PAT MURPHY na wyspach Morris oczekiwał Nicka obok wąskiego, zaśmieconego pasa startowego, służącego na wyspach Bay za jedyne lotnisko. Słońce wprawdzie zachodziło, lecz nosił ciemne okulary. Nick, który przyleciał z Los Angeles przez San Pedro Sula w Hondurasie, wyglądał przez zarysowaną szybę starego DC-3. Samolot podskoczył na wybojach i zatrzymał się. Młodzieńczo niezdarny Morris stał koło drewnianego budynku, gdzie w jedynym pomieszczeniu odbywała się odprawa celna dla wszystkich wysp. Morris: ciemne kędzierzawe włosy, czerwona baseballówka naciągnięta głęboko na oczy, koszula z długimi rękawami podartymi na łokciach, dżinsy z wystrzępionymi nogawkami. Grupka roześmianych chłopców podbiegła do samolotu. Chwytali torby i walizy, żeby je zanieść do urzędu celnego. Z wyjątkiem Nicka wszyscy pasażerowie byli amatorami nurkowania i ich punktem docelowym był Anthony's Cay, kurort na wybrzeżu Roatan, największej wyspy archipelagu. Nick spotkał się z Morrisem w połowie drogi do budynku odprawy celnej, wręczył mu czasopismo i wyjaśnił krótko: - Strona pięćdziesiąta. Artykuł nosił tytuł: "Fizjologia i ekologia nowo odkrytych gatunków świecących ryb". Autorzy: Nicholas C. Rand i Morris Morgan. Chłopak przez chwilę przeglądał artykuł. Kartkował czasopismo, nie zwracając uwagi na dzieciaki, które mijały go, dźwigając zbyt ciężkie dla nich walizy. Zerknął na Nicka i uśmiechnął się, aż na opalonej, wąskiej twarzy błysnęły białe zęby. - Całkiem nieźle - rzucił. Jego głos wydał się Nickowi trochę bardziej schrypnięty niż dawniej. - Jak na pierwszą publikację po prostu rewelacyjnie. - Zakłopotany Nick poklepał go po ramieniu. Miał trzydzieści pięć lat, ale wyglądał dojrzalej. Do uniwersyteckich kolegów odnosił się z wyszukaną uprzejmością i nie miał przyjaciół. Przy Morrisie czuł się swobodniej niż w obecności innych znajomych. - Chodźmy. Trzeba nam zabrać twoje klamoty i w drogę. - Morris udawał obojętność, ale niechcący zdradził, że jest uradowany, bo zaczął nagle mówić w dialekcie wysp, archaicznym i osobliwie rytmizowanym, opartym na swoistych zasadach. Nick dał napiwek dzieciakom, które zaciągnęły jego walizy do odprawy celnej, i czekał, stojąc za gromadą nurków. Urzędnik popatrzył na niego i wbił stempel do paszportu. - Można przejść. Życzę miłego pobytu. Kontrola celna na wyspach była zwykle pobieżna. Choć przyłączone zostały do Hondurasu, ich mieszkańcy żyli po swojemu. Leżały z dala od lądu, na obszarze Karaibów zwanym dawniej Morzem Hiszpańskim. Ludność była mieszana: indiańscy tubylcy, potomkowie niewolników zwani Karibami oraz potomkowie angielskich piratów, którzy mieli kiedyś na wyspach kryjówki i porty. Pas startowy biegł wzdłuż brzegu i przylegał do piaszczystej wąskiej plaży. Morris przycumował motorówkę na jego skraju. - Mam nową, lepszą - chwalił się. - Idę o zakład, że jeśli prądy będą nam sprzyjały, dotrzemy do East Harbor za dwie godziny. Załadowali bagaże Nicka i odbili od brzegu. Morris sterował. Naciągnął czapkę na oczy dla ochrony przed wiatrem i lekko pochylił się do przodu. Nick popatrzył na dłoń trzymającą ster; palce łączyła błona. Wydawało mu się, że urosła od czasu, gdy opuszczał wyspy, a było to cztery miesiące temu. Nie wiadomo skąd zjawiły się delfiny i popłynęły za łodzią. Sunęły wśród fal rozgarnianych dziobem łodzi, skakały w górę i z pluskiem opadały przy burtach. Nick siedział na dziobie i obserwował Morrisa skupionego na