FRITZ LEIBER czasoprzestrzeń dla skoczków Gummitch był superkociakiem i doskonale o tym wiedział, z ilorazem inteligencji około 160. Oczywiście nie mówił. Ale wszyscy wiedzą, że testy inteligencji oparte na zdolnościach językowych są bardzo jednostronne. Poza tym zamierzał mówić, jak tylko zrobią mu miejsce przy stole i zaczną nalewać kawę. Assurbanipal i Kleopatra jadali końskie mięso z misek na podłodze i nie mówili. Dzidziuś dostawał na obiad mleko z butelki w kołysce i nie mówił. Siostrzyczka siedziała przy stole, ale nie dawali jej kawy i nie mówiła - ani słowa. Ojciec i matka (których Gummitch nazwał Stary Koniarz i Kici-Kicia) siadywali przy stole, nalewali sobie kawę i mówili. Q.E.D. Tymczasem doskonale sobie radził z myślowymi projekcjami oraz intuicyjnym rozumieniem każdej ludzkiej mowy, a nawet kociego żargonu, który niemal każde cywilizowane zwierzę mogło improwizować. Dramatyczne monologi i sokratyczne dialogi, egzaminy i dyskusje panelowe, felidologiczna ekspedycja do najczarniejszej Afryki (gdzie miał odkryć prawdę o lwach i tygrysach) - wszystko to mogło zaczekać. To samo dotyczyło książek, do których nieustannie zbierał materiały: "Encyklopedia Zapachów", "Psychologia antropofelinologiczna", "Niewidzialne znaki i ukryte cuda", "Czasoprzestrzeń dla skoczków", "Wąskooki pogląd na życie" etc. Na razie wystarczało mu, że żył pełnią życia, nasiąkał wiedzą, nie pominął żadnego doświadczenia stosownego w tym wieku - wszędzie go było pełno. Dla postronnych oczu Gummitch był więc zwykłym rozbrykanym kociakiem, o czym świadczą kolejne przezwiska, jakie nosił na tej magicznej ścieżce prowadzącej od błękitnookiego niemowlęctwa w stronę dojrzałości: Mały, Piszczek, Pączek, Bąk (z powodu mruczenia, nie otyłości), Głodomór, Ognik, Kochaś (od czułości, nie seksu), Straszydło i Kotnik. Chyba tylko ostatnie wymaga szerszego wyjaśnienia: Rosjanie właśnie wysłali Sputnika, więc kiedy pewnego wieczoru Gummitch trzykrotnie przemierzył firmament podłogi salonu w tym samym kierunku, mijając stałe gwiazdy-ludzi oraz stosunkowo powolne niebieskie ciała dwóch starszych kotów, a Kici-Kicia zacytowała fragment z Keatsa: Wtedy nagle zamarłem, jak widokiem Niespodzianej planety olśniony astronom* Stary Koniarz oczywiście zawołał: - Aha... Kotnik! Nowe imię przetrwało całe trzy dni, zanim zastąpił je Gummitch, który wykazywał tendencję do stałości. Mały kotek naprawdę zaczynał dorastać, przynajmniej Gummitch podsłuchał, że Stary Koniarz powiedział tak do Kici-Kici. Kilka krótkich tygodni, oświadczył Stary Koniarz, i gibkie mięśnie Gummitcha stwardnieją, smukła szyja zgrubieje, elektryczność zniknie zewsząd oprócz sierści i wszystkie jego rozkoszne kocięce przymioty szybko zastąpi przyziemne jednotorowe myślenie kocura. Będziemy mieli szczęście, zakończył Stary Koniarz, jeśli nie zmieni się w kompletnego gbura, jak Assurbanipal. Gummitch słuchał tych przepowiedni z wyżyn swojej wiedzy z pogodną obojętnością i skrywanym rozbawieniem, w tym samym duchu, w jakim akceptował inne fazy swojej pozornie konwencjonalnej egzystencji: mordercze spojrzenia rzucane przez Assurbanipala i Kleopatrę, kiedy pożerał koninę z własnej blaszanej miseczki, ponieważ oni czasami dostawali puszkowaną kocią karmę, ale on nigdy; krańcowy kretynizm Dzidziusia, który nie odróżniał żywego kota od wypchanego pluszowego misia i próbował ukryć swoją ignorancję gaworząc "gu-gu" i dźgając palcami w każde oko bez wyboru; znacznie groźniejszą - bo sprytnie maskowaną - złośliwość Siostrzyczki, której należało się pilnować, zwłaszcza pod nieobecność świadków, i której opóźniony, wręcz nienormalny rozwój stanowił, jak wiedział Gummitch, największe, najgłębiej skrywane zmartwienie Starego Koniarza i Kici-Kici (więcej o Siostrzyczce i jej podłości wkrótce); ograniczony intelekt Kici-Kici, która pomimo całej wypijanej kawy miała nie więcej rozumu od przeciętnego (rzekomo) kociaka i która na przykład twardo wierzyła, że kociaki działają w tej samej czasoprzestrzeni co inne istoty - żeby dotrzeć "stąd tam", muszą pokonać przestrzeń "pomiędzy" - oraz w inne podobne złudzenia; mentalną ociężałość samego Starego Koniarza, który wprawdzie rozumiał sporo z sekretnej doktryny i przemawiał inteligentnie do Gummitcha, kiedy byli sami, niemniej cierpiał na ograniczenia typowe dla jego stanu - całkiem miły stary bóg, ale irytująco tępy. Lecz Gummitch z łatwością wybaczał całą tę ogólną niekompetencję i gruntowne ogłupienie w swoim kocio-ludzkim domostwie, ponieważ zdawał sobie sprawę, że on jeden zna prawdę o sobie i innych kociakach oraz małych dzieciach, prawdę niewidoczną dla słabszych umysłów, prawdę w istocie równie niewiarygodną, jak teoria o zarazkach powodujących choroby albo o powstaniu całego ogromnego wszechświata z wybuchu pojedynczego atomu. Jako małe kociątko Gummitch wierzył, że dwie dłonie Starego Koniarza to bezwłose kociaki, na stałe przymocowane do ramion człowieka, ale żyjące własnym niezależnym życiem. Jakże nienawidził tych dwóch pięcionogich bladych potworów, swoich pierwszych towarzyszy zabaw, pocieszycieli i przeciwników w walce, i jakże zarazem ich kochał! No, nawet ów fantastycznie niedorzeczny wymysł stanowił zaledwie błahostkę w porównaniu z prawdą o Gummitchu! Czoło Zeusa pękło, żeby urodzić Minerwę. Gummitch urodził się w fałdzie starego brudnego frotowego szlafroka, podstawowego ubioru Starego Koniarza. Kociak intuicyjnie był o tym przekonany i udowodnił to sobie równie logicznie jak każdy Kartezjusz czy Arystoteles. W odpowiednich rozmiarów zakładce wiekowego szlafroka atomy jego ciała zebrały się i połączyły do życia. W najwcześniejszych wspomnieniach drzemał owinięty szlafrokiem, ogrzewany ciepłem Starego Koniarza. Stary Koniarz i Kici-Kicia byli jego prawdziwymi rodzicami. Druga teoria, którą kilkakrotnie od nich słyszał - że on jeden przeżył z miotu kociaków porzuconego w sąsiedztwie, że miał drgawki z braku witamin, stracił koniuszek ogona i sierść na łapkach, że musieli go odratować i wykarmić ciepłym żółtawym mlekiem z witaminami, podawanym z pipetki - ta druga teoria stanowiła jedynie kolejną racjonalizację, za pomocą której tajemnicza natura ukrywa pochodzenie bohaterów, może w swojej mądrości zasłania prawdę przed umysłami niezdolnymi jej udźwignąć, racjonalizację równie fałszywą jak wzruszająca wiara Starego Koniarza i Kici-Kici, że Siostrzyczka i Dzidziuś są ich własnymi dziećmi, a nie kociętami Assurbanipala i Kleopatry. W dniu, kiedy Gummitch dzięki czystej intuicji odkrył tajemnicę swoich narodzin, natychmiast przepełniło go dzikie podniecenie. Powstrzymał się od wybuchu tylko w ten sposób, że popędził do kuchni, gdzie schwytał i pożarł smażonego małża, torturując go przedtem straszliwie przez dwadzieścia minut. Sekret narodzin to był dopiero początek. Rozbudziwszy intelektualne zdolności, Gummitch dwa dni później wyindukował następną, jeszcze większą tajemnicę: ponieważ był ludzkim dzieckiem, po osiągnięciu dojrzałości, o której mówił Stary Koniarz, zmieni