Łukaszowi W. * * * * * * * * * * „Jeżeli wierzyć temu, co mówią pewni ludzie, to po zakamarkach przestworzy kryją się całe floty, o których dotąd nikt nic nie wie (...) Imperium nie istnieje, a Darth Vader nie żyje” (Han Solo, „Napaść na Selonii” ,str. 132) ..::PROLOG::.. Ciemne chmury zaczęły zbierać się nad galaktyką. Mimo, iż Witiyn Ter został pokonany, a mroczna mgła spowijająca pole Mocy powoli zaczęła opadać, to zagrożenie ze strony Executor’s Lair, które pojawiło się na horyzoncie, zdawało się być znacznie większe, niż cokolwiek, co spotkało Nową Republikę w ciągu ostatnich sześciu lat. Kompleks konstrukcyjny i treningowy Executor’s Lair został przeniesiony w inne miejsce, pozostawiając po sobie jedynie Galaktyczne Działo i niezbędną do jego obsługi załogę. Givin kierujący stocznią zdążył wyprodukować jeszcze jeden pocisk do tej złowieszczej superbroni, zanim na dobre zabrał się za naprawę dwóch wraków superniszczycieli, „Gargoyle’a” i „Intimidatora”, a częściowo także za budowę Pogromcy Słońc. Admirał Morck włączył tę groźną maszynę do swojego planu ataku na Nową Republikę, nie chciał jednak, żeby kampania opierała się wyłącznie na niej. Sama inwazja miała być zakrojonym na szeroką skalę atakiem wymierzonym przede wszystkim w główne skupiska floty przeciwnika. Kyle Katarn doszedł do siebie po krótkiej rekonwalescencji. Razem ze Streenem, Kiraną Ti i Jan Ors nadzorowali przejęcie fabryki klonów przez Siły Bezpieczeństwa Nowej Republiki. Według Kyle’a nie było to jedyne miejsce, w którym produkowano klony we wczesnym stadium rozwoju; w galaktyce musiały być jeszcze inne takie wytwórnie. Zarząd GSI został aresztowany, ale wkrótce wszystkich zwolniono, podczas przesłuchania wyszło bowiem na jaw, że żaden z jego członków nie miał zielonego pojęcia o istnieniu na Geratonie fabryki klonów. Jan została na planecie, żeby nadzorować wprowadzanie nowego porządku i zmianę władzy. Od tej chwili na Geratonie miał pozostać lojalny wobec Nowej Republiki gubernator i kontyngent wojska. Kyle sądził jednak, że to zbyteczne. Był pewien, że generał Barron nie postawi już więcej nogi na powierzchni planety, chociaż podejrzewał, że rozwinie inną fabrykę klonów gdzieś indziej. Prawda była jednak taka, że Omwati powrócił na swój pancernik w Executor’s Lair i dostał pod komendę niewielką flotyllę. W każdym razie Borsk Fey’lya wobec wzrostu niezadowolenia opinii publicznej szybko zdelegalizował geratoński tytoń, planując jednak ponowne uruchomienie jego produkcji, jak tylko skończy się wojna. Kyle, Kirana i Streen polecieli natomiast na Noquivizor, zdać Radzie Jedi relację z akcji na Geratonie. Przedtem jednak postanowili sprawdzić, co się stało z Vifonem i Koverasem. Ku ich przygnębieniu jeden z aresztowanych oficerów porządkowych Geratonu zeznał, że zabito ich zaraz po schwytaniu. Lo Khan i Luwingo ukrywali się przez jakiś czas w pasie asteroid Ostoi Przemytników, ale po czterech tygodniach ciszy doszli do wniosku, że skoro nikt ich nie znalazł, można przypuszczać, że już ich nie szukają. Co prawda udało im się pozostać niewykrywalnym przede wszystkim dzięki cudownemu komputerowi podłączonemu do obwodów podporządkowania „Hyperspace Maraudera”, ale na pewno któryś łowca, na przykład Noval Garaint albo Chenlambec, trafiłby na ich ślad. Brak jakiejkolwiek aktywności przynajmniej częściowo tłumaczył fakt, iż większość najlepszych łowców nagród ruszyła za Bobą Fettem, raz: mając w perspektywie większe honorarium, i dwa: każdy chciał wyrobić sobie opinię tego, który pokonał najlepszego łowcę nagród w galaktyce. Jednak jakby nie patrzeć, nadal byli poszukiwani, a zatem nadal potrzebowali pomocy Hana. Poczuli się jednak dość pewnie, aby polecieć go szukać, a zgodnie z najświeższą z setek wiadomości, jakie im wysłał, znajdował się obecnie na Noquivizor. Han Solo i Chewbacca istotnie polecieli na planetę będącą nową siedzibą Rady Jedi. Chcieli się tam spotkać z Lukiem i omówić wydarzenia ostatnich tygodni, skonsultować się i postanowić coś odnośnie dalszych działań. Nadal byli żołnierzami Nowej Republiki i z racji tego otrzymali skierowaną do wszystkich informację od admirała Perma, że rycerze Jedi stanowią teraz trzon kadry oficerskiej Floty. Stwierdzili więc, że to właśnie na Noquivizor nastąpi narada odnośnie kolejnego ruchu. Poza tym Mara poinformowała ich przez komlink, że coś złego stało się z Anakinem. Co się zaś tyczy najmłodszego przedstawiciela rodu Solo, to po Wielkiej Bitwie o Roon, jak Arthul Hexotroph nazwał starcie z flotyllą Executor’s Lair, Anakin zniknął i nikt nie wiedział gdzie on jest. Wszyscy się o niego martwili, a najbardziej Jacen, Jaina, Han, Chewie i Luke, przy czym ten ostatni miał pełną świadomość tego, co grozi wnukowi Dartha Vadera. Han Solo właśnie dolatywał na Noquivizor, kiedy odbywało się zebranie Rady. Wzięli w nim udział także uczestnicy Wielkiej Bitwy o Roon: Corran Horn, Dorsk 82, Callista Ming, Ewon Five-For-Two i Eelysa, a ponadto Mara Jade Skywalker i jej Padawanka, Jaina Solo, oraz jej brat, Jacen. Rada zdecydowała, że stratę Firtisthwinga uzupełni Dek-Meron Perabi, i w pełnym składzie postanowiono pożegnać poległych rycerzy Jedi. Ku zaskoczeniu wszystkich, Callista odmówiła udziału w tej uroczystości, mówiąc, że szanuje rytuały Jedi, ale nie będąc częścią tej wspólnoty nie chce tracić na nie czasu. Oznajmiła także, że będzie walczyć z terrorystami, ale na własną rękę, po czym opuściła salę posiedzeń Rady. Wieiah, Brakiss i Danni Quee pozostali jeszcze jakiś czas na Roon, ciesząc się tam olbrzymim zaufaniem ze strony miejscowej ludności; według mieszkańców planety to właśnie dzięki tej trójce udało im się wyzwolić spod jarzma Pełnomocnika Sprawiedliwości. Nie zmienili zdania nawet wtedy, kiedy Zeltronianka kategorycznie zaprzeczała, jakoby była w tym jakakolwiek ich zasługa. Po jakimś czasie entuzjazm ludności nieco przycichł, ale i tak przywódca stworzonej naprędce Rady Miast Planety Roon ofiarował domniemanym wybawicielom statek: pokiereszowany patrolowiec klasy Pursuer firmy Mandal Motors, którym to statkiem mogli oni opuścić planetę. I tak jednak musieli poczekać na kolejny przelot komety Rainbow, wyznaczającej jedyną bezpieczną drogę wyjścia z Płaszcza Sith. Danni Quee wykorzystała ten czas, przywracając harmonię swoim myślom i poprawiając nadwątlony stan zdrowia. Przy okazji bardzo zżyła się z Wieiah i Brakissem, mimo początkowej awersji do byłego Ciemnego Jedi. Natomiast on i Zeltronianka potraktowali ten okres jako swoiste scementowanie łączącej ich więzi. Wieiah niestrudzenie nawracała Brakissa na jasną stronę, tłumacząc mu ideę Mocy i wyjaśniając wątpliwości, on zaś opowiadał jej o Executor’s Lair. Oboje zdawali sobie sprawę, że ta wiedza może się walnie przyczynić do przywrócenia pokoju w galaktyce. Dlatego też niestrudzenie przygotowywali się do powrotu. - Tu nigdy nie ma nocy.- odezwał się Brakiss, kiedy wraz z Wieiah poszli przeczesywać gruzy cytadeli Witiyna Tera – Wiesz, aniołku, zaczyna mnie to irytować.- - To denerwujące, wiem.- odrzekła Zeltronianka, odrzucając kolejny kawałek złomu, kiedyś będącego sklepieniem głównej sali fortecy. Były Ciemny Jedi i jego towarzyszka mieli nadzieję znaleźć na pobojowisku jakieś wskazówki dotyczące działalności i zamiarów Pełnomocnika Sprawiedliwości, sądząc, że wiedza o takowych może wspomóc rycerzy Jedi w walce z Executor’s Lair – Obiecuję ci, że jutro polecimy na ciemną stronę planety, jeśli tylko dzięki temu poczujesz się lepiej.- W głosie i aurze Wieiah było coś, co kazało jej przyjacielowi oderwać się na chwilę od szukania; jakaś obawa, dotycząca nocnej połowy Roon. - Cos jest nie tak.- powiedział Brakiss z zaniepokojeniem, patrząc na młodą Jedi – Nie chcesz tam lecieć. Dlaczego?- - Po ciemnej stronie żyją Mudmeni.- Zeltronianka również przerwała kopanie i oparła się o swoją łopatę – Półinteligentne, błotne istoty. W mniejszych wersjach są sprzedawane jako zabawki w szklanych kulach, ale tu, w ich naturalnym środowisku, rodzą się większe i bardziej niebezpieczne.- spojrzała Brakissowi prosto w oczy – Nie chcę ryzykować, że coś nam się stanie, bo wtedy nie odwieziemy Danni do Doliny Jedi.- - Rozumiem.- mężczyzna spochmurniał, odwracając wzrok ku ziemi – Przeszukajmy szybko to pobojowisko i wracajmy. Ten krater przyprawia mnie o dreszcze.- - Też to czuję.- odparła Wieiah, także biorąc się za kopanie – Zapewne śmierć tylu Ciemnych Jedi, a zwłaszcza Tera, naładowała to miejsce energią ciemnej strony.- - Jeszcze jeden powód, żeby się streszczać.- mruknął Brakiss, kopiąc zawzięcie – Nie chcę, żeby mnie potem prześladował duch Egzekutora.- - Co racja, to racja, mój drogi.- zgodziła się Zeltronianka, kiedy zauważyła błysk jasno wypolerowanego żelaza między szarymi blokami zawalonego sufitu – Brakissie, chodź tu na chwilkę.- rzuciła przez ramię. - O co chodzi, aniołku?- były Ciemny Jedi przerwał kopanie i podszedł do swojej towarzyszki. Ta uklękła i podniosła z ziemi błyszczący, cylindryczny przedmiot z dwoma otworami i szeregiem przycisków. Wstała i, pokazując go Brakissowi, raz po raz patrzyła to na mężczyznę, to na cylinder, z mieszaniną zaciekawienia i podekscytowania. - To podwójny miecz świetlny Weraca Dominessa!- były Ciemny Jedi również był rozemocjonowany – Wieiah, w twoich rękach jest najwspanialszy oręż, jaki może wymarzyć sobie Jedi!- ROZDZIAŁ 1 „Replacer”, niszczyciel klasy Imperial, sunął bezgłośnie przez czarną przestrzeń kosmiczną. Nie leciał w żadnym konkretnym kierunku; jego jedynym aktualnym zadaniem było orbitowanie wokół kompleksu Executor’s Lair, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Zresztą okręt kapitana Pilzbucka nie czekał sam. Razem z nim wokół sztucznego słońca, kilkunastu stoczni, szeregu asteroid z zabudowaniami mieszkalnymi i treningowymi oraz stacji kosmicznej zwanej Centralą, krążyła olbrzymia flota złożona z niszczycieli, krążowników wszelkiej maści, fregat, pancerników i korwet. Na czele orbitującej grupy plasowały się dwa, niezwykle groźne i niebezpieczne statki, które nieraz samą swoją obecnością paraliżowały strachem przeciwnika i bez jednego strzału wygrywały całe bitwy. Dwa gwiezdne superniszczyciele, „Executor II” i „Vengeance”. Ośmiokilometrowe maszyny siejące śmierć i zniszczenie, największe okręty, jakie produkowano seryjnie. Między stoczniami kompleksu majaczyły dwa inne, wysłużone i zniszczone, ale wciąż siejące postrach, machiny tej klasy: „Intimidator”, okręt flagowy Yevethów, uprowadzony ze stoczni złomowych Ord Trasi, oraz „Gargoyle”, ranny smok, uczestnik Wielkiej Bitwy o Roon. Jednak nawet tak olbrzymie i przerażające statki, jakimi były trzy seryjne gwiezdne superniszczyciele i jeden zmodyfikowany, były zaledwie cieniem innego okrętu, niemal dwa razy większego, zdolnego jednym strzałem superlasera rozbijać w pył największe machiny bojowe wroga. Okrętu na tyle niebezpiecznego i niepowstrzymanego, że istnienie tej klasy statków większość mieszkańców galaktyki uznawało za fikcję i nie przyjmowało jej do wiadomości. Pozostali dopuszczali do siebie fakt, że maszyny tego typu zaprojektowano kiedyś na Kuat, ale gdyby im ktoś powiedział, że takowy statek został zbudowany, nie uwierzyliby. Ale on istniał. „Arka”, gwiezdny superniszczyciel klasy Sovereign, okręt flagowy admirała Rogrissa, zbudowany w stoczniach Executor’s Lair. Więcej nawet, był gotów do boju. Cała potęga militarna Floty Executor’s Lair była jednak niczym wobec siły, jaką dysponowali przywódcy Centrali. Wobec Mocy. W kompleksie władały nią cztery osoby: Irek Ismaren, młody mężczyzna potrafiący oddziaływać Mocą na droidy i maszyny, Maarek Stele, była Ręka Imperatora i najlepszy pilot Executor’s Lair, a także Rov Firehead, Ho’Din, tytułujący się Lordem Sith. Rządził nimi jednak ktoś, kto władał potęgą tak wielką, iż sam jego widok wzbudzał strach i paraliżował przeciwników. W jakiś sposób ten człowiek był uosobieniem doktryny imperialnej, którą stosowała Armia Executor’s Lair i według której Imperium projektowało i budowało swoje okręty bojowe. Przez dwadzieścia lat sądzono, że nie żyje. Był to Mroczny Lord Sith, Darth Vader. - Wszystkie jednostki zostały zebrane, panie.- powiedział Noghri Pekhratukh, kłaniając się zakutemu w czarną stal olbrzymowi – Admirał Morck czeka na pańską odprawę. - Niech jeszcze trochę poczeka.- odparł Czarny Lord, patrząc przez iluminator na sztuczne słońce kompleksu; dokładnie takie samo, jakie zainstalowano kiedyś na światostatku Egzekutora Hethrira – Podejmujemy właśnie ważny krok i nie możemy ulegać zbędnemu pośpiechowi. - Jak sobie życzysz, panie.- Noghri ukłonił się ponownie, po czym odszedł. Lord Vader stał jeszcze przez jakiś czas, zastanawiając się nad czymś, po czym nieśpiesznie odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, kierując powoli ku sali odpraw na niższych poziomach stacji. Poruszał się spokojnie i pewnie, ale w rzeczywistości nawet on czuł lekkie podniecenie całą sytuacją. Wreszcie, po ponad dwudziestu latach istnienia, Executor’s Lair objawi galaktyce całą swoją potęgę. Warto było czekać, zgłębiać tajniki Mocy i doskonalić sztukę fechtunku, żeby dotrwać do tego dnia. Dnia, który na zawsze wpisze się w historię galaktyki. Krwawymi literami. Wreszcie Darth Vader wszedł do sali odpraw, w której zebrali się wszyscy dowódcy liniowi Floty Executor’s Lair. Pomieszczenie miało kształt półkola, a jego posadzka wznosiła się lekko ku podwyższeniu pod jedyną prostą ścianą. Podwyższenie to było odgrodzone od reszty komnaty pełniącą funkcję mównicy barierką, przy której stali obecnie trzej admirałowie Centrali: Morck, Rogriss i Grant. Między nimi było miejsce dla Lorda Vadera; na niego zresztą czekali, pełni skupienia, podobnie, jak wszyscy zebrani. Czarny Lord wyczuł, iż napięcie w sali jest tak duże, że tłumi nawet strach przed jego osobą. - Oficerowie!- zagrzmiał Vader, podchodząc do barierki – Nadszedł nasz czas! Dzisiejszy dzień jest początkiem końca Nowej Republiki. Nie będziemy się dłużej ukrywać, będziemy walczyć! – spojrzał na Morcka, dysząc ciężko – Obecny tu Głównodowodzący Flotą opracował plan, który powali wrogów Nowego Ładu na kolana!- odwrócił głowę ku zgromadzonym, na każdym zatrzymując przez chwilę wzrok, i napawał się strachem, jaki pojawia się w aurze każdego z nich, kiedy patrzy nań zza swojej czarnej i nieprzejednanej maski – Flotylla generała Barrona poleci do Galaktycznego Działa. Macie bronić go przed wrogiem, dopóki wystrzeli. Potem je zniszczcie! Okręty admirała Granta rozdzielą się: połowa zaatakuje Kronto, a druga połowa Birblingi! Potem oba szwadrony udadzą się na Gerdooine! Ja i kapitan Dorja zaatakujemy Adumar, generał Geervan weźmie „Oko Vadera” i uderzy na Bron’til, natomiast kapitan Pilzbuck poprowadzi szturm na Dorneę. Nasze siły spotkają się nad Yaga Minor. Admirałowie Morck i Rogriss będą koordynować wszystkie działania z Centrali! Jakieś pytania? Nie było żadnych. Nawet, jeżeli któryś z oficerów miał wątpliwości, nie śmiał ich wyrażać w obecności Dartha Vadera. - Dobrze.- rzucił Czarny Lord – Idźcie więc, moi słudzy! Idźcie walczyć i zabijać, dławić wszelki opór! Dla Nowego Ładu! Dla mnie! - Tak jest!!!- krzyknęli wszyscy zebrani, po czym, pełni zapału, a także ulgi, że zebranie dobiegło końca, wyszli z sali i skierowali się na swoje okręty flagowe. Ich serca i umysły zaprzątała w tej chwili tylko jedna myśl. Jedna emocja. Ruszali na wojnę. Puggles Trodd biegł już od trzech kwadransów i zaczynało mu brakować tchu. Nie miał jednak odwagi ani zatrzymać się na moment, ani nawet obejrzeć się za siebie. W tej chwili najważniejszą rzeczą było dotarcie z powrotem na pokład swojego statku. Tam będzie bezpieczny. Tam będzie mógł odetchnąć i pomyśleć, co dalej. Wszyscy jego towarzysze zginęli. Źle zrobił, proponując im to zadanie. Nie chodziło bynajmniej o ich życie; tym w ogóle się nie przejmował. Trodd myślał inaczej: gdyby przyszedł z tym zleceniem do doświadczonych łowców nagród, nie do jakichś młokosów, sytuacja mogła teraz wyglądać inaczej. Ale nie, myślał wtedy gryzoniopodobny łowca, młodsi wezmą mniejszą działkę z nagrody. Źle zrobił, że pokierował się wtedy chciwością. Źle zrobił, bagatelizując zadanie. Źle zrobił, przylatując w ogóle na Firandę. Źle zrobił, podnosząc rękę na Bobę Fetta. Wreszcie, zza budynków stołecznego miasta Firandy zaczął wyłaniać się gmach kosmoportu, w którym stał statek Trodda. Puggles poczuł ulgę i zaczął wierzyć, że uda mu się umknąć bezlitosnemu łowcy nagród. Przyspieszył nieznacznie, mijając nielicznych przechodniów, których o tej porze dnia niewielu szwendało się po ulicach. W końcu Gryzoń dopadł drzwi swojego hangaru i, nie czekając na celników czy kontrolerów lotów, natychmiast w nich zniknął. W środku dostrzegł swój upragniony środek transportu, myśliwiec typu Cloakshape, którym zamierzał w trybie natychmiastowym opuścić planetę. Przed pojazdem dostrzegł jednak coś, co drastycznie obniżyło jego pewność siebie. Coś, a raczej kogoś. Dwie osoby. Boba Fett i Corran Horn. Puggles w pierwszym odruchu chciał zawrócić i uciec, ale w drzwiach stanął inny przeciwnik. Lando Carlissian. Jedi, hazardzista i łowca nagród przeciwko niemu jednemu? Naraz? I to w momencie, kiedy jest nieuzbrojony i bez żadnych szans na ucieczkę. Trodd nigdy jeszcze nie był w tak beznadziejnej sytuacji. W jego małym móżdżku nie powstał żaden inny pomysł poza padnięciem na kolana i błaganiem o litość. To też uczynił. - Daj spokój, Trodd.- rzucił z niesmakiem Fett – Miej chociaż krztę godności. - J-jak mnie znaleźliście?- wybąkał Gryzoń. - W przeciwieństwie do ciebie, ja robię użytek z mojej mózgownicy.- powiedział beznamiętnie Boba, stukając palcem o swój hełm – Gdzie indziej mógłbyś uciec, niż do swojego statku? Poza tym tak spanikowałeś, że zapomniałeś o możliwości złapania taksówki i biegłeś przez pół miasta, podczas gdy my czekamy tu na ciebie od godziny. - P-puśćcie mnie!- wyjąkał Trodd, podczołgując się do nóg Boby. Corran wyczuł, że gryzoniopodobny łowca jest skrajnie spanikowany i przestał myśleć racjonalnie. Właściwie to w ogóle przestał myśleć. Swoje zachowania ograniczył do charakterystycznych dla jego rasy, żebraczych odruchów – Nie będę już przeszkadzał! Przysięgam! Fett nie powiedział nic, tylko machinalnie wyjął swój blaster BlasTech EE-3 i strzelił do kulącego się Gryzonia, pozbawiając go życia. Zrobił to tak szybko, że Corran nawet nie wyczuł jego intencji. - Mdlisz mnie, Trodd.- powiedział Boba, patrząc na trupa. - Czekaj, co ty...?- krzyknął Lando, doskakując do mandaloriańskiego łowcy, ale ten uciszył go gestem. - Kiedy pracuję dla was, mogę korzystać z waszych metod.- rzekł – Zwłaszcza, że tego ode mnie wymagacie. Ale swoje sprawy załatwiam na swój sposób.- schował blaster pod pelerynę – Lepiej przyjmijcie to do wiadomości.- i odszedł w kierunku drzwi. - Chyba nie mamy wyboru.- Corran położył Carlissianowi rękę na ramieniu, kiedy sylwetka łowcy zniknęła w wyjściu z hangaru – Lepiej mieć go po swojej stronie. Musimy nauczyć się tolerować niektóre z jego metod. - Myślałem, że ty, jako Jedi, pierwszy wyskoczysz do Fetta z pyskiem.- rzekł Lando, patrząc za Bobą. - Masz za to do mnie urazę?- zapytał Corran poprawnie odczytując emocje Landa. - Wiesz, wy, Jedi, jesteście niemożliwi.- skrzywił się Carlissian – Nie podoba mi się, że pozwalasz Fettowi na taką swobodę. - Obaj mu na to pozwalamy.- skontrował Horn – Ale w tym przypadku jego reakcja jest uzasadniona. Na jego miejscu postąpiłbym chyba tak samo. A poza tym Trodd miał tyle na sumieniu, że zabijając go Fett wyświadczył galaktyce przysługę. - Wyświadczyłby większą, strzelając sobie w łeb.- prychnął Lando – Ale chyba masz rację, nie mamy większego wyboru. Mam tylko nadzieję, że Han będzie miał inne zdanie.- dodał. - Zobaczymy.- odparł Horn – Teraz lepiej chodźmy, bo nasz łowca nagród gotów odlecieć bez nas. - Jeśli mamy zacząć działać, musimy wpierw ukryć Lo i Wingo.- głos Hana Solo był opanowany, ale Luke Skywalker, jego wieloletni przyjaciel i szwagier, wiedział, że w byłym przemytniku zaraz zagotuje się krew. Trudno było zresztą spodziewać się innej reakcji po kimś, kogo rodzina niemal się rozpadła; tacy ludzie często mieli zszargane nerwy – Póki ich chronię, nic nie ma prawa im się stać, ale nie mogę robić tego wiecznie. Zresztą sam doskonale o tym wiesz! - Wiem.- spokojny głos Luke’a dla odmiany reprezentował jego rzeczywisty stan ducha, chociaż Skywalker miał powody, by było inaczej; jako Jedi nauczył się jednak panować nad emocjami – Chociaż nie bardzo rozumiem, dlaczego sam się tym zajmujesz. Nie mogłeś zostawić ich pod opieką Fetta, tak jak się wstępnie umówiliście? Han rozejrzał się dookoła, jakby chciał ukryć, że pytanie mistrza Jedi trochę go rozeźliło. Poza nim, Lukiem i Chewiem w komnacie nie było jednak nikogo, a przed obecnymi i tak nie potrafił ukryć swoich emocji. Natomiast do prywatnych pokoi Skywalkera w siedzibie Rady Jedi na Noquivizor z reguły nie zaglądał nikt, przed kim była potrzeba przybierania stosownej maski. Solo wziął więc do ust kolejny łyk gorącej czekolady i połykał go przez chwilę, zbierając myśli i siląc się na spokój. - Fett zauważył, że skoro najlepsi łowcy teraz ścigają jego, lepiej będzie nie kusić losu i nie podstawiać im jeszcze na dokładkę Lo.- odparł po dłuższej chwili – Z tego samego powodu nie chcę, aby znowu kamuflowali się w Ostoi Przemytników, czy włóczyli za okrętami wojennymi Nowej Republiki. Zwłaszcza, że nasi mają i tak pełne ręce roboty.- dodał, ponownie sięgając po kubek. Chewbacca zaryczał rzewnie, zgadzając się z przyjacielem. - To fakt.- zgodził się Luke, obracając w rękach swoją czarkę, którą przed chwilą opróżnił. - Poza tym,- podjął Han, zawieszając wzrok na jednym ze spartańskich mebli, jakie stały w komnacie – nie mam już dłużej ochoty latać za „Hyperspace Marauderem” i pilnować, żeby się nie porysował. Tym bardziej nie chcę tego robić teraz, kiedy jestem potrzebny gdzie indziej. W ogóle miałbym tę sprawę głęboko w dupie gdyby... - Gdyby nie przyjaźń.- dokończył Luke, wpatrując się w oczy przyjaciela. Tamten odwzajemnił spojrzenie – Przyjaźń, honor i ideały.- dokończył Skywalker – Znam cię przecież, Han, i wiem, że nie ryzykowałbyś spotkania z Fettem dla Lo, gdybyś miał go gdzieś. Chewbacca szczeknął kilka razy, po czym cicho jęknął, a całą wypowiedź zakończył gardłowym warknięciem. - Macie rację.- Han spuścił głowę – Zapomniałem, że wciąż są ludzie, którym mogę zaufać. Zapomniałem o was. Przepraszam. - To zrozumiałe.- Luke podszedł do szwagra – Gdyby nie trening Jedi, ja też pewnie bym się wściekał. Leia w śpiączce, Anakin nie wiadomo gdzie, przyjaciele w opałach, Nowa Republika u progu wojny. To bardzo dużo.- położył mu rękę na ramieniu – I tak mężnie to znosisz. Chewie poklepał Corellianina po plecach mrucząc coś nosowo. - Dziękuję wam.- rzekł Solo. Skywalker wyczuł, jak jego przygnębienie i rozpacz ustępują miejsca determinacji. Zupełnie jak przed Bitwą o Akademię miesiąc temu, pomyślał mistrz Jedi. - A co do ukrycia Lo Khana i Luwingo, to myślę, że znam dobre miejsce.- powiedział tajemniczo, drapiąc się po brodzie. Chwilę odczekał, aż Han i Chewie skupią na nim swoją uwagę, a resztki rozgoryczenia przykryje ciekawość, po czym rzucił nazwę pewnej planety – Anoth. ROZDZIAŁ 2 Kyle Katarn, rycerz Jedi, szedł powoli korytarzem w siedzibie Rady Jedi na Noquivizorze. Na jego twarzy malowała się zawziętość i determinacja, a ręce niemal instynktownie zaplótł na piersiach, dając wyraz uczuciu niepokoju, jakie szalało w jego duszy. Zresztą nie tylko jego. Ludzie, z którymi w tej chwili szedł, Kam Solusar i Mara Jade Skywalker, również mieli niewesołe miny i aury. Ten nastrój podzielali z nimi chyba wszyscy obecni w siedzibie Rady. Bił on od Tenel Ka czy Dek-Merona Perabiego, których trójka Jedi minęła w korytarzu, pozdrawiając lekkim skinieniem głowy, zawzięcie trenujący w sali ćwiczeń Ewon Five-For- Two również miał niespokojną aurę, nawet MTD, droid translacyjny Lowbacci, zdawał się być bardziej rozgoryczony, niż zwykle. Kyle, Mara i Kam doskonale wiedzieli, co jest źródłem owej melancholii. Przywieźli ją uczestnicy Wielkiej Bitwy o Roon i miała ona związek ze śmiercią Kypa Durrona, Firtisthwinga, Shora Gina, Ninta Warchy, Mika Reglii i Zekka, szóstki rycerzy Jedi, którzy zginęli podczas pojedynku z Witiynem Terem. Uczucie straty potęgowały jeszcze ofiary Bitwy o Akademię Jedi, albo też Piątej Bitwy o Yavin, jak nazwał ją Luke Skywalker. Śmierć wtedy poniosło piętnastu Jedi, w tym Saraai-Kaan, dziedziczka tradycji Jensaaraiów, oraz Tam-Azur Jamin i Zaross Finn. A dodatkowo przytłaczało wszystkich przeświadczenie, że to nie koniec ofiar. Kyle, Kam i Mara wiedzieli, że trzeba zapobiec dalszemu rozlewowi krwi. Niedawno przez galaktykę przetoczyła się fala śmierci, zabierając ze sobą planety Ord Pardon i Nową Plymptę oraz stolicę Morishimu a ponadto eksplodowała Stacja Centerpoint, wysyłając najlepszych naukowców i archeologów Nowej Republiki na tamten świat. Tą falą było nowe Galaktyczne Działo. Straty w ludności cywilnej liczono w dziesiątki milionów. A szykowało się znacznie więcej. Nikt bowiem nie wiedział, gdzie jest owa superbroń, i chociaż na podstawie trajektorii pocisków ograniczono poszukiwania do wąskiego pasa przestrzeni kosmicznej, Kyle zdawał sobie sprawę, że mogą minąć miesiące, zanim szukający odkryją jego położenie. Poza tym ktoś uprowadził z Ord Trasi wrak superniszczyciela Yevethów, a z Floty Imperium zdezerterowało około sto załóg imperialnych niszczycieli razem ze statkami. Co gorsze, zrobili to oni pod wpływem kogoś podającego się za Dartha Vadera. Żaden Jedi, a już Luke w szczególności, nie miał najmniejszych wątpliwości, że to jakiś pozorant, ale wielu mieszkańców galaktyki inaczej do tego podeszło. Zaczęły pojawiać się głosy, że Mroczny Lord Sith zdołał w jakiś sposób oszukać śmierć, a nieliczni, bardziej pewni siebie przeciwnicy rządów Nowej Republiki ogłaszali nawet, że Skywalker, jako jedyny świadek rzekomego „zejścia” Vadera, oszukał opinię publiczną, twierdząc, że Czarny Lord umarł nad Endorem. Co prawda te głosy nie wpłynęły zbyt szkodliwie na opinię zakonu Jedi czy jego założyciela, ale dotychczas entuzjastyczne poparcie społeczeństwa dla Luke’a i jego uczniów znacznie osłabło. A jedyną poszlaką, jaka mogła doprowadzić rycerzy Jedi do tego Dartha Vadera i jego popleczników, była fabryka klonów odkryta na Geratonie i dwóch Karmazynowych Gwardzistów, którzy jej pilnowali. Dlatego też wielu Jedi porozlatywało się po galaktyce w poszukiwaniu dalszych nitek, które doprowadziłyby ich do sprawcy wszystkich ostatnich wydarzeń. I dlatego Kam, Mara i Kyle szli właśnie do pomieszczenia HoloNetowego, żeby sprawdzić, jakich dokonali postępów. Wreszcie trójka rycerzy Jedi, nie pozbywając się swoich ponurych min, dotarła do celu. W niewielkiej komnacie, na środku której stał spory holoprojektor, a pod ścianami ustawiono szereg konsolet, ekranów dwuwymiarowych i czytników nagrywających, siedziało już dwóch innych rycerzy, którzy, podobnie jak Kyle, Kam i Mara, ciekawi byli wyników śledztwa Jedi. A może po prostu nie potrafili siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na najgorsze. W każdym razie Troo Ghra i Kirana Ti, bo o nich mowa, właśnie kończyli rozmowę ze Streenem, prowadzącym śledztwo na Berchest. -... wygląda więc na to, że tędy prowadzili kanał przerzutowy z Geratonu w nieznanym kierunku.- mówił bespiński rycerz Jedi – Będziemy z Ugottem jeszcze śledzić dalsze powiązania. - Bądźcie ostrożni.- powiedział Troo, zagarniając za ucho kosmyk swych długich, tłustych włosów – Jeżeli ich przepłoszycie, zmienią szlak przerzutowy i wtedy ze świecą szukać kolejnych powiązań. - Będziemy o tym pamiętać.- obiecał Streen, salutując – Do zobaczenia.- i przerwał połączenie. - Coś nowego?- zapytała Mara beznamiętnym tonem, patrząc oschle na Troo i Kiranę. - Mamy pozytywne meldunki z pięciu planet, a z trzema jeszcze się nie połączyliśmy.- odparł Shar, obracając się w fotelu – Jak tak dalej pójdzie, odnajdziemy i zlikwidujemy wszystkie szlaki przerzutowe klonów, z których korzystał Barron. - To bezcelowe, jeśli fabryka na Geratonie była tylko jedną z wielu placówek hodujących klony.- mruknął Kyle, marszcząc brwi – A mam nieodparte wrażenie, że tak właśnie jest.- - Czy ta nazwa, którą zdradził ci Gwardzista, pojawiła się w jakichś archiwach albo wiadomościach?- zapytał Kam Kiranę, nie zniechęcając się słowami Kyle’a. - Executor’s Lair? Nigdzie.- odparła kobieta – A sprawdziliśmy wszystkie nasze archiwa, doniesienia i nagrania z nasłuchów prowadzonych na stolicach sektorów członkowskich. Nikt nie wspominał ani o takiej organizacji, ani o żadnym Egzekutorze ostatnimi czasy. - Myślę, że popełniamy błąd w założeniach.- Mara usiadła w jednym z wolnych foteli, drapiąc się po brodzie. Pozostali spojrzeli na nią z zaciekawieniem; było jasne, że skoro żona Skywalkera zdecydowała się podzielić z towarzyszami swoim sposobem myślenia, to musi on do czegoś prowadzić – Potraktowaliśmy to „Legowisko Egzekutora” jako organizację paramilitarną, zbudowaną na szczątkach Imperium. Tymczasem słowo: Legowisko kojarzy się raczej z miejscem, w którym mieszka ów Egzekutor. A zresztą, jeśli mamy do czynienia z Vaderem, to Egzekutor wcale nie musi być osobą. Tym bardziej, że może nie mieć nic wspólnego z jakimkolwiek Pełnomocnikiem Sprawiedliwości. - Myślisz, że chodzi o okręt?- odgadł Kyle – Ale to niemożliwe. Wiesz doskonale, że „Executor” został zniszczony nad Endorem dwadzieścia jeden lat temu! - Chyba jeszcze nie rozumiesz.- nie poddawała się Mara – „Executor” może i został zniszczony, ale jego legowisko wciąż istnieje. - Oczywiście!- Kama nagle olśniło – Kiedy służyłem pod Sedrissem na Byss, obiło mi się o uszy, że Vader założył kompleks stoczniowy i portowy specjalnie dla swojego okrętu.- spojrzał na Kyle’a – Zrobił to po tym, jak przedostałeś się przez jakąś stację kosmiczną na pokład „Executora”, żeby znaleźć „Arc Hammera”!- odwrócił się z powrotem do Mary – Słyszałaś o tym, kiedy byłaś Ręką Imperatora, prawda? - Właściwie to nie.- odparła żona Skywalkera bezpośrednim tonem – Najwyraźniej Vader zrobił to w tajemnicy przed Imperatorem, albo też Palpatine nie uznał za stosowne mnie o tym poinformować. Ale masz rację, to może być to. - Więcej.- wtrącił się Troo, który przez ostatnie kilka minut połączył się z najbliższą bazą danych i czegoś gorączkowo w niej szukał – Spotkałem się kiedyś z meldunkiem, jakoby tajemnicze źródło imperialnych rajdów w sektorze Farfin zniknęło. Raport niejakiego kapitana Tirolsa.- odwrócił się do pozostałych, uśmiechając się tryumfalnie – Było to podczas operacji „Ręka Cienia”, a owo źródło znajdowało się rzekomo w czarnej pustce przestrzeni kosmicznej. - Trudno by było wytrzymać żołnierzom z dala od jakiegokolwiek układu słonecznego,- pochwyciła jego myśl Kirana - chyba że... -... żołnierze byliby klonami.- dokończył Kyle – Tylko, że pierwsze klony w armii Imperium pojawiły się dopiero podczas kontrofensywy Thrawna. - No i wszystko się zgadza.- Mara omal nie klasnęła w ręce, po raz pierwszy od jakiegoś czasu się uśmiechając; kolejny kawałek układanki trafił na swoje miejsce – Przecież jeden z tych Gwardzistów, których spotkałaś, Kirano, był Grodinem Tiercem, klonem. Najwyraźniej Thrawn powierzył opiekę nad projektem Tierce’a właśnie temu Executor’s Lair. - Wszystko pięknie.- skwitował Kyle – Tyle, że nadal nie mamy absolutnie nic. To źródło, o którym wspomniałeś, Troo, przecież zniknęło. - Niekoniecznie.- skontrował Kam – Wiemy, w jakim kierunku mamy iść, żeby się czegoś dowiedzieć. A poza tym nurtuje mnie jeszcze jedna sprawa. Wspomniałaś, Kirano, że Gwardziści kłócili się o to, który z nich ma zostać, bo jeden był rzekomo ważniejszy od drugiego. Dlaczego? - Może więcej wiedział?- wysunął przypuszczenie Troo – A drugi nie chciał, aby ta wiedza wpadła w nasze ręce. - Nie, to nie to.- zaprzeczyła Jade Skywalker – Jeżeli obaj byli Gwardzistami, to obaj wiedzieli tyle samo. W tej wspólnocie nie było tajemnic.- wyjaśniła. - Mara ma rację.- rzekł Kam, opierając się o blat holoprojektora – Mam na ten temat pewną hipotezę. Otóż jeden z nich był dawcą materiału genetycznego dla armii klonów albo dla innych Gwardzistów, jeśli takowi istnieją. Wniosek z tego taki, że nie mógł on być klonem, a zatem musiał być człowiekiem. Kto to mógł być? - Albo któryś z Gwardzistów admirał Daali...- zaczął Troo, ale Kyle Katarn przerwał mu ruchem ręki. - To byli pozoranci.- powiedział stanowczo – A ten ktoś musiał nie tylko mieć predyspozycje, że tak powiem, techniczne, ale także posiadać wiedzę dotyczącą szkolenia i tradycji Imperialnej Gwardii. Tylko jeden człowiek, moim zdaniem, pasuje do tego opisu.- - Wiem, kogo masz na myśli.- rzekła Mara – Kir Kanos. „Hyperspace Marauder” spoczywał właśnie spokojnie na szerokiej platformie, pełniącej funkcje lądowiska przed siedzibą Rady Jedi na Noquivizorze. Statek Lo Khana stał między „Sokołem Millennium” Hana Solo i trzema promami klasy Lambda, będącymi własnością Akademii Jedi. Natomiast sam Lo i jego przyjaciel, Yaka Luwingo, odpoczywali w tym momencie na tarasie widokowym budynku Rady, obserwując w ciszy i spokoju lądowisko, kilka pomniejszych zabudowań bazy, oraz rozległą sawannę za nimi. Całość tego sielankowego obrazka dopełniał zachód olbrzymiego, czerwonego słońca, nie będący niczym nadzwyczajnym na tej planecie, ale zapierający dech w piersiach dwójki przemytników. - Na Corelli nie ma chyba takich widoków.- mruknął Lo, rozkoszując się chwilą. Wingo odbełkotał coś w swoim języku, na co Khan zareagował łagodnym uśmiechem. Wiedział jednak, że ta sielanka nie może trwać długo. Nadal ścigali go łowcy nagród, i chociaż Han Solo zdołał przekonać Bobę Fetta, aby stanął po ich stronie, Lo czuł przez skórę, że z pewnością będą jeszcze inni, którym nieobojętna jest nagroda Kaminoan. Teraz byli bezpieczni, ale nie mogli tkwić tu wiecznie. Poza tym Wingo podzielił się z Khanem pewnym przeczuciem. Uważał, że Han strasznie się męczy, pilnując ich, podczas gdy niemal rwie się do działania, jeśli chodzi o tę wojnę, którą Nowa Republika wypowiedziała terrorystom odpowiedzialnym za zniszczenie Stacji Centerpoint. Lo nie chciał być dla przyjaciela kulą u nogi, więc postanowił, że przy najbliższej okazji zwolni Hana z obietnicy ochraniania ich przed łowcami nagród. I tak Solo dotychczas bardzo im pomógł. - No, panowie, koniec leniuchowania!- dał się usłyszeć beztroski głos, któremu towarzyszyły wesołe ryki jakiegoś Wookiego – Pakujemy się i odlatujemy! No, dalej, pobyt w sanatorium się skończył! Lo i Wingo odwrócili się i dostrzegli idących ku nim Hana Solo i Chewbaccę. Obaj sprawiali wrażenie zadowolonych z życia, ale Khan wiedział, że rodzina Hana się rozsypuje, a on nic nie może na to poradzić. Obecna postawa musiała być zatem tylko maską, jaką przybierał Solo, żeby nie martwić przyjaciół. A może rzeczywiście niczym się nie przejmował? - Tak prędko nas wyganiasz, stary?- rzucił z uśmiechem Lo, kiedy Han z Chewiem zbliżyli się na wyciągnięcie ręki. - Nie wyganiam.- odparł Solo – Proponuję tylko inny kurort. - Tak!?- zapytał Khan z lekkim niedowierzaniem, ale zaraz spoważniał – Słuchaj, stary, jeśli jesteśmy dla ciebie zawadą, to powiedz. Znikniemy bez śladu. - Nie gadaj bzdur, Khan.- Corellianin klepnął go po plecach, po czym spojrzał na Yaka – Od kiedy on się zrobił taki markotny? Luwingo wybełkotał coś w swoim języku, wykrzywiając twarz w grymasie przypominającym uśmiech. - Rozumiem.- Han też się uśmiechnął i zaraz odwrócił się z powrotem do Lo – Słuchaj, nie mam najmniejszego zamiaru zostawiać was samych. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie. A teraz wytężcie słuch, bo będziemy z Chewiem mówić ważne rzeczy. - O co chodzi?- zaciekawił się Lo. Chewbacca wydał serię krótkich szczeknięć mieszanych z burknięciami. - Na Anoth?- upewnił się Lo – A gdzie to jest? - To planeta, na której ukrywaliśmy z Leią nasze dzieci.- wyjaśnił Han – Co prawda jej położenie odkrył ambasador Frugan z Caridy, ale teraz Caridy nie ma, a i Frugan zginął, więc można powiedzieć, że nikt niepowołany nie wie o istnieniu tego miejsca. Dawno temu znalazł je Ackbar i Luke, więc poza nimi, mną, Chewiem i Winter nikt tak naprawdę nie zna koordynatów Anoth. - Ta Winter,- zaczął podejrzliwie Lo – jest godna zaufania? - Prędzej zaufałbym jej, niż tobie, i to ci powinno wystarczyć.- odparł nieco bezczelnie Han – Wracając do rzeczy, to Chewie weźmie „Sokoła” i was tam zawiezie. „Hyperspace Marauder” na wszelki wypadek zostanie tutaj. Ruszacie natychmiast. Luwingo wydał z siebie serię szybkich bełkotów. - Ja?- zdziwił się Han, patrząc na przyjaciół z miną niewiniątka – Mam tu jeszcze coś do załatwienia. - No dobrze.- powiedział z ociąganiem Lo; było jasne, że nie podoba mu się fakt znalezienia się w obcym miejscu bez Hana – Ale opiekuj się „Marauderem”, dobra? - A’propos twojego statku, to jest jeszcze jedna sprawa.- przyznał z zakłopotaniem Solo – Chciałbym skorzystać z niego raz czy dwa. Khan otworzył usta ze zdziwienia. Han chciał latać JEGO frachtowcem? - Po co?!- wykrztusił. - W dwóch celach.- odparł Han – Po pierwsze jeśli będę się rozbijał po kosmosie twoją maszyną, to utwierdzę wszystkich w przekonaniu, że to ty nią latasz, a co za tym idzie, że nie ma cię na Anoth. Po drugie – zawahał się na chwilę – muszę skorzystać z twojego cudownego slicerskiego komputera pokładowego. - Czy to konieczne?- Lo uniósł brwi. Chewbacca warknął na to kilka razy. - Chewie ma rację.- poparł go Solo – Absolutnie konieczne. Obiecuję, że nawet go nie zaplamię.- przyrzekł solennie. - No dobrze.- powiedział z ociąganiem Khan; nie bardzo mu się podobało, że musiał zostawić swój statek pod opieką kogoś, kto latał takim rzęchem, jak „Sokół Millennium”, ale z drugiej strony Han miał wiele racji. Poza tym właśnie ratował mu skórę. - Nie pożałujesz.- obiecał Han, ściskając rękę Lo, a potem Wingo, i posyłając wdzięczne spojrzenie Chewiemu – No, czas ucieka. Lećcie już. Przemytnicy kiwnęli głowami i bez słowa skierowali się w kierunku „Sokoła”. Han odprowadzał ich wzrokiem, po czym obserwował, jak jego statek z nimi na pokładzie unosi się i odlatuje. Właśnie zapadał zmrok i zerwał się silniejszy wiatr. Han położył dłonie na barierce i wpatrywał się w ciemność, rozmyślając o czymś. Bezwiednie usunął z twarzy maskę pewnego siebie i zawadiackiego szelmy, zastępując ją smutnym, pełnym trosk obliczem. - Nie wspomniałeś, że potrzebny ci „Hyperspace Marauder”.- odezwał się ktoś z tyłu. Han Solo odwrócił się i dostrzegł stojącego pod ścianą Luke’a Skywalkera. - Długo tu jesteś?- zapytał, bowiem nie słyszał, jak jego szwagier podszedł tak blisko – Czasami potrafisz być cichszy, niż Noghri. - Jedna z zalet bycia Jedi.- Luke uśmiechnął się półgębkiem – Więc po co ci frachtowiec Khana? - Głównie po to, aby odciągnąć uwagę ewentualnych łowców nagród.- odparł Han – A także na wszelki wypadek. Widzisz, kiedy wkrótce pojawi się tu Fett po miesięczne wynagrodzenie, chcę mieć pewność, że mnie nie wykiwa. Nie, żebym mu nie ufał, ale... -...masz wątpliwości co do jego lojalności.- dokończył spokojnie Luke. - Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.- rzucił Han z irytacją – Nie dość, że wiedzą, co myślisz, to jeszcze są spokojni jak... - Mimo wszystko wysłałeś Fetta daleko stąd, żeby przyciągał łowców nagród.- Luke postanowił zmienić temat, żeby nie drażnić przyjaciela. - Owszem.- zgodził się Han, odzyskując powoli panowanie nad sobą – On zresztą sam zaproponował takie rozwiązanie. A ponieważ ty w tym samym czasie rozesłałeś swoich Jedi po galaktyce w poszukiwaniu klonów, pomyślałem, że jeśli łowcy będą myśleć, że Fett ma takie samo zadanie, nikomu nie przyjdzie do głowy, że jest przynętą. - A Lando i Corran wiedzą, jaką rolę odgrywają?- zapytał Luke. - Nie rozmawiałeś z Hornem przed ich odlotem?- zdziwił się Han. - Jakoś się minęliśmy.- odparł Luke – Czyli mam rozumieć, że poinformowałeś ich o wszystkim? - Oczywiście.- powiedział Han – Może i jestem chamem, ale nie wobec przyjaciół. Sam mi to zresztą wczoraj powiedziałeś. - Bo taka jest prawda.- uśmiechnął się Skywalker – Ale nie o tym chciałem mówić. Powiedz mi, Han, co sądzisz o propozycji admirała Perma? ROZDZIAŁ 3 - Jedi w Armii Nowej Republiki?- prezydent Borsk Fey’lya również miał na myśli umowę, jaką Tarrant Perm zawarł z zakonem rycerzy Jedi – Co pana napadło, admirale? - Z całym szacunkiem, panie prezydencie, ale nic mnie nie napadło.- odparł spokojnie zapytany, szczupły Clawdite w białym mundurze oficerskim, stojący w postawie zasadniczej przed biurkiem prezydenta w jego gabinecie w Pałacu Imperialnym na Coruscant. Oprócz nich w pomieszczeniu znajdował się jeszcze Herthan Melan’lya, adiutant prezydenta, oraz senator Drool Reveel – Kierowałem się tylko i wyłącznie dobrem Nowej Republiki, w jak najszerszym jego rozumieniu. Ponieważ nie chce pan zezwolić na uwolnienie z aresztu admirała Ackbara i generała Bel Iblisa... - Na co, proszę się nie łudzić, nie wyrażę zgody.- wtrącił Fey’lya, falując delikatnie futrem. -...postanowiłem sprowadzić w szeregi oficerów naszej Armii najbardziej przewidujących osobników, jakich znam. A zgodzi się pan chyba, że nie ma w galaktyce istot lepiej znających przyszłość, niż rycerze Jedi? - I ilu zwerbował pan tych swoich oficerów?- Borsk Fey’lya postanowił zignorować pytanie admirała. - Jak na razie jedenastu.- odparł Perm – Dostali przydziały na nasze najlepsze jednostki, a także oddałem im pod dowództwo niewielkie flotylle. Porozmieszczałem ich również w pobliżu kluczowych placówek wojskowych Nowej Republiki. - W jakim celu?- zapytał Drool Reveel. - Sądzę, że jeśli nastąpi atak, będzie on skierowany w jedną z naszych baz.- powiedział Tarrant Perm, zwracając się do Quermianina – Pociski z Galaktycznego Działa uderzały dotychczas w planety, przy których stacjonowały większe skupiska Floty. Uważam, że terroryści będą chcieli iść dalej tym tropem, mając na uwadze jak największe osłabienie nas pod względem militarnym. - Słusznie, admirale Perm.- pochwalił Fey’lya, kładąc futro po sobie – Tylko że jeśli przeciwnik znowu skorzysta z Galaktycznego Działa, nasze okręty nie na wiele się zdadzą.- - Właśnie dlatego setki skautów i zwiadowców przeszukują rejon przestrzeni, w którym, według obliczeń naszych ekspertów, znajduje się ta superbroń.- skontrował Clawdite – Zaangażowałem nawet niezależnie grupy zwiadowcze Shistaveńskich Wolfmanów i Durosów, do poszukiwań przyłączyła się również Eskadra Łotrów i Skrzydło Myśliwskie Pasha Crackena. W pobliżu krąży też grupa uderzeniowa w liczbie dwunastu jednostek, w tym sześciu krążowników MC-90. - Sprytnie, admirale.- pochwalił Reveel – Jeśli Działo ponownie wystrzeli, nasze okręty natychmiast je zlokalizują. - Otóż to.- powiedział Perm z satysfakcją; przynajmniej pan senator wie, co należy robić w takiej sytuacji – Niemniej jednak jeżeli wróg utrzymuje tam całą siłę, jaką zabrał z Bastionu, i jeśli nadal dysponuje superniszczycielem, to obawiam się, że ta flotylla mu nie sprosta. Nawet Coruscant by uległo. - Dlaczego?- Borsk Fey’lya zamrugał ze zdziwienia, a jego futro gwałtownie stanęło dęba – Przecież jest tu osiem stacji Golan III i potrójne generatory pól planetarnych! Poza tym flotylla admirała Ackbara stacjonuje na orbicie! Toż to twierdza nie do zdobycia! - Jednostki admirała Ackbara są pozbawione dowódcy.- przypomniał Perm – A zmasowany atak setki niszczycieli bez większych przeszkód zmiażdży zarówno naszą obronę, jak i, po intensywniejszym ostrzale, tarcze planetarne. - To źle.- Fey’lya podrapał się po głowie – Ma pan jakieś propozycje, panie admirale? - Nic nie możemy zrobić.- rzekł Tarrant Perm – Jeśli wezwie pan więcej jednostek, wzrośnie niezadowolenie społeczeństwa, które oskarży pana o chronienie tylko własnej osoby. A do innej twierdzy uciec pan nie może, bo nie ma w Nowej Republice lepiej chronionej planety, niż Coruscant. O tym mogę pana zapewnić. - Mam nieco inne zdanie na ten temat.- wtrącił Herthan Melan’lya – Jeśli pan prezydent opuściłby Coruscant przed ewentualnym atakiem, wyruszając w jakąś misję dyplomatyczną, to inwazja na stolicę nie zagroziłaby pańskiej osobie. - A lecąc na jedną z planet członkowskich poprawię swoją reputację, bratając się z obywatelami Nowej Republiki w trudnych dla niej chwilach.- podchwycił Fey’lya, a jego futro zadrgało radośnie. - Obawiam się, że to nie jest najlepszy pomysł...- zaczął Perm, ale prezydent zaraz go uciszył. - Jest pan autorytetem w dziedzinie posunięć militarnych, admirale,- powiedział dyplomatycznie – ale do decyzji politycznych jestem ja. Proszę więc łaskawie nie mówić mi, jak kierować moim państwem.- zwrócił się do swojego adiutanta – Proszę za mną, panie Melan’lya. Musimy przygotować plan wyjazdu.- i obaj Bothanie wyszli z pomieszczenia. - Nastraszył go pan.- zauważył Reveel, kiedy za Fey’lyą zamknęły się drzwi. - Nie spodziewałem się, że tak zareaguje.- odparł Perm – Kto by pomyślał, że zamiast na istotne sprawy, prezydent zwróci większą uwagę na swoje bezpieczeństwo? - To cecha wszystkich młodych demokracji.- powiedział filozoficznie Drool Reveel – Z początku rządzący muszą być idealistami, mają mieć zasady i górnolotne cele, do których dążą, wprowadzając nowy ustrój. Z reguły tacy ludzi nie sprawdzają się jednak jako politycy, więc społeczeństwo w drugiej fazie wybiera innych, bardziej egoistycznych i skorumpowanych, ale umiejących lepiej przystosować się do nowej sytuacji. - Dlatego jestem wojskowym.- skomentował Perm – Polityka ani trochę mi się nie podoba. - Rozumiem pana, admirale.- rzekł senator Reveel – Sam zaczynam mieć jej dość. - Corran dzwonił.- rzuciła Mara, wchodząc do pokoju swojego męża, Luke’a Skywalkera – Powiedział, że Fett chce polecieć jeszcze na Grisnois i zaraz potem wracają tutaj. W pomieszczeniu panował półmrok. Luke siedział po turecku na leżącej pod oknem macie i wpatrywał się w nocne niebo Noquivizoru. A przynajmniej takie wrażenie odniósłby każdy, kto nie potrafił posługiwać się Mocą. Mara wiedziała zatem, że jej towarzysz właśnie medytuje, ale bez większych rezultatów. Dlatego nie miała poczucia winy, że mu to przerwała. - To dobrze.- mistrz Jedi odwrócił się i uśmiechnął – Za kilka dni zwołam posiedzenie Rady i chciałbym, żeby Corran wziął w nim udział. Ty zresztą też. - O czym będziecie dyskutować?- spytała Mara, siadając obok męża. - Wreszcie zajmiemy oficjalne stanowisko w sprawie propozycji admirała Perma.- odparł Luke spokojnym głosem – Chcę też postanowić kilka rzeczy odnośnie naszego udziału w całej wojnie. - A co chcesz postanawiać?- rzuciła Mara ze zdziwieniem – Nie wiemy ani gdzie wróg uderzy, ani z jaką siłą. Właściwie nie mamy się do czego ustosunkować! - Wiem o tym.- przyznał smutno Luke – Ale mam nadzieję, że do tego czasu wyjaśni się kilka spraw. Jutro zadzwonię do Talona Karrde’a i poproszę, aby udostępnił nam swoje bazy danych. A najlepiej, żeby tu z nimi przyleciał. - Dużo od niego wymagasz.- zauważyła Mara, uśmiechając się cierpko – Masz czym mu zapłacić? - No.. nie bardzo.- przyznał z zakłopotaniem Luke, odwracając się do żony i obejmując ją w talii – Akademia ma skromne fundusze, a wszystkie nasze pieniądze pożyczyłem Hanowi.- uśmiechnął się – Myślę jednak, że dojdziemy z Talonem do porozumienia. - Jeśli wykażesz się elokwencją i umiejętnie poprowadzisz negocjacje...- rzekła z przekąsem Mara. - Czyżbyś wątpiła w moje talenty dyplomatyczne?- spytał Luke tonem żartobliwie oskarżycielskim. - Jakie talenty dyplomatyczne?- Mara uśmiechnęła się szeroko – Ty nie masz za grosz talentów dyplomatycznych! - Wzajemnie.- odciął się Luke. Zauważył, że tak przekomarzając się z żoną na chwilę zapomniał o problemach galaktyki. Wyczuł, że Mara też jest odprężona. Tak, pomyślał, tego nam było trzeba. Poczuł jednocześnie czyjąś obecność za drzwiami, co sprawiło, że postanowił wrócić na ziemię. W jego stronę kierowały się właśnie trzy jasne aury. - Przepraszam, że przeszkadzam.- rzucił właściciel jednej z nich, Jacen Solo, wchodząc do pokoju – Ale mamy z tatą i Jainą pewną sprawę. Luke i Mara obrócili się w stronę drzwi, przez które weszły bliźnięta Solo i ich ojciec. Jaina zapaliła światło. - Chodzi o Anakina.- powiedział Han, pochmurniejąc – Nie do końca rozumiem, co się z nim stało, ale ze słów moich dzieci wnioskuję, że to coś niedobrego. - Chcieliśmy lecieć go szukać.- dodała Jaina – Na pewno w ten sposób przydamy się bardziej, niż siedząc tu i czekając na rozwój wydarzeń. - Poza tym chcemy wdrożyć własne śledztwo w sprawie kradzieży „Intimidatora”.- powiedział Jacen – Tak, jak obiecaliśmy Khabarakhowi.- - Rozumiem.- kiwnął głową Luke – Nie wiem jednak, czy to coś da. Najlepsi ludzie Ielli Wessiri Antilles sprawdzili wszystkie poszlaki i nic nie znaleźli. - Nie przychodzilibyśmy z tym do ciebie, gdybyśmy czegoś nie mieli.- rzekła Jaina z nutą satysfakcji w głosie – Zgodnie z sugestią Khabarakha połączyliśmy się z imperialnym archiwum na Yaga Minor i sprawdziliśmy wszystko, co tam mieli na temat Death Commando Prime. Znaleźliśmy kilka szczegółów, które najwyraźniej umknęły naszemu Wywiadowi. - To znaczy?- Mara uniosła brew. Widocznie zaintrygowało ją to, co miała do powiedzenia jej Padawanka. - Dwadzieścia cztery lata temu jakiś stary Noghri zjawił się w portowej knajpie na planecie Junar. Było to po nagłym zniknięciu w tamtych rejonach jednego z przywódców ruchu oporu.- mówiła Jaina, zdradzając oznaki podniecenia – Zamówił butelkę commenorskiej brandy i się nią spił. Będąc w stanie nietrzeźwym, opowiadał o swoim synu, którego zabrali do Death Commando Prime, bo był najlepszy. Gadał o strukturach klanowych Noghri oraz o tym, że ich pan nie toleruje porażek. Wkrótce potem jednak przyszli szturmowcy i zabrali go gdzieś. Od tamtej pory nikt o nim nie słyszał. - Archiwa podają jednak, że stary Noghri w pijackim bełkocie kilka razy użył imienia Pekhratukh.- podjął Jacen – Dalsze informacje były jednak zastrzeżone. Pomyśleliśmy więc, że polecimy na Yaga Minor osobiście, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Generał Hestiv już się zgodził na nasze przybycie. - A w wyciągnięciu informacji z archiwum Imperialnego Wywiadu pomoże im zmodyfikowany komputer pokładowy „Hyperspace Maraudera”.- zakończył Han. - Myślałem, że chcesz mieć statek Khana podczas negocjacji z Bobą Fettem.- rzucił podejrzliwie Luke – Zmieniłeś zdanie? - A jednak nie zaglądasz mi do głowy.- zauważył Han, uśmiechając się lekko – Rzeczywiście, zmieniłem.- objął swoje dzieci – Jacen i Jaina przekonali mnie, że na planecie pełnej Jedi mam tyle asów w rękawie, że kolejny jest zbędny. A poza tym Fett poprzysiągł mi lojalność, więc chyba nie powinienem się nim martwić.- westchnął - Mamy inne problemy, którymi trzeba się zająć. A latając „Marauderem” dzieciaki całkiem skutecznie odwrócą uwagę wszystkich od prawdziwego miejsca pobytu Lo i Wingo, więc przy okazji wywiążę się z umowy. - To jest ten Han, którego znamy i kochamy.- skomentował Luke uśmiechając się – Łączy pożyteczne z pożytecznym. Jacen i Jaina lecą do bazy wojskowej, tak, jak kiedyś zrobili to twoi przyjaciele. Wszystko wygląda tak, jakby to byli Lo i Luwingo. - Rzeczywiście sprytne.- zgodziła się Mara, nadal jednak patrząc zimno na Hana – ale czy nie boisz się o bezpieczeństwo swoich dzieci? - Umiemy dać sobie radę, ciociu.- obruszył się Jacen – Dobrze nas z wujkiem wyszkoliliście. - To szkolenie jeszcze nie dobiegło końca.- przypomniał Luke – Niemniej jednak myślę, że damy wam na to zgodę. A jak ty sądzisz, kochanie? - Sądzę, że samodzielna misja dobrze zrobi naszym Padawanom.- odparła Mara. W aurach młodych Solo dało się wyczuć radosną satysfakcję, Han też jakby poczuł się spełniony – A jak dowiecie się wszystkiego na temat tego Pekhratukha, to co zrobicie?- spytała żona Skywalkera. - Wtedy – Jacen spoważniał na chwilę – polecimy szukać Anakina. ROZDZIAŁ 4 „Slave I” wykonał nagły zwrot w lewo, unikając serii laserowych strzałów wrogiego myśliwca typu X. Zaraz potem musiał wyhamować i odbić w górę, żeby nie zaliczyć trafienia czerwoną smugą, wystrzeloną z Z-95, sprzymierzonego z tamtym X-Wingiem. Tym dwóm maszynom towarzyszył trzeci pojazd, składak typu TYE, ale jeszcze nie otworzył ognia. Poza tym był to przeciwnik jakim w tej chwili Boba Fett interesował się najmniej. - Nie masz tu zapasowego stanowiska kierowania ogniem?- rzucił Corran Horn, przekrzykując wycie alarmu ostrzegającego przed namierzeniem. - Po co?- odparł Fett ze stoickim spokojem, jednocześnie kładąc maszynę w ostry skręt w prawo – Sam najlepiej wiem, jak pilotować mój własny statek. - Na wypadek, gdybyś miał na pokładzie rycerza Jedi z Eskadry Łotrów!- odkrzyknął Corran, obserwując kolejny manewr wymijający Boby – Dałbym sobie z nimi radę! - Nie wątpię.- powiedział łowca nagród, hamując gwałtownie. Corran spojrzał na siedzącego obok niego Landa. Śniadolicy mężczyzna nie mówił nic, ale widać było, że nie podoba mu się przebywanie na statku będącym celem najlepszych łowców nagród w galaktyce. Niemniej jednak sam zgodził się na pełnienie roli przynęty, i teraz musiał ponieść wszystkie tego konsekwencje. Przez ostatni miesiąc on i Corran Horn latali wszędzie z Bobą Fettem, odwracając uwagę innych łowców od Noquivizoru i „Hyperspace Maraudera”. Boba sam wytyczył kurs, jakim mają lecieć, a Lando i Corran mieli być zabezpieczeniem; eskortą Fetta, gdyby ten wpadł w poważniejsze tarapaty. Carlissian nadal nie miał pojęcia, jak Solo zdołał go do tego namówić. Nie dość, że pożyczam mu pieniądze na nieopłacalne inwestycje, to jeszcze sam ich dla niego pilnuję, pomyślał, Han drogo mi za to zapłaci. „Slave I” wykonał nagły obrót o sto osiemdziesiąt stopni, ostrzeliwując przy okazji wroga maszynę typu X. Jej pilot próbował jakichś uników, ale Fett umiejętnie prowadził ostrzał z blasterów pokładowych swojego patrolowca i w pewnej chwili monotonną przestrzeń kosmiczną nad planetą Grisnois urozmaiciła eksplozja myśliwca jakiegoś łowcy nagród. - Uważaj z lewej!- ostrzegł Corran, ale Boba już kładł maszynę w ciasny skręt w prawo i w dół, unikając laserowych błyskawic posłanych w ich kierunku przez Z-95. Jednocześnie Fett dostrzegł na radarze, że składak TYE włączył się do walki. - HeadHuntery Z-95 tego typu mają martwe pole poniżej linii kadłuba i reagują wolniej na wszystkie ataki z tej strony.- przypomniał Horn, kiedy Fett odbił w lewo, unikając kolejnej serii laserowych piorunów. - Wiem.- uciął krótko Boba, mając powoli dość rycerza Jedi w roli suflera. As myśliwski czy nie, pomyślał łowca, nie będzie mi mówił, jak mam pilotować „Slave’a I”. Po czym pchnął drążek sterowniczy w górę i gwałtownie przyspieszył – Mam jednak inny pomysł.- po czym wprowadził swój statek w manewr wirowy. Pchany siłą odśrodkową wytworzoną podczas zwiększenia prędkości „Slave I” obrócił się wokół precyzyjne wymierzonego przez Fetta środka płaszczyzny manewru. Środkiem tym był Z-95 przeciwnika. Boba lekko korygując lot patrolowca zgrabnie wyprowadził go z ruchu wirowego, stając vis a vis HeadHuntera... i dokładnie w linii prostej między nim a TYE. Lando i Corran byli pewni, że teraz łowca ostrzela wrogi myśliwiec z blasterów albo puści w jego kierunku torpedę. Jednak Boba Fett nic nie zrobił. Czekał. - Co ty wyprawiasz!?- krzyknął Lando widząc, że HeadHunter zaczyna strzelać, ale łowca całkowicie go zignorował, przyglądając się sonarowi. W pewnej chwili wcisnął na drążku sterowniczym przycisk strzału i „Slave I” wypluł w stronę Z-95 kilka smug blasterowego ognia. Ułamek sekundy później Fett zwiększył ciąg do jednej trzeciej i pchnął drążek sterowniczy maksymalnie od siebie. Corran spojrzał na ekran komputera pokładowego i nie potrafił ukryć zdziwienia. Fett odczekał, aż oba myśliwce wroga zaczną strzelać, a ponieważ rozmiary patrolowca i emisje jego silników uniemożliwiły nieprzyjaciołom zorientowanie się, że Boba ustawił się dokładnie między nimi, doszło do sytuacji, w której obie maszyny zestrzeliły się nawzajem. Gdyby wrogowie myśleli, nie popełniliby takiego błędu, ale najwyraźniej Fett wiedział, że jego prześladowcy do inteligentów nie należą. - Brawo.- powiedział Corran z uznaniem, patrząc na Bobę – Skąd wiedziałeś, że dadzą się nabrać? - Po ich pilotażu.- odparł Fett – Kiedy odwróciłem się, żeby zestrzelić tego X-Winga, mogli wykonać klasyczny manewr oskrzydlający i mieliby nas w krzyżowym ogniu. Nie zrobili tego, więc pomyślałem, że nie mają doświadczenia w akcjach grupowych i w ogóle nie zwracają uwagi na swoich towarzyszy. Zauważ, że żaden z nich nawet nie spostrzegł, iż drugi myśliwiec zniknął z radaru. - Bardzo sprytne.- rzekł Lando, po czym zwrócił się do Horna – Wpadłbyś na to? - Nie mam pojęcia.- powiedział Corran, wzruszając ramionami – Za sterami człowiek myśli zupełnie inaczej. - Fakt.- zgodził się Carlissian – To jak, Fett, wracamy na Noquivizor? - Tak.- rzucił Boba – Czas na moje miesięczne wynagrodzenie. „Vengeance”, zmodyfikowany niszczyciel klasy Super, mknął przez nadprzestrzeń w kierunku strategicznego dla Nowej Republiki układu Adumar. Główna planeta systemu była na tyle ważna, że ponad trzynaście lat temu, podczas zmagań z admirałem Pellaeonem, stanowiła kluczowy punkt w kampanii Republikan przeciwko Imperium. Obecnie na jej powierzchni mieściły się stocznie produkujące gwiezdne myśliwce dla Floty Nowej Republiki. I to głównie one stanowiły obronę planety przed ewentualnymi najeźdźcami. Lord Vader wiedział o tym. Dlatego w skład floty inwazyjnej weszły, poza dziesięcioma niszczycielami klasy Victory i dwudziestoma pięcioma pancernikami typu Dreadnaught, okręty wyspecjalizowane w zestrzeliwaniu myśliwców, a więc dwadzieścia fregat Lancer i piętnaście Nebulon-B. Trzon floty stanowiło jednak coś innego. Niezwykle potężna siła, której ciężko byłoby się przeciwstawić. Sześćdziesiąt niszczycieli klasy Imperial. - Adumar ma dobrze rozbudowaną ochronę przeciwko bombardowaniom planetarnym.- mówił jeden z oficerów, recytujący obecnie raport z pobieżnego rozpoznania przeprowadzonego na planecie będącej celem ataku. Darth Vader, Irek Ismaren i Rov Firehead słuchali go w milczeniu, chociaż to, co mówił, nie było zbyt optymistyczne dla agresorów – Ponadto planeta ma pojedynczą, ale jednolitą warstwę pola ochronnego i trzy stacje bojowe Golan II. Stacjonują tam także setki myśliwców, co było do przewidzenia w przypadku Adumaru. - Rzeczywiście.- przyznał Vader, dysząc – To wszystko. Może pan odejść, majorze.- - Tak jest, sir.- rzucił oficer i pospiesznie oddalił się od Czarnego Lorda, a w jego aurze zagościła nieukrywana ulga. - Trudno będzie przebić się przez to pole.- skomentował Firehead, posyłając wściekłe spojrzenie za odchodzącym oficerem – Bardzo trudno! - Dlatego musimy działać precyzyjnie.- odparł Vader, uruchamiając obecny w kajucie holoprojektor. Nad emiterem hologramów pojawiła się planeta Adumar, ale zaraz potem urządzenie wykonało zbliżenie na fragment jej północnej półkuli, ukazując niewielki, jarzący się zielonym światłem, punkt – Projektanci systemu obrony planety pozostawili w niej jeden słaby punkt.- rzekł Czarny Lord – Ta zielona kropka oznacza standardowe, seryjne działo planetarne firmy Loronar. Jest to jedyne stanowisko ogniowe nad tą częścią kontynentu.- - Już rozumiem!- syknął Rov – Jeśli je rozwalimy, niszczyciele Victory otworzą nam dziurę do inwazji na planetę! Tylko jak masz zamiar je zniszczyć, Lordzie Vader? - Nie będziemy go niszczyć.- odparł Mroczny Lord Sith, wskazując ręką Ireka – Młody Ismaren po prostu je wyłączy. - Zapoznałem się z planami sieci zasilającej działo.- dodał Irek, uśmiechając się złowrogo – Nie będę miał najmniejszych problemów. - Doskonale!- Rov Firehead uśmiechnął się perfidnie, a w jego olbrzymim oku dało się dostrzec niebezpieczny błysk – Ale mamy jeszcze jeden problem. Jedi! Jaką mamy pewność, że żadnego z nich nie będzie na Adumarze podczas inwazji? - Rycerze Jedi porozjeżdżali się po galaktyce w poszukiwaniu naszych fabryk klonów.- powiedział oschle Vader – Ten idiota Barron podsunął im pod nos trop, który może ich do nas doprowadzić. Dlatego wiem, że żadnego nie ma na Adumarze. Nie mieliśmy tam ani jednego pośrednika. - Taa...- zastanowił się Irek – Jedi mają nad nami przewagę liczebną. Musimy bacznie ich obserwować, żeby czegoś nie wywęszyli tak, jak na Geratonie.- stwierdził. - Musimy ich powybijać!- poprawił Rov, odruchowo przyjmując bojową postawę, jakże nietypową dla jego pacyfistycznej rasy – Gdyby znaleźli nasze kanały zaopatrzeniowe, mielibyśmy kłopoty! Dlatego nas, Ciemnych Jedi, musi być więcej! - Sugerujesz coś?- Vader przyjrzał się baczniej Fireheadowi, u którego wyczuł nutę satysfakcji. - Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pewien pomysł.- przyznał Rov, uśmiechając się złowrogo – Myślałem o wykorzystaniu Doliny Jedi! Zabrałem nawet urządzenia niezbędne do przeprowadzenia transferu! Wystarczy tylko tam polecieć i... - Urządzenia?- zdziwił się Irek – Transferu? - Jeden z naszych kapitanów był kiedyś członkiem Remnantu.- wyjaśnił Vader – Przechodząc na naszą stronę zabrał ze sobą urządzenia transferujące Moc do ciał żywych istot, których używał Desann.- zwrócił się do Rova – Ale zdaje się wyjaśniałem ci już tą kwestię?!- huknął złowieszczo. - Mówiłeś, że zasoby Doliny Jedi są mocno nadszarpnięte, a jej wartość przereklamowana.- odparł z pasją Firehead, nie okazując nawet cienia strachu przed Czarnym Lordem – Ale te zasoby nadal tam są. Ani ty, ani Desann i jego poplecznicy nie zdołali ich wykorzystać! Czekają na nas! - To ryzykowne.- rzucił Darth Vader – Wiesz, że Reborni są słabsi pod względem korzystania z Mocy od zwykłych Jedi. To może być inwestycja niewarta zachodu. - Uwierz mi, opłaci nam się!- ryknął Firehead – Pozwól mi tylko wybrać odpowiednich kandydatów, a dam ci armię wojowników Mocy, która zgniecie Jedi! - Jak sobie chcesz.- powiedział oschle Vader – Ale jak nawalisz, osobiście się z tobą policzę!- zagroził. - Oczywiście. Panie!- Rov skłonił się usłużnie, ale Irek nie mógł pozbyć się wrażenia, że w jego głosie czuć było sarkazm. Kiedy samozwańczy Lord Sith wyszedł z pomieszczenia, Darth Vader odezwał się do Ismarena: - Nie wymyślił tego sam. Ktoś podsunął mu tę koncepcję. - Kto taki?- zdziwił się syn Rogandy Ismaren. Kto może dyktować pomysły Ciemnym Jedi z Executor’s Lair? - Już ja dobrze wiem, kto.- odparł Vader, dysząc – A raczej co. Widzisz, mój młody uczniu, na pokładzie tego statku znajduje się Holocron Sith! Anakin Solo siedział skulony w kącie jakiegoś opuszczonego budynku na planecie Atzeri. Było to miejsce pełne najgorszych mętów galaktyki, i mimo wprowadzenia stany wojny w Nowej Republice ruch na gwiezdnych szlakach prowadzących na i z planety wcale się nie przerzedził. Wręcz przeciwnie. Ponieważ na Atzeri nie było niczego, o co warto by toczyć boje, ani nie jest to szczególnie ważna strategicznie czy gospodarczo planeta, wielu mieszkańców pobliskich światów postanowiło tu właśnie przetrwać te niespokojne czasy, mimo, iż aby mieszkać w tym miejscu, potrzeba olbrzymich pokładów zaradności i samozaparcia. Nikt by go tu nie szukał. Dlatego właśnie Anakin przyleciał w to miejsce. Budynek na peryferiach Traders Plaza nie należał do nikogo. Podobnie, jak większość zabudowań w tej okolicy, kruszył się i rozpadał, pozbawiony zainteresowania ze strony kogokolwiek. Tylko bezdomni czasami rozpalali ognisko w jego piwnicach, ale generalnie było to miejsce opuszczone. W tym momencie jednak wypełniał je gniew. Gniew tak silny, że niemal namacalny. Gniew który kazał bezdomnym instynktownie unikać tego dnia opuszczonej budowli. Gniew Anakina Solo na Witiyna Tera, na Executor’s Lair, na Jedi, na galaktykę i na samego siebie. Chłopak czuł ponurą satysfakcję z powodu śmierci Tera tylko do pewnego czasu. Z informacji HoloNetowych dowiedział się, że zagrożenie nie minęło. Wręcz przeciwnie, dotyczyło teraz wszystkich mieszkańców galaktyki, bez wyjątku. Anakin poczuł frustrację; chciał uwolnić wszechświat od jego wrogów... nie, poprawił się w duchu. Chciał zemsty. Zemsty na oprawcach swojej matki. I poprzysiągł sobie, że jej dokona, choćby za cenę życia. Wrogowie wkrótce się ujawnią, myślał, muszę być gotowy na walkę z nimi. Muszę zdobyć siłę, jakiej nie miał jeszcze żaden Jedi! Muszę być najpotężniejszy!!! Pełen frustracji, gniewu i determinacji, Anakin stanął na nogach, prostując się. Trzeba spróbować jeszcze raz. Złowrogi błysk w jego oku rozjaśnił mu na chwilę twarz, potem przebiegł po szyi i ramionach, do palców. Nie wystrzelił jednak w postaci błyskawicy ciemnej strony. Anakin całkiem niedawno, na Roon, odkrył, że potrafi dzięki Mocy generować silne wyładowania energetyczne. Wyczerpywało go to jednak straszliwie. Nie, młody Solo chciał korzystać z Mocy w inny sposób, posiąść nad nią pełną kontrolę. Niedawno wyczuł zakłócenia w polu Mocy, które oznaczało, że Wojna Władców Mocy już się rozpoczęła. Nie będzie żadnych wojen beze mnie! Niedoczekanie!!! Na czoło Anakina wstąpiły kropelki potu, a jego mięśnie napięły się do granic możliwości. Złączył nadgarstki, rozszerzając dłonie. Kilka centymetrów od czubków jego palców coś zaiskrzyło, a w powietrzu zaczęła pojawiać się świecąca, trzaskająca kula. Wisiała tak przez chwilę, iskrząc i kręcąc się wokół własnej osi. Zaraz jednak zniknęła, a Solo z pełnym zmęczenia westchnieniem osunął się na ziemię. Oddychał ciężko, czując zmęczenie we wszystkich członkach swojego ciała. Na moment pozwolił sobie na utratę kontroli nad układem nerwowym, dając mu chwilę odpocząć. Wkrótce do jego sfrustrowanego i przepełnionego gniewem umysłu dotarła refleksja dotycząca kolejnych postępów. Szlag!- myślał Anakin, trzeba będzie zaczynać jeszcze raz! - Skanowanie obszaru T12-W8 zakończone, Dowódco Łotrów!- usłyszał Wedge w głośnikach swojego hełmu – Chłopaki już szykują się do skoku! - Zrozumiałem, Łotr Cztery.- odparł generał Antilles. O zakończeniu poszukiwań na tym terenie dowiedział się od swojej jednostki R2, Mynocka, a o manewrach podwładnych przed skokiem w hiperprzestrzeń z radaru, ale najwyraźniej porucznik Celchu uznał za stosowne poinformować go o tym fakcie. Wedge przełączył więc komlink na prywatny kanał i spytał – Tycho, czy chcesz mi o czymś powiedzieć? - Nie, Wedge.- odparł głos porucznika – Chciałem tylko usłyszeć czyjś głos. Już drugi tydzień przeszukujemy przestrzeń, ograniczając się tylko do krótkich meldunków, że zatęskniłem za dźwiękiem ludzkiej mowy. - Rozumiem cię doskonale.- powiedział Antilles – Sam zaczynam odczuwać pierwsze oznaki agorafobii. To przez brak słońca i tę pustkę. - Taa.- skomentował ożywionym głosem Celchu; najwyraźniej uradował się, że Dowódca Łotrów chce podtrzymać konwersację – Najlepsi z nas wymiękają po dwóch tygodniach w przestrzeni międzygwiezdnej. Ci na Galaktycznym Dziale muszą się czuć paskudnie. - Czyżbyś im współczuł?- zapytał Antilles, uśmiechając się lekko. - Nigdy w życiu! Przecież mnie znasz, Wedge.- sprostował Tycho – Cieszę się nawet, że tych gnojów szlag trafia. Ja na ich miejscu już bym sfiksował. - Muszę cię zmartwić.- Wedge spochmurniał – Najprawdopodobniej załoga Galaktycznego Działa składa się z klonów, a one nie odczuwają skutków agora- i klaustrofobii. - Fakt.- podsumował Celchu – Wiesz, mam już tego całego zamieszania z klonami powyżej uszu i... Nie dokończył, bo nagle skaner umieszczony w kokpicie jego myśliwca typu X, podobnie zresztą, jak takie same urządzenia w maszynach reszty szwadronu, dostał bzika. Eskadra Łotrów, chcąc odnaleźć superbroń zagrażającą Nowej Republice, ustawiła swoje skanery na szerokopasmowe monitorowanie przestrzeni pod kątem zakłóceń w promieniowaniu kosmicznym. Z reguły emisje z silników lub odpadów gwiezdnych statków powodowały lekkie zakłócenia, do większych dochodziło podczas dużych skoków energii, jak na przykład przy wejściu jakiegoś statku w nadprzestrzeń. Zakłócenia promieniowania po jakimś czasie się zacierały, ale w przypadku Galaktycznego Działa, nieruchomej stacji kosmicznej, na pole radiacyjne cały czas działano z jednakową siłą, co utrzymywało jednolite odkształcenia. - Widzieliście to!?- wrzasnął w eter Gavin Darklighter. - Widzieliśmy!- odkrzyknął Wedge, przełączając komlink na ogólne pasmo – Macie lokalizację tego zakłócenia? - Mamy, Dowódco Łotrów.- powiedział Ooryl Qrygg – Wektor 359 na 83! - Sprawdziłem ten kierunek w atlasie!- wtrącił Wes Janson – W najbliższej odległości nie ma tam żadnego szlaku nadprzestrzennego ani węzła komunikacyjnego. A nawet gdyby był, nie wywołałby takiego skoku energetycznego! - Masz rację, Łotrze Dwa!- rzucił ponuro Wedge – Łotr Cztery, powiadom Pasha Crackena i Zespół Uderzeniowy. Jak najszybciej muszą pojawić się w tamtym rejonie! Reszta na pozycje! Przygotować się do Big H! Antilles był pełen najgorszych przeczuć. Łotry meldowały mu po kolei gotowość do skoku, ale on słuchał ich tylko jednym uchem. Obawiał się, że ten skok energii może oznaczać najgorsze. Więcej, nie wyobrażał sobie innej przyczyny zakłóceń, a to znaczyło tylko jedno. Galaktyczne Działo znowu wystrzeliło. ROZDZIAŁ 5 Bronici z planety Bron’til należeli do prymitywnego pod względem rozwoju społeczeństwa, trudniącego się przede wszystkim uprawą podobnej do ryżu, kłosowatej rośliny. Co jakiś czas na planetę przybywali przedstawiciele różnych konsorcjów kupieckich, żeby zakupić plony tego zboża oraz jego pochodne, w tym znakomite, Bron’tiliańskie pieczywo. Sami Bronici dużo zyskali na tych nieoficjalnych kontaktach handlowych, rozwijając spore i dobrze prosperujące społeczeństwo feudalne. Planeta nie miała oficjalnego rządu, dlatego też nie otrzymała członkostwa w Nowej Republice, a senator tego sektora nie reprezentował Bron’tilu przed innymi światami. Życie Bronitów, wężopodobnych istot przeciętnego wzrostu, o zielonej, pokrytej łuskami skórze i gadzich pyskach, z wiotkimi, acz dobrze rozwiniętymi górnymi kończynami i grubymi, umięśnionymi ogonami, kręciło się wokół spraw przyziemnych. Przybycie handlarzy wywoływało zainteresowanie, ale nie odrywało członków społeczności od ich codziennych obowiązków. Podobnie rzecz się miała ze wszystkim, co pojawiało się na niebie, czy to był statek kosmiczny, kometa czy asteroida. Dlatego gdy nad głowami mieszkańców tej planety pokazało się kolejne „ciało kosmiczne”, jak zwykli je nazywać, spojrzeli tylko w górę i wzruszyli ramionami, wracając do codziennych zajęć. Ich postawa zmieniła się diametralnie, kiedy ów obiekt zaczął do nich strzelać. Turbolaserowe błyskawice sypały się od przypominającego asteroidę okrętu, spopielając i niszcząc doszczętnie wszystko, w co trafiły. Torpedy i rakiety rozbijały się o miasta i pola uprawne, siejąc zniszczenie w promieniu wielu metrów i uśmiercając setki tubylców, rujnując wszystko dookoła, pozostawiając tylko głębokie i dymiące leje. Budynki miejskie w jednej chwili znikały z powierzchni ziemi w oślepiających eksplozjach, wywołanych laserowymi strzałami z wiszącego w przestworzach superpancernika. Na domiar złego z nieba zleciały małe, wyjące maszyny, strzelając do uciekających z pól, przerażonych tubylców niczym do tarcz strzelniczych. Panika była powszechnym zjawiskiem; wszyscy pracujący przy uprawach Bronici rzucili się do bezmyślnego, spontanicznego i podyktowanego strachem biegu, tratując zasiewy oraz mniejszych i słabszych przedstawicieli swojej rasy. Uciekali, chociaż przed wrogiem nie było ucieczki. Generał Geervan słuchał kolejnego raportu, siedząc w swoim fotelu na mostku „Oka Vadera”, zautomatyzowanego pancernika, zdolnego do pacyfikacji niemal każdej planety. Ten meldunek dotyczył sytuacji, jaka wynikła z ostrzelania fabryk piekarskich, w których schronili się uciekinierzy z pobliskiego miasta. -...wtedy nalot eskadry bombowców TIE zrównał wszystkie zabudowania z ziemią.- mówił jeden z oficerów polowych służbowym tonem – Nasze myśliwce TIE przeczesują aktualnie powierzchnię tej strony planety w poszukiwaniu innych ewentualnych skupisk obcych. - Dziękuję, podporuczniku.- powiedział Geervan, po czym wyłączył komunikator. Pozwolił sobie na pełen satysfakcji uśmiech; wszystko szło zgodnie z planem. Rasa wężowatych obcych, jej skupiska i strategiczne punkty po tej stronie planety zostały rozgromione. Co prawda owymi strategicznymi punktami były tylko większe pola uprawne, magazyny i przetwórnie, ale to inna sprawa. Generał spojrzał na dostosowany do miejscowego czasu chronometr; za kilka standardowych godzin planeta wykona pół obrotu wokół własnej osi, podsuwając pod lufy dział „Oka Vadera” skupiska miejscowej ludności po drugiej stronie Bron’tilu. Jutro tubylcy mogą zacząć stawiać opór wojskom Executor’s Lair, ale nie powinno to sprawić kłopotu wyszkolonym żołnierzom z jego jednostki. Poza tym oczekiwanie na nieuniknioną zagładę, jakiego doświadczali teraz Bronici po nocnej stronie globu, potęgowało tylko ich strach, a to było głównym celem praktykowanej w Executor’s Lair Doktryny Tarkina. Generał Geervan uśmiechnął się ponownie. Jutro Bron’til będzie gotowy do spełnienia swojej roli w kampanii admirała Morcka. Mniej więcej w tym samym czasie padnie Dornea i Kronto oraz system Birblingi. Za kilka dni, o ile nic się nie opóźni, oddziały kapitana Dorji i Dartha Vadera przypuszczą szturm na planetę Adumar. Wtedy będzie można rozpocząć drugą fazę kampanii, która przyniesie wreszcie wymierne zyski i zada prawdziwe szkody Nowej Republice. Bo inwazja na Bron’til nie da Centrali nic; Geervan wątpił nawet, czy wiadomość o tym rajdzie dotrze do ich wrogów. Jedyną korzyścią jest przyczółek, z którego można wyprowadzić kolejny atak. Myśl o ataku o czymś Geervanowi przypomniała. Zanim odleci z Bron’tilu, musi wykonać jeszcze jedną rzecz. - Połączcie się z Centralą.- rzucił do oficera łącznościowego – Powiadomcie admirała Morcka, że Bron’til został zdobyty. Wprowadzaniu stanu wojennego zawsze towarzyszą dwa zjawiska, pozornie pozostające w opozycji do siebie. Pierwsze to niemal całkowity zanik ruchu kosmicznego na większości planet nim objętych. Wynika ono z tego, że w przestrzeni kręci się wówczas dużo okrętów bojowych, które mogą najpierw strzelać, a potem zastanawiać się, czy trafili statek wroga, czy cywilny. Poza tym wielu mieszkańców galaktyki wychodzi z założenia, że jeśli mają być ofiarami jakiegoś konfliktu, to lepiej, żeby zginęli we własnym domu, niż na obcej planecie albo w kosmosie. Drugie to wzmożona aktywność kosmiczna w niektórych systemach, najczęściej takich, które nie stanowią potencjalnego celu ataków agresora, albo są silnie bronione przez Flotę Nowej Republiki. Zdarza się też, że trampy przestrzeni migrują do swoich ojczystych układów, chcąc przeczekać wojnę na własnych śmieciach. Tak to się miało z Tafandą Bay, Ithoriańskim statkiem-miastem, który w chwili ogłoszenia stanu wojny z terrorystami odbywał właśnie podróż po Nowej Republice. Teraz, kiedy galaktyka przestała być bezpiecznym miejscem, kapitan pojazdu, Momaw Nadom, zdecydował się przerwać tournee i wrócić na Ithor. W tym celu przyleciał do rolniczego systemu Pakrik, skąd zamierzał polecieć na Opiegdę, a stamtąd prosto do celu podróży. - Czy to nie dziwne?- zapytał Drogdon Kitro, osobnik rasy Falleen, przypatrując się okrętom opuszczającym Pakrik Major, główną planetę układu. Jak każdy przedstawiciel swojego gatunku, tak i Kitro miał zielonkawą skórę, wystający kręgosłup i kosmyk włosów na czubku czaszki. Ubrany był w szary i wygodny uniform, a jego żółte, gadzie oczy zdradzały wysoką inteligencję i kulturę osobistą. W kajucie przebywały z nim jeszcze dwie istoty, które posiadały z Falleenem jedną wspólną cechę: charakterystyczne pasy oznaczające przynależność do Wędrownych Protektorów. - Co takiego?- zainteresował się niepozorny Twi’lek o bladej skórze, ubrany w taki sam mundur. - Te statki.- odparł Drogdon, pokazując palcem pojazdy towarowe za iluminatorem – O ile sobie przypominam, Pakrik Major nie jest aż tak bogatą planetą, aby wysyłać tyle towarów na eksport teraz, podczas stanu wojny. - Może trampy odlatują do swoich macierzystych układów?- podsunął Twi’lek, drapiąc się po brodzie. - Nie powinno być ich aż tylu na średnio rozwiniętej planecie, jaką jest Pakrik Major, Cyrylu.- wtrącił Llegh Krestchmar, mocarny Glottalphib o długim pysku i pazurach ostrych jak krawędź wibronoża. Z jego nozdrzy co jakiś czas uwalniał się obłoczek dymu – Nie. Drogdon ma rację. To podejrzane.- podszedł do iluminatora – Spójrzcie. Te statki lecą jednym korytarzem, prowadzącym do określonego punktu skoku. Zauważcie, że poruszają się tak, jakby ten szlak był w tym momencie uczęszczany tak samo, jak zawsze. Ktoś chciał, aby te frachtowce sprawiały wrażenie kursujących normalnie, zgodnie z rozkładem, ale nie wziął pod uwagę okoliczności stanu wojennego. Przestrzeń wokół planety powinna być teraz pusta.- dodał. - Myślisz, że powinniśmy to zbadać?- zapytał Kitro, odwracając głowę w kierunku Krestchmara. - Myślę, że tak.- odparł Llegh – Co prawda Momaw Nadom chciał, żebyśmy byli na Tafanda Bay podczas tego lotu, ale chyba zrozumie, jeśli mu powiemy, że dzieje się tu coś dziwnego. - A co, jeśli statek-miasto zostanie zaatakowany, a nas nie będzie?- zapytał Cyryl, a na jego twarzy zagościła troska. - W okolicach Opiegdy nie ma piratów, a w przypadku silniejszego przeciwnika niewiele pomożemy.- powiedział Drogdon – Momaw o tym wie. I tak przelecieliśmy z nim długą drogę. - To prawda.- zgodził się Llegh, odchodząc od iluminatora – Panowie, zbieramy się.- rzucił – Lecimy na Pakrik Major! Dwadzieścia pięć niszczycieli admirała Granta otoczyło planetę Kronto, blokując każdą możliwą drogę ucieczki z tego znanego i bogatego globu. Niezwykle silne nadajniki zagłuszające tych potężnych machin bojowych nie pozostawiały nawet cienia szansy na przebicie się jakiegokolwiek komunikatu z wezwaniem pomocy. Okręty zajmowały strategiczne, z góry ustalone pozycje wokół planety, systematycznie ją ostrzeliwując. Dowodzący z pokładu jednego z nich, „Chaotica”, generał Grant patrzył na ekran taktyczny, z satysfakcją obserwując ostatnie myśliwce obrony planetarnej ulegające silniejszym liczebnie i technicznie TIE Defenderom. Kronto było odcięte, osaczone i skazane na zagładę. Grant wiedział jednak, że zanim niszczyciele rozpoczęły zagłuszanie, z planety wydostało się jedno, rozpaczliwe wołanie o pomoc. Z pewnością dotrze ono do najbliższego oddziału Sił Zbrojnych Nowej Republiki, pomyślał admirał, ale mam dla nich pewną niespodziankę. Odwrócił się i podszedł do iluminatora, przyglądając się księżycowi planety Kronto. Właściwie to celowo dopuścił do przepuszczenia jednej wiadomości o ataku, żeby sprowadzić do systemu pobliską flotę przeciwnika. Wiedział, że prędzej czy później wróg dowie się o inwazji na Kronto, a wtedy przegrupuje się i nadciągnie z odsieczą. Więcej, pewnikiem odbije planetę, zwłaszcza, że Grant i jego flota będzie wtedy gdzie indziej. Dlatego admirał zdecydował się ściągnąć do układu pobliskie flotylle systemowe, bo z pewnością nie będą one tak dobrze przygotowane do walki, jak w przypadku zaplanowanej akcji. A w ten sposób, myślał Grant, uśmiechając się lekko, uda się uszczuplić zasoby Nowej Republiki o te kilka statków, pilnujących tego kawałka galaktyki. - Admirale!- krzyknął oficer obsługujący radary – Na wektorze 43-560 pojawiły się wrogie jednostki! - Dokładny raport!- polecił Grant, odwracając się i podchodząc do ekranu taktycznego, na którym znalazło się dwadzieścia nowych, czerwonych punkcików – I kazać pozostałym niszczycielom wycofać się na pozycje obronne! - Rozkaz, sir!- rzucił łącznościowiec. Grant spojrzał na ekran taktyczny i stwierdził, że aby ich zaatakować, statki Nowej Republiki muszą przelecieć obok księżyca Kronto. Dobrze. Bardzo dobrze. - Mamy dokładne dane, sir!- zameldował radarowy. - Dać to na ekran taktyczny!- rozkazał admirał, siadając w swoim fotelu. Przez chwilę na jego twarzy gościło uznanie, kiedy pod czerwonymi punktami pojawiły się nazwy okrętów Republikan, ale zaraz zniknęło, ustępując miejsca złowrogiemu uśmiechowi. Krążownik klasy Dauntless, dwa MC-90, jedenaście pancerników Dreadnaught, pięć fregat szturmowych, dwa niszczyciele klasy Imperial i cztery CC-9600. Najwyraźniej ściągnięto tu floty systemowe z co najmniej czterech układów, jednak obecność Dauntlessa świadczyłaby o tym, że admirał Perm spodziewał się działań bojowych w tym regionie. No cóż, uczeń Ackbara straci dobry okręt, pomyślał Grant, łapiąc za komlink. - Do wszystkich jednostek!