Marek Kalbarczyk Droga do sukcesu E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 1 Projekt okładki Krzysztof Demianiuk Projekt layoutu Andrzej Oziębło Fotografie: s. 40 – R. Piątkowski / WSiP; s. 41, 128, 130 – M. Kozioł / WSiP; s. 115 – P. Kubat / Putto / WSiP Redaktor inicjujący projektu Elżbieta Gogolewska Redaktor merytoryczny Jadwiga Jaromińska ISBN 83-02-08925-7 © Copyright by Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna Warszawa 2004 Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna 00-965 Warszawa, Al. Jerozolimskie 136, P. poczt. nr 9 www.wsip.com.pl Ark. druk. 11 Skład i łamanie: Andrzej Oziębło Druk i oprawa: Zakłady Graficzne w Poznaniu S.A. 60-502 Poznań, ul. Piotra Wawrzyniaka 39 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 2 P o d z i ę k o w a n i a Dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w powstanie tej książki, a więc przedstawicielom Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu, Fundacji „Szansa”, Annie Szewczyki Izabeli Dąbroś, dzięki którym nabrała ona ostatecznego kształtu, a zwłaszcza rozmówcom, którzy zechcieli wziąć udział w naszym przedsięwzięciu i zaprezentowali swoje doświadczenia. Dziękuję równie gorąco niewidomym, którzy podzielili się z nami swoimi przeżyciami, jak i widzącym przyjaciołom niewidomych, którzy oddali im swój czas i siły. Wszyscy oni, dzień po dniu, rozwijają ideę nowoczesnej rehabilitacji inwalidów wzroku, czemu również służy ich obecność na tych stronach. Oto rozmówcy, którzy zgodzili się udzielić nam wywiadów, stając się tym samym współautorami tej książki: Anna Tomaszewska – dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Słabowidzących w Łodzi / 21 Ryszarda Dziubińska – dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Słabowidzących w Warszawie / 28 Anna Kalisz –pedagog, specjalista w dziedzinie nauczania integracyjnego / 32 Zofia Morawska– członek zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach / 48 Mieczysław Kozłowski – dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie / 53 Ks. Biskup Bronisław Dembowski– Biskup włocławski, były duszpasterz środowiska niewidomych / 69 Daria Ferdynus – niewidoma doktorantka Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego / 71 Magdalena Szyszka – niewidoma studentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego / 78 Tadeusz Golachowski – niewidomy muzyk, saksofonista, kompozytor i profesjonalny stroiciel fortepianów, pracujący w Akademii Muzycznej we Wrocławiu / 86 Stefan Załuski – nauczyciel i rehabilitant / 94 Janusz Skowron– niewidomy muzyk / 101 Prof. zw. Andrzej Dłużniewski – profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie /106 Joanna Pawłowska – niewidoma studentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego / 113 Igor Busłowicz – niewidomy informatyk / 128 Dr Stanisław Jakubowski – niewidomy informatyk / 134 Arnold Peck – prezes Euroregionalnego Stowarzyszenia Niewidomych, Słabowidzących i Ich Sympatyków / 141 Stefan Dryszel – trener polskiej kadry olimpijskiej tenisa stołowego / 146 Dr Jan Omieciński– doktor matematyki, pracownik naukowy Uniwersytetu Łódzkiego / 150 Jolanta Kaufman – słabowidząca śpiewaczka / 156 Sylwester Peryt – Przewodniczący Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych / 170 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 3 D e d y k a c j a Musimy na kimś polegać – na szczęście nie jesteśmy sami. Nasze wędrówki odbywamy w towarzystwie tych, dla których jesteśmy ważni. Ja również brnę przez życie z moimi bliskimi, bez których zapewne bym ugrzązł. Pragnę zadedykować tę książkę mojej Żonie Joannie, czterem synom – trzem już od jakiegoś czasu obserwującym moje poczynania i jednemu jeszcze zbyt małemu, by mógł wiedzieć, co się tu dzieje, a który kiedyś dowie się o naszych staraniach. Poświęcam tę książkę mojej Matce, która stała się wzorcem matki bohatera tej książki. Marek Ka l b a rczyk E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 4 Życie ludzkie jest jak gra w kości. Jeśli nam się nie dostała do rąk ta kość, której chcemy, trzeba się starać jak najlepiej wyzyskać tę, która nam była przez los sądzona. Te r e n c j u s z P r z e d m o w a Jak przekonać niewidomych do codziennych wysiłków mających na celu maksymalne zniwelowanie skutków inwalidztwa? Wymaga to przecież niebywałej pracowitości i systematyczności. Trudno jest postawić to zadanie osobom, które i bez tego mają wiele problemów. Do codziennych trudności dokładamy im w ten sposób kolejne obowiązki. Czy to stosowne forsować uparcie taki trudny model życia? Można przecież mieć podejście minimalistyczne. Niewidomi mają i tak wiele do nadrobienia. Wykonanie każdej czynności zabiera im więcej czasu i sił niż innym. Najprostsze rzeczy stają się w ich przypadku skomplikowane, a osiągnięcie czegokolwiek może być sukcesem, wartym odnotowania. Może lepiej oszczędzić wysiłku, wychodząc z założenia, że w ich przypadku i tak niewiele da się zrobić? Nowoczesna rehabilitacja stawia na ten pierwszy wybór. Spędzanie życia na oszczędzaniu sił nie ma większego sensu. Każdy potrzebuje jakichś wyzwań. Niezbędne jest układanie planów, stawianie sobie celów i ich realizowanie. Niewątpliwie spośród innych cele rehabilitacyjne są najbardziej warte zachodu. Gdy uwzględnimy wszystkie korzyści płynące z przyjęcia takiej postawy, nie da się myśleć inaczej. Pomimo nieuniknionych trudności i naturalnej tendencji do chodzenia na skróty, niewidomi coraz częściej wybierają aktywność. Podobne problemy dotyczą i innych. Każdy, komu zabrakło szczęścia, musi sobie zadać pytanie, czy woli ulec przytłaczającym trudnościom, czy też przeciwnie, zrobi wszystko, co możliwe, by wyrwać się ze szponów prześladującego go pecha. Niewidomi nie są w tym osamotnieni. Na szczęście od lat panuje moda na pracę nad sobą. Wszyscy starają się żyć aktywnie. Dotyczy to zarówno niepełnosprawnych, jak i pełnosprawnych. Wszyscy coś ćwiczą, jeżdżą na treningi, uczą się języków obcych, uczęszczają na dodatkowe kursy, studiują i robią wiele innych rzeczy, by nie zostać w tyle, by coś osiągnąć, albo po prostu by się sprawdzić. Praca niewidomych nad sobą nie jest więc wyjątkowym zjawiskiem. Nowoczesna rehabilitacja stawia sprawę konkretnie: weźmiesz się do pracy i będziesz sumienny, to osiągniesz sukces. Nie wytrzymasz, zabraknie ci woli – przegrasz – zostaniesz sam z własnym żalem. www.wsip.com.pl E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 5 Gdy się uda, będziesz żył z innymi i przestaniesz odczuwać brak wzroku. Praca nad sobą i satysfakcja albo łatwizna i rozczarowanie. Co konkretnie może zaoferować proces rehabilitacji? Nie sposób wszystkiego wymienić, ale już kilka najważniejszych obietnic brzmi zachęcająco. W nowoczesnym świecie są techniczne i organizacyjne możliwości, by niewidomi nie odczuwali inwalidztwa zbyt boleśnie. Pokonano już wiele przeszkód, które utrudniały im normalne życie. Możliwe jest samodzielne poruszanie się po mieście. Dzięki dostępowi do informacji inwalidzi wzroku mogą się uczyć i pracować. Realne staje się wyższe wykształcenie, znalezienie pracy i utrzymanie rodziny. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu niewidomi mogli o tym jedynie marzyć. Rozwój medycyny i rehabilitacji spowoduje, że w następnych latach będzie to dotyczyło jeszcze większej niż dzisiaj grupy niewidomych. Jest więc o co walczyć. Każdy może pójść własną drogą, byle na końcu móc się pochwalić sukcesem. Jaką zatem rolę powinniśmy odegrać my? Skoro wiemy, że prawdziwa rehabilitacja nie jest łatwa, powinniśmy starać się pomagać niewidomym na każdy możliwy sposób. Nie uda się im wiele osiągnąć bez naszych doświadczeń i rad. Książka ta ma na celu zachęcenie do pracy nad sobą. Przedstawiamy zbiór opowiadań i wywiadów, które prezentują możliwości niewidomych. Jesteśmy pewni, że zgromadzony tu materiał jest przekonujący. Będziemy poczytywać sobie za sukces przekonanie do nowoczesnej rehabilitacji choćby jednego niewidomego. Argumentów potrzebują również ci, którzy im pomagają. Od nich bowiem zależy, czy szkoły i uczelnie będą tak nowocześnie zorganizowane, by niewidomi mogli do nich uczęszczać na równi z innymi, czy będą mogli znaleźć pracę w swoich zawodach, czy będą mogli poradzić sobie na ulicach miast i korytarzach urzędów. Wydaje się, że przy odpowiedniej pomocy inwalidztwo wzroku już teraz przestaje być dotkliwą niepełnosprawnością. Potwierdzają to bohaterowie zamieszczonych wywiadów. Czy nie jest fascynujące, że niewidomy profesor z powodzeniem wychowuje studentów na Akademii Sztuk Pięknych? Czy nie są wystarczająco przekonujące przykłady znakomitych niewidomych muzyków, tłumaczy, informatyków i matematyków? Trzymajmy więc kciuki za nich i za ich następców. E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 6 Jak wędrowiec wypatrujący celu podróży, najpierw zafascynowany zdobywaniem czegoś, czym każdy mógłby się pochwalić, gdy jeszcze tego przedtem nie dokonano, żądny wrażeń, szykując się do drogi, wkładając do plecaka niezbędne rzeczy, załatwiając ostatnie zapomniane sprawy i wreszcie rozpoczynający eskapadę z nadzieją, że jest tak blisko spełnienia marzeń, gdy swój zamiar i plan ocenia na możliwy do zrealizowania, potem zmęczony, gdy droga się przedłuża, a celu nie widać, znużony, gdy już się dowie i głęboko zrozumie, że pochwalić się można wyłącznie tym, co nie tylko dla innych, ale również i dla niego ma być trudne, wreszcie kompletnie wyczerpany, u kresu sił, gdy nie tylko nie wierzy już w osiągnięcie celu, ale też wątpi w ratunek i przetrwanie, a nadal nie może dostrzec nadziei, gdy po tylu kilometrach przedzierania się przez niezamieszkałe tereny, tyle już razy widział przed sobą tuż na wyciągnięcie ręki obiecującą, jakby znajomą i oczekiwaną kępę drzew, jakby dokładnie tę, o którą mu właśnie chodziło, albo wzgórek, za którym można się było spodziewać zbawienia, a tam nic innego niż to, co do tej pory, gdy nawet nie raz zdawało mu się, iż ma oto przed oczami znajomy krajobraz, a okazywało się to jedynie ułudą, złośliwą pomyłką wyczerpującą do reszty, do ostatniego fragmentu jego jestestwa, odbierającą ochotę do jakiejkolwiek walki, który po tych niebywałych przeżyciach dowie się, co było mu pisane, tak my brniemy przez kręte i niezbadane korytarze labiryntu życia, aby po ciężkiej pracy na koniec się dowiedzieć, że akurat nam było pisane osiągnięcie sukcesu, że i dla nas Bóg przewidział coś więcej niż nieustanne starania, ryzyko i trudy, że mieliśmy być wybrańcami losu, którzy mają otrzymać ten dar i oto są szczęśliwi, bo zdążyli osiągnąć to, czego tak długo pragnęli. Wędrowiec brnie naprzeciw nieokiełznanej przestrzeni, w której musi swobodnie wybierać w gąszczu potencjalnych możliwości, z których każda na niego czeka – jedna dobrotliwie zwiastując radość, inna zdradziecko wciągając w swoje szatańskie wiry, ponaglając do wykonania jakiegoś ruchu, zawsze niepewnego i ryzykownego. Po wielu nieudanych próbach ma dosyć podejmowania decyzji w ciemno. Czegokolwiek nie wybierze, będzie coraz bardziej obciążony przerażającą myślą, że nie uda się mu tak sobą kierować, by zdążyć przed narzuconym mu terminem. www.wsip.com.pl 7 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 7 A los jest nieubłagany. Jeden błąd, nieodpowiedni wybór, zbyteczna strata czasu czy minimalne zaniedbanie mogą spowodować, że zanim się dojdzie do upragnionego miejsca, czas się skończy. Tak bezsilny jest człowiek na niegościnnej pustyni, chociaż przed wyprawą tak bardzo się cieszył ze swojego planu i odwagi, a nie przewidział, że i on będzie nieraz zmuszony się zatrzymać, skupić i zrozumieć, że czas minął – nie ma wody, a to, co jest przed nim, to tylko pustka. Wtedy, gdy już wszystko jest zaprzepaszczone, on – pomimo tylu starań – nie doczeka szczęśliwego zakończenia i zginie bezpowrotnie, nie wiedząc nawet, jakie błędy popełnił i kiedy podjął złe decyzje. Przecież z takim mozołem dotarł niemal do celu, a nie był już w stanie zrobić ani kroku! Wszędzie spotyka się pechowców – są wśród nas. Skąd się biorą ich niepowodzenia? Czy mają zbyt mało szczęścia, a może raczej klęska była im z góry pisana? Własne błędy, czy trudne przeznaczenie? Wielu udaje się trafić na właściwą drogę i dojść do celu. Na pustyni będzie to wymarzona oaza. Będzie dużo czasu na analizowanie wydarzeń – gdy przyjdzie się wybrać w kolejną trudną podróż, będzie łatwiej przypomnieć sobie, co wcześniej sprzyjało. Popełnimy mniej błędów i zwiększymy szanse na sukces. To dobra rada dla wszystkich – następnym razem zawsze jest łatwiej, zarówno tym, którym już się udawało, jak i tym, którzy ponieśli porażkę. Gdy sami nie będziemy się nigdzie wybierać, podążą różnymi drogami inni – oni też muszą się sprawdzić. Będą walczyć po swojemu, by spotkać swój los – jedni się zagubią, a inni przetrwają. Możemy poświęcić im trochę uwagi na pouczenie, jak się przygotować i wykorzystać wszystkie szanse, by nie pozostawić niczego samemu sobie. W ten sposób następcy mogą żyć lepiej od swoich poprzedników. Wiąże się z tym postęp. Na szczęście potrafimy korzystać nie tylko ze swoich doświadczeń, lecz uczyć się też od innych. Drogi do celu szuka się nie tylko na pustyni. Podobnie trudno jest tym, którzy zbierają grzyby w gęstym lesie i przegapią zachód słońca, gdy zapadnie mrok, a dookoła znikąd pomocy... Jest tak ciemno, że już się wie, co to jest labirynt bez wskazówek. Tu też nie wiadomo, gdzie jest właściwa droga i wyjście. A jakie szanse ma niewidomy, gdy zgubi się w mieście i nie znajdzie pomocy? Co musi zrobić, by wybrnąć z trudnej sytuacji i wrócić do swoich? Wszyscy jesteśmy na jakiejś drodze i mamy tysiące możliwości sprawdzenia się. Najczęściej o tym nie myślimy, ale nasze kroki są skrzętnie odnotowywane. Ktoś w górze patrzy z zainteresowaniem na nasze poczynania. Czasem śpieszy z pomocą – nie zawsze jednak. Sami mamy wiedzieć, co powinniśmy robić. Cokolwiek zdecydujemy, wybierzemy Własną Drogę, na końcu której znajdziemy albo sukces, albo porażkę. To, że na co dzień nie odczuwamy ciężaru tej wędrówki, ułatwia nam zadanie, ale i tak na naszym losie zaważy każda decyzja. Najlepiej „urodzić się w czepku” i być mądrym. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 8 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 8 Przyjrzyjmy się historii pewnego chłopca. Wiele go spotkało, zanim stracił wzrok. Jeszcze więcej zanim dopiął swego. Miał szanse osiągnąć sukces i do tego dążył. Może warto skorzystać z jego doświadczeń? Może uda się to innym – niewidomym, widzącym, sprawnym i niepełnosprawnym, tym, którzy chcą dojść do celu na przekór trudnościom? Niewykluczone, że główną misją niewidomych, tym bardziej tych spośród nich, którzy nie rozstają się z optymizmem, jest dawanie przykładu innym. Być może dzięki nim można uznać swoje kłopoty za nieistotne? Gdy radzą sobie niewidomi, mogą przecież poradzić sobie i pozostali! Erykowi nie układało się najlepiej. Gdy wydawało się, że najgorsze jest za nim, zderzał się boleśnie z losem. Tracił dystans, wymarzone cele oddalały się. Wola walki jednak wygrywała. Nie sztuka przegrać, lecz wziąć się w garść. Znając jego zmienne losy zastanawiamy się, co go jeszcze spotka. Czy to możliwe, by mógł cieszyć się spokojem, czy też wpadnie w kolejne tarapaty? Poczekajmy na rozwiązanie tej zagadki. Cieszmy się na razie tym, co Eryk już osiągnął. Zastanówmy się też nad zdarzeniami, które stały się udziałem Eryka. Czy są one wyjątkowe? W pewnym sensie tak. Na szczęście słabowidzących*, a tym bardziej całkowicie niewidomych jest niewielu. W Polsce na przykład słabowidzących jest około sześćdziesięciu tysięcy, a tych drugich około dziesięciu tysięcy. Brak wzroku nie jest jednak problemem. Mamy około czterech lub nawet pięciu milionów niepełnosprawnych i miliony takich, którym się w życiu udało. Brak wzroku jest przecież tak samo dotkliwy, jak brak słuchu, inne upośledzenia, podobnie jak chroniczny brak pracy, rodziny, przyjaciół ... Jak sobie radzą ci wszyscy? Przedstawiamy wypowiedzi współczesnych bohaterów, którzy wielokrotnie zmierzali się z różnymi przeciwnościami i chcą doradzić, jak żyć. Potrafią wskazać drogę. Wielokrotnie pomogli zagubionym, przekonując na podstawie własnych przeżyć albo proponując skuteczne rozwiązania. Może dzięki nim da się osiągnąć sukces nawet w najtrudniejszych sytuacjach? Jeśli chcecie mieć w swojej wędrówce towarzystwo tych, którym się udało, poświęćcie trochę czasu na przeczytanie tej książki. ––––––––––––––––––––––––––––––––––– * Należy w tym miejscu wyjaśnić pisownię łączną wyrazu słabowidzący. Jest to wyrażenie scalone znaczeniowo i jest pojmowane jako wyraz jednolity, utrwalony w mowie potocznej. Pełni funkcję rzeczownika i określa osobę, której możliwości wzrokowe są znacznie ograniczone. Pisownię łączną wyrazów słabosłyszący i słabowidzący dopuścił Przewodniczący Rady Języka Polskiego przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk, prof. dr hab. Walery Pisarek w piśmie L.dz. /23 WP/98 z dnia 6 stycznia 1998 roku./ na podst. B. Szczepankowskiego; Niesłyszący-Głusi-Głuchoniemi. Wyrównywanie szans, WSiP Warszawa 1999. / www.wsip.com.pl 9 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 9 Wielki to grzech nie umieć spostrzec własnego szczęścia. J a r o s ł a w I w a s z k i e w i c z Podwórze opustoszało. Słońce już się chowało – w górze jeszcze było dość jasno, korony drzew i wierzchy dachów były oświetlone, ale wszystko, co było poniżej, tonęło już w ciemnej szarości. Na niebie zaczął królować księżyc. Tego dnia nie czekał, aż słońce całkiem zgaśnie, lecz błyszczał już teraz. Rodzina była w kuchni, na stole kolacja. Jeszcze ostatnie przygotowania, po których wszyscy siądą na swoich miejscach. Eryka nie ma – normalne. Jego często nie ma na kolacji. Wpada zazwyczaj spóźniony, milczący i zasapany – nie chce powiedzieć, gdzie się podziewał. Nikt nie dopytuje się zbyt natarczywie, bo nie ma powodu, by tak bardzo ingerować w jego tajemnice. Spóźniał się i tym razem. Z dnia na dzień wzrastało niezadowolenie babci – w zasadzie nie powinno się tolerować takiego zachowania. - Gdzie on się podziewa? – Babcia najwyraźniej miała tego dosyć. – Nigdy nie wiem, co mu podać na kolację. Mógłby przyjść razem ze wszystkimi i zjeść jak należy. Przestanę o niego dbać. Złościła się coraz bardziej. – Co to za wakacje, gdy ciągle trzeba się denerwować! Ma dopiero sześć lat, a już robi co chce. - Daj spokój babciu, zaraz przyjdzie. – Uspokajała Gosia, starsza od Eryka jego cioteczna siostra. - Wczoraj i przedwczoraj też tak mówiłaś. Mówisz tak od początku wakacji. A skąd ja mogę wiedzieć, gdzie on się podziewa i czy coś mu się przypadkiem nie stało? W końcu ja za niego odpowiadam. A trzeba go bardziej pilnować niż innych. - Pewnie jak zwykle nic złego go nie spotkało. - Skąd możesz to wiedzieć? - Wiem, co on robi. – Zadeklarowała dumnym tonem Gośka, dolewając oliwy do ognia. - Jak to?! – Wybuchnęła całkiem wyprowadzona z równowagi babcia. – Wiesz, co on robi i pozwalasz na to, by spóźniał się codziennie? - Wcale nie pozwalam! On mnie nie pyta o zdanie. Dopiero wczoraj podpatrzyłam, gdzie on łazi i poznałam jego tajemnicę. - Gośka, nie denerwuj mnie! Ja czekam na niego z kolacją, a ty mi opowiadasz o jakichś tajemnicach! - No tak babciu, on ma swoją tajemnicę, ale pewnie zaraz przyjdzie. Eryk rzeczywiście przyszedł po kilku minutach. Babcia była nieugięta, więc obiecał, że nie będzie się już spóźniał, bez względu na to, co go tak długo zatrzymuje. Przede wszystkim zależało mu na tym, by nikt nie dowiedział się, co on robi w sadzie. Jednak następnego dnia, gdy mniej więcej o tej samej porze wszyscy jedli kolację, jego znowu nie było. Tym razem miarka się przebrała. Jego tajemnicy nie dało się już utrzymać. - Powiedz Gośka, co on wyrabia, bo tym razem nie mam ochoty na żarty. Można mieć i tajemnice, ale nie takie, by codziennie mnie denerwować. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 10 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 10 Kolacja była skończona. Wszyscy się rozeszli, a Eryka nadal nie było. - Dobrze babciu, chodź ze mną. Razem zobaczymy co się dzieje. Jeśli Eryk robi to, co zwykle, to znajdziemy go natychmiast. - A gdzie on jest? - Całkiem niedaleko. Zaraz się przekonasz. Rzeczywiście był tam, gdzie przypuszczała Gosia. Nie mógł spędzać tu za dużo czasu, bo rodzina zauważyłaby go i tajemnica by się wydała. Przyszedł zaledwie kilka minut temu, bo nie chciał zaczynać za wcześnie. Słońca było jeszcze za dużo, musiał więc poczekać. Nie było mu to na rękę, bo wołali na kolację. Fakt, umówił się z babcią, że nie będzie się już spóźniał, ale miał pecha. Wcześniej nie udało mu się wykonać misji, a teraz i tak jest spóźniony. Spojrzał na niebo i uznał, że jest na tyle ciemno, że można zaczynać. Podszedł do drzewa, sprawdził, czy ma wszystko, co potrzebne i zaczął się wspinać. Jak zwykle kilka razy się zsunął, ale powoli posuwał się w górę. Babcia była obrażona i nie zważała nawet na niewesołą minę wnuczki. - To beznadziejne. Umówił się ze mną, że już się nie spóźni, a tymczasem woli być w sadzie zamiast na kolacji. Nie będę tego tolerowała. Nikt by na to nie pozwolił. Jak mu nie odpowiadają nasze warunki, to niech matka zabiera go do domu. Nie musi być z nami i tak się zachowywać. - Daj spokój babciu, nic takiego złego się nie dzieje. Ma swoją tajemnicę, ale przejdzie mu niedługo i nie będzie się spóźniał. - Niech ja wreszcie się dowiem, jaką on ma tajemnicę. Przecież to nienormalne cenić bardziej swoje zabawy od moich kłopotów. Nie dalej jak wczoraj obiecał, że będzie punktualny. - No tak. Chodźmy więc zobaczyć. Poszły do sadu. Gośka prowadziła, a babcia miała coraz gorszy humor. Na dworze było prawie całkiem ciemno. Trudno było omijać korzenie drzew i deski, które dziadek przyszykował do reperacji stodoły. - Jestem wściekła, że muszę tu za nim łazić. - Chyba rzeczywiście przesadził, ale teraz chodźmy ciszej, bo nie zobaczymy, co on robi. Przecisnęły się pomiędzy kolejnymi krzakami, minęły dwa ule i schowały się pod dużą jabłonią. Kilka metrów dalej stało kolejne duże drzewo. Było to chyba największe drzewo w sadzie. - I co dalej? - Popatrz babciu na to drzewo. Gośka wskazała ręką na sąsiednią jabłoń. Babcia wpatrywała się w jej pień i nic nie zauważyła. - Babciu, popatrz tam, wysoko. Babcia przeraziła się, gdy zobaczyła na szczycie drzewa niewyraźnie majaczącą postać chłopaka. Chciała już krzyknąć, gdy Gośka chwyciła ją za rękę i cichutko szepnęła. - Babciu, poczekaj. On tu ma swoją tajemnicę. - O co tu chodzi na miłość boską? Po co on siedzi na tym drzewie? Przecież zakazałam www.wsip.com.pl 11 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 11 mu włazić na nie. Nie mówiłam, że może zlecieć i narobić kłopotu? - Mówiłaś babciu, ale jego tajemnica to nie żarty. Najpierw chodził tu na jabłka, bez których nie wytrzyma ani godziny, a wtedy wpadł na ten pomysł. Nie wiem, czy mogę zdradzić tę jego tajemnicę. Niczego co prawda mu nie obiecywałam, ale coś mi się zdaje, że nie będzie zachwycony, gdy ją zdradzę. - Czy on zgłupiał? Skaranie boskie z tym chłopakiem. - Jego zdaniem babciu, im wyżej, tym lepiej. Myśli, że tam zobaczy dokładniej księżyc i gwiazdy. Słabo widzi i sądzi, że te parę metrów wyżej coś zmieni. - Ale to nieszczęście. Nie dość, że niczego specjalnie nie dojrzy, to jeszcze może spaść. Gdyby matka wiedziała, na co mu pozwalamy, to mielibyśmy duże kłopoty. Eryk ich nie słyszał. Wpatrywał się przez lunetę w księżyc, nieliczne gwiazdy i chmury. Nadal nie mógł dokładnie obejrzeć księżyca. Miał nadzieję, że gdy będzie sprzyjająca pogoda, to z tego najwyższego drzewa będzie mógł zobaczyć coś istotnego. Tymczasem się mylił. Nie będzie chyba tu właził, bo i tak pomysł się nie sprawdził. Co gorsza, spóźnił się na kolację i czekała go okropna bura. Wiele by dał, by móc zobaczyć jakieś szczegóły na księżycu. Był pewny, że inni je widzą tak po prostu. Nie wiedzieć skąd nabrał przekonania, że inni widzą wszystko i że jedynie on ma z tym problemy. Było mu bardzo smutno, gdy okazywało się, że nie jest w stanie tego przezwyciężyć. - Złaź mały. Przecież i tak nie możesz zobaczyć wszystkiego! - Babciu nie krzycz. Nic się nie stało – uspokajała Gosia. Nie mogła nic poradzić. Wydała tajemnicę Eryka, bo nie miała wyjścia. Spodziewała się, że jej mały brat będzie na nią obrażony. Wszystko, co dotyczyło oczu było dla niego drażliwe. Nie dziwiła mu się. Rzeczywiście słabo widział. Obserwowała, jak potyka się o korzenie, jeździ nosem po książce i siada blisko telewizora. Za każdym razem, gdy ktoś to zauważał, Eryk wzdrygał się i udawał, że widzi więcej. Babcia już nie chciała krzyczeć. Miała zupełnie inny kłopot. W oczach pojawiły się łzy, które wolała raczej ukryć. Pomyślała, że to nie jest normalne. Chłopak włazi na wielkie drzewo, z którego może spaść, a ona nic o tym nie wie. Dobrze, że nie spadł. Pamiętała, jak jej najstarszy syn, gdy był młody, spadł z tej jabłonki. Już wcześniej zauważyła, że jej wnuk ma kłopoty z zaakceptowaniem wady wzroku. Ona też widziała, jak wpatruje się w różne małe przedmioty, jak wgapia się w ekran telewizora, na którym i tak za wiele nie widzi. A teraz jeszcze to. Nie jest dobrze. Gośka miała rację, gdy mówiła, że to nie są żarty. - Eryk, chodź na kolację. Nie możesz spędzać życia na drzewie. Eryk był pewien, że nikt oprócz Gośki nie wie, co on tu robi. Trzeba będzie zejść. I tak nic z tego nie wyszło. Pomysł nie był dobry. Jak urośnie, wpadnie na lepszy, ale kiedy to będzie. Słyszał, że obserwatoria, z których obserwuje się niebo, są wysokie. Sądził więc, że to drzewo mu pomoże, a tu taka wpadka. Zaczął zsuwać się na dół. Czuł się jak zbity pies. Było mu przykro, że ktoś wziął udział w jego misji. To była jego tajemnica, tak samo, jak to, że słabo widzi. Z jakiej racji o jego oczach mają wiedzieć wszyscy dookoła? Tymczasem niestety wiedzieli. Przypomniał sobie, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 12 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 12 jak miesiąc wcześniej, gdy wracał z placu zabaw, spotkał dwie dziewczyny, które na niego czekały. Chciał już je ominąć, gdy zaczęły go wyśmiewać: ślepy, ślepy, ślepy... Mijał je i nie wiedział, co ma zrobić. Chciał jakoś zareagować, ale nauczono go, że na prowokacje się nie odpowiada. Zrobił poważną minę, przeszedł obok, wszedł po schodach na górę i pobiegł do sypialni. Już nie miał poważnej miny – rzucił się na łóżko i płakał. Przeżył coś, czego nikomu by nie życzył. Przecież tyle widział, grywał w piłkę i był najlepszy w łażeniu po drzewach. Skąd przyszło do głowy tym dziewczynom tak mu dokuczyć?! Wrócił na kolację. Przetrzymał babci narzekanie i nie miał żalu do kuzynki. Był smutny, bo nie pierwszy raz poczuł się za bardzo inny od reszty i bardzo samotny. Inwalidzi wzroku nie są w pełni sprawni. Ich niepełnosprawność wynika z faktu, iż wiele podstawowych czynności wymaga widzenia, a jego brak utrudnia ich wykonywanie. Nie można spodziewać się, by niewidomy lub słabowidzący wyszedł na podwórko, spojrzał i odnalazł piłkę porzuconą wcześniej przez dziecko. Niestety, dla inwalidów wzroku jest to trudne. Dla niewidomego jest to nierealne całkowicie, a dla słabowidzącego z konieczności polega na innym działaniu. Musi krążyć po podwórku, przeglądając z bliska metr po metrze, by wreszcie trafić na poszukiwaną piłkę. Jak radzi sobie z taką sytuacją niewidomy? Przeszukiwanie terenu jest pozbawione sensu. Musi skoncentrować się na poszukaniu pomocy u innych. W różnych sytuacjach mogą mu pomóc tak zwani przewodnicylub lektorzy. W przypadku zagubionej piłki pomoc można znaleźć u miłego sąsiada, który dostrzeże zgubę i wskaże jej miejsce. Przykładów trudności wynikających z braku wzroku lub słabego widzenia jest mnóstwo. W zasadzie wszystko odbywa się inaczej. Inwalidzi wzroku muszą opracować, nie stosowane przez innych i często dla nich niezrozumiałe, procedury postępowania, by sobie poradzić. Nie mogą wziąć do rąk gazety lub książki, by odczytać tekst. Nie mogą swobodnie wyjść z domu i pójść do miasta. Łatwo sobie wyobrazić, co dla nich znaczy przygotowanie do podróży, załatwienie i wyjazd na urlop. Jak mogą załatwić sprawy w urzędzie gminnym lub skarbowym? Jak odnajdują przystanek, by wsiąść do właściwego autobusu czy tramwaju? Jak mogą odnaleźć właściwy peron i wsiąść do pociągu? Jak mogą zrobić zakupy, dobrać ubiór, a tym bardziej posprzątać mieszkanie, uprać, przygotować posiłek i wyprawić dzieci do szkoły? Jak mają zdobyć w tych warunkach wykształcenie, a potem zdobyć pracę? Wreszcie, jak mają przygotować się codziennie do pracy i prezentować się „na poziomie”? Okazuje się, że to wszystko, pomimo wszelkich trudności, jest możliwe. Inwalidom wzroku przychodzi z pomocą nowoczesna rehabilitacja, dzięki której można w znacznym stopniu zniwelować skutki braku wzroku. Łatwiej jest oczywiście słabowidzącym, którzy mogą w pewnym stopniu polegać na sobie, ale i niewidomi radzą sobie nieźle. Są wśród nich tacy, którzy nauczyli się wykonywania bezwzrokowo www.wsip.com.pl 13 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 13 czynności, o których nikt by nie pomyślał, że są dla nich dostępne. Czy można uwierzyć, że niewidomi potrafią jeździć na nartach, przygotować wigilijnego karpia w galarecie, a nawet wypełniać skomplikowane obowiązki członków rządu? Potrafią zorganizować sobie życie w taki sposób, by w każdej chwili móc wszystko, co konieczne, wykonać samodzielnie. Dla czynności, które są poza możliwościami niewidomych, organizują pomoc widzących przewodników i lektorów. Kto to jest przewodnik? Kto to jest lektor? Niezależnie od orientacji w przestrzeni niewidomi nie mogą trafić wszędzie. Są tak bardzo skomplikowane miejsca, w których nawet najlepiej zrehabilitowany niewidomy traci orientację. Jak może sobie poradzić w hałasie, gdy słuch odgrywa decydującą rolę? Jak sobie poradzi na hałaśliwej dyskotece, hucznym weselu lub na lotnisku? Potrzebny jest i pomoże przewodnik, czyli osoba, która zaopiekuje się nim, by dotarł do celu.Przewodnikiem może być każdy. Nie tylko ktoś doświadczony, lecz każdy, kto wskaże drogę, weźmie niewidomego pod rękę i przeprowadzi przez ulicę. Czy trudno zatem być przewodnikiem? Nie, wystarczy chcieć i zdać się na wskazówki samego zainteresowanego. Lektor to osoba, która pomaga niewidomemu w odczytywaniu pisanej informacji. Lektorów wyobrażamy sobie z książką w ręku, siedzących przy biurku, na którym leży magnetofon z podłączonym doń mikrofonem. Pomoc lektorów jest nieoceniona w nowoczesnym świecie. W społeczeństwach informacyjnych, gdzie dostęp do informacji pełni kluczową funkcję, czytanie czarnego druku jest nieodzowne. Jest też jedyną szansą na zdobycie wykształcenia i pracy. Lektorzy to nie tylko osoby nagrywające na taśmy książki. Pełnią o wiele więcej funkcji. Odczytują rozkłady jazdy pociągów, pomagają w wypełnianiu ankiet, skomplikowanych formularzy. Pomagają w przygotowaniu rocznych sprawozdań podatkowych i wniosków do urzędów. Odczytują informacje wyświetlone na elektronicznych wyświetlaczach. Dla niewidomych, posługujących się brajlem, lektorzy pełnią funkcję łączników ze światem. Nowoczesna rehabilitacja daje niewidomym i słabowidzącym szansę na jak największe usamodzielnienie się. Dobrze przeszkolony niewidomy radzi sobie w ogromnej większości sytuacji. Przychodzą mu z pomocą przeróżne rodzaje białych lasek, łącznie z laskami laserowymi, które informują o zbliżających się przeszkodach. Pomaga mu jak najlepsza technika poruszania się w przestrzeni i jej zorganizowanie – im większy panuje dookoła porządek, tym łatwiej niewidomemu. Wykorzystuje on wszelkie prawidłowości, równoległości, oznaczenia, krawężniki, odgłosy i własną pamięć. Elementy te mogą jednak pomagać wyłącznie wtedy, gdy są niezmienne. Prawdziwych lektorów zastępują coraz częściej automaty. Dzisiaj niewidomy może odczytać informacje za pomocą syntezatora mowy. Może dysponować mówiącą wagą, testerem kolorów, ciśnieniomierzem i wieloma przeróżnymi urządzeniami z komputerem na czele. Mówiący komputer zastępuje lektora we wszelkich wykonywanych na nim czynnościach. Syntezator mowy odczyta wszystko, co jest widoczne na komputerowym ekranie. Może to być zarówno tekst książki, jak wynik Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 14 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 14 obliczenia na systemowym kalkulatorze. Może to być treść strony internetowej i tekst listu otrzymanego za pośrednictwem poczty elektronicznej. Syntezatory są już tak popularne, że korzysta z nich coraz więcej osób widzących. Nowoczesne urządzenia muszą „mówić”. Światowa Organizacja Zdrowia w roku 1980 przyjęła ważną dla tego środowiska klasyfikację – Międzynarodową Klasyfikację Uszkodzeń, Niepełnosprawności i Upośledzeń , w której zostały wyróżnione właśnie te trzy podstawowe aspekty. Są one ze sobą związane i decydują o życiowej sytuacji człowieka. Określają precyzyjnie problemy, z którymi borykają się niepełnosprawni i ich potrzeby rehabilitacyjne. Zgodnie z tą klasyfikacją, uszkodzenie to strata lub wada fizycznej, psychicznej lub anatomicznej struktury albo czynności. Niepełnosprawność to ograniczenie lub brak możliwości wykonywania czynności na poziomie uważanym za normalny. Upośledzenie to finalny rezultat uszkodzenia i niepełnosprawności. To również wynik mających dla człowieka ogromne znaczenie czynników społecznych. Oznacza ono gorszą sytuację dotkniętej nim osoby, wynikającą z wyraźnego ograniczenia lub całkowitego uniemożliwienia wykonywania funkcji, które uważane są za normalne. Co oznacza w tym kontekście słowo normalne? Zastosowanie tego słowa skazuje nas od razu na trudności interpretacyjne. Dla wszystkich zbiór możliwości i normalnych zdolności jest inny. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę wiek, płeć, czynniki kulturowe i społeczne, to zdołamy porozumieć się co do tego, jakie funkcje są możliwe do wykonania przez tak zwane osoby w pełni sprawne, czyli takie, których nie dotknęły żadne ograniczenia związane z uszkodzeniami lub niepełnosprawnością. Uszkodzenie wzroku, to zarówno wada jego anatomicznej struktury, jak i czynności realizowanych przez ten zmysł. U różnych osób może występować wada widzenia w różnym stopniu i zakresie. Uszkodzenie może być całkowite. Dotyczy wtedy wszystkich czynności narządu wzroku. Najważniejsze uszkodzenia czynności wzrokowych to uszkodzenie widzenia centralnego, z czym wiąże się obniżenie ostrości widzenia i uszkodzenie widzenia obwodowego, wiążącego się z ograniczeniem pola widzenia. Mamy trzy kategorie ostrości wzroku. Pierwszą jest wzrok normalny, czyli wzrok, który nie uległ istotnemu uszkodzeniu. Druga kategoria to słabowzroczność, która wiąże się ze znacznymi utrudnieniami w wykonywaniu podstawowych czynności. Trzecia kategoria to ślepota. Wzrok normalny to taki, który umożliwia ostrość widzenia powyżej trzydziestu procent. Słabowzrocznośćto istotne obniżenie ostrości wzroku. Dzieli się ją na umiarkowaną i znaczną. Ślepota to nie tylko całkowite uniemożliwienie widzenia, ale również tak zwane poczucie światła oraz resztkowa ostrość wzroku od dwóch do pięciu procent. Słabowidzący mają ograniczone pole widzeniana bardzo wiele sposobów. Może być ono na przykład koncentrycznei równomierne. Może być większelub mniejsze. Niektórzy słabowidzący widzą bardzo niewielkim koncentrycznym fragmentem siatkówki, jakby patrzyli przez dziurkę od klucza. Inne osoby widzą połową pola, gdy www.wsip.com.pl 15 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 15 lewa lub prawa strona obrazu jest całkowicie niedostępna. U jeszcze innych osób pole widzenia „okraszone” jest przeszkadzającymi, tak zwanymi mroczkami. Kolejne wady, to brak zdolności rozróżniania barw, widzenie stereoskopowe i widzenie nocne, czyli niewłaściwa adaptacja do widzenia w słabych warunkach świetlnych. Podział WHO na poszczególne grupy inwalidów wzroku opiera się na podstawowych kryteriach medycznych, w których zasadnicze znaczenie ma rodzaj uszkodzenia podstawowych czynności wzrokowych. Zgodnie z tymi kryteriami niewidomi to przede wszystkim osoby całkowicie niewidzące. Ich ostrość wzroku wynosi po prostu zero. Niewidomymi określa się również osoby z ostrością wzroku mniejszą niż pięć procent, które nazywamy osobami ze ślepotą umiarkowaną lub słabowzrocznością głęboką, a także osoby z bardzo ograniczonym polem widzenia nie większym niż dwadzieścia stopni, niezależnie od ostrości ich wzroku. Słabowidzący to osoby, u których ostrość wzroku wynosi od pięciu do trzydziestu procent. Często też do osób słabowidzących zalicza się osoby ze słabowzrocznością głęboką. Tak więc nie wszyscy, którzy mają kłopoty z widzeniem, są inwalidami wzroku. Słabowidzącą nie jest osoba, która ma ostrość widzenia dochodzącą do pięćdziesięciu procent. Widzi połowicznie, ale to wystarczy, by móc wykonać samodzielnie i bez trudności większość czynności. Ujmując bardziej precyzyjnie, trudno sobie wyobrazić czynności czy funkcje, których nie mogłaby samodzielnie wykonać. Pomimo istnienia pewnych problemów ze wzrokiem, nie może być ona zaliczona do grupy niepełnosprawnych. Decyduje o tym drastyczne porównanie możliwości takiej osoby ze słabowidzącymi, którzy mają ostrość niższą niż trzydzieści procent, a tym bardziej z niewidomymi o całkowitej utracie wzroku. Ilu jest niewidomych i słabowidzących w Polsce? Nie mamy precyzyjnych danych. Uważa się, że w nowoczesnych społeczeństwach kłopoty ze wzrokiem ma aż dwadzieścia procent populacji. W Polsce oznaczałoby to aż około ośmiu milionów ludzi. Tyle osób nie widzi w stu procentach. Jednak osób odczuwających problemy z tym związane jest nie więcej niż milion, z czego inwalidów wzroku dwóch pierwszych grup niepełnosprawności ze względu na wzrok jest nie więcej niż sto tysięcy. Właśnie tyle osób w naszym kraju ma problem z przejściem przez ulicę, odczytaniem informacji na przystankach, czytaniem książek i oglądaniem telewizji. Wśród nich są niewidomi, których liczbę szacuje się na około piętnaście tysięcy. Większość z nich ma tak zwane poczucie światła. Osób, które nie widzą nawet światła, czyli nawet nie wiedzą, czy jest dzień, czy noc, jest bardzo niewiele. Co powoduje całkowitą lub częściową utratę wzroku? Często mamy do czynienia z czynnikami genetycznymi. Wady wzroku przenoszone są wtedy z rodziców na następne pokolenie. Kolejną przyczyną są wady wrodzone związane na przykład z uszkodzeniem okołoporodowym. Wielu niewidomych i słabowidzących przeszło poważne choroby, a w szczególności choroby zakaźne przebiegające z wysoką temperaturą, w wyniku czego nastąpiło uszkodzenie narządu wzroku. Coraz większe znaczenie mają Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 16 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 16 nowotwory, zatrucia i cukrzyca, których przejście często kończy się całkowitą utratą widzenia. Uszkodzenia oczu wynikają z przeróżnych urazów mechanicznych, termicznych i chemicznych. Spotykamy je częściej w krajach rozwiniętych. Z kolei w krajach trzeciego świata spotykamy się częściej z awitaminozą. Wśród inwalidów wzroku większość stanowią ludzie starzy. Dotykają ich często nieuchronne zmiany starcze. W ich wyniku wzrok stopniowo słabnie, dochodząc do zbyt słabego poziomu ostrości. Dotykamy tu również kwestii utraty wzroku w wyniku chorób zawodowych. Nie trzeba ulec spektakularnemu wypadkowi, by stać się najpierw słabowidzącym, a następnie niewidomym. Stopniowe pogarszanie widzenia jest często związane z wykonywanymi na co dzień czynnościami. Słabowidzenie to na przykład zawodowa choroba krawców, których codzienne wpatrywanie się w cieniutkie nitki, fakturę materiału i najogólniej ujmując przeeksplatowywanie oczu powoduje pogorszenie ich stanu. Medycyna stara się przeciwdziałać uszkodzeniom wzroku. Wiele wad można usunąć operacyjnie. Do pogorszenia stanu widzenia można nie dopuścić metodami leczniczymi i farmakologicznymi. Odsetek inwalidów wzroku w nowoczesnym społeczeństwie może więc maleć. Niestety udoskonaleniu metod leczenia nie towarzyszy poprawienie bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli. Z jednej strony, coraz więcej osób można leczyć, z drugiej coraz więcej ulega przeróżnym wypadkom. Gdyby polegać jedynie na medycynie, niewidomych i słabowidzących mielibyśmy znacznie mniej niż kiedyś. Jednak tak nie jest. Wraz ze wzrostem cywilizacyjnym przybywa nowych zagrożeń. Wielu ludzi traci wzrok w wyniku aktów przestępczych, wypadków komunikacyjnych i przy pracy. Medycyna ma zatem coraz więcej pracy. Jest skuteczniejsza, ale nie może załatwić wszystkiego. Tam, gdzie medycyna jest bezradna, na pomoc przychodzi nowa dziedzina wiedzy – rehabilitacja.Słowo rehabilitacjapochodzi od łacińskiego słowa habilitatio, które oznacza zdatność, przydatność. Zastosowane razem z przedrostkiem re, który oznacza przywrócenie poprzedniego stanu, znów, na nowo – rehabilitation (rehabilitacja) oznacza przywrócenie przydatności, zręczności. Przywracanie sprawności jest stare jak świat. Metody stosowane obecnie w leczeniu przywracającym do zdrowia mają długie tradycje. Podziwiamy niebywałe osiągnięcia naukowe, techniczne, dzięki którym proces usprawniania przebiega w sposób rewolucyjny, o jakim nie śniło się naszym niepełnosprawnym przodkom. Na cało- kształt osiągnięć w tej dziedzinie składa się dorobek wielu pokoleń, pracujących przez wiele wieków. Nasza cywilizacja nie zaczynała od dobrotliwego traktowania słabszych. Prymitywne społeczności nie potrafiły sobie poradzić z rannymi, chorymi i niepełno-sprawnymi. Zmuszone były pozostawić ich samym sobie, co sprowadzało się do ich unicestwienia. Było tam miejsce jedynie dla zdrowych i silnych. Niepełnosprawne dziecko lub dorosły nie mieli szans na przeżycie. Nie byli w stanie wykonać ważnych dla tych społeczeństw funkcji. Prymitywni ludzie nie rozumieli wartości życia każdego człowieka. www.wsip.com.pl 17 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 17 W starożytności nastawienie społeczeństw zmieniło się diametralnie. Leczenie zaczęło zajmować ważne miejsce. Likwidowanie niesprawności stało się wyznacznikiem poziomu cywilizacyjnego. Ludzie żyli w lepszych warunkach, co wiązało się z dbałością o każdego członka społeczności. Nie do pomyślenia stało się „zrezygnowanie ze zdrowia” kogoś z rodziny. W średniowieczu z kolei zdrowie lub jego brak były w gestii decyzji Boga. To On decydował o losie każdego, wobec czego wszelkie choroby lub uszkodzenia przyjmowano bez protestu, jako Jego wyrok. Na tej samej zasadzie potępiano kult ciała. Ceniono umartwianie się, życie w ascezie, a niepełnosprawności traktowano jak przypomnienie o marności tego świata. Niepełnosprawny miał przypomnieć innym o tym, że los wszystkich jest w rękach Pana, który jako jedyny jest w stanie go odmienić. Nie rozwijano w tej sytuacji działalności na rzecz osób kalekich. Religia z medycyną pozostawały w ścisłym związku i jakiekolwiek przypadłości uważano za zasłużoną karę za grzechy. Ówczesne społeczeństwo miało zapewniony spokój sumienia w stosunku do losów ludzi upośledzonych. Pomimo takiego stanowiska, w toku rozwoju koncepcji chrześcijańskiej miłości bliźniego, powstało wiele zakładów dla chorych, kalek i starców, a organizacje religijne postawiły sobie za cel niesienie pomocy kalekom. Z jednej więc strony zdawano się na Boskie wyroki, z drugiej zaś starano się ulżyć w niedoli osobom nią dotkniętym. Z biegiem czasu poświęcano niepełnosprawnym coraz więcej uwagi. Powoli malała tendencja traktowania choroby i niepełnosprawności jako nieodwracalnego Boskiego wyroku, a rosła chęć przeciwstawienia się nieszczęściu. Wielkie zmiany w świadomości społecznej w tej kwestii nastąpiły w XIX wieku. Zdecydowano o przywróceniu niewidomych życiu i przestano traktować ich jedynie jak wygodny przykład wychowawczy dla innych. To nowe podejście stało się podstawą dla wielkich wynalazków z tamtego okresu, dzięki którym niewidomi mogli wyjść z totalnej izolacji. Wiek XX przyniósł kolejne efekty postępu. Wyjaśnione powyżej pojęcie rehabilitacja zostało wprowadzone w roku 1918 przez Douglasa C. McMurtie’ra, dyrektora Instytutu Czerwonego Krzyża dla Inwalidów w Nowym Jorku. Niebywały rozwój rehabilitacji ma miejsce po II wojnie światowej. Odtąd obejmuje ona swoim działaniem nie tylko inwalidów wojennych, ale wszystkich chorych i niepełnosprawnych. Wcześniej mówiąc o niewidomych myślano przede wszystkim o inwalidach wojennych. Toczące się na całym świecie wojny dostarczały wielkich ich rzeszy, w tym niewidomych i słabowidzących. Najpierw zatem walczono o prawa do jak najnormalniejszego życia inwalidów wojennych. Byli bohaterami. Poświęcili zdrowie dla swoich narodów. Społeczeństwa pragnęły im się odwdzięczyć, chociażby w ten sposób, żeby w maksymalnym stopniu zniwelować skutki inwalidztwa. Osiągnięcia dotyczące inwalidów wojennych przenikały do reszty społeczeństw. Powoli znikły różnice w traktowaniu tej grupy obywateli i innych chorych. Rehabilitacja stanowi nowy kierunek postępowania w dziedzinie ochrony zdrowia oraz rozwijania i utrzymywania jak najlepszej sprawności fizycznej człowieka. