki (i przyjaciel Marksa), gdyż uznał, że we własnym kraju przeszkadza mu żydowskie pochodzenie. I on także należał do przyjaciół Chopina. Po upadku Powstania Listopadowego wybrali Paryż na miejsce wygnania polscy poeci Mickiewicz i słowacki. Obaj szybko nawiązali kontakt z wie- loma muzykami i francuskimi pisarzami, jak Hugo, Balzac i Lamartine. To była kulturalna "międzynarodówka". Grupa paryska wywierała oczywiście wpływ na muzykę, malarstwo i literaturę w krajach rodzinnych każdego z twórców. W pierwszej poło- wie dziewiętnastego wieku nowinki kulturalne rozprzestrzeniały się z zadziwiającą wprost szybkością. Rosła gwałtownie liczba wydawnictw muzycznych i literackich oraz księgarni starających się zaspokoić swych nigdy nie nasyconych klientów; coraz więcej było również gazet i maga- zynów. Do Paryża docierały także wszelkie wybitne dzieła, jakie tworzo- no w innych krajach Europy. Na przykład powieść Karola Dickensa Oli- wer Twist opublikowano w Londynie w roku 1837, a w Paryżu francuski przekład czytano już w roku następnym. był to także czas odradzania się wielkiej myśli filozoficznej. Nie- miecki filozof, Artur Schopenhauer, wówczas mający lat czterdzieści kilka, przyjaźnił się z mieszkającym w Weimarze Goethem (a wśród in- nych prac wydał rozważania o śmierci i metafizyce seksu). Wagner wiel- bił Schopenhauera, gdyż uznał, że jego idee filozoficzne, tak jak je poj- mował, są zgodne z jego własnymi. Schopenhauer pisał, że "wyłącznie" muzyka jest bezpośrednią "emanacją podstawowych sił przyrody" a Wagner podkreślał jej mistyczną rolę tworząc swoje "dramaty muzycz- ne". W roku 1854 "z szacunkiem i wdzięcznością" zadedykował Scho- penhauerowi jedną z ostatnich kopii Pierścienia Nibelungów. Seren Abye Kierkegaard, duński filozof młodszy o trzy lata od Chopina, stworzył estetyczną i etyczną teorię życia, harmonizującą pod względem intelektualnym z epoką romantyzmu. Innym niemieckim filozofem, który wywarł ogromny wpływ na myśl europejską, był Georg Wilhelm Friedrich Hegel. Znał on świetnie Paryż i głosił, że muzyka jest "pra- wzorem sztuki romantycznej" (zmarł na cholerę w 1831 roku w Ber- linie). Wielkie salony literackie Paryża okresu pocesarskiego, w odróżnie- niu od osiemnastowiecznej tradycji, tworzyły się w większości wokół mężczyzn - najlepszym przykładem jest Wiktor Hugo. Istniały jednak godne uwagi wyjątki. był więc salon Germaine de Stael przy rue du Bac, na arystokratycz- nym, lewym brzegu Sekwany powstały jeszcze we wczesnych dniach Ce- sarstwa. Madame de Stael, sławna pisarka zajmująca się również kryty- ką literacką, i jej kochanek, Benjamin Constant, znany intelektualista i polityk, zajmujący się także literaturą, stanowili magnes dla młodych literatów. Germaine de Stael zmarła w roku 1817, ale jej wpływ na pio- nierów romantyzmu trwał jeszcze długie lata. Jeden z francuskich histo- ryków literatury napisał, że madame de Stael "była nie tyle autorką, co kapelmistrzem i panią domu, w którym toczył się nieustanny dialog". Drugą wielką gospodynią literackiego salonu była Juliette de Recamier, bliska przyjaciółka madame de Stael i Constanta, w której mieszkaniu przy rue de la Chaise brylował jej kochanek, Francois Rene Chateau- briand, jeden z pierwszych i najwybitniejszych autorów wieku romanty- zmu, i Charles-Augustin Sainte-Beuve, czołowy krytyk literacki epoki (jeden z pierwszych wielbicieli George Sand). Saint-Beuve uważał, że Chateaubriand w literaturze i Chopin w muzyce stanowili "pomost" między klasycyzmem a romantyzmem. Stałym bywalcem salonu mada- me de Recamier był poeta-polityk Lamartine; pojawiał się tam przez trzydzieści lat, aż do roku 1849 (roku śmierci Chopina). W salonach zbierano się zwykle przed albo po obiedzie, a gościom serwowano oranżadę, syropy i ciasteczka. Autorzy czytali swoje najnow- sze utwory (lub przynajmniej ich fragmenty), a kompozytorzy i pianiści zasiadali do fortepianu. Chopin, częsty i bardzo lubiany gość wielu salo- nów, czasami wstawał od niego dopiero o świcie - zabawiał słuchaczy wariacjami (na zadane tematy) zaczerpnięte ze znanych dzieł muzycz- nych albo, jeszcze lepiej, wspaniałymi improwizacjami lub karykaturo- waniem innych pianistów i kompozytorów: naśladował sposób w jaki uderzali w klawisze, ich wyraz twarzy, a nawet głosy. Delphine de Girardin, żona bogatego i wpływowego publicysty, za- służyła na wzmiankę w historii muzyki za zorganizowanie pewnego wieczora - a przyjmowała niemal codziennie - fortepianowego "po- jedynku" między Thalbergiem a Lisztem, żeby stwierdzić, który jest lepszy. (Thalbergiem pogardzali obydwaj, zarówno Liszt jak Chopin). Ponieważ goście salonów byli ludźmi dobrze wychowanymi, werdykt w miejskim domu madame de Girardin głosił, że Thalberg jest pierw- szym pianistą świata, ale Liszt jest jedyny. Nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę, bo pomijając indywidualne gusta, nie wynaleziono jesz- cze wówczas zapisu magnetofonowego i musimy opierać się na zdaniu współczesnych. To samo dotyczy również cudownych Chopinowskich improwizacji, o których zapisie nikt wówczas nie pomyślał. W czasach rewolucji romantycznej 1830 roku kobiety należące za- równo do nowej, jak i do starej elity towarzyskiej, dbały wprawdzie o elegancję, ale ich stroje nie mogły się jednak równać ze wspaniałością piórek, w jakie stroili się mężczyźni. Wieczorowe suknie balowe podle- gały ścisłym rygorom, musiały być dyskretne w barwach, co nie prze- szkadzało odsłaniać ramion i dekoltów. Zawsze noszono do nich długie rękawiczki. Kiedy na początku lat trzydziestych Paryż zdominowały sprawy polskie, kobiety nierzadko pojawiały się w strojach utrzymanych w polskich barwach narodowych - bieli i czerwieni. Żeby odnieść sukces zawodowy przy szalonej konkurencji na paryskiej scenie muzycznej, przybysz musiał mieć kontakty w odpowiednich sfe- rach. Chopinowi także i w tym przypadku pomógł Paer, przedstawiając go Fryderykowi Wilhelmowi Kalkbrennerowi, Niemcowi uważanemu wówczas za najlepszego żyjącego europejskiego pianistę, i tak ważnym osobistościom, jak Luigi Cherubini, dyrektor konserwatorium (w któ- rym Chopin, rozumiejąc jego znaczenie, rozpaczliwie pragnął zagrać); Gioacchino Rossini, autor słynnych oper i dyrektor opery włoskiej w Pa- ryżu występującej w Theatre des Italiens, Giacomo Meyerbeer, twórca patetycznej, cieszącej się niebywałym powodzeniem pięcioaktowej ope- ry Robert Diabeł zawierającej wątki religijne, i wreszcie wspaniały skrzy- pek, Pierre-Marie Baillot. Pierwszą próbą okazało się dla Chopina spotkanie z brodatym, czterdziestosześcioletnim Kalkbrennerem - "królem pianoforte". Po- stanowił zagrać dla niego solowe partie ze swojego Koncertu f moll. Wy- stęp przed Kalkbrennerem, który, przynajmniej na początku, należał do niewielu pianistów szczerze podziwianych przez Chopina, był wielkim zaszczytem. Niezbyt wszakże skromnie pisał potem do przyjaciela: "Za- dziwiłem pana Kalkbr., który natychmiast adresował mi pytanie, czym nie uczniem Fielda, że mam grę Cramerowską, a uderzenie Fieldowskie (Ucieszyło mnie to w duszy)". Były to przesadne komplementy, gdyż ir- landzki kompozytor Field i Niemiec Cramer należeli do legendarnych postaci świata fortepianu, ale Chopin nie mógł się powstrzymać, żeby nie dodać na zakończenie: "usiadłszy do fortepianu Kalkbr., chcąc przede mną się wysadzić, omylił się i musiał ustać!" Szybko jednak zostali przyjaciółmi i często się spotykali. Kalkbren- ner zaofiarował się nawet, że przez trzy lata będzie uczył Chopina. Choć i to było wyjątkowym komplementem, instynkt - oraz rady rodziny i warszawskiego nauczyciela kompozycji, Elsnera - powstrzymały Cho- pina od przyjęcia tej propozycji. Kalkbrenner był mistrzem wiedeńskie- go, "błyskotliwego" stylu, niesłychanie popularnego w osiemnastym i w początkach dziewiętnastego wieku, przed nastaniem romantyzmu, i martwił się, że po jego śmierci nikt nie będzie kontynuował tradycji wielkiej szkoły fortepianu, jeżeli Chopin nie zostanie jego spadkobier- cą. "Błyskotliwy" styl można by najlepiej określić jako przytłaczający; subtelny Chopin uznał go za zbyt agresywny. Oznaczałoby to dla niego w każdym razie rezygnację z kompozycji i poświęcenie się wyłącznie grze na fortepianie. On tymczasem zamierzał robić jedno i drugie - na własnych warunkach. Chopin, samouk w posługi- waniu się klawiaturą i doskonały improwizator, był przekonany, że może grać lepiej niż Kalkbrenner i zostać zdecydowanie lepszym niż on kompo- zytorem. Dwa miesiące po przybyciu do Paryża pisał do domu: "Musicie wiedzieć, że mam już poważną pozycję wśród tutejszych muzyków". Jak zwykle, nie krępował się w wydawaniu sądów o ludziach należą- cych do wyższych sfer muzycznych Paryża. Siedemdziesięcioletniego wówczas Cherubiniego (w liście do Elsnera) zaliczył do "suszonych pu- pek", jakich pełno w Paryżu, dodając, że "tylko o cholerze i rewolucjach radotuje". "Suszonymi pupkami" nazwani zostali także Johann Peter Pixis, czterdziestoletni kompozytor niemiecki, i Anton Reicha, pocho- dzący z Czech profesor paryskiego konserwatorium. Dwukrotnie starszy od Chopina Meyerbeer zyskał jego uznanie, gdyż na Fryderyku duże wrażenie wywarła opera Robert Diabeł, oraz dlatego, że jej autor słuchał jego gry i "był nią zadziwiony", jak ze zwy- kłym u siebie brakiem skromności pisał Chopin do ojca. Sam Meyerbe- er nazwał Chopina w swym liście "Drogim i Znamienitym Mistrzem". Fryderyk znalazł miłe słowa dla Kalkbrennera i Pierre-Josepha Zim- " mermana, szanowanego profesora konserwatorium, którego wieczorki muzyczne zdobyły sobie znaczną sławę w Paryżu, co sprawiło, iż Chopin wkrótce został mile widzianym gościem w jego domu. Nie znosił jednak, kiedy mu się sprzeciwiano lub przeciwstawiano, nawet jeśli czyniły to osoby, które lubił i podziwiał. Wilhelm von Lenz, znakomity pianista i uczeń Chopina, wspomina scenę, jaka rozegrała się w mieszkaniu nauczyciela, kiedy pojawił się tam niezapowiedziany Meyerbeer; Lenz akurat ćwiczył mazurka. Meyerbeer usiadł, a ja grałem dalej. - To jest na dwie czwarte - powiedział. Zagrałem jeszcze raz, a Chopin z ołówkiem w dłoni, wystukiwał rytm na fortepianie; jego oczy płonęły. - Dwie czwarte - powtórzył spokojnie Meyerbeer. Raz tylko widziałem, jak Chopin stracił panowanie nad sobą, i było to wła- śnie wtedy -jakiż to był wspaniały widok! Lekkie rumieńce oblały jego blade zwykle policzki. - To jest na trzy czwarte! - oświadczył podniesionym głosem. - Daj mi ten kawałek jako balet do mojej opery - odparł Meyerbeer- a udowodnię ci, że na dwie czwarte. - To jest na trzy czwarte! - prawie wrzasnął Chopin, który zwykle mówił bardzo cicho. Odepchnął mnie i sam zasiadł do fortepianu. Trzy razy zagrał ten utwór, li- cząc głośno i wybijając stopą rytm; wychodził po prostu z siebie. Meyerbeer po- został niewzruszony i rozstali się w gniewie... Chopin znikł w swoim pokoju, na- wet się ze mną nie pożegnał. Miał wszakże rację: trzecie uderzenie, zlewając się z melodią, traci jedynie na mocy, nie przestając jednak istnieć". Pojawiając się publicznie, zawsze był uśmiechnięty i uprzejmy, zarówno w towarzystwie rówieśników, jak i "zasuszonych pupek". Sześć miesięcy po przybyciu do Paryża poznał niemal wszystkich, którzy się (dla niego) liczyli. Ironia losu sprawiła jednak, że dopiero po latach zetknął się z dwoma przynajmniej osobami, które miały odegrać wyjątkową rolę w jego ży- ciu. Eugene Delacroix, już bardzo sławny, tuż przed pojawieniem się Chopina w Paryżu wyjechał, nie wiadomo na jak długo, w podróż do Afryki Północnej. Kiedy we wrześniu 1831 roku Chopin przyjechał do Paryża, dobrze zapowiadająca się pisarka, Aurore Dudevant, była jeszcze żoną barona Casimira Dudevant, z którym miała dwoje dzieci. Przebywała na zmia- nę w paryskim mieszkaniu i w rodzinnym majątku w Nohant, w prowin- cji Berry, dwieście mil na południe od stolicy. W tym czasie nie było po- wodu ani okazji, żeby mogli się spotkać, nigdy nawet o sobie nie słysze- li, ale ich sława zaczęła się rodzić równocześnie. W ciągu roku Chopin stał się jednym z najbardziej podziwianych muzyków Paryża. Aurore, opuściwszy Casimira, wzbudziła sensację pu- blikując powieść Indiana i zmieniła swoją publiczną tożsamość, przyj- mując męski pseudonim George Sand. Najprawdopodobniej usłyszeli i przeczytali o sobie wzajemnie w tym samym czasie, jednak bez szcze- gólnego zainteresowania. RozdziaŁ 6 "PowoLI lansuje sIĘ w świecie, ale tylko dukata mam w kieszeni!" z abso- lutną wiarą w siebie 18 listopada 1831 roku pisał Chopin do przyjaciela w Berlinie, dwa miesiące po przybyciu do Paryża. Tak też było w istocie, dwudziestojednoletni geniusz zadomowił się w paryskim towarzystwie do tego stopnia, że wkrótce nie musiał dbać już o to, czy ma jedną, czy dwie złote monety w kieszeni modnego czar- nego fraka, szytego u Dautremonta na rue Vivienne, najlepszego kraw- ca na wielkich bulwarach. Tego samego dnia opuścił mieszkanie, jakie zajmował od września, aby wynająć apartament w wąskiej kamienicy przy boulevard Poisso- niere 27, u podnóża Montmartre'u, w samym centrum dzielnicy zajmo- wanej przez burżuazję, nową siłę polityczną Francji. był to bardzo ele- gancki adres - mieszkało tam także wielu artystów - ale, jak stwierdził Chopin, rodowe siedziby starej arystokracji znajdowały się jednak na le- wobrzeżnym Faubourg St. Germain, na wschód od Izby Deputowanych w Palais Bourbon, i na prawobrzeżnym Faubourg St. Honore, za Luw- rem. I tu, i tam Chopin stanie się mile widzianym gościem, ale i teraz był wesoły i szczęśliwy. Nie uwierzysz, jak ładnie mieszkam" - pisał wieczorem w dniu przeprowadzki do Norberta Alfonsa Kumelskiego, botanika, który to- warzyszył mu w podróży z Wiednia do Monachium, a potem osiadł na stałe w Niemczech. "Mam pokoik ślicznie mahoniowo meblowany, z gankiem na bulwary, z którego widzę od Montrmartre do Pantenonu i wzdłuż cały piękny świat; zazdrości mi wielu mojego widoku, ale nikt schodów". Bulwar Poissoniere był ruchliwą, szeroką ulicą, wysadzaną drzewa- mi po każdej stronie, i wiecznie wszystkiego ciekawy Fryderyk mógł nie- ustannie obserwować paryskie życie w najbliższym sąsiedztwie i nieco dalej. Paryż był w tym czasie metropolią liczącą około miliona miesz- kańców - dziesięciokrotnie więcej niż Warszawa - i Chopin, zawsze spo- strzegawczy obserwator, z zachwytem patrzał na to, co widział. W li- stach do rodziny i przyjaciół pisał o "wrażeniu, jakie na mnie to duże miasto zrobiło po Studgardzie i Strasburgu". "Jest tu największy przepych, największe świństwo, największa cno- ta, największy występek, co krok to afisze na wen. horoby [sic!]" - pisał do Kumelskiego - "krzyku, wrzasku, turkotu i błota więcej, niźli sobie wystawić można - ginie się w tym roju i wygodnie z tego względu, że nikt się nie pyta, jak kto żyje.(...) Jednego dnia zjesz obiad najsutszy za 32 sous w Restauracji zwierciadlanej, złotem i gazami oświeconej - naza- jutrz możesz pójść na śniadanie, gdzie ci jak dla ptaszka dadzą i zapła- cisz 3 razy tyle..." W innym miejscu dodaje z ironią: "Co panien miłosiernych! - gonią za ludźmi (...); żałuję, że pamiątka Teresy, mimo Benedykta starań, któ- ry jednak za bardzo coś małego moją biedę uważa, nie dozwala mi kosz- tować owocu zakazanego". Fryderyk zaraził się chorobą weneryczną, prawdopodobnie rzeżączką, od (zapewne) prostytutki o imieniu Teresa, gdzieś między Wiedniem a Monachium, a Benedykt był zapewne jego lekarzem. Dostrzegł więc oczywiście od razu ogłoszenia o leczeniu cho- rób wenerycznych. Napomknąwszy o swej "biedzie", zauważa tęsknie: "znam już kilka śpiewaczek - a śpiewaczki tutaj bardziej jak owe tyrol- skie, chciałyby duetów". Z ironiczną powagą informuje też przyjaciół, że oparł się "pokusom" jakim poddała go przystojna paryska sąsiadka, proponująca, żeby ją odwiedził pod nieobecność męża i grzał się przy jej kominku w chłodne wieczory. (W czasach Chopina choroby wenerycz- ne były na porządku dziennym: na przykład Paganini i Schumann cier- pieli na zaawansowany syfilis.) Ze wszystkiego co wiadomo o Chopinie, można przypuszczać, że opuszczając Warszawę był jeszcze prawiczkiem i seksualna inicjacja w wieku dwudziestu lat z Teresą (nigdy potem nie wspominaną), zakoń- czona rzeżączką, nie zachęciła go do dalszej erotycznej aktywności; był, jak się zdaje, przede wszystkim aseksualny. W zachowanej korespon- dencji nie ma poza tym żadnych wzmianek czy wskazówek dotyczących jego życia intymnego, a aseksualność Chopina, nie wykluczająca spora- dycznych kontaktów, nadawała charakterystyczne zabarwienie jego późniejszym, romantycznym związkom z kobietami. miłość, przyjaźń i pomoc zawsze mu oddanych kobiet stanowiły podsta- wę egzystencji Chopina, poczynając od dzieciństwa, spędzonego z mat- ką i uwielbiającymi go siostrami, aż do samego końca. Kiedy jesienią 1831 roku rozpoczynał podbój Paryża, także pojawiła się kobieta, która stała się jedną z najbardziej oddanych mu przyjaciółek i sprawiła, że przed Fryderykiem otworzyły się drzwi najznakomitszych paryskich do- mów. Hrabina Delfina Potocka, bo to o niej mowa, uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet w eleganckich kręgach Europy, była na pew- no bardzo muzykalna. Rok wcześniej Chopin poznał w Dreźnie jej ro- dziców, hrabinę i hrabiego Komarów. Państwo Komarowie mieszkali obecnie w Paryżu i byli jedną z niewielu rodzin, które znał i które od- wiedził zaraz po przyjeździe. Kilka tygodni później, żyjąca w separacji z mężem Mieczysławem, mieszkająca wówczas w Paryżu, hrabina Po- tocka zaprosiła go na kolację. było to 17 listopada, w dniu, w którym przeprowadził się na bulwar Poissoniere. Fryderyk zanotował ten fakt, nie wdając się w szczegóły, w liście do Kumelskiego, pisząc o Delfinie ja- ko o "ładnej żonie Mieczysława". ' Szybko nawiązała się między nimi trwająca całe życie przyjaźń, a Chopin odkrył w Delfinie wspaniałą śpiewaczkę i pełną zrozumienia towarzyszkę. Czasami wspólnie muzykowali. Delfinie zadedykował opublikowany w roku 1836 w Paryżu Koncert f moll na fortepian i or- kiestrę. Związek ich miał jednak charakter czysto platoniczny, chociaż Delfina cieszyła się w Europie reputacją kobiety doświadczonej w spra- wach damsko-męskich. Mickiewicz nazwał ją "wielką grzesznicą", a jej długoletni kochanek, romantyczny polski poeta Zygmunt Krasiński, w chwilach dobrego humoru mówił, że jest "Don Juanem w spódnicy". (Po drugiej wojnie światowej wielką sensację wywołała publikacja rze- komych listów Chopina do Delfiny - epistolarne arcydzieło nieznane- go autora - i tajne służby komunistycznej Polski wraz z Interpolem przeprowadziły kosztowne badania grafologiczne, żeby dowieść fałszer- stwa.) Zaopiekowali się Chopinem także hrabia Ludwik Plater i jego żona, którzy "przyjmowali" w każdy czwartek przy rue de Londres na prawym brzegu Sekwany. W ich "otwartym domu" Chopin poznał polskich i francuskich arystokratów, artystów, pisarzy, muzyków i nową burżu- azyjną elitę Paryża. Ich córka, Paulina Plater, została jego pierwszą uczennicą, a fama o jego nadzwyczajnych talentach pedagogicznych przysparzała mu coraz to nowych uczniów. Od samego początku jednak jego żelazną zasadą było przyjmowanie tylko tych, którzy odznaczali się solidnym przygotowaniem muzycznym i talentem. Platerowie traktowali Fryderyka jak członka rodziny, i to właśnie hrabina Plater niezwykle subtelnie określiła jego prawdziwą rolę w sto- sunkach damsko-męskich: "Gdybym była piękna i młoda, mój drogi Fryderyku" - powiedziała kiedyś - "wzięłabym sobie ciebie za męża, Hillera za przyjaciela, a Liszta za kochanka". Chopin, Hiller i Liszt byli mniej więcej w tym samym wieku i hrabi- na dobrze ich znała; grywali często na czwartkowych przyjęciach u Pla- terów. Hrabina wolała nie wdawać się w szczegóły, ale można przypusz- czać, że we Fryderyku widziała materiał na uroczego, uległego męża, miłego w obejściu, ale nic więcej. Było to zresztą w zgodzie ze stylem ży- cia ludzi bogatych i sławnych w tamtych czasach. W swojej książce o Chopinie Liszt napisał, że hrabina Plater "wie- działa jak okazywać życzliwość i dodawać odwagi talentom, po których można było oczekiwać, że poszybują wysoko", oraz że była "na zmianę dobrą wróżką, pielęgniarką, matką chrzestną, aniołem stróżem, taktow- nym dobroczyńcą, umiejącym karać i obdarzać... Dla każdego z nas by- ła uroczą protektorką, kochaną i szanowaną, o dobrym, wspomagają- cym i uskrzydlającym wpływie na talent Chopina. Kiedy jej zabrakło, zo- stała w jego życiu nigdy nie wypełniona luka". Krąg wpływowych polskich przyjaciół Fryderyka poszerzał się; naj- pierw zaczął bywać u księcia Czartoryskiego i jego rodziny. W pierw- szych latach po powstaniu listopadowym Czartoryski (niegdyś kochanek carycy, matki cara Aleksandra) był pod każdym względem niekwestio- nowanym przywódcą polskiej emigracji w Paryżu. Był głową wielkiego magnackiego rodu i w czasie powstania przez jakiś czas sprawował funkcję premiera Rządu Tymczasowego w Warszawie. Książę był współ- założycielem działającego w Paryżu Towarzystwa Literackiego Polskie- go, do którego Chopin przystąpił w 1833 roku, zobowiązując się służyć mu "z całych moich sił". Czartoryscy początkowo mieszkali w Paryżu na Faubourg du Roule, niedaleko Faubourg St. Honore, później nabyli Hótel Lambert na krań- cu Wyspy św. Ludwika, malutkiej wysepki na Sekwanie, na wschód od Notre Dame. W obszernym, pięciopiętrowym budynku z siedemnaste- go wieku, z wielkim ogrodem (i spiętrzonymi kamieniami po obu stro- nach drewnianego portalu) mieszkali kiedyś Wolter i jego kochanka, markiza du Chatelet. Była to najwspanialsza i najpiękniej położona pry- watna rezydencja w śródmieściu Paryża. Kiedy zamieszkali tam Czarto- ryscy, zaczęła pełnić rolę "stolicy polskiej emigracji", liczącej w Paryżu dziesiątki tysięcy Polaków, którzy szukali schronienia we Francji po upadku powstania. Chopin był częstym gościem w rozległej rezydencji na Wyspie św. Ludwika, gdzie dniem przyjęć był poniedziałek; grywał dla Czartory- skich i ich przyjaciół w długie, spokojne wieczory, oraz na kwestach i ba- lach dobroczynnych na rzecz polskich uchodźców. Wystawne bale w okre- sie ciepłych miesięcy odbywały się zwykle w ogrodzie; przed kaprysami pogody chroniły gości ruchome płócienne namioty. W czasie jednej z pierwszych wizyt w Hótel Lambert przedstawio- no Chopina "młodej księżniczce", dwudziestopięcioletniej Marcelinie Czartoryskiej, małżonce bratanka księcia Adama. To ona została przy- jaciółką Chopina i jedną z najważniejszych kobiet w jego życiu. Z domu Radziwiłłówna (z jeszcze starszej magnackiej polskiej rodziny) jako dziecko znalazła się w Wiedniu, gdzie uczyła się muzyki u Karola Czer- nego (uczeń Beethovena i nauczyciel Liszta); mając dwadzieścia trzy la- ta poślubiła księcia Aleksandra Czartoryskiego. Śliczna, czarnowłosa księżniczka dzieliła czas między Wiedeń a Paryż i na początku lat czter- dziestych została uczennicą Chopina. Według słów jej biografa, w publi- kacji wydanej rok po jej śmierci w 1894 roku, Chopin dostrzegł w niej "tak niezwykły talent", że "nie szczędził wysiłków, by ćwiczeniami prak- tycznymi i udzielanymi wskazówkami doprowadzić jej grę... do perfek- cji i nadać jej indywidualną poetykę". Marcelina, najzdolniejsza uczennica Chopina, sama stała się wielką pianistką. Wielu polskich krytyków widziało w niej "spadkobierczynię" pianistycznego kunsztu Chopina. Nigdy nie było jednak między nimi ro- mantycznego związku, chociaż księżna pozostała mu oddana do chwili, gdy wydawał ostatnie tchnienie - w jej obecności. Najważniejszym związkiem jego życia był oczywiście długi burzli- wy romans z George Sand. Przyjacielskie kontakty z Delfiną Potocką i Marceliną Czartoryską przetrwały jednak dłużej. Fryderyk Chopin, czarujący młody człowiek o nienagannych manie- rach, w życiu prywatnym nie zawsze był równie sympatyczny; miał skłonność do okazywania wzgardy, irytacji, niecierpliwości, a także po- zwalał sobie na szyderstwa w stosunku do polskich pobratymców niż- szego stanu, Francuzów jako narodu oraz większości współczesnych mu kompozytorów i pianistów. Ponieważ jednak był zależny od dobrej woli wielu tych ludzi, ograniczał swą krytykę do prywatnych listów i roz- mów z kilkoma wybranymi przyjaciółmi, przeważnie dawnymi kolega- mi szkolnymi z Warszawy, którym powierzał swoje interesy i z których pomocy w każdym możliwym zakresie, od przepisywania rękopisów do kupna garderoby, korzystał. Przykładem może być Wojciech Albert So- wiński, pianista, kompozytor i dziennikarz, mieszkający w Paryżu od 1820 roku. Sowiński, świeżo osiadły we Francji skrzypek Antoni Or- łowski oraz wiolonczelista Ludwik Norblin byli jedynymi przebywają- cymi w Paryżu polskimi muzykami, o jakich Chopin słyszał, zanim przy- był tam po raz pierwszy. Dwa lata wcześniej Sowiński napisał do niego, proponując mu funkcję warszawskiego korespondenta Revue musicale, (sam współpracował z tym pismem), ale Fryderyk propozycji nie przy- jął. Teraz jednak Sowiński był~jedną z pierwszych osób, którym Chopin złożył wizytę w Paryżu, a on dołożył wszelkich starań, żeby pomóc przy- byszowi w odnalezieniu własnej drogi. Chopin jednak bardzo szybko zaczął się na niego boczyć, miał mu za złe nadmierną poufałość i bardzo niepochlebnie oceniał go jako pianistę i kompozytora. Wkrótce po przeprowadzce do mieszkania na boulevard Poissoniere pisał o nim we właściwy sobie, barwny spo- sób: Do Ciebie pisząc nie cierpię, kiedy mi się dzwonek ruszy - i włazi jakieś coś z wąsiskami, duże, wyrosłe, tęgie - siądzie do fortepianu i samo nie wie, co im- prowizuje, wali, tłucze bez sensu, rzuca się, przekłada ręce, z pięć minut na jednym klawiszu grzechocze ogromnym paluchem, który gdzieś tam na Ukra- inie do ekonomskiego batoga i do lejc był przeznaczony. Masz portret Sowiń- skiego, który innego merytu nie ma jak dobrą figurę i dobre serce dla siebie. Jeżelim mógł kiedyś sobie szarlatanizm albo głupstwo w sztuce wystawić, to ni- gdy tak doskonale, jak teraz często muszę słuchać chodząc i umywając się po pokoju. Uszy mi się czerwienią -wypchnąłbym za drzwi, a muszę menażować, nawet być czułym wzajemnie. Nie masz wyobrażenia o czymś podobnym - ale ponieważ oni go tu (...) za coś mają, więc trzeba się bratać". Ryszard Przybylski, autor Cienia jaskółki, Eseju o Myślach Chopina skomentował to tak: "Beethoven z pewnością wyrzuciłby Sowińskiego za drzwi, Chopin tańczył dokoła głupca, ponieważ ten mógł zaszkodzić jego sztuce". I rzeczywiście, Chopin miał wyraźną skłonność do hipo- kryzji. W listach do przyjaciół nagminnie używał słów: "komponować a la Sowiński", co oznaczało "osiągnąć dno". Nie przeszkodziło mu to, niecały miesiąc po takim obsmarowaniu nieporadnego muzyka, zapro- sić Sowińskiego do udziału w zbiorowym koncercie - jako jednego z wykonawców - będącym zarazem paryskim debiutem samego Cho- pina. W tym samym mniej więcej czasie Fryderyk nazwał "głupcem" Wiecka, autora wyjątkowo przychylnej recenzji z jego Wariacji na temat Mozarta. Francuzi jako naród też stanowili przedmiot prywatnej pogardy Chopi- na. Ich zaangażowanie w sprawę polską stanowiło w jego odczuciu doskonały powód, by z nich szydzić. W Stuttgarcie, kiedy dowiedział się o upadku Warszawy, życzył im - co można ewentualnie zrozu- mieć - "najsroższych męczarni" za nieudzielanie pomocy powstaniu. Teraz wszakże, z powodów mniej zrozumiałych, kpił na potęgę z pro- polskich demonstracji Francuzów. 22 grudnia 1831 roku, jakieś trzy miesiące po przyjeździe do Paryża, Chopin i liczni jego polscy koledzy-był wśród nich także słowacki -wy- brali się na sztukę Les Polonais graną codziennie od dwóch miesięcy przed wypełnioną widownią w teatrze Francon (znanym także jako Cirque Olympique). Trzy dni później w liście do przyjaciela Chopin pi- sał: "Dają też teraz na teatrze "Francon", gdzie tylko dramy i tableauz z końmi wystawiają - całą historią ostatnich naszych czasów. Ludzie la- tają jak szaleni widzieć te wszystkie kostiumy". Dalej nabija się ze złego akcentu i wymowy nazwisk polskich boha- terów powstania granych przez francuskich aktorów, a także z błędnej pisowni tytułu słynnego mazurka-hymnu Jeszcze Polska nie zginęła... Na zakończenie dodaje, że niczego nie wymyślił: "mam na to świadków, którzy się razem ze mną dziwili się, że Francuzi takie durnie!" Generał Girolamo Ramorino, napoleoński oficer włoskiego pocho- dzenia, który jako ochotnik dowodził jednym z polskich korpusów w czasie powstania listopadowego, też zasłużył sobie u Chopina na epi- tet "durnia". Ramorino był przyjacielem markiza de La Fayette i jed- nym z najbardziej wpływowych francuskich polityków i dowódców woj- skowych. Po upadku Warszawy La Fayette został przewodniczącym Francu- sko-Polskiego Komitetu. Jego sympatia dla Polski sięgała czasów przy- jaźni z Tadeuszem Kościuszką, który bronił wolności Polski w walkach z Rosjanami, a przedtem brał udział w amerykańskiej wojnie o niepod- ległość. W tym sensie Kościuszko, La Fayette i Ramorino byli pierw- szymi na świecie "internacjonalistami", walczącymi o wolność innych narodów. Motto Kościuszki brzmiało: "Za wolność waszą i naszą!" Do Francusko-Polskiego Komitetu należało też wielu francuskich roman- tyków: pisarze Wiktor Hugo, Teofil Gautier i Emile Deschamps, dra- maturg Casimir Delavigne i "król piosenki" Pierre Beranger. W Paryżu był też inny człowiek, symbol związków amerykańsko- -polskich: James Fenimore Cooper, pisarz, piewca amerykańskiego Dzikiego Zachodu, bardzo oddany sprawie polskiej, który przywiózł z Warszawy flagi pokonanych polskich pułków powstańczych i prze- kazał je przywódcom emigracyjnym. Coopera i La Fayette'a łączyła przyjaźń; nie wiadomo właściwie, w jaki sposób Amerykanin znalazł się w Warszawie w tym akurat momencie historycznym, chociaż był aktywnym bojownikiem europejskich ruchów demokratycznych. Mieszkał wtedy w Paryżu i Wiktor Hugo podziwiał w nim "mistrza powieści". Chopin miał skłonność do protekcjonalnego i pogardliwego trakto- wania Ramorino. W liście do przyjaciela, z końca 1831 roku, opisał zgromadzenie ponad tysiąca francuskich studentów przed tymczasową rezydencją Ramorina, dla uczczenia jego powrotu z Polski. Działo się to przy Cite Bergere, blisko mieszkania Chopina, i Fryderyk obserwował wszystko ze swojego balkonu. "Chociaż (Ramorino] był w domu" - pisał - "nie chcąc się jednak narażać na nieprzyjemności ze strony rządu (z tego względu dureń) nie pokazał się mimo krzyku i wołania ~~vive (sic!] les Polonais~~ itd." Kilka dni później spod Panteonu pod nowe miejsce zamieszkania Ramorina na lewym brzegu Sekwany ruszyła wielka demonstracja w obronie Pol- ski i Chopin opowiada, jak starały się ją rozpędzić oddziały huzarów na koniach i Gwardii Narodowej, co doprowadziło do rozruchów w całym mieście; "pod moimi oknami" gromadziły się nowe tłumy, które chcia- ły przyłączyć się do tych po drugiej stronie Sekwany. Rozruchy uspokoiły się dopiero o jedenastej w nocy, ludzie rozeszli się odśpiewawszy Marsyliankę, a Chopin skomentował: "Spodziewano się nazajutrz zaczęcia kontynuacji tej emeuty [buntu], jak oni tu zowią- ale durnie cicho do dziś dnia siedzą". Tydzień później Chopin, na oso- biste zaproszenie tegoż Ramorina, uczestniczył w kolacji wydanej na je- go cześć w Au Rocher de Cancal, najlepszej paryskiej restauracji (i ulu- bionej Fryderyka), na którą zaproszono setki gości. Trzymał się oczywi- ście z daleka od wszelkich demonstracji. Ojciec, zwolennik status quo, wyraził w jednym z listów nadzieję, że Polacy w Paryżu nie będą brać udziału w. żadnych działaniach antyrządowych. pisał: "Czyż nie dość mają szaleństw?...Popełnili ich tutaj tak wiele..." Rząd francuski i Francuzi niewiele Fryderyka obchodzili. W dysku- sji na temat społecznej i ekonomicznej sytuacji kraju, nazwał "durniem" króla Ludwika Filipa. "Dziwny to lud" - pisał w tym samym liście - "jak wieczór przyj- dzie - nic nie słyszysz jak tylko wykrzyki tytułów nowych książeczek ulotnych i czasem 3, 4 arkusze drukowanego głupstwa za sousa kupisz. A to L'art de faire des amants et de les conserver ensuite ("Jak zdobyć i utrzymać kochanka"), Les amours des pretres ("miłostki księży"), L'archeveque de Pańs avec Mme la Duchesse du Barry ("Arcybiskup Pa- ryża i księżna du Barry") i tysiączne podobne tłustości, czasem bardzo dowcipnie pisane". Rozdział 7 W CIĄGU SIEDMIU MIESIĘCY, jakie spędził na piątym piętrze przy boule- vard Poissoniere, fortuna sprzyjała Chopinowi; żył także na coraz wyż- szej stopie i w końcu czerwca 1832 roku przeniósł się do znacznie sym- patyczniejszego mieszkania na pierwszym piętrze przy rue de la Cite Bergere 4, wąskiej i spokojnej uliczce. był to apartament numer 702 w pensjonacie położonym bardzo blisko jego poprzedniego miejsca za- mieszkania, jednak znacznie dla niego wygodniejszy ze względu na pro- blemy z nogami i coraz większą zadyszkę. Cite Bergere i boulevard Pois- soniere leżały w dzielnicy Chaussee d'Antin, która stała się modna po rewolucji lipcowej, przyciągając artystów, pisarzy i muzyków oraz nowe klasy wyższe. Niektórzy nazywali ją nawet "Nowymi Atenami". Podobnie jak na bulwarze Poissoniere, Chopin miał do dyspozycji dobry fortepian, mógł więc komponować, improwizować i dawać lekcje. Zawdzięczał go uprzejmości Camille'a Pleyela, czołowego francuskiego wytwórcy fortepianów, a swego nowego przyjaciela. On właśnie był sponsorem jego paryskiego debiutu 26 lutego 1832 roku w Sali Pleyela, nowoczesnej sali koncertowej przy rue Cadet 9, niedaleko mieszkania Fryderyka. Publiczny koncert (planowany początkowo na Boże Naro- dzenie) tak młodego cudzoziemca po sześciu zaledwie miesiącach po- bytu w mieście był wydarzeniem niespotykanym, ale Chopin szybko za- wierał przyjaźnie w muzycznym świecie. Elegancki, w szytym na miarę czarnym fraku, grał tego wieczora aż trzy razy. Najpierw zaprezentował swój Koncert f moll na fortepian i or- kiestrę, potem, wspólnie z wielkim Kalkbrennerem i czterema innymi pianistami (m.in. Sowińskim) zagrał Grand Polonaise na sześć forte- pianów samego Kalkbrennera (niemiecki "król" fortepianu, wspólnik Pleyela, był także sponsorem koncertu). W końcu wystąpił znowu jako solista i wykonał kilka własnych nokturnów i mazurków oraz Wariacje na temat Mozarta. W owym czasie częstą praktyką były koncerty, na które składały się występy wielu artystów. W programie tego wieczoru znalazły się także: kwintet Beethovena, żeński duet wokalny oraz solo na obój. Koncert spotkał się ze znakomitym przyjęciem krytyki, chociaż chy- ba nie okazał się sukcesem finansowym. Większość biletów sprzedano polskim przyjaciołom i wielbicielom Chopina (kosztowały po dziesięć franków, pięć razy więcej niż wynosiła dniówka paryskiego robotnika), resztę rozesłano za darmo znajomym - francuskim muzykom, artystom, pisarzom i dziennikarzom. Wśród publiczności znajdowały się takie osobistości, jak Cherubini, Hiller, Liszt i Mendelssohn, co sprawiło, że koncert stał się ważnym wydarzeniem paryskiego życia kulturalnego. Hiller pisał, że "Mendelssohn klaskał z entuzjazmem", a skrzypek Antoni Orłowski napisał w liście do Polski, że "nasz drogi Fryderyk dał koncert, który przyniósł mu wielką sławę i mało pieniędzy... Pobił na głowę wszystkich tutejszych pianistów i oszołomił cały Paryż". Liszt twierdził, że "najgłośniejsze brawa nie wystarczą, aby oddać nasz entu- zjazm wobec tak utalentowanego muzyka, który ukazał nowe możliwo- ści przekazywania uczuć, przy szczęśliwym nowatorstwie formy". Francois-Joseph Fetis, wydawca wpływowej Revue musicale, komen- tował: Oto młody człowiek, który polegając jedynie na własnej wrażliwości i z nikogo nie biorąc przykładu, doprowadzii, jeśli nie do całkowitej, to w każdym razie do znacznej odnowy muzyki fortepianowej, przynajmniej w tym, czego szukano od dawna, mianowicie obfitości oryginalnych pomysłów, które on znajduje wszę- dzie... W natchnieniu pana Chopina widzę zapowiedź odnowy form, co z cza- sem może mieć ogromny wpływ na ten rodzaj sztuki. Trzy miesiące później Chopin wystąpił publicznie po raz drugi - zagrał na koncercie dobroczynnym, z którego dochód przeznaczony był dla biednych, zorganizowanym przez księcia de la Moskowa w jego pałacu. Wykonanie Koncertu f moll nie spotkało się jednak z takim aplauzem jak na poprzednim, lutowym koncercie. Krytyk muzyczny Le Temps zauważył, że Chopin "jest bardzo mło- dym, polskim pianistą, który z czasem zdobędzie dużą sławę, szczegól- nie jako kompozytor. Ma dużo pomysłów i jest oryginalny, ale nie wie jeszcze, jak je wyrazić poprzez orkiestrę... Pierwsza część jego Koncer- tu robiła większe wrażenie na występach prywatnych. Można to przy- pisać ograniczonej sile dźwięku, jaki artysta wydobywa ze [swojego) instrumentu..." Nawet Fetis napisał w Revue musicale, że drugi wy- stęp Chopina nie przyniósł mu tak "wspaniałego sukcesu" jak pierwszy, "przede wszystkim z powodu zbyt cichego brzmienia fortepianu... Utwory tego artysty z pewnością będą podobać się publiczności coraz bardziej, w miarę jak je będzie poznawać". Chorobliwie wrażliwy Chopin nie cierpiał, kiedy krytykowano jego kompozycje lub jego grę. Artykuł Fetisa zabolał go, ale nie wystąpił z publiczną repliką (wcześniej, raczej bezpodstawnie, poinformował przyjaciół, że Fetis rzadko opuszcza swój dom na wsi i przyjeżdża do Pa- ryża, bo ma tyle długów, iż boi się więzienia). Jeszcze dotkliwiej zranił go dziki atak na zadedykowane Tytusowi Woyciechowskiemu wariacje na temat Don Giovanniego, opublikowany wkrótce po artykule Fetisa. Jego autorem był znany berliński krytyk muzyczny Ludwik Rellstab, mimo stosunkowo młodego wieku (miał wtedy 33 lata) wielki konserwatysta, który w swoim periodyku Iris im Gebiete der Tonkunst napisał: "Pan Chopin prawdopodobnie jest Pola- kiem, czego można się domyślać, jako że zadedykował swój utwór Pola- kowi, jeśli wcześniej nie rozpozna się tego po wandalizmie, z jakim po- traktował melodię Mozarta, co dowodzi, że jego utwór narodził się po- śród pijanych w sztok słowian". Mowa była o dziele, którym tak bardzo zachwycał się Robert Schumann. Rellstab kontynuował atak na Chopina, recenzując jego pięć mazur- ków, składających się na opus 7 ("gdyby pan Chopin dał swoją kompo- zycję do oceny jakiemuś profesorowi, ten podarłby ją i rzucił mu pod no- gi, co niniejszym symbolicznie czynimy"); trzy nokturny z opusu 9 ("bła- gamy pana Chopina o powrót do natury") i etiudy z opusu 10 ("jeśli ko- muś reumatyzm powykręcał palce, będzie mógł je przy owych etiudach wyprostować. człowiek zdrowy nie powinien ich grać, jeśli w pobliżu nie ma lekarzy"). John Field, bardzo podziwiany przez Chopina, tęgi, popijający wino Irlandczyk, który zdobył uznanie swoimi nokturnami, po spotkaniu z nim w 1832 w Paryżu oświadczył swoim przyjaciołom muzykom, że w kompozycjach Fryderyka "jest coś chorobliwego". Powtórzono to Chopinowi, który był na obydwu koncertach Fielda. Rellstab zmienił zdanie siedem lat później, w roku 1839, odkry- wając, że Chopin ma mimo wszystko ogromny talent. "Czy to my się zmieniliśmy..." - pytał w pochlebnej recenzji nowego wydania noktur- nów Chopina - "...czy zmienił się kompozytor, a może zmieniły się cza- sy, lub mamy do czynienia z potwierdzeniem starego przysłowia tempo- ra mutantur et nos mutamur in illis?". Dla Fryderyka stało się to jednak już za późno. Mimo demonstrowanej publicznie i w listach pewności siebie zadręczał się obawami, że nie potrafi się podobać. Była to największa tragedia jego życia, która wiele wyjaśnia. Najtraf- niej określił ją jeden z jego pierwszych biografów, Frederick Niecks: Żadnego artysty w głębi duszy nie może w pełni zadowolić aprobata nielicznej mniejszości; Chopin w każdym razie do takich nie należał. Natura, która go tak hojnie obdarzyła, odmówiła mu jednego talentu, może najmniej ważnego, lecz z pewnością nie najmniej potrzebnego, przez co nie dane mu było spełnić na- dziei, jakie inni w nim pokładali, i co nie pozwoliło mu na osiągnięcie najbły- skotliwszych sukcesów. Wymienić można ludzi wartych znacznie mniej niż on, którzy zbierali w obfitości laury i złoto, gdy jemu zabrakło sprawiedliwie należ- nego powszechnego uznania. Było to jedno z rozczarowań, które jak złośliwy nowotwór okrutnie go męczyły i powoli zżerały. Niecks wyciągnął wniosek, że "opór i obojętność, podniecające silniej- sze natury, na Chopina działały jak dotyk na wrażliwą mimozę - kurczył się i wiądł". Najwnikliwiej może oceniając charakter Chopina, Niecks pisał: "W tym mężczyźnie i wtedy, i do końca życia było coś z kobiety i coś z chłopca". Opinia Niecksa zasługuje na uwagę: jej autor stykał się i rozmawiał z wieloma współczesnymi i przyjaciółmi Chopina, zarów- no Lisztem, Hillerem i Delacroix, jak i wielką liczbą Polaków i innych ludzi, którzy znali go w ciągu tych lat, przeczytał też całą, dotyczącą Chopina korespondencję, jaką tylko mógł znaleźć, a także dzienniki i pamiętniki. Nadmierna wrażliwość Chopina stanowiła niewątpliwie główną przyczynę zaniechania przezeń występów publicznych, tak różnych od gry w salonie dla niewielkiego grona słuchaczy. Spośród wszystkich współczesnych mu pianistów dał najmniej publicznych koncertów: tylko trzydzieści w ciągu trzydziestu lat: pierwszy w roku 1818, kiedy był dziec- kiem, ostatni w 1848, rok przed śmiercią. Próbował wyjaśnić to kiedyś Lisztowi: "Nie nadaję się do koncertowania, tłum ludzi mnie onieśmie- la, ich oddechy duszą, ciekawość wprost paraliżuje, a obce twarze odbie- rają mi mowę..." Liszt słusznie zauważył, że "jeśli Chopin cierpiał z powodu niezdol- ności do udziału w tych publicznych, uroczystych turniejach, gdzie okla- ski tłumów nagradzają zwycięzcę; jeśli deprymowało go przeświadcze- nie, że został z nich wykluczony, to dlatego, iż nie doceniał w pełni te- go, co ma, cierpiąc nad tym, czego nie ma". W swojej pierwszej recenzji Fetis oznajmił, że nie widzi potrzeby, by porównywać Chopina do Beethovena, ale aluzja była całkiem na miej- scu, bo Beethoven został właśnie, przynajmniej w Paryżu, odkryty na nowo, i pokolenie romantyków zdawało sobie sprawę z jego dla nich znaczenia. Za bardzo, jak się zdaje, szokował publiczność za Napoleona i Ludwika XVIII, odrzucono go więc i zapomniano. Co więcej, przez dwadzieścia lat nie odbywały się w Paryżu publiczne koncerty symfo- niczne i dopiero w 1828 roku Karol X zgodził się na przyznanie fundu- szy dla Konserwatorium, gdzie takie koncerty wznowiono. Niespełna rok po śmierci Beethovena, w Konserwatorium Paryskim odbył się koncert inauguracyjny, na którym zaprezentowano jego Eroi- kę, nazwaną przez współczesnych kronikarzy "delirium". Był to jednak prawdziwy powrót Beethovena i od tej pory jego symfonii (czasem trzech lub czterech w jednym programie), opery Fidelio, koncertów i utworów kameralnych mogło słuchać obok coraz zamożniejszej burżu- azyjnej publiczności Paryża najnowsze pokolenie kompozytorów. Kiedy trzy lata później Chopin osiadł w Paryżu, zachwyconym tłu- mom zaprezentowano już wszystkie dziewięć symfonii Beethovena i miasto zdawało się rozbrzmiewać muzyką w każdym miejscu i o każ- dej porze. Liberalny na zewnątrz polityczny duch monarchii lipcowej i romantyczna rewolucja uczyniły z Paryża scenerię imponującego festi- walu muzycznego i targowisko literatury. Zdaniem muzykologa Jamesa H. Johnsona "powrót Beethovena był pierwszym i najbardziej zdecydo- wanym potwierdzeniem nowego smaku muzycznego". Johnson cytuje wypowiedź dziennikarza Julesa Janin: "...muzyka jest nową sztuką Francji... jest naszą nową pasją, naszą codzienną nauką... naszą narodo- wą dumą". Regine Pernoud, historyk francuskiej burżuazji, odnotowała z kolei: "nauka gry na fortepianie stała się wyróżnikiem młodej bourgeoise, tak jak znajomość łaciny wyróżnikiem młodego bourgeois". Rozkwit romantyzmu, który zbiegł się z rewolucją 1830 roku - przez nią stymulowany - stanowi rzadki przykład wzajemnego oddziaływania kultury i polityki, tworzących następnie wspólnie historię. Rzutował tak- że na przełom dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Na rewolucję 1789 roku największy wpływ intelektualny wywarli Wolter i Encyklope- dyści, nie można go jednak porównać z energią wyzwoloną w okresie Monarchii Lipcowej. Chopin miał szczęście znaleźć się w Paryżu w takim akurat wspania- łym momencie. Mógł słuchać tego, co uwielbiał, operowych bel canto i najwspanialszej, jaką można sobie wyobrazić, muzyki skrzypcowej, więc słuchał co wieczór. Zawsze był zdania, że głos ludzki i skrzypce to najdoskonalsze dźwięki, chłonął je więc, zagadkowo przetwarzając we własnym natchnieniu. W boskiej doskonałości prowadzonych ręką mi- strza skrzypiec, potrafił dosłuchać się ludzkiego głosu. Mógł teraz wybierać między trzema teatrami operowymi, Konser- watorium Paryskim, gdzie odbywały się koncerty - fortepian, skrzypce i instrumenty dęte - i wreszcie dziesięcioma scenami dramatycznymi. Opera Paryska (formalnie Królewska Akademia Muzyczna) znajdowa- ła się przy rue Le Peletier, a jej dyrektorem był Louis Veron, lekarz i przedsiębiorca, który przejąwszy Operę na kilka miesięcy przed przy- byciem Chopina do Paryża, tchnął w nią nowe życie. Nawet dla Fryde- ryka, cierpiącego nieustannie na zadyszkę, spacer na rue Le Peletier był tylko krótką przechadzką. W Theatre des Italiens przy boulevard des Italiens mieściła się opera włoska, kierowana przez Rossiniego, a nieco dalej, przy rue Feydeau, była Opera Comique z nieco lżejszym repertu- arem, gdzie bez trudu mógł dotrzeć powozem, który miał zawsze do dyspozycji. Nie lubił jeździć tanimi, zaprzężonymi w konie omnibusami które dopiero pojawiły się na ulicach Paryża, dając przedsmak miejskiej komunikacji. Przez dwa pierwsze lata pobytu w Paryżu Chopin chodził do opery niemal co wieczór, najczęściej, żeby posłuchać wspaniałych głosów w Theatre des Italiens. Po spektaklu - tam lub w pobliskiej Opera Co- mique - często zachodził, żeby się czegoś napić, do Cafe Feydeau (na przeciwko tej ostatniej). Po spektaklach w Królewskiej Akademii Mu- zycznej ulubionym miejscem pogaduszek była, znajdująca się po drugiej stronie, przy rue Le Peletier 3, Cafe du Divan, gdzie często przesiady- wali pisarze Honore de Balzac i Theophile Gautier. Prywatne przyjęcia (często w mieszkaniu Chopina), gdzie Chopin, Liszt czy Hiller grali dla przyjaciół, rozpoczynały się przeważnie około północy i trwały do wcze- snych godzin rannych. Chopin uwielbiał operę i śpiew. W liście do domu pisał z entuzja- zmem: "Jeżeli kiedy, to teraz wszystko mam w Paryżu". Śpiewacy rze- czywiście byli wspaniali i Fryderyk wymienia ich jednym tchem: Luigi La blache, Giovanni Rubini, Giuditta Pasta i Maria Malibran w Theatre des Italiens (gdzie, zdaniem Chopina, Rossini stworzył "najlepszą" ope- rę w Europie) oraz Adolphe Nourrit i Laura Cinti-Damoreau w Aka- demii Królewskiej. Uważał, że Hiszpanka Malibran "śpiewa jak żadna", chociaż przy- znawał, że woli słuchać śpiewu Cinti-Damoreau: "Malibran zadziwia, Cinti zachwyca... Nie można mieć głosu lepiej wydoskonalonego, tak ją to mało kosztuje, że zdaje się, iż chucha na publiczność". O Nourricie, tenorze (który miał stać się jego przyjacielem, podobnie jak Malibran), pisał, że "jest zadziwiający swoim uczuciem". Skrytykował przedstawie- nie Otella Rossiniego, ponieważ był zdania, że korpulentna niemiecka śpiewaczka, Wilhelmina Schróder-Devrient, jako Desdemona przytła- cza "małą Malibran", która w czarnej masce grała Otella, śpiewając so- pranem partie tenorowe. W Theatre des Italiens wielokrotnie oglądał Cyrulika sewilskiego, Otella i Włoszkę w Algierze Rossiniego. W Akademii Królewskiej okla- skiwał z zapałem Wilhelma Tella, również Rossiniego (bardzo roman- tyczne dzieło z librettem opartym na sztuce Schillera). Po premierze Roberta diabła Meyerbeera pisał, że "jest to arcydzieło nowej szkoły... Meyerbeer się unieśmiertelnił!". Chopin uwielbiał skrzypce - ich dźwięk przypominał mu ludzki głos - miał więc prawdziwą ucztę duchową kiedy pod koniec 1831 ro- ku na cykl koncertów przybył do Paryża wielki Paganini. Fryderyk był na wszystkich, dzieląc czas między występy Paganiniego a przedstawie- nia operowe, co było logiczną konsekwencją jego upodobań. Zawsze gotów przyjąć nowe eksperymenty muzyczne, w czasie pierwszych lat pobytu w Paryżu chodził jednak także do Konserwatorium, gdzie or- kiestra Towarzystwa Muzycznego, z pierwszym skrzypkiem, Francois- -Antoine Habeneckiem, grała symfonie Beethovena; wysłuchał Trze- ciej, Piątej i Dziewiątej. Ponieważ w całej Europie opera była bardzo popularna (i opłacalna) - opery komponowali Mozart i Beethoven, Rossini, Bellini i Verdi- znów zaczęto wywierać wielką presję na Chopina, żeby i on podjął tego typu twórczość. Jego przyjaciel, poeta Witwicki (do którego wierszy pisał muzykę), argumentował z uporem, że winien jest to Polsce, że powinien napisać "narodową operę". Do chóru namawiających przyłączyli się Józef Elsner i siostra Chopina, Ludwika. Chopin jednak pozostał niewzruszony. Tym razem wcale się nie wa- hał. Podobnie jak nie wierzył, że jego przeznaczeniem jest pisanie "du- żych" utworów na fortepian i orkiestrę, jak czynili to Mozart i Beetho- ven, mimo sukcesu swoich dwóch koncertów, nie zamierzał wkraczać w świat opery, który uwielbiał jako słuchacz. Był przekonany, że jego prawdziwym przeznaczeniem jest dalsze komponowanie utworów na fortepian. Tak mówił mu jego geniusz. W długim liście, w słowach pełnych najwyższego szacunku wobec starego muzyka wyjaśnił Elsnerowi, że nie myśli o pisaniu oper, gdyż by- łoby to dla niego czymś równie niepraktycznym, co nierealnym. "Kilku- nastu zdatnej młodzieży, uczniów Konserwatorium Paryskiego" - pisał- "z założonymi rękami czekają przedstawienia oper, symfonii, kantat swoich, które tylko Cherubini i Lesueur na papierze widzieli... Meyerbe- er od 10-ciu lat jako kompozytor oper chlubnie znany, trzy lata pracował, płacił i siedział w Paryżu, nim przecie... przyszedł do wystawienia furorę robiącego dzieła, Roberta Diabła...". I dodawał: "Dziś mi się nastręcza je- dyna sposobność dotrzymania wrodzonej obietnicy: czemuż jej nie mam chwytać?" Zdobywszy już mocną pozycję w Paryżu jako kompozytor i pianista, miał wyraźną wizję własnego losu - psychicznych męczarni i samotnej, codziennej walki, jaka go czeka, gdy pójdzie za głosem powołania. "Wszedłem w pierwsze towarzystwa, siedzę między ambasadorami, książętami, ministrami" - informował kolegę z dzieciństwa, Dominika Dziewanowskiego w liście pisanym w połowie stycznia 1833, niecałe półtora roku od czasu kiedy Paryż na zawsze stał się jego domem - "(...) Dla mnie jest to dziś rzecz najpotrzebniejsza, bo stamtąd niby dobry gust wychodzi; zaraz masz większy talent, jeżeli cię w ambasadzie an- gielskiej czy austriackiej słyszano, zaraz lepiej grasz, jeżeli cię księżna Vaudemont protegowała." Fryderyk musiał czuć się lekko zakłopotany tymi triumfalnymi oświadczeniami, bo kilka akapitów niżej jakby tłumaczył się pozycją, którą osiągnął jako muzyk. "Między artystami mam i przyjaźń i szacunek; nie pisałbym tego, jak tylko po roku przynajmniej pobycia tutaj, ale dowodem szacunku jest, że mi dedykują swoje kompozycje ludzie z ogromną reputacją wprzódy niż ja im; i tak Pixis swoje ostatnie Wariacje z orkiestrą wojskową mnie przypisał, po wtóre, komponują wariacje na moje temata. Kalkbrenner mojego mazurka jednego zwariował. Uczniowie Konserwatorium, uczniowie [Ignaza] Moschelesa, (Henri] Herza, Kalkbrennera, słowem, artyści skończeni biorą ode mnie lekcje..." Nigdy nie usuwając się w cień, Chopin trzeźwo oceniał sytuację - był to mechanizm samoobrony, doprowadzony przez niego do perfekcji. Pi- sał więc dalej do Dziewanowskiego: "żebym był jeszcze głupszy, myślał- bym, że jestem na szczycie mojej kariery; tymczasem widzę, ile jeszcze mam przed sobą, a widzę to tym bardziej, iż żyję ściśle z pierwszymi ar- tystami i wiem, czego każdemu niedostaje. Ale aż mnie wstyd tylko ba- nialuk, com popisał; pochwaliłem się jak dziecko, albo jak ten, co czap- ka na nim gore i sam się zawczasu broni; zmazałbym, ale czasu nie mam drugiej pisać kartki; zresztą, możeś jeszcze mojego charakteru nie zapo- mniał." Dostęp do wysokiego paryskiego towarzystwa - członków francuskiej rodziny królewskiej, arystokracji, wpływowej burżuazji i zagranicznych dyplomatów - był niewątpliwie bardzo potrzebny Chopinowi zdobywają- cemu pozycję wśród warstw rządzących (i miał niemałe znaczenie dla zy- skania utalentowanych i zamożnych uczniów). Wystarczająco praktyczny i cyniczny, żeby to rozumieć, Fryderyk do końca życia dbał o te kontakty. Chopin miał oczywiście rację mówiąc o swojej przynależności do wytwornego towarzystwa. Do niedawna muzyków grających na tzw. soirees wpuszczano wejściem dla służby, tak jak domokrążców, bo pła- cono im za występy i często odmawiano nawet posiłku. Chopin, kiedy pewnego razu po bardziej niż "lekkiej" kolacji kazano mu grać, żeby zarobił na honorarium, zaprotestował, że "tak mało dostałem do je- dzenia". Nie należało też do rzadkości "śpiewanie" tylko za kolację. W przypadku Fryderyka urok osobisty, jakim zniewalał starsze damy prowadzące salony dla swych mężów, sprawił, że z czasem zaczęto trak- tować go jak równego. Podobało mu się na pewno takie życie i przyjaciele z wyższych sfer. Na przyjęciach pozostawał czasem aż do świtu, a salonowa publiczność z zapartym tchem przysłuchiwała się jego natchnionym wielogodzinnym improwizacjom. Niestety, żaden ze słuchających go kolegów muzyków nigdy ich nie zapisał, choć wielu uważało, iż prostym pięknem i siłą wy- obraźni przewyższały kompozycje, które latami starannie przenosił na papier. Skłonność do przesiadywania nocami i brak wystarczającej ilości snu - zaczynał dawać lekcje codziennie od rana - musiały wpłynąć na pogorszenie stanu jego zdrowia, Fryderyk czuł jednak, że była to cena, jaką musi zapłacić i czynił to z przyjemnością. Prawdę mówiąc, jego ży- cie zaczęło przypominać błędne koło. Pisał do Dziewanowskiego: "Pięć lekcji mam dzisiaj dać; myślisz, że majątek zrobię; kabriolet więcej kosz- tuje i białe rękawiczki, bez których nie miałbyś dobrego tonu (...) nic so- bie z pieniędzy nie robię, tylko z przyjaźni, o którą cię błagam i proszę". O zdrowie Fryderyka bardzo martwił się za to jego ojciec, toteż ko- chając go i rozumiejąc, nie szczędził mu napomnień. W kwietniu 1833 ro- ku pisał z Warszawy: "Widzę z Twoich listów, że jesteś bardzo zajęty; w Twoim wieku zajęcie jest konieczne, bezczynność bywa nieraz szko- dliwa, lecz źle byłoby, gdybyś miał być przeciążony pracą, bo powinie- neś myśleć o swoim zdrowiu, a twoje zajęcia nie są przecież mechanicz- ne. Nie mam ci za złe, że szukasz rozrywki bywając w wielkim świecie, jedynie obawiam się, że wieczory te przeciągają się zbyt długo, a Tobie wszak potrzeba wypoczynku". Starsza siostra Fryderyka, Ludwika, któ- ra w listopadzie poprzedniego roku wyszła za Józefa Kalasantego Ję- drzejewicza, profesora prawa administracyjnego, zarzucała go podob- nymi radami. Pragmatyzm Chopina i jego wizja własnej przyszłości ujawniły się ponownie w połowie roku 1833, kiedy car Mikołaj ogłosił amnestię dla wszystkich Polaków, którzy uczestniczyli w powstaniu listopadowym. Ojciec nakłaniał go nieustannie do odnowienia paszportu w ambasa- dzie rosyjskiej w Paryżu. mógłby wówczas powrócić do Polski bez oba- wy, że spotka go kara - tak czy inaczej, wyjechał przed powstaniem i nie uczestniczył czynnie w żadnej konspiracji za granicą - Chopin wierzył jednak, że tylko Paryż może zapewnić mu dalszą karierę i sławę. Skoro więc zdecydował się zostać na zawsze "emigrantem", konsekwentnie powinien wystąpić o paszport francuski. W tym samym okresie jeden z jego emigracyjnych znajomych z obu- rzeniem napisał do domu, że ambasada rosyjska oświadczyła, iż każdy ;Polak proszący o amnestię, który przyzna się, że walczył w powstaniu, ma odbyć piętnaście lat ciężkich robót, a mimo to "dwieście osób na- tychmiast zgodziło się na te warunki". W kraju i tak uważano już Chopina za bohatera narodowego, a je- go polonezy i mazurki odbierano jako wyraz patriotyzmu w czasie, kie- dy najważniejszą sprawą było podtrzymanie kultury narodowej. Robert Schumann, jego największy wielbiciel, w artykule z 1836 roku pisał, że "gdyby potężny północny monarcha wiedział, jakie niebezpieczeństwo kryje się dla niego w twórczości Chopina - w prostych melodiach jego mazurków - zakazałby grania tej muzyki... Utwory Chopina to armaty ukryte w kwiatach". Może to była prawda, ale Fryderyk wolał strzelać z dział ukrytych wśród kwiatów Paryża. RozdziaŁ 8 ŻYCIE WŚRÓD PARYSKICH KWIATÓW nIe ZawSZe było łatwe, choć Chopin sterował nim z dużą pewnością siebie. Wiosną 1832 roku Paryż nawie- dziła epidemia cholery i przez wiele tygodni uśmiercała ponad tysiąc osób dziennie; wśród jej ofiar znalazł się premier Ludwika Filipa, Ca- simir Perier. Mimo delikatnego zdrowia, Chopin uniknął zarazy. Jed- nak dziesiątki tysięcy najzamożniejszych mieszkańców Paryża, w tym sporo jego uczniów, opuściło miasto, i odpowiednio zmalały jego do- chody. W momencie przyjazdu do Paryża Fryderyk miał jeszcze pewne fun- dusze z pieniędzy, które ojciec przysłał mu do Wiednia i Monachium. Część pochodziła ze sprzedaży, na jego życzenie, pierścienia z brylan- tem, ofiarowanego mu w Warszawie przez nieżyjącego już cara Alek- sandra; zostawił ten pierścień u rodziców. Pod koniec 1832 roku Chopin zarabiał jednak lekcjami wystarczają- co dużo, by móc podołać swym raczej wysokim wydatkom. Brał dwa- dzieścia franków za godzinę, a dawał pięć godzinnych lekcji dziennie, choć czasem, jeżeli uczeń go zainteresował, godzina znacznie się prze- dłużała. W ciągu tygodnia był w stanie zarobić nawet pięćset franków (lekarz brał w tym czasie w Paryżu dziesięć franków za wizytę domową, a robotnik zarabiał od dziesięciu do piętnastu franków tygodniowo). Wkrótce zaczął też pobierać niemałe sumy od wydawców w Paryżu i w całej Europie. Chcąc jednak zapewnić sobie takie dochody, musiał bardzo ciężko pracować, dając lekcje i komponując. Mimo ojcowskich napomnień Fryderyk był rozrzutnikiem; kupował luksusowe meble do swych mieszkań, wydawał pieniądze na wystawne kolacje (do jego ulubionych lokali należała słynna restauracja Au Ro- cher de Cancal na rue de Montorgeuil, specjalizująca się w daniach ryb- nych, oraz Tortoni Cafe, gdzie pijał poobiednią kawę) i zamawiał naj- bardziej eleganckie stroje, jakie można było mieć za pieniądze. Za jed- no ubranie płacił około 150 franków. Kupował prezenty dla przyjaciół i pożyczał pieniądze biednym Polakom. Józef Brzowski, polski kompozytor, który spędził wiele lat w Paryżu, opisał w swoim dzienniku kolację, na jaką Chopin zaprosił jego i Jana Matuszyńskiego do Au Rocher de Cancal. Chopin zarezerwował dla nich salonik na piętrze i przejrzawszy menu w formie książki, zamówił dla wszystkich potrawy. Zaczęli od ostryg, potem przyszła kolej na zu- pę, dziczyznę, matelote (ryba w winnym sosie) i świeże szparagi. Do ko- lacji podawano najlepszego szampana, wśród gości krążyły świetne cy- gara. Koniak pili w Tortoni Cafe, którą szczególnie lubił, bo ilekroć się zatrzymał, wynoszono mu stamtąd do powozu jego ulubione lody. Jako dobrze sytuowany członek paryskiej elity i cudzoziemiec, Chopin nie odczuwał społecznych i ekonomicznych napięć, trapiących Francję za panowania "mieszczańskiego króla", bowiem nadzieje na sprawiedli- wość i demokrację, jakie wiązano z rewolucją lipcową, szybko się roz- iwiały. Poglądy Chopina zmienią się nieco, kiedy zwiąże się z George Sand. I teraz jednak na pewno zdawał sobie sprawę z tego, co się dzie- je wokół niego. Wiedział, że w listopadzie 1831 roku, dwa miesiące po jego przybyciu, król wysłał wojsko do Lyonu, żeby stłumić pierwsze w hi- storii Francji powstanie robotników. W czerwcu następnego roku nie- wątpliwie słyszał huk armat strzelających do buntowników, którzy wyle- gli na ulice Paryża, kiedy dwudziestopięciotysięczna Gwardia Narodo- wa tłumiła rewoltę bezrobotnych. Chopin, bystry obserwator, wkrótce po przybyciu do Paryża pisał, że "...tu teraz wielka bieda, pieniędzy mało kursuje, odrapańców mnóstwo spotykasz (...). Niższa klasa jest zupełnie rozjątrzona - i co moment ra- dzi, by zmienić stan swojej nędzy, ale (...) rząd (...) na najmniejsze ze- branie się na ulicy pospólstwa żandarmerią konną rozpędza". Po rozruchach w 1832 roku pisał: "nie cierpię filipistów, [filipistami zwano zwolenników króla Ludwika Filipa] sam jestem rewolucjonistą". Ponieważ jednak w listach przeskakiwał często z tematu na temat, cza- sami zatracając logiczny związek, trudno powiedzieć, co, jeżeli cokol- wiek, rozumiał przez to stwierdzenie. W pozostałej korespondencji brak komentarza do wydarzeń z kwietnia 1844, kiedy do Paryża sprowadzo- no czterdzieści tysięcy żołnierzy do opanowania fali ulicznych rozru- chów; wojsko zmasakrowało wówczas mieszkańców rue ~Transmontain w Marais (dzielnica robotnicza). To ponure wydarzenie utrwalił w lito- grafiach Honore Daumier. Cokolwiek myślał o Ludwiku Filipie, Chopin pozostał pragmaty- kiem. W lutym 1838 roku, na przykład, grał dla króla i rodziny królew- skiej w pałacu Tuileries. Zaproszenie załatwił hrabia A. de Perthuis, królewski adiutant, którego żona Emilie była uczennicą Chopina. Po każdym takim koncercie otrzymywał od władcy cenne dary - serwis do herbaty, serwis obiadowy z sewrskiej porcelany, wazy z Sevre - z napi- sem Louis-Phillipe, Roi des Francais, a Frederic Chopin" (Ludwik Filip, król Francuzów, Fryderykowi Chopinowi). Życie w Paryżu stało się dla niego o wiele przyjemniejsze po następnej przeprowadzce, kiedy wynajął mieszkanie z jednym ze swoich warszaw- skich przyjaciół. Mieściło się przy rue de la Chaussee d'Antin 5, zaled- wie kilka przecznic od Cite Bergere, wówczas w samym centrum dziel- nicy bogatego mieszczaństwa i cieszących się powodzeniem artystów. Chaussee, wdzierająca się na wzgórze Montmartre'u, stała się enklawą eleganckiego paryskiego życia i "pokazywanie się poza nią było w bar- dzo złym stylu", jak pisał historyk miasta, Andre Castelot. Fryderyk bywał przedtem wielokrotnie w tym mieszkaniu jako gość doktora Hermanna Francka, naukowca, dziennikarza i miłośnika muzy- ki, który często podejmował u siebie pisarzy i muzyków (i często grał w szachy z Mendelssohnem). Kiedy Franck opuścił Paryż, Chopin wy- najął to mieszkanie dla siebie i swojego przyjaciela, doktora Aleksandra Hoffmanna, kurzącego fajkę lekarza i pianisty. W kraju ich ojcowie byli bliskimi przyjaciółmi i kiedy o pięć lat star- szy od Fryderyka Aleksander, który walczył w powstaniu listopadowym, przybył do Paryża, żeby otworzyć praktykę lekarską, postanowili za- mieszkać wspólnie przy Chaussee d'Antin. Wprowadzili się w połowie czerwca 1833 roku. (było to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy młody poeta Alfred de Musset, znany Chopinowi po trosze z artystycz- nych spotkań, nawiązał burzliwy romans z zyskującą coraz większą sła- wę pisarką George Sand, z którą jakimś trafem Fryderyk jeszcze w ogó- le się nie spotkał.) Hoffmann okazał się prawdziwym darem losu dla Chopina. Rozsąd- ny, spokojny i troskliwy, w przeciwieństwie do swego współlokatora, bę- dącego stale kłębkiem nerwów, wywierał nań dobroczynny wpływ. Jako lekarz był w stanie zmusić go, żeby przestrzegał odpowiedniej diety i kładł się wcześnie do łóżka. Dla Chopina, który nienawidził samotno- ści i zawsze chciał otaczać się ludźmi, Hoffmann był wręcz mężem opatrznościowym. Widujący często Fryderyka Hiller zauważył, że "na- wet jeśli Chopin nigdzie nie wychodził i grał wieczorem w domu, zawsze musiał mieć przy sobie któregoś z przyjaciół". Doktor namówił także Chopina na odpoczynek na wsi, w domu je- go przyjaciela, wiolonczelisty Franchomme'a, w wiosce Cóteau, w czy- stym powietrzu Turenii. Fryderykowi spodobał się pobyt w dolinie Lo- ary i napisał do Franchomme'a, dziękując za gościnę: "nigdy nie zapo- mnę mojego pobytu w Turenii, że tyle dobroci obowiązuje do wiecznej wdzięczności. Powiadają, żem utył, że dobrze wyglądam - czuję się do- skonale dzięki mym sąsiadkom przy obiedzie, które mnie otaczały praw- dziwie macierzyńską opieką". Hoffmann, zanim wrócił do Polski, blisko dwa lata dzielił mieszka- nie z Chopinem. (Fryderyk musiał bardzo sobie cenić obecność dokto- ra, ponieważ nie wiemy nic o tym, żeby wymawiał mu palenie fajki, choć niewątpliwie dym drażnił jego słabe płuca. Skarżył się natomiast w liście do ojca. Dlaczego jednak Hoffmann, lekarz, palił u Chopina, chociaż znał jego stan zdrowia?) Emilia Hoffmann, wdowa po lekarzu, wspomina w pamiętnikach: "Mój mąż był niezwykle muzykalny i miał duszę artysty. Kiedy razem mieszkali, Chopin bardzo często brał sobie do serca jego uwagi na te- mat kompozycji". Pisała, iż kiedy Chopin pracował nad bardzo znaną Etiudą a-moll z opusu 25 (znaną jako Zimowy wiatr) - z drugiego cyklu etiud - Hoffmann zauważył, że "dzikie pasaże na prawą rękę" (którymi , zaczynała się etiuda w pierwszej wersji) "chociaż są wspaniałe, stanowią jednak zbyt gwałtowny początek" i "może efekt byłby większy, gdyby za- czynała się kilkoma taktami wstępu". Pani Hoffmannowa, która usłyszała tę opowieść po ślubie z dokto- rem, dodaje, że "Chopin, który nie lubił zmieniać tego, co już napisał, mimo uwag mojego męża orzekł, że zostanie tak jak jest, chociażby dla- tego, że i tak lepszy początek nie przychodzi mu do głowy. Uwaga przy- jaciela, którą uznał za słuszną, nie dawała mu jednak spokoju, aż pew- nej nocy wpadł na pomysł pięknego, melancholijnego czterotaktowego wprowadzenia, poprzedzającego pełne uczucia fortissimo, jakim pier- wotnie zaczynała się etiuda. Wstał z łóżka, żeby je zapisać. Następnego dnia zagrał przed mężem nową wersję, a ten, zachwycony, zaakceptował ją bez zastrzeżeń". Po wyjeździe Hoffmanna Chopin nie pozostał długo sam. W połowie roku 1834 z Tubingen w Niemczech, gdzie kończył studia medyczne, przyjechał do Paryża Jaś Matuszyński, przyjaciel z dzieciństwa (zapewne najbliższy po Tytusie Woyciechowskim) i Fryderyk zaproponował mu, żeby zamieszkał z nim na Chaussee d'Antin. (Nie widzieli się od pięciu lat.) Dzięki temu Chopin miał przy sobie nie tylko zaprzyjaźnionego le- karza, ale i kogoś, z kim mógł mówić po polsku, kiedy tylko miał na to ochotę; zawsze bardzo o to dbał. Co więcej, Matuszyński był muzykalny i sam grał na flecie. Krótko przed śmiercią Chopin pisał do Marie de Rozieres, swojej francuskiej uczennicy i przyjaciółki, która pomagała mu w jego ostat- nich, samotnych latach: "Zdawałoby się, że to drobiazg, a jednak naj- większą pociechą w obcym kraju jest mieć kogoś, kto myślą przynosi nas do ojczyzny, ilekroć na niego spojrzymy, pomówimy z nim lub posłucha- my jego mowy". Matuszyński, starszy o rok, był także zachwycony. Tak pisał do swo- jego szwagra: "W Paryżu zacząłem od tego, że poszedłem do Chopina... wyrósł i zmężniał; ledwie go poznałem. Jest teraz tutaj pierwszym pia- nistą; daje bardzo dużo lekcji i bierze co najmniej dwadzieścia franków za godzinę. Dużo skomponował i cieszy się wielką popularnością... To, że razem mieszkamy, ma dla mnie bardzo duże znaczenie - jest dla mnie wszystkim! Wieczorami chodzimy razem do teatru albo składamy wizyty; jeżeli nie idziemy do teatru ani z wizytą, siedzimy spokojnie w domu we własnym towarzystwie". A Chopin doszedł do tego, że za- czął traktować swój dom jak "legowisko lwa" albo "grotę dżentelmena", w której mógł się skryć przed światem w momentach melancholii. Za- mykał się wówczas w swoim gabinecie za salonem. Rok 1834 był pomyślnym rokiem dla Chopina, w którego życiu dobre okresy przeplatały się ze złymi. Niezależnie od optymistycznego spra- wozdania Matuszyńskiego, skrzypek Orłowski w liście do przyjaciela pisał, że "Chopin jest w dobrym zdrowiu i silny; zawraca w głowach wszystkim Francuzkom i doprowadza do zazdrości mężczyzn. Dyktuje modę i elegancki świat będzie wkrótce nosił rękawiczki a la Chopin". Obdarzony wrodzonym zmysłem elegancji Fryderyk był w Paryżu uosobieniem mody, rozwijającej się w okresie romantyzmu jako reakcja na egalitarną estetykę rewolucji 1789 roku, kiedy, żeby zacytować histo- ryka, "długie spodnie, buty i koszule, zawsze jednakowe, zuniformizo- wały świat... Strój zaczął zacierać różnice między klasami społecznymi". Za czasów monarchii lipcowej narodził się "kult inności" i Paryż za- ludnił się różnymi "dandy" i "incroyables"; ci ostatni odznaczali się prawdziwym dziwactwem ubiorów. Chopin jednak zdradzał zamiłowa- nie do spokojnej, umiarkowanej elegancji; nosił zwykle dopasowany czarny surdut, zapięty pod szyję albo z wyłożonymi klapami i krawatem, i powszechnie uznawano go za "modnego mężczyznę". "Incroyable", "merveilleux" i "miriflore" reprezentowali w ubiorze styl napuszony, na- wiązujący do XVIII wieku. ~Napuszony strój współgrał także z publiczną arogancją, poczuciem ;wyższości i afektacją manifestowaną przez angielskich dandy i ich pa- ryskich naśladowców. Takie zachowanie było naturalnie obce Chopi- nowi. Moda stanowiła tak istotną kwestię w epoce romantyzmu, że Balzac nie tylko pisał o niej w artykułach dla czasopisma La Mode, ale poświę- cił jej całą książkę, Traite de la vie elegante ("Traktat o elegancji"). Był to naturalnie także czas Beau Brummela - George'a Bryana Brummela - Anglika, który stał się sławny jako arbiter elegantiarum, dyktując modę męską w każdym zakątku Europy. Byron pisał, że rzeczą najbardziej uderzającą w strojach Brummela jest "swego rodzaju rozkoszna celo- wość". Pasowało to znakomicie do Chopina. Jego wizytowe surduty utrzy- mane były w czerni, jasnych szarościach, dyskretnym fiolecie albo gra- nacie. Nosił koszule z białego batystu. Gdy dandysi prześcigali się na- wzajem w doborze kamizelek w najdziwniejszych kolorach i wzorach i zupełnie nieodpowiednich, białych lub żółtych rękawiczek, Fryderyk lubował się w "czarnych, skromnych kamizelkach... delikatnych nie rzu- 'cających się w oczy wzorach i w ogóle w skromnej elegancji...". Nade wszystko przedkładał nieskazitelnie białe rękawiczki. Pracując w domu, lubił nosić koszule z surowego płótna, z guzikami z masy perłowej. Ce- 'nił sobie dobre obuwie, kupował je u Browna lub w Chez Rapp, gdzie robiono mu buty na miarę na jego małe stopy (specjalnością Rappa by- ły lakierki). Miał także swojego kapelusznika, pana Dupont na rue Mont-Blanc, który wspominał, że Fryderyk nie lubił ciężkich kapeluszy. W przeciwieństwie do dandysów wybierał fulary o przytłumionych kolorach. Jego dawny uczeń wspomina, że w ciągu dnia Fryderyk nosił "długie i szerokie fulary, zakrywające koszulę", przy oficjalnych oka- zjach zakładał natomiast szerokie fulary z białego jedwabiu. Zawiązy- ',wanie fularów było nie lada sztuką; zgodnie z Art de la toilette, szeroko wówczas znaną książką, istniały siedemdziesiąt dwa sposoby ich wiąza- nia. We mgle dziejowej zginęła informacja o tym, jak czynił to Chopin, ale należy przypuszczać, że znał esej swojego przyjaciela Balzaka "Kra- wat sam w sobie i w kontekście jego związków ze społeczeństwem i jed- nostką". Wreszcie, Chopin był bardzo wybredny w doborze "dobrego mydła" i "pachnących wód". Ostateczny efekt był oszałamiający; jak pisał Liszt,"tyle było dys- tynkcji w jego postawie i manierach, zdradzających dobre wychowanie, że traktowano go jak księcia". W tym okresie życia Chopin miał także innego rodzaju dobre chwi- le. Juliusz Słowacki, opisując kolację u pewnego polskiego historyka w Paryżu, donosił matce: "nudziliśmy się jak mopsy od dziesiątej do drugiej nad ranem, aż w końcu Chopin się upił, siadł do fortepianu i za- czął pięknie improwizować". Innym razem, zgodnie ze współczesną re- lacją, Chopin wszedł do "salonu" swych przyjaciół Platerów, "grając ro- lę Pierrota, skakał i tańczył prawie przez godzinę, po czym wyszedł nie rzekłszy ani słowa". Chopin z Matuszyńskim przyjmowali regularnie w mieszkaniu przy Chaussee d'Antin, które Fryderyk umeblował najdroższymi meblami (jego siostrzeniec, Antoni Jędrzejewicz powie później, że kompozytor zgromadził prawdziwe muzeum najelegantszych mebli") i wypełnił kwiatami, które należało codziennie zmieniać. Częstym gościem był Liszt i prawie zawsze toczyli z Chopinem pojedynki na fortepianie, de- monstrując, jak należy wykonywać poszczególne utwory. Liszt na przy- kład miał własną koncepcję grania niezwykle trudnych etiud Chopina. Fryderyk skomentował to przy jakiejś okazji w liście do innego wielkie- go pianisty, Hillera: "Piszę, nie bardzo wiedząc, co skrobie moje pióro, bo Liszt właśnie gra moje etiudy i doprowadza mnie do szaleństwa... chciałbym wykraść mu jego sposób prezentowania moich własnych utworów..." Spokojne" wieczory, o jakich wspomina Matuszyński, oznaczały nie- kiedy grę w wista z ich polskim przyjacielem, pianistą Julianem Fonta- ną, i francuskim bankierem Augustem Leo, który znał większość najwy- bitniejszych paryskich muzyków i pisarzy i w razie potrzeby wspomagał Chopina bezprocentowymi pożyczkami. Gdy jednak pewnego razu Leo, zwany przez przyjaciół Leonem, upomniał się o zwrot pieniędzy, zanim kompozytor dostał wypłatę za preludia od wydawców, Chopin nazwał go "podstępnym Żydem" i zagroził w liście do Fontany, że "tak mu po- dziękuje, aż mu pójdzie w pięty... albo tam, gdzie chcesz, żeby poszło..." Tego samego epitetu użył w stosunku do Maurycego Schlesingera, do- brego przyjaciela i od roku 1832 jego paryskiego wydawcy. Wkrótce po- tem zadedykował jednak Leo Poloneza As-dur, jeden z najwspanialszych i najsłynniejszych polonezów. Z biegiem lat stawał się coraz bardziej skłonny do gwałtownych wybuchów wściekłego gniewu, a potem do za- dziwiającej wielkoduszności. Taką wielkoduszność okazał Paulowi Emilowi Johnsowi, polsko- -amerykańskiemu pianiście, kompozytorowi, właścicielowi sklepu mu- zycznego i handlarzowi bawełną z Nowego Orleanu, którego poznał w 1832 roku przez Pleyela, paryskiego wytwórcę fortepianów, i zaprzy- jaźnił się z nim do tego stopnia, że zadedykował mu aż pięć mazurków z opusu 7. Fryderyk wprowadził zwyczaj dedykowania swoich utworów przyjaciołom (takim jak Tytus Woyciechowski, Delfina Potocka czy Liszt [trzykrotnie]) lub osobom wpływowym, których przychylnością się cieszył albo pragnął ją pozyskać. Johns, o którego stosunkach z Chopinem wiadomo bardzo niewie- le, był chyba jego jedynym amerykańskim przyjacielem. Poznali się za- pewne w roku 1832, kiedy to Johns przyjechał na krótko do Paryża że- by omówić z Pleyelem warunki dostawy fortepianów do swego sklepu w Stanach Zjednoczonych. Johns urodził się w Krakowie w roku 1800; jego ojcem był Polak, a matką Czeszka, wychowywał się jednak w Ame- ryce. Dał co najmniej sześć koncertów fortepianowych w Nowym Orle- anie. Znajomość z Johnsem stała się przyczyną krążących po Paryżu i po- wtarzanych przez wielu biografów pogłosek, jakoby Chopin na serio rozważał możliwość przeniesienia się na stałe do Stanów Zjednoczo- nych, gdyż we Francji podobno nie wiodło mu się najlepiej. Zgodnie z tą wersją, amerykańskie plany wybił mu z głowy książę Walenty Ra- dziwiłł, którego spotkał pewnego ranka na ulicy i który zabrał go na ko- lację do Rothschildów, gdzie spotkał wiele bogatych i sławnych osób, zyskał dodatkowe, dobrze płatne lekcje, wobec czego postanowił nie ruszać się z miejsca. Historia ta jest w najlepszym przypadku mało prawdopodobna. Naprawdę, choć na krótko, pojechał natomiast na Reński Festiwal Muzyczny do Akwizgranu nad Dolnym Renem, średniowiecznego nie- mieckiego miasta (w tym czasie lepiej znanego jako Aix-la-Chapelle), gdzie w ósmym stuleciu urodził się Karol Wielki. Chopin wybrał się tam w maju 1834 i była to pierwsza podróż zagraniczna, w jaką udał się od przyjazdu do Paryża w 1831 roku. Podróżowali z Hillerem i zostali en- tuzjastycznie powitani przez goszczącego ich Mendelssohna, który zo- stał dyrektorem muzycznym w Dusseldorfie. W marcu poprzedniego roku Chopin wystawił nos ze swojej skorupy i wraz z Lisztem wziął udział w koncercie na rzecz chorej narzeczonej Berlioza, Harriet Smith- son - przy tej okazji po raz drugi pojawił się w sali koncertowej - a na- stępnego dnia wystąpił razem z trzema innymi pianistami. W grudniu Chopin, Hiller i Liszt koncertowali razem w Konserwatorium Paryskim, gdzie grali utwory swojego idola Bacha, a Hiller zaprezentował własną Drugą Symfonię. Czas pomiędzy występami na festiwalu Chopin, Hiller i Mendels- sohn spędzali wspólnie, z wyjątkiem krótkich wycieczek, na które dla za- czerpnięcia świeżego powietrza wybierał się na ośle Fryderyk. Gawędzi- li i grali razem na fortepianie w domu Mendelssohna w Dusseldorfie. Mendelssohn pisał później do matki, że Chopin "zdumiewa nowator- stwem, jak Paganini jako skrzypek, i dokonuje cudów, które wydawały- by się wprost niemożliwe". W drodze powrotnej do Paryża Chopin i Hiller najpierw popłynęli w górę Renu aż do Kolonii. Z pokładu parowca Chopin pisał do matki Hillera: "Jestem dzisiaj jak para na naszym parowcu - rozpływam się w powietrzu i czuję jak jedna część mojego ja wędruje do mej Ojczyzny, do moich, druga do Paryża, do Pani". Rzadko tak wyraźnie mówił o swojej ambiwalencji i Ryszard Przybylski sugeruje, iż list ten, podob- nie jak wiedeńskie i stuttgardzkie omamy "na jawie", wskazuje na to, że Chopin cierpiał na schizofrenię. Pobyt Chopina nad Renem i czas spędzony z Hillerem i Mendels- sohnem świadczą o prywatnych i zawodowych stosunkach, jakie łączyły tych młodych, a tak już wybitnych kompozytorów. Podobne więzy łączy- ły Chopina z Lisztem, Berliozem a także Hillerem w Paryżu. Fryderyk mógł mieć pretensje do Liszta jako człowieka, serdecznie nie cierpieć muzyki Berlioza, zresztą z wzajemnością, jednak w tej bezprecedenso- wej sytuacji - która prawdopodobnie nigdy już później nie powtórzyła się na tak wysokim poziomie artystycznym - mieli okazję uczestniczyć w wymianie poglądów, idei i pomysłów twórczych. Należy zatem przy- puszczać, że każdy z nich na swój sposób i bogacił się doświadczeniem pozostałych. Zakończywszy niemieckie wojaże, w Paryżu Chopin powrócił do co- dziennej rutyny lekcji i komponowania. Od czasu do czasu występował publicznie. I choć nie podziwiali się z Berliozem jako artyści, chętnie zgodził się na udział w koncercie organizowanym przez Francuza w Konserwatorium, w grudniu 1834 roku. Wymagał tego zresztą jego prestiż. W programie znalazły się: Symfonia koncertująca Harold in Ita- ly Berlioza, inspirowana poematem Byrona, oraz Larghetto (środkowa część) Koncertu e-moll Chopina, nie wykonywane jeszcze publicznie w Paryżu. Dziesięć dni później Chopin i Liszt wystąpili razem w ele- ganckiej, nowej sali Pleyela, przy rue Rochechouart. Gazette musicale ogłosiła potem, że Chopin i Liszt są "największymi pianistami naszej epoki". W pierwszej połowie 1835 roku Chopin wystąpił publicznie cztery razy; później musiał stawić czoło całej serii wydarzeń, które doprowa- dziły do najpoważniejszego zwrotu w jego życiu. W lutym grał z Hille- rem w sali Erarda (Erard był również jednym z najważniejszych pro- ducentów fortepianów), ale po ich koncercie na dwa fortepiany pary- ski recenzent czasopisma Le Pianiste napisał, że "talent Chopina (...) jest tak subtelny i tak pełen niewiarygodnych niuansów, które wychwy- cić może tylko wrażliwe i wyćwiczone ucho, że nie warto go słuchać, kiedy gra z kimś innym". W połowie marca znów jednak zagrał w sali Pleyela z trzema innymi pianistami. Kiedy trzeba było zorganizować dobroczynny koncert na rzecz biednych polskich emigrantów, paryskie muzyczne przyjaźnie Chopina zaprocentowały obficie. Była to znów sprawa prestiżu. Chopin i księż- na Anna Czartoryska przewodniczyli komitetowi organizacyjnemu koncertu, który stał się sensacją sezonu muzycznego. Orkiestrą dyrygo- wał Francois-Antoine Habeneck, dyrektor Konserwatorium Parys- kiego. W części poświęconej muzyce fortepianowej Chopinowi towa- rzyszyli Hiller i Liszt. Śpiewali tenor Adolphe Nourrit i sopranistka Marie-Cornelie Falcon. Na skrzypcach grał Heinrich Wilhelm Ernst. Theatre des Italiens był tego wieczora wypełniony po brzegi, a kon- cert przyniósł wielki sukces finansowy. Chopin jednakże doznał bole- snego osobistego rozczarowania, kiedy publiczność chłodno przyjęła je- go Koncert e-moll; należąca do wydawcy jego muzycznych utworów, Schlesingera Gazette musicale napisała, że "w koncercie fortepianowym trudno uniknąć monotonii". Fryderyk nie potrafił znieść nawet najła- godniejszej krytyki. Doświadczenia z koncertu dobroczynnego na rzecz Polaków wzmo- gły niechęć Chopina do występów publicznych. Kiedy jednak trzy tygo- dnie później Habeneck zaproponował mu udział w swoim koncercie, nie mógł odmówić. I był mile zdziwiony aplauzem, z jakim spotkał się jego Grande Polonaise Brillante Es-dur, ostatni utwór na fortepian i or- kiestrę, jaki napisał. Mimo stresów związanych z pracą nad nowymi utworami, udzieła- niem lekcji i koncertowaniem (a także z obowiązkami towarzyskimi), Fryderyk czuł się zupełnie dobrze, lecz jego lekarz i przyjaciel Jaś Ma- tuszyński namówił go znów na wyjazd na wakacje. Drugą połowę lipca spędzili więc w Enghien, podparyskim uzdrowisku, gdzie Chopin odby- wał spacery po pięknym parku nad brzegiem jeziora, kąpał się w jezio- rze i gawędził ze znajomymi Polakami, którzy osiedlili się w pobliskim Montmorency. Wakacje zostały raptownie przerwane, kiedy Fryderyk dowiedział się, że na polecenie lekarzy jego rodzice planowali wyjazd do czeskiego uzdrowiska Karlsbadu (dzisiejsze Karlove Vary). Nie widział ich prawie pięć lat i w rzadkim porywie zdecydowania, nie wahając się wcale, po- stanowił zrobić im niespodziankę i też tam pojechać. Jego młodsza sio- stra, Izabela, siedem miesięcy temu poślubiła Antoniego Barcińskiego, nauczyciela matematyki, i Chopin aż się palił, żeby wysłuchać bezpo- .średnio wszystkich rodzinnych nowinek. Wyjechał dyliżansem w pierwszych dniach sierpnia 1835 roku. Do- biegł końca pierwszy, wspaniały etap jego muzycznej kariery. Przyniósł on zdumiewający przypływ sił twórczych i nowatorskich pomysłów. Ży- cie prywatne Chopina, geniusza romantyzmu, było jednak całkowicie wyzute z miłości, zaangażowania uczuciowego a nawet erotycznych uniesień. Rozdział 9 PYTAniE, NA CZYM POLEGA natchnienie, zarówno w wypadku Chopina jak i każdego innego kompozytora, pozostanie chyba na zawsze bez od- powiedzi. Nie ma definicji, formuł, kanonów w które dałoby się ująć talent twórczy. Tak samo, o czym świadczy życiorys Chopina, próby powiąza- nia czasu powstania kompozycji z konkretnymi wydarzeniami w jego ży- ciu (czy zgoła w historii Polski) nie mają sensu, są z góry skazane na nie- powodzenie. Jak zauważył Karol Szymanowski, najwybitniejszy polski kompozytor początku dwudziestego wieku, "muzyka Chopina nie jest zapisem prywatnych cierpień". Wszelkie wysiłki zmierzające do ustalenia chronologii dzieł Chopi- na, pomijając już całkowicie ich związek z aktualnymi wydarzeniami, jeszcze bardziej utrudniają jego skomplikowane i zbijające z tropu zwy- czaje dotyczące sposobu tworzenia i publikowania gotowych dzieł. Mię- dzy początkiem a zakończeniem pracy nad poszczególnymi kompozy- cjami mijały często całe lata i to niezależnie od długości utworu, która nigdy nie stanowiła elementu decydującego, lecz dlatego, że był nie w humorze albo nie mógł się skupić czy też bardziej zainteresował go akurat inny pomysł i dopiero potem wracał do rozpoczętego projektu. (Nie było w tym nic szczególnie niezwykłego: Lisztowi ukończenie jed- nego z koncertów zabrało dwadzieścia jeden lat). Ponadto, przenoszenie na papier melodii, które wypełniały jego gło- wę, niekiedy stanowiło dla Chopina udrękę. George Sand wspomina, że na przykład podczas spacerów wokół domu w Nohant Chopin nucił ja- kiś nowy motyw, a potem, siadłszy do fortepianu, godzinami walczył o to, żeby mu nadać odpowiednią formę. Delacroix, który znał go dobrze, twierdził, że jego talent twórczy "wynikał w większym stopniu z pracy niż natchnienia". Podobnie było z jego korespondencją. Fryderyk, jak sam powie- dział, nienawidził pisania listów (chociaż napisał ich bardzo dużo) i czę- sto się zdarzało, że rozpoczynał któryś, powiedzmy, w sobotę, a kończył dopiero w następny piątek; czasami mijały tygodnie, a nawet miesiące, nim list był gotów do wysłania. Publikacja ukończonego definitywnie utworu mogła przesunąć się czasami o wiele lat, albo dlatego, że sam tego chciał, albo ponieważ tak zadecydowali wydawcy. Perfekcjonista z natury, nigdy nie wyjaśniał, dla- czego opóźnia wydanie jakiegoś utworu, oznajmiał jedynie, że nie jest jeszcze gotów do publikacji. Działo się tak, mimo że w gruncie rzeczy na ogół pragnął sprzedawać swoje prace (zwykle z góry zakontraktowane) i inkasować honoraria. Potrafił zapewniać wydawcę, że właśnie pracuje nad dwudziestoma czterema preludiami - miał już najwidoczniej goto- wy pomysł - a nawet określić termin ich zakończenia. Tajemnicze me- chanizmy natchnienia sprawiały jednak często, że tygodnie przedłużały się w miesiące i lata. Jego wydawca, Schlesinger, zauważył kiedyś, że "Chopin ciągle pracował nad dawno już ukończonymi dziełami". Wydawcy, kierujący się wyczuciem handlowym, mieli własne zdanie co do tego czy i kiedy lepiej się sprzeda dana kompozycja. Znając ów- czesną modę należało odgadnąć lub przewidzieć gusta publiczności. W rezultacie zadziwiająca liczba utworów Chopina wydana została już po jego śmierci (przynajmniej dziesięć w wieku XX, ostatnie dopiero w roku 1968), bo sam zabronił publikacji za swojego życia albo dlatego, że niektóre na bardzo długo zaginęły. W zasadzie Chopin ciężko pracował, żeby dotrzymać umówionych terminów (zwykle otrzymywał pokaźne zaliczki). Jeżeli jednak uznał, że wydawca mu się nie podoba, co na początku zdarzało się wielokrotnie, robił wszystko, żeby zerwać umowę. Oddawał, na przykład, całkowicie nieczytelny, częściowo zamazany albo niekompletny rękopis bez wyma- ganej notacji, potem obiecywał wprowadzić poprawki, ale nie robił te- go, tłumacząc się złą pamięcią, opieszałością albo po prostu "brakiem głowy do interesów". Tak było w wypadku Jacques'a Hippolyte'a Aristide'a Farrenca pierwszego paryskiego wydawcy Chopina; kompozytor postanowił pod- pisać umowę ze Schlesingerem (Farrenca interesowała zresztą tylko muzyka orkiestrowa i kameralna, podczas gdy Chopin pragnął skoncen- trować się na twórczości fortepianowej). Potraktowany w ten sposób Farrenc wpadł w furię i wolał zerwać umowę, nazywając Fryderyka "le- niwym i wyjątkowo dziwacznym" osobnikiem. Rekonstrukcja zajęć Chopina w jego pierwszym paryskim okresie, to znaczy od 1831 do połowy 1835 roku, biorąca za punkt wyjścia przy- puszczalne daty powstania poszczególnych utworów, wskazuje na to, że pracował nadzwyczaj ciężko, komponując, a jednocześnie udzielając lekcji. Natchnienie, jak się wydaje, nigdy go nie opuszczało. Powstały wtedy najbardziej wzruszające jego dzieła, poczynając od mazurków z opusu 6 i 7 po nokturny z opusu 27, a także takie klejnoty, jak pierwszy cykl etiud, Ballada g-moll, Scherzo h-moll oraz, być może, Fantaisie-Impromptu opus 66. Już same tylko te utwory byłyby powo- dem do dumy dla każdego kompozytora. Wydaje się, że w pierwszym roku pobytu w Paryżu Chopin gorącz- kowo wykańczał cykl dwunastu Grandes Etudes składających się na opus 10, wśród których znalazła się Etiuda Rewolucyjna. Pracę nad ni- mi rozpoczął w Wiedniu, a może nawet w Warszawie, w każdym razie wszystkie oprócz jednej napisane zostały w okresie przedparyskim. pełny cykl owych "miniatur" opublikował w 1833 roku Schlesinger. Wywołały zachwyt i zaintrygowały wielu kolegów pianistów i kompo- zytorów (chociaż wzbudziły gniew i oburzenie niemieckiego krytyka Rellstaba). W tym pierwszym roku skomponował albo wykończył pierwszą bal- ladę, w tonacji g-moll, i najwcześniejszą wersję Scherza h-moll (później przerobionego), dwie serie mazurków, dwie serie nokturnów, swój pierwszy walc i jedyne bolero. Bolero C-dur opus 19 miało być utrzyma- ne w bardzo hiszpańskim stylu, tymczasem w wielu fragmentach przy- pomina poloneza (Chopin napisał je przed podróżą na Majorkę). Cho- pin lubił eksperymenty. Ustalenie przybliżonych dat powstania tych kompozycji nie nastręcza specjalnych trudności, gdyż wszystkie ukazały się w roku 1832 i 1833; jedynie walc i bolero, wyszły w 1834. Na przełomie wieków muzykolog Tovey doszedł do wniosku, że "tyl- ko etiudy Chopina... uznać można za prawdziwie wielkie dzieło sztuki, rzeczywiście mające charakter etiud". Chopinolog Simon Finlow blisko sto lat później pisał, że publikacja pierwszego cyklu etiud "po raz pierw- szy zwróciła uwagę świata muzycznego na niewątpliwy twórczy talent Chopina". Większość z nich stworzył mając niewiele ponad dwadzieścia lat. To nie Chopin wymyślił etiudy jako ćwiczenia do nauki gry na instru- mencie. Amerykański muzykolog John Newsom podkreśla, że "Bach znacznie wcześniej komponował ćwiczenia na klawiaturę. Chopin w swoich etiudach stworzył nowy styl: ćwiczenie, które doskonale nada- wało się do publicznej prezentacji". Technika gry jest bardzo istotna, zważywszy, że etiudy mają poma- gać w nauce. Chopin uczynił z nich piękne i pełne wyrazu artystyczne- go, a jednocześnie niesłychanie trudne ćwiczenia. W Etiudzie E-dur, opus 10 nr 3 na wstępie i pod koniec utworu ta sama ręka gra melodię i akompaniament. W dramatycznej Etiudzie cis-moll, opus 10 nr 4 w pierwszym fragmencie partia prawej ręki jest pełna zmian chroma- tycznych, gdy akompaniament prowadzi staccato grane przez lewą rękę. Chopin był jednym z pierwszych, czyniących użytek z małego palca i kciuka prawej ręki. Uważał, że każdy palec posiada inne właściwości i powinien być w pełni wykorzystany. W Etiudzie Ges-dur, opus 10 nr 5 partia na prawą rękę pisana jest tylko na czarne klawisze; ograniczenie interesujące z technicznego punktu widzenia stanowi wyczyn w dziedzi- nie kompozycji. W większości etiud z opusu 10, od pierwszej do ostat- niej (Rewolucyjnej) Chopin stawia wielkie wymagania przed pianistami. Etiuda a-moll z opusu 10 nr 2 uznawana jest za tak trudną technicznie, że wielu współczesnych pianistów nie chce jej grać. Pod koniec 1831 albo na początku 1832 roku Chopin skomponował pierwszą wersję Ballady g-moll. Mieczysław Tomaszewski, autor wyczer- pującego i miarodajnego rozdziału na temat Chopina w polskiej Ency- klopedii Muzycznej, opisuje ballady jako "nowy, typowy dla romantyzmu rodzaj muzyki fortepianowej" i dodaje, że ballady nigdy dotąd "nie by- ły znane w muzyce instrumentalnej". Dzieje Ballady g-moll doskonale ilustrują dziwaczne metody pracy Chopina. Choć pierwsza jej wersja powstała przypuszczalnie już w roku 1831, ostateczną ukończył dopiero pod koniec 1835 lub na początku 1836 (ukazała się w 1836), a autor niczym nie wytłumaczył tej zwłoki. Może odłożył ją gdzieś na cztery do pięciu lat, bo nie spodobała mu się pierwsza wersja i wolał skoncentrować się na innym utworze, może przerabiał ją nieustannie, aż osiągnął to, co uznał za doskonałość. Tak- że Balladę F dur wykańczał od roku 1836 do 1839; szybciej powstały bal- lady nr 3 i 4, w 1841 i 1842 roku. Podobnie wygląda historia Scherza h-moll: pierwszą wersję Chopin napisał prawdopodobnie w 1831 roku, a ostatnią między 1834 a 1835(ukazało się w 1835). Tak jak etiudy i ballady, scherza były najbardziej swoistymi utwora- mi Chopina, chociaż w wypadku tych ostatnich nawiązywał do istnieją- cej tradycji, przede wszystkim do ostatnich scherz Beethovena. Ballady są utworami fabularnymi i, by użyć słów Charlesa Rosena, są "połącze- niem narracji z liryką... co stanowi może najwybitniejsze osiągnięcie Chopina: urzeczywistnił w muzyce jedno z największych marzeń poetów i pisarzy romantyzmu". Choć scherzo oznaczało kiedyś w muzyce "żart", scherza Chopina są dziełami pełnymi wigoru, o wielkiej intensywności uczuć. Dla amerykańskiego pianisty Eugene Istomina Scherzo h-moll zaczyna się "dwoma głośnymi okrzykami sprzeciwu", a kończy "dwoma wybuchami ostatecznego protestu". Według Tomaszewskiego Chopi- nowskie scherza - powstało ich w sumie cztery - "stanowią punkt kul- minacyjny w historii gatunku". Rosen jest zdania, że w Scherzu h-moll Chopin osiągnął "zadziwiający efekt" usamodziełnieniem lewej ręki, która "nadaje rytm przed prawą". Spektakularny pomysł Chopina pole- gał na odejściu od zasad klasycznej harmonii, co pozwoliło mu uzyskać ów zdumiewający efekt. Idealnym doświadczeniem czystego dźwięku byłoby wyobrażenie sobie śpiewu Marii Malibran, po którym nastąpiłaby Chopinowska in- terpretacja jego Ballady f moll. Zdaniem Charlesa Rosena ta ballada jest "jednym z najbardziej poruszających utworów w muzyce dziewięt- nastego wieku". Za ojca nokturnu uważano wtedy Johna Fielda (który grał w War- szawie, kiedy Chopin miał lat trzynaście, a potem recenzował go w Pa- ryżu). To Chopin jednak, który w wieku lat osiemnastu skomponował swój pierwszy nokturn, sprawił, że ten gatunek był później tak bardzo lubiany. Zgodnie z klasyczną definicją, nokturn jest krótkim, powol- nym utworem, w którym melodii granej przez prawą rękę towarzyszą urywane akordy wybijane przez lewą; ma wyrażać spokojne piękno nocy. Tomaszewski pisze w polskiej Encyklopedii Muzycznej, że Cho- pin zawarł w swoich nokturnach zarazem "erotykę i bohaterstwo". Chociaż pierwszy nokturn Chopina ukazał się dopiero po jego śmierci (nigdy za życia nie zdradził jego istnienia), osiem pozostałych, zebranych w trzech opusach, które skończył w Paryżu i opublikował w latach 1832 -1836, związało jego imię z tym gatunkiem. Zachowu- jące romantyczne rozkołysanie, nokturny Chopina, gdy chodzi o zasto- sowane środki wyrazu, zdradzają wpływ bel canto rodem z włoskiej opery, a także jej ornamentalnych fioriturach. Nie ma w tym nic dziwne- go, biorąc pod uwagę jego miłość do opery i przyjaźń z Bellinim. Liszt w każdym razie przypisywał to wpływowi arii Belliniego. Jeden ze współczesnych mu krytyków nazwał nokturny Chopina "bel canto na fortepianie". Najbliższe sercu Chopina były jednak mazurki. Między przybyciem do Paryża a wyjazdem do Karlsbadu skomponował lub wykończył ich siedemnaście (zebrał je w czterech opusach). Razem z polonezami (w pierwszym paryskim okresie napisał ich tylko trzy) mazurki stanowi- ły jego sposób na wyrażenie swojej polskości, polskiego sentymentali- zmu i oddania dla sprawy niepodległości Polski; był to jedyny gatunek, który uprawiał przez całe życie - od pierwszych dwóch, napisanych kie- dy miał lat piętnaście, aż po ostatni, stworzony w roku 1849. Skompo- nował ich w sumie pięćdziesiąt siedem; wiele opublikowano dopiero po jego śmierci. Pianista Wilhelm von Lenz, uczeń Chopina, napisał w swym pamiętniku, że mazurkami "Chopin (...) reprezentował Polskę". W ten sposób, kontynuował Lenz, "...był jedynym pianistą politycznym (...) był wcieleniem Polski, włączył Polskę do muzyki...". Tomaszewski wyjaśnia, że mazurki Chopina ewoluowały od utwo- rów o charakterze "pół-użytkowym" przeznaczonych do tańca - orygi- nalny mazur to taniec ludowy, jego nazwa pochodzi od nazwy central- nego regionu Polski, Mazowsza - po "refleksyjne formy liryczne, wyraz osobistych uczuć (...) tęsknoty za ojczyzną". Chłonąc muzykę ludową w dzieciństwie i w wieku młodzieńczym w czasie spędzanych na wsi wa- kacji, Fryderyk na zawsze zabrał ze sobą posiew natchnienia, który wy- dał skarb w postaci mazurków. Geniusz Chopina uchronił go jednak od prostego przeobrażenia śpiewanego i tańczonego mazura we własne mazurki fortepianowe, tak jak Liszt i Brahms uczynili z tańcami węgierskimi. (Liszt napisał nawet 450-stronicową książkę o tańcach cygańskich.) Tym, co Chopin wyniósł z polskiej wsi, był rytm, nastrój radości, nadziei, rozmarzenia, smutku i wyzwania, które swoją sztuką przekształcił w formy czystej muzyki. Przepuścił je przy tej okazji przez filtr własnej osobowości, która była zaiste sumą tych wszystkich uczuć w ich skrajnej postaci. Niewtajemniczeni uważają mazurki za utwory wyjątkowo drama- tyczne, jeśli nie wręcz tragiczne w swym pięknie. Polacy pojmują je w rozmaity sposób. Ludwika Jędrzejewicz, starsza siostra Fryderyka opisała to w liście z Warszawy z lutego 1835 roku: Twój mazurek, ten co to trzecia część Bam bum bum (...) robi furorę tutaj, szczególniej egzekwowany w teatrze "Rozmaitości" przez całą orkiestrę (...) grali go u Zamoyskich na balu przez cały wieczór (...) niezmiernie kontenci by- li z niego do tańca. Cóż Ty na to, że Cię tak profanują; bo to właściwie więcej do słuchania jest mazurka (...). Cóż Ty powiesz na to, że ja jednego wieczora będąc u pp. Lebrunów musiałam Cię profanować. Pytali mi się, czy tego Twe- go doskonałego Mazurka nie gram, i myślą przy Tobie, widząc Cię kręcącego z nieukontentowaniem łapetą (...) grałam go do tańca z aprobatą tańcujących. Mój drogi, powiedz mi i napisz, czyś Ty go w duchu do tańca napisał; może my Ciebie źle zrozumiały..." Chopin, który nie miał zwyczaju wdawać się w dyskusje na temat własnych uczuć, raz przynajmniej spróbował, jak się zdaje, wytłumaczyć je cudzoziemcom. Według relacji Liszta, księżna Carolyn Sayn-Wittgen- stein (paląca cygara nowa kochanka Liszta), kiedy grał u niej pewnego popołudnia, zapytała, skąd w jego utworach bierze się tyle uczuć. Od- parł, że nigdy nie wyzwolił się z tego, co w Polsce nazywa się "żalem", słowo nie mające odpowiednika w innych językach. W swojej książce o Chopinie (niektórzy naukowcy przypuszczają, że dyktowała mu ją księżna, Polka z pochodzenia) Liszt napisał, że Fryderyk "powtarzał to słowo nieustannie, jak gdyby jego słuch nie mógł nasycić się tym dźwię- kiem, w którym zawarł całą skalę uczuć, wywołanych głębokim bólem- od skruchy do nienawiści..." Żal" oznacza dla polskiego ucha i duszy smutek, tęsknotę, nostal- gię, ubolewanie, rezygnację, skruchę, urazę, skargę, a nawet gniew. Dla- tego tak doskonale pasuje do samego Chopina i do jego muzyki. Jest to nić, przewijająca się przez wszystkie jego utwory. Ryszard Przybylski pisze, że słowo "żal" zawiera "skruchę i groźbę protestu, upokorzenie i budzącą się skargę (...) z żalu można płakać, ale można też przygotowywać zemstę. Można zaakceptować zasłużoną po- rażkę, lecz niezawiniona krzywda może rodzić gniew. Człowiek pogrą- żony w żalu może działać na własną szkodę". Przybylski sądzi, że coś ta- kiego działo się z Chopinem, kiedy na krótko przed opuszczeniem na zawsze Polski, pisał do Woyciechowskiego: "Jak się nad sobą zastano- wię, tak mi się żal zrobi, że jakoś przytomność często mię odchodzi". była to aluzja do utraty poczucia rzeczywistości, która zaczęła go prze- śladować, prowadząc do halucynacji i oderwania od realnego świata. Przygotowując się do wyjazdu do Karlsbadu, Chopin bardzo posu- nął się w pracy nad drugim cyklem etiud. Po niespełna czterech latach w Paryżu, w wieku dwudziestu pięciu lat, osiągnął zamierzony cel, doko- nał podboju, o którym marzył. Niebawem jednak miał pogrążyć się w głębokim żalu. Rozdział 10 SZEŚĆ TYGODNI POD KONIEC LATA 1835 roku było okresem wypełnionym największymi wzruszeniami i prawdopodobnie najszczęśliwszym w życiu Chopina. dzielił czas między dwie, kochane rodziny: własną i tę, która, miała - w co wierzył - stać się jego własną. Jak często jednak zdarzało się w jego życiu, było to tylko krótkie - nie pozbawione patosu - inter- ludium. Kiedy 1 sierpnia 1835 roku otrzymał francuski paszport i mógł swo- bodnie przekraczać granice w Europie, wsiadł w dyliżans i przez północ- no-wschodnią Francję, Niemcy i Austrię pośpieszył do czeskiego Karls- badu; biorąc pod uwagę wyczerpujące upały, był to wyczyn prawdziwie heroiczny dla kogoś o tak słabym zdrowiu. Dotarł do celu wieczorem, piętnastego sierpnia, po dziesięciu dniach spędzonych w podróży, nie wiedząc jeszcze, że rodzice wraz ze służącym Stanisławem Nadolskim przybyli kilka godzin wcześniej i położyli się spać. Starsi państwo Chopinowie nie mieli oczywiście pojęcia o tym, że syn jest w mieście. Mikołaj pisał wprawdzie do niego w kwietniu, że zamie- rzają udać się do wód do Karlsbadu, ale najwidoczniej nie przyszło mu nawet do głowy, że mogliby się tam spotkać. Przypuszczał, że Frycek bę- dzie za bardzo zajęty w Paryżu, i kończąc długi plotkarski list, pytał smęt- nie: "Co zamierzasz robić do tego czasu, w którą stronę się obrócisz?" Mikołaj i Justyna byli więc ogromnie zdziwieni - i uradowani - kie- dy następnego dnia o siódmej rano znajomy Polak o nazwisku Zawadz- ki zapukał do drzwi hotelu "Pod Złotą Różą" z wiadomością, że Fryde- ryk szukał ich po całym Karlsbadzie. Pospieszyli żeby go obudzić. Miko- łaj opisał tę radosną scenę w liście do córek i zięciów w Warszawie. Oznajmił im, że Fryderyk "nie zmienił się ani trochę, do tego stopnia, że wydał nam się takim, jak w chwili swego wyjazdu" blisko pięć lat temu. Fryderyk dał upust radości we własnoręcznym, pełnym egzaltacji dopisku: "(...) Nie do opisania nasza radość! Ściskamy się a ściskamy - i cóż więcej można?... Jak Bóg łaskaw dla nas! Co piszę, to bez ładu; lepiej dziś nic nie myśleć: używać szczęścia, jakiego się dożyło. To jedno, co mam dzisiaj. Ciż sami rodzice, zawsze ciż sami, tylko się mi troszkę po- starzeli. Chodzimy, (...) rozmawiamy o Was, (...) opowiadamy sobie, ile razy jedno o drugim myślało. Pijemy, jemy razem. Każolujemy [pieści- my] się, hukamy na siebie. Jestem au comble de mon bonheur [u szczy- tu szczęścia]. Też same zwyczaje, też same ruchy, w których urosłem, taż sama ręka, której ja tak dawno nie całowałem. (...) nie podobna mi zebrać myśli i o czym innym pisać, jak o tym, żeśmy szczęśliwi w ten moment; żem miał tylko nadzieję zawsze, a dziś realizację tego szczę- ścia i szczęścia, i szczęścia." To szczęście Fryderyka i jego rodziców trwało cztery tygodnie i chyba każde z nich odczuwało je tak samo intensywnie. Poza wspól- nym listem, jaki Mikołaj i Fryderyk wysłali do Warszawy od razu pierwszego dnia, nie ma informacji, w jaki sposób spędzali czas. Je- den z pierwszych biografów Chopina, Maurycy Krasowski, pisze, że Fryderyk "uprzedzał życzenia rodziców, opowiadał im o życiu w Pary- żu, o ludziach, z którymi się przyjaźnił... i, przede wszystkim, grał dla nich na fortepianie". Raz wystąpił na wieczorku muzykującym ra- zem z wiolonczelistą Josephem Dessauerem. Według innego biogra- fa, rodzice mieli okazję, żeby bez skrępowania opowiedzieć Frydery- kowi ze szczegółami o życiu w okupowanej przez Rosjan Warsza- wie, nie obawiając się rosyjskiej cenzury pocztowej, której podlegały listy. Trzy tygodnie później, szóstego września, cała trójka opuściła Karls- bad, by udać się do Cieszyna, z ośmiodniową wizytą do księcia Bedricha Thun-Hohenstein. Dwaj synowie księcia byli w Paryżu uczniami Chopi- na, a w czasie pobytu na zamku Fryderyk dał kilka lekcji ich dwudzie- stoletniej córce, Josefinie. Ofiarował jej także rękopis swojego Grande valse brillante (opus 34, nr 1), jednego z jego najpiękniejszych walców, skomponowanego prawdopodobnie w Karlsbadzie. Czternastego września państwo Chopinowie pożegnali syna i wyru- szyli w drogę powrotną do Warszawy. Miało to być ich ostatnie spotka- nie. Księżna Thun-Hohenstein pisała do matki, że było jej "szczególnie żal" madame Chopin, "która podczas obiadu z trudem powstrzymywa- ła łzy. Fryderyk był tak wzruszony" - dodała - "że resztę dnia spędził w swoim pokoju, i nie był w stanie wyjść i przyłączyć się do nas". Nie ma jednak żadnych świadectw, które by potwierdzały sugestię zawartą w jednej z wczesnych biografii Chopina, jakoby rozważał możliwość po- wrotu z rodzicami do Polski. Fryderyk pozostał na zamku jeszcze pięć dni, po czym wyruszył na spotkanie nieoczekiwanej przygody, która miała stać się kolejnym epi- zodem w jego poszukiwaniu szczęścia. Najbliższą noc zamierzał spę- dzić w Dreźnie, w drodze do Lipska, gdzie czekał na niego Mendels- sohn. Wieczorem 19 września Fryderyk zainstalował się w Stadt Gotha Hotel w Dreźnie i natychmiast natknął się na Feliksa Wodzińskiego, jednego z najstarszych przyjaciół z dzieciństwa. Drezno należało do ulu- bionych miast Fryderyka (tutaj po raz pierwszy oglądał Fausta Goethe- go), a teraz witało go najmilszą niespodzianką. Feliks, jego bracia Antoni i Kazimierz i siostry, Maria i Józefa, byli dziećmi Wincentego i Teresy Wodzińskich, od lat znajomych rodziny Chopina. Wodzińscy mieli majątki po obu stronach granicy między rzą- dzonym przez Rosję Królestwem Polskim a Prusami. Powiadano, że na- leży do nich dwadzieścia tysięcy hektarów i wiele wsi, przed powstaniem listopadowym większość czasu spędzali jednak w swoim warszawskim mieszkaniu, położonym niedaleko domu Chopinów. chłopcy chodzili razem z Fryderykiem do liceum i przez rok, kiedy ich matka przygoto- wywała własne mieszkanie, mieszkali w internacie pana Mikołaja. Dziewczynki uczyły się w domu. Między obydwiema rodzinami panowały bardzo serdeczne stosunki. Zapraszano się wzajemnie na niedzielne obiady. Fryderyk przynajmniej raz spędził wakacje w służewie, wiejskim majątku Wodzińskich. młod- sza z sióstr, Józefa z Wodzińskich Kościelska (tak nazywał się jej póź- niejszy mąż), wiele lat później pisała, że choć "Frycek już wtedy uważa- ny był za najlepszego pianistę w Warszawie", bawił się z nią i z Marią w dziecinne zabawy, naśladował różnych znajomych, w czym celował, rysował karykatury i jed- nym słowem, starał się zabawiać nas najlepiej jak umiał. Nigdy się nie nudzili- śmy... Czasem siadał do fortepianu, ale byliśmy jeszcze za dziecinni, żeby od- czuwać piękno muzyki, wygłupiał się albo grał walce, polki i mazurki do tańca... Przewyższał wszystkich rówieśników nie tylko pogodą ducha, ale i wdziękiem... Po prostu nie można go było nie lubić. Maria miała sześć albo siedem lat, a Frycek piętnaście lub szesna- ście, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Kontakty Fryderyka z Wodzińskimi urwały się, kiedy w listopadzie 1830 roku opuścił Warszawę. Antoni i Feliks walczyli z Rosjanami w po- wstaniu, które wybuchło cztery tygodnie później. Po upadku Warszawy dołączyli do reszty rodziny w Dreźnie, gdzie już wcześniej przebywał na wygnaniu senator Maciej Wodziński, brat Wincentego. W 1832 roku hrabia wyjechał do swych dóbr przy granicy, żeby odbudować zrujnowa- ne wojną wsie, a księżna pojechała z dziećmi do Genewy. W Genewie prowadziła wytworny salon, w którym bywała arysto- kracja oraz wielcy pisarze i artyści romantyczni, ale to jej córka Maria była jego gwiazdą. Nawet mając lat czternaście i piętnaście, pod każ- dym względem przyciągała powszechną uwagę. Z ciemnymi włosami, czarnymi oczami i oliwkową cerą miała w sobie coś śródziemnomor- skiego; było to dziedzictwo po babce ze strony matki, pochodzącej z mediolańskiej szlacheckiej rodziny Orsettich, która przybyła do Pol- ski z księżniczką Boną Sforzą, kiedy ta wychodziła za mąż za polskiego króla. Maria nie należała do klasycznych piękności, lecz, jak wówczas mówiono, była "bardzo interesująca" i z pewnością posiadała wiele uroku. W Genewie Marie~ uczyła francuskiego francuska guwernantka, an- gielskiego - angielska, a lekcji fortepianu udzielał jej irlandzki kompo- zytor John Field, który tam wówczas mieszkał. Była bardzo utalentowa- ną rysowniczką i studiowała w genewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Kochali się w niej Juliusz Słowacki i książę Ludwik Napoleon, później- szy cesarz Napoleon III. Obydwaj byli częstymi gośćmi w willi Wodziń- skich. Słowacki zadedykował jej wiersz W Szwajcarii. Często bywał u Wodzińskich także inny polski wieszcz, Adam Mickiewicz, zanim w 1834 roku ożenił się z Celiną, córką słynnej pianistki, Marii Szyma- nowskiej. Od czasu gdy opuścił Warszawę, Chopin nie słyszał o Wodzińskich (ani oni o nim) do chwili, kiedy w czerwcu 1834 roku całkiem nieocze- kiwanie otrzymał list od Feliksa, który w imieniu matki zapraszał go do złożenia im wizyty w Genewie. Maria dodała od siebie kilka ciepłych zdań, załączając utwór na fortepian własnej kompozycji. Bardzo możli- we, że to właśnie Maria, świadoma rosnącej sławy Fryderyka, nakłoniła uwielbiającą znakomitości matkę~, żeby go zaprosiła. Najodpowiedniej- szą osobą do wystosowania listu był stary kolega szkolny, Feliks. Co jed- nak naprawdę skłoniło Marię do zaaranżowania tego zaproszenia, po- zostanie tajemnicą: romantyczne wspomnienia z dzieciństwa, podziw dla muzyki Fryderyka, którą musiała znać jako adeptka tej sztuki, a mo- że jedno i drugie? Tak czy inaczej Chopin nie mógł wówczas, czy nie chciał, przyjąć za- proszenia. 