się nie w ponurego kocura, ale w boskiego młodego człowieka o złotorudych włosach barwy obecnego futerka. Naleją mu kawy i natychmiast nauczy się mówić, prawdopodobnie we wszystkich językach. Podczas gdy Siostrzyczka (jakie to teraz oczywiste!) mniej więcej w tym samym czasie skurczy się do postaci złośliwej kotki o sierści ciemnej jak jej włosy i ostrych pazurach, zainteresowanej tylko seksem i własną osobą, odpowiedniej haremowej towarzyszki dla Kleopatry, konkubiny dla Assurbanipala. Dokładnie to samo dotyczyło, zrozumiał natychmiast Gummitch, wszystkich kociąt i dzieci, wszystkich ludzi i kotów, gdziekolwiek mieszkali. Metamorfoza wplatała się w tkaninę ich życia tak jak u owadów. Stanowiła również podstawowy fakt, na którym opierały się wszelkie legendy o wilkołakach, wampirach i chowańcach czarownic. Wystarczyło oczyścić umysł z uprzedzeń, powiedział sobie Gummitch, żeby dostrzec wyraźną logikę. Dzieci to głupie, niezdarne, mściwe stworzenia, pozbawione rozumu i zdolności mowy. Cóż bardziej naturalnego niż wniosek, że wyrosną na nieme, ponure, samolubne zwierzęta, skłonne tylko do grabieży i rozpusty? Podczas gdy kociaki to bystra, wrażliwa, subtelna, wyższa forma życia. Jakież inne przeznaczenie bardziej im przystoi niż przemiana w zręcznych, mówiących, piszących książki, komponujących muzykę, zdobywających i rozdzielających mięso władców świata? Podkreślanie różnic fizycznych, wykazywanie, że kocięta i ludzie, dzieci i koty różnią się wyglądem i rozmiarami, to niedostrzeganie lasu spoza drzew - zupełnie jakby entomolog uznał metamorfozę za mit, ponieważ jego mikroskop nie wykrył motylich skrzydełek u gąsienicy ani złotego żuka w pędraku. Ta prawda była jednak tak oszołamiająca, uświadomił sobie jednocześnie Gummitch, że łatwo zrozumieć, dlaczego nie docierała do ludzi, kotów, dzieci i większości kociaków. Jak bezpiecznie wyjaśnić motylowi, że był niegdyś włochatą liszką, jak przekonać brzydką larwę, że pewnego dnia zmieni się w żywy klejnot? Nie, w takich sytuacjach miłosierna masowa amnezja chroni delikatne umysły ludzi i kotów, podobnie jak według Velikowskiego nie pozwala nam pamiętać, że w czasach historycznych Ziemia katastrofalnie zderzyła się z planetą Wenus, wędrującą na podobieństwo komety, zanim osiadła (niewątpliwie z kosmicznym westchnieniem ulgi!) na swojej obecnej orbicie. Ten wniosek został potwierdzony, kiedy Gummitch w pierwszej gorączce objawienia próbował przekazać innym swoje wielkie odkrycie. Opowiedział to w kocim żargonie, na ile pozwalały mu ograniczenia językowe, Assurbanipalowi i Kleopatrze i nawet, na wszelki wypadek, Dzidziusiowi i Siostrzyczce. Nie wykazali żadnego zainteresowania, tylko Siostrzyczka wykorzystała jego brak czujności, żeby dźgnąć go widelcem. Później, sam na sam ze Starym Koniarzem, przesłał mu w myśli wielką nowinę, wpatrując się poważnymi żółtymi oczami w starego boga, lecz ten ostatni wyraźnie zaczął się denerwować i nawet zdradzał objawy prawdziwego strachu, więc Gummitch przerwał. ("Przysięgłabyś, że próbował przekazać mi coś równie głębokiego jak teoria Einsteina albo doktryna grzechu pierworodnego", powiedział potem Stary Koniarz do Kici-Kici.) Ale Gummitch był teraz człowiekiem we wszystkim oprócz postaci i w razie konieczności musiał samotnie dźwigać brzemię tajemnicy, bo na tym między innymi polegało jego przeznaczenie. Zastanawiał się, czy generalna amnezja obejmie także jego po metamorfozie. Nie znał odpowiedzi na to pytanie, ale miał nadzieję - czasami czuł, że niebezpodstawną - że nie dojdzie do tego. Może zostanie pierwszym prawdziwym kociakiem-człowiekiem, przemawiającym z głębin mądrości bez żadnych zahamowań. Pewnego razu uległ pokusie, żeby przyspieszyć ten proces przez zastosowanie narkotyków. Pozostawiony sam w kuchni, wskoczył na stół i zaczął chłeptać z czarnej kałuży na dnie filiżanki Starego Koniarza. Smakowało okropnie, jak trucizna, więc cofnął się z cichym prychnięciem, jednocześnie przestraszony i zbrzydzony. Zrozumiał, że czarny płyn nie rozwiąże mu czarodziejsko języka, że stanie się to dopiero we właściwym czasie i po właściwej ceremonii. Chyba również nie obejdzie się bez inkantacji. Z pewnością bezprawne picie grozi poważnym niebezpieczeństwem. Cała daremność oczekiwań, że kawa sama w sobie sprawi cud, jeszcze wyraźniej objawiła się Gummitchowi, kiedy Kici-Kicia, bezsłownie zadręczana przez Siostrzyczkę, nalała dziewczynce kilka łyżek, dodawszy wpierw obficie mleka i cukru. Oczywiście Gummitch wiedział już wtedy, że Siostrzyczka wkrótce zmieni się w kota i żadna ilość kawy nie skłoni jej do mówienia, niemniej było to pouczające, jak wypluła pierwszy łyk śliniąc się obficie i rzuciła filiżankę razem z zawartością prosto w pierś Kici-Kici. Gummitch nadal bardzo współczuł swoim rodzicom w ich lęku o Siostrzyczkę i tęsknił do dnia, kiedy przejdzie metamorfozę i jako uznany człowiek-dziecko zdoła ich pocieszyć. Serce mu się krajało, kiedy widział, jak każde z osobna próbowało zachęcić dziewczynkę do mówienia, zawsze pod nieobecność tego drugiego, jak czepiali się każdego odgłosu przypominającego słowo wśród tych nielicznych dźwięków, jakie wydawała, i powtarzali je z nadzieją, jak coraz bardziej ogarniał ich strach nie tyle przed jej zapóźnionym (tak myśleli) rozwojem, Siostrzyczki ile strach przed narastającą złośliwością, wymierzoną głównie w Dzidziusia... chociaż dwa koty i Gummitch też dostawali za swoje. Pewnego razu przyłapała Dzidziusia samego w kołysce i za pomocą ostrej krawędzi klocka poznaczyła jego kopulastą, porośnięta meszkiem czaszkę trójkątnymi czerwonymi wgłębieniami. Kici-Kicia zastała ją przy tym zajęciu, ale przede wszystkim zaczęła rozcierać głowę Dzidziusiowi, żeby usunąć ślady i żeby Stary Koniarz nic nie zauważył. Tego wieczoru Kici-Kicia schowała książki o anormalnej psychologii. Gummitch doskonale rozumiał, że Kici-Kicia i Stary Koniarz, uważając się za rodziców Siostrzyczki, darzą ją uczuciem tak głębokim, jakby naprawdę była ich dzieckiem, robił więc ile mógł w tych niesprzyjających okolicznościach, żeby im pomóc. Ostatnio rozwinął w sobie całkiem niezależne przywiązanie do Dzidziusia - żałosny mały proto-kot był taki głupi i całkowicie bezbronny - więc mianował się nieoficjalnym strażnikiem tego stworzenia, sypiał pod drzwiami dziecięcego pokoju i hałaśliwie krążył w pobliżu, ilekroć pojawiła się Siostrzyczka. Zresztą zdawał sobie sprawę, że ciąży na nim naturalna odpowiedzialność, jako na potencjalnie dorosłym członku kocio-ludzkiej rodziny. Odpowiedzialność stanowi część kocięcego życia, powiedział sobie Gummitch, podobnie jak samotne intuicyjne odkrycia i tajemnice, których liczba rośnie z dnia na dzień. Była na przykład Sprawa Lustrzanej Wiewiórki. Gummitch wcześnie rozwiązał tajemnicę zwykłych luster i pojawiających się w nich stworzeń. Trochę obserwacji, wąchania i jedna próba przedostania się przez ciężkie ścienne lustro w salonie przekonały go, że lustrzane istoty są niematerialne albo przynajmniej hermetycznie