- rzucił po chwili, kiedy okręty wroga znajdowały się mniej więcej w połowie drogi, w pobliżu księżyca – Rozpocząć atak! Admirał Grant z rosnącą satysfakcją patrzył, jak zza dużego, szarego punktu na ekranie taktycznym wylatują dziesiątki zielonych kropek, osaczając czerwone. Olbrzymia flotylla uderzeniowa, pięćdziesiąt okrętów klasy Strike i dziesięć pancerników typu Dreadnaught, okrążało statki Nowej Republiki, zamykając w studni grawitacyjnej księżyca i uniemożliwiając im ucieczkę. Co prawda wróg wypuścił swoje myśliwce, ale już pędziły ku nim TIE Defendery Granta, wyprzedzając dwadzieścia pięć gotowych do walki niszczycieli. Po niespełna pół godzinie było po wszystkim. Grant stracił kilka myśliwców, pancernik i niszczyciel klasy Victory, ale rozbił w pył okręty przeciwnika. - Nadać wiadomość do Centrali.- rozkazał admirał, patrząc na unoszące się w przestrzeni szczątki okrętów Nowej Republiki. Odetchnął głęboko, ciesząc się w duchu z osiągniętego sukcesu – Powiedzieć, że Kronto zostało zdobyte. - Tak jest, sir!- rzucił łącznościowiec. Admirał Morck obserwował pojawiające się na ekranie raporty i doniesienia z galaktyki. Siedział w swoim fotelu w Sali Spotkań Executor’s Lair, a dwa metry za nim, w postawie zasadniczej, stali Pekhratukh i Maarek Stele. Po jego prawej stronie obecny był admirał Rogriss, na którego twarzy malowało się na przemian niedowierzanie i zadowolenie. Stele wyczuł, że nie do końca wierzył on, że kampania zaczyna odnosić sukcesy. - Doskonale.- powiedział wreszcie Morck, przerywając ciszę – Nasi ludzie poradzili sobie doskonale. Bron’til i Dornea zostały zdobyte bez większych problemów, nad Kronto odbyła się niewielka potyczka, a Birblingi po krótkim oblężeniu poddało się nam.- mówił powoli, jakby sycąc się każdym słowem, jednak coś w jego wypowiedzi zaniepokoiło Pekhratukha. - Krótkim?- zdziwił się. - Sześciodniowym.- odparł Morck, odwracając się do Stele’a i Noghriego – To kompleks stoczniowy, nie posiadający większych zapasów na długie blokady.- uśmiechnął się złowrogo – Woleli się poddać, niż narazić swoich ludzi na śmierć głodową. - Jeszcze tylko dostaniemy meldunek o zdobyciu Adumaru i możemy rozpoczynać drugą fazę kampanii.- dodał Rogriss. - Pierwsza część miała być najprostsza.- przypomniał Pekhratukh, patrząc na admirała z lekką pogardą – Nowa Republika nie wiedziała, gdzie zaatakujemy, więc rozciągnęła siły na całe swoje terytorium. Nietrudno pokonać rozproszonego wroga.- przerwał na chwilę, szukając słów; nie był przyzwyczajony do długich wypowiedzi - Dopiero teraz, kiedy flotylle się połączą i dowiedzą, które planety przejęliśmy, zrobi się naprawdę gorąco. - Wiesz doskonale, że połowa z przejętych planet nie ma żadnego znaczenia.- odparł Maarek, uśmiechając się perfidnie, po czym zwrócił się do Morcka - Co broniło Birblingi, że nie mogliśmy pokonać tego w otwartej walce? - Nic takiego.- odparł admirał, lekceważąco machając ręką – Bondon, zastępca Granta, który dowodził w tej bitwie „Executorem II”, postanowił nie narażać na szwank naszych jednostek w walce z pięcioma stacjami Golan III i zdecydował się na blokadę. - Co za kretyn!- syknął Pekhratukh, obnażając ostre jak igły zęby – Ryzykował przeciągnięcie całej kampanii!- - W tym przypadku można mu to wybaczyć, bo nie stracił ani jednego myśliwca, a zyskał kompleks stoczniowy z kompletną obroną.- skontrował Morck – Powiadomiłem już naszą nową fabrykę klonów, żeby szykowała dostawę na Birblingi. Potrzebujemy kogoś do obsługi stoczni.- wyjaśnił. - Taa, będziemy dysponować większą armią, niż kiedykolwiek.- rzekł sarkastycznie Stele, opierając się o ścianę – Jednak na nic się to nie zda, jeżeli rycerze Jedi odkryją nasze szlaki zaopatrzeniowe. - Bez dostaw nasza flota nie będzie mogła normalnie funkcjonować. – zgodził się Rogriss. - Lord Vader podjął już odpowiednie kroki, żeby zniszczyć Jedi.- zaoponował Pekhratukh, zwracając się do admirała i byłej Ręki Imperatora. - Nie mam zamiaru kwestionować działań naszego pana, ale mam własną koncepcję, jak pozbyć się tych chwastów.- odbił piłeczkę Maarek. Wszystkim było wiadome, że uważa on Jedi za pasożyty na zdrowym ciele galaktyki. - Czy mam rozumieć, że twoje serum jest już gotowe?- zapytał Morck, a Stele wyczuł u niego sporą dozę zaciekawienia z odrobiną satysfakcji. - Ostatnie litry właśnie się syntetyzują.- odparł Maarek – Za kilka dni będą gotowe, a wtedy jeszcze z tydzień leżakowania i będzie można rozpocząć kurację młodych Jedi.- uśmiechnął się złowrogo na myśl o swoich planach. - I sam podasz im szklanki ze swoim serum, żeby się napili?- rzucił Noghri z nutą sarkazmu – Czy może wyślesz im to w butelkach? - Nie.- odparł Stele, emanując pewnością siebie, która nie przypadła do gustu liderowi Death Commando Prime – Ty to zrobisz. - Ja!?- syknął Pekhratukh – Czy masz mnie za idiotę!? Nie mam zamiaru dać się zabić w Akademii Jedi, tak jak Jix! - Różnica pomiędzy tobą a Jixem polega na tym,- wtrącił się Morck, uśmiechając się chytrze – że on mógł wykonywać nasze zadania, a ty musisz. Nie minęła nawet sekunda, gdy Noghri doskoczył do admirała i uniósł go za kołnierz do góry. Mimo, iż był niższy do Morcka, Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Executor’s Lair zawisł w powietrzu, rozszerzając oczy ze zdziwienia, niedowierzania i bólu. - Jedyną osobą, która może nakłonić mnie i moich Noghri do czegokolwiek, jest Darth Vader. I nikt inny!- szepnął złowieszczo Pekhratukh z furią w oczach. Po chwili rzucił admirała z powrotem na jego fotel i ruszył do wyjścia – Radzę ci o tym pamiętać!- rzucił przez ramię i wyszedł z Sali Spotkań. - Zaraz wezwę szturmowców i ten Noghri nauczy się, co to szacunek...- zaczął ze złością Rogriss. - Zostaw go.- przerwał mu Morck, masując obolałe partie szyi – Nie możemy pozwolić na jakiekolwiek podziały teraz, kiedy jesteśmy w trakcie kampanii.- spojrzał na Maareka – Jeżeli Pekhratukh nie chce wziąć w tym udziału, będziesz musiał sam się tym zająć. - Pomoże mi.- sprzeciwił się Stele, a w jego głosie Morck wyczuł ukrytą groźbę pod adresem lidera Death Commando Prime – Czy tego chce, czy nie. ROZDZIAŁ 6 Wedge Antilles i jego Eskadra Łotrów wyskoczyli z nadprzestrzeni dokładnie w miejscu, w którym skanery odnotowały przed dwoma godzinami najsilniejsze zakłócenia pola. Jeżeli przypuszczenia lidera szwadronu były właściwe, to w tej lokalizacji powinno znajdować się coś, czego poszukiwali od dłuższego czasu. Źródło wszystkich kataklizmów, jakie ostatnio dotknęły Nową Republikę. I rzeczywiście, zaraz po powrocie do normalnej przestrzeni Wedge dostrzegł przed dziobem swojego myśliwca pięć ogromnych okrętów wojennych w kształcie klina oraz jeden podobny, lecz mniejszy. Zaraz obok majaczyły trzy statki przypominające konstrukcją olbrzymie, morskie lewiatany, oraz około dziesięciu starych, wysłużonych pancerników, a także pięć niewielkich korwet. Całości dopełniało długie i smukłe Galaktyczne Działo, z lufą wycelowaną w gwiazdy. - Dziesięć Dreadnaughtów, pięć Marauderów, trzy MC-80B, pięć niszczycieli Imperial i jeden Victory jakieś dwadzieścia kilometrów od nas, Dowódco Łotrów!- zameldował Tycho – I nasza zguba też się tu kręci! - Przyjąłem, Czwórko.- odparł Wedge przez komlink, spoglądając jednocześnie na radar; gdzieś w pobliżu wyskoczył już krążownik klasy MC-90 i dwie fregaty Nebulon-B pod banderami Nowej Republiki, a jakieś dwa kilometry za nimi pojawiła się eskadra B/E- Wingów, pilotowana przez grupę durosjańskich zwiadowców. To dobrze, pomyślał Wedge, najwyraźniej nasza informacja dotarła do innych jednostek. Albo też odebrali na sonarach to zakłócenie, zreflektował się zaraz. I tak na jedno wychodzi. Są tutaj i pomogą nam zakończyć tę imprezę. - Ustawcie płaty w pozycji bojowej!- rzucił przez komlink, koncentrując uwagę na majaczących w oddali wrogich jednostkach – I dajmy łupnia tym paskudom! - Rozkaz, sir!- rozległ się głos Wesa Jansona, na ogólnym kanale, po którym nastąpił cichy trzask, świadczący o tym, że Łotr Dwa przełączył nadawanie na prywatną linię – A tak swoją drogą, radziłbym ci, drogi wodzu, przyjrzeć się dokładniej tej pukawce i jej ochronie. Wedge Antilles natychmiast przysunął sobie do twarzy celownik komputerowy, mogący służyć również jako luneta, i skierował wzrok ku kordonowi jednostek Executor’s Lair. Rzeczywiście, pancerniki klasy Dreadnaught utrzymywały zbyt luźny szyk, jak na ochronę Galaktycznego Działa, a niszczyciele miały wręcz wycelowane weń stanowiska ogniowe. Co więcej, z superbroni startowały właśnie promy kosmiczne, kierując się w kierunku otaczających złowrogą stację okrętów. - Co tu się wyrabia, Dowódco Łotrów?- rozległ się w eterze nowy głos – Czyżby obrońcy Galaktycznego Działa nie zamierzali wcale go bronić? - Na to wygląda, Pash.- odparł Antilles, oddychając z ulgą; Skrzydło Myśliwskie Pasha Crackena włączyło się do walki, a Wedge czuł się znacznie pewniej, mając za plecami siedemdziesiąt dwa A-Wingi ze znakomitymi pilotami u sterów – Wątpię, żeby ewakuowali się z naszego powodu. Nie mogli wiedzieć, że tu będziemy, a zatem...- urwał na chwilę, bo właśnie do niego dotarło do niego, co tu się dzieje. - Dowódco Łotrów! Oni chcą wysadzić w powietrze Galaktyczne Działo!- wrzasnął przez komlink Tycho Celchu, dochodząc najwyraźniej do takich samych wniosków, co jego lider. - Widzę, Łotrze Cztery.- odparł Wedge, siląc się na spokój, po czym przełączył nadawanie na szerokie pasmo – Do wszystkich jednostek! Trzymajcie się z daleka od Działa! To pułapka! Powtarzam: z daleka od Działa! Piloci i dowódcy na statkach Nowej Republiki kolejno potwierdzali przyjęcie polecenia, ale Wedge już ich nie słuchał. Natychmiast musiał położyć swojego X-Winga w ciasny skręt, ponieważ znaleźli się już na tyle blisko wrogich jednostek, że te otworzyły ogień. Dla niewielkich i zwinnych myśliwców unikanie ognia z ciężkich dział turbolaserowych krążownika MC-80B nie stanowiło żadnego kłopotu, dlatego Antilles nie zdziwił się, kiedy okręty Executor’s Lair wypuściły własne dywizje myśliwskie, złożone z wielu bardzo chaotycznie i, zdawałoby się, losowo wybranych jednostek. Wedge zmarszczył brwi, puszczając salwę z działek w kierunku pierwszego myśliwca w szyku wysłużonych TIE Interceptorów; korzystanie z naprędce i byle jak skleconych jednostek w regularnej armii, za jaką uchodzili obrońcy Galaktycznego Działa, było zjawiskiem co najmniej dziwnym. A już na pewno żadna szanująca się flota nie korzystałaby ze składaków typu X-TIE, jakie minęły właśnie myśliwce Eskadry Łotrów, kierując się na szwadron E-Wingów, wypuszczony przez nowo przybyłego MC-90. Przy okazji Wedge zauważył kolejną nowinkę związaną z okrętami wroga. Otóż zarówno MC-80B, z którym zmagała się właśnie jego eskadra, jak i drugi statek tego typu, nadciągający właśnie z lewej flanki, były co prawda skonstruowane na bazie planów standardowych calamariańskich krążowników, ale z całą pewnością nie wykorzystano do ich budowy materiałów z Mon Calamari. Więcej nawet, Wedge nie zauważył żadnych różnic pomiędzy oboma egzemplarzami wrogich MC-80B, a takie z pewnością by wystąpiły, gdyby w konstrukcji maczał płetwy jakiś Calamarianin. Były natomiast wykonane perfekcyjnie, z niemal chirurgiczną precyzją niemal przy każdym spawie, co wskazywałoby na korektę planów statku przez jakiegoś Givina albo Jeneta. Jedno było pewne: to, z czym mieli się zmierzyć, nie posiadało żadnej z polowych modyfikacji, wprowadzanych często do okrętów stricte calamariańskich, a co za tym idzie, nie miało ich czym zaskoczyć. Antilles położył swój myśliwiec w korkociąg, zwiększając jednocześnie ciąg silników. Tak, jak się spodziewał, pilot wrogiego X-TIE będzie chciał powtórzyć jego manewr. Niestety, mimo paru podobieństw do X-Wingów, składaki te miały jedną zasadniczą wadę: podobnie jak myśliwce TIE, gorzej reagowały na przeciążenia. Normalnie nie zrobiłoby to nikomu większej różnicy, ale jeśli wziąć pod uwagę, że X-TIE był najwyraźniej zbity do kupy gwoździami i klejem, jego wytrzymałość była znacznie gorsza. I rzeczywiście, pilot stracił panowanie nad maszyną, która rozleciała się, puszczając snopy iskier, a Wedge skoncentrował się na kolejnym przeciwniku. W międzyczasie na pole bitwy przybywały kolejne jednostki. Wreszcie wszystkie sześć MC-90, trzy fregaty Nebulon-B, dwie fregaty szturmowe i jeden krążownik klasy Strike związały ogniem wrogą flotę, a mając nad nią wyraźną przewagę, szybko zaczęły odnosić sukcesy. Już pierwszy nalot Skrzydła Crackena na jeden z pancerników klasy Dreadnaught, pozbawił go tarcz i wyłączył z dalszej walki. Eskadra E-Wingów z jednej z fregat dopełniła jego klęski. MC-90 związały ogniem niszczyciele, które chyba jako jedyne prezentowały sobą jakiś poziom, ale nawet one nie mogły sprostać najsilniejszym calamariańskim okrętom Nowej Republiki. A gdy do walki włączyły się jeszcze statki zwiadowcze firmy Mesens Corp., pilotowane przez Wolfmanów, przewaga Republikan była miażdżąca. Wedge Antilles i jego Eskadra Łotrów cały czas zmagali się z myśliwcami przeciwnika, nie spuszczając jednak oka z promów opuszczających Galaktyczne Działo. W momencie dowódca eskadry zauważył, że ich ruch ustał, a pancerniki zajęły pozycje w dalszej odległości od superbroni, niż były na początku. I tak, jak się spodziewał, Galaktyczne Działo zniknęło w spektakularnej eksplozji. Okręty wroga w uszczuplonym składzie porzuciły pole bitwy i rozpoczęły manewry poprzedzające skok w nadprzestrzeń. Dwa niszczyciele, jeden MC-80B, jedna korweta klasy Marauder i trzy pancerniki typu Dreadnaught, praktycznie już bez myśliwców pokładowych, szykowały się do ucieczki. Ani Eskadra Łotrów, ani Skrzydło Crackena, ani Durosi czy Wolfmani nie zamierzali im jednak tego ułatwiać. - Skoncentrujcie się na pancernikach!- polecił Wedge przez komlink, namierzając silniki jednego z Dreadnaughtów – To tam te promy zostawiały wszystko, co wynieśli z Działa!- wymierzył i strzelił, uwalniając w kierunku wroga jedną ze swoich torped protonowych, aby zaraz pociągnąć drążek sterowniczy w prawo i poprawić z drugiej strony kadłuba – Dobrze celujcie! Nie mogą uciec! - Czyżbyś w nas wątpił, wodzu?- rzucił ironicznie Wes na prywatnym kanale, a Antilles oczami wyobraźni ujrzał jego charakterystyczny, bezczelny uśmieszek. - Nie wątpię w was, Łotrze Dwa.- odparł, również przełączając na bezpieczną linię – I mam nadzieję, że nie dasz mi powodów, abym zaczął. - Dowiedziałem się, że Jacen i Jaina planują poszukiwania Anakina.- powiedział mistrz Ikrit, machając niespokojnie uszami – Jesteś pewien, że dadzą sobie radę? - Gdybym w nich nie wierzył, nie pozwoliłbym im na to.- odparł spokojnie Luke, spoglądając na chronometr. Do przylotu Boby Fetta i Corrana Horna pozostało jeszcze kilka godzin – Jacena i Jainę łączy z Anakinem szczególna więź. Czują przez nią jego ból lepiej, niż ty czy ja. Jestem przekonany, że dzięki temu bez większych kłopotów odnajdą jego źródło. - Szkoda, że młodzi Solo nie przedyskutowali tego ze mną.- westchnął Ikrit, a jego uszy oklapły – Myślę, że potrafiłbym pomóc mojemu Padawanowi. Podobnie jak Tahiri.- uniósł wzrok i spojrzał na Skywalkera – Chciałbym po zakończeniu obrad polecieć z nią na Yaga Minor i dołączyć do młodych Solo.- - Nie widzę przeszkód.- odparł Luke, uśmiechając się do Ikrita – Myślę nawet, że przydasz się moim siostrzeńcom. - Dziękuję, mistrzu.- stary Jedi skinął głową – Na razie jednak wzywają cię chyba obowiązki. - Rzeczywiście.- powiedział Skywalker odwracając się w stronę wejścia, przed którym wyczuł jasną aurę jednego ze swoich uczniów – Chodź, Kyle.- dodał głośniej. Drzwi rozsunęły się i wślizgnął się przez nie Kyle Katarn. - Jest coś, o czym musisz wiedzieć, Luke.- rzekł, a obaj mistrzowie wyczuli u niego oznaki lekkiego zaniepokojenia – Chodzi o Ewona. - Wiem, o czym mówisz.- odparł spokojnie Skywalker – Miałem zamiar wkrótce z nim porozmawiać. - Lepiej zrób to teraz.- poradził Kyle – Boję się, że jego pasja może zajść za daleko. - O co chodzi?- zainteresował się Ikrit, wachlując się nieznacznie uszami; pasja była czymś, co każdy rycerz Jedi powinien wyeliminować ze swojego charakteru, zanim ukończy szkolenie. Fakt, że któryś z członków zakonu zaczął się nią kierować, oznaczał niebezpieczeństwo zarażenia się ciemną stroną. - Od powrotu z Roon Ewon wciąż trenuje.- wyjaśnił Luke – Myślę, że starcie z Witiynem Terem oraz poświęcenie Wieiah bardzo zachwiały jego wewnętrzną równowagę. Dotychczas nie ingerowałem, bo uznałem, że odpowiednio ukierunkowana determinacja może dobrze wpłynąć na jego rozwój, ale ostatnio Ewon zaczął się zatracać. - Zgadza się.- potwierdził Kyle, zwracając się do Luke’a – Powinieneś z nim pogadać. - Tak zrobię.- rzekł Skywalker, po czym poklepał protekcjonalnie Katarna po plecach i ruszył ku wyjściu – Mistrzu Ikrit, możesz lecieć na Yaga Minor, kiedy tylko chcesz.- rzucił na odchodne. Szedł szybko, ale bez pośpiechu. W każdym jego kroku obecny był majestat i powaga, z jaką mistrz Jedi traktował swoje obowiązki. Wzrok miał błędny, jak zawsze ostatnimi czasy, a jego myśli błądziły w pobliżu Yavina IV, gdzie nad jego śpiącą siostrą czuwała Cilghal. Luke poczuł ukłucie w sercu, kiedy przyszło mu do głowy, że nie zapewnia Leii dostatecznie dobrej opieki, ale szybko odpędził te myśli. Wszak Cilghal nie miała sobie równych, jeśli chodzi o uzdrawianie, a on jest potrzebny gdzie indziej. Momentalnie wrócił myślami na Noquivizor, do aury Ettina, który znajdował się w sali ćwiczeń. Luke wyczuł u niego olbrzymią determinację mieszaną z pasją, jakiej nigdy u Ewona nie widział. Przyspieszył więc, aby jak najszybciej rozpocząć z nim rozmowę i zadbać, aby nie stracił panowania nad emocjami. Tak, jak Anakin, pomyślał Luke ze smutkiem. Pełen ponurych rozważań Skywalker wszedł do sali ćwiczeń, gdzie Ewon Five-For-Two doskonalił właśnie sztukę fechtunku. Jedi z Etti IV walczył dwoma mieczami świetlnymi, swoim i poległej Saraai-Kaan, zmagając się z czterema zdalniakami. Jego ręce płynnie wykonywały ruchy trudnej techniki Farus-Gama, a na twarzy malowało się zacięcie i determinacja. - Ewonie.- powiedział Luke spokojnym głosem, przerywając koncentrację młodego Ettina. Wywołany nie przerwał jednak machania mieczami, kierując laserową błyskawicę jednego ze zdalniaków w stronę drugiego, broniąc się jednocześnie przed trzecim i czwartym. - Ewonie.- powtórzył Skywalker. Ettin podskoczył na wysokość dwóch metrów, unikając krzyżowego ognia dwóch zdalniaków, i pojedynczym cięciem jednego z mieczy przepołowił kolejnego. Ostatni wyłączył się po zetknięciu z odbitym laserowym pociskiem. Ewon zrobił jeszcze salto i wylądował trzy metry dalej, wyłączając miecze, bowiem sekwencja treningowa dobiegła końca. - O co chodzi, mistrzu?- zapytał Ettin, dysząc ze zmęczenia. Na jego twarzy widoczne były kropelki potu. - Dobre pytanie.- odparł Skywalker, podchodząc bliżej swojego podopiecznego – Jak myślisz, czego mógłbym od ciebie chcieć? - Myślę, że niczego.- powiedział Ewon po chwili wahania – Z reguły prosisz nas o wykonanie czegoś, a nie rozkazujesz. - To prawda.- zgodził się Luke, patrząc w oczy młodego Jedi – Ale czasami muszę uciec się do bardziej stanowczych metod, zwłaszcza, jeśli ktoś zaczyna tracić z oczu swoją ścieżkę. Rozumiesz, co mam na myśli? - Sądzisz, że zaczynam się zatracać?- Ettin zmarszczył brwi. - To nie jest kwestia mojego osądu.- głos Skywalkera był łagodny, a jego ton nie miał nic wspólnego z naganą; przypominał raczej coś w rodzaju ojcowskiej porady – Ciemna strona stała się ostatnio silniejsza, niż kiedykolwiek. Niektórych z nas już pożarła. Większość przypłaciła to życiem. Anakin ukrył się gdzieś, uciekł w samotność, ale tam jest bardziej podatny na jej podszepty. Wieiah została na Roon i nie wiemy, czy i kiedy wróci. Tymczasem Ciemni Jedi są bliscy zadania Nowej Republice ciosu, po którym może się już nie podnieść. Nie wolno nam pozwolić sobie na stratę kolejnego naszego rycerza. W najbliższej przyszłości będziemy potrzebować każdej ręki dzierżącej miecz świetlny, jaką dysponujemy. Rozumiesz? - Tak. „Nie ma pasji, jest pogoda ducha”.- wyrecytował Ewon, spuszczając pokornie głowę – Tak mocno skoncentrowałem się na doskonaleniu moich umiejętności, że zapomniałem, po co to robię. Przepraszam. - Nie przepraszaj.- Luke położył mu dłoń na ramieniu, a Ettin podniósł wzrok, patrząc na mistrza z czcią – Nie zrobiłeś jeszcze niczego złego. Pamiętaj jednak, co ci powiedziałem. - Dobrze.- zgodził się Ewon, kiedy nagle dotarł do niego sens poprzednich słów Luke’a – Zaraz, powiedziałeś, że potrzebny będzie każdy Jedi? - Tak.- rzekł Skywalker, podnosząc głowę – Mam przeczucie, że nasz przeciwnik zrobił już pierwszy ruch. Dla Drogdona Kitro oliwkowa zieleń skóry Neimoidianina, z którym rozmawiali, była zbyt zgniła, a ruchy zbyt nerwowe. Razem z Lleghem i Cyrylem wylądowali oni na Pakrik Major z zamiarem sprawdzenia w kontroli lotów, która firma transportowa wysyła swoje statki towarowe wgłąb targanej wojną galaktyki. W tym momencie rozmawiali z nadzorcą działu odlotów planety. Przyjął ich on w swoim czystym i pysznym biurze, sadzając na miękkich, wygodnych fotelach. Krestchmar i Drogdon zajęli miejsca vis a vis urzędnika, a Cyryl stanął pod ścianą naprzeciwko drzwi. - S-słowo d-d-daję, panie Kitro.- wyjąkał Neimoidianin – Prywatne s-spółki mają prawo wy-wy-wywozić towary przeznaczone na e-e-eksport o każdej po-porze dnia i nocy. Nasze restrykcje ni-i-e mogą im tego z-zabronić. - Owszem, panie...- odparł Llegh, patrząc na identyfikator obcego -...panie Dirett. Niemniej jednak kosmoport ma obowiązek w trudnych sytuacjach zapewnić ochronę odlatującym statkom. - Te frachtowce otrzymują prywatną eskortę na obrzeżach systemu.- wydusił Dirett. - Przed godziną byliśmy na tych obrzeżach.- skontrował Kitro, patrząc Neimoidianinowi prosto w oczy – Nikt ich tam nie ochrania. W jednej chwili oliwkowy odcień skóry pracownika kosmoportu zmienił się w zszarzały seledyn. - N-nikt?- spytał nerwowo – N-nie mieliśmy pojęcia... - Oczywiście, że nie mieliście.- przerwał Drogdon, uśmiechając się lekko – Nie mogliście mieć, bo wtedy bylibyście odpowiedzialni za ewentualne straty, gdyby frachtowce zostały zaatakowane przez piratów, albo nawet strącone przez działa któregoś z okrętów Nowej Republiki. Mamy stan wojenny, pamięta pan? - Oczywiście wierzymy panu,- podjął Llegh widząc, że Dirett ze zdenerwowania zapomniał języka w gębie – ale nasi przełożeni mogą inaczej na to patrzeć. Wędrowni Protektorzy są od czasów Imperium bardzo uczuleni na wszelkie przejawy niesubordynacji.- zrobił pauzę, żeby jego słowa mogły dotrzeć do, ograniczonego najwyraźniej, umysłu Neimoidianina – Rzecz jasna można by było zapomnieć o tej sprawie, gdyby pomógł nam pan w śledztwie. Zapadła cisza, przerywana tylko nerwowym tupaniem urzędnika kosmoportu. Najwyraźniej rzadko miał okazję obcować z przedstawicielami prawa, zwłaszcza tymi działającymi nie tylko w granicach najbliższego sektora. - D-dobrze.- wycedził w końcu, robiąc przerażoną minę – Co m-mam z-z-zrobić? - Na początek podasz nam nazwę portu docelowego tych transportowców.- Drogdon Kitro pochylił się do Diretta – Następnie zabronisz im odlatywać z planety ze względów bezpieczeństwa. I wreszcie będziesz nas informować o wszystkim, co się dzieje na Pakrik Major. - A-ale ja...- zaczął Neimoidianin, robiąc przerażoną minę, ale najwyraźniej stracił argumentację, bo tylko pokręcił głową, opuszczając ją uprzednio – Dobrze.- mruknął – Obecnym p-portem docelowym jest Higtr V, ale za jakiś tydzień statki mają za-zacząć latać na Duro. - Bardzo dobrze.- pochwalił sarkastycznie Kitro, wstając z fotela i ruszając ku drzwiom – Będziemy w kontakcie.- rzucił przez ramię, po czym wyszedł, razem z Lleghem i Cyrylem. - Co sądzisz?- zapytał Krestchmar Twi’leka, kiedy szli w kierunku swojego statku, podniszczonej kanonierki typu Skipray. - On kłamie.- odparł zapytany, a na jego zwykle kamiennej twarzy zagościł cień uśmiechu. To Llegh i Drogdon byli mistrzami w odgrywaniu roli dobrego i złego gliniarza, ale żaden z nich nie dorównywał Cyrylowi, jeśli chodzi o talenty w rozpoznawaniu cudzych reakcji, talenty zazębiające się silnie z empatią i telepatią, niezwykle rzadkie u Twi’leków – Doskonale wiedział o tym, że frachtowce latają bez eskorty. Jednocześnie przeraził się, kiedy kazaliśmy mu podać planety docelowe, dlatego skłamał, mówiąc o Hitrze V. - On zaczął się bać od momentu, kiedy weszliśmy do jego gabinetu.- wtrącił Drogdon. - Tak, ale jak go przycisnąłeś, przestraszył się nie na żarty.- odparł Cyryl. - To chyba normalne w takiej sytuacji? - Ale nie w takim stopniu. - Gdzie więc była prawda?- Llegh przerwał tę mało konstruktywną wymianę zdań. - Wzmianka o Duro była prawdziwa.- powiedział Cyryl – Może niekoniecznie frachtowce zaczną tam kursować za tydzień, ale prędzej czy później będzie to ich cel. - A więc lecimy na Duro.- podsumował Drogdon, przyspieszając kroku. ROZDZIAŁ 7 Stary, pokiereszowany i poobijany patrolowiec klasy Pursuer firmy Mandal Motors mknął przez nadprzestrzeń w miarę stabilnym kursem. Mimo swoich lat i wielu uszkodzeń znamiennych na kadłubie nadal był on sprawną jednostką, a przynajmniej na tyle sprawną, aby Wieiah, Brakiss i Danni Quee mogli dolecieć do Doliny Jedi. Były Ciemny Jedi siedział przy konsolecie nawigatora, ustalając w milczeniu pozycję statku w nadprzestrzeni. Było to zbędne działanie; Brakiss robił to raczej po to, aby zabić czas, niż z jakiegoś innego powodu. Co kilka minut rzucał tylko pełne uczucia spojrzenie w kierunku Wieiah, siedzącej w fotelu pilota i dyskutującej o czymś z Danni, zajmującą miejsce obok. Brakiss bardzo nalegał, żeby polecieć do Doliny Jedi, a Wieiah ochoczo na to przystała, mając nadzieję, że uda im się tam przywrócić Danni zdolność władania Mocą. Ze słów Weraca Dominessa, Zabraka z przyszłości, którego Brakiss spotkał podczas swojej służby dla Executor’s Lair, wynikało, że młoda badaczka z Commenoru miała olbrzymi potencjał, dorównujący niemal temu, co reprezentował sobą przerażający lider Ciemnych Jedi Centrali. Dlatego w zmaganiach z nim pomoc ze strony Danni byłaby nieoceniona. Poza tym Brakiss chciał możliwie jak najdłużej odwlekać spotkanie z Lukiem Skywalkerem, a szansa na to, że mistrz Jedi będzie na nich czekał u celu ich podróży, była znikoma. Były Ciemny Jedi nigdy by się oczywiście do tego nie przyznał, ale perspektywa spotkania się z dawnym mentorem nadal go przerażała. Nie bardzo wiedział, czego się w niej boi; czy upokorzenia, gdy będzie błagał Luke’a o przebaczenie, czy może tego, że Skywalker mu go nie udzieli, albo że nie znajdzie dla niego miejsca w społeczności Jedi. W każdym razie w najbliższym czasie nie zanosiło się na spotkanie, co przynosiło Brakissowi pewną ulgę. Mimo, iż wiedział, że prędzej czy później musi do niego dojść. Były Naczelnik Akademii Ciemnej Strony śledził właśnie na mapie tego zakątka przestworzy możliwe drogi prowadzące do Doliny Jedi, jednocześnie jednym uchem słuchając, o czym Wieiah i Danni ze sobą rozmawiają. Ich pogawędkę co jakiś czas przerywał cichy śmiech którejś z nich, a generalnie aury miały jasne i pogodne; czuły się odprężone. Właśnie porównywały swoje wrażenia związane z zalesionymi planetami, kiedy Brakiss spojrzał na chronometr. Zaledwie minuta do wyjścia z nadprzestrzeni. Były Ciemny Jedi wstał więc powoli i podszedł do Zeltronianki. Delikatnym muśnięciem ustami włosów swojej ukochanej przerwał jej wywód na temat drzew na Kashyyyku. - Za chwilę wracamy do normalnej przestrzeni.- oznajmił – Czy panie są gotowe? - Pewnie.- odparła Wieiah – Sam się lepiej przypnij. Tym gratem strasznie trzęsie przy skokach. - Nie aż tak...- zaczął Brakiss, ale nagłe zakłócenie Mocy kazało mu nie kończyć zdania. Oboje z Wieiah odczuli dziwne psychiczne wibracje, lekkie, ale uciążliwe, masujące wytrwale zwoje mózgowe, formując odczucia obojga Jedi w jeden jasny instynkt. Danni patrzyła na swoich przyjaciół ze zdziwieniem, gdyż oboje wyglądali, jakby wpadli w jakąś bezsenną traumę. Wzrok zaszedł im mgłą, a oddech uległ spowolnieniu. Trwało to jednak tylko sekundę. - Aniołku...- zaczął Brakiss, kiedy obojgu wróciła świadomość. Podświadomie czuł, że przed chwilą Moc zadziałała w formie zmysłu niebezpieczeństwa, zwielokrotnionego dziwną, nieuchwytną zmysłami, wizją. Sens tego objawienia był aż nadto jasny. Natychmiast wyjść z nadprzestrzeni. Brakiss już chciał rzec swojej ukochanej, aby to zrobiła, ale najwyraźniej Wieiah też miała podobne odczucia, bo pociągnęła za dźwignię hipernapędu, zanim były Ciemny Jedi zdołał dokończyć zdanie. Jasne smugi za iluminatorem wróciły do rozmiarów odległych gwiazd, czemu towarzyszyło ostre szarpnięcie kadłubem. Natomiast przed nimi, jakieś pięćset tysięcy kilometrów, majaczyła niewielka planeta Ruusan, znana także jako Dolina Jedi. Kierując się przeczuciem, Wieiah ustawiła iluminator na maksymalne zbliżenie, jednocześnie zwiększając trochę jasność. Coś w systemie Ruusan było nie tak, wywoływało drżenie w polu Mocy, zupełnie jakby... - Spójrzcie.- rzucił Brakiss, pokazując palcem jeden z jasnych punkcików w pobliżu planety – Świeci znacznie słabiej, niż gwiazdy. To okręt kosmiczny. - Skąd ta pewność?- spytała Danni, mając dziwne wrażenie, że przez brak kontaktu z Mocą omija ją wiele ciekawych rzeczy. - Sonar milczy, bo jesteśmy za daleko.- powiedział były Ciemny Jedi – Ale dla oczu Mocy ta odległość nie ma znaczenia. Widzę ten statek całkiem wyraźnie. To „Drider”, niszczyciel klasy Imperial, ulubiony okręt Rova Fireheada.- spojrzał na towarzyszki z niepokojem w oczach – Executor’s Lair zajęło Dolinę Jedi. - To stąd te zakłócenia Mocy.- Wieiah nagle olśniło, a jej aura natychmiast wypełniła się determinacją i pewnością siebie – Musimy powstrzymać Fireheada, zanim stworzy armię nowych Rebornów! - Zgoda.- rzekł były Ciemny Jedi – Macie jakiś plan?- - Zrobimy niewielki skok w tym kierunku,- zaczęła Zeltronianka, pokazując palcem przestrzeń kosmiczną nad planetą – a potem skorygujemy kurs i podlecimy do Ruusan z drugiej strony.- zakończyła. - A co, kiedy będziemy już na planecie?- zapytała Danni z obawą w głosie. - Wtedy zdamy się na Moc.- rzekła Wieiah z uśmiechem, wprowadzając do komputera współrzędne skoku. - Nie, aniołku.- mruknął Brakiss – Nasz cel jest jasny już teraz. Musimy sprawdzić, jak bardzo Firehead nadszarpnął zasoby Doliny Jedi. Jeśli jeszcze ich nie wyczerpał, trzeba będzie ją zniszczyć. Dwadzieścia minut później patrolowiec klasy Pursuer trójki przyjaciół podchodził do lądowania na jednym z piaskowców w pobliżu wejścia do Doliny Jedi. Fakt, iż Executor’s Lair nie rozesłało żadnych patroli wokół tych terenów mógł świadczyć tylko o jednym: Firehead nie zamierzał długo zagrzać tu miejsca. Jakie to typowe dla wychowanków Morcka, pomyślał Brakiss z ironią, tak Centrala, jak i jej żołnierze, nie lubią zostawiać śladów swojej obecności. - Widzę ich!- rzuciła Danni z pobliskiego wzniesienia, na którym zaczaiła się z makrolornetką, obserwując wejście do Doliny. Dotychczas, poza promem klasy Gamma w oddali i kilkunastoma szturmowcami, w zasięgu wzroku nie było nikogo. Najwyraźniej teraz ktoś się pojawił. - Kogo konkretnie?- zapytała Wieiah, schodząc z rampy statku i przyczepiając do pasa swój miecz świetlny. - Grupkę zakapturzonych mężczyzn i jakiegoś Ho’Dina, chyba właśnie Fireheada. Zdaje się, że wydaje polecenia szturmowcom.- oznajmiła panna Quee. - A gdzie Brakiss?- zapytała Zeltronianka, tknięta złym przeczuciem. - Myślałam, że jest z tobą.- odparła Danni z trwogą w głosie, bowiem momentalnie dotarło do nich, gdzie może on być. Natychmiast chwyciła za makrolornetkę, szukając go w pobliżu wejścia do Doliny Jedi. Firehead rozejrzał się po okolicy, sycąc się wciąganym przez siebie suchym powietrzem planety. Czuł się lepiej, niż kiedykolwiek, miał wrażenie, że mógłby teraz zgniatać gwiazdy i planety samą siłą woli. Wzrosła także jego czujność. Wiedział przez Moc, że w pobliżu, poza jego Rebornami, znajduje się inny Jedi. Więcej nawet, miał pewność, że to ktoś, kogo znał. - Rozejdźcie się!- warknął do swoich nowych podwładnych – Jeżeli znajdziecie kogoś, kto nie jest szturmowcem albo Rebornem, zabijcie bez namysłu! - Nie musisz się wysilać, Firehead.- rozległ się spokojny acz donośny, męski głos – Tu jestem. - Brakiss!- wycedził Ho’Din, obracając się w kierunku, w którym wyczuwał jasną, znajomą aurę, która dodatkowo do niego przemówiła. Były Ciemny Jedi stał samotnie, z opuszczonymi rękami, jakieś sto metrów od nich, a na tle olbrzymich piaskowców zdawał się być mały i bezradny – A jednak żyjesz, zdrajco! Lord Vader wiedział, że się ujawnisz! - A ty wiesz doskonale, po co tu przybyłem.- odbił piłeczkę Brakiss, podchodząc kilka kroków bliżej – Twój terror, Firehead, musi dobiec końca! - Chcesz walczyć!?- ryknął Rov, odruchowo chwytając za swój miecz świetlny – Przecież doskonale wiesz, że w otwartym pojedynku nie masz ze mną szans! Oddalcie się!- wrzasnął do Rebornów – Wracajcie na „Dridera”! Ten chłystek nie zabierze mi wiele czasu!- zaśmiał się gardłowo, uaktywniając krwistoczerwoną klingę. - Tym razem się mylisz, Rov.- Brakiss włączył w odpowiedzi swój miecz. Purpurowe ostrze zalśniło w jego jękach, obiecując długi i morderczy pojedynek – Teraz po mojej stronie jest Moc. Ta jedyna, ta właściwa. - Zobaczymy!- warknął Ho’Din, rzucając się w kierunku młodego mężczyzny. Ten ustawił klingę w pozycji obronnej, w samą porę, by zablokować wściekły atak Lorda Sith. Korzystając z impetu, z jakim wpadł w wir walki, Firehead wyprowadzał coraz to nowe, silne ataki, które jednak za każdym razem trafiały na blokadę purpurowego ostrza. Brakiss wyczuł, jak w pewnym momencie zajadłość wroga nieco osłabła, i od razu wykorzystał to, aby wyprowadzić kontrę. Upozorował cios z lewej strony, błyskawicznie jednak robiąc obrót i uderzając z prawej. Firehead zdążył jednak zablokować i ciąć na odlew. Brakiss momentalnie uchylił się, unikając miecza, po czym uderzył szerokim łukiem od dołu, tylko po to, aby przeciąć powietrze, albowiem Rov przed sekundą zdążył uskoczyć. Zaraz potem, powodowany Mocą, obrócił się na pięcie, aby odbić kolejny, wściekły atak przeciwnika. Mięśnie obu walczących, wspomagane przez Moc, napinały się w nieludzkim wysiłku, kiedy obaj bez wytchnienia z nich korzystali, atakując i blokując, kontrując i parując, siekając i robiąc uniki. W pewnym momencie ostrza obu wojowników trafiły na siebie z jednakowym rozmachem, zakleszczając się na sobie. Zarówno Rov, jak i Brakiss, napięli swoje mięśnie do granic wytrzymałości, widząc w tym zwrocie akcji szansę na wygranie pojedynku. - Znam cię, Firehead!- krzyknął Brakiss, przykrywając głosem skwierczące iskry, które leciały ze złączonych kling – Znam twoje słabości i sposób walki! Nie uda ci się wygrać! - To działa w obie strony, zdrajco!- warknął Ho’Din, jednym, niezwykle silnym pchnięciem Mocy odrzucając byłego Ciemnego Jedi dziesięć metrów do tyłu. Brakiss zdołał jednak zachować równowagę – Ty też nie jesteś mistrzem fechtunku! A po mojej stronie jest teraz potęga, jakiej nawet sobie nie wyobrażasz!- zaśmiał się szyderczo, a widząc, że Brakiss nie wie, o co chodzi, dodał – Byłem w Dolinie Jedi, głupcze!!! Jestem silniejszy, niż ty kiedykolwiek będziesz! - Dolina daje tylko złudną potęgę.- odparł Brakiss – Wiesz o tym doskonale. - Nie, gdy tej „złudnej potędze” towarzyszy prawdziwa Moc!- wycedził Firehead, wyciągając przed siebie rękę – Poczuj ją, zdrajco! Nagle z jego palców wystrzeliły błękitne języki potężnej błyskawicy, kierując się w stronę Brakissa. W ostatniej chwili zdołał on zablokować piorun klingą swojego miecza, musiał jednak wykorzystać całą swoją siłę, masę i Moc, aby to zrobić. Ma rację, pomyślał z trwogą, jest silniejszy. Czując cień strachu w aurze Brakissa, Rov Firehead zaśmiał się paskudnie, a w jego olbrzymich oczach pojawiły się złowrogie błyski. - Widzisz?- syknął – Nie masz żadnych szans! Teraz... Nie skończył, bo z nieba rozległ się huk silników repulsorowych i stary, poobijany statek w kształcie litery L spadł na ziemię, zatrzymując się na wysokości niecałych trzech metrów pomiędzy walczącymi Ustawił się przodem do złowrogiego Ho’Dina, ostrzeliwując go z umieszczonego pod kadłubem, niewielkiego działka laserowego. W umyśle Brakissa rozległ się głośny, kobiecy krzyk: „Skacz!”, a on doskonale wiedział, kto wysłał mu tę wiadomość. Wieiah najwyraźniej nie zamierzała zostawić swojego ukochanego sam na sam ze wściekłym Lordem Sith i miała gdzieś zasady uczciwego pojedynku, który, już przez sam fakt skorzystania z Doliny Jedi przez Rova, przestał być uczciwy. Brakiss doszedł zresztą do podobnych wniosków. Walcząc ze swoim mrocznym przeciwnikiem wyczuł, że w danej chwili ustępuje mu zarówno Mocą, jak i techniką walki. Firehead musiał spędzać ostatnio dużo czasu na naukach i treningu, pomyślał. Nie ma zatem innej rady; trzeba się wycofać. Rov Firehead rzucił się wściekle w kierunku patrolowca, zręcznie unikając i odbijając strzały laserowe. Brakiss w tej samej chwili począł biec w jego stronę, starając się jednocześnie wysłać Wieiah myślowy komunikat, żeby już startowała. I rzeczywiście, patrolowiec klasy Pursuer zaczął unosić się do góry, wobec czego Brakiss odbił się od ziemi i, posiłkując się Mocą, doskoczył do skrzydła statku, łapiąc się go jedną ręką. - Leć!- wrzasnął, chociaż miał świadomość, że Wieiah i Danni go nie słyszą. Firehead również skoczył w stronę pojazdu, ale Brakiss ostatkiem sił pchnął Mocą w jego kierunku, wyhamowując impet jego skoku i uniemożliwiając dobicie do patrolowca. Były Ciemny Jedi, wisząc jedną ręką na skrzydle statku, obserwował, jak Firehead ląduje i obraca się ku nim, unosząc pięści w bezsilnej złości. Mimo huku silników, niemal słyszał jego wściekły krzyk. Wiedział, że w tym momencie Lord Sith nie może im nic zrobić, ale czuł przez skórę i przez Moc, że taki moment rychło nadejdzie. Darth Vader stał przed iluminatorem „Vengeance”, patrząc, jak jeden z jego TIE Defenderów zostaje ustrzelony i wprowadzony w ruch wirowy, po czym ulega zderzeniu z jakimś K-Wingiem. Właściwie Czarny Lord trochę by się zdziwił, gdyby myśliwiec trafił w coś, co nie byłoby innym myśliwcem, albowiem przestrzeń dosłownie się od nich roiła. Adumar zawsze dumnie obnosił się z faktem, iż na jego powierzchni stacjonuje tyle samo szwadronów myśliwskich, ile ich było na pierwszej Gwieździe Śmierci. Cóż, pięćset eskadr to sporo, pomyślał Vader, ale nad Yavinem nie miało to większego znaczenia. Teraz będzie podobnie. I rzeczywiście, mimo, iż przewaga myśliwska była zdecydowanie po stronie Republikan, to szala zwycięstwa przechylała się w kierunku sił Executor’s Lair. Fakt, były straty, a najdotkliwszą z nich stanowiło zniszczenie czterech niszczycieli klasy Imperial i dwóch Victory, ale w tym momencie nie miało to znaczenia. Irek Ismaren zdołał wyłączyć obronę planety nad tym rejonem. Co więcej, myśliwski atak wpuszczony przez tę lukę, systematycznie prowadził nalot na poszczególne emitery pól ochronnych, uniemożliwiając ich dalsze działanie, a w praktyce je niszcząc. „Vengeance”, przystosowany szczególnie do prowadzenia ostrzałów z orbity, przesunął się na odpowiednią pozycję, mając teraz w zasięgu największe miasto Adumaru. Pora na kolejną fazę planu, pomyślał Vader, chwytając za komlink. - Ustawcie na ogólną częstotliwość!- rzucił do oficera łącznościowego, po czym przysunął mikrofon do swojej czarnej, złowieszczej maski i huknął – Do wszystkich jednostek Nowej Republiki! Tu Darth Vader, przywódca Centrali Executor’s Lair! Ostrzegam was: poddajcie się niezwłocznie naszym siłom zbrojnym, w przeciwnym wypadku zbombardujemy wasze domy na powierzchni planety! Zginą miliony cywilów, w tym wasze rodziny i ludzie, których mieliście chronić! Powtarzam: poddajcie się naszym siłom zbrojnym! Oto ostatnie ostrzeżenie! Skinął głową w kierunku oficera zawiadującego artylerią „Vengeance”. Ten zasalutował szybko, czując mrowienie na karku; rozkaz, który miał wydać, był prosty, jeżeli jednak coś pójdzie nie tak, wtedy to on zapłaci za to życiem. Odwrócił się więc pospiesznie i wystukał na klawiaturze swojego stanowiska odpowiednią komendę. Po chwili z dział turbolaserowych okrętu flagowego Dartha Vadera wystrzeliły wiązki śmiercionośnej energii, znajdując cel w zabudowaniach Adumaru. Czarny Lord spojrzał w stronę wejścia na mostek; pojawił się w nim Irek Ismaren, czekając na rozwój wypadków z zacięciem na twarzy. Najwyraźniej chciał być blisko swojego pana na wypadek, gdyby mógł się do czegoś przydać. Mroczny Lord Sith patrzał na niego przez chwilę, dysząc, jednak z nieprzejednanej maski Irek nie potrafił nic wyczytać. - Tu komandor Sandro z Sił Obrony Adumaru.- odezwał się jakiś głos, zniekształcony zakłóceniami w eterze – Urządziliśmy głosowanie w naszych szeregach i oznajmiamy, że się poddajemy, Lordzie Vader.- przerwał, jakby chciał odetchnąć po zrzuceniu z siebie jarzma obowiązku oznajmienia o tym agresorowi – Prosimy o potraktowanie nas jako jeńców wojennych, zgodnie ze wszystkimi konwencjami. - Oczywiście, komandorze Sandro. Bez odbioru.- odezwał się Vader z satysfakcją w głosie, po czym ponownie spojrzał na Ireka – Wyślij grupy okupacyjne na Adumar. Nie powinni mieć problemów ze zdławieniem ewentualnego oporu. A naszych „jeńców”, jak tylko wszyscy złożą broń, każ rozstrzelać. - Rozkaz, mój panie.- odparł Ismaren, kierując się do wyjścia. - Lordzie Vader, mamy wiadomość z Ruusan.- wtrącił się łącznościowiec – Lord Firehead nadaje, że zasobów Doliny Jedi starczyło na osiemnastu Rebornów. Napotkał także pewne problemy, ale już się z nimi rozprawił. - Jakie problemy?- Czarny Lord obrócił się gwałtownie, aż oficer łącznościowy skulił się w sobie, bojąc się hebanowego olbrzyma. - Podobno zdrajca Brakiss dał o sobie znać.- wytrajkotał łącznościowiec – Lord Firehead wysłał do nas Rebornów, a sam poleciał Infiltratorem Sith na Roon, dokładniej zbadać tę sprawę. - To zbyteczne, ale jak Firehead chce sobie polatać, to niech lata.- stwierdził Vader, czując satysfakcję. Wszystko przebiegało zgodnie z planem, kampania odnosiła sukcesy, a szeregi Ciemnych Jedi poszerzyły się o osiemnastu Rebornów. Tak, pomyślał Darth Vader, nie mogło być lepiej. Ledwie „Drider” skoczył w nadprzestrzeń, zza ciemnej strony planety Ruusan wyłonił się niewielki, pokiereszowany patrolowiec klasy Pursuer i zszedł w atmosferę tego niegościnnego globu. Wylądował przed wejściem do Doliny Jedi, a obecni na jego pokładzie Wieiah, Brakiss i Danni Quee niezwłocznie weszli do środka. Niezwłocznie nie oznacza wcale, że nieostrożnie, albowiem spodziewali się, że Firehead mógł zostawić tu jakieś pułapki. Niemniej jednak żadne sidła nie były na tyle dobre, aby zatrzymać Jedi. Wreszcie, kiedy dotarli na samo dno Doliny, Wieiah podeszła do mieszczącego się tam uwypuklenia, z którego dawniej, według słów Luke’a Skywalkera i Kyle’a Katarna, sączyła się energia Mocy. Brakiss i Danni stanęli dalej, mając świadomość, że z mocy Doliny nie może korzystać naraz więcej, niż jedna osoba. Chcieli poza tym przyjrzeć się dokładniej dziwnym urządzeniom porozrzucanym po komnacie, które najwyraźniej pozostawił tu Firehead. Zeltroniańska Jedi przykucnęła przy bąblu Mocy i delikatnie dotknęła go dłonią. Mimo, iż nie widział jej twarzy, Brakiss wyczuł w jej aurze rozczarowanie, smutek i zawód. - I co, aniele?- zapytał z niepokojem w głosie. Wieiah nic nie powiedziała, wstała tylko i powoli, z melancholią, odwróciła się w stronę Brakissa. W jej oczach błysnęły łzy. - Nic.- szepnęła – Dolina Jedi wyschła. Jerec, Kyle, Desann, Reborni i Firehead wyssali jej moc. Doszczętnie.- zwróciła się do panny Quee – Przykro mi, Danni. Nie widzę innego sposobu, aby przywrócić ci Moc. - Nie szkodzi.- Danni Quee wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko – Właściwie już przywykłam do myśli, że nie będę władać Mocą. - Może będziesz.- wtrącił się Brakiss, drapiąc się po porośniętej lekkim zarostem brodzie – Jest jedna osoba, która może nam pomóc.- spojrzał na obie panie – Kiedy Callista straciła Moc, Tionna zaczęła prowadzić badania nad podobnymi przypadkami. Możemy teraz skorzystać z jej doświadczeń. - Myślałam, że nie chcesz jeszcze wracać do Akademii, mój drogi.- powiedziała Wieiah z uczuciem w głosie. - Powiedzmy, że spotkanie z Fireheadem zmieniło moją opinię.- uśmiechnął się Brakiss – Teraz jestem gotowy. ROZDZIAŁ 8 Głośne wycie alarmu bojowego rozległo się na mostku fregaty CC-7700, „Pinnacle II”, i odbiło się głośnym echem po wszystkich korytarzach. Admirał Gegoto, Quarren dowodzący tym statkiem, wiedział jednak doskonale, że żaden alarm mobilizacyjny nie był konieczny. Cała załoga, a było to zaledwie kilka osób ponad szkieletową obsługę fregaty, była trzymana w gotowości już od kilku godzin. Głośne wycie miało więc za zadanie przypomnieć żołnierzom, po co się tu znaleźli, oraz oznajmić, że godzina „0” za chwilę wybije. Za kilka minut pocisk z Galaktycznego Działa wyskoczy z nadprzestrzeni. Taktycy sztabowi Nowej Republiki zaczęli dokonywać pomiarów od razu, kiedy tylko grupa uderzeniowa, wysłana, aby zlokalizować Galaktyczne Działo, dała znać o jego uaktywnieniu. Zgodnie z obliczeniami najlepszych republikańskich nawigatorów, matematyków i znawców przestrzeni, pocisk mógł mieć tylko jeden cel. Planetę, na którą niemal od początku Galaktycznej Wojny Domowej siły Imperium ostrzyły sobie zęby. Jedną z ostoi nowej konfederacji i ważny kompleks stoczniowy. Ojczyznę Calamarian i Quarrenów, planetę Mon Calamari. Admirał Gegoto dowodził obecnie flotą systemową tego układu i to on zgłosił się na ochotnika do tej misji. Uznał to zresztą za swój obowiązek. Sztab Nowej Republiki opracował szybko ryzykowny plan zlikwidowania zagrożenia ze strony Galaktycznego Działa. A konkretniej tego pocisku. Polegało to na tym, że corelliańska fregata interdykcyjna CC-7700 ustawi się w okolicach planety, dokładnie na wektorze skoku pomiędzy pociskiem i jego celem. Było jasne, że obiekt na tyle twardy i opancerzony nie da się łatwo zestrzelić, dowództwo postanowiło więc zmylić go, podsuwając mu inne źródło cienia grawitacyjnego, czyli fregatę CC-7700, mając nadzieję, że to wystarczy. Jeśli nie, to całą planetę, razem ze wszystkimi jej mieszkańcami, czeka zagłada. - Uruchomić pole interdykcyjne!- rozkazał Gegoto przez komlink, wpatrując się w odczyty skanerów, dane statystyczne statku i chronometr. Załoga miała rozgrzać emitery pola do granic wytrzymałości, a następnie pospiesznie opuścić okręt. Jeśli bowiem pocisk obierze na cel „Pinnacle II”, nikt, kto pozostanie na statku, nie przeżyje. Admirał jeszcze raz spojrzał na chronometr. - Minuta do godziny „0”!- oznajmił przez komlink – Wszyscy do szalup! Z mostka poderwały się podniecone istoty wielu ras i pobiegły w stronę kapsuł ratunkowych. Admirał Gegoto wstał i rozejrzał się po opustoszałym mostku, kątem oka obserwując chronometr i radar. Gdy licznik pokazał zero, z nadprzestrzeni wyłonił się oznaczony na radarze czerwonym punkcikiem, pocisk Galaktycznego Działa... kilka stopni od przewidywanego wektora skoku. Tym samym wciąż zmierzał w stronę planety. Gegoto wstrzymał z napięcia oddech. Nie było czasu na myślenie. Jeżeli szybko czegoś nie zrobi, Mon Calamari czeka zguba. Skoczył do konsoli obsługi silników i zwiększył ciąg. Potem rzucił się na ster, a gdy go dopadł, począł rozpaczliwie kręcić nim w stronę trajektorii lotu pocisku. Żyły na jego rybich skroniach nabrzmiały, a z nielicznych porów pomiędzy łuskami począł wyciekać pot. W końcu CC-7700 skręcił i zaczął powoli sunąć w kierunku właściwego wektora. Gegoto osunął się na pokład, dysząc ze zmęczenia; nie był przyzwyczajony do fizycznego wysiłku. Spojrzał jeszcze tylko na sonar i z ulgą stwierdził, że czerwony punkcik skręca w stronę środka tarczy. Admirał odetchnął, czekając na nieuchronne. Kiedyś bał się śmierci. Teraz jednak czekał na nią ze spokojem, był bowiem świadom, że dzięki jego poświęceniu ocalała cała planeta. „Slave I” powoli, za pomocą silników repulsorowych, osiadł na płycie lądowiska przed siedzibą Rady Jedi na Noquivizorze. Dwadzieścia metrów dalej, przy jednym z reflektorów oświetlających plac, stał komitet powitalny złożony z czterech osób: pierwszą od lewej był Han Solo, patrzący smutnym i pełnym powagi wzrokiem na gasnące silniki patrolowca klasy Firespray, druga to Mara Jade Skywalker, która aktualnie mrużyła oczy ze względu na mocne promienie słońca. Na jej chłodnej twarzy malowały się oznaki zniecierpliwienia. Trzeci z kolei był Luke Skywalker, którego spokojne oblicze i łagodne spojrzenie wyraźnie kontrastowało z wyglądem jego żony. Kyle Katarn, ostatni z oczekujących, jako jedyny nie oglądał lądowania, przyglądał się bowiem czubkom swoich butów, opierając się o słup. Wreszcie rampa „Slave’a I” opadła i zeszli po niej Lando Carlissian, Boba Fett i Corran Horn, a oczekujący powoli ruszyli w ich stronę. - Zadanie wykonane, Solo.- rzucił Fett, kiedy stanęli naprzeciwko siebie w odległości półtora metra. Luke zauważył, że Boba przezornie trzyma dłoń na rękojeści swojego blastera BlasTech EE-3, a Han porusza prawicą w okolicy kabury ze swoim pistoletem BlasTech DL- 44. To ciekawe, pomyślał, oni wciąż sobie nie ufają. - Słucham.- powiedział zwięźle Corellianin, zachęcając tym samym Fetta do złożenia sprawozdania. - Stoczyliśmy osiem potyczek z łowcami nagród.- rzekł chłodno człowiek w mandaloriańskiej zbroi – Zabiliśmy ich około dwudziestu... - Ty ich zabiłeś.- wtrącił Lando, wyraźnie zdegustowany metodami Fetta. -... ale mam pewność, że nie było wśród nich ani Novala Garainta, ani Zardry, ani Chenlambeca. Najlepsi zatem są wciąż zagrożeniem.- dokończył Boba, nie zwracając uwagi na słowa Carlissiana. W tym czasie Luke, Kyle i Mara zdążyli przywitać się z Corranem i Landem. - To nieistotne teraz.- powiedział Han, wyjmując z kieszeni błyszczącą datakartę – Oto dataria na pięćdziesiąt tysięcy kredytów. Zgodnie z umową. Przy czym szykuj się na więcej, bo nie zrezygnowałem z twoich usług. - Mam nadzieję.- odparł Fett, chwytając kartę – Jesteś żyłą złota, Solo. Nasz układ bardzo mi odpowiada. - Czekaliśmy na ciebie, Corran.- powiedziała w międzyczasie Mara, witając się z Hornem – Luke chce, żebyś wziął udział w posiedzeniu Rady.- odwróciła się w stronę Boby i Landa – Panowie też mile widziani. - Zjawimy się.- obiecał Carlissian – A tak na marginesie, Han, mógłbyś pogadać z naszym łowcą odnośnie jego barbarzyńskich metod? - Mógłbym.- odparł Solo, patrząc na Bobę – Ale później. Teraz chyba chcecie zwołać posiedzenie Rady, prawda, Luke? - Właściwie to czekamy jeszcze na jedną osobę.- rzekł spokojnie Skywalker – Chciałem, żeby była przy omawianiu przez nas dalszych działań. - Kto to taki?- zaciekawił się Corran. - Właśnie nadlatuje.- odparł Kyle, który dotychczas nie brał udziału w dyskusji, ponieważ obserwował niebo. Teraz wskazywał palcem smukłą sylwetkę A-Winga, kierującą się w kierunku płyty lądowiska – To oficer Wojsk Lądowych Nowej Republiki, komandor Mirith Sinn. Po raz drugi od zbudowania na Noquivizorze siedziby Rady Jedi w jej wnętrzu zebrali się wszyscy jej członkowie. Sala posiedzeń mieściła się na najwyższym poziomie, pod błękitną kopułą zasłaniającą niebo. Do dziesięciu siedzeń, tworzących okrąg, obecnie dołączono siedem foteli dla gości. Mieli na nich zasiąść kolejno: Han Solo, Lando Carlissian, Mara Jade Skywalker, Kyle Katarn, Corran Horn, Boba Fett i Mirith Sinn. Szczupła, płomienno włosa kobieta o dużych, zielonych oczach czuła się trochę nieswojo wśród tylu rycerzy Jedi i bohaterów Nowej Republiki, a w dodatku w obecności słynnego łowcy nagród Boby Fetta, ale jej twarz nie zdradzała jakiegokolwiek zażenowania. Była na niej widoczna natomiast pewność siebie i świadomość swoich umiejętności. W poczet Rady Jedi, po Bitwie o Roon, wchodziło dziesięciu znamienitych mistrzów Jedi: był wśród nich Xyron Narr, Leonid, Keyan Farlander, Troo Ghra, Dek-Meron Perabi, Lowbacca, Groft Vil’lya i oczywiście Luke Skywalker, studiujący obecnie jakiś raport, z mistrzem Ikritem po swojej lewej, a Kamem Solusarem po prawej stronie. Mimo, iż na ich twarzach nie malowały się żadne konkretne emocje, w sali czuć było napięcie i przygnębienie, związane z wydarzeniami ostatnich dni. - Nasz wróg zrobił pierwszy ruch.- odezwał się Luke, unosząc głowę znad notesu komputerowego – Mamy doniesienia o inwazjach niezwykle silnych liczebnie flotylli na Birblingi, Kronto, Dorneę i Adumar. - Dwie z tych planet to jedne z kluczowych republikańskich kompleksów stoczniowych.- zauważył Farlander – Przywódca Executor’s Lair wie, co robi. - To nie jest takie pewne, Keyan.- wtrącił Kam – Wszystkie te systemy są bardzo od siebie oddalone, ponadto nie ma między nimi bezpośredniego szlaku nadprzestrzennego, a zatem są to tylko niewielkie wysepki, przyczółki, z których mogą ewentualnie wyprowadzać ataki na sąsiednie systemy. - Czy tamtejsze floty sektorowe dostały już jakieś rozkazy?- zapytał Dek-Meron – Mogłyby się zebrać, przeprowadzić silne uderzenie na te planety i szybkim ruchem odbić je z rąk wroga. - Nie mogłyby, przyjacielu.- wybzyczał Leonid – Po pierwsze, rekonesans w zdobytych układach zameldował, że właściwe floty inwazyjne już dawno opuściły te systemy, pozostawiając jedynie po jednym niszczycielu ochrony.- spojrzał po twarzach wszystkich zebranych – Nie ma pewności, że wróg nie ruszył na sąsiednie systemy, planując zdobycie całych sektorów. Dlatego floty sektorowe rozciągnęły kordon ochronny na bronionych przez siebie planetach, bojąc się, że gdzieś tam może nastąpić kolejny atak. - Ale macie już konkretny cel.- odezwał się Boba Fett – Możecie ściągnąć rezerwowe siły i wykurzyć wroga z waszych planet. - Zanim te floty pojawią się w odpowiednich systemach, minie wiele dni.- skontrował Xyron – Poza tym jest jeszcze po drugie. - Tak.- podjął Leonid – Admirał Perm nie ma pewności, czy wróg nie uderzył gdzieś jeszcze. - No to niewesoło.- podsumował Lando z przekąsem. - Jest jednak kilka dobrych wieści.- powiedział Luke – Wedge zameldował niedawno, że wraz ze sporym zespołem uderzeniowym zniszczyli oni Galaktyczne Działo, a pocisk, który został z niego wcześniej wystrzelony, zdetonowano nad Mon Calamari. - Jakieś ofiary?- zainteresował się Corran. - Tylko admirał Gegoto, dowodzący fregatą interdykcyjną „Pinnacle II”.- odparł Han – Ściągnął do siebie pocisk z Działa i oddał życie, żeby ocalić planetę. - To bohater.- rzekł z uznaniem Lando. - To głupiec.- zaoponował Fett. - Pytał cię ktoś?- syknął oschle Carlissian, a wszyscy zebrani spojrzeli na tę dwójkę – Sam na pewno byś się na coś takiego nie zdecydował. - Pewnie, że nie, gdybym był zdolnym dowódcą, jak Gegoto, i mógłbym się przyczynić do rozwiązania tego konfliktu.- odbił piłeczkę Boba. - Ale nie jesteś i...- uniósł się Lando, ale Kyle wstał i stanął naprzeciwko tych dwóch. - Fett ma niestety rację.- powiedział pojednawczo do Landa – Admirał Gegoto był jednym z najlepszych dowódców Nowej Republiki.- spojrzał na Skywalkera – Czy masz nam coś jeszcze do przekazania, czy możemy już zacząć zastanawiać się, co robić? - Jeszcze jedna sprawa.- rzekł Luke, po czym skinął głową w stronę Solusara – Kam? - Dziękuję, Luke.- podjął wywołany, zwracając się do Mirith Sinn – Komandor Sinn, wezwaliśmy tu panią, ponieważ pani opinia może być bardzo przydatna. Otóż ja, Kyle Katarn, Troo Ghra i Mara Jade Skywalker przeanalizowaliśmy szczegóły zajścia, jakie miało miejsce niedawno na Geratonie, i doszliśmy do wniosku, że w całą sprawę klonowania zamieszany jest pani przyjaciel, Kir Kanos. - Co!?- Mirith Sinn zerwała się na równe nogi, a dłonie zaczęły jej drżeć. Ci spośród zebranych, którzy władali Mocą, wyczuli też, że bardzo ją to poruszyło – To niemożliwe. Znam Kanosa bardzo dobrze i wiem, że nie związałby się z żadną poimperialną organizacją, chyba, że przewodziłby jej sam Imperator! Z całym szacunkiem, ale musieliście się pomylić. - Niekoniecznie, młoda damo.- odparł Ikrit – Jeżeli za tym wszystkim rzeczywiście stoi Darth Vader, to Kanos znalazłby u niego ostoję idei Nowego Ładu, której tak poszukiwał. - A co ty możesz wiedzieć o Kanosie?- uniosła się Mirith, ale zaraz wróciła do siebie – Przepraszam.- mruknęła, spuszczając głowę – Trochę mnie to wszystko przytłacza. - To zrozumiałe, zważywszy, co łączyło panią z Kanosem.- powiedział łagodnie Kyle – Ale skoro już poruszono temat Geratonu, to musimy wreszcie coś postanowić w związku z precedensem Barrona. - Skoro mowa o Barronie,- Luke zerknął na swój notes komputerowy – to myślę, że ta informacja cię zainteresuje. Jeden z pancerników Dreadnaught zniszczonych przez Eskadrę Łotrów w okolicy Galaktycznego Działa nosił nazwę „Nihilanth”. Mówi ci to coś?- Twarz Kyle’a stężała. - To okręt flagowy pirackiej floty Barrona!- rzucił – Potwierdza to tylko moje przypuszczenia, że klony z Geratonu i te zamachy terrorystyczne mają wspólny początek. - Tak.- Han podrapał się po brodzie, a przez jego twarz przemknął cień – Za wszystkie sznurki pociąga Darth Vader. - To nie jest Vader, Han. Przecież doskonale o tym wiesz.- odparł spokojnie Luke, niemniej jednak czuć było, że lekko się uniósł. - Oczywiście, że nie.- wtrącił się Fett – Vader nie wyznaczyłby nagrody za moją głowę, tylko skorzystałby z moich usług. - Ty to wiesz i ja to wiem, ale problem polega na tym, że galaktyka nie jest już tego taka pewna.- powiedział Han – Powszechnie przyjmuje się, że Darth Vader powrócił i chce się zemścić na nas za Endor. Rząd nie dementuje tych pogłosek, gdyż są one wygodne; wróg znany to wróg realny, nie jest jakimś nieuchwytnym widmem, tak jak ten wasz Pełnomocnik Sprawiedliwości. - Przecież to jest chore.- oburzył się MTD, tłumacząc kilka warknięć Lowbacci. - Ale prawdziwe.- odparł Corran. - Dobra, do rzeczy.- skwitował Luke – Jeśli będziemy się rozwodzić nad tym, czy Vader to Vader, nigdy nie ruszymy z miejsca. Punkt pierwszy porządku dziennego: klony. Kyle? - Już mówię, Luke.- Katarn wstał i obrócił się do zgromadzonych – Rycerze Jedi, którzy szukali szlaków przerzutowych z Geratonu, trafili na kilka pomniejszych fabryk klonów, ale poza tym nic nie znaleźli. Ostatni trop urywa się na Spirze, gdzie mieści się tajny ośrodek treningowy pod przykrywką kurortu wypoczynkowego „Edamenolc”. W tej materii nie osiągnęliśmy więc większych sukcesów. Razem z mistrzem Skywalkerem postanowiliśmy więc inaczej podejść do sprawy. - Poszliśmy po rozum do głowy i stwierdziliśmy, że, do produkcji klonów potrzebne są ysalamiry.- uśmiechnął się Skywalker – Mara już rozmawiała na ten temat z szefową Wywiadu, Iellą Wessiri Antilles, i zgodziła się ona wysłać grupę wywiadowczą na Myrkr. - Dlaczego Jedi sami nie zbadają tego tropu?- zapytała Mirith. - Bo ysalamiry blokują dostęp do Mocy.- odparł Xyron. - A jaką macie pewność, że te ysalamiry biorą się właśnie z Myrkr?- zapytał Han, marszcząc czoło. - My nie mamy.- odparł Luke, patrząc na wbudowany w notes chronometr – Ale za moment powinno... - Luke? Jesteś tam?- rozległ się zniekształcony przez szumy i trzaski głos, wydobywający się z kieszeni spodni Skywalkera. Mistrz Jedi natychmiast wyjął źródło tych słów, czyli swój osobisty komlink, i przysunął go do ust, uśmiechając się lekko. - Jestem. Przybyłeś w samą porę, Talon. Właśnie myślałem o tobie. - Cieszy mnie to niezmiernie, ale może powiedziałbyś mi, gdzie mogę wylądować?- ciągnął głos Karrde’a – Jakiś niebieski A-Wing, kilka Lambd i patrolowiec Firespray blokują płytę lądowiska.- - Może posadzić „Wild Karrde” po drugiej stronie budynku.- podpowiedziała Mara, co Luke natychmiast przekazał przez komlink. - Nie ma sprawy. Wyjdziecie mi na spotkanie?- zapytał Talon. - Niestety nie.- rzekł Skywalker - Właśnie mamy naradę, ale mamy nadzieję, że do nas dołączysz. - Zaraz będę. Bez odbioru. - Talon zaraz przyjdzie.- powiedział Luke, wyłączając komlink – Ale wracając do tematu, to musimy ustalić jedną rzecz odnośnie klonów. Załóżmy, że Myrkr to jedyne źródło ysalamirów i że Nowa Republika zdoła je przejąć. Czy Jedi, którzy dotychczas zajmowali się sprawą klonów, powinni zostać przydzieleni do innych zajęć, czy dalej prowadzić swoje śledztwa?- - Myślę, że nie zaszkodzi, jeśli będą przygotowani na ewentualność wykonywania innych misji.- powiedział Ikrit, kładąc uszy po sobie – Niemniej jednak śledztwo powinno trwać dopóty, dopóki nie przyniesie zadowalających rezultatów. - Czy Rada zgadza się z postulatem mistrza Ikrita?- zapytał Luke, a widząc, że wszyscy kiwają głowami, uśmiechnął się lekko – Dobrze. Punkt drugi: admirał Ackbar i generał Bel Iblis.- jego twarz spoważniała – Od miesiąca siedzą w areszcie, bo stan wojenny zablokował wszystkie sądy, tymczasem są nam potrzebni, żeby wygrać ten konflikt. Pomyśleliśmy z Marą, że gdyby wstawić się oficjalnie za nimi, prezydent przywróciłby ich, przynajmniej chwilowo, do czynnej służby. - Fey’lya nie da się tak łatwo w to wrobić.- zaoponował Solo – Myślę, że należy spytać samych zainteresowanych, co sądzą o tym pomyśle. - Zgadzam się.- rzekł Leonid – Jeden z rycerzy Jedi mógłby polecieć na Coruscant i skonsultować się z Ackbarem i Bel Iblisem. Lowbacca zaryczał cicho, po czym dwa razy szczeknął, a wypowiedź zakończył przeciągłym mruknięciem. - Lowbacca mówi, że Dorsk 82 wrócił niedawno ze swojej misji, więc mógłby się tym zająć.- przetłumaczył MTD. - Bardzo dobrze.- przytaknął Skywalker – Wszyscy się zgadzamy? Członkowie Rady Jedi kolejno kiwnęli głowami, na co Luke się uśmiechnął i zajrzał do swojego notesu. Rada jest niezwykle jednomyślna, pomyślał, to dobry znak, że w tak trudnych czasach potrafimy działać jak jeden organizm. - Znakomicie. Jeszcze jedna sprawa.- powiedział spokojnie, chociaż z powagą – Nasz przeciwnik, udający Dartha Vadera, dysponuje niezwykle silną liczebnie flotą. Niepokoi mnie, że zdołał zgromadzić ją w tajemnicy i że nic nam o niej nie wiadomo. - To rzeczywiście problem.- dodała Mara – W HoloNecie już kipi od zarzutów w stronę Wywiadu Nowej Republiki, że przeoczył powstawanie armii silniejszej nawet niż to, czym dysponuje Imperium. - Dysponowało.- poprawił ją Kam – Admirał Pellaeon poinformował nas niedawno, że kolejne cztery niszczyciele przeszły na stronę Executor’s Lair. - Czy Pellaeon nie może pomóc wam w pozbyciu się wroga z okupowanych systemów?- zapytał Fett. - Może.- odparł Kam – Złożył już nawet taką propozycję. Problem polega na tym, czy Perm i Fey’lya zechcą ją przyjąć. - Perm pewnie nie wahałby się ani minuty, ale wątpię, czy prezydent na to pójdzie.- rzekła Mirith – Dotychczas wykazywał się raczej mało błyskotliwymi pomysłami. - To niestety prawda, komandor Sinn.- westchnął Ikrit – Prezydentowi Fey’lyi najwyraźniej najbardziej zależy na tym, żeby opinia publiczna myślała, że wygrywamy wojnę. Niezależnie od stanu faktycznego. - Co i tak mu nie wychodzi, bo osiągnięcia floty są jak na razie mierne, a rzekomy powrót Dartha Vadera podważył wiarygodność zarówno władz dawnego Sojuszu Rebeliantów, jak i naszego zakonu.- dodał Troo Ghra – O ile jeszcze Borsk Fey’lya jakoś da sobie z tym radę, to boję się, że te głosy niezadowolenia najbardziej dotkną Mon Mothmę. - To silna kobieta.- wtrącił Kyle – Niejedno już przeżyła i z pewnością da sobie radę. - Za to pewnie zaraz ruszy, jeśli jeszcze nie ruszyła, propaganda opiewająca zniszczenie przez nasze wojska Galaktycznego Działa.- rzekł Han. - Nie ruszy.- sprzeciwił się Keyan – A przynajmniej nie z takim impetem. Widzi pan, generale Solo, to, że nasz atak spowodował zniszczenie Działa to jedna sprawa, ale faktem jest, że ono samo eksplodowało. Wedge i reszta nagrywali całą bitwę, ale tym nagraniem nie można się posłużyć jako materiałem propagandowym. Ten Darth Vader nieźle to sobie wykombinował; pozbawiając nas zarówno superbroni, jak i zasługi jej zniszczenia. Jedyny moment całego filmu nadający się do rozpowszechnienia pokazuje zniszczenie trzech pirackich pancerników Dreadnaught z załogą Działa na pokładach. - To fakt.- zgodził się Luke – Ale odbiegliśmy od tematu. Co z tym Executor’s Lair? - Może Talon Karrde będzie coś wiedział?- podsunął Lando. - Nie będzie.- zza drzwi dobiegł wszystkich znajomy głos. Po chwili do pomieszczenia wszedł Talon – Kiedy tylko Luke poinformował mnie, że istnieje coś takiego, jak Executor’s Lair, od razu sprawdziłem, czy nie mam czegoś na ten temat w swoich archiwach.- podszedł bliżej, patrząc dziwnym wzrokiem na Fetta, ale ten zdawał się tym nie przejmować – I nie mam.- dokończył. - Czyli nie wiemy nic o naszym wrogu?- upewnił się Lando. - Poza tym, co wiemy, nic nie wiemy.- odparł Xyron, uśmiechając się z przekąsem. - To niewiele.- podsumował Han. - Dobra, szanowni państwo, co zatem postanawiamy?- zapytała chłodno Mara. - Proponuję zrobić coś w związku z klonami.- powiedział Kyle – „Nihilanth” może i został zniszczony, ale nie mamy wcale pewności, czy Barron był na pokładzie. - Nie zgadzam się.- zaoponował Kam Solusar – Sprawa klonów jest ważna, owszem, ale najpierw trzeba się zająć admirałem Ackbarem i generałem Bel Iblisem. - Ja miałem pomóc młodym Solo w poszukiwaniach Anakina.- podpowiedział Ikrit. - Zrobimy tak.- Luke podniósł pojednawczo ręce, mając nadzieję, że nie dojdzie teraz do jakiejś sprzeczki; tylko tego by brakowało – Dorsk 82 poleci na Coruscant, zorientować się w sprawie Ackbara. Fett,- zwrócił się do łowcy nagród – ty go tam zawieziesz na wypadek, gdyby potrzebował wsparcia. - Jeśli nie masz nic przeciwko, Luke, chciałbym zabrać się z nimi – zaproponował Corran – Dawno nie widziałem się z Mirax, a poza tym chyba bardziej się przydam, latając z Eskadrą Łotrów. - Ja też się z wami zabiorę.- rzekła Mirith – Patrolowce klasy Firespray są znacznie wygodniejsze, niż A-Wingi, a poza tym ten konkretny patrolowiec jest szybszy. - Nie widzę przeciwwskazań.- powiedział Boba, chociaż w głębi duszy wolał podróżować sam. Ale czego się nie robi dla pieniędzy... – O ile mój pracodawca nie będzie miał innych planów. - Możesz lecieć, Fett.- odparł Han ponuro – Co prawda chciałem cię mieć przy sobie, ale równie dobrze możesz pomóc Dorskowi. - A ty, co zrobisz, Han?- zaciekawił się Skywalker. - Chyba polecę z mistrzem Ikritem i Tahiri szukać Anakina.- odparł Solo, podnosząc głowę – Rozmawiałem rano z Chewiem przez komlink. Jak tylko wróci, zabierzemy się „Sokołem” na Yavin po Tahiri, a chwilę później po bliźniaki. To chyba najlepsze, co mogę zrobić. Luke uśmiechnął się, czując, że Han wychodzi powoli ze spowodowanego stanem Leii odrętwienia. W jego oczach znowu zagościł szelmowski błysk, którego już od dawna tam nie widział. Co prawda jego aura nadal pulsowała wewnętrznym bólem, ale to minie. Han Solo, którego znamy i kochamy, spał długo, pomyślał Skywalker, to naturalne, że budzi się powoli. - Znakomicie.- podsumował – Mam jeszcze jedną propozycję: ja z Marą, Kamem, Kylem, Xyronem i Ewonem polecimy na Spirę, zbadać dokładniej sprawę klonów. Co wy na to? - Ja się zgadzam.- rzekła Mara – I tak lepsze to, niż siedzieć tu na dupie i kombinować. Reszta wytypowanych przez Luke’a Jedi kiwnęła głowami, zgadzając się z rudowłosą przedmówczynią. - Świetnie.- powiedział Luke, zwracając się do Karrde’a – Przy czym Talon, chciałem cię prosić, abyś został na Noquivizorze jeszcze kilka dni. Muszę z tobą pogadać. - Dobra.- zgodził się były przemytnik – Zostawiłem Shadę, żeby pilnowała interesów, więc mam parę dni urlopu. - A ja zadzwonię do Tendry, a potem polecę na Coruscant, do Perma, z propozycją powrotu do służby w Armii.- wtrącił Lando – Może znajdzie dla mnie jakiś okręt. - To może od razu polecisz z nami?- zaproponował Corran, szykując się do wyjścia. Mirith Sinn i Boba Fett poszli za jego przykładem. - Nie, dzięki.- Carlissian odmówił stanowczo – Tak się składa, że jeśli spędzę z naszym łowcą nagród jeszcze trochę czasu, to szlag mnie trafi. - Bez łaski.- stwierdził Fett, mijając Landa. Ten spojrzał na niego oschle, ale Boba nawet nie zwrócił na to uwagi. - No to do roboty, przyjaciele.- powiedział Luke Skywalker, dając do zrozumienia, że zebranie Rady Jedi dobiegło końca. ROZDZIAŁ 9 Nie można bez przerwy pracować nad swoimi umiejętnościami. Każdy, nawet najodporniejszy organizm po jakimś czasie ulegnie wyczerpaniu. Nawet organizm Jedi. Dlatego Anakin Solo po pięciu dniach skupiania Mocy w jednym punkcie i doskonalenia zdolności panowania nad nią, wreszcie zasnął. Nie był to jednak zwykły, spokojny sen piętnastolatka. Młody Solo drzemał skulony w kącie ciemnego pomieszczenia, wtulając spoconą głowę w podkurczone kolana. Jego dłonie, wskutek mechanicznego naprężania mięśni palców przez ostatni miesiąc, teraz samoistnie zaciskały się w pięści, żeby po chwili ponownie się rozkurczyć. Oddech chłopca był ciężki, ale miarowy, niemniej jego usta drżały z wycieńczenia. Inną sprawą był stan emocjonalny Anakina. Gdyby jego fizyczne ograniczenia nie zmusiły go do odpoczynku, ćwiczyłby dalej, podsycając swoją frustrację i wściekłość, karmiąc mrok w jego duszy. Ciało jednak musiało ustąpić, a razem z nim ciemna strona młodego Solo popadła w rodzaj stagnacji, czekając, aż jego fizyczna skorupa odzyska siły. Wtedy przystąpi do treningu ze zdwojoną determinacją, a gdy wreszcie mu się uda, stanie się potężny, zemści się za swoją matkę i zwycięży w Wojnie Władców Mocy jako ten jedyny, niepokonany. Teraz jednak mrok w nim usnął. A gdy to się stało, jego obolałą i zszarganą duszę poczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Zupełnie, jakby dawny Anakin, młody rycerz Jedi i uczeń mądrego i doświadczonego mistrza Ikrita chciał odzyskać kontrolę nad swoimi czynami. „Opamiętaj się!” apelował do swojej ciemniejszej połowy „Zostaw ambicję na boku. Ona nic nam nie daje, a tylko boli.” „To ty się opamiętaj!” odszczekiwał mu mrok w jego duszy „Sami wiemy najlepiej, co dla nas najlepsze! Siedź cicho, jak do tej pory, i nie marudź!” „Nie zamilknę.” zbuntowała się jego jasna strona „Czy tego nie widzisz? To, co robisz, niszczy nas, wypala! Uspokój się zanim będzie za późno!” „Pierniczysz!” odparła ciemna strona „Dzięki mnie osiągnęliśmy to wszystko! Niedługo będziemy tak potężni, że nawet Skywalker nie da nam rady!” „Co osiągnęliśmy!? Co osiągnęliśmy!?” dalej buntowało się światło „Siedzimy w jakiejś ruderze, chowając się jak pies! Niszcząc od środka nasze ciało! I w imię czego? Bezsensownej zemsty, która pochłonęła już wiele niewinnych istnień!” „Witiyn Ter nie był niewinną istotą!” warknął ciemny Anakin „Zabijając go, wyświadczyliśmy tylko galaktyce przysługę!” „Nie zasłużył na śmierć!” odparł jasny Anakin. „Nie rozśmieszaj mnie!” mrok zaśmiał się szyderczo „Sam widziałeś, co on zrobił z planetą Roon! Byliśmy tam przecież. Nie mów mi więc, że to, co robimy, jest złe! Oddajemy się wyższym celom!” „Oddajemy się zemście!” krzyknął jasny „Wkurza cię, że galaktyka nie opłakuje naszej matki tak, jak Stacji Centerpoint czy planety Itren!” „A ciebie to nie wkurza!?” odbił piłeczkę ciemny „Nie oszukujmy się. Nie zabiłbym Tera i nie ćwiczyłbym koncentracji Mocy, gdybyś nie dał mi na to swojego przyzwolenia!” „Co ty bredzisz!?” oburzyło się światło „Nigdy nie zgodziłem się i nie zgodzę na...” „Morda w kubeł, słabeuszu!” ryknął mrok „Co, boisz się, że Jedi przyjdą po nas, gdy osiągniemy już taką potęgę, że będziemy im zagrażać? Nie martw się, rozprawimy się z nimi tak, jak to zrobiliśmy z Terem!” „To, co mówisz, jest złe!” przeraził się jasny. „Nie ma dobra, ani zła!” odpowiedział szyderczo ciemny „Jeszcze tego nie pojąłeś? Wybuchła Wojna Władców Mocy, głupcze! Słabi Jedi zginą, pozostaną silni! Nie mam zamiaru dać nam umrzeć!” „Mylisz się, nikt nie zginie!” zbuntowała się jasna strona „Jedyną ofiarą tej twojej krucjaty będziemy my, kiedy zabijesz nas tymi morderczymi treningami!” „Mam rację, tępaku!” warknęła jego ciemna część „Potęga, jaką zdobędziemy, siła, jaką będziemy władać, jest tego warta!” „Ty nas zabijasz, głupcze!” odparło światło „Nie czujesz? Twoje działania nas bolą!” „Nie, sieroto.” mruknął złowieszczo mrok „Jedyną rzeczą, która nas boli, jesteś ty i twoje żałosne jęczenie! Nie możemy już tego słuchać!” „Co ty...” „Nie czepiaj się mnie już nigdy!” „Ale...” „Powtarzam po raz ostatni: zwalaj stąd i nie wracaj!” „Przecież...” „Odwal się, mówiłem!!! Już cię nie ma! Won!!!” Odpowiedzią była cisza. W tej samej chwili coś rzuciło śpiącym Anakinem i młody Solo się obudził. Przez chwilę dochodził do siebie, strząsając z oczu resztki snu, ale zaraz potem po jego twarzy przemknął złowrogi cień, zamieniając ją w twardą i bezduszną maskę. - Wreszcie sobie poszedł.- mruknął młody Anakin Solo. Zaraz potem spojrzał na swoje ręce, biorąc głęboki oddech, po czym na nowo zabrał się do swoich ćwiczeń. Boba Fett włączył zabezpieczenia kokpitu przed niepożądaną interwencją i ustawił je na maksymalne reakcje. Robił to odruchowo za każdym razem, kiedy wstawał z fotela pilota, ale tym razem tłumaczył sobie, że ma ku temu powody. Wiózł przecież Corrana Horna, Dorska 82 i Mirith Sinn, rycerzy Jedi i oficer Nowej Republiki, a oni mogli w każdej chwili przestać być wdzięcznymi pasażerami. Co prawda „Slave I” mknął teraz z hiperprędkością w kierunku Coruscant, celu, jaki oni sami mu wyznaczyli, ale Boba był bardzo podejrzliwy. Nie urodził się wczoraj i wiedział, że nikomu nie można ufać. A jednak Horn mu ufał. Fett z niejakim zdziwieniem obserwował to zjawisko. Dotychczas większość ludzi i istot innych ras, które przebywały w pobliżu, nigdy nie zdecydowała się mu zaufać. Ci nieliczni, którzy mu zawierzyli, później zawsze żyli przed nim w strachu. Wszyscy natomiast wiedzieli, że znacznie lepiej wyjdą, jeśli nie będą obracać się do Boby plecami. Tymczasem Corran Horn myślał i działał zupełnie inaczej. Fett część zaufania, jakim został przez niego obdarzony, tłumaczył wiarą rycerza Jedi w Moc, która ostrzegłaby go, gdyby łowca nagród miał nieczyste intencje. Poza tym Horn wiedział, że Boba więcej zyska współdziałając z Jedi, bo za to właśnie płaci mu Han Solo. Wreszcie mógł dojść do przekonania, że skoro spędzili wspólnie miesiąc w trasie i Fett dotychczas nie wystąpił przeciwko niemu, to i teraz tego nie zrobi. Wszystko dobrze, gdyby nie fakt, iż Boba Fett czuł, że to nie tu leży źródło zaufania Corrana. Jedi potraktował go jak swojego już na początku, kiedy razem z Carlissianem wyruszyli odciągać uwagę innych łowców nagród od Lo Khana. Od razu zaakceptował on wszystkie zasady, jakie panowały na pokładzie „Slave’a I”, a nawet towarzyszył mandaloriańskiemu łowcy podczas jego działań. Co jednak najbardziej zaintrygowało Fetta, Horn nie był wścibski ani bezczelny, ograniczał się tylko do obserwacji i rozmów z Landem, rzadko kiedy rozpoczynając konwersację z samym łowcą. Tak samo teraz nie zawracał mu głowy, tylko został w ładowni z Dorskiem i Mirith Sinn. Oczywiście Boba nigdy by się do tego nie przyznał, nawet przed sobą, ale towarzystwo Landa i Corrana podczas ostatniego miesiąca całkiem mu się podobało. Horn odpowiadał mu ze względu na szacunek, jakim darzył Fetta, oraz wspomnianą już wstrzemięźliwość. Poza tym, nigdy nie mówił niepotrzebnych rzeczy, wykazywał się sporą inteligencją i w niektórych sytuacjach zdawał się być niemal tak samo chłodny i opanowany, co sam Fett. I chociaż łowca nagród przypisał to szkoleniu Jedi, jakie przeszedł Corran, to nie zmieniło to faktu, że szacunek, jaki rycerz Jedi przejawiał względem Boby, zaczął działać także w drugą stronę. Z Carlissianem sprawa miała się odwrotnie. Lando nie lubił Fetta i nigdy mu nie ufał, nie bez powodu zresztą, a poza tym w ogóle tego nie ukrywał. Boba także nie przepadał za ciemnoskórym hazardzistą, i to od pewnego zgrzytu, do jakiego doszło między nimi na Nar Shadaa dawno temu. Ta animozja trwała niemal tak długo, jak niechęć Fetta do Hana Solo. Ponieważ jednak Corellianin zdołał przełamać swoje opory, także Lando poczuł się zobligowany do złamania swoich. Przynajmniej Boba tak to odczytał. Pewna antypatia jednak pozostała, czego przejawem były drobne słowne zaczepki, do których uciekali się obaj zainteresowani podczas ostatniego miesiąca. I chociaż Boba Fett dawno już pozbył się poczucia humoru, to musiał przyznać, że kombinowanie, w jaki sposób dopiec Carlissianowi, stanowiło niezłe ćwiczenie dla jego szarych komórek. A jeszcze miesiąc temu za pierwszą lepszą pyskówkę z miejsca bym go zastrzelił, pomyślał z ironią łowca. Suma sumarum Boba Fett stwierdził, że praca dla Hana Solo bardzo mu się podoba. Powiedział mu na Noquivizorze, że pracuje dla pieniędzy. Cały czas wmawiał sobie, że tak właśnie jest. Więcej nawet, na początku w to wierzył. Teraz jednak nie był tego taki pewien. Właściwie nie miał pewności już od jakiegoś czasu, ale wtedy, kiedy spotkał się z Solo, po prostu tego nie akceptował. Łowca nagród wstał i niespiesznie udał się w kierunku ładowni. Mamy jeszcze trochę czasu, zanim dotrzemy na Coruscant, pomyślał, mogę sprawdzić, co z moimi pasażerami. Przystanął na chwilę, po raz pierwszy od bardzo dawna dziwiąc się samemu sobie. Idzie się spotkać z ludźmi! On, który zawsze preferował samotność. Niesłychane! Zaraz otrząsnął się, pozbywając tych destrukcyjnych skojarzeń. Starzeję się, to wszystko, pomyślał. Ruszył ponownie w kierunku ładowni, oczyszczając umysł ze zbędnych przemyśleń. Znów był chłodny, bezduszny i opanowany, tak jak na mandaloriańskiego łowcę przystało. - O, Boba.- zauważył Corran, przerywając rozmowę z Mirith, kiedy Fett przeszedł przez próg ładowni. Dorsk 82 stał pod ścianą ze skrzyżowanymi rękami, myśląc najwyraźniej o czymś innym – Coś się stało? - Jeśli mam was dowieźć w jednym kawałku na Coruscant, to was tam dowiozę.- odparł szorstko łowca – Mam do ciebie jednak pytanie, poruczniku Horn. - O co chodzi? - Co zrobimy, gdy zakończymy naszą misję w stolicy?- zapytał Fett, obserwując wszystkich przez swój czarny wizjer. - W sumie nie wybiegałem myślą aż tak daleko,- przyznał się Corran – ale wydaje mi się, że powrócimy z Dorskiem do siedziby Rady po nowe rozkazy. Co do ciebie to nie jestem pewien, ale znając Hana pewnie nakłoni cię, abyś ponownie odegrał rolę czujki na łowców nagród. A masz jakąś alternatywę? - Mam.- przyznał Boba – Przez ostatni miesiąc nie wybierałem planet, na które lecieliśmy, losowo. Zauważyłeś pewnie, że kontaktowałem się tam z pewnymi osobami. - Zauważyłem.- zgodził się Corran – Do czego zmierzasz? - To byli przedstawiciele mojej siatki informacyjnej, a raczej jej resztek, które przetrwały po ogłoszeniu nagrody za moją głowę.- odparł Fett – Powiedzieli mi, że ten, który w końcu mnie dopadnie, skasuje nagrodę od imperialnego łącznika w systemie Duro. Chciałbym przeprowadzić małą mistyfikację. - To dobry pomysł.- odparła Mirith, patrząc z dystansem na Fetta – O ile się nie mylę, za tą nagrodą stoi Vader i Executor’s Lair, a wszystko, co może zaszkodzić naszym wrogom, jest godne poparcia. - Racja.- zgodził się Corran, zwracając się do Boby – Myślę, że tak właśnie będzie wyglądać twoje kolejne zadanie, o ile nie wypadnie nam nic na Coruscant. Mam dziwne przeczucie, że coś się tam wydarzy. Maarek Stele szedł wąskim korytarzem w kierunku zachodniego skrzydła Centrali Executor’s Lair, w którym to skrzydle mieściły się kwatery Noghrich z Death Commando Prime. Interesowała go szczególnie kajuta Pekhratukha, albowiem to on był liderem tej formacji i wszelkie rozkazy dla zespołu powinny być przekazywane bezpośrednio jemu. On zaś miał z kolei te rozkazy wykonywać bez mrugnięcia okiem. I tak było w przypadku zadań zlecanych mu przez Lorda Vadera, lecz, niestety dla Maareka, Pekhratukh zaczynał mieć własne zdanie, jeśli chodzi o misje dla innych przywódców Centrali. O ile jeszcze dotychczas Darth Vader firmował ich rozkazy, to jednak teraz go nie było, a Noghri Pekhratukh wątpił, czy Czarny Lord zdecydowałby się wysłać swoich komandosów prosto na Yavin IV. Zadaniem Maareka Stele było przekonanie lidera Death Commando Prime do podjęcia się tego zadania. Pewnym krokiem przeszedł grodzie oddzielające główny hol od bocznego korytarza, którym przybył tu z górnych poziomów stacji. Liczba szturmowców i oficerów Floty, którzy byli nieodłącznym elementem we wszystkich innych sektorach, znacznie zmalała. Światło także nie było tu tak jasne, jak w innych miejscach na pokładzie Centrali, a na paru odcinkach drogi w ogóle było zgaszone, pozostawiając po sobie gęstą ciemność. To było terytorium Noghrich i Maarek Stele doskonale o tym wiedział. Uśmiechnął się jednak lekceważąco, przekraczając jedną z linii odgraniczających względnie jasny półmrok od oślepiającego mroku. - Oczu Mocy nie da się oszukać poprzez zgaszenie światła!- zawołał w ciemność – Widzę was wszystkich! - Przeklęty Jedi!- syknął suchym głosem jeden z Noghrich, którzy rzeczywiście zaczaili się w cieniu – Czego chcesz? - Pogadać z waszym przywódcą, komandosie.- odparł dumnie Stele – Jak rozumiem, jego komnata mieści się zaraz za rogiem, czwarta po lewej. Dziękuję.- i przeszedł pomiędzy nimi, uśmiechając się perfidnie. Zaraz skręcił w lewy korytarz i przeszedł jeszcze przez dwie takie strefy ciemności wypełnione Noghrimi, zanim dotarł do wspomnianych drzwi. Te odsunęły się z sykiem, gdy tylko nacisnął przycisk na framudze. - Czego, Stele?