18 lipca wysłał Feliksowi uprzejmy i zabawny, choć nieco chaotyczny list, pełen wspomnień. Pisał: "Żeby nie to, że dopiero wró- ciłem znad Renu i że mam zatrudnienie, którego teraz porzucić nie mo- gę, w ten moment bym pojechał do Genewy. (...) Ale losy srogie, sło- wem, nic z tego." Nie wyjaśnił jakie to "zatrudnienia" nie pozwalały mu odwiedzić Wodzińskich, ale rzeczywiście nie ruszał się z Paryża do koń- ca roku 1834. Mogło oczywiście chodzić o lekcje (chociaż latem nie miał ich zbyt wiele), a może o pracę nad kilkoma utworami, które wówczas komponował, w tym nad drugim cyklem etiud (opus 25). Możliwe też, że nie miał po prostu ochoty na coś, co mógł uznać za stratę czasu w Ge- newie. Mimo to na swój sposób wyraził uznanie dla utworu przysłanego mu przez Marię. Napisał do Feliksa, że "Ucieszyło mnie to niewymownie"- i dodał - "i zaraz tego samego wieczora improwizowałem w jednym z tu- tejszych salonów na ładniuchny temat owej Maryni, z którą to się (...) za dawnych czasów po pokojach goniło..." Jak twierdzi jeden z chopinolo- gów, Antoni Marceli Szulc, improwizacją ową mógł być "bardzo prosty i naiwny Nokturn cis-moll", znaleziony wśród rękopisów Chopina już po jego śmierci. Do listu dołączył "mojej cenionej koleżance pannie Marii walca, który niedawno wydałem", w nadziei "oby setną cząstkę przyjemności tej zrobił, jakiej ja doznałem odebrawszy wariacje." Był to Valse brillan- te Es-dur, opus 18. Na zakończenie prosił Feliksa, "a co Pannie Marii, to ukłoń się bardzo elegancko, z uszanowaniem. Zadziw się i powiedz so- bie po cichu: ~~Mój Boże, jak to urosło!~~" Fryderyk nie kontynuował korespondencji, ale hrabina Wodzińska za wszelką cenę postanowiła zwabić go do swojego salonu, może znów na żądanie Marii. 28 lutego 1835 napisała do niego z prośbą o informa- cje o rodzinie Chopina w Warszawie i na zakończenie zapytała: "Czyli nie będziemy tu mieli ukontentowania widzenia P Fryderyka?" Hrabi- na uprzedza, że nie wie, jak długo pozostanie w Genewie, ale "nim po- rzucę te strony, wprzódy Paryż odwiedzę, a w nim osoby mnie interesu- jące." Następnie poprosiła o "zbiór autografów sławnych ludzi, z który- mi (...) żyjesz. Polak, Francuz, Niemiec etc., wszystko jedno, chociażby i Żyd z brodą, jak to u nas, aby tylko wart tego..." Nie wiadomo, czy jej to obiecał, w każdym razie wydaje się, że nie miał już później kontaktu z Wodzińskimi aż do owego niespodziewane- go spotkania z Feliksem w Dreźnie 19 września 1835, po pobycie z ro- dzicami w Karlsbadzie. Rodzina Wodzińskich przed miesiącem prze- niosła się z Genewy do Drezna, przypuszczalnie po to żeby być bliżej brata hrabiego, Macieja (w Dreźnie mieszkało także wielu przyjaciół Wodzińskich), Fryderyk nie mógł jednak o tym wiedzieć. Niektórzy bio- grafowie sugerują, że najstarszy z braci, Antoni Wodziński, powiadomił Fryderyka o przeprowadzce. Jednakże młodsza z sióstr, Józefa, zanoto- wała w dzienniku: "nic nie wiedzieliśmy o przybyciu Chopina" dopóki "nagle, pewnego dnia nie przyszedł do domu Feliks, mówiąc, że właśnie spotkał Fryderyka na ulicy i obydwaj byli niezmiernie zdumieni, bo ża- den nie spodziewał się takiego spotkania". Fryderyka natychmiast zaproszono do Wodzińskich na wieczór wspomnień i muzyki. Marię pamiętał jako jedenastoletnią dziewczynkę, a teraz spotkał niezwykle dojrzałą, interesującą i atrakcyjną szesnasto- letnią kobietę. Nie spuszczała z niego wzroku i ten pierwszy drezdeński wieczór przeszedł do historii jako narodziny "drugiego wielkiego ro- mansu" Chopina, jeżeli za pierwszy uznać mało przekonywający zwią- zek z Konstancją Gładkowską w Warszawie. Albo, mówiąc innymi sło- wy, były to narodziny kolejnego trwałego mitu o Chopinie, do którego powstania sam się może nawet przyczynił. Odłożył podróż do Lipska i spędził dwa tygodnie w Dreźnie, od ra- na do wieczora spotykając się z Wodzińskimi - głównie z Marią - w ich mieszkaniu przy Rampischestrasse. Józefa Kościelska wspomina, że Fryderyk spędzał masę czasu przy fortepianie - "a jak grał!..." Zanoto- wała, że "chociaż wyglądał mizernie, jego grę cechowało niebywałe do- stojeństwo i, jeśli było trzeba, tytaniczna siła". Chadzał jednak także z Marią na spacery, godzinami rozmawiali o muzyce - szczególnie o je- go muzyce - i niewątpliwie czuli do siebie sympatię, chociaż Chopin po- zostawał raczej stroną bierną. Najwyraźniej na prośbę Marii skomponował dla niej walc, bardzo wzruszający, sentymentalny walc As-dur (opublikowany pośmiertnie w opusie 69). Na rękopisie napisał w prawym rogu: pour Mlle. Marie, i podpisał F. Chopin, Drezno, Septembre 1835. Jak opowiada Józefa, ofiarował ten walc Marii tuż przed wyjazdem do Lipska, w południe 3 października. Zagrał go na pożegnanie przed całą rodziną, po czym wsiadł do powozu. Józefa dodaje, że "w tym walcu, pełnym pasji i liry- zmu, trio skomponowane zostało w ten sposób, że nuta powtarzana dwanaście razy lewą ręką, stanowi reminiscencję uderzeń zegara na wieży kościoła Frauenkirche; w części środkowej narastające crescendo, imituje ponury stukot kół oddalającego się pospiesznie powozu." Fryderyk i Maria solennie sobie obiecywali, że spotkają się w przy- szłym roku. Wodzińscy traktowali go już niemal jak członka rodziny, hrabina wyraźnie aprobowała przyjaźń córki ze sławnym kompozyto- rem, a i Maria nie traciła czasu. Kilka dni po wyjeździe Chopina napi- sała do niego długi, wylewny list po francusku, opowiadając, jak bardzo już za nim tęsknią. "W sobotę, kiedy Pan nas opuścił, wszyscy chodziliśmy smutni z oczami pełnymi łez po tym salonie, gdzie kilka minut temu należał Pan jeszcze do naszego grona. (...) Moja matka ze łzami przypominała nam co chwila jakiś szczegół z pobytu ~~swego czwartego syna, Fryderyka~~ (...) Ojciec mój żartował z nas i sam śmiał się, jedynie dlatego, żeby nie pła- kać. O godzinie jedenastej przyszedł nauczyciel śpiewu; lekcja poszła na- der źle, nie mogliśmy śpiewać. Pan był przedmiotem wszystkich rozmów. Feliks wciąż mnie prosił o Walca (ostatnia rzecz, którą otrzymaliśmy i słyszeliśmy graną przez Pana). Znajdowaliśmy przyjemność; oni w słu- chaniu, a ja w graniu, bo przypominał nam brata, który przed chwilą nas opuścił. (...) Nikt nie jadł obiadu: ciągle spoglądaliśmy na Pana zwykłe miejsce przy stole, a potem również na kącik Frycka. Krzesełko zawsze stoi na swoim miejscu i zapewne tak ciągle będzie, póki my w tym miesz- kaniu zostaniemy. (...) Mama rozmawia ze mną tylko o Panu i o Anto- siu. Gdy brat mój będzie w Paryżu, proszę o nim choć trochę pomyśleć, błagam Pana. Gdyby Pan wiedział, jak oddanego w nim masz przyjacie- la! (...) Antoni ma poczciwe serce, aż nadto nawet, bo zawsze jest wyzy- skiwany przez innych; a ponieważ jest bardzo niedbały, nie myśli nigdy o niczym, a przynajmniej rzadko. Myśmy już mu tyle razy przemawiali do rozsądku, lecz sądzę, że wywoła to większy skutek, jeśli to usłyszy od Pana. (...) Ale za długo piszę. Czas Pana jest taki cenny, iż rzeczywiście zbrodnią jest zabierać Mu go na czytanie moich gryzmołów. Zresztą z pewnością nie będzie ich Pan czytał w całości. List małej Maryni pój- dzie w kąt po przeczytaniu kilku słów. (...) Bóg z panem!" W post scriptum Maria zawiadamia Chopina, że zostawił na forte- pianie ołówek i że "my go tutaj chowamy (...) jak relikwię". Można przypuszczać, że Maria zakochała się we Fryderyku, a w każ- dym razie tak jej się wydawało. W Genewie odrzuciła zaloty Słowackie- go, który był zbyt wielkim "dandy" na jej gust (on z kolei nie lubił Cho- pina). Co do Fryderyka, to jak zwykle trudno odgadnąć jego uczucia. Nie przechowała się żadna odpowiedź na list Marii, ale musiał coś pisać na temat swych uczuć do rodziny w Warszawie, gdyż później w tym sa- mym roku jego ojciec komentował: "Jak widzę z Twoich listów, pobyt w Dreźnie był dla Ciebie przyjemny, skoro zamierzasz pojechać tam w przyszłym roku..." (listy od Fryderyka zaginęły). W innym liście Miko- łaj Chopin pisze: "Jak widzę, Drezno stało się dla ciebie miejscem wiel- ce zajmującym i zdaje się przyciągać Ciebie." Poinformował także Fry- deryka, że hrabia Wodziński odwiedził rodzinę w Warszawie i dopyty- wał się o wieści z Paryża. Obydwie rodziny zdawały się teraz popierać związek Marii i Fryde- ryka. Tymczasem, jak zapowiadano, w Paryżu pojawił się Antoni Wo- dziński; w liście do matki napisał, że widuje Fryderyka codziennie i na- wet teraz, kiedy pisze ten list "Fryderyk wstaje od fortepianu i mówi: ~~Powiedz tam, że ich wszystkich strasznie, ale to strasznie ko- cham~~". Słowa "kocham" Fryderyk używał często i beztrosko w stosunku do wszystkich, zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Czy naprawdę był zakocha- ny w Marii, w ogólnie przyjętym sensie tego słowa, czy też była to tylko romantyczna abstrakcja, jak w przypadku Konstancji? Następny rok mi- nął, jak się wydaje, w całkowitym milczeniu, po czym zaczął się nowy etap "drugiego wielkiego romansu" Chopina. Na początku października spędził dwa dni w Lipsku, muzycznej stolicy Niemiec. Odwiedził Mendelssohna i po raz pierwszy spotkał swojego wielkiego wielbiciela, Roberta Schumanna, a także jego na- rzeczoną, Clarę Wieck która sama była wybitną pianistką. Mendels- sohn został właśnie dyrektorem lipskiego Gewandhaus, i całą niedzie- lę, 4 października, spędzili grając dla siebie nawzajem. Chopin wyko- nał partie fortepianowe z Koncertu e-moll, nowe etiudy z opusu 25 i Nokturn Des-dur, opus 27 nr 2, który tak bardzo spodobał się Men- delssohnowi, że natychmiast nauczył się go na pamięć. Mendelssohn zagrał swoje nowe oratorium Paulus. Następnego dnia przedstawił go u nich w domu Schumannowi, Clarze i jej ojcu, Friedrichowi Wiecko- wi, innemu wielbicielowi jego muzyki (to Wiecka trzy lata wcześniej, po przeczytaniu jego recenzji z wariacji na temat Mozarta, Chopin na- zwał "głupcem"). Nowe utwory Chopina zyskały wprawdzie szczery podziw Mendels- sohna - a następnego dnia także Schumanna - nic jednak nie wskazu- je na to, żeby w tym wypadku czy też kiedykolwiek Fryderyk okazy- wał uznanie współczesnym mu kompozytorom. Wielu jego kolegów muzyków - Schumann, Liszt, Berlioz, Mendelssohn, Hiller i inni - pu- blikowało wnikliwe i, ogólnie biorąc, pochlebne artykuły o Chopinie i recenzje jego utworów, on sam natomiast zachowywał dyskretne mil- czenie w ocenie ich twórczości, choć był trochę mniej powściągliwy w odniesieniu do pianistów. Na przykład ocenił pozytywnie jedynie wy- gląd strony tytułowej utworu Kreisleriana, który Schumann zadedyko- wał właśnie jemu. Wiadomo natomiast, z jakim entuzjazmem Fryderyk odnosił się do całego szeregu nowych oper, takich jak Robert Diabeł i Hugonoci Meyerbeera. Źle znosił potencjalną konkurencję, a także kry- tykę, co było jedną z przyczyn, dla których jego stosunki z Lisztem sta- wały się coraz bardziej trudne i skomplikowane. Był jednak wzruszony do łez, kiedy Clara Wieck zagrała jego dwie etiudy, sonatę Schumanna i dwa własne utwory. Najbardziej bodajże intrygującą z tych nowych etiud - i jednym z najgłębszych dzieł tego rodzaju - jest Etiuda nr 7, cis-moll opus 25 zwana niekiedy Etiudą na wiolonczelę. To zastanawiające, w jak różny sposób odbierają i interpretują ją muzykolodzy wywodzący się z róż- nych kultur i środowisk. Dla polskiego badacza, piszącego na początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, przechodzi ona od stylu barokowych oratoriów, przez echo barytonowej partii O Freunde, nich diese Tóne z Dziewiątej Symfonii Beethovena, po akordy wielkiej powa- gi i elegijnego smutku. Charles Rosen, piszący w tym samym okresie, uważa, że "wywodzi się" ona z trzeciego aktu Normy Belliniego. Nie- wątpliwie wiele jest sposobów rozumienia i definiowania romantyzmu w muzyce. Muzykowanie z kolegami pianistami sprawiało Chopinowi wielką przyjemność, znalazł jednak czas na złożenie wizyty swoim lipskim wy- dawcom - firmie Próbst-Kistner oraz Breitkopf & Hartel (ta ostatnia, założona w roku 1542, była prawdopodobnie najstarszym wydawnic- twem w Europie) - od których zainkasował sporą sumę ze sprzedaży swych utworów w krajach niemieckojęzycznych i w Europie Wschod- niej. Fryderyk potrafił być eterycznym muzykiem, a chwilę potem trzeź- wym człowiekiem interesu. 6 października Chopin wyruszył do Heidelbergu, gdzie miał odwie- dzić rodzinę swojego ulubionego ucznia, szesnastoletniego Adolfa Gut- manna, i zaprzyjaźnione z rodziną Chopinów dwie siostry Pereire-Dil- ler. Nerwowa aktywność, jaką wykazywał od wyjazdu z Paryża do Karls- badu w sierpniu, trudy podróży dyliżansem i kapryśna, jesienna pogoda do tego stopnia osłabiły w końcu jego organizm, że musiał zrobić dla od- poczynku tygodniową przerwę w podróży. Jeszcze w Dreźnie Józefa za- uważyła, że nie wygląda najlepiej. Wreszcie poczuł się na tyle silny, żeby wsiąść znów do dyliżansu i po trzech dniach,16 października, przez Strasburg dotarł do stolicy. Był już na tyle znany, że Gazette musicale zamieściła notatkę o jego powrocie, nazywając go "jednym z najwybitniejszych pianistów naszych czasów" i odnotowując, iż w czasie "objazdu po Niemczech" jego "godny podzi- wu talent spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem i wzbudził ogromny zachwyt". Gazette dodała, że objazd był "jednym wielkim pasmem suk- cesów". Chopin tymczasem za granicą nie dał ani jednego publicznego koncertu; cóż, takie było dziennikarstwo w tamtym okresie. Po powrocie na Chaussee d'Antin, Fryderyk położył się do łóżka prawdopodobnie z zapaleniem płuc. Miał wysoką temperaturę, kasłał długo i ciężko i po raz pierwszy zaczął pluć krwią (dla zatrzymania krwo- toku dawano mu do łykania lód). W końcu Matuszyński, lekarz i przyja- ciel, postawił go na nogi. "Jaś, zamiast obiadu daje mi lekarstwa" - pisał Fryderyk do przyjaciela, ale była to jego najpoważniejsza choroba w ży- ciu. Wystraszył się do tego stopnia, że sporządził testament; miał dopie- ro dwadzieścia pięć lat. Po Niemczech rozeszła się wtedy wieść, że umarł, która wkrótce dotarła do rodziców Fryderyka w Warszawie. Uspokoili ich dopiero znajomi, którzy przyjechali z Paryża, a Kurier Warszawski po- informował "wielu przyjaciół i wielbicieli wielkiego talentu" Chopina, że wiadomość o jego śmierci jest "bezpodstawna". Mniej więcej w grudniu wrócił do względnie normalnego życia, lecz jesienna choroba zapoczątkowała proces stopniowego, choć powolnego wyniszczania organizmu, z nieugiętością greckiej tragedii prowadząc nieubłaganie do finału. Dawno ustalono, że przez większość swojego krótkiego życia Fryde- ryk cierpiał na gruźlicę - zwaną wówczas suchotami - i na nią też przy- puszczalnie umarł w roku 1849 (chociaż bezpośrednią przyczyną śmier- ci mogła być niewydolność serca); nie ulega wątpliwości, że w połowie lat trzydziestych zdecydowanie był już suchotnikiem. Z medycznego punktu widzenia słaba to pociecha, ale w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku suchoty były w modzie. Francuski spe- cjalista chorób płucnych, dr Jean-Claude Davila, skomentował ten fakt ;następująco: "gruźlica stanowiła w dziewiętnastym wieku część kultu- ralnego tableau, zajmując poczesne miejsce w ekspresji romantycznej myśli" i dodaje: "suchoty były gorączką romantyków". Doktor Davila dochodzi także do wniosku, że "wychudzenie i bladość oblicza należały do cech niesłychanie dystyngowanych: kobiety kochały mężczyzn kru- chych i szczupłych, uważając to za symbol męskości". Chopin świetnie pasował do takiego wizerunku. Dr Davila sądzi, że "zadziwiającym prawem rekompensaty choroba ta obdarza dotknięte nią osoby bogatym życiem wewnętrznym" (czy je- go opinia jest udokumentowana naukowo to osobna kwestia). Poza Chopinem na galerię słynnych suchotników składają się takie postacie, jak Schubert, Goethe, Balzac, Chateaubriand i Paganini. Także, oczywi- ście, Violetta z opery Verdiego Traviata, inspirowanej Damą kameliową Dumasa-syna i Mimi z Cyganerii Pucciniego (libretto oparte na Scenach z życia cyganerii Murgera) były tragicznymi i romantycznymi suchotnica- mi. Dumas, przyjaciel i wielbiciel Chopina, bardzo cenił jego napisaną w 1844 roku Berceuse; mówił, że oddaje "czystą barwę dźwięku" i na- zwał ją źródłem inspiracji. "Dusza ludzka" - twierdził - "ucieka w tym utworze do krainy snów". To osobliwe, że zarówno muzyka Chopina i Pucciniego, jak dramat Dumasa przerodziły się w kult choroby. W tamtych czasach nie znano skutecznych sposobów leczenia gruź- licy (opium podawane Chopinowi łagodziło jedynie cierpienia w jej bar- dziej zaawansowanym stadium), toteż, jak uważa doktor Daviła, "po- stępy choroby były nieuchronne". Fryderyk w ciągu swego życia korzy- stał z usług i opieki trzydziestu trzech lekarzy, ale żaden nie potrafił mu pomóc. Zdaniem wielu specjalistów, nie leczona gruźlica powoduje z cza- sem zaburzenia i zmiany psychiczne, prowadząc do schizofrenii, zakłló- ceń osobowości i nerwic. Chopin mógł mieć pod tym względem poważ- ne kłopoty; doktor Davila, który przeprowadził szczegółową analizę medyczną jego życia, jako objawy takich nieprawidłowości wylicza "do- browolną izolację, uchylanie się od seksu (nawet w młodym wieku), jaw- ną oziębłość, wyniosłe zachowanie w czasie wystąpień publicznych, pe- danterię i przesadną dbałość o strój", towarzyszące rosnącej skłonności do irytacji, niezdolności okazywania uczuć i okresom "melancholii". Te symptomy, łączone dawniej ze schizofrenią, od początku lat sie- demdziesiątych naszego wieku wiąże się raczej z chorobami o charak- terze depresyjno-maniakalnym. Dr Kay Redfield Jamison z Johns Hop- kins University School of Medicine w swoim epokowym studium Tou- ched With Fire: Manic-Depressive Illness and the Artistic Temperament pi- sze, że jeszcze do niedawna uznawano, iż "schizofrenia wiąże się nie- uchronnie z manią depresyjną". Zaobserwowała, że "cechy psychotycz- ne, takie jak jawna paranoja, ograniczenie możliwości percepcyjnych, zwidy i halucynacje (...) występują prawie we wszystkich psychozach de- presyjnych", i dodaje: "w życiu człowieka chorego przeplatają się okre- sy psychozy i depresji z długimi okresami normalnego sposobu myśle- nia i zachowania, ogólnie zdrowszą osobowością, lepszym funkcjono- waniem w spoleczeństwie i cofaniem się choroby", co odróżnia te stany od schizofrenii. W wypadku Chopina wszystko świadczy raczej o tym, że od wcze- snego dzieciństwa i wczesnej młodości mógł cierpieć na psychozę de- presyjno-maniakalną, tak jak ją rozumie dr Jamison. Miewał więc okre- sy osłabionej zdolności koncentracji i niezdecydowania, a także obse- syjne myśli o śmierci; podlegał zmiennym nastrojom nienormalnego podniecenia, napastliwości i irytacji, wygórowanego mniemania o sobie, drażliwości (np. przesadna reakcja na nieistotne bodźce zewnętrzne); czasami nerwowo poszukiwał towarzystwa, by kiedy indziej izolować się od ludzi; miewał też wybuchy złości uciążliwe dla bliskich mu osób, okresy gwałtownego wzrostu wydajności połączone z często niezwykły- mi, narzuconymi sobie godzinami pracy; posiadał przenikliwy i niezwy- kle twórczy umysł, a wreszcie wybuchał od czasu do czasu niestosownym śmiechem, dowcipkował i bawił się cudzym kosztem. "Melancholię" utożsamia się dzisiaj z depresją. Mimo "trudności w prowadzeniu studiów diagnostycznych opartych na materiale biograficznym", na jakie napotykała dr Jamison, jej bada- nia (i inne, prowadzone równolegle) każą nieuchronnie postawić dwa pytania dotyczące tyleż Chopina, co innych, twórczych jednostek. Pierwsze z nich brzmi: czy istotnie jego niewątpliwa psychoza depresyj- na wynikała z nie leczonej gruźlicy, jak sugeruje dr Davila, czy też oby- dwie te choroby wystąpiły zupełnie niezależnie od siebie, a ich współist- nienie jest wyłącznie dziełem przypadku. Pytanie drugie dotyczy tego, czy jest jakiś związek między chorobami psychicznymi a geniuszem. Jest to kontrowersyjny problem, do którego ciągle wracają naukowcy. W od- niesieniu do Chopina nie od rzeczy będzie spojrzeć na to zjawisko w świetle uwagi dr Jamison, która twierdzi, że "dziewiętnastowieczny romantyzm... uwydatnia nie tylko melancholię, lecz bardziej jeszcze spontaniczność geniusza, którego wzlotami i upadkami rządzą muzy". Na sporządzonej przez nią liście pisarzy, artystów i kompozytorów cier- piących prawdopodobnie na cyklotymię, depresję lub psychozę mania- kalno-depresyjną znaleźli się tacy twórcy okresu romantyzmu, jak By- ron, Baudelaire, Hugo, Musset, Shelley, Balzac, Berlioz, Rossini i Schu- mann - lecz o dziwo zabrakło Chopina. Tak czy inaczej, psychoza maniakalno-depresyjna lub schizofrenia prowadzą zwykle do utraty kontaktu z rzeczywistością, a sam Chopin opowiada o zwidach (katedra wiedeńska, zapisy w dzienniku poczynio- ne w Stuttgarcie i późniejsze incydenty), pisze, że czuł się jak "pijany" i nie rozpoznawał otoczenia. Skłonność do izolacji objawia się w niechę- ci do intruzów, mogących zakłócić jego prywatność. Mimo iż nie cierpiał całkowitej samotności, panicznie bał się ludzi, których nie znał albo nie lubił. Pianista Antoine-Francois Marmontel wspomina, że "Chopin był otoczony i chroniony przez niewielką świtę przypochlebnych, zachwyco- nych nim przyjaciół, broniących go przed niepożądanymi gośćmi lub po- ślednimi wielbicielami. Dostęp do niego był trudny; jak powiedział swe- mu przyjacielowi, pianiście i kompozytorowi, Stephenowi Hellerowi, je- śli ktoś chce go poznać, musi się o to postarać." Według Niecksa, Fryderyk "był bliski kompletnego załamania ner- wowego (...) w wyniku posuwającej się błyskawicznie choroby"; dopro- wadzało to do wybuchów rozdrażnienia i niekontrolowanej złości. Kie- dy któryś z uczniów popełnił błąd, "kartki z nutami fruwały w powietrzu, delikwent musiał wysłuchać zjadliwych uwag i nieprzyjemnych słów", a "ta wątła i szczupła dłoń, zawsze uzbrojona w ołówek, waliła nim gdzie popadnie, a nawet łamała krzesła". Biograf opisuje, że pewnego razu, kiedy jakiś uczeń zbyt ostro uderzył w klawisze, Chopin zerwał się z krzesła, wrzeszcząc: "Co to jest! Czy to ma być szczekanie psa?" Ucznio- wie mówili wtedy o "burzliwych lekcjach", przy czym częściej celem ata- ków Chopina byli mężczyźni niż kobiety. "Takie wybuchy złości zawsze jednak trwały krótko", a jego "miękkie serce szukało sposobu na zre- kompensowanie krzywdy", pisze biograf, relacjonujący manifestacje zmiennych humorów Fryderyka. Czy stany depresji znajdują odbicie w jego twórczości? Pierwszego marsza żałobnego skomponował mając lat szesnaście, a słynny Marsz żałobny (trzecią część Sonaty b-moll, opus 35) zaczął pisać w dwudzie- stym ósmym roku życia, ukończył go zaś dwa lata później. Obydwa te okresy były okresami względnego szczęścia w życiu Fryderyka; Schu- mann uznał jednak Marsz żałobny za utwór "odrażający", pełen "dziw- nego, straszliwego ducha zniszczenia, uderzającego twardą pięścią we wszystko, co mu staje na drodze..." Nie wszyscy podzielali tę opinię. Tym bardziej, że marsze żałobne komponowali także Handel (w orato- rium Saul), Bee:thoven (w III symfonii Eroica i w jednej z sonat forte- pianowych), Mendelssohn, Wagner, Grieg i Berlioz. Jak zwykle należy zachować ostrożność w odnoszeniu twórczości Chopina do stanu jego zdrowia i umysłu w danym okresie. Schumann, który zmarł w wieku lat czterdziestu sześciu, zagłodziw- szy się na śmierć w zakładzie dla psychicznie chorych, uważany jest w li- teraturze medycznej za klasyczny przykład człowieka cierpiącego na psychozę maniakalno-depresyjną co najmniej od późnego dzieciń- stwa. Jak twierdzi dr Robert W Weisberg z Temple University, w ciągu ostatnich pięciu lat życia ogólny niedowład, wynikający z ostatniego sta- dium syfilisu, doprowadził do fizycznego i psychicznego wyniszczenia organizmu kompozytora (Emilia, starsza siostra Schumanna, zachoro- wała psychicznie mając siedemnaście lat i utopiła się w dwudziestym dziewiątym roku życia, a jego syn, Ludwig, spędził trzydzieści lat w za- kładzie dla obłąkanych). Dr Richard L. Karmel z General Hospital w Montrealu uważa, że: "Schumann już jako młodzieniec żył w rozdwojonym świecie własnej wyobraźni". Wymyślił dwie postacie, Euzebiusza i Florestana (tego ostatniego zapożyczył z opery Beethovena Fidelio, gdzie Florestan jest uwięzionym bohaterem); obie pojawiają się w napisanym w 1835 roku Karnawale. Euzebiusz to "jego autoportret jako introspekcyjnego arty- sty", Florestan, druga strona jego autoportretu, to gwałtowny ekstra- wertyk. Charles Rosen zauważył, że te dwa autoportrety są "specyficz- nym i ekscentrycznym wyrazem rozdwojonej jaźni kompozytora". Jeden z fragmentów Karnawału nosi tytuł Chopin. Słynna recenzja Schumanna z wariacji Chopina na temat Mozarta jest relacją o tym, jak zareagowali na nie Euzebiusz i Florestan. To Eu- zebiusz wołał: "Panowie, czapki z głów! Oto geniusz!" Schumann koń- czy recenzję dyskusją z Florestanem. Kilka lat później Schumann po- wrócił do tej recenzji, pytając: "Czy uwierzyłbyś Florestanowi, gdyby chełpił się, że pierwszy przedstawił światu młodego człowieka, przyby- wającego z obcych stron? Spójrz jak spełnił się los Chopina, jak zwycię- sko wyszedł z walki z Filistynami i ignorantami..." Sam Schumann był z pewnością genialnym muzykiem. Nękająca go psychoza depresyjno-maniakalna stała się podstawą mnóstwa hipotez na temat zależności między chorobą a talentem twórczym i geniuszem. Niektóre z owych hipotez przywoływano także w badaniach nad Chopi- nem, ale tu są mniej przekonywające; jego nastroje i sposób pracy wy- mykały się tak oczywistej klasyfikacji. Zdrowie Chopina stanowiło poważny problem na długo przed gwał- townym atakiem choroby w 1835 roku - właściwie od samego dzieciń- stwa. Dr Czesław Sielużycki podkreśla jednak, że wszelkie rekonstruk- cje są niekompletne i być może niedokładne, gdyż Chopin "w przeci- wieństwie do innych wielkich romantyków nie tylko ukrywał latami swe niedyspozycje - szczególnie przed rodziną - lecz nawet udawał dobre samopoczucie, bagatelizując wynikające z nich niebezpieczeństwa, choć starał się leczyć". A przecież kiedy Stephen Heller, koncertując w Warszawie, poznał dziewiętnastoletniego wówczas Chopina, opisał go jako młodzieńca "wątłego, z zapadniętymi policzkami... powszechnie mówiono, że jak wielu geniuszy, umrze młodo". Ktoś inny mówił o "zapadniętych pier- siach" Fryderyka, martwiąc się, że "skazany jest na suchoty". Konstan- cja Gładkowska, w której podobno Chopin się kiedyś kochał, wiele lat później zauważyła, że "nie byłby dobrym mężem, bo był nerwowy, cier- piał na przerost wyobraźni, i był słaby..." W październiku 1830 roku w Wiedniu, dwudziestojednoletni wów- czas Chopin uskarżał się nieustannie na zły stan zdrowia i nerwów. Pi- sał do przyjaciół o "słabości", zaburzeniach równowagi oraz "pomiesza- niu dnia z nocą". W jednym z listów pisze, że "zamiast stawać się coraz silniejszym, słabnę i czuję się zmęczony" - ostatnie słowo podkreśla. Wiosną 1831 roku, tuż przed ostatecznym wyjazdem do Paryża, pisał do innego przyjaciela: "Myślę, że zamiast wyjechać za granicę, dostanę go- rączki i będzie po wszystkim". We wrześniu, już z drogi zawiadamia: "Boli mnie nawet czoło (...) mam wrażenie, że jestem bliski śmierci (...). Jeżeli zdrowie mi dopisze (...). Często tracę świadomość..." W Paryżu stan fizyczny Chopina znacznie się poprawił, choć w dal- szym ciągu cierpiał na silne migreny i ból psujących się zębów. Pierw- sze cztery lata, aż do poważnego zasłabnięcia jesienią 1835 roku, sta- nowiły dla niego "okres szczęśliwy", pisze doktor Sielużycki. Gruźlica znajdowała się "wyraźnie w odwrocie" i Fryderyk był w stanie skoncen- trować się na dalszym podboju Paryża. Mimo wzmożonej aktywności zdrowie "służyło mu". Rozdział 11 RzEczYwiścIE, FIzYczNE, a prawdopodobnie także psychiczne, zdrowie Chopina w nowym,1836 roku poprawiło się do tego stopnia, że po raz pierwszy mógł pomyśleć o czymś takim jak miłość i małżeństwo. Jego myśli, a może i nadzieje, krążyły wokół Marii Wodzińskiej, której towa- rzystwo sprawiało mu tak wielką przyjemność we wrześniu ubiegłego roku w Dreźnie. Przed wyjazdem, pod trzema taktami Nokturnu Es-dur wpisał jej do sztambucha dwa słowa "soyez heureuse" (bądź szczęśliwa). Skomponowany w roku 1831 albo 1832 nokturn był utworem nowator- skim; Chopin wprowadził tu nowy sposób zastosowania pedału umożli- wiający wydobycie z fortepianu niezwykłego pogłosu. Marii zadedyko- wał także młodzieńczego Walca Es-dur. Gdy chodzi o Chopina, nigdy jednak nie wiadomo na pewno, co by- ło miłością, a co tylko marzeniem o niej. Zaczęło się od młodzieńczego flirtu z Alexandrine de Moriolles, córką nauczyciela księcia Pawła, syna Wielkiego Księcia Konstantego; nazywał ją Mariolką i kiedy byli dzieć- mi, bawił się z nią i z Pawłem w Belwederze. Później ich przyjaźń nabra- ła poważniejszego charakteru i Chopin pisał do Woyciechowskiego: "Wiesz, to są takie miłostki, do których się chętnie przyznaję". Po jego wyjeździe z Warszawy nigdy się już jednak nie spotkali. Potem była Kon- stancja Gładkowska - "mój ideał" - o której łatwo zapomniał, gdy tyl- ko znalazł się za granicą. W czasie pierwszego pobytu w Wiedniu, w ro- ku 1829, z zapałem flirtował z osiemnastoletnią Leopoldiną Blahetka, piękną uczennicą Czernego i znaną już w Wiedniu pianistką. Przebywał tam jednak krótko i już nigdy więcej nie zobaczył Leopoldiny, chociaż pisał o niej z zachwytem w listach do Woyciechowskiego. Chopin był w istocie bardzo kochliwy i ciągle kochał się - lub uważał, że się kocha- w jakichś kobietach, lecz nigdy nie trwało to długo. Jego biograf, Niecks, pisze, że taka "miłosna czułość była mu nie- zbędna do życia (...) potrafił namiętnie kochać się w trzech kobietach w ciągu jednego wieczoru i zapomnieć o nich natychmiast po wyjściu, gdy tymczasem każda myślała, że jest tą jedyną." Dodaje, że "Chopin był z natury bardzo wrażliwy, uroda i wdzięk, a nawet zwykły uśmiech natychmiast wzbudzały jego entuzjazm, gdy jedno niezręczne słowo czy dwuznaczne spojrzenie wystarczyło, by ostudzić jego zapały". Maria Wodzińska była pierwszym prawdziwym sprawdzianem jego gotowości do podjęcia trwałych zobowiązań, czego starannie unikał aż do dwudziestego szóstego roku życia. Z natury niezdecydowany, znów zachowywał się tak, jak gdyby pragnął, żeby ktoś inny podjął za niego decyzję. Wiele wskazywało jednak na to, że Chopin zaczął wreszcie po- ważnie zastanawiać się nad założeniem rodziny, nawet jeżeli nie miał jeszcze pojęcia, jak mogłoby do tego dojść i jak mogło to wpłynąć na je- go pracę, zwyczaje, otoczenie i poziom życia. Coraz więcej jego przyjaciół i kolegów wstępowało w związki mał- żeńskie lub się do nich przymierzało. Świeżo po ślubie byli Mickiewicz i Berlioz. Właśnie zamierzał się ożenić Jaś Matuszyński, lekarz, który dzielił z nim mieszkanie. Mendelssohn i Schumann byli zaręczeni. Liszt i jego kochanka byli de facto małżeństwem, mieli nawet dzieci. Można przypuszczać, że ów matrymonialny spektakl wywarł wpływ na wrażliwą naturę Chopina. Więcej wypowiedzi dotyczących uczuć Fryderyka wobec Marii oraz informacji na temat jej osoby i ich spotkań w Dreźnie zawierały jego li- sty wysyłane do rodziny w Warszawie. Ponieważ jednak żaden z nich się nie zachował, musimy rekonstruować całą historię na podstawie listów Mikołaja do syna - znów na zasadzie lustrzanego odbicia. Tak więc 15 grudnia 1835 roku Mikołaj Chopin napisał, że sądząc z jego listów, Fryderyk zamierza wrócić do Drezna w przyszłym roku. Najwyraźniej jesienna niemoc nie powstrzymała Fryderyka od zwierze- nia się z tego, o czym widocznie dużo myślał i co bardzo leżało mu na sercu. Wspominał między innymi, że matka Marii przez cały czas prze- bywa w Dreźnie, a jego oczekują tam następnego lata, kiedy dzieci zja- dą na wakacje. 9 stycznia 1836 Mikołaj wraca do tematu: "Jak widzę, Drezno stało się dla ciebie miejscem bardzo zajmującym i zdaje się przyciągać Ciebie. W Twoim wieku nie zawsze jest się panem swej woli, można doznać wrażeń, które niełatwo się zacierają. Lecz kto może Ci przeszkodzić, byś na przyszłą wiosnę odbył małą podróż und riechen was du reicht gerochen hast?" Zagadkowa jest raczej wypowiedź Mikołaja, że "trzeba tylko oszczę- dzać ile się da, gdyż towarzysza podróży do Berlina lub Drezna mógł- bym Ci posłać, lecz na Twój koszt." Może była to odpowiedź na pytanie Fryderyka, czy ktoś z rodziny nie mógłby towarzyszyć mu, kiedy następ- nym razem pojedzie do Wodzińskich, żeby usankcjonować swój związek z Marią, chociaż obydwie rodziny dobrze się znały. W końcu Mikołaj za- proponował, żeby to matka towarzyszyła mu w podróży. "Co myślisz o tym? (...) Myślę, że jeśli [ten plan] okazałby się możliwy do zrealizo- wania, to nie mógłbyś mieć lepszej opieki (...). Ale na to trzeba zdrowia i środków, musisz zatem myśleć o jednym i drugim; jest to jedyny spo- sób, byś ponownie ujrzał Drezno i to, co w nim może Cię zajmować, o ile wrażenie się jeszcze w Tobie nie zatarło." Ojciec informuje Fryderyka, że ojciec Marii tuż przed Bożym Naro- dzeniem odwiedził ich w Warszawie, i dodaje, że "Ze skwapliwości, zja- ką dowiadywał się o nowiny od Ciebie, przekonaliśmy się później, że wiedział o krążącej pogłosce." Wszystko wskazuje na to, że na tym eta- pie obydwie rodziny przychylnie traktowały myśl o trwałym związku między Fryderykiem a Marią. Przyjaźń tę wzmacniał wydatnie fakt, że brat Marii, Antoni, korzystał z opieki Fryderyka w czasie długiego po- bytu w Paryżu. Następny krok należał teraz do Chopina, lecz na ponow- ne spotkanie przyszło mu czekać aż do końca lata. Tymczasem całkowicie pochłaniało go życie zawodowe i towarzy- skie. Komponował, dawał lekcje, do późnych godzin bawił się na przy- jęciach, spędzając czas na muzyce i żartach w gronie polskich i francu- skich przyjaciół i kolegów artystów. Był tak zajęty, że ojciec skarżył się nawet w liście z maja, iż rodzina od siedmiu tygodni nie ma od niego wieści. Odrzucił też - chociaż z żalem - zaproszenie od Mendelssohna i Schumanna do wzięcia udziału w wiosennym festiwalu muzycznym w Dusseldorfie. Był natomiast na premierze opery Meyerbeera Hugo- noci, największym wydarzeniu muzycznym w Paryżu, i grał z Lisztem w sali Erarda w przeddzień wyjazdu Liszta i Marie d'Agoult w kwietniu do Szwajcarii; miał to być koncert pożegnalny, gdyż Liszt postanowił na dobre opuścić Paryż. W rocznicę Konstytucji 3 Maja improwizował mu- zykę do siedemnastu wierszy patriotycznych; tylko muzyka do jednego z nich, Leci liście z drzewa, została zanotowana. Także w maju w Paryżu, Londynie i Lipsku opublikowano jego dwa nowe nokturny i dwa polo- nezy. Utwory Chopina najczęściej ukazywały się w ciągu roku od ich skończenia lub szybciej (z wyjątkiem tych, których nie chciał publikować za życia), ale opierając się tylko na datach ich publikacji nie można oce- nić szybkości, z jaką powstawały i bogactwa jego twórczości muzycznej. W roku 1834 i 1835, na przykład, komponował nokturny i polonezy, pra- cując jednocześnie nad słynnymi dwudziestoma czterema preludiami z opusu 28, czterema mazurkami, scherzami etc. W latach trzydziestych i pierwszej połowie czterdziestych Chopin, twórca raczej powolny, kom- ponował dzień w dzień, a zarazem przez co najmniej sześć godzin dzien- nie udzielał lekcji, prowadził także ożywione życie towarzyskie. Jedną z najciekawszych znajomości, jaką zawarł w tym czasie w Pa- ryżu, była znajomość z Astolphe'em Louisem Leonorem, markizem de Custine. Markiz w 1839 roku zwiedził Rosję i jego opublikowany później opis tej podróży przez półtora wieku nie miał sobie równych, a i dziś jest często wznawiany na całym świecie. Custine uczynił dla Ro- sji to, co kilka lat wcześniej inny francuski arystokrata, Alexis de Tocque- ville, zrobił dla Stanów Zjednoczonych. Przed wyprawą do Rosji Custi- ne królował w wielu wpływowych artystycznych salonach Paryża, a tak- że w swojej wiejskiej posiadłości. W połowie lat trzydziestych robił wszystko, żeby wciągnąć także Chopina do swojej konstelacji gwiazd li- teratury i muzyki. Przystojny, gładko wygolony, czterdziestosześcioletni mężczyzna o melancholijnym spojrzeniu wrócił właśnie na salony po wielkim skan- dalu sprzed dwunastu lat, którego powodem był jego homoseksualizm. Zatłukli go niemal na śmierć i zostawili nagiego na bruku żołnierze re- gimentu kawalerii, kiedy zaczął zalecać się do jednego z ich kolegów. Okryty hańbą stał się niemal pariasem. Pierwszą tragedię przeżył rok wcześniej, gdy w 1824 zmarł jego nowo narodzony syn, a wkrótce po nim żona - było to tak zwane "małżeństwo ze względów towarzyskich". Jednak talent literacki (był autorem wysoko cenionej, napisanej wierszem tragedii Beatrix Cenci), urok osobisty i sympatia, jaką cieszył się niezmiennie w paryskich kołach artystycznych (jego matka była ko- chanką wielkiego romantycznego pisarza Rene Chateaubrianda), po- mogły mu powrócić do życia i stworzyć sobie nową, wzbudzającą szacu- nek tożsamość. Przyjmował często w swym stylowym, bogato zdobio- nym salonie przy rue de la Rochefoucauld 9 (bardzo wówczas modny adres na Prawym Brzegu Sekwany) albo w pałacu w St. Gratien, nad je- ziorem d'Enghien, niedaleko Paryża. Aż do śmierci uchodził za najbar- dziej znanego francuskiego homoseksualistę. Nie wiadomo, kiedy Custine i Chopin spotkali się po raz pierwszy, w każdym razie w liście z 4 marca 1835 markiz zwracał się do niego "Drogi Chopinet", i zaprosił Fryderyka na obiad z Hugo i Lamarti- ne'em; wyraził przy tym nadzieję, że gość zagra na fortepianie. List koń- czył słowami: "Wyrazy przyjaźni takiej, jaką się darzy przyjaciół, których się kocha". Nie ma powodu przypuszczać, że był Chopinem zainteresowany seksualnie, pociągała go raczej jego sława muzycznego geniusza. Od śmierci żony markiz mieszkał ze swoim angielskim przyjacielem, Edwardem St. Barbe, który miał pozostać stałym towarzyszem jego ży- ;cia przez trzydzieści lat. Custine i St. Barbe od czasu do czasu prowadzi- li menage a trois; kiedy Custine zaprzyjaźnił się z Chopinem, tym trze- cim był akurat młody polski emigrant polityczny, Ignacy Gurowski (po- został z nimi przez pięć lat). Tak czy inaczej, Chopin nie zjawił się na marcowym obiedzie i dopiero w styczniu następnego roku Custine za- prosił go ponownie. Tym razem Fryderyk wyraził zgodę, obiad odbył się 3 lutego i zapoczątkował długotrwałą przyjaźń. W maju Chopin poznał jeszcze dwie osoby, z którymi miał się przy- jaźnić przez wiele lat: malarza Delacroix (po czterech latach pobytu w Afryce północnej wrócił on właśnie do Paryża) i śpiewaka Adol- phe'a Nourrita. Spotkał ich na przyjęciu u Liszta, kiedy ten na kilka ty- ;godni przyjechał ze Szwajcarii. Wiele miesięcy minęło od rozstania z Marią w Dreźnie, lecz tym ra- zem nie wątpił, że to jest rzeczywiście miłość, i wyraźnie był zdecydowa- ny ją podsycać - choć wolał nie pisać do Wodzińskich. Odwagi dodał mu niezwykle serdeczny list, jaki na początku lutego przyszedł od Teresy Wodzińskiej, matki Marii, która pytała: "Kiedy też możemy Cię wi- dzieć?... Żebyś też choć ze dwa słowa napisał i powiedział, czy prawda, że tu tego lata być masz". Możliwe, że Chopin czekał na jakiś znak ży- cia od Wodzińskich, nim odważył się sam do nich napisać (zwracać się bezpośrednio do Marii z pewnością mu nie wypadało), bo chciał unik- nąć odmowy, czego zawsze się obawiał. O tym, że jego zainteresowanie, by nie powiedzieć miłość, było wciąż żywe, świadczą listy, które wysyłał do Warszawy. Jak zwykle jednak wołał, kiedy o jego przyszłości decydo- wali inni ludzie - lub wydarzenia. Pani Wodzińska dostarczyła Fryderykowi zachęty, jaką pragnął uzy- skać, w liście z Drezna z 5 lutego. Pretekstem do jego wysłania była prośba o dostarczenie załączonych pieniędzy jej synowi Antoniemu. Nie wyjaśnia, dlaczego nie może wysłać ich bezpośrednio do syna, błaga na- tomiast Chopina, żeby zajął się trochę Antonim, rozrzutnikiem i lekko- duchem, oraz namówił go do podjęcia jakiejś pracy, gdyż "nieczynne życie wielu nieszczęść się staje przyczyną. Bóg" - zapewnia Fryderyka- "Ci to stokrotnie wynagrodzi". Następnie przechodzi do tego, co na- prawdę go interesowało: "Maria jako i Józia czułe Ci przesyłają ukłony; pierwsza, uwiadomiona, że ma dostać nuty od Ciebie, nie posiada się z radości." Pisze, że najmłodsza córka, Józefa, "często także łączy brata z Tobą, mówiąc: mam dużo zmartwień z powodu mego brata Antonie- go i Chopina". Pani Wodzińska kończy swój list słowami: "Ściskam Cię, mój drogi Frycku, wraz z Antkiem, i błogosławię was obydwóch". Traktowano go już niemal jak miłego członka rodziny Wodzińskich, chociaż może trochę przedwcześnie. Na początku lipca, gotów już prawie do podróży do Drezna, dowie- dział się, że pani Wodzińska najpierw jedzie z córkami do czeskiego uzdrowiska Marienbadu (Mariańskie Łaźnie). Szybko zmienił plany i opuścił Paryż w połowie lipca; 28 lipca zjawił się w Marienbadzie, zmę- czony, lecz szczęśliwy. Tuż przed wyjazdem z Paryża dostał list od markiza de Custine. "Jest Pan jedyną osobą, którą upoważniam do przyjazdu do Saint-Gra- tien, kiedy zechce, i bez uprzedzania mnie o tym. To wszystko, co chciałem Panu powiedzieć z tysiącznymi wyrazami przyjaźni" - napisał markiz. W Marienbadzie Chopin zamieszkał "Pod białym łabędziem", w tym samym hotelu, gdzie zatrzymali się Wodzińscy. Wszyscy zamie- rzali pozostać miesiąc w uzdrowisku; pomysł, żeby Chopinowi w po- dróży towarzyszyła matka, najwyraźniej upadł. Podobnie jak w Dreźnie we wrześniu ubiegłego roku Fryderyk i Maria grali godzinami na forte- pianie; Maria popisywała się interpretacją jego utworów, a Fryderyk uczył ją pierwszych dwóch etiud z nowego cyklu, z opusu 25. Zdolna malarka, szkicowała jego głowę, kiedy grał lub rozmawiał, a potem po- sadziła go w fotelu, żeby namalować jego portret akwarelą. Jeśli nie li- czyć dzieł Delacroix, jest to jeden z najlepszych zachowanych portre- tów Chopina. Kompozytor sprawia tu wrażenie odprężonego, pogod- nego i spokojnego. Siostra Marii, Józefa Kościelska, opisała w swoim pamiętniku pobyt Chopina w Marienbadzie (tak jak pobyt w Dreźnie w 1835). Jest to naj- bardziej miarodajna relacja o stosunkach łączących wówczas Fryderyka i Marię. Józefa podkreśla, że wielokrotnie rozmawiała na ten temat z Fryderykiem. "Tym razem - pisze - Chopin przyjechał do Marienbadu specjalnie dla nas i spędziliśmy razem prawie miesiąc (...) Wszyscy Polacy, a przy- jechało ich w tym roku wielu, tworzą zamknięte kółko. Chopin przeby- wał tylko w ich towarzystwie, głównie dlatego, że nigdy się z nami nie rozstawał. Grał dużo, bo każdy, kto do nas przyszedł, natychmiast pro- sił go, żeby zagrał któryś ze świeżo wydanych utworów... Grał kilka etiud z drugiego cyklu, opus 25, najczęściej dwie pierwsze (...) Pierwsza z nich, wyrażająca uczucie dziwnej niepewności, jest -jak powiedział - muzycz- nym portretem mego brata, Antoniego, gdy druga maluje dźwiękami charakter Marii". (Chopin uwielbiał "malowanie" zabawnych muzycz- nych portretów swoich przyjaciół, szczególnie kobiet, w improwizowa- nych fortepianowych miniaturach, zwykle na wieczornych przyjęciach, kiedy był w dobrym humorze.) "Dobry humor nie opuszczał go przez cały czas w Marienbadzie- pisze dalej Józefa. - Miał wielu przyjaciół, szczególnie wśród emigran- tów [Polaków] i w paryskim świecie muzycznym. Był taki sympatyczny, że wszyscy go kochali, nie ukrywając podziwu dla jego geniuszu...". Eleonora Ziemięcka, pisarka i przyjaciółka rodziny Chopina, która także spędzała lato w Marienbadzie, napisała w swym pamiętniku, że: "ze względów patriotycznych Chopin zdecydował się nie wracać do oj- czyzny z dobrowolnego wygnania", bo nie chciał żyć pod rosyjską oku- pacją. "Był jednak" - dodała - "jeden moment, kiedy zastanawiał się, czy nie zmienić swego postanowienia, porzucić przybraną ojczyznę i ukochany Paryż, uroki salonów, których był ulubieńcem, poświęcić wszystko, co przyzwyczaił się kochać, i osiąść na stałe w Polsce... za- mknąć swój geniusz na polskiej wsi, niedaleko miejsca gdzie się urodził, w ukochanej Warszawie i najdroższym gronie rodziny". W rzeczywisto- ści nic nie wskazuje na to, aby Chopin kiedykolwiek naprawdę o tym myślał, ale słowa Ziemięckiej odzwierciedlały może nadzieje Wodziń- skich, że Fryderyk wróci do domu, żeby ożenić się z Marią i... pozosta- nie tam na zawsze. "Taki moment nastąpił w czasie jego pobytu w Marienbadzie" - za- notowała - gdzie przyjechał specjalnie, żeby złożyć wizytę jednej z najznamienitszych polskich rodzin... Jego serce podbiła starsza córka, którą znał od dzieciństwa, gdyż przyjaźnili się [ich) rodzice. Jak głębokie musiało być przywiązanie Cho- pina [do Marii, skoro straciły znaczenie wszystkie inne pokusy. Ich związek zdawał się odpowiadać życzeniom rodziców obydwu stron... Chopin, który był pełen miłości do ludu i pragnął wszystkiego co najlepsze dla swego narodu, opowiadał o wiejskich szkołach, jakie założy, i o tym, jak wspólnie ze swoją wy- braną zajmie się nauczaniem prostego ludu. Pani Ziemięcka była zbyt wielką optymistką i włożyła Chopinowi w usta te słowa, przypuszczając błędnie, że Fryderyk i Maria są już za- ręczeni. Podobnie jak Józefa Kościelska zbyt jasnymi barwami maluje też nastrój Fryderyka w Marienbadzie. Inni zapamiętali go jako nieznoś- nego egocentryka. Kiedy siostra Mendelssohna, Rebeka, przebywająca z mężem w Marienbadzie, poprosiła go, żeby zagrał "chociaż jednego mazurka", Chopin odmówił tak niegrzecznie, że poskarżyła się bratu w pełnym goryczy liście. Nie odpowiedział też na list Schumanna, który proponował mu spotkanie w Marienbadzie, Lipsku lub gdziekolwiek in- dziej. Wielu znajomym Fryderyk wydał się napięty i zirytowany - z wy- jątkiem chwil gdy przebywał w towarzystwie Wodzińskich. Pani Wodzińska z kolei, aczkolwiek bardzo lubiła Fryderyka, nie miała całkowitej pewności, czy jego małżeństwo z Marią byłoby mądrym pomysłem. Myśląc o przyszłości, martwiła się przede wszystkim stanem jego zdrowia. Był blady i dużo kasłał. Mimo to uznała, że należy dać młodym szansę i zaproponowała Chopinowi, aby pod koniec sierpnia pojechał razem z nimi do Drezna, co pozwoliłoby wszystkim zaintereso- wanym spędzić razem jeszcze trochę czasu. Tam, na jej prośbę, zbadał Fryderyka lekarz Wodzińskich i orzekł, że aby chronić delikatne zdro- wie, powinien bardzo się oszczędzać. Ma unikać przeziębień, wysiłku fi- zycznego oraz przyjęć towarzyskich ciągnących się długo w noc. Ma wcześnie kłaść się do łóżka i brać przepisane lekarstwa. Ma ciepło się nosić, nawet wbrew wymogom mody i elegancji. Chcąc przypodobać się Wodzińskim Chopin pozornie zgodził się przestrzegać tych zaleceń, ale akceptacja życia inwalidy i pustelnika by- łaby czymś całkowicie sprzecznym z jego charakterem. Co więcej, pani Wodzińska zadecydowała, że należy poddać posłuszeństwo Fryderyka rocznej, to znaczy trwającej do spotkania z Marią następnego lata, pró- bie. Nie wiadomo, czy sobie to uświadamiała, ale jej ultimatum od razu zamknęło całą sprawę i zaoszczędziło Fryderykowi trudu podejmowa- nia decyzji co do przyszłości. W tym sensie Fryderyk mógł być jej tylko wdzięczny, że - świadomie czy nie - podjęła tę decyzję za niego. Hrabia Wodziński był bodajże jeszcze bardziej zatroskany zdro- wiem przyszłego zięcia. Józefa Kościelska wspomina: Ojciec bardzo lubił Fryderyka i w zasadzie nie był przeciwny jego małżeń- stwu z Marynią. Jeśli się sprzeciwiał (...) to tylko ze względu na jego stan zdro- wia, które już wtedy budziło poważne obawy. Wątły z natury i bardzo delikat- ny, zawsze był wyjątkowo blady; sprawiał wrażenie suchotnika, którego dni są policzone. W ogóle był nad wyraz nerwowy. Przy fortepianie podniecał się mu- zyką i twarz mu się wtedy tak zmieniała, jakby miał zemdleć. Kiedy wstawał od fortepianu, był zwykle tak wyczerpany i osłabiony, że nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie odpowiadał na komplementy i wyrazy podziwu, jakimi go obdarza- no, bo nie był w stanie wyrzec słowa. Potrzebował sporo czasu, żeby się uspo- koić i odzyskać równowagę. Dopiero wtedy musiałam opowiadać mu, co różni ludzie mówili o jego grze, bo zawsze prosił, abym słuchała, co ludzie mówią, i powtarzała mu ich opinie. Wcale nie było mu wszystko jedno. Nie wiadomo właściwie, jak daleko rozwinął się romans, kiedy zna- leźli się w Dreźnie. W swojej książce Les Trois romans de Frederic Cho- pin Antoni Wodziński pisze, że Fryderyk oświadczył się Marii pod kwit- nącym drzewem w Marienbadzie, ale relacja ta nie znajduje potwierdze- nia w innych świadectwach. Inni biografowie twierdzą, że poprosił o jej rękę 9 września w Dreźnie. O ile jednak wiadomo, ani on sam, ani Ma- ria, ani jej matka nigdy nie potwierdzili, że w ogóle to uczynił, z czego wy- nikałoby, iż nigdy nie zdobył się na odwagę (lub chęć) żeby się oświad- czyć. Wahał się? Bał się zobowiązań jak diabeł święconej wody? Wydaje się, że rozmowy - wręcz negocjacje - w tej sprawie Chopin prowadził w cztery oczy z panią Wodzińską, w czasie długiego wieczor- nego spotkania w przeddzień jego wyjazdu. Będzie się do niego później odwoływać, wspominając o rozmowie o "szarej godzinie". Antoni Wo- dziński miał jednak rację pisząc, że siostra powiedziała mu później, iż "nigdy nie sprzeciwi się woli rodziców i nie sądzi, by zmienili swoje [ne- gatywne] stanowisko, ale w sercu zawsze, zawsze zachowa wdzięczną pamięć" o Chopinie. A zatem rodzina uznała, że małżeństwo nie wcho- dzi w grę. Nasuwa się tu nieodparcie pytanie, czy Maria rzeczywiście była za- kochana w Chopinie, czy po prostu pochlebiało jej i zawróciło w głowie zainteresowanie wielkiego kompozytora. Na pewno zgadzała się z wo- lą matki co do przesunięcia decyzji o rok i nie ma powodu przypusz- czać, że Fryderyk mocno się temu sprzeciwiał. Akceptował też życze- nie madame Wodzińskiej, powtórzone w liście wysłanym w tydzień później do Paryża, żeby zachował w tajemnicy ową próbę. "Trzeba by- ło" - pisała - "przedsięwziąć drogę, którą iść trzeba. Dotąd Cię będę tylko prosić o milczenie; zachowaj się zdrowo, wszak od tego wszystko zależy". Usilnie doradzała mu kurację l'eau de gomme, stosowaną wów- czas przy chorobach płuc. Powiedziała też Fryderykowi, że w Warsza- wie zobaczy zapewne jego rodziców, ale nic im nie wspomni o "szarej godzinie". Po dwóch tygodniach spędzonych w Dreźnie nastąpiło rozstanie. 10 września Wodzińska z dziećmi wyruszyła do męża, do Służewa, a Chopin pojechał do Lipska, czym wprawił w zdumienie i zachwyt Schumanna, który sądził, że Fryderyk po prostu zignorował jego zapro- szenie. Na pożegnanie Fryderyk zadedykował Marii pieśń (do wiersza Stefana Witwickiego) pt. Pierścionek. Był to jedyny, choć tylko symbo- liczny, pierścionek, jaki Chopin dał Marii. Nigdy się więcej nie spotkali, choć Maria robiła dla niego na drutach ciepłe kapcie, a pod koniec września pisała: "Adieu mio carissimo maestro: nie zapominaj teraz o Dreźnie, a wkrótce o Polsce, Adieu, do ponownego spotkania! Oby jak najszybciej..." Jednak Chopin, tak zawsze wyczulony na prawdziwe lub wyimaginowane niepowodzenia, musiał doczytać się odmowy w próbie zaproponowanej przez panią Wodzińską. Może podświadomie był już gotów przeżyć następną miłosną przygodę. W Lipsku Chopin tryskał humorem, jak gdyby w Dreźnie nie stało się nic złego. Prawie cały dzień spędził przy fortepianie, grając etiudy, nokturny, mazurki i swoją najnowszą balladę - wszystko, co Schumann chciał usłyszeć. Był to, jak napisał Schumann, jeden z najlepszych dni w życiu Chopina. Później zagrał dla przyjaciółki Schumanna, Henrietty Voigt, świetnej pianistki, która dotychczas odnosiła się z rezerwą do je- go nowatorstwa w dziedzinie harmonii, ale gdy posłuchała, jak gra, na- pisała: "oczarował mnie... aksamitnymi palcami, fruwającymi po klawia- turze". Następnie Chopin słuchał gry Clary Wieck. Z Lipska wyruszył w stronę Paryża; po drodze zatrzymywał się parokrotnie, żeby odwie- dzić przyjaciół w Kassel, Frankfurcie i Heidelbergu. Powrócił do Paryża w najlepszej formie i na początku października przeprowadził się do "ładniejszego mieszkania" kilka przecznic dalej na tej samej ulicy; z rue Chaussee d'Antin 5 pod rue Chaussee d'Antin 38. Jaś Matuszyński już mu tam nie towarzyszył, gdyż zamierzał się właśnie żenić. Fryderyk wynajął więc polskiego służącego, którego znajomość języka francuskiego ograniczała się do słów: "Mosieu cafe" albo "Mo- sieu lecon". Miał polecenie, żeby nie wpuszczać nie zapowiedzianych gości. Wiele rzeczy złożyło się na to, że jesienią 1836 roku Chopin sta- nął u progu nowego, wspaniałego etapu w życiu. Rondo 1837-1847 Rozdział 12 TEN WSPANIAŁY NowY okres w życiu Chopina rozpoczął się, jakby na zamówienie, dokładnie sześć tygodni po pożegnaniu z Marią Wodziń- ską w Dreźnie. Po raz pierwszy ujrzał George Sand wieczorem, 24 paź- dziernika 1836 roku, na niewielkim przyjęciu w gronie artystów wyda- nym przez Liszta i jego kochankę, Marie d'Agoult w Hótel de France przy rue Lafitte 23, gdzie mieszkali, zaledwie kilka minut drogi od Chaussee d'Antin. Sand po raz pierwszy słyszała, jak gra Fryderyk, nie była bowiem na żadnym z jego rzadkich koncertów. George Sand (której prawdziwe nazwisko brzmiało Aurore Dupin Dudevant) była już jedną z najsłynniejszych - i najbardziej kontrower- syjnych - pisarek i kobiet Francji. Jej powieści, zwłaszcza autobiogra- ficzne, Indiana i Lelia, wychwałali pod niebiosa tacy luminarze literatu- ry wieku romantyzmu, jak Balzac i Charles-Augustin Sainte-Beuve, na- leżący do grona jej niezliczonych przyjaciół i znajomych w paryskim świecie artystycznym (Balzac nadał jej cechy Felicite des Touches, jed- nej z bohaterek swojej powieści Beatrix). Ponieważ, zgodnie z ówcze- snym zwyczajem, powieści Sand przed wydaniem w formie książkowej, drukowano w odcinkach w prasie, miała także bardzo wielu czytelników wśród masowych odbiorców prasy, przede wszystkim w miastach. Tworząca w okresie głębokich przemian społecznych, George Sand przedstawiała z sympatią (chociaż z brutalną szczerością) losy zakocha- nych kobiet - szczęśliwe lub tragiczne, ale zawsze romantyczne. Jej książki cieszyły się ogromnym zainteresowaniem czytających kobiet (w 1830 ponad 60% Paryżanek umiało czytać). Mówiły również prawdę o jaskrawej nierówności społecznej panującej we Francji w okresie Mo- narchii Lipcowej. George Sand była niezwykle płodną i zdumiewająco utalentowaną pisarką. Wyzywająco niezależna, nie miała nic przeciw temu, żeby swoim za- chowaniem szokować bardziej konwencjonalną część społeczeństwa. Często ubierała się po męsku, paliła cygara i papierosy, i chociaż ciągle była zamężna, miała imponujące grono kochanków, czego wcale nie starała się ukrywać. Wszyscy byli utalentowani i błyskotliwi, chociaż nie- którzy niezrównoważeni psychicznie. Przyjaciele nazywali George "nie- nasyconą kokietką". A na dodatek, co najbardziej zainteresowało Chopina, George Sand wywodziła się w prostej linii od króla Polski, Augusta II "Mocnego" (na- wet jeżeli jej przodek, syn króla, był królewskim bastardem) i od uro- dzenia miała kontakt z muzyką. Polsko-francuskie związki zdominowa- ły życie Chopina. Liszt i Maria d'Agoult wydali ów wieczorek muzykujący dla uczcze- nia swojego powrotu ze Szwajcarii do Paryża; znużyło ich już dobrowol- ne wygnanie w Genewie i na początku miesiąca zamieszkali przy rue Lafitte, wspólnie z George Sand, która była ich bliską przyjaciółką i od- wiedzała ich w Szwajcarii. Sypialnia George mieściła się na wysokim parterze, sypialnia Franciszka i Marii na pierwszym piętrze. Wspólnie korzystali z obszernego pomieszczenia, w którym Maria prowadziła własny salon, a George wiodła intensywne życie towarzyskie. Zbierał się tutaj kulturalny tout Paris i George napisała później, że "prezentowano doskonałą muzykę... a w przerwach można się było czegoś nauczyć słu- chając rozmowy". Na ten szczególny wieczór oprócz Chopina zaproszono pianistę Hil- lera i kilku innych przyjaciół. Podobnie jak na innych przyjęciach Liszt, Hiller i Chopin siadali na zmianę do fortepianu, a George Sand słucha- ła ich gry w zamyśleniu, paląc cienkie cygaro. Ubrana była po męsku. Niecks, biograf Chopina, pisze, iż Liszt powiedział mu potem, że zapro- siI Chopina, bo Sand, która słyszała o muzyce Fryderyka, wielokrotnie prosiła o zorganizowanie spotkania. Chopin najpierw się wzbraniał, ar- gumentując, że nie interesują go "kobiety zajmujące się literaturą", w końcu jednak przyszedł. Pierwsze wrażenia jakie wywarli na sobie wzajemnie Chopin i Geo- rge tego wieczora były krańcowo odmienne. Hiller pisał do Liszta, że kiedy wracali do domu, Chopin zauważył: "Cóż to za odrażająca kobie- ta, ta Sand! Czy to jest w ogóle kobieta? Jestem skłonny w to wątpić". Sand natomiast wkrótce po tym spotkaniu pisała, że w postaci Chopina jest "coś tak szlachetnego, coś niesłychanie arystokratycznego". Niecks dodaje od siebie, że "jeżeli chodzi o Chopina, to pamiętam, jak ktoś [mówiąc o innej parze], powiedział: bardzo ich lubię, bo on jest tak bar- dzo kobiecy, a ona jest skończonym dżentelmenem." Wielbiciele uważali jednak George za wyjątkową i niezwykłą pięk- ność. Poeta Heine był na przykład zdania, że podobnie jak geniusz znajdujący wyraz w jej dziełach, jej twarz można na- zwać raczej piękną niż interesującą. To, co interesujące, jest zawsze wdzięcz- nym lub pomysłowym zniekształceniem tego, co piękne, a rysy George Sand odznaczają się raczej grecką regularnością. Nie są ostre, miękkość nadaje im sentymentalizm, okrywający je welonem smutku. Czoło niewysokie (...) i wspa- niale, spadające na ramiona kasztanowe, kręcone włosy. Oczy trochę przyćmio- ne... jakby ich ogień przygasiło wiele łez (...) ma spokojne, łagodne spojrzenie, w niczym nie przypominające Sodomy i Gomory. Jej nos nie jest ani dumnym, orlim nosem, ani perkatym, zadartym kartofelkiem. Jest to zwyczajny, prosty nos. Na ustach igra zwykle dobry uśmiech, nie najbardziej pociągający; obwisła nieco dolna warga zdradza zmęczoną zmysłowość. Podbródek jest pelny i pulchny, a mimo to pięknie ukształtowany. Ma piękne, nie, cudowne ramio- na. Podobnie ręce i dłonie, równie małe jak stopy. Niech inni opisują czar jej piersi, ja przyznaję, że nie potrafię (...). Jest piękna jak Venus z Milo; pod wie- loma względami nawet ją przewyższa: przede wszystkim jest o wiele młodsza... Alfred de Musset, inny wielki poeta doby romantyzmu i były kocha- nek Sand, widział w niej typ kobiety, jaki lubię - szatynka o jasnej cerze, posągowo zbudowana, z uderzająco wielkimi oczami Hinduski... nigdy nie potrafiłem patrzeć na takie kobiety bez wewnętrznego podniecenia. Wyraz twarzy ma raczej apatyczny, ale kiedy się ożywi, bije z niej niezależność i duma. Pierwsze, negatywne wrażenie Chopina nie trwało długo. Piątego października, dwa tygodnie po przyjęciu w Hótel de France, zaprosił George, Liszta i Marię d'Agoult na kameralną kolację do swego nowe- go mieszkania przy Chaussee d'Antin.13 grudnia George była honoro- wym gościem na przyjęciu wydanym przezeń dla osób, które szczegól- nie lubił, zaprosił na nie: Liszta, Marię, markiza de Custine, tenora Adolpha Nourrita i pięciu najbliższych sobie mieszkających w Paryżu Polaków. Pianiści grali, Nourrit śpiewał. Chopin i Liszt zagrali na czte- ry ręce sonatę Moschelesa, po czym podano lody i herbatę. Tym razem George miała na sobie białą suknię z czerwoną szarfą (polskie barwy narodowe). Chopin był już zadurzony. W pamiętniku (tym samym, który prowa- dził od roku 1830 i w którym zanotował omamy, jakie miał w Stuttgar- cie) napisał: "Trzykrotnie się z nią widziałem. Patrzyła mi głęboko w oczy, gdy grałem. Była to muzyka nieco smutna, legendy Dunaju; moje serce tań- czyło razem z nią, w kraju. Cóż mówiły jej oczy zatopione w moich, oczy ciemne, oczy dziwne? Opierała się o fortepian, a jej palące spoj- rzenia zagarniały mnie... Kwiaty wokół. Serce moje zostało zdobyte! Widziałem ją potem dwukrotnie... Kocha mnie... Aurora, cóż za urocze imię!" Zważywszy skłonność Chopina do brania każdego uczucia za miłość i jego sentymentalizm, łatwo mogło się okazać, że uległ złudzeniu. Tym razem jednak chyba rzeczywiście był zakochany. Owej chłodnej jesieni 1836 roku narodził się dziwny związek, często pełen miłości, często burzliwy, lecz obojgu, choć z różnych przyczyn, niezwykle potrzebny; miały jednak upłynąć prawie dwa lata, zanim Fryderyk i George rozpo- częli wspólne życie. Oboje nie wyzwolili się jeszcze z poprzednich związ- ków, co kładło się cieniem na obecną sytuację. Bardziej jednak niż wszystko inne, zwłokę spowodowało paraliżujące niezdecydowanie Cho- pina i obawa przed zobowiązaniami (do końca 1838 roku odrzucał wszystkie zaproszenia do spędzenia wspólnie czasu w jej posiadłości w Nohant), powodując pełną niepewności rozterkę George. George Sand była niezwykłą osobą o niezwykłej przeszłości. Jej związek z Chopinem stanowił zespolenie dwóch wyjątkowych talentów, jeżeli nie geniuszów. George była o sześć lat starsza od dwudziestosze- ścioletniego Fryderyka i czy sobie to uświadamiali, czy nie, ta różnica wieku stanowiła od początku niezwykle ważny aspekt ich związku. Geo- rge odegrała w każdym razie niesłychanie istotną rolę w życiu Chopina: ich historii nie można opisywać osobno. Nie mogli bardziej się od siebie różnić i zawsze byli klasycznym przy- kładem przyciągania się przeciwieństw. Jego dzieciństwo, na przekór chorobie, było szczęśliwe, miał też w tym okresie pełne poczucie bezpie- czeństwa, jej - stanowiło wszechogarniające pasmo smutku, samotności i nieszczęść, choć odznaczała się doskonałym zdrowiem i wulkaniczną energią. Aurore Dupin urodziła się w rodzinie, której historia przeszła do le- gendy. Literacki pseudonim George Sand przybrała we wczesnej mło- dości, a proces kształtowania się jej charakteru i osobowości wspaniale opisał w jej biografi Andre Maurois: Utraciwszy w dzieciństwie ojca, pragnęła zastąpić go swej ubóstwianej mat- ce i nabrała przez to męskich manier, do czego przyczyniło się także iście chło- pięce wychowanie, jakie otrzymała od nieco pomylonego nauczyciela, który jej kazał nosić się po męsku. Gdy miała siedemnaście lat, stała się niezależną pa- nią domu i dóbr w Nohant i później nieświadomie starała się ciągle stwarzać od nowa ów pełen swobody raj swego dzieciństwa. Nigdy nie mogła znieść żadne- go pana nad sobą i od miłości żądała tego samego, co znajdowała w macierzyń- stwie: okazji do opiekowania się słabszymi. Buntując się przeciw wszelkiej wła- dzy mężczyzn, walczyła, aby uwolnić od niej kobiety i zapewnić im swobodę cia- ła i uczuć... Choć sam Maurois ostrzega przed pokusą wyjaśniania czyjegoś cha- rakteru dziedzicznością, przyznaje, że jest to dopuszczalne w przypadku George Sand, której wszyscy przodkowie to "postacie (...) nadzwyczaj- ne. Królowie przeplatają się tu z kanoniczkami, wielcy wojownicy z ak- toreczkami. Wszystkie kobiety mają na imię Aurore, jak w baśniach; wszystkie mają synów, kochanków i wolą synów niż kochanków. Dzieci nieślubne spadają tu jak grad, ale są naturalizowane... Wszystkie są cza- rujące, skłonne do anarchii, czułe i okrutne." Historię niemiecko-szwedzkiej rodziny Aurore Dupin prześledzić można od szesnastego wieku; jej protoplastą był feldmarszałek Johann Christophe de Koenigsmark, uczestnik wojny trzydziestoletniej. Pięk- na Aurore de Koenigsmark, pierwsza Aurore, była siostrą Phillipa de Koenigsmark, zamordowanego w roku 1694 na rozkaz zazdrosnego elektora hanowerskiego, późniejszego króla Anglii, Jerzego I. Prowa- dząc dochodzenie w sprawie śmierci brata, Aurore poznała Frydery- ka Augusta, elektora saskiego, który wkrótce został królem Polski jako August II, zwany "Mocnym", i została jego kochanką. Ich nieślubny syn, urodzony w 1696 roku, otrzymał na chrzcie imię Maurycy i tytuł hrabiego i stał się znany jako Maurycy Saski. Aurore ze- rwała jednak ze swym królewskim kochankiem, szukając schronienia w protestanckim opactwie w Quedlinburgu, które szybko przekształciła w coś, co w owych czasach zwano "dworem miłości". Wydała wspaniałe przyjęcie dla władcy Rosji, Piotra Wielkiego, na którym, przebrana za muzę, recytowała francuskie wiersze własnego autorstwa. WIekowa przeorysza uznała ją za świętą. Jej syn, Maurycy, przystojny i sentymentalny, miał robić karierę woj- skową. Chcąc przygotować go do niej, ojciec dał mu twardą szkołę. Maurycy przemierzył pieszo całą Europę z pełnym ekwipunkiem bojo- wym na plecach, wolno mu było jeść tylko zupę i chleb. Kiedy miał lat trzynaście, otrzymał stopień oficerski na polu bitwy, po czym uciekł z dziewczyną, także trzynastolatką, która zaszła z nim w ciążę. Jako młody oficer w Paryżu, odziedziczywszy po ojcu skłonność do wolnej miłości, miał znane szeroko romanse: z księżniczką de Conti, diuszesą de Bouillon i innymi dobrze urodzonymi damami. W nadziei, że zostanie wybrany władcą Kurlandii, oświadczył się wdowie po ostat- nim księciu, Annie Iwanownie. Popełnił jednak wielkie głupstwo, przemycił do pałacu młodą kochankę. Złapano go na gorącym uczyn- ku i musiał uciekać. Anna Iwanowna została później carycą Wszech- rosji. Wróciwszy do Paryża, zaoferował swe usługi Francuzom i szybko awansował na marszałka Francji. Jego bratanica, Marie-Josephe de Sa- xe, weszła do rodziny królewskiej i jako żona delfina Ludwika, syna Lu- dwika XV została potem matką Ludwika XVI, Ludwika XVIII oraz Karola X. Zatem Aurore Dupin (albo George Sand) była spokrewnio- na z trzema królami Francji. Maurycy miał także pomysły zmian w pra- wie cywilnym. Zaproponował między innymi, żeby małżeństwa zawiera- no tylko na pięć lat i przedłużano dopiero przy braku sprzeciwu. Dzi- waczne poglądy prapradziadka wpłynęły być może na życie małżeńskie George Sand. Sam marszałek nigdy się nie ożenił, ale mając pięćdziesiąt dwa lata wziął nową kochankę, piękną siedemnastoletnią Marie Rinteau. Ich nieślubna córka, Marie-Aurore, tak samo piękna jak Marie i pierwsza Aurore, urodziła się w 1748 roku. Maurycy nie zostawił jej żadnego ma- jątku, więc Marie-Aurore rzuciła się do nóg kuzynki, synowej króla, i Ludwik XV przyznał jej rentę w wysokości ośmiuset liwrów, co stano- wiło niezłą sumę. młoda dama przekonała następnie parlament, żeby uznał ją formalnie za "naturalną córkę Maurycego Saskiego, Wielkiego Feldmarszałka armii francuskiej i Marie Rinteau". Jej przyrodnim bra- tem był Chevalier de Beaumont, którego ojciec, diuk de Bouillon, zo- stał kochankiem jej matki po śmierci Maurycego (wiele lat wcześniej, sam Maurycy był kochankiem diuszesy de Bouillon). Marie-Aurore, babka George Sand, poślubiła kapitana piechoty An- toine'a de Horne, który zmarł sześć miesięcy później. Kiedy Minister- stwo Wojny odrzuciło jej prośbę o przekazanie jej po mężu dowództwa jednostki - to była posada - przeniosła się do matki i ciotki do ich ele- ganckiego domu przy Chaussee d'Antin (ulicy, na której pół wieku póź- niej miał zamieszkać Chopin). Matka Marie-Aurore, Marie Rinteau, po śmierci Maurycego miała jeszcze wielu kochanków, w tym generalnego intendenta królestwa do spraw rolnictwa (odpowiedzialnego za rolnic- two Francji), a także kompozytora Antoine-Francois Marmontela. In- nym jej kochankiem był Claude Dupin de Franceuil, finansista i dosko- nały muzyk. Po śmierci Marie Rinteau w 1775 roku monsieur Dupin zaintereso- wał się żywo Marie-Aurore (która nazywała go "tatą"), wysoce dystyn- gowaną wielką damą, obdarzoną talentem aktorskim i muzycznym. Andre Maurois opisuje ją jako "jedną z najwybitniejszych kobiet owej epoki, w której wiele z nich odznaczało się wyjątkową kulturą". Dupin podzielał najwidoczniej tę opinię i trzy lata później poślubił Marie-Au- rore. był od niej starszy o trzydzieści dwa lata, ale ich małżeństwo oka- zało się bardzo szczęśliwe aż do jego śmierci, w dziesiątą rocznicę ślubu. Państwo Dupin większość czasu spędzali w jego starym zamku w Chateauroux, w prowincji Berry, w centralnej Francji; bywali u nich najznakomitsi muzycy, pisarze i filozofowie epoki - nawet wielki Jean- -Jacques Rousseau. Marie-Aurore Dupin miała wywrzeć ogromny wpływ na umysłowe życie swojej wnuczki, George Sand, dla której Ber- ry stać się miało najmilszym miejscem na świecie. Po śmierci męża Marie-Aurore z synem Maurycym (otrzymał oczy- wiście imię po jej ojcu i był tak samo przystojny jak marszałek) prze- niosła się do Paryża. Maurycy Dupin miał jedenaście lat, kiedy w ro- ku 1789 atak na Bastylię rozpoczął rewolucję i Marie-Aurore zdecydo- wała, że w Berry będzie bezpieczniej. Nabyła ziemię w Nohant, wsi po- łożonej między Chateauroux a La Chatre i w miejscu, gdzie dotychczas stał zrujnowany już czternastowieczny zamek, wybudowała obszerny dom. Maurycy Dupin, utalentowany muzyk i aktor, wstąpił do armii Na- poleona Bonaparte, uznał bowiem, że wnuk marszałka Francji powi- nien zostać żołnierzem. Kiedy Napoleon przygotowywał się do podbo- ju Europy, Maurycy, nim przyłączył się do jego oddziałów, podbijał serca dziewcząt z okolic Nohant. Jedną z nich była panna służąca jego matki, mademoiselle Chatiron, która powiła mu syna. Nazwano go Hippolyte Chatiron (Maurycy nie uznał go oficjalnie), ale Marie-Au- rore postanowiła zająć się nieprawym wnukiem i zatrzymała go w No- hant. Starsza pani rzeczywiście bardzo przywiązała się do małego Hippolyte'a. Maurycy natomiast spotkał w głównej kwaterze armii w Mediolanie młodą kobietę, Antoinette-Sophie Victoire Delaborde, która była ko- chanką jego dowódcy, generała, i miała córeczkę z wcześniejszego związ- ku. niemal natychmiast rzuciła generała dla Maurycego, a ten, korzy- stając z urlopu, zawiózł ją do Berry i ku rozpaczy matki, umieścił w go- spodzie Tete Noire w La Chatre. Sophie (tak sama mówiła o sobie) by- ła córką paryskiego stolarza i handlarki ulicznej i - cytując słowa Mau- rois - "miała burzliwą młodość biednego dziewczęcia w tych trudnych czasach". Marie-Aurore drżała ze strachu na myśl, że syn mógłby się z nią ożenić. W roku 1804 Sophie, już w ciąży, pojechała do przebywającego wówczas w kwaterze głównej armii w Boulogne Maurycego i zażądała małżeństwa oraz powrotu do Paryża, zanim przyjdzie na świat dziecko. Maurycy zgodził się i piątego czerwca - po kryjomu - wzięli ślub. Nie odważył się przyznać do tego matce (która później użyje określenia ślub w wojskowym baraku"). Pierwszego lipca wieczorem w ich paryskim mieszkaniu Maurycy improwizował na skrzypcach, a Sophie, ubrana w śliczny różowy strój, sunęła po pokoju krokiem kontredansa. Nagle źle się poczuła i poszła się położyć. Kilka minut później jej siostra, Lucie, zawołała: - Maurycy, chodź szybko! Masz córkę! - Niech ma na imię Aurore, tak jak moja biedna matka, której nie ma tutaj, więc nie może jej pobłogosławić, ale pewnego dnia to uczy- ni - odparł Maurycy. - Urodziła się przy muzyce i w różowościach: będzie szczęśli- wa - oznajmiła Lucie. Blisko pół wieku później George Sand napisze w Histoire de ma vie: "matka pochodziła z niemoralnej rasy przemierzających ten świat wę- drownych wagantów. Była tancerką, gorzej niż tancerką - aktorką w najnędzniejszym z bulwarowych teatrów Paryża, kiedy miłość bogate- go mężczyzny wyrwała ją z dna, żeby zadać jej może większe jeszcze cierpienia. Kiedy poznał ją ojciec, miała już trzydzieści lat i żyła w poni- żeniu. Mój ojciec miał wielkie serce. Zrozumiał, że to piękne stworze- nie ciągle jeszcze potrafi kochać" George Sand także miała wielkie serce, kochające aż do końca tę wspaniałą, trudną, często miewającą złe humory, ale dobrą w gruncie rzeczy kobietę, którą opiekowała się przez długie lata. Wciąż jeszcze by- ła pogrążona w żałobie po śmierci matki w sierpniu 1837 roku, kiedy za- częła się coraz bardziej angażować w romans z Chopinem, toteż można ją było zranić łatwiej niż zazwyczaj. Jej instynkt macierzyński - "skłon- ność do obrony słabszych istot", jak to określił Andre Maurois - pró- bował uzbroić się przed słabym, chorym, nerwowym muzykiem o "cha- rakterze pociągającym kobietę jej typu". Fakt że matka była o siedem lat starsza od ojca, zaważył niewątpli- wie na życiu George i miał ogromny wpływ na to, jakich partnerów wybierała. Chopin był młodszy od niej o blisko sześć lat; sześciu jej poprzednich kochanków - chociażby Musset, młodszy od Chopina o osiem miesięcy - było także młodszymi od niej mężczyznami. (Liszt był młodszy o sześć lat od swojej kochanki, Marie d'Agoult). Nie ulega wątpliwości, że wybierani przez nią mężczyźni musieli chcieć być dla niej trochę jakby dziećmi, potrzebowali jej tak samo, jak ona potrzebo- wała ich. Fryderyk stanowił ostatni i najbardziej dramatyczny tego przykład. Aurore Dupin miała naprawdę trudne dzieciństwo. Ponieważ mat- ka nie była mile widziana w Nohant, początkowo mieszkały w Paryżu, w pokoiku na poddaszu w walącej się kamienicy, i żyły w skrajnej nędzy. Kiedy Aurore miała rok, Sophie spędziła jakieś dwa lata we Włoszech, prawdopodobnie z mężem, zostawiwszy małą z jej kuzynką Clotilde (córką siostry Aurore, Lucie) u chłopskiej rodziny w podparyskiej wio- sce Chaillot. Sand wspomina, że "przywożono nas do Paryża w każdą niedzielę na osiołkach, każdą w osobnym koszu, pełnym przeznaczo- nych na sprzedaż ogórków i marchewek". Po powrocie do Paryża, przez blisko rok Sophie zachowywała się, o dziwo, jak wzorowa matka i zdobyła na zawsze miłość Aurore. Mau- rycy stale wędrował gdzieś z wojskiem i Aurore po prostu nie miała oj- ca. Sophie, czarująca, wesoła, z wrodzonym poczuciem piękna, przez ten krótki czas, jaki spędziły razem w mansardzie przy ulicy Grange- -Bateliere robiła wszystko, co tylko mogła dla swojej córeczki. Szyła i gotowała, godzinami pokazywała Aurore kolorowe książki z mito- logicznymi postaciami albo scenami z Biblii, objaśniając je, jak umia- ła. Opowiadała jej baśnie i kazała jej modlić się co wieczór. Aurore uwielbiała chwile spędzane z matką, uczyła się na pamięć baśni i opo- wieści i puszczała wodze własnej wyobraźni. George Sand, pisarka, narodziła się na paryskiej mansardzie. Z rozrzewnieniem będzie za- wsze wspominać to życie "w krainie baśni i ubóstwa", jak wyraził się Maurois. Wiosną 1808 roku, będąca w ósmym miesiącu ciąży Sophie za- pragnęła w nagłym napadzie zazdrości upewnić się, że mąż nie uległ wdziękom pięknych madrileńas i powlokła ze sobą czteroletnią Aurorę w morderczą, trudną podróż dyliżansem z Paryża do Madrytu, po dro- gach opanowanej przez partyzantów Hiszpanii. Pułkownik Maurycy Dupin pełnił rolę adiutanta marszałka Murata, głównodowodzącego w wojnie hiszpańskiej, i budził ogólny zachwyt w stolicy. Sophie, która zaszła w ciążę prawdopodobnie podczas pobytu we Włoszech albo w czasie którejś z wizyt Maurycego w domu, nie miała żadnych szans. Pułkownik w każdym razie nie wątpił w to, że jest ojcem urodzonego 12 czerwca w Madrycie syna, i szybko zabrał całą rodzinę do Nohant nabytą w tym celu dwukołową kolaską. Była to straszna podróż, z dwoj- giem dzieci bliskich śmierci z gorączki i głodu. Aurore przeżyła, ale niemowlę umarło wkrótce po przybyciu do No- hant. Kilka tygodni później zginął Maurycy - pewnej nocy, w czasie ja- kichś uroczystych obchodów jego ognisty hiszpański rumak Leopardo tuż za La Chatre potknął się o stos kamieni. Aurore miała teraz żyć z dwiema wdowami - matką i babką - ale bez ojca. Nie było to najlepsze rozwiązanie. Dwie kobiety nie mogły się pogo- dzić. Starsza pani Dupin nie pozwoliła Sophie przywieźć do Nohant pierworodnej córki, Karoliny Delaborde. Aurore znalazła się między młotem a kowadłem, broniła matki przed babką, chociaż Sophie często dawała jej klapsy podczas ataków gniewu. Kochała obie, ale matka, mi- mo że zajmowała w jej sercu pierwsze miejsce, postępowała wobec niej brutalnie. Później Aurore napisze: "O! Moja matko! Dlaczego mnie nie kochasz, [gdy] ja kocham cię tak bardzo?" Rozstanie było nieuniknione. Sophie postanowiła wrócić do Pary- ża i pozostawić Aurore w Nohant, gdzie, jak sądziła, dziewczynka otrzyma lepsze wykształcenie i będzie miała zapewnione wygodniejsze i bardziej dostatnie życie. Aurore protestowała z płaczem, chociaż matka obiecywała jej, że każdej zimy będzie przyjeżdżać do niej do Pa- ryża. Kolejne dziewięć lat w Berry, które do końca życia będzie uwa- żała za swój dom, były dla Aurore okresem względnie szczęśliwym. Bawiła się z przyrodnim bratem Hippolytem i innymi wiejskimi dzieć- mi, uczyła się prac gospodarskich, karmiąc kurczęta i doglądając owiec, a wkrótce stała się znakomitą amazonką - jeździła w chłopię- cym stroju. Administrator majątku uczył ją jednak także sztuki czyta- nia, łaciny i oczywiście nauk przyrodniczych. Niebawem stała się naj- lepiej wyedukowanym dzieckiem w Berry. Zanim skończyła dziesięć lat, czytała Iliadę. Pani Dupin z kolei nauczyła ją całkiem nieźle grać na fortepianie. Zaczęła opisywać życie na wsi - były to jej pierwsze próby literackie. W życiu Aurore nic jednak nie trwało długo. Z babką, bardzo kon- serwatywną, kłóciła się o sprawy osobiste, religię i politykę, i nieustan- nie tęskniła za matką. Kiedy miała czternaście lat, między nią a babką rozegrała się straszliwa scena. Pani Dupin oświadczyła jej, że Sophie jest kobietą upadłą", a ona, Aurore "ślepym dzieckiem, które samo zmie- rza ku przepaści". Po czym oznajmiła, że postanowiła umieścić wnucz- kę w paryskim klasztorze. Klasztor, który wybrała dla Aurore, był klasztorem angielskich sióstr augustynianek. założony w czasach Cromwella, kiedy to prześladowa- no w Anglii katolików, znajdował się na lewym brzegu Sekwany, na Fau- bourg Saint-Germain. Do grona uczennic należały córki najznakomit- szych francuskich rodzin. Rozwiałlo się imperium Napoleona, Restaura- cja wniosła do Paryża nowy dobrobyt i w mieście panował nastrój opty- mistyczny. Początkowo Aurore była zachwycona perspektywą wyjazdu do Paryża, miała nadzieję, że będzie mogła częściej widywać matkę. Znów została jednak odrzucona: Sophie okazała się zimna i nieczuła, wrosła głęboko w swoje nowe, "wolne" życie i odnosiła się krytycznie do pomysłu wysłania Aurore do katolickiej szkoły klasztornej. Jak zwykle, poglądy na kościół katolicki dzieliły Francuzów. Nic jednak nie mogło zniechęcić Aurore. Z radością poszła do szko- ły, zdobyła wielką popularność wśród koleżanek i szybko nauczyła się angielskiego. Siostry mówiły o niej "szalona", bo i taka była, zyskała jed- nak zaufaną przyjaciółkę w osobie siostry Mary Alice, swej ulubionej nauczycielki. Odkryła także mistycyzm, który stał się jej bardzo osobistą religią. Późniejsza skłonność George Sand do chrześcijańskiego socjali- zmu, tak wyraźna w niektórych utworach i w postawie politycznej, mo- gła mieć korzenie w tej właśnie, angielskiej szkole. Po dwóch latach życie Aurore znów uległo zmianie, wiosną 1820 ro- ku skończyła naukę w klasztorze i wróciła do Nohant, do pani Dupin. miała wówczas szesnaście lat i była prawie dorosła - Sophie znów bole- śnie ją zraniła, odmawiając przyjazdu do Nohant, żeby się z nią zobaczyć. Z babką znalazła w końcu wspólny język, choć słyszeć nie chciała o mał- żeństwie ułożonym przez nią w Berry. Aurore uwielbiała życie w Nohant. Grała na fortepianie, doskonaliła znajomość włoskiego, czytała wielkich filozofów i poetów, jeździła konno po polach Berry, polowała na zające i uczyła się wszystkiego, co potrzebne do kierowania majątkiem. W dzień Bożego Narodzenia 1821 roku zmarła pani Dupin. Sie- demnastoletnia Aurore stała się panią Nohant (i odziedziczyła dom Du- pinów w Paryżu), o rocznym dochodzie dwudziestu pięciu tysięcy liw- rów, stanowiącym małą fortunę. stała się teraz całkowicie niezależną młodą kobietą o zdecydowanych przekonaniach. Ostatnia w długim sze- regu myślących, upartych, pełnych wyobraźni kobiet, jakie wydał jej ród, Aurore była przygotowana do życia. miłość jednak ciągle ją omijała. Spragniona i niecierpliwa, sięgnęła po nią następnego roku, tuż po swych osiemnastych urodzinach, poślubiając Casimira Dudevant, przy- stojnego nieślubnego (lecz w pełni uznanego) syna barona Francois Du- devanta i służącej, Augustine Soules. Baron był emerytowanym pułkow- nikiem i towarzyszem broni ojca Aurore. Do rodziny Dudevant należa- ły dobra ziemskie w Guillery, w Gaskonii, w południowo-zachodniej Francji; jej roczny dochód wynosił jakieś siedemdziesiąt lub osiemdzie- siąt tysięcy liwrów. Aurore, która zakochała się (albo tak jej się wydawa- ło) w młodym panu Dudevant, nie musiała się więc obawiać, że ten za- mierza ożenić się z nią dla pieniędzy - jak wielu zalotników z Berry- i miała nadzieję na małżeńskie szczęście. Casimir, którego poznała przez przyjaciół w Paryżu, był jej pierw- szym poważnym romantycznym przeżyciem, jeżeli nie liczyć krót- kiego flirtu w Nohant ze studentem medycyny, hrabią Stephane Ajas- son de Grandsagne, z całym zapamiętaniem rzuciła się więc w małżeń- stwo. Pobrali się we wrześniu 1822 roku, zaledwie sześć miesięcy po pierwszym spotkaniu i zamieszkali w Nohant. Aurore, zgodnie ze swo- ją naturą, z pełnym oddaniem przyjęła na siebie wszystkie obowiązki wynikające ze wspólnego życia. pisała do przyjaciółki: "każde wyrze- czenie jest nową przyjemnością; składamy ofiarę równocześnie Bogu i miłości małżeńskiej, spełniamy obowiązek i zapewniamy sobie szczę- ście... Trzeba kochać, i to bardzo kochać męża, aby to osiągnąć i spra- wić, żeby miodowy miesiąc trwał ciągle. miałam, podobnie jak Ty, aż do chwili gdy związałam się z Casimirem, niezbyt dobrą opinię o mał- żeństwie..." W październiku wiedziała już, że jest w ciąży. Casimir otoczył ją czułością, obsypał prezentami i kiedy nadszedł czas, przenieśli się do domu w Paryżu. Ich syn, który oczywiście otrzymał imię Maurycy, przy- szedł na świat 30 czerwca 1823 roku i wszyscy razem wrócili do Nohant. Wkrótce jednak Aurore zdała sobie sprawę, że sama zapędziła się w beznadziejną pułapkę coraz bardziej nieszczęśliwego małżeństwa. Związek z Casimirem był daleki od tego, co sobie wyobrażała jako pełna ufności panienka, zarówno pod względem uczuć, jak seksu i inte- lektu. Jej wiara w szczęście małżeńskie - o którym tuż po ślubie z taką ufnością pisała w liście do przyjaciółki -jeśli nie została całkiem zniwe- czona, mocno się zachwiała, jak mówi we wspomnieniach. Była przygo- towana do miłości sentymentalnej, miłość fizyczna ją zaskoczyła, nie da- jąc żadnej nagrody. Jak pisze Andre Maurois, kobieta, szczególnie przy pierwszym doświadczeniu, musi "czuć, że jest kochana i kochać partne- ra". Kiedy doszło do seksu, Casimir okazał się nieczuły i wulgarny, był "uczuciowym egoistą". Jak można było przewidzieć, Aurore stała się powściągliwa; Casimir skarżył się później, że jest "zimna" i skąpi mu uścisków". Chociaż to Casimir zarządzał teraz majątkiem w Nohant, mnóstwo czasu spędzał na polowaniach, hulankach i pijatykach z kolegami. Stale samotna Aurore wróciła do książek, pochłonęła Próby Montai- gne'a ("mój ulubiony autor"). Kiedy próbowała zainteresować lekturą Casimira, ze "znudzenia i senności" rzucał książki na podłogę. Kiedy mówiła mu o poezji i moralności, nazywał ją "romantyczną wariatką". Kiedy próbowała opisać mu swoje uczucia, Casimir zarzucił jej, że po- wodem tego wszystkiego jest "żółciowy temperament, na który wpływa jeszcze ujemnie skłonność do nerwic". Na dźwięk fortepianu uciekał i Aurore doszła do wniosku, że interesują go tylko polowania, popijawy i lokalna polityka. Choć robiła, co mogła, zaczęli w końcu unikać wieczorów we dwoje w Nohant, nie mając sobie nic do powiedzenia poza sprawami dotyczą- cymi małego Maurycego i majątku, który pod rządami Casimira wyraź- nie podupadał. Wkrótce Aurore zaczęło też ogarniać przerażenie na myśl o zbliże- niach, jakich nieustannie wymagał od niej mąż. Kiedy córka jej przyrod- niego brata Hippolyte'a przygotowywała się do małżeństwa, Aurore ostrzegła go, że przyszły zięć może "obejść się brutalnie" z jego córką w noc poślubną. "Powiedz mu więc - dodała - by zachował umiar w swoich przyjemnościach i poczekał, aż doprowadzi stopniowo żonę do tego, że je odczuje i odwzajemni." Przez resztę życia będzie szukała tej "wyłącznej miłości", której nie dał jej niewierny Casimir. miała do- piero dziewiętnaście lat. "Gdy młoda kobieta o pięknych oczach szuka siostrzanej duszy, to ją znajduje." - napisał Maurois. W przypadku Aurore był to Aurelien de Seze, dwudziestosześcioletni prawnik z Bordeaux o duszy poety, któ- rego poznała w czasie wakacji w Pirenejach, gdzie w 1825 roku zatrzy- mali się z mężem w drodze do majątku starego barona. Pokochali się, spotkali powtórnie w Bordeaux podczas następnej wizyty w Gaskonii, wykradli parę chwil szczęścia we dwoje i wymieniali pełne żaru miłosne listy, ale Aurore nie zamierzała oddać mu się w fizycznym sensie tego słowa. Za namową Aureliena napisała jednak do Casimira osiemnasto- stronicowy list, wyjaśniając w nim swój problem uczuciowy i zapewnia- jąc go o swej wierności. W istocie naszkicowała tekst ośmiopunktowego porozumienia, które nazwała "kartą", określającego nowe, korzystniej- sze dla obu stron zasady ich wzajemnego stosunku, lecz zezwalające jej na pisywanie do Aureliena raz w miesiącu; miała niedorzeczną nadzie- ję, że Casimir zechce uznać go za "brata". Dziwna rzecz, ale Casimir, ulegając powszechnej w tym czasie go- rączce romantyzmu, przystał na dokładnie sprecyzowane warunki szczęśliwego małżeństwa. Jak na ironię Aurore straciła jednak dla nie- go cały szacunek, choć starał się czytać dzieła wielkich filozofów, a na- wet uczył się angielskiego, zapewniał ją o swej miłości w listach wysyła- nych z majątku ojca, którego regularnie odwiedzał, obiecywał też rzucić polowania i nigdy nigdzie nie wychodzić bez niej. W porównaniu z ko- respondencją Aureliena listy od męża wydawały się Aurore żałosne. Kiedy pewnego razu opowiedział na przyjęciu jakiś wulgarny dowcip, rzekła do niego głośno: - Mój biedny Casimir, jakiś ty głupi! Mimo wszystko kocham cię ta- kim, jakim jesteś. Aurore zyskała przewagę w małżeństwie, role się odwróciły, wytwo- rzył się wzorzec jej przyszłych stosunków z mężczyznami. Po raz pierw- szy przez dłuższy czas była szczęśliwa, a zrażona "naturalną, pełną mi- łością" - seksem w małżeństwie - miała nadzieję znaleźć ucieczkę w "wielkiej platonicznej miłości". Regularnie widywała Aureliena w Bordeaux, zgodnie z przyjętą "kartą" utrzymując z nim stosunki czy- sto platoniczne, choć zwykły uścisk dłoni przyprawiał go o "żywsze bi- cie serca". Casimir w drodze do domu rodzinnego, przejeżdżając przez Bordeaux, woził nawet jej listy do Aureliena. Ten ostatni wszakże, krań- cowo znużony ową platonicznością i wymianą poetyckich listów, zaczął wyraźnie stygnąć w zapałach. Aurore musiała teraz stawić czolo następnemu problemowi: czy można zdobyć mężczyznę, nie ofiarowując mu swojego ciała, być kocha- ną, nie oddając mu się całkowicie, być jednocześnie amazonką w mę- skim ubraniu i tak zwaną femme fatale, wzorową żoną i uwielbianą ko- chanką? W końcu doszła do konkluzji, że tak, że może być kimś innym dla każdego, i wyciągając z tego wnioski, postanowiła wziąć sobie kochan- ka. miała dwadzieścia cztery lata, od pięciu lat była mężatką i była przy- gotowana do rozpoczęcia nowego etapu w życiu. Romans, w jaki wdała się pod koniec 1827 roku, odmienił w sposób istotny jej stosunek do mężczyzn i do społeczeństwa w ogóle. Kochankiem wybranym przez Aurore do dokonania tego aktu ko- biecej emancypacji był dawny zalotnik z okresu przedmałżeńskiego, Stephane Ajasson de Grandsagne, który rzucił studia medyczne i pra- cował w muzeum paryskim jako specjalista w zakresie kultury klasycz- nej i nauk przyrodniczych. był słabego zdrowia - Maurois opisuje go ja- ko "półsuchotnika, półszaleńca" - więc wrócił do Berry na rekonwale- scencję. Odnaleźli się bardzo szybko; Aurore widziała w nim przede wszystkim człowieka chorego; chciała się nim zaopiekować i pomóc mu powrócić do zdrowia. To był kolejny nowy wzorzec jej stosunku do męż- czyzn: Stephane pod względem fizycznym i psychicznym stanowił dla niej doskonałą zdobycz. Przestała więc się zupełnie przejmować tym, co o jej zachowaniu powiedzą lub pomyślą ludzie. Przy bardzo biernej postawie Casimira Aurore nie usiłowała ukryć romansu nawet w Berry, gdzie wszyscy się znali i wszystko o sobie wie- dzieli. Podróżowała wraz ze Stephanem i pod pozorem wizyt u lekarza odwiedzała go w Paryżu. Kiedy w sierpniu wróciła z Paryża do Nohant, była w ciąży, całkiem możliwe, że z nim. Córka urodziła się 13 września 1828 roku i otrzymała na imię Solange. I chociaż Aurore mówiła cza- sem do Solange: "mademoiselle Stephane", mąż traktował ją jak gdy- by była jego własnym dzieckiem (w co może wierzył). W każdym razie Casimir miał też romans z ich hiszpańską służącą, Pepitą, z którą ko- chał się w pokoju sąsiadującym z sypialnią, gdzie Aurore rodziła właś- nie dziecko, przedtem romansował z inną panną służącą. Stephane z kolei, wybierając się do Nohant, mawiał żartem kolegom: "jadę zoba- czyć córkę!". Aurore przestała dzielić sypialnię z Casimirem i przeniosła się do buduaru na parterze, mieszczącym się tuż obok pokoju dziecinnego. Spała na hamaku, mnóstwo czytała i zaczęła szkicować swoją pierwszą powieść. Zaangażowała do dzieci młodego nauczyciela, który nazywał się Jules Boucoiran. Może miała z nim przelotny romans, w każdym ra- zie kontynuowała spotkania ze Stephanem, odwiedzając go często w