ANNE McCAFFREY JODY LYNN NYE STATEK, KTÓRY ZWYCIĘŻYŁ (Przełożył: MARIAN BARANOWSKI) ROZDZIAŁ l Ciężkie, okute drzwi w końcu wąskiego przejścia otworzyły się z charakterystycznym skrzypieniem. Wyszedł zza nich sędziwy mężczyzna, który skierował wzrok na Keffa. Keff doskonale wiedział, jaki widok ukazał się oczom starca: dojrzały człowiek, dość wysoki, o bujnej, ciemnej czuprynie z ledwie widocznymi pasemkami siwizny nad mocnym czołem oraz o niebieskich, głęboko osadzonych oczach. Ostry nos, który mógł być kiedyś złamany, i usta obwiedzione kreską przyjaznego uśmiechu dopełniały wizerunku kogoś, kto jest zdecydowany i twardy, ale zachowuje swoisty umiar. Ubrany był w zwykłą tunikę, a przy boku miał szablę, którą z pewnością potrafił się posługiwać. Starzec miał na sobie jakiś ubiór, którego jedynym zadaniem było zapewnić ciepło i swobodę ruchów. Obaj przypatrywali się sobie przez chwilę. Keff pochylił głowę na powitanie. - Czy twój pan jest w domu? - Ja nie mam żadnego pana. Wracaj, skąd przyszedłeś - fuknął starzec z błyskiem w oku. Keff zorientował się, że nie rozmawia ze służącym. Dopuścił się obrazy samego Wielkiego Czarownika Zarelba! Wyprostował się, żeby mimo to wyglądać przyjaźnie. - Nie, panie - powiedział Keff. - Muszę z tobą porozmawiać. Szczury, które wydostały się przez drzwi, przemknęły obok Keffa i czmychnęły wzdłuż ścian. Odrażające miejsce, ale cóż, jest pewne zadanie do wykonania. - Odejdź - powtórzył starzec. - Niczego dla ciebie nie mam. Próbował zamknąć potężne wrota. Keff włożył rękę w pancernej rękawicy między drzwi a futrynę. Starzec cofnął się o krok, a w jego oczach widać już było strach. - Wiem, że masz Hebanowy Zwój - rzekł spokojnie Keff. - Potrzebuję go, aby uratować ludzi z Harimm. Oddaj go, a nie spotka cię żadna krzywda. - No dobrze, młody człowieku - odparł czarownik. - Odstąpię ci mą własność, gdyż w tej sytuacji nie mam innego wyjścia. Keffowi ulżyło. Zauważył jednak odbłysk światła w oczach czarownika. Jego źródłem mogło być jedynie coś, co znajdowało się za Keffem. Nie czekając, odwrócił się gwałtownie i wydobył szablę z pochwy. Trzech uzbrojonych zbójów blokowało drogę ucieczki. Jeden z nich uśmiechał się szyderczo, ukazując czarne resztki zębów. - Wybierasz się dokądś, chłopcze? - spytał. - Zmierzam tam, dokąd wzywają mnie obowiązki. - Brać go! Keff znalazł się w opałach. Zaatakowany, powstrzymał uderzenie napastnika i skutecznie odbił ciężki miecz. Odsłonięta pierś złoczyńcy stała się teraz celem ataku. Przeciwnik szybko się pozbierał i z impetem ruszył naprzód wspierany przez swych kompanów. Keff wywijał szablą, odpierał uderzenia, trzymał całą trójkę w szachu. Gwałtowne cięcie przeszło obok jego twarzy. Odskoczył w ostatniej chwili i zręcznie odparował cios, unikając śmiertelnego trafienia. - Dalej! - krzyczał Keff. - Na co czekacie? Ruszył przed siebie i zadał pchnięcie przywódcy zbirów. Trafił go w sam środek klatki piersiowej. Zbój osunął się na ziemię i przepadł. - No, już! - krzyczał Keff, operując sprawnie mieczem i kreśląc w powietrzu świetliste „Z”. - Nie jesteście niezwyciężeni. Poddajcie się albo zginiecie! Animusz Keffa zbił z tropu pozostałych rzezimieszków, którzy broniąc się chaotycznie, wpadali na siebie, trafiani celnie wiązką światła. Najpierw jeden, potem drugi z jękiem upadli i zniknęli. Keff schował szablę do pochwy i odwrócił się w stronę czarownika, który spokojnie obserwował rozwój wypadków. - W imieniu ludu Harimm żądam Zwoju - powiedział wyniośle i wyciągnął rękę w kierunku rozmówcy. - Chyba że chcesz mnie zaskoczyć czymś innym? - Nie, nie. Starzec poszperał w zniszczonej skórzanej torbie, którą miał przy boku. Wyjął zwój pożółkłego pergaminu. Keff spojrzał na to ze strachem. Skłonił się czarownikowi, który okazał mu nieco szacunku. Zwój uniósł się z ręki starca i poszybował do Keffa. Ten przyglądał się spłowiałemu wizerunkowi gór, dróg i rzek znaczonych brązowym atramentem. - Mapa! - rzekł ze zdziwieniem. - Zatrzymaj ją - powiedział czarownik głosem, który zmienił się z głębokiego barytonu w przyjemnie brzmiący alt. - Jesteśmy w zasięgu satelitów telekomunikacyjnych. Drzwi, szczury i postać starca zniknęły. Pozostały same ściany. - Znów pył kosmiczny - powiedział Keff, odpinając pas z laserową szablą, i ciężko usiadł na fotelu awaryjnym przy pulpicie sterującym. - Całkiem mi się to podobało! Dobra robota! Zdjął przepoconą tunikę i otarł nią twarz. Ciemne, kręcone włosy pokrywające jego szeroką pierś były gdzieniegdzie znaczone siwizną, ale miał jeszcze młodzieńczy wygląd. - Niewiele brakowało, a byłbyś w opałach - rozległ się głos Carialle wysyłającej jednocześnie do SSS-900 potwierdzające sygnały identyfikacyjne. - Następnym razem uważaj na tyły. - Co z tego? - Nie ma nagrody za nie dokończone dzieła. Mapy to zawsze wielka niewiadoma. Będziesz musiał pójść ich śladem i wszystko sprawdzić - powiedziała nieśmiało Carialle. Na ekranie obok tytanowej kolumny ukazał się obraz wysokiej kobiety w starodawnym szpiczastym czepku, owianej mgłą i odzianej w powłóczystą szatę. Ładna twarz obdarzyła Keffa uśmiechem. - Dobrze się spisałeś, rycerzu - rzekła Jasna Pani i zniknęła. - SSS-900, tu CK- 963 z prośbą o zezwolenie na podejście i połączenie. Cześć, Simeon! - Carialle! - dał się słyszeć głos kontrolera stacji. - Witaj! Masz zezwolenie, dziecino. Teraz jesteśmy SSS-900-C, C jak Channa. Wiele się tu zmieniło przez ten rok. Keff, jesteś tam? Keff nachylił się do namiernika. - Jestem, Simeon. Już niedaleko, zaraz będziemy. - Cieszę się - powiedział Simeon. - Mamy tu trochę bałaganu, mówiąc delikatnie, ale przecież nie będziecie sprawdzać porządków. - Nie, złotko, ale żadna dziewczyna nie odmówi przyjemności poddania się twojemu odkażaniu - żartowała Carialle z przekornym chichotem. - Simeon, do licha! Co tu się działo?! - krzyknął Keff, wpatrując się w ekrany radarów. - Jeśli chcesz wiedzieć... W miarę zbliżania się do stacji SSS-900 statek zwiadowczy przedzierał się przez coraz gęstszy labirynt różnego złomu. Carialle przeanalizowała uwagi Keffa dotyczące alarmu, a potem ustawiła silniki korekcyjne na pełną moc, aby uniknąć przecięcia z torem, po którym przemieszczał się jeden z krążących wokół stacji kawałków metalu. Mniejsze pojazdy manewrowały wśród szczątków satelitów i pojazdów kosmicznych, pełniąc funkcję swoistych sprzątaczy. Dwa ciężkie pchacze z ogromną szuflą z przodu wyglądały niczym olbrzymie odkurzacze. Tworzyły pracowitą parę oczyszczającą przestrzeń z drobnego pyłu, który mógłby przedziurawić kadłuby poruszających się w przestrzeni statków. Sanitarne pojazdy pozdrowiły Carialle, gdy przeszła obok nich po łuku w czasie synchronizacji z obrotami stacji. Pomocny pierścień cumowniczy był w naprawie, więc Carialle zwiększyła ciąg i zbliżyła się do południowego. Światła zaczęły penetrować obrzeża pierścienia w poszukiwaniu miejsca do zacumowania. Wreszcie udało się je znaleźć. - ...to, co widziałeś, to pozostałości po piracie Belazirze i jego szajce - dokończył Simeon znużonym głosem. - Mam nadzieję, że tak już zostanie. Moja powłoka została umieszczona w bardziej odpornej obudowie i dodatkowo uszczelniona. Ostatnie sześć miesięcy zbieraliśmy części i doprowadzaliśmy wszystko do porządku. Jeszcze czekamy na niektóre elementy. Firma ubezpieczeniowa jest bardzo dociekliwa i kwestionuje wszystko, co jest w wykazie, ale nikogo to nie dziwi. Statki flotylli pozostają w rejonie. Tworzymy stały patrol, coś w rodzaju małego garnizonu. - Macie mnóstwo czasu - wtrąciła Carialle ze współczuciem. - Kolej na dobre wieści - powiedział Simeon zaskakująco energicznym głosem. - A gdzie wy się podziewaliście? Carialle wydała dźwięki naśladujące fanfary. - Z przyjemnością donoszę, iż gwiazda GZA-906-M ma dwie planety, na których w atmosferze zawierającej tlen występują ślady życia - rzekł Keff. - Gratuluję wam obojgu - odpowiedział Simeon i nadał sygnał dźwiękowy imitujący wiwatujący tłum. Przerwał na chwilę. - Wysyłam jednocześnie komunikat do Wydziału Dochodzeniowego. Czekają tam na kompletne sprawozdania z próbkami i wykresami, ale najpierw ja! Chcę się wszystkiego dowiedzieć. Carialle dotarła do swych plików, wybrała częstotliwość odpowiadającą częstotliwości odbioru Simeona. - To tylko streszczenie, bo całość przekażemy tym na górze - powiedziała. - Oszczędzimy ci całej tej nudy. - Niedobra wiadomość to chyba ta - zaczął Keff - że nie ma oznak życia biologicznego na planecie numer cztery, a planeta numer trzy jest jeszcze zbyt słabo rozwinięta, aby włączyć ją do Światów Centralnych jako pełnoprawnego partnera. Spotkaliśmy się tam jednak z przychylnością i miłym przyjęciem. - On tak uważa - Carialle wtrąciła, prychając. - Ja nigdy nie wiedziałam, o czym myślą te Blekoty. Keff rzucił niechętne spojrzenie na jej kolumnę, ale na Carialle nie zrobiło to żadnego wrażenia. Przeglądała katalog plików i zatrzymała się na mieszkańcach Iriconu III. - Dlaczego nazywacie ich Blekotami? - spytał Simeon, wpatrując się w zapis wideo pokazujący chude, obrośnięte, sześcionogie istoty, które z twarzy podobne były do inteligentnych pasikoników. - Posłuchaj zapisu dźwiękowego - zaśmiała się Carialle. - Porozumiewają się skomplikowanym systemem, który budzi w nas odrazę. Keff sądził, że to ja coś wydmuchuję. - Nieprawda, Cari - zaprotestował Keff. - Początkowo sądziłem - powiedział z naciskiem - że nie występuje u nich żadna konieczność posługiwania się mową. Mieszkają na bagnach - relacjonował dalej, komentując obraz z kryształu wizyjnego. - Jak widać, poruszają się na sześciu kończynach albo na czterech w pozycji pionowej, mając wtedy dwie wolne. Jest wiele drapieżników, które zjadają Blekoty, więc jakiś prosty język wystarczy do ostrzegania przed niebezpieczeństwem. Tamtejsze tereny obfitują w owoce i w warzywa. Na planszy pokazano niebezpieczne gatunki roślin. - Nie za wiele - powiedział Simeon, spostrzegłszy międzynarodowe oznaczenie związków trujących i niebezpiecznych: czaszka i skrzyżowane piszczele oraz wizerunek twarzy z wystawionym językiem. - Pierwsze jagody, które spróbował mój błędny rycerz... podkreślam: błędny - stwierdziła Carialle - to były właśnie te czerwone maliny po lewej oznaczone „grymaśną twarzą”. - Cóż, krajowcy jedli je, a przecież biologicznie nie różnią się aż tak bardzo od ziemskich płazów - Keff skupił się przy tych słowach - ale miałem potem potworne bóle żołądka. Tarzałem się po ziemi i trzymałem się za brzuch. Blekotom bardzo się to podobało. Na ekranie monitora pojawiły się sześcionożne stwory, które wydawały te swoje dźwięki, stojąc nad biednym, wykrzywiającym się z bólu Keffem. - Ja bardzo się bałam - dodała Carialle - że może zjadł coś trującego. Kazałam mu poczekać na pełną analizę... - To trwałoby zbyt długo - dorzucił szybko Keff. - Całość działa się w czasie rzeczywistym. - W każdym razie zrobiłeś na nich wrażenie. - Rozumieliście Blekoty? Czy sprawdził się program TS? - spytał Simeon, zmieniając temat. TS to skrót od Tłumacz Symultaniczny oznaczający program translatorski opracowany przez Keffa jeszcze przed skończeniem szkoły. TS był ciągle udoskonalany poprzez dodawanie reguł i prawideł z różnych obcych języków rejestrowanych przez ekipy badawcze Światów Centralnych. Sam wynalazca, człowiek z krwi i kości, bardziej wierzył w skuteczność programu niż jego partner, mózg, który nie był całkowicie przekonany o użyteczności TS. Carialle często dokuczała Keffowi przy okazji błędów translatorskich, ale jej kpiny miały raczej przyjacielski charakter. Pracowali przecież razem od czternastu lat i stanowili doskonale rozumiejącą się parę. Carialle nie tolerowała żartów pod adresem Keffa czynionych przez kogoś z zewnątrz, mimo że sama pozwalała sobie na niewinne docinki. Teraz sapnęła: - Jeszcze nie działa idealnie, ponieważ wykorzystuje symbolikę języków stosowanych przez już odkryte organizmy. Nawet jeśli uwzględnić Poprawkę Blaize'a dla języków migowych, i tak, według mnie, nie będzie w stanie niczego przewidywać. To znaczy, kto wie, jakich reguł i prawideł będą się trzymać nowe rasy... - Długotrwałe wykorzystywanie pewnego symbolu w jakimś kontekście świadczy o tym, że przypisuje się mu określone znaczenie - utrzymywał Keff. - To właśnie cała zasada tego programu. - Jak odróżnić powtarzający się ruch z pewnym znaczeniem od tego, który znaczenia nie posiada? - spytała Carialle, przytaczając stare argumenty. - Przypuśćmy, że ruchy meduzy raz służą przemieszczaniu się, a innym razem mają za zadanie przekazanie informacji? Słuchaj, Simeonie, będziesz rozjemcą. - Świetnie - zgodził się rozbawiony szef stacji. - A jeśli przedstawiciele nowej rasy mają usta i mówią, ale udzielają ważnych informacji w inny sposób? Na przykład, wydając dźwięki za pomocą zwieracza? - Wszystko przez te maliny - powiedział Keff. - To ich pożywienie powodowało te... te powtórzenia. - Może ten zwyczaj ma związek z początkiem ich cywilizacji - powiedziała zgryźliwie Carialle. - Właściwie, Simeonie, to Keff uruchomił kiedyś translator, by ten zajął się ich słownictwem. - Okazało się, że najpierw powtarzali bezmyślnie wszystko to, co sam powiedział, jak jakieś prymitywne twory o sztucznej inteligencji, potem stopniowo tworzyli zdania we własnym języku, ale nie przypominały już niczego, co usłyszeli. Początkowo wydawało się to sensowne. Myśleliśmy, że zaczną powoli uczyć się języka standardowego, zanim Keff połapie się w zawiłościach ich mowy, ale nic takiego nie nastąpiło. - Powtarzali poprawnie, ale w ogóle nie rozumieli, co mówiłem - powiedział Keff, dostosowując komentarz do stylu Carialle. - Żadnego porozumienia. - Cała ta nadętość drażniła go, nie tylko dlatego, że była wszechobecna, ale dlatego, że można ją było opanować. - Nie wiem, czy miało mnie to zdenerwować, czy może miało inny podtekst. W każdym razie potem zajęliśmy się nimi bardziej wnikliwie. Klatki zapisu wideo pokazywały różne sceny, w których ukazywały się chude, owłosione istoty nurkujące po węgorze i inne rybokształtne stwory łapane środkową parą kończyn. W dalszej części filmu widać było, jak łapczywie zjadają zdobycz, uczą młode polować, szukać drobnej zwierzyny, kryć się przed większymi i bardziej niebezpiecznymi napastnikami. Większą część terenu pokrywały mokradła, a wszystkie zgłodniałe gatunki poszukiwały roślinności. Na filmie było widać, że początkowo stwory bały się Keffa. Zachowywały się tak, jakby oczekiwały ataku z jego strony. W przeciągu kilku dni, gdy okazało się, że nie jest agresywny ani bezradny, zaczęły mu się przypatrywać. Keff jadał koło nich swe posiłki. - Wreszcie, trzymając się w bezpiecznej odległości, zacząłem zadawać im pytania, stosując wznoszącą intonację głosu, którą posługiwały się ich młode, prosząc o różne wskazówki. Bardzo im to odpowiadało, chociaż mogły być zakłopotane tym, że dorosły osobnik potrzebuje informacji na temat sposobu przetrwania. Współpraca i porozumienie między gatunkami były im nie znane. Keff obserwował Carialle, która szybko przeglądała zapis i doszła do kolejnego zarejestrowanego zdarzenia. - To była biesiada. Zanim się na dobre zaczęła, stwory zjadły tonę swych malin. - Keff stwierdził, że nie mogą być za mądre, jeśli doprowadzają się do takiego stanu. Jedzenie czegoś, co wywoływało tyle bólu, tylko dlatego, że wymagała tego okazja, nie było zbyt rozsądne. - Byłem rozczarowany. Potem włączył się TS, reagując na dźwięki Blekot. Wreszcie i ja poczułem się głupio. - Keff zaśmiał się z siebie. - Co się w końcu stało? - spytał Simeon. Mężczyzna się skrzywił. - Carialle miała rację. Maliny stanowiły klucz do ich porozumiewania się. Musiałem przekonać się do tego powtarzania, no... tego języka ciała. Zaprogramowałem TS, aby wychwytywał znaczenie wiadomości przekazywanych przez Blekoty, nie tylko same wypowiedzi, ale wszystkie ruchy i dźwięki, żeby poddać je analizie. Nie zawsze poprawnie to funkcjonowało... - Słyszysz? - przerwała triumfująco Carialle. - Sam to przyznaje! - ...ale wkrótce zacząłem się orientować w tym, o co chodzi. Mowa była tylko czymś w rodzaju maskującego tła. Blekoty mają naturalny dar mimikry. TS działał bez zarzutu, no, prawie bez zarzutu. Cały ten system wymaga jeszcze trochę badań, ot co. - Zawsze wymaga więcej badań i prób - zauważyła cierpko Carialle. - Kiedyś wreszcie zabraknie nam tego, czego naprawdę potrzebujemy. Keff nie przejmował się zbytnio. - Może TS potrzebuje odrobiny sztucznej inteligencji, aby sprawdzić każdy rodzaj ruchów czy gestów, od razu wychwycić znaczenie i przekazać je do glosariusza. Zamierzam wykorzystać TS do badań ludzkiej mowy, żeby sprawdzić, czy uda mi się w ten sposób rozszyfrować kalambury, gdy będzie znane znaczenie przekazu. - Jeśli się to sprawdzi - powiedział Simeon, wykazując coraz większe zainteresowanie - a ty będziesz umiał zrozumieć język ciała, cały ten program przewyższy wszelkie sposoby i metody tłumaczenia. Będziesz uznany za kogoś, kto umie czytać w myślach. Istoty ludzkie rzadko mówią to, co mają na myśli - wyrażają to poprzez postawę i gestykulację. Widzę wiele praktycznych zastosowań Tłumacza Symultanicznego tu, w Światach Centralnych. - Jeśli chodzi o Blekoty, to nie ma powodu, aby wstrzymywać dalsze badania w celu przyznania im statusu ISS, szczególnie od kiedy okazało się, że odczuwają zmysłowo i osiągnęły pewien stopień cywilizacji, choć prymitywnej. To wszystko przedstawię w sprawozdaniu dla centralnego komputera. Mieszkańcy Iriconu III muszą znaleźć się w wykazie - zakończył Keff. - Chciałbym przy tym być - odezwał się Simeon z nie skrywaną wesołością w głosie - gdy ekipa naszych inspektorów będzie rozmawiać z tymi waszymi Blekotami. Wszyscy będą wydawać dźwięki niczym cała masa rozregulowanych silników. Wiem, że ci od centralnego komputera ucieszą się na wieść o kolejnej rasie istot zdolnych do odbierania wrażeń zmysłowych. - Zgoda - zareagował Keff z nutą smutku w głosie - ale to nie jest tylko kwestia rasy. Dla Keffa i Carialle odkrycie nieznanej rasy, na takim etapie rozwoju kulturowego i technicznego, który dawał szansę spotkania z ludzkością, mającej niezależne osiągnięcia w informatyce i podróżach kosmicznych, było porównywalne z poszukiwaniem świętego Graala. - Jeśli ktokolwiek miałby odnaleźć nową rasę, to tylko wy dwoje - powiedział Simeon z niekłamaną szczerością. Carialle doprowadziła statek do przystani i wyłączyła silniki, gdy magnetyczne chwytaki przejęły kadłub i pierścień próżniowy uszczelnił śluzę powietrzną. - Nareszcie w domu - odetchnęła z ulgą. Lampki na pulpicie zaczęły migotać, gdy Simeon przekazał sygnał o konieczności dekontaminacji CK-963. Keff odsunął się od monitorów i poszedł do swej kabiny, aby zamknąć szafki z rzeczami osobistymi przed przybyciem specjalistycznej ekipy. - Nasze zapasy są prawie wyczerpane, Simeonie - powiedziała Carialle. - Zasoby białka kończą się, moje składniki odżywcze są na rezerwie, ogniwa paliwowe na zero. Musisz wszystko uzupełnić. - Mamy chwilowe braki - odrzekł Simeon. - Ale dam wam to, co będę mógł załatwić. - Przerwał na moment, lecz wkrótce znów dał się słyszeć jego głos: - Sprawdziłem pocztę. Są dwie paczki dla Keffa. W wykazie znajdują się obwody i rotoflex. Co to jest? - Sprzęt do ćwiczeń - odparł wesoło Keff. - Rotoflex pomaga rozwinąć mięśnie klatki piersiowej i pleców bez uszczerbku dla pasów międzyżebrowych. Złożył ręce płasko na żebrach i oddychał głęboko, aby pokazać sposób ćwiczeń. - Akurat potrzebujemy takich klarnetów na moim pokładzie - powiedziała Carialle głosem naśladującym sapanie. - A gdzie jest twoje zamówienie, Carialle? - spytał z udawaną niewinnością. - Myślałem, że kupiłaś sobie jakiegoś manekina. - Źle myślałeś - odparła Carialle poirytowana tą starą śpiewką. - Jest mi dobrze w mojej postaci, dziękuję. - Chciałabyś móc chodzić, moja pani - dodał Keff. - Wiele tracisz, będąc ciągle w tym samym miejscu! Nawet sobie tego nie wyobrażasz. Powiedz coś, Simeonie! - Ona podróżuje więcej ode mnie, sir Galahad. Daj spokój! - Czy jeszcze ktoś ma coś dla nas? - spytała Carialle. - Nic mi o tym nie wiadomo, ale podam komunikat, że zacumowaliście. Keff wstał energicznie, zbierając fałdy tuniki. - Pójdę już i oddam się w ręce medyków - powiedział. - Czy możesz się zająć pozostałą częścią odprawy, moja droga Cari, czy chcesz, żebym został i dopilnował, aby ci intruzi nie wtykali wszędzie swych nosów? - Nie, mój rycerzu - odpowiedziała tym samym tonem. - Podróżowałeś długo i daleko, a teraz czas na nagrodę. - Chciałbym jedynie - powiedział Keff z zadumą - piwa, które nie byłoby zamrożone przez rok, i trochę towarzystwa. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jesteś odpowiednim towarzystwem dla mnie, moja droga - z czułością dotknął tytanowej kolumny - ale, jak mówią mędrcy, niech będzie trochę rozłąki w waszym związku. Wybaczysz? - Nie pozwalaj sobie za dużo - powiedziała Carialle. Keff wyszczerzył zęby. Carialle śledziła go wewnętrznymi kamerami, aż wszedł do swojej kabiny. Słyszała odgłos akustycznego prysznica oraz przesuwania drzwi kabiny. Wreszcie Keff wyszedł odświeżony i odziany w nową, suchą tunikę. - No, wreszcie jestem gotów - powiedział Keff. - Zdam relację, a potem nie odmówię sobie piwa. Zanim zamknęła się śluza powietrzna, Carialle zdążyła przekazać Simeonowi rejestry pamięci z całą historią misji poświęconej Iriconowi. Chwilę później zgłosił się Wydział Dochodzeniowy, pytając o wyczerpujący raport z wyprawy. Keff z pewnością musiał odpowiadać na podobne pytania przedstawicieli służb medycznych. Wydział Dochodzeniowy zawsze interesował się bezpośrednią relacją, a nie tylko zapisami i nagraniami. W czasie łączności z Simeonem Carialle doglądała czynności przeprowadzanych przez ekipę dekontaminacyjną oraz zaopatrzeniową, a potem odpoczęła trochę po wyczerpującej podróży. Po paru spokojnych dniach znów przyjdzie jej ochota na podbój nieznanej przestrzeni. Badanie lekarskie prowadzone przez dr Chaundrę nie trwało dłużej niż piętnaście minut, ale rozmowa w Wydziale Dochodzeniowym toczyła się przez wiele godzin. Po długotrwałej burzy mózgów i wyrzuceniu wszystkiego, co pozostało w pamięci, a dotyczyło Blekot, Keff był rzeczywiście wyczerpany. - Wiesz, Keff - powiedział Darvi z Dochodzeniowego, zamykając notatnik z papierami dotyczącymi Blekot - gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz chyba nie po kolei w głowie, nadając przedstawicielom nowych ras tak śmieszne nazwy, jak: Blekoty, Morskie Nimfy, Zagubieni - to przykłady, które pamiętam. - Nigdy nie bawiłeś się w „Mity i legendy”, Darvi? - zapytał spokojnie Keff. - Tak dawno, że nie pamiętam. To taka dziecinna zabawa, - Nie! Nic mi nie jest, „nyuk-nyuk”- powiedział Keff, szorując głowę pięściami i robiąc dziwaczne miny. Ksenolog przez chwilę wyglądał na zmartwionego, ale gdy tylko zdał sobie sprawę, że Keff z niego żartuje, rozluźnił się. - A tak poważnie, to nic innego, jak samoobrona przed nudą. Po czternastu latach pracy można mieć dość mówienia o gatunkach jako rasie tubylczej czy istotach zamieszkujących Zoocon. Ani ja, ani Carialle nie jesteśmy jakimiś trutniami o sztucznej inteligencji. - Jakkolwiek by patrzeć, to te wszystkie nazwy są głupawe. - Ludzkość to głupawa rasa - zaryzykował Keff. - Najzwyczajniej daję upust niewinnej zabawie. Nie chciał poruszać tego, co on i Carialle nazywali poważnymi kwestiami, sprawą honoru, satysfakcją z osiąganych sukcesów. Nie chodziło tu bynajmniej o to, czy on i Carialle potrafią odróżnić grę, zabawę od rzeczywistości. Gra i tak przenika do życia. Staje się czymś więcej po tym, jak zyskuje inne, nowe znaczenie. Nigdy nie przewidziałby tego, co się stało - nie określiłby roli, która przypadła mu do odegrania. „Najwyraźniej to właśnie twoje miejsce”- powiedział sobie w myślach. - To wszystko? - zapytał, wstając. Darvi zapisywał coś w swych kartotekach. Keff zdołał odejść, zanim temu przyszło na myśl zapytać o coś jeszcze. Szybko przemierzył wijący się korytarz, aby dojść do najbliższej windy. Keff poznał „Mity i legendy” w szkole podstawowej. Raz w tygodniu grono kolegów zbierało się po lekcjach (czasami częściej, gdy nie było zbyt dużo nauki). Keff lubił wcielać się w role dobrych rycerzy zwalczających zło i przynoszących światu spokój. W miarę upływu lat przybywało mu wiedzy. Dowiedział się, że galaktyka jest miliard razy większa od planety, na której mieszkał. Dążenie do robienia czegoś pożytecznego stawało się coraz silniejsze, niezależnie od skali działania. Swoją gotowość do altruizmu zachował w tajemnicy w czasie testów psychologicznych przed przyjęciem na kursy specjalistyczne. Keff wykonywał przydzielone zadania z ogromną energią i poświęceniem, jak rycerz ze starych czasów. Przysięgał, że nigdy nie uczyni niczego złego. Stosował prawidła gry w codziennym życiu. Carialle także uwielbiała „Mity i legendy”, ale bardziej ze względu na ich strategiczny charakter i konieczność analizy niż na przygody zawarte w fabule. Po tym, jak los zetknął ich oboje, stali się uczestnikami gry prowadzonej w czasie długich miesięcy przebywania w przestrzeni międzygwiezdnej. Przerodziło się to już w styl życia: Keff był błędnym rycerzem, a Carialle jego damą. Dla mężczyzny było to naturalne przedłużenie młodzieńczych, dojrzewających wraz z nim pragnień. Kiedy Keff dowiedział się, że CX-963 potrzebuje załoganta, jego romantyczna natura podjęła decyzję, by zostać partnerem Carialle. Jak wszyscy znał historię niszczycielskiej burzy kosmicznej i zderzenia, które doprowadziły do śmierci Fanine Takajima- Morrow i zagrożenia całego systemu Carialle. Naukowcy ze Stowarzyszenia do Walki o Ochronę Praw Mniejszości Obdarzonych Inteligencją i Konferencji Mutantów (KM) uradowali się, gdy po długiej rekonwalescencji Carialle oświadczyła, że jest gotowa do lotów, a ponadto chce sprawdzać kandydatów na załogantów. Keffowi bardzo zależało na dostaniu się do programu. Zapoznawszy się z kartoteką Carialle, zapragnął stać się jej obrońcą. Brzmi to dziwnie, gdy bierze się pod uwagę fakt, że źródłem jej potencjału myślowego są końcówki nerwowe. Tamta tragiczna burza uwypukliła jej delikatność. Poddając się instynktowi opiekuńczemu, Keff podjął wyzwanie, aby chronić ją przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Sama rzadko o tym mówiła, ale Keff przypuszczał, iż w chwilach, kiedy jej mózg zapada w sen, nadal miewa koszmary związane z tamtymi ciężkimi przejściami. Carialle udowodniła, że jest najlepszym partnerem i współtowarzyszem wypraw. Polubił ją, jej zainteresowania i upodobania, nie mówiąc już o jej wadach czy dążeniu do okazania wyższości. Ona nauczyła go cierpliwości, on natomiast nauczył ją kląć w dziewięćdziesięciu językach, co okazało się najlepszym sposobem rozładowywania napięcia i stresu. Wzajemnie się wspierali. Ich zaufanie było bezkresne niczym przestrzeń kosmiczna i ciągle żywe. Czternaście lat wspólnej pracy upłynęło w przyjemnej atmosferze. Keff uważał ten układ za najwyższe wyróżnienie i zaszczyt, jaki mógł spotkać zwykłego człowieka. Winda zatrzymała się powoli, ze zgrzytem i drzwi się otworzyły. Keff był na SSS- 900 tak wiele razy, że doskonale znał drogę do baru, który zawsze odwiedzał przy okazji pobytu na stacji. Najprawdopodobniej za sprawą Simeona wszyscy wiedzieli już, że wrócił. Na świecącym, wypolerowanym, stalowym kontuarze czekało na niego piwo zwieńczone pianką. Od razu spojrzał na złocisty płyn. - Świetnie! - krzyknął, wyciągając obie ręce w stronę piwa. - Czas na parę łyków. Zanim chwycił kufel, zauważył dłoń, która delikatnie dotknęła jego ręki. Keff spojrzał w górę. - Masz czym zapłacić? - spytała barmanka i uśmiechnęła się zalotnie. Była kobietą w jego wieku. Miała krótko przycięte, ciemnokasztanowate włosy i bardzo jasną, charakterystyczną dla przebywających cały czas w kosmosie Europejczyków, cerę. - Żartuję. Napij się, Keff, to na koszt firmy. Cieszę się, że cię znów widzę. - Chwała ci za to, Mariad, i tym wszystkim, którzy potrafią zrobić tak wspaniałe piwo - rzekł Keff, po czym powoli zanurzył nos w pianie i odchylił głowę, unosząc kufel. Wypił i całą zawartość jednym haustem. - Rozkosz! Proszę jeszcze raz to samo! Wszyscy obecni okazali uznanie za ten piwny wyczyn. Keff pomachał do nich z radością. Niektórzy na dowód aprobaty unieśli do góry kciuki, a potem wrócili do przerwanej rozmowy czy partyjki rzutek. - Zawsze poznam załoganta po długotrwałym locie po tym, jak uzupełnia zapasy w porcie - powiedział jeden z mężczyzn, podchodząc do Keffa, aby się przywitać. Był szczupły, a na jego melancholijnej twarzy gościł dziwny uśmiech. Keff wstał i klepnął go po plecach. - Baran Larrimer! Nie wiedziałem, że ciebie i Shelby nosiło gdzieś daleko. Stary przyjaciel Larrimer był także członkiem statku mózgowego przydzielonego do flotylli obrony Światów Centralnych. Keff przypomniał sobie teraz to, co Simeon mówił o wsparciu. Larrimer musiał dokładnie wiedzieć o tym, co powiedziano Keffowi. Starszy kolega spojrzał na niego i przytaknął, widząc grymas niepewności i wyczekiwania na jego twarzy. - Musieliśmy być w gotowości - stwierdził. - Ale ty się zaniedbujesz - dodał czyjś głos. Szczupłe ramię mocno objęło mężczyznę. Obejrzał się szybko. - Jak miło cię widzieć, Keff. - Susa Gren! - Keff uniósł filigranową, młodą kobietę i mocno pocałował, co zostało, oczywiście, odwzajemnione. - Ty i Marliban też tu jesteście? - Misja kurierska w celach handlowych - powiedziała cicho Susa, mrużąc ciemne oczy. Zwróciła głowę w kierunku grupy nieznajomych siedzących przy stoliku w rogu sali. - Mam nadzieję, że sprzedam Simeonowi partię czujników zabezpieczających. Zapomnieli, że Marl jest mózgiem i może wszystko usłyszeć. Co oni przy nim wygadywali! Simeon zna każde słówko. Do licha, będę mieć problem, żeby coś sprzedać. Powiem chyba tym od centralnego komputera, żeby ci idioci sami trafili z powrotem, jeśli nie okażą szacunku mózgowi. Mimo wszystko - westchnęła - to przynoszące zyski zajęcie. Marl działał dopiero dwa, nie, trzy lata, ale nadal miał zobowiązania wobec Światów Centralnych za szkolenie, obudowę czy wyłączenie z będących źródłem dochodu misji kurierskich. Susa była w podobnej sytuacji. Przejęła długi rodziców, którzy zaciągnęli pożyczki na działalność w górnictwie, ale im się nie powiodło. Na szczęście pozostały im jakieś środki do życia. Keff bardzo lubił odważną, młodą kobietę i miał wiele podziwu dla jej rozsądku i energii. Podobała mu się też jej figura i sposób poruszania się. Oboje czuli coś do siebie, co szybko zauważyła Carialle i stwierdziła, że najlepszym partnerem człowieka jest drugi człowiek. Niewielu mogło zrozumieć poświęcenie człowieka dla mózgu jego statku kosmicznego oraz ich długotrwały związek. - Susa - odezwał się nagle Keff. - Czy masz trochę czasu? Możemy usiąść i porozmawiać? Mrugnęła powiekami, jakby czytając w jego myślach. - Nie mam nic do roboty ani nigdzie nie idę. Marl i ja korzystamy ze swobody aż do czasu, gdy te trutnie będą chciały wracać. Postawisz mi drinka? Larrimer wstał taktownie, nie chcąc, aby uznali go za intruza. Rzucił swój bon kredytowy na kontuar i skinął do Mariad. - Wpadnij przy okazji, Keff - powiedział. - Shelby ucieszy się na twój widok. - Z pewnością - odparł Keff, klepiąc bezwiednie na pożegnanie rękę Larrimera. - Szczęśliwej drogi! Usiadł wraz z Susa w spokojnym zakamarku baru. Mariad podała dwa piwa i oddaliła się bezszelestnie. - Dobrze wyglądasz - powiedziała Susa, przyglądając się twarzy Keffa z serdeczną uwagą. - Opaliłeś się! - Tak, to pamiątka z ostatniego lądowania na planecie - oznajmił Keff. - Jeszcze się trzyma. - Dobrze ci z tą opalenizną - oświadczyła. Jej usta przybrały filuterny grymas. - Jak daleko sięga? Keff zmarszczył na sekundę brwi. - Może dam ci szansę, abyś sama to sprawdziła. - Czy te rysy są groźne? - spytała Carialle, widząc techników sprawdzających zewnętrzne części pojazdu. Statek był zacumowany poziomo w suchym doku, co dawali i doskonałą sposobność przeprowadzenia szczegółowych oględzin. - Nie jest źle. Naprawiam teraz jedną z rys przy instalacji paliwowej - powiedział jeden z członków ekipy technicznej, nakładając jakiś klej. Substancja powoli twardniała, stapiając ii; w jedno z płytami kadłuba. - Powinno się trzymać nawet w skrajnych warunkach cieplnych, moja pani, ale grubość w tym miejscu jest trochę mniejsza. Mimo wszystko zapewni ci należytą ochronę. - Wielkie dzięki - rzuciła Carialle. Po zaschnięciu kleju sprawdziła nową powłokę za pomocą rezonansu i uznała, że dobrze dobrano ciężar właściwy materiału. Wkrótce i tak o tym zapomni. Program księgowy wykrył, że opłata za materiały do naprawy jest wyjątkowo niska w porównaniu z kosztami demontażu płyt poszycia, ich wymiany czy regeneracji. Ramię dźwigu przeniosło ładunek nad częścią dziobową i opuściło węże do luku. Skrzynki z materiałami do analiz i badań zostały zabrane w zaplombowanym pojemniku. Pracownik służb oczyszczania ubrany w swój służbowy strój dokładnie sprawdził wszystkie zakamarki, czy przypadkiem jakieś zabłąkane zarodniki nie dostały się do Światów Centralnych. Dźwigowy podłączył elastyczne węże do odpowiednich zaworów. Najpierw paliwo, więc Carialle otworzyła klapkę wlewu, gdy ogromny przewód zbliżył się do kadłuba. Cienki rurociąg, którym dostarczano zapasy białek, miał na czopie numerowany filtr. Carialle zarejestrowała ten numer na wypadek, gdyby okazało się, że końcowy produkt zawiera jakieś zanieczyszczenia. Na szczęście przewód, którym podawano miazgę węglanowo- białkową do syntezatora żywności Keffa, był nieprzezroczysty. Ruchy perystaltyczne gęstej masy zawsze przywodziły Carialle na myśl lotne piaski, ośmiornice pełzające po dnie oceanu czy nieświeżą owsiankę. Na moment zwróciła uwagę na nabrzeże, po którym zbliżała się ładowarka z oznaczonymi kodem Keffa dużym i małym pojemnikiem. Dała sygnał operatorowi, żeby umieścił je w ładowni. Niska, krępa kobieta z ekipy technicznej w wysokich butach na grubych podeszwach podeszła do śluzy powietrznej i uniosła jakiś mały przedmiot. - To dla ciebie od szefa stacji. Mogę wejść na pokład? Carialle skoncentrowała uwagę na krysztale zawierającym dane i wyraźnie odczuła zaciekawienie. - Udzielam zezwolenia na wejście - powiedziała. Kobieta przeszła do śluzy, obróciła pomost tak, aby dopasować go do położenia pokładów, a następnie ostrożnie przeszła w kierunku głównej kabiny. - Powiedział, co to jest? - Nie, proszę pani. To niespodzianka. - Och, Simeon! - wykrzyknęła Carialle, korzystając z połączenia na prywatnym kanale szefa stacji. - Koty! Bardzo dziękuję! - Przeglądała zawartość kryształu wizyjnego. - To prawie cały tydzień relacji. Skąd to masz? - Od biologa, który hoduje domowe koty. Był tu dwa miesiące temu. Cały materiał to dwa filmy o jego kotach i kociętach, a także fragmenty o dzikich kotach, które filmował w koloniach. Chyba ci się to spodoba. - Simeon, to fantastyczne. Czym mogę się odwdzięczyć? W głosie szefa stacji zabrzmiało zakłopotanie. - Nie musisz się niczym odwzajemniać, Cari. Może jednak masz jakiś zbędny obraz? Ale chciałbym, żeby to nie była transakcja. - No, nie. Nie zrobisz dobrego interesu. Te obrazki nie mają żadnej wartości. Z pewnym wahaniem i ociąganiem Carialle umożliwiła Simeonowi wejście do jej systemu wizji i skierowała go do narożnika głównej kabiny, gdzie złożono cały „sprzęt” malarski. Dla każdego normalnego mieszkańca planety kabina wyglądała schludnie, ale bywalec przestworzy uznałby ją za srocze gniazdo. Z jednej strony znajdował się należący do Keffa sprzęt do ćwiczeń. Po drugiej zaś półki z przyrządami do malowania, nie wspominając już o ścianach ozdobionych gotowymi obrazami, których nie rozdała albo nie wyrzuciła. Ci, którym dane było widzieć prace autorstwa Carialle, nazywali je arcydziełami, ale ona, oczywiście, nie przyjmowała tego do wiadomości. Nie posiadając ciała i rąk, które operowałyby narzędziami sztuki, korzystała ze zmyślnego warsztatu stworzonego tak, aby osiągnąć zamierzony efekt artystyczny. Płótno, którego używała, było cienkie i składało się z porowatych komórek. Mogła je wypełniać farbą niczym punkciki na monitorze i tworzyć barwne kompozycje. Całość dawała efekt przypominający pociągnięcia pędzlem. Dzięki zaawansowanej technologii, częściowo za sprawą udziału inteligentnych kończyn, Carialle opracowała konstrukcję rąk zdolnych do trzymania pędzla i nakładania farby na powierzchnie wstępnie przygotowanych płócien. To, co początkowo było specyficzną terapią po otarciu się o śmierć, przerodziło się w bardzo pożyteczne hobby, przynosząc w dodatku Carialle uznanie. Sprzedanie jakiegoś obrazu pomagało nieraz zdobyć środki na uzupełnienie zapasów paliwa, gdy kasa świeciła pustkami, a sprezentowanie dzieła malarskiego potrafiło zjednać nieprzychylnych biurokratów. Ramiona poruszane odpowiednimi siłownikami podawały obraz za obrazem, tak aby Simeon mógł je oglądać i podziwiać. - Ten jest do oddania - powiedziała Carialle, obracając za pomocą mechanicznych ramion widok czarnego krajobrazu kosmicznego wypełnionego barwnym wizerunkiem jakiegoś dziwnego nietoperza oraz studium kryształu wbitego w meteoryt. - Ten dałam Keffowi. Ten zostawiam sobie. To nie jest jeszcze skończone. O, te dwa są do oddania, i ten też. Wiele z tych wspaniałości nie byłoby wcale widocznych dla oczu niewprawnego artysty, ale czujniki służące autorce przydawały światła i koloru scenom, które wydawałyby się jedynie czernią i kropkami gwiazd. - Ten jest znakomity. - Simeon skierował kamerę ku obrazowi ze sfatygowanym statkiem zwiadowczym zmierzającym w stronę odległej mgławicy, która przesłaniała niczym welon poświatę wokół gwiazdy. Płótno nie miało kształtu prostokąta, ale nieregularny, co oddawało obrys przedstawionego obiektu. - Cóż - powiedziała Carialle. Jej oko z mikroskopijną dokładnością wychwyciło plamki w kilku komórkach z farbą. Były czerwone, a nie karminowe. Odcień jeszcze nie zadowalał artystki. - Ten nie jest skończony. - Nie przesadzaj, dziewczyno. Podoba mi się. - W takim razie już jest twój - powiedziała Carialle z wyraźną rezygnacją w głosie. Mechanizm zdjął obraz z regału i przeniósł go po szynach w stronę śluzy powietrznej. Carialle uruchomiła kamerę na zewnątrz kadłuba, aby wypatrzyć na lądowisku pracownicę ekipy technicznej. - Barkley, nie zabrałabyś czegoś dla szefa? - spytała przez głośnik. - Dlaczego nie - odpowiedziała tamta z uśmiechem. Podajnik przekazał obraz w ręce kobiety. - Masz talent, mała - stwierdził Simeon, pozostając na podglądzie w systemie wizyjnym. - Dzięki. Będę strzegł tego obrazu jak skarbu. - Drobiazg - powiedziała skromnie Carialle. - To tylko hobby. - Bzdury. Słuchaj, mam pomysł. Może następnym razem zrobisz wystawę? Przyjeżdża tu mnóstwo ludzi i różne grube ryby. Zapłaciliby sporo za oryginały, tym bardziej że malowane są przez mózgowca. - Nie wiem... - odparła Carialle, zastanawiając się. Dam ci miejsce na tydzień zupełnie bezpłatnie. Jeśli nie masz na tyle odwagi, żeby pokazać publicznie swoje prace, możesz zaprosić tylko tych, których sama wybierzesz. Musisz pamiętać, że i tak wszyscy szybko się o tym dowiedzą. - Przekonałeś mnie - stwierdziła Carialle. - Moje intencje są absolutnie uczciwe - dodał szarmancko Simeon. - Co jest?! - krzyknął. Szybkość przekazu na jego częstotliwości maksymalnie podskoczyła. - Jesteś gotowa, jakbyś zaczynała wyprawę, Carialle. Zbierz się i opuszczaj stację. Generalny Inspektor chce się z tobą spotkać za piętnaście minut. Właśnie prosił mnie o przekazanie tej wiadomości. Zwlekam z tym, jak mogę. - No, nie! - powiedziała Carialle równie prędko. - Nie mam zamiaru poddawać się psychologicznemu maglowaniu przez Maxwella-Coreya od doktora Semeta za każdym razem, gdy lądujemy na stacji. Jestem wyleczona, do cholery! Nikt nie musi mnie ciągle sprawdzać! - Cari, lepiej spływaj. Ściany, które mają uszy, doniosły mi że uważa, jakoby twoja „obsesja” na punkcie na przykład „Mitów i legend” stawiała wyleczenie pod znakiem zapytania. Kiedy usłyszy twoje sprawozdanie o Blekotach, z pewnością podda cię kolejnej sesji badań psychologicznych, a i Keffa razem z tobą. Nawet Maxwell-Corey musi pokazać, że coś robi. - Do czorta z nim! Jeszcze nie skończyliśmy uzupełniać zapasów. Mam dopiero połowę składników odżywczych, a większość z tego, co zamówił Keff, jest w magazynie. - Przykro mi, słoneczko. Nic się nie zmieni do twego powrotu. Przyspieszymy załadunek, jak on odjedzie. Carialle rozważała, czy warto do Stowarzyszenia do Walki o Ochronę Praw Mniejszości Obdarzonych Inteligencją składać skargę na Generalnego Inspektora w sprawie jego obsesyjnego pragnienia, aby udowodnić jej nieprzydatność do służby. Chciał najzwyczajniej przeprowadzić polowanie na czarownice, a ona nie miała zamiaru być ofiarą. Czy nie dość, że przy każdym spotkaniu usiłował przypominać jej o tragedii sprzed szesnastu lat? Kiedyś może dojść do scysji, ale jeszcze nie tym razem. Nie miała na to ochoty. Simeon miał rację. Dekontaminacja i naprawy CK-963 zostały zakończone. Od czasu ich rozmowy upłynęła dosłownie mała chwila. Simeon mógł powstrzymać realizację polecenia Generalnego Inspektora tylko do czasu, kiedy hałaśliwy Maxwell-Corey zacznie domagać się badania. - Simeon, daj mi trochę czasu. Muszę znaleźć Keffa. - Spokojnie - powiedział szef stacji. - Wiem, dokąd poszedł. - Keff - odezwał się głos nad jego głową. - Pilna wiadomość od Carialle. Keff odwrócił leniwie głowę. - Simeon, jestem zajęty. Sprawa prywatna. Susa wyciągnęła rękę, zmierzwiła mu czuprynę. Keff wdychał zapach młodej kobiety, przesuwał dłonie po jej ciele. Jedną ręką ściągał górną część jej stroju, a drugą pieścił pośladki i talię. Przywarła do niego nogami, szukając dłonią klamry paska. - Pilna, ważna wiadomość od Carialle - powtórzył Simeon. Keff z żalem oderwał swe usta od warg Susy. Jej oczy pełne były wyrozumiałości. Nie zrobił najmniejszego ruchu głową. - No dobrze, Simeon. Łącz! - Keff - powiedziała zaniepokojona Carialle. - Wracaj natychmiast. Musimy jak najszybciej opuścić stację. - Dlaczego? - spytał poirytowany mężczyzna. - Przecież na pewno jeszcze nie skończył się załadunek. - Nie, ale nie możemy czekać. Musimy ruszać. Chodź szybko! Keff z westchnieniem odsunął się od Susy i rozdrażniony przemówił do nadajnika w suficie. - A co z moją przepustką? Wiesz, że niczego tak nie uwielbiam, jak spędzać dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu z tobą, ale jest ten jeden procent, gdy my, ludzie, pragniemy... Carialle przerwała mu: - Keff, Generalny Inspektor jest na stacji. - Co? - Keff usiadł z wrażenia. - Domaga się kolejnego spotkania, a wiesz, czym to pachnie. Musimy oddalić się stąd tak szybko, jak tylko nam się uda. Keff wskakiwał w swój ubiór. - Mamy paliwo? Co z zapasami? Z ukrytego głośnika dobiegł głos Simeona: - Macie jedną trzecią. To tyle, ile możecie dostać. Mówiłem, że krucho ze wszystkim. - Daleko na tym nie zajedziemy. Zrobimy jeden etap albo dwa krótkie. Keff wstał i już wsuwał stopy w buty. Susa usiadła i naciągała na obnażone ramiona górną część stroju. Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Keffa. Była w nim mieszanina żalu, ale i zrozumienia. - Uzupełnimy zapasy gdzie indziej - zapewniała Carialle. - Który kierunek jest najbezpieczniejszy, Simeon? - Już pójdę - powiedziała Susa, wstając z łóżka. Położyła rękę na ramieniu Keffa. Ten pochylił się i pocałował ją. - Im mniej wiem, tym mniej będę musiała zeznać pod przysięgą. Życzę wam obojgu bezpiecznej podróży. Posłała Keffowi długie spojrzenie spod ciemnych rzęs. - Może następnym razem będzie lepiej. Odeszła bez żalu, bez zrzucania winy na kogokolwiek. Keff był pełen podziwu dla takiej postawy. Carialle, jak zwykle, miała rację: najlepszym partnerem człowieka może być tylko inny człowiek. Mimo wszystko czuł się lekko sfrustrowany tym, że nie doszło do spełnienia seksualnych zamiarów. Trzeba będzie wykorzystać tę energię w pożyteczny sposób. Gdy udało mu się wreszcie założyć buty, wybiegł na korytarz. Widział Susę, która szła w stronę windy. Z rozmysłem obrócił się i wybrał inną drogę w kierunku swego statku. - Simeon, trzymaj mnie z dala od Maxwella-Coreya. Przebiegł przez łuk korytarza i dotarł do drugiej windy. Nacisnął przycisk i z niecierpliwością czekał na otwarcie drzwi. - Jesteś na dobrej drodze - usłyszał głos szefa stacji. Wszedł do windy. Drzwi się zamknęły. - No, już dobrze. Teraz odwagi. - Co z sektorem G? - spytała Carialle, gdy Keff dotarł na pokład CK-963. Na wszystkich monitorach w głównej kabinie pojawiły się mapy nieba. Keff skinął w stronę kolumny Carialle i usiadł w fotelu awaryjnym, przeglądając instrukcję odlotu. - Wszystko będzie w porządku, jeśli nie chcemy podążać w stronę Saffronu. To tam statki floty namierzyły ludzi Belazira. Nie chcesz się z nimi spotkać? - Wiesz, że nie. - A sektor M? - spytał Keff, wpatrując się w mapę, którą miał bezpośrednio przed sobą. - Ostatnio nam się tam powiodło. - Ostatnio to Zagubieni spowodowali całe zamieszanie z zegarem - przypomniała Carialle bez żadnej aluzji. - To miało być powodzenie? - Jest jeszcze parę układów w tym rejonie, które chcieliśmy sprawdzić. Pasują do koncepcji złożonych form życia - spokojnie powiedział Keff. - Sprawdzilibyśmy MBA-487-J, gdyby nie kłopoty z paliwem i konieczność powrotu. Pamiętasz, Cari? - Jak pech, to pech - odparła Carialle bez entuzjazmu, nie chcąc roztrząsać własnych błędów. - Tracimy czas. - A może wylecimy poza Światy Centralne? Gdzieś w górne galaktyki? - Maxwell-Corey pojedzie stąd w stronę DND-922-Z - powiedział Simeon. - Nie możemy sobie pozwolić na to, aby udał się za nami - wycedziła Carialle. Keff wpatrywał się we wskaźniki poziomu paliwa. - A gdybyśmy polecieli w zupełnie innym kierunku? Patrz tam! - Co byś nam poradził, Simeonie? - zapytała Carialle, mocując wszystkie luźne elementy i zamykając z sykiem śluzę powietrzną. Wskaźniki Carialle drgnęły, gdy włączyła zasilanie. Składniki pokarmowe, paliwo, baterie - poniżej połowy stanu. Nie uśmiechało się jej odlatywać w takich warunkach, ale nie miała wyboru. W przeciwnym razie czekało ją długotrwałe śledztwo, wywiady, rozmowy - a może nawet unieruchomienie na dobre. - Mam tu coś ciekawego, czym możecie się zająć - powiedział Simeon, wpisując wybrany plik do pamięci Carialle. - Jest to sprawozdanie kapitana statku transportowego, który przeleciał przez sektor R. Jego spektroskopy wykryły promieniowanie w pobliżu RNJ- 599-B. Nie mamy żadnych dowodów na istnienie jakiegoś osadnictwa w tamtych rejonach. To może być ciekawe. - Gwiazdy typu G - stwierdził Keff z aprobatą. - Wiem, co miał na myśli. Spektroanaliza, Cari? - Wszystko wskazuje na to, że mogły tam powstać planety - odpowiedział mózg. - Jaka jest opinia Wydziału Dochodzeniowego? - Nikt jeszcze nie przeprowadził żadnych badań w tamtej części sektora R - rzekł Simeon z wyjątkową uprzejmością. - Nikt? - spytała Carialle, przeglądając pliki informacyjne. - W istocie! - Będziemy więc pierwsi? - spytał Keff z tym samym podnieceniem w głosie. Pragnienie pionierskiego dotarcia tam, gdzie jeszcze nie był nikt ze Światów Centralnych, było silniejsze niż strach przed Generalnym Inspektorem. - Nie ma się nawet na czym wzorować - stwierdziła Carialle, wyświetlając mapy nieba bez żadnych tras. Keff wysyłał sygnały kierunkowe. - Poszukiwać nowych światów, śmiało podróżować... - Cicho - powiedziała ostro Carialle. - Chciałbyś pierwszy postawić swą stopę na powierzchni nowych lądów. - Macie jeszcze dwadzieścia sekund - zakomunikował Simeon. - Nie mówcie mi, dokąd lecicie. Lepiej, żebym tego nie wiedział. Macie moje błogosławieństwo. Wracajcie szczęśliwie. Jak najprędzej. - Postaramy się - dorzucił Keff, zapinając pasy. - Dzięki za wszystko, Simeonie. Cari, pełna gotowość... Nie było już słychać dalszej części wypowiedzi, gdyż CK-963 odcumował od przystani i uruchomił silniki sterownicze lewej strony. ROZDZIAŁ 2 Z czujnika akustycznego na prywatnej częstotliwości Simeona rozległ się pełen złości głos Generalnego Inspektora: - CK-963, odbiór! - Namierzony! - krzyczał Keff, uderzając dłonią o kanapę, na której siedział. Następna chrapliwa wypowiedź wywołała kolejny okrzyk. - Złap nas, jeśli potrafisz, bazyliszku! Cicho! - zareagowała Carialle w taki sposób, aby jej głos był wyraźnie słyszalny. - Dzie... dziewięćset... sły... szę - Keff nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - Proszę... po... wtórzyć... - Powtarzam: wracać! Macie spotkanie ze mną o dziesiątej czasu południkowego, a już jest dziesiąta piętnaście. - Carialle wyobraziła sobie jego pulchną, wąsiastą twarz, czerwoną ze złości. - Jak śmieliście odlecieć bez mojego zezwolenia? Muszę się z wami spotkać! - Przepr... - mówiła Carialle - rozłączamy się. Przyślemy sprawozdania, Inspektorze. - Słyszę, Carialle - rozeźlony głos huczał w głośniku. - Nie ma żadnych zakłóceń w przekazie. Róbcie zwrot o 180 stopni i wracajcie. Widzę was u siebie za dziewięćdziesiąt minut. Maxwell-Correy wyjechał. - Ooo - powiedział wesoło Keff. Uniósł głowę, zwrócił się w stronę podestu Carialle i mrugnął znacząco. - Maxwell-Correy nie uwierzy, że ostatni zwrot, to coś zupełnie bez znaczenia, co? - Będzie musiał - stwierdziła zdecydowanie Carialle. - Nie mam zamiaru wracać i poddawać się badaniom móżdżku. Co za biurokrata! Wiem, że nic mi nie jest. Ty też jesteś w porządku. Dlaczego za każdym razem po lądowaniu na planecie i zakończeniu wyprawy musimy się zginać i kaszleć na zawołanie? Wylądowałam, poddałam się czyszczeniu i dekontaminacji, sporządziłam wyczerpujący raport dla Wydziału Dochodzeniowego. Niech mi dadzą spokój i nie rozgrzebują przeszłości. - Dobrze, że Simeon nas ostrzegł - powiedział Keff, przeglądając na swoim monitorze informacje dotyczące aktualnego stanu statku. - Chyba nie oberwie za to. Patrz! Tylko trzydzieści procent paliwa i żywności? - Wiem - rzekła Carialle ze skruchą. - Ale co mogłam zrobić? - Nie ma rady - zgodził się Keff. - Szczerze mówiąc, lepsze to niż czekanie na następne dostawy, bo nie wiadomo, co by się mogło stać. Pełne zbiorniki i uzupełnione zapasy jedzenia nie mogłyby zrekompensować całej tej hecy z Maxwellem-Correyem. W końcu jednak kiedyś będziemy musieli wrócić. - Trzeba się upewnić, czy Simeon sam sobie z nim poradzi. Na wszelki wypadek prześlę mu pytanie o to, czy Maxwell-Correy wyleciał do sektora D... - Albo gdzieś równie daleko. Możemy przecież wytrzymać na tych żelaznych zapasach do chwili, gdy otrzymamy od Simeona wiadomość, że wszystko w porządku - zaproponował Keff, chociaż Carialle zauważyła, że nie było to powiedziane z pełnym przekonaniem. - Jeśli Generalny Inspektor ma dość sprytu... - ...albo jest podstępny, jak nikt inny... - ...to przejrzy pliki z przekazami i dowie się o czasie naszego pobytu, a potem wstrzyma przekazywanie wszelkich zapasów dla CK-963 na wszystkich stacjach. - Nie dojdzie do takiej sytuacji, moja droga - powiedział Keff, przybierając pozę sir Galahada. - Tymczasem polecimy w stronę sektora R i zobaczymy, co tam jest. Entuzjastycznie machnął rękoma i wskazał na dziób statku. Carialle się zaśmiała. - Dobrze - powiedziała. - Na czym to skończyliśmy? Czarownik ukazał się na ścianie i przemówił swym skrzeczącym tenorem. - Rycerzu, masz już teraz swój Zwój. Czy chcesz jeszcze o coś spytać? Z grymasem na twarzy Keff chwycił szablę i ruszył mu na spotkanie. Gdy Keff ścigał rycerzy po głównej kabinie, Carialle skoncentrowała się na tym, aby nie dać się namierzyć Generalnemu Inspektorowi. Po ustaniu przekazu Maxwella-Correya wykryła, że z SSS-900 wysłano bezzałogową sondę z oficjalnym wezwaniem. Przeważnie wokół stacji panował spory ruch, więc bez wielkiego wysiłku można było skierować taką sondę za jakimś innym pojazdem, tym bardziej że nie posiadała mózgu. Czas potrzebny na to, aby wykryć błąd, wystarczy, żeby opuścić sektor i udać się w nieznane rejony galaktyki. Później, gdy już zagrożenie minie, Carialle sporządzi skargę do Stowarzyszenia do Walki o Ochronę Praw Mniejszości Obdarzonych Inteligencją. Z reguły tak właśnie postępowała. Nieskrępowany ruch, pełne panowanie nad silnikami i wykorzystanie zdolności było jedną z najważniejszych rzeczy w jej życiu. Każdorazowe zagrożenie tego prawa wywoływało u niej reakcję, która uzasadniała stwierdzenie przez Generalnego Inspektora nadpobudliwości. Gdzieś w oddali namierzyła pozycję dwóch małych statków podążających jej pierwotnym kursem. Na razie jeden-zero dla Generalnego Inspektora. Wiedział, że nie będzie chciała słuchać jego poleceń, więc rozkazał zorganizować pościg. Mogło to także oznaczać, iż wysłał sygnał ostrzegawczy w związku z rzekomym zagrożeniem dla niej samej i załoganta oraz konieczności ściągnięcia ich do bazy bez względu na okoliczności. Czy te małe pojazdy będą w stanie wykryć promieniowanie cieplne? Powinna już być o jeden etap przed starym Sennetem i spodziewać się tego typu błazeństw. Pozostało jej tylko zachować spokój. Cóż, trudno było opanować drżenie „v wołane bliskością Generalnego Inspektora. Skorygowała poziom adrenaliny. Tylko spokój! Spokój! Myśl! Szybki rzut oka na mapę nieba potwierdził nieznaczne przemieszczenie się burzy jonowej. Skierowała się w tamtą stronę. Przeszła jej skrajem, a następnie, zdając się na komputer, wybrała obszar o maksymalnie dużej dawce promieniowania - osłony zabezpieczały przed uszkodzeniem. Przemknęła chyżo po granicznej płaszczyźnie niczym deską surfingową po pofalowanej kipieli. Wspaniałe przeżycie! Zwykli piloci, którzy nie są w stanie bezpośrednio odczuć nacisku na kadłub, nigdy nie odważyliby się na coś podobnego. Ponadto ich wskaźniki radarowe nie wykryłyby jej w tej jonowej zamieci. Krótko mówiąc, Carialle była przekonana, że zgubiła intruzów. Wykonała zwrot, wyszła z rejonu burzy i obserwowała pierścieniowate, opalizujące halo, które zostało z tyłu, gdy maksymalnie zwiększyła moc silników. Keff przypatrywał się hologramowi „wiejskiego pubu”. Spojrzał na jej postument, gdy znów się zwróciła do niego. - Pozbyliśmy się niechcianego towarzystwa? - Dzięki odrobinie szczęścia i odporności płyt antypromiennych umknęliśmy ulubieńcom złego czarownika - powiedziała Carialle. A teraz, czas na piwo. Sprawdziła stan zużycia adrenaliny, uzupełniła szybko białka i witaminę B- complex. Keff uniósł szklankę w jej stronę. Szybka analiza dała wyraźną odpowiedź: złoty napój wyglądał jak piwo, ale był to tylko bezalkoholowy roztwór elektrolitów, który Keff spożywał po swoich ćwiczeniach. - Za twoją szybkość i spryt, moja droga, oraz za prezenty dla naszych wrogów. A co z kawą? - W porządku, wszystko gra, proszę pana - odparła, ukazując na ścianie obraz salutującego żołnierza piechoty morskiej. - Szef zaopatrzenia przemycił trochę łakoci, gdy Simeon był zajęty przesyłaniem komunikatów. Mam nawet trochę czekolady, najlepszy gatunek, Best Demubian. Keff promieniał z radości. - Cari, teraz wiem, jak bardzo mnie kochasz. Czy miałaś czas, aby zrealizować moje specjalne zamówienia? - spytał, obracając głowę. - Skoro o to ci chodzi, to w ładowni są dwa zaadresowane do ciebie pudła. Bum, bum! Bum, bum! Rozstawienie błyszczącego przyrządu ze stali, rotofleksu, nie wymagało wiele czasu. Nagrana na wideo instrukcja obsługi wyjaśniała, jak z niego korzystać. Keff siedział na skórzanej ławeczce. Z obu stron znajdowały się koła osadzone na ramionach. Czerwony z wysiłku unosił ciężarki aż na wysokość obojczyka, a potem zwalniał je. Przy uderzaniu o amortyzatory linki napinające wydawały metaliczny dźwięk. Keff przymykał z wysiłku oczy. Ścięgna szyi ukryte pod lśniącą od potu skórą były prawie tak grube jak postronki. - Dwieście trzy - mruknął. - Ale ciężar! Dwieście cztery. Dwieście... - Spójrzcie na mnie - powiedziała Carialle niskim głosem, naśladując styl z trójwymiarowych reklamówek. - Zanim zacząłem ćwiczenia, byłem chudzielcem ważącym czterdzieści cztery kilogramy. A teraz, popatrzcie. I wy możecie... - W porządku, daj już spokój - powiedział Keff, opuszczając ciężarki. Zadźwięczały metalicznie, opadając na swoje miejsca. Keff wstał z siodełka i wytarł ręcznikiem spocone ciało. - Nie wystarcza zwyczajny ciężar. Chcę sprawdzić, jak silny jest ten przyrząd. - Chcesz powiedzieć, ile ty jesteś w stanie wycisnąć? Jeszcze sobie kiedyś zrobisz krzywdę - ostrzegła Carialle. Zauważyła, że puls Keffa zaczął spadać z ponad dwustu uderzeń na minutę. - Większość wypadków zdarza się w domu - zauważył Keff z grymasem na twarzy. - Bardzo mi przykro, że musiałam przerwać ci randkę z Susą - usprawiedliwiała się Carialle po raz dwudziesty. - Nie ma sprawy - oznajmił Keff przekonywająco. - Można było znaleźć lepszy sposób na przyspieszenie bicia serca, ale i tak ci się udało. Dzięki! Ziewnął i przeciągnął się. - Mam ochotę na prysznic i spanko, moja droga. - Dobranoc, muskularny mocarzu. Wkrótce całe wnętrze statku ogarnęła cisza i spokój. Słychać było jedynie szum pracujących urządzeń. Technicy z SSS-900 zrobili kawał dobrej roboty, chociaż okoliczności. zmusiły ich do pewnego pośpiechu. Carialle sprawdzała poszczególne systemy i układy, zapisując to, co zostało naprawione lub wymienione. Zajęło jej to trochę czasu. Czuła, że brakuje jej towarzystwa. Było to dość przewrotne, bo wiedziała, że Keff pośpi kilka godzin. Nie była jeszcze zbyt daleko od wytyczonych szlaków, którymi poruszały się statki. Mogła poplotkować z innymi, ale nie chciała nawiązywać łączności, żeby przypadkiem Maxwell-Corey nie wykrył jej położenia. Wymuszony stan ciszy zostawiał jej mnóstwo czasu na przemyślenia. Keff mruczał i stękał we śnie. Carialle włączyła znajdującą się za zamkniętymi drzwiami kamerę i na krótko zerknęła do jego kabiny, a potem wyłączyła światła, żeby nie burzyć jego spokoju. Leżał na swojej koi na wznak, z ręką na twarzy. Cienką kołdrę odrzucił poniżej pasa, tak że przykrywała jedną nogę, która poruszała się miarowo. Jedna z jego cennych książek leżała otwarta na nocnej szafce. Cały ten widok był godzien płótna któregoś z wielkich mistrzów malarstwa - Herkules odpoczywający po pracy. Sfrustrowany brakiem kobiecego towarzystwa ćwiczył zawzięcie i pracował nad muskulaturą. Potem odczuwał zapewne przez jakiś czas ból, a nawet spał nie bardzo spokojnie. Z biegiem czasu ćwiczenia stawały się coraz bardziej wyczerpujące, ale Keff był dumny z utrzymywania dobrej kondycji. Carialle uważała, że ludzie są śmieszni. Najpierw wkładają wysiłek, żeby zwiększyć mięśnie, a potem, aby ogromnym nakładem sił je utrzymać. Pewne ćwiczenia, które uważali za sprzyjające zdrowiu, niektórym mogły wcale nie służyć. Dążyli do osiągnięcia celów, które w następnych pokoleniach zatracały znaczenie i nie pozostawiały żadnego trwałego śladu. Mimo to z entuzjazmem trwali w spełnianiu drobiazgów, mając nadzieję, że utrzymają się na powierzchni życia i zdobędą uznanie następców. Carialle bardzo lubiła Keffa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby mu się przydarzyć coś złego. Przyczynił się do jej powrotu do normalności i chociaż nie był tym, kim Fanine - któż mógłby ją zastąpić? - miał wiele zalet. Sprawił, że wróciła jej chęć do życia, a potem łagodnie nakłonił ją do realizacji celu, który sam chciał osiągnąć - znalezienia gatunku zdolnego do kontaktu z człowiekiem, wymiany kulturalnej i naukowej, mającego szerokie horyzonty. Zastanawiała się, czy jego krótkie życie, a do tego jeszcze krótszy okres umowy z Wydziałem Badawczym Światów Centralnych wystarczy, aby zrealizować przydzielone zadanie. Kiedyś okaże się, że sann będzie musiała kontynuować rozpoczęte dzieło. A jeśli istoty, których szukają, w ogóle nie istnieją? Mózgowce takie jak ona mają pamięć dobrą, ale zawodną. Czy za trzysta albo czterysta lat będzie jeszcze pamiętać Keffa? Czy będzie chciała pamiętać, żeby nie odczuwać bólu po stracie? „Jeśli znajdę te istoty po twojej... nazwę je twoim imieniem”, przyrzekała w ciszy, wsłuchując się w spokojny oddech Keffa. Tyle nieśmiertelności mogła mu obiecać. Wszystkie istoty, z którymi dotychczas mieli kontakt, nie były zdolne do odczuwania czegokolwiek. Były interesujące dla psychologów badających zachowania, dla biologów, ale ani Zagubieni, ani Wielkie Gryzonie, ani Skrzydlate Smoki czy Hydry nie okazały się tym, czego szukali. Nadzieja na odkrycie nowego gatunku pojawiła się pięć lat i cztery miesiące temu, gdy odebrali sygnał radiowy nadany przez przedstawicieli jakiejś rasy, która zdawała się być bardzo cywilizowana i inteligentna. Keff próbował wykorzystać TS, aby zrozumieć treść przekazu. Oboje byli niezwykle podnieceni, sądząc, że odkryli gatunek, z którym można by prowadzić wymianę doświadczeń kulturalnych i technicznych. Wkrótce okazało się, że mieszkańcy Jove II istnieli w takich warunkach ciśnienia i atmosfery, które zupełnie uniemożliwiała fizyczną obecność. Pozostawał tylko kontakt korespondencyjny. Światy Centralne zmuszone były ograniczyć komunikowanie się z Kwasowcami do transmisji radiowych. Właściwie trudno uznać to za jakiś sukces, chociaż nie była to też klęska. Nie nawiązano jednak prawdziwego kontaktu. Może tym razem, w trakcie misji skierowanej do sektora R, zdarzy się coś godnego uwagi, coś, co okaże się diamentem wśród popiołów. Taka nadzieja pchała ich w głąb nie zbadanej przestrzeni, daleko od znanej, swojskiej galaktyki i możliwości łączności z przyjaciółmi znajdującymi się w podobnych statkach. Carialle zdecydowała się nie mówić Keffowi, że jej równie mocno zależy na nawiązaniu pierwszego kontaktu. Nie chodziło tylko o to, aby być pierwszym statkiem załogowym, który napotka coś zupełnie nowego, ale patrząc bardziej przyszłościowo, zgubić te wszystkie węszące, małe pojazdy szpiegowskie. Dla mózgu statku kosmicznego mającego ogromne możliwości wyszukiwania i sprowadzania danych oraz superszybkiego przywoływania wszystko, co istnieje w pamięci, jakby dopiero co się zdarzyło. Zapominanie wymagało pewnego wysiłku: decyzji o usunięciu faktów z banku danych. Nieraz tak działająca pamięć była przekleństwem. Carialle zmuszana była do ciągłego sprawdzania zdarzeń, które doprowadziły do wypadku. Trapiła ją powracająca zmora bezlitosnych i nieubłaganych sekwencji obrazów z przeszłości - nawet teraz, w czasie spokojnego lotu. Szesnaście lat temu, działając w imieniu Służby Kurierskiej, przybyła wraz z pierwszym załogantem, Fanine, do małej stacji naprawczej na obrzeżach Światów Centralnych. Kosmonauci, którzy tam przebywali, złożyli skargę do Centralnego Komputera, jakoby zostali okradzeni. Po jakimś czasie, nawet po kilku miesiącach od opuszczenia SSS- 267, zapisano na ich konto mnóstwo drogocennej aparatury. Fanine zbierała dowody przeciw całemu systemowi łapówek, przekupstwa i szwindli, potwierdzając podejrzenia Centralnego Komputera. Wysłała komunikat, informując, że mają wystarczające dowody i wracają z nimi do bazy. Nigdy nie spodziewałyby się sabotażu, ale przecież powinny; Carialle poprawiła się: ona powinna zwracać większą uwagę na to, co robi obsługa w czasie ostatecznego przeglądu przed opuszczeniem CF-963. Pamiętała bulgotanie paliwa zapełniającego zbiorniki: było zimne, niezwykle zimne, jakby schłodzone w próżni. Mogła odmówić, powinna była odmówić tankowania. W czasie lotu powrotnego do Światów Centralnych dziwna substancja rozpuszczona w paliwie pozostawała gdzieś na dnie. Silniki stopniowo zużywały właściwe paliwo, aż zaczęły pobierać ciecz z dołu. Wreszcie stężenie roztworu osiągnęło stan krytyczny i nastąpił zapłon. Czujniki wyłączyły się w chwili eksplozji, ale tamten moment - 10:54:02:351 - wrył się Carialle głęboko w pamięć. Nastąpił kres życia Fanine, a Carialle została wyrzucona w ciemną otchłań. Najpierw uderzyło ją przenikliwe zimno. Jej temperatura powinna wynosić 37 stopni, a w kabinie około dwudziestu jeden. Carialle nadała sygnał regulacji ogrzewania, ale okazał się nieskuteczny. Wszelkie funkcje silników napędowych ustały i nie miała na nie wpływu. Miała wrażenie, że usunięto jej kończyny - w wypadku mózgu wszystkie synapsy odpowiedzialne za ruch - a najgorsze, że także i za wzrok. Była bezbronna i niewidoma. Wszystkie jej zewnętrzne układy i systemy, poza kilkoma czujnikami dźwięku i skóry, przestały działać. Wołała Fanine, ale nikt nie odpowiadał. Wstrząs psychiczny paraliżował uczucia przerażenia i strachu. Była odseparowana, odłączona od wszystkiego, jakby nic się, jej nie przydarzyło. Ze spokojem zrewidowała to, co było wiadome. Miała miejsce jakaś eksplozja. Naruszona została konstrukcja kadłuba statku. Brak łączności z Fanine. Może Fanine nie żyje. Carialle nie miała żadnych urządzeń wizyjnych ani możliwości wpływu na ich działanie, nawet gdyby nie były zniszczone. Utrata zdolności widzenia była najgorsza. Gdyby widziała, mogłaby dokonać oceny sytuacji. Zostały zapasy żywności i działała recyrkulacja powietrza, więc awaryjne zasilanie funkcjonowało mimo odcięcia systemów pokładowych. Zachowały się rezerwy związków chemicznych i enzymów. Po pierwsze należało wezwać pomocy. Posługując się resztką systemu synaps, zdołała znaleźć połączenie awaryjnej wiązki kierunkowej. Nie wiedziała, czy w ogóle zadziała, ale włączyła ją, co przynajmniej miało zbawienny wpływ na jej samopoczucie. Zaczęła odmierzać czas, licząc sekundy. Bez zegara nie miała szans, aby przekonać się, na ile ten sposób jest dokładny, ale przynajmniej zajęło to część jej potencjału umysłowego. Zbyt szybko zużywała endorfinę i serotoninę. Musiała przestawić się na techniki opanowania stresu, które kiedyś w młodości wpajali jej cierpliwi instruktorzy, gdy sądziła, że jest nieśmiertelna. Śpiewała wszystkie znane piosenki i nuciła wszelkie melodie, recytowała wiersze od czasów średniowiecza, tłumaczyła utwory literackie, dzieliła na poszczególne wersy, komponowała do nich muzykę, medytowała i zamieniała w wewnętrzny krzyk. To wszystko dlatego, że większa część jej samej chciała się zamknąć w kuli w najciemniejszych zakamarkach umysłu i przerażenia. Znała wszystkie historie o mózgach, które cierpiały na deprywację sensoryczną, czyli odcięcie dopływu bodźców z otoczenia. Opowieści o histerii i pomieszaniu zmysłów znane były w szkołach, gdzie przebywały młode mózgowce. Doskonale ilustrowały nieuchronne pogrążanie się w chorobę: najpierw nadchodził strach, potem nieufność i wreszcie rozpacz. Halucynacje zaczynały się wtedy, gdy synapsy, w oczekiwaniu na stymulację, odrzucały wzorce, które w pełni świadomy i przytomny mózg usiłowałby traktować jako racjonalne, prowadząc w końcu do nieodwołalnego obłąkania. Carialle aż wzdrygnęli się na wspomnienie tego, jak dzieci szeptały sobie ultradźwiękiem, który mógł być rozpoznawany przez monitory komputerów, o wrażeniach słuchowych przynoszących wizje czegoś co w ogóle nie istniało. Ku swemu przerażeniu stwierdziła, że to wszystko właśnie dotyczy jej samej. Pozbawiona wzroku nie widziała niczego mając w świadomości jedynie obraz przestrzeni kosmicznej Nie odbierała bodźców akustycznych, nie posługiwała się dotykiem. Zanikały układy sterowania pamięcią. Było jej coraz zimniej w tej ciemności. W końcu zaczęła odczuwać stukanie w swą powłokę i odbierać drgania. Nagle zdała sobie sprawę z tego, iż nie było to dzieło wyobraźni. Ktoś, nie wiadomo po jak długim czasie, zareagował na sygnał wiązki kierunkowej i zbliżał się w jej stronę. Ożywiona tym Carialle, korzystając z łączy komputerowych, wysłała sygnał na wszystkich częstotliwościach i krzyczała w nadajnik akustyczny w nadziei, że ktoś ją usłyszy i zrozumie. - Jestem tutaj! Żyję! - wołała. - Na pomoc! Znajdujące się wokół istoty nie zwracały na nic uwagi. Ich ruchy nie ustały. Wciąż odczuwała gorączkowe skrobanie. Jej umysł, początkowo skłaniający się niebezpiecznie ku obłędowi, skoncentrował się na tym pojedynczym fakcie, próbując znaleźć sposoby przedarcia się poza barierę poszycia. Czuła odrywanie poszczególnych elementów powłoki, rozłączanie sensorów powodujące agonię zakończeń nerwów. Myślała, że wybawcy przedzierają się przez spalony, porozrywany kadłub lub, aby do niej dotrzeć, ale pukanie i chrobotanie trwało za długo. Obcy ratowali kadłub, ale przecież ona była żywa i znajdowała się wewnątrz! To już przechodziło wszelkie granice, dałoby się porównać do okaleczenia przeszczepów. Wołała, krzyczała, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę, ale nie słuchali, nie słyszeli, nie przestawali. Kim byli? Każdy podróżujący w kosmosie i pochodzący ze kwiatów Centralnych znał emblemat statków z mózgiem. Nawet mieszkańcy lądów musieli widzieć trójwymiarowe obrazy kolumny ochronnej z tytanu, w której umieszczano mózgowce. Nie wiedziała, czy usiłowanie otwarcia powłoki bez należytej ostrożności oznaczało, że musieli być spoza Światów Centralnych albo spoza systemów związanych z tą organizacją. Zupełnie obcy? Czyżby byli spoza centralnego systemu? Skrobanie ustało tak nagle, jak się zaczęło, w momencie gdy była całkowicie pewna, że ratownicy przerywają połączenia z układem recyrkulacji powietrza i zasobami środków żywnościowych. Carialle znów została zupełnie sama. Wiedziała że, jest bliska obłędu. Z trudem zaczęła liczyć, przypominając sobie wygląd poszczególnych cyfr, delektowała się nimi, wczuwała się w ich sens, posuwała się powoli w stronę coraz większych wartości, dalej i dalej. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak i czym różnią się liczby, czym właściwie są. Trzy miliony sześćset dwadzieścia cztery tysiące pięćset osiemdziesiąt trzy sekundy później pilot wojskowego transportera odebrał sygnał. Umieścił kapsułę w ładowni. Zrobił to, czego wymagały zasady udzielania pierwszej pomocy mózgowcowi - przywrócił jej zdolność widzenia. Po przybyciu do najbliższej stacji ekipa techniczna natychmiast przystąpiła do akcji. Carialle zalana była własnymi odpadami - nie udało się jej przekonać nikogo, że ratowanie uszkodzonego kadłuba przez jakieś nieznane istoty było prawdziwą wersją wydarzeń. Nie było właściwie żadnego dowodu na to, żeby po wypadku cokolwiek stykało się z jej statkiem. Charakter uszkodzeń i wgniecenia świadczyły bowiem o eksplozji i uderzeniach różnego rodzaju odpadów kosmicznych. Pokazano jej poskręcaną skorupę będącą resztką tego, co było kiedyś systemem podtrzymywania życia. W czasie eksplozji uratowało ją szczęśliwe zasklepienie otworu, które nastąpiło pod wpływem ciepła. W przeciwnym razie narażona byłaby na bezpośrednie oddziaływanie próżni. Z uwagi na zwiększony poziom zanieczyszczeń sądzono jednak, że cała ta historia jest wytworem jakichś halucynacji. Carialle była całkowicie przekonana, że niczego sobie nie wymyśliła. Ktoś był wtedy na zewnątrz. Na pewno był! Historia niczym z baśni dla dzieci na szczęście się nie ziściła. Carialle wiele przeszła, ale jej zdolności myślenia nie zostały naruszone. Jej wartość zmniejszyła się nieco do czasu powrotu do pełnej sprawności. Carialle jeszcze długo była przerażona panującymi ciemnościami i błagała, aby nie zostawiać jej samej. Doktor Dray Perez-Como, jej osobisty lekarz, sporządził listę ochotników, którzy przez cały czas przy niej czuwali, sprawdzając, czy jest w stanie odbierać wrażenia wzrokowe z któregokolwiek czujnika optycznego. Trapiły ją koszmary, krzyczała w ciemności, ciągle słysząc dźwięki dobywające się z rozrywanego kadłuba. Starała się zwalczać depresję, stosując rozmaite sposoby, ale z powodu braku czegoś, co odwróciłoby jej uwagę, „sny” nawiedzały ją wtedy, kiedy zmniejszała koncentrację. Jeden z terapeutów poradził, aby Carialle spróbowała odtworzyć dręczące ją obrazy poprzez przeniesienie ich na płótno. Uczyła się więc posługiwania pędzlami, mieszania farb - początkowo skłaniała się ku ciemnym barwom i rozmalowywała je po całej powierzchni płótna, nie pozostawiając żadnych jasnych plam. Potem stopniowo wyzwalała w sobie umiejętność uzewnętrzniania szczegółów: zaznaczała pasmo ciemnej umbry czy odrobinę żółci. Wykazując staranność i drobiazgowość charakterystyczną dla mózgowca, tworzyła dzieła coraz bardziej malownicze, eksperymentowała z barwą, przestrzenią i figuratywnością. Zafascynował ją kolor, delikatność odcieni, przechodzenie od barwy do barwy za pomocą jedynie cienkiego włoska pędzla. Odczuwała coraz większą przyjemność malowania, doskonaląc swoją technikę motoryczną. Dawało to wytchnienie po ciężkiej tragedii, która ją dotknęła. Zauważyła, że w jej pamięci powstała luka - brakowało szczegółów ze szkoły, wczesnych lat spędzonych w głównym ośrodku Centrali, a także wiedzy, którą wtedy nabyła. Musiała odbudować i przywrócić pamięć. Straty były ogromne. Brakowało jej słownictwa z języków, którymi kiedyś biegle władała, wiadomości naukowych, wzorów i reguł, wiedzy z nawigacji. Jak na ironię przypomniała sobie za to szczegóły samego wypadku, zbyt żywe, aby nie burzyć spokoju. To były najzwyklejsze pozbawione detali fakty przychodzące na myśl pierwszego załoganta, Fanine. Brakowało wciąż obrazu przeżytych wspólnie wydarzeń, zagrożeń, sprzeczek czy radości. Ta pustka była niszcząca. Statki naprawdę głęboko przeżywały utratę załoganta: nawet wtedy, gdy żył aż do wieku emerytalnego. Oczekiwano, że i Carialle pogrąży się w żałobie. Odczuwała pewne wyrzuty sumienia z powodu tego, iż udało się jej przetrwać, a inne życie zostało zakończone. Nie przypominała sobie na tyle dużo o Fanine ani ich współpracy, aby doznać smutku i rozpaczy. Czy w ogóle darzyły się sympatią? Carialle przesłuchała zapisy ze wspólnych wypraw i rozmów. Można było je różnie interpretować. Dziewięć spędzonych razem lat zostało sprowadzonych do suchych relacji bez żadnego osobistego zaangażowania, które pozostałoby w pamięci. W ramach swoistej terapii zawodowej Carialle podjęła pracę przekazywania sygnałów łączności nadsyłanych do Centralnego Komputera. To absorbujące zajęcie wymagało trochę wysiłku lub intelektu. Korzyścią z tej pracy była ciągła obecność różnych osób i głosów, które otaczały Cari. Po dwóch latach była gotowa do objęcia następnego statku. Po połączeniu ostatnich synaps i odzyskaniu pełnej świadomości Carialle czuła niesamowite podniecenie: stanowiła znów integralną całość i była silna. Taka miała być: zdolna przemieszczać przestrzeń kosmiczną, gotowa i chętna do ważnych misji. Jej przeznaczeniem nie było udzielanie odpowiedzi układom łączności ani przemykanie transporterem ślizgowym korytarzami pełnymi ludzi. Centralny Komputer zakładał pewne wydatki na akcję ratunkową i opiekę lekarską, ponieważ ostatnia misja była niebezpieczna, ale cena nowego CX-963 spowodowała szok. Ubezpieczenie oparte było na cenie zakupu, a nie wymiany urządzeń. Wstępne szacunki sporządzono w oparciu o cenę oryginalnego statku. Okazało się więc, że jej oszczędności nie wystarczyły na pokrycie wszystkich kosztów. Nie będzie mogła wybierać misji według swojego uznania. Będzie musiała podejmować wiele zadań i to od razu, aby zacząć spłacać zadłużenie. Jednocześnie jej lekarze i Centralny Komputer naciskali, aby wybrać nowego załoganta. Po utracie poprzedniego, Carialle nie bardzo miała ochotę rozpoczynać całą procedurę, gdyż kolejny towarzysz mógł zginąć w następnym wypadku. Wyraziła zgodę na spotkanie z mężczyzną, który był szczególnie rekomendowany, ale nie mogła jakoś się do niego przekonać i w końcu sam zrezygnował. Nie musiała mieć załoganta. Statki mózgowców mogą odbywać samotne wyprawy alba pracować na zasadzie krótkoterminowych kontraktów. Mogłaby dokonać wyboru. Lekarze i Centralny Komputer mieli sprawdzić możliwości pracy i zostawili ją w spokoju. Dziewięć statków mózgowców z załogantami znajdowało się obecnie w bazie Regulus Centralnego Komputera, co było raczej rzadkością. Albo były w naprawie, albo oczekiwały na kolejne misje. Cari miała okazję porozmawiać z innymi mózgowcami. Zadbano o to, aby czuła się akceptowana. Miała świadomość, że wszyscy wiedzą o tym, co ją spotkało, ale nikt sam nie podejmował drażliwego tematu. Ona też nie chciała o tym mówić. Przysłuchiwała się wypowiedziom innych mózgowców. Padały różne słowa - przyjemne i miłe, wesołe, a nawet boleśnie szczere. Wśród znajdujących się na stacji było pięć osiemsetek i dwie siedemsetki o tak bogatych doświadczeniach i dużym dorobku, że Carialle nie miała śmiałości w ogóle się do nich zwracać; ósmy statek przygotowywał się do długiej misji, a dziewiątym była ona sama. Otwarty kanał przekazu dawał możliwość słuchania przechwałek o tym, co robią poszczególni załoganci, w jakich dziedzinach osiągają sukcesy, a także pytań odnośnie wątpliwości, kto właściwie odkrył planetę B, księżyc C, sprowadził ratunek dla dziewięćdziesięciu procent zagrożonych niechybną śmiercią w kolonii A? Osiemsetki z radością opowiadały o nieporozumieniach, które mogły zaistnieć między mózgowcami statków a załogantami. Słuchając tego wszystkiego, Carialle odczuwała coraz większy smutek z powodu braku partnera. FC-840 opowiadał o kłopotach wynikających z konieczności zastawienia kadłuba pod wykup załoganta uwikłanego w długi po przegranej w kasynie. Cari z ulgą wyznała, że nigdy nie miała takich przejść z Fanine. Pierwszy raz doznała uczucia, a właściwie wspomnień, które wywołały szacunek dla rozsądku Fanine. Wracało coraz więcej wspomnień, początkowo powoli, choć wszystkie koncentrowały się wokół przyjaźni z Fanine, współpracy i zrozumienia. Nieuchronnie doprowadziło to do tego, że Carialle z całą świadomością zrozumiała swą samotność. Oznajmiła Centralnemu Komputerowi, że chciałaby spotkać się z kilkoma ludźmi, aby doprowadzić do wyboru załoganta. Od razu otrzymała mnóstwo podań, co sprawiało wrażenie, że każdy odpowiedział na jej prośbę. Zastanawiała się, na ile rozmowy z pozostałymi mózgami nakłoniły ją do podjęcia tej decyzji. Wszystkie przecież zwracały na nią szczególną uwagę. Pierwszy dzień rozmów z kandydatami był wyczerpujący, interesujący, pełen umizgów i uprzejmości. Carialle stopniowo wyeliminowała tych, którzy byli podobni z wyglądu do Fanine - wysokiego, jasnego bruneta o dużych stopach i dłoniach, a także tych, którzy pochodzili z tej samej, co Fanine planety. Na szczęście nie było ich wielu. Żaden z pierwszej tury kandydatów, niezależnie od płci, nie bardzo odpowiadał Carialle, choć wzbogacał listę cech idealnego, wymarzonego przez Carialle załoganta. Keff był pierwszy w drugiej, porannej turze. Jego szeroka pogodna twarz i zdecydowany głos od razu przypadły jej do gustu. Był strasznie ruchliwy. Kręcił się po całym statku, oglądał kabinę, sprawdzał każdy szczegół. Rozmawiali razem o swoich hobby. Doszło prawie do kłótni, gdy Keff nalegał na to, aby sprowadzić sprzęt do ćwiczeń gimnastycznych. Carialle wyraziła swój pogląd o obsesji ludzi na punkcie formy i sprawności fizycznej, ale nie zdenerwowała się mimo pewnego naruszenia jej „suwerenności terytorialnej”. Keff był wdzięcznym słuchaczem. Okazał się bardzo ujmujący. Carialle poinformowała Centralny Komputer, że chciałaby zawrzeć umowę o współpracy z załogantem. Mężczyzna szybko przeniósł się na pokład razem ze swoim sprzętem. Carialle nie wnikała w to, jaka procedura zostanie przyjęta przez Centralny Komputer. Oczywiste było, że mózg i załogant dobierani są na bardzo długi czas, stąd konieczność wnikliwej analizy całej sprawy. Keff i Carialle znakomicie się uzupełniali. Zapał, nadzieja i inteligencja nie były obce żadnemu z nich. Już w czasie wstępnej rozmowy Keff zdołał przywróci Carialle poczucie humoru, o którym sama zdążyła już zapomnieć. W czasie pierwszych kilku dni oczekiwania na przydział zadań czuli się, jakby współpracowali od lat. Oboje z nie ukrywaną szczerością podkreślali szczęśliwość losu, który dał im szansę spędzania razem czasu. Każde z łatwością podążało z tokiem myślenia przeciwnej strony. Keff po prostu stanowi drugą połowę jej duszy. Mimo ostatnich ciężkich przejść Carialle była w doskonałe formie. Była dumna ze swych niezwykłych zdolności, które stwarzały możliwości równoczesnej realizacji wielu zadań. Współczuła normalnym ludziom. Wiele niezwykle wysublimowanych funkcji czy czynności, które nie sprawiały mózgowcom żadnych problemów, było poza zasięgiem możliwość zwykłych istot ludzkich. Cieszyło ją, że urodziła się w okolicznościach, które doprowadziły do zamknięcia jej w kapsule. Dawno temu, przed wiekami, naukowcy dokładali starań aby opracować metody rehabilitacji dzieci charakteryzujących się normalnym poziomem inteligencji, ale mających ciała nie dające szans na spełnianie funkcji motorycznych czy fizjologicznych. Po podłączeniu synaps do specjalnych węzłów inteligentne dziecko może manipulować kapsułą za pomocą pseudokończyn, które obsługują także narzędzia lub klawiaturę. Postęp w tej dziedzinie doprowadził do skonstruowania pierwszych statków kosmicznych sterowanych wyłącznie przez ludzki umysł umieszczony w kapsule. Wykorzystywano też takich ludzi do nadzorowania systemów sterowania zakładami przemysłowymi, stacjami i miastami w przestrzeni kosmicznej. Od chwili wybrania małego dziecka i uznania przydatności na mózgowca., było ono tak kształtowane, aby docenić wartość i znaczenie takiego życia w porównaniu z życiem normalnych ludzi, którzy nie posiadali podobnych zdolności i funkcjonowali znacznie krócej. Jednym z najsłynniejszych statków kosmicznych tego typu był HN-832 albo Helva- Niall, znany jako „statek, który śpiewał”, operujący bardzo zróżnicowanym artystycznie głosem. Przygody Helvy inspirowały wielu młodych adeptów, chociaż nie stacjonował on zbyt często w okolicach Centralnego Komputera. Sama Carialle była rozczarowana brakiem zdolności muzycznych, ale podniosło ją na duchu to, że radziła sobie dobrze z malarstwem. Sama została zamknięta w kapsule w wieku trzech miesięcy. Cała jej edukacja była dziełem programów powstałych przy udziale sztucznej inteligencji oraz innych mózgowców. Nie wykształciła w sobie wizerunku swej osoby jako zwyczajnego człowieka. Miała zdjęcia całej rodziny i uważała, że są to mili ludzie, ale czuła, iż jest inna. Po przejściu przez okres „czarnego” malarstwa została poproszona przez swych terapeutów o stworzenie autoportretu. Nie było to udane dzieło, ponieważ wiedziała, że oczekiwano „ludzkiego wizerunku”, natomiast ona widziała się jako statek kosmiczny. Namalowała coś, co wyglądało mniej więcej tak: stożkowato ukształtowany dziób statku kosmicznego zaznaczonego ze wszystkimi szczegółami otaczał owalną krągłość z pewnymi śladami rysów twarzy i blond lokami pokrywającymi czujniki. Rodzeństwo Carialle miało długie blond włosy. Po długich naradach doktor Dray i cała jego ekipa uznali, że może jest to odpowiedni autoportret stanowiący swoiste połączenie rzeczywistości (statek kosmiczny) i fikcji (rysy twarzy). Było już na tyle dużo mózgowców, że według doktora Draya mogły uznawać się za jakiś oddzielny, różniący się od innych istot gatunek. Carialle wykazała jak najbardziej poprawne podejście do tematu, to znaczy nie ukazała się jako piękna kobieta, ponieważ nie miała ani nigdy nie mogła mieć doskonałego ciała. Prezent Simeona okazał się niezwykle udany. Carialle przepadała za kotami, ich mechatymi mordkami i ruchliwym ogonkami. W rzadkich momentach odpoczynku oglądała taśmy ukazujące zabawy tych sympatycznych zwierzaków. Ludzie byli dla niej dwoma różniącymi się gatunkami, przy czym niektóre osobniki były bardziej atrakcyjne od innych. Według Carialle, Keff był bardzo przystojny. Jego chłopięce loki i iskra w głęboko osadzonych niebieskich oczach przysparzały mu wielu zdobyczy. Carialle domyślała się, że jest pociągający, ale nie odczuwała w stosunku do niego ani innych mężczyzn żadnej zmysłowości. Uważała, że ludzie, kobiety i mężczyźni, są raczej kiepskim wytworem w porównaniu z przedstawicielami innych gatunków, które widziała. Uznając człowieka za szczytowe osiągnięcie natury, należy przyznać tejże naturze ogromne poczucie humoru. Protezy zwykły zastępować utracone kończyny, a nawet i narządy zmysłów. Nowo skonstruowane protezy motoryczne stanowiły ogromny krok naprzód w porównaniu z tradycyjnym zapewnieniem inwalidom możliwości ruchu. Mózgowce otrzymały szansę funkcjonalnego wcielenia się w doznania i przeżycia właściwe zwykłym ludziom. Nowe protezy obalały wiele uprzedzeń i usuwały mnóstwo ograniczeń. Keff słysząc o motorycznych ciałach i nakłaniał Carialle, aby zamówiła takie cacko dla siebie. Unikała udzielenia odmownej odpowiedzi, gdyż ceniła Keffa za jego upór w dążeniu do zapewnienia jej szansy doznań i przeżyć w życiu poza kapsułą. Uczestniczyła tak aktywnie w jego planach na przyszłość, jakby wcale nie była w niej zamknięta. Czuła jednak zdecydowaną awersję do samej idei. Gdyby protezy motoryczne były dostępne jeszcze przed wypadkiem, może przekonałaby się chętniej. Carialle nie dopuszczała do siebie myśli, aby porzucić bezpieczną kapsułę, może właściwie to nie opuścić, ale mieć wrażenie , jakby się z niej wyszło, stać się bardziej kruchą i delikatną, narażoną na niebezpieczeństwa. Keff jednak uparł się, aby przejrzała schematy, wykresy i instrukcje i przekonała się o doskonałości ciał motorycznych. Nie mogła jednak pojąć, dlaczego uważał, że powinna być podobna do ludzi, często nieporządnych, delikatnych i nieodpornych. Zaczęła oglądać taśmy ofiarowane przez Simeona, aby odpędzić te bezsensowne i niepokojące myśli. Dysponowała całą kolekcją nagrań przedstawiających różne zwierzęta i ptaki, ale najbardziej zachwycała się wdziękiem rodziny kotów i ich zwinnością. Oglądała obraz ogromnego, płynnie czołgającego się po ziemi kociska. Trzymało głowę i ogon tak nisko, iż prawie znikało z pola widzenia. Z pewnością nie widział go kozioł o rozłożystym porożu. Carialle wpatrywała się w ekran, gdy napastnik zgiął się, sprężył i pomknął pełnym pędem za swą ofiarą. Zatrzymała klatkę i cofała obraz do momentu skoku, zachwycając się wspaniałym łukiem grzbietu, wyciągniętymi kończynami i mocnym zadem. Zastanawiała się nad kompozycją obrazu, który chciała namalować: uciekający, głupawy kozioł zagrożony przez wspaniale jedwabistą bestię. Planując układ obrazu, przeprowadziła analizę grawitacji, wpływu żółtozłotego słońca, miejsce plamki na radarze odzwierciedlającej położenie planety i sporządziła model komputerowy. Przy okazji założyła się sama z sobą o to, czy odkryją jakieś nowe gatunki i jak będą wyglądać ich przedstawiciele. ROZDZIAŁ 3 Keff nie zwrócił uwagi na to, że ostre gałęzie szarpały i haczyły jego kombinezon, gdy przesunął się do przodu, aby mieć lepszy widok. Za rzadkimi, kolczastymi zaroślami zobaczył coś, w co nie mógł uwierzyć. Zmniejszenie odległości nie doprowadziłoby do rozwiania tego wspaniałego widoku, bo nie były to przecież żadne zwidy ani halucynacje. Powoli, z mozołem przedzierał się do przodu. Niecałe sto metrów przed sobą ujrzał grupę stworzeń o dobrze rozwiniętych czaszkach. Miały cechy ssaków, były zróżnicowane pod względem płci, dwunożne, o symetrycznym układzie ciała. Grupa ciężko pracowała, zbierając coś z pola. Osobniki te byty podobne do ludzi - jedyną różnicę stanowiło futrzaste owłosienie pokrywające całe ciała z wyjątkiem oczu, warg, dłoni i stóp, a także, być może miejsc, które znajdowały się pod skromnym ubraniem. Obrośnięte, kędzierzawe istoty ludzkie. - Wspaniałe! - Keff westchnął kolejny raz w mikrofon, zdając relację Carialle. - Są wspaniałe pod każdym względem. - Szowinista - usłyszał jej łagodny głos w implancie za uchem. - Tylko dlatego, że są podobne do ludzi, są doskonalsze od innych człekokształtnych czy człekopodobnych ras, z którymi się zetknęliśmy? - Tak, ale tylko pomyśl - powiedział Keff, przyglądając się pracującej kobiecie o wypełnionych mlekiem piersiach, która miała na plecach zawiniątko z maleństwem. - Niesamowicie podobne do nas. - Mów za siebie - odparła pogardliwie Carialle. - No, właściwie to prawie takie jak ludzie. - Z wyjątkiem futer i twarzy przypominających pyski psów gończych, są dokładnie takie same. - Ich twarze nie są aż tak psie - protestował Keff, ale i tym razem artystyczne oko Carialle trafnie dojrzało podobieństwo. Męski zarost na ich twarzach podważył to przypuszczenie. - Może mają coś z psów, ale nie są podobni do świń, jak ostatnio napotkana grupa. Chyba odkryliśmy skarb, Cari. Podmuch zimnego wiatru od strony zarośli potargał luźne fałdy ubioru Keffa. Nie czuł chłodu, mimo że zesztywniały mu uszy, palce i nos. Był ciągle pod wrażeniem tego, co zobaczył. Odkryli skarb na RNJ-599-B-V. Upłynie jeszcze sporo czasu, zanim ludzie, na których spoglądał, będą w stanie odbywać podróże kosmiczne. Przy podchodzeniu do planety Carialle włączyła wszystkie urządzenia, które służyły do badania terenu. Kontynent leżał na półkuli północnej. Biegun pokrywał lód, a reszta była podzielona na cztery części pasmem wysokich, potężnych, podobnych do Alp gór. W każdym regionie znajdowały się także niższe góry, ale wszystkie musiały być kiedyś wulkanami. Teraz jednak nie było widać żadnych śladów ich aktywności. Znajdowali się na planecie od kilkunastu dni, przyglądając się tej i innym grupom mieszkańców, wykorzystując wszelkie dogodne punkty obserwacyjne. Carialle pozostawała w wąwozie, we wschodniej części kontynentu, cztery kilometry od miejsca, w którym znajdował się teraz Keff, i nikt z poziomu ziemi nie mógł jej zobaczyć. Według niej była to doskonała kryjówka, ponieważ nigdzie nie natknęli się na radar czy inne urządzenia śledzące lub lokacyjne. Od czasu do czasu drgały wszystkie wskazówki czujników, ale nie było w tym żadnej prawidłowości, więc uznali, że mogą być wywoływane naturalnymi zmianami natężenia pola magnetycznego planety. Carialle była dość sceptyczna, ponieważ zmiany wskazań były znaczniejsze, niż wynikałoby to z oddziaływania pola magnetycznego, i trwały dłużej, co utrudniało ustalenie miejsca ich powstania z dokładnością do pięciu stopni kątowych. Profesjonalna dokładność nie pozwalała jej dać za wygraną w ustalaniu logicznego rozwiązania zagadki. Keff pochłonięty był tym, co widział: wspaniałymi osobnikami nieznanego gatunku. Przypatrywał się narzędziu, którym najbliższy z mężczyzn skuwał ziemię. Metalowy, wykonany ze stopu żelaza i miedzi koniec miał dwa otwory, przez które przechodziły gwoździe czy bolce mocujące płaski trzonek o długości półtora metra. Dodatkowym zabezpieczeniem był oplot ze sznurka albo łyka. Mrużąc mocno powieki, Keff włączył kamerę umieszczoną w szkłach kontaktowych, aby lepiej przyjrzeć się narzędziom używanym przez pracujących na polu. Były bardzo proste, ale zmyślne w swej konstrukcji i zapewniające skuteczność. Nie potrafili chyba ich naprawiać, bo na obrzeżach pola leżało sporo uszkodzonych czy połamanych sprzętów. Ludzie ci mogli odkryć sposoby wytapiania metalu ale nie umieli spawać. Przeszli jednak od etapu myślistwa i zbieractwa do uprawy roli i hodowli zwierząt. Mały, ale zadbany ogródek kwiatowo-warzywny stykał się z polem i dochodził do wejścia do jaskini. - Są na późnym etapie brązu albo wczesnym żelaza - mruczał Keff do siebie. - Z antropologicznego punktu widzenia jest to znakomity materiał do długotrwałych obserwacji pod kątem sprawdzenia kierunku rozwoju. Rozsunął poszycie, ale nie zbliżył się do otworu w krzakach. - Poza tym, że mają tylko trzy palce i kciuk u każdej dłoni, ich kończyny są na tyle sprawne, iż mogą osiągnąć wysoki poziom techniki. - Przydatny do programów rządowych - powiedziała z przekąsem Carialle. - Nie rozumiem, dlaczego brak jednego palca miałby ograniczać możliwości wykonywania bardziej skomplikowanych narzędzi niż te, którymi już się posługują! - Nie - stwierdził Keff. - Byłbym bardziej rozczarowany, gdyby nie mieli kciuków. Nowy gatunek człekopodobnych! Mogę napisać o nich jakiś artykuł. - Oddychał coraz szybciej w miarę narastania entuzjazmu. - Równoległy rozwój z człowiekiem żyjącym na Ziemi? Ewolucja w tym samym kierunku, co ludzkość na Ziemi? - Bardziej prawdopodobne jest to, że umieszczono ich tu, przed tysiącami lat - sugerowała Carialle, wiedząc, iż lepiej utemperować zapał Keffa, zanim stanie się trudny do opanowania. - Może jest to jakaś zapomniana kolonia? - Doprowadzenie do zatarcia różnic w wyglądzie fizycznym wymagałoby wieków - powiedział Keff. Sprawa równoległego rozwoju ewolucyjnego była zadziwiająca, ale myśl o tym, że odnaleźli nieznanych kuzynów własnego gatunku, nie dawała mu spokoju. - Patrząc na sprawę naukowo, trzeba i to brać pod uwagę, szczególnie w świetle licznych kolonii, które nigdy nie nadały sygnału „tutaj jest niebezpiecznie”. - Zgadzam się. Musimy poważnie rozważyć ten aspekt - Powiedziała Carialle, ale tym razem bez sarkazmu. Aby wyłowić dźwięki, które wydawali tubylcy, Keff wysunął szczękę, przez co zmniejszył dystans między mikrofonem podsłuchowym a nimi. Wszyscy byli zajęci zbieraniem korzeni. Gdyby nawet istniało tutaj jakieś szkolnictwo, to wszystkie lekcje byłyby zawieszone na czas żniw. Jest to typowe dla społeczności wiejskich, gdzie całe życie podporządkowano naturalnemu cyklowi rozwoju roślin. Osobniki różnego wieku i wzrostu znajdowały się na polach lub wokół pól, wykopując coś z ziemi. Pracowały pod kierunkiem lidera czy liderki w grupach liczących osiem lub dziewięć istot. Nie widać było nikogo, kto spełniałby funkcję nadzorcy. Wszyscy więc musieli doskonale zdawać sobie sprawę ze swych obowiązków. Próżniacy reagowali na karcące spojrzenia i uwagi współtowarzyszy i nadrabiali zaległości. Keff zastanawiał się, czy pracujący dobierani byli według umiejętności, czy może dziedziczyli pewne obowiązki w ramach klanów rodzinnych. Małe dzieci i niemowlęta gromadziły się przy wejściach do pieczar, które były źródłem śladowych ilości ciepła wykrytych przez czujniki Carialle. Musiały być to miejsca, gdzie mieszkali tubylcy. Wydawało się to dość sensowne, gdyż stała temperatura pod ziemią wynosiła około 14 stopni, a więc była wyższa niż na powierzchni. Schronienie takie dawało się łatwo ogrzać, a warstwa gleby stanowiła dobrą izolację. Tylko głód mógłby skłonić Keffa do polowania albo jakichś robót polowych w chłodne dni. Sam Keff nie wymyśliłby świata bardziej podporządkowanego prawidłom przetrwania. Dni były długie, ale temperatura między wschodem a zachodem słońca się nie różniła. Tylko najbardziej wytrwali ludzie i najbardziej odporne rośliny mogły przetrwać w takich warunkach. Skalista ziemia nie była łatwa do uprawy. Keff roztarł między palcami odrobinę gleby - Duża zawartość glinki krzemionkowej - powiedziała Carialle, widząc, co robi załogant. - Nie ułatwia roboty rolnikowi ani nie sprzyja roślinom. - Potrzebny byłby piasek i nawozy - dodał Keff. - I więcej wody. Kiedy ich bliżej poznamy, możemy przekazać im nasze doświadczenia w zakresie melioracji i poprawy jakości gleby. Widzisz to płaskie obniżenie terenu w miejscu gdzie zaczyna się pole? Tam magazynują wodę, którą przynoszą z dolin. Długi sznur zwykłych beczek ustawionych przy zboczu zdawał się potwierdzać tę teorię. Obok pracujących usypane były kupki oblepionych ziemią korzeni i bulw różnej wielkości i koloru. - Zadziwiające, że uzyskują takie zbiory - zauważy Keff. - Musieliby zdobyć pewne umiejętności z dziedziny rolnictwa. - Dążenie do przetrwania - powiedziała Carialle. - Pomyśl tylko, ile mogliby zbierać, gdyby znali nawozy, a ziemia regularnie otrzymywałaby dawki deszczu. Wilgotność powietrza wynosi poniżej ośmiu procent, chociaż wieją tu kontynentalne wiatry między oceanem a pasmami górskimi. Powinno dużo padać i nie byłoby wtedy żadnych problemów. Młodzi, nadzorowani przez osobnika w średnim wieku o jasnobrązowym owłosieniu, układali dobywane z ziemi korzenie na płachty ciągnięte przez dziwne, sześcionożne zwierzęta przemieszczając się jednocześnie wzdłuż rzędów. Po zapełnieniu płacht odciągano je z pola. - Jaki jest następny etap w procesie produkcji? - spyta Keff z ciekawością. Kobieta prowadziła obładowane zwierzę na plac wyznaczony ułożonymi kamieniami, uważając, aby po drodze nic nie wypadło. Następnie odczepiała płachtę i kierowała się z powrotem na pole. - Dlaczego zostawiają tu pożywienie, jeśli mieszkają w jaskini? - spytał Keff. - Może bulwy muszą wyschnąć, zanim będą się nadawać do magazynowania - powiedziała Carialle. - Albo mają nieprzyjemny zapach. Dowiesz się wszystkiego, kiedy nawiążemy z nimi jakiś kontakt. Spróbuj, przybyszu, może będzie ci to smakować! - O, nie. Dziękuję. Zwierzę czekało spokojnie, gdy młoda kobieta przyczepiała do uprzęży nową płachtę. Było uderzająco podobne do zwykłego konia pociągowego, z tym że miało sześć kończyn i podwójne obniżenie kręgosłupa w okolicy nasady dodatkowych kończyn. Skórę zwierzęcia pokrywał gruby, aksamitny włos, co stanowiło dobrą ochronę przed zimnymi wiatrami. Niektóre części ubiorów noszonych przez tubylców oraz torby na narzędzia były bez wątpienia zrobione ze skóry tych zwierząt. Keff przyjrzał się kończynom „koni”. Zamiast kopyt miały trzy krótkie i grube palce z tępymi szponami i grube, twarde podeszwy. Chód zwierząt był tak samo majestatyczny, niezależnie od tego czy ciągnęły wyładowane płachty, czy nie. - Są silne - stwierdził Keff. - Założę się, że zaprzęg złożony z sześciu zwierząt mógłby cię wciągnąć na górę. - Chciałabym to widzieć - parsknęła Carialle. Przodownicy brygad pokrzykiwali i gestykulowali, kierując pracujących do nowych rzędów. Słychać było jakieś rozmowy powadzone przy wydobywaniu i obijaniu wyciąganych z ziemi korzeni. Carialle wyobrażała sobie, jak zareagują specjaliści z Wydziału Dochodzeniowego, gdy zobaczą nagrania. - Dziwne - powiedział po chwili Keff. - Powinienem rozumieć to, co mówią. Sposób, w jaki rozmawiają, nie odbiega od języka standardowego. Występuje pewna kadencja, nie tak szybka i niefleksyjna, jak na przykład w językach azjatyckich. Mocno obrośnięta matka przywoływała dziecko, które bawiło się w dołku razem z gromadą innych nagusów. Nie zareagowało zajęte zabawą polegającą na układaniu kamyków. Matka zawołała jeszcze raz. W jej głosie wyraźnie brzmiały oznaki zdenerwowania. Tym razem dziecko zwróciło się w jej stronę. Powtórzyła polecenie, wypowiadając poszczególne słowa bardzo powoli i robiąc kolisty ruch prawą ręką. Malec podbiegł i dostał klapsa, a zaraz potem ruszył biegiem obok wejścia do pieczary, kierując się w stronę wzgórza. - Bardzo, bardzo ciekawe - stwierdził Keff. Nie powiedziała nic innego, ale dziecko posłuchało, gdy matka zrobiła ruch ręką. Wprowadzili do swego języka pewne elementy somatyczne. - A może było inaczej - sugerowała Carialle. - Skąd wiesz, że gesty i sygnały przekazywane ręką nie były pierwsze, nie pojawiły się wcześniej? - Trzeba się tym zająć - odpowiedział z powagą Keff - ale raczej powszechne, codzienne sygnały przekazywane są werbalnie, a gestykulacja najprawdopodobniej pojawiła się później. Ciekawe, dlaczego rozwój poszedł tą drogą? - Może część z nich ma kłopoty ze słuchem albo w ogółem jest dotknięta głuchotą? - Nie, bo w ich języku występuje wyraźna kadencja i rytm. Na takim etapie gospodarki rolnej nie wykształciliby czytania z układu warg. Można się pokusić o porównanie z mową żyjących na Ziemi plemion anglo-normańskich. Istnieje prawdopodobieństwo, że zostali podbici przez jakiś lud, który używał głównie języka opartego na znakach i symbolach. A może znaki wywodzą się z religii, a mama mówiła dziecku, że Bóg nie byłby zadowolony, gdyby nie usłuchało. - Ha, co za szczególny szantaż! Keff poklepał zdalny TS, który prawie dotykał jego brody. - Chcę porozmawiać z tymi ludźmi i sprawdzić, jak szybko to moje urządzenie potrafi tłumaczyć. Nie mogę się doczekać, aby sprawdzić różnice między językiem ich a standardowym. - Spokojnie - powiedziała Carialle, a jej głos dźwięczał w implancie za uchem. Keff aż skrzywił się z bólu. - Pozory nie mylą. Trzeba się im bliżej przyjrzeć. - Cari, już widzieliśmy kilka takich grupek. Wszyscy są podobni. Mają nawet ogródki o takiej samej wielkości. Kiedy mam z nimi porozmawiać? Głos Carialle zdradzał pewne zaniepokojenie. - Coś mi tu nie gra. Co powiesz o wieku tych artefaktów? Keff wzruszył ramionami. - Przydatne narzędzia, które przechodzą z pokolenia na pokolenie. Nic szczególnego, jeśli chodzi o rozwijające się cywilizacje. Uważam, że jest zupełnie inaczej. Spójrz tylko! Dwa osobniki płci męskiej zbliżały się w kierunku pracujących na polu. W siatce wykonanej z grubych sznurów niosły jakieś kuliste naczynie wypełnione gęstą, błotnistą cieczą. Przed nimi biegło dziecko, które odesłała matka. Chłopiec krzyczał coś do grup pracujących człekoludów, którzy odłożyli narzędzia i otrzepali skórę, zanim podeszli, aby się napić. Każdy czekał spokojnie na swą kolej, zaczerpnął wody, a potem wszyscy kolejno wracali do pracy. - Przerwa na wodę - zauważył Keff, pocierając brodę dłonią. - Niezłe wiadro. - Keff, bardziej mi to przypomina kopułę promiennika mikrofalowego - powiedziała Carialle. - Co ty na to? Używają szczątków nowoczesnej aparatury do noszenia wody. - Na wszystkie świętości, masz rację! Wygląda na kopułę promiennika. W takim razie cywilizacja ta raczej chyli się ku upadkowi - stwierdził załogant, pocierając palcami policzek.- Może były tu przed wiekami jakieś wojny i przeciwnicy zniszczyli cywilizację. Jest tu tak zimno i sucho, że można nawet przyjąć, iż spotykamy tych, którzy przeżyli uderzenie komety. Carialle przeglądała mapy fotograficzne wykonane z dużej odległości w przestrzeni kosmicznej. - Na ziemi nie widać ruin miast. Żadnych oznak zanikającego promieniowania poza tymi wahaniami wskazań. Znów mi się to przydarzyło. Może przyczyną są zakłócenia pola magnetycznego? Występują silne zaburzenia elektromagnetyczne, ale ich źródłem musi być sama planeta. Przypuszczam, że to coś naturalnego - ale mimo wszystko ciekawe. Zwycięstwo mogło być pyrrusowe i obie strony przeszły przez etap upadku, który zakończył się w erze żelaza. Powstała Owłosiona ludzkość. - Teraz, po tym, co powiedziałaś, rozpoznaję, z czego robią narzędzia - oznajmił Keff. Widział, jak kobieta prowadziła zaprzęg złożony z dwóch zwierząt, które ciągnęły pług. Twoja teoria jest słuszna pod warunkiem, że nie stanowią oni jakiejś sekty, której celem jest powrót do natury. Lemiesz tego pługa bardzo przypomina część statecznika promu kosmicznego, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę podobieństwo wiadra do kopuły promiennika. To smutne. Bardzo rozwinięta społeczność sprowadzona do poziomu wyniosłych pierwotnych ze śladami wyższej cywilizacji. - Tak właśnie możemy ich nazwać - szybko wtrąciła Carialle. - Wyniośli Pierwotni. - Propozycja przyjęta. Inna młoda kobieta i jej łagodne zwierzę ciągnęli ładunek korzeni na wyznaczony kamieniami plac. Keff odwrócił się w tamtą stronę. - Ostatni transport zniknął! Nie widziałem przy tym nikogo. - Nie zwracaliśmy na to uwagi - powiedziała Carialle. - Teren jest nierówny. Może niedaleko placu jest jakaś piwnica. Przejdź się po okolicy, a ja przeprowadzę sondowanie. Keff usłyszał za sobą jakieś furczenie. Przesunął się nieco w bok, zachowując jak najdalej idącą ostrożność - Czy jestem dobrze zamaskowany? - Nie martw się, Keff. To tylko żaba. - Do licha, ale chyba mnie widzi. Małe, zielone, ziemno-wodne żaby były kolejnym przykładem życia na RNJ. Przemieszczały się pomiędzy rzadko występującymi źródłami wody zamknięte w przezroczystych powłokach wypełnionych wodą. Mogły mieć około trzydziestu centymetrów długości. Miały delikatne kończyny z płaskimi, dużymi łapkami. Przemieszczały się kolistym ruchem po suchej ziemi. Keff nazwał je kulistymi żabami. Za przewodnikiem posuwały się jeszcze dwie kule. Były czujne i ciekawskie niczym koty. Wydawało się, że skupiały swą uwagę na Keffie; - Biedactwa, zupełnie jak żywe dmuchawce - stwierdzała ze współczuciem Carialle. - Bardziej inteligentne formy życia też nie mają łatwo - odparł Keff. - Wszędzie sucho jak pieprz. - To straszne, że wszystkie osobniki są skazane na walkę o przetrwanie - przyznała Carialle. - Ach, i tak mnie widzą - powiedział zrezygnowany załogant. - No, nie! Podchodzą bliżej. Przestań się śmiać. - To twój magnetyzm przyciąga zwierzęta - powiedziała rozbawiona Carialle. Żaby przytoczyły się bliżej ustawione w jednym rządku; albo aby lepiej się przyjrzeć, albo ze względów bezpieczeństwa. Gdyby Keff rzucił się do ataku, mógłby zniszczyć tylko jedną. Hałas pękających kulistych powłok żab robił wrażenie grzmotu. - Sio! - krzyknął Keff, usiłując odegnać intruzy, zanim mogliby pojawić się robotnicy, aby sprawdzić, co się dzieje. Spojrzał w stronę pracujących na polu, ale nikt nie zwracał uwagi na żaby. - Cari, czy jest tu gdzieś w pobliżu woda? - Tam, skąd przywożą wodę do picia. Około dwóch kilometrów na północ, północny- wschód. - Idźcie tam - powiedział Keff, wskazując kierunek ręką. - Woda, mnie nie chcecie. No, już! - Prztyknął palcami - Ruszajcie tam, proszę was! Żaby zwróciły w jego stronę swe wyłupiaste oczy i zatrzymały się o metr przed nim. Jedna z nich otworzyła mały pyszczek, ukazując krótkie, ostre zęby i jasny, niebiesko-zielony język. Keff wykonywał rozpaczliwe gesty i błagał, żeby odeszły. Stworzenia spojrzały po sobie i oddaliły się w kierunku, który im wskazał. Małe dziecko, które bawiło się niedaleko w płytkim rowie, krzyknęło z radości na ich widok i pobiegło za nimi. Żaby przyspieszyły, ale malec nie zostawał w tyle. Kopnął jedną, aż przeleciała nad małym pagórkiem. Pozostałe zdążyły szczęśliwie umknąć wesołkowi. - O rany! - zawołał Keff. - O mało mnie nie zdekonspirowały. Lepiej będzie, jeśli się ujawnię, zanim sami mnie odkryją. - Jeszcze nie teraz! Nie mamy pewności, czy Wyniośli Pierwotni nie są wrogo usposobieni. - Zawsze się narażamy. Taki nasz zawód. Mamy inne wyjście? - Słuchaj! Z obserwacji wiemy, że tubylcy nie opuszczają swoich terenów. Nie potrafią odróżnić mieszkańca jednej wioski od drugiej. Ty też nie wyglądasz jak jeden z nich. Nie chcę ryzykować ataku na ciebie. Sama jestem cztery kilometry stąd. Nie będę w stanie zapewnić ci żadnej ochrony. Upłynie sporo czasu zanim do ciebie dotrę. Keff rozruszał mięśnie. Miał ochotę się przeciągnąć. - Jeśli podejdę do nich bardzo spokojnie, to przynajmniej powinni mnie wysłuchać. - A jak im powiesz, że nie jesteś z tej planety? Czy są przygotowani na spotkanie z bardziej rozwiniętą cywilizacją? - Mają prawo do wszystkich zdobyczy, do naszej pomocy, aby przywrócić ich do normalności. Sama widzisz, w jakich warunkach żyją. Pomyśl o tych wszystkich prymitywnych narzędziach i sprzętach. Kiedyś doznawali dobrodziejstw cywilizacji i rozwiniętej technologii. Światy Centralne mogą im pomóc. Mamy obowiązek dać im szansę poprawy warunków, przywrócić ich do teraźniejszości. Kiedyś byli tacy jak my. Zasłużyli na szansę powrotu, Cari. - No, dobrze, rycerzu. Masz wielkie serce i umysł. Na polu podniósł się krzyk, zanim uzgodnili, jak się zbliżyć do tubylców. Keff spojrzał w tamtą stronę. Dwa męskie osobniki stały naprzeciw siebie, obrzucając się obelgami i wyzwiskami. Jeden wyszarpnął z torby narzędziowej nóż wykonany z kawałka metalu służącego kiedyś zupełnie innym celom. Nóż był już bardzo cienki, zużyty w wyniku częstego ostrzenia. Przeciwnik cofnął się i podniósł motykę. Nożownik rzucił się naprzód; trzymając ostrze ponad głową. Dzieci rozbiegły się na wszystkie strony. Udało mu się zadać cios, zanim ten drugi uniósł swój oręż. Grupowi podbiegli, żeby rozdzielić walczących. Zraniony brocząc krwią, która mieszała się z kurzem, warknął na rywala. Uwolnił się z uchwytu, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie. - Keff, chyba nici z pokojowego spotkania. - Chyba tak - odpowiedział tamten. - Przezorny zawsze ubezpieczony. Walczący krążyli wokół siebie otoczeni przez tłum gapiów. Keff wycofywał się na czworakach, pełzając przez kolczaste zarośla. Wreszcie wstał i ruszył szybko w stronę wąwozu, gdzie stacjonowała Carialle. Carialle łagodnie wzbiła się w górę, opuszczając wąwóz i obracając się, podążyła w kierunku kolejnego miejsca, gdzie według wskazań monitorów były oznaki życia. - To jakby pukać do drzwi - powiedział Keff. - Bez sensu jest szokować ich jeszcze czymś innym. Gdyby tylko udało mi się wcześniej dojść! - Nie ma co wszystkiego roztrząsać - odrzekła Carialle ze spokojem. - Możesz ich zaskoczyć tym, co już o nich wiesz. Carialle przyjęła właściwe położenie przed wejściem do atmosfery i zniżyła lot, przechodząc przez cienkie warstwy chmur, a potem przecięła niebo, opadając na skaliste pole, i ukazała się robotnikom. Włączyła zewnętrzne kamery i przekazała obraz do monitora, aby Keff mógł wszystko zobaczyć. - Mogłabym namalować wspaniały obraz - powiedziała - Portret oślepiającego zdziwienia. - Kolejna mutacja terytorialna - stwierdził Keff, analizując obrazy na ekranie. - Są ładni, to samo pochodzenie, ale z twarzy przypominają owce. - Świetnie przystosowani do wybałuszania oczu - dodała szybko Carialle. - Ciekawe, co wywołuje tak duże zróżnicowanie w ramach grup. Promieniowanie? Ewolucja oparta na funkcji i sposobie życia? - Dlaczego mieliby wyglądać jak owce? - spytał Keff, uwalniając się z pasów bezpieczeństwa. - Może stali za daleko w kolejce, gdy rozdawano takie małpie twarze jak twoja - żartowała Carialle, a potem dodała już serio: - Odbieram sygnały o większej liczbie podziemnych źródeł ciepła. Jedno siedlisko, trzy wejścia. Temperatura otoczenia wynosi czternaście stopni. Tu jednak jest zimno. - Założę sweter, mamusiu. No, jazda! Carialle opuściła pomost. Keff czekał na ten moment z niecierpliwością, sprawdzając sprzęt i przygryzając wszczepiony kontakt, aby upewnić się, czy działa prawidłowo. Śluza powietrzna powoli się otwierała. Na skraju pola, kilkaset metrów od wysokiego, srebrzystego cylindra stał tłum Wyniosłych Pierwotnych o twarzach podobnych do owiec i gapił się na nieznany obiekt. Keff zrobił głęboki oddech i wyszedł na pomost, unosząc rękę, aby pokazać, że nie jest uzbrojony. Drugą trzymał przy boku. Na szyi miał pasek z TS, swoim tłumaczem. - Witajcie, przyjaciele! - zawołał do obcych stłoczonych na suchym polu. - Przybywam w pokoju. Szedł wolno w ich stronę. Pierwotni wpatrywali się w niego. Twarze dorosłych skryte pod gęstą sierścią pozostawały bez wyrazu, ale dzieci były najwyraźniej przerażone. Keff ostrożnie uniósł drugą rękę i uśmiechnął się. - Nie boją się ciebie, Keff - powiedziała Carialle, analizując ich zachowanie. - Właściwie, to nie są nawet zaskoczeni. I to jest dziwne! - Dlaczego przybywa do nas jeden z magów? - powiedział zaniepokojony Alteis, widząc nieznajomego. - Czy zrobiliśmy coś złego? Zdążyliśmy ze żniwami. Wszystko przebiega zgodnie z planem. Zebraliśmy już prawie wszystkie korzenie. Plony są dobre. Brannel sapnął, biorąc oddech, który poruszył sierść na jego górnej wardze, a następnie odwrócił się w stronę starszego. Alteis tak bardzo się bał magów, że zrobiłby sobie jakąś krzywdę, gdyby zwierzchnicy byli naprawdę niezadowoleni. Patrzy na idącego w ich kierunku maga. Mężczyzna był niższy o niego, ale dobrze zbudowany, i szedł mocnym, pewnym krokiem. Jego ręce, co było niezwykłe jak na maga, nie były delikatne, a raczej nosiły ślady ciężkiej pracy. Wyniosła mina podkreślała pozycję, ale ciemne, szaroniebieskie oczy były pogodne. Brannel starał się przypomnieć sobie wszystkich panujących, ale był pewien, że tego jeszcze nigdy nie widział. - Tego nie znamy - powiedział szybko Brannel, prawie nie otwierając ust. - Może przybył, aby nam powiedzieć, że jest nowym panem? - Naszym panem jest Klemay - odpowiedział wzburzony Alteis. - Ale od dawna nikt go nie widział - mówił dalej Brannel. - Mówiłem ci, że widziałem ogień w górach. Potem nie było żadnego wybuchu mocy z góry Klemaya. - Może ten służy Klemayowi - wtrąciła Mrana, towarzyszka Alteisa. Otarła ukradkiem pył z twarzy jednego z dzieci. W czasie żniw wszyscy wyglądali nieporządnie, bo nikt wtedy nie zwracał na to uwagi. Władca musi to zrozumieć. - Słudzy służą - sapał Brannel. - Żaden władca nie jest poddany drugiemu, ale tym z Pięciu Punktów. Klemay nie był znaczącym magiem. - Nie mów o czymś, o czym nie masz pojęcia - powiedział Alteis, okazując zdenerwowanie. - Magowie cię usłyszą. - Magowie nie słuchają - odciął się Brannel. Alteis chciał go jeszcze bardziej zrugać, ale pan był już blisko i mógł wszystko słyszeć. Nieznajomy podszedł na odległość kilku kroków i zatrzymał się. Wszyscy robotnicy pokłonili się, rzucając ukradkowe spojrzenie na przybysza. Alteis wyszedł w jego stronę i nisko się skłonił. - Jaka jest twoja wola, panie? - spytał. Zamiast udzielić odpowiedzi na pytanie, mag sięgnął po wiszące na szyi pudełko i przesunął je prawie pod brodę Alteisa. Mówił coś do przywódcy tubylców. Brannel uważnie słuchał, ale i tak nie mógł niczego zrozumieć. Alteis wyczekał, a następnie powtórzył swą wypowiedź bardzo wyraźnie, aby władca wszystko zrozumiał. Mag uśmiechał się, przechylił głowę na bok i niczego nie pojmował. - Czym mogę wraz z moimi robotnikami ci służyć, jaśnie panie? - spytał Brannel, stając obok Alteisa. Skłonił się równie nisko, aby okazać szacunek, choć kiełkowała mu w głowie pewna myśl. Nieznacznie pochylił głowę, ażeby dobrze widzieć przybysza. Mężczyzna manipulował przy małym, zwisającym na piersi pudełku, które wydawało jakieś dźwięki. Mówił przez ten aparat i może wypowiadał zaklęcia. Nie było w tym niczego szczególnego: wszyscy najwyżsi zwierzchnicy, których widział Brannel, czasem mówili sami do siebie. Przybysz miał z pewnością moc i władzę, ale nie rozumiał języka ludu ani nim nie mówił. Nie zorientował się nawet, że Brannel posługiwał się mową magów, którą wplatał w swe wypowiedzi. Zaintrygowany Brannel zmarszczył czoło. Podlegli mu robotnicy stali w odpowiedniej odległości, okazując strach i szacunek dla jednego z wielkich panów. Nie zagłębiali się w sedno sprawy. Najzwyczajniej nie mieli w tej kwestii swojego zdania albo tak się przynajmniej Brannelowi wydawało. Tym bardziej sam zaczął się przyglądać nieznanemu władcy. Wyglądał na maga pełnej krwi, miał trzy typowe cechy skórę bez sierści, dobrze wykształcone ręce i jasne oczy. Jego ubiór nie był podobny do tego, który noszą władcy. Brannel doszedł do dziwnego wniosku: ten mężczyzna nie jest władcą i panem. Nie zna ich języka, nie nosi tego, co władcy, nie zachowuje się jak oni i, co oczywiste, nie przybył z wysokość Wschodu. Zaciekawienie rosło, aż wreszcie nie mógł się powstrzymać, żeby nie spytać: - Kim jesteś? Alteis złapał go za brodę i odciągnął w głąb przestraszonego tłumu. - Jak śmiesz tak mówić do pana, młokosie? - powiedział, prawie warcząc z wściekłości. - Spuść wzrok i zamilcz. - Alteisie, to nie jest żaden pan - oznajmił Brannel, nabierając coraz większej pewności, co do tej kwestii. - Bzdura - powiedział Fralim, ściskając ramię Brannela. Syn Alteisa, Fralim, był wyższy i silniejszy od Brannela, ale nie miał sierści. Stanął przy Brannelu, obnażył zęby, lecz cała ta wściekłość przynajmniej w połowie powodowana była strachem. - Ma wszystkie palce, tak? Palec władcy nie został amputowany. Umie się posługiwać aparatami mocy. Proszę o wybaczenie, panie - powiedział Fralim, zwracając się do przybysza. - On nie zna naszego języka - upierał się dalej Brannel. - Nie zna mowy magów. Oni wszyscy mówią takim językiem, który rozumiem. Udowodnię to. Panie - przemówił do Keffa w języku magów. - Czego żądasz? Przybysz uśmiechnął się przyjacielsko i znów mówił coś, trzymając pudełko przed sobą. Swoiste doświadczenie nie zrobiło żadnego wrażenia na pozostałych robotnikach. W dalszym ciągu wpatrywali się w obcego ze strachem i obojętnością, jak stado owiec, do których byli podobni. - Keff - powiedział obcy, wskazując kilka razy na siebie. Potem skierował dłoń na Brannela. - A tyy? Wszyscy zrobili unik jak przed ciosem. Skierowany ku nim palec władcy oznaczał nadejście kary bożej. Brannel nie chciał dać poznać po sobie, że też zamierzał się cofnąć, ale gest nieznajomego mógł być jedynie prośbą o informację. - Brannel! - powiedział, kładąc rękę na sercu, które łomotało z wrażenia. Ta odpowiedź zadowoliła pytającego, który podniósł kamień. - Aco-toj-est? - zapytał. - Kamień - odpowiedział Brannel. Zrobił kilka kroków naprzód, stając blisko władcy. - Co to? - spytał, wyciągając dłoń, aby dotknąć rękawa tuniki maga. - Brannel, nie rób tego! - ostrzegł Alteis. - Zginiesz, dotykając jego szat! Nic ma nic gorszego, niż żyć wśród kretynów, pomyślał z odrazą. Nie spadła na niego żadna kara. Usłyszał za to głos - Rekaf. - Rekaf - powtórzył Brannel z zastanowieniem. Brzmiało to prawie jak normalne słowo. Ozran jest wielki! - pomyślał z wdzięcznością. Może i Keff jest magiem, ale z bardzo daleka. Zaczęli nazywać rozmaite przedmioty. Keff prowadził Brannela do różnych miejsc, wskazując na rzeczy i zadając pytania. Ten okazywał coraz większe zainteresowanie, podawał nazwy i słuchał, jakich słów używał Keff w swoim języku. Załogant stwarzał Brannelowi okazję poznania nowych nazw. Język stanowił potęgę i Brannel o tym wiedział, a potęga stanowiła warunek samookreślenia. Mieszkańcy wioski podążali za nimi zwartą grupą, ale trzymali się w dość sporej odległości. Strach już minął. Widzieli bowiem, że między dwoma rozmówcami panuje przyjazna atmosfera. Fralim mruczał coś do siebie. Mogła to być oznaka jakichś przyszłych kłopotów, ponieważ to on uważał się za następcę Alteisa, lokalnego przywódcy. Bał się jednak maga i nie potrafił pojąć tego, co się dzieje. Gdyby Brannelowi udało się po czasie zatrzeć niekorzystne wrażenie, Fralim nie wspomni o przyczynach urazy. Znikną gdzieś w niepamięci trapiące prawie wszystkich poddanych na Ozranie. Brannel postanowił wykorzystać sytuację i podawał magowi imiona wszystkich robotników. Fralim prawie zbladł, ale zaciskając zęby, wymusił uśmiech, gdy przyszła kolej na niego. Przybysz-mag pytał o wszystkie korzenie, bulwy, kwiaty i zioła, które były w ogrodzonym ogródku koło wejścia do pieczary. Dwukrotnie próbował wejść do środka domostwa, ale powstrzymał się, widząc, jak zdenerwowany Brannel staje przed progiem. Robotnik był zupełnie pewien, jak nigdy dotąd, że ten mag różnił się od innych; nie wiedział, że wchodzenie do domu od świtu do zmroku jest zabronione i grozi karą Pod wieczór przygotowano na placu posiłek dla mieszkańców wsi, podobnie jak i o innej porze dnia. Brannel musiał udawać, że je i miał nadzieję, że powstrzyma swój wygłodniały żołądek do czasu, gdy będzie mógł skorzystać ze swych ukrytych zapasów. Pracował ciężko przez cały dzień, zanim ogarnęło go to podniecenie wywołane niespodziewanym spotkaniem Wśród tłumu dało się słyszeć szemranie i pomruk. Dzieci były głodne i nie mogły czekać. Alteis i Mrana zastanawiali się, czy mogą ośmielić się zaproponować tak skromny posiłek Nie chcieli wywołać oburzenia goszczącego u nich maga. Czy powinni przerwać wizytę, żeby umożliwić zwykłym robotnikom zjedzenie kolacji? Co robić? Brannel znalazł rozwiązanie. Zachowując należną odległość, poprowadził Keffa na plac i uniósł pokrywę jednego z ogromnych kotłów. Jedną ręką wykonał ruch, który miał oznaczać jedzenie. Keff uśmiechnął się na widok parującego naczynia pełnego duszonych warzyw. Pokazał, że nie skorzysta z zaproszenia, ale zachęcał miejscowych, aby podeszli i zaczęli jeść. Brannel dołączył do nich, wiedząc, iż Alteis bacznie wszystko obserwuje. Przełknęli kilka małych kęsów, przeżuwając je starannie. Na szczęście wielokrotnie ktoś mu przeszkadzał, przez co łatwo udało mu się wymigać od jedzenia. Keff pytał go o nazwy różnych produktów rolniczych i składników potraw. - Korzeń pomarańczy - powiedział Brannel, wskazując jeden z garnków. - Chleb ze zboża. - Pokazał ziarna, z których wypieczono chleb. - Duszone jarzyny. Pokrojone bulwy smażone w oleju sojowym. Soja została zebrana miesiąc wcześniej i odebrana przez magów, więc Brannel wziął małe kamyki i pokazywał na ich przykładzie, jak się wyciska olej. Keff zrozumiał jego intencje. Brannel też był przekonany, że trafił do niego. Był podekscytowany tak samo jak mag, gdy pudełko zaczęło wydawać dźwięki przypominające brzmienie mowy: chreb, chlob, szleb, chleb. - Chleb! Dobrze! - wykrzyknął uradowany Brannel, gdy Keff powtarzał to, co wydobywało się z pudełka. - Bardzo dobrze, wielki panie: chleb! Keff mocno klepnął Brannela po plecach. Robotnik podskoczył i zakrztusił się, ale reakcja ta była bardziej oznaką przyjaźni niż dezaprobaty, zupełnie jakby Keff był jednym z robotników, sąsiadem... przyjacielem. Starał się uśmiechać. Wszyscy pozostali upadli na kolana, ukryli głowy w ramionach, oczekując ze strachem na zesłanie gromów. - Chleb - powtórzył uradowany Keff. - Już wszystko wiem! - Czyżby? - usłyszał pytanie Carialle. - A czy deszcz w Hiszpanii pada przeważnie w dolinach? - Ozran - powiedział Keff, podkreślając każdą głoskę. Tubylcy wstali z ziemi i podeszli bliżej, aby przyjrzeć się Brannelowi. Keff był bardzo wesoły, ale starał się powstrzymać emocje, aby ich jeszcze bardziej nie przestraszyć. - Trudno mi w to uwierzyć. Idzie mi lepiej, niż się spodziewałem. Carialle, w ich mowie są elementy starych języków używanych na Ziemi. Oczywiście, formy te zostały przemieszane. Uważam, że mieszkańcy Ozranu mieli styczność z ludzkością może tysiące lat temu, styczność, która zmieniła albo uzupełniła funkcjonalizm ich języka. Czy w archiwach są jakieś materiały, które dotyczyłyby takich kontaktów w tym sektorze? - Sprawdzę - powiedziała Carialle, uruchamiając sekwencję przeszukiwania programu sztucznej inteligencji. Włączyło się kilka obwodów i program biblioteczny zaczął z szumem pracować. Korzystając z implantu Keffa, Carialle mogła obserwować tubylców. Kilka osobników płci żeńskiej zbierało naczynia przypatrując się uważnie przybyszowi i wciąż zachowując bezpieczną odległość. Duży „mężczyzna” o czarnej sierść i drugi starszy, bardziej siwy, oglądali Brannela, który bezskutecznie ich odpychał. - Czego chcą od niego? - Hm, nie wiem. Sprawdzają, czy nie ma żadnych znaków, uszkodzeń, czegoś w tym rodzaju. Myślą, że może wyrządziłem mu krzywdę, klepiąc go po plecach. - Nie wiem. Bezpośredni kontakt nie może być niebezpieczny. Szkoda, że nie możesz do nich podejść, abym mogła rozpoznać objawy czynności życiowych i dokonać analizy chemicznej ich skóry. Keff stał z dala od tubylców, uśmiechając się i potakując głową za każdym razem, gdy któryś z nich spoglądał w jego stronę. Każda próba zbliżenia się o krok wywoływała reakcję polegającą na automatycznym cofnięciu się. - Oczywiście, że nie dopuszczą mnie do siebie. Czemu większość z nich jest tak przerażona, a nikt nie jest zaskoczony moim widokiem? - Może krążą wśród nich legendy o bóstwach podobnych do ciebie - odezwała się Carialle z wymuszonym humorem. - Może jesteś spełnieniem jakiegoś dawnego proroctwa, według którego „Przybędzie gładkobrody z niebios, aby nas uwolnić”. - Nie - stwierdził zamyślony Keff. - Ich reakcja jest bardziej bezpośrednia, bardziej współczesna. Jakkolwiek by patrzeć, są łagodni i chętni do współpracy - etnolog nie może oczekiwać niczego więcej. Robię postępy w porozumiewaniu się z nimi. Chyba już wiem, jak jest „być”, ale nie potrafię jeszcze robić rozbioru gramatycznego zdań. Brannel tylko się uśmiecha, gdy pytam o znaczenie słów. - Tak trzymać! - powiedziała zachęcająco Cari. - Do, odważnych świat należy! Dobrze ci idzie, Rozjuszony Brannel zdołał się uwolnić od swych towarzyszy. Wygładził futro i spojrzał na otaczających go współplemieńców, ale minę miał nietęgą. Zwrócił się do Keffa z takim wyrazem twarzy, który zdawał się mówić: - Wracajmy do nauki języka i nie zaprzątajmy sobie uwagi tymi prostakami. - Chciałbym wiedzieć, o co tu chodzi - powiedział z życzliwym uśmiechem Keff, używając języka standardowego. - Będę musiał się sporo nauczyć, zanim zacznę poprawnie zadawać pytania dotyczące całej tutejszej społeczności. Jeszcze jeden z Wyniosłych Pierwotnych coś mamrotał do siebie. Brannel odwrócił się do niego i ostro zareagował. Jego wypowiedź nie wymagała tłumaczenia. Już sam jej ton był Obraźliwy. Keff wkroczył między nich, aby rozładować sytuację. Rywal Brannela szybko się wycofał. Keff zajął uwagę swego nowego przyjaciela pytaniem o naczynie, które służyło do noszenia wody. Wsłuchując się w podpowiedzi TS, zdecydował się na ułożenie pełnego zdania w języku miejscowych. - Co to są? - spytał Keff. - I co? Dobrze? Rozbawiona mina Brannela świadczyła o tym, że nie za dobrze. Keff szeroko się uśmiechnął. - Może byś mnie nauczył? Brannel, ośmielony przyjaznym nastrojem Keffa, zaśmiał się rubasznie, prawie rechocąc. - To - spytał Keff, dalej próbując sił w języku Ozranu - jak są tak? Szeptem zwrócił się do Carialle: - Nawet nie wiem, jak spytać „czy poprawnie”? Mówię chyba jak przygłup. - Jak to się nazywa. Jak one się nazywają - mówił Brannel, biorąc do ręki pojedynczy kamyk i całą garść kamieni do drugiej. Pokazywał raz zawartość jednej ręki, raz drugiej. Poprawnie odbierał to, że Keff usiłował pytać o liczbę pojedynczą i mnogą oraz pokazywał różnicę. Inni gapie nie pojmowali, o co chodzi. Keff był niezwykle podniecony tym wydarzeniem. - Niesamowite. Znalazłeś najpewniej jedynego inteligentnego człowieka na tej planecie - powiedziała Carialle, rejestrując przebieg wydarzeń i słysząc, jak TS dobierał prawidłowe zastosowania czasowników, narzucał liczbę i przyrostki dla innych czasowników, tasując onomatopeiczne transliteracje jak karty. - Jedyny z całej gromady, który pojmuje abstrakcyjne pytania. - Jest wyjątkowy - przyznał Keff. - Urodzony lingwista. Straciłbym mnóstwo czasu, aby dojść do tego, co on oferuje zupełnie dobrowolnie, a muszę dodać, że i bardzo inteligentnie. Poznanie znaczenia znaków potrwa dłużej, ale tylko Brannel może się okazać pomocny. Zgłębiwszy tajniki deklinacji, Keff siadł z Brannelem przy ognisku, aby zacząć rozmowę. - Czy słyszysz, że on stara się też używać moich słów? - powiedział Keff do Carialle. Posługując się znakami oraz rosnącym zasobem słów swego tłumacza, Keff spytał Brannela o życie pod powierzchnią ziemi. - ...Ciepło z... ziemi - mówił Brannel, dotykając gruntu. TS zostawiał puste miejsca tam, gdzie brakowało mu odpowiednich słów i wiadomości z gramatyki, ale Keff uważał, że i tak wystarczy to do porozumiewania się w czasie rozmowy - Ogrzewanie geotermalne. Teraz jest zimno, dlatego nie możemy wejść do środka? - spytał Keff, zginając palec na podobieństwo wejścia do jaskini i naśladując chód dwoma palcami drugiej ręki. - Nie - odpowiedział zdecydowanie Brannel i zrobił zakazujący gest lewą dłonią. TS starał się tłumaczyć znaczenie wypowiedzi. - Nie dzień jaskini. My... pracujemy... dziś. - Widzisz - powiedziała Carialle. - Przymus, który zabrania schodzenia z pola w czasie godzin pracy. Zapytaj go o przyczynę wahnięcia wskazań moich przyrządów. Keff zwrócił się z takim pytaniem do Brannela. Wszyscy gapie rzucili w jego kierunku bardzo posępne spojrzenia. Osobnik o brązowej sierści zaczął mówić, ale zaraz przestał, gdy starsza „kobieta” wydała z siebie jakiś płaczliwy okrzyk świadczący o strachu i przerażeniu. - Nie - uciął krótko. - Chyba nie wie - powiedział Keff do Carialle. - A ty, panie - skierował teraz słowa do najstarszego z całej grupy, Alteisa, który natychmiast skulił się ze strachu. - Skąd pochodzi ciepło? - Złożył ręce w łuk nad głową. - Co wytwarza gorąco? Jeden z małych chłopców, najprawdopodobniej ten, który wcześniej nie usłuchał polecenia matki, z wrzaskiem zrobił gwałtowny ruch ręką w powietrzu. Potem szybko uciekł do matki, szukając u niej oparcia. Dorosła „kobieta” o imieniu Nona spojrzała na niego przerażona i spuściła wzrok ku ziemi. Pozostali szeptali między sobą, ale nikt nie patrzył w stronę Keffa ani głośno nie mówił niczego. - Piorun? - spytał Keff Alteisa. - Co wywołuje pioruny, panie? Starzec o posiwiałym futrze wpatrywał się w układ ust mówiącego, a następnie zwrócił się o pomoc do Brannela, który zachowywał stoicki spokój. Keff powtórzył pytanie. Alteis kiwał głową, jakby rozważając to, co ma odpowiedzieć, ale jego spojrzenie powędrowało gdzieś ponad Keffem. Po chwili patrzył na wprost. Jego wzrok był mętny, świadczył o tym, że niczego nie zrozumiał albo nie zdołał zapamiętać pytania. - Nic nie wie - stwierdził z westchnieniem Keff. - Cóż, wracamy do początku. Gdzie przechowujecie żywność? - spytał. Wskazał w stronę kamiennego placu i podniósł jeden z korzeni, których Brannel używał wcześniej jako pomocy przy nadawaniu nazw. - Dokąd przenosicie korzenie? Brannel wzruszył ramionami i mówił coś niezbyt wyraźnie. - Nie wiem - zareagował TS. - Korzenie wywożą, przywożą jedzenie. - Jakaś kultura, gdzie przygotowanie pożywienia jest uświęconym zwyczajem? - pytała z coraz większym zainteresowaniem Carialle. - To zadziwiające. Dostaniemy premię, gdy przekażemy to do Wydziału Dochodzeniowego. - Nie jesteście ciekawi? Nie próbowaliście się o tym dowiedzieć? - pytał Keff Brannela. - Nie! - krzyknął Brannel. Zdenerwował się pierwszy raz od czasu przybycia Keffa. - Jeden ciekawy, wszyscy - w tym miejscu klasnął dłońmi - wszyscy... wszyscy - mówił, wstając. Zrobił w powietrzu koło wokół dorosłego osobnika płci męskiej, żeńskiej i trojga dzieci. Wykonywał ruch naśladujące bicie „mężczyzny” i odpychanie misek z jedzeniem od „kobiety” i dzieci. Większość owłosionych człekoludów wzdrygnęła się, a jedno z dzieci zaniosło się płaczem. - Wszyscy pokarani za ciekawość jednego? Ale dlaczego? - pytał natarczywie Keff. - Przez kogo? Zamiast odpowiedzi Brannel wyciągnął swą trójpalczastą dłoń w stronę gór, a pogardliwa mina, którą przybrał, powinna wszystko wyjaśnić. Keff spojrzał w kierunku oddalonych szczytów. - I co? Coś przeoczyłam? - spytała Carialle. - Kara z gór? Czy to uświęcony zwyczaj związany z górami? - zapytał Keff. - Brannel przyjmuje wszystko, co przychodzi z gór, ale to mu się nie podoba. - Typowe dla wierzeń religijnych - sapnęła Carialle. Skierowała swe kamery na leżący daleko przed Keffem szczyt i zrobiła zbliżenie. - Keff, tam są jakieś budowle. Obraz się zlewa i nie mogę ich jeszcze zidentyfikować. Co to jest? Świątynie? Grobowce? Kto je zbudował? Keff zwrócił się do Brannela. - Co to...? - zaczął. Jego wypowiedź została przerwań przez wiązkę światła wysłaną prosto ze szczytu najwyższej góry i trafiającą pod nogi Keffa. Gorąca jasność pochłonęła całą jego postać. - Coo...? - usiłował coś powiedzieć. Ręka bezwładnie opadła mu wzdłuż boku, uderzając mocno w nogę. Powietrze w gardle przerodziło się w żar. Usta i język zaschły. Ogłuszający szum wypełnił mu uszy. Obraz twarzy wybałuszającego oczy Brannela mignął na moment i zaraz przemienił się w czarną plamę ulatującą ku górze, ku bezchmurnemu, ciemnemu niebu. Jaskrawy obłok światła przesłonił obiektyw mikroskopijnej kamery, ale zewnętrzna aparatura Carialle zarejestrowała całe zdarzenie. Przez moment, zaraz po uderzeniu jasności, Keff stał wyprostowany, a następnie powoli, bardzo powoli przewracał się, aż runął na ziemię. Monitor pokazujący zapis jego czynności życiowych zapiszczał, gdy wszystkie wykresy przeszły w stan linii prostej. Wszystko wskazywało na to, że Keff nie żyje. - Keff! - krzyknęła Carialle. Jej system domagał się adrenaliny. Wtłaczała serotoninę i endorfinę do układu krwionośnego. W ułamku sekundy doszła do siebie. Musiała być w pełni sił, aby zająć się Keffem. Jej obwody błyskawicznie dokonały diagnostycznego sprawdzenia implantów, upewniając się, czy nie nastąpiła jakaś awaria. Wszystkie wskazania były na zielono. - Keff? - pytała, zwiększając poziom głośności w jego implancie. - Słyszysz mnie? Nie odpowiadał. Carialle sprawdziła teraz swoje obwody i poddała kontroli implanty. Wszystko oprócz kamery świeciło na zielono. Zanim Carialle zastanowiła się nad przyczyną zakłóceń, styki zaczęły ponownie przesyłać impulsy. Czynności życiowe Keffa powoli wracały do normy. Żył! Carialle nie posiadała się z radości. Ale niebezpieczeństwo nie minęło. Cokolwiek wywołało to niespodziewane uderzenie celnie trafiające pod nogi, mogło ponownie zadziałać. Musi go stamtąd zabrać. Takie zjawisko nie mogło powstać samoistnie, ale trzeba poczekać na dokładną analizę. Keff doznał poważnego uszczerbku i wymagał opieki. Nie było nic ważniejszego. Jak go ściągnąć z powrotem? Niewielkie siłowniki, które były na statku, mogłyby go podnieść, ale były przystosowane do przemieszczania się po stosunkowo płaskich powierzchniach. Obciążone wagą Keffa nie zdołałoby przetransportować go po pofałdowanym terenie. Pierwszy raz żałowała, że nie ma sztucznego ciała, na które namawiał ją mężczyzna. Brakowało jej teraz dwu nóg i mocnych rąk. Ale, chwileczkę! Było jednak ciało: ciało jedynego inteligentnego osobnika na całej tej planecie. W momencie uderzenia wiązki światła Brannel szybko stoczył się po kamienistym gruncie do osłoniętego miejsca za małym wzniesieniem. Pozostali tubylcy uciekali w popłochu do pieczary, ale ten pozostawał nieruchomo kilka metrów od ciała Keffa. Carialle sprawdziła jego impuls na podczerwieni oraz rytm uderzeń serca - Brannel znajdował się dziesięć metrów od Keffa. Nawiązała z nim łączność akustyczną poprzez TS i przycisk. - Brannel! - zawołała, zwiększając maksymalnie głośność. - Brannel, podnieś Keffa i przynieś go do domu. TS nie przetłumaczył słowa „domu”. Szybko sprawdziła bazę danych, szukając jakiegoś równoznacznego terminu. - Brannel, przynieś Keffa do jego jaskini! Jej głos był niemal histeryczny. Starała się uspokoić, zwiększyła poziom endorfiny i dawkę białka, aby zneutralizować podniecenie. - Maga Keffa? - spytał Brannel. Wysunął bojaźliwie głowę z ukrycia, obawiając się kolejnego uderzenia jasności. - Keff mówi? Keff leżał na ziemi. Miał otwarte usta i niecałkowicie przymknięte powieki. Brannel wiedział, że uderzenie może się powtórzyć i zachowywał daleko idącą ostrożność. - Przynieś Keffa do jego pieczary - błagał czyjś głos. Był to kobiecy głos dochodzący spod brody maga. Jakiś duch? Brannel kiwał się na wszystkie strony, zmagając z ambiwalentnymi żądzami. Keff był dla niego dobry. Chciał spełnić życzenia maga. Nie zamierzał jednak pakować się w kłopoty z powodu jednego z tych, których zwaliło uderzenie jasności. Czy Keff jest następcą Klemaya i dlatego nawiedził ich rolniczą osadę? Uderzenie jasnego gromu stanowiło wyzwanie prawa sukcesji po Klemayu. Srebrzysty cylinder wysunął pomost, najwyraźniej oczekując swego pana. Brannel spoglądał ukradkiem na tę poruszającą się fortecę. Nachylił się nad Keffem i wpatrywał w jego oczy. Nieznaczne pulsowanie drgających powiek świadczyło o tym, że mag żyje, chociaż jest nieprzytomny. - Przynieś Keffa do jego pieczary - powiedział znów ten sam łagodny, przekonujący głos. - Brannel, ruszaj, przynieś Keffa! - Dobrze - odezwał się wreszcie Brannel, a chęć poznania srebrzystego cylindra okazała się silniejsza niż poczucie ostrożności. Pierwszy raz został zaproszony do twierdzy maga. Kto wie, co za cuda znajdzie w wieży Keffa? Jedną ręką chwycił nieprzytomnego za ramię i podniósł go z ziemi. Po latach ciężkiej pracy przeniesienie ciała mniejszego mężczyzny nie stanowiło dla