- rozległ się śliski szept Pekhratukha – Myślałem, że już wszystko sobie powiedzieliśmy. Maarek rozejrzał się po spartańsko urządzonym pomieszczeniu, w którym poza stolikiem, krzesłem i łóżkiem znajdowała się prefabrykowana komoda, służąca jako niewielka, podręczna zbrojownia. Niemniej jednak arsenał w niej schowany był imponujący. Pekhratukh siedział właśnie przy tej komodzie, czyszcząc swój karabin BlasTech E-11. - Zbieraj ekipę.- powiedział Stele – Za dwa dni dotrze tu prom z ysalamirami, które na pewno się wam przydadzą. - Czy do ciebie nic nie dociera?- warknął Noghri, patrząc groźnie na byłą Rękę Imperatora – Nie lecę na Yavin IV! Koniec! Kropka. - Oj, mylisz się, mój drogi.- rzucił ironicznie Maarek – Uparłem się, żeby wysłać Pekhratukha z moim serum. Chociaż... może niekoniecznie ciebie.- dodał od niechcenia. Oczy Noghriego zwęziły się do wielkości szparek, a jego zęby zalśniły złowrogo. W połączeniu z jego szarą skórą nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że patrzy się na jakiegoś demona. - Co ty insynuujesz?- głos Pekhratukha niemal ociekał jadem. - To proste, mój niski, szary przyjacielu – Maarek Stele uśmiechnął się perfidnie – Rzeczywiście, nie mam żadnego interesu w nakłanianiu cię do podjęcia się tej misji. Od początku jesteś członkiem Executor’s Lair i elementy twojej tkanki są wszędzie. Po co wysyłać jednego Pekhratukha, skoro za dwa tygodnie będę mógł rzucić przeciwko Jedi sześćdziesięciu? Albo sześciuset?- zaśmiał się szyderczo – Jak myślisz, czy Lord Vader potrzebowałby wtedy usług oryginalnego, ale za to niepokornego, Noghriego? - Ty...- syknął lider Death Commando Prime, wykonując szybki ruch ręką, wydobywając tym sposobem ukryty w rękawie nóż, ale w tym samym ułamku sekundy Stele dobył i uaktywnił swój miecz świetlny. - No dalej.- zachęcał – Noghri przeciwko Ciemnemu Jedi. Nie jesteś ciekaw rezultatu takiego starcia? Przez chwilę, która dla Pekhratukha dłużyła się w nieskończoność, obaj wojownicy patrzyli sobie prosto w oczy, rzucając nieme, ukryte w spojrzeniach, groźby. W końcu Noghri opuścił głowę i schował nóż. - Jak mamy się tam dostać?- zapytał. - Promem, który przywiezie ysalamiry.- odparł Stele, ciesząc się, że Noghri okazał się być rozsądną istotą – Wbrew pozorom nie będzie to aż tak trudna misja. Wyjdziecie z nadprzestrzeni kursem transportowców lecących po ładunek na GemDiver. Tarcze planetarne Yavina nadal są nieaktywne, więc w odpowiednim momencie dyskretnie zejdziecie z kursu i w dowolnym miejscu wejdziecie w atmosferę planety. Tam dostaniecie się możliwe najbliżej źródeł wody pitnej Akademii Jedi i zanieczyścicie ją. Ysalamiry ochronią was przed zmysłami Jedi, pozostaje więc tylko unikać wykrycia wzrokowego i radarowego. Pytania? Pekhratukh milczał, albowiem nie miał żadnych. Odezwał się natomiast komunikator Maareka, pikając niemiłosiernie. - Co jest?- odezwał się Stele, podnosząc go na wysokość ust. - Dwie sprawy.- odrzekł zniekształcony przez głośniki głos admirała Morcka – Po pierwsze, pomyślałem, że chciałbyś o tym wiedzieć. Lord Vader zdobył Adumar i przygotowuje się do drugiej fazy kampanii. Firehead natomiast był w Dolinie Jedi i załatwił Vaderowi kordon Rebornów. - To znakomicie!- ucieszył się Maarek – Niech jeden albo dwóch przyleci tu, do Centrali. Niedawno przyszedł mi do głowy pewien plan, ale on wymaga obecności jakiegoś Reborna. - Jaki plan?- zainteresował się Pekhratukh. - Plan udoskonalenia sztucznych Jedi, takich jak Reborni. Polega to na kilku drobnych zmianach genetycznych, które poprawiłyby jego skuteczność w walce ze zwykłymi Jedi. Rozpisałem sobie te zmiany kiedyś, kiedy nie miałem co robić.- wyjaśnił, uśmiechając się złowieszczo. - Jest jeszcze druga sprawa.- wtrącił się głos Morcka – Dirett, Neimoidianin z Pakrik Major, który maskuje nasze konwoje zaopatrzeniowe, doniósł, że ich sprawą interesuje się trójka Wędrownych Protektorów. - No i co?- zdziwił się Maarek – A za naszymi fabrykami klonującymi węszy połowa Jedi galaktyki. - To co innego, Stele.- powiedział Morck – Mamy dodatkowe zaplecze produkujące klony, ale jedyna żywność, jaką otrzymujemy, jest trzymana na Duro. Jeśli ci Protektorzy wykryją i odetną ten szlak przerzutowy, będziemy mieli problem. - A co to ma wspólnego ze mną? - Chcę, żebyś osobiście poleciał na Duro i zapchał nosy Wędrownym Protektorom, zanim coś wywąchają. Czy może jest to przypadkiem poniżej twojej godności? - Ojojoj. Ale się pan admirał zrobił dowcipny.- stwierdził z ironią Stele – No dobra.- rzekł, patrząc na Pekhratukha – Żeby nasz Noghri nie miał wrażenia, że tylko on odwala brudną robotę, mogę się tym zająć. Nowa Republika jest tak zajęta wojną, że nawet tego nie zauważy. - Doskonale.- odparł głos Morcka – Więc Pekhratukh jednak się zgodził przyjąć tę misję? - Oczywiście.- powiedział Maarek Stele, uśmiechając się paskudnie – Wręcz pali się do tej roboty. ROZDZIAŁ 10 Generał Hestiv musiał przyznać, że nieczęsto zdarzało mu się gościć u siebie Jedi. Tym niemniej obecność Jacena i Jainy Solo w archiwum Imperialnego Wywiadu na Yaga Minor przyjmował z mieszanymi uczuciami. Mimo, iż od podpisania traktatu pokojowego z Nową Republiką minęło bez mała sześć lat, to dotychczas rycerzom Jedi i panu generałowi udawało się unikać wzajemnych kontaktów, wskutek czego baza na Yaga Minor zachowała stricte imperialny klimat, w którym ani Jedi nie czuli się najlepiej, ani Imperium niechętnie widziało członków zakonu. Kiedy jednak pojawił się Darth Vader i zaproponował dowódcom Floty inną alternatywę od resztek Imperium, Hestiv już wiedział, że dłużej Jedi nie będą omijać jego układu. Tym bardziej, że archiwum Imperialnego Wywiadu było praktycznie jedynym miejscem, które mogło być w posiadaniu informacji o Lordzie Vaderze i hipotetycznych możliwościach jego powrotu. Dlatego też Hestiv nieco się zdziwił, kiedy Jacen i Jaina Solo przybyli na Yaga Minor w nieco innym celu, niż wyjaśnienie tajemnicy Vadera. Jeszcze bardziej zaskoczyło go, że młodzi Jedi nie chcą korzystać ze scrackowanego przez Głównego Szyfranta Ghenta terminalu w samej bazie, tylko bawią się w sprzężenie zwrotne ich komputera pokładowego z końcówką centralnego komputera. - Na „Hyperspace Marauderze” mamy specjalne oprogramowanie, które pozwoli nam dostać się do tajnych plików szybciej, niż byśmy to zrobili z bazy.- wyjaśnił Jacen, kiedy rozmawiał z Hestivem przez komunikator wizyjny. - A można wiedzieć, czego konkretnie szukacie?- zaciekawił się Hestiv. - Wszystkiego.- odparł Jacen, wzruszając ramionami – A w szczególności informacji na temat Noghriego o imieniu Pekhratukh. Może znajdziemy też coś ciekawego na temat Boby Fetta albo Galaktycznego Działa, a interesuje nas wszystko o klonach i o Kirze Kanosie. - Trochę tego jest.- stwierdził Hestiv, drapiąc się po brodzie – Oszczędzę wam zatem roboty. Wszystkie informacje o klonach, jakie mieliśmy, zostały już dawno wysłane do wszystkich innych archiwów galaktycznych za pośrednictwem Talona Karrde. Jeżeli więc przeglądaliście jego bazy danych, to z naszych nie dowiecie się nic nowego. - Pomocna rada. Dziękujemy.- powiedział Jacen, kłaniając się lekko – Czy jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - Nie wiem, czy dotarły do was najnowsze wieści z frontu,- powiedział generał – Executor’s Lair przeprowadziło ofensywę w pięciu systemach, a w odwecie za to wasze siły zbrojne zneutralizowały Galaktyczne Działo. Młody Solo odruchowo wyszczerzył zęby w uśmiechu, jeszcze zanim dotarła do niego informacja o tym wyczynie. - Znakomicie!- rzucił rozanielony – Słyszałaś, Jaina?- krzyknął w stronę sterowni - Nasi zniszczyli Galaktyczne Działo! - Naprawdę?- zza grodzi kabiny pilotów dobiegł ich stłumiony głos siostry Jacena. - Niestety obawiam się, że to nie do końca prawda.- powiedział powoli Hestiv, marszcząc czoło – Co prawda to atak sił Nowej Republiki wywołał dewastację Działa, ale to nie one są za to odpowiedzialne. Superbroń sama uległa zniszczeniu. - Och.- Jacen momentalnie spochmurniał – Ale najważniejsze jest to, że Działo już nam nie zagraża. Jeśli pan pozwoli, chcielibyśmy zabrać się już za przeglądanie archiwów. - Oczywiście. Bez odbioru.- uśmiechnął się Hestiv i przerwał połączenie. Jacen natomiast odwrócił się i poszedł do sterowni ze świadomością, że czeka ich ciężka praca. - Można?- zapytał Talon Karrde, pukając lekko we framugę drzwi prywatnego pokoju Luke’a Skywalkera. Było już późno, ale jeszcze nie na tyle, aby siedziba Rady Jedi pogrążyła się we śnie. Mimo to większość rycerzy rozeszła się już do swoich kwater, mając świadomość, że jutro będą musieli wyruszyć na planetę o nazwie Spira. Planetę, na której, według wszelkich doniesień, w kurorcie rekreacyjnym „Edamenolc” mieścił się ośrodek szkoleniowy armii klonów Executor’s Lair. - Ależ oczywiście, Talon.- odezwał się Luke, kiedy drzwi się rozsunęły. Karrde wszedł do środka, mrugając oczami; półmrok w pomieszczeniu mieszkalnym Skywalkera kontrastował z jasnym oświetleniem korytarza i były przemytnik musiał chwilę odczekać, zanim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Jedynym źródłem światła w spartańsko urządzonym pokoju mistrza Jedi było słońce Noquivizora, które już dawno zdążyło zajść za horyzont, zostawiając po sobie wąską, czerwoną poświatę, której promienie wpadały właśnie do pomieszczenia przez jedyne okno. Przy nim też stał Luke Skywalker, rozmyślając nad czymś głęboko. - Co za ironia.- rzekł, jakby do siebie – Szesnaście lat temu byliśmy w identycznej sytuacji. Szukaliśmy szlaków przerzutowych dla klonów Thrawna, które zagrażały Nowej Republice. To samo dzieje się i teraz, przy czym tym razem klony należą do pozoranta Vadera, a rząd nie popiera nas tak, jak wtedy. W pewnym sensie działamy na własną rękę. - Przyniosłem tę datakartę, o której mówiłeś.- powiedział Talon, kładąc plastikowy dysk na stole – Może mógłbyś mi powiedzieć, do czego potrzebne ci te dane?- zapytał. - To tylko przeczucie,- powiedział Luke, nadal patrząc na horyzont – ale mam wrażenie, że informacje, jakie tam zamieściłeś, na coś się nam przydadzą. Widzisz, zanim to wszystko się zaczęło, przyśnił mi się mój ojciec. - Vader?- upewnił się Talon. - Nie, Anakin Skywalker.- odparł spokojnie Luke – to ciekawe, że wszyscy pamiętają go jako Vadera, podczas gdy zdziałał on także wiele dobrego będąc jeszcze Anakinem. W każdym razie,- kontynuował – ukazał mi się w specyficznym klimacie, niepodobnym do naszej rodzinnej Tatooine. To miejsce może mieć jakieś znaczenie. - To dlatego nalegałeś, żeby zostać chwilę w archiwum, kiedy byliśmy na Rashooth.- Talona olśniło, aczkolwiek nie okazał tego zbyt żywiołowo – Chciałeś się dowiedzieć, co to była za planeta i czy mamy o niej informacje w naszym archiwum. - Zgadza się.- kiwnął głową Luke – Przepraszam za tę całą konspirację, ale nie chciałem, żeby ktokolwiek o tym wiedział, zanim się nie upewnię, że to jakiś trop. - Nawet Mara?- zdziwił się Karrde. - Chwilowo nic jej nie mówiłem.- przyznał się Luke, odwracając się do Talona i uśmiechając się z zażenowaniem – Ale powiem, jak tylko wyruszymy jutro na Spirę. - A’propos, ciekawi mnie, czym polecicie. - Sam się nad tym zastanawiałem.- powiedział Skywalker siadając na materacu – Promy należące do Akademii odpadają, bo są zbyt charakterystyczne. Dlatego poddawałem pod rozważanie albo „Miecz Jade”, albo „Peacemakera”. To statek Zekka, który pozostawił na Yavinie, zanim polecieliśmy na Roon.- dodał. - „Peacemaker” to dobry pomysł.- stwierdził Talon – Zekk nie żyje od przeszło miesiąca, więc jego statek zdążył już zatrzeć się w pamięci ludzi jako pojazd Jedi. Jeżeli jeszcze dorzucimy do tego fałszywe transpondery i zmienimy sygnaturę silników, to będziemy mogli mieć pewność, że przynajmniej w pierwszej chwili nikt nie skojarzy was z Jedi. - Przygotowałbyś dla nas taki kamuflaż?- spytał Luke z ożywieniem. - Pewnie. Czego się nie robi dla przyjaciół.- Karrde uśmiechnął się chytrze – Za odpowiednią opłatą, oczywiście. Patrolowiec klasy Pursuer firmy Mandal Motors mknął przez nadprzestrzeń, co jakiś czas lekko się chwiejąc, ale nie zbaczając z kursu. Jego trzyosobowa załoga, złożona z dwojga Jedi i jednej pani naukowiec, siedziała w milczeniu w sterowni, wykonując w skupieniu swoje obowiązki. Danni Quee tym razem pełniła funkcję nawigatora i miała powiadomić innych, gdyby niestabilny stan ich pojazdu wpłynął na poprawność kursu. Wieiah, siedząca przy sterach, robiła wszystko, co w jej mocy, aby zapanować nad rozklekotanym statkiem. Brakiss czuwał natomiast przy naprędce zmontowanym monitorze funkcji silnika nadprzestrzennego, skąd miał zaalarmować swoje towarzyszki, gdyby lot w nadprzestrzeni wpłynął destruktywnie na działanie zestawu hiperprzestrzennego. - Dłużej nie wytrzymam.- stwierdziła Danni, przerywając ciągnącą się ciszę – Brakissie, po co rzucałeś się do walki z tym Ho’Dinem? Mogłeś zginąć. - Nie wiedziałem, że urósł w siłę.- odparł Brakiss – Wielokrotnie z nim ćwiczyłem, pracując dla Executor’s Lair, i poznałem przez to jego słabe strony. - Które zlikwidował.- wtrąciła Wieiah. - Przecież to było do przewidzenia.- powiedziała Danni – Jeśli go znałeś tak dobrze, powinieneś wiedzieć, że nie przepuści okazji, alby skorzystać ze źródeł Doliny Jedi. - Lord Vader utrzymywał zawsze, że zasoby Doliny Jedi są na wyczerpaniu.- odbił piłeczkę Brakiss – Nie sądziłem, że aż tak go wzmocnią. - Widać wzmocniły.- odparła Danni – To było nierozważne. - Wiem.- przyznał Brakiss skruszony – Chciałem tylko wykorzystać swoją przewagę, dopóki ją miałem. - Przecież mówiłem ci, mój drogi, że wykorzystywanie odgórnie nadanych nam atutów, żeby powstrzymać nawet najgorszego wroga, jest czymś złym.- powiedziała łagodnie Wieiah, odwracając się od kokpitu i patrząc na swojego ukochanego. - Nasz wróg jednak nie powstrzyma się przed niczym, aby nas zniszczyć.- zaoponował Brakiss – Jeżeli będziemy się ograniczać, nasze szanse w tej wojnie spadną do zera! - Wbrew pozorom, nie.- powiedziała spokojnie Zeltronianka – Dzięki naszym zasadom jesteśmy lepsi, silniejsi, bardziej wytrwali. Pomyśl, gdybym używała moich feromonów, żeby zyskać przewagę nad przeciwnikiem, nie byłabym wcale lepsza od potworów, z którymi walczę. - Rozumiem, o co ci chodzi, aniołku.- powiedział Brakiss, spuszczając głowę, po chwili jednak gwałtownie ją uniósł – Chociaż w tym przypadku się mylisz. - Jak to?- zdziwiła się Wieiah – Co masz na myśli? - Ograniczasz się, mając świadomość, że te twoje rasowe właściwości wydzielania feromonów dają ci przewagę, na jaką nie zasługujesz. Mam rację? - Ogólnie rzecz biorąc, tak.- przyznała Wieiah. - Innymi słowy jest to jeszcze jedna właściwość spuścizny zeltroniańskiej kultury, której się wyrzekasz.- kontynuował Brakiss – Doskonale rozumiem twoje przekonania; sama mnie nauczyłaś, że dla dobra ogółu trzeba czasami poświęcić część samego siebie. Problem polega na tym, że kultura to jedno, a właściwości rasowe, to zupełnie co innego. - Do czego zmierzasz?- Wieiah zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, o co chodzi jej towarzyszowi. - Do tego, że bariery, jakie sobie narzucasz, są złe.- skwitował były naczelnik Akademii Ciemnej Strony. - Jak to!?- Danni opadła szczęka – Teraz nawet ja nic nie rozumiem. - To tak, jakbyście zabroniły Bothańskiemu Jedi szpiegować, bo to leży w jego naturze. Albo Wookiemu nie naprawiać żadnych urządzeń, aby przypadkiem nie wykorzystał charakterystycznego dla jego rasy zamiłowania do mechaniki. Naturalną rzeczą dla Iktotchi jest pilotować statek, a dla Grana patrzeć trzecim okiem.- rozwodził się Brakiss, a widząc, że obie dziewczyny patrzą na niego zdumione, dodał – Pomyśl sama, aniołku, czy twój przyjaciel Firtisthwing, będąc Vorem, narzucał sobie jakieś ograniczenia związane z używaniem skrzydeł? - Feromony to co innego.- mruknęła Wieiah, spuszczając wzrok; wspomnienie mądrego Vora, który zginął na Roon, nagle wypełniło ją smutkiem. - Nie, to to samo.- rzekł Brakiss, podchodząc do Zeltronianki i unosząc lekko jej podbródek – Wiem, że chciałaś dobrze.- dodał miękko, kładąc na jej ustach dużego całusa – Ale prawda jest taka, że się ograniczasz. - Czy przypadkiem nie przemawia przez ciebie ciemna strona Mocy?- zapytała podejrzliwie Danni zza pleców Brakissa – Odejdź od niej, złotousty diable! - Nie jestem żadnym diabłem.- rzekł były Ciemny Jedi patrząc w oczy swojej ukochanej – Widzisz, Danni, byłem po obu stronach barykady i wiem, co jest naprawdę złe. Feromony Wieiah to pryszcz w porównaniu z okropieństwami, do jakich zdolny jest Darth Vader, Rov Firehead i Maarek Stele. Uwierz mi, wiem co mówię. Wieiah przez moment bała się, że Danni ma rację; że w duszy Brakissa znów zalągł się jakiś mrok, który teraz wyłazi przez usta. Spojrzała jednak mu w oczy i wyzbyła się wszelkich wątpliwości. Nie było w nich ani fałszu, ani zakłamania, jedynie ciepłe uczucie, jakim darzył Zeltroniankę, i bojaźń, że to, co powiedział, może zostać źle zrozumiane. Jego aura wyrażała zresztą podobne emocje. Teraz Zeltronianka miała już absolutną pewność, że Brakiss dzieli się z nią doświadczeniami kogoś, kto przeżył w życiu więcej, niż którekolwiek z nich. A w większości były to przykre doświadczenia. Wiedziała jednak, że obrał on teraz właściwą drogę i że nigdy już nie wróci na ścieżkę mroku. - Wierzę ci.- szepnęła, po czym zwróciła się do Danni – Nie bój się, wszystko w porządku. - To dobrze.- panna Quee odetchnęła, wciskając się głębiej w fotel – Już się bałam, że mogą być kłopoty. - Nie będzie żadnych.- obiecał solennie Brakiss – Mogę ci to przysiąc, moja droga.- odwrócił twarz w stronę Wieiah i spojrzał na nią z uczuciem – To jak, aniołku, przekonałem cię do swoich racji? - Nie do końca.- stwierdziła Zeltroniańska Jedi, odczytując w aurze ukochanego autentyczną troskę o nią samą – Ale zastanowię się nad tym, co mówiłeś, i wyciągnę wnioski. - Cieszy mnie to.- uśmiechnął się były Ciemny Jedi i wrócił do swojego stanowiska – A na razie proponuję wrócić do pilnowania tego rzęcha. Lada chwila może się rozlecieć, a my nawet tego nie zauważymy, jeśli będziemy dalej prowadzić dysputy o naturze Jedi. - Coś w tym jest.- zgodziła się Danni i wróciła do swojej konsolety, ale zaraz podniosła głowę – Wiecie, właśnie do mnie dotarło, że nasz statek nie ma nazwy. Może byśmy go jakoś ochrzcili? - A masz jakiś pomysł?- zapytał Brakiss. - Ja mam.- wtrąciła się Wieiah – Jaki jest sens istnienia tego pojazdu? Ano taki, że służy nam jako środek transportu. Nam, którzy jako jedyni w galaktyce mamy informacje mogące zakończyć wojnę. Jesteśmy jedną z niewielu iskierek nadziei dla Nowej Republiki w tym konflikcie, dlatego proponuję nazwę „Another Hope”. Brakiss i Danni pokiwali głowami z aprobatą. Nazwa ta wyraźnie przypadła im do gustu. ROZDZIAŁ 11 - Panie admirale, niech się pan obudzi!- słowa te, połączone z lekkim poszturchiwaniem wyrwały admirała Ackbara ze snu. Calamarianin uniósł się z pryczy, mrugając swoimi wielkimi, rybimi oczami, po czym rozejrzał się po swojej celi. Chociaż słowo „cela” nie było do końca adekwatne do pomieszczenia, w jakim się znajdował. Co prawda Ackbar i jego towarzysz, generał Garm Bel Iblis, byli w nim zamknięci, jednak zadbano o to, aby pokój był czysty, schludny i zapewniał chociaż minimum wygód. Światło było przytłumione, żeby więźniowie mogli spać w spokoju, ściany pomalowano na błękitno-zielony kolor, w którym Mon Calamari czuli się najlepiej, meble, mimo surowego wykonania, były schludne i funkcjonalne, a prycze wygodne. Właściwie jedynym atrybutem więziennym w pokoju było zakratowane wyjście, prowadzące na korytarz. Kiedy wzrok się admirałowi wyostrzył, calamariański oficer zauważył, że ktoś przy tym wyjściu stoi. - Admirał Perm przyszedł.- oznajmił Bel Iblis, który uprzednio obudził Calamarianina. - O co chodzi?- zapytał Ackbar zmęczonym głosem, zdradzając oznaki niewyspania. W ciągu ostatniego miesiąca w ogóle źle sypiał, co niekorzystnie wpłynęło na jego stan zdrowia; zmizerniał, a jego łososiowata skóra przybrała bardziej szary odcień. Czas spędzony w zamknięciu również zrobił swoje. - Dzień dobry, panie admirale.- ukłonił się Perm – A raczej dobry wieczór. Przepraszam, że pana obudziłem, ale jest kilka spraw, w związku z którymi chciałbym poznać pańskie zdanie. - Słucham.- zachęcił Ackbar, pocierając lewe oko. Generał Bel Iblis przysunął sobie krzesło i usiadł koło drzwi. - Mobilizacja floty ściągniętej ze wszystkich sektorów Światów Środka została zakończona.- oznajmił Perm – Boję się jednak wysłać ją w obszar działań wojennych, mam bowiem powody przypuszczać, że flotylla przeciwnika odleciała w kierunku innych planet. Chciałem się więc poradzić... - Borsk Fey’lya wie, że pan przyszedł z tym do nas?- przerwał mu Bel Iblis. - Nie wie, ale się dowie. Nie dbam o to.- Tarrant Perm wzruszył ramionami – Działania wojenne są moją domeną, co on sam wielokrotnie podkreślał. Mam więc prawo brać pod uwagę opinię wszystkich, których o wyrażenie jej poproszę. - No dobrze.- skwitował Ackbar – Czy wiadomo już, które planety dostały się w ręce Executor’s Lair? - Wywiad Imperialny poinformował nas, że poza Dorneą, Adumarem, Kronto i Birblingi w ręce wroga wpadła także planeta Bron’til.- odparł Clawdite – Chociaż nie bardzo wiem, co chciał on przez to zyskać. - Może Vader miał ochotę na chleb?- wtrącił kobiecy głos z sąsiedniej celi. Perm odchylił się, odwracając jednocześnie głowę w tamtym kierunku. - Panno Brie, to prywatna rozmowa.- stwierdził oschle – Proszę więc łaskawie nie podsłuchiwać, bo będę zmuszony wydać rozkaz przeniesienia pani w inne skrzydło kompleksu. - Proszę dać jej spokój.- zaoponował Bel Iblis – Shira Brie ma całkiem sporą wiedzę odnośnie działania Ciemnych Jedi i jej rady mogą się okazać pomocne. Tarrant Perm milczał przez chwilę, a jego clawdicka twarz kilkakrotnie zmieniła odcień. - No dobrze.- rzekł w końcu – Wracając do tematu, to ponieśliśmy jeszcze jedną stratę. Admirał Gegoto stracił życie nad Mon Calamari. - Jak!?- admirał Ackbar nagle się ożywił. - Zablokował swoim okrętem interdykcyjnym pocisk z Galaktycznego Działa.- oznajmił Perm – Poświęcił życie, aby uratować planetę. - Tego się spodziewałem.- Ackbar z wrażenia aż usiadł – Vader zdecydował się zaatakować moją planetę.- spojrzał na Perma – To potwierdza tylko moje obawy. Executor’s Lair bardzo chętnie kieruje swój gniew w stronę planet, które kiedyś najgoręcej popierały Rebelię. Galaktyczne Działo jest zagrożeniem i trzeba jej jak najszybciej wyeliminować! - Już się tym zajęliśmy.- Perm uśmiechnął się smętnie – Generał Antilles zdaje się chciał osobiście panu o tym donieść, więc pewnie zaraz się tu pojawi. - To doskonale.- stwierdził Bel Iblis – Jaki będzie następny ruch? - Nie ma sensu uganiać się za flotą wroga, bo to jeszcze bardziej zagrozi cywilom. Najlepiej będzie odczekać jeszcze jakiś czas, zmobilizować wszystkie oddziały, a gdy przeciwnik uderzy po raz kolejny, przejrzeć jego taktykę i zablokować ją, zanim wojna ogarnie całą galaktykę.- snuł Ackbar w zamyśleniu – Jeżeli natomiast jedynym celem wroga jest zadanie nam jak największych zniszczeń, a sądząc po dotychczasowych, dość chaotycznie wybranych miejscach inwazji, skłonny jestem się przychylić do tej strategii, to nie pozostanie nam nic innego, jak rozproszyć naszą flotę po obszarach operacyjnych w poszukiwaniu śladów statków Vadera. - No dobrze, tylko jak przewidzieć, gdzie wróg zaraz uderzy?- zaciekawił się Perm. - Zapytajcie Jedi.- ponownie wtrąciła się Shira Brie – Na pewno coś na to poradzą. - Paru Jedi wstąpiło do armii.- poinformował ją Tarrant – Ich działania jeszcze jednak nie przyniosły żadnych rezultatów. - Może dlatego, że nic nie działali?- mruknął Bel Iblis. - Bardzo możliwe.- stwierdził Perm – No cóż, dziękuję panom za rady. Postaram się je uwzględnić. I jeszcze raz zaapeluję do prezydenta, aby zwolnił panów z aresztu. Bez waszej pomocy obawiam się, że będzie to długa i żmudna kampania. W wyjściu admirał Tarrant Perm minął się z Dorskiem 82 i Wedgem Antillesem. Pilot i Jedi spotkali się przypadkiem przed gmachem więzienia i stwierdzili, że powody, dla których obaj pragną odwiedzić więźniów, są zbieżne. Po tradycyjnej wymianie grzeczności Perm mruknął na stronie do Antillesa: - Powodzenia, generale. Wedge zamrugał zdziwiony, ale zmiennokształtna twarz admirała Perma powiedziała mu, w czym rzecz. Clawdite miał nadzieję, że Wedge wpłynie na Ackbara i Bel Iblisa i nakłoni ich do pewnego kroku, którego oni sami nie chcą podjąć. - Dziękuję. Wzajemnie.- odparł Antilles. - Będziesz próbował to zrobić?- zapytał Dorsk, kiedy szli już korytarzem w stronę cel. Khommita mógł się tylko domyślać, o czym mówili obaj wojskowi, ale Moc podpowiadała mu właściwą opcję. - Po tym, czego się dowiedziałem w Senacie, jakoś nie widzę innej drogi.- odrzekł Wedge, zdając sobie sprawę, że nie ukryje myśli przed Jedi – Senator Drool Reveel utrzymuje, że prezydent trzyma admirała krótko. Za krótko, jak na Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki. Przy okazji sam unika walki, koncentrując się na polityce. Admirał Perm ma więc niewielkie tylko pole manewru, i jeśli poza nie nie wyjdzie, zaliczymy niezłego zgona. - I nie boisz się mówić o tym tak otwarcie przy kamerach bezpieczeństwa?- zdziwił się Dorsk, wyczuwając od Wedge’a spokój i pewność siebie wyraźnie kontrastującą z obecną sytuacją. - Jak widać, nie.- odparł generał, wyjmując z kieszeni kurtki przenośny zagłuszacz. Urządzenia tego typu były bardzo popularne już piętnaście lat wcześniej, ale dzisiejsza myśl techniczna pozwoliła znacznie je zminiaturyzować, co podniosło tylko utylitarność przedmiotu. Oczywiście jego cena znacznie wzrosła, ale jak ktoś był jednym z najbardziej szanowanych wojskowych Nowej Republiki, a ponadto miał żonę w Wywiadzie, to mógł sobie pozwolić na posiadanie takiego cacka. - Rozumiem.- rzekł Dorsk, uśmiechając się ze zrozumieniem. - A gdzie Corran?- zagadnął Wedge – Mówiłeś, że przyleciał z tobą. - Pierwsze, co zrobił, to pobiegł do Mirax.- powiedział spokojnie Dorsk – Dawno jej nie widział, więc na jego miejscu zrobiłbym to samo. - Fakt.- zgodził się Wedge, urywając rozmowę, gdyż właśnie podeszli do celi admirała Ackbara i generała Garma Bel Iblisa. - Witam panów.- przywitał się corelliański dowódca – Admirał Perm przekazał nam, że panowie przyjdą, ale nie sądziłem, że stanie się to tak szybko. - Nie mamy czasu do stracenia.- odparł Wedge – Dlatego nie możemy owijać w bawełnę. Chcę panów prosić, aby się panowie wyzwolili i pomogli nam w walce z Executor’s Lair. - Co!?- Ackbar ożywił się, patrząc to na kamery bezpieczeństwa, to na Wedge’a przy czym na niego raczej jak na szaleńca – Ogłupiał pan, generale!? Takie propozycje...- - Mamy zagłuszacz.- przerwał Antilles, pokazując urządzenie – Nic nam nie grozi. - To dobrze.- Bel Iblis odetchnął z ulgą – Przy okazji, chciałbym panu pogratulować udanej operacji. Podobno zniszczyliście Galaktyczne Działo. - Nie do końca, ale faktem jest, że nie stanowi już zagrożenia, panie generale.- powiedział pilot – Wracając do tematu, to jak będzie, panie admirale?- ostatnie pytanie skierowane było do Ackbara. - Jeśli pan nie chce ryzykować ucieczki, zakon Jedi może wstawić się za panem u prezydenta o tymczasową amnestię na czas wojny.- wtrącił się Dorsk. - To nic nie da.- Ackbar pokręcił ze smutkiem swoją rybią głową – Fey’lya jest nieugięty, jeśli chodzi o te sprawy. A poza tym niech pan pomyśli: przyjąć amnestię to jakby przyznać się do zarzutów, które nam wysunięto. Czy pan zgodziłby się na taką ujmę na honorze? - Nie wiem.- stwierdził Dorsk po chwili zastanowienia – My, rycerze Jedi nieco inaczej pojmujemy honor. - To teraz nieistotne.- wtrącił Bel Iblis, patrząc na Wedge’a – Jeśli mówi pan o ucieczce, to zakładam, że ma pan jakiś plan. - Rzeczywiście mam.- stwierdził Antilles, uśmiechając się chytrze. Dorsk zauważył nieznaczną zmianę w jego aurze, która na zewnątrz objawiła się szelmowskim błyskiem w jego corelliańskich oczach – Eskadra Łotrów pomoże panom w ucieczce, przy okazji oswobadzając generała Crackena. Wszyscy polecimy na pewną planetę, której koordynaty zna tylko pan, admirale. Wiem od Dorska, że przyjaciele Hana Solo ukrywają się tam przed łowcami nagród. Jeżeli Han uważa to za pewną kryjówkę, to nie widzę przeszkód, aby i panowie nie mogli się tam schować. - Mówi pan o Lo Khanie i Luwingo?- zapytał Bel Iblis, ciesząc się, że mimo ostatnich kłopotów Han zdołał im znaleźć schronienie – Generał Solo rzeczywiście bardzo się starał ich ochronić, więc wierzę, że to dobre miejsce. Mowa o Anoth, jak sądzę. To istotnie może być odpowiednia planeta. - Istotnie.- zgodził się Ackbar – Jest jednak jeden problem: ucieczka. W dziesięć osób, nawet używając podstępu, nie zdołacie wydostać nas z cel i opuścić budynek, przy okazji nie zabijając żadnego ze strażników. - Myślałem o tym,- stwierdził Wedge, drapiąc się po głowie – podobnie jak nad uzupełnieniem Eskadry Łotrów. Dlatego nakłonię Corrana Horna do powrotu w szeregi Eskadry... - Nie musisz.- wtrącił Dorsk – Corran przyleciał tu właśnie w tym celu. - Znakomicie.- ucieszył się Wedge – Do pełnego składu brakuje nam tylko jednej osoby, i będzie to Shira Brie!- ostatnie dwa słowa wypowiedział nieco głośniej, żeby dotarły do kobiety w sąsiedniej celi. - Że jak!?- zdziwiła się była Ręka Imperatora. - Ano tak, Shira.- odparł Wedge głupio na głupio zadane pytanie, jednocześnie wciskając odpowiednią kombinację klawiszy na panelu otwierającym celę pytającej – Po pierwsze: latałaś już kiedyś w Eskadrze Łotrów, po drugie: znasz zwyczaje Ciemnych Jedi, po trzecie: nikt nie ma wątpliwości, że będziesz wierna naszej sprawie, i wreszcie po czwarte: władasz Mocą, więc doskonale zastąpisz Keyana Farlandera. - A co z moim sądem?- spytała Shira, nie wierząc za bardzo w to, co usłyszała. - Rozmawiałem już o tym z naczelnikiem więzienia i admirałem Permem.- powiedział Antilles – Zostałaś ułaskawiona. Admirał doszedł do wniosku, że najlepiej odpokutujesz za swoje zbrodnie, jeśli pomożesz nam w walce z Executor’s Lair.- zbliżył się i podał kobiecie identyfikator ze stopniem wojskowym i sygnaturą jednostki myśliwskiej Wedge’a – Witam z powrotem w Eskadrze Łotrów. Shira Brie niepewnie sięgnęła po identyfikator, wciąż nie do końca wierząc w to, co się dzieje. W końcu rzuciła tylko ciche „Dziękuję” i wyszła z celi, stając za swoim nowym dowódcą. - Co do Eskadry,- podjął Wedge, zwracając się do Ackbara - to miałem zamiar poprosić Jedi Dorska 82 o pomoc w odbiciu pana,- odwrócił się do Khommity – co niniejszym czynię. - Nie.- uciął stanowczo Bel Iblis – Jedi nie mogą ryzykować, że popadną w niełaskę u prezydenta zwłaszcza, że są teraz tak potrzebni. - Może pan mieć rację, generale.- zgodził się Dorsk, emanując pewnością siebie – Ale chyba wiem, jak rozwiązać ten problem. W ucieczce pomoże wam ktoś inny. - Kto?- zainteresował się Ackbar, na co Dorsk uśmiechnął się chytrze. - Mówi coś panu nazwisko: Boba Fett? Noce były chyba najbardziej ruchliwą porą na Coruscant. A przynajmniej takie wrażenie mógł odnieść niezależny obserwator, stojący w oknie najwyższego budynku na całym globie, Pałacu Imperialnego. Takich obserwacji dokonywał właśnie prezydent Borsk Fey’lya. Z tym, że Bothanin wiedział doskonale, że nocne natężenie ruchu powietrznego było tylko pozorne; liczba pojazdów była mniej więcej taka sama o każdej porze, a wieczorne niebo pozwalało jedynie na dokładniejszą obserwację przestrzeni i w rezultacie wrażenie, że ilość statków rzeczywiście jest większa. Taa, pomyślał Fey’lya z satysfakcją, ruch na Coruscant był grą pozorów, jak zresztą wszystko w galaktyce, a on, jak każdy Bothanin, znajdował prawdziwą przyjemność w odkrywaniu realnego stanu rzeczy. Warstwa po warstwie. Ciche pukanie do drzwi wyrwało prezydenta z zadumy. Odwrócił się w fotelu i wzrokiem pełnym pogardy zmierzył główne wejście. Wiedział, kto przyszedł, sam zresztą po niego posłał. - Proszę wejść.- rzucił, gładząc futro. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie i do pomieszczenia wszedł admirał Tarrant Perm. - A, admirał Perm.- przywitał się Fey’lya – Cieszę się, że raczył pan przybyć tak szybko. - Wyruszyłem od razu, jak tylko otrzymałem pańską wiadomość.- odparł Clawdite – Mam tylko nadzieję, że to coś ważnego, albowiem byłem w trakcie czytania najnowszych raportów z placu boju i jeśli nie ma pan nic przeciwko, chciałbym jak najszybciej do nich wrócić. - Gorliwość godna pochwały.- przyznał Bothanin – Czy jednak na pewno sumiennie wykonuje pan swoje obowiązki? - Pańska podejrzliwość jest bezpodstawna.- powiedział Perm, dziwiąc się, skąd u Fey’lyi taki pomysł. - A jednak mam swoje powody, żeby pana o to podejrzewać.- ostatnie słowo Bothanin wypowiedział nieco głośniej, akcentując każdą sylabę. Jednocześnie oparł się wygodniej w fotelu, jego futro zafalowało, a twarz przybrała zwodniczo niewinny wyraz – Jak mam być bowiem przekonany o pańskiej sumienności, skoro jest pan nielojalny? Skóra Perma zmatowiała, a on sam zamrugał ze zdziwienia, cofając głowę. - Skąd te insynuacje!? - To nie insynuacje, admirale, to fakty.- uśmiechnął się Fey’lya, naciskając jakiś przycisk na biurku. Z głośników wmontowanych w blat wydostał się cichy zgrzyt i popłyną, zniekształcony przez systemy podsłuchowe, głos generała Bel Iblisa: - Borsk Fey’lya wie, że pan przyszedł z tym do nas? - Nie wie, ale się dowie. Nie dbam o to.- zawtórował mu głos Tarranta Perma – Działania wojenne są moją domeną, co on sam wielokrotnie podkreślał. Mam więc prawo brać pod uwagę opinię wszystkich, których o wyrażenie jej poproszę. Bothanin ponownie nacisnął przycisk, wyłączając nagranie. Skóra Perma zszarzała. - A jednak nie jest panu wszystko jedno, co myślę o pańskich działaniach.- zauważył Fey’lya ze złowrogim błyskiem w oczach. Futro na ramionach stanęło mu dęba – Dobrze będzie, jeśli przyjmie pan do wiadomości jeden fakt: ignorując mnie, a tym bardziej mi się sprzeciwiając, sprzeciwia się pan woli obywateli Nowej Republiki. Ponieważ to ja jestem Nową Republiką! - Niemniej jednak beze mnie pańska Nowa Republika wpadnie w łapy Lorda Vadera!- zaoponował Perm. - Proszę uważać!- ostrzegł Fey’lya, grożąc palcem – Nie jest pan niezastąpiony, admirale. Dałem panu szansę wyjścia z cienia Ackbara, a pan chce ją zaprzepaścić! To nie do pomyślenia.- złagodniał nieco, przygładzając futro dłonią – Na początku swojej kariery był pan jednostką rozsądną i ufam, że tak będzie dalej. Na razie panu odpuszczę, jednak niech pan pamięta, że nie będę tolerował ani niesubordynacji, ani braku lojalności. Czy wyrażał się jasno? - Jasno, panie prezydencie.- rzekł Perm i chciał jeszcze coś dodać, ale Bothanin nie dał mu dojść do słowa. - Cieszy mnie to. Wkrótce wyruszę do z misją dyplomatyczną. Cały czas jednak mam pana na oku. Niech pan o tym pamięta.- ostrzegł – Jest pan wolny. Tarrant Perm chciał jeszcze coś odpowiedzieć, doszedł jednak do wniosku, że nic, co powie, nie pomoże mu w jego sytuacji. Był pewien, że jedno krzywe spojrzenie z jego strony i Fey’lya z czystym sumieniem usunie go ze stanowiska Głównodowodzącego. Przy okazji wypromuje na to miejsce kogoś bezwzględnie sobie lojalnego, kogoś, kto niekoniecznie byłby dobrym strategiem. Dlatego postanowił milczeć. Strzelił więc tylko obcasami, salutując prezydentowi, i wyszedł, mając nadzieję, że działania, które, jak sądził, wkrótce staną się udziałem generała Antillesa, przyniosą zamierzony efekt. ROZDZIAŁ 12 Szlak wytyczony dla promów transportowych na Yavin i z powrotem nigdy nie należał do najbardziej uczęszczanych, przede wszystkim dlatego, że stacja GemDiver znajdująca się w atmosferze gazowego giganta nie produkowała wystarczającej ilości kryształów i gazu, aby można je było eksportować częściej niż trzy razy w miesiącu. Teraz, podczas stanu wojennego, połowa kompanii przewoźniczych dodatkowo zrezygnowała ze świadczenia usług, bojąc się niebezpieczeństw, jakie pojawiły się na szlaku. Właściwie kursy na GemDiver prowadziły teraz tylko te firmy, które miały przedłużone kontrakty, albo dostarczały również zaopatrzenie na Yavin IV, do Akademii Jedi. Ustanowienie jednego, ścisłego szlaku na GemDiver miało jedną, wielką zaletę. Pozwalało na ujednolicenie ruchu kosmicznego w układzie, przez co posterunek strażniczy na Yavin XIII mógł bez przeszkód monitorować wszystko, co się działo w systemie, w razie potrzeby wysyłając odpowiednie ostrzeżenie na GemDiver czy do Akademii. Stacjonujące tu dwie korwety celne stanowiły z kolei zabezpieczenie w przypadku problemów na szlaku; w razie potrzeby mogły wykryć wszelkie oznaki kłopotów i odpowiednio nań zareagować. Dlatego też żeby ktoś o nieczystych zamiarach mógł przedostać się na którąś z planet systemu, powinien albo lecieć zalegalizowanym transportowcem (tak jak to zrobił Wrenga Jixton), albo podszyć się pod jakiś istniejący, przy czym musiałaby to być mistyfikacja idealna. Celnicy z Yavina byli bowiem jednymi z najlepszych w swoim fachu. Pekhratukh o tym wiedział. Spece od maskowania działalności Centrali Executor’s Lair również. Dlatego frachtowiec Action III, którym przylecieli, był idealną kopią takiej samej jednostki należącej do Gildii Przewoźników, czyli „Summonera” Giga Dastarda. Kody, którymi posłużyli się Noghri, żeby pomyślnie przejść odprawę celną, należały do najświeższych i nie było nawet cienia szansy, aby miały się okazać niewłaściwe. Pekhratukh dysponował nawet odpowiednim nagraniem, zmontowanym przez speców admirała Morcka, które to nagranie można było nałożyć na wizję komunikatora celnego. Dawało to możliwość szybkiego, choć wykrywalnego oszustwa, które można było przeprowadzić w obecnych warunkach, nie wzbudzając, przynajmniej na razie, żadnych podejrzeń. Całości kamuflażu dopełniało dziesięć obręczy z ysalamirami, którymi miał posłużyć się zespół Noghri. Zadanie było pozornie proste: wylać serum Stele’a do głównego ujęcia wody w Akademii i tym samym pozbawić pijących ją uczniów Jedi wrażliwości na Moc. Pekhratukh miał jednak świadomość, że jeśli chodzi o rycerzy Jedi, to nic nigdy nie jest proste. - „Summoner”, odbiór.- zatrzeszczał w głośnikach głos celnika, biorąc pod uwagę stereofoniczny oddźwięk, zapewne Ithorianina. Pekhratukh upewnił się, że nagranie jest na miejscu, po czym włączył komlink i uaktywnił wizję. - Tu Gig Dastard, kapitan „Summonera”.- powiedział. Na ekranie, który włączył, rzeczywiście pojawił się Ithorianin w mundurze oficera Nowej Republiki – Frachtowiec Gildii Przewoźników, licencja 177-640-892. Kod purpurowy. - Poprawnie.- odrzekł celnik po porównaniu danych podanych przez Pekhratukha z tymi, które miał w notesie elektronicznym – Wasz obraz jest zamazany. W czymś problem? Może pomóc? - Anteny trochę nam szwankują, ale to nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.- rzekł Noghri udający człowieka – Podregulujemy je, jak tylko wylądujemy na GemDiver. Dziękujemy jednak za troskę. - Na pewno nic wam nie trzeba?- upewnił się Ithorianin, przekrzywiając głowę. - Na pewno. Dziękujemy.- powtórzył Pekhratukh, w głębi duszy zirytowany całą sytuacją. - No cóż. W takim razie życzę bezpiecznej podróży. Do zobaczenia.- i przerwał połączenie. - Niedoczekanie.- mruknął Noghri, zwracając się w kierunku swojego pobratymca, który pełnił funkcję pierwszego pilota – Słyszałeś Głowomłota, mamy lecieć! „Another Hope” wyskoczył z nadprzestrzeni dokładnie na wprost Yavina IV. Było to po części zasługą Brakissa, który dokładnie i precyzyjnie wymierzył skok, a po części Wieiah, która to równie bezbłędnie wyprowadziła rozklekotany statek z hiperprzestrzeni. Co prawda Zeltronianka miała wątpliwości, czy celnicy, którzy po ostatniej akcji Jixa jakby się obudzili i sprawdzali każdy statek w systemie znacznie bardziej skrupulatnie, przepuszczą ich w stronę Yavina IV, ale Brakiss i Danni nalegali, aby jak najszybciej znaleźć się w Akademii. Musieli porozmawiać z Tionną o przywróceniu pannie Quee kontroli nad Mocą. Poza tym były Ciemny Jedi czuł, że najwyższa pora, aby wyjawić Jedi wszystko, co wie o Executor’s Lair. - No to jesteśmy.- podsumowała Wieiah, korygując kurs – Celnicy jak na razie nie robią kłopotów, ale lada moment powinni przekonać się o naszej obecności. - Chyba to może jednak trochę potrwać.- zauważyła Danni, patrząc na radar – Na wektorze trzydzieści koma siedem wyskoczył jakiś Corelliański YT-1300, i do niego chyba mają bliżej, więc pewnie tam zaczną. - YT-1300?- zerwał się Brakiss, doskakując do radaru – Aniołku, przecież to... -...”Sokół Millennium”?- zgadła Wieiah – Co za zbieg okoliczności! Brakiss istotnie uznał to za przypadek. Niemożliwe, żeby Han Solo i jego przyjaciele wiedzieli o tym, że właśnie teraz się tu pojawi. Czyżby rozmowa z Lukiem Skywalkerem czekała go szybciej, niż przypuszczał? Prawdę powiedziawszy najchętniej zrobiłby w tył zwrot i opuścił to miejsce, nie czuł się bowiem dostatecznie przygotowany do spotkania z dawnym mistrzem. Ale nie, Moc mu podpowiadała, że Skywalkera nie ma na pokładzie „Sokoła”. Po co więc Solo przyleciał na Yavin IV?- zastanawiał się Brakiss. Tknięty przeczuciem spojrzał na sonar i dostrzegł jakiś transportowiec, odbijający ze szlaku na GemDiver i kierujący się w stronę nocnej półkuli czwartego księżyca planety Yavin. Czyżby Solo ścigał ten statek? Odruchowo Brakiss wysłał ku niemu myślowe macki Mocy i... nie wyczuł nic. Przez krótką chwilę był tym tak zaskoczony, że nie wiedział, jak zinterpretować ten fakt. W jego głowie zaświtała niewesoła myśl, że może Yuuzhanie jakoś jednak dostali się do naszej galaktyki i przypuszczają właśnie atak na Akademię. Prawda jednak była nieco bardziej prozaiczna, ale nie mniej przerażająca, i gdy tylko Brakiss ją sobie uświadomił, przestraszył się nie na żarty. - Co się stało, kochany?- zaniepokoiła się Wieiah, wyczuwając nagłą zmianę w emocjach towarzysza. - Połącz się z celnikami, z Solo, z Akademią, z kimkolwiek!- rzucił, a w jego aurze czuć było niepokój, powoli przeradzający się w panikę – Na tym frachtowcu ktoś ma ysalamiry! Sprawdzenie tego faktu przez Wieiah było tylko kwestią chwili. Gdy to odkryła, od razu chwyciła za komlink, pokazując jednocześnie Danni fotel pilota. - Szybko! Przejmij stery!- poleciła, czując narastający niepokój. Błyskawicznie włączyła komlink i ustawiła na ogólne pasmo – Tu rycerz Jedi Wieiah z Zeltrosa! Mamy problem! W kierunku Yavina IV lecą zamachowcy z ysalamirami! Tahiri Veila siedziała na tarasie jednego z poziomów Akademii, wsłuchując się w szum drzew i odgłosy nocy. Medytowała. Z reguły nie przynosiło to jej żadnych korzyści poza ukojeniem i spokojem, jakiego potrzebowała w tych trudnych czasach. Myślała o wojnie, która już rozgorzała na dobre, o Anakinie, ukrywającym się gdzieś i trawionym przez ciemną stronę Mocy, o jego matce, Leii Organie Solo, leżącej tu w śpiączce, z której nawet Cilghal nie potrafiła jej wyleczyć. Wśród obrazów, które nasuwały jej się podczas medytacji, widziała Tenel Ka, trenującą walkę na miecze z Jainą, księcia Isoldera, dowodzącego flotą Battle Dragonów Konsorcjum Hapańskiego, Luke’a Skywalkera, prowadzącego Jedi do walki z Witiynem Terem, Lowbaccę, który z trudem dźwiga brzemię obowiązków członka Rady Jedi, Wieiah, podejmującą dramatyczną decyzję o pozostaniu na Roon. Były to obrazy z przeszłości, które powtarzały się już kilka razy w jej medytacjach, od kiedy powróciła na Yavin IV. Teraz jednak wizja przedstawiająca młodą Zeltroniankę jakby się nasiliła, a Tahiri zdawało się, że była jakby bardziej rozciągnięta, niż zwykle. Zaskoczona tym poczuła nagły impuls, aby otworzyć oczy, co też zrobiła. Uniosła powieki, patrząc w niebo. Jej źrenice nie dostrzegły jeszcze niczego niezwykłego, ale oczy Mocy zobaczyły statek typu Action III, mknący ku księżycowi, oraz jakiś patrolowiec klasy Pursuer, pędzący za nim. Tahiri wstała, łapiąc leżący obok miecz świetlny. Szykuje się coś dużego. -...ysalamirami!- usłyszał Han Solo przez komlink. Chewbacca zabrał jego i mistrza Ikrita z Noquivizora zaledwie kilka godzin po tym, jak Luke i reszta polecieli „Peacemakerem” Zekka do jednej z baz Talona, żeby dokonać zmiany transpondera. Han chciał jak najszybciej znaleźć się w Akademii, raz: żeby zabrać Tahiri i natychmiast ruszyć na poszukiwania Anakina, i dwa: chciał się upewnić, że z Leią wszystko dobrze. A może się obudziła... W tym momencie jednak nie miał czasu na myślenie o przykrym stanie zdrowotnym żony. Ktoś wiózł ysalamiry na Yavin IV, a to oznaczało tylko jedno: Akademii grozi niebezpieczeństwo. - Cholera, ile można!- warknął Han, zwiększając ciąg przepustnicy – Nad tą planetą rozegrała się chyba połowa wszystkich bitew, jakie widziała galaktyka! Chewie zaryczał przeciągle, zgadzając się z przyjacielem. - Tak to bywa.- skomentował Ikrit, kładąc uszy po sobie – Wielka potęga pociąga za sobą równie wielkie zagrożenia. Jednym z nich jest ciągłe ryzyko zniszczenia przez kogoś potężniejszego. - Prawda.- zgodził się Han, łapiąc za komlink – Tu generał Han Solo. Wieiah, dobrze znów słyszeć twój głos. - Wzajemnie, generale.- rozległo się w eterze – Z chęcią pogawędziłabym dłużej, ale tak się składa, że mamy poważne kłopoty. - Widzę.- odparł Han, patrząc na radar; transportowiec Action III coraz szybciej zbliżał się do księżyca – Pełen ciąg, Chewie. Wieiah, czy twój statek ma jakieś uzbrojenie? - Tylko jedno działko laserowe, ale i to niskiej mocy.- powiedziała Zeltronianka opanowanym głosem – Spróbujemy jednak zbliżyć się do frachtowca na tyle, aby przeszkodzić mu w wyrządzeniu szkód Akademii. - Doskonale. Zaraz się z wami zrównamy.- rzekł Solo przez komlink, uświadamiając sobie poniewczasie dwa fakty. Po pierwsze, Wieiah mówiła o sobie w liczbie mnogiej, co oznaczało, że na jej statku znajduje się więcej, niż jedna osoba. Po drugie...- Wieiah,- zagadnął zaintrygowany – Nie zostałaś przypadkiem na Roon półtora miesiąca temu? - Zostałam.- zgodziła się Zeltronianka – Ale od tego czasu wiele się zmieniło. Odprawa poszła idealnie. Wszystko wskazywało na to, że celnicy nie zorientowali się odnośnie mistyfikacji Noghrich. Pekhratukha trochę zdziwiło, że nie zapytali o ładunek, ale zapewne prawdziwy „Summoner” przewoził stały, standardowy transport, który funkcjonariusze posterunku mieli wpisany w rejestr i machinalnie kopiowali go do karty przelotu. Nieładnie, pomyślał Noghri, to sprzyja przemytowi. Niemniej jednak nie zmienia faktu, że wszystko poszło dobrze. Początkowo sceptycznie nastawiony do całej operacji Pekhratukh po raz pierwszy pomyślał, że wszystko może się udać. A zarazem po raz ostatni. - Ściga nas jakiś YT-1300 i Pursuer!- zameldował Noghri siedzący przy sonarze – Zdaje się, że nie dali się nabrać na tę maskaradę. Pekhratukh zaklął siarczyście i odwrócił w stronę swojego pobratymca, który nadzorował pracę silników. - Nie ma czasu!- rzucił wściekły – Wchodzimy w atmosferę pełnym ciągiem! Uruchom nasze specjalne silniki! - Ale tak gwałtowne zejście spowoduje przegrzanie kadłuba!- zaprotestował komandos. - Action III to twarde frachtowce!- odrzekł Pekhratukh – Kadłub wytrzyma. Nagle obecni na mostku Noghri usłyszeli trzask i serię przeraźliwych zgrzytów, które oznaczały, że od frachtowca odpadł segment mieszczący stare silniki; w ich miejscu pojawiła się para innych, znacznie większej mocy. Była to stara sztuczka Imperialnego Wywiadu, która jednakże wciąż skutkowała. Dlatego konspiratorzy Executor’s Lair często z niej korzystali. - Celuj w stronę ujęć wody Akademii!- polecił Pekhratukh sternikowi – Musimy jak najszybciej wykonać zadanie! - To jest wykonalne, wodzu.- odparł Noghri pełniący funkcję nawigatora – Jak chcesz, możemy uderzyć idealnie w stację pomp. - To niekonieczne. Pamiętaj, że mamy wylądować, a nie zrobić burdel.- przypomniał lider Death Commando Prime – Jakieś sto, dwieście metrów dalej będzie w sam raz. - Przy tej prędkości nie wyhamujemy na czas!- warknął sternik. - YT-1300 wciąż siedzi nam na ogonie!- dodał radarowy – Rozpoczynają ostrzał! Pekhratukh ponownie puścił kwiecistą wiązankę. Ta sytuacja ani trochę mu się nie podobała. Wolałby pojawić się na Yavinie po cichu, tak jak Jix, ale porażka tego ostatniego zaowocowała bardziej rygorystycznym sprawdzaniem ładunków. Przynajmniej tarcze planetarne pozostawały cały czas w opłakanym stanie, co umożliwiło innego rodzaju operację, niż ta, która była udziałem Shadow Stalkera. Tą, w której właśnie brali udział. - Teraz! Hamuj!- wrzasnął Pekhratukh, kiedy przebili się przez górne warstwy atmosfery i kadłub począł dygotać niemiłosiernie. Noghri prawie czuł nagrzewającą się pod stopami podłogę. - Hamulce awaryjne uruchomione!- krzyknął sternik – Ale nadal przyspieszamy! - Przypiąć się!- rozkazał lider Death Commando Prime, po czym sam założył na siebie siatkę bezpieczeństwa, chcąc dać podwładnym dobry przykład – To będzie twarde lądowanie! - Tionno, chodź tu, szybko!- wrzasnęła Tahiri przez korytarz, stojąc na tarasie i cały czas patrząc w niebo. Rezultatem tego krzyku było rychłe pojawienie się pani Solusar, które należało zresztą do zamierzeń dziewczyny z Tatooine. Rezultatem niezamierzonym było natomiast przybycie Tenel Ka, która musiała również usłyszeć wołanie Tahiri. - O co chodzi?- zapytała Tionna, wyczuwając u uczennicy silny niepokój. Zaraz jednak powiodła za jej wzrokiem w nocne niebo i to, co zobaczyła, bardzo ją przeraziło. - Wielkie nieba.- szepnęła. Oczom trzech kobiet ukazał się przerażający widok: mknąca po niebie ognista smuga przypominająca kometę, bezlitośnie zbliżająca się do powierzchni ziemi, i dwa statki, próbujące ją w jakiś sposób zatrzymać. - To nie meteor.- zauważyła Tenel – To musi być jakiś pojazd. - Frachtowiec typu Action III.- odparła Tahiri – Te dwa za nim ścigały go już od ekliptyki. - Nie ma więc czasu do stracenia!- podjęła Tionna, biegnąc w stronę wyjścia – Do śmigacza! Lecimy do miejsca kolizji! Chewbacca zaryczał z frustracją, ozdabiając swoją wypowiedź paroma szczeknięciami. - Widzę, że go nie dogonimy!- odrzekł Han – Oblicz szybko jego trajektorię i postaraj się ustalić, gdzie wyląduje! Wookie mruknął z aprobatą i zaraz wziął się za wyliczenia na konsolecie nawigatora. W międzyczasie Han spróbował wycelować we frachtowiec z wyrzutni torped, zdał sobie jednak sprawę, że przy tej prędkości zejścia pociski stracą cel z urządzeń namiarowych i po prostu go zgubią, lecąc albo w dżunglę, albo eksplodując poprzez tarcie z atmosferą. Dlatego po dwóch strzałach Solo zrezygnował. - Agresja tym razem nic nie da.- skomentował spokojnie Ikrit. - Zauważyłem.- odciął się Han; powoli zaczynało go irytować opanowanie małego mistrza Jedi. Nie bardziej, niż bezustanne gderanie 3PO, którego na szczęście teraz z nimi nie było, ale jednak. Chewie zawył tryumfalnie, przekazując Hanowi przewidywane koordynaty kolizji. - Stacja pomp?- zdziwił się Han. Coraz mniej mu się to podobało. Skorygował więc kurs i ruszył w stronę miejsca rychłego zderzenia, lecąc po linii prostej; Action III wchodził w atmosferę lotem strzałkowym, ale w stosunku do grawitacji księżyca jego lot przebiegał po elipsie. Tymczasem „Sokół Millennium” mógł poprawić kurs, przebijając się niżej, co prawda z mniejszą szybkością, ale za to po krótszej drodze. Takie też było zamierzenie Hana. Solo chwycił jeszcze raz za komlink i rzucił: - Wieiah, nasz ptaszek leci do stacji pomp. Nie wiesz może, po co? Nastąpiła chwila milczenia, po której Zeltronianka odezwała się niespokojnym głosem: - Boję się, że wiem. Nasz wróg chce zatruć ujście wody! - Jak? Czym?- zdziwił się Han; rury miały wmontowany system monitoringu cieczy i skutecznie ją filtrowały, usuwając wszystkie szkodliwe dla zdrowia substancje. - Serum pozbawiającym wrażliwości na Moc.- rzekła Wieiah nieswoim głosem, dodatkowo zniekształconym przez eter. - O kurde!- stwierdził Han – No to mamy tu niezły pasztet. „Sokół Millennium” i „Another Hope” wylądowały nieopodal stacji pomp kilka minut po tym, jak w pobliżu rozbił się frachtowiec Action III. Han Solo, Chewbacca i Ikrit natychmiast zbiegli po rampie z gotowymi do strzału blasterami, kuszami i mieczami świetlnymi, tylko po to, aby w świetle płonącego kadłuba dostrzec kilka niewyraźnych cieni uciekających w stronę stacji. Zaraz potem z patrolowca klasy Pursuer wybiegła Wieiah i jakaś druga kobieta, a za nimi, co najbardziej zaskoczyło Hana, Brakiss. On i Zeltronianka mieli gotowe do użycia miecze świetlne. Solo stwierdził, że później zapyta Wieiah, co robi tu Ciemny Jedi, teraz nie miał na to czasu. Trzeba było działać. - Nadjeżdżają Tionna, Tenel i Tahiri.- stwierdził Ikrit, wyczuwając w oddali trzy aury wojowniczek Jedi. - Doskonale, przydadzą się.- stwierdził Han, sprawdzając stan baterii w swoim pistolecie BlasTech DL-44. Wieiah, Brakiss i trzecia kobieta podbiegli do nich, na co Chewie zareagował groźnym warknięciem i towarzyszącym mu uniesieniem kuszy. Han doskonale rozumiał obawy przyjaciela i dobrze wiedział kogo one dotyczą. Ale skoro Wieiah, rycerz Jedi, bez oporów odwracała się do Brakissa plecami, mogło to oznaczać, że Ciemny Jedi nie jest już taki ciemny. Zresztą mistrz Ikrit też zdawał się nie przejmować jego obecnością, zupełnie jakby aura byłego Naczelnika Akademii Ciemnej Strony była ważniejszym świadectwem o nim samym, niż jego czyny. Chociaż, zreflektował się Han, może rzeczywiście tak jest. - Nie wiem, co tu robisz,- rzucił do Brakissa – ale jeśli możesz nam pomóc, to jesteś mile widziany.- odwrócił się do Wieiah – Wyjaśnisz mi, co tu się dzieje? - Na tym frachtowcu byli zamachowcy z Executor’s Lair.- powiedziała Zeltronianka – Mają serum umożliwiające zablokowanie kontroli nad Mocą! - To Noghri z Death Commando Prime!- dodał Brakiss – Najlepsi komandosi, jakich miało Imperium. Musimy się pospieszyć, bo inaczej zatrują całą wodę! W międzyczasie na miejsce dotarły Tionna, Tenel i Tahiri. One też wydawały się zaskoczone obecnością Brakissa, chociaż Han miał wrażenie, że nie są wobec niego jakoś szczególnie uprzedzone. Zupełnie jakby był odległym krewnym, który nieoczekiwanie wrócił z dalekiej podróży. Może rzeczywiście można mu już ufać, zastanowił się Han. - No dobra. Chewie, Jedi, trzeba zaprowadzić tu porządek!- rzucił kierując się ku stacji pomp. ROZDZIAŁ 13 Stacja pomp na Yavinie IV była stosunkowo niewielkim, matowoszarym blokiem zbudowanym w delcie jednej z rzek, na skraju tropikalnej dżungli. Lwią część gmachu obejmowały potężne silniki napędzające mieszczące się obok pompy, które z kolei pobierały wodę z rzeki i wpędzały ją w rurociąg prowadzący do Akademii. Cały proces był w pełni zautomatyzowany. Poza tym w budynku mieściły się generatory energii, niewielka, rezerwowa dyspozytornia, oraz systemy obronne, składające się z trzech, rozmieszczonych na dachu dział laserowych i jednego przy ujęciu wody. Stacja pomp w razie ataku mogła więc pełnić funkcję niewielkiego bunkra, w którym można było się utrzymać aż do przybycia posiłków. Miało to jednak pewną wadę, którą poniewczasie dostrzegł Pekhratukh, patrząc przez jedno z niewielkich okienek w stronę nadciągających Jedi. - Niech to szlag! Nie ma wyjścia! Jesteśmy odcięci!- syknął. - Możemy zająć stanowiska ogniowe i ubezpieczać naszych, dopóki nie rozprowadzą serum.- zauważył jeden z dwóch towarzyszących mu Noghrich. - Nie ma potrzeby.- odrzekł Pekhratukh, przeładowując karabin – To miejsce ma automatyczne systemy obronne, które można uruchomić z kontrolki. Zamknęliśmy się w tej stacji jak w pułapce, ale nie damy Jedi łatwo jej otworzyć! - Włączę więc działa, wodzu!- zameldował Noghri i pobiegł w stronę dyspozytorni. - Doskonale!- odparł lider Death Commando Prime, po czym zwrócił się do drugiego ze swoich pobratymców – A ty zaminuj tylną ścianę! Nie możemy pozwolić, aby Jedi zaszli nas z tamtej strony! - Mają się wwiercić przez ścianę, wodzu?- zdziwił się szaro-skóry komandos. - Widziałem na Commenorze, jak jeden z nich to robił, są do tego zdolni!- warknął Pekhratukh – Wykonać! Noghri posłusznie pobiegł wypełnić rozkaz swojego przywódcy, ten zaś przystawił swój karabin BlasTech E-11 do okienka i posłał w stronę zbliżających się Jedi serię blasterowych błyskawic. - Tanio skóry nie sprzedamy, Jedi!- obiecał przez zaciśnięte zęby – Możecie sobie pomarzyć! Han odruchowo odskoczył w lewo i ukucnął na jedno kolano, kiedy ze stacji posypały się czerwone strzały. Natychmiast kątem oka upewnił się, czy z jego towarzyszami wszystko w porządku, i odetchnął w duchu, że kanonada nie zadała im żadnych obrażeń. Brakiss, Ikrit i cztery kobiety Jedi nie mieli najmniejszych problemów z omijaniem czy też odbijaniem blasterowych pocisków, które najwyraźniej były wypuszczane chaotycznie i bez uprzedniego namierzania. Wystrzeliwała je albo maszyna, albo snajper z ysalamirem, więc nieco to utrudniało przewidywanie ich toru lotu, niemniej jednak cały czas stanowiły zagrożenie, więc zmysł niebezpieczeństwa rycerzy Jedi reagował na nie bezbłędnie. Z kolei Chewbacca i młoda kobieta, którą Wieiah i Brakiss nazywali Danni, albo znajdowali schronienie za rosnącymi pojedynczo drzewami, albo korzystali z osłony, jaką dawali im biegnący przodem rycerze. Swoją drogą Han musiał przyznać, że powoli przestaje dotrzymywać kroku swoim towarzyszom Jedi. Przez moment myślał, że na starość stracił kondycję i nie nadaje się już do takich maratonów, zaraz jednak spostrzegł, że Danni i Chewie też mają kłopoty. Rycerze Jedi muszą używać Mocy, by przyspieszyć swoje reakcje, pomyślał, uchylając się od kolejnej kanonady z okna. Na domiar złego baterie laserowe na dachu i przy pompach dały o sobie znać, rozpoczynając ostrzał. Jedi wybiegli do przodu, machając mieczami i tworząc tym samym ścianę blokującą laserowe i blasterowe błyskawice, zostawili jednak w tyle Hana i resztę. Solo zdecydował więc, że pozostanie na przedpolu i ostrzela działa laserowe; nigdzie indziej się nie przyda, a może ułatwi rycerzom Jedi szturm na stację. Smuga zielonego światła, wypuszczona zza jego pleców i trochę z prawej, upewniła go, że Chewbacca przyjął taką samą strategię i już zabrał się do przykrywania strzałami ze swojego bowcastera stanowisk ogniowych przeciwnika. Han schował się za najbliższym drzewem i spojrzał w stronę przyjaciela. Rosły Wookie padł na ziemię, prowadząc ostrzał z pozycji leżącej, natomiast Danni znalazła sobie miejsce za jakimś kamieniem i nieśmiało, bo nieśmiało, ale jednak, oddawała strzały ze swojego karabinu. Jedi w tym czasie zdołali dobiec do ściany budynku i tym samym znaleźli się poza zasięgiem dział laserowych i strzelców w okienkach. Już pierwsze zerknięcie na drzwi frontowe powiedziało im, że zamachowcy się zabarykadowali. - Odsuńcie się.- rozkazała Tahiri, wbijając swój miecz w grodzie aż po rękojeść – Nie wiadomo, co czai się po drugiej stronie! - Będziemy cię osłaniać!- sprzeciwiła się Tenel, stając tuż za koleżanką. - Lepiej nie. Jeżeli te drzwi nagle wybuchną, to lepiej, żeby ucierpiała tylko jedna z nas!- odrzekła dziewczyna z Tatooine. - Przecież wyczulibyśmy, gdyby...- zaczął Brakiss. - Tam są ysalamiry, mój drogi.- przerwała mu łagodnie Wieiah, patrząc jednak twardo na dach budynku – Tionno, czy na dachu jest wejście albo chociaż jakiś szyb wentylacyjny? - Jest właz obsługi technicznej do konserwacji systemów obrony.- odparła Tionna, uśmiechając się ze zrozumieniem – Ale czy doskoczymy? - Musimy.- rzekła z zacięciem Zeltronianka, kładąc Tahiri dłoń na ramieniu – Zostaw te drzwi, jest inna droga. - A działa?- zapytał Brakiss. - Są zajęte ostrzeliwaniem stanowisk generała Solo i komandora Chewbaccy.- odparł Ikrit, stawiając uszy na sztorc – A zanim komputery nimi sterujące zorientują się w sytuacji, zdołamy usunąć zagrożenie z ich strony. - Co jest, do ciężkiej cholery!?- warknął Pekhratukh, wściekły w połowie na siebie, że nie udało mu się ustrzelić żadnego przeciwnika, i w połowie na Jedi, którzy mieli tę swoją przeklętą Moc i umiejętność odbijania pocisków. Źródłem jego zaskoczenia było jednak co innego, mianowicie nagła cisza od strony dachu. Działa laserowe przestały strzelać. Z umiejętnością kojarzenia faktów było u Pekhratukha całkiem nieźle, dlatego szybko przeanalizował sytuację. Skoro Jedi zniknęli z zasięgu wzroku, skoro żaden ze strzałów przeciwników usadowionych na przedpolu nie dotarł do baterii dział i skoro nagle zamilkły wszystkie naraz.... rycerze Jedi dostali się na dach! Może nawet już są wewnątrz budynku! To tyle, jeśli chodzi o całą akcję sabotażową. Pekhratukh zaklął cicho, acz paskudnie, i zaczął myśleć, jak się stąd natychmiast ewakuować. Pewne było, że Jedi zostawili kogoś przy drzwiach, a nawet jeśli nie, to strzelcy z przedpola na pewno zaraz tam dobiegną, zwłaszcza, że ściana ognia, jaką kładły działa laserowe, przestała istnieć. Dach też jest obstawiony. Nie ma ucieczki. Chyba, że... Pekhratukh złapał za komlink i przyłożył sobie do ust. - Skończyliście już zalewać?- warknął. - Mamy jeszcze jeden pojemnik.- odparł mu suchy głos. - Zostawcie to i szykujcie się.- odparł szybko lider Death Commando Prime, biegnąc w stronę tylniej ściany – Jedi są w budynku, a ja nie mam zamiaru tracić ludzi przez chore fanaberie Stele’a! - Rozkaz, wodzu! - Dokhmir! Założyłeś te miny!?- syknął Pekhratukh, zbiegając po schodach. - Tak, wodzu, co...- zaczął Dokhmir. - Zdetonuj je, natychmiast!- warknął Noghri – Musimy mieć drogę ucieczki! Reszta do tylnej ściany! Migiem! Dwóch Noghrich biegło korytarzem za wołaniem swojego przywódcy, trzymając w rękach gotowe do strzału karabiny blasterowe. Biegli cicho, lecz szybko, a w ciemnym korytarzu ich szare skóry i czarne kombinezony były niemal niewidoczne. Niemal. Z bocznego korytarza wpadło nagle sześcioro rycerzy Jedi, w lot przypuszczając atak na szaro-skórych obcych. Noghri zareagowali błyskawicznie, wykorzystując przewagę, jaką dawały im konstrukcje z ysalamirami; odbili na boki, chowając się za załomami korytarza, i przykrywając go ogniem swoich karabinów. Jedi stanowili łatwe cele ze względu na jarzące się w ciemności klingi ich mieczy, niemniej jednak trafienie któregoś z nich stanowiło nieliche wyzwanie. Noghri byli zdziwieni, że ktoś, kto nie należy do ich rasy, może poruszać się tak szybko. Korytarz był jednak zbyt wąski, aby można było przebiec nim w sześć osób i pozbyć się przeciwników bez strat własnych. Rycerze Jedi wiedzieli o tym, dlatego, zamiast przypuszczać bezsensowną szarżę, schowali się w niewielkie nisze. Noghri natomiast przykrywali cały korytarz blasterowym płaszczem, ile razy mignęła w nim klinga świetlnego miecza. Jedi z kolei wykorzystywali chwile ciszy, i gdy Noghri przestawali strzelać, przemykali do kolejnej niszy, bliżej przeciwników. Posuwali się wolno, ale jednak. - To bezcelowe.- powiedział Ikrit do siedzącej obok Tionny. - Masz jakiś pomysł mistrzu?- zapytała pani Solusar, w pamięci obliczając odległość pomiędzy nimi a wrogiem i szacując ilość nisz. Skrzywiła się w duchu, bo nie były to zbyt optymistyczne dane. Ikrit nie odpowiedział, dał bowiem znać jego zmysł niebezpieczeństwa. Lekka wibracja w Mocy napływająca z korytarza, zbyt wolna, jak na strzał z blastera, powoli krystalizująca się w kulę... detonator termiczny! Malutki mistrz Jedi odruchowo wyskoczył z niszy, i, stając na środku korytarza, przywołał Moc, pchając nią w stronę lecącej w jego kierunku kuli. Granat nagle zmienił kierunek lotu i z całym impetem wleciał w załom korytarza, za którym siedzieli Noghri. Z całą pewnością nie spodziewali się takiego obrotu rzeczy, ale na reakcję, niestety dla nich, było już za późno. Detonator termiczny eksplodował tuż pod ich stopami, zawalając podłogę i rozrzucając szaro-skórych sabotażystów po całym korytarzu. Jedi wyskoczyli ze swoich nisz i podbiegli do miejsca eksplozji. Brakiss spojrzał z uznaniem na mistrza Ikrita, czując, że wzrasta w nim szacunek dla tego niewielkiego, aczkolwiek silnego Mocą, Jedi. Z Noghrich nie zostały nawet szczątki. Nie było jednak czasu na kontemplowanie tego faktu, dlatego rycerze Jedi, kierowani Mocą, rzucili się w lewy korytarz, czyli tam, gdzie wyczuwali powodowaną przez ysalamiry lukę. Przez dłuższą chwilę dudniła im w uszach eksplozja tamtego detonatora, dlatego nie od razu zdali sobie sprawę, że w budynku miała miejsce jeszcze inna, silniejsza. Kiedy to do nich dotarło, spojrzeli po sobie, zaskoczeni. Tionna jednak wiedziała, że tylko jedna rzecz mogła wybuchnąć w ten sposób. - Pospieszmy się!- rzuciła – Noghri wysadzili tylnią ścianę! Uciekają! Han Solo także słyszał ten wybuch. Zgodnie z przewidywaniami Pekhratukha razem z Danni i Chewbaccą podbiegli do wejścia, jednak zanim zaczęli się z nim mocować, ich uszu dobiegła eksplozja, która wstrząsnęła posesją. Nietrudno było zlokalizować jej źródło, dlatego cała trójka w trybie natychmiastowym ruszyła biegiem w tamtą stronę, okrążając stację pomp. Gdy dobiegli do olbrzymiej wyrwy w tylnej ścianie budynku, ich oczom ukazał się następujący obrazek: siedmioro Noghrich uciekających w stronę lasu i sześcioro Jedi wybiegających z tejże wyrwy. Chewie oddał jeszcze kilka strzałów w stronę sabotażystów, nawet jednego z nich trafił, lecz Han chwycił go za rękę z bronią i łagodnie ją opuścił. - Daj spokój, stary.- mruknął – To nie ma sensu. Brakiss z kolei chciał ruszyć za uciekinierami, ale Wieiah i Tionna powstrzymały go. Zdziwiony spojrzał wpierw na nie, potem na pozostałych Jedi, wreszcie na Hana, Danni i Chewbaccę, zaskoczony, że nie podejmują oni pościgu. - Piraniożuki, mój drogi.- wyjaśniła Wieiah – Nie mamy sprzętu uodparniającego na ich ukąszenia, a poza tym mają ysalamiry. W takiej dżungli i bez Mocy na pewno ich nie znajdziemy. „Mój drogi”? zdziwił się Han, co tu się wyrabia? - Czyli uciekli.- skwitowała Tenel Ka, spuszczając głowę. - Pobiegli do dżungli pełnej piraniożuków.- odparł Ikrit, kładąc uszy po sobie – Nie wytrzymają tam długo.- popatrzył po twarzach towarzyszy – Proponuję sprawdzić, co wpuścili do ujęć wody, i natychmiast ostrzec Akademię, żeby jej nie pili. - Za chwilę wyjdziemy z nadprzestrzeni, generale Carlissian.- poinformował admirał Perm. Obaj lecieli w tym momencie wojskowym promem klasy Mu, a podróż ta była pomysłem clawdickiego oficera; Lando osobiście go bowiem poinformował, że zamierza, zgodnie z radą Hana, wrócić do czynnej służby w Siłach Zbrojnych Nowej Republiki – Przy okazji jeszcze raz chciałem panu podziękować i powiedzieć, że niezmiernie cieszy mnie pańska decyzja. - Nie ma sprawy.- mruknął Lando – Wie pan, tyle się dzieje, że nie mogę czekać z założonymi rękami. - Zgadzam się.- odrzekł Perm – Pańskie zdolności przywódcze z pewnością pomogą nam w tej wojnie. Jeśli zaś chodzi o myśliwiec typu A, którym pan przybył na Coruscant, to może pan być spokojny. Jest w rękach najlepszych mechaników. - To akurat nie mój myśliwiec, należy do znajomej.- powiedział Lando, patrząc na admirała – Powiedzmy, że ja go tylko odstawiłem. - Niemniej przegląd mu się przyda.- uśmiechnął się Clawdite. - Wracając do sprawy, to dokąd właściwie lecimy?- zainteresował się Carlissian. - Na Corulag.- odparł Perm – Właśnie zakończyliśmy tam mobilizację floty. Chciałbym, żeby pokierował pan jednym z naszych niszczycieli plus eskortą. - No nie wiem...- rzekł z zakłopotaniem Lando – Nigdy nie miałem szczęścia do dowodzenia niszczycielami. Nad Coruscant straciłem dwa. A w moim fachu szczęście bardzo się liczy. - Nie wątpię.- odrzekł Tarrant Perm – Myślę jednak, że tym razem da się pan przekonać. Trzy minuty do wyjścia. - A dlaczego właściwie mobilizacja armii trwała tak długo?- zapytał Carlissian – O ile pamiętam wojskowe realia, całkiem niezłą siłę bojową można zebrać w ciągu dwóch tygodni. Wam to zajęło ponad siedem. Dlaczego? - Z dwóch powodów.- Perm spochmurniał – Po pierwsze, właśnie z takiej błyskawicznej stymulacji armii skorzystał admirał Ackbar, wysyłając flotę na Roon. Znacznie wtedy nadwerężył nasze możliwości. Po drugie, zgodnie z danymi Wywiadu, zarówno naszego, jak i Imperium czy Karrde’a, mamy do czynienia z prawdziwą potęgą, i to przez duże „P”. Nie wiem, kiedy i gdzie ją zbudowano, ale istnieje i zbiera żniwo. Dlatego nie możemy wystawić tylko dużej floty. Tu potrzeba co najmniej trzech czy czterech armad! - Trzech, czy czterech!?- Lando aż podskoczył ze zdziwienia – Ale to jest ponad dwieście statków! - To prawda.- odparł Perm – Ale jeśli mamy mieć pewność, że zażegnamy niebezpieczeństwo, to musimy wysłać na front wszystko, co tylko może walczyć. - Ale czy planety Nowej Republiki nie będą się sprzeciwiać, gdy wykorzystamy wszystkie floty sektoralne i rezerwy militarne na potrzeby tej kampanii?- zapytał Lando, cały czas zaskoczony sytuacją; Bitwa o Stację Centerpoint była w jego mniemaniu operacją wojskową na szeroką skalę, a przecież uczestniczyły w niej zaledwie cztery okręty liniowe. Jeżeli Perm zakładał wykorzystanie dwustu jednostek, to wróg musiał być naprawdę potężny. Chociaż z drugiej strony ktoś, kto dokonał masakry Jedi na Roon, zniszczył rzeczoną Stację Centerpoint i do niedawna dysponował Galaktycznym Działem, na pewno do słabych nie należał. - Nie wykorzystaliśmy wszystkich rezerw.- powiedział Tarrant Perm – A poza tym floty sektoralne nadal funkcjonują, choć w zmniejszonym składzie. A obywatele się nie buntują, wiedzą, że trwa wojna, wiedzą, co się stało z Itren, Ord Pardon, Nową Plymptą, Morishimem i Stacją Centerpoint.- nastąpiła chwila ciszy podczas której admirał sprawdził wytyczne w komputerze pokładowym – Proszę się przygotować, generale.- oznajmił – Wyskakujemy. - Bardziej gotowy nie będę.- rzekł Lando. Admirał Perm uśmiechnął się i pociągnął za dźwignię hipernapędu. Promem lekko szarpnęło, a iluminator wypełnił się czernią kosmosu, okraszoną tysiącami gwiazd, i planetą Corulag. Na tym jednak nie koniec. Wokół planety, a ściślej w przestrzeni pomiędzy promem a globem, orbitowały dziesiątki okrętów liniowych pod banderą Nowej Republiki. Były tu zarówno krążowniki Mon Calamari, jak i gwiezdne niszczyciele, statki ze stoczni corelliańskich czy z Kuat, pancerniki Dreadnaught, krążowniki klasy Carrack oraz Liberator, fregaty Nebulon-B, Lancer, eskortowe i inne, lotniskowce wszelkiej maści, korwety, interdyktory i ciężkie statki klasy Majestic czy Dauntless, oraz setki, jeśli nie tysiące, myśliwców. Carlissianowi aż zaparło dech w piersiach. Takiej siły uderzeniowej jeszcze nigdy naraz nie widział, nawet podczas zmagań z klonem Imperatora czy Bitwy o Bothawui sześć lat temu. - Robi wrażenie, nieprawdaż?- uśmiechnął się Perm, pokazując palcem grupę statków u góry i po prawej – Pod pańską komendę oddaję pięć niszczycieli klasy Imperial, trzy fregaty klasy Nebulon-B, cztery niszczyciele typu Victory, osiem statków typu Liberator, dwa krążowniki klasy Majestic i cztery niszczyciele typu Nebula.- - Niech mnie bantha skopie.- rzucił Lando, wypuszczając uprzednio powietrze, którego mimowolnie nabrał w płuca – A który niszczyciel będzie moim okrętem flagowym? - Tamten.- rzekł Perm, uśmiechając się. Jednocześnie pchnął drążek sterowniczy w prawo, aby polepszyć widok. Z satysfakcją obserwował, jak Carlissian po raz drugi w ciągu minuty zapomina o oddychaniu, a oczy niemal wychodzą mu z orbit. - Nie.- rzekł Lando bezgranicznie zaskoczony. - Tak.- odparł Perm – Generale, superniszczyciel „Lusankya” czeka na pańskie rozkazy! ROZDZIAŁ 14 Drzwi od ambulatorium w Akademii Jedi na Yavinie IV rozsunęły się z sykiem i Han Solo wszedł powoli do pomieszczenia, w którym leżała jego żona. Jeżeli nie liczyć jarzących się zimną zielenią diod na rozmaitych konsoletach medycznych i równo pulsującego, pomarańczowego kardiogramu, w pokoju było całkiem ciemno. Na środku stało spore, miękkie łoże, otoczone szeregiem urządzeń, kroplówek, monitorów i rurek. Na tym łożu, niczym śpiąca królowa, zaklęta w kamień, leżała Leia. Han nie mógł oprzeć się wrażeniu, spotęgowanemu dodatkowo przez ponure mruczenie aparatów medycznych, że znalazł się w grobowcu. Grobowcu własnej żony. Na jego twarz na chwilę wstąpił ten sam smutek, który towarzyszył mu przez prawie cały ostatni miesiąc. Smutek połączony z frustracją, żałobą i niewysłowionym cierpieniem. Corellianin spojrzał na błogą i spokojną twarz Leii i serce ścisnęło mu się w gardle. Wyglądała tak pięknie, tak majestatycznie, tak stoicko... jej oblicze krańcowo kontrastowało ze stanem ducha Hana. Solo podszedł powoli do łoża i uścisnął mocno bezwładną dłoń żony. W jego oczach zabłysły łzy. W głębi serca miał nadzieję, że Leia mogła się obudzić podczas jego nieobecności, ale dotyk zimnej skóry żony odkrył przed nim bolesną prawdę. Prawdę, którą potwierdziły dodatkowo podłączone do jakichś rurek rany na jej ciele, sprawiające wrażenie rozszarpanych i przypalonych. Łza powoli spłynęła Hanowi po policzku, kiedy tak stał, trzymając nieprzytomną Leię za rękę. - Wiem, że mnie słyszysz.- szepnął – Wiem, że bardzo pragniesz do nas wrócić, chociaż nie sądzę, abyś chciała żyć w miejscu, jakim stała się teraz galaktyka.- usiadł na niewielkim stołku koło łóżka, nie wypuszczając jej ręki – Wszędzie jest panika, strach i rozpacz, twój ojciec wrócił i nikt nie może go powstrzymać. Jego armia jest niemal nie do pokonania!- spuścił wzrok – A nasz syn uciekł i nie wiadomo, co teraz czyni. Ponownie na nią spojrzał, ale cały czas leżała nieruchomo, a gdyby nie lekko unosząca się i opadająca klatka piersiowa, można by było sądzić, że jest martwa. - Wszystko, o co walczyliśmy, legło w gruzach! Najgorszy z naszych wrogów powrócił. Zawsze tak jest! Choćbyś nie wiem, jak się starała, ile krwi zmarnowała na to, aby ich pokonać, zawsze wracają! Zawsze!- wziął głęboki oddech i zacisnął zęby – Nie poddam się jednak. Ty byś tak nie zrobiła, prawda? Walczyłabyś do końca. Tak jak Luke, tak jak Chewie, jak nasze dzieci. Luke ma rację, nie wolno mi rozpaczać. Teraz cię opuszczę, ale wrócę, możesz być pewna. Wrócę i obudzę cię. Nie wiem, jak, ale to zrobię. Obiecuję ci, kochanie, kiedyś znów będziemy razem. Lo Khan siedział przy oknie tajnej bazy Nowej Republiki na Anoth, obserwując wyładowania energetyczne nad horyzontem. Ta mała, prowincjonalna planeta była tak niestabilna atmosferycznie, sejsmicznie i geotermicznie, że to niemal przechodziło ludzkie pojęcie. Niemal, bo jednak Luke Skywalker i admirał Ackbar znaleźli kawałek powierzchni względnie stabilny i nadający się do zaadaptowania. I rzeczywiście, na terenie należącym do bazy było spokojnie, co w porównaniu do niegościnnej i niebezpiecznej reszty planety wprawiało w nie lada osłupienie każdego, kto nie był przyzwyczajony do tego typu dziwów. A Lo Khan nie był. Miejsce to zmieniło się trochę od czasów, kiedy Han Solo i jego żona ukrywali tu swoje dzieci. Było teraz bardziej zaniedbane i zniszczone przez czas, chociaż podczas Kryzysu Yevethańskiego Nowa Republika ponownie wykorzystała tę planetę jako placówkę wojskową. Chodziło o użycie tego miejsca jako bazy wypadowej, będącej mniej więcej w równej odległości od Gromady Koornacht, układu Fondor i najdalszych Zewnętrzniaków Sektora Corelliańskiego. Logicznym i dość zrozumiałym posunięciem było zatem zaadoptowanie tej stacji przez admirała A’bahta jako przystanku dla Floty przed ewentualnym zgrupowaniem. Komandor Hyirityn osobiście przyleciał przystosować bazę do nowych celów oraz wysłał na jej powierzchnię kilka kanonierek Skipray i prom klasy Sentinel z ekipą techników, mającą zorientować się w możliwościach placówki. Szybko stwierdzili jednak, że skład atmosfery nie nadaje się do przyswojenia przez ludzkie płuca, a to przez przykry wypadek pilota jednej z kanonierek, który lekkomyślnie wyszedł na zewnątrz bez aparatu tlenowego. Ponadto nie dało się rozbudować bazy poza skromny teren, który już zajmowała. Innymi słowy ekipa komandora Hyirityna odleciała z Anoth równie szybko, jak przyleciała, pozostawiając po sobie jedynie kanonierkę Skipray tamtego nieszczęśnika. A niedawno zarówno admirał A’baht, jak i komandor Hyirityn wraz z załogą swojego okrętu flagowego zginęli podczas Bitwy o Roon, zabierając tajemnicę położenia Anoth ze sobą do grobu. Od tego czasu baza świeciła pustkami, jeśli nie liczyć droidów bojowych, wchodzących w skład kontyngentu placówki. Nikt w dowództwie Nowej Republiki nie pomyślał, żeby zrobić z bazą coś pożytecznego, a jeśli nie z nią, to chociaż ze sprzętem tam pozostawionym. A było tego trochę: laserowe działo obrony planetarnej LNR serii II, wspomniane już droidy, racje żywnościowe na wiele miesięcy, prototyp robota-strażnika SOPI i kompletny zestaw HoloNetowy. To właśnie dzięki temu ostatniemu Lo Khan i Luwingo przez cały czas mogli utrzymywać kontakt z resztą galaktyki. Co prawda Chewbacca surowo zabronił im wysyłania stąd jakichkolwiek transmisji, ale mogli oni przynajmniej mieć wgląd w najróżniejsze HoloNetowe stacje informacyjne, od tych poważnych, prestiżowych, po mało ambitne, opierające swoje wiadomości głównie na plotkach i insynuacjach. Dzięki temu wiedzieli, co się dzieje i jak kampania Executor’s Lair zbiera krwawe żniwa. Właściwie HoloNet był jedyną rzeczą, która pozwalała przemytnikom w jakiś sposób zabijać czas. Lo nigdy nie lubił czekania, wiedział jednak, że w swojej obecnej sytuacji nic innego zrobić nie może. Chociaż… - Wingo!- zawołał w korytarz, przekrzykując huk pioruna, który uderzył właśnie w Szczyt Gromu, górę mieszczącą w sobie lwią część bazy – Chodź no tu na moment! W odpowiedzi rozległa się seria gniewnych bulgotów i do pokoju, w którym siedział Khan, wszedł ziewający i zaspany cyborg rasy Yaka. - Nie, to ważne.- odparł Lo – Najwyższa pora pomyśleć, jak mamy się odwdzięczyć Hanowi za pomoc, jaką nam zapewnił. Trzy gardłowe mruknięcia i dwa mlaśnięcia doskonale oddawały to, co myślał o tym Wingo. Zwłaszcza w czasie przeznaczonym na drzemkę. - Nie, nie możemy czekać do jutra.- odrzekł Lo, przyciskając na przenośnym kontrolerze dwa guziki, włączając tym samym umieszczony w kącie nadajnik HoloNetowy. Natychmiast pojawiły się obrazy nalotu setek trzypłatowych myśliwców na jakieś miasto, które najwyraźniej wskutek orbitalnego bombardowania już stało w płomieniach. Ze słów komentatora wynikało, że jest to stolica planety Adumar. Luwingo wybełkotał coś szybko i mlasnął pod koniec, marszcząc ponuro brwi. - Chodzi mi o to, że Han ma już wystarczająco dużo kłopotów i bez nas na głowie.- powiedział z przejęciem Lo – Powinniśmy spłacić ten dług najszybciej, jak to tylko możliwe. Odpowiedzią Winga była seria szybkich bełkotów, mniej więcej w połowie przerwana przeciągłym ziewnięciem. - Też o tym pomyślałem. Dlatego musimy stąd odlecieć. Yaka wydał z siebie pomruk zaskoczenia. - No i co z tego!?- żachnął się Khan – Boba Fett jest po naszej stronie, a zresztą najlepsi łowcy uganiają się właśnie za nim. Ryzyko znacznie spadło. Luwingo prychnął, po czym wybełkotał szybko kilka słów w swoim języku. - Nie powiesz mi chyba, że nie damy sobie rady z paroma płotkami!?- rzucił Lo – Broń możemy pożyczyć z tutejszego składu, na zewnątrz stoi sprawny Skipray, a my obaj mamy już dość siedzenia na dupie i dług do spłacenia. Kiedy to zrobimy, po wojnie? Znów będziemy nikim! A teraz możliwości rewanżu jest aż nadto. Wingo zmarkotniał, po czym wypluł z siebie kilka słów w swoim języku. - Już myślałem, że nie zapytasz!- ucieszył się Lo, zadowolony, że rozmowa zeszła na inny temat i że Yaka, przynajmniej częściowo, dał się przekonać – Trochę się nad tym zastanawiałem, i uważam, że najlepiej będzie, jak ruszymy śladem klonów. Słowo, które Luwingo wypowiedział, do złudzenia przypominało beknięcie. - Przecież kiedy odlatywaliśmy z Noquivizoru, wszyscy Jedi szukali klonów. Możemy im pomóc! Wystarczy, że rozpoczniemy własne śledztwo. Wingo znów wydał z siebie kilka bełkotliwych dźwięków. - Nie wpadniemy w żadne kłopoty, jeżeli będziemy ostrożni!- rzekł stanowczo Khan – Musimy przecież działać, już dość czekania! Yaka, wyraźnie sceptycznie nastawiony do całego pomysłu, wydał z siebie ciche gulgotanie. - O tym też myślałem. Możemy zacząć albo od sektora D’asty, albo od Duro. W HoloNecie mówili ostatnio, że nastroje antyrządowe strasznie się tam nasiliły ostatnimi czasy. Po mojemu to właśnie gdzieś tam powinny mieścić się szlaki przerzutowe klonów. Wolałbym Duro, bo to straszne zadupie i nikt nie będzie nas tam szukał. Wingo skrzyżował ręce na piersiach i wydał z siebie serię mlaśnięć i bełkotów, zakończoną ponurym mruknięciem. - Nie myślałem, że masz mnie za takiego głąba, stary!- oburzył się Khan – Dla mnie ma to dużo sensu. I uratujemy honor.- spojrzał na przyjaciela, jednak widząc jego stanowczy wyraz twarzy nie spodziewał się już po nim aprobaty – Nie, to nie!- rzucił, odwracając się w stronę wyjścia – Trudno, sam ocalę nasz honor. Chcesz, to tu siedź!