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 18 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 18 Historia rehabilitacji jest bardzo długa. Wszelkie obecne osiągnięcia zawdzięczamy dziesiątkom poprzednich pokoleń niezależnie od tego, które z nich dokonało większego, a które mniejszego postępu. Praca ich wszystkich była niezbędna, by wreszcie zrozumiano wartość zdrowia i sens jego przywracania za wszelką cenę. Słowo rehabilitacja stało się jednym z najpopularniejszych w dziedzinie ochrony zdrowia. Jednak w związku z tym, że oznacza ono również przywracanie szacunku ludziom uważanym wcześniej za przestępców, często stosuje się inne słowo – rewalidacja – usprawnienie. Jednak pomimo, że to słowo nawet lepiej odpowiada naszym potrzebom, nie przyjęło się. Proces przystosowywania do życia osoby, która doznała – przemijającej lub trwałej – utraty zdrowia nadal nazywamy rehabilitacją, nie bacząc na dwuznaczność tego pojęcia. Eryk dorósł do pierwszej klasy. Widział słabiutko, wobec czego skierowano go do specjalnej szkoły dla słabowidzących. On sam nie odczuwał tu niczego wyjątkowego. Jednak szkoła rzeczywiście trochę się różniła od innych. W klasach nie było tylu uczniów, ilu jest w masowych placówkach. Tu mogło ich być co najwyżej trzynastu. Każdy uczeń miał wygodną ławkę, większą niż zwykłe. Tablica była wyraźnie duża, a nauczyciele pisali na niej dużymi literami. Eryk po pierwszych dniach niepewności był zadowolony. Najpierw się bał. Myślał, że szkoła to coś strasznego. Kto potrafi wstawać codziennie o jednakowej porze, szybko się umyć i ubrać, zjeść śniadanie i zdążyć na autobus? Spodziewał się, że w szkole mogą być chuligani, o których słyszał czasem w wiadomościach. Mama go uspokajała, że w żadnym razie w jego klasie nie będzie nikogo takiego. - Będziesz miał na pewno fajnych kolegów. Nie tylko będziesz się uczył, ale też się z nimi bawił. Zobaczysz, jak tam jest sympatycznie. Oprócz kolegów będą i koleżanki. - E tam, koleżanki! One nie umieją grać w piłkę. Ostatnio taka jedna się stawiała, że potrafi. Daliśmy jej szansę i po paru minutach trzeba było ją wyrzucić z boiska. Co to za gra mamo, gdy taka jedna z drugą nie trafia w piłkę, chociaż tak dobrze widzi. - Daj spokój, może powinniście je trochę poduczyć? Wtedy byłby pewnie z nich lepszy pożytek. Zawsze brakuje wam kogoś do zespołu. - Brakuje, ale nie dziewczyny. Pomimo takich antyfeministycznych poglądów, dziewczęca część klasy też Erykowi się spodobała. Jedna z dziewczyn umiała, wbrew temu co sądził, trafiać w piłkę. Przekonał się, że jeśli chodzi o naukę, to chłopcy nie mogą się z nimi równać. Jedynie on mógł coś wskórać. Cała reszta jego kompanów nie dawała sobie rady nawet z najprostszymi przedmiotami. Ogólnie zajmowało ich raczej co innego. Przez cały rok Eryk spisywał się całkiem dobrze. Był lubiany. Zasłynął z tego, że jego słowo ma wartość. Nie był najlepszym piłkarzem, ale zawsze walczył do końca. Czasem nawet przesadzał w próbach odzyskiwania piłki. Koledzy pouczali go, że są sytuacje, www.wsip.com.pl 19 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 19 w których lepiej nie tracić energii i dać za wygraną. Siły mogą przydać się na później, kiedy z kolei przeciwnicy będą mieli dość. Podobnie był ambitny w nauce. Inni uczniowie obserwowali ze zdziwieniem, jak on stara się niczego nie pominąć. Trochę mu nawet dokuczali. On sam nie był zmęczony. Zależało mu na uznaniu mamy. Wracał do domu, rzeczowo informował o kolejnej piątce i po cichutku czekał na słowa pochwały. A mama była dumna. Cieszył się tak dobrą opinią, że gdy pod koniec roku przyniósł aż dwie pałki na raz, nie usłyszał żadnego pouczającego komentarza. - Zdarza się – powiedziała mama. – Na drugi raz uważaj. Na wakacje Eryk znowu pojechał do babci. Był już poważniejszy. Wyglądał doroślej i mniej łaził po drzewach. Babcia odetchnęła z ulgą i tylko czasem wspominała, jak to Eryk szukał wcześniej lepszych widoków na szczycie jabłonki. Gosia też wydoroślała. Bawili się już całkiem poważnie. Poznali wszystkie dzieci w okolicy i nie mieli tyle czasu, co kiedyś, na pomoc babci. Ona jednak nie narzekała, bo w najtrudniejszych momentach jej podopieczni organizowali do pomocy cały dziecięcy pluton. Dowodziła nimi Gośka, a Eryk zawsze dawał dobry przykład solidności. Chyba „obraził” się na drzewa, bo i do zrywania jabłek stracił serce. Co najwyżej sięgał po owoce ze stołu. Po roku w szkole zmienił się. Można było sądzić, że przestał się martwić stanem wzroku, ale nie. Dziewczyny, które tak mu kiedyś dokuczyły, omijał. Gdy musiał je spotkać, jedynie kąśliwie podsumowywał ich słowa. One patrzyły na niego z pobłażaniem – wydawały się myśleć: „O czym tu z takim gadać! Ledwo widzi, a się stawia.” Eryk wcale się nie stawiał, tylko gdzieś „minął się” z prawdziwym, szczerym uśmiechem. Miał poważną, może nawet zasępioną twarz i rzadko dawał się rozśmieszyć. Gdy już do tego doszło, było to krótkie, pojedyncze skrzywienie ust nie nadające się do zarażania wesołością innych. - Czemu jesteś aż taki poważny? – zapytała Gośka. – Dzisiaj już całkiem przesadziłeś. Wszyscy pękali ze śmiechu, a ty tylko mały uśmieszek i znowu nic. - Bez przesady. Ja też pękałem ze śmiechu. - Nie opowiadaj bajek. Znamy się trochę. Gdy inni się zaśmiewają, a ty nie, wszyscy patrzą po sobie i myślą, że z tobą jest coś nie tak. Nie rozumiesz? - Czepiasz się. - Wcale nie. Ledwo się odezwałam, a już się naburmuszyłeś. Czy tobie jest tak źle? Eryka zatkało. Czy jest mu tak źle? Nie, niby nie, ale z czego właściwie ma się tak cieszyć? Łatwo jej mówić, może robić wszystko na luzie, a on wkłada we wszystko tyle wysiłku. Ona nie wie, ile go kosztuje wyprawa na plac zabaw albo nad rzeczkę, gdy koncentruje uwagę na tym, by się nie potknąć. Co by to było? Nie chce, żeby każdy wiedział, ile widzi. I z czego ma się tak mocno śmiać? - Eryk, przestań robić taką minę! Miny... One też go kosztują. Teraz jest dobry na to przykład. Nie myślał o minie i już słyszy krytyczną uwagę. Czy nie ma prawa do spokoju? - Tylko się zastanawiam, o co ci chodzi. Ja nie obserwuję, jak ty się zachowujesz. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 20 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 20 Dlaczego więc ja mam się tłumaczyć bez powodu? - Ja cię nie obserwuję, tylko widzę. Wszyscy widzą i dlatego cię zapytałam. - Uważam, że to pytanie jest bez sensu i tyle. – Eryk nie mógł niczego potwierdzić. Jak na razie był skazany na rolę zadowolonego i dobrze widzącego chłopaka. Jeszcze udawało się mu myśleć, że tę narzuconą sobie rolę gra dobrze. Czy był w stanie przyjąć do wiadomości, że gra już tylko dla siebie? W drugiej klasie nic nie zmieniło się pod względem ochoty do nauki u jego kolegów. Lubili, gdy lekcje mijały bez odpytywania. Na przerwach nieco rozrabiali, a tematem przewodnim było niezmiennie kalkulowanie: będzie sprawdzian czy nie. Zakładali się o snickersy lub coca-colę i mogli jeszcze przez jakiś czas nie rozstrzygać trudniejszych problemów. An n a Toma s z ews k a mówi o sobie, że jest rehabilitantką niewidomych i słabowidzących zatrudnioną od roku 1992 w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Słabowidzących w Łodzi, w którym dwa lata temu została dyrektorem. Wchodzimy do jej gabinetu znajdującego się na parterze szkolnego budynku i widzimy zaskakująco młodą i sympatyczną panią dyrektor. Od pierwszej chwili otacza nas jej świat, miły głos, serdeczność i obietnica, że można tu dla dobra uczniów załatwić i zrobić wszystko. Takiego menadżera nie da się nie lubić. Jest świetnym przykładem na to, że coraz częściej niepełnosprawni otoczeni są naprawdę interesującymi ludźmi. Skończyła nauczanie początkowe na wydziale Nauk o Wychowaniu na Uniwersytecie Łódzkim, tyflopedagogikę na WSPS i polsko-amerykańskie Studium Podyplomowe Rehabilitacji Podstawowej i Orientacji Przestrzennej Dorosłych Osób Słabowidzących i Niewidomych na APS. Do tego trzeba dodać jeszcze kilka innych kursów i dyplomów. Dzięki temu mamy do czynienia z bardzo kompetentnym fachowcem. Zalety te docenili nauczyciele, gdy wybierali ją na swoją szefową. Naszym celem jest poznanie z bliska tej szkoły i jej uczniów. Wejdźmy do klas i przekonajmy się, jakie różnice są pomiędzy nimi a klasami w szkołach masowych. Wędrujemy po korytarzach razem z panią Anią i dowiadujemy się, ile włożono pracy, by to miejsce było wyjątkowe. Nasz przewodnik opowiada: - Różnice pomiędzy nami a szkołami masowymi widać od razu. Nasze klasy są mniejsze. Pierwsze rzędy ławek znajdują się blisko tablic. W klasach jest od dziesięciu do dwunastu uczniów. Na ławkach stoją podstawki pod książki, by słabowidzący nie musieli się do nich przesadnie schylać. Obok nich stoją lampki. W większości pracowni są elektroniczne powiększalniki, które prezentują się wyjątkowo okazale. Mają pod spodem ruchome stoliki, na których kładzie się to, co ma zostać powiększone – książki, mapy, obrazy i tak dalej. Nad nimi są umieszczone kamery z obiektywami www.wsip.com.pl A n n a To m a s z e w s k a 21 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 21 skierowanymi w dół, a na samej górze bardzo dobrej jakości kolorowe monitory. Urządzenia te powiększają obraz od kilku do około czterdziestu razy, nie zniekształcając obrazu ani pod względem kolorów, ani kształtów. Na niektórych ławkach stoją brajlowskie maszyny do pisania, używane przez niewidomych uczniów. Na ich ławkach leżą też brajlowskie książki, w których jeden tytuł składa się z kilku grubych tomów. W niższych klasach używane są przez słabowidzące dzieci książki wydrukowane drukiem powiększonym. Bardzo charakterystyczne dla naszej szkoły jest to, że dzieci na co dzień używają lup optycznych i monookularów. Trudno to wszystko zobaczyć w szkołach masowych, wobec czego od razu wiadomo, że uczą się tu uczniowie z wadami wzroku. Różnic jest oczywiście o wiele więcej. Uczą się u nas zarówno dzieci siedmioletnie, jak i uczniowie ponad dwudziestoletni. Można zauważyć, że okulary, które noszą, mają zdecydowanie grube szkła. Niewidomi uczniowie, których jest w naszej szkole dziesięciu, chodzą z białymi laskami, co różni nas z kolei od pozostałych szkół dla słabowidzących. Mamy ponad dwustu uczniów, z których żaden nie widzi normalnie. Uważam, iż to bardzo pozytywne, że oprócz tak dobrze widzących, u których w żaden sposób nie można dostrzec ich wady, są też całkowicie niewidomi i tak zwani resztkowcy. W ten sposób nasza placówka pełni częściowo funkcję integracyjną. Dzięki temu nasi uczniowie, znajdujący się w najtrudniejszej sytuacji, nie czują się osamotnieni. Z pewnością mają typowe dla tego środowiska problemy, a jednak nie odczuwamy tu choćby w minimalnym stopniu atmosfery przygnębienia. Nasza młodzież zachowuje się tak jak inni. Jest swobodna, rozluźniona i naturalna. Nikt nie skupia się na kłopotach i nie myśli o niedowidzeniu. Kładziemy specjalny nacisk na właściwe funkcjonowanie uczniów i maksymalne wykorzystanie pozostałych im resztek wzroku. Skoro i tak są w wyjątkowej sytuacji, powinni starać się być w jakiejś dziedzinie lepsi od widzących. To wymaga wielkiej pracy i pomocy ze strony szkoły. Jak pedagodzy pomagają młodzieży w realizowaniu zainteresowań i rozwijaniu specyficznych zdolności? - Wydaje mi się, że nawet lepiej niż w szkołach masowych, potrafimy wychwycić zdolności naszych dzieci, a zawdzięczamy to całemu naszemu zespołowi. Mamy znakomitych specjalistów, którzy właśnie tym się interesują. Staramy się robić wszystko, co możliwe, by rozwijać zdolności uczniów. Prowadzimy zajęcia terapeutyczne, na przykład plastyczne, muzyczne oraz kółka przedmiotowe – geograficzne, informatyczne, historyczne, teatralne itd. Dzieci uzdolnione muzycznie uczęszczają do zaprzyjaźnionej z nami szkoły muzycznej. Na zajęcia sportowe jeździmy na basen, gramy w piłkę nożną i siatkówkę. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 22 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 22 Jak zorganizowane są w szkole zajęcia sportowe, by były całkowicie bezpieczne? - Na przykład pływanie odgrywa wyjątkowo ważną rolę w rehabilitacji. Jest dostępne nawet dla dzieci z wieloma schorzeniami i przeciwwskazaniami uniemożliwiającymi inne formy aktywności fizycznej. Okazuje się również, że młodzież słabowidząca dobrze radzi sobie z piłką nożną. Nasi chłopcy zajęli dobre miejsce w turnieju piłki nożnej w konkurencji z widzącymi. Używamy do gry wyraźnie widocznych piłek czarno- -białych albo kolorowych o bardzo kontrastowych barwach. Dzieci przechodzą badania okulistyczne w celu sprawdzenia, czy mogą grać. Dziecko zagrożone odklejeniem siatkówki lub innymi niebezpieczeństwami nie może brać udziału w takich zajęciach. Można uczyć w różny sposób – kłaść nacisk na realizację przewidzianego planu, albo założyć z góry, że konieczne jest poświęcenie większej uwagi na rozwijanie indywidualnych zdolności poszczególnych uczniów. - Najważniejsze jest to drugie. Chcemy tak przygotować uczniów, by w jakiejś dziedzinie mogli się wybić i coś zrealizować. Obowiązują nas podstawy programowe takie same, jak w szkołach masowych, ale musimy starać się uwzględniać specyfikę naszej szkoły i charakter każdego ucznia. Chcemy realizować program w taki sposób, aby był czytelny dla wszystkich. Aby umożliwić osiąganie optymalnych wyników, należy prowadzić zajęcia w sposób maksymalnie przyjazny. Czy udaje się przygotowanie najzdolniejszych w taki sposób, by po skończeniu szkoły mogli pójść na studia i znaleźć ciekawą pracę? - Oczywiście. Mamy pod tym względem nie gorsze wyniki od innych. Mogę podać wiele konkretnych przykładów. Mieliśmy dziewczynkę wybitnie uzdolnioną językowo, która zakochała się w języku rosyjskim. Brała udział w olimpiadzie i doszła do szczebla wojewódzkiego. Po maturze poszła na rusycystykę, którą ukończyła ze znakomitymi wynikami. Jej nauczycielka poświęcała jej po lekcjach wiele indywidualnej uwagi. Sama nauczyła się rosyjskiego brajla wzbudzając nasz podziw. Przywoziła z Rosji materiały o tym kraju i książki napisane po rosyjsku. Towarzyszyła naszej uczennicy na wszystkich szczeblach olimpiady. Podobnie postępują nauczyciele z uczniami uzdolnionymi w innych przedmiotach. Stało się to normą w naszej szkole. Bez tego rodzaju pomocy nie byłoby możliwe osiąganie sukcesów. Zdajemy sobie sprawę, że niewidomym i słabowidzącym jest bardzo trudno na rynku pracy. Tylko ci spośród nich znajdą zatrudnienie, którzy są ewidentnie lepsi od widzących. Właśnie dlatego wielkie znaczenie mają dodatkowe wysiłki naszych nauczycieli, rehabilitantów i wychowawców. Każda dodatkowa godzina pracy ma dla młodzieży ogromne znaczenie. Często te dodatkowe lekcje są prowadzone społecznie. Pedagog nie może zostawić uczniów samym sobie. Nie może wyjść z pracy równo z dzwonkiem. Takie postępowanie skazałoby niewidomych i słabowidzących na porażkę. Nauczyciele i wychowawcy pracujący tutaj muszą kochać tę pracę i dobrze znać swoich podopiecznych. Ci, którzy tu pozostają, traktują pracę jak misję. www.wsip.com.pl A n n a To m a s z e w s k a 23 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 23 Czy są zawody specjalnie atrakcyjne dla słabowidzących? - Od lat jednym z najlepszych zawodów dla niewidomych i słabowidzących jest zawód masażysty. Prowadzimy technikum masażu leczniczego. Jest ono najlepiej wyposażone wśród istniejących w Polsce. Jego absolwenci są cenieni na rynku pracy. Świadczy o tym fakt, że aż dziewięćdziesiąt procent naszych absolwentów pracuje lub kontynuuje naukę na wyższych uczelniach, najczęściej na kierunku fizykoterapii. Czy mają państwo dobry kontakt z absolwentami? - Oczywiście. Chętnie do nas przyjeżdżają i opowiadają o swoich sukcesach. Na zjeździe absolwentów było wspaniałe. Goście, którzy przybyli na to spotkanie, byli pod dużym wrażeniem. Dziwili się, że młodzież z wadami wzroku zdołała tyle osiągnąć. Postarajmy się uchwycić różnice pomiędzy tym środowiskiem a resztą społeczeństwa. Czy rzeczywiście istnieją dziedziny, w których słabowidzący są od innych zdolniejsi? Może są na przykład bardziej pracowici, nieustępliwi w dążeniu do celu? Może są bardziej nerwowi albo przeciwnie, spokojniejsi? Są pełni kompleksów, czy też dzięki waszej pracy nabierają pewności siebie i znają swoją wartość? - Sądzę, że są generalnie tacy, jak inni. Być może w nieco większym stopniu potrzebują potwierdzenia własnej wartości. Każdy z nas ma jakieś kompleksy. Rzecz w tym, żeby nie traktować ich zbyt serio. Zdrowi również czekają na pochwały. Inwalidzi odczuwają ciężar swojej niepełnosprawności. Są bardziej wrażliwi i czuli. Zdają sobie sprawę, że ludzie traktują ich inaczej. Zdarza się, że widzący zupełnie nie znają tego inwalidztwa. Nie rozumiejąc tych spraw sądzą, że niewidomi również gorzej słyszą, co należy zaliczyć do całkowitych nieporozumień. Nie znoszę, gdy widzący traktują niewidomych nie uwzględniając ich specyficznej sytuacji. Niewidomi wymagają specjalnego podejścia, co nie jest ani trudne, ani związane z tak niepotrzebnymi w tym przypadku uczuciami, jak współczucie. Trzeba do nich podchodzić tak, jak do wszystkich, ze zrozumieniem. Trzeba chcieć poznać drugiego człowieka. Powinno się na przykład wiedzieć, że gdy mówimy do niewidomego, trzeba zwracać się do niego po imieniu. Należy uczyć widzących, jak postępować, by niewidomi i słabowidzący nie czuli się skrępowani, a tym bardziej dyskryminowani. Czy była pani związana z naszym środowiskiem przed podjęciem pracy? Jak pani do nas trafiła? - Trafiłam przypadkowo. Szukałam pracy po studiach i zostałam tu przyjęta na zastępstwo. Jak się okazało, zostałam na dłużej. Dostałam pierwszą klasę szkoły podstawowej. Zastępowana przeze mnie nauczycielka wróciła, a ja nie odeszłam. Za bardzo się z tą szkołą związałam. Zostałam wychowawczynią w internacie. Początki pracy były bardzo intensywne. Musiałam poznać specyfikę i metody pracy w tym środowisku. Bardzo jestem wdzięczna wszystkim starszym kolegom i koleżankom. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 24 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 24 Dzięki nim ta praca mnie zafascynowała. Po urlopie wychowawczym wróciłam na dobre. Skończyłam studia podyplomowe na tyflopedagogice. Zainteresowała mnie rehabilitacja niewidomych i słabowidzących. Zrozumiałam, że najważniejsze dla moich podopiecznych jest osiągnięcie samodzielności i niezależności. Tak bardzo mnie to zajęło, że zapisałam się na podyplomowe studia polsko-amerykańskie. Praca to moje życie. Spędzam tu przecież większość swojego czasu. Nigdy nie odczuwam zmęczenia czy znudzenia. Nawet wtedy, gdy jestem zmęczona fizycznie, chcę jeszcze coś zrobić i poprawić. Muszę być taka, by i inni chcieli dla naszych dzieci robić jak najwięcej. Najlepszym bowiem sposobem na innych jest dawanie dobrego przykładu. Czy praca z niewidomymi i słabowidzącymi zmieniła panią? - Jestem na pewno inną osobą niż przedtem. Spotkanie z takimi podopiecznymi otwiera oczy na wiele spraw. Gdy widzimy, jakie mogą mieć kłopoty inni, zaczynamy rozumieć rzeczy, które wcześniej nas nie interesowały. Uczucie współczucia, które ogarniało mnie na początku, zostało zastąpione przez dążenie do konstruktywnego działania. Chcę pomagać w konkretny sposób. Czuję się potrzebna. Praca stała się moją misją, która mnie nieustannie fascynuje. Spotykam nowych nauczycieli i widzę, że i oni się zmieniają w podobny sposób. Stale mamy poczucie, że od nas zależy, jak będą żyli nasi wychowankowie. Co zatem pozostaje jeszcze do zrobienia? - Bardzo wiele. Brak nam środków finansowych, by odpowiednio wyposażyć pracownie. Marzę o zorganizowaniu jak najnowocześniejszej placówki, w której będą najlepsze przyrządy, pomoce naukowe i komputery. Realizujemy to małymi kroczkami. Mamy już na przykład niezłą pracownię komputerową ze stałym podłączeniem do Internetu. Mamy trochę specjalistycznych urządzeń i programów. W następnym roku zdobędziemy ich więcej. Czy nauczyciele w waszej szkole są lubiani? - Uczniowie nas cenią i lubią, a nauczyciele z innych szkół zazdroszczą tego, że pracujemy z młodzieżą bardziej wrażliwą. Świetnie jest dobrze znać swoich uczniów i mówić do nich po imieniu. Nam się to udaje. Wszyscy byli już w klasie. Kończyły się ostatnie rozmowy. Panowało zdecydowane podniecenie. Pani zapowiedziała lekcję specjalną, na której nikt nie będzie odpowiadał. Wszyscy mieli się zastanowić, kim chcą zostać w przyszłości. Dyskusjom nie było końca. Na przerwie dwóch chłopaków nawet się pobiło. Jacek chciał być policjantem, a Mirek www.wsip.com.pl A n n a To m a s z e w s k a 25 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 25 uznał, że to zwykły dla niego przejaw zarozumialstwa. Jacek zawsze miał głupie pomysły. Jak może się nadawać na prawdziwego policjanta słabowidzący chłopak! Kiedyś Jacek chciał być pilotem myśliwca, co też skończyło się awanturą. - Akurat, z ciebie pilot jak ze mnie baletnica – rzucił wtedy kompletnie niesprawny Grzesiek – Musiałbyś się chyba drugi raz urodzić, ale to nie wchodzi w rachubę. - Odczep się – rzucił Jacek z zaciśniętymi zębami – jak mówię, że będę pilotem, to będę. Mama mi pomoże. Ona ma jakieś znajomości i mi to załatwi! - Ha, ha! Mama mu załatwi! To chyba, że będzie za ciebie latała. Sam możesz pilotować co najwyżej lokomotywę, w której i tak się tylko śpi, a ponadto jest tam para maszynistów. W tym miejscu Jacek przystąpił do wymuszania posłuszeństwa. Teraz było tak samo. - Policjant! No, chyba pęknę ze śmiechu – parsknął Mirek – przestępcę będziesz chyba poznawał przez wielką lupę! - Albo po zapachu – dorzucił bez ogródek Grzesiek. - No właśnie! Ha, ha! Po zapachu albo przez lupę! Tego było za wiele. Jacek chwycił Mirka za kark, podciął mu nogi i zwalili się na podłogę. W pierwszym momencie Mirek ustąpił, bo był zaskoczony tak gwałtownym atakiem, chwilę później turlaniu nie było końca. Raz jeden, raz drugi był na wierzchu. - Ja ci dam po zapachu i przez lupę, ty bałwanie! - Policjant z bożej łaski! - Przestańcie! – dorzucił Grzesiek, który też miał ochotę na włączenie się w kotłowisko, ale nie znalazłszy dla siebie miejsca między nimi dał za wygraną i postanowił być rozjemcą. Lepsza taka rola niż żadna. Pomimo że Grzesiek jest całkiem niesprawny, chciał złapać Jacka za bluzę i odciągnąć od Mirka. Nic z tego. Sam Mirek miał ochotę dokończyć zwycięsko sprawę. - Teraz tak cię załatwię policjancie, że popamiętasz i przestaniesz nam tu bajać. - Akurat! – odparł zasapany Jacek, zastosował jakiś złośliwy chwyt i Mirek był w potrzasku. - Dajcie spokój – starał się uspokoić sytuację Grzesiek i złapał za rękaw Mirka. Nic z tego. Chłopaki zrobili gwałtowny zwrot i już Jacek był na wierzchu. Zadzwonił dzwonek i wszyscy zamarli. W ciągu minuty można się było spodziewać pani. Jacek jednak zdążył rozłożyć Mirka i rzekł jak do pokonanego: - Jak mówię, że policjant, to policjant, a ty możesz skończyć jedynie jako sprzątaczka i basta. Nadeszła pani. Wszyscy weszli do klasy i usiedli. Rozmowy ucichły – przystąpiono do lekcji. - I co, wybraliście sobie zawody? Opowiadali po kolei. Ktoś chciał być urzędnikiem, ktoś nauczycielem. Jacek nadal chciał być policjantem, a Mirek stracił humor i nie chciał na razie niczego. Ich marzenia były w jakiś sposób zależne od stopnia widzenia. Niektórzy z nich widzieli całkiem sporo. W ich przypadku nie można było rozpoznać wady przy pierwszym kontakcie. - Ja chcę być matematykiem – powiedział twardo Eryk. - To brzmi bardzo poważnie. Owszem, masz piątkę z matematyki, ale jak sobie wyobrażasz pracę w przyszłości? – zapytała pani. - Będę studiował matematykę, a potem zostanę naukowcem. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 26 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 26 Eryk był pewien swego, bo od roku nieustannie zgłębiał matematyczne prawidła. Tabliczka mnożenia, algorytmy ułatwiające liczenie w pamięci, to jego specjalność. Będzie więc matematykiem i już! - A jak będziesz na studiach robił notatki z wykładów? Tam nie jest tak, jak u nas, gdzie wszystko wyraźnie się mówi i dyktuje to, co jest pisane na tablicy. W innych szkołach i na studiach wykładowcy szybko piszą i nie dyktują. - Nie wiem, proszę pani, ale jakoś będę musiał sobie poradzić. Słyszałem, że są nawet niewidomi matematycy. Może mi coś podpowiedzą. Plan był ambitny. Od tej pory Eryk wytyczał sobie kolejne cele, które realizował z wielką starannością. Dyskutował z mamą, ile dni może zająć mu kolejne zadanie i skrupulatnie trzymał się planu. Za każdym razem, gdy udało mu się wykonać pracę wcześniej, w domu było święto. Kiedy indziej postanawiał poprawę. Wyglądało na to, że Eryk i matematyka to jedno. Ale śmiać się nadal nie umiał. W szkole specjalnej nie musiał udawać, że widzi więcej. Gorzej było poza nią – na ulicy, na podwórku. Trochę grał też w domu i na spotkaniach rodzinnych. Coraz mocniej umiał przekonywać innych, że widzi dość nieźle. Od początku życia było jednak inaczej. Urodził się jako słabowidzący. Cała rodzina była w szoku. Najwcześniej otrząsnęła się matka. Ojciec nie zdołał tego zrobić i czy z tego, czy innego powodu, opuścił ich. Matka poświęcała Erykowi prawie cały czas. Było tak przed odejściem ojca i potem. Eryk nie zauważył więc tej straty. Przez jakiś czas nie zauważył również wady oczu. Do głowy mu nie przyszło, że widzi inaczej. Ile trzeba mieć lat, by zrozumieć swoją sytuację? Matka czekała na ten nieuchronny moment i doczekała się. Eryk zapytał kiedyś, dlaczego ona widzi widelec z tak daleka, a on nie. Przy tej pierwszej okazji odpowiedziała jakimś żartem, później zabrakło już żartów, a Eryk sam zrozumiał. Może to, że ani ona, ani on nie powiedzieli sobie głośno prawdy, nauczyło Eryka grać dobrze widzącego? Może pomyślał, że to trudny temat nie tylko dla niego, ale też i dla niej? Sama chciała dać mu wszystko, co tylko możliwe. Oddała mu cały swój czas, nie zauważyła prawie odejścia męża. Uczyła go wszystkiego, co jej przyszło do głowy i długo razem się bawili. Teraz, gdy dowiedziała się, że chce być matematykiem, zaczęła uczyć się i ona. Matematyka nie była jej mocną stroną, uznała więc, że przyszedł czas nadrobić straty. Kończył się kolejny rok szkolny. Dwie klasy mieli już prawie za sobą. Chłopcy tylko troszkę się zmienili. O ile może urosnąć młody człowiek przez jeden rok? Nadal większość z nich omijała naukę i lubiła zaczepki. Najbardziej jednak przepadali za piłką. Każdy miał swojego idola, którego z większym lub mniejszym powodzeniem udawał. Eryk był obrońcą, udawał Roberta Carlosa, kontratakował lewym skrzydłem i strzelał, gdy tylko mógł. Jego akcje były cenione, bo ogólnie mówiąc żaden z chłopców nie umiał dobrze grać. Gdy się obserwowało ich wysiłki, niełatwo było zauważyć, że słabo widzą. Tylko czasem mijali się z piłką. Gdy ktoś zamachnął się obok piłki, inni byli zawiedzeni, ale powstrzymywali się od narzekania. Eryk też grał średnio, ale za to bardzo często. Grał w szkole i na podwórku. Grał też na wakacjach. Matka nie lubiła sportu – bała się o niego, ale nie znalazła mocnych www.wsip.com.pl 27 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 27 i konkretnych argumentów, by mu zabronić i tak zostało. On za to grał ostrożnie i nie ryzykował. Właśnie dlatego został obrońcą, a nie napastnikiem. Zebrali się na szkolnym boisku, jak zwykle o tej porze. Było ich sporo, bo chłopaki z wyższej klasy mieli okienko. Mecze tych drużyn były najfajniejsze. Szanse były wyrównane, więc konkurencja była ostra. Musieli grać „na maksa”, by coś osiągnąć. Eryk bronił na lewej stronie, jak w transie. Jak zwykle walczył do upadłego i trudno go było minąć. Jeszcze nikt go nie „okiwał” od początku meczu, a była już druga połowa, gdy stało się nieszczęście. Wrócił zmęczony na swoją pozycję po ostatnim rajdzie. Nikt nie odebrał mu piłki, ale jego podanie na pole karne utknęło gdzieś u przeciwników. Zupełnie niepotrzebnie tak się nabiegał – kilkadziesiąt metrów na darmo. Teraz dyszał nieprzyzwoicie i odgarniał z czoła sklejone potem włosy. Sapał okropnie i czekał na dalszy ciąg wydarzeń. W jego okolicy nie było nikogo. Wszyscy kotłowali się na środku pola. Przed ich bramką podskakiwał bramkarz, a nieco dalej stał środkowy obrońca. Nagle Eryka zatkało. W pierwszym momencie nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Zabrakło mu tchu, poczuł cios w twarz, a potem zrozumiał, gdy odbita od niego piłka spadła mu pod nogi. Eryk zachwiał się i nie ruszył się do niej. Był oszołomiony. Przed oczami miał jedynie plamy, kołowało mu się w głowie i spocił się dwa razy bardziej niż poprzednio. Zamiast zająć się piłką, sięgnął dłońmi do policzka i rozpoczął masaż. Powoli wracał do siebie. Zaczął słyszeć otoczenie, boisko przestało się „kiwać” i ustaliło właściwą sobie pozycję. Dotykał palcami lewej powieki – bolało go oko. Drugie wracało do normy i już widział, że stracił piłkę, a środkowy obrońca szczęśliwie blokował napastnika przeciwnej drużyny, któremu pomimo to udało się oddać strzał. Piłka poleciała tuż nad bramką, a Eryk usłyszał narzekania. Wszyscy wpatrywali się w piłkę, dopiero gdy minęła o parę centymetrów poprzeczkę, spojrzeli na niego. - Hej Eryk, co ty wyrabiasz! Nie widzisz co się dzieje? Mało brakowało, a byśmy stracili bramkę. Nadal stał i nie mógł odnaleźć obrazu w obolałym oku. Dotykał go i głaskał, a ono jak uparte, nie wracało do normy. Tak już zostało. Skończyło się granie w piłkę. Skończyło się też czytanie druku. Pogorszyło się widzenie w lepszym do tej pory oku, z czym lekarze nie zdołali sobie poradzić. Ry s z a r d a Dz i u b i ń s k a – dyrektor Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Słabowidzących przy ulicy Koźmińskiej 7 w Warszawie. Mówi się o niej: świetny menadżer, organizator i pedagog w jednej osobie. Szkoła zdążyła się zmienić już w pierwszym roku jej kierowania – nowe komputery, elektroniczne powiększalniki, zmiany w klasach i w internacie. Czy to mało? Miała pani swoje miejsce gdzie indziej. Co spowodowało, że wybrała pani pracę z uczniami słabowidzącymi? Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 28 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 28 - Przyczyna była prozaiczna. Każdy woli, by zmiany w jego życiu były wynikiem przemyślanych działań. Czasem jednak jest inaczej. Na mojej decyzji zaważył przypadek. Szukałam pracy, gdyż zmieniałam miejsce zamieszkania. Byłam nauczycielem wychowania fizycznego i znalazłam w kuratorium ofertę pracy Ośrodka. Nie ukrywałam, że dla mnie, nauczyciela z dwuletnim stażem, kontakt ze słabowidzącymi był czymś zupełnie nowym. Początkowe obawy szybko zniknęły. Praca wciągnęła mnie od razu. Znalazłam to, czego szukałam – trudne wyzwania i ciekawe środowisko. Jestem tu już dwadzieścia dwa lata i ciągle praca ta daje mi wiele satysfakcji. Poznaliśmy już wygląd klasy w szkole dla słabowidzących dzieci – duża tablica i specjalne ławki. Jak to jest w waszej szkole? - Staramy się, by nauka w naszej szkole była jak najbardziej nowoczesna i zgodna z najnowszymi tendencjami oświatowymi. Często jednak ograniczają nas finanse. Rzeczywiście nie mamy typowych ławek. Są tu specjalne stoliki dostosowane do wzrostu dzieci. Mamy tablice, na których piszemy flamastrami, zamiast kredą. Staramy się, by w każdej klasie był elektroniczny powiększalnik obrazu, co jest szalenie ważne, szczególnie dla dzieci, które mają szczątkowe widzenie. Powiększalnik taki jest prosty w obsłudze, dzięki czemu każde dziecko może do niego podejść w czasie lekcji i czytać lub przepisywać tekst, z wykorzystaniem dostosowanego do jego wzroku powiększenia. Powiększalnik elektroniczny ma wiele ważnych zalet. Obraz może być większy od kilku do kilkudziesięciu razy i nie ma sferycznych zniekształceń. Nasze powiększalniki mają siedemnastocalowe, kolorowe monitory, dzięki czemu można na nich oglądać nie tylko tekst, ale również mapy i obrazy w naturalnych kolorach. Uważam, że każda placówka dla dzieci słabowidzących powinna czymś takim dysponować. Dzięki sponsorom, mamy niemal w każdej klasie taki powiększalnik. Szalenie ułatwia nam to pracę. Brakuje nam takich urządzeń w internacie, ale staramy się by było ich coraz więcej. Co z komputerami wyposażonymi w specjalistyczne oprogramowanie powiększające obraz i syntezatory mowy, ułatwiającymi czytanie bez nadmiernego wykorzystywania wzroku? Czy są używane wyłącznie w czasie zajęć z informatyki, czy także podczas innych lekcji: historii, biologii, matematyki? - Staramy się, aby tak było. Jest na rynku wiele komputerowych programów edukacyjnych wspierających nauczanie różnych przedmiotów. Mamy dwie pracownie komputerowe z podłączeniem do Internetu i chcemy, by podczas takich lekcji jak geografia czy historia, dzieci z nich korzystały. Chcielibyśmy mieć tego sprzętu więcej, lecz niestety ograniczają nas skromne finanse. Prowadzimy kółka komputerowe. Uczniowie mogą korzystać z nowoczesnego sprzętu po lekcjach, ale trzeba mieć na uwadze, iż są to dzieci słabowidzące. Ich wzrok męczy się, gdy nadmiernie używają komputerów. Należy wprowadzać pewne ograniczenia w ich wykorzystywaniu. www.wsip.com.pl R y s z a r d a D z i u b i ń s k a 29 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 29 Jak zorganizowane są i jak przebiegają lekcje wychowania fizycznego? - Uczą u nas wyłącznie fachowcy – absolwenci Akademii Wychowania Fizycznego, dodatkowo z dyplomami studiów z zakresu tyflopedagogiki. Trzeba pamiętać, że sytuacja zdrowotna dzieci jest różna. Przy wysokiej krótkowzroczności możliwości są bardzo ograniczone. Każde dziecko jest narażone na odklejenie siatkówki, co powoduje nieuchronnie utratę wzroku. Ćwiczenia są z konieczności ograniczone, ale uczniowie mogą się fizycznie usprawniać i bawić. Chodzi o to, by w sposób fachowy dbać o ich bezpieczeństwo i unikać zagrożeń. Jestem specjalistą w tej dziedzinie i wiem, że dzieci bardzo chętnie ćwiczą. Chcą być aktywne. Zajęcia prowadzone są w formie gier i zabaw, w których uczniowie mogą rywalizować pomiędzy sobą. Nie mamy pełnowymiarowej sali gimnastycznej, a pomimo to prowadzimy zajęcia z koszykówki i z siatkówki. Staramy się, by te zajęcia były atrakcyjne. Prowadzimy również ćwiczenia korekcyjne, gdyż dziewięćdziesiąt procent naszych dzieci ma wady postawy. W szkole są zapewne dzieci z różnymi wadami wzroku. Jak sobie radzą z taką różnorodnością nauczyciele? - Mamy stu sześćdziesięciu sześciu uczniów, a nie ma dziecka, u którego powtórzyłaby się wada innego. W klasie uczy się do dziesięciu uczniów. Ten przywilej daje nam możliwość indywidualizacji nauki i poświęcenia uwagi każdemu. Mamy dziesięć dodatkowych godzin zajęć rewalidacyjnych, ćwiczeń z logopedii, terapii widzenia, orientacji przestrzennej, pisma Braille’a oraz gimnastykę korekcyjną i basen. Mamy również zajęcia z rehabilitacji podstawowej. Jak widać staramy się jak najszerzej pojmować rewalidację. Od wielu lat narasta tendencja do integracji. Czy widać to również w waszej szkole? - Jesteśmy za integracją, ale wyłącznie właściwie prowadzoną, bo jaki ma sens umieszczanie w piętnastoosobowej klasie pięciorga dzieci z różnymi dysfunkcjami, które powinny być prowadzone zgodnie z zasadami różnych innych dziedzin jak tyflopedagogika, surdopedagogika lub oligofrenopedagogika? Trudno wtedy mówić o indywidualizacji zajęć. Uczeń powinien być tak prowadzony, by miał szansę osiągać wyniki na równi z pełnosprawnymi kolegami. Jesteśmy ciągle zbyt biednym krajem, aby to właściwie poprowadzić w tak skomplikowanych warunkach. Niezbędne są pieniądze, większa grupa specjalistów w całym kraju i mądre wsparcie ze strony rodziny. Jaka będzie szkoła w przyszłości? - Chcemy być nowocześni – staramy się rozwijać. Mówi się, iż takie ośrodki, jak nasz, są zamkniętymi gettami, ale my jesteśmy otwarci na wszelkie nowości. Akceptujemy również i słowa krytyki. Wystarczy zapytać naszych uczniów, jak się tu czują. Na przykład nauczyciele z masowych szkół cenią u nas świetną atmosferę i to, że Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 30 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 30 żadne dziecko nie jest anonimowe. Znamy możliwości i problemy każdego z nich. Staramy się je nie tylko uczyć, ale też z nimi współpracować. Między innymi dzięki temu nasi absolwenci osiągają sukcesy. Są wśród nich nauczyciele, tłumacze i informatycy. Ich sukcesy dają nam satysfakcję, są bodźcem do dalszej pracy. Musimy iść z postępem – zmierzamy do integracji z Europą. W naszym przypadku oznacza to poprawianie sytuacji inwalidów wzroku i dochodzenie do cywilizacyjnego poziomu w tej dziedzinie, istniejącego na Zachodzie. W szkole powstał Klub Europejski, w którym młodzież analizuje różne problemy. Staramy się utrwalać te nowe zamierzenia, by stały się ważnym elementem wychowania młodzieży. Mamy dzień holenderski, co wynika z tego, że współpracujemy z tamtejszą szkołą, z którą, ku zadowoleniu wszystkich, prowadzimy wymianę uczniów. Dzięki niej nasi podopieczni jeżdżą dwa razy w roku do Holandii, a uczniowie stamtąd przyjeżdżają do nas – do Warszawy. Rozpoczęliśmy realizację programu edukacji szkolnej „Socrates Comenius”, który daje nam jeszcze szerszy zakres wymiany, dzięki czemu nasi nauczyciele i uczniowie będą mogli zdobywać nowe doświadczenia za granicą. Będziemy współdziałać z nauczycielami z Zachodu, wymieniać poglądy i wzbogacać warsztat pracy. Mamy nadzieję, że staniemy się niebawem jeszcze bardziej atrakcyjnym ośrodkiem. Czy to nie jest właściwa droga? Jestem przekonana, że w taki nowoczesny sposób należy prowadzić zdrową konkurencję pomiędzy ideami: rewalidacji w przyjaznej atmosferze wśród swoich i integrowania z widzącymi. Jak widać szkoła, którą prowadzi Ryszarda Dziubińska ma dużo do zaoferowania swoim uczniom i ich rodzicom. Dzięki zaangażowaniu dyrekcji i nauczycieli trudno jest nie zauważyć tych sukcesów nawet tym, którzy całkowicie polegają na koncepcji integracyjnej w edukacji, w której szkoły specjalne nie są potrzebne. Z drugiej strony, umieszczanie dzieci w szkołach masowych i integracyjnych oprócz pewnych wad, ma również wiele zalet. Łatwo wyobrazić sobie Eryka w murach szkoły na Koźmińskiej. Właśnie tu mógłby zadeklarować swoje zainteresowania matematyką, ale również tu mógłby grać w piłkę i ulec wypadkowi. Można byłoby tak sądzić, gdyby nie to, że pani Dziubińska zabezpieczyła uczniów przed takimi zagrożeniami. Jest przecież specjalistką w tej dziedzinie. Teraz Eryk mógł w książce odczytywać tylko duże litery, bo zwykły druk stał się dla niego niedostępny. Rodzina, koledzy i nauczyciele byli załamani. Trudno darować sobie taki idiotyczny wypadek. Wszyscy wiedzieli, że piłka stanowi dla takich dzieciaków zagrożenie, a jednak, jakby na złość, chłopcy grali i grali. Eryk poznał smak porażki tym boleśniej, że jej skutki były już nieodwracalne. Matka nie mogła sobie darować, że pomimo złego przeczucia, nie odważyła się odebrać mu przyjemności grania. Teraz, gdy nie mógł czytać, nie wiedziała, co będzie. www.wsip.com.pl R y s z a r d a D z i u b i ń s k a 31 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 31 Na tym jednak przygody Eryka się nie skończyły. Trzeba było jeszcze wiele przejść, by mieć za sobą najgorsze. W tym momencie jego plany musiały być drastycznie zredukowane. Był pewny, że jego matematyczne marzenia oddalają się. Będą musiały poczekać, o ile w ogóle są jeszcze realne. Wędrowali z matką od lekarza do lekarza, ale żaden z nich nie mógł nic poradzić. Skończyło się na szpitalu, ale i tam wszystkie działania zawiodły. Eryk doroślał z dnia na dzień. Stał się ekspertem w dziedzinie okulistyki. Zaskakiwał wiedzą i specjalistycznymi określeniami, które poznał przy okazji wielu rozmów, ale wzroku mu to nie poprawiło. Wrócił do szkoły. Nie było już tak, jak przedtem. Książki i zeszyty stały się bezużyteczne. Nauczyciele starali się znaleźć najwłaściwszy system nauki, ale nie było to łatwe. Jak ma się uczyć uczeń, który nie korzysta z książek, nie widzi druku i nie umie posługiwać się brajlem. System Braille’a nie jest łatwy głównie dlatego, że nie da się go bezboleśnie zaakceptować. Nawet nie brano tego pod uwagę w tym trudnym momencie. Poznawanie brajla i próby poprawienia stanu psychicznego nie idą w parze. Eryk uczył się więc bez pisania i czytania i ... tracił dystans. Nauczyciele myśleli, że będzie mógł przez jakiś czas polegać na pamięci, ale on zamknął się i niewiele zapamiętywał. W swojej szkole spędził jeszcze sporo czasu, ale wreszcie zdecydowano, że jego miejsce jest gdzie indziej. Był za mały, by protestować. Sam nie wiedział, jak ma dalej się uczyć. Nie potrafił wrócić do równowagi, więc pogodził się z decyzją innych i przeniósł się do szkoły dla niewidomych. Szkoda, że już w czwartej klasie musiał się zmierzyć z największymi zagrożeniami. An n a Ka l i s z – pedagog, specjalista w dziedzinie nauczania integracyjnego, zatrudniona w warszawskiej Szkole Integracyjnej w Tarchominie. Wiemy, jak wyglądają klasy w szkołach masowych. Dowiedzieliśmy się również od poprzednich rozmówców, jak uczą się dzieci w szkołach specjalnych. Przyszedł czas na poznanie klas w szkołach integracyjnych. - W naszej szkole klasy liczą około dwudziestu uczniów. Jest wśród nich czworo lub pięcioro uczniów niepełnosprawnych, pośród których są dzieci z dysfunkcją wzroku. Lekcje prowadzi dwóch nauczycieli – nauczyciel merytoryczny i pedagog wspierający dzieci niepełnosprawne. Toczy się dyskusja o jakości kształcenia w systemie integracyjnym. Wielu, doceniając tę ideę, zwraca uwagę na niedostatki organizacyjne i merytoryczne. Są obawy, że w porównaniu ze szkołami specjalnymi niewidome dzieci nie są tutaj odpowiednio przygotowywane. Jak zatem na co dzień wyglądają lekcje w klasie integracyjnej? - Zajęcia przebiegają w zasadzie tak, jak wszędzie. Niewątpliwie pewną różnicę stanowi obecność drugiego nauczyciela. Pedagog wspierający podchodzi do uczniów Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 32 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 32 niepełnosprawnych i dodatkowo im pomaga. Komentuje to, co zostało napisane na tablicy, omawia treść czarnodrukowego podręcznika lub ilustracji graficznych. Gdy zadania z matematyki są za trudne, po uprzedniej konsultacji z nauczycielem prowadzącym, pomaga w ich rozwiązaniu. Często zamienia zadania na prostsze, o stopniu trudności dostosowanym do poziomu wiedzy dziecka. Przygotowuje też wiele pomocy dydaktycznych dla niepełnosprawnych dzieci. Dla uczniów słabowidzących materiał lekcyjny jest wcześniej redagowany w druku powiększonym. Często nauczyciel wspierający powtarza materiał lekcyjny, gdy jest niezrozumiały dla tej części klasy. Czyta książki i podręczniki uczniom, którzy mają problemy z samodzielnym czytaniem. Pomaga też w przepisaniu tekstu z tablicy. Są także organizowane dodatkowe zajęcia. Na przykład podczas zajęć reedukacyjnych dzieci mają możliwość rozwijania zaburzonych funkcji, a podczas zajęć wyrównawczych mogą nadrobić zaległości w materiale. Czy dzieci biorą udział w zajęciach sportowych i mają na nich zapewnione bezpieczeństwo? - Z wyjątkiem dzieci upośledzonych ruchowo, niepełnosprawni uczestniczą w zajęciach sportowych. Przez cały czas jest obecny opiekujący się nimi pedagog. Dysponujemy bardzo dobrą bazą sprzętu, pozwalającą na prowadzenie różnorodnych zajęć i różnicowanie stawianych uczniom zadań. Moim zdaniem nasza szkoła jest w pełni dostosowana do potrzeb niepełnosprawnych. Jest całkowicie pozbawiona barier architektonicznych. Jesteśmy przygotowani na przyjęcie dzieci z różnymi dysfunkcjami, w tym niewidomych. Staramy się być elastyczni i otwarci na nowoczesne metody rehabilitacji. Nasza kadra jest świetnie wykształcona specjalistycznie, ma duże doświadczenie w zakresie nauczania integracyjnego. Myślę jednak, że najważniejsza jest miła i przyjazna atmosfera w naszej szkole, która sprzyja nie tylko niepełnosprawnym, ale też pozostałym uczniom. Czy dzieci niepełnosprawne są akceptowane przez swoich pełnosprawnych kolegów i ich rodziców? - Praktycznie problem nietolerancji nie istnieje. Owszem, zdarzają się sytuacje, w których dzieci potrafią się nawzajem zranić, ale reagujemy na to bardzo szybko. Wyjaśniamy rzeczowo każdy problem i cieszymy się, że dotyczy to tylko drobiazgów. Już w momencie skierowania swej zdrowej pociechy do naszej szkoły rodzice są świadomi, iż będzie się ono uczyło razem z dziećmi niepełnosprawnymi. Opierając się na doświadczeniach nabytych tutaj, mogę zapewnić, że właśnie integracyjny charakter szkoły sprawia, iż z roku na rok liczba kandydatów do szkoły przekracza nasze możliwości! Jesteśmy zadowoleni, że szkoła cieszy się tak dużą popularnością i sympatią. Organizujemy różne spotkania integracyjne dla dzieci i rodziców. Mamy wspólne ogniska, bale i zabawy. Urządzamy je z tym większą ochotą, że jest bardzo www.wsip.com.pl A n n a K a l i s z 33 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 33 przyjemnie doczekać takich chwil, kiedy wszyscy czują się wzajemnie akceptowani i lubiani. Jest to naszym największym sukcesem. Pani Ania nie potwierdziła obaw dotyczących systemu nauczania w szkołach integracyjnych. Może więc ten nowy pomysł jest dobry, a szwankuje jedynie jego realizacja w różnych szkołach? W każdym razie szkoła w Tarchominie, w której gościmy, jest bardzo dobrze prowadzona. Chcą tu być wszyscy – nie tylko dzieci niepełnosprawne. Jest tu sympatycznie, ciekawie i bezpiecznie. Ta szkoła „pracuje na serio” i dlatego „dobijają się” do niej przede wszystkim całkowicie sprawni uczniowie. Gdy szkoła będzie dysponowała podręcznikami, lekturami i innymi materiałami zapisanymi w formie cyfrowej, uczniowie będą mogli w pełni korzystać z systemów informatycznych i elektronicznych, by uzyskać dostęp do wszelkich niezbędnych informacji. Wyposażenie ich w nowoczesny sprzęt i oprogramowanie ma podobnie wielkie znaczenie dla szkół specjalnych, jak i dla szkół masowych, w których inwalidzi wzroku uczą się w systemie integracyjnym. Nieco inne problemy dotyczą uczniów słabowidzących. Część z nich widzi tak niewiele, że powinni być traktowani, jak niewidomi. Nie mogą czytać czarnego druku, więc muszą czytać brajlem. Ci, którzy widzą lepiej, wymagają specjalnych książek, wydrukowanych powiększonym drukiem. W tym przypadku należy gromadzić podręczniki na nośnikach cyfrowych. Słabowidzący uczniowie będą mogli je czytać na komputerowych monitorach w znacznym powiększeniu, dopasowując parametry pracy do indywidualnych potrzeb. Jaka jest więc najrozsądniejsza koncepcja nauczania w klasach, do których uczęszczają niewidomi i słabowidzący uczniowie, dająca możliwość wykorzystania przedstawionych tu produktów? Dostęp do informacji jest tak ważny dla prawidłowej rehabilitacji, że należy poświęcić mu wiele uwagi i środków. Należy realizować ten cel jak najoszczędniej. W klasie powinna być zainstalowana sieć z komputerami dla każdego ucznia i nauczyciela albo przynajmniej pojedynczy komputer na stanowisku nauczycielskim. W drugim przypadku uczniowie mają dostęp do komputera, ale na co dzień używają przede wszystkim osobistych urządzeń terminalnych. Rozwiązanie to jest nieco tańsze, bo skoro wystarczająco dobry komputer kosztuje około 2 500 złotych, to można traktować pomysł wyposażenia każdego ucznia w taki sprzęt, a klasy w sieć, jako realny. W bardziej oszczędnym wariancie, klasy, w których uczą się niewidomi i słabowidzący, powinny oprócz nauczycielskiego komputera dysponować: _ drukarką laserową, _ drukarką brajlowską z