kierowaniu motorówką. Z tyłu figlowały delfiny, a na srebrzystej wodzie pojawiały się białe smugi. Gdy łódź podpływała do East Harbor, delfiny skręciły na pełne morze. Port ciągnął się wzdłuż plaży na długość niespełna mili: pomalowane jasną farbą domy na palach, sklep spożywczy, kilka innych straganów. Dom wynajmowany przez Nicka znajdował się na skraju miasteczka. Morris przybił zręcznie do pomostu obok budynku i pomógł Nickowi przenieść torbę ze sprzętem do nurkowania oraz resztę bagażu. - W lodówce jest piwo - mruknął. - Zimne. Nick wziął dwie butelki i wrócił na werandę. Chłopak siedział na balustradzie i patrzył w głąb ulicy. Słońce już zaszło i robiło się ciemno, ale wciąż nosił ciemne okulary. Nick usiadł na poręczy obok nastolatka. - Co porabiałeś, kiedy mnie nie było? Morris uśmiechnął się, zdjął okulary i zsunął czapkę na tył głowy. Nick zobaczył jego oczy - wielkie, ciemne, pełne tłumionej radości. - Odpływam - powiedział Morris. - Odchodzę do morza. Nick napił się i otarł usta. Wiedział, że tak będzie; od dawna się tego spodziewał. - Mój ojciec zjawił się w porcie i pływaliśmy razem. Wkrótce z nim odejdę. Popatrz. - Morris uniósł rękę. Błona między palcami sięgała niemal do czubka każdego z nich. Blask lampy wiszącej nad głowami przeświecał przez cienką skórę. - Zmieniam się, Nick. Już prawie czas. - Co na to twoja matka? - Mama? Nic. - Radość narastała. Morris położył na jego ramieniu zimną dłoń. - Odchodzę, Nick. Przed dziesięcioma laty Nick nurkował nocą w okolicach Middle Cay, koralowej wysepki niedaleko East Harbor. Po zmierzchu wyruszał samotnie, żeby obserwować nocne życie rafy koralowej. Już w wieku dwudziestu pięciu lat cechowała go ciekawość silniejsza niż instynkt samozachowawczy. Gdy zapadał zmrok, rafa się zmieniała. Inne ryby wypływały z kryjówek, inne bezkręgowce przeszukiwały górną warstwę koralowców. Nicka interesowały szczególnie świecące ryby - niewielkie stworzenia wysyłające światło. Pod oczami miały narząd wypełniony fluorescencyjnymi bakteriami, które dawały zimny, zielonkawy blask. Ten zwodniczy gatunek żył na znacznej głębokości i podpływał do rafy koralowej jedynie w ciemne noce podczas nowiu księżyca. Po zmierzchu rekiny wracały z pełnego morza w pobliże rafy koralowej, żeby polować. Nick się nimi nie zajmował, ale one czasem go obserwowały. W jednej ręce trzymał latarkę, w drugiej paralizator. Zazwyczaj były tylko zaciekawione, więc robiły jedno okrążenie, a potem odpływały. Tamtej nocy przed dziesięcioma laty szary rekin z rafy koralowej, który okrążył go dwukrotnie, najwyraźniej nie miał pojęcia, o co chodzi. Nick popatrzył w płaskie ciemne ślepia, obserwujące go obojętnie. Rekin zrobił następne koło, obracając się z wdziękiem, który nadawał jego ruchom pozór nonszalancji. Zbliżył się, a płynący ku powierzchni Nick rozmyślał nad doskonałością tej cudownej machiny. Przeprowadzał kiedyś sekcję rekina i z podziwem oglądał ustawicznie pracujące mięśnie i niezawodne zęby. Uderzył drapieżnika paralizatorem. Cios był mocny, ale ładunek na czubku pałki nie odpalił. To się często zdarza. Niestety, rekin zawrócił. Gdy Nick zaatakował po raz drugi, paralizator wysunął mu się z ręki i porwał go prąd wody. Nick rzucił się za swoją zgubą i patrzył, jak opada z denerwującą powolnością tonących przedmiotów. Rekin zatoczył wielkie koło i znowu podpłynął: zgrabny, zwinny, niebezpieczny. Przesłonił go cień postaci, której brakowało