- i wyszedł. Luwingo patrzył za nim przez chwilę, po czym zmiął w ustach jakieś yakańskie przekleństwo, załamując ręce. W oddali rozległ się huk gromu. Yaka przez chwilę wsłuchiwał się w echo dźwięku pioruna roztrzaskującego skały i w zamyśleniu przyglądał się transmisji HoloNetowej z inwazji na Adumar. Faktem było, że Lo poszedł do składnicy uzbrojenia, i ani chybi zaraz pobiegnie do tej przeklętej kanonierki i odleci. A przecież nigdy nie darzył sympatią broni, wojskowych i czegokolwiek, co wiązało się z militariami. Dług wobec Hana musiał być dla niego ważniejszy, niż Wingo początkowo przypuszczał. Yaka jeszcze raz przyjrzał się obrazom znad Adumaru, i wyłapał uchem ostatnie tony grzmotu. Nie dam mu lecieć samemu, pomyślał w końcu, przecież beze mnie to on tam zginie! Nie namyślając się dłużej, pobiegł za przyjacielem. Han wyszedł z ambulatorium i skierował się w stronę hangaru. Szedł powoli, zachmurzony, jednak zdeterminowany, by iść walczyć. O wolność, o galaktykę, o pokój, o syna. Przystanął jednak, gdyż zauważył w korytarzu opartego o ścianę mężczyznę. Hol świecił pustkami, zresztą nie prowadził donikąd poza gabinetem medycznym, zatem ten człowiek musiał to czekać właśnie na Hana. A tym kimś był Brakiss. - Chcesz czegoś?- zapytał Corellianin, nie bardzo mając ochotę na rozmowę z byłym co prawda, ale jednak, Ciemnym Jedi. - Muszę z panem porozmawiać, generale Solo.- odparł mężczyzna podchodząc do Hana – Nie wiem, czy wie pan o tym, co robiłem po zniszczeniu Akademii Ciemnej Strony. - Nie wiem, bo nigdy mnie to nie interesowało.- rzekł Solo – Ale zaraz z pewnością wyjawisz mi jakieś powiązane z tym rewelacje, które wywrócą do góry nogami moje pojęcie o wszechświecie.- dodał z przekąsem. - Niezupełnie.- powiedział Brakiss – Ale blisko. Widzi pan, po tym, jak poniosłem klęskę, chciałem tylko zemścić się na Drugim Imperium za oszustwo, jakiego się wobec mnie dopuścili. Zacząłem więc ich tropić. - Może do rzeczy?- zaproponował Han – Do czego zmierzasz? - Do tego, że okazało się, iż za Drugim Imperium stała w rzeczywistości inna organizacja.- odrzekł Brakiss – Executor’s Lair. - Po ostatnich wydarzeniach nic mnie już nie zdziwi.- westchnął Han – Sugerujesz, że Darth Vader miesza nam szyki już od dawna, tylko dopiero teraz wziął się za to jawnie? Ale dlaczego? - Znam odpowiedź także i na to pytanie.- powiedział Brakiss – Przez ostatnie dwa lata byłem członkiem Executor’s Lair. - A teraz przeżyłeś cudowne nawrócenie i postanowiłeś stanąć do walki przeciw dawnym mocodawcom, tak?- zapytał zgryźliwie Han. - Rozumiem pański sceptycyzm, generale Solo.- odparł smutno Brakiss – Musi pan jednak zrozumieć, że po dwóch latach stagnacji, Jedi może stracić swoją energię i spontaniczność, jaka jest niezbędna do pogłębiania swojej wiedzy na temat Mocy. A potem zostałem zalany przez bezgraniczny mrok, jakim był Witiyn Ter. W porównaniu z nim moja aura była czysta jak sumienie Diamalanina. Zrozumiałem, że nigdy tak naprawdę nie znałem ciemnej strony Mocy, za to Wieiah pokazała mi, jak wygląda jasna. Mój wybór był chyba oczywisty. - Powiedzmy.- rzucił Han – O czym więc chciałeś porozmawiać? - O Executor’s Lair.- odparł Brakiss, wyjmując z kieszeni jakąś datakartę – Tutaj jest wszystko, co wiem o tej organizacji. Jestem pewien, że pan, jako generał Nowej Republiki, zrobi z tej wiedzy użytek. - Co ty mówisz, chłopcze?- tym razem Han się zdziwił – Co jest na tej datakarcie? - Informacje na temat przywódców Executor’s Lair, potencjału produkcyjnego i stanu liczebnego floty, przynajmniej w chwili, kiedy opuszczałem Centralę. Mam tu też jej koordynaty, chociaż zapewne już dawno uległy zmianie, oraz to, co wiem, na temat historii tego miejsca.- wyciągnął rękę z datakartą w stronę Hana – I tę wiedzę przekazuję panu. Solo wziął od niego plastikowy prostokąt, patrząc nań, jak na największą świętość galaktyki. Informacje. Wiedza. Coś, co można było wykorzystać przeciwko brutalnej i miażdżącej sile wroga, sile pięści. To było coś, co stanowiło klucz do zwycięstwa w tej wojnie. - Dziękuję ci.- powiedział Han, chowając datakartę – Możesz być pewien, że to wykorzystam. - To ja dziękuję.- odparł Brakiss, lecz w pewnym momencie jego wzrok stał się na chwilę nieobecny, a kiedy wrócił, nogi już niosły byłego Ciemnego Jedi w stronę wyjścia z holu – Muszę już iść, generale.- rzucił przez ramię – Wieiah mnie wzywa. Wieiah rzeczywiście wysłała w kierunku ukochanego myślową wić z prośbą o pojawienie się w jednej z sal. Brakiss czuł, że stało się coś niedobrego, dlatego zareagował instynktownie, teraz już niemal biegnąc w stronę Zeltronianki. Kiedy wreszcie wpadł do wspomnianej sali, zobaczył gromadkę smutnych dzieci, młodych adeptów Akademii, i stojące nad nimi, równie smutne, Tenel Ka, Tionnę Danni i Wieiah. Zeltronianka spojrzała na Brakissa szklanymi oczami, a jej spojrzenie powiedziało mu wszystko. Ogarnęła go zgroza i przerażenie. Nie mógł w to uwierzyć. Wypuścił sondę w kierunku dzieci, przekonując się o tym, o czym bał się przekonać. Dzieci utraciły kontakt z Mocą. - Serum Stele’a!- syknął Brakiss. - Zawiedliśmy, mój drogi.- westchnęła Wieiah, patrząc na ośmioro smutnych malców, skupionych wokół. Zdawało się, że nie są w pełni świadome krzywdy, jaka je spotkała – Te dzieci napiły się wody ze stacji pomp kilka minut po tym, kiedy wypędziliśmy stamtąd Noghri, w porze kolacji. Nie zdążyliśmy ich ostrzec, nie udało się. Wydawało się, że jest bliska płaczu. Jak można było wyrządzić taką krzywdę jeszcze bezbronnym dzieciom? To zbrodnia, za którą Maarek Stele i Executor’s Lair srogo zapłacą, pomyślał Brakiss, podchodząc do ukochanej i przytulając ją mocno. - Wracam na Hapes.- powiedziała Tenel – Powiem matce o tym, co zaszło tu tej nocy. Może ona coś wymyśli. - Leć.- poleciła Tionna – Ja nic tu nie poradzę. - Czyli ja też nie odzyskam kontroli nad Mocą?- upewniła się Danni. - Niestety.- Tionna załamała ręce – Przykro mi. Czuję się tak bezsilna... Brakiss nie słuchał już Tionny, albowiem przytulając się do Wieiah, mimowolnie spojrzał na małego, rudego chłopca, stojącego za nią. Chłopca, którego twarz, spojrzenie, piegi były dziwnie znajome. Zupełnie jakby spotkał malca już kiedyś, tylko że... Wypuścił z objęć Wieiah i przykucnął obok chłopca, przyglądając mu się i zarazem sondując Mocą. - Jak się nazywasz?- spytał najłagodniej, jak umiał, dziecko wyglądało bowiem na wystraszone. - R-Radan.- odrzekł malec – Radan Rex. Brakissa nagle olśniło. Wstał, rozpromieniony, a jego aura zalśniła tak, że Wieiah i Tionna spojrzały na niego, zdumione. - „Kto przybył, już dzisiaj żyć może, na mrok w swym sercu już gotowy”.- wyszeptał usłyszaną jakiś czas temu przepowiednię – Oczywiście! Mrok w sercu... a najmroczniejszy był... i wiek by się zgadzał... - Kochanie, o co chodzi?- zapytała Wieiah, zaskoczona stanem byłego Ciemnego Jedi. - Aniołku, szykuj „Another Hope”.- rzucił, uśmiechając się szeroko, co wyraźnie kontrastowało z ponurym nastrojem kobiet w pomieszczeniu – Danni,- zwrócił się do panny Quee, kiedy Wieiah, niewiele rozumiejąc, poszła w stronę hangaru – chcesz zostać tutaj, czy może wolisz lecieć z mami? - Chyba polecę z tobą i Wieiah.- odrzekła zapytana – Tu nie na wiele się przydam. A można wiedzieć, gdzie się wybieramy? - Pewnie.- Brakiss uśmiechnął się szerzej, zadowolony z siebie – Na Iridionę. ROZDZIAŁ 15 - Mężu, coś cię trapi?- spytała Mirax Terrik Horn, wchodząc do gabinetu Corrana w ich mieszkaniu na Coruscant. Corellianin przybył do domu już kilka dni temu, córka Boostera Terrika wiedziała jednak, że nie może zabawić w nim zbyt długo. Corran był żołnierzem Nowej Republiki i rycerzem Jedi, a to znaczyło, że podczas wojny jego miejsce jest na froncie. - Chyba będę musiał ruszać w drogę, kochanie.- odparł Horn, wpatrując się w biurowy komunikator obok panelu komputera na jego biurku – Właśnie dzwonił Wedge. Szykuje się jakaś akcja. - Akcja?- zdziwiona Mirax uniosła brwi – Tu, w środku galaktyki? Setki parseków od rejonu działań wojennych? - Więcej nawet.- Corran spojrzał na małżonkę – Na Coruscant. Mirax podeszła zaskoczona do męża, obeszła jego fotel i przytuliła mocno, wsuwając mu dłoń za koszulę. Nie podobało się jej, że wzywają go obowiązki. Zawsze tak jest: ilekroć Corran pojawi się w domu na chwilę, aby pobyć trochę z Mirax i dziećmi, zawsze jest to czas zbyt krótki, jak na potrzeby rodziny Hornów. Mirax wiedziała o tym od dawna i zdążyła już zaakceptować ten fakt jako nieunikniony, lecz nie przeszkadzało jej to krzywić się za każdym razem, kiedy męża znów wezwą obowiązki. Galaktyka stanęła na głowie, pomyślała Mirax, zdjęta grozą. Jej mąż znów jest wzywany na front i nie wiadomo, czy wróci, czy zdąży jeszcze pobyć z nią, odchować dzieci, nauczyć syna władania Mocą... Booster Terrik, jej ojciec, również nie miał ostatnimi czasy lekkiego życia. Jako jedyny w galaktyce prywatny posiadacz niszczyciela klasy Imperial stał się celem ataków zarówno piratów, którzy strasznie się rozbestwili i zaczęli grasować na niemal wszystkich gwiezdnych szlakach, jak i flot systemowych wielu planet, mających porachunki z Terrikiem albo bojących się, że „Errant Venture” może być forpocztą większego zespołu uderzeniowego pod banderą Executor’s Lair. Jedynym w miarę bezpiecznym miejscem zdawało się być teraz tylko Coruscant, ale jak długo to potrwa? Zgodnie ze skąpymi doniesieniami z podbitych planet, armia Lorda Vadera jest przynajmniej kilkakrotnie liczebniejsza, niż obrona stolicy, więc podbicie Coruscant może być jedynie kwestią czasu. A poza tym Corran miał wykonać zadanie właśnie tutaj, a nie angażowano by Eskadry Łotrów, gdyby to nie było coś ważnego. Dodatkowo potwierdzał to fakt, że pod swoją dłonią, przesuwaną powoli po klatce piersiowej Corrana, Mirax wyczuła, że mąż jest spięty. - O co chodzi, kochanie?- zapytała miękko, kładąc mu brodę na ramieniu – Nie martw się. Wymieciesz ich wszystkich, jesteście z Wedgem najlepsi. - Tego się właśnie boję.- powiedział Horn, obracając głowę i całując żonę w policzek. Mirax poczuła, że był to chłodny, pełen niepokoju pocałunek – Posłuchaj mnie teraz.- rzucił Corran z powagą – Po tej misji odlecimy daleko i nie będziemy mogli nawiązywać łączności z resztą galaktyki. Cokolwiek się stanie i ktokolwiek będzie się o mnie pytał, nie wiecie nic na temat mojej misji, rozumiesz? Nie chcę, abyście mieli przeze mnie kłopoty. - Tajna misja? Nie bój się, ani pary z gęby.- obiecała Mirax – Zresztą kto mógłby pytać? - Żandarmeria.- odparł Corran, wstając z fotela. Podszedł do wieszaka przy drzwiach i włożył kurtkę – Nie chcę ci nic więcej mówić, dla waszego bezpieczeństwa. Wybacz. - Wybaczam.- odparła Mirax, podchodząc do męża i zrastając się z nim ustami. Coś jednak wciąż ją niepokoiło w zachowaniu Horna – Czekaj, żandarmeria? Czego oni mogliby od ciebie chcieć? Co przeskrobałeś? - Jeszcze nic.- rzekł Corran – Nie mogę powiedzieć nic więcej.- spojrzał na chronometr – Muszę już iść. Pożegnaj ode mnie dzieci.- pocałował ją jeszcze raz i wyszedł. Mirax patrzyła za nim jeszcze przez chwilę, poniewczasie zauważając, że Corran nie wziął ze sobą ani służbowej broni, ani uniformu pilota Nowej Republiki. - Bądź pozdrowiony, najmroczniejszy z mrocznych.- słowa widma Ommina, opiekuna holocronu Sith, były ciche, lecz ociekające jadem. Ich adresat, Darth Vader, i jego młody uczeń, Irek Ismaren, stali nieruchomo przed migotającym, czarnym wizerunkiem dawnego mistrza ciemnej strony – Czego żądasz od pokornego sługi twego? - Omminie.- zaczął Vader, dysząc – Czy to przypadkiem nie twoje sugestie nakłoniły Lorda Sith Rova Fireheada do podróży na Ruusan? - Twoja mądrość jest niezmierzona, bracie w mroku.- Ommin skłonił się lekko – Rzeczywiście, przedstawiłem Lordowi Fireheadowi koncepcję wykorzystania Doliny Jedi. - Za kilka minut mamy wyjść z nadprzestrzeni na spotkanie „Driderowi” i Rebornom.- przypomniał Irek, cały czas zachwycony holocronem – Musimy już kończyć. - Idź sam, Ismaren.- polecił Vader, wpatrując się w widmo Ommina – I wybierz jednego z nich, żeby poleciał do Centrali. Stele chciał na nim coś sprawdzić. - Potrzebujemy każdego Reborna do walki z Jedi.- sprzeciwił się Irek – Co się stanie, jeżeli będą na nas czekać na Yaga Minor? - Nic się nie stanie!- huknął Vader – Rób, co mówię!- przez chwilę obaj Ciemni Jedi patrzyli się na siebie, jeden władczo, drugi buńczucznie, w końcu jednak Irek spuścił głowę, przytłoczony hebanową, czarną, wręcz mroczną aurą Lorda Vadera. - Jak sobie życzysz, panie.- powiedział w końcu – Maarek Stele otrzyma swojego Reborna.- skłonił się, obrócił i wyszedł. - Ach tak, Maarek Stele.- wycedził Ommin, rechocząc z cicha – Dziedzic woli Imperatora, z której czerpie swoją energię. - Stele nie dysponuje Mocą Imperatora.- rzucił oschle Vader – To niemożliwe. - Mocą nie.- odparł Ommin – Energią tak. - Chcę coś wiedzieć, opiekunie holocronu.- Vader zmienił temat – Wiedzieć, jak dalej potoczy się Wojna Władców Mocy. Pomogłeś Fireheadowi, wiesz więc coś na temat czasów obecnych. Jako Mroczny Lord Sith, przywódca Executor’s Lair i twój władca rozkazuję ci: mów, co wiesz! - Jak sobie życzysz, mój panie.- powiedział Ommin, pochylając głowę. Następnie zamyślił się chwilę, jakby szukając czegoś w pamięci, po czym uśmiechął się lekko, lecz perfidnie – Mam przepowiednię dotyczącą twoich czasów, Lordzie Vader.- oznajmił – Taak... galaktyka spłynie krwią, miliardy istot stracą życie, panika rozszerzy się niczym nieokiełznany ogień, ale zwieńczeniem wszystkich bitew będzie wielki bój, na republikańskiej planecie Exaphi! - Exaphi, powiadasz?- rzekł Vader; była to trzecia planeta, którą miała zaatakować jego grupa uderzeniowa – A czy przepowiednia mówi coś na temat rezultatu tej bitwy? - Rezultat będzie wypadkową wielu czynników.- odparł Ommin – Czynników, które w moich czasach nie były jeszcze znane. Posłuż się żywą Mocą, Lordzie Vader. Może ty je odkryjesz. - Odkryję je, Omminie.- rzekł Vader groźnie – Możesz być pewien. Dwanaście myśliwców typu X, eskortujących stary, pokiereszowany patrolowiec klasy Firespray, przecięło nocne niebo planety Coruscant. Ktoś kiedyś powiedział, że ten glob nigdy nie śpi. I rzeczywiście, coś w tym stwierdzeniu było; różnego rodzaju śmigacze, skiffy i inne pojazdy krążyły po niebie wytyczonymi odgórnie kanałami powietrznymi, niemal cały czas pozostając w nieustającym ruchu. Czasem jeden albo dwa takie pojazdy odłączały się od swojej kolumny i kierowały w stronę któregoś z wiecznie oświetlonych mrówkowców, których punkt docelowy stanowiły dachy albo platformy lądowiskowe. Rzadko jakiś pojazd leciał poza ustalonym szpalerem, i z reguły były to speedery służb bezpieczeństwa albo organów ścigania, ewentualnie służb porządkowych, a i to w wyjątkowo niecodziennych sytuacjach. Jednak obecny stan rzeczy właśnie do tych niecodziennych sytuacji należał. „Slave I” i Eskadra Łotrów lecieli zrobić coś, co zapoczątkuje pucz we Flocie Nowej Republiki. Wieżowce centralnych dzielnic Imperial City z czasem usunęły się z horyzontu, ustępując miejsca kompleksom fabrycznym i przemysłowym. To tutaj, wśród hut, przetwórni i stacji transformatorowych, mieściło się coruscanckie więzienie. Chociaż słowo „więzienie” niezupełnie oddawało charakter owej instytucji. Było to raczej coś w rodzaju aresztu; tu trzymano drobnych miejscowych rzezimieszków, mało znaczące mendy z przestępczego półświatka, czasami więźniów politycznych, ale nigdy groźniejszych bandytów czy członków większych karteli. Dla nich było miejsce na planetach takich jak Akrit’tar, w placówkach o charakterze ściśle penitencjarnym. Niemniej jednak to właśnie tu, w tym więzieniu, trzymano admirała Ackbara i generałów Bel Iblisa i Crackena. I to stąd trzeba było ich wydostać. - Dowódco Łotrów, macie pozwolenie na lądowanie.- z głośników rozległ się głos oficera pełniącego w tym momencie funkcję zawiadującego ruchem powietrznym nad więzieniem. - Dziękuję, przyjąłem.- odparł Wedge. Doskonale wiedział, że niczego nie ukryje przed swoją żoną, będącą szefową Wywiadu, dlatego wtajemniczył ją w swoje zamiary. Nie było to takim złym pomysłem, ponieważ Iella Wessiri Antilles, jako stronniczka admirała Ackbara, nie tylko poparła go całym sercem, ale także załatwiła kody i transpondery otwierające przed Eskadrą Łotrów niemal wszystkie grodzie na Coruscant i połowie Światów Środka. W tym i drzwi więzienia. „Slave I” wdzięcznie opadł na lądowisko, a razem z nim zrobiły to cztery myśliwce Eskadry. Pozostałe maszyny podzieliły się na dwa klucze i rozpoczęły rutynowe manewry zwiadowcze dookoła gmachu. Natomiast piloci, których pojazdy osiadły na ferrobetonowym podłożu przed wejściem, nieśpiesznie je opuścili i ruszyli w stronę budynku. Wedge Antilles prowadził, krok w krok za nim szli Corran Horn i Boba Fett ze swoim karabinem BlasTech EE-3, a za nimi, wyposażeni w prywatne pistolety BlasTech DH-17, Ooryl Qrygg i Wes Janson. Strażnik przy głównych drzwiach, będący krępym osobnikiem rasy Elom, trochę się zdziwił, kiedy wśród ludzi posiadających akredytację niezbędną do wejścia na teren placówki karnej znalazł się mandaloriański łowca, lecz Wedge szybko i zgrabnie wytłumaczył mu, że główne dowództwo przydzieliło Eskadrze Łotrów jedynie pięć wejściówek, a więzień, którego mają eskortować, jest niezwykle niebezpieczny; stąd obecność Fetta. - I zezwolono panu przebywać na terenie więzienia?- zapytał strażnik podejrzliwie. - Jak stoi w akredytacji.- odparł Boba – Chcesz zadzwonić do sztabu i osobiście się o tym przekonać, czy może wreszcie otworzysz? Elom przez chwilę patrzył podejrzliwie to na Fetta, to na Antillesa, to na pozostałych członków Eskadry, nie widząc w nich jednak nic podejrzanego, a dodatkowo mając świadomość, że oto stoją przed nim jedni z największych bohaterów Rebelii. Stwierdził więc, że w obecność Fetta z pewnością jest uzasdniona, i wrócił do notesu komputerowego. - Dobrze. Cel panów?- zapytał służbowym tonem. - Eskorta więźnia WT-546 do placówki karnej na Rebondo.- odparł Wedge bez mrugnięcia okiem. - Kto podpisał akredytację?- - Admirał Tarrant Perm, obecny Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki.- powiedział Wedge, łapiąc się na tym, że słowo „obecny” zaakcentował trochę za mocno. Elom zdawał się jednak tego nie zauważyć. - Dzisiejszy kolor dnia? - Nadpomarańczowy. - Dobrze.- strażnik nie podnosił wzroku znad notesu, cały czas coś wystukując – Mogą panowie wejść.- przejechał palcem po czytniku linii papilarnych przy drzwiach, wpisując jednocześnie kod wejściowy, w pewnym momencie jednak znieruchomiał, sztywniejąc, wpatrzony w ekran swojego notesu – Chwila, moment...- spojrzał na Wedge’a, nic nie rozumiejąc – Nie ma u nas więźnia o numerze WT-546! - Dokończ wpisywać kod!- syknął Fett, czemu towarzyszył szczęk jego blastera tuż przy uchu strażnika. Łowca nagród doszedł do wniosku, że czas na podchody dobiegł końca – Inaczej wywiercę ci w głowie piękną, okrągłą dziurkę. Na wylot! - Boba...- ostrzegł Corran, ale w tym momencie Elom rzucił się do umieszczonego na ścianie przycisku alarmowego. Fett zareagował błyskawicznie, strzelając ze swojego karabinu prosto w plecy strażnika. Wartownik znieruchomiał w locie i padł na ferrobeton, przez chwilę próbując jeszcze sięgnąć do przycisku, jednak po kilku sekundach ręka mu opadła, a sam Elom stracił przytomność. - No to zgon.- podsumował Wes, odbezpieczając swój pistolet – Nie dokończył kodu. - Zostaw to mnie.- odparł Corran, podchodząc do zamka. Przykucnął i skupił się na Mocy, zamykając oczy. Jego ręka przesunęła się nad klawiaturą, wciskając kilka przycisków w pozornie losowej kolejności, w rzeczywistości jednak kierując się subtelnymi niuansami Mocy. Nagle drzwi się rozsunęły, a w aurach obecnych zagościła ulga. - Nie mamy czasu!- rzucił Wedge, uruchamiając swój przenośny zagłuszacz – Za chwilę ktoś zauważy strażnika i włączy alarm. - Racja.- zgodził się Boba i razem z Antillesem, Corranem i Oorylem wbiegli do środka. Wes został przy drzwiach jako ubezpieczenie. Czwórka wywrotowców szybko wpadła w korytarz, na szczęście dla nich pusty. Biegiem pokonali dwa pierwsze zakręty, kierując się ku windom. Mieli szczęście; nie spotkali ani jednego ze strażników, a ponadto nikt nie wszczął alarmu. Gdy za zakrętem pojawiły się wejścia do wind, Wedge szybko wklepał w klawiaturę obok jednego z nich odpowiednią kombinację przywołującą platformę hydrauliczną, która miała zabrać ich na poziom z celami admirała Ackbara i generała Crackena. Tu jednak po raz pierwszy dopadł ich pech. Kiedy winda dojechała na ich poziom, jej drzwi się rozsunęły i wyszło z nich dwoje strażników rasy Twi’lek. Zrobili dwa kroki do przodu i znieruchomieli zaskoczeni, widząc przed sobą mandaloriańskiego łowcę nagród i trójkę uzbrojonych pilotów. Odruchowo też chwycili za kabury, za późno jednak. Ooryl postrzelił jednego z nich ze swojego blastera, ustawionego na ogłuszanie, a Boba wyeliminował drugiego, uderzając go ciężką kolbą swojego karabinu. Hałas mógł jednak zaalarmować innych strażników, dlatego Wedge nakazał pozostałym pośpiech. - Wedge, mam tu problem!- rozległo się wołanie z osobistego komunikatora generała Antillesa, kiedy razem z pozostałymi wbiegł on w czwarty z kolei prawy korytarz, potem drugi z lewej, pierwszy z prawej i lewą odnogę tego ostatniego. - Co jest, Wes?- odkrzyknął Corellianin. Wiedział, że chociaż przenośny zagłuszacz nie blokuje przyrządów komunikacyjnych, tylko wizyjno-nagrywające, to nie wpływa zbyt korzystnie na jakość transmisji. Stąd rozmówcy musieli krzyczeć w swoje urządzenia, aby jakiekolwiek porozumiewanie się było możliwe. - Strażnicy chyba zorientowali się w sytuacji, bo wysyłali to do mnie ze trzy oddziały!- odparł Wes – Obawiam się, że długo ich nie utrzymam! - Zrób, co w twojej mocy!- krzyknął Wedge, mijając z towarzyszami kolejny zakręt więziennego labiryntu – I nadaj Gavinowi i Tycho, żeby rozpoczęli ostrzał!- jeżeli strażnicy skoncentrują się na atakujących gmach myśliwcach, będzie łatwiej im, grupie wywrotowców, wykonać zadanie. Przynajmniej w teorii. - Zrozumiałem! Postaram się. Bez odbioru!- odkrzyknął Janson. - Wedge, mamy towarzystwo!- rzucił Corran, odpalając w głąb korytarza kilka strzałów ze swojego blastera. W odpowiedzi czający się tam strażnicy otworzyli ogień, zmuszając grupę do schowania się w odnogach korytarza. Jedynie Boba Fett niezmiennie biegł w stronę stanowiska wroga, jednocześnie odpalając w tamtym kierunku rakietę ze swojej naręcznej wyrzutni. - Fett, co ty wyprawiasz?- zawołał Wedge, ale Boba nie słuchał. Jego rakieta co prawda nie trafiła żadnego ze strażników, lecz eksplodowała pod ich nogami, wypuszczając chmurę gęstego dymu, ogarniającego cały odcinek korytarza. Na chwilę ukrywający się mężczyźni stracili łowcę nagród z oczu, jedynie Corran wyczuwał, że nie stoi on w jednym miejscu. Dym rozświetliły po chwili odblaski blasterowych błyskawic, ale po kilkunastu sekundach strzały umilkły, a po następnych trzydziestu dym zaczął opadać. Corran wyjrzał zza swojej osłony, wyczuwając, że aury przeciwników zbladły i ściemniały. Jego oczom natomiast ukazał się Boba Fett, stojący spokojnie za gazową ścianą wśród ciał strażników. Nie miał nawet przyspieszonego oddechu. Pozostali piloci również wyszli ze swoich odnóg, nie kryjąc zdziwienia. Najlepszy łowca nagród w galaktyce nie stracił formy. Wedge już chciał powiedzieć w jego stronę kilka słów uznania, zwłaszcza, że, zgodnie z pierwotnym zamierzeniem, nie zabił on żadnego z nich, lecz nagle budynkiem zatrzęsło, a ściany zadrżały. To Tycho i pozostali ostrzeliwali więzienie. - Nie mamy czasu.- rzucił Antilles, wbiegając w jedną z odnóg holu – Za mną! Więzienie na Coruscant było istnym labiryntem korytarzy, odnóg, szybów i klatek schodowych. Każdy z wchodzących tu gości lub strażników dostawał przewodnika, który doprowadzał delikwenta w wyznaczone miejsce. Wyjątkiem były sytuacje, w których gościem miał być ktoś, kto znał budynek na wylot, tak jak Wedge Antilles, który czternaście lat temu pomagał go stawiać. Stąd też szybko i z nielicznymi tylko przypadkami kluczenia wywrotowcy dotarli do celi admirała Ackbara. Mon Calamari i jego Corelliański towarzysz słyszeli alarmy i czuli drżenie ścian wywołane laserami z myśliwców Eskadry Łotrów, dlatego już na nich czekali, gotowi do drogi. Wedge przestawił swój blaster na pełną moc i paroma strzałami spalił zamek od drzwi celi, które po chwili ustąpiły pod wpływem ciężkiego, wojskowego buta generała Antillesa. - Dlaczego czuję się jak zbrodniarz?- zapytał zrezygnowanym głosem Ackbar, przestępując próg pomieszczenia. - Bo od dzisiaj jesteśmy zbrodniarzami, panie admirale.- odparł Wedge – Wymóg chwili. Nie mamy czasu.- podjął pełen determinacji – Fett, na końcu korytarza jest cela generała Crackena. Wypuść go. Boba Fett bez słowa ruszył w odpowiednim kierunku. Wedge natomiast wyjął zza pasa dwa blastery i podał bez słowa admirałowi Ackbarowi i generałowi Bel Iblisowi. Zaraz potem chciał polecić Corranowi i Oorylowi wyjście naprzód i sprawdzenie, czy strażnicy nie urządzili żadnej zasadzki, kiedy z komunikatora rozległo się wołanie Wesa: - Wedge, mamy problem! Hobbie przechwycił wysłaną z więzienia transmisję z prośbą o natychmiastowe wsparcie. Siły powietrzne garnizonu będą tu lada moment! Streszczajcie się! - Przyjąłem, Wes, utrzymasz się jeszcze trochę?- zapytał Antilles z niepokojem w głosie. - Postaram się!- rzucił Janson przez komlink i rozłączył się. - Panowie, zbieramy się!- krzyknął Wedge w głąb korytarza. Adresaci wołania, Boba Fett i uwolniony przez niego Airen Cracken, już biegli w ich kierunku – Nadciągają myśliwce z garnizonu, musimy się spieszyć!- oznajmił Antilles. - Przez drzwi nie zdążymy!- rzucił chłodno Boba – Daj mi komunikator! Wedge zawahał się na chwilę, ale doszedł do wniosku, że to nie czas ani miejsce na rozstrzyganie, po czyjej stronie stoi łowca nagród. Odpiął więc komlink i podał Fettowi. Corran i Ooryl w tym czasie zabezpieczyli wejście w tę odnogę korytarza. - Janson, tu Fett.- rzucił Boba –Rzuć wszystko, co robisz, i wsiadaj do swojego myśliwca! Opuszczamy to miejsce! - Wedge kazał mi ubezpieczać wasz odwrót!- sprzeciwił się Wes. - Przytrzymałeś ich już wystarczająco długo!- odparł Boba – Leć, bo cię zabiją! - Co ty kombinujesz, Fett?- zapytał Wedge, nie bardzo wiedząc, o co chodzi osławionemu łowcy nagród. - Nie odpowiadam na zbędne pytania.- rzekł Boba – To wzmacniany tytanem ferrobeton, zgadza się?- spytał, dotykając ściany opuszkami palców. - Owszem.- odparł Corran, powoli rozumiejąc zamysł Fetta – Odsuńmy się!- polecił, po czym wbiegł do otwartej celi admirała Ackbara. Wedge i pozostali poszli w jego ślady, jedynie Boba Fett został w korytarzu, wystukując coś na klawiaturze naramiennego komputera. W pewnym momencie podniósł głowę, jakby coś kalkulując, po czym dał kilka kroków w przód, kliknął ostatni przycisk i zamknął klapkę urządzenia na swoim przegubie. Piloci w ciszy obserwowali, jak staje w lekkim rozkroku, jak unosi lewą rękę prostopadle do ciała, potem się pochyla, opierając ciężar ciała na tejże ręce, natomiast prostuje prawą i czeka. Na kilka sekund zapadła cisza. Wedge już chciał zbluzgać łowcę za ten bezsensowny pokaz ćwiczeń rozciągających, kiedy z prawego nadgarstka Boby wyskoczyła niewielka rakieta, czemu towarzyszyło ukucnięcie Fetta na jedno kolano przy jednoczesnym skuleniu głowy, i w następnej sekundzie rozległ się głośny syk i huk startującego silnika. To druga, większa torpeda, umieszczona na plecaku odrzutowym łowcy, ruszyła w stronę zbrojonej ściany. I w tym momencie Wedge pojął, dlaczego Boba Fett jest najlepszym łowcą nagród w galaktyce. Pierwsza, niewielka rakieta eksplodowała przy ścianie, naruszając skondensowaną materię tytanowego ferrobetonu, którą następnie rozsadziła druga rakieta. W normalnych warunkach nie zrobiłoby to dziury w tak grubym i mocnym murze, gdyby nie taki sam zabieg, przeprowadzony z drugiej strony. Trzech oficerów i ich oswobodziciele wyściubili głowy zza winkla i ujrzeli otwór mniej więcej metrowej średnicy, przez który wpadało światło gwiazd i zabudowań Imperial City. A przede wszystkim majaczący na niebie kształt patrolowca klasy Firespray. Boba Fett nie czekał na gratulacje; od razu pobiegł w stronę wyrwy, a pozostali ruszyli jego śladem. Łowca przystanął przy dziurze i ponownie zaczął wystukiwać na swoim naręcznym panelu jakieś komendy, rezultatem czego był obrót „Slave’a I” o dziewięćdziesiąt stopni w płaszczyźnie wertykalnej, a następnie przemieszczenie go jak najbliżej wyrwy, i otwarcie włazu. Obwód podporządkowania, pomyślał Wedge, sprytnie, bardzo sprytnie. - Bliżej się nie da!- oznajmił Fett, kiedy „Slave I” zbliżył się do ściany na tyle, na ile pozwalała mu jego nietypowa konstrukcja – Trzeba skakać. - Ja pierwszy.- rzekł Corran, po czym obejrzał sobie, jak wygląda ściana od zewnątrz. Pół metra niżej był niewielki gzyms, z którego mógł się odbić i wejść na opuszczoną platformę trapu patrolowca. Wziął głęboki oddech i zdał się na Moc. Później zatknął blaster za pas i przełożył nogi przez dziurę, potem poszła głowa, na końcu ręce. Corran poczuł na twarzy świeży powiew wiatru, a do jego uszu dobiegły odgłosy miasta, od czasu do czasu uzupełnione o pojedynczy strzał z działa laserowego. To Eskadra Łotrów eliminowała kolejne stanowiska ogniowe. Nie było jednak teraz czasu na zastanawianie się nad sytuacją; Horn opuścił się powoli na rękach, szukając nogami gzymsu. Kiedy go znalazł, oparł się nań, po czym natychmiast odbił się od niego, wspomagając swój skok Mocą. Po chwili był już na trapie. - W środku są liny!- krzyknął do niego Boba. Corran nie czekał na dalsze instrukcje łowcy nagród, tylko od razu wbiegł na pokład. Czwarta skrytka od lewej, dolna półka. Corran nie wiedział, skąd wie, gdzie szukać, kierował się intuicją. Otworzył wskazaną szafkę: są! Natychmiast pobiegł w stronę trapu i rzucił Bobie końcówki dwóch lin, ze swojej strony przywiązując je do hydraulicznych dźwigarów podestu. Mocnym szarpnięciem upewnił się, że węzły nie puszczą, po czym dał znak Fettowi, że wszystko w porządku. Pierwszy przeszedł admirał Ackbar. Nieprzyzwyczajony do takich karkołomnych akrobacji, musiał być cały czas asekurowany przez Ooryla, który to podążał zaraz za nim. Kiedy obaj byli już na pokładzie „Slave’a I”, z dołu rozległy się strzały. To straż więzienna wypadła na lądowisko, a widząc, że nad ich głowami unosi się wrogi obiekt, rozpoczęli ostrzał. Ze względu na zwiększone niebezpieczeństwo, następni przeszli generałowie Cracken i Bel Iblis, ubezpieczani z góry przez Wedge’a i Corrana; obaj panowie odpowiedzieli ogniem na agresję strażników. Kiedy Beli Iblis i Cracken byli już na trapie, dołączyli się do kanonady w stronę lądowiska, a za przejście nad około pięćdziesięciometrową przepaścią zabrał się Wedge. W pewnym momencie jedna z blasterowych błyskawic musnęła go o milimetry. Antilles zachwiał się niebezpiecznie i byłby upadł, gdyby Corran nie utrzymał go przy użyciu Mocy. Wedge posłał przyjacielowi wdzięczne spojrzenie i ruszył dalej, bez większych problemów docierając do trapu. Kiedy Wedge stał już bezpiecznie na podeście, odwrócił się i zauważył, że Boba nie wspina się po linach, tylko stoi na gzymsie i majstruje przy swoim naręcznym panelu. Po chwili „Slave I” zaczął powoli opadać w dół, a Wedge spojrzał na Corrana, niewiele rozumiejąc. Nie było jednak czasu na tłumaczenia; strażnicy wciąż pluli w nich ogniem. Wedge postanowił więc jeszcze raz zaufać Fettowi i kilka razy odpowiedział napastnikom pięknym za nadobne. W pewnym momencie, kiedy „Slave I” był już niecałe piętnaście metrów nad płytą lądowiska, Wedge spostrzegł kątem oka blado-seledynową masę, spadającą obok. Owa masa, która okazała się być Bobą Fettem, w pewnym momencie włączyła silniki odrzutowe i gładko wylądowała na platformie poniżej... dokładnie wśród strażników. Wedge już myślał, że przeciwnicy zjedzą Fetta żywcem, ale łowca nagród z prędkością dźwięku, zdumiewającą jak na jego wiek, zaczął pluć po nich ogniem ze swojego karabinu blasterowego. Po chwili doskoczył do niego Corran i obaj, plecy w plecy, systematycznie trafiali kolejnych strażników promieniami ogłuszającej energii. W tym samym czasie patrolowiec klasy Firespray Boby osiadł na płycie lądowiska, a jego pasażerowie sypnęli w stronę wrogów gradem blasterowych błyskawic. Zaskoczeni strażnicy padali jeden po drugim w podobnym do traumy bezruchu, wszyscy wywrotowcy zdawali sobie jednak sprawę, że w każdej chwili mogą przybyć następni. Dlatego nie tracąc czasu wypadli z patrolowca i pognali w stronę swoich myśliwców, natomiast Boba w trzech susach wskoczył do swojego Firespray’a. Ledwo zamknął trap i uruchomił osłony, z więzienia wysypała się kolejna gromada strażników, plując ogniem w maszyny buntowników. Boba szybkim ruchem wyświetlił na bocznym ekranie stan uszkodzeń, jakie otrzymał jego statek podczas akcji przy ścianie. Rezultat diagnozy był zadowalający, dlatego łowca nagród nie przejął się nim zbytnio, całą uwagę poświęcając odlotowi „Slave’a I”. Z admirałem Ackbarem i generałami Crackenem i Bel Iblisem na pokładzie. - Fett, mamy towarzystwo.- rozległ się przez komlink głos Wedge’a, który już mknął po niebie swoim X-Wingiem – Eskadra T-Wingów na wektorze pięćdziesiąt dwa koma trzynaście. Nie nawiązuj walki, jesteś dla nas zbyt cenny! - Wiem o tym, Antilles.- rzucił Fett spokojnie – A wy najlepiej zrobicie, jeśli opuścicie planetę, zanim podniosą się tarcze. - Wzajemnie, Fett.- odparł Wedge. - Ma rację.- rzekł Bel Iblis, stojący za plecami Boby – Jeśli zamkną nas na Coruscant, będziemy skończeni. - Nie martwiłbym się tym zbytnio.- rzucił Fett, zwiększając ciąg. „Slave I” posłusznie pomknął po elipsie w stronę przestrzeni kosmicznej, lawirując między okrętami towarowymi znajdującymi się na orbicie. Boba obliczył szybko współrzędne skoku i, nie martwiąc się towarzyszami z Eskadry Łotrów, ustalił szybko wektor wejścia w nadprzestrzeń. - Do zobaczenia na miejscu, Antilles!- rzucił przez komlink Fett i nie czekając na odpowiedź, wskoczył w hiperprzestrzeń. Wedge jednak nie zawracał sobie głowy utrzymywaniem dialogu z nieobecnym już łowcą nagród. - Tycho, masz ten wektor?- spytał zamiast tego. - Mam.- rzekł Celchu – Już wam go przesłałem. Skaczemy? - Skaczemy.- zgodził się Wedge, i, odwracając się od ścigających ich T-Wingów, ruszył we wskazanym przez komputer pokładowy kierunku. Po chwili dwanaście maszyn typu X, naśladując ruchy „Slave’a I”, pokonało barierę światła, do czego niezdolne były ścigające ich myśliwce klasy T. Eskadra Łotrów dokonała przewrotu. ROZDZIAŁ 16 - Więc mówię wam, panowie, Nowa Republika nic już nie może.- głos sędziwego Durosa odbił się głośnym echem w barze portowym „Trebuchet”, na Nadarin City, jednym z sześciu kosmicznych miast orbitujących wokół planety Duro. Lokal był prawie pusty, jeśli nie liczyć grupki Anomidów, kilku Twi’leków, dwóch czy trzech Cheevinów, paru Niktu, Zeltrona i ośmiu pilotów rasy Duro w jednej z przyciemnianych nisz w tym dość abstrakcyjnym, obitym drewnem barze. Poza tym w sąsiedniej alkowie, tuż obok sędziwego Durosa i jego podchmielonych towarzyszy, siedziało trzech Wędrownych Protektorów. Cyryl, Drogdon i Llegh przybyli do Nadarin City, największego orbitalnego miasta Duro, dopiero dwa dni temu, ale już zdążyli się zorientować, że nie jest to tylko punkt przerzutowy dla przesyłek z Pakrik Major. Po pierwsze, nie jest to w ogóle punkt przerzutowy; transporty z rolniczego układu nie opuszczały Duro, lecz były magazynowane w jakimś nieznanym miejscu. Po drugie, planeta była chyba największym w galaktyce ogniskiem sprzeciwu wobec poczynań Nowej Republiki po ogłoszeniu stanu wojennego. Protektorzy mogli to jeszcze zrozumieć; traktowany marginalnie i wyniszczony świat, który przecież zrodził najlepszych nawigatorów i pilotów w galaktyce, miał prawo domagać się należytego traktowania. Mimo to nikt nie spodziewał się aż takiej opozycji, bunt niemal wisiał w powietrzu. Drogdon, Llegh i Cyryl czekali teraz na kogoś kto miał wyjaśnić im, o co w tym wszystkim chodzi. - Na twoim miejscu byłbym ostrożniejszy.- ostrzegł inny Duros, wysoki młodzian o nieco bledszym odcieniu swojej szarej skóry – Wyrażanie głośno takich opinii może ci nie wyjść na dobre. - Daj spokój.- żachnął się starszy Duros – Republikanie mają inne sprawy na głowie, niż przejmowanie się kimś takim, jak ja. Słyszycie, Nowa Republika nic mi nie zrobi!- ostatnie zdanie wykrzyczał prosto w salę. - Przepraszam, że się wtrącę,- Llegh Krestchmar odwrócił się w stronę sąsiadów – ale dlaczego sądzi pan, że Nowa Republika jest bezradna wobec pana? - Pomyśl, chłopcze, przez chwilę.- odrzekł Duros – W tym momencie na Zewnętrzniakach takich, jak Duro, nie ma ani jednego republikańskiego żołnierza. Obserwatorzy również polecieli na Bliźniacze Światy, zostawiając resztę Corelliańskiego Sektora samemu sobie. A nasze wojsko też jest do niczego! Spójrzcie tylko na doniesienia z reszty galaktyki. Darth Vader prze do przodu i nikt nie może go powstrzymać, a nasi nie potrafią nawet zniszczyć nieruchomego i bezbronnego kloca, jakim było Galaktyczne Działo! - Przecież Galaktyczne Działo zostało zlikwidowane.- sprzeciwił się Llegh. - Gówno prawda! Samo się zlikwidowało! Co z tego wynika? Nasza armia jest tak nieudolna, że nie potrafi przejąć ani zniszczyć tak banalnego celu! Wniosek: jesteśmy zostawieni samym sobie! - Niewesoło.- skomentował półgłosem Llegh, odwracając się z powrotem do swojego stolika. - A będzie jeszcze gorzej.- dodał Cyryl – Z tego, co udało mi się ustalić, podobnie jak ten koleś myśli większość mieszkańców Duro, a prawdopodobnie także wielu mieszkańców Nowej Republiki. - Czyli kryzys.- powiedział Drogdon Kitro – Darth Vader jest istotnie geniuszem strategii. Nawet niewątpliwe zwycięstwo potrafi przemienić w propagandową klęskę. - Ale przecież Vader nigdy nie okazywał talentów manipulacyjnych.- zauważył Cyryl – Zawsze preferował brutalne rozwiązania. - Nie zapominaj, że jest Mrocznym Lordem Sith. Ma wiele talentów, których mogliśmy jeszcze nie poznać.- przypomniał Drogdon. - No dobra,- rzekł Llegh, by zmienić temat, patrząc na chronometr – długo jeszcze mamy czekać na tego twojego informatora? - Jeszcze trochę.- obiecał Drogdon – Bądź cierpliwy.- Na planecie Roon nie istnieje pojęcie dnia i nocy. A przynajmniej nie w taki sposób, w jaki rozumie je większość galaktyki. Dla normalnych mieszkańców wszechświata dzień i noc to pojęcia z zakresu definiowania czasu; dla grupy ludzi zamieszkujących Roon jest to jednak pojęcie terytorialne. Pół planety jest bowiem pogrążona w wiecznym dniu, a pół w nocy. Zasada pierwsza wszystkich infiltratorów galaktyki brzmi: na planecie docelowej ląduj zawsze pod osłoną nocy. Reguła ta nie dotyczy jednak Infiltratorów Sith. Niewidzialny myśliwiec typu TIE Phantom przemknął bezgłośnie nad surowym globem, schodząc po łuku w stronę jednej z wiosek, położonej w szarej strefie pomiędzy wiecznym dniem a nieskończoną nocą. Jej mieszkańcy jeszcze nie doszli do siebie po wydarzeniach, jakie miały miejsce na planecie niecałe dwa miesiące temu, chociaż z całej siły próbowali wrócić do normalnego trybu życia. Co nie było łatwe; wszak przez ponad dwadzieścia lat mieszkańcy całego Roon pozostawali pod mentalną kontrolą Witiyna Tera. To właśnie Witiyn Ter był podstawowym powodem, dla którego TIE Phantom będący Infiltratorem Sith przemierzał właśnie przestworza. Rov Firehead nie był dobrym pilotem. Właściwie potrafił tylko tyle, aby nawiązać jako- taką walkę z przeciętnym przeciwnikiem, albo żeby samodzielnie podróżować po galaktyce. Wiązało się to z tym, że osobliwy Ho’Din raczej nigdy nie poświęcał czasu na zgłębianie tajników pilotażu, znacznie chętniej ćwicząc walkę na miecze czy też doskonaląc użycie Mocy. Jedną umiejętność wszak musiał posiąść, kiedy Darth Vader podarował mu Infiltratora Sith: była nią bezbłędna orientacja. Normalna istota inteligentna miałaby nie lada problemy z nawigowaniem i manewrami myśliwca, z racji pola niewidzialności, lecącego właściwie na ślepo. Co innego Firehead. Dzięki doskonałym mapom nawigacyjnym na pokładzie TIE Phantoma oraz wrażliwości na Moc Rov Firehead potrafił bez większych trudności pilotować swój myśliwiec w taki sposób, żeby uniknąć zderzenia z asteroidami w przestrzeni albo górami w atmosferze. Pobyt w Dolinie Jedi jeszcze poprawił tą zdolność. W tej chwili Moc pozwalała mu bezbłędnie posadzić spowity polem niewidzialności myśliwiec w kraterze wulkanu, kryjącego ruiny twierdzy gubernatora Koonga, a później fortecy Pełnomocnika Sprawiedliwości. Rov Firehead nie do końca był świadom, co przygnało go w to miejsce. Osobiście liczył na to, że znajdzie tu jakieś ślady, które będą mogły doprowadzić go do zdrajcy Brakissa i jego zeltroniańskiej dziwki, albo że trafi tu na artefakty ciemnej strony, które mógł zgromadzić Ter. Normalnie jednak nie zawracałby sobie tym głowy, gdyby nie dziwne przeczucie, mówiące mu, że tu właśnie powinien się znaleźć. Podwójne silniki jonowe TIE Phantoma zgasły, a Ho’Din poczuł się na tyle pewnie, że opuścił pole niewidzialności. Gdyby w kraterze wygasłego wulkanu znajdował się jakiś obserwator, spostrzegłby dziwną konstrukcję o kadłubie myśliwca TIE, z podczepionymi trzema panelami baterii słonecznych w kształcie wydłużonych trójkątów prostokątnych, zwróconych najostrzejszym kątem w stronę kierunku lotu. W pewnym momencie właz u góry kabiny otworzył się, i wysunął się z niego odziany w czerń Ho’Din o płomiennych włosach, którego wygląd i wściekłe oczy z pewnością wprawiłyby hipotetycznego obserwatora w nieliche przerażenie. Na szczęście krater był opustoszały. Rov Firehead zeskoczył na ziemię i otulił się płaszczem. Czuł wyraźnie, że miejsce to aż kipi od energii ciemnej strony. Wielu Ciemnych Jedi poległo na tym terenie, zostawiając po sobie wyraźną i niemożliwą do zignorowania, mroczną sygnaturę. Firehead odszedł kilka kroków od myśliwca, wciągając powietrze, a zarazem sycąc się każdą jego cząsteczką. Na jego twarzy zagościł złowieszczy uśmiech. Moc była silna w tym miejscu. Nieśpieszne, ostrożnie stawiając stopy, Ho’Din wszedł pomiędzy gruzy zawalonej twierdzy Witiyna Tera, podświadomie kierując się do miejsca, w którym energia ciemnej strony kumulowała się, a mroczna aura gęstniała aż do granic możliwości. Powoli docierało do niego to, o czym ciemna strona Mocy szeptała od kiedy tylko wszedł w atmosferę Roon. Czuł bowiem, że mrok mógł pozostawić tu po sobie coś więcej, niż tylko swą energię. Mógł to być mrok świadomy. - Firehead!- rozległo się ciche zawodzenie cieni – Firehead! - Kto!?- Ho’Din warknął groźnie, obracając się gwałtownie i sięgając po miecz. W pewnym momencie jednak opamiętał się i opuścił rękę; przecież nie wykrył w kraterze niczyjej obecności, a głos szepczący z cienia mógł pochodzić tylko od ducha silnej Mocą istoty, co tłumaczyłoby gęstą aurę mroku i negatywnej energii – Ujawnij się, duchu!- syknął Rov, uśmiechając się szyderczo – Szukałem cię, Witiynie Terze. - No to nie znalazłeś.- za plecami Ho’Dina odezwał się ten sam złowieszczy szept, a kiedy Lord Sith się obrócił, dostrzegł przed sobą mroczną zjawę. Tylko, że to był człowiek, a nie Charon. - Witiyn Ter urodził się w nadwymiarze, gdzie Moc nie istnieje.- syknęła zjawa – Nie dziw się więc, że jego dusza rozlała się w nicość po śmierci. On zginął na dobre, w przeciwieństwie do mnie. Firehead stał przez chwilę osłupiały, a jego ręka odruchowo znalazła się na rękojeści miecza. Oto przemawiał do niego duch potężnego Ciemnego Jedi, którego on, świadek Bitwy o Roon, widział po raz pierwszy w życiu. Chociaż nie... postura, ciemne, długie włosy, aura w Mocy... właśnie Moc podpowiedziała mu, kim jest duch. - Kyp Durron.- zdziwił się Firehead – Jak to możliwe? - Byłem uczniem samego Exara Kuna.- odparł duch – Wiem, jak przenieść swoją świadomość w jakieś miejsce... albo w inną żywą istotę. Rov Firehead wyczuł nagle lepkie macki, wdzierające mu się w podświadomość, paraliżujące zmysły, otumaniające, obiecujące, uspokajające... Nie! To, co zaczęło się dziać w jego mózgu, z całą pewnością nie leżało w jego naturze. Wyczuł, że coś jest nie tak, macek było coraz więcej, Ho’Din wykrzywił się w paskudnym grymasie wysiłku, usiłując przebić się przez cały ten mrok... nagle przyszła mu do głowy pewna myśl, skojarzenie, chwycił się go kurczowo... i znalazł sposób. Wyciągnął szybko rękę i przywołał Moc. Z jego palców wyskoczyła pojedyncza błyskawica, spowijając ducha Kypa. Widmo było tak zaabsorbowane wnikaniem w psychikę Rova, że nie zdołało uniknąć jego ataku. Firehead poczuł, jak presja ducha słabnie. Natychmiast wykorzystał szansę i przywołał wszystkie rezerwy ciemnej strony Mocy, naciskając na zjawę, kołtunując ją i zamykając w żelaznym uścisku koca ciemnej strony. Techniki, o której Firehead nie wiedział, że potrafi ją w ogóle zastosować. Nawet Lord Vader tego nie umiał! To dało Ho’Dinowi do myślenia; jego własna Moc, spotęgowana przez Dolinę Jedi, a teraz... - Nie zmiażdżę cię, Durron.- warknął Firehead, patrząc wściekle na szamoczącą się zjawę – Przynajmniej jeszcze nie. Potrzebna mi twoja Moc. - Skąd pewność, że ci jej użyczę?- Kyp nie stracił jeszcze buńczucznego ducha. - Bo inaczej skruszę cię niczym kawałek szkła!- ryknął Lord Sith – Jestem silniejszy od ciebie, Durron! Nie pokonasz mnie! Twoją jedyną szansą jest połączenie się z moją Mocą! Razem dokonamy wreszcie zemsty na Jedi! Zjawa spojrzała z bezsilną wściekłością na Ho’Dina, jakby chcąc przewiercić go wzrokiem. Po chwili jednak zrezygnowana opuściła głowę i zlała się z cieniem. A przynajmniej tak to wyglądało z optycznego punktu widzenia, bowiem oczy Mocy Fireheada dostrzegły, jak ten cień wnika w macki myślowe Lorda Sith, łączy się z nimi, przeplata się, rozlewa i wędruje po nich do źródła. Do Rova Fireheada. Lord Sith poczuł nagle złowieszczy zastrzyk negatywnej energii, energii, która spaja wszechświat, ale może również służyć do jego destrukcji, macki Durrona zostały już do końca wchłonięte przez jego aurę, duch zespolił się z istotą żywą. Firehead padł na kolana, przytłoczony nową Mocą, jednak po paru minutach się do niej przyzwyczaił. Wszystko dookoła wydało mu się małe, niewarte uwagi, kruche, uległe, a on czuł się władny sięgać słońc, brać je w swoje palce i miażdżyć zaciśnięciem pięści, oddechem zmiatać gwiazdy z nieboskłonu, zapalać ogień na odległych planetach samym spojrzeniem. Ciszę szarej strefy planety Roon przerwał przeszywający, złowieszczy, dziki, gardłowy śmiech. Był w swoim mniemaniu zwykłym, nie rzucającym się w oczy kloszardem. Zarośnięty i brudny osobnik rasy Gand żył z dnia na dzień tym, co udało mu się wyżebrać albo ukraść na ulicach Traders Plaza, pragnąc jedynie jakoś przetrwać. Nocował w przypadkowych miejscach; albo w kanałach ściekowych, albo w jakimś śmietniku, albo też w rozpadających się ruderach na przedmieściach. Nie myślał o tym, co będzie jutro, czym się zajmie, co zje, nie obchodziło go zbytnio, kim jest, jak żyje i jak umrze. Dopóki nie spojrzał śmierci w oczy. Pewnego wieczoru gandyjski lump znalazł się na przedmieściach stolicy Atzeri i postanowił zanocować w dobrze sobie znanej, aczkolwiek dawno nie odwiedzanej ruinie. Poczłapał więc w jej kierunku, a ponieważ już się ściemniało i ulice przestawały być bezpiecznym miejscem, przyspieszył kroku i po kilkunastu minutach stanął przed zniszczoną ruderą, jednym z jego domów. Teraz już niespiesznie wszedł do środka, przechodząc przez kilka pokoi i wspinając się po schodach. Planował przespać się w jedynym jako-tako całym i suchym pomieszczeniu, a nazajutrz znów wylec na ulice w poszukiwaniu jedzenia albo kredytów. Nie spodziewał się znaleźć w domu nikogo, dlatego zdziwił się niezmiernie, kiedy w swoim pokoju dostrzegł skulonego pod ścianą młodego człowieka. Chłopak był brudny i zmęczony, a przynajmniej na takiego wyglądał. Jego twarz była blada, spocona i ogólnie mizerna, a włosy tłuste i rozczochrane. W sumie Gand uznałby go za zmarłego, gdyby nie pałające wściekłością przekrwione oczy, które wbiły się w niego i bez ani jednego mrugnięcia przewiercały go na wylot. - Co tu robisz chłopcze?- spytał jękliwie kloszard, uświadamiając sobie, że czuje strach przed tym młodym człowiekiem. - Nie twój interes!- warknął chłopak. - Spokojnie, bez nerwów.- rzekł Gand, przełamując strach – Uciekłeś z domu? Może mógłbym ci pomóc...? - Nie!- uciął człowiek – Nie mógłbyś! Idź stąd! - Uspokój się.- nalegał Gand, zdając się na swoją słabość do bezdomnych dzieci; zawsze chciał, żeby zniknęły z ulic, żeby uniknęły losu, który spotkał jego – Pozwól, że... - Ostrzegałem!- wrzasnął dzieciak, rzucając się na kloszarda. Ten z przerażeniem w oczach usunął się, uświadamiając sobie, jaka wściekłość tli się w tej młodej duszy. Chłopak jednak był szybszy. Szybszy, niż większość przedstawicieli jego gatunku. W jednym momencie wylądował na obie stopy i z wigorem, zaprzeczającym jego marnej aparycji, przekoziołkował nad głową kloszarda, obracając się jednocześnie i w mgnieniu oka znalazł się w drzwiach do pokoju. Gdzieś podczas tego popisu akrobatyki w jego dłoni zalśniła zielona smuga i pod koniec manewru młody człowiek stał pomiędzy Gandem i drogą ucieczki, dzierżąc w ręce miecz świetlny. W oku błysnęła mu iskra szaleństwa. Przerażony Gand cofnął się kilka kroków, ale potknął się i upadł. Tymczasem chłopak ruszył, ze złowrogim uśmiechem zakręcając buczącym ostrzem nad głową i przygotowując się do ostatecznego ciosu. Kloszard chciał coś krzyknąć, błagać o litość albo coś innego, ale żadnemu dźwiękowi nie było dane wydostać się z jego otworu gębowego. Chłopak jednym zamaszystym ruchem klingi pozbawił go bowiem głowy. Odcięta czaszka upadła głucho na podłogę, a po chwili przygniotło ją ciało nieszczęsnego lumpa. Dopiero wtedy młodzieniec schował ostrze miecza i stanął nad swoją ofiarą, dysząc ciężko. Kiedy ochłonął, źrenice rozszerzyły mu się z niedowierzaniem, pojął bowiem, czego się dopuścił. Ale przy okazji dostrzegł, że sprawiło mu to przyjemność, że w razie potrzeby zrobiłby to jeszcze raz. Mówił sobie, że nie zrobił nic zdrożnego, że to zwykły kloszard, wyrzutek społeczeństwa, że galaktyka nic nie straciła. Gdzieś, w najdalszych zakamarkach jego duszy, czuł jednak, że popełnił coś strasznego. Fakt pozostawał faktem. Właśnie zamordował niewinną istotę. ROZDZIAŁ 17 - Jacen, długo jeszcze? - Jeszcze chwila, Jaino!- odkrzyknął młody Solo do siostry, obserwując pasek transferu danych na ekranie komputera pokładowego „Hyperspace Maraudera”. Długie i żmudne przeglądanie archiwów Imperialnego Wywiadu na Yaga Minor nareszcie dobiegło końca, a wyszukane rewelacje właśnie ładowano do pamięci komputera. Jacen po raz kolejny pozwolił sobie na oddech ulgi. Wreszcie będą mogli z siostrą zająć się tym, co było dla nich najważniejsze. Poszukiwaniami Anakina. Jacen wyciągnął się w fotelu, bacznie obserwując pasek transferu. Informacje, które zebrali, nie były co prawda tym, czego oczekiwali, wystarczyły jednak, aby mogli się poczuć usatysfakcjonowani poszukiwaniami. Generał Hestiv, imperialny oficer dowodzący tą bazą, był bardzo pomocny i bez większych kłopotów udostępnił młodym rycerzom Jedi wszelkie dane. Co prawda w archiwach nie znaleźli ani słowa na temat Noghri Pekhratukha, co przyjęli z pewnym zawodem, ale to, co wyszukali zamiast tego, w ich oczach zupełnie rekompensowało brak tamtych informacji. Otóż po pierwsze i najważniejsze, dokopali się do danych osobowych Ciemnego Jedi z rasy Ho’Din o nazwisku Rov Firehead. Zgodnie z archiwum, był to jeden z kilku, obok Hethrira, Rillao, Shiry Brie, Gorca i Pica, uczniów Dartha Vadera. Różnica pomiędzy nim a pozostałymi adeptami ciemnej strony polegała na tym, że Firehead został bardzo wcześnie zabrany przez Vadera z zamku Bast na planecie Vjun. Zabrany w nieznanym kierunku. Tajne pliki Imperatora mówią jednak o pewnej tajnej misji, jaką Czarny Lord zlecił Fireheadowi, a o której nie raczył poinformować Palpatine’a. Dał mu wtedy prototyp tajemniczego myśliwca Sienar Fleet Systems o kryptonimie V-38, który to myśliwiec miał mu służyć jako Infiltrator Sith. Nic więcej na ten temat nie było, poza tym, że Imperator napomknął w jednej ze swoich notatek, iż doskonale wie, gdzie przebywa Firehead. Druga rewelacja dotyczyła samego projektu V-38. Produkowane były w pewnej supertajnej fabryce, zniszczonej jednak przez Katarn Commando pułkownika Page’a. Co prawda archiwa milczą na temat osiągów czy statystyk samego myśliwca, ale wyjaśniają, na czym polegała idea istnienia Infiltratorów Sith. Były to ponoć statki wyposażone w miniaturowy generator niewidzialności, co uważane było dotychczas za niemożliwe. Jednakże informacja o istnieniu takiej maszyny, choć niewiele wnosząca w całokształt sytuacji, była niezwykle cenna. Lepiej było wiedzieć o tym wcześniej, niż potem obudzić się z ręką w nocniku, kiedy na radarach ni stąd, ni zowąd pojawi się myśliwiec uderzeniowy. Po trzecie, w archiwach jest wzmianka o zespole zdolnych i obiecujących oficerów, zebranych przez admirała Thrawna w jakiś rok po Bitwie o Yavin. Ci wojskowi zostali zainstalowani na pewnej stacji paliwowej, którą Lord Vader wybrał jako osobisty przyczółek remontowy i stoczniowy dla swojego okrętu flagowego, „Executora”. Dziwnym trafem archiwa nie wspominają nic na temat samej stacji, chociaż nazwa: Executor’s Lair nasuwa się tu samoistnie. Czwartym odkryciem bliźniąt Solo była garść danych osobowych Boby Fetta. Nie było tego wiele, jednak biorąc pod uwagę, że łowca nagród był na temat swojej osoby niezwykle tajemniczy, i te strzępy informacji były niezwykle cenne. Skoro o łowcach nagród mowa, to jeden z nich, człowiek o imieniu Kenix Kil, starł się czternaście lat temu z niejakim Jixem, a więc sabotażystą, który poległ podczas próby wysadzenia generatorów planetarnych Akademii Jedi. Po tym spotkaniu obaj panowie udali się w nieznanym kierunku, można więc podejrzewać, że do sekretnej kryjówki Jixa gdzieś w przestrzeni, kryjówki, z której rzadko się wychylał, a nawet jeśli, to przez nikogo nie zauważony. A jeśli powiązać to tajne schronienie z ukrytą gdzieś placówką Executor’s Lair i biorąc pod uwagę, że Kenix Kil jest anagramem imienia Kir Kanos, to kolejny kawałek układanki trafia na swojej miejsce. - To dobrze!- odkrzyknął Jacenowi głos jego siostry – Strasznie mi się to dłuży! - Bądź cierpliwa, siostro...- zaczął uspokajająco Jacen, lecz przerwał, gdyż uderzyła go fala silnej psychicznej energii, na tyle mocnej, że odrzuciło go do tyłu razem z fotelem. Była to ekspresja strachu, lęku i bólu, podobna do tej, którą razem z Jainą poczuli miesiąc temu przy Marze Jade Skywalker. Wskazywało to tylko na jedno źródło tej negatywnej fali Mocy, zresztą Jacen doskonale wiedział, że nie może być inaczej. Anakin znowu cierpiał. - Jaino?- rzucił Jacen z przerażeniem w stronę pokoju obok, ciągle leżąc na podłodze. - Wiem, Jacen.- odrzekła młoda Solo, wchodząc do pokoju. Fakt, iż słaniała się na nogach i trzymała za głowę świadczył, że też nią o coś rzuciło – Nie musisz nic mówić. - Spróbujmy wysondować źródło tego bólu.- powiedział Jacen mimo słów siostry, gramoląc się z przewróconego siedzenia – Zakłócenia w Mocy są tak silne, że chyba nie będzie problemu. - To nasz brat.- rzekła Jaina – Nie może się nie udać. Jacen kiwnął siostrze głową i odprężył się. Poczuł, jak staje się częścią Mocy, jak ona przez niego przepływa, jak delikatne turbulencje masują jego aurę, przyprawiając ją o lekkie drżenie. Tuż obok siebie Jacen wyczuwał bardzo silnie obecność Jainy, chyba nawet bardziej zaniepokojonej losem Anakina, niż ona sam. Młody Solo wysłał swoje macki myślowe z prądem tych turbulencji, na początku nie bardzo mu wychodziło, potem jednak było coraz lepiej. Bez większych problemów wykrył zakłócenia spowodowane bólem Anakina i skierował swoją sondę w tamtą stronę. Lecz zanim zdążył wykryć coś konkretnego, poczuł, całkiem blisko, coś, co napełniło go ulgą i radością, obecność bardzo bliskich sobie osób. - Dzieciaki, jesteście tam?- rozległo się wołanie przez włączony w kokpicie frachtowca komlink – Zgłoście się, odbiór! - Jesteśmy, tato.- Jaina pierwsza dopadła przycisk komunikatora, pozwalając sobie na ciche, pełne ulgi westchnienie – Cieszę się, że już przylecieliście. - Wzajemnie.- kobiecy głos w eterze musiał należeć do Tahiri – I nie uwierzycie, co ze sobą mamy. - To niesamowite.- rzekł zdumiony Jacen, kiedy przeglądał datakartę z rewelacjami Brakissa – Wszystko, co musimy wiedzieć o naszych wrogach, jest tutaj. - Zgadza się, synu.- powiedział Han Solo. Znajdowali się na mostku „Hyperspace Maraudera”, zaraz po tym, jak „Sokół Millennium” wylądował w ładowni frachtowca Lo Khana. Poza Tahiri i ojcem bliźniaków Solo przylecieli nim jeszcze Chewbacca i mistrz Ikrit, a teraz wszyscy razem wspólnie zapoznawali się z danymi pozostawionymi przez byłego Ciemnego Jedi. Mieli świadomość, że wiedzą teraz znacznie więcej, niż mogli się spodziewać po wizycie w archiwum Imperialnego Wywiadu, a co ważniejsze, dzierżyli klucz do pokonania Executor’s Lair. Teraz pozostawała kwestia, co z tą wiedzą zrobić. - Musimy zawieźć te informacje na Coruscant.- rzuciła Jaina – Do admirała Perma albo gdzieś... Chewbacca przerwał jej kilkoma gardłowymi pomrukami. - Chewie ma rację.- dodał Han – Tarrant Perm jest na garnuszku Fey’lyi, a jakoś nie mam ochoty przekazywać mu tych danych. Jeszcze mu strzeli do głowy prosić tego admirała Morcka o pokój. - Zawarcie pokoju nie jest złym pomysłem.- rzekł Ikrit. - Ale nie z Darthem Vaderem!- rzucił Han – Przecież on nie powrócił po to, aby się z nami układać, tylko żeby nas zniszczyć! Już teraz nikt nie może go powstrzymać! Po co miałby chcieć pokoju? - A czy ktoś próbował naprawdę stanąć z nim do walki?- spytała Tahiri. - Nikt nie ma odwagi.- odparł spokojnie Ikrit, mrużąc swoje wielkie oczy. - Poza tym nie wiadomo, gdzie i kiedy uderzy.- dodał Han i miał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu brzęczyk przypiętego to kołnierza osobistego komunikatora. - Znów ktoś dzwoni?- zapytał Jacen. - Nie.- rzekł Han – Tym razem przyszła jakaś wiadomość.- i wstał, aby się zapoznać z jej treścią, skierował się więc w tym celu w stronę ładowni. Nie zdążył jednak nawet opuścić mostka, kiedy cały pokład zawył syrenami alarmowymi, a na ekranach sensorów pojawiło się kilkadziesiąt punktów o krwistoczerwonym zabarwieniu. Jacen i Tahiri odruchowo wyjrzeli przez iluminator, lecz to, co zobaczyli, zdziwiło ich i przeraziło. - Tato,- Jacen pierwszy odzyskał głos – chyba wiem, gdzie jest Lord Vader. Olbrzymia połączona flota Executor’s Lair przypuściła wreszcie szturm na Yaga Minor. Pięćdziesiąt sześć niszczycieli klasy Imperial i siedemnaście Victory, wspieranych przez piętnaście pancerników klasy Dreadnaught i tyleż fregat Nebulon-B oraz osiemnaście fregat Lancer. Całości dopełniało trzydzieści krążowników klasy Strike i pięć klasy Carrack, a także dwa okręty przechwytujące typu Interdictor. Statki pod banderą Executor’s Lair właśnie rozwijały szyk, przygotowując się do zmiażdżenia nieporównywalnie mniejszych sił obrony planety, czyli dwudziestu trzech niszczycieli klasy Imperial i dwóch Victory oraz dziesięciu stacji Golan III, wspieranych przez planetarny kontyngent piętnastu eskadr myśliwców. Jednak, nawet jeśli statki Imperium jakimś cudem pokonałyby flotę agresora, na tyłach wroga wyskoczyły jeszcze dwa inne okręty, na tyle potężne, że wszelkie próby ich zniszczenia wydawały się być z góry skazane na niepowodzenie. Był to superniszczyciel „Vengeance” i pancernik-asteroida „Oko Vadera”. - Linia uformowana, Lordzie Vader.- zameldował oficer taktyczny – Wszystkie jednostki czekają na sygnał do ataku. - Niech jeszcze chwilę poczekają.- odrzekł powoli Czarny Lord, dysząc ciężko. Irek Ismaren, na krok nie odstępujący swojego mistrza, spojrzał na hebanowego olbrzyma z nieskrywanym zdumieniem. - Niech najpierw zaczną działać generatory pola interdykcyjnego.- powiedział spokojnie Vader, wyczuwając zdziwienie ucznia – Nie chcę, aby ktoś stąd uciekł. - Dlaczego?- spytał Irek. - Żeby nikt za szybko nie doniósł o naszym tu zwycięstwie.- odrzekł Czarny Lord, spoglądając na Ismarena – Admirałowi Morckowi zależy na tym, aby utrzymać naszą kontrolę nad tą planetą jeszcze przez jakiś miesiąc. - Rozumiem.- mruknął Irek, chociaż tak naprawdę nie rozumiał nic; po co zdobywać najsilniej bronioną planetę w galaktyce, skoro mamy ją utrzymać tylko przez standardowy miesiąc? - Żeby wzbudzić strach.- Darth Vader odpowiedział na niewypowiedziane pytanie swojego ucznia, przypominając mu po raz kolejny, że jego umysł nie ma przed Czarnym Lordem żadnych tajemnic. Nagle Mroczny Lord Sith poruszył się gwałtownie, jakby dotarła do niego jakaś informacja, albo polem Mocy wstrząsnęła straszna turbulencja. Irek jednakże nic nie wyczuł, dlatego spojrzał z niepokojem na swojego mistrza. - Jedi.- rzucił głucho Czarny Lord – Są w bazie Wywiadu! - Lordzie Vader, otrzymaliśmy meldunek o uruchomieniu pola interdykcyjnego!- krzyknął łącznościowiec. - Doskonale.- odparł Vader – Rozpocząć atak! No i zaczęła się jatka. - Blokują nas!- krzyknął Jacen, patrząc na odczyty skanerów przestrzeni – To te krążowniki interdykcyjne! - Domyśliłem się!- rzucił Han, manewrując „Hyperspace Marauderem” w taki sposób, żeby uniknąć kolejnej salwy z dział laserowych myśliwców typu TIE Defender, od których nagle zaroiło się jak w ulu. Co prawda frachtowiec Xyitiar Lo Khana nie należał do szczególnie zwrotnych jednostek, niemniej generatory osłon okrętów tego typu wytrzymałyby znacznie silniejszy ostrzał. Myśliwców wroga było jednak coraz więcej. - Lord Vader nas wykrył.- rzucił w pewnym momencie Ikrit, stawiając uszy na sztorc – Musimy uciekać. - Jestem za!- mruknął Han, kładąc maszynę w ostry skręt, którego naturalnie nie wykonała w należyty sposób. I tak mieli szczęście; ogień dział laserowych musnął ich dosłownie o milimetry, a Han Solo jeszcze zwiększył ciąg, unikając kolejnej salwy. Nagle ostrzał prowadzony przez wrogie maszyny zelżał, a na ekranie sonaru pojawiły się dziesiątki zielonych kropek, nadlatujących zza rufy „Hyperspace Maraudera”. Chewie zawył radośnie, widząc, że generał Hestiv rzucił do walki wszystkie jednostki, jakie posiadał. - Generale Solo, słyszy mnie pan?- przez komlink rozległo się wołanie, przerywane trzaskami zakłóceń; najwyraźniej siły Executor’s Lair rozpoczęły zagłuszanie. - Słyszę, generale Hestiv.- odparł Solo – Dzięki za wsparcie. - Nie robię tego bezinteresownie.- rzucił imperialny oficer – Musi pan stąd uciec i donieść o wszystkim admirałowi Pellaeonowi! My zajmiemy okręty wroga! - Niby jak mamy uciec?- zdziwił się Han – Nałożyli na siebie dwa pola interdykcyjne! - Mam pomysł, tato.- wtrąciła się Jaina, wyciągając rękę po komlink. Han spojrzał na nią przelotnie i dostrzegł, że twarz jego córki wykrzywił grymas zacięcia i determinacji. Bez słowa podał jej więc mikrofon. - Generale Hestiv, czy na okrętach Imperium są montowane obwody podporządkowania? - Tak.- odparł po namyśle generał. Niszczyciele wroga już nawiązały walkę ze stacjami typu Golan III – Podstawowe układy, używane przez stoczniowców podczas przeglądów. Zdaje się, że te obwody stanowią standardowe wyposażenie wszystkich komputerów pokładowych niszczycieli klasy Imperial. - Czy na krążownikach klasy Interdictor także?- spytała Jaina. - Chyba tak.- powiedział Hestiv. Jeden z okrętów Imperium zniknął w spektakularnym wybuchu. - Więc do dzieła!- rzekła szybko młoda Solo – Musi nam pan udostępnić częstotliwość centralnej anteny komunikacyjnej bazy! - Anteny? Po co?- spytał zdziwiony Hestiv. Frachtowcem nagle wstrząsnęła seria wybuchów na osłonach; przeciwnik nie dawał za wygraną – Dobrze. Tylko wydostańcie się stąd! - Może pan na nas liczyć, generale.- rzucił Han, odgadując zamiar swojej córki. Dwa myśliwce typu TIE Interceptor złapały w krzyżowym ogniu pobliskiego TIE Defendera, rozbijając go na atomy. – Chewie, jak tylko dostaniesz częstotliwość łącza z anteną, puść na szerokim paśmie największą pluskwę, jaką Lo Khan trzyma w swoich bazach danych! Chewbacca zaryczał z aprobatą i po chwili wystukał na klawiaturze komputera slicerskiego „Hyperspace Maraudera” odpowiednią sekwencję klawiszy. Pomysł zaiste był genialny w swojej prostocie: wpuścić wirusa drogą komunikacyjną poprzez obwody podporządkowania do komputerów pokładowych wszystkich gwiezdnych niszczycieli w okolicy. Te się wtedy automatycznie przełączą się na kanały rezerwowe, odcinając zarażone segmenty na czas przywracania ich przez pokładowych techników do stanu używalności. Co prawda to odcięcie nie będzie długie, co najwyżej jakieś sześć minut, ale wystarczy, żeby ustawić się na jakimś wektorze skoku i uciec. Jedyną wadą tego rozwiązania był fakt, iż okręty generała Hestiva także ulegną chwilowemu wyłączeniu, ale to i tak lepsze wyjście, niż żadne. Trzy myśliwce typu Preybird przeleciały obok „Hyperspace Maraudera”, otwierając ogień do klucza zbliżających się wrogich myśliwców TIE. Przyglądając się polu bitwy, Jacen miał miejscami trudności w odróżnieniu jednych od drugich, wrogów od przyjaciół, i trochę się dziwił, że walczący jakoś dawali sobie z tym radę. W pewnym momencie Chewie zaszczekał tryumfalnie, dając do zrozumienia, że wirus zaczyna działać. I rzeczywiście, wszystkie jednostki bazujące na planach niszczyciela przerwały ostrzał i zawisły bezradnie w powietrzu, a światła na ich kadłubach momentalnie pogasły. Zgodnie ze swoją naturą, pluskwa zaatakowała najpierw te elementy pamięci komputerów, które były używane, czyli zawiadujące działami, osłonami... czy generatorami pola interdykcyjnego. Jacen patrzył z nieskrywaną satysfakcją, jak stacje typu Golan III bezlitośnie zmiatają najbliższe niszczyciele wroga, a pozostałe zmuszają do niemrawej ucieczki. Z drugiej jednak strony teraz mostek dowolnego okrętu Hestiva mógł zostać rozsadzony przez byle Carracka, co również miało miejsce. A poza tym przewaga myśliwska była wciąż po stronie Executor’s Lair i dodatkowo zwiększała ją obecność fregat typu Lancer. No i na tyłach wciąż były „Vengeance” i „Oko Vadera”. Nie ma co czekać, pomyślał młody Solo, trzeba uciekać. Ostatni raz spojrzał, jak działa stacji Golan III przebijają się przez osłony i kadłuby fregat typu Nebulon-B, usiłujących jakoś ratować sytuację, po chwili jednak „Hyperspace Marauder” wszedł w nadprzestrzeń i pozostawił pole walki daleko za sobą. Półtorej minuty później niszczyciele wroga odzyskały pełną kontrolę nad swoimi statkami, co zaowocowało szybką i morderczo skuteczną anihilacją okrętów bojowych Imperium. Myśliwce typu TIE Defender po raz kolejny udowodniły swoją wyższość nad TIE Interceptorami, Preybirdami i nielicznymi I-7 Howlrunnerami zmuszając imperialne eskadry do wycofania się w studnię grawitacyjną planety, gdzie średnio zaprawieni w bojach piloci ulegli szkolonym nieraz przez piętnaście lat klonom z Executor’s Lair. Imperialne gwiezdne niszczyciele, będące w znacznej mniejszości, również nie miały większych szans, a unicestwienie stacji Golan III przez armadę czterdziestu półtorakilometrowych okrętów było tylko kwestią czasu. Yaga Minor, największa twierdza w galaktyce, padła. - I co teraz?- spytała Tahiri, kiedy „Hyperspace Marauder” wyskoczył z nadprzestrzeni jakieś trzy lata świetlne od systemu Yaga Minor. - Nie możemy tu zostać.- stwierdził Han – Vadera pewnie trafia szlag, że mu uciekliśmy, i ani chybi wyśle jakiś pościg. - Zgoda.- odrzekł Jacen – Proponuję jak najszybciej lecieć na poszukiwania Anakina. - Dobra.- powiedział Han Solo, siadając przy konsolecie nawigatora i szukając koordynatów najbliższej planety Imperium – Ale najpierw polecimy ostrzec admirała Pellaeona. Chewie,- zwrócił się do Wookiego – mógłbyś pójść do „Sokoła” i zobaczyć, co to za wiadomość przyszła, zanim się wszystko zaczęło? Chewbacca mruknął z aprobatą i wyszedł z kabiny mostka. - Mam koordynaty.- oznajmił Solo po krótkich poszukiwaniach. - Już ustalam wektor, tato.- rzekła Jaina. - A ja rozgrzeję silniki – dodał Jacen, siadając za sterami – Frachtowce tego typu strasznie łatwo namierzyć. Musimy się spieszyć. Tahiri i mistrz Ikrit bez słowa zajęli miejsca za siedzeniami załogi. - Gotowe.- powiedziała Jaina. - Dobra. Przygotujcie się. Skaczemy.- odparł Jacen, pociągając dźwignię hipernapędu. Pokładem lekko zatrzęsło, a za iluminatorem gwiazdy wydłużyły się i zniknęły w świetlistym wymiarze nadprzestrzeni. W pewnym momencie na mostek wpadł Chewbacca i żywo gestykulując warczał, mruczał i szczekał coś w swoim języku. - Od kogo? Admirała Ackbara?- zdziwił się Han – Wypuścili go? Wookie odparł coś w swoim języku, a po chwili dołączył do tego długą, przepełnioną stękami, warknięciami i porykiwaniami wypowiedź. Wypowiedź, po której Han zbladł. - Co się stało?- zaniepokoiła się Tahiri. - Chewie mówi, że Ackbar uciekł z więzienia.- rzekł Han z niepokojem w głosie – Chce, żebym do niego natychmiast poleciał. Ale najdziwniejsze jest to, że nadawał z Anoth! ROZDZIAŁ 18 Kompleks rekreacyjny „Edamenolc” na malowniczej, wypoczynkowej planecie Spira był jaskrawoczerwonym zespołem kilku długich i szerokich budynków, otoczonych przez błękitne, czyste morze i piaszczystą, tropikalną plażę. Właściwie część zabudowań kurortu mieściła się na szerokim, ferrobetonowym molu, a zatem praktycznie rzecz biorąc połowa „Edamenolcu” wisiała nad wodą. Stanowiło to zresztą o jego popularności. Luke Skywalker stał przy jednej z palm i wpatrywał się w kompleks wypoczynkowy, oświetlany jedynie przez blade światło dwóch spiriańskich księżyców. Nocne niebo planety nie charakteryzowało się żadnymi nadzwyczajnymi zjawiskami, jak zresztą żadne na światach Regionu Ekspansji. Także i tutaj człowiek ubrany na czarno i stojący nieruchomo pod drzewem był w nocy niewidoczny dla obserwujących go gołym okiem osób postronnych. Dlatego właśnie Luke i jego towarzysze schronili się w cieniu przybrzeżnych palm nieopodal kurortu. - To tutaj.- szepnął Luke, nie odrywając wzroku od pogrążonych w księżycowej poświacie budynków – Jestem pewien. - Nic nie wyczuwam.- odparł Kyle, kucający obok Luke’a. - Spójrz tylko.- Skywalker skinieniem głowy wskazał kurort – Jak tam ciemno. We wszystkich pokojach wyłączono światła mniej więcej w tym samym momencie. Zupełnie jakby obowiązywała tu jakaś godzina policyjna, co jak na ośrodek wypoczynkowy jest co najmniej dziwne. - A poza tym kompleks jest wypełniony gośćmi po brzegi.- dodała Mara, ukrywająca się pod najbliższym drzewem – Podczas gdy inne stoją prawie puste. - Może „Edamenolc” ma lepszą siłę przebicia?- podsunął Xyron, schowany wśród liści – Przewodniki po planecie wymieniają go w pierwszej trójce najlepszych ośrodków wypoczynkowych Spiry. - A co z pozostałymi dwoma?- zainteresował się Kyle. - Zamknięte z powodu stanu wojennego.- odrzekł Xyron. - No właśnie.- skwitowała Mara – Kto jeździ na wakacje do Regionu Ekspansji podczas wojny? - Fakt.- zgodził się Kam, ukryty obok Mary – A poza tym zwróćcie uwagę na nazwę: ”Edamenolc”. Skąd się ona wzięła? - To nazwa jednego z gatunków ryb na Aqualishu.- odparł Ewon, siedzący w koronie drzewa razem z Xyronem. - A odczytaj tę nazwę od tyłu.- zaproponował Kam. - „Clonemade”.- uśmiechnął się Luke, odgadując tok rozumowania Solusara – Przyjaciele, oto nasz cel. - Panie generale, otrzymaliśmy ważny komunikat.- zameldował czarnoskóry osobnik w uniformie masażysty, pełniący jednak funkcję łącznościowca w niewielkiej wieży na szczycie kompleksu „Edamenolc”. Jego zwierzchnik odwrócił się niespiesznie od swojego notesu komputerowego, ukazując śniadolicemu mężczyźnie swoją zmęczoną twarz, przez środek której przebiegała paskudna blizna. - O co chodzi?- spytał łagodnym, choć nieco znudzonym głosem. Nigdy nie należał do ludzi, którzy kwestionują rozkazy przełożonych, jednak nakaz przejęcia po generale Barronie dowództwa nad projektem klonowania nie spotkał się z jego szczególną aprobatą. Zwłaszcza, że jego miejsce było gdzie indziej, na froncie, pod rozkazami Lorda Vadera. - Centrala wydała rozkaz natychmiastowego rozpoczęcia przygotowań do opuszczenia Spiry.- odrzekł masażysta – Zgodnie ze słowami admirała Morcka, wszystkie szkolone oddziały mają przenieść się do naszej nowej, tajnej placówki klonującej. - Czyżby szykowały się jakieś kłopoty? - Możliwe, admirał Morck podejrzewa, że rycerze Jedi mogą natrafić na nasz ośrodek. Zaleca możliwie największy pośpiech. - Niech mu będzie.- westchnął generał zrezygnowanym głosem – Powiadomić wszystkich, że do wschodu słońca mają przygotować się do opuszczenia „Edamenolc”. Ruszamy z samego rana! Szóstka Jedi przekradła się pomiędzy rosnącymi w pobliżu plaży drzewami, podchodząc najbliżej kurortu „Edamenolc”, jak to było możliwe bez wychodzenia na otwartą przestrzeń. Chociaż kompleks wypoczynkowy nie był obiektem stricte wojskowym, Luke stwierdził, że nie ma sensu ryzykować wykrycia przez ewentualną straż. Postanowił więc przekraść się z przyjaciółmi maksymalnie najbliżej budynków, a stamtąd wysondować dokładniej, co się dzieje w środku i sprawdzić, na ile pewności siebie mogą sobie pozwolić. Dlatego zaskoczyło ich, że nie wykryli nic. - Ysalamiry!- syknął Kyle – Odnoszę wrażenie, że to najpopularniejsze zwierzęta w galaktyce. Aury Jedi natychmiast pociemniały; to co wydawało się prostą infiltracją, nagle okazało się trudnym i karkołomnym zadaniem. W tym momencie sama próba przeniknięcia na teren kurortu mogła przysporzyć nie lada trudności.. - Na pewno popularne wśród wrogów Jedi.- odrzekła Mara, skupiając całą swoją Moc i wysyłając w kierunku kompleksu „Edamenolc” myślowe macki. Wiedziała, że nie przebije się przez bąble blokujące dostęp Mocy, ale też wcale jej o to nie chodziło. Zamierzała odkryć granice działania ysalamirów i przekonać się, czy nie dałoby rady się ich jakoś pozbyć. Luke natychmiast wyczuł zamiary żony i również przystąpił do działania. Po chwili dołączyli do nich Kam i Kyle. - Od strony morza jest pewna nieregularność bąbla.- zauważył Solusar – Zapewne trzymają tam ysalamiry blisko wody i tam jest ich najmniej. - Wiem, do czego zmierzasz.- powiedział Xyron, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjmując zeń miniaturową maskę tlenową firmy Aquata. Zaraz potem zarzucił sobie na głowę kaptur płaszcza i padł na kolana, czołgając się ku plaży. W ciemnościach nocy jego opończa była praktycznie niewidoczna na tle piasku, dlatego też Narr bez problemu dotarł do miejsca, w którym fale regularnie obmywały plażę, i począł wczołgiwać się do wody. Widząc, że nie ma większych kłopotów z cichym przedostaniem się do morza w pobliżu „Edamenolcu”, reszta drużyny Jedi ruszyła jego śladem. Po paru minutach wszyscy z maskami Aquata na twarzach płynęli w stronę postawionego na ferrobetonowych filarach umieszczonych w wodzie budynku. Był to bądź co bądź kurort wypoczynkowy, a zatem teoretycznie nie powinien mieć czujników ruchu umieszczonych w wodzie, ale na wszelki wypadek Luke i Kam popłynęli przodem, sondując morską toń na tyle, na ile to było możliwe. Kierowali się głównie instynktem i Mocą, wybierając drogę pomiędzy porośniętymi wodorostami filarami, jednak w pewnym momencie poczuli, jak tracą kontakt ze spajającą wszechświat siłą. Została im więc tylko intuicja. Na szczęście cel podróży był już blisko. - Jakieś zamieszanie.- szepnął Kyle do towarzyszy, wychylając się z wody za jednym z filarów i spoglądając na to, co się dzieje na dziedzińcu, przez szparę pomiędzy trzymaną przez dźwigary płytą a stalową płaszczyzną na głównym deptaku kompleksu – Zupełnie, jakby szykowali się do opuszczenia tego miejsca. Reszta ekipy, wystawiając tylko głowy ponad powierzchnię wody, słuchała relacji Katarna z uwagą, zwłaszcza, że nie mogła sama potwierdzić prawdziwości jego słów, korzystając z Mocy. Kyle, Kam, Mara i Luke nie mieli większych kłopotów z przystosowaniem się do obecności ysalamirów; Xyron i Ewon radzili sobie trochę gorzej. Koniecznością było więc rychłe pozbycie się tych zwierząt i powrót w pole Mocy. - Czyli wyjście na dziedziniec odpada.- stwierdził szeptem Kam – Musimy znaleźć inną drogę. - Może tamtędy?- podsunął Ewon, wskazując wylot rury kanału ściekowego, połączonej z dźwiganym przez filary budynkiem, pod którym się znajdowali. - Lepsze takie wyjście, niż żadne.- stwierdził Kyle, wspinając się po kolumnie aż pod sufit i szukając tam czegoś, czego można się było chwycić i dojść do rury; była bowiem za wysoko, aby doskoczyć do niej z wody. W pewnym momencie trafił ręką na jakiś drut. Szarpnął nim lekko. Wydawał się wystarczająco solidny, żeby można było się po nim przedostać w okolice ścieku. Gestem zawołał więc pozostałych, a sam rozpoczął przeciąganie się po kablu. Kto i po co wiesza kable w takim miejscu?, zastanowił się przelotnie, jednak nie narzekał, bo było mu to na rękę. Mimo, iż jego mięśni nie wspomagała tym razem Moc, dał sobie jakoś radę. Kiedy doszedł w pobliże pionowego wylotu rury, odgiął się najdalej, jak tylko potrafił, starając się dojrzeć jakiś występ albo coś podobnego. Krata wyglądała na starą i przerdzewiałą, więc nie powinno być problemów z jej przecięciem. Gorzej z samym ściekiem; Kyle nie mógł się w ogóle dopatrzyć w nim czegokolwiek, po czym można by się wspiąć, głównie przez panującą wokół nieprzeniknioną ciemność. Kątem oka natomiast dostrzegł, że pozostali członkowie drużyny poszli w jego ślady i obecnie wisieli na drucie, podchodząc do niego. Katarn zaczął więc kombinować. Obejrzał sobie rurę kanału z każdej strony i stwierdził, że w pewnym miejscu zakręca ona w lewo i przebiega nad innym kablem. Kyle natychmiast dał głową znak pozostałym, żeby się do niego nie fatygowali, a sam podciągnął się w stronę najbliższego filara i zszedł do wody, skąd podpłynął trzy metry dalej, do drugiego słupa, położonego najbliżej ułożonego poziomo ścieku. Pozostali nie pytali się, o co mu chodzi, wiedząc, że Kyle był w swoim czasie najlepszym najemnikiem galaktyki i że zna się na swojej robocie. W końcu Katarn wspiął się po filarze, dotarł do liny i uaktywnił miecz świetlny. Użycie świecącej klingi mogło się wydawać ryzykowne, ale Kyle potrzebował silnego źródła światła, żeby znaleźć kabel, który widział z góry. Kiedy go wreszcie dojrzał, szybko wyłączył miecz i począł przeciągać się po drucie. Kiedy dociągnął się w odpowiednie miejsce, a pozostali wspięli się na filar, Katarn postanowił jeszcze raz użyć miecza świetlnego. - Przytrzymajcie mnie.- powiedział do Luke’a i Xyrona, kiedy ci do niego podeszli. Skywalker jedną ręką chwycił Kyle w biodrach, a drugą wisiał na drucie, Xyron zaś wykombinował, że zaczepi się o kabel nogami, a obiema rękoma złapie Kyle’a. Tak asekurowany Katarn wbił miecz w poszycie kanału ściekowego, wycinając weń półmetrową dziurę. Starał się robić to ostrożnie, odcinając małe kawałki, żeby fragment ferrobetonu nie spadł nagle do wody z dzikim pluskiem, który mógłby ich zdemaskować. Po paru minutach, kiedy wszystkim wiszącym na drucie zdrętwiały już ręce, Kyle wyciął lukę dostatecznie dużą, by mógł się przez nią przecisnąć. Chwycił krawędzi i wciągnął się na górę, uprzednio chowając miecz. Xyron zaraz poszedł w jego ślady, a za nim Luke, Mara, Ewon i Kam. Skywalker zauważył, że jego żona jest czymś zirytowana. - No to pięknie!- syknęła, kiedy wszyscy gnieździli się już w ciasnym kanale ściekowym – Kyle, nie wiem, czy wiesz, ale to był kabel siatki czujników ruchu wmontowanych w ściany! Już wiedzą, że tu jesteśmy! Zapadła cisza. Wszystkich zebranych nagle ogarnęło przerażenie. - Za późno, by się wycofać.- stwierdził Luke, przełamując milczenie – Idziemy! - Panie generale, alarm w magazynie!- krzyknął mężczyzna w uniformie masażysty – Fale znów mogły poruszyć obwody awioniki. Już dawno mówiłem... Dowódca placówki, obecnie zakuty w czerwony pancerz gwardzisty, dalej już nie słuchał. Oczywiście zdarzały się przypadki, nawet bardzo często, kiedy kable podłączone do czujników w ścianach magazynu podnosiły alarm ochlapane falami podczas przypływu albo pobudzone przez wijące sobie obok gniazdo ptaki. Admirał Morck jednak ostrzegał, że mogą się pojawić Jedi, a gdyby to on miał zakraść się do podobnego kompleksu, podszedłby drogą, na której nikt by się go nie spodziewał. Od strony morza. - Generale Kanos?- zapytał masażysta, orientując się, że przełożony go nie słucha. - Zarządź natychmiastową ewakuację!- rzucił dowódca, łapiąc czerwony hełm i pikę mocy – I podnieś alarm! Rycerze Jedi są na terenie kompleksu!- i szybko ruszył w stronę wyjścia. - A pan gdzie biegnie, generale?- zawołał za nim śniadoskóry masażysta. - Powstrzymać ich! Krata ściekowa ustąpiła pod silnym kopniakiem Kama Solusara i szóstka rycerzy Jedi weszła do ciemnego, cuchnącego pomieszczenia wypełnionego po kostki czymś lepkim. Luke i Mara doskonale wiedzieli, co to za miejsce. - Zgniatarka do śmieci.- rzekł Skywalker czując, że powoli zaczyna mu to wpadać w rutynę – Lepiej wyjdźmy, zanim ktoś postanowi zutylizować odpady! Mara kiwnęła głową i doskoczyła do drzwi, jednym cięciem włączonego w międzyczasie miecza spopielając zamek i powodując tym samym automatyczne ich otwarcie. - Musimy się rozdzielić.- stwierdził Kam, czując coraz większą niedogodność wynikającą z braku możliwości władania Mocą – Xyron i Kyle niech pójdą zlikwidować te ysalamiry, powinny być gdzieś piętro wyżej. Reszta się rozejrzy. - W porządku.