oprogramowaniem drukującym wypukłe rysunki, _ skanerem i oprogramowaniem rozpoznającym druk zwykły i Braille’a, _ stacjonarnym i komputerowym powiększalnikiem elektronicznym, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 34 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 34 _ programem powiększającym obraz wyświetlony na ekranie komputera, który jest wzbogacony o moduł udźwiękawiający, niezbędny dla tak zwanych resztkowców, _ programem udźwiękawiającym pracę systemu dla niewidomych, _ syntezatorem mowy, _ zgrzewarką tworzącą brajlowskie rysunki, _ oprogramowaniem użytkowym i edukacyjnym, dostosowanym do potrzeb inwalidów wzroku. Każdy uczeń niewidomy powinien mieć wielofunkcyjny brajlowski mówiący terminal, a słabowidzący mały, przenośny, elektroniczny powiększalnik ułatwiający zarówno czytanie czarnego druku, jak i samodzielne pisanie. Nauczyciele wspólnie z uczniami zdobywają podręczniki i książki poprzez ściągnięcie ich z Internetu lub ich zeskanowanie. Materiały te znajdą się na twardym dysku komputera. Można je przekopiować do pamięci operacyjnych uczniowskich notatników. Mogą też być wydrukowane w całości lub we fragmentach, zarówno w brajlu, jak i w czarnym druku powiększonym. W wariancie z siecią komputerową, wyposażenie jest niemal identyczne, z tą różnicą, że każdy uczeń dysponuje komputerem wyposażonym w specjalistyczne urządzenia i oprogramowanie. Nie zwiększa się liczba drukarek, zgrzewarek i powiększalników, które pracują dla całej klasy. Skomputeryzowanie wszystkich klas w szkole można realizować stopniowo. Najpierw należy wyposażyć specjalną pracownię komputerową, a potem kolejne klasy, od najwyższych. W szkołach masowych, w których inwalidzi wzroku uczą się razem z widzącymi, niezbędne są wymienione urządzenia osobiste. Można wykorzystywać zainstalowane tam dla wszystkich uczniów systemy komputerowe i pominąć te urządzenia, które służą większej grupie inwalidów wzroku. W razie trudności finansowych nie uda się w pierwszym etapie zakupić brajlowskiej drukarki, powiększalnika elektronicznego i zgrzewarki, dlatego ważniejszy staje się brajlowski notatnik. Urządzenia, w które są wyposażone szkoły specjalne, są ich własnością. Jak powinno się postąpić w przypadku szkół masowych? Mogą one być oczywiście właścicielem tych urządzeń, jednak rozwiązanie to ma złe strony. Co zrobi z tym sprzętem szkoła, którą opuści uczeń niewidomy? Czy jako właściciel, będzie czekała na kolejnego inwalidę wzroku, a sprzęt będzie niewykorzystany? Sprzęt może stać się własnością uczniów. Zaletą takiego rozwiązania byłoby to, że „przechodziłby” on razem z uczniem ze szkoły do szkoły. Takie rozwiązanie nie wchodzi jednak w rachubę. Najsłuszniejszym rozwiązaniem byłoby utworzenie specjalnych wypożyczalni przy kuratoriach. Mogłyby one zebrać informacje statystyczne o niewidomych i słabo-widzących, którzy uczą się w systemie integracyjnym. Badanie to powinno uwzględniać ich wiek i stopień utraty wzroku. Wpływa to na decyzję o ich wyposażeniu. Niewidomi uczniowie pierwszych klas szkoły podstawowej nie mogą posługiwać www.wsip.com.pl 35 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 35 się komputerem. Nie potrzebują jeszcze drukarek, skanerów i Internetu. Ich głównym zadaniem jest nauczenie się alfabetu, czytania systemem Braille’a i opanowanie podstaw arytmetyki. Do tych celów wystarczy mały, wielofunkcyjny brajlowski i mówiący notatnik, wyposażony w 20 brajlowskich znaków i zgrzewarka tworząca rysunki Braille’a. Uczniowie klas 4-6 powinni posługiwać się prostym, mówiącym i „ubrajlowionym” komputerem. Wymagają więc programów mówiących i brajlowskiego terminala. Uczniowie gimnazjów i liceum wymagają pełnego zestawu urządzeń i programów przeznaczonych do użytku osobistego. Gdy sytuacja finansowa szkoły pozwala na dodatkowe zakupy, albo gdy w szkole jest więcej niewidomych uczniów, należy ją wyposażyć w brajlowską drukarkę. Słabowidzący uczeń uczący się w systemie integracyjnym, powinien polegać głównie na możliwości powiększenia obrazu. Najmłodsi uczniowie powinni dysponować jedynie przenośnymi elektronicznymi powiększalnikami. Uczniowie klas 4-6 powinni dysponować komputerem. Wymagają więc programów powiększających obraz i wzbogaconych o moduł dźwiękowy. Uczniowie gimnazjów i liceów powinni dysponować wszystkimi urządzeniami osobistymi, a szkoła, do której chodzą, w razie lepszej sytuacji finansowej lub gdy uczy się w niej więcej uczniów słabowidzących, powinna dysponować stacjonarnym i komputerowym powiększalnikiem elektronicznym. Stanowiska nauczania tak zorganizowane zrywają z dotychczasowymi stereotypami. Edukacja inwalidów wzroku będzie w przyszłości znacznie łatwiejsza. Zastosowanie technologii komputerowej umożliwi pełny dostęp do informacji, czego pozytywnym efektem będzie zaniechanie drukowania części podręczników alfabetem Braille’a. W razie potrzeby sami nauczyciele wydrukują niezbędne fragmenty. Uczniowie niewidomi będą polegali na „brajlu plastikowym”. Zaczną korzystać z zasobów zgromadzonych na nośnikach cyfrowych i w Internecie. Będą mieli dostęp do dowolnych książek, encyklopedii, słowników, baz danych itd. Będą na co dzień poruszali się w przestrzeni informacyjnej tak, jak nowocześnie kształceni widzący. W ten sposób już w szkole będziemy przygotowywali do pracy w nowoczesnej firmie. Mniej zdolni będą mieli większe trudności w znalezieniu pracy tak, jak na Zachodzie, ale znajdą miejsce w życiu poprzez nowoczesne przygotowanie do wykonywania innych funkcji społecznych. Nowoczesna rehabilitacja ma jeszcze większe znaczenie dla słabowidzących, którzy w coraz większym stopniu radzą sobie jak widzący. Eryk znalazł się w szkole dla niewidomych. Nie mógł już polegać na swoim wzroku. Przyszło mu zmierzyć się z nową rzeczywistością. Brajl okazał się dla niego w pierwszym okresie trudny. Za bardzo chciał czytać wzrokiem, a palce nieustannie odmawiały posłuszeństwa. Nie mógł się normalnie uczyć. W zasadzie, tak jak i inni słabowidzący, nie znalazł odpowiedniej dla siebie metody, która pozwoliłaby mu piąć się w górę. Nie wiŚ W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 36 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 36 dział już czarnego druku, a jeszcze nie zaakceptował pisma wypukłego. Był przygnębiony. To, co kiedyś sprowadzało się do braku wesołości, teraz zmieniło się w rezygnację. Na szczęście kłopoty, tak jak wszystko, zazwyczaj kiedyś się kończą. Po kilku trudnych miesiącach przestał „bredzić” w pełnych błędów wypracowaniach i przeczytał pierwszą brajlow-ską książkę. Była wielka. Nie dość, że składała się z dwóch tomów, to na dodatek każdy tom przygniatał swoją wagą i objętością. Czytał palcami, co zabierało mu wiele czasu. Pierwszy tom nieomal go załamał. Uzbroił się jednak w cierpliwość i dał sobie radę. W trakcie czytania drugiego, z każdą stroną szło mu lepiej. Zaczynał odczuwać satysfakcję z postępów. Wreszcie czytał już z taką łatwością, że docierała do niego treść książki – natychmiast po jej zakończeniu zapragnął wypożyczyć następną. W tym samym momencie zaczął dobrze pisać. Najpierw używał dłutkai tabliczki brajlowskiej. Niewidomi wykorzystują dotyk do rozpoznawania obrazów. Potrafią opuszkami palców odczytać wypukłe litery. Niestety, nie można tego wykorzystać w praktyce. Czarnodrukowe litery mogą być rozpoznawane wyłącznie wtedy, gdy są odpowiednio duże. Mają za bardzo skomplikowane kształty. Gdyby litery były prostsze, mogłyby zajmować mniej miejsca. Do zapisu wszystkich liter i znaków interpunkcyjnych wystarczy około czterdziestu różnych kształtów. Już poprzednicy Ludwika Braille’a wpadli na pomysł wykorzystania do ich zapisu specyficznych układów wypukłych punktów. Braille ustawił je w jedyny rozsądny sposób – w dwie kolumny po trzy punkty. Taki układ jest najmniejszy i najwygodniejszy. Nie koniec na tym. Już wcześniej zauważono, że trudno jest odczytywać wypukłe kształty statycznie, to znaczy nieruchomymi palcami. Każdy zmysł ma swoje specyficzne własności. Słyszymy każdy otaczający nas dźwięk, niezależnie od stopnia skupienia. Widzimy każdy obraz docierający do naszych oczu, ale szybciej zauważamy te jego elementy, które się zmieniają. Zmysł dotyku jest pod tym względem jeszcze bardziej wymagający. Nie moglibyśmy normalnie żyć, gdyby ten zmysł dawał nam sygnały bez przerwy. Jest tak skonstruowany, by nie informować o bodźcach, gdy te pozostają niezmienne. Gdy położymy palec na brajlowskim znaku, nie zdołamy odczuć, z jakich punktów jest zbudowany. Musimy przesunąć po nim palec, by go rozpoznać. Braille, tak jak i jego poprzednicy, wykorzystał tę cechę. Ustawił wypukłe litery, tak jak w czarnym druku, jedną obok drugiej i „zmusił” niewidomych do odczytywania tekstu poprzez przesuwanie palców. Wykorzystano właściwość papieru, który pozwala się uwypuklać. Tabliczka brajlowska składa się z dwóch części przypominających okładki książki. W jednej połowie jest ponad dwadzieścia rzędów prostokątnych okienek odpowiadających sześciopunktom, a w drugiej szeregi wklęsłych otworków, układających się w sześciopunkty. W środek tabliczki wkładamy kartkę grubego papieru. Zamykamy ją i uwypuklamy punkty trafiając dłutkiem w stosowne miejsce www.wsip.com.pl 37 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 37 ulokowane w prostokątnych okienkach. Po znalezieniu dłutkiem właściwego miejsca niewidomy mocno naciska i uwypukla papier. Dzięki zastosowaniu tych szablonów wszystkie sześciopunkty są identyczne. Eryka długo bolała ręka. Pisał bardzo wolno i nie ukrywał grymasów na twarzy przy stawianiu każdego punktu. Jeszcze bardziej bolał go kciuk i wskazujący palec. Były dni, w których w ogóle nie mógł pisać. Musiał odpoczywać i czekać, aż dłoń i ręka wrócą do formy. Koledzy śmiali się z niego, ale on wiedział, że również i oni musieli sprostać podobnym wyzwaniom. Wreszcie ręka wzmocniła się na tyle, że pisanie przestało być trudne. Nabrał tempa i dogonił najlepszych. Dla widzącego obserwatora szybkość pisania brajlowskim dłutkiem była niespotykana. Pod koniec czwartej klasy Eryk zaczął używać brajlowskiej maszyny do pisania. Zbiegło się to z pierwszymi jego uśmiechami – wracał do normy. Nie był wesoły, ale tego nigdy nie można było o nim powiedzieć. Zdawało się, że powoli wraca mu oddech. Polubił maszynę do pisania brajlem, bo nie musiał już siłować się z dłutkiem i przestał się tak bardzo martwić o wszystko. Najbardziej złożone brajlowskie litery, jak y i z są zbudowane z pięciu punktów. Przy pisaniu dłutkiem trzeba się zatem bardzo napracować. Maszyna jest pod tym względem rewelacyjna. Kartkę grubego papieru wkręca się na wałek, który razem z tak zwanym wózkiem przesuwa się od prawej do lewej strony. Pod papierem umieszczona jest dolna część nieruchomej głowicy. Jej druga część jest nad papierem. W dolnej części znajduje się sześć metalowych bolców, które pod wpływem nacisku klawiszy unoszą się do góry i nakłuwają papier. W górnej części głowicy są Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 38 Pismo punktowe Braille’a Brajlowska tabliczka do pisania E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 38 z kolei wklęsłe otworki, w które wchodzą podskakujące bolce. Papier umieszczony pomiędzy bolcami i wklęsłościami ustępuje – z jednej jego strony powstają wypukłe punkty, a z drugiej małe wklęsłe otworki. Dzięki temu, że otworki te nie są przez palce wyczuwalne, można pisać brajlem po obu stronach kartki. Wystarczy zadbać, by sześciopunkty po obu stronach nie pokrywały się. Z przodu maszyny znajduje się brajlowska klawiatura, w której jest sześć klawiszy odpowiadających punktom sześciopunktu i jeden dodatkowy klawisz odstępu. Niewidomy wciska kilka klawiszy na raz, dzięki czemu pojedynczą literę pisze za pomocą jednego ruchu. Bolce w głowicy związane z naciskanymi klawiszami podnoszą się i drukują właściwy znak. Puszczenie klawiszy powoduje szybkie przesunięcie się wózka o jeden znak. Przyspieszenie i ułatwienie pisania w porównaniu z dłutkiem jest ewidentne. Napisany wcześniej tekst jest dostępny od razu, w przeciwieństwie do brajlowskiej tabliczki, która zamyka kartkę aż do zakończenia pisania. W przypadku maszyny zapisana część kartki wysuwa się z wałka, dzięki czemu tekst jest „widoczny”. Można go sprawdzić, wsunąć ponownie kartkę i poprawić błąd. Gdy nie można czytać czarnego druku, trzeba zainteresować się systemem Ludwika Braille’a. Nie jest to łatwe dla nikogo. Sam system jest prosty. 64 różne układy sześciu punktów nie wydają się zbyt skomplikowane. Można się ich nauczyć na pamięć w ciągu jednego dnia, tym bardziej, gdy dostrzeże się w brajlowskim alfabecie ułatwiające naukę prawidłowości. Problem polega na czymś innym. Wypukłe punkty czyta się www.wsip.com.pl 39 Brajlowska maszyna do pisania E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 39 opuszkami palców, które „na pierwszy rzut oka” nie wydają się być do tego stworzone. Właśnie to jest trudne do wyćwiczenia. Wymacywanie palcami czegokolwiek, a w szczególności czytanie nimi jest, dla zwykłych ludzi zupełnie nierealne. Jak można wyczuć niewielkie różnice pomiędzy poszczególnymi układami punktów, gdy zazwyczaj nie czujemy nawet sporych różnic w fakturach materiałów? Jednak po wielu ćwiczeniach okazuje się, że palce są zdolniejsze niż wcześniej oczekiwano. Powoli uwrażliwiają się, dochodząc do zadziwiającej sprawności. System Braille’a jest jednym z kilku znanych alfabetów dotykowych. Niektóre z nich należą już do historii, inne są używane do dziś, choć żaden nie zdobył aż takiej popularności, jak wynalazek Ludwika Braille’a. Gdy nie istniał jeszcze żaden system zapisu dla niewidomych, można było go tworzyć na dwa sposoby: uwypuklać linie, z których są zbudowane litery zwykłego alfabetu, albo zamieniać je układami punktów w mniejszym lub większym stopniu oddającymi kształt liter. Oba rozwiązania doprowadziły do stworzenia alfabetów dotykowych. Efektem finalnym pierwszego sposobu było tak zwane pismo liniowe, a drugiego pismo punktowe. Dziedzinę wiedzy związaną z rozwojem pisma dla niewidomych nazwano tyflografią. Najpierw próbowano przedstawiać czarnodrukowe teksty poprzez zamianę zwykłych liter na ich wytłaczane i z konieczności powiększone odpowiedniki. Pierwszą książkę dla niewidomych tak wydrukowaną wydano w Paryżu już w roku 1789. Książkę tę przygotowano kursywą, co znacznie utrudniło jej odczytywanie. Na początku XIX wieku zastosowano wypukłą antykwę, której kształt był prostszy i łatwiejszy do rozpoznania. Można sobie wyobrazić, jak trudno było czytać takie litery! Sposoby te, niezależnie od tego, czy zastosujemy kursywę czy antykwę, stanowią zbyt trudne wyzwanie dla dotyku. Jeśli mamy kłopoty z rozpoznaniem układu dwóch lub trzech punktów, to jakich efektów spodziewamy się w czytaniu wypukłych czarnodrukowych liter? System ten był więc zbyt niewygodny i nieefektywny. Ulepszono go przez zastosowanie druku perełkowego, w którym wypukłe litery nie były jednolitą ciągłą linią. Polegał na uwypuklaniu cieńszej linii, łączącej bardziej wyraźne, grubsze i wyższe punkty. Niewidomi wyczuwali opuszkami palców przede wszystkim te wyróżnione punkty ułożone w charakterystyczny dla poszczególnych liter sposób. Odpowiadało to naturze dotyku i znacznie ułatwiało czytanie. Pismo perełkowe zapoczątkowało nowy okres w rozwoju pisma dotykowego. Można go było rozwijać w łatwiejszy sposób w dwóch kierunkach. Pierwszy kontynuował ideę zastępowania zwykłych liter ich wypukłymi odpowiednikami. Drugi kierunek rozwoju był oparty na idei stworzenia pisma polegającego na samych „perełkach”. Doprowadził do powstania zbiorów znaków punktowych, wśród których jest również alfabet Braille’a. W roku 1847 William Moon stworzył najbardziej znany system pisma liniowego. Jest on stosowany do dzisiaj. Używa się go w Anglii do tej pory. Dokonano w nim niewielkich modyfikacji. Przy Royal Institute for the Blind istnieje Stowarzyszenie im. Moona, zajmujące się popularyzowaniem tej metody zapisu. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 40 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 40 Alfabet Moona składa się z trzech rodzajów znaków. Pierwszy zbiór zawiera osiem znaków mających kształt dużych liter zwykłego alfabetu łacińskiego. Drugi to trzynaście znaków będących modyfikacją małych czarnodrukowych liter. Modyfikacja ta polega na pominięciu niektórych ich elementów. Trzecią grupę stanowi pięć znaków nie mających w czarnym druku odpowiedników. Próbowano oznaczać cyfry za pomocą ukośnych znaków haczykowatych, jak P i Q, albo za pomocą znaków przypominających cyfry arabskie. Teraz w systemie Moona do zapisu cyfr używa się liter, poprzedzonych specjalnym znakiem cyfrowym. Skąd wynika popularność tego systemu w niektórych kręgach? Wiąże się ona z faktem, iż znaki w tym systemie są bardziej czytelne dla osób widzących, które mają większe trudności w rozpoznawaniu alfabetu punktowego. W przypadku systemu Moona znaki wypukłe przypominają im litery pisma zwykłego. Jest to więc pewna kompromisowa propozycja między ułatwieniem czytania niewidomym i widzącym. W 1819 roku francuski oficer – Charles Barbier – opracował pismo przeznaczone dla wojska. Miało przydać się na polu walki w nocy. Nie zyskało co prawda uznania wśród żołnierzy, ale po pewnych modyfikacjach trafiło do Paryskiej Szkoły dla Niewidomych i zapoczątkowało rozwój punktowych systemów pisma. Zetknął się tam z nim niewidomy Louis Braille. Pismo Barbier’a było jednak zbyt skomplikowane dla dotyku, ponieważ poszczególne znaki były różnymi kombinacjami dwunastu punktów. Braille zredukował dwanaście punktów do sześciu. W ten sposób stworzył prosty i oryginalny system zapisu. Jego pismo przekonało do siebie największą grupę niewidomych na całym świecie. Trafiło również do Stanów Zjednoczonych. Zostało wprowadzone na przykład do Missouri School for the Blind, chociaż w pozostałych szkołach amerykańskich stosowano jeszcze inne systemy. W New York Institute for the Education of the Blind używano alfabetu punktowego Williama Waita. Jego pismo znane było pod nazwą New York Point. Do roku 1918 było ono oficjalnie zalecane w szkołach amerykańskich dla niewidomych. Na tym przykładzie świetnie widać, jak trudne było ustalenie optymalnego systemu zapisu. Jak już wspomnieliśmy, próbowano przeróżnych rozwiązań, z których część była bliższa wykorzystywaniu uwypuklonych znaków czarnodrukowych, a reszta oparta na układach punktowych. Ostatecznie wygrał system sześciu punktów, ale nawet wśród systemów punktowych, próbowano „po drodze” układów dwunasto- i siedmiopunktowych. W systemie Waita wypróbowano z kolei poziome ustawienie brajlowskiego sześciopunktu. Zamiana pionowego ustawienia na poziome miała w zamyśle ułatwienie rozpoznawania znaków. Poziomy sześciopunkt nie mieści się jednak pod palcem i trzeba było wrócić do sześciopunktu, w którym punkty są ustawione w dwóch pionowych kolumnach. W roku 1878 niewidomy nauczyciel muzyki w Perkins School for the Blind w Massachusetts – Joel W. Smith – zmodyfikował z kolei pismo Braille’a w taki sposób, że przyporządkował najczęściej występującym literom sześciopunktowe znaki złożone z najwww. wsip.com.pl 41 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 41 mniejszej liczby punktów. System ten zdobył popularność w Stanach Zjednoczonych. Został tam nazwany brajlem amerykańskim. Wygrał konkurencję z systemem Ludwika Braille’a, który z kolei po dokonaniu pewnych modyfikacji w Anglii zaczęto określać mianem brajla brytyjskiego. W systemie brajlowskim każda czarnodrukowa litera miała swój odpowiednik w sześciopunkcie. System ten, określony mianem pierwszego stopnia brajla, musiał być jednak zmodyfikowany. Jest on co prawda wielokrotnie efektywniejszy od systemów liniowych, w których przedstawianie wypukłych liter zwykłego alfabetu zajmowało niebotyczną powierzchnię papieru, jednak pozostaje obszerny. Nie można zmniejszyć samych znaków, gdyż kod sześciopunktowy jest już najprostszy z możliwych. Same znaki nie mogą być mniejsze, bo nie mogłyby być wyczuwane przez dotyk. Dla jego minimalizacji zastosowano specjalną metodę pisania skrótami. Od wprowadzenia skrótów, oryginalny system Braille’a jest bardzo rzadko stosowany. Użycie skrótów przyspiesza i ułatwia nie tylko czytanie, ale również pisanie. W Stanach Zjednoczonych i w Anglii używa się systemu skrótowego, nazwanego drugim stopniem brajla. W tym systemie wykorzystuje się dokładnie wszystkie kombinacje sześciopunktowe. Jedna kombinacja oznacza zbitkę kilku sąsiednich liter. Na przykład brajlowski sześciopunkt oznacza angielskie słowo for, a pojedyncza brajlowska litera b, składająca się z punktu pierwszego i drugiego, oznacza słowo but.Kombinacje te mogą mieć po kilka odrębnych znaczeń w zależności od ich pozycji w tekście. Inne znaczenie jest nadawane oznaczeniu stojącemu osobno, inne gdy jest umieszczone na końcu słowa, a jeszcze inne na początku. W tekście angielskim uzyskuje się dzięki temu rozwiązaniu do czterdziestu procent oszczędności. Dla uczniów, studentów i pracowników umysłowych, którzy muszą polegać na pisanych przez siebie notatkach, jest to bardzo ważna kwestia. Różnica nie tylko polega na tej kilkudziesięcioprocentowej oszczędności czasu, lecz sprowadza się do zasadniczego problemu nadążania z robieniem notatek. Polski system Braille’a przyjęto na zjeździe nauczycieli szkół specjalnych w Warszawie jeszcze przed wojną, w roku 1925. Przyjęto wtedy jedynie odpowiednik pierwszego stopnia zapisu. Nie zawierał on brajlowskich skrótów. W porównaniu z pismem angielskim, należało tu dokonać pewnych modyfikacji dla specyficznych dla polskiego języka liter, nie występujących w innych alfabetach. Chodzi o dwuznaki, jak cz, dz, dź, dż, rz, sz,zmiękczenia: ć, ń, ś, źoraz znaki diakrytyczne, jak ą, ę, ó, ż. W Polsce również podejmowano próby wprowadzenia skrótów brajlowskich. Pierwszy ich zbiór opracowała Róża Czacka, jeszcze przed II wojną światową. Jej system nie był stosowany powszechnie, ale był znany i używany przez wielu niewidomych, szczególnie przez absolwentów szkoły w Laskach. Sprawą brajlowskich skrótów zajął się Polski Związek Niewidomych, który powołał merytoryczną komisję. Jej zadaniem było opracowanie odpowiednich dla języka polskiego skrótów. W roku 1979 prace zaowocowały opublikowaniem nowego systemu, w którym wszelkie oznaczenia miały jednoznaczne reprezentacje w zbiorze skracanych ciągów liter. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 42 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 42 I w tym systemie znaczenie pojedynczego skrótu zależy od jego pozycji w tekście. Niestety, system ten prawie nie jest używany przez niewidomych. Pomimo wyraźnych korzyści, związanych z oszczędnością czasu i miejsca, polscy niewidomi nie przekonali się do tego rozwiązania. Być może wynika to w znacznym stopniu z faktu kontynuowania druku brajlowskich książek z pominięciem systemu skrótowego. Gdyby zdecydowano się na drukowanie książek i podręczników skrótami, wszyscy niewidomi czytający dotykiem z pewnością przełamaliby nieufność i przyzwyczajenia i doceniliby oszczędny sposób pisania. Miałoby to ogromne znaczenie edukacyjne i rehabilitacyjne. Oszczędny zapis daje przecież niewidomym nowe szanse. Jak widać, pomimo że stosowane powszechnie systemy zapisu dla niewidomych są oparte na systemie Ludwika Braille’a, dawno już wykroczono poza jego pomysł. Sam twórca zaprojektował przecież sposób zapisu dla swojego języka. Jego sześciopunkt jest największym osiągnięciem, gdyż na nim buduje się kolejne notacje. Jednak trudno określać systemy skrótowe mianem brajlowskich. Sam autor nie miał z nimi nic wspólnego. Podobnie nie on tworzył narodowe odmiany uwzględniające specyficzne dla nich znaki. Wielu niewidomych w różnych krajach w ogóle nie korzysta z jego rozwiązania, chociaż niewątpliwie stało się ono najpopularniejsze na skalę międzynarodową. W XX wieku postanowiono wykorzystać jego system do zapisu wyrażeń matematycznych. Sześciopunkt pozwala utworzyć 64 różne kombinacje. Wystarcza to w zupełności dla zanotowania wszystkich liter, a nawet znaków interpunkcyjnych. Nie jest jednak w stanie zaspokoić obszernych potrzeb matematyki. Kłopoty zaczynają się już w zapisie cyfr. Zastosowano tu wspomniany wcześniej pomysł zapisania ich za pomocą liter poprzedzonych specjalnym znakiem liczbowym. W ten sposób jedynkę zapisujemy jak a poprzedzoną tym znakiem. Dwójka to b, trójka to c i tak dalej. Dziewiątka to i, a zero to j. Znak liczbowy poprzedza nie tylko pojedyncze cyfry, ale również całe liczby. 158zatem, to znak liczbowy, a, e i h. Nie pierwszy raz skorzystano z wprowadzenia do systemu dwuznaków. W systemie brajlowskim małe i duże litery nie różnią się od siebie. Aby uzyskać dużą literę alfabetu, należy zwykłą literę poprzedzić tak zwanym znakiem dużej litery. W ten oto sposób znaczenie brajlowskiej kombinacji punktów zależy od sąsiedztwa, w jakim się ona znalazła. Pojedynczy punkt nazwany pierwszym, czyli ten, który stoi na górze lewej trzypunktowej kolumny, oznacza literę a, gdy nie poprzedza go znak dużej litery lub znak liczbowy. Gdy przed tym punktem pojawi się jednak kombinacja punktów czwartego i szóstego, czyli górnego i dolnego punktu z prawej kolumny, małe a zmieni się na duże A.Gdy w miejsce znaku dużej litery pojawi się znak złożony z punktów o numerach: 3, 4, 5, 6, czyli dolnego punktu lewej kolumny i wszystkich trzech punktów prawej (znak liczbowy), to azamieni się w 1. Dla zapisu symboli matematycznych trzeba zastosować dużą liczbę brajlowskich oznaczeń zbudowanych z kilku sąsiednich kombinacji sześciopunktowych. Dla www.wsip.com.pl 43 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 43 oznaczenia poszczególnych grup symboli stosuje się różne prefiksyzwane kluczami. Mamy na przykład klucz stosowany dla funkcji trygonometrycznych. Sinuszapisujemy za pomocą brajlowskiej litery spoprzedzonej kluczem zbudowanym z punktów o numerach: 1, 2, 4, 6. W matematycznym systemie punktowym nawet dwuznaki nie są wystarczające. Stosuje się też wiele oznaczeń trzyznakowych. Podstawą, na której opierały się prace nad notacją matematyczną dla niewidomych, był system zapisu stworzony w latach 1929-37 przez komisję międzynarodowej notacji matematycznej powołaną w roku 1929 na kongresie niewidomych w Wiedniu. Colonel Stafford opublikował w roku 1941 w Anglii międzynarodową brajlowską notację matematyczną i chemiczną. System ten nie tworzył ze zwykłym brajlowskim alfabetem jednolitego zbioru oznaczeń, toteż domagano się zamieszczenia oznaczeń matematycznych potrzebnych w szkole w zbiorze stosowanych przez niewidomych oznaczeń literowych. Doktor Gerrit van der Mey z Holandii podjął próbę usystematyzowania i rozszerzenia międzynarodowej notacji matematycznej. W roku 1950 zaproponowano wykonanie tej pracy doktorowi Helmutowi Epheserowi z Niemiec. Do dzisiaj profesor Epheser jest najbardziej znanym autorem notacji matematycznej dla niewidomych. Jego projekt był bezkonkurencyjny. W zbiorze oznaczeń znalazły się wszystkie używane w matematyce w tamtym okresie symbole. Zaprezentowano też metody tworzenia kolejnych brajlowskich oznaczeń w razie pojawienia się nowych symboli w czarnodrukowej notacji matematycznej. Najważniejszymi ulepszeniami pierwotnego systemu były nowe sposoby zapisu projekcji, ujednolicenie zapisu ułamków, systematyzacja i przeformułowanie znaków geometrycznych oraz znaki funkcyjne i zaznaczające. Opublikowana w 1955 roku kolejna wersja międzynarodowej notacji matematycznej dla niewidomych była używana przez ponad trzydzieści lat. Notacja ta rozpowszechniła się w wielu krajach, w tym w Polsce. Na wniosek środowisk niewidomych i ich nauczycieli opublikowano w Niemczech w roku 1986 kolejną wersję tej notacji. Minęło kilkanaście lat i ponownie notacja wymagała rozwinięcia. Tym razem chodziło o dostosowanie jej do wymogów stawianych przez rodzinę matematycznych języków komend i edytorów TEX (czyt. tech). W roku 2002 rozszerzona notacja matematyczna uwzględniająca te potrzeby powstała w Polsce dzięki dofinansowaniu projektu badawczego przez Komitet Badań Naukowych. Na czym polega główny problem z zapisywaniem matematycznych wyrażeń w brajlu? W czarnym druku matematyczny tekst nie jest zawarty w pojedynczych liniach. Wystarczy wziąć pod uwagę nawet najprostsze ułamki. Są one przecież stosowane powszechnie. Składają się z licznika, który piszemy na górze i mianownika, który umieszczamy pod nim. Pomiędzy nimi stawiamy poziomą kreskę ułamkową. W ten sposób mamy do czynienia z zapisem zajmującym trzy poziomy. W brajlu zapis wielopoziomowy nie jest możliwy. Wszystkie wyrażenia matematyczne muszą być sprowadzone do pojedynczych linii. Aby to osiągnąć, należy stosować specjalne Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 44 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 44 oznaczenia umożliwiające zrzutowanie struktur wielopoziomowych na linię. Aby zapisać w brajlu ułamek, piszemy najpierw znak otwierający licznik. Bezpośrednio za licznikiem stawiamy oznaczenie kreski ułamkowej, po którym zamieszczamy mianownik zakończony oznaczeniem jego końca. Niewidomi nie mogą ogarnąć wzrokiem powierzchni całej strony, toteż zapisy wielopoziomowe nie mogą być zastosowane. Czytają znak po znaku przesuwając palce w prawo. Stąd konieczność wprowadzenia rozwiązań sprowadzających matematyczny tekst do jednej linii. Notacja matematyczna, używana w szkołach dla niewidomych, jest bardzo skomplikowana, ale też skuteczna. Dzięki niej niewidomi mogą uczyć się matematyki wyższej na równi z widzącymi. Powstanie rozszerzonej notacji w Polsce otwiera nowe możliwości odczytywania matematycznych dokumentów dostępnych w wydawnictwach i w Internecie. Widzący matematycy zapisują swoje prace w językach pokrewnych do TEX’u. Dokumenty takie mogą być, dzięki specjalnemu oprogramowaniu, przetłumaczone na system Braille’a lub na wersję lektorską, przeznaczoną do odsłuchania za pomocą syntezatorów mowy. Kolejnym rozwinięciem systemu Braille’a było wprowadzenie zapisu ośmiopunktowego. Wiązało się to z koniecznością oznaczenia zbioru ASCII (American System Code) stosowanym w komputerach. ASCII składa się z 256 znaków, które można zapisać w ramach ośmiopunktu. Nie spowodowało to zmiany w alfabetach, wpłynęło jednak na rozwój nowych koncepcji dotyczących notacji matematycznej. Oznaczenia wieloznakowe można zastąpić mniejszymi poprzez wykorzystanie dodatkowych punktów – siódmego i ósmego. Ośmiopunkt składa się z dwóch kolumn, w których są po cztery punkty. Punkt siódmy i ósmy znajdują się w najniższym rzędzie. Brajl ośmiopunktowy jest stosowany w komputerowych urządzeniach brajlowskich. Ich stworzenie spowodowało zamianę brajla pisanego na papierze na „brajl plastikowy”. Dzięki możliwości przewijania tekstu, na jednej brajlowskiej linijce można odczytywać dowolnie duże dokumenty zapisane na nośnikach cyfrowych. Przyszłość należy do tego rodzaju urządzeń, a kartki papieru zapisane wypukłymi punktami przejdą do historii. Eryk poszedł za przykładem swoich kolegów i zaczął zajmować się sprawami, które do tej pory były mu obce. Okazało się, że niewidomi uczniowie świetnie grają w szachy. Grali niemal wszyscy. Organizowano turnieje, w których potwierdzało się, że poziom jest wyrównany i wysoki. Eryk dołączył do czołówki. Szachy, w które grają niewidomi, są nieco inne. Szachownica ma czarne pola wyższe niż białe. Na środku pól wywiercone są małe otworki, w których mieszczą się dodatkowe metalowe nóżki wystające na dole każdej figury. Ten pomysł utrzymuje je na szachownicy. Trzeba byłoby bardzo się postarać, by spadły. Dzięki temu niewidomi mogą „oglądać” dłońmi szachownicę bez ryzyka, że cokolwiek spadnie. Białe i czarne figury niczym by się dla nich nie różniły, gdyby nie małe gwoździki wbite na www.wsip.com.pl 45 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 45 szczycie czarnych. Te proste rozwiązania są dobrodziejstwem dla niewidomych. Takie szachy zadziwiają widzących, którzy w pierwszym momencie nie spodziewają się, że mogą grać również z niewidomymi. Tymczasem adaptacja dla potrzeb niewidomych jest tak sensowna, że te specjalne szachy nie sprawiają innym żadnych trudności. Eryk poznał również brajlowskie karty. Chłopcy robili je sami. Kupowali w kiosku zwyczajne karty i uwypuklali na ich przeciwległych rogach stosowne brajlowskie napisy – asto a, królto k, dama– q, a walet– j, kierto k, pikto s, trefl– x, a karo– d. Podobnie jak z szachami, widzący brydżyści nie spodziewają się, że można z powodzeniem wziąć do pary niewidomego gracza. Brajlowskie karty nie są oznakowane w taki sposób, by były możliwe do rozszyfrowania przez przeciwników. W wolnym czasie grano w gry, o których Eryk wcześniej nie słyszał. Na początku traktował tę zabawę z dużą rezerwą, ale potem, gdy przekonał się, że jest to świetna metoda na spędzanie czasu, polubił ją. Najczęściej grali w kierki. Rozdawano po 13 kart dla każdego z czterech graczy. W kolejnych rozdaniach traciło się punkty, gdy brało się lewy, króla, damy, kiery i tak dalej. Stracony dystans nadrabiało się w drugiej części, w tak zwanej rozgrywce. Trzeba było wykazać się niezłą sprawnością, by dać sobie radę z trzynastoma brajlowskimi kartami, gdy jedna zasłania oznakowanie drugiej. Nie koniec na tym. Oto kilka następnych wyjątkowo ciekawych przyjemności, które ułatwiły Erykowi przyzwyczajenie się do nowej życiowej sytuacji. Chłopcy mieli specjalną grę „Otello”. W kwadratowej, drewnianej tacy były 64 otworki (8 na 8), w które wkładało się specjalnie przygotowane pionki. Z jednej strony były one płaskie, a z drugiej wklęsłe. Wkładali je do otworków właściwą stroną, co określało ich przynależność. Stopniowo taca wypełniała się pionkami, aż wreszcie wszystkie otworki były zajęte. Wygrywał ten, kto miał w ostatecznym rozrachunku więcej pionków. W każdym ruchu odwracało się pionki przeciwnika, które w ten sposób zmieniały przynależność. Godzinami walczyli o zajęcie najlepszych pozycji, by na koniec zamienić jak najwięcej pionków na swoje. Najciekawsze batalie o rogi tacy były omawiane godzinami. Mieli też podobnie sprytnego „Chińczyka”, w którym kolorowe pionki miały na szczycie wypukłe oznaczenia. Były tam umieszczone plastikowe punkty: jeden, dwa, trzy lub cztery. Kostka do losowania musiała być podobnie oznakowana. Jej wypukłe punkty były umieszczone na wklęsłej powierzchni, by nie przeszkadzać w rzutach kostką. Piłki, którymi się bawili, wypełniali różnymi dźwięczącymi kuleczkami lub grochem, by terkotały wystarczająco głośno i dały się precyzyjnie zlokalizować za pomocą słuchu. Eryk grał w różne rodzaje tak zwanej piłki dźwiękowej jak szalony, przypominając sobie piłkarskie umiejętności z poprzedniego okresu. Znowu był nie do pobicia. Jak się okazało, świetnie słyszał i miał bardzo precyzyjną orientację w przestrzeni. Prawie nie korzystał z resztek wzroku, a mimo to potrafił dobiec do piłki lecącej kilka metrów od niego i wykopać ją na aut. Miał się od kogo uczyć, bo kilku kolegów słyszało jeszcze lepiej. Był nieustannie zajęty i nie miał czasu na myślenie o pogorszeniu wzroku. Dwa lata w dołku psychicznym wystarczą. Przyzwyczaił się do nowego otoczenia. Został wciągnięty Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 46 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 46 w wir zajęć. Po pewnym czasie pomyślał, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Już nie żałował zmiany. Było mu dobrze. Spędzał czas ciekawiej niż kiedyś. Miał co prawda dużo zajęć, ale nie brakowało mu czasu na różne zabawy. Kiedyś wpadła mu do głowy myśl, że ma wiele szczęścia, gdyż pomimo uderzenia piłką sporo widzi, a wielu jego kolegów już nie. Podzielił się tą refleksją z matką. - Patrz mamo, jak to się dziwnie układa. Pomimo wszystko ja jeszcze widzę, a oni nie. I wyobraź sobie, to oni pokazują mi tyle rzeczy. W życiu bym nie zgadł, że wszystko jest takie ciekawe. Te wszystkie książki, gry, słuchowiska radiowe i tak dalej! Jakoś wcześniej nikt mi tego nie pokazał. Z drugiej strony nie wiem, jak mógłbym sobie dać radę całkiem bez wzroku. - No tak. Dobrze, że twoi koledzy sobie radzą, ale ja i tak nie przeżyłabym, gdyby twój wypadek gorzej się skończył. Nie wyobrażam sobie ciebie jako niewidomego. To byłoby ponad moje siły. Uważaj więc wszędzie. Lekarze powiedzieli, że twoje oczy są delikatne i będą nieustannie narażone na niebezpieczeństwo. Eryk dobrze zapamiętał słowa matki. Wiele razy o nich myślał. Sam już nie wiedział, czy nie myśli podobnie. Jego stosunek do tej wypowiedzi zmieniał się wraz z jego nastrojem. Gdy był w złym humorze, sądził, że matka miała rację. Nie wytrzymałby ciosu utraty wzroku. Innym razem, gdy wszystko było w porządku, myślał zupełnie odwrotnie, szczególnie wtedy, gdy bawił się z kolegami. Oni jakoś przeżyli i nieźle im się powodziło. Kto by się spodziewał, że słowa matki wywołają wilka z lasu. Eryk nie zdawał sobie sprawy, że lepiej by było, gdyby ich nie słyszał. Zapadły mu głęboko w pamięć; nie przypuszczał, że wypadki czekały na swój złowieszczy rozwój. Wsiadamy do podmiejskiego autobusu, wyjeżdżamy z Warszawy, mijamy Mościska i wysiadamy we wsi Laski. Wystarczyło pół godziny, by z zatłoczonej i hałaśliwej Warszawy przenieść się do „raju”. Już tu można się przekonać, że miasto zostało daleko w tyle, a dookoła jest tylko las i cisza. Nie bez powodu wybrano właśnie to miejsce dla niewidomych. Informację o nich widać obok przystanku. Każdy, kto tu zawita, wie, że niewidomi szukają tu najlepszych warunków do rehabilitacji i odnalezienia się w życiu. Wkraczamy w las i ogarnia nas jego spokój. Przechodzimy przez bramę, dochodzimy do przepięknego zabytkowego kościoła. Od razu orientujemy się, jak niewiele dzieli wielkie miasto od jeszcze większych idei. Przechadzamy się po terenie zakładu i nie możemy wyjść z podziwu, w jaki to cudowny sposób zdołano tak wiele zrobić dla niewidomych. Przecież zawdzięczamy to niewielkiej grupie wspaniałych ludzi i ich współpracownikom. Oglądamy domy, szkoły, internaty i spotykamy niewidomych, którzy nie wyglądają na zagubionych, lecz tylko zajętych swoimi sprawami. Gdy obejrzymy już cały zakład, możemy wejść do biura, by porozmawiać z długoletnią pracownicą Lasek – Panią Zofią Morawską. Dzięki niej poznamy nie tylko ten www.wsip.com.pl 47 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 47 zakład, ale również bardzo ciekawy fragment historii naszego narodu. W Laskach są bowiem nie tylko niewidomi podopieczni, ale jest też duch Matki Elżbiety Czackiej, Kardynała Stefana Wyszyńskiego, księdza Władysława Korniłowicza i innych. Przez lata budowano tu piękną, Małą Ojczyznę dla niewidomych Polaków. Tworzono, na początku wieku po odzyskaniu niepodległości, nową rzeczywistość. Ukrywano tu ludzi w latach II wojny światowej i ocalono to miejsce w latach miażdżącego wszystko komunizmu. Tak się złożyło, że niewidomi są związani nie tylko z wybitnymi ludźmi, ale i z historią walki o wiarę i niepodległość. Nie widzieć jest trudno, ale na przekór wszystkim trudnościom, inwalidztwo wydobywa z bliźnich nadludzkie siły. Okazuje się, że dla niewidomych potrafią oni pracować dniem i nocą, oddawać majątek i porzucić inne sprawy, żeby wziąć udział w wielkim dziele. Zo f i a Mo r aws k a mogła poświęcić życie innym celom, ale na szczęście wybrała nas. Teraz spotykamy Ją po dziewięćdziesiątych ósmych urodzinach, gdy nieustannie pracuje tak samo intensywnie jak dziesiątki lat temu. Była jedną z tych osób, które rozpoczęły misję przekonywania widzących o możliwościach niewidomych. Być może jeszcze ważniejsza była misja przekonania ich samych do idei nowoczesnej rehabilitacji. - Zaczęłam pracować w Laskach w roku 1930. Moja współpraca z Towarzystwem Opieki nad Ociemniałymi trwa już siedemdziesiąt dwa lata. Nie zawsze pracowałam tu na miejscu. Przed II wojną światową zajmowałam się tak zwanymi patronatami. Było to sprawowanie opieki nad dorosłymi niewidomymi. Patronaty działały w Warszawie, Wilnie, Krakowie, Chorzowie oraz w Poznaniu. Może państwa dziwi wymienienie przeze mnie Chorzowa, ale chociaż Śląsk miał już wówczas swój związek niewidomych, to w pewnym momencie poproszono nas, abyśmy przejęli w tej dziedzinie jego pracę. W chorzowskim domu śląskiego związku przy ulicy Hajduckiej urządziliśmy mały internat oraz warsztaty dla niewidomych. Wielu naszych podopiecznych pracowało jako chałupnicy. Warto podkreślić, iż wszystkie osoby działające w tego typu placówkach pracowały na zasadzie wolontariatu. Właśnie tak wyglądały początki rehabilitacji społecznej i zawodowej niewidomych w Polsce. Wcześniej nie było łatwo. Do XIX wieku niewidomi żyli na marginesie społeczeństwa. Nie dotyczyło to wyłącznie niewidomych Polaków. Dopiero w XIX wieku zaczęło się coś zmieniać. Nadal jednak nie należało do rzadkości spotykanie ich pod kościołami. Nie mieli żadnych źródeł utrzymania, liczyli na rodziny albo jałmużnę. Przed upowszechnieniem wynalazku Ludwika Braille’a nie mogli samodzielnie czytać i pisać. Nie było w zasadzie możliwe jakiekolwiek wykształcenie, chociaż, jak wiemy, byli w poprzednich wiekach wybitni niewidomi. Pod koniec życia stracił wzrok Jan Sebastian Bach, a pomimo to nie zaprzestał tworzyć muzyki. W podobnej sytuacji Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 48 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 48 znalazł się wybitny matematyk Leonhard Euler. Wielki sukces jako niewidomy osiągnął też pan Piątkowski, który został ministrem sprawiedliwości II Rzeczpospolitej. Wreszcie Braille wyciągnął genialne wnioski z wcześniejszych doświadczeń i zmienił sytuację niewidomych. Jego wynalazek miał rewolucyjne znaczenie. Po raz pierwszy w historii niewidomi uzyskali dostęp do książek. Otwarto specjalne drukarnie i biblioteki gromadzące brajlowskie książki. Powstały specjalne szkoły, w których niewidomi mogli się uczyć. W następstwie tych osiągnięć mogli zdobywać wykształcenie i pracę. Powstały specjalnie przygotowane zakłady, w których mogli sobie poradzić z prostą produkcją. Wybitni przedstawiciele niewidomych zaczęli dostawać się na wyższe uczelnie. Ludwik Braille był genialnym wynalazcą, któremu są wdzięczni wszyscy. Sam był niewidomy. Utracił wzrok po nieszczęśliwym wypadku. Podobnie Matka Czacka uległa wypadkowi i w wieku dwudziestu dwóch lat straciła wzrok. Matka Czacka nie poddała się chorobie, lecz przeciwnie – przestała widzieć świat, by ujrzeć swoją nową rolę. Poświęciła się innym niewidomym. Jeśli tę wyjątkową parę niewidomych: Ludwika Braille’a i Matkę Czacką tak podziwiamy za ich działalność, to jak mamy odwdzięczyć się Pani Zofii Morawskiej, gdy jako widząca poświęciła niewidomym całe życie? Jako młoda, zdolna osoba, pochodząca ze świetnej rodziny, w której między innymi Jej ojciec był rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, mogła wybrać wiele ciekawych rzeczy, wybrała jednak Matkę Czacką, Laski i niewidomych. W ten sposób znalazła się w gronie wybitnych postaci. - Moja rola w patronacie polegała na organizowaniu spotkań z wolontariuszami w poszczególnych ośrodkach. Dotyczyły one nie tylko zagadnień rehabilitacji, ale też problemów bardziej ogólnych, na przykład natury cierpienia i znaczenia wiary w jego pokonywaniu. Pierwszy raz przyjechałam do Lasek w 1928 roku, ze swoją ciotką, która opiekowała się grupą sierot. Jeden z jej podopiecznych był głęboko słabowidzącym chłopcem. Ciotka chciała umieścić go właśnie u Matki Czackiej. Nie było niewidomego, któremu Matka Czacka odmówiłaby opieki. Ten chłopiec też został przyjęty. Warto pamiętać, że przed wojną nikt za pobyt w Laskach, tak samo jak za rehabilitację i edukację, nie płacił. Kiedy w 1930 roku zamieszkałam z rodziną w Warszawie, zaczęłam poszukiwać pożytecznego zajęcia i ponownie znalazłam się w Laskach. Obie z moją siostrą, Heleną Morawską, która prowadziła katolicką księgarnię „Verbum”, byłyśmy urzeczone atmosferą Lasek, a zwłaszcza tą niespotykaną życzliwością i pogodą ducha, które charakteryzowały ludzi związanych z Matką Czacką. Byli tu przede mną niebywale ciekawi ludzie nadający zakładowi specyficzny klimat. Na przykład pan Marylski, który trafił do Lasek już w roku 1922. Był wówczas młodym człowiekiem poszukującym prawdy. Studiował na Uniwersytecie Warszawskim filozofię u profesora Kotarbińskiego. To mu nie wystarczało, nie dawało odpowiedzi na jego życiowe pytania. Będąc na rekolekcjach u księdza Korniłowicza, uległ jego duchowemu wpływowi. Ten z kolei poznał go z Matką Czacką, która akuwww. wsip.com.pl Z o f i a M o r a w s k a 49 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 49 rat wtedy leżała w klinice po ciężkiej operacji. Pan Marylski tak bardzo przeżył to spotkanie, że pod wrażeniem jej osobowości, pogody ducha i otwartości na drugiego człowieka, postanowił pomóc w organizowaniu ośrodka dla niewidomych. W tych latach byli w Laskach jeszcze inni wybitni współtwórcy tego ośrodka, prawda? - W momencie mojego przyjścia do Lasek swoją działalność prowadzili już panowie Ruszczyc, Serafinowicz, Świątkowski i Czosnowski. Każdy z nas miał inną drogę do Lasek. Na przykład pan Serafinowicz trafił do Matki Czackiej przez grupę „Skamandrytów”. Matka Czacka przede wszystkim swoją osobowością przyciągała tak wiele wspaniałych osób. Przed zorganizowaniem ośrodka w Laskach prowadziła zakład dla niewidomych przy ulicy Polnej 40 w Warszawie. Wówczas pomagali jej głównie studenci uniwersyteccy skupieni w organizacji „Juventus Christiana”. W innym domu warunki były bardzo skromne, małe dzieci nie miały nawet łóżek, więc spały w wiklinowych koszach. Matka Czacka była pełna poświęcenia, zawsze gotowa służyć bliźniemu. Pamiętam, jak odstąpiła swoje łóżko młodemu niewidomemu, późniejszemu świetnemu nauczycielowi matematyki w Laskach, Leonowi Lechowi. Sama zaś spała na progu mieszkania. Matka Czacka złożyła śluby zakonne podczas I wojny światowej w roku 1917. Swoją pracę z niewidomymi rozpoczęła od założenia Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w 1911 roku. Podczas wypadku ostatecznie straciła wzrok. Zawsze mi mówiła, jak bardzo była wdzięczna doktorowi Gepnerowi, okuliście, który powiedział jej prawdę, że nie może mieć nadziei na odzyskanie wzroku. Był znakomitym lekarzem o szerokich horyzontach. Wiedział, że niewidomi