Paryżu. Była to dość zabawnie skomplikowana sytuacja: Boucoiran i Stephane, kochanek na miejscu i w stolicy, mąż (chociaż najczęściej pijany) w domu i Aurelian - z którym wciąż wymieniała miłosne listy- w Bordeaux. Aurore mogła wreszcie uprawiać seks na swoich własnych warunkach, choć z jej uwag i zapisków w jej pamiętnikach, a także z li- stów nie wynika, żeby był jej potrzebny dla zaspokojenia własnej zmy- słowości. Od samego początku pozostaje zagadką, czy kiedykolwiek w ogóle ją satysfakcjonował, czy też zawsze traktowała go jako formę sentymentalnej miłości, której wciąż było jej brak? 31 lipca 1830 roku, w dniu, w którym w Paryżu rewolucyjni liberalo- wie obalili Karola X, Aurore (w Berry) znowu się zakochała i wzięła so- bie nowego przyjaciela. był nim Jules Sandeau, student prawa, spędza- jący wakacje w rodzinnym La Chatre. Poznała go, jadąc na klaczy Co- lette z wizytą do przyjaciół w pobliskim zamku. Jules miał wówczas dzie- więtnaście lat i był od niej o siedem lat młodszy. był szczupły, wątłego zdrowia, leniwy - wolał leżeć z książką pod stogiem siana, niż polować lub pić z przyjaciółmi - i Aurore uznała, że z lekkimi rumieńcami na po- liczkach i kręconymi, jasnymi włosami jest czarujący i uroczy. Przyjacie- le nazywali go "Mały Jules", ale ona sama mówiła do niego "koliberek". był w niej oczywiście także zakochany do szaleństwa i prawdopodobnie pochlebiał mu fakt, że zwróciła nań uwagę ta zdumiewająca, starsza od niego kobieta. Podobał jej się zdecydowanie określony typ mężczyzn. Jules był god- nym następcą Stephane'a (z którym dalej utrzymywała kontakty), za- spokajał jej ogromne potrzeby uczuciowe, macierzyńskie i pragnienie opiekowania się słabszymi. "Gdyby Pan wiedział, jak kocham tego dzie- ciaka" - pisała do przyjaciela - "jak od pierwszego dnia jego pełne wy- razu spojrzenie, gwałtowne i szczere obejście, nieśmiałość i zakłopota- nie, w jakie go wprawiałam, obudziły we mnie pragnienie, by mu się przyjrzeć, by go dokładnie poznać". Pragnienie to spełniło się prawie natychmiast, kiedy Aurore zainstalowała Jules'a w ustronnym pawilo- nie, który kilka lat wcześniej zbudowała na skraju swojej posiadłości w Nohant; wchodziło się do niego prosto z drogi i miał służyć za miło- sne gniazdko. Cieszyli się tam samotnością we dwoje (Casimir zajęty był wciąż Pepitą), ale Aurore nie pozostawiła żadnych uwag dotyczących seksualnego aspektu nowej miłości. Może nie był dla niej wówczas zbyt ważny. Bardzo ważne były dla niej natomiast z pewnością polityka i sztu- Ka, które połączyła w jedno "zwycięska" Rewolucja Lipcowa, uświęca- jąca narodziny epoki romantyzmu. Jules i Aurore żywo reagowali na dzieła i manifesty nowych poetów, dramaturgów, powieściopisarzy i fi- lozofów, od Wiktora Hugo, po głoszącego sprawiedliwość społecz- ną Saint-Simona. Aurore marzyła, żeby poznać Hugo, Balzaca, Lamar- tine'a i wszystkich tych upajających geniuszy nowej epoki. Obudził się w niej instynkt liberała i społecznika. Chciała należeć do tego świa- ta. Poza tym, "Mały Jules" wrócił do Paryża, żeby kontynuować studia prawnicze. Nie należała do osób tracących czas na próżne marzenia, a że mał- żeństwo z Casimirem było tak czy owak fiaskiem nie do naprawienia, postanowiła zreorganizować całe swoje życie. Zakomunikowała mężo- wi, że sześć miesięcy w roku będzie spędzała w Paryżu - gdzie znajdo- wał się Jules i gdzie coś się działo - a sześć miesięcy w Nohant. Dzieci pozostaną z nim, wynajmie się nauczyciela. Casimir będzie płacił jej miesięczną pensję z dochodów Nohant. W zamian obiecała mu podtrzy- mywać fikcję małżeństwa; mężowie wolą zaoszczędzić sobie publiczne- go upokorzenia, jakiego doznaje porzucony przez żonę, toteż Casimir przystał na jej warunki 4 stycznia 1831 Aurore opuściła Nohant i udała się do Paryża. był to początek wielkiej metamorfozy Aurore Dupin Dudevant. Jules Sandeau czekał już na nią w Paryżu, w mieszkaniu wynajętym im przez przyrodniego brata Aurore, Hippolyte'a, na rue de Seine 31, eleganckiej ulicy na lewym brzegu Sekwany, między boulevard Saint Germain a quai malaquais, tuż nad rzeką. Aurore, znająca stolicę od dzieciństwa, natychmiast poczuła się tu jak w domu. W Paryżu oprócz Jules'a mieszkała spora grupa znajomych z Berry; większość z nich była w niej zakochana. byli tam również Stephane oraz jej matka. Stosunki między Sophie i córką były wprawdzie ciągle bardzo naprężone, ale żad- na nigdy by ich nie zerwała. Miesięczna pensja w wysokości 250 franków z trudem wystarczała na życie w Paryżu, Aurore postanowiła więc jak najszybciej zacząć zarabiać, najchętniej pisaniem. Była zachwycona Monarchią Lipcową i eksplozją romantyzmu. "Wśród bagnetów, zamieszek i ruin żyje się tak wesoło, jak- by panował całkowity spokój" - pisała - "Świetnie się bawię!" Poszła ze znajomymi na premierę sztuki Antony Aleksandra Dumasa - stanowią- cej obronę grzechu i nieprawości - z piękną Marie Dorval w roli głównej. był to - wspominała później - wieczór "podniecenia, chaosu i burzy", przypominający o kilka lat wcześniejszą premierę Hernaniego Wiktora Hugo. Poszła także na koncert Paganiniego. I żeby swobodniej poruszać się po ulicach Paryża i zaoszczędzić trochę pieniędzy ubierała się po mę- sku: w szary płaszcz, welniany szal, szary kapelusz i czarne buty. Dzięki znajomym z Berry poznała Henri de latouche'a, wydawcę, który orzekł, że jej (pierwsza) powieść Aimee, napisana jeszcze w No- hant nie będzie miała powodzenia. Zaangażował ją jednak jako repor- terkę do Le Figaro, satyrycznego opozycyjnego dziennika, który właśnie kupił, i zainstalował we własnym mieszkaniu przy quai malaquais. Przy- jął też do pracy Jules'a Sandeau. Wcześniej inne pismo opublikowało artykuł, będący ich wspólnym dziełem, podpisany tylko przez Jules'a, bo Aurore nie chciała, by jej nazwisko pojawiło się w druku, wolała oszczę- dzić kłopotów Casimirowi. Wiele czasu poświęcała codziennie matko- waniu Jules'owi: upewniala się, czy zjada posiłki i zmuszała go, żeby usiadł do pisania; ciągle był strasznie leniwy. Jak pisał Maurois, "lubiła egzekwować słodką tyranię". Była przekonana, że razem zrobią prawdziwą karierę literacką. W tym czasie zaprzyjaźnili się z Balzakiem, który często odwiedzał ich w nowym mieszkaniu na mansardzie przy quai Saint-Michel i udziełal cennych rad. Zyjąc na przemian w Paryżu i w Nohant (Jules przebywal wtedy głównie w swoim domu w La Chatre), pracowali wspólnie nad pięciotomową powieścią Rose et Blanche, za którą wydawca obiecał im 625 franków. Była to "realistyczna" historia aktorki i zakonnicy i Auro- re napisała większą jej część. Wstępowała w ślady wielkich pisarek, starszych od niej o niecałe po- kolenie. Do takich pisarek należała madame de Stael, ale dla Aurore lepszym wzorem była może Jane Austen, której powieść Duma i upne- dzenie wyszła w 1813 roku; mogła czytać tę książkę, gdyż w paryskim klasztorze nauczyła się angielskiego. Rówieśniczką Aurore była Mary Ann Evans, pisząca pod pseudonimem George Eliot, która twierdziła, że "geniusz nie ma płci". Jules, którego nazwisko pojawiło się na okładce Rose et Blanche, po- ważnie zachorował i ciągle miał podwyższoną temperaturę. Wyglądało na to, że ma naprawdę ciężką gruźlicę, Aurora wolała jednak wierzyć, że to ona zrujnowała mu zdrowie, zmuszając go do seksu. pisała: "mi- łość, która nas pochłania, z wolna go zabija; mieć świadomość, że roz- kosze szczęścia rozpalają w nim krew i niszczą życie! Ta myśl jest strasz- na..." Ujawnił się jeszcze jeden charakterystyczny aspekt - mężczyźni, których kochała, byli na ogół słabego zdrowia. Powieść ukazała się w grudniu 1831 roku i wyjątkowo dobrze się sprzedawała. Aurore sama zachorowała i pojechała na zimę do Nohant, lecz wiosną następnego roku pojawiła się znów w Paryżu z nową powie- ścią, Indianą, którą napisała już zupełnie sama. Jules przeczytał ją i orzekł, że książka jest wspaniała. Mimo ich poprzednich ustaleń, że wszystko będą podpisywać razem, nalegał, aby wydała ją wyłącznie pod własnym nazwiskiem. Kiedy odmówiła, Jules rzucił pomysł rozwiązania, które odpowiadało jej pragnieniu, by używać "męskiego" pseudonimu. Zaproponował imię George, bo rozmawiali na ten temat w dzień świę- tego Jerzego, a nazwisko Sand, skrót od Sandeau - żeby unieśmiertel- nić ich miłosny związek. Taki miał być jej pseudonim literacki, ale od te- go momentu Aurore używała nowego nazwiska zarówno w życiu zawo- dowym, jak prywatnym. George Sand narodziła się więc 23 kwietnia 1832 roku. Zaledwie dwa miesiące wcześniej pewien młody polski kompozytor o nazwisku Chopin dał w Paryżu swój pierwszy koncert, prezentując wariacje na te- mat La ci darem la mano Mozarta oraz własny Koncert f moll, i krytycy ogłosili go "odnowicielem" muzyki fortepianowej. Indiana George Sand przyjęta została entuzjastycznie przez Balzaca, który napisał w swojej recenzji: "Książka ta jest odwetem prawdy nad fantastyką, cza- sów współczesnych nad średniowieczem, dramatu wewnętrznego nad tyranią rodzaju historycznego..." był to niezwykły zbieg okoliczności, na firmamencie romantyzmu zabłysły równocześnie dwie gwiazdy. Oby- dwie niosły odrodzenie prawdy artystycznej. Po Indianie George Sand stała się sensacją literacką aryża. Francois Buloz, wydawca wpływowej Revue des Deux Mondes i jej nowy przyjaciel, podpisał z nią umowę na dostarczanie trzydziestu dwóch stron tygodniowo, za cztery tysiące franków rocznie. Wydawcy Indiany dali jej zaliczkę w wysokości 1500 franków za następną powieść. Nagle stała się sławna i bogata. Indiana, jak większość jej powieści, miała bardzo wiele elementów autobiograficznych: "To właśnie kobieta, owo słabe stworzenie, nosi w sobie namiętności skrępowane lub, jeśli kto woli, zmiażdżone przez prawo... to miłość tłucze jej czołem o ślepą barierę cywilizacji". W po- wieści, kochanek, który rozczarował bohaterkę, przypominał Aureliena de Seze, a jej mąż miał wiele cech Casimira; był brutalny i wulgarny, ale nie był zły. Czytelnicy uwielbiali jej tematy i sposób pisania. Kiedy postanowiła przenieść się na stałe na wieś, latouche, wydaw- ca Le Figaro, oddał jej swoje mieszkanie przy quai malaquais, naprze- ciwko Luwru, na drugim brzegu Sekwany. Jednym z pierwszych gości przyjętych tam przez nią była słynna aktorka Marie Dorval, którą Geo- rge szczerze podziwiała i bardzo chciała poznać po obejrzeniu spekta- klu Antony Dumasa. był to początek przyjaźni, która przetrwała całe ży- cie - a nawet czegoś więcej. W wieku dwudziestu dwóch lat Dorval, wdowa z trzema córkami, wyszła za mąż za dyrektora teatru Porte Saint-Martin, a potem wzięła na kochanka hrabiego Alfreda de Vigny, wybitnego poetę romantycznego. Wkrótce po pierwszym spotkaniu Dorval zaprosiła George i Sande- au na kolację, w której uczestniczyli jej mąż i Vigny. George Sand i Vi- gny od pierwszej chwili poczuli do siebie wzajemną niechęć, nasilającą się z czasem, natomiast Marie Dorval stawała się stopniowo coraz bliż- sza dla Aurore. Andre Maurois podsumował to w ten sposób: "Wbrew bowiem pozorom i mimo frenetycznego tonu niektórych listów, Sand nigdy nie znalazła w miłości mężczyzn absolutu namiętności, radosnego uniesienia, odprężenia, jakiego szukała. Wątłemu Sandeau brakowało ludzkiego ciepła. Sand robiła wszystko, by przekonać sama siebie, że go namiętnie kocha; z pasją usiłowała osiągnąć z nim rozkosz zmysłową, jednak stale spotykał ją zawód. Maria Dorval była taka, jaką chciała być George." Sama George pisała: "Bóg dał jej władzę wyrażania tego, co czuje... Nie wiem, w jakich słowach wyrazić to, co w mej naturze jest zimne i niepełne; ja nie umiem niczego wyrażać. (...) Gdy ta kobieta pojawia się na scenie, ta kobieta o wiotkiej kibici, pełnym nonszalancji chodzie i smutnym a przenikliwym spojrzeniu, wiecie, co sobie wyobrażam? Wydaje mi się, że widzę swoją duszę..." W liście do aktorki wyznała: "Co do mnie, czuję, że kocham Panią sercem, któreś odmłodziła i od- świeżyła. Jeśli jest to marzenie, tak jak wszystko, czego pragnęłam w ży- ciu, proszę mię go zbyt szybko nie pozbawiać. Tak bardzo potrzebuję szczęścia! Żegnaj, wielka i piękna. W każdym razie zobaczę Panią dziś wieczór." Nie ma w tym nic dziwnego, że wkrótce po spotkaniu z Marie Dor- val George zerwała z "Małym Jules'em" i kazała mu się wyprowadzić z mieszkania przy quai malaquai. Cokolwiek zaszło między nią a Marią, George nie rezygnowała z poszukiwań idealnego mężczyzny. Prowadzi- ła miłosną korespondencję z wieloma przyjaciółmi, ale nie wydaje się, by zależało jej szczególnie na którymś z nich. Maurois porównuje ją do sułtana odwiedzającego "odaliski w zakamarkach swojego haremu." Sandeau, który po ich rozstaniu cierpiał na depresję i próbował popeł- nić samobójstwo, wyjechał do Włoch, gdzie napisał powieść Marianna naturalnie, o George. To była jego zemsta: "Cisza pół, nauka, marzenia lektura rozwinęły w Mariannie bardziej siłę niż czułość, bardziej wy- obraźnię niż serce, bardziej ciekawość niż prawdziwą wrażliwość... uło- żyła sobie z góry bohaterską egzystencję wypełnioną pięknymi aktami poświęcenia i wzniosłymi ofiarami. Przewidziała boje, walki. Przebyte miłości, pełne niepokojów rozkosze. Wyczerpała wszystko, zanim zdą- żyła skosztować." W rzeczywistym życiu George, wolna teraz i samotna, nie była ko- bietą, która mogła pozostać długo bez mężczyzny. Lelia, najlepsza i najbardziej znana jej powieść, wyszła na początku 1833 roku i spo- tkała się z wielkim uznaniem. Nie sprawiało jej żadnej trudności na- pisanie obszernej powieści w ciągu niewielu miesięcy; pracowała nie- mal na okrągło; książka była właściwie głęboką, osobistą spowiedzią; mówiła w niej o własnej oziębłości i ucieczce przed miłością. Stenio, poeta, bez pamięci zakochany w Lelii, skarży się, że "nie jest praw- dziwie ludzką istotą. Kim więc jest? W najlepszym razie cieniem, ma- rzeniem, fantazją... tam, gdzie nie ma miłości, nie ma kobiety..." Lelia przechodzi od mężczyzny do mężczyzny, bo żaden z nich nie potra- fi dać jej zadowolenia. W następnych wydaniach George usunęła wie- le intymnych szczegółów swej spowiedzi, a później jej dzieci i wnuki postąpiły podobnie z wielotomową korespondencją, która wraz z Jour- nal Intime i Histoire de ma vie obejmuje dziewięćdziesiąt siedem to- mów niezależnie od stu zawierających powieści, eseje i relacje z po- dróży. Zenująco skończyła się krótka przygoda z pisarzem Prosperem Merimee (autorem słynnego powiedzenia, że "dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane"), pierwsza godna uwagi próba związania się z kimś po odprawieniu "Małego Jules'a". Opowiadała Marie Dorval: - Miałam wczoraj wieczór Merimeego; przereklamowany. Ten komentarz natychmiast obiegł cały Paryż. Na pewnym przyjęciu, wiosną 1833 roku, Sand poznała poetę i dra- maturga Alfreda Louisa Charlesa de Musset - jasnowłosego piękne- go jak Bóg" dandysa, młodszego od niej o sześć lat. Niezwykle~ utalen- towany i już sławny, dwudziestotrzyletni Musset spędzał czas (jak jego idol, Byron) na rozpuście, pijatykach, w oparach opium i towarzystwie łatwych" kobiet. Podobnie jak Byron wierzył, że w rozpuście kobieta " powraca do swojej pierwotnej roli czarownicy. Podobnie jak Byron cier- piał na zaburzenia osobowości związane ze stanami depresyjno-mania- kalnymi. Musset potrafił jednak pobudzić George do śmiechu, a ona z ko- lei sprawiła, że po przeczytaniu Indiany poświęcił jej piękny wiersz. Była to najsubtelniejsza forma uwodzenia. Zostali kochankami i Mus- set sprowadził się na quai malaquais. Ich miłość stała się jednym z naj- bardziej skomplikowanych, dramatycznych i egzaltowanych związ- ków doby romantyzmu. Trzydziestoletnia wówczas George Sand utra- ciła już świeżość młodości, ale ciągle miała ową magiczną siłę przy- ciągania, sprawiającą, że namiętnie pożądali jej mężczyźni w każdym wieku. Raz jeszcze miała się jednak przekonać, że jest postrzegana bar- dziej jako matka niż kochanka, i raz jeszcze nie spełniła się jej nadzie- ja na prawdziwą miłość. Stanowiło to nieuchronną konsekwencję za- równo siły jej charakteru, jak i instynktu macierzyńskiego i skłonności do bardzo młodych mężczyzn - Musset był trzecim w tym szeregu, po Aurelienie i Julesie. Ogarnęła ją rozpacz, kiedy Musset napisał do niej: "kocham cię, jak kochałoby dziecko". Zżymała się w swoim pamiętni- ku: "Kocha mnie jak dziecko! Boże! Co też on wygaduje! Czy wie, jaki zadał mi ból?" Kilka miesięcy później pisała jednak do Sainte-Beuve'a: "Jestem zakochana w Alfredzie de Musset, i tym razem jest to bardzo poważne. To już nie jest kaprys, a głębokie uczucie... Raz kochałam przez sześć lat, potem przez trzy, a teraz nie wiem do czego jestem zdolna..." ' Z pewnością zdolna była do tego, żeby stać się dla niego matką i gu- wernantką, zmuszała go, żeby wstawał z łóżka i pisał, kiedy wolałby dłużej pospać (sama George miała dosyć dziwny tryb życia, często wstawała o północy i pisała. Musset początkowo śmiał się z tego: "Pra- cowałem przez cały dzień i do wieczora napisałem dziesięć linijek, a opróżniłem butelkę wódki. Ona wypiła litr mleka i napisała pół to- mu. George zrozumiała jednak, że ma do czynienia z człowiekiem o zachwianej równowadze psychicznej, kiedy w czasie romantycznego spaceru w świetle księżyca po lasku przy cmentarzu w Fontainebleau Musset zaczął nagle bredzić. Wydawało mu się, że zobaczył bladą po- stać, biegnącą za nim w rozdartych szatach i z rozwianym włosem. Jak napisał później: "...przeraziłem się i padłem twarzą na ziemię, bo ten człowiek... to byłem ja!". Halucynacje powtarzały się i George zaczęła już nazywać go "swoim biednym dzieckiem". Musset mówił o niej "mój duży George". "Raz jeszcze była mężczyzną w tym stadle" - zauważył Maurois. Musset uwiecznił ich związek w jednym ze swoich najbardziej wzruszających poematów, Rolli. W grudniu 1833 roku, w poszukiwaniu miłosnego i literackiego natchnienia, kochankowie wybrali się do Wenecji. Przedtem George odwiedziła matkę Musseta i zapewniła ją, że będzie dla jej syna naj- lepszą opiekunką. Casimira poinformowała, że wybiera się w tę podróż dla "własnej nauki i przyjemności". Najwidoczniej nie miał żadnych obiekcji. Musset natomiast szybko się zorientował, że podróż do Wenecji wcale nie jest dla niego przyjemna. I rzeczywiście, omal go nie zabiła. W każdym razie daleka była od romantycznej eskapady kochanków; czuł się prawie nieustannie ignorowany, bo George spędzała osiem i więcej godzin dziennie pracując nad kolejnymi powieściami i pisząc Li- sty z podróży. Musset oskarżał ją, niewątpliwie nie bez powodu, o ozięb- łość i rezerwę w stosunku do niego (prawdopodobnie w łóżku). Kiedy w Genui, gdzie zatrzymali się po drodze do Wenecji, dostała gorączki, zniknął i niemal do końca ich pobytu pił do upadłego i szukał seksu po ulicach portowego miasta. Kiedy dotarli do swojego weneckiego hotelu, Musset oświadczył George: - Popełniłem bląd... nie kocham cię... W pierwszym odruchu chciała uciec, ale wciąż jeszcze była chora, a poza tym wyraźnie bala się zostawić swojego "dziecka" samego w ob- cym mieście. Musset dalej pil i uganiał się za kobietami, a George po- garszała jeszcze sytuację, odmawiając mu seksu. Musset doznał poważ- nego załamania nerwowego, dostał wysokiej gorączki, miewał halucyna- cje i próbował popełnić samobójstwo. To, co zdarzyło się później, mo- glo pochodzić z którejś z jej najbardziej romantycznych i dramatycznych powieści. W życiu George Sand nieustannie przepłatały się rzeczywi- stość i fikcja: trudno powiedzieć, czy tworząc fikcję, sięgala do rzeczywi- stości, czy było odwrotnie. Kiedy Musset od trzech tygodni leżał w gorączce, George zakocha- ła się w jasnowłosym, 26-letnim włoskim lekarzu, Pietro Pagellu, o czte- ry lata od niej młodszym, którego sprowadziła na pomoc poecie. Szyb- ko zostali kochankami, głównie z jej inicjatywy, chociaż George w li- stach z tego okresu zapewniała, że Musset "jest człowiekiem, którego kocham najbardziej na świecie", a Pagello miał już w Wenecji kochan- kę. Pewnej nocy, kiedy siedzieli u loża Musseta, wsunęła Pagellowi li- ścik, który podsumowywał jak gdyby wszystkie jej emocjonalne obawy i nadzieje (choć zapewne skierowany był do niewłaściwej osoby): "Czy C;HUYlN W YAKYGU lbl będziesz dla mnie podporą, czy panem?...Czy będziesz wiedział, dlacze- go jestem smutna?... Czy będę Twoją towarzyszką czy niewolnicą? Po- żądasz mnie, czy też kochasz? Gdy namiętność Twoja zostanie zaspoko- jona, czy będziesz umiał mi podziękować? Czy po rozkoszach miłości je- steś zdyszany i otępiały, czy wpadasz w boską ekstazę?... Ukryj przede mną duszę, bym mogła zawsze wierzyć, że jest piękna..." Kiedy Musset wyzdrowial, zamieszkali osobno i wymieniali jedynie krótkie liściki dostarczane przez gondolierów. 29 marca 1834 roku, trzy i pół miesiąca po wyruszeniu w podróż do Wenecji, Musset wyjechał do Paryża, a George zamieszkała z młodym lekarzem. Przez pięć miesięcy, jakie spędziła jeszcze w Wenecji, pisała do Musseta, prosząc, żeby kupił jej pantofle albo rękawiczki, zaopiekował się jej synem Maurycym, i wy- myślała mnóstwo innych poleceń. Musset, ciągle (albo od nowa) zako- chany, wykonywał te polecenia i bronił ją przed atakami wspólnych przyjaciół, krytykujących jej romans z doktorem Pagello, o którym, na- turalnie, było już głośno w Paryżu. Napisała w tym czasie powieść Jacqu- es, a Musset odtworzył dzieje ich weneckiej wyprawy w Spowiedzi dzie- cigcia wieku, gdzie George bez trudu można rozpoznać w Brigitte Pier- son. Tytulowe "dziecię" to on sam. Jedną z charakterystycznych cech pisarzy wieku romantyzmu, kiedy to podejście "subiektywne" stanowiło literacką modę, było wykorzysty- wanie przeżyć osobistych - lub doświadczeń przyjaciół - jako materialu powieściowego. Balzac i George Sand czynili to bez najmniejszych skru- pułów, a Musseta opowieść o Wenecji ukazała się drukiem zaledwie w dwa lata po jego powrocie do Paryża. własne i cudze życie intymne, cierpienia i radości stanowiły doskonale źródło realistycznej inspiracji. Fikcja była wręcz niepożądana. George pozostała w Wenecji do lipca 1834 roku. W czasie jej nie- obecności we Francji Aurelien de Seze, jeden z jej pierwszych adorato- rów, ożenił się z córką przyjaciół rodziny. George przesłała życzenia i zażądała zwrotu swoich listów miłosnych, ale Aurelien, znając zwycza- je literackie epoki, oświadczyl, że postanowił je spalić, bo "gdybyś prze- czytała je ponownie, pewne reminiscencje mogłyby zakraść się do two- ich utworów." Wracała do Paryża już z Pagellem, którego sama przekonała do dzielenia z nią życia we Francji. Była to jedna z jej decyzji podjętych pod wpływem impulsu, w gruncie rzeczy bardzo niefortunna dla oboj- ga, z czego Pagello musiał od razu zdać sobie sprawę, napisał bowiem do ojca, że rozstanie się z George, gdy tylko dotrą do Paryża. W pa- miętniku natomiast zanotował: "Kocham ją nad życie i raczej stawię czoło wszystkim trudnościom, niż pozwolę jej udać się samotnie w tak długą podróż". Obecność Pagella w Paryżu, bez względu na to, czy miała rzeczywi- ście sens dla George, była potężnym szokiem dla Musseta, który mimo weneckiego koszmaru nie mógł pogodzić się z zakończeniem ich ro- mansu. Z Baden, w Niemczech, dokąd wielce wzburzony wyjechał w sierpniu, słał niespokojne listy do Nohant. George spędzała tam la- to, mimo iż doktor Pagello odrzucił jej zaproszenie z szacunku dla in- stytucji małżeństwa; George, bądź co bądź, wciąż jeszcze była żoną Ca- simira Dudevant. W końcu Pagello zmęczony swoją pozycją między George a Mussetem wrócił do Wenecji, gdzie ożenił się i żył długo. Umarł mając 91 lat. Po powrocie do Paryża George i Musset zaplątali się w błędne ko- ło, zrywali i godzili się na przemian, popadając w coraz większą rozpacz. Pewnego razu George obcięła swoje ciemne włosy i posłała je Musseto- wi. Musset wrócił do niej, a potem zagroził, że ją zabije. W końcu do- szła do wniosku, że muszą się rozstać ostatecznie. "Moja miłość jest już tylko cierpieniem" - napisała do niego. 9 marca 1835 roku powróciła do Nohant. Tej samej nocy napisała dwadzieścia stron nowej powieści. Jej następnym krokiem było przeprowadzenie rozwodu z Casimi- rem, zerwanie z fikcją małżeństwa i zaprowadzenie pewnego ładu w sprawach rodzinnych i finansowych. Zaproponowała podział mająt- ku -jej przypadłoby Nohant, a Casimirowi dom w Paryżu na rue de la Harpe, który dawał całkiem pokaźny roczny dochód. Z prośbą o zała- twienie spraw w sądzie zwróciła się do poleconego przez znajomych ad- wokata, który miał zostać następnym "mężczyzną jej życia". Louis-Chrystosome Michel z Bourges, miasta położonego na połu- dnie od doliny Loary (mówiono o nim "Michel z Bourges"), był znanym prawnikiem, a także groźnym przywódcą republikańskiej opozycji w co- raz bardziej autorytarnej monarchii Ludwika filipa. Zaledwie trzydzie- stosiedmioletni, niski, łysy, zgarbiony, z wielką głową, początkowo wy- dał się George niesłychanie stary. Republikański poeta Lamartine na- zwał go kiedyś człowiekiem wykutym z granitu. Miał jednak duży urok osobisty, siłę przyciągania i inteligencję i George zakochała się w nim niemal natychmiast. był pierwszym mężczyzną silniejszym od niej wśród tych, którzy kiedykolwiek przyciągnęli jej uwagę. Nie zraziło jej nawet to, że zniecierpliwiony jej brakiem politycznego rozeznania nazwał ją idiotką", ani to, że był żonaty. Michel stał się nie tylko jej kochankiem, lecz również przewodni- kiem w sprawach polityki, i przeciągnął ją na resztę życia na stronę re- wolucji społecznej. Dzięki niemu weszła w kręgi opozycji, a jej więzy ze światem literackim i artystycznym umocniły się i zacieśniły. W wieku ro- mantyzmu liberalna opozycja polityczna wobec coraz bardziej bez- względnych rządów króla-obywatela związana była ściśle z warstwą in- telektualistów, artystów i pisarzy, pionierów nowej ery. Wielu z nich za- angażowało się czynnie w działalność polityczną. Po raz pierwszy w hi- storii nowożytnej zaczynały nakładać się na siebie polityka i kultura- zjawisko, które miało odegrać ogromną rolę w dziewiętnastym i dwu- dziestym wieku. W tym samym czasie, w latach trzydziestych, "sawantki" ze środo- wisk intelektualnych, artystycznych i politycznych Francji z niespotyka- ną dotychczas siłą zaczęły domagać się swoich praw. Historyk sztuki Ja- nis Bergman-Carton pisze, że w okresie Monarchii Lipcowej "po raz pierwszy od czasu Rewolucji Francuskiej doszło do ponownego ożywie- nia literackiej i politycznej aktywności kobiet (...) Wynikało to częścio- wo z nowej struktury życia literackiego, które z prywatnych salonów wchodziło na publiczną arenę środków masowego przekazu. Wraz z gwałtownym rozwojem popularnej prasy pojawiało się coraz więcej sa- wantek". George Sand, w połowie lat trzydziestych najpopularniejsza kobieta we Francji, stała się symbolem romantyzmu w literaturze i politycznej wolności. Wiele z jej utworów publikowano w odcinkach w gazetach co- dziennych i pismach ilustrowanych, a zważywszy, że 60% Paryżanek umiało czytać i pisać, swymi budzącymi wielkie zainteresowanie "po- wieściami o losach jednostek" wywierała ogromny wpływ na poglądy szerokich kręgów społecznych. Nie była zresztą wyjątkiem. Twórczością literacką zwróciły na siebie uwagę Sophie Gay i Eugenie Foa, a także żona jednego z wydawców ga- zet, Delphine de Girardin. Nowe magazyny dla kobiet, takie jak Journal des femmes, który zaczął wychodzić w 1832 roku, dawały szansę piszą- cym kobietom. Wiele z nich prowadziło także salony literackie, na przy- kład Delphine de Girardin i Marie d'Agoult, pisząca powieści pod pseu- donimem Daniel Stern. Były jeszcze inne wielkie talenty artystyczne: aktorka Marie Dorval i śpiewaczka Pauline Viardot, obydwie bardzo aktywne w kręgach literackich i politycznych, i obydwie zaprzyjaźnione z George Sand. Już wtedy jednak najbardziej upolitycznioną wśród "sa- wantek" była George Sand, co w dużej mierze zapewne stanowiło zasłu- gę Michela, jej "rozwodowego" adwokata z Bourges. W kwietniu 1835 roku Michel podjął się obrony przywódców repu- blikańskiej opozycji w wielkim paryskim procesie będącym następ- stwem potężnych antyrządowych rozruchów, do jakich doszło w po- przednim roku w lyonie; królewscy żołnierze zabili wtedy kilkuset ro- botników protestujących przeciwko nowym, godzącym w ich interesy i swobodę prawom. Na początku rewolucji przemysłowej we Francji zorganizowani robotnicy stanowiłi "armię" republikanów, która po raz pierwszy pojawiła się jako znacząca siła polityczna (rewolucja z 1789 ro- ku miała, naturalnie, całkowicie odmienny charakter). Było to jeszcze jedno zjawisko mające wpłynąć na przyszłą historię Francji i Europy. W Paryżu Michel zainstalował się w mieszkaniu George Sand przy quai malaquais, które stało się miejscem spotkań radykalnych artystów i polityków; całe noce dyskutowano na temat strategii politycznej i pro- blemów społecznych. George poznała wówczas takich ludzi, jak Pierre Leroux, Alexandre Ledru-Rollin i Hippolyte Carnot - bronionych przez Michela najwybitniejszych przywódców opozycji - pozostali oni jej pry- watnymi przyjaciółmi na całe życie. Często przychodził tam mieszkają- cy kilka domów dalej Delacroix, który rok wcześniej namalował jej pierwszy portret. Regularnym gościem na quai malaquais był także Liszt, przedstawiony jej kiedyś przez Musseta. Liszt z kolei przyprowa- dził swojego przyjaciela, Felicite de Lamennais, katolickiego księdza uważającego się za proroka liberalnego, społecznego i demokratyczne- go katolicyzmu, który - jego zdaniem - powinien stać się nauką kościo- ła. On również został przyjacielem Sand. Liszt także przyciągał uwagę George. Podziwiali wzajemnie swoją twórczość, George szczególnie pociągał jego wybuchowy charakter i dramatyczny sposób gry. Co więcej, był od niej o sześć lat młodszy. Pa- ryż trząsł się od plotek, że Liszt i George, obydwoje tacy sławni, są ko- chankami, nie ma jednak na to dowodów. W każdym razie Liszt kochał się w hrabinie Marie d'Agoult (Sand jej jeszcze nie znała) i czekał, aż odejdzie od męża, co stało się latem tegoż roku. Chociaż Liszt już wtedy przyjaźnił się z Fryderykiem, jakoś nigdy nie zabrał Polaka na burzliwe dyskusje przy quai malaquais. Chopin nie in- teresował się polityką, przynajmniej nie tym jej obliczem, toteż zapew- ne nudziłby się tam i czuł obco. George Sand ze swej strony znała kilku Polaków, między innymi Mickiewicza (zaprzyjaźnionego z Chopinem), z którym prowadziła ożywioną korespondencję. Kiedy abbe Lamen- nais, ów radykalny kapłan, opublikował Paroles d'un croyant, które ro- zeszły się w zdumiewającym nakładzie 300 tysięcy egzemplarzy, George za pośrednictwem Mickiewicza załatwiła wydanie polskiego tłumacze- nia książki. Podjął się tego Aleksander Jełowicki, polski wydawca w Pa- ryżu, inny przyjaciel Chopina, który w jakiś czas potem przyjął święce- nia kapłańskie i został jego spowiednikiem. Tak więc George nawiązała kontakty z kręgami polskich intelektualistów na długo przed poznaniem Chopina. Gdy Marie d'Agoult zamieszkała z Lisztem, często razem od- wiedzali George i wszyscy troje bardzo się zaprzyjaźnili, chociaż te dwie kobiety różniły się ogromnie i były wzajemnie krytycznie do sie- bie nastawione (Marie podejrzewała, że George chce uwieść Liszta). Ta przyjaźń doprowadziła później do najważniejszego wydarzenia w ży- ciu George. W maju 1836 roku sąd w La Chatre zgodził się na rozwód George, ale Casimir odwołał się do wyższej instancji w Bourges. Tam w roli ad- wokata George znów wystąpił Michel, który odsiedział właśnie krótką karę więzienia jako podejrzany o przygotowywanie spisku politycznego (znów odwiedzał ją zresztą w dyskretnym pawilonie przy drodze w No- hant). George pojawiła się w sądzie w prostej białej sukni z szarfą w kwiaty i wysłuchała grzmiącego wystąpienia Michela w swojej obro- nie. Casimir w końcu wycofał apelację. George mogła zachować No- hant, przyznano jej też opiekę nad córką Solange. Casimirowi przypadł dom w Paryżu i opieka nad synem Maurycym. George Sand była wresz- cie pod każdym względem kobietą wolną. Michel pomógł jej w uzyskaniu rozwodu, ale ich związek zaczął się zmieniać. George, zmęczona jego nieustannym politykowaniem, nawet w najbardziej intymnych chwilach, doszła do wniosku, że stał się "tyra- nem" i powiedziała mu to. Nie potrafiła jednak długo obyć się bez męż- czyzny, i Michela prawie natychmiast zastąpił w roli jej kochanka Char- les Didier, młodszy od niej tylko o rok, przystojny i inteligentny szwaj- carski pisarz, którego znała już od kilku lat. Tym razem ona wprowadzi- ła się do jego mieszkania na rue du Regard w Paryżu, potem on odwie- dził ją w Nohant. Przygoda nie trwała długo - był zbyt nudny. Pisała do Liszta, który przebywał z Marią d'Agoult w Genewie: "Jestem szczę- śliwsza niż kiedykolwiek w życiu. Nadchodzi starość. Potrzebę wielkich wzruszeń zaspokoiłam ponad wszelką miarę. (...) Po trzydziestu latach życia w ciągłym zagrożeniu tym, czego pragnę, są uczucia święte i trwa- łe... Wszystko mam już poza sobą..." Może myślała wtedy poważnie o rezygnacji z miłości i romansów (a także, prawdopodobnie, z seksu), nie mogła jednak przewidzieć te- go, co przyniesie przyszłość. W sierpniu 1836 roku, zapomniawszy już najwidoczniej o Michelu i Didierze, pojechała z dziećmi do Szwajcarii, żeby odwiedzić Liszta i Marię d'Agoult. Spędzili razem dwa miesiące, a na początku października George wracała już do Paryża z jakimś ta- jemniczym młodym człowiekiem, niejakim Gustavem de Gevaudan. Liszt i Marie mieli wkrótce ruszyć w ślad za nią i pożegnać się na za- wsze ze swoim szwajcarskim schronieniem, gdyż Marie doszła do wnio- sku, że Genewa staje się coraz mniej zabawna, a on uświadomił sobie, że w sytuacji, gdy tacy mistrzowie klawiatury, jak Chopin, Thalberg, Hiller i Kalkbrenner, występują stale i z powodzeniem w Paryżu nie może sobie pozwolić na unikanie tego miasta, jeżeli chce zachować sła- wę jako pianista. Powróciwszy do Paryża George, Liszt i Marie wynajęli pokoje w Hótel de France, i tam na przyjęciu 24 października George po raz pierwszy ujrzała i usłyszała Fryderyka Chopina. Chociaż zanim rok do- biegł końca, Chopin gościł ją jeszcze dwukrotnie, ich spotkanie nie przy- niosło raczej tego, co się określa jako coup de foudre (miłość od pierw- szego wejrzenia). George, na przekór niedawnym oświadczeniom, nie spaliła za sobą wszystkich mostów. Wciąż korespondowała z Michelem. Didier został zaproszony w listopadzie na przyjęcie w Hótel de France i spędził miłosną noc z George. W styczniu 1837 roku George wyjecha- ła do Nohant. Chopin, choć w pamiętniku napisał z zachwytem, że "jego serce zna- lazło się w niewoli", nie czynił specjalnych wysiłków, żeby podtrzymać rodzącą się przyjaźń. Jak zawsze ostrożny i unikający zobowiązań, nie zamierzał wikłać się znowu w poważny związek. Poza tym ciągle miał nadzieję, że nadchodzące lato spędzi z Marią Wodzińską i że jej matka, mówiąc o "szarej godzinie", wciąż jeszcze rozważała możliwość ogłosze- nia zaręczyn. W plotkarskim w zasadzie liście z 2 października, pisanym z Dre- zna, hrabina Wodzińska zarzuciła mu "kłamstwo, bo nie dotrzymuje obietnicy. że będzie nosił wełniane skarpety do bucików i kładł się do łóżka przed jedenastą; nic o tym nie wspomina w każdym razie w swo- ich listach. Chopin zapewne nie potraktował tego ostrzeżenia zbyt po- ważnie, tym bardziej że Maria dopisała w ciepłym post scriptum: "Adieu, do zobaczenia w maju lub czerwcu, lub później... Pana wierna sekretarka!".1 października (już po spotkaniu z George Sand) pisał jeszcze do hrabiny pogodny, miły list: "Czemu to już dwunasta? O dwunastej trzeba na lekcje, a tak aż do szóstej, a potem na obiad, a z obiadu na wieczór w świat (do 11-tej)... nie kłamię, tylko o panto- flach myślę i gram na szarą godzinę." Myślał już jednak także o George.13 grudnia wysłał zaproszenie do polskiego przyjaciela, Józefa Brzowskiego: "Dziś mam parę osób u sie- bie, między innymi pani Sand, przy tym Liszt gra, Nourrit śpiewa. Jeśli to może być przyjemnym Panu Brzowskiemu, czekam go wieczorem." Rok 1836 zakończył się dla Chopina w szczególnie wzruszający spo- sób - był obecny na ślubie swego lekarza i przyjaciela, Jasia Matuszyń- skiego, z którym dzielił pierwsze mieszkanie przy Chaussee d'Antin. Te- raz, w nowym miejscu, mieszkał sam, snuł plany podróży w następnym roku, zastanawiał się nad swoim przyszłym życiem i komponował cały- mi godzinami. Pracował nad Balladą F dur, Scherzem b-moll, Noktur- nem H dur i Sonatą b-moll, należącą do jego najlepszych utworów. (Marsz Żałobny, jej trzecią część, napisał dwa lata wcześniej). Prawdo- podobnie rozpoczął też pracę nad cyklem preludiów. Przyszłość rysowała się obiecująco i podniecająco, byle tylko zdro- wie i siły mu dopisały. RozdziaŁ 13 ZDROWIE JEDNAK NIE DOPISYWAŁO, co niosło za sobą smutne konse- kwencje dla romantycznej przyszłości z Marią Wodzińską; jej rodzice bali się wydać ją za człowieka coraz bardziej nękanego chorobą, które- go najprawdopodobniej czekała rychła śmierć. Jednakże ta ich postawa mogła się okazać w istocie rzeczy błogosławieństwem dla obu stron- wrażliwy Fryderyk zaczął sobie powoli zdawać z tego sprawę. Jego zdrowie ulegało teraz ciągłym wahaniom, lepsze okresy regu- larnie przeplatały się z gorszymi (towarzyszyła temu coraz częstsza zmienność nastrojów), co przypominało wykres gorączki, która miała dręczyć go już do końca życia. Była to spirala, która mogła prowadzić tylko w dół. W lutym 1837 roku zachorował na ciężką grypę; miał wy- soką temperaturę, strasznie kasłał i zaczął pluć krwią. Znów miał halu- cynacje, słyszał pukanie do drzwi i widział w nich śmierć. Musiał spę- dzić dwa tygodnie w łóżku (tym razem bez doktora Matuszyńskiego, który doglądał go dniem i nocą, kiedy mieszkali razem), a kaszel utrzy- mywał się, nawet kiedy już doszedł do siebie i zasiadł do fortepianu. Chopin kaszle z niewypowiedzianym wdziękiem" - pisała do przeby- wającej w Nohant George Sand Marie d'Agoult (odwiedzała go prawie codziennie). Jeszcze zanim zachorował na grypę, hrabina Wodzińska zaczęła przygotowywać go do tego, co było nieuchronne. 25 stycznia w liście z rodzinnego Służewa pisała, że choć Józefa czeka na nią w Dreźnie, a tu nie wiem, kiedy ja się wybrać zdołam". Zgodnie z planem uzgod- nionym poprzedniego lata w Dreźnie, wszyscy, łącznie z Fryderykiem, znów mieli się tam spotkać. Maria miałaby naturalnie przyjechać z mat- ką i gdyby wszystko poszło dobrze, ogłoszono by zaręczyny. Wahanie pani Wodzińskiej było jednak subtelnym ostrzeżeniem - matka Marii dawała do zrozumienia, że dalszych spotkań nie będzie - co nie uszło uwadze Chopina. Maria w swoim post scriptum nie poczyniła żadnych sugestii, że spodziewa się go zobaczyć w dającej się przewidzieć przy- szłości (informowała go tylko, że z wielkim zainteresowaniem czyta Niemcy Heinego); inaczej pisała poprzednio, zapowiadając ubiegło- roczne spotkanie. Następny sygnał ostrzegawczy pojawił się w liście od matki Frydery- ka z końca lutego. Przesyłając mu życzenia urodzinowe, informowała równocześnie że: "Pani Wodzińska mówiła mi, żeś jej obiecał wcześnie spać chodzić, z czego mocno się cieszyłam, bo to dla Twego zdrowia po- trzebne; jednak nie dotrzymałeś danego jej słowa." Kilka dni później otrzymał krótkie podziękowanie od Marii za "piękną tekę", którą jej posłał. Kończyła słowami: "Adieu, niech Pan o nas pamięta!" Żadnej wzmianki o jakimś nowym spotkaniu. O ile wiadomo, był to ostatni jej list do Fryderyka (Chopin wysłał brewiarz jej siostrze, Józefie, z prośbą: "pomódl się także za mnie"). Musiał w tym momencie zrozumieć, że zdaniem pani Wodzińskiej nie zdał egzaminu z troski o własne zdrowie i zachowanie, wobec cze- go z Marią wszystko skończone. Wiedział, że nigdy nie postąpiłaby wbrew woli rodziców (ostrzegał go o tym jej brat, Antoni). Patrząc wstecz, zaczynał zdawać sobie sprawę, że jej uczucia były tylko dziew- częcym zauroczeniem sławą wielkiego artysty. Jest rzeczą możliwą, że kiedy hrabina Wodzińska postanowiła prze- rwać kontakty Chopina z Marią, nie tylko zdrowie Fryderyka stało się powodem tej decyzji. Jeden z biografów Chopina sugeruje, że hrabina miała swoich "szpiegów" w Paryżu - zaprzyjaźnione Polki - które mo- ` gły donieść jej o towarzyskich kontaktach Fryderyka z "innymi kobieta- mi", George Sand czy Marie d'Agoult, z czego wysnuła wniosek, że nie jest godnym zaufania zalotnikiem. W każdym razie takie podejrzenia, w połączeniu z ewidentnym brakiem dbałości o własne zdrowie (jej przyjaciółki mogły także "donosić", że Chopin często bywa na wieczor- nych spotkaniach i przyjęciach), dawały pretekst do zerwania. Siostra Marii, Józefa, zapisała w swoim dzienniku, że "do zerwania doszło (...), bo wkrótce po naszym powrocie do Służewa zaczęły docie- rać do nas wieści o Chopinie i pani Sand, i (...) oczywiście pomysł jego małżeństwa z Marią upadł sam przez się". Zapis ten jest wyraźnie ten- dencyjny, ponieważ do tego momentu Chopin i George widzieli się za- ledwie trzy razy, pod koniec 1836 roku, i to w obecności wielu osób; po- nownie mieli się spotkać dopiero po piętnastu miesiącach, kiedy sprawa z Marią była już dawno zakończona. Pretekst był jednak może potrzebny, żeby ukryć coś, co kilku wcześ- niejszych biografów uważało za prawdziwą przyczynę zerwania. Zgod- nie z tą wersją, Wodzińscy uznali, że Maria powinna raczej wyjść za mąż za bogatego polskiego arystokratę, który mieszkałby z nią w Polsce, a nie za Chopina, żyjącego z dnia na dzień kompozytora o niepewnych dochodach, wątłym zdrowiu i nie zamierzającego absolutnie osiąść na stałe w kraju. Maria napisała mu kiedyś, że ona i cała rodzina nie może "odżałować, że nie nazywa się Pan Chopiński, co miałoby polskie szla- checkie brzmienie". Marksistowska wersja biografii Chopina, pojawia- jąca się w polskich opracowaniach publikowanych w okresie rządów ko- munistycznych, przedstawiając Fryderyka jako ofiarę "reakcyjnych ob- szarników", którzy, mimo jego sławy, nie zgodzili się na ślub ukochanej córki z ubogim geniuszem, budzi raczej rozbawienie. Niezależnie od tego, jak wyglądała prawda, sądząc po kilku zacho- wanych listach Chopina do pani Wodzińskiej, pisanych już po otrzyma- niu kosza, jego reakcja była powściągliwa, chociaż nie pozbawiona odrobiny sentymentalizmu. 2 kwietnia załączył małe post scriptum do li- stu pisanego do niej przez paryską przyjaciółkę, informując, że czeka na wieści od Antoniego, walczącego wówczas w hiszpańskiej wojnie domo- wej w polskich oddziałach wchodzących w skład wojsk francuskich, wspomniał jednak także o pobycie z Marią w Marienbadzie i zakończył, że: "Są dnie, którym rady nie wiem. Dziś wolałbym być w Służewie, jak pisać do Służewa. Więcej bym powiedział, niżelibym napisał." Kończy wyrazami uszanowania dla hrabiego, Marii oraz reszty rodziny. W dłu- gim liście do hrabiny z 18 czerwca pisze o Antonim, który po klęsce pol- skiego legionu w Hiszpanii gwałtownie potrzebuje pieniędzy na powrót do Francji (dodaje, że sam natychmiast wysłał mu nieco grosza, "ale to kropla do morza"). Następnie, pamiętając, że hrabina interesowała się żywo wszystkimi sławnymi uroczystościami, przechodzi do opisu bali i fe- stynów w Paryżu i Wersalu. Prosi, żeby nie "gniewała się", gdyby nie spodobał jej się fortepian Pleyela, który kupił i wysłał statkiem do Służewa. Pani Wodzińska nie życzyła sobie Chopina za zięcia, nie miała jednak żadnych skrupułów, kiedy prosiła go o takie przysługi, jak załatwienie transportu-wodą i lą- dem - fortepianu do wiejskiej posiadłości w Polsce, czy zbieranie dla niej autografów sławnych ludzi, takich jak Mickiewicz, Heine czy Liszt. Chopin znowu przesłał "wyrazy szacunku" dla hrabiego, Marii i pozo- stałych. Mimo powściągliwych listów do Służewa Chopin był w sensie emo- cjonalnym na granicy wytrzymałości. Szukał nawet rady u słynnej pary- skiej wróżki, Marie-Anne-Adelaide Lenormand, do której chadzali tak- że Mickiewicz i Słowacki, a która przepowiedziała mu "szczęśliwą przy- szłość", co dla niego jeszcze ciągle oznaczało przyszłość z Marią. Wspo- mniał o tym rodzicom, ale matka wyraziła opinię, że wróżka zapewne wszystkim obiecuje szczęście, i błagała, żeby trzymał się z dala od made- moiselle Lenormand. Owej obfitującej w zmartwienia wiosny 1837 ro- ku skomponował muzykę do kilku wierszy przyjaciela, Stefana Witwic- kiego, w tym do Wiosny, smutnej, tchnącej beznadziejnością pieśni o "łzie" spływającej po policzku i wróbelku, który wznosi się wciąż wy- żej i wyżej, aż znika w chmurach gdzieś za horyzontem. Tymczasem pojawiły się dowody żywego zainteresowania Chopi- nem ze strony George Sand. 28 marca napisała do Liszta, zaprosiła go do Nohant, gdzie była już Marie d'Agoult, i dodała: "Marie powiedzia- ła mi, iż można oczekiwać Chopina; powiedz mu Pan, że proszę go, by towarzyszył Panu, że Maria nie może żyć bez niego, a ja go uwielbiam". W liście z 5 kwietnia do Marie, która wróciła do Paryża, George posu- nęła się nawet dalej: "Proszę powiedzieć (...) Chopinowi, którego uwiel- biam, i tym wszystkim, których Pani kocha, że również ich kocham i że będą mile widziani, gdy Pani ich ze sobą sprowadzi." Podobne uczucia wyraża w dwóch kolejnych listach do Marie pisanych w kwietniu. Choć gorąco zapraszała Chopina, jednak wciąż wymieniała listy z Michelem, przyjmowała go także nadal w stanowiącym miłosne gniazdko pawilonie w Nohant. Marie d'Agoult, która nie lubiła Miche- la, powiedziała kiedyś George, że "na Pani miejscu, bardziej bym kocha- ła Chopina." D'Agoult i Liszt naturalnie przekazywali wszystkie te zaproszenia Chopinowi, ale on wolał nie reagować. Nie wydaje się, by zimowa cho- roba stanowiła fizyczną przeszkodę w wyjeździe do Nohant czy gdzie- kolwiek indziej, bo 30 marca był w na tyle dobrej formie, że mógł przy- łączyć się do pięciu innych pianistów (jednym z nich był Liszt) i wziąć udział w koncercie dobroczynnym na rzecz włoskich emigrantów poli- tycznych zorganizowanym dla uczczenia drugiej rocznicy śmierci Belli- niego. Zagrał wtedy napisane przez siebie wariacje na temat marsza z opery Belliniego Purytanie. Był to doprawdy wyjątkowy koncert. Każ- dy z owych sześciu pianistów musiał skomponować własny cykl na ten sam temat, a całość, wydana jako Hexameron, stanowi muzyczne kurio- zum. Wygląda na to, że i później Chopin czuł się całkiem dobrze. Jest bardziej prawdopodobne, że ten wciąż wahający się człowiek nie był pewien, czy powinien przyjąć zaproszenie George Sand, bo nie zrezy- gnował jeszcze całkiem z Marii Wodzińskiej, choć perspektywy rysowa- ły się niewesoło (znana z ostrego języka Marie d'Agoult orzekła, że Fryderyk jest "niezdecydowanym człowiekiem... pewnym tylko swego kaszlu"). Nie zapomniał jednak całkowicie o George. W maju, na marginesie krótkiego listu do przebywającego jeszcze w Saragossie Antoniego Wo- dzińskiego, nabazgrał: "Pojadę może na parę dni do George Sand...", choć poinformował go zarazem: "piszę i gotuję manuskrypt". Trudno uwierzyć, że tylko przypadkiem wspomniał bratu Marii, że prawdopo- dobnie złoży wizytę George Sand. Musiał zakładać, że dotrze to do słu- żewa i wzbudzi - jeśli już nic innego - to przynajmniej zazdrość albo żal. W każdym razie minęły prawie dwa lata, zanim pojawił się w Nohant, ale obraz George Sand już zakorzenił się w jego umyśle, jeśli jeszcze nie w sercu... Wiosną i wczesnym latem 1837 roku rzeczywiście był bardzo zajęty komponowaniem i przygotowywaniem rękopisów. W liście do Antoniego napisał, że to z powodu tej pracy nie mógł przyjąć zaproszenia markiza de Custine, który, sam przyznawszy sobie rolę opiekuna i obrońcy Cho- pina, proponował mu wspólną podróż do Ems, uzdrowiska nad górnym Renem, dla odzyskania sił nadwątlonych zimową grypą. Podobnie, lecz z całkiem innych względów, nie przyjął w tym czasie propozycji hrabiego Charlesa Pozzo di Borgo, rosyjskiego ambasadora w Paryżu. Hrabia oferował Chopinowi stanowisko nadwornego pianisty Mikołaja I w St. Petersburgu i zaproponował mu w imieniu cara bardzo kuszący tytuł Pierwszego Pianisty Jego Wysokości Imperatora Wszech- rosji. Dał przy tym jasno do zrozumienia, że Chopin, który opuścił War- szawę przed powstaniem 1830 roku, nie jest uważany za "emigranta po- litycznego" i fakt, że w Paryżu nie odnowił rosyjskiego paszportu, nie będzie potraktowany jako argument przeciwko niemu. Zgodnie jednak z relacją jego siostrzeńca, Antoniego Jędrzejewi- cza, Fryderyk miał odrzec, że chociaż wyjechał przed powstaniem i sła- be zdrowie nie pozwoliło mu wrócić i walczyć o niepodległość, "podzie- lał gorące nadzieje walczących rodaków... toteż uważa się za emigranta [politycznego] i pod żadnym pozorem nie może przyjąć oferowanego mu zaszczytu." Tak czy inaczej, jest mało prawdopodobne żeby przy swojej nieza- leżności ducha Chopin był skłonny wstąpić w służbę władcy - nawet ja- ko cieszący się wyjątkowymi względami muzyk cara - szczególnie tak daleko od prawdziwego centrum światowej kultury... Przede wszystkim dlatego wyjechał z Warszawy. Podobnie jak Mozart czy Beethoven Cho- pin z pewnością szukał poparcia wśród wpływowych arystokratów swo- jej epoki - polskich, francuskich i innych - żeby utorować sobie drogę w świecie, i jak wiadomo wiele swych utworów zadedykował książętom i księżnym, hrabiom i hrabinom. Snob czy nie, w post-cesarskiej epoce dbał przecież także o uznanie potężnej burżuazji. Od tego zależało jego powodzenie, bo muzyka wciąż jeszcze stanowiła domenę arystokratycz- nych i burżuazyjnych elit. Istniała jednak różnica między szukaniem ich poparcia a przyjmowaniem posad, co w przeszłości czyniło wielu kom- pozytorów. Joseph Haydn, na przykład, zarabiał na życie jako kapel- mistrz rodziny Esterhazych. Spośród twórców współczesnych Chopino- wi jego przyjaciel, Mendelssohn, pracował jako dyrektor muzyczny w Dusseldorfie. Cherubini był dyrektorem Konserwatorium Paryskie- go, Rossini kierował operą paryską. Warszawski przyjaciel Fryderyka, Antoni Orłowski, był dyrygentem w teatrze w Rouen. Nawet Liszt zo- stał kierownikiem muzycznym na dworze saskim w Weimarze. W roku 1837 Chopin ukończył kilka najbardziej interesujących utworów inspirowanych muzyką polską, w tym cztery mazurki składają- ce się na opus 30 (zadedykowane księżnej Marii Wirtemberskiej, pisar- ce i siostrze księcia Adama Czartoryskiego). Zdaniem Charlesa Rosena "z wszystkich krótkich utworów Chopina to właśnie w mazurkach doszły w pełni do głosu jego geniusz", jego "błyskotliwe nowatorstwo", "cu- downa płynność", "wspaniała ciągłość" dostrzegalna w kolejno powsta- jących utworach owego gatunku. Tadeusz Zieliński twierdzi, że te ma- zurki wyraźniej niż wszystkie poprzednio stworzone dowodzą, że ten ga- tunek nie "stanowił w twórczości Chopina jakiegoś toru bocznego, lecz przeciwnie, mieścił się w samym centrum jego problematyki artystycz- nej i warsztatowej (...) a jednocześnie (...) są mocno zrośnięte z duchem folkloru". Zwraca uwagę, że Mazurek cis-moll opus 30 nr 4 "ma charak- ter poematu" pełnego "gwałtownych przemian ekspresji", w którym wątki humorystyczne przeplatają się z powracającą obsesyjnie w rozma- itych tonacjach "romantycznie wylewną, namiętną melodią". Polskości Chopina wyrażanej w mazurkach i polonezach towarzyszą stale, jak wątki biegnące równolegle, inne cechy jego twórczości. Heine napisał kiedyś, że Chopin "należy... do trzech narodów: Polsce zawdzię- cza rycerską duszę i pamięć cierpień, Francji wdzięk, a Niemcom ro- mantyzm... Nie jest ani Polakiem, ani Francuzem, ani Niemcem - po- chodzi z wyższej krainy: jego prawdziwa ojczyzna to ojczyzna Mozarta, Rafaela, Goethego, kraj marzeń i cudów poezji... Chopin jest genialnym poetą muzyki." W tym samym roku skończył także dwanaście etiud drugiego cyklu (opus 25), które zadedykował Marie d'Agoult, dwa nowe nokturny, wspaniałe Scherzo b-moll i Impromptu As-dur. Poza etiudami, Scheno b-moll jest najambitniejszym dziełem tego okresu jego życia. Kipi ener- gią, w niezwykły sposób operuje rozmaitymi rodzajami humoru, rado- ścią, ironią i weselem, chociaż posiada także ciemniejsze, bardziej dra- matyczne tony. Impromptu nie spotkało się z tak wielkim uznaniem, przynajmniej w owym czasie. Krytyk La France musicale kpił ze stylu Chopina, zarzucając mu, że "w poszukiwaniu pomysłu pisze i wyżywa się we wszystkich dwudziestu czterech tonacjach, a kiedy pomysł nie przychodzi, obywa się bez niego i w bardzo ładnym stylu dopisuje za- kończenie". Chopin wpadł oczywiście we wściekłość i rozpacz. Nic jednak nie było w stanie oderwać go od pracy. Mimo licznych lekcji, których udzielał w mieszkaniu przy Chaussee d'Antin, zajmują- cych mu większą część dnia, i mimo intensywnego nocnego życia towa- rzyskiego komponował niemal każdego ranka, zanim pojawił się pierw- szy uczeń, a czasami także późną nocą. Komponowanie było dla niego czymś naturalnym i choć przelewanie pomysłów na papier nie zawsze przychodziło mu łatwo, Fryderyk nie musiał czekać na muzy przyno- szące natchnienie. Jak zauważył Jon Newsom, "wiemy, że Chopin kom- pozytor był tak bezlitosny w stosunku do Chopina improwizatora, że chociaż posiadał niezwykle płodną wyobraźnię muzyczną, akt prze- kształcania idei w zwartą i przekonywającą kompozycję stanowił dlań często męczarnię". Na przekór słabemu zdrowiu i zmiennym nastrojom (z biegiem czasu coraz bardziej dającym mu się we znaki) miał ogrom- ną dyscyplinę wewnętrzną i profesjonalną i tworzył nieprzerwanie na- wet w najgorszych okresach, niemal do końca. Upodobanie Chopina do życia towarzyskiego zaspakajał markiz de Custine, zarzucający go nieustannie zaproszeniami, coraz częściej przyj- mowanymi przez Fryderyka. Najwidoczniej dobrze się czuł na przyję- ciach wydawanych w mieście lub w wiejskim domu markiza, na których bywały artystyczne sławy Paryża. 18 marca Custine napisał do Chopina; zaprosił go na kilka dni do swego majątku Saint-Gratien nad jeziorem d'Enghien i zaproponował wspólną przejażdżkę po okolicach Paryża. "Myślimy, że ta wycieczka będzie zbawienna dla Jego zdrowia" - dodał. Wkrótce potem przysłał Fryderykowi dziwny, krótki liścik. "Osiągnął Pan wyżyny cierpienia i po- ezji: melancholia Pańskich utworów przenika głębiej do serc; słuchacz jest samotny z Panem nawet wśród tłumu" - brzmiało jego pierwsze zdanie. Po czym oświadczył: "Możność usłyszenia czasem Pana jest prawdziwą pociechą w ciężkich dniach, które nam grożą, jedynie sztu- ka, tak jak Pan ją odczuwa, zdoła połączyć ludzi rozdzielonych realną stroną życia; ludzie kochają się i rozumieją przez Chopina... Niech Pan myśli o mnie; ja mogę myśleć tylko o Panu." mogła to być odpowiedź na list Fryderyka, w którym ten napisał: "kiedy smutek serca przechodzi w chorobę, jesteśmy zgubieni", co mo- gło, ale nie musiało stanowić aluzji do kosza otrzymanego od Wodziń- skich - Chopin był zawsze niezwykle dyskretny, gdy szło o jego prywat- ne życie i cierpienia. Ale teraz wydawał się ufać Custine'owi, akcepto- wał jego przyjaźń i gościnność. Wiosną 1837 roku odwiedzał go dosyć często przy rue la Rochefoucauld i grał dla jego gości, wśród których byli także jego przyjaciele i znajomi: Berlioz i jego angielska żona, Har- riet, tenor Gilbert Louis Duprez z żoną Alexandrine oraz wielki pisarz epoki romantyzmu, Chateaubriand. Custine nigdy nie omieszkał po- dziękować Chopinowi za wizytę i grę, zapraszając go - zawsze na pi- śmie - na następne soiree. W okresie, w którym Chopin przeżywał emocjonalne niepokoje, dom Custine'a, gdzie natychmiast spełniano jego wszystkie życzenia, stanowił rodzaj bezpiecznej przystani. Choć markiz był homoseksualistą, nic nie wskazuje na tego rodzaju zaintere- sowanie ze strony Chopina ani na to, by markiz w jakikolwiek sposób próbował go uwodzić. Zresztą, możliwości seksualne Chopina były bar- dzo ograniczone. Custine z coraz większym przekonaniem pełnił rolę opiekuna Cho- pina. W przydługim liście z końca kwietnia nalega, żeby Fryderyk uwa- żał na zdrowie, wyznawszy, że kocha go tak bardzo, iż nie waha się za- nudzać go powtarzaniem tych samych rad. "Jest Pan chory - pisze - "a co gorsza, może Pan rozchorować się znacznie poważniej. Dochodzi Pan do kresu udręki duszy i cierpień ciała (...) musi Pan na jedno się zdecy- dować: pozwolić się obchodzić ze sobą jak z dzieckiem i jak z chorym; dać się przekonać, że ma Pan teraz jeden tylko cel: swe zdrowie - resz- ta powróci sama." Namawiając Chopina, żeby spędził z nim trzy miesiące wakacji- miesiąc w Saint-Gratien i dwa w uzdrowisku nad Renem - Custine za- pewniał Fryderyka: jeśli pieniądze stanowią przeszkodę, "mogę je Panu pożyczyć, zwróci mi je Pan później... Jeśli Pan odczuwa brak miłości, proszę pozwolić działać przynajmniej przyjaźni; żyj dla siebie i dla nas." Fryderyk nie zgodził się na długie wakacje, ale w połowie maja przy- jechał do Saint-Gratien na weekend, przywożąc ze sobą przyjaciela, pol- skiego wiolonczelistę, Józefa Brzowskiego. Opisując w swoich pamięt- nikach ich podróż z Paryża w zdobytym przez Chopina kabriolecie, Brzowski zanotował, że na miejscu powitał ich Custine i jego dwaj stali kochankowie: Anglik w średnim wieku, St. Barbe, oraz hrabia Gurow- ski, Polak o chłopięcym wyglądzie, i oprowadzili ich po zamku i ogro- dach. Brzowski wspomina, że ich uwagę przyciągnął przede wszystkim fortepian Pleyela w wielkim salonie i sąsiadujący z nim turecki pokój. Po południu Chopin, Brzowski i Gurowski pojechali kabrioletem do Montmorency - mieszkało tam wielu polskich emigrantów. Chopin za- prowadził ich do wsi, gdzie zjedli śniadanie składające się z mleka - ulu- bionego napoju Fryderyka - i chleba z masłem. Czuł się tak dobrze, że zaproponował wycieczkę na osłach, jak jeździł niegdyś, do pustelni w la- sach pod Montmorency, w której mieszkał kiedyś Rousseau. Osły były prowadzone przez dwie kobiety, młodsza wiodła tego, na którym sie- dział Brzowski, a starsza szła przy Chopinie. Fryderyk "bardzo był nią zajęty, niewątpliwie tylko w sensie poetyckim, i... żartował z nią bez przerwy". Osioł Brzowskiego uderzywszy nagle łbem w drzewo, zrzucił jeźdźca i pognał przed siebie, gdy tymczasem Chopin "umierał ze śmie- chu". W Pustelni obejrzeli mały stolik, przy którym Rousseau pisał No- wą Heloizę, i zniszczony fortepian, na którym (pięćdziesiąt lat później) grał belgijski kompozytor operowy, Andre Ernest Modeste Gretry. Powrócili do Montmorency na osiołkach (osiołek Brzowskiego w końcu się odnalazł) i kabrioletem pojechali do Enghien, gdzie mieli zjeść obiad w towarzystwie Gurowskiego, który czekał na nich w miej- scowej restauracji. Po "wytwornym" posiłku z mnóstwem bordeaux i szampana, wrócili do Saint-Gratien; tam czekał już na nich Custine wraz ze swymi gośćmi. Była to - wspomina Brzowski - śmietanka paryskiego towarzystwa; Chopin zasiadł do fortepianu. Zaczął od etiud, zagrał początek Balla- dy F dur. Potem, na życzenie publiczności, wykonał kilka mazurków. W końcu zaimprowizował coś bardzo ognistego, co nazwał starą pieśnią ułańską, i kiedy słuchacze klaskali z zapałem, powiedział do Brzowskie- go "do jutra o niej zapomną". Podano kolację, a po posiłku znana so- pranistka, Maria Santa Cruz de Merlin, odśpiewała kilka hiszpańskich pieśni, wybijając rytm kastanietami i przy akompaniamencie Chopina. Custine prosił o jeszcze, więc Fryderyk zgodził się wykonać improwiza- cję na motywach owych pieśni (których nigdy przedtem nie słyszał) i do- brze po północy wstał od fortepianu. Musiało być blisko świtu, kiedy kładł się do łóżka - sposób życia, którego właśnie tak obawiała się hra- bina Wodzińska. Kilka tygodni później Chopin podejmował Brzowskiego i grupę przyjaciół w specjalnie wynajętym saloniku na pięterku modnej restau- racji na rogu rue Montmartre, a następnie zabrał ich do domu i "w do- skonałym nastroju" grał przez kilka godzin, przeplatając utwory poważ- ne muzycznymi dowcipami i farsą. O drugiej nad ranem pojawił się mło- dy kochanek Custine'a, Ignacy Gurowski, i przekonał Fryderyka, żeby pojechał z nim do Saint-Gratien. Trzeba przyznać, że gdy Chopin do- brze się bawił, nie zanadto przejmował się swoim zdrowiem. W Nohant George Sand też nieźle się bawiła. Zerwawszy wreszcie w czerwcu z Michelem, po wielu miesiącach potajemnych schadzek i wymianie pełnych goryczy listów, była gotowa do pracy oraz nowego romansu. W Nohant, jak zwykle, nie brakowało gości. Jeśli nawet my- ślała o Chopinie, nie zdradzała się z tym. W ciągu dwóch miesięcy, późną wiosną, George skończyła jedną ze swych najlepszych powieści, Les Maitres Mosaistes; Liszt grał na forte- pianie w sąsiednim pokoju, a w ogrodzie śpiewały słowiki. Była to jej wersja weneckiej przygody z Mussetem (tytuł nawiązywał do kamienia- rza, który układał mozaikę na Placu Św. Marka). Wśród gości znalazł się Charles Didier. Liczył na wznowienie romansu z George, ale Geor- ge to nie interesowało. "Wolałaby Zopena" - ocenił Liszt, który często w żartach przekręcał nazwisko przyjaciela. Interesował ją trochę Pierre Francois Bocage, przystojny, 38-letni aktor, partner Marie Dorval w An- tonym (który namawiał George, żeby napisała dla niego sztukę). Mieli krótki romans i pozostali przyjaciółmi. Nieco poważniej potraktowała Feliciena Mallefille'a, ogromnego, brodatego dramatopisarza urodzonego na Martynice, o dziewięć lat od niej młodszego, którego w lipcu zaangażowała jako nauczyciela do swo- ich dzieci i który został jej nowym kochankiem. Spotkała go kilka lat wcześniej i uznała za niesympatycznego; teraz jednak ją urzekł. Jej naj- nowszym intelektualnym - choć platonicznym - przyjacielem był Pierre Leroux, radykalny polityk i pisarz, mężczyzna w jej wieku i wdowiec z gromadką nieletnich dzieci, którego niezobowiązująco podziwiała (po raz pierwszy spotkała go w Paryżu dzięki Michelowi) i pomagała mu wy- chowywać dzieci. Na wiele lat pozostał jej głównym doradcą w kwe- stiach politycznych. W lipcu, kiedy George Sand zajęta była w Nohant kolejną reorga- nizacją swego życia, Chopin znajdował się w drodze do Londynu. De- cyzję o wyjeździe podjął błyskawicznie, akceptując propozycję Camila Pleyela, by towarzyszył mu w podróży w interesach do Anglii. Może nu- dził się latem w Paryżu - Liszt i Marie d'Agoult wyjechali do Bellagio nad jeziorem Como we włoszech, inni przyjaciele też się porozjeżdża- li - a może chciał zapomnieć o Marii Wodzińskiej; w każdym razie po- mysł mu się spodobał. Kilka tygodni w Londynie wydało mu się znacz- nie zabawniejsze niż kilka miesięcy w nadreńskim uzdrowisku z marki- zem de Custine. Postawił tylko jeden warunek: że będzie podróżować incognito i bę- dzie wszędzie przedstawiany jako Mr Fritz, co pozwoli mu uniknąć to- warzyskich i muzycznych zobowiązań oraz zagwarantuje w Londynie prawdziwy urlop. Jego utwory publikowano w całej Anglii, znano go tam dobrze, obawiał się więc naruszenia swojej prywatności. Pleyel chciał omówić z Johnem Broadwoodem, szefem firmy Broadwood & Co., czo- łowej angielskiej wytwórni fortepianów, projekty ewentualnej współpra- cy, ale pozostawało dosyć czasu na zwiedzanie i odpoczynek. Z Paryża dojechali pociągiem do Kanału La Manche, potem prze- prawili się promem do Anglii i 7 lipca znaleźli się w Londynie. Zamiesz- kali w jednym z najlepszych hoteli. Chopin znał w Londynie dwóch Po- laków - Stanisława Egberta Koźmiana i Leona Ulrycha - i jak wcześniej uzgodniono, nie zamierzał spotykać się z nikim więcej. Nie znał w ogó- le angielskiego. Poszedł na koncert mieszkającego w Londynie czeskie- go pianisty i kompozytora Ignaza Moschelesa, ale nie przejawil zainte- resowania osobistym spotkaniem. Moscheles, który od dawna pragnął poznać Chopina, nie miał pojęcia, że Fryderyk jest w Londynie, i dowie- dział się o tym dopiero po jego wyjeździe. Zmartwiony, zanotował w swym dzienniku, że "Chopin spędził kilka dni w Londynie i był jedy- nym spośród przyjeżdżających tu artystów, który nie tylko z nikim się nie spotkał, lecz nawet nie życzył sobie wizyt, bo każda konwersacja przysparza mu cierpień". Kiedy Mendelssohn znalazł się później prze- jazdem w Londynie, dowiedział się od Moschelesa o "niespodziewanej" bytności Chopina; w liście do Hillera pisał, że Chopin był tutaj, "ale nie złożył nikomu wizyty ani z nikim się nie widział". Jedynym wyjątkiem była kolacja u Johna Broadwooda przy Bryan- stone Square, gdzie zgodził się przyjść z Pleyelem jako "Mr Fritz". Ga- wędził swobodnie po francusku i słuchał uprzejmie, kiedy kilku gości grało na fortepianie. Pleyel wspomniał, że "monsieur Fritz" też gra, więc poproszono, żeby coś zagrał - i natychmiast został rozpoznany. Marceli Antoni Szulc, nauczyciel, pianista i pierwszy poważny biograf Chopina, opisuje tę scenę w artykule opublikowanym w Polsce (ale opartym na obcych źródłach) w 1873 roku: "Z miejsca zachwycił słucha- czy. Kiedy grał, ludzie zaczęli popatrywać na siebie znacząco i wymie- niać uwagi, a kiedy przebrzmiał ostatni akord, rozległy się okrzyki po- dziwu i uwielbienia: ~~tylko Chopin potrafi tak grać! ~~ - wołano." Wśród gości był J.W Dawson, wydawca periodyku Musical World, i to on napi- sał, że "...w czasie krótkiego pobytu Chopina w naszej stolicy, nieliczni tylko mieli szczęście słyszeć jego grę lub raczej improwizację, ale ci za- pamiętają ją na zawsze... Chopin jest, naszym zdaniem, najbardziej za- chwycającym spośród wszystkich grywających w salonach pianistów." Koźmian, poeta, którego Chopin znał jeszcze z Warszawy i który osiadł w Londynie po powstaniu listopadowym, stale towarzyszył Fryde- rykowi i Pleyelowi. W liście do brata, Jana, opisywał, jak goście spędza- li czas w Londynie. "Przyjechali dla przyjemności. Mieszkają w pierw- szorzędnym hotelu, mają wynajęty powóz, jakby myśleli tylko o tym, że- by wydać jak najwięcej pieniędzy. Jednego dnia pojechaliśmy do Wind- soru, drugiego do Blackwell, a trzeciego do Richmond. (...) Często cho- dzimy do opery. Pasta jest wspaniała w Medei i Romeo. Nie widziałem Ildegondy, bo Chopin nie lubi nudnej muzyki. (...) Moscheles grał długi koncert [Beethovena): Chopin twierdzi, że gra strasznie barokowo". Londyn nie wywarł jednak na Chopinie wielkiego wrażenia. W liście do przyjaciela w Paryżu uskarża się na uliczne błoto, dodając, że "się tu ostrożnie łatwo bawić - kiedy się na krótko". - I dalej - "Ogromne rze- czy! - Wielkie urynały. - Nie ma się mimo to gdzie wypsipsiać. - Ale Angielki, ale konie, ale pałace, ale powozy, ale bogactwo, ale przepych, ale miejsce, ale drzewa, ale wszystko, zacząwszy od mydła a skończyw- szy na brzytwach, wszystko nadzwyczajne -wszystko jednakowe, wszyst- ko wyedukowane, wszystko umyte a czarne jak szlachecka d...!!!" W pewnym momencie nad wejściem do jakiejś firmy musiał ujrzeć szyld z napisem "Duppa & Co", pisze więc dalej: "tutaj Duppy na szyldy po- wypinane!!! Chwalże teraz Londyn." Chopin i Pleyel wrócili do Paryża 25 lipca, po blisko trzytygodniowej nieobecności. W Londynie dotarł do niego list od hrabiny Wodzińskiej. Treść jego nie jest znana, lecz wydaje się, że musiała go poinformować, iż rodzina postanowiła zrezygnować tego roku z podróży do Drezna. Po powrocie do Paryża odpowiedział jej więc w liście 14 sierpnia. Po przekazaniu informacji o przebywającym w Hiszpanii Antonim pisał: "Ostatni list Pani doszedł mnie w Londynie, gdziem przeszły miesiąc przemarudził. Myślałem, że stamtąd przez Holandię pojadę do Nie- miec... Wróciłem do domu, pora się spóźni i dla mnie zapewne się spóź- ni w moim pokoju. - Czekam mniej smutnego listu od Pani jak ostatni. Może mój przyszły będzie tylko przypisaniem się do Antosiowego." Najprawdopodobniej na przekór wszystkim uprzednim ostrzeże- niom, Chopin wciąż jeszcze miał nadzieję, że otrzyma od Wodzińskich zaproszenie do Drezna i spotka się z Marią, jak było początkowo pla- nowane. Sądząc z projektów, jakie czynił w Londynie, ciągle myślał o podróży do Drezna. Pani Wodzińska najwyraźniej położyła teraz kres tym nadziejom. Chopin biernie przyjął jej decyzję. Nie umiał walczyć o uczucia. był to oficjalny koniec romansu Chopina z Marią i wszelkich kon- taktów z Wodzińskimi, chociaż hrabina pisała do niego jeszcze w listo- padzie, z prośbą o przekazanie jej listu Antoniemu, i później jeszcze raz w kwietniu. "Proszę przyjąć zapewnienia moich najserdeczniejszych uczuć, jakie zachowam aż do śmierci", deklarowała w owym ostatnim li- ście. Była rozsądną kobietą. W paryskim mieszkaniu Chopin zebrał listy od Marii i od pani Wo- dzińskiej, a także różę, teraz uschniętą, którą niby-narzeczona dała mu w Dreźnie, kiedy żegnali się po raz ostatni. włożył wszystko do dużej koperty, na kopercie napisał: "Moja bieda!" i zawiązał niebieską wstą- żeczką. Trzymał ją aż do śmierci. Fryderyk był, mimo wszystko, senty- mentalnym człowiekiem. RozdziaŁ 14 Bieda cHoPINa NIE TRWAŁA długo, gdyż wkrótce potem wybrała go na swojego kochanka i "dziecko" najsławniejsza kobieta Francji, jeżeli nie całej Europy. Z entuzjazmem i przejęciem podporządkował się temu wyborowi, chociaż minęło trochę czasu, nim rzecz doszła do skutku. Obydwoje uznali to za coś więcej niż chwilowy kaprys - coś, co trwać bę- dzie długo. W październiku 1837 roku - czyli trzy miesiące po podróży Chopi- na do Londynu - George Sand wróciła z Nohant do Paryża; wzięła ini- cjatywę w swoje ręce i postanowiła ożywić zawartą rok temu znajomość. Chopin - wbrew temu, co pisał do Antoniego Wodzińskiego i co zano- tował w swoim dzienniku - nie zjawił się wprawdzie wiosną w Nohant, ale George postanowiła, iż zdobędzie go wcześniej czy później. Pisała, że "opatrzność stworzyła" go dla niej, i ktoś z przyjaciół zauważył zjadli- wie, że zamierza go "wziąć na własność". Na obecnym etapie żadnej przeszkody nie stanowił nie zakończony romans z Mallefille'em, który pozostawał w cieniu w Nohant, ucząc jej dzieci. George miała szerokie serce i rzadko odwracała się od byłych ko- chanków; zazwyczaj utrzymywała z nimi przyjaźń. Poza tym nie zamierza- ła opuszczać Mallefille'a, nim nie zdobędzie Chopina. A była cierpliwa. Tym razem nawiązała kontakt z Chopinem przez wspólnego pol- skiego przyjaciela, hrabiego Wojciecha Grzymałę. Czterdziestocztero- letni Grzymała był obok Juliana Fontany i Jasia Matuszyńskiego naj- bliższym paryskim przyjacielem Fryderyka, ale prawdopodobnie dlate- go, że był o tyle starszy i bardziej doświadczony, Chopin miał do niego największe zaufanie i radził się go w sprawach wielkich i małych. Grzy- mała, potężny jak niedźwiedź, z długachnymi wąsami i grzmiącym gło- sem (Francuzi nazywali go Albertem albo Adalbertem, bo nie byli w sta- nie wymówić jego polskiego imienia) stanowił wierny wizerunek pol- skiego szlachcica starej daty. George opisywała go z sympatią jako "gru- bego, kokieteryjnego Polaka (...) wciśniętego w monstrualną (...) pira- midalną marynarkę"; poznała go przez Mickiewicza i bardzo się z nim zaprzyjaźniła. W czasie powstania listopadowego Grzymała pełnił funkcję delega- ta Rządu Narodowego w Londynie, potem osiadł w Paryżu, gdzie dzia- łał aktywnie wśród polskich emigrantów i był jednym ze współorganiza- torów Towarzystwa Literackiego Polskiego, do którego należał także Chopin. Zarabiał i tracił mnóstwo pieniędzy na giełdzie oraz w przeróż- nych finansowych przedsięwzięciach. Przede wszystkim jednak był prze- zabawnym, barwnym i zawsze skorym do biesiad kompanem. Na jego prośbę George Sand wzięła kiedyś udział w kiermaszu zorganizowanym na rzecz zubożałych polskich emigrantów politycznych (we Francji mieszkało blisko 10 tysięcy polskich wygnańców). Prawdopodobnie dzięki Grzymale Chopin i George Sand spotkali się raz czy dwa tej jesieni na dłużej lub na krócej. Maurois cytuje pe- łen zachwytu zapis w dzienniku Chopina z października 1837 roku na temat George, ale jest bardziej prawdopodobne, że powstał on rok wcześniej. W każdym razie nie ma nigdzie wzmianki o ich spotkaniach pod koniec 1837 roku, może dlatego, że zginęły listy i dzienniki z tego okresu. George wróciła do Nohant przed Bożym Narodzeniem, gdy Chopin był niezmiernie zajęty lekcjami, komponowaniem i życiem towarzyskim. W rocznicę wybuchu powstania listopadowego wpisał do albumu nie- zidentyfikowanego polskiego przyjaciela fragment Marsza Załobnego, który miał wejść do jego Sonaty b-moll, opus 35. Wiosna 1838 roku była dla Chopina pod każdym względem okre- sem wielkich nadziei. 25 lutego grał w Tuileriach dla Ludwika Filipa i je- go rodziny. 3 marca na koncercie w Paryżu zagrał dwie części Allegret- to i Finale, Siódmej Symfonii Beethovena w aranżacji na cztery fortepia- ny autorstwa Charlesa-Henri Valentina Alkana, młodego pianisty, któ- rego bardzo lubił. Trzema pozostałymi wykonawcami byli: sam Alkan, Pierre-Joseph Zimmermann, jego nauczyciel z konserwatorium, i Adolf Gutmann, ulubiony uczeń Chopina.12 marca był w Rouen, gdzie uczest- niczył w dobroczynnym koncercie zorganizowanym przez kolegę z war- szawskiego konserwatorium, Antoniego Orłowskiego, w owym czasie dyrektora teatru muzycznego w Rouen. Przed liczącą 500 osób publicz- nością grał własny Koncert f moll z towarzyszeniem orkiestry z Rouen, którą dyrygował Antoni Orłowski. Dwa tygodnie później w Gazette mu- sicale ukazała się recenzja Ernesta Legouve, znanego pisarza, krytyka i przyjaciela Chopina: "Kto jest największym pianistą w Europie - Liszt czy Thalberg? Cały świat odpowie - Chopin!" - napisał Legouve. To że Fryderyk zgodził się wystąpić publicznie trzy razy w ciągu trzech tygodni, było czymś niezwykłym, ale był to dla niego również czas nie- zwykły. Tej zimy, kiedy Chopin grał dla króla i innych osób, George gościła w Nohant Balzaca (wprosił się sam), chociaż to, co napisał później o tym pobycie do swojej polskiej kochanki (późniejszej żony) Eweliny Hańskiej, było okrutne i niezbyt miłe. Potraktował George jak "kolegę" po piórze, pisał, że "jest mężczyzną, i to tym bardziej, że chce tego świa- domie, wypadła z roli kobiety i nie jest kobietą. Kobieta przyciąga, a ona odpycha, a ponieważ jestem w całej pełni mężczyzną, jeśli sprawiła na mnie takie wrażenie, musi je również sprawiać na mężczyznach podob- nych do mnie; będzie zawsze nieszczęśliwa." Niezależnie od tego czy myślał o Chopinie - mniej męskim od niego - w tym ostatnim punkcie niewątpliwie miał rację. Liszt, który ją lubił, w swojej książce o Chopi- nie zauważył, że George Sand "ignorowała mężczyzn bardziej niż Don Juan ignorował kobiety". (Balzac mógł być rzeczywiście "w całej pełni mężczyzną", warto jednak przypomnieć, że jego pierwsza kochanka by- ła o kilka lat starsza od jego matki). Balzac przyznawał także, że to, co w czasie jego pobytu w Nohant mówiła George na temat Liszta i Marii d'Agoult, dostarczyło mu boga- tego tworzywa do powieści Galernicy i Beatrix, nad którymi wówczas pracował, a które wyszły w następnym roku. W Beatrix pojawia się lek- ko zamaskowana George Sand. Ona także chętnie umieszczała we wła- snych powieściach przyjaciół i znajomych. W połowie kwietnia 1838 roku George Sand znów była w Paryżu; zamieszkała w obszernych apartamentach swoich przyjaciół, konsula hiszpańskiego Manuela Marliani i jego francuskiej żony Charlotte, przy rue de la Grange Bateliere 7. Państwo Marliani także mieli wielu przy- jaciół Polaków, wśród których byli Mickiewicz, Grzymała i Chopin. Może właśnie na prośbę George Charlotte Marliani zaprosiła Cho- pina na wieczorne przyjęcie 25 kwietnia. Może George i Fryderyk spo- tkali się w październiku poprzedniego roku, jednak nie bardzo wiado- mo, dlaczego nie mieli żadnych kontaktów aż do kwietnia. Jeżeli się wtedy nie spotkali, to od czasu, gdy się widzieli ostatnio, upłynęło 15 miesięcy. Zakładając ich wzajemne zainteresowanie i biorąc pod uwagę ponawiane wciąż zaproszenia do Nohant wiosną 1837 roku, trudno to zrozumieć, zwłaszcza gdy chodzi o nią. Okres ten stanowi wielką lukę w historii ich znajomości. Odnotowana przez niektórych biografów wer- sja, że to Maria d'Agoult trzymała Chopina z dala od George, pragnąc ją ukarać za flirt z Lisztem, jest niewiarygodna. Chopin od razu przyjąŁ zaproszenie Marlianich. Maria Wodzińska odeszła już bezpowrotnie w przeszłość; krótki list, jaki otrzymał od jej matki na początku kwietnia, zawierał jedynie prośbę o pomoc w wyda- niu poematów Juliana Ursyna Niemcewicza (absolwenta West Point), mieszkającego w Montmorency, i o napisanie do nich muzyki. Ani sło- wa o Marii czy o jakichś przyszłych spotkaniach, mogących odświeżyć uczucia Fryderyka. W przeddzień przyjęcia u Marlianich Chopin napisał do niezidenty- fikowanego przyjaciela: "Proszę, cię, nie odmawiaj mi jutro, we czwar- tek, obiadu z Witwickim i Grzymałą. Czekam Cię u siebie o 5 3/4. - Je- żeli wieczorem tego dnia nic lepszego nie masz do roboty, to pozwól także, żebym Cię prezentował u Pani Marliani, gdzie kilka interesują- cych osób zobaczysz." Wieczór 25 kwietnia okazał się punktem zwrot- nym we wzajemnych stosunkach George Sand i Chopina. Następnego dnia George przysłała mu ów słynny liścik: "Uwielbiam Pana. George!", do którego Marie Dorval dopisała: "I ja także! I ja także! I ja także!!!" Chopin wkleił go do swojego albumu-dziennika. Dwa dni później George napisała do Delacroix, że następnego dnia o świcie opuszcza Paryż i udaje się do Nohant, ale "Aby Pana skłonić do przyjścia dziś wieczorem, powiem Panu, że Chopin będzie grał dla nas w małym gronie, z łokciami na klawiszach, kiedy to bywa naprawdę wspaniały. Jeśli nie jesteś śpiochem, przyjdź o północy, a jeśli spotkasz kogoś z moich znajomych, nic im nie mów, bo Chopin się niektórych bardzo boi." W Nohant przez kilka tygodni rozważała w duszy, czym by mógł, lub powinien być jej związek z Chopinem i... z Mallefillem. Zrozumiała, że jest to moment do podjęcia najważniejszej decyzji w jej życiu, nie wie- działa jednak, jak naprawdę wygląda sprawa z Marią, i dręczyła ją strasznie niepewność, czy ma prawo stanąć między nimi. Chopin mógł wspomnieć jej coś o Marii, kiedy spotkali się w Paryżu, ale oczywiście nie przyznał się, że cała sprawa jest już skończona. Tak mało mówił o so- bie, że nawet najbliżsi przyjaciele niewiele wiedzieli. Mogła ewentualnie coś słyszeć od Grzymały, choć, według wszelkiego prawdopodobień- stwa, on też wiedział bardzo mało. Grzymała był jednak jedynym człowiekiem, który mógł rozwiać jej wątpliwości. W listach, a często i w rozmowie, nazywała go żartobliwie, swoim mężem", a o Chopinie mówiła "nasze dziecko" albo "nasz ma- ły. Od początku określiła swoją postawę wobec niego, jeszcze zanim zostali parą: miała mu matkować. 20 maja wystosowała do Grzymały 32-stronicowy list, pytając o radę i zdając się na jego osąd. "Od ostatecz- nej odpowiedzi Pana w tym przedmiocie zależeć będzie całe moje po- stępowanie na przyszłość". Był to ostatni z wielu listów dotyczących Chopina, jakie przesyłali sobie wzajemnie z jej inicjatywy. Nie wymieniając Marii ani Fryderyka z imienia, George zaczęła od zasadniczego pytania: "Czy osoba, którą chce czy powinien, czy myśli, że powinien, kochać, jest zdolna dać mu szczęście, czy też przysporzy mu jeszcze cierpień i smutku? Nie pytam, czy ją kocha, czy jest przez nią kochany ani czy kocha ją więcej, czy mniej niż mnie. Sądząc po tym, co się we mnie dzieje, wiem, co się w nim dziać musi. Chcę wiedzieć, o któ- rej z nas dwóch powinien zapomnieć lub którą powinien porzucić ze względu na swój spokój, szczęście i swoje zdrowie zbyt wątłe -jak mi się zdaje - zbyt kruche, by mogło wytrzymać wielkie cierpienia. Nie chcę grać roli złego ducha." "Gdybym była wiedziała" - pisze dalej - "że istnieją jakieś więzy , w życiu naszego dziecka, a w duszy jego jakieś uczucie, nigdy bym się nie pochyliła nad nim, by chłonąć zapach kadzidła, które zapalono przed innym ołtarzem." Następnie wyjaśnia swój stosunek do Mallefil- la, którego też nie nazywa po imieniu, lecz opisuje jako "istotę niezwy- kłą, doskonałą (...) jedyny człowiek (...) który choć jest przy mnie od ro- ku, nie sprawił mi cierpienia ani razu, ani na jedną chwilę." Jest, pisze, jak "miękki wosk, na którym ja wycisnęłam swoje piętno, a kiedy ze- chcę zmienić odbicie, przy pewnej ostrożności i cierpliwości, zdołam to osiągnąć. Dziś jednak byłoby to niemożliwe, a szczęście jego jest dla mnie święte." Strona po stronie, szkicuje coraz to nowe scenariusze życia z Chopi- nem albo bez niego, albo życia między nim a Mallefillem - w zależności od "prawdy", jaką spodziewała się wyciągnąć z Grzymały - ale wszyst- " kie tak nierealne jakby żywcem przeniesione z którejś z jej powieści, gdzie wszyscy bohaterowie żyli i kochali się w anielskiej harmonii. Wra- cając do rzeczywistości, George rozważa możliwość życia tylko z Chopi- nem. "Nie znam go bowiem wcale pod wielu względami -widziałam tyl- ' ko tę stronę jego istoty, którą opromienia słońce" - przyznaje, błaga więc o radę: "Jest rzeczą bardzo doniosłą, bym wiedziała, jakie jest jego stanowisko, gdyż wtedy mogłabym ugruntować swoje." Intuicyjnie George dręczyło pytanie, czy Chopin zaakceptowałby mał żeństwo, wspólne życie na co dzień i "to wszystko, co zdaje się być tak obce jego usposobieniu i przeciwne natchnieniom jego muzy." Nie musiało to być właściwie przeszkodą, toteż zaraz potem nakreśliła sytu- ację, w której ona i Chopin respektowaliby wzajemnie swoją wolność, gusta i priorytety. Prosiła Grzymałę, by wszystko dobrze Fryderykowi wytłumaczył, bo może wtedy "przyniósłby Pan ulgę jego sercu." Doda- ła: "Nikomu nie chcę nikogo wykradać, co najwyżej więźniów strażni- kom, skazańców katom, a więc Polskę Rosji". Nalegała też na Grzymałę, żeby uchronił Chopina - i był tu "sta- nowczy" - od poświęcenia się z poczucia obowiązku, i poślubienia "przyjaciółki z lat dziecięcych", której już nie kocha. "Przeszłość to po- jęcie ograniczone i dające się ocenić; przyszłość - to nieskończoność, gdyż jest niewiadoma" - pisała, nie mając pojęcia o tym, że Maria nie stoi jej już na drodze. Byłoby zatem dobrze - sugerowała, szkicując da- lej swoją strategię - gdyby Grzymała wyjaśnił Chopinowi jej stosunek do Mallefille'a, bo "zachodzi obawa, by nie wiedząc tego, nie uroił sobie czegoś w rodzaju obowiązku względem mnie, który by go krępował i sta- wiał w bolesnym konflikcie z tamtym". Wreszcie, z absolutną otwartością, George podnosi w liście do Grzymały problem, czy ma, czy też nie ma zostać kochanką Chopina. W istocie, jak się okazało, chodziło o to, że kiedy znaleźli się sam na sam w Paryżu, Fryderyk nawet nie próbował się do niej zbliżyć, co bardzo ją rozczarowało, bo już wtedy gotowa była mu się oddać. Rozeźlona, pisze dalej, że "pogarda ciała może być rzeczą mądrą i pożyteczną wtedy, gdy w grę wchodzą istoty będące tylko ciałem; gdy jednak chodzi o kogoś, kogo się kocha, wówczas wyrzekając się rozkoszy zmysłowych nie nale- ży używać słowa gardzić, lecz słowa szanować." Chopin musiał powie- dzieć jej owej niefortunnej nocy, że "są rzeczy, które mogłyby mu po- psuć wspomnienie", co George uznała za "głupstwo", zastanawiając się, "czy miał kochankę niegodną siebie. Biedny anioł!" Na pewno nic nie wiedziała o jego seksualnych przygodach (lub ich braku) i - zawsze po- dejrzliwa - miała nadzieję uporać się z tym problemem w przyszłości. Biorąc pod uwagę bogatą historię jej własnych miłości, nie było w tym nic dziwnego. George pisze wreszcie: "To jest moje ultimatum. Jeśli on jest lub może być z nią szczęśliwy, niech Pan go zostawi jego własnym losom. Je- śli ma być nieszczęśliwy, niech Pan do tego nie dopuści ." Grzymała przekonał zapewne George, że Maria Wodzińska już nie stoi jej na drodze, że Chopin jest wolny i może robić, co mu się podoba, bo odpisała z Nohant, że wraca do Paryża 6 czerwca. "Przyjdź Pan do mnie" - prosiła - "ale zrób tak, żeby mały nic o tym nie wiedział. Zro- bimy mu niespodziankę!" Grzymała najwidoczniej poinformował jed- nak Chopina, prosząc jednocześnie, żeby udawał zaskoczonego, bo Fry- deryk odpisał: "nie mogę być surpris, bom wczoraj Mar-go widział, któ- ry mi o jej przyjeździe powiedział. (...) Co to z tego będzie, Bóg wie. Ja na serio niedobrze." Wkrótce po jej powrocie do Paryża dwudziestoośmioletni Chopin i trzydziestoczteroletnia George Sand zostali kochankami; rozpocząŁ się romans, który miał trwać dziewięć lat. George była kobietą rozsądną, więc nie nalegała na małżeństwo, on zaś, czego się należało spodziewać, nigdy go nie zaproponował. George była skłonna zaakceptować go na jego warunkach, co w tym momencie oznaczało dla Fryderyka brak ja- kichkolwiek zobowiązań i absolutną swobodę, gdy chodziło o kompo- nowanie, udzielanie lekcji i nocne życie towarzyskie. Jedyna różnica po- legała na tym, że teraz więcej czasu spędzali razem, wspólnie przyjmu- jąc gości i składając wizyty. Listy George nie pozostawiają wątpliwości co do ich współżycia seksualnego, przynajmniej w pierwszych latach, ale bardzo długo, nawet w zawoalowanej formie, w powieściach, nie wypo- wiadała się na temat tego, jakim był kochankiem. Należy przypuszczać, że Fryderyk był niewinny, kiedy rozpocząŁ się ten związek (trudno brać poważnie pogłoski o Teresie i chorobie wenerycznej), i że George mu- siała użyć całego swego doświadczenia, żeby przemóc jego niechęć do kontaktu fizycznego. Jest także raczej pewne, że myśl o dzieciach, nawet jeżeli ona pragnęła je z nim mieć, jemu nigdy nie przyszła do głowy. Sprawiali wrażenie bardzo szczęśliwych w tym układzie, a George była wręcz zachwycona, sądząc po jej listach i dzienniku. W pamiętni- kach pisała, że codziennie widuje Chopina, którego "geniusz i charak- ter czule kocham", że spędzają całe godziny w "błogich uściskach". "Czuję się jak w niebie", zwierzała się Charlotte Marliani. Sand miewa- ła oczywiście różne humory i latem 1838 roku Chopin pisał do Grzyma- ły, że "Aurora - wczoraj była chmurna; dzisiaj oczekuję słońca". Mimo upałów i kurzu, całe lato spędzili w Paryżu. Delacroix skorzy- stał z okazji, żeby zrobić pierwszy szkic do ich wspólnego portretu, prze- wiózł nawet w tym celu ogromny fortepian Pleyela do swojego atelier przy rue des Marais-Saint Germain, na Lewym Brzegu. Następnie za- cząŁ malować słynny, nie dokończony "podwójny" portret Fryderyka i George, na którym on siedzi przy fortepianie, a ona stoi za nim ze skrzyżowanymi ramionami. Skończył malować tylko twarze, zapewne dlatego, że portret nie spodobał się Chopinowi (obydwaj często sprze- czali się na temat sztuki malarskiej, co w niczym nie zakłócało ich przy- jaźni) i płótno pozostało w pracowni do śmierci Delacroix w 1863 roku. Między rokiem 1856 a 1873 (nikt nie wie dokładnie kiedy) nieznany sprawca przeciąŁ portret na dwie części (prawa, przedstawiająca Chopi- na, znajduje się w paryskim Luwrze, lewa, z wizerunkiem Sand - w Or- drupgaard Museum w Kopenhadze). Jedną z wielkich radości tego lata była wizyta w mieszkaniu Cho- pina 56-letniego Niccola Paganiniego. Niespodziankę zaaranżowała uczennica Fryderyka, Elise Peruzzi, pochodząca z Rosji żona ambasa- dora Wielkiego Księstwa Toskanii w Paryżu, zaprzyjaźniona również z Paganinim, skrzypkiem, którego Chopin uwielbiał od dzieciństwa i ce- nił najbardziej ze wszystkich żyjących muzyków. Madame Peruzzi wspo- mina w swoich pamiętnikach, że "pewnego ranka wyciągnęliśmy Paga- niniego, żeby posłuchał Chopina; był nim zachwycony; obydwaj zdawa- li się świetnie rozumieć". Fryderyk oczywiście słyszał Paganiniego w Warszawie, a potem w Paryżu i dobrze znał koncerty skrzypcowe wy- sokiego, chudego włocha. Paganini zmarł dwa lata później. Mimo iż pani Peruzzi o tym nie wspomina, George Sand była naj- prawdopodobniej u Chopina w czasie wizyty Paganiniego; często wpa- dała do Fryderyka, w czasie kiedy on dawał lekcje, i przysłuchiwała się im w milczeniu. George miała wykształcenie muzyczne, i jak podkreśla Andre Maurois, "wspierała Chopina, będąc sama zdolna do oceny, in- spiracji a nawet rady w sprawach muzyki. Prowadzili tego lata intensywne, choć pozbawione ostentacji, życie towarzyskie. Uznali, że nie byłoby w dobrym tonie zbyt wcześnie za często pokazywać się razem publicznie. Fryderykowi mogło też zależeć na zdaniu jego konserwatywnych arystokratycznych polskich przyja- ciół. Wśród osób, które przyjmowali w mieszkaniu Fryderyka, i tych, z którymi spotykali się w domach przyjaciół, byli często poprzedni kochankowie George: Michel, Didier, Bocage i Mallefille. Mallefil- le, wbrew jej oczekiwaniom, nie zamierzał "zrozumieć nowego stanu rzeczy. Początkowo, nieświadom prawdy, napisał poetycki esej Les Exiles na cześć Chopina i jego Ballady g-moll, opublikowany w Gazette musi- cale, poprzedzony listem do kompozytora, w którym wyznawał: "ukryty w najciemniejszym kącie pokoju, szlochałem słuchając ponurych wizji, wywołanych pańską Balladą". W końcu zdał sobie jednak sprawę, że Chopin zająŁ jego miejsce w sercu i w łóżku George, i poprzysiągł ze- mstę. Kiedy pewnego razu wychodziła z mieszkania Fryderyka przy Chaussee d'Antin - a przychodziła tam prawie codziennie - rzucił się na nią z nożem, zmuszając do ucieczki, a następnie wyzwał Chopina na po- jedynek. Już sam pomysł, by wątły, cierpiący na suchoty Fryderyk, któ- ry nigdy nie miał w ręku broni, pojedynkował się z potężnym Mallefil- lem, był absurdalny, i George zwróciła się do Grzymały i swojego rady- kalnego przyjaciela, Pierre'a Leroux, żeby przemówili do rozsądku jej byłemu kochankowi. W liściku do Leroux przed jego spotkaniem z Mal- lefillem, instruowała go: "Gdy będzie mowa o kobietach, powiedz mu, że nie należą one do mężczyzn prawem siły, i że poderżnięcie komuś gardła niczego nie załatwia". Mallefille poddal się. Chopin i George spędzali większość czasu w towarzystwie przyja- ciół, takich jak Delacroix, Heine, Pleyel, wiolonczelista Franchomme, państwo Marliani, de Custine, wydawca muzyczny Schlesinger, bankier Leo, Grzymała, Mickiewicz, Fontana i kilku innych Polaków. Liszt i Ma- rie d'Agoult byli tego lata we włoszech; zresztą Marie i George nie po- zostawały w najlepszej komitywie i wymieniały złośliwe listy. Spośród polskich przyjaciół Fryderyka George - poza Grzymałą - najbardziej ceniła Mickiewicza. Podziwiała jego poezję i dramaty i przyczyniła się do wzrostu jego popularności we Francji, publikując w 1839 roku w bar- dzo wpływowej Revue des Deux Mondes swój Szkic o dramacie fanta- stycznym: Goethe - Byron - Mickiewicz. Kiedy Mickiewicz został profesorem historii literatury słowiańskiej w College de France (wcześniej był wykładowcą literatury rzymskiej w Lozannie), George Sand zaciągnęła Chopina na jego wykłady. Próbo- wała też uczyć się polskiego, ale niezbyt serio, i pisywała łamaną polsz- czyzną żartobliwe liściki do Grzymały, nazywając go "drogim mężem, i podpisując się "twoja żona". Sam Chopin został wciągnięty w poszuki- wanie kogoś, kto mógłby lepiej przetłumaczyć Dziady Mickiewicza- uważał, że istniejące tłumaczenie nie oddaje wiernie istoty utworu- i w liście do Grzymały proponował, żeby podjąŁ się tego sam Mickie- wicz, a George Sand poprawi jego francuszczyznę i poprzedzi utwór swoim własnym esejem. Optymistycznie przeceniając zainteresowanie francuskiego czytelnika polskim dramatem, pisał, że "wydałoby się to w dużym nakładzie i każdy mógłby przeczytać". Ostatecznie z ambitne- go projektu nic nie wyszło. Chopin miał w Paryżu także amerykańskie przyjaźnie i kontakty. Bywał często u bankiera Samuela Wellesa; tam w 1837 roku poznał pa- nią Peruzzi (zaprzyjaźnioną z Paganinim), której ojciec był konsulem generalnym Rosji w Stanach Zjednoczonych. Pani Peruzzi wspomina że w domu Wellesów, "podobnie jak wszyscy obecni, z zachwytem słu- chałam mazurków, walców i nokturnów Chopina, jakie grywał na kiep- skim, rozstrojonym fortepianie." Ona sama mieszkała wówczas w pen- sjonacie "dla samotnych panienek" -było to rok przed jej małżeństwem z ambasadorem Toskanii - gdzie "w dużym salonie stał wspaniały, ame- rykański fortepian (...) czułam się prawie jak w domu i przyjmowałam tam Chopina, Liszta i Herza". Od 1832 roku Fryderyk znał Paula Emila Johnsa z Nowego Orle- anu, a poprzez polski komitet patriotyczny poznał Jamesa Fenimore Coopera. Przyjaciel Chopina, Julian Fontana, mieszkal kilka lat w No- wym Jorku, zanim osiedlił się w Paryżu i został bardzo pomocnym opie- kunem kompozytora, a sędziwy już Niemcewicz związany był z Fiładel- fią i jej Towarzystwem Filozoficznym, nie mówiąc o West Point. Nowy romans i wspólne życie z George Sand w niczym nie zakłóca- ło twórczej pracy Chopina. Komponowanie było dla niego jak powie- trze i poświęcał mu się bez względu na to, czy był zdrowy czy chory, w dobrym czy złym humorze, szczęśliwy lub zrozpaczony, przy dobrej i złej pogodzie, w swoim paryskim mieszkaniu i na francuskiej wsi, a na- wet w nieprzyjaznym, obcym otoczeniu. miał zdumiewającą zdolność koncentracji i wewnętrzną siłę, tak że w poszukiwaniu natchnienia nie musiał sięgać po jakiekolwiek zewnętrzne bodźce. Obecność George nie znajdowała żadnego odbicia w jego utworach. Rok 1838 był równie płodny jak poprzedni. Twórczość Chopina z lat 1832-38 - pierwszych siedmiu lat w Paryżu - zamyka się liczbą 106 osob- nych utworów muzycznych - obejmuje prace całkowicie lub częściowo skończone oraz tylko rzucane na kartkę szkice. Liczba opusów z 15, ja- kie ze sobą przywiózł, urosła do 34. Niektóre z tych prac publikowano natychmiast, inne z pewnym opóźnieniem, jeszcze inne dopiero po jego śmierci, są i takie, których nie opublikowano nigdy. O wartości muzyki decyduje oczywiście jakość, a nie ilość, ale rozmiary dorobku Chopina z tego okresu, nie mówiąc o pięknie i różnorodności składających się nań dzieł, wskazują, jak ciężko ten perfekcjonista pracował dniami i nocami. W roku 1838 Fryderyk ukończył dwa wspaniałe polonezy, cztery no- we mazurki i trzy walce. Ponadto pracował nad dwudziestoma czterema preludiami w dwudziestu czterech tonacjach i nad materiałem z któ- rego z czasem wyłoniła się Sonata b-moll. Wszystko to były niezwykle ambitne przedsięwzięcia. W polonezach oznaczonych nr 1 w tonacji A-dur i nr 2 w tonacji c-moll, składających się na opus 40, Chopin zademonstrował cudowne bogactwo talentu i wspaniałą skalę uczuć i artyzmu. polonez A-dur to najsłynniejszy z jego polonezów, znany jako polonez Wojskowy ze względu na optymistyczny dźwięk werbli w tonacji durowej, podkreślo- ny jeszcze narastającym fortissimem. polonez c-moll, ze złowieszczą fra- zą basową, tchnie wielkim smutkiem i uczuciem głębokiej żałoby. Nazwany przez muzykologa Adriana Thomasa w Cambridge Com- panion to Chopin "jednoznacznym wezwaniem do broni", polonez A-dur zawładnąŁ wyobraźnią wielu pokoleń polskich patriotów (jego pierwsze dźwięki przed drugą wojną światową były sygnałem rozgłośni warszaw- skiej polskiego radia. Pożegnała się ona nimi ze słuchaczami w momen- cie kapitulacji Warszawy we wrześniu 1939 roku, niemal równo sto lat po skomponowaniu utworu przez Chopina). Tadeusz Zieliński pisze, że ma on charakter "uroczyście heroiczny" i brzmi jak "lapidarny roz- kaz wojskowy", gdy w "pulsowaniu potężnych akordów na obie ręce... pobrzmiewają ślady apoteozy rycerskiej brawury i potęgi i majestatu narodu." Jest, jak powiada Zieliński, "wizją zwycięskiej, tryumfującej Polski". polonez A-dur ukazał się dopiero w 1840 roku, lecz po raz pierwszy Chopin zagrał go publicznie chyba w październiku 1838 roku dla mar- kiza de Custine i jego gości w wiejskiej posiadłości w Saint-Gratien. Custine pisał do przyjaciela, że była to "orgia szczęścia". Znacznie później polonez A-dur opracowano na orkiestrę, ale stanowiło to po- myłkę artystyczną i Chopin zapewne przewróciłby się w grobie: u nie- go fortepian potrafi wyrazić wszystkie uczucia; niepotrzebne mu są trą- by i werble. Wykonanie poloneza A-dur wymaga nie tylko zręcznych i silnych palców, lecz także wyjątkowej siły fizycznej, mocnych pleców, ramion i dłoni. Pozostanie na zawsze tajemnicą, w jaki sposób słaby i chorowi- ty Fryderyk potrafił wykrzesać z siebie tyle siły i energii, żeby móc za- grać niektóre ze swoich własnych kompozycji, faktem jest jednak, że to robił. Co więcej nigdy nie przyznawał sobie żadnych forów ze względu na stan swojego zdrowia, gdy chodziło o wymagania według niego ko- nieczne dla pełnego wydobycia oryginalności jego utworów, choćby by- ły najtrudniejsze. I rzeczywiście, jego ostatni polonez, As-dur, opus 53, znany jako "heroiczny", skomponowany cztery lata później, gdy miał 32 lata, a stan jego zdrowia ciągle się pogarszał, wymaga wielkiego wy- siłku fizycznego, szczególnie w potężnych oktawach stacatto w partii le- wej ręki. Nawet Liszt, którego utwory również narażały ich wykonaw- ców na ostry ból, uważał, że ten ostatni polonez stanowi "zagrożenie dla zdrowia". Może dlatego Chopin nie tworzył już więcej "prawdzi- wych" polonezów: polonaise-Fantaisie z 1846 roku jest już o wiele spo- kojniejszy. Charles Rosen, nawiązując do etiud a także do polonezów, mówi wręcz o "sadyzmie" Chopina i dodaje, że "...w większości jego utworów bólowi towarzyszy gwałtowna furia". Zdanie to, chyba słuszne, każe zu- pełnie inaczej spojrzeć - doprawdy, otwiera puszkę Pandory - na psy- chiczny i umysłowy stan Fryderyka i jego stosunek do ludzi. Czy nie był, na przykład, masochistą i nie pragnąŁ, nawet podświadomie, odczuwać bólu? Podlegał, oczywiście, zmiennym nastrojom, i jako kompozytor delektował się kontrastem stylów i tematów w swoich utworach. Oby- dwa polonezy z 1838 roku mogą być tego dowodem - jeden jest gniew- ny i tryumfujący, drugi, rzec by można, aż chorobliwie spokojny. polonez c-moll opus 40 nr 2 to, jak mówi Zieliński "najbardziej tra- giczny i posępny z polonezów Chopina. Jednostajnie uderzane niczym dzwony akordy prawej ręki stają się tłem dla melodii (...) wychodzącej ciężkim krokiem z najniższego rejestru jak z grobowej przepastnej głę- bi. Nie ma tu dramatycznych porywów (...) raczej bolesna powaga, umę- czona godność i dostojeństwo, tragiczny majestat". Dlaczego Chopin stworzył jeden po drugim, tego samego roku, dwa tak diametralnie róż- ne utwory, umieszczając je w tym samym opusie? Zieliński uważa, że obydwa polonezy "zdają się odzwierciedlać dwoistość jego uczuć w tym okresie - jego i jego rodaków - dotyczących Polski". A może istnieje lepsze wyjaśnienie - czy nie była to dwoistość całej jego istoty niezależ- nie od patriotyzmu? O tym mógł wiedzieć tylko sam Chopin. Jak zwy- kle jednak, nigdy się na ten temat nie wypowiedział. Obydwa polonezy z opusu 40 zadedykował przyjacielowi, Julianowi Fontanie. Cztery mazurki z opusu 33, ukończone również w roku 1838, uwa- żane są powszechnie za najważniejsze w jego twórczości, o wiele bar- dziej interesujące niż cztery mazurki z opusu 30, skomponowane dwa lata wcześniej. Na przykład o Mazurku D-dur z opusu 33, nr 2 Rosen na- pisał, że "jest to muzyka podrażniająca system nerwowy, powodująca coś w rodzaju odurzenia". Adrian Thomas jest zdania, że mazurki są "kwintesencją długoletniej tradycji ludowej, którą Chopin przepuścil przez filtr własnej wyobraźni emigranta". I znów, Chopin intryguje, bawiąc się nieustannie różnorodnymi -je- śli nie sprzecznymi - nastrojami w obrębie tej samej grupy utworów. Pierwszy mazurek z opusu 33 wyraża gorycz, rozterkę i smutek. Drugi (który Rosen uznał za odurzający) jest radosnym, beztroskim i bezpre- tensjonalnym tańcem ludowym, przypominającym polski wiejski obe- rek. Trzeci jest skromny i prosty, zgodnie z określeniem, jakie dał mu Chopin, semplice. Czwarty obfituje w wiele wątków, humor, pomysły i melodie, zawiera kontrastową i barwną rozmaitość tematów. Przed końcem owego barwnego roku 1938 zdarzyło się w życiu Cho- pina coś, co wkrótce miało się przeobrazić dla niego w koszmar. Latem 1838 roku George doszła do wniosku, że jej piętnastoletni syn Maurycy, cierpiący na reumatyzm, powinien spędzić zimę gdzieś na ciepłym "południu" i że pojedzie tam z nim i z jego dziesięcioletnią wówczas siostrą, Solange. Jej samej także potrzebne było "spokojne ustronie" do pracy nad nową powieścią Spiridion, a jednocześnie, jak pisze Maurois - "jak zwykle pragnęła podjąć próbę wspólnego życia z nowym kochankiem". W pierwszym odruchu chciała jechać do Włoch, gdzie była już kilkakrotnie, ale jej hiszpańscy przyjaciele - kon- sul generalny Marliani i polityk Juan Alvarez y Mendizabal - polecili jej Majorkę, hiszpańską wyspę na Morzu Śródziemnym. Tak samo ra- dził markiz Francisco Valldemosa, urodzony na Majorce i mający tam posiadłość ziemską. Sand przyjęła ten pomysł z entuzjazmem, opowie- działa o swoich planach Chopinowi i wyraziła nadzieję, że pojedzie ra- zem z nimi. Fryderyk zgodził się pojechać z George i jej dziećmi, chociaż swoim zwyczajem, przez kilka tygodni nie był w stanie podjąć decyzji. Z kore- spondencji i dzienników wynika wszakże, że dręczony atakami kaszlu, sam poprosił w końcu George, żeby mu pozwoliła jechać z nimi. Liszt pisze, że stan Chopina był tak alarmujący, iż po prostu musiał wyjechać na zimę z Paryża. Grzymała, Fontana, Matuszyński i lekarz Fryderyka, Paul Leon Gaubert, nalegali, żeby udał się gdzieś, gdzie jest słońce. Ar- gument podawany przez niektórych biografów, że chciał opuścić Paryż, żeby zataić przed Czartoryskimi i innymi polskimi arystokratycznymi przyjaciółmi (którzy mogli donieść o tym rodzicom w Warszawie) swój związek ze słynną ze swego radykalizmu politycznego George, jest bez sensu, bo tajemnicy i tak nie dałoby się długo utrzymać. Czym innym by- ło nie obnoszenie się z tym związkiem w Paryżu, a czymś zupełnie innym uciekanie z Paryża. Nie jest także prawdą, że związek z George mógłby pozbawić go arystokratycznych uczniów; istniała zawsze długa kolejka tych, co pragnęli zostać uczniami maestro. Mimo wszystko dla Chopina, człowieka o ustalonym trybie życia, decyzja opuszczenia na kilka miesięcy paryskiego mieszkania, które da- wało mu poczucie bezpieczeństwa, nie była decyzją łatwą. Zieliński su- geruje, że w końcu zwyciężyła miłość: "Był gotów opuścić Paryż w sezo- nie, łącznie ze swymi lekcjami, przyjaciółmi, spotkaniami z emigracją, sprawami wydawniczymi i zwykłymi dlań życiem towarzyskim choćby na rok i więcej, byle tylko pozostać blisko ukochanej". Prawdopodobnie rzeczywiście tak się rzeczy miały. Była to jedna z bardzo niewielu uczu- ciowych inicjatyw Chopina. George oczywiście przyjęła to z zachwytem. W liście do Delacroix z września obwieszcza, że: "nie narzekałabym, gdyby Bóg zesłał na mnie śmierć w tej godzinie, bo minęły właśnie trzy miesiące nieustającej eks- tazy... Zaczynam wierzyć, że aniołowie przebrani za ludzi chodzą po zie- mi, żeby pocieszać i unosić do nieba biedne, zmęczone, nędzne dusze, bliskie zguby". Delacroix jednak, który bardzo lubił ich oboje i był wiel- kim wielbicielem muzyki Chopina, miał wątpliwości co tego, jak długo może potrwać taka euforia, i powiedział jej to. George pisze we wspomnieniach, iż kiedy omawiali plan wywiezie- nia na południe jej syna, Chopin powiedział, że "gdyby on był na miej- scu Maurycego, wyzdrowiałby natychmiast". George pisze dalej: Uwierzyłam w to i pomyliłam się. Nie postawiłam go w tej podróży na miej- scu Maurycego, lecz obok. Jego przyjaciele od dawna nalegali, żeby spędził tro- chę czasu na południu Europy. Uważali, że cierpi na suchoty. Gaubert przeba- dał go i stwierdził, że tak nie jest. "Uratuje go pani" - powiedział - "dając mu po prostu trochę powietrza, fizycznego ruchu i odpoczynku". Inni, wiedząc do- brze, że nigdy nie zgodziłby się na porzucenie towarzystwa i życia w Paryżu, je- śli nie wywiozłaby go stamtąd osoba, którą kochał i która jest mu oddana, na- legali, żebym nie sprzeciwiała się życzeniu, jakie w związku z tym wyraził... Chopin był wtedy w takim stanie zdrowia, że wszyscy się uspokoili. Z wyjątkiem Grzymały, który widział jaśniej, jak się rzeczy mają, my wszyscy byliśmy pełni nadziei. Mimo to prosiłam Chopina, żeby zastanowił się, czy wytrzyma psy- chicznie, bo od wielu lat zawsze myślał ze zgrozą o opuszczeniu Paryża, swoje- go lekarza, znajomych, własnego pokoju, a nawet fortepianu. Był człowiekiem o ustalonych nawykach i każda zmiana, nawet najmniejsza, była dla niego rze- czą straszną. Podjąwszy decyzję, powiadomił o projektowanym wyjeździe na Ma- jorkę tylko małe -w każdym razie na początku - grono przyjaciół: Grzy- małę, Fontanę, Matuszyńskiego i Gutmanna. Potrzebował jednak pie- niędzy na podróż, powiedział więc o swych planach także Pleyelowi i za- proponował mu sprzedaż za 2 tysiące franków preludiów z opusu 28, żą- dając 500 franków zaliczki (spodziewał się, że cykl ukończy na Major- ce). Pleyel obiecał mu, że statkiem dostarczy na Majorkę dobry forte- pian. Następnie Chopin pożyczył tysiąc franków od bankiera Leo, i otrzymał od Schlesingera 400 franków tytułem zaliczki (z należnych mu 1500) za prawa we Francji i w Niemczech do czterech mazurków i trzech walców. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że odniósł się z entuzjazmem do wyprawy na Majorkę - niezależnie od miłości do George w grę wcho- dziła tu chęć doznania romantycznych przeżyć oraz kusząca możliwość spokojnego skupienia się nad komponowaniem, bez codziennych lekcji i obowiązków towarzyskich w perspektywie. Polska badaczka Ewa K. Kossak pisze, że "decyzję o wspólnym spędzeniu zimy podjął absolutnie sam, bez nacisków ze strony kochanki". George nie próbowała wywrzeć na nim "presji", przynajmniej nie w tym momencie. By uniknąć nieuchronnych plotek, George i Fryderyk postanowili wyruszyć z Paryża osobno. wspólny wyjazd musiałby zostać zauważony. Najpierw, 18 października, wyjechała George z Maurycym, Solange, przyrodnim bratem Hippolytem i służącą Amelią; po drodze zatrzymy- wali się w lyonie, Awinionie i Nimes. Fryderyk miał dołączyć do nich w Perpignan, blisko granicy z Hiszpanią. Tuż przed wyjazdem George o północy wysłała do niego liścik: "Wyruszamy jutro o świcie" - pisała. "Smutno mi na myśl, że jedziesz powozem, że masz złą noc. Postaraj się tak czas sobie rozłożyć, by choć przez trzy noce odpocząć w Paryżu, i nie męcz się zbytnio. Kochaj mnie, drogi aniele, szczęście moje najdroższe. Kocham Cię". Chopin naturalnie nie zamierzał odpoczywać. Dwa dni po wyjeź- dzie George spędził wieczór w St. Gratien z Custine'em i jego przyja- ciółmi. Grał tam nowego poloneza A-dur, a także krótką kompozycję nazwaną Modlitwą Polaków, Largo, opartą na patriotycznych, pieśniach religijnych (nie publikowanych za życia kompozytora) i marsza żałob- nego, który miał stać się częścią Sonaty b-moll opus 35, nr 2. Fryderyk powiedział Custine'owi, że jedzie na Majorkę z George Sand. Nowina ta bardzo zmartwiła markiza; napisał potem do zaprzyjaźnionej pisar- ki, Sophie Gay, że "Chopin wyjeżdża do walencji w Hiszpanii... do in- nego świata!". "Nie masz pojęcia, co madame Sand była w stanie zrobić z nim przez jedno lato" - pisał dalej z gniewem. - "Suchoty ma wypisane na twarzy, która wygląda jak dusza bez ciała... Serce mi krwawi na myśl, że mogę go więcej nie zobaczyć. Ten nieszczęsny człowiek nie widzi, że ko- bieta ta kocha jak wampirzyca! Jedzie za nią do Hiszpanii... Nigdy stam- tąd nie wróci. Nie miał odwagi przyznać, że jadą razem; powiedział tyl- ko, że potrzebuje łagodnego klimatu i wypoczynku. Wypoczynku!- w towarzystwie wampirzycy!" 27 października Chopin wręczył Fontanie klucze od swego mieszka- nia i wyjechał powozem z Paryża w towarzystwie wracającego do kraju hiszpańskiego ministra Mendizabala. Po czterech dniach i czterech no- cach, 31 października, spotkał się z George w Perpignan. Była to bardzo wygodna podróż i George Sand napisała do Charlotte Marliani, że Cho- pin jest "świeży jak róża i różowy jak burak". Następnego dnia miała zacząć się ich wielka, przerażająca przygoda. Rozdział 15 TE BLISKO TRzY MIESIĄCE, jakie Chopin i George Sand spędzili na Ma- jorce, były pierwszą próbą wspólnego życia i początkiem wzajemnego poznawania się dwojga ludzi o całkowicie odmiennych temperamen- tach i trudnych charakterach. Na Majorce zasiane zostało ziarno naj- ważniejszego konfliktu. Przede wszystkim, zupełnie na to nie przygoto- wanemu Fryderykowi przyszło pełnić niezręczną i kłopotliwą rolę ojca rodziny w stosunku do kochanki, którą znał tylko powierzchownie, i jej dzieci, których nie znał wcale. Pobyt na Majorce wywarł zdumiewający wpływ na jego zdrowie i twórczość. Wyspa nie okazała się najlepszym miejscem do spędzenia zimy; przyszło mu tam pracować w najgorszych warunkach, jakie moż- na sobie wyobrazić, a mimo to stworzył wspaniałe dzieła. Fryderyk po raz pierwszy ujrzał dzieci, Maurycego i Solange, dopie- ro 31 października 1838, kiedy przyjechał do Perpignan. Od pierwszej chwili jego stosunki z nimi, szczególnie z Maurycym, ułożyły się, łagod- nie mówiąc, nieszczególnie. George nigdy nie próbowała im sugerować, że mają traktować Fryderyka jak ojczyma, ale rozumiało się to jak gdy- by samo przez się. Chociaż George traktowała nowego kochanka jakby był jej trzecim dzieckiem, przyjmując na siebie wszystkie bieżące obo- wiązki, Chopin pozostawał przecież mężczyzną w tym domu. Maurycy i Solange musieli uporać się emocjonalnie z tą sytuacją. Maurycy, który odziedziczył sporo cech po matce, był wrażliwym piętnastoletnim młodzieńcem obdarzonym sporym talentem malarskim - potrafił zupełnie dobrze rysować i malować akwarelą ludzi i krajobra- zy. Nie lubił Chopina i nie cierpiał jego muzyki. Nie akceptował roman- su matki z kompozytorem. Żywa, wesoła Solange miała wówczas dzie- sięć lat; grała na fortepianie (aczkolwiek nie wykazywała talentu). Uwa- żała, że Chopin jest czarujący, i snuła romantyczne dziewczęce marze- nia związane z jego osobą, co okazało się później nieco kłopotliwe. Od początku potrafiła z nim postępować. Rankiem 1 listopada Chopin, George, dzieci i służąca Amelia uda- li się powozem do portu Vendres, gdzie wsiedli na parowiec "Le Pheni- cien", aby popłynąć do Barcelony (Hippolyte pozostał w Perpignan). Była to dla Chopina pierwsza podróż statkiem żeglugi morskiej (raczej mu się podobała) oraz pierwsza wyprawa do Europy Południowej. Na- stępnego dnia wieczorem dotarli do Barcelony i zatrzymali się w Hotel de las Cuatro Naciónes przy Capuchinos Rambla, jednym z głównych bulwarów miasta. George Sand pisywała mnóstwo listów z podróży (niezależnie od in- nych zajęć pisarskich), a z zamiłowania była historykiem i socjologiem; w stolicy Katalonii spędzili pięć dni, zwiedzili katedrę, stare miasto i lo- chy inkwizycji, obejrzeli operę w teatrze Liceo (by zrobić przyjemność Chopinowi), byli honorowymi gośćmi na francuskim okręcie wojennym "Le Meleagre" i odbyli wycieczkę po Morzu Śródziemnym w kierunku północno-wschodnim od Barcelony. Książka George Sand Un hiver a Majorque jest połączeniem uczonego turystycznego wykładu z zesta- wieniem zajęć "rodzinnych" na wyspie (wysyłała także obszerne repor- taże o życiu na Majorce do Revue des Deux Mondes). 7 listopada po południu cała piątka wsiadła na pokład frachtowca "El Mallorquin", o napędzie parowym i żaglowym (komin sterczał między żaglami), i następnego dnia znalazła się w Palmie na Majorce. W czasie podróży Chopin nie miał żadnych kłopotów ze zdrowiem. Pogoda była doskonała, niebo rozgwieżdżone, i jak twierdzi biograf Chopina, Niecks, przyjemny dźwięk fal monotonnie uderzających o kadłub statku oraz piosenki sternika stanowiły inspirację dla Noktur- nu G-dur opus 37 nr 2. Współczesny krytyk A. Coeuroy napisał, że "jest to niemal barkarola... Chopin wprowadził tu ~~błękitną nutę~~" ("błękitna nuta" jest minorowym interwałem wplecionym w melodię lub harmonię, gdzie oczekiwany jest raczej dźwięk durowy, wywołują- cym w efekcie u większości słuchaczy uczucie smutku.) W każdym ra- zie Chopin skomponował na Majorce dwa nokturny, opublikowane w 1840 roku. Jak się okazało, urocza podróż była złudnym snem w zestawieniu z rzeczywistością, która oczekiwała ich w Palmie, gdzie dotarli następ- nego dnia o 11.30 przed południem. Po chłodzie Paryża radośnie powi- tali panujący tu upał, ale George i Fryderyk odkryli z przerażeniem, że w Palmie nie ma hoteli. Przez chwilę wydawało się, że nie będą mieli gdzie spędzić nocy i że - cóż za straszna perspektywa - w końcu będą musieli spać na plaży. Ostatecznie, dzięki listom polecającym do konsu- la francuskiego i największego bankiera na Majorce, George udało się znaleźć dwa maleńkie, brudne pokoiki w slumsie nad sklepem bedna- rza, przy calle de la Marina. Dochodzący z dołu dźwięk młotków i pił, był jedyną muzyką, jaką Chopin słyszał w ciągu tych pierwszych dni w Palmie. George Sand, która natychmiast zapałała dozgonną niechęcią do wszystkich mieszkańców Majorki, dała taki opis ich pierwszego dnia na wyspie: W Palmie trzeba być poleconym i zapowiedzianym dwudziestu najważniej- szym osobistościom na kilka miesięcy z góry, jeżeli chce się mieć nadzieję, że nie będzie się spało pod gołym niebem. Nam udało się jedynie zapewnić sobie dwa umeblowane, a raczej nie umeblowane, małe pokoiki, w złej dzielnicy, gdzie cudzoziemcy powinni się cieszyć, jeżeli uda im się dostać składane łóżko z brudnym, twardym materacem i wiklinowe krzesło, a do tego strawę, w któ- rej pieprzu i czosnku ile dusza zapragnie. W ciągu niespełna godziny zoriento- waliśmy się, że jeżeli nie będziemy udawali, że jesteśmy zachwyceni tym przy- jęciem, wezmą nas za kłopotliwych impertynentów, a w najlepszym razie za po- żałowania godnych szaleńców... Najmniejsze skrzywienie na widok robaka w łóżku albo skorpiona w zupie, spowodowałoby głębokie lekceważenie i po- wszechną niełaskę. Powstrzymujemy się zatem od narzekań. Chopin początkowo nie skarżył się nawet najbliższym przyjaciolom; 15 listopada, po tygodniu spędzonym w dwóch ciasnych pokoikach, na- pisał radosny list do Juliana Fontany do Paryża. Jak to się często zdarza- ło, był w innym nastroju niż George. Poza tym, tego dnia przenosili się do nowego mieszkania. Jestem w Palmie - pisał Fryderyk - między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami itd. Co tylko Jardin des Plantes ma w swoich piecach. Niebo jak turkus, morze jak lazur, gó- ry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z wino- gronami nad głową; maurytańskie mury. Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem przecudne życie. Nie zapominał też o muzycznych interesach: "Kochaj mnie! Przejdź się do Pleyela, bo fortepian jeszcze nie przyszedł. Jakim traktem go po- słali? Dostaniesz Preludia wkrótce. Mieszkać będę zapewne w przecu- downym klasztorze, najpiękniejszej pozycji na świecie: morze, góry, pal- my, cmentarz, kościół krzyżacki, ruiny moskietów [meczetów], stare drzewa tysiącletnie oliwne. A, moje życie, żyję trochę więcej... Jestem blisko tego, co najpiękniejsze. Lepszy jestem. (...) Powiedz Pl[eyelowi], że dostanie niedługo manuskrypta. Mało mów znajomym o mnie. (...) Powiedz, że po zimie wrócę". W bezpośrednim liście do Pleyela z 21 li- stopada, Fryderyk informuje go: "Przyjechałem do Palmy, uroczy kraj- wieczna wiosna - drzewa oliwne, pomarańczowe, cytrynowe, palmy itd., itd. Moje zdrowie poprawiło się, a Pan jak się czuje?" "Przecudowny klasztor", o którym wspomniał Chopin, był porzuco- ną średniowieczną kartuzją, wznoszącą się w górach, nad zwróconą ku morzu wioską Valldemosa, jakieś trzy tutejsze mile (osiem mil) od Pal- my. Garstka mnichów opuściła go, kiedy Mendizabal, wówczas premier Hiszpanii i głowa rządu składającego się z liberałów i masonów, dekre- tem z 19 lutego 1836 roku zlikwidował wszystkie zakony i klasztory w kraju, pragnąc uwolnić Hiszpanię od tego, co uznawał za szatański wpływ kościoła rzymsko-katolickiego (to on namówił Sand do spędze- nia zimy na Majorce). George dowiedziała się, że Inacio Duran, polityk z kręgów opozycji, który wraz z rodziną zajmował kilka cel w klasztorze, zamierza wkrótce wyjechać;13 listopada wszyscy czworo wsiedli do dwukołowego birlocho i pojechali żeby obejrzeć klasztor. Bardzo im się spodobał - wyglądał pięknie, tajemniczo i romantycznie w jesiennej mgle - a ponadto oka- zało się, że mogą wynająć od Durana trzy cele za skromną sumę trzy- dziestu pięciu franków rocznie. Zdawało~ się, że jest to doskonałe roz- wiązanie, zwłaszcza po okropnym miesiącu spędzonym w willi tuż pod Palmą, z której to willi właściciel i tak już ich wyrzucał, i pierwszym ty- godniu w pokojach umeblowanych w mieście. Jedyny kłopot polegał na tym, że Duranowie mogli wyprowadzić się dopiero 15 grudnia. George z rodziną zamieszkała na razie w niewielkiej lecz komforto- wo urządzonej willi, kilka kilometrów na północ od Palmy. Nazywała się Soń Vent, (po katalońsku "Dom Wiatrów"), a jej właścicielem był miej- scowy obywatel, znany jedynie jako "seńor Gomez", który zażądał bar- dzo wygórowanej (w każdym razie w porównaniu z celami w klasztorze) ceny pięćdziesięciu franków miesięcznie. Zgodnie ze szkicem Mauryce- go, willa była jednopiętrowym domem w stylu śródziemnomorskim, o bielonych ścianach, z dwoma mansardowymi oknami i czerwonym da- chem. Do drzwi wejściowych prowadziły z ulicy kamienne schodki. Ni- ski mur otaczał dom i ogród. So'n Vent było jedynym miejscem, jakie George udało się znaleźć: pokoiki przy calle de la Marina były już nie do wytrzymania. Przez bli- sko tydzień większość dnia poświęcała na poszukiwania (chociaż znala- zła też czas na obejrzenie starej katedry i innych pamiątek historycz- nych, zbierając materiały do artykułów). Zdecydowała się na willę, kie- dy za żadną cenę nie udało jej się wynająć mieszkania w mieście. Jak pi- sała w jednym z artykułów: W całym mieście nie można było znaleźć ani jednego znośnego mieszka- nia. Mieszkanie w Palmie składa się z czterech absolutnie gołych ścian bez drzwi i okien. W większości mieszczańskich domów nie używa się okien ze szkła, i jeśli ktoś chce mieć taki luksus, musi go sobie sam sprawić, toteż przy wyprowadzce każdy lokator zabiera ze sobą wszystko: okna, zamki, a nawet drzwi ze słupkami. Następca zmuszony jest zaczynać od ich wstawiania, chyba że lubi mieszkać w przeciągu, w czym mieszkańcy Palmy wydają się powszech- nie gustować... Początkowo było im w tej willi bardzo dobrze.15 listopada - w dniu przeprowadzki - Chopin napisał do Fontany list pełen zachwytu. Przez pierwsze trzy tygodnie pogoda była wspaniała. Chodzili na długie spa- cery, George spędzała kilka godzin dziennie ucząc dzieci, a w nocy koń- czyła swą "metafizyczno-mistyczną" powieść, Spiridion. 20 października mogła wysłać paryskiemu wydawcy jej ostatnią część. Chopin był jednak zirytowany bezczynnością, gdyż ciągle nie nad- chodził fortepian od Pleyela i dopiero pod koniec listopada George udało się wypożyczyć jakiś kiepski instrument od państwa Ripoli z Pal- my. Miał jednak tak odrażający dźwięk, że tylko go denerwował i wytrą- cał z równowagi. W liście do Pleyela pisał ze smutkiem: "Marzę o mu- zyce, lecz nie gram - bo tutaj nie ma fortepianów (...) jest to dziki kraj pod tym względem". Na razie jeszcze udawało mu się opanowywać nie- cierpliwość; wsłuchiwał się w ciszę nocy na Majorce, dźwięk dzwonków wyganianych na pastwiska mułów, tony gitar i melodię bolera, a o świ- cie we "wściekły kwik" świń z pobliskiego gospodarstwa. Zdumiewają- ce, że na tym koszmarnym fortepianie Chopin skomponował w listopa- dzie Mazurka e-moll opus 41 nr 2, którego nazwał palmejskim (jako że powstał w Palmie), a który krytycy powitali z uznaniem, chwaląc za wspaniałą dramaturgię" i "efekty poetyckie". Zieliński uważa, że jest to "jeden z najpiękniejszych i zarazem najsmutniejszych" mazurków Fryderyka. Chopin tworzył najlepsze dzieła, kiedy wokół był spokój, a w willi panowała absolutna cisza. Idylla w Soń Vent skończyła się 6 grudnia, gdy nadeszły deszcze. Mówiąc słowami Sand, był to "potop". Mury willi - napisała we wspom- nieniach - "były tak cienkie, że wapno na ścianach naszych pokoi nasią- kło wodą jak gąbka. Nigdy jeszcze nie cierpiałam tak bardzo z powodu zimna, chociaż naprawdę wcale nie było aż tak źle; ale dla nas, przyzwy- czajonych do wnętrz ogrzewanych zimą, ten dom bez kominka był jak lodowy płaszcz na ramionach i czułam się jak sparaliżowana. Chopin, ze swoim delikatnym zdrowiem i cierpiący na poważne podrażnienie krta- ni, szybko odczuł skutki wilgoci. Nie mogliśmy przywyknąć do duszącej woni piecyków koksowych i nasz chory zaczął wkrótce niedomagać i ka- słać". W rzeczywistości Chopin zachorował, już zanim zaczęło padać. 3 grudnia pisał do Grzymały: "Jestem kaszlący i krząkający, Ciebie ko- chający. To kraj diabelski, co się poczt, ludzi i wygody tycze. Niebo ślicz- ne jak Twoja dusza; ziemia czarna jak moje serce". A George dopisała do tego listu, że "Chopin był dość cierpiący przez kilka ostatnich dni. Jest mu już znacznie lepiej, choć cierpi nieco z powodu zmian temperatury, które są tu częste. (...) niechaj Opatrz- ność czuwa nad nami, gdyż nie ma tu ani doktorów, ani lekarstw. (...) Brak fortepianu martwi mnie bardzo ze względu na małego. Wynajął sobie jakiś miejscowy, który go więcej irytuje, aniżeli koi. Mimo wszyst- ko pracuje. (...) Nie jesteśmy jeszcze urządzeni, nie mamy ani osła, ani sługi, ani wody, ani ognia, ani pewnego środka wysyłania rękopisów. To- też zajmuję się kuchnią zamiast literaturą..." Tego samego dnia Chopin wysłał do Fontany list z najnowszymi wskazówkami. Przede wszystkim, polecił mu nie zwalniać paryskiego mieszkania, po czym informował: "ani ci mogę manuskryptu posłać, bom nie skończył. Chorowałem przez te ostatnie dwa tygodnie jak pies: zaziębiłem się mimo 18 stopni ciepła, róż, pomarańcz, palm i fig". W jednym z najbardziej znanych - zabawnie ironicznych - urywków tego listu, Chopin opowiada Fontanie, że badało go trzech najsłynniej- szych lekarzy na wyspie: "jeden wąchał, com pluł, drugi stukał, skądem pluł, trzeci macał i słuchał, jakem pluł. Jeden mówił, żem zdechł, dru- gi - że zdycham, 3-ci - że zdechnę". Napisał, że "ledwo" udało mu się ich powstrzymać, żeby nie upuszczali mu krwi. Upuszczanie krwi było w tamtych czasach powszechnie stosowaną kuracją przy suchotach i George także wspomina, że musiała niemal. stoczyć walkę z lekarzami, chcąc ich od tego odwieść, w obawie, że ów zabieg zbytnio osłabi Fryderyka. Chopin pisze dalej, że Opatrzność wprawdzie go uchroniła, ale choroba "ma wpływ na Preludia, które Pan Bóg wie, kiedy dostaniesz... Nie mów ludziom, żem chorował, bo zrobią bajkę". Fontana zanotował na liście, że szedł on z Palmy cały miesiąc. Tymczasem po Palmie rozniosła się wieść, że Chopin cierpi na su- choty - i jego obecność stanowi niebezpieczeństwo dla innych. George wspomina: Od tej chwili budziliśmy wstręt i przerażenie... Oskarżono nas i osądzono jak za ciężkie przestępstwo, bo suchoty dla hiszpańskich lekarzy są jak dżuma, uważają je za o wiele bardziej zaraźliwe, niż rzecz się ma w istocie. Pewien bo- gaty lekarz, który za "umiarkowaną" sumę czterdziestu pięciu franków przy- szedł łaskawie z wizytą, orzekl jednak, że [Chopin) wcale nie ma gruźlicy i nic nie przepisał. Inny przyszedł i bardzo chciał nam jakoś pomóc, ale apteki w Pal- mie są w tak opłakanym stanie, że mogliśmy dostać tylko jakieś obrzydliwe pi- gułki. Wtedy właśnie właściciel willi, seńor Gomez, wystosował do Sand list, z którego wynikało, że mają się jak najrychlej wynosić."Ten nieznoś- ny, Gomez" - pisze George - "oświadczył w hiszpańskim stylu, że jest wśród nas osoba chora, która wnosi zarazki do jego domu i zagraża ży- ciu jego rodziny". Zażądał też zapłaty za dezynfekcję domu, malowanie' ścian i zakup nowego łóżka wraz z pościelą, bo - jak wyjaśnił - to, na którym sypiał Chopin, będzie musiał spalić. "Nie żałowaliśmy zanadto" - komentuje George - "bo i tak nie mo- glibyśmy tam zostać nie ryzykując potopienia się w pokojach". Problem polegał jednak na tym,"że nie wiedzieliśmy, dokąd iść, bo wiadomość o chorobie Chopina rozchodziła się błyskawicznie i nie mogliśmy żywić nadziei, że nawet za słoną opłatą uda nam się znaleźć schronienie na noc". W końcu Chopina, George z dziećmi i wierną służącą Amelią wy- bawił z kłopotu francuski konsul Pierre Fleury, który zaprosił ich do swojej rezydencji w Palmie na cztery dni i cztery noce, od 10 grudnia, kiedy opuścili Son Vent, do 15 grudnia, kiedy mogli już wprowadzić się do cel klasztoru w Valldemosa. Dzień przed opuszczeniem willi George pisała do przyjaciółki, Charlotte Marliani: "...mówiąc krótko, nasza tutejsza wyprawa pod wie- ; loma względami okazała się straszliwym fiaskiem". Mimo to, zawsze optymistka, była zdecydowana spędzić resztę zimy w Valldemosa,"naj-; bardziej poetycznej rezydencji na świecie... To jest jedyna dobra strona tego kraju. Nigdy w życiu nie widziałam tak wspaniałej przyrody jak na Majorce". Za kolejne tysiąc franków nabyła od Duranów meble do trzech cel, które mieli zająć w klasztorze. Valldemosa może i była miejscem "najbardziej poetycznym na świecie", ale upór George, żeby spędzić zimę na Majorce w tak strasz- nych warunkach, można śmiało uznać za czyste szaleństwo. Wydawa- ło się, że nigdy nie przestanie padać, a cele w klasztorze były wilgotne i nie ogrzewane. Zdrowie Chopina coraz bardziej się pogarszało, miej- scowi lekarze wyraźnie nie byli kompetentni, a w aptekach brakowało odpowiednich leków. W dodatku Fryderyk nie tolerował miejscowej kuchni, opartej głównie na smażonej na oliwie wieprzowinie, i zmu- szał George i Amelię, żeby przygotowywały dla niego specjalne posił- ki z tych nielicznych produktów, jakie można było dostać we wsi poni- żej klasztoru. Co więcej, chłopi z Valldemosa uważali ich za pariasów i jak pariasów traktowali, bo bali się roznoszonej przez nich "zarazy", bo przybysze nie chodzili do kościoła, bo George lubiła ubierać się po męsku (Solange także) i publicznie paliła cygara i papierosy. George nie przyszło do głowy, że niepotrzebnie rzucają wyzwanie na wpół jeszcze średniowiecznym obyczajom i sposobowi życia prowincjonal- nej Majorki. Świadomość stanu, w jakim znajdował się Fryderyk, też wydawała się nie wpływać na jej postanowienie, żeby za wszelką cenę pozostać na Majorce - dopóki nie stało się to już zupełnie nie do wytrzymania. Wydaje się, że przy podejmowaniu tych decyzji Chopin - był czy też nie był głową domu - miał najmniej (jeśli w ogóle cokolwiek) do po- wiedzenia, a w dodatku George w zaskakujący sposób zaczęła wyrzu- cać mu, że jej i dzieciom zepsuł przyjemność pobytu na wilgotnej, zi- mowej Majorce. W swoich pamiętnikach George odnotowała, że jej syn, Maurycy, mimo deszczu i wiatru, wiejącego od rana do nocy, "wyzdrowiał całko- wicie". Ani ona, ani Solange nie bały się "zalanych wodą dróg i ulew- nych deszczów". Znaleźliśmy zdrowe i bardzo malownicze lokum w opuszczonym i częścio- wo zrujnowanym klasztorze. Przed południem przerabiałam z dziećmi lekcje. Przez resztę dnia, kiedy ja pracowałam, oni buszowali po okolicy. Wieczorami włóczyliśmy się po klasztorze w świetle księżyca albo czytaliśmy w naszych ce- lach. Mimo dzikości tego kraju i przykrego usposobienia jego mieszkańców, nasze życie w tej romantycznej samotni byłoby o wiele przyjemniejsze, gdyby nie smutny widok cierpienia naszego towarzysza i ciągle powracające poważne obawy o jego życie, które odebrały nam całą radość i wszystkie korzyści z tej wyprawy. Nieszczęsny wielki artysta" - pisze Sand we wspomnieniach, które powstały długo po ich rozstaniu - był nieznośnym pacjentem. Niestety stało się to, czego się obawiałam. Za- łamał się całkowicie. Dzielnie znosząc cierpienia, nie był w stanie uporać się z własną wyobraźnią. Nawet wtedy, kiedy czuł się dobrze, widział w klasztorze strachy i duchy. Nic o tym nie mówił, sama musiałam się domyślać. Wróciwszy z dziećmi z późnych spacerów wśród ruin, o dziesiątej wieczorem zastawałam go przy fortepianie, bladego, z rozbieganymi oczami i zjeżonym włosem. Trze- ba było kilku dobrych chwil, zanim nas rozpoznał. Próbował potem się śmiać i grał przedziwne rzeczy, które właśnie skomponował lub, lepiej rzec, pomy- sły, które wbrew jego woli opanowały go w godzinie samotności, niepokoju i smutku. Sand wspomina pewien wieczór, kiedy ona i Maurycy wrócili do klasztoru z zakupów w Palmie, po katastrofalnie zalanych wodą dro- gach, pokonawszy w sześć godzin trzy mile hiszpańskie, i zastali Fryde- ryka przy fortepianie; szlochając grał jedno z nowych preludiów. Przy- pominało to z opisu atak depresji połączony - prawdopodobnie po raz pierwszy od dnia, w którym doznał podobnego ataku w Stuttgarcie, sie- dem lat temu - z halucynacjami. ;,Widząc nas wchodzących" - pisze George - "wstał wydając głośny okrzyk, a potem powiedział z błędną miną i dziwnym tonem: ~~Ach! Do- brze wiedziałem, że jesteście martwi! ~~" Potem, dodaje George, Chopin opowiedział jej, że "czekając na nas widział to wszystko jakby we śnie i, nie rozróżniając już urojenia od rzeczywistości, uspokoił się i niejako ukoił, grając na fortepianie, przekonany, że on sam jest martwy. Zdawa- ło mu się, że zatonąŁ w stawie; ciężkie i lodowate krople wody padały miarowo na jego pierś". George przypomina sobie, iż powiedziała Fry- derykowi, że słyszał krople deszczu padające na dach celi, a "Utwór skomponowany tego wieczora był rzeczywiście pełen kropel deszczu dzwoniących po dachówkach pustelni, ale przeobraziły się one w jego wyobraźni i w jego pieśni w łzy padające z nieba na serce." Mogło to być Preludium Des-dur, opus 28 nr 15. Zieliński pisze, że to preludium wyróżnia się... niemal cały czas powtarzanym monoton- nie w akompaniamencie stałym dźwiękiem... działającym jak jednostaj- nie spadające krople." Sam Chopin nazywał żartobliwie jedno ze swoich dwudziestu czterech preludiów "Preludium deszczowym". Ale w owe dziwne noce na Majorce, siedząc przy starym fortepianie, prze- niesionym do klasztoru, stworzył także Preludium a-moll opus 28. W każdym razie na Majorce George Sand szybko przeszła z roli ko- chanki do roli pielęgniarki i kucharki. W grudniowym liście do Charlot- ty Marliani skarży się: "Gdyby Pani wiedziała, czym muszę się zajmo- wać! Stałam się niemal kucharką! Bo poza innymi powabami, nie dosta- niesz tu służby. Tutejsi ludzie to barbarzyńcy: pruderyjni, leniwi i za- chłanni; naprawdę, od malpy pochodzą (mam wrażenie, że wszyscy tu są tacy)... Szczęściem dziewczyna, którą przywiozłam ze sobą z Paryża, jest bardzo oddana i robi wszystko, aby sprostać ciężkiej pracy; nie jest jednak silna, więc muszę jej pomagać... Trudno dostać odpowiednią żywność, a żołądek nie trawi zjełczałej oliwy i tłustej wieprzowiny. Ja za- czynam się do tego przyzwyczajać, ale Chopin choruje za każdym ra- zem, jeżeli nie przyrządzimy jedzenia w domu." Związek między nimi nabrał już zatem cech, jakie charakteryzować go miały przez lata. Relacja samego Chopina o życiu w klasztorze była zgodna ze sta- nem jego duszy i umysłu, przedstawionym przez George Sand. W koń- cu grudnia pisał do Fontany: "w celi (...) możesz sobie mnie wystawić nieufryzowanego, bez białych rękawiczek, bladego jak zawsze. Cela ma formę trumny wysokiej. (...) Obok łóżka stary nitouchable [łatwo wy- wrotny~, kwadratoWy klak [grat), do pisania ledwo mi służący, na nim lichtarz ołowiany (Wielki tu lux) ze świeczką. Bach, moje bazgrały i nie moje szpargały... cicho... można krzyczeć... jeszcze cicho. słowem, piszę ci z dziwnego miejsca..." Wracając do interesów, o których - majacząc czy nie - rzadko zapo- minał, pisał do Fontany: "Nie mogę Preludiów ci posłać, bo nieskończo- ne; lepiej się mam i pospieszę". Prosi przyjaciela, żeby zapłacił czynsz za mieszkanie przy Chaussee d'Antin oraz pensję polskiemu kamerdyne- rowi i dał na Nowy Rok dwadzieścia franków portierowi. "Dziś księżyc przecudny" - pisze w zadumie. "Nigdy taki nie był. Ale... ale..." Dwa ty- godnie wcześniej donosił: "Tymczasem moje manuskrypta śpią, a ja spać nie mogę, tylko kaszlę i od dawna plastrami obłożony, czekam wio- sny albo czego innego." Prosił też Fontanę, żeby nie mówił o jego cho- robie bankierowi Leo, "boby się o 1000 zląkł." Wreszcie nadszedł z Marsylii fortepian Pleyela, ale w Palmie za- trzymano go w urzędzie celnym i zażądano czterystu franków cła. Urząd celny - pisze Chopin do Fontany 28 grudnia - "chce gór złotych za to świństwo. Tutaj (,..) ludzie złodzieje, bo nigdy nie widzą obcych, więc nie wiedzą, co żądać za co. Pomarańcze darmo, a guzik do portek sumy bajońskie. To wszystko grano [ziarnko] piasku przy tym niebie, przy tej poezji, którą wszystko tu oddycha, przy tej barwie miejsc naj- cudniejszych". Fortepian dotarł wreszcie do klasztoru w pierwszych dniach stycznia 1839 roku i Chopin mógł skończyć pracę nad dwudziestoma czterema preludiami z opusu 28 i dwoma polonezami z opusu 40 (zadedykowany- mi Fontanie), Balladą F dur, opus 38 i Scherzem cis-moll, opus 39. Trudno dopraWdy zgadnąć, kiedy na Majorce zdołał ukończyć te wszystkie utwory. W liście do Fontany z 14 grudnia pisze, że "manu- skrypta śpią", a 28 grudnia opowiada o zatrzymanym na cle fortepia- nie. Jednak 22 stycznia pisze osobno do Fontany i Pleyela, zawiada- miając ich, że Preludia są gotowe; powiadamia Pleyela: "Przesyłam Pa- nu nareszcie moje preludia, dokończone na Pańskim pianinie, które nadeszło w jak najlepszym stanie - nie zaszkodziło mu ani morze, ani niepogoda, ani urząd celny w Palmie." Jedyne wyjaśnienie może być takie, że Chopin, tworzący zwykle bardzo wolno, większość pracy nad preludiami wykonał przed wyjazdem z Paryża, potem kontynuował ich komponowanie, posługując się wypożyczonym fortepianem, i "cyzelo- wał" je ostatecznie, nie dłużej niż przez dwa tygodnie, na instrumen- cie Pleyela. Biograf Chopina, Niecks, dochodzi do wniosku, że "ich struktura wewnętrzna świadczy o tym, iż preludia - przynajmniej po większej czę- ści - składają się z wcześniej powstałych drobnych fragmentów i szki- ców, pisanych w różnym czasie i zachowanych na wszelki wypadek, a później złożonych w całość." Niecks nie precyzuje, na czym ta "struk- tura wewnętrzna" ma polegać, i współcześni muzykolodzy mogą nie zgadzać się z jego zdaniem. W liście do Fontany Chopin daje mu szereg instrukcji dotyczących pieniędzy za preludia od francuskich i niemieckich wydawców i zwro- tu długu bankierowi Leo. Zawiadamia zarazem, że wróci do Paryża w maju "albo później". Obiecuje "za kilka tygodni" wysłać Fontanie balladę, polonezy i scherzo; znów nie bardzo wiadomo, kiedy zaczął nad nimi pracować. W liście do Pleyela wymienia sumy, jakie spodzie- wa się otrzymać od zagranicznych wydawców za preludia, i za dość wy- soką cenę oferuje mu prawa do polonezów, ballady i scherza. W post scriptum dodaje: "spostrzegłem, że nie podziękowałem Panu jeszcze za pianino i że tylko piszę o pieniądzach. - Stanowczo jestem człowie- kiem interesu!" Życie w klasztorze było bardzo krępujące dla całej piątki mieszkań- ców. To, co Chopin określał jako swoją "celę", było w rzeczywistości apartamentem składającym się z trzech połączonych ze sobą pokoi z wi- dokiem na piękny ogród; jego spokój stanowił sprawę najważniejszą. Fryderyk sypiał w pokoju, w którym ustawiono fortepian. Pokój środko- wy był - mówiąc słowami George Sand - "przeznaczony do czytania". George i dzieci spali w trzecim. Dla służącej Amelii ustawiono łóżko gdzieś w ogromnym klasztorze. W styczniu nastała lepsza pogoda, więc Maurycy i Solange spędzali wiele czasu na dworze, często razem z mat- ką, ucząc się aż do południa. Cierpiący i chory Fryderyk prawie nie wy- chodził z pokoju, pracował przy fortepianie i przy swoim małym stoliku, często przy świecy. Korzystał ze względnego komfortu, bo George uda- ło się kupić od pewnej Francuzki w Palmie pierza i zrobiła dla niego po- duszki, a drzwi obiła baranimi skórami. W lutym jednak sytuacja stała się trudna do zniesienia. George na- pisała, że: "w miarę jak upływała zima, smutek coraz częściej odbierał mi radość i pogodę ducha (...) stan naszego chorego pogarszał się coraz bardziej (...) czuliśmy się jak więźniowie, daleko od wszystkich możliwo- ści uzyskania skutecznej pomocy i sympatii (...) śmierć zdawała się krą- żyć nad naszymi głowami, by porwać jedno z nas." Wreszcie zrozumiała, że pomijając już jego chorobę, Chopin po pro- stu nie wytrzyma dłużej na Majorce. "Z całą swoją pedanterią - wspo- mina - strachem przed niedostatkiem i potrzebą komfortu, po kilku dniach choroby nabrał oczywiście wstrętu do Majorki... Poza mną i mo- imi dziećmi wszystko było mu antypatyczne i pobyt pod niebem Hiszpa- nii budził w nim odrazę. Mniej męczyły go niedogodności mieszkania niż niecierpliwa chęć wyjazdu". "Toteż pobyt w klasztorze w Valldemosa stał się dla niego karą Bo- ską, a dla mnie męką" - napisała, podsumowując doświadczenia tego pobytu. Ulegając jego gorączkowemu pragnieniu opuszczenia wyspy, George wreszcie zrezygnowała z ujrzenia wiosny na Majorce. 11 lutego 1839 roku zabrali swój dobytek - w tym fortepian Pleyela- i rozstali się z Valldemosą. Konsul Fleury udzielił im znowu gościny w Palmie, gdzie czekali na "El Mallorquin," który zgodnie z tygodnio- wym rozkładem miał odpłynąć za dwa dni do Barcelony. Chopin był chory i "pluł przerażająco" krwią, jak pisała George. Długo nie udawa- ło jej się sprzedać fortepianu, bo potencjalni nabywcy obawiali się "za- razy"; w końcu nabyła go żona bankiera z Palmy, który zajmował się fi- nansami George w czasie pobytu na Majorce. Gorycz odczuwana przez George, gdy rozstawała się z wyspą, znalazła wyraz w liście do Charlot- te Marliani, pisanym na kilka godzin przed wyjazdem: "Na Majorce by- liśmy jak pariasi z powodu kaszlu Chopina, a także dlatego, że nie cho- dziliśmy na mszę. Tutejsi ludzie rzucali kamieniami za moimi dziećmi. Mówili, że jesteśmy poganami." 13 lutego, o trzeciej po południu, "El Mallorquin" wypłynął z portu. I jakby nie dosyć było jeszcze upokorzeń i różnych afrontów, Chopin, George, dzieci i Amelia podróżowali wśród świń, transportowanych na ląd stały, wydani na pastwę dławiącego fetoru. Kapitan wyznaczył im małą, duszną kabinę pod pokładem, zakazując wychodzić na górę z po- wodu "zarazków". Fryderyk nie spał całą noc i, jak pisała George w li- ście do zaprzyjaźnionego prawnika, Francois Rollinata, "przybył do Barcelony, wciąż wypluwając miednice krwi i tłukąc się jak duch". Z "El Mallorquin" przez zatokę Barcelony przetransportowano ich na francu- ski statek wojenny, gdzie lekarz, "uczciwy i wspaniały człowiek, natych- miast wziąŁ się za chorego i w ciągu dwudziestu czterech godzin zatrzy- mał krwotok z płuc." Graniczyło z cudem, że zaledwie dwudziestodziewięcioletni Chopin dotarł żywy na kontynent europejski i bliżej cywilizacji. Raz jeszcze zdo- łał zebrać siły, by dalej żyć i tworzyć. Rozdział 16 STAN ZDROWIA CHOPINA rzeczywiście poprawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko zszedł na ląd w Barcelonie. "Od tej chwili - pisze George Sand - czuł się coraz lepiej". Odpoczął przez ty- dzień w tym samym hotelu, w którym zatrzymali się w listopadzie po- przedniego roku, po czym George, Fryderyk, Maurycy, Solange i Ame- lia popłynęli do Marsylii. Stamtąd zamierzali udać się do bezpiecznej przystani w Nohant, dokąd Chopin po raz pierwszy zgodził się pojechać. Hiszpania nie oszczędziła im ostatniej zniewagi. George wspomina, że"kiedy opuszczaliśmy hotel w Barcelonie, dyrektor zażądał dodatkowej opłaty za łóżko, w którym spał Chopin, pod pretekstem, że zostało za- rażone i przepisy policyjne nakazują mu je spalić." Mimo doznanych na Majorce cierpień, upokorzeń, i strachu, Cho- pin napisał tam kilka ze swoich najwspanialszych utworów. Na przekór ogromnemu napięciu, w jakim żyła, George nie utraci- ła twórczej weny. Przygotowując nowe wydanie Lelii, napisała na nowo i trochę złagodziła wiele fragmentów powieści, naszkicowała też ostat- nią część metafizycznej powieści Spiridion, której bohaterowie, jak zwy- kle, przypominali otaczających ją ludzi. Fryderyk był niewątpliwie pier- wowzorem Alexisa, benedyktyna, którego zdrowie "wydane zostało na pastwę wilgotnych murów klasztoru". Klasztory Barcelony i Majorki posłużyły za tło tej obszernej i skomplikowanej opowieści, napisanej wy- raźnie pod wpływem idei "chrześcijańskiego socjalizmu", głoszonych przez jej przyjaciela, radykalnego filozofa Pierre'a Leroux. Fakt, że Alexis w końcu umiera w imię wiary, nie wydawał się zbyt- nio poruszać Chopina (George niemal co wieczór czytała na głos świe- żo napisane fragmenty książki). Może dlatego, że nie dostrzegał związ- ku (podobnie jak nie dostrzeże go później, w o wiele bardziej osobistym i dramatycznym kontekście), bo umiał skupić się tylko na muzyce, a mo- że dlatego, że w ogóle bardzo mało interesował się literaturą; czytali słuchał niemal wyłącznie polskiej poezji. Jego znajomość francuskiego nigdy nie była doskonała, a bogate słownictwo George Sand wymagało świetnej znajomości języka. Spiridion (imię opata, który założył wyimaginowany klasztor), jak większość powieści George Sand, publikowany był najpierw w odcin- kach, w Revue des Deuz Mondes, lecz spotkał się z tak niedobrym przy- jęciem znudzonych i zdezorientowanych czytelników, że wydawcy bła- gali George, aby wróciła do literatury w rodzaju Lelii. George, z entu- zjazmem odnosząca się do każdego nowego pomysłu, nie mogła tego pojąć, upierając się, że nie będzie więcej podejmować "miernych", sen- tymentalnych tematów. Wydawcy, skarżyła się, wolą, jak się zdaje, po- dobnie jak czytelnicy, "małe powieści... które podobają się zarówno wielkim paniom, jak i ich pokojówkom. Panowie ci spodziewają się, że zaraz zacznę pisać powieści w stylu Balzaca." O ile Spiridion George Sand dawno został zapomniany, o tyle utwo- ry Chopina napisane na Majorce, zwłaszcza preludia - z którymi Geor- ge czuła się szczególnie związana - należą do dzieł, które na pewno przetrwały. Preludia z opusu 28, krótkie utwory, "małe formy" lub "mi- niatury", były niezależnymi poetyckimi całościami, nowatorskimi w sto- sunku do przyjętych w owym czasie zasad kompozycji, nawet jeżeli za przykład posłużyły im systematycznie uporządkowane preludia Bacha z Wohltemperiertes Klavier. Muzykolog Jeffrey Kallberg sugeruje, że "publikując preludia, Cho- pin rzucił słuchaczom rodzaj wyzwania. (...) żądając od słuchaczy i wy- konawców akceptacji metamorfozy gatunku, dzięki której każde z pre- ludiów może stanowić wprowadzenie do innego utworu albo być trak- towane jako utwór samodzielny, naruszył konserwatywny pogląd, że krótkie formy muzyczne są artystycznie podejrzane i bez znaczenia." Je- go zdaniem "powinniśmy wykonywać i uczyć się każdego z preludiów osobno", i "skończyć z odczytywaniem nazwy ~~preludium~~ jako irytują- co ograniczającej, lecz spojrzeć na nią, jak na sygnał wskazujący na ol- brzymie możliwości interpretacyjne". Kallberg, Zieliński i inni współcześni muzykolodzy w każdym z dwu- dziestu czterech preludiów widzą całkowicie indywidualny i niezależny utwór. Kallberg domaga się, żebyśmy "ostatecznie zerwali zasłonę este- tycznej nieufności z tego, co małe". Zieliński natomiast, choć twierdzi że każde preludium jest indywidualnym utworem, który może być gra- ny osobno, przestrzega jednak, że tworzą one "spójne dzieło cykliczne", wyrażające "ogromny wachlarz emocji, stanów psychicznych, nastrojów i ich subtelnych odmian". Preludia są w pewnym sensie kluczem do oso- bowości i nastrojów Chopina, o wiele ważniejszym niż skąpe informacje zawarte w jego listach i dzienniku - i opinie jego współczesnych. słucha- nie preludiów, to jakby rzut oka w głąb duszy Chopina. Tym właśnie były preludia dla George Sand. W Histoire de ma vie napisała, że były to "arcydzieła... krótkie utwory którym nadał skromnie nazwę ~~preludiów~~". Wiele z nich, pisała dalej - "przywodzi na myśl wi- zje cierpiących mnichów... i prześladujące go uparcie dźwięki żałobnych pieśni; inne są melancholijne i słodkie: komponował je w słonecznych godzinach dobrego samopoczucia... Jeszcze inne tchną łagodnym smut- kiem, który pieszcząc twoje ucho, łamie ci serce." Wiele lat po śmierci Chopina George wspominała, że przez dzie- więć lat ich wspólnego życia każdego dnia odkrywała "tajemnice jego natchnienia i muzycznych medytacji". Jego fortepian, pisała "odsłaniał przede mną jego niepokoje, troski, zwycięstwa lub męki przemyśleń. Rozumiałam go tak, jak on rozumiał siebie". Biograf George Sand Andre Maurois, zgadza się z tą opinią i dodaje, że: "słuchając jak grał, śledziła jego życie wewnętrzne, życie zawsze utajone, którego jedynym wyrazem, tajemniczym i mglistym, była muzyka." Jeżeli ktokolwiek naprawdę rozumiał Chopina, to tym kimś była George Sand, nawet po pełnym goryczy rozstaniu. W Marsylii, do której dotarli statkiem z Barcelony 24 lutego, Cho- pin z każdym dniem czuł się coraz lepiej. Pozostawał teraz pod dosko- nałą opieką doktora Francois Cauviere'a, wysoko cenionego lekarza i przyjaciela Marlianich, robiło się coraz cieplej i pogoda była coraz przyjemniejsza, a hotel w Marsylii zapewniał wygody, jakich byli pozba- wieni w klasztorze w Valldemosa. Co więcej, miał tu "przyzwoitą" fran- cuską kuchnię. Powrócił naprawdę do cywilizacji, co natychmiast zna- lazło odbicie w jego nastroju i agresywnym sposobie załatwiania in- teresów. Dwa dni po przybyciu do Marsylii George Sand pisała do Charlotte Marliani: "mój chory (...) czuje się o wiele, wiele lepiej; bardzo dobrze zniósł trzydziestosześciogodzinne kołysanie i przejazd przez Zatokę lyońską... Nie pluje już krwią, śpi dobrze, kaszle mało, a przede wszyst- kim jest we Francji! Może spać w łóżku, którego nie spalą z tego powo- du. Nikt już się nie cofa, kiedy wyciąga rękę..." Doktor Cauviere, w którego domu mieszkali przez pierwsze dwa dni pobytu w Marsylii, określił początkowo stan Chopina jako bardzo poważny, wkrótce jednak, widząc, że zdrowie pacjenta stale się popra- wia, nabrał optymizmu. Zalecił mu bogatą w mleko dietę, żeby trochę utył, zabronił natomiast pić wino i kawę. George Sand w długim liście poinformowała Pierre'a Bocage'a, aktora i swojego byłego kochanka, że kiedy tylko Chopin "odetchnął suchym powietrzem Prowansji, zaczął, dzięki Bogu, powracać do życia i teraz czuje się naprawdę dobrze; na- wet nieco ~~przytył~~ -jest mniej więcej taki jak Pan albo Maurycy - pra- wie nie kaszle i jest szczęśliwy jak ptaszek." Doktor Cauviere zalecił jednak Chopinowi, by pozostał przez jakieś dwa, trzy miesiące na południu Francji - żeby nie ryzykować nawrotu choroby w chłodnym, północnym klimacie - więc podróż do Nohant trochę się odwlokła. Fryderyk wydawał się być zadowolony z takiego ob- rotu rzeczy, szczególnie, kiedy po miesiącu rodzina przeniosła się z Hótel de la Darze do wygodniejszego Hótel Beauvau. George doszła do wniosku, że Amelia nie jest jej już potrzebna, i zwolniła ją pod zaska- kującym zarzutem lenistwa. Ani Fryderyk, ani George nie uważali Marsylii, ruchliwego portowe- go miasta, za szczególnie atrakcyjne, i chyba mieli rację. Chopin pisał do Grzymały, że "Marsylia brzydka... nudzi nas trochę". George zwierzała się przyjaciółce: "Ledwo tylko wysunę nos z okna na ulicę lub na port, czuję, że staje się głową cukru, skrzynką mydła lub paczką świec... Na szczęście Chopin ze swoim pianinem zażegnuje nudę i wprowadza po- ezję do mieszkania." Obydwoje nie tracili czasu. Chopin, pracując na fortepianie zdoby- tym dla niego przez doktora Cauviere, ukończył nowe scherzo (jak za- wsze, denerwował się do ostatniej chwili). Zaczął też szkicować to, co miało stać się wspaniałą Sonatą b-moll, opus 35 nr 2. George była oczywiście pochłonięta następną powieścią; nic nie mogło przeszkodzić jej w pisaniu. Fryderyk zanotował w liście do Grzy- mały: "Moje Anioła kończą nowy romans Gabriel. Cały dzień dziś w łóż- ku pisze. Wiesz, że byś ją jeszcze więcej miłował, żebyś ją tak znał jak ja ją dzisiaj znam." George miała takie same odczucia w stosunku do Cho- pina w tych idyllicznych miesiącach wspólnego życia i pisała do Charlot- te Marliani: "...Chopin to anioł. Czasem aż martwi mnie jego dobroć, wrażliwość i cierpliwość; wydaje się, że jest zbyt delikatny, niezwykły i doskonały, żeby długo wytrzymać trudne i twarde życie na ziemi. Śmiertelnie chory, stworzył na Majorce muzykę, która nieodparcie przywodzi na myśli raj..." Wielkim szokiem była dla Chopina wiadomość o nagłej śmierci bli- skiego jego sercu przyjaciela, tenora Adolphe'a Nourrita, który 8 mar- ca, w wieku trzydziestu siedmiu lat, popełnił samobójstwo w Neapolu, wyskakując przez okno. Pod koniec kwietnia, zmierzając do Paryża, gdzie miał się odbyć pogrzeb, wdowa po nim przywiozła zwłoki do Mar- sylii. Mszę żałobną odprawiono w tutejszym kościele Notre-Dame-du Mont, a podczas podniesienia Chopin grał na organach pieśń Schuber- ta Die Gestime, tę, którą Nourrit tyle razy śpiewał dla nich w szczęś- liwszych czasach. George tymczasem zmagała się z tak doczesnymi kłopotami, jak utrzymanie na dystans "hord~' marsylskich miłośników literatury, pała- jących chęcią ujrzenia jej, i wielbicieli muzyki, pragnących zobaczyć Chopina. "Na razie - pisała do Marliani - sprawiłam, że uchodzi za umarłego, a jeżeli będzie tak nadal, wyślemy wszędzie zawiadomienia o naszej śmierci, by nas opłakiwano i dano nam spokój." Chopin też myślał o sprawach doczesnych, przede wszystkim o pie- niądzach, które zamierzał ściągnąć od wydawców. Gdy tylko odetchnął nieco swobodniej - dosłownie - w Marsylii, zaczął bombardować Fon- tanę długimi instrukcjami, jak ma z nimi postępować, polecił mu też zrezygnować ze starego mieszkania i znaleźć nowe, w którym mógłby zamieszkać, kiedy wróci do Paryża pod koniec roku. Chociaż Fontana był przyjacielem z dzieciństwa, bardzo mu oddanym, żądania, jakimi za- sypywał go Fryderyk, przekraczały wszelkie granice. Regularnie zajmo- wał się na przykład przepisywaniem prawie nieczytelnych muzycznych rękopisów Chopina przed oddaniem ich wydawcom. Chopin potrafił jednak, posługując się umiejętnie swym wdziękiem, znakomicie wyko- rzystywać ludzi do swoich celów i Fontana nigdy mu niczego nie odmó- ! wił. Prawdopodobnie nie wiedział, że Fryderyk za plecami nazywał go totumfackim" (polskie określenie pochodzące od łacińskiego facto- tum, dosłownie "zrób wszystko, używane dla określenia osób, spełnia- jących wszelkiego rodzaju posługi). Chopin zadedykował jednakże Fon- tanie dwa wspaniałe polonezy A-dur i c-moll z opusu 40. To też jest spo- sób na zdobywanie przyjaciół. Polonez A-dur należy do najwspanialszych dzieł Chopina. Obszerna korespondencja Fryderyka z Fontaną, Grzymałą i innymi osobami, wysyłana z Marsylii, Nohant i z innych miejscowości, obala mit o jego niechęci do pisania listów. Pisał dosyć dużo, choć nieregularnie, do rodziny w Warszawie i nigdy nie wahał się, jeżeli przyszło mu wysto- sować krótkie lub dłuższe liściki do przyjaciół, znajomych, a nawet nie- znajomych w Paryżu i za granicą, jeśli służyło to jego celom. I choć więk- , szość jego listów do Polski zaginęła, te, które się zachowały, mają istot- ne znaczenie. Ale nie mając ochoty odpowiadać na listy nudne lub iry tujące, powiedział kiedyś, że "pióro parzy mu palce", i stale udawał, że nie cierpi korespondować. W każdym razie po wyjeździe z Majorki listy do Fontany spływały nieprzerwaną kaskadą spod jego pióra. W liście z 7 marca, tydzień po przybyciu do Marsylii, Chopin pisze najpierw bardzo długo o należnościach od wydawców za preludia" bal- ladę i polonezy. Potem przechodzi do sprawy paryskiego mieszkania: Teraz, jeżeliby, co wątpię, stancja się najęła od przyszłego miesiąca - moje meble rozbierzecie we troje: Grz., Jaś i Ty. Jaś ma najwięcej miejsca, choć nie najwięcej oleju w głowie, podług listu dziecinnego, jaki mi napisał, myśląc, że ka- medułą zostanę. Jasiowi dać najpotrzebniejsze do maneżu graty. Grzymałę nie ambarasuj bardzo... weź, co Ci potrzebne będzie - bo nie wiem, czy w lecie do Paryża wrócę (to sobie schowaj). - Za... pisać do siebie będziem, i jeżeli do czerwca moje mieszkanie trzymać trzeba, (...) proszę Cię (...) mieszkaj jedną no- gą u mnie, bo Ciebie będę szarżował zapłaceniem ostatniego trymestru. Fontana mieszkał na Chaussee d'Antin, kilka domów dalej od Cho- pina. Na twój list szczery i prawdziwy - pisze dalej Fryderyk - masz odpo- wiedź w drugim Polonezie - nie moja wina, żem jak ten grzyb, podobny do szampiniona, co truje, jak go z ziemi odgrzebiesz i posmakujesz wziąwszy za coś innego - wiem, żem się nikomu nigdy na nic nie przydał - ale też i sobie nie na wiele co. (...) Dziękuję ci za przyjacielską pomoc, jaką mi dajesz nie- mocnemu. Jasia uściskaj; powiedz mu, żem sobie, a raczej że mi krwi puścić nie dano, że mam wizykatorię, że mało, tylko rano, kaszlę - i że mię wcale jesz- cze za suchotnika nie trzymają. - Nie piję ani kawy ani wina - tylko mleko; cie- pło się trzymam i wyglądam jak panna. (Listy do Fontany Chopin podpisywał "F", albo "FCh.", czasami Fryc", podobnie jak listy do rodziny i Grzymały. W listach do innych osób podpisywał się "Chopin", "Fr. Chopin", "F Chopin", albo "ECh.") Pod koniec marca, informował Fontanę: "Lepiej mi daleko. Zaczy- nam grać, jeść, chodzić i mówić jak wszyscy; widzisz, że i piszę łatwo, kiedy znów odbierasz ode mnie parę słów. Ale znów z interesem." Tym razem chodziło o to, żeby preludia zadedykować Pleyelowi, nową balla- dę Robertowi Schumannowi, a polonezy Fontanie. Dodaje wszakże, iż "jeżeli Pleyel nie będzie chciał opuścić ballady [zrezygnować z dedyka- cji], to Preludia dedykuj Schuhmannowi [sic~." List z 12 marca do Fontany jest atakiem na przyjaciela i wydawcę, Camile'a Pleyela. Zaczyna się uwagą: "Nie spodziewałem się żydowstwa ze strony Pleyela..." Omawiając wysokość należności za prawa do publi- kacji ballady i polonezów we Francji i w innych krajach Europy, Chopin zleca Fontanie przekazanie utworów Adolfowi Schlesingerowi, "jeżeli Pleyel trudności robić będzie najmniejsze"... Pisze: "Schlesinger ciągle mnie szwabił: dosyć na mnie zarobił i nowego zarobku nie odmówi, tyl- ko z nim grzecznie, bo Żyd chce za coś uchodzić. (...) Mój Boże! Ten Pleyel, mój taki adorator! Może myśli, że nie wrócę do Paryża? Wrócę i będę u niego z podziękowaniem..." Dwa dni później wysłał jednak do Pleyela zdumiewający list z wyra- zami ubolewania, że "Fontana niepokoił Drogiego Pana moimi sprawa- mi. - Zdawało mi się, że jestem upoważniony, by skierować go do Pana, ponieważ Pan zaproponował mi wydanie moich kompozycji. Piszę jesz- cze dziś do niego, by więcej Pana tym nie trudził." Dodał jeszcze, że ze smutkiem dowiedział się od Fontany o chorobie Pleyela. Intrygi i cała strategia, której celem było wygrywanie jednego wy- dawcy przeciwko drugiemu - chociaż wszyscy byli jego przyjaciółmi (albo tak się wydawało) - i obrzucanie ich wyzwiskami to była naj- mniej sympatyczna strona charakteru Chopina, znana tylko nielicz- nym. W liście do Fontany z 17 marca nazywa Pleyela kpem i oświad- cza: "Otóż wolę z prawdziwym Żydem mieć do czynienia. (...) Wolę, jednego Żyda być uniżonym jak 3-ech. Więc do Schlesingera. Chyba, żeś z Pleyelem skończył". W następnym liście zarządza: "Kiedy takie żydy - wstrzymaj wszystko - do mojego przyjazdu", a dalej wydaje sprzeczne z poprzednimi polecenia, aby Fontana nie dał ballad i po- lonezów Schlesingerowi. Kilka tygodni później znów poleca Fonta- nie: "Chowaj moje manuskrypta, żeby przypadkiem nie wyszły z dru- ku przed daniem. Jeżeli Preludia drukowane, to psikus Pleyela. Ale sram na to wszystko. Łajdaki Niemcy, Żydy, szelmy, juchy, hycle itd., itd. - słowem, Ty dokończysz litanię, bo ich dziś tak dobrze znasz. Chopin zdawał się teraz całkowicie irracjonalnie zmieniać swój sto- sunek do przyjaciół wydawców. Potrzebując gwałtownie pieniędzy, po- nownie prosił Grzymałę o pożyczenie pięciuset franków i fakt ten mógł po części wpłynąć na jego zachowanie. Przejawił jednak sarkazm i go- rycz również wobec innych przyjaciół, w tym także wobec Antoniego Wodzińskiego, brata byłej narzeczonej, Marii, który walczył w hiszpań- skiej wojnie domowej (jak wielu Polaków) i pożyczył pieniądze od Fry- deryka. W liście do Fontany pisze: "O Antku nie tak prędko będą wia- domości. Po cóż by pisał? Chyba długi płacić, a tego w Polsce nie ma zwyczaju." Równocześnie Chopin troszczył się jednak o innych przyjaciół. Pisze o tym, jak bardzo zmartwiła go otrzymana w kwietniu wiadomość o ciężkiej chorobie Jasia Matuszyńskiego, który pluł krwią. Znając już ; z doświadczenia podobne objawy, Fryderyk zawyrokował, że Jaś, lekarz, także zachorował na suchoty; często rozmawiali o tej chorobie jeszcze wtedy, gdy dzielili mieszkanie przy Chaussee d'Antin. Zdrowie samego Chopina poprawiło się do tego stopnia, że doktor Cauviere, zgodził się na propozycję George Sand, żeby zrobić krótki wy- pad do Genui. Chociaż Fryderyk interesował się bardzo włoską muzyką i wszystkim co włoskie - kiedyś napisał nawet do George list znakomi- tą włoszczyzną - nigdy przedtem nie był we Włoszech i obawiał się tej podróży. 3 maja Fryderyk, George i jej syn Maurycy wypłynęli z Marsylii do Genui - dzień był wyjątkowo piękny. Dla niej była to podróż nieco sen- tymentalna. Pięć lat temu zatrzymała się tam z Mussetem w drodze do Wenecji; teraz znów jechała w romantyczną podróż, z najnowszym uko- chanym. Spędzili w Genui dwanaście dni. George była przewodnikiem, a Fryderyk chodził wreszcie do opery i z zapałem słuchał jak śpiewa włoska ulica. Powrót statkiem do Marsylii był dla Chopina jeszcze jedną przygo- dą. Jak pisała George do Charlotte Marliani, "właśnie wróciliśmy z Ge- nui, w straszliwym sztormie. Przez złą pogodę płynęliśmy dwa razy dłu- żej niż zwykle; czterdzieści godzin huśtawki, jakiej dawno nie widzia- łam". Fryderyk dostał morskiej choroby, lecz George donosiła Grzyma- le, że "Mały dał dowody odwagi i myślę, że mógłby zażądać orderu". Rozdział 17 22 MAJA, Po 'TRzEcH MIEsiĄcAcH pobytu w Marsylii, Chopin, George Sand i jej dzieci wyruszyli w długą podróż do Nohant, w czasie której, jak ujęła to George, "sypiali w oberżach jak przyzwoici mieszczanie". Podróżując etapami, najpierw popłynęli łodzią w górę Rodanu do Ar- les, miasta w Prowansji, w którym za czasów rzymskich mieściła się sie- dziba prefekta Galii. Po dwóch dniach w Arles cała czwórka, do której dołączył teraz Jules Boucoiran, opiekun dzieci i przyjaciel George (a prawdopodobnie od czasu do czasu także kochanek) pojechała dalej powozem i tydzień później wszyscy dotarli do Berry.1 czerwca 1839 ro- ku Chopin w końcu ujrzał Nohant. Berry, prowincja tak stara jak sama Francja, leży w jej sercu; mijają- ce wieki nie poczyniły tu wielkich zmian. WIeś Nohant sięga początków pierwszego tysiąclecia. Zaczęto tam uprawiać ziemię, kiedy ta część Ga- lii należała do Rzymian. Freski w małym kościółku w Nohant pochodzą z dwunastego wieku. Zamek w pobliżu domu George Sand wzniósł w piętnastym wieku Guy III de Chauvigny; większość licznych starych zamków rozsianych po Berry powstała w czternastym i piętnastym stu- leciu. Dom George, zwany nieco z pańska chateau, zbudowano w XVIII wieku na starych ruinach. Krajobraz Berry jest na ogół płaski i melancholijny. Istnieje tam jed- nak obniżenie terenu w miejscu, opisywanym przez George jako "Czar- na Dolina", która "w burzliwe dni staje się fioletowa, niemal czarna"; to tam leży Nohant. George pisała o "bezmiarze tej otchłani ciemnej ziele- ni, zamkniętej na horyzoncie błękitnym pasmem gór La Marche". Całą dolinę, według niej, można było ogarnąć "jednym spojrzeniem" z krytych słomą dachów Nohant. Na południe od Nohant płynie Indre, a Creuse wije się meandrami ku północy (jedną z ciekawostek Berry w tamtych czasach był atlantycki łosoś, którego można było łowić tutaj, tak daleko w głębi lądu; płynął z oceanu najpierw Loarą, a potem Creuse). To zdumiewające, jak bardzo Berry przypomina monotonny kraj- obraz wokół Żelazowej Woli w centralnej Polsce, gdzie urodził się Cho- pin. Nic dziwnego, że Fryderyk od pierwszej chwili poczuł się w Nohant jak w domu, spokojny i bezpieczny. Berrichons, wieśniacy i drobna szlachta z Berry, także przypomi- nali mu mieszkańców Mazowsza, krainy mazurków. "Berr~' - pisała George Sand - "natura nie obdarzyła świetnością. Ani krajobraz, ani mieszkańcy nie przyciągają uwagi malowniczością czy zdecydowanym charakterem. Berry jest ojczyzną ludzi spokojnych i zrównoważonych. Ludzie i rośliny, wszystko jest tu spokojne, cierpliwe i wolno dojrze- wa. Nie szukaj tutaj ani wielkich czynów, ani wielkich uczuć (...) Po- stęp często spotyka się z niechęcią. (...) W Berry rozwaga zamienia się w podejrzliwość". Również w tym Berry przypominało Chopinowi Mazowsze. Prowincja miała przy tym głębokie poczucie własnej tożsamości- wręcz lokalnego patriotyzmu, miłości dla, jak to określają Francuzi, La Petite Patrie - zarówno pośród chłopów, jak i wśród szlachty. Wieśniacy nosili się z godnością. szlachta, a szczególnie tutejsza jeunesse doree, wiedziała, jak się zachować w domu i poza nim. Większość przyjaciół George Sand mieszkała w starych zamkach między Saint-Severe na po- łudniu a Chateauroux na północy (Julesa Sandeau poznała w chateau de Coudray). Wielu miało domy w La Chatre, mieście odległym o jakieś 8 mil na południe od Nohant, do którego George niemal codziennie ga- lopowała na swojej białej klaczy. La Chatre było ośrodkiem życia towa- rzyskiego kręgu jej młodych, zamożnych, czasem utalentowanych przy- jaciół. Odwiedzali się wzajemnie i często wspólnie jedli posiłki, pili, tań- czyli, rozmawiali i dyskretnie uprawiali miłość; najbardziej oddani przy- jaciele George Sand pochodzili z Berry.'Kiedy po raz pierwszy znalazła się w Paryżu, właśnie w klubie des Berrichons de Parrs znalazła prawdzi- we oparcie. szlachta z Berry, jak wkrótce przekonał się Chopin, nie róż- niła się tak bardzo od szlachty polskiej. George chętnie uwieczniała w swoich powieściach mieszkańców i miejscowości Berry. Tak więc Mers-sur-Indre stanowiło tło do Mare au Diable, Montipouret pojawia się we Fran~ois le Champi i Meunier d An- gibault, Briantes było zamkiem z Beaux Mesieurs de Bois Dore, w Poulin- gy-Saint-Martin i Sainte-Severe rozgrywała się akcja Mauprat, a Cre- vant było wioską opisaną w Nanon. George Sand szukała zawsze odpo- wiednich tematów i Berry dostarczało wspaniałego materiału dla jej za- dziwiająco bogatej twórczości literackiej. Należący do George Sand zameczek w Nohant, uroczy, dwupiętro- wy dom położony naprzeciw romańskiego kościoła przy niewielkim, brukowanym placu, najbardziej przypominał Chopinowi dom rodzinny z wszystkiego, co widział od czasu, kiedy blisko dziewięć lat temu opu- ścił Warszawę. Po raz pierwszy także żył z kobietą praktycznie w związ- ku małżeńskim w naprawdę normalnych warunkach; ich wspólny pobyt na Majorce, w hotelach Barcelony czy Marsylii z trudem można uznać za normalne życie. George i Fryderyk zostali także w pełni zaakcepto- wani przez tutejszą społeczność (dzięki George), nie byli już pariasami jak w okresie Majorki. Nie układały się tylko ciągle stosunki między Fry- derykiem a Maurycym - chłopiec, który może wciąż jeszcze myślał o oj- cu, mieszkającym w odległym majątku Guill~ry w Gaskonii, nie chciał pogodzić się z Fryderykiem. Solange natomiast zaczynała po dziewczę- cemu kokietować "ojczyma". Od czasu kiedy osiągnął dojrzałość, Chopinowi nigdzie nie było tak dobrze jak teraz w Nohant. Z obszernej, jasnej sypialni z oknami na południe, na drugim piętrze, miał wspaniały widok na park pe- łen drzew i kwiatów na tyłach domu i rozciągające się za nim pola. (Kiedyś sypiał w tym pokoju Liszt.) Sypialnia George znajdowała się także na drugim piętrze; ich pokoje rozdzielała jedynie biblio- teka z drzwiami na obydwie strony. Duży salon, jadalnia, pokoje dzie- cinne i gościnne, a także kuchnia mieściły się na parterze. służ- ba mieszkała w dwóch pomieszczeniach na poddaszu. Frontowe drzwi wychodziły na duży, zadrzewiony dziedziniec, okolony mu- rem. Przez kutą bramę wjeżdżały powozy i konie, przechodzili ludzie. Droga za parkiem biegła w kierunku południowo-wschodnim do la Chatre, a w kierunku na północny zachód do Chateauroux (pawi- lon, miłosne gniazdko George, znajdował się w rogu parku, tuż obok drogi). Fryderyk mógł robić to co chciał, tak jak chciał - miał pod tym względem absolutną swobodę. Jego jedynym obowiązkiem było dotrzy- mywanie towarzystwa rodzinie - i częstym gościom - przy obiedzie o piątej po południu. George sprowadziła dla niego fortepian Pleyela i umieściła go w jego sypialni (drugi fortepian i klawesyn znajdowały się w salonie). Chopin stosował się do własnego rozkładu dnia, co oznacza- ło, iż większość czasu spędzał na górze, przy pracy. George wolała pisać przez całą noc, tak że czasem nie widywali się aż do obiadu, tym bar- dziej, że ona miała w ciągu dnia mnóstwo zajęć związanych z prowadze- niem domu i nauką dzieci (zwolniła Boucoirana). W tych warunkach zdrowie Chopina poprawiało się z dnia na dzień pod każdym względem. Doktor Gustave Papet, znakomity mło- dy lekarz i przyjaciel George, zgodził się czuwać nad nim nieustannie. Bardzo zamożny, dwudziestosiedmioletni Papet mieszkał w zamku d'Ars, niecałe cztery kilometry od Nohant, i był tam częstym i mile wi- dzianym gościem (lekarzem został po to, żeby pomagać ludziom, a nie żeby zarabiać na życie). Zbadawszy Chopina zaraz po jego przybyciu do Nohant, dr Papet oświadczył, że pacjent nie ma suchot - podobno miał "czyste płuca" - i orzekł, iż nieustanne osłabienie i kaszel są spo- wodowane przez rodzaj bronchitu. Jest on wprawdzie nieuleczalny, lecz odpowiednia kuracja może wpłynąć na poprawę stanu pacjenta. Wyraził przekonanie że Fryderyk z czasem będzie "prawie zdrowy". Przy okazji zauważył, że Chopin zasypia po obiedzie "o tej samej po- rze, co Maurycy i Solange". Początkowo Fryderyk był w świetnym humorze. 2 czerwca, następ- nego dnia po przybyciu do Nohant, pisał do Grzymały: "Weś piękna; słowiki, skowronki, tylko Ciebie, Ptaku, brak", i namawiał go do przy- jazdu "Choć na parę minut! Wybierz moment, w którym wszyscy zdro- wi będą i zabnegują parę dni przez miłosierdzie ku bliźniemu. Daj nam się uściskać, a za to dam Ci mleka doskonałego, pigułek. Bę- dziesz miał sobie mój fortepian do dyspozycji. Na niczym Ci nie zbrak- nie." Przez kolejne pięć tygodni Chopin ponawiał zaproszenie dla Grzy- mały, zlecając mu jednak zarazem załatwianie rozmaitych spraw. Prosił go, żeby przywiózł srebra stołowe z mieszkania przy Chaussee d'Antin, potem, żeby nie zapomniał o butach, i powiedział Fontanie "żeby Ci dał kajet Webera, na cztery ręce z ~~Pieces Faciles~~". W lipcu przypomniał Grzymale: "każ Jasiowi, żeby Ci dał moich trzewików ze 2, ze 3 pary, z tych co w dużej szafie zostały." George zapraszała także Matuszyń- skiego, żeby odwiedził ich w Nohant i zobaczył, w jak dobrej formie jest jej "mały", ale polski doktor sam był już zbyt chory, żeby udawać się w podróż. Najpilniejsze instrukcje Fryderyka dla Grzymały dotyczyły wysyła- nia z Paryża jego listów do rodziny w Warszawie lub też sprawdzania, czy nie nadeszły listy z Polski na adres Matuszyńskiego. Nie miał odwa- gi poinformować rodziców o swoim związku z George Sand i listy z Ma- jorki, Marsylii, a potem z Nohant wysyłał do Grzymały do Paryża, a ten ekspediował je dalej do Warszawy. Może bojąc się zobowiązań, może chcąc uniknąć zarzutów, że żyje z kobietą bez ślubu, albo z innych jesz- cze powodów, Chopin co najmniej przez trzy lata ukrywał w ten sposób swój związek. Choć w Nohant zdawał się wieść wygodne i spokojne życie, Fryde- ryk wkrótce zaczął przejawiać niecierpliwość i znów doznawał gwał- townych zmian nastroju. Zniecierpliwienie przybrało formę lawiny za- proszeń, jakimi zasypywał Grzymałę - wysyłając mu zarazem masę in- strukcji - oraz obsesyjnego dążenia do otaczania się Polakami i dźwię- kami polskiego języka. Nie licząc krótkiej wizyty, jaką złożył im w lu- tym na Majorce Karol Dembowski, Fryderyk nie widział żadnego Po- laka i nie słyszał ojczystego języka od chwili, kiedy w październi- ku ubiegłego roku opuścił Paryż, i niewątpliwie bardzo mu tego bra- kowało. W lipcu nieustające oblężenie przez Francuzów przerwała krótka wizyta starego przyjaciela, Stefana Witwickiego, do którego kilku wier- szy napisał muzykę. Fryderyk nie pisał już teraz muzyki do wierszy Wi- twickiego, zadedykował mu natomiast skomponowane na Majorce ma- zurki. W połowie sierpnia pojawił się wreszcie Grzymała i Fryderykowi poprawił się nieco nastrój. Kiedy jednak Tytus Woyciechowski, najbar- dziej lubiany przyjaciel, doniósł mu, że wybudował w swoim majątku w Poturzynie cukrownię - i nalegał, żeby Chopin napisał oratorium- Chopin mocno się zirytował. Choć Tytus właśnie nadał swojemu młod- szemu synowi na jego cześć imię Fryderyk, nie powstrzymał się od kąśli- wej uwagi w liście do rodziców: "czemu założył cukrownię, a nie zakon ojców Kamedułów albo sióstr Dominikanek... Biedny Tytus, nie zapo- mniał jeszcze o szkolnych marzeniach, co nie przeszkadza mi kochać go tak samo, jak kochałem go w liceum." George Sand zaczęła martwić się "melancholią" Chopina, co dla niej oznaczało depresję, o jakiej wspominała Grzymale na miesiąc przed jego przyjazdem do Nohant. Zastanawiała się, czy Fryderyk "nie potrzebuje przypadkiem nieco mniej owego spokoju, samotności i uregulowanego trybu życia, jakie oferowało mu Nohant." Stało to naturalnie w sprzeczności z przekonaniem, jakie powzięła na Major- ce - którą początkowo także uważała za "ziemię obiecaną" - że Cho- pinowi potrzebny jest tylko spokój, cisza i dobre jedzenie. George nie mogła jednak nie dostrzegać zmiennych nastrojów Fryderyka, jego ro- snącego zniecierpliwienia i niemożności zaakceptowania czegokol- wiek, co mogło być w jego życiu ustalone i trwałe. Wydaje się, że za- wsze kierowały nim jakieś mroczne, wewnętrzne siły - nawet w zala- nym słońcem Nohant i mimo miłości kobiety, którą z uporem nazywał Aurorą, a nigdy Aurore albo George. Może nie potrafił zaakceptować miłości. Z pewnością nie potrafił pogodzić się z czymś, co - czuł to - zakłó- cało doskonałość jego muzyki. George, która słyszała jak zmaga się go- dzinami, dzień po dniu, z akordami Scherza cis-moll, którego pierwszy szkic powstał jeszcze w Valldemosa, przyznała iż bardzo zdumiewała ją "ta uparta walka z oporną materią muzyczną... Były to po kolei próby, wahania i niecierpliwość, by uchwycić pewne szczegóły tematu kompo- zycji". Ubolewała, że Chopin nie może osiągnąć "zamierzonej doskona- łości", i choć rozumiała wiele z istoty jego twórczości, nie była w stanie pojąć tak absolutnego perfekcjonizmu. Choć zajmowanie się Chopinem, dziećmi i Nohant pochłaniało wie- le sił i czasu, George także laknęla gości z Paryża. Przestali przyjeżdżać Liszt i Marie d'Agoult, bo przyjaźń dwóch kobiet wyrodziła się we wza- jemne podejrzenia, zazdrość i oskarżenia. Tego lata równocześnie z Grzymałą pojawił się jednak w Nohant Emmanuel Arago, jeden z po- litycznych przyjaciół George. Na kilka dni wpadł też Francois Buloz z żoną, dyrektor Theatre Francais i wydawca Revue des Deux Mondes, publikujący jej artykuły i powieści w odcinkach (i, jak zanotowała Geo- rge, upił się "najgorszym winem, jakie można sobie wyobrazić"). George Sand pisała, że podróż z Paryża do Nohant jest "prosta" i "nie męcząca", była to jednak trzydziestogodzinna wyprawa. Dyliżans pocztowy wyjeżdżał z Paryża o siódmej wieczorem, jechał przez całą noc, by o szóstej rano dowieźć pasażerów na śniadanie do Orleanu nad Loarą, a o czwartej po południu zatrzymać się w Vierzon, gdzie jedli obiad. Godzinę później inny powóz zabierał ich do Chateauroux, gdzie przybywał o dziewiątej wieczorem. Tam goście wsiadali do mniejszego pojazdu i po następnych czterech godzinach podróży wreszcie dociera- li do Nohant. Tak czy inaczej, Grzymała i Arago, obydwaj dosyć korpulentni, ja- koś przetrzymali podróż i przez dwa tygodnie korzystali z gościnności w Nohant. Chopin i Grzymała gawędzili godzinami po polsku ku wiel- kiej uciesze Maurycego i Solange, na próżno usiłujących naśladować twarde polskie "r". Dwaj panowie opuścili Nohant pod koniec sierpnia, a Fryderyk i George znów musieli stawić czoło życiu we dwoje. To dziw- ne, ale poza doktorem Papet jedynym prawdziwym przyjacielem Chopi- na w Berry był lubiący tęgo popić, niewybredny w słowach HipPolyte Chatiron, mieszkający po sąsiedzku przyrodni brat George. Chopin uwielbiał jego skandalizujące opowieści. Nie wiadomo, jak tego pierwszego lata w Nohant rozwijał się ich związek uczuciowy i pożycie seksualne. George zapisała na ścianie swej sypialni datę "19 czerwca 1839" roku, i biografowie przypuszczają, że była to ich pierwsza miłosna noc w domu jej przodków. Spekulacje te mogą być jednak błędne. W październiku, dwa dni po opuszczeniu No- hant, Chopin napisał w dzienniku: Oczy Aurory są zamglone. Błyszczą jedynie wtedy, gdy gram; świat wów- czas jest jasny i piękny. Moje palce prześlizgują się lekko po klawiaturze, jej pióro biegnie po papierze. Może pisać, słuchając muzyki. (...) muzyka Chopi- na, słodka, ale jasna jak słowa miłości. Dla ciebie, Auroro, pełzałbym po ziemi. Nic nie byłoby dla mnie za wiele, oddałbym ci wszystko! Jedno spojrzenie, jed- na pieszczota, jeden twój uśmiech, gdy jestem zmęczony. Chcę żyć tylko dla cie- bie; dla ciebie grać słodkie melodie. Czy nie będziesz zbyt okrutna, kochanie, ze swymi zamglonymi oczami?". Nawet jak na zapis w pamiętniku był to niebywale emocjonalny ję- zyk dla człowieka, który wolał wyrażać uczucia przez muzykę. Mogła to być jednak tylko platoniczna retoryka. Andre Maurois posuwa się nawet dalej w swojej interpretacji. Pisze, że zarzucane jej przez Chopi- na "okrucieństwo" wiąże się z jej próbami sprowokowania go do sek- su. "Doświadczenia z Majorki" - kontynuuje Maurois - "i tak poważ- ny nawrót choroby, który potem nastąpił, dowiodły George, że Chopin nie był stworzony do miłosnych rozkoszy. Stale chory, nie wytrzymywał ich fizycznie i - pomimo błagań - Aurora bardzo wcześnie zmusiła go do umiaru, który przeobraził się potem w całkowite wyrzeczenie." Maurois przyjmuje oczywiście, że Chopin i George mieli na Majorce co najmniej jedno doświadczenie seksualne. W roku 1847, tuż przed rozstaniem, George Sand napisze do Grzy- mały: "od siedmiu lat żyję z nim jak dziewica. Jeśli istnieje na świecie kobieta, która mogłaby wzbudzić w nim zupełne zaufanie, powinnam nią być ja, lecz on nigdy tego nie chciał zrozumieć (...) skarży się, że go zniszczyłam swym brakiem czułości, podczas gdy ja jestem zupełnie pewna, że byłby umarł, gdybym postępowała inaczej". Z nastaniem jesieni Chopin z coraz większym trudem wytrzymywał w Nohant. George spostrzegła, że "...zawsze pragnął Nohant, ale nigdy go nie zaakceptował... Szybko zaspokajał swoją tęsknotę za wsią. Tro- chę pospacerował, posiedział pod drzewem lub zerwał kilka kwiatków. Po czym wracał, żeby zamknąć się w swoim pokoju..." Myśli Fryderyka krążyły teraz wokół Paryża i zasypywał wiernego Fontanę i Grzymałę gradem zleceń dotyczących mieszkania dla siebie, George i jej dzieci. Miał już dosyć Nohant, pragnął znów dawać lekcje i zarabiać więcej pieniędzy; honoraria od wydawców nie wystarczały, by mógł prowadzić życie w stylu, jaki mu odpowiadał. W liście do Fontany z 8 sierpnia Chopin wprowadza go w obecny stan swoich prac, co czynił niezwykle rzadko, tylko wtedy, kiedy chodzi- ło o strategię w postępowaniu z wydawcami. "Ja tu piszę sonatę Si b mi- neur - pisał - w której będzie mój marsz, co znasz. Jest allegro, potem Scherzo mi b mineur, marsz i finałek niedługi, może ze trzy strony moje; lewa ręka unisono z prawą ogadują po marszu". Zawiadamia także Fontanę: "Mam nowe Notturno G-dur, które pójdzie w parze z g-moll, jeżeli sobie przypominasz". Nokturn g-moll skomponował tuż po przybyciu do Paryża, więc w liście do Fontany, aby odświeżyć mu pamięć, zamieścił cztery pierwsze takty. Nokturn G-dur to jeden z jego najwspanialszych nokturnów, a także niezwykle skompliko- wany eksperyment, gdzie prawa ręka wchodzi z opóźnieniem w stosun- ku do lewej, stwarzając wrażenie płynności ruchu i nadając utworowi charakter barkaroli. Kompozycja ta wydawała się niezwykle nowator- ska. Chopin uwielbiał wszelkie eksperymenty i innowacje. Informuje Fontanę: "Wiesz, że mam nowe cztery mazurki: jeden e-moll palmejski, trzy tutejsze, H-dur, As-dur i cis-moll". Te cztery ma- zurki złożyły się na opus 41 i Fryderyk dodaje: "...zdaje się, że ładne, jak zwykle najmłodsze dzieci kiedy rodzice się starzeją". W Nohant Chopin otrzymał nowy fortepian od Pleyela, lepszy od tego, jaki zastał tutaj po przyjeździe, bawił się więc, wnosząc poprawki do paryskiej edycji utworów Bacha. "Nie tylko z błędów graveura, ale i błędów akredytowanych przez tych, co Bacha niby rozumieją (nie z pretensji, żebym lepiej rozumiał, ale z przekonaniem, że czasem zgad- nę). Otóż i nachwaliłem się Tobie." W listach do Fontany i Grzymały z końca sierpnia i z września, kie- dy Fryderyk i George postanowili, że przynajmniej na jakiś czas powin- ni zamieszkać osobno, znów wrócił temat mieszkania w Paryżu. Teraz Fontana i Grzymała mieli znaleźć dwa apartamenty. 20 września Fryde- ryk prosi Grzymałę o wynajęcie dla niego małego mieszkanka, "a jeżeli już późno, to weź duże". Co do mieszkania dla George i jej dzieci pro- si, żeby czynsz nie przekraczał podanej przez nią sumy (zaznaczył, że nie zdołał jej przekonać, że lepiej jest dać nieco więcej, niż "mieć w domu dużo lokatorów". . George Sand dopisała w post scriptum, że mogą w końcu mieszkać wszyscy razem i że "nie jest konieczne, by wszystkie pokoje były duże i piękne. Pokoje dzieci, na przykład, mogą być małe, byle miały komin- ki, a co do pokoi dorosłych ich okna powinny wychodzić na południe. To bardzo ważne zarówno dla małego, jak i ze względu na mój reuma- tyzm. Nie potrzeba mi też zbyt wielkiego ani pięknego salonu, nie przyj- muję nigdy więcej niż dwanaście osób". Następnego dnia Chopin upoważnił Fontanę do wynajęcia dla nie- go mieszkania przy rue Tronchet 5, niedaleko nowego kościoła St. Ma- deleine, na Prawym Brzegu. Napisał, że bardzo mu się spodobał poda- ny przez Fontanę opis tego mieszkania; pisali do siebie niemal codzien- nie, ale większość listów Fontany zaginęła. Trzy dni później Fryderyk prosił Fontanę, żeby wybrał tapety do nowego mieszkania, do dwóch pokojów, (zapewne sypialni i salonu); miały być podobne do utrzyma- nych w delikatnych szarościach tapet, jakie miał przy Chaussee d'Antin ale powinny być o ton jaśniejsze i bardziej błyszczące, z ciemnozielonym pasem u góry. W przedpokoju Chopin chciał mieć coś innego, ale rów- nie "nobliwego". W końcu oświadczył Fontanie: możesz wziąć "tapety ładniejsze i modniejsze, jeżeli uznasz, że dobre - wiesz przecież, co mi się spodoba." Przywiązujący wielką uwagę do komfortu, piękna i szczegółów, Fry- deryk podziękował Fontanie za znalezienie mieszkania z osobnym po- koikiem dla służącego, po czym przeszedł do umeblowania. Wydał dys- pozycje, aby łóżko i biurko stanęły w pokoju mającym służyć za gabinet. Następnie oznajmił, że prosił Grzymałę o pokrycie kosztów przewozu mebli do nowego mieszkania, i polecił Fontanie: "Także przewąchaj ja- kiego służącego. - Jeżeli jaki Polak poczciwy, porządny." Prosił jeszcze o naprawę "elastycznego" materaca na jego łóżku - "jeśli nie byłoby zbyt drogo" - i "wytrzepanie" kurzu z krzeseł. W liście z 29 września donosi Grzymale, że George jest zmartwiona, ponieważ "zapomniał" o jej mieszkaniu. "Jeżeli ci się na jaką przysługę, na bieganinę albo wyręczyny Fontana przyda, to go użyj." - dodaje. Te- go samego dnia wyjaśnia Fontanie, gdzie ma zawiesić draperie ze stare- go mieszkania i odpowiednie do zasłon muślinowe firanki w sypialni. Omawiając ze szczegółami całe urządzenie, poleca postawić komodę między oknami w salonie, gdzie ma też stanąć czerwona kanapa z jadal- ni, którą każe obić białą tkaniną. Aby dodać ducha wyczerpanemu przy- jacielowi, kończy ten zadziwiający list zalecając mu: "Sam się wykąp w infuzji balenowej na wypoczynek wszystkim moim komisom, które Ci daję, bo wiem, że chętnie, co Ci czas pozwoli, zrobisz dla mnie, i co ja Tobie chętnie zrobię, jak się ożenisz." Fontana i Grzymała załatwili w końcu wszystkie formalności zwią- zane z mieszkaniem przy rue Tronchet. Teraz jednak Fryderyk i Geor- ge doszli do wniosku, że George powinna zamieszkać z dziećmi w ele- ganckim pawilonie albo willi z ogrodem lub obszernym dziedzińcem. Gotowa była płacić za to 2 500 albo i więcej franków miesięcznie, wo- bec czego Fontana został zobowiązany do znalezienia czegoś w tym ro- dzaju. Chopin pisał na ten temat również do Grzymały i Arago. W li- ście z 1 października Fryderyk oznajmia, że chciałby, żeby George mieszkała blisko niego. Określa dokładnie, jaki to ma być dom - z trze- ma sypialniami, salonem, jadalnią, pokojem dla służby i sutereną, i jak zwykle perfekcjonista, załącza szkic, żeby pokazać układ pokojów, któ- ry by im odpowiadał: parkiety powinny być nowe, schody "obyczajne", a co najważniejsze, dom ma być zorientowany na południe. Otoczenie musi być spokojne, ciche - "żadnych kowali w sąsiedztwie, żadnej pan- ny itd. itd., co Ty wiesz doskonale. (...) Żeby odorów nie było. (...) Dy- mu żeby nie było." 3 października Chopin obwieszcza Fontanie, że zjadą do Paryża w przyszłym tygodniu i dodaje, że pośród wszystkich innych poleceń za- pomniał prosić go o zamówienie mu kapelusza u Duponta - "ma moją miarę i wie, jakich lekkich mi potrzeba. Niech mu da formę tegoroczną nieprzesadzoną, bo już nie wiem, jak wy się teraz ubieracie." Fontana miał jeszcze zamówić dla Chopina szare spodnie u jego krawca, Dau- tremonta, na bulwarze, który "się ucieszy, jak się dowie, że przyjeżdżam". Krawiec ma uszyć "także czarną, skromną aksamitną kamizelkie". Służący, pisał Fryderyk, nie powinien dostawać więcej niż osiemdziesiąt franków miesięcznie "wolę na sześćdziesiąt"... Na zakończenie prosił "na Boga, nie mów Polonii, że przyjeżdżam tak prędko, ani żadnej Żydówce (pani Leo). (...) Rachuję, że mieszkanie zastanę". Fontana musiał być chyba prawdziwym cudotwórcą, bo udało mu się znaleźć dla George Sand dwa "pawilony", na samym końcu ogrodu na ty- łach budynku przy rue Pigalle 16, w okolicy Montmartre'u, na prawym brze- gu Sekwany, niedaleko Chaussee d'Antin: Jeden z pawilonów przeznaczo- ny był na studio malarskie dla Maurycego. Dziękując wylewnie przyjacielo- wi, Chopin dodaje, iż George "cię ma za mojego (...) najlepszego, a ja do- dałem: najsplenetyczno-angielsko-polsko-duszno ukochanego przyjaciela". Fontana przez jakiś czas mieszkał w Londynie, Nowym Jorku i Hawanie; pobyt w Londynie sprawił, że George uznała go za "Anglika". Fryderyk zawsze jednak wymagał większej troski. 8 października wydał Fontanie nowe dyspozycje. Nowy służący, niestety Francuz (Polaka na razie nie udało się znaleźć) o nazwisku Tineau, miał czekać na niego przy rue Tronchet w piątek, w dzień jego przyjazdu, dokładnie w południe. Chciał także mieć pewność, że krawiec zdąży na piątek uszyć szare spodnie i ka- mizelkę i dostarczy na rue Tronchet, "żebym, jak przyjadę, mógł się zaraz przebrać". W zamian obiecał Fontanie, że "aż do zgonu" będzie poprawiał zadedykowanego mu poloneza. "Wczorajsza wersja może ci się także nie podoba - chociaż suszyłem mózg z jakie 80 sekund..." Chopin, George i jej dzieci przenocowali w Orleanie i zjechali do Pary- ża 11 października. Fryderyk pojechał od razu na rue Tronchet, ale Geor- ge, Maurycy i Solange musieli na jakiś czas zamieszkać u Marlianich, zanim nie skończono prac w pawilonach przy rue Pigalle. Kiedy na początku 1840 roku George wprowadziła się do nich wraz z dziećmi, Fryderyk zaczął spę- dzać tam większość czasu, także nocując, a nawet przyjmując uczniów, na rue Pigalle. Niektóre z jego arystokratycznych uczennic wzdragały się po- czątkowo przed przychodzeniem na lekcje do dzielnicy zamieszkanej przez klasę średnią, na co Chopin zareagował na swój wyniosły sposób. George Sand przypomina jego odpowiedź: "Drogie panie, we własnym pokoju i na własnym fortepianie daję za dwadzieścia franków znacznie lepsze lekcje, niż w domu ucznia za trzydzieści. Poza tym trzeba wysłać po mnie powóz. De- cyzja należy zatem do pań". Rozdział 18 nIE BYłO NIC DZIWNEGO W TYM, że po jego powrocie do Paryża ucznio- wie - panny z arystokratycznych domów z Faubourg St. Honore i Fau- bourg St. Germain i młode polskie emigrantki - decydowali się przy- chodzić na lekcje do Chopina. Uczył już od ośmiu lat i miał opinię jed- nego z najwybitniejszych pianistów i nauczycieli swoich czasów, był tak- że ogromnie podziwianym kompozytorem. Równać się z nim we wszyst- kich trzech dziedzinach mógł tylko Liszt, choć w istocie nie miał takie- go talentu pedagogicznego jak Chopin i dobrze o tym wiedział. Jednak- że, co jest dość dziwne, więcej jego uczniów znalazło się w gronie słyn- nych wirtuozów. "Chopin miał pecha do ucznióv~' - zauważył kiedyś przyjaźnie Liszt. - "Żaden z nich nie zdobył pozycji jako pianista". Chociaż lekcje stanowiły dla Chopina główne źródło utrzymania i zarabiał nimi znacznie więcej, niż wynosiły dochody z wydawanych utworów, wybierał uczniów z niezwykłą starannością. Zdecydowanie wolał "zawodowych" pianistów i osoby bardzo zaawansowane (co dzi- siaj nazwalibyśmy klasą mistrzowską), mimo że uczył także wysoce uta- lentowanych "amatorów". Pierwszeństwo mieli naturalnie rodacy. Dzieci z zasady wykluczał, choć były dwa godne uwagi wyjątki: Carl Filtsch, muzyczne cudowne dziecko niemiecko-węgierskiego pochodze- nia; zgodził się go uczyć, kiedy chłopiec miał jedenaście lat - instynk- townie wyczuwał w nim geniusza - niestety, chłopiec zmarł na gruźlicę w wieku lat piętnastu; oraz Adolf Gutmann, ulubiony uczeń Chopina, któremu zaczął dawać lekcje, kiedy ten, mając piętnaście lat, przyjechałl ze swoich rodzinnych Niemiec. Na ogół jednak Chopin wolał uczyć ko- biety. Zaliczanie się do uczniów Chopina stanowiło wyróżnienie i Fryde- ryk był wystarczająco wielkoduszny, by nie sprawiać kłopotów tym, któ- rzy niezgodnie z prawdą twierdzili, że brali u niego lekcje. "Nigdy go nie uczyłem" - powiedział kiedyś w takiej sytuacji - "ale skoro może mu to w czymś pomóc, niech mu będzie." Wybitny chopinolog, Jean-Jacques Eigeldinger, oblicza, że w latach 1832-1849, w okresie obejmującym lata od przybycia do Paryża do śmierci, Fryderyk miał około stu pięćdziesięciu uczniów, "jeżeli przez ucznia rozumieć każdą osobę, która korzystała z jego wskazówek", choć "w rzeczywistości liczba ich jest bez porównania mniejsza". Chopin nie przechowywał żadnych notatek i jedyny ślad, jaki się zachował, stanowi kartka z jego notatnika, zawierająca spis uczniów podczas sześciodnio- wego pobytu w Londynie w roku 1848, na rok przed śmiercią. Jest jesz- cze spis dwudziestu uczniów i ich rodziców, oczywiście bardzo niepełny, sporządzony pod koniec lat czterdziestych przez Jane Wilhelminę Stir- ling, szkocką uczennicę, przyjaciółkę i opiekunkę Chopina. Największą pomocą w odtwarzaniu nauczycielskiej działalności Chopina są informacje zachowane w pamięci jego uczniów, zawarte w wielu tomach pamiętników i korespondencji, od księżnej Marceliny Czartoryskiej po Wilhelma von Lenz, najwierniejszego interpretatora Chopina za jego życia. Ludzie ci w swoich świadectwach, generalnie bio- rąc, są zdumiewająco zgodni w uznaniu dla metod nauczania Chopina i wszyscy wspominają o jego dziwnym niekiedy zachowaniu. Odnotowa- li jednak także, że coraz bardziej zapadał na zdrowiu. Fryderyk Muller Streicher, który brał u niego lekcje przy rue Tronchet w 1839 roku, wspomina: "Niestety! Cierpiał strasznie. słaby, blady, kaszlący, często przyjmował krople opium na cukrze, nacierał skronie wodą kolońską, a mimo to prowadził lekcje z godną podziwu cierpliwością, wytrwałością i zapałem." udzielał lekcji między październikiem lub listopadem a majem (na ciepłe miesiące uczniowie najczęściej wyjeżdżali z Paryża) i - według Eigeldingera - przyjmował przeciętnie pięciu uczniów dziennie, biorąc po dwadzieścia franków za godzinę, chociaż liczba ta musiała zmniej- szyć się znacznie w ostatnich latach życia, kiedy w czasie lekcji leżał pół- oparty na sofie, nie mogąc już stać ani chodzić po pokoju. Zresztą, licz- by nie mówią wszystkiego o działalności pedagogicznej Chopina. Najzdolniejsi jego uczniowie, tacy jak księżna Czartoryska, Gut- mann czy Filtsch, pracowali z Chopinem dosyć długo, czasami przez cztery lub pięć lat. Bywali też jednak tacy, jak pewna "dama z Liver- poolu", która pospieszyła do Londynu, żeby Chopin, który akurat tam przebywał, w ciągu tygodnia nauczył ją grać na fortepianie. Ogólna licz- ba tych, których Eigeldinger nazywa "zawodowcami" - autentycznych pianistów, takich jak Karol Mikuli lub Camille O'Meara Dubois-w cią- gu szesnastu lat jego pracy nie przekroczyła dwudziestu. Uczniowie przychodzili zwykle raz w tygodniu i nawet Filtsch - cudowne dziecko- miał tylko trzy lekcje tygodniowo. Czasem jednak, porwany grą które- goś ze swych ulubieńców lub czując się wyjątkowo dobrze tego dnia, Fryderyk pozwalał sobie przeciągać lekcję do kilku godzin (normalnie trwała od 45 minut do godziny), szczególnie w niedziele. Grał wówczas dla nich lub razem z nimi, niekiedy improwizując. Po powrocie z Majorki dzielił swój czas prawie równo między lekcje a komponowanie - by oddać charakter owych "lukratywnych" zajęć, na- zwał swój rozkład pracy "młynem" - wstawał wcześnie i cały ranek oraz wczesne godziny popołudniowe poświęcał uczniom. Komponował póź- nym popołudniem i nocą, nawet jeśli wieczorami wychodził z domu, co nadal zdarzało się często. Było to wielkie obciążenie, szczególnie wobec coraz bardziej pogarszającego się stanu zdrowia, i do roku 1845 więk- szość utworów kończył latem w Nohant. Napisał kiedyś z Nohant: "Zu- pełnie nie mogę komponować zimą", bo w Paryżu było to prawie nie- możliwe z uwagi na obowiązki nauczycielskie, złą pogodę i życie towa- rzyskie. Dwa lata później, po rozstaniu z George Sand, nie miał już jed- nak wyboru. Jako nauczyciel i jako kompozytor Chopin był perfekcjonistą przy- wiązanym do metod klasycznych. Może dlatego, że jego własna edu- kacja w dzieciństwie i w wieku chłopięcym miała, jak się zdaje, raczej przypadkowy charakter, Fryderyk pragnął zapewnić swoim uczniom doskonałą, gruntowną znajomość klawiatury i zmuszał ich do ciężkiej pracy. Jako pianista Chopin uważany jest powszechnie za samouka, gdyż jego matka była amatorką w tej dziedzinie, a pierwszy nauczyciel, Żywny, był skrzypkiem. Zieliński jednakże nie wierzy, aby "techniki, jaką posiadał Chopin, który w młodym wieku był w stanie konkurować z największymi wirtuozami swojej epoki, można się było nauczyć sa- memu, bez żadnego nauczyciela i bez korzystania z czyjegoś doświad- czenia." Zgodnie z jego teorią, Fryderyka w rzeczywistości uczył Wil- helm Wacław Wurfel, wybitny muzyk urodzony w Czechach, który osiadł w Warszawie i zaprzyjaźnił się z rodziną Chopinów. Zieliński twierdzi, że Wurfel uczył kilkunastoletniego Fryderyka gry na orga- nach, nic jednak nie potwierdza sugestii, by wcześniej ćwiczył z nim na fortepianie. Sam Zieliński przyznaje, że poza niejasną wzmianką w Allgemeine Musikalische Zeitung z 1829 roku, gdzie o dziewiętnasto- letnim Chopinie wspomina się jako o "uczniu Wurfla", nie ma żad- nych innych na to dowodów, jest jednak przekonany, że Wurfel był jego nauczycielem. Swoim uczniom Chopin kazał grać etiudy dawnych wielkich nauczy- cieli, szczególnie Muzio Clementiego (nauczyciela Fielda i Kalkbrenne- ra, oraz innych gwiazd epoki), którego Gradus ad Parnassum było do- brze znane pianistom, i Johanna Baptistę Cramera, którego etiudy są do dziś wysoko cenionymi ćwiczeniami na fortepian. No i, oczywiście, preludia i fugi Bacha, którego tak głęboko podziwiał i którego utwory sam grał prawie codziennie. Zastanawia nieco fakt, dlaczego na lekcjach nigdy nie polecał uczniom grać dzieł Mozarta, innego muzyka, którego darzył wielką czcią. Żaden z uczniów opisujących w listach lub wspomnieniach lekcje u Chopina, nie mówił o tym, że grał Mozarta. Kazał im wykonywać utwory współczesnych kompozytorów - Beethovena, Webera, Fielda i Moschelesa - ale bardzo rzadko i tylko wybranych zachęcał do grania własnych; wybierał wtedy zwykle nokturny. Chopin stosował wszystkie klasyczne reguły nauczania, miał jednak także własne nowatorskie pomysły. Zakochany w brzmieniu ludzkiego głosu (Eigeldinger pisze, że dla Fryderyka "śpiew stanowi alfę i omegę muzyki"), zalecał uczniom, żeby jak najczęściej słuchali wielkich śpie- waków. Posunął się nawet do tego, że Verze de Kologrivof Rubio po- wiedział: - "musi pani śpiewać, jeżeli chce pani grać", i posłał ją na lek- cje śpiewu. Powtarzał też bez końca: "twoje palce muszą śpiewać!", co zapamiętała Emilie von Timm Gretsch, młoda Łotyszka, którą Fryde- ryk bardzo lubił (wzięła u niego trzydzieści trzy lekcje - niektóre trwały po kilka godzin - i wysłuchała podczas nich właściwie wszystkich jego kompozycji). Chopin był nauczycielem całkowicie oddanym swoim uczniom i do- póki mógł względnie swobodnie poruszać się po mieszkaniu, zasiadał do małego "pianina" (Anglicy nazywają je "wiejskim fortepianem") i grał razem z uczniem siedzącym obok niego przy dużym Pleyelu albo grał sam niektóre fragmenty, żeby pokazać, o co mu dokładnie chodzi. Mikuli, który z ucznia Chopina sam stał się nauczycielem, a potem znawcą jego twórczości, pisał, że "z prawdziwą radością poświęcał wszystkie siły, żeby uczyć po kilka godzin dziennie. (...) Wymagania, któ- rym trudno było sprostać, gorączkowa pasja, z jaką usiłował wznieść uczniów na swój poziom, upór, z jakim kazał powtarzać jakiś fragment, aż stał się zrozumiały, wszystko to dowodziło, jak bardzo zależało mu na postępach jego uczniów... Płonęła w nim święta pasja artysty, a każde słowo, które padało z jego ust, pobudzało i było źródłem entuzjazmu." Zwykle grzeczny i delikatny, Chopin był zdolny do dzikich wybu- chów irytacji i gniewu, jeśli uczeń czymś mu się naraził - to były te "burzliwe lekcje". Mikuli wspomina, że "najlepszy skutek osiągał prze- grywając kilkakrotnie nie tylko pojedynczy fragment, ale cały utwór i to z taką dokładnością, precyzją, wręcz w natchnieniu, na jakie nie zawsze potrafił się zdobyć, kiedy grał na koncercie." Eigeldinger słusznie zauważa, że "w odróżnieniu od Clementiego, Hummela, Kalkbrennera czy Czernego, Chopin nie stworzył szkoły ani nie sformalizował tradycji pedagogicznej (...) nie leżało w jego naturze przytłaczanie uczniów własną osobowością, jak czynił to Liszt, pozosta- wiając na nich ślady swoich lwich pazurów. Za bardzo arystokrata i po- eta by zostać przywódcą, Chopin sugerował raczej i zalecał, zyskując po- słuch bez najmniejszej próby przekonywania." Dla Chopina muzyka była językiem - ;,językiem tego, co się nie da- je wypowiedzieć" jak określił to Goethe - ale wiedział także, jak posłu- żyć się językiem do wyjaśniania i analizowania muzyki. George Sand na- pisała: "Chopin mówi mało i rzadko o swej sztuce, ale jeżeli już o niej mówi, czyni to z podziwu godną jasnością i pewnością sądu..." W istocie często używał określenia "opowiedzieć muzykę", kiedy opisywał, co chce przez nią wyrazić. W szkicu stanowiącym wprowadzenie do nauki gry na fortepianie napisał, że "granie (...) wielkich mistrzów to trudność abstrakcyjna, coś w rodzaju akrobacji", i często powtarzał uczniom: "graj, jak czujesz", "wkładaj w grę całą duszę", "swobodnie, swobod- nie!" Kiedy jakiś uczeń zbyt ostro uderzył w klawisze, zerwał się z fote- la, i zapytał ostrym tonem: "Co to jest? Szczekanie psa?" W czasach paryskich Fryderyk robił notatki w małych notesikach (znaleziono je dopiero po jego śmierci), w których zawarł swoje rozmyś- lania. Zebrane i opublikowane jako Esquisses pour une methode de pia- no (tytuł polski: Szkice do metody gry fortepianowej) notatki te zawiera- ją jego definicje podstawowych pojęć dotyczących muzyki, myśli i języ- ka: "Sztuka przejawiająca się w dźwiękach jest nazywana muzyką. Sztu- ka wyrażania myśli poprzez dźwięki. (...) Myśl wyrażona przez dźwięki. Wyrażanie naszych doznań poprzez dźwięki. (...) Przejawianie się nasze- go uczucia w dźwiękach. Nieokreślonym [nieustalonym] słowem jest dźwięk. Język nieokreślony [:] muzyka. (...) Posługujemy się dźwiękami, aby tworzyć muzykę, tak jak posługujemy się słowami, aby tworzyć ję- zyk. Dźwięk oderwany [abstrait] nie czyni muzyki tak jak słowo nie czy- ni języka". Chopin tłumaczył powiązania języka z muzyką w sposób jasny i wni- kliwy. O istnieniu tych notatek dowiedziano się dopiero po jego śmier- ci i dopiero wtedy objawił się - dla wielu niespodziewanie -jako dojrza- ły myśliciel, chociaż powtarzał to wszystko przez całe dorosłe życie. Bio- rąc pod uwagę wzajemne powiązania rozmaitych dziedzin kultury, tak silne i wyraźne w dobie romantycznej rewolucji, wydaje się bardziej niż prawdopodobne, że istotny, pobudzający wpływ na myśl muzyka Chopi- na miały częste rozmowy na temat sztuki z pisarką George Sand i ma- larzem Eugene Delacroix. Delacroix, dla którego muzyka stanowiła drugą miłość po malar- stwie (i który jako dziecko grał na skrzypcach), wspomina w swoich Dziennikach dzień, kiedy przez Champs-Elysees odprowadzał do powo- zu bardzo już chorego Chopina. "Mówił mi o muzyce, i to go nieco oży- wiło. Zapytałem, co stanowi o logice w dziele muzycznym. Wyjaśnił mi, na czym polega harmonia i kontrapunkt; dlaczego fuga jest czystą logi- ką muzyki". Zdolności muzyczne i matematyczne idą często w parze. I choć nic nie wskazuje na to, by Chopin szczególnie interesował się matematyką lub posiadał znaczną wiedzę w tej dziedzinie, podkreślanie przez niego logiki w muzyce i w ogóle w nauce świadczy o tym, że miał matematycz- ny umysł. W początkach dziewiętnastego wieku nie zwrócono na to uwagi, lecz Chopin był zarówno natchnionym artystą, jak i - na swój sposób - pionierem w dziedzinie myśli. Był spadkobiercą tradycji Le- onarda da Vinci i Galileusza, którzy widzieli muzykę jako pomost łączą- cy matematykę z filozofią, a zatem nauki ścisłe z humanistycznymi. Wią- zała się z tym także fascynacja Chopina naukami ścisłymi i ich praktycz- nym zastosowaniem - o ostatnich odkryciach z tej dziedziny stale pisał w listach do rodziny w Warszawie. Muzyka stanowiła oczywiście również temat filozoficznych spekulacji Arystotelesa i św. Augustyna (później Hegla, Kierkegaarda, Schopenhauera i Heideggera; warto odnotować, że na przykład Albert Einstein był w młodości znakomitym skrzyp- kiem). Delacroix pisze dalej: Uczucie to pozwoliło mi wyobrazić sobie radość, jaką znajdują w wiedzy uczeni godni tego miana. (...) wiedza w tej postaci, objaśniana przez takiego człowieka jak Chopin, jest samą sztuką; i na odwrót, sztuka nie jest bynajmniej tym, co sądzi prostak, rodzajem natchnienia, które bierze się nie wiadomo skąd, które zdane jest na przypadek i ukazuje jedynie zewnętrzną, malowniczą , stronę zjawisk. To rozum uskrzydlony przez geniusz, ale idący konieczną drogą rozwoju, ustaloną przez najwyższe prawa. To określenie przywodzi mi na myśl różnicę między Mozartem a Beethovenem. "Jeśli Beethoven - powiada Cho- pin - jest czasem niejasny i niejednolity, to przyczyny tego nie należy szukać " w jego nieco dzikiej oryginalności, którą mu się zaszczytnie przypisuje; Beetho- ven lekceważy sobie nieśmiertelne zasady. Mozart nigdy. Każda z części jego utworu ma swoją własną linię rozwoju, która będąc w całkowitej harmonii z in- nymi częściami, tworzy melodię i idzie za nią bezbłędnie. To właśnie jest kon- trapunkt, punto contrapunto". Powiedział mi jeszcze, że uczono się dawniej akordów przed kontrapunktem, to znaczy następstwa nut, które prowadzi do akordów. Berlioz składa akordy i wypełnia, jak umie, interwały". Innym razem Delacroix spędził wieczór z Chopinem i Grzymałą, i pisze w Dziennikach: "mówiliśmy o muzyce. Chopin sądzi, że myśl Ba- cha nie dawała Beethovenowi spokoju. Wiele nad nim pracowałl". Kie- dy indziej, w rozmowie o jednym z kwartetów Haydna, Chopin miał po- wiedzieć Delacroix, "że tę tak podziwianą przez nas doskonałość dało artyście doświadczenie. Mozartowi - dodał - nie trzeba było doświad- czenia: jego wiedza i natchnienie były na jednym poziomie". Gdy chodzi o grę w fizycznym znaczeniu tego słowa, tym, co przed- kładał ponad wszelkie techniki i co zalecał zawsze uczniom, była "mak- symalna giętkość", odprężenie, wrażliwość słuchu i uderzenia. Uważał także, że istnieje "tyle rozmaitych dźwięków, ile jest palców" i czynił wiele aby zrewolucjonizować palcowanie. Twierdził, że pianista musi grać całym ramieniem, a nie tylko palcami, łamiąc w ten sposób klasycz- ne reguły. Łokcie powinny według niego znajdować się na wysokości białych klawiszy, a dłoń [nie powinna być zwrócona] "ani do wewnątrz, ani na zewnątrz. Odnajdujemy właściwą pozycję ręki umieszczając pal- ce na klawiszach e, fis, gis, ais, h; palce długie znajdą się na czarnych kla- wiszach, a palce krótkie - na białych" - pisał w swojej Metodzie gry for- tepianowej. "Ręka giętka, przegub, przedramię, wszystko podąży za na- turalnym układem ręki". Wreszcie podsumowuje: "Pozostaje przeto jedynie nauka pewnego ułożenia ręki na klawiszach, aby osiągnąć z łatwością możliwie najpięk- niejszą jakość, dźwięki długie i krótkie, a także dojść do nieograniczo- nej biegłości. Wydaje mi się, iż dobrze uformowany mechanizm polega na umiejętnym cieniowaniu pięknej jakości dźwięku". Von Lenz tak wspomina naukę techniki gry na fortepianie u Cho- pina: "~~Lewa ręka~~ - często powtarzał - ~~to chórmistrz: nie powinna zwalniać ani przyspieszać. To jest licznik. Z prawą ręką rób co chcesz i co potrafisz~~". Wreszcie, Chopin ostrzega przed zmuszaniem uczniów do ćwiczeń aż do ogłupienia"; sam nigdy nie zalecał im ćwiczyć dłużej niż trzy go- dziny dziennie. Chopin zgodził się napisać trzy etiudy (stały się znane jako Trzy nowe etiudy, dla odróżnienia od wcześniejszych etiud z opusu 10 i opu- su 25) do trzeciego wydania Szkoły gry na fortepianie, podręcznika opu- blikowanego przez pianistę i kompozytora Moschelesa oraz Fetisa, kry- tyka muzycznego i wydawcę. Poprosił o nie Fryderyka Moscheles, który poznał Chopina w Paryżu pod koniec października 1839 roku i kilka ty- godni później grał z nim w Tuileriach dla rodziny królewskiej. Po wysłu- chaniu jego Sonaty Chopin zaczął darzyć go przyjaźnią i podziwem (choć wcześniej go krytykował) i Moscheles był jednym z pierwszych, którzy słyszeli, jak Fryderyk gra swoje preludia z opusu 28 na spotkaniu u bankiera Leo. Teraz zrobił grzeczność Moschelesowi, po dwóch ty- godniach dostarczając owe trzy etiudy - tempo niezwykle jak na Chopi- na - oceniane równie wysoko jak poprzednie. Można oczywiście przy- jąć, że utwory te były gotowe już od dawna i czekały tylko na ostatni szlif, ale Moscheles i Fetis nic o tym nie wiedzieli (a prawa do publika- cji dwóch pierwszych etiud Chopin sprzedał Schlesingerowi za dwieście i pięćset franków). Jako pianista i kompozytor Chopin wniósł do dziewiętnastowiecz- ; nej muzyki kontrowersyjne pojęcie tempo rubato (dosłownie "czas skra- dziony"), które pojawiło się po raz pierwszy na początku lat dwudzie- stych osiemnastego wieku, a potem słuch o nim zaginął - i stosował ten sposób gry. Według definicji Eigeldingera, znawcy Chopina, rubato jest "systemem kompensacyjnym polegającym na przedłużaniu lub skraca- niu wartości nuty kosztem lub na korzyść nuty następnej". Rubato prze- szło do muzyki instrumentalnej z włoskiego bel canto i znał je nawet Mozart w latach siedemdziesiątych osiemnastego wieku. Muzykolog Richard Hudson zwraca uwagę, że istniały dwa główne typy rubato: "wcześniejszy, w którym modyfikuje się czas trwania nuty w melodii, gdy , akompaniament pozostaje niezmienny, oraz późniejszy... w którym ule- ga zmianom tempo całej substancji muzycznej". Chopin przywrócił ten niezwykle trudny styl, stosował i uczył go we właściwy, tradycyjny spo- sób, uzyskując nadzwyczajne efekty dźwiękowe. był bodajże pierwszym muzykiem stosującym w utworach granych solo na fortepianie wcze- śniejszy styl rubato wymagający pary wykonawców. I był na pewno jed- nym z niewielu muzyków w historii, którzy czynili to z dobrym skutkiem. W swoim czasie wielu muzyków bardzo krytykowało Chopina za tempo rubato, głównie ci, którzy sami nie potrafili grać w ten sposób. Chopin miał to szczęście, że kiedy w pierwszej połowie dziewiętna- stego wieku pojawił się na muzycznej scenie, także w konstrukcji forte- pianów wprowadzano zmiany, dzięki którym nieco łatwiej było grać jego utwory. W 1821 roku, na przykład, francuski producent fortepianów, Sebastien Erard, udoskonalił tak zwany "podwójny wymyk" który, zda- niem Cyrila Ehrlicha, pozwala na szybkie powtarzanie dźwięku bez ko- nieczności całkowitego powrotu klawisza do pozycji wyjściowej przed powtórnym uderzeniem. Ehrlich, znawca historii fortepianu, pisze, że "podwójny wymyk" rozszerzył "słownik wykonawcy" i umożliwił powsta- nie wielu wirtuozowskich kompozycji, "nie do pomyślenia bez Erarda". Fortepian Erarda, jak twierdzi Ehrlich, pozwalał pianistom na osiąg nięcie "swego rodzaju brawury", Chopin jednakże, choć przywiązywał duże znaczenie do brawury wykonania, bardziej cenił fortepian Pleyela (prawdopodobnie nie tylko dlatego, że Camille Pleyel był jego przyja- cielem). Obydwa instrumenty oferowały wykonawcom pełne siedem oktaw na klawiaturze, lecz, podkreśla Eigeldinger, fortepian Erarda miał cięższe uderzenie. W fortepianie Pleyela młoteczki pokryte były miękką, elastyczną skórą i miał on laminowaną płytę rezonansową, dzięki czemu, jak twierdzi współczesny specjalista, "odznaczał się wyjąt- kowo pięknym dźwiękiem". Chopin wyjaśnii to w sposób następujący: "Kiedy czuję się niezbyt dobrze, gram na fortepianie Erarda, gdzie z ła- twością znajduję z góry przygotowany dźwięk. Kiedy jednak jestem w dobrej formie i na tyle silny, że mogę odnaleźć własne, indywidualne brzmienie, potrzebny mi jest fortepian Pleyela". Liszt wolał Erarda. Chopin miał stosunkowo małe dłonie i aksamitne palce, które, mówiąc słowami Stephena Hellera, były tak "giętkie", że "obejmowały jedną trzecią klawiatury". Jak pisze Niecks, "stosowane przez niego od początku szeroko rozstawione akordy, arpeggios, które ciągle napotyka się w jego kompozycjach (...) zdawały się nie sprawiać mu żadnych trud- ności; brał je nie tylko bez widocznego wysiłku, ale z ujmującą łatwością i swobodą... Przypominało to otwartą paszczę węża, szykującego się do połknięcia całego królika". Pierwszego marca 1840 roku Fryderyk skończył trzydzieści lat- w tamtych czasach był to wiek średni. Chopin zdobył już na europej- skiej scenie muzycznej pozycję znakomitego kompozytora i pianisty. Miał za sobą wiele ze swoich najlepszych utworów, ale nie przestał być artystą bardzo twórczym - i wciąż jeszcze miał dużo do powiedzenia w dziedzinie muzyki. W stosunkach z George Sand nastąpiła względna stabilizacja i Chopin coraz więcej czasu spędzał w pawilonach przy rue Pigalle, szczególnie kiedy był chory, toteż mieszkanie przy rue Tron- chet całymi dniami i nocami stało puste - i taki stan trwał przez najbliż- sze dwa lata, gdyż podejmowanie poważnych decyzji nigdy nie było je- go mocną stroną. Mieczysław Tomaszewski nazywa ten okres życia Chopina i George Sand w Paryżu i Nohant "latami azylu". Po trzydziestce zdrowie Chopina, mimo, iż zdarzały się "dobre" okresy, zaczęło się stopniowo pogarszać.1 kwietnia dr Paul-Leon-Ma- rie Gaubert przekazał George Sand listę szczegółowych instrukcji doty- czących opieki nad "naszym chorym" i prosił, żeby ich dokładnie prze- strzegała. Oto, jakie były jego zalecenia: rano, zanim wstanie z łóżka, powinien wypić filiżankę słodkiego naparu z odrobiną syropu; następ- nie, należało mu natrzeć klatkę piersiową specjalną maścią; przed snem miano mu podawać wywar z ziół; powinien nosić się ciepło, lecz bez "przesady"; wolno mu było pić ulubione bordo, ale rozcieńczone wodą w proporcji jeden do trzech i "w miarę możliwości powinien unikać szczególnie silnych wzruszeń (...) przynajmniej przez jakiś czas". Doktor Gaubert został osobistym lekarzem Chopina po jego powrocie z Major- ki - zastąpił brata, dra Pierre-Marcela Gauberta, który zmarł, kiedy pa- cjent podróżował po Europie. Na początku kwietnia odwiedził Chopina przyjaciel, poeta Witwic- ki, który później, w liście z 17 kwietnia zwracając się do niego, "Kocha- ny mój malutki i bladziutki!", nalegał, żeby Fryderyk znalazł czas na lek- cje dla córki jednego z polskich przyjaciół. Któregoś dnia Chopin prze- słał liścik do swojego ucznia, Gutmanna, prosząc go do siebie, żeby za- grał jego nowe Scherzo cis-moll dla Moschelesa, który miał przyjść tego wieczora, "Ja niestety jestem za słaby, żeby grać dla niego; więc ty mu- sisz zagrać" - napisał. George ze swojej strony znów martwiła się stanem psychicznym Chopina i nowymi napadami halucynacji. Widział, pisała, "kohorty upiorów" i "będąc Polakiem żył w świecie mar i legend" zrodzonych z "tych wszystkich zabobonnych wspomnień słowiańskiej poezji... Upio- ry wzywały go, obejmowały... a on odpychał od siebie ich trupie twarze i próbował wyzwolić się z ich lodowatych rąk". W tym właśnie okresie George doszła do wniosku, że prawdopo- dobnie będzie musiała się opiekować Chopinem do końca życia, że to, co się działo na Majorce, stanowiło tylko preludium, toteż powinna przyjąć go na stałe pod swój dach (zmuszały ją do tego także instrukcje doktora Gauberta). W Histoire de ma vie pisała: "Znów zaczął przera- żająco kasłać, czułam się zmuszona albo zrezygnować z roli pielęgniar- ki, albo spędzać życie, nieustannie biegając tam i z powrotem. On, chcąc mnie oszczędzić, przychodził codziennie ze zbolałą twarzą i słabym gło- sem zapewniał, że czuje się wprost znakomicie. Pytał, czy może zjeść z nami obiad, i odjeżdżał wieczorem, trzęsąc się w swoim powozie. Wi- działam, jak bardzo bierze sobie do serca wykluczenie go z naszego ży- cia rodzinnego, zaproponowałam mu więc, że może zamieszkać w jed- nym z pawilonów. Zgodził się z radością. Miał tam swój pokój, przyjmo- wał w nim przyjaciół i dawał lekcje, nie przeszkadzając mi w niczym. Maurycy miał pokój nad nim; ja wraz z córką zajmowałam drugi pawi- lon". Od pierwszych chwil, przez cały okres trwania ich Maison, a nawet długo jeszcze po śmierci obojga, wśród przyjaciół i znajomych - a póź- niej ludzi zupełnie obcych i biografów - krążyły kontrowersyjne opinie na temat prawdziwej natury tego związku. Kiedy się rozstali, przyjacie- le i biografowie podzielili się na dwa obozy, różniąc się poglądami, co do tego, po czyjej stronie leżała wina i kto kogo zranił. Frederick Niecks, najlepszy biograf i stronnik Chopina w owej historycznej dyskusji, sar- kastycznie komentując decyzję George dotyczącą przeprowadzki Fry- deryka na rue Pigalle, pisze: "...