wdzięku i zręczności. W świetle latarki Nick ujrzał wyraźnie chłopca w podartych szortach, z paralizatorem w ręku. Tym razem ładunek odpalił. Rekin zawrócił i odpłynął, kierując się na skraj rafy. Chłopiec uśmiechnął się i zniknął w ciemnościach. Nick dostrzegł pięć szpar na każdym jego boku - po pięć skrzeli, które otwierały się i zamykały, otwierały i zamykały... Wpełzł do łodzi, położył się na plecach i obserwował gwiazdy. Nocą podwodny świat wydawał się często nierzeczywisty. Wpatrzony w gwiazdy Nick powtarzał to sobie raz po raz. Kiedy przebywał na wyspach i wynajmował tam dom, zajmował łóżko w pokoju, a Morris zwykle sypiał na werandzie. Był zmęczony po całodniowej podróży, więc usnął i miał zakazane sny, które przyprawiały go o dziwną niecierpliwość i swego rodzaju ulgę. To przecież tylko senne marzenie, wmawiał sobie. Śniło mu się, że Morris leży na stole w prosektorium i śpi, a jego ramiona spoczywają nieruchomo wzdłuż boków. U powiek brak rzęs, nos jest szeroki i płaski, twarz wąska i trójkątna - za mała w porównaniu z oczami. To nie jest człowiek, myślał Nick, brak mu ludzkich cech. Sięgnął po skalpel i przeciął skórę oraz górną warstwę mięśni wzdłuż pięciu szczelin skrzeli na prawym boku Morrisa. Krwawienie było niewielkie. Potem użyje nożyc do cięcia kości, przetnie żebra i przyjrzy się organom wewnętrznym. Teraz odsunął tylko skórę i mięśnie, żeby poznać skomplikowaną budowę skrzeli. Morris ani drgnął. Nick popatrzył na młodzieńczą twarz i nagle zdał sobie sprawę, że chłopak nie śpi, tylko jest martwy. Na moment ogarnęło go poczucie ogromnej straty, lecz odsunął je od siebie. Mimo wewnętrznej pustki dotknął pierzastych wypustek skrzeli i planował kolejne etapy sekcji. Obudził go szelest palmowych liści za oknem, a poranna bryza osuszyła spoconą twarz. Na dworze było już zupełnie jasno, a światło wpadało do pokoju. Morris zniknął z werandy. Jego baseballówka wisiała na gwoździu obok hamaka. Nick przygotował śniadanie z produktów zostawionych przez chłopaka, zjadł jajecznicę z chlebem i mlekiem. Późnym rankiem ruszył do miasta. Margarita, matka Morrisa, prowadziła sklepik we własnym salonie, gdzie sprzedawała turystom biżuterię z czarnego korala, występującego w głębinach. Zaopatrywał ją syn. Dwie kobiety, które przypłynęły jachtem - teraz stał zacumowany w porcie obok innych - targowały się z nią o kolczyki z czarnych korali. Nick czekał, aż ustalą cenę i pójdą sobie. Zapłaciły za biżuterię i wyszły na ulicę, z ciekawością zerkając na Nicka. - Gdzie jest Morris? - zapytał Margarity. Pochylił się nad kontuarem i zajrzał w ciemne oczy kobiety. Była krępa, a jej skóra miała barwę kawy z odrobiną mleka. Nosiła kwiecistą sukienkę, która sięgała skromnie tuż za kolana. Zastanawiał się niekiedy, co ta ciemnooka kobieta myśli o swoim synu. Nie była rozmowna; podejrzewał czasami, że jest trochę niedorozwinięta. Zadawał sobie też pytanie, jak to się stało, że przysadzista panna znalazła osobliwego kochanka, oddała mu się na plaży, choć byli sobie tak obcy, i urodziła syna, który wszędzie jest odmieńcem. - Morris... wypłynął na morze. Ostatnio robi to częściej. - Kobieta zaczęła porządkować koralową biżuterię, bo turystki wszystko porozrzucały. - Kiedy wróci? - Może nigdy. - Wzruszyła ramionami. - Dlaczego pani tak mówi?! - Nick zareagował ostrzej, niż zamierzał. Nie podniosła wzroku znad tacy. Wyciągnął rękę nad kontuarem i mocno chwycił jej