Brannela żadnego problemu. Po raz, pierwszy też dotykał maga. Z lekkim dreszczem strachu niósł sztywne ciało Keffa w stronę srebrzystej wieży. Brannel przystanął u podnóża podestu. Patrzył z ciekawością na drzwi, które z delikatnym szumem płynnie otworzyły się do wewnątrz. Dziwił się, że do ich otwarcia niepotrzebne były żadne ręce. - Brannel, wejdź - odezwał się miły, przekonujący głos, który dochodził z tyłu. Brannel posłuchał wezwania. Bose, twarde stopy łomotały głucho przy każdym kroku po podeście. Zapach powietrza w środku był zupełnie inny. Światła zapaliły się, gdy przekroczyły próg i wszedł do ciemnego, wąskiego przejścia. Ściany były gładkie jak tafla spokojnej wody i tworzyły kąt prosty z sufitem. Doskonałość wykonania wzbudziła podziw Brannela. Ale przecież nie można oczekiwać czegoś innego od maga. Stanął na początku korytarza. Wąskie strumienie niebieskawego światła zapewniały wystarczającą jasność. Po ścianie, na wysokości oczu Brannela przesuwały się pomarańczowoczerwone, migocące promienie, aż doszły do końca. Światełka przebiegały z powrotem i czekały. - Idę za tobą, tak? - spytał w języku maga, zaczynając iść korytarzem. - Chodź - odpowiedział tajemniczy głos w mowie stosowanej przez mieszkańców Ozranu, a echo rozbrzmiewało w całej przestrzeni wokół Brannela. Mag Keff musi być potężnym czarownikiem, jeśli ma mówiący dom. Carialle z ulgą przyjęła reakcję Brannela, który nie przestraszył się tajemniczego głosu ani widoku statku kosmicznego. Cały czas wykazywał pewną ostrożność, co zresztą Carialle bardzo doceniała. Kierowała światłami prowadzącymi go do ściany, gdzie znajdowała się ława Keffa. Ława wysunęła się bezszelestnie przed Brannelem, który nie potrzebował wskazówek, aby złożyć tam ciało załoganta. - Jedyny inteligentny osobnik na całej planecie - powiedziała sama do siebie. Brannel wyprostował się i bez pośpiechu rozejrzał się po kabinie, a potem odwrócił się na swych zrogowaciałych piętach. Na monitorach zobaczył pole i zbliżenie jednego ze swych ziomków przycupniętych wśród współtowarzysza u wejścia do jaskini. Na ten widok zaśmiał się szyderczo. Carialle przestawiła swe wewnętrzne monitory tak, aby zbadać objawy czynności życiowych Keffa. Zaczął powoli oddychać, a pod zamkniętymi powiekami widać było nawet rud gałek ocznych, Brannel zaczął obchodzić całą kabinę. Starał się niczego nie dotykać, a jedynie nachylał się nad różnymi przyrządami czy urządzeniami i obwąchiwał je. Zrobił bardzo zdziwioną minę widząc przyrządy do ćwiczeń, które Keff zabrał na pokład statku - Brannel, dziękuję za pomoc - powiedziała Carialle korzystając z TS. - Możesz już odejść. Keff podziękuje c później, Brannel nie wykazywał chęci odejścia. Najprawdopodobniej wcale nie usłyszał jej słów. Chodził dalej po kabinie, ujawniając coraz większe zainteresowanie. Carialle wcale się to nie podobało. Była wystarczająco wdzięczna obrośniętemu człekoludowi za uratowanie Keffa. Pozwoliła mu obejrzeć wnętrze statku i to powinno wystarczyć. - Dziękuję, Brannel. Do widzenia! - odezwała się, ale tym razem ton jej głosu był bardzo zdecydowany. - Możesz iść. Proszę, idź! Wyjdź! Brannel słyszał wyraźnie oddzielone słowa wypowiadani przez osobę znajomą magowi, ale nie tak przyjaźnie jak na początku. Nie chciał opuszczać tak fascynującego miejsca. Wiele przedmiotów kusiło, aby je obejrzeć, a niektóre były tak małej że dałyby się schować w dłoni. Wielki mag z pewnością nie przeoczyłby braku nawet jakiegoś drobiazgu. Skupił swą uwagę na spłaszczonym, jajowatym i lśniącym białym cacku, które leżało na wąskiej półce pod regałem zrobionym ze sztywnych, wyglądających na drewniane kwadratów. Nawet krótkie spojrzenie pozwoliło dojrzeć na białej powierzchni pięć wgłębień Z wrażenia aż zaczął szybciej oddychać, gdy sięgał po ten przedmiot. - Nie! - krzyknął głos. - To moja paleta. Ze ściany błyskawicznie wysunęła się wykonana z czarnego metalu ręka i uderzyła go w nadgarstek. Zaskoczony Brannel upuścił biały przedmiot. Druga ręka zdołała go złapać, zanim runął na podłogę. Brannel się cofnął, gdy jedna ręka przełożyła białą rzecz do drugiej i ta odłożyła ją na półkę. Nie zrażony niepowodzeniem, rozejrzał się, szukając kolejnej łatwej zdobyczy. Szczerzył długie zęby i zastanawiał się, gdzie jest niewidoczny obserwator. Celowo przesunął się w kierunku innego małego przedmiotu leżącego na blacie stołu usianego iskrzącymi się światełkami. Prawie bezwiednie podniósł rękę, chcąc sięgnąć po łup. - O, nie, nie ruszaj - powiedziała twardo Carialle, a wystraszony Brannel upuścił krokomierz Keffa na pulpit z monitorami. Widziała, jak kręci głową, próbując ją zlokalizować. - Czy nikt ci nigdy nie mówił, że złodziejstwo jest wstrętne? Cofnął się jeszcze bardziej, chowając ostentacyjnie ręce za plecami. - Nie chcesz wyjść po dobroci, prawda? - spytała Carialle - Potrzebny ci będzie jakiś impuls. Z przeciwległego końca kabiny zaczęła generować straszne dźwięki, które prowadziły do bólu uszu. Człekolud upadł na kolana, zakrywając uszy, a jego barania twarz wykrzywiła się w cierpieniu. Carialle zwiększyła głośność i nadawała sygnał kolejno przez wszystkie głośniki rozmieszczone aż do śluzy powietrznej. Brannel, czołgając się i potykając, przesunął się w kierunku podestu. Chciał jednak zawrócić i przedostać się do wnętrza, jak tylko Carialle zakończyła tę swoistą audycję. Zmuszona była zabrzmieć wybuchem brzęczenia podobnego tysiącom rojów pszczół i zamknąć drzwi, zanim przekroczył próg. - Niektórzy nie wiedzą, kiedy mają wyjść - gderała, uruchamiając kilka siłowników, które miały się zająć Keffem. Brannel, odpędzony i wyrzucony na świeże powietrze przez eksplozję hałasów, uciekał od latającego zamku przez wzgórze. Na polu, po przeciwległej stronie, trwało zgromadzenie miejscowych, którzy żywiołowo gestykulowali, rozprawiając najprawdopodobniej o dziwnym magu. Na szczęście nikt nie zwracał uwagi na Brannela. Miał się nad czym zastanawiać, a poza tym był głodny. Został zmuszony do zjedzenia odrobiny wstrętnej strawy. Miał nadzieję, że mimo to zdoła zapamiętać wszystko, co się dziś wydarzyło. W czasach młodości zachorował, miał bóle głowy i wymioty, nie mógł jeść niczego, co dostarczali władcy. Rodzice sprzeczali się wtedy, czy błagać Klemaya o pomoc. Matka Brannela uważała, że taka prośba zostanie przyjęta, gdyż młodzian jest silny i wyrośnie na dobrego robotnika. Ojciec natomiast nie chciał zanosić błagania, obawiając się kary za naruszanie spokoju jednego z wielkich. Brannel słyszał całą rozmowę i zastanawiał się, czy umrze. Rankiem pojawiło się ruchome oko Klemaya, aby nadzorować codzienną pracę. Matka Brannela nie pobiegła, aby oddać należny pokłon. Stan chorego nie polepszył się, a ona zapomniała o tym, aby zwrócić się o pomoc. Ukryła Brannela na skraju pola i poklepała go czule po nodze. Nie pamiętała o tym, co zaprzątało jej uwagę poprzedniej nocy. Ojciec też nie pamiętał. Brannel się nie zrażał. Tak to już jest. Dziwne było to, że on zachowuje pamięć. Wczorajszy dzień nie został wymazany, nie przepadł w odmętach szarości. Wszystko, co usłyszał i zobaczył, było tak żywe i wyraźne, jakby nadal się działo. Różnica między dniem wczorajszym a przedwczorajszym polegała tylko na tym, że niczego nie jadł. Później w miarę możliwości starał się unikać jedzenia tego co jedli współplemieńcy. Próbował spożywać naturalne rośliny jadalne, które rosły nad rzeką, ale w gruncie rzeczy odżywiał się surowymi jarzynami i zbożem wykradanym z koryt zwierząt pociągowych. Rozwijał się dobrze i wyrastał na wyższego i silniejszego od rówieśników. Jeśli matce zdarzyło się kiedykolwiek o tym wspomnieć przy nawrotach pamięci, zawsze podkreślała, że wydała na świat syna, z którego władcy będą mieć pożytek. Z biegiem czasu stawał się coraz mądrzejszy i zapamiętywał wszystko, co usłyszał. Nie chciał utracić cennego daru poprzez jedzenie tego, co pozostali członkowie plemienia. Jak dotąd magowie nie mieli powodów, aby podejrzewać, że różni się od reszty mieszkańców wioski. On sam starał się nie ściągnąć na siebie ich uwagi przez nieposłuszeństwo. Najgorsze, co mogłoby go spotkać, to utrata jasności umysłu. Ten umysł rozważał teraz przypadek Keffa: jest magiem czy nie jest? Ma źródła władzy, ale nie mówi językiem magów. Jego znajoma też nie zna owego języka, ale zastosowała te same sposoby, co Klemay, aby go odpędzić. Podobnie przecież robotnicy wyganiani są hałasem z jaskini, aby pracować. Keff ma władzę, ale i tak został rażony gromem jasności, aż stracił przytomność. Czy Keff nie mógł przewidzieć nadejścia takiej kary? Brannel dotarł na skraj pola. Przecisnął się między krzakami w stronę zbocza, które prowadziło do jego kryjówki w pobliżu rzeki. Nie zauważony przez nikogo, zjadł trochę surowych korzeni, które schował przed dwoma dniami. Plony w tym roku były dobre i nikt nie zauważył, ile koszy zabrał albo ile inni zabrali. Niczego nie pamiętali. To mu bardzo sprzyjało. Po zaspokojeniu głodu Brannel poszedł do swojej pieczary, aby posłuchać o wydarzeniach dnia, nowym magu i o tym, jak został on powalony na ziemię. Nikomu nie przyszło na myśl zapytać, co się z nim stało, a i Brannel wcale nie chciał im niczego przypominać czy wyjaśniać. Po zapadnięciu zmroku wszyscy udali się do ciepłej jaskini. Alteis spojrzał na swego syna, wykrzywił twarz, usiłując przypomnieć sobie coś, o co chciał go zapytać, ale po dłuższej chwili zrezygnował. ROZDZIAŁ 4 Wydawało się, że w zalanej promieniami zachodzącego słońca sali posiedzeń Wielkiego Maga Południa jest tylko jeden człowiek, sam Nokias siedzący na unoszącym się krześle przypominającym tron. Plennafrey, posługując się swym ruchomym okiem, które omiotło całą wspaniałą komnatę, stwierdziła obecność ogromnej władzy, znacznie większej niż gdzieśkolwiek indziej na Ozranie. Była dumna, że i ona jest tu wśród sprzymierzonych Nokiasa, chociaż odczuwała lęk. Z tyłu, zaraz za tronem, zawisły zwykłe srebrne kule gotowych na każde skinienie sług Wielkiego Maga, ale także zapewniających ochronę. Stanowiły oczy z tyłu jego głowy, ale nie były to zwyczajne oczy, jakie wyobrażała sobie Plennafrey gdy była dzieckiem. Widoczne były także bardziej efektowne kuliste oczy magów różnej płci. W najciemniejszym rogu unosiła się kula należąca do posępnego Howeta. Na wysokość maga, powyżej pozostałych, fruwało spoglądające pogardliwie na całą resztę oko Asedowa. Czerwona kula Iraniki dryfowała w pobliżu wielkiego okna wychodzącego na góry i najwyraźniej nie zdradzała zainteresowania tym, co działo się wokół Przed Nokiasem pojawiło się iskrzące oko o metalicznym zabarwieniu różem i złotem należące do Potrii, niebezpieczne i ambitnej czarodziejki. Plennafrey zdążyła zwrócić swe oko w stronę Nokiasa, zanim Potria zdołała zobaczyć, że nie patrz na niego. Daleko stąd, w domu, w swoim umocnionym sanktuarium Plenna czuła, jak czerwienieją jej policzki. Nie było to spowodowane chęcią przyciągnięcia czyjejś uwagi. Kierując się względami bezpieczeństwa, zacisnęła palce i kciuk w pięciu wgłębieniach klamry paska, który stanowił źródło jej mocy w potem zaczęła pleść pajęczynę klątwy zapewniającej ochronę, ale także stanowiącej groźną broń zdolną do zadania ran lub śmierci każdemu, kto ośmieliłby się przekroczyć jej granice, albo wytworzyć atmosferę samopotępienia i zaniku. Jej magiczne środki obronne były równie silne, jak innych: słabością natomiast był brak doświadczenia. Plennafrey była najmłodsza wśród magów, jedynym pozostałym przy życiu członkiem rodziny. Dopiero przed dwoma laty zajęła miejsce swego ojca. Na szczęście Potria nie czuła się urażona, a jej różowo-złote oko wirowało w powietrzu, aby mogła się przyjrzeć wszystkim po kolei. Plenna usunęła swe niebiesko-zielone oko w cień, by się nie wyróżniać, ale dalej utrzymywała zaklęcie w gotowości. - Powinniśmy przejąć posiadłość Klemaya - oznajmił głos Potrii. Był mocny, o niskim brzmieniu, przepełniony mityczną siłą. Stare ozdoby na ścianach lekko zadrżały w swych ramach. - Najpierw odbędziemy radę, lady Potria - powiedział łagodnie Nokias. Był to szczupły mężczyzna o rumianej twarzy, nie tak wysoki jak zmarły ojciec Plennafrey, ale o stosunkowo dużych, w porównaniu do całej sylwetki, dłoniach i stopach. Ciemne, brązowe oczy o niewinnym spojrzeniu wcale nie zdradzały bystrego umysłu. Prztyknął palcami i zaraz ukazał się przed nim służący trzymający tacę. Owłosiony osobnik ukląkł przed Nokiasem i napełnił elegancki kielich zielonym musującym winem. Wielki Mag Południa wpatrywał się w zawartość pucharu, szukając natchnienia. - Mój brat na Wschodzie, Ferngal, też ma roszczenia do posiadłości Klemaya. To nieporozumienie z naszym zmarłym bratem doprowadziło do tego, że jego własność jest... do wzięcia. Gdy magowie zastanawiali się nad tym stwierdzeniem, w sali zapadła cisza. - Panowanie Klemaya dotyczy pogranicza Wschodu i Południa - stwierdził dobiegający z kuli koloru indygo głos Asedowa. - Teren ten nie należy ani do Ferngala, ani do nas, dopóki ktoś nie zgłosi swych roszczeń. Przekonajmy się, że nasze roszczenia są słuszne! - Czy liczysz na to, że takie postępowanie przyniesie ci szybki awans? - zapytał cicho Nokias, odstawiając na wpół opróżniony kielich. Wśród niektórych magów dał się usłyszeć pomruk, oczywiście, w sferze ducha. Nie tylko Plenna wiedziała, jak ambitna jest Asedow. Nie był jeszcze jednak dość zuchwały ani silny aby rywalizować z Nokiasem o tytuł Maga Południa. Próbował brać udział we wszystkim, co się da, a zapomniał o niezbędnej asekuracji. Plennafrey usłyszała kiedyś, że niedługo już może tylko wrony pozostaną tam, gdzie są posiadłości Asedowa. - Klemay nosił przyrząd, który pobierał najwięcej mocy z Rdzenia Ozranu - stwierdził Asedow. - To coś jest długie jak ręka, ma na końcu uchwyt, który wygląda niczym wielki czerwony klejnot. Klemay potrafił za pomocą tego panować nad piorunami. Chcę to zdobyć. - Możesz zatrzymać to, co zdobędziesz - odparł Nokias Wypowiadał słowa powoli, ale niosły one w sobie tyle grozy, ile dudniący wulkan. Nawet i teraz Asedow nie tracił buty Chyba że miał na celu sprowokowanie Nokiasa. Nie była to najlepsza pora na kłótnie, gdyż groziło im wyzwanie z zewnątrz! Zachowując ostrożność, spowodowała, że jej oko obserwacyjne obniżyło się poza zasięg razów władcy. Słyszała o pewnym magu, który został spalony na popiół przez błyskawice zesłaną za pośrednictwem oka obserwacyjnego władcy. Tylko Nokias zauważył jej obecność i posłał przyjazne spojrzenie w stronę jej statku. Czuła, że widzi ją taką, jaka jest w rzeczywistości: dziewczyna w wieku około dwudziestu lat z ostro zakończonym podbródkiem i ciemnymi, czujnym oczami. Zawstydzona okazywaniem słabości Plenna odważnie uniosła oko obserwacyjne na wysokość nieco poniżej poziomu zajmowanego przez pozostałe. Nokias zaczął się wpatrywać w róg sufitu, jakby rozmyślając nad swym związkiem z omawianą sprawą. - Jest coś specjalnego tam, na Wschodzie - powiedział Iranika poważnym głosem, starając się utrzymać nieruchomo swe różowe, drgające oko. Była wiekowym magiem i mieszkała daleko, w południowym paśmie gór. Plennafrey nigdy nie spotkała jej osobiście ani nic nie wskazywało na to, że spotkanie dwu kobiet kiedykolwiek nastąpi. Staruszka przebywała w dobrze strzeżonej fortecy, unikając prób zamachu. - Dwukrotnie odebrałam dziwne emanacje. Podejrzewam zmowę, najprawdopodobniej ze strony wschodnich sił, które chcąc przejąć panowanie nad częścią południowego terytorium. - I ja mam pewne podejrzenia - dodał potakująco Notkias - Mag Wschodu chce rozciągnąć swoją zwierzchność i objąć cały Ozran, niczym promieniami słońca - sapnęła Iranika. - Potrzebne jest przeciwdziałanie, bo pomyśli, że jesteś słaby. Niech kilkoro z was poleci na górę Klemaya. Już teraz trzeba przejąć władzę! Dziwne znaki dają się zauważyć w oddali. - Polecicie na górę? A ty, siostro, nie będziesz wśród nas - zagrzmiał Howet. - Nie, nie potrzebuję dodatkowej władzy, jak co niektórzy - odpowiedziała Iranika, robiąc subtelną aluzję do Asedowa, który zignorował jej słowa, gdyż uważał ją za swoją stronniczkę. - Mam tyle, ile trzeba. Nie chcę jednak, aby bogactwo Klemaya wpadło w ręce Wschodu. - Ktoś może to samo powiedzieć o twoim - zaatakowała Potria. - Powinnam po nie sięgnąć, zanim twe miejsce będzie puste, zanim zajmie je ktoś z Zachodu. - Możesz spróbować - powiedziała Iranika, kierując swe oko na Potnę. - Mam ci pokazać, jak to zrobię? - spytała Potria, a jej głos dźwięczał w całej komnacie. Różowo-złota kula podążyła w stronę czerwonej. Obie uniosły się pod sufit, obrzucając się pogróżkami. Obraz, który miała Plenna ze swego oka, był nieustabilizowany, ponieważ chciała widzieć tamte dwie. Asedow pragnął zająć miejsce Maga Południa, a Potria zawładnąć całym zbiorem magicznych przyrządów Iraniki. Nokias był co prawda zwierzchnikiem magów w tym regionie, ale z tego, co słyszała Plennafrey, tylko dlatego, iż Iranika nie chciała tej funkcji. Wolała spokojny żywot starszej kobiety. Plennafrey dużo by dała, aby dowiedzieć się, czy zajmowała swą pozycję prawnie czy jedynie dzięki bluffowi. Jeśli ktoś już słabnie, stanie się na pewno ofiarą zamachu i straci znamiona mocy, zanim wrony pojawią się nad jego trupem. Zdobycie uznania i awansu w hierarchii wymaga od magów podjęcia wyzwania i odniesienia zwycięstwa w rywalizacji ze zwierzchnikiem czarodziejów. Takie potyczki nie zawsze są rozstrzygające ani nie muszą mieć magicznego charakteru. Czasami przeciwnicy posługują się przekupywaniem służących, aby wykradli artefakty i do tego stopnia osłabili przez to moc rywala, że mag zostaje pokonany jakimiś przebiegłymi sztuczkami. Zabójstwa dodają jeszcze splendoru. Plennafre wiedziała o tym, ale była przeciwna odbieraniu życia. Nawet myśli o kradzieży czy morderstwie nie przychodziły jej łatwo. Uciekała się do nich tylko w ochronie własnego życia. Innym sposobem awansu jest zdobycie magicznych przyborów z tajemnej skrytki, które pozostawili Starożytni albo Starzy - takie rzeczy były znane. Plenna nie uzyska wiele z zapasów Klemaya jeśli nie zdobędzie się na odwagę. Była zdecydowana żądać czegoś, niezależnie od tego, ile by ją to kosztowało. Znamiona mocy, przybory czarodziejskie, które przekazane zostały Starym przez Starożytnych, a potem magom, różnił się między sobą, ale wszystkie miały tę samą właściwość - zdolność pobierania mocy z Rdzenia Ozranu, mistycznego źródła. Nie było chyba żadnego prawidła, według którego Starożytni tworzyli przedmioty przenoszące moc: amulety, pierścienie, pałeczki, buławy i inne, wszystkie o tajemniczych kształtach które należało osadzić w paskach albo bransoletach i nosić ze sobą. Plennafrey słyszała nawet o rękawicy w kształcie zwierzęcego łba. Nokias miał na ręce Wielki Pierścień Ozranu a także posiadał amulety o dziwnych kształtach. Jego zwolennicy mieli mniej takich przyborów, ale wszystkie charakteryzowała jedna wspólna cecha: pięć wgłębień, w które wkładano palce przy wypowiadaniu nakazów (słownie albo tylko w myśli) - Dość tych przycinków - powiedział znużony Nokias. - Doszliśmy już do porozumienia? Zabieramy Klemayowi tyle ile się nam uda? To, co odbierzemy, podzielimy między siebie wedle starszeństwa - zdecydował Nokias. a jego wzrok świadczył o tym, że nie oczekuje żadnego sprzeciwu. - I stosownie do potencjału. - Zgoda - z oka Potrii wydobył się głos. - Tak - zagrzmiał Howet. - W porządku - potwierdził cierpko Asedow. - Tak - dodała cichutko Plenna, której prawie nie było słychać wśród równie cichych wypowiedzi. Iranika nie odezwała się. - No, to po wszystkim dla oczu - powiedział jowialnie Nokias, klaszcząc ogromnymi dłońmi. Plennafrey przyłączyła się do chóru pomruków, które roznosiły się po komnacie. To, co powiedział Nokias, było znane już dawno, gdy jeszcze Starożytni stąpali po Ozranie. - Jak tego dokonamy, Wielki Magu? - pytała Potria. - W otwartym ataku czy z zasadzki? - Zasadzka świadczyłaby o tym, że mamy coś do ukrycia - zareagował szybko Nokias. - Starożytne skarby należą do tego, kto po nie sięgnie i zachowa je. Przypuśćmy otwarty atak na Ferngala! - Ach - krzyknęła nagle Potria. - Ferngal i ludzie Wschodu są akurat w ruchu! Czuję zakłócenia linii mocy na terenach, o których mowa. Niezwykłe emanacje mocy. - Ferngal nie ośmieliłby się! - protestował Asedow. - Chwileczkę! - powiedział Nokias, przymykając powieki. Jego wzrok był rozkojarzony. - Czuję to, co ty, Potrio - Wskazał ręką na jedną ze swych faworyt unoszących się za tronem pana. - Masz w pobliżu oko obserwacyjne. Zbadaj sprawę. - Tak, Wielki Magu - powiedział głos Dyrene. Młoda kobieta sprawdzała obraz z wielu oczu obserwacyjnych jednocześnie, aby Wielki Mag nie musiał zaprzątać swej uwagi takimi błahostkami. - Hm, hmm! To nie Ferngal, ale coś tajemniczego. Na polu wśród robotników znajduje się srebrzysty cylinder. Jest bardzo duży. Wielki Magu, ogromny niczym wieża. Nie wiem, skąd się tam wziął. W pobliżu cylindra jest jakiś mężczyzna.... Nie znam go. Iranika zachichotała. Pozostałe oczy obserwacyjne zwróciły się na nią, a spojrzenia świadczyły o wściekłości operatorów - Wiedziałaś o tym od dawna, starucho - powiedziała Potria z wyrzutem. - Wykryłam to przed paroma godzinami - odparła Iranika z przesadną skromnością. - Mówiłam, że są zakłócenia linii mocy, ale nie chcieliście słuchać, tak? Czy chcieliście sami sprawdzić? Ja patrzę i obserwuję. Wielki srebrzysty cylinder spadł z nieba, ciągnąc za sobą ogień. Prawdziwa latając forteca. Przedmiot mocy o niezwykłej sile. Mężczyzna, który wyszedł ze środka, przebywa z wieśniakami Klemaya. - On nie ma styczności z Rdzeniem Ozranu - oznajmi Nokias po chwili zamyślenia. - Poza tym nie jest magiem. Łatwo da się schwytać. Przekonamy się, kim jest i skąd pochodzi. Użycz mi swoich oczu, Dyrene, i daj mi popatrzeć. - Twoja wola, panie - powiedział cichy głos. Skupiając się na celu. Mag Południa położył lewą rękę na prawej dłoni, aby zbudzić Wielki Pierścień, a potem wzniósł obie ręce ku oknu. Z jego palców z trzaskiem wystrzeliła w niebo ognista, szkarłatna wiązka ognia. - Upada, Wielki Magu - relacjonowała Dyrene. - Muszę to sama zobaczyć - powiedziała Iranika. Nie czekając na zezwolenie, jej oko obserwacyjne wzniosło się w stronę dużego okna. - Spokojnie! - krzyknęła Dyrene. - Wieśniak dotyk ciała nieznajomego. Niesie je w kierunku srebrzystej wieży. Gdy po chwili oczy obserwacyjne krążyły wokół kuli. Dyrene dodała: - Jest już w środku. Iranika mruczała coś siebie. - Chcę mieć ten srebrzysty cylinder - zapalił się Asedow. - Ma ogromną moc! Wielki Magu, biorę to! - Sprzeciw! - zapiszczała Potria. - Żądam wieży i człowieka! Różne głosy dołączyły się do sporu, opowiadając się po obu stronach. Inne krzyczały, domagając się prawa do posiadania nowych artefaktów. Nokias zignorował je. Potria i Asedow otrzymają zgodę na podjęcie pierwszej próby. Pozostali będą mogli rzucić wyzwanie zwycięzcy, jeśli sam Nokias nie zgłosi prawa do zdobyczy. - Ogłaszam początek rywalizacji - zawołał Nokias, przekrzykując wrzawę. Uniósł rękę z Wielkim Pierścieniem. Plenna skierowała swe oko obserwacyjne pod unoszącym się fotelem Nokiasa ku oknom swej górskiej rezydencji. Szkarłatne wiązki promieni mocy, po jednej od każdego z dwu magów mających siedziby w górach, wpadły przez otwarte okno Nokiasa. Zderzyły się powodując wybuch stłumiony przez Wielki Pierścień. - Zawody rozpoczęte! Wszystkie oczy wydostały się na zewnątrz, podążając za rywalami, aby obejrzeć przedmiot sporu. - Jest większe niż olbrzymie - zauważyła Plennafrey, okrążając srebrną wieżę swym okiem. - Jakie piękne! - Są tu jakieś napisy runiczne - odezwał się stary głos Iraniki. Plennafrey poczuła lekkie szturchnięcie, którym staruszka chciała zwrócić na siebie uwagę, a potem zbliżyła się do czerwonego, penetrującego okolice podstawy oka. - Spójrz tutaj. Nie widziałam niczego w zasobach mej pamięci, co byłoby do tego podobne. - Widzę mym małym okiem zagadkę ogromnych proporcji - powiedział Nokias, a jego złota kula unosiła się za nimi, gdy starały się rozszyfrować treść napisów. - Wspaniała złuda - stwierdził Howet, oddalając się, aby widzieć cały obiekt. - Skąd wiadomo, że nie jest to jakaś sztuczka Ferngala? Metal i ogień to nie żaden cud. Wielki Magu ja sam mogę zbudować coś takiego. - Wyjątkowa konstrukcja - powiedział Nokias. - Ferngal nie ma za grosz wyobraźni - protestowała Potria. - Jest cudowne - zachwycała się Plenna. - Ładne, ale bezużyteczne - bełkotała Iranika. - Skąd wiesz? - spytała ostro Potria. W czasie gdy siłowniki i inne przyrządy zajmowały się Keffem. Carialle bacznie obserwowała pasmo gór na południu. Nie padało, więc skąd się wziął ten piorun, o ile w ogóle by to piorun? Wyładowanie elektryczne tak wielkiej mocy musiało mieć jakieś źródła. Nie stwierdziła w tamtej okolicy niczego szczególnego ani nawet złóż rud o własnościach przewodzących. Fakt pozostawał faktem: celne trafienie pod nogi Keffa oznaczało przemyślane działanie. Powietrze wokół niej było zjonizowane, tchnęło pustką i kruchością. Po uderzeniu wiązki jaskrawości atmosfera powracała do normalnego stanu, zupełnie jakby jej składniki ponownie wypełniły pustkę po uderzeniu. Czujniki zarejestrowały ciche dudnienie i znów zaczynało brakować powietrza. Tym razem czuła mocny powiew wiatru w stronę gór. Nagle szkarłatne wiązki znów uderzyły, dwie poszarpane błyskawice złączyły się w jedno na odległym szczycie. Po chwili drobne iskry, takie jak te spod młota kowala, który kuje rozgrzane żelazo, odbiły się od punktu trafienia i szybowały w jej stronę. Skierowała wzrok na nadchodzące uderzenie jasnych drobin. Miały zbyt regularne kształty jak na kamienie, a ponadto sprawiały wrażenie, że lecą dzięki swej własnej mocy i zwiększają prędkość. Analiza sytuacji była gotowa na kilka chwil przed tym, jak latające świetliki dotarły do Carialle. Zgodnie z treścią raportu były to przedmioty o doskonale kulistym kształcie, gładkie i o jaskrawych barwach. Z jednej strony miały wycięcie ukazujące otwór, jakby obiektyw. Dziwne, że nie miały żadnych wewnętrznych mechanizmów. Były puste. Kule krążyły nad statkiem i wokół niego, jakby podrzucane przez tajemniczego żonglera. Carialle zaczęła odbierać słabe impulsy o niskiej częstotliwości. Kule przesyłały sygnały do jakiegoś ośrodka. Carialle włączyła TS w układ zewnętrzny Pierwsze przypuszczenie, że dane przesyłane są tam, skąd wysłano kule, zmieniło się, gdy zauważyła zmiany charakteru nadawania i zanotowała odpowiedzi ze strony kul, które nie komunikowały się z nieznanym centrum. Najzwyczajniej rozmawiały ze sobą. Wyregulowała częstotliwość i usłyszała głosy Usiłowała wychwycić znaczenie rozmów, korzystając ze słownictwa i zasad gramatyki, które Keff nagrał w czasie kontaktów z Brannelem i innymi. TS zostawiał długie przerwy, Język Ozranu był tak złożony jak standardowy. Keff dopiero zaczął analizować składnię i zebrane słownictwo. Carialle rejestrowała wszystko niezależnie od tego, czy rozumiała, czy nie. - Do diaska, Keff, zbudź się! - błagała. To przecież jest jego domena. On wie, jak nastawić i wyregulować TS, aby spełniał swe zadanie. Strzępki zdań, które rozumiała, męczyły ją. - Przybliż się - powiedziała jedna z kul do drugiej wysokim, piskliwym głosem... (coś) nie... jak (nieprzetłumaczalne). - ...(nieprzetłumaczalne)... skąd... wie... - Carialle usłyszała niski męski głos, który dodał słowo używane przez Brannela, gdy zwracał się do Keffa, a potem jeszcze jedno niezrozumiałe zdanie. - ... (nieprzetłumaczalne). - Skąd wiesz? Całe zdanie zostało przetłumaczone. Carialle włączyła swe czujniki foniczne, wytężając je, aby lepiej słyszeć. Wysłała polecenie, by siłownik przy pryczy trącił Keffa. - Keff. Wstawaj, Keff! Jesteś mi potrzebny. Musisz tego posłuchać! - krzyknęła zdenerwowana, a basowe dźwięki jej głosu wprawiały w drżenie membrany głośników. - Mamy tu grupę swobodnie rozmawiających w tutejszym języku, którzy rozpierzchli się nie wiadomo gdzie, a ty sobie śpisz! Wahania mocy, które stwierdziła zaraz po wylądowaniu, były teraz silniejsze. Czy ta moc sprawia, że puste kule działają? Ktokolwiek za tym stoi, musi dysponować potężną, wręcz nieograniczoną siłą. Nie chciała uwierzyć, że mogą to być Wyniośli Pierwotni. Nie dysponowali niczym bardziej zaawansowanym technicznie od uprzęży swych zwierząt pociągowych. Carialle powinna poszukać oddzielnej sekty czy grupy „władców”. Przejrzała mapy planetarne w poszukiwaniu źródeł mocy, ale i tym razem bez powodzenia. Linie sił układają się bezładnie. Sprawa byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby w atmosferze nie było tyle aktywności elektromagnetycznej. Duże natężenie pola uniemożliwiało poszukiwania. Carialle była zafascynowana, ale i zdenerwowana. Dopóki Keff nie odzyska sił, nie będzie zmieniać miejsca i spróbuje ustalić, kto za tym wszystkim stoi i czym się posługuje. Nie było czasu na eleganckie wzniesienie statku. Na rozkaz Carialle roboty przycisnęły czoło, szyję, klatkę piersiową, biodra i nogi Keffa do pryczy. Mózg przygotowywał program od lotu. Wokół cylindra nie było nikogo z Wyniosłych Pierwotnych, nie było więc obaw o to, że mogą się przestraszyć albo że stanie się im coś złego. Latające oczy obserwacyjne będą musiały same zmienić położenie. Uruchomiła silniki. Wszystko było w porządku poza tym, że statek się nie ruszył i pozostawał wciąż w tym samym miejscu. Zwiększając moc prawie do zakresu oznaczonego czerwoną kreską, czuła, jak rozgrzane silniki roztapiają skały, ale nie następował żaden ruch. - Co to za miejsce? - dziwiła się Carialle. - Coś mnie trzyma. Zmniejszyła ciąg, a potem nagle zwiększyła, chcąc rozerwać niewidzialne więzy. Zamknąć ciąg! Zamknąć ciąg! Żadnego ruchu. Była w pułapce. Zaczynała panikować, ale szybko się opanowała. Zdawała sobie sprawę z realiów: to się nie powinno zdarzyć statkowi o takich możliwościach. Carialle sprawdziła szybko wszelkie układy i systemy i nie stwierdziła zakłóceń. Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Nie odkryła na tej planecie żadnej elektrowni, oczywiście nie takiej, która byłaby zdolna powstrzymać silniki sterownicze na pełnej mocy. Powinna przynajmniej odczuć jakieś szarpnięcie gdyby taka moc się wyłączała. Nieznana, ogromna siła przytrzymywała ją przy ziemi. - Nie - szeptała. - Jeszcze nie. Idea ogromnej, nieujarzmionej mocy sterowanej z taką łatwością fascynowała racjonalną, niewrażliwą na uczucia część mózgu Carialle. Jednak, z drugiej strony, bała się. Wyłączyła silniki, aby ostygły. Nie było szans na ratunek. Nawet Simeon nie wiedział, gdzie oni są. Sektor R był ogromny i nie zbadany. Nie traciła ducha. Należało powiadomić Światy Centralne o anomaliach mocy, żeby ostrzec innych przed lądowaniem na tej planecie. Przygotowała bezzałogowy pojazd, do którego pamięci wgrała wszystkie dane, które wraz z Keffem zdołała zebrać na temat Ozranu. Otworzyła właz. Silniki tego pojazdu nie odpaliły. Niewidzialna siła trzymała go równie mocno, jak ją. Analiza częstotliwości wykazała, że sygnał ratunkowy nie jest zdolny przebić się przez zewnętrzne szumy elektromagnetyczne. Nawet gdyby udało się go nadać, nie wiadomo, kto odczytałby go w ciągu kilkuset przyszłych lat. Zostali pozostawieni sami sobie. - Oooo - pomruk od strony urządzeń do ćwiczeń oznajmił, że Keff wraca do siebie. - Jak się czujesz? - spytała, włączając głośnik, który znajdował się najbliżej załoganta. - Paskudnie. Keff próbował usiąść, ale od razu zaniechał jakiegokolwiek ruchu. Dokuczliwy ból zaczął mu świdrować tylną część głowy. Podłożył rękę pod czaszkę. Zamknął oczy, a potem szeroko je otworzył z nadzieją, że minie stan znużenia. Jego powieki były zgrubiałe i czuł, jakby oczy były pełne piasku. Zrobił kilka głębokich wdechów i zaczął drżeć z zimna. - Cari, czemu jest tak zimno? Przemarzłem do szpiku kości. - Temperatura na tej planecie nie jest korzystna dla ludzi - odpowiedziała Carialle przepełniona radością w związku z, powrotem Keffa do sił. - Brrr! Już o tym nie mów! Keff przesunął nogi i oparł stopy o podłogę. Widział coraz lepiej i był już świadomy tego, że siedzi na pryczy. Siłowniki robotów czekały w gotowości o kilka metrów od niego. - Jak się tu dostałem? Pamiętam tylko rozmowę z Brannelem na polu. Co się potem stało? - Brannel cię przyniósł, mój ranny rycerzu. Czy już wszystko zaczyna do ciebie docierać? Głos Carialle był miły, ale Keff od razu się zorientował, że jest bardzo zdenerwowana. Najważniejsze to pozbyć się bólu głowy i wrócić do formy. Zarzucił duży ręcznik na ramiona niczym pelerynę i powolutku szedł w stronę syntezatora jedzenia, żeby nie drażnić pękającej od bólu głowy. - Lekarstwo na kaca numer pięć i coś na rozgrzewkę z dużą zawartością węglowodanów - zażądał. Syntezator posłusznie furkotał. Keff wypił to, co ukazało się na półce, i wzdrygnął się, gdy płyny dotarły do żołądka. Odbiło mu się. - Dobre, nie ma co. Coś bym zjadł. Gorące i z dużą ilością białka. Uzupełnię moje zapasy, a ty opowiadaj, moja damo. Uśmiechnął się do jej centralnej kolumny i czekał. - Na czym to stanęliśmy? - zaczęła spokojnym głosem ale Keff znał ją na tyle dobrze i długo, że wyczuł jej podniecenie. - Zostałeś trafiony szkarłatnym piorunem. Nie było to nic naturalnego, bo nie wskazywały na to warunki meteorologiczne. Ponadto uderzenie było niezwykle dokładne, prosto pod nogi, i dosięgło tylko ciebie. Zostałeś powalony na ziemię i straciłeś przytomność. To nie mógł być przypadek. Ktoś skierował piorun akurat na ciebie! Namówiłam Brannela, żeby wniósł cię do środka. - Tak? - powiedział Keff z podziwem, wiedząc, że jej znajomość języka tubylców była prawie żadna. - Miałam kłopoty, żeby go wyprosić, delikatnie mówiąc. Potem nastała inwazja czegoś, co można by nazwać pojazdami rozpoznawczymi, które jednak nie mają żadnych dających się wykryć urządzeń wewnętrznych, ani antygrawitacyjnych, ani służących do latania. Monitory przestawiły się na obraz z zewnątrz. Ukazały się małe kolorowe kule unoszące się w pewnej odległości, przy czym ich płaskie obiektywy skierowane były na statek. - Ktoś ma piękne oczy - powiedział Keff, wykazując oznaki dużego zainteresowania. - Żadnych widocznych urządzeń, dziwne. Rozległ się dźwięk dzwonka, który informował, że posiłek jest gotowy. Keff z przyjemnością sięgnął po duży, parujący talerz. - Ale wspaniałości! Na monitorze obok obrazu każdej kuli pojawił się wykres falowy informujący o modulacji częstotliwości. Występowały regularne zmiany poziomu głośności. - To zarejestrowałam w paśmie ultradźwięków. - Bardzo niskie częstotliwości - powiedział Keff, patrząc na wykresy. - To nie może być przekaz bardzo skomplikowanych danych. - Nadają do siebie impulsy głosowe - stwierdziła Carialle. - Przepuściłam taśmy przez TS i posłuchaj, co otrzymałam. Szybko odtworzyła cały zapis z nieco wyższą prędkością. Keff uniósł brwi, słysząc pełne zdanie w języku standardowym. Podszedł do pulpitu, gdzie za pozwoleniem Carialle zainstalował procesor TS, i zaczął manipulować pokrętłami. - Hm, o wiele więcej słów, czasowników, i ośmielam się przypuszczać, że mamy parę kolokwializmów lub okrzyków, chociaż brak nam jeszcze wzorców, aby je dokładnie przetłumaczyć. Niezły pasztet, co? Ktokolwiek kieruje tymi obiektami ma to bez wątpienia coś wspólnego z niespodziewanymi emisjami promieniowania, o których donosił Simeon dowódca statku transportowego. - Wyprostował się i spojrzał z kwaśną miną w kierunku kolumny Carialle. - No cóż, moja droga. Nie uśmiecha mi się nadstawiać karku. Lepiej zróbmy coś, zamiast analizować język, bo jesteśmy w samym centrum walki. Nie dysponujemy żadnym uzbrojeniem, żeby odpierać takie zmyślne ataki. Dlaczego nie odlecimy i nie damy komuś innemu, lepiej opancerzonemu, szansy dokończenia sprawozdania o Ozranie? Carialle wydała rozpaczliwy jęk. Odleciałabym, i to bez chwili wahania, ale coś nas trzyma. Nie mogę stwierdzić, co jest źródłem tej siły ani z jakiego kierunku działa. To niemożliwe, lecz nie mogę się ruszyć nawet o milimetr. Spaliłam mnóstwo paliwa, próbując się oderwać od ziemi. Wiesz, że nasze zapasy nie są zbyt duże. Keff skończył jeść i odstawił naczynie na półkę syntezatora. Mając pełny żołądek, czuł się o wiele lepiej. Ból głowy ustąpił, a ciepło powoli wracało do mięśni. - Jako twój załogant sprawdzę, co się dzieje - powiedział. - Znów się poświęcasz? Dla kilku błędnych oczu? - Carialle chciała zbagatelizować problem, ale Keff nie dał się zwieść. Uśmiechnął się do niej. Wszystkie instynkty obronne gotowe były do akcji. - Ty jesteś moją damą - powiedział z ukłonem. - Szukam zdobyczy, aby rzucić ci ją do stóp. W tym wypadku jest nią informacja. Może metabolizm na Ozranie doznaje tylko lekkiego wstrząsu po trafieniu tajemniczą wiązką jaskrawości. Nie wiemy, czy lud po drugiej stronie jest wrogo usposobiony. - Wszystko, co mnie trzyma przy ziemi, jest wrogo usposobione. - Nie będziesz uwięziona, dopóki ja, twój rycerz, żyję. - Keff wziął TS, sprawdził, czy nie jest uszkodzony i zawiesił go na szyi. - Przynajmniej odszukam Brannela i spytam, co mnie trafiło. - Nie bądź w gorącej wodzie kąpany - upominała Carialle. Na górnym monitorze pokazała scenę ataku na Keffa. - Sytuacja się zmieniła. Nie mamy już do czynienia z miejscowymi wieśniakami, którzy nie dysponują żadnymi osiągnięciami techniki, ale z nieznaną formą życia na wyższym poziomie niż my. I na coś takiego się porywasz. Keff usiadł i wpatrywał się w ekran. Przeglądał klatkę po klatce, a potem odtworzył cały nagrany materiał. - O, teraz wiem, o co pytać - powiedział, wskazując palcem monitor. - Widzisz to? Brannel wiedział, czym jest ta jasność. Wiedział, że nadchodzi i zszedł z jej kierunku. Spójrz na te odblaski! Hmm. Uderzenie wyszło z gór na południu. Południowym zachodzie. Ciekawe, czy tu, na Ozranie, też tak określają kierunki? Mogę mu narysować różę kompasową na piasku i zaznaczyć astronomiczny wschód... Carialle przerwała załogantowi, napełniając główną kabin dźwiękiem syreny. - Keff, ty wcale mnie nie słuchasz. To może być bardzo niebezpieczne. Dla nieznanych mocy, zdolnych unieruchomić wielki pojazd kosmiczny, jeden człowiek to drobiazg. Już raz prawie cię załatwiły. - Von Scoyk-Larsens nie daje się łatwo zabić - powiedział z uśmiechem Keff. - Może się zdziwią, że jeszcze się ruszam. A może nie przypuszczali, iż ten piorun zrobi mi taką krzywdę. Czy masz inny pomysł na to, aby nas stąd wydostać - No, już dobrze - westchnęła Carialle. - Zbieraj oręż i stawaj do walki, sir Galahadzie! Ale jeśli padniesz i złamiesz obie nogi, nie próbuj wracać biegiem! - O, nie, pani - powiedział Keff, oddając honory tytanowej kolumnie. - Z tarczą lub na tarczy. Zaraz wracam. ROZDZIAŁ 5 Keff wszedł do śluzy powietrznej. Obciągnął tunikę, sprawdził sprzęt, rozluźnił mięśnie, stojąc wspięty na palcach stóp. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech dla nadania sobie pewności, kiwnął w kierunku kamery Carialle i ruszył do przodu. Carialle coraz bardziej żałowała, że dała się na to wszystko namówić, ale nie mając innego wyjścia, odsunęła drzwi i powoli opuściła podest. Zgodnie z jej przypuszczeniami latające oczy zbliżyły się, aby lepiej widzieć to, co się dzieje. Była pełna niepokoju o to, czy nie zaatakują Keffa. Nie miał żadnej tarczy ani osłony. W gruncie rzeczy miał rację: tylko on mógł znaleźć jakieś rozwiązanie, które umożliwiłoby im opuszczenie tego miejsca. Keff wyszedł na pomost. Wzniósł ręce i skierował dłonie ku unoszącym się kulom. - Przychodzę w pokoju - powiedział. Wszystkie kule przybliżały się i nagle „pstryk!”, zniknęły, oddalając się w kierunku gór. - Hura! - zawołał uradowany Keff. - Wysłannicy złych im mocy nie mogą panować tam, gdzie jest dobro. Odezwał się sygnał alarmowy. Carialle obserwowała monitory. - Czujesz? Średnia wilgotność atmosfery w najbliższym otoczeniu spadła. Krzywe zakłóceń, które przecinały się nad nami, zaczynają przyjmować kształt linii prostych. Wahania mocy stają coraz większe, większe... - Czuję to - odpowiedział Keff, oblizując suche wargi. - Włosy na karku mi się zjeżyły. Patrz! - krzyknął. - Nadchodzą goście! Na przestrzeni trzystu metrów od nich nie było niczego widać, ale gdzieś w oddali, w kierunku południowego wschodu zaczęły się wynurzać jakby z niebytu dwa obiekty, które w miarę przybliżania się nabierały rzeczywistych kształtów. Keff dojrzał je chwilę później niż Carialle. - Tym razem nie są to puste kule - stwierdził Keff. - To nasz czarodziej. - Nie czarodziej - poprawiła go Carialle. - Nie jeden, a dwoje. Keff potwierdził skinieniem, gdy drugi obiekt stał się wyraźnie widoczny. - To nie Wyniośli Pierwotni! To zupełnie odmienny gatunek. Wpatrywał się oszołomiony. - Spójrz na nich, Cari! Prawdziwe człekokształtne istoty, zupełnie jak my! Carialle przestawiła obiektywy kamer, aby uzyskać dokładniejszy obraz. Wiara Keffa w rozwiązanie zdawała się być uzasadniona. Przybysz znajdujący się bliżej kamery Carialle mój być najzwyklejszym mężczyzną w średnim wieku pochodzącym ze Światów Centralnych. W przeciwieństwie do żyjących w jaskini rolników miał gładką twarz bez zarostu, sierści czy wąsów, a jego dłonie miały cztery palce i sprawny kciuk. - Niesamowite! Objawy czynności życiowych, puls na poziomie osiemdziesięciu pięciu na minutę, sądząc po wyrazi twarzy i wypiekach na policzkach. Sapie i złorzeczy. Oddech między czterdziestoma a sześćdziesięcioma - relacjonował Carialle przez implant za uchem Keffa. - Jak ludzie, którzy są w stresie! - dodał rozradowany Keff - Podobnie było z Brannelem i jego ziomkami - odparł Carialle, rzucając wykresy na monitor. - Wyjątkiem są różnice w wyglądzie zewnętrznym między nim a naszymi drogimi Pierwotnymi. To zastanawiające. Czy ten nowy gatunek przeszedł ewolucję? Jeśli tak, to dlaczego linia Wyniosłych Pierwotnych nie wymarła? Powinni wyginąć po powstaniu mutacji wyższego rzędu. A jeśli gładkolicy ewoluowali z owłosionych, to dlaczego Pierwotni są tak zróżnicowani - podobni do baranów, psów, kotów czy wielbłądów? - Mogę ich o to zapytać - powiedział wolno Keff, podkreślając każdy wyraz, gdy pierwszy powietrzny podróżnik zbliżył się do niego. Zaczął machać do przybysza. Mężczyzna o gładkiej twarzy miał bardzo wyniosłą minę, jak ktoś, kto chce być uważany za zwierzchnika. Jego ładne, wypielęgnowane dłonie spoczywały złożone na zaokrąglonym brzuchu świadczącym o siedzącym trybie życia i zamiłowaniu do dobrego jedzenia. Wyprostowany i wyniosły poruszał się, siedząc na czymś ozdobnym, przypominającym połączenie krzesła i toboganu. Z boku wyglądało jak litera „h” z wydłużonym i wybrzuszonym ogonkiem; rydwan bez koni. Ciemne, zielone krzesło unosiło się kilka metrów nad ziemią i tak, jak wcześniej pojawiające się metalowe kule, nie miało żadnych urządzeń napędowych. - Na czym to się trzyma? - spytał Keff. - Na jakichś podniebnych wieszakach? - Najzwyczajniejsza, normalna, czysta siła - powiedziała Carialle. - Jednak przez tę powłokę, która mnie chroni, nie widzę, jak on tym kieruje. Nie drgnął mu żaden mięsień, a porusza się jak kosmiczny dżokej. - Psi - rzekł Keff. - Stosują teleportację, a w tej chwili telekinezę. Superpsi. Wszystkie myślące rasy ludzkie połączone razem nie są tak silne, jak ci. Ponadto są tak bardzo ludzcy. Przyjacielu! - Keff pokiwał rękę. Tron skręcił w stronę statku kosmicznego Carialle, wcale nie zwracając uwagi na Keffa. Następnie obrócił się wokół własnej osi i ustawił przodem do różowo- złotego rydwanu, który przybył za nim. Druga z przybyłych osób umiała gwałtownie wznieść swój wehikuł, aby uniknąć zderzenia. Była to kobieta o oczach płonących niebiesko- zielonym ogniem i wściekle rozwianych brązowych włosach. Szczupłe ciało okrywały zwoje szyfonu w kolorze złota i ochry. Sprawiała wrażenie istoty eterycznej, chociaż jej mina zdradzała niezwykle silne wzburzenie. Przekazywała mężczyźnie znaki rękami, na które on szyderczo odpowiadał tym samym. Keff z wrażenia aż otworzył usta. - Znów język znaków - powiedziała Carialle, patrząc na gestykulującą kobietę. - Nowe symbole. TS nie miał ich swoim słowniku. - Jestem zakochany - wyrzekł rozmarzony Keff. - A jeśli nie, to chociaż opanowała mnie żądza. Kim ona jest? - Nie wiem, ale ona i ten mężczyzna nie są do siebie przyjacielsko nastawieni. O coś walczą. - Mam nadzieję, że ona zwycięży - westchnął Keff przybierając idiotyczną minę. - Jest niewątpliwie bardzo ładna. Niezłe ciało. A włosy! Tak ciemne, jak skóra! Cudowne! Kobieta przeleciała nad Keffem. Jego wzrok zupełnie się rozpalił, gdy wyczuł specyficzny zapach. - Cóż to za perfumy! Carialle zauważyła jego przyspieszony oddech i szybsze krążenie krwi, a zaraz potem chrząknęła z niecierpliwością. - Keff! Mieszka na planecie, którą mamy się zająć. Wyłącz te hormony pięćdziesięciolatka i wróć do rzeczywistości czterdziestopięcioletniego mózgu. Musimy się przekonać o tym, kim są, abyśmy mogli się uwolnić i odlecieć. - To nie takie łatwe, jak ci się wydaje - gderał Keff. - Nie mogę nic poradzić na to, że podoba mi się atrakcyjna kobieta. - Ja też nie jestem odporna na piękno - przypomniała Carialle. - Ale jeśli to ona jest sprawcą wszystkich naszych kłopotów, to chcę wiedzieć dlaczego. Szczególnie zależy mi na tym, aby powiedziała „jak”! Kilkoro z Wyniosłych Pierwotnych wyszło ze swej jamy na pole. Krzyczeli coś w kierunku unoszących się krzeseł, a trzymali się z daleka. Keff zauważył Brannela, który stał wyprostowany wśród przestraszonych tubylców. - Dalej nic sobie nie robi z władcy - pomyślał Keff z nutą wymuszonego podziwu. - Czy chcesz go spytać, o co tu chodzi? - zabrzmiał w implancie głos Carialle. - Pamiętaj, co powiedział o karze za ciekawość - przypomniał Keff. - To ludzie, których się boi. Jeśli go wyróżnię spośród pobratymców, zostanie ukarany. Później z nim porozmawiam na osobności. Najstarszy, Alteis, podszedł i skłonił się nisko osobom na tronie, które jednak nie zważały na niego i dalej krążyły na wysokości dziesięciu metrów, pokrzykując na siebie - Wiedziałam, że nie można na ciebie liczyć i czekać, aż Nokias nas tu przywiedzie, Asedowie - krzyczała ze złością Potria. - Nadejdzie taki dzień, że twoja ręka sięgająca po władzę zostanie ci odrąbana. - Zarzucasz mi, że złamałem reguły, a ty też nie czekałaś - odciął się Asedow. - Gdzie jest teraz Nokias? - Nie mogłam ci ustąpić pola bez walki - powiedziała Potria - więc po prostu zrobiłam swój ruch po twoim. Teraz ponownie oświadczam, że to ja powinnam dostać srebrzysty cylinder i jego mieszkańca. Wykorzystam ich lepiej niż ty. - Starożytni śmialiby się z twojej obłudy, Potrio - powiedział szyderczo Asedow. - Najzwyczajniej chcesz tylko, żeby nie dostali się w moje ręce. To ja - krzyczał - jestem posiadaczem tych artefaktów zsyłanych przez wieki i tylko ja potrafię z nich mądrze skorzystać. Potria okrążyła Asedowa, usiłując przybliżyć się do wielkiego cylindra, ale zastąpił jej drogę. Skierowała swoje krzesło ku górze, ponad nim. On jednak ruszył za nią, jazgocząc jak wściekły. Była przepełniona nienawiścią za to, że chciał pokrzyżować jej plany. Dawniej byli przyjaciółmi, a nawet myśleli, żeby zostać kochankami. Ona liczyła na to, że sprzymierzeni, będą w stanie odebrać władzę Nokiasowi i tej wstrętnej Iranice, żeby potem wspólnie rządzić Południem, mimo że główne prawo pierwszych magów wymagało jednoosobowego panowania. Nie mogli dojść do porozumienia, które ma dostąpić zaszczytu sprawowania władzy. Teraz więc żadne nie poprze żądań drugiego. Musieli wypełnić starodawne, ustalone przed tysiącami lat zasady. Zostali postawieni naprzeciw siebie niczym wściekłe szczury w za małej klatce. Ona lub Asedow - jedno musi zwyciężyć w ostatecznej walce. Potria była głęboko przekonana, że to ona zostanie zwycięzcą. Delikatny poszum, który odbierała swym mistycznym słuchem, potwierdził przypuszczenie, że Asedow pobierał siłę z linii mocy, aby przygotować atak. Musiał ją przepędzić albo celnie uderzyć, pozbawiając przytomności, aby wygrać rywalizację. Zabójstwo nie wchodziło w rachubę. Mogłoby jedynie zdenerwować Wielkiego Maga Nokiasa, który uważał Potrię za sojuszniczkę. Potria zaczęła coraz intensywniej snuć linie mocy między palcami, aby utkana sieć mogła opaść na Asedowa. Jej zadaniem byłoby stłumienie mocy jego czarów i wyeliminowanie go. - To wszystko daremne! - krzyczał Asedow. - To ja wygram, a nie ty! Rozciągając złożoną sieć, rozłożyła ręce w geście modlitwy, zwracając dłonie ku sobie, aby nie uronić nic z błogosławieństwa. - W imię Ureth, Matki Raju, wzywam wszystkie siły na pomoc w tej walce - zaklinała. Asedow przemknął koło niej na swym rydwanie, rzucając czar. Potria uniosła się wyżej, ciskając na niego kontrczary i śmiała się, gdy dosięgło go uderzenie własnej mocy. Jego fotel zadygotał i zatrzymał się po stu metrach. Przekleństwo które rzucał, wypełniły całą okolicę. Okręcił się wokół właśni osi. Widziała jego twarz, która nabiegła krwią. Dyszał przy tym i sapał. - Myślałeś, że łatwo ci pójdzie, co? - krzyczała Potria. Sama rozpoczęła przygotowania do ataku, nie śmiertelnego ale skutecznego. Stwierdziła zakłócenia w eterze. Przybywało więcej magów, których przyciągało narastanie mocy w tej opustoszałej nieciekawej okolicy. Potria zmieniła całą filozofię fortelu, który szykowała. Jeśli będą gapie, to zrobi niezłe widowisko i zakpi z Asedowa. Rywal Potrii unosił się ukryty w obłoku ciemnozielonego dymu, który gęstniał i grzmiał. Wydawało się, że wewnątrz widać jakieś miniaturowe błyskawice. Sam Asedow też zauważył przybycie wielu magicznych braci, co go zirytowało. Kolejny raz uderzył, ale cios nie był należycie przygotowany. Potria zaśmiała się i uniosła delikatną dłoń, rozstawiając palce. Energia wyzwoliła się z czaszy ochronnej wokół Potrii, przemierzyła pustą przestrzeń, aż natrafiła na pierwszą przeszkodę, drzewo, i zapaliła ją. Część tej energii skierowała się na Asedowa, wywołując tak silny wstrząs jego tronu, że prawie stracił nad nim panowanie. Odparowawszy atak Asedowa, Potria zdołała rzucić szybki spojrzenie na nowo przybyłych magów. Były to niewielkie światełka ze Wschodu rozjuszone tym, że ona i Asedow przekroczyli granice ich domniemanego królestwa. Przyjęło się, że musiały się trzymać z dala od terenu walki, więc unosiły się gdzieś na boku, złorzecząc na najazd magów z Południa. Nie przejmowała się nimi. Na razie nie wchodziły jej w drogę. Keff zauważył, że gdzieś poza polem walki pojawiło się pięć nowych światełek. Pierwsze dwa okrutnie zapiszczały przy zatrzymywaniu się, co przywodziło na myśl kłopoty z hamowaniem. Pozostałe z większą ostrożnością zbliżały się do krążących przeciwników. - Te pierwsze coś mi przypominają - powiedział Keff - ale nie jestem pewien co. Takie nagłe zatrzymanie! - To jak osobliwy napęd - odpowiedziała Carialle. - Ciekawe, że zdwoili skuteczność, i to w atmosferze. - Rzeczywiście, czary - stwierdził Keff. Piątka nowych pojawiła się na skraju pola zaraz po tym, jak walczący zadali ostatnie ciosy. Dym uniósł się z zielonej chmury. Została trafiona błyskawicą, której towarzyszyły pioruny. Dym rozchodził się spiralnie otaczając czarodziejkę, a potem zamknął się, tworząc mroczną kulę ze złotą kobietą w środku. Wewnątrz błyskało światło i Keff usłyszał krzyki. Nie mógł dokładnie określić, czy wywołała je złość, strach czy ból. Nagle kula się rozpadła. Dym rozszedł się po wieczornym niebie, uwalniając Potrię. Jej włosy wyszły spod czepca i sterczały tworząc dziwaczną plątaninę. Część jej sukni okrywająca ramiona była wypalona i odsłaniała gołe ciało. W jej oczach widać było błysk złości. Przycisnęła ręce do piersi, a następnie wyrzuciła dłonie w powietrze, zsyłając na przeciwnika błyskawice i prądy. Mężczyzna skrzyżował przed sobą ramiona, zasłaniając się przed atakiem, ale nie dość skutecznie. Drobne języki ognia raziły jego nogi i płozy tronu, wypalając dziury w szatach i niszcząc ozdoby. Musiał się odsunąć od Carialle na otwartą przestrzeń, aby uciec przed błyskawicami. Triumfująca Potria okrążyła statek mózgowca. Z przodu rakiety na wysokości Carialle wzniósł się samoistnie mur z przezroczystej cegły. Keff przypatrywał się temu ze zdziwieniem. - Czyżby walczyli o nas? - zapytał z niedowierzaniem. Carialle prawie się obraziła, - Nie ośmielą się! - powiedziała. - To jest mój statek a nie nagroda w konkursie! Mężczyzna nie zamierzał łatwo się poddać. Po przejściu gradu błyskawic zawrócił w stronę statku. Między jego rękami zaczynała rosnąć biało-niebieska kula. Rzucił ją wprost na mur i czarodziejkę, która się za nim znajdowała. Potria nie spodziewała się ciosu. Została trafiona w brzuch. Siła uderzenia odrzuciła ją wraz z krzesłem na kilkaset metrów obok unoszących się intruzów, którzy szybko umknęli jej z drogi. Iluzoryczny mur zniknął. Kobieta powróciła z przeraźliwym wrzaskiem. Rozcapierzyła palce niczym kocie pazury. Z każdego tryskał skierowany na Asedowa ogień. Jego tron został wyrzucony w powietrze i zrobił pętlę. Jakimś cudem mężczyzna nie wypadł. Dokładał wszelkich starań, aby wrócić w pobliże Carialle. - Walczą o mnie! Co za tupet! Widząc pierwszą mistyczną błyskawicę, robotnicy uciekli na bezpieczną odległość, skąd przypatrywali się bitwie. Brannel, nie zważając na rozkazy Alteisa, wpatrywał się w magów, ale wcześniej zauważył Keffa. Może tym razem zdarzy się cud i któryś z nich upuści insygnia mocy. W panującym rozgardiaszu pozostałoby to niezauważone i wtedy on, Brannel, sięgnąłby po taki magiczny przedmiot. Samo posiadanie czegoś takiego nie dałoby mu władzy maga, ale chciał się sam o tym przekonać. Całe życie marzył o tym, żeby się nauczyć latać albo panować nad błyskawicami. Nie było jednak szans na spełnienie marzeń. Magowie to magowie, a robotnicy to robotnicy - mają żyć, umierać albo służyć kaprysom władców, a nie dążyć do zmiany statusu. Do czasu pojawienia się maga Keffa Brannel nie przypuszczał, że może być trzeci sposób na życie. Obcy nie był magiem w rozumieniu panujących na Ozranie, bo władcy toczyli o niego boje, ale z pewnością nie był też robotnikiem. Musi być czymś pośrednim, ogniwem między wieśniakiem a władcą. Brannel wiedział, że Keff może mu pomóc w zmianie niskiego stanu i zdobyciu miejsca wśród magów, ale jak pozyskać jego przychylność i wsparcie? Już przysłużył się magowi Keffowi. Być może jeszcze zaoferuje jakieś usługi, zakładając, że Keff przetrwa toczącą się w górze rywalizację. Brannel rozpoznał Potrię i Asedowa po ich barwach. Pozostali tubylcy byli zbyt wystraszeni, żeby podnieść głowy. Wiele by dał, aby umieć wypowiadać zaklęcia. Mimo że walczący zadawali sobie skuteczne ciosy, żaden z języków ognia ani obłoków dymu nie zbliżył się do Keffa, który spokojnie obserwował arenę walki, wcale nie okazując strachu. Brannel podziwiał jego odwagę. Keff był potężnym mentorem. Razem pokonaliby istniejący porządek i umożliwili wybitnym przedstawicielom najniższej warstwy sięgnięcie po władzę, jeśli zasługiwaliby na to. Oczywiście, jeżeli Keff nie zginie w walce, która toczy się również i o niego. - Świat czarów, moja droga! - chichotał Keff. - To magia! Nic dziwnego, że nie możesz znaleźć źródła mocy, bo go nie ma. To wszystko jest wywoływaniem mocy z astralnych pokładów galaktyki. Piękna kobieta przemknęła obok niego na swym latającym krześle. Dłońmi wykonywała ruchy, które musiały mieć pewne znaczenie, oraz rzucała zaklęcia. Wyregulował TS, aby wszystko rejestrować, i potem dokonać podziału pomiędzy językiem a rytuałem. Istniała także możliwość odbioru drugiego języka mówionego lub dialektu. TS przekazał, że Brannel używał innych wyrazów. Keff zastanawiał się nad różnicami językowymi istniejącymi pomiędzy poszczególnymi gatunkami. - Magiczne wywoływanie siły jest ściśle naukowe, Keff - przypominała mu Carialle. - Uzyskują z pewnością energię z jakiegoś źródła. Rejestruję ślady narastania natężenia mocy, ale trop gdzieś się potem urywa. - Wywodzi się z eteru - powiedział urzeczony Keff. - To czary. Nie nazywaj tego czarami. Nie uczestniczymy w żadnej zabawie - zareagowała Carialle ostro. - Doświadczamy zmyślnego manipulowania energią, a nie jakiegoś tam abrakadabra. - Spójrz logicznie - powiedział Keff, widząc, że mężczyzna cisnął w stronę przeciwniczki płomienną kulę wielkości dłoni. - Czy można inaczej wytłumaczyć latanie bez silników albo przybywanie znikąd? - Telekineza. - A tkanie błyskawicy w dłoniach? Albo wywołanie płomieni i ognia bez paliwa? O tym mówią legendy. Magia. - To nie tylko szachrajstwo. Tyle mogę przyznać, ale na pewno istnieje też logiczne wyjaśnienie. Keff się zaśmiał. - Jest logiczne wyjaśnienie. Odkryliśmy planetę, gdzie prawa magii są prawami przyrody. - Jakkolwiek by patrzeć, fizyka pozostaje fizyką - powiedziała Carialle. - Nasi czarodzieje zaczynają wykazywać oznaki zmęczenia. Ich zasoby energetyczne nie są nieskończone. Riposty i ataki stawały się coraz wolniejsze. Kobieta zachowywała wyraz zadowolenia, a jej przeciwnik nie umiał ukryć zdenerwowania i złości. Na skraju pola pojawiły się kuliste żaby, jakby przyciągnięte toczącą się walką. Przedostały się pomiędzy tubylców, którzy obserwowali bitwę powietrzną. Ci zaś unikali kontakt z kulistymi stworzeniami, odpędzając je kopniakami. Małe stadko wytoczyło swój „dobytek” na pustą przestrzeń i zatrzymało się. Keff zauważył, że bystre, czarne oczy potworków skierowane są na walczących. Wydawały się zafascynowane przebiegiem wypadków. - Spójrz, Carialle - mówił Keff, kierując w ich stronę kamerę. - Czy przyciąga je ruch, czy światło? Można był pomyśleć, że boją się większych od siebie istot. - Prawdopodobnie przyciąga je energia, jak światło ćmy - odpowiedziała Carialle - chociaż wiesz, że sama nie widziałam ciem ani lampy. Nie jestem specjalistką od zachowań zwierząt, ale nie uważam, że takie przyciąganie jest czymś niezwykłym. Są nierozważne aż do granicy samobójstwa. Nasi nadprzyrodzeni użytkownicy psi mogą je zniszczyć o wiele mniejszą energią niż ta, której potrzeba do utrzymania położenia latających krzeseł. Dwoje magów nadal walczyło, nie zważając na niezgrabnych obserwatorów. Wreszcie żaby zaniechały pościgu za uczestnikami powietrznej batalii i całym stadkiem skierowały się w stronę Keffa i Carialle. - Twój zwierzęcy magnetyzm znów daje o sobie znać - zauważyła Carialle. Żaby napierały mocno na wewnętrzne ściany swych czasz, przemierzały kamienistą, ziemię i przesuwały się po prowadzącym do wnętrza statku pomoście. - Hola, chwileczkę! Nie ma wchodzenia! Uciekać! - krzyknęła Carialle przez głośniki przy włazie. - Sio! Żaby zdawały się nie słyszeć. Carialle widziała je wewnętrznymi kamerami. Skierowała roboty do śluzy powietrznej, aby pozbyły się żab. Żaby próbowały przejść obok niskich robotów, ale w końcu zmieniły pozycję wewnątrz swych kul i wycofały się. - Co za szkodniki! - powiedziała oburzona Carialle. - Czy jeszcze ktoś na tej planecie chce sobie zrobić wycieczkę po moim wnętrzu? Żaby z łoskotem stoczyły się po pomoście i ruszyły w stronę zarośli. Keff odprowadził je wzrokiem. - Ciekawe, czy wabią je każde drgania albo promieniowanie? - zapytał. - Może. Uwaga! - krzyknęła nagle Carialle. Cofnęła wszystkie roboty. Keff nie pytał, co i jak, ale szybko wpadł do włazu i upadł na podłogę. Ułamek sekundy później poczuł impet ognia, który smagnął go po policzku. Gdyby został na swoim miejscu, skutki byłyby o wiele poważniejsze. - Wchodź dalej! Oni już nie panują nad swymi ruchami! - zawołała Carialle. Keff usłuchał. Walka stawała się coraz bardziej zażarta, a przeciwnicy wcale nie dbali o celność miotanych przez siebie pocisków. Kolejna porcja żaru wystrzelonego spod palców Potrii spadła o kilka metrów od Keffa. Załogant przemknął przez otwór drzwi wewnętrznych. Carialle zasunęła zamknięcie śluzy powietrznej, a Keff ledwie zdążył zabrać stopy. Usłyszał zaraz za sobą odgłos uderzenia czegoś o metal. - Ejże, to smagnięcie było zimne! Jak oni to robią? Keff dobiegł do głównych monitorów i opadł na fotel awaryjny. - Cari, daj pełny obraz! Nie mając wyboru, Cari zamieniła trzy sąsiednie ściany na wielki ekran dający obraz obejmujący 270 stopni. Keff obrócił fotel pilota i obserwował zieloną smugę ciągnącą się przez całe niebo za Asedowem, który przemierzał strefę walki. Sprawiał wrażenie pokonanego. Ostatnie niecelne uderzenie, które trafiło bok statku, musiało być wymierzone przez niego. Kobieta, piękna i układna, siedziała na swoim tronie i szykowała następny atak. Jej zielone oczy, jakby bez wyrazu, świadczyły o tym, że wcale nie dba o skuteczność planowanego ciosu. Pięciu znajdujących się na obrzeżach pola walki magów było znudzonych i złych z powodu biernego przyglądania się zmaganiom. Pojedynek i tak zbliżał się ku końcowi. Keff czuł zmiany w atmosferze, chociaż był już we wnętrzu statku. Jego włosy, brwi i rzęsy, a także owłosienie rąk by naładowane elektrostatycznie. Coś ważnego wisiało w powietrzu. Przesunął się bliżej centralnego ekranu. W samym środku objętej walką strefy pojawiły się trzy nowe latające krzesła. Keff mimowolnie odchylił się w swym fotelu. - A to dopiero! - zawołała Carialle. - Nie ma już wolnego miejsca. Wszyscy pchają się do środka. Ognisty oręż przygotowywany przez walczących rozpłynął się niczym kolorowy dym na wietrze. Wskaźniki Carialle zanotowały znaczny spadek natężenia pola elektromagnetycznego. Potria i Asedow opuścili dłonie, kierując wzrok ku niespodziewanym przeszkodom, które pojawiły się między nimi. Gdyby wzrok mógł zapalić paliwo rakietowe, to wściekłe spojrzenie obojga rywali spowodowałoby pożar zbiorników Carialle. Trójka przybyszów zupełnie pozbawiła walczących animuszu i energii. Fotele nowo przybyłych były większe i bardziej wytworne od tych, które Keff i Carialle mieli okazję dotychczas oglądać. Chmara mniejszych krzeseł z mniej znaczącymi magami uniosła się i odleciała na odpowiednią odległość od koła. Trójka wielkich miała najwyraźniej zamiar przywołać walczących do porządku. - Prezentacja - powiedział Keff, wsłuchując się w TS. - Wielcy i potężni. Ten na złotym krześle to Nokias, na czarnym Ferngal, a na srebrnym, w środku, wyglądający na zdenerwowanego, to Chaumel. Jest dyplomatą. Carialle przyglądała się gestykulacji maga na srebrnym krześle. Wydaje mi się, że Ferngal i Nokias nie przepadają za sobą. Chaumel krążył między złotem a czernią z uśmiechem i skinieniem głowy zdołał zmusić pozostałych do przywitania. Wszyscy obserwatorzy, magowie o mniejszym znaczeniu, rozdzielili się na dwie grupy, okazując przez to swe sympatie. - Pozdrowienia dla Ludzi Wielkich Gór od mej pięknej damy i jej przyjaciela - kontynuował Keff. - To Potria i Asedow. Jeden z obserwatorów mówi, że przybywając tu wykazali - śmiałość? próżność? A to słowo, którego używał Brannel, znaczy: zakazane! Jest ono słowem źródłowym dla całego języka. Muszę ponownie przesłuchać zapis. Mówią coś o sporach terytorialnych. Nokias i Ferngal poruszali jakieś szczegóły. Keff był w stanie przetłumaczyć parę grzecznościowych zwrotów, które magowie wypowiadali pod swoim adresem. - Coś o wysokich górach - powiedział, poddając ich wypowiedzi analizie przez TS. - Tak, słowo, które się powtarza, to „władza”, a Ferngal zwraca się do Nokiasa jako tego, który ma dużą władzę, sięgającą gór i podziemi. - Keff się zaśmiał. - Takie same dwuznaczności występują w języku standardowym. Użył tego samego słowa, które Brannel używał dla jadalnych korzeni. Robotnicy i magowie rzeczywiście posługują się dwoma różnymi dialektami, ale są one powiązane. Różnice poznawcze są niebywale ciekawe. Tego aspektu nie ma żaden z języków, które już mam w banku danych. - Cała ta intelektualna analiza jest zajmująca - powiedziała Carialle - ale co oni mówią? A konkretnie, w jaki sposób może to nas dotyczyć? Zmieniła ustawienie kamer. Potria i Asedow pojawili się na oddzielnych ekranach. Po przemówieniach dwóch przełożonych przyszła kolej na walczących, przy czym przerywali sobie często i wskazywali na Carialle. - To najwyraźniej gesty świadczące o chęci zawłaszczenia - powiedział podenerwowany Keff. - Nikt nie będzie sobie rościł pretensji do mojego statku - zaczęła spokojnie Carialle. - Które z nich przykuło mnie do ziemi? Niech nas wreszcie puści. Keff wsłuchiwał się w urządzenie do tłumaczenia i kręcił głową. - Żadne z nich nie jest sprawcą przymusowego postoju. To może być jakieś zjawisko przyrodnicze. - To dlaczego żadne z krzeseł nie jest przykute do ziemi - Cari, nie wiemy, co się tu dzieje. - Mam dobrze rozwinięty instynkt przetrwania i wiem, co on mi podpowiada. - Dobrze, powiemy im, że to twój statek i nie mogą go przejąć - powiedział Keff. - Chwileczkę, teraz przemawia ten dyplomata. Czarownik odziany w srebrną szatę uniósł dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę i mówił do zgromadzonych, odwracając się od czasu do czasu. Asedow i Potria przestali na siebie pokrzykiwać, a pozostali dwaj Ludzie Wielkich Gór słuchali w zamyśleniu. Rozbawiony Keff odchylił głowę. - Tylko pomału: Chaumel zaprowadził porządek. Dobrze sobie radzi. O, zbliża się. Srebrny rydwan odłączył się od reszty, poszybował w stronę Carialle i łagodnie osiadł na ziemi blisko podestu. Dwa stronnictwa czarowników uniosły się nad środek pola, prezentując całą gamę wyrazów twarzy, od nerwowej ciekawości do zazdrości i skąpstwa. Mag podniósł się z tronu i stanął na ziemi. Trzymając ręce złożone na brzuchu, skłonił się w kierunku statku. - Potrafią stać, niebywałe - powiedziała Carialle. - Z zaskoczenia malującego się na obliczach naszych Wyniosłych Pierwotnych wnioskuję, że nie jest to częsty widok. Magowie nie chodzą pieszo zbyt często, to pewne. - Z pewnością. Dysponują tajemniczymi mocami, zostawiają chodzenie wieśniakom, sami nie robią tego codziennie. - Najwyraźniej na coś czeka. Mamy mu dać jakiś znak? Zaprosić na herbatkę? Keff spoglądał wprost na Chaumela. - Poczekajmy, aż sam zrobi pierwszy ruch. O, widzisz! Przychodzi z wizytą. Oficjalną wizytą, moja droga. Chaumel po namyśle zdecydował dostojnie przejść po pomoście. Stąpał ciężko krok po kroku. Doszedł do wejścia, zatrzymał się i ponownie głęboko ukłonił. - Czuję się zaszczycona - powiedziała Carialle. - Gdybym wiedziała, że przyjdzie, upiekłabym ciasto. ROZDZIAŁ 6 - Teraz kolej na nas - powiedział Keff. Patrzył na ma ekran TS, urządzenia, które przetwarzało wszystkie zarejestrowane przez Carialle informacje, gdy on sam był nieprzytomny i porównywało z dialogiem z Brannelem oraz rozmowami magów. Ostatni kryształ z danymi wyskoczył z kieszeni przyrządu i Keff wrzucił go do małego przenośnego tłumacza znajdującego się na tablicy sterującej. - Nareszcie dysponujemy słownictwem Ozranu. Mogę już teraz z nim porozmawiać. - Możesz stawiać mądre pytania? - spytała Carialle. - Będziesz w stanie prowadzić negocjacje na temat naszego uwolnienia i powiedzieć, że jesteśmy z innej planety? - Nie - przyznał Keff. - Mogę zadawać tylko głupie pytania i zebrać więcej informacji. TS będzie nastawiony na odbiór odpowiedzi i myślę, że zdoła je przełożyć, wykorzystując kontekst. - To pudło nie jest nawet warte prądu, który je zasila - powiedziała stanowczo Carialle. - Spokojnie, nie denerwuj się - odparł z uśmiechem Keff - Przepraszam. Staram się zrozumieć sytuację. Nie znoszę jednak uczucia bezsilności, gdy nie mogę sama o sobie decydować. - Doskonale cię rozumiem - odpowiedział Keff. - Więc im szybciej wyjdę i spotkam się z tym facetem, tym będzie lepiej, niezależnie od tego, czy już potrafię dostatecznie dobrze porozumiewać się w jego języku. - Gdyby ci się przypadkiem zdarzyło powiedzieć coś obraźliwego, nie przeżyjesz chyba drugiego uderzenia błyskawic - Jeśli są na tyle podobni do ludzi, na ile wyglądają, to nie zrobią mi krzywdy tak długo, aż dowiedzą się tego, czego chcą. A do tego czasu zostaniemy już przyjaciółmi. - Dobry rycerzu, zakładasz, że ich kurtuazja będzie równa twojej. - Muszę stawić mu czoło, choćby ze względu na honor rycerza. - Sir, nie popieram opuszczania twierdzy, gdy czyhają tam zastępy czarowników zdolnych ciskać na ciebie gromy, a ty nie masz niczego, czym mógłbyś się bronić. - Carialle, nie można teraz przestać! - Cóż - sapnęła. - Jestem chyba zbyt opiekuńcza, prawda? Na nic zdałoby się siedzenie we wnętrzu statku i czekanie, aż zaczną nas zasypywać gromami i ogniem. Nie mielibyśmy szansy na odlot. Musimy nawiązać łączność. Wydział Dochodzeniowy umarłby ze zmartwienia, gdybyśmy tego nie zrobili, i moglibyśmy tylko pomarzyć o premii. - O to właśnie chodzi - powiedział Keff, zapinając klamrę pasów swego wyposażenia. Carialle sprawdziła zewnętrzne połączenia z TS. - Cokolwiek powiemy, będzie to nadane w łamanym języku Ozranu, tak? Keff zamilkł na chwilę i spojrzał w jej stronę. - Czy ty w ogóle powinnaś się odzywać? Myślisz, że oni nie będą zaskoczeni mówiącym statkiem kosmicznym? - A czy my byliśmy przygotowani na widok latających krzeseł? - odparowała Carialle. - Wolałbym, żeby nie dowiedzieli się o tym, że ty mówisz - dodał z naciskiem Keff. - Wiedzą już, że rozmawiałam z Brannelem, gdy byłeś nieprzytomny. Chyba że myśli, iż przytrafiło ci się coś niematerialnego. - Zakładając, że Brannel odważy się zbliżyć do magów, i tak nie będzie w stanie im wyjaśnić, że słyszał jakiś głos. Nie bał się mnie, ale sama widziałaś, że trzymał się z dala od podróżujących na latających krzesłach magów. Oni dzierżą władzę, a on jest tylko najzwyczajniejszym robotnikiem. - To fakt, że się ich boi - przyznała Carialle. - Pamiętam, co mówił o karze za ciekawość, którą zsyłają ludzie z gór. A przychodzi im to łatwo. Mają nieograniczone możliwości rażenia, gdy decydują o zaatakowaniu wroga. - Ja jestem przeciwnego zdania. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że każdy z tych czarowników wysłuchałby go, gdy zdecydował się przyjść z informacjami. Na obrzeżach pola jest sporo ludzi Brannela, a magowie w ogóle na nich nie spojrzeli. Żaden nie zwraca uwagi na wieśniaków. Twoja tajemnica nie jest zagrożona. Dlatego właśnie wolałbym, żebyś była cicho chyba że zaistnieje jakaś nadzwyczajna potrzeba. - Niech tak będzie - zgodziła się Carialle. - Pozostanę w ukryciu, jeśli tak można powiedzieć. Ale gdyby coś ci groziło... Nie wiem, co zrobię. - OK. Keff posłał przyzwalające spojrzenie w stronę jej kolumny. - Sprawdzimy działanie systemu - powiedziała Cari. Mały ekran z prawej strony głównego korytarza rozjaśnił się i wyświetlił liniowy zarys sylwetki Keffa. Załogant wstał i stanął przed ekranem, rozkładając ręce. - Próba - powiedział. - Ma, mi, me, mu. Zwinny lis przeskoczył leniwego psa. Maxwell-Corey to głupi, dociekliwy, wścibski kretyn - powiedział szeptem poszczególne wyrazy zdań. Małe zielone światełka zapalały się na policzkach wizerunku na monitorze. - Zrozumiałam - usłyszał głos Carialle w swoim uchu. Lampki implantów zapaliły się, a potem zadziałały przetworniki światłowodowe wszczepione w skórę zewnętrzny kącików oczu. - Nie polegam jedynie na samych przyciskach. Ta wcześniejsza błyskawica chwilowo je unieruchomiła. Monitory serca, oddechu, napięcia skóry umieszczone w jamie klatki piersiowej oraz mięśni ud świeciły na zielono. Lampki zgasły i zapaliły się ponownie, gdy Carialle wykonywała próby układów rezerwowych. - Twoje połączenia są w porządku. Pod tym względem jesteś gotowy. Widzę, słyszę i czuję to wszystko, co może ci przydarzyć. - Świetnie. Nasz gość czeka - powiedział Keff dla dodania sobie animuszu. - Oto nadchodzi przybysz. Implant przetłumaczył uwagę Asedowa, która padła na widok wychodzącego na zewnątrz Keffa. Keff chciał wyglądać równie dostojnie jak Chaumel. Zrobił kilka kroków po podeście i przystanął, rozważając, czy ma się już zatrzymać. Dało mu to pewną przewagę psychologiczną nad gościem, który musiał spojrzeć ku górze. Może powinien zejść na ziemię, okazując uprzejmość? Z uśmiechem na twarzy zrobił kilka kroków w bok. Chaumel cofnął się, robiąc mu miejsce. Stanąwszy twarzą w twarz ze srebrnym magiem, Keff podniósł rękę, zwracając otwartą dłoń ku niemu. - Pozdrawiam - powiedział. - Jestem Keff. Relacje były prawdziwe, stwierdził od razu Chaumel. Przybysz jest jednym z nich. Najdziwniejsze, że nie rozpoznaje maga. Na całym Ozranie nie pozostało zbyt wielu przedstawicieli tej kasty. Rodzina magów nie mogła ukryć takiego syna, który dorósł i w dodatku ma tak niesamowitą rzecz jak srebrzysty cylinder. - Witaj, doniosły gościu - powiedział uprzejmie Chaumel, robiąc nieznaczny ukłon. - Ja jestem Chaumel. Zaszczycasz nas swą obecnością. Keff wyciągnął szyję, jakby czegoś nasłuchiwał. Chaumel wykrył minimalne natężenie mocy w czasie tej krótkotrwałej przerwy. Nie pochodziło ono, według informacji Nokiasa, z Rdzenia Ozranu. Po chwili Chaumel usłyszał słowa wypowiadane przez nieznajomego, ale była to jakaś bezładna mieszanina urywanych zdań i żargonu. Witaj - powiedział. - Zaszczyt... poznać... ciebie. I Chaumel cofnął się o pół kroku. Nieznajomy nie znał języka. Co mogło się kryć za tym, że mag wykorzystujący moce nie pochodzące z Rdzenia nie zna języka? Nieznajomy zdawał się odgadywać targające srebrnym magiem wątpliwości i mówił dalej, ale nawet połowa wypowiedzi nie miała żadnego sensu. Pozostałe też brzmiały niewiarygodnie. - Przybywam z gwiazd - powiedział Keff, wskazując na niebo. Wskazał statek kosmiczny, opuścił poziomo rękę, potem naśladował start i lądowanie. - Przyleciałem tu, no... srebrnym domem. Jestem z innego świata. - ...Nie... tutaj - odezwał się Chaumel. TS pominął kilka wyrazów, ale nie sens. Chaumel skinął Keffa i stanął tyłem do pozostałych. - Nie chcesz tu o tym rozmawiać? - spytał cicho Keff. - Nie - odpowiedział Chaumel, spoglądając ostrożnie dwóch na Ludzi Wielkich Gór. - Chodź... góry... mną. TS przesłuchał całą wypowiedź i przekazał pełne znaczenie: Wróć ze mną do mojej góry. Tam porozmawiamy. - Nie, dziękuję - zaoponował Keff, potrząsając głową. - Porozmawiajmy tutaj. Czemu nie poprosisz innych? - Keff! - krzyczała Carialle. Wiedział przecież, dlaczego Wyniośli Pierwotni byli tak pokorni i za wszelką cenę unikali kłopotów. Chaumel zdjął z pasa coś, co wyglądało na latarkę i szturchnął nią Keffa w bok. Z klatki piersiowej błysnął ogień, objął szyję i kręgosłup, odbierając Keffowi czucie w mięśniach. Znów upadł ziemię. Tym razem zachował pełną świadomość. Zobaczył, że Chaumel miał czarno-srebrne buty na grubych podeszwach. Grunt był bardzo suchy, ale kurz nie osiadał na cholewach zrobionych prawdopodobnie ze skóry zwierząt, może tych „koni pociągowych” używanych przez tubylców. Usłyszał głos Carialle: - Co jest, Keff? Czemu nie trzymałeś się z dala od niego. Wiem, że jesteś przytomny. Możesz się ruszać? Stopy Chaumela przesunęły się ciężko na jedną stronę i nie zasłaniały Keffowi widoku. Nagle grunt usunął się spod Keffa. Nie mógł zrobić żadnego ruchu. Głowa opadła mu na bok. Czuł, że unosi się w powietrze, jakby ktoś transportował go krótkim materacu. Bez żenady zrzucono Keffa na podnóżek rydwanu Chaumela. Leżał z niewygodnie odgiętą głową. Czarownik przeszedł nad Keffem i usiadł na swym ozdobnym tronie. Powietrzny pojazd wzniósł się. - Telekineza - mamrotał Keff. Czuł, że powoli odzyskuje czucie w mięśniach. Poruszał palcami. Mięsień prawej łydki lekko drgał. Uprzytomnił sobie że krzesło unosi się ponad polami. Widział zarys pieczary, w której mieszkali ludzie Brannela. Pojawiły się góry, bardzo wysokie góry, a on unosił się ponad szczytami. - W porządku - usłyszał radosny głos Carialle. - Połączenia działają. Myślałam, że stracę z tobą kontakt po tym ognistym uderzeniu. - Batuta - powiedział Keff. Poruszał już oczami i skierował je na pas srebrnego maga. - Batuta! - Wyglądało jak batuta, ale zadziałało niczym szpikulec do poganiania zwierząt. Nastąpiła krótka przerwa w wypowiedzi. - Nie ma uszkodzeń elektrycznych. Wygląda na to, że reaguje na bodźce synaptyczne. To jakiś wyszukany przyrząd. - Magiczny - syknął Keff. - Porozmawiamy o tym później. Możesz się uwolnić? - Nie - powiedział Keff. - Reakcje motoryczne są spowolnione - Psiakrew, Galahadzie! Nie mogę przybyć ci na ratunek. Jesteś już za wysoko. Mogę śledzić twoje położenie, nieważne, gdzie jesteś. Carialle była wzburzona. Keff nie chciał jej denerwować, ale teraz był zupełnie bezwolny. Próbował ruszyć głową i inaczej ją ułożyć. Sapał przy tym ze zmęczenia, gdyż jego pozycja nie była wygodna. Stwierdzono już kiedyś obecność w galaktyce istot empatycznych i im podobnych, ale były bardziej uzdolnione od innych ludzi. Keffa przeraziła energia telekinetyczna zdolna przenosić jego, tron i Chaumela. Nie znajdowało to naukowego uzasadnienia. - Czary - mruczał. - Nie wierzę w czary - powiedziała zdecydowanie Carialle. - Przynajmniej w tej sytuacji, gdzie występują zakłócenia pola elektromagnetycznego. - Nawet czary są oparte na zasadach fizyki - utrzymywał Keff. - Phi! - parsknęła lekceważąco. Zaczęła się zastanawiać nad różnymi możliwościami, z których część prawie ocierała się o czary, a przecież Carialle wykluczała ich istnienie. To coś, co mogłoby sprowadzić Keffa do wnętrza jej statku, a im obojgu umożliwić odlot, nie wykazywało oznak zaniku. Brannel schował się sam w zaroślach na drugim końcu pola i czekał, czy mag Keff znów wyjdzie. Po okazaniu hołdu należnego władcom reszta plemienia skorzystała z tego, że nikt nie wykazywał zainteresowania tubylcami, i wróciła do domu tam gdzie jest ciepło. Brannel był ciekawy. Może po zakończeniu bitwy magowie odlecą i wtedy on sam będzie mógł się spotkać z Keffem. Ku jego zdziwieniu nikt nie opuszczał pola. Oni też czekali na to samo, co on: wyjście maga Keffa. Brannel przeraził się na widok Srebrnego Chaumela, który pieszo podszedł do wielkiej wieży. Mag czekał i z napięciem na twarzy wpatrywał w zamknięte drzwi. Keff nie wychodził. Może chciał im wszystkim ułatwić zadanie. Być może był mądrzejszy od magów-władców. To najbardziej zadowoliłoby Brannela. Jednak Keff niespodziewanie przewrócił się zaraz po wyjściu na zewnątrz i krótkiej rozmowie z Chaumelem. Następnie został wrzucony na krzesło Srebrnego i zabrany. W tym momencie prysły wszystkie marzenia Brannela o wolności i chwale. Wszelkie znajdujące się w srebrzystej wieży skarby wymknęły mu się na zawsze z rąk. Wracając do pieczary mruczał pod nosem. Po drodze spotkał Fralima, który wypytywał go o szczegóły. - Powinniśmy się tam udać i uratować maga Keffa. - Uratować maga? Chyba jesteś szalony! - powiedział Fralim. - Jest noc. Wchodź do pieczary i śpij. Jutro czeka nas dużo pracy. Przygnębiony Brannel wszedł do ciepłego podziemia, podążając za synem wodza. ROZDZIAŁ 7 - Czemu... utrudniać sprawy... niepotrzebnie? - mruczał Chaumel. TS wyszukał brakujące wyrazy i przekazał Keffowi pełną treść pytania. - Dlaczego musisz komplikować sprawy bardziej niż potrzeba? Chcę porozmawiać... wcześnie... - Proszę o wybaczenie, wielmożny panie - powiedział Keff z wahaniem. Powoli dochodził już do siebie po tym, jak został rażony wiązką energii. Zdołał usiąść na końcu krzesła Chaumela. Czarownik pochylił się, aby chwycić Keffa za ramię i odciągnąć o parę centymetrów. Keff cieszył się z tego, że znów miał kontakt z Carialle. Dowiedział się od niej, że wznieśli się na dwieście metrów i wciąż nabierali wysokości. Nie miał pojęcia, jak to się dzieje, ale cała ta niezwyczajna podróż zaczynała mu się podobać. Widok był wspaniały. Siedmiometrowy plac, gdzie Brannel i jego pobratymcy składali plony, oraz kopiec, pod którym mieściła się mieszkalna pieczara, nie były teraz większe niż paznokieć. Na płaskim wzgórzu stał srebrzysty statek wyglądający jak mała statuetka. Miniaturowe krzesła z kolorowymi laleczkami wzbijały się w powietrze i znikały. Keff zauważył nagle, że śledzą ich złote i czarne oczy obserwacyjne lecące po bokach tronu, mimo że wznosili się coraz wyżej i podążali w kierunku ciemniejszego nieba. Inne kolorowe kule trzymały się z dala niczym ostrożne wróble towarzyszące krukowi. Wszystko musi mieć jakąś hierarchię. Keff był przekonany, że nie jest to żadna obstawa honorowa, ponieważ Nokias i Ferngal stali wyżej w hierarchii od Chaumela, a nie mieli takiego orszaku. Wszystko wskazywało na to, że spełniają raczej rozkaz śledzenia Srebrnego Maga i przybysza. Keff zdobył się na uśmiech i pozdrowił ich gestem ręki. - Cześć, mamuśka - powiedział Keff. - Przy tym tempie nie dolecicie za szybko do tamtych gór - stwierdziła Carialle, której głos zabrzmiał w implancie. - Ciekawe, jak długo będzie mógł kontynuować lot bez uzupełniania paliwa albo odpoczynku, albo... czy ja wiem. Keff odwrócił się w stronę Chaumela. - Dokąd... Okolica zupełnie się zmieniła, zanim zdołał dokończyć pytanie. - ...lecimy? Keff rozglądał się z niekłamanym zdziwieniem. Nie było już pola Brannela. Srebrny rydwan wzniósł się na krótkim odcinku ponad ośnieżone szczyty gór. Temperatura obniżyła się tak gwałtownie, że Keff mimowolnie trząsł się z zimna. - Co za paskudna, obrzydliwa, wstrętna planeta! - krzyknęła nie słyszana przez chwilę Carialle. - Tu jesteś! Znajdujesz się teraz sto czterdzieści siedem kilometrów na północny wschód od miejsca, gdzie byliście przedtem. - Moja droga, cóż to za słownictwo! - zdołał wtrącić Keff. - Nie przystoi damie. - Ale trafne! Przez dłuższy czas nie mogłam cię zlokalizować. A niech to, martwiłam się! - Wydawało mi się, że minęła tylko sekunda - powiedział skruszony Keff. - Pięćdziesiąt trzy setne sekundy - stwierdziła szorstko Carialle. - Moja aparatura odebrała ten czas jako długie widmo. Musiałam szukać śladów objawów twych czynności życiowy sprawdzając całe mnóstwo rejonów, gdzie występuje pole elektromagnetyczne, aż cię znalazłam. Na szczęście ten twój czarownik powiedział, że zmierzacie w stronę góry. Oszczędziło mi to przynajmniej przeszukiwania pięćdziesięciu procent obszaru. - Przenieśliśmy się bez stosowania napędu! - krzyki oczarowany Keff. - Ja się przeniosłem w przestrzeń. Zupełnie niczego nie czułem. - Nie podoba mi się to - odpowiedziała Carialle. - Nie było z wami żadnej łączności w tym czasie. Nie wiedziałam, gdzie jesteście i czy w ogóle żyjesz. Do diaska z ich nieelektronicznymi urządzeniami i nie-mechanicznymi pojazdami! - Mój... dom w górach - oznajmił Chaumel, przerywając rozmowę Keffa z Carialle. Srebrny mag wskazał na budowlę wzniesioną na samym szczycie najwyższej góry w całym paśmie. - Wspaniałe - powiedział Keff z nadzieją, że jeden ze zwrotów zasłyszanych z nagrań rozmów bezzałogowych kul jest akurat stosowny. Zadowolenie malujące się na twarzy Chaumela potwierdziło przypuszczenie Keffa. Pierwsze, co zobaczył, to balkon wiszący nad niezmierzoną i otchłanią mającą w promieniach zachodzącego słońca ciemno-purpurową barwę. Wysokie, zakończone łukowato okna osadzono w skałach. Świeciły jaskrawo, odróżniając się od biało-niebieskich czap lodu, ponieważ były płaskie i gładkie. Widoczne były także poszarpane urwiska i strome wąwozy. - Potężne... nie... z... ziemi - powiedział Chaumel gestykulując i pokazując coś, co wynurzałoby się z dołu i trafiało na opór. TS zdołał przetłumaczyć całe zdanie i podać sensowną treść. - To potężna twierdza. Nic nie zdoła dotrzeć tu z ziemi. - To pewne. Nie trzeba było niczego dodawać. Żaden z magów nie chciałby zajmować bastionu, który łatwo mógłby zostać zdobyty. Najbezpieczniejsze jest miejsce dostępne tylko z powietrza. Balkon okazał się tak ogromny jak lądowisko dla śmigłowców. Faktycznie, były tam oddzielone różnokolorowymi kostkami z kamieni stanowiska. Jeden kwadrat najbliżej wysokich, szklanych drzwi miał kolor srebrnoszary i najpewniej był zarezerwowany dla pana na włościach. Latający rydwan wykonał rundę nad lądowiskiem i łagodnie jak piórko osiadł na swoim stanowisku. Zaraz po wylądowaniu cała ekipa kul obserwacyjnych zrobiła zwrot i odleciała. Chaumel dał znak ręką, aby Keff wysiadł. Załogant zszedł z powietrznego pojazdu na kamienne płyty i zaczął tańczyć, usiłując z trudem utrzymać równowagę. Posadzka była gładka, wypolerowana i nieprzyczepna jak powierzchnia sterującej kursorem kulki. Keff stracił oparcie pod stopami, przewrócił się, podparł dłońmi i ponownie próbował wstać. Przy zetknięciu z kamieniami poczuł, że są naładowane energią. Nie słyszał niczego, ale takie miał uczucie. Zupełnie odebrało mu to odwagę i bojowość. Potarł dłonie. - Co jest? - spytała Carialle. - Obrazy się zmieniają. A, teraz już dobrze. Hm, nie jest dobrze. Co to za drgania? Jakieś mechaniczne wibracje. - Nie wiem - mówił powoli i wyraźnie Keff, dotykają ręką posadzki. Wygląda, że jest sucha, ale przy dotyku okazuje się mokra i prawie lepka. - Ślisko - dodał, patrząc z uśmiechem na swego gospodarza. Chaumel zmarszczył groźnie brwi i najwyraźniej sugerował, aby Keff się podniósł. Załogant ostrożnie ukląkł, a potem udało mu się stanąć. Chaumel skinął głową, odwrócił się i minął wysokie, podwójne drzwi. Keff poszedł za nim, stąpając niczym kaczka. Przy każdym zetknięciu stopy z podłogą czuł, jak drgania przechodzą mu poprzez nogi aż do kręgosłupa. Za wszelką cenę chciał nadążyć za Chaumelem, więc nie zwracał uwagi na wibracje. Srebrny mag gderał coś pod nosem ni to do siebie, ni to do Keffa. Ten zwiększył czułość TS, aby zarejestrować wszystkie wypowiedzi, które zamierzał potem odtworzyć i poddać analizie. Szklane drzwi otworzyły się od strony dużej, wyglądająca jak sala balowa lub tronowa komnaty. Niezwykle wysoki sufit był wspaniale ozdobiony. Keff wpatrywał się w malowany i złocony fresk sprawiający trójwymiarowe wrażenie. Przedstawiał niesamowite ptaszyska na zachmurzonym niebie. W ścianach znajdowało się mnóstwo okien zrobionych ze szkła, kryształu górskiego i barwnych minerałów, a w suficie umieszczono świetlik. Keff wcale się nie zdziwił, że pomieszczenia ozdobione są aż po samą górę, biorąc pod uwagę fakt, że gospodarz domu i jego świta mogą wszędzie latać. Mieszkanie wewnątrz góry mogłoby wywoływać klaustrofobię u tych, którzy lubią światło. Ściany wykuto w naturalnym granicie, ale posadzki wszędzie były tak przeraźliwie gładkie... - Ta rzecz... moja... stara - powiedział Chaumel, wskazując parę oprawionych, wiszących na ścianach dzieł sztuki. Keff spojrzał na pierwsze z nich, aby zorientować się, co przedstawia, ale potem żałował. Coś wstrętnie abstrakcyjnego sprawiało wrażenie koszmarnego ruchu. Keff szybko odwrócił wzrok, ledwie powstrzymując łzy i kręcenie w żołądku. - Bardzo oryginalne - powiedział, ciężko oddychając. Chaumel zawiesił na moment głos i spojrzał na Keffa, zdziwiony jego reakcją. Wskazał kolejne przyprawiające o ból żołądka dzieło. Keff spoglądał poniżej poziomu ramy i, oczywiście, wypowiadał się z zachwytem, wcale nie patrząc na to, co pokazuje Chaumel. Wpatrywał się tylko w srebrne buty czarodzieja i obrzeże jego szaty. Przekroczyli próg poczekalni, gdzie kilkunastu służących zajętych było sprzątaniem i odkurzaniem. Tylko na moment oderwali wzrok od posadzki, aby oddać szacunek przechodzącym. Okazało się, że nie tylko Keff nie był w stanie patrzeć na wątpliwe dzieła sztuki. Chaumel okazał się jedynym, który nie miał owłosienia i sierści na twarzy. Cały personel składał się z obrośniętych futrem Wyniosłych Pierwotnych, takich jak Brannel, ale niektórzy mieli pięć palców u dłoni. - Brakujące ogniwo? - Keff zapytał Carialle. Osobniki, na które patrzył, były czymś pośrednim między liniami Chaumela a plemieniem Brannela. Ich twarze pokrywało owłosienie, ale nie miały tak zwierzęcego wyglądu, jak twarze wieśniaków. Byli bardziej podobni do normalnych ludzi. - Czy sądzisz, że im dalej władców żyją, tym większe są zmiany ukształtowania twarzy? Zatrzymał się, aby przyjrzeć się służącej, która zawstydzona opuściła oczy. Zgniotła szmatę, którą trzymała w dłoniach. - Doszukiwanie się różnic z uwagi na położenie geograficzne nie jest logiczne - powiedziała Carialle, chrząkając przy tym znacząco. - Można zakładać jakieś krewniacze krzyżówki między tymi dwiema rasami. Oznaczałoby to, że są one bliskie genetycznie. Zastanawiające. Chaumel spostrzegł, że jego słuchacz został nieco w tyle. Zawrócił i odciągnął Keffa od służącej, a potem razem przeszli w kierunku obniżonego sklepienia. - Przyjrzymy się, jak to jest zrobione? - spytał Keff okazując podziw. - Bardzo ładne, Chaumelu. - Cieszę się, że... - powiedział mag, wychodząc na szeroki korytarz. - Teraz, to... mój ojciec... „To” okazało się kilimem, jak stwierdziła Carialle po błyskawicznej analizie. Było utkane z barwionych włókien roślinnych i ozdobione dodatkowo kolorowym haftem. - Stare. Ma przynajmniej ze czterysta lat. Dobra robota - komentowała Carialle. - Cudowne - powiedział Keff, sprawdzając, czy czujniki zdołały objąć całość dzieła dla celów archiwizacji przez Wydział Badawczy. - No, Chaumelu, dobra robota. Chaumel był bez wątpienia kolekcjonerem dzieł sztuki i po za owymi obrzydliwymi obrazami, wszystkie jego eksponaty potwierdzały wyczucie piękna. Keff podziwiał eleganckie krzesła, stoły i podesty z drewna i kamienia, kolejne kilimy, przyrządy naukowe, które przestały być przydatne i służyły innym celom. Bardzo prymitywny rydwan, zapewne pierwowzór wyszukanych krzeseł, którymi posługiwał się Chaumel i jego ludzie, był umieszczony pod portretem brodatego mężczyzna w srebrnym stroju. Chaumel posiadał również kilka obrazów i innych wyrobów artystycznych o wysokich walorach. Keff zachwycał się wszystkim, rejestrował z nadzieją, że i one mogą przyczynić się do tego, aby Carialle wraz z nim jak najszybciej zdołała opuścić Ozran. Kilku z przedmiotów, które były własnością Chaumela w ogóle nie dało się opisać. Część z nich wyglądała na rzeźba albo posągi, ale były zniszczone i wykazywały ślady długotrwałego użytkowania. Mogły to być również meble, ale nie wiadomo dla kogo. - Co to jest, Chaumelu? - spytał Keff, wskazując na zespół zgromadzonych w niszy przedmiotów. Szczególnie zainteresowało go coś, co przypominało sztalugi z dwoma drewnianymi odgałęzieniami w kształcie litery „V”. - To jest bardzo stare. - Ach... z bardzo starych czasów... - ożywił się Chaumel. TS przetłumaczył szybko zwrot jako „ze starożytności”. Według mnie, to ma między tysiącem sześciuset a tysiącem dziewięciuset lat - oznajmiła Carialle, potwierdzając udzieloną przez maga informację. Chaumel spojrzał na Keffa ze zdziwieniem. - Z pewnością twoi ludzie nie używali tych rzeczy - rzekł Keff. - Nie da się na tym usiąść, widzisz? Keff pozorował siadanie na wąskim, kamiennym blacie umieszczonym poziomo prawie na wysokości kolan. Chaumel uśmiechnął się szeroko i potrząsnął głową. - Starodawni używali... siedzieć-leżeć - powiedział. - Nie byli człekopodobni? - spytał Keff, a następnie dodał kilka słów, widząc, że mag nie bardzo rozumie sens jego wątpliwości: - Nie tacy, jak ty, ja albo twoi służący? - Nie, nie. Przed Nowymi, my. - W takim razie istoty człekopodobne nie były pierwotną rasą na tej planecie - mówiła ożywiona Carialle. - Oni są podróżnikami. Osiedlili się obok krajowców i podzielili ich obyczaje i kulturę. - To wyjaśniałoby anomalia językowe - stwierdził Keff. - I te wstrętne dzieła artystyczne w głównej sali. Następnie już głośno zwrócił się do Chaumela: - Nie, nie. Dawno temu odejść. Pracować, przenieść się z pustych ziem do góry. Dać nam, dać im. Chaumel usiłował poprzez gestykulację zobrazować znaczenie swych słów. - Wszyscy... odejść. - Chyba rozumiem. Pomogliście im wyjść z dolin, a oni dali wam... co? Potem zginęli? Jaka była tego przyczyna? Plaga, kataklizm? Chaumel stał się nagle bardzo ostrożny. Zaczął coś mruczeć pod nosem, podszedł do kolejnego zbioru przedmiotów. Przerwał, stojąc przed jednym z leżących na drewnianym stojaku eksponatów. To coś było zrobione z szarego kamienia, miało około pięćdziesięciu centymetrów wysokości i przypominał dziwacznie powyginaną urnę z otworem. - Starzy - Starodawni - powiedział ze strachem, kładąc ręce na urnie. - Starodawni - Starożytni? - spytał Keff, różnicując chronologię ruchem dłoni. - Tak - rzekł Chaumel. Gładził kamień. Keff podszedł bliżej, tak aby umożliwić Carialle obejrzenie tego przedmiotu za pomocą swojej aparatury. - To jest nawet starsze niż krzesło Starodawnych, jeśli jest, czym jest. O wiele starsze. Zapytaj, czy to przedmiot kultu religijnego. Czy Starożytni są ich bogami? - pytała Carialle. - Czy ojciec twego ojca przywiódł Starożytnych na Ozran? - zapytał Keff. - Nie nasi przodkowie - odpowiedział Chaumel, układając trzy wyimaginowane przedmioty w rzędzie. - Ozran: Starożytni. Starodawni, Nowi, my. Starożytni - dodał, wyciągając swą batutę trzymaną przy pasku. - Carialle, według mnie, on uważa, że ten przedmiot to pozostałość z pierwotnej kultury. Jest bardzo stary, ale przed tysiącami lat nastąpiła w nim jakaś modyfikacja. Następnie przemówił do Chaumela: - Przekazali użyteczne przedmioty? Czy Starożytni byli podobni do Starodawnych? Czy byli ich przodkami? Chaumel wzruszył ramionami. - Wygląda to na całkowicie odmienną cywilizację, Keffie - powiedziała Carialle, przetwarzając obraz wszystkich przedmiotów wystawionych w sali. - Tych przedmiotów pochodzących z okresu Starożytnych jest za mało, żeby na ich podstawie można wysnuć jakieś mądre wnioski, ale mój program rekonstrukcji podaje, że Starożytni różnili się od Starodawnych, jeśli wziąć pod uwagę budowę ciała. Byli podobni to fakt. Przedstawiciele obu gatunków poruszali się, zachowując postawę pionową, mieli kończyny dolne osadzone w stawach i zginające się do tyłu - nie wiadomo, ile tych kończyn, ale sprzęty Starodawnych przystosowane są dla większych osobników. Może nie tak dużych, jak człekopodobni. - Wygląda na to, że te gatunki ludzkie następowały po sobie - powiedział Keff. - Starodawni przybyli, aby żyć wspólnie ze Starożytnymi, a potem, po kilku pokoleniach, Starożytni wymarli, przybyli Nowi i tworzyli wspólnotę ze Starodawnymi. Są więc trzecim z kolei żyjącym na tej planecie ludem: tubylcy, Starodawni i Nowi albo ludzie korzystający z czarów. Carialle sapnęła. - To nie świadczy o Ozranie jako dobrym miejscu egzystencji dla form ożywionych, jeśli dwie myślące rasy wyginęły jedna po drugiej w ciągu paru tysięcy lat. - Człekopodobni zostali sprowadzeni do życia bez dostępu do techniki - powiedział Keff, nie bardzo wsłuchując się w to, co przekazywała Carialle. - Czy to może mieć coś wspólnego z polem działania sił, które trzymają cię w miejscu! Czyżby ich tu uwięziono? - Keff, to coś zatrzymało mnie z premedytacją! Lądowałam na Ozranie sześć razy i nie miałam problemów z odlotem. Tym razem stało się coś przemyślanego i chcę wiedzieć, kto za tym stoi. - Kolejna tajemnica do wyjaśnienia. Ja też chcę wiedzieć, dlaczego Starodawni przenieśli się tutaj, z dala od źródeł pożywienia - powiedział Keff. - To jakieś socjologiczne anomalie, bo przecież są uzależnieni od tego, co tu rośnie. Carialle przekazała świeżo przetłumaczone przez TS dane: - Starodawni nie przenieśli się tu z pomocą Nowych. Byli już gdy przybyli człekopodobni. Znaleźli przedmioty Starożytnych w dolinach. - Ci Nowi byli szczególnie utalentowani, gdy się tu pojawili, ale ich styczność ze Starodawnymi udoskonaliła ich do stopnia, który teraz widzimy. Carialle, dwie rasy poruszające się w kosmosie. - Keff nie mógł opanować podniecenia.- Ciekawe, czy możemy się więcej dowiedzieć o zupełnie obcej cywilizacji. Później zobaczymy, czy uda się nam sięgnąć aż do jej początków. Szkoda, że tak mało po nich zostało: po upływie setek lat rządów człekopodobnych wszystko się pomieszało. - Czy synteza nie jest równie rzadka? - spytała zgryźliwie Carialle. - W naszej cywilizacji, tak. Ale sprawa staje się również oczywista tam, skąd pochodzi język znaków - powiedział Keff. - To pozostałość po okresie jednej z poprzednich ras - symbolika przydatna do czynienia czarów. Starodawni nie posługiwali się „ludzkim” językiem, będąc niejako nadrzędni cywilizacją, ale w jakiś sposób komunikowali się z przybyszami. To temat na artykuł dla „Galactic Geographic”. Pewne jest to, że Chaumel nie ma pojęcia o tym, jak wyglądali Starożytni Czarodziej spostrzegł, że Keff mówi do siebie i wymienia jego imię. Usłyszał także pytanie. Chaumel z żalem potrząsnął głową. - Ja nie. Długo przede mną. - Skąd przybyliście? - pytał Keff. - Z jakiej gwiazdy? - powiedział, wskazując na niebo. - Też tego nie wiem. Skąd przybywacie wy? - pytał Chaumel, nie spuszczając wzroku z Keffa. Keff usiłował wyjaśnić, gdzie są Światy Centralne, ale zasób słownictwa, którym dysponował, był za mały. Bezradnie uniósł ręce. - Na próżno - westchnęła Carialle. - Wciąż próbuję znaleźć jakieś dane odnośnie osadnictwa w tym sektorze. Nic, nie ma nic, kompletna pustka. Gdyby były jakieś zapiski, mogłabym poprosić Światy Centralne o pełny przegląd archiwów. - W takim razie, jakie jest miejsce Wyniosłych Pierwotnych, Chaumelu? - zapytał Keff, kładąc mu rękę na ramieniu, zanim ten zaczął wywód na temat kolejnego eksponatu swej kolekcji. Wskazał na służącego w białe, długie szaty ubranego, który uciekł przestraszony, widząc, że gładkolicy patrzy na niego. - Jak widzę, służący mają mniej intensywne owłosienie niż ci wszyscy, którzy mieszkają na wsi. Pokazał ręką do tyłu z nadzieją, że Chaumel zorientuje się, iż chodzi o miejsce, z którego właśnie przybyli. Skubnął swe włosy i potarł kciukiem o palec wskazujący, chcąc przekazać znaczenie słowa „rzadki”, a potem pogładził się po policzku i wyciągnął dłoń przed siebie. - Są przystojniejsi. Niektórzy mają pięć palców, jak ja. - Keff pokiwał palcem wskazującym. - Dlaczego tamci z doliny mają tylko cztery? Zgiął jeden palec, chowając go w dłoni. - Och - zaśmiał się Chaumel. Powiedział coś bez namysłu przyjaznym tonem, ale TS nie zdołał wychwycić znaczenia jego słów. Zrobił przy tym kilka ruchów palcami, naśladując cięcie nożyczkami i dodał: - ...gdy małe dzieci. Nie myślą... nie chcę wiedzieć... robotnik. Znów naśladował ruch nożyczek. - Co? - krzyknęła Carialle w ucho Keffa. - To nie żadna mutacja, ale okaleczenie. Nie ma dwóch rodzajów istot człekopodobnych. Jest jeden, ale większość biedaków jest gnębiona przez kilku szczęściarzy. Keff był tak zaskoczony, że nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Całe szczęście, że Chaumel nie oczekiwał odpowiedzi. Carialle kontynuowała swój wywód, a Keff tylko kiwał głową i uśmiechał się do czarodzieja. - Ponadto zawsze traktuje Pierwotnych jak rzecz, przedmiot. Kiedy mówił o posiadłości, TS wtrącił termin oznaczających wieśniaków jako „majątek”. Nie podobają mi się ci wszyscy czarodzieje, ani trochę! - Hmm, bardzo dobrze - powiedział Keff w języku Ozranu, chcąc podtrzymać rozmowę. Chaumel się uśmiechnął. - Otaczamy ich opieką, my, którzy obcujemy z Rdzeniem Ozranu. Przewodzimy naszym słabszym braciom. Chronimy ich, gdy ciężko pracują w dolinach i zbierają dla wszystkich pożywienie. - Ujarzmiacie ich - syknęła Carialle. - Mieszkają tu wygodnie, a ludzie Brannela marzną. Wygląda bardzo przyjaźnie jak na handlarza niewolników. Spójrz na jego oczy - martwe, bez wyrazu, jak układy scalone. - Słabszym? Czy to znaczy, że niedorozwiniętym? Tam w dolinach są silni, no... dobrze zbudowani, ale z ich umysłami nie jest najlepiej - powiedział Keff. - Twoi służący są bardziej inteligentni od tych, których tam spotykaliśmy. Nie wspomniał ani słowa o Brannelu. - Robotnicy jedzą głupio, nie pytaj... kto wie lepiej, władcy - padło z ust Chaumela. - Chcesz przez to powiedzieć, że dodajecie im czegoś do jedzenia, żeby byli ogłupiali, ulegli i nie sprzeciwiali się ciężkim robotom? To ohydne - powiedział Keff, ale wciąż zachowywał uśmiech na twarzy. Chaumel nie zrozumiał ostatniego słowa. Skłonił się. - Dzięki. Korzystają z uzdolnień, minęły lata, my daliśmy - pokazywał jednocześnie, że zgrubiały im ręce. - Więcej skóry, włosów, lepsze mięso.. TS przeszukiwał wykaz synonimów. Keff wychwycił jeden z nich. - Mięśnie? - spytał, TS powtórzył ostatnie słowo Chaumela, potwierdzając trafność wyboru. - Tak - powiedział Chaumel. - Dobre do życia... zimne doliny. Ciężka praca! - Sądzisz, że możesz skąpić na ogrzewanie, jeśli uczyni ich bardziej wytrzymałymi - wtrąciła Carialle z pogardą. - Ty krwiopijco! Chaumel zmarszczył czoło, jakby słyszał to, co powiedziała Carialle. - Cicho! No, nie wiem, czy jest to pytanie tabu, Chaumelu - zaczął Keff, gładząc brodę - ale krzyżujecie się z rasą służących, tak? Gładkolicy i obrośnięci płodzicie dzieci? - Ja nie - szybko odparł srebrny mag. - Ale, tak... niektórzy czarodzieje i wróżki, nisko w hierarchii, mają twarze z włosami. Nie zajmują miejsca magów, ale... nie każdy jest posłany dla władzy. Przeznaczony do wielkości, Keff skorygował TS. Urządzenie powtórzyło wyraz. - To znaczy, dlaczego ty nie jesteś wielki? - powiedział jeszcze raz innymi słowami, mówiąc: „nie jednym z magów” TS wtrącił te słowa, których użył. - Ja jestem dobry, zadowolony z tego, czym jestem - rzekł Chaumel, z samozadowoleniem kładąc ręce na brzuchu. - Dlaczego amputują im palce, jeśli już ich odurzyli? - chciała wiedzieć Carialle. - Co palce mają wspólnego z magią? - zapytał Keff, wykonując ruchy rękami jak czarodziej. - Ach - powiedział Chaumel. Wziął Keffa pod rękę i prowadził go korytarzem do niskich drzwi osadzonych w grubej, kamiennej ścianie. Służący, których mijali, patrzyli z przerażeniem, gdy Chaumel wyciągnął swą srebrną batutę zza pasa i skierował na zamek. Niektórzy z nich przyspieszyli kroku, widząc laserową wiązkę wpadającą do dziurki od klucza. Jeden czy dwóch równie ciekawych Brannel zajrzało do środka po otwarciu drzwi. Chaumel obrzucił ich lodowatym spojrzeniem i wprowadził Keffa do wnętrza. Ciemność rozjaśniła się, gdy tylko przekroczyli próg. Mleczna poświata wydobywała się z materiału ścian. - Cari, czy to jest radioaktywne? - zapytał Keff. Jego szept zwielokrotnił się, odbijając od kamiennych płyt. - No, w gruncie rzeczy nie ma żadnych wskazań informujących o naturze światła. Dziwne. - Czary! - Przestań! - powiedziała nadąsana Carialle. - Mówię tylko, że jest to nie znana mi forma energii. W przeciwieństwie do wszystkich komnat, które Keff widział w siedzibie Chaumela, ta miała niski, surowy sufit z granitu. Był tak niski, że Keff bał się o swą głowę. Chaumel przemierzył komnatę niczym kapłan. Wyposażenie przypominało kaplicę. Naprzeciw drzwi znajdował się srebrny stół wyglądający jak ołtarz, na którym spoczywało pięć przedmiotów ułożonych w koło na haftowanym obrusie. Keff, stąpając na palcach, podążył za Chaumelem. Wspomniane przedmioty nie były szczególnie ciekawe: metalowa bransoleta o średnicy dwunastu centymetrów, srebrna rurka, płaska tarcza z otworami o kształcie półksiężyca na obrzeżu, kryształowa kostka z kawałkiem metalu oraz pusty walec o kształcie słoika. - Co to za rzeczy7 - spytał Keff. - Przedmioty dające moc - odparł Chaumel. Podnosił je po kolei i pokazywał Keffowi. Chaumel obrócił bransoletę tak, aby jego gość mógł przyjrzeć się wewnętrznemu żłobieniu. Na gładkiej krzywiźnie rozmieszczono pięć wgłębień, które miały swoiste oznakowanie. Chaumel włożył palce w te wgłębienia. - Och, potrzeba pięciu palców, aby skorzystać z tego amuletu - powiedział Keff. - Jak widzisz, amputacja uniemożliwia służbie zorganizowanie pałacowej rewolty - dodała Carialle. - Żaden niezadowolony poddany nie miałby fizycznej możliwości wykorzystania tych czarodziejskich przedmiotów. - Hm, ile mogą mieć lat? - powiedział Keff, zbliżając się do ołtarza i pochylając nad obrusem. - Stare, stare - odpowiedział Chaumel, dotykając metalowego walca. - Starodawni - skorygowała Carialle, patrząc na wszystko implantami umieszczonymi w oczach Keffa. - Z tamtymi czasów jest też bransoleta. Pozostałe trzy pochodzą z okresu Starożytnych, a Starodawni dokonali małych zmian. Wszystkie przedmioty mają płytki dociskowe. Teraz wiadomo, dlaczego Brannel chciał wziąć moją paletę. Ona też ma pięć wgłębień, jak i te wszystkie rzeczy. Myślał, że paleta jest też przedmiotem dającym moc. - Jest tu pewna zbieżność: obie tutejsze rasy były pięciopalczaste jak ludzie. Zastanawiam się, czy jest to cecha powtarzająca się w całej galaktyce dla ras będących na wysokim poziomie techniki - mówił Keff. - Dłonie o pięciu palcach. Chaumel był najwyraźniej dumny. Odstawił metalowy walec, potarł dłonie i strzepywał niewidzialne drobiny kurzu, starannie czyszcząc paznokcie. - Kształtne dłonie - zauważyła Carialle. - Mogłyby się znaleźć na freskach Kaplicy Sykstyńskiej, chociaż proporcje mają jakieś dziwaczne. Keff spojrzał na dłonie Chaumela. Po raz pierwszy zauważył, że jego kciuki, które wydawały się długie, posiadają bardzo udane protezy z paznokciami i delikatnym owłosieniem, przez co całość sięga końców palców wskazujących. Małe palce były tak długie, jak serdeczne, co rzucało się w oczy, a w ogóle to wszystkie wyglądały jak ucięte równo od sznurka. Chaumel, zdając sobie sprawę, że Keff przygląda się jego dłoniom, pociągnął za małe palce. - Czy on chce je wydłużyć? - zapytała Carialle. - To fizycznie niemożliwe. Ale sądzę, że nie ma co mówić, aby przestał, bo i tak tego nie zrobi. Zabobony to zabobony. - To, no... groteskowe, Chaumel - powiedział Keff z uśmiechem, który miał wyrażać podziw. - Dziękuję, Keffie - odpowiedział Chaumel z ukłonem. - Pokaż mi, jak działają te przedmioty - poprosił Keff, wskazując na stół. - Chciałbym to zobaczyć, ale tym razem nie jako cel ataku. Chaumel nie miał jeszcze ochoty na spełnienie tej prośby. - Wiesz już, do czego służą te przedmioty - powiedział łaskawie. Wziął pierścień i rurkę, a swoją ulubioną batutę ukrył w futerale na pasku. - Chodź za mną. Chaumel zaczął na nowo swój monolog, gdy wychodzili z wąskiego pomieszczenia. Tym razem skoncentrował się na pochodzeniu i kolejach losu, które przechodziły tajemnicze przedmioty. - Jesteśmy dumni z naszych zabawek - powiedziała Carialle z dezaprobatą. - Czary- mary. - O! Niesamowite! - krzyknął Keff, gdy Chaumel wyciągnął dłoń, na której pojawił się wielki, gliniany wazon. - Czary-mary! Nie ma co! Chaumel uśmiechnął się dyskretnie i dmuchnął na wazon, który łagodnie przefrunął przez korytarz jak po lodzie. Uniósł rurkę, ustawił ją i lekko ścisnął. Wazon zatrzymał się, a potem rozpadł w zwolnionym tempie na maleńkie drobiny, które obsypały ściany i obu mężczyzn. - Wspaniale! - wykrzyknął oszołomiony Keff. Wypluł piasek i pył pochodzący z wazonu. - Brawo! Jeszcze raz! Posłuszny Chaumel wyczarował dużą, porcelanową tacę. - Należała do mojej matki. Ja osobiście za nią nie przepadam - powiedział. Szybkim ruchem zgiął nadgarstek i taca podzieliła los wazonu. Tym razem czarodziej posłużył się pierścieniem, a nie rurką. Taca eksplodowała, rozpadając się na kawałki. Szklany pucharek, a potem dzbanek wyłoniły się znikąd. Chaumel wprawił je w ruch, tak że kręciły się wokół siebie. Następnie zespolił je w jedno przy pomocy nikłej błyskawicy ze swej batuty. Spadły na posadzkę, rozpryskując odłamki szkła na wszystkie strony. - A co na bis? - spytał Keff. - Hola! - krzyknął Chaumel. Pomachał batutą i zaraz ukazały się trzy służące ze szczotkami i wiadrami. Pozostawił magiczne przyrządy, które unosiły się w powietrzu, i zaklaskał w dłonie. Służące szybko zaczęły sprzątać. Chaumel założył triumfująco ręce i zadowoleni spojrzał na Keffa. - Rozumiem. Ty się bawisz, a na nie spada cała reszta - powiedział Keff, potakując ruchem głowy. - Ale i tak, brawa. - Sprawdzałam przyrost energii podczas tej zabawy w stylu Dzikiego Zachodu - powiedziała Carialle. - Nie ma żadnego związku pomiędzy tym, co Chaumel robi ze swoimi zabawkami, szumem w podłogach, a źródłem energii, poza reakcją z tego chaosu na niebie. Pokłady geotermalne milczą. A żebyś już nie pytał, on nie ma żadnego generatora. Zapytaj go, skąd mają energię. - Skąd pochodzą twoje magiczne zdolności? - zapytał Keff. Naśladował rzucanie klątw przez Potrię, zagarnianie rękami i wyrzut przed siebie. Chaumel przestąpił z nogi na nogę. Zbladł i patrzył na Keffa zgubnym wzrokiem. - To chyba nie jest tylko język znaków? - zapytał nieśmiało Keff. - Czysty funkcjonalizm symboli. Przepraszam, że łamię etykietę, ale czy Starodawni byli do tego zdolni - zaczął gestykulować, ale szybko przestał - gdy przybyli na Ozran? - Niektórzy. Większość nauczyła się od Starodawnych - powiedział Chaumel bez przekonania. Wypuścił batutę w powietrze. Okręcała się, zniknęła i znów widać ją było w futerale noszonym na pasku. - Latanie? - spytał Keff, wykonując ruchy ręką, które miały zobrazować latanie krzesła. - Nauczyli się latania od Starodawnych? - Dali naukę nam, aby im przekazać. - Niesamowite! - Keff nie krył entuzjazmu. - Cóż bym dał za lekcje czarów. Ale skąd pochodzi energia? Chaumel wyglądał na coraz bardziej uszczęśliwionego. - Z Rdzenia Ozranu - odpowiedział, unosząc ręce w czarodziejskim geście. - Co to jest? Coś konkretnego czy filozoficznego? - To Rdzeń - powiedział zniecierpliwiony Chaumel, dziwiąc się tępocie umysłowej Keffa. Keff wzruszył ramionami. - Rdzeń to rdzeń - powiedział. - Oczywiście, ot co. Chaumelu, mój statek jest unieruchomiony. Czy ma to coś wspólnego z Rdzeniem Ozranu? - Może, może. Keff nie ustępował. - Chciałbym, abyś udzielił odpowiedzi. To ma dla mnie szczególne znaczenie - powiedział, tracąc nadzieję na poznanie prawdy. Chaumel nerwowo potrząsnął głową i zamachał rękami. - Zajmę się nim później, Cari - szepnął Keff. - Teraz lepiej... Co to za dźwięk? - odezwała się Carialle. Keff rozejrzał się wokoło. - Niczego nie słyszałem. Chaumel musiał coś słyszeć. Odwrócił się niczym pies gończy na odgłos trąbki. Keff czuł, jak elektryzują mu się włosy. - Znów to samo - powiedziała Carialle. - Około pięćdziesięciu tysięcy herców. Odbieram poważne wahania energii tam, gdzie jesteś. To, co Chaumel zrobił w korytarzu, to kropla w morzu w porównaniu z tym. Chaumel chwycił Keffa za rękę i zrobił spiralny ruch palcem w górę. - Tędy, szybko! - krzyknął, popychając Keffa w kierunku dużej sali i lądowiska, które się za nią znajdowało. - Szybko! Szybko! ROZDZIAŁ 8 Noc zapadła nad górami. Nowi przybysze roztaczali własny blask, lecąc pod ciemnopurpurowym niebem w kierunku siedziby Chaumela. Keff, który przebywał wraz ze swym gospodarzem w sali z wysokimi, szklanymi drzwiami, rozpoznał Ferngala, Nokiasa, Potrię i kilkoro innych, których widział po południu. Ponadto pojawiło się sporo nowych twarzy, a niektórzy podróżowali na krzesłach równie fantazyjnych jak to, którego używał sam Chaumel. - Znane osobistości wraz ze swymi przyjaciółmi. Szkoda, że nie mogę włożyć odświętnego ubrania - powiedział Keff do Carialle, a zwracając się do swego gospodarza, rzekł: - Może byśmy wyszli, aby ich powitać? - Cicho! - odpowiedział Chaumel, kładąc palec na usta i unosząc swą czarodziejską batutę. W ciszy naśladował układanie wszystkich przedmiotów w rządku„... (nieprzetłumaczalne)...”. - Wiem, o co chodzi - powiedział Keff, przerywając tok wypowiedzi przygotowywanej przez TS. - Kwestia pierwszeństwa. Protokół. Należy poczekać, aż wszyscy wylądują, Chaumel zacisnął usta, szybko skinął głową i dalej przypatrywał się przybywającym gościom. Rydwany podchodziły kolejno do lądowania niczym stado przelotnych ptaków. Niektóre próbowały zająć lepszą pozycję, ale wracały do szeregu, gdy padały ostre słowa wypowiedziane przez znaczniejszych w hierarchii. Keff miał wrażenie, że przestrzeganie zasad protokołu ma dla wszystkich magów ogromne znaczenie. Nie ma wyboru: albo przestrzegaj zasad, albo przepadnij. Chaumel otworzył wielkie drzwi, gdy wszyscy już wylądowali i stanął u progu, wykonując głęboki ukłon. Keff pospieszył w ślad za nim. Pięć latających krzeseł osiadło w najbliższym sektorze. Przybyłe osoby wstały i majestatycznie podeszły do witających. - Zolaika, Wielka Magini Północy - powiedział Chaumel, składając ukłon. - Pozdrawiam serdecznie. - Chaumel - odpowiedziała szczupła, starsza kobieta z ciemnozielonego rydwanu, nieznacznie pochylając głowę. Przebyła dumnie dystans dzielący ją od środka wielkiej sali i zatrzymała się półtora metra nad posadzką jak rzeźba. - Ilnir, Wielki Mag Wysp. Chaumel oddał pokłon chudemu mężczyźnie o haczykowatym nosie i dużej, łysej głowie. Nokias ruszył naprzód, ale Chaumel, wznosząc palec, wykonał przepraszający gest i powiedział: - Ferngal, Wielki Mag Wschodu. Bądź pozdrowiony. Twarz Nokiasa przybrała ciemnoczerwony kolor. Wyszedł do przodu, postępując za Ferngalem z zadowoloną miną. - Zapomniałem się, bracie Chaumelu. Przepraszam za nietakt. - To ja proszę o wybaczenie - odparł Chaumel, z uprzejmością wznosząc ręce. - Twoja grzeczność powinna być przykładem dla innych. Witaj, Nokiasie, Wielki Magu Południa. Złoty mag dostojnie wszedł do sali i zajął miejsce na południowym krańcu kręgu. Omri z Zachodu szedł za nim. Był to czarujący, przystojny mężczyzna odziany w elegancki niebieski strój. Chaumel pozdrowił go na powitanie. Okazał też szacunek, co prawda mniejszy, wszystkim pozostałym magom, którzy przybyli z wizytą. - Góruje nad nimi - powiedziała Carialle do Keffa. - Robi wszystko, aby dać im odczuć, że mają szczęście, spotykając się z nim. Nie wiem dokładnie, jakie jest jego miejsce w całej tej społeczności. Może nie jest tak ważny jak pierwsza piątka, ale posiada ogromną władzę. - I mnie przy okazji - dorzucił Keff. Kilkoro z czarodziejów pomniejszego znaczenia zostało zmuszonych do zajęcia miejsca za ważniejszymi współbiesiadnikami. Chaumel pilnował porządku i strofował tych, którzy byli w niełasce czy dopuścili się naruszenia etykiety. Keff zastanawiał się, czy starszeństwo było ustalone raz na zawsze, . może podlegało jakimś zmianom. Zauważył, że następowała wymiana ostrych gestów i błysków, ale nikt się nie odzywał ani nie wymachiwał batutą. Potria i Asedow zdążyli się odświeżyć i przebrać po bitwie. Potria zgrabnie zeszła ze swego różowo-złotego tronu ubrana w szatę z niezwykle delikatnej tkaniny, a zapach jej perfum był zniewalający. Asedow, odziany w zieleń, miał na sobie łańcuszki i bransolety, które dźwięczały metalicznie przy każdym kroku. Oboje przepychali się, podchodząc do Chaumela. Walczyli o pierwszeństwo przy powitaniu. Chaumel rozwiązał sytuację. Chwycił rękę Potrii i skłonił się, ale wskazał Asedowowi, aby ten przeszedł za jej plecami. Potria obdarzyła gospodarza wymuszonym uśmiechem, lecz Asedow pierwszy wszedł do sali. Chaumel był jednak dyplomatą, co Carialle i Keff zauważyli już wcześniej. - W jaki sposób osiąga się awans? - spytał Chaumel, który ukłonił się ostatniej osobie wchodzącej do sali balowej szczupłej dziewczynie w bladoróżowym stroju. - Według jakich kryteriów przyznajecie pierwszeństwo? - Wyjaśnię ci to później - odpowiedział srebrny mag. – Chodź. Wziął delikatnie Keffa za ramię. Obaj weszli do środka, aby zamienić kilka słów z każdym gościem. Podeszli do Zolaiki, z którą po wymianie ukłonów Chaumel zaczął prowadzić niezrozumiałą rozmowę, a do tego jeszcze uniósł się ponad posadzkę, aby znaleźć się na tej samej co owa dama wysokości. Keff stał i wpatrywał się w rozmówców. Był świadkiem swoistego słownego ping-ponga. Szkoda, że TS nie nadążał z tłumaczeniem. Słyszał, że kilkakrotnie wymieniono jego imię, ale nie mógł zrozumieć kontekstu wypowiedzi. Cała rozmowa przebiegała w nieznanym dialekcie uzupełnionym gestykulacją, Keff rozpoznał jedynie znaki używane dla wyrażenia słów „pomoc” i „honor”. - Mam nadzieję, że nagrywasz wszystko po to, aby później się tym zająć - powiedział powoli do Carialle. Odwrócił się, założył ręce za plecy, żeby przejść się spokojnie po całej sali. - No, nie chce mi się wierzyć, ale to ty spowodowałeś cały ten zjazd. Każdy chce cię zobaczyć. Założę się, że wszyscy dokładali starań, aby się tu znaleźć. Raczej niewielu zostało w domu i starają się znaleźć dobrą wymówkę, aby tu zadzwonić - komentowała Carialle. - Żadnych zakładów - powiedział rozbawiony Keff. - Patrz, był tu jakiś dekorator. - Wielka sala, która świeciła pustkami przed przybyciem gości, zaczęła się wypełniać różnymi sprzętami. Na ścianach zawisły dwa rzędy kinkietów z pochodniami. Troje czarodziejów rozmawiających przy podwójnych drzwiach spostrzegło kanapę stojącą z tyłu i skorzystało z okazji, aby usiąść. Krzesła podążały za magami, aby ustawić się w odpowiednim miejscu, gdyby zechcieli usiąść, chociaż oni nigdy nie spoglądali za siebie. Duże liściaste rośliny w ogromnych gliniastych donicach wyłoniły się, aby zasłonić dwu czarodziejów, którzy stanęli przy ścianie i potajemnie rozmawiali przyciszonym głosem. Rozłożyste krzesło trąciło kolano Zolaiki, gdy otomana podsuwała się pod stopy staruszki. Usadowiła się wygodnie, odbierając potem wyrazy szacunku składanego przez przedstawicieli młodszego pokolenia. Mały stół z okrągłym blatem, który znalazł się pośród nich, służył do położenia na nim na czas tego zebrania różnych magicznych przedmiotów. Chaumel ucałował dłoń Zolaiki, ale zaraz ją opuścił i poprowadził Keffa do kolejnych wielkich magów. Ilnir, pochłonięty rozmową, spojrzał na Keffa, ukłonił się Chaumelowi i wsparł się na rzeźbionej podpórce. Każdy z wyższych magów otoczony był całym rojem pochlebców różnej płci, stanowiących eskortę. Potria, poruszająca się z ogromną wyniosłością i dobrze widoczna w stroju brzoskwiniowego koloru, znajdowała się w kręgu Nokiasa. Asedow był blisko niej. Spoglądali na Chaumela, ale adorowali swego zwierzchnika. Po przejściu Keffa i Chaumela podnieśli głos, żaląc się, że przeszkodzono im we wcześniejszej batalii. Ferngal i Nokias stali razem w pobliżu kryształowych okien powyżej kręgu ich orszaków. Wymieniali żarty, ale właściwie nie prowadzili żadnej poważnej rozmowy. Keff zwiększył moc swego przetwornika akustycznego, zaciskając mocniej mięśnie szczęki. Usłyszał, jak jeden z dyskutantów powiedział coś o pogodzie. Chaumel zatrzymał się w pewnej odległości od obu magów. Trzymając rękę w fałdach swego srebrnego stroju, szturchnął Keffa tak, aby najpierw skłonił się Ferngalowi, a potem Nokiasowi. Keff wypowiedział przy tym parę miłych słów. TS zażarcie przetwarzał podchwycone wypowiedzi i przekazał Keffowi zwroty grzecznościowe, które były stosowane w tej sytuacji. - Czuję się jak tresowana małpa - mówił powoli Keff. Wyprostował się, a Carialle mogła zobaczyć zebranych. - Oni też tak myślą. Są zaskoczeni tym, że umiesz mówić. Chaumel zabrał go dalej. Opuścili towarzystwo ważnych gości. Mag nachylił się w stronę Keffa. - Wiesz, młody przyjacielu, wolałbym mieć cię tylko dla siebie. Nie mogę jednak odmawiać magom, którzy stoją nade mną, jeśli wyrażają chęć przybycia do mego domu. Awans osiąga się dzięki władzy i mocy... („rozgrywki o władzę według TS)... udało się zgodnie z poleceniami zostawiony przez naszych przodków. Takie rozgrywki o władzę określmy wysokość (pozycję, szepnął TS). Także śmierć. To najłatwiej. - Śmierć? - nie dowierzał Keff. - To znaczy, awansujecie, jeśli ktoś umiera? - Tak, ale i wtedy, gdy ktoś sprawi śmierć - powiedział Chaumel, spoglądając ku wielkim magom. Keff wytrzeszczył oczy. - Chcesz powiedzieć, że awansujecie, gdy dokonacie zabójstw? - Zupełnie jak przeszeregowanie w służbie kosmicznej - zauważyła Carialle. - Ach, ale nie tylko, także poprzez uzyskiwanie tajemnic i przyrządów magicznych, i to z różnych źródeł. Ferngal ze Wschodu pozbył się właśnie w pojedynku... - Załatwił - powiedziała Carialle. - ...maga Klemaya i uniósł się, wzniósł nad maga Nokiasa z południa. Trzeba to zaakceptować, chociaż - jego twarz przybrała tragiczną minę - boleję, że zakłopotanie spadnie na mego przyjaciela, Nokiasa. Staramy się zachować umiar i porządek. Keff wcale nie uważał, że Chaumel wygląda na kogoś, kto czuje jakiś niepokój. Sprawiał wrażenie, że cieszy się z klęski Maga Południa. - Co za wredne plemię. Cieszą się z porażek bliźnich - zauważyła Carialle. - Jedyna rzecz, która emanuje harmonią, to same latające rydwany ze swoją dobraną kolorystyką. Zauważyłeś? Każdy ma swój kolor. Ciekawe, czy go dziedziczą, kupują czy najzwyczajniej wybierają. Zachichotała w ucho Keffa. - A co wtedy, gdy ktoś ma już kolor, który ty chcesz? - Jeszcze jedno zabójstwo - powiedział Keff, kłaniając się jednocześnie i uśmiechając półgębkiem, gdy Ferngal skierował się ku Ilnirowi. Po oddaleniu się orszaku ubranego na czarno maga faworyci Nokiasa rozpierzchli się, korzystając z miejsca, które niespodziewanie zwolniło się w przestrzeni. Keff odwrócił się w stronę Potrii i posłał jej najbardziej ujmujący uśmiech, na jaki był w stanie się zdobyć, ale ona skarciła go surowym spojrzeniem. - Miło cię znów widzieć, moja pani! - powiedział powoli poprawnym językiem Ozranu. Wspaniała ogorzała kobieta odwróciła się i spoglądała w innym kierunku. Pukle złotych włosów z prawej strony głowy całkowicie zasłoniły jej twarz. Zawiedziony Keff tylko westchnął. - Bez szans - powiedziała Carialle. - Pogadaj lepiej z jej krzesłem, ha, ha. Twoje hormony nie mają wyczucia. - Dziękuję za ten zimny prysznic, moja droga – rzucił Keff ni to do Potrii, ni do Carialle. - Jesteś bezduszną, nieczułą kobietą. W odpowiedzi usłyszał zduszony chichot. - Ona nie różni się wiele od pozostałych. Nigdy w życiu nie widziałam tylu twardych sztuk. Miej się na baczności. Nie wywnętrzaj się, nie opowiadaj im za dużo. I tak jesteśmy w kiepskiej sytuacji. Nie lubię tych, którzy okaleczają i zniewalają tysiące innych, nie mówiąc już o chwytaniu bezbronnych statków międzyplanetarnych. - Myślisz jak ja, moja droga - powiedział spokojnie Keff. - Tamta wcale nie jest taka twarda. Przy ścianie, prawie ukryta w zasłonie za koroną w różowej draperii, stała kobieta, której musiał się pokłonić. TS przypomniał, że ma na imię Plennafrey. Bladożółta suknia, metaliczna, niebiesko-zielona szarfa sięgająca podłogi, duże ciemne oczy, wystająca broda i szerokie kości policzkowe sprawiali że jej wygląd był dość wyzywający. Spojrzała na Keffa, ale szybko odwróciła wzrok. Załogant nie mógł oderwać oczu od jej atramentowoczarnych włosów ułożonych w misterny warkocz. - Szkoda mi jej - stwierdził Keff.- Wygląda na zagubioną. To wszystko chyba ją przerasta. Carialle zupełnie zmieniła tok rozmowy. - Zawsze dajesz się nabierać na widok niewiniątka - powiedziała. - Dlatego też łatwo cię wpakować w kłopoty w „Mitach i legendach”. - Tak uważasz? Muszę się mieć na baczności przed tobą, co? - Uważaj na tych dziwaków wokół siebie, a potem dopiero zajmiesz się mną, dobrze? To nie są tacy zwyczajni zjadacze chleba jak Blekoty. Keff zdążył układnie skinąć głową wysokiej dziewczynie, zanim Chaumel pociągnął go w stronę ostatniego z wielki magów. - Wiem, jak ona się czuje. Nie mam doświadczenia w kontaktach ze społecznościami, które stoją wyżej cywilizacyjnie niż ja. Lepiej radziłbym sobie z tymi mieszkańcami bagien. - No, popatrz - powiedziała Potria. - Chaumel chodzi sobie z czymś, co ma należeć do mnie. - Do mnie - odpowiedział Asedow. - Jeszcze nie rozstrzygnęliśmy kwestii własności. - Ma miłą twarz - zaczęła Plennafrey cichutko. Potria poruszyła swe różowo-złote szaty i obrzuciła ją karcącym spojrzeniem. - Jesteś szalona. Nie jest z Ozranu i jak wieśniacy niczym nie różni się od zwierząt. Plennafrey chrząknęła dla dodania sobie odwagi. Jestem przekonana, że on nie jest tylko przedmiotem. Wygląda na normalnego mężczyznę. Uznała, że wygląda sympatycznie. Jego żywe oczy przypominały jej o szczęśliwych chwilach, których nie doświadczyła już dawno, od czasu śmierci ojca. Gdyby zdarzyło się jej mieć kogoś takiego, nie byłaby już samotna. Potria odwróciła się z oburzeniem. - Pozbawiono mnie mych praw. - Ciebie? Ja pierwszy przemówiłem - powiedział Asedow z błyskiem oczu. - Ja wygrałam - zareplikowała Potria, ukazując zaciśnięte białe zęby. Machnęła ręką przed nosem Asedowa, który przybrał obronną pozę. Plenna przyglądała się całej tej scenie. Wiedziała, że z pewnością nie rozpoczną tu swego magicznego pojedynku, ale oboje przepełnieni byli nienawiścią. Doznała nagle uczucia, jakby znów coś zaczęło się dziać między dwojgiem przeciwników. Podobna myśl musiała także powstać w umyśle Nokiasa. Asedow i Potria cofnęli się i nie ustawali w słownym pojedynku. Plenna rzuciła okiem na pozostałe grupki gości. Wszyscy zaczęli się przyglądać. Nokias, który już raz tego wieczoru doznał goryczy wstydu, wściekłby się gdyby podwładni wprawili go w zakłopotanie na oczach wszystkich zgromadzonych. Asedow mówił coraz głośniej, pomagając sobie gestykulacją. - Nie popuszczę, a wieża i to żywe będą moje! Potria także wymachiwała rękami. - Nie masz żadnego honoru. Twoja matka miała sierść i głowę jak koń. A twój ojciec posiadł ją po pijanemu! Zabójcze spojrzenie Asedowa spowodowało, że Plenna ze strachu położyła dłoń na ukrytej pod szarfą klamrze pasa. Może uda się jej powstrzymać kłótnię. Siłą własnej woli wytworzyła poduszkę powietrzną wokół rozsierdzonych dyskutantów, tak że żadne dźwięki nie wydostawały się poza ich mały krąg. Mimo wszystko widać było energiczną gestykulację zwaśnionych stron. - Jak śmiecie! - Tron Zolaiki spadł na dwoje rywali i rozpędził ich. Przy okazji rozproszyła się powłoka ciszy, którą wytworzyła Plenna. - Bezcześcicie uświęcone znaki awanturą o drobiazgi! - Ona chce zabrać to, co według prawa jest moje! wrzeszczał Asedow. Jego głos był tak donośny, że omal nie spowodował zawalenia sufitu. - O, wielka! Zwracam się do ciebie - powiedziała Potria kierując słowa do najstarszej czarodziejki. - Walczyłam o boskie przedmioty i uważam je za swoją własność. Wskazała przy tym na Keffa. Keff został pociągnięty do tyłu. - Jeszcze chwilkę - powiedział przestraszony, gdy zrozumiał sens tamtej wypowiedzi. - Nie jestem niczyją własnością. - Cicho! -rozkazała Zolaika, kierując na niego jakiś mały przedmiot. Keff skulił głowę w ramiona, lękając się kolejnego uderzenia szkarłatnej błyskawicy. Chaumel pociągnął go w swą stronę i przytrzymując za ramię, starał się powiedzieć coś dla złagodzenia napięcia. - Ona wcale nie jest taka, jak myślałem - powiedział ze smutkiem Keff do Carialle. - Zwyczajna La Belle Damę Sans Merci - odpowiedziała Carialle. - Traktować uprzejmie, trzymać się z daleka. - Jeśli już mówimy o dochodzeniu praw - zaczął Ferngal, gdy wraz z innymi podszedł do nich. Wyciągnął przed siebie dłoń i przyglądał się swym długim palcom. - Pozwolę sobie zauważyć, że owe przedmioty znaleziono na terytorium Klemaya, które jest teraz w moim władaniu, więc ja mam pierwszeństwo. Wieża i mężczyzna należą do mnie. Ścisnął dłonie na zakończenie swej wypowiedzi. - Ale wcześniej były u mnie! - krzyknęła stojąca przed oknem staruszka w czerwieni. Jej krzesło uniosło się w powietrze. - Widziałam srebrny przedmiot i tę istotę w pobliżu mojej wioski, gdy pierwszy raz osiedli na Ozranie. Mam większe prawo do własności niż ty, Ferngalu! - Nie jestem niczyim znaleziskiem! - powiedział Keff, wyrywając się Chaumelowi. - Jestem wolnym człowiekiem. Mój statek jest moim magicznym przyrządem, niczyim więcej. - Ja należę do siebie - przypomniała lakonicznie Carialle. - Lepiej, żebym cię nadal nazywał magicznym przyrządem, bo gotowi są mnie zabić za gadający statek z mózgiem. La Belle Damę Sans Merci wydała z siebie przenikliwy okrzyk. Chaumel doleciał na środek sali i wzniósł ręce, ponieważ chciał utrzymać spokój we własnym domu. - Szacowni goście, nadeszła już pora posiłku. Zapraszam! Porozmawiajmy spokojnie o wszystkim, ale najpierw, proszę, zjedzmy coś. Klasnął w dłonie i natychmiast pojawiła się cała armia służących z parującymi tacami. Na skinienie dłoni pana rozeszli się po całej sali, podając smakowite przekąski. Keff wciągnął powietrze, delektując się zapachami. - Niczego nie ruszaj - ostrzegła Carialle. - Nie wiesz, co jest w środku. - Dobrze, ale umieram z głodu. Od dawna nie miałem nic gorącego w ustach. Żołądek omal nie skoczył mu do gardła, ale za wszelką cenę usiłował się opanować. Chaumel ponownie klasnął w dłonie. Tym razem owłosieni muzycy grający na dziwacznych instrumentach ukazali się w różnych miejscach sali. Z uśmiechem poruszali się między uczestnikami biesiady. Chaumel był najwyraźniej zadowolony z niebie. Jeszcze raz dał znak. Kolejni Wyniośli Pierwotni wyłonili się z powietrza, trzymając puchary i dzbanki z musującym płynem. Jakieś krzesło podstawione zostało Keffowi, aby usiadł. - Nie, dziękuję - powiedział, odchodząc na krok. Krzesło najzwyczajniej przesunęło się w stronę kolejnej osoby, która stała obok. - Cari, rozejrzyj się! To zupełnie jak twierdza Merlina w Kamiennym mieczu. Już się czuję oszołomiony sławą. Odkryliśmy rasę czarodziejów. To ukoronowanie naszej kariery. Możemy już pójść na emeryturę, bo i tak staniemy się bohaterami. - Kiedy uda się nam stąd odlecieć i dostać do domu! Powtarzam ci, Keff, że to, co oni tu robią, to nie jest żadna magią. To nie mogą być czary. Prawdziwe czary nie potrzebują energii, choćby takiej, którą oni pobierają z otoczenia. Może jakiejś mocy umysłowej, ale nie energii elektrycznej, bo taka przechodzi liniami pola elektromagnetycznego. - Energia jest wypromieniowywana i pochłaniana, gdy potrzeba - mówił Keff, usiłując przypomnieć sobie prawidła podawane w zasadach „Mitów i legend”. Carialle czytała chyba w jego myślach: - Nie mów o grze! To rzeczywistość, a nie czary. Oto jest dowód. Keff spojrzał ku górze. Chaumel kłaniał się przed czymś unosiło się w powietrzu na wysokości jego oczu. Było to jakieś pudełko. Odchyliło się tak, że płaska strona skierowała się na Chaumela. Zza szklanej płyty wyglądała ciemnoskóra twarz bardzo starego mężczyzny. Pomarszczone powieki zacisnęły się, gdy spojrzał na Keffa. - Widzisz? To jest urządzenie, a nie czary wywołane przez użytkownika. Przekazuje swój wizerunek, bo prawdopodobnie jest za stary, aby przybyć tu osobiście. - Może to relikt przeszłości - odezwał się na to Keff, jego wielka teoria miała parę słabych punktów. - Ale nic tego sprzętu nie zasila. - Do przekazywania energii nie potrzeba kabli, Keff. Doskonale o tym wiesz. Nawet Chaumel nie wyczarowuje żywności. Zamawia ją gdzieś; może w podziemiach są całe zastępy kucharzy o głupawym wyglądzie i tych, którzy przygotowują wina. Odgrywa chyba rolę zdalnego mistrza ceremonii. - No, już dobrze. Przyznaję, że mogą być jakimiś technikami. Chciałbym jednak się teraz dowiedzieć, czego od nas chcą i dlaczego nas tu trzymają. - Jesteśmy dla nich, a przynajmniej ja, wspaniałym, technicznym gadżetem. Ta twoja sympatia i jej zielony przyjaciel nie chcą, aby coś tak dużego wymknęło im się z rąk. U osiemdziesięciu procent tu obecnych występuje przyspieszony oddech i puls, gdy patrzą na ciebie i skrzynkę TS, a pośrednio na mnie. To zupełnie nieprzyzwoite. Chaumel krążył po sali jak powiew wiatru, rozładowując spory, prosząc gości o zajęcie miejsc i przygotowanie się do uczty. Keff z podziwem patrzył, jak świetnie sobie radzi. Pojawiły się również kanapy ze stołami. Goście ospale dyskutowali wsparci o aksamitne poduchy, a stoły ustawiały się tak, żeby łatwo było do nich sięgnąć. Roznoszący przekąski kelnerzy zniknęli. Na stołach rozłożono obrusy, srebrne sztućce, zastawę oraz po trzy kryształowe kielichy różnych kształtów. Na kolanach gości pojawiły się haftowane serwetki. Coś chwyciło Keffa za brzuch i kolana. Musiał się zgiąć. Miękkie, wyściełane krzesło uniosło go ku siedzącym czarodziejom. Na jednym oparciu znalazła się taca. Pod stopami poczuł oparcie. Serwetka opadła mu na uda łagodnie jak puch. - Och, nie jestem głodny - powiedział. Niewidzialny mistrz ceremonii zdawał się nie reagować. Keffowi też podano zastawę i kielich oraz małą miseczkę na serwetce. Podniósł kielich, żeby go obejrzeć. Szkło było cienkie, ale mimo tego ozdobiono je delikatnym wzorem i mnóstwem maleńkich diamentów. - Cudowne! - Współczesne, ale niezłe - przyznała niechętnie Carialle. Keff obrócił kielich pod światło. Trącił szkło palcem i słuchał dźwięcznej melodii. Niosący gliniany dzbanek obrośnięty kelner przystanął obok Keffa, aby napełnić jego kieliszek ciemnozłotawym winem. Keff uśmiechnął się i powąchał płyn. Pachniał ziołami i miodem. - Nie pij tego - powiedziała Carialle, chcąc najpierw sprawdzić informacje, które dotarły do niej przez węchowy implant Keffa. - Pełno tam siarczków oraz strychniny, którą mógłbyś się otruć przynajmniej sześć razy, zupełnie jak u Borgiów. Zaskoczony Keff odstawił kielich, który zniknął, a w jego miejsce pojawił się pusty. Kelnerka nalała do miseczki jasno-czerwonego napoju. Keff uśmiechnął się do zarośniętej kobiety, która w rewanżu uniosła kąciki ust. - Kto zatruł moje wino? - wyszeptał Keff, rozglądając się wokół. Chaumel szukał Keffa wzrokiem. Ten skinął w jego stronę rozpromieniony, chcąc przez to pokazać, że wszystko jest w porządku. Srebrny mag odwzajemnił gest i dalej przemierzał salę, przystając przy każdym z gości. - Nie wiem - odpowiedziała Carialle. - To nie dzbanek, ale nie zdążyłam prześledzić powrotu energii do tego, kto ją wysłał. Takie coś zdarza się chyba częściej. Obok każdego z czarodziejów pojawił się przedstawiciel Wyniosłych Pierwotnych. Zdziwiony Keff wpatrywał się w nich. Zauważył, że różnią się wyglądem. Jedni byli bardziej zwierzęcy, inni mniej, więc musieli pochodzić z rodzinny stron magów. Służący Asedowa był podobny do konia. Służący tej ładnej dziewczyny nie był bardzo zmieniony, ale kształt jego oczu przypominał nieco kocie. Potria wcale nie patrzyła na swego świniopodobnego lokaja i podała mu kielich wyciągniętą ręką. Wypił mały łyk. Nic mu się nie stało, ale dwóch pozostałych służących padło na posadzkę, skręcając się z bólu. Zniknęli, a na ich miejscu pojawili się nowi. Świniopodobny oddał kielich swej pani i czekał z założonymi rękami na jej skinienie. Pozostali magowie, spełniwszy pierwszy kielich, dopominali się ponownego napełnienia pucharów. - Króliki doświadczalne! Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi, niż wydawało się waszym filozofom, Horacy - powiedział Keff. - Ha, to umniejszanie faktów. Szkoda, że nie widzisz tego co ja. Te leniwe, ospałe pozy, to tylko pozy. Wszystko rejestruję i zabiera mi to około osiemdziesięciu procent pojemności pamięci. Nie chodzi tu tylko o trzy wersje języka. Znacznie więcej dzieje się w tajemnicy. Każdy z czarodziejów jest bardzo spięty. Dziwię się, że w ogóle mogą cokolwiek przełknąć. Powietrze pełne jest przenoszonej energii, miniaturowych dziur grawitacyjnych, sygnałów o niskiej częstotliwości, mikrofal i czego tam jeszcze - stwierdziła Carialle. - Czy jesteś w stanie prześledzić ich tor? Czemu to ma wszystko służyć? Przekazy na niskiej częstotliwości to drobiazg, zwykła gadanina. Przesyłają sobie prywatne uwagi, tworząc jakieś drobne przymierza przeciw wszystkim obecnym. Impulsy mocy opowiadają diabelskim sztuczkom, jak na przykład trucizna w twoim winie. Mikrofale - to coś tajemniczego. Przekaz nie przypomina niczego znanego, a poza tym nie jestem na odbiorze. - Połączenie dwupunktowe? - Szkoda, że ja też nie mam możliwości komunikowania się w ten sposób - przyznała Carialle. - Ktoś dobrze sobie radzi z tym wszystkim. TS nie przerywał swej translatorskiej działalności, ale w rozmowach nie było nic ciekawego poza nieistotnymi uwagami na temat smaku wina czy zbioru owoców. Dwie kobiety prowadziły ożywioną rozmowę na temat architektury, a dla wzmocnienia swych argumentów poruszały się w górę i w dół na swych krzesłach. W niektórych grupkach czarodzieje nachylali się w stronę swych partnerów, chcąc zachować tajemnicę, ale nie było widać, żeby ich wargi poruszały się, mówiąc cokolwiek. Keff podejrzewał, że jest to przekazywanie jakichś wieści w taki sam sposób, jak proces kontrolowania przez oczy obserwacyjne. Wtedy, na polu wypełniały one prawie całą przestrzeń. Keff spojrzał na zupę w ogromnych srebrnych wazach i przyszły mu na myśl pomyje, które musieli zjadać współplemieńcy Brannela. A on sam wraz z Carialle wciąż nie mogli opuścić tej planety. Mimo niedogodności odczuwał pewną satysfakcję. - To jest taka rasa, o której cały Wydział Badawczy mógłby tylko marzyć - powiedział Keff. - Cari, oni są równi nam pod względem rozwoju technicznego. Cokolwiek by powiedzieć, jest to rasa człekopodobna, której ewolucja przebiegała równolegle do naszego rozwoju. Są niesamowici. - Niesamowici, jeśli amputują palce niemowlętom? - zapytała Carialle. - Do tego trzymają pewien odłam pod swą kontrolą za pomocą spreparowanej żywności i napojów? To mają być istoty, które przyrównujesz do nas? Dziękuję ci bardzo. Wolę pozostać nierówna. Poza tym niczego nie wytwarzają, tylko użytkują. Chaumel jest bardzo dumny z tych różnych technozabawek, które pozostawili mu Starodawni i Starożytni, ale wcale nie wie, jak się nimi posługiwać. Nikt inny też tego nie wie. Spójrz w róg sali! Keff spojrzał tam, gdzie chciała Carialle. Na posadzce leżała puszka Chaumela. Zupełnie oniemiał na ten widok. - Czy zauważył zgubę? - Nie zgubił tego. Sama widziałam, jak upuścił. Jest bezużyteczna więc najzwyczajniej ją wyrzucił. Każdy zresztą przyglądał się temu podekscytowany. Gdy zdali już sobie sprawę z tego, że na nic się nie przyda, przestali się nią interesować. Nie są inżynierami. To najzwyczajniejsi użytkownicy czy operatorzy. - Ale są to osobniki, które potrafią posługiwać się narzędziami, a w rozwoju cywilizacyjnym przewyższają nas pod różnymi względami. Gdyby tak udało się ich sprowadzić do Światów Centralnych, to z pewnością mogliby nas wiele nauczyć. - Mamy już dość wiedzy na temat korupcji, dziękuję bardzo - zakończyła Carialle. Służący, który podszedł do Keffa, przyniósł wazę z pachnącą zupą. Uśmiechnął się do wszystkich. Inny ze sług szybko nalał zupy do stojącego na tacy talerza. Złotawa zawartość mieściła w sobie kawałki zielonych i czerwonych warzyw oraz okrągłe kluski. Keff wsadził srebrną łyżkę do talerza. - Cari, umieram z głodu. Czy można to zjeść? Nie przydzielili mi nikogo, kto najpierw skosztowałby i sprawdził, czy nie jest zatrute. - Nabierz trochę, a powiem ci, czy nikt niczego nie dodał. Keff spełnił jej prośbę i udawał, że studzi łyżkę. - W porządku, możesz jeść. - Aaa! - krzyknął Keff, unosząc łyżkę do ust. Krzesło, na którym siedział, szarpnęło w bok. Zupa wylała mu się z łyżki, ale zniknęła, zanim oblała mu ramię. Okazało się, że znalazł się twarzą w twarz z Omrim. - Powiedz mi, przybyszu - zaczął mag ubrany w kolorowe szaty, siedząc na swej latającej kanapie i mieszając niedbale zupę w talerzu - skąd przybywasz? - Uważaj! - ostrzegła Carialle. - Z daleka, panie - odpowiedział Keff. - Ze świata, który okrąża słońce daleko stąd. - To niemożliwe. Keff zawirował i ocknął się tuż przed czarnooką kobietą w brązowej sukni. - Nie ma innych słońc poza naszym. Krzesło Keffa znów obróciło się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. - Nie zwracaj uwagi na Lacię. To rewizjonistka - powiedział Ferngal przyjaznym głosem, ale jego wzrok pozostawał dziwnie martwy. - Opowiedz mi o tej gwieździe. Jak się nazywa? - Calonia. - To im nic nie mówi - wtrąciła Carialle. - To nam nic nie mówi - zawtórował Chaumel, okręcając krzesło Keffa o trzy czwarte obrotu w lewo. - Jak daleko jest stamtąd i ile czasu podróżowałeś do nas? Keff chciał coś powiedzieć, ale obraz Chaumela się zatarł. - Jaką mocą dysponują twoi ludzie? - spytał Asedow. - Szuu! - Ilu ich jest? - pytała Zolaika. Tu nastąpiło kolejne szarpnięcie i obrót krzesła. - Dlaczego tu przyleciałeś? - spytał pulchny jegomość ubrany na żółto i też zaraz rozpłynął się w powietrzu. - Czego chcesz tu, na Ozranie? - zapytał Nokias. Keff usiłował wydusić z siebie odpowiedź. - Nie... Znów krótkie, gwałtowne szarpnięcie krzesła. „W jaki sposób wszedłeś w posiadanie srebrzystej wieży? - padło pytanie ze strony Potrii. - To mój s... Dwa półobroty w przeciwnych kierunkach, zanim dojrzał Ferngala, którego obraz zakołysał się na wszystkie strony. - Czy przybędzie tu więcej waszych? - usłyszał Keff. Żołądek zaczął mu podchodzić do gardła. - Ja... - rozpoczął, ale jego krzesło znów zmieniło położenie, ustawiając się przed podwójnym wizerunkiem Ilnira, który niezrozumiale bełkotał. - Hej! - protestował Keff. - Niebezpieczne oblężenie, Galahadzie - żartowała sobie Carialle. - Bądź silny, odważny i śmiały! - To już chyba kinetoza - narzekał Keff. - Trening pilota to pestka! Jestem kompletnie zakręcony! Krzesło obracało się tak, aby odwrócić się od Ilnira. Zamglona postać w kolorze bladej żółci i zieleni, którą wid kątem oka, zaczęła przybierać bardziej wyraźne kształty. Koło ręki Keffa pojawił się mały kieliszek. Napełniony był musującą, bladozieloną cieczą. Wzrok Keffa znów się wyostrzył. Czyżby kolejna próba otrucia? Srebrna plama, którą okazał się być Chaumel, rzuciła podejrzliwe spojrzenie na wysoką dziewczynę, a później skinęła na Keffa. Ten właśnie sięgnął po ozdobną czarkę, gdy dwóch pijących padło zemdlonych, a ich kielichy roztrzaskały się o podłogę. Szybko przybiegło dwóch służących. Wszyscy byli owłosieni i mieli po cztery palce u dłoni. Keff oglądał swą czarę nad wyraz podejrzliwie. - Cari, czy to można wypić? - To lekarstwo na kinetozę - oświadczyła Carialle po dokonaniu szybkiej analizy spektrochemicznej. Keff szybko wychylił zawartość czarki. Miała miętowy smak i przyjemnie rozgrzała żołądek. Poczuł się o wiele lepiej i nabrał sił, aby znieść wszelkie niedogodności. Spojrzał na ładną dziewczynę, gdy zawirował koło niej. Odwzajemniła się przelotnym uśmiechem. Stan oblężenia chwilowo ustał. Keff stwierdził, że zniknął talerz z zupą, zamiast niego zaś ujrzał koszyk z owocami i salaterkę sałatki. Pozostali biesiadnicy także otrzymali kolejne danie. Niektórzy ze znudzoną miną odmówili. Podano im wysokie, wąskie, gliniane naczynia z obrzeżem inkrustowanym solą. Zanim kolejny raz został obrócony wraz ze swym krzesłem, zauważył, że Zolaika wyciąga coś ze środka i rozrywa jakiegoś obrzydliwego skorupiaka. - Fu! Żadnych ryb ani nic takiego - powiedział Keff. Nabrał jednak apetytu dzięki napojowi otrzymanemu od młodej kobiety. Przed udzieleniem odpowiedzi na zadane pytania brał kolejno różne owoce. Carialle sprawdzała, czy zawierają jakichś podejrzanych dodatków. - Nie - mówiła. - Nie, nie, tak - o, już dość. Nie, nie, tak! Brał kawałek do ust i wcale nie patrzył, co je. Miąższ okazał się wyborny, a sok miał lekko kwaśny smak. Następny kęs to cierpki, przypominający jagodę owoc. Przerywał jedzenie i odpowiadał kolejnym rozmówcom, znów brał kawałek owocu w usta i mówił, nie dokończywszy jedzenia. Kosz zniknął i zamiast niego pojawił się przyprawiający o mdłości gliniany garnek. Palce zanurzały się w rzadkim, szarym sosie. Keff poczuł woń zepsutego oleju. Jego żołądek ścisnął się i prawie zwrócił dotychczas zjedzone owoce. Na szczęście kelner zauważył minę nieszczęśnika i zabrał naczynie. Szybko wymienił je na półmisek z mięsem polanym gęstym sosem. - Nie! - rzuciła Carialle, gdy sięgnął po widelec. - Och, Cari - krzesło Keffa zawirowało, wpychając go głęboko w oparcie, a całe danie wyparowało. - Do diabła! - Dlaczego przybyłeś na Ozran? - spytał Ilnir. – Jeszcze mi nie odpowiedziałeś. - Nie mogłem - powiedział Keff, zbierając się w sobie oczekując w napięciu na ponowny obrót. Krzesło nie ruszało się. Wyprostował się więc i rzekł: Jesteśmy na wyprawie badawczej. Ta planeta ciekawie wygląda, więc wylądowaliśmy. - My? - spytał Ilnir. - Czy jest ktoś oprócz ciebie w tej srebrzystej wieży? - Sza! - zareagowała Carialle. - To znaczy ja i mój statek - wyjaśnił szybko Keff. - Jak się podróżuje samemu, to głośno się do siebie mówi. - A słychać odpowiedzi? - spytał Asedow roześmianych biesiadników. Keff też się zaśmiał. - To byłoby coś! - odpowiedział niewinnie. Asedow zdobył się na wymuszony uśmiech. - Ten gość nawet nie wie, że go poniosło - stwierdziła Carialle. - Słuchajcie, ja nie stanowię dla was żadnego zagrożenia - powiedział z przekonaniem Keff. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście uwolnili mój statek i pozwolili mi odlecieć. - O, jeszcze nie - odezwał się Chaumel z lekkim uśmiechem, który nie przypadł Keffowi do gustu. - Dopiero przybyłeś. Daj nam szansę okazania ci naszej gościnności. - Jesteście bardzo łaskawi - stwierdził Keff. – Ale ja muszę kontynuować swą misję. Krzesło niespodziewanie zawirowało. - Dlaczego chcesz tak szybko odlecieć? - spytała Zolaika, przypatrując się Keffowi. Twarz z monitorem, która unosiła się koło niej, spogląda na Keffa i powiedziała coś w dialekcie, którego nie pojmował. Keff bez namysłu skorzystał z TS. Usłyszał pytanie: - Co powiesz ty o nas? - Co powiem o was? - powtórzył Keff, szybko myśląc nad odpowiedzią. - Cóż, jesteście wysoko rozwiniętym społeczeństwem o bogatym języku i silnej kulturze, co stanowi ciekawy temat do badań. Jakaś boczna siła spowodowała obrót w przeciwnym kierunku. - Przyślesz tu innych? - spytał Ferngal. - Nie, jeśli sobie tego nie życzycie - odparł Keff. - Zapewniam, że nikt nie naruszy waszego spokoju. Krzesło obróciło się szybko w stronę Omriego. - Będziemy mieć większy spokój, jeśli nie powrócisz, aby sporządzić raport - powiedział mag w kolorowej, jaskrawej szacie. Pół obrotu i Keff znalazł się przed Potrią. - Hej, przyjaciele - zaczęła. - Dlaczegóż mamy zakładać nieprawość, jeśli nie istnieje? Przybyszu, zapewniam cię, że nie będziesz żałował spędzonego tutaj z nami czasu. Za nową przyjaźń! Pstryknęła palcami. Czarka z opałowego szkła spłynęła delikatnym ruchem na tacę Keffa. Zdziwiony i zadowolony uniósł ją w górę w geście podziękowania. - Co w niej jest, Cari? - spytał, oddzielając wyraźnie wyraz od wyrazu. - Ha, wspaniałe naczynie z płynem, który wywabia pamięć - powiedziała. - Stabilizowane związki sodu i inne przysmaki, które sprawią, że będziesz myślał tylko o niej. Keff obdarzył wróżkę czarującym uśmiechem i grzecznym ukłonem, uniósł czarkę w jej stronę, ale zaraz odstawił. - Przepraszam, o pani. Nie piję. Brązowa dama zrobiła szybki ruch ręką i naczynie rozpłynęło się w powietrzu. - Nieźle, chłopie - powiedziała triumfująco Carialle. Keff wziął mały pierożek, który spoczął na talerzu. - Tak - szepnęła Cari. Keff włożył go do ust i połknął. Łapczywość, z jaką pochłonął pierożek, rozbawiła czarodziejów siedzących w południowi części sali. Ich krzesła poruszały się w górę i w dół w takt śmiechu. Keff uśmiechnął się do nich i postanowił zmienić temat rozmowy. - Bardzo ciekawi mnie wasza społeczność. Jakie rządy tu panują? Kto podejmuje decyzje dotyczące was wszystkich? To niewinne pytanie dało początek filozoficznej dyskusji, która z czasem przeistoczyła się w burzliwą kłótnię, a ostatecznie doprowadziła do śmierci lub utraty przytomności jeszcze sześciu obrośniętych, którzy próbowali potrawy. Keff śmiał się, kłaniał i starał się nie zgubić wątku. Od czasu do czasu połykał przy tym małe kęsy pożywienia. Słuchając zaleceń Carialle, odmówił przyjęcia dwóch kolejnych dań, zjadł kawałek następnego, potem nie ruszył jeszcze trzech, gdy stwierdziła w nich obecność pierwiastków śladowych mogących spowodować podrażnienie układu trawiennego, a w końcu nie odmówił sobie chrupiących, gorących pasztetów nadziewanych warzywami. Każde z kolejno serwowanych dań było bardziej soczyste od poprzedniego i wyglądało bardziej apetycznie. - Nie mogę się połapać w tych wszystkich czarach - szeptał Keff, dziobiąc widelcem suflet. - Jeśli to czary, to mogli wykombinować to, co lubisz, nic tylko to, co chcieli zjeść. A jeśli chodzi o resztę, to znasz już moje zdanie. - Jedzenie jest jednak wyborne - upierał się Keff. - Żadnych chrząstek, kostek, spalenizny czy kiepskich sosów. To muszą być czary. - A może jedynie synteza - zareplikowała Carialle. - Gdybym pracowała u Chaumela, bałabym się sknocić jakąkolwiek potrawę, a ty? - Ostatecznie, mam chociaż tych nieznanych dotąd ludków - westchnął Keff. - Dość gadania - przerwał Chaumel i klasnął w dłonie, aż wszyscy zebrani podnieśli głowy. - A teraz czas na zabawę. Co wy na to? Klasnął raz jeszcze. Włochaty akrobata wkroczył saltem do tyłu między Nokiasa i Ferngala. Przemierzał przestrzeń w kierunku środka sali. Krzesło Keffa cofnęło się między dwa inne, zostawiając miejsce w środku. Pojawiła się cienka linka, która zwisała od sufitu. Dziesięć metrów nad posadzką wisiało na niej dwoje innych akrobatów przymocowanych za kostki nóg. Zaczęli powoli się kręcić, potem coraz szybciej, aż znaleźli się równolegle do podłogi. Rozległ się głośny aplauz. Linka i akrobaci zniknęli, a skoczek rozpłynął się po wykonaniu kilku ewolucji. Potem znikąd wynurzyło się małe zwierzę w ozdobnym kołnierzyku. Zrobiło zmyślny skok na drążek, gdy treser szturchnął je swoją nogą. Omri ziewał. Treser i zwierzę ustąpili miejsca całej grupie młodych akrobatów. Keff usłyszał poszum wiatru dochodzący przez otwarte okna. Wieczorne powietrze przyniosło tuman kurzu, który jednak nie doszedł do otwartych drzwi. Pył zatrzymany został przez niewidzialną przegrodę i opadł na posadzkę. - Czy to też część programu? - spytał Keff. - Kolejny przykład dziur energetycznych - powiedziała Carialle. - Mają jakiś sposób na to, że następuje wysysanie energii z otoczenia. Powietrze wokół górskiej siedziby Chaumela jest całkowicie puste. - Magia nie musi ujawniać się tam, gdzie powstaje - wyrokował Keff. - Keff, fizyka! Energia zmierza tam, gdzie ty jesteś. Logika nakazuje więc twierdzić, że jest tam potrzebna. - Czary nie zależą od fizyki. Przyjmuję jednak twoje domniemanie. - To prawda, chociaż w to nie wierzysz. Pola sił słabną wszędzie oprócz tamtego miejsca. - Czy jest szansa, że osłabną na tyle, aby udało ci się odlecieć? - Nie - padło po krótkiej przerwie. Kuglarz i jego pokryta sierścią asystentka, którzy pojawili się w powietrzu, opadali w dół, wykonując różne sztuczki. Wzięli potem obręcze, przez które skakali akrobaci wyłaniający się ze ścian. Kolejni zmaterializowali się, aby asekurować skoczków. Nie każdy z gości okazywał zainteresowanie widowiskiem. Krzesło Keffa szarpnęło i ruszyło w stronę Lacii tak gwałtownie, że prawie przeleciał do tylu przez oparcie. Akrobaci musieli odskoczyć, aby nie nastąpiła jakaś kolizja. - Jesteś szpiegiem frakcji z drugiej strony Ozranu, tak? - domagała się odpowiedzi. - Nie ma innych frakcji na Ozranie - wyjaśnił Keff. - Widziałem wszystko z góry. Tylko ten kontynent na półkuli północnej i archipelag na południowym zachodzie są zamieszkane. - W takim razie musiałeś stamtąd przybyć - powiedziała - Komu służysz i czyim jesteś szpiegiem? Zaczęło się wypytywanie. Nie dano mu czasu na udzielenie odpowiedzi. Wszyscy zaczęli się prześcigać w podejrzeniach i oskarżeniach pod jego adresem. Potria, wciąż rozeźlona, nie podejmowała z nim rozmowy, ale odciągała go od czasu do czasu od reszty towarzystwa, aby delektować się jego widokiem, widokiem kozła ofiarnego, który ledwie łapał dech. Asedow wcale nie był gorszy. Chaumel również ciągnął go na wszystkie strony, uniemożliwiając odpowiadanie na pytania. W całym tym zamieszaniu Keff wirował coraz szybciej, stawał się coraz bardziej rozdrażniony tym, że traktowano go jak pionka. Trzymał się mocno swego krzesła i zacisnął zęby. Bombardowały go huczące strzępki pytań: - Kim jesteś? - Chcę wiedzieć...! - Czym się zajmujesz...? - Powiedz mi... - Jak...? - Dlaczego...? - Co...? Wreszcie nie mógł już tego znieść i krzyknął ku bezkształtnemu ogromowi barw: - Dość tego prymitywnego śledztwa! Już się w to nie bawię! Odepchnął tacę, nie zważając na wirowanie krzesła, zstąpił z podpórki, na której trzymał stopy, i spadał, spadał, spadał... ROZDZIAŁ 9 Keff wciąż spadał w ciemną otchłań. Lodowaty wiatr wiał ku górze i zimnym całunem omiatał jego twarz i ręce wzniesione nad głową. Układający się poziomo nieostry wizerunek postaci magów przeobraził się w rozmazane pionowe pasmo szarości, czerni i brązu. Keff leciał wąskim tunelem o ścianach z surowego kamienia. Co jakiś czas ukazywały się przebłyski oślepiających, kolorowych świateł. Próbował złapać się czegoś, lub oprzeć o coś nogi, ale jego wysiłki były bezowocne. Wstrętne, maszkarowate twarze przypatrywały mu się, szemrząc coś między sobą. Latające potwory o kilkunastu zakończonych pazurami łapach spadały na niego, tarmosząc go za ramiona i targając mu włosy. Pęd upadku był tak duży, że głowa Keffa się odgięła. Udało mu się dojrzeć dalekie, umieszczone gdzieś nad nim światło, które poruszało się w takt bicia jego serca. Przyprawiło go to o zawrót głowy. Żołądek podchodził mu do gardła. Z trudem opanowywał torsje. Zimny wiatr szczypał w uszy i wywoływał szczękanie zębów. Keff robił wszystko, żeby zamknąć usta. - Carialle, na pomoc! Spadam! Gdzie jestem? - Wcale się nie ruszyłeś, Keff. Jesteś wciąż w samym środku jadalni Chaumela. Wszyscy patrzą na ciebie i dobrze się bawią. No... patrzysz na sufit - ton jej głosu wyrażał pewne zakłopotanie. Keff starał się zestawić jej słowa z doznanym uczuciem spadania, kamiennymi ścianami, maszkaronami i nagle przestał się bać. Ogarnęła go wściekłość. Otchłań to iluzja! Iluzja, którą został ukarany. Co za diabelskie sztuczki! - Dość już tej błazenady! - wrzasnął. Dziwaczny stan, w którym się znajdował, skończył się gwałtownie. Brzęczenie i drgania, które nagle poczuł pod stopami zmusiły go do zrobienia ruchu. Słaniał się na nogach, próbował utrzymać równowagę na śliskiej posadzce. Wywrócił się boleśnie posiniaczył kolana i dłonie. Energicznie zamrugał oczami. Plamki światła okazały się pochodniami i owalem twarzy Plennafrey. Sprawiała wrażenie zaniepokojonej. Keff domyślał się, że to ona złamała zaklęcie, które zapanowało nad jego umysłem. - Dziękuję - powiedział, a jego głos zabrzmiał bardzo donośnie, przynajmniej tak mu się wydawało, Usiadł na posadzce i zbierał siły, żeby wstać. Zorientował się, że wszyscy patrzą na tę młodą kobietę. Chaumel był wściekły, Nokias zaskoczony, Potria oburzona. Plenna uniosła głowę i bez żenady spojrzała na swych zwierzchników. Keff zarzucał sobie, iż uważał ją za słabą i tchórzliwą teraz miał dowód na to, że jest wspaniała. - Serce bije jej mocniej. Oddech przyspieszony. Zaczyna się przejmować - mówiła Carialle. - Nie należy do starszyzny, a właściwie jest najmłodsza. W dodatku zepsuła im całą zabawę. Niegrzecznie. O, znów impulsy energii. Keff starał się uporządkować myśli. Zaczęły mu się kłębić różne postrzępione wątki. Plennafrey chroniła go. Kolejny impuls, który do niego dotarł, przyniósł wizerunek pokrwawionych, na wpół zjedzonych ciał palących się gdzieś na wysypiskach. Ten koszmar drążył jego świadomość, zanim nie został wyparty powiewem świeżego, chłodnego powietrza. - Keff, co się dzieje? - zapytała Carialle. - Straszny skok adrenaliny. - Napady psychiczne - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Staram się zapanować nad sobą. Dokładał starań, aby myśleć o wszystkim, a nie tym, co bombarduje jego świadomość. Wyobrażał sobie kufel zimnego piwa, który przemienił się w strugę zielonego, parującego napoju. Potem wykreował obraz dyskoteki z gromadą dziewczyn. Te znów przeobraziły się w megiery - uskrzydlone harpie dziobiące jego ciało, które kołysze się na szubienicy. Wreszcie pomyślał o swoich ćwiczeniach. Widział siebie napinającej dźwignie rotofleksu. Taka krótkotrwała koncentracja dezorientowała prawdopodobnie ciemięzców, którzy musieli zakłócić chwilowy spokój i ład umysłu, aby ponownie zawładnąć Keffem. Prędzej czy później czarodzieje będą musieli przestać, a on nigdy nie pozna różnicy między wytworami własnego umysłu a tym, co zostało mu narzucone. Był zrozpaczony. Dotychczasowe długie wyprawy i podróże nie dostarczyły żadnych doświadczeń w zakresie obrony przed tego rodzaju zagrożeniem. Ile jeszcze będzie w stanie wytrzymać? Jeśli będzie się to przedłużać, to ujawni im całą historię swego życia. Co to, to nie! Ze złością postanowił się otrząsnąć i wziąć się w garść. Jeśli nie da sobie rady, to nie będzie w stanie ochronić Carialle. Nawet gdyby miał poświęcić swoje życie, musi uniemożliwić im odkrycie prawdy o mózgu. To, co mogłoby się wydarzyć, byłoby o wiele straszniejsze niż historia, którą prze-żyła zanim jeszcze zostali partnerami. Dźwignie rotofleksu, które widział w swej wyobraźni, przemieniły się w noże raniące go w pierś. Zmuszał swe wnętrze, aby pozbyć się takiego koszmaru. Ostrza wybuchały płomieniami smagającymi jego ręce. Potem spadł łagodny deszcz. Ogień został ugaszony z sykiem niezadowolenia. Mina Keffa pojaśniała. Ponowna interwencja Plennafrey. Był wdzięczny młodej czarodziejce za wstawiennictwo. Czy długo jeszcze zdoła przeciwstawiać się zjednoczonym siłom starszyzny? Wydawało mu się, że czuje te przebłyski energii błądzące między Plennafrey i całą resztą. Plennafrey właściwie powstrzymywała się od wykorzystania własnego arsenału, co z kolei powodowało ich konsternację i oburzenie. Pozorny spokój groził bardzo poważnymi następstwami. - Impulsy małej mocy - oznajmiła Carialle. - Szturchnięcie z prawej. O, reakcja z lewej. Targnięcie; co to? Jakaś niewidzialna siła trzymała Keffa. Powoli zaczynał się obracać jak akrobaci zawieszeni na linie, ale tym razem bez krzesła. Wirował coraz szybciej, szybciej i szybciej. Całe zadowolenie z odkrycia rasy magów prysło z przypływem nudności i skurczów żołądka. Keff chciał dotknąć podłogi, chwycić kogoś z czarodziejów, ale wszystko pozostawało poza zasięgiem jego rąk. Obracał się coraz szybciej i szybciej, aż komnata stała się układem warstw światła i barw. Obrazy zaczęły wnikać do jego świadomości. Towarzyszyły im okrzyki znaczone strachem i złością, które także niszczyły układ nerwowy. Czuł tylko ból, a huk w głowie odbierał wszelkie zmysły. Keff poczuł dotknięcie w ramię i nagle stwierdził, że chwiejnie kroczy po śliskiej posadzce gdzieś z tyłu, za Plennafrey. Opuszczała plac bitwy, aby go uratować. Przytrzymała go za ręce i przeszli razem w kierunku otwartych drzwi. Przezroczysty mur Chaumela nie stanowił żadnej przeszkody. Plennafrey sięgnęła ręką do paska i w murze ukazał się otwór. Do komnaty wpadły tumany kurzu przelatującego obok pary uciekinierów. Krztusząc się i kaszląc, wybiegli na lądowisko. Keff przypomniał sobie, co Carialle mówiła o przyporządkowaniu kolorów, i pobiegł za dziewczyną aż na koniec balkonu, w stronę niebiesko-zielonego krzesła. Jego stopy niezbyt pewnie czuły się na dziwnej posadzce, ale dokładał wszelkich starań, żeby nadążyć. Usiadła z impetem na swój tron i wciągnęła Keffa. Bez zbytnich ceregieli wznieśli się w ciemność. Keff zdążył zauważyć wszystkich pozostałych magów pędzących do swych krzeseł. Chaumel wygrażał w stronę uciekającej pary. Wpadli do rozległej skalnej pieczary, którą rozświetlały pochodnie. Rozciągała się w nieskończoność na obie strony. Plenna zatrzymała swe latające krzesło na ułamek sekundy i skręciła w prawo. Jej duże ciemne oczy śledziły mijaną rzeczywistość. Keff trzymał się, żeby nie wypaść, gdy krzesło gwałtownie poderwało się ku górze, wznosząc się nad stalagmitem. Zaraz opadło, żeby trafić pod obniżenie sklepienia. Keff ciężko oddychał. Powietrze było wilgotne i miało piwniczny zapach. - Gdzie jesteś? - glos Carialle huczał w uchu Keffa. - Cholera, wcale mi się to nie podoba! - Cari, sprawdź głośność. Carialle zmniejszyła znacznie poziom głośności i dalej mówiła. - Jesteś jakieś dziewięćset metrów poniżej poprzednia miejsca. Zmierzacie na południe potężnym systemem połączonych, podziemnych jaskiń i pieczar. - Co?! - nie dowierzał, ale potem ugryzł się w język, gdy krzesło Plennafrey pędziło wąskim przesmykiem i wpadło do pieczary, której dno zniknęło, ukazując iluzoryczną otchłań. - Niedaleko namierzyłam parę linii pola elektromagnetycznego. Jednak nie przecinają się z tunelem, którym teraz podróżujesz. - Dokąd zmierzamy? - spytał dziewczynę. - Tam, gdzie będziemy bezpieczni - odpowiedziała krótko. Zmarszczyła czoło i przybrała pozę, jakby chcąc pchnąć coś przed sobą. - Coś nie tak? - To te dawne linie - powiedziała. - Tu, gdzie jesteś ich natężenie jest słabe. Chcę zbliżyć się do linii, które położone są gdzieś daleko. Musimy do nich dotrzeć, aby mieć szansę ucieczki, ale Chaumel chce mnie powstrzymać. - Co to za „dawne linie”? - pytał Keff, domagając się dalszych wyjaśnień. Doznał potem uczucia nawrotu pamięci i uruchomił TS, aby odszukać podobną terminologię w języku standardowym. W rezultacie uzyskał komentarz, który opisywał „dawne” następująco: „przymiotnik, archaiczne, odnoszące się do tajemnej mocy”. Bardzo zbliżone, zauważył Keff, przyjmując to wszystko do wiadomości. - Co będzie, jeśli nie dotrzemy do mocnych „dawnych” linii? - krzyczał. - Przedostaniemy się do mojej siedziby - powiedziała, nie patrząc na niego. - Zabierze to trochę czasu, ale tutejsze góry są wydrążone u podstaw. Powietrze przed nimi zrobiło się bardziej gęste i ujrzeli kilkanaście latających krzeseł. Skierowały się w stronę Keffa i dziewczyny, którzy zrobili nagły zwrot i podążyli w stronę wąskiego przesmyku. Chaumel, błyszcząc jak gwiazda, przemknął przed oczami Keffa. Srebrny mag obrzucił ich dzikim spojrzeniem. Asedow popędził swój zielony rydwan, aby wyprzedzić Chaumela. Spowodował przez to mały zator i zablokował pogoń przy wejściu do przesmyku, w którym zniknęła Plennafrey jej to trochę przewagi. Czarodziejka przemierzała szlak poprzez gąszcz filarów z onyksu. Keff opierał się o jej kolana, gdy ścinała ostre zakręty, aby nie nadziać się na wystające skałki. Spojrzał na jej twarz i stwierdził, że jest opanowana, skoncentrowana, blada, czujna i piękna jak lilia. Pokręcił głową ze zdziwienia, że i zauważył tego wcześniej. Zdecydował się też spojrzeć w tył. Daleko za nimi ujrzał gromadę magów, którzy kontynuowali pościg, mknąc w gęstwinie stalaktytów. Słyszał krzyki i przekleństwa, pogróżki, a zaraz potem odgłosy zderzenia. Liczba ścigających zmniejszyła się do jedenastu. - Przesmyk rozszerza się za tym skrzyżowaniem, gdzie pojawiliście się pierwszy raz - mówiła Carialle, obserwując system podziemi. - Przed wami jakieś żywe istoty. Przelecieli pod niskim nawisem, który oddzielał kolejną, wapienną jaskinię. Keff poczuł zapach jedzenia i rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku rozświetlanym przez jasność pochodni. Zapachy jedzenia mieszały się z zimną, wilgotną, wapienną wonią jaskini. Ujrzeli przed sobą rozległą, podziemną kuchnię, której istnienie zapowiadała Carialle. Temperatura tego pomieszczenia była znacznie wyższa niż innych miejsc w podziemiach. Keff czuł, że gorąco powoduje czerwienienie policzków. Plennafrey zrobiła się lekko różowa. Całe mnóstwo obrośniętych kucharzy i ich pomocników krzątało się w pośpiechu, niosąc garnki i rondle do dużych pieców o kilku paleniskach, które rozmieszczone były pod ścianami, albo dźwigając tace pełne gotowych dań do stołów ustawiony w środku komnaty. - Gaz ziemny, ciepło geotermalne - powiedziała Carialle. - Służba gastronomiczna dla dziesięciu kręgów piekła. W jednym rogu zestawiono setki naczyń nie tkniętych przez wybrednych biesiadników, którzy ucztowali gdzieś na górze. - Co za marnotrawstwo - stwierdził Keff, gdy przelecieli obok tej kupy śmieci. Gryzące opary z psującej się żywności powodowały łzawienie oczu. Rydwan gwałtownie obniżył pułap lotu, aby nie uderzyć w obniżony sufit. Przerażeni kucharze wypuścili z rąk rondle i patelnie, szukając bezpiecznego schronienia. Płozy tronu dotknęły czegoś miękkiego, ale nie spowodowało to zakłóceń ruchu. Keff obejrzał się za siebie i zobaczył pozostałe resztki wysokiego tortu i zasmucone oblicze szefa ciastkami. - Przepraszam! - krzyknął Keff. Magowie uczestniczący w pogoni wpadli do jaskini, wykrzykując, aby Plennafrey poddała się i oddała zdobycz. Ogniste pioruny rzucane w stronę uciekinierów odbijały się od kamiennych ścian i wywoływały lawinę iskier spadających na przerażonych kucharzy. Plennafrey wykonała gwałtowny zwrot w dół. Grom zmierzający w ich kierunku na szczęście nie zdążył trafić w zamierzony cel. Zmiótł za to stalaktyt, rozbijając go w pył. Keff nie zdołał na czas zasłonić twarzy i musiał potem wypluć wapienny pył, który dostał mu się do ust. - Nie zniszcz mi niczego! - wrzeszczał błagalnie Chaumel. - Moja kuchnia! Keff widział, jak rozpaczliwie macha rękami i zsyła różne zaklęcia, aby uratować swą własność. Plennafrey spojrzała za siebie i zwiększyła prędkość lotu. Przyciągnęła Keffa nogami. Spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Muszę mieć wolne ręce - powiedziała i natychmiast zaczęła sama wypowiadać różne zaklęcia. Keff trzymał się mocno z tyłu rydwanu i tak ułożył swe ciało, żeby Plennafrey nie wypadła. Jaskinia zwężała się, przez co musieli schodzić coraz bliżej posadzki. Obrośnięci Pierwotni, którzy wcześniej uciekli z drogi latającego krzesła, leżeli teraz płasko na ziemi lub przyciskali się do ściany. Kobiety rozpaczliwie krzyczały, mężczyźni podnosili alarm. Szkarłatne języki ognia odbijały się od ścian i przelatywały w małej odległości od niebiesko-zielonego tronu. Młoda czarodziejka zaczęła miotać dymne kule. Keff pochłonięty obserwowaniem ściany, która zdawała się wyrastać im na drodze, słyszał krzyki i wrzaski, po których nastąpiła seria eksplozji. Plennafrey na szczęście zapanowała nad swym wehikułem, wykonała ostre zejście w dół i wpadła do tunelu. Musiał to być centralny korytarz całego podziemnego kompleksu Chaumela. Setki Wyniosłych Pierwotnych porzuciło narzędzia i sprzęty, szukając osłony przed niespodziewanymi intruzami. Plennafrey wykazała ogromne mistrzostwo, wykonując skomplikowane manewry, aby nie wyrządzić krzywdy przestraszonym mieszkańcom podziemi i nie wpaść na żadne naturalne przeszkody. - Świetnie sobie radzi - zauważył Keff, kierując te słowa do Carialle. - Byłaby znakomitym pilotem kosmicznie! Główny tunel łączył się z wieloma rozgałęzieniami. Plennafrey bacznie obserwowała każde z nich. Keff nie widział zbyt daleko, ponieważ pochodnie nie dawały dobrego światła. Plennafrey przygryzła wargę i z przechyłem skręciła w dziewiąty tunel po prawej. - Keff, nie tędy! - krzyknęła Carialle. - Aha! Keff słyszał okrzyk radości Chaumela i pokrzykiwania pozostałych uczestników pościgu. Zastanawiał się, dlaczego są tacy zadowoleni. Plenna odbiła w lewo, żeby nie zderzyć się z wielkim wozem załadowanym odpadami. Wydawało się, że nie ma miejsca i kolizja jest nieunikniona. Kolejny raz mieli jednak szczęście. Keff usłyszał odgłosy tarcia, a zaraz potem wściekłe wrzaski. Dwóch magów zostało zmuszonych do zrezygnowania z pościgu i powrotu do domów w celu oczyszczenia swych wspaniałych szat ze śmieci. Wkrótce nastąpił kolejny trzask Keff wiedział już, że jeszcze jeden z magów nie zmieścił się między ścianą tunelu i wozem. Pozostało ośmioro uczestników pogoni. Załogant spojrzał do tyłu. Srebrne migotanie z przodu to Chaumel, ciemna zieleń za nim to Asedow, dalej różowo-złota Potria, złoty Nokias, jeszcze dalej Ferngal i kilkoro innych, których nie dało się już rozpoznać. Plennafrey przemierzała kręty, zwężający się korytarz i rzucała uroki oraz zaklęcia, które miały opóźnić pościg. - Zawrócę i założę sieć, w którą powinni wpaść - powiedziała - ale dalej musimy mieć się na baczności. - W pełni się z tobą zgadzamy, pani - odparł Keff. - Uważaj na drogę. Patrz, tam przed nami jest jaśniej. Rozpraszający się mrok świadczył o tym, że jest tam większa, dająca lepsze możliwości manewrowania komnata. Plenna wzniosła się nad wysokim progiem i niespodziewanie wydała jęk przerażenia. Pomieszczenie rozszerzało się, tworząc pieczarę, która miała bardzo regularny kształt. Przy ścianach wybiegły rzędy regałów zapełnionych butelkami. Nigdzie nie było widać żadnych otworów dających szansę wyjścia. - Ślepy tor - powiedział zrozpaczony Keff. - Jesteśmy piwnicach Chaumela. Nic dziwnego, że był taki rozradowany. - Próbowałam was ostrzec - mówiła Carialle. - Nie usłuchałeś mnie. - Przepraszam Carialle, to wariacka jazda. Plennafrey zrobiła przewrotkę w tył i ruszyła gwałtownie w stronę wąskiej szczeliny. Keff czuł, że przy tej ewolucji serce skoczyło mu do gardła. U wylotu szczeliny pojawił się nagle Chaumel i cała reszta. Plennafrey poruszała się wstecz i zawisła w samym środku pomieszczenia. Osiem otaczających krzeseł sprawiało wrażenie sądu. - ...To już koniec. - Mamy was, przyjaciele. Za szybko opuściliście nasze towarzystwo - zaczął Chaumel. - Plennafrey, przeceniłaś swoje możliwości. Zapomniałaś, że tak łatwo nie zrezygnujemy ze zdobyczy w postaci tego nieznajomego i jego wieży na rzecz, najniższej w całej hierarchii. Keff poczuł, że Plennafrey docisnęła kolana do jego pleców. - On może wcale nie chce zostać czyjąś własnością - powiedziała - Zwrócę mu wolność. - Nie masz prawa do takich wyborów - oznajmił Nokias. Wyciągnął ręce i położył jedną z nich na kolistej bransolecie. Keff skulił się, gdy błyskawice zsyłane z bransolety otoczyły latające krzesło Plennafrey. Niewidzialny pręt zebrał wszystkie błyski i odprowadził je gdzieś w nicość. Zdziwiony Nokias nie spodziewał się, że Plennafrey potrafi przeciwstawić się takiej potędze. - Właśnie coś takiego trafiło cię wtedy, na równinie - szeptała Carialle w ucho Keffa. - To musiała być sprawka Nokiasa. Nie mogę w to uwierzyć, ale on jest rzeczywiście zaskoczony. Pozostali wielcy wznieśli swe magiczne przedmioty, przygotowując decydujące uderzenie. - Przyjaciele, bardzo was proszę - powiedział Chaumel, przesuwając się między nimi w stronę potępieńców. Jego dziki wzrok świadczył o wściekłości. - Pozwólcie, że ja to zrobię. Wyciągnął z pochwy swą pałeczkę i podniósł ją. Keff spojrzał na Plennafrey. Czarodziejka z wyrazem buntu na twarzy zaczęła zagarniać powietrze. - Wiem, co ona zrobi - powiedziała Carialle z trwogą w głosie. - Keff, powiedz jej, żeby znów nie zniknęła w przestrzeni. Nie chcę... Jaskinia eksplodowała z jaskrawym błyskiem. Keff i Plennafrey chyba w ogóle nie zmienili miejsca pobytu, ale wokół nich nie było już ośmiorga magów. Znajdowali się w samym środku kulistej pieczary wykutej w litej skale. Keff spostrzegł jednak, że ściany nie są gładkie i sufit nie jest aż tak wysoki. Plennafrey osadziła krzesło na ziemi i westchnęła z ulgą. Keff też odetchnął. Podał jej rękę. Z uśmiechem skorzystała z uprzejmości i zeszła z krzesła. - O pani, chciałbym podziękować za uratowanie życia - powiedział Keff z ukłonem, trzymając dłonie Plennafrey. Spojrzał na nią i zauważył, że oblała się rumieńcem - z żenowania albo zadowolenia, któż to wie. - Nie mogłam pozwolić, aby traktowali cię jak przedmiot - rzekła. - Wiem, że jesteś prawdziwym człowiekiem, a nie takim jak my. - Prawdziwy mężczyzna składa hołd prawdziwej damie - powiedział Keff z kolejnym ukłonem. Speszona Plennafrey uwolniła swe dłonie z rąk uśmiechniętego Keffa. - Cóż to za wspaniałe maniery - dał się słyszeć słaby głos Carialle. - Jesteś o czterdzieści pięć stopni od poprzedniego miejsca. Zdążyłam cię namierzyć, zanim zanikły impulsy energii. Znajdujesz się w małej kulistej niszy przy jednym z tych kompleksów długich jaskiń. Co to za miejsce? - Właśnie miałem o to zapytać - odpowiedział Keff i rozglądał się wokół siebie. - Gdzie jesteśmy, moja droga? W przeciwieństwie do piwnic, w których Chaumel trzymał wino, pomieszczenie to nie pachniało wilgocią i drożdżami. Łagodny, naturalny zapach powietrza mieszał się z aromatem perfum. Komnata ta, aczkolwiek duża, miała bardzo intymny charakter. Wygodne, rozłożyste krzesło otoczone było małymi stoliczkami, grubymi poduchami i pluszowymi zwierzakami. Przy ścianie stało niewielkie łóżko przykryte jakąś kapą, a przy nim stół z różnymi błyskotkami. Niewielka, jaskrawa lampa dawała przyjemne, błękitne światło. Keff zorientował się, że jest to buduar młodej damy, która weszła w dorosłość, i nie chciała rozstać się z zabawkami towarzyszącymi jej od dzieciństwa. - To moja komnata - powiedziała Plennafrey. TS nie przetłumaczył przymiotnika, ale Keff domyślał się, że chodzi zapewne o słowo „tajemna” lub „prywatna”. Zauważył swoistą dumę na twarzy Plennafrey. Zorientował się, że nikt poza nim, nie gościł w tym sanktuarium. - Nic nam tu nie grozi. - Jestem zaszczycony - powiedział Keff wpatrzony w młodą kobietę. Uśmiechnęła się. Keff spojrzał na szafkę przy łóżku, potem zobaczył okrągłą ramę, z której wyłaniały się wizerunki kilku osób. Skierował czujniki w tę stronę, aby umożliwić przekaz dla Carialle w celu analizy. - Holografia - stwierdziła bez namysłu Carialle. - No, właściwie coś podobnego. Efekt zbliżony, ale inna technika. Keff obracał ramę w swych dłoniach. Mężczyzna stojący z tyłu był wysoki i szczupły, miał czarne włosy i krzaczaste brwi. Trzymał dłonie na ramionach dwóch chłopców, którzy byli podobni do niego. Małą dziewczynką w środku całej gromady musiała być Plennafrey w młodszym wieku. - Rodzina? - Tak. - Sympatyczni ludzie. Gdzie oni mieszkają? Odwróciła oczy. - Wszyscy nie żyją - powiedziała. - Bardzo mi przykro. Plennafrey znów spojrzała na Keffa. Miała czerwone oczy i płakała. Szukała czegoś w metalowej szkatule, uniosła ją potem nad głowę i odrzuciła z całej siły. Rzucony przedmiot odbił się z łoskotem od ściany i upadł na posadzkę. - Nienawidzę tego. Nienawidzę tej mojej roli. Byłabym szczęśliwa, gdyby nie... TS próbował dokonać tłumaczenia jej słów, ale zbyt dogłębna analiza wypowiedzi doprowadziła w efekcie do zagubienia sensu. Carialle przerwała, mówiąc: - Wydaje mi się, że to ona ich zabiła. Nie pamiętasz, co mówił Chaumel o drodze awansu: albo kradzież artefaktów albo morderstwo. Zostałeś uwięziony w jaskini z obłąkaną. Staraj się, aby jej nie zdenerwować. Uciekaj. - Nie wierzę - powiedział stanowczo Keff. - Wszyscy zmarli? Czy chcesz mi o tym opowiedzieć? Wziął dłonie dziewczyny w swe ręce. Chciała je zabrać, ale Keff przytrzymał je łagodnie. Podprowadził ją do krzesła. - Twoja rodzina wyginęła, a ty odziedziczyłaś przedmioty dające moc, tak? Nie masz nic wspólnego z ich śmiercią. - Mam - powiedziała Plenna. - To ja jestem sprawczynią. Mój ojciec był bardzo potężnym magiem. On... z samym Nokias. - Rywalizował - wtrącił TS. - Obaj chcieli zająć stanowisko Maga Południa, ale Nokiasowi się poszczęściło. Przegrana bardzo dotknęła mego ojca. Po pewnym czasie... Gestykulowała, przebierając palcami, jakby nie chcąc wypowiedzieć słów prawdy - Oszalał - dokończył Keff. Plenna spuściła wzrok. - Tak. Przysiągł, że będzie rywalizował ze Starożytnymi. Potem zdecydował się na potomstwo, przez co utracił moc. Chciał nas wyniszczyć, aby ją odzyskać. - To straszne - powiedział Keff. - Był rzeczywiście szalony. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby nawet pomyśleć o zabiciu swych dzieci. - Nie mów tak! - błagała Plennafrey. - Kochałam ojca Musiał zachować swoje stanowisko. Nie masz pojęcia o tym, jak jest tu, na Ozranie. Przy jakichkolwiek oznakach słabości narażasz się na utratę pozycji. - Mów dalej - powiedział Keff, zachowując powagę chwili. Plennafrey kontynuowała wypowiedź wspomagana od czasu do czasu przez TS. Nie mam wiele do opowiadania. Ojciec próbował różnych sposobów, aby uzyskać kontakt z Rdzeniem Ozranu i przez to zwiększyć swą moc, ale bezskutecznie. Któregoś dnia, dwa lata temu, badałam stare linie mocy i poczułam wzmocnienie wrogiej energii. - Narastanie - przerwał TS. - Zgodnie z tym, czego mnie nauczono, broniłam się, tworząc zapory energetyczne... - Zasłony? - spytał Keff, słuchając analizy słownictwa dokonanej przez TS. - Tak, a także odsyłając energię liniami, którymi została nasłana. To wszystko przerastało moje wcześniejsze doświadczenia. Na wspomnienie tamtego wydarzenia źrenice dziewczyny rozszerzyły się tak mocno, że jej oczy nabrały czarnej barwy. - Byłam wtedy na balkonie. Znalazłam się w gorących płomieniach. Zebrałam całą moc i odrzuciłam ją od siebie najdalej jak mogłam. Pochłonęło to cały mój potencjał. Energia wróciła do tego, kto ją zesłał. Przeszła koło mnie do naszej siedziby. Wewnątrz domu nastąpiła potężna eksplozja. Uzmysłowiłam sobie wtedy, co zrobiłam. Pobiegłam. Jej twarz zbladła i była pełna niepokoju. - Drzwi przybytku mego ojca były wyważone. Moi bracia leżeli martwi na korytarzu. Zabici. Zabici. To wszystko moja wina. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Wycierała je rękawem swej żółtej sukni. - Przybył Nokias i inni. Powiedzieli, że zrobiłam pierwszy ważny krok. Osiągnęłam pozycję czarodziejki. Wcale tego nie chciałam. Zabiłam całą moją rodzinę. - Nie zrobiłaś tego świadomie - powiedział Keff, sięgając do kieszeni po chusteczkę, którą podał dziewczynie. - To wypadek. - Mogłam umożliwić mu zwycięstwo. Wtedy wszyscy by żyli - mówiła dalej Plennafrey. - Powinnam była wiedzieć. Łza stoczyła się jej po szyi. Ze złością wytarła oczy i usiadła, gniotąc w dłoniach rąbek sukni. - Walczyłaś o życie. To normalne. Nie powinnaś poświęcać siebie samej, gdy ktoś sięga po władzę. - Ale to był mój ojciec! Szanowałam go i byłam mu posłuszna. Czy tam, gdzie ty mieszkasz jest inaczej? - spytała - Nie - odpowiedział Keff zdziwiony stanowczości swego głosu. - Żaden ojciec nie zrobiłby tego, co on. Dla nas życie jest święte. Plenna spojrzała na swe dłonie i westchnęła. - Też chciałabym tam żyć. - Coraz bardziej mi się tu nie podoba - powiedziała Carialle, o uratowanie życia której zaczęto walczyć, zanim się jeszcze urodziła. - Korupcja jest nagradzana, życie dziecka nie warte mrugnięcia okiem, władza jest ważniejsza od rodziny, życia, świętości. Jak już się stąd wydostaniemy, to wprowadzimy zakaz przylotów na tę planetę. Tutejsi nie podróżują w kosmosie, więc nie ma obaw, że pojawią się w Światach Centralny. - Najpierw musimy się stąd wydostać - przypomniał Keff. - Może uda się nam przy okazji wprowadzić tu parę zmian na lepsze, zanim odlecimy. Carialle sapnęła. - Jak zwykle masz rację, rycerzu o lśniącej zbroi. Powinniśmy zrobić to wszystko, co leży w naszej mocy. Nie mogę jednak popierać tego, co zrobiła ta dziewczyna. Keff odwrócił się w stronę Plennafrey. Wbiła oczy w posadzkę najwyraźniej rozmyślała o tragicznej przeszłości. - Plennafrey, bardzo cię proszę - powiedział Keff w języku Ozranu, starając się, aby jego wypowiedź była tak czarująco przekonująca, jak to tylko możliwe. - Wszystko jest dla mnie nowe w twym świecie. Chciałbym dowiedzieć się o tobie i o was jak najwięcej. Bardzo mi na tobie zależy. Co to jest? - spytał, wskazując najbliższą błyskotkę. Roztargniona, spojrzała na Keffa, który wziął mały cylinder i uśmiechnęła się. - To muzyka - odpowiedziała. Keff potrząsnął pudełkiem i odstawił je. Boki otworzyły się i ze środka popłynęły dźwięki miłej melodyjki. - Mam to już od dawna, właściwie od dzieciństwa. - Czy to coś starego? Istnieje kilka pokoleń. Ojciec ojca mego ojca - chichotała radośnie, licząc na palcach - zrobił to dla swojej żony. - Bardzo ładne. A to? Keff wstał i sięgnął po krótki, zwinięty sznurek z wiszącym na jednym końcu czymś kolorowym, co w świetle lampy mieniło się błękitem, zielenią i czerwienią. - To zabawka - odparła Plennafrey z coraz większą, naturalną radością powracającą na jej oblicze. - Trzeba umieć się tym posługiwać. Żadne czary. Przyznam, że dobrze mi z tym idzie. Moi bracia nie byli tak dobrzy. - Pokaż - poprosił Keff. Stanęła koło niego i nawinęła sznurek wokół wisiorka. Przełożyła wskazujący palec przez pętlę na końcu sznurka, poruszała całą zabawką i wyrzuciła ją w powietrze. Odwinęła się ze sznurka i wróciła do ręki. Odrzuciła ją jeszcze raz, ale wykonali taki ruch ręką, że wisiorek przemknął koło jej głowy, potem przeleciał między ich kolanami i w górę, aby trafić do jej dłoni. - Jo-jo! - krzyknął uradowany Keff. - Macie coś takiego? - zapytała Plennafrey i obdarzyła Keffa szczerym uśmiechem. Keff odwzajemnił go. - Tak, ale to jest o wiele ładniejsze od tych, którymi ja się bawiłem. Prawdziwe dzieło sztuki. Mogę spróbować? - Oczywiście. Plenna zdjęła sznurek z palca i podała mu zabawkę. Przez chwilę przytrzymał jej dłonie. Potem rozhuśtał jo-jo i wykonał kilka skomplikowanych ewolucji. - Znakomicie sobie radzisz - powiedziała rozbawiona Plennafrey. - Pokażesz mi, jak się robi te fantastyczne ewolucje? - Z przyjemnością. Oddał jej zabawkę. Przy dotknięciu jej dłoni poczuł coś, jakby wstrząs elektryczny. Stali tak blisko siebie, że czuł dotyk jej ud. Przenikało go jej ciepło. Oboje zaczęli coraz szybciej oddychać. Z rozkoszą i przyjemnością uświadomił sobie i ona czuje to samo. Jo-jo opadło na taboret, gdy Keff mocno splótł jej dłonie. Uśmiechnęła się łagodnie. Wyraz jej oczu potwierdzał zaufanie i nadzieję. Keff przesunął swe dłonie po ramionach, objął ją w talii i przycisnął do siebie. Nie oponowała. Przywarła do niego. Czuł lekkie drżenie jej ciała. Przytuliła się do niego i ułożyła swą głowę na jego ramieniu. Cienka tkanina sukni oddzielała go od ciepła jej skóry. Zniewalał go jej kwiatowy, głęboki zapach. Czuła się błogo w jego ramionach. Przez moment się wahał, bo przecież ona jest zupełnie nieznaną istotą, ale szybko odrzucił wszelkie opory. Byli przecież dwojgiem partnerów, których połączyło zagrożenie. Wierzył, że wszystko pójdzie po jego myśli. Nieznani byli tak mocno podobni do normalnych ludzi, że z pewnością i kochają się podobnie. Plennafrey nie była tak kusząca, jak ubrana w przezroczyste szaty Potria, lecz Keff bardziej cenił jej naturalne zachowanie. Byli teraz razem i coś intrygującego zaczęło ich zespalać. Przyglądał się jej długim rzęsom, które skrywały duże, ciemni oczy. Podziwiał jej smukłą szyję. Nie mógł oderwać oczu od pulsującego zagłębienia nad obojczykiem. Kąciki jej ust drgnęły, gdy ona też zaczęła wpatrywać się w niego. - O czym myślisz? - spytał, patrząc jej w oczy. - Jesteś bardzo przystojny - odpowiedziała. - Jesteś bardzo piękna, moja czarodziejko - wyszeptał i dotknął ustami jej ramienia. - Nienawidzę tej roli - powiedziała, prawie szlochając. - Cieszę się, że taka jesteś. Gdybyś nie była z magów, nigdy bym cię nie poznał. Jesteś najpiękniejszym zjawiskiem, które widziałem od czasu przybycia na Ozran. Podłożył swą dłoń pod jej brodę i połaskotał jej szyję palcem. Przymknęła oczy jak kot. Odchyliła głowę do tyłu, zupełnie jakby miała zamiar pomruczeć z zadowolenia. Przysunął potem twarz do jego szyi i przyciągnęła głowę Keffa dłońmi aby zbliżyć jego usta do swoich. Mężczyzna rozkoszował się smakiem wiśniowo-cynamonowych warg i tracił poczucie rzeczywistości w zapachu jej perfum. Całował ją coraz mocniej a Plenna odwzajemniała pocałunki z ognistą żarliwością. Pochylił się niżej, aby dotknąć wargami jej ramiona. Czuł, jak dociska policzek do jego ucha. Nagle ochłonęła i cofnęła się. Patrzyła na niego z wyczekiwaniem i obawą. Keff przygarnął jej ręce i całował je. Przyciągnął ją delikatnie do siebie i zaczął łagodnie pieścić jej usta, aż rozwarła je z westchnieniem. - Cari, wyłącz odbiór fonii i wizji - wyszeptał Keff. Plennafrey położyła mu głowę na ramieniu. Obsypał ją pocałunkami. Carialle nie od razu wyłączyła czujniki i monitory. Zasady Służby Kurierskiej nie pozwalały na zerwanie łączności w systemach zagrożenia szczególnie, gdy nie zakończył się jeszcze pościg. Kobieta z Ozranu krzyknęła, a Keff wydał z siebie jęk zadowolenia. Carialle uznała wtedy, że prawo Keffa do intymności stoi wyżej niż zakazy. Zdecydowała jednak, że musi utrzymywać jakiś kontakt z załogantem. - Jak sobie życzysz, błędny rycerzu - powiedziała i odłączyła implanty. Pozostawiła łączność z czujnikami układu oddechowego i krążenia, które dawały teraz z siebie wszystko. Carialle postanowiła zająć się sytuacją panującą na zewnątrz, gdyż załogant był pochłonięty swymi sprawami. Większość sygnałów radiowych i energetycznych skupiała się nadal na górze Chaumela i w jej wnętrzu. Każde z czarodziejów miało nieco inną częstotliwość radiową wykorzystywaną do porozumiewania się, więc Carialle mogła je rozróżnić. Cała ósemka goniących Keffa i jego przyjaciółkę po podziemnych korytarzach przemierzała teraz powierzchnię planety i przegrupowywała się. Pościg jak na razie był nieskuteczny, a Carialle w myślach dawała im odczuć, że ma ich gdzieś. - Obyście nigdy ich nie znaleźli, paskudniki. Oczy obserwacyjne poczęły się wyłaniać nie wiadomo skąd i krążyć wokół Carialle. Zaczęła się im przyglądać i rejestrować ich „rozmowy” przy pomocy TS. Keff zgromadził spore zasoby słownictwa i gramatyki języka Ozranu. Stwarzało możliwość rozumienia tego, co nadawały do siebie. Po pewnym czasie tempo uderzeń serca Keffa wróciło stanu normalnego. Fale bioelektryczne mózgu wskazywały na to, że zasnął. Carialle zajęła się sprawdzaniem systemu komputerowego i śledzeniem ruchów uczestników pogoni, którzy musieli chyba słabnąć. Dała Keffowi czas na to, aby zniknęły toksyny po okresie snu i włączyła układy komunikacji. Czujniki wizyjne umieszczone koło jego oczu przesłały bardzo romantyczny widok. małym łóżku stojącym przy ścianie buduaru leżała młoda wtulona w Keffa kobieta. Oboje byli zupełnie nadzy. Potężna, muskularna, owłosiona ręka Keffa obejmowała szczupłą talię dziewczyny. Stopa Keffa poruszała się miarowo po łydce partnerki. Carialle dokonała analizy całej postaci nagiej nieznajomej i stwierdziła, że wygląda interesująco. Keff chrapnął cicho, co było dla niego typowe na chwilę przed przebudzeniem. - Czy jesteś pewien, że tak właśnie wygląda według Światów Centralnych pierwszy kontakt? Keff zachichotał. - Ale to był pierwszy kontakt, moja droga - powiedział, dając jej do zrozumienia, że może dwu- albo trzykrotny. - Gentleman nigdy nie chwali się swymi podbojami, małpiszonie - strofowała go Carialle. Uśmiechnął się. Dziewczyna poruszyła się we śnie i położyła rękę na jego owłosionej piersi. Twarz Plennafrey rozjaśnił uśmiech. - Keff, muszę ci coś o niej powiedzieć, a właściwie to o wszystkich mieszkańcach Ozranu: oni są ludźmi. - Bardzo podobni, ale to jacyś kuzyni ludzkości - poprawił ją Keff. - Poczekaj, aż pokażemy taśmy ludziom z Wydziału Badawczego. Nie tę, oczywiście. Zupełnie oszaleją. - Ona jest prawdziwym człowiekiem, Keff. Musi być potomkiem jakiejś zaginionej kolonii albo statku z misji wojskowej, który wylądował tu przed wiekami. Jej reakcje i odruchy ciśnienie krwi, budowa ciała, wszystkie układy - była wystarczająco blisko twych implantów, żebym nabrała pewności. Jestem pewna - spotkaliśmy mieszkańców Ozranu i są tacy jak my. - Analiza genetyczna? - Keff był rozczarowany. Carialle mogła mówić swoje, ale on i tak jest na tyle dobrym specjalistą z zakresu nauki o życiu pozaziemskim, żeby samemu dojść do takiego wniosku. Jeśli dostarczysz mi kilka jej włosów, to udowodnię moją tezę. - Dobrze - powiedział, przytulając mocniej Plennafrey. - Ja jednak wciąż nie mogę się nacieszyć tym społeczeństwem o tak wielkich możliwościach. Carialle westchnęła: - Ale uparciuch. - To nie kwestia wielkich możliwości, ale korzystania z wyszukanych narzędzi. Odbierz jej te zabawki i przekonaj się, czy wtedy potrafi robić te swoje sztuczki. Keff sięgnął po ciężki pas leżący przy łóżku i uniósł go za klamrę. Następnie ułożył dłoń tak, że palce skierowane były w stronę pięciu wgłębień. - Czy ja też mogę zrobić z tego użytek? - Jestem o tym przekonana. Lekki szczęk klamry obudził młodą czarodziejkę. Usiadła na łóżku i rozglądała się po komnacie. - Kto tu jest? - spytała. Keff podał jej pas, który szybko chwyciła. - To tylko ja - powiedział. - Przepraszam. Chciałem sprawdzić, jak to działa. Nie chciałem cię obudzić. Plenna spojrzała przepraszająco, jakby tłumacząc swą gwałtowną reakcję na zwykłą ciekawość. Oddała mu pas, ostrzegając: - Nie wolno tu używać pasa. To on zapewnia bezpieczeństwo buduaru. Jesteśmy na skraju tych starych linii. Moja klamra i futerał zbyt słabo rezonują, aby ktokolwiek je zlokalizował. Wszystko, co jest w tym pomieszczeniu, zostało tu przyniesione lub zrobione ręcznie, bez użycia tajemnych mocy. - To najlepszy zwyczaj - przyznał Keff. - Oznacza to, że żaden z poprzednich użytkowników nie pozostawił żadnych śladów, tropów czy zaklęć ułatwiających odnalezienie. - Albo obwodów - powiedziała Carialle. - Jak działają ich czary? Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Zanim zadał je Plennafrey, skierował swój wzrok na sufit. Ukazał się tam tron Chaumela, za nim Potria i Asedow. Chaumel spłynął nad łóżko. Wpatrywał się w nich przekrwionym wzrokiem. - Cóż za miłe miejsce - powiedział z wrednym uśmiechem. - Później je dokładnie obejrzę. - Spojrzał władczo na nagą Plennafrey i dodał: - W twoim towarzystwie, moja panno. Nieźle się bawiliście, gdy my wszędzie was szukaliśmy. Keff i Plennafrey sięgnęli w pośpiechu po ubrania. Pozostali uczestnicy pościgu zapełnili małą, kulistą komnatę. - Sytuacja jest znów ciekawa, co? - powiedziała Potria. Nie wyglądała najlepiej. Jej delikatna suknia była zgnieciona, a makijaż zupełnie się rozmazał. - Znudziła mnie gonitwa za cieniami. - Ofiara pojawia się ponownie - powiedział Chaumel - Ale tym razem łowcy są gotowi. Plenna patrzyła na Chaumela, zakładając swą suknię. - Nie powinniśmy tu przylecieć na krześle - burknęła. Keff wbił się w spodnie i wkładał prawy but. - Racja - powiedział Chaumel, rozpierając się na swym krześle i kładąc swe długie dłonie na brzuchu. - Potrzebowaliśmy trochę czasu, aby odnaleźć wasze połączenie z sercem. Ozranu, przez które otrzymywaliście energię, ale mamy was wreszcie. Na ciebie, młoda czarodziejko, wydamy wyrok później, a teraz oddaj nam nasze trofeum. Keff i Plenna stali sparaliżowani, gdy Nokias, Ferngal i Omri zajęli miejsce obok Chaumela. - Zapłacisz za nieposłuszeństwo - powiedział Nokias surowym tonem. Dziewczyna skłoniła głowę, ściskając pas i futerał. - Przepraszam za okazane zlekceważenie, Wielki Magu - powiedziała ze skruchą. Keff był zaskoczony nagłą zmianą postawy dziewczyny. Nokias uśmiechał się tak bezczelnie, że Keff miał ochotę zadać mu cios w zęby. - Moje dziecko, okazałaś brak rozwagi, ale wybaczam ci. Złote krzesło zrobiło zakręt i osiadło na posadzce pomiędzy małym łóżkiem Plenny a stołem. Przy błyskach piorunów Plennafrey złapała Keffa za rękę, przeskoczyła przez mebel i rzuciła się w stronę swego tronu. Trzymając w rękach jeden but i ubranie, Keff wykorzystał moment przerwy i zdecydował dołączyć do niej, gdy widział, jak niebiesko-zielony rydwan odrywa się od ziemi i kieruje w stronę jednego z tuneli. Wskoczył na latający tron Plennafrey i dokończył zakładać swój uniform. Trzymał w zębach pasek od skrzynki TS. Rozpiął go i wyciągnął urządzenie zza pazuchy, następnie zawiesił całość na szyi. Nie zdążył założyć drugiego buta. - Dobra robota, najdroższa! - krzyknął. Jego głos odbijał się od ścian krętego i wąskiego korytarza, którym się poruszali. - Jak śmieli wtargnąć do mego sanktuarium?! - obruszyła się Plennafrey. Wcale nie przestraszył jej widok innych magów. Była najzwyczajniej wściekła. - To przechodzi wszelkie granice. To jak naruszenie prywatności umysłu! Jak śmieli! Żałuję, że tam przybyłam. Nie powinnam była tego robić. - To przeze mnie - powiedział skruszony Keff. Trzymał się krzesła, gdy Plenna pokonywała ostry zakręt. Zdołał na czas podkurczyć nogi. Brzeg wehikułu prawie zetknął się z wystającymi kamieniami. Plennafrey położyła delikatnie rękę na jego ramieniu. Pieszczotliwie dotknął jej dłoni. - Uratowałaś mi życie. - Keff, to nie twoja wina - powiedziała. - Powinnam była wszystko przewidzieć. ponoszę za wszystko odpowiedzialność. Nie mogłeś wiedzieć tego, czego uczono mnie przez lata. Mocniej ścisnął jej dłoń. - Zupełnie nie wiem, dokąd możemy polecieć. Cała zgraja magów nadal ich ścigała. Keff słyszał pokrzykiwania i odgłosy szorowania o kamienne ściany. Tunel był węższy niż pod zamkiem Chaumela. Spadający stalaktyt ledwie minął uciekającą parę. Plenna wykonała uskok ku przeciwległej ścianie, ale otarła się o nią. Keff skulił nogi aż pod brodę i bał się, że spadnie. - Chodzę tędy pieszo - tłumaczyła się Plenna. - Takie krzesło nie jest przeznaczone do przemierzania tych tuneli. Keff miał pewność, że Chaumel i cała reszta też się o tym przekonuje. Słychać było odgłosy uderzenia o ściany; przekleństwa stawały się coraz głośniejsze. Gdyby Plenna nie była tak dobrym pilotem, już dawno roztrzaskaliby się o skały. - Nie możemy stąd zniknąć? - spytał Keff. - Nie możemy - odpowiedziała Plenna, wpatrując się przed siebie. - Mogliśmy tylko tu się znaleźć. Trzymaj się. Keff dociskał nogi do krzesła, które, jak się zdawało, przemierzyło cały szereg rozległych jaskiń i karkołomnych przesmyków. Wreszcie, ku jego zadowoleniu, wyłonili się ze skał na otwartą przestrzeń. Znaleźli się nad stromym, wąskim korytem rzeki otoczonym ciemnymi krzakami i skarłowaciałymi drzewami. Spostrzegł częściowo osłonięte zagłębienia, gdzie zaraz Plenna na wylądowała. Keff dopiero teraz zorientował się z przerażeniem, jak wysoko lecieli. Strofował sam siebie za tchórzostwo - nie czuł lęku wysokości w próżni, ale zupełnie inaczej czuł ją w normalnym polu grawitacyjnym - żołądek podchodził mu do gardła. Odwrócił się, słysząc jakiś okrzyk. Okazało się, że to Chaumel i Asedow. Pozostali musieli być już bardzo blisko. Z pewnością usiłowali wydostać się z labiryntu Plennafrey albo mieli kraksę, uderzając o kamienne ściany. Asedow szybko wyciągnął swoją batutę. Czerwony ogień wystrzelił w stronę uciekinierów. Plenna zaczęła wykonywać rozpaczliwe manewry, żeby zejść z toru płomieni. Suche zarośla w dolinie rzeki zatliły się i zapalili Chaumel był bardziej wyrafinowany. Keff miał wrażenie, że coś przejmuje władzę nad jego umysłem. Zdawało mu się, że dostał się w paszczę smoka. Palące powietrze omiatało jego plecy i włosy; było coraz bardziej gorące. Ostre kły wpijały mu się już w nogi. Krzyknął i zacisnął zęby, walcząc z tym strasznym obrazem. Wizerunek ten rozwiał się, gdy łagodny powiew od Plenny dosięgnął Keffa. W mgnieniu oka pojawił się kolejny złudny obraz, szybko zlikwidowany przez Plennafrey, która nie traciła kontroli nad polem walki. Chaumel przygotowywał następny fortel. - Nie chcę, żeby opanowali mój umysł – protestował Keff, zmagając się z obrazami atakujących go ośmiornic o niezwykle ostrych zębach. - Keff, skoncentruj się - prosiła Carialle. - Te obrzydłe paskudztwa nie będą mogły cię pokonać, jeśli nie rozkojarzysz myślenia. Pomyśl o wzorach. Sześć do potęgi ósmej to...? - Sześć razy sześć jest trzydzieści sześć, razy sześć to dwieście szesnaście, razy sześć... - recytował Keff. Plennafrey zaczęła lepić kule z szarości. Jej krzesło okręciło się wokół własnej osi i wtedy uciekinierzy znaleźli się twarzą twarz z goniącymi, którzy rozpierzchli się na boki jak wytrawni piloci myśliwców, ale nie zdążyli przed rzuceniem czarów. Cała dolina napełniła się odgłosami eksplozji. Krzesło Ferngala wywróciło się, a on sam spadł w wąwóz. Keff usłyszał jego krzyk, zanim mag rozpłynął się w powietrzu. Czarny tron też nie pozostawił po sobie żadnego śladu. Nokias zbliżył się na bezpieczną odległość. Trzymał rękę na bransolecie, która była źródłem jego mocy. Plenna zdołała zastawić ścianę, która stanowiła doskonałą ochronę przed szkarłatnymi piorunami. - Podzielić przez czternaście to...? Coś ty! - mówiła Carialle. - Do najbliższej liczby całkowitej. Z wylotu jaskini wyłaniała się kolejna trójka magów, którzy włączyli się do powietrznej walki. Keff nie patrzył, jak Plenna tka swe sieci, gdyż przywodziło mu to na myśl potężne pająki zsyłane do jego świadomości przez autorów iluzorycznych obrazów. Odpędzał krwiożercze stwory za pomocą liczb. - Jaką długość ma fala radiowa o częstotliwości dziewięćdziesięciu pięciu kiloherców? - pytała Carialle, nie ustępując - Keff, ostatnia wiadomość: setki rydwanów wylatują z rezydencji Chaumela! Wszystkie zdążają po ciebie. Znikajcie, już! - Jesteśmy za słabi! - krzyczał zachrypnięty Keff. - Jeśli uda im się przeniknąć do mego mózgu, tak jak wtedy w sali bankietowej, to skończę tę zabawę. Chyba że wcześniej nas wystrzelają! Sześcioro pozostałych magów ustawiło się wokół Plennafrey, tworząc swoisty sześcian, i rzucało przy tym rozmaite czary i obrazy. Dziewczyna ruchami rąk ochraniała siebie i Keffa w półprzeźroczystej czaszy energii. Głos Carialle zakłócany był przez pole elektrostatyczne. Tron, na którym był Keff, spadł nagle. Klątwy i błyskawice oraz ochronna czasza przepadły. Boki wąwozu podniosły się na podobieństwo skalnych ścian z trapiących Keffa koszmarów. - Co się dzieje? - krzyczał. Wszyscy magowie biorący udział w szaleńczej gonitwie także lecieli w dół. Na ich twarzach malowało się przerażenie. Przerażający lot ustał, zanim skończył wypowiadać treść pytania. Keff czuł, że jego włosy wydają trzaski wywołane elektrycznością statyczną. Iskry otaczały wszystkie rydwany magów. Plenna bez wahania poderwała swe krzesło i wzleciała ponad kanion, a następnie płaskim lotem skierowała się na wschód. - Co to było? - Czyżbyś nie zapłacił rachunku za prąd? - zapytała Carialle. - Całkowite zaciemnienie, spadek natężenia pola elektromagnetycznego. Wydaje mi się, że przeciążyliście wszelkie obwody, ale znów są w porządku. Dotknęło to na szczęście wszystkich, nie tylko ciebie. - A jak tam u ciebie? - spytał Keff. Carialle westchnęła i zaczęła głosem pełnym zawodu: - Przez, krótką chwilę byłam wolna, ale, niestety, nie udało mi się oderwać od ziemi! Cała energia tej planety spływa do was; nawet rośliny tracą barwy. Wszyscy was ścigają. Keff niech ona cię tu sprowadzi! Zgraja rydwanów niczym rój szerszeni wyleciała spoza krawędzi wąwozu. Świetliste pioruny przelatywały obok Keffa. Chwycił kolano Plennafrey i odwrócił się w jej stronę. - Plenna, jeśli nie możemy stąd zniknąć, to wniknijmy w coś, w mój statek! Skinęła głową na znak zgody. Ręce dziewczyny rzucały zaklęcia nad jego głową. Keff wpatrywał się w chmurę tworzoną przez niezliczone latające krzesła. Modlił się w myślach, aby nie nastąpił zanik tajemnej czarodziejskiej mocy. - O, Matko Raju, pomóż! Plenna wyrzuciła ręce w powietrze i natychmiast zniknęła cała sceneria, czarodzieje i wszystko, wszystko. ROZDZIAŁ 10 Ziit! Rydwan znalazł się nagle wewnątrz głównej kabiny statku Carialle. - Ledwie się wam udało - powiedziała Cari przez duży głośnik. - Byliście o włos od katastrofy. - Ale wyszliśmy cało - rzekł Keff, schodząc z niemałym trudem z latającego krzesła. Zdołał rozprostować nogi i wyciągnąć ręce ponad głowę, aż słychać było chrupanie kręgosłupa. Ach... Plenna wstała i zaczęła ze zdziwieniem rozglądać się po kabinie. - Tak, wyszliśmy cało. To tak właśnie wygląda wnętrze wieży. Podobne do domu, ale jest tu tyle dziwnych rzeczy! - Chyba jej się tu podoba - powiedziała Carialle. - Co ma się nie podobać? - odparł Keff. - Czy ci wszyscy magowie są jeszcze w drodze? Nie wiedzą, dokąd im umknęliście. Dowiedzą się już niedługo, ale wytwarzam zakłócenia, żeby utrudnić im identyfikację. To zupełnie dezorientuje oczy obserwacyjne, ale mam gdzieś te obrzydliwe, metalowe komary. - To nie twój głos - powiedziała Plennafrey, gdy zabrzmiała ostatnia wypowiedź. - Jest tu jeszcze drugi głos, żeński. Czy twoja wieża potrafi mówić? Keff zdawał sobie sprawę, że nawyki nabyte przez czternaście wspólnych lat są silniejsze niż dyskrecja. Spojrzał na kolumnę z Carialle i przybrał skruszoną minę. - Ooo - usłyszał głos Cari. - No, właściwie to nie jest wieża. To statek kosmiczny - wyjaśnił Keff. - I w dodatku nie jego, ale mój. Carialle ukazała się na głównym monitorze jako Jasna Pani z „Mitów i legend”. Plennafrey zdołała opanować zaskoczenie. Ujrzała bowiem wspaniałą, dostojnie odzianą postać. - Jesteś tylko... obrazem - wykrztusiła. - Chcesz zobaczyć trójwymiarowy wizerunek? - spytała Cari i „zeszła” ze ściany jako hologram. Wyciągnęła ręce, a długie rękawy jej różowej sukni zaczęły jedwabiście falować. - Wedle życzenia. Ja naprawdę istnieję. Mieszkam wewnątrz statku. Jestem drugą połową załogi Keffa. Mam na imię Carialle. Gwałtowana, gniewna mina Plennafrey świadczyła o tym, że dziewczyna jest strasznie zazdrosna o wszystko, co dotyczy Keffa. Trzeba będzie wziąć to pod uwagę, gdy minie już zagrożenie ze strony magów. Na szczęście nowa rozmówczyni szybko zrozumiała całą sytuację. - Witaj, Carialle - powiedziała grzecznie Plenna. - Keff, ona wygrała - Cari przesłała tę wypowiedź jedynie do implantu Keffa. - Bardzo ładna i tylko trochę wyższa od ciebie. To wszystko musiało być interesujące, nie ma co. Zadowolony Keff włączył się do rozmowy. - Teraz, po prezentacji, musimy porozmawiać poważnie zanim Chaumel i jego zgraja zdążą tu dotrzeć. Co tam się zdarzyło, na miłość boską? - Nigdy nie widziałam, aby wielcy magowie byli tak... tak szaleni - zaczęła Plennafrey. - To przeszło wszelkie oczekiwania. - Nie to mam na myśli - powiedział Keff. - Czary przestały działać, gdy znaleźliśmy się nad korytem rzeki. - Wszystko zdarzyło się jeszcze wcześniej - dorzuciła poważnym głosem Plenna. - Nie wtedy, gdy byłam w przestworzach. To było okropne. - Ucieczka energii wywołała bez wątpienia pewne zachwianie systemu - zawyrokowała Carialle. Stworzyła obraz krzesła, aby na nim usiąść, i dała im znak, żeby też usiedli, - Obniżenie natężenia nastąpiło wtedy, gdy siatka tych starych linii opadła na całą planetę. Przez moment nie było żadnej energii, którą można by wezwać. Jej przywrócenie miało miejsce po tym, jak przeżyliście pewien rodzaj zaciemnienia. Patrzcie. Dwumetrowy, trójwymiarowy obraz Ozranu ze starymi liniami wykreślonymi w czerwieni na brązowej, zielonej i niebieskiej kuli pojawił się między nimi. Ukazały się też wszystkie cechy topograficzne ukształtowania terenu. - Och - zdziwiła się Plenna, rozpoznając niektóre obszary - Tak wygląda Ozran? - Właśnie tak - powiedział Keff. - Cudownie jest - odezwała się Plenna, patrząc pierwszy raz na Cari - umieć tworzyć tak wspaniałe obrazy. Carialle skłoniła głowę, dziękując za komplement. - Dziękuję, moja droga. Uważajcie teraz: taki jest normalny przepływ tych tajemniczych fal elektromagnetycznych. A tak się zmienił, gdy nastąpiła eksplozja pyłu w siedzibie Chaumela. Półprzezroczysta kula obróciła się tak, aby duży kontynent na półkuli północnej znalazł się naprzeciw Plenny i Keffa. Ciemne linie stawały się bardziej intensywne, zmierzając ku szczytowi w paśmie gór położonych w rejonie północno-wschodnim, a na pozostałym obszarze stopniowo zanikały, pozostawiając nieliczne „wierzchołki”. - Według mnie, to magowie, którzy nie przybyli na przyjęcie. Patrzcie tu - układ zmienił się nieznacznie, a wybrzuszenia kierowały się bardziej na południe - to odpowiada sytuacji gdy uciekliście. Następny obrazuje wasze przeniknięcie do sanktuarium Plennafrey. Purpurowe linie układały się w skomplikowane kształty. Najpierw nieznaczne wybrzuszenie przemieniło się w linie w pobliżu doliny rzeki w najbardziej na