święta ta kobieta, siostra miłosierdzia, po pewnym czasie zlitowała się nad cierpiącym wielbicielem i raz jesz- cze się poświęciła". Bez względu jednak na głębszą, uświadomioną czy nieuświadomioną motywację postępowania George Sand, faktem pozo- staje, że była zawsze przy Chopinie, kiedy tak bardzo potrzebował po- mocy - i nie miał do kogo się o nią zwrócić. Cały rok 1840 Chopin i George spędzili w Paryżu, po części ze względu na jego stan zdrowia, chociaż George uważała, że Nohant by- łoby dla niego najlepsze. Na rue Pigalle mogła przenieść się dopiero w styczniu i na razie urządzała nowe pawilony. Podobnie jak Fryderyk lubiła antyczne meble, i Gutmann opisuje brązowy dywan na całą pod- łogę w jej sypialni oraz ściany "pokryte tapetą w ciemnobrązowe pasy". Jej wielkie, kwadratowe łoże, wznoszące się "nieco ponad podłogę", przykrywał perski kilim. Na ścianach wisiały "dobre obrazy". George- wspomina Gutmann - przyjmowała gości w salonie, siedząc na otoma- nie i paląc papierosy. Rue Pigalle wkrótce stała się częścią aktywnego życia towarzyskiego George i Chopina, chociaż ona pracowała nad sztuką Cosima i zaczęła pisać Horacego, powieść opartą na historii jej romansu z Mussetem, a on borykał się z codziennymi lekcjami i komponował. W listopadzie 1839 roku, kilka tygodni po ich powrocie z Nohant, do Paryża wrócił także markiz de Custine. znalazł się znowu w kręgu ich przyjaciół i zno- wu zasypywał Chopina płomiennymi zaproszeniami. Na początku czerwca tegoż roku Custine, który miał wówczas czterdzieści dziewięć lat, wybrał się w podróż do Rosji, gdzie:spędził trzy miesiące, gromadząc wrażenia i materiały do książki. Rosja w roku 1839, która stała się jego arcydziełem; uczynił nią dla Rosji to, co kilka lat wcześniej dla Stanów Zjednoczonych uczynił jego rodak, podróżnik Tocqueville, swoją Demo- krację w Ameryce. Dziś, po przeszło stu pięćdziesięciu latach, obydwie te książki pozostają klasycznymi przyczynkami do dziejów dwóch wiel- kich narodów. W liście do Chopina datowanym 15 listopada, Custine nie pisze jednak o wyprawie, ograniczając się tylko do krótkiej wzmianki: "Wra- cam z końca świata, a Pan z dalszych jeszcze stron, gdyż sercem i wy- obraźnią jeździ się dalej niżeli pocztą". Donosi, że wypoczywa na wsi po "wędrówce po Syberii", i dodaje, iż przesyła Chopinowi bilet na naj- bliższe przedstawienie w Operze Włoskiej, na które przyjdzie także sam, żeby mieć przyjemność spotkania się tam z Fryderykiem. Nie wia- domo, czy się spotkali w operze, ale Chopin zagrał wkrótce dla Custi- ne'a w St. Gratien i sprawił, że markiz pisał o "bezsennej nocy" po wy- słuchaniu jego gry, uznał także iż gość jest "jeszcze wspanialszy, znako- mitszy...". Początek grudnia przyniósł następne zaproszenie od Custine'a a koniec miesiąca długie wynurzenia o sensie przyjaźni oraz "wyrzuty", że "Pan skazujesz mnie na zbyt surową dietę; gdy się jest tym, czym Pan jest, ma się obowiązek udzielać nieco siebie temu, kto Pana ocenia i ro- zumie." Custine nazwał Fryderyka "niestałym sylfem". Chopin zdawał się szczerze lubić Custine'a, często go odwiedzał i przyjmował u siebie. W czerwcu 1840 roku grał w St. Gratien, a w lipcu Chopin, George Sand, Grzymała i Delacroix pojechali z wizytą do Custine'a. Chopin i Delacroix (o dwanaście lat starszy od Fryderyka) widywali się coraz częściej i godzinami dyskutowali o sztuce - niemal ciągle się spierając (zgadzali się tylko w tym, co dotyczyło muzyki), w najbardziej wszakże przyjacielski sposób. Chopin stale podkreślał, że dla niego osiemnastowieczne malarstwo klasyczne jest więcej warte od silnie na- syconych barwą, heroicznych i romantycznych obrazów Delacroix. Ro- mantyzm zresztą często dla różnych artystów oznaczał różne rzeczy, choć wszyscy należeli do tego samego, ogólnego ruchu w kulturze. W styczniu 1840 Delacroix bawił się, rysując słynną karykaturę Chopi- na, później zrobił wiele szkiców do "podwójnego portretu" George i Chopina. Zaczął także wyobrażać sobie "anielską" twarz Fryderyka ja- ko wzór twarzy Dantego - autora Boskiej Komedii - postać poety chciał umieścić na sklepieniu biblioteki w Pałacu Luksemburskim; zlecono mu właśnie ozdobienie go malowidłami. W ostatecznej wersji Wergiliusz przedstawia Dantego Homerowi (Chopin mógł obejrzeć "siebie", kiedy 1 kwietnia 1847 roku Delacroix zabrał jego i George Sand do Pałacu że- by pokazać im skończone dzieło). Latem 1839 roku Chopin zaczął tworzyć w Nohant, a ukończył zimą w Paryżu, Impromptu Fis-dur z opusu 36, które Zieliński uważa za "naj- znakomitszą i najbardziej oryginalną kompozycję", oraz "fantazję (...) składającą się z całkowicie odmiennych części, tworzących muzyczną opowieść o głębokim i nieco tajemniczym znaczeniu". Sam Chopin miał jednak pewne wątpliwości co do tego impromptu i pisał do Fontany, że "być może jest przeciętne; sam nie wiem, jest zbyt świeże... zobaczymy później". Jeśli nie liczyć Impromptu, rok 1840 nie był szczególnie owocny dla Chopina. Napisał Grande Valse As-dur opus 42 i jeden mazurek, rozpo- czął też szkicowanie nowego poloneza. Niepokoiło go pogarszające się zdrowie; wbrew zapewnieniom doktora Gauberta był teraz przekonany, że ma suchoty, coraz częściej bowiem kasłał i pluł krwią. Jego przyjaciel, lekarz Jaś Matuszyński, sam w ostatnim stadium gruźlicy, sądził, że obaj cierpią na tę samą śmiertelną chorobę. Napięcia polityczne w Paryżu też nie sprzyjały tworzeniu, szczegól- nie wobec pogłębiającego się zaangażowania George Sand po stro- nie radykalnych ruchów. Strajkujący robotnicy zakłócali porządek pu- bliczny przez większą część sierpnia, a 4 września królewska policja za- atakowała ich z wyjątkową brutalnością. George pisała, że "panowie ci mordowali na prawo i lewo, żeby nie wyjść z wprawy". Fryderyk zazwy- czaj nie interesował się polityką - i przeważnie był innego zdania niż ona - tym razem jednak Sand zanotowała - "Chopin, który w nic nie wierzy, zyskał w końcu pewność i dowód". Chopin, choć apolityczny, nienawidził skrajności. Miał raczej mętne pojęcie o radykalizmie "chrześcijańskich socjalistów" George, którym przewodził jej filozoficzny mentor, Leroux. W październiku 1841 zaio- żyła La Revue independente - redaktorem naczelnym został Leroux" a współpracownikami proletariaccy artyści z całej Francji (wśród nich jej ulubieniec, murarz poeta z Tulonu, a także piszący wiersze szewc, tkacz, ślusarz, fryzjer i piekarz). Revue publikowała ich wiersze obok po- wieści samej George Sand, Le Compagnon du Tour de France (którą od- rzucił jej stały wydawca, Buloz, bo za bardzo zalatywała "komuni- zmem"; termin ten właśnie się pojawił i budził postrach wśród burżu- azji). W Revue także znalazła się jej następna powieść, Horace, w której szlachetny i bohaterski czeladnik jubilerski ściera się z egoistycznym, le- niwym burżuazyjnym intelektualistą (modelowanym na wzór Musseta) w czasie krwawych zamieszek w czerwcu 1832 (maltretowana kochanka, Marta, to oczywiście George); robotnik nawołuje proletariat, żeby zjed- noczył się i ustanowił nowy porządek społeczny (owo nawoływanie do jedności proletariatu czyni z George Sand prekursorkę Karola Marksa, o którym wówczas jeszcze nie słyszała). Horace, rozpoczęty w Nohant, ciągle jeszcze nie uległ zapomnieniu; o Le Compagnon dawno już nikt nie pamięta. Później w Revue zaczęła się ukazywać następna jej powieść, Consuelo, która miała stać się sław- na. Celem, do jakiego się przyznawała, było stworzenie "literatury ludo- wej". Ponieważ Revue przestała jej wkrótce wystarczać, George założy- ła w Berry gazetę opozycyjną, nazwala ją L'Eclaireur de l'Indre du Cher et de la Creuse i redaktorem naczelnym mianowała także Leroux. Cho- pin, sceptyczny wobec tych przedsięwzięć "de beau geste" (jak je nazy- wał), ofiarował na gazetę pięćdziesiąt franków. Wszyscy "patriotycznie nastawieni" przyjaciele George zostali "opodatkowani" na rzecz gazety; datek Chopina stanowił jego beau gest wobec niej. Bardziej od jej radykalizmu irytował jednak Chopina polski religij- ny i patriotyczny mesjanizm, na który nie dał żadnych pieniędzy. głów- ną postacią tego ruchu był pochodzący z Litwy polski mistyk, Andrzej Towiański. Pojawił się on w Paryżu na początku lat czterdziestych i na- kłonił wielu polskich emigrantów, a wśród nich przyjaciela Chopina, po- etę Adama Mickiewicza, do przyłączenia się do krucjaty, mającej na ce- lu położenie kresu tułaczce wygnańców i wskrzeszenie Polski. W swoich kazaniach Polskę nazywał "mesjaszem narodów", którego cierpienie zbawi świat (tak jak cierpienia Chrystusa), a siebie ogłosił prorokiem krucjaty. Chopin uznał ruch Towiańskiego za "wariactwo" i pisał z No- hant do Fontany, że "Mickiewicz źle skończy, jeżeli z was nie kpi". 26 kwietnia 1841 roku w sali Pleyela Chopin dał pierwszy po sześcio- letniej przerwie koncert, przyjęty z nadzwyczajnym aplauzem publicz- ności, wśród której znaleźli się George Sand, Liszt, Berlioz, Kalkbren- ner, Heine, Delacroix i Mickiewicz. Uraczył ich preludiami, nową balla- dą i nowym scherzem, a na dodatek etiudami, mazurkami i nokturna- mi. Koncert był wielkim wydarzeniem towarzyskim Paryża i, jak napisał potem Liszt w Gazette musicale: "z powozów wysiadały najelegantsze damy, wytwornie ubrani młodzi mężczyźni, najsławniejsi artyści, najbo- gatsi bankierzy, osoby z najwyższych sfer, jednym słowem cała elita to- warzyska, arystokracja z urodzenia, fortuny, talentu i urody". Chopin zgodził się wystąpić publicznie pod wpływem gorących na- mów przyjaciół (między innymi Liszta, na którego koncercie, składają- cym się z utworów Beethovena, był poprzedniego dnia), ale bronił się do ostatniej chwili. George Sand nazywa to "koszmarami Chopina", do- dając: "tak wiele rzeczy go przeraża, że zaproponowałam mu, by zagrał bez świec, bez publiczności i na niemym fortepianie". W swojej recenzji Liszt zauważył, że muzyka Chopina jest odbiciem "jego nieustannego, skrywanego cierpienia, niechęci do kontaktów ze światem zewnętrz- nym, melancholii ukrywanej za pozorami wesołości..." Chopin i George żyli pod nieustanną presją, obciążającą szczególnie wrażliwy system nerwowy Fryderyka. Elizabeth Barrett Browning, pi- sarka, która ich dobrze znała, a w George widziała wzór dla swoich bo- haterek, z przerażeniem opisywała pewien spędzony u nich wieczór: "Tłum impertynentów wielbi ją na kolanach w chmurach dymu i stru- mieniach śliny... Pewien Grek obejmuje ją i nazywa po imieniu... Jakiś artysta teatralny, niesłychanie wulgarny, rzuca się jej do nóg i woła, że jest niezwykła!" Andre Maurois pisze, że towarzystwo to bawiło Geor- ge Sand ale, "doprowadzało do rozpaczy Chopina". Nie mógł już dłużej znieść Paryża. 18 czerwca, czyli po dwudziestu miesiącach nieobecności, Chopin, George i Maurycy zjechali na lato do Nohant (Solange została jeszcze w paryskim internacie i miała dołączyć do nich w sierpniu). Kwietnio- wy koncert przyniósł Fryderykowi sześć tysięcy franków (równowar- tość trzystu lekcji), mógł więc sobie pozwolić na "całe lato bez pracy". George wszakże martwiła się, że wydają za dużo, i zarządziła rozma- ite oszczędności w domowym budżecie. Mimo to zamówiła u paryskie- go krawca letnie stroje z kwiecistego perkalu i szkockich materiałów. Chopin poprosił Pleyela o przysłanie jeszcze jednego fortepianu. I oczywiście nie mogli czuć się dobrze w Nohant, nie zapraszając przy- jaciół. byli wśród nich niezwykle lubiani przez George Viardotowie. Trzy- dziestodziewięcioletni Louis Viardot był poprzednio dyrektorem Theatre Italien w Paryżu, a jego żona, dziewiętnastoletnia Pauline Viar- dot-Garcia, należała już do grona najsłynniejszych śpiewaczek opero- wych Europy. Pauline, młodsza siostra Marii Malibran, dawnej gwiaz- dy, była jedną z ulubionych uczennic Chopina. Maurycy Sand narysował kiedyś w czasie lekcji ich karykaturę, ukazującą przestraszoną Pauline przy klawiaturze i srogiego Fryderyka, który z palcem wycelowanym w jej kierunku i burzą włosów opadających na czolo, krzyczy: "To brzmi zupełnie jak Liszt! Tak nie wolno akompaniować głosowi!" Pauline po- czątkowo brała lekcje u Liszta, a Chopin, który tymczasem nabrał do niego antypatii jako do człowieka i muzyka, nie przepuścił okazji, żeby tego nie zaakcentować. Fryderyk uważał Pauline za żywy dowód swej teorii, że głos ludzki i dźwięk fortepianu wzajemnie się dopełniają. Chopin i George zaprzy- jaźnili się z Viardotami - Louis i Pauline poznali się u nich na rue Pigal- le - i teraz Fryderyk cieszył się ich obecnością. George Sand pisze, że Pauline i Chopin czytali przy fortepianie całe partytury", grając frag- menty Don Giovanniego Mozarta i utwory innych kompozytorów, od Handla po Glucka i Haydna. Chociaż Pauline była w ciąży, śpiewała ca- łe włoskie opery, a Fryderyk akompaniował jej na fortepianie. George wyciągnęła także korzyść praktyczną z obecności Pauline w Nohant: wy- korzystała ją jako wzór głównej bohaterki swojej najnowszej powieści, Consuelo, która odzwierciedla poglądy Chopina na inspirującą moc mu- zyki (i która stała się jedną z jej najlepszych książek). Później Viardoto- wie przywieźli do Nohant swojego przyjaciela, rosyjskiego pisarza Iwa- na Turgieniewa. A Louis Viardot pomagał finansować wydawaną przez George Revue. W sierpniu do obecnych dołączył Grzymała i Chopin znów mógł się dowoli nagadać po polsku. Zawsze wierny Fontana nigdy nie otrzymał zaproszenia, jak gdyby istotnie był tylko "totumfackim" Fryderyka. Dziwnym zbiegiem okoliczności rodzina Wodzińskich raz jeszcze wkroczyła w życie Chopina. Najpierw Antoni Wodziński, brat Marii i przyjaciel z lat dziecinnych Fryderyka, wdał się w zawiły romans z hra- biną Marie de Rozieres, starszą od niego o siedem lub więcej lat. Nie- gdyś uczennica Chopina, utrzymywała, że on i George popierali jej pla- ny małżeńskie w stosunku do Antoniego, który nie był tym pomysłem specjalnie zachwycony. Fryderyk tak się wściekł na panią de Rozieres, długoletnią przyjaciółkę George, że kategorycznie sprzeciwił się jej za- proszeniu do Nohant. była to pierwsza, poważna kłótnia między nim a George. Do Fontany napisał o pani de Rozieres, że "Jest to (między nami), świnia nieznośna, która się dziwnym sposobem do mojej zagrody wko- pała i ryje, i szuka trufli pomiędzy różami. Słowem, stara panna. My, stare kawalery, daleko lepsze!" Mniej więcej w tym samym czasie dowiedział się, że 24 lipca Maria Wodzińska wyszła za mąż za Józefa Skarbka, majętnego syna Frydery- ka Skarbka, po którym Chopin otrzymał imię. Do Skarbków należała Żelazowa Wola, gdzie Fryderyk przyszedł na świat, kiedy jego ojciec był guwernerem ich dzieci. O planowanym małżeństwie Chopin do- wiedział się już w styczniu, z pełnego oburzenia listu ukochanej siostry Ludwiki. 9 stycznia doniosła mu, że wesele najprawdopodobniej odbę- dzie się w maju, i dodała, iż "każdy dziwi się temu mariażowi, wyboro- wi; cóż Antoś na to". Ludwika była przekonana, że Maria zdradziła Fryderyka. Nic nie wskazuje na to, żeby Fryderyk w jakikolwiek sposób zarea- gował na wieść od Ludwiki czy na ślub Marii, której nie widział od pię- ciu lat. Nigdy nie wspominał o niej w listach do Fontany, pisząc często o Antonim i o pieniądzach, które ten ciągle był mu winien. Najlepszym wyjaśnieniem owego milczenia byłaby oczywiście duma. Bardziej praw- dopodobne jest jednak to, że Fryderyk po prostu wymazał ją z pamięci, a przede wszystkim to, że nigdy prawdziwie jej nie kochał. Antoni Wodziński pisał później w swojej książce Le Trois romans de Frederic Chopin, że jego siostra, Maria, której pierwsze małżeństwo, ze Skarbkiem, zostało unieważnione, a drugie zakończyło się wdowień- stwem, wspominała Fryderyka jeszcze w późnym wieku, "gdy jej palce... grały dzieła nieśmiertelnego muzyka". Wodziński zadaje następnie re- toryczne pytanie, czy Chopin zapomniał o Marii, i odpowiada: "Niewąt- pliwie tak... Wszystkie żale, nawet najprawdziwsze, są jak kolory, które z czasem bledną..." Odnosi się to naturalnie także do Konstancji Gład- kowskiej, uchodzącej za pierwszą miłość Chopina. George Sand, jego trzecia "miłość", wiele lat później napisała, że "jedyną kobietą, którą Chopin kochał naprawdę", była jego matka, i za- pewne miała rację. Ale nawet jeżeli tak było, od spotkania z rodzicami w Karlsbadzie w 1835 nigdy nie próbował się z nią zobaczyć - i nigdy jej już nie ujrzał. Może miłość była w jego życiu abstrakcją. Jak zanotował w Szkicach do metody, "granie wielkich mistrzów to trudność abstrakcyj- na" i czymś takim jest prawdopodobnie miłość. miłość mogła być jed- nak dla Fryderyka także "czystą logiką", jak, według jego własnych słów, fuga jest "czystą logiką w muzyce". W liście do Fontany, pisanym trzy tygodnie po ślubie Marii, Chopin prosi: "niech ci się nie śni... żem umarł, tylko niech ci się śni, że się rodzę albo coś podobnego... W istocie teraz tak łagodny czynię się jak dziecko w pieluchach (...). I teraz śnię na jawie". Chopin wierzył w siebie jako muzyka i nieustannie rozczulał się nad sobą jako człowiekiem - to był główny paradoks jego charakteru. 2 listopada 1841 Chopin, George i Solange przyjechali znów do do- mu na rue Pigalle (Maurycy wrócił już wcześniej). Dla Fryderyka był to powrót do codziennych lekcji i pracy nad utworami rozpoczętymi w Nohant. Lato w Nohant podziałało cudownie na jego twórczą wenę, chociaż wiele czasu spędzał z przyjaciółmi, występował w teatrzyku amatorskim, zaczął uczyć Solange gry na fortepianie, próbował grać w bilard (ciągle wypadał mu jednak z ręki kij bilardowy), jeździł na osiołku po polach Berry i zarzucał Fontanę gradem poleceń. Przesyłał mu także wszystkie ukończone muzyczne rękopisy, żeby je przepisał, nim trafią do wydaw- ców; jego oryginały były nieczytelne, zawierały mnóstwo zmian i wykre- śleń, i Fontana był bodajże jedynym człowiekiem zdolnym je odcyfro- wać. Sądząc po liczbie i częstotliwości przesyłek do Paryża, tego lata Chopin wykańczał swoje utwory w rekordowym tempie, chyba nie mę- cząc się nad każdym taktem tak jak zazwyczaj. Nic nie świadczy też o tym, żeby wiadomość o małżeństwie Marii Wodzińskiej miała jakikol- wiek wpływ na to, co i jak komponował. Maria należała do przeszłości. Teraźniejszością były utwory ogłaszane w roku 1841 i w latach na- stępnych. Należał do nich Polonez fis-moll opus 44, "z największym ustę- pem wojskowym w polonezach Chopina", jak zauważył Charles Rosen i "efektem (...) tak czysto perkusyjnym, jakiego nie odważyłby się stwo- rzyć żaden z ówczesnych kompozytorów". był to najbardziej "brutalny" z utworów Chopina. Następny, Tarantella opus 43, powstał może pod wpływem inspiracji włoską operą, którą oglądał w Paryżu, albo uliczną muzyką z Genui. Chopin przesłał Fontanie także Balladę As-dur, praw- dziwe arcydzieło, które wywołało komentarz Rosena, że "Chopin jako jedyny wśród kompozytorów swego pokolenia (...) potrafił zmieniać struktury rytmiczne, przystosowując je do długofalowego ruchu harmo- nicznego". Na prośbę Schlesingera skomponował jeszcze jedno prelu- dium (opus 45), w niczym nie przypominające cyklu dwudziestu czte- rech preludiów, stworzonych na Majorce, które stanowi, jak pisze Zie- liński, klejnot uczuciowego i intelektualnego "wyrafinowania". Były jeszcze dwa nokturny (opus 48), Allegro de Concert (opus 46), utwór na fortepian, którego fragmenty komponował już niemal od dziesięciu lat, z myślą o trzecim koncercie na fortepian i orkiestrę, i wreszcie Fantazja f moll opus 49, dzieło poważne, reminiscencja ballad. Tej imponującej twórczości brak jakiegokolwiek wspólnego mia- nownika - odznacza się ona raczej większą różnorodnością niż każda in- na grupa utworów, które powstawały w podobnych ramach czasowych, i nic nie wskazuje na to, by na ich kształt wpłynął w jakimkolwiek stop- niu fakt, że Chopin wiedział o zamążpójściu Marii Wodzińskiej. Spę- dzone w Nohant lato 1841 roku było zapewne najszczęśliwszym okre- sem w życiu Fryderyka. Zanim jednak w czerwcu wyruszyli do Nohant, Chopin zarzucił Fontanę niekończącymi się prośbami i zleceniami. Najpierw polecił mu zapłacić czynsz za paryskie mieszkanie, odźwiernego i "bukieciarkę". W jedynym liście z czerwca prosi Fontanę, żeby kupił u Houbigant Chardin na Faubourg St. Honore i przesłał mu mydło "benjoin", dwie pary szwedzkich rękawiczek, flakon patchouli i bouquet de Chantilly, "rączkę" z kości słoniowej na czarnym kijku do "drapania sobie głowy" (w specjalnym sklepie w galerii Palais Royal), dwa jego "biuściki" autor- stwa rzeźbiarza Jean-Pierre Dantana, gipsowe lub brązowe, "butelkę blaszaną płaską, obszytą we flanelę co się na brzuch przykłada z ciepłą~ wodą" poduszkę podróżną - i traktat Cherubiniego na temat kontra- punktu. W następnym liście każe Fontanie wrócić natychmiast do galerii w Palais Royal po trzy bluzy, które bardzo dokładnie opisuje (załącza także szkic galerii z wszystkimi wejściami i pasażami, żeby przyjaciel nie musiał tracić czasu, szukając właściwego sklepu). W lipcu prosi Pleyela o przysłanie do Nohant lepszego fortepianu, "bo ten niedobry". W sierpniu poleca Fontanie, by załatwił z doktorem Rothem z rue de Montblanc, wysyłkę skrzynki tokaju do Marsylii (bez żadnych wyja- śnień). We wrześniu informuje, że założył się o pasztet sztrasburski i przegrał (brak wyjaśnień o jaki zakład chodzi), wobec czego Fontana ma pójść do Cheveta w galerii Palais Royal, kupić duży pasztet w okrąg- łym, drewnianym pudle za trzydzieści albo czterdzieści franków i prze- słać jak najszybciej do Nohant. Dodaje: "złości mię bierą, że na pasztet tyle pieniędzy trzeba, szczególniej kiedy ich na co innego potrzeba." W październiku poleca Fontanie przewieźć wszystkie swoje meble z rue Tronchet na rue Pigalle, kończąc z fikcją dwóch domów. Prośbą z ostatniej chwili było zamówienie u kapelusznika Duponta kapelusza "na poniedziałek... ale koniecznie na poniedziałek". Maniacka kore- spondencja Chopina z Fontaną dotyczyła także szlachetniejszych spraw: w jednym z październikowych listów pisał: "Dziś skończyłem Fantazją- i niebo piękne, smutno mi na sercu - ale to nic nie szkodzi. Żeby ina- czej było, może by moja egzystencja nikomu na nic się nie przydała." Po powrocie do Paryża Chopin odnowił kontakty towarzyskie z pol- skimi i francuskimi przyjaciółmi. 2 grudnia powtórnie grał dla rodziny królewskiej w Tuileriach - było to ukoronowanie pomyślnego roku. Czuł się bardzo dobrze w pawilonie przy rue Pigalle. Na początku 1842 Chopin, ciągle w dobrej formie po pobycie w Nohant, zgodził się na następny publiczny koncert w sali Pleyela. Koncert odbył się 21 lutego; obok Fryderyka wzięli w nim udział Pau- line Viardot-Garcia oraz wiolonczelista Franchomme. Fryderyk zagrał cztery nokturny, trzy mazurki, trzy etiudy z opusu 25, nową balladę oraz fragmenty z impromptu i poloneza. Było to ambitne przedsięwzię- cie, lecz publiczność wypełniła salę po brzegi i zgotowała Chopinowi ogłuszający aplauz, a koncert przyniósł mu ponad pięć tysięcy franków. Michel z Bourges, polityk, prawnik i były kochanek George, chwalił Chopina w długiej recenzji na łamach Revue et Gazette musicale i na za- kończenie napisał, że jego muzyka jest "poezją... pięknie przełożoną na dźwięki". Śmierć jednak, nieustannie ścigająca Chopina, znowu wtargnęła w jego życie. W dniu koncertu u Pleyela zmarł w Warszawie Wojciech Żywny, jego pierwszy nauczyciel muzyki. A 20 kwietnia w swoim miesz- kaniu przy rue de Verneuil w ramionach Fryderyka zmarł na gruźlicę Jaś Matuszyński. Miał trzydzieści dwa lata, dokładnie tyle, co Chopin. George Sand, która także była obecna przy jego zgonie, wspomina, że Matuszyński zmarł "po długich i strasznych cierpieniach, które biedny Chopin przeżywał prawie tak, jakby to były jego własne cierpienia (...) Wykazał zdumiewającą siłę, odwagę i oddanie jak na tak delikatną isto- tę. Potem jednak przyszło załamanie." Rozdział 19 "...czyś sIĘ wiDzIAŁ z LIszTEM (...) i czy jesteście ze sobą tak dobrze jak dawniej" - pytał syna Mikołaj Chopin w liście z Warszawy z 30 grud- nia 1841 roku. "Pytano mnie, czy to prawda, że się mówi o jego przyjeź- dzie tu z panią Sand; mogłem odpowiedzieć na to tylko tyle, że w swym liście nic o tym nie pisałeś. Jeśli tu przyjedzie, to mam nadzieję, że nas odwiedzi..." Fakt, że mimo iż minęły trzy lata od podróży Chopina i George Sand na Majorkę i przeszło dwa lata od czasu, kiedy spędził lato w No- hant i rozpoczął w Paryżu wspólne życie z George, ojciec mógł zadawać tak zdumiewające pytania, jest jaskrawym dowodem jego całkowitego braku orientacji w sprawach Fryderyka. Dziwi oczywiście to, że choć wielu dobrze zorientowanych przyjaciół często bywało w Paryżu, rodzi- na nie miała pojęcia o stanowiącym tajemnicę poliszynela romansie sy- na, a wierzyła w rozpowszechnioną w Polsce plotkę, że to Liszt był ko- chankiem George. Większy niepokój i zdziwienie budzi to, że przez długi czas Fryderyk pozwalał sobie okłamywać swych troskliwych i kochających rodziców, a także siostry (i ich mężów), co do stosunku jaki go łączył z George Sand; było to wręcz monumentalne oszustwo. Wyłania się tu znów za- sadniczy problem, czy w ogóle był zdolny do miłości i ufności, nawet wo- bec matki, którą, jeśli wierzyć George, kochał bardziej niż wszystkie in- ne kobiety, i uczciwości w postępowaniu z rodziną i innymi bliskimi mu osobami. Tajemniczość stała się jego obsesją. Pisząc do rodziny 25 lutego 1842 roku, a więc po trzech miesiącach milczenia, na co wskazuje list Mikołaja z 21 marca, Chopin prawdopo- dobnie zignorował pytanie o Liszta i George Sand, bo w tym samym czasie jego siostra Ludwika, najwyraźniej nieświadoma więzi łączących Fryderyka z George, powraca do plotek na temat pani Sand. Ciekawość Ludwiki obudziła wzmianka w paryskim dzienniku, w którym ukazała się recenzja z lutowego koncertu Chopina z adnotacją, że była na nim obecna George Sand z "dwiema córkami". Ludwika pisze z oburze- niem: "Już się też nie godzi, żeby w Paryżu nie wiedzieli, ile córek ma George S." Ludwika najwyraźniej przeczytała w gazetach,.że George Sand ma tylko jedną córkę, Solange; nie mogła wiedzieć, że drugą dziew- czynką na koncercie była Augustine Brault, młoda kuzynka adoptowa- na przez George. List Chopina z 25 lutego, pisany w cztery dni po koncercie, zaginął, ale Fryderyk mógł w nim wspomnieć o obecności pani Sand z dziewczę- tami, bo w korespondencji z rodziną sypał wybitnymi nazwiskami (a George miała niewątpliwie "wielkie nazwisko"). Nie był jednak jesz- cze gotów do ujawnienia swojej "tajemnicy". W liście do syna z 21 mar- ca Mikołaj potwierdza odbiór jego listu a także wycinków z gazet z re- cenzjami z koncertu i gratuluje mu sukcesu. W liście do rodziny pisanym tuż przed Bożym Narodzeniem 1840 ro- ku, Chopin napomknął coś o nowej sytuacji, bo Mikołaj, odpowiadając mu w styczniu, nieustannie do tego nawiązuje: "Bardzo nas cieszy, że- jak nam donosisz - masz taką opiekę, ale byliśmy też ciekawi wiedzieć trochę o tej zażyłości." (Polscy wydawcy listów Chopina sugerują, że "idzie tu z pewnością o George Sand. Okazuje się, że tej wieloletniej ~~zażyłości~~ Fryderyk nie poświęcił dotąd dużo miejsca w swej korespon- dencji z rodziną."). Zapewne sam Chopin nigdy nie wyjaśnił swej aluzji do owej "opieki" i kiedy pod koniec maja 1842 roku wyjechał do No- hant, żeby spędzić tam kolejne lato, nadal prosił Grzymałę o wysyłanie z Paryża jego listów do domu. Rekonstrukcja życia Chopina nastręcza wielkie trudności ze wzglę- du na ogromne luki w jego korespondencji i niekiedy pewne fakty wy- łaniają się -jak w lustrzanym piśmie Leonarda da Vinci -jedynie z ko- mentarzy, odnoszących się do omawianych w jego zaginionych listach wydarzeń, zawartych w odpowiedziach od rodziców i sióstr. Nie zacho- wał się na przykład ani jeden list z lat 1840,1841 i 1842, choć z pewno- ścią napisał ich wiele. Zaginęły również listy od Mikołaja do Fryderyka z lat 1836 -1840 i nie ma ani jednego z okresu poprzedzającego śmierć ojca, z lat 1842 -1844. W tej sytuacji niepodobieństwem jest ustalenie, co kto i kiedy wiedział oraz co - jeśli w ogóle - czynił w różnych spra- wach. Przykładem może tu być skierowana do Fryderyka zaskakująca prośba pani Justyny o dyskretną pożyczkę. znalazła się ona w jej liście z 21 marca 1842 roku, wysłanym w tej samej kopercie co list Mikołaja i Ludwiki, drugim z trzech, jakie kiedykolwiek do syna napisała. Po wstępnej uwadze, że "dobre dziecko i szczere", powinno odpowiedzieć otwarcie "tak" albo "nie", gdy chodzi o pożyczkę, zależnie od swych możliwości, komunikuje: "Taka rzecz: winnam trzy tysiące złotych pol- skich; Ojciec o tym nie wie; gdyby wiedział, zmartwiłby się bardzo, a na- turalnie trzeba je oddać, więc jeżeli będziesz mógł w przeciągu roku, nie razem, ale częściowo, ich przysłać, to mi napisz na ręce Barcińskiego" (Antoni Feliks Barciński był mężem jej córki, Izabeli). Prośba jest za- skakująca, bo to rodzina przez lata wysyłała pieniądze Fryderykowi do Paryża, nim zaczął zarabiać na tyle dużo, że mógł żyć wygodnie. Nie wiadomo też, jak zareagował na to Chopin. Podobnie nieznana jest odpowiedź na pytanie Ludwiki z 29 grudnia 1841 roku, czy to prawda, że "na przyszłą wiosnę chciałbyś się widzieć z rodzicami", o czym słyszała od kogoś, kto wrócił z Paryża. Jeśli nawet tak było, nigdy nie doszło do spotkania, a Chopin nigdy nie dał poznać, że tego pragnie lub o tym myśli. Nigdy także nikt nie rozważał takiej ewentualności, że Chopin mógłby kiedyś przyjechać do Warszawy - był przecież polskim emigrantem. 5 maja 1842 roku, dwa tygodnie po śmierci Jasia Matuszyńskiego, . George Sand i Chopin wyjechali do Nohant, żeby w spokoju i ciszy Ber- ry Fryderyk mógł powrócić do sił i otrząsnąć się po szoku wywołanym utratą przyjaciela. Jesienią z niecierpliwością czekał wyjazdu z Nohant, a teraz z równą niecierpliwością chciał tam powrócić. połączenie psychicznego i fizycznego wyczerpania ostatnich miesię- cy miało poważne skutki. Chorował zarówno przed lutowym koncer- tem, jak i po nim, nie wstawał z łóżka nawet wtedy, kiedy Matuszyński ' był u progu śmierci. W liście do Grzymały skarżył się, że "Leżyć mu- szę cały dzień, tak mnie pysk i gruczoły bolą." Odejście Matuszyńskie- ' go spowodowało nawrót koszmarów związanych z własną śmiercią; pa- miętał, że Mozart zmarł mając lat trzydzieści cztery, a że sam skończył właśnie trzydzieści dwa, wymyślił sobie, że pozostały mu tylko dwa lata życia. Kiedy wyjeżdżano do Nohant, był tak słaby, że trzeba go było pod- trzymywać na schodach pawilonu przy rue Pigalle i przy wsiadaniu do powozu. Wyglądało na to, że Nohant raz jeszcze przywróciło Fryderyka do życia. W dużej sypialni na piętrze, z czerwono-niebieską tapetą w chiń- skim stylu oraz grubym dywanem, czuł się spokojny i bezpieczny. Pod je- go oknami kwitły majowe kwiaty. Każdego ranka służący, Jean alaphi- lippe, rozpalał w sypialni ogień w kominku i przynosił gorącą czekola- dę. Zaraz potem Fryderyk siadał do pleyela, starannie nastrojonego zgodnie z jego szczegółowymi instrukcjami, i znów komponował, a za drzwiami George gorączkowo pracowała nad nową powieścią. Obieca- ła Leroux, że skończy Consuelo do 22 maja, tak żeby pierwszy odcinek mógł ukazać się w następnym numerze Revue, w ciągu dziesięciu dni na- pisała jedenaście rozdziałów, podtrzymując siły papierosami i kawą, cierpiąc na straszne migreny i męcząc oczy (donosiła w liście Balzako- wi: "nocą piszę powieści, w dzień jeżdżę konno, a wieczorami grywam w bilard"). Chociaż doktor Papet uznał, że płuca Fryderyka są w dobrym stanie, ten ciągle czuł jakiś ciężar i miał wrażenie, że się dusi. Mimo to pod ko- niec maja wydobrzał na tyle, że mógł schodzić do ogrodu, by dotrzymy- wać towarzystwa niezmordowanej George, Maurycemu i Solange. Sto- sunki między nim a dziećmi w końcu się poprawiły, szczególnie z Mau- rycym, musiał być jednak niesłychanie ostrożny ze względu na bardzo skomplikowane układy między dziećmi a matką. Spokojny, uzdolniony artystycznie Maurycy miał teraz dziewiętnaście lat i był jej ulubieńcem (nazywała go "Bouli"), natomiast na ogół bardzo krytycznie odnosiła się do impulsywnej, lecz często leniwej czternastoletniej Solange, zwanej "Sol". Solange, zazdrosna o brata, zaczęła szukać uczuć u Chopina, peł- na ciepła i kokieterii. Kiedy tylko znaleźli się w Nohant, ofiarowała mu bukiet pierwszych tegorocznych bzów. Znów uczył ją gry na fortepianie i bardzo ją polubił - ale nic więcej. Szybko zorientował się, że w rodzi- nie George Sand żyje na emocjonalnej beczce prochu. Fryderyk wybaczył Marie de Rozieres ("świni nieznośnej"), kiedy jego wielki przyjaciel, Antoni Wodziński zostawił na lodzie liczącą trzy- dzieści siedem lat starą pannę po płomiennym romansie, z którym ona wiązała nadzieje na małżeństwo - i doprowadzała do wściekłości Fry- deryka, domagając się od niego i od George pomocy w realizacji swo- ich planów. Wodzińscy mieli swoisty sposób traktowania ludzi, którzy (mniej lub bardziej) ich kochali, i Fryderyk musiał dobrze rozumieć Marie. Serdecznie przywitał ją w Nohant, nie zapomniawszy uprzednio poprosić o przywiezienie przy okazji ciepłego, wełnianego szala dla Francoise Caillaud, najstarszej służącej George, którą bardzo polubił. George Sand ze swej strony poleciła Marie, by dowiedziała się u ogrod- nika przy rue Saint-Lazare o cenę szklarni na kwiaty oraz kupiła cztery kule bilardowe (dwie białe, jedną czerwoną i jedną niebieską), w miej- sce używanych dotąd, obgryzionych do tego stopnia przez szczury, że wyglądały jakby "dostały ospy". George zażądała także specjalnej bi- bułki do skręcania papierosów oraz małych cygar. Przeznaczyła dla Marie mały pokój na parterze, bo polski poeta Ste- fan Witwicki, przyjaciel Fryderyka, zajmował jeden z najlepszych pokoi gościnnych. Marie czuła się w Nohant szczęśliwa. Pisała do przyjaciółki, o tym, jak oddawała się marzeniom pod starą brzozą, gdzie "ledwie do- cierały do mnie dźwięki fortepianu Chopina, tak bardzo byłam pogrą- żona we wspomnieniach... Później spacerowałam z nim najdłuższą leśną aleją, rozprawiając o Polsce". Potem szczegółowo opowiedziała, jak to George "została wczoraj w łóżku do obiadu... Trzeba ci było widzieć Chopina w roli pielęgniarki, oddanego, czułego, wiernego... Poszliśmy na górę, ale nie wpuściła nas, więc czekając na zezwolenie, graliśmy ~~Zaproszenie do tańca~~". Marie i Chopin często grali tego lata na czte- ry ręce (kiedy Marie poznała Chopina, miała nadzieję, że zostanie jego uczennicą, ale nie mogła sobie pozwolić na płacenie dwudziestu fran- ków za godzinę; gdy usłyszał, jak gra, zaproponował jednak Marie pe- wien układ: będzie jej dawał bezpłatną lekcję za każdą bezpłatną lekcję, jaką ona da Solange). Choć Chopin i George bardzo troszczyli się wzajemnie o siebie - i chy- ba się kochali - niewiele przemawia za tym, że tego trzeciego lata w Nohant, czy kiedykolwiek indziej podjęli (lub rozpoczęli) współżycie seksualne. Najwidoczniej doszli do wniosku -jak George powie później Grzymale - że aktywność erotyczna zagraża zdrowiu, a nawet życiu Fry- deryka, wobec czego ona - obecnie trzydziestoośmioletnia - katego- rycznie ją odrzuciła. Istnieje jednakże odmienna wersja, która głosi, że Chopin tak bardzo potrzebował seksu i tak "rozpaczał" z powodu abs- tynencji George, że wziął na kochankę wiejską dziewczynę z Nohant. Ową mało przekonywającą historię przytacza Ferdynand Hoesick, nie najbardziej wiarogodny z wczesnych biografów Chopina, który po- daje, że po raz pierwszy wspomniała o tym Solange Sand Clesinger (także niezbyt wiarogodna) w rozmowie z Samuelem Rocheblave po śmierci matki. Rocheblave z kolei powtarzał tę historię w rozmowach i wykładach. Wiele wieczorów w Nohant Chopinowi, George i ich sąsiadom wy- pełniał teatr amatorski, którym zza fortepianu dyrygował Fryderyk, i ich teatrzyk kukiełkowy ze stu dwudziestoma lalkami - wszystkie były ubra- ne przez George. W "Le Theatre des Marionettes de Nohant", George wspomina, że "te przedstawienia przypominały tak zwane szarady", ale "wszystko zaczynało się od pantomimy, którą wymyślał Chopin; impro- wizował przy fortepianie, a młodzi odgrywali rozmaite sceny i wykony- wali zabawne tańce... Artysta niósł ich na skrzydłach wyobraźni tam, do- kąd zapragnął, od żartu do powagi, od karykatury do majestatu, od ra- dości do pasji... Gdy tylko dostrzegł aktora, natychmiast z nieprawdopo- dobną zręcznością dostosowywał do jego roli treść i formę muzyki". Kie- dy indziej znikał i pojawiał się z powrotem za fortepianem, by z kapital- nym talentem komicznym naśladować starego polskiego Żyda, cesarza Austrii lub króla Prus, Fryderyka Wielkiego. Balzac był pod takim wra- żeniem zdolności przeistaczania się Fryderyka, że o jednym z bohaterów swojej powieści Człowiek interesów pisał, iż "ma taki sam talent naślado- wania ludzi, jaki w niezwykle wysokim stopniu posiada Chopin; bez przerwy i z zadziwiającą trafnością naśladuje różne osoby". Liszt był zda- nia, że Chopin miał w pantomimie "niewyczerpaną verve drolatique". Wielkim wydarzeniem lata 1842 roku w Nohant była z dawna ocze- kiwana wizyta Eugene'a Delacroix, jednego z dwóch lub trzech prawdzi- wych francuskich przyjaciół Chopina i jego ulubionego partnera do roz- mowy, który miał przyjechać 4 czerwca. Czekając na malarza, George napisała do niego, że jej "Chopinet" jest "podniecony", bo zastanawia się, czym by go tu zabawić, dokąd wziąć na spacer i czym nakarmić. Obiecywała, że jej przyrodni brat, HipPolyte, ustawi mu do pozowania osiemnaście swoich najpiękniejszych krów i że wkrótce w Berry odbę- dzie się wiejska zabawa. Urządziła mu na miejscu pracownię, z najlep- szym możliwym oświetleniem, żeby mógł malować. Przed wyjazdem z Paryża Delacroix przeszedł ostre zapalenie krta- ni, a upał i kurz podczas podróży dyliżansem pogorszyły jeszcze jego stan, ale George dała mu najlepszy pokój gościnny, a Fryderyk przyno- sił mu jego ulubioną chińską herbatę. Po trzech dniach był gotów zacząć prace malarskie dla malutkiego kościółka w Nohant, przy pomocy Mau- rycego, który od roku praktykował w jego paryskim atelier. Rozglądając się po okolicy, Delacroix odkrywał w twarzach służących i wieśniaczek słodycz... jaką się widzi tylko na obrazach starych mistrzów" i zainspi- rowało go to do namalowania obrazu, który miał nazwać Edukacją dzie- wicy. Jako modelkę do postaci św. Anny wybrał służącą George, Francoise Caillaud, a jej córka Luce, miała być młodą Marią. George pisała później, że za każdym razem, kiedy zmęczona pracą spoglądała na nie, stwierdzała, że św. Anna i "moja mała Maria" są "tak prawdzi- we, naiwne i czyste, że mogę od nowa podjąć pracę, tworząc piękne cha- raktery i wprowadzając świeże pomysły." Tego lata jak zwykle zaproszeni byli do Nohant również Viardoto- wie, ale Pauline odbywała właśnie tournee po Hiszpanii, więc mogli przyjechać dopiero po wyjeździe Delacroix. Żałował tego bardzo, bo- jak się wyraził - "być na wsi między Pauline a Chopinem, to jest coś!". Siadał więc wygodnie, żeby razem z Chopinem słuchać, jak George czy- ta im Consuelo, opowieść o hiszpańskiej śpiewaczce, wzorowanej do- kładnie na Pauline (ta ostatnia uważała, że powieść należałoby przero- bić na operę, w której mogłaby wystąpić). Delacroix i Chopin mieli za to mnóstwo czasu na rozmowy o sztuce. George Sand pisała do Charlotte marliani, że Delacroix mówił "z ogrom- nym zapałem, zapominając o chorym gardle". Dwaj mężczyźni kontynu- owali rozpoczęty jeszcze w Paryżu spór dotyczący związku "między odcie- niami barw w malarstwie a dźwiękami w muzyce", podkreślając rolę "światła" i "cienia". Wciąż od nowa przeprowadzali głęboką intelektual- ną analizę istoty sztuki i czynili to zapewne lepiej niż większość współcze- snych im romantyków. Prawie zawsze zresztą muzycy dyskutowali o muzyce z innymi muzy- kami, pisarze dyskutowali o literaturze z innymi pisarzami - jeśli tylko nie napadali na siebie nawzajem, jak na przykład Balzac i Sainte-Beuve. Sainte-Beuve, niegdyś mistrz George, pisał o niej, że ma "piękną duszę i tłusty zadek" oraz że "wysysa krew ze swych kochanków, lecz zamiast wrzucić ich potem do rzeki, umieszcza w powieściach". Fryderyk prowa- dził także intelektualne dysputy o estetyce muzyki w korespondencji ze swoim warszawskim nauczycielem, Józefem Elsnerem. Poza Chopinem i Delacroix jedynym artystą ich pokolenia łączącym różne gatunki sztuki był Heinrich Heine, poeta, który znał i kochał muzykę (zmarły w 1832 ro- ku Goethe należał do wcześniejszej generacji melomanów). Delacroix, "artysta absolutny", łączył malarstwo z literaturą; znał i uwielbiał Byrona i Szekspira, którzy inspirowali wiele jego obrazów. Po śmierci Byrona Delacroix zapisał w swoich Dziennikach, że "przyszłość odda mu sprawiedliwość i umieści pośród tych, których namiętności i nadmierna aktywność skazały na nieszczęście, mimo daru geniuszu. Można powiedzieć, że w swojej poezji chciał odmalować siebie; jest to nieszczęściem wielkich ludzi". Dla wyjaśnienia sensu współczesnego mu romantyzmu posłużył się przykładem Szekspira, żyjącego trzysta lat wcześniej: "Oni naprawdę mieli duszę, namiętności i gust. Oto na przy- kład Szekspir, który każe mówić swojemu Żydowi: ~~Czyż Żyd nie ma rąk, oczu, etc~~... i oto mamy dokładnie skargi romantyków". Sylvie Delaigue-Moins, współczesna kronikarka wakacji w Nohant, trafnie zauważa, że Delacroix "od razu zafascynowała mieszanina spon- tanicznego natchnienia i kontrolowanej siły w improwizacjach Chopi- na". Sam Delacroix w dniu przyjazdu do Nohant napisał do przyjaciela w Paryżu, J.B. Pierreta, że "przez na wpół otwarte okno na ogród dola- tują dźwięki muzyki Chopina, który pracuje u siebie; muzyka miesza się ze śpiewem słowików i zapachem róż". Dwa tygodnie później znów pi- sał do Pierreta: "Przesiaduję tete-a-tete z Chopinem (...) którego bardzo lubię, i który odznacza się wyjątkową dystynkcją; jest najprawdziwszym artystą, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Jednym z niewielu godnych podziwu i szacunku." Po powrocie do Paryża na początku lipca, w liście do George Sand Delacroix wspominał zabawy w Nohant i pytał ze smutkiem: "a nasze tete-a-tetes z Chopinem, gdzie jeszcze się kiedyś powtórzą?... Proszę więc dbać o siebie i o Chopina. Może teraz, kiedy przestałem mu tak przeszkadzać, będzie mógł poświęcić się pracy; jestem przekonany, że często ją zaniedbywał, żeby dotrzymywać mi towarzystwa..." Kilka dni później poinformował Sand, że jego żona, Jenny, zauważyła, iż zostawił w Nohant kilka sztuk bielizny. To właśnie w Nohant, jak przyznał później Delacroix, wyobraził so- bie twarz Chopina jako twarz Dantego na sklepieniu Pałacu Luksem- burskiego. To w Nohant Delacroix inspirował Chopina. Tak wspomina to George Sand w swoich Impressions et souvenirs: Chopin (...) improwizuje jak gdyby mimochodem. Przerywa. - Eh bien, eh bien - woła Delacroix - ce n'est pas fini ! - Jeszcze się nie zaczęło - mówi Chopin. - Nic mi nie przychodzi do gło- wy... tylko jakieś odbicia, cienie, wypukłości, które do niczego nie pasują... Szu- kam barwy, a nie mogę znaleźć nawet konturu. - Nie znajdziesz barwy bez konturu - odpowiada Delacroix. - Znajdziesz jedno i drugie. - A co, jeśli znajdę tylko blask księżyca? [- pyta Chopin]. - Znajdziesz odbicie odbicia - mówi Maurycy. Ta myśl przypada do gustu boskiemu artyście... Rozlegają się dźwięki note bleue i oto jesteśmy w lazurze przejrzystej nocy... Marzymy o letniej nocy: cze- kamy na słowiki. Zaczyna płynąć natchniona pieśń. Kilka lat po śmierci Chopina Delacroix zanotował w swoich Dzien- nikach, że rozmawiał o nim z Grzymałą, który powiedział mu "że jego [Chopina] improwizacje były znacznie śmielsze niż ukończone dzieła. Rzecz ma się tu niewątpliwie tak samo jak ze szkicem i obrazem skoń- czonym". niemal sto lat później Tovey zwrócił uwagę, że już Beethoven powiedział, iż "żaden artysta nie zasługuje na miano ~~mistrza~~, jeżeli je- go improwizacje mogą uchodzić za gotowe kompozycje". Tovey dodaje, że "jak wynika z wszystkich zapisów, improwizacje Beethovena, trwają- ce nieraz całą godzinę, robiły wielkie wrażenie i pewne ich fragmenty były o wiele trudniejsze, niż jakiekolwiek spotykane w opublikowanych utworach". Sądząc ze świadectw współczesnych, którzy słyszeli, jak Chopin improwizował, dokładnie to samo dotyczy również jego. Fonta- na, który opublikował pośmiertnie wiele dzieł Chopina, pisze: "od naj- wcześniejszej młodości zadziwiało bogactwo jego improwizacji... naj- piękniejsze, ukończone kompozycje są zaledwie ich odbiciem i echem". Balzac wspomina, że Chopin "znajdował wzniosłe tematy, na których kanwie haftował swoje kaprysy". George Sand zaprosiła tego lata do Nohant także innych gości, któ- rzy podobali się Chopinowi znacznie mniej niż Delacroix. byli to przede wszystkim jej dawni kochankowie; prawnik Michel z Bourges, który od- wiedził ich w czerwcu, oraz aktor Pierre Bocage, który pojawił się w lip- cu. Trudno powiedzieć, co sprawiło, że sprowadziła ich akurat w tym momencie, kiedy wiodła z Chopinem w pełni wspólne życie. Wydaje się prawdopodobne, że to próżność sprawiła, iż mając trzydzieści osiem lat zapragnęła choćby na chwilę odświeżyć stare miłości, a jednocześnie rozniecić ogień zazdrości we Fryderyku. Jeżeli tak było naprawdę, to gdy chodzi o Bocage'a powiodło jej się to, choć u Chopina trudno było odróżnić zazdrość od zwykłej irytacji. Michel zabawił w Nohant tylko jeden dzień, bo teraz jego pompatycz- ność męczyła George - tak samo, jak jego oczywista niechęć do Chopi- na. Nie poproszono go, żeby został dłużej. Bocage natomiast, tak przy- stojny, jak brzydki był Michel, który miał małpią twarz, spowodował więcej komplikacji. George opowiedziała Chopinowi o krótkim flircie z aktorem, na co on zareagował złością. Zamknął się w swojej sypialni na górze i nie chciał pojechać z resztą rodziny do teatru w La Chatre, gdzie tego wieczora grał Bocage. George sprawiła, że Fryderyk poczuł się śmieszny, i bał się, że wydaje się śmieszny. Do końca okresu wspólnego życia Chopina i George Sand ani Mi- chel, ani Bocage nie pojawili się więcej w Nohant. Kiedy natomiast pew- nego dnia zjawił się tam przyrodnik Paul Gaimard - George czytała o jego pracach na temat prehistorycznych skamieniałości na terenie Oceanii - i rozmowa zeszła na "chrześcijański socjalizm" i Leroux, Cho- pin przeprosił gości i wyszedł. Tym razem Fryderyk był po prostu wyraź- nie znudzony. Tymczasem wyłonił się nowy problem. George i Chopinowi coraz mniej odpowiadało ich paryskie mieszkania przy rue Pigalle, bo dojazd do pawilonów od strony dziedzińca był utrudniony i było zbyt głośno, więc postanowili poszukać czegoś nowego. Wierny Fontana wyjechał jednak akurat do Londynu, musieli zatem zwrócić się o pomoc do in- nych przyjaciół. Pod koniec lipca Charlotte marliani napisała, że chyba znalazła to, o co chodzi George i Fryderykowi, nalegała jednak, żeby przyjechali do Paryża i sami podjęli decyzję. Wyjechali 28 lipca, zosta- wiając Nohant - i Solange - pod opieką Marie de Rozieres. Charlotte znalazła dla nich dwa oddzielne apartamenty na square d'Orleans, w luksusowej dzielnicy u stóp Montmartre'u, do której prze- nieśli się sami państwo marliani i gdzie mieszkało teraz także wiele po- staci ze świata sztuki i kultury. Square d'Orleans, niewidoczny z ze- wnątrz, to zaułek z dziewięcioma czteropiętrowymi budynkami z białe- go kamienia; w każdym z nich mieszczą się dwa lub trzy obszerne apar- tamenty, a sam dziedziniec jest otoczonym drzewami ogrodem. Cały kompleks ma kształt litery L; jedno ramię, biegnące ze wschodu na za- chód, stanowi rue Saint-Lazare, drugie rue Taitbout, wznosząca się w górę na Montmartre. główne wejście dla powozów i pieszych prowa- dzi przez bramę w domu przy rue Taitbout 80, ale w latach czterdzie- stych wchodziło się tam przez budynek na rue Saint-Lazare 34. Zaułek jest usytuowany poniżej rue Pigalle. Kompleks zbudował w siedemnastym wieku prawnik dworu królew- skiego, Magny de Maisoneuve, który nazwał go Cite des Trois Freres (Miasto Trzech Braci) i czasami dziś jeszcze mówi się o nim Cite d'Orleans. W roku 1822 od rodziny Maisoneuve'a za 250 tysięcy fran- ków w złocie nabyła go Mademoiselle Mars, w 1829 roku kompleks sprzedano brytyjskiemu architektowi o nazwisku Gresy, który go prze- budował i unowocześnił. (Dziś wygląda on niemal dokładnie tak samo jak w roku 1842, gdy zamieszkali tam Chopin i George Sand, i jest wciąż bardzo ekskluzywnym miejscem.) George i Fryderykowi miejsce bardzo się spodobało i 5 sierpnia podpisali umowę o najem mieszkań. George wynajęła dwa mieszkania pod numerem piątym, a Fryderyk jedno pod numerem dziewiątym. Wydawało się to doskonałym rozwią- zaniem: dzielił ich od siebie tylko dziedziniec i mogli być razem tak czę- sto i długo, jak tylko chcieli, a każde z nich zachowało przy tym obszar własnej prywatności. George zajmowała obszerny apartament na parte- rze. Na czwartym piętrze mieściły się sypialnia i pracownia Maurycego oraz sypialnia Solange. Fryderyk wziął mniejsze mieszkanie na parterze, składające się z przedpokoju, sypialni i salonu, którego okna wychodzi- ły na ogród i fontannę. Nowy służący Chopina, Polak Jan (ten, który tak straszliwie kaleczył język francuski), wynaleziony przez Grzymałę w Pol- skim Klubie w Paryżu, mieszkał na poddaszu. Czynsz wynosił sześćset franków rocznie (równowartość zapłaty za trzydzieści lekcji). George za swoje większe pomieszczenia płaciła trzy tysiące franków. marliani mieszkali pod siódemką i, zgodnie z propozycją George, wszyscy jadali u nich, dzieląc się kosztami. George pisała do Charlesa Duvernet: "po- stanowiliśmy jadać marmite (ciepły posiłek) wszyscy razem u marlia- nich, co jest znacznie bardziej ekonomiczne i o wiele przyjemniejsze niż jadanie u siebie osobno". Spędzali tam potem resztę wieczoru, często razem z zapraszanymi gośćmi. Oczywiście, prawie co wieczór była mu- zyka. Dla George stanowiło to urzeczywistnienie marzenia o wspólnocie przyjaciół żyjących w "falansterze", zgodnie z nauką propagowaną przez wczesnych "socjalistów" (jak hrabia de Saint Simon, Pierre-Joseph Pro- udhon i Charles Fourier); w odróżnieniu od innych, był to wszakże fa- lanster luksusowy. George Sand wypożyczyła stół bilardowy "i wieczora- mi... przyjaciele mogli odwiedzać się jak dobrzy sąsiedzi na wsi", wędru- jąc po wysypanych piaskiem ogrodowych ścieżkach. Oprócz marlianich na square d'Orleans mieszkali jeszcze inni przyjaciele: Pierre-Joseph Zimmermann, profesor konserwatorium, z córką i zięciem, kompozy- torem Charlesem Gounodem, Louise i Pauline Viardot, pianista Kalk- brenner, pisarz Aleksander Dumas ojciec, pisarz Louis Enault (póź- niejszy autor drugorzędnej biografii Chopina), rzeźbiarz Jean-Pierre Dantan, który wykonał popiersie Chopina, aktor Antonin Marmontel (do jego ojca, kompozytora Antoine-Francois Marmontela należał na- malowany przez Delacroix portret Chopina) oraz kompozytor Charles Valentin Alkan. George Sand próbowała znaleźć tutaj pracownię dla Delacroix, żeby wszyscy przyjaciele mogli być jak najbliżej siebie, ale bez skutku. O zaułku zaczęto mówić "małe Ateny", jak wcześniej na- zywano okolice Chaussee d'Antin. (Dziś mieści się tam siedziba Stowa- rzyszenia Pisarzy i Kompozytorów Francuskich, a na górnych piętrach są prywatne mieszkania). To właśnie w mieszkaniu na square d'Orleans w 1842 roku, po raz pierwszy. ujrzał Chopina Wilhelm von Lenz, pianista i radca stanu na dworze cara Wszechrosji. Brał lekcje u Liszta, a ten zarekomendował go Chopinowi. Lenz pisze we wspomnieniach: "Chopin wyszedł, żeby mnie przywitać - młody mężczyzna średniego wzrostu, szczupły, drob- ny, z wyrazistą twarzą, ubrany według najnowszej paryskiej mody. Nigdy przedtem nie spotkałem tak naturalnej, czarującej elegancji. Nie popro- sił siadać, stałem więc jak w obecności monarchy." Lenz wspomina, że potem Chopin zapytał: "Czym mogę służyć? Jest pan uczniem Liszta? Artystą?" "Przyjacielem Liszta - odparłem - czy będzie mi dane szczęście studiowania pod pańskim kierunkiem mazur- ków, które traktuję jak biblię? Nad kilkoma pracowałem już z Lisztem- dodałem - ale zorientowałem się poniewczasie, że popełniłem błąd". Chopin poprosił jednak Lenza, by zagrał "to, czego się pan nauczył u Liszta, mam jeszcze kilka mińut czasu". Kiedy Lenz skończył, "Cho- pin powiedział cicho uprzejmym tonem: ~~To nie jest pańska interpreta- cja, prawda? On ją panu narzucił - na wszystkim musi pozostawić swo- je piętno. No tak, on może (...) gra dla tysięcy słuchaczy, a ja rzadko dla jednego! Dobrze, będę pana uczył, ale tylko dwa razy w tygodniu, to mo- je maksimum. Trudno mi będzie znaleźć trzy kwadranse~~". Potem za- pytał: "A co pan czyta? Jak w ogóle spędza pan czas? Na to pytanie Lenz był, jak powiada, "dobrze przygotowany", więc odpowiedział: "Naj- bardziej lubię George Sand i Jean-Jacquesa [Rousseau]". Chopin "uśmiechnął się i w tym momencie wyglądał pięknie (...) powiedział: ~~Więc Liszt pana przygotował; widzę, że jest pan wprowadzony, tym le- piej. Niech pan będzie punktualny, mój dom jest jak gołębnik, a czas za- planowany co do minuty. Widzę już, że chyba poznamy się bliżej; reko- mendacja Liszta ma swoją wagę, jest pan pierwszym uczniem, jakiego mi przysłał; skoro jesteśmy już znajomymi, możemy zostać przyjaciółmi!~~" Lenz stał się z czasem jednym z najlepszych uczniów Chopina, znawcą jego muzyki, napisał też pracę zatytułowaną Les Grands Virtu- oses, w której mówi przede wszystkim o Chopinie i Liszcie. Nie był jedyną osobą, która zwróciła uwagę na to, że Chopin czasa- mi zachowywał się niczym monarcha. Po koncercie, jaki dał w lutym 1842 roku, Berlioz, choć nie cierpiał Fryderyka, tak samo jak Fryderyk nie cierpiał jego, pisał w Journal des debats: Chopin pozostaje zawsze na uboczu, nie widać go ani w teatrze, ani na kon- certach. Można by powiedzieć, że zdaje się lękać muzyki i muzyków. Raz w ro- ku schodzi z obłoków i można go usłyszeć w salonach Pleyela; tylko wtedy pu- bliczność i artyści mogą podziwiać jego świetny talent. Przez resztę roku - je- żeli ktoś nie jest księciem, ministrem czy ambasadorem - nie może nawet o tym marzyć... Jego gra jest... pełna kapryśnego czaru, w najwyższym stopniu wyrafi- nowana i oryginalna, a jego nowe utwory nie ustępują wcześniejszym pod względem odwagi, harmonii i czaru melodii. George i Fryderyk wynajęli mieszkania na square d'Orleans, i na resztę lata wrócili do Nohant; przyjechali tam wieczorem 9 sierpnia. Do końca sezonu jedynymi gośćmi pozostali Viardotowie z maleńką córeczką Louisette, którzy przyjechali we wrześniu, po triumfalnym to- urnee Pauline po Hiszpanii.13 września Solange obchodziła czternaste urodziny i tańczono aż do pierwszej w nocy; Chopin trochę przygrywał do tańca. Maurycy po raz pierwszy spróbował zalecać się do Pauline (lub ją uwodzić). George znów położyła się do łóżka, a Marie de Rozieres skomen- towała troskliwość Chopina w stosunku do kochanki; zauważyła także, że zmienił się w stosunku do niej: "Chopin (...) usiłuje komponować i wszyscy jesteśmy dobrymi przyjaciółmi". Wkrótce nadszedł czas po- wrotu do Paryża i przeprowadzki do nowych mieszkań przy square d'Orleans. Madame LeBlanc, nowa służąca George, miała przygoto- wać w mieszkaniach na ich przyjazd rankiem 28 września "kawę, bu- lion, jajka, masło i śmietankę". 10 października George Sand pisała, że "mieszkanie jest bardzo piękne i bardzo wygodne" i że "maestro ze swej strony szykuje wspania- ły salon, żeby przyjmować swoje wspaniałe hrabiny i zachwycające mar- kizy... Solange wróciła w niedzielę do internatu bez łez i ataków furii... Maurycy przybija gwoździe i tynkuje ściany. Wszyscy pracujemy jak mu- rzyni..." Mimo to znalazł się oczywiście czas na granie i słuchanie muzy- ki. Chopin często urządzał u siebie wieczory muzyczne, grając sam i za- chęcając do występów przyjaciół, takich jak Pauline Viardot czy te- nor Louis Lablache. Pod koniec listopada w mieszkaniu przy square d'Orleans po raz pierwszy wystąpił przed publicznością trzynastoletni Charles Filtsch, uczeń, który był radością i dumą Chopina; Fryderyk na drugim fortepianie zagrał z nim swój Koncert f moll. Wytwornie ubra- ny chłopiec, wątły i poważny, był jakby miniaturą mistrza. Filtsch zagrał znów w styczniu następnego roku dla kilkuset słuchaczy w domu baro- na Nathaniela Rotschilda; Chopin promieniał ze szczęścia. W kwiet- niu Fryderyk pomógł mu zorganizować jego pierwszy publiczny kon- cert w Sali Erarda. Na początku 1843 roku wrócił do Paryża Fontana i 17 marca Cho- pin był obecny na jego koncercie. W nowym sezonie zaczął także zno- wu chadzać do Opery Włoskiej i oklaskiwał Pauline Viardot w Semira- midzie Rossiniego. Na prośbę wspólnych przyjaciół z Warszawy, poma- gał organizować w Theatre Italien występy polskich tancerzy, Romana i Koństancji Turczynowiczów. Szukał w Paryżu harfiarza dla orkiestry Opery Warszawskiej, ale projekt upadł, bo orkiestra nie była w stanie zapłacić wymaganej gaży i pokryć wydatków. Zimą 1842/43 Chopin, prowadząc intensywne życie towarzyskie, dając lekcje i komponując, był bardziej zajęty niż kiedykolwiek. Czuł się stosunkowo dobrze i był w znakomitym nastroju. Zawdzięczał to w znacznym stopniu odmianie, wygodom i przyjemnemu życiu na square d'Orleans. Jak zwykle jednak "dobry" okres wkrótce się skończył i nastą- piło kolejne pogorszenie. George Sand informowała Charlesa Duverne- ta, że "Chopin cierpi, odkąd pojawiły się pierwsze chłody", a w lutym Fryderyk pisał do Pleyela: "Chciałem przyjść i sam to Panu powiedzieć, ale czuję się bardzo słaby i kładę się do łóżka. Kocham Pana coraz wię- cej, jeżeli to możliwe." Kilka dni później prosił swego lekarza, dr. Jeana Molina: "Bądź Pan łaskaw odwiedzić mnie dzisiaj, jestem cierpiący." George też wysłała do niego liścik: "Chopin jest bardzo cierpiący. Może zechce Pan przyjść dziś wieczorem; chory ma silną newralgię, która daje mu się boleśnie we znaki, a której mógłby Pan położyć kres, umożliwia- jąc mu spędzenie spokojnej nocy." Później pisała, że z Chopinem "nie jest tak źle" i że poddał się "skutecznej kuracji homeopatycznej". Chory czy zdrowy, w dobrym czy w złym nastroju, w 1842 i w pierw- szych miesiącach 1843 roku Chopin stworzył w Nohant i Paryżu znako- mite, nowe dzieła. Najwybitniejszym wśród nich jest Ballada f moll, opus 52 nr 4, któ- rą Zieliński nazywa otwarciem "ostatniego okresu twórczości" Cho- pina. Pisze, że jest to "najbardziej liryczna i najbardziej zamyślona z wszystkich ballad. (...) Jak wszystkie stanowi pewną muzyczną opo- wieść, tym razem jednak kojarzy się ona z jakąś subiektywną historią rozgrywającą się głęboko w duszy". Dla Charlesa Rosena zarówno wprowadzenie, jak i temat główny Ballady f moll "powracają z popi- sowym kontrapunktem i kolorystyczną transformacją, tworząc jedną z najbardziej wzruszających stronic całej literatury muzycznej dziewięt- nastego wieku." Wstęp - pisze dalej - "jest chopinowskim arcydziełem stylu elegijnego", a temat główny to "jeden z najbardziej oryginalnych pomysłów Chopina". Chopin zaczął pisać Balladę f moll w Nohant, a skończył na square d'Orleans w Paryżu i zadedykował ją baronowej Charlotte de Rothschild, jednej z najlepszych swoich uczennic, żonie Nathaniela Rothschilda. W tym okresie Chopin bardzo zaprzyjaźnił się z Rothschildami i później zadedykował Charlotte także Walca cis-moll. (był to jeden z trzech walców, które złożyły się na opus 64, skompono- wanych latem 1846 roku, kiedy czuł się odprężony, szczęśliwy i wesoły, może ostatni raz w życiu.) Pierwszym z tych trzech walców był Walc Des-dur, znany wśród przy- jaciół jako Valse au petit chien ("Psi walczyk"), popularny jednak także jako Walc minutowy. Zadedykował go starej przyjaciółce, pięknej hrabi- nie Delfinie Potockiej. Jego historia, opowiedziana przez Niecksa oraz innych biografów, za każdym razem z nieco innymi szczegółami, wyglą- dać miała następująco: Pewnego wieczoru, kiedy Fryderyk i George ob- serwowali swojego pieska Markiza, który biegał w kółko próbując zła- pać własny ogon, George powiedziała: "Gdybym miała twój talent, skomponowałabym utwór na fortepian dla tego psa". Chopin, jak brzmi dalej opowieść, ruszył do fortepianu i zaczął pisać. Według innej wersji Fryderyk zaimprowizował go, "kiedy piesek bawił się kłębkiem wełny". Na przekór postępującej chorobie, nie tracił w każdym razie poczucia humoru. "Psiego walczyka" zagrał na swym ostatnim koncercie w Pary- żu w 1848 roku, kiedy był już bardzo chory; opublikował go rok wcze- śniej. Trzecim walcem z tego opusu był Walc As-dur. W tym czasie Chopin ukończył także Scherzo E-dur, opus 54 nr 4; słynnego Poloneza As-dur opus 53, znanego powszechnie jako "hero- iczny"; oraz trzy mazurki z opusu 50. Niepodobna ustalić, kiedy do- kładnie ukończył każdy z tych utworów - miał zwyczaj zaczynać jakąś pracę, przerywać, zaczynać coś innego, wracać do pierwszej i tak da- lej - i nie jest pewne, czy numery opusów odpowiadają kolejności ich powstawania. Dorobek Chopina z 1842 roku raz jeszcze pokazuje, jak bardzo nie , pasuje doń pojęcie "okresów twórczych", odzwierciedlających jakiś szczególny nastrój czy stan psychiczny. Znajdujemy tu natomiast nie- zwykłą różnorodność, od potężnych, patriotycznych akordów Polone- za As-dur i nostalgicznego, wyrażającego tęsknotę za Polską, Mazurka cis-moll, opus 50 nr 3, po liryzm i poezję Scherza E-dur. Mazurek cis-moll, na przykład, jest wyraźnym patriotycznym manifestem. Chopin zadedykował go Leonowi Szmitkowskiemu, oficerowi polskiej armii walczącej przeciwko Rosjanom w powstaniu 1830 roku. Zieliński uwa- ża, że musiał on "doprowadzać do łez każdego polskiego emigranta i że sam kompozytor pisał go niewątpliwie w stanie silnego napięcia emocjo- nalnego". Zadedykowanie dwóch poważnych utworów baronowej Charlotte de Rotschild rzuca interesujące światło na osobiste powiązania Chopi- na ze światem francuskiej finansjery w okresie Monarchii Lipcowej, które nie przeszkadzały mu - podobnie zresztą jak i George Sand- przyjaźnić się równocześnie z artystami i radykalnymi politykami epoki. ~ Świat muzyki i świat interesu i pieniędzy łączyły się w bezprecedensowy sposób i, co ważne, owe kontakty wykraczały daleko poza układy z po- ' przedniej epoki, kiedy to muzycy byli do wynajęcia na każde skinienie bogatych protektorów. Baron Nathaniel de Rotschild, w którego domu występowali Cho- pin i Filtsch, był synem Jamesa Rotschilda, paryskiego przedstawiciela finansowego imperium Rotschildów. James z kolei był najmłodszym z pięciu synów Meyera Amschela Rotschilda z Frankfurtu, który stał się założycielem wielkiej dynastii, instalując synów we wszystkich najważ- niejszych ośrodkach finansowych Europy (Londyn, Paryż, Wiedeń, Ne- apol i rodzinny Frankfurt). Meyer Amschel zmarł w 1812 roku, ode- grawszy kluczową rolę w finansowaniu rozmaitych rządów europejskich w wojnach toczących się na przełomie osiemnastego i dziewiętnaste- go wieku, co pozwoliło mu na stworzenie fantastycznej rodzinnej fortu- ny. James zapewnił rodzinie pozycję we Francji, otwarłszy w 1815 roku w Paryżu bank handlowy Maison Rotschild. Jak zauważył francuski historyk Jean Tulard, rewolucja lipcowa 1830 roku otworzyła bankom "drogę do potęgi" (Tulard cytuje także słowa Karola Marksa, że "dla wielkiej finansjery, rządzącej za Mo- narchii Lipcowej, to banki były Kościołem Episkopalnym"). Bankier Jacques Lafitte został pierwszym premierem króla Ludwika-Filipa, a Maison Rotschild uzyskał "niemal monopol" na wszystkie pożyczki skarbu państwa. Stał się on machiną finansującą początek i rozwój re- wolucji przemysłowej we Francji. W tym okresie James Rotschild był prawdopodobnie najbogatszym człowiekiem we Francji, jego roczny dochód obliczano na co najmniej sto milionów franków. To wtedy poznał go Chopin i rozpoczęła się jego przyjaźń z rodziną Rotschildów, która trwała do końca jego życia. Nigdy zapewne nie pomyślał o nich jako o Żydach. James i jego żona Betty by- li ludźmi wysokiej kultury, choć poświęcili się robieniu pieniędzy. Rot- schild przyjaźnił się z Heinrichem Heine, osiadłym na dobrowolnym wy- gnaniu w Paryżu niemieckim poetą żydowskiego pochodzenia, który był także bliskim przyjacielem Chopina. Chopin poznał Jamesa Rotschilda przez Heinego i swych polskich arystokratycznych znajomych (Rotschildowie byli zaprzyjaźnieni z Czar- toryskimi) wkrótce po przybyciu do Paryża. W każdym razie pod koniec 1832 roku Betty Rotschild stała się jedną z pierwszych uczennic Chopi- na, a jego przyjaźń z rodziną Rotschildów objęła także syna Jamesa, Na- thaniela (któremu Ludwik Filip nadał tytuł barona) i jego żonę, Char- lotte. Biograf Niecks opowiada, iż wiolonczelista Franchomme "powie- dział mi, że jego przyjaciel [Chopin] kochał rodzinę Rotschildów, a Rot- schildowie kochali jego, i szczególnie pani Nathanielowa Rotschildowa zachowała go we wdzięcznej pamięci". Kiedy Chopin leżał już na łożu śmierci, Charlotte z miłością haftowała poduszkę dla niego. W swoim falansterze na square d'Orleans Chopin i George potrafi- li w przedziwny i prawdopodobnie niepowtarzalny sposób gromadzić najbardziej nieprawdopodobny zestaw gości, przełamując normalne po- lityczne, socjalne, finansowe i artystyczne linie podziału, ściśle prze- strzegane skądinąd w społeczności paryskiej. Nie starali się tego regulo- wać: znali wiele osób z wielu kręgów, zafascynowanych nimi i ich geniu- szem (zarówno u gości, jak i gospodarzy odgrywał tutaj rolę element snobizmu, przede wszystkim snobizmu artystycznego i intelektualnego). Gośćmi Chopina bywali bankierzy - Rotschildowie, państwo Leo, i Wellesowie (amerykańskiego bankiera Samuela Wellesa i jego żonę Fryderyk często zapraszał do siebie na obiad), a także Czartoryscy, Ra- dziwiłłowie, Potoccy i inni przedstawiciele wysokiej polskiej arystokra- cji, królewski adiutant hrabia de Perthius, de Custine i inni francuscy arystokraci, oraz jego bliscy polscy przyjaciele, tacy jak Mickiewicz, Fontana i Grzymała, a także przyjaciele muzycy, głównie Franchom- me, Hiller i Alkan. George Sand przyciągała lewicujących polityków - znaleźli się wśród nich przede wszystkim Pierre Leroux, Louis Blanc, Emmanuel Arago i ojciec Lamennais; postacie ze świata literatury, od Hugo po Balzaca i Sainte-Beuve'a; a także takich ludzi jak Lamartine, poeta i wojowniczy polityk. Wreszcie, grono "stałych bywalców" tworzyli ich wspólni przyjaciele: Delacroix, Heine, Fetis, Marie Dorval, Viardoto- wie i państwo marliani (Liszt i Marie d'Agoult nie bywali na square d'Orleans; przyjaźń Liszta i Chopina uległa ochłodzeniu, a Marie i Geor- ge stały się śmiertelnymi nieprzyjaciółkami). Jeśli idzie o talenty we wszystkich dziedzinach sztuki, potęgę intelektu, pozycję polityczną, tra- dycje arystokratyczne i nieprawdopodobne bogactwo, nigdzie nie moż- na było spotkać w Paryżu czegoś podobnego. To była elita Francji. Wskazuje to na osobistą pozycję Chopina w nie powiązanym ze sobą poza tym paryskim towarzystwie. Choć na pewno nie było to zamierzone i w jakikolwiek sposób pla- nowane, przyjęcia u Chopina i George odegrały na dłuższą metę pierw- szorzędną rolę w ewolucji francuskiej i europejskiej polityki połowy dziewiętnastego wieku. Umknęło to niemal całkowicie uwadze history- ków i biografów lub zostało przez nich zignorowane albo niedocenione- ich uwaga skupiała się raczej na eleganckim i utytułowanym wyższym towarzystwie oraz muzykach bywających w salonie prowadzonym nie- formalnie przez George i Fryderyka. W szybko zmieniającej się Francji ery postnapoleońskiej, w dobie kroczącej nieubłaganie rewolucji przemysłowej, która wywierała wielki wpływ na organizację polityczną i dynamikę społeczną narodu, falanster ze square d'Orleans był jednym z niewielu, jeżeli nie jedynym miejscem, gdzie ludzie posiadający polityczną i ekonomiczną władzę mieli okazję spotkać przedstawicieli radykalnej opozycji, porozmawiać z nimi i po- znać ich, a co za tym idzie, czegoś się od nich nauczyć - i vice versa. Pod dachem Chopina i George pojawiał się czasami nawet Francois Guizot, ultrakonserwatywny historyk i po 1840 roku premier (orędownik "mo- narchii ograniczonej przez ograniczoną liczbę burżuazji"). Owe soirees były najbardziej cywilizowaną fuzją kultury i polityki oraz godnym uwa- gi elementem w procesie kształtowania oblicza stulecia. Nie mówiąc już o bywających na square d'Orleans politykujących fi- lozofach, jak Leroux i Blanc, wielu artystów czynnie angażowało się w politykę lub też wyrażało zdecydowane poglądy na jej temat. Najbar- dziej rzucającymi się w oczy przykładami byli George Sand, Lamartine, Hugo, Delacroix, Heine. Wieczory te miały także międzynarodowy wy- dźwięk polityczny. Polacy wszelkich przekonań, także arystokracja, pod- nosili sprawę niezależności Polski, co było wyzwaniem dla despotycznych władców Europy. Księżna Cristina di Belgiojoso Trivulzio, bliska przyja- ciółka Chopina i George, występowała w imieniu bojowników o nieza- leżność Włoch, którym przewodził wówczas Giuseppe Mazzini (wielki angielski historyk i poeta, Thomas Carlyle, nazywał go "człowiekiem wielkiego geniuszu i cnoty"). Lamartine i Mazzini mieli wkrótce zostać przywódcami Wiosny Ludów w swoich krajach. Heine w owym paryskim kółku mówił o wolnościowych i liberalnych dążeniach w Niemczech. To właśnie Heine przedstawił George Sand dwudziestopięcioletnie- go Karola Marksa, kiedy ów niemiecko-żydowski wielbiciel Saint-Simo- na w 1843 osiadł w Paryżu. Kilka wierszy Heinego powstało pod wpły- wem Marksa; to Heine także przedstawił Chopina Jamesowi Rotschil- dowi. Nie ma dowodów na to, by Marks kiedykolwiek był na square d'Orleans, szybko jednak nawiązał kontakt z George Sand jako współ- pracownik La Reforme, radykalnego dziennika, założonego dwa lata wcześniej przez jej przyjaciół: Leroux, Arago oraz Ledru-Rollina, i pisał doń aż do czasu, gdy wydalono go z Francji w 1845 roku. George i Marks korespondowali ze sobą przez kilka następnych lat. Nigdzie nie ma wzmianki o tym, że Chopin kiedykolwiek poznał Marksa. To w Pa- ryżu jednak Marks spotkał po raz pierwszy przebywającego tu chwilowo niemieckiego filozofa Fryderyka Engelsa i to tu zaczęła się ich współ- praca, której owocem miał się stać Manifest komunistyczny. Zetknięcie się młodego Marksa z francuskimi radykałami społecz- nymi - przyjaciółmi George Sand - którzy czerpali natchnienie z Saint- -Simona i Proudhona, miało decydujący wpływ na jego rozwój ideolo- giczny. Francuska historyczka, Regine Pernoud, napisała, że Marks był bezpośrednim spadkobiercą Saint-Simona", zmarłego w 1825 roku, i można by rzec, że Saint-Simon był natchnieniem dla Europy końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku. Jak na ironię George Sand i jej "chrześcijańscy socjaliści" należeli do zamożnej klasy śred- niej - podobnie jak Chopin. Marks, który znał ją tak dobrze, nie zawa- hał się oświadczyć w Manifeście komunistycznym, że "patrząc historycz- nie, burżuazja odegrała rolę motoru rewolucji (...). Pozbawiła rodzinę jej sentymentalnej maski". Niezależnie od tego czy Chopin rzeczywiście poznał Marksa, był z pew- nością bezpośrednim świadkiem tworzenia historii współczesnej. Rozdział 20 W NIEDZIELĘ 16 PAźDZIERNIKA ,1842 roku, Mikołaj Chopin napisał do syna, jak zwykle swą nienaganną francuszczyzną, list, który uchodzi za jego ostatni list do Fryderyka. Komentował wiadomości zawarte w ostatnim liście Fryderyka do rodziny (napisanym prawdopodobnie w Nohant, ale wysłanym z Paryża): "Z przyjemnością dowiedzieliśmy się (...) że powietrze wiejskie wzmocniło Twoje zdrowie, że masz nadzie- ję, iż dobrze zniesiesz zimę, i że zmieniłeś mieszkanie, ponieważ Twoje dotychczasowe było za zimne". Następnie pytał: "Ale czy nie będziesz osamotniony, jeżeli inne osoby się nie przeniosą?" Ponieważ list Fryderyka, do którego nawiązuje starszy pan Chopin, zaginął, pozostaje tajemnicą, co i ile powiedział ostatecznie rodzinie o "innych osobach". Wspominając, że spędził lato na zdrowym wiej- skim powietrzu, najprawdopodobniej nie wymienił Nohant - wciąż dbał o to, żeby jego listy do Warszawy wysyłano z Paryża - nie chcąc za- pewne, żeby rodzina kojarzyła go z George. Państwo Chopinowie, wie- dząc dużo o George Sand i jej sławie, Nohant powiązaliby natychmiast z jej imieniem. Ciekawe, co w liście Fryderyka mogło sprawić, że podejrzliwy Miko- łaj zaczął zastanawiać się nad tym, czy "inne osoby" także zmieniły mieszkanie. Czy Fryderyk wspomniał, że mieszka z jakimiś "innymi oso- bami"? W swojej raczej irytującej powściągliwości - czy zakłopotaniu- Chopin nie podał także ojcu swojego nowego paryskiego adresu, cho- , ciaż musiał już wiedzieć, że zamieszka na square d'Orleans. Mikołaj mu- siał więc adresować listy na rue Tronchet (najwyraźniej Chopin nigdy nie poinformował rodziny o przeprowadzce do pawilonu na rue Pigalle). Resztę listu Mikołaja wypełniały komentarze na temat towarzyskie- go i zawodowego życia Fryderyka w Paryżu - między innymi ojciec po- chwalił go za to, że był na obiedzie z Lisztem ("byliście przyjaciółmi, jest rzeczą piękną prześcigać się w delikatności") - i bieżące informacje do- tyczące rodziny Wodzińskich. Wreszcie, na zakończenie, siedemdziesię- ciojednoletni profesor liceum przekazał synowi złe nowiny: "Co do nas, to Ci powiem, że gdyby nie mój kaszel, który z dnia na dzień staje się co- raz bardziej nieznośny, czułbym się jako tako; (...) Ja wychodzę bardzo rzadko, najwyżej do naszego ogródka; mieliśmy w nim różne gatunki owoców, między innymi było kilka gron winnych, które sam pielęgno- wałem i które doskonale dojrzały. (...) Bądź zdrów, moje drogie dziec- ko, oboje z matką ściskamy Cię serdecznie, tuląc Cię do serca ze wszyst- kich sił, jakie nam pozostały." Nie wiadomo, jak zareagował Chopin na wiadomość o "nieznoś- nym" kaszlu ojca. Następny jego zachowany list do rodziny nosi datę prawie o dwa lata późniejszą, ale trudno wyciągać z tego jakiekolwiek wnioski, bo większość jego wysyłanej do Warszawy korespondencji zagi- nęła. Podobnie nie wiadomo, czy Chopin wiedział, jak poważną sprawą był kaszel Mikołaja. W liście z tego samego dnia (członkowie rodziny zwykle wkładali swoje listy do jednej koperty) jego siostra Ludwika opo- wiada, że właśnie wróciła z dziećmi po trzymiesięcznym pobycie na wsi, i pisze: "Ja tu też wszystkich zdrowych zastałam". Z kolei siostra Izabe- la w swoim liście także donosi: "wszyscyśmy zdrowi", chociaż dodaje, że "Papa (...) kaszle jak zwykle (...) i kiedy ma towarzystwo, zyskuje dobry humor i zapomina o dokuczającym kaszlu." Powstaje oczywiście pytanie, czy kaszel Mikołaja, sądząc po uwadze Izabeli chroniczny, wskazuje na to, iż on także cierpiał na suchoty. Jeże- li tak, to możliwe, że gruźlica Chopina była dziedziczna (lub przekaza- na genetycznie); przecież jego młodsza siostrzyczka według wszelkiego prawdopodobieństwa zmarła także na suchoty. Tak czy inaczej, obszer- na polska i francuska literatura medyczna na temat Chopina nie wspo- mina o zdrowiu lub kaszlu Mikołaja. Fryderyk otrzymał list ojca w listo- padzie kiedy leżał w łóżku w mieszkaniu na square d Orleans, "bardzo cierpiący". W roku 1843 zaczęło się długie "vie mourante" - powolne wycieka- nie życia, jak wiele lat później pisała o tym George Sand - i coraz czę- ściej śmierć zabierała najbliższe mu osoby. Zawsze bał się śmierci. Zdrowie znów go opuściło. Luty przyniósł "cierpienia" i "newral- gie", wzywano pospiesznie doktora Molina. Rozchodziły się plotki o je- go chorobie.19 lutego Kurier Warszawski donosił "siły Chopina słabną". Było rzeczą zdumiewającą, że znajdując się w tak opłakanym stanie fizycznym, Fryderyk mógł tak dobrze (stosunkowo) i tak długo funkcjo- nować. Jednakże istotnie, w sposób dostrzegalny, zaczynał tracić siły, mimo przypływów energii i dobrego humoru. Po pierwszych miesiącach 1843 roku, kiedy to raz jeszcze zachorował, jego twórcza aktywność osłabła jak nigdy dotąd. Gdy chodzi o większość kompozytorów, liczba utworów skomponowanych w danym roku, jest czymś bez znaczenia, jeśli weźmie się pod uwagę takie czynniki, jak natchnienie, zdrowie, problemy osobi- ste oraz inne sprawy odrywające ich od pracy twórczej. Zazwyczaj kom- pozytorzy nie narzucają sobie żadnych norm ilościowych - sztuka nie poddaje się naukowemu planowaniu - ale posiadający zdumiewającą sa- modyscyplinę i (jak się wydaje) nigdy nie skarżący się na brak natchnie- nia Chopin w okresie ostatnich piętnastu lat tworzył mniej więcej tyle sa- mo zadziwiających dzieł każdego roku. Tylko Mozart rok w rok aż do śmierci komponował równie wiele wspaniałych i niezwykle różnorod- nych utworów. Dlatego zmniejszenie tempa pracy Chopina było czymś znaczącym, szczególnie kiedy spojrzeć na to z perspektywy czasu. Z punktu widzenia Chopina zimą i wiosną nie działo się w Paryżu nic specjalnego. Czekał, aż lipscy wydawcy Breitkopf & Hartel odpo- wiedzą mu na ofertę sprzedania im na rynek niemiecki i środkowoeuro- pejski nowego scherza za sześćset franków, także za sześćset franków ballady i za pięćset franków poloneza. Nadal prowadził lekcje, czasami miał ich aż osiem dziennie, mimo zmęczenia i bogatego życia towarzy- skiego którym rządziła George. Kiedy wiosna przyniosła ciepłą pogodę, przyszedł czas na opuszczenie Paryża. Wyjechali do Nohant 22 maja. Tymczasem Liszt pojechał do Polski na tournee koncertowe. Naj- pierw, pod koniec marca, wystąpił w Krakowie i wzniósł toast za Chopi- na i Mickiewicza na wydanym na jego cześć obiedzie.1 kwietnia był w Warszawie, gdzie dał trzy koncerty; na drugim grał etiudy i mazurki Chopina, na trzecim jego wariacje na temat Don Giovanniego Mozarta. Gazeta Warszawska napisała, że "mazurkami Chopina Liszt przemówił do nas naszym językiem, poruszył nasze uczucia." Liszt pojawił się również u państwa Chopinów, przynosząc bilety na swoje koncerty. Chociaż jego przyjaźń z Fryderykiem uległa ochłodze- niu, ostatnio ich stosunki nieco się poprawiły i poprzedniej jesieni byli razem na obiedzie. W gruncie rzeczy to Chopin zaczął dystansować się od Liszta, zazdroszcząc mu - słusznie lub nie - talentu pianistycznego, gdy ten ostatni, mimo rzucanych od czasu do czasu złośliwych uwag na temat Fryderyka, pozostał jego wiernym wielbicielem. W Poznaniu, w zachodniej Polsce, Liszt spotkał się z krytykiem muzycznym z Berli- na, Ludwigiem Rellstabem, który we wczesnych latach trzydziestych na- padał dziko na nowatorskie pomysły Chopina w swych recenzjach ale obecnie zmienił zdanie i prosił Liszta o list polecający do Fryderyka. Liszt wyświadczył mu tę grzeczność, wyrażając w liście, zaczynającym się od słów "drogi, stary przyjacielu", przekonanie, że Chopin na pewno dogada się z Rellstabem, bo krytyk jest "człowiekiem wielkiej kultury... a ty jesteś dobrze wychowany." I dodał: "Chciałbym skorzystać z tej okazji, żeby raz jeszcze powtórzyć, nawet jeżeli uznasz mnie za nudzia- rza, że moja przyjaźń i podziw dla Ciebie pozostaną zawsze niezmienne i zawsze, w każdych okolicznościach możesz liczyć na mnie jak na przy- jaciela." Nie wiadomo czy i jak Chopin odpowiedział na ten list. W czasie czwartego lata, jakie Chopin i George spędzili w Nohant, zaczęły pojawiać się rysy w ich wspólnym życiu. Po raz pierwszy w dzie- jach ich związku George stwierdziła to, próbując "być sam na sam" z Fryderykiem; nieobecność przyjaciół w czasie pierwszych miesięcy ich pobytu na wsi pogorszyła sytuację. Na square d'Orleans, kiedy nie pisa- ła, otaczali ją przyjaciele, a Chopin spędzał całe dnie u siebie, dając lek- cje. W Nohant natomiast mieszkali na tym samym piętrze w tym samym domu, zmuszeni do spędzania wolnych godzin razem - tylko ze sobą. Było nieuniknione, że działali sobie na nerwy, co wzmagało zwykłą drażliwość Fryderyka. Wielu spośród ich przyjaciół, w tym niektórzy polscy przyjaciele Chopina, doszło do wniosku, że to on, ze swoimi nie- ustannymi wymaganiami, egoizmem i zmiennością nastrojów ponosi wi- nę. Na przykład Mickiewicz miał powiedzieć, że Fryderyk był "złym ge- niuszem George Sand, jej moralnym wampirem, jej krzyżem (...) który mógł ją w końcu zabić." Pani Juste Olivier, znajoma, którą zaproszono kiedyś na obiad do Nohant, zapisała w swoim dzienniku, że Chopin był "człowiekiem inteligentnym i utalentowanym, pełnym uroku... ale nie sądzę, żeby miał serce". Tego roku George i Chopin zjechali do Nohant tylko z jego polskim służącym, Janem (George była urażona, bo miał większą pensję niż jej redaktorzy z Revue), i jej paryskim kucharzem. Maurycy przebywał u swojego ojca w Guillery, a Solange została jeszcze w internacie. Jeśli chodzi o przyjaciół z Berry, dr Papet z żoną byli w Paryżu, Hippolyte, przyrodni brat George, peszył Chopina (który początkowo lubił jego to- warzystwo), bo za dużo pił i był ordynarny, a jego córka Leonie i jej mąż Theophile Simonet nie interesowali Fryderyka; nudzili go. Jedynym promykiem była osiemnastomiesięczna Louisette Viardot której matka, Pauline, występowała na recitalach w Wiedniu i przysłała ją na lato do Nohant z nianią Jeanette. Zarówno George, którą mała nazywała maman, jak i Fryderyk byli po uszy zakochani w dziecku. Jak George pisała do Pauline, Louisette "mówi Chopinek w sposób, który rozbroiłby każdego Chopina na świecie... Chopin ją uwielbia i przez ca- ły czas całuje ją po rączkach... Rozmawia z Chopinem po polsku." Była w tym może pewna przesada, ale zdarzyło się to bodaj po raz pierwszy i ostatni, że Fryderykiem owładnęły ojcowskie uczucia. Jednakże George złościła się na Jana, że zaleca się do Jeanette, i w ogóle była nieszczęśliwa. Napisała do Pierre'a Bocage, że Nohant "zmieniło się znacznie od czasu, kiedy byłeś świadkiem królujących tu- taj zabaw i śmiechów. Wkrótce skończę czterdzieści lat i muszę się po- ważnie zastanowić (...) słabe zdrowie naszego przyjaciela wprowadziło w nasze życie dużą dozę melancholii, a w każdym razie bardzo je ogra- niczyło." W nadziei, że zdrowie Fryderyka poprawi się dzięki przebywaniu na świeżym powietrzu, George namawiała go, aby towarzyszył jej na space- rach po Berry. Ponieważ miał rzeczywiście kłopoty z chodzeniem, wy- szukała dla niego oślicę imieniem Margot, żeby jeździł za nią siedząc na aksamitnym siodle. "Pewnego razu przedsiębiorczy ośli ~~reproduktor~~ nastawał na jej [oślicy] cnotę - pisała do Maurycego - a ta wierzgała i broniła się jak prawdziwa Lukrecja. Chopin ryczał ze śmiechu, a ja po- traktowałam [go] parasolką. W końcu wszyscy wyszliśmy cało z tej strasznej opresji i [Margot] nie musiała przebijać się sztyletem". Humory poprawiły się, kiedy 17 lipca przyjechał do Nohant Dela- croix. Była to wyjątkowo pamiętna podróż, bo mógł dojechać pociągiem z Paryża do Orleanu i dopiero tam wsiadł w dyliżans. Linię kolei żela- znej Paryż - Orlean, jedną z pierwszych dalekobieżnych linii kolejowych we Francji, otworzyła tej wiosny Compagnie du Nord, hojnie finansowa- na przez Maison Rothschild. Dla cierpiącego na reumatyzm Delacroix było to błogosławieństwem. Po przyjeździe do Nohant od razu wrócił do swojego, jak je nażywał, "klasztornego życia". We wspólnym liście do Grzymały Chopin i George pisali, że "wieś dobrze robi [Delacroix~... maluje, rysuje okolicę, jeździ na osiołku, gra w bilard, wdycha tyle świeżego powietrza, ile tylko się da." Chopin udzie- lał także wskazówek Grzymale na gorące paryskie lato: "Nie męcz się... Nie chodź po rusztowaniach... Kąp się w Sekwanie... Nie zgub zegarka... i pomyśl czasami o starym muzyku, który niepotrzebnie marudzi na tym świecie." Podpis brzmiał "Chop." Fryderyk napisał do niego osobno, za- pewniając, że to nie George była autorką "plotki" rozpowszechnianej ja- koby przez ich przyjaciółkę, Charlotte Marliani, na temat śpiewaczki o imieniu Agata, w której podobno miał się kochać Grzymała. Obecność Delacroix rozwiała zmęczenie Chopina. Dwaj mężczyźni spędzali długie godziny, siedząc w cieniu drzewa lub włócząc się po la- sach, rozprawiając o sztuce, ludziach i o wszystkim, co im przyszło do głowy. Delacroix zawsze zwracał się do Fryderyka "mój drogi Chopi- nie". Wieczorem George przyłączała się do rozmowy i słuchała, jak De- lacroix krytykuje śpiewaczkę Marię Malibran, siostrę Pauline (uważał, że wkłada zbyt wiele wysiłku w to, żeby wyglądać na scenie "szlachet- nie") oraz jak obaj odsądzają od czci i wiary Berlioza, bo w swoim Re- quiem wprowadził puzony obok fletów - "tani chwyt". Wszyscy jednak zgodnie zachwycali się Mozartem - Delacroix przyrównywał do niego Chopina z jego "wielką oryginalnością" i "doskonałością kompozycji". Potem Delacroix i George, paląc cygara, słuchali muzyki Chopina, któ- ra, jak mówił malarz, "za sprawą Boga zstąpiła (...) w jego boskie pal- ce". George poczuła się szczęśliwa, kiedy do Nohant przyjechał Maury- cy, który ciągle terminował u Delacroix. Delacroix musiał jednak po dziesięciu dniach wyjechać i kilka dni później George skarżyła mu się w liście (dziękując za przysłane cygara i zapalniczkę) na "monotonne życie", jakie prowadzi teraz z Chopinem i Maurycym. Postara się być nadal - obiecywała - "podporą moralną" dla Maurycego, który chce zostać malarzem, i dla tego drugiego "moje- go małego... Chopina w walce z chorobą i rezygnacją." Następnie doda- ła, że "z własnej woli" przed trzema laty popełniła "samobójstwo", żeby uniknąć "bezsensownej agonii"; była to zapewne aluzja do jej decyzji dotyczącej seksualnej abstynencji. Macierzyńskie uczucia George w stosunku do Chopina znów dały o sobie znać, kiedy w niedzielę,13 sierpnia, Fryderyk pojechał do Pary- ża, żeby omówić ze Schlesingerem wydanie swoich nowych utworów, odebrać z internatu Solange i przywieźć ją do Nohant. Pierwszy raz od lat jechał sam, ale dzięki linii kolejowej Paryż - Orlean męcząca podróż była teraz o wiele łatwiejsza. George poprosiła w liście Charlotte Mar- liani, żeby ta sprawdziła, czy dozorczyni wywietrzyła mieszkanie Chopi- na przy square d'Orleans, przyniosła gorącą wodę do łazienki i czy jest gotowa wykonywać ewentualne polecenia. Miała nadzieję, że Charlotte zajmie się posiłkami dla Fryderyka w czasie jego niedługiego pobytu w Paryżu. Pisała do Charlotte: "Oto mój mały Chopin; powierzam go Pani, proszę się zatroszczyć o niego, bo on tego nie potrafi. Nie umie zadbać o siebie, kiedy mnie nie ma, i ma poczciwego, ale głupiego służącego. Nie martwię się o jego obiady, bo będzie miał masę zaproszeń... ale bo- ję się, że rano może zapomnieć o wypiciu filiżanki czekolady lub bulio- nu, którą wmuszam w niego, kiedy jestem na miejscu... Chopin jest te- raz w dobrej formie; musi tylko jeść i spać jak wszyscy". Chopin dobrze wykorzystał każdą chwilę spędzoną w Paryżu. Po- szedł na przedstawienie Oedipe a Colone, osiemnastowiecznego arcy- dzieła włoskiego twórcy oper, Antonia Sacchini, spotkał się z kilkoma przyjaciółmi, odebrał Solange z internatu madame Bascan, i razem z nią wieczorem 16 sierpnia wsiadł do pociągu odjeżdżającego do Orleanu. Przybyli do Nohant o północy 17 sierpnia. Fryderyka nie było pięć dni. Po powrocie Solange na wieś Chopin znów zaczął udzielać jej lek- cji, co z czasem miało doprowadzić do nowych zatargów między nim a George. To, że piętnastoletnia teraz Solange darzyła Chopina szcze- nięcą miłością - a może była w nim nawet poważnie zakochana - nie mogło ujść uwadze tak doświadczonej kobiety jak George. A ponieważ wyraźnie faworyzowała Maurycego i często karała Solange za domnie- maną "nonszalancję", narzucając jej surowy rygor, nieuchronnie pcha- ła dziewczynę ku Chopinowi - drugiej dorosłej osobie w domu - który był na dodatek czarujący i genialny. Solange miała przy tym tempera- ment, upór i trzeźwość matki. Chopin bardzo ją lubił i był zadowolony z jej postępów w grze na fortepianie, podobnie zresztą jak matka, i gra- tulował Marie de Rosieres, która uczyła Solange w Paryżu, "wspania- łego ustawienia" ręki i "czarującego uderzenia". Nic jednak nie świad- czy o tym, by w jakikolwiek sposób ośmielał Solange w jej miłosnych zapałach. 