dłoń. - Proszę na mnie spojrzeć. Dlaczego pani tak mówi? - Odpłynie na morze - powiedziała cicho. - Tak być musi. Tam jest jego miejsce. - Nie odejdzie bez pożegnania. Chciała wyrwać dłoń z uścisku, ale trzymał ją mocno. - Jego ojciec się nie pożegnał. Nick puścił jej rękę. Rzadko tracił zimną krew i zdawał sobie sprawę, że jest zły nie tyle na tę kobietę, ile na siebie. Odwrócił się i wyszedł, nie mówiąc do widzenia. Ruszył zaśmieconą drogą, a zarazem główną ulicą East Harbor. Skinął głową staruszkowi siedzącemu na werandzie i przywitał się z kobietą, która wieszała pranie na sznurku. Dzień był upalny i bezwietrzny. Czuł się obco; nigdy nie uznają go tu za swojego. Nie miał pojęcia, co miejscowi sądzą o Morrisie i Margaricie. Chłopak powiedział mu, że wiedzą o podwodnych mieszkańcach, ale zachowują sekret. "Żyją z morza" tłumaczył. "Gdyby za dużo gadali, ich sieci zaczęłyby pękać, a łodzie tonąć, więc milczą". Nick wstąpił do sklepu spożywczego na skraju miasteczka. Za budynkiem wrzynał się w morze zdezelowany pomost. Przed dziesięcioma laty pomost był w lepszym stanie. Nick robił zakupy w miasteczku. Wynajął na miesiąc motorówkę i dom na Middle Cay, żeby prowadzić badania rafy koralowej. Słońce dotknęło horyzontu, a jego blask utworzył na powierzchni wody srebrzystą ścieżkę. Z oddali dobiegały okrzyki i śmiech małych chłopców. Na skraju pomostu siedział zapatrzony na morze dzieciak w czerwonej baseballówce. Nick kupił w sklepiku dwie butelki coli. Były zimne, wyjęte z lodówki za kontuarem. Zaniósł je na pomost, a choć stare deski skrzypiały pod stopami, chłopak się nie odwrócił. - Napij się coli - zaproponował mu Nick. Dzieciak miał brudną buzię i ciemne oczy, zbyt wielkie w porównaniu z twarzą. Na szyi nosił czerwoną chustkę, jego szorty były wystrzępione, a przy koszuli brakowało drugiego guzika. Wziął butelkę i bez słowa upił pierwszy łyk. Nick obserwował przez chwilę jego rysy, porównując je z tamtymi, które zapamiętał. Ogarnął go dziwny spokój. - Nie powinieneś nurkować po zmroku - oznajmił. - Jesteś za mały, żeby ryzykować spotkanie z rekinem. - Chłopak uśmiechnął się i pociągnął kolejny łyk, a Nick zapytał: - To byłeś ty, prawda? - Usiadł obok niego na pomoście, machając nogami nad powierzchnią wody. - To byłeś ty. - Głos brzmiał stanowczo i pewnie. - Racja. - Chłopak popatrzył na niego ciemnymi, poważnymi oczyma. - To byłem ja. Część umysłu Nicka odpowiedzialna za analizowanie danych oraz ich przyjmowanie lub odrzucanie przyswoiła te słowa i zaakceptowała je, ponieważ od początku nie dawała wiary, że dzieciak był tylko snem, a rekin złudzeniem. - Jak ci na imię? - Morris. - Jestem Nick. Gdy podali sobie dłonie, zobaczył błonę między palcami sięgającą od nasady każdego z nich do pierwszego knykcia. - Pan jest hydrobiologiem? - Głos Morrisa był zbyt niski jak na jego wiek i nieco chrapliwy. Wydawało się, że mówienie przychodzi mu z trudem. - Tak. - Czemu nurkował pan nocą? - Podglądałem ryby. Chcę wiedzieć, co się dzieje na rafie po zmierzchu. - Wzruszył ramionami. - Czasami z ciekawości za bardzo ryzykuję. Ciemnooki chłopiec obrzucił go przeciągłym spojrzeniem. - Tata mówi, że powinienem był zostawić pana rekinowi. Uważa, że wygada się pan przed innymi. - Nic nikomu nie powiedziałem - obruszył się Nick. Morris znowu napił się coli i nie wypuszczając pustej butelki z ręki postawił ją na pomoście. Wpatrywał się w twarz Nicka. - Niech pan zaraz