południe wysuniętym paśmie gór, odpowiadając spadkowi natężenia sił na południowym wschodzie. Góra Chaumela była prawie niewidoczna wśród linii mocy do czasu, gdy magowie nie rozpierzchli się całej powierzchni Ozranu. Zdarzało się też, że grupowali się na nowo. - Chwilowy wzrost to odnalezienie kryjówki Plennafrey przez ósemkę, która was goniła - wyjaśniała Carialle - a następny to zgromadzenie uczestników pościgu. A tu gonitwa Dalej wzrost, gdy reszta opuściła górę Chaumela. I... Linie nagle zrobiły się bardzo cienkie, a niektóre nawet zniknęły. - To się zdarzało wcześniej - powtórzyła Plenna. - Nie za często, chociaż teraz częściej. - Absolutna władza korumpuje, a nie mówię tylko o władzy politycznej - powiedziała Carialle, kończąc przegląd geograficzny. - Czy możesz pokazać ten obraz jeszcze raz? - zapytał Keff, nachylając się, aby lepiej widzieć. - Czary nie powinny wywoływać zakłóceń równowagi pól elektromagnetycznych planety. - Ale wywołują zależnie od tego, gdzie mają źródło - zareplikowała Carialle. - W jakim celu? Dlaczego istniał rozległa sieć linii sił? Musi być jakiś powód. Odwróciła się do Plenny. - Skąd bierze się twoja moc? - Z mojego amuletu - wyjaśniła, pokazując ciężką klamrę. - Futerał też jest amuletem. Należał do mojego ojca. Nie bardzo lubię się nim posługiwać. Odpięła pas i chciała go podać Carialle. Ta jednak potrząsnęła głową. - Cóż, nie jestem materialna. Przekazała magiczny przedmiot Keffowi. Carialle zapaliła duży reflektor na suficie i ustawiła go tak, aby załogant, a przy okazji i ona sama, lepiej mogli dojrzeć wszystkie szczegóły Keff obracał pas, trzymając go w dłoniach. Carialle nastawił kamerę, która przekazywała dokładny obraz przedmiotu. Zgodnie z tym, o czym kiedyś wspomniał Chaumel, było tam pięć zagłębień. Klamra została przemodelowana przez jakiegoś nieznanego rzemieślnika około ośmiuset lat temu, potwierdzała szybka analiza przeprowadzona przez Cari. Po bokach przyspawano dodatkowe zaczepy i języczek. Całość miała objętość prawie dziewięćdziesięciu centymetrów sześciennych, była wykładana szczerym złotem, dzięki czemu po tylu latach nie nosiła żadnych śladów korozji. Carialle zapisał wszystkie informacje w pamięci. - Czy możesz mnie nauczyć, jak się tym posługiwać? - spytał Keff z uśmiechem. Plennafrey nie była początkowo zdecydowana, aby udzielać jakichkolwiek lekcji, ale uległa urokowi von Scoyk-Larsensa. - Tak, ufam ci. To zdanie świadczyło o tym, że nie obdarzała zaufaniem zbyt pochopnie. Takie zachowanie w tym świecie, według Carialle, nie ułatwiłoby przetrwania. Plenna stanęła za Keffem i pokazała mu, jak wkładać palce w zagłębienia. - Nie przyciskaj, nie... twardo - powiedziała. - Mocno - Keff skorygował tłumaczenie dokonane przez TS Umieścił klamrę w drugiej ręce i podniósł ją na wysokość oczu. - Dobrze - powiedziała Plennafrey, nie zważając na mówiącą skrzynkę. - Wyobraź sobie, że wciskasz palce w serce, gdzie zetkną się z Rdzeniem Ozranu. - Dlatego nosisz nakładki na palce? - zapytał Keff po próbie włożenia dłoni w zagłębienia. Musiał nienaturalnie wygiąć kciuk i mały palec, aby dotknąć wszystkich zagłębień, natomiast Plennafrey, mając swe różowe nakładki, z łatwością sięgała do wszystkich miejsc, zginając tylko kciuk. - Tak. Palce większości magów nie są wystarczająco długie. To jedna z cech, w której ustępujemy Starożytnym. Oni przecież pozostawili nam te przedmioty. - W tonie Plennafrey zabrzmiało przerażenie. - Skoncentruj myśli. Czujesz ogień palący wnętrze? Powinien spłynąć po rękach aż do serca. - Coś czuję - przyznał po chwili Keff. - A co dalej? Rozejrzała się po kabinie i zobaczyła leżący na konsoli krokomierz. - Spraw, aby uniósł się w powietrze. Keff wpatrywał się intensywnie w krokomierz, aż cały poczerwieniał z wysiłku. Ku zadowoleniu Carialle przyrząd uniósł się kilka centymetrów, potem ponownie opadł na swoje miejsce. - Widzisz? - powiedziała. - Sprawa natury mechanicznej. Plennafrey wyciągnęła ręce po pas i Keff zwrócił jej własność. - Popatrz, jak ja to robię. Skierowała wzrok na przedmiot, a jej palce lekko dotykały zagłębień. Przyrząd błyskawicznie oderwał się od pulpitu i zawisł w powietrzu. Keff podszedł i usiłował ściągnąć go na dół, ale ten ani drgnął. Napierał z całej siły. - Zupełnie, jakbyś go tam przytwierdziła - powiedział Keff i pocałował Plennafrey. - Carialle, oboje mamy rację. Rzeczywiście korzystają z urządzeń, ale to coś więcej. Nie potrafię powtórzyć tego, co ona zrobiła. Omal nie dostałem przepukliny, starając się oderwać krokomierz od pulpitu. Jej udało się przesunąć pudełeczko jak punkt w układzie trójwymiarowym i nawet się nie zaczerwieniła. Obraz Jasnej Pani nie zdradzał rozdrażnienia, które zabrzmiało w głosie Carialle. - Powiedzmy, że mają nadprzyrodzone zdolności, które są dodatkowo wzmacniane drogą mechaniczną. Może to wynik selektywnego krzyżowania na przestrzeni wieków. - Widzisz przecież, co zrobili z Wyniosłymi Pierwotnymi. - Prawidłowe rozumowanie - przyznał pogodnym głosem Keff. - Czy ten gadżet działa w dowolnym miejscu na planecie? - zapytał Plennafrey - Tak - odpowiedziała czarodziejka. - Ale im bliżej Rdzenia Ozranu, tym lepiej, Keff skinął ze zrozumieniem głową i usiadł koło Plenny, żeby raz jeszcze przyjrzeć się klamrze. - Chaumel coś już o tym wspominał, ale nie mówił dokładnie, co to jest. Czy to źródło energii? Czy wiesz, jak to działa? - Wiem, a właściwie to chyba wiem. Oczy Plennafrey rozmarzyły się, gdy wzniosła ręce do góry i zaczęła wykonywać nimi jakieś ruchy. - To ogromne żarzące się jądro energii ukryte gdzieś głęboko pod powierzchnią Ozranu. To najwspanialsze dzieło Starożytnych. Przez moment sprawiała wrażenie onieśmielonej. - Moja moc nie jest tak duża jak innych. Próbowałam dowiedzieć się więcej o Starożytnych i Rdzeniu, żeby zwiększyć moją siłę, ale nie... nie tak, jak robili to niektórzy z magów. Spojrzała przy tym z zażenowaniem na Carialle. - Wiem wszystko o twoim ojcu, czarodziejko - powiedziała Carialle. - Słyszę i widzę to, co Keff. Plennafrey uświadomiła sobie to, że Carialle musiała widzieć i słyszeć wszystko, co zaszło między nią a Keffem, i oblała się rumieńcem. - Ach, tak. Carialle próbowała ratować sytuację. - Zgadzam się też ze wszystkim, co mówił o tobie. Jesteś bardzo dzielna. - Dziękuję. Jak już mówiłam, chciałam się połączyć z Rdzeniem i nikomu przez to nie wyrządzić żadnej krzywdy. Znam pewne bardzo stare dokumenty, które z pewnością kryją klucz do tajemnic mocy Rdzenia, ale nie potrafię z nich skorzystać - mówiła do Cari i Keffa. - Nie zwracałam się do nikogo o pomoc, żeby nie dzielić z nikim tajemnicy. Może wy będziecie mogli mi pomóc? - Dokumenty? - zapalił się Keff. Wstał i zaczął chodzić po kabinie. - Dokumenty napisane najprawdopodobniej przez Starożytnych? Czy pozwolisz je obejrzeć? Ja jestem obcy, nie mam żadnych powodów, aby cię okraść. Jestem też dobry w językach. Zaufasz mi? Stanął przy tronie Plennafrey i wziął ją za rękę. - Dobrze - powiedziała czarodziejka. Spojrzała na niego z uwielbieniem. - Nie zaufałabym nikomu innemu. - Nieźle jej zawróciłeś w głowie - usłyszał w uchu głos Carialle. - Szkoda, że na tej dziwacznej planecie nie ma fajnych facetów... Mamy jednak poważny problem - powiedziała głośno. - Nie mogę się oderwać od podłoża, a ponadto mamy wokół siebie ekipę nadzorców. - Gdzie jest Chaumel z całym towarzystwem? – zapytał Keff. Carialle spojrzała na ekrany monitorów obejmujących całą czaszę. Wielki natłok purpury rozrzedził się, pozostawiając pojedyncze punkciki rozrzucone wzdłuż przecinających się linii. - Wszyscy, poza kilkoma unoszącymi się wokół siedziby Chaumela, udali się już do domów. - Jestem przekonana, że będą mnie szukać w mojej warowni - powiedziała zrezygnowana Plenna. – Wszystko stracone. - Potrzebujemy jakiegoś konspiratora - zapowiedz Keff. - Mam kandydata. - Kto to jest? Mówiłam już, że wszyscy ukradliby moje dokumenty, a potem zmusiliby ciebie, żebyś je odczytał. Keff mrugnął okiem. - To nie mag. Cari, czy udałoby ci się wypuścić mnie przez luk ładunkowy tak, żeby nikt mnie nie zauważył? Chciałbym zaangażować Brannela. - Kim jest Brannel? - spytała Plenna, podążając za Carialle i Keffem w stronę luku. - To jeden z robotników, którzy mieszkają w jaskini - odpowiedział Keff, wskazując ręką miejsce siedliska tubylców. - Taki, który ma cztery palce? Chcesz wyjawić tajemnicę Rdzenia Ozranu jednemu z wieśniaków Klemaya? - Nie wiesz, co jest w tych papierach - powiedziała Carialle. - Może to jakaś książka kucharska z Epoki Ciemności. Posłuchaj, czarodziejko. Wizerunek Carialle zatrzymał się w ładowni, gdy Keff zaczął odsuwać różne pojemniki. Plennafrey stanęła, aby na nią nie wpaść. - Potrzebujemy pomocy. Coś niedobrego dzieje się w twym świecie, i to od czasu, gdy twoi przodkowie byli jeszcze dziećmi. Twoje dokumenty to pierwsze prawdziwe informacje. Brannel może dokonać tego, czego my nie jesteśmy w stanie zrobić - może wejść i wyjść z twego domu, tak żeby go nikt nie zauważył. - Cari? Keff wskazał blokujące dojście do drabinki duże skrzynki. Wysięgniki ze ściany chwyciły pudła i zaczęły ustawiać je na półkach. - Będę musiał zeskoczyć z trzech metrów. Lepiej, żebyś zmieniła położenie. - Już ja się tym zajmę - powiedziała Cari. Odprowadziła czarodziejkę do głównej kabiny. - Trochę się teraz zabawimy. Carialle wyregulowała położenie monitorów i zestroiła trzy kamery, nastawiając je na właz, główne wyjście i oczy obserwacyjne. Szpiegowskie kulki skupiły się w jednym miejscu, gdy Cari otworzyła śluzę powietrzną, aby wystawić robota. Niski, mały robot stoczył się po rampie na ziemię, a następnie zniknął w krzakach. Cała chmara obserwatorów ruszyła za nim. Drzwi śluzy powietrznej zasunęły się ze świstem. - Naprzód! - krzyknęła przenikliwie Carialle przez głosik w ładowni. Rozsunęła drzwi, tak aby Keff mógł się przecisnąć na zewnątrz. Załogant z trudem wydostał się ze statku i przychylił się ku ziemi. Zbiegł w dół i przeciął pole, kierując się w stronę robotników, którzy przed rozpoczęciem codziennej pracy zgromadzili się u wejścia do jaskini. Carialle wiedziała, że Keff da sobie radę. Wpatrywała się w obraz przekazywany przez kamerę robota, który nagle wpadł do kałuży. Rozpryskujące się błoto ochlapało niektóre oczy obserwacyjne. Robot przesuwał się dalej pomiędzy stadem kulistych żab, które rozpierzchły się na boki i dawały sobie jakieś znaki ostrzegawcze. Zaraz jednak weszły na tor ruchu robota i wydawały hałaśliwe dźwięki, chcąc przez to wyrazić swoje niezadowolenie. Cari prowadziła go tak, żeby nie wpadł na żadną żabę i doszedł do najgłębszego miejsca mokradła. Oczy obserwacyjne przekazywały sobie jakieś informacje na niskich częstotliwościach. Cari podłączyła TS do czujników dźwięku. Plenna obserwowała wszystko, co się dzieje, a wyraz jej twarzy świadczył o tym, że sprawia jej to dużą satysfakcję. - Gdzie to idzie? - spytał głos Potrii - Czy kieruje się tam, gdzie oni są? Plennafrey chichotała. - Czy dom obcego sam to robi? - zapytał Nokias. - To najpotężniejszy przedmiot. - Wciąż traktują mnie jak przedmiot - oburzyła się Carialle. - Niech tak będzie. Jakoś to jeszcze zniosę. - Gdyby wiedzieli o tym, że jesteś żywą istotą, nie traktowaliby cię jak przedmiot. Och - powiedziała, zdając sobie sprawę z rzeczywistości - chyba i tak nie byliby w porządku, prawda? Przecież nie uszanowali Keffa. A co się stało z moim światem? Carialle zrobiło się żal Plennafrey. Mogłaby być kimś z wyższych sfer, ale nie dawało jej to zadowolenia. Na monitorze pojawiły się oczy obserwacyjne, które wciąż przekazywały sobie różnorakie informacje, zataczały koła i usiłowały rozpoznać charakter misji robota. Ten majestatycznie wtoczył się na mokradła, gdzie rosły jakieś chwasty o różowych kwiatach. Carialle zaprogramowała go, aby szukał rośliny, która ma piętnaście liści i dwanaście płatków. - Ma zajęcie na jakiś czas - powiedziała Carialle. - Czego on szuka w tym błocie? - biadolił głos Asedowa. - Zaczyna mnie to nudzić. - Nie spuszczaj go z oczu - napominał Nokias. - Może doprowadzi nas na ślad przybysza. Carialle śmiała się razem z Plennafrey. Keff dobiegł do wejścia do jaskini. Wzgórze zasłaniało go przed bacznym spojrzeniem oczu obserwacyjnych. Wyniośli Pierwotni czyścili twarze i futra z resztek śniadania i słuchali wskazówek dotyczących czekającej ich w ciągu dnia pracy. Brannel stał koło grupy Alteisa i wydawał się niezbyt zainteresowany tym wszystkim, o czym mówili przedstawiciele starszyzny. Keff przypuszczał, że metabolizm tego osobnika uwzględnia jakiś mechanizm odrzucający środki przeciw amnezji albo może Brannel jest o wiele mądrzejszy, niż sądzą jego zwierzchnicy i władcy. Skłaniał się jednak bardziej ku tej drugiej hipotezie. - Szsz... Brannelu! - wyszeptał Keff. Jakieś dziecko odwróciło się, słysząc ten odgłos, i zobaczyło nieznajomego, Keff posłał małej dziewczynce karcące spojrzenie, pokręcił głową i pokazał jej ręką, żeby się od niego odwróciła. Zastraszone dziecko zacisnęło dłonie i wykonało polecenie. Keff zdziwił się tak szybką reakcją, choć wcale nie zamierzał nikogo straszyć. Łatwiej jednak było tutaj osiągnąć uległość niż bardziej przyjazne odruchy. Zawołał jeszcze raz, zniżając głos. - Hej, Brannelu, tu jestem! Tym razem Brannel go usłyszał. Uśmiech zagościł na jego baraniej twarzy. Odczołgał się od grupy robotników. Alteis zauważył ten ruch. - Brannelu, wracaj! - rozkazał. Brannel pokazał, że boli go brzuch i musi iść na stronę. Lider grupy roboczej potrząsnął potakująco głową i przestał się nim zajmować. Keff był pełen podziwu: Brannel był rzeczywiście kimś wyjątkowym. - Cieszę się, że jesteś cały i zdrów, panie - powiedział Brannel, gdy doszli do podnóża wzgórza. - Bałem się o ciebie. Keff był bardzo mile zaskoczony. - Dziękuję bardzo, Brannelu. Też się bałem. Jak widzisz, wszystko jest w porządku. Brannel był pod wrażeniem. Nie dalej jak wczoraj Keff nie umiał prawie wcale mówić w języku Ozranu. Teraz mówił już tak dobrze, jakby urodził się na tej planecie. - Czym mogę służyć, panie? - Zastanawiam się, czy zechciałbyś wyświadczyć mi przysługę? Potrzebny mi ktoś o twoim sprycie - powiedział Keff. Brannel sprawiał wrażenie, że nie bardzo pojmuje sens jego słów. - No, potrzebuję twego mądrego umysłu i pomyślunku. - Aha - zareagował Brannel, który dopiero teraz skojarzył, że nie słyszał dotąd tego słowa. - Panie, jesteś dla mnie za dobry. Zrobię wszystko, co zechcesz. Brannel czuł się wspaniale. To mag odszukał go pośród robotników! Może za to pójść do niego na służbę, ale co w zamian? Keff posiadał wiele dobrych cech i dysponował rozległą wiedzą. Może czymś się odwdzięczy? Może przyjdzie taki czas, że i on, Brannel, zrealizuje swe marzenia i zdobędzie moc magów? Keff się rozejrzał. - Nie będziemy tu rozmawiać. Może nas ktoś usłyszeć. Chodź ze mną do srebrnej wieży. Brannel nie był tym zbyt uradowany. Keff zauważył to i spytał: - O co chodzi? - Ten hałas, który tam był - powiedział i włożył palce do uszu - wyrzucił mnie na zewnątrz. - Ach, tak - zareagował Keff. - To się już nie powtórzy. Chodź ze mną i nie bój się, dobrze? Brannel przytaknął. Keff ruszył przez pole. Nikt z robotników nie patrzył w tę stronę. Brannel poszedł za nim z nadzieją. Nie weszli głównym podestem. Podeszli z drugiej stron Keff wyciągnął rękę do góry. W gładkiej srebrnej ścianie zrobiła się szczelina o długości ręki. - Dlaczego...? - spytał Brannel. - Przód jest pod obserwacją - wyjaśnił Keff. Złożył ręce i położył je na kolanie. - Połóż stopę tu, o tak jest dobrze. Hej, do góry! Brannel chwycił się krawędzi i podciągnął. Potem, będąc już w środku, pomógł magowi Keffowi dostać się do wnętrza ładowni. Otwór w ścianie zamknął się za nimi. Głos kobiety przemówił w dziwnym języku: - Wchodźcie dalej. - Chodź ze mną - powiedział Keff w języku Ozranu. Przeszli dalej wąskim korytarzem. Dwie osoby siedział przed ogromnymi obrazami. Jedna z nich wstała i spojrzała Brannela. Była zdziwiona i przestraszona. Reakcja Brannela była identyczna. - Czarodziejka Plennafrey! - wykrzyknął Brannel i upadł na kolana, spojrzawszy najpierw na Keffa. Położył mu rękę na ramieniu. - Współpracujemy ze sobą. - Uspokójcie się - powiedziała druga czarodziejka głosem srebrzystej wieży. - Nie zapominajcie o tych szpiegowskich oczach, które mogą usłyszeć dźwięki wychodzące ze statku Carialle włączyła w śluzie powietrznej pole magnetyczne o takim natężeniu, by unieszkodliwiło każde oko, które chciałoby się przedostać do wnętrza, a nie uszkodziło robota. Podniosła drzwi wejściowe. Mały robot wtoczył się na podest i przemknął przez otwór drzwiowy. Okazało się, że przyniósł jeden z błotnych kwiatów. Oczy obserwacyjne, chcąc wykorzystać okazję, ruszyły za robotem. Jedno, które znajdowało się na czele, dostało się w obręb pola magnetycznego i ze szczękiem spadło unieszkodliwione. Rozmowa między pozostałymi przybrała bardzo nerwowy charakter. Zmieniły kurs i szybko odleciały. - Chyba zwariują - powiedziała Carialle. Pierwsze oko stoczyło się po rampie, zanim jego właściciel, który znajdował się gdzieś z drugiej strony kontynentu, zdołał przejąć nad nim kontrolę. Uniosło się i błyskawicznie zniknęło. - Przyjemnej podróży! - powiedziała Carialle i wróciła na dobre do kabiny. Keff stanął między Plennafrey a Brannelem. Brannel zacisnął swe okaleczone dłonie w pięści. Plennafrey trzymała ręce na klamrze magicznego pasa. Mieszkańcy Ozranu patrzyli na siebie z wrogością. - Słuchajcie! Potrzebuję was obojga. Niech zapanuje tu spokój - apelował Keff. - Chcesz wyjaśnić robotnikowi, co zamierzamy robić? - Plenna spytała Keffa. - On ma tylko cztery palce! Możesz im wydawać polecenia, ale nie będą w stanie pojąć szczegółowych instrukcji ani zagmatwanych sytuacji. Brannel przysłuchiwał się tym słowom wypowiadanym w mniej powszechnym dialekcie. Zrozumienie znaczenia sprawiło mu spore kłopoty, ale odezwał się w tym samym języku, czym wprawił Plennafrey w ogromne zdumienie. Nie spodziewała się, że w ogóle ośmieli się cokolwiek mówić w jej obecności. - Jestem w stanie rozumieć. Mag Keff zdecydował się dać mi szansę przyjścia z pomocą. Zrobię wszystko, co mag Keff zechce - powiedział z oddaniem. Carialle sprawiła, że jej obraz przesunął się do tyłu. - Moja droga Plennafrey, jesteś uprzedzona do wszystkich ludzi, którym amputowano palec. Myślisz, że są głupi. Brannel jest wyjątkowy pod każdym względem. Ma niezwykły umysł, jak na kogoś, kto wyrastał w tak ciężkich warunkach. Myślę, że jest mądrzejszy od tych, którzy mieszkają w górach z wami, magami. Wcale się tak bardzo nie różnicie. Należy do tego samego gatunku - powiedziała, szukając przykładu na potwierdzenie - jak... jak Keff i ja. - Ty? - spytała Plennafrey. Carialle zrobiła przerwę, zdziwiona, że zdobyła się na te słowa, i czekała na reakcję pozostałych. Tłumaczyła sobie że powodowała nią złość na to, iż w tutejszym świecie istnieje podział na panów i niewolników. Uświadomiła sobie różnicę między Ozranem a społecznością, z której ona pochodzi, Faktycznie, była inna, ale porównując wszystkie pozostałe aspekty, z którymi ona i Keff mieli do czynienia, podobieństwa były bardzo istotne. Jej człowieczeństwo było jednak niezaprzeczalne. Mimo tego, że jest zamknięta wewnątrz metalowej kapsuły chroniącej jej układ nerwowy, zawsze czuje się istotą ludzką. To wszystko podnosiło ją na duchu i dodawało jej zapału. - Tak - powiedziała zwyczajnie. - Ja. Keff spojrzał na jej kolumnę. Obraz Jasnej Pani odwzajemnił radosne spojrzenie. Plennafrey sprawiała wrażenie zaskoczonej. Jeśli Carialle jest człowiekiem, to znaczy, że mieszkanka Ozranu ma rywalkę. Jeśli dodatkowo wziąć pod uwagę fakt, że ukochany ma bardzo liberalne podejście do niższych warstw społeczności, to nie powinna się dziwić konsternacji Plennafrey. Nie odrzucała poglądów Keffa, ale nie mogła znieść obecności drugiej kobiety w jego życiu. Carialle nie chciała podsycać niepokoju i postanowiła przemieścić swój obraz na ścianę. Plennafrey odetchnęła z ulgą. - Powinnaś zrozumieć, że Brannelowi należą się wyjaśnienia, jeśli ma przyjść nam z pomocą. - Właściwie... - zaczęła Plennafrey. - Słyszałem, że niektórzy magowie wywodzą się od istot podobnych Brannelowi - powiedział Keff. - Czyż matka Asedowa nie jest do nich podobna? Potria nazywała ją końskim łbem. - To prawda - przyznała Plenna. - On jest inteligentny. Może nie radzi sobie z myśleniem, ale jest inteligentny - Uśmiechnęła się przy tym melancholijnie. - Nie chcę niczego utrudniać. Możecie na mnie liczyć. - Jaki jest cel tego wszystkiego? - zapytał odważnie Brannel, spoglądając na magów. - Chodzi o dokumenty - powiedział Keff. - Muszę je zobaczyć. Pani Plennafrey dokładnie je opisze, a Carialle stworzy ich obraz, abyś je zobaczył. Brannel nie był usatysfakcjonowany tymi wyjaśnieniami. - Co ja będę z tego miał? Dlaczego mam się narażać? - nie przestawał pytać. - No, cóż. Czego chcesz? Na ile się cenisz? I Plennafrey powoli traciła cierpliwość. - Ośmielasz się prosić o nagrodę? Magowie dają ci jedzenie i schronienie. To mało? - Mamy to, o czym mówisz, pani. My jednak też pragniemy wiedzy. Nie zamierzał na tym skończyć, ale chciał przedstawić wszystkie swoje żale i argumenty. - Magu Keffie... ja też chcę być magiem. Pomogę wam za najmniejszy przedmiot dający moc. To nie musi być nic potężnego, ale wiem, że będę dobrym magiem. Nikomu nie zaszkodzę. Zawsze chciałem poznać tajniki czarów. Oddam wam życie za dopuszczenie do tych tajemnic. Keff widział, z jaką pasją ten Wyniosły Pierwotny mówi, i gotów był wyrazić zgodę. - Dać moc komuś o czterech palcach? Nie! - zaprotestowała zdecydowanie Plennafrey. - Brannel, to nie przyniesie ci niczego dobrego - odezwała się Carialle, biorąc stronę Plenny. - Zobacz, co magowie zrobili, używając swej mocy bez ograniczeń. Co byś powiedział na lepsze mieszkanie albo szansę nauki? - Może przywrócić równowagę sił, Cari? - zapytał Keff, wciągając powietrze. - Tu nie chodzi o przywrócenie, ale o nierozprzestrzenianie mocy - odpowiedziała Cari, kierując swe słowa do implantu załoganta. - Czy sądzisz, że tej planecie potrzebny jest kolejny mag wywijający czarodziejską pałeczką? Nadal nie wiemy, czemu ta moc miała służyć. Wydłużona twarz Brannela przybrała bardzo uparty wyraz. Carialle mogła go namalować z oślimi uszami. Nie uśmiechało mu się słuchać płaskiej czarodziejki ani podlegać prawdziwej czarodziejce. - Nikt nie mówi o tym, co było wcześniej - powiedział. - Obietnice magów czynione innym niż magom zawsze były fałszywe. Służyłem Klemayowi, ale on nie żyje. Kto go zabił? Wiem, że zabójca nie zawsze jest nowym panem. Plenna otworzyła usta ze zdziwienia. - Skąd to wiesz? Nie pobierałeś nauk. Nigdy też nigdzie nie bywałeś. - Mówicie tak, jakby nas nie było - powiedział z żalem Brannel. - Ale ja, ja rozumiem. Kto? Chciałbym wiedzieć lepiej jednak, żebyś to nie była ty. Plennafrey sprawiała wrażenie dotkniętej tym, iż ktoś podejrzewa ją o zdolność popełnienia morderstwa. Keff poklepał ją po ręce. - Plenna, on nie wie. Skąd mógłby wiedzieć? To Ferngal - powiedział Brannelowi. - Chaumel wyjaśnił to wczoraj wieczorem. - Dobrze - przemówił Brannel. - Zrobię, co chcecie. Znacie moją cenę. - Niemożliwe - powiedziała Plennafrey. - To ignorancja. - Można się z tego wyleczyć - odparł Keff. - Nie usunięto mu części mózgu. Keff wykonał kilka ruchów dłoni, naśladując cięcie. - Może się wszystkiego nauczyć. Już to udowodnił. Brannel spojrzał z zazdrością na długie palce Plennafrey. - Nie będę mógł korzystać z przedmiotów mocy bez pomocy. Carialle żałowała, że Keff wspomniał o amputacji. - Brannelu, nic na to nie poradzimy. Niektórzy magowi używają protez, przecież ty też możesz. - Gdybyśmy byli u siebie - powiedział zamyślony Keff moglibyśmy skorzystać z pomocy lekarzy, aby doprowadzić do odrostu palców. Poczuł, że Plenna patrzy na niego. - Muszę zobaczyć te cuda - powiedziała, przesuwając się bliżej Keffa. - Nie powinnam wracać razem z wami? Mówiłeś, że chcecie sami poznać moich ludzi. Ja mogę nauczyć was wszystkiego o Ozranie i zobaczyć świat, w którym wy żyjecie. Położyła długą dłoń na ramieniu Keffa. - Dobrze, dobrze, ale wszystko po kolei, Plenno. Keff się uśmiechnął. Jej dotyk wywołał uczucie przyjemnego mrowienia. Jej boski zapach i cudowne oczy działały na niego jak magnes. Nigdy nie myślał o jakimś stałym związku z kobietą. Najwidoczniej ona pomyślała za niego. Powinien wcześniej wszystko przewidzieć, zanim się z nią przespał. - Carialle, możemy mieć kłopoty - powiedział powoli, podkreślając każdy wyraz. - Już mamy kłopot - odezwała się głośno Carialle. - Oczy wróciły. Krążą wokół nas. - Och - Plenna podbiegła do monitora. - Nokias, Chaumel i inni wielcy magowie. Naradzają się. - Czy już odkryli, że tu jesteśmy? - spytał Keff. - Nie - odpowiedziała Plenna, wsłuchując się w ich rozmowy. - Nadal prowadzą poszukiwania. - W takim razie zróbmy szybko jakiś ruch, jeśli chcemy zdobyć te papiery - zaproponował Keff. - Nasz agent powinien jedynie wyrazić zgodę na to, żeby pójść i je wydobyć. Brannel stał obok pulpitu i przysłuchiwał się rozmowie trojga gładkolicych. Skrzyżował ręce na swej owłosionej piersi. - Dla ciebie, magu Keffie, zrobię wszystko, ale ktoś taki jak ja ma tylko jedną szansę. Pytałeś, co będę za to chciał. Powiedziałem ci, czego pragnę. Zgodzisz się? Keff zwrócił się do Plennafrey. - Zasłużył na to, aby dać mu szansę. Plennafrey spojrzała krzywo na Wyniosłego Pierwotnego. - Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to nie miałabym nic przeciw temu - powiedziała powoli. - Nie wiem jeszcze, gdzie mam szukać tego czarodziejskiego przedmiotu dla niego, ale spróbuję. - Zgoda, Brannelu? Pani Plennafrey nauczy cię, jak się posługiwać przedmiotem mocy. Będzie twoim nauczycielem i będzie do pewnego stopnia kontrolować to, co robisz. Dostaniesz swą szansę. Ona przekaże ci też inne wiadomości, które powinien posiadać wykształcony człowiek. Zgoda? - Zgoda - powiedziała Plennafrey. Brannel padł na kolana przed czarodziejką, chcąc w ten sposób okazać wdzięczność. - Dzięki, o pani. - Może jednak już nie wystarczyć mocy dla nikogo - przypominała Carialle. - Wzrost częstotliwości spadków natężenia energii może oznaczać wyczerpywanie się zasobów źródła czarodziejskiej mocy na Ozranie. - Czego mam szukać? - zapytał potulnie Brannel. Korzystając ze wskazówek Plenny, Carialle sporządziła holograficzny obraz zakurzonych, pożółkłych ze starości dokumentów i obracała je tak, aby Wyniosły Pierwotny widział wszystkie ich strony. - Są bardzo delikatne i kruche - powiedziała Plennafrey. - Mogą się rozpaść w pył, jeśli na nie dmuchniesz. - Będę bardzo uważał - obiecał Brannel. - Pozostaje jeszcze jedna sprawa - powiedział Keff. - Jak Brannel przedostanie się do siedziby Plennafrey? Obraz Carialle zaśmiał się figlarnie. - Trzeba spróbować skorzystać z tych spadków mocy. Gdybyśmy ponownie ściągnęli uwagę wszystkich, może udałoby się ruszyć po zgaszeniu świateł. Potrzebuję dosłownie chwili. Nie jestem przecież zależna od Rdzenia Ozranu. W każdym momencie będę gotowa do startu, a wtedy wy spokojnie się tam przeniesiecie. - Jak to zrobić? - zapytał, - Trzeba im pokazać, gdzie jesteście - powiedziała Cari. - Wyjdźcie na zewnątrz i zacznijcie wielkie łowy. Wszyscy się zlecą i o ile moje przypuszczenia się sprawdzą, nastanie przeciążenie linii mocy. Wystartuję, jak tylko zaniknie siła trzymająca ogon, i wtedy pociągnę za sobą wszystkie oczy obserwacyjne. Wyprowadzę je na orbitę Ozranu, a Brannel zdobędzie papiery. - Czy masz dość paliwa? - spytał Keff. - Wystarczy na jedną próbę - odpowiedziała, pokazując wskaźnik - albo... Spaliłam sporo, już wcześniej próbując się wyrwać. Tylko mnie nie zawiedź. - Nic bez ciebie nie znaczę, moja droga damo - powiedział Keff przesyłając jej całusy. - Spotkamy się tu za dwie godziny. Keff jeszcze raz spojrzał na wizerunek Carialle. Plenna zajęła miejsce na swym latającym tronie. Keff przykucnął za nią niczym poganiacz psiego zaprzęgu, a Brannel tak mocno chwycił oparcie, że aż zbielały mu kostki palców. - Uwaga! Gotowi! Start! Carialle otworzyła drzwi śluzy powietrznej i dziwaczny wehikuł szybko przeciął wąskie przejście. - Ju-hum! - wrzeszczał Keff, gdy przelatywali nad jaskiniami Wyniosłych Pierwotnych. Oczy obserwacyjne zamarły na ich widok. Cała przestrzeń wypełniła się latającymi krzesłami magów. Wszyscy rozglądali się za Plennafrey, która była już wiele kilometrów od Carialle. - Patrzcie! - wrzasnął Asedow, wskazując ręką kierunek, a cała grupa rzuciła się za nimi. Chaumel, Nokias i Ferngal zgodnym lotem pędzili wraz z resztą magów. Keff odwrócił się i zagrał im na nosie. - Uuu! - krzyczał w stronę goniących. Dwieście piorunów wystrzeliło z dwustu amuletów i batut, sterując się ku trójce uciekinierów. Plennafrey zdążyła postawić zasłonę, która odbijała uderzenia we wszystkich kierunkach. - Uwaga! Uwaga! - mówiła Carialle do Keffa. - Rośnie, rośnie... teraz! - Trzymaj się! - wrzasnął Keff, gdy po zaniku mocy stracili grunt pod nogami. Czuł drgnienie ramion Plennafrey. Brannel jęczał za strachu. W całej dolinie słychać było krzyki i lament magów, którzy pozbawieni swej mocy spadali bezradnie ku ziemi. Niektórzy omal nie uderzyli o twardy grunt, zanim skończył się czas zaniku energii. Jedna z czarodziejek siedziała oszołomiona wśród szczątków swego latającego krzesła. Tym razem okres zaniku mocy był także bardzo krótki, Carialle zdołała uruchomić silniki i uwolnić się z tajemnych więzów. Wzniosła się przy oszałamiającym ryku maszyn. W tej samej chwili setki magów zrobiły zwrot w powietrzu i podążyły za Carialle, zapominając o Plennafrey i Keffie. Kamery statku zarejestrowały obraz zdziwionych i rozwścieczonych twarzy. Chaumel uderzał nerwowo w swe krzesło. - Złapcie mnie, jeśli się wam to uda! - krzyknęła i odleciała na północ. Jeszcze tylko pięćdziesiąt metrów i Plennafrey przeniosła ich z doliny Klemaya na samotny szczyt. Brannel nic nie mówił, skulił się tylko u jej stóp. Keff sądził, że Pierwotny i śmiertelnie przestraszony, ale zmienił zdanie, gdy zobaczył pełne żaru i ciekawości oczy Brannela. - O, pani. Też chcę zrobić coś takiego! - krzyknął z entuzjazmem. - Byłbym najszczęśliwszą istotą, gdybym potrafił latać. Nigdy nawet nie marzyłem o czymś takim. Proszę cię, naucz mnie tego w pierwszej kolejności. Keff uśmiechnął się na to wszystko. - Myślę, że nie stracisz animuszu, gdy dowiesz się, ile wysiłku wymagają czary - powiedział. - Cóż za wspaniałe uczucie wolności! - usłyszał głos Carialle w swoim uchu. Carialle wiedziała, w którym kierunku lecą, i natychmiast połączyła się z implantem Keffa. - Muszę zwolnić, żeby nie zgubić adoratorów. Brak im wytrwałości. Potria już dwa razy prawie się zgubiła. - Czy jest tam jeszcze ktoś niepożądany? - zapytał Keff wskazując palcem na implanty oczne. - Nie widzę na razie oczu obserwacyjnych - odpowiedziała Carialle po chwili. Plenna przeleciała nad balkonem podobnym do tego, który znajduje się w rezydencji Chaumela, i uniosła się kilka centymetrów nad szare płytki, - Nie wolno tu lądować, bo stare linie mogą przekazać informacje - powiedziała Plennafrey. Brannel zeskoczył i szybko przedostał się do wnętrza. - Powodzenia! - krzyknął Keff. Plenna wzniosła się i zrobiła pętlę nad lądowiskiem, żeby przeczekać poniżej nawisu. Brannel czuł pod stopami drżenie podłogi, ale robił wszystko, żeby się tym nie przejmować. To było nic w porównaniu z szansą przystąpienia do magów, zostania ich przyjacielem, może nawet zrównania się z nimi. Nawet najprawdziwsza czarodziejka Ozranu okazała się bardzo miła. Mag Keff dał też tak ważną obietnicę! To wszystko dodawało mu otuchy. Przyspieszył kroku, idąc korytarzem wykładanym malowanymi płytkami. Doszedł do obramowanych na zielono drzwi i złapał za klamkę. - Co to? - zdziwił się Brannel. Jakiś owłosiony, wysoki osobnik z dłonią o pięciu palcach wyszedł mu naprzeciw. Miał dziwną twarz z płaskim nosem i podniesionymi kącikami oczu. Był mimo wszystko przystojny, prawie jak mag. - Jesteś obcy. Co tu robisz? - Przysłała mnie czarodziejka - powiedział Brannel i zdecydowanie ruszył na służącego, który się cofnął. - Kto? Jaka czarodziejka? - służący domagał się wyjaśnień. Spojrzał z pogardą na wydatne szczęki Brannela. - Nie jesteś jednym z nas? - Oczywiście, że nie - odpowiedział Brannel, prostując się - Jestem uczniem pani Plennafrey. Zdecydowana postawa przybysza zrobiła piorunujące wrażenie. Służący szeroko otworzył oczy. Brannel wszedł śmiało do środka. Pomieszczenie było pełne ozdobnych tkanin. Podszedł do czwartego obrazu, licząc od drzwi, i obejrzał go od tyłu. Spokojnie wyjął gruby zwój z ukrytej kieszeni. Zaczął iść, nie biec. Przeszedł koło przestraszonego służącego, przemierzył korytarz, aż wyszedł na balkon. Latające krzesło ukazało się niespodziewanie na krawędzi muru nad przepaścią i wystraszyło Brannela. Keff przywitał go pozdrowieniem, odebrał od niego paczkę i wciągnął go na obrzeże pojazdu Plenny. - Brannelu, spisałeś się! Cari, gdzie jesteś? - Mag Keff skierował pytanie w powietrze. - Jesteśmy w drodze na równiny. Tak, Cari! Mam to! Prawie wszystko rozumiem! Krzesło znów ruszyło na podniebny szlak. Brannel podziwiał widoki, zadowolony z tego, że spełnił swój obowiązek i z pewnością czeka go zasłużona nagroda. Kiedyś też będzie tak leciał ponad górami swoim własnym krzesłem. Alteis dopiero będzie miał na co patrzeć. - Czy to jest akurat to, czego chciałeś? - zapytała Carialle gdzieś znad bieguna południowego. - Tak! Instrukcje ze statku kosmicznego - powiedział Keff, nie mogąc oderwać wzroku od dokumentów. - Jednego z naszych statków. Całość napisana w języku standardowym, ale starym, bardzo starym. Oceniam to na dziewięćset do tysiąca dwustu lat. Sprawdź w pamięci zapisy dotyczące tego okresu dla - drżącym palcem przytrzymał dokument, prawidłowo odczytać symbol - CW-53 TMS Bigelow. Odszukaj informacje o tym, kiedy wyleciał i zniknął, bo na pewno nie ma żadnych śladów danych na temat lądowania na tej planecie, Keff przewracał poszczególne strony pożółkłego pliku, tak aby Carialle mogła się z nimi zapoznać dzięki implantom. - To cenna rzecz, ale delikatna - powiedział. - Gdyby coś się stało, zanim do ciebie dotrzemy, będziemy przynajmniej mieć kompletny rejestr zawartości. Okładki i strony wykonane zostały z gładkiego plastiku który teraz był bardzo podatny na uszkodzenia. Dzięki technologii sprzed tysiąca lat, druk laserowy był nadal doskonały czarny i czytelny. Patrząc na dokument, zastanawiał się nad tym, co pomyśleliby sobie autorzy, widząc, do czego służy ich dzieło. - Czy to są dobre dokumenty? - zapytała Plennafrey przekrzykując szum wiatru. - Nie tylko dobre, ale bardzo dobre! - odparł Keff, wychylając się w jej stronę, żeby pokazać schemat statku i oznaczenie wydrukowane na wewnętrznej stronie okładki pierwszego tomu. - To wszystko potwierdza, że jesteś potomkiem załogi statku kosmicznego ze Światów Centralnych, który wylądował tu tysiąc lat temu. Jesteś człowiekiem jak ja. - Wspaniale! - krzyknęła i chwyciła go za rękę. - To znaczy, że możemy być ze sobą. Będziemy mogli mieć dzieci. Keff otworzył szeroko oczy. Nie pozostawało mu w tej sytuacji nic innego, jak ucałować ją, co zrobił z ogromną radością. - Nie tak od razu, Plenno - odpowiedział Keff, powracając szybko do czytania dokumentów. - O, jest tu mowa Rdzeniu Ozranu. O ile dobrze rozumiem, to... tak, jest to przyrząd przekazany im, a nie zrobiony przez Starodawnych, których przedstawiono na następnej stronie. Keff przewrócił stronę i zobaczył ilustrację. - Uuu! Obrzydliwe! Starodawni byli osobnikami o pionowej postawie, symetrycznej budowie, którzy mogli używać takich krzeseł, które znajdują się w kolekcji Chaumela. Na tym jednak kończy się podobieństwo tej rasy do człekoludów. Nogi ruchome w kilku stawach i z kolanami skierowanymi do tyłu wystawały z tułowia o szerokości jednego metra. Płaskie twarze posiadały pięcioro oczu w jednym rzędzie. Gładkie czarne czułki na okrągłych, cylindrycznych głowach mogły być antenami albo włosami. - Brrr! - Keff zrobił zdegustowaną minę. - Teraz wiemy, jak wyglądali Starodawni. - Tak - powiedział Brannel i najzwyczajniej wstał, jakby codziennie latał wysoko nad ziemią. - Ojciec mego ojca opowiadał nam o Starodawnych. Bardzo dawno temu mieszkali w górach z władcami. - Jak dawno temu? - zapytał Keff. Brannel usiłował przypomnieć sobie więcej szczegółów, ale wzruszył ramionami. - Obrzydliwe jedzenie pogorszyło pamięć - wyjaśnił przepraszającym tonem, ale zacisnął szczęki ze złością. - Keffie, coś trzeba zrobić dla tej opóźnionej w rozwoju populacji - powiedziała z powagą Cari. - Dieta, którą im narzucają, spowoduje niedługo całkowitą utratę zdolności racjonalnego myślenia. - Zaraz! - krzyknął triumfująco Keff. - Taśmy! Spod okładki jednego z tomów wyciągnął szpulę. - Skondensowany zapis, a może nawet coś w rodzaju filmu o naszych przyjaciołach. Możesz to sprawdzić, Cari? - Postaram się. Wykorzystam któryś z odtwarzaczy, i nie wiem, w jakim formacie to jest - powiedziała. - Potrzebuję trochę czasu. Keff już wcale nie słuchał. Był pochłonięty zawartością drugiego tomu. - Fascynujące! - zawołał. - Spójrz, Cari! Cały system zdalnego sterowania mocą jest połączony z ogólnoświatową siecią regulacji pogody! Do tego właśnie służą stare linie. To nic innego, jak czujniki elektromagnetyczne służące do pomiaru temperatury i wilgotności na Ozranie. Zaprojektowano wytwarzanie deszczu czy mżawki tam, gdzie są potrzebne. Ale to nie zostało zbudowane przez Starodawnych. Albo najzwyczajniej to już zastali, albo zetknęli się z właścicielami systemu gdy przybyli na tę planetę. Musieli odnosić się do tego z pewną ostrożnością. Starodawni dostosowali te urządzenia, aby moc i energia wywoływały deszcz, i wam je przekazali - powiedział, zwracając się do Plennafrey. - Starożytni byli twórcami całego systemu. - Starożytni - powtórzyła Plenna, przybliżając tom dokumentów, aby wszystko zobaczyć. - Czy tutaj są ich wizerunki? Nikt nie wie, jak wyglądali. Keff szybko przerzucił wszystkie kartki. - Nie. Nic. A niech to! - Deszcz? - odezwał się Brannel. - Wywoływali deszcz? - Regulacja pogody - powiedziała Carialle. - Nie ma co, to cywilizacja o wysokim stopniu rozwoju techniki. Szkoda, że ich już nie ma. Ta planeta to najzwyczajniejsza kolebka burz piaskowych. Keffie, jestem już niedaleko. Zaczynam podchodzić do lądowania... O, ślady energii gdzieś koło was. Zanosi się na towarzystwo! Keff usłyszał jakieś zwycięskie okrzyki. Rozglądał się, sykając źródła pochodzenia tych dźwięków. Cała chmara magów obojga płci pod kierownictwem Chaumela i Potrii kierowała się w ich stronę z kierunku północno-zachodniego. - Odnaleźli nas! - krzyknęła wystraszona Plennafrey. Keff wyprostował się i złapał oparcie latającego krzesła. Czarodziejka zaczęła wykonywać rękami jakieś skomplikowane ruchy. Brannel zorientował się, że znajduje się na linii rzucania klątwy, i zrobił unik. Plenna z zadowoleniem przyglądała się efektom celności uderzenia, które zmiotło trójkę napastników. Świst napełniający powietrze drażnił Keffa. - Czy możesz teraz przenieść się stąd gdzieś daleko? - Ktoś mnie paraliżuje - wycedziła przez zęby Plenna. - Muszę teraz walczyć. - Ugrzęźliśmy tu na dobre - wtrąciła Carialle - bo znów coś mnie unieruchomiło, jak tylko dotknęłam ziemi. Ruszajcie! Plenna wcale nie potrzebowała takiej rady. Wykonała kilka wywijasów w powietrzu ponad głowami uczestników pościgu i spadła między ogniste pioruny wystrzelone w jej kierunku. Keff dojrzał twarz Potrii. Złota czarodziejka tym razem wyglądała niezwykle groźnie. Gdyby jej celność była równa złości, z pewnością zniszczyłaby ich wszystkich. Chaumel natomiast zdawał się być bardzo zadowolony. Rzucał swe gromy bardziej po to, aby zmusić Plennafrey do wykonywania skomplikowanych manewrów mających na celu unikanie trafienia. Doceniał chyba to, że jej zamiarem nie było zabicie kogokolwiek, a taka postawa nie była typowa dla magów z Ozranu. Plennafrey pikowała, obniżyła lot i kontynuowała ucieczkę dolinami. Liczyła na to, że goniący nie będą chcieli ponosić ryzyka kluczenia po różnych pułapkach terenowych. Keff czuł, jak suche gałęzie smagają go po plecach, gdy przelatywali wąskim korytarzem skalnym, a potem wpadli do tunelu. Cała zgraja magów krążyła znacznie wyżej niczym stado rozwrzeszczanych kruków. Plennafrey pędziła tymczasem, przecinając mając podnóże góry. Krzyki rozentuzjazmowanego Brannela odbijały się echem od wilgotnych ścian tunelu. Wkrótce znów wydostali się na światło dzienne. Keff sądził, że udało im się zgubić pogoń. Nie wziął niestety pod uwagę determinacji Chaumela. Zaraz po opuszczeniu tunelu ujrzeli srebrnego maga, który energicznie wymachiwał rękami. Wystraszony Brannel od razu skulił się i ukrył głowę w ramionach. Plenna położyła dłonie na klamrze swego pasa. Półprzezroczysta czysta czasza tajemnej mocy otoczyła jej postać. - O, dziecino! - krzyknął Chaumel, uśmiechając się cynicznie, i pstryknął palcami. Krzesło Plenny zaczęło powoli opadać. - Sprawił, że powłoka ochronna zrobiła się za ciężka powiedział Keff. - Spadamy na ziemię! Plennafrey zmieniła szybko taktykę. Od obrony przeszła do ofensywy. Odrzuciła czaszę i wystrzeliła w kierunku Chaumela kilka błyskawic. Jego towarzysze wykonali nieco leniwych niedbałych gestów dłońmi i błyskawice rozpadły się przed osiągnięciem celu, znikając w dali. Chaumel próbował jeszcze kilka trafień, ale udało się je odparować. Plennafrey nie pozostawała dłużna. Posłała całą serię ognistych pierścieni, które powiększając się, otoczyły szyję, nogi i ręce Chaumela. Dwa z nich po zetknięciu z ciałem srebrnego maga rozpadły się na łukowate ogniki i pociągając za sobą pozostałe, przepadły w nicość. Po chwili pojawił się Asedow wraz z Potrią. - Znalazłeś ich! - krzyknęła Potria. Różowo-złota czarodziejka była wyraźnie rozradowana. Plenna wykonała zwrot w jej stronę i wystrzeliła biały ogień, Potria wrzasnęła, gdy parzące iskry spadły na jej wspaniałe szaty i skórę. Odwzajemniła atak gradem ognistych pocisków wspomaganych czarami kierującymi je na Plennafrey. Asedow wykorzystał tę chwilę i ruszył na nich z drugie strony. Jego metody były bardziej prostackie. Umieścił w powietrzu kłęby dymu, które niczym miny utrudniały Plennie zawirowanie pomiędzy pociskami wystrzelonymi przez Potrię stanowiąc istotne zagrożenie. Keff omal nie spadł, gdy pierwszy dymny pocisk eksplodował mu za plecami. Plennafrey wykonała gwałtowny skręt, usiłując ominąć przeszkody. Na nie szczęście co chwila zderzała się z nimi. Strzały Potni również okazały się celne. Keff uświadomił sobie nagle, że owijają go zwoje niewinnej jedwabistej tkaniny o właściwościach magnetycznych. Czuł, że przylegają szczelnie do nosa i ust. Magia sprawiała, że wszystkie zasoby energetyczne jego ciała przenikają przez skórę. Zaczął ciężko oddychać. Było mu coraz bardziej duszno w rozrzedzającym się powietrzu. Plennafrey, oparta o bok swego krzesła, toczyła uporczywą walkę. Była cała niebieska. Dokładała wszelkich starań, żeby wydobyć jak najwięcej ogni ze swej tajemnej klamry. Była zdeterminowana, a siła jej woli przewyższała siłę magii Potrii. Słoneczne płomienie wypełniały powietrze wokół niej, a potem objęły sieć zarzuconą na Brannela i Keffa, przemieniając ją w czarny popiół. Wydawało się, że zagrożenie minęło, gdy nagle znaleźli się w obłoku rażących ze wszystkich stron błyskawic. Keff zdążył jeszcze usłyszeć kłótnię Potrii i Asedowa na temat prawa własności do statku i jego samego, a w chwilę potem stracił przytomność. W gasnących myślach złożył ślubowanie, że prędzej zginie, niż pozwoli na to, aby ktoś zabrał Carialle. Poczuł w nozdrzach jakiś intensywny zapach. Mimo woli wziął głęboki oddech i zakrztusił się. - Przebudziłeś się - powiedział czyjś głos. - No, to dobrze. Keff z trudem otworzył oczy. Powoli zaczął rozpoznawać otoczenie. Leżał na wznak w głównej kabinie swego statku. Plennafrey była koło niego i też odzyskiwała przytomność. Brannel leżał nieruchomo u jej stóp. Zaniepokojony Chaumel pochylał się nad Keffem. ROZDZIAŁ 11 Carialle nie mogła się przyzwyczaić do ciemności, która nagle ją ogarnęła. Chaumel pojawił się niespodziewanie w głównej kabinie mimo ochronnej zasłony magnetycznej i wpatrywał się we wszystko, co mieściło się w zdobytym przez niego statku kosmicznym. Carialle, oburzona wkroczeniem intruza zaczęła emitować wrzaski i hałasy, które swego czasu okazały się skuteczne przy przeganianiu Brannela. Chaumel zasłonił się rękami, ale dźwięki nie raniły jego słuchu. W pewnym momencie stwierdziła, że nie jest już w stanie niczego poruszyć, a jej receptory wzrokowe przestają funkcjonować. Na szczęście jeszcze nie straciła słuchu. Sarkastyczny głos dudnił w receptorach słuchowych i wciąż wymieniał nazwy różnych przedmiotów z wyposażenia kabiny, przerywając słowami zachwytu z dokonanego dzieła. Cari odezwała się, prosząc, aby nie zostawiał jej w ciemności. Głos zamilkł na chwilę. Poczuła na sobie czyjeś ręce: nieprawdopodobne, nieznane dłonie wdzierały się do wnętrza pancerza i rozgarniały połączenia układu nerwowego. - Nie do wiary! Kim jesteś? - spytał Chaumel. - Zostaw moje pokrętła w spokoju! - nalegała Carialle. - Sam nie wiesz, co robisz! - To intrygujące - mówił do kogoś. - W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałbym, że może istnieć człowiek, który jest również maszyną. Niesamowite! Ale to nie mężczyzna, prawda? Ręce przenikały Carialle. - No, nie! To kobieta! Ale ma tu różne cuda na swoje usługi. Muszę to zobaczyć. Niewidzialne palce odłączyły układy sterujące kamer od zakończeń nerwów i pozostawiły je poza zasięgiem. Cari czuła, że system podtrzymania czynności życiowych stał się przedmiotem zabawy Chaumela - włączał go i wyłączał. Podniósł się jej poziom adrenaliny, gdy mag zakłócił równowagę chemiczną całego ustroju. Nie była w stanie przeciwdziałać, używając endorfiny. Przewód gromadzący niepotrzebne produkty przemiany materii zaczął przemieszczać się w kierunku pojemnika ze środkami odżywczymi. Zauważyła, że jej wrażliwy układ nerwowy zareagował na to zwolnieniem akcji. - Przestań! - błagała. - Zabijesz mnie! - Nie zabiję cię, dziwna kobieto w skrytce - powiedział Chaumel swym wysokim, beztroskim głosem - ale postaram się, żebyś nie wymknęła mi się spod kontroli, jak wtedy gdy zanikała czarodziejska moc. Ale nas wyprowadziłaś! Dookoła Ozranu, w obydwie strony! Niezła gonitwa, ale dość tej zabawy. - Keffie! - Tu jestem, Carialle - odezwał się załogant słabym, ale rozeźlonym głosem. Dodało to jej otuchy. Słyszała kroki i jakiś trzask. Keff znów przemówił, najwyraźniej przełamując ból. - Chaumel, nie będziemy stawiać oporu, ale zostaw ją. Nawet nie wiesz, jaką krzywdę możesz jej wyrządzić. - Tak? Ona oddycha, je, nawet słucha i mówi. Kontroluję to, co widzi i robi. Carialle zdołała na krótko zobaczyć wszystko, co się dzieje w nastawni. Keff i srebrny mag stali naprzeciw siebie, ale to mieszkaniec Ozranu zdawał się górować. Keff trzymał się za bok, chroniąc czy masując obolałe żebra. Plenna stała przy nim blada i wyprostowana. Zdezorientowany i wystraszony Brannel skulił się przy pryczy Keffa. Cały ten widok nagle zniknął i Cari ogarnęła ciemność. Nie mogła powstrzymać okrzyku rozpaczy. Doznała takiego samego odczucia jak przy kolejnym relacjonowaniu swego tragicznego wypadku Inspektorowi Maxwellowi-Coreyowi. Znów to samo! Myślała, że już nigdy nie będzie musiała doświadczać odcięcia dopływu bodźców z otoczenia, zakłócenia funkcjonowania gospodarki chemicznej organizmu, uszkodzenia układów sterujących. Tym razem będzie to jeszcze bardziej dotkliwe, bo jej załogant będzie tak blisko i będzie wszystko słyszał. Pomimo bólu Keff znów rzucił się na Chaumela. Błyskawiczny ruch ręki maga wystarczył, aby atakujący został rzucony o ścianę. Plennafrey podbiegła do Keffa i pomagała mu wstać. - Przybyszu, nie porywaj się na mnie! - radził Chaumel. - Nie podnoś nawet ręki, bo spotka cię taka sama kara. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaką krzywdę jej wyrządzasz! - powiedział Keff, wstając po upadku. Przycisnął rękę do ust i otarł krew z rozciętej wargi. - Doskonale zdaję sobie sprawę. Widzę obrazy - mówił Chaumel z uśmiechem na wargach, który wyrażał jego przeżycia przy oglądaniu niewidocznych obrazów. - Nie, nie obrazy, dźwięki, które ją prześladują, bardzo wyraźne, bliskie jej myślom, natarczywe. Z głośników dał się słyszeć odległy, groźnie brzmiący, złowrogi odgłos. Carialle krzyczała ogłuszająco. Keff wiedział, co robi Chaumel, igrając z energią, którą wykorzystywał do tworzenia wizji wdzierających się kiedyś i do jego świadomości. Carialle nie była w stanie przeciwstawiać się tym złudzeniom. Wspomnienia o tragicznym wypadku sprzed lat, połączone z działaniem Chaumela uniemożliwiającym opuszczenie tej planety oraz zakłócającym jej normalne funkcjonowanie, mogły doprowadzić do nieodwracalnych zmian w psychice. - Bardzo cię proszę - błagał Keff. - Zgadzam się na współpracę. Zrobię wszystko, co zechcesz. Przestań tylko bawić się nią. Wyrządzasz jej wielką krzywdę, nawet nie wiesz jak wielką. Daj jej spokój. Chaumel zajął miejsce w fotelu awaryjnym Keffa i zasiadł z założonymi rękami. Odziany w swe błyszczące szaty wyglądał niczym mistrz jakichś szatańskich ceremonii. - Zanim pozwolę sobie na uwolnienie mego więźnia - wycelował w Keffa wskazujący palec - chcę się dowiedzieć kim jesteś i dlaczego tu przybyłeś. Nie zmusiłeś wszystkich władców tej planety do latania tylko dla swej przyjemności. Co za tym wszystkim stoi? Keff doskonale pojmował, że musi szybko podejmować decyzje, żeby ratować Carialle. Postanowił przerwać milczenie i zacząć mówić. Nie wspomniał żadnych nazwisk i nazw ani odległości, ale przekazał Chaumelowi skrótową relację o podróży do Ozranu. - Przybyliśmy, aby was poznać, o czym już przecież wspomniałem. W trakcie badań odkryliśmy zakłócenia w sieci energetycznej, którą się posługujecie - powiedział. - Stanowią zagrożenie dla was, a pośrednio dla waszej planety. - Mówisz o zaniku energii na starych liniach? - spytał Chaumel, unosząc brwi. - Zauważyłem właśnie, jak sprytnie skorzystaliście z tego ostatniego przypadku. - Keffie! Chodzą mi po skórze! - biadoliła Cari. - Odczepiają zakończenia nerwów. Powstrzymaj ich! - Chaumelu... - Wszystko w porządku. Nic jej nie grozi. Mylisz się - powiedział otwarcie Keff. - Dawno temu bardzo wiele przeszła, a ty przywołujesz tamte zdarzenia. - I to na cały głos! - Chaumel pstryknął palcami i głos Carialle zanikł. Keff postanowił podbiec do kolumny Carialle. Powstrzymał się jednak, gdyż nie miał pewności, czy ona jeszcze żyje. Chciał ją zapewnić, że wciąż tu jest. Nie była sama! Musiał spokojnie siedzieć, nie miał żadnej broni. Łudził się, że wyraz jego twarzy nie odzwierciedla wewnętrznej złości i uda mu się przekonać bezdusznego tyrana, aby ją uwolnił, zanim postrada zmysły. - Odkryłem jeszcze coś, o czym powinieneś się dowiedzieć - powiedział Keff, szybko wypowiadając wszystkie słowa. - Nie jesteście pierwotnymi mieszkańcami Ozranu. - Dawno już to wiedziałem - odparł z uśmiechem Chaumel. - Jestem historykiem, synem historyków, o czym ci powiedziałem, gdy... mnie odwiedziłeś. Nasze legendy mówią o tym, że przybyliśmy z kosmosu. Jak cię tylko zobaczyłem, od razu wiedziałem, że jesteśmy braćmi. Jak się nazywa ta nasza rasa? - Ludzie - powiedział zdecydowanie Keff, chcąc jak najszybciej skierować rozmowę na temat Carialle. - Homo sapiens, człowiek myślący. Wracając natomiast do Carialle... - Chcesz mi także powiedzieć, że nasza moc wywodzi się z jakiegoś mechanicznego źródła, a nie jest pobierana za pomocą czarów z powietrza, o czym przekonani są niektórzy przesądni magowie. O tym też już dawno wiem. - Spojrzał przy tym na Plennafrey. - Będąc w twoim wieku, podążyłem do źródła energii. Wiem więcej niż wielcy magowie o tym skąd wiodą połączenia z Rdzeniem, ale zachowałem to wszystko dla siebie, żeby się nie narażać. Spuścił wzrok i wpatrywał się w posadzkę. Chaumel nie mógł oczekiwać żadnego poklasku. Keff zrobił gwałtowny ruch w kierunku maga. - Siedzisz sobie spokojnie i przechwalasz się - powiedział wyraźnie rozgniewany Keff - a moja partnerka cierpi niepotrzebne katusze. - No, dobrze - odpowiedział spokojnie Chaumel, obejmując uchwyt swej czarodziejskiej różdżki. - To, co mówisz, jest o wiele ciekawsze. Musisz mi opowiedzieć więcej, bo inaczej znów ją odizoluję od wszystkiego. Szybko wrócił jej wzrok i czucie. Doznała wyraźnej ulgi i w ciągu kilku sekund odzyskała wewnętrzny spokój. Twarz Keffa znalazła się blisko kamery na kolumnie. Zobaczyła go i powiedziała: - Dziękuję, rycerzu. Już wszystko w porządku. Nie martw się. - Jej głos drżał. Keff nie dowierzał Carialle. Pogładził kolumnę i wrócił na miejsce. - Keff mówi, że nasza moc była przeznaczona do wywoływania deszczu - powiedziała Plenna. - Czy to jest przyczyna zmniejszenia plonów? Dlatego, że wykorzystujemy ją do innych celów? - To prawda - odpowiedział Keff. - Jeśli korzystali z systemu kontroli pogody tak, jak dotychczas, to nie dziwił go, że występują przeciążenia. Pojawienie się każdego nowego maga znacznie zwiększa obciążenie. - Masz na to jakiś dowód? - spytał Chaumel, mrużąc oczy. - Mamy dowody po waszych przodkach – odpowiedział Keff. - A, tak - powiedział Chaumel, zbierając notatniki ze swych kolan. - To te. Czytałem, czekając, aż się ockniesz. Niczego z tego nie rozumiem oprócz obrazków, które pokazują dziwaczną warownię i wizerunki Starodawnych. - To księga informacji pozostawiona przez załogę, która tu wtedy wylądowała - powiedziała Carialle. - To jest przynajmniej pewne. Ludzie przybyli na Ozran na pokładzie statku kosmicznego o nazwie TMS Bigelow ponad dziewięćset lat temu. - Skąd macie tę... księgę informacji? - To moje! - wykrzyknęła zdecydowanie Plenna. Chciała sięgnąć po swą własność, ale Chaumel powstrzymał ją ruchem ręki. Stanęła bez ruchu i spojrzała na pełną niepokoju twarz Keffa. - Twoje? - srebrny mag przyjrzał się jej badawczo. - było chyba przeznaczone do trzymania gdzieś w ukryciu, u ciebie, najmniej znaczącej ze wszystkich magów. Twój ojciec Rardain, nie mógł tego nigdy posiadać. Plenna była najwyraźniej zawstydzona wzmianką o swym zmarłym ojcu. - Nie wiedział o istnieniu tej księgi. Znalazłam ją po... jego śmierci. - Czy ma to jakieś znaczenie? - zapytał Keff, podchodząc do Plenny i obejmując ją w talii. Dziewczyna drżała. - Próbujemy ocalić świat przed katastrofą, a ty utrudniasz nam zdobycie dokładniejszych informacji. - Czy ta księga zawiera jakieś wskazówki? - pytał Chaumel z niedowierzaniem. Carialle ukazała się na ścianie w swej ludzkiej postaci. Po chwili wahania zaskoczony Chaumel przyzwyczaił się do jej obecności. - Jeżeli znajdę czas, spróbuję rozszyfrować te taśmy - powiedziała Carialle. - Tymczasem Keff może się zająć tłumaczeniem tekstu. Chaumel się rozluźnił. - Masz tyle czasu, ile chcesz. Zasłona, którą tu rozpostarłem zapewni nam ochronę przed wszelkimi intruzami. Wkrótce będą mieć dość gonitwy za cieniami i wrócą do domów. Wtedy już nic nie będzie nam przeszkadzać. - Czy mogę korzystać z moich monitorów? Srebrny mag był bardzo łaskawy. - Możesz korzystać z czego chcesz. Nie możesz się nigdzie gdzie oddalić. Carialle nie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Nie miała jednak innego wyjścia. Kilka minut zajęło jej przywrócenie równowagi chemicznej w organizmie. Po dwóch pełnych cyklach roboczych procesora sterującego eliminowaniem zanieczyszczeń układ krwionośny wrócił do pełnej sprawności. Zwiększyła dawkę składników odżywczych i z radością odczuła spadek poziomu adrenaliny. Postanowiła zająć się kasetą, którą otrzymała od Keffa. W szczelnej obudowie był otwór na trzpień odtwarzacza. Dwie kieszenie w aparaturze Carialle przystosowane były zarówno do taśm, jak i kryształów informacyjnych. Odsunęła wałek napędowy i trzpień od tylnej ścianki odtwarzacza, zwężyła wnękę tak, aby ruch taśmy nie był niczym zakłócony, a następnie uchyliła klapkę pokrywy. - Gotowe - powiedziała. - Przekonajmy się, co tam jest - dorzucił Keff, wsuwając taśmę do odtwarzacza. Carialle zamknęła pokrywę. Wysunęła trzpień. Kaseta otworzyła się z sykiem powietrza i odsłoniła taśmę. Carialle oczekiwała takiego obrotu sprawy. Szybko złapała próbkę atmosfery sprzed tysiąca lat i zabrała ją do analizy. Przewinęła powoli taśmę, uzyskując na oscyloskopie falowy obraz i porównywała go z tysiącami wzorów. - Czy jest tam coś sensownego? - spytał Keff. - Nie tak szybko - odpowiedziała Carialle. - Występują tu jakieś nieregularności w rozkładzie linii, ale trzeba to chyba przypisać złemu stanowi technicznemu urządzenia, przy pomocy którego dokonano zapisu. Dlaczego akurat jakiś obibok wziął się do nagrywania? Mogli się bardziej przyłożyć do tego, aby aparatura była sprawna. - Chciałabyś, żeby wszystko było takie łatwe? Wiesz, teraz dopiero czuję, że jestem głodny - oznajmił Keff, kierując do wszystkich te ostatnie słowa. - Plenno, nie jedliśmy niczego go od wczoraj, a nie można powiedzieć, że było tego dużo. Postawić ci lunch? Czarodziejka spojrzała na niego z wyraźną ulgą. - Chętnie skorzystam - powiedziała nieśmiało. Jakiś nieokreślony dźwięk dochodzący od strony pryczy Keffa zwrócił uwagę wszystkich na Brannela. Prawie już o nim zapomniano. Okazało się, że też jest głodny. - To już troje. A ty, Chaumelu? - Nie, dziękuję - odpowiedział srebrny mag, wymachując ręką i patrząc na Keffa. Keff przekazał instrukcje syntezatorowi i po chwili wyjął tacę z trzema parującymi talerzami. - Skromny posiłek: mięso, ziemniaki, warzywa, chleb - mówił Keff, pokazując poszczególne produkty znajdujące się na talerzach. - Spokojnie, Keffie - przemówiła Cari. - Nie ufam naszemu zdobywcy. Keff skierował implanty oczne kolejno na każdy talerz. - Uhm, sprawdzam. - Dziękuję, moja droga. Liczę na twą pomoc - powiedział, wprawnie akcentując każde słowo. Podał pierwszy talerz Plennie, drugi wraz z widelcem przekazał Brannelowi, wreszcie usiadł na pryczy, aby zjeść swój posiłek. Brannel wpatrywał się w talerz z przegródkami. - O co chodzi? - spytał Keff. - Jedz, to dobre. Może trochę za dużo węglowodanów, ale i tak smaczne. Brannel nie odpowiedział, ale spojrzał na Keffa z trwogą i strachem w oczach. - A, już wiem - zareagował Keff, domyślając się istoty problemu. - Mam pierwszy spróbować, żeby udowodnić, iż jedzenie jest dobre? Wszyscy mamy to samo. Chcesz się zamienić? - Nie, magu Keffie - odparł Brannel po chwili, spoglądając bacznie na Chaumela. - Wierzę ci. Przełamał początkową nieufność i szybko zaczął pałaszować lunch, niewprawnie posługując się widelcem. Z pewnością warknąłby na Keffa, gdyby ten zechciał zabrać mu talerz. - Zmiotłeś wszystko w mgnieniu oka. Jeszcze jedną porcję? Brannel skinął potakująco głową. Wyglądał na zawstydzonego swym łakomstwem, ale propozycja Keffa była nie do odrzucenia. Równie szybko poradził sobie z drugim talerzem. - Prostak - powiedział Chaumel, najwyraźniej ignorując tubylca. - No, ale jeśli chcesz trzymać zwierzaki... Brannel nie usłyszał chyba tej uwagi. Oblizywał zapaćkane gęstym sosem palce i połykał resztki ziemniaków. - Cari, czy zostało tam coś jeszcze? - spytał żartobliwie Keff. Brannel przestał jeść. - Nie, nie, Brannelu, żartowałem. Mamy jedzenia na dwa lata, no, na sześć miesięcy dla kogoś z twoim apetytem. Spokojna głowa, jesteśmy przecież przyjaciółmi. Plenna jadła swój lunch bardzo powoli, a uśmiech goszczący na jej twarzy oznaczał, że zaserwowane danie trafiło w jej upodobania. Keff pogładził jej rękę. - Hurra! - krzyknęła triumfująco Carialle. – Nareszcie! Szanowni państwo, czas na film. Z głośników głównej kabiny dał się słyszeć charakterystyczny szum. Carialle zaczęła pokazywać obrazy z taśmy na dużym ekranie. Najpierw ukazała się odległa wirująca kula. - Zapis układa się pionowo na całej szerokości taśmy wyjaśniała Carialle. - Gęstość bardzo duża. Prędkość w milimetrach na sekundę, ale nie da się nic odtworzyć z miejsc, które noszą ślady dużych zakłóceń. Zapis został zrobiony na nośniku magnetycznym i część jest nieodwołalnie stracona, chociaż faktycznie nie duża. Starałam się wszystko połączyć w pewną całość. Nie jest to pełny, oficjalny zapis chronologiczny, a raczej bardziej prywatna relacja sporządzona przez biologa lub inżyniera. Przejrzyjcie zawartość i zweryfikujcie moją opinię. Taśma zawierała obrazy Ozranu widzianego z przestrzeni kosmicznej wraz z kontynentami i morzami. Głośne trzaski elektrostatyczne towarzyszyły fragmentom między miejscami występowania dużych zakłóceń zapisu. Według Carialle, poziom techniczny nagrania i stosowanych urządzeń był o wiele niższy w porównaniu z aparaturą i wyposażeniem jej statku. Mimo tego jakoś udało się jej odszyfrować treść zarejestrowanych obrazów. Pokazywała je na bocznym ekranie, aby wszyscy mogli je obejrzeć. - Niezłe warunki do założenia kolonii - mówił Keff, patrząc na zdjęcia, jakby dopiero zbliżał się do nowej planety. - Przypomina to naszą starą dobrą Ziemię. Ziemia - westchnęła Plennafrey z przestrachem w oczach. Keff się uśmiechnął. - Tak, tak. Teraz wiem, czemu osiedli na planecie. Ich telemetria była zbyt prosta. My nie przeoczylibyśmy naziemnych budowli i śladów upraw polowych, ale im się to przydarzyło i doszło do pierwszego spotkania. Załoga Bigelowa liczyła czterysta pięćdziesiąt dwie osoby. Keff zauważył pewne podobieństwo ciemnoskórego kapitana statku do jaskrawo ubierającego się maga Omriego. Chaumel stracił rezon, gdy na ekranie ukazał się pierwszy ze Starodawnych. Wpatrywał się w niego, otwierając z wrażenia usta. Keff był również zdumiony widokiem nieznanej postaci, ale rozumiał zdziwienie Chaumela, które dałoby się przyrównać do reakcji Ateńczyków na przybycie bogów z Olimpu. - Nigdy nie widziałem kogoś podobnego, a ty, Carialle? - Nie, ani ja, ani ci z Wydziału Badawczego - odpowiedziała Cari, przeszukując w pośpiechu dane. - Ciekawe skąd przybyli? Gdzieś z sektora R? Nie da się prześledzić ścieżki jonowej. Wszyscy obecni w kabinie mogli zobaczyć teraz to, czego nie było widać na ilustracjach przeglądanej przez Keffa księgi. Płaskie postacie były nawet zabawne, jak talia kart z Alicji w Krainie Czarów. Taśmy zawierały relacje z pierwszych spotkań z gościnnymi krajowcami, pokazywały załogę Bigelowa przy ich domach, wśród dzieci oraz podczas przyglądania się czarodziejskim sztuczkom wykorzystującym posługiwanie się energią. Cywilizacja Starodawnych musiała mieć okresy bujnego rozkwitu, jednak cała populacja znacznie się zmniejszyła i w czasie, gdy przybył Bigelow, były już tylko dwie grupy: pojedyncze osobniki żyjące w górach oraz wspólnoty uprawiające ziemię w dolinach. Nieduża liczebność osłabiła ich potencjał pod każdym względem. Keff słuchał komentarza narratora i przekazywał TS to, co zdołał zrozumieć. - Narrator opisuje Starodawnych i ich radość ze wspólnego życia z ludźmi. Mówi o brzydkich cechach, nie, wspaniałych cechach i umiejętnościach posiadanych przez te brzydkie istoty, które miały wszystko udostępnić. Ha, to stary dialekt języka standardowego. Namówiono jednego ze Starodawny, aby powiedział parę słów do kamery. Przycisnął swą przerażającą twarz do obiektywu i skierował troje oczu na wprost. Pozostałymi dwoma wodził na wszystkie strony. - Rozumiem, co mówi - powiedział Chaumel z niespotykaną skromnością. - Jego język nazywamy mową tajemną. - My cieszyć, a czy cieszyć się dziwni dwuoczni ludzie, to treść jego pytania. - Cieszy się ze spotkania - powiedział Keff z uśmiechem. - Nastawił TS, aby zarejestrował tłumaczenie dokonane przez Chaumela i wzbogacił przez to tworzony leksykon drugiego dialektu Ozranu. - Można sądzić, że język, którym porozumiewali się ludzie ze Starodawnymi, zawierał dużo słów z mowy tubylców. Tajemniczy język znaków, który także był w powszechnym użyciu wśród zielonych tubylców, jak zauważył Keff, nie spotkał się z zainteresowaniem ze strony narratora. Keff czuł, jak czujniki wizyjne Carialle skierowane są na niego, tak jakby chciała mu przypomnieć o tym, że TS pomijał język ciała. Uśmiechnął się, odchylając głowę w stronę kolumny, w której się znajdowała. Tym razem TS działał bez zarzutu. - Teraz wiem, skąd się wzięło powiedzenie: patrzeć jednocześnie w kilka stron - powiedział ożywiony Chaumel. - My nie potrafimy tego robić, ale Starodawni nie mieli z tym żadnych problemów. Brannel, który stał z boku, chłonął każde słowo. Keff uświadomił sobie, że trójka jego gości łatwiej radzi sobie z nieznanym językiem. Dwoje magów wesoło gaworzyło sobie w czasie, gdy słychać było słowa wypowiadane przez Starodawnych. Objaśniali znaczenie gestów i zdań, używając języka Ozranu. Keff doskonale wiedział, że jest to najzwyczajniejsza mieszanina standardu i mowy Starodawnych. Ze smutkiem przyznał że on sam, będąc specjalistą z zakresu lingwistyki, miał największe kłopoty z połapaniem się w tym wszystkim, co dzieje się na ekranie. Carialle dała mu znak, gdy ukazały się tam rysunki i schematy. - Wasz inżynier rozpoznaje wiązki mikrofalowe, które nie dawały mi spokoju - powiedziała. - Stanowią potwierdzenie komend od przedmiotów mocy przekazujących sygnały zapotrzebowania na przesłanie energii ze Rdzenia Ozranu. Rdzeń zasila też te przyrządy. Hm, istnieje małe zagrożenie radioaktywnością. Na jednym z pomocniczych ekranów ukazał się jeden ze schematów w rozwiniętej wersji. - Nie zaobserwowałam żadnych śladów raka. Pomimo różnych ułomności mieszkańcy Ozranu są zdrowi, więc promieniowanie musi być nieszkodliwe. Kolejny przeskok w czasie. Następne nagrania pokazują ludzi przy budowie domów, sceny z życia rodzinnego, narodziny potomstwa. Niektórzy z przybyszów, jak narrator, uczyli się wykorzystywać przedmioty mocy. Inni mieszkali w swych podziemnych domach na równinach. - Nastąpił więc podział ludu Ozranu na dwie grupy - zauważył Keff. - Trudno uwierzyć, że to wszystko dzieje się na lej samej planecie. Dalsze fragmenty taśmy wideo to żyzne pola i bujna roślinność. Gleby Ozranu najwyraźniej sprzyjały uprawom przeniesionych z Ziemi zbóż. Narrator skierował swą kamerę na wozy pełne ziarna i warzyw ciągnione przez udomowione zwierzęta. Dzisiejsi mieszkańcy Ozranu byli bardzo ożywieni przy scenie pokazującej ludzi i kilkoro Starodawnych, którzy szukali schronienia przed ulewnym deszczem podczas oberwania chmury. Nagranie pokazywało również jakiegoś farmera stojącego obok olbrzymiej dyni, która była wielkości prosięcia. Sąsiedzi składali mu gratulacje z okazji takiego osiągnięcia. Keff spojrzał na gości. Wszyscy byli prawie zahipnotyzowani widokami bujnej, soczystej roślinności na polach. - Te zdjęcia nie mogły być zrobione u nas - powiedziała Plennafrey - ale pokazują Góry Południowe. Znam te okolice od dzieciństwa. Nigdy nie widziałam tak wielkich okazów warzyw. - To fikcja - stwierdził Chaumel, marszcząc brwi. - Te wielkie korzenie nie mogły zostać wyprodukowane w naszych gospodarstwach. - Kiedyś było to możliwe - powiedziała Carialle - tysiąc lat temu. Zanim wasi magowie zaczęli wytwarzać zakłócenia w odziedziczonym przez nich systemie. Patrz! Pokazała wyniki analizy powietrza uwięzionego w kasecie z taśmą. Keff pokiwał głową ze zrozumieniem. Wiedział, do czego zmierza Carialle. - Okazuje się, że atmosfera z okresu wczesnego osadnictwa ludzi na Ozranie zawierała więcej niż dzisiaj