1 września, ku zachwytowi prawie wszystkich obecnych, przyjechali do Nohant Viardotowie i matka Pauline. Mała Louisette była szczęśli- wa, że widzi rodziców. Z przyjazdu Pauline i Louisa cieszyli się ogrom- nie również Fryderyk i George: Pauline była ulubioną śpiewaczką ope- rową Chopina i jego uczennicą, a George darzyła ją wielką sympatią i nazywała "moją fifiłle" (córeńką). Maurycy był zachwycony, bo kochał się w Pauline. tylko Solange martwiła się i cierpiała. Widziała, jak jej matka odnosiła się do Pauline, widziała także podziw Chopina dla divy. Irytowało ją nawet widoczne zadurzenie Maurycego. Mówiąc krótko, nikt nie zwracał uwagi na Solange, bo Pauline była jedyną kobietą, po- dziwianą przez wszystkich mieszkańców Nohant. Solange pocieszało tylko to, że George była zbyt zajęta Viardotami, żeby ją stale krytyko- wać i bez przerwy zwracać jej uwagę. Louis Viardot musiał wracać do Paryża 8 września, ale kobiety zo- stały jeszcze tydzień; Maurycy był niezwykle zadowolony, że ma Pauline "dla siebie" przez ten krótki czas, tym bardziej, że akurat odbywało się wielkie tradycyjne wesele, na którym wszyscy byli obecni. Owdowiała służąca George, Francoise Caillaud wychodziła za mąż za Jeana Aucan- te, miejscowego farmera, i George zaprosiła przyjaciół z całego Berry na trzydniowe uroczystości w pałacyku. Po ceremonii ślubnej sześćdzie- siąt osób jadło i piło przy ustawionych na trawnikach stołach. Prze- widziano także trzydniowe tańce. Solange, której piętnaste urodziny zbiegły się ze ślubem Francoise, nie opuściła ani jednego tańca. Maury- cy nie opuszczał Pauline. A Chopin po raz pierwszy słyszał dudziarzy z Berry, wykonujących "Marsillat bourree", stary taniec ludowy i wykry- wał "dziki dysonans" powstały przez zagranie nuty F zamiast fis, której nie można wydobyć z dud. Następnego lata napisał być może dwa włas- ne bourree, o których wspominają ówczesne świadectwa, a które czasa- mi grywane są jeszcze i dzisiaj. Dzień po uroczystościach Maurycy odwiózł Louisette, jej matkę i babkę do Orleanu, gdzie miały wsiąść do pociągu do Paryża. Rodzina znów została sama, ale niezmordowana George miała jak zwykle wie- le pomysłów na to, żeby dostarczyć im rozrywki. Pod koniec września zorganizowała trzydniową wycieczkę wzdłuż rzeki Creuse, na wschód od Nohant, aż do ruin zamku w Crozant. Wzięło w niej udział dziewięć osób: George, Maurycy, Solange, Hippolyte i jego żona konno, Chopin na swoim osiołku, i troje służby mającej pieczę nad powozami z jedze- niem, piciem, obrusami i ubraniami. Była to najdziksza część płaskiego w zasadzie Berry i poruszali się powoli wąwozami wiodącymi wśród gór, o których George pisała, że były "małe, ale bardziej niedostępne niż alpy", i po nieznanych ścieżkach wśród przepaści. Chopin, dodała, "wspinał się wszędzie na swoim osiołku, spał na sianie na ziemi i nigdy nie czuł się lepiej niż podczas tej niebezpiecznej i męczącej wyprawy". George pływała w Creuse, wygrzewała się na słońcu i opaliła się na In- diankę. Maurycy szkicował zamek w Crozant. W październiku George toczyła w Nohant swą kolejną bitwę o spra- wiedliwość społeczną; tym razem walczyła z rządową cenzurą o możli- wość opublikowania w Revue independent artykułu o okrutnym potrak- towaniu piętnastoletniej dziewczyny imieniem Fanchette, którą wyrzu- cono z klasztornego przytułku i porzucono na drodze dlatego, że jej cią- ża była kłopotliwa dla tej instytucji. Kiedy wybuchł skandal - Geor- ge i jej przyjaciele poznali tę historię w lipcu - lokalne władze starały się zatuszować sprawę. Fanchette znów umieszczono w przytułku, ale George obawiała się, że zakonnice będą się starały, żeby dziewczyna "odpokutowała za ich haniebne zachowanie." Teraz George postanowi- ła walczyć o wypuszczenie dziewczyny i taki był cel napisanego przez nią artykułu. W końcu wygrała i artykuł się ukazał, a George mogła przy- stąpić do pisania Jeanne, powieści której podstawą stały się losy wiej- skiej dziewczyny - oczywiście Fanchette. Chopin, mający konserwatywne w zasadzie poglądy, zwykle trzymał się z daleka od społecznych krucjat George, ale podobno wzruszył go los Fanchette i w tym wypadku popierał wysiłki George, jak pisze zaj- mująca się historią Nohant Sylvie Delaigue-Moins. 28 października Chopin i Maurycy wyjechali do Paryża. George po- została w Nohant - potrzebowała czasu i samotności do pracy nad Jeanne; musiała zastanowić się także nad przyszłością Eclaireur de l'Indre, du Cher et de la Creuse, opozycyjnej gazety, którą założyła z Pierrem leroux (i na którą otrzymała datek także od Fryderyka). Chopin prag- nął już wrócić do Paryża, żeby podjąć lekcje i znów zarabiać pieniądze; George wyraziła zgodę, bo pogoda się zepsuła i w obszernych po- mieszczeniach zameczku w Nohant było "diabelnie zimno". Maurycy chciał znaleźć się znów w pracowni Delacroix. George miała wrócić 29 listopada i po raz pierwszy od pięciu lat, od kiedy zaczęli wspólne życie na Majorce, rozstali się na cały miesiąc. George jednak troszczyła się o niego na odległość. Znów udzielała wskazówek Marie de Rozieres, żeby upewniła się, czy "moje biedne ma- leństwo" ma co jeść, żeby na niego uważała i jeżeli trzeba, wzywała dok- tora Molin. Pisała do niej: "Uważaj na niego, nawet gdyby on tego nie chciał... Nie ma nic łatwiejszego dla tego Polaka [służącego Chopina], niż przygotowanie bulionu i kotleta. ale on [Chopin] sam nie chce się o to upomnieć, a może nawet zapomina. Musisz mu pomóc." Jeszcze przed wyjazdem Chopina George pisała do Grzymały, że liczy na niego, iż będzie ją otwarcie i szczerze informował o wszystkim... "Przyjadę za- pewne pod koniec listopada, ale mogę pojawić się na każde wezwanie, jeżeli dowiem się, że mój mały zachorował." W istocie rzeczy Chopin był naprawdę chory, już zanim wyjechał z Nohant: czuł się słabo i bolały go zepsute od dawna zęby. W liście wy- słanym kilka dni po ich wyjeździe George prosiła Maurycego: "napisz do mnie, czy Chopin nie jest chory; jego listy są krótkie i smutne. Za- opiekuj się nim, gdyby zachorował. Zastąp mnie trochę. On z wielkim zapałem zastąpiłby mnie, gdybyś to ty był niezdrów." 4 listopada napi- sała do Fryderyka na square d'Orleans: "Dzień dobry, mój Chip Chip. Pozbądź się tego zapalenia, które tak bardzo mnie martwi. Porozmawiaj o tym z doktorem Molin i zrób, co on mówi. Maurycy powiada, że nie czujesz się ani dobrze, ani źle. To mnie nie pociesza. Czy nie ukrywa przede mną połowy (prawdy], i czy nie czujesz się raczej kiepsko niż do- brze? Czy jesteś już chociaż na tyle zajęty, żebyś mógł oderwać się od swoich cierpień? Czy spotykasz się z zabawnymi ludźmi? Czy sypiasz w nocy? Chciałabym wiedzieć to wszystko, ale ty nic mi o tym nie pi- szesz. Całuję Cię tak, jak Cię kocham". 10 listopada Chopin był już poważnie chory: miał bóle w klatce pier- siowej, kasłał i pluł krwią. Dr Molin przychodził codziennie, konse- kwentnie stosował swą kurację homeopatyczną, i po kilku dniach Cho- pin poczuł się na tyle lepiej, że mógł wstawać z łóżka - chociaż ciągle nie wolno mu było wychodzić z domu. Maurycy poinformował matkę, że w ciągu dnia Fryderyk nie czuje się źle, ale nocą "kaszle, dusi się i od- krztusza." Mimo obietnicy, jaką dała Grzymale, George nie śpieszyła się do Paryża "na każde wezwanie". Napisała do Grzymały, że według Charlotte Marliani i Marie de Rozieres, Chopin czuje się lepiej, nie ma się czym niepokoić, i że obydwie kobiety nalegają, żeby została w No- hant. George tłumaczy, że posłuchała tych rad nie tylko dlatego, że ma "ważne sprawy" do załatwienia, ale dlatego, że obawiała się, iż kiedy Fryderyk ujrzy ją niespodziewanie przed ustalonym terminem, "może poczuć się zawstydzony w delikatności swojego serca, widząc że porzu- ciłam ważne zajęcia, żeby siedzieć przy nim i go pielęgnować... chociaż chętnie to robię. Biedny anioł! Nigdy go nie rozczaruję, może Pan być pewny, a moje życie na zawsze należy do niego." George rzeczywiście zawsze wierzyła w to co mówiła i robiła w danym momencie. Życie by- ło dla niej fantazją, romantyczną powieścią - z elementami samopo- święcenia. W tym samym czasie Chopin, chociaż chory, chciał, żeby wiedziała, jak się o nią niepokoi. We wzruszająco pełnym otuchy liście, jaki wysłał do niej do Nohant 26 listopada, błaga ją, żeby się nie przemęczała- i przywiozła dobrą pogodę "bo tu ciągle deszcz pada." Pisze, że nie wy- chodzi z domu, bo jest niedziela, dodając, całkowicie niezgodnie z praw- dą, że "choroba trzyma się z dala ode mnie i że przed sobą widzę tylko szczęście, że nigdy nie miałem więcej nadziei, jak myśląc o nadchodzą- cym tygodniu..." Pisze: "Byliśmy na dobrym obiedzie u pani Marliani. Po czym jedni poszli na przyjęcie wieczorne, drudzy zajęli się rysowaniem, inni jeszcze udali się do łóżka. Ja spałem w swoim łóżku, jak Pani w swo- im fotelu, zmęczony, jak po ciężkim wysiłku; (...) Niech Pani nie przesta- je myśleć o swoich starych, bardzo starych znajomych, którzy oczywiście nie myślą o niczym innym, jak tylko o Pani. (...) Jeszcze cztery dni." W końcu, po nadaniu na bagaż fortepianu Chopina i zapakowaniu słoików z konfiturami, George i Solange 29 listopada wyruszyły do Pa- ryża. Sand chciała teraz jak najprędzej zobaczyć "moich dwóch chłop- ców". Tego czwartego lata w Nohant Chopin skomponował mniej niż w la- tach poprzednich - powody nie są w tym momencie istotne - ale zawsze były to utwory wielkiej klasy. Powstały wtedy dwa nokturny z opusu 55, f-moll i Es-dur; trzy mazurki z opusu 56, H-dur, C-dur, c-moll; i Ber ceuse Des-dur, opus 57. Obydwa nokturny, bardzo sentymentalne, zadedykował Jane Wil- helminie Stirling, zamożnej szkockiej szlachciance, jednej z córek ban- kiera z Edynburga, która zapewne na początku roku 1843 została uczennicą Chopina, zapałała do niego nieodwzajemnioną miłością i kochała go aż do jego śmierci. Niezbyt piękna, wysoka, szczupła, bla- da, Jane była starsza od Fryderyka o sześć lat. Najpierw, w styczniu 1844, Chopin dał jej autograf na tekście Nokturnu Es-dur, opus 9 nr 2, napisanego około 1831 roku, i była to właściwie po prostu grzeczność. ale zadedykowanie pannie Stirling dwóch bardzo ważnych nokturnów, opublikowanych pod koniec 1844 roku, stanowiło raczej niezwykły wy- raz przyjaźni, czułości lub wdzięczności, tym bardziej, że Chopin znał ją bardzo krótko. Trzy mazurki z opusu 56, skomponowane w roku 1843 (Mazurek c-moll jest najdłuższym ze wszystkich, jakie napisał), zadedykował Catherine Maberly, przyjaciółce Jane Stirling i także jego uczennicy. Chociaż Chopin dedykował utwory bardzo bliskim przyjaciołom, jak Fontana, księżna Czartoryska czy hrabina Delfina Potocka, lub kole- gom kompozytorom, jak Liszt i Schumann, dziwić może, że nigdy nie zadedykował żadnego dzieła George Sand (ani Konstancji Gładkow- skiej lub Marii Wodzińskiej). Zawsze trudno było dociec, czy takie po- stępowanie Fryderyka wynikało z jego zasad, dziwactwa, czy też było podyktowane przyjaźnią lub chęcią osiągnięcia korzyści; miłość, jeżeli kiedykolwiek naprawdę kochał, nie była brana pod uwagę. W każdym razie nazwisko Jane Stirling pojawiło się wtedy po raz pierwszy w powiązaniu z Chopinem (jeśli nie liczyć autografu ze stycz- nia 1844); był to początek zdumiewającego związku, który miał dla nie- go niesłychanie istotne znaczenie. Audrey Evelyn Bone, autorka biogra- fii Jane Stirling, sugeruje, że poznali się na początku roku 1832, ale nie ma na to dowodów. Lindsay sloper, angielski pianista i uczeń Chopina, powiedział Niecksowi, biografowi Chopina, że przedstawił mu Jane, bo i ona chciała pobierać u niego lekcje. Chopin zgodził się i, jak twierdzi inny biograf, zapewnił ją, że "pewnego dnia będzie pani grała bardzo, bardzo dobrze". Berceuse z opusu 57 to jedyna kołysanka, jaką napisał - jej po- wstanie mogło się wiązać z małą Louisette Viardot, którą uwielbiał tego lata w Nohant. "Ten utwór to czysta barwa dźwięku" - wyraził się Charles Rosen, a dla Chopina było to wysławianie ojcostwa, któ- rego nigdy nie pragnął dla siebie. W grudniu zaproponował nowe nokturny i mazurki lipskiemu wydawnictwu Breitkopf & Hartel po 600 franków za każdy utwór; co stanowiło powrót do twardej rzeczy- wistości. Nowy rok 1844 przyniósł Chopinowi dalsze choroby i cierpienia. Je- go zdrowie ciągle się pogarszało, mimo zdarzających się od czasu do czasu krótkich okresów poprawy. Starał się, jak mógł, pracować, dotrzy- mywać zobowiązań i zachować swoje przyjemności, ale przychodziło mu to z trudem: miał kłopoty z oddechem. Styczeń był po prostu okropny; nastąpił atak grypy, chory nieustannie kasłał i przeżywał to, co George w liście do dra Molin nazwała "poważną depresją nerwową", prosząc le- karza, żeby zaszedł do Fryderyka (jednocześnie prosiła dra Molin, żeby przyjął jej przyjaciela, Louisa Blanca, radykalnego historyka, i "wyleczył go z nerwowej depresji, na którą cierpi od długiego czasu"). Kiedy Zofia Rozengardt, dwudziestoletnia polska uczennica Cho- pina i narzeczona jego bliskiego przyjaciela, poety Bohdana Zaleskie- go, wysłała mu zaproszenie, żeby przyszedł posłuchać jej gry, odpisał krótko, że z powodu "dychawicy" "jutro rano nie będę mógł mieć przy- jemności słyszenia Pani". kilka dni później jednak powiadomił ją, że "Jeżeli Pani się podoba dziś o kwadrans na pierwszą, to będę mógł Pa- ni posłuchać. Wszystkiego najlepszego." Po południu 2 lutego grał w mieszkaniu przy square d'Orleans dla swoich polskich przyjaciół wśród których znaleźli się Zaleski i Witwicki. Zaleski zanotował, że Chopin był "blady, wynędzniały, ale w dobrym humorze i natchniony (...) skończył, improwizując na różne sposoby na temat Jeszcze Polska nie zginęła, to w formie marszowej, to jakby śpiewały dzieci i anieli... Najpierw zagrał wspaniałe preludia, potem Berceuse a potem ma- zurka." Na początku marca uczestniczył w pogrzebie matki Camille Pleyela, jednego ze swoich muzycznych wydawców, i La France musi- cale doniosła, że był "bardzo chory". Taki stan rzeczy trwał jeszcze wczesną wiosną. George Sand przez cały ten czas była przy nim, dbając o jego zdro- wie, wygody i potrzeby. ale ich wzajemny stosunek zmienił się wyraźnie. Marie de Rozieres w jednym z listów pisanych tej zimy mówi o "wzajem- nej czułości" panującej między George i Fryderykiem i o szacunku, z ja- kim odnosili się nawzajem do swojej twórczości. Na zakończenie pisze jednak, że "nie ma już tam miłości, w każdym razie z jednej strony [ze strony George]... Jest czułość i oddanie pomieszane, w zależności od dnia, z żalami, smutkiem, znudzeniem." I, naturalnie, kłócili się. Zofia Rozengardt opisywała w liście do swoich rodziców w Polsce lekcje u Chopina: "Jest kapryśny jak rozpieszczone dziecko, beszta uczniów, traktuje zimno przyjaciół. Dzieje się tak w te dni, kiedy jest chory, cho- ry fizycznie, albo pokłócił się z panią Sand." George i Fryderyk ciągle jednak pokazywali się razem publicznie. 28 kwietnia byli oboje z Lisz- tem i Dumasem ojcem na koncercie alkana.11 maja poszli z Wiktorem Hugo do teatru Odeon na nową premierę Antygony Sofoklesa z muzy- ką Mendelssohna i z Pierre'em Bocage (dawnym kochankiem George) w roli Kreona. Po powrocie z teatru do domu, Chopin znalazł list (nie wiadomo od kogo) z informacją, że 3 maja, w wieku siedemdziesięciu trzech lat, zmarł w Warszawie jego ojciec, Mikołaj; Fryderyk miał trzydzieści czte- ry lata, był dojrzałym mężczyzną. Doznał ogromnego wstrząsu i popadł w głęboką depresję; zamykał się na całe dnie w sypialni, nie chciał wi- dzieć nikogo, nawet George. Przez dwanaście i pół roku, jakie minęły od dnia, kiedy opuścił Warszawę, ojciec pisał do niego często i nie- odmiennie przesyłał wyrazy miłości, dumy i poparcia od siebie i rodzi- ny; udzielał ojcowskich wskazówek w sprawie zdrowia, postępowania w różnych sytuacjach i pieniędzy (stale nalegał, żeby zaoszczędził coś na "czarną godzinę"), kariery, stosunków z przyjaciółmi i krytykami, a tak- że przekazywał wiadomości i plotki z Warszawy. Mikołaj komentował to, co pisał Fryderyk o swoim życiu i pracy w Paryżu; syn zwierzał mu się obszerniej i szczerzej niż komukolwiek in- nemu (nawet jeżeli nie mówił o wszystkim). A teraz go zabrakło, i dla Fryderyka zaczęły się lata prawdziwej samotności - nigdy nie odsłonił się przed George, Grzymałą czy Fontaną w tym stopniu, jak odsłaniał się przed ojcem. Depresja Chopina nie ustępowała i 12 maja George pi- sała do Auguste'a Franchomme, jego przyjaciela, wiolonczelisty, że "nasz biedny Chopin dowiedział się niedawno o śmierci ojca. Zamknął się na górze w pokoju, ale błagam, by Pan przyszedł do niego jutro, bo Pan jest jedną z tych niewielu osób, które mogą mieć na niego uspoka- jający wpływ. Jego ból sprawia mi cierpienie; nie potrafię go pocieszyć." Tego samego dnia napisała do dra Molin, żeby przyszedł do niej "o pierwszej... Chopin dowiedział się o śmierci ojca. Jest załamany, ja pośrednio także". Listy George z 12 maja wskazują na to, że wiado- mość o śmierci ojca dotarła do Chopina 11 maja - a nie 25 maja, jak twierdzą jego biografowie. To nieprawdopodobne, żeby list z Warszawy do Paryża szedł przeszło trzy tygodnie (wysłany był na pewno tuż po śmierci Mikołaja), mogło to trwać tydzień lub coś koło tego. Ojciec Chopina został pochowany 6 maja na warszawskich Powąz- kach; w pogrzebie uczestniczyła cała kulturalna, artystyczna i naukowa elita miasta; był człowiekiem bardzo znanym i szanowanym. Ksiądz przemawiający nad grobem wspomniał o "europejskiej sławie" syna Mi- kołaja, a Kurier Warszawski opublikował wiersz, przypominając, że cho- ciaż odszedł "dobry pan Chopin, zostawił nam syna, którego talent (...) przynosi chwałę ojczyźnie". Antoni Barciński, szwagier Chopina (mąż Izabeli), napisał w czerw- cu (list nie ma dokładnej daty), że Mikołaj zmarł po "niedługotrwałej chorobie", i że "lat 75 wieku znękanego długoletnią i mozolną pracą by- ło całą i ostateczną chorobą naszego Ojca (...) w czasie słabości, która nie objawiła się cierpieniami ciała, ale zwolna znikającymi siłami, nie użalał się na żadne cierpienia, był ciągle spokojny, rozmawiający a na- wet wesoły." Chociaż biografowie Chopina przypisują śmierć Mikołaja chorobie serca i płuc, w liście Barcińskiego nic na to nie wskazuje. Sam Mikołaj pisał jednak do syna o swoim "nieznośnym" kaszlu. Fakt, że na początku roku przenieśli się z żoną ze swojego mieszkania do Barciń- skich, świadczy o tym, że ostatnia choroba trwała dłużej, niż przyznawał szwagier. Mogła to równie dobrze być gruźlica. długie sprawozdanie Barcińskiego było odpowiedzią na prośbę Chopina (w liście, który zaginął) o szczegóły dotyczące choroby i śmier- ci ojca. Pisał Fryderykowi, że Mikołaj "O Tobie często wspominał, a w ostatnich już dniach swego pobytu na ziemi polecił mi, abym Cię w jego imieniu zachęcał do zniesienia ciosu... z rezygnacją". Chopin w liś- cie do Barcińskiego musiał wreszcie wyjawić rodzinie, że żyje z George Sand, jeśli nie zrobił tego wcześniej w którymś z zaginionych listów do oj- ca (Mikołaj dopytywał się przecież o "inne osoby" w październiku 1842). Jest to bardzo prawdopodobne, bo 29 maja George pisała do jego mat- ki, Justyny: "Sądzę, że nie zdołam niczym bardziej pocieszyć najlepszej matki mego kochanego Fryderyka niż zapewnieniem o męstwie i opano- waniu tego podziwu godnego dziecka. Pani wie, jak głęboki jest jego ból i jak cierpiąca jest jego dusza; lecz dzięki Bogu nie jest chory, a za kilka godzin udajemy się na wieś, gdzie nareszcie wypocznie po tym tak strasz- nym przejściu". W liście, który brzmi jak list matki do matki, George pisze do Justy- ny, że nie powinna niepokoić się, iż on jest bez opieki. Nie mogę odjąć mu tego cierpienia (...) lecz mogę dbać o jego zdrowie i otaczać go takim przywiązaniem i troskliwością, jakby to czy- niła Pani sama. Jest to najmilszy obowiązek, jestem szczęśliwa, że mogę go wziąć na siebie, nigdy mu nie uchybię. (...) donosząc Pani, że poświęcę me dni Jej synowi i że uważam go za swego własnego syna, wiem, iż mogę choć pod tym względem trochę uspokoić Pani duszę. Justyna odpowiedziała po francusku 13 czerwca: Jej wzruszające słowa (...) ukoiły nieco moją biedną, umęczoną smutkiem i niepokojem istotę (...) co się tyczy mego niepokoju o Fryderyka, to był on bez- graniczny. Po ciosie, który mnie spotkał, myślałam tylko, że to drogie dziecko, samotne w dalekim kraju, o tak wątłym zdrowiu a tak kochającym sercu, będzie niechybnie zdruzgotane tą najokrutniejszą z nowin. (...) cierpiałam, że w tej strasznej chwili nie mogę uścisnąć tego najukochańszego syna i pomóc mu po- dźwignąć się z rozpaczy. (...) dusza moja nie zaznała ani chwili spokoju. Pani dobrze zrozumiała, co się we mnie dzieje, trzeba było serca matki, by to odczuć i tchnąć w moje serce prawdziwą pociechę; tak więc matka Fryderyka dziękuje Pani szczerze i powierza swe ukochane dziecię Jej matczynej pieczołowitości. ! Niech Pani będzie jego aniołem opiekuńczym... ; W swoim liście do Chopina Barciński błaga go: "Myśl o sobie, o Twym zdrowiu, słuchaj zbawiennych rad, na rozumie i na sercu opar- tych, Twego anioła stróża, którego z pism tylko znając wielbię, poważam i czczę, i gdybym się kiedyś mógł z Tobą widzieć, padłbym jej do nóg, ob- lałbym je łzami wdzięczności za czułą i macierzyńską opiekę, jaką nad Tobą rozciąga." Jego żona, Izabela, przesyła "wdzięczność Twej opie- kunce za jej pieczołowitość o Tobie i serce nam okazane! Jej kilka wy- razów uspokoiły Mamę i nas co do zdrowia Twego." Izabela dopytuje , się jednak także, gdzie to Nohant leży: "Ludzie mi się o to pytają, a ja nie wiem". George Sand została teraz formalnie zaakceptowana jako przyja- ciółka i opiekunka Chopina-jeżeli nie więcej. Wiedzieli, że jest sławna, i może nawet czytali jej książki. A matka Fryderyka i reszta rodziny myś- lała o niej jako o osobie, która zastępuje mu matkę. Chopin, George, Maurycy i Solange przyjechali do Nohant 30 ma- ja. Zamiast jednak dochodzić do siebie po szoku spowodowanym śmier- cią ojca, Fryderyk natychmiast rozchorował się na zęby, z którymi miał kłopoty od wczesnej młodości. Przez tydzień leżał w łóżku z wysoką go- rączką i, jak wspomina George, majaczył w bezsenne noce; wydawało mu się, że widzi duchy ojca i Jasia Matuszyńskiego. Tak jak to bywało ! w dzieciństwie i młodości, w Wiedniu i w Stutgarcie, znów ścigała go śmierć, skradała się cicho ku niemu. George spędzała przy jego łóżku dnie i noce. Wrażliwy jednak jak zwykle na podniety psychiczne, Fryderyk szyb- ko wracał do zdrowia (minęła także infekcja zębów), kiedy dowiedział się, że w lipcu wybiera się do Paryża jego starsza siostra Ludwika z mę- żem, Kalasantym Jędrzejewiczem. Nie widział Ludwiki od wyjazdu , z Warszawy przeszło dwanaście lat temu; kiedy spotkali się po raz ostat- ni, Kalasanty był jeszcze kawalerem. George zaproponowała Jędrzejewiczom, żeby zatrzymali się w jej mieszkaniu na square d'Orleans, a Chopin pojechał do Paryża, by cze- kać na ich przyjazd, zapowiedziany na następny dzień. Takie rozwiąza- nie należy uznać za rozsądne, gdyż mieszkanie George było większe i wygodniejsze niż mieszkanie Fryderyka. Poza tym George postanowi- ła trzymać się na razie z boku, bo jej nowy wydawca, Louis Veron z Le Constitutionnel, domagał się jak najszybciej nowej powieści, gdyż Euge- niusz Sue, także znany pisarz, którego tekst miał znaleźć się w najbliż- szych numerach, nagle zachorował. George miała opinię osoby, która potrafi pisać na zawołanie, więc to, że Veron zwrócił się właśnie do niej było czymś zupełnie logicznym; George nie sprawiła mu zawodu: owa powieść pisana na ostatnią chwilę nosiła tytuł Le Meunier dAngibault, dzisiaj już nikt o niej nie pamięta. Troskliwa jak zawsze, George znalazła czas, żeby wysłać list do Lu- dwiki do Warszawy, w którym delikatnie przygotowywała ją na zmiany, jakie zaszły w stanie zdrowia, wyglądzie i zachowaniu Fryderyka od cza- su, kiedy widzieli się po raz ostatni. Nie chciała, żeby siostra przeżyła wstrząs, i tłumaczyła jej, że ogólnie rzecz biorąc z jego zdrowiem nie jest najgorzej, chociaż jest "mizerny", i że Jędrzejewiczów nie powinny prze- rażać jego poranne ataki kaszlu. Płuca ma zdrowe, oznajmiła George. Nie zapomniała także uprzedzić Ludwikę, żeby się nie dziwiła, że wielu przyjaciół mówi o wielkim muzyku "mały Chopin". Zaprosiła ich także, by po pobycie w Paryżu przyjechali do Nohant, ale dopiero wtedy, gdy Fryderyk wypocznie po długiej podróży do Berry. Fryderyk, Ludwika i Kalasanty przeżywali cudowne chwile. Chopin z radością oprowadzał ich po Paryżu, zabierał do ogrodów botanicz- nych, muzeów i teatrów i przedstawiał swoim polskim przyjaciołom (Grzymała był w mieście, ale Fontana wyjechał do Nowego Jorku), a także państwu Marliani, Franchomme i Leo. Zorganizował przyjęcie w swym mieszkaniu. Wszyscy troje poszli na cmentarz Montmartre, że- by położyć kwiaty na grobie Jasia Matuszyńskiego. A Fryderyk kilka ra- zy na tydzień wymieniał z George krótkie liściki. ' Niecałe dwa tygodnie później Chopin czmychnął jednak nagle na wieś, zostawiając siostrę i szwagra, żeby teraz już na własną rękę odkry- wali Paryż. Uprzedzona George Sand czekała na niego w Chateauroux i 25 lipca dyliżansem pojechali do domu do Nohant. Chopin tłumaczył swój nagły wyjazd koniecznością ukończenia Sonaty h-moll, nad którą pracował od ubiegłego roku. Nie wyjaśnił, skąd taki nagły pośpiech. Siostra i szwagier chyba się nad tym nie zastanawiali. Kalasantego, inżyniera, interesowała przede wszystkim francuska technologia prze- mysłowa i co z tego dałoby się zastosować w Polsce. George może mia- ła jednak rację, kiedy pisała do Charlotte Marliani, że Chopin miał już po prostu dosyć życia towarzyskiego w Paryżu, a kiedy dowiedział się, że Ludwika i kalasanty mają nadzieję zobaczyć obchody rocznicy rewolu- cji lipcowej, przewidziane na następny tydzień, przeraziła go myśl, iż miałby spędzić wiele godzin w oglądającym fajerwerki tłumie. Chopin mógł poprosić Grzymałę, który miał odpowiednie kontakty, żeby zała- twił dla wszystkich możliwość oglądania uroczystości z okien położone- go nad Sekwaną pałacu Tuilerie, ale zapomniał o tym powiedzieć, kie- dy spędzali wspólnie wieczór. Poza tym, Grzymała martwił się stratami na giełdzie i bolała go kość ogonowa, którą stłukł sobie, spadając ze schodów. Fryderyk napisał jednak do Grzymały z Nohant, prosząc , o "kawałek okna" w Tuileriach dla swojej rodziny. Taka ucieczka, gdy tylko pojawiły się niewygody, była zresztą bardzo typowa dla Chopina (George w dopisku do listu do Grzymały napisała, że "mój mały Cho- pin powraca mi do zdrowia, ale zamartwia się twym nadtłuczonym zad- kiem"). Ludwika i kalasanty przybyli do Nohant 9 sierpnia, na blisko trzy ty- godnie; wypoczęli tu o wiele lepiej niż w Paryżu. George wspominała później ten krótki przerywnik jako jeden z najszczęśliwszych okresów jej życia z Chopinem. Natychmiast zawarła bliską przyjaźń z Ludwiką, o której będzie pisać, że jest to istota "wyrastająca ponad swoje czasy i swój kraj, o anielskim charakterze". Fryderyk przechadzał się z Jędrze- jewiczami po parku w Nohant, z dumą pokazując im ogrody George i miejsce, gdzie zamierzała postawić cieplarnię. Brat i siostra spędzali poranki w salonie nad gorącą czekoladą, wspominając dzieciństwo, a kalasanty i dr Papet chodzili na polowania. Fryderyk i Ludwika czę- sto grali na cztery ręce na fortepianie, jak to robili w Warszawie, kiedy byli dziećmi, przypominając sobie stare melodie. Wieczorami Chopin improwizował ku radości słuchaczy. Pewnego razu Solange, obecnie szesnastoletnia poważna młoda kobieta, zagrała sonatę Beethovena, której nauczył ją Chopin. Innym razem, Fryderyk i Solange wykonali wspólnie jego bourree z Berry. A George czytała fragmenty swojej naj- nowszej powieści Meunier dAngibault Ludwice, która delektowała się słuchaniem jednej z najsłynniejszych pisarek Europy. Jędrzejewiczowie zostawili jednak w Warszawie dzieci i musieli trzy- mać się ustalonego wcześniej harmonogramu. 28 sierpnia Fryderyk po- , jechał z nimi dyliżansem do Orleanu, i dalej koleją do Paryża, co dla Ka- lasantego było nowością (Chopin wiózł do Paryża gotowe rozdziały Meunier dla Verona). W Paryżu Fryderyk zabrał gości do Comedie Francaise i teatru Vaudeville; ostatni wieczór spędzili u Franchom- me'ów, a wiolonczelista i Chopin grali razem długo w noc. Wtedy Lu- dwika po raz ostatni słyszała brata grającego na fortepianie. Jędrzejewi- czowie wyjechali do Warszawy 3 września, ale Ludwika jeszcze przed wyjazdem otrzymała pożegnalny list od George, która zapewniała, że Panią stawiam w moim sercu obok Fryderyka." 4 września Chopin wrócił do Nohant. Ponieważ Fontana był w Nowym Jorku, Chopin zwrócił się do Fran- chomme'a z prośbą, by ten występował jako jego agent i negocjator w rozmowach z wydawcami muzycznymi. W liście pisanym 1 sierpnia z Nohant przeprasza za kłopoty, jakie sprawia, i kończy: "Kocham Cię i zwracam się do Ciebie jak do brata. Dzieci Twoje całuję. Przyjazne po- zdrowienia dla Twojej żony. Twój szczerze oddany." Chopin chciał za- pobiec temu, by Schlesinger opóźnił publikację jednego z jego utworów, ale też pragnął, żeby Franchomme wygrał Schlesingera przeciwko inne- mu wydawcy; chodziło o cenę owego utworu (jego nazwa nie pada w li- ście do Franchomme'a, ale wymieniona jest w liście od Schlesingera, który Fryderyk przesłał Franchomme'owi). Następnego dnia Chopin wystosował do Franchomme'a długi spis kłopotliwych instrukcji, doty- czących strategii, jaką trzeba przyjąć przy negocjowaniu sum z tytułu ho- norarium ze Schlesingerem i trzema innymi wydawcami, sugerując ich wysokość, zmieniającą się w zależności od sytuacji od trzystu do tysiąca franków za jeden utwór lub za kilka utworów. Franchomme musiał być równie zdolnym człowiekiem interesu jak wiolonczelistą, bo 5 sierpnia Chopin podziękował mu listownie za zała- twienie sprawy ze Schlesingerem. ale Fryderyk zapewne bardzo potrze- bował pieniędzy w tym okresie - może zimowa choroba zmusiła go do ograniczenia lekcji, a zatem spowodowała zmniejszenie dochodów- i musiał pożyczyć od Franchomme'a pięćset franków. W tym samym czasie George miała kłopoty z wyciągnięciem pieniędzy za Meunier od Verona. Wkrótce okazało się, że także Marie de Rosieres załatwia sprawy Chopina. Prosił ją z Nohant o dostarczanie listów Ludwice, która w po- łowie sierpnia była jeszcze w Paryżu. Na początku września prosił z ko- lei: jeżeli monsieur Franck, mieszkający nad nim na square d'Orleans jeszcze nie zwrócił "Encyklopedii i l'Humanite, zechce mu Pani o tym przypomnieć." Tydzień później zwrócił się do Marie o nadanie listu do Ludwiki, która w drodze do domu zatrzymała się w Wiedniu; w liście przesyłał piosenki, jakie siostra słyszała w Nohant, z zaaranżowaną przez niego muzyką i tekstami Solange. Jeszcze później Marie miała wy- słać do Ludwiki do Warszawy list od George Sand, w którym ta pisała: "jesteś najlepszym lekarzem, jakiego Fryderyk miał kiedykolwiek, gdyż wystarczy zacząć mówić o Tobie, ażeby mu wrócić chęć do życia." Czasami ma się wrażenie, że Fryderyk spędzał masę czasu, szczegól- nie w Nohant, wymyślając, o co jeszcze mógłby poprosić oddanych mu niezmiennie przyjaciół. Obsesyjne przywiązywanie wagi do szczegółów i perfekcjonizm już w młodości czyniły z niego nieznośnego czasami pe- danta. Z wiekiem było coraz gorzej. W połowie września znów przyszła kolej na Franchomme'a. Chopin poprosił go, żeby odebrał sześćset franków od Schlesingera i zatrzymał pięćset dla siebie jako zwrot długu z lata. Gdyby Schlesinger nie chciał zapłacić, napisał Chopin, on sam zwróci się do zaprzyjaźnionego bankiera Leo, żeby pożyczyć od niego pięćset franków i zwrócić Franchomme'owi. Fryderyk zawsze obawiał się, że gdyby jego wydawcy byli "mądrymi kupcami", mogliby "okpić [go) jak uczciwi ludzie". I coś musiało się nie udać, bo 22 września sam przyjechał do Paryża na spotkanie ze Schlesingerem. Natychmiast udał się do wydawcy, chyba załatwił sprawę i, jak pisze do George w króciutkim liście, był na lunchu z Marie de Rosieres i za- szedł do Delacroix, który leżał w domu chory. "Przez dwie i pół godzi- ny" - pisał - "rozmawialiśmy o muzyce, malarstwie, a przede wszystkim o Pani". Chopin musiał czuć się dobrze, bo grał także z Franchom- me'em swoją nową Sonatę na wiolonczelę i fortepian g-moll opus 65, od- wiedził Grzymałę i Leo, przyjął też zaproszenie od księżnej Czarto- ryskiej do Hótel Lambert na wyspie św. Ludwika. Wrócił do Nohant 27 września. Październik na wsi był cichy i spokojny, chociaż robiło się coraz chłodniej. George przygotowywała czterdzieści funtów powideł śliwko- wych, co było zajęciem uspokajającym nerwy, ale pochłaniało całą jej energię. Fryderyk "cyzelował" Sonatę h-moll, lecz myślał znów o intere- sach. 22 października pisał do Marie de Rosieres: "jeżeli Pani zobaczy Franchomme'a, [proszę) aby zechciała powiedzieć mu, by napisał do mnie, czy otrzymał rękopis dla Leo". Zakończył żartobliwie, słowami: ', "tymczasem zechce Pani przyjąć wszystkie wyrazy, które się umieszcza na końcu listu, gdy się ma możność korzystania z podręcznika kore- spondencji". Fryderyk miał zwyczaj osładzać kierowane do przyjaciół polecenia podobnymi przekomarzankami. Tydzień później, prosił Ma- rie, by powiadomiła dozorczynię na square d'Orleans, że najprawdopo- dobniej za kilka dni zjawi się w Paryżu, niech więc każe "zrobić (...) pa- rę firanek gładkich do mego salonu, jeżeli dawne są zbyt zniszczone." Marie miała to sprawdzić. Firmowy żart brzmiał: "Proszę się za mnie zabawić z Bachem" (pod jego nieobecność miała grać Bacha). 31 października Chopin napisał do siostry Ludwiki (za pośrednic- twem Marie w Paryżu, którą wykorzystywał jako skrzynkę pocztową, bo bezpośrednio z Berry nie można było wysyłać poczty za granicę). Dzie- lił się z nią zdawkowymi nowinkami z Nohant; opowiadał o planach po- większenia trawnika i przebiciu drzwi z domu do cieplarni, którą posta- wiono tuż obok. Wspomniał, że Solange "dziś słaba troszkę, siedzi w moim pokoju" i że Maurycy ma wkrótce pojechać do ojca. Po raz pierwszy otwarcie krytykując jedno z dzieci George, dodał, że "nie w je- go naturze uprzejmość, więc nie dziw, jeżeli mi nic dla Twego męża nie kazał powiedzieć za ową machinkę do cygarów." Następnie opisał ob- szernie śmierć jakiejś kobiety, znajomej George z wioski położonej nie- daleko Nohant, a także śmierć starego przyjaciela jej rodziców, którego Ludwika nie widziała na oczy. Zawsze przejęty wszystkim, co wiązało się ze śmiercią, zakończył: "Słowem, od czasu widzenia Ciebie więcej smut- ku niż wesołości" - gruba i całkiem zbyteczna przesada. W listopadzie Chopin ciągle niepokoił Marie de Rozieres w związ- ku ze swoim bliskim powrotem do Paryża, prosząc, żeby przed jego przyjazdem w następną niedzielę rozpalono w kominku i żeby mada- me Durand, sprzątaczka "zrobiła dla mnie wyjątek w niedzielę i przy- szła mnie odwiedzić po 1 godzinie." kilka dni później zawiadomił Ma- rie, że przesunął przyjazd na poniedziałek lub wtorek. Chociaż Geor- ge zamierzała zostać w Nohant do początku grudnia, Fryderyk śpie- szył się już do Paryża. Na wsi się nudził, niepokoiły go problemy z wy- dawcami i zależało mu na honorariach za lekcje. 28 listopada George i dr Papet odwieźli go do Chateauroux, skąd wyruszył dalej do Orle- anu i Paryża. Niecierpliwie czekając na George, w pierwszym tygodniu grudnia napisał do niej przynajmniej dwa listy. Był sam, ale wyraźnie w dobrym humorze. W Paryżu spadł śnieg, i zawiadamiał George, że jej ogródek "wygląda, jakby był z cukru, przypomina łabędzia, gronostaje, ser ze śmietaną, ręce Solange i zęby Maurycego". Kazał rozpalić w kominku w jej mieszkaniu, a służący Jan wstawił kwiaty do kuchni. Informował George, że sam wybrał czarną "lewantynę" na jej suknię, tak jak prosi- ła, i zaniósł do krawcowej (zaznaczył, że materiał kosztował po dziewięć franków za metr, "a więc jest w najlepszym gatunku"). Był także na obiedzie u Franchomme'ów i poszedł do pani Marliani (która była za- ziębiona), ale postanowił nie składać "niepotrzebnych wizyt", gdyż "nie mam odpowiedniego ubrania". Trzy dni później Chopin pisze, że "Lek- cje jeszcze się na dobre nie rozpoczęły. Primo, otrzymałem dopiero je- den fortepian. Secundo, mało kto wie, że powróciłem, i dopiero dzisiaj miałem kilka wizyt osób zainteresowanych. Powoli i to przyjdzie, nie martwię się tym." Sprawa ze Schlesingerem była jednak nie załatwiona, i Fryderyk się tym martwił. W krótkiej notatce z połowy grudnia zaproponował wy- dawcy nową Sonatę h-moll i "wariacje" (w notatce nie określa, o jakie wariacje chodzi) za 1200 franków i dodał: "Byłbym zaszedł do Pana, ale czuję się niedobrze." Ostatecznie, Schlesinger oddał mu sonatę, bo nie mogli się dogadać co do terminu publikacji, i utwór kupił Joseph Meis- sonnier. George Sand przyjechała do Paryża 12 grudnia, z Maurycym i So- lange. Zanim to jednak nastąpiło, Chopin okazywał niezrozumiałe za- interesowanie Szkotce Jane Stirling, od ubiegłego roku jego uczennicy. Zadedykował jej już dwa nokturny, a teraz napisał do Franchomme'a, żeby przyszedł do niego do domu, bo "Jest u mnie panna Stirling, któ- ra chciałaby się rozmówić z Tobą co do swoich lekcji." Brzmiało to bar- dzo dziwnie, bo Franchomme był wiolonczelistą, a Jane Stirling zapew- ne nie zaczęła interesować się gwałtownie lekcjami gry na wiolonczeli. Chopin, który musiał zdawać sobie sprawę z tego, że Jane się w nim ko- cha, przesyłał jej potem pozdrowienia przez Franchomme'a, nawet jesz- cze przed rozstaniem z George Sand. Chopin czasami zachowywał się bardzo dziwnie, ale jednym z naj- bardziej zaskakujących przykładów była jego reakcja na dość szczegól- ną prośbę Feliksa Mendelssohna. Niemiecki kompozytor napisał do niego 3 listopada z Berlina i zapytał czy "byłby Pan łaskaw, jako stary mój przyjaciel, napisać kilka taktów muzyki, zaznaczyć na dole, że napi- sał je Pan dla mojej żony (Cecylii M.B.) i przysłać mi je?" Tłumaczył, że od czasu ich ostatniego spotkania we Frankfurcie, kiedy Cecylia była jeszcze jego narzeczoną "za każdym razem, gdy chcę zrobić mej żonie wielką przyjemność, muszę jej zagrać coś z Pana muzyki; ma szczególne upodobanie do wszystkiego, co Pan skomponuje." Była to sympatyczna i łatwa do spełnienia prośba, ale mijały tygo- dnie i miesiące, a Chopin nie odpowiadał. Mendelssohn musiał dojść do wniosku, że albo list nigdy nie dotarł do Fryderyka, albo ten po prostu zignorował jego prośbę. Tymczasem, przeszło jedenaście miesięcy później, Mendelssohn otrzymał list od Chopina, napisany 8 października 1845 roku, treści na- stępującej: "Mój drogi. Przy odrobinie dobrej woli proszę sobie wyobra- zić, że piszę ten list natychmiast po otrzymaniu poczty, która mi przy- niosła pomyślne wieści od Pana. Ponieważ serce moje nie ma nic wspól- nego z tym opóźnieniem - proszę przyjąć te słowa tak, jak gdyby przy- były w porę. Jeżeli kartka załączona przy liście nie jest zbyt pomięta i bę- dzie po temu stosowna sposobność, zechce Pan ją doręczyć ode mnie Pani Mendelssohn. Pozwoli Pan również przypomnieć sobie, że jeśli na- wet posiada Pan przyjaciół i wielbicieli bardziej Mu bliskich i godniej- szych, to nie posiada bardziej Mu życzliwego. Zawsze całym sercem od- dany. Chopin." Na "kartce" dla Cecylii Mendelssohn była cała kompozycja, wspa- niały prezent. Chopin potraktował to jako sprawę zupełnie prywatną i nie chciał opublikować utworu. Mendelssohn uszanował prywatność i utwór pozostał nieznany, tym bardziej, że rękopis zaginął. Fryderyk lu- bił tajemnice - pogłębiało się to z wiekiem, w miarę jak czuł zbliżającą się krok po kroku śmierć. Rozdział 21 11 MAJA 1845 ROKU, PODCzAs europejskiego tournee, zmarł w We- necji piętnastoletni wówczas Carl Filtsch. Śmierć zabrała kolejną bliską Chopinowi osobę. Filtsch był jego najlepszym, najbardziej obiecującym uczniem, jednym z tych niewielu pianistów, których gra wywołała u Chopina łzy wzruszenia. Filtsch umarł, kiedy Chopin dochodził do siebie po wiosennym nawrocie choroby, objawiającym się kaszlem, dusznościami i gorączką. W Niedzielę Wielkanocną Chopin, zawsze zatroskany o przyjaciół, napisał do także chorego Stefana Witwickiego, przebywającego w Niemczech, we Freiwałdzie: "Brak mi tu ciebie tego lata bardzo było. Z tobą byłbym mógł wiele się napłakać." Chopin nie miał nigdy tak cudownie utalentowanego ucznia, jak ów drobny, wrażliwy chłopiec z Transylwanii, który trzy i pół roku wcześniej stanął w drzwiach jego mieszkania z listem polecającym od wspólnej znajomej i poprosił, by gospodarz zgodził się być jego nauczycielem. Carl przyjechał do Paryża 29 listopada 1841 roku razem z bratem Jose- phem, także dziecięcym pianistą, i pojawił się niezwłocznie u Chopina - list polecający pochodził od hrabiny Fredericque Miiller Streicher, Czeszki, która była jego uczennicą od 1839 do 1841 roku (gdy pewnego dnia wyraziła swój zachwyt, widząc, że Chopin gra z pamięci czternaście preludiów i fug Bacha, usłyszała w odpowiedzi: "Tego się nigdy nie za- pomina! "). Chopin w zasadzie nie uczył dzieci, ale gra Filtscha musiała zrobić na nim ogromne wrażenie, bo złamał tę regułę; udzielał mu lek- cji trzy razy w tygodniu od stycznia 1842 roku do kwietnia 1843 roku, i zorganizował mu pierwsze publiczne występy. Wilhelm von Lenz w artykule w Berliner Musikzeitung opisał, jak Chopin uczył Filtscha swojego Koncertu f moll: Chopin chciał, żeby pianista grał wszystko cantabile. W ten sposób uczył także Filtscha, wielką swoją miłość, tłumacząc mu, jak należy rozumieć pierw- szą część koncertu (allegro Maestoso)... Nie było nigdy mowy o części drugiej lub trzeciej. Chopin uważał, że każdego fragmentu solo należy uczyć się od- dzielnie; w czasie lekcji Filtschowi nigdy nie wolno było zagrać całej części. Cho- pin by się na to nie zgodził, bo uważał, (...) że siła wyrazu całej części, zawiera się w poszczególnych segmentach partii solowych. Kiedy Filtsch dostał wreszcie pozwolenie na zagranie całej części, do czego przygotowywał się poszcząc i mo- dląc w kościele katolickim, a także czytając utwór pod kierunkiem Chopina (który zabronił mu wszelkich ćwiczeń), maestro oświadczył: "Teraz możemy już wykonać tę część przed publicznością, będę twoją orkiestrą". Dzięki niezrówna- nej umiejętności akompaniowania, Chopin potrafił wydobyć wszystkie nie- uchwytne zalety instrumentacji. Grał bez nut. Nigdy nie słyszałem niczego, co można by porównać do pierwszego tutti, które zagrał sam. Mały (Filtsch] grał doskonale. Całość wywierała wrażenie, jakie pamięta się do końca życia. Ten niezwykły spektakl odbył się, według Lenza, w obecności kilku pań, wśród których była też George Sand. Kiedy skończyli grać, Fryde- ryk powiedział: "Dobrze to zagrałeś, chłopcze, ja też muszę tak zagrać... Masz piękną, artystyczną naturę, będziesz wielkim artystą", na co mały Carl wybuchnął płaczem. Wtedy Chopin poprosił panie, żeby zostawiły ich samych - tylko George Sand wolno było objąć chłopca - i zabrał Car- la i jego brata na spacer. Doszli do sklepu muzycznego Schlesingera, gdzie Chopin podarował chłopcu partyturę opery Beethovena Fidelio, mówiąc: "Jestem twoim dłużnikiem, sprawiłeś mi dzisiaj wielką radość." 8 marca 1842 roku Joseph Filtsch, brat Carla, napisał do rodziców, że "fakt iż Carl jest ulubionym uczniem Chopina, ma ogromne znaczenie dla jego kariery. Zresztą, Carlem zainteresowała się żywo także mieszkająca z Chopinem George Sand i ta inteligentna, miła i ciągle jeszcze pełna uro- ku kobieta ma na niego duży wpływ. Mistrz nazywa Carla swoim ~~małym urwisem~~, który wszystko wie, wszystkiego może się nauczyć i wszystko zagrać." Joseph zapamiętał, że kiedy Carl grał nokturn Chopina, "ten ' podszedł do mnie i szepnął: ~mikt na świecie nie zagra tego tak jak on... oprócz mnie~~." A kiedy zapytano Carla, dlaczego nie zagrał nokturnu tak jak jego brat albo jak Chopin, odpowiedział: "Nie umiem grać tak, jak czują inni". Chopin, pisał Joseph, był "bardzo zadowolony". W listach do domu obaj chłopcy opisywali, jak Chopin i George Sand opiekowali się nimi, zabierali na przyjęcia i proszone kolacje. słu- chali razem Pauline Viardot na square d'Orleans, chodzili do Kalkbren- nerów, poznali Rotschildów, Meyerbeera, ambasadorów Saksonii i Ha- noweru i "swojego ambasadora", hrabiego Apponyi, austriackiego po- sła w Paryżu (Węgry były częścią dualistycznej monarchii). Mały Filtsch stał się ulubieńcem eleganckiego paryskiego towarzystwa, podziwianie go należało do dobrego tonu. Opisawszy przyjęcie w domu Chopina, na którym Carl grał dla dyplomatów, arystokratów i bankierów, Joseph za- kończył: "To był wielki dzień, mogliśmy ocenić postępy, jakie zrobił Carl, i przekonaliśmy się o wysokiej pozycji towarzyskiej Chopina." W liście Josepha z końca listopada znajdujemy taki opis: "Nigdy nie widziałem Chopina tak wzruszonym jak na ostatniej lekcji. Carl grał Koncert f -moll Chopina, utwór wymagający równie wspaniałej techniki co interpretacji. Skończył pierwszą część, zagrał Larghetto i rozpoczął Finale, grając tak wspaniale, tak mądrze, że byłem zaskoczony i zanie- pokojony milczeniem maestro. Już byłem gotów posądzić go o to, że jest chimeryczny, ale zobaczyłem, że się mylę: naprawdę płakał i nie mógł mówić. Wziął mnie za rękę i powiedział jedno słowo: ~~Niewiarygodne! ~~ Kiedy się uspokoił, odwrócił się do Carla ze słowami: ~~Świetnie chłop- cze, niektóre fragmenty były wspaniałe, inne nieco mniej...!~~" Ferdinand Denis, pisarz i podróżnik, który często bywał na square d'Orleans, w lutym 1843 roku pisał w wiedeńskim Der Humorist, że pew- nego razu, po wysłuchaniu gry Filtscha, Chopin powiedział: "Boże! Co za dziecko! Nikt nigdy nie rozumiał mnie tak, jak ten chłopiec (...) To nie naśladownictwo, to są te same uczucia, instynkt, który każe mu grać nie zastanawiając się, tak jakby to był jedyny sposób. Gra prawie wszyst- kie moje utwory, choć nigdy nie słyszał, jak ja je gram, niezupełnie tak jak ja (bo ma własny styl), ale na pewno nie gorzej." Po zakończeniu nauki u Chopina, wiosną 1843 roku, Filtsch wyru- szył na tournee koncertowe po Europie (zaczął także komponować). Po triumfalnych koncertach w Paryżu, Londynie i Wiedniu, w maju 1845 ro- ku dotarł do Wenecji. Umarł tam kilka dni później, z nieznanych przy- czyn. Chopin musiał oczywiście szybko dowiedzieć się o śmierci Carla. Nie wiadomo jednak, jak na to zareagował. młodo umarła także dwójka innych cudownych dzieci, uczniów Chopina: Karolina Hartmann, Niemka, która zaczęła koncertować ma- jąc osiem lat i której Chopin tuż przed jej śmiercią zadedykował Rondo Es-dur opus 16 (zmarła w roku 1834, w wieku 26 lat), oraz Paul Guns- berg. W tym pokoleniu jedynym cudownym dzieckiem, które przeżyło i wyrosło na wielkiego pianistę, był Anton Rubinstein. ale Rubinstein nie był uczniem Chopina. Chopin wyraźnie pracował coraz wolniej. W 1845 roku skompono- wał tylko 3 mazurki i muzykę do dwóch wierszy Bohdana Zaleskiego: smutną, ukraińską dumkę i utrzymaną w podobnym nastroju pieśń o Ko- zaku i jego dziewczynie, którzy umarli z dala od siebie. Wiele różnych po- wodów wpłynęło na to, że Chopin mniej tworzył. W Paryżu, w zimie go- rzej mu się pracowało. W Nohant, jak pisał w liście do rodziny w poło- wie roku: "Nie gram wiele, bo mi się fortepian odstroił", ale też "Jestem (...) jak zwykle, w jakiejś dziwnej przestrzeni. Są to zapewne owe espaces imaginaires [światy urojone] - ale ja się tego nie wstydzę." Nieco zakło- potany dodał: "nie widząc daleko napisałem nowe 3 mazurki." Zamówił je, wyjaśnił Fryderyk, znajomy z Berlina, którego ojciec zamierzał otwo- rzyć sklep muzyczny Stern & Co. Wszystkie trzy mazurki, skomponowane w Nohant były znakomity- mi utworami i Stern &Co. opublikował je na początku 1846. Bardzo rzadko zdarzało się Chopinowi komponować cały utwór tylko po to, że- by sprawić przyjemność znajomemu, ale zamówienie to mogło być bodźcem do przezwyciężenia silnej depresji i uwolnienia się od napięcia nerwowego spowodowanego nawrotem choroby w zimie i prawdopo- dobnie śmiercią Filtscha. W przeciwieństwie do niemal wszystkich po- zostałych utworów z tego okresu mazurki napisane dla Sterna nie są ni- komu dedykowane. W rzeczywistości w 1845 Fryderyk pracował więcej, niż wynikałoby to z jego korespondencji. Zaczął wtedy pisać Barkarolę Fis-dur opus 60, bar- dzo ważnego Polonaise - Fantaisie As-dur opus 61 i naszkicował szereg nokturnów i mazurków. W tym samym roku opublikowane zostały: So- nata h-moll, opus 58 nr 3, dedykowana hrabinie Emilie de Perthuis, żonie królewskiego adiutanta, oraz Berceuse, budząc ogromny aplauz u kryty- ków i publiczności. Trzecia, ostatnia sonata Chopina jest, jak twierdzi muzykolog Anatole Leikin, Chopinowską rewizją "nie tylko formy sona- towej, ale i w ogóle tego gatunku", gdyż jego "sonaty, podobnie jak ma- zurki i nokturny, charakteryzują się odmiennym językiem muzycznym". Zieliński uważa, że Sonata h-moll jest "najgłębszym" utworem Chopina. Prawie przez całą zimę 1845 roku Chopin ciężko chorował. Pod ko- niec marca George Sand pisała do Stefana Witwickiego do Freiwaldu, w Niemczech, że "pomiędzy jego napadami kaszlu a lekcjami trudno jest znaleźć chwile spokoju i ciszy". Mniej więcej w tym samym czasie in- formowała Ludwikę w Warszawie, że "Drogi nasz mały wielce był zmę- czony przez ostrą zimę (...), ale odkąd nastała ładna pogoda, całkowicie odmłodniał i odżył. Dwa tygodnie ciepła więcej mu dopomogły niż wszystkie lekarstwa." Ponieważ zdrowie Chopina tak bardzo zależało od stanu pogody, George wpadła na pomysł, jak chronić go przed paryskimi zimami: Myślę więc poważnie, jeżeli mi się uda zarobić tego lata dużo pieniędzy na podróżowanie z rodziną, zabrać go na trzy najcięższe miesiące zimy i zawieźć na południe. Gdyby się udało przez cały rok ustrzec go od zimna, to łącznie z przyszłym latem miałby osiemnaście miesięcy wytchnienia, ażeby wyleczyć się z kaszlu. Będę musiała nalegać, bo kocha Paryż, mimo wszystko co mówi. Lecz żeby go zanadto nie dręczyć i nie odrywać na zbyt długi czas od uczniów, można pozwolić mu spędzić tutaj wrzesień, październik i listopad, następnie wrócić w marcu i dać mu jeszcze czas do maja przed powrotem do Nohant. Na razie Chopin czuł się lepiej i próbował cieszyć się paryskim ży- ciem, o czym świadczy także wymiana korespondencji z Delacroix na te- mat butów. Zaczęło się od tego, że Delacroix poprosił Fryderyka o list polecający do szewca, pana Browna, który zignorował bezpośrednie li- sty malarza z prośbą o zrobienie mu butów. Chciał, żeby Brown przy- szedł do niego na ulicę Notre -Dame-de-Lorette 54, o godzinie dziewią- tej rano. Skarżył się też, że "Smutne to, że życie upływa, a my się nie wi- dujemy. Kocham Pana szczerze, czczę bardzo i uważam za jednego z tych, którzy przynoszą chwałę naszemu nieszczęsnemu rodzajowi". Brown najwyraźniej wciąż ignorował Delacroix, który znalazł innego szewca - Rappa z ulicy Feydeau 19 - i teraz pytał, jaką Chopin chciałby mieć "formę nosków". "On robi zwykle zaokrąglone, takie jak noszą Anglicy (...) niech Pan zamówi u niego [dla siebie] buty zimowe". W tym samym mniej więcej czasie Chopin prawdopodobnie odrzu- cił zaproszenie Charlesa Valentina alkana do zagrania na czterech for- tepianach z nim, Pixisem i Zimmermannem Adagio i Finale z VII Sym- fonii A-dur Beethovena. Nie ma dowodów na to, że Chopin wziął udział w tym koncercie, nie zachowała się też odpowiedź na list alka- na z 1 marca, w którym autor prosi Chopina o wspólną grę. 21 marca Fryderyk i George słuchali w konserwatorium Requiem Mozarta, dzie- ła, które Chopin uwielbiał. Dwa dni później Delacroix poszedł z nimi na oratorium Haydna Stworzenie świata; późnym wieczorem Chopin słuchał Stefana Grotkowskiego, polskiego barytona, który śpiewał pie- śni z jego muzyką. 24 marca był na spotkaniu z okazji Wielkanocy w Hótel Lambert, gdzie publicznie skrytykował Mickiewicza za jego służalczy" stosunek do Andrzeja Towiańskiego, mistyka z Litwy. Był to jeden z nielicznych wypadków, kiedy Chopin źle się wyraził o przy- jacielu w obecności obcych, ale sprawa ta bardzo go poruszyła: mimo, a może właśnie z powodu swoich własnych skłonności do mistycyzmu, nie lubił "zawodowych" mistyków. Tej samej wiosny Chopin, George, Maurice i Solange oglądali Bo- cage'a i Marie Dorval w Odeonie i podziwiali słynnego angielskiego ak- tora Williama Macready w Makbecie i Hamlecie w teatrze Ventadour. Fryderyk, którego charakter tak bardzo przypominał niezdecydowaną naturę Hamleta, pierwszy raz widział sztukę w Warszawie i wywarła na nim wielkie wrażenie. (21 sierpnia 1830 pisał do Tytusa Woyciechow- skiego: "Dziś Hamlet, idę na niego".) Jan Kleczyński, uczeń i biograf Chopina, który dobrze znał mistrza, napisał, że na manuskrypcie Nok- turnu g-moll, opus 15 nr 3, skomponowanego w 1830, Fryderyk począt- kowo umieścił słowa: "Po przedstawieniu ~~Hamleta~~", ale potem je wy- mazał, mówiąc: "niech sami zgadną." Po przedstawieniach w teat- rze Ventadour George napisała do Macread~ego list pełen zachwytów i aktor odwiedził ją i Chopina na square d'Orleans, w towarzystwie przyjaciela, słynnego amerykańskiego podróżnika George'a Sumnera. Gospodarze przez cały wieczór słuchali fascynującej rozmowy Mac- ready'ego i Sumnera na temat Shakespeare'a. Chopin, George i dzieci doznali też kulturalnych wrażeń nieco inne- go kalibru, gdy poszli na spotkanie z grupą Amerykanów, którzy twier- dzili, że są Indianami z Iowa. W liście do rodziny nazywając ich Les sau- vages indiens (Dzikimi Indianami), Fryderyk napisał, że żona jednego z Indian "o imieniu, które w ich języku brzmiało Oke-wi-mi, a znaczyło ~~Niedźwiedzica, która jedzie na karku innej niedźwiedzicy~~ umarła z tę- sknoty za ojczyzną i pochowano ją na cmentarzu Montmartre, gdzie le- ży Jasio [Matuszyński]. Przed śmiercią została ochrzczona, a msza po- grzebowa odbyła się w kościele Św. Magdaleny." George i Chopin przy- jęli także u siebie Toma Thumba, karla z Barnum Circus, który z dużym powodzeniem występował wówczas w Paryżu. W połowie maja w Paryżu zrobiło się bardzo gorąco i George i Fry- deryk zaczęli myśleć o przenosinach na lato do Nohant. George przy- stąpiła do pisania nowej powieści, Isidora, licząc na to, że skończy ją w spokojnym Berry. Chopin był także gotów do podróży, kupił nawet kolaskę, pojazd ze składanym dachem, aby uczynić podróż przyjemniej- szą, bardziej intymną niż w dyliżansie. Niestety dr Papet ostrzegł ich, że wybuchła epidemia tyfusu i zalecił opóźnienie wyjazdu. Ostatecznie wy- jechali z Paryża 12 czerwca. Parę dni później dojechała do Nohant Pau- line Viardot, która wróciła właśnie z tournee po Rosji. Wkrótce po ich przyjeździe do Berry, okolicę zalały największe po- wodzie w tamtym stuleciu, - woda odcięła drogi i trakty, zatopiła pola i domy, podmyła ogród George i trawniki wokół pałacyku. Berry było całkowicie odgrodzone od świata. Louis Viardot próbował dojechać do Nohant, żeby spotkać się z żoną, ale musiał zawrócić. Kiedy jednak po- wódź ustąpiła i 3 lipca Pauline wróciła do Paryża, George, Chopin i dzieci boleśnie odczuli brak towarzystwa. Atmosfera w Nohant zaczę- ła się stawać coraz bardziej napięta. George kończyła Isidorę i korespondowała z wydawcami w Paryżu na temat kolejnej powieści i umowy na jej druk w odcinkach (dwóch z nich, Antenor Joly i Charles Lesseps, pojawiło się w Nohant, żeby po- rozmawiać o jej nowych planach). George była w dobrym nastroju, cie- szyło ją zainteresowanie wydawców. Fryderyk natomiast znajdował się u kresu wytrzymałości - był wciąż napięty, zdenerwowany i poirytowa- ny. Odmawiał wypicia porannej czekolady, ponieważ przypominała mu chwile spędzone poprzedniego lata z siostrą Ludwiką, za którą bardzo tęsknił. Tego lata, pracując nieregularnie, Chopin skomponował trzy mazurki i naszkicował inne utwory, ale był niezadowolony z siebie. Poza tym jego polski służący Jan był skłócony z kucharką George, Suzanne i wciąż dochodziło między nimi do starć. Swoją bardzo ubogą francuszczyzną Jan zdołał powiedzieć Suzanne, że ma "gębę jak siedze- nie" i, że jest "brzydka jak świnia". Suzanne zaś skarżyła się, że Jan ma za wysoką pensję, o wiele wyższą niż inni służący w Nohant. Każde z nich groziło, że odejdzie, jeżeli zostanie to drugie, ale pracodawcy chcieli zatrzymać oboje. Chopin nalegał, żeby zostawić Jana, który mó- wi po polsku (zresztą, w ogóle nie lubił zmian), a George uważała, że Suzanne gotuje lepiej niż starzejąca się Francoise. W sposób nieunik- niony konflikt służących stał się kolejną kwestią sporną, prowadząc do zwiększenia napięcia we wzajemnych stosunkach między Chopinem a George. O wiele ważniejsza i coraz głębsza różnica zdań dotyczyła Solange, wówczas już zmysłowej i niezależnie myślącej siedemnastolatki, którą George nieustannie ganiła, często nie bez racji, za lekkomyślność (nie- wątpliwie odziedziczoną po matce), brak systematyczności i lenistwo, któremu sprzyjała zresztą nuda życia w Nohant, tak różnego od podnie- cającego życia w Paryżu. Fryderyk powstrzymywał się od komentarzy na ten temat. Solange jednak coraz bardziej ceniła sobie jego towarzystwo, odwiedzała go w pokoju na piętrze, przynosiła mu kwiaty i grała z nim na fortepianie, częściowo dlatego, że go lubiła i podziwiała, a częścio- wo dlatego, że stanowił dla niej emocjonalne antidotum na surowość matki, no i także dlatego, że chciała jej zrobić na złość. Co dziwniejsze, George, która skarżyła się na zazdrość Chopina o Pierre'a Bocage i in- nych jej przyjaciół, bardziej, niż chciała się do tego przyznać, była teraz zazdrosna o przyjaźń Fryderyka i Solange. Może nawet widziała w So- lange rywalkę, chociaż nie miała do tego żadnych podstaw. Problem stanowił także dwudziestodwuletni Maurycy, który jako "jedyny prawdziwy mężczyzna w rodzinie" domagał się uznania za "gło- wę domu" i osobę, która podejmuje decyzje. Maurycy i Chopin od daw- na się nie lubili, a młody człowiek wciąż miał za złe Chopinowi związek z jego matką, więc sytuacja Fryderyka była coraz trudniejsza. Przez część lata Maurycy miał jednak towarzystwo Eugene'a Lamberta, kole- gi, z którym razem odbywał praktykę malarską. Często razem malowa- li w plenerze, co zapobiegało ostrym konfliktom. Może poczucie osamotnienia latem 1845 roku skłoniło Chopina, zwykle niezbyt sumiennego i systematycznego gdy chodzi o korespon- dencję, do pisania niezwykle długich listów do rodziny w Warszawie. Niektóre powstawały za jednym zamachem, inne przez kilka dni, tak jak pewne jego kompozycje. Jak zauważył jeden z jego biografów, ów "list w odcinkach" przypominał trochę dziennik, który wysyłał do do- mu w częściach nierównej długości. Listy te były często w typowy dla niego sposób urywane, sprawiały czasami wrażenie zapisu strumienia świadomości. W liście datowanym "18 - 20 lipca 1845" Chopin opisał czerwcowe powodzie w Berry, po czym zauważył: "Nie stworzony ja jestem do wsi, jednakże używam świeżego powietrza." Pisał też, że wciąż zagląda do pokoju gościnnego, gdzie Ludwika i Kalasanty mieszkali rok wcześniej "ale nie ma nikogo. Czasem zajmie miejsce jaki znajomy, co na parę dni przyjedzie." Donosił, że nie pija już gorącej czekolady i że fortepian w salonie postawił "koło ściany, tam gdzie była sofka ze stolikiem, przy którym często Ludwika moje pantofle haftowała", a George "nad czym- ciś innym pracowała". Wspomniał także o trzech nowych mazurkach i o zaproszeniu na uroczystość odsłonięcia pomnika Beethovena w Bonn, która miała odbyć się w następnym roku, dodając: "gdyby jed- nakże wy gdzieś tam byli, to bym się i może ruszył". Tymczasem, pisał dalej, księżna Natalia Obreskow, przyjaciółka i matka ucznia Fryderyka, w drodze do St. Petersburga ma odwiedzić Warszawę, a jadąc wiosną z powrotem do Paryża, mogłaby wziąć do po- wozu "Mameczkę". A wtedy "po nią na wiosnę przyszłą trzeba będzie, żebyście córki i zięciowie, i wnuczęta przyjechali". Pauline Viardot, pi- sał, miała być także w Warszawie i obiecała że wam zaśpiewa hisz- pańską pieśń, którą skomponowała w Wiedniu: "Bardzo to lubię - i wąt- pię, żeby coś piękniejszego w tym rodzaju słyszeć albo pomyśleć można. Ten śpiew was ze mną połączy - z wielkim uniesieniem zawsze go słu- chałem." Następnie Chopin relacjonuje paryskie plotki, donosi między inny- mi, że Wiktor Hugo uwiódł żonę malarza Billarda ("sam brzydki, miał ładną żonę"). Billardowie przeprowadzili cichą separację, pisze dalej, a "Hugo na kilka miesięcy raptem wyjechał w wojaż. Pani Hugo (jako wspaniała) wzięła pod swoją protekcję panią Billard". Hugo wyjechali "zabrał ze sobą Juliettę, (sławna temu więcej jak 10 lat aktorka z te- atru Porte de St. Martin - którą Hugo od dawna utrzymuje, mimo pani Hugo i dzieci swoich...) (...) Paryskie języczki kontente, że mają o czym mówić; bo też i zabawna historia; dodajcie do tego, że Hugo (...) zawsze wielce poważnego i wyższego nad cały świat przy każdej okazji udaje." Chopin pisał też, że Donizetti przyjechał do Paryża, gdzie ma pisać nową operę, a Lamartine z żoną są u wód o pół dnia drogi od No- hant. "Spodziewam się, że wam nowin piszę" - z niewiadomych powodów poświęca całą stronę opisowi jak "telegraf elektryczno-magnetyczny między Baltimore a Washingtonem daje nadzwyczajny rezultat", umoż- liwiając wysyłkę z Waszyngtonu o godzinie czwartej po południu, towa- rów zamówionych z Baltimore o godzinie pierwszej po południu, choć odległość między tymi miastami wynosi siedemdziesiąt pięć mil angiel- skich. Od telegrafu, który mógł zainteresować szwagra Kalasantego, in- żyniera, Chopin przechodzi do Solange, pisząc: "Jeżeli mój list się nie trzyma, to dlatego, że co dzień jeden frazes napiszę. - Wczoraj mi Sol przerwała, żeby z nią grać na cztery ręce. Dzisiaj, żeby zobaczyć jak drzewo ścinali, jedno z tych, co koło pawiłonu (...). To drzewo zmarzło, więc trzeba go było zwalić." Dalej relacjonuje listy od Franchomme'a i Marie De Rozieres, która poinformowała go, że Francois Antoine Habeneck, francuski skrzypek i kompozytor (pierwszy dyrygował we Francji symfoniami Beethovena), ma jechać do Bonn na uroczystość odsłonięcia pomnika Beethovena i że Liszt skomponował kantatę. "Także a propos pomników" - opowiada Chopin rodzinie - "Lessueurowi (muzykantowi) wystawią także w jego miejscu urodzenia, mieście Abbeville. (...) Kiedy o pomnikach mowa, statua na koniu X-cia Orleanu (co się zabił wyskakując z powozu) będzie za parę dni skończona. Stawiona jest na placu Louvru...". Jak zwykle przeskakując z tematu na temat, pisze dalej o tym, że po ulewnych desz- czach w Paryżu, na Polach Marsowych odkryto grecki, marmurowy po- sąg Herkulesa, chwytającego kozę Amalteę ("kozy nie ma już, tylko ro- gi - bardzo ciekawy sujet [zabytek]"). Fryderyk dodaje, że rzeźbę umiesz- czono w Musee des Beaux-Arts "tam gdziem przeszłego roku zostawił Jędrzejewiczostwo". Chopin miał także dar wymyślania różnojęzycznych kalamburów, jak chociażby ten o przywódcy I krucjaty: "Godfroi de Bouillon jest ain- si nomme parce qu'il a ete le capitaine le plus consomme de son temps" (Godfryd de Bouillon nazywał się tak, bo był najczęściej spożywanym kapitanem swoich czasów; słowo consomme oznacza po francusku tak- że bulion, bouillon). "Czwarty raz zasiadam i spodziewam się, że tym razem dokończę li- stu" - zaczyna nową stronę, na której opisuje plany na nadchodzącą rocznicę Rewolucji Lipcowej; Ludwika i Kalasanty oglądali podobne uroczystości w ubiegłym roku. Dalej opisuje konflikt między służącymi, Janem i Suzanne i wyznaje: "być więc może, że dla pokoju będę musiał mojego odprawić - czego nie cierpię..." List do Warszawy datowany: "Nohant, początek sierpnia 1845" za- czyna się od słów, że "Aż głupio, żeby zawsze innego dnia kończyć, ni- żeli się zaczęło. List ten z pięć dni się pisze." Dalej, zgodnie ze swoim zwyczajem, przeskakuje z tematu na temat, dzięki czemu list pokazuje, co Fryderyk robił i myślał, począwszy od rzeczy wielkich, a skończywszy na drobiazgach; pozwala wejrzeć w jego zawiły i w tak niewielkim stop- niu rozumiany przez innych sposób myślenia. Ułatwia także poznanie jego stosunku do otaczających go ludzi. Marie de Rozieres na przykład dotyczy następujący fragment: "Z tym tu listem odsyłam pannie de Rozieres list Ludwiki do Paryża, na który zapewne odpisze, bo ona lubi pisać i chociaż często nie ma o czym, ale to bardzo przyjemna wada i żałuję, że nie jestem w podobnym przy- padku." Charakteryzując Pierre Leroux, redaktora wydawanego przez George lokalnego opozycyjnego pisma L'Eclaireur, Chopin informuje rodzinę, że jego problem polega na tym, iż "ma to, że zaczyna, a nie zu- pełnie kończy. Jak rzuci wielką myśl, tak mu dosyć. Toż samo z ową no- wą machiną, której nie skończył albo którą nie dosyć wykończył. Funk- cjonuje, ale nie dosyć dokładnie. Już to go kilkadziesiąt tysięcy kosztu- je i bliższych jego przyjacieli (...) trzeba by drugie tyle prócz woli, a szcze- gólnej wytrwałości..." Na następnej stronie przekazuje nowiny z Berry, pisze o poczyna- niach europejskich monarchów i o znanych osobach: "Pani Viardot już nad Ren pojechała, gdzie ją Meyerbeer imieniem króla pruskiego za- prosił, jako też Liszta. (...) Królestwo przyjmować tam będą królowę an- gielską, która już z ks. Albertem, swoim mężem, wyjechała do Niemiec. Mendelssohn także w Koblenz zajęty preparatywami muzycznymi dla swojego króla, bo przyjęta ma być królowa Wiktoria w Stolzenfels. Liszt sobie każe krzyczeć er lebe [niech żyje]! W Bonn przedają cygara: Veri- tables cigares a la Beethoven, który wiedeńskie fajki zapewne tylko palił; i tyle już sprzedali mebli: starych biur, starych pułek [sic!] po Beethove- nie, że biedny kompozytor de la symphonie pastorale miałby był chyba ogromny handel mebli. (...) Pan Blanqui, profesor, dawny znajomy Ka- lasantego, dostał order od młodej królowej hiszpańskiej w powrocie swoim z Madrytu, gdzie był wysłany z (...) fabrykantem sławnych dywa- nów d'Aubusson..." O sobie pisze: "Oj, czas ogromnie schodzi! Nie wiem jak się dzieje, ale nic robić poczciwego nie mogę, a jednakże nie lenię się (...). Muszę jednakże pokończyć niektóre manuskrypta przed wyjazdem stąd, bo w zimie komponować nie mogę. Po Waszym odjeździe tylko ową sona- tę napisałem. Teraz prócz nowych Mazurków nic nie mam gotowego do druku, a trzeba. Dyliżanse słychać. Przejeżdżają za ogrodem; czy się ; który nie zatrzyma, z którego Wy nie wysiądziecie!" Na treść listów składały się wiadomości o świecie, komentarze i luź- ne obserwacje na rozmaite nie związane ze sobą tematy, swobodne sko- jarzenia i pomysły. Na przykład: "Wróciłem ze spaceru z Sol, która mię porządnie przespacerowała kabrioletem w towarzystwie Jacqua". Ja- cques to "ogromny pies bardzo pięknej rasy", któremu Chopin poświę- cił dużo uwagi w swoim liście. To charakterystyczne, że Chopin wspominał o śmierci znajomego, belgijskiego skrzypka Alexandra Artóta, który zmarł na gruźlicę w wieku 30 lat, wydarzenie to wywarło silne wrażenie na kompozytorze. Pisał: "ta- ki mocny i czerstwy, pleczysty i kościsty... Nikt by był widząc nas obu nie zgadł, że on wprzód i na suchoty umrze... Muszę się ogolić, bo mam dużą brodę, a więc znów ten list opuszczam. - Jużem się ogolił, ale dlatego nie jestem tłuściejszy, chociaż mi tu mówią, żem utył~ (...) Wkrótce znów Wam napiszę, że Was kocham serdecznie. Wiele bym chciał pisać, ale to by nie wiedzieć z którego końca zacząć, żeby chcieć sobie piśmiennie po- gawędzić, jak się to obok w pokoju rano przy czekoladzie gawędziło." Na końcu znalazło się post scriptum: "Pan Brunel, ten inżynier, (Francuz rodem), który londyński tunel pod Tamizą wymyślił, między innymi ważnymi swoimi pracami wynalazł teraz nową lokomotywę, za pomocą której można będzie przebiegać 50 mil angielskich na godzi- nę. (...) Sol, co mi przyniosła czekolady na przekąskę, każe mi pisać, że Ludwikę ściska. Dobre ma serce bardzo." Kiedy Solange była dzieckiem, George też tak uważała i napisała kiedyś do córki: "masz dobre serce, tylko zbyt gwałtowny charakter". Gdy córka dorosła, matka uznała, że nie jest nic warta. W liście do Ma- rie De Rozieres, George opisuje zachowanie Solange: "Ubiera się, roz- biera, siada na konia, zsiada, wstaje, kładzie się, drapie się, ziewa, otwie- ra książkę, zamyka książkę, rozczesuje włosy..." George poprosiła kie- dyś Marie de Rozieres, żeby przysłała Solange etiudy na fortepian wy- dane przez Moschelesa, ale dziewczynka uznała, że są zbyt trudne, i na- wet nie próbowała ich "rozszyfrować". Obecnie między czterema osobami mieszkającymi w Nohant - Geor- ge, Chopinem, Maurycym i Solange - panował coraz większy rozdźwięk, wszyscy byli skłóceni. George, zagniewaną na Solange, coraz bardziej niecierpliwił sam Chopin, którego konflikty z Maurycym, jej ukochanym "Bouli", także bardzo komplikowały wszystkim życie. Pisała do Marie de Rozieres, że Chopin w "słoneczne dni jest weselszy, ale kiedy pada deszcz, robi się ponury i śmiertelnie znudzony. Nie bawi go nic, co mnie się na wsi podoba. W takich razach mam ochotę wysłać go do Paryża na latającym dywanie. Ale z drugiej strony wiem, że nudziłby się tam beze mnie. Mogłabym poświęcić się dla niego i zrezygnować z pobytu na wsi, ale nie zgodziłby się na to Maurycy. A gdybym posłuchała Chopina, a nie Maurycego, zaraz podniósłby się wielki krzyk. Tak się sprawy mają wśród moich najbliższych." Maurycy zdobywał przewagę nad Chopinem. Kiedy George zapro- ponowała, że na zimę wyjedzie z Chopinem do Włoch, bo może dzięki temu nie będzie tak kasłał, Maurycy zaprotestował, choć sam Fryderyk twierdził, że "oddałby pięć lat życia za parę godzin na słońcu." Chopin zdając sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia, pod naciskiem Mauryce- go zwolnił swojego polskiego służącego Jana, którego zastąpił Francuz Pierre. 1 września Maurycy pojechał na krótko do Paryża i zabrał ze sobą pierwsze dwa tomy nowej, trzytomowej powieści matki, Le peche de Monsieur Antoine (którą określiła jako "arcy-socjalizującą i komunizu- jącą", ale która miała jej przynieść dwanaście tysięcy franków.) W dro- dze powrotnej do Nohant, Maurycemu towarzyszyła Augustine Brault, 21-letnia kuzynka George, adoptowana przez nią kilka lat wcześniej. Augustine była córką Adelajdy Philbert Brault, kuzynki matki George i alkoholika, robotnika pracującego w fabryce włókienniczej, Josepha Brault. George doszła do wniosku, że Augustine wychowuje się w nie- właściwym środowisku. Podobno dawała rodzicom pieniądze na jej utrzymanie. Umieściła Augustine w paryskim konserwatorium, żeby uczyła się śpiewu, i dziewczyna często bywała na rue Pigalle, gdzie spo- tykała Solange, Maurycego oraz Chopina, i chodziła z nimi na koncer- ty. Teraz George zdecydowała, że czas "powiększyć" rodzinę - nie wia- domo, co nią kierowało - i poleciła Maurycemu, by ją przywiózł do Nohant (miał także przywieźć perłowoszary materiał, wybrany przez Marie de Rozieres na sukienkę dla Solange.) Niewątpliwie Augustine była miłą, młodą kobietą, ale jej przybycie pogorszyło atmosferę w Nohant. Mimo, że Solange i Augustine znały się od lat, niedługo po przyjeździe tej ostatniej okazało się, że szczerze się nie lubią. Chopin uważał, że George popełniła "głupią" pomyłkę, chcąc włączyć Augustine na stałe do rodziny, i powiedział to; jego opi- nie mało się już jednak liczyły. Solange podejrzewała, że jej matka za- prosiła Augustine, żeby zrobić z niej swoją "drugą córkę" i wydać za Maurycego (rzeczywiście, George wspomniała o takiej możliwości w liś- cie do rodziny Brault). Maurycy, najwyraźniej zapomniawszy o swojej namiętności do Pauline Viardot, zakochał się w kuzynce. W końcu Geor- ge niechcący doprowadziła do podziału rodziny na dwa obozy: Chopin i Solange tworzyli jeden, a Maurycy i Augustine drugi. George znalazła się między nimi, ale prawdopodobnie coraz bardziej sprzyjała Mauryce- mu i Augustine. Po blisko siedmiu latach wspólnego życia z George, od czasu wyprawy na Majorkę, Chopin po raz pierwszy zaczął się czuć na- prawdę obco w tym domu. Pierwszy tydzień października Chopin spędził w Paryżu, gdzie spo- tykał się z wydawcami i przyjaciółmi, i prawdopodobnie posłużyła mu ta zmiana (to właśnie wtedy odpowiedział na list Mendelssohna sprzed roku i wysłał utwór dla jego żony). George napisała do Ludwiki w War- szawie, że "drogi nasz Fryderyk nieźle się miewa, a jesień mamy prze- cudną po tym ohydnym lecie, które on jednakże zniósł wcale dobrze." Dr Papet zbadał Chopina i uznał, że pacjent jest "zupełnie zdrowy"; powiedział George, że Fryderyk cierpi raczej na hipochondrię, oraz, że należy przeczekać, aż skończy czterdzieści lat, kiedy to "zniknie nad- wrażliwość nerwów". Chopin miał prawie 36 lat i zaczął miewać kłopo- ty z koncentracją, a więc i trudności w komponowaniu. Zaczął pracę nad Sonatą na fortepian i wiolonczelę, którą miał grać z Franchommem, i nad Polonaise-Fantaisie, ale tworzył powoli i z trudem. George pobiła tymczasem kolejny rekord szybkości, napisawszy w cztery dni i cztery noce powieść La Mare au Diable. Powieść była dośći , krótka i George mogła przeczytać rękopis Chopinowi i pozostałym do- mownikom podczas jednego wieczoru. Ten jeden z najlepszych swoich utworów zadedykowała Fryderykowi. Nazwała powieść "skromną histo- rią dziejącą się wśród ubogich krajobrazów". Parę dni później Solange wygrała z Chopinem w szachy osiem razy z rzędu. Chopin wrócił do Paryża 29 listopada, a George i dzieci przyjechali tam 9 grudnia. Miasto wydało im się nieprzyjazne, jak pisała George, "ciemniejsze, smutniejsze niż zwykle" i coraz zimniejsze. George i So- lange poszły spać, a Chopin "kasłał straszliwie". Fryderyk napisał do Grzymały, że "do Ciebie bym pojechał, ale to tylko bardzo rano można, a ja rano, nim się wykrztuszę, to i 10-ta." 12 grudnia Chopin zaczął pisać list do rodziny w Warszawie, a skoń- czył go 26 grudnia. Przede wszystkim opisał ze wszystkimi szczegółami zwolnienie służącego Jana i przyjęcie Pierre'a oraz jego poprzednią po- sadę. Potem kilka stron poświęcił wizycie George u jej kuzynów Ville- neuve w ich zamku w Chenonceaux, koło Tours, który wybudowano za Franciszka I. George odkryła tam listy pisane przez jej babkę, Madame Dupin. Następnie, opisując swoje życie w Paryżu, Chopin relacjonuje: "Już zaczynam mój młyn. Dziś tylko jedną dałem lekcję, pani Rotschild, a dwie odprosiłem, bom miał co innego do roboty (...). Teraz chciałbym skończyć Sonatę z wiolonczelą, Barkarolę i coś jeszcze, co nie wiem, jak nazwę, ale wątpię, żebym miał czas, bo już się rwetes zaczyna." Py- tano, informuje, czy by nie dał koncertu, "ale wątpię" - oznajmia. Liszt i Meyerbeer także wrócili do Paryża i Fryderyk zanotował: "zastałem dziś jego [Liszta) kartę w domu". Chopin i George przez cały miesiąc byli zajęci, chodzili na balet, operę i do teatru, gdzie obejrzeli między innymi sztukę z Marie Dorval w głównej roli Marie Jeanne, dziewczy- ny z ludu, którą mąż zostawił z małym dzieckiem. "Scena nadzwyczaj- nie oddana - pisał Chopin. - Wszyscy beczą. Tylko słychać ucieranie nosów w sali." Kontynuując list w Wigilię, 24 grudnia, Fryderyk pisał: "Dzwonek nie przestaje chałasować [sic!) u drzwi. Dziś tutaj wszyscy w domu zaka- tarzeni. - Że ja kaszlę nieznośnie, to nic dziwnego, ale Pani Domu też zakatarzona i gardło ją boli, że musi ze swego pokoju nie wychodzić, co ją mocno niecierpliwi. - Im więcej zdrowia zwykle się ma, tym mniej cierpliwości w cierpieniu fizycznym. Na to nie ma lekarstwa na świecie, nawet rozum na nic się nie zda". Chopin znalazł czas na ćwiczenie nowej sonaty z Franchommem i dobrze. Nie wiem, czy będę miał czas tego roku ją drukować." Dowie- dział się także od Franchomme'a o śmierci młodej żony malarza Paula Delaroche'a i w liście poczynił uwagę, że "Tylem ludzi już przeżył moc- niejszych i młodszych ode mnie, że myślę, że jestem wieczny." Rozdział 22 NA ROK 1846 DLA NAsTAwIONEGo patriotycznie Chopina padł cień krwa- wo stłumionej niepodległościowej rewolucji w Krakowie, dawnym kró- lewskim mieście leżącym na południu Polski. Jeśli chodzi o życie pry- watne, w owym roku zaczął dobiegać końca najważniejszy i najbezpiecz- niejszy okres w jego życiu; wpłynęły na to powikłane kłopoty miłosne Solange i opublikowanie przez George Sand zadziwiającej powieści, której nikczemny bohater otrzymał, jak twierdzili niektórzy, pewne rysy Fryderyka. Tak w każdym razie głosiła plotka. Rok zaczął się dla Chopina nawet dosyć spokojnie, choć zima, jak zwykle, przyniosła przerażające napady kaszlu, gorączkę i ogólne osła- bienie. Jednak 20 lutego razem z George, Solange i Augustine był u Czartoryskich w Hótel Lambert, jak zawsze najbardziej imponującej prywatnej siedzibie w Paryżu, na dobroczynnym balu karnawałowym, na którym zbierano pieniądze na rzecz biednych polskich emigrantów. Po- nad 3 500 osób zebrało się w wielkiej rezydencji na wyspie św. Ludwika, żeby tańczyć, pić i jeść. Współczesne świadectwa podkreślają, że na ba- lu pokazały się Solange i Augustine: była to dla nich okazja zaprezento- wania się najlepszemu paryskiemu towarzystwu. Rewolucja Krakowska zaczęła się następnego dnia, 21 lutego. To nieprawdopodobne, ale książę Czartoryski i jego towarzysze wygnania, polscy arystokraci i politycy - a także tacy ludzie jak Chopin - tańcząc i bawiąc się w Hótel Lambert na karnawałowym balu, nic nie wiedzieli o rozpoczynającej się w Polsce tragedii. Od blisko tygodnia w kraju do- konywano masowych aresztowań i toczyły się poważne starcia. Wojska austriackie wkroczyły do Krakowa 18 lutego, dwa dni przed balem u Czartoryskiego, a Polacy stawili zbrojny opór. Informacje o zamiesz- kach musiały już dotrzeć do Paryża, chociaż może nic jeszcze nie wie- dziano o walkach w Krakowie; wiadomości ciągle docierały bardzo po- woli. W każdym razie polscy gospodarze i goście tego balu z nadzieją i optymizmem myśleli o tym, co się dzieje w kraju. Powstanie miało wybuchnąć jednocześnie we wszystkich trzech czę- ściach Polski znajdujących się pod obcymi zaborami - austriackim, pru- skim i rosyjskim - a także w cieszącej się względną autonomią Rzeczy- pospolitej Krakowskiej, obejmującej Kraków i jego okolice. Rzeczpo- spolita Krakowska powstała po Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku i miała zagwarantowane pewne swobody, chociaż podlegała kontroli rządów trzech mocarstw zaborczych. Kiedy polskie organizacje pod- ziemne dowiedziały się, że Rzeczpospolita Krakowska ma ulec całkowi- tej likwidacji, postanowiły wzniecić zbrojne powstanie w jej obronie. Nie było oczywiście najmniejszej nadziei na usunięcie zaborców z polskiej ziemi. W połowie lutego agenci pruskich służb bezpieczeństwa wykryli spisek i zaaresztowali w Poznaniu jego wojskowego przywódcę, młode- go historyka Ludwika Mierosławskiego, a siły austriackie wkroczyły do Krakowa, żeby rozbić sprzysiężenie. 21 lutego powstańcom udało się wyrzucić Austriaków. Był to pierw- szy akt zbrojnego oporu Polaków od 1831 roku, jeśli nie liczyć krótkie- go buntu w Galicji z roku 1836. Sformowano Rząd Narodowy Rzeczy- pospolitej Polskiej, apelowano, żeby cały kraj przystąpił do walki o nie- podległość. Bitwa o Kraków trwała dwa tygodnie, Rewolucja upadła 5 marca i wojska austriackie i rosyjskie zajęły miasto. Wkrótce zlikwi- dowano Rzeczpospolitą Krakowską, a sam Kraków włączono do mo- narchii austro-węgierskiej jako część Galicji, rządzonej przez Wiedeń od roku 1815. Mimo bliskich związków z polską społecznością emigracyjną w Pary- żu Chopin nic nie wiedział o szykującym się powstaniu, podobnie jak go- spodarz balu karnawałowego w Hótel Lambert. To nie był przypadek. Polscy emigranci we Francji i na całym zachodzie Europy byli po- dzieleni na frakcję konserwatywną, na której czele stał książę Czartory- ski, walczącą przede wszystkim o utrzymanie polskiej kultury i ducha narodowej tożsamości, i organizacje głoszące hasła społeczne, dążące do konfrontacji, występujące w obronie niepodległości, ale także zmie- rzające do budowy w Polsce systemu demokratycznego. Te różnice na- brały znowu istotnego znaczenia w okresie rewolucji krakowskiej. Sta- rzejący się książę, który przez krótki czas sprawował funkcję szefa Rzą- du Tymczasowego w Warszawie w okresie antyrosyjskiego powstania 1830 -1831, odebrał lekcję dotyczącą układu sił w Europie ery ponapo- leońskiej i nie miał ochoty ponownie rzucać mu wyzwania. Rząd fran- cuski był bardzo wdzięczny Czartoryskiemu, że nie próbuje go wplątać w wojnę domową w Polsce. A książę miał tak wielkie wpływy w Paryżu, że czcigodne College de France zasięgało jego opinii o poecie Adamie Mickiewiczu, nim zaoferowało temu ostatniemu prestiżową katedrę Li- teratury słowiańskiej. Nowe powstanie było dziełem radykalnie nastawionych grup nie- podległościowych, reprezentowanych w Paryżu przez Towarzystwo De- mokratyczne, różniące się bardzo w poglądach na sprawy społeczne od stronnictwa Czartoryskiego. Towarzystwo zaangażowało się bezpośred- nio w przygotowanie rewolucji 1846; większość jego członków stanowi- li weterani powstania z 1830 roku. W swoim manifeście głosiło, że w walce o niepodległość Polska musi liczyć na własne siły i środki - a nie na obce rządy - i po to, by obronić tę niepodległość, musi być demokra- tyczna i postępowa: "W Europie rodzą się nowe koncepcje porządku społecznego. Tworzone są nowe podstawy ustrojowe i jeżeli Polska ma zostać w Europie, musi robić to samo." Chopin, który nie zajmował się polityką, ale był nastawiony patrio- tycznie, miał kontakty z oboma obozami. Ze wzgłędu na swoje społecz- ne preferencje, możnych opiekunów, właściwie przyjaciół, szukał wśród Czartoryskich i w wielu innych polskich rodzinach magnackich w Pary- żu. Fryderyk ciążył na wygnaniu ku odgrywającej poważną rolę arysto- kracji, bo za Monarchii Lipcowej zapewniało mu to także wstęp do ele- ganckich sfer Paryża, co z kolei dawało dostęp do szerokich kręgów lu- dzi zajmujących uprzywilejowaną pozycję w społeczeństwie - a co za tym idzie możliwość intratnych lekcji. Co najmniej połowa jego uczniów to byli ludzie utytułowani. Miał jednak także bliskich przyjaciół w gronie "demokratów", wśród których znalazło się wielu żyjących na emigracji polskich pisarzy, poetów i muzyków - były to przyjaźnie artystyczne. Najbardziej liczyli się poeci Bohdan Zaleski i Stefan Witwicki (do których wierszy często pisał muzy- kę), druhowie z okresu jego warszawskiej młodości. Miłym znajomym z kawiarni "Dziurka", chociaż nie bliskim przyjacielem, był poeta Sewe- ryn Goszczyński, starszy o dziewięć lat od Fryderyka, uczestnik powsta- nia listopadowego, który wyemigrował do Francji po latach działalności konspiracyjnej (za co został przez Rosjan skazany na śmierć in absentia) i udziale w nieudanym buncie galicyjskim z 1836 roku. W Paryżu Gosz- czyński był jednym z głównych organizatorów przygotowań do rewolu- cji 1846. Ci wojujący pisarze sformułowali "antyarystokratyczny" w istocie program polityczny, skierowany przeciwko stronnictwu Czartoryskiego, ale Chopin nigdy nie angażował się osobiście w walki polityczne swoich polskich przyjaciół. był tak uwielbiany jako artysta, zgodnie uważany przez wszystkich za szczerego polskiego patriotę i powszechnie kocha- ny, że jego poglądy polityczne -jeśli miał jakieś - nie posiadały znacze- nia. Goszczyński na przykład nigdy nie dzieliłby się z Fryderykiem (by- łoby to zresztą czymś nierozsądnym) konspiracyjnymi tajemnicami, choć darzył go wielkim szacunkiem. Zaleski i Witwicki uwielbiali go, i cała trójka była w stałym kontakcie (Fryderyk znalazł nawet czas, żeby napisać do Witwickiego, kiedy na początku lat czterdziestych poeta, wówczas poważnie chory, zamieszkał w niemieckiej miejscowości kura- cyjnej). Chopin zachował dla siebie wątpliwości co do powodzenia zbrojnej walki w Polsce (zwierzał się z nich tylko George Sand). Informacje o upadku Krakowa 5 marca (w dzień imienin Frydery- ka) nie dotarły jeszcze do Paryża i Zaleski wysłał bilecik z życzeniami na square d'Orlean, wyrażając nadzieję, że następne imieniny Fryderyka będą obchodzić "już w Polsce wolnej i niepodległej. Rzeczy w Krakowie wybornie się mają." Nie wiadomo, jak zareagował Chopin na tę najnow- szą polską tragedię, ale musiał przeżywać ją prawie tak mocno, jak pięt- naście lat wcześniej upadek Warszawy. George Sand niewątpliwie wyra- żała uczucia Chopina, kiedy kilka dni później pisała do krewnej, prosząc ją, by modliła się "za tę biedną Polskę, która chce odzyskać swoje imię, język, tożsamość narodową i religię!" Dodaje, że "przez kilka dni byłam tak głęboko poruszona i dotknięta, że nie mogłam spać... Istnienie Pol- ski jest zagrożone." Kiedy w Krakowie jeszcze toczyły się walki, George, wyspana czy nie, a prawdopodobnie także Chopin, pomagali Solange, Augustine i Maurycemu w przygotowywaniu strojów na ostatkowy bal kostiumo- wy. Augustine przebrała się za Charlotte Corday, morderczynię Mara- ta, jednego z przywódców rewolucji francuskiej (może aluzja polityczna w tych dniach rządów konserwatystów). Solange wystąpiła w królew- skim kostiumie z epoki Ludwika XIV W Paryżu życie toczyło się dalej, przynajmniej dla młodego pokolenia. 30 kwietnia młodzież uczestniczyła w wieczorku muzycznym, który Chopin urządził w swym mieszkaniu przy square d'Orleans, na krótko zanim rodzina przeniosła się na lato do Nohant. Obecny był cały Paryż: Czartoryscy i Sapiehowie (inna polska rodzina magnacka), Delacroix, Viardotowie i wszyscy członkowie "falansteru". Wcześniej George na- pisała do Warszawy, do Ludwiki, że jej brat "miewa się nieźle, chociaż marzec jest w tym roku bardzo zimny i smutny (...). Jednakże nasz dro- gi Fryc nie jest chory i pracuje, moim zdaniem, za wiele nad swoimi lek- cjami. Z drugiej strony, bezczynność nie godzi się z jego ruchliwym i nerwowym usposobieniem. Wkrótce porywam go jego ubóstwiającym go uczennicom i uprowadzam do Nohant, gdzie będzie musiał dużo jeść, dużo spać i trochę komponować." Fryderyk ze swojej strony otrzymał spóźnioną odpowiedź od matki na jego zeszłoroczne sugestie, że mogłaby odwiedzić go w Paryżu, suge- stie, których zapewne nie traktował zbyt poważnie. Justyna, w trzecim liście, jaki napisała do niego przez te wszystkie lata, sama doszła do wniosku, że nie jest to dobry pomysł. Księżna Obreskow odezwała się do pani Chopin i rzeczywiście zaproponowała, że jesienią zabierze ją do Paryża. "Może jej projekt się zmieni - pisała Justyna - z czego bym by- ła bardzo kontenta, bo jadąc z nią, musiałabym całą zimę u Ciebie po- zostać, a co Ty, biedny, zrobiłbyś ze mną? Zrobiłabym Ci przykrość, zna- jąc Twoje serce, byłbyś ciągle niespokojny, zdawałoby Ci się, że się nu- dzę, że nie mam dość wygody, i tym podobnie. Nie, kochane dziecko, te- go nie zrobię, tym bardziej, że są z Tobą osoby, które mają o Tobie tro- skliwe staranie, za co im bardzo wdzięczna jestem. Może też Bóg po- zwoli jeszcze widzieć się z Tobą; nie tracę nadziei, bo mam ufność w Je- go miłosierdziu." Chopin wyraźnie nie nalegał. W połowie kwietnia Fryderyk na jakiś tydzień pojechał z Franchom- me'em do krewnych wiolonczelisty w Cóteau, niedaleko Tours, żeby skonsultować z nim Sonatę g-moll na fortepian i wiolonczelę, nad którą pracował już od dłuższego czasu. W poprzednim roku ćwiczyli wspólnie niektóre fragmenty, ale Chopin ciągle nie był zadowolony. był poza tym napięty, zdenerwowany i nieustannie podrażniony; może w ten sposób zareagował na zimę i na lutową rewolucję w Krakowie. Jego zły humor, jeśli wierzyć George Sand, odczuwali teraz wszyscy wokoło. Pisała do Maurycego, który przebywał akurat u ojca w Gaskonii, że Fryderyk wró- cił z Cóteau "bardziej dokuczliwy niż zwykle i ciągle doszukuje się dziu- ry w całym. Mnie to bawi, pannę de Rozieres doprowadza do łez, ale So- lange odpowiada agresją." To, że George w ten sposób skarżyła się na Chopina w liście do syna, świadczyło o daleko posuniętym rozkładzie ich związku. George, Solange i Augustine wyjechały do Nohant 5 maja, Chopin przyjechał 27 maja, by spędzić siódme już lato w pałacyku w Berry. Geor- ge wyjechała po niego do Chateauroux powozem, żeby mu się wygod- niej podróżowało. Nohant tego roku było bardzo en beaute, podobnie jak dom, gdzie, ku zdziwieniu Chopina, George kazała pomalować ja- dalnię na kolor perłowo szary. Powiedziała mu, że zamierza urządzić wszystko od nowa, gdy tylko dostanie pieniądze za powieść, którą wła- śnie kończy. Powieść nosiła tytui Lucrezia Floriani i George pracowała nad nią przez siedem dni w tygodniu, od ósmej rano do piątej po połu- dniu, z krótką przerwą na posiłek. Dostała trzy tysiące franków zaliczki od wydawcy Le Courrier Francais, który zamierzał drukować Lucrezię w odcinkach i obiecał George następne pięć tysięcy, jeżeli otrzyma rę- kopis koło 15 czerwca. Czerwiec przyniósł jednak w Berry nietypową falę upałów i Chopin bardzo cierpiał. George okazywała mu niewiele współczucia. Pisała do Marie de Rozieres, że Chopin jest niezmiernie zdziwiony, że się poci. Rozpacza z tego powodu; utrzymuje, że mycie nic nie pomaga, że jest zapowietrzony! Śmiejemy się do łez widząc istotę tak eteryczną, która nie może się pogodzić z tym, że poci się jak wszyscy. (...) Rozsiewa zapach wody kolońskiej, a my mówimy mu, że pachnie jak Pierre Bonnin, szewc, więc ucieka do swojego pokoju, jak gdyby popycha- ny przez własny zapach... Ściskam Cię. Chopin nie - bo jest zapowietrzony! Fryderyk miał jednak także kłopoty z komponowaniem. 8 lipca pi- sał do Franchomme'a: "robię wszystko, co w mej mocy, aby pracować- ale jakoś mi to nie idzie - a jak tak dalej będzie, to moje utwory nie bę- dą przypominały świergotu żołn ani nawet dźwięku tłuczonej por- celany. Muszę się z tym pogodzić." Może w poszukiwaniu natchnienia poprosił Marie de Rozieres, żeby znalazła w jego paryskim mieszkaniu i przysłała mu kieszonkowe wydanie partytury Requiem Mozarta. Jak to często bywało, przesadzał jednak, mówiąc o stanie swojego umysłu: miał zwyczaj użalać się nad sobą. Następnego wieczora, 9 lip- ca, był w świetnym humorze; Pauline Viardot, która przyjechała z krót- ką wizytą do Nohant, śpiewała do późnej nocy, a Fryderyk improwizo- wał, grając i odgrywając rozmaite role aż do białego rana. Elisa Four- nier, przyjaciółka z La Rochelle, która i wcześniej bywała w zameczku, wpadła w euforię, zachwycając się przedstawieniami Chopina, i pisała do matki, że ten "geniusz" naśladowczy potrafi odtwarzać arie z oper Belliniego i modlitwy nieszczęśliwych Polaków, wariacje na temat "bour- ree" z Berry i dźwięki tłuczonej porcelany. Nawet George, oswojona ze zmiennymi nastrojami Fryderyka, z ra- dością powitała tę zmianę na lepsze w jego zachowaniu. 