zamknięte w innym świecie, prawdopodobnie jako czyste duchy, nieszkodliwe widmowe naśladownictwa - włącznie z milczącym Gummitchem Drugim, który dotykał go łapką tak miękką, lecz tak zimną. Niemniej Gummitch lubił dla zabawy wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby pewnego dnia, zaglądając do lustrzanego świata, stracił panowanie nad swoim duchem i pozwolił mu się wśliznąć w Gummitcha Drugiego, podczas gdy dusza tamtego weszłaby w jego ciało - krótko mówiąc, gdyby zamienił się miejscami z bezwonnym widmowym kociakiem. Skazany na życie składające się wyłącznie z naśladownictwa całkowicie pozbawiony możliwości wykazania inicjatywy - prócz zakulisowych osądów i szybkości niezbędnej, żeby przebiegać od lustra do lustra dotrzymując kroku prawdziwemu Gummitchowi - cóż za mordercza nuda, ocenił Gummitch i postanowił zawsze mocno trzymać swoją duszę w pobliżu luster. Ale to jeszcze nie historia o Lustrzanej Wiewiórce. Pewnego ranka Gummitch wyglądał przez okno frontowej sypialni, które wychodziło na daszek ganku. Gummitch sklasyfikował już okna jako półlustra mające dwa rodzaje przestrzeni po drugiej stronie: lustrzany świat i ów surowy region, pełen tajemniczych i niebezpiecznie współdźwięczących hałasów, zwany światem zewnętrznym, do którego dorośli wyprawiali się niechętnie co jakiś czas, przywdziewając przedtem specjalne stroje i wykrzykując donośne pożegnania, które powinny uspokajać, ale odnosiły wręcz odwrotny skutek. Współistnienie dwóch rodzajów przestrzeni nie stanowiło żadnego paradoksu dla kociaka, który miał już w głowie dwadzieścia siedem wstępnych rozdziałów "Czasoprzestrzeni dla skoczków" - w istocie był to jeden z mniej ważnych tematów książki. Tamtego ranka w sypialni panował półmrok, a w świecie zewnętrznym nie świeciło słońce, więc bardzo trudno było zajrzeć do lustrzanego świata. Gummitch właśnie unosił ku niemu twarz, poruszając nosem, z łapkami na parapecie, kiedy cóż to nie wyskoczy po drugiej stronie, dokładnie w miejscu zajmowanym zwykle przez Gummitcha Drugiego, jeśli nie brudnobrązowy wąskolicy stwór o niskim czole dzikusa, ciemnych, wściekle zezujących oczach i potężnych szczękach pełnych zębów jak łopaty. Gummitch był straszliwie zaskoczony i potwornie przerażony. Poczuł, że coraz słabiej trzyma swoją duszę, i mimowolnie teleportował się trzy metry do tyłu, wykorzystując technikę ścinania zakrętów w czasoprzestrzeni, a raczej zakrzywiając przestrzeń - jedna z jego umiejętności, w które Kici-Kicia nie chciała wierzyć i nawet Stary Koniarz przyjmował je tylko na słowo. Potem, nie tracąc ani chwili, pozbierał się do kupy, okręcił się dookoła, z najwyższą szybkością zbiegł po schodach, wskoczył na oparcie sofy i przez kilka sekund wpatrywał się w Gummitcha Drugiego w ściennym lustrze - z mięśniami naprężonymi jak struny, dopóki całkowicie się nie przekonał, że wciąż jest sobą i nie zmienił się w tę paskudną brązową zjawę, która pokazała mu się w oknie sypialni. - I co on wyprawia, jak myślisz? - zapytał Kici-Kicię Stary Koniarz. Później Gummitch dowiedział się, że zobaczył wiewiórkę, dziką, polującą na orzechy istotę, należącą całkowicie do zewnętrznego świata (oprócz wypraw na strych), wcale nie do lustrzanego. Nie mniej żywo pamiętał swoje chwilowe głębokie przekonanie, że wiewiórka zajęła miejsce Gummitcha Drugiego i zamierzała również jego zastąpić. Zadrżał na myśl, co by się stało, gdyby wiewiórka rzeczywiście spróbowała zamienić się z nim na dusze. Najwyraźniej lustra i