- zgodził się Luke, a ponieważ nikt inny nie protestował, jedna grupa pobiegła w prawo, druga w lewo. Luke i reszta w pewnym momencie dotarli do turbowind, a ponieważ nie mieli właściwie innej alternatywy, wsiedli do jednej z nich i podjechali piętro wyżej. - Cóż, chyba prędzej my zabijemy te ysalamiry, zanim Kyle i Xyron to zrobią.- mruknęła Mara – Nie trzeba było się rozdzielać. - Może powinniśmy więc zostawić naszym kolegom ich zadanie, a samemu sprawdzić drugie piętro?- podsunął Ewon. - Dobra.- zgodził się Luke i wcisnął przycisk kierujący ich na ostatni poziom. Tutaj było nieco jaśniej, niż w innych pomieszczeniach budynku. Pod ścianami stały skrzynie, pełno skrzyń, które ciągnęły się najwyraźniej przez całą długość i szerokość piętra. Gdzieniegdzie wisiały gotowe zbroje szturmowców, pudełka z granatami i detonatorami termicznymi, podziurawione tarcze strzelnicze, paczki z minami i inne tym podobne zabawki, ale największe wrażenie robił długi stojak na broń pośrodku pomieszczenia, pełen karabinów blasterowych, rakietnic, granatników, pistoletów, imperialnych blasterów samopowtarzalnych, zarówno ciężkich, jak i standardowych, ale, co najbardziej zwróciło uwagę Luke’a i Mary, znajdowały się tu także piki mocy. Kam Solusar również to dostrzegł i szybkim krokiem podszedł do stojaka. Natychmiast wziął do ręki jedną z pik i dokładnie ją sobie obejrzał, szczególną uwagę zwracając na materiał, z którego była zrobiona. Reszta ekipy rozglądała się właśnie po tym magazynie, kiedy gwizdnięciem zwrócił ich uwagę i patrząc prosto w oczy Luke’a, powiedział: - Cortosis. Kyle i Xyron doszli natomiast do jakiejś kabiny kontrolnej, z której najwyraźniej zarządzano utylizacją odpadów i usuwaniem resztek oraz paroma innymi czynnościami sanitarnymi, jakie musiały być wykonywane w każdym kurorcie wypoczynkowym. Stwierdziwszy jednak, że nie mają tu czego szukać, zawrócili i skierowali się do windy po drugiej stronie tunelu, którą dojechali piętro wyżej. Tam, idąc korytarzem, doszli do czegoś w rodzaju głównego holu, ładnie wystrojonego, z zielonym dywanem i lampami plazmowymi na ścianach, łagodnie oświetlającymi stojące po obu stronach jakieś drzewka. Na dwóch z nich wisiały sobie przyczepione ysalamiry. A po drugiej stronie holu, w drzwiach wyjściowych, stał samotnie mężczyzna odziany w czerwony uniform, otulony szkarłatną peleryną i dzierżący w rękach pikę mocy. Był to Kir Kanos, ostatni Karmazynowy Gwardzista. Anakin Solo spał snem niespokojnych, snem wyrzutków, degeneratów, wykolejeńców, snem morderców. Niedawno z zimną krwią zabił kloszarda i ten czyn teraz go prześladował. Chociaż właściwie o samym czynie już zapomniał; bardziej go gryzła jego jaśniejsza strona, jego sumienie. Chłopak wmawiał sobie, że to, co zrobił, nie było złe. Nie mógł przecież dopuścić, żeby ktoś odkrył jego kryjówkę, nie mógł się ujawnić, dopóki nie będzie pewien, że może zmienić losy Wojny Władców Mocy. Że potęga, jaką posiądzie kosztem tego morderstwa, wynagrodzi mu pustkę, która się w nim zalęgła, więcej, wynagrodzi wszechświatowi stratę owego Ganda. Coś mu jednak mówiło, że tej śmierci nic nie usprawiedliwia. W tych warunkach jego sumienie odważyło się na nieco śmielsze próby przekonania go do powrotu. „Przecież czujesz, że to nie powinno się stać”, mówiło, „Nawróć się! Jeszcze jest szansa!” „Daj mi spokój!”, odpowiadał mrok. „Nie, nie dam! Dopuść do siebie wreszcie, że to, co robimy, jest złe!” krzyczało światło. „Być może, ale konieczne!”, ciemność nie dawała za wygraną. „Więc przyznajesz, że postąpiliśmy źle.”, tryumfowała jego jasna strona, „Ustąp zatem, musi być inna droga. Nie możemy dalej tak postępować, bo to nas zniszczy! Słyszysz!?” Anakin złapał się za głowę, nie mogąc tego już dłużej znieść. Nie mógł się na niczym skupić, ciągle słyszał głos swego sumienia. Zgrzytnął zębami ze złości i zacisnął dłonie w pięści, raniąc się paznokciami do krwi. - Nie!!!- zawył – To jedyna droga, by wygrać! Jedyna, by pomścić mamę! Jedyna i ostateczna! Nawet kosztem mojej śmierci!!! „Mylisz się i dobrze o tym wiesz.”, rzuciło światło, dając jednak za wygraną. Mrok ciągle spowijał duszę Anakina gęstym całunem, jednak już coś się w niej kruszyło. A najlepszym na to dowodem był fakt, iż po policzku zmęczonego krzykiem chłopca spłynęła łza. ROZDZIAŁ 19 Na Iridionę rzadko przybywali goście. Kiedyś ktoś spoza planety był tu rzeczą normalną, ale po powstaniu Zabraków podczas Galaktycznej Wojny Domowej, Imperium wprowadziło surowe sankcje handlowe i turystyczne, oczywiście wpierw brutalnie pacyfikując bunt. A ponieważ Iridiona znajdowała się daleko od najważniejszych szlaków handlowych, nikomu się specjalnie nie spieszyło wyratować Zabraków z opresji, nawet po tym, jak Imperium opuściło system. Częściowo należało to tłumaczyć chaosem, jaki rozszerzył się po śmierci Imperatora, a częściowo opinią o mieszkańcach Iridiony, znanych jako chłodni i bezlitośni drapieżcy, ucywilizowani, ale wciąż szaleni i nieco dzicy. Wtedy też popadli oni w przesadny izolacjonizm. Z tych przyczyn, jeżeli już ktokolwiek robił interesy z mieszkańcami planety, to z reguły na terenie kosmoportu, bardzo rzadko w samym portowym mieście. A już ewenementem było, jeżeli ktoś z przyjezdnych pojawił się w prowincjonalnej wiosce, jaką była Hramathia. A to właśnie tutaj znaleźli się Brakiss, Wieiah i Danni Quee. Szczęściem Iridiona była planetą bardziej zaawansowaną cywilizacyjnie, niż utrzymujące się na podobnym szczeblu rozwoju Barab I, Abyss czy Kabal. Oznaczało to na przykład, że prowadzono dokładny i konsekwentny spis ludności, aktualizowany podczas każdych zgłaszanych narodzin, a zatem stanowiący najdokładniejszą i najpewniejszą bazę danych o mieszkańcach Iridiony. Niektóre zgrupowania Zabraków na innych planetach były nawet na tyle lojalne wobec ojczystego globu, że rejestrowały tu noworodków także ze swoich kolonii. Tak było na przykład z odkrytym przez mieszkańców Iridiony Zabrakiem, planetą, która miała stać się nową ojczyzną tych istot, ale plany repatriacji skutecznie uniemożliwiło najpierw powstanie Imperium, później Galaktyczna Wojna Domowa i proces tworzenia Nowej Republiki. Cały ten system informatyczny, z racji swojej złożoności, miał pewną zasadniczą wadę, ujawniającą się, kiedy ktoś chciał znaleźć w bazie danych czyjeś dane osobowe. Musiał w tym celu najpierw określić kolonię, w której delikwent się urodził, następnie wpisać do komputera jego nazwisko i spośród kilku podanych wariantów wybrać właściwego osobnika na podstawie krótkiej charakterystyki. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez dobrego programu slicerskiego albo odpowiedniej autoryzacji. A tak się złożyło, że rycerze Jedi dostali od admirała Perma specjalne przywileje na czas stanu wojennego. W takiej sytuacji nikt nie robił specjalnych problemów, kiedy Wieiah, Danni i Brakiss poprosili o dostęp do archiwów Iridiony, pokazując jako przepustkę swoje świetlne miecze. Baza danych natomiast zaprowadziła ich do Hramathii, do której też niezwłocznie polecieli wynajętym speederem, pozostawiając „Another Hope” w kosmoporcie. A teraz szli główną ulicą tego małego miasteczka, zmierzając do jednego z podniszczonych domów w biedniejszej części wioski. Brakiss miał przez cały czas pewne wątpliwości odnośnie spodziewanego przebiegu tego spotkania. Ostatnim razem, kiedy patrzył mu w oczy, widział szacunek graniczący niemal z uwielbieniem, teraz na pewno spotka się co najwyżej z nieufnością i powątpiewaniem co do czystych intencji Jedi. Inną sprawą były jego poglądy. W przyszłości miał się on opowiedzieć za ciemną stroną, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że tę ścieżkę wyznawał jego mistrz. Jeżeli Brakiss będzie go nakłaniać do korzystania z jasnej strony, on nie powinien mu się sprzeniewierzyć. A może nie? Wieiah czuła wątpliwości ukochanego i doskonale je rozumiała, chociaż musiała przyznać, że sytuacja była raczej niecodzienna. Wszak nie każdy mistrz ma możliwość poznania swojego ucznia w pełni wyszkolonego jeszcze przed rozpoczęciem nauki. Zeltronianka wiedziała jednak, że Brakiss jest pełen najlepszych chęci, a co ważniejsze, posiada rozległą wiedzę o tym, jak się szkoli rycerzy Jedi. A z jej pomocą z pewnością uda mu się wytrenować tamtego osobnika na doskonałego i w pełni wyszkolonego Jedi, oddanego najwyższym ideom i jasnej stronie, gotowego do walki w obronie galaktyki. Zwłaszcza teraz, kiedy potrzebny jej jest każdy obrońca. Wreszcie troje przyjaciół doszło do odpowiedniego domu i zapukało do drzwi. Chwilę czekali, aż wreszcie otworzył im młody, umięśniony Zabrak. Był odrobinę niższy, niż go Brakiss zapamiętał, ale głowę, jeśli nie liczyć ośmiu rogów, cały czas miał łysą, musiał ją więc golić z jakichś bliżej nieokreślonych powodów. Wieiah podejrzewała, że Zabrak po prostu poszedł za najnowszą modą. Co jednak natychmiast rzuciło im się w oczy, to fakt, iż nie miał on na ciele żadnego groteskowego tatuażu, a w jego spojrzeniu nie było ani krzty niebezpiecznej furii, jaka charakteryzowała go w przyszłości. - Werac Dominess?- zapytał Brakiss, uśmiechając się w duchu. Co prawda wyczuł w aurze obcego szare elementy, ale nie były one niczym, czego nie dałoby się wybielić. Albo zaczernić, w przypadku nieudanego szkolenia. - Tak, a o co chodzi?- odpowiedział Zabrak ze śmiesznym akcentem; najwyraźniej nieczęsto zdarzało mu się używać Wspólnego. - Jestem Wieiah, a to mój towarzysz, Brakiss. Jesteśmy rycerzami Jedi. Ta panienka to nasza przyjaciółka Danni Quee.- powiedziała zeltroniańska Jedi, posyłając Weracowi jeden ze swoich rozbrajających uśmiechów. Brakissowi serce zmiękło, kiedy dostrzegł, że jego ukochana nadal potrafi z siebie wykrzesać trochę tego dziewczęcego entuzjazmu, z którego była znana – Powiem bez ogródek: Nowa Republika potrzebuje nowych Jedi, a ty możesz być jednym z nich. Dwa ostrza mieczy świetlnych Kyle’a Katarna i Xyrona Narra zalśniły w ich rękach, zaś sami rycerze Jedi rzucili się na odzianego w szkarłatną zbroję osobnika. Co prawda obaj wiedzieli, że pozostają pod wpływem blokujących Moc pól ysalamirów, ale sądzili, że gwardzista ulegnie ich, bądź co bądź, sporym umiejętnościom szermierskim. Na wszelki wypadek Kyle zamarkował cios w stronę wroga, w ostatniej chwili zmieniając kąt nachylenia miecza i ścinając wiszącego na małym drzewku podobnego do salamandry stworka. Kir Kanos nie dał się oszukać. Gwardzista w jednej chwili przerzucił trzymaną przez siebie pikę mocy do lewej ręki, a prawą wyjął swój ciężki pistolet blasterowy i rozpoczął ostrzał pozycji Kyle’a. Ledwie ten uśmiercił ysalamira. Korzystając z nieuwagi Kanosa, Xyron doskoczył do Kira z zamiarem cięcia go na odlew, jednak karmazynowy generał kątem oka dostrzegł jego ruch i uchylił się, odskakując dwa kroki do tyłu, cały czas ostrzeliwując Katarna. Pierwszy strzał trafił co prawda tylko w klingę jego żółtego miecza, ale drugi był już celniejszy. Kyle nie spodziewał się, że bez Mocy nie zdoła się obronić mieczem, dlatego syknął z bólu, kiedy blasterowa błyskawica trafiła go w ramię. Na szczęście nie wyrządziła mu większej krzywdy, a to ze względu na uruchomiony wygaszacz pola. Jednocześnie trzy następne strzały uderzyły w drzewko, za które osunął się Katarn. Xyron zaklął w duchu, żałując, że nie może przewidzieć dzięki Mocy zamiarów swojego przeciwnika. Wyprowadził więc szybką kontrę z poprzedniej pozycji, tym razem mając więcej szczęścia; Kanos ledwie się uchylił, a miecz ściął mu pelerynę na wysokości barku. Gwardzista szybkim ruchem zrzucił ją z siebie, markując uderzenie piką mocy w stronę Xyrona, którego to zwodu Narr, nieprzyzwyczajony do walki bez użycia Mocy, nie przejrzał i uniósł miecz do bloku. Trwało to zaledwie sekundę, wystarczyło jednak, aby znajdujący się niebezpiecznie blisko ściany Kanos przekoziołkował i znalazł się półtora metra bliżej ukrytego za drzewkiem Katarna. Jednocześnie oddał kolejny strzał w jego stronę, strzał, który także trafił w roślinę. Kyle już miał odetchnąć z ulgą, kiedy uświadomił sobie, że pień drzewa jest bardzo cienki, zbyt cienki, aby wytrzymać kilka strzałów z ciężkiego blastera... Katarn już rzucał się do ucieczki, zamierzając zaatakować gwardzistę mieczem, kiedy padł kolejny strzał, którego drzewko już nie wytrzymało. Roślina ze zdumiewającą szybkością, wskazującą na jej sporą masę, opadła na Kyle’a, który co prawda zasłonił się zdrową ręką, ale przy okazji wypuścił miecz i został przygnieciony. Stęknął, nie spodziewając się aż tak dużego ciężaru i padł jak długi na podłogę. Kanos tymczasem uchylił się przed kolejnym ciosem Xyrona, zbyt wolno jednak, aby zielony miecz przeciwnika nie ściął jego pistoletu. Gwardzista odskoczył, odrzucając bezużyteczną broń, po czym stanął naprzeciw rycerza Jedi, zdając sobie sprawę, że jest on dla niego godnym przeciwnikiem. Pamiętał, że piętnaście lat wcześniej dwójka Jedi bez większych problemów zabiła dwóch jego towarzyszy. Faktem było, że pozostały przy życiu ysalamir ogranicza nieco umiejętności Narra, niemniej jednak nadal stanowił on zagrożenie. Dlatego Kir Kanos chwycił oburącz pikę mocy, przygotowując się do zablokowania kolejnego ciosu. Pokonując ból, Kyle spojrzał na atakującego towarzysza i stojącego spokojnie przed nim gwardzistę. Karmazynowy generał trzymał pikę w pozycji bojowej, podobnie jak na Geratonie dwa miesiące temu. A to mogło oznaczać tylko jedno. - Xyron, uważaj!- krzyknął Katarn, nadal przygnieciony przez drzewo – To pika z cortosisu! Jest... W tym czasie Narr uderzył mieczem o pikę gwardzisty, i zaskoczony zaraz go cofnął. Dopiero wtedy dotarło do niego, co powiedział Katarn. Zgrzytnął zębami, albowiem to oznaczało, że walka będzie niezwykle wyrównana. Wbił wzrok w przeciwnika, szykując się do kolejnego ataku. Kanos jednak zaatakował pierwszy. Pika gwardzisty spłynęła z lewej i od góry, ale Xyron natychmiast ją zablokował i dał krok w prawo, wyprowadzając zamaszystą kontrę, która jednak spotkała się z oporem broni przeciwnika. Narr jednak nie dawał za wygraną, szybko obrócił miecz i wyprowadził cięcie pionowe od góry, Kanos jednak odskoczył w lewo i uderzył z boku. Xyron szybkim ruchem drugiej ręki pchnął rękojeść od siebie w stronę wroga, w ostatniej chwili blokując jego cios, samemu markując jednocześnie dolną kontrę, a gdy Kanos wykonał ruch wskazujący na chęć jej zablokowania, szybko przesunął miecz do pozycji wyjściowej i ciął z góry, chcąc rozorać gwardzistę na pół. Nie spodziewał się, że gwardzista również markował, w odpowiedniej chwili wyprowadzając silne kopnięcie prawą nogą. Xyron odleciał do tyłu, ale nie stracił równowagi, wykorzystał natomiast pęd do wykonania obrotu z mieczem i cięcia na odlew miejsca, w którym spodziewał się przeciwnika. Tego z kolei nie spodziewał się Kanos i ledwie udało mu się umknąć, odskakując w lewo. Zaledwie wylądował, musiał unieść pikę do bloku, Xyron bowiem poszedł za ciosem i wyprowadził atak prosto w jego szyję. Gwardzista zaraz potem dał krok do przodu, wykonując szybki ruch piką, udając chęć ataku. Xyron tym razem nie dał się jednak oszukać i pchnął mieczem do przodu, mierząc w serce wroga. Kanos odruchowo wykonał półobrót w prawo i, wracając na pięcie do pozycji vis a vis rycerza Jedi, wyprowadził cięcie z boku. Cięcie, przed którym Xyron zdołał się jednak uchylić, i ugodzić wroga od dołu śmiercionośną klingą. Kanos jednak zablokował i wyprowadził szybki kontratak z drugiej strony, który także natrafił na przeszkodę w postaci broni przeciwnika, nie zraził się jednak i ponowił atak w innym miejscu. Xyron musiał szybko przemieścić miecz, aby nie dopuścić do siebie piki Kanosa, najpierw z lewej, potem z prawej, i znów z lewej... Zrozumiał, że gwardzista chce go omamić coraz szybszymi atakami i w odpowiedniej chwili zmienić w ogóle sposób ataku, zaskakując go i pokonując. Narr zmieniał więc lekko kąt nachylenia miecza, aż w pewnym momencie położył blok tak silny, że miecz świetlny i pika mocy uległy wzajemnemu zakleszczeniu. Teraz o zwycięstwie lub porażce któregokolwiek z przeciwników decydowało, kto zdoła wykręcić broń z ręki drugiego, aby zaraz potem wyprowadzić decydujący cios. Zarówno Kir, jak i Xyron, wkładali w to zwarcie całą swoją siłę, wobec trzasków i snopów iskier zmagając się w śmiertelnym uścisku. Kyle stwierdził poniewczasie, że bez Mocy jego możliwości są mocno ograniczone. Widząc, jak Xyron Narr i szkarłatny gwardzista biorą udział w tym śmiercionośnym i niebezpiecznym tańcu, doszedł do wniosku, że jego kolega równie boleśnie odczuwa skutki działania ysalamira. Stwierdził, że musi coś z tym zrobić. Ale co? Miecz upadł daleko i nie mógł go dosięgnąć, a jedną ręką nie był w stanie unieść przesyconego metalem drzewka, prawdopodobnie przywiezionego z Myrkr. Spojrzał na drugą, stojącą naprzeciw roślinkę, i wiszącego nań ysalamira. Szybka decyzja i sięgnięcie po pistolet typu Bryar, z którym Katarn nigdy się nie rozstawał. Trzeba działać szybko, póki gwardzista jest zajęty Xyronem. Nie będzie drugiej szansy. Kyle oddał strzał w kierunku drzewka, mierząc istotę na nim wiszącą. Zmysły Kira Kanosa odnotowały huk strzału i błysk blasterowej błyskawicy, a także jej kierunek. Stwierdził, że ma mało czasu i zdecydował się na ryzykowny manewr. Dał krok do tyłu, puszczając na chwilę pikę mocy. Broń gwardzisty upadła z łoskotem na ziemię, zaś Xyron, zaskoczony, wyprowadził szybki atak skierowany w głowę Kanosa. Przeciął jednak tylko powietrze. Gwardzista zaraz po kroku w tył dał nura w przód, chwytając leżącą na ziemi pikę i o milimetry mijając rozpędzoną klingę miecza. Zorientował się, że strzał oddany przez Kyle’a zabił ysalamira, a to oznaczało, że ma zaledwie sekundę, zanim rycerz Jedi poczuje przypływ Mocy i stanie na z góry zwycięskiej pozycji. Sekunda jednak wystarczyła. Kanos obrócił się w locie twarzą do góry i, znajdując się w pozycji horyzontalnej, pchnął pikę mocy przed siebie prosto w krtań przeciwnika. Uwolnił z niej jednocześnie ładunek porażającej energii elektrycznej, która wywołała silny skurcz gardła Xyrona, ściskając je, razem z przewodami oddechowymi. Pierwszy oddech Xyrona przesyconym Mocą powietrzem, które wróciło do budynku, miał być zarazem jego ostatnim. Xyron Narr wybałuszył oczy ze zdziwienia, upuścił miecz i otworzył usta, usiłując złapać tchnienie, które nigdy nie miało dotrzeć do jego płuc. Nawet nie zdążył zebrać Mocy, aby wprowadzić się w leczniczy trans Jedi. Kaszlnął tylko cicho i padł na podłogę bez życia. Kir Kanos nawet na to nie czekał. Wiedział, że chociaż zabił jednego Jedi, reszta zaraz się tu zleci. A mając Moc po swojej stronie, są niemal niepokonani. Ten pod przewróconym drzewkiem już przyciągnął do siebie miecz i zaraz miał być wolny. Gwardzista stwierdził, że nie ma na co czekać. Najszybciej, jak tylko potrafił, wybiegł z budynku i skierował się za wszystkimi żołnierzami, którzy opuszczali „Edamenolc”. Luke i pozostali, badający magazyn piętro wyżej, natychmiast poczuli, jak wraca do nich Moc, a zaraz potem fale wskazującą na śmierć jednego z nich. Wiedzieli, że mógł to być albo Kyle, albo... - Xyron!- krzyknął Kam, który pierwszy zidentyfikował aurę denata. Rycerze Jedi rzucili się do windy i po chwili byli już na parterze. Szybko przebiegli korytarz i dotarli do holu, w samą porę, by ujrzeć następujący obrazek: jedno drzewko przestrzelone na pół, drugie całe, ale na obu martwe ysalamiry, nieopodal leżał ciężki pistolet blasterowy z osmaloną mieczem świetlnych lufą, a metr dalej jeszcze ciepłe zwłoki rycerza Jedi Xyrona Narra. Leżał tak nieruchomy, z szeroko otwartymi oczami, w których zastygł wyraz niedowierzania. Natomiast przez drzwi właśnie przebiegał Kyle Katarn z uaktywnioną klingą, jedno z ramion trzymał nieco niżej, jakby miał w nim lekki niedowład. Prawdopodobnie kogoś ścigał, co zdawała się potwierdzać determinacja w jego aurze. Luke, Mara, Kam i Ewon rzucili się za nim, wybiegając z budynku. Ledwo jednak wypadli na dziedziniec ośrodka, zostali zasypani gradem strzałów z karabinów blasterowych. Sypały się niemal zewsząd, chociaż najwięcej ze strony hordy szturmowców na środku, najprawdopodobniej klonów, którzy pakowali się właśnie do skiffów i opuszczali kurort. Wśród nich był karmazynowy gwardzista. Złapał za jeden z karabinów BlasTech E-11, i sam oddał kilka strzałów w stronę Jedi, którzy byli zmuszeni znaleźć sobie jakieś osłony. Mara, Kam i Luke wycofali się z powrotem do budynku, odbijając i unikając niemal wszystkich strzałów, jakie padały w ich kierunku, Kyle rzucił się za jakąś skrzynię, Ewon natomiast odsunął się pod ścianę i, używając obu mieczy świetlnych, jakie posiadał, położył przed sobą zaporę czerwono-pomarańczowego światła, przez którą żadna blasterowa błyskawica nie miała prawa się przebić. Luke wychylił się trochę bardziej i dostrzegł przez chmurę blasterowych strzałów, że gwardzista wydaje szturmowcom jakieś rozkazy, po czym ładuje się na jeden ze skiffów i czyni jakiś gest w stronę bramy. W tym samym czasie ci szturmowcy, którzy nie byli na żadnym z bojowych rydwanów, ustawili się w szpaler osłaniający skiffy z innymi żołnierzami. Te natomiast właśnie opuszczały teren kurortu, a ich miejsce zajmowały nowe, puste, do których ładowały się ostatnie szeregi kordonu, ciągle osłaniane przez pozostałych szturmowców. Uciekają, pomyślał Luke, i odruchowo chciał rzucić się w pościg, ale zatrzymał się w pół kroku. Wyczuł bowiem, że na obszarze chronionym przez żołnierzy Executor’s Lair wciąż są jakieś żywe ysalamiry. Sprytne, pomyślał Luke, chociaż czuł frustrację i bezsilność, ale zwalczył w sobie chęć rzucenia się w wir walki i potrzebę nadrobienia szałem bojowym niekorzystnej sytuacji. W głębi duszy był jednak pełen uznania dla gwardzisty, który ustawił klony na granicy bąbla wytwarzanego przez ysalamiry, uniemożliwiając Jedi dotknięcie ich Mocą. Skywalker wyczuł, jak Ewon ma dosyć defensywy i chce rzucić się do walki, mentalnie więc na niego wpłynął i ostudził jego zapał. Ettin z początku nie zaakceptował uspokajającej sondy mistrza, zmusiła go ona jednak do myślenia i po chwili sam odzyskał pogodę ducha, rozumiejąc, że ofensywa jeden na czterdzieści bez użycia Mocy zakończy się klęską. Jedi nie mogli zrobić nic więcej. Kiedy ostatni skiff opuścił dziedziniec „Edamenolcu”, rzucili się do przodu, chcąc dogonić rydwan ze szturmowcami, był on jednak zbyt szybki nawet dla wzmocnionych Mocą mięśni nóg. Nie było zarazem żadnych innych pojazdów na terenie kurortu, którymi można by było ruszyć w pościg. Luke wysłał sondę myślową w kierunku, w którym uciekały klony, i zorientował się ze smutkiem, że nic nie wyczuwa. Na skiffach musiały więc być jeszcze jakieś ysalamiry. - Zgubiliśmy ich.- rzekła Mara, zgrzytając zębami. - I tak byśmy im wszystkim nie sprostali.- odparł Kam – Lepiej rozejrzyjmy się tu i sprawdźmy, czy nie zostawili niczego, co mogłoby nas doprowadzić do ich kryjówki. ROZDZIAŁ 20 Kanonierka Skipray z Lo Khanem i Luwingiem na pokładzie wyskoczyła z nadprzestrzeni w okolicach Nadarin City, w układzie Duro. Przemytnicy zdecydowali się pojawić właśnie tutaj z dwóch powodów: po pierwsze, było to największe z siedmiu orbitujących wokół planety miast, a zatem ryzyko natrafienia na jakiegoś łowcę nagród było mniejsze, a po drugie, w większym mieście można znaleźć więcej potencjalnych informatorów i kupić więcej informacji. Lo Khan był średnio zadowolony, że zaczynają poszukiwania właśnie tutaj. Wingo, będący pomysłodawcą takiego posunięcia, tym razem użył jednak argumentów nie do odparcia, więc Lo musiał ulec, zważywszy, że rozjuszony całą tą podróżą Yaka nie był w nastroju do jakichkolwiek dyskusji. I chociaż Khanowi nie do końca się podobało to, co robili, mówił sobie, że Wingo jest przecież inteligentniejszy i może wiedzieć lepiej. Może, ale nie musi. Obaj przemytnicy w milczeniu, jeśli nie liczyć krótkiej wymiany zdań z kontrolą lotów, przebyli odległość dzielącą ich od Nadarin City i wlecieli do jednego z doków w kosmoporcie orbitalnego miasta. Na sekundę przed zamknięciem grodzi próżniowych Lo dostrzegł jednak przez iluminator coś, co chyba do zwykłych zjawisk nie należało. Po lewej i u góry zauważył kształt dziwnego myśliwca z rodziny TIE, taki, którego jeszcze nigdy wcześniej nie widział na żywo. Pojawiały się one jednak w doniesieniach HoloNetowych z podbitych przez Vadera planet, dlatego Khan wiedział, że tylko jedna poimperialna frakcja w galaktyce używa tego typu maszyn. Był to TIE Defender Executor’s Lair. Lo w pierwszej chwili spanikował. Chciał złapać za stery, wysadzić grodzie z wyrzutni torped i uciekać w siną dal. Zaraz jednak się opamiętał. Uświadomił sobie, że wrogowie Nowej Republiki ich nie szukają, a nawet gdyby, to nie spodziewają się, że przemytnicy przebywają właśnie w Nadarin City. Poza tym to mógł być ślad, którego szukali. - Wingo.- odezwał się po dłuższej chwili Khan, ścierając ręką pot z czoła – Szykuj się. Znaleźliśmy ich. - Ile można czekać?- cierpliwość Llegha Krestchmara dobiegała końca – Ja rozumiem, jak ktoś się spóźnia albo chce przyjść po półgodzinie, aby wywołać większe wrażenie, ale zwlekać przez sześć dni!? - Llegh ma rację.- poparł go Cyryl – Już od tygodnia przesiadujemy regularnie w tej knajpie, czekając na tego twojego informatora, a tu nic. Zaczynam wątpić, czy ten trop gdziekolwiek prowadzi. Drogdon Kitro nie odpowiedział. Jego towarzysze bez wątpienia mieli rację. Ten informator, którego Falleen zdołał załatwić, rzeczywiście się nie spieszył. Możliwe było, iż chciał zapewnić sobie bezpieczeństwo i zminimalizować ryzyko wykrycia, jednak to wszystko nabierało charakteru groteski i Drogdon, podobnie jak jego koledzy, miał już wszystkiego dość. - Poczekajmy jeszcze jeden dzień.- rzucił bez przekonania. - Już nie musicie.- rozległ się czyjś głos. Wszyscy trzej Wędrowni Protektorzy podnieśli wzrok i ujrzeli kogoś, kogo przed chwilą jeszcze tu nie było, a każdy z nich zachodził w głowę, jak nowo przybyły mógł usłyszeć mruknięcie Drogdona. - Ty jesteś tym, z kim mamy się spotkać?- spytał Kitro z ożywieniem. - To zależy.- na bandyckiej twarzy osobnika płci męskiej rasy ludzkiej w czarnym kombinezonie zagościł złośliwy uśmieszek – Zależy, czy wy czekacie akurat na mnie. - Skąd mamy wiedzieć, że nie jesteś podstawiony?- spytał podejrzliwie Cyryl. Pozostali dwaj spojrzeli na niego ze zdziwieniem; Twi’lek nigdy nie miał najmniejszych problemów z prawidłowym odczytywaniem cudzych intencji, a poza tym powinien wiedzieć, że ktoś ich podsłuchuje. - A skąd ja mam to wiedzieć?- odpowiedział pytaniem mężczyzna. - W co ty grasz?- rzucił Drogdon – Jeżeli masz nam coś do powiedzenia, to mów, albo spływaj. Nie mamy czasu na pierdoły! - Ciekawe słowa w ustach kogoś, kto siedzi w „Trebuchecie” od sześciu dni, i to bezczynnie.- uśmieszek nieznajomego rozciągnął się od ucha do ucha. - Skąd to wszystko wiesz? Wcześniej cię tu nie widziałem?- wypalił Cyryl. Llegh odniósł wrażenie, że Twi’lek nie wie, co robić. Chyba po raz pierwszy, odkąd się spotkali. Zawsze był chłodny i opanowany, wiedział, jak zareaguje jego rozmówca oraz co czuje. Tym razem jakby trafił na ścianę. - Nie tylko wy macie swoich informatorów.- odparł mężczyzna. - Więc jednak...?- spytał Llegh. Zawiodły kontakty Drogdona i umiejętności mentalne Cyryla. Trzeba więc było uciec się do słownych forteli. - Nie piję, jeśli chcesz wiedzieć.- powiedział osobnik w kombinezonie pilota. Llegh zgrzytnął ostrymi zębami; miał nadzieję, że nie kończąc pytania zmusi obcego, aby na nie odpowiedział. Było jasne, że on wie, że oni wiedzą, trzeba było tylko to od niego wyciągnąć. On jednak zdawał się być za sprytny. - Może więc chociaż się przysiądziesz?- Llegh stwierdził w duchu, że nie pozostało mu nic innego, jak tylko dalej prowadzić tę grę. Może coś się nieznajomemu wymknie. - W sumie czemu nie? Chyba mi nic nie zrobicie? - Jesteśmy Wędrownymi Protektorami.- odparł Drogdon – To niezgodne z naszymi zasadami. - Znałem najjaśniej lśniących bohaterów minionej epoki, którzy byli zdolni do najpodlejszych czynów.- powiedział mężczyzna, siadając jednak koło Drogdona – Ale z jakiegoś powodu ufam wam, chłopcy. Llegh zamyślił się przez chwilę. Nieznajomy użył wyrażenia „miniona epoka”, a zatem musiało mu chodzić o czasy Imperium. A skoro znał najjaśniejszych bohaterów tamtego okresu, musiał mieć z nimi coś wspólnego. Mógł więc być albo ich cennym informatorem, albo egzekutorem. Glottalphib postanowił odkryć wszystkie karty. - Czekamy tu na informatora, który miał rzucić trochę światła na pewien precedens, o którym ostatnio głośno. Wiesz coś o tym? - Wiem.- powiedział nieznajomy – Muszę was zasmucić, ale człowiek, na którego czekaliście od tygodnia, nie żyje. - Nie żyje?- zdziwił się Drogdon – Jak zginął? - Został stracony przez bezpiekę Executor’s Lair.- odparł mężczyzna. - Co więc ty tu robisz?- spytał Llegh. - Mam wam przekazać pewną informację.- uśmieszek obcego stał się jeszcze bardziej perfidny. - Jaką informację?- dopytywał się Drogdon, mając nadzieję, że ich czekanie wreszcie dobiegło końca, a śledztwo ruszy się do przodu. - Lord Vader nie znosi kolaboracji!- rzucił mężczyzna, szybkim ruchem wyciągając blaster i strzelając w Drogdona. Falleen stęknął i osunął się bez życia z krzesła na ziemię. Llegh Krestchmar zareagował błyskawicznie, przewracając stół na przeciwnika, lecz ten w jakiś sposób uskoczył i puścił serię strzałów w Cyryla, który jednak zdołał schować się za pobliską kanapę. Glottalphib momentalnie dobył swojego przerywacza fuzyjnego i posłał kilka strzałów w stronę wroga, ten jednak zdołał ich uniknąć, czyniąc jakieś nadzwyczajne uniki. Z baru natychmiast zaczęli uciekać nieliczni goście, a droid-szynkarz począł jeździć po szynie za ladą, lamentować i nawoływać do opuszczenia broni. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Cyryl dał sygnał Lleghowi, ukrytemu za blatem przewróconego stołu, żeby się do niego przeczołgał. Glottalphib początkowo miał obiekcje, jednak widząc, że stół nie jest żadną osłoną przeciw pociskom ciężkiego blastera, oddał jeszcze kilka strzałów i rzucił się za kanapę Cyryla. Ona również nie stanowiła specjalnej ochrony, była jednak bez porównania grubsza. - To Ciemny Jedi!- rzucił Cyryl, dobywając dwóch blasterów BlasTech DH-23, ulepszonej wersji tych stosowanych przez wojska Nowej Republiki – Blokuje moje zdolności mentalne i rusza się, jakby leciał na ryllu! - To ma sens!- odwarknął Llegh, posyłając kolejny pocisk z przerywacza fuzyjnego w stronę wroga. Wiedział, że nie trafi; chciał jednak uniemożliwić przeciwnikowi otwarty atak, który, z racji władania przez niego Mocą, zakończyłby się masakrą. Cyryl również rozpoczął ostrzał, jednak przy okazji rzucił się za inną kanapę bliżej drzwi. Llegh odgadł jego zamiary, jednak wątpił, czy mu się to uda. Nagle między obie kanapy wpadł nieznajomy i z szalonym błyskiem w oku strzelił najpierw do Llegha, potem do Cyryla. Lleghowi mignęła w powietrzu ręka napastnika, na której był wytatuowany czerwony smok. Twi’lek umknął, jednak blasterowa błyskawica wystrzelona w stronę Krestchmara sięgnęła celu, raniąc go w dłoń. Glottalphib zawył doniośle i wystrzelił pełną serię ze swojego przerywacza fuzyjnego, to samo zrobił Cyryl ze swoimi pistoletami. Nieznajomy zdołał jednak uskoczyć i minąć strzały, jakby nic innego w życiu nie robił... oberwał jednak z trzeciej strony. Zachwiał się w powietrzu i upadł, żeby zostać trafionym przez kolejny pocisk, tym razem konwencjonalny. Wędrowni Protektorzy obrócili się w stronę drzwi, z których padły strzały, i ujrzeli człowieka w śmiesznej pilotce, cyborga Yaka i unoszącego się przed nimi zdalniaka. - Zawsze działa.- mruknął człowiek, po czym dodał głośniej – Ty! Wstań i rzuć broń!- Llegha zdumiało, że ten człowiek w ogóle nie jest uzbrojony, a co jeszcze dziwniejsze, napastnik ślepo go słucha. - Specjalny narkotyk powodujący chwilową utratę własnej woli.- wyjaśnił mężczyzna – Delikwent reaguje tylko na polecenia. Ty!- zwrócił się do przeciwnika – Idź zamknij się na zapleczu! Wróg w kombinezonie pilota bez słowa odwrócił się i poszedł w stronę tylnych drzwi. Coś w jego wyrazie twarzy i spojrzeniu mówiło jednak Lleghowi, że władający Mocą człowiek jeszcze z nimi nie skończył, że wróci i że się zemści. Yaka coś zabulgotał, co jego przyjaciel natychmiast przetłumaczył – Uciekajmy! Za chwilę narkotyk przestanie działać! - Jestem za!- podjął Cyryl i wybiegł z baru, pozostali natychmiast ruszyli jego śladem. - Nazywam się Lo Khan, a to Luwingo!- rzucił mężczyzna do Llegha i Cyryla, kiedy wszyscy czterej biegli przez miasto. - Miło poznać.- odparł Krestchmar smętnie, cały czas miał bowiem w pamięci widok martwego przyjaciela. Szybko się jednak otrząsnął – Kim był ten facet? - Nie mam pojęcia.- przyznał Lo – Wiem jednak, że przyleciał tu myśliwcem TIE Defender i że z całą pewnością jest ich więcej w systemie! - Skąd ta pewność?- spytał Cyryl, chowając blastery. Wingo zabulgotał i zacharczał, a Khan przetłumaczył – Mój przyjaciel uważa, że to by było lekkomyślne ze strony Executor’s Lair, gdyby wysyłali pojedynczy myśliwiec do obcego układu. - Nastroje na Duro bardziej sprzyjają Vaderowi, niż Nowej Republice.- zauważył Llegh – Co oczywiście nie zmienia faktu, że możecie mieć rację. Co teraz? - Proponuję uciekać.- podsunął Lo. - No to żeś odkrył nową galaktykę!- rzucił ironicznie Krestchmar – Ja się pytam: dokąd? Luwingo coś zabulgotał w odpowiedzi. - Jesteś pewien?- zdziwił się Khan – To miejsce jest tajne i... - O czym on mówi?- zainteresował się Cyryl. Cała sytuacja bardzo, ale to bardzo mu się nie podobała. Nie wykrywał jednak od nowo przybyłych żadnych złych intencji, czuł więc, że może im zaufać. - Niech będzie.- westchnął Lo Khan – Możemy lecieć na Anoth! - A co z naszym przyjacielem w barze?- zapytał Llegh – Nie trafi tam za nami? - Podrzuciliśmy mu na lądowisko kilka zdalniaków.- odparł Lo – Istnieje ryzyko, że postrzelą kogoś z obsługi technicznej, jednak nasz wróg będzie musiał się z nimi uporać, zanim ruszy w pościg. - Jesteś pewien?- spytał podejrzliwie Llegh. Zbliżali się już do lądowisk. - To pomysł Winga.- odparł Khan – Dobra, my polecimy naszą kanonierką, a wy weźcie swój pojazd. - Nie.- sprzeciwił się Cyryl – Gdybym był zabójcą, załadowałbym w jakiś sposób bombę na pokład statku, którym lata mój cel. Nie mamy czasu by takową znaleźć i rozbroić! Polecimy z wami! - Niech będzie.- rzekł Khan. Po chwili cała czwórka zapakowała się do kanonierki Skipray Lo i Wingo, a po krótkiej wymianie zdań z kontrolą lotów (Wingo nadał sygnał swojego transpondera jako priorytetowy, a ponieważ w przestworzach nie było większego ruchu, uznano jego pierwszeństwo podczas startu) odlecieli w kierunku Anoth. „Hyperspace Marauder” ze schowanym w ładowni „Sokołem Millennium” wyskoczył z nadprzestrzeni dokładnie nad planetą, na którą właśnie lecieli Lo Khan i Luwingo. Frachtowiec miał spory kłopot z manewrowaniem pomiędzy niestabilnymi sejsmicznie kawałkami gleby i skał, składających się na wątpliwą litosferę Anoth, oraz ciągłymi wyładowaniami elektrycznymi, od których cały czas rozjaśniało się niebo planety. Han Solo i Chewbacca mieli jednak doświadczenie w pilotowaniu dużych jednostek w trudnych warunkach i po kilku ryzykownych manewrach, w których było równie dużo umiejętności, co szczęścia, „Hyperspace Marauder” zawisnął nad bazą Nowej Republiki, w bezpiecznej odległości od ściągającego wszystkie wyładowania Szczytu Gromu. Han chciał posadzić statek w wąwozie u podnóża góry, ale zorientował się, że tamte miejsca są już zajęte przez inne jednostki. Nie zdziwiło go to specjalnie; w każdym razie nie bardziej, niż informacja od admirała Ackbara nadana z tutejszej bazy. W wąwozie stacjonowało dwanaście X-Wingów z oznaczeniami Eskadry Łotrów, patrolowiec klasy Firespray, którego Han bez żadnego problemu zidentyfikował jako „Slave I” Boby Fetta, jeden Y-Wing i A-Wing, prom klasy Lambda z sygnaturą sił specjalnych Nowej Republiki, oraz myśliwiec klasy Zebra. Han Solo wpisał więc odpowiednie parametry do komputera pokładowego, nakazując „Hyperspace Marauderowi” zakotwiczenie się na repulsorach w pobliżu bazy, sam zaś zdecydował, że wszyscy obecni polecą na dół w niewielkiej kapsule ratunkowej, jaką Lo Khan trzymał gdzieś na pokładzie. Po kilkunastu minutach szalupa wylądowała na lądowisku przed bazą, naprowadzona przez sygnał namierzający, włączony przez kogoś zapobiegliwego, kto przewidział ruch Hana. Gdy Solo wraz z dziećmi, Jacenem i Jainą, oraz Chewbaccą, Ikritem i Tahiri Veilą, zeszli po trapie na platformę, zauważyli, że na spotkanie wyszedł im nie kto inny, jak Wedge Antilles, Tycho Celchu i Gavin Darklighter. - Wreszcie jesteście.- powiedział Wedge głosem zniekształconym przez głośniki skafandra antyradiacyjnego, ściskając prawicę Hana na powitanie – Wszyscy na was czekają. - Wszyscy znaczy kto?- spytał podejrzliwie Han. Co tu się wyrabia? - Nikomu nie mówiłeś, że lecisz na Anoth?- Antilles zignorował pytanie przyjaciela. - Nikomu.- odparł Solo – Przecież nie ryzykowałbym ujawnienia lokalizacji miejsca, w którym ukrywa się Lo Khan i Luwingo. - Wiesz, nie chcę cię martwić,- zaczął Wedge – ale baza, kiedy tu przylecieliśmy, była pusta. Han aż przystanął ze zdziwienia. Pusta? Czyżby ktoś tu jednak trafił? Co mogło się wydarzyć, że obaj przemytnicy opuścili to miejsce? I czy w ogóle żyją? - Chodźmy do środka!- rzucił Solo, przyspieszając – Trzeba wyjaśnić kilka spraw. W bazie rzeczywiście wszyscy na nich czekali. Wszyscy, czyli ludzie, których Han nawet się nie spodziewał. I tak byli tu członkowie Eskadry Łotrów, w tym kobieta, której Han nigdy w tej jednostce nie widział, a poza tym znajdowali się tu jeszcze Ackbar, Bel Iblis i Cracken. Pod ścianą stał nieruchomo Boba Fett, natomiast Solo dostrzegł w tłumie znajomych pilotów sędziwego członka Szarej Kadry, Adara Tallona, porucznik Alex Winger z planety Garos IV, generała Brena Derlina z sił specjalnych Nowej Republiki, weterana Rebelii jeszcze z czasów Bitwy o Hoth, a także sullustiańskiego dowódcę fregaty eskortowej, generała Syuba Snuba, oraz Mirith Sinn. Była to śmietanka, której pojawienie się na zapomnianej przez wszystkich planecie Anoth i to w dodatku w głębokiej konspiracji stanowiło nie lada zagadkę. - Kiedy dokonaliście zamachu stanu?- spytał Jacen, spoglądając na Wedge’a. - Kilka dni temu.- odparł Antilles – HoloNet już huczy od plotek i doniesień na ten temat. Admirał Perm wydał oświadczenie, że poszukiwaniami Eskadry Łotrów i zbiegłych więźniów zajmą się wszystkie oddziały, które nie będą zaangażowane w bój z Executor’s Lair. - Przecież każdy rozłam tylko nas osłabia i doskonale o tym wiecie!- Tahiri nie wytrzymała – Po co był ten przewrót? - Żeby wreszcie zacząć działać, moja droga.- odparł Bel Iblis, który cały czas przysłuchiwał się rozmowie – Znam admirała Perma i wiem, że nie wyśle przeciwko nam ani jednego żołnierza. Bez względu na to, co mu rozkaże Fey’lya, jego głównym obowiązkiem jest walczyć z Lordem Vaderem. Zresztą Bothanin o tym wie i nawet nie będzie próbował naciskać na niego w tej sprawie. - A zamach stanu odbył się za cichym przyzwoleniem Perma.- powiedział Ackbar – Z całym szacunkiem, ale nie jest on w stanie samemu poprowadzić kampanii przeciwko Executor’s Lair. - To po to mnie przywołaliście?- spytał Han – Chcecie zaplanować działania wojenne przeciw Vaderowi? A dysponujecie wojskiem, które zrealizuje wasze plany? - Założenia kampanii i jej spodziewany przebieg wyślemy HoloNetem admirałowi Permowi.- odparł Airen Cracken – Z całą pewnością poradzi sobie z ich realizacją. - A czemu nie powiadomicie o wszystkim admirała Pellaeona?- spytał Jacen – Przecież deklarował swoją pomoc. - Nie możemy ryzykować, że będą jakieś przecieki.- powiedział Ackbar – Istnieje ryzyko występowania szpiegów Vadera w szeregach Imperium. Dotychczas Executor’s Lair nie zrobiło im nic poza zabraniem kilkudziesięciu okrętów floty. - Właśnie wracamy z Yaga Minor, admirale.- zaoponował Jacen – Lord Vader zgniótł tam na proch flotę obronną i bez większych problemów zajął planetę. Byliśmy też w jednej z pobliskich baz Imperium i skontaktowaliśmy się z Pellaeonem. Jest z nami i pomoże nam na tyle, na ile to będzie możliwe. - Poza tym jak dotąd Lord Vader nie korzystał z tak subtelnych metod, jak szpiegostwo.- zawtórowała Jaina – Zawsze preferował brutalną i miażdżącą siłę. - I jest jeszcze kwestia Lo Khana i Luwingo.- dodał Han – Gdzie, do jasnej cholery, się oni podziali? - Wszystko wskazuje na to, że odlecieli stąd kilka dni przez naszym przybyciem.- powiedział Bel Iblis – Nie zauważyłem żadnych śladów walki ani nic z tych rzeczy, co pozwala mi sądzić, że opuścili to miejsce z własnej woli. - Ale dlaczego?- spytała Tahiri. - Może mieli dość waszej nadopiekuńczości?- podsunął Fett. Tahiri spiorunowała go spojrzeniem, ale jakoś się tym nie przejął. - To bez znaczenia, Fett.- Han też był zniesmaczony jego bezczelną uwagą – Obiecałem ich chronić i zamierzam dotrzymać słowa, nawet jeśli oni już tego nie chcą. - A jak chcesz to zrobić, skoro ty jesteś tutaj, a oni nie wiadomo gdzie?- rzucił ironicznie Boba. - Zamierzam uciąć problem u źródła.- rzekł Han po chwili. W jego oku pojawił się chytry błysk, który nie umknął uwadze żadnej z zebranych osób. W pewnym momencie Solo odwrócił się do istot, z którymi przybył na Anoth – Jacenie, Jaino, mistrzu Ikricie, Tahiri,- zaczął, uśmiechając się tajemniczo – Nie zatrzymuję was. Weźcie „Hyperspace Maraudera” i lećcie po Anakina. My z Chewiem zostaniemy tutaj, gdzie będzie z nas większy pożytek. - Dobrze, tato.- powiedział Jacen po chwili wahania – Tak będzie chyba najlepiej. - Dziękuję wam. Natomiast ty...- kontynuował Corellianin, spoglądając na Fetta – Z informacji, jakie zdobyliśmy w archiwach Imperialnego Wywiadu wynika, że pochodzisz z planety Kamino. - Pochodzę.- zgodził się Fett beznamiętnym głosem, jednak po chwili zorientował się, w co Solo chce go wplątać – I nie. Nie polecę tam. Wszyscy zebrani patrzyli w osłupieniu na pełną napięcia wymianę zdań pomiędzy Bobą a Corellianinem. - Polecisz.- nie poddawał się Han – Od tego zależy twój honor. Poza tym jeśli nie wypełnisz mojego polecenia, będę zmuszony zrezygnować z twoich usług.- dodał niewinnym głosem. Zapadła cisza, podczas której Boba wpatrywał się w swojego pracodawcę, szukając jakichkolwiek oznak blefu. Jednak, czy to z racji doświadczania Hana jako hazardzisty, czy z powodu faktu, że mówił poważnie, łowca takowych oznak nie znalazł. - Niech cię szlag, Solo.- warknął Fett – Niech ci będzie, zrobię to. Ale płacisz ekstra. - Po wykonaniu zadania.- Han tryumfował – Leć już. I zrób wszystko, aby Kaminoanie wycofali swoją nagrodę za Lo Khana i Luwingo. ROZDZIAŁ 21 Gerdooine było słabo zaludnioną, republikańską planetą na granicy Kolonii i Środkowych Odległych Rubieży. Nigdy nie miała większego znaczenia strategicznego, ani jako zaplecze żywnościowe, ani handlowe, ani militarne. Ot, jedna z dziur galaktyki, których łatać nikt nie miał ochoty. Dlatego też admirał Grant nie miał bladego pojęcia, po co Morck kazał mu atakować właśnie to miejsce, i to całą siłą, jaką w tej chwili dysponował. Tak swoją drogą to Grant nie rozumiał ani sposobu myślenia Głównodowodzącego Flotą Executor’s Lair, ani taktyki, jaką obrał. Najpierw ukrywać się przez dwadzieścia lat, tylko po to, aby ujawnić całą swoją potęgę wszystkim mieszkańcom Nowej Republiki w błyskawicznym i brutalnym ataku, który i tak nie jest nie do powstrzymania. Co prawda jak dotąd nikt nie zdołał obronić się przed inwazją armii Vadera ani nawet nie odważył się stawić mu czoła, ale Grant miał wrażenie, że to tylko kwestia tygodni. Wszak Flota Executor’s Lair była wielka, ale zebranie odpowiedniej liczby okrętów, zdolnej się jej przeciwstawić, było wyłącznie kwestią czasu. A tego, że Nowa Republika w końcu wyruszy na odsiecz zdobytym światom, admirał Grant był pewien. On zrobiłby to inaczej. Mając wreszcie praktycznie nieograniczoną liczbę załóg i więcej statków, niż miał pod sobą kiedykolwiek wcześniej, Grant czuł się, jak za dawnych, dobrych czasów, kiedy to jeszcze jako Wielki Admirał Imperium zwalczał piratów i bojówki rebelianckie. Pamiętał z tamtego okresu, że silna flota była tym skuteczniejsza, im mniej się spodziewano jej pojawienia. A teraz, po blisko miesiącu działań wojennych, Nowa Republika prawdopodobnie poznała już cały potencjał militarny Centrali, a zatem mogła dobrać lepszą taktykę, a w rezultacie skuteczniej odpierać ich ataki, niż gdyby miała to robić w niewiedzy o stanie liczebnym przeciwnika. Poza tym Morck posłał swoją armię na planety wroga mając jedynie podstawowe dane o ich obronie i znaczeniu strategicznym, bez żadnego rekonesansu, rozpoznania, czy zwiadu. Wynikało to zapewne z tego, że poza Jixem, Death Commando Prime i Maarekiem Stele Executor’s Lair miało bardzo ograniczoną ilość szpiegów i infiltratorów, a właściwie nie miało ich wcale. A Grant był wierny starej jak świat wojennej doktrynie, że nawet największa armia bez odpowiedniego rozpoznania musi ulec słabszym, ale lepiej przygotowanym merytorycznie oddziałom. Gdyby to od Granta zależało, poczekałby na zakończenie prac remontowych na „Gargoyle’u” i „Intimidatorze”. Co, jak co, ale mieć dwa superniszczyciele, a ich nie mieć, to była jednak spora różnica. Wtedy Grant użyłby swoich armii do błyskawicznego opanowania najważniejszych centrów militarnych i logistycznych w galaktyce, a następnie postraszył wroga Pogromcą Słońc, niszcząc jeden czy dwa systemy planetarne. W tej sytuacji Nowa Republika nie miałaby innego wyjścia, jak tylko oddać władzę w ręce Lorda Vadera. Problem polegał na tym, że zarówno superniszczyciele, jak i Pogromca Słońc, spoczywały w tym momencie w stoczniach Centrali. Grant zdawał sobie sprawę, że budowa tak kosztownej i potężnej superbroni może potrwać długo, lecz miał nadzieję, że Pogromca będzie sprawny i gotowy, kiedy Executor’s Lair będzie go potrzebować. Grant słyszał o tej maszynie bardzo dużo i wiedział, iż jak tylko rozejdzie się po galaktyce, że Lord Vader posiada najgroźniejszy statek we wszechświecie, setki planet członkowskich Nowej Republiki same przejdą pod skrzydła Executor’s Lair. Już teraz krążyły pogłoski, że niektóre systemy chcą się na to zdecydować. Z kolei Grant musiał pochwalić Morcka za decyzję o zniszczeniu Galaktycznego Działa. Z pozoru absurdalna koncepcja przyniosła korzyści propagandowe, a Działo prędzej czy później i tak zostałoby znalezione przez Republikan, a następnie unieszkodliwione. Dobra, dość tych pierdół, pomyślał Grant, otrząsając się ze swoich przemyśleń. Gerdooine czeka, aby ją zdobyć, bez względu na to, jak bardzo jest to beznadziejny ruch. Iella Wessiri Antilles siedziała przed monitorem swojego domowego pulpitu, siedziała i nie wiedziała, co robić. Chyba po raz pierwszy, od kiedy została szefową Wywiadu Nowej Republiki, stawała przed takim dylematem. Odruchowo podciągnęła kolana pod brodę, wciskając się głębiej w fotel. Monitor świecił zimnym, błękitnym światłem i był zarazem jedynym źródłem jakiegokolwiek oświetlenia w pokoju. Przez zasłonięte okna błyskały co prawda lampy z innych budynków albo sygnalizatory przelatujących śmigaczy, wreszcie światło gwiazd, ale Iella nawet nie zwracała na to uwagi. W stu procentach absorbowało ją to, co widniało na ekranie. „Ustalono, że komandor Mirith Sinn opuściła Coruscant po odsłuchaniu przesłanej jej HoloNetem zakodowanej informacji. Podejrzewa się, że było to obwieszczenie propagandowe, nadane przez wywrotowców Ackbara, Bel Iblisa, Crackena i Eskadry Łotrów z nieznanego miejsca. Można sądzić, że wykorzystano do tego nadajnik miejski Imperial City, którego częstotliwość znał i miał uprawnienia do korzystania zdrajca Wedge Antilles. Podobne sytuacje powtórzyły się w innych rejonach galaktyki, w rezultacie czego nastąpiła strata kontaktu z kilkoma dowódcami liniowymi. Agenci czekają na dalsze instrukcje.” Najgorszy był fakt, że to nie jedyny komunikat o podobnej treści. Od razu po dokonanym przez Wedge’a i pozostałych przewrocie pojawił się raport o prawdopodobnych planetach, na które mogli się udać, oraz o rzekomych powiązaniach Eskadry Łotrów z łowcą nagród Bobą Fettem, przy czym te powiązania stawiały szwadron Wedge’a w bardzo niekorzystnym świetle. Byli w nim zbrodniarzami wojennymi, krytymi przez najwyższych rangą oficerów we Flocie, takich jak Bel Iblis czy właśnie Ackbar. I chociaż był to komunikat wewnętrzny, nie wychodzący poza planetę, Iella była pewna, że prędzej czy później wiadomości HoloNetowe podłapią temat i obok działań wojennych hitem sezonu stanie się spisek korupcyjny na najwyższych szczeblach władzy. Chyba, że Iella Wessiri Antilles ukręci łeb tej historii. Teoretycznie zależało to tylko od niej. Komunikaty pochodziły od jej agentów i to ona decydowała, czy śledczy będą nadal drążyć tę sprawę, czy też może zajmą się czymś innym. Tu jednak stawała przed dylematem. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że dowody na zbrodnie wojenne Eskadry Łotrów zostały spreparowane, nie wiedziała jednak, przez kogo. Dodatkowo jej obowiązkiem, jako szefowej Wywiadu, było drążenie tej sprawy dalej, aż do jej pomyślnego rozwiązania, a także powiadomienie o wszystkim mediów. Tylko że to nie było w zgodzie z jej sumieniem. Wierzyła zarówno w niewinność męża, jak i słuszność tego, co zrobił. Borsk Fey’lya, prowadząc swoje polityczne gierki, ryzykował nie tylko wypracowaną przez dwadzieścia pięć lat pozycję, ale kładł także na szali dalsze losy Nowej Republiki. Trzeba było go przystopować, a przewrót i pucz wojskowy zdawał się być najlepszą ku temu drogą. Więc może to Fey’lya odpowiada za oczernianie wywrotowców? Zupełnie, jakby sam przewrót nie wystarczył, aby zszargać ich reputację. To by było w jego stylu, pomyślała Iella, krzywiąc się w duchu, jednak z drugiej strony gdyby wyszło na jaw, że prezydent Nowej Republiki manipuluje wolnymi mediami i opinią publiczną, byłby skończony. Bothanin musiał zdawać sobie z tego sprawę. Nie, to nie on. Tylko śledztwo mogłoby wykazać, kto odpowiada za te oszczerstwa. Z drugiej strony tylko ono mogło spowodować pojawienie się kolejnych. Czy ryzykować dobre imię męża, a pozostać wiernym zasadom, czy też może pójść za głosem sumienia, ale sprzeniewierzyć się odpowiedzialności, jaka ciążyła na osobie piastującej stanowisko szefa Wywiadu Nowej Republiki? Iella westchnęła i wyłączyła monitor. Oczy powoli zaczynały ją piec od ciągłego wpatrywania się w ekran. Ciemność przyniosła ukojenie, ale tylko chwilowe. Wybór był trudny, ponieważ to ona była szefową Wywiadu. Gdyby na tym stanowisku zasiadał ktoś inny, problemu by nie było. Może właśnie dlatego to Iella była w tym miejscu? Może Moc postawiła ją przed tym wyborem dlatego, że ktoś inny wybrałby źle? Żona Wedge’a rzadko wracała do tych starożytnych legend, wśród których obracał się Corran, musiała jednak przyznać, że świadomość większego planu, bycia częścią siły spajającej galaktykę w jedną całość, przynosi ulgę i autentycznie pomaga w podejmowaniu decyzji. W praktyce nie musiała więc dokonywać żadnego wyboru. - Tu Wessiri Antilles. Kod 0-6-6-24.- rzekła, włączając domowy komunikator i nastawiając na numer centrali Wywiadu. - Witam, szefowo, stało się coś? – w głośnikach rozległ się przyjemny głos Ishi Tiba pełniącego akurat dyżur w centrum. – Zostawcie sprawę przewrotu, ale trzymajcie rękę na pulsie.- poleciła Iella - Natomiast agentów, którzy się tym zajmują, oddeleguj do sprawy klonów. - Przyjąłem.- powiedział Ishi Tib – A’propos klonów, to agentka numer siedemnaście złożyła meldunek ze swojego zadania i czeka na dalsze polecenia. Iella uśmiechnęła się, na chwilę zapominając o sprawie męża, która tak ją przygnębiała; Agentką numer siedemnaście była Belindi Kalenda, wysłana jakiś czas temu, zgodnie z sugestią Rady Jedi, na planetę Myrkr. - Nadaj mi go.- rozkazała. - Rozkaz, szefowo.- odparł dyżurny centrali, a po chwili na monitorze komunikatora, który Iella ponownie włączyła, pojawił się kolejny komunikat. W skrócie dotyczył on relacji z działań ludzi Vadera na planecie Myrkr. Zajęli oni dawną bazę Talona Karrde’a, i stamtąd wyruszają na łowy. Tropią i wywożą głównie ysalamiry, chociaż zdarzyło im się schwytać kilka vornskrów. Kalenda operowała z pobliskiego miasteczka Hillyard, lecz, pomimo usilnych starań, nie udało jej się przeniknąć do szeregów wroga. Iella rozciągnęła się w fotelu, czując cichą satysfakcję, że przynajmniej te działania Wywiadu przynoszą spodziewane rezultaty. - Wszyscy agenci mają udać się na Myrkr.- odezwała się do Ishi Tiba – Niech postarają się rozpracować razem z siedemnastką tamtą enklawę. W razie czego powinien lecieć za nimi jakiś krążownik, najlepiej typu Dauntless. Poproś admirała Perma o wypożyczenie jednego z nich w pilnej sprawie. Masz wszystkie moje pełnomocnictwa. - Zrozumiałem. Bez odbioru.- powiedział dyżurny i przerwał połączenie. Iella pozwoliła sobie na lekki uśmiech satysfakcji. Jednak jeszcze nie wszystko się posypało. - Czekam na wyjaśnienia, admirale Perm.- chłodny, lecz przesycony jadem głos prezydenta Borska Fey’lyi oraz jego najeżone na przedramionach i karku futro świadczyły o głębokiej irytacji i zdenerwowaniu, mogącymi wynikać zarówno ze zmęczenia związanego z kolejną nieprzespaną nocą, jak i obecną sytuacją. Dorsk 82 był zaś pewien, że i jednym, i drugim – Czemu nie kontroluje pan swoich podwładnych??? - Każdy żołnierz Nowej Republiki ma prawo w dowolnym momencie złożyć wymówienie.- odparł Perm równie spokojnym głosem, chociaż Dorsk wyczuł, że za opanowaną mimiką clawdickiej twarzy admirała kryje się większe przerażenie, niż u kogokolwiek pomieszczeniu. A w gabinecie prezydenta w samym sercu Pałacu Imperialnego zebrało się kilka ważnych osób. Byli wśród nich senatorowie Adrick z planety Mon Calamari i Quermianin Drool Reveel, admirał Tarrant Perm, rycerz Jedi Dorsk 82 i oczywiście Borsk Fey’lya i jego adiutant, Herthan Melan’lya. Innymi słowy znalazł się tu każdy, kto był mniej lub bardziej zaangażowany w sprawę przewrotu Eskadry Łotrów i komu cała sprawa nie była obojętna. - Ale chyba nie podczas stanu wojennego!- oburzył się Fey’lya, falując futrem. Jawność emocji prezydenta zaskoczyła stojącego obok Dorska; wszak Borsk Fey’lya uchodził za wytrawnego polityka, który nigdy nie odsłania swoich kart przed czasem. Bothanin musiał najwyraźniej dojść do wniosku, że nie ma sensu odgrywać politycznych gierek przy znającym się na empatii rycerzu Jedi. Ponadto w tym towarzystwie nie mogło to zaszkodzić jego reputacji. - Niestety, ustawa o stanie wojennym nie przewiduje zakazu występowania z armii.- rzekł Perm – Mamy jedynie obowiązek wysłania do takich ludzi listu motywacyjnego z prośbą powrotu. Tym już się zająłem. - I mówi pan o tym tak spokojnie?- zdziwił się Fey’lya – Najlepsi dowódcy liniowi opuszczają armię, a pan nic z tym nie robi? - Robię co mogę.- odrzekł obojętnie Clawdite, zbyt obojętnie, jak na gust Bothanina. - Niech pan uważa,- ostrzegł Borsk, jeżąc futro na karku – bo powoli zaczynam wierzyć, że miał pan coś wspólnego z tym przewrotem! - Spokojnie.- senator Adrick rozjemczo wszedł pomiędzy prezydenta i admirała – Jeżeli będziemy skakać sobie nawzajem do gardeł, Lord Vader nie będzie musiał wysyłać przeciw nam ani jednego niszczyciela. Sami się pożremy. - Straciliśmy już admirała Ackbara i jego stronników, Eskadrę Łotrów, admirała A’bahta i Gegoto.- dodał Drool Reveel – Nie możemy sobie pozwolić na odejście kolejnego dowódcy. - Nie możemy.- zgodził się Fey’lya, wciąż srogo patrząc na admirała Perma – Lecz wolno nam odwołać go ze stanowiska Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi.- uśmiechnął się chytrze - Admirał Kre’fey z pewnością godnie zastąpi go na tym miejscu. - I zaryzykuje pan utratę poparcia, sugerując wszystkim rasowy nepotyzm?- spytał Dorsk charakterystycznym dla Jedi, spokojnym głosem – Czy nie tego właśnie chciał pan uniknąć, powołując na to stanowisko admirała Perma? Borsk Fey’lya podskoczył jak użądlony i odwrócił się gwałtownie do opartego o ścianę rycerza. Futro na jego ciele zjeżyło się srodze. - Wynoś się z mojej głowy!- warknął wściekle – Zabraniam ci czytać w moich myślach, słyszysz!? Zabraniam! - Nie wolno mi zaglądać do cudzych umysłów bez wyraźnej zgody, panie prezydencie.- powiedział łagodnie Dorsk, co razem z wściekłością Bothanina dawało wrażenie ciekawego kontrastu – Powiedziałem panu tylko to, o czym wszyscy mówią w kuluarach. - Radziłbym ci się nie wychylać.- ostrzegł Borsk po chwili. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że Jedi ma rację i że podobne rozmowy mogą rzeczywiście mieć miejsce. Właściwie to gdyby on był jeszcze senatorem, nie poruszałby w Senacie innych tematów – Nie zapominaj, że podpadliście. Jednym z wywrotowców był rycerz Jedi! - A zarazem członek Eskadry Łotrów.- skontrował Dorsk – Rycerze Jedi sami decydują o swoich poczynaniach. Corran Horn najwyraźniej zrobił to, co dyktowało mu sumienie. - Po co wam była ta wasza cenna Rada Jedi, skoro nie ma ona nad wami żadnej władzy?- spytał ironicznie Fey’lya. - Rada Jedi jest organem koordynującym, a nie rządzącym.- odparł Dorsk, nie tracąc ani krzty animuszu – Jedynym jej obowiązkiem jest synchronizacja działań oraz pilnowanie, aby członkowie zakonu nie przechodzili na ciemną stronę. - Jakoś im nie wychodzi.- zauważył Fey’lya – Na Roon ciemnej stronie uległo ponoć czworo doświadczonych Jedi, w tym legendarny Kyp Durron. Po galaktyce lata wolno opętany syn Leii Organy Solo. Można powiedzieć, że Rada spisuje się na medal. - Byłem na Roon.- odrzekł Dorsk, chociaż jego spokój zdawał się jakby załamywać – Spotkaliśmy tam zło tak wielkie, że sam się sobie dziwię, w jaki sposób ja mu nie uległem. Nie można winić Rady Jedi za postępowanie jej wrogów, zwłaszcza, że jako organ koordynujący spisuje się nader dobrze. - Luke Skywalker przed kilkoma dniami rozbił enklawę treningową Executor’s Lair na planecie Spira.- admirał Perm poparł słowa Dorska konkretnymi przykładami – Dzięki informacjom od Rady nasz Wywiad wykrył na planecie Myrkr ważne ogniwo łańcucha produkcji klonów, że o zlikwidowaniu fabryki na Geratonie nie wspomnę. - Poza tym rycerze Jedi stanowią teraz trzon oficerski Floty, a czworo z nich zadało wraz z generałem Solo poważne straty flocie wroga nad Yaga Minor.- dodał senator Adrick. - Tak, zanim Han Solo zniknął i wedle wszelkich podejrzeń przyłączył się do wywrotowców.– prychnął Fey’lya – To wszystko mało znaczące zwycięstwa, które nie znaczą nic w porównaniu ze stratami. - Być może są małe, ale mocno podkopują potęgę Lorda Vadera.- powiedział Perm – Bez względu na wszystko, Nowa Republika potrzebuje rycerzy Jedi. W pomieszczeniu zapadła cisza. Borsk Fey’lya z zaciętym wyrazem twarzy i przylizanym futrem zdawał się analizować swoją sytuację. Rzeczywiście Jedi cieszyli się poparciem w Nowej Republice, i chociaż ostatnio nieco ono spadło, to i tak pozostawało wysokie. Co prawda większość mieszkańców galaktyki przestała darzyć Luke’a Skywalkera tak dużym zaufaniem po tym, jak jego ojciec, Darth Vader, powrócił i stanął do walki z Nową Republiką, ale jedynie nieliczni widzieli w tym winę mistrza Jedi. Admirał Ackbar i Eskadra Łotrów mogli co prawda stanowić zagrożenie dla władzy Fey’lyi, ale obecnie powszechnie uznawano ich za wywrotowców i oszustów, głównie przez materiały, jakie Wywiad przedstawił przeciwko nim. W takiej sytuacji wszelkie próby przejęcia władzy musiałyby zakończyć się niepowodzeniem. Wreszcie admirał Perm rzeczywiście był obecnie najlepszym dowódcą we Flocie, a wszelkie zmiany na stanowisku Głównodowodzącego wywołałyby dokładnie taki skutek, jaki przewidział Dorsk 82. Borska strasznie korciło, żeby raz na zawsze pozbyć się problemu z oficerem rasy Clawdite, ale wiedział, że nie może sobie teraz pozwolić na żadną utratę pozycji. Nawet niewielką. - Adiutancie Melan’lya,- rzucił prezydent – Proszę przygotować awizo dyplomatyczne. Już wkrótce wyruszamy z misją dobrej woli. - Jak pan sobie życzy.- odparł adiutant. Dorsk z pewnym zdziwieniem stwierdził, że młodszy Bothanin siedział dotąd tak cicho, że przestał go wyczuwać. Zastanowiło go to, ale nie miał czasu na rozważenie tego faktu, gdyż prezydent jeszcze nie skończył. - Dobrze.- odparł Fey’lya – Senatorze Reveel, przejmie pan obowiązki przewodniczącego obrad Senatu na czas mojej nieobecności. Wybieram się w podróż, do której przygotowywałem się już od dłuższego czasu. - Chce pan zostawić Nową Republikę teraz, kiedy...- senator Adrick zachłysnął się powietrzem ze zdziwienia – kiedy potrzebujemy silnego przywództwa i pewnej ręki, która mogłaby pokierować nami w tych trudnych czasach? - Proszę sobie oszczędzić tych tyrad, senatorze.- odparł Fey’lya – Obaj doskonale wiemy, że pozostając na Coruscant nie wygramy wojny, zwłaszcza, że zaufanie do naszego rządu ostatnio drastycznie spada. Najbardziej się wszystkim przydam, jeżeli będę podtrzymywał poparcie mieszkańców dla naszych poczynań, a prowadzenie wojny pozostawię wojskowym. Dorsk 82 był zaskoczony tą nagłą zmianą poglądów prezydenta. Odniósł wrażenie, że to było zagranie polityczne, mające osiągnąć jakiś z góry ustalony cel. Wątpliwe było, żeby Fey’lya zamierzał w ten sposób zdyskredytować senatora Reveela; Quermianin był jednym ze stronników prezydenta w Senacie i jego porażka polityczna nic by nie dała. Zaatakowanie w ten sposób Jedi czy admirała Perma też było absurdalnym pomysłem. Zbyt absurdalnym, jak na tak wytrawnego polityka. Dorsk skierował więc empatyczną sondę w kierunku Bothanina i wyczuł głęboko skrywany i maskowany, ale niewątpliwie wyczuwalny, strach. Przywódca Nowej Republiki się bał. Bał się zostać na Coruscant. To było tak oczywiste, że Dorsk się zdziwił, że wcześniej na to nie wpadł. Coruscant było stolicą Nowej Republiki i jako taka miała całkiem niezłą obronę, jednak skoro nawet Yaga Minor padło pod naciskiem ze strony armii Vadera, to i dawne Centrum Imperialne mogło ulec. A w takiej sytuacji Lord Vader na pewno nie zrezygnowałby z uśmiercenia prezydenta Nowej Republiki. Fey’lya chciał zatem się gdzieś schronić na wypadek, gdyby flota Vadera znalazła się nad Coruscant, co było zresztą całkiem prawdopodobne. - A wolno spytać, gdzie pan wyrusza na tę misję dobrej woli? Na D’astę czy może na Duro?- Dorsk 82 postanowił potwierdzić swoje przypuszczenia, podsunął więc Fey’lyi nazwy dwóch planet członkowskich, na których poparcie dla Nowej Republiki było najmniejsze, a gdzie atak Executor’s Lair był bardziej prawdopodobny, niż na Coruscant. Jeżeli Bothanin rzeczywiście chce poprawić swój wizerunek, myślał Khommita, powinien udać się na którąś z tych planet. - Może później.- rzekł wymijająco Borsk – Na razie chcę polecieć tam, gdzie mieszkańców Nowej Republiki trzeba podnieść na duchu, a nie tylko wpłynąć na ich upodobania polityczne.- spojrzał na wszystkich zgromadzonych – Lecę do Układu Corelliańskiego, na Bliźniacze Światy, do rodzin mieszkańców Stacji Centerpoint! ROZDZIAŁ 22 Boba Fett ucieszył się, kiedy Han Solo zakomunikował mu, że łowca nagród tym razem wyruszy a misję sam. Od kiedy zaczął pracować dla Nowej Republiki, gościł na pokładzie swojego statku tabuny ludzi i innych istot, a wszystkie zadania wykonywał w towarzystwie czy też z pomocą przyjaciół Hana Solo, najpierw Carlissiana i Horna, a potem Eskadry Łotrów, Ackbara, Bel Iblisa i Crackena. Również w przerwach między zlecanymi mu przez Corellianina misjami Boba przebywał w jakimś gronie, najczęściej bardzo szerokim. Z reguły starał się trzymać z boku i nie zwracać na siebie uwagi, ale to i tak nie zmieniało faktu, że przebywanie w tak licznym towarzystwie przez około dwa miesiące zaczynało mu działać na nerwy. Dlatego tak łatwo zgodził się na wyprawę w stronę planety Kamino. Wreszcie mógł pobyć sam na sam ze sobą. Inną sprawą było samo zadanie. Fett nie miał bladego pojęcia, jak się do niego zabrać. Co prawda wychował się na Kamino i znał panujące tam obyczaje, kulturę, poglądy, wreszcie stosunki społeczne i psychikę Kaminoan, niemniej jednak ostatni raz gościł na deszczowej planecie bardzo dawno temu i od tego czasu mogło się wiele zmienić. Boba żałował, że nie może odwiedzić żadnego ze swoich informatorów, u których mógłby teoretycznie dostać jakiś pakiet informacyjny odnośnie planety. Raz, że nie miał już zaufania do swojej siatki informacyjnej, a dwa, że Kamino była szczelnie odizolowanym od reszty galaktyki światem i bardzo mało ludzi mogło cokolwiek o tamtym miejscu powiedzieć, a gdyby się rozniosło, że Boba Fett chce lecieć na tę planetę, zaraz ściągnęliby tam wszyscy łowcy nagród, których interesowała głowa mandaloriańskiego wojownika. A to mogłoby przeszkodzić Bobie w wykonaniu zadania. Postanowił więc oprzeć się w swoim rozumowaniu o kaminoański izolacjonizm i założyć, że mimo lat, na planecie niewiele się zmieniło i że istoty ją zamieszkujące wciąż sugerują się albo dobrymi manierami, albo grubością portfela. Co prawda Boba nie dysponował ani jednym, ani drugim, ale to już inna sprawa. Z logicznego punktu widzenia Kaminoanie ścigają Khana i jego Yaka za przestępstwo, jakiego dopuścił się jakiś Yarkor w imieniu Kuellera. Absurd, pomyślał Fett. Być może wystarczy tylko uświadomić ten absurd premierowi planety Kamino, a to, w połączeniu z reputacją mandaloriańskiego łowcy i jego latami dzieciństwa, spędzonymi wśród istot zamieszkujących deszczową planetę, powinno wystarczyć. A jeśli nie, to Boba już coś wymyśli. „Slave I” mknął przez nadprzestrzeń, zmierzając ku kolejnemu momentowi zmiany kierunku lotu. Droga na Kamino była trudna, prowadziła bowiem przez nawigacyjnego potworka zwanego Labiryntem Rishi. Co prawda obszar ten już dawno został dokładnie zbadany i naniesiony na mapy, lecz nie zmieniało to faktu, że trzeba było trochę pokluczyć, zanim się z niego wyleci. A Boba Fett jeszcze się nawet w nim nie znalazł. Po części dlatego, że chciał samodzielnie przeprowadzić „Slave’a I” przez labirynt, a po części z braku zaufania do kogokolwiek i czegokolwiek poza sobą samym, mandaloriański łowca cały czas siedział w kokpicie, robiąc jedynie okazjonalne przerwy na posiłek i sen. Nagle dostrzegł na pokładowym radarze dziwny sygnał o sygnaturze szpiegowskich nadajników, wystrzeliwanych z reguły przez rakiety „Slave’a I”. Był on bardzo silny, bo przebił się przez odległość zbyt dużą, jak na normalny zasięg podkładanych przez Bobę pluskiew. Fett spojrzał na radar, zaintrygowany. Był to anonimowy nadajnik; komputer nie potrafił uściślić, kiedy i jak został podłożony, sygnał wydawał się jednak być w jakiś sposób zwielokrotniony. Co więcej, przez moment leciał kursem prostopadłym do toru lotu „Slave’a I”, po chwili jednak stanął w miejscu i nabrał ostrości, zupełnie, jak gdyby śledzony obiekt wyskoczył z nadprzestrzeni w obszarze międzygwiezdnym. Tak jakby na kogoś czyhał. Sprytne, pomyślał Fett z uznaniem, któryś z łowców postanowił wciągnąć go z pułapkę przez zwabienie własnym nadajnikiem szpiegowskim, a potem zwielokrotnił sygnał, żeby objąć nim maksymalnie duży obszar. Nie przewidział jednak, że Fett kataloguje wystrzelone pluskwy i dokładnie wie, która gdzie została przyczepiona. Poza tym mandaloriański łowca dbał o to, aby częstotliwość namierzania nadajników była ściśle tajna, co nie znaczyło oczywiście, że jakiś jego nadgorliwy kolega po fachu nie mógł do niej dotrzeć. On by dotarł. Strasznie go korciło, żeby wyskoczyć z nadprzestrzeni i skierować się w stronę przynęty, sprawdzić, który to łowca nagród posunął się do takiego chwytu. Szybko jednak przeliczył odległość i stwierdził, że wykonanie tej zachcianki opóźni jego przylot na Kamino o około jeden standardowy dzień, a na to nie mógł sobie pozwolić. Zdecydował więc, że w miarę możliwości wybada tę sprawę po wykonaniu zadania. Zawsze praca przede wszystkim. Flota Lorda Vadera złożona z czterdziestu pięciu gwiezdnych niszczycieli wszelkiego rodzaju dwudziestu sześciu krążowników klasy Strike, przeszło pięćdziesięciu innych, mniejszych jednostek i jednego, olbrzymiego „Oka Vadera”, wyskoczyła z hiperprzestrzeni gdzieś pomiędzy położoną w przestworzach Imperium planetą Yaga Minor a znajdującym się w Wewnętrznych Odległych Rubieżach republikańskim światem o nazwie Exaphi, stanowiącym ich kolejny cel. Czarny Lord był zirytowany prędkością, jaką musieli podróżować, żeby wyposażone w przestarzałe, pochodzące jeszcze z okresu Wojen Klonów, silniki „Oka Vadera” mogły za nimi nadążyć, rozumiał jednak, że to niezbędne, jeśli chcą mieć ze sobą olbrzymi potencjał bojowy, jaki gwarantował ten superpancernik. Trzymał więc swoje nerwy na wodzy, a czas spędzony w nadprzestrzeni poświęcał na szkolenie Ireka Ismarena w tajnikach ciemnej strony Mocy. Musiał przyznać, że lata pod wpływem Witiyna Tera zaowocowały otwarciem się tego młodego umysłu na mrok, co znacznie ułatwiało wpajanie mu zasad kierujących Lordami Sith. Darth Vader był zadowolony z jego postępów i miał nadzieję wcielić młodego Ismarena w poczet Ciemnych Jedi, a potem kto wie? Może Irek obwoła się Lordem Sith, tak, jak parę lat temu mianował siebie Rov Firehead? Swoją drogą ten mroczny Ho’Din zaczynał irytować Czarnego Lorda. Dawno temu przyjął tytuł Sitha, właściwie bezprawnie, ale Vader na to zezwolił, wiedząc, że chora ambicja musi być zaspokojona, żeby mogła dać się ukierunkować w stronę czerpania z niej jako źródła Mocy. Nie oznaczało to jednak, że w oczach Vadera Ho’Din w jakikolwiek sposób zasługiwał na to wyróżnienie, w przeciwieństwie do takich na przykład Weraca Dominessa czy Pentalusa Creaka. Ale o tym Vader już prawie zapomniał. Najbardziej go denerwowało, że Rov Firehead, mimo olbrzymich odległości, jakie musi pokonać flota Executor’s Lair od podboju do podboju, cały czas wymusza na niej postoje. I chociaż pomysł stworzenia oddziału Rebornów spotkał się z przychylnością Czarnego Lorda i ten przystanek mógłby jeszcze przeboleć, to na cholerę Firehead leciał na Roon, a teraz jeszcze kazał na siebie czekać!? - Lordzie Vader, TIE Phantom Lorda Fireheada na wektorze trzydzieści cztery koma sześćdziesiąt dwa!- zameldował oficer pełniący dyżur przy radarach. Doskonale, pomyślał Czarny Lord, bez słowa wstając z fotela i kierując się w stronę wind prowadzących na pokład lądowiskowy superniszczyciela „Vengeance”. Co prawda petentom nie powinno się wychodzić na spotkanie, ale Vader chciał jak najszybciej rozmówić się z Ho’Dinem. Albo rozprawić, jak kto woli. Krok w krok za Darthem Vaderem, niczym cień, szedł jego uczeń, Irek Ismaren. Zjeżdżając turbowindą Czarny Lord wyczuł, że od Rova Fireheada bije niespotykany dotąd potencjał Mocy. Wiedział od Rebornów, że Ho’Din odwiedził Dolinę Jedi, nie sądził jednak, że ta wizyta dała mu taką potęgę. Poza tym aura Rova była jakby podwójna; na jednej istocie wisiały dwie, scalone ze sobą sygnatury Mocy. Zaintrygowało to Lorda Vadera, a jego gniew nieco się ostudził na korzyść ciekawości. Co ten Firehead znów wykombinował? Rozmyślania Vadera przerwało otwarcie się drzwi windy, więc hebanowy olbrzym ruszył szybkim krokiem przez korytarz, czując cichą satysfakcję, kiedy przechodzący obok szturmowcy, oficerowie i piloci mimowolnie kulili się ze strachu i odsuwali na boki. Ich lęk był dla Vadera radością. Wreszcie Czarny Lord i jego uczeń stanęli na pokładzie lądowiskowym, w samą porę, ponieważ TIE Phantom będący Infiltratorem Sith Rova Fireheada właśnie dokował w specjalnych, przystosowanych do trzymania myśliwców typu TIE, kleszczach hangarowych. Vader wyczuł od jego pilota ponurą satysfakcję i dziką pewność siebie. Ta sytuacja stawała się coraz dziwniejsza. - Lordzie Vader!- zawołał doniośle Firehead, ledwie wyskoczył ze swojego myśliwca. - Długo cię nie było, Firehead.- odparł Czarny Lord spokojnie, ale jego słowa, wsparte Mocą, dotarły do uszu Ho’Dina – Twoje eskapady opóźniają naszą kampanię! - Kampania może poczekać!- rzucił arogancko Rov – Są ważniejsze sprawy! - Niby jakie?- Vaderowi nie podobał się ton Fireheada. Poza tym ta podwójna sygnatura nie dawała mu spokoju. - Moc, Lordzie Vader, Moc!- rzekł wściekle Ho’Din, uśmiechając się złowieszczo – Moc, która zapewnia prawdziwą władzę! - Może chciałbyś przejąć władzę również w Executor’s Lair?- rzucił wyzywająco Vader, dysząc – Korci cię to, prawda? - Owszem!- syknął Firehead, wpatrując się Czarnemu Lordowi w oczy ukryte za nieprzejednaną maską. Obaj byli podobnego wzrostu, więc sprawiali wrażenie równych sobie – Wytępiłbym wszystkich Jedi i wreszcie zaprowadził Nowy Ład! Zrobiłbym to, czego ty nie potrafisz dokonać! - Jesteś beznadziejny, Firehead!- zagrzmiał Vader, uświadamiając sobie, że wszyscy obecni w hangarze członkowie załogi pochowali się gdzieś i z ukrycia obserwowali całe zajście – Nawet nie wiesz, co to znaczy czuć prawdziwą Moc! - Tak!? To poczuj to!!!- zawył Firehead, a z jego wyciągniętej ręki wystrzeliły setki miniaturowych błyskawic, które natychmiast spowiły zbroję Vadera ciemnym całunem, ku jego zaskoczeniu odcinając go od Mocy! Koc ciemnej strony, pomyślał Czarny Lord, jednak nie poddał się panice. Znał tę technikę i wiedział, jak się obronić. Skupił całą Moc, jaka jeszcze mu pozostała, i wplątał ją pomiędzy spowijający go koc, a potem szarpnął nim mentalnie, co dało widzialny efekt asymilacji złowieszczego całunu. Następnie Darth Vader z szybkością, której nikt by się nie spodziewał po tak wielkiej, zakutej w ciężką, żelazną zbroję postaci, wypuścił ze swojej dłoni własny koc ciemnej strony. Zaskoczony Firehead nie zdążył zablokować ataku, a Vader już wyprowadzał następny, telekinetycznie rzucając Ho’Dinem dwadzieścia metrów do tyłu. Rovowi zajęło chwilę uwolnienie się od blokującej moc sztuczki Sithów, ale Czarny Lord pojawił się tuż obok i nie czekając na ruch wściekłego Fireheada, użył jednej z mrocznych technik Ciemnych Jedi, zwanej wyssaniem Mocy. Natychmiast wyciągnął z ciała samozwańczego Lorda Sith część jego sił witalnych, osłabiając na chwilę jego kontrolę nad Mocą. Co prawda można było je odzyskać, ale wymagałoby to odpoczynku, na który Firehead czasu nie miał. W geście desperackiej obrony Rov zaczął miotać w Vadera wszystkim, co znajdowało się w pobliżu: skrzynkami z narzędziami, robotami astronawigacyjnymi, pojemnikami z paliwem, wreszcie elementami obicia hangaru. Na próżno. Czarny Lord szedł w jego stronę, odbijając Mocą wszystko, co Firehead posłał w jego kierunku. W pewnej chwili Vader chwycił Fireheada za gardło i, grzmotając nim o płaty zawieszonych w hangarze myśliwców, zawiesił go wreszcie nad wlotem, zabezpieczonym polem magnetycznym. Pole zapobiegało przed uciekaniem atmosfery, ale obiekt wielkości Ho’Dina z pewnością by przeszedł. - Jesteś żałosny, Firehead!- rzucił Vader, dysząc – Naprawdę sądziłeś, że mi dorównałeś? - Mam... Moc, której ty nie... masz!- wycedził Rov przez zaciśnięte zęby i ściśnięte gardło – Energię... potężnego Jedi...! Oczywiście, pomyślał Vader, Firehead musiał na Roon spotkać ducha jakiegoś Ciemnego Jedi, który tam zginął. Tylko którego? Czyżby Witiyna Tera? Nie, wtedy pokazałby znacznie więcej. Dominess też odpadał, bo jego sygnatura Mocy, podobnie jak Creaka, zniknęła i było to wyczuwalne. Kogo więc? - Nazywałem się Kyp Durron, Vader!- Czarny Lord usłyszał głos Fireheada, jednak jakby głębszy i niższy, a ponadto wydobywający się pomimo ściśniętego gardła – Twój poplecznik Firehead był tak miły, że użyczył mi swojego ciała! - Łżesz jak pies!- odparł Vader – Przed chwilą walczyłem z Ho’Dinem, a nie z tobą. - Ale to ja go do tego namówiłem!- w olbrzymich oczach Fireheada pojawił się chytry błysk, należący z pewnością do Durrona – A kiedy wyssałeś z niego całą siłę, przejąłem kontrolę nad jego ego. - Więc wracaj do id!- warknął Czarny Lord, ponownie wysysając Moc z Fireheada, tym razem jednak skupiając się na obcej sygnaturze. Wola Durrona zaczęła słabnąć, ale Vader konsekwentnie ssał Moc, dopóki nie poczuł, że duch Kypa jest za słaby, aby dłużej stanowić zagrożenie, a Rov odzyskuje kontrolę nad swoimi poczynaniami. Od razu w polu Mocy wyczuł falę ognistej, morderczej wściekłości, która ich zalała. Popełniłeś błąd, Durron! - myślał Vader. Sądziłeś, że uda ci się przejąć kontrolę tak, jak to zrobił Exar Kun w Praxeum? Tu masz do czynienia z Ciemnymi Jedi, którzy w dodatku są potężniejsi od ciebie. Przeliczyłeś się! - Jak... jak mnie pokonałeś, Lordzie Vader?- Firehead niemal wypluł te słowa, kiedy już wróciła mu świadomość. Czarny Lord czuł, że mimo ogarniającej wściekłości, Ho’Din jest trochę pokorniejszy, a jego respekt względem Mrocznego Lorda Sith wzrósł do normalnego poziomu. - Przez dwadzieścia lat doskonaliłem potencjał, który ty zdobyłeś zaledwie tydzień temu!- rzucił Vader – Być może po Dolinie Jedi i połączeniu z duchem Durrona masz większą Moc, ale ja władam nią wielokrotnie lepiej! - To.. to po co...?- wydukał Firehead, krztusząc się. - Popełniłeś błąd, przyjmując potencjał Durrona.- powiedział Vader basem – Nie wiem, po co to zrobiłeś, ale to może się nam przydać.- opuścił Rova na podłogę i rozluźnił uścisk Mocy – O ile nie dasz mu się opętać! Wtedy będę musiał cię zabić! - Rozumiem, Lordzie Vader.- odparł Rov Firehead, dysząc z wściekłości. Panował jednak nad sobą na tyle, żeby wiedzieć, że to Czarny Lord jest mistrzem, a on, Firehead, sługą. Powoli dotarło do niego, że z wielką potęgą ciemnej strony, jaką posiadł, wiązało się wielkie ryzyko. Ryzyko, które znali wszyscy Lordowie Sith przed nim ,a którego on sobie dotychczas nie uświadamiał. Odtąd będzie musiał nauczyć się panowania nie tylko nad swoim gniewem, ale też nad podszeptami złego ducha Kypa Durrona. Wiedział, że musi coś zrobić, żeby dać upust zarówno jednemu, jak i drugiemu. Musiał zapolować na Jedi. Anakin Solo strasznie wychudł i zmizerniał w ciągu ostatniego miesiąca. Był to efekt długich i żmudnych treningów, które nieraz trwały całymi dniami, a przerywane były tylko niewielkimi, zaledwie parogodzinnymi przerwami na sen i jakiś posiłek. Anakin musiał ćwiczyć. Czuł, że powinien być na tyle potężny, aby stanowić siłę w Wojnie Władców Mocy. Siłę, z którą zarówno Jedi, jak i Executor’s Lair, będą musieli się liczyć. Była jednak jeszcze druga strona medalu. Każdy odpoczynek związany był z bezczynnością, a podczas bezczynności zaczynały budzić się wyrzuty sumienia. I choćby Anakin nie wiadomo jak się starał od nich uwolnić, one zdawały się ciągle wracać. Czasami wył, żeby je zagłuszyć, czasem starał się zasnąć, a czasem po prostu ich nie słuchał, nie mógł ich jednak w pełni zignorować. Jego jaśniejsza strona mówiła, przekonywała, błagała, argumentowała, doradzała... to wszystko było dla Anakina beznadziejnym bełkotem, jednak ten bełkot bardzo, ale to bardzo go złościł i nie dawał mu spokoju. Nic więc dziwnego, że młody Solo chciał się czymś zająć, a najlepiej ćwiczeniami, byle tylko zagłuszyć w sobie te zawodzące podszepty. Byle odpoczywać jak najmniej. Teraz jednak czuł, że jest gotowy. Stopień zrozumienia i opanowania pola Mocy, jaki osiągnął, był zadowalający. Nie tylko był teraz zdolny do lepszego kształtowania manifestacji swojej potęgi, ale był świadom wielu procesów, które zachodziły w tkance Mocy przez cały czas. I tak na przykład wiedział, że Jacen i Jaina Solo, jego rodzeństwo, wyruszyli go szukać. Wiedział, że wyczuwają go i że są blisko. On także ich wyczuwał. Chciałby się z nimi spotkać i pokazać im jedyną, prawdziwą drogę zrozumienia Mocy. Wiedział jednak, że oni pragną go cofnąć, przywrócić do roli młodszego brata, małego chłopca, który niewiele jeszcze rozumie i nie jest w stanie walczyć o swoje prawa. A do tego Anakin nie mógł dopuścić. Teraz najważniejsza była dla niego władza. Władza i zemsta. Młody Solo wybiegł nocą za miasto, w stronę licznych pustkowi Atzeri. Wyglądało to na szaleńczy galop opętanego chłopca, jednak Anakin doskonale wiedział, gdzie leci. Pomagając sobie Mocą, przyspieszył swoje ruchy, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Innymi słowy tam, gdzie pod siatką maskującą pozostawił w niewielkim wąwozie prom, który przed Bitwą o Roon porwał z Akademii. Szybko ściągnął kamuflaż, wszedł na pokład i odleciał. Wiedział, skąd nadlatują bliźnięta, wybrał więc wektor skoku skierowany dokładnie w przeciwnym kierunku. I skoczył. ROZDZIAŁ 23 - Nic tu nie ma, Luke.- rzekła Mara, zaglądając do kolejnej szafki w jednym z bocznych pomieszczeń centrum dowodzenia kompleksu „Edamenolc” – Musieli być przygotowani na ewentualność ucieczki. - Rozważnie.