przyrzeknie, że dotrzyma pan tajemnicy. - Zsunął baseballówkę na tył głowy i nadal przyglądał się Nickowi. - Pokażę panu takie rzeczy, których beze mnie nigdy by pan nie odkrył. - Powiedział to ze spokojną pewnością siebie, a Nick tylko skinął głową. - Chodzi o małe ryby... te, co świecą, prawda? - Z uśmiechem patrzył na zaskoczonego mężczyznę. - Celnik mówił, że pana interesują. Znalazłem miejsce, gdzie je pan zawsze spotka, gdy księżyc jest w nowiu. Widziałem i takie, o których nie ma słowa w podręcznikach. - Skąd możesz wiedzieć, co w nich piszą? Morris wzruszył ramionami; jeden płynny, posuwisty ruch... - Czytałem. Muszę się na tym znać. Po chwili wahania Nick położył rękę na dziecięcej dłoni Morrisa. - Przyrzekam. - Gotów był obiecać znacznie więcej, żeby się czegoś o nim dowiedzieć. - Moja motorówka jest lepsza od tej - oznajmił Morris, pogardliwym ruchem głowy wskazując łódź używaną przez Nicka. - Jutro będę na Middle Cay. Rzeczywiście przypłynął na wyspę i pokazał Nickowi takie miejsca, do których ten na własną rękę nigdy by nie trafił. Z ciekawością czytał jego publikacje. A błona między palcami stale rosła. Nick kupił zimną colę w sklepie spożywczym i ruszył do domu. Morris czekał na werandzie; siedział na balustradzie i czytał ich wspólny artykuł opublikowany przez pismo naukowe. - Przyniosłem homary na kolację - powiedział. Z zamkniętej drewnianej skrzynki dochodziło ciche skrobanie. Uderzył w nią obcasem i na chwilę zrobiło się cicho, a potem odgłosy rozległy się znowu. - Gdzie byłeś? - Na wyspach Hog, łowiłem ryby. Teraz większą część dnia spędzam pod wodą. - Popatrzył na Nicka, ale oczy miał zakryte ciemnymi okularami. - Kiedy wyjeżdżałeś, mogłem przebywać pod wodą tylko kilka godzin, ale teraz nie ma chyba żadnych ograniczeń, za to słońce mnie pali, gdy za długo jestem na powierzchni. Nick złapał się na tym, że obserwuje, jak Morris trzyma czasopismo. Błona wsunęła się gładko między palce. To nie do wiary. Miał przed sobą istotę o ludzkich kształtach, pływającą jak ryba. Równie dobrze dałoby się udowodnić, że trzmiele nie potrafią latać. - Co sądzisz o artykule? - zapytał chłopak. - Niezły. Można sporo dodać. Obserwowałem je, chyba się porozumiewają. Samice i samce różnią się wyglądem. Zrobiłem staranne notatki. Pokażę ci. Prawdopodobnie temperatura wody również na nie wpływa. Nick myślał o własnej, niemal bolesnej ciekawości. Zawsze taki był. Chciał wiedzieć i rozumieć. Mierzył Morrisowi temperaturę, słuchał bicia jego serca, badał przyspieszony oddech po wynurzeniu, sprawdzał zawartość tlenu w krwi, obserwował przemiany, lecz tyle pozostało jeszcze niewiadomych. Brak specjalistycznej wiedzy okazał się poważną przeszkodą; nie był przecież lekarzem, tylko biologiem. Przeprowadzenie niektórych badań oznaczało, że Morris musiałby cierpieć, a nie chciał zadawać mu bólu. O nie, pod żadnym pozorem nie skrzywdziłby go. - Zostawiłem ci na biurku wszystkie moje notatki - powiedział chłopak. - Powinieneś je przejrzeć, nim odpłynę. - Na pewno będziesz wracać. -Nick zmarszczył brwi. - Twój ojciec przypływał tu, żeby cię odwiedzić. Wrócisz i opowiesz mi, co widziałeś, zgoda? Morris położył czasopismo na balustradzie i zsunął czapkę do tyłu. Okulary chroniły oczy. - Ocean mnie zmieni - tłumaczył. - Myśli ojca są głębokie i przesiąknięte wodą; nie zawsze go rozumiem. - Wzruszył ramionami. - Będę inny. - Sądziłem, że chcesz zostać biologiem. Wydawało mi