lustrzane sytuacje, tak jak zawsze się obawiał, stanowiły wysokoprzewodzące urządzenia do transferu dusz. Odłożył tę informację do pamięciowego segregatora zarezerwowanego dla niebezpiecznych, podniecających i potencjalnie użytecznych koncepcji, jak plany wspinania się bezpośrednio po szkle (pazury z diamentowymi czubkami!) i latania wyżej od ptaków. W tych dniach jego pamięciowe segregatory zaczynały już pękać od nadmiaru danych i nie mógł się doczekać chwili, kiedy prawdziwy, bogaty smak kawy, wypitej legalnie, pozwoli mu wreszcie mówić. Wyobrażał sobie szczegółowo tę scenę: rodzina zebrana przy kuchennym stole, Assurbanipal i Kleopatra z respektem patrzą z poziomu podłogi, on siedzi wyprostowany na krześle z łapkami (czy może rękami?) lekko dotykającymi filiżanki z cienkiej porcelany, zaś Stary Koniarz nalewa kawę cienkim, czarnym, parujący strumyczkiem. Wiedział, że Wielka Transformacja zbliża się coraz bardziej. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w domu nabrzmiewa inna krytyczna sytuacja. Siostrzyczka była znacznie starsza od Dzidziusia i dawno już powinna przejść swoją własną, mniej olśniewającą, lecz równie niezbędną transformację (pierwsza miska surowej koniny z pewnością nie może się równać z pierwszą filiżanką kawy). Jej czas dawno minął. Gummitcha coraz bardziej przerażała ta niema wampiryczna istota zamieszkująca ciało szybko rosnącej dziewczynki, chociaż wyposażona jedynie w najgorsze popędy krwiożerczej kocicy. Strasznie nawet pomyśleć, że Stary Koniarz i Kici-Kicia przez całe życie będą musieli opiekować się takim potworem! Gummitch przyrzekł sobie, że jeśli nadarzy się sposobność, ulżenia cierpieniom rodziców, wykorzysta ją bez wahania. Pewnej nocy, kiedy przeczucie Zmiany zawładnęło nim tak silnie, że po prostu wiedział, iż jutro nastąpi ów tak oczekiwany Dzień, kiedy również w całym domu panował niezwykły niepokój, deski skrzypiały i trzaskały, z kranów kapało, zasłony tajemniczo szeleściły przy zamkniętych oknach (wyraźna wskazówka, że wiele duchowych światów, włącznie z lustrzanym, napierało bardzo blisko), nadarzyła się taka sposobność. Kici-Kicia i Stary Koniarz zapadli w bardzo głęboki, narkotyczny sen, ona z fatalnym przeziębieniem, on zaś wypiwszy jedną smętną whisky za dużo (Gummitch wiedział, że Koniarz martwi się o Siostrzyczkę). Dzidziuś również spał, chociaż wiercił się niespokojnie i pojękiwał - księżyc świecił prosto na kołyskę stojącą przy oknie, gdzie roleta warkotliwie zwinęła się sama, bez kociej czy ludzkiej pomocy. Gummitch pełnił wartę pod kołyską, z zamkniętymi oczami, lecz jego szaleńczo podekscytowany umysł wyrywał się poza granice domu i nawet sięgał tu i tam do zewnętrznego świata. Kiedy jak kiedy, ale tej nocy sen z pewnością był niemożliwy. Potem nagle Gummitch usłyszał kroki, tak ciche i miękkie, że to na pewno Kleopatra, pomyślał. Nie, jeszcze cichsze, tak cichutkie, jakby Gummitch Drugi wymknął się w końcu z lustrzanego świata i nadchodził na miękkich łapkach przez mroczne korytarze. Sierść zjeżyła się Gummitchowi na grzbiecie. Potem do dziecinnego pokoju wśliznęła się Siostrzyczka szukająca ofiary. Wydawała się smukła jak egipska księżniczka w długiej, cienkiej, żółtej koszuli nocnej i równie pewna siebie, ale kot był w niej bardzo silny tej nocy, od zwężonych, skupionych oczu po drobne, ostre, lekko wyszczerzone ząbki - jedno spojrzenie na nią w tej chwili i Kici-Kicia pobiegłaby po schowany numer telefonu, numer specjalnego doktora - i Gummitch uświadomił