- ocenił Skywalker, przeglądając w czytniku datakarty, jakie znalazł na biurku w gabinecie dyrektora. Wynikało z nich, że parę lat wcześniej podupadający kurort wypoczynkowy został wykupiony przez bogatego inwestora o nazwisku Barron, i od tego czasu do ośrodka zawsze przyjeżdżał komplet turystów. W zapisach księgowych widniały same okrągłe sumy, co świadczyło o sporych zarobkach kurortu i sugerowało jego wysoką rangę. To, razem z doskonałym programem rekreacyjnym i zadbanymi, czystymi pokojami, stanowiło o wysokiej ocenie placówki przez neutralnych obserwatorów, chociaż Luke podejrzewał, że gdzieś w tym momencie pojawiała się wysoka łapówka. A skoro ośrodek był pierwszej klasy, nikogo nie dziwiło, że ma zawsze komplet kuracjuszy. Plan był naprawdę sprytny, pomyślał Luke, klony, przysyłane tutaj na trening, rzeczywiście słono płaciły za „wypoczynek”, wypełniając księgi rachunkowe. Tylko że pieniądze te szły z powrotem do rąk kolejnych klonów, żeby te mogły zapłacić za swoje szkolenie. Intryga praktycznie nie do wykrycia, chyba, że podąża się śladem klonów. Skywalkera zainteresowała jednak zmiana w aktach personalnych pracowników kurortu, a konkretniej nowe nazwisko na stanowisku kierowniczym. Poprzedni namiestnik generała Barrona został oddalony z przyczyn nieokreślonych całkiem niedawno. Mogło to oznaczać, że Lord Vader, obawiając się wykrycia bazy na Spirze, postanowił niezauważalnie wzmocnić jej obronę, przysyłając tu kogoś, kto już raz się sprawdził podczas walki z Jedi. I w ten sposób nowym dyrektorem placówki został Kenix Kil, czyli generał Kir Kanos. - Posłałem po ekipę porządkową.- oznajmił Kyle Katarn, wchodząc do pomieszczenia – Wkrótce pojawią się, by tu posprzątać. Chociaż jego słowa miały satyryczny charakter, Mara i Luke wyczuli u przyjaciela przygnębienie związane z zabójstwem Xyrona Narra. Wszyscy boleśnie odczuli śmierć niedawnego Padawana Cilghal, a Kyle szczególnie; obwiniał siebie o to, że przecież był zaledwie kilka metrów od walczących, a nie zrobił nic. Co było nieprawdą, postąpił słusznie, zabijając ysalamira, co zresztą potwierdzili wszyscy, jednak uczucie wstydu i goryczy pozostało. Mógł przecież być szybszy. - Komandorze Katarn!- syknęła zirytowana Mara – Jeżeli natychmiast nie weźmiecie się w garść, każę oddelegować was na Noquivizor! Wasz nastrój wpływa destrukcyjnie na morale drużyny! - Przepraszam.- mruknął zażenowany Kyle, jednak nic nie wskazywało, aby humor mu się polepszył. - Mara ma rację, Kyle.- powiedział łagodnie Luke – To jest wojna, a my zostaliśmy zmuszeni do walki. Czy to się nam podoba, czy nie, powinniśmy zająć się tym, co do nas należy, a żałobę pozostawić na później. - Łatwo ci mówić.- prychnął Kyle – Nie było cię tam. Nie patrzyłeś na śmierć przyjaciela. - Nie, nie patrzyłem. Ale byłem piętro wyżej.- sprzeciwił się Luke – Przecież mogłem zejść na dół wcześniej, albo wysiąść najpierw na parterze.- głos Luke’a cały czas był spokojny, jednak w jego oczach dała się zauważyć iskierka chłodu – Mogłem przecież nie wysyłać go na tę wyprawę. Wierz mi, cierpię nie mniej od ciebie. Przeżyłem w życiu więcej, niż wszyscy uczestnicy tej wyprawy razem wzięci. Ostatnio byłem za ścianą, kiedy rozrywacze zabijały mi siostrę. Ale czy się poddałem? - Nie, Luke.- odparł Katarn, spuszczając ze wstydem wzrok – Wciąż walczysz dalej. - Bo wiem, że nie wolno tracić pogody ducha.- dokończył Skywalker, po czym położył Kyle’owi dłoń na ramieniu i spojrzał mu we oczy – Ani mnie, ani tobie, ani żadnemu innemu Jedi. To prosta ścieżka do ciemnej strony. Prosto w objęcia Dartha Vadera. - Rozumiem.- powiedział Katarn, a Luke i Mara wyczuli, że jego aura nabiera cieplejszego wyrazu, a przygnębienie i ból istnienia z wolna przeradzają się w determinację i gotowość do działania. Strata Xyrona bolała, ale już nie paraliżowała. - To dobrze.- orzekł Luke, jak gdyby nigdy nic – Coś jeszcze chciałeś nam powiedzieć? - Owszem.- uśmiechnął się Kyle, zadowolony, że Skywalker przeszedł nad jego humorami do porządku dziennego i stwierdził, że należą już do przeszłości – Kontaktowałem się z Jan na Geratonie. Twierdzi, że w zapiskach księgowych GSI nie ma ani słowa o „Edamenolcu”, zatem to miejsce musiało zostać kupione z prywatnej inicjatywy generała Barrona. - Albo na polecenie Executor’s Lair.- dodała Mara – Czyli co teraz robimy, Luke? Dalej tym tropem nie pójdziemy, bo się urwał. Barron musiał mieć jakieś awaryjne, niezależne klonownie w zupełnie innym miejscu. - To prawda.- zgodził się Luke – Czuję jednak, że powinniśmy zostawić tę sprawę, a ona sama się rozwiąże. Jesteśmy potrzebni gdzieś indziej. - Gdzie?- zainteresował się Kyle. - Nie wiem.- odparł Luke, uśmiechając się z zakłopotaniem – Ale może medytacje coś mi podpowiedzą. Admirał Morck patrzył przez iluminator w Sali Spotkań, patrzył i rozmyślał. Całkiem niedawno przyszło zawiadomienie od floty admirała Granta, że podległe mu jednostki zdobyły planetę Piranda, a zatem kolejne ogniwo łańcucha, który udusi Nową Republikę, znalazło się na swoim miejscu. A co ważniejsze, stocznie kończyły właśnie naprawę „Gargoyle’a” i „Intimidatora”, zatem wkrótce będą mogły całą uwagę poświęcić Pogromcy Słońc. Ta niewielka maszyna, wspomagana przez dwa superniszczyciele, „Arkę” i resztę ogromnej floty Executor’s Lair wywoła taki ferment, że tylko Lord Vader będzie w stanie zaprowadzić porządek. Rzecz jasna, ze swoim Głównodowodzącym u boku. Givin, który dowodzi stoczniami, zameldował ostatnio, że kończą im się materiały, Morck musiał więc podjąć wielkie ryzyko i ponownie wysłać ekipę niewolników do pasa asteroid w systemie Jugotha. Co prawda prace wydobywcze prowadzone były także w innych układach czy sektorach, ale to właśnie z Jugotha szło najwięcej gotowych do wykorzystania rud metali. A teraz, dwa miesiące po tym, jak Boba Fett odkrył tamtą kolonię karną, sprawa już ucichła na tyle, żeby można był ponownie zabrać się do roboty. Oczywiście na wszelki wypadek powinno operować tam coś mniejszego niż gwiezdny niszczyciel, na przykład krążownik klasy Carrack. Nie można wzbudzać żadnych, nawet najmniejszych, podejrzeń. Wszystko szło zgodnie z planem. No, prawie wszystko. - Admirale, przybył komandor Stele.- z głośników wmontowanych w stół rozległ się zniekształcony przez eter meldunek – Mamy go wpuścić do Sali Spotkań? Morck skrzywił się w duchu; to był właśnie jeden z takich przypadków w których plan admirała wziął w łeb. - Niech wejdzie.- polecił, gotów zbesztać Maareka Stele za porażkę na Duro. Po chwili drzwi bezgłośnie się rozsunęły i była Ręka Imperatora stanęła przed stołem, dokładnie vis a vis admirała. - Słucham cię, Stele.- powiedział Morck – Co masz na swoją obronę? - Tylko winni się tłumaczą.- odparł Maarek, a na jego twarzy zagościł ponownie złośliwy uśmieszek – A to nie była moja wina. - Tak?- admirał uniósł jedną brew – A czyja, jeśli wolno spytać? - Wędrowni Protektorzy mieli sojuszników, o których nie wiedziało nasze rozpoznanie.- odparł Stele – Ale to nic. Uciekli z Duro, zanim zdołali coś wywęszyć, i prędko tam nie wrócą. A potem będzie już za późno.- uśmiechnął się szerzej. - Ja z kolei jestem ciekaw, jak oni dali radę naszemu wielkiemu pilotowi i byłej Ręce Imperatora w jednej osobie.- wychrypiał ktoś za jego plecami. Stele odwrócił się i ujrzał stojącego w drzwiach Pekhratukha. Jakoś się jednak nie zdziwił jego obecnością. Noghri wydawał się być dotkliwie pokąsany czymś po całym ciele, a w dodatku jedną rękę miał pokrytą maścią leczącą opartą na roztworze z bacty i obłożoną bandażami. - A co ci się stało, liderze Death Commando Prime?- spytał Stele kpiącym tonem – Czyżbyś trafił na lepszych od siebie? - Gdybyś spędził ponad tydzień w dżungli pełnej piraniożuków, a bateria w wygaszaczu pola skończyła się po dwóch dniach, wątpię, czy byś w ogóle przeżył!- wysyczał Noghri, a oczy zwęziły mu się do szerokości niewielkich szparek – Tak jak cały mój oddział! Przez ciebie straciłem najlepszych ludzi! - Gdyby rzeczywiście byli tacy najlepsi, potrafiliby przetrwać w trudnych warunkach Yavina IV.- Stele lekceważąco wzruszył ramionami. Pekhratukh dyszał, jakby chciał rzucić się na górującego wzrostem pilota, zdawał się jednak panować nad sobą. - Gdybym to ja miał zabić tych Protektorów na Duro, zrobiłbym to szybko, cicho i skutecznie!- odciął się Noghri. - Spokój!- admirał Morck przerwał ich kłótnię – Wkrótce nasze floty osiągną cel, a my w tym czasie musimy być gotowi! Nie możemy sobie pozwolić na żadne swary! Czy to jasne? - Jasne, jasne.- mruknął Pekhratukh, wyglądał jednak tak, jakby miał zamiar powiedzieć coś zupełnie innego – Idę stąd. Muszę być w formie, żeby skutecznie wykonywać zadania dla mojego pana.- Noghri położył szczególny nacisk na słowo „skutecznie”, jednak nawet nie czekał na ripostę Stele’a, tylko z lekka kuśtykając opuścił pomieszczenie. - Bardzo dobrze.- powiedział Morck, kiedy za Pekhratukhiem zasunęły się drzwi – Jeszcze jedna sprawa, Stele.- zatrzymał Maareka, który też chciał wyjść – Ktoś tu na ciebie czeka. Zaintrygowany Stele już chciał się zapytać, kto to taki, kiedy wyczuł niewielkie zakłócenie w Mocy, na tyle słabe, że wcześniej go nie zauważył. Kiedy jednak uwolnił myśli i przyjrzał mu się dokładniej, jego twarz rozjaśnił złowrogi, tryumfujący uśmiech. Nareszcie będzie mógł zrealizować największy projekt, jaki chodził mu po głowie. Jego Reborn przybył. Myśli Luke’a Skywalkera odpłynęły, kiedy odprężył się, siedząc na miękkiej macie na pokładzie „Peacemakera”, w pomieszczeniu specjalnie przeznaczonym do medytacji. Poprzedni właściciel statku, Zekk, nie przywiązywał zbyt dużej wagi do mentalnego jednoczenia się z wszechświatem, jednak czasami korzystał z tej techniki i w celu jej stosowania przerobił jedno z pokładowych pomieszczeń w salę do medytacji. Łagodne kąty i mnogość łuków charakterystyczna dla nubiańskich okrętów były idealne do zaaprobowania jako środki architektoniczne ułatwiające medytację, wystarczyło tylko dodać stereofoniczny dźwięk szumiącej wody i zwiększyć w pomieszczeniu działanie inercyjnego kompensatora, aby uzyskać pożądany efekt. I to właśnie tutaj Luke Skywalker oddawał się właśnie medytacji. Jego błądząca po przestworzach świadomość wiła się między refleksami światła gwiazd, przeciągała między planetami, oblatywała szybciej, niż światło, terytoria zarówno Nowej Republiki, jak i Imperium czy Przestworzy Huttów. Luke czuł, jak podczas mijania każdej kolejnej gwiazdy jego świadomość rozciąga się, wplata pomiędzy włókna tkanki Mocy, pojąc ją i sącząc, przyciągając i odpychając, naginając i prostując. Każde takie szarpnięcie, a było ich setki naraz, powodowało błysk jakiejś sceny, obrazu, wizji. Widział wydarzenia przeszłości, swój pojedynek z Vaderem w Mieście w Chmurach oraz spotkanie na Jazzibinie, oglądał zdobycie Coruscant, admirała Thrawna dowodzącego podczas jakiejś bitwy, Sedrissa rzucającego rozkazy podczas operacji „Ręka Cienia”, śmierć Ooda Bnara, kryształową gwiazdę, Lando Carlissiana walczącego o życie w Ostoi Przemytników, operację plastyczną Flima, „Oko Palpatine’a” walczące ze sporą flotą Imperium w przestworzach... Nirauan? Zaskoczyło go to; nie dość, że wszystkie „Oczy Palpatine’a” były zawsze po stronie Imperium, to chyba żadne nie pojawiło się nigdy w okolicach Ręki Thrawna. Luke postanowił zastanowić się nad tym później, nadchodziły bowiem kolejne obrazy: Han Solo lecący na planetę Anoth, Lo Khan i Luwingo ratujący dwóch Wędrownych Protektorów przed Ciemnym Jedi z Roon, Anakin skaczący w nadprzestrzeń, wystrzał z Galaktycznego Działa... to wszystko były widma przeszłości. Nagle mignęła mu przed oczyma wizja Leii, otwierającej oczy po trwającej blisko dwa miesiące śpiączce. Usiłował się jej uchwycić, ale Moc nasunęła mu zupełnie inną scenę, mianowicie tabuny ludzi stojących na olbrzymim placu i wiwatujących z jakiegoś powodu. Wizje przyszłości, pomyślał Luke, kiedy nagle pojawiła się następna: Skywalker i kilku innych rycerzy Jedi dowodzących dużą armią lądową w jakimś mieście, w centrum którego znajdowała się wielka, poimperialna wieża. Ta scena zdawała się przeciągać, ale to Luke podświadomie ją chwycił i nie pozwolił uciec. To mogła być odpowiedź na to, co mają teraz robić! Próbował wyostrzyć obraz, naciągnąć, przemieścić się doń mentalnie, a Moc była jakby bardziej uległa, niż w przypadku Leii, i spłynęła na niego z wszelką wiedzą, jaką Skywalker starał się wyciągnąć. Otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko. Zorientował się, że trwał w medytacji zaledwie kilkadziesiąt minut, jednak już wiedział, gdzie powinien się udać. Moc wyjawiła mu nazwę planety, którą musiał odwiedzić. Exaphi. - Powiedz mi, jak się nazywasz?- zapytał Stele, obchodząc stojącego na baczność Reborna. - Szturmowiec XP-145, sir!- zameldował młody mężczyzna z zaciętą twarzą. Miał na niej kilkudniowy zarost, który dodawał mu lat i potęgował wrażenie, jakoby Reborn był tępawym osiłkiem. Efekt ten był wywoływany przez dużą i doskonale widoczną, mimo obszernego płaszcza, muskulaturę mężczyzny. - Nie, nie. Jakie jest twoje prawdziwe imię?- po twarzy Maareka przemknął grymas irytacji. - Lugzan, sir!- odparł Reborn. - A, Lugzan...- powiedział Stele, jakby delektując się każdą głoską. Przeszedł dookoła stojącego w postawie zasadniczej mężczyzny i spojrzał mu prosto w oczy – Jak myślisz, po co cię tu wezwałem? - Nie mnie wygłaszać sądy, sir.- odrzekł Lugzan, nieco zbity z tropu pytaniem Maareka. - Zła odpowiedź!- Stele szybkim ruchem przeciągnął pięść po twarzy mężczyzny – Jesteś Ciemnym Jedi, a nie jakimś tępym szturmowcem! Twoim zadaniem jest zdobycie potęgi, a tępy nigdy jej nie posiądziesz! Reborn skulił się w sobie, czując na twarzy cios Stele’a, ale zaraz się wyprostował, pamiętając, co grozi słabeuszom w armii Lorda Vadera. - Myślę, że mam zaprezentować panu i admirałom, jak wygląda Reborn zabójca Jedi!- powiedział w końcu. - Że co!? To Firehead nagadał wam takich bzdur!?- reakcją Stele’a był wybuch głośnego, perfidnego śmiechu – Słuchaj,- zaczął, kiedy już się trochę uspokoił – Lord Desann miał dziesiątki Rebornów, których wystawił przeciwko garstce Jedi, i poniósł klęskę. Jak myślisz, jaki będzie rezultat walki teraz, kiedy proporcje są odwrotne? - W takim razie po co tu jestem?- zapytał Lugzan. - Już sobie odpowiedziałeś na to pytanie.- odrzekł tajemniczo Stele i na wszelki wypadek, gdyby Lugzan nie wiedział, o co chodzi, dodał – Masz być zabójcą Jedi! - Myślałem, że już nim jestem. - A zabiłeś już jakiegoś Jedi? - Nie.- Reborn ze wstydem spuścił głowę. - No właśnie.- Maarek Stele wycelował palec w Lugzana, uśmiechając się tajemniczo – A ja mogę sprawić, że przelejesz krew niejednego, a na dźwięk twojego imienia wszyscy rycerze Jedi galaktyki będą drżeć z przerażenia! ROZDZIAŁ 24 - Han, myślę, że powinieneś to zobaczyć.- głos Corrana Horna zdawał się być napięty, mimo iż pilot za wszelką cenę starał się go uspokoić. Solo postanowił przypisać ten stan rzeczy zmęczeniu, jakie dotykało ich wszystkich; przez ostatnich parę dni niemal bez zmrużenia oka wszyscy obecni na Anoth: piloci Eskadry Łotrów i wojskowi Nowej Republiki, studiowali dane przywiezione z Yaga Minor, informacje dostarczone przez Brakissa i nagrania z bitew, w których udział brały armie Executor’s Lair. Wszystko w celu poznania taktyki Lorda Vadera i opracowania planu kontrofensywy. Han Solo podszedł do ekranu skanera, mrużąc oczy ze zmęczenia, jednak to, co zobaczył, momentalnie go rozbudziło. Sensory wykrywały zbliżającą się kanonierkę typu Skipray. - Transponder jest analogiczny do tego, który miała stacjonująca tu maszyna.- powiedział Corran – To pewnie twoi przyjaciele. Han nie odpowiedział, gdyż już biegł w stronę lądowiska, zakładając skafander termiczny. Co prawda w wąwozie u podnóża góry, w którym wszyscy obecni pozostawili swe pojazdy, zwolniło się miejsce po „Slave I”, ale Chewbacca zaraz potem posadził tam „Sokoła Millennium”. Stąd Solo wiedział, że Lo Khan nie podejmie się lądowania na dziko, tylko kulturalnie osiądzie na platformie do tego przeznaczonej. Po kilku minutach do oczekującego Corellianina dołączyli Chewie, Bel Iblis i Wedge, i w czwórkę obserwowali przebijający się przez wątpliwą atmosferę Anoth pojazd, który następnie zaczął się przedzierać przez las błyskawic ku bazie. Kiedy po kilku chwilach wylądował, Han podbiegł do niego, mimo, iż pilot kanonierki jeszcze nie zgasił silników. Solo stanął blisko maszyny i czekał, aż owiewka kokpitu się uniesie i z pojazdu wyskoczą Lo Khan i Luwingo. I wyskoczyli, ale nie sami. Towarzyszyli im Glottalphib i Twi’lek w szarfach Wędrownych Protektorów. - Han!- na twarzy Khana pojawiła się nieskrywana i szczera radość, której jednak nie podzielał adresat okrzyku. - Gdzieście się znowu włóczyli!?- wybuchnął – I kim są ci Protektorzy!? Przecież mówiłem wam, że położenie Anoth jest tajne... - Spoko, stary, ci dwaj są w porządku.- odparł szybko Lo – Uratowaliśmy ich przed zamachowcem Vadera. - Badaliśmy sprawę tajemniczych zniknięć żywności.- odezwał się Glottalphib głębokim i szczerym, aczkolwiek trochę smutnym, głosem – Jestem porucznik Llegh Krestchmar, a to porucznik Cyryl. Pańscy przyjaciele zaoferowali nam pomoc w rozwiązaniu trapiącej nas zagadki. - To zaszczyt pana poznać, generale Solo.- dodał niepozorny Cyryl. - Wzajemnie, ale my tu nie badamy zniknięć żywności.- odpowiedział Han nieco spokojniej, mimo, iż zgryźliwy ton wypowiedzi wciąż się go trzymał – Szukamy sposobu na powstrzymanie inwazji Lorda Vadera. Jeżeli chcecie, możecie nam pomóc, jeżeli nie, to starajcie się nie plątać pod nogami. Ale pod żadnym pozorem nie wolno wam opuścić Anoth. - Pomożemy, generale Solo.- obiecał Llegh, po czym, spoglądając na stojących nieopodal, dodał – Moment, czegoś tu nie rozumiem.- powiedział, mrużąc oczy - Jest wśród was generał Bel Iblis, a przecież on został aresztowany. Czyżby... - To właśnie dlatego nie możecie opuścić planety.- wpadł mu w słowo Han – Jesteśmy wywrotowcami, a nasza obecność tutaj jest nielegalna. Lo spojrzał na przyjaciela zaskoczony, a Wingo zabulgotał po swojemu. - Oczywiście, że to nic nie zmienia.- odparł Khan – Han, jeżeli się na coś przydamy, możesz na nas liczyć. - Wiem, Lo.- Solo uśmiechnął się lekko, z przymusem – Tylko że może się okazać, że ściągniecie na siebie nie tylko łowców nagród, ale też agentów Nowej Republiki. A przed nimi, obawiam się, że nie będę w stanie cię ochronić. - To musiał być Maarek Stele.- powiedział Corran, kiedy Llegh i Cyryl opowiedzieli wszystkim o zajściu w „Trebuchecie” – Jak go pokonaliście? - Wstrzyknęliśmy mu narkotyk, który na krótki czas uzależnia od cudzych poleceń.- odparł Lo. Nigdy w życiu nie czuł się tak zadowolony z bycia w centrum uwagi. Zupełnie, jakby jego osoba stała się nagle wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Od zawsze popularność kojarzyła mu się z posiadaniem wrogów, kogoś stojącego w blasku jupiterów łatwiej namierzyć i zastrzelić. Wszyscy wielcy i potężni, jakich znał, mieli równie potężnych przeciwników. Dlatego Lo nigdy nie starał się wychylać, zawsze pozostawał w cieniu. I pomyśleć, że jeden, bohaterski czyn, przełamanie passy i pospieszenie z pomocą dwóm nieznajomym istotom może tyle zmienić. To było piękne. - Wiem o czym mówisz.- wtrąciła się Shira Brie – Kiedy byłam funkcjonariuszką COMPNOR-u, Imperator kazał nam zlikwidować wszelkie dziuple, w których mógł powstawać. Uważał, że mając taką broń, przestępczy półświatek może się stać zagrożeniem dla jego władzy.- spojrzała dziwnie na Khana i Luwingo – Nie sądziłam, że ktokolwiek jeszcze posiada ten specyfik. Yaka wydał z siebie serię mrukliwych beknięć zlewających się w jeden, ledwo zrozumiały, bełkot. - Wingo mówi, że kiedyś zakupił niewielką dawkę, żeby uzbroić w narkotyk kilka ze swoich zdalniaków.- przetłumaczył Lo – Modyfikowanie szperaczy to takie jego hobby. - Całkiem ciekawe.- przyznał Tycho. - Powiedział pan, że ktoś sprowadzał potajemnie zapasy żywności na Duro.- zainteresował się Airen Cracken, kiedy piloci Eskadry Łotrów wraz z Hanem Solo i Chewbaccą wypytywali dalej Lo i Wingo o walce w Nadarin City. - Zgadza się, panie generale.- odparł Llegh. Akurat podeszli do nich Mirith Sinn i Ackbar – Nie mogliśmy ustalić, gdzie dalej jest ona transportowana, dlatego nasz towarzysz, Drogdon Kitro, sobie tylko znanymi metodami skontaktował nas z informatorem, który mógłby rzucić nieco światła na całą sprawę. - Lecz zamiast niego przyszedł ten Maarek Stele i zabił Drogdona.- dodał Cyryl – My żyjemy tylko dzięki interwencji Lo Khana i Luwingo. - Żywność dla całej armii.- powiedział zamyślony Cracken. - Czekająca na Duro.- dodała Mirith. - Duro... to by się zgadzało.- rzucił Ackbar, kierując się do pomieszczenia z HoloNetem – Muszę was przeprosić, ale trzeba coś sprawdzić. Llegh spojrzał kolejno na Mirith, Crackena i Cyryla, nic nie rozumiejąc. Odnosił wrażenie, że wojskowi myślą w zupełnie inny, pokrętny sposób, za którym on nie jest w stanie nadążyć. A może po prostu nie znał jakichś faktów? - Admirał Ackbar ma pewną koncepcję działań wojennych.- wyjaśnił Cracken – A ja myślę, że jest całkiem sensowna. - Jaka to koncepcja?- zainteresował się Cyryl. - Sami zobaczycie.- uśmiechnął się przechodzący akurat obok Wedge. On i reszta pilotów szli właśnie w stronę pomieszczenia HoloNetowego, więc Llegh i reszta, nie chcąc stracić niczego ważnego, podłączyli się do nich. Pokój HoloNetowy uległ znacznej modyfikacji, odkąd Lo i Wingo byli w nim po raz ostatni. Po pierwsze, wstawiono tu sporą ilość krzeseł, żeby każdy z obecnych w bazie ludzi miał gdzie usiąść. Po drugie, pod jedną ze ścian zawieszono olbrzymi ekran taktyczny, a za projektorem hologramów znalazły się komputery o znacznej mocy obliczeniowej, wyniesione z centrum dowodzenia. Khan był pewien, że gdyby zestaw HoloNetowy był mobilny, to właśnie tam by się teraz zbierali uczestnicy przewrotu. Niemniej jednak i tak w obu przypadkach pomieszczenie wyglądałoby jak wojskowa sala odpraw. - Panie i panowie, wydaje mi się, że znaleźliśmy klucz do zrozumienia taktyki Lorda Vadera i jego floty!- oznajmił Ackbar, gdy wszyscy już usiedli na swoich miejscach – Teraz możemy przygotować obronę. Generale? - Jak wszyscy wiemy, flota Lorda Vadera w ciągu ostatniego miesiąca zaatakowała i zdobyła osiem systemów gwiezdnych, nie powiązanych ze sobą terytorialnie i w większości nie mających znaczenia strategicznego.- podjął Garm Bel Iblis, wstając ze swojego miejsca i obracając się twarzą do pozostałych. Obsługujący projektor hologramów Ooryl Qrygg włączył go i nad emiterem zaczęły pojawiać się obrazy z bitew o wspomniane światy – Ostatnimi czasy próbowaliśmy doszukać się w tych atakach jakiejś systematyczności, regularności, może pobudek, z jakich Vader wybrał te, a nie inne planety. Adar Tallon – tu wskazał na sędziwego stratega w pierwszym rzędzie – słusznie zauważył, że na Gerdooine i Adumarze mieściły się spore kontyngenty myśliwskie, których rozbicie znacznie obniżyło morale naszych ludzi, natomiast na Yaga Minor i Birblingi zbudowano jedne z najpotężniejszych systemów obrony planetarnej w galaktyce. - Wynikałoby z tego, że Lord Vader chce tymi atakami wywołać strach u mieszkańców Nowej Republiki.- rzucił z sali Wedge. - Właśnie.- zgodził się Cracken – Tylko że wywoływanie strachu nigdy nie było celem, lecz środkiem. Na pewno Vaderowi chodziło o potęgowanie przerażenia, ale to nie mogła być jedyna przyczyna takiej, a nie innej, taktyki. - Bren Derlin i Mirith Sinn doszli do wniosku,- kontynuował Bel Iblis – że kilka pierwszych, błyskawicznych ataków miało tylko nas omamić i odwrócić uwagę od prawdziwego celu. Problem polegał na tym, że nadal nie widzieliśmy tego celu. Wtedy dołączył do nas Han Solo. - Dzięki informacjom, jakie Jacen i Jaina Solo zdobyli na Yaga Minor, oraz danym przekazanym nam przez byłego Naczelnika Akademii Ciemnej Strony Brakissa, poznaliśmy lepiej skład osobowy armii Executor’s Lair i parę faktów z historii tego miejsca.- powiedział Ackbar – Tym, którzy dołączyli do nas dzisiaj, już wyjaśniam, o co chodzi: stacja kosmiczna Executor’s Lair powstała jakiś czas po Bitwie o Yavin, a ściślej krótko po tym, jak Kyle Katarn udaremnił imperialny projekt Dark Trooper. - Komandor Katarn dostał się wtedy na pokład „Executora” Lorda Vadera podczas tankowania i uzupełniania zapasów.- rzekł Bel Iblis - Darth Vader postanowił zbudować nową, supertajną stację kosmiczną, na której mógłby dokonywać tankowań i modyfikacji swojego superniszczyciela bez ryzyka sabotażu. Tak powstało Executor’s Lair. - Podejrzewam, że Vader miał w tym ukryty cel.- wtrącił Ackbar – Już wtedy Czarny Lord chciał przeciągnąć Luke’a Skywalkera na ciemną stronę Mocy, a następnie razem z nim obalić Imperatora. W tym celu musiał mieć własną siłę militarną, dlatego Executor’s Lair miało niesamowity wręcz potencjał produkcyjny i było tak utajnione, że nawet Palpatine nie wiedział o jego istnieniu. Potem, podczas kontrofensywy jego klona okazało się, że jednak wiedział o wszystkim, ale teraz nie ma to większego znaczenia. - Co jest ważne,- podjął Bel Iblis – to to, że wkrótce po założeniu stacji na jej pokładach wybuchła jakaś epidemia, podczas której zmarła większość personelu. Nową ekipę pomagał Vaderowi zebrać sam admirał Thrawn, co pozwala nam sądzić, że maczał palce w próbie obalenia Imperatora i że ten personel należał do najlepszych. Jednym z nich był niejaki admirał Morck. - Później była Bitwa o Endor i, jak wszyscy sądzili, śmierć Lorda Vadera.- kontynuował Ackbar – Morck chciał najpierw przyłączyć się do Kręgu Władzy, potem do Isard, jednak w międzyczasie powrócił Vader, a w stoczniach Executor’s Lair rozpoczęta była budowa superniszczyciela. Później wrócił wielki admirał Thrawn i właśnie w Centrali, bo taka nazwa stacji też się przyjęła, klonował gwardzistę Grodina Tierce’a. Morck i Vader poznali w ten sposób techniki klonowania i wzięli udział w operacji „Ręka Cienia”. Wtedy też ponieśli pierwsze bitewne straty, najpierw walcząc z nami, potem z innymi imperialnymi lordami, jednak ostatecznie zdecydowali się wycofać z dalszych bitew, czekając na ukończenie kilku potężnych broni. Teraz uważajcie: nasi wrogowie zapewnili sobie pomoc imperialnego inżyniera Umaka Letha, który zaprojektował dla nich droidy SD-11. Zbudowali też superniszczyciel klasy Sovereign oraz, jak wiecie, Galaktyczne Działo. Lo, Wingo, Llegh i Cyryl po raz pierwszy od bardzo dawna wybałuszyli oczy ze zdziwienia. Pomijając te wszystkie rewelacje, ogromne wrażenie zrobiła na nich wzmianka o wielkim superniszczycielu. Sovereign był okrętem wręcz legendarnym, podobnie, jak stosowane przez Vadera TIE Defendery. Legendarnym i potężnym. - Dobrze, że Morck nie zdecydował się jednak przyłączyć do Imperium czy któregoś z lordów.- mówił dalej Ackbar – Gdyby tak się stało, moglibyśmy w ogóle nie wygrać tej wojny. Ale do rzeczy. Vader i Morck nie zadziałali przeciwko nam, ponieważ byli wtedy zajęci konfliktem z Ręką Thrawna i jakąś inną nacją, której Brakiss nie znał. Ważne jest, że ponieśli wtedy straty, których wyrównanie zajęło im trochę czasu. Vader i Morck odnaleźli wtedy „Oko Palpatine’a V”, przemianowane na „Oko Vadera”, ukończyli budowę Galaktycznego Działa, powołali do życia Drugie Imperium i stworzyli tajną sieć przerzutową klonów, opartą na korupcji i zastraszeniu. Celem Morcka było stworzenie na tyle dużej i potężnej armii, aby móc zmiażdżyć Nową Republikę w kilku ruchach. Można powiedzieć, że jak na razie mu się to udaje. - Ale przecież flota Nowej Republiki jest znacznie potężniejsza, niż to, co rzucił przeciwko nam Lord Vader.- zdziwił się Llegh. - Według danych Brakissa admirał Arvin Morck chciał czekać dalej, ale Lord Vader zmusił go w końcu do działania.- odparł Cracken - Wtedy on opracował plany kampanii, chociaż brutalny sposób realizacji jej założeń jest od początku do końca dziełem Vadera. Morck jest z natury człowiekiem spokojnym i preferującym wojnę kompleksową. - Zanim jednak Arvin Morck skończył Akademię Wojskową na Raithol, był absolwentem astrogeografii i nawigacji na Mrllst.- kontynuował Ackbar – W oparciu o te dane doszliśmy do wniosku, że w swoich założeniach taktycznych bierze on pod uwagę ruch gwiazd i planet, a także zmienne, jakie to wprowadza do nawigacji nadprzestrzennej. Nadal jednak brakowało nam kilku informacji. Wtedy pan Krestchmar poinformował nas o zapasach gromadzonych na Duro, które wystarczyłyby do zaopatrzenia całej armii.- odczekał chwilę, żeby sedno jego następnych słów lepiej dotarło do zgromadzonych – No i zgadza się.- powiedział w końcu – Ooryl, mógłbyś pokazać na ekranie mapę galaktyki z zaznaczonymi planetami zdobytymi przez Executor’s Lair? - Ooryl zrobi to z przyjemnością.- rzekł Gand. Corran skrzywił się w duchu, słysząc jego słowa; od przewrotu jego skrzydłowy mówił o sobie w trzeciej osobie, co oznaczało, że uważał ich czyn za coś hańbiącego, przynajmniej według gandyjskich norm moralnych. Tymczasem na ekranie pojawiła się galaktyka z zaznaczonymi ośmioma czerwonymi punkcikami, rzuconych w pozornie chaotyczny sposób. - Ustaliliśmy, że ekspansja floty wroga podąża dwoma torami, które spotykają się w jednym miejscu.- mówił Ackbar – Ooryl, daj schemat ataków Executor’s Lair. Kiedy Gand wykonał polecenie, na ekranie pojawiło się dziesięć symboli, mających udawać zdobyte przez Vadera planety. Była wśród nich Duro. Cały czas jednak rozrzut planet nie ukazywał nic konkretnego. - To jest aktualny obraz. Teraz spójrzcie, co się stanie, kiedy weźmiemy pod uwagę ruch galaktyki w ciągu następnego miesiąca. Na sali rozległ się pomruk zdziwienia, kiedy obiekty udające planety przesunęły się na ekranie i ustawiły w dwóch liniach, krzyżujących się u dołu. Całość wyglądała tak: - Sugestie, jakoby ataki na Birblingi, Dorneę i Adumar były pozorowane, są słuszne.- kontynuował Ackbar – Myślę, że powinniśmy przekazać ten schemat admirałowi Permowi. Niech przygotuje obronę na planecie Exaphi. Jeżeli ma wystarczającą ilość okrętów, może również spróbować obronić Duro, chociaż ostatnie nastroje społeczne w tym systemie mogą sprawić, że nie będzie to łatwe zadanie. - Razem z Alex Winger i Syubem Snubem opracowaliśmy jednak kilka metod, jakie można by było wykorzystać podczas walki, żeby zminimalizować straty.- dodał Garm Bel Iblis – Jestem pewien, że takich strategii Vader się nie spodziewa. - Jedno pytanie.- wtrącił Han – Czy przecięcie się tych linii ma miejsce w jakimś konkretnym systemie, czy może w przestrzeni międzygwiezdnej? - To będzie także niespodzianka.- odparł ponuro Bel Iblis – Zgodnie z wszelkimi znakami na niebie i ziemi, celem ekspansji flot Executor’s Lair jest układ Corelli! ROZDZIAŁ 25 Informacja o planie Executor’s Lair, według którego wojska Vadera miały zaatakować i zdobyć Corellię, wywołała spore zaskoczenie u wszystkich uczestników przewrotu na Anoth. Jasne było, że nie mogą dłużej siedzieć na tym zapyziałem kawałku rozpadającej się skały, ponieważ ich miejsce jest gdzie indziej. Gdzieś, gdzie mogliby się na coś przydać, a także walnie przyczynić się do zażegnania niebezpieczeństwa ze strony Dartha Vadera. Ich miejsce było na froncie. I tak Wedge Antilles i Eskadra Łotrów już szykowali swoje X-Wingi, chociaż jeszcze nie do końca wiedzieli, dokąd będą lecieć. Bren Derlin zobowiązał się ukryć gdzieś razem ze starym Adarem Tallonem i generałem Airenem Crackenem, żeby przeczekać ewentualną burzę pościgu, Alex Winger i Syub Snunb dogadywali z Garmem Bel Iblisem ostatnie szczegóły opracowanych przez siebie taktyk walki, Mirith Sinn szykowała w milczeniu swojego A-Winga, chcąc lecieć za Łotrami, a Han Solo i Chewbacca starali się wyciągnąć od admirała Ackbara kilka informacji, na przykład dokąd powinni się udać, żeby ich obecność mogła w czymś pomóc. W dyskusji brał żywy udział również Llegh Krestchmar. Lo Khan i Luwingo postanowili zaś jeszcze trochę zostać na Anoth, a przynajmniej do czasu, aż Derlin znajdzie jakąś inną, lepszą kryjówkę. Cyryl natomiast stał na uboczu i w milczeniu obserwował całe zamieszanie. Obserwował i kombinował. Wyczuwał podniecenie bijące od wszystkich zebranych, widział, jak ukierunkowują je oni w stronę zmobilizowania się do lepszej i dokładniejszej pracy, jak bez reszty oddają się swoim zadaniom, starając się wykonywać je jak najlepiej. Prawdziwi profesjonaliści, pomyślał smutno Twi’lek, są tacy, jak Drogdon kiedyś był. Chociaż Cyryl ciągle zachowywał kamienną twarz, wspomnienie przyjaciela bardzo go rozrzewniło. Żałował, że nie ma go z nimi, że nie miał okazji dostać się na Anoth i spotkać najznakomitszych bohaterów Rebelii, że nie wspiera ich w nowych działaniach dla dobra galaktyki. Twi’lek tak był zaabsorbowany wspomnieniami tragicznie zmarłego Falleena, że nawet nie zauważył, jak podeszli do niego Corran Horn i Shira Brie. - Cyrylu, musimy porozmawiać.- powiedział spokojnie Horn. Twi’lek ocknął się i spojrzał na pilotów Eskadry Łotrów; wiedział, że oboje są Jedi, a przynajmniej umieją panować nad Mocą, dlatego instynktownie zamknął się w sobie, stając się dla ich myślowych macek twardą, trudną do skruszenia skałą. - Tak, właśnie o tym.- rzekła Shira, wyczuwając zmianę w aurze Wędrownego Protektora – Bez względu na to, co powiesz, my wiemy swoje. Nie jesteś normalnym Twi’lekiem. - Skąd ten pomysł?- zdziwił się Cyryl. - Żadna normalna istota nie ma w mózgu takiej ciszy, jak ty.- odrzekł Corran, po czym zbliżył się trochę do Twi’leka, zniżając jednocześnie głos – Nie chcemy wyciągać żadnych konsekwencji. Musimy tylko wiedzieć, czy nie wepchniesz nam noża w plecy podczas snu. - Dołączyłeś do nas niedawno, a w dodatku nic o tobie nie wiemy.- dodała Shira – Spędziłam dużo czasu na dworze Imperatora i wiem, że to wśród takich istot spotyka się zdrajców. - Nie musicie się niczego obawiać z mojej strony.- zapewnił Cyryl, zbyt obojętnie, jak na gust Corrana. Powoli zaczął włączać się w nim śledczy – Pragnę zaprowadzić w tej galaktyce porządek, tak, jak wy. - Przykro mi, ale to nie wystarcza.- powiedział Corran. Jego postawa była właściwie neutralna, ale Cyryl widział w niej niemą groźbę – Nie wiem, jak, ale masz otworzyć przed nami umysł. Dopiero wtedy zyskam pewność. Wędrowny Protektor spuścił wzrok. Rzeczywiście, odruchowo mamił rycerzy Jedi maskowaniem umysłu, żeby nikt nie mógł odkryć jego prawdziwej tożsamości. Teraz jednak stanął przed wyborem: zyskać zaufanie Horna i Brie, ale stracić kamuflaż, czy dalej prowadzić swoją grę, ale bez pomocy Jedi z Eskadry Łotrów? - Dobrze.- powiedział w końcu – Pokażę wam. Nagle jego skóra zaczęła pulsować, kurczyć się i rozciągać, długie lekku na jego głowie skurczyły się, aby wreszcie całkowicie zniknąć, skóra, dotychczas bladoczerwona, jeszcze wypłowiała, nos się cofnął, sylwetka zeszczuplała, wreszcie Cyryl zamknął swe nieprzeniknione, czarne oczy, a gdy je otworzył, białka miał żółte, a soczewki popielate. Corran patrzył zaskoczony na to, co działo się z ciałem Twi’leka, Shira natomiast sprawiała wrażenie całkowicie opanowanej. - No, no... zmiennokształtny rasy Shi’ido.- rzekła z uznaniem – Nie wiedziałam, że nadal wyprawiacie się poza swój Lao Mon. - Bo rzeczywiście niewielu z nas opuszcza rodzinny świat.- odparł Cyryl, a jego głos był równie bezbarwny, co oczy – A poza tym pomyśl. Jak mogłabyś zlokalizować istotę, która może być kim i czym chce? - Czy ty...?- wystękał Corran, nadal nie wiedząc własnym oczom. - Spotkałam już kiedyś przedstawiciela rasy Shi’ido.- odparła Shira – Kiedyś do biura COMPNOR-u przyszedł niejaki Hoole z prośbą u umożliwienie i zalegalizowanie jego badań antropologicznych. Mimo, iż Palpatine bał się Shi’ido, po rozmowie z nim doszedł do wniosku, że darowanie mu ograniczonej swobody działania przyniesie Imperium znacznie więcej korzyści, niż szkód.- wzruszyła ramionami – Potem widywałam go jeszcze kilka razy na przyjęciach w Pałacu Imperialnym, choć nie zawsze pod jego prawdziwą postacią. - I Imperator nie zdawał sobie sprawy, że ma zmiennokształtnego na dworze?- zdziwił się Corran. - Hoole był niegroźny i nikomu nie rzucał się w oczy, a poza tym po mistrzowsku potrafił ukrywać swoją obecność przed użytkownikami Mocy.- odparła Shira – Znacznie lepiej, niż Cyryl. - To jak ty go wykrywałaś?- zapytał Horn. - Byłam Ręką Imperatora.- oświadczyła dumnie Shira – Moim obowiązkiem była ochrona mojego pana przed potencjalnymi zagrożeniami. Hoole do nich nie należał, a poza tym nawet on nie umknie wiecznie czujnym oczom Mocy. - No dobrze.- Cyryl w tym czasie powrócił do postaci Twi’leka – Co zamierzacie zrobić z wiedzą na temat mojej osoby? - Llegh Krestchmar wie o twojej prawdziwej tożsamości?- zapytała Shira Brie. - Wie.- odparł spokojnie Wędrowny Protektor – Ale postanowił tego nie rozpowszechniać. Zawsze lepiej mieć kilka atutów w obwodzie. - Więc my też tego nie rozpowszechnimy.- oświadczył Corran – Naturalnie Wedge i reszta dowiedzą się o wszystkim, ale sądzę, że i oni zgodzą się z postanowieniem Glottalphiba. Sam przez długi czas ukrywałem przed wszystkimi moje zdolności, a twój, że tak powiem, talent, może się nam jeszcze przydać. W przestworzach ponad planetą Corulag kolejne okręty zbierały się i uzupełniały zapasy. Admirał Perm patrzył z pokładu „Lusankyi”, jak do floty kapitana Virgilio, zbudowanej na bazie Zespołu Uderzeniowego Starfall, dołączają dwie kolejne corelliańskie kanonierki. Niedawno wrócił z Coruscant po dość nieprzyjemnej przeprawie z prezydentem Fey’lyą, ale z drugiej strony spotkania z przewodzącym Nowej Republice Bothaninem rzadko kiedy należały do spokojnych i beztroskich. A ostatnio w ogóle. Teraz właśnie prezydent Fey’lya wraz ze swoim adiutantem był w drodze do systemu Corelli, z rzekomo ważną dla Nowej Republiki misją dobrej woli na Talusie i Tralusie. Tarrant Perm wiedział jednak, że Borsk Fey’lya opuścił Coruscant, wychodząc z założenia, że stolica Nowej Republiki może być kolejnym celem ataku wojsk Lorda Vadera, podczas, gdy obecnie mająca niewielkie znaczenie strategiczne Corellia wydawała się być bezpieczniejszym miejscem. Admirał co prawda tłumaczył prezydentowi, że cele ataków armii Executor’s Lair są podyktowane nieznanym mu sposobem rozumowania i w takiej sytuacji nie można było z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że tu będzie bitwa, a tam nie. Co prawda Coruscant nadal stanowiło smakowity kąsek i dlatego Perm znaczną część swojej floty oddelegował właśnie tam, jednak to wcale nie znaczyło, że uderzenie nastąpi właśnie w stolicę, a nie na przykład w Corellię. Czyli w miejsce, do którego, powiedzmy sobie szczerze, prezydent Fey’lya uciekał. - Panie admirale,- z rozmyślań wyrwał go podniecony głos generała Carlissiana, dowódcy „Lusankyi” – musi pan to zobaczyć! Na pański flagowiec, „Voice of All Changelings”, przyszła priorytetowa wiadomość! Jest dziwnie zakodowana, jednak naszym łącznościowcom udało się ustalić, skąd została nadana! I nie zgadnie pan: z Anoth! - Pokaż ją.- admirał Perm jakby się ożywił i podszedł do czarnoskórego generała, następnie obaj skierowali się do pokoju obok, w którym mieścił się zestaw HoloNetowy. Tam już wisiały w powietrzu nad projektorem migoczące, zielone cyferki, zmieniające się w losowej kolejności. To rodzaj jakiegoś kodu, pomyślał Lando, i już chciał wołać pokładowego szyfranta, kiedy Perm kilkoma stuknięciami w odpowiednie klawisze na klawiaturze złamał hasło i rozpoczął emitowanie wiadomości. - Mamy z admirałem Ackbarem specjalną metodę szyfrowania danych.- wyjaśnił Clawdite – Opracowaliśmy ją, kiedy jeszcze byłem jego protegowanym. - Zaraz.- ocknął się Lando – To znaczy, że ta wiadomość jest od...? Nie skończył, bo właśnie nad emiterem hologramów ukazała się dwuwymiarowa, schematyczna mapa galaktyki z uwydatnionymi kilkoma planetami. Nie trzeba było geniusza, żeby dojść, iż są to światy zajęte przez Executor’s Lair, a linie proste je łączące to kierunek ekspansji Lorda Vadera. Mapa w pewnym momencie zniknęła, a na jej miejscu pojawił się wizerunek admirała Ackbara. - Tu Ackbar.- powiedział hologram Mon Calamari – Mapa, którą przed chwilą widziałeś, to założenia taktyczne inwazji Vadera, jakie udało nam się ustalić. Nie muszę ci chyba mówić, co powinieneś teraz zrobić. Po rozmowie z Hanem Solo i Chewbaccą doszliśmy do wspólnego wniosku, że poczekamy na wroga na Exaphi. Byłoby miło, gdybyś wysłał nam wspomaganie. Zapomnij o Fey’lyi, tu jest wojna do wygrania. Zadbaj też o Duro; tam nie będzie nikogo z wywrotowców, ale przydałoby się wzmocnić obronę tej planety. Ściągnij wszystkie jednostki, jakie możesz i jak szybko możesz. Jeżeli nie powstrzymamy ekspansji wojennej Lorda Vadera, czeka nas powrót Imperium, a to będzie nasza zguba. Dosyłam jeszcze kilka informacji na temat wroga, jakie udało nam się znaleźć. Zrób z nich użytek. Koniec nagrania.- i wyłączył się, a na dwuwymiarowej przestrzeni nad projektorem zaczęły śmigać nazwiska, planety i fakty. Lando i Tarrant spojrzeli na siebie. - Natychmiast leć na Exaphi.- polecił Perm – Jeżeli spotka tam pan Ackbara, proszę przekazać mu dowództwo, jeśli nie, to w razie ataku to pan podejmie walkę. Dołączę do pana tak szybko, jak tylko będę mógł. - A gdzie pan będzie w tym czasie, admirale?- zainteresował się Carlissian. - Wiesz, że mamy w Przestworzach Huttów jedną bazę?- zapytał Perm, ignorując pytanie Landa – Dokładnie w samym środku, całkiem niedaleko od Nal Hutta. - Wiem.- rzekł śniadolicy generał – Na Da Soocha, jeśli się nie mylę. Co to ma wspólnego ze sprawą? - Otóż porządku pilnuje tam niewielka liczebnie armada, co może wydawać się dziwne, zważywszy na niebezpieczną okolicę.- rzekł admirał Perm, uśmiechając się lekko, co było dziwne, jak na Clawdite’ów – W jej skład chodzi jednak pewien statek, którego Huttowie panicznie się boją. Mówi coś panu nazwa SS „Vacuum”? - Niestety nie.- przyznał Lando. - Wspaniała machina.- powiedział Perm – Odwołałem ją z bazy na Da Soocha i właśnie leci w naszym kierunku. To na nią czekam. Jak tylko doleci, ruszę za panem. - A wyśle pan coś na Duro? - Kilkanaście okrętów na pewno tam poleci.- stwierdził Perm, patrząc za iluminator na kłębiącą się w przestrzeni flotę – Jednak Exaphi jest bliżej i sądzę, że to tam powinniśmy skoncentrować główne siły. - Jest pewien problem.- powiedział Carlissian, również patrząc w pustkę kosmosu przerywaną gwiazdami i okrętami – Nasze, jak to pan powiedział, główne siły, mogą okazać się za słabe. „Guardian” ciągle operuje na Zewnętrznych Odległych Rubieżach i może nie zdążyć.- spojrzał na swojego admirała – Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Potrzebujemy większej armii. - Co pan proponuje?- zapytał Perm, odwzajemniając spojrzenie. - Posłać kopię tych danych Talonowi Karrde.- Carlissian wskazał na holoprojektor – On szybciej, niż nasze centrale, rozpowszechni te informacje po ważniejszych centrach militarnych i paramilitarnych. Może uda mu się ściągnąć Ligę Golemów albo Legion Flamestrike... a na pewno pojawi się więcej statków, niż mamy obecnie. - To dobry plan.- stwierdził Perm, od razu biorąc się do wystukiwania odpowiednich poleceń na klawiaturze – Zaraz wcielimy go w życie. Darth Vader miał już tego wszystkiego dość. Pomijając już fakt, że wlekli się jak umguliańskie purchlaki bez dopingu, to jeszcze cały czas musieli wyskakiwać z nadprzestrzeni. Zupełnie, jakby nie można było raz, a dobrze zebrać wszystkich zainteresowanych. Przybyliby wszyscy naraz, w jedno miejsce, zapakowali się na „Vengeance” albo inny okręt i polecieli razem, nie robiąc problemów. A tak? Raz musieli wyskoczyć, bo Firehead chciał przemieścić się z flagowego superniszczyciela na swojego ulubionego „Dridera”, innym razem trzeba było się zatrzymać, bo kilka okrętów wymagało uzupełnienia zapasów, a „Oko Vadera” służyło w takich sytuacjach jak latająca spiżarnia tudzież magazyn, innym razem trzeba było czekać na Kanosa. Tak, jak teraz. Czarny Lord w żaden sposób nie miał karmazynowemu gwardziście za złe, że stracił on placówkę na Spirze. Wręcz przeciwnie. Kiedyś trzeba było przenieść ośrodek trenujący klony do nowej fabryki, a Morck i Rogriss byli tak zajęci kampanią przeciwko Nowej Republice (co było rzeczą paradoksalną, bo na dłuższą metę siedzieli w jednym miejscu i przez większość czasu nic nie robili), że spychali to na dalszy plan. A poza tym Kanos uciekając zabił jednego z rycerzy Jedi, Xyrona Narra, członka nowo powstałej Rady Jedi, a zatem jednego z najsilniejszych użytkowników jasnej strony Mocy. To było bardzo pozytywne. Szkoda tylko, że przy okazji nie unicestwił Kyle’a Katarna, skoro miał okazję, ale Vader aż tak bardzo tego nie żałował; prawdę powiedziawszy tego Jedi chciał zgładzić własnymi rękami. A kiedy Morck jeszcze w drodze postanowił oddelegować Kanosa na „Vengeance”, aby gwardzista przejął dowództwo nad armią naziemną, Vader bardzo chętnie na to przystał. Prawdę powiedziawszy, sam chciał poprowadzić ofensywę lądową, gdyby zaszła taka potrzeba, mając nadzieję, że spotka po drodze wielu Jedi, jak sugerował holocron Sith. Ale skoro trafia się szermierz tak skuteczny i zabójczo dokładny, to Vader mógł ścierpieć podział dowództwa pomiędzy ich dwóch. Natomiast co do holocronu, to Mroczny Lord Sith więcej nie zasięgał jego rady. Pradawne urządzenie, pozostawione mu dawno temu przez Imperatora, okazywało miejscami irytującą potrzebę kreowania cudzej woli. Tak było z Fireheadem i jego Rebornami, co, choć samo w sobie było dobrym pomysłem, wpędziło Ho’Dina w symbiozę z duchem zmarłego rycerza Jedi, Kypa Durrona, znęconego przez ciemną stronę Mocy. W obawie, że również Irek mógłby mieć podobne pomysły, Vader ukrył holocron i zabronił Ismarenowi jego poszukiwań. Był pewien, że młody Ciemny Jedi, gdyby tylko chciał, odnalazłby ów niemalże magiczny sześcian, ale to było jego testem na lojalność. Wszystko dobrze, tylko czemu na tego Kira Kanosa trzeba tak długo czekać? ROZDZIAŁ 26 „Slave I” z szumem silników jonowych przebił się przez górne warstwy atmosfery planety Kamino, kierując się w stronę miasta stołecznego, Tipoca City, z najszybszą możliwą w atmosferze prędkością. Charakterystyczny dźwięk dysz jonowych ginął jednak pomiędzy częstymi wyładowaniami elektrycznymi i monotonnym, gęsto uderzającym o kadłub pojazdu deszczem, urywającym się z nieba. Na Kamino wiecznie padało. Boba Fett bezbłędnie osiadł swoim statkiem na głównym lądowisku, mimo pewnych zakłóceń sensorów spowodowanych ulewą. Przecież doskonale znał platformę startową Tipoca City i wiedział, jak posadzić na niej wysłużonego „Slave’a I”. Wylądował więc i wyłączył silniki, złapał swój karabin blasterowy BlasTech EE-3 i zszedł po trapie na powierzchnię lądowiska. Niemal instynktownie skierował się do wejścia, przez filtry swojego hełmu wdychając doskonale sobie znane, wilgotne powietrze. Niemal czuł jego zapach, i to mimo operacyjnie przytępionego zmysłu powonienia. W końcu jednak przeszedł przez automatycznie rozsuwające się drzwi, otrzepał pelerynkę z wody i rozejrzał się po korytarzu. Praktycznie nic się nie zmieniło. - Witam, panie Fett.- z ukrytych nie wiadomo gdzie głośników rozległy się spokojne, melodyjne słowa – Oczekiwaliśmy pana. Zdaje się przybył pan w sprawie nagrody za pewnych przemytników? - Zgadza się.- rzucił beznamiętnie mandaloriański łowca. - Bardzo dobrze.- odparł głośnik – Premier Taun We oczekuje pana w sali audiencyjnej.- Taun We została premierem planety Kamino, pomyślał Fett, odczuwając cień zdziwienia, że sędziwa Kaminoanka jeszcze żyje. Bez słowa skierował się do sali audiencyjnej, mgliście sobie jednak przypominając, że przecież premier zawsze przyjmował gości w prywatnym gabinecie. Kiedy jednak tak szedł mlecznobiałymi korytarzami we wskazanym kierunku, doszedł do wniosku, że przecież to wszystko jedno, gdzie premier przyjmuje gości, ponieważ każde pomieszczenie wygląda tu tak samo. Wreszcie dotarł do sali audiencyjnej, która różniła się od innych tylko tym, że jedna ze ścian była zrobiona z szarej durastali, a wzdłuż komnaty od wejścia zawieszone były okrągłe, białe krzesła. Na końcu zaś stało, nie wisiało, jedno wyższe i mniej zaokrąglone, przy którym oczekiwała wysoka i smukła Kaminoanka w kostiumie ze szlacheckimi insygniami. Twarz miała pomarszczoną i poruszała się jakby nieco ospale, ale Boba Fett i tak rozpoznał w niej dawną znajomą Taun We. - Witaj, Boba.- powiedziała miękko istota, kiedy Fett się zbliżył – Zechcesz spocząć? - Postoję.- odparł zwięźle łowca. - Jak chcesz.- pani premier sama usiadła, co wyraźnie przyniosło jej wielką ulgę – Dawno cię u nas nie było. Powiedz mi, jak sobie radzisz? - Nienajgorzej.- powiedział Fett, nie mając ochoty na zbędną wymianę uprzejmości – Zawsze do przodu. - Widzę, że chciałbyś od razu przejść do interesów.- zauważyła Taun We – A więc gdzie masz ciała? - Ciała?- zdziwił się Boba, chociaż w jego glosie nie było po tym żadnego śladu. - Ciała Lo Khana i Luwingo.- dokończyła Kaminoanka – Przecież przybyłeś tu po nagrodę za ich zabicie, prawda? - Jak to się stało, że Kamino wydaje pieniądze na nagrodę za takie płotki, i to jeszcze w ramach bezsensownej i bezwartościowej zemsty?- Fett zignorował pytanie pani premier. - Nigdy się nie mściłeś, Boba?- spytała smukła kobieta. - Kiedyś próbowałem.- odrzekł łowca – I wiele na tym straciłem, a nie zyskałem nic.- przerwał na chwilę – Zemsta to kiepski sposób na życie, Taun We. - Nikt nie może bezkarnie mordować mieszkańców planety Kamino!- Kaminoanka jakby się ożywiła – Musimy egzekwować sprawiedliwość! - O ile się nie mylę, schwytaliście już Yarkora odpowiedzialnego za to zabójstwo.- skontrował Fett – Khan nie miał z tym nic wspólnego. - Byli wspólnikami.- odbiła piłeczkę Taun We. - Kontrahentami.- sprostował łowca nagród – A to duża różnica. - Właściwie to czemu ty ich tak bronisz?- zainteresowała się pani premier, mrużąc oczy – Nie przywiozłeś ich ciał, prawda? - Lo Khan i Luwingo mają wysoko postawionych przyjaciół, którzy dbają o ich bezpieczeństwo.- odparł Boba – Ich likwidacja pociąga za sobą koszty ekstra. Po co wam to? - Nie martwimy się już o pieniądze, Boba.- uśmiechnęła się Taun We – Po ostatnim, rewolucyjnym zleceniu mamy ich dużo. Fett już chciał przytoczyć kolejny argument, jakoby można by było zainwestować w coś bardziej konstruktywnego, na przykład w polepszenie warunków życia na Kamino, pomoc socjalną albo coś innego, co w tej chwili nie przychodziło mu do głowy; nigdy nie zajmował się pomaganiem społeczeństwu. Właśnie miał to powiedzieć, kiedy dotarł do niego sens słów Taun We. - Jakim zleceniu?- spytał podejrzliwie. - Wspaniałym!- odparła pani premier, wciskając niewidoczny przycisk w oparciu, w wyniku czego olbrzymia płyta z durastali rozsunęła się, ukazując setki, nie, tysiące maszerujących równo, układających się w kolumny, brygady, legiony, zakutych w białe pancerze szturmowców. Wszyscy po musztrze i odprawie wchodzili po jakichś trapach na pokłady przerobionych na daleko dystansowe transportery żołnierzy gwiezdnych galleonów. Na każdym widniał symbol Imperium, przecięty przez skrzyżowane ze sobą superniszczyciel i miecz świetlny. Boba Fett znał ten symbol. Symbol Executor’s Lair. Wiadomość o spodziewanym ataku wojsk Executor’s Lair na Exaphi w mig dotarła do Talona Karrde. Były przemytnik wraz z Shadą D’ukal obejrzał kilkakrotnie nagranie i dołączone do niego informacje, z których większość okazała się być zupełną nowością. Prawie nie chciał uwierzyć w te dane; przyzwyczaił się już do tego, że to on dysponuje najprawdziwszymi i najaktualniejszymi informacjami. Zaakceptował je jednak, gdyż mimo wszystko nigdy nie był zbyt zadufany w sobie, a przedstawione przez admirała Perma rewelacje miały wiele sensu i dużo tłumaczyły. - Co zamierzasz z tym zrobić?- zapytała Shada, kiedy nagranie po raz szósty dobiegło końca. W powietrzu wisiało napięcie; tylko od Talona zależało, co się stanie w niedalekiej przyszłości, czyli kto weźmie udział w walce nad Exaphi. Odpowiedzialność za dalsze losy tej wojny należała więc tylko od niego. - Dokładnie to, o co prosił admirał Perm.- zdecydował w końcu Karrde – Powiedz Dankinowi, żeby nadał tę wiadomość do wszystkich okrętów Nowej Republiki, które są nie więcej, niż tydzień drogi o Exaphi i Duro. Powiadom też co ważniejsze organizacje militarne. - Jak chcesz, Talon.- odparła Shada – Czy Legalni Przewoźnicy także mają wziąć udział w tej walce? - Nie. Zanim zdołalibyśmy zwołać odpowiednią ilość naszych przyjaciół będzie za późno. Ale powiedz im, że coś się szykuje.- powiedział Karrde – Aha, i Shada, dopilnuj, aby te informacje znalazły się w naszych archiwach. Są zbyt ważne, aby ich nie skatalogować. Wiadomość przemierzała więc dalej galaktykę, docierając zarówno do dowódców jednostek operujących w pobliżu Exaphi, a których nie zdążyło powiadomić dowództwo, jak i nieco dalej. I tak na przykład o wszystkim dowiedziało się Nosauriańskie Skrzydło i myśliwce Pasha Crackena, które to formacje zostały oddelegowane na Corellię po zakończeniu poszukiwań Galaktycznego Działa. - Nosaurianie, przygotujcie się do skoku!- rzucił przez komunikator osobnik zwany Zielonym Dowódcą, pełniący obowiązki lidera skrzydła – Natychmiast, bez ostrzeżenia, lecimy na Exaphi! - Ale przecież według admirała Perma ostatecznym celem Vadera jest Corellia!- sprzeciwił się Pash Cracken, krzycząc przez własny komlink do wsiadających do swoich bombowców Nosaurian – Powinniśmy bronić własnej bazy! - Darth Vader zniszczył Nową Plymptę!- warknął Zielony Dowódca, zamykając owiewkę swojej maszyny – Jeżeli jest szansa na powstrzymanie jego armii już teraz, nie zamierzam jej zmarnować! Lecisz z nami albo nie, rób jak chcesz! Pash Cracken, który obserwował startujące B-Wingi z Nosauriańskiego Skrzydła, stojąc przy oknach mesy, zaklnął cicho. Co prawda pani gubernator Marcha nie wydała rozkazu do wsparcia wojsk Nowej Republiki na Exaphi, ale oba Skrzydła gościnnie tylko stacjonowały na Corelli i teoretycznie nie podlegały lokalnemu dowództwu. Z drugiej strony garnizon spodziewał się wizyty prezydenta Borska Fey’lyi i dobrze by było, żeby miał w tym momencie należytą obronę. A najlepiej by było, gdyby Fey’lya po prostu zawrócił się na Coruscant. Chociaż, myślał Cracken, gdyby powstrzymać Vadera i nad Exaphi, i nad Duro, prezydent byłby bezpieczny. To było chyba jedyne wyjście, jeżeli wziąć pod uwagę, że lecącego już w nadprzestrzeni Bothanina nie można było powiadomić o niebezpieczeństwie, dopóki nie wyskoczy. A prawie na pewno leci prosto na Corellię. - Przyjaciele, zbieramy się.- rzucił Pash przez komlink, opuszczając mesę – Lecimy na Duro. Wiadomość zaś szła dalej, aż zawitała na mostek imperialnego gwiezdnego niszczyciela, „Chimery”. Admirał Pellaeon przysłuchał się jej z najwyższą uwagą. Właśnie odbywał lot ćwiczeniowy, mający na celu lepsze opanowanie i udoskonalenie stosowania urządzeń maskujących. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, iż manewry odbywały się w przestrzeni międzygwiezdnej należącej do ogarniętej wojną Nowej Republiki, co mogło się źle skończyć dla ćwiczących. „Chimera”, „Tyrannic” i dwadzieścia innych niszczycieli klasy Imperial trwało więc przez ostatni tydzień w kwarantannie łącznościowej. Od chwili, kiedy Pellaeon dostał informację od Hana Solo o zajęciu Yaga Minor przez Lorda Vadera, rozpoczął on doskonalenie taktyk wojennych Imperium, aby razem z najlojalniejszymi kapitanami przystąpić do walki z najeźdźcą. Teraz nadarzała się okazja. - Ogłosić koniec manewrów!- rzucił do oficera łącznościowego – Przerywamy ciszę w eterze i natychmiast lecimy na Exaphi!- zacisnął ręce w pięści, a w jego oczach dało się zobaczyć groźny błysk – Czas wziąć odwet! Wiadomość przemierzała kolejne gwiezdne szlaki, docierając do uszu tych, którym los Nowej Republiki nie był obojętny. Wreszcie zawitała do Star Home, latającego pałacu w samym sercu Konsorcjum Hapańskiego, gdzie rządzący gromadą król Isolder i królowa Teneniel Djo, wraz z córką, Tenel Ka, robili właśnie przegląd wojsk. W tej chwili mieli ze sobą sześćdziesiąt Battle Dragonów wraz z osłoną w postaci dwóch okrętów Hapes Nova na jeden krążownik i pełnych kontyngentów myśliwców klasy Mit’yl na każdym. Była to spora siła, jednak Isolder wątpił czy zdołałby ją przeciwstawić rosnącej potędze Executor’s Lair, zwłaszcza, że jego ludzie przez ostatnie piętnaście lat zdążyli odwyknąć od walki. Dlatego rodzinie królewskiej z Hapes tak zależało na sojuszu z Nową Republiką; tylko zjednoczonymi siłami uda im się powstrzymać Lorda Vadera. - Zbadałam wszystkie legendy klanu Śpiewającej Góry, córko.- rzekła Teneniel, kiedy Tenel Ka przyszła do niej z historią serum blokującego Moc – I nie znalazłam żadnej wzmianki o podobnym przypadku. Podejrzewam, że na Dathomirze po prostu nie jest możliwe oderwanie kogoś od Mocy. - No tak.- mruknęła Tenel, wyraźnie przygnębiona – Zapomniałam, że twoja rodzinna planeta jest przecież odwrotnością Myrkr. - To ułatwiało nam życie.- rzekła Teneniel Djo – Przykro mi, że nie mogę nic poradzić. Jednak jeśli mistrz Skywalker życzyłby sobie pomocy mojego miecza, z chęcią mu ją zaoferuję. - To nie będzie konieczne, moja królowo.- powiedział Isolder, wchodząc do pomieszczenia – Moja żona nie będzie walczyć. - Posługuję się Mocą lepiej, niż wiele moich sióstr z Dathomiry.- sprzeciwiła się Teneniel – Mogę stanąć do walki! - Tu nie chodzi o umiejętności, moja królowo.- odparł Isolder – Tylko o stanowisko. Jesteś władczynią Hapes, nie przystoi ci walka. To zadanie mężczyzn. - Mam patrzeć, jak nasze Konsorcjum wali się przez Dartha Vadera, a ja nie mogę nic zrobić przez głupią tradycję!?- Teneniel Djo zaczęła się unosić – Na Dathomirze... - Nie kłóćcie się!- wrzasnęła Tenel Ka – W każdym razie nie przy mnie.- zwróciła się do króla – Ojcze, jeżeli nie chcesz pozwolić matce walczyć, czemu sam nie poprowadzisz naszej floty do zwycięstwa nad Executor’s Lair? - Przyszedłem tu właśnie w tej sprawie.- uśmiechnął się Isolder – Otrzymałem informację od admirała Perma za pośrednictwem Talona Karrde. Lord Vader zamierza zaatakować Exaphi, a ja chcę mu w tym przeszkodzić! W końcu wiadomość zawitała na pokładzie „Hyperspace Maraudera”, żeby dotrzeć do Jacena i Jainy Solo, mistrza Ikrita i Tahiri Veili. - Musimy zawrócić.- stwierdził Jacen, kiedy wszyscy zapoznali się z danymi przesłanymi im przez Talona Karrde – Natychmiast. - Już ustalam wektor skoku.- odparła Jaina, pochylając się nad konsoletą nawigatora. Bliźnięta doskonale się w takich sytuacjach sprawie rozumieli. Wiedzieli, że jak jedno bierze się za jedną rzecz, to drugie powinno zająć się drugą. Nie mieli też wątpliwości co do następnego celu ich podróży. - Zaraz!- zdziwiła się Tahiri, patrząc, jak młodzi Solo najzwyczajniej w świecie rezygnują z poszukiwań ich najmłodszego brata, zupełnie, jakby nie groziło mu niebezpieczeństwo ciemnej strony i nie potrzebował ich pomocy – A Anakin!?- wykrzyknęła zbulwersowana. - Też poleci na Exaphi, Tahiri.- wyjaśnił spokojnie Jacen, spoglądając na młodą przyjaciółkę – Kieruje nim, jak zresztą każdym z nas, wola sprawdzenia się w tej wojnie. Nie zabraknie go na pewno podczas wielkiej bitwy z udziałem obu stron. - Jacen ma rację, moja droga.- dodał Ikrit, unosząc uszy – Anakin cały czas przed nami ucieka. Nie złapiemy go, podążając za nim, lecz możemy to zrobić, przecinając mu drogę. Tahiri rozważyła w swoim sumieniu, to co usłyszała i to, co dyktowało jej serce. Wreszcie doszła jednak do wniosku, że jej towarzysze mają rację. - Lećmy więc.- westchnęła zrezygnowana. - Pracujecie dla Executor’s Lair.- słowa Boby były bardziej stwierdzeniem, niż pytaniem. - Executor’s Lair, Nowa Republika, Sektor Wspólny... czy to ważne?- spytała Taun We – Liczy się, że dobrze płacą za naszą pracę, a ich rozwiązania techniczne walnie przyczyniły się do ulepszenia naszych własnych technik klonowania.- wstała i podeszła do szyby, za którą w dole maszerowały hordy szturmowców – Wiedziałeś, że zwierzęta zwane ysalamirami redukują ryzyko wystąpienia kloniego szaleństwa? A kombinacje zróżnicowanych form genetycznych pozwalają na uzyskanie optymalnego materiału? Tutaj klonujemy około setki żołnierzy, oficerów i techników, cały personel, jakiego potrzebuje każda armia. W probówkach są jeszcze dwa miliony czekających na rozwój embrionów. Nie starczyło nam fabryk, żeby się nimi wszystkimi zająć. Boba Fett prychnął, choć niewiele brakowało, żeby się zaśmiał Kaminoance w twarz. - Taun We, Executor’s Lair wyznaczyło nagrodę za moją głowę. Dlatego nikt nie przywiezie ci Khana i Luwingo. Wszyscy ścigają mnie! - To już twój prywatny kłopot.- pani premier wzruszyła nieznacznie ramionami, patrząc obojętnie na Fetta. - Czyżby?- Boba udał zdziwienie – A więc nie ma dla ciebie znaczenia, że ludzie, którzy ci płacą, chcą zamordować syna Kamino? A tak się bulwersowałaś... - Opuściłeś naszą planetę dawno temu, Boba.- odrzekła Taun We. - Tu się urodziłem!- zaoponował Fett – Sama powołałaś mnie do życia. A teraz sprzedałaś się Vaderowi. - Interesy, Boba.- powiedziała Kaminoanka – Jesteś naszym dzieckiem i zawsze możesz znaleźć na Kamino schronienie. My cię nie wydamy. Ale swoje prywatne sprawy musisz załatwiać sam. - A pomyślałaś, co będzie, jeżeli na twoją ukochaną planetę zwalą się hordy łowców nagród podążające moim tropem?- spytał Boba obojętnym głosem – Czy coś zostanie z twojego cudownego globu? Albo, jeśli...- zastanowił się chwilę -...zaraz po odlocie przypadkiem wspomnę któremuś z oficerów Nowej Republiki o nowej fabryce klonów Vadera? - Nie odważysz się!- tym razem pani premier zbulwersowała się nie na żarty – Przecież Kamino to twoja ojczyzna... - Czyżby?- przerwał jej Fett; jak na ironię Kaminoanka przytaczała teraz argumenty, którymi przed minutą posłużył się łowca – Ty mnie wyklęłaś, a ja mam pozostać lojalny? Czemu? - Nie uciekniesz z Kamino!- zagroziła Taun We – Nasza służba ochrony cię powstrzyma! Boba Fett przekrzywił lekko głowę, a w jego ręku zalśniła lufa karabinu blasterowego. - Chcesz się przekonać?- zapytał szelmowsko, zupełnie, jak... Solo albo Horn! Za bardzo udzieliło mi się ich towarzystwo, pomyślał. Taun We natomiast teatralnie załamała ręce. - Czego chcesz?- spytała zmęczonym głosem. - Wycofania nagrody za Lo Khana i Luwingo oraz gwarancji bezpiecznego odlotu.- powiedział Fett – Ja zaś nie powiem w Nowej Republice, gdzie widziałem armię klonów. - Niech będzie.- rzekła premier planety Kamino. Boba kiwnął głową, opuścił broń i ruszył do wyjścia – Ale od dzisiaj nie masz prawa postawić stopy na planecie Kamino!- krzyczała za nim Taun We - Nie znamy cię tu Boba, nie jesteś już naszym synem! Fett szedł, udając, że nie słyszy, jednak z każdym krokiem czuł, jak dawno tłumione i od lat nie okazywane emocje kotłują się w nim i ulatują. Zawsze spychał je na dno swej duszy, ale teraz, kiedy ich poziom sięgnął sufitu pod wpływem ostatnich wydarzeń i sytuacji, w jakich się znalazł, po prostu musiał dać im upust. Postanowił więc wypuścić je z siebie, zostawić za plecami tak, jak planetę Kamino, zamknąć ten rozdział swojego życia. Kiedy Boba Fett wyszedł na deszczowe lądowisko, po raz pierwszy poczuł się naprawdę wolny. ROZDZIAŁ 27 - Panie mistrzu Jedi, pan chyba oszalał!- wykrzyknął zdumiony gubernator planety Exaphi. Otyły Calibop, który pełnił tę funkcję, siedział właśnie przy swoim dużym, zdobionym biurku i nerwowo stukał o blat długimi, grubymi palcami. Luke wiedział, że przebieranie palcami to u istot tej rasy wyraz najgłębszego zdenerwowania – Myśli pan, że oddam dowodzenie naszą placówką w wasze ręce, po tym, jak wasza ospałość i niekonsekwencja doprowadziła do śmierci wielu tysięcy obywateli Nowej Republiki i bezkarnej ekspansji najeźdźców znikąd!? - Rozumiem pańskie zdenerwowanie.- odpowiedział spokojnie Skywalker, który wraz z żoną, Kamem, Kylem i Ewonem przybył do twierdzy gubernatora w stołecznym mieście Exaphi, aby przekonać go o potrzebie pomocy ze strony Jedi. Mimo, iż ekipa techniczna fortecy zajęła się „Peacemakerem” z największą ostrożnością i szacunkiem, ich szef zdawał się być mniej przyjaźnie nastawiony – Teraz proszę zrozumieć mnie. Wiem z pewnego źródła, że Executor’s Lair zamierza przypuścić atak na pańską planetę. Jesteśmy tu po to, żeby do tego nie dopuścić, ale potrzebujemy wszelkiej pomocy, jaką może nam pan okazać. - Najlepiej by było, gdyby mianował nas pan dowódcami miejscowego garnizonu.- dodał Kam – Zgodnie z zarządzeniem admirała Perma z Sił Zbrojnych Nowej Republiki Jedi mogą w trybie natychmiastowym obejmować wojskowe stanowiska. - Nowa Republika.- prychnął Calibop – Nowa Republika jest jeszcze bardziej bezsilna, niż wy!- oparł łokcie o biurko – Ta rozmowa chyba do niczego nie prowadzi. Państwo wybaczą, ale jestem człowiekiem zajętym i... - Wasz mały garnizon nie da sobie rady z wojskami Vadera.- Luke pochylił się i spojrzał w oczy gubernatora. Samozaparcie urzędnika zaczynało go powoli irytować. Korciło go, aby użyć Mocy, żeby wymusić na nim przejęcie dowodzenia, jednak powstrzymał się, wiedząc, że łatwiejsza droga z reguły prowadzi prosto na ciemną stronę – Właśnie wracamy ze Spiry. Vader szkolił tam tysiące żołnierzy, gotowych do walki za Nowy Ład. Sądzi pan, że da im radę, wysyłając do walki te kilka setek stacjonujących tu ochotników i dwie eskadry myśliwców? - Executor’s Lair zdobyło największą twierdzę w galaktyce, bazę Imperialnego Wywiadu na Yaga Minor.- dodał Kyle – Wcześniej zajęli stocznie na Birblingi i stację myśliwską Adumaru. Mistrz Skywalker ma rację. Nie dacie im rady. - A Nowa Republika da?- zaoponował gubernator. Zdawał się nie wierzyć w to, aby Darth Vader w ogóle zawitał w przestworzach Exaphi. Ale to nie wszystko. Luke przypomniał sobie, że jest on nadal cięty na ich flotę za to, co zmajstrowali tu Garm Bel Iblis i Eskadra Łotrów parę miesięcy wcześniej. Generał zbombardował wtedy fortecę, w której teraz przebywali, chcąc wykurzyć stąd grupę Stryytch’winiańskich terrorystów. Udało im się, jednak przy okazji zniszczyli generator pola planetarnego zainstalowany w twierdzy. Co prawda od tego czasu gubernator zdołał odbudować swój fort i wyposażyć go w nowe systemy ochrony, jednak wciąż żywił urazę za ten atak, zarówno do Bel Iblisa, jak i przy okazji do innych stronników Nowej Republiki. I nie przeszkadzał mu fakt, iż ostatnio Bel Iblis nieformalnie z niej wystąpił. - Da, jeśli nam pan zaufa.- nie poddawał się Luke. - O żadnym zaufaniu nie może być mowy!- warknął Calibop – To chyba wszystko. Żegnam państwa. - Może zanim pan nas wyrzuci...- zaczęła Mara, która nie brała udziału w dyskusji, bo cały czas łaziło jej po głowie jakieś niejasne przeczucie, jakaś myśl, że powinna o czymś powiedzieć, coś zrobić... i miała nadzieję, że chodziło właśnie o to -... zechciałby pan sprawdzić w danych Wywiadu, czy rzeczywiście nie jest planowany atak na pańską planetę? Luke spojrzał na Marę, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodzi, ale widząc jej zdecydowanie uśmiechnął się ciepło. Znał ją i był pewien, że szykuje coś niesamowitego. - Nie widzę ku temu powodów.- powiedział gubernator – Co kilka dni sprawdzamy najświeższe HoloNetowe wiadomości, nie sądzę więc, aby był sens łamać tę procedurę. - Nalegam.- rzekła z naciskiem Mara, a z jej oczu popłynął jakiś chłód. - Jeżeli się dzięki temu wyniesiecie, to czemu nie?- odparł Calibop, wciskając jeden z przycisków na konsolecie swojego biurowego komputera – Narg, sprawdź, co nadają na HoloNecie. - Dobrze, panie gubernatorze.- odrzekł chrapliwie Narg przez głośnik. Calibop uśmiechnął się do grupy Jedi na poły pobłażliwie, na poły ironicznie, czekając na meldunek podwładnego. Ewon spojrzał bez zrozumienia na Marę, podobnie jak pozostali rycerze, ale Jade Skywalker tylko mrugnęła do nich porozumiewawczo. - Panie gubernatorze.- rzekł w końcu Narg nieswoim głosem – Daję coś panu na ekran. Musi pan to zobaczyć. W następnej chwili Jedi obserwowali ze zdziwieniem, jak Calibop blednie, a jego aura przepełnia się strachem i niepokojem. Źrenice niemal mu wyskoczyły z orbit, a podobny do dzioba pysk opadł bezwiednie. - To niemożliwe.- szepnął, po czym zdawał się wrócić do siebie, bo przypomniał sobie o obecności Jedi. Spojrzał na nich z lekkim obłędem w oczach – To jakaś mistyfikacja. Jak to zrobiliście!? - Co takiego?- autentycznie zainteresował się Skywalker, obchodząc biurko. Calibop był zbyt wstrząśnięty, żeby mu tego zabronić. Po chwili Luke i podążający za nim Kam i Ewon spojrzeli na ekran i także zaniemówili. - Kyle, chyba Wywiad odkrył jakieś rewelacje.- stwierdziła Mara, uśmiechając się do przyjaciela, który pozostał pod ścianą ze skrzyżowanymi rękoma. - Chyba tak.- zgodził się Katarn – Luke, co was tak zaskoczyło? - Odnoszę dziwne wrażenie, że pod naszą nieobecność wiele się w galaktyce działo.- powiedział Skywalker, nie odrywając wzroku od ekranu – A my wylądowaliśmy w samym środku tego bałaganu.- spojrzał wreszcie na Kyle’a i Marę – Zdaje mi się, że nasz Wywiad odkrył plany kampanii Executor’s Lair. Luke powiedział to spokojnie, ale jak tylko sens jego słów dotarł do Jade Skywalker i Katarna, to dotychczas niespecjalnie zainteresowani rewelacjami na monitorze Jedi nagle jednym susem znaleźli się za biurkiem. - Co się...- Calibop powoli odzyskiwał zdolność mowy, zagłuszoną dodatkowo przez bezczelność Jedi – Jakim prawem... Nadal nie wierzy pan w inwazję na tę planetę?- spytał spokojnie Kam, aczkolwiek w jego głosie można było wyczuć nutę sarkazmu. Luke ucieszył się w duchu, że po śmierci Shora Gina powoli wraca mu humor. - Nie! To jakaś podła manipulacja!- gubernator odciął się od wszystkiego – Nie wierzę w ani jedno słowo! - Panie gubernatorze, alarm!- odezwał się podniecony Narg. Jedi przemknęło przez myśl, że może Executor’s Lair przypuściło atak, ale zaraz zrozumieli, że to niemożliwe; żaden z nich nie wyczuł niebezpieczeństwa. - O co chodzi!?- warknął Calibop. W ciągu ostatnich kilku minut zdarzyło się bardzo dużo rzeczy i musiał je sobie najpierw wszystkie poukładać. - Przybyła duża flota bojowa Nowej Republiki!- odparł przez głośniki Narg – Jej dowódca, generał Carlissian, prosi o natychmiastowy kontakt! Rycerze Jedi uśmiechnęli się, słysząc znajome nazwisko w randze generała. A więc jednak Landowi udało się dostać się do łask admirała Perma. Moc nam sprzyja, pomyślał Luke, zesłała nam ciężką artylerię. Już nie jesteśmy sami. „Lusankya” wraz z armadą, na którą składało się pięć niszczycieli klasy Imperial, po cztery klasy Victory i Nebula, osiem krążowników typu Liberator i dwa ciężkie krążowniki klasy Majestic oraz trzy fregaty Nebulon-B, nie była jedyną siłą bojową Nowej Republiki, która pojawiła się w systemie wraz z Lando Carlissianem. Otóż śniadolicemu hazardziście towarzyszył Sarin Virgilio wraz ze swoją legendarną formacją znaną jako Zespół Uderzeniowy Starfall, z tym, że wzbogaconą o kilkanaście nowych statków. I tak flotylla „Starfalla”, jeśli nie liczyć okrętu flagowego, liczyła czternaście krążowników Mon Calamari, w tym dziewięć MC-80, cztery MC-80A i jeden MC-80B, a poza tym jedenaście pancerników typu Dreadnaught, w tym Eskadra „Peregrine”, trzy Corelliańskie Korwety i sześć Korwet typu Marauder oraz cztery Corelliańskie Kanonierki. Dawało to w sumie sześćdziesiąt sześć statków z pełnym kontyngentem myśliwskim i wojskowym. Co jednak było najbardziej godne uwagi, to fakt, że na dwóch okrętach w rangach komandorów służyli dwaj rycerze Jedi: Faustus, wywodzący się od Jensaarai, oraz Streen, jeden z pierwszych uczniów Luke’a Skywalkera. - Luke!- wykrzyknął Lando, kiedy mistrz Jedi skontaktował się z nim za pośrednictwem nadajnika w fortecy gubernatora – Na wszystkie galaktyki... Co ty tu robisz? - Moc odkryła przede mną, że powinienem znaleźć się tu, na Exaphi, bo... właściwie nie wiem, czemu.- przyznał, uśmiechając się lekko. - No to ja ci powiem.- zaproponował Lando – Admirał Ackbar i reszta uczestników przewrotu przeanalizowała dokładnie dane z różnych źródeł i odkryła założenia kampanii Vadera, według których kolejnym celem ataku będzie planeta Exaphi. - Widziałem te założenia.- odparł Luke, przy okazji zastanawiając się, o co chodzi z tym przewrotem – Powiedziałeś: uczestników...? - Przewrotu.- dokończył Carlissian – To ty nic nie wiesz? - Nic.- przyznał Luke. Wtedy Lando opowiedział Luke’owi o zajściu w więzieniu na Coruscant, uwolnieniu Ackbara przez Eskadrę Łotrów, o ucieczce w nieznane miejsce oraz o przyłączeniu się do nich innych wysokich stopniem oficerów Nowej Republiki, a także o tym, jak ci wywrotowcy wysłali Permowi pod nieobecność Fey’lyi wyniki swoich obserwacji. - I mówisz, że Han również do nich dołączył?- upewnił się Luke. - Przynajmniej nikt nie może ustalić, gdzie teraz jest.- odparł Carlissian – Niewykluczone, że poleciał szukać Anakina, ale jak znam Ackbara i Bel Iblisa, to chcieliby zapewne, żeby wziął udział w tym wszystkim. - I masz rację, stary.- w rozmowę pomiędzy Skywalkerem w fortecy a Landem na „Lusankyi” wtrącił się trzeci, znajomy głos – Rzeczywiście, admirał Ackbar po mnie posłał. Jako komentarz usłyszeli przeciągłe, acz radosne wycie Wookiego. - Han! Chewie!- wykrzyknął zaskoczony Luke – Co za niespodzianka! - Zawsze miło czymś zaskoczyć mistrza Jedi.- uśmiechnął się szelmowsko Han, a przynajmniej obaj jego rozmówcy zobaczyli oczami wyobraźni, jak to zrobił – Proponuję zejść na ziemię i pogadać na żywo. Nie zgadniecie nawet, kogo ze sobą wiozę! - Więc admirał Ackbar i Garm Bel Iblis pozostali poza granicami systemu?- upewnił się Luke. - Tak.- rzekł Han – Czekają tam w kanonierce Skipray na wypadek, gdybyśmy ich potrzebowali. Nie chcieli się jednak ujawniać przed czasem, żeby przypadkiem jakiś nadgorliwy agent Wywiadu nie zaczął utrudniać im życia. Poza tym Garm ma świadomość, że nie jest zbyt mile widziany w tym systemie.- dodał nieco ciszej. Chewbacca potwierdził to kilkoma zwięzłymi warknięciami. - Masz rację, Chewie.- przyznał Lando, opierając się wygodniej w fotelu. Wszyscy przyjaciele zebrali się w jednym z pomieszczeń fortecy, którą gubernator niechętnie, bo niechętnie, ale jednak, oddał do dyspozycji żołnierzom i oficerom Sił Zbrojnych Nowej Republiki, oraz rycerzom Jedi. Wszyscy zebrali się zatem przy okrągłym, metalowym stole w komnacie, która służyła jako sala posiedzeń doradców gubernatora Exaphi. Tak więc do dyskusji zasiedli, poza Lukiem, Landem, Hanem i Chewbaccą: Llegh Krestchmar i Cyryl, dwaj Wędrowni Protektorzy, kapitan Sarin Virgilio oraz komandorowie Streen i Faustus, Kam Solusar, Kyle Katarn, Ewon Five-For-Two, a także przywieziona przez Hana Solo Alex Winger, no i oczywiście Mara Jade Skywalker. - Generał Snunb poleciał razem z Brenem Derlinem.- dodał Han – Lo i Wingo pozostali na Anoth, bo ich szukają nie tylko funkcjonariusze Wywiadu, ale też łowcy nagród. Natomiast Eskadra Łotrów i Mirith Sinn doleci do nas za kilka godzin. „Sokół” jest szybszy, a my z Chewiem chcieliśmy jak najprędzej się tu dostać.- wyjaśnił. - Mówiłeś też, że Wieiah i Brakiss powrócili, prawda?- spytał Ewon Hana – Jesteś pewien? - Na trzysta procent.- odparł Solo – Pomogli mi powstrzymać tych Noghrich na Yavinie IV. A poza tym to Brakiss przekazał nam informacje o historii i składzie osobowym Executor’s Lair. Dzięki niemu tu jesteśmy. - Dobrze, że wszystko ma się ku dobremu.- rzuciła chłodno Mara – Jest tylko jeden problem: bitwa z wojskami Executor’s Lair. Carlissian przywiózł ze sobą sześćdziesiąt sześć okrętów, ale flotylla Lorda Vadera, której się tu spodziewamy, liczy sobie co najmniej dwa razy tyle statków plus superpancernik. Jak chcecie wygrać? - Nie „chcecie”, tylko „chcemy”.- poprawił ją Lando – Talon właśnie wysyła informację o spodziewanym ataku wszystkim, którzy mogą się tu zjawić. Dlatego sądzę, że wesprze nas jeszcze kilka fregat czy krążowników. - To i tak za mało.- powiedział Kyle – Musimy mieć plan. - Dysponuję kilkoma nowymi sposobami walki, które opracowaliśmy na tę okazję.- powiedziała Alex Winger, zaciskając swoją mechaniczną dłoń – Teraz musimy je tylko wypróbować w praktyce. - To nie wystarczy.- rzucił Faustus, od niechcenia obracając w rękach swój hełm – Żadna taktyka walki nie jest tak skuteczna, żeby pokonać trzykrotnie silniejszego od siebie przeciwnika. Musielibyśmy mieć coś ekstra, co... - Admirał Perm sprowadza nam tajemniczy statek o nazwie „Vacuum” z systemu Da Soocha.- przerwał mu Lando – Mówi, że ten okręt przeważy szalę zwycięstwa na naszą stronę. - Słyszałam o tym statku.- rzekła Mara – Huttowie panicznie się go boją, dlatego omijają z daleka naszą bazę w ich Przestworzach. Ale nie wiem, czy jeden okręt wystarczy. - Kluczem do zwycięstwa jest niedopuszczenie do zdobycia planety.- powiedział powoli Kam – Jeżeli admirał Ackbar prawidłowo odgadł założenia taktyczne planu tego Morcka, to flota Vadera musi zdobyć Exaphi, żeby się cały zamysł powiódł.- popatrzył na zgromadzonych; wszyscy słuchali go z uwagą, zdając sobie sprawę z jego mądrości i doświadczenia – Żeby tego dokonać, muszą znieść tarcze planetarne, a zatem zdobyć tę fortecę.- wskazał na ściany i sufit budynku, w którym siedzieli – Jeżeli więc obronimy twierdzę przed atakiem lądowym, w najgorszym wypadku zmusimy flotę na orbicie do intensywnego ostrzału pola, a to potrwa długo. - Przynajmniej do czasu, aż admirał Perm przyśle wsparcie.- stwierdziła Mara. - Oczywiście nie oznacza to, że ta flota, którą zebraliście na orbicie, ma wisieć bezczynnie.- dodał Llegh – Jeżeli dobrze rozumiem, to powinna ona maksymalnie uszczuplić stan liczebny okrętów Vadera. - To fakt.- zgodził się Virgilio – I zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby tak się stało. - Jeśli mamy wygrać bitwę na ziemi, musimy już teraz zacząć przygotowania.- oświadczył Luke – Trzeba sprowadzić żołnierzy na powierzchnię i opracować plan ich rozmieszczenia. Musimy też ewakuować ludność. Najchętniej poza system, ale to chyba niemożliwe, więc miejmy nadzieję, że wystarczy przetransportować ich na drugą stronę globu. Pogadam o tym z gubernatorem.- powiedział – Wszyscy powinniśmy się przygotować, bo nie wiemy, kiedy dokładnie przyleci nasz wróg.- zrobił chwilę przerwy – Przyjaciele, do dzieła! - Jak każesz, wodzu!- odparła nieco ironicznie Mara, po czym wszyscy wstali i rozeszli się do swoich zajęć, wiedząc, że mają mało czasu. ROZDZIAŁ 28 Luke Skywalker zauważył, że odkąd rozpoczęto przygotowania do oblężenia, wszyscy dookoła, zarówno żołnierze Nowej Republiki, jak i rycerze Jedi, a nawet cywile, traktują go jako przywódcę całego przedsięwzięcia. Nie bardzo mu się to podobało; wolałby, gdyby wodzem okrzyknięto kogoś innego, na przykład Hana albo Kama, jednak nie zmieniało to faktu, że wykonywał swoją rolę nader dobrze. Gdy logistycy Nowej Republiki budowali umocnienia i opracowywali najrozmaitsze warianty przebiegu bitwy, to właśnie jego zdanie liczyło się dla nich najbardziej. Również przygotowania do walki pojedynczych oddziałów bojowych szły lepiej i szybciej, kiedy znajdował się w pobliżu. Czuł się nieco skrępowany i przytłoczony odpowiedzialnością, wiedział, że nie pasuje do niej, niemniej jednak Mara i Han świetnie sprawdzali się jako jego nieformalni zastępcy, a ich pomysły były wręcz nieocenione. Było jednak coś jeszcze. Nie licząc odosobnionych przypadków, takich jak gubernator rasy Calibop, wszyscy, którzy znaleźli się koło Skywalkera albo innego Jedi, od razu energiczniej wykonywali swoje obowiązki. Luke przekonał się o tym, kiedy przeszedł się w którymś momencie po rusztowaniach wokół warownej wieży, sprawdzić, jak radzą sobie robotnicy kładący na nią nową warstwę wzmacnianego laminarium tytanowego betonu. Wszędzie, gdzie tylko się pojawił, wnosił swoją osobą zwiększoną chęć życia, pragnienie zwycięstwa i wiarę we własne siły. Skywalker zorientował się, że daje tym ludziom nadzieję. - Jesteś wielkim mistrzem Jedi.- powiedziała Mara, kiedy podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami – Nie dziwię się, że ci ludzie czują się spokojniejsi, kiedy wiedzą, że jesteś w pobliżu. Luke nigdy nie wierzył w swoje talenty przywódcze. Niemniej jednak widział, jak dzięki niemu wszyscy lepiej koncentrowali się na wykonywaniu swojej części planu. A plan był prosty: dbając o bezpieczeństwo swojej fortecy, gubernator zainstalował na niej osobny emiter pola cząsteczkowego i standardowego, mający chronić wieżę przed uszkodzeniami mechanicznymi oraz zapobiec jej zdobyciu. Zdecydowano, że trzeba tę sytuację wykorzystać, dlatego wzmocniono tarcze, aby były jeszcze bardziej nieprzepuszczalne. Jedynym problemem była sprawa generatora tych pól; z racji swojej wielkości i innych problemów natury architektonicznej i geodezyjnej musiał się on mieścić poza obrębem osłony. Dlatego połowa armii miała pilnować generatora, żeby nie uległ on zniszczeniu, natomiast druga połowa dostała zadanie zaczajenia się w mieście, w centrum którego znajdowała się wieża, i wciągnięcia armii wroga w pułapkę. Pomocne miały się okazać myśliwce wyznaczone przez niedawno przybyłego Wedge’a Antillesa do walki w atmosferze. Przy generatorze obroną miała dowodzić komandor Mirith Sinn, a walkę w mieście koordynowali Jedi. - Czarno to wszystko widzę.- powiedział Calibop zrezygnowanym głosem podczas któregoś z obchodów. Właśnie Wędrowni Protektorzy Llegh i Cyryl nadzorowali repatriację mieszkańców stolicy na drugą półkulę planety Exaphi, a gubernator i mistrz Jedi przyglądali się odlotowi kolejnego konwoju. - Dlaczego?