się, że pragniesz się uczyć, a teraz mówisz, że zmienisz się i o wszystkim zapomnisz. - W głosie Nicka zabrzmiała gorycz. - Nie mam wyboru. Na mnie już pora. Na lądzie nie ma dla mnie miejsca. Jestem tu obcy. Nick przechylił się przez balustradę i poczuł, że zaciska na niej palce. Tak wiele mógł się dowiedzieć od Morrisa. Tyle informacji... - Czemu sądzisz, że tam będziesz pasował? Będziesz pamiętał życie na wyspach i nie zdołasz się dostosować. Poczujesz się obcy. - Znajdę swoje miejsce. Nie mam wyjścia. Odpływam. - Morris zdjął okulary i popatrzył na niego ciemnymi, wilgotnymi oczyma. Homary skrobały o ściany pudła. Włożył okulary, znów stuknął lekko w pokrywę i dodał: - Trzeba przygotować kolację, bo się niecierpliwią. Podczas lata na Middle Cay Nick zaprzyjaźnił się z Morrisem i nabrał pewności, że może polegać na jego wiedzy o rafie. Chłopiec mieszkał na wyspie i chyba czuł się tam bezpieczny. Obaj byli równie ciekawi morza. Każdego wieczoru po zachodzie słońca siadywali na plaży i rozmawiali o rafie, uniwersyteckiej codzienności, hydrobiologii, rzadziej o Morrisie i jego ojcu. Chłopak niewiele o nim wiedział. - Tata opowiada mi baśnie - tłumaczył Nickowi. - To wszystko. Z tych baśni wynika, że wodni ludzie zstąpili z gwiazd. Przybyli dawno temu. Nick obserwował jego palce zagłębione się w piasku, jakby szukały czegoś, co można chwycić. - A jakie jest twoje zdanie? - zapytał, a Morris wzruszył ramionami. - Wszystko jedno, ale sądzę, że pochodzą z tego świata, bo inaczej nie mogliby parzyć się z ludźmi. - Przesiewał biały piach błoniastymi dłońmi. - Zresztą to bez znaczenia. Żyję tu, ale nie jestem człowiekiem. - Gdy podniósł wzrok, ciemne oczy wyrażały poczucie osamotnienia. Nick pragnął sięgnąć przez ten skrawek plaży i chwycić zimną rękę, która rozgarniała piasek, zagłębiając się w nim i przesypując. Daremnie szukał słów pocieszenia, więc milczał i swoją obecnością dodawał chłopakowi otuchy. Nick leżał na posłaniu wsłuchany w nocne odgłosy. Słyszał, jak kury sąsiada powoli sadowią się na grzędzie i wiatr porusza palmowymi liśćmi. Próbował zasnąć, lecz nie chciał śnić. Gdy Morris odpłynie, więcej nie wróci, pomyślał. Gdyby tylko można go zatrzymać... Zasnął w końcu i zaczął śnić. Dusił Morrisa nie swoimi rękoma; to były dłonie ojca: chłodne, czyste, okrutnie sprawne. Jego ojciec był nauczycielem biologii w szkole średniej, ale miał większe ambicje. Nauczył go uśmiercać żaby, trzymać je mocno i wbijać skalpel u nasady czaszki. "To zwykły płaz" - tłumaczył. Dłonie ojca zaciskały się na gardle Morrisa, a Nick myślał: "Mogę skręcić mu kark szybko i bezboleśnie. Przecież nie jest człowiekiem". Obudził się i zacisnął ręce, jakby chciał je powstrzymać od wyrządzenia szkody. Drżał, choć noc była ciepła. Usiadł na brzegu łóżka, lecz dłonie nadal miał zaciśnięte, a potem wyszedł na werandę, gdzie sypiał Morris. Chłopak zniknął; hamak był pusty. Nick popatrzył na opustoszałą ulicę i opuścił ręce. Wrócił do łóżka, zapadł w drzemkę i słyszał głosy zmieszane z szumem nocnego wiatru. Przez szmery przebijał się pełen goryczy ton jego byłej żony, która mówiła: "Odchodzę. Nie kochasz mnie, jestem dla ciebie obiektem badań. Odchodzę". Słyszał ojca powtarzającego, że zwierzęta nie odczuwają bólu, że to wszystko dla dobra nauki. W końcu zasnął głęboko, a rano nie chciał wspominać koszmarów. Gdy skończył śniadanie, Morrisa wciąż nie było. Przeczytał jego notatki, bardzo