sobie, że jest świadkiem monstrualnego zawieszenia praw natury, skoro ta istota wciąż jeszcze nie porasta futrem i nie zmienia okrągłych źrenic na pionowe szparki. Wycofał się w najciemniejszy kąt pokoju, tłumiąc syknięcie. Siostrzyczka podeszła do kołyski i pochyliła się nad Dzidziusiem w blasku księżyca tak, żeby nie padł na niego cień. Przez chwilę napawała się widokiem. Potem zaczęła lekko drapać policzek Dzidziusia długą szpilką do kapelusza, którą przyniosła ze sobą, omijając oko, ale ledwie, ledwie. Dzidziuś obudził się, zobaczył ją i nie zapłakał. Siostrzyczka nadal drapała, teraz trochę mocniej. Szklana główka szpilki lśniła w blasku księżyca. Gummitch wiedział, że tej potworności nie odpędzi bieganiem w kółko ani nawet syczeniem i pluciem. Tylko magia mogła pokonać tak jednoznacznie nadprzyrodzone zjawisko. I nie ma czasu, żeby myśleć o konsekwencjach, bez względu na to, jak wyraźne i gorzkie wydają się dla rozbudzonego umysłu. Wskoczył na drugi brzeg kołyski, nie wydając żadnego dźwięku, i wbił złociste spojrzenie w rozświetlone księżycem oczy Siostrzyczki. Potem ruszył prosto ku złej twarzy, stąpając powoli, nie szybko, wykorzystując swoją niezwykłą wiedzę o właściwościach przestrzeni, żeby przejść na wylot przez dłoń i ramię, dźgające go szpilką. Czubek nosa Gummitcha zatrzymał się ułamek cala przed jej nosem, złote oczy ani razu nie mrugnęły, więc nie mogła odwrócić wzroku. Wtedy Gummitch bez wahania cisnął we wnętrze siostrzyczki swojego ducha niczym garść płonących strzał i wykonał Czar Lustra. Oblana księżycowym blaskiem twarz Siostrzyczki, kocia i przerażona, w pewnym sensie była ostatnią rzeczą, jaką Gummitch, prawdziwy kociak Gummitch widział na tym świecie. W następnej chwili ogarnęła go czarna, plugawa, oślepiająca ciemność duszy Siostrzyczki, która zastąpiła jego własną. Jednocześnie usłyszał wrzask dziewczynki, bardzo głośny, ale jeszcze bardziej wyraźny: - Mamo! Ten wrzask mógł wyciągnąć Kici-Kicię nawet z grobu, a cóż mówić o zwykłym głębokim śnie. Po sekundzie wpadła do pokoju dziecinnego, ze Starym Koniarzem depczącym jej po piętach, i chwyciła Siostrzyczkę w ramiona, a dziewczynka powtarzała bez końca to cudowne słowo, po czym wymówiła całe zdanie, nie było wątpliwości, Stary Koniarz też je usłyszał: "Obejmij mnie mocno!" Wtedy Dzidziuś wreszcie odważył się zapłakać. Zadrapania na jego policzku zwróciły uwagę i Gummitch, jak to przewidział, został wygnany do piwnicy wśród okrzyków zgrozy i potępienia głównie ze strony Kici-Kici. Kociak nie miał pretensji. Żadna piwnica nie była nawet w jednej dziesiątej tak mroczna jak dusza Siostrzyczki, która teraz go spowijała, zakrywała wszystkie segregatory i szuflady, przesłaniała na zawsze nawet wyobrażoną scenę pierwszego picia kawy i pierwszych słów. W ostatnim przebłysku intuicji, zanim zwierzęca ciemność zwarła się szczelnie, Gummitch zrozumiał, że duch niestety nie jest tym samym co świadomość i że można stracić - poświęcić - to pierwsze i nadal dźwigać ciężar tego drugiego. Stary Koniarz zauważył szpilkę do kapelusza (i ukrył ją szybko przed Kici-Kicią), toteż wiedział, że w rzeczywistości sytuacja wyglądała inaczej i że Gummitch stał się kozłem ofiarnym. Miał przepraszającą minę, kiedy przynosił do piwnicy blaszane miseczki z jedzeniem podczas okresu wygnania kociaka. Stanowiło to pewną pociechę dla Gummitcha, chociaż niewielką; powiedział sobie, wyartykułował kulawo w swoich nowych, zamroczonych myślach, że ostatecznie najlepszym