w Polsce nie mają żadnej opieki. Zasugerował więc Matce Czackiej, aby poświęciła się opiece nad inwalidami wzroku. Do końca życia pozostała mu wdzięczna za wskazanie tej drogi. Zaraz potem wyjechała za granicę, gdzie studiowała i uczyła się, jak prawidłowo zorganizować opiekę nad ociemniałymi. Matka Czacka wiedziała, że nikt w Polsce naprawdę nie wie, jak to robić. Na początku wieku, przed wojną, a potem w jej trakcie, gdy jeszcze nie było Polski na mapie, wszystko zaczynało się od nowa. W każdej dziedzinie życia trzeba było sprostać trudnym wyzwaniom. Nikt nie dawał nam specjalnych darów. Uwolniona ojczyzna musiała dogonić inne kraje. To samo dotyczyło gospodarki, edukacji, obronności, służby zdrowia i opieki nad niewidomymi. Najpierw Matka Czacka, a potem kolejni wymienieni wyżej bohaterowie realizowali swoje wielkie cele. Zofia Morawska nie tylko wtedy uczyniła wiele, lecz i teraz, już w XXI wieku, stwarza niewidomym jak najlepsze warunki życia i nauki. W którym momencie związał się z Laskami ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński? - Kardynał Wyszyński był bardzo związany z księdzem Korniłowiczem. Poznali Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 50 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 50 się na studiach w Lublinie. W czasie okupacji Kardynał początkowo przebywał w naszym domu w Żułowie, później zaś, od 1942 roku był w Laskach aż do zakończenia okupacji. Wówczas ukrywał się w Żułowie ksiądz Korniłowicz, wobec czego sam Kardynał pełnił w Laskach funkcję kapelana. Wykładał także grupie dorosłych niewidomych nauki społeczne. Obaj księża byli współtwórcami duchowymi Lasek. W roku 1944 zamieszkała Pani na stałe w Laskach. Jaką funkcję pełniła Pani wówczas? - Ponieważ w czasie okupacji niemożliwe było kontynuowanie patronatów, zajęłam się sprawami administracyjnymi. Znałam język niemiecki, załatwiałam więc formalności związane z opieką społeczną. Trzeba powiedzieć, że Niemcy dosyć dobrze traktowali niewidomych, dzięki czemu opieka nad nimi mogła być realizowana. W 1947 roku zostałam skarbnikiem Zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi i do dziś nim jestem. Pełnię tę funkcję już pięćdziesiąt pięć lat. Czy nadal ta wyjątkowa atmosfera przyciąga ludzi do Lasek? Czy przedwojenny klimat tego miejsca ciągle trwa? - Ten klimat to wielkie osobowości Lasek. Matka Czacka była cudownym człowiekiem. Zajmowała się wszystkim: administracją, wychowaniem młodzieży, nauczaniem pisma Braille’a, a nawet opracowaniem brajlowskich skrótów. Sprawy niewidomych były dla Niej zawsze na pierwszym planie. Wszyscy byli nastawieni na dobro drugiego człowieka. Czasy się jednak zmieniły. Dzisiaj inne są warunki życia, stąd niestety obserwujemy i inne postawy. Skąd brano środki na utworzenie tego ośrodka? - Matka Czacka przeznaczała na pomoc niewidomym wszystkie swoje środki finansowe. Wykorzystała do tego celu cały swój posag. To nie mogło wystarczyć na długo. Powierzając swoje dzieło Bogu uwierzyła, iż On nie pozwoli na jego zaprzepaszczenie. Wiele środków zdobywała organizując kwesty. Ja też brałam w nich udział. Na wybudowanie domów w Laskach Towarzystwo zaciągnęło przed wojną kredyt w Banku Gospodarstwa Krajowego. Absolutne zawierzenie Bogu dawało niezwykłe efekty. Wiele różnych osób było głęboko zaangażowanych w pomoc Matce. Nawet prezes tego banku zbierał pieniądze na spłacenie zaciągniętego kredytu. Z Boską pomocą jakimś cudem pieniądze zawsze się znajdowały. Kredyt został spłacony już po wojnie w bardzo dziwny sposób. Mogliśmy zakończyć tę sprawę oddając zaledwie jedną setną jego wartości. Praktycznie więc został nam darowany. Tuż po wojnie, w 1947 roku powstał Komitet Pomocy Niewidomym w Nowym Jorku. Dzięki zebranym przez Komitet pieniądzom wybudowano nowe domy (przedszkole, szpitalik, bibliotekę i inne). www.wsip.com.pl Z o f i a M o r a w s k a 51 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 51 Ośrodek w Laskach zmieniał się nieustannie. Co kilka lat powstawał kolejny nowy dom. Zmiany dotyczyły również podejścia do rehabilitacji niewidomych. Jak będą wyglądały Laski za dziesięć, dwadzieścia lat? - Będą z pewnością inne niż obecnie. Wszędzie widać tendencję do integracji z widzącymi, która jest moim zdaniem wdrażana nieprawidłowo. Nie można iść w kierunku integracji nie udzielając niewidomym podstawowej pomocy. Muszą ich edukować nauczyciele, którzy są specjalistami w tej dziedzinie. Są oni bezwzględnie potrzebni przynajmniej w pierwszym okresie. Często się zdarza, że przychodzi do nas dziecko, na przykład po czterech klasach szkoły integracyjnej, które nie daje sobie u nas rady w równoległej klasie. Nie nauczono go podstawowych umiejętności, jak pisanie i czytanie brajlem, obsługi maszyny brajlowskiej i samodzielnego poruszania się. Idea integracji jest słuszna, ale wyłącznie wówczas, gdy jest ona prawidłowo prowadzona. Obecnie przychodzi do nas dużo dzieci z kompleksowym inwalidztwem, na przykład z porażeniem mózgowym. Z każdym rokiem dzieci są słabsze fizycznie. W ostatnim roku mieliśmy na przykład osiemnastu epileptyków i dzieci chore na cukrzycę. Wygląda na to, że praca z dziećmi z wadami sprzężonymi jest kolejnym wyzwaniem dla naszego zakładu. Nie tracą państwo kontaktu z absolwentami. Jakie są ich losy? - Coraz więcej naszych absolwentów po szkole podstawowej idzie do masowych liceów. W ubiegłych latach było ich przeszło sześćdziesięciu. Kiedyś żaden niewidomy, który ukończył u nas edukację, nie pozostawał bez pracy. Zawsze można było liczyć na spółdzielnie inwalidzkie. Teraz kształcenie w takich kierunkach, jak szczotkarstwo czy dziewiarstwo nie jest celowe. Bardzo dużą popularnością cieszy się masaż i uważam, że zawód masażysty ma przyszłość. Z pewnością nową szansą dla niewidomych są wyposażone w specjalistyczne oprogramowanie i oprzyrządowanie komputery. Niewidomi bywają nauczycielami lub tłumaczami. Ireneusz Adach, nasz wybitny absolwent, świetnie poznał język angielski i jest tłumaczem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Podobne sukcesy osiągają masażyści, na przykład Sławomir Polkowski, który prowadzi prywatny gabinet masażu w Krakowie. Nasz ośrodek wykształcił i wychował przez te kilkadziesiąt lat wiele znakomitych osób. Jednym z nich był Modest Sękowski – pionier spółdzielczości niewidomych. Zaraz po wojnie założył pod egidą pana Ruszczyca spółdzielnię dla niewidomych w Lublinie. Była świetnie zorganizowana i wspaniale funkcjonowała. W kim Pani widzi największą nadzieję dla przyszłości Lasek? - Jest wiele bardzo zaangażowanych sióstr, które mogą Laskom i niewidomym pomóc, tak jak na przykład siostra Blanka. Prowadzi ona znakomity chór, który jeździ po całym świecie. Odwiedził już wiele ośrodków polonijnych. Nadal jednak trzeba Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 52 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 52 szukać ludzi, którzy jak ich poprzednicy poświęcą dla niewidomych swoje życie. Ciągle dużym magnesem jest nasza kaplica. Przyjeżdża tu wielu ludzi, by się pomodlić. Jest wiele ważnych powodów, dla których praca w naszym ośrodku ma tak wyjątkową wartość. Zetknięcie się z Chrystusem, pamiątkami po Matce Czackiej, dowodami na Boską opiekę nad niewidomymi podopiecznymi, czy możliwość zrozumienia znaczenia podstawowych dla nas pojęć, jak miłość bliźniego, nie pozostawia ludzi obojętnymi. Mamy na to wiele wspaniałych przykładów. Po II wojnie światowej organizacja „Dar Szwajcarii” ofiarowała wiele kompletów mebli dla naszych domów. Wówczas, aby w jakiś sposób odwdzięczyć się darczyńcom, nasza młodzież wystawiła Jasełka. Było to piękne przedstawienie – pełne nadziei. Przyjechał na nie prezydent „Daru Szwajcarii”. Takie oto słowa napisał później do pana Marylskiego: „Myślałem, że przyjeżdżam tu jako ofiarodawca, a to ja wyjechałem obdarowany”. Ta myśl oddaje wszystko, co udało się nam stworzyć w Laskach. Pora wracać. Wystarczająco dużo czasu zabraliśmy Pani Zofii. Widać, że chciałaby jeszcze opowiadać, ale my nie możemy pozwolić sobie na nadużywanie gościnności. Razem z Gospodynią oglądamy na ścianie fotografie, które na długo pozostaną nam w pamięci. Oglądamy podobizny Ojca Świętego, Kardynała Wyszyńskiego, Matki Teresy z Kalkuty, Matki Czackiej, Ks. Marylskiego, Barbary Bush oraz wielu innych osób głęboko związanych z Laskami, m.in. założycielek Komitetu Pomocy Niewidomym w Nowym Jorku. Na tej ścianie jest nie tylko historia Zakładu dla Niewidomych w Laskach, jest tu również istotne świadectwo poświęcenia się wielu ludzi innym, którym nie było dane oglądać ani tych fotografii, ani pięknego lasu, przez który ponownie idziemy do autobusu. Wracamy do wielkiego miasta, bo jeszcze większe idee trzeba zachować dla tych, którzy jak mało kto potrzebują najpierw pocieszenia, a potem życzliwej pomocy. Zostawiamy za sobą świat, w którym człowiek jest bliższy Boga i innych ludzi, a zabieramy nadzieję, że i nad nami Ktoś czuwa. Kraków ma mnóstwo powodów być sławnym miastem. Dawna polska stolica, Wawel, przepiękna Starówka, Rynek i Sukiennice, niebywała architektura, styl i wdzięk mieszkańców są nie do przecenienia. Czy jednak nowoczesny ośrodek dla niewidomych jest mniej ważny? Kraków to miasto wyższych uczelni i znakomitych liceów. Ośrodek dla niewidomych wyróżnia się pomiędzy nimi. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że takie miejsce wymaga wielkiej pracy, by proces rehabilitacji był skuteczny. Jego dyrektor Mi e c z y s ł aw Ko z ł ows k i jest niebywale przedsiębiorczym menadżerem i pedagogiem. Jest też serdecznym człowiekiem, który znalazł swoje szczęście poprzez ofiarowanie swoich zdolności niewidomym uczniom. www.wsip.com.pl M i e c z y s ł a w K o z ł o w s k i 53 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 53 Jest pan dyrektorem ogromnego ośrodka dla dzieci w Krakowie. Pracuje pan tu wiele lat. Co roku w ośrodku są setki podopiecznych. Niewątpliwie można na podstawie tak wielu doświadczeń podsumować, jacy są współcześni młodzi niewidomi? - Jestem dyrektorem od osiemnastu lat. Mogłem przez ten czas kształtować strukturę tej szkoły. Przejmowałem ten ośrodek z 73 uczniami, gdy była tu tylko szkoła podstawowa, a dzisiaj mamy aż dziewięć szkół, które tworzą ośrodek w Krakowie. Mamy wczesną pomoc pedagogiczną w systemie pozaszkolnym, szkołę podstawową, gimnazjum, trzy rodzaje szkół ponadpodstawowych, które co prawda powoli wygasają, ale jeszcze istnieją, są cztery technika, dwie szkoły policealne i samorządową szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Do tego wszystkiego dochodzą dwa internaty, w których mieszka 268 dzieci i młodzieży. Od dawna znam nie tylko naszych uczniów, ale całe środowisko niewidomych. Kiedy w roku 1985 podjąłem decyzję o przejściu na stanowisko dyrektora szkoły na Tynieckiej, wydawało mi się, że dzieci będą oczekiwać ode mnie dużej sprawności organizacyjnej i wiele serca, ale jednocześnie konsekwencji w egzekwowaniu ładu i porządku. Spodziewałem się, że prowadzenie takiego ośrodka będzie wymagało dużej wiedzy i dobrego przygotowania. Nie zawiodłem się na niczym. Uważam, że najtrudniejsze jest nie tyle przekazywanie tym dzieciom wiedzy, ale traktowanie ich jak uczniów, którzy potrafią w pełni podołać rozlicznym wyzwaniom, które niesie nauka na wszystkich poziomach. Nasza młodzież nie jest w niczym inna od młodzieży, którą kiedyś kształciłem jako nauczyciel i dyrektor w masowym liceum. Jest bardziej ambitna. Nasi uczniowie wiedzą, że muszą zdobyć kwalifikacje i zawód. Muszą być konkurencyjni. Jest to w nich zaprogramowane. W szkole masowej młodzież wciąż liczy na kogoś, na szkołę, rodziców i innych. Moi uczniowie natomiast wiedzą, że można się oprzeć na bliskich, ale życie trzeba sobie ułożyć samemu. Jacy są opiekunowie niewidomych uczniów? Czy to prawda, że aby pracować z niewidomymi, czy szerzej – z niepełnosprawnymi, trzeba chcieć i umieć się poświęcić? - Kategorycznie nie. Protestuję przeciw takim opiniom. Opiekun czy nauczyciel wkłada tyle samo wysiłku tu, jak w innej szkole. Ma natomiast na pewno więcej satysfakcji, gdyż nasi uczniowie reagują zawsze bardziej spontanicznie i chcą się nieustannie wykazywać wiedzą. To z kolei przynosi nauczycielom radość. Nasi opiekunowie mają większe szanse odniesienia sukcesu tak dydaktycznego, jak wychowawczego. Wynika to z atmosfery, która panuje wśród wychowanków i z faktu, że nasze klasy i grupy są mniejsze. Nauczyciel może dzięki temu uzyskać lepsze efekty. Jedynym mankamentem naszej pracy jest niedostateczna troska władz oświatowych o warsztat pracy ucznia i nauczyciela. Nie wynika to z samego charakteru szkoły specjalnej, ale raczej z trudności finansowych państwa, bądź z niezrozumienia Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 54 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 54 potrzeb edukacyjnych tego środowiska. Ale i w tej dziedzinie co jakiś czas odnotowujemy postęp. Właśnie teraz klimat dla tych spraw jest bardziej sprzyjający. Wielu jednak uważa, że niewidomi są tak wyjątkowi, że aby z nimi pracować, trzeba rezygnować z wielu różnych atrakcji. Co sprawia trudności w naszym środowisku tym osobom? - Ci, którzy uważają, że praca z niewidomymi jest poświęceniem, muszą się zastanowić czy przyczyną tego odczucia są oczekiwania ich podopiecznych, czy też raczej są to braki we własnej osobowości i niedostatki merytoryczne. Nasi nauczyciele otrzymują do pensji dodatek specjalny za trudniejszą pracę. Ten dodatek związany jest z koniecznością dostosowania metod do coraz większych potrzeb ucznia i koniecznością korzystania z coraz nowocześniejszego sprzętu, a nie z faktu, że musimy z uczniem postępować w sposób szczególny. Poświęcanie się dla niewidomych jest więc mitem. Niewątpliwie musimy znać specyfikę niewidomych i słabowidzących uczniów. Musimy spojrzeć na każdego indywidualnie, gdyż każdy niewidomy jest w innej sytuacji zdrowotnej, rodzinnej i psychofizycznej. Trzeba szczerze sobie powiedzieć, że te same zagadnienia dotyczą szkół masowych. Każdy uczeń jest inny, różni się osobowością. Tam o tym się jednak nie mówi. Jest taka powszechna tendencja, niekorzystna moim zdaniem, żeby wszyscy byli tacy sami. Ginie wtedy szansa na wychwycenie indywidualnych dla każdego zdolności. Dlatego my działamy odwrotnie. Naszym zadaniem jest właśnie znalezienie tej szansy, którą ma każdy niewidomy uczeń, z uwzględnieniem jego indywidualnych zdolności. Wygląda na to, że znalazł tu pan fascynujące miejsce, w którym udało się panu zrealizować samego siebie? - Niewidomi uczniowie nauczyli mnie pokory wobec życia. Miałem kiedyś wrażenie, że za mało dostałem od Opatrzności, a oni uzmysłowili mi, że mogę bardzo dużo zmienić zarówno w szkole, jak i w sobie. Wiele im zawdzięczam. Praca nie zawsze przynosi tak spektakularne efekty. Jak udało się panu i pańskim współpracownikom osiągnąć więcej niż udało się innym? Stworzył pan miejsce, o którym wiedzą wszyscy polscy niewidomi i o którym mówią, że daje największe szanse na osiągnięcie w dorosłym życiu samodzielności i sukcesu? - Zorganizowałem zespół ludzi, którzy nie uważają, że muszą się poświęcać. Nie traktują siebie jak pokrzywdzonych przez los. Nikt tu nigdy nie mówił, że ma trudniejszą sytuację, lecz przeciwnie. Mamy 230 nauczycieli kochających swoją pracę. Stawiamy zarówno na wiedzę z zakresu tyflopedagogiki, jak i na wiedzę przedmiotową. Poważnie traktujemy pedagogikę wychowawczą. Uczeń ma być główną postacią w tej strukturze. On przychodzi do nas dla nauki, a my mamy w tym pomagać. Wszyscy mają się szanować. Ucznia trzeba cenić, traktować poważnie. Dzięki www.wsip.com.pl M i e c z y s ł a w K o z ł o w s k i 55 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 55 temu łatwiej nam razem pracować. Przygotowujemy ich do przyszłego dorosłego życia zapoznając z zawodem, społeczeństwem, w którym będą żyli i dotyczącym ich ustawodawstwem. Stawiamy sobie zadanie, by nasza szkoła była nowoczesna. Musimy mieć dostęp do nowości. Zawsze chciałem prowadzić ośrodek, do którego będą wracali absolwenci. Idea, że szkoła jest też dla absolwentów, w takim środowisku musiała się udać. Zawdzięczamy to wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób się z nami zetknęli. Moje credo, to uczynienie z ośrodka naszego wspólnego domu. Często mówię, że mamy na Tynieckiej swoją wielką rodzinę. W tej rodzinie są i widzący i niewidomi. Tak prowadzimy pracę, że nikt tu nie wyróżnia się negatywnie. Wszyscy mają jednakowe szanse, z których potrafią skorzystać zdolni i pracowici. W ostateczności, wszystko zależy od samych wychowanków. Dyrektor musiał już nas opuścić. Czeka na niego kilku kolejnych rozmówców. Kierowanie tak wielkim ośrodkiem nie pozostawia czasu dla siebie. Aby wszystko dobrze funkcjonowało, należy nieustannie być dyspozycyjnym. Pędzi więc już z kimś innym po korytarzu, by zdążyć załatwić kolejną sprawę. Gdy chce się dużo osiągnąć, trzeba to robić szybko i profesjonalnie. W innym razie, wszystko się rozmywa. Od Tynieckiej w Krakowie do Lasek pod Warszawą jest około trzystu kilometrów, ale obie instytucje działające dla niewidomych są sobie bardzo bliskie. Już w piątej klasie Eryk „wyszedł na prostą”, a w szóstej zaczął osiągać sukcesy. Gdy opanował system Braille’a, zapomniał, że widzi gorzej. Różnica w porównaniu ze stanem z pierwszej czy drugiej klasy nie była już tak bolesna. Widział przeszkody, duże napisy, rozpoznawał twarze i przyzwyczaił się do życia w internacie. Na początku do depresji wynikającej z pogorszenia wzroku dochodziła tęsknota za domem. Mama odwiedzała go często. Często też zabierała na niedziele, ale nikt nie przyzwyczaja się do internatu łatwo. Gdy jednak poznał kolegów, zaczął czytać, brał udział w grupowych zabawach, wszystko się poprawiło. W siódmej klasie Eryk nie wspominał już o swoich niepowodzeniach. Jakby pogodził się z losem i znalazł w swoim życiu wiele pozytywnych elementów. Nie byli już dziećmi, raczej młodzieńcami. Jeszcze półtora roku i skończą podstawówkę. Zmienili się. Mieli poważniejsze rysy twarzy, metr siedemdziesiąt wzrostu. Chodzili już na randki, typowe dla internatowych warunków, ale nie mniej atrakcyjne niż inne. Przeżywali pierwsze sercowe rozterki, opowiadali o różnych tajnikach wiedzy, o których wcześniej nie było powodu mówić. Zmienili zainteresowania – byli doroślejsi. W dużej mierze pozostali oczywiście dziecinni i nieodpowiedzialni. Nauczyciele i wychowawcy twierdzili, że nie sposób z nimi wytrzymać. Niewątpliwie tryskali energią zabójczą dla spokojnych pedagogów ze trzy razy starszych od nich. Jednak nie było w ich klasie niepokojących sygnałów. Uczyli się nieźle, niektórzy zaczęli się interesować literaturą, inni wpadli w nałóg uczenia się matematyki. Jeszcze inni całymi dniami muzykowali. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 56 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 56 Najlepsi uczniowie walczyli o przywilej słuchania słuchowisk radiowych. Radio to idealna rzecz dla niewidomych. Całymi klasami słuchali meczów, reportaży i wiadomości. Poważne słuchowiska były nadawane późno – ich słuchanie wymagało specjalnego zezwolenia. Dowiedzieli się, że będzie to możliwe, gdy kupią sobie własne radio. Cała klasa zbierała więc makulaturę, złom i butelki. Akcja trwała długo, ale przyniosła wreszcie efekt. Od tej pory słuchowiska były dla nich dostępne. Wychowawcy, gdy słuchowiska zapowiadały się ciekawie, pozwalali im słuchać radia w nocy. Eryk robił znaczne postępy. Już nie pisał idiotycznych wypracowań. Teraz dostawał dobre oceny. Był zadowolony. Miał kilka hobby, z których matematykę traktował z największą powagą, muzykę z uporem średnio zdolnego ucznia, a szachy i sport z dziecinną fascynacją. Starał się robić jak najwięcej. Zauważył, że brakuje mu czasu na wszystkie zainteresowania. Zmartwił się, gdy odkrył, że będzie musiał dokonać jakiegoś wyboru, bo wszystkiego nie da się zrealizować. Nie podejmował jednak decyzji, aż do momentu, gdy będzie to konieczne. Tak bardzo przyzwyczaił się do internatu, nowej szkoły, kolegów i nauczycieli, że zapomniał o dawnych czasach. Tu było ciekawiej. Czasem wspominał starą szkołę, ale porównanie z tą nie wychodziło najlepiej. Myślał sobie, że gdyby został tam, nie mógłby osiągać sukcesów. Tu wymagano od niego więcej, więc pracował solidniej. Wydawało się, że wszystko już się ułożyło, gdy nagle... Był trochę nieobecny – niby się wyspał, ale właściwie mógłby jeszcze trochę odpocząć. Miał głupie sny. Śniło mu się, że gra w piłkę i nic mu nie wychodzi. Gdy tylko chciał ją podać koledze, ona wydawała się być przyklejona do jego nogi. Potem mógł dalej ją prowadzić, aż ponownie przekonywał się, że zły czar nie minął – chciał podawać i... nic. Piłka jak z plasteliny, czepiała się jego stopy – trochę odskakiwała, ale natychmiast wracała. Nie dawał za wygraną i mozolnie trącał ją butem, a ona jak wierny pies odnajdywała jego kostkę i znowu do niej przylegała. Wściekał się i czuł, że wzrasta mu temperatura. Chciał pić i skierował kroki do autu, a piłka goniła razem z nim. Prosił kolegów, by zabrali mu ten futbolowy dodatek, ale oni stali jak zaklęci i nie chcieli mu pomóc. Wreszcie zrozpaczony, rozpłakał się i obudził. Był spocony i roztrzęsiony. Zorientował się, że jego stopa złośliwie ugrzęzła w zakręconej kołdrze. Poruszył nogą i rzeczywiście nie mógł od razu wydobyć jej na wierzch. – Głupia sprawa – pomyślał – ta kołdra zasugerowała mu tę piłkę. Chciał spać dalej, ale już było za późno. Wstał, snuł się przed myciem w oczekiwaniu na wolne miejsce w łazience, nieskładnie się ubierał i spóźnił się na śniadanie. Starał się wrócić do równowagi, ale szło mu ciężko. Po śniadaniu trochę się rozruszał, ale na gimnastyce nie miał szans grać w piłkę toczoną, bo nadal ruszał się jak niedźwiedź. Na lekcjach przeczekiwał, siedział podparty na łokciu i już prawie zasypiał, gdy ambicje budziły go i trwał czujnie. Przed ostatnią lekcją koledzy zauważyli jego ociężałość i zaczepiali go. Nie protestował, odepchnął natręta i po dzwonku na lekcję wziął udział w gonitwie do klasy. Ciężko mu się biegło. Nie miał zamiaru wygrać, ale nie chciał ominąć okazji do wykazania, że ma energię. Wyprzedziło go dwóch chłopaków, a potem on wyprzedzał na szczycie schodów www.wsip.com.pl 57 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 57 trzeciego, gdy niespodziewanie tamten stracił równowagę, zachwiał się i chcąc się ratować przed upadkiem wyrzucił ręce w bok. Jego noga zastąpiła drogę Erykowi, który nie miał już szans się ochronić. Spadał głową do przodu. Widział jak zajmuje coraz bardziej poziomą pozycję. Jego głowa stopniowo się obniżała, a reszta ciała pozostała gdzieś w tyle. Wyszarpnął zablokowaną nogę i próbował coś zrobić, ale uzyskał efekt odwrotny do zamierzonego. Leciał siłą bezwładu, a co gorsze wiedział, co może go spotkać. Strach go ogarnął, chociaż nie był tego do końca świadomy. Wiedział, że jest on obecny w całym jego ciele, ale jeszcze fizycznie tego nie odczuwał. To miało przyjść później. Czas na razie się zatrzymał. Eryk leciał powolutku i myślał o mnóstwie spraw. Przypomniał sobie szpital po piłkarskim wypadku, lekarzy, którzy dodawali mu odwagi przed kolejną operacją, pielęgniarki, które kłuły go jakimiś igłami pod okiem. Obrazy leciały tak jak on – razem lecieli powoli – kolejny schodek, następna seria obrazów, schodek, seria i tak dalej. Usłyszał krzyk kolegi, ale nie zwrócił na to uwagi. Widział już przed oczami nauczycielkę, która zaczęła ich przestrzegać przed nieodpowiedzialnymi figlami i wyobraził sobie, co z niego zostanie na dole schodów. Kiedyś spadł z wysokiego muru i też długo leciał. Wtedy też widział więcej niż zwykle, jednak skończyło się nieźle. Trochę się poobijał, ale większych obrażeń nie odniósł. Teraz nieopatrznie wyzwał po raz kolejny los na pojedynek i czekał na rezultaty. Wreszcie wylądował. Zrobił to strasznie nieumiejętnie, wręcz idiotycznie – spadł na głowę i prawe ramię. Wstrząsnęło nim okropnie, wycisnęło dech z piersi. Usłyszał swój jęk i okrzyki innych, a potem odleciał na dobre ... Los był nieubłagany – przyszło mu pojedynek z nim przegrać. - Nic złego się nie stało – stwierdził lekarz. Eryk tylko lekko się poobijał. Bolała go głowa i ręka, ale o wiele mniej niż sam się spodziewał. Nie miał wstrząśnienia mózgu i żadnych innych poważniejszych obrażeń, jednak czuł, że zbliżają się kłopoty. Gdy patrzył, nie wydawało mu się, że jest tak jak wcześniej. Cały świat był dużo bardziej czerwony niż zwykle. Następnego dnia wszystko go mniej bolało, ale świat nie wrócił do normy, przeciwnie – był coraz bardziej czerwony. Martwił się i powiedział to lekarzowi. Zastosowano jakieś leki, ale nie wiedział, jakie. Postanowił poczekać i sprawdzić sytuację następnego rana. Spał znowu niespokojnie. Tym razem jechał windą i jak na złość nie mógł nigdzie dojechać. Kalkulował, ile to pięter można przejechać w górę, ale za każdym razem nieuchronnie dochodził do wniosku, że gdyby był w normalnym budynku, to dawno by gdzieś dojechał. Tymczasem kontynuował wycieczkę i już wiedział, że nie będzie końca. Zaczął we śnie rozpaczać i obudził się. Sen minął, a rozpacz nie. Rano nie widział już nic, poza czerwoną płachtą! Sprawdzał to wielokrotnie, bo jeszcze nie wierzył, miał nadzieję, że to tylko czerwona plama urosła ponad miarę, a po paru dniach się cofnie. Ufał też lekom, które dostawał. Zauważał nawet poprawę, bo już nie bolała go głowa i ręka i w ogóle nie czuł się źle. Trzy dni później, gdy wstał, był pewny, że wszystko minęło. Znikła czerwona plama i widział jasność. Skoncentrował się i już dostrzegł okno, drzwi, łóżka kolegów, swoje ubranie. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 58 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 58 Ubrał się i wyszedł z sypialni. Nie wiedział, co o tym myśleć. Odetchnął z ulgą, bo zobaczył przed sobą szansę. – Dobrze, że to minęło. Co by to było, gdyby się nie cofnęło? Przypomniał sobie słowa matki: „Ja bym nie przeżyła, gdyby twój wypadek gorzej się skończył. Nie wyobrażam sobie ciebie jako niewidomego. To byłoby ponad moje siły. Uważaj więc wszędzie, bo lekarze powiedzieli nam, że twoje oczy są delikatne i będą nieustannie narażone na niebezpieczeństwo”. Eryk niby widział, a jednak coś było nie tak. Sam już nie wiedział, co o tym myśleć. Podszedł do kontaktu i zaczął nerwowo włączać i wyłączać światło. Widział wyraźne zmiany: jasno, ciemno, jasno, ciemno. Upewniał się, że nie jest źle, ale coś mu nie dawało spokoju. Poszedł więc po Romka. - Hej, Romek, mam prośbę. - No? - To jest głupia sprawa. Nawet nie wiem, jak to powiedzieć. - Nie krępuj się. - Wiesz, mam pewne obawy. Po tym upadku nie mogę ocenić, jak jest z moim widzeniem. - Jak to? - Sam nie wiem, czy widzę tak, jak wcześniej, czy nie. - Co ty gadasz, bracie?! Jak to widzisz, czy nie widzisz? - No patrz, niby widzę, a jednak coś się nie zgadza. - Widzisz mnie? - Tak. - Poznajesz mnie po twarzy? - Jasne. - To o co ci chodzi? - Sam nie wiem. Jesteś w czerwonej bluzie? - Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? - Tak to widzę. Mam ciebie przed oczami wyraźnie, jesteś w czerwonej bluzie z takimi dużymi guzikami. - Nie Eryk, wcale nie! - Człowieku nie gadaj, bo naprawdę to widzę! - E tam, nie mam tamtej bluzy. Oddałem ją do prania. Chodziłem w niej ostatnio cztery dni temu. - Rany boskie, człowieku, jak to możliwe? - W jaki sposób sprawdzasz, jak widzisz? - Dzisiaj się obudziłem i widziałem tak jak wcześniej, okno, drzwi, łóżka, ubrania i tak dalej. Potem włączałem i wyłączałem światło i widziałem jak należy: raz jasno, raz ciemno. A teraz cały czas widzę ciebie w twojej czerwonej bluzie i tyle. - Chodź tu jeszcze bliżej, zobacz. Eryk podszedł i już nic nie wiedział. Poszli do kontaktu i teraz Roman zapalał światło, a Eryk zatkał sobie uszy. Zgadywał, ale tym razem wyobraźnia nie mogła mu pomóc. www.wsip.com.pl 59 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 59 Nie było wątpliwości. Eryk jeszcze widział, ale tylko oczami wyobraźni. Romanowi spływały po policzkach łzy, których Eryk też nie mógł zobaczyć. Sam ucichł kompletnie, był oszołomiony bolesnym odkryciem. Był po jakiejś, nieznanej mu do tej pory, drugiej stronie. Nagle dorósł, ale było to smutne dorośnięcie. Jak wędrowiec, który mozolnie zmierzał w określonym kierunku, by dotrzeć na czas, nie unikał wysiłku i starań. Sto razy myślał, że się zabezpieczył wziąwszy w podróż wszystko, czego potrzebował, a nawet więcej, wziął wszystko, co w najgorszych warunkach mogło być mu potrzebne. Wiele razy wybierał właściwą drogę, omijając wszystko złe, a jednak nie dotarł do upragnionego celu i poniósł klęskę. Dał się omamić i miał nadzieję na sukces. A teraz się dowiedział, że on, jak i wielu innych, do swojego celu nie dotarł. Udzielane mu rady nie poskutkowały. Na nic się zdały ostrzeżenia. Nie zrobił nic złego, a jednak spokojne dorastanie i przetrwanie ze wzrokiem nie było mu pisane. Przypomniał sobie znowu słowa matki i zamarł w przerażeniu. Nie chciał jej rozpaczy. Był otumaniony, nie wiedział, że Roman pomaga mu usiąść w pokoju, w którym nie było nikogo. Coś do niego mówił, a on nie słyszał. Poprosił go jedynie, by o tej sprawie nikomu nie wspomniał, dopóki on sam się nie zastanowi. Roman zrozumiał, że nic tu po nim i poszedł sobie razem ze swoim żalem. Eryk myślał już tylko o matce. Od razu wpadł na sprytny plan – nie ma jak inteligencja – powiadali koledzy. Skoro przez cztery dni nikt nie zauważył niczego, to może się udać jeszcze dłużej. Nie chciał matce powiedzieć prawdy, a to oznaczało, że nie może o tym wspomnieć nikomu. Będzie więc milczał. Korzystał ze swojej wspaniałej wyobraźni przez ponad miesiąc. Unikał sytuacji, w których musiałby się zdradzić. Nie wyjeżdżał, bo na zewnątrz trzeba było widzieć. Przesiadywał w klasie, stołówce i sypialni. Wszystkie te pomieszczenia znał na pamięć. Poruszał się po nich ze zdwojoną uwagą. Celnie rzucał poduszkami, mówił o kolorach i zwracał komuś uwagę, że wygląda na niewyspanego, gdy słyszał, że cichutko ziewa. Udało mu się! Nikt nie wiedział, a Roman, choć smutny, milczał jak zaklęty. Na przekór wszystkiemu Eryk zagrał nawet w piłkę dźwiękową i doskonale bronił. Wychodziło mu to nieźle, bo dobrze słyszał i umiał już od dawna wykorzystywać słuch, jak inni niewidomi. Był też dwukrotnie w domu, gdzie nikt nie domyślił się, co się stało. Pomagał sprzątać, obierał kartofle, wpatrywał się w ekran telewizora, dopuszczał się tego typu mistyfikacji, by odjechać do internatu z przekonaniem, że wyjawienie jego tajemnicy mu nie grozi. Po całym trudnym dniu szedł do łóżka i odpoczywał od tej maskarady. Myślał o matce i jej dramatycznych słowach. Nie rozważał nawet, na ile były one prawdziwe. Przyjął aksjomatycznie, że matka na pewno nie przeżyje takiego ciosu. Było mu ciężko, bo nie mógł wyżalić się właśnie jej ze swojego nieszczęścia, ale też zdawał sobie sprawę, że ukrywanie tego pozwala mu odłożyć jej rozpacz na później. Miał jeszcze nadzieję, że kiedyś lekarze mu pomogą i wcale nie będzie musiał o tej sprawie komukolwiek mówić. Nadszedł jednak dzień, w którym jego naiwne oszukiwanie musiało się skończyć. Wychowawca coś podejrzewał. Był spostrzegawczy i wyczulony na młodzieńcze kombinacje. Obserwował Eryka i dostrzegał jego dziwne zachowania. Musiał nabrać pewności, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 60 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 60 więc postanowił zastawić pułapkę. Był piątek. Na dworze było jasno, była ładna pogoda. Na niebie ani chmury, tylko wielkie słońce. Wychowawca polecił Erykowi zanieść na boisko nową piłkę – wiedział, że Eryk nie odmówi. Otworzył szafę, wyjął udźwiękowioną piłkę i wręczył chłopakowi. Ten trochę się nią pobawił, włożył buty i wyszedł. Nie zauważył, że jego wychowawca wyszedł również. Eryk kroczył niepewnie w stronę boiska, chociaż udawał swoje zachowania sprzed kilku tygodni. Patrzył przed siebie, jak to zwykle czynił. Trochę przekrzywiał głowę w prawo, bo zawsze patrzył lewym okiem. Z pewnością jego widok musiał być naturalny i przekonujący. Nagle potknął się o korzeń i zaczął złorzeczyć. Nawet się odwrócił, by jeszcze raz „obrzucić wzrokiem” zdradziecką przeszkodę. Był pewny, że każdy, kto go obserwuje, nie może mieć żadnych podejrzeń. Mylił się. Szedł dalej i wpatrywał się przed siebie. I nagle, nie wiadomo skąd, zderzył się z kimś! Jeszcze nie wiedział kto to jest, przeprosił, pozbierał się, chciał iść dalej, udawał, że znowu patrzy na swoją przeszkodę i dziwi się, dlaczego ten gość tam stanął. On jednak nie pozwolił się ominąć, w milczeniu złapał Eryka za rękę i zatrzymał. - Musisz bardziej uważać, bo możesz kogoś zranić, gdy będziesz tak pędził i wpadał na ludzi. – Eryka zatkało. Wychowawca?! Poczuł smak goryczy, bo spodziewał się kłopotów. - O, to pan? - Właśnie ja. Sądzę, że mamy o czym porozmawiać, co? - No nie wiem właściwie. Niosę tę piłkę. Chyba wszystko jest w porządku? - Może jest, a może nie. Dziwię się, że sam do mnie nie przyszedłeś, żeby trochę porozmawiać. - Nie ma problemu, możemy porozmawiać. Odniosę tę piłkę i porozmawiajmy – powiedział najbardziej beztroskim głosem, jaki mógł z siebie wydobyć. - Nie zanoś tej piłki. Oni mają drugą, która jest całkiem w porządku. Ta jest im zupełnie niepotrzebna. - Boże, to po co pan mnie wysyłał? Wychowawca milczał dłuższą chwilę, a Eryk koncentrował się coraz bardziej i wreszcie zrozumiał. „Pociemniało” mu przed oczami, zakręciło się w głowie. Dobrze, że wychowawca trzymał go nadal za rękę. On zauważył to i wzmocnił uścisk, potem wziął Eryka pod rękę i zaczął spokojnie i powoli prowadzić z powrotem do domu. Eryk nie mógł zebrać myśli. Jego pomysł na trzymanie problemu w sekrecie nie miał już sensu – to nie ulegało wątpliwości. Coś jeszcze kombinował, szukał jakiegoś wyjścia, które oddali od niego i jego matki nieszczęście. Zapomniał nawet, że utrata wzroku jest najistotniejsza, myślał jedynie o tajemnicy i gdy wydawało mu się, że kolejny pomysł przedłuży status quo, wychowawca jakby to wyczuł i rzekł: - Podejrzewałem od jakiegoś czasu, że coś jest nie tak z twoimi oczami i postanowiłem to sprawdzić. Widziałem, że starasz się unikać sytuacji, w których bez widzenia nie dałbyś sobie rady. Zauważyłem też, że jesteś spięty, a czynności wykonujesz jednak inaczej niż dotychczas. Wszystko robisz rękami, a oczy „śpią”. Niedawno, gdy grałeś w szachy, oglądałeś co prawda szachownicę dłońmi, ale widać było, że patrzysz na figury. Wczoraj www.wsip.com.pl 61 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 61 było inaczej. Czasem znowu udawałeś, że patrzysz, ale nie zawsze. Jakbyś zapominał o swojej roli. Dosyć tego, Eryk. Powiedz, co się stało. Nie mówił nic. Czuł się przegrany. Szedł, ale nie wiedział dokąd i po co. Nawet nie mógł się odezwać. Coś mu stało w gardle. Nogi poruszały się automatycznie, ale nie miał pojęcia kto nimi rusza. Spuścił głowę, by szukać szansy w ślepym oglądaniu ścieżki i nadal nie mówił nic. Weszli do domu. Zdjął buty, odłożył piłkę, ruszył do swojego pokoju, a wychowawca postanowił na razie pozostać jego cieniem. Weszli razem. Eryk usiadł na łóżku, a on stał nieopodal. - Musisz mi to powiedzieć. Nie można tego dalej ukrywać. I tak za długo to trwa. Teraz, gdy to wiem na pewno, zorientowałem się, że sytuacja trwa już chyba z miesiąc. Nie mógł. Gardło miał ściśnięte, dłonie spocone, a oczy, w przeciwieństwie do zdradziecko wysuszonych ust, zwilgotniałe. Był już duży, myślał o sobie, że jest raczej bliższy dorosłości, niż dzieciństwa. Był pewny, że jest twardy, a poryczał się jak baba. Wychowawca dobrze znał swoją klasę. Czuł nastrój wychowanków. Nie mógł zrobić nic, co byłoby nienaturalne. Gdyby tak się stało, przestaliby go szanować. Nie odszedł co prawda, ale też nie zawracał mu głowy nie dającymi żadnej ulgi gestami. Żadne pocieszania, poklepywania, uściski, czy inne marne rozwiązania. Po prostu usiadł na sąsiednim łóżku, powiedział: – Tak mi przykro – i przedłużał oczekiwanie. Eryk dał spokój. Wypłakał już cały zapas łez. - Przecież musisz komuś zaufać i powiedzieć, co się stało. - Powiedziałem już Romkowi i nie odczuwam potrzeby opowiadania po raz drugi! - Dlaczego on wobec tego nie przyszedł do mnie? - Obiecał mi, że będzie to trzymał w tajemnicy. - A cóż to za tajemnica? - Niestety, po upadku na schodach przestałem widzieć, a nie może tego wiedzieć mama. - O Boże. Nie widzisz więc nic? - Ano nic. Myślałem, że widzę. Potem, gdy sprawdziłem, że to tylko wyobraźnia, liczyłem, że po paru dniach i tych lekarstwach wszystko wróci do normy, ale nie! - Co z mamą, bo nie wiem, co miałeś na myśli. - Ona nie może się dowiedzieć o moich kłopotach, bo wiele razy mi powtarzała, że takiej klęski nie przeżyje. - Co? Co ty opowiadasz, Eryk? - Nieważne, ale niech pan jej nie mówi. Chyba nie ma żadnego aż tak ważnego powodu, by ona musiała wiedzieć i tak się martwić. Rzeczywiście jest wrażliwa i bardzo zawsze przeżywała wszystkie najdrobniejsze nieszczęścia. Ja nie wiem, co by było, gdyby faktycznie się dowiedziała. Ukryli na jakiś czas tajemnicę przed matką i kolegami. Wiedzieli tylko ci, którzy rzeczywiście musieli, ale los i tak nie oszczędził Eryka. Pojechali do lekarza, który w tak poważnej sytuacji musiał ich skierować do najlepszego specjalisty. Ten długo badał chłopca i orzekł, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 62 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 62 że musi być zatrzymany w szpitalu. Konieczne były kroplówki i inne zabiegi. Został więc w szpitalu i czekał na matkę. Nie mogła już nie znać prawdy. Eryk prosił jedynie o to, by tę wiadomość przekazał jej wychowawca, którego uważał za człowieka na poziomie. W tej kwestii nie ufał rzeczowemu lekarzowi. Nic do niego nie miał, nie mógł na niego narzekać, ale to nie to. Matka dowiedziała się i przyjechała jeszcze tego samego dnia. Siedział na łóżku i rozmyślał. Starał się uchwycić istotę rzeczy, by znowu wpaść na jakiś zbawienny pomysł. Miał dużo czasu, toteż nie spieszył się z tą umysłową pracą. Zaczął wspominać i marzyć. Grał w piłkę i tyle widział, że potrafił dryblować i mijać wszystkich obrońców, strzelał efektowne bramki i cieszył się z kolegami. Był w zupełnie normalnej szkole i stał przy tablicy, trzymał białą kredę i rozwiązywał na tablicy najtrudniejsze zadania z matematyki. Był z siebie dumny, bo tylko on potrafił rozwiązać takie zadania. Rzucał spojrzenie to tu, to tam, by może bez jakiejś przesadnej zarozumiałości pokazać wszystkim swoje umiejętności. Potem jechał samochodem – był kierowcą i wybierał się do Rzymu, do Papieża. Jechał ostrożnie, ale szybko. Widział w wyobraźni mijane miasta, pola, lasy, mosty i ludzi. Jego pasażerowie polegali na nim, a on ostro, znaczy z brawurą, i niebezpiecznie zmierzał do celu. Pomyślał, że jest wędrowcem, który przemierza nieznane przestrzenie, błądzi po przygotowanym dla niego labiryncie, gubi drogę, zawraca i znowu próbuje... Przyszło mu do głowy, że chyba nie kieruje się we właściwą stronę. Do tej pory niewiele osiągnął, a już wiele stracił. Jak tak dalej pójdzie, zejdzie na manowce. Chyba szczęście nie jest mu jednak pisane. Gdy już nie miał pomysłu na poprawiające humor wyobrażenia, zaczął się modlić. Myślał tylko o swojej tragedii i o nieuchronnie nadchodzącej rozmowie z mamą. Modlił się coraz żarliwiej i zdawało mu się, że ktoś go słucha. „Rozgadał” się o swoim żalu na dobre i szukał pomocy. Ta wprawdzie nie nadeszła, ale coś się w nim zmieniło, albo raczej zmieniło się wszystko wokół, bo świat wpadł w jakiś rezonans i już cały był nieutulony w żalu. Nagle wszystko się rozedrgało w jakimś przedziwnym drżeniu, a on zrozumiał, że jest wierzącym człowiekiem. Pomyślał, że musi się skupić. Czekała go trudna rozmowa, w której powinien zaprezentować się na tyle beztrosko, by osłabić cios. To jedynie dawało szansę na ocalenie matki. Nie może teraz zawieść. Za dużo nad tym pracował od wydarzenia z tymi nieszczęsnymi schodami, by teraz pokazać rozpacz, a potem niech dzieje się co chce! Matka przyszła wieczorem. Już wiedziała. Eryk słyszał, że jest w bardzo złym stanie. Było mu ciężko, ale cóż, trzeba grać dalej. – „Show must go on” – pomyślał. - Synku, co ci się stało? – i już płakała. Drżały jej usta, ręce, ramiona. Eryk tego nie widział, ale czy trzeba widzieć, by wiedzieć takie rzeczy? Matka wpadała w otchłań nieszczęścia i nie wyglądało na to, że da się ją uspokoić. Eryk miał już do niej w tej rozpaczy dołączyć, ale ostatkiem sił opanował się. - Mamo, jestem prawie zdrowy. Nic mnie nie boli, nawet głowa mnie nie boli i wszystko będzie w... – i tu nie dał rady. Zaczął chlipać, ale walczył ze sobą odważnie - Wszystko będzie w porządku. Nie martw się tak bardzo, bo nie wytrzymam. www.wsip.com.pl 63 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 63 Żałował, że nie ma z nimi ojca. Znowu go im zabrakło, ale nie każdy może mieć ojca, który w takiej sytuacji mógłby im pomóc. Matka nie mogła mówić, ale zaczęła się starać. Pewnie nie chciała tak destrukcyjnie wpływać na nastrój syna. Wychowawca tłumaczył jej, że Erykowi będzie bardzo trudno, gdy ona pokaże mu swoją rozpacz. Musi dojść do siebie i znaleźć się w nowej rzeczywistości. Byłoby niedobrze, gdyby razem zabrnęli w tej rozpaczy za daleko. Twierdził, że teraz trzeba koniecznie poświęcić czas na rehabilitację, by nie dopuścić do zbyt wielkich strat. Dał jej też nadzieję, że może lekarze coś wskórają – tym bardziej trzeba postępować rozsądnie. Matka rzeczywiście była załamana, ale wiedziała, że trzeba walczyć do ostatnich sił. Teraz też walczyła, ale na razie nic jej z tego nie wychodziło. Eryk gadał jak najęty bez ładu i składu, ale sam nie był w dobrej formie. Raczej odchodził od zmysłów myśląc, że z matką jest tak, jak się spodziewał. Na szczęście mylił się! Matka powoli uspokoiła się, on też. Zaczęli pocieszać się wzajemnie i postanowili zaczekać na efekty starań lekarzy. Ci rzeczywiście robili, co tylko się dało. Były męczące kroplówki, zastrzyki, lekarstwa, badania, ćwiczenia i wiele różnych medycznych tortur, a widzenie nie wracało. Po tygodniu lekarz prowadzący, sądząc, że Eryk śpi, ogłosił wychowawcy werdykt. - Sytuacja nie jest dobra. Może jeszcze jest jakaś szansa, ale specjalnie bym na nią nie liczył. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, ale innych metod niż te, które stosujemy do tej pory, nie mamy, a te nie usuwają konsekwencji wypadku. Eryk słuchał i jeszcze bardziej udawał, że śpi. Swoją reakcję na te hiobowe wieści postanowił odłożyć na później. - Widzi pan, ten wypadek mógł być niegroźny i to nas najbardziej martwi. Gdybyście go dopilnowali i zjawili się u nas wcześniej, to znaczy od razu, no może kilka dni później, to mielibyśmy zupełnie inną sytuację. Teraz jest za późno, nie uzyskamy takiego efektu, jak moglibyśmy. W jego oczach po tak długim czasie prawie nic nie chce się naprawiać. - Czy jest pan pewny, że byłyby szanse, gdybyśmy przyjechali od razu? - Oczywiście. Może nie byłoby to stuprocentowo pewne, ale w zasadzie stu procent nie ma się nigdy. Szanse w tamtym momencie byłyby raczej wystarczające. - O Boże! On sam zdecydował, że ukryje przed nami swój stan i udawał, że się nic nie stało. Bardzo starannie pokazywał, że widzi i to nawet jakby lepiej niż przed wypadkiem. - A od razu nie widział? - Nie wiemy dokładnie, bo nie wiadomo, od kiedy oszukiwał, ale zdaje się, że dzień czy dwa dni po wypadku jeszcze widział. Badał go nasz okulista i chyba się nie pomylił. Nie wiemy, co było dalej, bo Eryk udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku. - Nie jest w porządku, bo jeśli teraz się tego nie naprawi, to nie naprawi się nigdy, chyba że kiedyś będą wykonywane przeszczepy oczu. Eryk słuchał i słuchał. Instynktownie pilnował, by wyglądało na to, że śpi i poddał się fali uczuć. Czuł, że gdzieś odjeżdża. Sala stała się nierzeczywista, dźwięki się zlewały, gdzieś się oddaliły, przestały być trójwymiarowe i przeszły do innych przestrzeni. Świadomość kołysała się gdzieś w środku jego ciała, ale nie miała z nim normalnego Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 64 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 64 związku. Czuł, że to wszystko jest jedynie mistyfikacją, oprócz tego bolesnego żalu, który siedział mu na piersi i czekał na wybuch. Nie zdradził się, bo nawet nie chciał płakać. Zrobiło mu się nie gorąco, lecz przeciwnie, bardzo zimno. Poczuł na stopach mroźny pot i serce jakby mu zamierało. Teraz dowiedział się czegoś, czego nikt przed nim, ani nikt po nim wiedzieć by nie chciał. Nie dość, że wzroku może nie odzyskać, to jeszcze sam z własnej woli stracił najlepszy czas na wyleczenie. Nie żałował tego specjalnie, bo tak widocznie musiało być, ale w ogóle wszystko mogło być inaczej. Lekarz i wychowawca wyszli, a on pomyślał o matce i rozkleił się na dobre. Żal wreszcie się rozlał i trwał do granic możliwości. Nie był to płacz, a raczej jakieś drżące spadanie, w którym ani nie było czego się złapać, ani chęci, by jakimś mądrym ruchem się ratować. Nie miał ochoty na obserwowanie rzeczywistości. Miał za to chęć nie istnieć. Później zasnął, przestał spadać, obudził się i znowu nie mógł widzieć, i tak mijał dzień po dniu. Nie było żadnego powodu, by został w szpitalu dłużej. Lekarze nie mieli już nic do roboty. Wszystkie pomysły, które mogły mu pomóc wypróbowali równie starannie, jak nieskutecznie. Oczy Eryka musiały być pozostawione same sobie, dokładnie tak jak on. Gdyby nie matka i koleżanka z sąsiedniej sali, trudno by mu było wytrzymać. Najpierw dziewczyna przychodziła do niego, potem trochę się rozruszał i wpadał do niej. Polubił ją, ale sam nie dawał się lubić. Był raczej nie do wytrzymania. Milczenie i ponuractwo stało się jego normalnością. Toteż milczał, a ona jakby wszystko rozumiała i gadała jak najęta. Nie była w lepszej sytuacji. Marnie widziała i czekała ją operacja. Miała pewne szanse na poprawę, ale nie spodziewała się decydującego efektu. Mieszkała daleko na wsi, toteż nikt jej nie odwiedzał. Miała najprawdopodobniej więcej powodów do zmartwień niż Eryk, a zachowywała się zupełnie inaczej. Czasem mówiła o swoich problemach i miała smutną minę, ale trwało to co najwyżej jedną minutę. Resztę czasu spędzała radośnie. Śmiała się z byle powodu. Opowiadała przeróżne zabawne historie, w których Eryk znalazł zupełnie inny świat niż jego. Okazało się, że wystarczy wyjechać z dużego miasta na wieś, by spotkać się z nieznanymi mieszczuchom historiami. W jej otoczeniu co innego było ważne, co innego śmieszne. Najpierw pomyślał, że jest kompletnie stuknięta, potem jednak polubił to i zaczął ją doceniać. Miała tyle uroku, co kilku jego dotychczasowych znajomych razem wziętych. Sam nie miał przy niej szans. Cieszyło ją wszystko, nieudolne kolacyjne kanapki, kiedy indziej zupełnie okropna szpitalna zupa. On był niezadowolony, ona się śmiała, że ktoś mógł zrobić tak idiotyczną zupę. On nie jadł tego, co było niesmaczne, ona porównywała to ze swoją domową dietą i mówiła, że da się wytrzymać, a jest przynajmniej śmiesznie. Lubił ją coraz bardziej. Któregoś dnia przedstawił ją matce, którą to bardzo ucieszyło. Pomyślała, że Eryk wraca do zdrowia, jeśli zdołał już zwrócić uwagę na koleżankę. Nie była to prawda. Dla Eryka sprawa ta była jedynie chwilową ucieczką od myśli o wzroku. Po powrocie do pokoju wracała ponura mina i poprzednia osowiałość. Trwał bez ruchu tak długo, jak tylko było to możliwe. Przerywały to jedynie ważne wydarzenia, jak przyniesienie posiłku albo lekarstwa. Nie było to pocieszające dla lekarzy www.wsip.com.pl 65 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 65 i pielęgniarek, toteż wezwano na pomoc matkę, wychowawcę i psychologa. Nie wskórali nic. Eryk uparł się na dobre i dalej spadał w dół. Wychowawca przywiózł do szpitala kolegów z klasy, którzy starali się, jak mogli, by ożywić go choć trochę, ale okazało się to za trudne. Zobaczyli jego koleżankę w akcji i żartowali, że Eryk nawet w szpitalu radzi sobie lepiej niż oni. Niestety i to go nie ożywiło. Zauważyli, że potrafi się obudzić jedynie na chwilę i wraca do stanu poprzedniego. Wreszcie nadszedł dzień powrotu do domu. Matka była smutna, ale na szczęście nie rozpaczała tak, jak się obawiał. Jeszcze nie doszła do siebie. Szukała sposobu, żeby Eryk mógł pogodzić się z losem. Dbała o niego bardziej troskliwie niż zwykle, chociaż nigdy nie miał powodu na to się skarżyć. Teraz miał na obiady wyłącznie to, o co zawsze prosił. Matka czytała mu książki – widziała, że Eryk sam nie zabierze się do czytania. Nie był w stanie się do tego zmusić. Miał trudności ze skupieniem uwagi. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego myśli mają swój początek, ale często gubią zakończenie. Był jakiś rozerwany, zagubiony, nadawał się do „kapitalnego remontu”. Chętnie zgłosiłby się do naprawy oczu i całej głowy, gdyby nie dowiedział się wcześniej, że jego oczy nie nadają się do reperacji. Trwał w odrętwieniu i coraz bardziej się do niego przyzwyczajał. Często nie słyszał, co do niego mówią, a jeszcze częściej nie odpowiadał. Nie interesowały go próby przełamania tego stanu, wydawało mu się, że to wszystko jest nieinteresujące. Przedłużono mu lekarskie zwolnienie, by dać więcej czasu na powrót do sił. Zaczął się denerwować, że za chwilę będzie musiał wrócić do szkoły. Co on będzie tam robił, jak się będzie uczył? Przecież nie dadzą mu spokoju. Zrobił się opryskliwy i niegrzeczny, co matka przyjęła ze smutkiem, ale też ze zrozumieniem. Nadszedł dzień powrotu do internatu. Nie chciał tego, ośmielił się powiedzieć o tym matce, ale cóż ona mogła poradzić. Rozumiała go, ale uważała, że może będzie miał większe szanse w szkole. Nic z tego. Ani w szkole, ani w internacie się nie poprawiło. Eryk miał kłopoty. W zasadzie było mu wszystko jedno. Nie starał się o nic. Był grzeczny i cichy, nie sprawiał kłopotów, nikomu nie wadził, ale jak ma wadzić komukolwiek ktoś, kogo prawie nie ma. Do jego nieobecności przyzwyczaili się wszyscy i coraz częściej go pomijano. Robili to koledzy, którzy nie proponowali już nic, bo i tak spodziewali się odmowy. Dostosowali się do tego klimatu i nauczyciele, którzy na początku w ogóle go nie pytali, a potem robili to wyłącznie wtedy, gdy było to już absolutnie konieczne. Gdy już do tego doszło, dostawał pałki, dwójki, trójki i nic więcej. Powiedzmy szczerze, nie uczył się. Trochę słuchał na lekcjach, ale po nich nie zaglądał do książek. Nie dlatego, że były brajlowskie, bo takie czytał już wcześniej. Nie mógł się skupić i nie chciał się uczyć. Problem musiał się skończyć tak, jak zazwyczaj – Eryk nie zdał do ósmej klasy. Sprawiedliwie go oceniono: nie uczył się i nie zasłużył na promocję. Nikt nie chciał go ukarać, ale też nie można było tak bardzo żartować z obowiązujących reguł gry. Nie zdał i tyle. Jedyną pociechą dla matki był fakt, że Eryk zrezygnował z wcześniejszej opryskliwości. Bała się tego, bo mógł narobić sobie wiele dodatkowych kłopotów. Jaka to jednak pociecha przy tylu zmartwieniach? Wakacje nie przyniosły diametralnej zmiany. Raz wyglądało na poprawę, potem wszystko Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 66 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 66 wracało do smutnej normy. Eryk nie mógł się odnaleźć w nowej sytuacji, chociaż od tak dawna znał niewidomych kolegów. Tymczasem matka, pomimo ciężaru, który na nią spadł, zdążyła się pogodzić z losem. Zauważyła z satysfakcją, że Eryk wiele umie. Radził sobie w wielu sprawach. Nauczył się w szkole wykonywać różne czynności tak, jak inni niewidomi. Zaczęła się dziwić, dlaczego on – przy tylu zdolnościach, tak zżyty z niewidomymi kolegami – nie może się otrząsnąć. Gdyby wiedziała o jego tajemnicy i o utraconych szansach na wyleczenie, pewnie zmieniłaby zdanie. Na swoje szczęście żyła w nieświadomości i czekała na uśmiech na jego twarzy. Do końca wakacji nie doczekała się i chociaż była z nim bardzo związana, z niejaką ulgą odwoziła go do internatu. A tam kolejny cios. Dopiero teraz Eryk rozumiał, że stracił nie tylko rok, ale też poprzednich przyjaciół. Był przecież w innej klasie, czego wcześniej wcale nie wziął pod uwagę. Nowi koledzy nie za bardzo znali historię jego wypadku, toteż nie poświęcali mu zbyt wiele uwagi. Traktowali go chłodno. Nowy wychowawca przedstawił im co prawda całą sprawę, ale co można wytłumaczyć takiej młodzieży? Posłuchali, pokiwali głowami, wyrazili zdziwienie i żal, obiecali pomoc i specjalną troskę, a potem utonęli we własnych sprawach. Takie jest życie! Eryk przeczekał w ten sposób dwa miesiące i był o krok od nieszczęścia. Jeszcze trochę, a zmarnowałby kolejne swoje szanse. Ile można ich stracić? Ile strat może przypadać na jednego chłopca w wieku piętnastu lat? Ile takich strat jest w stanie udźwignąć? Czy może nieść na swoich barkach tyle klęsk i podźwignąć się następnego ranka, żeby zabrać się do pracy w poszukiwaniu nowego szczęścia? Miewał sny. Nie zdarzało się to zbyt często, ale za to przychodziło z jakimś konkretnym przesłaniem. Dawno zauważył, że jego sen oznacza zapowiedź czegoś ważnego. W niedzielę rano śnił mu się kolejny smutny obraz. Był na zebraniu. Wyglądało na to, że jest to zebranie wszystkich uczniów. Zdawało mu się, że rozpoznaje dyrektorów szkoły i ośrodka. Mówili podniesionymi głosami, byli zdenerwowani. Coś się stało, może ktoś narozrabiał, a grono pedagogiczne udzielało reprymendy? Może chodziło o coś zupełnie innego? Tak czy inaczej sprawa nie dotyczyła ani Eryka, jego starej klasy, ani tej nowej. Sen miał jednak wyraźne przesłanie. Eryk boleśnie odczuwał izolację. Wszyscy koledzy jakby go nie widzieli. Stał nieco na uboczu i nie wtrącał się do niczego. Nie brał udziału w spektaklu, który się przed nim toczył. Nie wyrażał ani poparcia, ani protestu. Było mu wszystko jedno, a koledzy jakby stopniowo oddalali się. Zrobiło mu się we śnie nieprzyjemnie. Gdy to spostrzegł, zbliżył się do jednego z nich i chciał o coś zapytać. Położył rękę na jego ramieniu i już miał się odezwać, gdy okazało się, że tamten wcale nie zamierza go słuchać. W ogóle nie miał ochoty nawiązywać z nim kontaktu. Najpierw się odwrócił, a potem przeszedł na drugą stronę sali. Nie śniły się mu szczegóły, ale tego, że wszyscy go omijali i gdzieś od niego uciekali, był pewny. Czuł się kompletnie samotny. Chciał krzyczeć, wołać do nich, ale oni i tak by go nie słyszeli, dokładnie tak, jak w ostatnich miesiącach. Od dawna nie miał dla nich nic, a oni spisali go na straty. Obudził się bardzo zmęczony i długo dochodził do siebie. Wreszcie wstał, umył się i ubrał. Trudno mu było wykonać cokolwiek, bo był roztrzęsiony. Usiłował wziąć się www.wsip.com.pl 67 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 67 w garść i zapanować nad emocjami. Analizował swój sen. Nie musiał długo się zastanawiać. Był prawdziwy. Wszyscy go opuścili, bo on wcześniej nie dbał o nich. Mieli swoje sprawy, kłopoty, a on tkwił wyłącznie w swoich. Oni dorastali, przeżywali wszystko, co musi się przeżywać w tym wieku, a on pozostał w tyle. Na jawie też nie mieli ze sobą kontaktu, ale w śnie zobaczył to dokładnie. Jeszcze nigdy nie czuł się tak źle. Złemu stanowi psychicznemu towarzyszyły fizyczne dolegliwości. Bolała go głowa, serce biło nieregularnie, a ręce i nogi były jakby w gipsie. Czuł otchłań, która go zasysa. Ogarnęło go uczucie, którego jeszcze nie znał. Mało kto je przeżywa. Co to było? Jakby szarpiący głód, silne wrażenie rosnącej dziury w całym ciele. Próbował się otrząsnąć, ale to niszczące uczucie nie mijało. Pomyślał, że wszystko jest bez sensu i właściwie nie ma czego szukać na świecie. Gdyby nie był wierzący, pomyślałby może o samobójstwie. Tylu ludzi rezygnuje z dalszej walki. Odchodzą i nie muszą się już martwić. Miał jednak zasady, które wykluczały to rozwiązanie. I teraz nim wstrząsnęło. – Boże, gdzie ja się znalazłem! – Odczuł silny protest, dusza i ciało zaczęły się buntować. Serce waliło mocno, zrobiło mu się gorąco, a w miejscu wszechogarniającej dziury szykował się jakiś groźny wybuch. Będzie płakał? W tym wieku, po tylu latach różnych doświadczeń ma płakać? Napiął wszystkie mięśnie i nie mógł przez jakiś czas oddychać, aż poczuł, że groźny wybuch się oddalił. Najgorsze mijało. Wracał do rzeczywistości. Poczuł wielką potrzebę pójścia do kościoła. Ruszył po śniadaniu. Szedł niespiesznie. Chciał się przygotować. Myślał o sobie i innych. Czuł wielki żal, ale już nie bunt, czy protest. Jego udziałem stało się to, co i tak było mu pisane – szkoda, że ten Boski zapis nie był dla niego łatwy. Znał drogę, od dawna chodził tędy przynajmniej raz w tygodniu. Nie sprawiała mu żadnych kłopotów. Szedł bez laski, bo jeszcze tego nie potrafił. Miał sporo czasu i rozważał wiele kwestii. Nie podobało mu się nic, co spotkało go i w ostatnim roku, i wcześniej. Zastanawiał się, dlaczego musiał mieć takiego pecha. Mało kogo trafia piłka w głowę aż tak celnie, że pogarsza wzrok i mało kto tak konkretnie spada ze schodów. Nie znał nikogo, kto mógłby opowiedzieć podobną historię i był pewny, że jest jedynym na świecie tego rodzaju pechowcem. Było mu smutno, ale zauważył, że po raz pierwszy w taki sposób to wszystko rozważa. Znalazł w tym jakąś nadzieję i zaczął się modlić. Wydawało mu się, że rozmawia z Panem, który wziął na siebie rolę przewodnika. I tak szli sobie w parze do kościoła. On się użalał, a Pan uczył go pokory. Postanowił chodzić wszędzie z białą laską, by tak za często Pana nie fatygować. W kościele Eryk nie był już taki sam i planował wszystko naprawić. Miał dużo do zrobienia, bo swoim zwątpieniem obraził i Boga i ludzi. Obiecał sobie, że już nigdy nie spadnie tak nisko, by myśleć o... Inni sobie radzą i nie wyglądają na nieszczęśliwych, czego więc jemu brak? Nie widzi, fakt, ale jego koledzy też nie widzą i nie robią z tego takiej tragedii. Jest jeszcze tyle rzeczy, o które musi zadbać. Wieczorem zadzwonił do matki i poprosił, by załatwiła jakiś atrakcyjny wyjazd na ferie, na które wezmą ze sobą grubą książkę matematyczną, a ona zrozumiała, że kryzys mają za sobą. Potem zagrał po raz pierwszy od dawna w szachy. Poszedł do starych Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 68 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 68 kumpli i zaproponował to. Przyzwyczaili się tak bardzo do jego nieobecności, że aż ich zatkało, ale po chwili już każdy chciał z nim grać. Eryk wrócił i pokazał się z najlepszej strony – ograł ich kompletnie. Nie byli tym zmartwieni, raczej zaskoczeni jego nieoczekiwanym towarzystwem, a on czuł już w sobie nową energię. Na takiej dobrej fali zdał tym razem do ósmej klasy; rozpoczęła się nowa podróż. Ksiądz Br o n i s ł aw Demb ows k i , Biskup włocławski, od dawna zna środowisko niewidomych. Był jego duszpasterzem. Wielokrotnie dawał dowody na to, że praca dla niewidomych była dla niego bardzo ważna. Potwierdzają to jego rekolekcje i napisane książki. Mamy przed sobą referat wygłoszony na Sympozjum pięćdziesięciolecia Lasek w grudniu 1973 roku pt. „Wychowanie religijne a rehabilitacja psychiczna niewidomych”, którego treść odpowiada tematowi naszej rozmowy. - Moim zdaniem, w każdym przypadku pogłębianie wiary zdecydowanie ułatwia życie. Jednak z wiarą wśród niewidomych bywa różnie. Musimy pamiętać, że prawie każdy człowiek w różnych momentach życia przeżywa – mniej lub bardziej boleśnie – swoją ludzką ograniczoność, nienasycenie i przemijanie. Bez wątpienia dzięki wierze łatwiej znajduje się swoje miejsce w życiu. Łatwiej zdobywa się twórczą akceptację swojego istnienia. Wiara ułatwia proces rehabilitacji w dwojaki sposób. Najpierw pomaga dostrzec wartość i sens życia w każdej sytuacji, niesie bowiem w sobie przekonanie o zbawczej wartości zarówno ludzkiego działania jak i cierpliwości. Ma to szczególne znaczenie, gdy możliwość działania jest tak znacznie ograniczona. Należy podkreślić, iż bardzo ważne jest hasło „praca i samodzielność”, uzupełnione przez docenienie wartości cierpliwości. Po drugie, wiara pomaga dostrzec i zaakcentować odpowiedzialność za siebie i za to, jak kształtujemy własne życie. Wzmocnione przez wiarę poczucie odpowiedzialności mobilizuje do pracy nad sobą, przezwyciężania słabości oraz – co bardzo ważne – do służby innym. Z jednej strony więc wiara staje się osobistą wartością człowieka, źródłem pokoju w jego życiu, z drugiej zaś jest źródłem mocy twórczych, dzięki którym człowiek lepiej służy innym. Te dwa aspekty wiary odnoszą się również do osób pełnosprawnych, powinny być ważne dla wszystkich ludzi. Czy niewidomi, którzy są bliżej Boga, znoszą swoje trudności łatwiej? - Religia nie zastępuje procesu rehabilitacji, lecz tylko ułatwia jej przebieg. W chwilach depresji niewidomi buntują się przeciw swojemu losowi, a nawet przeciw sprawiedliwości Bożej. Wydaje im się rzeczą niezrozumiałą, że tysiące ludzi żyjących obok może intensywnie korzystać ze wzroku, oni natomiast są tego dobrodziejstwa pozbawieni. Te ludzkie uczucia są zrozumiałe, ale powinniśmy się im subtelnie www.wsip.com.pl K s . B i s k u p B r o n i s ł a w D e m b o w s k i 69 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 69 i z poczuciem taktu przeciwstawiać. Musimy dążyć do łagodzenia ich osobistej tragedii poprzez pokazywanie wyjścia z trudności i deklarowanie pomocy. Należy wskazywać wzorce osobowe, najlepiej innych niewidomych, którzy się uporali z problemami i obecnie pracują zarówno dla dobra swojego, jak i dla rodziny oraz społeczeństwa. Musimy też za wszelką cenę starać się zrozumieć sytuację nowo ociemniałych, by łatwiej wczuć się w ich potrzeby. Należy niewidomych wspierać bez narzucania się, w takim zakresie, w jakim oni potrzebują pomocy. Słowa, które właśnie wypowiedziałem, nie są moimi, lecz niewidomego, który przez wiarę odnalazł siebie. Jaka jest rola wychowawcy w procesie rehabilitacji? - Wychowawca winien zawsze pamiętać, że procesowi rehabilitacji może zaszkodzić w dwojaki sposób. Po pierwsze może niepotrzebnie odebrać wychowankowi odwagę przez brak wiary w jego możliwości, doprowadzając do zbyt szybkiej i pochopnej decyzji „przecież tego nie możesz zrobić”. Po drugie przeciwnie, może nie zdawać sobie sprawy z rzeczywistych trudności wychowanka i zbyt szybko powiedzieć „możesz to zrobić”, co przy nadmiernym rozbudzeniu nieuzasadnionych nadziei może doprowadzić do jeszcze groźniejszej katastrofy. Tak więc wiara ułatwia znalezienie równowagi, którą możemy nazwać wielkodusznością i odwagą. Reasumując, wiara dająca zrozumienie tajemnicy Krzyża w życiu ludzkim, jest skarbem bezcennym dla każdego człowieka, jest mocą i radością dźwigających Krzyż kalectwa. Jest niezastąpionym źródłem pedagogicznej mądrości dla tych wszystkich, którzy współpracują jako wychowawcy z dziećmi i młodzieżą niewidomą. Jak zatem radzą sobie niewidomi niewierzący, którzy nie mogą znaleźć pocieszenia w Bogu? Nie mogą oczekiwać życia wiecznego, w którym wzrok nie odgrywa żadnej roli i znaleźć przekonującego wyjaśnienia, dlaczego są zmuszeni żyć inaczej niż reszta? - Znacznie trudniejsza jest sytuacja niewidomych niewierzących i nie praktykujących, ponieważ oni w znacznie większym stopniu skazani są na własne siły. W najtrudniejszych sytuacjach mogą się czuć zupełnie samotni. W odniesieniu zarówno do jednych, jak i do drugich nie należy zaniedbywać zwykłej pomocy niezbędnej w życiu codziennym. Czy duszpasterstwo dla niewidomych jest w jakiś sposób trudniejsze niż dla ludzi pełnosprawnych? - Każdy człowiek jest ograniczony w swoich możliwościach. Przychodzi moment choroby lub innego cierpienia i właśnie wtedy dzięki wierze łatwiej można znaleźć swoje miejsce. Niewidomy obarczony swym kalectwem nie różni się więc od innych. Wysiłki duszpasterstwa niewidomych polegają głównie na kontakcie z ludźmi, którzy przychodzą, aby odnaleźć siebie. Posłużę się tutaj słowami Matki Czackiej, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 70 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 70 wypowiedzianymi w Laskach 13 listopada 1928 roku, która powiedziała o ważności wiary dla niewidomych: „Jak inaczej pojmuje kalectwo człowiek, któremu głębokie zasady wiary katolickiej dały zrozumienie Opatrzności Bożej czuwającej nad nimi i chcącej poprzez kalectwo i cierpienie tego życia doprowadzić go do szczęśliwości wiecznej, która jest jego celem. Cnoty teologiczne pozwalają mu dosięgnąć Boga, cnoty kardynalne uczą go żyć. Duch Święty zlewa na niego swoje dary, przez które poznaje wartość wszystkiego, co go otacza i dzięki którym widzi niebo dla siebie otwarte, a błogosławieństwa zapewniają mu nagrodę za cierpienia, których doznaje na ziemi, a które prowadzą go tam, gdzie twarzą w twarz oglądać będzie Boga, jedyne źródło prawdziwego szczęścia, wieczną, nieskończoną szczęśliwość tych, którzy go miłują i cierpią”. Wiara jest więc zasadniczą pomocą w trudnościach życia, zwłaszcza potrzebną okaleczonym. Pomaga dojrzeć najgłębszy sens życia ludzkiego, jakim jest uwielbienie Boga i udział w dziele Zbawienia. Każdą godzinę życia rozumie człowiek dopiero po jej przeżyciu. Henryk K aden Kiedy wszystko układa się pomyślnie, nie zastanawiamy się nad trudnymi zagadnieniami. Dopiero wtedy, gdy zaczyna szwankować zdrowie, zaczynamy je doceniać. Dopóki wszystko jest w porządku, jesteśmy u szczytu powodzenia. Czas ucieka i nie starcza go na refleksje o charakterze naszego życia. Gdy jednak wpadamy w kłopoty lub zagraża nam ciężka choroba, jesteśmy zmuszeni się zatrzymać i pomyśleć. Podobnie utrata wzroku zmusza do głębokiej refleksji. Gdy życie jest dla nas najłaskawsze, mamy tendencję sądzić, że dano nam życie dla zabawy. Nie możemy tak myśleć, gdy dotknęły nas kłopoty. Musimy wtedy znaleźć poważniejszy sens istnienia. Wtedy też mamy wyjątkową okazję do poznania Boga, który zawsze w kłopotach okazuje się najbardziej potrzebny. Wielu niewidomych odnalazło swoją wiarę, gdy los okazał się dla nich – bardziej niż dla innych – okrutny. Są też tacy, którzy myślą odwrotnie – zapominają o Bogu, sądząc, że i On o nich zapomniał. Da r i a F e r d y n u s – niewidoma doktorantka Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego, pisząca pracę z bioinformatyki. Jesteś całkowicie upoważniona do tego, by przeanalizować sytuację niewidomych. Na czym generalnie polega inwalidztwo wzroku, nie tyle pod względem medycznym, lecz rehabilitacyjnym? Jaka jest życiowa sytuacja naszego środowiska? Jakie konsekwencje w codziennym życiu niesie za sobą to inwalidztwo? - Niewidzenie samo w sobie nie jest w mojej opinii strasznym kalectwem, jest www.wsip.com.pl D a r i a F e r d y n u s 71 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 71 raczej pewną uciążliwością. Człowiek, który nie widzi, nie musi czuć się kaleką w potocznym znaczeniu tego słowa, kojarzącym się z chorobą, niezdolnością do wykonywania pracy, w tym również pracy nie związanej z zatrudnieniem albo z wykonywaniem codziennych czynności w domu. Na pewno bez dobrego przygotowania w rehabilitacji podstawowej można czuć się kaleką, ale zależy to od samych zainteresowanych i otoczenia, w którym się niewidomi znajdują. Jednym udaje się pokonać przeciwności losu i nie są bezradni, a drudzy, z różnych względów, nie radzą sobie i potwierdzają przykry stereotyp. Właśnie dlatego nie każdy potrafi pokonać wynikające z niej utrudnienia. Wszyscy mają jakieś kłopoty i ograniczenia. Ważna jest umiejętność rozwiązywania swoich problemów. To zależy raczej od dobrej woli i życiowej postawy. Po każdym niepowodzeniu trzeba się otrząsnąć i wykorzystać to, co nam pozostało, a nie popadać coraz głębiej w depresję. Niestety, często w praktyce różnie bywa. Którzy niewidomi mają więc szanse żyć przyjemnie, wygodnie i interesująco? - Na pewno ci, którzy mają jakiś pomysł na życie. Niekoniecznie musi to oznaczać przymus zdobycia wyższego wykształcenia, chociaż jest to, a przynajmniej powinno być, znacznym ułatwieniem. Niezależnie od tego trzeba wyznaczyć sobie cele i powoli je realizować. Jak oceniasz swoją sytuację? - Bywa różnie. Jestem osobą wykształconą i znam angielski, a więc na rynku pracy jestem w jakiś sposób konkurencyjna dla osób widzących. W aspekcie psychologicznym bywa trudno. Staram się pokonywać przykre sytuacje, zdarzenia, przeciwności losu, ale nie zawsze wychodzi mi to tak, jak bym chciała. Co planujesz na przyszłość? - Chciałabym osiągnąć kolejne cele, które sobie wyznaczyłam: napisać i obronić pracę doktorską, dostać pracę w szpitalu, na przykład w pracowni UKG, USG lub w dziale statystyki. Myślę także o studiach podyplomowych. Może: psychologia, anglistyka lub coś z pogranicza medycyny i elektroniki. Jak starasz się przełamywać stereotyp i wbrew wszystkim trudnościom założyć swoją rodzinę? - Spotykając się z osobami, które po raz pierwszy mają kontakt z niewidomymi nie eksponuję ślepoty. Staram się zachowywać normalnie, to znaczy zabiegam co prawda o wszystko, ale nie krzyczę i nie mówię, że mi się należy, bo nie widzę. Po prostu staram się żyć, jak inni. Wydaje mi się, że taka postawa zaowocuje również, gdy będę chciała założyć rodzinę. Nie daję oferty, że szukam męża. Jestem zaangażowana w działalność Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 72 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 72 bardzo ciekawej grupy przy kościele, jestem w ogóle bardzo aktywna, a reszta – co ma być to będzie. Nie można na siłę zakładać rodziny. Chciałabym jak wszyscy być kochaną, móc kochać i być potrzebna. Niewidomi powinni zatem otaczać się jak najlepszymi ludźmi, którzy pomogą w najtrudniejszych momentach. Jak można ich zdobyć, gdy jest się innym niż wszyscy? - Chyba nie ma na to konkretnej recepty. Każdy ma coś, co mógłby ofiarować innym. Trzeba całkowicie zrezygnować z postawy roszczeniowej. Należy za wszelką cenę wyzbyć się pewnych nawyków czy tików, które są zmorą naszego środowiska. Trudno wyobrazić sobie akceptację ludzi widzących dla takich dziwacznych zachowań, jak kiwanie się, ciągłe opuszczanie głowy, ustawianie się w niewłaściwym kierunku i tak dalej. Niewidomi nie zdają sobie sprawy, że tego rodzaju zachowania sprawiają na innych bardzo przykre wrażenie. Mam kilku przyjaciół, którzy przyjęli mnie taką, jaka jestem. Im nie przeszkadza mój brak wzroku. Jeden z nich powiedział refleksyjnie, że niewiele wynika z tego, że ktoś ma wzrok, gdy i tak nie widzi. Często ludzie patrzą, a nie widzą, słuchają, a nie słyszą. Gdyby tak spróbować zająć się bardziej przyziemnymi sprawami, powiedz, wręcz pochwal się, co potrafisz zrobić w domu? - Pół żartem, pół serio: umiem wszystko oprócz murarki i stolarki. Potrafię gotować, piec, sprzątać, prać, wykonywać także podstawowe czynności techniczne – przykręcać śrubki, wbijać gwoździe, naprawić coś prostego. A jak dbasz o swój wygląd? Co możesz w tej dziedzinie podpowiedzieć wszystkim niewidomym dziewczynom? - Ubieram się prosto i schludnie. Proszę o radę moich przyjaciół bądź rodzinę, na przykład o kolorystykę stroju. Nie dbam o modny, lecz o wygodny ubiór albo raczej – elegancki. Niedawno przyjaciółka nauczyła mnie robić makijaż, co pewnie dodaje mi trochę uroku. Oczywiście robię to, co jest możliwe do zrobienia przez osobę niewidomą. Nie maluję brwi i rzęs tuszem, lecz specjalną odżywką, której działanie też jest wizualnie interesujące. Nie używam konturówki, zadowalam się samą pomadką. Co jest ci potrzebne do zrealizowania celów, o których już nam opowiedziałaś? - Jest mi potrzebny sprzęt, który umożliwi pogłębianie wiedzy. Musimy uzupełniać brak wzroku za pomocą techniki. Ona niweluje skutki inwalidztwa. Ponadto bez przyjaciół nie dałabym sobie rady. Wprawdzie nie można opierać się wyłącznie na kimś, ale faktem jest, że niewidomi lepiej się spisują w przyjaznej, dobrze zorganizowanej grupie. Daria zadziwia swoją postawą. Studiuje, pracuje i działa społecznie. Tak jak wszyscy www.wsip.com.pl D a r i a F e r d y n u s 73 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 73 niewidomi ma wiele kłopotów, ale nigdy się nie poddaje. W trudnych momentach jest gotowa słusznie zauważyć, że wszyscy mają jakieś kłopoty i ... wychodzi cało. Niewątpliwie korzysta z doświadczenia matki, która jest również bardzo sprawną niewidomą. Ma też słabowidzącego brata, dobrego ucznia szkoły średniej. Gdyby ktoś sądził, że jest im w trójkę ciężko, to by się mylił. Są twardzi. Od Darii zawsze bije optymizm. Jest świetnym potwierdzeniem słów mecenasa Edwarda Wende, który patronował przez kilka ostatnich lat Fundacji Unia Pomocy Niepełnosprawnych „Szansa”. Na konferencji „Dwudziesty pierwszy wiek szansą dla niewidomych”, zorganizowanej w Galerii Porczyńskich na Placu Bankowym w Warszawie przez tę fundację w październiku 2001, w sali pełnej niewidomych i słabowidzących, wśród setek pięknych obrazów, zaprzeczających tezie o braku zainteresowania tego środowiska światem ludzi widzących, mecenas wszedł na mównicę i powiedział, że jest absolutnie zaskoczony, wzruszony i zbudowany, że oto środowisko, któremu nie jest łatwo, tak pięknie walczy o swój sukces. Nigdy by nie przypuszczał, że właśnie tu pozna ludzi, którzy pomimo swojej ułomności pokazują, jak należy szukać swojej szansy i zdobywać pomoc innych, by wbrew wszystkim ograniczeniom żyć normalnie. Podziękował nam za ten niebywały przykład, który i jemu samemu był potrzebny. Nie wiedzieliśmy wtedy, że mówi do nas na kilka miesięcy przed śmiercią. Podobnie twierdzą i ci, którzy spotykają się z niewidomymi. Takie opinie słychać w Laskach, gdy przyjeżdżają tam goście z całego świata, w innych ośrodkach szkolno-wychowawczych, w Polskim Związku Niewidomych i we wszystkich środowiskach niewidomych. Daria Ferdynus jest jedną z najbłyskotliwszych przedstawicielek środowiska walczących o uznanie całego społeczeństwa. Również dzięki niej za jakiś czas niewidomi przestaną być traktowani z „przymrużeniem oka”. Jeszcze trochę wysiłku, postępu w dziedzinie okulistyki, kolejne mądre urządzenia rehabilitacyjne i może być tylko lepiej. Eryk zmienił się nie do poznania. Był coraz bardziej aktywny - nadrabiał stracony czas. Nie mógł sobie darować, że tyle go zmarnował. Uczył się wszystkiego, co było możliwe. O matematyce nie trzeba nawet wspominać, ale doszły do tego pokaźnych rozmiarów ciekawe wypracowania, język angielski, czytanie książek. Spróbował nauki esperanta, gry na pianinie, gitarze i nauczył się czytać nuty. Szedł do przodu i był wreszcie zadowolony. Jak się okazało praca go nie męczyła i zawsze miał dużo czasu. Zaczął brać udział w zajęciach grupowych, grał w piłkę dźwiękową, jeździł na wrotkach, na nartach, na rowerze i żyło mu się znakomicie. Nauczył się, że sukces zaczyna się od zrobienia dobrego planu i trzymania się go. Ułożył więc taki plan na cały tydzień. Rano po śniadaniu, gdy był już gotowy, miał jeszcze pół godziny do lekcji. Czasem musiał ten czas wykorzystać na dokończenie pracy domowej. Na szczęście zdarzało się to rzadko. Częściej czytał książki albo uczył się angielskiego. Na lekŚ W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 74 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 74 cjach solidnie notował to, co słyszał i miał z tego powodu wiele korzyści. Jego notatki służyły wszystkim, za co mógł czegoś wymagać od kolegów. Wykonywali za niego różne czynności, które nie były dla niego atrakcyjne. Zyskiwał kolejne wolne godziny. Po lekcjach chodzili na spacery albo na boisko. Zimą najczęściej brali sanki i narty i bawili się na sąsiedniej górce. Gdy zabrakło śniegu, wracali do udźwiękowionej piłki. Pod koniec ósmej klasy najmodniejszy stał się rower i wrotki. Wykorzystywali w ten sposób cały wolny czas. Na sankach zjeżdża się zupełnie łatwo. Wystarczy na nie wsiąść, odpowiednio ustawić do kierunku jazdy i ruszyć. Trzeba jeszcze czuwać, by na trasie nie zjechać w bok. To jest akurat łatwe. Gdy tylko poczujesz większe nierówności i przechylenie na którąś ze stron, wynikające z faktu, że jedna płoza wyjeżdża poza utarty szlak, trzeba odbić się nogą, by nań powrócić. Rzadko kto się wywracał. Trudniej jest na nartach, jeździli na nich prawie wyłącznie słabowidzący, ale nie tylko. Eryk też jeździł. Nie umiał w tej dziedzinie za wiele, ale też nie o to chodziło. Nauczył się podstawowych zasad i zjeżdżał po znanej mu trasie na tej samej zasadzie, co na sankach. Z rowerem było więcej kłopotów. Nie mogli przecież wyjść na drogę, po której chodzili wszyscy, bo by się pozabijali. Wymyślili więc inne rozwiązanie. Jeździli po boisku, na którym był wielki plac bez trawy. Musieli czuwać, by za każdym razem, gdy wykroczyli poza ten plac i wpadli na trawę, skręcać z powrotem na piach. Łysy plac był naprawdę duży, nie brakowało im więc do szczęścia prawie niczego. Marzyli jednak o tandemach, na których mogliby jeździć parami: słabowidzący z niewidomym z tyłu. Z wrotkami poradzili sobie podobnie gładko. Na zajęciach sportowych uprawiali lekkoatletykę, za którą Eryk nie przepadał. Biegał raczej średnio, słabo rzucał kulą. Skoki w dal wychodziły mu stosunkowo najlepiej, ale za to zupełnie go nie interesowały. Skakali z rozbiegu i z miejsca. W pierwszym przypadku musieli trafić w belkę tak, jak widzący sportowcy. Odmierzali kroki, cofając się. Potem biegli i odbijali się od niej. Najczęściej trafiali, ale sztuka ta nie była prosta. Skok z miej-sca to prostsza sprawa, ale Eryk nie bez racji uważał, że to jest jedna z nudniejszych rzeczy, jakie przyszło mu poznać. Po pewnym czasie zarzucił esperanto, bo nie znalazł w sobie zbyt wiele lingwistycznych zdolności i postanowił skoncentrować się na angielskim. Natomiast czytanie popularnonaukowych książek sprawiało mu wielką przyjemność. Tak to lubił, że w domu czytał je głośno, usypiając skutecznie matkę. Była wreszcie spokojna i zadowolona, bo on znowu piął się w górę. Najwięcej czasu poświęcał matematyce. Sam nie wiedział, czy pociąga go tak bardzo, bo kiedyś zapowiedział, że będzie matematykiem, czy też rzeczywiście go fascynuje. Po prostu z upodobaniem oddawał się matematycznym opisom rzeczywistości. Miał wziąć udział w olimpiadzie matematycznej, ale to akurat mu nie wyszło – na przeszkodzie stanęła tym razem grypa. Pomyślał – co się odwlecze i tak nie uciecze – z grypą trudno jest zostać dobrym olimpijczykiem. Tak czy inaczej zdał egzamin do liceum i mógł rozpocząć wakacje inne niż wszystkie poprzednie. Pierwszy raz od dawna nie musiał niczego załatwiać w pośpiechu i niczego nadrabiać. Był zadowolony i realizował kolejne etapy planu. Był to już bardzo nowoczesny plan: www.wsip.com.pl 75 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 75 etapy, realizacja, lekkie korekty wynikające z opóźnień. Spokojne weryfikacje celów, gdy poprzednie były przesadnie wyśrubowane. Pomimo takiego stylu działania, Eryk nie był pracoholikiem. Miał wiele czasu na muzykę i wyjazdy. Grał na gitarze i pianinie na tyle dobrze, że matka kupiła mu nową gitarę i syntezator. W liceum nie miał dostępu do szkolnych instrumentów, jak w podstawówce, bo tu ich nie było. Nie grał profesjonalnie, ale grał nieźle. Ćwiczył też nie tak, jak uczniowie szkół muzycznych, ale zawsze znalazł czas na godzinkę grania dziennie. Muzyka była dla niego ważna, a fakt, że potrafił grać, przyciągał do niego ludzi. Brał w ręce gitarę, grał smutnego bluesa i gromadził wokół siebie wiele osób. Poklaskiwali, mruczeli i wpadali w dobry nastrój. Postanowił poprawić swoją kondycję. Sprzątał razem z matką, chociaż nie przepadał za tym – jak wszyscy. Lubił z nią gotować. Już w internacie nauczył się kilku podstawowych czynności. Teraz potrafił usmażyć kotlety, upiec mięso i ugotować kilka zup. Zupełnie pominął ciasta, bo one i w przygotowaniu i w smaku nie pociągały go. Rehabilitację przestrzenną zostawił na później, bo nie starczyło mu na to czasu. Potrafił chodzić z laską, ale trafianie do wybranych miejsc w całym mieście go jeszcze przerażało – wszystko w swoim czasie – i nic na siłę – mówił sobie, powtarzając za matką. Przestał czuć się niewidomym. W ogóle o tym nie myślał – czuł się jak widzący. Już nie odczuwał braku obrazu. Przestał być mu potrzebny. Miał bardzo dobrze rozwiniętą pamięć wzrokową i wyobraźnię, toteż w każdej chwili miał przed oczami wirtualny obraz. Pierwszy raz zdarzyło się to w tym pechowym okresie po wypadku. Wtedy też wszystko widział. Było to do tego stopnia autentyczne, że sam nie wiedział, czy to obraz rzeczywisty, czy jedynie jego wyobraźnia. Teraz przydawało mu się to bardzo. W każdym pomieszczeniu wyobrażał sobie jego widok. Obrazy były bardziej lub mniej szczegółowe, zależnie od tego, na ile poznał przestrzeń, w której się znajdował. Czasem poznawał pomieszczenia obchodząc je dookoła, najczęściej jednak „wysłuchiwał” je. Jakiś dodatkowy zmysł lub po prostu słuch umożliwiał mu zorientowanie się w umiejscowieniu ścian i dużych przedmiotów. Do jego obrazu dołączyły kolejne drobniejsze przedmioty, gdy tylko o nich usłyszał. Gdy ktoś przynosił szklanki z herbatą i stawiał je na stół, modyfikował swój obraz i już je widział. Działo się to automatycznie. Każdy dźwięk, każda informacja zamieniała się na obraz, który powstawał sam i bardzo się przydawał. Obraz zmieniał się też, gdy Eryk się przemieszczał. Gdy stał przodem do stołu, widział wszystko, co wiedział o tej stronie pokoju. Gdy odwracał się w stronę regału, obraz przesuwał się i Eryk widział to, o czym usłyszał, że tam jest. Później ta znakomita praca pamięci obrazu przydała mu się do poruszania się z laską po mieście. Na razie jednak ta umiejętność musiała poczekać, bo miał dużo pracy w liceum. Było tu zupełnie inaczej. Eryk żałował, że w jego dotychczasowych szkołach, pierwszej dla słabowidzących, drugiej dla niewidomych było tak szczególnie. Teraz czuł, że się za bardzo różnią. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że jego zainteresowania, codzienne czynności, sposób bycia, wyróżniają go spośród uczniów. Przyjęto go bardzo serdecznie. Wiedział, że może liczyć na pomoc, ale musiał w pierwszym okresie nadrobić dystans dzielący go od Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 76 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 76 klasy. Nie wymagało to wielkiego wysiłku – sądził, że sobie poradzi, ale odczuwał pewne zakłopotanie i tremę. W tej szkole prawie nikt nie umiał grać w szachy, tym bardziej w „Otello”, za to nieustannie mówiono o dyskotekach, filmach, sportach, na których się kompletnie nie znał, randkach, których jeszcze nie doświadczył. Tu nie zajmowano się na serio matematyką, językami obcymi, historią i geografią. Panował luz, a „spinanie” się nie było w modzie. W pierwszych tygodniach nie miał więc na przerwach za wiele do powiedzenia. Zauważył jednak, że nie jest odrzucany, a wręcz przeciwnie, nawet akceptowany. Bardzo też starał się poznać wszystkich. Słusznie pomyślał, że skoro musi korzystać z ich pomocy, lepiej będzie poznać każdego. Nie chciał oczekiwać pomocy w jakiejś sprawie od kogoś, kto na tym się nie zna. Zorientował się, kto chce się uczyć matematyki, kto dużo czyta, kto trochę muzykuje i kto lubi opowiadać o meczach piłkarskich. Powoli zaczął wykorzystywać tę wiedzę i nie był już samotnikiem. Przeciwnie, było go pełno. Z jednymi krytykował naszych piłkarzy, innym zaproponował pomoc w matematyce, jeszcze innych namawiał na wspólne granie. Nauka nie była łatwa. Dysponował dosyć ograniczonym zasobem brajlowskich podręczników. O innych nie mógł nawet marzyć. Te, które miał, wykorzystywał do ostatniego zdania i robił na lekcjach dobre notatki. Pisał brajlem i zastanawiał się, czy stukanie na brajlowskiej maszynie nie przeszkadza klasie – przeszkadzało, ale nie protestowali. On po prostu z tym stukaniem starał się nie przesadzać. Robił dobre i wyczerpujące notatki, ale zawsze uważał na to, by nie robić zbędnego hałasu. Nie pisał, gdy nauczyciel mówił cicho ważne rzeczy, lecz zapamiętywał je i pisał, gdy przychodził moment odprężenia. Pojawiły się pierwsze stopnie. Znowu chciał być przebiegły. Wiedział, że w pierwszym okresie trzeba zabłysnąć, by ustalić sobie dobrą markę. Potem powinno być łatwiej. Tak go uczyli nauczyciele w podstawówce i matka. Udało się. Dostawał dobre stopnie i był już ceniony. Kolejni koledzy umawiali się z nim na wspólną naukę, co było mu na rękę – w ten sposób nadrabiał brak podręczników. Miał problem z lekturami. Niewiele książek wydano w brajlu. Odkrył, że można czytać książki wydane w formie nagrań lektorskich na kasetach. Ten pomysł bardzo mu się spodobał, ale i tak było wiele tytułów, które nie były dla niego dostępne. Umawiał się więc, najczęściej z koleżankami, na wspólne czytanie. Zaczął też polegać na streszczeniach, które można było zdobyć. Słusznie uważał, że jakoś trzeba sobie radzić. Dużo pracował i chciał wiele osiągnąć, ale nie był perfekcjonistą – uważał, że jego zadaniem jest zrobić jak najwięcej z tego, co jest możliwe. Nie chciał tracić czasu i energii na rzeczy, które nie mają dla niego większego znaczenia. Zaczął oglądać filmy w telewizji i chodzić do kina. Niespecjalnie go to pociągało, ale uznał, że tak będzie lepiej. W domu oglądał filmy wykonując jednocześnie inne czynności – albo się uczył, powtarzał, odrabiał lekcje, albo ćwiczył niemal bezgłośnie na nie podłączonej do wzmacniacza elektrycznej gitarze. Oglądanie telewizji i wykonywanie innej czynności przychodziło mu łatwo, bo nie musiał wpatrywać się w ekran. Po prostu słuchał i to nazywał oglądaniem. www.wsip.com.pl 77 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 77 Z kinem była zupełnie inna historia. Same filmy go raczej nudziły, ale za to fakt, że najczęściej chodziło się do kina z dziewczynami był dla niego bardzo interesujący. Pójść do kina z Agnieszką, Anką albo Ewką było wielką atrakcją. O wiele gorzej chodziło mu się z chłopakami. Tak czy inaczej umawiał się w domu. Jechali razem do kina, a potem słuchał polskiego filmu bez komentarzy albo zagranicznego, w taki sposób, że jego lektor czytał napisy znajdujące się na dole ekranu. System był niezły, bo Eryk orientował się, co się dzieje. Okazało się, że chodzenie na filmy z nim stało się popularne, a niektórzy nawet polubili ten sposób spędzania czasu. Czytanie podpisów z jakichś przyczyn przydawało się również jego widzącym lektorom i przewodnikom. Czy znacie Ma g d a l e n ę S z y s z k ę ? Jeszcze nie? Trzeba koniecznie poznać tę najzdolniejszą niewidomą dziewczynę z pokolenia nastolatków. Są oczywiście bardziej znane postacie w tym środowisku, ale Magda na pewno miałaby szansę z nimi wygrać. W akademickim pokoju opowiada nam o sobie. - Jestem niewidomą studentką prawa. Nie widzę prawie od zawsze. Zachorowałam, gdy miałam zaledwie rok i przestałam widzieć nawet światło. Jest to bardzo rzadkie. Niewidomych jest w naszym kraju mniej więcej kilkanaście tysięcy. Takich, którzy nie widzą nawet światła może być tysiąc czy dwa. Najczęściej widzi się przynajmniej jakieś cienie. Nie wiem jeszcze, kim będę. Studiuję prawo na Uniwersytecie Warszawskim, można więc powiedzieć, że jestem kandydatem na prawnika. Mam różnorodne zainteresowania. Lubię muzykę. Pomimo że jestem humanistką, interesują mnie komputery czy telefonia komórkowa. Zdarzało mi się nawet rozkręcać komputer i wymieniać różne elementy. Dużo czytam, piszę także wiersze. Jestem finalistką olimpiady historycznej. To prawda, przeszła przez pierwszy i drugi etap olimpiady, jak burza. Była po prostu świetna. W finale było najtrudniej, ale nie była na końcu. Co robiła, by tak skutecznie walczyć? - Prawie całe życie spędziłam w szkołach masowych. Tylko półtora roku byłam w specjalnym ośrodku. Może moje zdanie jest zbyt bezkompromisowe, ale na podstawie swoich doświadczeń uważam, że dla wielu takich niewidomych, jak ja, nie są one potrzebne. Oczywiście inaczej jest w przypadku osób, które naprawdę sobie nie radzą. Wielu sprawnych niewidomych i słabowidzących w ogóle nie powinno się znaleźć w takich szkołach. Jak widać, można mieć różne poglądy w tej kwestii. Czy zależą one od sytuacji, w której się jest? Z pewnością nie. Zróżnicowanie musi wynikać z tego, iż mamy do czynienia z odmiennymi przypadkami. Trudno porównywać niewidomych i słabowidzących. Każdy wymaga innego procesu rehabilitacji. Bardzo zdolni i dobrze przyŚ W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 78 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 78 gotowani niewidomi radzą sobie w masowych szkołach. Nie wszyscy są jednak tacy. Magda należy do nich i opiera poglądy na swoich przeżyciach – jej się zawsze udawało, nie miała więc powodu mieszkać w internacie, daleko od rodziny i korzystać ze specjalnej opieki. Jest to co prawda miłe i wygodne, ale ogranicza. - Najczęściej obawy dotyczą najniższych klas szkoły podstawowej. Tymczasem mnie było tam bardzo fajnie. Dzieci od razu mnie zaakceptowały. Kłóciły się nawet, kto miał mi pomagać. Nie zawsze jednak było łatwo. Czasem stawało się koszmarnie. Trwało to jakiś czas. Było zapewne związane z trudnym etapem rozwoju kolegów. Minęło i nie miało większego wpływu na moje poglądy. Tym niemniej był to okres, który wspominam bardzo źle, czułam się odrzucona, wypchnięta gdzieś poza nawias, nawet wychowawczyni nie stanęła nigdy po mojej stronie. My możemy być nieco bardziej wymagający w ocenach. Gdyby trafiło wtedy na mniej zrehabilitowaną niewidomą, szkoła masowa poniosłaby porażkę. - Nie chodziłam na gimnastykę, bo nikt mnie tam nie chciał. Nie było pomysłu, co mam tam robić, a przydałoby się. Byłoby dla mnie bardzo pouczające sprawdzić się i w tej dziedzinie. Niemniej parę dyscyplin sportowych udało mi się próbować uprawiać, choć nigdy stale i wyczynowo; na przykład jeździłam na rowerze po naszej mało ruchliwej ulicy. Teraz również, gdy tylko robi się ciepło, wyciągamy tandem i robimy parę kilometrów dziennie. Nauczyłam się pływać, choć nie pozbyłam się strachu przed otwartymi akwenami. Umiem też jeździć na łyżwach. Zawsze miałam dobre oceny, szczególnie z przedmiotów humanistycznych. Nie zdawałam egzaminów do liceum, bo byłam laureatką olimpiady polonistycznej w siódmej klasie. Na koniec liceum była znowu olimpiada, tym razem historyczna. Właśnie wtedy dostałam się do finału. Mogłam dzięki temu, już bez egzaminów, dostać się na wydział historyczny w Opolu i na parę innych uczelni, ale wybrałam, i słusznie, prawo na Uniwersytecie Warszawskim. W szkołach masowych nie ma co prawda tak troskliwej opieki jak w specjalnych, ale nie jest z tym najgorzej, skoro Magda dawała sobie radę, chociaż nie chodziła sama po mieście aż do września, tuż przed początkiem pierwszego roku studiów. - Uczyła mnie chodzić z białą laską instruktorka z mojego okręgu Polskiego Związku Niewidomych. Było to stanowczo za mało. Skontaktowałam się z instruktorką w Warszawie, która pomagała mi poznać najbardziej potrzebne trasy, przede wszystkim na uczelnię. Magda już od dawna chodzi sama po mieście. Chodzi nie tylko na uczelnię, ale wszędzie, gdzie zechce. Trudno w to uwierzyć, ale bez większych trudności trafia na dworzec i jedzie do domu bez przewodnika. Nie znaczy to, że nie towarzyszy jej stres. - Bałam się panicznie. Na początku roku akademickiego byli ze mną rodzice, www.wsip.com.pl M a g d a l e n a S z y s z k a 79 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 79 którzy pomogli mi w pierwszych, najtrudniejszych dniach. Potem musiałam radzić sobie sama. Wciąż się bałam. Niewidomy ma trudne zadanie. Niezależnie od tego, czy jest bardzo sprawny i zdolny, wyruszenie do miasta to wielki wysiłek. Zbyt dużo samochodów, trudnych przejść ulicznych, zabieganych ludzi, którzy nie zauważają białej laski. Zbyt wiele zaskakujących sytuacji, toteż zawsze idzie się na niepewne. Gdyby nie zasady rachunku prawdopodobieństwa, które mówią, że wypadki zdarzają się rzadko, niewidomi nie ruszyliby się z domu. Przed wyjściem z klatki schodowej trzeba albo nie myśleć wcale, albo pomyśleć, że rozkopy na drodze, wadliwie działające światła i inne nieprzyjemności są rzadkie. - Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy sama musiałam pójść na uczelnię. Droga, pomimo wcześniejszych przygotowań, wydawała mi się zupełnie kosmiczna. Myślałam, że jest pełna zakrętów i przeszkód, a teraz wiem, że jest banalna. Skrzyżowanie było dla mnie przerażające. Na początku wszystko mi się myliło, łącznie z salami, do których miałam dotrzeć. Nie byłam przyzwyczajona do pytania ludzi o drogę, salę i cokolwiek innego. Czułam się zagubiona i całkowicie sama w tym wszystkim. Strach jeszcze długo mi towarzyszył. Może nadal jest ze mną? Nie można wyobrazić sobie kogokolwiek z zamkniętymi oczami w wielkomiejskim hałasie bez wszechogarniającego