8 sierpnia pisa- ła do Marie de Rozieres: "Jest bardzo miły w tym roku... Dobrze zrobi- łam pozłościwszy się nieco, co pewnego dnia dodało mi odwagi, by mu wygarnąć prawdę w oczy i zagrozić, że w końcu mogę mieć tego wszyst- kiego dość. Od tego czasu jest rozsądny, a wie Pani, jaki jest dobry, cu- downy, gdy nie szaleje." Chopin skarżył się Framchomme'owi, że nie jest w stanie kompono- wać, ale pięć tygodni później, 30 sierpnia, przesłał mu trzy rękopisy, za które wydawcy w Paryżu i Lipsku mieli zapłacić 1500 franków ("Nie wy- daj manuskryptów przed otrzymaniem zapłaty", nakazywał Franchom- me'owi). Nawet króciutki list towarzyszący przesyłce pisał na dwie raty, co tłumaczy: "gawędziłbym tak z Tobą bez końca, a nie mam czasu roz- poczynać listu na nowo, gdyż Eug. Delacroix, który jest łaskaw zabrać tych kilka słów, odjeżdża w tej chwili. Jest to artysta godzien najwyższe- go podziwu - spędziłem z nim urocze chwile. Uwielbia Mozarta - zna wszystkie jego opery na pamięć." Cały dom był, jak zwykle, zachwycony Delacroix, który spędził w Nohant ostatnie dwa tygodnie sierpnia. Pisał do przyjaciela: "Jestem nieprawdopodobnie leniwy, nic nie robię, ledwie coś czytam, ale dni mi- jają za szybko... Chopin grał dla mnie wspaniale Beethovena; to warte więcej niż wszystkie teorie." Po przyjeździe do Paryża Delacroix napisał do George, że dostarczył trzy rękopisy Chopina Franchomme'owi, choć w drodze powrotnej bał się bandytów bardziej ze względu na utwory Chopina "niż na własne pieniądze". Chopin w żadnym z listów nie określił, jakie to rękopisy wiózł do Paryża Delacroix, ale wiadomo, że w 1846 skończył Polonaise-Fantaisie As-dur opus 61, uważany za jedno z jego najwybitniejszych dzieł, dwa nokturny (H-dur i E-dur z opusu 62, nr 1 i 2), trzy mazurki (B-dur, f-moll i cis-moll, opus 63, nr 1-3) oraz Barkarolę Fis-dur opus 60, zaczętą je- sienią 1845. Któreś z tych utworów musiał wieźć Delacroix. Sonata g-moll na wiolonczelę i fortepian nie była jeszcze gotowa. Pisząc w paź- dzierniku do rodziny, Chopin zauważył: "Z mojej Sonaty z wioloncze- lą raz kontent, drugi raz nie. W kąt rzucam, potem znów zbieram. Mam nowe trzy mazurki (...), ale na to czasu trzeba, żeby dobrze sądzić. Jak się robi, to się dobrze zdaje, bo się inaczej by nic nie pisało. Dopie- ro później refleksja przychodzi i odrzuca albo przyjmuje. Czas to naj- lepsza cenzura, a cierpliwość najdoskonalszy nauczyciel." Polonaise-Fantaisie zadedykował swojej uczennicy Anne Veyret nie- malże bez zastanowienia. Poprosił Franchomme'a, żeby dopisał tę de- dykację, w post scriptum do listu napisanego dwa tygodnie po przesłaniu rękopisów za pośrednictwem Delacroix, co świadczy o tym, że utwór znalazł się w partii wysłanej z Nohant (w tym samym post scriptum jest prośba o przekazanie ukłonów Jane Stirling). Powody tego nie są jasne, jak to często u Chopina, ale pani Veyret była żoną Charlesa Veyreta, bo- gatego przemysłowca i konsula honorowego Ekwadoru, przyjaciela i Chopina, i George, który często użyczał George długoterminowych pożyczek. Polonaise-Fantaisie był, niezależnie od wszystkiego, utworem bardzo ważnym i wysoce nowatorskim. Marceli Antoni Szulc, pierwszy poważny biograf Chopina, w roku 1869 pisał, że "jego mistrzowska... modulacja" wiedzie od "płaczliwego, słodkiego wspomnienia" do głów- nego motywu, w którym "ze strun bucha coś jak odgłos trąb mosięż- nych." Fryderyk, który rzadko robił coś bez powodu, mógł w ostatniej chwili postanowić, że zadedykuje Polonaise-Fantaisie pani Veyret nie tyl- ko z uwagi na przyjaźń, lecz także kierując się względami materialnymi, nigdy mu nie obcymi. Czysta przyjaźń natomiast musiała go skłonić do zadedykowania trzech mazurków pięknej hrabinie Laurze Czosnowskiej, przyjaciółce rodziny, której mąż zastrzelił się przy niej z zazdrości. Fryderyk zawsze bardzo ją lubił i namówił George, żeby tego lata zaprosiła ją do Nohant razem z Grzymałą. Gdy Chopin cieszył się, jak zawsze, kiedy mógł z kimś porozmawiać po polsku, George żywiołowo znielubiła Laurę - mo- że zagrała tu także zazdrość - i nie szczędziła jej za plecami przykrych komentarzy. Hrabina, pisała "ma zbyt wiele ozdóbek na sukniach" a rozmowa z nią przyprawia o "migrenę". Jej obecność wzbudzała tak- że w George gniew na Fryderyka. Za każdym razem gdy w rozmowie wspomniano Ludwikę, George wynosiła ją pod niebiosa, podkreślając, że jest "sto razy więcej warta" niż brat. Krytykowała nawet małego pie- ska Laury, Lili, narzekając, że ma "zły oddech". Po wyjeździe hrabiny Czosnowskiej Maurycy i Augustine pozwalali sobie na okrutne dowci- py na jej temat, które doprowadziły do gwałtownej sprzeczki między ni- mi a oburzonym Chopinem. Może w odpowiedzi na to wszystko Fryde- ryk zadedykował Laurze swoje mazurki - nawet na przekór George. Jak widać, nie było to dla niego szczęśliwe lato. Owo lato roku 1846 urozmaicała także swymi romansami Solange. To, co się działo, przypominało libretto włoskiej opery albo (tak samo lubiane przez Chopina) Wesela Figara Mozarta lub którąś z romantycz- nych powieści George Sand. Na pierwszym planie znajdowała się oczy- wiście Solange, jej charakter i jej stosunki z matką, bratem, kuzynką Au- gustine i Chopinem, stanowiące źródło nieporozumień, intryg i qui pro quo na wielką skalę. Narastający konflikt między Chopinem a Maury- cym i wpływ, jaki ten ostatni miał na George, sprawiły, że sytuacja sta- wała się z każdym dniem trudniejsza - a stosunki między George a Cho- pinem coraz bardziej skomplikowane. Jakąś rolę odegrały także projek- ty związane z Augustine i Maurycym, który nie był pewien, czego chce, i fakt, że sama George nie bardzo wiedziała, czego sobie życzy dla syna. Ani jedna osoba nie myślała trzeźwo w tym szalłonym, wypełnionym w absurdalnym stopniu emocjami domu. Osiemnastoletnia Solange była "pięknością", jak pisze Andre Mau- rois, przypominała swoją zdumiewającą i oszałamiającą prababkę, Au- rore de Saxe. "Była to dziewczyna o naturze zimnej i kapryśnej, zawsze gotowa popełnić każde głupstwo przez ducha przekory. Skłonna do sza- leństw, miała zuchwalstwo matki bez jej talentu... Solange stawiała opór. Matka nie tolerowała u córki niezależności, której niegdyś doma- gała się dla siebie." Solange nie szanowała nic ani nikogo, robiła to, na co miała ochotę, ku nieustającej wściekłości George, i próbowała owi- nąć sobie wszystkich wokół palca. Maurois pisze, że Solange "fascyno- wała Chopina, bo jako jedyna w domu nie traktowała go jak ~~rozpiesz- czonego dziecka~~". Czasami "wyśmiewała się z Chopina lub kokietowa- ła go." Gdy jej to odpowiadało, przyjaźniła się z Augustine, kiedy indziej traktowała ją jak wroga. Zaniepokojona George powierzyła pannie de Rozieres opiekę nad Solange, ale sama postanowiła też, że będzie czuwać nad jej wychowa- niem, zwłaszcza jeśli chodzi o stosunek do mężczyzn, zagadnienia, któ- re sama poznała raczej dokładnie. "Ani słowa, nawet obojętnego, o płci męskiej... Zalecam Pani ostrożność" -pisała do Marie, wyliczając tema- ty, na które może dyskutować z dorastającą Solange. Dziewczynie nie ' były jednak potrzebne matczyne wskazówki; postępowała z mężczyzna- mi na swój sposób. Pierwsza prawdziwa okazja nadarzyła się, kiedy George Sand zabra- ła ją i Augustine do majątku hrabiego Stanisłasa de Lancosme-Breves w Mezieres-en-Brenne w Berry z okazji czterodniowych wyścigów kon- nych. Hrabia hodował konie czystej krwi, a George była sekretarką klu- bu jeździeckiego Berry i bardzo się przyjaźnili. Chopin nie miał oczywi- ście ochoty na jazdę przez 15 mil w wyczerpującym upale, żeby obejrzeć biegi z przeszkodami, toteż 7 czerwca trzy kobiety wyruszyły same. So- lange i Augustine wypełniły kufry eleganckimi strojami i kapeluszami w stylu Ludwika XIII. Na szkicu pochodzącym z owych lat przedstawia- jącym Solange w Mezieres-en-Brenne oglądamy pewną siebie, młodą kobietę w sukni z wysokim kołnierzem, długimi rękawami i obcisłym ; staniczkiem z peplum, rozpiętą na wielu halkach spódniczką, w zało- I żonym na bakier kapeluszu z szerokim rondem na czarnych jak smoła włosach. ' To właśnie wtedy Solange poznała wicehrabiego Fernanda de i Preaulx, dwudziestoczteroletniego krewnego księcia de Lancosme- -Breves. George Sand pisała o nim: "wiejski szlachcic, człowiek lasów, prosty jak natura, ubrany jak łowczy, piękny jak antyczny posąg, owło- siony jak dzikus, dzielny i szlachetny... jeździ konno jak kozak, jest ła- godny jak owieczka, ale zawsze gotów popuścić cugli na niegodziwca co patrzy krytycznie na damę." W tym opisie Preaulx nie sprawia wrażenia specjalnie bystrego, a do tego miał jeszcze tę wadę, że nie był zbyt bo- gaty. Kiedy stało się oczywiste, że jest zakochany w Solange i "gotów spełnić jej najmniejsze życzenie", George dała do zrozumienia, że chęt- nie zaakceptuje go jako zięcia, mimo niedostatków inteligencji i fortu- ny. Z niejakim zakłopotaniem napomknęła jednak, że Solange "jest ka- pryśna i zmienna". Sprawiało to wrażenie, jak gdyby George chciała szybko wydać Solange za mąż i usunąć ją ze swojego życia. De Preaulx i hrabia de Lancosme-Breves przyjechali z wizytą do Nohant w ostatnim tygodniu lipca, zapewne po to, żeby przedstawić młodego człowieka pozostałym członkom rodziny i spędzić więcej cza- su z Solange. George doszła do wniosku, że jej córka "lubi" de Preaulx i dała jasno do zrozumienia, że będzie sprzyjać ich małżeństwu, choć opisywała go jako wiejskiego szlachcica, bardzo naiwnego, trochę zbyt pełnego, bardzo prostego... "Młodzieniec jest bardzo przystojny i niesły- chanie dobry. Brak mu dowcipu, zwłaszcza w słowach... Jeśli o mnie idzie, lubię go z całego serca. Ale nie jest to człowiek, który mógłby za- błysnąć w Paryżu. Nie ma pojęcia o nowoczesnej cywilizacji; życie spę- dził w lesie, wśród koni, dzików i wilków, którym rozwala łby biczy- skiem". Pewnego wrześniowego dnia Solange oświadczyła, że jest zaręczona z Preaulx. Chopin, z którego zdaniem w tym momencie nikt się chyba w Nohant nie liczył, popierał to małżeństwo. Jak twierdzi Maurois, "ten arystokratyczny konkurent odpowiadał jego przesądom". George uzna- ła jednak, że ślub należy odłożyć, bo uważała, że Solange powinna po- czekać co najmniej sześć miesięcy i przekonać się, czy Preaulx jest tak doskonały, jakim się wydaje. Przypominając córce, jak "niewiele szczę- ścia" znalazła w swoim własnym małżeństwie, George wyraziła wątpli- wości, czy Solange wie, co to jest miłość: "Jest dzieckiem, którego zmy- sły nie są jeszcze w ogóle rozbudzone i które nie czuje tej instynktownej siły przyciągania lub odpychania, nadającej moc skłonności lub antypa- tii". Pisała do Charlotte Marliani: "Sądzę, że Solange chce wyjść za mąż, żeby mówiono na nią ~~Pani~~". Chopin natomiast stał całkowicie po stronie Solange, która pragnęła jak najszybciej wziąć ślub. Kłócił się o to z George i w końcu ją przekonai - zgodziła się, żeby ślub odbył się na początku roku 1847. Zaraz potem Chopin znalazł się w centrum innego kryzysu rodzin- nego. Tym razem chodziło o Maurycego i Augustine. Okazało się, że Maurycy, choć początkowo zalecał się do Augustine, i ta była gotowa wyjść za niego za mąż, obecnie zmienił zdanie i zachował się, jak to póź- niej określiła George, raczej okrutnie, co przypominało postępowanie jego ojca wobec kobiet. Solange nienawidziła Augustine i miała talent do intryg, zdołała więc przekonać Chopina, że kuzynka była potajemnie kochanką Maurycego. Fryderyk, zarazem łatwowierny i pruderyjny, a zawsze skłonny wierzyć Solange, napadł na Maurycego i Augustine, rzucił mu w twarz gwałtowne oskarżenie, a ją potraktował z "gryzącą ironią". Przeżywał właśnie wtedy jeden z ataków niechęci do całego świata. Były to niesprawiedliwe zarzuty, ale napaść Fryderyka na Mauryce- go Solange odebrała jako mile widziany atak na matkę. Maurycy w od- powiedzi zagroził, że na zawsze opuści Nohant, co przeraziło George. Nic dziwnego, że jej reakcją było ukaranie Chopina. Jak pisała w Histo- ire de ma vie: "To nie powinno i nie mogło się zdarzyć. Chopin nie ścier- piał mojej słusznej i koniecznej interwencji. Pochylił głowę i oświadczył, że już go nie kocham. Cóż za bluźnierstwo po tych ośmiu latach macie- rzyńskiego oddania! Ale biedne urażone serce nie uświadamiało sobie swojego szaleństwa..." W liście do rodziny pisanym z Nohant 11 października Chopin po raz pierwszy skarży się na George Sand i jej dom. Pisze, że chciał zapro- sić do Nohant swojego przyjaciela, kompozytora Józefa Nowakowskie- go, który zostawił wizytówkę na square d'Orleans po przyjeździe do Pa- ryża, "ale tu go nie chcą". Obydwoje, George i Maurycy, zaprotestowa- li przeciwko zaproszeniu. Pisał o grubiaństwach i żarcikach kuzynki i sy- na na temat Laury Czosnowskiej po jej wyjeździe i o uwadze, jaką uczy- niła George w jej obecności, że "siostra Pańska jest sto razy więcej war- ta niż Pan", na co odparł: "Ja myślę". Chopin wspomina, że "na warsz- tacie" są małżeństwa Solange i Maurycego, i wyraża nadzieję, że szyb- ko do nich dojdzie, a wtedy może poprawi się stosunek George do nie- go. Pisze także, iż minionej zimy Maurycy zaprotestował przeciwko pla- nom wyjazdu do Włoch i oczekuje, że po ślubach "zapewne zmienią się zdania". W tym wyjątkowo długim liście - kiedy był nieszczęśliwy, Chopin pi- sywał coraz dłuższe epistoły do domu - porusza najrozmaitsze sprawy. Donosi więc, że jego piesek, Markiz, nie chce jeść z pozłacanych naczyń, informuje o odkryciu nowych planet i omawia wyliczenia dotyczące ich orbit; pisze także, że "w Londynie... pan Faber... mechanik, bardzo dow- cipny wystawił automat, który nazwał Eufonia, która wymawia dosyć wyraźnie nie jedno ani dwa słowa, ale długie frazesa, i co większa śpie- wa arię jedną Haydna i ~~God save the Queen~~". Fryderyk zauważa, że "Dyrektorowie oper, gdyby mogli mieć dużo podobnych androidów, obeszliby się bez chórzystów, co drogo kosztują i ambarasu wiele robią." Niewątpliwie miał umysł niezwykle chłonny, ciekaw był wszystkiego. Równolegle do następujących po sobie wydarzeń w otaczającej Chopina realnej rzeczywistości rozpoczęła swe własne, coraz bardziej dramatyczne życie zrodzona w wyobraźni George Sand Lucrezia Floria- ni. Była to nowa jej książka, porywająca, przejmująca powieść z klu- czem, która wywołała wielką sensację natychmiast po opublikowaniu pierwszego odcinka w paryskim Le Courrier Francaise z 25 czerwca. Fabuła powieści wygląda następująco: Lucrezia jest wielką włoską aktorką, która będąc jeszcze młodą, trzydziestoletnią kobietą, wycofuje się ze sceny, osiedla się nad włoskim jeziorem Iseo, poświęca się wycho- waniu czworga dzieci i pisze cieszące się wielkim powodzeniem sztuki. Miała liczne romanse, ale nie uważa się za kurtyzanę, bo zawsze była tą, która daje, a nigdy nic od nikogo nie bierze, nawet od przyjaciół. "Wie- le kochała" -jak charakteryzuje Lucrezię Andre Maurois - "ale zawsze szczerze pragnąc wspólnego życia i łudząc się wiecznotrwałą wiernością. Przeżywała namiętnie uczucia, które trwały tydzień, a nawet godzinę, ale zawsze w przekonaniu, że wkłada w to całe życie." Lucrezia spotyka dwudziestoczteroletniego księcia Karola de Ro- swald (młodszego od niej o sześć lat!), arystokratę z centralnej lub wschodniej Europy, czarującego, delikatnego, wrażliwego, "anioła o pięknej twarzy dużej, smutnej kobiety". Zakochują się w sobie i Lu- crezia, oczywiście, troszczy się o niego tak, jak troszczy się o swoje dzie- ci. Wkrótce jednak okazuje się, że Karol jest okropnym egoistą: robi się zazdrosny, nietolerancyjny, i (jak dodaje Maurois) nie do wytrzymania. "Pewnego dnia - pisze George Sand - Karol zrobił scenę zazdrości o proboszcza, który przyszedł po datek. Innym razem o żebraka, które- go wziął za przebranego kochanka. Jeszcze innym razem obraził się na służącego... bo odpowiedział mu szorstko, co uznał za nienaturalne. Po- tem był sprzedawca, później lekarz... był zazdrosny nawet o dzieci... szczególnie o dzieci. To byli rzeczywiście jego jedyni prawdziwi rywale, jedyne istoty, o których Floriani myślała równie często jak o nim." Karol ukrywał irytację i wściekłość pod lodowatą grzecznością ' i "wtedy był naprawdę nie do zniesienia (...) i torturował tych, którzy go kochali". Ta nieustanna walka niszczy "nieszczęsną Lucrezię", traci ona urodę, cera żółknie i marszczy się; cierpi, bo jest skazana na przedwcze- sną starość, gdyż znęca się nad nią kochanek, który już jej nie szanuje. Nie kocha już Karola. Pewnego ranka, nagle umiera. Wielu czytelników - przede wszystkim artyści i przyjaciele (oraz wrogowie) Fryderyka i George - niewątpliwie dostrzegło w Lucrezii Flo- riani lekko zawoalowany obraz ich wspólnego życia, z Fryderykiem jako księciem Karolem i George jako Lucrezią. Paryż plotkował na ten te- mat, a z czasem książka stała się przedmiotem sporów między biografa- mi George i Chopina. Zarówno wtedy, jak i później, wymieniano ją ja- ko ostateczny powód ich zerwania. Nie jest to jednak zgodne z prawdą. Lucrezia mogła, choć nie musiała, być jednym z czynników, które do- prowadziły do rozstania; istniało jeszcze wiele innych, zapewne o wiele poważniejszych. Książka w każdym razie przyczyniła się do powstania destrukcyjnej atmosfery emocjonalnej, jaka w 1846 roku zapanowała w domu George i Chopina. Lucrezia i Karol byli wystarczająco podobni do George i Fryderyka, żeby usprawiedliwić szeroko rozpowszechniony pogląd, że George zło- śliwie opisała rzeczywistość. Nie można jednak także wykluczyć, że nie zastanawiając się wiele, postępowała zgodnie z zawodowym przyzwy- czajeniem modelowania swoich bohaterów na wzór rzeczywistych po- staci. Była to metoda nie stawiająca wielkich wymagań jej wyobraźni; równie często stosowali ją naturalnie także inni pisarze tego pokolenia- chociażby Balzac. Pozostaje jednak kwestia intencji i pytanie brzmiało, czy George - chcąc zranić, ukarać czy zakłopotać Chopina - specjalnie sportretowała go jako nieznośnego Karola. Marie d'Agoult, na przy- kład, pisząca pod pseudonimem Daniel Stern, niewątpliwie pozwoliła sobie na to w stosunku do Liszta w swojej powieści Nelida, napisanej po ich rozstaniu. Sama George Sand zdecydowanie odpierała podobne oskarżenia, aczkolwiek tutaj powstaje inna interesująca kwestia - czy przy całym na- pięciu w jakim żyła w 1846 roku, kiedy pisała powieść, jak zwykle w bły- skawicznym tempie, do tego stopnia nie zatraciła poczucia rzeczywisto- ści, że nie zdawała sobie sprawy z bólu, jaki może sprawić temu, który był przedmiotem jej macierzyńskich uczuć. A może, rzeczywiście, zarzuty były tylko częściowo prawdziwe? Może pod wpływem zbyt wielkich ilo- ści kawy George dała się ponieść twórczej wenie? Chopin ze swojej stro- ny był wprawdzie geniuszem, ale trudnym i wymagającym partnerem. W Histoire de ma vie George twierdzi: Mówiono, że (...) z dużą precyzją odmalowałam jego charakter. Mylili się ci, którzy uważali, że rozpoznają jego rysy (...) Opisując księcia Karola przed- stawiłam człowieka o zdecydowanym charakterze, domagającego się wyiączno- ści uczuć, krytycznego wobec wszystkich. Chopin taki nie był. Sztuka nie powta- rza natury, nawet bardzo realistyczna; Chopin był połączeniem tych cudow- nych niekonsekwencji, na stworzenie których tylko Bóg może sobie pozwolić. W gruncie rzeczy skromny, o dobrych manierach, był przy tym władczy z natu- ry i pełen usprawiedliwionej, uświadomionej dumy (...) Co więcej, książę Karol nie jest artystą. Jest marzycielem i niczym poza tym; nie jest geniuszem, nie ma więc takich praw jak geniusz. Jest prawdziwy, ale niekoniecznie sympatyczny. (...) W tej powieści jest tak mało z nas! To raczej odwrotność naszej historii. Nie doznawaliśmy ani takich upojeń, ani takich cierpień. Nasza historia nie ma nic wspólnego z powieścią; budowaliśmy ją na bardzo prostych i bardzo poważnych podwalinach, nie po to żeby się sprzeczać i nawzajem krytykować. W odpowiedzi na zarzuty pisarki Hortense Allart, George oświad- czyła: "Nie jestem ani tak wielka, ani tak szalona, ani tak dobra, bo gdy- bym była związana z księciem Karolem, wyznaję, że nie pozwolilabym się zadręczyć na śmierć (...) nigdyby mi przez myśl nie przeszło oddalić od siebie przyjaciela, który przez osiem lat obopólnego przywiązania stał się dla mnie nieocenionym." I dodaje: "Gdybym dała Karolowi ta- lent Chopina, dałabym mu także jego serce i mądrość, ale wtedy nie był- by już księciem Karolem." W najlepszym wypadku, George przesadziła, opisując Chopina -je- żeli rzeczywiście miał być księciem Karolem, co sugeruje ówczesna kon- wencja literacka oddawania w powieściach cech rzeczywistych postaci. Pomijając to, że Karol nie został przedstawiony jako artysta ani nikt w tym rodzaju, Chopin nie był obsesyjnie i patologicznie zazdrosny, choć miewał napady zazdrości - kiedy George prowokowała go, zapra- szając swoich dawnych i potencjalnych przyszłych kochanków. Jeszcze w 1843 roku pisała, że "przyjaźń Chopina ma charakter wyłącznej i za- zdrosnej namiętności". W skomplikowanym i nieuporządkowanym ży- ciu uczuciowym w domu George Sand, Fryderyk był najprawdopodob- niej zazdrosny o Maurycego, rywala do jej macierzyńskiej opieki, ale z całą pewnością nie w takim stopniu, jaki przypisała George bohatero- wi swojej powieści. Nie ulega wątpliwości, że George coraz gorzej znosiła humory Chopina i jego nieustające choroby, w których pielęgnowała go przez całe lata. Pisała o tym otwarcie w listach do przyjaciół długo przed po- wstaniem Lucrezii; te wszystkie dławione urazy mogły znaleźć ujście w książce. Wiele lat później Liszt pisał, że "przeżyli razem tyle lat tylko dzięki temu, że on czynil gwałtowne wysiłki, by obdarzać zgubnym bla- skiem ideał, który sobie ozłocił, a ona, kierując się fałszywym wstydem, udawała nieustanną stałość uczuć. Nadszedł czas, kiedy ta życiowa fik- cja straciła sens w oczach uduchowionego artysty... ciągle uważał jed- nak, że może z wyższością lekceważyć to, czego honor kazał mu nie dostrzegać". Dziewiętnastowieczni biografowie Chopina raczej potępiali George, oskarżając ją, że pisząc Lucrezię przyspieszyła zerwanie. Maurycy Kara- sowski, na którym trudno polegać, gdy chodzi o fakty, pisał, że "smętny kaleka stał się teraz dla niej ciężarem. Najpierw jej ponura mina i coraz krótsze wizyty w pokoju chorego) pokazały mu, że przestaje go kochać; Chopin odczuł to bardzo boleśnie, ale nic nie powiedział." Pomijając już minę" George, Fryderyk nigdy nie musiał leżeć odseparowany w swo- im pokoju i był aktywny jeszcze długo po ich zerwaniu, to więc, co napi- sał Karasowski, każe wątpić również w ciąg dalszy jego relacji: Skargi pani Sand, że pielęgnowanie chorego wyczerpuje jej siły, skargi, któ- rym często dawała wyraz w jego obecności, sprawiały mu cierpienie. Prosił, że- by zostawiła go samego, żeby wyszła na świeże powietrze; błagał, żeby nie re- zygnowała dla niego ze swoich przyjemności, chodziła do teatru, wydawała przyjęcia, etc; jemu wystarczy spokój i samotność, jeżeli tylko będzie wiedział, że ona jest szczęśliwa. W końcu, ponieważ chory ciągle nie myślał o rozstaniu, zastosowała gwałtowne sposoby. Te "gwałtowne sposoby" to było oczywiście postanowienie, żeby na- pisać Lucrezię - nieprawdopodobny pomysł Karasowskiego. George ro- biła rozmaite rzeczy, ale zawsze spontanicznie, a nie z premedytacją, więc wersja Karasowskiego nie ma wielkiego sensu. Pisała pod wpływem chwilowego impulsu, był to jej sposób na życie, tak czyni wielu pisarzy. Na uwagę zasługuje natomiast krytyczna ocena Niecksa, wysoce kompe- tentnego wczesnego biografa Chopina, dotycząca jej późniejszego za- chowania. "Argumenty wytaczane przez George Sand są mało przekonywają- ce" - pisze Niecks: , W istocie rzeczy, broni się bardzo słabo. Nie twierdzi nawet, że Chopin nie posłużył jej za wzór. Fakt, że narysowała karykaturę a nie portret, z trudem można przyjąć za wytłumaczenie, ba, jest raczej to jej największy i najpoważ- niejszy grzech. George Sand ma jednak bardzo naiwne wyobrażenia w tym względzie (...) Jeżeli nieroztropność może zamknąć usta prawdzie i człowie- czeństwu, George Sand wygrała sprawę. W swoich wypowiedziach na temat lucrezii Floriani postępuje tak jak zawsze, kiedy jest atakowana, nie dostrze- ga, że byłoby dla niej po prostu wygodniej oświadczyć, iż nie zniży się do obro- ny - spowija natomiast całą sprawę w mgiełkę pięknych słów i uczuć, z której wynurza się (...) niczym święta w niebiańskim blasku. Najdziwniejszą sprawą w tej całej historii jest fakt, że Chopin, jak się zdaje, wcale nie poczuł się obrażony Lucrezią, przynajmniej początkowo, i, co więcej, bardzo mu się książka podobała. George pisze w Histoire de ma vie: w tym portrecie jest tak mało z wielkiego artysty, że Chopin, codziennie czy- tając rękopis przy moim biurku, wcale siebie nie rozpoznawał, on, tak przecież podejrzliwy. A teraz, po fakcie, wyobraża sobie, jak mi mówiono, że udawał. Wrogowie (...) wmówili mu, że w tej książce opisałam jego. Wydaje się, że stracił pamięć, zapomniał, co jest w książce, szkoda, że jej jeszcze raz nie przeczytał! W liście do Hortense Allary, z lutego 1847, George zastanawia się, "Jakżeż to się stało, że stworzyłam tę powieść na jego oczach i w trak- cie pisania czytałam mu rozdział po rozdziale, przyjmując lub odrzuca- jąc jego uwagi, jak to się zawsze zdarza, gdy pracujemy w swojej obec- ności, a jemu nawet przez myśl nie przeszło, by rozpoznać siebie lub mnie w owych kochankach znad jeziora Iseo?" To, że George czytała Lucrezię Chopinowi, potwierdza Delacroix, który w późniejszym liście do przyjaciółki, Caroline Jaubert, wspomina, ~ iż kiedy w sierpniu 1846 był w Nohant, czyniła to w jego obecności. "Przeżywałem męczarnie w czasie tej lektury - pisze Delacroix. - Kat i ofiara zdumiewali mnie w równym stopniu. Pani Sand zdawała się cał- kowicie rozluźniona, a Chopin nie przestawał chwalić jej powieści. O północy wyszliśmy razem. Chopin chciał mnie odprowadzić, a ja sko- rzystałem z okazji, żeby zapytać go o wrażenia. Czy udawał wobec mnie? Nie, naprawdę nie; nie zrozumiał. I w dalszym ciągu wychwalał powieść." Wcześniej Delacroix z uznaniem gratulował George, kiedy usłyszał, że postanowiła zadedykować Chopinowi swoją powieść La Ma- re au diable: "To dobry pomysł" - pisał do niej. To była jedyna książka jaką kiedykolwiek zadedykowała Chopinowi, kompozytorowi, który nie zadedykował jej żadnego ze swoich utworów. Jak można wytłumaczyć reakcję Chopina na Lucrezię? Trudno uwie- rzyć, że "nie zrozumiał", biorąc pod uwagę jego znajomość francuskie- go, którym posługiwał się na co dzień od piętnastu lat, i wrodzoną inte- ligencję. Jeżeli jednak uwzględnimy, że myślał przede wszystkim o mu- zyce, można przyjąć, że po prostu nie słuchał tego, co czytała George (mimo iż ona powołuje się na jego "uwagi") i chwalił przez grzeczność. Andre Maurois uważa, że "być może także (...) ogromne poczucie przy- zwoitości kazało Chopinowi udawać obojętność". Wszystko to nie jest przekonujące. Le Courrier francaise ostatni od- cinek powieści wydrukował 19 sierpnia, kiedy Delacroix był jeszcze w Nohant. Nic nie wskazuje na to, by Chopin zmienił zdanie na temat Lucrezii i przestał ją chwalić pod wpływem głosów krytycznych, jakie tymczasem mogły do niego dotrzeć z Paryża; zauważyłby to Delacroix. Co więcej, Chopin w ogóle nie pisał o powieści w październikowym li- ście do rodziny w Warszawie, w którym skarżył się na nieprzyjazny sto- sunek mieszkańców Nohant do jego polskich przyjaciół. Z perspektywy czasu wydaje się jasne, że tego lata w Nohant Lucrezia nie stanowiła, w ten czy inny sposób, kwestii spornej między Chopinem a George. Chopin wyjechał z Nohant w środę,11 listopada, zgodnie z utrwa- lonym przez lata zwyczajem, żeby podjąć lekcje w Paryżu. Od ukazania się ostatniego odcinka Lucrezii w Courrier minęły blisko dwa miesiące. Ani ten, ani żaden inny fakt, nie przyspieszył, jak widać, wyjazdu Fry- deryka, chociaż stosunki między nim, Maurycym a George były coraz bardziej napięte. George miała dojechać do Paryża pod koniec tego roku lub na początku 1847, a tymczasem utrzymywali normalną kore- spondencję. Było to jednak pożegnanie Chopina z Nohant. Nigdy już tam nie miał powrócić, do domu i na wieś, gdzie w ciągu siedmiu cudownych let- nich sezonów, jakie spędził z George Sand, skomponował wiele naj- wspanialszych swoich utworów. Niemal połowa jego dzieł narodziła się w Nohant: trzydzieści z sześćdziesięciu sześciu opusów. W ciągu pierwszych dni po przyjeździe do Paryża Chopin skompo- nował dwa krótkie utwory; jednym z nich była modlitwa Veni Creator, którą odegrał na organach w czasie mszy u św. Rocha, w "polskim ko- ściele", 28 listopada, kiedy był świadkiem na ślubie przyjaciela, poety Bohdana Zaleskiego z dawną swoją uczennicą, Zofią Rosengardt. O dru- gim utworze nic nie wiemy; obydwa zaginęły. O ile wiadomo, były to je- dyne kompozycje Fryderyka, które można by nazwać "kościelnymi, może z powodu jego obojętnego stosunku do sformalizowanej religii. Był, naturalnie, niezmiennie dobrym rzymskim katolikiem, ale odrzucał przesadną dewocję i krytykował Adama Mickiewicza za to, że poddał się urokowi mistyka Towiańskiego. Bliskim przyjacielem Chopina był natomiast doktor filozofii Alek- sander Jełowicki, który wydawał na emigracji polskie książki i czasopi- sma, w tym Rocznik Emigracji Polskiej, a zarazem bojowy polityk i czło- wiek głęboko religijny. W połowie lat czterdziestych wąsaty Jełowicki wstąpił do seminarium duchownego w Wersalu i wkrótce przyjął świę- cenia kapłańskie. Chopin i ojciec Jełowicki utrzymywali kontakt przez wszystkie następne lata i ksiądz sprawował dyskretną opiekę duchową nad Fryderykiem, szczególnie w ostatnim okresie jego życia. Wydaje się, że po powrocie do Paryża Fryderyk był w dobrej for- mie. Razem z panną młodą grał na fortepianie na weselu Zaleskiego. był częstym gościem u Czartoryskich w Hótel Lambert - otrzymał pisemne zaproszenie na wszystkie sobotnie wieczory - i spędzał dużo czasu u Delacroix i Franchomme'a. Sądząc po korespondencji, między Fryderykiem i George znów zapanowały serdeczne, miłe stosunki. Pi- sząc do niej 25 listopada, wyraził nadzieję, że przeszły jej migreny i że "Pani czuje się lepiej niż kiedykolwiek", a także zadowolenie z tego, że "całe towarzystwo" znów jest w Nohant. Była to aluzja do powro- tu z podróży Maurycego i przyjazdu, dwa dni po wyjeździe Chopina, Fernanda de Preaulx, który zapewne chciał być blisko narzeczonej. Fryderyk informuje George, że pewien nauczyciel o nazwisku Auber- tin wspaniale odczytał w klasie La Mare au diable jako "wzór stylu. Obiecuje nazajutrz wysłać do Nohant futro George (zrobiło się tam przeraźliwie zimno) i zawiadamia, że jej nowy fortepian kosztował- by dziewięćset franków. Prosi także George, żeby podziękowała pie- skowi, Markizowi za "obwąchiwanie moich drzwi". Wysłał jeszcze do niej krótkie listy 12,15 i 30 grudnia, w których informował ją o życiu towarzyskim, przyjaciołach i pogodzie. List z 30 grudnia, pisał, "po- winien dojść do rąk Pani w sam dzień Nowego Roku razem z trady- cyjnymi cukierkami, stracchino i coldcreamem de Mme de Bonne Cho- se". Chopin dodał, że w Paryżu jest zimno i idą z Grzymałą do Hótel Lambert "nakładając wszystkie możliwe płaszcze". O listach, które otrzymał od niej poprzedniego dnia, pisze: "dały mi wczoraj dużo szczęścia". W tym momencie nic nie wskazywało na bliskie rozstanie, nie by- ło zresztą żadnego po temu powodu. Wieczór sylwestrowy Chopin spędził u Czartoryskich i w styczniu napisał do George co najmniej dwa plotkarskie listy. Pogratulował jej, że zaczęła pisać sztuki - tym- czasem skończyła jeszcze jedną powieść, Le Piccinino - i zauważył, że ludzie zdają się go dobrze znać: "Jeżeli tak dalej pójdzie, skończy się tym, że zacznę wierzyć, iż jestem ważną osobistością." 18 stycznia grał na przyjęciu w domu starej przyjaciółki, hrabiny Delfiny Potockiej. Jak dotąd rok 1847 zapowiadał się dobrze, chociaż, jak zauważył w liście do George z połowy stycznia, "tutaj (...) choroba goni chorobę". George przyjechała do Paryża 6 lutego z Solange i de Preaulx, żeby rozpocząć przygotowania do ślubu, i razem z Chopinem podjęła normalne życie towarzyskie na square d'Orleans. W tym samym mie- siącu Desessert wydał Lucrezię Floriani w formie książkowej; nie miało to najmniejszego wpływu na ich związek (w kwietniowym liś- cie do rodziny Fryderyk wspomina mimochodem, że Ludwice zapew- ne bardziej spodoba się Le Piccinino niż Lucrezia, "która tu także mniej entuzjazmu wznieciła od innych"). Mógł rzeczywiście nie zrozu- mieć historii Lucrezii i Karola i wrażenia, jakie wywarła ona na czytel- nikach. 17 lutego, w środę popielcową, Chopin i Franchomme odegrali So- natę g-moll na fortepian i wiolonczelę, opus 65, którą Fryderyk wreszcie skończył; zadedykował ją Franchomme'owi. Prawykonanie odbyło się u Chopina, a jedynymi gośćmi byli George Sand, Solange, Grzymała, Delacroix i Arago. 23 marca Chopin i Franchomme grali znów Sonatę na wydanym w mieszkaniu Fryderyka przyjęciu na cześć hrabiny Potoc- kiej, w obecności George, księcia i księżnej Czartoryskich oraz księcia i księżnej Wirtemberg.1 kwietnia Delacroix zabrał George i Chopina do Pałacu Luksemburskiego, żeby pokazać im obrazy na sklepieniu: Chopina jako Dantego i George jako Aspazję. 6 kwietnia George i So- lange czmychnęły z Paryża do Nohant po dramatycznej zmianie w pla- nach małżeńskich dziewczyny. 15 kwietnia na Chopina spadł wielki cios: po długiej chorobie zmarł jego przyjaciel, poeta Stefan Witwicki. Rok wcześniej umarł Antoni Wodziński (brat Marii). Teraz, jak pisał do Fontany do Nowego Jorku, "bośmy obadwa większe sieroty polskie"; wszyscy pozostali szkolni przy- jaciele "nam ubyli". Spośród kolegów z okresu nauki w warszawskim Li- ceum pozostał jeszcze tylko Tytus Woyciechowski, ale przebywał bardzo daleko. Wkrótce po otrzymaniu wiadomości o śmierci Witwickiego, Chopin poważnie zachorował. Nagła zmiana planów matrymonialnych Solange - i reakcja jej mat- ki - mogły, doprawdy, narodzić się w bujnej wyobraźni George i wyjść spod jej pióra. Niemal z dnia na dzień wicehrabia Fernand de Preaulx został bezceremonialnie porzucony, a jego miejsce zajął Jean-Baptiste Clesinger, trzydziestotrzyletni brodaty rzeźbiarz, dosyć zdolny, ale by- najmniej nie geniusz. Słusznie czy nie, w artystycznym środowisku Pary- ża Clesinger miał opinię człowieka tonącego w długach i pijaka; podob- no uwiódł, a następnie porzucił młodą kobietę, którą bijał z okrutną re- gularnością. Clesinger pojawił się na horyzoncie Nohant w poprzednim roku, kiedy napisał do George, której nie widział na oczy, list pełen błędów ortograficznych (jak pisze Maurois), prosząc o pozwolenie "wyrycia na wiecznym marmurze wzruszającego tytułu ~~Consuelo~~". George zgo- dziła się i Clesinger odpisał: "Niech Pani będzie szczęśliwa i dumna z te- go szczęścia, jakim obdarzyłaś biednego młodzieńca; będzie o tym głoś- no świadczył, bo spodziewa się, że w swoich dziełach zawsze będzie przypominał o George Sand, której zawdzięcza to, czym jest..." Nie wiadomo dokładnie, co stało się potem, poza tym, że Clesinger postanowił "zawdzięczać" George Sand o wiele więcej niż zgodę na wy- rycie w marmurze tytułu książki. Kiedy w lutym 1847 George i Solange pojawiły się w Paryżu, przedstawił go im wspólny znajomy, dawny woj- skowy, kapitan Stanisłas d'Arpentigny. Tym razem Clesinger poprosił o "honor" wyrzeźbienia ich biustów w "wiecznym marmurze". Żaden z biografów nie wyjaśnia, jak do tego doszło (sylvie Delaigue-Moins wspomina niejasno w swojej książce o spotkaniu "rok temu"), ale 18 lu- tego, dzień po tym, kiedy Chopin i Franchomme po raz pierwszy zagra- li dla nich i dla ich przyjaciół Sonatę g-moll, George i Solange pojecha- ły żeby pozować rzeźbiarzowi w jego pracowni. Clesinger przedstawił Solange jako łowczynię, z rozedrganymi nozdrzami, nagimi ramionami, włosami rozwianymi przez wiatr. W czasie codziennych spotkań Clesin- ger wykończył pochlebne, romantyczne popiersie Solange, a Solange zakochała się w nim bez pamięci, wyrzuciła de Preaulx i zerwała ich za- ręczyny. Co więcej, upierała się, żeby możliwie szybko wyjść za mąż za rzeźbiarza. Wicehrabia, jak powiedziała, jest za bardzo "gipsowy", ona woli "marmur". George początkowo próbowała wyperswadować Solange małżeń- stwo z Clesingerem i zabrała ją natychmiast do Nohant. Rzeźbiarz po- jawił się jednak w La Chatre, napadł na George i, jak pisze Maurois, "wydarł" jej zezwolenie na małżeństwo. Samą George, jak się zdaje, fas- cynowała gwałtowność i brutalność Clesingera, a na temat odrzucone- go wicehrabiego potrafiła jedynie powiedzieć, że "Biedny porzucony był szlachetnym dzieckiem i okazał się prawdziwym rycerzem francuskim." Maurycy dowiedział się w Paryżu z listu matki, że "Otóż stanie się to, bo ten człowiek tego chce, bo robi wszystko, co chce, w tej samej godzinie, w tej samej minucie, nie czując potrzeby spania ani jedzenia. Od trzech dni, jak tu jest, nie spał nawet dwóch godzin i czuje się dobrze. To natę- żenie woli nieznużone i nie słabnące zadziwia mnie i podoba mi się... Widzę w tym niezawodne zbawienie niespokojnej duszy Twojej siostry. Pójdzie prosto z nim." Chopin, z którym George nie omawiała już spraw rodziny, dowie- dział się, że Solange zerwała z de Preaulx i komentował to w liście do domu: "De Preaulx mi żal, ale się bardzo dobrze spisał i grzecznie wziął to wszystko..." Aż do ostatniej chwili nie mówiono mu nic o tym, że So- lange postanowiła wyjść za Clesingera. "Ani słowa o tym Chopinowi"- pouczała George Maurycego w liście pisanym 16 kwietnia, w dniu, w którym udzieliła zgody Clesingerowi. - "To go nic nie obchodzi, a sko- ro już Rubikon został przekroczony, wszelkie gdyby i ale wyrządzają tyl- ko szkodę..." Nie tracąc czasu Maurycy zabrał Clesingera do Guillery, żeby poprosił o zgodę ojca Solange; otrzymał ją bez trudu. Chociaż Fryderykowi nic nie mówiono, dosyć szybko dowiedział się o tym, co się stało. George pisała do Marie de Rozieres, że "nie mogę robić z Chopina ani głowy rodziny, ani rady familijnej", dodając że do- bry, cudowny Chopin nie rozumie nic z tego, co się dzieje. Jednak w li- ście do Warszawy, zaczętym 28 marca a skończonym 19 kwietnia, Fry- deryk mógł już zawiadomić rodzinę, że Solange zmieniła zdanie, kiedy przyszło do podpisania kontraktu, i melancholijnie przyznał, że lepiej, iż się zorientowała przed ślubem. Pisząc o Clesingerze, zaleca rodzinie: "nazwisko rzeźbiarza pamiętajcie, często o nim Wam zapewne pisać bę- dę, bo był p. S. prezentowany" i wspomina, że Clesinger wyrzeźbił biu- sty obydwóch pań. ciągle jednak nic nie wskazywało na to, że sytuacja domowa i spo- sób, w jaki pozbawiono Chopina możliwości współdecydowania o spra- wach rodziny, może w jakikolwiek sposób wpłynąć na jego stosunki z George; na pewno nie w głowie mu była Lukrezia Floriani. W liście do Warszawy, zaraz po wiadomości o tym, że Solange zerwała zaręczyny z Preaulx, Fryderyk pisał: "Pytacie mi się, co z sobą zrobię na lato; nic innego, jak to co zawsze: pojadę do Nohant, jak się ciepło zacznie, a tymczasem tu zostanę dawać dużo nie męczących lekcji u siebie po staremu". Istotnie, w kwietniu przed wyjazdem z Paryża George znów zaprosiła go do Nohant. Chopin nie zdawał sobie jednak sprawy z sytuacji. Liszt, przebywa- jący w Rosji, w lutym wypytywał w liście Marie d'Agoult czy "Chopin ze- rwał ostatecznie z panią Sand? I dla jakich przyczyn?" Liszt mógł dojść do takiego wniosku na podstawie informacji od wielu przyjaciół i znajo- mych, w tym Marie de Rozieres, która była zorientowana na bieżąco w tym, co się działo, albo po prostu zgadywał. Co więcej, George mówi- ła różnym ludziom rozmaite rzeczy o stosunkach łączących ją z Chopi- nem i sama mogła uprzedzić Liszta jeszcze w lutym - albo dotarły do niego wieści o Lucrezii. W każdym razie dwa tygodnie po ustaleniu ter- minu ślubu Solange z Clesingerem Fryderyk nic jeszcze o tym nie wie- dział, gdyż George uznała, że nie można mu ufać. Nie zaproszono go na uroczystość. Nie bardzo wiadomo, co było dalej. Około 1 maja Chopin znów poważnie zachorował, stan jego zdro- wia szybko się pogarszał po śmierci Witwickiego. Sam określił swoją chorobę jako "mocny atak astmy", ale kasłał, pluł krwią i z trudem od- dychał, zaatakowane były wyraźnie również płuca - i chyba serce, a tak- że niezwykle wrażliwy system nerwowy. George dowiedziała się natych- miast o jego chorobie, ale zdecydowała się nie jechać do Paryża - była bowiem zajęta przygotowaniami do ślubu, a może z nieznanych powo- dów, związanych chyba z kryzysem ich związku. Przez cały czas dogląda- li Chopina Marie de Rozieres i Adolf Gutmann, jego najlepszy uczeń. George tłumaczyła Marie, że nie może opuścić Nohant i zostawić So- lange i Clesingera samych - Maurycy ciągle był nieobecny - chce "unik- nąć skandalu". Skarżyła się także, że wiadomość o chorobie Chopina wywołała u niej straszne migreny. George Sand była mistrzynią manipulacji, i świetnie wiedziała, co, komu i kiedy powiedzieć. 6 maja z triumfem poinformowała Charlotte Marliani, że "za dwa tygodnie Solange wyjdzie za mąż za Clesingera, rzeźbiarza, człowieka bardzo utalentowanego, który zarabia dużo pie- niędzy i może zapewnić jej luksusowe życie, co jak sądzę, na pewno jej odpowiada." 8 maja George pisze do Marie de Rozieres, że "nie śmiem" pisać do Chopina, bo "boję się, że jest raczej przeciwny małżeń- stwu Sol i że (...) gdy o tym wspomnę, dozna przykrego wstrząsu." To by- ła obłuda. Chopin nigdy nie wypowiadał się przeciwko małżeństwu So- lange z rzeźbiarzem. George nie przypuszczała, że Fryderyk o nim wie. 10 maja, kiedy Chopin zaczął przychodzić do zdrowia, George pisała do Grzymały, że chociaż "raz jeszcze jest uratowany (...) jego przyszłość wydaje się niewesoła..." Przyznała bez ogródek, że Chopin musiał cierpieć, gdyż nie wie- dział o zbliżającym się ślubie Solange i nie mógł służyć radą. Ale, oświadczyła: w sprawach realnych, życiowych nie można było brać pod uwagę jego rad, bo nigdy nie widział wydarzeń w prawdziwym świetle ani nie zdawał sobie do- kładnie sprawy z natury ludzkiej. (...) Jeżeli istnieje na świecie kobieta, która mogłaby wzbudzić w nim zupełne zaufanie, powinnam nią być ja, lecz on nigdy tego nie chciał zrozumieć. Wiem bardzo dobrze, że wiele osób mię oskarża: jedni za to, że zniszczyłam go gwałtownością mych impulsów zmysłowych, dru- dzy za to, że me kaprysy doprowadzały go do rozpaczy (...) skarży się, że go zniszczyłam swym brakiem czułości. (...) Stałam się męczennicą! Lecz niebo jest bezlitosne wobec mnie, tak jakbym miała do odkupienia jakieś wielkie zbrodnie. Bo mimo wszystkie moje wysiłki i poświęcenia, ten, dla którego czu- ję miłość czystą, matczyną, staje się ofiarą szaleństwa zmysłów." Bez względu na to, o co jej naprawdę chodziło, w następnym liście do Grzymały, pisanym dwa dni później,12 maja, przyjęła inną taktykę: Nie wiem jeszcze, czy moja córka weźmie ślub tutaj za tydzień, czy za dwa tygodnie w Paryżu. W każdym razie pod koniec miesiąca będę na kilka dni w Paryżu i jeżeli Chopina można przewozić, wezmę go tutaj (...) jego dusza jest cała poezją i muzyką i nie może ścierpieć nic, co jest inne (...) jego wpływ na sprawy mojej rodziny miałby dla mnie taki skutek, że utraciłabym wszelką po- wagę i wszelką miłość w moich stosunkach z dziećmi (...) Porozmawiaj z nim i postaraj się mu wytłumaczyć jak najbardziej ogólnikowo, że powinien przestać zajmować się nimi. Sprawa jest trudna i drażliwa, a nie znam żadnego sposobu, żeby uspokoić chorą duszę, którą denerwują wysiłki czynione, by ją wyleczyć. Choroba tocząca tę biedną istotę, zarówno pod względem moralnym, jak i fi- zycznym, od dawna mnie już zadręcza; widzę, jak odchodzi, a nigdy nie mo- głam mu przynieść ulgi, gdyż główną przyczyną jego smutku jest niespokojne, zazdrosne i posępne uczucie, jakie do mnie żywi. Jeżeli George wtedy pisała o tym, co nazywała "odchodzeniem" Chopina, świadczyłoby to niewątpliwie, że przygotowywała się do zerwania z nim jeszcze przed ślubem Solange i wszystkimi wstrząsa- mi, jakie przyniósł on w ich wzajemnych stosunkach. Jeśli tak było, to George postępowała z pełną premedytacją, a nie na swój zwykły, spon- taniczny sposób. Zarazem jednak bynajmniej nie nalegała na rozstanie. W liście do Gutmanna, także z 12 maja, pisała o chorobie Chopina: "Jakże mi boleśnie, że mnie to spotyka właśnie teraz. Zaiste zbyt wie- le utrapień na raz. O, gdybym była otrzymała wiadomość o niebezpie- czeństwie, w jakim się znajdował, rychlej od zapewnienia, że niebezpie- czeństwo minęło, byłabym zmysły postradała. (...) Niech mu więc Pan nie mówi, że piszę do Niego i że przez 24 godziny niezmiernie cier- piałam." Nie zważając na własne protesty z 8 maja i zakaz pisania Chopi- nowi o ślubie Solange, kilka dni później zawiadomiła go o tym sama. Fryderyk odpowiedział niezwykle serdecznie w liście z 15 maja, że "nikt z przyjaciół Pani (...) nie życzy szczerzej ode mnie szczęścia Pani dziec- ka." ciągle mu się wydawało, że są w znakomitych stosunkach; nie sta- ło się nic takiego, co kazałoby mu myśleć inaczej. Z perspektywy czasu wydaje się, że Chopin był bardzo naiwny. Solange Dudevant Sand i Auguste Clesinger pobrali się w Nohant 19 maja 1847 roku. W liście z 22 maja George Sand pisała do swojego politycznego przyjaciela, Josepha Mazziniego: "właśnie wydałam za mąż (...) córkę za artystę wielkiego natchnienia i siły woli. Jednego tyl- ko dla niej chciałam - żeby kochała i była kochana; moje życzenie się spełniło." Chopina, naturalnie, nie było wśród gości; nie dlatego, że nie moż- na go było przewieźć, ale dlatego, że George postanowiła go nie zapra- szać. Ciekawe, że Solange, która tak go lubiła, o ile wiadomo, też nie próbowała go zaprosić. George posłała mu oficjalne zawiadomienie, które nie było równoznaczne z zaproszeniem. Fryderyk w każdym razie był w zupełnie dobrej formie i czuł się na tyle zdrów, żeby 21 maja, dwa dni po ślubie, pojechać do Ville-d'Avray, pod Paryżem, w odwiedziny do przyjaciela, Thomasa Albrechta i swojej chrześniaczki Therese. Poje- chał tam jeszcze raz 28 maja. Chopin nie wypowiadał się publicznie na temat małżeństwa Solange, ale w liście do Warszawy z 8 czerwca, wspo- mniawszy, że z powodu ataku astmy przez dwa tygodnie nie wychodzil z domu, dał upust swemu rozgoryczeniu. "Co się tyczy zamęścia Sol, odbyło się to na wsi podczas mojej sła- bości - szczerze nie gniewam się o to, bo nie wiem, jaką bym minę robił na to wszystko" - pisał. Ale i on nie był do końca uczciwy, nie pozwo- liła mu na to duma. To nie "słabość" sprawiła, że nie był na ślubie, lecz brak zaproszenia, co starannie przemilczał w swoim sprawozdaniu. I żadna słabość nie przeszkodziła mu pojechać do Albrechtów dwa dni po uroczystości w Nohant. "On, pan młody" - ciągnie dalej Fryderyk diabeł wie z jakiej familii. był tu prezentowany i nikomu się nie śniło, że się kiedyś na tym skończy. Mi się jednakże to zaraz nie podobało, że go mat- ka pod niebiosa wychwalała, że jeździli do jego atelier prawie co dzień pozo- wać biusty - że przyjmowali co dzień kwiaty i rozmaite inne rozmaitości - pie- ski itd... Matka kochana, ale za grosz praktycznego rozumu nie ma, zaprosiła go na wieś; on tylko tego chciał - pojechał, a że obrotny, nie mieli czasu się obejrzeć, jak się to wszystko skończyło. Clesinger spodobał się Solange, pisze Chopin, bo niby drugi Michel-Ange, bo na koniu jeździ doskonale (był kirasjerem, więc nic dziwnego). Maurycy także był za nim, dlatego że nie cierpiał de Preaulx (...) dodajcie do tego sekret, jaki matka z tym robiła, więc nie mieli o nim, tylko takie renseignements (informacje], jakie jemu się podobało dać- tymczasem, że tutaj wszyscy przyjaciele, i Marliani, i Delacroix, i Arago, i ja, najmizerniejsze co się tycze osoby mieliśmy nowiny. Jako to, że zadłużony, że brutal i bił swoją metressę, którą w ciąży porzucił teraz, żeniąc się (...) że pi- je (tośmy tu wszyscy widzieli, ale to na karb geniuszu idzie). słowem, wszyscy artyści (...) wydziwić się nie mogą, że go P Sand za zięcia wybrała. Dotychczas bardzo kontenci wszyscy. - On, jak może, tak grzeczny. - Ona szczęśliwa z no- wego stanu - ma kaszmiry i jeździ na koniu, ale roku ja im nie daję po pierw- szym dziecku - i matka będzie musiała długi płacić. (...) Na tym najlepiej syn wyszedł-bo nie tylko, że ma szwagra bez głowy pod pewnym względem, z którego on może korzystać, ale jeszcze jego ojciec, godny Pan D., nic Sol nie dał na posag, ale ani szpilki, więc mu się więcej dostanie. Chopin, który sprawia wrażenie całkiem dobrze poinformowanego, nawet na odległość, opowiada dalej, że Augustine, z którą miał się że- nić Maurycy, teraz wychodzi za Theodore'a Rousseau, słynnego pejza- żystę, który mieszkał w tym samym domu, co Clesinger. "To - pisze Chopin - podług mnie, najmędrsze, bo z głowy kłopot i Pani Sand, i sy- nowi zejdzie, bo oboje się bardzo zaawansowali. - Ona utrzymywać ca- łą familię nie licząc dziewczyny, nim za mąż pójdzie, a on z obiecaniem małżeństwa, do którego najmniejszej nie ma ochoty". Teraz wszyscy są w Paryżu, pisze Chopin, żeby załatwić związane ze ślubem formalności w kościele Nótre-Dame-de-Lorette i w merostwie, i zamierzają razem wrócić na wieś. Fryderyk spotkał się z całą rodziną, i pisał, że Solange "dla mnie grzeczna jak zawsze, on także jak naj- grzeczniejszy, ja jak zwykle - ale w duszy mi przykro." Chopin twierdzi, że żaden ze starych przyjaciół George nie został zaproszony na ślub So- lange, i "Na świecie paryskim także ten mariage niedobre wrażenie zro- bił", bo Clesinger wystawił na ekspozycji nagą kobietę "w najindecent- niejszej [najbardziej nieprzyzwoitej) pozycji". Trochę bez związku Fry- deryk pisze dalej, iż "dziwią się ludzie, że młoda osoba, jak Sol, pasjo- nowała się do sztukmistrza, co takie dzieła voluptyczne (lubieżne], pour ne pas dire [żeby nie rzec] bezwstydne, wystawia. Ale w sztuce nie ma wprawdzie nic bezwstydnego - i istotnie wypuczony brzuch i piersi bar- dzo pięknie modelowane - zaręczam, że na przyszłą ekspozycję publicz- ność będzie oglądać pod postacią nowej statuy brzuch i piersi żony jego (...) będzie zadeczek Sol z marmuru białego skulptował." Cała sprawa z tym małżeństwem, twierdzi Chopin, "był to moment szału, który miesiąca nie trwał - nie było nikogo, co by zimnej wody na- lał." Pisze, iż pierwszą wiadomość o ślubie otrzymał od George 1 maja, i zauważa, że Szkoda, biorąc rzeczy na prosty rozum - a może i bardzo dobrze, uważając to z tego punktu, że P S. ekscepcjonalnie zawsze działa - że w ogóle wszystko jej na dobre się obraca - nawet to, co zdaje się niepodobnym na pierwszy rzut oka. Jak ja jej mówię, że ona ma swoją gwiazdę, co ją prowadzi; tym często kon- soluję, jak czarne myśli przychodzą. (...) Bieda jej z mężem na dobrą stronę się obróciła. Dzieci, które nade wszystko kocha, miała zawsze przy sobie - wycho- wała je zdrowo i szczęśliwie. Sama przy ogromnej pracy zdrowa - ani na oczy nie zapada napisawszy tyle tomów (przeszło 90 kilka). Wszyscy ją uwielbiają (...) zamiast wesela córki dała 1000 fr. dla biednych swojej parafii... Najbardziej jednak zdumiewające w reakcji Chopina na całą sytu- ację, łącznie ze sposobem, w jaki potraktowano go przy okazji ślubu, by- ło to, że w dalszym ciągu sądził, iż jest mile widzianym gościem w No- hant. Nawiązując do pobytu całej rodziny w Paryżu w związku z przygo- towaniami do ślubu Augustine i ich planów powrotu na wieś, Fryderyk dodaje: "nie wiem, czy razem pojadę - szczerze nie chce mi się, bo prócz Pani Domu, syna i córki do nowych figur trzeba mi się zwyczaić, a ja do- syć tego już mam. (...) 5 sług nowych." Co równie ciekawe, tłumaczy, że po ślubie Solange pojechał do Albrechtów, żeby się nieco "odświeżyć" przed przyjazdem George do Paryża. Niewiarygodne, ale ciągle żył w świecie marzeń. Niezależnie od obsesyjnych myśli o ślubie Solange - pełne furii do- niesienia w tej kwestii złożyły się na najdłuższy list, jaki kiedykolwiek na- pisał do Warszawy - Chopin nie rezygnował z uczestnictwa w życiu to- warzyskim Paryża. Pozował do portretu Ary Schefferowi, jednemu z najlepszych malarzy epoki, chociaż Delacroix malował go już wielo- krotnie. Następnie, na zamówienie zamożnych przyjaciół, zgodził się, by szkicowali go Franz Winterhalter i jeszcze jeden artysta o nazwisku Lehmann. Ukazały się drukiem nowa sonata i mazurki. Franchomme, jak pisze Fryderyk, odwiedzał go codziennie i "Drzwi się nie zamykają u mnie od rozmaitych wizytatorów, których z kwitkiem puścić czasem nie mogę." W dalszym ciągu udzielał lekcji, i pisze: "Poczciwe moje uczennice, nie uwierzycie, jakie grzeczne. Wczoraj młoda Rothschildo- wa przysłała mi un verre d'eau, bardzo ładny, z wyzłacaną tacką i łyżecz- ką - kielich kryształowy avec un pied en vermeille - cisele et dans un charmant ecrin. (z podstawą z pozłacanego srebra cyzelowaną w uroczej szkatułce.~" Nie był zadowolony z tego, co dawali w operze pod nie- obecność Pauline Viardot i innych wielkich śpiewaków. Zdecydował się nie jechać do Nohant - a może po ślubie Solange George wcale go nie zapraszała - został w Paryżu i cały czas pracowałl. 1 lipca, na przykład, przyszli do niego Delacroix i Grzymała, żeby posłu- chać jak Chopin i Franchomme grają Trio g-moll na fortepian, skrzypce i wiolonczelę, opus 8 (nie ustalono, kto grał na skrzypcach). Żył w bło- giej nieświadomości burzy, na jaką zanosiło się w Nohant, i nie podej- rzewał, że ta burza pociągnie w przepaść także i jego. Clesinger i Solange odwiedzili rodzinę rzeźbiarza, po czym pod ko- niec czerwca wrócili do Nohant i natychmiast zaczęły się kłótnie. Zgod- nie z większością relacji, Solange podłożyła minę opowiadając Rousse- au (tak jak niegdyś opowiedziała Chopinowi), że Maurice i Augustine mieli romans. był to dalszy ciąg wojny z bratem i kuzynką - a pośrednio z matką. malarz uwierzył i porzucił Augustine. George postanowiła ze- mścić się na Solange. Wtedy w Nohant rozpętało się piekło.11 lipca, jak opowiada George, doszło do bójki między Maurycym a Clesingerem i rzeźbiarz zamierzył się młotem na szwagra. George uderzyła Clesinge- ra w twarz, a ten w odpowiedzi rzucił się na nią z pięściami. Maurycy po- biegł po pistolet, żeby zastrzelić Clesingera, ale ksiądz, który akurat przypadkiem zjawił się w pałacu, zdołał przerwać bijatykę. George Sand, z papierosem w ustach, kazała Clesingerowi opuścić dom i zabroniła mu kiedykolwiek pokazywać się w Nohant. Solange zbeształa go za to, że podniósł rękę na jej matkę, ale poszła za nim, oświadczywszy, że nigdy nie wróci. Na to George powiedziała, że nie mają czego szukać także w paryskim mieszkaniu przy square d'Orleans. Kiedy odjeżdżali, Solange chciała pożyczyć powóz, który Chopin zawsze trzymał w Nohant, żeby wygodnie dojechać do Paryża, ale George nie zgodziła się. Z La Chatre, dokąd dowiózł ich służący,18 lipca Solange wysłała do Chopina list, który spowodował ostateczny kryzys. Pisała, że jest chora, i prosiła o użyczenie powozu na drogę do Pa- ryża, domagając się natychmiastowej odpowiedzi, na którą czeka w La Chatre, gdzie "cierpię niewygody". Solange, wiedząc, jak bardzo lubił ją Chopin, zakładała, że nie odmówi jej pomocy. "Opuściłam Nohant na zawsze" - pisała - "po najokropniejszych scenach ze strony mej matki. Proszę na mnie zaczekać przed opuszczeniem Paryża, bardzo pragnę się widzieć z Panem zaraz. Odmówiono mi kategorycznie Pana powozu. Więc, jeśli Pan chce, bym z niego korzystała, proszę napisać słowo po- zwolenia, które prześlę do Nohant, by kazać go zabrać." Chopin odpisał 21 lipca: "Z przykrością dowiedziałem się, że Pani jest chora. Śpieszę oddać mój powóz do Pani dyspozycji. Pisałem o tym do matki Pani. Proszę się oszczędzać." Podpisał: "Pani stary przyjaciel. Ch." Solange spotkała się w Paryżu z Chopinem jeszcze w tym samym ty- godniu, podając mu swoją wersję wydarzeń w Nohant, ale jednocześnie napisała George, przedstawiając własne sprawozdanie z tego co zaszło. Ku rozpaczy biografów, ten list zaginął. 24 lipca Chopin wysłał swój ostatni list do George. Pisał: Nie moją rzeczą jest mówić Pani o p. C(lesinger]. Nawet moja myśl oswo- iła się z jego nazwiskiem dopiero od chwili, kiedy Pani oddała mu swą córkę. Gdy chodzi o nią, nie może być dla mnie obojętna. Pani pewno pamięta, że wstawiałem się do Niej za Jej dziećmi bez różnicy, ilekroć była po temu sposob- ność, będąc przeświadczony, iż przeznaczeniem Pani jest kochać je zawsze- są to bowiem jedyne uczucia, które się nie zmieniają. Nieszczęście może je przesłonić, ale nie może wypaczyć. To nieszczęście jest widocznie bardzo potężne, skoro sprawiło, że serce Pa- ni nie chce słyszeć o córce, w chwili, gdy waży się jej przyszłość, w okresie, gdy stan jej fizyczny wymaga bardziej niż kiedykolwiek matczynej troskliwości. Wobec wydarzenia tak poważnego, które rani Pani najświętsze uczucia, nie będę wspominał o tym, co mnie dotyczy. Czas zrobi swoje. Poczekam - zawsze ten sam. Oddany Pani. Ch. [Pozdrowienia] dla Maurycego. George niecierpliwie czekała na odpowiedź Chopina na swój list- ten zaginiony - i rankiem 25 lipca pisała do Marie de Rozieres: "jestem niespokojna, przelękniona. Od wielu dni nie mam żadnych wiadomości od Chopina... Miał przyjechać, i nagle nie przyjeżdża, nie pisze. Już dawno bym wyjechała, gdyby nie to, że boję się z nim minąć w drodze i że odrazą napawa mnie myśl o jeździe do Paryża i wystawianiu się na nienawiść tej [Solange), którą Pani uważa za tak bardzo dobrą... Czasa- mi, chcąc się uspokoić, myślę, że Chopin kocha ją o wiele bardziej niż mnie... i stoi po jej stronie..." Później, tego samego dnia, przyszedł list od Fryderyka i George do- dała do listu do Marie: "Widzę, że jak zawsze dałam się oszukać wła- snemu głupiemu sercu i wtedy, gdy ja spędziłam sześć nocy bezsennie, niepokojąc się o jego zdrowie, on zajęty był obmawianiem mnie z Clesingerami... List jego jest pełen śmiesznej godności i kazania tego poczciwego ojca rodziny posłużą mi oczywiście za lekcję... Jest w tym wiele rzeczy, których się domyślam, a wiem, do czego jest zdolna moja córka, gdy chodzi o uprzedzenia i łatwowierność... Ale nareszcie przej- rzałam! Będę teraz odpowiednio do tego postępować; nie oddam już ciała i krwi na łup niewdzięczności i przewrotności." 28 lipca George Sand napisała swój ostatni list do Chopina: Zamówiłam wczoraj konie pocztowe i miałam zamiar- sama będąc bardzo chora-pomimo tej okropnej pogody wyruszyć kabrioletem. Pana milczenie za- niepokoiło mnie do tego stopnia, że chciałam pojechać na jeden dzień do Pa- ryża, by dowiedzieć się o Pańskie zdrowie. Pan tymczasem wszystko sobie roz- ważył i Jego odpowiedź jest bardzo spokojna. Niech więc tak będzie, drogi przyjacielu, czyń, co Ci teraz serce dyktuje- biorąc głos instynktu za głos sumienia. Rozumiem to doskonale. Jeśli chodzi o moją córkę (...) Nie wypada jej się przyznać, że jest jej po- trzebna miłość matki, której nie cierpi, którą oczernia, której najświętsze uczynki i dom bruka nikczemnymi słowy. Panu podoba się słuchać tego wszyst- kiego i może nawet w to wierzyć. Nie będę prowadzić walki tego rodzaju, budzi ona we mnie obrzydzenie. Wolę widzieć, że Pan przechodzi na stronę wroga, niż bronić się przed wro- giem, którego wydało me łono i którego wykarmiłam własną piersią. Niech więc Pan otacza ją opieką, jeśli zdaniem Pańskim, jej winien się Pan poświęcić. Nie będę mieć o to żalu do Pana, lecz zrozumie Pan, że się oszańco- wuję w mej roli znieważonej matki (...). Dość długo byłam oszukiwana, dość długo byłam ofiarą. Wybaczam Panu i na przyszłość nie będę Mu robić więcej wyrzutów, ponieważ Jego wyznanie jest szczere. Dziwi mnie ono nieco, lecz jeśli tak czuje się Pan wolniejszy i jest Mu wygodniej, nie będę bolała nad tą zmianą frontu. Bóg z Tobą, mój przyjacielu, obyś Pan wyleczył się szybko ze wszystkich swych dolegliwości, ufam, że to teraz nastąpi (mam swe powody ku temu) i bę- dę dziękować Bogu za to dziwaczne zakończenie dziewięciu lat wyłącznej przy- jaźni. Proszę mi czasem przesłać wiadomości o sobie. Powracać do innych spraw byłoby rzeczą daremną. Delacroix, przyjaciel obojga, uznał list George za "nieludzki" i za- uważył, że "można dostrzec w nim okrutne uczucia, długo tłumioną nie- chęć". Frederick Niecks, subtelny i uczciwy biograf, zerwanie między Cho- pinem a George Sand nazywa "życiową katastrofą dla Chopina". KODA 1847-1849 RozdziaŁ 23 ZERWANIE BYŁO RZECZYWIŚCIE KATASTROFĄ DLA CHOPINA i tragedią dla obojga. Pisano o tym wiele, winą obarczając raz jedną, raz drugą stronę i przedstawiając diametralnie przeciwne, świadczące na korzyść każdej z nich, przejmujące relacje. Nie sposób jednak stwierdzić, jak by- ło naprawdę. Rekonstrukcja wydarzeń wiosny i lata 1847, oparta na niekompletnej korespondencji między głównymi ich bohaterami (wiele listów zaginęło lub zostało zniszczonych), na korespondencji ich lepiej lub gorzej poinformowanych i mniej lub bardziej tendencyjnych przyja- ciół, a także na licznych pamiętnikach, pozwala sądzić, że ostateczne zerwanie było wynikiem szeregu zdumiewających nieporozumień oraz gniewu i urażonej ambicji. Intrygi w rodzinie George Sand i knowa- nia Solange i jej męża pogorszyły jeszcze sytuację. W gruncie rzeczy ani George, ani Fryderyk nie chcieli naprawdę zerwania, niezależnie od te- go, co każde z nich później mówiło. "Bardzo smutną i głupią rzeczą - pisał mądrze Andre Maurois - jest poróżnienie się dwóch istot, które się bardzo kochały. Najczęściej nie za- chodzi w istocie nic poważnego. (...) Wskutek urazy lub dumy ten, co zo- stał oczerniony, nie chce się usprawiedliwiać. Przedłużające się milczenie sprawia, że jedno dla drugiego umiera. Tak rwą się uczucia. Im silniejsze ; uczucie, tym bardziej z doznanego zawodu rodzi się swego rodzaju nie- nawiść." Tak musiało być z Chopinem i George Sand, która w końcu za- pomniała, jak naprawdę wyglądało ich wspólne życie. George pozostawiła własną wersję rozstania w listach do przyjacióli w pamiętnikach. Bardziej powściągliwy Fryderyk wypowiedział się tyl- ko raz. Pierwszym świadectwem, które wyszło spod pióra George, był dramatyczny, siedemdziesięciojednostronicowy cri de coeur adresowany do przyjaciela, Emanuela Arago, z 26 lipca, dzień po tym, gdy otrzyma- ła ostatni list od Chopina. Był to zapewne najdłuższy list, jaki kiedykol- wiek napisała (utrzymany w bardzo wzruszającym tonie). Chopin, pisała George, bardzo się zmienił w stosunku do niej "nie umiera już z beznadziejnej miłości, której ja nie mogę odwzajemnić (...) mówi mi po prostu, że jestem złą matką i że Solange ma absolutną ra- cję, i on nie chce jej opuścić, itd. (...) Ten przyjaciel, tak lojalny i ślepo oddany (jak mówii on i jak twierdzili inni) zwraca się przeciwko mnie, czepia się spódniczki Solange i spiskuje z moim zięciem, wiedząc, że ten podniósł na mnie rękę i że nie powinien się z nim spotykać, jeżeli nie chce stracić szacunku w moich oczach, choć przecież od dziewięciu lat byłam mu pielęgniarką w dzień i w nocy." George,ujawniła, co trwoży ją najbardziej w związku z Chopinem: jest przekonana - to nie tylko podejrzenie - że Fryderyk kocha się w Solange. Odwracając sytuację, George z ofiary niewdzięczności ze strony ukochanego "kaleki" stała się zżeraną zazdrością kobietą; jest nie mając rzeczywistych podstaw, zazdrosna o własną córkę, chociaż do tej pory to ona nieustannie oskarżała Chopina o obsesyjną zazdrość. Zmieniła się w ten sposób w osobę zakompleksioną i niesympatyczną, zupełnie inną George Sand. Pisała do Arago: Żeby móc się z NIĄ spotykać, jest gotów odważyć się na wszystko i z cał- kowitym spokojem wszystko niszczy. Jego dusza jest czysta, za to ręczę, i jest zbyt chory, by jego miłość nie była wyłącznie miłością platoniczną. ONA, natu- ralnie, nie widzi w nim mężczyzny, zawsze był dla niej jedynie kimś w rodzaju tatusia. Jeżeli jednak on robi tak nagły zwrot, choć zwykle okazywał mi wielkie, jedyne i niezłomne uczucie... musi to wynikać z miłości do innej albo zupełnie się na tym nie znam... Cóż za ulga dla mnie! Jak kłopotliwe więzy uległy zerwa- niu! Od dziewięciu lat przeciwstawiając się niezachwianie jego ograniczeniu i despotyzmowi, darzyłam go przywiązaniem, współczuciem i obawiałam się, żeby nie umarł ze smutku. Od dziewięciu lat, czując się w pełni sił, byłam zwią- zana z trupem, żyłam w nieustannym strachu przed jego opinią... Cóż za wspa- niała przyszłość otwiera się przede mną po tych latach cierpień, nudy i niejed- nokrotnie głębokiego oburzenia, bo nigdy w życiu nie zaznałam czegoś tak ubliżającego jak jego chorobliwa zazdrość... Dzięki Bogu, nie umrze przeze mnie, i wreszcie mogę zacząć nowe życie po tych dziewięciu latach powolnych tortur... Zawsze mu mówiłam, że wytrawna kokietka lepiej by do niego paso- wała niż uczciwa, lojalna i oddana przyjaciółka. Przyznał mi rację swoim postę- powaniem. Solange nie da mu tego, o co jej nie poprosi; a zresztą, w jego sta- nie zdrowia dopiąłby tego chyba wydając ostatnie tchnienie. Dwa tygodnie później, 9 sierpnia, w liście do innego przyjaciela, Charlesa Poncy'ego, poety kamieniarza, przeprowadziła skoncentrowa- ny atak na Chopina, mówiła o swej wielkiej goryczy i dodała: "Miałam nadzieję, że przynajmniej na stare lata, w które już weszłam, otrzymam nagrodę za wielkie poświęcenie, ogromny wysiłek, wyczerpanie i wszyst- kie wyrzeczenia... Zależało mi tylko na jednym - chciałam uczynić szczęśliwym człowieka, którego kochałam. Cóż, odpłacono mi nie- wdzięcznością i zło zwyciężyło tam, gdzie ja chciałam widzieć tylko sanktuarium i święty ogień piękna i dobroci. Teraz walczę ze sobą o to, żeby dalej żyć." 27 sierpnia George znów powraca do tej sprawy, z taką samą furią jak poprzednio oskarżając Solange i jej męża w kolejnym liście do Pon- cy'ego. Najpierw, w jednym z częstych przypływów łatwego entuzjazmu doprowadziła do szybkich zaręczyn i błyskawicznego małżeństwa, żeby kilka tygodni po ślubie, zapewne na początku czerwca, zwrócić się prze- ciwko młodym po gwałtownych "scenach" i nieporozumieniach, któ- rych istoty nigdy nie wyjaśniła (pisząc jedynie o tym, że Clesinger ude- rzył ją w pierś). O Solange pisała do Poncy'ego: Zaledwie wyszła za mąż, podeptała wszystko, zdarła maskę. Nastawiła swo- jego zapalczywego męża o słabej głowie przeciwko mnie, przeciwko Mauryce- mu, przeciwko Augustine, której śmiertelnie nienawidzi, a która popełniła tylko ten błąd, że była dla niej za dobra i zbyt jej oddana. To Solange spowodowała zerwanie zaręczyn biednej Augustine i doprowadziła do chwilowego szaleństwa Rousseau, opowiedziawszy mu okropne oszczerstwa o niej i o Maurycym. (...) Próbowała skłócić mnie z moimi przyjaciółmi. (...) Robiła z siebie ofiarę, uwa- żając, jakobym niesprawiedliwie przedkładała nad nią jej brata i kuzynkę. Kala własne gniazdo... Nie oszczędza także mnie, która żyłam jak zakonnica. Do Marie de Rozieres pisała: "ta diabelska para wyjechała tej nocy. przytłoczona długami, triumfująca w swoim zuchwalstwie, wywoławszy skandal, którego nigdy nie będą w stanie zmazać. Nie chcę ich nigdy więcej widzieć, ich noga nigdy więcej nie postanie w moim domu... O Boże, nie zasłużyłam na taką córkę." 2 listopada, pięć miesięcy po wydarzeniach w Nohant, George poin- formowała Charlotte Marliani, że "Chopin stanął otwarcie po jej [So- lange] stronie przeciwko mnie, nie znając w ogóle prawdy, co świadczy, jak dalece pragnie być wobec mnie niewdzięczny i jak dziwnie jest wo- bec niej zaślepiony. (...) Przypuszczam, że jeśli udało się jej go w ten spo- sób przerobić, musiała wykorzystać jego zazdrosny i podejrzliwy charak- ter." George oskarża następnie Solange o to, że sfabrykowała "to absur- dalne oszczerstwo o miłości czy też ścisłej przyjaźni, jaką żywię do mło- dzieńca, o którym Pani mówiono." Była to aluzja do Victora Borie, re- daktora prowincjonalnej gazety (założonej przez nią z Leroux), który, rzeczywiście, spędzał dużo czasu w Nohant. Młodszy o dziesięć lub wię- cej lat od George Sand, z powodzeniem mógł być przez jakiś czas jej ko- chankiem; wcześniej gniewnie oskarżała Chopina, że jest zazdrosny o Borie'ego. I znów zabrzmiało to jak opowieść z którejś z popularnych książek George Sand: George była zazdrosna o Fryderyka, podejrzewając, że kocha się w Solange, a zarazem oskarżała go, iż jest zazdrosny o jej rze- komy romans z młodym Borie'em (Chopin był rzeczywiście zazdrosny o Borie'ego przed wyjazdem z Nohant ubiegłej jesieni). Solange oświad- cza malarzowi Rousseau, że kuzynka Augustine romansowała z Maury- cym, co mogło być prawdą, zważywszy zażenowanie, jakie jej słowa wy- wołały w rodzinie George. Niezależnie od błędów, jakie mógł wtedy popełnić sam Chopin w ocenie położenia lub w zachowaniu, on także sprawia wrażenie wysoce zdezorientowanej ofiary sytuacji, w jaką sam pozwolił się wmanewrować. George widziała w nim jednak wroga i zdrajcę. W listopadowym li- ście do Charlotte Marliani pisała, że "charakter jego z dnia na dzień sta- wał się coraz bardziej cierpki; doszło do tego, że atakował mnie, powo- dowany złością, kaprysami i zazdrością, w obecności wszystkich moich przyjaciół i dzieci! Solange posłużyła się nim z właściwą sobie przebie- głością; Maurycy zaczynał być na niego oburzony. Znając i widząc czy- stość naszych stosunków, widział też, że ten biedny chory umysł wystę- pował, mimo woli i zapewne nie mogąc się powstrzymać, jako kocha- nek, jako małżonek, pan moich myśli i czynów. Bliski wybuchu, miał mu już w oczy powiedzieć, że każe mi w czterdziestym trzecim roku życia odgrywać śmieszną rolę i że nadużywa mojej dobroci." I dalej opowiada przyjaciółce: Już trzy miesiące, jak nie napisaliśmy do siebie ani słowa; nie wiem, co wy- niknie z tego oziębienia. Nie uczynię nic, ani żeby pogorszyć ten stan, ani żeby go zlikwidować, nie ponoszę bowiem żadnej winy, a winy innych nie budzą we mnie żadnej urazy, ale nie potrafię, nie mogę i nie chcę popaść znów w jarzmo tej ukrytej tyranii, która chciała nieustannymi i często dotkliwymi docinkami odebrać mi nawet prawo oddychania. Biedny dzieciak nie potrafił nawet za- chować zewnętrznych pozorów, których był wszakże niewolnikiem w swoich za- sadach i przyzwyczajeniach. Mężczyźni, kobiety, starcy, dzieci, wszystko było dlań przedmiotem lęku i niedorzecznej, szalonej zazdrości. (...) Nie mogłam już tego ścierpieć. Jestem przekonana, że jego otoczenie inaczej o tym będzie sądzić. Uczynią z niego ofiarę i uznają, że zabawniej będzie przypuścić, iż po- mimo mego wieku wypędziłam go, by wziąć sobie kochanka... W liście z 22 listopada do Marie de Rozieres George oświadcza, że zdaje sobie sprawę jakie "zwierzenia" poczynił Chopin swoim przyjacio- łom i "widzę, że nie jest panem samego siebie... Zawsze przewidywa- łam, że jego przyjaźń dla mnie obróci się w odrazę, bo niczego nie robi przez pół." Co jednak zaszło naprawdę między Chopinem a George Sand? Czy ponosili winę za to monstrualne nieporozumienie i pozwolili, by kon- flikt narastał, podsycając w sobie nawzajem uczucie wrogości, tak że w końcu nie mogło już być mowy o pogodzeniu? Większość biografów i współczesnych świadków skłaniała się do przypisania George winy za "katastrofę". Marceli Antoni Szulc pisał, że "jeżeli ktokolwiek ponosi winę (...) to z całą pewnością nie Chopin." Niecks, pochodzący z Niemiec profesor muzyki na Uniwersytecie w Edynburgu, który rozmawiał i wymieniał listy z wieloma współczesny- mi Chopina, w wydanej w 1888 roku biografii twierdzi wręcz, że "nieza- leżnie od tego, jakie podawano okoliczności zerwania, stanowiły one tylko pretekst (...) George Sand była Chopinem zmęczona i kiedy ten nie chciał odejść od niej z własnej woli, zmuszono go do rozstania." De- lacroix twierdzi, że ostatni list George do Chopina był "nieludzki". Charles Baudelaire, poeta, nienawidzący George z powodów artystycz- nych, politycznych i estetycznych, napisał, że była "głupia", i dodał, iż "jest niewybredna... w tym, co dotyczy moralności odznacza się taką sa- mą głębią sądu i delikatnością uczuć jak dozorczyni lub sprzątaczka... Fakt, że istnieją mężczyźni gotowi kochać tę kloakę, świadczy o tym, jak pokorni są mężczyźni w naszym stuleciu." George Sand z pewnością powzięła podejrzenie, że Chopin kocha Solange, podejrzenie, które szybko przekształciło się w obsesję i rzuciło cień na jej stosunek do Chopina. Przyjaźń, jaką żywił dla młodej dziew- czyny, którą znał od dzieciństwa, George wzięła za erotyczną miłość do kobiety, choć nie miała nic na potwierdzenie swoich oskarżeń. Jest jed- nak możliwe, że Solange, zręczna intrygantka, postarała się o to, by mat- ka uwierzyła, że Chopin się w niej kocha. Nie była specjalnie sympatycz- ną osóbką - a Fryderyk był bardzo naiwny. Warto jednak przyjrzeć się, jak przeżywał ten kryzys Chopin i zoba- czyć, jakie były jego reakcje - mądre czy też niemądre. Niecks dostarcza ważnego klucza do zrozumienia jego postawy, cytując urywki listu, jaki otrzymał od Franchomme'a, jednego z najbliższych przyjaciół Frydery- ' ka: "Do zerwania między Chopinem a panią Sand doszło mniej więcej tak: w czerwcu 1847 Chopin przygotowywał się do wyjazdu do Nohant, kiedy otrzymał list od pani Sand tej treści, że właśnie wyrzuciła córkę ; i zięcia, i że jeżeli przyjmie ich w swoim domu, wszystko między nimi bę- dzie skończone [tzn. między George Sand a Chopinem). Byłem z Cho- pinem kiedy przyszedł ten list; Chopin powiedział do mnie: ~~Oni mają tylko mnie, czy mam zamykać im drzwi przed nosem? Nie, tego nie zro- bię~~, i nie zrobił tego, a przecież wiedział, że istota, którą uwielbiał, te- go mu nie wybaczy. Biedny przyjaciel, widziałem, jak bardzo cierpiał!" Franchomme czyni tutaj niewątpliwie aluzję do "zaginionego listu" George, tego, na który Chopin odpowiedział 24 lipca, a który musiał być bardzo ostry, skoro popchnął Chopina do napisania jego ostatniego li- stu do niej. George z kolei odpowiedziała listem pożegnalnym z 28 lip- ca. Chopin prosił o udostępnienie Solange swojego powozu, co zranio- na postępowaniem córki i zięcia Sand musiała odebrać jako dodatkowy, bolesny afront, i co zarazem potwierdzało jej podejrzenia, że Fryderyk jest zakochany w Solange. Kiedy do tego dowiedziała się, że mimo jej ostrzeżeń Chopin przyjął Solange i Clesingera u siebie w Paryżu, umoc- niła się w przekonaniu, że ją zdradził. Ten ze swojej strony, spotykając się z młodymi, czuł się usprawiedliwiony, gdyż, jak powiedział Fran- chomme'owi, "oni mają tylko mnie." Te wydarzenia zdają się potwierdzać wniosek Niecksa, że Chopin, dopóki nie otrzymał czerwcowego listu od George, latem 1847 zamie- rzał wrócić do Nohant. Nie przejął się specjalnie brakiem zaproszenia na ślub Solange - albo postanowił się tym nie przejmować. Nie jest jed- nak jasne, czy George rzeczywiście szukała "pretekstu" do pozbycia się Chopina. W liście do Grzymały z 12 maja, tydzień po ślubie Solange, pi- sała, że jeżeli "Chopin będzie nadawał się do transportu", zabierze go z Paryża do Nohant. 25 lipca, kilka godzin przed otrzymaniem chłodnej odmowy Fryderyka na jej żądanie, żeby zerwał wszelkie kontakty z Clesingerami, skarżyła się Marii de Rozieres, że jest "niespokojna, za- lękniona", bo nie ma żadnych wiadomości od Chopina: "nie przyjeżdża, nie pisze." Nawet w gniewnym liście do Poncy'ego, z 9 sierpnia, już po zerwaniu, George Sand pisała, że "Chopin jest w Paryżu... zdrowie nie pozwala mu jeszcze na odbycie podróży"; chodziło zapewne o wyjazd do Nohant. A w liście do Charlotte Marliani z 2 listopada, ciągle zdaje się nie zatrzaskiwać drzwi do zgody, pisząc: "Nie wiem, co wyniknie z te- go oziębienia." Brzmi to tak, jak gdyby George oczekiwała, że Fryderyk podejmie inicjatywę, mimo iż obrzucała go inwektywami i zarzekała się, że nie pozwoli, żeby znów poddał ją swojej "tyranii". Nawet jeżeli zbyt impul- sywnie powzięła absurdalne podejrzenia i nie wahała się postawić mu rozpaczliwego ultimatum w związku ze spotkaniem z Clesingerami, ciągle jeszcze nie wynika z tego niezaprzeczalnie, że dążyła do zerwa- nia, bo "była zmęczona Chopinem", jak sugeruje Niecks. Można z po- wodzeniem przyjąć - leżało to w jej charakterze - że nie wiedziała do- kładnie, czego chce, i była gotowa pogodzić się, gdyby Fryderyk wyko- nał pierwszy krok. Przystałaby nawet na zmienność jego nastrojów, egoizm i tyranię. A czego chciał Chopin? Jego ostatni list do George Sand i wyznanie Franchomme'a w relacji dla Niecksa pozwalają sądzić, że dla zasady nie przyjął do wiadomości ultimatum George w sprawie Clesingerów, co tak- że pasowało do jego z kolei charakteru. Trudno byłoby jednak wykazać, że to Chopin szukał zerwania. Z jednej strony, nie miałoby to wielkiego sensu, bo przecież sam wyznawał, że Nohant stanowiło miejsce, w któ- rym komponował najwięcej, gdzie najlepiej mu się pracowało - i gdzie miał macierzyńską opiekę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Niezależnie od wszystkiego Chopin był egoistą. Nie przeszkadzały mu zbytnio zatargi z Maurycym: przed ową fatalną wymianą pożegnalnych listów w drugiej połowie lipca zamierzał jechać do Nohant w połowie lata. Wobec braku jakichkolwiek dowodów na potwierdzenie czegoś przeciwnego, należy przyjąć, że gdyby George nie postawiła mu owego ultimatum, Chopin byłby szczęśliwy mogąc utrzymać status quo, tym bardziej, że jego zdrowie pogarszało się coraz bardziej. Duma jest grze- chem, ale często może być także szaleństwem, a w zaistniałej sytuacji to duma kierowała postępowaniem Chopina. Maurois miał rację, pisząc, że "Wskutek urazy lub dumy ten, co został oczerniony, nie chce się usprawiedliwiać." Tak zakończyła się miłość Chopina i George Sand. Późniejsze zachowanie Chopina i podawana przez niego wersja wy- darzeń to zupełnie inna sprawa. Zerwanie z George było faktem i Fry- deryk stanął po przeciwnej stronie, rzeczywiście akceptując Clesinge- rów. Chociaż nie tak dawno wygłosił tyradę przeciwko rzeźbiarzowi w liście do Warszawy z początku czerwca i pełen goryczy przepowiadał, że małżeństwo nie potrwa długo i młoda para utonie w długach, teraz nagle uznał brodatego Clesingera za dobrego kompana. Kiedy Solange była u ojca w Guillery, Fryderyk jadał z nim obiady. Miał rację mówiąc o długach młodej pary, a mimo to pożyczył Clesingerowi pięćset fran- ków (które ten zwrócił). Musiał sobie oczywiście zdawać sprawę, że ta- kie postępowanie zamyka mu na zawsze drogę do pojednania z Geor- ge, ale najwyraźniej się z tym pogodził. W Paryżu było wiele kobiet, sta- rych przyjaciółek, gotowych zastąpić George i zatroszczyć się o niego i o jego zdrowie. Choć Chopin zdawał sobie sprawę, że jego związek z George Sand zakończył się na dobre, zachęcał Solange do wznowienia kontaktów z matką, mimo iż wiedział, jaki przebieg miała wizyta, którą złożyła w Nohant w listopadzie. George nie upierała się już przy tym, że "dia- belska para" nie ma wstępu do jej domu, i zaprosiła do siebie Solange, przebywającą właśnie w La Chatre. Zaproponowała jej też korzystanie z mieszkania przy square d'Orleans. Ale Solange była rozczarowana i pi- sała do Chopina, że zastała matkę "zimną jak lód, nawet przykrą". Mia- ła oświadczyć córce, że może zamieszkać w Nohant, pod warunkiem, że porzuci męża. Solange zauważyła też, że jej "pokój został całkowicie opróżniony z mebli; zdjęto firanki, wyniesiono łóżko itd.; podzielono pokój na dwie części - jedna służy za salę, druga za scenę; grywa się tam komedie... Któż by mógł w to uwierzyć! Matka urządza teatr w po- koju, w którym jej ukochana córka spędziła noc poślubną!" Chopin odpisał, że bardzo boleje, iż tak źle wypadła wizyta Solange w rodzinnym domu, "jednakże pierwszy krok jest zrobiony: Pani okaza- ła serce i nastąpiło już pewne zbliżenie, bo proszono Panią o pisanie. Czas dokona reszty. Wie Pani dobrze, iż nie należy brać dosłownie tego, co się mówi..." W innym liście, wysłanym do Solange do Guillery, infor- mował ją, że w jednym z paryskich dzienników wkrótce zacznie ukazy- wać się najnowsza powieść George Sand, Francois le Champi. Nic jednak nie wpływało na zmianę postawy Chopina wobec Geor- ge. Ferdynand Hoesick, jeden z pierwszych polskich biografów Chopi- na, nie zawsze, niestety, w pełni wiarygodny, napisał, że George była "w rozpaczy" po zerwaniu i że "szkoda, że tego nie przeczuwał Chopin bo gdyby przypuszczał, że pani Sand cierpi z jego przyczyny, tak samo jak on cierpiał z jej powodu, może by postarał się o jakieś nawiązanie zerwanych stosunków, może by napisał do Nohant, na co z pewnością otrzymałby pożądaną odpowiedź". Możliwe, że miał rację; niektórzy z przyjaciół George Sand rzeczywiście próbowali jej wyjaśnić postawę Fryderyka. Pauline Viardot, na przykład, pisała w listopadzie, zaprze- czając zarzutowi jakoby Chopin "należał do kliki Solange (...) która pa- nią oczernia... Jest to absolutną nieprawdą, przysięgam, przynajmniej gdy chodzi o niego. Wprost przeciwnie, tego kochanego i wspaniałego przyjaciela zajmuje i męczy jedna tylko myśl: ból, jaki ta nieszczęsna kwestia sprawia Pani. Nie zauważyłam, żeby się zmienił -jest zawsze tak samo dobry i pełen oddania (...) Na litość boską, nie wierz Pani zawsze usłużnym przyjaciołom, którzy przynoszą Ci różne plotki." Chopin, jak się zdaje, też miał takich przyjaciół. Hoesick pisze, że uprzedzenia, jakie w stosunku do George żywili przyjaciele Fryderyka- w tym wiele pań z polskiej arystokracji w Paryżu, "rozpoczęły swoje działanie na Chopina, a Chopin, przygnębiony moralnie, okazał się nie- zmiernie podatnym materiałem dla nich". Według Hoesicka "zaczęto wmawiać w niego, że pani Sand była jego wampirem, jego złym geniu- szem, że znudzona chorobą, dość miała uciążliwej roli garde-malade [pielęgniarki], jaką już od lat grała przy nim, że go za wszelką cenę chciała się pozbyć, a gdy zawiodły różne sposoby, do których się ucieka- ła w tym celu, napisała Lukrecję Floriani (...) żeby on zrozumiał wreszcie, jak ciążył swej przyjaciółce i odczepił się od niej... Podobne insynuacje, choć miały wszelkie cechy emigracyjnych intryg i plotek, jednak wywie- rały swój destrukcyjny wpływ, a padając na przeczuloną duszę Chopina, stopniowo robiły swoje. Skończyło się na tym, że Chopin uwierzył we wszystko, co mu opowiadano o pani Sand w stosunku do niego; uwie- rzył nawet, że książę Karol w Lukrecji Floriani to jego złośliwa karyka- tura, tak że odtąd, gdy mówił o pani Sand, po prostu nazywał ją Lukre- cją (...) na przykład w jednym liście do Grzymały". Do George na pew- no to docierało. Ponieważ większość listów Chopina do rodziny w Warszawie zaginę- ła, nie wiadomo czy, i w jaki sposób, poinformował bliskich o zerwaniu z George, tak uwielbianą przez jego siostrę Ludwikę. Pierwszy list doty- czący tej sprawy, pisany między 26 grudnia 1847 a 6 stycznia 1848, za- adresował tylko do Ludwiki, umieszczając na początku notatkę: "Jeden ze starych, zaczętych, nie spalonych listów." Po kilku stronach kpiących uwag o życiu towarzyskim i rodzinnym, Chopin powraca do tego, co zaszło między nim a George, i komentuje sytuację z goryczą, choć niekoniecznie zgodnie z prawdą, szczególnie gdy chodzi o Clesingera. "Teraz matka na zięcia niby więcej się gniewa jak na córkę" - pisze- a w swoim sławnym liście mi pisała, że zięć niezły, tylko córka go takim ro- bi. Można by myśleć, że zrazu chciała się pozbyć córki i mnie, bośmy niewygod- ni jej byli; (...) Będzie myślała, że sprawiedliwa, a mnie za nieprzyjaciela ogłosi niby dlatego, żem wziął stronę zięcia (którego nie toleruję, tylko dlatego, że się z jej córką ożenił, a od którego mariażu broniłem, jak mogłem). - Dziwne stworzenie przy całym rozumie! Jakiś szał napadł: bruździ w życiu swoim, bruź- dzi w życiu córki; z synem także się niedobrze skończy, to przepowiadam i pod- piszę. Chciałaby dla własnej ekskuzy coś znaleźć do tych, co jej dobrze życzą, którzy jej wierzyli, którzy jej nigdy żadnego gburstwa nie zrobili, a których nie może koło siebie widzieć, bo są zwierciadłem sumienia. Toteż ani mi słowa wię- cej nie pisała, toteż tej zimy do Paryża nie przyjedzie." A tak brzmiała w jego ujęciu opowieść o ich wspólnym życiu: "Nie żałuję, żem pomógł jej osiem lat znieść najdelikatniejszych w jej życiu, wtenczas, kiedy córka rosła, a syn się przy matce chował; nie żałuję wszystkiego, com zgryzł, ale żałuję, że córkę, tę mocno przepielęgnowa- ną roślinę, uchowaną od tylu wichrów w ręku macierzyńskim, złamała przez nieroztropność i lekkość, która może uchodzić kobiecie 20-letniej, ale nie 40-letniej. (...) Pani S. nie może mieć dla mnie, tylko dobre wspo- mnienie w duszy, jak się kiedyś obejrzy za sobą. Tymczasem jest w naj- dziwniejszym paroksyzmie matki grającej rolę lepszej matki i sprawie- dliwszej, jak jest w istocie sama; a to jest gorączka, na którą lekarstwa nie ma..." Chopin poinformował Ludwikę, że najnowsza powieść George uka- zuje się właśnie w odcinkach w Journal des debats i że słyszał, iż zamie- rza napisać pamiętniki. Jednak, zauważa, "to za wcześnie na to, bo ko- chana p. S. jeszcze wiele dziwnych kolei przejdzie w życiu swoim, nim się zestarzeje; wiele pięknych i wiele brzydkich się rzeczy nadarzy." To było wszystko, co Chopin miał do powiedzenia na temat George Sand sześć miesięcy po zerwaniu - w liście, którego nie spalił. Nie prze- stawał jednak o niej myśleć. Zimą 1847 Fryderyk poważnie chorował. W maju stan jego zdrowia uległ poprawie, latem był w dosyć dobrej formie, mimo paryskich upa- łów. złożył krótką wizytę Rothschildom w ich podmiejskiej posiadłości w Ferriere; nie było to wprawdzie Nohant, ale świeże powietrze dobrze mu zrobiło. Prowadził w tym okresie intensywne życie towarzyskie i sta- rał się nadal tworzyć. Najczęściej spotykał się z Delacroix, który też lubił przebywać wśród ludzi. W Dziennikach malarz wspomina wizytę u Chopina po południu 1 lipca i pisze: "[Chopin] był boski. Wykonano jego trio, Fauchon itd.; potem odegrał je sam mistrzowską ręką". Dziesięć dni później, wspo- mina Delacroix, Chopin przyszedł do niego, i raz jeszcze pojawił się w jego pracowni rankiem 20 lipca, żeby mu przeczytać list od George, który doprowadził do zerwania. Malarz ocenił ów list w swoich Dzienni- kach: "Trzeba przyznać że jest nieludzki. Okrutne namiętności i długo tłumiona niecierpliwość wyszły na jaw. Mocą kontrastu, który byłby za- bawny, gdyby wydarzenie to nie było tak smutne. Autorka od czasu do czasu zajmuje miejsce kobiety i rozpływa się w tyradach zapożyczonych z powieści czy filozoficznego kazania". Tego ranka Delacroix zgadzał się przypuszczalnie ze zdaniem Chopina choćby dlatego, by go pocieszyć. (Delacroix nie miał także wielkiego mniemania o pracach Clesinge- ra; po obejrzeniu jednej z jego rzeźb napisał w Dziennikach: "to dagero- typ w rzeźbie prócz naprawdę umiejętnej roboty w marmurze. Dowo- dem słabość wszystkiego innego; żadnej proporcji itd., żadnego wyczu- cia linii ani postaci; z żadnej strony nie widać jej w calości".) Z początkiem jesieni choroby znów zaczęły dręczyć Chopina. W po- łowie września pisał do Grzymały, że jest słaby, i ma kłopoty ze znale- zieniem nowego mieszkania; postanowił jak najszybciej wyprowadzić się ze square d'Orleans. Znów dawał lekcje, ale szło mu to z trudem, i w czasie ich trwania przeważnie półleżał na sofie. W liście do Solange z 14 grudnia pisał, że "cały Paryż kaszle. Ja się duszę i oczekuję chole- ' ry." Postanowił jednak żyć na tyle normalnie, na ile było to tylko możli- we; przyjmował wizyty znajomych Polaków, nadal udzielał lekcji i, na krótko przed Bożym Narodzeniem, zaprosił do siebie na obiad Fran- chomme'a z żoną. Pianista Charles Halle wspomina, że był u Chopina z gronem przyjaciół, żeby posłuchać nowej sonaty, i uznał, że "był raczej w kiepskim stanie: chodził po pokoju zgięty, niczym półotwarty scyzo- ryk." Fryderyk uparł się jednak, że zagra dla nich, i "kiedy już zaczął, prędko się wyprostował i im dłużej grał, tym bardziej się ożywiał." W liście do Ludwiki, pisanym w grudniu i styczniu, Chopin, który sta- rał się nigdy nie niepokoić rodziny, donosił lekceważąco: "Wącham cza- sem homeopatyczne flakony moje, dużo lekcji daję w domu, i jak mogę, tak się trzymam". 31 grudnia pisał do Solange: "Ja kaszlę i lekcje całkiem mnie pochłaniają. Jest zimno, wychodzę mało, bo to dla mnie za zimno." Dowiedział się właśnie, że 4 listopada, w wieku trzydziestu ośmiu lat, umarł w Lipsku Mendelssohn, którego szczerze lubił i podziwiał; Fryderyk miał wtedy trzydzieści sześć lat. Nie wiemy, jak zareagował; pamiętał jednak, że Schubert zmarł mając trzydzieści trzy lata. Jego naj- bliżsi przyjaciele z dzieciństwa - Białobłocki, Matuszyński i Witwicki- odeszli także bardzo młodo. Śmierć krążyła wokół niego. Chociaż nie miał teraz bezpośredniego kontaktu z Nohant, od wspólnych przyjaciół dobrze wiedział, co się tam dzieje. George, która skończyła kolejną powieść, pogrążyła się w pracy nad Histoire de ma vie, pamiętnikami, o których wyrażał się tak nieżyczliwie. Przygotowywała również ślub Augustine z Karolem de Bertholdi, trzydziestosześciolet- nim polskim emigrantem, wykładającym sztukę w szkole w Tulle, przy- jacielem Victora Borie'ego, młodego wydawcy, który, jak twierdzono, zadomowił się w Nohant i został kochankiem George Sand. Nie był to dla Chopina urodzajny rok pod względem twórczym, mo- że dlatego, że stracił swoją spokojną samotnię, może z powodu nieod- wracalnych postępów choroby, a może dlatego, że napięcia między nim a George wywołały u niego o wiele poważniejszą depresję, niż chciał się do tego przyznać przed rodziną i przyjaciółmi. W ciągu roku 1847 ukończył trzy mazurki, trzy walce, i sonatę na wiolonczelę i fortepian, oraz muzykę do poematu Melodia, patriotycz- nego wiersza Zygmunta Krasińskiego, jednego z mieszkających na emi- gracji polskich wieszczów. Trzy mazurki - H-dur, f-moll i cis-moll z opusu 63, zadedykował Laurze Czosnowskiej, polskiej hrabinie, tak źle potraktowanej w No- hant. Nie były to jego najwybitniejsze utwory z tego gatunku. Walce z opusu 64 należą natomiast do najlepszych. Walc Des-dur odznacza się zadziwiającą - gdy się weźmie pod uwagę fizyczną i psychiczną kondy- cję, w jakiej się wówczas znajdował - lekkością i pogodą. Patrząc z per- spektywy czasu, widzi się wyraźnie, że Chopin zawsze był nieprzewidy- walny. Ciekawe, że Chopin zadedykował ten walc hrabinie Delfinie Potoc- kiej, swojej dawnej przyjaciółce (i kochance Krasińskiego), wpisując w jej albumie słowa "Nella Miseria" pochodzące z Piekła Dantego; mo- wa jest tam o tym, że nie ma większego bólu niż wspominanie "w nędzy" szczęśliwych dni, przeżytych w przeszłości. Ciekawe, czy Chopin myślało George Sand, wypisując te słowa obok tekstu tak pogodnego walca, dedykowanego kobiecie, w której prawdopodobnie od wielu lat skrycie kochał się platonicznie, kobiecie wyjątkowo pięknej i obdarzonej wspa- niałym głosem. Walca cis-moll nr 2 z opusu 64 zadedykował baronowej de Rothschild. Walca As-dur, napisanego w 1840, poświęcił baronowej Katarzynie Branickiej. Sonata na wiolonczelę i fortepian, opus 65, była oczywiście zadedykowana Franchomme'owi. Te trzy opusy Chopin skomponował przed zerwaniem z George Sand; najprawdopodobniej zaczął pisać je w poprzednim roku (tak by- ło na pewno z sonatą), a ukończył i wyszlifował wiosną i latem 1847. Dzięki temu 30 czerwca 1847 mógł wyrazić na piśmie zgodę na sprze- daż lipskiemu wydawnictwu Breitkopf & Hartel praw do mazurków, walców i sonaty na cały świat, z wyjątkiem Francji i Anglii (prawa na te rynki otrzymał paryski wydawca Brandus et Cie) i potwierdzić otrzyma- nie zapłaty. Utwory te ukazały się w październiku 1847 i były to ostatnie dzieła Chopina, które osobiście dostarczył wydawcom i sam przeprowadził ich korektę. Były także ostatnimi, jakie zobaczył po wydrukowaniu. Rozdział 24 W ŚRODę, 16 LUTEGo 1848 w SaLLE PLEYEL na rue Rochechouart Cho- pin wykonał kilka swoich utworów; był to, jak się później okazało, jego ostatni publiczny występ w Paryżu. Choć "niesłychanie słaby", jak stwierdził jeden z angielskich krytyków muzycznych obecnych na sali, dał brawurowy występ, grając, kolejno, jeden z nokturnów, Barkarolę (opus 60), etiudę, Berceuse (opus 57), trzy części Sonaty g-moll (Fran- chomme grał na wiolonczeli), kilka preludiów i mazurków, i walca. Wy- czerpujący koncert, na którym obecna była rodzina królewska oraz pu- bliczność złożona z przedstawicieli arystokracji, bankierów, przemysłow- ' ców, artystów i osobistych przyjaciół Fryderyka -w sumie trzysta osób- rozpoczął się triem Mozarta w wykonaniu Chopina, Franchomme'a i skrzypka Jean-Delphin Alarda. Prasa paryska zamieściła pełne za- chwytu sprawozdania. W liście do siostry Ludwiki z 10 lutego, Chopin pisał, że przyjaciele Pleyel, Perthuis, Leo i Albrecht "namówili go na ten koncert. Zważyw- szy jego niechęć do publicznych występów, sprawiał wrażenie zaskaku- jąco podnieconego przygotowaniami do imprezy. Z dumą informował siostrę, że "Od tygodnia już miejsca nie ma. (...) Tylko 300 biletów po 20 fr. Będę miał piękny świat paryski. Król kazał wziąć 10, królowa 10, księżna Orleanu 10, ks. Montpensier 10, chociaż żałoba i nikt z nich nie będzie. Zapisują się na ten drugi, którego zapewne nie dam, bo ten mnie już nudzi." Nie mógł odmówić sobie po raz ostatni tej odrobiny afektacji. Następnego dnia pisał do rodziny (było rzeczą bez preceden- su, że pisał do rodziny dwa listy, dzień po dniu): "Miałem grippę (...) żem myślą zajęty moim koncertem, który ma być 16 tego miesiąca. (...) Dziwi mnie takie empressement [zapał) i muszę dziś grać choć dla sumie- nia swojego, bo zdaje mi się, że gorzej gram niż kiedy. (...) Będę jak u siebie i prawie tylko znajome twarze napotkają oczy moje. Dostałem... nareszcie Waszą kołdrę, którą admirują osoby, co ją widziały." Następnego dnia po koncercie Chopin pisał do Solange: "Leżałem kilka dni w łóżku z okropną grypą i dałem koncert u Pleyela. (...) Cały Paryż jest chory." Znów leżał w łóżku, kiedy pięć dni później, 22 lutego wybuchła w Paryżu rewolucja i wyznaczony niezobowiązująco na ma- rzec drugi koncert odwołano; George Sand za to została "muzą rewolu- cji" i najpotężniejszą kobietą we Francji. Wydarzenia 1848 roku przeszły do historii jako "bunt, który prze- kształcił się w rewolucję", jak to określił Jean Tulard. "Nie było planu, nie było organizacji" - pisał, tłumacząc, że nagły zryw ulicy wywołany został przemysłowym, ekonomicznym i w rezultacie "społecznym kry- zysem", jaki dotknął klasy pracujące. Nie była to polityczna rewolta zmierzająca do obalenia systemu lub rządu na rzecz innego, lecz roz- paczliwa rebelia zubożałych robotników miejskich w nowym społe- czeństwie przemysłowym, zbuntowanych przeciwko ograniczonej i nie- sprawiedliwej burżuazji - średnim warstwom finansistów i bogatych kupców - która stała się potęgą w czasach monarchii lipcowej Ludwi- ka Filipa. Rewolucja zaskoczyła rządzących, co świadczyło o tym, jak bardzo byli krótkowzroczni. 29 stycznia, na trzy tygodnie przed pierwszymi star- ciami w Paryżu, Alexis de Tocqueville, przemawiając w Izbie Deputowa- nych, ostrzegał kolegów: Podobno nie ma zagrożenia, bo nikt się nie buntuje; podobno dopóki nie widać, by społeczeństwo się burzyło, nie musimy obawiać się rewolucji. Pano- wie, pozwólcie sobie powiedzieć, że się mylicie. Tak, nie ma zewnętrznych oznak niepokoju, ale przenika on głęboko umysły. Spójrzcie, co dzieje się wśród klas pracujących! (...) To prawda, że nie miotają nimi polityczne namięt- ności w takim stopniu, jak to się niegdyś działo, ale czy nie zauważyliście, że ich namiętności z polityki przesunęły się ku sprawom społecznym? Czy nie do- strzegacie, że stopniowo rozprzestrzeniają się wśród nich poglądy i idee, które mogą doprowadzić do upadku nie tylko tego czy innego gabinetu lub rządu, lecz także do obalenia samych podstaw, na których zbudowane jest dzisiejsze społeczeństwo? A Gustaw Flaubert, pisarz o dużej wrażliwości społecznej, włożył następujące słowa w usta jednej z postaci Szkoły uczuć: "To śmieszne, kiedy twierdzicie, że ten dobry lud śpi spokojnie! Szykuje się nowy rok 1789! A wy karmicie lud konstytucjami, przywilejami, subtelnościami, kłamstwami." Agitacja społeczna musiała tchnąć nowe życie w polityczną opozy- cję przeciwko monarchii lipcowej; w owym czasie składała się ona z wie- lu liberalnych i lewicujących działaczy, jednocześnie polityków i arty- stów, zgodnie z najlepszą francuską tradycją. A większość z nich była przyjaciółmi George Sand - i jeszcze bardzo niedawno ludźmi należą- cymi do kręgu towarzyskiego, zbierającego się wokół niej i wokół Cho- pina w ich paryskim falansterze i w Nohant. Należeli do nich Pierre Blanc i Pierre Leroux - ideologiczni następcy Saint-Simona i Proudho- na, politycy, jak bracia Arago i Alexandre Ledru-Rolli uprawiający politykę pisarze, jak Lamartine, który nazwał ten bunt "rewolucją poni- żonych". skłaniająca się ku mistycyzmowi George Sand uważała się za chrześcijańską socjalistkę lub komunistkę, choć sama nie do końca zda- wała sobie sprawę, co przez to rozumie. Od czasu zerwania Chopin nie należał już do tego kręgu i niewiele go obchodziła polityczna przyszłość Francji - dopóki mógł zarabiać dawaniem lekcji, komponować i zacho- wać swój styl życia. Pod koniec roku 1847 Marks i Engels napisali Manifest Komunistycz- ny; zaskoczyła ich jednak rewolucja 1848, której nie przewidzieli, a która wybuchła kilka tygodni po tym, jak w Londynie po raz pierwszy drukiem ukazała się ich książka. Marks będzie później drwił z republiki francu- skiej, która narodziła się w wyniku tej rewolucji. W 1848 jednak La Refor- me, gazeta, do której George Sand i Marks pisywali na początku lat czter- dziestych, była jednym z najpoważniejszych głosów rewolucji, a George w dalszym ciągu zamieszczała tam swoje polityczne wyznania wiary. Mimo iż Francja od 1840 była zaskakująco stabilna politycznie, w ostatnich latach jej gospodarka zaczynała szwankować. Sytuacja rze- czywiście przypominała położenie w przeddzień rewolucji 1789. Kata- strofalne - głównie na skutek suszy - żniwa w latach 1845 i 1846, spo- wodowały trzykrotną zwyżkę ceny pszenicy i chleba. Zniwa w 1847 były lepsze, i ceny spadły, ale robotnicy i ich rodziny stracili już oszczędności i byli zrujnowani. Pęd do inwestowania w nowe gałęzie przemysłu stał się przyczyną wyczerpania zasobów finansowych (pod koniec 1847 po- nad dwa biliony franków zainwestowano w przedsiębiorstwa przemysło- we). De Tocqeville zauważył, że sam rząd doprowadził do pojawienia się przedsięwzięć przemysłowych, w których "cel wszystkich operacji stano- wiły ewentualne zyski akcjonariuszy." Następnie angielski kapitał inwe- stycyjny wyniósł się na wyspę, gdzie zaczynał się podobny kryzys, i we Francji zaczęło tak bardzo brakować pieniądza, że skarb państwa nie mógł pokryć znajdujących się w obiegu papierowych środków płatni- czych. Maison Rothschild, wielki międzynarodowy bank którego szefem był przyjaciel Chopina, baron Rothschild, wypuścił obligacje za 350 mi- lionów franków, ale było już za późno. Produkcja rolna i wydobycie su- rowców szybko spadały. W kwitnącej dotąd Normandii bezrobocie ob- jęło 35 % robotników, co doprowadziło do kryzysu społecznego na wiel- ką skalę. W Paryżu szerzyły się wciąż nowe opowieści o korupcji w kró- lewskim gabinecie. Rankiem 22 lutego studenci i robotnicy starli się z policją miejską ko- ło Izby Deputowanych na lewym Brzegu Sekwany i w całym mieście sta- nęły barykady; w nocy jednak powrócił spokój. Koło południa 23 lutego tłumy ruszyły do centrum Paryża, dotarły do Montmartre'u i square d'Orleans i Chopin, który leżał w łóżku, powalony atakiem grypy, mógł słyszeć wrzaski i odgłosy strzałów, chociaż nie miał najmniejszego po- jęcia o tym, co się dzieje w mieście. Wieczorem oddziały Gwardii Naro- dowej, próbując zatrzymać ludzi idących na Ministerstwo Spraw Zagra- nicznych na boulevard des Capucins, zaczęły strzelać do robotników. Było pięćdziesięciu dwóch zabitych i siedemdziesięciu czterech rannych. Od tej chwili "bunt zamienił się w rewolucję", gniew ludu zawładnął li- czącą milion mieszkańców stolicą. Rankiem 24 lutego wojsko walczyło z buntownikami na baryka- dach. Rebelia ogarnęła prawie cały Paryż. Król Ludwik Filip próbował zebrać Gwardię Narodową i regularne oddziały wojskowe wokół pała- cu Tuilerie, ale powitały go okrzyki "Vive la reforme!" Chcąc uniknąć dalszego rozlewu krwi między Francuzami, ogłosił abdykację, opuścił stolicę i udał się do Honfleur w Normandii, a następnie na wygnanie do Anglii. Ludwik Filip mianował regentką księżnę d'Orleans, ale zanim księżna zdołała w ogóle ustosunkować się do tej nominacji, do Izby De- putowanych wdarł się uzbrojony tłum, wrzeszcząc "Nie chcemy regen- cji!... Republika! Republika!". Aby nie dopuścić do wojny domowej, Lamartine i Ledru-Rollin zażądali powołania rządu tymczasowego, który by miał poparcie ludu. Deputowani zgodzili się i przywódcy re- wolucji ruszyli do ratusza na Prawym Brzegu, żeby tam zakończyć spra- wę. Nim nadszedł wieczór, monarchia przestała istnieć; proklamowano republikę. Monarchia Lipcowa przetrwała blisko osiemnaście lat. Wła- dzę w Republice objęło amorficzne, kolektywne kierownictwo; w jego skład weszli między innymi przedstawiciele skrajnej lewicy i jej rzecz- nik Louis Blanc, bliski przyjaciel George Sand, którego motto brzmia- ło: "każdemu według jego potrzeb". pałac Tuilerie był otoczony. Dela- croix namalował La Liberte guidant le peuple ("Wolność wiodącą lud na barykady"), na którym "Wolność" z obnażoną piersią wznosi wysoko ku górze trójkolorowy sztandar. George Sand, śpiesząc z Nohant do Paryża, wykrzyknęła: "Lud będzie rządził... rządził po bratersku!" Chopin nie wychodził z mieszkania na square d'Orleans, gdy wokół tworzono historię Francji. W liście do Solange z 3 marca pisał: "Naro- dziny Pani córeczki sprawiły mi większą radość niż narodziny Republi- ki." Dziecko, druga córka Solange, urodziło się kilka dni przed rewo- lucją. Fryderyk na swój zwykły, drwiący sposób, zawiadamiał Solange: "W czasie wypadków leżałem w łóżku. Przez cały ubiegły tydzień mia- łem newralgię. Paryż jest spokojny ze strachu. Wszyscy są zjednoczeni. Wszyscy należą do gwardii narodowej. Sklepy otwarte, kupujących brak. Cudzoziemcy ze swymi paszportami czekają na naprawę zepsutych linii kolei żelaznej. Zaczynają się tworzyć kluby." W post scriptum nie mógł powstrzymać się od uwagi na temat będących teraz u władzy przyjaciół George Sand. "Mallefille rządzi Wersalem!" - napisał z sarkazmem o guwernerze, którego zastąpił u boku George. - "Że Louis Blanc jest w pałacu Medyceuszów jako przewodniczący komisji organizacji pracy (największa nowina dnia), to rzecz prosta. Barbes rządzi pałacem Luk- semburskim." (Barbes był jednym z opozycyjnych polityków, których pod koniec lat trzydziestych w procesie o zdradę stanu bronił Michel z Bourges, były kochanek George Sand). George dotarła do Paryża w dniu, w którym proklamowano Repu- blikę, zamieszkała w hótel garni, pokojach umeblowanych w centrum Paryża. Już w poprzednim roku, po zerwaniu z Chopinem, zrezyg- nowała z mieszkania na square d'Orleans, postanowiwszy spędzać ca- ły rok w Nohant; nie mogła pozwolić sobie na utrzymywanie dwóch domów. Fryderyk postanowił jednak pozostać. Dawał lekcje, za wszel- ką cenę próbował komponować i jadał przeważnie w towarzystwie Grzymały i Gutmanna. Charlotte Marliani, po separacji z mężem, tak- że wyprowadziła się ze skweru i nie mogła już wydawać obiadów dla Chopina. W sobotę, 4 marca, Chopin odwiedził Charlotte, z którą nie przestał się przyjaźnić, w jej nowym mieszkaniu na rue de la Ville-Eveque 18, obok boulevard Malesherbes i spory kawałek drogi na piechotę od squ- are d'Orleans. Towarzyszył mu jeden z przyjaciół, Edmond Combes, na- zywany Abisyńczykiem, gdyż miał za sobą podróże do Afryki Północnej. Kiedy Chopin i Combes wychodzili, w przedpokoju spotkali George Sand; ona także szła z wizytą do pani Marliani. Było to pierwsze spotka- nie Fryderyka i George po prawie dziesięciu miesiącach; poprzednio wi- dzieli się zapewne w maju, po ślubie Solange, kiedy George przyjecha- ła do Paryża, żeby przygotować wszystko do zapowiedzianego ślubu Augustine z Rousseau. Chopin opisał to spotkanie w liście do Solange z 5 marca: Wczoraj poszedłem do pani Marliani i wychodząc spotkałem się w drzwiach przedpokoju z matką Pani wchodzącą razem z Lambertem. Powie- działem matce Pani dzień dobry, a zaraz potem zapytałem, czy dawno miała od Pani wiadomości. "Przed tygodniem" - odpowiedziała mi. "Nie miała Pani li- stu wczoraj, przedwczoraj?" - "Nie." - "W takim razie komunikuję Pani, że zo- stała Pani babką; Solange ma córeczkę i rad jestem, że mogę Pani tę nowinę oznajmić pierwszy." Ukłoniłem się i zeszedłem na dół. Combes Abisyńczyk (który przyjechawszy z Maroka wpadł w wir rewolucji) towarzyszył mi, a ponie- waż zapomniałem powiedzieć, że Pani zdrowa, rzecz ważna, zwłaszcza dla mat- ki (...) poprosiłem Combesa, by wrócił na górę (...) i powiedział, że Pani i dziec- ko zdrowe. Czekałem na dole na Abisyńczyka, kiedy matka Pani zeszła rów- nocześnie z nim i z wielkim zainteresowaniem dopytywała się o Pani zdrowie. Odpowiedziałem, że sama Pani napisała do mnie ołówkiem kilka słów naza- jutrz po urodzeniu dziecka, że Pani bardzo cierpiała, lecz na widok córeczki za- pomniała o wszystkim. Pytała się mnie, czy mąż był przy Pani, na co odpowie- działem, że adres Pani listu wydawał mi się kreślony jego ręką. Pytała się także o moje zdrowie, odrzekłem, że mam się dobrze, i kazałem portierowi otworzyć drzwi. Ukłoniłem się i poszedłem na Square d'Orleans... Rozmowa trwała krótko, ale Chopin był dobrze poinformowany o poczynaniach George, wiedział nawet to, że wyprowadziła się z poko- jów umeblowanych. Pisał do Solange: "Matka Pani jest tu od kilku dni, jak Boccage oświadczył Grzym. Mieszka u Maurycego przy ul. Conde nr 8, blisko Luksemburgu. Jada u Pinsona (restauracja, w której byliśmy raz z Delatouchem); tam przyjmuje, tam kazała przyjść Combesowi, za- powiadając swój bliski wyjazd do Nohant. Przypuszczam, że w Nohant czeka na nią list od Pani. Zdrowie jej wydało mi się dobre. Myślę, iż jest szczęśliwa, że idee republikańskie odniosły triumf, nowina zaś, którą za- komunikowałem wczoraj, szczęście jej jeszcze powiększyła." I zakończył drwiącym post scriptum: "Mallefille już nie jest w Wersalu; rządził tylko 3 dni." Swoją wersję ich ostatniego spotkania podaje George w Histoire de ma vie: Widziałam go jeszcze przez chwilę w marcu 1848. Uścisnęłam jego drżącą i lodowato zimną dłoń. Chciałam z nim porozmawiać, ale się wykręcił. Teraz na mnie przyszła kolej, żeby powiedzieć, iż mnie już nie kocha. Oszczędziłam mu tego oskarżenia i złożyłam wszystko w ręce przeznaczenia i przyszłości. Więcej nie miałam już go zobaczyć. Między nami stanęli źli ludzie. Byli także dobrzy, ale zagubili się i nie wiedzieli, co robić. Byli także lekkomyślni, którzy woleli nie mieszać się w tak delikatne sprawy. (...) Mówiono mi, że o mnie pytał i kochał mnie jak dziecko aż do końca życia. Do tego czasu uważano za stosowne ukry- wać to przede mną. Do tego czasu uważano także za stosowne ukrywać przed nim, że byłam skłonna pospieszyć do niego." (Chopin nigdy tego nie przeczytał: Histoire de ma vie zaczęła ukazy- wać się w roku 1854, kilka lat po jego śmierci.) Znamienne, że te dwie wersje wcale tak bardzo się od siebie nie róż- nią. słowa George: "Chciałam z nim porozmawiać, ale się wykręcił" po- twierdza relacja Chopina z ich spotkania. Przekazałem jej nowiny doty- czące Solange, opowiada Fryderyk, odpowiedziałem, że czuję się świet- nie i "kazałem portierowi otworzyć drzwi. Ukłoniłem się i poszedłem na square d'Orleans." Nie chciał dopuścić do rozmowy, która mogłaby do- prowadzić do swego rodzaju pojednania, nie mówiąc już o umożliwieniu jej, by "pospieszyła do niego." George Sand spaliła wszystkie swoje listy do Chopina - odzyskała je najwidoczniej po jego śmierci - toteż nie wia- domo, czy kiedykolwiek wyznała mu te uczucia na piśmie. Fryderyk ni- gdy nie tłumaczył swojego postępowania, ale aż do końca jego stosunek do George pozostał ambiwalentny; ciągle nieprzejednany w słowach, py- tał jednak przyjaciół o to, co u niej słychać. Gdy chodziło o jego życie osobiste, nigdy nie potrafił podejmować ostatecznych decyzji. Stosunek Chopina do zagadnień politycznych zależał od ich geogra- ficznego aspektu. Rewolucja 1848 roku we Francji zupełnie go nie inte- resowała, czego nie ukrywał. Gdy szło o rewolucje w innych punktach Europy, temperatura jego uczuć rosła ale nie rosło, jego osobiste zaan- gażowanie. George Sand pisała, że kiedy nadeszła rewolucja lutowa "na jakiś czas znienawidził Paryż, niezdolny pogodzić się z jakimikolwiek wstrząsami natury społecznej." A kiedy dowiedział się o kolejnym po- wstaniu w Polsce, nie wykonał żadnego gestu, poza epistolarną retory- ką, by pomóc chociaż na odległość, wykorzystując swoje kontakty i przy- jaźnie z wysoko postawionymi francuskimi osobistościami. George Sand wyciągała stąd wniosek, że chociaż "mógł wrócić do Polski i w każdym razie cieszyć się tam względną swobodą, wolał cierpieć dziesięć (i więcej) lat z dala od rodziny, którą uwielbiał, i z bólem patrzyć na przemiany i okaleczenia; jakim ulegał jego kraj. Uciekł przed tyranią, tak jak teraz uciekł przed wolnością." Była to typowa dla George prze- sada - nie miała przecież oczywiście pojęcia, z jakim przyjęciem Chopin mógł spotkać się w Warszawie po upadku ostatniego powstania, o mniej- szym znaczeniu niż poprzednie, a poza tym pisała wiele lat po fakcie, wy- chodziła jednak niewątpliwie z założenia, że patriotyzm Chopina nie się- gał tak daleko, by kiedykolwiek myślał poważnie o powrocie do Polski. Nigdy mu to, jej zdaniem, nie przyszło do głowy, od czasu kiedy siedem- naście lat wcześniej stanął na paryskim bruku. Rewolucja francuska 1848 roku uważana jest za pierwszy sygnał ogarniającego prawie całą Europę ruchu wolnościowego, znanego pod ogólnym określeniem "Wiosny Ludów". Do ruchów rewolucyjnych do- szło w Mediolanie, skąd wyrzucono wojska austriackie, Rzymie, skąd po proklamowaniu republiki musiał uciekać papież Pius IX, a także w Belgii, Berlinie, Wiedniu i na ziemiach polskich pod zaborem pru- skim i austriackim. "Komitety Narodowe" powstały w Krakowie i Lwo- wie, rządzonych przez Austriaków oraz w Poznaniu, gdzie władzę spra- wowali Prusacy. Książę Adam Czartoryski tym razem zdecydował się poprzeć patriotyczne ruchy konspiracyjne i przeniósł się z Paryża do Wielkiego Księstwa Poznańskiego, gdzie organizowała się armia wy- zwoleńcza. Chopin był podniecony. 