przyjacielem kota jest jego człowiek. Od tamtej nocy Siostrzyczka ani na chwilę nie zatrzymała się w rozwoju. W ciągu dwóch miesięcy poczyniła trzyletnie postępy w mówieniu. Zmieniła się w wyjątkowo bystrą, lekkonogą, radosną dziewczynkę. Chociaż nigdy nikomu tego nie mówiła, jej pierwsze wspomnienie stanowiły oświetlony księżycem pokój dziecinny i powiększona mordka Gummitcha. Wcześniej wszystko tonęło w atramentowej ciemności. Siostrzyczka teraz traktowała Gummitcha bardzo miło, na swój ostrożny sposób. I znienawidziła zabawę w "robienie Cyklopa". Po kilku tygodniach Kici-Kicia zapomniała o swoich lękach i Gummitch znowu mógł biegać po domu. Tymczasem jednak transformacja, przed którą zawsze przestrzegał Stary Koniarz, dokonała się w pełni. Gummitch nie był już kociakiem, lecz coraz mężniejszym kocurem. Nie stał się ponury ani gburowaty, psychologiczna zmiana przejawiała się u niego wyjątkowym poczuciem godności. Czasami przypominał starego pirata, dumającego o skarbach, których już nie wykopie, o odległych brzegach, których nigdy nie odwiedzi, o przygodach, których nigdy nie przeżyje. A czasami, kiedy spoglądało się w jego żółte oczy, czuło się, że ten kot ma w głowie wszystkie materiały do książki "Wąskooki pogląd na życie" - co najmniej trzy lub cztery tomy - chociaż nigdy jej nie napisze. Co wydawało się naturalne, jak o tym pomyśleć, ponieważ Gummitch wiedział dobrze, aż nazbyt dobrze, że przypadł mu w udziale gorzki los jedynego kociaka na świecie, który nie wyrósł na człowieka. Przełożyła Danuta Górska Przypis do str. 2 wydruku * przełożył Stanisław Barańczak FRITZ REUTER LEIBER JR Ur. 1910, zm. 1992. Jeden z klasyków amerykańskiej fantastyki XX wieku. Pochodził z rodziny o teatralnych tradycjach. Studiował psychologię, fizjologię i teologię. Laureat nagród: Hugo (6), Nebula (3, Grand Master 1981), im. Ann Radcliffe, Gandalfa, Derletha, World Fantasy (2), Locus i Brama Stokera (za całokształt). Debiutował opowiadaniem "Two Sought Adventure" (1939) należącym do słynnego, liczącego 7 tomów cyklu high fantasy o przygodach Fafhrda i Szarego Kocura (tylko pierwszy ukazał się po polsku - "Miecze i ciemne siły", 1970). Z jego SF znamy tylko powieść "Wędrowiec" (1964, Hugo) i kilka opowiadań, m. in. wydany u nas osobno "Statek cieni" (1969, Hugo), "Nadchodzi pora atrakcji" (1950), natomiast nie znamy choćby cyklu Change War (zwłaszcza powieści "The Big Time" 1961, Hugo). Z utworów niesamowitych przetłumaczono tylko opowiadanie "Człowiek, który zaprzyjaźnił się z elektrycznością" (1962), pominięto zaś tak ważną powieść jak "Our Lady of Darkness" (1977). Z low fantasy mamy jedynie opowiadanie "Będę rzucać kości" (1967, Hugo, Nebula), a brakuje na przykład powieści "The Sinful Ones" (1953) i "Conjure Wife" (1953, pięciokrotnie sfilmowana). Bujna wyobraźnia, barwny, nieco barokowy, impulsywny styl, bogactwo tematyki, kultura literacka sprawiły, że rozwijał się wraz z dojrzewaniem gatunku SF i jako jedyny pisarz swojego pokolenia nadal tworzył najlepsze utwory aż do lat siedemdziesiątych XX wieku włącznie. Podsumowaniem jego twórczości jest obszerny zbiór "The Leiber Chronicles" (1990), zawierający 44 opowiadania. "Czasoprzestrzeń dla skoczków", historię o inteligentnym kocie mutancie Gummitchu (najlepszą z co najmniej czterech), szczególnie cenią fanowie i miłośnicy kotów. Została pierwotnie opublikowania w 4 tomie cyklu prestiżowych antologii Frederika Pohla "Star Science Fiction" (1958) wydawanych przez Ballantine Books. MSN