strachu. Jeśli ktoś taki istnieje, to jest z nim coś nie tak. Odwaga jest cechą wielu ludzi, ale również oni wiedzą, co to jest strach – on nie jest przeciwieństwem odwagi. Oba uczucia mogą istnieć równolegle. Ludzie odważni potrafią po prostu ograniczyć wpływ strachu. Bez niego żyją ludzie pozbawieni wyobraźni – ani Magda, ani inni nasi bohaterowie nie należą do takich. - Warto pamiętać o strachu, bo bardziej docenia się pokonane przeciwności. Kiedy idę przez miasto, zaczynam myśleć o tym, jak było na początku i ogarnia mnie ogromna radość, że sama chodzę i mogę być niezależna. Zawsze chciałam, by widzący postrzegali mnie normalnie. Na studiach zależy mi na tym jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że mi się to udaje. Większość moich znajomych to widzący. Lepiej dogaduję się z nimi niż z niewidomymi. Z kim łatwiej nawiązujesz kontakty, z chłopakami czy dziewczynami? - Zdecydowanie z chłopakami. Dziewczyny są czasem okropnie zawistne, ale mam też przyjaciółki. Wśród dwóch najlepszych jedna jest widząca, druga niewidoma. Czy jesteś towarzyska? - Potrzebuję wokół siebie ludzi, ale męczy mnie zbyt duży tłok. Bywały dni, kiedy w naszym pokoju były tłumy. W pewnym momencie miałam ochotę wszystkich wyrzucić. Teraz jest mniej tłoku i nie narzekam. Potrzebuję przyjaciół tak samo, jak Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 80 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 80 spokoju, ciszy i skupienia. Czy masz powodzenie wśród chłopców? - Gdy byłam mała, miałam wielu dobrych kolegów. Potem się to zmieniło. Mam sporo fajnych kolegów, a nawet przyjaciół i to na razie musi wystarczyć. Jak dotąd nie znalazłam nikogo takiego, na kim by mi rzeczywiście zależało. Mam nadzieję, że to stan przejściowy. Przyjdzie czas, gdy to się zmieni. Nie najlepiej kończą się poszukiwania na siłę. W tych sprawach niewidomi mają kłopoty. Chłopcom jest łatwiej, bo mogą liczyć na kobiety, a one potrafią się poświęcić. Łatwiej wyobrażają sobie życie z niewidomymi, bo dobrze się czują, gdy są komuś bardzo potrze-bne. Mężczyźni nie są do tego skorzy. Lubią zdawać się na innych, nie chcą być czyimś opiekunem. Uważają, że niewidoma kobieta nie jest w stanie im pomagać, lecz sama tego wymaga. Ja akurat nie jestem typem osoby, którą trzeba się opiekować, ale oni i tak się boją. Każda dziewczyna potrzebuje wsparcia u swojego mężczyzny. Niewidoma też. Nie ma to jednak nic wspólnego z inwalidztwem. Dbam o swój wygląd. W tej kwestii mogę zawsze polegać na opiniach mamy, to ona pomaga mi przy kupowaniu ubrań, ona nauczyła mnie, jak dobrze robić maki-jaż, posługiwać się pomadką, pudrem czy cieniami. Czy społeczeństwo jest tolerancyjne i wyrozumiałe? Raczej nie. Zmienia się to, ale nadal nie jest dobrze. Wielu niepełnosprawnych skarży się na dyskryminację. Jak niewidomi traktują sami siebie? Czy akceptują niewidomych partnerów? - Chciałabym, aby mój chłopak był widzący, ale nie mam nic przeciwko niewidomym czy słabowidzącym. Mogłabym na pewno się zakochać w kimś takim – miłość nie wybiera. Nie jest to najważniejszy problem do rozstrzygnięcia. Teraz na przykład obracam się w kręgu ludzi dla mnie za młodych. Niezależnie od tego, ile kto widzi, nikt mi nie odpowiada. Najważniejsze jest skończenie studiów, aplikacja i praca. Za jakiś czas najważniejsze stanie się znalezienie kogoś odpowiedniego na całe życie. Założenie rodziny – to naprawdę ważne. Czy w swojej wyobraźni widzisz jakieś obrazy? - Wzrokowej wyobraźni, o której mówią widzący, nie mam. To, co ja „widzę przed sobą”, to nie jest moim zdaniem obraz, przynajmniej w normalnym sensie tego słowa. Nie zastanawiałam się nigdy nad tym. Kiedy myślę o czymś, wyobrażam to sobie, tak jak to znam z dotyku, co nie zmienia faktu, że wyobrażane przedmioty umiejscawiam sobie jakby przed oczami. To chyba wszystko, co mogę powiedzieć. Czy w jakiś sposób brakuje ci obrazów? - Nie. Nie mam żadnego powodu i okazji tego odczuwać. www.wsip.com.pl M a g d a l e n a S z y s z k a 81 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 81 To jak miałby wyglądać twój wymarzony chłopak? - Nie mam wyobrażeń związanych z barwami. Powinien natomiast być wysoki i dobrze zbudowany. Potrzebuję silnego mężczyzny, który mógłby zapewnić mi bezpieczeństwo. Mógłby być na przykład podobny do mojego brata. Ważny jest dla mnie głos. W moich marzeniach taki chłopak powinien mieć ciepły i bardzo męski głos, może jak Kolberger, albo Gonera. A jaki miałby być dla ciebie ten chłopak? - Musi być ciekawy, nie może zamykać swojego świata w obrębie poobiedniej gazety. Powinien dokładnie rozumieć nasze możliwości – moje i swoje. Nie powinien przekraczać granicy pomiędzy stosowną pomocą i oczekiwaniem ode mnie zbyt wiele, powinien także umieć odnaleźć się w kuchni. Gdzie będziesz realizowała swoje plany? - Z sukcesem zawodowym bywa różnie - raz jest, raz go nie ma. Nie chciałabym pozostać w Warszawie, chociaż jest tu najwięcej miejsc pracy. Nie lubię jej. Wolałabym wrócić do siebie. Tam jest moje miejsce. Być może i tam będą potrzebni prawnicy. Z zasady jednak nigdy nie mówię nigdy, bo życie płata nam różne figle, więc kto wie, gdzie w końcu przyjdzie mi żyć? Chyba wszędzie będzie dobrze, jeżeli tylko nie będę sama. Nie trzeba było długo czekać, by zakochał się w Agnieszce. Miała ładny głos, była zawsze miła i, co uważał za najważniejsze, lubiła go. Marzył o niej, chociaż nie umiał się do niej zbliżyć – nie podrywał jej. Nikt o tym jeszcze z nim nie rozmawiał. Koledzy bez przerwy paplali o dziewczynach, a on nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Nie bez racji uważał, że musi jeszcze wiele zrobić, by móc bez kompleksów konkurować o ich względy. - Hej Eryk! Jesteś gotowy? – stała przed drzwiami, jak zwykle punktualna. - Tak, jestem, chociaż właśnie nie mam jakoś humoru. Wejdź na chwilę, ubiorę się. - Jak to nie masz humoru? Nie chce ci się iść? - Chciało i chce, ale właśnie chyba boli mnie głowa. - Mówiłeś, że nigdy nie boli cię głowa. - Mówiłem, owszem i nadal to mówię. Bolą mnie oczy, ale rzadko, więc tylko tak powiedziałem o głowie. - Coś się stało? - Nie, co może się stać z moimi oczami? Po prostu bolą sobie „po cichutku” i psują mi humor. - To może nie idźmy do tego kina i coś poczytajmy? - E tam, pójdziemy, tylko trochę sobie pomarudziłem. Gdybym tak łatwo kapitulował, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 82 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 82 to już dawno nic ze mnie by nie było. Ubrał się, sprawdził, czy wszystko jest w porządku, zapytał Agnieszkę, czy nie ma brudnych butów i absurdalnych kolorów na sobie, wziął ją za łokieć i poszli. Nie słuchał żadnych teoretycznych wykładów na temat, jak należy chodzić z przewodnikiem. Lubił polegać na własnej intuicji. Ujmował dłonią ramię przewodnika i spokojnie obserwował jego ruchy. Nigdy nie potrzebował informacji, że zbliżają się do schodów, krawężników i nierówności. Wyczuwał je po zachowaniu partnera. Dzięki temu przemieszczali się dziarsko. - Zdążyłeś odrobić lekcje? - W zasadzie tak, chociaż nie do końca. Chciałem jeszcze przeczytać z podręcznika następny paragraf, bo tam też jest coś o ustroju politycznym w Rzymie, ale przez oko nie mogłem się skupić. - Ja nie odrobiłam matmy. Za mało miałam czasu. Musiałam odgrzać obiad i podać go bratu. Rodzice nie przyszli po pracy, bo mają coś pilnego do załatwienia. Teraz pewnie są już w domu. Zanim zjedliśmy, zrobiło się dostatecznie późno. Szczerze mówiąc, trochę unikałam tych zadań. Nie są proste. - Były trudne, to fakt, ale zrobiłem je jeszcze w szkole. - Właśnie, właśnie. Mówię o tych lekcjach bardzo interesownie. - Tak sobie pomyślałem. - Dasz mi te zadania po kinie, co? - A czemu miałbym nie dać. Od tego jestem, ale ty musisz umieć matmę lepiej niż teraz. Może umówimy się na którąś sobotę i posiedzimy razem? - Muszę umieć, ale soboty u mnie jak na razie odpadają. Mam taki układ w domu i nie mogę go zmienić. - OK, nic nie mówiłem. - Nie dąsaj się, nie mogę w soboty, ale mogę w piątek wieczorem i to dokładnie w ten piątek, jeśli zechce pan mnie przyjąć. – Potraktowała go jak profesjonalistę. - W porządku. – Pan! Pomyślał Eryk. Gdzie ja nadaję się na pana. Daleko mi do tego, bym potrafił tłumaczyć, jak nauczyciel. Za dużo mam zaległości. Tyle razy marzył o naukowej karierze, tak dawno zaczął o tym myśleć, ale gdy nie zdał do ósmej klasy, dał sobie z tym spokój. Dojechali do kina i zajęli miejsca. Przez cały czas rozmawiali, a Eryka przestały boleć oczy. Wpadł w dobry humor, w czym Agnieszka mu sekundowała. Zaczął się film. Tylko połowa miejsc była zajęta. Eryk był wniebowzięty. Nie mógł się wyzwolić spod wpływu Agnieszki. Robiła na nim piorunujące wrażenie. Czytała mu napisy, to znaczy wyszeptywała je. Nadstawiał ucha, żeby coś usłyszeć. Miało to nie przeszkadzać innym i z tego, co wiedział, nie przeszkadzało. A ona cichutko mówiła prosto do jego ucha. Był tak zachwycony, że nie za bardzo zwracał uwagę na film. Zawsze może pójść do kina i obejrzeć tysiące różnych filmów, a ona jest jedyna. Nie była jego dziewczyną, nie była niczyją dziewczyną, bo w tym momencie to go nie interesowało. Chociaż nie, był już zainteresowany, ale brakowało mu śmiałości, doświadczenia i pomysłu, jak zacząć. Zadowalał www.wsip.com.pl 83 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 83 się jej bliskością. Była tuż, tuż, prawie do niego przytulona. Czuł jej delikatny zapach – najprawdopodobniej „Green Tea” – pomyślał. Pewnie się nie mylił, bo znał się na zapachach dużo lepiej niż na dziewczynach. Interesował się tym. Sprawdzał wszystkie perfumy, jakie tylko spotkał. Po pierwsze lubił te aromaty, a po drugie wydawało mu się, że jeśli już ma mieć „słabszy” wzrok i lepszy węch, to wypada się na tym znać. Pachniała więc sobie delikatnie i szeptała na zmianę. Raz cieszył się z jej szeptania, a raz z zapachu. Trwało to całe wieki, to jest cały film. Czuł na tę niewielką odległość, że jest drobniutka. Odważył się ją lekko objąć, niby przypadkowo, bez specjalnego zamiaru, gdy chciał coś sprostować, wyjaśnić (też szeptem) i korzystając z okazji poznał jej włosy. Boże, jakie puszyste! Nie za długie, ale jakie miłe. Były lekko pokręcone – nie wiedział, czy jest to ich naturalna forma, czy też specjalnie zrobiona. Dowie się o tym jutro od kolegów. Nie miał czasu sprawdzić dokładnie, ale zdawało mu się, że jej włosy są przyciągające w odróżnieniu od twardych, niedostępnych, śliskich czy chłodnych. Tak, dokładnie tyle wyróżniał kategorii włosów. Wszystkie te określenia miały dla niego duże znaczenie. Nie znał za wiele osób, ale to, co mu się udało do tej pory, wystarczyło na stworzenie sobie takiej klasyfikacji. Agnieszka była świetna, ale nadal nie miał planów podboju, bo nie wiedział, jak się do tego zabrać. Spotykali się codziennie w szkole, inne spotkania zdarzały się dość rzadko. Mieli co innego na głowie. On chciałby widzieć ją częściej, ale nie miał zamiaru przesadzać. Uważał, że należy robić to, w czym jest się dobrym. Skoro na dziewczynach się jeszcze nie znał, będą musiały poczekać. Ona w ogóle o takich sprawach jeszcze nie myślała. Do głowy jej nie przychodziło zakochać się w kimś. Byli więc sobie dosyć blisko, ale zdecydowanie obok siebie i nie narzekali na to. W klasie sprawy męsko-damskie były w centrum zainteresowania, ale traktowano je raczej nie na poważnie. Wszyscy byli na takim etapie, że każde wydarzenie stawało się powodem żartów. To również zniechęcało Eryka. Skończył się pierwszy semestr, a on znalazł się w nauce na pozycji lidera. Sam był zaskoczony. Zastanawiał się, na ile jest to zasłużone, a na ile wynika z jego sytuacji. Zdawał sobie sprawę, że chociaż nikt mu specjalnie nic nie ułatwia, że nie są wobec niego stosowane jakieś istotne ulgi, to jednak korzysta z pewnych drobnych przywilejów. Wyrobił sobie markę, co oznaczało, że gdyby nawet nie odrobił lekcji, nie dostałby pałki. Kiedyś powiedział, że nie przygotował się do fizyki, lecz do chemii, bo pewnie pomylił się co do planu lekcji, a nauczyciel, który uczył obu tych przedmiotów, nie postawił mu nic. Pewnie pomyślał, że taki uczeń ma prawo się pomylić, gdy tyle razy spisywał się na piątkę. Eryk nie umiał ocenić, czy to jest taryfa ulgowa i nie rozstrzygał tego problemu – za dużo się działo i nie było czasu na dłuższe rozważania. Zakończył pierwszą klasę z wyróżnieniem. Znowu był najlepszy, chociaż czołówka była wyrównana. Specjalnie nie rywalizowali, ale wyniki w nauce porównywało się automatycznie. Był pupilkiem nauczycieli i większości kolegów. Nie robił za wiele szumu i mowy nie było o jakichś zarozumiałych uwagach, arogancji czy lekceważeniu innych. Przydawał się do pomocy w niektórych lekcjach i sam korzystał z pomocy. Wykorzystując swoje Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 84 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 84 umiejętności skonstruował idealny układ współistnienia – życie w symbiozie. Rozdanie świadectw nie przeszło bez echa. Wszyscy zebrali się na placu apelowym. Klasy ustawiły się w rzędach. Była na szczęście świetna pogoda – fajne, nie przesadne słońce, ciepło i niemal bezwietrznie. Na maszcie umieszczono flagę państwową i chorągiew szkoły. Odegrano hymn i wygłoszono kilka oficjalnych przemówień. Nikt tego właściwie nie słuchał. Młodzież nawet trochę marudziła – nie są popularne takie uroczystości, ale powszechnie wiadomo, że ta oprawa ma swój sens. Potem przystąpiono do rozdawania świadectw i nagród najlepszym. Usłyszał swoje nazwisko, wziął go pod rękę najbliższy kolega i zaczęli iść. Wszyscy już bili brawo, on się denerwował, policzki mu się zarumieniły i nagle potwornie się potknął. Nie upadł, lecz tylko mocno zachwiał, kolega go uratował. Doszedł do dyrektora słysząc, że brawa zastąpił nerwowy szmer. Było mu strasznie głupio. Znowu musiał „dać plamę”. Na ogół spisywał się nieźle, ale zawsze pozostawał ten okrutny margines błędu, w który niewidomi wpadali dość często. Szkoda, że tak się zdarzyło, bo w ten sposób zamiast triumfować, przypomniał wszystkim obecnym, że cokolwiek by nie uczynił, pozostanie niewidomy. W drugiej klasie uczył się mniej. Miał dobre stopnie, chociaż już nie tak dobre. Zaczął być aktywny na innym polu. Najpierw założyli zespół, z którym chcieli grać ambitny rock. Musieli się dużo uczyć skomplikowanych utworów. Próbowali też swoich kompozycji i chociaż nie wychodziły im najlepiej, mieli z tego bardzo wiele radości. Eryk najczęściej grał na gitarze, ale siadał też do syntezatora. Miał własną gitarę, na której wolał ćwiczyć, i przeróżne przystawki. Miał też syntezator, ale na to nie starczało mu już czasu. Umawiał się z chłopakami w domu, by następnie wspólnie zanieść do szkoły jego instrumenty. Na próbach była świetna atmosfera. Czuł się na nich jak widzący. Wszyscy zajmowali się słuchaniem, a nie patrzeniem, co bardzo mu odpowiadało. Uwielbiał muzykę dla niej samej i za jej rehabilitacyjne konsekwencje. Grał więc z wielkim zapałem. Nauczył się improwizować w ulubionym stylu. Znaleźli niezłego pianistę i wokalistę i cała ich praca zaczęła przynosić efekty. Tak spodobali się w szkole, że dyrekcja zaproponowała koncert w listopadową sobotę. - Chłopaki, ta propozycja dyrektora ma dalekosiężne konsekwencje. Po pierwsze nikt nie będzie się nas czepiał, że robimy tyle hałasu. Po drugie widocznie ufają, że na naszych próbach nie ma żadnych używek, a po trzecie, gdy dobrze się spiszemy, mogą nam kupić parę nowych rzeczy – mówił Jarek. - Dobrze mówi – ocenił Michał. - Jasne. Od razu przedyskutujmy, co jest dla nas najważniejsze – stwierdził interesownie Eryk. - Ja nie mogę grać na takim basie. - A ja muszę mieć parę „przeszkadzajek”, inaczej marnie wygląda ta moja perkusja – pogadywali sobie chłopcy. Eryk marzył o multiefekcie, na który matki nie było stać. Bez niego gitara brzmi bardzo nijako – pełna amatorszczyzna. Wzięli się więc do roboty. Ustalili, że zagrają kilka wartościowych utworów. Pożyczyli od znajomych z osiedla kilka ważnych drobiazgów, w tym www.wsip.com.pl 85 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 85 dobry efekt Rolanda i byli gotowi. Rozpoczęli koncert z ogromną tremą. Nie można powiedzieć, że przyszła cała szkoła, ale ze sto osób było na pewno. Instrumenty były już podłączone, bo tym zajmowali się inni. Na początek zaskoczyli wszystkich. Puścili z taśmy fragment koncertu E-mol Chopina. Młodzież, oczekująca na ostre granie, zamilkła ze zdziwienia. Potem zagrali „Riders on the storm” Doorsów i na spokojniej „Dust in the wind” grupy „Kansas”. Było nieźle. Ich usiłowania nie były całkiem profesjonalne, ale podobały się. Zagrali też swoją wersję „Let it be” Beatlesów, tak zmienioną, jak Joe Cocker przetworzył „With the little help from my friends” i byli w doskonałym humorze. Koncert zakończyli kolejną przeróbką „Voo doo child” Hendrixa, w której Eryk próbował improwizować jak sam mistrz. Wszystkie utwory były zaaranżowane w formie wydłużonych poważnych kompozycji, przecież w końcu w liceum nie gra się tak, jak na byle jakich dyskotekach. Tadeusz Golachowski – niewidomy muzyk, saksofonista, kompozytor i profesjonalny stroiciel fortepianów, pracujący w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Bardzo dobrze wykształcony, interesujący, odpowiedzialny człowiek, ojciec czworga dzieci. - Straciłem wzrok w wypadku, gdy miałem 8 lat. Mieszkaliśmy w jednorodzinnym domku z ogrodem. Paliliśmy z bratem ognisko. Wrzucaliśmy doń przeróżne rzeczy: makulaturę, śmieci i zupełnie nieoczekiwanie nastąpiła eksplozja. Nie wyjaśniono przyczyny tego wybuchu. Brat stał trochę dalej i na szczęście nic mu się nie stało. Miałem większego pecha – stałem nad samym ogniskiem. Prawie całkiem straciłem wzrok. Na skutek przeróżnych powikłań przestałem widzieć w ciągu kolejnych trzech lat. Cztery lata chodziłem do szkoły masowej, potem do szkoły specjalnej dla niewidomych. Po ósmej klasie rozpocząłem naukę w Technikum Budowy Fortepianów w Kaliszu. Mieszkałem w bursie razem z widzącymi kolegami i musiałem jakoś sobie radzić. Nauczyłem się obcowania z różnymi ludźmi. W bursie mieszkali uczniowie szkół zawodowych, w związku z czym poznałem przedstawicieli bardzo różnych środowisk. Szło mi dobrze, byłem w czołówce. Grać uczyłem się już wcześniej, w technikum mogłem te umiejętności rozwijać. Zacząłem grywać w zespołach w szkole i w mieście. Graliśmy pop i rock, ja na pianinie, klarnecie, a nawet na gitarze basowej. Wreszcie wylądowałem w zespole jazz-rockowym, gdzie mogłem już grać na saksofonie. Zacząłem w ten sposób zarabiać jakieś niewielkie pieniądze. Poznawałem środowisko muzyczne – jeździłem na różnego rodzaju przeglądy, konkursy, co dawało mi świetną okazję do nawiązywania kontaktów z ludźmi z branży. Miałem szansę na potwierdzanie swojej wartości. Po zdaniu matury wróciłem do Wrocławia. Dostałem się do szkoły muzycznej drugiego stopnia, do klasy saksofonu. Po czterech latach ukończyłem sześcioletni kurs i zdałem egzamin na studia do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Ukończyłem ją w 1981 roku, jako pierwszy Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 86 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 86 student w klasie saksofonu. Klasę tę stworzono specjalnie dla mnie, bo nie było jej wcześniej. Musiałbym dojeżdżać do Katowic lub do Krakowa. Klasa saksofonu istnieje we wrocławskiej Akademii Muzycznej do dzisiaj. Przez cały czas, równolegle ze studiowaniem muzyki klasycznej, rozwijałem zainteresowania jazzem. Coraz częściej grywałem, trochę komponowałem, czasami prowadziłem jakiś zespół. Czy już potrafiłeś samodzielnie chodzić po mieście? - Odbyłem wiele kursów orientacji przestrzennej, ale akurat nigdy życie nie zmusiło mnie, bym chodził sam. Korzystałem i nadal korzystam z przewodników. Zawsze noszę przy sobie laskę i jestem gotów poradzić sobie sam, gdyby zaszło coś nieoczekiwanego. Opowiedz nam o swojej rodzinie. - Najstarsza córka ma 20 lat – studiuje pedagogikę. Nieco młodszy syn ma 18 lat i chodzi do liceum. Druga córka ma 16 lat i rozpoczęła liceum. Nasza najmłodsza córka, która ma 6 lat, chodzi do przedszkola integracyjnego. Jest niepełnosprawna – dotknięta wadą genetyczną w postaci zespołu Downa. Pozostałe dzieci są pełnosprawne. Jak sobie z wami radzi Elżbieta? - Jest bardzo dobrą żoną i matką. Ma niebywały dar, polegający na tym, że w każdej sytuacji potrafi poświęcić się dla innych. Jest stale moim przewodnikiem i kierowcą. Prowadzenie samochodu było dla niej dużym problemem. Nie każdy to lubi, ale ona ma do tego talent, chociaż zawsze wiązało się to ze stresem. Tymczasem jej życie tak się ułożyło, że musiała sprostać temu zadaniu. Teraz jest świetnym, bezpiecznie jeżdżącym kierowcą. Podzieliliśmy między siebie obowiązki. Mówiąc precyzyjniej, podziału dokonało samo życie. Ona robi zakupy, utrzymuje porządek w domu, pomaga mi w pracy. Ja prowadzę korespondencję i sprawy urzędowe, gotuję i gram. Ela poświęca wiele czasu najmłodszej córce, dzięki czemu, pomimo tak skomplikowanej sytuacji, nasza najmłodsza pociecha osiągnęła bardzo wysoki stopień rozwoju. Mówi pełnymi zdaniami, jest sprawna ruchowo, wesoła i przystępna. Jest bardzo lubiana w przedszkolu, a rodzeństwo za nią przepada. W pierwszym momencie, gdy dowiedzieliśmy się o jej niepełnosprawności, nie mieliśmy pojęcia, że będzie mogła być w tak dobrym kontakcie z otoczeniem i dostarczy tak wiele radości i satysfakcji innym. Asia bardzo łatwo zdobywa ludzi. Wróćmy do twojej pracy, do muzyki. - Pracuję w Akademii Muzycznej jako stroiciel fortepianów już od dwudziestu lat. Po studiach grałem muzykę klasyczną, jako solista w filharmonii – w Opolu www.wsip.com.pl Ta d e u s z G o l a c h o w s k i 87 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 87 i Wrocławiu. Dawałem recitale przy akompaniamencie fortepianu. W tym czasie w Polsce klasyczna muzyka saksofonowa była prawie całkiem nieznana, byłem więc jednym z pionierów w tej dziedzinie. Sam fakt, że zapraszano mnie jako solistę do wielu różnych miejsc, było dla mnie bardzo dużym sukcesem. Niewątpliwie świadczy to o tym, że to, co proponowałem, zdobywało uznanie. Równolegle, niezależnie od muzyki klasycznej, grałem w różnych zespołach jazzowych. W latach 80. w grupie „Teddy Bear”. Koncertowaliśmy w kraju i za granicą. W konkursie festiwalu „Jazz nad Odrą” w 1984 roku, „Teddy Bear” otrzymał Grand Prix. Od początku lat 90. do dzisiaj gram z Januszem Konefałem, wybitnym gitarzystą. Współpraca z różnymi muzykami i zespołami nauczyła mnie radzenia sobie w środowisku osób widzących. Jak oni cię postrzegają? - Zostałem zauważony przez kolegów z branży. Zapraszają mnie do różnych przedsięwzięć, z czego wnioskuję, że jestem akceptowany, że doceniają mój profesjonalizm. Najwyraźniej nie przeszkadza im to, że nie widzę. Czy są takie dziedziny w twojej profesji, w których nie mógłbyś sobie dać rady? - Nie mogę grać z nut a vista. Muszę się przygotować. Czy to znaczy, że musisz nauczyć się partytury na pamięć? - Tak. Wypracowałem sobie techniki szybkiego i skutecznego uczenia się muzyki z nut. Jak wobec tego uczysz się nut, które są spisane w czarnym druku? - Przepisuję je w brajlu. Korzystam z pomocy wykwalifikowanego lektora. Czasem dostaję materiał do przyswojenia w postaci nagrania na kasecie. Nie potrzebuję wtedy zapisu nutowego. Często uczę się na próbie, gdy razem przygotowujemy utwór. Czy korzystasz z pomocy mówiącego komputera? - Owszem, mam mówiący komputer od kilku lat i potrafię na nim pracować, jak widzący. Komputer jest dla mnie długopisem, zeszytem, automatycznym lektorem. Planuję zakup skanera i modemu, zacznę korzystać z Internetu. Będę mógł przeczytać za pomocą syntezatora mowy każdą czarnodrukową książkę. Niestety, nie wiem jeszcze jak wykorzystać komputer do celów muzycznych, ale sprawdzę to po nowych zakupach. Słyszałem, że są już dostępne programy dla niewidomych muzyków, dzięki którym można przygotować zapis nutowy i wydrukować go w czarnym druku lub w brajlu. Czekam na taką możliwość skanowania nut, by zamienić automatycznie czarnodrukową partyturę na brajlowską. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 88 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 88 Czy twoim zdaniem osiągnąłeś sukces? Czy inni tak uważają? - Nie lubię tego rodzaju słów. Są za duże i za bardzo wieloznaczne. Osiągnąłem swój cel na tyle, że pracuję, zarabiam na rodzinę, jestem niezależny. Co więcej, realizuję swoje zainteresowania i pasje. Mam fascynujący zawód. Jeśli ktoś chce to nazwać sukcesem, to proszę bardzo. Historia mojego życia, utraty wzroku, rozpoczęcia pracy artystycznej, sukcesów i niepowodzeń, doprowadziła mnie do wspólnoty neokatechumenalnej. Z wiary czerpię siły i zrozumienie moich życiowych sytuacji. Sądzę, że ważne, aby przy okazji opowiadania o moim życiu przedstawić również i to świadectwo. Jestem mocno zaangażowany w ruch neokatechumenalny. Przenosi się to też na życie zawodowe – gram w zespole muzykę sakralną. Byłem kiedyś ateistą, chociaż nazywałem się katolikiem – czasami tylko pojawiałem się w kościele. Wreszcie zacząłem poszukiwać prawdy o życiu, świecie i samym sobie. Dwa lata temu zaczęliśmy chodzić na katechezy sądząc, że są to zwykłe wielkopostne nauki, a tymczasem one właśnie doprowadziły nas do nowej wspólnoty. Od tamtego czasu inaczej postrzegam swoje kalectwo. Przedtem złościłem się na Boga, gdy coś mi dokuczało. Nie zawsze myślimy o braku wzroku, jednak czasem, gdy coś nie wychodzi, boleśnie sobie o tym przypominamy. Teraz inaczej traktuję trudności i kłopoty. Myślę, że utrata wzroku nie po to mi się przytrafiła, aby mnie zniszczyć, lecz po to, bym dzięki temu więcej zobaczył. Na koncercie było świetnie. Cała sala dobrze się bawiła, a sukces muzyków sięgnął apogeum. Perkusista, zawsze najbardziej rozchwytywany, teraz też nie mógł odsapnąć. Otoczyły go głównie dziewczyny, którym najwyraźniej się podobał. Inni też nie mogli narzekać. Eryk schował gitarę do futerału, zwinął kable i efekty, wyciągnął białą laskę i zszedł ze sceny. Jemu też gratulowali. Nie spodziewał się jednak tego, co właśnie miało nastąpić. Był skromny i nie wymagał od życia, by to, o czym marzył, spełniało się. Za dużo już przeżył, by mieć pochopne życzenia. Wynikało to zarówno z jego charakteru, wychowania w dobrej szkole i w domu oraz z głębokiej wiary. Z Bogiem nie rozstawał się nigdy. Żyli razem, chodzili obok siebie i we właściwy dla siebie sposób rozmawiali. Każdy sukces zawdzięczał swojemu Towarzyszowi. Teraz też dziękował Bogu za to, że ich granie się udało. Był zadowolony, miał ochotę grać znowu, grać jeszcze lepiej. Przedostawał się na tył sali, gdy jego myśli nagle uleciały. Zastąpiła mu drogę Agnieszka, a jego zatkało. - Hej, Eryk, nie spiesz się tak, pomogę ci. Na mój gust dobrze grasz i za dużo teraz dźwigasz. Fakt, miał gitarę w dużym futerale i siatkę z kablami w jednej ręce, laskę w drugiej. Nie było mu wygodnie, ale nie narzekał. - Hej, ty też tu jesteś? - Pewnie. Wszyscy tu są. W zasadzie nie brakuje nikogo, kto choć trochę lubi rocka. - Nie opowiadaj, nie mogą tu być wszyscy. To niemożliwe! - No tak, zależy jak to oceniać. Dyskotekowców co prawda tu nie ma, ale cała reszta jest. www.wsip.com.pl Ta d e u s z G o l a c h o w s k i 89 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 89 - Fajnie. Podobało ci się więc? - Pewnie. Najbardziej to, że te numery były zagrane inaczej, jakoś po waszemu. Nie jesteście zawodowcami, a jednak udaje się wam stworzyć nastrój. Nie upraszczacie utworów, lecz przeciwnie. - Tak, chcemy trochę pograć. Nie mamy producenta, który nakaże nam nagrywać na płycie skrócone wersje, bo przy dłuższych tłum się zanudzi. - Daj tę gitarę, będzie ci łatwiej. - Mowy nie ma, nie lubię zrzucać ciężarów na dziewczyny. Poszli, zdążyli włożyć gitarę do szafy, gdy nadeszli następni. Eryk nie musiał brać gitary do domu, bo następna próba miała być nazajutrz. - Nieźle ciąłeś Eryk – już klepał go po plecach bębniarz. – Myślałem, że prześcigniesz Hendrixa, ale poszedłeś w końcu w stronę Roberta Frippa, co? - Chyba tak. Lubię ich i tak sobie myślę, że jak na moje słabe umiejętności pomysł połączenia ich jest dobry. - E tam, co to za gadanie. Zróbmy jutro próbę, to będzie jeszcze lepiej. - Ledwo skończyłem z jednym bębnem, a już mowa jest o kolejnym. Co za życie. Jak się uwzględni poważny fakt, że pojutrze mam klasówę, to moje walenie po bębnach można będzie zamienić na walenie głową w mur. - Ja przychodzę od razu po szóstej lekcji i gram – powiedział Eryk i poszedł do domu bez gitary, siatki z kablami, ale ze zwiniętą laską i Agnieszką pod rękę. Nie spieszyli się. Był już wieczór. Eryk czuł, że coś się w niej zmieniło. Chociaż zawsze była dla niego miła, miał wrażenie, że teraz była jeszcze cieplejsza. - Zastanawiałam się nad tym, jak to robisz, że tak wiele rzeczy ci wychodzi. Nie mogę też narzekać, ale twoje wyczyny są nieporównywalne. One są zupełnie zaskakujące. Mama twierdzi, że jesteś najzwyczajniej w świecie genialny. - Boże, przestań! - Nie denerwuj się. Ona uwielbia duże słowa, ale coś w tym jest. Łatwo ci przychodzi osiąganie sukcesów. Inni też dużo się uczą i pracują, ale nie mają takich osiągnięć. - Zawsze mówili mi, że jestem zdolny, ale niespecjalnie mnie to wyróżnia. Każdy coś tam ma. Nie traktuję swoich zdolności lepiej niż inni. Ktoś świetnie gra na pianinie, inny fantastycznie gra w piłkę, ktoś tam jeszcze jest genialny w językach obcych. Oni wszyscy są lepsi ode mnie. Ja mam szczęście być niezły w wielu rzeczach naraz. To dla mnie wygodne i atrakcyjne. Nie jest to żaden geniusz. - Byłam dumna na tym koncercie. Bardzo się bałam przed nim. Utożsamiałam się z wami – za dobrze się znamy. Drżałam, gdy coś miało wam nie wyjść, ale wyszło. Czułam się zmęczona tymi emocjami, ale już przeszło. Ciebie znam z nich najlepiej, więc na pewno chodziło o twoje granie. Widziałam, jak się starasz, miałeś czasem taką śmieszną, zaciętą minę i usztywniały ci się palce. Oddalałeś je od gitary i wstrząsałeś nimi. - O rety, to było widać? - Było. Dla wzroku nie są to tajemnice. A co, myślałeś, że my tego nie widzimy? Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 90 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 90 - Chyba tak. Będę musiał uwzględnić to na przyszłość. - Oj nie. Nie chciałam tego spowodować. Wszyscy tak się zachowują i nie ma co zmieniać. - Chyba, że tak. Szli w milczeniu aż do domu Eryka. Weszli, zdjęli płaszcze, buty i Eryk znowu pomyślał, że z nią jest jakoś inaczej niż zwykle. - Coś się stało? - Nie. Dlaczego pytasz? - Wydajesz mi się jakaś inna, może posępna. - Posępna nie, a poważna... Może tak. Przyszło mi coś do głowy i nie wiem co z tym zrobić. - Może ci coś doradzić? - Może... - To się zastanów, a ja zrobię herbatę. - Potrafisz sam!? - Od dawna. Umiem nawet co nieco ugotować. - Coś podobnego! - Dlaczego cię to dziwi? Przecież wystarczy zamknąć oczy i przekonać się, że naprawdę się da. - OK, dobry pomysł. Spróbuję. Zamknęła oczy i zaczęła macać. On się szczerze śmiał. - Chyba nie masz powodu ćwiczyć takich rzeczy? - Jakoś mi to wpadło do głowy. Niedawno, gdy zgasło światło, nikt w domu nie umiał zrobić ani kroku. Trochę poćwiczę i nie będę taka bezradna. Przyda się ktoś, kto znajdzie po ciemku świece. - Dobry pomysł. Połaź sobie, ale niczego nie rozwal i nie nabij sobie guza. Łaziła więc, najpierw całkiem nieudolnie po przedpokoju. Obijała się o ściany, bo nie mogła utrzymać kierunku, gdy nie patrzyła. Nie zauważyła, albo raczej nie pamiętała o szafce na buty, więc syknęła, gdy się z nią zderzyła, ale dzielnie kontynuowała wysiłki. Eryk skończył robić herbatę i wysypał kruche ciastka na talerzyk. Właśnie miał pójść do pokoju, by ustawić to, co przygotował, na stole, gdy usłyszał jej bolesny syk. - Wpadło się na coś? - Trochę, ale nie za mocno. - Zapewne. Będziesz jeszcze krążyć, czy idziesz ze mną na herbatę? - Będę krążyć. Zaniósł najpierw dwie herbaty, potem talerzyk z ciastkami na stół w dużym pokoju i wrócił po cichu do przedpokoju. Stanął, bo nie bardzo wiedział, gdzie ona teraz jest. Usłyszał ją. Jeszcze nie wiedział, gdzie się kieruje i wtedy wpadł na „zdradziecki” pomysł. Będzie stał tu po cichutku z nadzieją, że w końcu będzie musiała na niego wpaść. Nie odrzucił go, bo choć nie był elegancki, spodobał mu się. Inni też wymyślają jakieś podstępy. Czekał więc, a ona beztrosko dreptała po przedpokoju, a potem po jego pokoju. Znowu syknęła, gdy zahaczyła o kant łóżka, ale nie przestawała być dzielna. www.wsip.com.pl 91 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 91 - Nie jest źle, można trafić wszędzie. Już przez te dwie minuty poprawiłam się i więcej słyszę. Wydaje mi się, że wiem, czy pomieszczenie jest duże, czy nie. Eryk pomyślał – „mówiłem, że nie jestem genialny” – i dalej skrycie sobie czekał. Ustawił się przy ścianie i słuchał. Wreszcie znudziła się dreptaniem pomiędzy jego łóżkiem i stołem, i wróciła do przedpokoju. Teraz nie było żartów, serce zaczęło mu walić, bo ona zdecydowanie trafiała prosto w niego. Wpadła nareszcie, a on uspokajająco ją objął i powiedział: - Nie słyszysz jeszcze niektórych przeszkód, ale to mi nie przeszkadza. Nie puścił jej, a ona wcale nie odeszła. Objął więc mocniej i z bojaźnią czekał na dalszy ciąg. Schyliła głowę i przytuliła się. Tak, był tego pewny, przytuliła się do niego. Nie posiadał się z radości i już odważniej zaczął całować jej włosy. Znowu pachniały, jak zwykle, były takie jak myślał, ale teraz w jakiejś najważniejszej dla niego części należały do niego. Nie odsuwała się, był więc coraz bardziej zdziwiony i uradowany. Starał się panować nad sobą, by nie zrobić czegoś głupiego. Nadal był zielony w tej dziedzinie, wolał więc być ostrożny. Zaczął głaskać ją po twarzy i bawić się jej włosami. Były piękne. Nie znał wcześniej nic piękniejszego. Gdy spróbował obiektywnie ocenić swoje szczęście, nie mógł wytrzymać z emocji. - Eryk. - Tak? - Chyba będziemy razem, co? - Jasne. - Nie miałam do tej pory żadnego chłopaka. Nie było mi to potrzebne, ale od dawna wiele mnie z tobą łączy. Ciągle o tobie myślę, bo jesteś dla mnie wzorem. Chcę więc być przy tobie i już! Całował ją, gdy tak stali w przedpokoju, a potem powoli odsunęli się od siebie, żeby nie przesadzić w tak delikatnych sprawach. Wystarczająco się cieszyli. Wiedzieli, że są na nowej drodze - drodze po wspólne szczęście. Ona stała z otwartymi oczami i wpatrywała się nie pierwszy raz w jego zadziwiające miny, a on z oczami jak zwykle zamkniętymi, ukrytymi za ciemnymi okularami mozolnie malował w wyobraźni jej wizerunek i tak, jak ona myślała o nim, tak on oderwał się od rzeczywistości i spędzał czas – sam nie wiedział – czy bardziej z nią, czy z jej nieudolnie stworzonym wyobrażeniem. Potem, gdy już się tym nasycił, zaczął się modlić. Wiedział, że to Bóg zesłał mu takie szczęście, a gdy już poszli do pokoju na herbatę, to nawet ona inaczej im smakowała. Nie miał już tak dobrych wyników w nauce. Obok piątek pojawiły się czwórki, Jednak nie żałował tego, bo miał wiele innych radości. Spotykał się z Agnieszką, coraz lepiej grali na próbach, zaczął działać społecznie. Był tak zajęty, że powstawały coraz większe luki w nauce. Stawało się coraz bardziej prawdopodobne, że ktoś złapie go na tym, że jest w ogóle nieprzygotowany. I stało się. Byli podzieleni na dwie grupy. Połowa klasy miała angielski, oni przysposobienie obronne. Eryk siedział sobie beztrosko na końcu klasy. Niespecjalnie interesował się obronnością, chociaż zazwyczaj uczył się tego, czego od nich wymagano. Tym razem było inaczej. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 92 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 92 - Co to jest aseptyka, a co antyseptyka, powie nam... Krótki szmer przeleciał przez klasę, a potem zapadła kompletna cisza. Eryk też siedział cicho. Nie miał pojęcia czym się różnią te dwa terminy. Rzeczywiście, była mowa o nich na ostatniej lekcji, ale chyba ją przespał. - Powie nam Eryk. Powoli wstał. Jeszcze szukał odpowiedzi i chciał zyskać choć trochę na czasie. Jeszcze liczył, że choć jedno kluczowe słowo rzuci kolega z ławki, ale on milczał jak zaklęty – pewnie sam nie wiedział. - No więc, hm, a więc... W zasadzie nie wiem panie profesorze. - Co? Nie wiesz, co oznaczają te dwa pojęcia? - No właśnie. Obawiam się, że nie wiem. - Nic a nic? To zupełnie nieprawdopodobne Eryk. To jest proste. - No tak, proste, ale właśnie jakoś nie mogę skojarzyć, czym one się różnią, gdy mi wyglądają na równoznaczne. - O nie, różnią się bardzo. Kto wie? Zgłosił się ktoś i Eryk przekonał się, że jego wpadka jest głupia. Cała sprawa nie była tego warta. - Niestety Eryk, muszę ci postawić pałę. Mam nadzieję, że weźmiesz się chłopie do roboty, bo ostatnio trochę się opuściłeś. - Tak, panie profesorze. Zająłem się trochę innymi sprawami, ale nie mogę tego zmienić. Mogę tylko trochę więcej przyłożyć się do nauki. Na przerwie wrzało jak w ulu – Eryk dostał po raz pierwszy pałę. Panowała świąteczna atmosfera, w której Eryk wcale nie odczuwał straty. Jego pałka była pocieszna. Dostał po nosie i tyle. Inni mają dużo pałek i jakoś muszą sobie radzić. Minął tydzień i znowu zjawili się w swojej grupie na przysposobieniu obronnym. Eryk właściwie już zapomniał o pałce i siadł jak zwykle na końcu sali. - No, kochani, zgaduję, że wszyscy chcieliby się jeszcze raz dowiedzieć od Eryka co to jest aseptyka, a co antyseptyka, prawda? Nikt nie odpowiedział, a Eryk jeszcze siedział na miejscu. - No dobra Eryk, przypomnij nam te dwa pojęcia. Wstał i tym razem był czerwony z emocji. - Nadal nie wiem, to znaczy nie pamiętam. Chyba zlekceważyłem tę sprawę. - Widzę, że polubiłeś pałeczki. Eryk usiadł. Nie miał nic do powiedzenia. Tym razem było mu głupio, ale do czasu. Na przerwie panowała taka podniosła atmosfera, że i on zaczął się cieszyć. Wiecie jak fajnie, gdy pałki dostaje najlepszy uczeń. Świętowano kilka godzin. Gdy tego samego dnia dostał jeszcze dwójkę z geografii, bo nie wiedział nic o złożach boksytów na świecie, w klasie zapanował szał radości. Eryk wiedział, jakie należy wyciągnąć wnioski. Albo człowiek się uczy na serio, albo www.wsip.com.pl 93 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 93 wpada w kłopoty o nieprzewidywalnych konsekwencjach. Nie ma tak, że uczymy się mniej, tylko nieco obniżając loty. Możemy spaść wtedy całkiem nisko. Podobnie z pracą. Albo dopilnuje się wszystkich obowiązków, albo przez jedno przeoczenie wszystko się zawali. Dobra to była nauczka, więc Eryk wrócił do pracowitości z poprzedniego okresu. S t e f a n Za ł u s k i – nauczyciel i rehabilitant, doskonały organizator, były dyrektor jednego z warszawskich liceów ogólnokształcących. - Jestem absolwentem specjalizacji rehabilitacji na Akademii Wychowania Fizycznego. Przez przypadek zacząłem karierę zawodową od pracy w Zakładzie Wcześniaków na Akademii Medycznej. Prowadziłem tam rehabilitację dzieci specjalnej troski. Pomagałem dzieciom niechcianym, odrzuconym przez innych, często znalezionym w pociągu, na dworze, czy ulicy. Wytworzył się stereotyp, że wszyscy moi podopieczni są moimi dziećmi. Jestem bardzo zaangażowany w sprawy każdego niepełnosprawnego, a szczególnie dziecka. Stefan Załuski jest rzeczywiście wspaniałym opiekunem wszystkich uczniów, a tych, którzy mają dodatkowe trudności, otacza największą troską. Od wielu lat przygotowuje ich do życia nie tylko dzięki niebywałym zdolnościom pedagogicznym, ale też dzięki umiejętności stawiania poprzeczki na właściwej wysokości. Każdemu indywidualnie wyznacza zadania, które są zarazem możliwe do wykonania i stanowią dla niepełnosprawnego wystarczająco ambitne wyzwania, by po ich zrealizowaniu znaleźć się nieco wyżej na szczeblach rehabilitacyjnej drabinki. Pan Stefan nie jest typem dobrotliwego i naiwnego nauczyciela, lecz mądrego i wymagającego przewodnika. - Szkoła powinna być domem dla wszystkich uczniów. Integracja dzieci pełnosprawnych i niepełnosprawnych powinna odbywać się w jak najbardziej przyjaznej atmosferze. Dla dobrego wychowania potrzebne jest ciepło i serdeczność. Jako dyrektor szkoły i wychowawca wielu pokoleń uczniów starałem się zawsze stworzyć właśnie taką atmosferę, szczególnie wokół niewidomego ucznia. Miał on z jednej strony czuć, że jest wśród przyjaciół i może liczyć na niezbędną pomoc, a z drugiej zdawać sobie sprawę, że nie ma sukcesu bez wysiłku i pracy. Nie może być mowy o nadmiernej pobłażliwości, dzięki której zamiast pałki dostałby trójkę. Przeciwnie, mamy mu stworzyć dobre warunki do nauki i wymagać umiejętności, które są dla niego realne. Mieliśmy kilkoro niewidomych uczniów, których nie pozostawialiśmy samym sobie, lecz projektowaliśmy ich rozwój. Kierowaliśmy ich do klas prowadzonych przez wyjątkowo dobrych wychowawców, którzy przeprowadzali o nich rozmowy Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 94 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 94 z całą klasą. W wyniku tych rozmów wspólnie wybierali chłopca czy dziewczynkę, którzy mogli pełnić funkcje przewodnika i lektora. Udawało się to, bo w każdym przypadku wybrani przez nas opiekunowie stawali się dobrymi przyjaciółmi swoich podopiecznych. Z tego co wiem, ich przyjaźń trwa do tej pory. Czytali razem lektury, odrabiali lekcje, chodzili do teatrów i do kin. Widzący przewodnicy wkładali wiele pracy, by niewidomi koledzy czy koleżanki dawali sobie radę. Ci z kolei pomagali tamtym w inny sposób. Ich więź i pomoc były tak silne, że zawarta pomiędzy nimi przyjaźń wydaje się wieczna. Współuczestnictwo niepełnosprawnych uczniów pozytywnie wpływa na innych. Reszta klasy staje się bardziej wyczulona na nieszczęście i stara się pomagać w niwelowaniu skutków inwalidztwa. Widzący koledzy opowiadają niewidomym o otaczającym ich świecie, o obrazach, filmach, ilustracjach zamieszczonych w podręcznikach i innych książkach. Pojawia się przyjazna więź w klasie. Korzysta z tego cała szkoła i rodziny, z których dzieci do niej uczęszczają. Żadna grupa społeczna i instytucja nie powinny zatem zamykać się na niepełnosprawnych, lecz przeciwnie. Nadal pracuję z dziećmi specjalnej troski, które wymagają nauczania indywidualnego. Mówi się, że jest to trudna praca, a ja uważam inaczej. Mam z kontaktu z nimi wiele satysfakcji. Nie zamieniłbym się z nikim. Gdy przychodzę do nich, zaczynają się uśmiechać, a uśmiech dziecka jest największą zapłatą dla nauczyciela. Cieszymy się więc razem. Zadowoleni są, gdy się ich sprawiedliwie oceni i w razie potrzeby skarci. Chcą być traktowani normalnie. Gdy wiedzą, że mogą liczyć na pomoc, zwyczajne traktowanie jest dla nich wyróżnieniem. Nie lubią, gdy ktoś się nad nimi lituje i żali. Jeszcze gorzej przyjmują to, gdy nie idzie za tym chęć udzielenia konkretnej pomocy. Są trzy modele edukacji inwalidów wzroku. Pierwszy z nich to nauka w szkołach specjalnych, do których uczęszczają wyłącznie niewidomi i słabowidzący. Są one odpowiednio przygotowane do nauczania inwalidów wzroku. Dysponują specjalistycznymi urządzeniami i pomocami naukowymi. Pracują w nich specjalnie przygotowani nauczyciele. Drugi model to nauka w szkołach integracyjnych, w których niepełnosprawne dzieci uczą się razem z pełnosprawnymi. Lekcje prowadzi w nich para nauczycieli, z których jeden zajmuje się stroną merytoryczną, a drugi opiekuje się niepełnosprawną częścią klasy. Trzeci model to nauka w szkołach masowych, które w zasadzie nie są przygotowane do realizacji tego zadania. Niewidomy uczeń musi liczyć na własne siły i wyłącznie osobiste oprzyrządowanie, ale w sytuacji, gdy grono pedagogów potrafi stworzyć odpowiednią atmosferę, może sobie poradzić i uczyć się w normalnych warunkach. Który model jest pańskim zdaniem najlepszy? - Masowa szkoła ponadpodstawowa, w której uczą się wszystkie dzieci z okolicy, jest najlepsza dla wszystkich, również dla niewidomych. W przypadku szkoły podwww. wsip.com.pl S t e f a n Z a ł u s k i 95 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 95 stawowej może przeważyć inny walor. Niewidomych uczniów pierwszych klas należy nauczyć wielu rzeczy, o których nie mają pojęcia inni uczniowie i nauczyciele. Myślę o systemie Braille’a. W tym okresie trzeba nauczyć się pisać i czytać brajlem. Trzeba też osiągnąć niezbędny poziom w rehabilitacji przestrzennej i podstawowej. Tych umiejętności nie nauczą dziecka nauczyciele w szkole masowej. Dzieci starsze najlepiej jest uczyć w systemie integracyjnym, gdy przebywają w normalnym środowisku. Czy niezbędna pomoc ze strony kolegów jest realna w gimnazjum? - Można już tam wymagać od uczniów zrozumienia problemu niepełnosprawności. Natomiast w szkołach podstawowych byłaby to moim zdaniem kwestia przypadku. Ponadto nie bardzo wyobrażam sobie zorganizowanie specjalistycznej pomocy w dziedzinie rehabilitacji i nauczenia alfabetu Braille’a w masowej szkole podstawowej, gdy chodzi do niej co najwyżej dwóch niewidomych. Wymagają oni specjalistów, którzy nie mogliby mieć całego etatu w jednej szkole. Można próbować wiązać takich nauczycieli z kilkoma szkołami na raz, ale byłoby to trudne w przypadku małych miast i wiosek. Ponadto musimy realnie patrzeć na możliwości finansowe naszego kraju. Szkoły specjalne również dużo kosztują, ale gdyby nawet koszty w obu modelach były wyrównane, to i tak nie zaryzykowałbym pozostawienia niewidomego dziecka z niesprawdzonymi małymi dzieciakami z podstawówki. Jak wobec tego ocenia pan model integracyjny? - Trudno jest mi ten pomysł oceniać lepiej niż inne. Stawiam na masowe gimnazja i szkoły średnie. Zdecydowanie uważam, że w przypadku szkoły podstawowej należy kierować niewidome dzieci do ośrodków specjalnych. Dublowanie nauczycieli w integracyjnych klasach jest drogie i niekoniecznie potrzebne. Co robi dwóch nauczycieli na przykład na lekcjach historii? Albo nauczyciele i uczniowie są przygotowani do przyjęcia niepełnosprawnych, albo jeszcze nie. W szkołach integracyjnych dochodzi moim zdaniem do przesadnej opieki i wyręczania uczniów przez pedagogów. Może powoduje to zwalnianie tych uczniów z niektórych obowiązków i zaniżanie ich poziomu. Uważam, że sprawiedliwe traktowanie, to znaczy traktowanie niepełnosprawnych jak pełnosprawnych, jest jedną z najważniejszych kwestii dla samych zainteresowanych. System wprowadzony w