- spytał Luke, nie odwracając jednak wzroku od repulsorowych poduszkowców. - Krążownik klasy Bulwark, który został zniszczony nad Roon, nazywał się „Tytan”, prawda?- spytał Calibop. - Owszem.- potwierdził Skywalker – Jaki to ma związek z obecną sytuacją? - Nasza twierdza to imperialna forteca typu Titan-14.- powiedział obcy – Czuję, że, podobnie, jak tamten „Tytan”, i ten zostanie zmiażdżony. - Przesadza pan, gubernatorze.- odparł Luke, ukrywając uśmiech. Calibop zaczynał popadać w paranoję. Sprawy w końcu nie wyglądały aż tak źle. Wczoraj przybyły przecież myśliwce z Nosauriańskiego Skrzydła, a przygotowania do obrony szły pełną parą. Nagle Luke wyczuł w przestrzeni znajomą aurę, sygnaturę Mocy, której dawno nie widział. Uśmiechnął się od ucha do ucha, rozpoznał bowiem tę osobę, a konkretniej te osoby. Skywalker uniósł głowę i dostrzegł nadlatujący z góry statek mniej więcej w tym samym czasie, w którym zabzyczał jego prywatny komlink. Luke uniósł go do ust i, nie przestając obserwować zbliżającego się obiektu, spytał: - O co chodzi? - Luke, właśnie w atmosferę planety wchodzi patrolowiec klasy Pursuer o nazwie „Another Hope”.- powiedział Lando spiętym głosem – Chciałem go wywołać, ale nie odpowiada. Wiesz może, kto to? - Wiem.- rzekł zwięźle Skywalker – Zostaw to mnie. Bez odbioru.- i wyłączył komunikator – Muszę pana przeprosić na chwilę.- te słowa skierowane były do gubernatora. - Idź, jeśli musisz.- odparł zrezygnowanym głosem Calibop, zupełnie, jakby miał zaraz się powiesić. Luke już go jednak nie słuchał, gdyż był w drodze na dach wieży, gdzie mieściło się lądowisko dla gości. Wpadł tam akurat wtedy, kiedy „Another Hope”, stary, pokiereszowany patrolowiec klasy Pursuer firmy Mandal Motors, wyjmował dźwigary do lądowania, z których jedna połowa wysunęła się nie do końca, a druga połowa wcale. Skywalker jednak wyczuł, jak ktoś z wnętrza statku posługuje się Mocą, aby telekinetycznie złapać pojazd i bezpiecznie, powoli, posadzić na ziemi, przy okazji łamiąc wszystkie wyjęte nogi. W następnej chwili drzwi na jego burcie rozsunęły się i wypadła z nich rozpromieniona Zeltronianka. - Mistrz Luke!- zawołała Wieiah, promieniując radością. Miała ochotę podbiec do niego i go uściskać, pohamowała się jednak. Była przecież Jedi i umiała panować nad emocjami. - Witaj, Wieiah!- odkrzyknął jej Skywalker, szczerząc zęby w uśmiechu. Podszedł bliżej w tym samym czasie, kiedy zgasły silniki jonowe zdezelowanego patrolowca – Skąd wzięliście ten złom? - Z Roon, mistrzu!- odparła Zeltronianka, ponieważ byli już dostatecznie blisko siebie, by przestać krzyczeć – Nawet nie wiesz, co to za katorga, lecieć tym rzęchem. Cały czas trzeba patrzeć, czy coś się nie rozsypało albo nie zepsuło, a w dodatku strasznie trzęsie... - Opowiesz mi o tym później, dobrze?- przerwał jej delikatnie Luke, wyczuwając w drzwiach obecność kogoś jeszcze – Może najpierw przedstawisz mi swoją towarzyszkę? - Mistrzu, to jest Danni Quee.- powiedziała Wieiah, kiedy młoda kobieta do nich podeszła – Była szefową placówki badawczej ExGal.4 na planecie Belkadan, potem więziło ją Executor’s Lair, w końcu przyłączyła się do nas. Była pierwszą osobą, na której użyto serum blokującego Moc. - Przykro mi.- powiedział współczująco Skywalker. - Nie szkodzi.- Danni wyciągnęła dłoń do Luke’a – Wszyscy mi mówią, że to straszna krzywda, ale ja tego tak nie odbieram. Całe życie nie używałam Mocy i nie czuję się poszkodowana tylko dlatego, że dalej tak będzie. - Rozumiem.- mistrz Jedi uścisnął rękę młodej kobiety, po czym zwrócił się do Wieiah – Han powiedział mi o waszej akcji na Yavinie IV. Brawo. Powiedz mi, gdzie jest... - Tutaj, mistrzu.- od strony włazu rozległ się melodyjny, męski głos. Luke spojrzał w tamtą stronę, ale i tak wiedział, do kogo on należy. W drzwiach stał mężczyzna o jasnej aurze, pełnej miłości, ale i obawy – Wróciłem. Skywalker nic nie odpowiedział, tylko szybko podszedł do przystojnego, ciemnowłosego mężczyzny, który wyszedł mu kilka kroków na spotkanie. Brakiss obawiał się, że może mistrz Jedi idzie go zbesztać, ukarać albo przegonić, ale Moc mówiła co innego. Mówiła, że Luke Skywalker jest wzruszony. Mistrz Jedi z Tatooine chwycił mocno wyciągniętą dłoń mężczyzny, obok którego ukradkiem stanęły Wieiah i Danni, a następnie położył mu po ojcowsku dłoń na ramieniu. - Znów jesteś wśród nas.- powiedział, uśmiechając się – To była długa droga, prawda, Brakissie? Dobrze, że już dotarłeś do celu. - Też się cieszę, mistrzu.- Brakiss miał łzy w oczach; nie oczekiwał tak ciepłego i serdecznego powitania ze strony człowieka, któremu wyrządził kiedyś tyle złego. Dopiero teraz pojął, na czym polega prawdziwa istota jasnej strony. Tymczasem Luke cofnął się wzrokiem i stwierdził, że Wieiah instynktownie przysuwa się do Brakissa, a on równie instynktownie obejmuje ją ramieniem. - A więc moje przypuszczenia były słuszne.- uśmiechnął się do Wieiah – To twoja sprawka. - A gdzie tam.- powiedziała Zeltronianka, posyłając mistrzowi rozbrajający uśmiech. Brakiss złożył na jej czole krótki pocałunek. - Mistrzu, jest z nami jeszcze jedna osoba.- wtrąciła Danni. - A rzeczywiście.- stwierdził Luke, wysyłając w stronę statku myślowe macki Mocy. Wyczuł kogoś dziwnie znajomego, zupełnie, jakby już go kiedyś spotkał, lecz wtedy był on... starszy? Luke’a zaintrygowała tożsamość tego osobnika – Może wyjdziesz do nas?- zawołał w stronę patrolowca. W drzwiach, jakby na rozkaz, pojawił się młody mężczyzna rasy Zabrak, który... umarł na Roon? Nie, tamten miał wytatuowaną twarz, ale poza tym wszystko się zgadza. Czyżby brat bliźniak? - To niewiarygodna historia, mistrzu.- powiedział Brakiss – Ale zacznijmy od początku. Przedstawiam ci Weraca Dominessa. „Slave I” leciał z najszybszą możliwą prędkością w stronę swojego celu. Boba Fett opuścił Kamino bez większych przeszkód, zostawiając na niej wszystkie swoje lęki i frustracje. Nie sądził, że może w taki sposób pozbyć się zbieranych i nawarstwianych na przestrzeni lat negatywnych emocji. Nie sądził, że to będzie takie proste. Jeśli się zastanowić, to przyczyną i zaczątkiem tego procesu było przebywanie z Jedi. Użytkownicy Mocy bardzo często dzielili się ze sobą uczuciami, a czasem i myślami. Może to właśnie dlatego u Boby odkręcił się kurek z emocjami, dotychczas szczelnie zakręcony? Chociaż nie, to zaczęło się wcześniej, kiedy nagroda za jego głowę wyprowadziła go z równowagi. Przebywanie w towarzystwie Jedi i ich przyjaciół tylko przyspieszyło ten proces, którego konkluzja nastąpiła na Kamino. Prawdę powiedziawszy, Fett nie żałował, że tak się stało. W innym wypadku kumulujące się emocje, pozbawione odpowiedniego kurka, któregoś dnia by eksplodowały, na zawsze zmieniając charakter Boby Fetta. W każdym razie nie byłby już najlepszym łowcą nagród. Za to teraz czuł, że znów ma pełną kontrolę nad sobą i swoim ciałem. Właśnie leciał odebrać nagrodę za sprawę Kaminoan, a dodatkowo Solo był mu winien stawkę za ten miesiąc. Jednak zanim skoczył w nadprzestrzeń, sprawdził najnowsze informacje i przeczytał tę, nadaną mu przez Talona Karrde, o spodziewanym ataku Lorda Vadera na Exaphi. Boba doskonale wiedział, że Karrde sam na to nie wpadł; musiał mu to powiedzieć admirał Ackbar, który przecież po to zaszył się z innymi na Anoth, żeby ustalić trasę ekspansji Executor’s Lair. Stąd logiczny wniosek, że wywrotowcy polecieli w miejsce, w którym mogli na własne oczy przekonać się o prawdziwości swoich przypuszczeń. Idąc dalej tym tropem, należy sądzić, że jest z nimi również Han Solo i Chewbacca. A zatem Boba Fett odbierze swoją wypłatę na Exaphi. Boba leciał więc przez nadprzestrzeń, z braku ciekawszych zajęć, a może z pedantycznej chęci zachowywania wszystkich swoich sprzętów w najlepszej czystości i gotowości do działania, czyścił po raz kolejny lufę swojego blastera BlasTech EE-3. Kątem oka dostrzegł jednak na ekranie sensorów, po raz drugi w ciągu ostatniego tygodnia, zwielokrotniony sygnał swoich nadajników. Po raz kolejny poczuł pokusę sprawdzenia, który łowca nagród jest tak sprytny, żeby łapać go na taki numer, zaniechał jednak, kiedy zauważył coś dziwnego. Otóż leciał w tym momencie prosto na Exaphi, podobnie jak ów wabik! Co prawda „Slave I” poruszał się szybciej, ale sygnał był obecny na monitorze zbyt długo, aby wykluczyć inne możliwości. Przynęta mknęła nadprzestrzenią dokładnie tam, gdzie on. Mało prawdopodobne, aby był to jakiś statek Nowej Republiki wysłany, by wzmocnić obronę planety, nikt postronny też nie wiedział, że Fett uda się z Kamino prosto na Exaphi. Musiał to być zatem... Oczywiście! Bobę olśniło. Miał ochotę zganić samego siebie za swoją głupotę. Przecież wtedy nad Jugothem wystrzelił w kierunku niszczyciela klasy Imperial wszystkie swoje rakiety z nadajnikami! Kilka z nich musiało się przedrzeć, a ci ignoranci z Executor’s Lair nawet nie przeskanowali kadłuba! Boba chwycił za stery, instynktownie chcąc jak najszybciej dotrzeć na Exaphi. Miał dla swojego „pracodawcy” takie rewelacje, że na Coruscant powinni mu postawić pomnik za zasługi dla Nowej Republiki. Oj, Solo, pomyślał Fett, do końca życia mi się nie wypłacisz! Początkową radość, wywołaną przybyciem Wieiah, Danni i Brakissa, przyćmiły wkrótce informacje, jakie dotarły do fortecy jakiś czas potem. Wiadomości te, wysłane na Exaphi przez HoloNet z okrętu „Voice of all Changelings”, będącego centrum dowodzenia admirała Perma, były mało optymistyczne, wręcz tragiczne. Tak, jak obecność Jedi i ich mistrza Skywalkera wpływała pozytywnie na tubylców i żołnierzy, tak najnowsze rewelacje podziałały nadzwyczaj skutecznie, jeśli chodzi o obniżenie nastrojów. Morale opadły o jakieś dziesięć pięter w dół, a ich przyczyna była ciężka do strawienia dla wszystkich obrońców Exaphi. Planeta Duro została zdobyta przez drugą falę szturmową floty Executor’s Lair. Teraz Corellia stała dla zdobywców otworem, jako, że nad ojczystym światem Durosów padła cała flota sektoralna stacjonująca w Sektorze Corelliańskim, co oznaczało mniej więcej tyle, że wszystkie planety wchodzące w jego skład, od Saccorii przez układ Corella po Commenor, były bezbronne. Część z nich miała co prawda w garnizonach jeszcze niewielkie kontyngenty myśliwskie, jednak to było nic w porównaniu z potęgą, jaką dysponowała flota wroga. Najgorsze było jednak to, że mieszkańcy Duro przywitali najeźdźców z otwartymi ramionami, organizując nawet wiece i demonstracje na ich cześć. Miało to swoje konsekwencje również dla Exaphi. Oznaczało bowiem, że aby Corellia nie została całkowicie zdruzgotana, Jedi i Nowa Republika musieli przerwać pierwszą falę szturmową floty właśnie tutaj. Było to mało optymistyczne, zważywszy na odpowiedzialność, jaka spadała na żołnierzy, stąd niskie morale. Nie zdołało ich nawet podnieść przybycie kolejnych Jedi, w osobach Jacena i Jainy Solo oraz Ikrita, a także Tahiri Veili. Wedge Antilles i Eskadra Łotrów byli szczególnie zdruzgotani, jako że w przestworzach Duro poległo prawie całe Skrzydło Myśliwskie Pasha Crackena. Ci spośród nielicznych, którym udało się wycofać, odlecieli w nieznanym kierunku, aby się przegrupować i oddać pod rozkazy innej floty. Do tego dochodził jeszcze fakt, iż prezydent Borsk Fey’lya nieświadomie zmierzał prosto w ręce wroga, i nikt nie mógł nic na to poradzić. Niektórzy jednak nie próżnowali. Lando Carlissian już nadał wiadomość do gubernator Marchy o nakazie ewakuacji układu Corelli. Przy okazji obiecał, że jak tylko uda im się rozbić flotę Vadera nad Exaphi (w co nie wszyscy zresztą wierzyli, biorąc pod uwagę stan liczebny obrońców), cała jego armada i Zespół Uderzeniowy Starfall ruszy na odsiecz jej systemowi, a przy odrobinie szczęścia może nawet zapobiegnie jego zdobyciu. Luke Skywalker znalazł dla Danni Quee pracę przy transportowaniu mieszkańców miasta na drugą półkulę, na co dziewczyna chętnie przystała. Jacen i Jaina mieli zresztą robić to samo, a Han, uszczęśliwiony widokiem dzieci, razem z Alex Winger nadzorował uczenie pilotów i kapitanów floty nowych taktyk oraz wykładanie im ich praktycznego zastosowania. Chewbacca powiadomił admirała Ackbara, co się święci, i calamariański dowódca postanowił lecieć na Coruscant, gdzie chciał stłumić ewentualne niepokoje, które mogłyby powstać, gdyby Fey’lya został złapany albo zabity przez Executor’s Lair. Llegh Krestchmar i Cyryl w pocie czoła pracowali przy przewozie tubylców, a Mirith Sinn oddawała się nadzorowaniu budowy umocnień generatora. Natomiast Kam Solusar zamykał się gdzieś z Corranem Hornem i Shirą Brie, kombinując coś, o czym Luke nie wiedział i z czym nie miał czasu się zapoznać. Zajęty był bowiem z Wieiah i Brakissem testowaniem umiejętności Weraca i jego wrażliwości na Moc. Wymagał szkolenia, jeżeli miał stanąć do walki w obronie Nowej Republiki, ale mógł przeważyć szalę w tej wojnie na korzyść jasnej strony. Zakon Jedi potrzebował teraz każdego rycerza. I tak ogólna chandra wywoływała albo krańcowe przygnębienie, albo smutek i rezygnację, czasem jednak determinację. Wszyscy wiedzieli, że to właśnie tu rozstrzygną się losy Wojny Władców Mocy. Wojny, której nikt nie chciał, a która wszystkich zaskoczyła. ROZDZIAŁ 29 - To jakiś obłęd.- rzekła Danni, pomagając Jacenowi wytyczyć najkrótszą trasę przez morze. Właśnie lecieli transporterem Y-4, po brzegi wypełnionym uciekinierami ze stolicy planety Exaphi. To był ich siódmy kurs za wielki ocean planety, ale tym razem musieli obrać na cel inne skupisko ludności po drugiej stronie globu, jako, że to, do którego dotychczas kursowali, było już przepełnione. Jaina nie pomagała im tym razem, jako, że Mara chciała coś przedyskutować ze swoją Padawanką i „wypożyczyła” na chwilę siostrę Jacena. Młody Solo został więc sam na sam z Danni – Jeszcze wczoraj ci ludzie byli pełni entuzjazmu i nie było problemu z nakłonieniem ich do współpracy, a teraz siłą zaciągać ich do transporterów. - Myśleli, że skoro Jedi wiedzą już, jakie będą następne cele Vadera, nic im nie grozi.- odparł spokojnie Jacen – Nie przyszło im do głowy, że nie jesteśmy wszechmocni. - Myślałam, że wiara we własne siły jest jednym z podstawowych założeń bycia Jedi.- powiedziała Danni, uśmiechając się lekko. - Owszem, o ile idzie w parze ze znajomością własnych ograniczeń.- Jacen odwzajemnił uśmiech. - Wiem, o czym mówisz.- odrzekła panna Quee – Brakiss zaatakował Fireheada na Ruusan, bo wierzył, że uda mu się go pokonać, i dopiero poniewczasie zauważył, że jego możliwości w porównaniu z siłą Lorda Sith są bardzo ograniczone. Musiał więc uciekać. - Ten Firehead, o którym wspomniałaś,- Jacen spoważniał, choć bez przygnębienia – to Lord Sith? Bardzo jest niebezpieczny? - Jest niezwykle agresywny.- odparła Danni – Rwie się do walki i robi to naprawdę dobrze. Brakiss powiedział, że Firehead był w Dolinie Jedi, musi więc być jeszcze potężniejszy. Jest jeszcze ten Maarek Stele. – mimowolnie zadrżała, wspominając tortury jakim ją poddał – Nie jest tak silny, jak Firehead. Jego Moc porównywalna jest z tym, co reprezentuje Shira Brie z Eskadry Łotrów. Ale... on jest inny. Można powiedzieć, że.. że jest wyrafinowany, ale też niewypowiedzianie okrutny. On... on... - Już nich nie mów.- szepnął Jacen, wyczuwając ból w jej aurze na wspomnienie byłej Ręki Imperatora. Poczuł nagły impuls, żeby objąć ją ramieniem, ogrzać ją, żeby już nie drżała, uspokoić – Nie ma go tutaj. Nic ci już nie zrobi. - Skąd wiesz?- Danni pretensjonalnie uniosła wzrok, żeby na niego spojrzeć. - Obiecuję ci to.- zapewnił Jacen. Luke Skywalker, podobnie, jak Jacen Solo i Danni Quee, nie był specjalnie szczęśliwy ze spadku morale w armii i wśród cywilów. Bardzo się starał coś z tym zrobić, pokrzepić ich i podnieść na duchu, mówił, że admirał Perm z pewnością wyśle na Corellię wielką flotę, żeby powstrzymać najeźdźców, a potem ruszy na odsiecz zdobytym planetom i przywróci porządek w galaktyce, że oni też sobie poradzą i że pokonają nadciągającą armadę Executor’s Lair. Alex Winger i Han Solo właśnie tworzyli na orbicie wymyślne pułapki na przeciwnika, a umocnienia zbudowane przez logistyków są na tyle twarde, że wytrzymają napór armii inwazyjnej. Widział jednak, że jego argumenty nie przekonują ani żołnierzy, ani cywilów. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy, jak chwiejne są morale załogi oraz jak ciężko może mu przyjść przywrócenie ich do normalności. Tym bardziej, że dołujące argumenty były niepodważalne. Rzeczywiście, ich wojsko było mniej liczebne, nie wszyscy mieszkańcy mogli być wywiezieni na czas, a w dodatku rozeszła się wiadomość, która wystarczyła, aby wszystkich sparaliżować strachem. Otóż według plotek flotą agresorów dowodzi sam Darth Vader. Luke stał właśnie na niedawno wzniesionym murze mającym chronić miasto i obserwował przemarsz droidów typu Viper Automadon X-1. Ściemniało się już, ale światła oczu tych maszyn świeciły złowieszczo i groźnie, powstrzymując jednak zapadnięcie całkowitych ciemności. Produkowane na Balmorrze androidy, razem z wymyślnymi Wieżami Fromma, miały zająć się walką w mieście, gdyż według Mirith Sinn i innych znacznie lepiej poradzą sobie tutaj, niż w otwartym polu. Skywalker wiedział, że to może być prawda, zwłaszcza że, zgodnie z tym, co wiedzieli o armii wroga, przeciwnik nie dysponuje wystarczająco silnymi jednostkami walki bezpośredniej, żeby poważnie zagrozić tym potężnym machinom bojowym. W polu zaś, czyli tam, gdzie armia Nowej Republiki miała bronić generatorów tarcz fortecy, stacjonować miała piechota, wojska zmotoryzowane, czołgi oraz coś ekstra. Tym czymś były mobilne działa laserowe, zmodyfikowane zgodnie z sugestią Garma Bel Iblisa. Miały one bowiem razić ogniem ciągłym, przerywanym tylko w chwili przeładowywania baterii. Dlatego żołnierze nieco ironicznie ochrzcili nowe pojazdy „spawarkami”. Cały czas jednak istniał problem nastrojów w armii, problem, którego Luke nie potrafił rozwiązać. Nagle Skywalker wyczuł znaczne poruszenie wśród żołnierzy pełniących obecnie służbę na statkach zebranej na orbicie floty. Poruszenie powiązane z przerażeniem, ale i niezdecydowaniem. Przez moment myślał, że armia Executor’s Lair przybyła, ale musiał zweryfikować swój osąd, kiedy nad orbitą Exaphi przepłynęła fala nieskrywanej ulgi. Wydarzyło się coś jeszcze dziwniejszego. W sercach wszystkich, którzy byli obecnie w przestrzeni, zakiełkowała nadzieja, a ich morale skoczyły pod sufit. Luke spojrzał oczami Mocy w przestrzeń i dostrzegł ogromną flotę, która stopniowo wyskakiwała z nadprzestrzeni. W tym samym czasie w atmosferę zeszły jakieś myśliwce, wywołując okrzyki zdumienia u żołnierzy i cywilów, którzy dotychczas pozostali w mieście. Myśliwce te, dwa Preybirdy i cztery Howlrunnery, stanowiły eskortę dla promu klasy Lambda, który kierował się właśnie na lądowisko w wieży gubernatora. Nad miastem przemknęły dwie eskadry myśliwców TIE. Luke wyczuł, że mieszkańcy stolicy są zdezorientowani, ale jednocześnie wiedział, iż przybysze nie mają wrogich zamiarów. Szybko wskoczył na stojący nieopodal swoop i po raz drugi w ciągu ostatnich dni poleciał na spotkanie z nowymi gośćmi. Przemknął szybko przez miasto i dojechał do fortecy, tam zaś, na dziedzińcu, czekał już na niego ustawiony defiladowo oddział szturmowców, a dodatkowo dwóch z nich eskortowało starszego mężczyznę w uniformie imperialnego admirała. Luke zahamował swojego swoopa i zsiadł z niego, po czym podszedł powoli do osoby w mundurze. W zimnym oświetleniu dziedzińca białe zbroje żołnierzy Imperium wyglądały jeszcze bardziej martwo, przedmiotowo. A człowiek w uniformie wysokiego rangą oficera to był nikt inny, jak sam admirał Pellaeon. - Witam pana, mistrzu Skywalker.- starszy mężczyzna skłonił się lekko. - Ja również.- Luke był zaskoczony obecnością Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Imperium, chociaż nie aż tak, aby stracić nad sobą kontrolę. Tyle w życiu widział, że nic już nie mogło go naprawdę zaskoczyć – Czemu zawdzięczamy pańską wizytę, jeśli wolno spytać? - Pytać zawsze wolno.- uśmiechnął się Pellaeon – A przybyłem tu w pewnym konkretnym celu. Sześć lat temu Imperium zawarło pakt z Nową Republiką, pakt gwarantujący pokój i przyjaźń pomiędzy naszymi państwami. Była tam również klauzula o wzajemnej pomocy. Chciałem powiedzieć, że ciągle uważam Nową Republikę za naszego sojusznika. Skywalker uśmiechnął się, bowiem sens słów Pellaeona nie pozostawiał żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Właśnie teraz, kiedy spodziewali się inwazji, a morale żołnierzy drastycznie spadało, pojawił się ktoś, kto postanowił przyjść im z pomocą. Imperium chciało włączyć się do walki. - Zapewniam pana, że Nowa Republika też się jeszcze nie wycofała z tego sojuszu.- odparł Luke – I z chęcią przyjmie każdą pomoc, jaką zechce jej pan ofiarować. - Moja „pomoc” to dwadzieścia dwa niszczyciele klasy Imperial, każdy z generatorem pól maskujących, pełnym skrzydłem myśliwskim i kwiatem kadry oficerskiej Imperium na pokładzie.- rzekł Pellaeon – Myślę, że prezydent Fey’lya nie odrzuci takiej propozycji. - Niestety, panie admirale,- Skywalker spochmurniał – obawiam się, że bitwa, jaką tu stoczymy, rozegra się za plecami Borska Fey’lyi. Leci on właśnie z misją dyplomatyczną na Corellię i o niczym nie wie. - Na Corellię?- zdziwił się Pellaeon – Czy to nie tam mają uderzyć centralne siły Executor’s Lair? - Właśnie.- odrzekł Luke – Był już w drodze, kiedy admirał Ackbar odkrył plany Lorda Vadera. Obawiam się, że może mu się coś stać, dlatego zaraz po zwycięstwie tutaj chcemy w miarę możliwości wysłać naszą flotę na odsiecz prezydentowi. - Może uda mu się uciec.- Pellaeon pozwolił sobie wyrazić swoją nadzieję – Wysłaliście do niego wiadomość? - Owszem.- odparł Skywalker – Jeżeli wyskoczy z nadprzestrzeni, albo dotrze na Corellię przed flotą inwazyjną, będzie miał szansę ucieczki. To jednak mało prawdopodobne. - Rozumiem.- powiedział poważnie Pellaeon – Skupmy się zatem na wygraniu tej bitwy, abyśmy mogli potem ruszyć na ratunek waszemu prezydentowi. Przez całą noc Luke Skywalker, Wedge Antilles, Kam Solusar, Lando Carlissian, Corran Horn, Han Solo, Chewbacca oraz admirał Pellaeon uzgadniali rolę imperialnych wojsk w nadchodzącej bitwie. Głównodowodzący Sił Zbrojnych Imperium zdradził pozostałym, że ostatnimi czasy opracowali nowy sposób komunikowania się pomiędzy przebywającymi w polu maskującym okrętami. Polegał on na wystawieniu dalekosiężnych sensorów, działających na zasadzie światłowodu, poza zasięg kamuflażu. Sensory te miały być pomalowane pochłaniającą światło farbą i cały czas powinny pozostawać w trybie biernym, aby nie zdradzić położenia statku. W praktyce oznaczało to, że mogą odbierać niektóre z nadanych w szerokim paśmie informacji, a w tym przypadku pozwalało tylko i wyłącznie na zsynchronizowanie chwili zdjęcia pola maskującego; o żadnym namierzaniu przeciwników w ten sposób nie mogło być mowy. - Możemy zakraść się w ten sposób na tyły formacji przeciwnika i otworzyć ogień wtedy kiedy się tego najmniej spodziewają.- oświadczył Pellaeon. - Jeżeli tą flotyllą rzeczywiście dowodzi Vader, to można sobie tego oszczędzić.- odparł Luke – Wykryje was. - Chyba, że na pokładzie będzie Jedi, który zna techniki maskujące Fallanassi i może ich użyć.- odparł Kam. - Wtedy niepotrzebne byłoby pole maskujące.- wtrącił Han. - Macie rację.- rzekł Skywalker, uśmiechając się z zakłopotaniem – Problem polega na tym, że ja nie znam tych sztuczek na tyle, aby schować całą flotę Imperium. - No to musi nam wystarczyć pole maskujące.- skwitował Wedge – Ufam, że transpastal jest już na swoich miejscach? - Jest.- rzekł Solo – Alex jeszcze dokłada kolejne ściany. Boję się jednak, że grawitacja planety może je ściągnąć, zanim przylecą agresorzy. Gdybyśmy wiedzieli, kiedy się ich spodziewać, moglibyśmy lepiej się przygotować.- spojrzał na Skywalkera – Co o tym sądzisz, Luke? Mistrz Jedi nie odpowiedział, albowiem wyczuł, że ktoś znajomy właśnie zbliża się do drzwi. Charakterystyczna chłodna, cicha i beznamiętna aura tego człowieka była rozpoznawalna na kilometr, ale Luke wyczuł, że coś się w niej zmieniło. Była jakby czystsza, jaśniejsza. - Panowie, czuję, że....- zaczął, ale przerwał mu syk otwieranych drzwi. Wszyscy obrócili się w stronę wyjścia i dostrzegli stojącego samotnie, z blasterem BlasTech EE-3 spoczywającym w jego dłoniach, zakutego w szarozieloną zbroję Bobę Fetta. - Przyszedłem po nagrodę, Solo.- rzucił Fett, ignorując obecność pozostałych, w tym admirała Pellaeona – Obiecałeś mi premię. - A wykonałeś zadanie?- głos Hana stał się oschły na podobieństwo Boby. - Wykonałem.- rzekł Fett – I widziałem przy tym rzeczy, o których się wam nie śniło. - Nie czaruj, Fett.- odparł Corellianin – Pieniądze dostaniesz za jakiś czas. Jak zapewne zauważyłeś, lada dzień będziemy tu mieli oblężenie. - Dokładnie za trzydzieści jeden godzin dwadzieścia sześć minut.- sprostował Boba – Może dłużej, jeżeli Vader zdecyduje się na manewr oskrzydlający. Tym razem wszyscy bez wyjątku, włącznie z Lukiem, aż otworzyli usta ze zdziwienia. - Skąd o tym wiesz?- wydusił Corran. - Przez przypadek jeden z okrętów wroga ma założoną pluskwę mojej roboty.- oświadczył Fett, wyjmując zatknięty za pas przenośny komputer i rzucając go na stół – Ten odbiornik pokazuje system Exaphi wraz z przestrzenią w promieniu kilku setek lat świetlnych.- wyjaśnił – Kiedy na ekranie pojawi się żółte światełko, będzie to oznaczać, że wróg dotrze do planety w przeciągu dwóch godzin. - Jestem pod wrażeniem, panie Fett.- przyznał Pellaeon – Czy weźmie pan udział w bitwie? - To zależy od mojego pracodawcy.- odparł Boba – Solo? - Będziesz walczył, Fett.- powiedział Han – Z doświadczenia wiem, że dobrze ci to idzie. - Zdajecie sobie sprawę, że nie będzie wam łatwo wygrać.- spytał Boba, chociaż było to raczej stwierdzenie, niż pytanie, co zresztą nie uszło uwadze Corranowi. - Czyżbyś widział coś jeszcze?- zapytał Horn. - Widziałem.- rzekł Fett, podchodząc bliżej – Widziałem armię, setki tysięcy klonów. Armię wyhodowaną tylko w jednym celu: zniszczenia Nowej Republiki! Zapadła pełna napięcia cisza. Luke wiedział, że Vader może mieć armię klonów, ale to, co przepędzili ze Spiry, nie podchodziło nawet pod tysiąc. Skąd mógł mieć aż tyle żołnierzy i gdzie ich trenował? I skąd Boba Fett wie to wszystko? - To niewesoła perspektywa.- stwierdził Corran – Bardzo niewesoła. ROZDZIAŁ 30 Flota szturmowa Lorda Vadera, z superniszczycielem „Vengeance” na czele, wyskoczyła z nadprzestrzeni w pobliżu planety Exaphi, jakieś sześćset kilometrów od jej studni grawitacyjnej. A ściślej, była to połowa tej floty, dokładnie te statki, które brały udział w Bitwie o Adumar. Czarny Lord wiedział od Ommina, opiekuna holocronu Sith, że może się tu spodziewać naprawdę ciężkiej bitwy, w której udział wezmą również rycerze Jedi. Dlatego druga połowa floty, wraz z „Okiem Vadera” generała Geervana, miała wyskoczyć po przeciwnej stronie Exaphi, na wypadek, gdyby trzeba było okrążyć wojska Nowej Republiki. Problem polegał na tym, że floty wroga ani widu, ani słychu. - To mi się nie podoba.- rzucił Vader przez ramię do swojego ucznia, Ireka Ismarena – Powinniśmy stoczyć tu bitwę. Gdzie oni się podziewają? - Może czekają po drugiej stronie planety?- podsunął Irek – Czy druga flota nic nie wykryła? - Jeszcze nie wyskoczyli z nadprzestrzeni.- zameldował oficer radarowy, za wszelką cenę starający się zdławić strach poczuciem obowiązku – Powinni to zrobić za kilka minut. - W takim razie trzeba być ostrożnym.- podsumował Vader, dysząc ciężko – Niech TIE Defendery polecą przodem, ciasnym szykiem, stopniowo skanując przestrzeń.- polecił oficerowi łącznościowemu – I wszystkie baterie dział w pogotowiu! - Tak jest, Lordzie Vader!- zasalutował wachtowy, ale Czarny Lord już go nie słuchał. Zamiast tego wpatrywał się w pustkę, szukając Mocą śladów jakiegokolwiek życia w przestworzach. Wiedział, że dopóki pozostaje na mostku „Vengeance”, żaden Jedi nie wyczuje jego obecności. Vader wielokrotnie korzystał z tego kamuflażu; chodziło o to, że mostek był przepełniony pozytywną energią, jaka pozostała po śmierci rycerza Jedi Qu Rahna dwadzieścia lat temu, a której sygnatura maskowała wibracje ciemnej strony Mocy, wydzielane przez Lorda Vadera. Dlatego, logicznie rozumując, jeżeli nikt ich dotychczas nie dostrzegł, było niemal pewne, że mieszkańcy Exaphi jak dotąd nie są świadomi obecności Lorda Vadera. W takim razie czemu mam wrażenie, że wlepiają się w nas setki oczu?- myślał Vader. Nagle lecące przodem TIE Defendery ni stąd, ni zowąd, bez żadnej przyczyny, zaczęły wybuchać jak po zderzeniu ze ścianą. Ponieważ leciały ciasnym szykiem, eksplozja jednego pociągała za sobą zniszczenie kilku pozostałych, i tak dalej. Zdezorientowani piloci chcieli zawracać, lecz znów zahaczali o coś niewidzialnego i, tracąc stabilność myśliwców, zderzali się z czymś innym. W pierwszej minucie zniszczeniu uległy ponad trzy eskadry, w drugiej cztery, w trzeciej dwie, zanim ktokolwiek zdążył zareagować na to, co się dzieje. - Co to ma być!?- zagrzmiał Vader – Raport! Natychmiast! - Sprawdzam przestrzeń czynnymi skanerami cząsteczkowymi!- odparł radarowy, pocąc się ze strachu. Po chwili dodał – To transpastalowe płyty! Setki transpastalowych płyt! - Wycofać myśliwce!- warknął Irek – Raport o stratach! - Około jedenaście eskadr TIE Defenderów uległo zniszczeniu!- zameldował łącznościowiec – Pozostałe wracają i czekają na dalsze rozkazy. - To nie do przyjęcia!- rzucił Czarny Lord, dysząc ciężej, niż zwykle – I ktoś jest temu winien! Radarowy odruchowo złapał się za gardło, czując zaciskającą się nań pętlę Mocy. Oczy wyszły mu z orbit, a z ust zamiast krzyku przerażenia wydobyło się głuche charczenie. W końcu nieszczęsny oficer spadł z krzesła i rozciągnął się na podłodze bez życia. - Niech ktoś go uprzątnie.- polecił Vader, już spokojniej – I zajmie jego miejsce.- odwrócił się do łącznościowca – Na czoło formacji mają się wysunąć większe okręty. Skosimy te płyty szkła działami turbolaserowymi! - Szkoda marnować energię.- wtrącił Irek – Może lepiej będzie je staranować? - Wszystko jedno.- powiedział Darth Vader – Wykonać! Trzydzieści niszczycieli wszelkiej maści wysunęło się naprzód, ostrzeliwując i taranując transpastalowe płyty, będące śmiertelną pułapką dla mniejszych jednostek, takich, jak myśliwce. Vader musiał w duchu uznać spryt Republikan; płyty były niewidoczne na tle planety, a refleksy światła na ich powierzchni radary brały za poruszenia atmosferyczne w atmosferze globu. Sprytnie, dzięki temu Executor’s Lair straciło jedenaście eskadr dobrych myśliwców. Ale trzeba się lepiej postarać, jeśli chce się zniszczyć flotę Lorda Vadera. - Przygotować promy do desantu!- rzucił do łącznościowca, a potem zwrócił się w stronę Ismarena, dysząc ciężko – Irek, przejmiesz z kapitanem Dorją dowodzenie. Jakby pojawiły się okręty Nowej Republiki, to wiesz, co masz robić. - Lordzie Vader, tarcze planetarne nad stolicą planety są uniesione!- krzyknął nowy oficer radarowy – Rozpocząć ostrzał? - Tak.- odparł Vader – Ale za chwilę. Najpierw ja, Firehead, Reborni i wojska desantowe zejdziemy na powierzchnię Exaphi! - Dlaczego, Lordzie?- zdziwił się Irek. - Bo tam są Jedi.- odparł oschle Darth Vader – Jedi, których trzeba eksterminować! Ledwo Vader opuścił mostek, Irek Ismaren wyprostował się sprężyście, przyjmując władczą pozę, i stanął przed głównym iluminatorem. Miał wydać rozkaz rozpoczęcia ostrzału, jak tylko promy klasy Gamma, przewożące armię inwazyjną, znikną w atmosferze planety, ale zawahał się. Gdyby kazał strzelać teraz, mógłby zlikwidować zarówno Vadera, jak i Fireheada, i samemu zostać najpotężniejszym Ciemnym Jedi Executor’s Lair. Bardzo go korciło, żeby to zrobić, jednak powstrzymał się, wiedząc, iż bez Vadera nie da rady pokonać Nowej Republiki. Nie, jeszcze trzeba było poczekać. Może nadarzy się lepsza okazja. - Sir, na wektorze 452 na 679 wyskakuje flota nieprzyjaciela!- zameldował radarowy. Młody Ciemny Jedi zamrugał ze zdziwienia. Przecież to od strony słońca planety! Jak to możliwe? - Mamy dane z sensorów, sir!- krzyknął ponownie radarowy – Trzynaście niszczycieli, w tym pięć klasy Imperial i cztery klasy Nebula, dwa okręty typu Majestic i... superniszczyciel, sir! Wypuszczają na nas swoje myśliwce! - „Drider” melduje, że po ciemnej stronie planety natrafił ze swoją flotą na silną armadę okrętów Nowej Republiki!- dodał łącznościowiec – „Oko Vadera” nawiązało walkę z ośmioma calamariańskimi okrętami typu MC-80! Reszta drugiej grupy zakleszczyła dwa MC- 80, jeden MC-80A i cztery MC-80B! Krążowniki Strike zajmują się armadą pancerników Dreadnaught wroga! Zaskoczyliśmy ich tam, sir! - Cztery fregaty Lancer zostały zniszczone przez skrzydło B-Wingów, sir!- zameldował wachtowy – Sensory rozpoznają te myśliwce jako... Nosauriańskie Skrzydło, sir! Kierują się na nasze niszczyciele! - Niech wypuszczą myśliwce!- odparł Irek, lekko zaskoczony. W krótkiej chwili całe przestworza zaroiły się od okrętów wroga – A niszczyciele klasy Imperial naprzód! Zwiążcie walką te statki typu Majestic! „Vengeance” i niszczyciele Victory mają zająć się tym superniszczycielem Republikan! Pancerniki i cztery eskadry myśliwców mają osłaniać desant promów! Wykonać! - Tak jest, sir! Lando patrzył na rozwój bitwy z niekłamaną satysfakcją. Udało im się zaskoczyć wroga, skacząc aż do linii studni grawitacyjnej od strony słońca systemu. To była sprytna taktyka wymyślona przez generała Bel Iblisa, która polegała na wykorzystaniu tzw. „martwej plamki” w dalekosiężnych sensorach niszczycieli wszelkiej maści. Szerokość owego martwego pola zależy od odległości pomiędzy sensorami a obiektem, który chce zniknąć. W sprzyjających warunkach można ukryć w ten sposób całą flotę. Żeby jednak skorzystać z tego dobrodziejstwa, trzeba bardzo, ale to bardzo dokładnie określić wektor wyjścia danego niszczyciela z nadprzestrzeni, a także jego zwrot po tym wyjściu. W praktyce jest to zawsze niemożliwe. Chyba, że zna się kierunek poruszania obiektu w nadprzestrzeni. W ogóle zastosowanie tego manewru było wielką niewiadomą. Jako punkt odniesienia służył im okręt, na którym Boba Fett zamieścił nadajnik, co oznaczało, że gdyby znajdował się on na przykład na skraju formacji, część pozostałych niszczycieli mogłaby wykryć kryjącą się w blasku słońca flotę. Na szczęście ten statek znajdował się w okolicach środka, co w połączeniu z dużą odległością, wiatrem słonecznym, zakłócającym częściowo sygnały sensorów i faktem, iż prawie płaskie jednostki na tle rozjarzonej gwiazdy będą praktycznie niewidoczne, dawało zamierzony efekt. A kiedy Lando wydał rozkaz, żeby dokonać krótkiego skoku przez nadprzestrzeń niemal w samo serce formacji, wziął okręty wroga od strony, od której się go nie spodziewali. Nosauriańskie Skrzydło pierwsze przebiło się przez ścianę fregat Lancer i zaatakowało najbliższy niszczyciel, zmuszając go do wypuszczenia własnych myśliwców. Dopiero wtedy Carlissian wydał rozkaz swoim myśliwcom do rozpoczęcia ataku. Sam natomiast skupił się na wymianie ognia pomiędzy swoimi krążownikami klasy Majestic z pięcioma niszczycielami klasy Imperial, gdzieś dalej jeden Nebula wykluczył już z walki kolejnego Imperiala, a trzy pozostałe zmagały się z fregatami Nebulon-B i kolejnymi sześcioma niszczycielami. Natomiast te Nebulon-B, które służyły po stronie Nowej Republiki, ustawiły się na pozycjach osłaniających „Lusankyę”, która już wypuszczała pierwsze bluzgi ognia w stronę „Vengeance”. Inne niszczyciele wroga zmagały się z Liberatorami, i to z dość niewesołym dla Nowej Republiki rezultatem. Niszczyciele Victory podążyły natomiast w stronę swoich odpowiedników w armii Executor’s Lair. Tymczasem w kwestii myśliwskiej rozpętał się taki chaos, że ciężko go było ogarnąć. Po niebie kręciły się tam i z powrotem zarówno myśliwce Nowej Republiki, maszyny typu X, Y, A, B, T, K i E, a także A-9 Vigiliance, oraz TIE Defendery, TIE Bombery i TIE Interceptory po stronie Vadera, wspomagane przez I-7 Howlrunnery i TIE Avengery. - Obrócić trzydzieści stopni w prawo!- rozkazał Carlissian chcąc ustawić swój superniszczyciel na możliwie najlepszej pozycji artyleryjskiej – I strzelać według uznania. - Tak jest, sir!- zameldował główny kanonier. - Han, Fett, sytuacja w walkach myśliwskich jest średnio optymistyczna.- rzekł Carlissian przez komlink – Może zechcecie wrzucić swoje trzy grosze? - Pewnie, stary.- z głośnika rozległ się głos Hana – Nie możemy się z Chewiem doczekać! Cichy trzask komunikatora ze strony „Slave’a I” oznaczał, że Boba Fett także rusza do walki. - Sir, mamy meldunek od generała Antillesa z drugiej strony!- zawołał oficer łącznościowy – Wylecieli na wroga zgodnie z planem, ale zostali odcięci przez drugą armadę okrętów Executor’s Lair! Są za słabi i przegrywają! - Nadaj komunikat na ogólnej, żeby przystąpić do ataku!- odparł Lando, siląc się na spokój. Podczas bitwy nie było czasu na jakiekolwiek rozpraszające emocje. Komunikat zaś miał dotrzeć do sensorów światłowodowych niszczycieli Pellaeona, które zamaskowały się na tyłach planety. Był to umówiony sygnał opuszczenia pól niewidzialności i przystąpienia do akcji. Przez chwilę Lando się bał, że może Pellaeon ich oszukał i odleciał z systemu, pozostawiając flotę Nowej Republiki samą sobie, ale po chwili na ekranie taktycznym pojawiły się znikąd dwadzieścia dwa błękitne punkciki, które sprawiły Carlissianowi wielką ulgę. Jeszcze tylko rzucił okiem na stan tarcz planetarnych Exaphi i utwierdził się w przekonaniu, że ciągle są one uniesione. A potem wrócił do kierowania bitwą. - Nosaurianie, przygotować się do Konstelacji Carnage!- wrzasnął przez komlink Zielony Dowódca, kładąc swojego B-Winga na boku, co miało być unikiem przed laserową błyskawicą jakiegoś TIE Defendera. Piloci Skrzydła radzili sobie nienajgorzej; udało im się wyłączyć z walki jeden niszczyciel klasy Imperial, lecz przedtem paskudna machina wypuściła wszystkie myśliwce, jakie miała na pokładzie, a tego było trochę za dużo, jak na eskadry bombowców. Stracili już sześć maszyn. Dlatego, unikając ciągłych strzałów, robiąc zwody i uniki, Zielony Dowódca polecił swoim podwładnym wykonać manewr zwany Konstelacją Carnage. Była to technika, dzięki której Nosauriańskie Skrzydło działało tak długo w zawodzie przy minimalnej liczbie zgonów. Myśliwce typu B były bowiem wręcz koszmarne, jeśli chodzi o walkę stricte myśliwską. Ciężko było przeżyć w starciu z dowolnym myśliwcem przewagi przestrzennej, jeśli latało się B-Wingiem. Dlatego Nosauriańskie Skrzydło opracowało specjalną taktykę, mającą na celu zwiększenie szans przeżycia w ogniu bitwy, poprzez zredukowanie jej uczestników po przeciwnej stronie. B-Wingi Nosauriańskiego Skrzydła zebrały się dookoła swojego dowódcy, zrównując z nim ciąg i wertykalną lotu. Skupili się tak blisko siebie, że niemal dotykali się polami ochronnymi. W praktyce stworzyli więc pionowy, latający dysk, rażący wszystko przed sobą wystrzeliwanymi na przemian pociskami laserowymi i jonowymi. Stawiali zatem ścianę ognia, której można było co prawda uniknąć, ale gdy tylko któryś TIE Defender albo Interceptor dostał się w pole rażenia przeciwnika, zostawał momentalnie rozpylany na atomy. Zielony Dowódca raz po raz wykrzykiwał w komlink odpowiednie komendy, dotyczące prędkości i kierunku lotu, a inne sojusznicze myśliwce widząc, że Nosauriańskie Skrzydło wpadło w gorączkę walki, przerywały swoje powietrzne pojedynki i usuwały się z drogi wściekłym pilotom z Nowej Plympty, a co sprytniejsi naganiali swoich przeciwników pod ogień jej dział. Niestety, taktyki tej nie można było stosować zbyt długo, bo B-Wingi były wtedy narażone na ostrzał z tyłu i nie miały możliwości manewru. Dlatego po kilku minutach lotu Nosauriańskie Skrzydło rozdzieliło się, biorąc na cel kolejny niszczyciel. W ten sposób Konstelacja Carnage poczyniła jednak ogromne wyrwy w szyku bitewnym myśliwców Executor’s Lair, przechylając szalę zwycięstwa na stronę Nowej Republiki. - Teraz, Chewie!- wrzasnął Han, kręcąc młynka „Sokołem Millennium”. Manewr miał na celi zdezorientowanie ścigającego go TIE Defendera i uniemożliwienie mu trafienia, co też się generałowi Solo udało. Tymczasem Chewbacca wyciągnął automatyczne działko i obrócił je do tyłu, robiąc wrogiemu pilotowi przykrą niespodziankę. Postrzelony TIE Defender zaczął koziołkować i, pchnięty siłą odśrodkową, poleciał w stronę jakiegoś bombowca TIE, który zrzucał właśnie swój ładunek na unieszkodliwiony przez wroga pancernik. W rezultacie kolizji oba myśliwce zniknęły w spektakularnej eksplozji. Han natychmiast odbił w prawo, chcąc uniknąć torpedy wystrzelonej przez innego TIE Defendera, ale myśliwiec przeciwnika nie dał się nabrać i podążył za nimi, plując ogniem z działek laserowych. Chewie odruchowo zwiększył moc tarcz dziobowych, a Han pchnął dźwignię akceleratora do oporu, chcąc staranować TIE Defendera. A przynajmniej udawać, że chce. Tak, jak sądził, wrogi myśliwiec szybko skręcił i odbił w dół... prosto pod działka wieżyczki. - Świetny strzał, Mara!- pochwalił Solo przez komlink, kiedy przeciwnik eksplodował kulą ognia – Oby tak dalej! - Nie bój się, Solo, damy radę!- odparła nieco oschle żona Luke’a. Ona i jej Padawanka, Jaina, na prośbę Hana i Chewiego zajęły pozycje w wieżyczkach z poczwórnymi działami laserowymi na pokładzie „Sokoła Millennium”. Obie miały już doświadczenie w strzelaniu artyleryjskim i nieraz korzystały z działek statku Hana, więc teraz radziły sobie znakomicie. Jaina właśnie posłała czerwoną serię w stronę kolejnego TIE Defendera, ale tarcze myśliwca rozproszyły energię strzałów. Han odwrócił się natychmiast tyłem do ostrzeliwanego myśliwca, nastawiając się do niego w taki sposób, aby znalazł się on w obszarze zwanym przez niego i Chewiego Ścieżką Zdrowia. Solo uśmiechnął się, kiedy wrogi myśliwiec rozpadł się na części pierwsze, wzięty przez Marę i Jainę w krzyżowy ogień. Bardzo dobrze, pomyślał Han, ciągnąc ster do siebie. Zerknął przez iluminator i stwierdził, że Boba Fett też nieźle sobie radzi. Jego „Slave I” właśnie sprytnie wymanewrował dwa Howlrunnery, doprowadzając do ich wzajemnego zderzenia się ze sobą. Po chwili Fett wystrzelił dwie torpedy i jedną rakietę; pierwsza torpeda była wabikiem, druga miała trafić w konkretny cel, czyli nadlatującego i plującego ogniem TIE Defendera, rakieta natomiast, wybuchając przedwcześnie, energią kinetyczną eksplozji wepchnęła wrogi myśliwiec prosto pod odpowiedni pocisk. Chociaż Boba zachowywał ciszę w eterze, Han wiedział, że ma na koncie już kilkanaście takich trafień. Bitwa myśliwska wydawała się bliska końca. „Oko Vadera” posłało kolejną zabójczą salwę z dział turbolaserowych umieszczonych na jego dziobie, ścierając w proch pola ochronne kolejnego krążownika MC-80B. Calamariański okręt rozpoczął manewr okalający, chcąc w ten sposób uniknąć kolejnego, tym razem śmiertelnego, trafienia. Nie zdążył. Działa z drugiej baterii rozsadziły jego śródokręcie, a pociski laserowe i torpedy unieszkodliwiły pozostałe części statku. Niemniej jednak generał Geervan nie był zadowolony. Otoczyły go chyba wszystkie silniejsze okręty wroga, w tym około dziewięciu niszczycieli klasy Imperial. Było ich więcej, ale interwencja silnej armady krążowników klasy Strike doprowadziła do zniszczenia dwóch czy trzech. Statki firmy Loronar właśnie zbierały się do drugiego nalotu, więc można było spodziewać się kolejnych strat po stronie przeciwników, a dodatkowo Nowa Republika ustępowała im pola, zarówno w pojedynkach okrętów liniowych, jak i walce myśliwskiej, więc po tej stronie Exaphi bitwa zdawała się być wygrana. A jednak Geervan miał powody do niepokoju. „Oko Vadera” okrążone zostało przez wiele okrętów wroga, których intensywny ostrzał doprowadził do osłabienia tarcz superpancernika. Istniało ryzyko, że generatory nie wytrzymają soków napięcia na tarczy w tylu miejscach i ulegną przeciążeniu, a to oznaczało zgubę dla „Oka”. Dlatego Geervan kazał wystartować wszystkim pokładowym myśliwcom TIE, jednak faktem było, że lekkie maszyny, stanowiące kiedyś symbol Imperium, nie są w stanie zaszkodzić krążownikom Nowej Republiki. - Panie generale, tarcze na wyczerpaniu!- zameldował oficer wachtowy. - Przesłać energię z baterii dział do generatorów pól!- polecił Geervan, wpadając na pewien pomysł – Wzmocnić również osłony cząsteczkowe!- odwrócił się w stronę oficera odpowiedzialnego za ster - Sternik, cała naprzód! Wykorzystajmy masę tego głazu! Cel: najbliższy okręt wroga! Sternik spojrzał na przełożonego z przerażeniem, ale widząc pewność siebie w jego oczach, nie odpowiedział nic, tylko skoncentrował się na wykonywaniu rozkazu. Po chwili „Oko Vadera” drgnęło i ruszyło w stronę ostrzeliwującego go właśnie krążownika MC-80. Ten zaprzestał kanonady i usiłował usunąć się z drogi przypominającemu asteroidę pancernikowi, lecz sternik „Oka” skorygował kurs, wpadając na statek przeciwnika. Starcie się ze sobą tarcz obu okrętów zlikwidowało osłony cząsteczkowe calamariańskiego statku i MC-80 zderzył się ze znacznie cięższym superpancernikiem, zgniatając się i eksplodując. Pędzące „Oko Vadera” na tym nie poprzestało. Po chwili jego łupem padł drugi MC-80, a potem trzeci. Superpancernik leciał właśnie na zderzenie z jednym z niszczycieli Pellaeona, kiedy pozostałe przy życiu calamariańskie krążowniki, po zajęciu orbit poza zasięgiem pędu „Oka”, kilkoma celnymi salwami spowodowały wyłączenie tarcz okrętu generała Geervana. Dla statków Nowej Republiki i Imperium nadeszła chwila kontrataku. „Lusankya” systematycznie ostrzeliwała superniszczyciel wroga, „Vengeance”, z wzajemnością zresztą. Dookoła toczyła się zacięta bitwa, jednak w tym kawałku przestrzeni, w którym panowała wymiana ognia pomiędzy dwoma ośmiokilometrowymi okrętami, panował spokój. Kanonada pomiędzy eskortującymi je niszczycielami klasy Victory i fregatami Nebulon-B przeniosła się gdzie indziej, pozostawiając olbrzymie okręty samym sobie. To była bitwa dwóch wielkich smoków, z których każdy starał się zyskać przewagę nad drugim. Irek Ismaren na „Vengeance” dążył do wykorzystania szybkości swojej machiny i obrócenia się dołem do wroga, żeby narazić go na ostrzał większej liczby turbolaserów, z kolei Lando Carlissian, dowodzący „Lusankyą”, usiłował tak ustawić okręt, aby superniszczyciel Executor’s Lair miał go pod minimalnym ostrzałem, a jednocześnie aby prowadzić mniej więcej jednolitą kanonadę, która jednostajnie wyczerpywałaby zasoby generatorów pól przeciwnika. I trzeba było przyznać, że zaczynało mu to powoli wychodzić. - Lordzie Ismaren! „Replacer” donosi, że zniszczeniu właśnie uległ drugi z wielkich krążowników klasy Majestic!- wrzasnął łącznościowiec, a w jego głosie słychać było nutkę tryumfu. - Doskonale.- odparł Irek. Dobrze wiedział, iż „Vengeance” bez szybkiej pomocy wkrótce padnie – Niech niszczyciele kapitana Pilzbucka podlecą tu i zajmą się „Lusankyą”! - Mamy jeszcze jeden problem!- krzyknął wachtowy – „Oko Vadera” straciło generatory osłon! Nie jest już tak atakowane, jak wcześniej, ale generał Geervan prosi o wsparcie! Irek zastanowił się chwilę. Mógłby posłać Geervanowi wolne niszczyciele, ale wtedy zostałby sam z „Lusankyą”. Musiał więc zrobić coś innego. - Cała wstecz!- rozkazał sternikom – Lecimy pomóc Geervanowi! Niech Pilzbuck męczy się z superniszczycielem Republikan.- dodał już ciszej. - Mam go, Dowódco Łotrów!- wrzasnął przez komlink Gavin Darklighter, kiedy jeden z atakujących ich formację TIE Defenderów zniknął w spektakularnej eksplozji. Eskadra Łotrów jak na razie prowadziła intensywną walkę myśliwską, robiąc pokaźne wyrwy w szyku bojowym myśliwców wroga. Problem polegał na tym, że praktycznie wszystkie szwadrony przeciwnika złamały już swoje szyki, stawiając na walkę indywidualną, a z racji posiadania lepszych maszyn, piloci Executor’s Lair odnosili na tym polu znaczne sukcesy. Eskadra Łotrów jako jedna z nielicznych zdołała utrzymać się w nietkniętym składzie. - To świetnie, Dwunastka!- pochwalił go Wedge, kładąc swojego X-Winga w ciasny skręt, następnie wykonując szybką beczkę i minimalizując akcelerację, co w praktyce w ciągu kilku sekund posadziło jego maszynę dokładnie za ścigającym go TIE Defenderem. Wtedy Antilles dał ognia ze wszystkich czterech dział, a myśliwiec przeciwnika, mimo najlepszych chęci, nie zdążył wyminąć śmiercionośnych błyskawic i zniknął w kuli ognia. Wedge wiedział jednak, że nie mogą w nieskończoność odpierać zmasowanego ataku TIE Defenderów. Już teraz Corran i Hobbie mieli uszkodzone tarcze, Jansonowi zaś siadły one zupełnie. Eskadra Łotrów z pewnością mogła zasłużyć się inaczej, niż tylko niszcząc dziesiątki myśliwców wroga. Antilles wiedział o tym, dlatego ucieszył się w duchu, kiedy dostrzegł zbliżający się niszczyciel klasy Imperial. Ogromny okręt chciał zapewne dostać się w przestrzeń walki z „Okiem Vadera” na skróty przez przestworza, w których toczyły się potyczki myśliwskie. I Wedge już wiedział, co powinna zrobić jego eskadra. - Łotry, wektor czterdzieści trzy zero sześć!- zawołał przez komlink – Zostawcie wszystko, czym się zajmujecie, i skoncentrujcie się na niszczycielu! - Przyjąłem, Dowódco Łotrów!- odparł Tycho – Nie możemy pozwolić, żeby ten niszczyciel nabruździł nam przy krążownikach! Po tym oświadczeniu posypały się potwierdzenia od pozostałych członków eskadry i wszystkie X-Wingi ruszyły w stronę nadlatującego niszczyciela klasy Imperial. - Ścieśnić szyk!- rozkazał Wedge – Weźmiemy go na starą sztuczkę! - Dowódco Łotrów, chcieliśmy z Jedenastką siąść w drugiej linii.- powiedział Corran – Mamy dla nich pewną niespodziankę. - Zezwalam, Dziewiątka.- odparł Wedge, zastanawiając się przelotnie, co Horn i Shira Brie szykują. Czyżby miało to związek z Mocą? - Dzięki.- rzucił Corran i myśliwce Eskadry Łotrów ułożyły się w dwie linie. Pierwsza z nich, gdy tylko znalazła się w zasięgu dział wrogiego niszczyciela (Wedge wyczytał z transpondera, że był to „Drider”), rozpoczęła zwroty i uniki, wybierając starannie cel ataku. Jak na razie ostrzał nie mógł im zagrozić, jako że był prowadzony z powolnych dział turbolaserowych. Nagle Mynock zapiszczał i zaćwierkał, a na ekranie Wedge’a pojawiło się tłumaczenie. - Łotry, według Mynocka najsłabiej chroniony jest mostek!- rzucił Antilles przez komunikator. - Też to zauważyłem!- wtrącił Wes Janson. - Dobra, kwadrat dwanaście na siedem! Na mój znak: ognia! Eskadra Łotrów automatycznie przyspieszyła, przelatując płynnie nad kadłubem niszczyciela. Z dziesięciu myśliwców typu X lecących w pierwszym rzędzie wystrzeliły po dwie uzbrojone torpedy protonowe, trafiając dokładnie w to samo miejsce. Jednocześnie X- Wingi te rozpierzchły się na wszystkie strony, ciągnąc za sobą uwagę artylerzystów i odwracając ją zarazem od prawdziwego zagrożenia, czyli Shiry i Corrana. Oni również wystrzelili swoje torpedy, jednak Wedge zauważył, że te były jakby puste; widział je przez iluminator, ale nie odbierał ich na sonarze! W międzyczasie torpedy protonowe zostały po części zestrzelone, ale większość trafiła w tarcze cząsteczkowe, powodując ich chwilowe przeładowanie. Zanim się jednak zdążyły one zregenerować, przez lukę w polu wleciały pociski Corrana i Shiry, rozsadzając mostek. Wedge spojrzał na ekran sensorów i stwierdził, że mimo zniszczenia centralnego układu dowodzenia, „Drider” wciąż funkcjonuje, więcej nawet, zawraca i ucieka na ciemną stronę planety. - Jestem pod wrażeniem, Dziewiątka.- powiedział Antilles przez komlink – To nad tym siedzieliście z Solusarem tyle czasu! Pchaliście je Mocą, prawda? - Owszem, Dowódco Łotrów.- potwierdził Corran. - Nazwaliśmy je cichymi bombami.- dodała Shira – Wspaniałe, czyż nie? - Rzeczywiście.- odparł Wedge – A teraz szybko, Łotry, sprzątnijmy ten niszczyciel, zanim nam ucieknie. - Eskadro Łotrów, tu Pomarańczowy Dowódca!- rozległ się w eterze nowy głos. Wedge rozpoznał w nim lidera jednego ze szwadronów E-Wingów – Mamy tu problem z tymi trójkami! Zechcielibyście nam pomóc? Wedge zgrzytnął zębami, bowiem jeśli teraz zawrócą, niszczyciel im ucieknie. Nie mogli jednak zostawić towarzyszy broni w potrzebie. - Już Lecimy, Pomarańczowy Dowódco!- rzekł przez komunikator – Łotry, na polowanie! - Generale, „Vengeance” ucieka!- zameldował oficer radarowy. - Widzę.- mruknął Lando, patrząc przez iluminator – Cała naprzód!- rzucił do sterników – Może jest szybszy, ale daleko nie odleci! - A co z niszczycielami?- zapytał wachtowy. Rzeczywiście, sytuacja w polu zaczęła się przerzedzać i to Nowa Republika zdobywała przewagę. Czego nie można było powiedzieć o potyczce po drugiej stronie Exaphi. Niemniej jednak cztery atakujące ich niszczyciele klasy Imperial mogły to zmienić. - Niech Liberatory się nimi zajmą.- polecił Lando, a widząc, że niszczyciele klasy Nebula unicestwiły ostatni nękający ich okręt klasy Imperial, dodał – Polećcie Nebulom, żeby leciały za nami. Mogą się przydać! - Sir, „Chimera” donosi, że krążowniki klasy Strike skutecznie likwidują jego niszczyciele, a „Oko Vadera” spuszcza niezłe cięgi naszym MC-80!- zawołał łącznościowiec – Jeżeli „Vengeance” doleci tam przed nami, to dokona masakry! - Dlatego cała naprzód!- warknął Carlissian. „Lusankya” i trzy ocalałe niszczyciele klasy Nebula szybko podążyły na drugą stronę Exaphi, gdzie na skraju nocnej i dziennej półkuli toczyła się bitwa z „Okiem Vadera”. Ledwo superniszczyciel Nowej Republiki objął zasięgiem swych dział swój odpowiednik w Executor’s Lair, Lando wydał rozkaz otwarcia ognia. W tym samym czasie niszczyciele klasy Nebula wpadły w sam środek formacji szesnastu krążowników klasy Strike, siejąc pogrom wśród tych niewielkich, ale groźnych statków. Nieliczne krążowniki Mon Calamari, które pozostały na placu boju, odleciały od epicentrum bitwy, przegrupowując się przed kolejnym starciem. To samo zrobiły te bardziej uszkodzone niszczyciele Imperium. „Oko Vadera” natomiast najwyraźniej dokonało zmiany priorytetów i skierowało lufy swoich dział w stronę „Lusankyi”. Lando wiedział z sonaru, że superpancernik ma wyłączone tarcze, jednak ze względu na rozmiary tego okrętu miał wątpliwości, czy nawet „Lusankya” da mu radę. - Uszanowanie, panie generale!- rozległo się wołanie z głośników – Nadciąga odsiecz! - Admirale Perm!- zawołał uradowany Carlissian – Gdzie pan jest i jak liczną flotę pan przywiózł? - Tylko „Vacuum”, generale!- odparł Perm przez komunikator – Zapewniam pana, że to w zupełności wystarczy! - Duży okręt wyskoczył z nadprzestrzeni za „Okiem Vadera”.- wtrącił radarowy – Emisja z silników superpancernika uniemożliwia dokładne rozpoznanie. - Panie admirale,- zaczął Lando – bylibyśmy wdzięczni, gdyby mógł pan zająć się tym pancernikiem. Jeśli to, co pan mówi o tym okręcie, jest prawdą, bardzo się nam pan przyda! - Panie generale, mamy „Vacuum” w zasięgu sensorów.- rzucił radarowy, ale zaraz zamilkł, bo opadłą mu szczęka. - No i co to jest?- ponaglił go Lando, ale zaraz sam oniemiał, widząc, co wyłania się zza „Oka Vadera” – Pomiot Sithów! Panie admirale, czemu pan nie powiedział... Wszyscy na mostku odwrócili się w stronę dziobowych iluminatorów i przez chwilę panowała pełna napięcia cisza. Żołnierze nie wiedzieli, co się dzieje. Z oddali zbliżał się około trzykilometrowy okręt, a raczej przenośna fabryka okrętów, zmodyfikowany piec hutniczy, jak go nazwała kiedyś Qwi Xux, czy najgroźniejsza superbroń Imperatora, jak określił to admirał Ackbar. Lando nie miał pojęcia, jak fakt istnienia tego statku mógł umknąć jego uwadze. - Niech pan nie przesadza, generale.- mówił admirał Perm przez komlink – Musieliśmy zachować dyskrecję, bo wybuchłaby panika, gdyby wyszło na jaw, że Armia Nowej Republiki dysponuje Devastatorem. - Mniejsza o to.- wtrącił się Pellaeon, który najwyraźniej również zauważył pojawienie się „Vacuum” – Nie interesuje mnie teraz, czy przejęliście ten okręt nad Mon Calamari, czy zbudowaliście sami. Jeżeli może on powstrzymać „Oko Vadera”, to proszę się nie wahać, admirale. - Jak pan sobie życzy, admirale.- odparł grzecznie Perm i „Vacuum”, jedyny w galaktyce aktywny Devastator, ruszył do ataku. Irek Ismaren zacisnął pięści i zgrzytnął zębami, kiedy radarowy oznajmił mu przybycie Devastatora. Nie wiedział, że Nowa Republika dysponuje takim okrętem. Wątpił nawet, czy Darth Vader i admirał Morck o tym wiedzą. Skąd go wzięli? Czyżby zdołali zbudować w ciągu tego miesiąca? Nieważne, zreflektował się Irek, trzeba pomyśleć, jak go zniszczyć. - Lordzie Ismaren, generał Geervan melduje, że Devastator wylądował na powierzchni „Oka” i zaczął ją pochłaniać! Połowa systemów pokładowych odmówiła posłuszeństwa!- zawołał oficer łącznościowy – Co mają robić? - Jakie mamy szanse w walce z Devastatorem?- spytał Irek oficera wachtowego, ignorując pytanie łącznościowca. - Niewielkie, Lordzie Ismaren.- odparł zapytany – Wprawdzie moglibyśmy przypuścić frontalny atak, ale gdyby wróg zdecydował się zacząć nas pochłaniać, bylibyśmy skończeni! - „Lusankya” bierze nas na cel! Jest coraz bliżej!- zameldował radarowy. Niedobrze, myślał Irek, znaleźliśmy się w pułapce studni grawitacyjnej, z superniszczycielem z jednej, i Devastatorem z drugiej strony. Młody Ciemny Jedi zaczął się zastanawiać, jak wybrnąć cało z tej sytuacji; mogliby jakoś związać ogniem „Lusankyę”, gdyby mieli za plecami „Oko”, ale trzeba by było się wpierw pozbyć tego Devastatora. Zaraz... studnia grawitacyjna, Devastator... i Irek już wiedział, co ma robić. Odprężył się mimo ognia walki i przywołał Moc. Kiedyś, podczas kontrofensywy sklonowanego Imperatora, matka kazała mu się nauczyć na pamięć planów konstrukcyjnych Devastatorów na wypadek, gdyby trzeba było przejąć nad jakimś władzę. Było to bardzo trudne, ponieważ okręty tego typu posiadały możliwość samorozbudowy, niemniej jednak centralny komputer powinien funkcjonować tak samo. A Irek pamiętał, że Imperator wprowadził szereg tajnych komend, za pomocą których mógł wydawać polecenia swoim superbroniom. Jedna z nich dotyczyła możliwości skoku w nadprzestrzeń. Tak więc Ismaren użył Mocy, aby połączyć się umysłem z centralnym komputerem „Vacuum”. Tak, jak podejrzewał, programiści nie usunęli rezerwowych komend Imperatora. Posługując się Mocą, Irek znalazł więc odpowiednią i nacisnął na nią, rozkazując Devastatorowi skok w nadprzestrzeń. Komputer zaprotestował, twierdząc, że znajdują się w studni grawitacyjnej planety, ale Irek, pocąc się i dysząc ciężko, nacisnął na komendę jeszcze raz, przełamując blokady komputera pokładowego. „Vacuum” skoczył w nadprzestrzeń, jednocześnie eksplodując w zetknięciu z polem grawitacyjnym planety Exaphi. Eksplozja ta natomiast pochłonęła również „Oko Vadera”, gdyż Devastator, skacząc w nadprzestrzeń, zderzył się przede wszystkim z nim. - Straciliśmy łączność z generałem Geervanem!- zameldował łącznościowiec natychmiast po rozświetlającej przestworza eksplozji. Irek Ismaren był jednak zbyt zmęczony swoim wyczynem, żeby go usłyszeć. - Lordzie Ismaren! Bezwladne „Oko” kieruje się w naszą stronę!- wrzasnął przerażony radarowy. Rzeczywiście, „Vengeance” znajdowało się pomiędzy planetą a superpancernikiem. Ciemny Jedi jednak jeszcze nie kontaktował, więc nie powiedział nic. A gdy się ocknął i zrozumiał co się dzieje, tylko kilka sekund dzieliło ich od kolizji. Sternicy wykazali się własną inicjatywą i przyśpieszyli, chcąc zejść superniszczycielem z trajektorii wraku „Oka”, i prawie im się to udało, jednak bezwładna masa, jaką stał się superpancernik, z całym impetem uderzyła w tył niszczyciela, miażdżąc część silników i wprawiając go w ruch obrotowy wokół własnej osi. „Vengeance” zakręcił się i z całą siłą, przekazaną mu przez zetknięcie się z „Okiem”, przyrżnął dziobem w pancernik z boku, powodując eksplozję, która dosłownie przełamała przednią część superniszczyciela. To co jeszcze nadawało się na „Vengeance” do użytku, zostało szybko zniszczone przez niszczyciele klasy Imperial admirała Pellaeona, które przegrupowały się i przypuściły kontratak. Natomiast Lando Carlissian, mimo szoku po niespodziewanej eksplozji „Vacuum” z admirałem Permem na pokładzie, kazał artylerzystom „Lusankyi” zniszczyć to, co pozostało z „Oka Vadera”. Istniało bowiem ryzyko, że unieszkodliwiony superpancernik spadnie na nocną stronę Exaphi, zabijając miliony tubylców, a tego Nowa Republika chciałaby uniknąć. Tymczasem po drugiej stronie walka stała się raczej potyczką myśliwską, gdyż większe okręty Executor’s Lair zostały zdziesiątkowane, a statki Nowej Republiki związane ogniem przez pancerniki Dreadnaught, które dotychczas osłaniały desant na planetę. Jednak i ten pojedynek był raczej jednostronny, a to za sprawą eskadr K-Wingów i Y-Wingów oraz Nosauriańskiego Skrzydła, które systematycznie wyłączały z walki kolejne wrogie okręty tak, że te kilka niszczycieli i Liberatorów Nowej Republiki mogło śmiało oddalić się tam, gdzie jeszcze trwała walka okrętów liniowych. - Han, jak wam idzie?- spytał Lando ponurym głosem przez komlink. - Ano nieźle.- odparł Solo, manewrując „Sokołem” wśród szczątków zniszczonych okrętów – Właśnie zmuszamy te TIE Defendery do odwrotu. A u was? - Tu zdarzyło się więcej, niż mógłbyś przypuszczać.- odparł Carlissian – Przybył admirał Perm. - To świetnie!- zawołał Han, posyłając torpedę w kierunku jednego z uciekających myśliwców wroga – Jak sobie radzi? - Nie radzi sobie w ogóle.- odparł smutno Lando – Nie żyje. Zabrał ze sobą Devastatora i „Oko Vadera”. - Aha.- Han od razu zmarkotniał, a Chewie zawył rzewnie. „Sokół Millennium” właśnie oddalił się za paroma TIE Defenderami i, zostawiając z tyłu towarzyszące mu dotychczas T- Wingi i A-Wingi oraz „Slave’a I”, wleciał na orbitę po nocnej stronie Exaphi – Zaraz, jakiego Devastatora? O czym ty do mnie rozmawiasz? - Później ci powiem.- odparł Carlissian – Tutaj na razie toczą się ciężkie boje. Muszę skoncentrować się na walce. - To po co się w ogóle odzywasz?- wtrąciła się Mara, która słuchała wszystkiego ze swojej wieżyczki. TIE Defendery, które ścigali, gdzieś im zniknęły. - Chciałem was ostrzec. Wedge mówi, że po ciemnej stronie schował się jakiś niszczyciel.- powiedział Carlissian – Dobra, kończę. Bez odbioru. - Bez odbioru.- mruknął Han, spoglądając na skaner – Dobra, gdzie ten niszczyciel? - Uważaj, tato!- wrzasnęła Jaina – Jest nad nami! Ledwo to powiedziała, z góry posypał się grad laserowych strzałów, zmuszając „Sokoła” do szalonego slalomu, kilku beczek i paru korkociągów. Jaina, która zajmowała górną wieżyczkę, odpowiedziała ogniem, mając jednak świadomość, że na niewiele się to zda. Nagle „Sokołem” szarpnęło i stanął on w miejscu, mimo, iż Han popychał dźwignię akceleratora do oporu. Zrozumiał, że niszczyciel złapał ich w promień ściągający. Chewbacca wydał z siebie gniewną serię warknięć i szczeknięć, a Solo usiłował za pomocą znanych sobie sztuczek wylecieć ze stożka promienia. Wszystkie te manewry zakładały jednak jakiś błąd żołnierza obsługującego emiter. Ten ich nie popełniał. - Przesuwają nas, tato!- krzyknęła Jaina. - Widzę!- odparł Solo. Odruchowo sprawdził stan baterii w swoim blasterze; jeżeli wrogowie będą chcieli wejść na pokład, on tanio skóry nie sprzeda. W pewnym momencie uświadomił sobie, że obsługa emitera promienia ściągającego nie przyciąga ich jednak w stronę hangaru, tylko na cel najbliższej baterii turbolaserów. Po raz pierwszy od początku bitwy serce naprawdę podskoczyło mu do gardła, i poczuł się osaczony. Chewie zawył. Widać również dostrzegł ich beznadziejną sytuację. Han był jednak bezradny. Już mentalnie przygotowywał się na śmierć, kiedy dostrzegł jakiś ruch na ekranie sensorów. To „Slave I”! Boba Fett leciał im na ratunek! Patrolowiec klasy Firespray leciał na maksymalnym ciągu, plując ogniem z działek blasterowych w stronę emitera promienia ściągającego. Boba dostrzegł, że „Sokół” jest w pułapce i tylko sekundy dzielą go od znalezienia się w śmiertelnym zasięgu działa turbolaserowego. Wystrzelił w tamtą stronę dwie ostatnie torpedy, jednak obie zostały zneutralizowanie przez sprawne w tych rejonach pole cząsteczkowe. Była tylko jedna szansa. I Fett zamierzał ją wykorzystać. Boba szybko wprowadził „Slave’a I” w łagodny lot po łuku, nie zmniejszając jednocześnie prędkości. Kiedy zbliżył się do promienia ściągającego, poszedł maksymalnie po prostej, korzystając z silników manewrowych, by wyhamować, gdy tylko znalazł się w jego zasięgu. Spowodowało to, że znalazł się dokładnie pomiędzy emiterem a „Sokołem”, obrócony działkami w stronę tego pierwszego. Oznaczało to, że promień skupiał się teraz na nim, nie na statku Hana. Fett cisnął przyciski ognia na sterach i począł pluć w stronę niszczyciela seriami blasterowych błyskawic. - Leć, Solo, uciekaj!- warknął Boba przez komlink. - Co ty wyprawiasz, Fett!?- żachnął się Han, jednak dał po garach i usunął się z zasięgu promienia ściągającego. Kątem oka jednak zauważył, że obsługujący emiter żołnierz przesuwa „Slave’a I” w pole rażenia dział, a blastery Fetta nie czynią mu żadnej szkody. - Daj spokój, Solo.- odparł Boba – Jeżeli zginiesz, to kto mi zapłaci? Świadom tego, że „Slave I” zaraz zostanie zniszczony, Fett zeskoczył z fotela pilota i rzucił się w stronę trapu. Miał nadzieję, że wzmacniany w tamtych okolicach statek wytrzyma, a on, korzystając ze zbiornika tlenu w zbroi i plecaka rakietowego, zdoła odlecieć od wraku, nie zauważony przez artylerzystów niszczyciela. Jego zielona peleryna zaczepiła się jednak o łokietnik fotela. Boba usiłował ją odczepić, ale już tylko ułamki sekund dzieliły go od zagłady. Boba Fett nie czuł jednak lęku, strachu czy bezsilnej złości. Nie czuł nic. W następnej sekundzie działo turbolaserowe „Dridera” rozerwało „Slave’a I” na kawałki. „Sokół Millennium” znajdował się już daleko od niszczyciela klasy Imperial, jednak na pokładzie panowała pełna napięcia cisza. Wszyscy, Han, Chewie, Jaina i Mara, widzieli, jak „Slave I” jest rozpylany na atomy. Nie było wątpliwości, że Boba Fett zginął. Chewbacca zawył w końcu cicho w sposób, w jaki Wookie oddają honor zmarłym. Han natomiast spojrzał na miejsce w kokpicie, w którym jeszcze niedawno leżał hełm Boby Fetta. Zastanawiające, ale zdawało mu się, że kiedy mówił on do niego przez komlink, w jego słowach była nutka jakiejś emocji. A Fett nigdy nie okazywał ich na zewnątrz. Właściwie wielu wątpiło, czy on w ogóle cokolwiek czuje. A jednak. Han wyraźnie słyszał w jego głosie... żal? Cokolwiek pchnęło Bobę Fetta do tego poświęcenia, z pewnością nie było to pragnienie nagrody. Po drugiej stronie planety trwała zacięta bitwa. I zanosiło się, że będzie trwać jeszcze długo. Obie strony poniosły ciężkie straty, a niszczyciele wroga, skupiając ogień, zdołały pozbawić „Lusankyę” tarcz ochronnych mostka i zmusić ją do ucieczki. W ogóle w polu pozostało już niewiele okrętów; większość lizała rany z boku, przygotowując się do kontrataku. Lando wiedział, że za kilka minut technicy zdołają przywrócić pola ochronne mostka, i superniszczyciel Nowej Republiki wróci do walki. Problem polegał na tym, że właśnie teraz do akcji wracały trzy okręty Executor’s Lair, co mogło zmienić diametralnie wynik bitwy. A Nowa Republika nie mogła sobie pozwolić na dalsze straty. Niemniej jednak w tym momencie wróg pozyskiwał przewagę i żadne ofiary, nawet ta poniesiona przez Bobę Fetta i Tarranta Perma, nie zdawały się na wiele. ROZDZIAŁ 31 Dziesiątki promów klasy Gamma przebiło się przez górne warstwy atmosfery Exaphi, osiadając łagodnie na jednym z szerokich pól planety. Natychmiast wyładowały się z nich przeróżne, niezliczone oddziały bojowe: od piechoty szturmowców, poprzez repulsorowe Charrioty, Speeder Bike’i oraz droidy SD-11, na transporterach kroczących typu AT-ST i AT- AT kończąc. Na niebie pojawiły się pierwsze myśliwce Executor’s Lair, mające zapewnić siłom naziemnym wsparcie z powietrza. Tu wybór był nieco mniejszy: dominowały I-7 Howlrunnery i bombowce typu Scimitar, ale nie zabrakło również standardowych TIE Interceptorów, a nawet znalazło się kilka zachowanych na pokładzie „Vengeance” Droidów Cienia. Najważniejsze były jednak trzy niewielkie, opancerzone skiffy; jeden stanowił centrum dowodzenia Kira Kanosa, dwa pozostałe natomiast przewoziły Dartha Vadera, Rova Fireheada i oddział siedemnastu Rebornów. - Nie wejdziemy do miasta z maszynami kroczącymi.- zdecydował Vader – Zbyt mała możliwość manewru.- zwrócił się do Kanosa, dysząc – Pozostaniesz na przedpolu z nimi i częścią piechoty. Przypilnujesz, żeby żadna armia nie zamknęła nas w mieście. - Jak sobie życzysz, Lordzie.- skłonił się Kanos. - Dobrze.- odparł Vader z zapałem – Pozostali, rozpocząć szturm! Werac Dominess stał przy oknie w fortecy gubernatora, obserwując ruchy wojsk na horyzoncie. Wieiah i Brakiss pozostawili go w wieży, albowiem był tu znacznie bezpieczniejszy, niż na polu bitwy, a nawet Luke Skywalker powiedział, że jest dla nich zbyt cenny, aby wystawiać go na ryzyko trafienia przez zbłąkaną kulę na froncie. Właściwie to Zabrak nie miał większego pojęcia, co Jedi widzą w nim takiego cennego. Zawsze starał się żyć tak, jak wydawało mu się, że powinien. Na Iridionie nie był szczególnie zauważany ani ceniony; jakieś tam ogólne wykształcenie zdobył, miał pracę w jakimś zakładzie przetwórczym, żył z dnia na dzień, byle do wiosny, bez większych trosk, ale i bez większych radości. Dlatego w roli bożyszcza Jedi czuł się co najmniej nieswojo. Jak każdy Zabrak był on z natury małomówny, za to dużo czasu poświęcał na myślenie i kontemplację. Brakiss mówił, że to dobra cecha, bo sprzyja medytacjom i lepszemu rozumieniu natury Mocy. W ogóle to razem z Wieiah dużo mówili o tej całej Mocy i o sposobach jej wykorzystania. Z tego, co Werac zrozumiał, wynikało, że jest on częścią większej energii, podobnie, jak każda żyjąca komórka we wszechświecie. Wieiah mówiła poza tym, że Jedi wykorzystują Moc do ochrony mieszkańców galaktyki przed złem i do pogłębiania swojej wiedzy. Werac musiał przyznać, że były to szczytne cele. A Luke Skywalker, Brakiss i Wieiah pokładali w nim ogromną nadzieję. Chcieliby, aby ich pobudki stały się jego pobudkami. Werac czuł, że nie chce i nie powinien zawieść ich oczekiwań. Musi walczyć ze złem i zdobywać wiedzę. Kątem oka Zabrak dostrzegł, że gubernator planety kręci się niespokojnie po pomieszczeniu, co jakiś czas mamrocząc coś do siebie. Brakiss pokazywał mu, w jaki sposób można odgadnąć, co czuje inna istota. Polegało to na instynktownym wyczuciu drgań w polu Mocy, jakie wywoływały jej nastrój i zamiary. Werac postanowił więc wypróbować tę sztuczkę na gubernatorze. „Uwolnij myśli”- mówiła Wieiah, „Niech staną się przedłużeniem twojej woli i ducha. Nie patrz na kamienie, ściany, ludzi. Wyczuj ich. Niech twoje myśli kształtują obraz rzeczywistości, niech twój duch przez nią przenika, odkrywając to, co zakryte przed oczami”. Dominess wyzwolił więc Moc i postarał się objąć nią aurę gubernatora. Wyczuł ją; jasną, ale słabą, wibrującą od zdenerwowania. - Może pan jeszcze uciec.- powiedział Zabrak, odgadując przyczynę niepokoju Calibopa – Wróg jak na razie nie podszedł pod miasto. - Nie, zostanę tutaj.- odparł gubernator – Moje miejsce jest przy moich ludziach. - Po drugiej stronie planety też są pańscy ludzie.- nie poddawał się Werac. - Ale tym tutaj grozi większe niebezpieczeństwo.- skontrował Calibop. Dominess zastanowił się przez chwilę nad tym, co usłyszał. Dotychczas tchórzliwy i uparty urzędnik w obliczu realnego niebezpieczeństwa postanawia pozostać na stanowisku, odkrywając w sobie pewność siebie i odwagę, o istnieniu której nie miał pojęcia. Może to samo robią Jedi, pomyślał Werac, może we mnie też drzemie jakaś ukryta siła? Zabrak uśmiechnął się do siebie, czując, że wnioski, do których doszedł, pomogą mu w opanowaniu sztuki lepszego władania Mocą. Skywalker stał na murze wśród strzelców wyborowych i patrzył przez makrolornetkę w stronę nadciągającej armii. Robił to tylko po to, aby zorientować się w liczebności przeciwników; ledwie wylądowali, wiedział, że są wśród nich użytkownicy ciemnej strony Mocy. Dokładnie dziewiętnastu. Siedemnastu miało dziwne, syntetyczne, można by rzec: sztuczne aury. Luke wiedział, że muszą to być Reborni. Dwaj pozostali władali potężną Mocą: jeden był dziwnie znajomy, a jego aura była jakby podwójna; po trosze było w nim Ho’Dina, którego spotkali na Roon, a po trosze... Kypa Durrona? Luke’a olśniło. Ciemny Jedi musiał polecieć na Roon i zjednoczyć się z duchem ciemnego Kypa. A to oznaczało kłopoty. Drugi prawdziwy użytkownik Mocy był jeszcze potężniejszy. Luke był pewien, że to Darth Vader. - Mają Droidy Cienia!- rzuciła Wieiah, stojąca nieopodal z Brakissem i także obserwująca nadciągających żołnierzy – I SD-11!- spojrzała na Skywalkera – Mistrzu Luke, odnoszę dziwne wrażenie, że historia się powtarza. - Ona to lubi.- odparł Luke, po czym odwrócił się do byłego Naczelnika Akademii Ciemnej Strony. Na jego twarzy malował się niepokój – Brakissie, wyczuwam tam Ciemnych Jedi. Jeden z nich zespolił się z duchem Kypa Durrona. - To Rov Firehead!- syknął mężczyzna – Nie wiedziałem, że spotkał ducha Durrona. Niedobrze.- spojrzał na Luke’a – Sprowadzili tu wszystkich Rebornów i całą armię naziemną, jaką mieli. Możemy nie przetrzymać tego oblężenia. - Mistrzu Luke!- rozległo się zniekształcone przez zakłócenia wołanie z kieszeni Skywalkera. Jedi wyjął komunikator i przysunął do twarzy. - Słucham.- powiedział. - Jak dotychczas osłanialiśmy naszą flotyllę przed wzrokiem Ciemnych Jedi, ale już ruszyli do ataku, więc nasze dalsze działania są zbędne!- zameldował Streen – Potrzebujesz nas na murach, czy mamy pozostać w mieście? Luke zastanowił się przez chwilę; Streen wraz z Faustusem i Ikritem wytworzyli całun ochraniający flotę „Starfalla” przed oczami Mocy Lorda Vadera. Skoro jednak Mroczny Lord Sith był tutaj, to ich dalszy wysiłek nie był potrzebny. Z drugiej strony linia obrony na murach, na której pozostawali Luke, Brakiss, Wieiah i obecna u podwalin Tahiri, mogła się długo nie utrzymać. - Zostańcie, gdzie jesteście.- zdecydował – I upewnijcie się, że Kyle i Ewon zaminowali główne drogi! - Właśnie wrócili.- odrzekł głos Streena – Przy odrobinie szczęścia to miasto zawali się naszym wrogom na głowy. - Doskonale.- Skywalker czuł wyrzuty sumienia, że pozbawia mieszkańców stolicy domów, jednak Vader i reszta z pewnością nie spodziewali się takiego obrotu rzeczy – Przygotujcie się do długich i żmudnych walk. Niech żołnierze ustawią się na stanowiskach! - Wujku, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.- odezwał się nagle głos Jacena. Młody Solo, wraz z Danni Quee, Lleghem Krestchmarem, Cyrylem i Kamem Solusarem, pod dowództwem komandor Mirith Sinn, zabarykadowali się w okolicach generatora, gdzie mieli rozciągnąć całkiem pokaźną linię obrony. Plan był taki: gdy tylko armia Vadera atakująca miasto zorientuje się, że główna forteca jest chroniona polem siłowym, będą musieli rozdzielić się i przypuścić szturm na generator. Wtedy łatwiej będzie ich pokonać. Coś w głosie Jacena zdradzało jednak, że ich plan spalił na panewce – Zrobiliśmy drobne rozpoznanie.- mówił młody Solo - Vader pozostawił w obwodzie pokaźne siły. Co najmniej drugie tyle oddziałów, ile teraz idzie na miasto! Boję się, że to właśnie ta armia ruszy na generatory, gdy tylko Vader dowie się o ich istnieniu! - Dzięki, Jacen!- odparł Luke, patrząc cały czas na horyzont – To cenna wiadomość! Zaraz rozpoczniemy działania defensywne! Niech Moc będzie z tobą! Rozłączam się! Skywalker nie chował komunikatora, gdyż oddziały wroga były już blisko, na tyle blisko, aby można było zaczynać ich eliminację. - Tu Luke Skywalker!- nadał mistrz Jedi na ogólnym paśmie – Do wszystkich jednostek! Rozpocząć atak! Z murów obronnych miasta posypały się setki laserowych strzałów, jedne padły z luf karabinów snajperskich strzelców wyborowych, inne z wieżyczek, wszystkie jednak dosięgły celu. Celowano przede wszystkim w Charrioty i rydwany bojowe, gdyż to one przewoziły szturmowców z ciężkim sprzętem. Snajperzy ściągali natomiast piechotę i usiłowali trafić któregoś z Rebornów, ale Ciemni Jedi skutecznie parowali pociski. Nad głowami śmignęły myśliwce Nowej Republiki i ruszyły na nadlatujące Howlrunnery i Droidy Cienia Executor’s Lair. Wymiana ognia nie była jednak jednostronna. Od strony SD-11 i szturmowców sypały się kolejne pociski blasterowe, trafiając nieraz w ustawionych na murach żołnierzy. SD-ki dodatkowo wypuszczały rakiety, ale te były zawracane Mocą przez obecnych na umocnieniach rycerzy Jedi, którzy kierowali je albo z powrotem w droidy bojowe, albo w piechotę. Tahiri, która nie była jeszcze na tyle doświadczona, aby skutecznie odbijać pociski, zadowalała się oślepianiem przy użyciu Mocy co ważniejszych artylerzystów wroga albo szturmowców w pierwszych rzędach, o których potem potykali się następni. Luke zdawał sobie jednak sprawę z tego, że, mimo bohaterskiej obrony, mury miejskie długo nie wytrzymają nawału żołnierzy przeciwnika, a gdy tylko szturmowcy podejdą pod bramy, trzeba będzie się ewakuować wgłąb stolicy. Już teraz nieliczne rakiety SD-ków przebijały się przez chroniące miasto dłonie Jedi i robiły wyrwy w murze. Nad głowami toczyła się zaciekła walka myśliwska. W końcu pierwsi szturmowcy zaczęli dobiegać do bram, a strzelcy na murach przerzedzili się na tyle, że nie byli w stanie dalej ich odpierać. Luke musiał dać rozkaz do odwrotu. - Lordzie Vader!- zawołał radarowy przez komlink z jednego z ocalałych Charriotów – Mamy odczyty z miasta! Wieża gubernatora Titan-14 jest chroniona przez potężne pole siłowe! Czujniki wskazują, że generator znajduje się daleko poza miastem! - To poślijcie Kanosa i jego oddziały, żeby się tym zajęły!- zagrzmiał Czarny Lord – Ofensywa idzie doskonale i nie mam zamiaru dzielić armii teraz, kiedy jestem tak blisko zwycięstwa!- po czym schował komunikator i rozkazał Rebornowi prowadzącemu skiff, żeby przyspieszył. Czekali na niego Jedi, których miał zabić, i miasto, które miał zdobyć. - Spawarki, ognia!- zawołała Mirith Sinn, kiedy transportery AT-AT znalazły się w zasięgu – Lewa grupa, naprzód! Czołgi: ognia! Generator tarcz był umieszczony pod niewielką, ale stromą skalną ścianą, na której ustawiono stanowiska wyrzutni rakiet i dział laserowych. Tuż przed tą budowlą w kształcie zwojnicy trzymali się żołnierze piechoty, czekający, aż komandor Sinn wpuści ich na pole bitwy. Dalej były umocnienia i barykada z czołgów repulsorowych Sojuszu Rebelii oraz Droidów Czołgowych, stanowiących przeciwwagę dla transporterów AT-AT. Potem spawarki, piechota i kolejna barykada, tym razem prefabrykowana. Na jednym z czołgów stała Mirith Sinn, Cyryl i Llegh Krestchmar. - Niech pani wstrzyma jeszcze trochę piechotę i da czas żołnierzom stawiającym moździerze.- zaproponował Glottalphib – Sami z Cyrylem zaraz ich wesprzemy, gdy tylko szturmowcy podejdą na odległość strzału z przerywacza fuzyjnego! - Ich stanowiska artylerii są bardzo liczne.- stwierdził Cyryl – Jeżeli dotrą na tyle blisko, aby prowadzić ostrzał bez ryzyka trafienia własnych żołnierzy, zrobi się tu gorąco. - Dlatego trzeba będzie wypuścić piechotę na pole.- odrzekła Mirith. Spawarki siały spustoszenie wśród transporterów wroga, nieraz przecinając na pół maszyny typu AT-AT, całe pole zaroiło się natomiast od laserowych i blasterowych błyskawic – Ale Llegh ma rację, za chwilę.- uniosła komunikator – Kam, jak sytuacja? - Mamy dziurę w lewej flance.- odrzekł Solusar przez komunikator – Jacen i Danni już polecieli, żeby ją załatać. - Dobrze.- powiedziała Sinn napiętym, ale chłodnym głosem – Gdy tylko uznasz, że już pora, wysyłaj ludzi na pole! Tymczasem Jacen i Danni w niewielkim rydwanie bojowym przemieszczali się wzdłuż linii czołgów, zmierzając do najsłabiej bronionego miejsca na lewej flance. Ktoś, kto dowodził armią wroga, musiał dostrzec niedokończone umocnienia i mniejszą ilość żołnierzy w tamtym rejonie, gdyż to właśnie w tę stronę skierował centralne siły. Szturmowcy wbiegali przez wyrwę w barykadzie, prowadząc zaciętą wymianę ognia z obrońcami, jednak było ich zbyt wielu, aby strzelcy za murem zdołali ich wyprzeć. Nieubłaganie padali bez życia, jeden po drugim. Wtedy w sam środek armii szturmującej pierwszą linię obrony wpadł rydwan bojowy z Danni Quee i Jacenem Solo na pokładzie. Pani naukowiec, manewrując stopami po pedałach akceleratora, jedną ręką prowadziła pojazd ,drugą zaś strzelała dookoła z ciężkiego działa blasterowego. Młody Solo natomiast, mając na uwadze bezpieczeństwo swoje i panny Quee, manewrował Mocą i mieczem świetlnym, odbijając wszelkie pociski w nich skierowane. W ten sposób dwójka wzajemnie się uzupełniających bohaterów zdołała porobić olbrzymie luki osobowe w oddziałach wroga, a przynajmniej znacznie przystopować ich nawałnicę. To jednak nie wystarczyło. - Przełamują linię!