dokładne i staranne, i opracował konspekt następnego artykułu o świecących rybach. Tym razem Morris zostanie wymieniony jako główny autor. Chłopak wrócił późnym popołudniem. Nick podniósł wzrok znad zapisków, spojrzał w oczy zasłonięte okularami i pomyślał o śmierci, ale wolał o niej zapomnieć. - Przyszło mi do głowy, że moglibyśmy popłynąć na Middle Cay i zjeść tam kolację - powiedział Morris. - Przyniosłem małże i krewetki. Zabierzemy kocher i tam je przygotujemy. - Tak. Dobry pomysł. - Nick nerwowo stukał ołówkiem w notatnik. Morris kierował motorówkę ku Middle Cay. Pod powierzchnią Nick dostrzegał pierścień rafy opasującej wyspę - smugi błękitu i zieleni w wodzie. Tu i ówdzie pojawiały się zagłębienia. Chłopiec przepłynął najszerszym z nich w stronę plaży, wyłączył silnik i pozwolił łodzi dryfować. Postawili kocher na płaskim skrawku plaży osłoniętym pniem zwalonej palmy. Morris ostukał muszle, otworzył je, a potem wrzucił małże i krewetki do rondla. Sączyli piwo, czekając, aż potrawa będzie gotowa. Jedli z blaszanych misek, ramię przy ramieniu oparci plecami o leżący pień palmy. - Zatrzymaj sobie motorówkę - powiedział nagle Morris. - Myślę, że ci się przyda. - Osłupiały Nick popatrzył na niego. - Notatki zostawiłem na biurku. Starałem się robić je najstaranniej, jak potrafię. - Nick obserwował jego twarz. - Dziś w nocy odpłynę. Tata ma się tu ze mną spotkać. Słońce zaszło i wieczorna bryza wzbudziła fale na gładkiej powierzchni wody. Morris skończył piwo i postawił butelkę obok kochera. Wstał, zdjął koszulę i ściągnął spodnie. Szczeliny skrzeli układały się równolegle - pierwsze tuż pod klatką piersiową, ostatnie nad biodrami. Gdy ruszył w stronę morza, Nick zauważył, że chłopak jest muskularniejszy niż dawniej. - Poczekaj! - rzucił. - Jeszcze chwilę. - Już pora. - Morris odwrócił się i popatrzył na niego. - W motorówce są płetwy i maska. Odprowadź mnie kawałek. Morris wpłynął jako pierwszy w przesmyk rafy, Nick w masce i płetwach sunął za nim. Zapadał zmierzch. Woda pociemniała, a jej powierzchnia lśniła srebrzyście. Noc wydawała się nierzeczywista; mrok sprawiał, że przypominała senne marzenie. Plusk bijących o fale stóp Nicka rozbrzmiewał zbyt głośno. Woda obmywająca skórę sprawiała wrażenie za ciepłej. Morris płynął przodem, coraz dalszy i mniejszy. Nick nosił przy pasku nóż. Zawsze miał go przy sobie. Nagle zorientował się, że sięga po niego i wznosi do ciosu. Nóż był masywny, zdatny do odłupywania skał i otwierania muszli. Pomyślał, że najlepiej będzie użyć go jak pałki i niespodziewanie uderzyć rękojeścią z tyłu. To wystarczy. Jeśli zawoła Morrisa, ten zwolni i będzie go można dogonić. Głos zawiódł. Jeszcze chwila. Dłoń ściskała nóż wzniesiony do ciosu, ale Nick nie mógł krzyknąć. Jeszcze nie. Gdy wypłynęli na otwarte morze, zmieniła się temperatura. Woda zawirowała wokół jego nóg, jakby obok przepłynęło duże stworzenie. Ani śladu Morrisa na gładkiej powierzchni, nad którą nie widać teraz jego głowy, która przedtem wynurzała się raz po raz. - Morris! - krzyknął Nick. - Morris! Wtedy ich dostrzegł. Niewyraźne kształty w głębinie. Morris: smukły, niemal ludzki. Jego ojciec: człekokształtny, ale inny. Ramiona istoty miały dziwny zarys, nogi były zbyt grube i muskularne. Morris był w zasięgu ręki, lecz Nick nie zaatakował. Gdy chłopak wyciągnął zimną rękę i łagodnie dotknął jego ręki, nóż wysunął się z palców, a Nick tylko patrzył, jak opada