4 kwietnia pisał do Juliana Fontany do No- wego Jorku: coś się na pewno u nas zacznie. Zbierają się nasi w Poznaniu, Czartoryski pierwszy tam pojechał, ale Bóg wie, jaką to drogą wszystko pójdzie, żeby znów Polska była. (...) To wszystko, widzisz, że wojną pachnie, a gdzie się zacznie, to nie wiedzieć. Ale jak się zacznie, to całe Niemcy się zajmą, Włochy już za- częły, Mediolan wypędził Austriaków, ale siedzą jeszcze po prowincjach i będą się tłuc. Zapewne Francja pomoże. (...) Moskal zapewne u siebie będzie miał biedę, jak się trochę wyruszy na Prusaka. chłopy galicyjskie dały przykład wo- łyńskim i podolskim, nie obejdzie się bez strasznych rzeczy, ale na końcu te- go wszystkiego jest Polska świetna, duża, słowem: Polska. Więc mimo niecier- pliwości naszej czekajmy, aż się dobrze karty pomieszają, żeby na próżno nie tracić siły, tak potrzebnej we właściwej chwili. Ta chwila blisko, ale nie dziś. Mo- że za miesiąc, może za rok. Wszyscy tu przekonani, że rzeczy nasze zdesynują [wyjaśnią] się zupełnie przed jesienią." Fontana postanowił nie spieszyć się z powrotem do Europy; w No- wym Jorku poznał Edgara Allana Poe, romantycznego twórcę cał- kiem nieźle znającego muzykę Chopina. W numerze Broadway Journal z 3 stycznia 1846, gazety, z którą współpracował Poe, amerykański pi- sarz w dziale "sztuki piękne" opublikował artykuł, wspominając, że "Chapin [sic!), słynny kompozytor i pianista, zadedykował kilka swoich walców" Fontanie. O tym, że uważano, iż Chopin i Poe mieli ze sobą wie- le wspólnego, świadczy pochodzący z 1896 roku wiersz Poe - Chopin Johna B. Tabba: Duch Piękna na nich obu rzucił Cień, z którym był zmieszany ton Tej pieśni, co ją Syren nucił Chór, niosąc słuchaczowi zgon. Poe był bardzo ceniony we Francji (z wielkim uznaniem odnosił się do niego Baudelaire). Starszy o rok od Chopina, zmarł dziesięć dni przed nim, w roku 1849. Francuscy rewolucjoniści, podobnie jak w 1830, zdawali się podzie- lać miłość Chopina do Polski, ale niektórzy z ich przywódców próbowa- li wykorzystać zawsze popularną sprawę polską jako pretekst do zama- chu stanu na Zgromadzenie Narodowe i nowy rząd.15 maja tłum ro- botników wdarł się do Zgromadzenia, krzycząc "Niech żyje Polska!"' nie zdawali sobie sprawy z tego, że przywódcy, między innymi Louis Blanc, zmobilizowali ich do obalenia raczej umiarkowanego rządu re- publikańskiego w interesie skrajnej lewicy, która poniosła klęskę w wy- borach z 5 maja (Lamartine był jednym z pięciu członków "Komisji Eg- zekucji Konstytucyjnej", rządu wyłonionego przez Zgromadzenie). Bra- cia Goncourt podają w swoich słynnych Dziennikach, że lewicowy "Klub Demokratyczny" przedstawił w Zgromadzeniu petycję domagającą się niepodległości Polski. Barbes, pisali, wykrzykiwał z trybuny: "Niech ży- je Polska! Francja powinna wyruszyć na pomoc wszystkim uciskanym ludom!" Próba zamachu stanu nie powiodła się i rząd Republiki Francuskiej nie zrobił nic żeby pomóc jakiemukolwiek uciskanemu ludowi. Nawet Lamartine sprzeciwił się beznadziejnemu zaangażowaniu Francji w Polsce, czym zasłużył sobie na wrogość polskiej emigracji, także Cho- pina. Powstanie w Polsce tymczasem upadło. W następnym roku sied- miotysięczna armia francuska zdobyła Rzym i doprowadziła do likwi- dacji Republiki Włoskiej (Francuzom bardzo zależało na zajęciu Rzy- mu, zanim zrobią to Austriacy). Wiosna Ludów trwała, jak się okazało, rzeczywiście bardzo krótko, i nawet we Francji Republika stawała się coraz bardziej autorytatywna i nietolerancyjna wobec wszelkiej krytyki i opozycji. Niezależnie od wydarzeń w Polsce, a nawet zanim jeszcze do nich doszło, Chopin uzmysłowił sobie, że nie ma czego szukać w porewolu- cyjnym Paryżu. Arystokracja przeważnie uciekła, klasy średnie były przerażone i zubożałe i żaden kandydat na jego ucznia nie czekał już w kolejce, by zwolniło się miejsce dla niego. Nie miał nowych utworów do sprzedania wydawcom, ci zresztą mieli niewielu odbiorców. Od czasu zerwania z George Sand żadne sentymentalne więzy nie łączyły go już z Paryżem. Zgodził się więc pojechać przynajmniej na pół roku do Anglii i Szkocji, żeby grać i komponować w innym otoczeniu i, je- śliby się dało, zarobić jakieś pieniądze. Biorąc pod uwagę stan jego zdrowia, decyzję tę trudno by może nazwać rozsądną, ale dzięki niej wkroczyła w jego życie inna kobieta, by sprawować nad nim opiekę dniem i nocą. Była nią Jane Wilhelmina Stirling, zamożna Szkotka, a niegdyś uczennica Chopina, starsza od niego o sześć lat. Prawdopodobnie za- kochana we Fryderyku od czasu, kiedy go po raz pierwszy usłyszała w 1832 roku, jego uczennicą została w 1843; cierpliwość Jane nagro- dzona została piętnaście lat później, kiedy odejście George stworzyło dla niej szansę. Czy to dlatego, że czekała na Chopina, czy też z innych powodów, nigdy nie wyszła za mąż. Było mało prawdopodobne, by czterdziestoczteroletnia Jane i trzydziestoośmioletni Fryderyk zostali kochankami - pomijając wszystko inne, nie pozwalało na to jego zdro- wie - kiedy pod koniec kwietnia wyjeżdżali z Paryża do Londynu, a Jane zajmowała się wszystkimi sprawami związanymi z podróżą, lub kiedy- kolwiek później. Rzeczywiście, nigdy ze sobą nie żyli. Tak jak George Sand w ciągu poprzednich dziewięciu lat, wysoka, szczupła Jane objęła teraz rolę protektorki, pielęgniarki i, praktycznie biorąc, matki Fryderyka. Najmłodsza z trzynastu dzieci Johna Stirlinga, lairda of Kippendavie i lorda of Kippenross House, gdzie się urodziła, "pod pewnymi względami" przypominała George, jak pisze autorka jej biografii, Audrey Evelyn Bone. Obydwie "miały bardzo podobny, męski stosunek do życia... Obydwie zwracały uwagę powierzchownością, były zdecydowane kierować się w życiu własnymi celami i obydwie znały się nieco na medycynie, zwłaszcza na medycynie naturalnej, która robiła w ich epoce duże postępy. Umiejętność pielęgnowania Chopina była ważnym elementem ich związków z genialnym kompozytorem." Podobnie jak w stosunkach z George Chopin przyjął opiekę Jane i jej miłość prawie wcale się nie angażując - chociaż tym razem był na- wet bardziej zależny. W rzeczywistości za oddanie Jane Stirling Fryderyk nie odpłacał jej nawet zwykłą uprzejmością. Za plecami mówił o niej i o jej starszej siostrze, Katherine Erskine, wdowie, "moje bogate Szkot- ki". Kiedy ktoś z polskich przyjaciół zapytał, czy ożeni się z Jane, Cho- pin odpowiedział rozbawiony, mając na myśli własny stan, że "równie dobrze mogłaby poślubić śmierć." Fryderyk wrócił do tego tematu w liście do Grzymały, czyniąc uwa- gę, że do małżeństwa "trzeba fizycznego jakiego attrait." Opisując Jane jako osobę "za bardzo do mnie podobną", pisze: Jakże się z sobą samym całować... Przyjaźń przyjaźnią, wyraźnie powiedzia- łem, ale prawa do niczego innego nie daje... Żebym się mógł nawet zakochać w czymsiś, co by mnie także kochało, jakbym sobie życzył, to bym się jeszcze nie żenił, bobyśmy nie mieli co jeść i gdzie siedzieć. A która bogata, szuka bogate- go, a jeżeli ubogiego, to nie cherlaka, tylko młodego, przystojnego. Biedę kle- pać samemu wolno, ale we dwoje to największe nieszczęście. Mogę w szpitalu zdechnąć, ale żony bez chleba po sobie nie zostawię.(...) wiesz, że tak myślę... A więc o żonie nie myślę wcale, ale o domu, o Matce, Siostrach. Bardzo inteligentna Jane Stirling musiała znać sposób myślenia i obawy Chopina, ale wydawała się zadowolona z tego, że może po pro- stu być przy nim i wspierać go we wszelki możliwy sposób. Pomagała na przykład w organizowaniu jego lutowego koncertu w Salle Pleyel. Jak podkreśla evelyn Bone, Jane "odczuwała zdecydowaną antypatię" wo- bec George Sand. Pisze, że gdyby George zapragnęła przyjść do Chopi- na po ich zerwaniu, "byłoby to praktycznie niemożliwe, kiedy Jane Stir- ling była na miejscu... W 1849 George prosiła kogoś, żeby poszedł do- wiedzieć się o zdrowie Chopina; gościa nie wpuszczono nawet do miesz- kania i szybko odprawiono od drzwi." Myśl o wyjeździe z Paryża kiełkowała w umyśle Chopina od czasu Rewolucji Lutowej. Informacje na ten temat szybko dotarły do Warsza- wy, skoro Justyna już 5 marca pisała do syna, że Kurier podał wiadomość, iż "dajesz koncert, a potem zaraz wyjeżdżasz, a więc domysły, gdzie: jed- ni nam mówili, że do Holandii, drudzy, do Niemiec, inni, że do Peters- burga; a nam, życzącym sobie Ciebie widzieć, a może i do nas." Dodała, że Jędrzejewiczowie i Barcińscy - siostry Fryderyka i ich mężowie -już się kłócą, u kogo z nich w Warszawie ma się zatrzymać Fryderyk. Nie myślał o wyjeździe do Polski w najbliższej przyszłości i Jane Stir- ling przekonała go, by wybrał się do Anglii. Nie wydaje się, żeby miał ja- kieś inne zaproszenia. Wiadomość o tym, że druga córeczka Solange umarła sześć dni po urodzeniu, zaledwie kilka dni po spotkaniu Fryde- ryka i George, nie wpłynęła na zmianę jego planów. W połowie marca napisał do Solange pełen współczucia list, adresowany na dom jej ojca w Guillery, dodając, że "Mówiono mi, że matka Pani opuściła Paryż. Nie widziałem jej od czasu, kiedy wychodziłem od p. Marliani. Listy Pa- ni otrzymała w Nohant. Jest bardzo godna współczucia, to ciężki cios dla niej, jestem tego pewny, i nie wątpię, że uczyni dla Pani wszystko, co będzie w jej mocy." Dzień przed wyjazdem, wieczorem, odwiedził Chopina doktor Mo- lin, zbadał go i udzielił mu wskazówek, jak ma dbać o zdrowie w cza- sie podróży. 20 kwietnia Fryderyk wyruszył z Paryża w kierunku kana- łu La Manche i Anglii; podróżował samotnie. był to akurat dzień, w którym na rozkaz republikańskiego rządu wojsko opanowało stoli- cę, żeby zdławić próbę wprowadzenia siłą "socjalistycznego" programu podjętą przez skrajną lewicę Louisa Blanca. Sam rząd skłaniał się co- raz bardziej na prawo, a rozpędzając tłumy lewicowców, którzy w cią- gu dnia otoczyły ratusz, Gwardia Narodowa krzyczała: "Precz z komu- nistami!". Nowe rozruchy przyspieszyły, jak się zdaje, decyzję Chopina, żeby opuścić niespokojny Paryż. Według niektórych wersji, Jane Stirling namawiała Fryderyka do przeprowadzenia się na stałe do Londynu, gdzie mógłby wygodniej żyć i zarobić więcej niż w Paryżu. Chciała oczywiście, żeby był jak najbliżej niej. Londyńskie Atheneum w numerze z 8 kwietnia po przyjeździe Cho- pina donosiło na przykład, że kompozytor "zapewne (...) pozostanie na stałe w Anglii". Nic jednak nie wskazuje na to, by kiedykolwiek miał ta- kie zamiary. Zatrzymał zresztą mieszkanie na square d'Orleans i płacił za nie czynsz. Chopin przybył do Londynu późnym popołudniem 20 kwietnia, po krótkim wypoczynku w Folkestone. Anglia stała się dla niego szokiem kulturowym, chociaż był to jego drugi pobyt w tym kraju; przede wszyst- kim, nie mówił w ogóle po angielsku. Okazało się jednak, że Jane i jej siostra, Katherine Erskine, zgotowały mu wspaniałe przyjęcie. W liście do Grzymały pisanym następnego dnia, w Wielki Piątek, Fryderyk nie- zbyt ściśle nazywając siostry "paniami Erskine", donosił, że "myślały o wszystkim, nawet o czekoladzie, nie tylko o mieszkaniu. (...) Nie uwie- rzysz, jakie dobre; dopiero teraz widzę, że ten papier, na którym piszę, jest z moją cyfrą i mnóstwo takich małych delikatności zastałem." Siostry wynajęły dla Fryderyka mieszkanie na Bentinck Street 10, w pobliżu Cavendish Square, ale po tygodniu przeprowadził się na Dover Street 48, tuż obok Picadilly, niedaleko domu, w którym miesz- kały Jane i Katherine; płacił cztery gwinee czynszu tygodniowo.1 maja pisał do Franchomme a: "Jestem już zainstalowany. Mam nareszcie po- kój - ładny i duży - gdzie będę mógł oddychać i grać - a słońce odwie- dziło mnie dziś po raz pierwszy. Dzisiaj rano mniej się duszę, ale przez cały ubiegły tydzień byłem do niczego. (...) nie doręczyłem jeszcze mo- ich listów polecających. Tracę czas na niczym - ot co." W przeciwieństwie do pobytu w Londynie w roku 1837, tym razem Chopin nie był incognito. Angielska prasa zauważyła jego obecność, Atheneum pisało: "Wizyta pana Chopina jest wydarzeniem, za które z całego serca wdzięczni jesteśmy Republice Francuskiej." Pianista Mo- scheles, przebywający w tym miesiącu w Lipsku, wyraził w liście do Fry- deryka swój żal, że stracił okazję zobaczenia się z nim w Londynie, i na- mawiał, żeby przyjął zaproszenie jego córki i zięcia. Kiedy Fryderyk po- czuł się nieco silniejszy, z przyjemnością włączył się w życie towarzyskie Londynu; spędzał czas z polskimi przyjaciółmi, Stanisławem Egbertem Koźmianem i majorem Karolem Franciszkiem Szulczewskim (weteran powstania 1830 roku) i bywał w najznakomitszych domach Londynu. Kilka dni po przybyciu Chopin grał u księżnej Gainsborough, co było sporym wyróżnieniem. Potem zagrał duet Mozarta z Juliusem Benedic- tem, który jeszcze po wielu latach pamiętał, że "Chopin obstawał przy tym, by wkładać w próby jak największy wysiłek, bo to procentuje na koncercie". Fryderyk wykonał także ładny gest: złożył wizytę mieszkają- cej na wygnaniu francuskiej rodzinie królewskiej i odwiedził swojego przyjaciela, hrabiego Perthuis, byłego królewskiego adiutanta, pamięta- jąc, jak wiele życzliwości doznał z ich strony przed laty. W swoim mieszkaniu Fryderyk miał do dyspozycji trzy fortepiany- angielskiego broadwooda (przysłanego przez Jamesa Broadwooda, fa- brykanta który pamiętał jego wizytę jedenaście lat temu), pleyela i erarda - ale, jak pisał do Gutmanna, "na co się to zda, skoro nie mam czasu na granie? Mam do złożenia i do oddania niezliczoną ilość wi- zyt, dni moje mijają jak błyskawice. Nie miałem dotychczas wolnej chwili..." Chopin słyszał także Jenny Lind, wielką szwedzką śpiewaczkę ope- rową, w operze Belliniego Lunatyczka w Covent Garden, na którym to przedstawieniu obecna była dwudziestodziewięcioletnia królowa Wik- toria; na zakończenie listu do Grzymały pisze, że obydwie panie "wiel- ki zrobiły efekt". "A na mnie - dodaje, nawet stary Wellington pod lo- żą królowej, który jak stary pies monarchiczny w budzie pod swą koro- nowaną panią siedział." Fryderyk poznał także prywatnie Jenny Lind, która na swoje następne przedstawienie przysłała mu bezpłatne bilety do loży "kosztujące normalnie po 2,5 gwinee." Szybko się zaprzyjaźnili. ' Razem jadali i Jenny śpiewała dla niego polki i szwedzkie piosenki lu- dowe na domowych przyjęciach u przyjaciół. Była obecna na jednym przynajmniej z jego koncertów - w domu śpiewaczki Adelaide Kemble Sartoris, na którym Chopin grał etiudy, nokturny, mazurki, dwa walce i Berceuse - i, jak pisało Atheneum, publiczność "przyjęła go z wielkim entuzjazmem". Fryderyk uważał, że Jenny jest urocza, "czysto i pewno nadzwyczaj, śpiewa i pisał do Grzymały że chociaż słowianie i Skandynawowie ma- ją różne charaktery, "aleśmy bliżsi siebie niż Włoch Hiszpanowi. Niecks uważał, że "sposób, w jaki (Lind) mówiła o Chopinie, świadczy niewątpliwie o tym, że wywarł na niej najlepsze wrażenie nie tylko jako artysta, ale także jako człowiek - była przekonana o jego dobroci i nie wątpiła, że miał rację w sprawie z George Sand, to znaczy w tym, co do- tyczyło zerwania." Jenny Lind odwiedziła Chopina rok później w Pary- żu, niedługo przed jego śmiercią. W Londynie Fryderyk mógł z przy- jemnością oglądać i słuchać starą przyjaciółkę, Pauline Viardot, która śpiewała jego pieśni w Covent Garden. Najbardziej pamiętnym momentem w czasie pobytu Fryderyka w Londynie był jego występ 15 maja przed królową Wiktorią w Stafford House (obecnie Lancaster House), domu księżnej Sutherland, z okazji jakiegoś chrztu w rodzinie królewskiej. Pisał do niezidentyfikowanego adresata w Paryżu, że grał "w obecności Królowej, księcia Alberta, księ- cia pruskiego, Wellingtona i całego tutejszego najbardziej ~~podwiązko- wego~~ towarzystwa (w małym kółku 80 osób)"; i że występowali także śpiewacy Lablanche, Giovanni Mario (markiz Candia) i Antonio Tam- burini. Chopin donosił, że "Jej Królewska Mość powiedziała mi kilka łaskawych słów" - do rodziny pisał, że królowa odezwała się do niego dwa razy, a książę Albert podszedł do fortepianu - ale wątpi, czy otrzy- ma zaproszenie do zagrania na dworze, na co poważnie liczył, ze wzglę- du na żałobę po jakiejś ciotce królowej. Tak czy inaczej, nie zrobił wiel- kiego wrażenia na Wiktorii, która, jak pisze Zieliński, zanotowała w swoim dzienniku, że była ,śliczna muzyka ; Lablanche, Mario i Tam- burini "ładnie śpiewali", a także "grało kilku pianistów." Podobnie jak w Paryżu, jednym z najważniejszych problemów Cho- pina były pieniądze, gdyż jego stan zdrowia znów się pogorszył. Jane Stirling i jej siostra załatwiały mu zaproszenia i dbały o jego wygody, ale sam musiał zarobić tyle, żeby móc zapłacić za wynajęte mieszkanie, je- dzenie i stroje, powóz i woźnicę, a także pensję włoskiego służącego. Czynsz wzrósł do dziesięciu gwinei tygodniowo. A w tym roku w Londy- nie trwała ostra rywalizacja między wielu pianistami, przebywali tam w tym samym czasie tacy wirtuozi, jak Thalberg, Kalkbrenner, Osborne i Halle - i wszyscy starali się zarobić koncertami jak najwięcej. Reputa- cja Chopina sprawiła, że poproszono go o zagranie jednego z własnych koncertów z orkiestrą Londyńskich Filharmoników, za co mógłby otrzy- mać wysokie honorarium. Obawa przed publicznym występem z orkie- strą, w wielkiej sali, kazała mu odrzucić tę propozycję. Pisał do Grzyma- ły, że poszedł tam, żeby posłuchać jakiegoś koncertu i wyszedł przeko- nany, że "Tam trzeba Mozarta, Beethovena albo Mendelssohna grać... Orkiestra jak ich rozbif albo i zupa żólwiowa, mocna, tęga, ale tylko to." Poza tym, musiałby grać z jedną próbą - a tego się bał. Pozostały płatne występy w prywatnych domach - obowiązująca ta- ryfa wynosiła dwadzieścia funtów szterlingów za wieczór - tak więc wio- sną i latem grał między innymi u księżnej Gainsborough, pani Sartoris i lorda Falmouth. Niektóre panie chętnie zapraszały go na kolację i chciały, żeby zagrał po jedzeniu, ale bezpłatnie, stwarzając często kło- potliwe dla Fryderyka sytuacje. Wspomina o księżnej Somerset, która "także bardzo grzeczna dla mnie; zaprasza mnie na wieczory,(...) Ale ; książę nieszczodry, więc nie płacą." Fryderyk wspomina, że "Stara Ro- thschildowa pytała mi się, ile kosztuję, bo jej jakaś dama, która mię sły- szała, o to się pytała (...) odpowiedziałem, że 20 gw. Ona poczciwa, do- bra widać, na to mi powiada, że bardzo pięknie gram, to prawda, ale ona radzi, aby mniej wziąć, bo tej season trzeba więcej modereszon [umiar- kowania)." (Grzymała opowiadał, że po powrocie Chopina do Paryża, Fryderyk naśladował rozmowę z pewną londyńską damą, która zapytała: "mister Chopin, jaka jest Pana cena?", a kiedy Fryderyk odpowiedział: "Biorę dwadzieścia pięć gwinei", Lady oświadczyła: "Och, pytałam tylko o jakiś krótki kawałek". Chopin odparł, że to nie ma znaczenia, na co Angiel- ka wykrzyknęła: "więc będzie Pan grał dla mnie długo?" Fryderyk za- pewnił ją: "Nawet dwie godziny, jeżeli Pani zechce.") "Więc stąd widzę, że tu nie są tacy szczodrzy i że wszędzie trudno o pieniądz" - pisał Chopin do Grzymały. Skarżył się także, że angielskie wyższe towarzystwo ma tak często do czynienia z muzyką, że "mu wszystko jedno, czy dobra, czy zła muzyka, kiedy musi od rana do nocy jej słuchać. Bo tu ekspozycja kwiatów z muzyką, obiady z muzyką, wen- ty z muzyką". Czekając na następne płatne zaproszenia Fryderyk dał kilka lekcji po gwinei za godzinę; jedną z jego uczennic była księżna Su- therland (inna jego wysoko urodzona uczennica zniknęła, nie zapłaciw- szy za dziewięć lekcji). Mimo pogarszającego się zdrowia, Chopin nie poddawał się i nadal pracował. Niecks pisze, że w wytwórni fortepianów Broadwooda, dokąd Fryderyk udał się, żeby wypróbować instrument, na którym miał grać, "trzeba go było wnosić po schodach prowadzących do pomieszczenia z fortepianami." Musiano go wnosić po schodach także na recital w Ha- nover Square Rooms.13 maja pisał do Grzymały, że "Przed ósmą nie mogę z łóżka wyleźć (...) a po 10-tej zaczynają się trybulacje, które pie- niędzy nie przynoszą (...). Nie mogę ani chodzić ani bardzo się ruszać, więc nie kręcę się o swoje interesa, ale widzę, że jakoś same rzeczy się robią i żeby season 6 miesięcy trwała, to bym i może trochę zarobil." Dwa tygodnie później Chopin pisał do przyjaciela w Paryżu: "Jesz- cze się nie przyzwyczaiłem do londyńskiego powietrza - a życie wśród wizyt, obiadów i wieczorów towarzyskich bardzo mi ciąży. W ostatnich dniach plułem krwią - leczyłem się jedynie cytryną i lodami - co mi do- brze zrobiło, jak również to, że zastosowałem 3-dniowy wypoczynek." Opowiada Grzymale; że "co dzień wieczorem późno trzeba w świat cho- dzić" i "siły mi do takiego życia brak." 30 czerwca pisał do przebywają- cej w Paryżu Solange: "Cierpię na atak spleenu. Oddalam mego służą- cego Włocha, kłamcę i lenia, nie mówiąc o czym innym. - Umie tyle po angielsku co ja." 10 lipca informuje Grzymałę, że "często rano myślę, że duszę wykrztuszę. Smutno mi w duszy, (...) nawet unikam samotności, aby się nie zastanawiać, bo chorować długo tu nie można, a nie chcę się dać wziąć żadnym febrom." Dodaje: "Dokończyć tego listu nie mogę, tak mam rozigrane nerwy; cierpię na jakąś tęsknotę głupią i mimo całej rezygnacji mojej nie wiem, ale niespokojny jestem, co z sobą zrobię." A 18 lipca pisał: "Ja już się smucić ani cieszyć nie umiem (...) tylko we- getuję i czekam, żeby się prędzej skończyło." Chopin wciągnął się jakoś w życie towarzyskie Londynu; spotykał słynnych ludzi, z którymi na ogół nie mógł rozmawiać, bo nie znał an- gielskiego, ale był dumny, że ich poznał. Byli to między innymi Thomas i Jane Carlyle, Charles Dickens i Ralph Waldo Emerson, który miesz- kał wtedy w Londynie i z którym Chopin musiał nawiązać jakieś sto- sunki, bo później prosił Fontanę (który wrócił z Nowego Jorku do Lon- dynu) o przekazanie pozdrowień "twojemu słynnemu filozofowi". Po- znał także wdowę po Byronie, Annę Isabellę Milbanke, lady Byron: "z którą bardzo niby-sympatyzujemy i rozmawiamy jak gęś z prosię- ciem, ona po angielsku, a ja po francusku." Chopin musiał wiedzieć, że lady Byron, matematyczka i poetka, opuściła męża na długo przed je- go śmiercią, bo uganiał się za kobietami, gdyż pisząc do domu zauwa- żył: "Rozumiem, że znudziła Byrona." W liście do rodziny z sierpnia Fryderyk wymienia wszystkich liczących się angielskich i szkockich ary- stokratów, jakich poznał - nie zabrakło na tej liście ani jednego ważne- go nazwiska. Za pośrednictwem polskich przyjaciół Chopin dowiedział się o upadku patriotycznego zrywu w poznańskiem; "Bieda i bieda" - na- pisał. Była to jedyna wzmianka w korespondencji Chopina odnosząca się do wydarzeń w Polsce. O wiele szczerzej wypowiadał się na temat sytuacji we Francji i, co ciekawe, zawsze w jakiś sposób nawiązywał do George Sand i jej sprawujących władzę przyjaciół. Nie potrafił przestać o niej myśleć. Pisząc do Grzymały 13 maja, donosi na przykład: "Tutaj dzienniki angielskie o P S. niedobrze piszą. Jak np. że widzieć można było w jakimsiś ogrodzie (zapewne Luxemb.) LedruR. leżącego, a P S. przy nim stała, i konwersację prowadzili." 2 czerwca zaprotestował przeciwko nominacji Arago na ambasadora w Prusach: "Słowa po nie- miecku nie umie. Żeby do Bawarii, to co innego, jako przyjaciel Loli Montes! To już Liszt lepszy na dyplomatę." 8 lipca Chopin prosi Grzy- małę, żeby mu napisał o George, gdyż "Pani S. pisała, wiem, do V i do- wiadywała się troskliwie o mnie!!! Jaką rolę sprawiedliwej matki grać ona tam musi." 17 lipca znów pyta, "co robi" matka Solange. 17 sierpnia Fryderyk pisze, iż słyszał od Pauline Viardot, że George Sand wyjechała do Tours; musiała umknąć przed coraz ostrzejszą kryty- ką jej wojowniczego radykalizmu. Nazajutrz po rewolucji lutowej Le- dru-Rollin powierzył jej funkcję redaktora naczelnego Bulletin de la republique i George raz jeszcze dała się ponieść entuzjazmowi, wzywa- jąc lud (w Bulletin nr 16) do wkroczenia na barykady i obalenia Zgro- madzenia Narodowego, jeśli w wyborach nie "zatriumfuje społeczna prawda". To było trochę za dużo nawet dla jej najlepszych przyjaciół szczególnie gdy przyłączyła się do tłumu maszerującego na Zgromadze- nie w czasie rozruchów 15 maja. Chopin dziwił się ze swojej strony w liście do Grzymały, "co się z nią działo". W obszernym liście do rodziny w Warszawie z 19 sierpnia po- daje przede wszystkim informacje o życiu towarzyskim, jakie prowadzi w Londynie; kilka stron przeznacza jednak na dosyć chaotyczne ataki na George. Pisze, że "w tych ostatnich czasach w wielkie błoto zagrzęzła i innych wielu wpakowała w ambarasy. Przypisują jej niegodziwe prokla- macje, które domową wojnę zapalały." A dalej: "Jej drugi dziennik, któ- ry się także wcale nie udał, bo był ultra, tylko rozjątrzał krótkowidzą- cych, był zakazany; ale już umierał, jak i pierwszy, z braku czytelników. Kto by to był powiedział temu kilka lat!" Fryderyk informuje przyjaciela w tym samym liście, że ojciec Augu- stine Brault w La biographie contemporaine et les intrigue de George Sand, która rozeszła się w dużym nakładzie, oskarża George o to, "że mu córkę jedynaczkę zdemoralizowała, że z niej metresę dla Maury- cego zrobiła" i dodaje, iż jest to najbrzydsza awantura, którą cały bruk paryski wie dzisiaj. (...) Otóż i owe dobrodziejstwo, które ona zrobić myślała, a przeciwko któremu na ten sposób, byłem od pierwszego dnia wejścia tej dziewczyny w dom. Trzeba ją było zosta- wić rodzicom, nie nabijać głowę synem, który tylko z pieniędzmi się ożeni. (...) Ale mu się ładnej kuzynki w domu chciało. Tyle zrobił, że matka ją w równi z Sol postawiła. Tak samo była ubierana, a lepiej pielęgnowana, bo Maurycy chciał. (...) Więc z tej dziewczyny p. S. zrobiła une victime, która niby była prze- śladowana przez rodziców własnych. Solange to widziała wszystko, a więc że- nowała. (...) Matce niewygodnie z córką było, która widziała, na nieszczęście, wszystko, co się święciło; stąd kłamstwa, wstyd, żena i reszta. Nadeszło lato i skończył się sezon muzyczny i towarzyski w Londy- nie, więc Chopin chętnie przyjął zaproszenie Jane Stirling i jej przyja- ciół, żeby pojechać do Szkocji, gdzie mógłby odpocząć i dać kilka kon- certów. 5 sierpnia odbył dwunastogodzinną podróż pociągiem do Edyn- burga w towarzystwie nowego służącego, Irlandczyka Daniela, i przed- stawiciela wytwórni fortepianów Broadwooda. Dwa dni odpoczywal w Douglas Hotel i oglądał miasto, następnie udał się do Calder House, siedziby szwagra Jane Stirling i Katherine Erskine, siedemdziesięcio- ośmioletniego lorda Jamesa Torpichena, który tam na niego czekał. Był to kiedyś dom Johna Knoxa, reformatora kościoła szkockiego. Chopin znalazł się dosłownie pod opieką i we władzy dwóch Szkotek. W ciągu blisko trzech miesięcy, jakie spędził w Szkocji, wystąpił pu- blicznie w glasgow i w Edynburgu (a także w Manchesterze, gdzie zna- lazł się na krótko pod koniec sierpnia) i grał we wspaniałych siedzibach krewnych i przyjaciół obu sióstr, przyjmowany i traktowany po królew- sku.1 października pisał z Keir, siedziby Williama Stirlinga (stryja Jane i Katherine, który był światowym autorytetem w dziedzinie malarstwa hiszpańskiego) w Perthshire. "A jak się trochę gdzieś już przyzwyczaję, tak gdzieś indziej jechać trzeba - bo moje Szkotki pokoju mi nie dają, tylko albo po mnie przyjeżdżają, albo mnie po familii wożą (...) - one mnie przez dobroć zaduszą, aja im tego przez grzeczność nie od- mówię." Była jakaś nieustępliwość w pościgu sióstr za Chopinem, który w listopadzie, po powrocie do Londynu, pisał do Grzymały: "Moje Szkotki poczciwe, których już parę tygodni nie widziałem, dziś tu będą; (...) Co dzień listy odbieram, na żaden nie odpisuję i jak tylko gdzie pojadę, tak za mną przyciągną, jeżeli mogą." Dbały o Fryderyka do te- go stopnia, że w czasie pobytu w Szkocji codziennie dostarczano mu pa- ryskie gazety; ich troskliwość była jednak czasami męcząca. Pisał do Grzymały: "chciałyby, żebym jeszcze został tłuc się po pałacach szkoc- kich i tu i tam, i wszędzie, gdzie mnie proszą. Poczciwe, ale takie nud- ne, że niech P Bóg chowa!..." Chopin nie zatracił poczucia humoru i talentu barwnych opisów, o czym świadczy list z Edynburga pisany do Adolfa Gutmanna: Od czasu gdy ostatni raz do mnie pisałeś, jestem w Szkocji, tym pięknym kraju Walter Scotta, ze wszystkimi wspomnieniami o Marii Stuart, dwóch Ka- rolach itd. Włóczę się od jednego lorda do drugiego, od jednego hrabiego do drugiego. A wszędzie przyjmują mnie z najserdeczniejszą życzliwością i go- ścinnością bez granic, wszędzie znajduję doskonałe fortepiany, piękne obrazy i doborowe biblioteki; również polowania, psy, obiady bez końca, wreszcie piwnice, z których najmniej korzystam. Trudno sobie wyobrazić, jak wyszuka- ny przepych i komfort panuje na zamkach angielskich. (...) Wszystko ukazało się w zdwojonym blasku oprócz słońca, które jest wiecznie takie same. (...) Wszystko to przemawia do wyobraźni - park z prastarymi drzewami, przepa- ści, ruiny starożytnych zamczysk, korytarze bez końca z niezliczonymi portre- tami antenatów." W październiku jednak Fryderyk pisze: "coraz ze mną pod wzglę- dem przyszłości gorzej. - słabszy się czuję - nic nie mogę komponować, nie tyle dla braku chęci, jak dla fizycznych przeszkód, bo się tłukę co ty- dzień po innej gałęzi. (...) Całe rano np. aż do 2-giej jestem teraz do ni- czego - a potem, jak się ubiorę, wszystko mnie żenuje i tak dyszę aż do obiadu - po którym dwie godziny trzeba siedzieć z mężczyznami u sto- łu i patrzyć, co mówią, i słuchać, jak piją. Znudzony na śmierć (my- śląc o czym innym jak oni mimo wszelkich grzeczności i interlokucji po , francusku przy owym stole), idę do salonu, gdzie trzeba całej siły duszy, , żeby siebie trochę ożywić! - bo wtenczas zwykle ciekawi mię słyszeć- potem odnosi mię po schodach mój poczciwy Daniel do sypialnego pokoju (...) rozbiera, kładzie, zostawia świecę i wolno mi dyszeć i ma- rzyć aż do rana, póki się znów to samo nie zacznie." I odetchnąć nie mogę, i pracować nie mogę" - pisał do Grzymały.-" Czuję się sam, sam, sam, chociaż otoczony." Jadąc dwuosobowym powozikiem z wizytą do mieszkających nad morzem przyjaciół sióstr Stirling, omal nie zginął, kiedy obydwa konie poniosły, woźnica stracił panowanie nad pojazdem i spadł z kozła, a powóz uderzał o kolejne drzewa, wreszcie na jednym się zatrzymał, dzięki czemu nie stoczył się w przepaść i Chopin ustrzegł się od pewnej śmierci, był nawet w stanie ' wygrzebać się samodzielnie spod coupe. "Przyznam Ci się" - pisał - "żem widział spokojnie ostatnią godzinę, ale myśl nóg i rąk połamanych bardzo mnie przeraża. Jeszcze by mi kalectwa trzeba." Miłą niespodzianką było spotkanie w Edynburgu rodaka, lekarza o nazwisku Adam Łyszczyński, w którego towarzystwie Fryderyk spędził kilka dni pod koniec pobytu w Szkocji i z którym, ku swojej wielkiej ra- " dości, mógł rozmawiać po polsku. W Edynburgu, w drodze do glasgow, odwiedzili Chopina księżna Marcelina Czartoryska z mężem, księciem Aleksandrem i małym synkiem; byli na jego koncercie i spędzili z nim dzień w pobliskiej siedzibie lorda Murraya. "Nie uwierzysz, jak mnie to ' odżyło tego dnia" - pisał do Grzymały. 3 listopada, krańcowo wyczerpany Chopin wrócił do Londynu i prawie natychmiast poważnie zachorował. Major Szulczewski znalazł dla niego mieszkanie na St. James's Street 4, tuż obok siedziby lorda Dudleya Couttsa Stuarta, prezesa Koła Przyjaciół Polskiego Towarzy- stwa Literackiego. Było to zaledwie pięć minut od poprzedniego mieszkania Chopina na Dover Street, które teraz wynajmowała księż- na Czartoryska. Chopin był jednak coraz bardziej przekonany, że w Anglii nie ma dla niego przyszłości - przede wszystkim sądził, że jest zbyt stary i za bardzo zmęczony, żeby zacząć uczyć się angielskiego- i że powinien wrócić do Paryża, kiedy tylko jego zdrowie poprawi się na tyle, by mógł udać się w podróż. Miał także poczucie, że dla Anglików muzyka jest profesją (...) i żadnego muzyka artystą nikt nie nazwie." Opowiadał przyjaciołom, jak to pewnego razu, po jego występie i reci- talu szkockich pieśni, Lady Murray, która gościła go w swoim wielkim zamku, wyniosła akordeon i zaczęła grać najokropniejsze melodie. I wreszcie, brakowało tutaj Chopinowi jego paryskich polskojęzycz- nych przyjaciół. W tym momencie najważniejszą sprawą było jednak dla Fryderyka jego zdrowie. Przeleżał w łóżku osiemnaście dni. "Z domu nie wyjeż- dżałem wcale" - pisał do Grzymały - "taki miałem atak kataru z bólem głowy, tchem i wszystkimi moimi złymi symptomatami"; codziennie ba- dał go lekarz homeopata o nazwisku Malan. Chociaż bardzo chory, Chopin nie mógł powstrzymać się od uwagi, że lekarz "ma za sobą sio- strzenicę Lady Gainsborough"; zawsze miał świadomość przynależności klasowej i hierarchii społecznej. Doktor Malan w każdym razie na tyle go podkurował, że 16 listopada Chopin pojawił się na polskim koncer- cie dobroczynnym i balu w Guildhall, zorganizowanym przez lorda Stu- arta pod patronatem królowej, i zagrał tam. Fryderyk był wzruszony i przejęty. Wtedy właśnie po raz ostatni wystąpił przed publicznością. Grał po tańcach i ożywionej zabawie w salach przyjęć i Times, nie wymieniając go z nazwiska, doniósł po prostu, że koncert "był podobny do tych, jakie się słyszy przy takich okazjach, i wielu z obecnych wyszło, zanim się skończył." Jeden z przy- jaciół przypomina sobie, że Fryderyk grał między innymi dwie etiudy z opusu 25. Sytuację najlepiej opisał w swoim eseju o Chopinie histo- ryk muzyki Francis Hueffer w Musicale Studies: "Ludzie, rozgrzani tańcem, wchodząc do sali, w której grał, nie byli w stanie się skupić, i chcieli jak najszybciej wrócić do zabawy. był krańcowo wyczerpany, i cały jego recital stanowił nieporozumienie, pomyłkę popełnioną w dobrej wierze." Chopin pisał, że "zaraz po zagraniu wróciwszy do domu, całej nocy spać nie mogłem. Cierpię na głowę mocno prócz kaszlu i dychawicy." W chorobie pielęgnowały go Jane Stirling i jej siostra, które pojechały za nim do Londynu, księżna Marcelina Czartoryska i oddany major Szulczewski. Szykując się do powrotu do Paryża, Chopin prosił Grzymałę o zna- lezienie dla niego nowego mieszkania, bo pokoje na square d'Orleans były za chłodne zimą. Sugerował inny apartament przy tym samym skwerze, z pokoikiem dla służącego, ewentualnie gdzieś w pobliżu, przy rue de la Paix albo rue Royale. Myśli na ten temat wywołały skojarze- nia, które spowodowały nowy przypływ żalu i goryczy w stosunku do George Sand i wszystkiego, co sobą reprezentowała. Dał temu wyraz w liście do Grzymały: "Na co, po co tym wszystkim Cię trudnię, nie wiem - bo mi się niczego nie chce. - Ale niby powinienem o sobie my- śleć, więc dopomóż mi w tej kwestii. (...) Nie przeklinałem nigdy niko- go, ale tak mi jest już nieznośnie teraz, że zdaje mi się, żeby mi lżej by- ło, żebym mógł przeklnąć Lukrecją. Ależ i tam cierpią zapewne, cierpią tym bardziej, że się zapewne starzeją w złości. - Soli mi wieczna szko- da. - Świat idzie nie po bosku teraz. Arago z orłem na sobie! Reprezen- tuje Francją!!! - Louis Blanc tutaj nie uważany wcale." Z coraz większą desperacją, pyta: "Tylko pocóż ja wrócę! - Dlacze- góż P Bóg tak robi, że mnie od razu nie zabija, tylko tak pomału i przez gorączkę indecyzji. Prócz tego moje poczciwe Szkotki znów mnie nu- dzą. - P Erskine, która bardzo religijna protestantka, poczciwa, może by mię chciała protestantem zrobić - bo mi Biblię przynosi, o duszy mó- wi - psalmy mi notuje (...) zawsze mi gada, że inny świat lepszy jak ten- a ja to umiem na pamięć i odpowiadam cytacjami z Pisma ś-go, i tłuma- czę, że umiem i wiem o tym." Jednak zawsze trzeźwo myślący Fryderyk dodaje: "Gdybym był zdrów, to bym mając 2 lekcje co dzień miał dosyć na życie porządne tutaj - ale słaby, zjem co mam, za 3 miesiące albo 4 najwięcej." 20 listopada Chopin napisał do doktora Malana dziękując za opie- kę i prosząc o rachunek. We wtorek, 21 listopada, zawiadamiał Grzyma- łę, że w piątek będzie na Square d'Orleans "żeby się położyć. Mam prócz zwyczajnych rzeczy newralgię i zapuchły jestem. (...) Jeszcze dzień dłużej tutaj, a zwariuję, nie zdechnę. - Moje Szkotki takie nudne, że niech ręka boska broni. - Jak się przypięły, tak ani się oderwać. Jed- na X-na Marcelina, co mię przy życiu trzyma, i jej rodzina, i poczciwy Szulczewski." Prosi także Grzymałę, by kazał kupić bukiet fiołków "że- by w salonie pachniało - niech mam jeszcze trochę poezji u siebie wra- cając - przechodząc przez pokój do sypialnego - gdzie się pewno poło- żę na długo." Miał jeszcze ciągle dosyć sił, żeby napisać długi list do Solange, któ- ra prosiła go o wskazówki dla jej męża, zamierzającego udać się do Londynu lub St. Petersburga w nadziei, że będzie tam mógł praco- wać jako rzeźbiarz. Fryderyk obiecał mu także listy polecające. "Proszę darować chaotyczny list" - pisze na zakończenie - "ale cierpię dziś bardzo." W towarzystwie przyjaciela, Leonarda Niedźwiedzkiego, i służącego Daniela 23 listopada Chopin przepłynął kanał La Manche, przenoco- wał w Boulogne i następnego dnia znalazł się w Paryżu. Zaledwie dotarł do łoża boleści na square d'Orleans, dowiedział się, że niespodziewanie umarł doktor Molin, jedyny lekarz, do którego miał absolutne zaufanie. Fryderyk poczuł się jak bezbronna sierota. Starzy przyjaciele - Delacroix, Franchomme, Grzymała, poeta Cyprian Nor- wid i inni - z trudem rozpoznawali go po siedmiomiesięcznej nieobec- ności. Norwid opisywał go jako "niezwykle delikatnego owada", które- go należy dotykać tylko z największą ostrożnością, żeby nie uszkodzić je- go skrzydeł. Ojciec Jełowicki dziwił się, że dusza wciąż tłucze się w tym wyniszczonym ciele. Poeta Słowacki mówiąc o nim używał określenia moribundus. Chopin jednak ciągle walczył. Napisał pierwszą wersję mazurka i walca, które miały być jego ostatnimi utworami. W grudniu zaczął udzielać lekcji, ale z większości musiał zrezygnować, bo był za słaby. Pewnego wieczora zawlókł się do mieszkania Adama Mickiewicza i im- prowizował na fortepianie, chociaż z trudem oddychał. Koniec 1848 przyniósł także zapowiedź końca Republiki Francu- skiej. W grudniowych wyborach zwyciężył książę Karol Ludwik Napole- on Bonaparte, bratanek Napoleona Bonaparte - pokonał lewicowców Ledru-Rollina i Raspaila, a także umiarkowanego Lamartine'a i został prezydentem. Otrzymał 5,5 miliona głosów na 7,7 miliona głosujących. Cztery lata później, po plebiscycie, w którym uzyskał poparcie stosun- kiem głosów 11:1, książę prezydent ogłosił powstanie Drugiego Cesar- stwa, sam przyjmując imię cesarza Napoleona III. Chopin miał tę satysfakcję, że zobaczył upadek polityczny George Sand i jej przyjaciół - nigdy nie przestał ich gorąco nienawidzić - ale w jego własnym życiu niewiele rzeczy napełniało go nadzieją, kiedy pa- trząc na zimny, pokryty śniegiem Paryż, myślał o nadchodzącym roku. RozdziaŁ 25 W TYcH sTRAszNYcH DNIAcH I NocAcH 1849 roku, trzydziestego dzie- wiątego roku jego życia, podtrzymywały go tylko muzyka i oddanie przy- jaciół. Mimo iż 30 stycznia pisał do Solange, że był "zbyt chory" żeby na- pisać wcześniej, i musiał kłaść się do łóżka "dziesięć razy na dzień", Fry- deryk ciągle próbował komponować. Pracował także nad notatkami do planowanego podręcznika Metoda gry fortepianowej. Zapewne pod koniec zimy, kiedy nastąpiła krótka poprawa w pogar- szającym się nieustannie stanie jego zdrowia, Chopin naszkicował pierw- sze wersje mazurków g-moll i f-moll opublikowanych pośmiertnie w opu- sach 67 i 68. Także wtedy napisał prawdopodobnie Nokturn e-moll, opu- blikowany później w opusie 72. Uchodzą one w każdym razie za ostatnie utwory Chopina, chociaż zaczął je tworzyć chyba dużo wcześniej. Inne ogłoszone pośmiertnie kompozycje tworzył w różnych okre- sach życia, niektóre nawet w młodości; kilka utworów odkryto dopiero wiele lat po śmierci Chopina, znajdowały się w posiadaniu potomków jego przyjaciół lub spoczywały na zakurzonych półkach bibliotek. Są wśród nich dwie wersje Walca Es-dur z opusu 18, odnalezione przez amerykańskiego pianistę Byrona Janisa, Jedną z nich odkrył w 1955 ro- ku w Chateau de Thoiry w Yvelines, We Francji, a drugą w 1973 roku w Beinecke Library, na uniwersytecie Yale, prawie 125 lat po śmierci autora. Jest to słynny Grande valse brillante, wydany w lipcu 1834, ale Ja- nis sądzi, że owe dwie następne wersje powstawały w rocznych odstę- pach, pierwsza zapewne w 1832. W Yale Janis natrafii nie tylko na Grande valse brillante, lecz także na Walc Ges-dur opus 70 nr 1, wydany pośmiertnie w 1855 a napisany najpraWdopodobniej w roku 1835. Oby- dwa rękopisy leżały obok siebie na półce bibliotecznej. To odkrycie wy- wołało wielką sensację w świecie muzycznym. Zieliński uważa, że Mazurek f moll, opus 68 nr 4, jest "niewątpliwie ostatnim dziełem Chopina", i dodaje, że "kompozytor nie zdążył go wy- kończyć i pozostawił w postaci bardzo niewyraźnego i pokreślonego szkicu. Zieliński twierdzi, że "początkowo uznawano go nawet za ręko- pis w ogóle nieczytelny i zrozumiały tylko dla samego autora. Został jed- nak z wielkim trudem odcyfrowany, mimo spornych detali, przez Fran- chomme'a, który odkrył w nim dzieło wyjątkowej piękności i ekspresji. Chopin w owym mazurku przechodził od tonacji do tonacji i Franchom- me wyznał, że "z trudem dawałem sobie z tym radę. Dla Zielińskiego jest to "muzyka o charakterze bolesnej elegii, nabrzmiałej przeraźliwą tęsknotą, żalem, smutkiem i tragiczną rezygnacją. Chromatyka tego Ma- zurka i następstwa dźwięków w harmonice należą do najbardziej awan- gardowych zjawisk w muzyce XIX wieku". był to jednak koniec muzyki Chopina. W połowie czerwca pisał do Grzymały: "Grać jeszcze nie za- cząłem - komponować nie mogę." Delacroix, który często odwiedzał Fryderyka, pod koniec stycznia zapisał w swoich Dziennikach, że "cier- pienie zabiło w nim ciekawość do czegokolwiek, zwłaszcza do pracy." Cień śmierci znów otarł się o Chopina. 3 kwietnia zmarł nagle w Pa- ryżu romantyczny poeta, Juliusz słowacki; był dokładnie w tym samym wieku co Fryderyk. Pod wpływem tego wydarzenia, z pewną dozą ma- kabrycznego humoru, w liście do Grzymały Chopin wyliczył ostatnio zmarłych bliższych i dalszych znajomych: "Kalkbrenner umarł, syn star- szy De la Rocha w Wersalu umarł. Franchommowi służąca dobra bar- dzo umarła. W Cours d'Orleans nie było śmierci, tylko mały Etienne chorował śmiertelnie. W ten moment przyjechały Szkotki... na co ja, że król Ch. Albert w Lizbonie umarł - One mnie zaduszą nudami (...) Pa- ni Catalani... na cholerę umarła." Mimo nieustannych cierpień Chopinowi udawało się rzeczywiście zachować zadziwiające poczucie humoru. W liście do Solange, opisując swoją chorobę i polityczne niepokoje w Paryżu - jest to jeden z tych li- stów, które odnaleziono przypadkiem u obcych ludzi - tłumaczy: "staję się coraz bardziej tępy, co przypisuję piciu każdego rana kakao za- miast mojej kawy. Niech Pani nigdy nie pije kakao i niech Pani odra- dza picie go swoim przyjaciołom, zwłaszcza tym, co z Panią korespon- dują. W przyszłym liście postaram się napisać-po zażyciu jakiegoś sull fatu, który mi p. Simon ma dać do wdychania - z większym dowcipem. W niedzielę, 22 kwietnia po raz ostatni szukał pociechy w ukocha- nej operze; czując się nieco silniejszym wybrał się na premierę Proroka ; Meyerbeera. był zbyt chory, żeby przyjść na próbę kostiumową dziesięć dni wcześniej i teraz zarówno sama opera, jak i zastosowane w niej "efekty specjalne" - sztuczne promienie słońca emitowane przez elek- tryczny projektor, ogień na scenie i tancerze na wrotkach - bardzo go rozczarowały. Nie pomogło nawet to, że partię matki śpiewała Pauline Viardot. Delacroix, który przyszedł do niego później tego wieczora, za- notował w Dziennikach reakcję Fryderyka na Proroka: "Ta latanina wy- dała mu się okropna. Blisko dwa lata po zerwaniu Chopin i George Sand ciągle wiele my- śleli o sobie, chociaż każde na inny sposób. Fryderyk prowadził ożywio- ną korespondencję z Solange - która obecnie spędzała większość czasu u ojca w Guillery, gdy jej mąż szukał zamówień w Paryżu - służąc jej ra- dą i pociechą. Sam Clesinger często zjawiał się u Chopina na square d'Orleans. Fryderyk, choć chory i słaby, odnosił się do nich z wielką sympatią i bardzo im pomagałl; może wynikało to z jego szczerej sympa- tii dla Solange (chociaż nigdy naprawdę nie polubił Clesingera), a mo- że chciał zrobić na złość George (albo jedno i drugie), tak czy inaczej, w ostatnich miesiącach życia bardzo się nimi interesował. Co więcej, So- lange, która znów nawiązała kontakt z matką, była dla niego źródłlem ; informacji na temat George. Mimo nieprzerwanego gradu inwektyw, ja- kimi ją obsypywał, często pytał o nią w listach do Solange. Chopin dał upust niechęci do George w rozmowie z Delacroix, któ- ry był u niego 29 stycznia, a potem opisał to w swoich Dziennikach: Wieczorem byłem u Chopina; zostałem z nim do dziesiątej. Drogi czło- wiek! Mówiliśmy o pani Sand, o tym dziwnym losie, o tym pomieszaniu zalet i wad. Było to w związku z jej Pamiętnikami. Chopin sądzi, że pani Sand nie będzie mogła ich napisać. Zapomniała wszystko: ma porywy uczuciowości i szybko obojętnieje. Opłakała gorzko swego starego przyjaciela Pierreta i prze- stała o nim myśleć. Powiedziałem Chopinowi, że obawiam się dla niej nieszczę- śliwej starości. Jest innego zdania. Sumienie nie wyrzuca jej nic z tego, co ma- ją jej za złe przyjaciele. Cieszy się dobrym zdrowiem, które zapewne długo za- chowa. Jedyne, co mogłoby nią wstrząsnąć naprawdę, to strata lub wykolejenie się Maurycego. George chciała wiedzieć, co się dzieje z Chopinem. Kiedy się dowie- działa, że wrócił z Londynu, napisała do Pauline Viardot, prosząc o in- formacje na jego temat. Pauline odpowiedziała 15 lutego: "Jego zdro- wie powoli się pogarsza; bywają dni znośne, kiedy może wyjechać gdzieś powozem, i takie, kiedy pluje krwią i dusi się od ataków kaszlu. Nie wy- chodzi już wieczorami. Jest jednak w stanie dawać kilka lekcji a także, w lepszych dniach, bywa wesoły. Oto cała prawda. Mówi o Pani zawsze z najwyższym szacunkiem i twierdzę z uporem, że nigdy nie mówił ina- czej." Pauline była, oczywiście, lojalną przyjaciółką obojga. Chopin miał jednak coraz mniej "lepszych dni". 5 kwietnia pisał do Solange: "Ja już nie wiem, co robić. (...) - Mam już czwartego lekarza, biorą po 10 fr. za wizytę, przychodzą czasem dwa razy dziennie po to, żeby mi prawie żadnej ulgi nie przynieść." Dziennikarz Jules Janin pisał później, że Chopin "przeżył dziesięć lat, dziesięć wspaniałych lat, w każ- dej chwili mogąc wydać ostatnie tchnienie." Niecks cytuje innego pisa- rza, który zanotował, że "gdy się widziało Chopina, tak kruchego, wiot- kiego i bladego, dawno już można było sądzić, iż jest umierający, trzeba było czasu, by móc się przyzwyczaić do myśli, że wciąż może tak żyć." A jak mówił Niecksowi pianista i kompozytor Stephen Heller, "często podawano wiadomość o śmierci Chopina, tak często, że kiedy umarł na- prawdę, ludzie nie mogli w to uwierzyć." Delacroix, który spędził u Chopina wieczór 14 kwietnia, pisze w swo- ich Dziennikach: "Był udręczony, bez tchu. Moja obecność pozwoliła mu po pewnym czasie przyjść do siebie. Powiedział mi, że nuda jest dlań najokrutniejszą udręką. Zapytałem, czy nie znał przedtem uczucia owej nieznośnej pustki, której doświadczam niejednokrotnie. Odrzekł, że za- wsze umiał znaleźć sobie coś do roboty. Najbłahsze nawet zajęcie wy- pełnia czas i rozprasza wapory. Co innego zmartwienia." Chopin ciągle próbował walczyć i starał się zachować optymizm, ale przychodziło mu to z coraz większym trudem. W sobotę 22 kwietnia, kiedy spędził wieczór w operze na Proroku, po raz ostatni bodajże opuścił dom dla przyjemności (7 kwietnia odbył z Delacroix przejażdżkę po Champs-Elysee, dyskutując o muzyce i na- uce). Od tej pory jego kontakty z przyjaciółmi ograniczały się do ich wizyt u niego - bardzo częstych wizyt bardzo wielu przyjaciół, którzy wpadali, żeby pogawędzić i zagrać dla niego. Delacroix wspomina, że pewnego kwietniowego wieczora śpiewała dla Fryderyka Delfina Potocka. W ostatnich dniach kwietnia zaczął się kryzys. Chopin przejrzał swoje rękopisy i oświadczył kilku przyjaciołom - byli wśród nich zapew- ne Grzymała, bankier Fryderyka, Auguste Leo, i księżna Czartoryska- że chce by utwory nie ukończone, a więc, jego zdaniem, nie przedsta- wiające żadnej wartości, spalono, a pozostałe opublikowano dopiero po jego śmierci. Zważywszy na liczbę utworów wydanych po zgonie kom- pozytora, trudno powiedzieć, w jakim stopniu i czy w ogóle zastosowa- no się do jego woli. Zdaje się, że wtedy Chopin poprosił, żeby przyjechała do Paryża je- go siostra Ludwika. Nie zachował się żaden dowód na piśmie - tak wie- le jego listów do Warszawy zaginęło - ale nie ulega wątpliwości, że na- stąpiło to właśnie w kwietniu.16 maja księżna Marcelina, przebywająca akurat w Wurzburgu, napisała do Paryża, do swojego szwagra, Włady- sława Czartoryskiego, z prośbą, żeby zaszedł do pani Kiseleff, żony ro- syjskiego ambasadora, i sprawdził, jak wygląda sprawa z wnioskiem o paszporty dla siostry Chopina i jej męża. Jako poddani cara rosyjskie- go musieli mieć rosyjskie paszporty i specjalne pozwolenie na pobyt we Francji. Księżna pisała, że rozmawiając z panią Kiseleff, sama pytała o te dokumenty, zapewne w imieniu Fryderyka, ale wolałaby, żeby o tym nie mówiono, dopóki "sprawa nie zostanie załatwiona, bo nie chciała- bym, żeby biedny Chopin niepotrzebnie się martwił." Fryderyk przeczu- wał zapewne zbliżający się koniec, skoro wyraził życzenie, żeby była przy nim siostra, najbliższa mu osoba na świecie. Pod koniec maja Paryż nawiedziły upały (towarzyszyła im nowa epi- demia cholery). Lekarze i przyjaciele Chopina doszli do wniosku, że na lato potrzebne mu jest chłodniejsze i świeższe powietrze, i znaleziono dla niego mieszkanie na przedmieściu Paryża, w Chaillot, na wzgórzach Passy, ze wspaniałym widokiem na Sekwanę i miasto na obydwóch brze- gach rzeki. Solange zapraszała Fryderyka do domu jej ojca w Guillery, w południowo-wschodniej Francji, ale tak daleka podróż oczywiście nie wchodziła w grę. Miesięczny czynsz za mieszkanie na rue Chaillot 74 wynosił cztery- sta franków; było to drogo, Chopin miał jednak do dyspozycji wygodne pokoje na drugim piętrze dwukondygnacjowego budynku. Fryderykowi, który nie był w stanie dawać lekcji i starać się o pieniądze, powiedziano, że mieszkanie kosztuje tylko dwieście franków, bo czynsz obniżono na lato; zaprzyjaźniona z nim księżna Natalia Obreskow w tajemnicy zapła- ciła różnicę. Charles Gavard, młody księgarz i przyjaciel, który spędzał z Chopinem długie godziny (jedynym stałym towarzyszem Fryderyka był irlandzki służący, Daniel), pisał, że " rue Chaillot była wtedy bardzo spokojną ulicą i miało się wrażenie, że jest się raczej na wsi, niż w stoli- cy. Z obszernego dziedzińca wchodziło się do mieszkania Chopina na drugim piętrze... z widokiem na Paryż (...) ze wzgórz Chaillot." Przyjaciele pielgrzymowali dzień i noc na rue Chaillot, żeby zoba- czyć Chopina: przychodzili Czartoryscy, Delfina Potocka - która przyje- chała z Wersalu - i Jenny Lind - prosto z Londynu - (obie śpiewały dla niego), Gutmann, Franchomme, Norwid, ojciec Jełowicki i wielu in- nych. Delacroix miał jednak zamówienia poza Paryżem; 9 czerwca pisał zaniepokojony: "wyjechałem z Paryża zasmucony zdrowiem drogiego Chopina i bardzo się martwiłem, opuszczając go w takim stanie." Ga- vard dotrzymywał Chopinowi towarzystwa w chwilach samotności: "Chory unikał wszystkiego, co mogłoby mnie zasmucić, i by skrócić go- dziny, które razem spędzaliśmy, na ogół prosił żebym wyciągnął jakąś książkę z jego biblioteki i poczytał mu. Przeważnie wybierał fragmenty Słownika filozoficznego Woltera. Bardzo wysoko cenił jego doskonałą formę, jasny i zrozumiały język i zdecydowany sąd w sprawach smaku. Pamiętam też, że paragraf o dobrym smaku był jednym z ostatnich, ja- kie mu czytałem." Berlioz, który zaszedł do Chopina na rue Chaillot, wspominał póź- niej, że wizyty szybko męczyły Fryderyka: był tak słaby i tak bardzo cierpiał, że nie mógł już ani grać na fortepianie, ani komponować; nawet najprostsza rozmowa ogromnie go męczyła. W zasa- dzie w miarę możliwości starał się porozumiewać za pomocą znaków. Ostatnie miesiące życia pragnął spędzić w swego rodzaju izolacji, błędnie rozumianej przez wiele osób - niektórzy przypisywali ją pełnej pogardy dumie, inni melan- cholijnemu usposobieniu; jedni i drudzy wyraźnie nie znali charakteru tego pełnego czaru artysty. Berlioz był oczywiście bardzo życzliwy i pełen zrozumienia. W krótkich listach do polskich przyjaciół z czerwca i lipca Chopin przepraszał, że ich nie odwiedza. Do Adama Cichowskiego, przyjaciela rodziny, pisał: "Chciałem sam do Ciebie jechać, alem za słaby (...) kaza- łem nawet powóz sprowadzić, ale jechać nie mam siły." 16 czerwca napisał do rodziny - matka powołuje się na to w liście do niego z połowy czerwca - powiadamiając, że jest "zdrowszy". Ten list tak- że zaginął, ale pisany był z pewnością później niż wezwanie skierowane do Ludwiki i jej męża, Kalasantego, by przyjechali do Paryża, o którym Justyna musiała wiedzieć. Musiała mieć świadomość, że Fryderyk jest bardzo chory. Zapewniwszy go, że bardzo chciałaby być z nim "i pilno- wać Cię jak dawniej", pani Chopin wyraża przekonanie, że Bóg ześle mu przyjaciół, "którzy mnie zastąpią." Dalej pisze: "Spodziewam się, że te- raz potrzebujesz cokolwiek pieniędzy". Wynika z tego, że zdawała sobie sprawę, iż nie może udzielać lekcji i nie ma dochodów: "posyłam Ci tym- czasem, co mogę: tysiąc dwieście franków, a poczciwy Barciński Cię ob- jaśni, jak masz nadal zrobić, żebyś się nie znalazł w potrzebie." Wszystko wskazuje na to, że w nocy 22 czerwca rozpoczęła się ostat- nia faza życia Chopina. Tego dnia pisał do Grzymały: "Dziś w nocy mia- łem hemoragię [krwotok] we dwóch razach. Alem nic nie robił i krwią pluję, ale już daleko mniej." Przysłana wcześniej w tym miesiącu przez Czartoryskich pielęgniarka, czuwająca w nocy przy łóżku Fryderyka, Pol- ka o nazwisku Matuszewska, zawiadomiła nagle Hótel Lambert, że chory ma krwotok, i księżna Sapieżyna, teściowa Czartoryskiego, posła- ła na rue Chaillot własnego lekarza, słynnego Jeana Cruveilhiera. Dok- tor najwyraźniej doszedł do wniosku, że jest to ostatnie stadium suchot i nic już nie da się zrobić, i zalecił jedynie lekarstwa uśmierzające cier- pienie oraz jak najwięcej odpoczynku. Trzy dni później, 25 czerwca, Chopin wysłał nowe, rozpaczliwe we- zwanie do Ludwiki. "Moje życie", pisał, Jeżeli możecie, to przyjedźcie. słaby jestem, i żadne doktory mi tak, jak Wy, nie pomogą. Jeżeli pieniędzy Wam brak, to pożyczcie, jeżeli będę lepiej, to łatwo zarobię i oddam temu kto Wam pożyczy, ale teraz za goły jestem, żeby Wam posyłać. Moje mieszkanie tutaj w Chaillot jest dosyć duże, żeby Was choć z 2 dziećmi przyjąć. Ludka mała by sprofitowała ze wszech względów. Kalasan- ty ojciec biegałby cały dzień - wystawa płodów obok - słowem miałby więcej jak dawniej wolnego dla siebie czasu, bom słabszy i więcej z Ludwiką w domu siedzieć będę. Moi przyjaciele i dobrze życzące mnie osoby znajdują najlepszym dla mnie lekarstwem przybycie tutaj Ludwiki. (...) Więc starajcie się o paszport... Więc przywieźcie... naparstek i druty, dam Wam chustki do znaczenia i poń- czochy do robienia i spędzicie tu na świeżym powietrzu parę miesięcy ze sta- rym bratem i wujem. Teraz też podróż łatwiejsza. Dużo pakietów nie trzeba. Tutaj się, jak będziemy mogli, tanio obywali. Mieszkanie i jedzenie znajdzie- cie. Nawet jeżeli czasem Kalasantemu z Elizejskich pól daleko do miasta, bę- dzie mógł w Square d'Orleans, w moim stać mieszkaniu. Omnibusy chodzą od samego Squaru aż do samych drzwi tutaj. (...) Mam nadzieję, że konsylium fa- milijne mi ją przyśle; kto wie, czy jej nie odprowadzę, jeżeli pozdrowieję. (...) Zawsze to żona mężowi posłuszeństwo winna, więc to męża trzeba prosić o to, żeby żonę przywiózł. Więc ja go bardzo o to proszę, a jeżeli rozważy, to pew- nie ani jej, ani mnie większej nie zrobi przyjemności i użyteczności, nawet dzieciom, jeżeli które przywiezie. (...) Napiszcie mi słowo wkrótce. Chopin zapewniał rodzinę, że epidemia cholery już minęła, i opisy- wał widok z pięciu okien swojego mieszkania. Dodawał: Zobaczycie, jak przyjedziecie. Teraz o paszport i pieniądze ruszcie się pręd- ko a powoli. - Napiszcie mi zaraz słowo. Wszakże i cyprysy mają swe kaprysy: mój kaprys dziś jest Was tu widzieć. (...) Dobrej nadziei jestem, bo rzadko wie- le żądam, i od tego byłbym się wstrzymał, gdybym nie był pusowany przez wszystkich, którzy mnie dobrze życzą. Kalasantemu obiecywał "doskonałe cygaro duże za to; znam kogoś, co sławne pali." 4 lipca napisał gawędziarski list do Solange, wspomniał o ostatnim krwotoku i tłumaczył, że wyklucza to dla niego możliwość jakiejkolwiek podróży. Stan Chopina szybko się pogarszał.10 lipca pisał do Grzymały: "Słaby mocno jestem, moje Życie. Mam diarę (biegunkę) jakąś. Wczoraj Cruveillego się radziłem, który mi nic prawie nie każe brać, tylko spokoj- nie siedzieć. (...) Ale widzę, że mnie także za suchotnika ma, bo mi ły- żeczkę do kawy czegoś z lichenem zapisał." (Lichen było to homeopa- tyczne lekarstwo stosowane w leczeniu gruźlicy.) Dodał: "Gram coraz mniej; pisać nie mogę". Zamierzał jeszcze przez miesiąc zostać w Chaillot, a potem najprawdopodobniej wrócić na square d'Orleans. 16 lipca Delfina Potocka zawiadomiła Chopina, że jeden z jej ary- stokratycznych krewnych w Polsce obiecał pomóc w załatwieniu zezwo- lenia na wyjazd dla Ludwiki, "ale że trudności są wielkie bardzo w tym nieszczęśliwym kraju". Chopin, rozczarowany, napisał 28 lipca do Grzy- mały: "Ja o siostrze wątpić zaczynam." 3 sierpnia informował go, że "Siostra jeszcze pozwolenia nie ma... Dyszę, kaszlę i ospały jestem; nic nie robię, nic mi się nie chce". A jakby tego było jeszcze mało, w Chail- lot pojawiła się Solange z mężem (bez pieniędzy), próbując wynająć tutaj mieszkanie. "Gdzież rozum, ani wiem!!" - wyraził się Chopin o Clesingerze. Ciągle jednak starał się być niefrasobliwy. W liściku do Franchom- me'a, prosząc go o przysłanie "trochę Twojego Bordeaux", oświadczył: "Muszę się dziś napić wina, a nie mam go w domu. Ale zapakuj butel- kę i nie zapomnij opatrzyć ją swoją pieczątką, bo ci posłańcy! ! Nie wiem, komu powierzysz tę przesyłkę. Jakże się stałem podejrzliwy!" 9 sierpnia Ludwika, Kalasanty i ich czternastoletnia córka, Ludka, przyjechali do Paryża. Kilka dni później Ludwika pisała do Marie de Rozieres: "Jestem z moim najdroższym Fryderykiem, który cierpi tak bardzo... Jest dzisiaj bardzo zmęczony i bardziej niż przedtem cierpi z powodu bezsenności i ataków kaszlu." Chopin wrócił do mieszkania na square d'Orleans w połowie sierp- nia. Tuż przed przeprowadzką rozegrała się dziwna afera z "zawieruszo- nymi" tysiącami franków i "medium", które "znalazło" zgubione pienią- dze. Cała ta typowo Chopinowska historia - sądząc z rozmaitych współ- czesnych relacji - miała, jak się zdaje, następujący przebieg. Pod koniec zimy Jane Stirling dowiedziała się przez wspólnych przy- jaciół, Franchomme'a i Verę de Kologrivof Rubio, że Chopin wydał już wszystkie oszczędności, nie zarabia i rozpaczliwie potrzebuje gotówki. Rzeczywiście, prosił jednego z przyjaciół, żeby sprzedał jego złoty zega- rek, za który, jak mówił, można wziąć dziewięćset franków. Franchom- me pierwszy podjął ten temat w rozmowie z panią Rubio. Jane, któ- ra razem z siostrą Katherine Erskine zamieszkała w St. Germain, na obrzeżach Paryża, żeby być blisko Chopina, miała zapakować 25 000 fran- ków, co było już małą fortuną, zaadresować do kompozytora i 8 marca przekazać anonimowo na square d'Orleans przez "zaufaną osobę". Są- dziła, że Chopin byłby skrępowany, gdyby dowiedział się, że pieniądze pochodzą od niej. Zalakowany pakunek zostawiono podobno u mada- me Etienne, dozorczyni. Tak czy inaczej, wszystkie wersje są zgodne co do tego, że pieniądze nie trafiły do Chopina. W czerwcu, jeszcze w Chaillot, w rozmowie z Franchomme'em żalił się przy jakiejś okazji na brak pieniędzy. Franchomme miał odpowie- dzieć: "Ależ kochany przyjacielu, nie masz powodu do zmartwienia, nie musisz teraz zwracać tych pieniędzy!" Chopin wykrzyknął: "Ależ ja nie mam żadnych pieniędzy!" Zgodnie z wersją ogłoszoną przez panią A. Audley, przyjaciółkę Franchomme'a, na którego się powołuje, wio- lonczelista miał powiedzieć: "A co z dwudziestoma pięcioma tysiącami franków, które niedawno dostałeś?" "Dwadzieścia pięć tysięcy fran- ków? - zdumiał się Fryderyk. - Gdzie one są? Kto mi je przysłał? Nie dostałem nawet jednego sou!" Powstała naturalnie kwestia, co się stało z pieniędzmi, ale historia jest zbyt pokrętna, by warto się nią było szczegółowo zajmować. Wystar- czy powiedzieć, że Chopin zgodził się z sugestią przyjaciela, by do po- szukiwań zaginionych banknotów wciągnąć "Alexisa", wówczas najsłyn- niejsze paryskie medium i jasnowidza. Alexis odpowiedział, że jeżeli ma odnaleźć pieniądze, musi mieć pukiel włosów madame Etienne - to ją podejrzewano o kradzież pakunku - lub też jakiś należący do niej skra- wek materiału. Zgodnie z własną wersją Chopina, przedstawioną w li- ście do Grzymały z 28 lipca, pani Erskine, siostra Jane, wzięła udział w seansie z Alexisem i to ona poprosiła Fryderyka, żeby pomógł im zdo- być "coś", co należało do madame Etienne. A oto relacja Chopina o tym, co nastąpiło później: Pani Etienne kazałem przyjść do siebie pod pretekstem (...) a jak przyszła, tak niby, żeby się pozbyć pani Erskine, która chciała niby moich włosów dla ja- kiejś somnambuli, która leczy chorych w St. Germain (...) powiadam, że jeżeli pozna czyje to włosy, jak jej poślę włosy pani Etienne, to dopiero uwierzę i po- ślę moich, ale jestem pewny, że weźmie zdrowe włosy za chore. Pani Etienne ucięła więc na prośbę moją swoich włosów, zawinęła i pani Erskine je wzięła. Dziś rano przychodzi do mnie ten pan afides (zaufany) z panią Erskine od Alexego. Alexis poznał włosy osoby, której oddano pakiet, powiedział, że wło- żyła ten pakiet zapieczętowany do jakiegoś meblika koło łóżka, że ten pakiet jeszcze jest u niej, i że nie zgubiony ani oddany, ani odpieczętowany. (...) Więc tedy ten pan ode mnie prosto stąd o 12-tej poszedł do Square d'Orleans zastał panią Etienne samą, przypomniał jej, że był w marcu oddać jej pakiet dla mnie. (...) oddała mu pakiet, który jej oddał temu tyle miesięcy. Nie był odpie- czętowany i 25 tysięcy w nim nietknięte. U mnie pani Erskine go odpieczę- towała (...) Cóż Ty na to? Ten somnambul!!! Ten pakiet, tak dawno zarzucony, nietknięty!!! Głowa pęka na takie szczególne wypadki. - Można miarkować, żem donacji nie przyjął..." Cała ta sprawa doprowadziła do furii Chopina, który wcale nie wie- rzył, że dar Szkotek zginął i w cudowny sposób odnalazł się dzięki Ale- xisowi. Pisał do Grzymały: "Wierz teraz w magnetyzm! (...) Wiele deta- liów, które Ci nie piszę, bo mię pióro pali. Co się mojego szczególnego wypadku tycze, wiele, wiele szczególnych rzeczy jest, które i z magnety- zmem i ze łgarstwem albo z halucynacją (p. St[irling]) i z poczciwo- ścią pani Etienne godzić nie mogę. Mogłoby być nawet, que la chose a ete faite apres coup [rzecz została zrobiona po fakcie]." Fryderyk za- uważył także, że nie wiedział na początku, czy ma oskarżać Jane Stirling o halucynacje, jej zaufanego człowieka o złodziejstwo czy też madame Etienne o kradzież. Jane, jak pisał, "była u mnie z konfesjami i tak głu- pio mi odpowiadała, i siostra niby nic o tym nie wiedziała, że aż musia- łem wiele prawd powiedzieć, jako to, że od nikogo, chyba od Królowej angielskiej (...) zrozumiałbym takie hojne podarunki." Jane najwyraź- niej chciała nakłonić Chopina, by uwierzył, że pieniądze faktycznie po- chodziły od jej siostry, a nie od niej samej. Z istniejących relacji nie wynika, czy Chopin przyjął w końcu od Ja- ne pieniądze, i ile. Franchomme jest zdania, że zatrzymał dwanaście ty- sięcy franków, ale pani Rubio (która sądziła, że dozorczyni czekała aż Chopin umrze, żeby zatrzymać pakiet na zawsze) uważa, że tylko ty- siąc. Inni mówią, że Fryderyk przyjął piętnaście tysięcy franków "tytu- łem pożyczki". Dyskretna rola Jane Stirling w zapewnieniu Chopinowi dobrobytu na tym się nie skończyła. Fryderyk jednak odnosił się do swojej dobrodziejki, nawet przyjąwszy, że nudziła go śmiertelnie, ze zdumiewającą niewdzięcznością. Nie okazał żadnej wdzięczności sio- strom za zainteresowanie, jakim go darzyły. "Pełna pogardy duma"- określenie Berlioza - była mimo wszystko częścią struktury psychicznej Chopina. 31 sierpnia dr Cruveilhier, poważnie zatroskany stanem Chopina, wezwał na "konsultację" dwóch kolegów, dra Blache i dra Louisa, chcąc zasięgnąć "innej opinii". Trzej lekarze zgodzili się co do tego, że Fryde- ryk w żadnym razie nie może jechać do ciepłych krajów ani gdziekol- wiek indziej, powinien natomiast przeprowadzić się do cieplejszego mieszkania, jeśli to możliwe, położonego od strony południowej. Jego nowe lokum było obszernym, siedmiopokojowym apartamen- tem na pierwszym piętrze budynku przy place Vendóme 12 (najmod- niejszy adres w śródmieściu Paryża; kiedyś mieściła się tutaj ambasada rosyjska). W tym samym domu miał biuro przyjaciel Chopina, bankier Thomas Albrecht, i to on pomógł w znalezieniu mieszkania dla Fryde- ryka, który wprowadził się tam 9 września. Z okna mógł widzieć nie tyl- ko ruchliwy plac, lecz także stojącą pośrodku wysoką kolumnę Wielkiej Armii, naśladującą kolumnę Trajana, zwieńczoną posągiem cesarza Na- poleona Bonaparte. Chociaż Chopin prawie na pewno zdawał sobie sprawę ze zbliżają- cej się śmierci, z zapałem, jak zawsze, wszedł w rolę dekoratora wnętrz, zamówił nowe meble, dywany i zasłony. Musiało mu to dawać złudzenie, że - naturalnie - powróci do zdrowia. Nie było już więcej mowy o pie- niądzach: czynsz na place Vendóme był zapewne bardzo wysoki (Fryde- ryk pisał do Franchomme'a, że mieszkanie jest "bardzo drogie"), a no- we umeblowanie kosztowne, i Chopin musiał wydać na to dwanaście (lub piętnaście, lub dwadzieścia pięć) tysięcy franków otrzymanych od Jane. Albo siostry po prostu zapłaciły za wynajem. Fryderyk nigdy nie opuszczał tego mieszkania: z trudem przechodził z pokoju do pokoju. George Sand dowiedziała się tymczasem o tym, że Ludwika jest w Pa- ryżu - od Charlotte Marliani, Marie de Rozieres lub Solange - i 1 wrześ- nia wysłała do niej list z Nohant. "Będę nareszcie przez Ciebie miala prawdziwe wiadomości o Fryderyku. Jedni piszą mi, że jest daleko ciężej chory niż zwykle; inni, że jest tylko słaby i cierpiący, jakim go zawsze wi- działam. Napisz mi słówko, ośmielam się prosić Cię o to (...) Pamięć o mnie splamiono widocznie w Twoim sercu, ale nie zdaje mi się, bym za- służyła na to wszystko, co wycierpiałam." Splamionemu czy nie, obrazowi George Sand, jaki wytworzył się w umyśle Ludwiki, musiała zaszkodzić wersja ich zerwania podana jej przez Fryderyka - na pewno mówił jej o tym, kiedy przyjechała do Pa- ryża, niezależnie od tego, co pisał w listach do domu - i wolała nie od- powiadać Sand, mimo iż niegdyś się przyjaźniły. Tego samego dnia co do Ludwiki, George napisała do pani Grille de Beuzelin, przyjaciółki Marii de Rozieres, z którą korespondowała na temat Chopina, że "Im bardziej sobie uprzytamniam wszystko, co przecierpiałam, tym mniej mogę siebie przekonać, że pragnie on dowodu pamięci ode mnie. Lu- dwika będzie najlepszym sędzią i powie mu lub nie powie o moim li- ście." Nawet w obliczu zbliżającej się śmierci Chopina, dwa lata po ze- rwaniu, ich wzajemne urazy nie osłabły. Osobą, którą teraz Chopin najgoręcej pragnął zobaczyć, był Tytus Woyciechowski, najstarszy i najbardziej lubiany przyjaciel. Nie widzieli się od blisko dwudziestu lat - i nie ma śladu, żeby korespondowali przez te wszystkie lata - ale ich przyjaźń przetrwała. Tytus poinformował go zapewne, że będzie w Ostendzie, w Belgii (ten list też zaginął), i Fryde- ryk napisał do niego 20 sierpnia: Mój Ty najdroższy. Trzeba, żebym był tak słaby, jak jestem, żebym się z Pa- ryża nie mógł ruszyć, kiedy Ty do Ostendy przyjeżdżasz. Ale mam nadzieję, że Pan Bóg Tobie dozwoli zbliżyć się do mnie. Doktorzy żadnej podróży mi nie pozwalają. Piję w pokoju pirenejskie wody, a Twoja obecność byłaby mi więcej warta jak wszystkie leki. Twój do zgonu. Fryderyk Woyciechowski najwidoczniej zgodził się przyjechać do Paryża, gdyż 12 września Chopin pisał do niego: "Za małom czasu miał dla postara- nia się o pozwolenie na Twój przyjazd tutaj; sam chodzić za tym nie mo- gąc, połowę dnia leżąc w lóżku..." Ale, ciągnie dalej, prosiłem wpływ mającego jednego przyjaciela, żeby mię wyręczył. Dopiero w sobotę mam coś wiedzieć pewnego. Już chciałem do Valenciennes za grani- cę koleją żelazną puścić się, żeby Cię uściskać, ale temu parę dni do Ville d'Avraye pod Wersalem dojechać do mojej chrzestnej córki nie podobna mi było i doktorzy nie pozwalają mi z Paryża wyjeżdżać. Dlatego na zimę do cie- plejszego klimatu nawet nie puszczają. Moja wina, żem chory, bobym Cię był w Belgii gdzieś dojechał. Może też potrafisz się tu dostać. Nie jestem dosyć egoistą, żebym Cię dla siebie samego żądał; będąc słabym, jak jestem, miałbyś parę godzin nudów i decepcji [rozczarowania) pomieszanych z kilkoma godzinami uciechy i poczci- wego wspomnienia; a wolałbym, żeby czas, co razem spędzimy, był tylko cza- sem szczęścia zupełnego. Twój na zawsze. Fryderyk Już się nie zobaczyli. Chopin wiedział, że jego czas jest policzony. Znów zarządził, żeby po jego śmierci spalono wszystkie nie dokończone rękopisy. 7 paździer- nika, w czasie badania, nagle, wyksztusił ledwo dosłyszalnie: Mainte- nant, j'entre en agonie!" ("Teraz zaczyna się moja agonia"). Kiedy lekarz próbował go pocieszać, Chopin wyszeptał "Bóg wyświadcza człowieko- wi rzadki zaszczyt, objawiając mu moment zbliżającej się śmierci; oka- zał mi tę łaskę. Nie przeszkadzajcie mi." Ludwika spędzała dzień i noc u łoża Fryderyka -jej mąż i córka mu- sieli wrócić do Warszawy - podobnie jak Adolf Gutmann. Moscheles, który zjawił się u niego pod koniec września, zapisał w dzienniku: "Sły- szeliśmy, że Chopin jest w stanie krytycznym, chcieliśmy sprawdzić te wiadomości, i przekonaliśmy się, że są prawdziwe... Teraz dni tego bie- daka są policzone, cierpi bardzo. Co za los!" Bohdan Zaleski, poeta, i przyjaciel Fryderyka, stwierdził po wizycie u niego: "Jest już jedną no- gą na tamtym świecie. Jego stan jest bardzo zły. Nogi i brzuch zaczyna- ją mu puchnąć. Do religii odnosi się obojętnie, ale może Bóg pozwoli mu przejrzeć. Prosi o modlitwy i z pokorą słucha litanii." 12 października Chopin oddychał z takim trudem, że dr Cruveilhier uznał, że śmierć może nadejść lada godzina. Delfina Potocka, która by- ła w Nicei, przyjechała do Paryża 15 października, zawiadomiona o po- wadze sytuacji. Pospieszyła do jego łoża i Gavard zanotował, że "Cho- pin zawołał: ~~Bóg zwlekał tak długo z powołaniem mnie do siebie; prag- nął, bym mógł jeszcze ucieszyć się Twoim widokiem, pani!~~" Po czym, jak pisze Gavard, Fryderyk poprosił, żeby raz jeszcze dla niego zaśpie- wała: "przesunięto fortepian z sąsiedniego pokoju i nieszczęśliwa hrabi- na, opanowując smutek i powstrzymując łkanie, zmusiła się, by śpiewać u łoża konającego przyjaciela... Pamiętam chwilę, gdy zdawało się, że śmierć przyszła po swoje żniwo, i hrabina przerwała w połowie drugie- go utworu." Chopin walczył jednak jeszcze przez blisko dwa dni. Istnieje wiele odmiennych relacji, które dotyczą dni bezpośrednio poprzedzających śmierć Chopina i samego momentu jego śmierci. Liszt i Karasowski podają na przykład, że Delfina śpiewała Hymn do Madon- ny Stradelli i Psalm Benedetta Marcella; Gutmann upiera się, że to był Psalm Marcella i jakiś utwór Pergolesiego; Franchomme twierdzi, że aria z Beatrice di Tenda Belliniego, i nic więcej. To dziwne, że nie mogą się pogodzić co do tego, co słyszeli lub o czym słyszeli od innych, tym bardziej, że wszyscy byli muzykami (z wyjątkiem Karasowskiego). Ża- den z nich nie uczestniczył jednak w tej dramatycznej scenie, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Obecność przy śmierci Chopina, jak się zda- je, nobilitowała w oczach współczesnych i wobec historii. Zieliński przy- znaje, że Delfina, akompaniując sobie sama na fortepianie, zaśpiewała "kilka utworów włoskich kompozytorów, w tym Belliniego, Stradelli i Marcella", a Franchomme i Marcelina Czartoryska zaczęli grać sona- tę Chopina na wiolonczelę i fortepian, ale "musieli przerwać, bo chory dostał ataku kaszlu i poczuł się zmęczony." W którymś momencie w tym tygodniu Chopin drżącą ręką napisał ostatnie słowa na kartce z notesu: "Gdy ten kaszel mnie zadusi, zakli- nam Was, każcie otworzyć ciało moje, żebym nie został pochowany żyw- cem." Tego Fryderyk obawiał się przez całe prawie życie - świadomie, w omamach i w snach. Jego życzenie zostało spełnione: z ciała wyjęto serce i w napełnionym alkoholem szklanym naczyniu Ludwika przewio- zła je do Warszawy (zapewne pod spódnicą, żeby nie mieć kłopotów z rosyjskimi służbami granicznymi), gdzie umieszczono je w kościele św. Krzyża, niedaleko domu Chopina. Ciało pochowano na cmentarzu Pere Lachaise w Paryżu. We wtorek 16 października Fryderyk przez prawie cały dzień był przytomny. Wydawał kolejne instrukcje: zarządził, żeby spalić wszystkie nie ukończone rękopisy (po raz trzeci), żeby notatki do Metody gry for- tepianowej dać Valentinowi Alkanowi, muzykowi i dawnemu sąsiado- wi Chopina na square d'Orleans, i żeby na jego pogrzebie odegrano Requiem Mozarta. Istnieje kilka przekazów opisujących moment śmierci Chopina- bardzo wielu przyjaciół utrzymuje, że byli wtedy przy nim - ale wydaje się, że naprawdę przy jego łożu znajdowali się Ludwika, Marceli- na Czartoryska, Solange, Gutmann, Albrecht i ojciec Jełowicki. Fryde- ryk odszedł kilka minut przed drugą w nocy, w środę 17 października 1849 roku. Miał trzydzieści dziewięć lat i osiem miesięcy. Zaraz potem Ludwika napisała do męża: "O, mój najdroższy, już go nie ma." Stosunek Chopina do Boga, kościoła rzymsko-katolickiego i religii stał się tematem rozważań już tej nocy, w której umarł - zastanawiano się zwłaszcza nad tym, czy, i ewentualnie w jaki sposób, zawarł pokój ze stwórcą w ostatnich chwilach życia. Ci, którzy go dobrze znali, wie- dzieli, że nie był religijny i nie przestrzegał kościelnych nakazów, ale niewątpliwie był wierzący i często wzywał imienia Boskiego. Z jednym drobnym wyjątkiem nie tworzył dzieł, które można by zaliczyć do gatun- ku "muzyki religijnej" w ogólnie przyjętym sensie. Może dlatego, że bę- dąc skrajnym indywidualistą także stosunek do Boga uważał za czysto osobistą sprawę. Można go odczytać z jego sonat, preludiów lub etiud. Jedyna wiarogodna relacja o zachowaniu Chopina w obliczu Boga w ostatnich godzinach życia pochodzi od ojca Jełowickiego, bliskiego przyjaciela i księdza, który dawał mu ostatnie namaszczenie: Wieść o tym, blada zbliżającą się śmiercią Chopina, spotkała mię więc przy powrocie moim z Rzymu do Paryża. Wnet pobiegłem do tego od lat dziecin- nych przyjaciela mego, którego dusza tym droższa mi była. Uścisnęliśmy się wzajem, a wzajemne łzy nasze wskazały nam, że już ostatkami gonił. Nędzniał i gasł widocznie. (...) Skorzystałem z tej tkliwości jego, aby mu przypomnieć Matkę... i jej wspomnieniem rozbudzić w nim wiarę, której go była nauczyła. ~~Ach, rozumiem cię, rzekł mi, nie chciałbym umrzeć bez Sakramentów, aby nie zasmucić matki mej ukochanej; ale ich przyjąć nie mogę, bo już ich nie rozu- miem po twojemu. Pojąłbym jeszcze słodycz spowiedzi płynącą ze zwierzenia się przyjacielowi; ale spowiedzi jako Sakramentu zgoła nie pojmuję. Jeżeli chcesz, to dla twej przyjaźni wyspowiadam się u ciebie, ale inaczej to nie.~~ Na te i tym podobne słowa Chopina ścisnęło mi się serce i zapłakałem. Żal mi by- ło, żal mi tej miłej duszy. Upieszczałem ją, czym mogłem, już to Najświętszą Panną, już Panem Jezusem, już najtkliwszymi obrazami miłosierdzia Bożego. Nic nie pomagało. Ofiarowałem się przyprowadzić mu, jakiego zechce, spo- wiednika. A on mi w końcu powiedział: ~~Jeśli kiedy zechcę się wyspowiadać, to pewno u Ciebie.~~ Tego się właśnie po tym wszystkim, co mi powiedział, najbar- dziej lękałem. Upłynęły długie miesiące w częstych odwiedzinach moich, ale bez innego skutku. Modliłem się wszakże z ufnością, że nie zaginie ta dusza. (...) Aż oto 12 bm. wieczorem przyzywa mię co prędzej doktór Cruveilhier mówiąc, że za nic ręczy. Drżący od wzruszenia stanąłem u drzwi Chopina, które po raz pierwszy przede mną zamknięto. Jednak po chwili kazał mię wpuścić, lecz tylko na to, aby mi rękę uścisnąć i powiedzieć: ~~Kocham cię bardzo, ale nic nie mów, idź spać. (...)Nazajutrz (...) ze zdwojoną troską szedłem do Chopina. Zastałem go u śniadania, do którego gdy mię prosił, ja rzekłem: ~~Przyjacielu mój kochany, dziś są imieniny mego [zmarłego] brata Edwarda. (...) W dzień mego brata daj mi wiązanie.~~ ~~Dam ci co zechcesz~~, odpowiedział Chopin, a ja odrzekłem: ~~Daj mi duszę twoją!~~ ~~Rozumiem cię, weź ją!~~ odpowiedział Chopin i usiadł na łóżku. ... Padłem na kolana... i podałem Chopinowi Pana Jezusa ukrzyżowanego składając go w milczeniu na jego dwie ręce. I z obu oczu trysnęły mu łzy. ~~Czy wierzysz?~~, zapytałem. Odpowiedział: ~~Wierzę.~~ (...) I (...) w potoku łez swoich odbył spowiedź świętą. I tuż przyjął Wiatyk i Ostatnie Pomazanie, o które sam prosił. Po chwili kazał dać zakrystianowi dwadzieścia razy tyle, co zwykle się daje, a ja rzekłem: ~~ To za wiele.~~ ~~Nie za wiele - odpowiedział - bo to, com przyjął, jest nad wszelką cenę.~~ I od tej chwili przemieniony łaską Bo- żą, owszem, samym Bogiem, stał się jakoby innym człowiekiem, rzekłbym, że już świętym. Tegoż dnia poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród największych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemu i żądzę połą- czenia się z nim co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żeg- nać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. Już tchu nie stawało, już się zdawał, że kona, już jęk nawet był umilkł, przytomność odbiegła. Strwożyli się wszyscy i tłumem się do pokoju jego byli nacisnęli czekając z biciem serca już ostatniej chwili. Wtem Chopin otworzywszy oczy i ten tłum ujrzawszy, zapytał: ~~Co oni tu robią? Czemu się nie modlą?~~ I padli wszyscy ze mną na kolana, i odmówiłem Litanię do Wszystkich ŚŚ., na którą i protestanci odpowiadali. śDzień i noc prawie ciągle trzymał mię za obie ręce, nie chcąc mię opuścić, a mówiąc: ~~Ty mnie nie odstąpisz w tej stanowczej chwili.~~ I tulił się do mnie, jak zwykło dziecię czasu niebezpiecznego tulić się do matki. I co chwila wołał Jezus, Maria!~~ i całował krzyż z zachwytem wiary i nadziei, i wielkiej miłości. Niekiedy przemawiał do obecnych, z największą tkliwością mówiąc: ~~Kocham Boga i ludzi!... Dobrze mi, że tak umieram... Siostro moja kochana, nie płacz. Nie płaczcie, przyjaciele moi. Jam szczęśliwy! Czuję, że umieram. Módlcie się za mną!. Ojciec Jełowicki napisał, że w tym momencie Chopin zwrócił się do lekarzy, którzy starali się utrzymać go przy życiu, ze słowami: "Puśćcie mię, niech umrę. Już mi Bóg przebaczył (...) chcę umrzeć! (...) O, pięk- naż to umiejętność przedłużać cierpienia. Gdybyż jeszcze na co dobre- go (...) Ale na umęczanie mnie i tych, co mnie kochają, piękna umiejęt- ność! (...) Zadajecie mi na próżno cierpienia srogie. Możeście się pomy- lili. Ale Bóg się nie pomylił. On mię oczyszcza. O, jakże Bóg dobry, że mię na tym świecie karze!" Ojciec Jełowicki w ten sposób kończy swoją relację: Chopin "co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, (...) nie wahał się powiedzieć: ~~Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł - jak świnia!" Inni zapamiętali inne momenty. Adolf Gutmann pisze: "wierny, drogi przyjaciel umarł na moich rękach." Obciął pasmo włosów Chopi- na i zawinął w kartkę, na której napisał "Relikwia". Grzymała wspomi- nał, że agonia Fryderyka trwała trzy dni i trzy noce po przyjęciu sakra- mentów i że "lekarze nadziwić się nie mogli tej niespożytej żywotności." "Uśmiechając się aż do ostatniej chwili" - pisze Grzymała - (...) poca- łował Gutmanna i usiłował uścisnąć panią Clesinger. (...) Na kilka go- dzin przed śmiercią prosił panią Potocką o trzy melodie Belliniego i Rossiniego, które odśpiewała łkając." Grzymała nie był jednak obecny przy śmierci Chopina i mógł pomylić noc, w czasie której Fryderyk po raz ostatni zachwycał się głosem Delfiny. Delacroix zanotował w Dziennikach: "Dowiedziałem się (...) o śmier- ci Chopina... Cóż za strata! Niegodni łajdacy rozpierają się na swoich miejscach, podczas gdy ta piękna dusza oddala się od nas!" Pauline Viardot napisała do Nohant do George Sand, że "Wszyst- kie wielkie damy paryskie uważały za swój obowiązek zemdleć w je- go pokoju (...). Mógł mieć dziwactwa wzmożone przez chorobę, lecz był istotą szlachetną. Jestem szczęśliwa, że go znałam i że zdołałam zyskać sobie trochę jego przyjaźni". Pauline i Luigi Lablache śpiewali partie so- lowe w Requiem Mozarta na wielkiej mszy żałobnej 30 października w kościele Madeleine, której słuchało trzy tysiące osób wewnątrz i na zewnątrz kościoła. Kiedy z krypty wyniesiono trumnę, orkiestra zagrała Marsz Żałobny Chopina z Sonaty b-moll. Organista odegrał dwa prelu- dia Chopina. Grzymała, który od pierwszego do ostatniego dnia był świadkiem romansu Chopina i George Sand, miał ostatnie słowo w tej sprawie: "gdyby nie był na swoje nieszczęście poznał G. S., która zatruła całe je- go istnienie, byłby dożył wieku Cherubiniego". Cherubini zmarł mając osiemdziesiąt dwa lata. Friederick Niecks podaje, że dwa dni przed śmiercią Chopin miał powiedzieć Franchomme owi iż George Sand "obiecała mi, że umrę w jej ramionach". Gutmann wspomina, że George, lub Solange na zle- cenie matki, przyszła na place Vendóme, żeby zapytać, czy George mo- że zobaczyć Fryderyka, ale że on odradził taką wizytę, żeby nie "podnie- cać za bardzo" chorego. Może Gutmann bardzo się mylił, a może dzia- łał zgodnie z instrukcjami dziko zazdrosnej Jane Stirling. Urzekające i nieszczęśliwe życie Chopina zawsze skrywała zasłona prywatności i tajemnicy, na którą składały się także wahanie i niepew- ność. Każdemu pokazywał inne oblicze. Po pierwsze i przede wszystkim był geniuszem muzycznym, następnie przyjacielem, kochankiem, a na- wet wrogiem. Wydaje się jednak, że niezdolny do dawania i brania mi- łości, rozumienia samego siebie i tych, na których mu zależało, nigdy nie był z siebie zadowolony. Gorący patriota umarł po dziewiętnastu latach spędzonych na dobrowolnym wygnaniu, dziwnie nieskory do zobacze- nia raz jeszcze rodzinnego kraju. Dzięki swojej natchnionej, cudownej muzyce Chopin dał tyle rado- ści i zadowolenia innym, tak mało biorąc dla siebie, zwykle tak bardzo z siebie niezadowolony. Straszna choroba nie była jego jedynym prze- ciwnikiem. Był cudownym, smutnym człowiekiem. Bardzo samotnym. Postludium Zaraz po śmierci Chopina pojawiło się pytanie: kto był jego spadko- biercą, to znaczy, kto miał zadbać o jego pamięć, o jego muzyczną spu- ściznę? Ponieważ George Sand już dwa lata wcześniej odeszła z jego życia, rola "oficjalnej wdowy" po Chopinie przypadła Jane Stirling, która pro- wadziła dom na place Vendóme w ostatnim okresie jego choroby. Autor- ka jej biografii, Audrey Evelyn Bone, opowiada, jak Jane troszczyła się o wszystko, począwszy od dostarczania "pożywnego jedzenia", a na ozdabianiu dwa, trzy razy na tydzień jego pokoi ulubionymi przez Fryde- ryka fiołkami z Palmy skończywszy. Najprawdopodobniej płaciła w cało- ści lub częściowo (jeżeli Chopinowi zostało cokolwiek z dwudziestu pię- ciu tysięcy franków) czynsz za mieszkanie i pokrywała część kosztów utrzymania. Audrey Bone twierdzi stanowczo, że to Jane nie pozwoliła wpuścić do tego domu George Sand tuż przed śmiercią Chopina. Jane i Ludwika były jedynymi osobami, które szły bezpośrednio za trumną Chopina od kościoła Madeleine do grobu na Pere Lachaise; za nimi podążały setki przyjaciół i wielbicieli kompozytora. Trumnę nieśli Delacroix, Franchomme, Pleyel i książę Aleksander Czartoryski, a kon- dukt prowadzili leciwy książę Adam Czartoryski oraz Giacomo Meyer- beer. Podobno Jane i jej siostra wyłożyły pięć tysięcy franków, żeby po- kryć koszty pogrzebu. One także pożyczyły pieniędzy Ludwice na po- wrót do Warszawy - z sercem Fryderyka. Audrey Bone pisze, że Jane Stirling "stała u boku swojego udręczo- nego Chopina, kiedy zostało już niewiele z jego uroku i poczucia humo- ru, a nerwy miał zszarpane" i "jej wielkoduszność uchroniła Chopina przed śmiercią nędzarza" (Grzymała pisał do Leo, że stan finansowy Fryderyka w chwili śmierci równał się "zeru"). W tych warunkach, ko- mentuje biografka, "po śmierci Chopina Jane doszła do wniosku, że ona i tylko ona ma prawo rozporządzać jego osobistymi rzeczami ." Nie ma jednak bynajmniej pewności, czy Jane, jak twierdzi Bone, "zdołała odświeżyć odrobinę przywiązania, które żywił do niej Chopin nawet w tym ostatnim, żałosnym okresie." Tak się składa, że nie było jej przy łożu Fryderyka kiedy umierał. Następnych dziesięć lat życia, aż do swej śmierci w 1859 roku, po- święciła jednak sprawom Chopina, gdyż zapewne wierzyła, że jest to jej prawo i obowiązek. Kiedy Grzymała pokazał Jane pierwsze rozdziały własnej biografii Chopina, zniechęciła go do kontynuowania tego dzie- ła. Jak pisze Audrey Bone, "Doszła szybko do wniosku, że Grzymała nie był w stanie skończyć tego, co zaczął - za dobrze znał Chopina, żeby móc opisać jego życie." Liszt, który także pracował nad książką o Cho- pinie (jego książka została opublikowana), napisał do Jane z prośbą o in- formacje dotyczące związku Fryderyka z George Sand; Jane odpowie- działa, że życie Chopina było "czyste" i umarł "jak święty". Kiedy w 1852 wrócił z Nowego Jorku do Europy Julian Fontana, któ- ry sam był pianistą i przepisywał wiele rękopisów Chopina, Ludwika Ję- drzejewicz i Jane Stirling zwróciły się do niego z prośbą, by podjął się ze- brania i uporządkowania prac pozostałych po zmarłym. Chopin z ufno- ścią powierzał Fontanie swoje rękopisy - nazywając je "pajęczynami" i "kleksami" - w liście z 1841 błagał przyjaciela: "Na Boga Cię proszę, szanuj mój manuskrypt i nie gnieć mi ani smól, ani drzej (wszystko to, czego Ty nie umiesz, ale ja piszę, bo tak kocham moje nudy pisane)". Fontana otrzymał wolną rękę co do wyboru utworów i znalezienia wy- dawców i został w rezultacie osobą decydującą o losie muzyczno-literac- kiej spuścizny swego wielkiego przyjaciela. Ludwika występowała z upo- ważnienia rodziny, która wyraźnie zaakceptowała Jane jako "oficjalną wdowę". Niewielu tylko rzeczywistych i samozwańczych przyjaciół Fry- deryka pogodziło się z "wdowim" statusem Jane Stirling, ale ta nigdy się tym nie przejmowała. Nie porozumiewając się z Jane, trzy tygodnie po śmierci Chopina Grzymała pisał do Leo: "Rad jestem, że Pan pochwala zarządzenie kompozytora, by zniszczyć wszystko to, co było w jego tece nie wykończone. Zarządzenie to nie podoba się wielu jego tak zwanym przyjaciołom i wydawcom, ale jest istotne dla jego dobrej sławy." Fontana wybrał w końcu dwadzieścia trzy utwory na fortepian z róż- nych okresów życia Chopina, poczynając od pierwszego Marsza Załob- nego, napisanego w roku 1826, kiedy Fryderyk był przedwcześnie opa- nowanym obsesją śmierci szesnastolatkiem, poprzez Souvenir de Paga- nini z 1829, Fantaisie-Impromptu z 1834, Mazurek Nótre Temps z 1839 po ostatni Mazurek f moll z 1849 roku. Zestawił je w osiem grup, numeru- jąc jako opusy od 66 do 73, i załatwił ich publikację u A.M. Schlesinge- ra w Berlinie w 1855 roku, opatrzywszy je tytułem Oeuvres posthumes pour le piano de Fred. Chopin publies sur manuscripts origineaux avec autorisation de sa famille par Jules Fontana. Później muzykolodzy zarzu- cali Fontanie, że połączył w jednym opusie utwory rozmaitych gatun- ków - mazurki, walce, polonezy i nokturny - z rozmaitych okresów życia Chopina, nie zważając na rzeczywiste następstwo czasowe kompo- zycji i uniemożliwiając w ten sposób konsekwentne wyznaczenie im miejsca w twórczości artysty. W 1859 przygotował do publikacji siedem- naście polskich pieśni z muzyką Chopina (zaprezentował je razem w opu- sie 74 popełniając ten sam błąd), a także dwie inne pieśni napisane w la- tach 1829-1830 (Mazurek 3 Maja i Czary). Dwadzieścia dziewięć pozostałych utworów Chopina, bez numera- cji opusów, wydano w latach 1850 -1973 staraniem innych osób. Skata- logowała je Krystyna Kobylańska, muzykolog z Warszawy - są wyliczo- ne w Katalogu Kobylańskiej. Dokładna liczba utworów Chopina pozo- staje jednak nieznana. Być może dojdzie do nowych odkryć podobnych do tego, jakiego dokonał Byron Janis, który odnalazł dwie nowe wersje Walca Es-dur op.18. Fryderyk, jak twierdzi Niecks, zarządził, żeby nie opublikowane rękopisy rozdano przyjaciołom, a zniszczono jedynie nie ukończone szkice. Nie sposób ustalić, co pozostawił - i co się z tym sta- ło. Mieczysław Tomaszewski ocenia w wydanej w 1984 roku w Krakowie Encyklopedii Muzycznej, że "dzisiaj znamy pięćset sześćdziesiąt cztery rękopisy" Chopina. Liczba ta nie musi oznaczać osobnych utworów i za- pewne obejmuje rozmaite wersje tych samych dzieł. Bardzo prawdopo- dobne, że muzyczne życie Chopina nie dobiegło jeszcze końca. Nie wiadomo, czy Adolf Gutmann, ulubiony uczeń Chopina, odzie- dziczył jakiś utwór mistrza - nigdy o tym nie wspomniał - ale kompozy- tor pozostawił mu swoje notatki dotyczące Metody gry fortepianowej, które spisywał przez lata (są podobne do notatek przekazanych Alkano- wi). Gutmann zatrzymał także i zachował szklankę, z której Chopin wy- pił ostatni łyk wody, podany mu przez niego na chwilę przed śmiercią. W latach, jakie spędził w Paryżu, otaczało Chopina mnóstwo praw- dziwych i samozwańczych przyjaciół, uczniów, pochlebców i poszukiwa- czy zaszczytów. Gutmann znalazł się w tej zaskakująco nielicznej grupie naprawdę oddanych mężczyzn i kobiet, którzy spełniali wszystkie suro- we kryteria przyjaźni. Spośród Polaków należeli do nich na pewno: Grzymała, Fontana (był za granicą, kiedy Fryderyk umarł), Zaleski, Czartoryscy, ojciec Jełowicki i daleki Tytus Woyciechowski. Wielu daw- nych polskich przyjaciół już nie żyło. Spośród Francuzów można zali- czyć do tego wąskiego grona przede wszystkim Franchomme'a i Dela- croix, następnie Pleyela, Leo i Albrechta. Teofil Antoni Kwiatkowski, malarz, spędził wiele dni i nocy w mieszkaniu na place Vendóme, szki- cując i malując dla potomności pogrążonych w smutku przyjaciół Fryde- ryka. Wezwano go następnego dnia po śmierci Chopina i jego darem dla historii jest piękna akwarela głowy Fryderyka spoczywającej spokoj- nie na poduszce. Clesingera, którego trudno nazwać przyjacielem, po- proszono, zapewne z uwagi na Solange, żeby zdjął maskę pośmiertną Chopina; on także zrobił pośmiertny odlew jego dłoni. Kobiety odgrywały w życiu Chopina istotną i zasadniczą rolę. Ko- chał, podziwiał, wielbił, darzył je sympatią na wielu płaszczyznach, jakie można sobie wyobrazić - cała gama uczuć, emocji i przyjaźni - chociaż każdą na inny sposób. Czasem niełatwo określić granice, za którymi za- czynała się dla niego miłość - i może on sam miał z tym także duże trud- ności. Zainteresowały się nim jednak najznakomitsze kobiety epoki. Poza matką i siostrami, jego uczucia wobec kobiet obejmowały po- wierzchowne, młodzieńcze zadurzenie w Konstancji Gładkowskiej i Marii Wodzińskiej, dwóch wysoce inteligentnych i utalentowanych pa- nien; jako człowiek dorosły darzył platonicznym podziwem a później przyjaźnią Delfinę Potocką i księżnę Marcelinę Czartoryską, pianistkę, może najbardziej ze wszystkich współczesnych muzyków bliską jego sztuce. Co począć z George Sand? Bez względu na to, co naprawdę tkwiło u podstaw ich związku, i kto ponosił winę za jego rozpad - z dzisiejszej perspektywy nie warto już się nad tym zastanawiać - George niewątpli- wie wywarła największy wpływ na życie Chopina, którego czwartą część spędził u jej boku. Kochała go - mężczyznę, potrzebującego miłości- dbała o niego, zapewniała mu spokój nieodzowny dla skoncentrowania się na pracy, i na pewno była jego muzą. Ostatecznie, sama George Sand też była genialna. Nie ma w gruncie rzeczy wielkiego znaczenia kiedy, dlaczego i kto popełnił błąd. Preludia z Majorki, nokturny i po- lonezy z Nohant i mazurki ze square d'Orleans narodziły się pod jej skrzydłami - i są do dziś tak żywe, jak wtedy, kiedy powstawały. Solange, o której George i Fryderyk tyle mówili i pisali, nigdy na- prawdę się nie liczyła. Jane Stirling, ostatnia kobieta w życiu Chopina, należała na swój sposób do prywatnego świata jego smutku. Dzięki Jane, jak przedtem dzięki George, żył dłużej i w lepszej formie, niż można się było spo- dziewać. Fryderyk Chopin dał światu skarby swojej muzyki. Świat dał Chopi- nowi skarb człowieczeństwa.