wilgoci oraz związków azotu, tlenu i węgla. Na ekranie ukazał się następny obraz. - Zobaczcie, czym oddychacie. Jest tu nienaturalnie wysoki poziom ozonu. Wzrasta za każdym razem, gdy następny pobór energii z Rdzenia Ozranu. Jeśli chcecie więcej... Carialle wytworzyła trójwymiarowy wizerunek planety, który pojawił się w środku kabiny. - Taki widok planety ukazał się oczom waszych przodków. Kula ściemniała. Obszary lodowcowe skurczyły się, oceany cofnęły, a z ich wód wyłoniły się bagniste wysepki. Kontynenty przybliżyły się. - Tak wygląda to teraz, Plenna była poruszona zmianami, które miały miejsce na Ozranie. - Jaka przyszłość nas czeka? - spytała, kierując oczy pełne smutku na obraz Carialle. - Jeszcze nie wszystko stracone. Pokażę wam kilka innych planet leżących w Światach Centralnych - powiedziała Carialle, rzucając na ekran obraz rozciągniętej kuli usianej wysepkami. - Kojumi było bardzo zanieczyszczone, ale miejscowa ludność dużym wysiłkiem zdołała uratować planetę. Niebo nad Kojumi zmieniło się z ołowianej szarości w przejrzystą, srebrzystą toń. - Nawet Ziemia musi walczyć o przetrwanie, Spłaszczona, wielobarwna kula zaczęła wirować na obrazie. Zielone obszary na kontynentach przybierały różną postać, gdy Carialle w ciągu kilku sekund demonstrowała ich rozwój na przestrzeni wieków. Zaprezentowała także cały szereg planet klasy M, gdzie panują sprzyjające warunki środowiskowe. Trójwymiarowe mapy ustąpiły powoli miejsca obrazowi dzisiejszego Ozranu. Chaumel chrząknął. - Jakie rozwiązanie proponujesz? - zapytał. - Władcy muszą przestać korzystać z energii - odpowiedział Keff. - Nic prostszego. - Zrezygnować z energii? Nigdy! - krzyknął Chaumel z taką wściekłością, jakby Keff kazał mu samemu obciąć prawą nogę. - To nasz najważniejszy atrybut. - Magu Keffie - odezwał się nieśmiało Brannel, zbliżając się do zebranych. - To, co pokazałeś o Nowych i ich ziemi, to robotnicy Klemaya próbowali dla nas zrobić od dawna, Jak tylko pamiętam - dodał, spoglądając na Plenne i Chaumela. - Wiemy, że rośliny mogą być większe. Kiedyś takie były. Teraz są małe albo giną. Wiem... - Cicho! - warknął Chaumel, podrywając się z miejsca. Przestraszony Brannel odczołgał się w róg kabiny. - Pozwalasz temu zwierzakowi, aby się odzywał? - zapytał srebrny mag. - Spójrz na jego pysk. Przecież on niczego nie wie. - Posłuchaj, Chaumelu! - zareagował ostro Keff. - Brannel jest inteligentny. Wysłuchaj go. Ma coś, czego nie znajdziesz u żadnego robotnika na tej planecie: pamięć, a to tylko twoja wina, twoja i tobie podobnych. Okaleczyliście ich, poddaliście mutacji, ale oni nadal są ludźmi. Nie zrozumiałeś niczego z tego, co widziałeś na obrazach z taśmy? Brannel wie, kiedy i może dlaczego upadło rolnictwo. Niech mówi. Brannel był bardzo zadowolony, że mag Keff ujął się za nim. Zebrał się na odwagę i próbował powoli, mimo dezaprobaty Chaumela, opisać sytuację na polach. - Chcemy karmić ziemię, aby dawała dobre plony, jak te na ekranie, ale za każdym razem, gdy magowie walczą ze sobą, rośliny giną lub powraca zimno i susza. Mielibyśmy ich więcej, gdyby było więcej wody, gdyby było cieplej. Z naszych plonów - podniósł wszystkie osiem palców - tyle nie przeżyje. Pozostawił trzy palce w górze. - Tracicie ponad sześćdziesiąt procent plonów, ponieważ lubicie zbytki - powiedział Keff. - Korzystanie z energii dla zabawy, zbrodni, splendoru jest wyrazem nieodpowiedzialności i lekkomyślności. Doprowadzacie swój własny świat do zagłady. Przyjdzie czas, że wasze gospodarstwa nie będą w stanie same się utrzymać. Ludność wymrze z głodu. Niezależnie od tego, na ile ich cenisz, zabraknie ich kiedyś do wykonywania najprostszych czynności i spełniania waszych poleceń. Chaumel odwrócił wzrok od zasępionej twarzy Keffa i spojrzał na wirujący obraz globu Ozranu. Usiadł w awaryjnym fotelu Keffa. - Do tego doprowadzimy - powiedział Chaumel, podnosząc ręce w geście poddania. - Wie, co mówi. Jeśli ja wykorzystam artefakty, które posiadam i udzielę pomocy, to moje poddanie się nie powstrzyma pozostałych, nie zmieni ich postawy. My, magowie, jesteśmy za bardzo podejrzliwi w stosunku do siebie, nie ufamy sobie. - Musimy porozmawiać o powszechnym zawieszeni broni - zaproponowała Carialle. - Potrzebna jest najpierw jakaś alternatywa- odparł szybko Chaumel. - Nasz system jest przeżarty zdradą i przewrotnością. - Jest tu coś ciekawego na ten temat - powiedział Keff, przeglądając którąś ze stron pierwszego tomu. - Ktoś dokonał niepoprawnego tłumaczenia instrukcji dla oficerów żądnych awansu, które było przeznaczone dla waszych praojców Jest tam mowa o tym, że „awans przewidziany jest dla tych, którzy wykażą się realizacją najlepszych przedsięwzięć w najbardziej skuteczny sposób”. Należy przez to rozumieć przedsięwzięcia przynoszące pożytek całej społeczności, ale chyba ten fragment został najzwyczajniej zapomniany. W instrukcji dotyczącej naszego statku jest podobne sformułowanie wyrażone tylko bardziej współczesnym językiem. Chaumel mruczał coś pod nosem, aż wreszcie zdobył się na uwagę: - W takim razie cały czas popełniamy straszliwy błąd. - Zwrócił się następnie do Keffa i wizerunku Carialle. - Nie wiedziałem, że działamy, opierając się na złych informacjach. Przez całe życie byłem przekonany, iż postępuję zgodnie z nakazami Pierwszych. Chciałem być godny przodków. Jest mi wstyd. Keff spostrzegł, że Chaumel jest rzeczywiście przejęty. Na swój sposób był uczciwy i honorowy. - Masz szansę wszystko naprawić. Zacznij od udzielenia nam pomocy - powiedział powoli Keff. Chaumel wykonał zdecydowany ruch ręką. - Wasz statek jest wolny. Co mam jeszcze zrobić? - Odszukaj Rdzeń Ozranu i przekonaj się, czemu miał służyć - rzuciła szybko Carialle. - Może uda ci się zachować niektóre zasady twego obecnego życia, chociaż nie wydaje mi się to prawdopodobne. Ale jeśli faktycznie chcesz uratować tę planetę i przyszłe pokolenia... - Chcę - powiedział Chaumel. - Nie będę sprawiał kłopotów. - Nadszedł więc czas, aby skierować energię ku celom, którym miała pierwotnie służyć: regulacji pogody. - A co z resztą magów? - spytała Plenna. - Jeżeli nie możemy ich przekonać - zaproponowała Carialle - to wydaje mi się, że mam sposób, aby ich unieszkodliwić. Podsunął mi go ten kronikarz sprzed wieków, wspominając o częstotliwościach odzewu. Trochę poeksperymentuję i będę w stanie zablokować pewne sygnały niezależnie od szerokości pasma, na którym są nadawane. Nauczą się żyć ze zmniejszoną energią albo w ogóle bez niej. Niech się sami martwią. - Możemy na to przystać - powiedział szybko Keff, patrząc na minę Chaumela - jeśli okaże się, że nie zdołamy ich przekonać do współpracy. - Popieram takie rozwiązanie - odezwał się Chaumel, a uśmiech po raz pierwszy zagościł na jego twarzy. - Cieszę się pewnym szacunkiem tu, na Ozranie. Uczynię wszystko, aby doprowadzić do pokojowego rozwiązania. Korzystając z magicznych obrazów, które pokażesz - tu skłonił się wizerunkowi Carialle - przekonamy całą resztę o słuszności powrotu do życia według zasad głoszonych przez Starodawnych. Musimy dołożyć wszelkich starań, aby się nam powiodło. Pomyśleć tylko o tej wielkiej dyni... - powiedział, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nadal uważam, że nie powinieneś bagatelizować roli Brannela - przekonywał Keff w czasie, gdy leciał z Plennafrey do siedziby Chaumela. - Lepiej będzie, jeśli całą sprawą zajmie się nasza trójka wspierana obrazami wywołanymi przez Carialle - mówił spokojnie srebrny mag. Siedział wyprostowany na swoim tronie, trzymając ręce na brzuchu. - Masz coś przeciwko Brannelowi? Ja nie jestem tutejszy. Nie potrafię wyjaśnić wszystkiego twoim pobratymcom. Chaumel kręcił przecząco głową i mówił głośno, żeby było go słychać mimo świstu wiatru. - Nie będzie im łatwo uwierzyć w istnienie kobiety, która mieszka w ścianie. Nie dopuszczą myśli o mądrym tubylcu z dłonią o czterech palcach. Słuchajcie, musimy omówić strategię! Powiedzcie jeszcze raz, co mówią dokumenty o awansie. Muszę to zapamiętać. Latające trony odleciały już tak daleko, że nie było ich widać na tajemniczych obrazach. Brannel został sam w głównej kabinie, ale nie śmiał sprzeciwiać się Chaumelowi. Pozostał niczym duch nawiedzający statek kosmiczny. Płaska czarodziejka ukazała się na ścianie i poruszała się za nim jak cień. - Nie wiem, kiedy wrócą - powiedziała Carialle bardzo łagodnym tonem, przywracając go do rzeczywistości. - Powinieneś już iść. Keff wróci i poprosi cię, gdy będziesz potrzebny. - Ale... - zaczął Brannel i szybko przerwał, nie wypowiadając słów, które miał na myśli. Tym razem nie wyrzucała go na zewnątrz za pomocą tych okropnych dźwięków. Przykro mu było, że władcy pozbywają się go wtedy, gdy przestaje być potrzebny. Nasłuchał się o równości i obietnicach przyuczenia czarów, które miały być spełnione po ryzykownej i niebezpiecznej wyprawie do domu Plennafrey. Kolejny raz on, zwykły robotnik, został zlekceważony. Westchnął ze smutkiem. - No, Brannelu - przemówił uśmiechnięty obraz kobiety. - Zauważą, że nie ma cię w jaskini, jeśli się nie pospieszysz, prawda? - Prawda. - Wróć, gdy skończysz pracę. Przejrzymy razem resztę taśm - głos był bardzo przymilny. - Zobaczysz je przed Plenną i Chaumelem. Niech to będą przeprosiny za to, że musiałeś zostać, dobrze? Brannel się rozchmurzył. Ciężko będzie wracać do codziennych obowiązków po zasmakowaniu zmian. Przytaknął, ale bez przesadnej skromności. Był pełen niesamowitych wrażeń. - Jeszcze jedno, Brannelu - powiedziała Carialle. Płaska czarodziejka była bardzo dobra. Wskazała ręką w kierunku półki, na której stał talerz. - Na dole jest chleb. Możesz wszystko zawinąć i zrobić coś, co nazywamy kanapką. Zszedł po podeście, trzymając w dłoniach kanapkę. Smakowity zapach nęcił podniebienie, chociaż przecież tak niedawno był lunch. Nie wiedział jeszcze, co powie Alteisowi, ale przynajmniej jest najedzony. Przebywanie z magami jest bez wątpienia czymś niepowtarzalnym. - Może odpoczniemy? - proponował Chaumel, rozpierając się w wygodnym fotelu, który łagodnie kołysał się w powietrzu. - Przybędzie albo i nie. Poproszę kolejnego kandydata, a zostawmy Wielkiego Maga Nokiasa na później. Usiądźcie! Odprężcie się! Naleję wam wina i sobie też. Mam świetny rocznik z Południa. Keff przestał się przechadzać po wielkiej sali w siedzibie Chaumela. Chaumel podjął decyzję o wyborze pierwszego maga do rozmów i wysłał oko obserwacyjne z zaproszeniem. Zapadł już wieczór, ale cała trójka czekała na akceptację ze strony Nokiasa. Stół rzutnika holograficznego z głównej kabiny był ustawiony w samym środku sali. Keff podszedł, żeby go dotknąć i sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Plennafrey nie spuszczała go z oka. Młoda czarodziejka działa na swym ulubionym miejscu przy zasłonach i trzymała ręce na kolanach. - Wszystko musi być bez zarzutu - powiedział Keff. - Wiem - rzekł Chaumel. - Zdaję sobie sprawę z zagrożeń. Kocham życie takie, jakie jest, ale kocham też moją planetę i chciałbym, aby nie zginęła, gdy mnie już nie będzie. Może być ciężko z pozostałymi, ale poczekajmy, aż zacznę z nimi rozmawiać. Fakty są jednak niezaprzeczalne. - A jeśli nie uwierzą? - To już moja sprawa, nie martwcie się - uspokajał Chaumel. Pstryknął palcami i za moment ukazał się służący z butelką wina i kieliszkami. Nalał bursztynowego płynu w szkło i chciał poczęstować Keffa. Ten odmówił, kręcąc głową, i znów zaczął chodzić po sali. Chaumel wzruszył ramionami i sam wypił wino. - Wszystko gotowe - powiedziała Carialle, której głos dał się słyszeć w implancie Keffa. - Odbiór - potwierdził Keff, testując przekaźnik językowy, który nadał wiadomość innym. - Zidentyfikowałam częstotliwości przedmiotów mocy Chaumela i Plennafrey, w tym także latających tronów. Znajdują się w bardzo wąskim paśmie. Możesz poprosić Plennę, aby czymś zadziałała, żeby tylko nie było to nic groźnego czy niszczącego. Plenna ucieszyła się, że może cokolwiek zrobić, aby przerwać nudę czekania. - Skorzystam z mojego pasa, żeby utrzymać w powietrzu but - powiedziała, zdejmując misterny, różowy bucik i podnosząc go. - Nie dotykasz pasa - zauważył Keff. - Inni postępują tak samo, sam widziałem, Plenna zaśmiała się, chociaż i ona także była dość spięta przed czekającą ich konfrontacją. - Przy tak małych przedmiotach wystarczy jedynie koncentracja. - Teraz moja kolej - powiedziała Carialle. Bez zbędnych ceremonii bucik spadł na posadzkę. - Hura! - krzyknął Keff. - To niemożliwe - odezwała się Plenna. Podniosła bucik i ponownie zawiesiła go w powietrzu, tym razem trzymając dłoń pod szarfą. - Cari, jeszcze raz! Carialle potrzebowała nieco więcej energii elektrostatycznej przy tej samej częstotliwości, ale udało się jej przezwyciężyć zaklęcie. Bucik znów spadł. Plennafrey założyła go na nogę. - Brak odzewu, brak energii - powiedziała Carialle w ucho Keffa. - Teraz muszę jedynie uważać na impulsy mocy kolejnego maga, bo potrafię już zakłócać jego czary. Obawiam się jednak, że przy tak wąskim paśmie może nastąpić przekroczenie zakresu oddziaływania i wyeliminowanie zupełnie czegoś innego. Maksymalnie zacieśniam przedział tolerancji. - Świetnie ci idzie, Cari - powiedział Keff, zacierając ręce. - Ta historia z bucikiem dodała ci otuchy - zauważył Chaumel. - Może rozwiąże to wszystkie problemy z odszczepieńcami - powiedział Keff. Złoty blask, który pojawił się na ciemnym niebie, zwrócił uwagę całej trójki. Spojrzeli na szeroki balkon widoczny przez wysokie drzwi. Nokias ukazał się nad siedzibą Chaumela i spłynął z powietrza. Dostawszy sekretną wiadomość, przybył samotnie, bez żadnego towarzystwa. Chaumel wstał z krzesła i wyszedł, aby powitać gościa. - Wielki Mag Nokias! To zaszczyt dla mych skromnych progów. Cieszę się, że zadałeś sobie trud, aby złożyć mi wizytę. Mam nadzieję, że odebrałeś mą wiadomość jako uniżoną prośbę. Nokias odpowiedział coś, ale było to w ogóle niesłyszalne. Chaumel mówił dalej bardzo głośno, kierując pochlebstwa i komplementy pod adresem maga z Południa. Keff i Plenna pozostawali w ukryciu za zasłoniętymi drzwiami. Dziewczyna z trudem tłumiła chichot. - Nieźle mu się podlizuje, co? - szeptał Keff. Plenna musiała zakryć usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nokias brał wszystko za dobrą monetę. W świetnym humorze przekroczył próg wielkiej sali. - Cóż. to za tajemnica, drogi przyjacielu? - zapytał Wielki Mag Południa, poklepując Chaumela swą wielką dłonią. - Jest sprawa, o której mogę rozmawiać tylko z tobą, Nokiasie - zaczął Chaumel. Skinął w stronę kryjówki Keffa i Plenny. Keff wyszedł zza zasłony, pociągając za sobą dziewczynę. - Dobry wieczór. Wielki Magu - powiedział, składając przy tym głęboki ukłon. Twarz Nokiasa spochmurniała. - Co oni tu robią? - zapytał, Chaumel nie tracił rezonu. - Keff ma ci coś do powiedzenia, o panie - powiedział Chaumel. - O naszych przodkach. Carialle, która znajdowała się daleko na wschód otoczona czernią nocy, była świadkiem rozmowy dzięki implantom Keffa przekazującym obraz i dźwięk. Chaumel był świetny. Każdy jego ruch, każdy gest był przemyślany pod kątem przekonania słuchaczy do jego opinii i stanowiska. Gdyby kiedykolwiek zdecydował się na opuszczenie Ozranu, znalazłby miejsce w Służbie Dyplomatycznej, jeśli by tylko o to poprosił. Carialle obserwowała go, ale nie przerywała przeszukiwania swych archiwów. Miała za zadanie pokazywanie obrazów, których żądał Chaumel. Konieczne było, oczywiście, uwzględnienie pewnych parametrów. Hologramy musiały trafiać do wrogo nastawionych odbiorców. Nokias też okaże prawdziwe oblicze, gdy Chaumel dojdzie do sedna sprawy. - Domyślam się, że ciekawi cię powód, dla którego wystosowałem do ciebie zaproszenie, chociaż wczoraj spędziliśmy razem wiele czasu, Wielki Magu Południa - powiedział jowialnie Chaumel - ale pojawiła się sprawa tak wielkiej wagi, iż pomyślałem, że tylko ty możesz udzielić mi pomocy. - Ja? - zapytał utwierdzony w swej próżności Nokias. - Ale o co chodzi? - Ach - zaczął Chaumel, zwracając się ku nieobecnej. - Carialle, można cię prosić? - Carialle? - spytał Nokias, patrząc najpierw na Plennafrey, a potem przenosząc wzrok na Keffa. - To on ma dwa imiona? - Nie, panie. Stamtąd, skąd pochodzi Keff, przybyli nasi przodkowie, a w jego srebrzystej wieży jest jeszcze jedna osoba. Nie może do nas przyjść, ale jest niezwykle uzdolniona. Stanowiło to pierwszy sygnał dla Carialle. Wykorzystując efekty wizyjne z trójwymiarowego programu, który wspólnie z Keffem oglądali w porcie, stworzyła wirujący wizerunek dzisiejszego Ozranu. Nokias był pod wrażeniem czarów Keffa. Spojrzał na niego z szacunkiem, a potem zaczął przyglądać się obrazowi, który znalazł się przed jego oczami. Chaumel prowadził z nim dyskusję na temat sposobów uprawy roślin i hodowli zwierząt. Następnym dziełem Carialle był wizerunek Ozranu sprzed wielu lat. - ...Gdyby więcej uwagi poświęcano rolnictwu i zachowaniu dóbr naturalnych... - mówił dalej Chaumel łagodnym głosem. Przydałaby się relacja pokazująca gospodarstwa prowadzone przez czteropalczastych tubylców, jednak obrazy przekazywane przez implanty Keffa były dwuwymiarowe. Na szczęście Cari umiała przetworzyć je w pseudohologram. Wyszukała zdjęcia miejscowej wspólnoty i zaprzęgów ciągnących płachty z zebranymi plonami. - ...Wyższe plony... wykorzystanie wody... miejscowa roślinność... zalety handlu... Nokias wyprostował się. Uwaga Chaumela na temat możliwości handlu okazała się nadzwyczaj trafna. - Moi ludzie uprawiają ziemię w strefie tropikalnej - zaczął Nokias i skłonił się Plennafrey, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. - Zbieramy dużo owoców. Chaumel wykazywał zainteresowanie, jakby pierwszy raz o tym słyszał. - Gdyby klimat był cieplejszy i bardziej wilgotny, moje sady dawałyby obfitsze plony. Sprawa wydaje się interesująca, przyjacielu Chaumelu. - To dla mnie ogromny zaszczyt, Wielki Magu - powiedział Chaumel, wykonując przy tym delikatny ukłon. - Jak widzisz, nastąpiło wielkie spustoszenie... Carialle podtrzymywała hologram i jednocześnie przeglądała pliki danych, szukając jakichś obrazów, które pokazałyby zbiory plonów. Ku swej uciesze natrafiła na nagranie rejestrujące wyprawę robota po kwiat rosnący na bagnach. Kuliste żaby wpadały na siebie, zmykając przed dziwolągiem rodem nie z tej planety. - Pomóż nam ocalić Ozran - powiedział ożywiony Chaumel. - Udziel nam swej pomocy, aby uratować świat, który sami niszczymy. - Pomóż - powtórzyła Carialle, sama do siebie tłumacząc gestykulację Chaumela. - Myślę, że trzeba także zaprzestać podawania robotnikom środków prowadzących do zaniku pamięci. Tubylcy mogliby się przydać - odezwała się nieśmiało Plennafrey. - Nie wiem, czy mogę na to pójść - odparł Nokias. - Proszę, abyś to rozważył - nalegała Plenna. - Stanowią część całego ludu. Przy mniejszej mocy będziesz musiał skorzystać z ich pomocy. Trzeba tylko przekazać im więcej poczucia odpowiedzialności za to, co robią. Pomóż nam - dodała z ożywioną gestykulacją. Carialle odtworzyła taśmy wideo pokazujące pierwsze lądowanie i spotkanie z Nowymi. Zrobiło to na Nokiasie ogromne wrażenie. - Jest to dowód na to, że robotnicy nie różnią się od nas. Są tacy sami - podsumował Chaumel. - Muszę się nad tym zastanowić - rzekł w końcu Nokias. - Pomóż - powiedziała znów Carialle. - Gdzie ja już widziałam podobną gestykulację? Sięgnęła do pamięci. No tak, Potria wykonywała podobne ruchy przy pierwszej walce o Keffa i statek, ale Carialle była przekonana, że widziała to wcześniej. - Oczywiście, żaby! Odtworzyła nagranie z wyprawy robota i przeanalizowała sytuację, gdy robot przestraszył bagienne stworzenia. Żaby wcale nie reagowały jak zwierzęta. - Mówiły coś! - powiedziała Carialle. Przepuściła relację przez TS. Język znaków - to jest to. Zaintrygowana, dokonała analizy każdej klatki, na której było widać ziemnowodne stworki. - Keffie - dał się słyszeć jej głos w implancie. - Keffie, żaby kuliste! - O co chodzi? - odpowiedział, mówiąc bardzo powoli, - Zamierzam zająć się Nokiasem. - Powiem ci na początek, że te kuliste powłoki zostały specjalnie zrobione. - Normalne, naturalna konieczność przetrwania. - Nie o to chodzi. One są sztuczne. Z plastiku. Nie z błota i śliny. Plastikowe. Żaby posługują się też językiem znaków. Keff, odkryliśmy chyba rasę, która również przemierzała przestworza. To Starożytni. - No, coś ty! - powiedział głośno Keff. Chaumel i Nokias spojrzeli na niego zdziwieni. Zakłopotany Keff uśmiechnął się. - Ależ, Wielki Magu. Chcemy, aby dobrze ci się wiodło. - Dziękuję, Keffie - odpowiedział nieco zdziwiony Nokias. Chaumel spojrzał na Keffa karcącym wzrokiem i wrócił do rozmowy z Nokiasem. Keff natomiast wsłuchiwał się w cichy glos Carialle. - Nie zwróciliśmy na te żaby żadnej uwagi. Starodawni przenieśli się w góry, umknęli z technologią skradzioną prawowitym właścicielom. Ludzie, którzy przybyli na tę planetę, nie mieli pojęcia o istnieniu żab, więc odziedziczyli cały układ energetyczny, nie wiedząc, że należy do kogoś innego. Tłumaczyłoby to przyczyny tak wielkiego zainteresowania wszelkimi sposobami przenoszenia energii. - Kochana, jesteś chyba na dobrej drodze - stwierdził Keff. - Nie mówmy nikomu o tym, przynajmniej na razie. I tak prosimy o pewne ustępstwa z ich strony, a sprawa nie jest jeszcze przesądzona. Sprawdzimy tę hipotezę nieco później. - To nie hipoteza - odparła Carialle. Opanowała swe radosne uniesienie i zadowoliła się rolą operatora dźwięku i obrazu. - Cóż - rzekł Nokias po długiej rozmowie z Chaumelem. - Zdaję sobie sprawę, że nasz świat zginie, jeśli nie zachowamy energii. Zastanowię się nad rezygnacją z kontrolowania robotników i przekazaniem im większej samodzielności. Pozbędę się moich przedmiotów mocy tylko wtedy, jeśli inni zrobią to samo. Nie możecie żądać, abym pozostał bezbronny wobec ataków moich... powiedzmy, przyjaciół. - Wielki Magu, podzielam twoje stanowisko - powiedział Chaumel, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Przy twojej pomocy będziemy mogli zaprowadzić spokój wśród magów i Ozran stanie się kwitnącą planetą. - Tak. Teraz muszę was pożegnać - rzekł Nokias, wstając z krzesła. - Jest o czym myśleć. Powiadomcie mnie o tym, co uda wam się zrobić. - Oczywiście, Wielki Magu - odpowiedział Chaumel i poprowadził gościa do wyjścia, Plennafrey wyciągnęła rękę w stronę zasłon. Wszyscy skierowali wzrok w tamtym kierunku. Cała chmara oczu obserwacyjnych unoszących się w powietrzu wymknęła się przez okno i zniknęła w ciemności. - Kto je tu nasłał? - spytał Chaumel. - W ciemności nie dało się niczego rozpoznać - powiedziała Plenna. - Na mnie już czas - stwierdził zaniepokojony Nokias. - Ci podsłuchiwacze mogą być przeciwni naszym planom. Nie mam zamiaru stać się obiektem ich ataku. Chaumel, Keff i Plennafrey odprowadzili maga do jego latającego tronu. Wzniósł się i szybko zniknął. - Nie chcę cię martwić, ale Nokias ma rację. Nasze plany mogą nie spotkać się z akceptacją - powiedział Chaumel. - Zostańcie tu na noc. Nic wam nie grozi, bo każde wejście jest dobrze strzeżone. - Nie, dziękuję - odparł Keff, trzymając dłoń Plennafrey. - Wolę moją kabinę, Chaumel skinął głową ze zrozumieniem. - Jak chcecie. Jutro kontynuujemy nasze dzieło, tak? - Nie tracił pogody ducha, mimo czekających ich niebezpieczeństw. Nokias jest po naszej stronie, przyjaciele. Jego strach przed cała resztą jest w pewnym sensie uzasadniony, ale nie możemy okazywać słabości. Oni tylko na to czekają. Do jutra! ROZDZIAŁ 12 Keff założył podest z tyłu krzesła Plenny. Chwycił się rękami, gdy niebiesko- zielony wehikuł wzbijał się w przestworza. Patrzył, jak Plennafrey przędzie zasłonę i otacza nią podróżujących. Chaumel, odegrawszy rolę gospodarza, wszedł do rezydencji. Wielkie drzwi zamknęły się z hukiem. Keff podejrzewał, że srebrny mag zabezpieczy wszystkie wejścia i okna przed intruzami. Nie było widać niczego poza delikatną, poszarpaną linią gór na horyzoncie. Latający tron Plenny emanował słabym blaskiem, który musiał być zauważalny z daleka. Myślenie o zagrożeniach i niebezpieczeństwie wywoływało drętwienie nóg i sztywnienie kręgosłupa, ale w gruncie rzeczy Keff nie czuł strachu. Nie trzymał rąk na oparciu krzesła. Bał się utraty równowagi w czasie lotu. Spojrzał w dół. Plennafrey chwyciła jego dłonie i przyciągnęła do piersi. Odwróciła głowę tak, aby mógł ją pocałować. Światło podkreślało jej kości policzkowe i delikatny zarys brody. Keff był zupełnie pewien, że nigdy w życiu nie widział nikogo o większej urodzie. - Czy muszę zawsze odczuwać coś tak specjalnego tylko wtedy, gdy grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? - spytała figlarnie Plennafrey. Keff z czułością pogładził jej ramiona. Nie była w stanie ukryć drżenia całego ciała. - Myślę, że nie - odpowiedział z uśmiechem. - Nie wiem, czy dygoczesz ze strachu, czy z miłości. Różnica jest dość zasadnicza. Nie rozmawiali już więcej w czasie podróży. Keff wsłuchiwał się w odgłosy wydawane przez nocne ptaki i planetę układającą się do snu. W powietrzu rozpięta była niewidzialna sieć energii, ale nie zakłócała ani ciszy, ani piękna Ozranu. Drzwi śluzy powietrznej uniosły się, umożliwiając Plennafrey łagodne wprowadzenie latającego tronu do wnętrza głównej kabiny. Tym razem wylądowała przy ścianie koło urządzeń gimnastycznych. Keff pomógł jej wysiąść i objął ją, gdy stanęli oboje na posadzce. Złączyli usta w gorącym pocałunku. Dłonie Plennafrey wędrowały po plecach Keffa, aż utknęły w jego włosach. - Keffie, możemy porozmawiać? - dał się słyszeć głos Carialle w implancie usznym załoganta. - Cari, nie teraz - mruczał Keff. - Czy to takie pilne? - Nie. Chciałam jedynie podzielić się z tobą wnioskami do których udało mi się dojść na podstawie analizy materiałów - Proszę cię, nie teraz, dobrze? - wykrztusił z siebie Keff, gdy Plennafrey kąsała jego szyję. Niezadowolona Cari potraktowała go nieprzyjemnym hałasem, który dotarł do obu implantów. Skrzywił się, ale była to jego jedyna reakcja. Pieścił piersi Plennafrey. Odkrywał twarde sutki i niebiańskie, miękkie ciało. Pochylił się nad nim. Plennafrey zdołała powiedzieć: - Carialle nie będzie nas oglądać? - Nie - zapewnił Keff. Trącił łokciem przełącznik i właz kabiny odsunął się na bok. - Jej królestwo sięga tylko mego progu. Wstąp na moje terytorium! Plennafrey, otoczona ramieniem Keffa, weszła do jego kabiny. - To w twoim stylu - powiedziała. - Skromna, przytulna, bardzo miła. O! Książki! Zdjęła jedną z nich z półki nad łóżkiem i zaczęła przeglądać pierwsze kartki. - Nie umiem tego czytać. Obdarzyła Keffa czarującym uśmiechem. Zauważyła też wiszące na ścianie malowidła. - Dobre. Chwytające za serce. Kto jest autorem? - Jesteś blisko niej - odpowiedział rozbawiony Keff. - Carialle jest artystką. - Niesamowicie utalentowana - stwierdziła Plenna z uznaniem. - Ale wolę ciebie. Keff nie mógł zrobić nic innego, jak tylko ją pocałować. Po spełnieniu miłosnego uniesienia Keff wsparł się na łokciach, aby spojrzeć na dziewczynę i zobaczyć ją w całej okazałości. Jej zwichrzone włosy opadły na ramiona i piersi niczym czarne koronki. - Jesteś piękna - powiedział Keff, rozgarniając pasma jej włosów. - Nie zniosę rozstania z tobą. - Dlaczego nie mogę wracać razem z tobą? - spytała Plenna, gładząc palcami jego rękę. - Ponieważ spędzam osiemdziesiąt procent mego życia w przestrzeni kosmicznej - mówił Keff - a w większości wypadków jestem z dala od naszej cywilizacji. Moje zadanie to odkrywanie nieznanych gatunków. To niebezpieczna robota. Nawet nie potrafię opisać ci wszystkich zagrożeń. Nie byłabyś szczęśliwa, dzieląc ze mną takie życie. - Tu nie jestem szczęśliwa - odparła Plenna z płaczem, składając błagalnie dłonie. - Jeśli mnie stąd zabierzesz, przekażę moje prawa do mocy Brannelowi i w ten sposób dotrzymam danej mu obietnicy. Nic mnie tutaj nie trzyma; nie mam rodziny ani przyjaciół. Chciałabym poznać innych ludzi i inny świat. - Zgoda, ale... Dotknęła jego twarzy i spojrzała mu prosto w oczy. - Pasujemy do siebie, prawda? - Tak, ale... Zamknęła mu usta pocałunkiem. - Pomyśl o tym - powiedziała, wtulając się w jego ramiona. Keff przywarł do niej, zapominając o wszystkim, zatapiając się w jej zapachu i ciele. Wczesnym rankiem Carialle zajęła się sprawdzaniem sygnałów docierających z badających otoczenie czujników. Usłyszała nagle jakieś dźwięki dochodzące z mokradeł leżących poniżej urwiska, na którym stał statek. Opuściła podest i wysłała w różowość poranka dwa roboty kroczące. Zniknęły, przemierzając zarośla, i zeszły w dół. Carialle zauważyła oczy obserwacyjne unoszące się w powietrzu około stu metrów od niej. Usłyszała charakterystyczny plusk i cienki pisk, gdy roboty doszły do celu. Po pewnym czasie ukazały się wraz z parą kulistych żab. Ziemno-wodne istoty usiłowały okazać oburzenie, ale były zmuszone człapać w pośpiechu, żeby nadążyć przed robotami. Wreszcie wysłannicy Carialle doprowadzili zdobycz aż do statku. Drzwi śluzy powietrznej zamknęły się po osiągnięciu podestu. Cari podłączyła TS, gdy żaby znalazły się w głównej kabinie. Wyszukiwała wszelkie przykłady języka znaków, które wraz z Keffem zdołali ostatnio zarejestrować. - A teraz, mali przyjaciele - powiedziała - sprawdzimy, czy ten znak, który zrobiliście, to coś logicznego, czy nie. Na bocznym monitorze pokazała obraz innej żaby podobnej do nich, ale różniącej się kolorem i kształtem. Chciała mieć pewność, że zauważą odrębność. - Pogadajmy. W kilka godzin później Keff otworzył drzwi swej kabiny i wyszedł, ziewając. Miał na sobie tylko spodnie. Plenna owinięta płaszczem kąpielowym stanęła za nim i głaskała go palcem po szyi. - Witajcie, kochankowie - powitała ich Carialle. - Mamy gości. Czerwone światła omiotły ściany i ułożyły się w strzałkę skierowaną na dwie kuliste żaby, które tłoczyły się bojaźliwie w rogu korytarza śluzy powietrznej. Keff wpatrywał się w nie, prawie wytrzeszczając oczy. - Jak przeszły przez zasłonę Plenny? Mówiła, że otoczyła cały teren. Wejście intruza powinno uruchomić alarm. - To działa tylko na czary - powiedziała Plennafrey, patrząc z obrzydzeniem na stworki z bagien. - Nie chroni przed szkodnikami ani robactwem. - One nie są żadnym paskudztwem i wiedzą, że ich lubisz - odpowiedziała oburzona Carialle. - Wymieniamy właśnie uprzejmości. Na głównym ekranie wyświetliła duży obraz małych przybyszów wpatrujących się w wizerunek wielkiej, dziwacznej żaby. - To wysłannik stworzony przez komputer - wyjaśniła Carialle. - Uważajcie teraz. Naścienny wizerunek wykonał ruch, na który miejscowe żaby zareagowały identycznym gestem. W miarę rozwoju swoistej dyskusji za pomocą języka znaków stawały się coraz bardziej ożywione. Keff z zainteresowaniem spoglądał na płazy. - Powtarzają jak papugi - rzekł, kręcąc głową. - Zauważyły, że mieszkańcy Ozranu posługują się gestykulacją, i najzwyczajniej małpują. To wszystko jest bez sensu. - Blekoty - odparła Carialle. Keff skrzywił się. - Keffie, to jest moja subiektywna ocena częstotliwości i znaczenia tych symboli. Sprawdź rejestr funkcjonowania TS. Przeczytaj wykaz słownictwa. Keff odwrócił wzrok od małego monitora kontrolnego. - Kto by na to wpadł? - zapytał zdziwiony. - Cari, jesteś niesamowita. Plennafrey przysłuchiwała się uważnie tłumaczeniu rozmowy Carialle i Keffa dokonywanemu poprzez TS. Wskazała ręką na żaby. - Chcesz powiedzieć, że one umieją mówić? - Nie tylko - odpowiedział Keff. - Mogą być założycielami całej waszej cywilizacji. Plennafrey otworzyła usta i nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie odrywała oczu od stworzeń. - Może mi pożyczysz klamrę? Pasek wyłonił się z kabiny Keffa i wpadł w ręce Plenny. Chciała go już przekazać, ale zawahała się. - Po co? - spytała. - Żeby się przekonać, czy wiedzą, co z tym zrobić. Ściągnij klamrę. Całość jest dla nich za ciężka. Plenna posłusznie odczepiła klamrę i podała Keffowi. Załogant podszedł wolno w stronę żab. Spokojnie czekały wewnątrz kul, wykonując sporadyczne ruchy, które pomagały im utrzymać równowagę. Wpatrywały się w Keffa czarnymi, okrągłymi oczami. Mężczyzna przykucnął i wyciągnął klamrę w kierunku kul. Większa żaba spojrzała na Keffa. Jej kula rozpadła się na dwie części. Woda rozlała się po podłodze kabiny. Żaba sięgnęła po klamrę. Wychudzony nadgarstek stworka okazał się zakończony dłonią, a rozprostowane palce były tak długie, jak u Plennafrey. Żaba wsunęła końcówki palców w pięć zagłębień w klamrze. Dało się słyszeć charakterystyczny trzask. - To coś podłączyło się do Rdzenia Ozranu - zauważyła Plennafrey. Woda, która rozlała się po posadzce, otoczyła ponownie żabę, mimo że nie było już plastikowej kuli, która przecież już wcześniej się rozpadła. Ziemno-wodna istota uniosła się na niezwykle cienkich nogach i zaczęła chodzić po kabinie. Na małej twarzy wyraźnie malowało się zdziwienie. Keff skierował dziwnego gościa w stronę przyrządu pokazującego położenie Ozranu i słońca tejże planety. Inteligentna żaba spojrzała na trójwymiarową mapę, przyjrzała się klawiaturze i pokrętłom. Następnie odwróciła się do Keffa. - Pomóż nam - zdawała się pokazywać miną i gestem. - Wyszło na twoje, moja droga. Masz tu swoich Starożytnych - powiedział Keff, zwracając się do Plennafrey i szeroko rozłożył ręce. - Byli wśród was przez cały czas. Młoda czarodziejka milczała. Była najwyraźniej zaskoczona takim obrotem sprawy. - Nie... - zaczęła niepewnie. - Nie sądzę, abym zdołała uszanować żaby. Chaumel zachowywał pewność siebie. - Nie jestem zaskoczony - mówił, kręcąc głową. - Cała nasza rzeczywistość staje na głowie. Zarośnięci wieśniacy okazują się braćmi, o których zapomnieliśmy bardzo dawno temu, mamy kuzynów żyjących w przestrzeni kosmicznej, którzy wyruszyli, aby nas odszukać. Niektórzy mieszkają w zamknięciu. Dlaczegóż nie mogłoby się okazać, że Starożytni wiodą swój żywot na bagnach, prawie pod naszym nosem? - Możesz z nimi porozmawiać - zaproponował Keff. Chaumel spojrzał z niedowierzaniem na trzy kuliste żaby, które za sprawą Keffa i Plennafrey trafiły do siedziby maga. Kulały się po dużej sali i dawały sobie różne znaki, gdy trafiały na jakiś magiczny przedmiot albo mebel. - No... - zaczął zażenowany Chaumel. - Śmiało - zachęcał Keff. Zrobił kilka ruchów dłońmi, żeby zwrócić uwagę żab, i dał im znak, by zawróciły w jego stronę. „Przybysze” okręcili się parę razy, usiłując utrzymać właściwą pozycję na śliskiej, wypolerowanej podłodze. Największa z żab radziła sobie znakomicie z opanowaniem swojej kuli. Po pierwszych wstępnych próbach porozumienia się z gośćmi Keff posłał dwójkę podopiecznych Carialle, aby wrócili z jednym z ich przywódców. Po godzinie większa żaba upstrzona na żółto, co znamionowało wiek, wtoczyła się po podeście w towarzystwie pary mniejszych i młodszych poddanych czy ochroniarzy. Pierwszy stwór przemieścił się wprost ku Plennafrey i żądał klamry jej pasa. Z racji sposobu zachowania i wielkości żaba ta została przez Keffa i Carialle nazwana Żabim Księciem. Pokazywał coś, co dawało podstawy do przypuszczenia, że ma na imię Wysoka Brew. - Brzmi to jakoś nieskładnie - stwierdził Keff. Chaumel ukląkł i pozdrowił przybyłych przyjaznym gestem. Podchodził do całej sprawy z rezerwą, ale rozpromienił , się, gdy goście odwzajemnili powitanie. - To nie żadne wytresowane zwierzaki - powiedział z zachwytem. - Wszystko pojmują. - Książę powiedział to samo o tobie - dodał rozbawiony Keff. - On ma stopy. Po co im te kule? - Wilgotność na Ozranie była kiedyś o wiele wyższa - tłumaczył Keff. - Skóra żab jest bardzo delikatna. Kule chronią przed wysuszeniem. - Nie możemy o tym powiedzieć innym magom, dopóki nie wynegocjujemy zawieszenia broni - oznajmił Chaumel bardzo poważnym tonem. - Nokias już żałuje tego, że zgodził się na współpracę. Podejrzewa, że to Ferngal nasłał wtedy zgraję oczu obserwacyjnych. Nie mam podstaw, aby w to wątpić. Gdyby im zdradzić, że istnieją mówiące zwierzaki, które muszą żyć wewnątrz kul, powiedzieliby, że jesteśmy nienormalni i nie byłoby szans na żadne porozumienie. Carialle i Keff nie próbowali polemizować. - Zaprzestanie wykorzystywania energii to najważniejsza sprawa - powiedział Keff. - Wydaje mi się, że dla dobra żab lepiej nie wtajemniczać magów w te wszystkie nieprawdopodobne historie. W ciągu kilku kolejnych tygodni Keff i dwoje magów odwiedzali wszystkich, których chcieli przekonać do udziału we wspólnym dziele. Wolny czas załogant dzielił między Plennafrey, z którą spędzał wieczory, i żaby, którymi zajmował się rano. Musiał nauczyć się nowego języka, ale mimo wszystko był w doskonałym nastroju. Jego zdolności lingwistyczne były bardzo przydatne. Bank pamięci Carialle wzbogacał się o hologramy rejestrujące różnorakie znaki i gesty. Magowie też posługiwali się znakami, ale traktowali je bardziej jako narzędzie łączności duchowej albo czarów. Keff musiał zaczynać wszystko od początku, aby dzięki podstawowym prawidłom języka znaleźć płaszczyznę porozumienia z płazami. Repertuar gestów i symboli używanych przez magów nie był zbyt bogaty, gdyż ograniczał się do tych, które odziedziczyli po Starożytnych. Chaumel znał kilkaset znaczeń, a Plennafrey o wiele mniej od niego. Keff wykorzystał je, aby stworzyć mechanizmy porozumienia. Wnioski matematyczne były proste. Żaby okazały się pięćsetnym pokoleniem od czasu pojawienia się oznak życia na Ozranie. Potwierdzało to przypuszczenia Keffa, że żaden z trzech żyjących dziś na Ozranie gatunków nie jest pierwotnie zasiedlającym tę planetę. Wiedza o ich przeszłości była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Żaby wytworzyły powłoki ochronne za pomocą jednego z czarodziejskich przedmiotów, który im pozostał. Pozostałe zostały pożyczone, a potem skradzione przez Płaskich co miało według Keffa oznaczać Starodawnych. TS pracował bez zarzutu. Czujnik optyczny przekazywał gestykulację żab do komputera, a odpowiadające jej dźwięki do implantu Keffa oraz małego głośnika, aby pozostali także mogli wszystko słyszeć. Specjalnie opracowany kod umożliwiał przekształcanie głośno wypowiadanych odpowiedzi na język ciała. Keff mówił, a potem gestykulacją przekazywał to samo znaczenie. Później nabrał wprawy i odpowiadał gestem na gest, co przyspieszało swoistą rozmowę. Był zaskoczony tym, że niewiele żab chciało się spotkać z mieszkańcami Ozranu i przyczynić się do przełamania bariery językowej. Żabi Książę zapewniał, że chodzi tylko o względy bezpieczeństwa. Po wielu latach nie było im łatwo obdarzyć Wielkich zaufaniem. Keff doskonale rozumiał ich intencje. Uważał, aby nigdy nie poruszać tego tematu przy okazji licznych wizyt w siedzibach magów. Brannel klęczał na skraju pola i patrzył, jak Plennafrey i Keff wracają do srebrzystego statku. Powoli czyścił zebrane korzenie i czekał na to, iż Keff spełni obietnice Carialle i zabierze go ze sobą. Dziwne, że go nie zauważyli, ale może nie patrzyli w jego stronę. Wiedział, że wpuściliby go, gdyby podszedł do włazu, ale nie chciał się narzucać. Zastanawiał się przez moment, aż zdecydował się zostać na polu i pracować. Przeszedł do następnego rzędu i zaczął kopać w gliniastej ziemi. Nagle poczuł ogłuszające uderzenie w głowę. Przewrócił się kompletnie zaskoczony. Alteis stanął nad nim, wymachując pękiem wyjętych z kosza bulw. Rozsypywał przy tym zaschniętą ziemię. Kobieta o jasnobrązowym futrze stała koło Alteisa i wpatrywała się ze złością w Brannela. - Brannel, pomyliłeś rzędy! - krzyczał Alteis. - To jest rząd Gonny. Ty musisz iść tędy - pokazał przy tym na prawo i czekał, aż Brannel zabierze kosz i zmieni miejsce pracy. - Rozmyślasz o górach, co? - wykrzykiwał z dala Fralim. - Widzieliśmy, jak mag Keff i pani Plennafrey wlecieli do wieży. Chcesz się z nimi zabrać? - urągał. Kolejny robotnik przyłączył się do szyderców i powtarzał stary żart: - Ogól sobie twarz i mów, że jesteś magiem, Brannelu. Brannel poczuł się bardzo dotknięty. - Jak to zrobię, pokażę ci, Mogagu, jak wielką moc posiadają władcy - warknął. Alteis podszedł i znów uderzył Brannela. - Do roboty! - rozkazał. - Korzenie same się nie wyciągną. Wszyscy robotnicy zaczęli się śmiać. Brannel spuścił głowę i pracował w milczeniu. Zbliżała się pora posiłku, bo słońce obniżyło się nad doliną. Może uda mu się wymknąć, tak aby nikt go nie zauważył. Na nieszczęście w pobliżu znajdował się Alteis wraz ze swym wielkim synem. Fralim złapał Brannela z tyłu za ubranie i odciągnął w głąb pola. - Trzymaj się z dala od wieży - rozkazał Alteis. - Masz zobowiązania wobec swoich ludzi. Czas dłużył się w nieskończoność. Wściekły Brannel zmusił się do tego, aby wytrwać do końca dnia. Jak tylko przyjdzie ta chwila, gdy czarodziejka dotrzyma obietnic, aby udzielić mu tajemnych nauk, nie wróci już tu, do miejsca pełnego głupców. Będzie pilnie zgłębiał sekrety czarów i dokonywał wielkich dzieł jak przodkowie i Starodawni. Pod wieczór odłączył się od tłumu zgłodniałych, pędzących na posiłek robotników. Alteis był zajęty swoimi sprawami. Nikt nie obserwował Brannela, który wymknął się przez ciemniejące pole i pobiegł w stronę statku. Dotarł do włazu, podciągnął się ku górze i dostał do środka wpadając na Keffa i Plennafrey. - Och, Brannel! - zdziwił się mag Keff. - Cieszę się, że przyszedłeś. Przepraszam, ale musimy odlecieć. Carialle dotrzyma ci towarzystwa, dobrze? Latający tron uniósł się w powietrze, zanim Brannel zdążył cokolwiek powiedzieć. - Do zobaczenia! - krzyknął Keff na pożegnanie. Brannel wpatrywał się w znikającą parę, a potem wszedł do głównej kabiny. Okazało się, że Carialle zajmuje się trzema stworami z bagien. - Brannel, witaj! - zawtórowała Keffowi. - Nie jesteś głodny? Jedzenie ukazało się na półeczce, nim zdołał potrząsnąć głową. - Obiecałam ci, że obejrzymy taśmy. Usiądź tam, na dużym krześle. Mam jeszcze coś innego do załatwienia, ale potrafię robić wiele rzeczy naraz. Duży fotel Keffa obrócił się. Brannel skorzystał z zaproszenia. Czuł się trochę nieswojo: był sam w wielkiej, srebrzystej wieży, bez żadnych żywych istot. Jadł kolację i zastanawiał się, za kogo uważać Carialle, bo żaby to nie ludzie i wcale się nie liczą. Carialle przygotowała mu obfity posiłek, dwa razy większy niż poprzednio; sama nic nie jadła. Każde z dań było bardzo smaczne. To nie to samo, co surowe rośliny i ziarna. Kończył już jeść, gdy na dużym monitorze ukazała się przedziwna, zielona twarz Starodawnego. Zaskoczony Brannel zastygł w bezruchu. - To pierwsza z taśm. Zaczyna się od miejsca, na którym ostatnio skończyliśmy - poinformował głos Carialle. - Dobrze - Brannel odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Nie mógł oderwać oczu od ekranu. Był zafascynowany obrazami, a do tego głos Carialle przekazywał komentarz w jego własnym języku. Od czasu do czasu Brannel zadawał pytania, a odpowiedzi na nie były raczej lakoniczne. Carialle była oszczędna w słowach, chociaż Keff zawsze uzyskiwał od niej pełniejsze wypowiedzi. Odwrócił się i spojrzał za siebie. Zastanawiał się, czemu stworzyła wizerunek żab i dlaczego wszyscy tak bardzo się nimi zajmują. - ...To już ostatnia taśma - zakomunikowała Carialle. - Bardzo ciekawy materiał. - Co mam teraz robić? - pytał Brannel, rozglądając się dookoła. Na ścianie pojawił się obraz uśmiechniętej Carialle. - Już tyle zrobiłeś dla nas i dla Ozranu, mówiąc o uprawie ziemi - powiedziała. - Nie pozostaje nic innego, jak czekać na reakcje magów. - Powiem im wszystko - zapewniał Brannel. - Powinni się dać namówić na zmiany w rolnictwie. Płaska czarodziejka potrząsnęła głową. - Dziękuję, Brannelu. Jeszcze nie czas. Lepiej się w to nie mieszaj; tak będzie bezpiecznie - powiedziała. - Nie ma w tej chwili nic do roboty. Możesz iść się przespać. Keff z pewnością skontaktuje się z tobą jutro czy pojutrze, gdy będzie miał ci coś do powiedzenia. Brannel poszedł, ale Keff jeszcze nie wrócił. Czekał na niego przez dwa dni. Liczył, że załogant znajdzie czas między wyjazdami do najdalszych zakątków Ozranu na latającym tronie młodej czarodziejki. Pomimo danej obietnicy mężczyzna zapomniał o istnieniu Brannela i o przyjaźni. Co gorsza, Brannel wiedział już o przodkach, o Starodawnych, ale nic z tego nie wynikało. Nikt go nie uczył, jak zostać magiem, ani nie dostarczał lepszego jedzenia. Rozczarowanie przeradzało się z czasem w gwałtowną wściekłość. Co dało obcym prawo rozbudzania w nim nadziei i dawania obietnic? Wiedzą przecież, że on nie jest z tych, którym brakuje pamięci. Dlaczego zachowują się tak, jakby nikt niczego nie powiedział? Brannel przysiągł sobie, że już nigdy więcej nie uwierzy magom. Warownia Ferngala znajdowała się wysoko w górach, wśród poszarpanych szczytów oddzielonych rozwidleniem rzeki od reszty wschodniego pasma. Ciemne ściany ze skały wulkanicznej nie były tak przyjemne dla oka, jak siedziba Chaumela. Niski sufit dużej sali przyjęć wywoływał wrażenie jakby ściany miały zawalić się na głowę przybyszów. Lacia odziana w brązowe szaty i mag ubrany na żółto siedzieli z Ferngalem, słuchając informacji Chaumela o zachowaniu i przywróceniu naturalnej równowagi Ozranu. Jaskrawy strój Chaumela upodabniał go do płomienia gazowego, gdy unosił się za obrazem Carialle. Zwracał się do każdego ze słuchaczy oddzielnie. Przekazał też kilka uwag Keffowi i Plennafrey. - W grupie jest większe ryzyko niezgody. Nie wiem też, czy poradziłbym sobie ze wszystkimi naraz. Keff był tym lekko zbity z tropu. - Jeśli ci się nie uda, możemy mieć kłopoty - powiedział. - Musimy przyspieszyć całą akcję. Zaniki energii zaczynają się pojawiać częściej. Nie wiem, kiedy nastąpi całkowita jej utrata. - Gdyby zdarzyło się coś takiego - przemówił Chaumel do słuchaczy - wtedy magowie zostaliby bez szans na ratunek. Skończyłaby się dystrybucja żywności, przez co wiele terenów dotkniętych zostałoby głodem. Los wszystkich owłosionych tubylców zależy od naszego systemu. Nie można dopuścić do krachu. W początkowej fazie dyskusji Lacia stwierdziła, że traktowanie wszystkiego, co dotyczy Rdzenia Ozranu, jako nauki jest świętokradztwem. Reagowała piorunującym wzrokiem na każde spojrzenie Chaumela. Starszy mag w żółtym stroju, Whilashen, wypowiadał się bardzo oszczędnie i w trakcie wykładu srebrnego kolegi po fachu ściskał palcami dolną wargę. - Muszę powiedzieć, że nie jestem zwolennikiem zdawania się na służących - wyznał Ferngal. - Oni są ograniczeni umysłowo. - Z całym szacunkiem. Wielki Magu - zaczął Keff - Skąd ta opinia? Chaumel mówił, że nawet twoim służącym dodaje się do jedzenia środków wywołujących uległość. Przeprowadziłem badania wśród robotników z ziem zmarłego Klemaya i mogę pokazać wyniki. Są przedstawicielami tej samej lasy, co wy, i ich zdolności są takie same. Potrzebują więcej jedzenia i wiedzy. A najważniejsze, żebyście przestali ich okaleczać i eksperymentować z mutacją czaszek. Dzieci w następnym pokoleniu powrócą do normalnego, ludzkiego wyglądu, z tym że może pozostanie im nadmierne owłosienie, które po jakimś czasie zaniknie. - Bzdury! - krzyknął zaczerwieniony ze złości Ferngal - Nie mogę się doczekać jego reakcji, gdy powiemy mu o Żabim Księciu - powiedziała Carialle, korzystając z implantu. - Dostanie apopleksji. Keff rozłożył ręce i wychylił się do przodu. - Mogę to naukowo wyjaśnić i pokazać dowody, które będą wystarczająco zrozumiałe. - Sfabrykowany dowód nie dowodzi niczego - odparł Perngal. - Wizerunki, obrazki, ot co. - Ale Nokias powiedział... - zaczęła Plennafrey. Chaumel próbował jej przeszkodzić, ale było za późno. – Nokias... Ferngal nie pozwolił jej dokończyć zdania. - Rozmawialiście z Nokiasem? Rozmawialiście z nim, zanim przybyliście do mnie? Czarny mag był wściekły. - Nie uszanowaliście protokołu! - Nokias jest moim zwierzchnikiem - powiedziała spokojnie Plenna. - Zostałam zmuszona. Domagałbyś się tego samego od magów ze Wschodu. - To... prawda. - Czy rozważysz to wszystko, co powiedzieliśmy? - Nie. Nie zrezygnuję z mocy, a to, co powiedzieliście o uszczęśliwieniu wieśniaków, możecie sobie wsadzić tam gdzie nie pasują żadne magiczne akcesoria. A jeśli Nokias zmiękł i wyraził zgodę, to będzie tego żałował. Ferngal wyszczerzył zęby, robiąc przy tym nienawistną minę. - Przyłączę niedługo Południe. Chaumelu, dobrze o tym wiesz. - Wielki Magu, czasami prawda musi górować nad zdrowym rozsądkiem. Ferngal nie wykazywał już żadnego zainteresowania kontynuowaniem rozmowy. - Wynocha - powiedział, wskazując drzwi. - Wynoście się, póki jestem dobry. - Heretycy! - krzyczała Lacia. Chaumel dokładał starań, aby godnie poprowadzić swą delegację w stronę drzwi. Keff zabrał rzutnik i dołączył do nich. - Usłyszał szept, ale to nie Carialle: był to męski głos. - Mamy jeszcze honor - mówił głos. - Powiedz swemu panu, aby skontaktował się ze mną. Wystraszony Keff rozejrzał się i zobaczył Whilashena, który tajemniczo kiwał głową. Chaumel zawsze zwracał się do wszystkich o zachowana rozmowy w tajemnicy, ale wieści i tak docierały do wielu magów, zanim spotkał się z nimi osobiście. Mówiło się, że Chaumel i nieznani czarodzieje chcą zawładnąć pozostałymi, niszcząc ich połączenia z Rdzeniem Ozranu. Trzeba było wiele czasu, aby zadać kłam plotkom i pomówieniom o przewrót. - Nikogo nie zmusimy do oddania władzy - powiedział Chaumel, starając się uspokoić zdenerwowaną Zolaikę. Siedział w jej gabinecie na latającym krześle. Trzymał głowę na wysokości jej stóp, aby okazać szacunek. Keff i Plennafrey stali na podłodze poniżej pary magów i nie odzywali się. - Każdy z magów ma swobodę wyboru, bo sprawa jest bardzo poważna. Myślę, Zolaiko, że tak, jak ty, każdy w końcu dojdzie do wniosku, iż musimy być bardziej rozsądni przy korzystaniu z energii. Twa mądrość przekona cię, że zasoby Ozranu nie są nieograniczone. Zolaika zachowywała zimną krew. - To prawda, co mówisz, ale jak dotąd nie dostarczyłeś żadnego dowodu! Obrazy są nic nie warte. Sama tworzę dla moich wnuków ładne, podobne do tamtych, widoczki. - Zbieramy przekonujące dowody - powiedział Chaumel - dowody, które trafią do wszystkich i ukażą prawdę o Rdzeniu Ozranu. Tymczasem trzeba dokładać starań, aby zmiękczyć zatwardziałych, nie uważasz tak? - Jestem już stara - powiedziała zdecydowanie. - Nie potrzebuję słów, aby „zmiękczyć zatwardziałych”. Chcę faktów. Nie jestem ślepa ani nie mam sklerozy. Dowody przemówią do mnie. - Spojrzała na Keffa, któremu zdawało się, iż zauważył, jak Zolaika zrobiła do niego oko. - Chaumelu, nie zdarzyło się, żebyś mnie okłamał. Mówisz za dużo, ale nie jesteś kłamcą, nie fantazjujesz. Jeśli ty jesteś już przekonany, to ja z pewnością też się przyłączę. Dostarcz dowodów! Chaumel wyprostował się w swym latającym wehikule, gdy wznosili się w powietrze, odlatując z balkonu Zolaiki. Był wyraźnie zadowolony. - Bardzo udana wizyta. - Tak? Nie powiedziała, że jest z nami - powiedział Keff. - Ale wierzy w to, co powiedzieliśmy. Wszyscy darzą ją szacunkiem, nawet ci, którzy czyhają na jej stanowisko - Chaumel podkreślił swą wypowiedź wymownym gestem. - Jej zawierzenie jest bardzo ważne. Nawet jeśli nie mówi, że jest z nami, to nie zaprzecza. - Oto słowa dyplomaty - stwierdziła Carialle. - Nakłada czerń i biel, tworząc jedno ze swych przerażających malowideł. Moje spostrzeżenia są następujące: spośród dwustu siedemdziesięciu magów posiadających po kilka przedmiotów mocy mogę namierzyć sto pięćdziesiąt dwie częstotliwości. Teoretycznie daje to szansę selektywnego przerywania i izolowania emisji energii z tych przedmiotów. - Jak na razie całkiem dobrze. Może się to przydać - powiedział Keff. - Ale lepiej, żeby nie trzeba było tego robić. Podobnie jak Zolaika, czwórka znaczących magów wyraziła tymczasowo zgodę na rezygnację z energii, bojąc się, że ją w ogóle utracą, ale spotkania z kilkoma z niższych szczebli hierarchii nie przyniosły tak dobrych wyników. Potria wysłuchała pierwszych uwag Chaumela, a następnie wypędziła poselstwo, wywołując przy tym burzę piaskową. Harvel, stojący wyżej od Plenny, oskarżył ją o dążenie do awansu. Wyjaśnienia Chaumela, który próbował wytłumaczyć, że tradycyjne zasady osiągania wyższej pozycji polegają na wypaczeniu systemu przodków, spotkały się z gwałtowną reakcją obrażonego Harvela: chciał ich wszystkich zabić gradem piorunów. Carialle unieszkodliwiła dwa z jego magicznych przedmiotów, pałeczkę i pierścień, przez co zagrożonym udało się umknąć. - Wydaje mi się, że pozostali magowie nie będą łatwym przeciwnikami - powiedział Chaumel, gdy wrócili do jego siedziby. - Większość z całej reszty w ogóle nie będzie się angażować. Setka z nich wcale nie wykorzystuje swej moc poza przenoszeniem domowych sprzętów albo lataniem na krzesłach. - Ci właśnie najbardziej odczują brak energii - zauważy Keff - ale nie oni są największymi użytkownikami całego systemu. - Dobrze powiedziane - pochwalił Chaumel, zanosząc się od śmiechu. - „Najwięksi użytkownicy” zmusili nas do całej tej roboty. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy Howet powiedział, że zgodzi się, gdy sami porozmawiamy z jego robotnikami - Verni, co tu robisz? Verni, szef służby Chaumela, trzymał się występu przy podeście lądowiska. Przybiegł zmartwiony, gdy tylko latający tron srebrnego maga osiadł bezpiecznie na twardym podłożu. - Panie, jest tu Wielki Mag Nokias - wyszeptał. - Jest w hallu z antykami. Zamknął wszystkie przejścia. Byłem uwięziony przez wiele godzin. - Nokias? - zdziwił się Chaumel i spojrzał zaniepokojony na Keffa i Plennafrey. - Czego może chcieć? I do tego zablokował wejścia i wyjścia? - Tak, panie - powiedział służący, tarmosząc swój fartuch. - Nikt nie może przejść, dopóki on nie opuści zapór. - Dziwne. Coś go przestraszyło? Chaumel ruszył do wnętrza, przeszedł przez główną komnatę. Służący, Keff i Plennafrey pospieszyli za nim, aby zdążyć przed zamknięciem wielkich, szklanych drzwi. Srebrny mag stanął przed drugimi drzwiami i rozglądał się z niepokojem. Następnie zrobił krok do przodu i uderzył w drzwi swą czarodziejską batutą. - Wielki Magu! - krzyknął. - To ja, Chaumel. Otwórz drzwi! Zabezpieczyłem wyjścia na dwór. Drzwi otworzyły się powoli na tyle, aby człowiek mógł się przez nie przecisnąć. Chaumel skinął w stronę swych towarzyszy i wsunął się w wąską szczelinę. Keff przepuścił Plennafrey, a następnie sam też podążył za Chaumelem. Drzwi zamknęły się, gdy służący, jako ostatni, znalazł się po drugiej stronie. Nokias czekał na nich, siedząc w starym, latającym fotelu. Trzymał ręce tak, aby móc szybko skorzystać z tajemnych własności swej bransolety. Keff spostrzegł, że Nokias jest bardzo spięty. - Stary przyjacielu! - powiedział na powitanie Chaumel. - Skąd ta przesadna ostrożność? - Muszę zachować dyskrecję - odparł Nokias. - Byłem już celem zamachu. Chaumelu, wywołałeś wśród magów straszliwe zamieszanie. Wielu z nich żąda twej głowy. Nie podobają im się historie, które opowiadasz o zniszczeniu planety Inni nie dają wiary temu, co mówisz - najzwyczajniej nie chcą w to uwierzyć. Przybyłem, aby ci powiedzieć, że nie mogę rezygnować z mocy. Nie teraz. - Nie teraz? - powtórzył Keff. - Wiesz dobrze, jakie są powody. Co się zmieniło? - Wiem, dlaczego to robicie - mówił Mag Południa - ale w jaskiniach moich robotników tli się jakiś bunt. W tej sytuacji nie mogę zajmować się niczym innym. Muszę przypilnować ludzi i żniw. - Co się stało? - zapytał Chaumel. Nokias zacisnął swe potężne dłonie. - Rozmawiałem z robotnikami we wszystkich wioskach. Wielu z nich nie mogło pojąć, czym są obietnice wolności, ale zauważyłem u nich przebłyski inteligencji. Problemy zaczęły się dopiero dzień lub dwa dni temu. Moi służący donoszą, że wśród wieśniaków zaczyna panować strach i gniew. Nie chcą przyczynić się do wspólnego dzieła. Oddziałuje to na innych. Wybuchnie bunt, jeśli stracę możliwości panowania nad nimi - To tylko ich strach przed czymś nieznanym - stwierdził ze spokojem Chaumel. - Powinni przychylić się do tego co im proponujesz. Jesteś pierwszym magiem od dwudziestu pokoleń, który chce zmienić porządek rzeczy. - Oni nie potrafią myśleć abstrakcyjnie - dorzucił ostro Nokias. - Porozmawiam z nimi w twoim imieniu - zaproponował Chaumel. - Zrobiłem to już dla Zolaiki. To najlepsze wyjście. - Będę ci bardzo wdzięczny - odparł Nokias. - Ja się tam wcale nie pokażę. - Nie jest to konieczne - zapewniał Chaumel. - Zajmę się wszystkim razem z moimi przyjaciółmi. Wieś była podobna do innych, które Keff miał już okazję kiedyś widzieć. Wyjątkiem był tu dobrze utrzymany sad. Późne owoce wisiały jeszcze na najwyższych gałęziach drzew w pobliżu zamieszkanych jaskiń. Wieśniacy Nokiasa zajęci byli zbieraniem plonów. Wyniośli Pierwotni spojrzeli z rezerwą na troje magów, a następnie wrócili do swej pracy i nie odwracali się. - Na pewno głowią się nad tym, co nas tu sprowadza powiedział Keff. - Nie spytają - zawyrokowała Plennafrey. - To nie leży w ich naturze. Chaumel popatrzył w dal na zachodzące słońce. - Już niedługo skończą pracę. Wzniósł ręce nad głową, a wokół niego pojawiły się niebieskie i czerwone światełka. Kolorowe iskry rozprzestrzeniły się i otoczyły robotników, krążąc tak, aby zmusić ich do zejścia z drzewa i doprowadzić do trójki czekających przy wejściu do jamy. Keff stał z lewej strony Chaumela i patrzył na to wszystko z podziwem należnym wielkiemu artyście. Plennafrey stała z drugiej strony poważna i dumna. - Przyjaciele! - zawołał Chaumel, gdy zebrali się już wszyscy mieszkańcy. - Mam dla was wiadomość od waszego pana, Nokiasa! Podniosłym głosem opowiadał o tym, co ma nastąpić, o polepszeniu położenia robotników i darze myślenia oraz swobodzie działania. - Czeka was coś, o czym wasi rodzice i dziadkowie nie mogli nawet marzyć. Otworzą się przed wami możliwości, których nie mieli nawet praprzodkowie, gdy przybyli na Ozran. - Coś niesamowitego! - odezwała się Carialle do Keffa. - Ktoś spośród zebranych nie może was znieść. Stwierdziłam u kogoś podwyższone ciśnienie krwi i przyspieszony puls. Jeszcze chwila i wskażę ci tego delikwenta. Keff zaczął się przypatrywać tłumowi. Dzieci słuchały wszystkiego z otwartymi buziami, co było typowym zachowaniem w przypadku obecności przedstawicieli władzy. Większość dorosłych nie podnosiła oczu na Chaumela. Jedynie młodzi spoglądali po sobie, a kilku odważnie skierowało wzrok na przybyłych, zupełnie jak Brannel, bez trwogi. - ...Ja, Srebrny Chaumel, przybyłem z polecenia Nokiasa, aby oznajmić wam, że obdarzeni zostaniecie wolnością i swobodami, jakich nie doświadczyliście jeszcze nigdy w waszym życiu - mówił Chaumel. - My, magowie, będziemy otwarci na wasze potrzeby. Wy natomiast musicie dalej spełniać obowiązki wobec nas, gdyż służy to całemu Ozranowi. Jesteśmy w okresie zbiorów. Trzeba zebrać wszystkie plony, abyście nie głodowali w zimie. Wiosna przyniesie wprowadzenie nowego porządku, a zmiany będą dla was bardzo korzystne. Skorzystajcie z szansy! Okażcie przychylność! Chaumel wymachiwał rękami i wywołał obraz stada wron wzbijających się w powietrze. Zebrani patrzyli na to z zapartym tchem. - Nie! To kłamstwo! Męski, niski głos niósł się po dolinie. Wszyscy zaczęli się rozglądać, aby odnaleźć sprawcę. Kamień rzucony w kierunku Plennafrey leciał ze świstem nad głowami tłumu. Młoda czarodziejka szybko stworzyła zasłonę, która, choć niewidzialna, skutecznie zatrzymała skalisty pocisk. Keff zauważył, że Plennafrey zbladła ze strachu. Starała się powstrzymać napływające do oczu łzy. Keff wysunął się przed delegację magów i odważnie spojrzał na tłum wieśniaków. Kilku z nich cofnęło się w przestrachu, oczekując kary. Mężczyzna, który rzucił kamień, stał z tyłu. Patrzył na magów wzrokiem pełnym wściekłości i zaciskał pięści. Keff przepychał się przez gapiów, żeby do niego dotrzeć. Wieśniak nie był godnym przeciwnikiem załoganta statku kosmicznego. Nie zdążył umknąć, gdy Keff runął na niego i powalił na ziemię. Przycisnął go kolanem i wykręcił do tyłu ręce. - Chaumelu, co z nim zrobić? - krzyknął Keff. - Daj go tutaj. Keff złapał przeciwnika za nadgarstki i pociągnął za sobą poprzez przejście, które w magiczny sposób powstało w tłumie. - Kto jest zwierzchnikiem tego chłopa? - zapytał Chaumel. Sinobrody osobnik nieśmiało wystąpił przed zgromadzenie i skłonił się głęboko. - Nie można zapominać o wzajemnym szacunku nawet wtedy, jeśli mają nastąpić jakieś zmiany. Znajdź mu jakąś dodatkową robotę, żeby mógł dać ujście energii, która go rozpiera. - To tak będzie wyglądał nowy porządek? Jeśli damy robotnikom więcej swobody myślenia, to nie znajdę już dla siebie żadnego bezpiecznego miejsca - powiedziała Plennafrey, z trudem łapiąc oddech. Keff przytulił ją do siebie. - Lepiej znikajmy - wycedził Keff w stronę Chaumela. - Dobrze byłoby, gdybyś udawał, że nic się nie stało - zareagował Chaumel. - Nie powinniśmy przejmować się takimi drobiazgami. Uważaj teraz na to, co ja robię. Mag, choć sam był poruszony tym, co się stało, powiedział jeszcze kilka słów na pożegnanie. Cała trójka odleciała w pośpiechu, opuszczając wioskę. - Nie bardzo rozumiem - mówił Chaumel, gdy byli już sto metrów nad doliną. - Wszędzie dotąd mieszkańcy wsi byli zachwyceni szansą uzyskania wolności i zdobycia wiedzy. Czy tutejsi chcą pozostać głupcami? Nie, nie - zaprzeczał sam sobie. Keff westchnął. - Zaczyna mi się wydawać, że wsadziłem rękę w gniazdo os, Cari. Czyżbym zrobił coś nie tak? - Ależ, sir Galahadzie - zaczęła Carialle. - Pomyśl o żabach i zaniku energii. Na pewno nie wszystkim spodobają się radykalne zmiany, ale nie możesz tracić poczucia rzeczywistości. Brak równowagi w sferze społecznej i przyrodniczej może okazać się zgubny dla Ozranu. Wasze działania są słuszne, nawet jeśli komuś nie bardzo to się podoba. W siedzibie Chaumela czekał na nich kolejny gość. Był to Ferngal w otoczeniu mniej znaczących magów ze Wschodu, którzy pozostawali na zewnątrz budowli. Cały orszak zabezpieczał lądowisko niczym prezydencka straż przyboczna. Chaumel ostrożnie kierował swym latającym fotelem, aby uniknąć zastawionych pułapek. Podszedł potem do czarnego wehikułu, żeby powitać przybysza. - Wielki Mag Ferngal! Cieszę się, że cię widzę - powiedział Chaumel, rozkładając szeroko ramiona. - Proszę wejść. Czy mogę zaoferować ci gościnę? Ferngal nie był w nastroju do rozmowy. Uciął grzeczności Chaumela zdecydowanym ruchem ręki. - Jak śmiesz rozsiewać ziarno buntu wśród moich robotników? Pozwalasz sobie na rozgłaszanie nonsensów w zagrodach znajdujących się pod moim panowaniem! Przeszedłeś samego siebie - Wielki Magu, nie rozmawiałem z twoimi robotnikami. To byłoby raczej zadanie dla ciebie - powiedział zaskoczony Chaumel. - Nie ośmieliłbym się wejść na twe terytorium. - No, nie. To mogłeś być tylko ty. Albo przestaniesz rozpowszechniać te głupstwa o Rdzeniu Ozranu, albo odpowiedzialność za to wszystko spadnie wyłącznie na ciebie. - To nie głupstwa. Wielki Magu - powiedział spokojnie Chaumel, ale ze zdecydowaniem w głosie. - Wszystko opowiem, żebyś i ty wiedział. Ferngal był tak wściekły, że przyłożył palec pod nos Chaumel - Jeśli jest to próba przejęcia władzy, to ciężko zapłacić za ten podstęp - groził Ferngal. - Panuję nad Wschodem, a twoja siedziba znajduje się w moich granicach. Nakazuję ci przestać rozpowszechniania kłamstw. - Nie kłamię - odparł Chaumel. - I nie mogę przestać. - Niech ci będzie - warknął odziany w czerń mag. On i cały orszak unieśli się nad balkon i zniknęli w oddali. Chaumel kręcił z niedowierzaniem głową i odwrócił się do Keffa i Plenny. - Keffie, uważajcie! - powiedziała Carialle. - W waszym rejonie coś się dzieje, rośnie natężenie energii, narasta. Narasta. Uważajcie! - Carialle mówi, że ktoś zsyła na nas uderzenie skoncentrowanej energii! - krzyczał Keff. - Atak! - wrzasnęła Plennafrey. Cała trójka skupiła się w środku balkonu. Chaumel i Plennafrey podnieśli ręce. Gestem tym wywołali powstanie wokół nich różowej osłony, która przypominała wielką bańkę mydlaną. Ledwie zdążyli przed nadejściem burzy. Nie była to jednak zwykła burza. Zamknięci wewnątrz czarodziejskiej muszli odpierali uderzenia piorunów i nawałnic ognistego deszczu. Odczuwali kołysanie wywołane podmuchami eksplozji, którym ponadto towarzyszyły obłoki dymu. Osłona wytrzymywała napór kwasu i potoków rozżarzonej lawy. Grzmot i łoskot ustały tak nagle, jak się pojawiły. Chaumel odczekał chwilę, aby po ustąpieniu dymu usunąć osłonę. Po cichym rozwarciu kopuły, która następnie tajemniczo zniknęła, zrobił krok naprzód. Część posadzki kiwała się pod jego stopami. Keff chwycił go za ramię. Balkon kończył się dwa kroki od miejsca, w którym stali. Okazało się, że duża jego część została zniszczona, oderwana od reszty, jakby jakiś potwór odgryzł kawałek muru. Odłamki budowli i kamienie nadal spadały z łoskotem w przepaść. Plenna wykonała rekonesans na swym latającym krześle. Po powrocie pokręciła tylko głową. - To... - zaczął Chaumel, ale przerwał, aby odchrząknąć. - Tylko ktoś źle wychowany uprzedza o zsyłaniu uroku przez kogoś, kto stoi wyżej w hierarchii. Jestem jednak przekonany, że teraz nie możemy postępować inaczej, aby uratować nasze głowy. - Ferngal - powiedziała Carialle - posłużył się dwoma przyrządami mocy naraz. Zidentyfikowałam obie częstotliwości. Keff przyjął to do wiadomości. - Bunt - powiedział. Chaumel był zaskoczony. Zwrócił się do Keffa: - O jakim buncie mówił Ferngal? Nie rozmawiałem z nikim z tego rejonu. Nie zrobiłbym tego. - W takim razie jeszcze ktoś inny z nimi rozmawiał - stwierdził Keff. - Trzeba się tym zająć. Pobieżny powietrzny rekonesans nad dwiema wioskami, co do których Nokias i Ferngal mieli wątpliwości, wykazał, że są one położone blisko siebie. Sugerowałoby to, że bunt mógł rozprzestrzeniać się tylko drogą lądową, a nie powietrzną. Chaumel zwrócił się o pomoc do kilku magów, którzy wstępnie wyrazili zgodę na współpracę. Wysłali oczy obserwacyjne do wszystkich pobliskich wsi w poszukiwaniu czegoś niezwykłego. Kolejne dwa dni nie przyniosły niczego ciekawego. Na trzeci dzień jasnozielone oko dotarło do Chaumela, gdy wychodził ze statku Carialle. - Oto cały problem - oznajmił głos Kiyottal. Plennafrey zarejestrowała fakt przybycia oka obserwacyjnego. Będąc wewnątrz statku, przerwała próby rozmowy z Żabim Księciem, a następnie wybiegła na zewnątrz. Keff dołączył do niej. - Zlokalizowaliśmy intruza - powiedział Chaumel po cichej rozmowie z latającą kulką. - To ten twój czteropalczasty. Wygłasza przemówienia, - Brannel? - zdziwił się Keff. Spojrzał na pola. Robotnicy odwracali skiby ziemi, posługując się ciężkimi widłami. Wpatrywał się w szeregi pracujących, aż wreszcie odwrócił się do Chaumela. - Masz rację. Zupełnie o nim zapomniałem. Nie ma go tutaj. - Chodź za mną - odezwał się głos Kiyottal. - Ferngal wie już o wszystkim. Nokias też tu przybędzie. To jest jego terytorium. Brannel stał na otwartym placu w jednej z południowych wiosek. Podniósł ręce, uciszając zebranych. Robotnicy o długich, pociągłych, końskich twarzach zamierzali wysłuchać tego, co ma do powiedzenia chudy, brudny nieznajomy. - Mówię wam, że magowie tracą swą moc! - krzyczał Brannel. - Nie są już tak potężni! Jeśli powstaniemy wszyscy razem, wtedy przybędą, aby nas ukarać, ale padną bez czucia - Jesteś szalony - powiedziała jakaś kobieta, wykrzywiając swe szerokie wargi. - Po co obalać magów? - zapytał osobnik płci męskiej. - Mamy dość jedzenia. - Ale nie możecie myśleć! - rzucił Brannel. Był już zmęczony. Mówił o tym samym w innej wsi i spotkał się z identycznymi, głupimi pytaniami. Gdyby nie chęć odwetu, dawno