na dno. Ojciec Morrisa odwrócił się w wodzie, żeby spojrzeć na Nicka, który niczego nie wyczytał z oczu niepodobnych do ludzkich; były zimne, ciemne, obojętne. Sprawiały wrażenie czarnych i pustych jak ślepia rekina. Nick spojrzał na Morrisa. Chłopak dotknął ojcowskiego ramienia, zachęcając do odpłynięcia w mroczną głębię. - Morris! - krzyknął Nick, choć zdawał sobie sprawę, że chłopak go nie usłyszy. Z szaleńczą siłą bił wodę stopami, nie dbając o stracony nóż. Nie chciał zatrzymać Morrisa. Pragnął za nim podążyć i pływać z delfinami, i poznawać morze. Pod nim była ciemność, chłodna głębia. Wyczuwał ruch prądów morskich. Płynął beztrosko, nie oszczędzając sił. Coraz słabiej uderzał stopami. Spojrzał na mroczny przestwór i opadł w głąb bez oporu. Poczuł, że zimne ramię opasuje jego barki. Zakrztusił się wodą, gdy ciągnięto go ku powierzchni. Zakaszlał raz i drugi, dławiąc się mieszaniną powietrza i piany. Charczał, stawiając opór, ale wybawca nadal go holował. Bezwładna stopa zaczepiła o koralowiec, potem dotknęła piasku, który zachrzęścił pod plecami, kiedy wywleczono Nicka ku plaży. Zniknęła maska zerwana z twarzy, więc obrócił się na bok, kaszląc i plując morską wodą. Morris przykucnął obok, a zimna, błoniasta dłoń wciąż dotykała barku Nicka, który popatrzył mu w twarz i czarne oczy, pozbawione wyrazu jak lustrzane szkła okularów. - Żegnaj, Nick - szepnął chrapliwie Morris. - Żegnaj. Jego dłoń jeszcze przez moment spoczywała na ramieniu mężczyzny. Potem wstał i wrócił do morza. Nick leżał na plecach, obserwując gwiazdy. Wkrótce zaczął oddychać swobodniej. Podniósł leżącą na plaży czapkę Morrisa i bezmyślnie obracał ją w dłoniach. Wyczołgał się z wody i leżał wsparty plecami o zwalony pień. Spoglądał na morze i gwiazdy, zastanawiając się, jak opisać rozstanie z Morrisem i jego ojcem. Nie. To zdarzenie nie może być zapisane. Całkiem zbędne jest ujmowanie go w słowa. Nie potrzebował robić notatek. Włożył czerwoną baseballówkę i naciągnął ją na oczy, a gdy zasnął z głową na pniu, śnił o głębokiej ciemności pod srebrzystą powierzchnią morza. Przełożyła Iwona Żółtowska PATRICE ANNE MURPHY Pisarka amerykańska, ur. 19 marca 1955 r. Debiutowała opowiadaniem "Nightbird at the Window" (1979). Powieść "The Shadow Hunter" (1982) to SF o człowieku z epoki kamiennej przeniesionym w odciętą od natury cywilizację przyszłości. Najlepszą powieścią Murphy jest "Upadająca kobieta" (1986, Nebula 1987, wydana w Polsce w serii "Kameleon" Zyska i S-ki), subtelna psychologicznie historia o archeolożce amerykańskiej na życiowym rozdrożu i jej córce, którym zagrażają duchy Majów. Trzecia powieść "The City, Not Long After" (1988), ukazuje postatomową społeczność łagodnych duchem artystów San Francisco, którzy muszą odeprzeć inwazję fundamentalistów. Czwarta, "Nadya" (1996), dzieje się w latach trzydziestych XIX wieku na pograniczu Missouri, a jej bohaterka, młoda kobieta, odkrywa, że jest wilkołaczką. Piąta to "Hobbit" opowiedziany jako brawurowa space opera: "There and Back Again: By Max Merriwell" (2000). W szóstej, "Wild Angel" ( ) przeplatają się echa "Księgi dżungli" i cyklu o Tarzanie. Zbiór "Points of Departure" (1990) otrzymał Philip K. Dick Memorial Award. Jej najsłynniejsze opowiadanie nosi tytuł "Zakochana Rachela" (1987, wyd. osobne 1992, Nebula i Theodore Sturgeon Memorial Award). Opowiadanie "Na wyspach" ukazało się po raz pierwszy w magazynie "Amazing" 3/83. MSN 1