- usłyszał Jacen ze swojego komunikatora, którego umieścił za kołnierzem, aby mieć kontakt z bazą. Głos natomiast należał do Mirith Sinn – Czołgi i Droidy Czołgowe: ognia! Strzelać według uznania! Jacen między jednym odbiciem pocisku, a drugim, spojrzał w stronę przedpola i zauważył, że tam wciąż wre bitwa. Pierwsza piechota cały czas zatem powstrzymywała szturmowców i transportery kroczące, jednak olbrzymie siły wlewały się na teren umocnień przez wyrwy w barykadzie, jakich dokonały transportery AT-AT. Jednocześnie kątem oka dostrzegł czerwoną plamę na tle białego morza szturmowców. Plama ta biegała wokół atakujących drugą linię żołnierzy Executor’s Lair, najwyraźniej wydając rozkazy. Młody Solo nie mógł się jednak dalej przyglądać, gdyż musiał klingą miecza odbijać kolejne serie blasterowych błyskawic, wystrzeliwane w ich kierunku. - Pozycje spawarek padły!- usłyszał napięty głos Danni – Musimy się wycofać! - Jeszcze chwilę!- zaprotestował Jacen, odbijając kolejne trzy strzały. Nagle zauważył, że czerwona plama wyłania się spomiędzy nóg jakiegoś AT-ST i mierzy w nich z ciężkiego karabinu blasterowego. Teraz Solo dostrzegł go wyraźnie: był to Szkarłatny Gwardzista Imperatora! Kir Kanos! Czerwony Strażnik wypalił kilka razy ze swojej broni, jednak Jacen odbił wszystkie strzały. Kanos się jednak nie zniechęcał; strzelał dalej, a Jacen czuł, iż nie jest w stanie odbić wszystkich, starannie wymierzonych i szybkich błyskawic. Już chciał krzyknąć do Danni, żeby się wycofywali, kiedy jeden ze strzałów trafił w ich rydwan, uniemożliwiając dalszy lot. Maszyna zaczęła spadać w stronę czołgów Nowej Republiki, a robiła to zbyt szybko, aby młody Solo zdążył ją wyhamować. Nie było czasu na myślenie. Jacen błyskawicznie chwycił Danni w pasie i wyskoczył, posiłkując się Mocą i mając nadzieję na łagodne lądowanie. Luke Skywalker nadzorował ucieczkę ostatnich oddziałów strzelców w głąb opustoszałego miasta. Mieli tam oni przygotowane stanowiska artyleryjskie, musieli tylko do nich dobiec. A zaraz za nimi posuwała się armia Executor’s Lair. W powietrzu wciąż toczył się zacięty pojedynek pomiędzy myśliwcami obu frakcji. W pewnym momencie żołnierze Luke’a wypadli na prostą, która miała ich doprowadzić do barykad zbudowanych za pomocą droidów typu Viper. Tam mogliby stawić czynny opór ścigającym ich szturmowcom i SD-kom, jednak wpierw musieli przebiec bardzo długi odcinek prostej drogi. - Szybciej!- ponaglił ich Skywalker – To już niedaleko! - Mistrzu Luke!- rozległ się w komlinku głos Wieiah – Dotarłam z naszymi oddziałami do umocnień! Brakiss i Tahiri również! Rozpoczynamy działania defensywne! - Czekajcie z wysadzeniem przedmieścia na mój znak!- odparł Luke, ale nagle tuż nad jego głową przemknęła blasterowa błyskawica. Potem druga i trzecia, aż po chwili cała ulica wypełniła się ogniem czerwonych strzałów. Luke nie miał problemów z mijaniem pocisków; instynktownie robił to dzięki Mocy. Jego żołnierze nie mieli jednak tyle szczęścia. - Biegnijcie!- rozkazał im, a sam odwrócił się twarzą do agresorów i uaktywnił miecz świetlny. Zaraz zrozumiał jednak, że nie uda mu się odbić wszystkich strzałów. Pozostało mu więc tylko jedno wyjście. Wyciągnął rękę przed siebie i wyzwolił Moc, skupiając jej cząsteczki równolegle przed sobą. W rezultacie powstała energetyczna ściana, którą Skywalker każdym myślowym dotknięciem rozszerzał. Wreszcie była ona na tyle szeroka, że bez problemu osłaniała uciekających. Szturmowcy zbliżali się jednak coraz bardziej, zasypując pole siłowe Mocy gradem laserowych i blasterowych strzałów. Momentami Luke bał się, że nie utrzyma zapory. Ale musiał. Musiał ochronić swoich żołnierzy. Przy okazji zauważył, że w jego stronę zbliżają się, poza szturmowcami i SD-11, także Reborni. Vader i Ho’Din musieli ich zatem wysadzić i samemu ruszyć do walki. Tylko gdzie oni są? Nie było jednak czasu na takie przemyślenia. Armia wroga się zbliżała. - Teraz!- rzucił Skywalker przez komlink – Wysadzajcie! Nagle cała ulica i pobliskie budynki eksplodowały ścianą ognia, zabierając ze sobą wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu. Luke w ostatniej chwili przyspieszył Mocą swoje reakcje i olbrzymim saltem do tyłu uniknął spalenia, a pchany dodatkowo podmuchem eksplozji, zdołał wydostać się poza żar płonącego przedmieścia. Spojrzał za siebie, dysząc ciężko (ściana Mocy naprawdę go wyczerpała), i spostrzegł, że ogień rzeczywiście strawił wszystkich przeciwników. Nie miał jednak złudzeń, że nie pojawi się druga fala. Nagle silna i mroczna wibracja w Mocy kazała mu obrócić się do tyłu. Tak też uczynił i zobaczył wściekłego Ho’Dina, stojącego na środku ulicy, z czerwoną klingą gotową do walki. Rov Firehead. Luke odruchowo uniósł klingę swojego miecza, w samą porę, aby zablokować pierwszy atak Lorda Sith. Ten jednak się nie poddawał i po chwili wyprowadził kontrę od dołu, aby zaraz ciąć na odlew z góry. Skywalker z trudem parował te wszystkie ataki, cofając się coraz bardziej i wyprowadzając tylko nieliczne pchnięcia, które jednak nie trafiały w ciało wojownika mroku. Luke zaatakował standardowym ciosem w głowę, jednak w ostatniej chwili wycofał klingę i ciął od dołu w brzuch. Firehead jednak nie dał się zwieść i cofnął się o krok, kładąc klingę w pozycji zakleszczającej, którą Skywalker oczywiście znał i natychmiast odbił miecz przeciwnika, wyprowadzając atak od prawej, w ostatniej chwili zmienionej na lewą, która potem zamarkowała blok, szybko przemieniony na ponowną kontrę z prawej. Zamiarem Luke’a było takie zakręcenie mieczem Fireheada, aby ten go wypuścił. Luke się jednak przeliczył i Rov, reagując na tę serię zwodów, zdołał w ostatniej chwili uchronić się od śmierci szybkim blokiem. Blokiem, który uderzył w zieloną klingę Skywalkera, zakleszczając się w niej. Obaj Jedi naprężyli mięśnie, usiłując przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę. - Wyczułem cię, Kyp!- mówił Luke, oczami Mocy widząc cień Durrona nad Rovem Fireheadem – Co chcesz osiągnąć przez walkę ze mną? - On nie ma w tym żadnego celu!- warknął Firehead – Służy mi tylko swoją Mocą i wiedzą! Razem jesteśmy potężniejsi, niż ty, Skywalker! - Obyś się nie przeliczył, przyjacielu.- odparł Luke, chociaż w głębi ducha musiał przyznać, że Moc połączonych Jedi jest bardzo duża – Po co się jeszcze dręczysz, Kyp? Nie mogłeś odejść w spokoju? - Kyp, którego znałeś, Skywalker, już odszedł w spokoju!- ryknął Rov – Zostałem tylko ja!- mówiąc te słowa telekinetycznie pchnął Luke’a do tyłu, ale mistrz Jedi nie stracił równowagi. Zamiast tego oczami Mocy zauważył coś, czego wcześniej nie dostrzegł na twarzy widma Kypa. Trzy okropne szramy na jego policzku. Szramy, które kojarzyły mu się z pewnym Mrocznym Lordem Sith. Luke już chciał coś krzyknąć, ale Rov Firehead zaatakował ze zdwojoną siłą, uderzając raz po raz w Skywalkera, a mistrz Jedi musiał raz po raz blokować jego ciosy, wyprowadzając kolejne kontry. Szykowała się długa i żmudna potyczka, której wynik zależał w równiej mierze od szczęścia, jak i od Mocy. Jakiś Viper Automadon X-1 wdrapał się po budynku, a następnie skoczył na Droida Cienia, rozgniatając jego pancerz. Kyle obserwował to z dachu innej budowli, skąd posyłał w odpowiednie miejsca rakiety ze swojej wyrzutni. Chodziło o to, aby pokrzyżować plany przeciwników i spowodować, aby ich atak był przeprowadzany jak najbardziej chaotycznie. Całe przedmieścia stały w ogniu, jednak zaczął on powoli wygasać, wpuszczając do centrum kolejne oddziały wroga. Gdzieniegdzie toczyły się potyczki pomiędzy szturmowcami a żołnierzami Nowej Republiki oraz SD-11 i Viperami. Poza tym Streen, Faustus, Ewon, Ikrit, Wieiah, Brakiss i Tahiri wiązali się w pojedynki z Rebornami. Katarn również chciał wziąć udział w obronie przeciwko sztucznym Jedi, dlatego, gdy tylko amunicja w jego rakietnicy się skończyła, odrzucił ją i zeskoczył na jeden dach, potem drugi, aż do trzeciego, z którego szturmowcy wroga ostrzeliwali ulicę na dole. Kyle szybkim ruchem klingi swojego miecza machnął w kierunku pierwszego wroga, pozbawiając go życia, ale pozostali trzej odwrócili się i zasypali go gradem strzałów. Odbił wszystkie, wyskoczył w powietrze, wylądował między dwoma z nich, kręcąc młynka, skutkiem czego było przecięcie ich na pół. Zaraz potem rzucił się na czwartego przeciwnika, który z niezrozumiałych pobudek rzucił karabin pod nogi i zaczął uciekać. Daleko nie zabiegł. Kyle, tnąc go na odlew, dostrzegł, że żołnierze Nowej Republiki wytaczają śmiercionośne Wieże Fromma do walki przeciwko morderczo skutecznym SD-kom. Jednocześnie zauważył kroczącego wśród szturmowców czarnego olbrzyma, który, nacierając Mocą na jedną z Wież, spowodował jej zniszczenie. Darth Vader. Czarny Lord najwyraźniej zauważył Kyle’a na dachu, bo zaczął się przepychać przez szturmowców w jego stronę, włączając jednocześnie swoją czerwoną klingę. Zresztą piechurzy Executor’s Lair usuwali się mu z drogi, nie chcąc zostać spalonym wzrokiem albo ostrzem miecza. Wreszcie Mroczny Lord Sith jednym susem wskoczył na odpowiedni dach, ale Kyle już tam na niego czekał z uaktywnionym, żółtym ostrzem. Coś było znajomego w tym olbrzymie. Kyle miał pewność, że już się z nim kiedyś spotkał. Co prawda wiedział, że prawdziwy Darth Vader od dawna nie żyje, ale nikt inny nie przychodził mu do głowy. Widział śmierć wszystkich Ciemnych Jedi, których spotkał w życiu, no, może poza Tavion, ale ona też z całą pewnością zginęła. No i poza Darthem Vaderem. Klingi obu mieczy skrzyżowały się w śmiertelnym pojedynku, kiedy obaj wojownicy Mocy natarli na siebie. Vader ciął na odlew, ale w ostatniej chwili zawrócił klingę i wyprowadził proste pchnięcie. Tego się Kyle nie spodziewał i chyba tylko szczęściem zdołał odbić tę klingę na bok, tnąc przy tym w głowę hebanowego olbrzyma. Vader jednak błyskawicznie zablokował, robiąc szybki zwód i wystrzeliwując mieczem z prawej strony. Tam czekało na niego jednak żółte ostrze Katarna. Kyle zrobił więc szybki obrót na pięcie i uderzył z dołu od lewej, w międzyczasie parując cięcie Vadera w jego głowę. Czarny Lord z niebywałą, jak na takiego olbrzyma, gracją, przeszedł z ataku do obrony, odbijając miecz Kyle’a na bok i samemu tnąc od dołu, na co Katarn zareagował szybkim zwodem i wyprowadzeniem kopnięcia w stronę Vadera. Czarny Lord jednak wolną ręką złapał nogę rycerza Jedi i odepchnął ją na bok, pozbawiając Kyle’a równowagi. Rycerz Jedi padł na ziemię, jednak zdołał jeszcze unieść poziomo klingę, aby sparować uderzenie od góry Czarnego Lorda. Czerwone ostrze dyszącego giganta opadło jednak tak silnie, że wytrąciło rękojeść miecza z ręki Kyle’a, jednocześnie tnąc w jego ramię. Katarn zawył z bólu, kiedy jego ręka odkoziołkowała gdzieś daleko, i zaraz złapał się za osmalony kikut. Darth Vader stanął nad nim z uniesioną klingą, gotów zadać ostateczny cios. Dookoła toczyła się zacięta bitwa. Droidy typu Viper Automadon X-1 same nie były w stanie powstrzymać doskonale zaprojektowanych i wytrzymałych SD-11, jednak udawało im się je pokonać, a to za pomocą Wież Fromma i myśliwców typu X, które w końcu zaczynały zyskiwać przewagę w powietrzu i mogły pomóc kolegom na ziemi. Prawdziwe wyrwy w ofensywie Nowej Republiki czyniły jednak grupy Rebornów, którzy najwyraźniej upodobali sobie Wieże Fromma i droidy typu Viper, gdyż ze szczególnym zacięciem tępili te właśnie maszyny. A jedyną przeciwwagą dla korpusu wojowników ciemnej strony Rova Fireheada byli rycerze Jedi. Gdzieś w polu Streen rzucił mistrzem Ikritem w wojska przeciwnika, siejąc wśród niech w ten sposób ogromne spustoszenie. Faustus i Tahiri ramię w ramię mierzyli się z trzema Rebornami, którzy przybiegli na miejsce dwóch już zabitych. Wieiah i Brakiss też znaleźli gdzieś swoich przeciwników i właśnie toczyli z nimi zacięty i ostry pojedynek. Tymczasem kordon ośmiu Rebornów nadciągał z innej strony, grożąc zawaleniem całej, złożonej z Viperów i Wież, linii obrony. Dlatego Ewon Five-For-Two rzucił się w sam środek tego kordonu, z miejsca ścinając jednego Reborna jednym mieczem, a ciosy trzech innych blokując drugim. Ettin walczył w uniesieniu, którego brakowało wielu żołnierzom w tej bitwie. A powód był prosty: mieli oni z Kylem osłaniać ten kawałek śródmieścia, ale Katarn wdał się w pojedynek z Vaderem. Ewon chciał mu zresztą pomóc, ale wtedy wyczuł nadciągających Rebornów i stwierdził, że Kyle da sobie radę. Sztuczni Jedi mogli poważnie zagrozić całemu planowi obrony. Cięciem na odlew Ewon odbił klingę kolejnego Reborna, jednocześnie uskakując przed ciosem drugiego, a swoim pomarańczowym mieczem ciął w ramię trzeciego. Ten trzeci uniknął śmierci, ale osmalił sobie łokieć, podczas, gdy Ettin szybkim ruchem nadgarstka przesunął w dłoni czerwoną klingę, siekając po głowie tego Reborna, którego ostrze wcześniej odbił. Potem wykonał salto i wylądował dwa metry dalej, zakręcił młynka oboma rękami, wykonując technikę Shun, czym nabrał prędkości do ataku na dwóch kolejnych Rebornów. Następnie niespodziewanie odbiegł dwa kroki do tyłu, posłużył się Mocą, aby wykonać Gambit Farus Gamy, czyli przerzucić sobie miecz z lewej ręki do prawej, a z prawej do lewej. Obie bronie wylądowały w jego dłoniach w linii prostej, tnąc po żołądkach dwóch kolejnych Rebornów. Ewon już złożył ostrza w krzyż, blokując kolejny cios, kiedy wyczuł, że na planecie wylądował ktoś nowy. Ktoś, kto cierpiał, a ten ból podsycał w nim tylko energię ciemnej strony. - Anakin!- krzyknął walczący nieopodal Ikrit. - Czas ginąć, Katarn!- zagrzmiał Vader – Długo na to czekałem! Kyle już przyszykował się mentalnie na ten ostatni, kończący wszystko cios. Żałował, że nie może pożegnać się z Jan, powiedzieć, jak bardzo ją kocha, żałował, że nie będzie mógł pomóc Luke’owi w walce z Darthem Vaderem, żałował jeszcze wielu rzeczy. Nadchodził jego czas. Nagle Vader odwrócił się i spostrzegł, że tuż za jego plecami ląduje prom klasy Lambda z insygniami Akademii Jedi, a ze środka wyskakuje młody chłopiec, którego aura emanuje jednak energią ciemnej strony. - Vader!- ryknął chłopak – Teraz zapłacisz za wszystko! - Anakin Solo.- rzekł z uznaniem Czarny Lord, odwracając się od Kyle’a. Katarn stwierdził, że być może to jeszcze nie pora na umieranie. Odczołgał się więc na skraj budynku – Słyszałem, że Moc zaprowadziła cię do wielkiej potęgi.- wyciągnął rękę – Przyłącz się do Executor’s Lair, a razem pokażemy galaktyce, co to jest ciemna strona! - Nic z tego, Vader!- odparł groźnie Anakin, stojąc z opuszczonymi rękami. W jego oczach czaił się mord – Szykuj się! - Jak sobie życzysz!- rzucił Czarny Lord, unosząc klingę. Anakin błyskawicznie dobył swojej i atakując zaciekle, prowadził przeróżne kontry i zwody, a walczył z taką pasją, że Czarny Lord ledwo nadążał z blokowaniem ciosów. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że cofa się pod naporem ataków tego młodzieńca. Zorientował się, iż Anakin uderza z takim zacięciem, że niemal nie panuje nad sobą. A więc i nad bronią. - Dość!- warknął Vader, szybkim i celnym ruchem klingi wytrącając broń z ręki młodego Solo. W ułamku sekundy czerwone ostrze miecza Dartha Vadera znalazło się przy gardle Anakina. Ten jednak ani myślał się poddać. Używając Mocy, odpłynął momentalnie do tyłu, wyciągając ręce przed siebie. Kilka centymetrów od jego palców wystrzeliły niewielkie wyładowania, jednak nie uderzyły w postaci błyskawic, lecz zaczęły się kumulować, zbierać, kondensować. Vader instynktownie uniósł klingę, chcąc odbić wystrzelony ładunek, jednak dwa pioruny kuliste, które wytworzyły się w dłoniach Anakina, zaczęły orbitować wokół jego głowy, a po chwili dołączyły do nich następne, i następne. Vader cofnął się, zaskoczony. Ten młokos nauczył się kondensować i kontrolować pioruny kuliste! Niebywałe! Nawet on tego nie potrafił. Po raz pierwszy od chyba dwudziestu lat Darth Vader poczuł, że staje do walki z kimś potężniejszym od siebie. - I co, Vader?- Anakin zaśmiał się złowieszczo – Zaskoczony?- po czym, nie czekając na odpowiedź, puścił w stronę Czarnego Lorda wszystkie te pioruny. Hebanowy olbrzym przyjął na klingę uderzenie jednego z nich i chciał zneutralizować również drugie, ale pozostałe cztery energetyczne kule zaleciały go od tyłu i po kolei uderzyły w jego, zakute w groteskową, czarną zbroję, ciało. Vader poczuł niebywałe wyładowania energetyczne, powodujące olbrzymi szok. Przywołał Moc, aby go ochroniła, ale i tak opadł na kolana, bezwładny. Tymczasem Anakin przyciągnął do siebie swój miecz świetlny, po czym go uaktywnił i stanął tryumfujący nad czarnym olbrzymem, unosząc klingę, podobnie, jak przed chwilą Vader stał nad Katarnem. - Pora to kończyć!- zagrzmiał, ale Darth Vader ani myślał umierać. Ostatkiem sił uwolnił myśli i przywołał Moc, puszczając w stronę młodego Solo koc ciemnej strony. Anakina spowiły błękitne błyskawice, wrzasnął on, tracąc kontakt z Mocą, po czym zakręcił się i upadł. Vader natomiast z trudem uniósł się i użył jednej z błyskawicznych kuracji leczniczych Jedi, aby rozluźnić mięśnie po szoku elektrycznym. Wiedział, że Anakin zaraz pewnie zerwie koc i z nową wściekłością ruszy do walki. Nie mógł sobie teraz pozwolić na potyczkę z nim, zwłaszcza, że był osłabiony. Pojął, że przegrał. Gniew się w nim kotłował, jednak rozumiał, że będzie mógł mu dać upust dopiero kiedy indziej. Młody Solo pokrzyżował jego plany podboju Exaphi. Musiał uciekać. Jeżeli jego armia zdobędzie planetę, to dobrze, jeśli nie, to... a zresztą to w tej chwili nie miało znaczenia. Liczyło się tylko przeżycie. Linia czołgów wkrótce padła, a obrońcy musieli schować się za trzecią barykadę, a nawet ewakuować na wzgórze. Kir Kanos był usatysfakcjonowany. Co prawda stracił dużo ludzi i niemal wszystkie transportery kroczące, ale piechota, która mu pozostała, wystarczyła, by zdobyć albo zlikwidować generatory. Żołnierze Nowej Republiki byli w odwrocie, i tylko nieliczna ekipa szaleńców pozostała na ostatniej linii, ale, jak na ironię, szaleńcy ci stawiali nader silny opór. Llegh raz po raz strzelał ze swojego przerywacza fuzyjnego, starannie wybierając cele. Jeżeli natomiast nie było jakiegoś konkretnego, silniejszego przeciwnika, wtedy przestawiał swoją broń na drugi tryb, którym mógł dawać naraz ognia ze wszystkich czterech luf i tym sposobem razić większą ilość szturmowców. Cyryl natomiast, z dwoma pistoletami BlasTech DH-17, raz po raz wypalał do losowo wybranych przeciwników. Obok dwóch Wędrownych Protektorów leżał Jacen, zrzucając z barykady swój miecz świetlny i, używając Mocy, kosząc nim szturmowców niczym zboże. Ubezpieczała go natomiast Danni Quee z zabranym od jakiegoś martwego przeciwnika lekkim blasterem samopowtarzalnym BlasTech T-21, kucając za nim i wypatrując tych wrogów, którzy mieliby ochotę wziąć na cel młodego Solo. Za sprawą błękitnej smugi promienia blasterowego szybko jednak tracili oni wszelkie chęci. Całości ekipy dopełniała natomiast Mirith Sinn, wydając przez komlink kolejne rozkazy i tym samym koordynując ostrzał ze skały z tym, co robili na barykadzie. Tyłów generatora bronił natomiast samotnie Kam Solusar. - Anakin!- krzyknął w pewnym momencie Jacen, tracąc kontrolę nad lecącym mieczem. Klinga zgasła, a rękojeść bezwładnie upadła na ziemię, po czym zaraz została zdeptana przez jakiegoś szturmowca. Młody Solo nie zwracał jednak na to uwagi. - Kto to jest Anakin?- spytała Danni, nie przestając strzelać ze swojego blastera. Nie otrzymała jednak odpowiedzi. - To brat Jacena i Jainy.- odparł zamiast tego Llegh – Podobno przeszedł na ciemną stronę Mocy. - On jest tutaj!- szepnął Jacen – Na Exaphi. To nie do przyjęcia, pomyślał Kanos, oddając kilka strzałów w stronę generatora, szturmowców jest coraz mniej i jak tak dalej pójdzie, nie będzie komu zniszczyć generatora. - Sierżancie, detonatory termiczne!- krzyknął do stojącego nieopodal grenadiera. - Zostały tylko dwa, panie generale!- odpowiedział zapytany, kuląc głowę, albowiem obok przeleciała właśnie blasterowa błyskawica. - To nic, daj mi je!- zawołał Kanos, unosząc jednocześnie komlink. Zostały mu tylko dwa AT-ST i jeden Charriot, ale nie przejmował się tym – Wszystkie jednostki: atak frontalny! - To będzie masakra!- sprzeciwił się grenadier. - Ale osiągnie zamierzony skutek!- odparł Kanos – Wykonać! Już! Wszystkie jednostki piechoty ruszyły naraz do frontalnego ataku, prowadząc intensywny ostrzał zarówno barykady, jak i samego generatora. Obrońcy jednak nie mieli najmniejszego zamiaru łatwo oddawać swojej zdobyczy i posyłali w stronę szturmowców ciężki serie z dział i blasterów, wskutek czego pole zaroiło się od martwych, białych pancerzy. Llegh zauważył, że zasoby wojskowe Executor’s Lair zaczynają się wyczerpywać i począł jeszcze zacieklej siać spustoszenie w szeregach wroga, i to nie tylko swoim przerywaczem fuzyjnym, ale również granatami rozpryskowymi. Obrońcy zdawali się zyskiwać przewagę. Nagle Mirith zobaczyła Czerwonego Gwardzistę, który biegł na nich od prawej. To było to, czego się bała: spotkanie w polu z Kirem Kanosem. Nie mógł to bowiem być nikt inny. Uniosła karabin, chcąc zastrzelić przeciwnika, ale ręce jej drżały. Nie mogła. On najwyraźniej widział jej wahanie, gdyż kiwnął w jej stronę zakutą w szkarłatny hełm głową, po czym odbezpieczył oba detonatory termiczne i rzucił w stronę generatora. Cyryl, który zauważył ruch po tamtej stronie, odwrócił się i zaczął strzelać w kierunku Gwardzisty, ale Kanos zręcznie unikał wszystkich strzałów, wycofując się. Mirith zauważyła, że daje on jakiś znak swoim żołnierzom, po czym niedobitki armii szturmowców wycofują się i uciekają. Chwilę później od strony generatora rozległa się silna eksplozja. - To był chyba ostatni, desperacki akt odwagi.- oceniła Danni, patrząc na oddalających się żołnierzy Kira Kanosa – Przecież zbrojenia generatora bez problemu wytrzymają wybuch dwóch detonatorów termicznych. Nagle, w oddali, w mieście, pole siłowe osłaniające wieżę zamigotało i zgasło. - Dlatego Gwardzista nie celował w generator.- mruknął przerażony Llegh, po czym rzucił się w stronę miejsca eksplozji, a pozostali ruszyli jego śladem. Tam stał już Kam Solusar, zwabiony odgłosem wybuchu. Stał i patrzył na podziemne złącza energetyczne, które rozsadził Kanos. Generator wciąż pracował normalnie, ale przestał przesyłać energię do pola siłowego fortu, wskutek czego uległo ono wyłączeniu. Kam wiedział, że w mieście wciąż toczyła się walka. Wiedział również, że jeśli czegoś nie zrobi, to twierdza upadnie, a razem z nią cała planeta. Przyłożył dłonie do oderwanych końcówek łączy energetycznych. To, co chciał zrobić, było ryzykowne, ale nie miał innego wyjścia. Wyzwolił Moc i wystrzelił z dłoni kilkanaście błękitnych błyskawic. Niejasno wyczuł, że energia, którą wyzwala, zaczyna zasilać pole i ponownie się ono unosi. Naparł więc mocniej, chcąc przesłać więcej energii, krople potu wstąpiły mu na czoło, a od wysiłku dostawał szczękościsku. Poczuł, że słabnie. Ale musiał. Musiał utrzymać pole. Moc, jaką wyzwolił, trawiła go, ale on nie zwracał na to uwagi. Musiał, po prostu musiał. Jego aura zajaśniała mocniej, niż kiedykolwiek, a on zaczął czuć ten błogi stan, który można zauważyć u ludzi w ich ostatnich sekundach życia. Czuł, że umiera. Nagle ktoś dotknął jego pleców, przesyłając mu własną energię życiową. Zakotwiczając jego duszę w ciele, nie pozwalając umrzeć. Kam sięgnął w stronę tego kogoś i zorientował się, że był to Jacen Solo. Młody mężczyzna wspierał go teraz, ryzykując własne życie! Solusar był mu z jednej strony wdzięczny za pomoc, ale z drugiej najchętniej by go zganił, gdyż zmusił go do narażenia życia innej osoby. Nie, Kam nie mógł pośredniczyć w śmierci z wyczerpania Jacena Solo. Przerwał ładowanie pól siłowych. I tak trzymał je uniesione bardzo długo. Wojska Nowej Republiki będą musiały radzić sobie same. Obaj Jedi osunęli się na kolana ze zmęczenia, po czym niemal odruchowo zapadli w lecznicze transy. Byli tak skrajnie wycieńczeni, że nie mieli siły nawet unieść głowy. Mirith Sinn patrzyła tak na nich, zaskoczona i smutna. Zaskoczona, bo nie wiedziała, że Jedi są zdolni do takich poświęceń i do wyzwolenia takiej Mocy, a smutna, bo, mimo wszystko nie udało im się obronić generatora. Spojrzała na horyzont za uciekającymi szturmowcami i dostrzegła majaczącą w oddali osobę w pelerynie. Uniosła makrolornetkę, lękając się w duchu, że może to być on. I rzeczywiście, na jakiejś skale stał Kir Kanos ze zdjętym hełmem, spoglądając w jej kierunku. Musiał dostrzec błysk soczewek, bo uśmiechnął się tylko smętnie i odwrócił, znikając za swoimi oddziałami. Sinn opuściła lornetkę, wiedząc, że Gwardzista chciał jej coś przekazać. Zarówno Luke, jak i Firehead, Ikrit czy Streen, wyczuli niemal namacalny gniew Anakina, który pojawił się nagle w pobliżu. Żaden z nich nie mógł jednak rzucić tego, co robił, i zająć się młodym Solo. Pierwsi dwaj walczyli ze sobą, pozostali zajęci byli tamowaniem naporu żołnierzy Executor’s Lair, którzy zwłaszcza teraz, po opadnięciu pola siłowego fortecy, rzucili się do ataku. Wieża miała jednak własne systemy obrony i bardzo ciężko było ją zdobyć szturmem, dlatego fala agresorów poczęła się powoli rozbijać o jej mury. Jedynie Tahiri zdołała jakoś dostać się na dach, gdzie Anakin wyplątywał się z koca ciemnej strony. Młody Solo, gdy tylko usunął ostatnie resztki złowrogiej techniki Ciemnych Jedi, od razu wyczuł obecność dziewczyny. Stała na skraju, z opuszczonymi rękoma i błagającym spojrzeniem. Na pewno nie przyszła tu walczyć. - Idź stąd, Tahiri!- warknął Anakin – To nie miejsce dla ciebie. - Nie, Anakinie, zostanę.- odparła młoda Jedi, podchodząc bliżej – Spójrz tylko na siebie. Potrzebujesz pomocy. - Niczego nie potrzebuję!- wrzasnął Solo – Niczego ani nikogo! - Nie mów tak.- odparła Tahiri najłagodniej, jak umiała. W jej oczach zalśniły kropelki łez – Wszyscy się tu o ciebie martwią. Twój ojciec i rodzeństwo cały czas cię szukali, a ja i mistrz Ikrit... - Nie mów mi o mojej rodzinie!- wrzasnął Anakin – Żaden z nich nie był w stanie ocalić mojej matki, a teraz nawet nie chcą jej pomścić! - Anakin, twoja matka żyje!- zawołała Tahiri – Zobaczysz, wyjdzie z tego! Ale spójrz na siebie, zmizerniałeś, wychudłeś, osłabłeś! Czy tego wymaga zemsta? - Co to za życie, Tahiri?- spytał Anakin, który chyba nawet nie słyszał słów dziewczyny – Powiedz mi, co to za życie!? Chciałabyś tak żyć!? Wegetować, jak moja matka!? Bo ja nie! - Więc leć ją dobij!- Tahiri się rozpłakała – Jeżeli nie zostało w tobie nic ze starego Anakina, leć, uwolnij swoją matkę z tej śpiączki, zabij ją! I mnie też! Młody Solo chciał coś odwarknąć, ale powstrzymał się. Obudził się w nim bowiem stary, dobry Anakin, który bardzo chciał wrócić w szeregi Jedi i nie miał zamiaru więcej korzystać z ciemnej strony. Ten Anakin, który miał zostać wielkim Jedi. Przez chwilę walczyli ze sobą w głowie młodego Solo, kłócąc się o swoje racje. Wreszcie Anakin zdawał się trochę spokornieć, ale w jego oczach wciąż czaił się mrok. Tahiri spojrzała na niego, mając nadzieję, że może... - Jesteś żałosna.- splunął Solo – Wszyscy jesteście.- i ruszył w kierunku swojego promu. - Anakinie, nie odchodź!- zawołała a nim Tahiri, ale on już nie słuchał. Jego prom po chwili wystartował i zniknął w przestworzach, zostawiając Tahiri na dachu, samotną i zapłakaną. Gdzieś w pobliżu leżał tylko nieprzytomny Kyle Katarn, trzymający się za osmalony kikut odciętej dłoni. Niewielki skiff zaleciał od prawej walczących Luke’a Skywalkera i Rova Fireheada. Mistrz Jedi musiał przyznać, że Lord Sith, sprzymierzony z duchem jego dawnego ucznia, jest niezwykle silny, a walka z nim musi być długa i zawzięta. Powoli jednak obaj tracili siły. Na skiffie siedział Darth Vader w osmalonej wyładowaniami elektrycznymi zbroi i spalonej pelerynie. Ledwie osiadł swoim pojazdem na ziemi, huknął do Ho’Dina: - Firehead! Koniec walki! Opuszczamy tę planetę! Luke przerwał cięcie, zaskoczony widokiem Czarnego Lorda. Rzeczywiście wyglądał jak stary Vader. Mistrz Jedi musiał jednak zaraz odparować kolejny cios Rova i wyprowadzić kontrę. Nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację, bo pierwszy błąd mógł się okazać ostatnim. Samozwańczy Lord Sith odskoczył od Skywalkera w kierunku skiffa, robiąc przerwę na oddech. Luke jednak go zaatakował, tnąc od dołu i nie pozwalając ani na chwilę odpocząć. Wtedy Vader resztkami sił przywołał Moc i pchnął Skywalkera daleko, a żeby nie wrócił, skoncentrował się w pewnym punkcie ulicy i wywołał miniaturową Burzę Mocy, która ograniczyła się do pojedynczej, lecz silnej eksplozji. - Przecież mieliśmy ją zdobyć!- odwarknął Rov, kiedy Vader odciął go od Luke’a – A poza tym trzeba zabić Skywalkera! - Swoje prywatne sprawy załatwisz później, Durron!- odparł sucho Vader – Nasza armia została rozbita, Reborni nie żyją, a gdzieś tu lata Anakin Solo, potężniejszy, niż my dwaj razem wzięci! Jak chcesz, to tu zostań, ale nie dasz rady jemu i ośmiu wyszkolonym Jedi! Firehead wahał się przez chwilę, ale najwyraźniej stwierdził, że przez Vadera przemawia wiedza i doświadczenie. Szybko wskoczył na skiffa i obaj Ciemni Jedi odlecieli w stronę promów klasy Gamma, które miały zabrać ich na orbitę. Bitwa była przegrana. ROZDZIAŁ 32 Bitwa w przestrzeni przynosiła wiele ofiar, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie konfliktu. Flota Nowej Republiki straciła „Starfalla” z kapitanem Virgilio, po stronie Executor’s Lair padł natomiast „Replacer” kapitana Pilzbucka. Również „Lusankya” dostała ciężkie baty i była zmuszona wycofać się w celu dokonania napraw generatorów pola. Popędziły za nią dwa pancerniki typu Dreadnaught, ale Nosauriańskie Skrzydło i Eskadra Łotrów skutecznie ich odpędzili. - Pozostańmy w obwodzie!- polecił Wedge przez komlink – Jeżeli zniszczą „Lusankyę”, na dobre przegramy tę bitwę! W walce myśliwskiej było nieco inaczej, niż przy starciach okrętów liniowych. Tutaj eskadry Nowej Republiki, na czele z Hanem Solo, zdołały osiągnąć przewagę, i to mimo znacznie lepszych parametrów technicznych TIE Defenderów. Han przypisywał to doświadczeniu, jakie zdobyli republikańscy piloci podczas starć nad Roon, oraz treningowi, jaki przeszli na podstawie tej właśnie bitwy, chociaż faktem było, że od pewnego momentu TIE Defendery latały jakby bardziej chaotycznie, bez ładu i składu. Prawdopodobnie eskadrom zabrakło koordynatorów na niszczycielach, które zostały zniszczone przez statki Imperium. Admirał Pellaeon, w przeciwieństwie do Hana Solo, nie miał powodów do satysfakcji. „Chimera” była jednym z nielicznych niszczycieli, które pozostały w polu i stawiały obecnie czynny opór przeważającym siłom Executor’s Lair. Podobnie rzecz się miała z okrętami klasy Nebula; z trzech pozostał tylko jeden, drugi został zniszczony, a trzeci był niezdolny do walki. Chociaż tyle dokonały, że unieszkodliwiły znakomitą większość krążowników klasy Strike, zanim te wyrwały większe dziury w szeregach Imperium i Nowej Republiki. Faktem było jednak, iż aby wygrać walkę z Executor’s Lair, potrzebowali cudu. I cud się zdarzył. Nagle, dokładnie na wektorze wyjścia, z którego przedtem skorzystał admirał Perm i „Vacuum”, zaczęły wyłaniać się okręty bojowe. Z początku było ich kilka, potem kilkanaście, wreszcie kilkadziesiąt. W końcu było ich sześćdziesiąt; sześćdziesiąt statków wojennych klasy Battle Dragon, które zaczęły strzelać do niszczycieli pod banderą Executor’s Lair. - Halo, generale Carlissian, jak się pan miewa?- rozległo się nadawanie na ogólnym paśmie. - Od kiedy pojawiły się tu pańskie statki, nadzwyczaj dobrze, książę.- odparł mu głos Landa – Może zechce pan zapolować? - Z rozkoszą.- odparł Isolder – Co mamy dzisiaj w programie? - Głównie poimperialny syf, jeśli się pan nie obrazi, admirale Pellaeon.- wtrącił się Solo. - Nie obrażam się.- odparł Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium – Imperium nie uważa się za poimperialny syf. A ze swojej strony pragnę powiedzieć, że niezmiernie cieszę się z pańskiego przybycia, książę. - Podziękuje mi pan później.- Pellaeon usłyszał w odpowiedzi dumny, lecz spokojny głos – Na razie mamy tutaj bitwę do wygrania. - Więc ją wygrajmy.- rzekł Lando. Battle Dragony Konsorcjum Hapańskiego rozpoczęły ostrzał okrętów należących do Executor’s Lair. Z taką siłą po swojej stronie, Nowa Republika i Imperium nie miały najmniejszych kłopotów. Jeden po drugim, statki należące do Executor’s Lair, zaczęły padać. W pewnej chwili Pellaeon usłyszał na wewnętrznej imperialnej częstotliwości napięty i przerażony głos: - Panie admirale, tu kapitan Dorja! Zmieniłem zdanie! „Relentless” chce ponownie wejść w skład Floty Imperium! - Jest pan tego absolutnie pewien, kapitanie?- spytał spokojnie Pellaeon. - Absolutnie, sir!- odparł gorliwie Dorja. - A wie pan, co grozi w Imperium za dezercję?- rzucił surowo admirał – I jak traktujemy kolaborantów z wrogiem? A jak pan myśli, co by się tu stało, gdybym przyjął pana z powrotem? Jak by wtedy wyglądała imperialna doktryna wojenna? Odpowiedzią była niezręczna, pełna napięcia cisza, po której Pellaeon zwrócił się z powagą do oficera wachtowego: - Panie poruczniku, proszę dopilnować, żeby „Relentless” został zniszczony. Po blisko pół godzinie było już po wszystkim. Flota Hapan bez większych problemów zajęła się armią Executor’s Lair i anihilacją wszystkich okrętów pod jej banderą. Wkrótce po zajściu, w którym zginął Boba Fett, na pokład „Dridera” wleciały dwa promy klasy Gamma z niedobitkami armii szturmowców oraz Darthem Vaderem i Rovem Fireheadem na pokładzie. Niedługo potem uszkodzony i pokiereszowany niszczyciel klasy Imperial skoczył w nadprzestrzeń i uciekł z pola walki. Reszta okrętów, nie wiedząc, że ich dowódcy uciekli, twardo pozostawała na swoich pozycjach aż do końca. Gdy wojska złożone z żołnierzy Nowej Republiki, droidów typu Viper Automadon X-1 i Wież Fromma zdziesiątkowały najeźdźców przypuszczających szturm na fortecę, ogłoszono na wszystkich pasmach zwycięstwo obrońców nad armią inwazyjną Executor’s Lair. Do miasta powoli zaczęli wracać uchodźcy z drugiej półkuli, i chociaż było ono w jednej połowie spalone, w drugiej zrujnowane, wiedzieli, że prawdziwe zagrożenie minęło i że będą mogli w spokoju zająć się odbudową stolicy. W związku z wygraną, bądź co bądź, wielką bitwą z przeważającymi siłami przeciwnika, rozradowany gubernator zwołał zebranie połączone z ucztą na cześć przywódców armii Nowej Republiki i Imperium, które to armie zażegnały niebezpieczeństwo. Zebranie, mimo niewątpliwej radości spowodowanej zwycięstwem, było jednak przepełnione goryczą. Mimo obronienia planety i zlikwidowania zagrożenia ze strony ostatnich Rebornów, wszyscy mieli ponure miny. Wiele pytań padło podczas Bitwy o Exaphi i na wiele trzeba było odpowiedzieć. - Skąd Nowa Republika miała Devastatora!?- wypalił Luke, zaskoczony tym, co powiedział Lando o cudownym okręcie admirała Perma. - Z tego, co pamiętam, zdobyliśmy jednego nad Mon Calamari piętnaście lat temu.- odparła Alex Winger – Że jednak Flota trzymała go do dziś w Przestworzach Huttów, nie miałam bladego pojęcia. - W sumie się nie dziwię, że nic nie wiedzieliśmy.- rzekł Lando – Sam Perm powiedział, że gdyby opinia publiczna dowiedziała się, że dysponujemy taką bronią, byłaby zbulwersowana.- zastanowił się przez chwilę – Ciekawe, czy admirał Ackbar o tym wiedział. - Pewnie tak.- wtrącił pochmurny Jacen; zdołał wyjść z leczniczego transu Jedi, w przeciwieństwie do Kama Solusara, który tkwił w nim dalej. Dlatego też nie było go na zebraniu. Lekarze orzekli jednak, że ich życiu i zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo. - Mnie natomiast martwi śmierć admirała Perma.- powiedział Streen – Był nam bardzo przychylny, i to mimo wybryków Borska Fey’lyi. Czy prezydent wyznaczy teraz na miejsce Głównodowodzącego kogoś równie odpowiedzialnego i świadomego niebezpieczeństwa? Chewbacca wydał z siebie kilka pomruków, które potem przeszły w cichy skowyt. - Chewie mówi, że Fey’lya zmierza teraz prosto na Corellię, prosto w łapy Vadera.- przetłumaczył Han – Co może być dla nas szczęściem w nieszczęściu, bo bez niego na Coruscant powinien wreszcie zapanować porządek. - Niemniej jednak powinniśmy ruszyć na odsiecz.- orzekł Lando, po czym zwrócił się do Pellaeona – Panie admirale, jak pan sądzi, czy jesteśmy w stanie z tą flotą, jaka nam pozostała, stawić czoło drugiej armadzie Vadera? - To niewykonalne.- zdecydował Głównodowodzący Siłami Zbrojnymi Imperium – I tak, broniąc Exaphi, mieliśmy dużo szczęścia. - A mnie martwi to, że Vader uciekł.- zmienił temat Wedge – Gdybyśmy go schwytali, może zakończylibyśmy tę bezsensowną wojnę. - Pozorant udający Vadera jest niezwykle silny.- sprzeciwił się Luke – Podobnie jak jego poplecznik, zespolony z duchem Kypa Durrona. Musielibyśmy się nieźle napocić, żeby ująć któregokolwiek z nich. - Nie zgadzam się z twoim pierwszym zdaniem, Luke.- wtrącił się Kyle – Moim zdaniem to prawdziwy Vader. W sali zapanowała pełna napięcia cisza. Wszyscy zebrani spojrzeli ze zdumieniem i niedowierzaniem na Kyle’a Katarna. - Ty chyba nie wiesz, co mówisz.- rzucił Han – Przecież Vader zginął dwadzieścia jeden lat temu! Nad Endorem! Prawda, Luke? - Spotkałem kiedyś Vadera.- sprzeciwił się Katarn – Ten tutaj miał znajomą sygnaturę Mocy. A nie przychodzi mi do głowy inny Ciemny Jedi, który mógłby go udawać. - To dziwne, że ja go w takim razie nie rozpoznałem.- odparł chłodno Luke – A powinienem. Przecież jestem jego synem, czyż nie? - Luke ma rację. To nie może być prawdziwy Vader.- dodała Mara. - Musi być jakiś sposób, żeby to sprawdzić.- rzucił Brakiss, który razem z Wieiah i Weracem stali dotychczas w milczeniu pod ścianą – Może Boba Fett by coś na to poradził? Gdzie on jest? - Boba Fett nie żyje.- stwierdził Han, a po jego twarzy przemknął cień – Dokonał swojego finalnego skoku. - Przepraszam.- mruknął Brakiss, speszony – Nie wiedziałem. - Bo w to rzeczywiście ciężko uwierzyć.- powiedział Llegh – Był on bez wątpienia najlepszym wojownikiem z nas wszystkich, jeśli nie liczyć rycerzy Jedi. - Niektórych Jedi też przewyższał umiejętnościami.- wtrącił Corran – To źle, że nie żyje. Nastąpiła niezręczna cisza. Han mówił wielu ludziom, którzy wcześniej pytali o Fetta, że coś się w nim zmieniło, że niemal na pewno nie był już tym samym, bezdusznym łowcą nagród, za jakiego wszyscy go brali. Mara, która również słyszała ostatnie słowa Boby, przyznawała mu rację. - A co z Anakinem?- spytała w końcu Tahiri, która na policzkach wciąż miała od łez szerokie bruzdy – Musimy coś zrobić; źle się z nim dzieje. - Wiem.- przyznał Luke ze smutkiem – wyczułem jego gniew i ból, jednak nie mogłem odwrócić się plecami do Fireheada. - Ale my musimy coś zrobić!- obruszyła się Jaina – On bardzo cierpi. - Przy tym nic do niego nie dociera.- dodała Tahiri, a łzy ponownie popłynęły jej z oczu. Luke po raz pierwszy uświadomił sobie, że musiała ona naprawdę kochać jego siostrzeńca. Nadal musi – Wołałam do niego, prosiłam, aby został, a on nic. - Najlepiej byłoby uciąć ten ból w zarodku.- zastanowił się Ikrit, machając uszami – Myślę, że wszyscy mamy pewność co do źródła tego cierpienia. Pozostaje pytanie: jak? - Może ja się na coś przydam?- rzekła Wieiah, uśmiechając się nieśmiało – Kiedy byłam na Roon, uratowałam Brakissa od śmierci, wchodząc w jego podświadomość i przekonując ją, aby wróciła do życia. - Rzeczywiście, jest taka technika Jedi.- Ikrit uniósł z ożywieniem prawe ucho – Była stosowana rzadko i sporadycznie, bo wymagała wielkiego ryzyka. Jeżeli podczas jej stosowania umierający Jedi zakończyłby życie, umarłby również Jedi go ratujący. Oboje musieli zresztą znać się doskonale, a ich aury winny być złączone niezwykle silną duchową więzią. - Czy mam rozumieć, że aby to zastosować, trzeba schwytać Anakina?- spytał Jacen. - To będzie trudne, zwłaszcza, że on wie, kiedy nadlatujemy i ciągle przed nami ucieka.- dodała Jaina. - Ale Wieiah chyba nie chodzi o zastosowanie tego na Anakinie.- Luke również się uśmiechnął, rozumiejąc, o co chodzi Zeltroniance – Tylko na źródle jego bólu – spojrzał na Hana i bliźniaki – Na Leii. Mirith Sinn nie brała udziału w uczcie z okazji zwycięstwa na Exaphi. W ogóle, gdy tylko na wszystkich częstotliwościach nadano komunikat o wyparciu najeźdźców z planety, kobieta wsiadła do swojego A-Winga i poleciała, choć nie bardzo wiedziała, gdzie ani po co. Chciała polecieć gdzieś, gdzie mogłaby sobie przemyśleć wszystko, co się stało. Darth Vader, morderca jej męża, wrócił na czele ogromnej armii klonów, która o mały włos nie zdobyłaby Exaphi i nie dotarłaby do celu, na Corellię. Imperium walczące po ich stronie z przeciwnikiem, będącym uosobieniem wszystkiego, czego Mirith nienawidziła i z czym przysięgała walczyć, przyłączając się do Sojuszu Rebelii. A co najgorsze, armii tej przewodził Karmazynowy Gwardzista Kir Kanos. To było coś, czego Mirith w ogóle nie rozumiała. Kanos nienawidził Imperium równie mocno, jak ona, ale w przeciwieństwie do niej, jego ideały były ideami Nowego Ładu Imperatora Palpatine’a. Ideami, które upadły w Radzie Rządzącej, u Imperialnych Lordów, a także po części w ostatnim Imperium admirała Pellaeona. Tymczasem Kanos z pełnym oddaniem walczył po stronie wojsk Vadera. Czy może odnalazł swoje miejsce w Executor’s Lair, gdzie założenia Nowego Ładu były wiecznie żywe, czy może ma jakiś inny, sobie tylko znany cel? Mirith Sinn nie wiedziała. Ruszyła w kierunku planety Genon, miejsca, w którym mieściła się kiedyś baza poplecznika Czarnego Słońca, gangstera Hutta Grappy. Sinn poprowadziła kiedyś atak na tą twierdzę, w celu uwolnienia z niewoli właśnie Kanosa. Było to zatem miejsce, w którym chyba jedyny raz to ona uratowała mu życie, a nie odwrotnie. Tam doskonale się z Kirem Kanosem rozumieli i nie mieli problemów z późniejszym współdziałaniem. Czyżby od tego czasu tak bardzo się poróżnili, że przestali do siebie docierać? Czy to ona się tak zmieniła, czy może on? Mirith nie wiedziała tego, ale bardzo chciała to wszystko spokojnie przemyśleć. Jednak w bazie Hutta Grappy na Genonie nie była sama. Domyśliła się tego, kiedy dostrzegła na lądowisku nie zakurzony i względnie czysty myśliwiec typu X i równie zadbany TIE Avenger. A przy tych maszynach stali i rozmawiali: Tav Kennede i Kir Kanos, teraz obaj odwróceni w jej stronę. - Kanosie, co to ma znaczyć?- zawołała Mirith Sinn, kiedy tylko zgasiła silniki swojego A-Winga i uniosła owiewkę – Dlaczego sprzymierzyłeś się z Executor’s Lair? Przecież to jedna z tych poimperialnych organizacji, których tak nienawidziłeś! - Też się cieszę, że cię widzę, Mirith.- odparł głośno Kanos, uśmiechając się lekko. W międzyczasie komandor Sinn podeszła do nich na tyle blisko, że nie musieli już do siebie krzyczeć. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie!- syknęła Mirith, spoglądając na Tava – A tak w ogóle to co wy tu robicie? - Tav jest teraz wysoko postawionym oficerem we flocie sektoralnej D’asty.- odparł Kir – Cały sektor chce przejść na naszą stronę, a my mamy omówić warunki. - I spotykacie się tutaj, konspiracyjnie?- zdziwiła się Sinn, zaskoczona, że Kanos w ogóle mówi jej takie rzeczy – Przecież Executor’s Lair... - Executor’s Lair nie zdobyło ani jednej planety.- przerwał jej sucho Kanos – Nie zauważyłaś? Na żadnej z zaatakowanych planet poza jednym niszczycielem klasy Imperial nie ma porządnej obrony. Celem Morcka nie było długie utrzymanie tych rejonów. - Sektor D’asty i planeta Duro jako pierwsze wejdą w skład nowej koalicji, która będzie stanowić przeciwwagę dla Nowej Republiki.- dodał Kennede – Wkrótce zaczną się do nas przyłączać kolejne sektory, wreszcie będziemy na tyle silni, że Coruscant nie będzie miało innego wyjścia, jak tylko skapitulować i oddać nam całą galaktykę! Mirith Sinn była zaskoczona i wstrząśnięta, a szok był tak duży, że zapomniała nawet języka w gębie. - Po co mi to mówicie?- wyszeptała, kiedy odzyskała głos – Zdajecie sobie sprawę, że będę musiała o tym wszystkim donieść mojemu dowództwu? - Chcemy, żebyś się do nas przyłączyła.- odparł Kanos, biorąc jej dłoń w swoją – Nowa Republika nie jest już tym, o co walczyłaś. Nie ma w niej ideałów. - A w Executor’s Lair są?- wypaliła Mirith – Jak mam stać się częścią czegoś, co uosabia wszystko, czego nienawidzę? - To uosabia moje przekonania.- odparł spokojnie Kanos – Tam naprawdę jest Nowy Ład. Tam naprawdę jest Darth Vader. - Kir, Vader zginął nad Endorem i dobrze o tym wiesz!- zaoponowała Mirith – Tak bardzo chcesz uwierzyć w to swoje Imperium, że straciłeś wzrok! - Nie, Mirith. To prawdziwy Vader.- rzekł Kanos, ściskając mocniej jej dłoń – Jestem pewien. - Jak możesz być pewien?- wrzasnęła Sinn, wyrywając mu się – Przecież... - On o tym wie!- przerwał jej Kanos, wskazując paskudną bliznę na swojej twarzy – On wie, kto mi zadał tę ranę! - Przecież mógł się dowiedzieć od kogoś innego.- rzuciła Mirith – To nic nie znaczy. - Mirith! To Darth Vader zadał mi cios, który pozostawił to znamię!- Kanos zaczynał się unosić – Wiedział o tym tylko on i ja! Skąd pozorant mógłby znać prawdę? Sinn zaniemówiła. Widziała, że mężczyzna, którego kochała, całym sercem wierzy w prawdę Nowego Ładu i Dartha Vadera. Widziała, że nie zrezygnuje z ich obrony, nawet za cenę życia. - Mimo to nie przekonasz mnie.- rzuciła, po czym odwróciła się i odeszła, wsiadając do swojego A-Winga, zawołała jeszcze na odchodne – Teraz rozstaniemy się w pokoju. Jednak wiedz, że jeżeli los rzuci nas na przeciwne barykady, nie będę miała żadnych oporów przed pozbawieniem cię życia! - Nie boisz się jej gróźb?- spytał Tav, kiedy Mirith Sinn odleciała. - Nie.- rzucił zwięźle Kanos, po czym dodał – Dwa razy już chciała mnie zabić i dwa razy tego zaniechała. Teraz też tego nie zrobi. ROZDZIAŁ 33 - Miecz świetlny to nie zabawka, Werac.- rzekł Brakiss, obserwując, jak Dominess niezręcznie wymachuje jego purpurową klingą – Musisz pojąć, że to ostrze jest ze światła. Oznacza to, że nie ma masy i nie reaguje na opory powietrza. - Można nim więc machać szybciej, niż normalną bronią.- dokończyła Wieiah – Ale pamiętaj, żeby nie dotknąć klingi, bo skończyć to się może bolesnymi poparzeniami. Zabrak przestał wymachiwać klingą i spojrzał na ostrze. W widnym i dobrze oświetlonym pomieszczeniu treningowym w Akademii Jedi na Yavinie IV blask miecza nie był tak jasny, ale ciągłe buczenie wciąż przypominało o tym, że jest to ciągle włączona i niebezpieczna broń. Werac zbliżył dłoń do klingi na odległość kilku centymetrów, przypatrując się jej. - Nie wydziela ciepła.- zauważył. - To dlatego, że cząsteczki światła rzadko kiedy naprawdę rozgrzewają.- odparł Brakiss – Mogę cię zapewnić, że emiter jest naprawdę gorący. Podobnie zresztą, jak sam promień.- dodał. - Ale nie wydziela ciepła?- spytał Dominess – Nie bardzo rozumiem. - Promień jest sam w sobie gorący i topi wszystko na swej drodze.- wyjaśniła Wieiah – Jednak aby był tak skuteczny, nie może tracić ciepła do środowiska, czyli musi zachowywać je w skupionej wiązce światła klingi. Już rozumiesz? - Mniej więcej.- odparł Werac, jednak nadal nie do końca przekonany. - To dobrze.- rzekł Brakiss, uśmiechając się lekko – Każdy Jedi musi samemu zbudować swój miecz świetlny, niejako w dowód ukończonego szkolenia. Ciebie też to czeka, jednak najpierw musisz przejść długi i morderczy trening tu, w Akademii. - Czemu go straszysz długim i morderczym treningiem?- skarciła go Wieiah na stronie. - Żeby wiedział, co go czeka, aniołku.- odparł Brakiss w ten sam sposób – Droga Jedi nie jest usłana różami i oboje to wiemy. Werac też musi o tym wiedzieć, zwłaszcza, że czeka go ciężka przeprawa. - A ty mu jej wcale nie ułatwiasz.- zauważyła cierpko Zeltronianka. Wiedziała, o czym mówi jej ukochany. W przyszłości Werac był jednym z najsilniejszych Ciemnych Jedi, więc dzisiaj zagrożenie zakusami ciemnej strony było spore. Z drugiej strony wtedy Dominessa szkolili wtedy od początku do końca Ciemni Jedi, a teraz znalazł się on pod opieką światła. - Zobaczysz, że tak będzie lepiej.- odparł Brakiss, patrząc, jak Zabrak wymachuje klingą w coraz pewniejszy, chociaż cały czas niezdarny, sposób. - Wieiah! Brakiss!- rozległo się wołanie od strony korytarza. Oboje Jedi wyczuli biegnącą ku nim, podnieconą aurę Tionny. Kiedy w końcu kobieta wpadła do sali treningowej, rzuciła: - Dwie ważne wiadomości! Dobra i zła! - Mów.- zachęciła ją Wieiah, sama zaintrygowana, co mogło tak poruszyć naczelniczkę Akademii Jedi. - Executor’s Lair zajęło Corellię!- po twarzy Tionny przemknął cień – A prezydent Fey’lya jeszcze nie dotarł! Wiecie, co to znaczy. - Wiemy.- Wieiah też zmarkotniała – Nowa Republika straciła przywódcę. A dobra wiadomość? - To będzie dla was zaskoczeniem.- rzekła Tionna – Belindi Kalenda z Wywiadu Nowej Republiki poprowadziła szturm na hodowlę ysalamirów na Myrkr. Vader stracił surowiec niezbędny do produkcji klonów! - To i tak chwilowo bez znaczenia.- mruknął Brakiss – Wciąż ma ich ponad milion w obwodzie. - Mylisz się, mój drogi.- rzekła Wieiah, przytulając się do niego – Teraz może i ma żołnierzy, ale szybko mu się skończą. Nowa Republika go pokona. Gwarantuję ci to. W ambulatorium po raz pierwszy od bardzo dawna zebrało się naraz tylu ludzi. Dookoła dużego łoża, na którym leżała pogrążona w śpiączce Leia, ustawili się zarówno członkowie jej rodziny, jak i przyjaciele czy rycerze Jedi. I tak przy wezgłowiu czuwali Han, Chewie, Jacen i Jaina, obok siedział Luke, trzymający ją cały czas za rękę, zaraz za nim stała Mara, Tahiri i Danni, a po przeciwnej stronie łóżka Cilghal, Kyle i Ewon. Ci dwaj ostatni przyszli tu bardziej z ciekawości, niż z jakiegokolwiek innego powodu, jako że właściwie nie mieli nic innego do roboty. Kyle wciąż oswajał się z protezą, jaką robot medyczny 2-1B wstawił mu zamiast straconego ramienia, a Ewon potrzebował odpoczynku od używania Mocy po tym, jak posługując się nią, powstrzymał naraz ośmiu Rebornów. Jednym z najbardziej pozytywnych akcentów Bitwy o Exaphi był fakt, iż pozbyli się zagrożenia ze strony niemal wszystkich sztucznych Jedi. Niemal, bo Brakiss mówił, że widział na Ruusan osiemnastu wojowników, podczas gdy oni pokonali siedemnastu. Luke zamknął oczy i dotknął dłonią czoła Leii. Wnikanie do czyjejś psychiki było za każdym razem innym procesem i nie było recepty ani na poprawne wejście do czyjegoś umysłu, ani na swobodne poruszanie się w nim. To pewnie dlatego Jedi niezwykle rzadko korzystali z tej umiejętności. A już nigdy nie zapuszczali się tak daleko, jak właśnie zamierzał uczynić to Luke. Zgodnie z tym, co mu mówiła Wieiah, oraz co on sam wiedział o technice wnikania w czyjąś psychikę, było to tylko możliwe w chwili, kiedy umysł danej osoby balansował pomiędzy życiem a śmiercią. Stanowiło to więc działanie niezwykle ryzykowne, albowiem gdyby zgon nastąpił podczas połączenia, zmarłby również drugi Jedi. Natomiast samo wejście do czyjegoś umysłu wyglądało tak, że wchodzący znajdował się nagle w miejscu, które stworzył umysł umierającego. Dzieje się tak zawsze, gdy osoba odchodząca z tego świata kreuje sobie przed śmiercią wyobrażenie Mocy, z którą się jednoczy. Jest ono tym wyraźniejsze, im bardziej jest rozstrojony w chwili śmierci umysł umierającego. W przypadku Leii był to piękny, zielony kraj, gdzieniegdzie upstrzony drzewami i olbrzymimi, podobnymi do kopców termitów, budowlami. Luke nie wiedział, czy obszar astralny kreuje się poprzez stan emocjonalny osoby umierającej, czy może też na podstawie jakiegoś wspomnienia, niemniej jednak biegające po łąkach Nerfy i stada Thrantów, unoszące się w powietrzu powiedziały mu, że wie, co to za miejsce. Alderaan. Przechadzając się wśród tych pól, łąk i drzew, Luke nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest tutaj dziwnie znajome. Może to dlatego, że znajdował się w umyśle swojej siostry, chociaż z pewnością była jeszcze inna przyczyna. Tak, to miejsce z pewnością było niezwykle podobne do krajobrazu, który przyśnił mu się ponad dwa miesiące temu. Nagle gdzieś, wśród pasących się Nerfów, Luke dostrzegł spacerującą Leię. Czym prędzej podbiegł do niej, wołając po imieniu, ale ona zdawała się nie reagować. Dopiero kiedy stanął jej przed oczami, przyjrzała mu się, z początku go nie poznając, ale w pewnym momencie rysy brata przebiły się do jej świadomości, wywołując radosny uśmiech na twarzy. - Luke!- zawołała szczęśliwa, rzucając mu się w ramiona – Nareszcie przyszedłeś! Tak długo na ciebie czekałam!- spojrzała mu w oczy, rozanielona – Czy Han i dzieci też tu są? - Nie.- odparł krótko Luke z zatroskaną miną – Nie ma. - Szkoda.- rzuciła Leia, lecz najwyraźniej nie była tym zbytnio przejęta. Luke puścił w jej stronę myślową sondę i z przerażeniem stwierdził, że aura jego siostry wyraża teraz tylko bezgraniczną błogość i beztroskę, która przykrywa i niemal całkowicie niweluje tą siłę i poczucie odpowiedzialności, które tak u Leii cenił. - Leio.- zaczął miękko – Czas wracać do domu. - Bzdury gadasz.- odparła Leia, pląsając po trawie – Spójrz tylko, jak tu pięknie! Jak wspaniale! Luke, ja od dwudziestu pięciu lat marzyłam tylko o tym, aby znów odwiedzić Alderaan!- uspokoiła się i spojrzała na Luke’a, rozanielona - Zostań tu ze mną, cieszmy się tym miejscem razem. - Nie mogę, Leio.- odparł smutno Skywalker. Zorientował się, że jego siostra cały czas, od momentu zniszczenia jej rodzinnej planety, podświadomie tęskniła za tym światem, podobnie, jak inni uchodźcy z Alderaanu. Najwyraźniej jej astralne wyobrażenie raju sprowadzało się właśnie do wizji tego globu, a jej tak się ta wizja spodobała, że już tu została. Trzeba było ją tylko obudzić. - Nie mogę tu zostać.- kontynuował Luke. Serce mu się krajało na myśl o tym, że musi zabrać siostrę z tej idylli i unieszczęśliwić ją w ten sposób, ale nie miał innego wyjścia. Leia musiała żyć – I ty też nie. - O czym ty mówisz?- żachnęła się wesoło Leia – Przecież Alderaan... - Leio, ten świat nie istnieje.- przerwał jej łagodnie Luke – Musisz się z tym pogodzić. Podobnie, jak z tym, że jesteś nam potrzebna w prawdziwej rzeczywistości, w prawdziwym świecie.- widząc, że siostra patrzy na niego z jakimś otępieniem w oczach, bez zrozumienia, kontynuował – Twój mąż i dzieci się zamartwiają, bo od ponad półtora miesiąca nie dajesz znaku życia. Anakin z tego powodu uciekł gdzieś i uległ zakusom ciemnej strony! Han cały czas gryzie się, że pokłócił się z tobą i nawet nie zdążył się pożegnać! W galaktyce trwa wojna! Admirałowie Perm i Gegoto nie żyją! Kyp Durron przeszedł na ciemną stronę! Borsk Fey’lya najprawdopodobniej znajduje się teraz w niewoli! Stacja Centerpoint została zniszczona! Kyle stracił rękę, a Miko Reglia, Zekk, Shor Gin i Nint Warcha życie! Leia! Darth Vader powrócił! Dźwięk imienia Mrocznego Lorda Sith wstrząsnął Leią, w jej oczach pojawiło się przygnębienie, z aury zaczęła znikać beztroska, a na jej miejsce wstąpił żal i smutek. Smutek, ponieważ usłyszała wiele smutnych i tragicznych rzeczy, a żal, ponieważ szkoda jej było opuszczać ten piękny, rodzinny świat. - Dlaczego mi to robisz?- wyszeptała – Czy nie widzisz, że jestem tu szczęśliwa? - A czy to jest prawdziwe szczęście?- skontrował Luke – Czy potrafiłabyś być naprawdę szczęśliwa, wiedząc, że tym sposobem unieszczęśliwiasz tych, których kochasz? Han, Jacen, Jaina, Chewie, Mara, ja... wszyscy pragniemy, abyś wróciła. - Ale czy muszę?- spytała półgłosem – Czy muszę to wszystko zostawiać? - Nie.- powiedział Luke spokojnym głosem, przykładając jej dłoń do lewej części klatki piersiowej – Powiedz mi, co tutaj jest? - Pierś.- odparła Leia, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi jej bratu. - A to, co pod nią bije?- nie zrażał się Luke. - Serce.- powiedziała Leia. Luke natomiast się uśmiechnął. - A to Alderaan właśnie. Han z niepokojem obserwował, jak Luke odejmuje dłoń od czoła jego żony, potem otrząsa się z jakiegoś odrętwienia. - I co?- spytał ze zniecierpliwieniem. Zaraz jednak ucieszył się straszliwie, zaśmiał na cały głos, a w oczach stanęły mu łzy szczęścia. Niemal rzucił się na Leię, przytulając ją najmocniej, jak umiał. Albowiem otworzyła oczy. Anakin siedział w kącie swojego promu, nieświadomie kiwając się w przód i w tył. Był za słaby. Nie zabił Vadera. Nie zemścił się. Pozwolił mu uciec. Potem sam uciekł. A przecież nie powinien bać się Jedi. Przecież Vader nie stanowił dla niego zagrożenia. Jak mogliby mu się przeciwstawić zwykli, słabi rycerze Jedi? Co mogłaby mu zrobić taka na przykład Tahiri? Anakin miał niejasne przeświadczenie, że nawet gdyby Veila mogła mu zagrozić, nie odważyłaby się. Zbyt silna przyjaźń łączyła ją z nim dawno temu. Tak, dawno temu... Jednak jego sumienie, jego jaśniejsza strona, nie chciała jej opuszczać. Ciemny Anakin zdusił w sobie ten głos rozsądku i już myślał, że pozbył się tego jęku chociaż na jakiś czas, ale pewna wibracja w polu Mocy znów go obudziła. Fala uczucia, ciepła i miłości nagle owiała ich psychikę, wzmacniając jaśniejszą stronę młodego Solo. „Jeszcze jest szansa”, mówiła „Odpuść sobie. Vader nie jest wart zemsty, jaką na niego szykujesz, a już tym bardziej szkód, jakie nam wyrządzasz!” „Znów jęczysz!”, odpowiadał mrok „Mógłbyś wreszcie przestać!” „Nie przestanę! Wiedz, że nie zamierzam odpuścić! Twoje działania doprowadzą galaktykę do zguby, nie mówiąc o nas!” „Dobre sobie!”, kpił ciemny Anakin „Jedynymi istotami, na jakie sprowadzimy zgubę, będą poplecznicy Dartha Vadera!” „I ludzie, których kochamy!”, dodało światło. „Ty kochasz.”, rzucił oschle mrok „A teraz odwal się! Daj mi spokój!” Jasny Anakin zamilkł, ale jego ciemna strona wiedziała, że to długo nie potrwa. Była pewna, iż teraz, kiedy dostał on dziwny zastrzyk uczucia i ciepła, sumienie będzie go gryzło jeszcze długo, i chyba nigdy się od niego nie uwolni. Musiał się jednak zemścić. Tylko to było teraz najważniejsze i nikt, nawet on sam, nie zdoła go od tego odwieść. ROZDZIAŁ 34 - Panie prezydencie, jesteśmy w układzie Corelli.- zameldował Herthan Melan’lya, który pilotował dyplomatyczne awizo głowy Nowej Republiki. Lot był długi, jako że statków tego typu nie zaopatrywano w dobre silniki nadprzestrzenne, co najwyżej w hipernapęd drugiej klasy. Wystarczył on, aby dolecieć z miejsca na miejsce, jednak do żadnych wyścigów się nie nadawał. - Dziękuję.- odparł Borsk. Spojrzał jednak za iluminator i futro na całym ciele stanęło mu dęba. Wszędzie unosiły się szczątki okrętów bojowych produkcji calamariańskiej, najprawdopodobniej krążowników typu Dauntless, oraz setek myśliwców Nowej Republiki. Wszystkie unosiły się w osmalonych szczątkach dookoła Talusa i Tralusa oraz wokół rozszarpanych i zniekształconych części, jakie pozostały po eksplozji olbrzymiej Stacji Centerpoint. A wokół nich, oraz w bezpośredniej odległości od awiza Borska Fey’lyi, krążyła olbrzymia flota niszczycieli Executor’s Lair. - Zasadzka!- krzyknął prezydent przerażonym głosem, a każdy włos na futrze strzelił mu w inną stronę – Herthan, uciekaj, szybko!!! - Już to robię!- rzucił Melan’lya napiętym głosem, ale wtem ich statkiem szarpnęło i przestał się on w jakikolwiek sposób poruszać. Bothanin manewrował sterami, jak tylko mógł, ale wyglądało na to, że jeden z najbliższych niszczycieli złapał go wiązką promienia ściągającego. Więcej nawet, nie zamierzał puścić. Herthan Melan’lya szarpał sterami, manewrował kompensatorem przyspieszenia i akceleratorami, ale nie udało mu się poruszyć nawet o milimetr – Mają nas!- oświadczył, rzucając sterami. - To wal w nich!- panikował Fey’lya – Rób coś! - To nie okręt wojenny.- powiedział, równie zaniepokojony, adiutant prezydenta – Nie mamy broni. Fey’lya zaczął nagle żałować, że nie zmienił wprowadzonego przez Leię Organę Solo zwyczaju latania w misje dyplomatyczne bez żadnej ochrony, nawet myśliwskiej. Pluł sobie też w brodę, że nie chciał wziąć lepiej uzbrojonego promu, albo przynajmniej porządnie opancerzonego. „Alderaan” Leii miał chociaż kilka dział. Awizo dyplomatyczne prezydenta nie. Teraz mogli tylko bezradnie czekać, aż wysłane w ich kierunku myśliwce przechwytujące TIE Interceptor odholują ich na pokład najbliższego niszczyciela. - Nie damy się łatwo zabić!- warknął Herthan Melan’lya, sprawdzając stan baterii w swoim blasterze sportowym typu Defender. - Zostaw to, głupcze!- rzucił Fey’lya, z przerażeniem pokazując wyłaniający się zza Talusa gwiezdny superniszczyciel – Gdyby chcieli nas zabić, już dawno by to zrobili! Lepiej nie dawać im powodów. - Awizo prezydenckie, tu admirał Grant, kapitan „Executora II”, okrętu flagowego drugiej armady szturmowej Executor’s Lair!- rozległo się wołanie z głośników – Jak rozumiem, na pokładzie jest prezydent Nowej Republiki Borsk Fey’lya. - Jestem tu, zdrajco!- warknął Bothanin, u którego gniew jakoś zwyciężył z ogromnym i paraliżującym strachem – Nie boję się stanąć przed taką podłą glistą, jak ty, Grant! Czyż Nowa Republika nie przebaczyła ci twoich win i nie pozwoliła spokojnie żyć? Musiałeś jeszcze stanąć przeciwko nam? - Lord Vader pokazał mi lepszą drogę.- rzucił beznamiętnie głos admirała – Teraz stoi za mną olbrzymia siła... o, właśnie nadlecieli. Proszę, panie prezydencie, niech pan spojrzy w prawo. Borsk Fey’lya odwrócił głowę we wskazanym kierunku i aż zatkało go z wrażenia. Czuł, że włosy zaczynają mu siwieć i wypadać ze strachu. Oto z nadprzestrzeni wyłoniła się ogromna stacja kosmiczna, przypominająca swoją budową Akademię Ciemnej Strony Brakissa, lecz ta była jakby bardziej rozbudowana, budząca grozę nieporównywalnie większą od swojego zniszczonego nad Yavinem odpowiednika. Razem z nią pojawił się połączony olbrzymimi dźwigarami kompleks stoczni i asteroid z budynkami mieszkalnymi, treningowymi oraz obronnymi, które razem z podobnym do Glowpoint, sztucznym słońcem, tworzyły coś jakby miniaturowy system planetarny. Najstraszliwsze były jednak okręty, jakie przyleciały z całym tym kompleksem. Dwa superniszczyciele, „Gargoyle” i „Intimidator” eskortujące gwiezdny superniszczyciel klasy Sovereign, „Arkę”. - Jak się panu podoba, panie prezydencie?- spytał ironicznie Grant – Nie słyszałem żadnych oznak zachwytu, więc chyba muszę wywołać u pana jeszcze większe wrażenie. Niech pan zrobi zbliżenie doku numer trzysta pięćdziesiąt w naszych stoczniach. To ten siódmy od lewej.- dodał. Borsk Fey’lya i Herthan Melan’lya podregulowali iluminator i spojrzeli we wskazanym kierunku. Rezultatem tego zabiegu był głośny jęk tego drugiego i nagłe zasłabnięcie pierwszego. Zasłabnięcie, które zakończyło się omdleniem i osunięciem na pokład awiza. W doku spoczywał niedokończony Pogromca Słońc. - Prezydencie Fey’lyo, jako oficer Armii Executor’s Lair informuję pana, że jest pan od dzisiaj więźniem frakcji militarnej Lorda Vadera.- powiedział Grant służbowym tonem – Za chwilę na pokład wejdą nasi żandarmi, aby umieścić panów w celach. Miłego dnia.- rzucił na odchodne, ale żaden z Bothan już go nie słuchał. Admirał Morck był usatysfakcjonowany. Jego plan odniósł zamierzony skutek i układ Corelli, niezwykle ciężki do zdobycia i niezwykle istotny dla przeciwnika, wpadł w jego ręce. Co prawda Nowa Republika czekała tu na nich z trzema krążownikami typu Dauntless i flotą sektoralną tego regionu, ale admirał Grant doskonale dał sobie z nimi radę, tracąc tylko dwa niszczyciele i krążownik klasy Liberator. Garnizony z paroma kontyngentami żołnierzy zainstalowały się na wszystkich planetach układu, podobnie, jak wszędzie szturmowcy przejęli kontrolę nad repulsorami grawitacyjnymi. Olbrzymie konstrukcje na Drallu i Corelli były właśnie przygotowywane, ta na Selonii mogła już być użyta przeciwko ewentualnym najeźdźcom. Gubernator Marcha została pojmana i obecnie była przetrzymywana w areszcie na pokładzie „Executora II”, a wkrótce miał do niej dołączyć Borsk Fey’lya. Pogromca Słońc wkrótce powinien zostać ukończony. Nowa Republika ma w okolicy za mało wojsk, aby zająć się odbiciem systemu. To zresztą nieistotne; jeśli obliczenia Morcka były słuszne, najpierw zaczną oni od światów najwcześniej zdobytych. Dlatego z Birblingi już nadlatywały myśliwce wyprodukowane tam w ciągu ostatniego miesiąca, a mające uzupełnić straty, które Nowa Republika zadała im podczas tej kampanii. Teraz tylko czekać, aż Pogromca Słońc zostanie zbudowany, a setki planet pójdą za przykładem Duro oraz sektora D’asty i przyłączą się do Executor’s Lair. Morcka wciąż niepokoiło jednak niepowodzenie na Exaphi. Źle się stało, że na tej przecież mało znaczącej planecie czekała na nich ogromna armia Nowej Republiki i oddział rycerzy Jedi. Podczas tamtej potyczki wyszło na jaw wiele dziur taktycznych Floty oraz braków w rozpoznaniu, które w Armii Executor’s Lair wciąż kulało. - Zawiodłeś, Lordzie Vader.- powiedział oskarżycielsko Morck, kiedy Czarny Lord i Rov Firehead wrócili na pokładzie „Dridera” do Executor’s Lair, a raczej do jego nowej lokalizacji, czyli na Corellię. Wtedy to nadszedł czas, aby przywódcy Centrali ponownie zebrali się w Sali Spotkań. Nieobecny był tylko admirał Rogriss, który zajął się rozmieszczaniem jednostek Floty w systemie, aby zapewnić mu jak najlepszą obronę. No i z oczywistych względów zabrakło Ireka Ismarena. - Napotkaliśmy na nieoczekiwane trudności.- zagrzmiał Vader, dysząc – Młody Anakin Solo posiadł ogromną Moc, a także nauczył się starej i rzadko używanej sztuczki ciemnej strony, polegającej na stworzeniu piorunów kulistych. Nikt nie spodziewał się takiej potęgi w rękach dziecka! - To cię wcale nie tłumaczy, Lordzie.- rzekł Maarek Stele, który od spotkania z Lugzanem po raz pierwszy wyszedł ze swojej pracowni – Śmierć siedemnastu Rebornów i strata holocronu Sith są niewybaczalne. - Niewybaczalna jest twoja arogancja, Stele!- warknął Czarny Lord, posyłając pchnięcie Mocy w stronę byłej Ręki Imperatora. Maarek z hukiem zleciał z krzesła i wbił się w ścianę – Powinieneś wiedzieć, że sztuczni Jedi, holocron, nawet cenna flota Morcka czy Pogromca Słońc, są niczym wobec potęgi Mocy! - Ja to wiem, Lordzie Vader!- wydusił Maarek, kiedy Czarny Lord zwolnił uścisk Mocy. - Stele przez cały czas coś kombinował, kiedy ciebie nie było, panie.- powiedział Pekhratukh. - Czemu mam wrażenie, że zajmujesz się pierdołami?- wycedził Firehead w kierunku Maareka – Jak na razie żadne z twoich działań nie przyniosły wymiernych korzyści! - I kto to mówi?- zaoponował Stele, wstając – Twoi Reborni to był chyba jeden z najbardziej poronionych pomysłów! I jeszcze od razu rzucać ich do walki z Jedi! Ja przynajmniej pozbawiłem Mocy kilku wychowanków Akademii, co z pewnością się nam opłaci w przyszłości! - Ty pozbawiłeś!- prychnął lider Death Commando Prime – Ty nawet nie byłeś w stanie zabić dwóch Wędrownych Protektorów, którzy potem nabruździli nam na Exaphi! - Serum to był mój pomysł, Pekhratukh!- skontrował Stele, uśmiechając się perfidnie – A na Exaphi, z tego, co wiem, najbardziej nabruździł Anakin Solo. - To może zrobisz więcej tego serum i podasz młodemu Solo, żeby wreszcie przestał nam przeszkadzać?- spytał złośliwie Grant. - Zrobię.- odparł Stele – Jak znajdziesz mi więcej worków taozinów! Tego już praktycznie w galaktyce nie ma, a ostatnie zużyłem! - Na co?- zaciekawił się Vader. - Raczej na kogoś.- powiedział Maarek z satysfakcją – Kogoś, kto poradzi sobie z problemem Anakina Solo. Lugzan!- zawołał – Możesz wejść! Drzwi do Sali Spotkań rozsunęły się i przeszedł przez nie barczysty wojownik, który jednak z tamtym, przysłanym Stele’owi Rebornem, niewiele miał wspólnego. Ciało pokryto jakimś organicznym pancerzem, na dłoniach i stopach rosły ostre, twarde szpony, z tyłu wystawał mu niewielki odwłok, w okolicach pasa, po bokach, były niewielkie, chude kończyny, na całym ciele miał ślady po elektrowstrząsach, zaś jego oczy wyglądały, jakby wywodziły się od muchy. Całości dopełniały ogromne, smocze skrzydła i czarna, choć niekompletna zbroja Shadowtroopera z jakimś kamieniem w klatce piersiowej. U pasa zaczepiony był miecz świetlny i drugi przyrząd przypominający broń Jedi, jednak mający dziwne zaczepy na całej długości rękojeści i emiter zamontowany dokładnie pośrodku, prostopadle do jego standardowego umieszczenia. - Zanim poleciałem na Duro, odwiedziłem parę miejsc. Stamtąd przywiozłem części, które wstawiłem temu Rebornowi - powiedział Stele – Skórę zastąpiłem w wielu miejscach czymś, co przywiozłem z Gritu, z kryjówki Noma Anora. Zdaje się, że nazywa się to pancerz z kraba vonduun czy jakoś tak. Odwłok i te szczątkowe kończyny przeszczepiłem od istoty rasy Vratix, gdyż zamiarem moim było umożliwienie Lugzanowi syntetyzowania bacty. Nie udało się, ale nasz Reborn jest teraz i tak bardziej witalny, niż jakikolwiek inny człowiek. Szpony są wzięte od jakiegoś Barabela, a układ oddechowy od Givina. Lugzan nadal potrzebuje tlenu, jednak w znacznie mniejszych ilościach, niż inni ludzie. Verpińskie oczy pozwalają na widzenie w różnych spektrach światła i na obserwację kilku celów jednocześnie. Skrzydła pożyczyłem od bestii z Dxun i można rzec, że doskonale spełniają swoje zadanie, a pomagają im w tym gazowe bąble, z jakich korzystają Toydarianie podczas latania. Poza tym worki taozina maskują jego obecność w Mocy, a zmiany stricte genetyczne umożliwiły mu pełniejszą kontrolę swoich mięśni i umysłu, przez co jest bardziej otwarty na przepływ Mocy. No i są jeszcze standardowe modyfikacje, takie, jak zwiększona siła i zręczność. W normalnych warunkach takie bluźnierstwo dokonane na istocie żywej mogłoby się Mocy nie spodobać i mój eksperyment ani chybi zakończyłby się śmiercią naszego Reborna, ale przecież on włada sztuczną Mocą, więc jest jakby poza ogólną jej tkanką, a dla bezpieczeństwa pracowałem nad nim w bąblu ysalamira.- przerwał, czekając na reakcję zebranych, jednak wszyscy byli wstrząśnięci, podobnie jak dwa miesiące temu, kiedy dostali plany Pogromcy Słońc. Maarek kontynuował więc swoją prezentację – Zbroja to rozszerzony pancerz, jakiego używali Shadowtrooperzy Desanna. Musiałem ją jednak trochę pociąć, aby Lugzan w ogóle się w nią zmieścił. Kamień na klatce piersiowej jest jednym z tak zwanych kamieni siły, uodparnia i czyni właściciela niepodatnym na przeciążenia czy skoki temperatury. Znalazłem go gdzieś kiedyś. Miecz świetlny dałem mu swój; ja i tak go nie używałem. Druga broń to natomiast mój wynalazek: tarcza świetlna do obrony przed zmasowanym atakiem i pociskami. – przerwał na chwilę, uśmiechając się złowieszczo - Panowie,- rzekł w końcu - przedstawiam wam Lugzana: ostatecznego zabójcę Jedi! Drzwi do sali obrad Senatu rozwarły się i przeszli przez nie admirał Ackbar oraz generałowie Bel Iblis i Cracken, w towarzystwie Dorska 82 i szefowej Wywiadu, Ielli Wessiri Antilles. Wejście to było od dawna planowane, chociaż spotkało się z ogromnym zaskoczeniem większości senatorów; wielu z nich zaczęło się bulwersować i obrzucać przeszkadzających najróżniejszymi wyzwiskami. Przewodniczący obradom Drool Reveel poderwał się ze swojego miejsca i natychmiast złapał za mikrofon. - Panie admirale!- rzucił – Co to ma znaczyć!? Co pan, wyjęty spod prawa osobnik, robi tutaj, w sali obrad Senatu, podczas nadzwyczajnego posiedzenia? Zdaje pan sobie sprawę, że będę musiał zawiadomić straż senacką i zamknąć pana w... - Ja właśnie w sprawie nadzwyczajnego posiedzenia.- przerwał mu Ackbar, a wszyscy senatorowie zamilkli, zaskoczeni, że mówi on przez swój osobisty komunikator, a głos rozlega się ze wszystkich głośników w sali – Rozumiem, że są tu omawiane ważne rzeczy, ale mam pewne informacje, które z pewnością rzucą światło na obecną sytuację. Proszę o udzielenie głosu. - Rozumiem, panie admirale.- zaczął Reveel – Ale wie pan, że obowiązuje pewna procedura... - Wiem.- uciął Ackbar – Ale to sprawa nie cierpiąca zwłoki. W sali rozległa się istna burza szumów, wrzasków, ryków, oklasków i gwizdów. Wyglądało na to, że przeciwnicy admirała obrzucali się wyzwiskami z jego zwolennikami. Drool Reveel nie miał ochoty dłużej tego słuchać i wyłączył system nagłaśniający, uruchamiając go dopiero, kiedy wrzawa umilkła. - To wciąż demokratyczny kraj.- powiedział – I wszystkim przysługuje prawo głosu. Niech pan mówi, admirale. Tylko proszę o przestrzeganie zasad i korzystanie z nadajników senackich oraz z naszej platformy.- dodał, siadając i krzyżując na piersiach obie pary swoich rąk. Admirał Ackbar najwyraźniej wiedział o zebraniu, musiał więc przybyć na Coruscant już jakiś czas temu i przesiedzieć w podziemiu, zbierając zwolenników. Jeżeli odważył się na publiczne wystąpienie, oznaczało to, iż ma argumenty, aby przekonać pozostałych Senatorów co do swoich racji. Drool Reveel siedział więc i czekał. - Czcigodni przedstawiciele Nowej Republiki!- zaczął Ackbar – Nie będę tu was czarować, nie mam zamiaru również owijać w bawełnę. Około trzech miesięcy temu zawisło nad nami zagrożenie. Zagrożenie ze strony Pełnomocnika Sprawiedliwości, istoty niezwykle niebezpiecznej, po mistrzowsku władającej ciemną stroną Mocy! Podjęliśmy wtedy z rycerzami Jedi trudne, lecz niezbędne kroki, aby je zażegnać. Śmierć Witiyna Tera była bez wątpienia naszym sukcesem, mimo, iż okupiona wielkimi stratami i będąca rezultatem operacji przeprowadzonej nie do końca legalnie. Taka była jednak potrzeba chwili. Nie sugeruję, że było to dobre rozwiązanie; to leży już w gestii waszych rozważań, czcigodni senatorowie! Na tym jednak nie koniec. Prezydent Borsk Fey’lya zrobił dobrą rzecz, wprowadzając stan wojenny, albowiem potyczka z Pełnomocnikiem Sprawiedliwości ujawniła zagrożenie ze strony innej istoty! Darth Vader powrócił i znów zaczął zagrażać Nowej Republice! Czy jednak stanęliśmy z nim do walki tak, jak kiedyś, zjednoczeni w imię wspólnej sprawy? Nie! Prezydent Fey’lya podzielił nas w imię rzekomego złamania przeze mnie reguł demokracji! Może i je złamałem, ale dla dobra sprawy powinno się odłożyć dyskusję na ten temat na później. Nie twierdzę, że jestem bez winy. Ale Borsk Fey’lya również zawinił! Poróżnił nas bowiem w chwili, kiedy powinniśmy być zjednoczeni! Moje działania, nie do końca legalne według norm pokojowych, umożliwiły jednak naszym wojskom powstrzymanie Lorda Vadera nad Exaphi! Przy okazji wyszło kilka, niezwykle istotnych dla naszych kolejnych posunięć, spraw. Pierwsza to udowodnienie, iż wojsko, mimo rozłamu politycznego, nadal jest zgrane, co oznacza, iż zgoda jest możliwa. Druga, raczej smutna, to śmierć mojego protegowanego, admirała Tarranta Perma. Razem z nim straciliśmy Głównodowodzącego Siłami Zbrojnymi Nowej Republiki, stanowisko, którego nie może już zająć zmarły wcześniej admirał Gegoto, ja też nie, jako, że jestem wyjęty spod prawa! Trzecia to uwięzienie prezydenta Fey’lyi! Jest to niewątpliwie tragedia i powinniśmy wszyscy dołożyć starań, aby go uwolnić, jednak sądzę, że trzeba wykorzystać tę okazję, aby się zjednoczyć! Aby pokazać wszystkim, że nie pokonała nas stagnacja, że nie jesteśmy słabi! Potrzebny jest, na czas wojny, nowy prezydent i nowy Głównodowodzący! Osobiście proponuję obecnych tu Droola Reveela i generała Bel Iblisa! - Popieram!- rozległo się wołanie senatora Corelli, za nim zaś posypały się inne głosy, zarówno poparcia, jak i sprzeciwu. Senator Reveel znów musiał wyłączyć nagłośnienie, aby uspokoić rozgorączkowanych polityków. - Moja decyzja mogłaby się wydawać nieuzasadniona,- kontynuował Ackbar, kiedy trochę się uspokoiło – ale senator Drool Reveel jest odpowiednią istotą na odpowiednim miejscu i uważam, że prezydent Fey’lya dobrze zrobił, wybierając go na przewodniczącego obrad Senatu. Generał Bel Iblis jest natomiast wybitnym strategiem i ma posłuch zarówno w armii, jak i u rycerzy Jedi czy w Wywiadzie, o czym mogą zaświadczyć obecni tu przedstawiciele tych organizacji! A wszelkie przejawy jego nieposłuszeństwa wobec prezydenta wynikały z moich rozkazów! - przerwał na chwilę – Jestem absolutnie przekonany, że on zdoła poprowadzić Flotę Nowej Republiki do zwycięstwa nad Lordem Vaderem! - Zarządźmy głosowanie!- zawołał Reveel, zanim wybuchła kolejna wrzawa – Kto za? Kto przeciw? Kto się wstrzymał? Dziękuję. Po przeliczeniu głosów w Senacie admirał Ackbar odetchnął z ulgą. Jego postulaty przeszły, co prawda zaledwie czterema głosami, ale jednak. Nie miał złudzeń, że Senat nie nałoży jakichś restrykcji na Głównodowodzącego, albo przynajmniej nie zaostrzy nad nim kontroli, jednak taką cenę można było zapłacić za zespolenie skłóconych frakcji Nowej Republiki i pełne przygotowanie jej do ostatecznej rozprawy z Executor’s Lair. - Gratuluję, generale.- powiedział do Bel Iblisa – Niech pan rzuci Vadera na kolana! ..::EPILOG::.. W pasie asteroid Jugotha wisiał lekki krążownik klasy Carrack, pilnujący kolonii karnej, w której pracowali niewolnicy i jeńcy wojenni Executor’s Lair. Panujące tam warunki były ciężkie: przez szesnaście godzin w ciągu standardowej doby użerać się z udarowymi młotami pneumatycznymi, ręcznymi kilofami, repulsorowymi barkami przewożącymi rudę i inne metale. Wszystko w absolutnej próżni, w termicznych skafandrach, pod czujnym okiem androidów strażniczych DZ-70 i szturmowców Zero-G. Nic więc dziwnego, że niewolnicy szybko umierali z wycieńczenia albo w wyniku nieszczęśliwych wypadków, takich jak przypadkowe przedziurawienie skafandra albo jakiś niedozwolony ruch, kończący się rozstrzelaniem przez androida. Jeden z górników znajdujących się tu w niewoli pracował jednak wzorowo. Wyrabiał więcej, niż dzienną normę wydobycia żelaza, traxum i cortosisu, tak, że szturmowiec nadzorujący kolonię przenosił go do coraz to większych sektorów, w których mógłby lepiej udowodnić swoje umiejętności. Zdarzało się, że ów jeniec siedział w pracy więcej, niż standardowe szesnaście godzin, w czasie odpoczynku natomiast spał niewiele, przez większość czasu bawiąc się kozikiem i kawałkiem drewna odrąbanego z szafki w swojej celi. Kozik był tępy, zardzewiały i z pewnością nie nadawałby się do przebicia nim pancerza szturmowca, przy odrobinie cierpliwości można było jednak nim coś wystrugać. Był to ludzki mężczyzna w średnim wieku, śniadolicy, z krótko przystrzyżonymi, czarnymi włosami i groźnym, nieco obłędnym spojrzeniem. Na klatce piersiowej miał blizny po zabiegu leczenia nowotworu, a jedną z nóg zastępowała proteza. W ogóle był bardziej zabliźniony i poharatany, niż większość więźniów, a ponadto dochodziły jeszcze paskudne obrażenia po zetknięciu z jakimś kwasem albo czymś innym, równie okropnym i żrącym. Mało mówił i nie zadawał się z innymi niewolnikami, głównie siedział z tym swoim kozikiem i dłubał w kawałku drewna. Z racji zwiększonej wydajności pracy przysługiwały mu częstsze racje żywnościowe, ale rzadko z nich korzystał. Inni jeńcy patrzyli na niego z dołu, jakby ze strachem, albowiem było w nim coś takiego, co budziło respekt, taka milcząca i chłodna natura, świadcząca o olbrzymim harcie ducha. Do nikogo się nie odzywał i inni rzadko się do niego odzywali. - Za co siedzisz?- zagadnął go kiedyś jeden ze współwięźniów na stołówce, ale śniadolicy mężczyzna tak na niego wtedy spojrzał, że tamten skulił się w sobie i dyskretnie wycofał na drugi koniec sali. Dopiero wtedy wzrok śniadolicego jeńca jakby złagodniał, a na twarzy na chwilę zagościł niewypowiedziany smutek. - Za galaktykę.- szepnął. P O D Z I Ę K O W A N I A Autor pragnie podziękować następującym osobom za wkład w powstanie tej książki: o Kwakerowi i Pieniowi za to, że moje pasje ich nie przerażały. o Bobkowi, Gustlikowi i Johnny’emu za wsparcie podczas realizacji wszystkich moich fanaberii. o Ryszardowi Grzywaczowi i Henrykowi Przywrzejowi – dwóm najlepszym polonistom w tym kraju. o Oli za użyczenie imienia pewnej Zeltroniance. o Lechowi za użyczenie imienia pewnemu Glottalphibowi o Pawłowi Borawskiemu, zwanemu również Fettem, za zrobienie okładki do II tomu. o Ewci i Monice za to, że nie cierpią Gwiezdnych Wojen. o Całemu zespołowi „Deus Ex Machiny”, a w szczególności tym, z którymi byłem w Warszawie: Marcie, Berenice, Ani, Magdzie, Natalii, Karolinie, Forrestowi, drugiej Magdzie i Cebulowi, za dzielenie ze mną nieszczęsnej doli aktora. o Jackowi za pierwsze uwagi odnośnie mojej powieści. o Czerniemu, Kubie i reszcie redakcji „Popłostugazety” za to, że pozwolili mi dla nich pisać. o Abo za to, że pokazał mi, jak powinien wyglądać fan Gwiezdnych Wojen. o Mariance, która jako pierwsza powiedziała mi o Bastionie. o Kasi i Muminowi, bo obiecałem, że o nich wspomnę. o Benny’emu, Paździochowi, Rudemu, Szukiemu, Bułgarowi, Pokrywowi, Ani, Białemu, Dąbkowi, Tadziowi i innym moim przyjaciołom za wieczny optymizm. o Emi za to, że ma zawsze dobry humor. o Dyrekcji L.O. nr II im. C.K. Norwida w Jeleniej Górze za (ciche) poparcie dla moich projektów. o Profesorowi Krzysztofowi Zanussiemu za znakomite warsztaty aktorskie, na których nauczyłem się bardzo wielu ważnych rzeczy. o Całej ekipie Bastionu, a w szczególności Yako, JedI i Jethowi, za współpracę podczas wydawania tej książki. o Telewizji Polsat za program „Kuba Wojewódzki”. o George’owi Lucasowi, bo to w końcu on wymyślił Gwiezdne Wojny. o Wszystkim, którzy dotrwali do końca tych podziękowań. o Oraz Bogu, bo bez Niego nic, co się stało, by się nie stało. Michał Wolski a.k.a. Misiek z LO2