porzuciłby myśl o podróży i wróciłby do Alteisa. - Codziennie robicie to samo, żadnej zmiany do końca życia! - Tak? To co? Co powinniśmy robić? Większość słuchających była skłonna rozerwać go na kawałki. Zauważył jednak, że kilkoro okazywało zrozumienie. - Nadchodzą zmiany, ale nie dla naszego dobra, a dla dobra magów. Jeśli chcecie na tym skorzystać, nie jedzcie tego, co oni wam dają. Nie jedzcie dzisiaj ani jutro, nigdy. Zostawcie sobie korzenie, które zbieracie z pól, i zjadajcie je. Będziecie mieć zdolność zapamiętywania. - Brannel wskazywał dłońmi na skronie. - Przekonacie się jutro. To będzie coś takiego, czego jeszcze nigdy nie doznaliście. Będziecie pamiętać. Zaufajcie mi chociaż na jeden dzień! Potem sami się zorientujecie, co się wam przydarzyło. Wytwarzacie żywność! Macie do niej prawo! Możemy obalić magów. Pierwszego dnia kolejnego sezonu, gdy słońce będzie stać najwyżej, porzućcie narzędzia. Warkot, który wypełnił powietrze, zabsorbował prawie wszystkich robotników. Spojrzeli w niebo, a następnie na ziemię. Brannel wraz z kilku świeżo pozyskanymi zwolennikami stał odważnie i wpatrywał się w cztery nadlatujące krzesła. Czarny i złoty tron pierwsze dotknęły ziemi. - Zabij go! - powiedział rozgorączkowany Ferngal, wskazując na osobnika o baraniej twarzy. - Jeśli nie ty, to ja to zrobię. Brakuje tu silnej ręki. Za dużo sobie tu wszyscy pozwalają. - Nie - zaprotestował Keff. - Podniósł się z krzesła Plenny i stanął między wielkim magiem a wieśniakiem. - Nie ruszaj go. Brannelu, co ty wyprawiasz? Brannel milczał przez jakiś czas, a potem wybuchnął potokiem słów: - Składaliście obietnice, ja się poświęcałem, a Chaumel mnie skarcił i ty pozbyłeś się mnie, nie dając nic w zamian. Nic! - wykrzykiwał. - Jestem teraz w jeszcze gorszym położeniu, bo wszyscy się ze mnie śmieją. Dlaczego nie dotrzymałeś obietnic? Keff rozłożył bezradnie ręce. - Obiecałem, że zrobię, co będę mógł. Wiesz przecież, że nie jest łatwo znaleźć amulety, a energia też się niedługo skończy. Czy chcesz zapełnić sobie głowę czymś zupełnie bezużytecznym? - Tak! Wiedza daje zrozumienie istoty życia. Oburzony Ferngal nie mógł powstrzymać się od komentarza: - Nie mam czasu na słuchanie dyskusji ze służącym. Opuszczam was. Dopilnujcie, aby nigdy nie wrócił na moje terytoria. Czarny tron zniknął w obłokach. Nokias oddalił się w przeciwnym kierunku. Robotnicy, których pozostawiono samych sobie, udali się na kolację, ponieważ jedzenie pojawiło się na kamiennym placu. Brannel odłączył się od Keffa, aby zatrzymać wieśniaków. Został jednak złapany za ramię. - Zostaw ich w spokoju, Brannelu. Następnym razem nie uda mi się obronić cię przed Ferngalem. Posłuchaj, ja gwarantowałem, że Plenna zostanie twoją nauczycielką. Brannel nie był usatysfakcjonowany. - Ale i to nie nastąpiło. Odesłałeś mnie i długo się nie odzywałeś. Kiedy cię w końcu spotkałem, nie miałeś czasu, aby ze mną porozmawiać. - To nie było w porządku - przyznał Keff. - Przepraszam. Ale przecież wiesz, jakie mamy zadanie. Jest wiele do zrobienia. Musimy przekonać wielu magów. - Tak, ale umówiliśmy się - upierał się Brannel - Że ona odda mi jakiś przedmiot mocy, a ja nauczę się, jak z niego korzystać. Umiałbym wtedy czynić czary tak długo, jak cała reszta. - Brannelu, chciałbym ci zaproponować coś innego - moc i energię, które nie przeminą. Wysłuchasz mnie? Rozgoryczony Wyniosły Pierwotny został przekonany szczerością Keffa. Przeszli razem pod wielki kamień na skraju pola, z dala od pozostałych magów i wszystkich wieśniaków. - Jeśli nadal chcesz nam pomagać - powiedział Keff - i masz zamiar wędrować po okolicy, to nie ustawaj. Rozmawiaj z robotnikami. Mów im o tym, co się stanie. - Ale Wielki Mag Ferngal powiedział... - Ferngal nie chce, żebyś utrudniał sprawę. Pomóż nam, nie wycofuj się. Powiedz im, co uzyskają, jeśli będą współpracować. Keff zauważył, że jego rozmówca powoli się ożywia. - Wszystko jest dla ciebie jasne. W zamian zapewnimy ci żywność. Może nawet będziemy cię przenosić z miejsca na miejsce za pomocą latającego krzesła. To od razu przysporzy ci szacunku. Lubisz latać, prawda? - Uwielbiam - potwierdził uradowany Brannel. - Będę już odtąd waszym orędownikiem. - Znakomicie! Mów im prawdę. Robotnicy będą lepiej traktowani i będą mieć wpływ na lokalne decyzje, gdy moc zaniknie. Będziecie bardziej potrzebni magom niż teraz. - Z ochotą im o tym wszystkim powiem - rzekł Brannel, przybierając bardzo poważną minę. - Zdradzę ci pewną tajemnicę, ale zachowaj to wyłącznie dla siebie - powiedział Keff, nachylając się do Brannela. - Przyrzekasz? Dobrze. A teraz słuchaj: magowie nie są prawdziwymi władcami Rdzenia Ozranu. Zapamiętaj to! Brannel otworzył oczy z wrażenia. - Nigdy nie zapomnę, magu Keffie! Po siedmiu dniach Chaumel wrócił do swej wielkiej komnaty, zacierając ręce. Pięć latających tronów uniosło się z balkonu i odleciało, znikając nad wierzchołkami gór. Stał przez chwilę, jakby nasłuchując, a potem uśmiechnięty podszedł do Plenny i Keffa. - To już ostatni - powiedział z zadowoleniem. - Wszyscy, którzy obiecali współpracę, przyrzekli także, że będą wywierać nacisk na opornych. Na razie każdy z własnej woli przyrzekł korzystać z energii tylko w minimalnym stopniu. W wyznaczonym przez ciebie dniu, pojutrze, nastąpi początek rozejmu dokładnie o wschodzie słońca w prowincji wschodniej. - Z pewnością nie bez oporów - prorokował Keff. - Na pewno będą jeszcze próby zmiany warunków porozumienia na ich korzyść. Po obniżeniu poziomów energii zaczną bezwzględnie szukać Rdzenia Ozranu. - Ja zajmę się niezdecydowanymi - powiedział Chaumel. - Musisz być gotów w wyznaczonym czasie. Nie było łatwo zawrzeć takiego układu, więc nie zmarnujmy szansy która może się już nigdy nie powtórzyć. ROZDZIAŁ 13 Plenna i Chaumel lecieli wczesnym rankiem w kierunku groźnie wyglądających gór. Keff, który siedział razem z Plenną, trzymał na kolanach stare księgi. Wygładzał plastikowe stronice, które trzaskały na mrozie. - Niedługo wzejdzie słońce nad posiadłościami Ferngala - poinformowała go Carialle. - Za trzydzieści sekund powinniśmy zaobserwować spadek natężenia energii. - Znakomicie, Cari. Chaumelu, czy rozpoznajesz te okolice? Mag przytaknął. Całą jego uwagę zaprzątały trzy żaby. Dokładał starań, aby nie wypadły z fotela. Za pomocą swej czarodziejskiej pałeczki wytworzył minipole, które utrzymywało je na miejscu. - Leciałem tędy ostatnim razem - krzyczał Chaumel. Jego tubalny głos wrócił echem po odbiciu od potężnych skał. - Widzisz te dwa szczyty koło siebie? Wyglądają jak zęby wideł. Miałem je po lewej stronie, a za nimi jest wąski przesmyk. - Teraz - powiedziała Carialle. Latające krzesła pomknęły, zwiększając szybkość. Zabezpieczenie kulistych żab stworzone przez Chaumela nabrało niebieskiej poświaty. - To niezwykłe - stwierdził Keff. - Wszyscy magowie świata wyłączyli światła i prawie sto procent energii pozostaje do waszej dyspozycji. - Nie ma co, niezłe uczucie - powiedział jowialnie Chaumel. - Z tym, że nie każdy przedmiot mocy jest w stanie przekazywać cały potencjał Rdzenia. Muszę wam powiedzieć, że trudno było przekonać magów, żeby nie wysyłali za nami swych oczu obserwacyjnych. Uwaga! Przesmyk! Za mną! Skręcił w prawo i popędził ku blokom skalnym ukształtowanym tak, jakby tworzyły zamknięcie. Ku uciesze Keffa okazało się, że istnieje między nimi prześwit o szerokości czterech metrów. Żabi Książę i Keff pozostawali w kontakcie wzrokowym. Ziemno-wodna istota przypominała groteskowego, glinianego gnoma. Keff dawał jej znaki, machając ręką. - Czy wiesz, dokąd lecimy? - zapytał. - Za długa droga, żeby zapamiętać - odpowiedział znakami Książę. - Wysokie palce - wskazał ku górze - o których pamięta historia. - Co dalej? - Występ skalny, dziura, długa jaskinia. - Zrozumiałaś coś z tego, Carialle? - pytał Keff. Wpadli do wąskiej rozpadliny i ogarnęła ich ciemność. Chaumel zwiększył jaskrawość srebrzystej iluminacji swego latającego tronu, aby mogli cokolwiek widzieć i omijać przeszkody. - Zrozumiałam - usłyszał w odpowiedzi. - Według posiadanych przeze mnie map zbliżacie się do szerszego płaskowyżu, który kończy się występem. Dziura to określenie pasma leżącego poniżej wspomnianego występu, a naszpikowanego kominami skalnymi. - To samo znajduję w starej księdze - mówił Keff, wpatrując się w tekst oświetlony słabym, żółtym światłem krzesła Plenny. - Zgodnie z tym, co jest tu napisane, jaskinia mieszcząca generator, źródło energii elektrycznej, znajduje się w punkcie o współrzędnych: dziewięćdziesiąt trzy stopnie, sześć minut, dwie sekundy długości wschodniej i czterdzieści siedem stopni, piętnaście minut, siedem sekund szerokości północnej. Wyjął kompas i dodał: - To jeszcze dalej na północ. - Stare linie prowadzą na wprost - poinformował go Chaumel. - Jeśli nie będzie żadnych zakłóceń, to dolecimy do miejsca, skąd biorą początek. Keffie, należą ci się słowa uznania. Nie byłoby to do pomyślenia bez zawarcia rozejmu. - Na pewno trafimy - krzyczał radośnie Keff. - Mamy tak dużo dokładnych informacji. Gdy wlecieli w szeroką kotlinę, słońce musnęło już ośnieżone szczyty delikatnym, pomarańczowym blaskiem. Góry były najwyraźniej pochodzenia wulkanicznego, chociaż i lodowce zaznaczyły tu swą obecność w dawnych wiekach. Czapy czarnego obsydianu wyłaniały się niespodziewanie spod śnieżnej bieli. Dwa latające wehikuły przenosiły się nad moreną, aż ta skończyła się nagłym uskokiem. Keff odczuwał zawroty głowy, gdy spoglądał na skalne urwiska. - Ile to ma wysokości? - spytał. - Osiemset metrów. Dziwisz się, jak dotarli tu pierwsi ludzie, nie mówiąc już o żabach kulistych, które to zbudowały. W tym momencie Plenna zniżyła lot i wpadła w ciemną, zimną dolinę. Keff cały drżał z. chłodu. Przycisnął ręce do tułowia w nadziei, że się choć trochę rozgrzeje. Spojrzał na Plennę, która skoncentrowana wpatrywała się przed siebie. - Co widzisz? - zapytał. - Widzę gmatwaninę skupiających się linii - odpowiedziała. - Coś ci pokażę. Zamachała rękami, co spowodowało pojawienie się nad głowami podróżujących maleńkich, słabych, niebieskich ogników, które następnie zgasły jak przepalony bezpiecznik. Po chwili pokazała się siatka linii, które zaczęły ich otaczać i skupiać się w punkcie leżącym gdzieś przed nimi. Plenna spojrzała w oczy Keffa. - To najbardziej zadziwiająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. - Punkt skupienia leży mniej więcej w środku rejonów pięciu wielkich magów - zauważyła Carialle. - Każdy z nich ma równy dostęp do Rdzenia. - Czy kiedykolwiek był tu ktoś inny? - spytał Keff zwracając się do Chaumela. - To Ziemia bez Magów - odparł srebrny Chaumel. - Mówi się, że w tych górach wszystko wymyka się spod kontroli. W młodości nie mogłem dolatywać tak daleko. Nadmiar energii zupełnie mnie dezorientował. Nie mogłem trafić na właściwy kierunek i omal nie zginąłem. Jest tu zaznaczony szlak, zupełnie jakby celowo. - Nie powinniśmy stracić z oczu źródła naszej mocy - powiedziała Carialle. - Ani celów naszych przodków. Osobista tragedia ciągle tkwiła gdzieś w jej myślach, jak sądził Keff. Na ziemię kładł się cień dwóch lecących krzeseł. Otwory o zaczernionych obrzeżach mające średnicę przynajmniej dziesięciu metrów zakłócały nieskazitelną biel śnieżnego pola. Keff spoglądał na kompas, który wskazywał, że zbliżają się do punktu o współrzędnych podanych przez Carialle. Wszyscy naraz, Chaumel, Carialle i Żabi Książę, krzyknęli: - Tu! - Na dół - zawtórował Keff. Ujście tunelu było większe niż pozostałe otwory śnieżnej płaszczyzny. Gdy wpadli do wnętrza, Keff poczuł, jak ogarnia go ziąb. Zapanowała także ciemność, którą rozświetlało blade światełko krzesła Plenny. Chaumel leciał obok nich. Przebyli około sześciuset metrów. Plenna położyła rękę na ramieniu Keffa. Ścisnął ją czule. Niespodziewanie tunel się skończył i wpadli do ogromnej półkolistej jaskini oświetlonej mdłym, niebieskim światłem i wypełnionej cichym pomrukiem. - Moglibyście się stąd przedostać do góry Chaumela - powiedziała Carialle, słysząc dźwięki poprzez implanty Keffa. Sklepienie jaskini musiało być kiedyś wygładzone, a nieliczne pofalowania pokrywały cienkie stalaktyty podobne do rzęsek na obrzeżach granulek dźwiękochłonnych. Kilka olbrzymich filarów z onyksu wspierało się o posadzkę i świeciło tajemniczym, wewnętrznym blaskiem. Kuliste żaby zaczęły się obijać o osłony, wewnątrz których przebywały, i wykonywały energiczne ruchy, chcąc na coś wskazać. Keff miał ochotę potańczyć. Przed nimi znajdował się mały podest spoczywający na plątaninie skomplikowanych maszyn. Dopiero po chwili Keff zorientował się, że lecieli na systemem urządzeń, które zajmowały prawie całą powierzchnię jaskini. - Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś podobnego - wyszeptał Chaumel, przerywając milczenie zaskoczonych podróżników. Jego głos odbijał się od kamiennych ścian. - Nikt z żyjących też tego nie widział - dodał Keff. - Nikt nie nawiedził tej jaskini przynajmniej od pięciuset lat. - Agregaty prądotwórcze - powiedziała Carialle. - Spójrzcie na te wspaniałości! Co za potęga! Mogłyby oświetlać stację kosmiczną przez tysiąc lat. - Zdumiewające - zachwycała się Plenna. Magowie pochylili się do przodu, dokładając starań, aby przyspieszyć lot. Pionierskie lądowanie na podeście uznali za zaszczyt. Keff trzymał się kurczowo oparcia krzesła i zacisnął dłonie tak mocno, że bał się, czy nie zgniecie drewna. Był jednak w znakomitym nastroju. Pozostali też śmiali się i krzyczeli z radości, a żaby podskakiwały wewnątrz swych ochronnych pancerzy. - Według księgi... - zaczął Keff, schodząc z krzesła, popychany przez Plennafrey, która sama też chciała szybko zobaczyć cudowne maszyny. - Według księgi cały system pobiera energię z rdzenia leżącego poniżej oraz powierzchni nad nami, aby zaspokoić zapotrzebowanie użytkowników. Jest tu mowa o błyskawicy, Cari - nie da się już nic odczytać, wszystko się rozsypuje. Kawałek musiał odpaść w czasie lotu. Carialle odszukała kopię w banku pamięci. - Generatory zostały skonstruowane tak, aby pobierać energię z powierzchni oraz wykorzystywać naturalne wyładowania elektryczne w czasie burz. Bardzo racjonalne, nie ma co. Wydaje mi się, że wymknęły się spod kontroli, gdy zapotrzebowanie na energię przekroczyło ich wydajność. Wtedy zaczął się pobór energii z żywych organizmów. Plenna podała klamrę swego pasa Żabiemu Księciu. Wyszedł z pancerza, podszedł do Keffa i Chaumela, którzy stali przy pulpicie sterowniczym na skraju podestu. Załogant przekazywał Carialle zakresy pomiarowe wskaźników, korzystając z implantów, i wymieniał znaki z żabami. Żabi Książę porozumiewał się ze swymi towarzyszami, przyjrzał się poszczególnym przyrządom pomiarowym, a potem językiem znaków udzielił ludziom wyjaśnień. - Ten wskazuje wewnętrzną temperaturę Rdzenia? - spytał Keff, a potem mazakiem opisał miernik, posługując się językiem standardowym. - Ale tu gorąco, czujesz? - Ciepło szczątkowe z czasów przesilenia - powiedziała Carialle. - Według mnie, na podwyższenie temperatury tej jaskini do czterdziestu stopni Celsjusza potrzeba dwu lat. - Wiemy, że przesilenie nie nastąpiło ostatniej nocy - odparł Keff. - Ach, on uważa, że to jest wyjście mocy? Dzięki, Chaumel. Zrobił kilka znaków na szklanej płytce, gdy mag gestykulował z ziemno-wodnym. - Plenna, szkoda, że twoi przodkowie nie dysponowali dokumentacją urządzeń. - Czy nie rośnie poziom hałasu? - spytała Plennafrey zwracając się do Keffa. Keff oderwał wzrok od wskaźników. - Chyba tak. Masz rację - odpowiedział. Czuł pod stopami narastający szum przechodzący w miarowy warkot. - Co się dzieje? Niczego nie dotykałem. Nikt niczego nie ruszał. - Zauważyłam zmianę charakterystyki w sieci energetycznej poza jaskinią - wtrąciła Carialle. - Jacyś magowie nic sobie nie robią z rozejmu i znów budują zapory. Keff przekazał te uwagi Chaumelowi, który przyjął je, potakując głową. - Brak zaufania nie sprzyja utrzymaniu zawieszenia broni - powiedział. - I tak dobrze, że mieliśmy tyle spokoju aby zbadać Rdzeń. Łagodnie następowało załączanie coraz większej ilości modułów, a niektóre wydawały potężny pomruk świadczący o pracy turbin. Wskaźnik mocy przesuwał się w górę, aż do końca zakresu. Hałas pracujących agregatów stawał się coraz bardziej nieprzyjemny dla ucha. - Dochodzi do maksimum! - krzyczał Keff, pukając palcem we wskaźnik. Strzałka ani drgnęła. - Wsłuchajcie się w pracę generatorów! To wszystko robi się niebezpieczne! - Hałas wciąż narasta - powiedziała Plenna piskliwym głosem. Rozłożyła ręce i koncentrowała myśli, następnie wystraszyła się, gdy turbiny zareagowały przyspieszeniem obrotów. - Moja moc ma tutaj źródło - zaniepokoiła się. - To ja zwiększam niebezpieczeństwo! Żaby, skacząc, uderzały o swe powłoki. - Wyłączaj! - krzyczał Żabi Książę do Keffa. - Wyłączaj! - Nie wiem jak - odpowiedział Keff i powtórzył to samo w języku znaków. - Gdzie jest wyłącznik? - Może tam? - spytał Chaumel, wskazując potężny przełącznik nad posadzką. Keff prześledził przebieg obwodu aż do połączenia z resztą urządzeń. - To wyłącznik - powiedział. - Rozłączenie spowoduje zatrzymanie całego systemu. Mogłoby to uszkodzić generatory. Trzeba raczej stopniowo zmniejszać obroty. Potrzebna jest jednak instrukcja, inaczej nie dam rady - krzyczał bezradny Keff, uderzając pięścią o kolano. - Możemy nawet spowodować wybuch, który zniszczy całą planetę. Nie wiem, co zrobić! Czemu nie ma tu układu zabezpieczającego? Inżynierowie, którzy zbudowali tak skomplikowany system, powinni przewidzieć coś, co zabezpieczałoby przed pracą w zakresie niebezpiecznych prędkości. - Może Starodawni wyłączyli taki układ? - sugerował Chaumel. - A może byli to nasi biedni, oszukani przodkowie? - Wyłączyli? - spytała Plenna, dotykając ramienia Keffa i przekrzykując hałas. - Czy Carialle nie potrafi wyłączyć wszelkich urządzeń? - Świetny pomysł! Cari, wykonać! - Tak jest! - usłyszał odpowiedź poprzez implant w uchu. - Uważaj na wszystko. Będę odłączać po kolei. Magowie nie zorientują się w tym wszystkim: pomyślą, że to jakaś awaria. Powinieneś wraz, z żabami zauważyć, gdzie następuje załączanie sekcji transformatora. Prędkość obrotowa turbin stopniowo malała wraz ze zmniejszaniem zapotrzebowania na energię. Żabi Książę i jego asystenci zajęli miejsca przy pulpitach. Sam, jako jedyny, posiadał ręce na zewnątrz powłoki i ciążył na nim obowiązek nadzorowania wyłączania systemu oraz rejestracji wskazań przyrządów. Długimi palcami manipulował przy przełącznikach i przyciskach w sposób, który uznał za stosowny. Szum pracujących turbin powoli ustawał. Ziemno-wodny stwór dał znak Keffowi, że wszystko w porządku. - Panujesz nad wszystkim, tak? - upewniał się Keff. - Rozumiem teraz to, co zostało przekazane - odparł rozmówca załoganta, przybierając zadowoloną minę. - Włącza się w prawo, wyłącza w lewo. Ruch w dół w przypadku niebezpieczeństwa. Krótkie, stopniowe ruchy dają władzę nad energią. Tak się tym operuje. Wziął klamrę pasa Plennafrey. Włożył swe długie palce w wycięcia. - Jest w lepszym stanie niż to, co my mamy i co służyło nam wszystkim przez tyle lat. Spojrzał na elementy kontrolno-regulacyjne. Włączniki same się wcisnęły, wskazówki i dźwigienki poruszyły się bez niczyjej fizycznej ingerencji. Agregaty prawie przestały być słyszalne. - Wreszcie - przekazywał znaczenie swymi gestami - po upływie pięciuset pokoleń odzyskaliśmy naszą własność. Teraz znów możemy się w pełni ujawnić. Nie był już tak rozpromieniony, gdy uświadomił sobie ogrom zniszczeń. Jakość światła świadczyła o tym, że kilka turbin nie osiągało nawet połowy wydajności. Niektóre w ogóle nie pracowały. Swego czasu jakiś nieznany inżynier podłączył całą grupę generatorów do jednego układu sterującego, ale jak się okazało, nie znajdowały się one w pobliżu siebie. - Trzeba to wszystko naprawić - powiedział Keff, oglądając urządzenia w towarzystwie tłoczących się koło niego żab. Wskazówki niektórych mierników pozostawały nieruchome przez tak długi czas, że zdążyły skorodować. Próbował oderwać paznokciem jedną z nich. - Musimy się zorientować, czy będzie można wykonać jakieś części z tych elementów, którymi dysponuję. Gdyby były wyjątkowo specjalistyczne, trzeba by po nie posłać, zakładając, że robią je jeszcze na waszej rodzimej planecie. - Rodzimej planecie? - zdziwiła się jedna z kulistych żab. - Jeśli podacie współrzędne, załatwimy transport - zaproponował Keff, odpowiadając na różne „oops”, „eeps”i „ops” przekazywane przez TS. - Nawiązujemy kontakt z innymi rasami i cieszymy się, że was spotkaliśmy. Nasz rząd z zadowoleniem nawiąże stosunki z waszym. - Wszystko ładnie, Keffie - zaczął Chaumel - ale nie zapominaj o nas. Co z magami? Wszyscy będą się dziwić, co się stało z ich przedmiotami mocy. Zaniki energii trwają przeważnie kilka chwil. Rozpęta się istne piekło. - Co nas czeka w przyszłości? zapytała Plenna. - Wasi poddani będą musieli przyjąć do wiadomości fakt istnienia żab kulistych - powiedział zamyślony Keff. - Ale rzeczywiście trzeba coś zrobić z magami. Są oni w jakimś stopniu uzależnieni od całego systemu energetycznego. Czy możemy uzgodnić jakieś zasady korzystania z niego? - Wszystko mogą zabrać - powiedział Żabi Książę, wskazując pulpit sterowniczy. - Nic nie zostało! Wszystko zniszczone. Przybywacie z gwiazd. Dlaczego nie chcecie zabrać moich ludzi do waszej ojczyzny? Nie mamy już niczego, jesteśmy wydziedziczeni. Nikt się z nami nie liczy od czasu, gdy zostaliśmy obrabowani przez Płaskich. Nasza nieobecność nikogo nie zdziwi. Niech złodzieje, którzy korzystali z naszych maszyn, zatrzymają je dla siebie razem z resztą tego, co zostało z tej planety. - Tak zrobimy - powiedział ostrożnie Keff - ale wybacz, nie macie już wiele wspólnego z ludźmi ze swojej rodzinnej planety, prawda? Tu się urodziliście. Od pięciuset pokoleń Ozran jest waszą ziemią. Chcecie ją porzucić teraz, gdy jest szansa na poprawę? - Brawo! - wtrąciła Carialle. Jeden z ziemno-wodnych zasmucił się i dawał do zrozumienia, że się nie zgadza. Żabi Książę spojrzał na niego. - Chyba nie. Ja nie chcę, ale co robić? - Jakie mieliście zadanie? W jakim celu tu przybyliście? - Zajmować się rolnictwem na tej zielonej i żyznej planecie - Książę wykonywał przy tym pełne wdzięku ruchy, jakby powtarzając coś, czego się wcześniej nauczył. Potem przestał. - Nie ma już żadnej zieleni. Wszystko jest suche, piaszczyste, zimne. - Nie chcecie podjąć starań, żeby przywrócić planetę do pierwotnego stanu? - Jak? Keff dotknął łagodnie mniejszego stworka, a drugą ręką przyciągnął Chaumela. - Sposób na to znajduje się wciąż w ustnej tradycji waszego ludu. Czemu nie mielibyście spełnić nadziei i marzeń waszych przodków? Zacznijcie współpracę z ludźmi. Podzielcie się zadaniami. Potraficie naprawić urządzenia. Zgadzam się z tym, że powinniście skontaktować się z rodzimą planetą. Pomożemy wam, ale nie wracajcie tam na dobre. Poproście o pomoc techniczną i łączność. Będą wzruszeni na wieść, że jacy koloniści zostali przy życiu. Smutny stworek się rozweselił. - Przywódco, zróbmy tak! - gestykulował zawzięcie. - Pomóżcie nam - nalegał Keff, unosząc wysoko dłonie.- Dołożymy starań, aby zapanował wzajemny szacunek wśród wszystkich gatunków. Jeśli się to nie uda, ja i Carialle zawsze możemy was stąd zabrać po naprawieniu systemu energetycznego. Chaumel chrząknął znacząco, a potem zaczął mówić, przeplatając język ruchów ze starą mową tubylców. - Macie wiele wspólnego z niższą warstwą naszej społeczności - powiedział. - Robotnicy i wieśniacy okażą wam zrozumienie. - Znamy ich za dobrze - odpowiedział Żabi Książę z pogardą. - Kopią nas. Keff uspokajał dyskutantów ruchami rąk. - Zmienią się, gdy dowiedzą się, że jesteście istotami rozumnymi. Cywilizacja na tej planecie cofa się ku prymitywnej kulturze rolnej. Tylko wy możecie się przyczynić do tego, aby Ozran stał się wspólnotą inteligentnych ras. - Keffie, wchodzisz na śliski grunt - ostrzegała Carialle, spostrzegłszy zdziwioną minę Plennafrey. Chaumel kiwał głową ze zrozumieniem i walczył ze sobą, aby się nie roześmiać. Doceniał postawę Keffa, który wznosił się na szczyty dyplomacji. Po rozmowie ze swymi towarzyszami Książę stwierdził: - Zostaniemy w imię wzajemnego szacunku i równości. - Nie będziecie tego żałować - zapewniał Keff. - Powiedzcie swym następcom, że właśnie wasze pokolenie wraz z inną, wielką i inteligentną rasą wypełniło zadania przodków. - Osiągnęło tak wiele z niczego - znaki dawane przez Księcia świadczyły o dobrym samopoczuciu. - Czas nie okaże się zmarnowany. - Żeby tylko nie wysadzić tej planety w powietrze - napominała Carialle. Keff przekazał tę uwagę całej reszcie. - Co zrobić, aby przywrócić równowagę systemu? - spytał Chaumel. - Skończyć z korzystaniem z. niego - odparł najzwyczajniej Keff. - Ale chociaż przestańcie stosować energię tak rozrzutnie, jak dotychczas. Magowie będą musieli ograniczyć się do energii, która pozostanie po zaspokojeniu wszystkich uzasadnionych potrzeb: regulacji pogody, zachowaniu zasobów wodnych i wszystkiego, co służy stabilizacji środowiska naturalnego. Takim celom miały początkowo służyć wszystkie te urządzenia. Reszta energii może być zużyta na inne, ważne cele. Dopóki żaby nie skończą naprawy, to będzie tego niewiele. Sami moglibyście się przekonać, że obecność ludzi na Ozranie przyczyniła się do oziębienia klimatu i wysuszenia gleby. Niedługo może się okazać, że zapanują warunki, które będą nie do zniesienia dla żywych istot, a wy nie będziecie mieli gdzie się podziać. - Doskonale to rozumiem - powiedział Chaumel. - Ale innym może się to nie podobać. - Muszą się sami przekonać - odezwała się nagle Plennafrey. - Niech tu przybędą - Twoja dziewczyna ma dobry pomysł - przyznała Carialle. - Pokażcie im tę jaskinię. Żaby mogą dawkować energię małymi porcjami. Dajcie im tyle, że wystarczy na przylot latających krzeseł, ale nie na rozpoczęcie wojny. - Tylko tak - powiedział z naciskiem Keff, gdy Żabi Książę zaczął regulację systemu - żeby nie czuli się za bardzo ograniczeni, ale trzeba im uzmysłowić, że skończyły się czasy fajerwerków. - Największe wrażenie zrobi na nich wywołanie śniegu! - krzyknął Chaumel. - Każdy musi to zobaczyć, bo inaczej nie uwierzą. Trzeba niezwłocznie zwołać takie spotkanie. Wszystkie żaby przyczłapały do Keffa. - Zostaniemy, aby przejrzeć maszynerię i sprawdzić, co trzeba naprawić. Keff wstał i przytupywał, żeby przywrócić krążenie krwi w nogach. - Ja też zostanę. Brakuje instrukcji i rysunków, ale wraz z Carialle zinwentaryzujemy urządzenia i dołożymy naszą cegiełkę. Tak, Cari? - Ależ sir Galahadzie, przybędę z narzędziami i częściami, zanim zdołasz powiedzieć „abrakadabra”- odparła Carialle. - To ja też zostaję - dodała Plenna. - Jeśli srebrzysta wieża opuszcza równinę i tu się zjawia, to ktoś musi pilnować porządku. - Nie zapominaj o Brannelu, Carialle - poprosił Keff. - Należy mu się uczestnictwo w zakończeniu całej akcji. Albo będzie zgoda, albo wszystko się zawali. - Może to być albo początek, albo koniec naszego świata - przyznał Chaumel, sadowiąc się na swym srebrnym tronie. Uniósł się nad podestem i majestatycznie odpłynął w stronę odległego światła. ROZDZIAŁ 14 Ogromna pieczara pomieściła kilkuset magów napływających do wnętrza niczym chmara komarów. Każdy z wielkich otoczony był orszakiem służby. Wszyscy gromadzili się wokół Keffa, Chaumela, Plenny, Brannela i trójki kulistych żab znajdujących się na samym środku podestu. Nowo przybyli spoglądali z lękiem na wysoki podest oraz urządzenia umieszczone na posadzce jaskini. Brannel przyglądał się bezmyślnie zjazdowi najważniejszych osobistości tego świata. Wzbudzał również zainteresowanie magów. Keff klepnął go przyjacielsko po plecach i puścił do niego oko. - Nic ci nie grozi - zapewniał Brannela. - Nie czuję się bezpiecznie - wyszeptał tamten. - Wolałbym, żeby mnie nie widzieli. - Mają u ciebie dług wdzięczności, o którym sami nawet nie wiedzą. Pomagasz im i zasługujesz na uznanie. To wszystko, co tu się dzieje, jest w jakimś sensie nagrodą dla ciebie. - Nie chciałbym, żeby mnie widzieli - powiedział zdecydowanie Brannel. - Nikt nie będzie raził ogniem niewidzialnego celu. - Nikt tu nie będzie rzucał gromów ani ognia - powiedział Keff. - Nie ma już nawet tyle energii, żeby zapalić zapałkę. - Co tu się dzieje? - wrzasnął Ilnir, przekrzykując zgiełk zgromadzenia i warkot maszyn. - Nie przywykłem do tego, aby ktoś mnie wzywał, ani do czekania na koniec rozmowy wieśniaków! - Dlaczego ściągnięto tu srebrzystą wieżę? - krzyczał ktoś inny. - Czyż nie jest własnością Wschodu? - Dlaczego nie działają moje przedmioty mocy? - uskarżała się któraś z członkiń orszaku Zolaiki. - Chaumelu, czy to twoja sprawka? - Wielcy magowie obojga płci - zaczął przymilnie srebrny mag. - Wydarzenia ostatnich tygodni doprowadziły do dzisiejszego spotkania. Ozran przechodzi zmiany. Możecie być rozczarowani niektórymi z nich, ale zapewniam, że są to zmiany na lepsze. - Szczerze mówiąc, są nieodwołalne i konieczne, a wasz sprzeciw nie będzie miał aż tak dużego znaczenia. Mój przyjaciel, Keff, udzieli wam wyjaśnień. Wskazał ręką przedstawiciela Światów Centralnych. - Poprosiliśmy was dzisiaj, abyście to zobaczyli - powiedział Keff tak głośno, żeby jego głos dotarł do wszystkich magów. - To - dotknął najbliższego elementu składowego urządzeń - jest Rdzeniem Ozranu. - Śmiechu warte! - krzyknęła znajdująca się w delegacji reprezentującej wschodnie terytoria Lacia. - To nie jest Rdzeń, ale jakaś hałasująca zabawka. - Pani, bądź bardziej ostrożna w swych sądach - odpowiedział Chaumel. - Gdyby nie to, musiałabyś przyjść piechotą. Nikt z was jeszcze tego nie widział, ale cała maszynerii znajduje się tu, pod skorupą Ozranu, od tysięcy lat. To źródło waszej mocy, które jest bliskie uszkodzenia. - Źle z tego korzystaliście - zaczął Keff i podniósł ręce, aby uciszyć pokrzykiwania oburzonych magów. - Nie miało to nigdy służyć zaspokajaniu potrzeb czarowników. Przeznaczone było - tu musiał zacząć przekrzykiwać narastające pomruki niezadowolenia - do regulacji pogody! Dla dobra waszych pól powinno utrzymywać właściwą równowagę miedzy deszczem, słońcem i wiatrem. Zaprosiliśmy was tutaj, żebyście zrozumieli, dlaczego należy zaprzestać używania magicznych przedmiotów Jeśli tego nie uczynicie. Rdzeń doprowadzi do coraz szybszego zanikania życia na tej planecie i wybuchu, który zniszczy przynajmniej jedną trzecią waszego świata. Wszyscy wymrzecie! - Już prawie nie korzystamy z energii! - krzykną Omri. - Potrzebujemy trochę więcej niż te resztki. Zawtórował mu cały chór głosów poparcia. - Nadszedł czas, abyście wszyscy zobaczyli, jakie są skutki dotychczasowych działań, zrezygnowali z energii i uratowali wasz świat. Chaumel rozmawiał z każdym z was, pokazywał różne ilustracje. Mieliście wszyscy dość czasu, aby to przemyśleć. Wiecie, jakie mogą być następstwa. Nie chodzi już o to, czy Rdzeń wybuchnie, tylko kiedy! - Jak będziemy sprawować władzę? - zapytała piskliwym głosem Zolaika. Wszyscy od razu zamilkli, gdy usłyszeli jej głos. - Jak będę nadzorować pracę na farmach? Robotnicy przestaną pracować, jeśli przestaniemy się wszystkim zajmować. - Nie potrzebują tego, żebyście się wszystkim zajmowali. Przestańcie podawać im środki wywołujące uległość, a przekonacie się, że nie będziecie musieli traktować ich jak owce - mówił Keff. - Sami zaczną wprowadzać innowacje, a Ozran stanie się kolebką nowej cywilizacji. Tłumicie mądrość i talenty przyszłych rzeźbiarzy, architektów, naukowców, lekarzy, nauczycieli. Jedyne, co wam pozostanie - powiedział Keff z uśmiechem - to nauczyć ich sztuki kulinarnej, aby sami potrafili przyrządzać jedzenie. Może będą potrzebować któregoś z waszych kucharzy, gdy już im zbudujecie kuchnie. Energia geotermalna drzemie pod każdą z mieszkalnych pieczar. W ciągu tygodnia zdołacie postawić wspólną kuchnię dla każdej wioski. Potem nie będzie potrzebna żadna energia do rozdziału żywności. Keff wypchnął na środek Brannela. - Mów! Śmiało, chciałeś zabrać głos! - Magowie - rozpoczął nieśmiało Brannel, ale zaraz musiał podnieść głos, gdyż domagali się tego niektórzy ze słuchaczy. - Magowie! Potrzebujemy więcej deszczu! Moglibyśmy wytworzyć więcej jedzenia, większe bulwy i korzenie, gdybyśmy tylko mieli więcej deszczu, a wy nie prowadzilibyście tak częstych walk. Groźnie brzmiący pomruk, który dochodził do mówcy, sprawił, że ten przestraszył się i zaczął się wycofywać. Keff uspokoił Brannela i nakłonił go do pozostania. - Wysłuchajcie go! - krzyknął Nokias. Brannel uspokoił się i mówił dalej - Ja... rośliny usychają, gdy czynicie dużo czarów blisko pól. Dokładamy starań, uprawiamy glebę i podlewamy z wysiłkiem, ale rośliny giną, gdy panują czary. - Rozumiecie? - powiedział Keff, zajmując miejscem Brannela, który cofnął się i oparł o pionową ściankę pulpitu. Plennafrey delikatnie klepnęła go po ramieniu. - Wasi robotnicy wiedzą, co jest korzystne dla tej planety, a wy uniemożliwiacie im uzyskiwanie wysokich plonów poprzez prowadzenie swych bzdurnych bitew. Okażcie im pomoc i przekażcie więcej odpowiedzialności. Nie zakłócajcie ich pracy przepływem energii, a zobaczycie, jakie będą tego efekty. - Ciągle mówisz i mówisz o tych wieśniakach - krzyknął Asedow. - Mam już tego powyżej uszu! Ale co one tu robią? Mag w zielonych szatach wskazał na żaby. Keff się uśmiechnął. - To największe odkrycie, jakiego dokonaliśmy od czasu rozpoczęcia badań nad problemami dotyczącymi Rdzenia. Przybywając tu wraz z Carialle, mieliśmy nadzieję, że znajdziemy żywe istoty podobne do nas, o niespotykanych zdolnościach technicznych. Ku naszemu zaskoczeniu wy, magowie, nie spełniacie takich oczekiwań. Podniósł głos, spodziewając się tumultu wśród zebranych. - Nie, nie uważam, że jesteście opóźnieni w rozwoju! Okazało się, że jesteście ludźmi jak my. Jesteśmy przedstawicielami tego samego gatunku. Odnaleźliśmy w was dawno utraconą gałąź naszej rasy. - Jesteś z Ozranu? - Nie, wy jesteście ze Światów Centralnych. Wasi poprzednicy przybyli na Ozran przed tysiącem lat na pokładzie statku kosmicznego o nazwie Bigelow. Dało mi to szansę przetłumaczenia taśm i dokumentów, które pozostawili, gdyż ich język jest starodawną odmianą mojego własnego języka. Nie, Carialle i ja zdołaliśmy osiągnąć nasz cel. Odnaleźliśmy dorównującą nam rasę. - Gdzie? - dał się słyszeć czyjś krzyk. Keff uniósł ręce. - Wiecie wszystko o Starożytnych i Starodawnych. Wiecie, jak wyglądali Starodawni. Ich wizerunki znajdują się w waszych domach. Wasi dziadkowie opowiadali wam przeróżne historie i widzieliście hologramy, które za namową Chaumela wam pokazywałem. Powstały one na podstawie pozostawionych przez waszych przodków taśm. Ale nigdy nie widzieliście Starożytnych. Wiecie, że to oni zbudowali Rdzeń Ozranu i opracowali cały system, który dawał wam energię przez dziesięć wieków. To właśnie - powiedział z triumfującą miną, wskazując Żabiego Księcia i jego asystentów - są Starożytni. - Nigdy! - wrzasnął rozwścieczony Ferngal. Keff zdołał przekrzyczeć zgromadzonych: - Ci ludzie żyli pod waszym bokiem od tysiąca lat. To są Starożytni, którzy opracowali Rdzeń i wynaleźli wszystkie przedmioty mocy. Wszyscy zamilkli. Przez chwilę panowała zupełna cisza, a potem histeryczny śmiech wypełnił całą jaskinię. Keff zachował powagę. Dał znak Żabiemu Księciu. Ziemno-wodny wystąpił krok do przodu i rozpoczął przekazywanie informacji za pomocą gestów i symboli, które przygotował przy pomocy Keffa. Prosił o okazanie szacunku i współpracę. Magowie rozpoznawali dawno używaną symbolikę. Otwierali szeroko oczy ze zdziwienia. Stopniowo ustępował nastrój wesołości i kpiny. Wszyscy zgromadzeni wyglądali na bardzo zaskoczonych. Patrzyli to na Keffa, to na Księcia. - Chyba żartujesz, co? - pytał Nokias. Keff kiwał potakująco głową. - To są Starożytni? - Mówię to zupełnie serio. Chaumel ci wszystko opowie. To oni mi pomogli - dali wskazówki, jak dokonać prowizorycznych napraw Rdzenia. Nastąpiło przegrzanie urządzenia. Potrzeba sporo czasu, żeby wszystko się unormowało i nie nastąpił wybuch w przypadku przeciążenia. Sam nie byłbym w stanie niczego zrobić. Nigdy nie miałem do czynienia z niektórymi elementami tego systemu. Przyjaciele, urządzenia te są znakomite. Technika musi jeszcze znaleźć sposoby wytwarzania energii z ciał stałych bez odpadów nuklearnych. Koło mnie stoją potomkowie najbardziej światłych naukowców inżynierów, których wydała cała galaktyka. Pomyślcie tylko, że oni żyją na bagnach jak zwierzęta. Wiodą tak marną egzystencję od czasów wcześniejszych niż wasze przybycie. - Oni są przecież zwierzętami - rzuciła krótko Potria. - Nie, jesteś w błędzie - odpowiedział spokojnie Keff. - Zmuszono ich do takiego życia. Gdy Starodawni przenieśli się w góry i mieszkali tu, gdzie wy teraz, zakazali żabom dostępu do ich własnych urządzeń i sprowadzili do służebnej roli. Oni są na wysokim stopniu rozwoju. Chcą wam pomóc przy naprawie systemu energetycznego, żeby można używać go do celów, do których był przeznaczony. Widzieliście hologramy przedstawiające Ozran w czasach, gdy przybyli wasi przodkowie. Ta planeta może znów stać się urodzajnym, zielonym rajem, jakim była przed zawłaszczeniem urządzeń energetycznych przez Starodawnych i uczynieniem z nich magicznych przedmiotów. Potem wy je przejęliście i rozbudowaliście system tak, że nie był już w stanie regulować pogody. To nie wasza wina. Nie zdawaliście sobie z tego sprawy, ale teraz powinniście pomóc, żeby przywrócić stan początkowy. Od tego zależy wasze życie. - Ha! Chcesz mi wmówić, że ten tresowany szlam to Starożytni! - zaśmiała się Potria, której głos przeszedł w histeryczny krzyk. - To kiepski żart. Dość już tych głupot. Zwróciła się do pozostałych z pytaniem: - Wierzycie w te bajki? Większość magów zajęta była rozmowami prowadzonymi w bardzo nerwowej atmosferze. Ku zadowoleniu Keffa tylko niewielu krzyknęło „Nie!”. - Według ciebie powinniśmy się przyłączyć - powiedział Asedow - ale ci tak zwani Starożytni mogą mieć jakiś plan co do wykorzystania systemu energetycznego. - Oni byli pierwsi i to są ich urządzenia - odpowiedział Keff. - Sprawiedliwości stało się zadość. - Nie da się już bardziej bezmyślnie z tego korzystać - krzyknęła odważnie Plennafrey. - Co się stało z resztą naszej mocy? - spytał Ferngal. - Turbiny były przegrzane. Wyłączyliśmy je, aby się wystudziły - wyjaśnił Keff. - Zostało dość energii dla normalnego funkcjonowania, bez żadnych zbytków. Albo tylko tyle, albo nic, gdy cały system wybuchnie. Będziecie się musieli przystosować do nowych warunków. - Ja się nie „przystosuję do nowych warunków”. Jak chcecie mnie powstrzymać? - spytał niemiłym tonem Asedow. - Zamilcz gówniarzu i słuchaj starszych - zareagowała Iranika. - Kto jest ze mną? - zawołała Potria, nic zważając na to, co powiedziała jej przedmówczyni. - Ten cudzoziemiec nas obraża. Wmawia nam, że odciął energię dla naszego dobra, ale chce ją przekazać tym błotnym paskudztwom. Chce rządzić Ozranem wraz z tą chudą zdzirą i Chaumelem sprowadzonym do roli lokaja. - Potrio! - ryknął Nokias, obracając swój latający rydwan tak, aby ją widzieć. - Nie masz, nic do gadania. Asedowie, wracaj na miejsce. - Przyjaciele, proszę o spokój - błagał Chaumel. - Nokiasie, wyżej stawiasz tego obrośniętego sierścią niż kogoś równego sobie - drwił Asedow. - Może wolisz stać się właśnie takim: bez mocy i bez palców! Zaczął pobierać energię, aby stworzyć swe słynne obłoki dymu. Udało mu się jedynie wypuścić mały kłąb. Keff widział, jak się napinał i ściskał amulet, aby wydobyć z niego jak najwięcej mocy. Obłoczek nabrał wielkości głowy, ale zaraz rozwiał się w powietrzu. Asedow sapał i dyszał z wysiłku. Nokias zanosił się śmiechem. - Asedowie, do mnie! - zawołała Potria. - Musimy trzymać się razem. Jej latające krzesło opuścił krąg zebranych. Asedow, Lacia, Ferngal i jeszcze spora grupka magów podążyli za nią, tworząc pierścień. Ognista kula od razu wystrzeliła ze środka tak powstałego pierścienia. Trafiłaby w obrzeże podestu, gdyby Chaumel nie wystawił osłony. - Jest cienka - powiedział do Keffa. - Nie wytrzyma. Nokias, Zolaika, Ilnir i Iranika zniżyli się w stronę podestu. - To oznacza kłopoty! - zawołał Nokias. - Ile energii pozostało? - Niedużo więcej niż potrzeba do poruszania waszych krzeseł - odparł Keff. - Mogą i to zabrać - ostrzegła Zolaika. - Słyszysz! Wielu magów skierowało swe latające trony w stronę wyjścia, gdyż uznało, że wkrótce może się zacząć prawdziwa bitwa. Powietrzne pojazdy zaczęły się chwiać, kiwać, opadać ku rzędom turbin, gdyż zwolennicy starego porządku zaczęli odbierać im energię. Wielu powróciło i tłoczyło się nad pomostem w poszukiwaniu miejsca do lądowania. - Zatrzymam ich - powiedział Żabi Książę, zaciskając klamrę czarodziejskiego pasa w potężnych dłoniach. - Nie - zaprotestował Keff. - Jeśli wyłączysz energię, wszyscy magowie spadną. - Ja to zakończę - powiedziała Zolaika. - Bracia i siostry, do mnie! Nokias, Ilnir i kilkoro innych dołączyło swą niewielką moc do tej, którą dysponowała seniorka. Przy warkocie przeciążonych generatorów Zolaika rzuciła z całej siły urok w stronę przeciwników. Uciekający magowie krzyczeli ze strachu, gdy ich latające krzesła chybotały się w powietrzu niczym przyciężkie gęsi próbujące powietrznych ewolucji. Wielka pieczara zatrzęsła się. Małe stalaktyty oderwały się od sklepienia. Ostre odłamki skalne uderzały o pomost. Magowie kryli się za tarczami, które nie były zbyt wytrzymałe. Keff zdążył odskoczyć przed ciężkim głazem, który z. impetem huknął w jakiś stojak. Po uderzeniu stoczył się i wpadł w plątaninę przyrządów. Potria i jej zwolennicy złapali się za ręce. Wszyscy znajdowali się w górze, pod sklepieniem. Keff widział jaskrawą światłość, która rozchodziła się między nimi. Wyraźnie rysowały się pojedyncze pierścienie, które łączyły magów. - Niedobrze. Keffie - powiedziała Carialle. - Udało im się połączyć z układami sterującymi Rdzenia. - Usiłują przedostać się do Rdzenia - zaniepokoiła się Plenna, chwytając Keffa za rękę. - Chcą przełamać zabezpieczenie, które ogranicza poziom energii. - Udało im się! - Książę, powstrzymaj ich! - krzyknął Keff. - Nie mogę - ziemno-wodny dawał szybkie znaki. - Stary pokonany. - Pełna wydajność - poinformował głos Carialle. Generatory z potężnym rykiem zaczęły pracować na pełnych obrotach. Magowie, których latające krzesła miały kłopoty z utrzymaniem położenia, nabrali pędu i z impetem, jak wystrzeleni z procy, opuścili jaskinię. Keff poczuł woń spalonego silikonu. Wcześniej, wraz z żabami, naprawili bezpieczniki, które teraz stopiły się i nie pozostawiły żadnej nadziei na funkcjonowanie. - Jako wasz zwierzchnik rozkazuję wam przerwać! - krzyknął Nokias w stronę buntowników. - Nie będziesz mi rozkazywał, bracie! - szydził Ferngal. Uniósł swój magiczny amulet i wymierzył w Nokiasa. Ognisty błysk o mocy zadziwiającej nawet samego twórcę pomknął w stronę celu. Złoty mag zrobił unik, a jego tron zasilany nadmiarem energii Rdzenia oddalił się z łatwością. Ferngal wypuścił jeszcze kilka ognistych uderzeń. Ostatnie z nich trafiło w fotel Nokiasa, urywając podłokietnik. Na szczęście złoty mag trzymał ręce uniesione w powietrzu. Przygotowywał zaporę ochronną, która unieszkodliwiłaby pociski Ferngala. Lacia zaatakowała Chaumela. Walcząca dwójka używała płonących kul, które przybierały ogromne kształty, ponieważ znów rozpoczęło się pobieranie energii z Rdzenia. Buntownicy bombardowali pomost. Chaumel spokojnie wyczekiwał, a potem celnie mierzył, przez co skutecznie utrzymywał ich w bezpiecznej odległości. - Przestańcie! - wrzeszczał Keff. - Im więcej energii zużywacie, tym szybciej wszystko wybuchnie! Potria zdobyła się na niesamowity okrzyk bojowy, z którym spadła na Keffa, rozcapierzając szponiaste palce. Spostrzegł, że między nimi powstaje rozżarzona błyskawica. Rzucił się pod pulpit sterowniczy, pod którym tłoczyły się już żaby i Brannel. Żabi Książę zwrócony był tyłem do swych towarzyszy i dzielnie stawiał czoła bitwie. Keff koniecznie chciał znaleźć coś, co dałoby się wykorzystać w walce. Zauważył komplet narzędzi znajdujący się w pobliżu krawędzi pomostu. Wyczołgał się z kryjówki pod osłoną grupki latających foteli. Szkarłatny Brochindel poczuł przypływ energii i podjął próbę opuszczenia placu boju. Keff chwycił go za brzuch, zdołał złapać go za koniec pasa. Potria zauważyła, że Keff wyszedł spod pulpitu i ponownie ruszyła do ataku. Wydawała przy tym przeraźliwe wrzaski. Keff z trudem podniósł torbę z narzędziami i przyciągnął ją pod pulpit. Wysypał zawartość, szukając czegoś, czego mógłby użyć do obrony. Młotki, nie. Klucze, nie. Aha, wiertarka! Miała przecież metrowy, elastyczny przedłużacz z końcówką. - Rycerz musi mieć miecz - powiedziała Carialle. - Sir Keffie, łap za broń! Szybko próbował wyjąć elastyczny pręt z uchwytu. Potria, dysponująca nadmiarem mocy Rdzenia, rzuciła płonącą kulę, która zostawiła roztopiony ślad na powierzchni pomostu. Keff wyskoczył do góry, gdy czarodziejka przelatywała blisko niego, i zadał cios swym „mieczem”. Trafił ją w rękę. Wypuściła swój amulet, ale spadł na jej kolana. - Ty... ty wieśniaku! - krzyknęła, nie znajdując innego określenia. - Uderzyłeś mnie! Plennafrey podbiegła do Keffa. Żabi Książę miał klamrę jej pasa, ale ona sama trzymała futerał ojca. Szybko rozpostarła czarodziejską osłonę wokół ich dwojga i pulpitu. Potria odbiła w górę i chwilowo przestała stanowić zagrożenie. Plennafrey zrobiła mały otwór w osłonie i rzuciła kamieniem w różowo-złotą przeciwniczkę. Trafiła ją w rękę. Wywołało to jedynie stek przekleństw, ponieważ tym razem Potria była zmuszona wypuścić swój amulet. Zanurkowała, aby go chwycić, zanim wpadnie pomiędzy części składowe urządzeń energetycznych. - Świetny rzut, Plenno! - pochwalił Keff i objął dziewczynę ramieniem. - Oszczędzam energię - odpowiedziała Plenna z uśmiechem. Wtem nastąpił atak Asedowa trzymającego w gotowości swą buławę. Keff padł na posadzkę. Dzięki temu nie dosięgły go bomby dymne. Szybko wstał, zadał cios mieczem i wytrącił Asedowowi buławę. Pozbawiony broni napastnik został zmuszony do odwrotu. Spojrzał na wirujące turbiny i zaczął czegoś szukać w fałdach swej szaty. Wyjął wreszcie niewielki amulet. - Do diabła! - krzyknęła Carialle. - Tego nie zidentyfikowałam. Na szczęście Asedow wstrzymał się z użyciem nowego przedmiotu. Potria bowiem nadleciała nad krawędź pomostu, szczerząc zęby. - Chcę się pożegnać - powiedziała z błyskiem w oku. - Wybieram się na polowanie na żaby! Asedowie, przyłączysz się? - Oczywiście, siostro! - zarechotał zielony mag. - Nasi zwierzchnicy zdziwią się, gdy złożymy im wizytę. Sygnalizacja alarmowa pulpitu zaczęła emitować ostrzegawcze dźwięki. Żabi Książę zareagował kilkoma szaleńczymi gestami. Na pożegnanie Potria rzuciła kilka błyskawic w jego stronę. Zdążył się na szczęście zasłonić, ale zaraz zaczął na nowo dawać żywiołowe znaki. - Moi ludzie, moi ludzie - powtarzał zaniepokojony. - Musimy ich zatrzymać - powiedział Keff. Plennafrey rozerwała osłonę i wraz z Keffem oraz Księciem ruszyła w stronę latającego krzesła. - Obronię naszych przyjaciół - deklarował Chaumel, przedzierając się ku trójce gotowych do lotu. Ferngal wystrzelił widlastą błyskawicę, która miała ugodzić dwoje magów. Chaumel schylił się, a grom z trzaskiem przeleciał nad jego głową. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, otoczył się cieniutką, błyszczącą czaszą odporną na ataki przeciwników. Plennafrey wzniosła się nad pomost. Asedow i Potria byli już blisko wylotu z tunelu. Nagle na ich drodze pojawiło się sześć latających krzeseł, które odcięły im odwrót. Keff trzymał się kurczowo, a Książę złapał Plenne za kolana, aby nie spaść, gdy młoda czarodziejka chciała za wszelką cenę wymknąć się z pułapki. - Zdrajczyni! - wrzeszczała Lacia, strzelając piorunami. - Parweniuszka! - dorzucił Ferngal. - Nie wiem, gdzie jest twoje miejsce, ale wkrótce się o tym przekonasz! Dalej, razem! Zasłona rozpostarta przez Plennafrey nie wytrzymała klątw rzucanych przez kilkoro ważnych magów. Rozdarła się na kawałki jak bibuła. Ogień o barwach tęczy opanował przestrzeń wokół osaczonej trójki. Potężny wybuch targnął latającym wehikułem. Keff, oślepiony blaskiem ognia i krztuszący się od dymu, czuł, że bezwładnie spada niżej i niżej. Zatrzymał się kilka metrów nad wierzchołkami generatorów na czymś elastycznym, ale prawic niematerialnym. Odzyskał ostrość widzenia i zaczął się rozglądać. Spoczywał na srebrno-złotej sieci. Szczątki latającego krzesła Plenny porozrzucane były na turbinach. Zostało ono doszczętnie zniszczone. Sama Plennafrey trzymająca Księcia spoczywała na podobne siatce rozpostartej przez Chaumela i Nokiasa. Ferngal ze swoją zgrają szykowali kolejny atak. - Nic wam nie jest? - pytał Chaumel, pomagając poszkodowanym wejść na pomost. - Wszystko w porządku - potwierdził Keff i spostrzegł że Plenna też potakująco kiwnęła głową. - Praca generatorów wymknęła się spod kontroli. Musimy zmniejszyć obroty. Żabi Książę wyswobodził się z ramion Plenny i pospieszył do pulpitu. Korzystając z amuletu, zmieniał położenie przełączników i kręcił wskazówkami, ale z niewielkim skutkiem. Ferngal i jego ekipa byli już nad pomostem. Biało-niebieski piorun wpadł między pulpit a Księcia, odrzucając go do tyłu. Mały ziemno-wodny ludzik odważnie ruszył naprzód. Keff zajął miejsce między Księciem a buntownikami, aby wziąć na siebie następne uderzenie. - Dość już tego! - krzyknęła Carialle. Wszystkie czarodziejskie przedmioty straciły nagle swą moc. Latające krzesła napastników wytracały prędkość i zaczęły opadać. Wszyscy byli zdziwieni. Lacia chwyciła podłokietniki swego fotela. - Przerwać atak! - ryknął Keff, wyrzucając do góry ręce. - Zaraz, odetniemy energię potrzebną waszym krzesłom! Jeśli nie chcecie spaść w te wszystkie kręcące się maszyny, to przestańcie! To niczemu nie służy! Rozwścieczony Ferngal i towarzysząca mu sfora wycofali się, nie mając innego wyjścia. Opuścili pieczarę, siląc się na powagę i dostojeństwo. - Znakomita robota, Cari - pochwalił Keff. - Nic byłam pewna, czy uda mi się odpowiednio dobrać częstotliwość w tak wąskim paśmie, ale miałam szczęście - powiedziała zadowolona Carialle. - Nic pospadają, ale dostali nauczkę. Nie włączę im przedmiotów mocy. Książę mógłby to kiedyś zrobić, jeśli uzna, że można im zaufać. Keff popatrzył na kulistą żabę, która mimo doznanych oparzeń pracowała zawzięcie przy pulpicie. Turbiny zmniejszały prędkość obrotową. Towarzyszyły temu najpierw różne niepokojące odgłosy, a potem praca urządzeń była już miarowa. - Szybko to nie nastąpi - zauważył Keff. Plennafrey chwyciła go za rękę. - Musimy powstrzymać Potrię - ostrzegła Plenna. - Zamierza zabić Starożytnych i wcale nie potrzebuje do tego żadnej energii. To wariatka. Jeśli tylko doleci tam, gdzie oni są, będzie źle. Keff uderzył się w czoło. - Nie pomyślałem o tym. Trzeba ją natychmiast powstrzymać. - Tak, ona zwariowała - przyznał Nokias. - Ja odlatuję. Złoty mag wzbił się w powietrze. - Pomogę, magu Keffie - zaofiarował się Brannel, wychodząc z kryjówki. - Chaumelu, musimy za nią podążyć - powiedział Keff, zwracając się do srebrnego maga. - Możesz nas zabrać? - Spokojnie - rozległ się głos Cari w uchu Keffa. - Ona jest tu, niedaleko. Na śniegu. Wściekła. - Carialle ją zatrzymała! - krzyknął Keff. Nokias odwrócił się, nie wierząc swym uszom. Keff potwierdził skinieniem głowy. Radość opanowała całą grupkę. Plenna rzuciła się w ramiona Keffa, który mocno przycisnął ją do serca. Potem upadł na kolana przed Księciem. Pozostałe dwie żaby kuliste wyszły spod pulpitu, aby pomóc swemu szefowi. Były bardzo zaniepokojone. - Czy ja mogę w czymś pomóc? - zapytał Keff. - Duża, wielka moc, zapas - sygnalizował Książę, wskazując na wskaźniki akumulatorów. - Oni to zrobili. - Pokazywał w kierunku, w którym oddalili się Ferngal i czereda jego popleczników. - Coś z tym trzeba zrobić, teraz! - Nadmiar energii w akumulatorach? - spytał Keff. Rzucił okiem na wskazówki. Pozostali, którzy z doświadczenia wiedzieli, czym to może grozić, mieli bardzo poważne miny. - Czy można coś z tym zrobić? Czy uda ci się je rozładować? Żabi Książę skinął na potwierdzenie i nachylił się nad pulpitem, ściskając niezgrabnie amulet. Statek spoczywał na otwartej przestrzeni niedaleko od wejścia do jaskini. Carialle z uciechą patrzyła, jak Potria szarpnęła, potem pociągnęła, aż w końcu kopnęła bezużyteczne latające krzesło. Nieprzytomny Asedow leżał na śniegu tam, gdzie zatrzymał się jego tron. Różowo-złota czarodziejka uniosła nieco szaty i ostrożnie przeszła po zamarzniętej bieli do swego kompana. Wehikuł Asedowa również nie był zdatny do użytku. Ze złością kopnęła krzesło Asedowa, potem samego właściciela, aż wreszcie zdecydowała trącić stateczniki Carialle czubkami swych delikatnych butów w kolorze brzoskwiniowym. - Hola! - zaprotestowała Carialle, której słowa popłynęły przez głośnik. - Odczep się! Potria odskoczyła. Wróciła z posępną miną i usiadła wyniośle na swym fotelu, czekając na rozwój wypadków. Faktycznie, coś się wydarzyło, ale z pewnością nie to, czego oczekiwała. Carialle stwierdziła zmianę w stanie atmosfery. Energia wydobywała się spod powierzchni planety, poprzez litą skałę, która jakby wrzała. Powietrze zrobiło się ciężkie i duszne. Nie było żadnych śladów jonizacji. Carialle sprawdziła wskazania wszystkich czujników. Z zadowoleniem zauważyła, że rośnie temperatura oraz wilgotność. - Keffie - przekazywała wiadomość do jaskini - szybko na powierzchnię, wszyscy! - Co się stało? - zaniepokoił się załogant. - Nic złego. Tylko... wszyscy na górę. Będziesz chciał to zobaczyć. Przysłuchiwała się rozmowom, które prowadzili jej przyjaciele podczas długiego lotu z jaskini na powierzchnię. Chmury już zaczęły gromadzić się na błękitnym niebie, zanim ukazali się u wylotu skalnego komina. Plennafrey siedziała za Chaumelem wraz z trzema kulistymi żabami, które uczepiły się jej pleców. Keff i Brannel podróżowali razem z Nokiasem, a reszta jego stronników tworzyła nieregularny orszak. Wszyscy wylądowali przy podeście statku Carialle. Potria siedziała z nosem w chmurach i wyraźnie ich lekceważyła. - Cari, co to za pilna sprawa? - spytał Keff, upewniwszy się wcześniej, że Asedow żyje. - Popatrz na nich! - poprosiła Carialle. Mieszkańcy Ozranu wpatrywali się w niebo. - To nic ważnego dla ciebie, ale dla nich to życie albo śmierć. - Ale o co chodzi? - Chwileczkę! Dlaczego wy, zwykli ludzie. Jesteście tacy niecierpliwi - strofowała go rozbawiona Carialle, - Powietrze jest jakieś dziwne - powiedział po chwili Brannel, bezwiednie drapiąc swe futro. - Nie jest zimno, ale duszno. Rozległ się huk pioruna, a zaraz, potem niebo zostało rozdarte błyskawicami. Zaczęła się ulewa. Chaumel i cała reszta nie posiadali się z radości. Pierwsze krople deszczu wywołały nieopisaną wesołość, której towarzyszyły tańce i wrzaski. Kilkoro magów łapało w dłonie duże krople i polewało twarze. Plennafrey chwyciła Keffa i Brannela, tworząc wirujący krąg. - Deszcz! Prawdziwy deszcz! - krzyczała Plenna. Twarz Wyniosłego Pierwotnego promieniowała z zadowolenia. - O, magu Keffie, to najważniejsze, co mogło mi się przydarzyć. W samym środku małego wirującego kręgu znajdowały się trzy żaby, które porzuciły swe kule i stały z wyciągniętymi rękami w strugach rzęsistego deszczu. - Dziękuję wam, przyjaciele - powiedział Chaumel i okrył je rękawami swej togi. - Zobaczcie, jak dużo chmur! Za godzinę dotrą do rejonów na Wschodzie i Południu! Deszcz w moich górach! Co za skarb! - To wszystko zapewni Rdzeń Ozranu, jeśli będziecie korzystać z niego zgodnie z przeznaczeniem - rzekł Keff. Plenna ścisnęła go w ramionach tak mocno, aż zabrakło mu tchu. Spojrzała przy tym na Brannela. - Ta burza przekona więcej niezdecydowanych niż wszystkie przemówienia, dyskusje i pieczary wypełnione maszynerią - zapewniał Nokias. - Więcej deszczu szczególnie w okresie wegetacji, a plony będą rekordowe. Moje sady - powiedział z dumą - dadzą moc owoców, jak nigdy dotąd. - Ozran będzie się pomyślnie rozwijał - dodał Chaumel. - Obiecuję to wam, a także tobie, mój zarośnięty przyjacielu: żadnych amputacji, trucizny w jedzeniu, wyniosłych magów rezydujących w górskich schronach. Będziemy zajmować się administracją, skończymy z rolą rozkapryszonych patrycjuszy napychających brzuchy i karcących robotników. Zstąpimy z wysokości i zapewnimy bezpieczeństwo naszej... ludności. Zdziwiony Brannel otworzył szeroko oczy. - Nigdy nie myślałem, że dożyję takich czasów. Jeden z największych magów na świecie traktuje mnie jak równego sobie. - Sam jesteś ważny - powiedział Keff. - Jesteś najbardziej inteligentnym robotnikiem na świecie. Prawda, Chaumelu? - Tak! - odparł zapytany, ocierając mokrą twarz. - Ja i mój przyjaciel Nokias mamy dla ciebie propozycję. Chcesz jej wysłuchać? Nokias wydawał się przez chwilę zaskoczony, ale zaraz potwierdził słowa Chaumela: - Tak, mamy propozycję. - Posłucham - zgodził się Brannel, spoglądając z pewną rezerwą na Keffa. - Ozran będzie potrzebował doradcy w zakresie ochrony przyrody. Niezbędny będzie też pośrednik między robotnikami a administracją. To stanowisko będzie prawie równe magom. Jest ogrom ciężkiej pracy, ale twoje zdolności przysłużą się całej planecie. Przyjmujesz tę posadę? Brannel nie posiadał się z. radości. - Magu Chaumelu, dołożę wszelkich starań! - Powiedzieć mu już teraz? - szepnęła Plenna w ucho Keffa. - Może zatrzymać mój futerał i resztę przedmiotów. Żabi Książę już ma mój pas. - Nie, jeszcze nie. Niech to będzie niespodzianka. Cari, jest jeszcze pewien problem - dodał, mówiąc powoli. - Jestem gotowa, rycerzu. Przyprowadź ją. - A teraz, przyjaciele - powiedział Nokias, wykręcając zamoczone rękawy. - Cieszę się z tego deszczu, ale przemokłem. Wróćmy do mnie, przeczekamy burzę pod dachem. Dał znak Brannelowi. - Chodź z nami, futrzaku. Musisz się sporo nauczyć, wiec możesz już zacząć. Brannel nie dowierzał szczęściu. Usadowił się z tyłu złotego tronu i był gotów do podróży. Nokias zebrał swój oddział łącznie z krnąbrną Potrią i Asedowem, który wracał do siebie, nie pozbywszy się jeszcze okropnego bólu głowy, - Ruszajmy! - powiedział Keff. - Mamy parę spraw do załatwienia. Wizerunek Carialle ukazał się na ścianie, gdy Keff, Plennafrey, Chaumel i trójka żab przybyli do kabiny statku kosmicznego. Jasna Pani uruchomiła dwa roboty - jeden ze szmatą do wycierania podłogi, drugi ze stertą ręczników. - Rozgrzejcie się - zachęcała. - Przygotowuję coś gorącego do picia. Nie zapominajcie, że staliście przemoczeni na lodowcu. Keff zdjął buty i skierował się do swej sypialni. - Chaumelu, nosisz chyba ten sam rozmiar, co ja. Znajdę coś dla ciebie. Plennafrey przesłała buziaka Keffowi. Odwzajemnił ten gest pełen miłości w identyczny sposób. - Aha, Plenno - powiedziała Carialle, usiłując zachować spokój w głosie. - Chcę ci przekazać pewne informacje. Fotel awaryjny Keffa obrócił się, tak aby młoda czarodziejka mogła wygodnie usiąść. - Powinnaś się z tym zapoznać. Keff i Chaumel pojawili się po kilku minutach przebrani i w suchych butach. Plennafrey siedziała, obejmując głowę rękami. Obraz Carialle siedział obok niej i przemawiał uspokajającym tonem. - Jak widzisz - mówiła Cari przy tej mutacji w twoim DNA nie ma gwarancji, że przedłużony pobyt w przestrzeni kosmicznej byłby dla ciebie bezpieczny. Keff nie może tu zostać. Jego praca jest treścią jego życia. Zapłakana Plenna wstała i zwróciła się do mężczyzn. - Keffie! - dziewczyna wskazała na ekran. - Według Carialle, moje DNA uległo zmianom. Moja krew jest za rzadka i nie mogę z tobą podróżować. Keff przejrzał wykresy DNA, usiłując połapać się w skomplikowanych spiralach i różnych danych, które pojawiły się przed jego oczami. - Cari, czy to prawda? - Nie posunęłabym się do kłamstwa. Nikt nikomu nie zagwarantuje absolutnego bezpieczeństwa w przestrzeni kosmicznej. - Dzięki, moja droga. Wiem, że zawsze jesteś taktowna. To straszne! - Tym razem powiedział głośno i padł na kolana przed Plennafrey. - Tak mi przykro, Plenno, ale nie byłabyś szczęśliwa w kosmosie. To wszystko jest nudne, poza sytuacjami niosącymi niebezpieczeństwo. Nie mogę cię prosić, żebyś chciała przez całe życie to znosić. Prawdę mówiąc, ja nie czułbym się dobrze gdziekolwiek indziej. - Dobrze się stało - powiedział Chaumel, przeglądając wykresy i wyniki badań mikroskopowych na głównym ekranie kabiny. Keff był przekonany, że mag musiał podsłuchiwać rozmowę na ich prywatnym kanale. - Nie możecie zabrać z Ozranu takiego skarbu, jak Plennafrey - dodał. Wziął rękę dziewczyny i skłonił się z szacunkiem. Plennafrey była wyraźnie zaskoczona. Wstała, patrząc na niego z obawą, jak zwierzę, które ma ochotę czmychnąć. Chaumel mówił spokojnym, łagodnym głosem i otarł łzy z jej policzków. - Podziwiam twą odwagę, moja droga. Jesteś dzielna, zaradna i piękna. Posłał jej tak żarliwe spojrzenie, że oblała się rumieńcem. - Byłbym zaszczycony, gdybyś zgodziła się zostać moją żoną. - Twoją... żoną? - zdziwiła się Plennafrey. - Jestem zaszczycona. Tak... zgadzam się. Uradowany Chaumel uniósł dłoń dziewczyny do ust. Keff zerwał się na równe nogi. - Spokojnie, rycerzu! Możesz się jeszcze czegoś od niego nauczyć - powiedziała złośliwie Cari. Chaumel posłał uśmiech w stronę kolumny Carialle i wrócił do rozmowy z Plennafrey. - Wykorzystamy wspólnie naszą energię i razem będziemy pomagać mieszkańcom Ozranu, aby przystosowali się do nowych warunków. Nasza społeczność nie będzie już miała tak wielkiego znaczenia, ale będzie nas więcej. Starożytni przypomną nam to, o czym zdążyliśmy zapomnieć. - Może kiedyś nasze dzieci będą latać w kosmos - rozmarzyła się Plenna i odwróciła się do Keffa żeby spotkać się z twoimi. Pochyliła się i pocałowała załoganta w policzek. Potem znów znalazła się w objęciach Chaumela. Chaumel mrugnął porozumiewawczo. - A teraz, moja pani - powiedział - polecisz ze mną do domu, bo twój tron jest zniszczony. Rozpromieniona Plennafrey przeszła z kandydatem na męża do jego latającego krzesła. Usadowił ją wygodnie, a sam zajął miejsce z tyłu. - On zawsze wykorzysta każdą sytuację - skomentowała Carialle. - Dziękuję, Carialle - odpowiedział Keff. - Prywatnie ci powiem, że wolę ciebie niż Plennafrey na towarzyszkę życia. - To mi schlebia, rycerzu. - Powinno ci schlebiać - zareagował Keff z uśmiechem. - Plenna jest inteligentna, tolerancyjna, piękna, pociągająca, ale nic nie wie o moich zainteresowaniach. W czasie długich przelotów między misjami doprowadzilibyśmy siebie do obłędu. To najlepsze rozwiązanie. W ciągu kilku dni pojawiły się efekty dyplomatycznych zabiegów Chaumela i niespodziewanej burzy. Przeróżni magowie przybywali do Keffa i żab znajdujących się w jaskini, aby spytać, czy mogliby w jakiś sposób przyczynić się do przyspieszenia zmian. Oczy obserwacyjne były wszędzie, gdyż każdy chciał się przyjrzeć postępowi prac przy naprawie urządzeń. Największym problemem okazał Nie sam wiek maszyn. Keff i Książę dokładali starań, aby utrzymać je w ruchu, ale w końcu trzeba było zarządzić postój. - Musimy wszystko dokładnie przejrzeć - powiedział Żabi Książę. - Mając czas i rysunki, które zrobiłeś, będziemy w stanie określić zakres napraw. To, co już zrobiliśmy, nie wymaga poprawy - dodał z dumą. - Nie ma potrzeby prosić o pomoc z rodzimej planety. Dogonimy ich i staniemy się równorzędnymi partnerami. - Dobra robota! - zawołał Keff. - Zabierzemy sprawozdanie do Światów Centralnych. Wrócimy tak szybko, jak się da, i pomożemy wam dokończyć. Mam nadzieję, że do tego czasu nauczycie wszystkich, czego trzeba, aby opanować pogodę i zwiększyć plony. - Wyniośli Pierwotni pokażą magom, jak uprawiać ziemię. My sami nie mamy wiedzy na ten temat. Brannel jest naszym przyjacielem. Potrzebujemy siebie nawzajem. Inni będą nas transportować na powierzchnię i z powrotem do Rdzenia. Wielu zapewnia nam ochronę przez cały czas. Twoja w tym zasługa, że ludzie darzą nas szacunkiem. - Nie - protestował Keff. - To dzięki wam. Ja nie byłbym w stanie ich przekonać. Musieliście pokazać im wasze umiejętności i to przesądziło całą sprawę. Książę nie był przekonany co do słuszności uwag Keffa. - Wracaj szybko. Carialle i Keff ostatni raz przenieśli Księcia i jego współtowarzyszy na równinę w pobliże siedziby Brannela. Kuliste żaby pokiwały na pożegnanie i zniknęły w zaroślach. Pięcioro oczu obserwacyjnych podążyło za nimi trzymając się w odpowiedniej odległości. Chaumel i Plennafrey zdążyli, żeby zobaczyć się z Keffem i Carialle. - Wywołaliście niezłe zamieszanie - powiedział Chaumel, ściskając dłoń Keffa. - Nie mieliście innej możliwości. Moi mali przyjaciele mówią, że na Ozranie doszłoby do potężnego wybuchu. Wszyscy zginęliby, nie mając pojęcia o przyczynach katastrofy. Bardzo wam za to dziękujemy. - Cieszymy się, że mogliśmy wam pomóc - odpowiedział Keff. - W zamian za to zabieramy dane o pionierskim statku, który zaginął kilkaset lat temu oraz informacje o tym, czym będzie najbardziej fascynująca cywilizacja w całej galaktyce. Nie mogę się wprost doczekać tego, jak będzie się wam wiodło. - Zapowiada się ciekawie - przyznał Chaumel. - Jestem przekonany, że część energii, którą Starożytni nam pozostawili, będzie wykorzystana do ochrony przed niezadowoleniem robotników, jak też do tego, aby stali się samodzielni. Nie wszyscy na tej planecie będą nastawieni przyjaźnie. Wielu robotników obawia się, że to, co rejestruje ich pamięć, to są halucynacje. Ale - westchnął - sami jesteśmy za to odpowiedzialni. Musimy rozwiązywać własne problemy. Brannel udziela nam pomocy. Plennafrey podeszła, aby zupełnie niewinnie pocałować Keffa. - Żegnaj, Keffie. Żałuję, że moje marzenia nie mogły się spełnić. Ale dobrze, że tak się stało. Nachyliła się i szepnęła: - Zachowam w pamięci to, co wspólnie przeżyliśmy. - Ja też - odpowiedział cicho Keff. Plennafrey stanęła obok Chaumela, który uśmiechnął się do niej. - Do widzenia, przyjaciele - powiedział Chaumel, sprowadzając dziewczynę po pomoście do swego latającego krzesła. - Czekamy na wasz powrót! - Wrócimy! - krzyknął Keff, machając rękami. Latające krzesło oddaliło się na bezpieczną odległość i wylądowało, aby umożliwić żegnającym obserwację startu statku kosmicznego. - Ładna z nich para - zauważyła Carialle. - Namaluję ich portret i dam im jako prezent ślubny. Połączenie różu i srebra - to dopiero sztuka! Do tego może bursztynowe tło albo koniakowy brąz. Keff odwrócił się i przeszedł do wnętrza kabiny. Śluza powietrzna zamknęła się za nim. Usłyszał dźwięk silnika podnoszącego pomost. Załogant klasnął w dłonie. - Poczekaj tylko, jak opowiemy Simeonowi i tym bubkom z Wydziału Badawczego o Żabim Księciu i jego świecie na planecie czarowników - mówił z przekąsem Keff, sadowiąc się w swym fotelu i kładąc nogi na pulpicie. Założył dłonie na kark. - Będzie się mówić o nas na SSS-900 i wszystkich innych stacjach przez długie lata! - Nie mogę się doczekać, żeby o wszystkim opowiedzieć - wyznała Carialle po załączeniu głównych silników, które uniosły statek w przestworza. Spisaliśmy się, Keffie! Mogą nas uważać za niezłych gnojków, ale to my wieńczymy dzieło... O, Boże! - Co? - spytał zaniepokojony Keff wyrwany z błogiego spokoju. Obraz Carialle pojawił się na ekranie. Jej twarz nosiła ślady przygnębienia. - Zapomniałam o Generalnym Inspektorze.