mojej szkole polegający na wybraniu dobrego wychowawcy, znalezieniu inteligentnego, dobrze wychowanego przewodnika i stworzeniu przyjaznej atmosfery, jest mi najbliższy. W szkołach ponadpodstawowych uczą się już tak dorośli ludzie, że w każdej klasie znajdziemy kilku odpowiedzialnych opiekunów. Rzeczywiście. Czy jest również wybór wśród nauczycieli? Często zapomina się, że w klasie jest niewidomy uczeń, przez co wielu nauczycieli nie komentuje tego, co piszą Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 96 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 96 na tablicy. Znacznie utrudnia to naukę niewidomym. Co można zrobić w tej sprawie? - Doczekaliśmy się już zarządzenia, które mówi o specjalnym traktowaniu uczniów z problemami edukacyjnymi. Dotyczy to na przykład dyslektyków i dysgrafów. Mogą oni być specjalnie traktowani tam, gdzie jest to uzasadnione. Niewidomi uczniowie mogą pisać pracę klasową nieco dłużej. Nie jest to ani zbyt pobłażliwe, ani niesprawiedliwe. Muszą przecież przepisać zadane pytania i tematy w przypadku przedmiotów humanistycznych lub zadania z matematyki, chemii czy fizyki. Zawsze też nieco wolniej piszą. Sądzę, że tą samą metodą można zobligować szkoły i pracujących tam nauczycieli do poświęcenia niewidomym uczniom więcej uwagi. Nauczyciel jest zobowiązany dyktować tekst, gdy uczniowie tego wymagają. Może to dotyczyć nie tylko niewidomych. Taki sposób prowadzenia lekcji ułatwia naukę wszystkim uczniom. Każdy nauczyciel, nie tylko wychowawca, powinien poświęcać niewidomemu lub innemu niepełnosprawnemu uczniowi więcej czasu. Może się to odbywać również na zasadzie dodatkowych lekcji. Za tę specjalną pracę należy dać nauczycielom dodatkowe wynagrodzenia. W szkołach specjalnych nauczyciele zarabiają więcej, gdyż uznaje się, że wykonują trudniejszą pracę i mają wyższe kwalifikacje. W ten sposób można zlecać dodatkowe zajęcia nauczycielom i rehabilitantom, którzy zadbają o rozwój niepełnosprawnego dziecka. Jak poradzić sobie z finansowaniem specjalnych podręczników? Brajlowskie kosztują około pięćdziesiąt razy więcej niż te przeznaczone do szkół masowych. - Jeśli chodzi o zabezpieczenie techniczne, to mamy już wiele metod udostępniania niewidomym podręczników. Mogą to być książki wydrukowane w systemie Braille’a, albo zapisane na nośnikach cyfrowych. Może to również być czarnodrukowa książka czytana przez niewidomego za pomocą komputera i syntezatora mowy na skanerze, albo skopiowana do pamięci wewnętrznej brajlowskiego notatnika. Jeszcze kilka lat temu nie było takich możliwości. Niestety, to wszystko jest również bardzo drogie. - Na szczęście niewidomych nie jest wielu. Pomimo dosyć wysokich cen mówiących i brajlowskich urządzeń oraz specjalnych książek stać nas na to, by władze samorządowe sfinansowały naukę jednego, co najwyżej kilku takich uczniów mieszkających na ich terenie. Wszystko kosztuje. Nie widzę powodu, dla którego inne wydatki miałyby być traktowane lepiej. Szkoła robi różne zakupy. Wśród nich może być oprzyrządowanie dla niewidomych, słabowidzących lub innych niepełnosprawnych wymagających pomocy. Można dla uproszczenia systemu wyspecjalizować w edukacji tej grupy uczniów niektóre gimnazja i licea, by tam kierować dodatkowe środki, urządzenia i specjalnie przeszkolonych nauczycieli. Zakupiony sprzęt specjalistyczny będzie własnością gminy lub powiatu i zostanie przekazany kolejnemu uczniowi, gdy poprzedni skończy edukację. www.wsip.com.pl S t e f a n Z a ł u s k i 97 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 97 Szkoła oddali się nieco od ucznia, a co z dowozem dzieci? - Dzieci niepełnosprawne, które tego wymagają, muszą być dowożone na koszt władz samorządowych. Jak powinny wyglądać zajęcia wychowania fizycznego, przysposobienia obronnego i inne zajęcia tego rodzaju? - Uczniowie niewidomi powinni uczyć się wszystkiego, co jest niezbędne dla wszystkich, a co nie stwarza również im większego problemu. Nie chodzi o wystawianie ocen, ale nie wyobrażam sobie, by niewidomy nie umiał opatrzyć rany, zrobić najprostszego opatrunku czy udzielić pierwszej pomocy, przede wszystkim sobie. Podobnie dziwiłby mnie system, w którym niewidomy w ogóle nie ćwiczy na lekcjach wychowania fizycznego. Są takie ćwiczenia, które mają i dla niego wielkie znaczenie. Chodzi o ważną sprawę, by niewidomi nie byli niesprawni, otyli, ociężali. Nikt ich takimi nie zaakceptuje. Powinno im zależeć na ogólnej sprawności i zdrowiu. Dla dobrych nauczycieli wyczucie, co może wykonać uczeń, nie stanowi większego problemu. Nie każdy nauczyciel ma wystarczające doświadczenie, by odważyć się realizować plan zajęć z tak nietypowymi uczniami. Może warto przygotować stosowne poradniki, dzięki którym nauczyciele, władze szkół, rodzice i sami uczniowie wiedzieliby, co jest możliwe do zrealizowania przez poszczególne grupy niepełnosprawnych? - Wierzę przede wszystkim w dobrych nauczycieli i pomoc pełnosprawnych uczniów, ale rzeczywiście poradniki omawiające te problemy są bardzo potrzebne. Gdy chodzi o wspomniane zajęcia, które są przecież najbardziej lubiane niemal przez wszystkich uczniów, to chciałbym, by cieszyły również niepełnosprawnych. Jestem przeciwny temu, by byli oni skazani na nieustanne uczenie się przedmiotów merytorycznych. Pełnosprawni uczniowie tęsknią za wychowaniem fizycznym, marzą o piłce nożnej lub siatkówce. Niestety, niewidomi nie mają takich przyjemności. Ja natomiast marzę o tym, by niewidomi mogli ćwiczyć i bawić się razem z widzącymi. Mogą przecież grać w piłkę dźwiękową, tenis stołowy dla niewidomych i tak dalej. Gdyby odpowiednio zachęcono do tego nauczycieli i młodzież, okazałoby się, że jest to fascynujące i przyjemne dla wszystkich. Stefan Załuski to nauczyciel, o którym pamięta każdy absolwent szkoły. Jest teraz mniej aktywny, ale zdążył przygotować do pracy wielu swoich następców. Dobry i mądry opiekun to niemal wszystko, co jest potrzebne niepełnosprawnym uczniom. Obecnie nauczycielom, poświęcającym więcej czasu dzieciom specjalnej troski, przysługuje dodatek, na który wcześniej nie mogli liczyć. Mimo to nie przeszkadzała im szkolna bieda. Poświęcali zawsze swoje siły, by otworzyć drogę do sukcesu wszystkim Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 98 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 98 swoim wychowankom. Eryk zmienił taktykę i wrócił do nauki. Skoncentrował się na tym, by mieć więcej swobody w realizacji różnych celów, które sobie postawił. Nauka zabierała mu dużo czasu, musiał więc postępować sprytnie, by zostało mu trochę siły na resztę. Spotykał się z Agnieszką, ale to mu nie przeszkadzało – najczęściej uczyli się razem. Ich randki w kinie, na prywatkach czy na mieście nie były za częste. Dobrze się razem czuli – nie potrzebowali sztucznych urozmaiceń. Oboje lubili robić wszystko, co było wartościowe i w ten sposób mieli z głowy dyskoteki, głupie towarzystwo, alkohol i wszystko inne. Dobrnęli wreszcie do końca semestru i roku. Ich wyniki były godne podziwu. Osiągnęli bez większego wysiłku dobre oceny. W nagrodę kupili sobie bilety na Pata Methenego i poszli na koncert. Eryk wiedział, że gra co najwyżej nieźle, ale słuchając Methenego dowiedział się, że gitarę musi traktować jedynie jak hobby, bo na to, by w jakiś sposób zrównać się z mistrzem, nie ma żadnych szans. Siedział kompletnie oczarowany i nie mógł wytrzymać z emocji. Słyszał wielką muzykę. Metheny grał jak na płycie. Nie czuło się żadnego wysiłku, grał tak, jak w studiu, co oznaczało, że jego płyty są bardzo autentyczne. Podobnie wznosili się na szczyty inni muzycy z zespołu. Publiczność szalała, a Eryk z nią. W nim rosło zdenerwowanie, że z każdym utworem jest bliżej końca koncertu. Bilety były drogie, ale nie żałował, następnym razem też wyda pieniądze, żeby przeżyć jeszcze raz coś takiego. Myślał o tym, jak ważna jest muzyka w jego życiu, w życiu niemal każdego niewidomego. Takie genialne brzmienie zastępuje cały świat kolorów. Był tego świadom, gdyż widział jeszcze niedawno. Pomyślał, że z pewnością tak jak każdy, on też wolałby widzieć, ale nie oddałby muzyki za widzenie. Doznania wzrokowe nie były w stanie zastąpić mu wrażeń muzycznych. Uważał, że dźwięk bardziej do niego przemawia, mocniej dociera niż obrazy, które widział przed wypadkiem. Uprzytomnił sobie, że od dawna przestał myśleć obrazami, choć jego wyobraźnia działała bez zarzutu. Zawsze miał jakiś obraz przed sobą, ale przestał sprawdzać, czy te wizje pokrywają się z rzeczywistością. Nie pokrywały się wcale. Teraz, gdy był oczarowany dźwiękami, przyszło mu do głowy, że nie wie, jak wygląda jego dziewczyna. Trochę o to pytał, ale poprzestał na wiedzy bardzo ogólnej. Przestało go interesować, z jakimi kolorami ma do czynienia. Nie wiedział, w jakim jest swetrze, spodniach czy spódnicy, czy maluje paznokcie i tak dalej. Nigdy o to nie pytał. Był to nie jego świat. Teraz, gdy był w swoim żywiole, tym mocniej poczuł przynależność do świata dźwięków. Obrazy oddał bezwolnie, gdy stracił wzrok, a teraz całkiem świadomie z nich rezygnował. Tymczasem to, co wyrabiał Pat przechodziło ludzkie pojęcie. Zaczęli kolejny utwór cichutko – dźwięk klasycznej gitary i gdzieś w tle smyczkowe akordy generowane przez świetny syntezator. Perkusista ledwie szurał co jakiś czas po werblu i stukał w wielki talerz. Metheny grał i melodię i akordy, zadziwiając wymyślnymi konfiguracjami. Doszedł do końca tematu i już głośniej zaczął go powtarzać. Dołączyła gitara basowa i cała sala pulsowała. Wreszcie usłyszeli wokalistę, który zaśpiewał unisono razem z fortepianem i zrobiło się tak kolorowo, www.wsip.com.pl 99 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 99 jak za dawnych dni, gdy Eryk oglądał świat i nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że niedługo zabraknie mu tych obrazów. Metheny improwizował. Z każdym jego dźwiękiem w głowie Eryka rozświetlały się inne światełka. Jego wyobraźnia nastawiona była na odzwierciedlanie docierających do niego dźwięków. Akordy fortepianu czy syntezatora to piękne tło zbudowane z łagodnych i miłych kolorów, masywny ton gitary basowej to solidne podłoże na dole obrazu, serie niesamowitych popisów improwizatorskich mistrza, to rozbiegające dookoła serie kolorowych światełek, najpierw zastępowanych kolejnymi wybuchami, a potem znikającymi, gdy wreszcie powraca melodia śpiewana przez wokalistę. Obraz, tak jak i muzyka uspokajały się, a Eryk cieszył się, że żyje. Agnieszka też była zadowolona, bardziej jednak fascynowała ją reakcja Eryka. Widziała jego zachwyt. Nieświadomie robił takie miny, że trudno było nie zauważyć jego emocji. Było jej dobrze z tymi jego minami – było pewne, że mają niepowtarzalny charakter. Eryk, podobnie jak inni niewidomi, nie kontrolował mimiki w takich sytuacjach. Widzący również wielokrotnie „rozluźniają się”, chociaż czuwają nad swoimi reakcjami. Na twarzy Eryka odgrywała się muzyka Pata. Po godzinie słuchania i patrzenia, Agnieszka znała już ten specyficzny język. Mogłaby nie słuchać improwizacji, by wiedzieć co się dzieje na scenie. Zachwycało ją to. Po raz kolejny pomyślała, że świat jest bardzo ciekawy. Kto by sądził, że niewidomi mają coś, czego zupełnie brakuje reszcie. Nigdy nie przypuszczała, że zaprzyjaźni się z niewidomym chłopakiem, ale musiała przyznać, że jest to dla niej bardzo ważne i interesujące. Zastanawiała się, jak długo będą razem, jak długo będzie poznawała te inności i jak długo będą one dla niej tak pociągające. Czy jest z nim tylko dla tej młodzieńczej ciekawości, czy też łączy ją z nim głębsze uczucie? Czy poświęciłaby dla niego więcej niż dla innych, więcej niż tylko czas, który i tak w większości spędzają na nauce? I znowu na niego spojrzała. Miał nieziemską minę, nieco otworzył usta, szybciej oddychał i był zaróżowiony od emocji. Głowę nieco pochylił i trochę nią kręcił – troszeczkę w lewo, potem troszeczkę w prawo, jakby chciał pokazać, że w to, co słyszy, nie da się uwierzyć, dopóki samemu się nie przekona. Dłonie zacisnął na poręczach fotela, a co jakiś czas ocierał z nich pot. Nie był spięty, lecz zafascynowany. Lubiła go na pewno, a może coś więcej? Tego jeszcze nie wiedziała. Była za młoda. Jej uczucie było ograniczone brakiem doświadczenia. Była z nim bardzo związana, ale gdyby nie te wyjątkowe okoliczności, nie wpadłoby jej do głowy mieć chłopaka. Nikomu innemu nie potrafiłaby teraz zaufać. Byłaby z każdym na dystans uniemożliwiający taki kontakt. Z Erykiem było jednak inaczej. Był bardziej bezbronny i polegał na czyjejś pomocy. Przyciągało to takie dziewczyny jak ona. Gdy chciało się mu pomóc, trzeba było przełamać pewne bariery. Przełamała je więc i wylądowała w jego ramionach. Poczeka na wydarzenia, ale nie zdziwi się, gdy zostanie z Erykiem na dłużej. Koncert kończył się. Grali już ostatni bis, przez co mina Eryka posmutniała. Zauważyła to natychmiast i powiedziała, że muszą pójść na kolejny koncert. - Kiedy on tu znowu przyjedzie? - Przyjedzie, a poza tym możemy chodzić na inne koncerty. - Fakt, musimy przecież sprawdzić inną muzykę. Zawsze podejrzewałem, że muzyka Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 100 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 100 poważna marnie brzmi na płytach, ale na koncertach jest niesamowicie. Zadzwonię i dowiem się, co się w tej branży dzieje. - Fajnie. Ciekawa jestem, czy na koncercie Beethovena będziesz miał też taką minę. - Jaką minę? Nie opowiadaj, że robię jakieś miny. - Robisz jak nie wiem co, ale wszyscy robili, nie przejmuj się. - Podobało ci się? - Tak, bardzo. Będę chodziła na więcej koncertów mimo to, że nie mam czasu. - Zabierzesz mnie ze sobą, czy lepiej się nie narzucać? - Bez ciebie nie będę chodziła nigdzie. - Miło słyszeć. - Miałeś wątpliwości? - Bo ja wiem? Siedzieli jeszcze, chociaż koncert już się skończył. Publiczność wychodziła z sali, więc i oni wyszli i poszli do autobusu. - Powiedzmy sobie szczerze, nie uważam się za odpowiedniego dla ciebie chłopaka. Może są to kompleksy, choć nie odczuwam tego w ten sposób. Kompleksy kojarzą mi się z jakimś głębokim żalem za czymś, czego nie można mieć. Ja nie mam w sobie żalu już od dawna. Po prostu ustawiam się w szeregu w odpowiednim miejscu. Nie pcham się przed innych, bo z nikim nie rywalizuję. Gdyby tak było, mogło by się okazać, że nawet przy wszystkich moich zaletach jestem jednak za bardzo, że tak powiem „specyficzny”. - Każdy ma inne potrzeby i czego innego poszukuje. Widocznie to, co mają inni, mnie nie zainteresowało. - Chciałbym zrobić dla ciebie więcej niż potrafię wymyślić. Nie wiem jak to wyrazić, więc pogadajmy lepiej o tym Methenym. I pogadali, a potem ustalili, że najwyższy czas ruszyć do miasta samodzielnie. Eryk umiał chodzić z białą laską, ale wykorzystywał ją sporadycznie. Nie potrafiłby zdobyć się na wyjście z domu, dotarcie do dworca i podróż choćby do Krakowa. Nie było mu to na ogół potrzebne, ale gdyby chciał, nie mógłby tego zrobić – co oznaczało, że jest ograniczony. J a n u s z S k owr o n – wspaniały muzyk grający na syntezatorach. Od lat wygrywa tę kategorię w „Jazz Top” – ankiecie czytelników pisma „Jazz Forum”. Zazwyczaj trudno namówić go na rozmowę o nim samym. Zawsze stara się żyć normalnie, bez robienia zbędnego hałasu wokół tematu braku wzroku. Mimo to przygotowujemy się na to, by dowiedzieć się o jego osiągnięciach. Gdzie się nauczyłeś tak dobrze grać? - Naukę gry na fortepianie rozpocząłem w wieku siedmiu lat. Moją pierwszą nauczycielką była Stefania Skibówna, niewidoma pianistka z Ośrodka dla Dzieci www.wsip.com.pl J a n u s z S k o w r o n 101 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 101 Niewidomych w Laskach. Już w Laskach Janusz grał wspaniale. Pamiętam znakomite popisy na cztery ręce. Grał wtedy z Wojtkiem Majem. Wszyscy słuchali z zapartym tchem, a pani Skibówna była dumna, jak rzadko kto. Należy tu podkreślić rozkochaną w muzyce atmosferę Lasek. To nie tylko wybitni muzycy, ale niemal wszyscy muzykowali – uczestniczyliśmy w chórze, wielu z nas uczyło się choć troszkę grać na różnych instrumentach. Janusz też był w stanie wziąć do rąk dowolny instrument i po kilku próbach wydobyć z niego dźwięk. Zawsze jednak był wierny instrumentom klawiszowym, takim jak fortepian i organy. Po Laskach kontynuował naukę w tej dziedzinie, zarówno w szkole, jak i samodzielnie w domu. - Ukończyłem Szkołę Muzyczną II stopnia im. J. Elsnera w Warszawie, w klasie organów. Reszta to własna praca, mnóstwo godzin ćwiczeń i osłuchanie z muzyką, a szczególnie z jazzem. Pamiętam, jak wówczas nie miałeś na nic czasu. Wielogodzinne ćwiczenia zabierały ci dzień po dniu. Dzięki tej pracy, już od szesnastego roku życia, od pierwszych koncertów, fani jazzu czekali na twoje dźwięki. Po raz pierwszy wystąpiłeś publicznie na festiwalu młodych pianistów w Kaliszu, gdzie zostałeś zauważony zarówno przez widownię, jak i profesjonalistów. Przypomnij nam swoje główne sukcesy. - Jako pierwszy poważny sukces wspominam występ na „Jazz Jamboree” w 1980 roku z Kwintetem Kazimierza Jonkisza, z którym zresztą nagrałem pierwszą w życiu płytę – „Tiri Taka”. Sukcesów było wiele, nie sposób je wszystkie wymienić – współpraca ze „String Connection” Krzesimira Dębskiego, z „Freelectronic” Tomasza Stańki, z kwartetem Zbigniewa Namysłowskiego i wieloma znakomitymi polskimi jazzmanami – m.in. Zbigniewem Wegehauptem, Krzysztofem Ścierańskim, Zbigniewem Jaremko. Sukcesem była dla mnie możliwość zagrania w zespole „Walk Away” z wybitnymi amerykańskimi muzykami jazzowymi – Erickiem Marienthalem, Billem Evansem, Deanem Brownem, Randy Breckerem, Davidem Gilmorem. Sukcesem też były niewątpliwie studyjne nagrania muzyki rozrywkowej z Marylą Rodowicz, Hanną Banaszak, Ewą Bem, Łucją Prus, Majką Jeżowską, Grażyną Łobaszewską, z grupami „Lady Punk” i „Perfect” oraz z wokalistką jazzową Anną Serafińską. Mam na swoim koncie znaczące nagrody – nagrodę Fundacji Kultury Polskiej im. Krzysztofa Komedy, Państwową Nagrodę Artystyczną Młodych im. St. Wyspiańskiego za osiągnięcia w sztuce estradowej i nieprzerwanie od 1982 roku pierwsze miejsce w „Jazz Top” – ankiecie czytelników pisma „Jazz Forum”, w kategoriach fortepian akustyczny bądź syntezator. Sukcesem jest dla mnie również udział w nagraniu kilkudziesięciu płyt. Od wielu lat byliśmy zawsze z tobą, niezależnie od tego, gdzie grałeś. Trudno nam wymienić kraje, które zdążyłeś odwiedzić. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 102 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 102 - Właściwie niewiele jest krajów europejskich, w których nie koncertowałem. Wiele razy byłem w Niemczech, Hiszpanii i w Grecji. Gościłem na wielkich festiwalach i w salach koncertowych Francji, Szwajcarii, Belgii, krajów skandynawskich, Włoch, Rosji, Czech, Bułgarii, Ukrainy. Poza kontynentem europejskim koncertowałem w Izraelu, Kuwejcie, Indonezji i w Kanadzie. Twoja muzyka jest charakterystyczna – jesteś rozpoznawalny. Jak określiłbyś swój styl? - Jeśli mój styl jest rozpoznawalny, mogę się tylko cieszyć. Gram jazz. Nie chciałbym bardziej szczegółowo tego określać. Mój sposób grania wynika z mojej wiedzy, umiejętności i doświadczeń. Jak sądzisz, czy fakt, że jesteś niewidomy wpłynął w jakiś sposób na ten styl? - Nie jestem w stanie tego stwierdzić. Gdy spotykamy kogoś, kto ewidentnie słyszy więcej od innych, nie możemy oprzeć się pokusie zapytania, czy rzeczywiście z samego faktu inwalidztwa wzroku może wynikać lepsze słyszenie? Często widzący uważa, że utrata wzroku poprawia słuch. Czy może to być prawda? - Nie można powiedzieć, że brak zmysłu wzroku automatycznie powoduje, że niewidomy ma na przykład słuch absolutny, ale można powiedzieć, że brak jednego ze zmysłów w pewien sposób wyostrza inne. Czy wobec tego utrata wzroku zmienia tak wiele, czy też bardziej psychiczne podejście nowo ociemniałych i nastawienie społeczeństwa do inwalidztwa wpływa na naszą ocenę? - Odbiór ludzi niepełnosprawnych przez resztę społeczeństwa ewoluuje w dobrym kierunku. Osoby niepełnosprawne nie budzą już tyle niezdrowego zainteresowania. Zmienia się kultura odbioru wszelkich odmienności, ale droga do ideału jest jeszcze daleka. Z pewnością lepiej się funkcjonuje w społeczeństwie rozumiejącym – choć z grubsza – problemy niepełnosprawności. Obecnie na przykład nie ma już trudności w przyjmowaniu niewidomych do szkół muzycznych, co miało miejsce jeszcze piętnaście czy dwadzieścia lat temu. Nie widzisz od urodzenia, jak zatem wyobrażasz sobie świat? Czy masz jakiś swój obraz człowieka, którego poznajesz? W takiej sytuacji widzący, nawet gdy zamknie oczy, ma przed sobą wyobrażony wygląd swojego rozmówcy. Czy ty też masz takie wyobrażenia? - Świat wyobrażam sobie tak, jak go doznaję. Przypuszczam, że tak odbierają świat wszyscy ludzie. To, że jestem pozbawiony jednego ze zmysłów sprawia, że ten odbiór jest tylko trochę inaczej ukierunkowany, ale to nie przeszkadza w doznawaniu całej jego różnorodności. Jeśli chodzi o ludzi, rzadko zawodzi mnie pierwsze wrażenie. Po krótkiej chwili rozmowy najczęściej wiem, z kim mam do czynienia. www.wsip.com.pl J a n u s z S k o w r o n 103 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 103 Kiedyś opowiadałeś mi, że twoja wyobraźnia jest jakby dotykowa, a nie wizualna i że przedstawiasz sobie przedmioty tak, jakbyś miał je obejmować? - Moja wyobraźnia jest i dotykowa i wizualna. Na podstawie dotyku wyobrażam sobie również kształty. Jesteś świetnie zrehabilitowany, czy pomimo to brakuje ci obrazów? Czy czasami żałujesz, że przyszło ci żyć inaczej niż większości ludzi? Czy były chwile, w których uciekało ci coś przez to, że nie widzisz? - Brak wzroku najbardziej przeszkadza w prozaicznych sytuacjach. Na przykład podczas tras koncertowych, kiedy w nieznanym otoczeniu muszę korzystać z pomocy kolegów, a nawet obcych osób. Byłbym nieszczery gdybym powiedział, że nigdy nie żałuję, że nie widzę. Z drugiej strony są sytuacje kiedy cieszę się z tego samego powodu. Nie muszę oglądać szarzyzny, brudu i okrucieństw tego świata. Jaka jest więc twoja muzyka? - Mój sposób grania przede wszystkim jest oparty na wiedzy i umiejętnościach. W drugiej kolejności pewnie trochę o mnie mówi. Przypuszczam, że w tym względzie nie różnię się od innych muzyków. Generalnie muzyka to matematyczna konsekwencja, nieubłagana logika z nieodzownym dodatkiem własnych emocji i uczuć. Co chciałbyś osiągnąć poza tym co już ci się udało? - Niewątpliwie jest to nagranie autorskiej płyty, jednak niestety, jeśli o tę sprawę chodzi, nie na wszystkie okoliczności mam wpływ. Janusz Skowron to nie tylko muzyka. To również najpierw fascynacja radiem i słuchowiskami, bardzo intensywne zainteresowania takimi dziedzinami jak komputery, elektronika, telekomunikacja i inne. On najczęściej nie ma czasu, bo znajduje za wiele rzeczy, które go fascynują. Trudno byłoby znaleźć pytanie z wymienionych dziedzin, by nie umiał na nie szczegółowo odpowiedzieć. Janusz Skowron żyje ciekawie i nie zajmuje się swoimi ograniczeniami. Wsobotę Eryk wziął białą laskę i wyszedł z domu. Matki nie było, bo w przeciwnym razie taka wyprawa nie byłaby możliwa. Techniki trzymania i używania laski uczono go w szkole podstawowej. Dobrze sobie z tym radził. W ogóle był dobrze przygotowany teoretycznie. Miał też trochę praktyki, ale nie chodził sam po mieście. Wyszedł więc na spotkanie tramwajów, autobusów, dobrych i złych ludzi, przejść przez ulicę ze światłami i bez nich. Szedł naprzeciw losowi i czekał, co on mu przyniesie. Wyszedł z klatki schodowej i obejrzał, to znaczy obmacał chodnik ciągnący się wzdłuż całego bloku. Już się zdenerwował, bo aczkolwiek nic się nie stało i jeszcze się za bardzo nie oddalił, to Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 104 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 104 pomyślał, że nie wie, przy której jest klatce, wobec czego powrót wymaga pewnego wysiłku. Jak można poznać swoją klatkę schodową, gdy w bloku jest osiem jednakowych? Trzeba się cofnąć do początku bloku, trafić na pierwszą klatkę i przejść do piątej. Można też oznakować swoją, ale na razie tego nie zrobił. Proste? Zależy kiedy. Skoro nie mógł już bez nerwów wrócić do domu, przeszedł na koniec bloku i skręcił w stronę tramwajów. Miał przed sobą dwieście metrów lawirowania wzdłuż dwóch innych bloków. Poszedł. I zaczęły się kłopoty. Teoria i dotychczasowe doświadczenie nie mogły mu pomóc w wyborze właściwego chodnika. Niedaleko od skrętu miał wybór: trochę w prawo albo trochę w lewo. Skąd mógł wiedzieć, który z nich prowadzi do tramwajów? Wybrał prawy, bo prawy to prawy i szedł dalej. Znowu kłopoty – chodnik skręcał w lewo, ale zaraz Eryk zorientował się, że nie jest na chodniku podobnym do poprzednich – nie znalazł drugiego krawężnika. Sprawdził to powoli i zobaczył, że jest na jakimś placu. Znalazł tam huśtawkę i trochę spanikował. Musiał się wycofać, ale gdzie jest chodnik, którym tu dotarł? Widać trzeba było wtedy skręcić w lewo. Wrócił po paru minutach, znalazł rozgałęzienie i brnął dalej. Poczuł lub usłyszał, że mija jeden, a potem drugi blok. Wiedział, że tak ma być, więc z większą pewnością ćwiczył dalej. Usłyszał ulicę i dotarł do niej. Nie miał pojęcia, gdzie jest przejście. Poszedł w lewo, a potem w prawo i nic. Za mały ruch i za mało ludzi. Musiał jednak poczekać na kogoś, bo inaczej nie był w stanie określić, którędy można przejść do tramwaju. Właśnie jakiś nadjechał, dzięki czemu Eryk mógł określić pozycję przystanku. Przesunął się nieco w prawo i czekał. Usłyszał kroki i już chciał przejść, gdy ten ktoś wyskoczył dziarsko na ulicę i pobiegł sam. Eryk pomyślał, że pewnie nie zauważył jego laski. Na drugi raz będzie ją bardziej eksponował, chociaż nie lubił afiszować się swoim inwalidztwem. Nadszedł drugi przechodzień i Eryk wykonał manewr z prezentacją laski. Niestety, ten też uciekł. Można tak stać do rana. Zaczął słuchać ulicy i zauważył, że jednak da się wychwycić przerwy w ruchu. Chciał już przechodzić, gdy ktoś złapał go za ramię i bez słowa „przeniósł” na drugą stronę. Nie, nie dźwigał go, ale ręką podnosił nieco do góry pół jego ciała. Jakoś przeszli, a może raczej przelecieli i Eryk znalazł się na przystanku. Gość się zmył, bo chyba szedł na przystanek w drugą stronę. Obok Eryka zebrało się przez następne pięć minut z dziesięć osób i przyjechał tramwaj. Eryk nie wiedział co zrobić. Zanim wykonał jakiś ruch, tramwaj zamknął drzwi i odjechał. Pojechali też wszyscy czekający. Zrobiło mu się głupio. – To ma się nazywać śmiałość – pomyślał. Przyszły inne osoby i nadjechał drugi tramwaj. Eryk zaczął chyba głupkowato kręcić się dookoła i pytać o numer. Tym razem jakiś facet odpowiedział mu, a gdy Eryk pomyślał, że to nie jego tramwaj, ten gość już go doń wsadzał. Wziął go pod obie ręce i wniósł do wagonu. Eryk poczuł się jak ostatni kaleka, ale nieodwracalnie był w środku, a facet rzucił: „Na mnie możesz liczyć zawsze. Ja, jak trzeba wsadzam do tramwaju i basta. Co mi szkodzi, jak ktoś chce jechać to niech sobie jedzie. Tramwaje są dla wszystkich.” Eryk był zdenerwowany, ale nie miał nic do gadania. Musi gdzieś wysiąść, ale gdzie, gdy nie zna ani skrzyżowań, ani przystanków. Dał sobie jakoś radę, ale wrócił do domu www.wsip.com.pl 105 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 105 całkowicie wyczerpany. Nie było najgorzej, ale pomimo techniki, którą dysponował już wcześniej, namordował się okropnie. Okazało się, że ludzie dosyć chętnie pomagają, ale zupełnie nie wiedzą, jak to robić. Wnoszenie do tramwaju, gadanie nie na temat i dawanie mylnych informacji, to za wiele na jego siły. Eryk pomyślał, że to nie on powinien się uczyć chodzić z laską, lecz wszyscy widzący powinni przejść kurs pomagania niewidomym. Dlaczego nie mówi się o tym w szkołach i mediach? Tak czy inaczej już miesiąc później Eryk chodził z laską sprawnie. Mógł dotrzeć, gdzie tylko chciał. A chciał wiele. Zaczął jeździć po mieście bez celu. Wpadał do sklepów, poznawał dojścia do teatrów, kin, urzędów. Polubił zakupy i nauczył się wymagać pomocy od ekspedientek. Wiedział, gdzie są najbliższe kwiaciarnie i potrafił kupić Agnieszce kwiaty. Znajomość sklepów spożywczych też była konieczna. Kupował na zmianę kwiaty i czekoladki. Potem dumny jak paw wręczał je swojej dziewczynie. Ona narzekała na jego wypady, bo nie mogła uwierzyć, że są bezpieczne. Matka przeżywała w tym czasie jeden z trudniejszych okresów. Nie spodziewała się, że brak wzroku oznacza również takie nerwy, gdy jej syn „znika” z domu i łazi gdzieś pomiędzy samochodami. An d r z e j Dł u ż n i ews k i – niezwykły profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Nie zaprzestał, jako nowo ociemniały, kształcić młodych twórców, jest ponadto znakomitym przykładem, że gdy kocha się swoją pracę, łatwiej się akceptuje inwalidztwo. Akademia Sztuk Pięknych to absolutnie wyjątkowe miejsce. Trudno wyliczyć znanych w Polsce i na całym świecie artystów i wykładowców, którzy przewinęli się przez tę uczelnię. To wielki sukces pracować w tym miejscu? - Rzeczywiście, takie są opinie. Sławna i ceniona uczelnia związana jest z wielkimi nazwiskami, a z nią z kolei wielka historia. Jednak dla każdego z nas praca to praca. Satysfakcję daje przede wszystkim tym, którzy traktują ją serio, jest dla nich pasją i łączy się z ich pracą artystyczną. Nie wszyscy w Akademii uprawiają równie wartościową działalność artystyczną. Pracować tu to duża frajda, bo jest to bardzo ciekawe zajęcie i ciekawa młodzież. Mamy też jako pedagodzy odpowiedzialne zadanie, żeby ją ochronić od zejścia na manowce i pozwolić jej rozwinąć się. Pana praca i jej efekty nie byłyby aż tak zadziwiające, gdyby nie fakt, iż od kilku lat pan nie widzi. - Rzeczywiście, utrata wzroku to ważna zmiana w moim życiu. Coś się skończyło, na to miejsce coś innego się zaczęło. Postanowiłem jednak instynktownie minimalizować znaczenie i grozę tego zdarzenia. Chciałem, na ile to możliwe, kontynuować wszystko, co robiłem wcześniej. Teraz wymaga to pomocy innych – żony, przyjaciół i studentów, gdy chodzi o samą pracę w Akademii. Muszą mi przecież o wiele więcej wyjaśniać niż Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 106 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 106 wtedy, gdy sam mogłem spojrzeć i zrobić korektę. Teraz wszystko musi być bardzo precyzyjnie powiedziane. Z pewnością jest to kłopot, ale też i nowa przygoda. Cieszę się, że studenci szybko to zrozumieli i bardzo dobrze się nam współpracuje. W zajęciach pomaga mi również asystentka, która ma możliwość kontrolowania przebiegu zajęć. Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Nie mówię w tej chwili o kłopotach praktycznych, które są naturalne w mojej sytuacji. Trzeba wziąć pod uwagę, że nie widzę dopiero od pięciu lat, wcześniej widziałem normalnie. Mam dzięki temu wyobrażenie o świecie dokładnie takie, jakie mają ludzie widzący. To jest trochę tak, jakby widzący zamknął oczy, starał się coś zobaczyć w bardzo ciemnym pomieszczeniu albo w nocy. Przecież część życia spędzamy po ciemku. Myślę właśnie o nocy, o śnie. Proszę opowiedzieć o pańskim warsztacie pracy. - Wykładam dosyć dziwny przedmiot. Od niedawna pojawiły się i u nas i za granicą całkiem nowe dyscypliny. Zajmuję się intermediami. To jest taka przestrzeń, w której tradycyjne dziedziny jak malarstwo, rysunek, rzeźba nie są już w stanie dostarczyć atrakcyjnych środków wyrazu, odpowiednich do współczesnych potrzeb i wyzwań. W intermediach korzystamy z bardzo różnorodnych środków wyrazu. Pracuję na wydziale architektury wnętrz. Wiele dyskutujemy, na przykład o domu nie jako budynku, lecz jako miejscu, gdzie spędzamy czas. Jest to nasze gniazdo, w którym mamy swoją rodzinę. Gdy mówimy „wychodzimy z domu”, albo „wracamy do domu”, nie myślimy przecież o budynku, lecz o bardzo szczególnym miejscu i jego charakterze. Wiąże się to z wieloma problemami. To jest i nasza pamięć, i sentymenty, i jakieś specyficzne klimaty. Mamy do czynienia z bardzo trudnymi do wyrażenia wartościami, ważnymi dla każdego człowieka. Dyskutujemy po to, by spróbować wszystkie nasze emocje w jakiś sposób wyrazić. Może to być rysunek, fotografia, wideo, również dźwięk. Zdarzyło się, że ktoś o swoim domu opowiadał za pomocą dźwięków. Mieliśmy więc dźwięk dzwonka, szczekanie psa, głos członków rodziny i tak dalej. Mamy więc do czynienia z tematami, które nie za bardzo nadają się do przedstawienia w postaci obrazu, rzeźby czy rysunku. Proszę zauważyć, że ten temat i takie jego zdefiniowanie daje mi szansę poradzenia sobie z pracą. Jako niewidomy mam szansę mieć tu wiele do powiedzenia. Jak to się stało, że przyszło panu przeżyć tak wyjątkowo trudne wydarzenia? - Jak zwykle przypadek. Prowadziłem samochód i zderzyłem się z ciężarówką, gdy wracałem z Lublina po swojej wystawie. Po czołowym zderzeniu ledwo z tego wyszedłem. Miałem poharataną całą twarz. Jakoś się jednak wywinąłem. Trudno było panu zaakceptować nową sytuację? - Nie. Cieszyłem się przede wszystkim z tego, że żyję. Postanowiłem być w miarę możliwości dzielny. Trochę jest to takie udawanie zucha. Zdaję sobie sprawę, że to www.wsip.com.pl P r o f . z w . A n d r z e j D ł u ż n i e w s k i 107 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 107 poważna sprawa, ale zucha udaję z powodzeniem i działam, na ile mogę. Jak wyglądała pana praca przed tymi wydarzeniami? - Dużo więcej rzeczy mogłem zrobić sam. Nie musiałem prosić o pomoc. Jeśli jednak chodzi o problematykę, o to, co mnie interesuje, to nie zmieniło się nic. Być może minęło jeszcze za mało czasu, bym mógł skorzystać z tego nowego doświadczenia. Niewykluczone, że można i z niego wyciągnąć interesujące, nowe treści, refleksje, wnioski. Do tej pory jakoś to jeszcze omijam, aby nie czuć się inwalidą, chociaż nim jestem. Jak pan radzi sobie ze studentami? - Jestem zadowolony. Bardzo chętnie do mnie przychodzą. Mam z nimi dobry kontakt. Myślę, że jest tak jak przedtem, tyle tylko, że wymagam więcej pomocy. Muszę stwierdzić, że i w tej rozmowie czuję bijący od pana optymizm. - No tak, udaję zucha. Właśnie. Widzę tu komputer, urządzenie lektorskie. - Nie za bardzo je lubię. Myślałem, że to będzie dla mnie łatwiejsze. Nie mam do takich rzeczy smykałki. Korzystam z komputera raczej przy pomocy syna. Trochę umiem, ale nie jest to moją domeną. A co pana najbardziej pociąga? - Kiedy jest się obecnym w sztuce od tylu lat, cały świat jest nieustannie podglądany. Sztuka jest dla mnie bardzo ważna. Interesuje mnie sztuka innych. Bardzo dużo czytam. Uważałem, że właśnie po wypadku, w nowej sytuacji, muszę się bardzo zmobilizować, napisałem więc książkę. Chciałem koniecznie coś robić, by się osta-tecznie nie poddać. Powstało wtedy wiele obrazów według moich instrukcji. Staram się być aktywny i uczestniczę, w czym tylko mogę. Mam techniczny kłopot, że wszystko dociera do mnie jedynie za pomocą pozostałych mi czynnych zmysłów. Bardzo dużo słucham muzyki. Brak obrazu można bowiem rekompensować dźwiękiem. Z drugiej strony hałas bardzo mi przeszkadza. W trakcie rozmowy nie mogę skupić na kimś wzroku, wobec czego słyszę wszystkich jednakowo. Mam z tym kłopot. Widzący nie tylko słuchają rozmówcy, ale również patrzą na układ ich ust. Niewidomi są tej możliwości pozbawieni. Męczy mnie hałas i trochę nie radzę sobie pośród większej liczby osób. Wróćmy może do książki, którą napisał pan po wypadku. Mógłby pan o niej trochę opowiedzieć? Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 108 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 108 - Miała tytuł „Odlot”. To był zbiór opowiadań. Trochę filozoficznych, trochę żartobliwych. Były o wszystkim: o sztuce, polityce i życiu. Takie krótkie opowiastki. Nie ma tam nic o ślepocie, bo jest za wcześnie, bym potrafił z tego wyciągnąć coś dla siebie lub dla innych. W tej dziedzinie czuję się jeszcze nowicjuszem. Co stwarza panu na co dzień trudności? - Mam na szczęście kochającą rodzinę. Chętnie mi pomagają. Gdyby nie to, musiał-bym się nauczyć samodzielnie poruszać po mieście, może nauczyłbym się brajla. Na szczęście w mojej sytuacji mogę poświęcać czas na nauczanie czegoś innych. A sam cieszę się tym, co mam do zrobienia. Zdarza się panu tak, jak i innym niewidomym, przeżyć coś śmiesznego? - Proszę sobie wyobrazić. Stoję pod sklepem i czekam na żonę, która robi zakupy. Musiałem niechcący zrobić jakiś gest. Nie mógł być za wyraźny, bo nawet tego nie pamiętam, a już w ręku wylądowała mi złotówka. Mnie to rozbawiło i gdybym miał lepszy refleks, powiedziałbym żartem: „mało”, ale ofiarodawca zorientował się i chyba było mu niezręcznie. Profesor jeszcze nie wie, że dzięki wspaniałym cechom swojej osobowości prezentuje, być może nieświadomie, nowe podejście do inwalidztwa. Niewidomi nie powinni wpadać w depresję, ani starać się ponad swoje siły. Mogą po prostu pracować nad tym, by się odnaleźć i być potrzebni. Profesor właśnie to zrobił. Skończyła się druga klasa. Znowu miał dobre stopnie, chociaż nie był już najlepszy. Skoncentrowany na najważniejszych celach i na Agnieszce, dał sobie spokój z niektórymi przedmiotami. Miał z nich dobre oceny, ale nie najlepsze. – Bez przesady – myślał. Mama i Agnieszka uważały podobnie, chociaż on trochę żałował utraty statusu najlepszego ucznia. Myślał, szkoda, że rozsądek nie zawsze idzie w parze z ambicjami. Tak czy inaczej zmierzał w dobrym kierunku. Od trzech lat nie narzekał na los. Nauczył się samodzielnie chodzić z laską, miał dziewczynę, coraz więcej umiał z matematyki, www.wsip.com.pl P r o f . z w . A n d r z e j D ł u ż n i e w s k i 109 Profesor Andrzej Dłużniewski w swojej pracowni E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 109 czego miało mu więc brakować? Najpierw, tuż po zakończeniu roku szkolnego, pojechał do babci. Znowu spotkali się w starym gronie. Była cała rodzina z Gośką na czele. Prawie już dorosła, ucieszyła się z jego widoku. - Eryk, będziemy w tym roku łazili po drzewach? - Chyba nie. Obiecałem nie spóźniać się na kolacje. Śmiała się bez końca, a on nie odczuwał boleśnie potrzeby widzenia. Co więcej, uważał, że widzi. Tyle rzeczy słyszał dookoła, tyle z nich zamieniał na swój wirtualny obraz, miał przed oczami tyle kolorów, że to mu w zupełności wystarczyło. - Widzę, że nie jesteś już takim smutasem? - Bo ja wiem. - Inaczej się prezentujesz. Może to ta twoja dziewczyna ma taki zbawienny wpływ? - Pewnie tak, ale nie należę chyba do wesołków. - Pewnie nie, ale nikomu to nie jest potrzebne. Opowiesz mi coś o niej? Opowiedział. Rozstali się kilka dni wcześniej, więc tęsknił bardzo. Jego opowieści były bardzo emocjonalne. Robił się różowy na twarzy i nie mógł usiedzieć. Ona też mu opowiadała o sobie. Tak spędzili dwa tygodnie. Potem wrócił na jakiś czas do domu. Agnieszki nie było. Zauważył, że prawie nie pisze do niego listów. Wiedział, że to nic nie oznacza – sam też nie za bardzo chciał pisać, ale pod koniec lipca spostrzegł, że znacznie się od Agnieszki oddalił. Niby nic, tylko zajmował się czym innym. Nie myślał już o niej bez przerwy, a jedynie w całkowicie wolnych chwilach. Gdy przyszedł od niej list, ucieszył się, ale przeczytał go dopiero następnego dnia rano. Sam się sobie dziwił. Wieczorem chciał koniecznie dokończyć książkę z kasety, by oddać ją do biblioteki i wypożyczyć następne. Miał przecież jechać na obóz i były mu potrzebne kolejne tytuły. Słuchał więc do nocy i zasnął. Rano dziwił się, jak to się stało, że tak łatwo zostawił ten list. Widać taka jest natura facetów – pomyślał. Kochał Agnieszkę, ale okazało się, że gdy jej nie ma obok, łatwo zajmuje się czymś innym. Na początku sierpnia wyjechał na obóz rehabilitacyjny i spotkał kilku znajomych z podstawówki. Okazało się, że wystarczy wychylić nos poza drzwi domu, by przeżyć więcej niż należało przypuszczać. Życie pędzi czasem za szybko, co szczególnie w młodym wieku kończy się nieoczekiwanie. Zebrali się w centrum. Jechali razem autokarem i od razu zrobiło się śmiesznie. Kilkadziesiąt chłopaków i dziewczyn niewidomych i słabowidzących z przewodnikami i instruktorami. Druga tak duża grupa jechała z drugiego końca kraju. Zapowiadało się ciekawie. Niech się wam nie wydaje, że w tym zbiorowisku ktokolwiek myślał o swoim inwalidztwie. Raczej przeciwnie, wszyscy mieli swoje miejsce w życiu, swoje osiągnięcia, a co w tym momencie najważniejsze – świetne humory. Żartom i kawałom nie było końca. Ktoś wyciągnął gitarę i zaczął śpiewać coś głupiego, a wszyscy to podchwycili. Właśnie w takiej atmosferze wyjechali z miasta. Ledwo ucichła gitara i towarzystwo zdawało się trochę odpoczywać, a już ktoś opowiadał dowcip. Kolejna piosenka, następny kawał i wszyscy zdążyli się dobrze poznać. Po kilku godzinach jazdy, gdy dotarli do ośrodka, ekipa podzieliła się na małe grupki bardziej pasujących do siebie osób. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 110 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 110 Eryk trzymał się nieco na uboczu. Nie przepadał za hałasem i dowcipami tego rodzaju. Był trochę za poważny. Czasem sobie to wyrzucał, ale cóż, taką miał naturę. W takich sytuacjach wychodził na sobka. Musiał poczekać na inne okazje, by wykazać, że w gruncie rzeczy jest bardzo towarzyski. Teraz było mu dobrze, ale „ pierwszych skrzypiec nie grał”. Na miejscu rozdzielili między sobą pokoje i Eryk wylądował całkiem nieźle. Miał przedtem pewne wątpliwości, bo zauważył, że w autobusie nastąpił pewien podział, ale nie wszystko zostało uzgodnione. Trafił jednak do pokoju z takimi kolegami, że niedługo potem wszyscy im zazdrościli. Obóz był dobrze zorganizowany. Kierownictwo zadbało o wszystko. Podobno nigdy wcześniej nie zdarzył się taki dobry obóz. O warunkach lokalowych i wyżywieniu, na które najczęściej się narzeka, nie mówiono w ogóle. Największym sukcesem było optymalne zorganizowanie zajęć rehabilitacyjnych. Każdy wybierał te, które sam uważał za przydatne lub które doradzał instruktor. A wybór był oszałamiający: zajęcia sportowe dla wszystkich i ponadplanowe dla zainteresowanych, zajęcia kulinarne, kółko szachowe, literackie, językowe, muzyczne i komputerowe. Eryk miał okazję pierwszy raz spotkać się z komputerem. W jego szkole nie było ich jeszcze, a tu były – wyposażone w syntezatory mowy i brajlowskie monitory. Kompletnie nie wiedział, co wybrać, bo wszystko wydawało się tak ciekawe, szczególnie, że instruktorami byli młodzi, sympatyczni ludzie. Podobne rozterki mieli też inni. Trwało to aż dwa dni, bo wielu zmieniało decyzje, spierało się o pierwszeństwo, a w niektórych grupach zrobiło się za ciasno. Każdy chciał spędzić czas jak najfajniej. Wreszcie się uspokoiło. Eryk wybrał najpierw zajęcia komputerowe. Pominął szachy, tak jak kółko muzyczne. Umiał jako tako grać, nie spodziewał się tu czegoś więcej nauczyć. Gdyby miał czas, chętnie by chodził i na te zajęcia, ale wolał robić coś nowego. Zapisał się na dodatkowe zajęcia sportowe – chciał ćwiczyć aikido, bo to była być może największa atrakcja. Trzeba było też chodzić na obowiązkowe zajęcia sportowe i rehabilitacyjne. Starał się wypełnić sobie cały czas i miał nadzieję, że będzie zajęty całymi dniami. Eryk szybko się przekonał, że na obozach życie toczy się do trzeciej nad ranem. Młodzież nie lubi dużo spać, a jeśli nawet lubi, to nie w nocy, lecz rano. Rzeczywiście, wielu chłopaków nie dawało się rano obudzić. Kolejne próby kończyły się w ich przypadku co najwyżej przewróceniem z boku na bok. Uciekało śniadanie i parę innych istotnych dla wychowawców elementów. Sypały się nagany, ale nie każdy się nimi przejmował. Trzeba też przyznać, że młodzież była w zasadzie w porządku. Nikt nie przekraczał obowiązujących granic – nie byli chuliganami, chcieli jedynie relaksować się i bawić, co trudno było mieć im za złe. Eryk chodził późno spać, ale też wstawał na czas. Trochę był niewyspany, ale szkoda mu było tracić cokolwiek. Trzeciego dnia został nieoczekiwanie członkiem rady obozu. Chyba w odpowiedniej proporcji łączył w sobie, wydawać by się mogło, sprzeczne cechy. Był poważny i solidny, choć z drugiej strony lubił się bawić i urozmaicać czas innym. Od tej pory czuł się pewniej – znalazł potwierdzenie swojej wartości, które było mu bardzo www.wsip.com.pl 111 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 111 potrzebne. Rehabilitował się więc w przyspieszonym tempie. Wyobraźcie sobie, jak szybko ten proces przebiegał, gdy okazało się, że kilka dziewczyn zabiega o jego względy. Do takiej sytuacji zupełnie nie przywykł. Był przecież raczej samotnikiem. Nie był głupkowato zabawny, nie opowiadał kawałów i nigdy nie pamiętał tych, które słyszał, a dziewczyny nacierały. Nie lubił nawet tańczyć, więc nie pojawiał się w dyskotekach. Raz tam zajrzał, wyciągnięty przez jedną z nich, ale nie skończyło się to za dobrze. Przetrwał z nią ze dwa kawałki, nawet nieźle mu poszło, ale potem uciekł do pokoju, gdy tylko czymś się zajęła. Niedługo musiał czekać, wpadła za nim z koszmarną awanturą. Eryk nie mógł się nadziwić, jak można lubić takie zajęcie. Uspokajał dziewczynę tłumacząc, że on więcej niż dwa kawałki nie zniesie. Opowiadał takie farmazony, że sam pękał ze śmiechu. Tłumaczył, że się do tego nie nadaje i że cała jego dusza cierpi niewymownie, a głowa odlatuje od reszty ciała. Tymczasem ona miała co innego na myśli. Na początku poczuła, że Eryk ją odrzucił, więc na wszelki wypadek, aby sprawdzić stan rzeczy, siadła mu nagle na kolanach i skończyła spór na swój sposób. Eryk nie wiedział jak się zachować, ale jego myśli były zbyt wolne, a jej działania zbyt konkretne. Wpadł w pułapkę. Pomimo ogólnych oporów był jak każdy ciekaw, co się wydarzy, więc się dowiedział. Było mu dobrze, ale potem nie był zadowolony. W ten sposób w zasadzie po raz pierwszy naprawdę zapomniał o swojej Agnieszce. Czy miał się czuć winny? Pewnie tak, ale stało się to tak bardzo poza nim, że nie wiedział, na ile mógł w czymkolwiek przeszkodzić. Dla uspokojenia wyrzutów sumienia omijał skutecznie tę dziewczynę. Ona rozpaczała. W gruncie rzeczy była porządną dziewczyną. Eryk przekonał się, że nie chodziła do innych chłopaków. W końcu uspokoiła się i zostali przyjaciółmi. Sam Eryk był pod wrażeniem zupełnie innej dziewczyny. Tak pięknej jeszcze nie znał. Codziennie szukał z nią kontaktu. Często myślał o Agnieszce, obiecywał sobie uspokojenie, ale ono nie przychodziło. Był zauroczony i już. Do niczego jednak nie doszło. Eryk nie musiał mieć wszystkiego. Dziewczyna miała widać inne plany niż zachwycanie się Erykiem. Dał za wygraną i przypomniał sobie o Agnieszce. Teraz tęsknił za nią, ale to, co zrobił, rzucało cień na ich przyszłość. Tak to jest ze szkolnymi sympatiami. Zastanawiał się, jak to było możliwe. Przecież był zakochany w Agnieszce i wcale to mu nie przeszło, a jednak nie mógł sobie darować przygód i tego, że pozwolił się zauroczyć innej. Na razie jednak nie miał na nic czasu. Zajęć było rzeczywiście wiele. Wciągnęło go aikido. Był zafascynowany tym, że niewidomy może brać w tym udział. Poszedł na pierwszy trening i tak mu się spodobało, że do końca obozu nie opuścił ani minuty. Trener pokazał im po kompleksowej rozgrzewce podstawową pozycję aikido. Stali w szerokim rozkroku, na ugiętych kolanach, prawa noga wyraźnie z przodu, lewa w tyle. Stali w parach naprzeciwko siebie. Właśnie w takiej pozycji będą uczyć się walczyć. Potem uczyli się indywidualnie podstawowych kroków. Stali w takiej samej pozycji i uczyli się tenkana. Obracali się o sto osiemdziesiąt stopni na wysuniętej do przodu prawej stopie, by ponownie ustawić się w takiej samej pozycji, chociaż odwrotnie. Następnie ćwiczyli kolejny krok irimi tenkan. Potem uczyli się padów miękkich, na twarde trzeba było Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 112 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 112 poczekać. Zaczęli od padów do przodu, na brzuch, potem ćwiczyli przewrót przez bark z szybkim powstaniem. Wreszcie pady do tyłu z podłożeniem nogi. Niełatwo im było upaść łagodnie na plecy, by utworzyła się taka jakby kołyska amortyzująca upadek. Pomagali sobie ręką uderzając w matę. Po każdym treningu czuł się zmęczony. Inaczej było na obowiązkowych zajęciach sportowych. Na terenie ośrodka było boisko. Każde zajęcia były inne. Skakali z miejsca. W tym Eryk odnosił duże sukcesy. Gorzej było z rozbiegiem. Tu wyraźnie wygrywali słabowidzący. Trafiali na belkę bez problemu – była specjalnie oznakowana jaskrawą farbą. On nie mógł jakoś dopasować długości rozbiegu do wielkości swoich kroków. Pewnie za mało ćwiczył. Rzucali kulą i dyskiem. W tym Eryk nie był specjalistą. Po każdym machnięciu myślał, że ręka też mu odleciała. Co prawda trzymała się reszty ciała, ale bolała wieczorem. Zastanawiał się, jak można pchnąć kulą ponad dwadzieścia metrów, gdy on pcha z całej siły nie więcej niż siedem. Wolał już biegać. Sprawdzali czas na sześćdziesiąt i czterysta metrów. Na „sześćdziesiątkę” biegali sami. Instruktor stał na środku dystansu i gwizdał, by było wiadomo, w którym kierunku należy biegać. Potem instruktor przesuwał się stopniowo do mety, by zawsze być z gwizdkiem przed biegnącym. Na „czterysetce” biegali parami, trzymając się za ręce. Przewodnik miał pomóc niewidomemu biec po optymalnej trajektorii, ale nie mógł podciągać podopiecznego. Najgorzej było wtedy, gdy przewodnik biegł wolniej. Wtedy niewidomy ciągnął go ile sił, a dopiero potem walczył o zmianę partnera. To wszystko jednak nie dało się porównać z zajęciami komputerowymi. Joanna Pawłowska kończy studia na Wydziale Prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Osiąga dobre wyniki. Zawsze ma dużo czasu i energii, więc uzupełnia swoje konto finansowe robieniem masażu. Jest ponadto agentem ubezpieczeniowym. Jest jedną z najlepiej zrehabilitowanych niewidomych Polek. Wiecie, jak miło spotkać taką dzielną dziewczynę? Czy wy potraficie zamknąć oczy, wyjść z domu, wsiąść do autobusu, pojechać do teatru, spędzić ciekawie wieczór i wrócić do domu? Zapewniam, że takie umiejętności nie są częste. Cóż nam powie Joanna? - Na treningi aikidochodziła moja widząca koleżanka i stwierdziła, iż mogłabym tego spróbować. Przyjechałam do Warszawy, spotkałam kolejną dziewczynę myślącą podobnie i dałam się przekonać. Przedstawiła mnie trenerowi. Okazało się, że ćwiczenia nie są dla mnie trudniejsze niż dla widzących. Trener musiał co prawda nieco inaczej mi to tłumaczyć, poświęcał mi więcej czasu, ale w ciągu dwóch lat treningów nie byłam gorsza. No właśnie, Joanna ćwiczyła aikidoi nie odróżniała się specjalnie od innych. Oby www.wsip.com.pl J o a n n a P a w ł o w s k a 113 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 113 wszyscy doszli do takiej sprawności. - Po ukończeniu szkoły w Laskach chodziłam do masowego ogólniaka w Gdańsku. Wtedy jeszcze bez laski. Zaczęłam chodzić z laską dopiero na drugim roku Studium Medycznego Masażu Leczniczego w Krakowie. Żałuję, że nie wcześniej. Czuję się niezależna i wolna od czasu, gdy sama chodzę. W liceum trzymałam się mojej siostry, bliźniaczki. Wiedziałam, że źle postępuję korzystając z jej pomocy, ale wtedy nie byłam w stanie się odważyć. W pewnym momencie poczułam, że zostaję w tyle. Pomyślałam, że dopóki nie potrafię chodzić samodzielnie, nie odzyskam równowagi, poczucia wartości i szacunku do siebie. Moje koleżanki przecież chodziły same wszędzie, gdzie chciały. Podziwiałam je. Ruszyłam do sklepu spożywczego po proszek do pieczenia. Chciałam upiec ciasto i nie wydawało mi się, że brak umiejętności chodzenia musiał mi w tym przeszkodzić. Miałam cel i wyszłam do miasta. Od tej pory Joanna chodzi sama. Co ważniejsze, chodzi w takie miejsca, w które inni niewidomi by się nie odważyli. - Potrafię trafić wszędzie, gdzie chcę: do teatru, kawiarni, sklepu, na dworce i lotniska. Pewnie nie sprawiłby mi trudności wyjazd na przykład do Stanów, a właśnie mam taki zamiar. Niewidomi boją się, że zabłądzą, gdy nie znają drogi. Tymczasem prawda jest taka, że gdy dysponuje się odpowiednią techniką, można sobie poradzić w całkowicie nieznanym miejscu. Za każdym razem i przy okazji każdego błądzenia poznaje się nowe miejsca. Na drugi raz jest łatwiej. Zawsze rysuję sobie w wyobraźni mapę, która zostaje mi na długo. Uczę też ludzi widzących, jak powinni przedstawiać mi drogę. Dzięki rehabilitacji przestrzennej miałam wiele przyjemności, chociażby aikido. Wciągnęło mnie to na dobre. Potrafiłam chodzić na treningi aż cztery razy w tygodniu. Lubiłam uczyć się różnych rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydają się osobom widzącym nieosiągalne dla niewidomej. Lubię gotować i piec, potrafię sprzątać i robić na drutach. Teraz będę uczyć się szydełkować. Świetny przykład dobrej rehabilitacji. Czego brakuje Joannie? Co zamierza w przyszłości? - Marzę jak wszyscy o mieszkaniu. Chciałabym mieć własną przestrzeń i rodzinę. Tymczasem faceci to tchórze. Panuje przekonanie, że niewidoma dziewczyna powinna mieć niewidomego męża. Ludzie nie mogą pojąć, że niewidoma dziewczyna może z powodzeniem być z widzącym partnerem. Wyobrażają sobie, że musiałby za nią wszystko robić, podczas gdy jest zupełnie inaczej. Ja i wiele moich koleżanek potrafimy w zasadzie wszystko to, co widzące rówieśniczki. Nie znam czynności, która mogłaby mi sprawić jakiś istotny kłopot. Często nie jest łatwo, ale można sobie z tym poradzić. Chociaż niektóre wymagają precyzyjnych wyjaśnień i cierpliwości, to po pewnym czasie możemy je wykonać nawet lepiej i staranniej od innych. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 114 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 114 Nie jesteśmy w stanie wpłynąć na świadomość społeczeństwa. Trzeba pokazywać wiele dobrych przykładów i zmienić sposób kształcenia. O takich sprawach trzeba mówić w szkołach od najmłodszych lat. Nie chcemy spotykać ludzi, którzy nigdy przedtem nie słyszeli o nas, czy o innych inwalidach. To smutne, gdy ktoś chętnie przeprowadziłby przez ulicę, ale odejdzie, bo nie wie, jak to zrobić. Sami niewidomi muszą wyjść z domu. Gdy będzie nas więcej w teatrach i kawiarniach, wszyscy lepiej nas poznają. Być może wtedy zniwelujemy psychiczne bariery przeszkadzające w wyjściu z domów następnym niewidomym. Właśnie one są główną przyczyną niezrehabilitowania. Nauczmy społeczeństwo tolerancji i zrozumienia, a będzie nam o wiele łatwiej. Niewidomi mają trzy zasadnicze problemy, z którymi muszą sobie w jakiś sposób poradzić. Muszą się nauczyć wykonywania podstawowych codziennych czynności. Akurat nie jest to najtrudniejsze, niemniej jednak wymaga wielu godzin ćwiczeń – trzeba to opanować, najlepiej jak najszybciej . Muszą dawać sobie radę na mieście. Dookoła samochody, różne skrzyżowania, chodniki, słupy, krawężniki, szyny tramwajowe, pustka lub zbyt duży tłok. W takich warunkach dotrzeć do celu, na dodatek zrobić to w określonym czasie i bez strat, na przykład bez guzów, nie jest łatwo. Niewidomi mają duże trudności w orientacji przestrzennej. Trzeba długo ćwiczyć wiele różnych umiejętności składających się na dobre orientowanie się w przestrzeni. Trzeba nie tylko dobrze słyszeć, ale nauczyć się rozpoznawać otoczenie na podstawie dźwięków. Gdy stoimy przed krawężnikiem i chcemy przejść ulicę, musimy trafnie ocenić, w jakiej odległości od nas jest samochód, którego dźwięk już słyszymy. Musimy też ocenić z jaką szybkością jedzie, by wiedzieć, czy możemy przejść przez ulicę, czy też stać nadal. W poruszaniu się po mieście może niewidomemu pomóc w niewielkim stopniu biała laska i słuch. Laska ma stosunkowo niewielki zasięg. Możemy nią sprawdzić niewielką część otoczenia. Zabezpiecza jednak przed bezpośrednimi zagrożeniami. Powinna być tak prowadzona, by w każdym momencie sprawdzać grunt przed wysuwaną nogą. Jest ustawiona albo pionowo, albo ukośnie, dzięki czemu umożliwia sprawdzanie nie tylko tego, co dzieje się z podłożem, ale również przestrzeni do wysokości półtora metra. W razie potrzeby można podnieść ją wyżej i przekonać się, czy nie grozi nam zderzenie z czymś zawieszonym na wysokości głowy. Wielu niewidomych używa długich lasek, które szybko przemieszczają od jednej do drugiej strony. Dzięki temu mogą się szybko poruszać. Nie jest to do końca bezpieczne, ale praktyka wskazuje, że nie jest bardziej ryzykowne niż wolne chodzenie. Wypadki nie wynikają z tempa, lecz z pominięcia laską przeszkody. Trudno przecenić znaczenie słuchu. Może on pomóc tam, gdzie laską nie można sięgnąć. Właśnie w tym momencie dotykamy najważniejszej kwestii: czy niewidomy jest w stanie nauczyć się bardzo szybkiej analizy dźwięku pod kątem wyobrażenia www.wsip.com.pl J o a n n a P a w ł o w s k a 115 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 115 sobie jak największej części otoczenia. Pomagają w tym zarówno dźwięki, które słyszymy, jak i ich brak. Każdy dźwięk jest zamieniany na coś w rodzaju obrazu i umiejscawia się w odpowiedniej pozycji w naszej wyobraźni. Obraz jest niedokładny. Jest bardzo przybliżony. Nie chodzi tu o kolory i dokładne kształty, lecz o ważne dla nas punkty w przestrzeni: tam na lewo pojawił się samochód, który szybko przesuwa się w stronę centrum obrazu, na górze, tuż nad nami jest dźwiękowy sygnalizator informujący o tym, że mamy czerwone światło. Znowu z lewej strony, ale tym razem głębiej pojawia się tramwaj zwalniający na przystanku, a obok nas stanęły dwie osoby, które głośno rozmawiają. Budujemy taki obraz sytuacyjny przez cały czas. Kto lepiej to robi, łatwiej sobie radzi w przestrzeni. Ci, którzy nie mają takiej wyobraźni, są w trudnej sytuacji. Niewidomi w większości mają taką wyobraźnię. Tworzone przez nich obrazy nie są ładne – najczęściej brak im kolorów, precyzyjnych kształtów i proporcji. Jednak właśnie takie obrazy są ich mapami. Umieszczają na nich i siebie, by nieustannie porównywać swoją pozycję ze wszystkim, co zdążyli przeanalizować. Brak dźwięku to luka w obrazie, tam gdzie jest cisza, w obrazie jest szare tło. Miejsca takie są niedostępne zanim nie zostaną rozpoznane albo dźwiękowo, albo za pomocą laski. Nie wolno bez powodu ryzykować, bo brak dźwięku może oznaczać rów, wykop, błoto albo nawet bagno. Lepiej tego nie ruszać bez sprawdzenia. Nie jest pewne, czy wyczucie przeszkód zawdzięczamy słuchowi, czy też innemu zmysłowi. Zdania są podzielone. Faktem jest, że niewidomy, ustawiony w jakiejś odległości od przeszkody, potrafi nic o niej nie wiedząc określić jednoznacznie jej położenie. Dzięki temu wyczuciu omijamy drzewa, słupy i mury, idziemy wzdłuż ścian i trzymamy się wybranego kierunku. Tak więc dzięki dźwiękowi i ciszy oraz specjalnemu wyczuciu przeszkód skonstruowany przez nas obraz umożliwia samodzielne poruszanie się. Kolejny ważny problem, z którym borykają się niewidomi, to trudności z dostępem do informacji. Bez specjalnych metod niewidomi nie mają możliwości czytania książek, gazet, obwieszczeń i tak dalej. System Braille’a trochę pomaga, ale trzeba polegać na specjalnie wydrukowanych książkach. Nie jest ich dużo i są drogie. Eryk miał takie książki w podstawówce i liceum, ale zaledwie kilka rocznie, a reszta? Komputery zlikwidowały niemal całkowicie ten kłopot. Dane zapisane cyfrowo mogą być z powodzeniem odczytane przez automatycznego lektora, którym jest syntezator mowy, albo pokazane w brajlu na specjalnym monitorze. Wszystko, co jest zapamiętane w formie tekstowej, jest wtedy dostępne bez konieczności patrzenia. Syntezatory mowy i brajlowskie monitory wykorzystywane do skanowania książek i poruszania się w Internecie nie miały porównania z niczym. Uczestnicy obozu mieli do dyspozycji pracownię komputerową, wyposażoną w sześć zestawów, w której chciało się Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 116 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 116 spędzać cały dzień. Tu rehabilitacja sięgała szczytu. Młodzież uwielbiała zajęcia komputerowe i trwały nieustanne spory, kto ma siedzieć w pracowni. Na obozie był nie tylko system operacyjny, Word, Internet Explorer, Outlook Express, ale też udźwiękowione gry dla niewidomych: szachy, brydż i inne. W pracowni była też brajlowska drukarka, elektroniczny powiększalnik dla słabowidzących, powiększający obraz rejestrowany przez kamerę, z powiększeniami od kilku do kilkudziesięciu razy i brajlowski notatnik, który nie tylko pełnił funkcję monitora, ale też zapamiętywał kilka megabajtów tekstu. Można go było wziąć ze sobą i czytać, gdzie się chciało. Po każdych zajęciach wypożyczano go temu, kto najlepiej zapamiętał materiał poprzedniej lekcji. Eryk więc korzystał z niego często. Powszechnie uważano, że zajęcia z rehabilitacji podstawowej i orientacji przestrzennej były bardzo dobrze zorganizowane. Oprócz standardowych, zaproponowano zupełnie niekonwencjonalne ćwiczenia. Instruktor przyniósł na przykład samochodzik na baterię. Był zdalnie sterowany, mógł jeździć do przodu i do tyłu oraz dziarsko skręcać. Przyniósł go nie dla samej zabawy, lecz dla poprawienia koordynacji słuchowo-ruchowej. - Stawaj Eryk tu, na środku sali. Jak myślisz, jaka jest duża? - Trzydzieści metrów kwadratowych. - Jakie ma wymiary i kształt? - Moim zdaniem jest prostokątna, może ma cztery i pół na sześć. - Nieźle ci idzie. Ma cztery na sześć. Mamy tu samochód na pilota. Zobacz, jak jeździ. Samochód ruszył, jechał dosyć szybko i skręcał z łatwością. - Teraz dam ci pilota. Poznaj go, a potem wykonasz kilka ćwiczeń słuchowych. Eryk pojeździł sobie trochę. Sprawiło mu to przyjemność, bo nie miał tak dobrego samochodu, gdy był mały. Zresztą każdy jest po trochu dzieckiem do końca życia. - Teraz masz zadanie. Musisz jeździć dookoła pokoju tak, by nie dotknąć ścian i prowadzić samochodzik jak najbliżej nich. Ustawiamy go na samym środku i zaczynamy. W zawodach, które zorganizujemy na koniec turnusu, będzie się liczyła liczba zderzeń ze ścianą, ocena średniej odległości od ścian i czas przejazdu. Eryk rozpoczął jazdę i szło mu nieźle. Parę razy się zderzył, ale wiele się nie mylił. - No, a teraz trochę trudniej. Ustawiam ci przeszkody koło ścian. Możesz sprawdzić, gdzie one są, a potem masz wykonać poprzednie zadanie z jak najlepszym omijaniem tych przeszkód. Eryk zbadał sytuację. Miał pięć przeszkód na drodze. Zapamiętał, gdzie są, i ruszył. Było trudno, ale ciekawie. - Takie ćwiczenia przydadzą ci się, gdy znajdziesz się na ulicy, gdy będziesz musiał sterować swoim ciałem jak najbliżej budynku lub krawężnika i gdy napotkasz przeszkody, o których położeniu wiesz już wcześniej. Teraz zastąpimy samochodzik tobą. Masz więcej przeszkód. Ustawię ich osiem. Sprawdź, gdzie one są, i przejdź dookoła sali nie dotykając ich. Gdy przeszkoda jest tuż przy ścianie, obejdź ją od strony środka sali, gdy jest oddalona od ściany tak, że możesz się spokojnie tam zmieścić, przejdź przy ścianie. Wszystko polega na pamięci i słuchu. www.wsip.com.pl 117 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 117 Eryk ćwiczył i szło mu coraz lepiej. Podobnie radzili sobie inni. Jak się okazało, można wiele wykrzesać z siebie przy okazji takich zajęć. Na koniec obozu odbyły się zawody w różnych tego typu konkurencjach. Młodzież bawiła się znakomicie. Najgorzej wypadali widzący, którym zasłonięto oczy. Nie najlepiej szło słabowidzącym i dziewczętom. Niektórzy byli świetni. Mijali wszystko co się dało i robili to szybko. Eryk nie wygrał zawodów, ale miał niezłe wyniki. Pomimo gorszych rezultatów osiągniętych przez dziewczęta, wygrała jedna z nich, dokładnie ta, która aż do końca obozu nie uległa urokowi Eryka. Eryk był aktywny. Grał na gitarze, łazikował, również po nocach, unikał alkoholu i papierosów. W towarzystwie dziewcząt grał ballady, co sprawiało mu przyjemność. Zakończył obóz mocnym akcentem spędzenia ze swoimi przyjaciółmi całej nocy, po czym odjechał. Należy w tym miejscu dokonać przeglądu technicznych możliwości, którymi dysponują współcześni niewidomi. Wynalazki elektroniczne z końca XX wieku umożliwiły nieskrępowaną wymianę informacji, niezależnie od stopnia widzenia i używanego do zapisu systemu. Spowodowało to drugą rewolucję w dziedzinie rehabilitacji. Dzięki niej niewidomi mogą uczyć się w masowych szkołach, pracować w normalnych zakładach, korzystać z czarnodrukowych wydawnictw i bibliotek. Możliwość komunikowania się ze wszystkimi niweluje przeszkody informacyjne krępujące wcześniej rozwój tego środowiska. To kolejny przykład, jak wielkie znaczenie ma dostęp do informacji w ostatecznym wyrównaniu życiowych szans niewidomych i słabowidzących. Brajlowskie monitory, notatniki, drukarki nie są jedynymi urządzeniami wspomagającymi ten proces. Powszechnie używane są w tym środowisku syntezatory mowy, mówiące urządzenia codziennego użytku, urządzenia i programy powiększające obraz, systemy skanujące i rozpoznające druk, urządzenia lektorskie. Wszystkie one są fascynujące. Użytkownicy komputerów nawet nie wyobrażają sobie, jak wspaniałe jest używanie komputera, który mówi, albo programów, dzięki którym każdy obiekt graficzny wyświetlony na ekranie nabiera bardziej ludzkich kształtów. Nie jest znane powszechnie oprogramowanie rozpoznające druk, tymczasem jego stosowanie znakomicie ułatwia życie. Kładziemy na skanerze książkę, gazetę lub pismo i słuchamy jego treści wypowiadanej przez syntezator mowy. Warto więc zapoznać się z tymi wynalazkami – mogą w przyszłości przydać się wszystkim. Syntezatory mowy Generują dźwięk ludzkich głosek. Otrzymują do wypowiedzenia napisy i zamieniają je zgodnie z algorytmem mowy na słowa (stosowne ciągi głosek). Potrafią prawidło-wo odczytywać liczby, skróty i słowa wyjątkowe, przyspieszać i zwalniać czytanie, zmieniać ton na grubszy lub cieńszy, a także intonować podczas czytania zdań. Same z siebie syntezatory nie potrafią mówić. Wykonują komendy „powiedz”, Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 118 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 118 wypowiadając tekst otrzymywany od urządzeń, które udźwiękawiają. Najczęściej jest to komputer, na którym uruchamiamy specjalny program udźwiękawiający system operacyjny. Program taki pełni funkcję lektora, który czyta to, co jest wyświetlone na ekranie monitora, wypowiada nazwy wciskanych klawiszy, informuje o najważniejszych zdarzeniach, które zaszły w systemie. Niewidomi używają zarówno syntezatorów sprzętowych, jak i programowych. Te ostatnie są w modzie. To programy zawierające rozkazy dotyczące generowania dźwięku. Działają z pomocą elektronicznych układów zamontowanych w komputerze zwanych kartami dźwiękowymi. Sam syntezator sprowadza się do cyfrowego pliku zapisanego na dyskietce lub płytce. Można się dziwić, gdy zwykła dyskietka lub płytka ma pełnić funkcję skomplikowanego syntezatora. Dzięki karcie dźwiękowej jest to zupełnie zrozumiałe. Do tej karty należy podłączyć głośniczki, by usłyszeć dźwięk. Jaki jest głos syntezatorów? Czy można go porównać do głosu człowieka? Raczej nie. Ogromna większość używanych przez niewidomych syntezatorów ma sztuczny dźwięk. Są jednak tak dobrze wykonane, że na ich głos trudno narzekać. W tej dziedzinie jesteśmy nieco opóźnieni. Na syntezie języka angielskiego można polegać od wielu lat. Prostsze syntezatory brzmią sztucznie, kosmicznie. Jak się okazuje, syntezatory takie mniej drażnią, niż inne, które w pierwszym kontakcie brzmią ładnie i naturalnie, ale przy wielogodzinnej pracy bardzo drażnią każdą niepoprawnością. Dobre syntezatory, produkowane w większości w Stanach Zjednoczonych, mają tę zaletę, że zarówno świetnie się prezentują w pierwszym kontakcie, jak i nie są męczące, nawet po całym dniu pracy. Brajlowskie monitory Zawierają linijkę brajlowskich znaków, złożoną z 20, 40 lub 80 ośmiopunktów. O ile można w ramach sześciopunktu zapisać 64 różne znaki, to w ośmiopunkcie aż 256. Liczba ta jest zgodna z wielkością zbioru ASCII. Na ośmiopunktach jest „wyświetlony” tekst widoczny na ekranie monitora lub tekst komunikatów do użytkownika. Dzięki temu urządzeniu niewidomy może pracować z niemal identyczną sprawnością co widzący. Brajlowski monitor nie ma nic wspólnego z papierem. Wypukły zapis jest tworzony na plastikowej linijce. W tym przypadku jeden ośmiopunkt to prostokąt z ośmioma otworkami, we wnętrzu których ukryte są plastykowe bolce. Są one oparte na specjalnych piezoelektrycznych elementach wyginających się pod wpływem napięcia elektrycznego. Ich wygięcie powoduje podniesienie bolców, które wychodzą otworkami ponad powierzchnię linijki i drażnią dotykający je palec. Układ elektroniczny analizuje tekst, który ma być wyświetlony i generuje odpowiednie elektryczne impulsy. Na linijce są wyczuwalne tylko te punkty, które byłyby wypukłe, gdyby tekst zapisywano na brajlowskim papierze. www.wsip.com.pl 119 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 119 Wynalazek piezoelektryków i pomysł zastosowania ich do systemu Braille’a otworzył przed niewidomymi nowe możliwości. Wystarczy dysponować jednym urządzeniem, jedną linijką brajlowskich znaków, by można było odczytywać tysiące kolejno wyświetlanych linii tekstu. Przesuwanie po tekście umożliwiają klawisze kursorów. Niewidomy może na takim urządzeniu czytać zapis widoczny na ekranie lub tekst przechowywany na nośniku cyfrowym. Dzięki niemu „brajl papierowy” zamieniono na „brajl plastikowy”. Na świecie produkuje się wiele różnych modeli brajlowskich monitorów. Różnią się one nie tylko liczbą brajlowskich znaków, ale też zbiorem dodatkowych funkcji. Zwykłe monitory brajlowskie, stosowane kilka lat temu, tracą na znaczeniu. Brajlowskie znaki są zbyt drogie, by używać ich do jednego celu. Niewidomi od lat marzą o tym, by ich urządzenie przekazywało różne informacje. Idealnym rozwiązaniem byłoby zastosowanie specjalnego wejścia i protokołu transmisji danych umożliwiających odczytywanie nie tylko tego, co jest wyświetlone na komputerowym ekranie, ale też informacji pokazywanych na przeróżnych wyświetlaczach. Można by dzięki temu ubrajlowić teletekst, wyświetlacze radioodbiorników, magnetofonów, odtwarzaczy kompaktowych, elektronicznych wag, ciśnieniomierzy, itd. Nie zrealizowano do tej pory tego celu. Wykonano za to inny ważny projekt. Połączono profesjonalny notatnik, organizer z brajlowskim monitorem. Można mieć nadzieję, że niedługo doczekamy się na urządzenia wyświetlające w brajlu wszelkie dostępne informacje. Aby brajlowskie monitory jednofunkcyjne mogły konkurować z tak rozbudowanymi urządzeniami, musiały ulec modernizacji. Dzisiejsze modele jednofunkcyjnych urządzeń cechują się brajlowskimi znakami o niebywałej jakości. Zestaw brajlowskich i mówiących urządzeń, tworzących komputerowe stanowisko pracy dla niewidomych. Komputer pełni tu funkcję sterującą, a brajlowski notatnik służy zarówno do tworzenia własnych notatek, jak i realizowania funkcji brajlowskiego monitora. W skład zestawu wchodzą również brajlowska drukarka, syntezator mowy i skaner. Urządzenia te działają dzięki specjalistycznym programom udźwiękawiającym i ubrajlawiającym komputer oraz rozpoznającym czarny druk. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 120 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 120 Mają regulowaną twardość. Użytkownik może dostosować siłę z jaką wypychane są do góry brajlowskie punkty do wrażliwości swoich palców. Nad każdym znakiem ulokowane są specjalne czujniki, dzięki którym można sterować w komputerze systemowym kursorem. Inne czujniki generują specjalne komendy. Każdy model ma własną klawiaturę ułatwiającą szybką pracę. Brajlowskie monitory potrafią pokazać nie tylko tekst, ale również informację o kolorach, w których jest on wyświetlony oraz jego pozycję na ekranie. Specjalizują się zatem w jak najlepszym zrelacjonowaniu, co się dzieje na komputerowym ekranie, by niewidomy mógł pracować z efektywnością widzących współpracowników. Dzięki tym specjalnym unowocześnieniom, cel ten stał się realny. Brajlowskie drukarki Drukują na grubszym niż zwykle papierze. Są podłączane do komputera, skąd pochodzi wydrukowany tekst. Ich głowica drukująca ma inną zasadę działania niż w przypadku stosowanych powszechnie drukarek czarnodrukowych. Zamiast nadrukowywać kropki (drukarka igłowa) lub tworzyć kształty znaków (drukarka atramentowa i laserowa), uwypukla brajlowski papier, jak dłutko na tabliczce. Poza tą różnicą reszta jest identyczna: transmisja danych, jej protokół, czynności wymagane przy drukowaniu. Brajlowskie książki są drogie, przez co produkuje się ich niewiele. Często są niezbędne, ale w wielu dziedzinach można nieco oszczędzić. Dzisiaj różne informacje są dostępne dla niewidomych w takim samym stopniu, jak dla widzących. Na świecie produkuje się różne drukarki. Są wśród nich personalne, przeznaczone do użytku domowego i profesjonalne, stosowane w drukarniach. Te drugie mogą drukować nie tylko na papierze, ale również na specjalnych blachach. Wydruk dokonany na blachach jest przenoszony na papierowe kopie na specjalnych prasach. Drukarki personalne mogą drukować od 10 do 100 znaków na sekundę, na papierze „składankowym” lub kartkach A4. Wydruk może być jedno- lub dwustronny. Należy w ich przypadku wziąć pod uwagę hałas generowany podczas druku. O ile w drukarniach jest to normalne, to w domu lub klasie jest nie do przyjęcia. Im szybsza drukarka, tym mniej hałasu. W przypadku dużej liczby stron, drukowanych codziennie, wymagają osobnego pomieszczenia. Notatniki dla niewidomych Są to niewielkie i lekkie wielofunkcyjne urządzenia wyposażone w syntezatory mowy i brajlowskie linijki. Pełnią funkcje samodzielnego notatnika i brajlowskiego monitora. Wykonują wiele dodatkowych komend dyskontujących korzyści płynące z faktu wyposażenia ich w drogie brajlowskie elementy. www.wsip.com.pl 121 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 121 Służą one do: _ pisania własnych notatek i dokumentów, _ przechowywania w pamięci dużych tekstów, _ odczytywania informacji przygotowanych przez inne osoby, _ kopiowania informacji pomiędzy nimi i innymi tego rodzaju urządzeniami, m.in. komputerami, _ udźwiękawiania komputera poprzez wykorzystanie wbudowanego wewnątrz syntezatora, _ ubrajlawiania komputera poprzez pokazywanie w brajlu informacji wyświetlonych na ekranie, _ redagowania dokumentów dla ich wydruku na drukarce czarnodrukowej lub brajlowskiej, _ komunikowania się z innymi notatnikami, _ pobierania informacji z Internetu, _ dokonywania obliczeń z zastosowaniem inżynierskiego kalkulatora, _ aranżowania dnia pracy poprzez zainstalowany tam organizer, _ tworzenia notatek o terminach spotkań i danych adresowych, _ wypełniania zaprojektowanych przez siebie prostych baz danych, _ przygotowania tekstów matematycznych i literackich, _ odczytywania tekstów w różnych językach, szczególnie angielskim itd. Pierwsze notatniki zostały zaprojektowane w Stanach Zjednoczonych głównie z myślą o niewidomych uczniach i studentach. Są stosowane w tym środowisku powszechnie. Produkowane są różne ich modele. Najciekawsze z nich wyposażone są w 40 brajlowskich znaków i syntezator mowy. Inne mają tyle samo znaków, ale nie mają syntezatora. Spotykamy też modele z 32, 20, 18, 8 znakami brajlowskimi albo całkowicie bez nich, a jedynie z syntezatorem mowy. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 122 Braille Lite jest terminalem ubrajlawiającym komputer. Można odczytywać na nim tekst wyświetlony na komputerowym ekranie. Można skopiować do jego pamięci setki stron informacji, chociażby z Internetu, by dysponować nimi wszędzie. Jest też brajlowskim i mówiącym notatnikiem, zastępującym niewidomym zarówno kartkę, notes, kalendarzyk, długopis, jak i nowoczesny kalkulator i organizer. Można w nim zawrzeć sporą podręczną biblioteczkę, zawierającą książki, lektury, podręczniki itd. Ma to ogromne znaczenie na przykład dla studentów. Magdalena Szyszka może korzystać z jego pomocy również w samochodzie, tramwaju czy pociągu. Mówi, że to niebywała oszczędność czasu. E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 122 Elektroniczny powiększalnik z własnym kolorowym monitorem, powiększający obraz od 3 do 40 razy. Elektroniczne powiększalniki dla słabowidzących Słabowidzący wymagają powiększenia obrazu. Pomagają im w tym zwykłe optyczne lupy. Czasem jednak nie są one wystarczające. W wielu przypadkach konieczne jest 10- 20- lub 30-krotne powiększenie. Lupy optyczne nie są w stanie tego zrealizować bez zniekształceń. Komfort zapewniają powiększalniki elektroniczne. Są wśród nich takie powiększalniki, jak: _ telewizyjne – małe kamerki podłączane do telewizorów, _ przenośne – małe urządzenia wyposażone w akumulatory i własne ciekłokrystaliczne wyświetlacze, _ stacjonarne – profesjonalne urządzenia skanujące obraz z własnym stolikiem, kamerą, procesorowym układem przetwarzającym dane wizualne i dużym 17-calowym monitorem, _ komputerowe – podobne do stacjonarnych, bez własnego monitora, lecz podłączane pomiędzy komputer i jego monitor. Umożliwiają one oglądanie obrazu komputerowego i powiększonego obrazu rejestrowanego przez kamerę. Powiększalniki mogą wykonywać różne dodatkowe funkcje, wychodząc naprzeciw potrzebom słabowidzących z różnymi wadami wzroku. Na przykład izolowanie pojedynczej linii tekstu pomaga osobom o silnym oczopląsie, a podświetlona plamka na powiększanej stronie pomaga tak zwanym resztkowcom w znalezieniu powiększanego miejsca. Jest jedyną metodą na skorelowanie tekstu widzianego w powiększeniu z jego oryginałem. www.wsip.com.pl 123 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 123 Programy mówiące Wykorzystują syntezator mowy do zrealizowania funkcji lektorskich. Zajmują się głównie odczytywaniem tekstu wyświetlonego na ekranie, ale są i inne. Screen reader to program, który jest ekranowym lektorem. Udźwiękawia system operacyjny i uruchomione w nim aplikacje. Analizuje pracę komputera i odczytuje to, co jest dla niewidomego najważniejsze. Często jest to zawartość linii, w której znalazł się systemowy kursor. Innym razem – linia, w której jest wskaźnik myszy. Dla pełnego zrelacjonowania pracy systemu należy udźwiękowić klawiaturę, reagować na wiadomości przychodzące elektroniczną pocztą itd. Inne mówiące aplikacje nie wymagają pomocy Screen readera, gdyż same rozkazują syntezatorowi mowy. Są one wewnętrznie udźwiękowione. W Polsce znane są takie mówiące aplikacje, jak brydż, szachy, elektroniczny formularz, edytor, translator matematyczny, programy muzyczne, lektorskie itd. Programy powiększające obraz Działają w tle. Wkomponowują się w system operacyjny i powiększają obraz na ekranie. Powiększają od 2 do 32 razy. Istnieją programy przygotowane dla tzw. resztkowców, które zarówno powiększają obraz, jak i udźwiękawiają pracę systemu. Dzięki nim słabowidzący mogą kontrolować działanie komputera zerkając na ekran albo odwrócić od niego wzrok i słuchać, co mówi syntezator. Inne programy tylko powiększają obraz i są przeznaczone dla osób z mniejszymi wadami wzroku. Urządzenia mówiące Jest to szeroka gama elektronicznych urządzeń, które informują głosem o wykonywanych funkcjach. Wśród nich są kalkulatory, ciśnieniomierze, glukometry, testery kolorów, wagi, zabawki, gry, informatory, wizytówkiitd. Mają wbudowane syntezatory mowy albo moduły dźwiękowe. Mogą mówić pełną syntezą mowy lub odtwarzać wcześniej nagrane komunikaty. W tej grupie są mówiące notatniki, które ze względu jednak na ich wielofunkcyjność, częste ubrajlowienie i współpracę z komputerami kwalifikujemy do osobnej grupy. Ostatnim szlagierem wśród mówiących urządzeń są telefony komórkowe. Niektóre z nich mają takie elektroniczne i programistyczne możliwości, że łatwo jest do nich załadować program udźwiękawiający i syntezator mowy. Niewidomi użytkownicy mogą wykonać na takich aparatach wiele funkcji dostępnych dla widzących. Mogą pisać i wysyłać SMS, MMS, maile, dokonywać obliczeń w kalkulatorze, ustawiać alarmy, zmieniać opcje itd. W dobie telefonii komórkowej pełne udostępnienie tych urządzeń niewidomym stało się bardzo ważne. Kolejnym mówiącym urządzeniem, na które czekają wszyscy niewidomi, jest odbiornik GPS. Dzięki niemu niewidomi będą informowani o miejscu, w którym się Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 124 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 124 znajdują. W tej chwili precyzja lokalizacji sięga kilkunastu metrów. Przypuszcza się, że już niedługo obniży się ona do kilku metrów. Dzięki tej dokładności niewidomi dowiedzą się, gdzie się znajdują, jak trafić do wybranego miejsca oraz gdzie znajduje się ich dom. Urządzenie to będzie miało zasadnicze znaczenie dla tych, którzy nie potrafią się zdobyć na wyjście do miasta z powodu zbyt wielkich obaw o możliwość trafienia gdziekolwiek. Z udźwiękowionym GPS’ emnikt nie zabłądzi. Systemy lektorskie Są to specjalizowane zestawy komputerowe umieszczone w specjalnej obudowie lub oferowane w postaci zbioru osobnych elementów. Główne ich części to: jednostka centralna, skaner, syntezator mowy i mówiący program rozpoznający czarny druk. Urządzenia lektorskie służą do czytania książek, dokumentów, listów napisanych drukowanymi literami, zaświadczeń, czarnodrukowych podręczników, gazet, pism, biletów, reklamy, etykiet i pokwitowań. Oferowane na rynku programy rozpoznające druk są bardzo skuteczne. Dobrej jakości druk jest rozpoznawany prawie w stu procentach. Dzięki temu niewidomi mogą czytać zwykłe książki bez pomocy innych osób. Do programów rozpoznających czarny druk dochodzą programy rozpoznające druk brajlowski. Mogą je zastosować osoby widzące do odczytania przygotowanego przez niewidomego dokumentu. Najlepszym na to przykładem jest odczytanie klasówki napisanej przez niewidomego ucznia. Urządzenia lektorskie mogą być zbudowane z różnych elementów i wykonywać różnorodne funkcje. Można spotkać urządzenia, którymi steruje się za pomocą klawiatury brajlowskiej maszyny do pisania. Mogą one być wyposażone w syntezatory elektroniczne lub programistyczne. Mogą być do nich podłączone brajlowskie monitory, dzięki którym rozpoznawany dokument będzie wyświetlany w brajlu. Dzięki kolejnym urządzeniom peryferyjnym mogą z nich korzystać niewidomi inwalidzi ruchu. Pomagają im specjalne duże klawiatury, myszy nagłowne itd. Brajlowskie rysunki Jeszcze teraz stosuje się konwencjonalne metody rysowania wypukłych linii. Używa się do tego celu zwykłego papieru lub folii. Na papierze linie zbudowane są z wypukłych punktów. Okazało się, że zbiory takich punktów są odbierane przez dotyk, jak ciągłe linie lub wypukłe powierzchnie. Dopiero szczegółowe oglądanie pozwala wychwycić punktową strukturę rysunku. Wypukły rysunek na folii wygląda inaczej. W tym przypadku nie uwypuklamy punktów, lecz rysujemy ciągłe linie. Wystarczy przeciągnąć ostro zakończonym dłutkiem po powierzchni takiej folii, by zostawić na niej wypukły ślad. Obie wymienione techniki służą do tworzenia tak zwanych rysunków brajlowskich. W tym przypadku nie chodzi o sześciopunktowy kod Braille’a, ale o prezentowanie niewidomym grafiki poprzez uwypuklanie. Obie techniki umożliwiają www.wsip.com.pl 125 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 125 przygotowywanie dla niewidomych brajlowskich map, schematów, wykresów, figur geometrycznych, planów i wszelkich uproszczonych obrazów. Od kilku lat stosuje się do tych celów wygrzewarki. Są to proste urządzenia, które nagrzewają specjalną folię. Tam, gdzie jest ona ciemna, powstaje uwypuklenie. Jasne miejsca pozostają bez zmian. Tę specjalną folię nazywa się pęczniejącym papierem. Im bardziej czarne miejsce, tym grubsza wypukłość. Rysunki nie są złożone z punktów, lecz gładkich linii i powierzchni. Można w tej technice powielać w brajlu czarnodrukowe ilustracje. Najpierw więc przygotowuje się czarnodrukowy wzorzec (wykres, mapkę, kontury obiektu itp.), kopiuje się obraz na papierze pęczniejącym, który wkłada się na koniec do wygrzewarki. Po odpowiednim wygrzaniu wyjmujemy uwypuklony papier. Drukowanie brajlowskich rysunków na komputerowych drukarkach Drukarki brajlowskie nie tylko drukują sześcio – czy ośmiopunkty, ale również zbiory dowolnie rozmieszczonych punktów. Można z tych punktów stworzyć brajlowskie rysunki takie, jak wcześniej przez dziesiątki lat tworzono za pomocą dłutka. Sieć punktów jest tak gęsta, że nie zauważamy nieregularności. Skąd bierze się powielany w brajlu wzorzec? Są różne programy drukujące brajlowskie rysunki. Mogą one przetwarzać zeskanowany obraz albo obraz stworzony za pomocą komputerowej myszki i klawiatury. Zaprojektowany obraz jest przekształcany na zbiór stosownych rozkazów sterujących pracą brajlowskiej głowicy. Brajlowskie monitory graficzne Zwykłe brajlowskie monitory wyświetlają w brajlu tekst, a graficzne pokazują wypukłą grafikę. Nie widzimy więc na nich brajlowskich sześcio – czy ośmiopunktów, lecz obraz przedstawiony na specjalnym dotykowym ekranie. Brajlowskie punkty w obu tych urządzeniach są zbudowane na tej samej zasadzie. Jest tam kilkadziesiąt linijek i kolumn punktów, które unoszą się pod wpływem napięcia elektrycznego. Po podłączeniu do komputera możemy na nich obejrzeć wypukłą (brajlowską) postać graficznych elementów widocznych na ekranie. Dzięki takim urządzeniom niewidomi mogą dowiedzieć się, jak wygląda „windowsowski” pulpit, menu, okienko dialogowe, wykres i ikonki. Można obejrzeć wszystkie graficzne elementy, których kolor odbiega od tła, albo tylko obiekty wyświetlone we wskazanym kolorze. Oprogramowanie muzyczne dla niewidomych Możemy korzystać już z programów rozpoznających zapis nutowy. Zadanie to jest bardziej skomplikowane, niż rozpoznawanie czarnodrukowych liter lub brajlowskich punktów, jednak i z tym sobie poradzono. Skanujemy czarnodrukową partyturę i otrzymujemy jej cyfrową postać. Możemy jej wysłuchać przez podłączony do komputera syntezator muzyczny. Co więcej, samą partyturę możemy odczytać za pomocą Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 126 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 126 syntezatora mowy albo wydrukować ją na brajlowskiej drukarce. Program taki służy do komputerowego tworzenia plików MIDI, które można następnie odsłuchać na elektronicznym instrumencie, albo zamienić na zapis nutowy. Programy te są w pełni udźwiękowione i ubrajlowione, dzięki czemu każdy niewidomy muzyk samodzielnie dysponuje narzędziem znakomicie ułatwiającym mu pracę. Podobne programy są stosowane przez widzących, toteż możliwa jest między nimi wymiana muzycznych plików. Oprogramowanie matematyczne System Translatorprzekształca matematyczny tekst zapisany w języku TEX/LATEX na postać lektorską i brajlowską. Języki rodziny TEXsą powszechnie używane przez widzących matematyków i czarnodrukowe wydawnictwa. Do tej pory niewidomi nie mogli czytać dokumentów przygotowanych w ten sposób. Teraz uruchamiają system Translatori uzyskują akceptowalną przez siebie formę. Syntezator czyta tekst matematyczny, jakby był żywym lektorem, a na brajlowskim monitorze lub drukarce pojawia się jego brajlowska wersja. Translator wykorzystuje tak zwaną rozszerzoną brajlowską notację matematyczną. Dzięki temu systemowi można przygotować dla niewidomych uczniów tekst zadań egzaminacyjnych, które do tej pory głośno odczytywano. W tej chwili powstaje drugi ważny system – Homer, który realizuje odwrotną funkcję. Niewidomy będzie pisał pracę w brajlu, a Homer przekształci ją na zbiór komend LATEX’a, gotowy do wydruku dla widzących. Umożliwi to samodzielną pracę nie tylko uczniom, ale również studentom i naukowcom. Wymienione urządzenia i programy diametralnie zmieniają sytuację niewidomych. Tempo ich pracy różni się nieznacznie od tempa osób widzących. Dobrze przygotowany i wykształcony niewidomy może działać z pomocą komputera nawet szybciej niż inni. Dzięki zastosowaniu nowoczesnej technologii informatycznej niewidomi wykonują z powodzeniem takie zawody, jak: tłumacz, informatyk, nauczyciel, masażysta, menadżer, muzyk, kompozytor itd. Fakt umożliwienia niewidomym dostępu do informacji otworzył drzwi do świata nauki i umożliwił wykształcenie. Dzięki urządzeniom mówiącym i brajlowskim mogą oni korzystać ze skanerów, modemów telekomunikacyjnych, baz danych, Internetu, bibliotek internetowych, przeróżnych programów komputerowych produkowanych dla wszystkich użytkowników. Nowocześnie zrehabilitowany niewidomy pracuje umysłowo, dysponuje komputerem i urządzeniami peryferyjnymi, na co dzień wykorzystuje syntezator mowy i brajlowski terminal. Najlepiej, gdy dysponuje brajlowskim mówiącym notatnikiem, gdyż może wykonać wszystkie niezbędne funkcje za pomocą jednego urządzenia. Każdy może skorzystać z dobrodziejstw Internetu. Zgromadzone tam zasoby są liczone w miliardach stron. Wśród nich jest wiele interesujących dla uczniów i szkół. Pomimo to nie znajdziemy tam wszystkiego. Wydawnictwa nie udostępniają większości swoich zbiorów w tej formie. Mają słuszne obawy o bezprawne ich kopiowanie. www.wsip.com.pl 127 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 127 Aby niewidomi uczniowie mogli dysponować podręcznikami, należy zastosować jedno z dwóch rozwiązań. Można spróbować uzyskać od wydawców specjalne zezwolenie na korzystanie w szkołach specjalnych z książek zapisanych w formie cyfrowej. W razie niepowodzenia w tych negocjacjach, można zakupić stosowną liczbę egzemplarzy czarnodrukowych podręczników dla uczniów w klasie i je zeskanować. Wtedy każdy będzie mógł dysponować zarówno wersją czarnodrukową, jak i jej lektorską kopią. Niektóre książki należy zaadaptować do potrzeb niewidomych czytelników. Trzeba na przykład omówić w specjalny sposób ilustracje. Dla ułatwienia nauki widzącym uczniom wiele treści dydaktycznych przedstawianych jest w formie graficznej. W swoim podręczniku do biologii znajdują schemat albo powiększone zdjęcie komórki, dzięki którym poznają jej budowę. Obok ilustracji znajdują odnoszący się do niej komentarz, który bez niej nie jest zrozumiały. W brajlowskiej wersji tego podręcznika może również znaleźć się schemat komórki, musi on być jednak przygotowany specjalnie. Wypukły rysunek jest tak specyficzny, że również komentarz wymaga modyfikacji. Podobnych adaptacji wymagają w podręcznikach do matematyki wykresy, a do geografii mapy, ilustracje tabelki i przekroje. Niektóre książki wymagają redakcyjnego połączenia zeskanowanego tekstu z przepisanymi ręcznie fragmentami. Dopóki wydawcy nie udostępnią matematycznych podręczników przygotowanych w formie cyfrowej zapisanej w edytorach rodziny TEX, wyrażenia matematyczne trzeba przepisywać na system brajlowski. I g o r Bu s ł owi c z – prawie niewidomy informatyk. Absolwent wydziału Matematyki, Informatyki i Mechaniki Uniwersytetu Warszawskiego. Od roku 1987 zaangażowany w tworzenie specjalistycznego oprogramowania dla niewidomych. - Przez dwa pierwsze dni życia byłem zupełnie zdrowy. Najprawdopodobniej, gdyby to było możliwe, przekonałbym się, że całkowicie dobrze widzę. Niestety, takie małe dzieci niezależnie od okoliczności i tak jeszcze nie widzą. Trzeciego dnia mama dowiedziała się od lekarzy, że dostałem wylewu krwi do mózgu i nie dożyję do wieczora. Pewnie tak by się stało, gdyby nie pewna położna, która zrobiła wszystko, by mnie uratować. Jakoś jej się to cudem udało. Lekarze wyrokowali, że nie będę widział ani słyszał, a co gorsza będę sparaliżowany. Żyłem nadal, a oni przedłużali mi życie i przekładali terminy ewentualnego końca. Trwało to zdecydowanie długo, bo ostatni wyrok usłyszałem, gdy miałem aż dwanaście lat. Rzeczywiście byłem niewidomy i prawostronnie sparaliżowany do dziesiątego miesiąca życia, ale po trepanacji czaszki zacząłem trochę widzieć, a paraliż cofnął się w dużym stopniu. W związku z tym, że musiałem uczęszczać do szkoły dla niewidomych, rodzice przeprowadzili się do Warszawy. Chodziłem do szkoły w Laskach, a potem do masowego liceum imienia „Lotnictwa Polskiego”. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 128 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 128 Jak sobie radziłeś z nauką przy swoich ograniczonych możliwościach? - Zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum udawało mi się być wśród kilku najlepszych uczniów. Czy pamiętasz średnią z ocen w klasie maturalnej? - Prawie pięć. (Warto tu przypomnieć, że w czasie, gdy Igor zdawał maturę, nie dawano szóstek.) Kiedy zdecydowałeś, że wybierzesz się na informatykę? - Zawsze myślałem o wydziałach matematycznych lub lingwistycznych. O informatyce zdecydowałem parę dni przed złożeniem dokumentów. Zainteresowała mnie ona już wcześniej, ale bardziej poważnie myślałem o matematyce stosowanej. Czy od razu przekonałeś się, że jest to właściwy wybór? - Tak. Od razu mnie to wciągnęło i miałem dobre oceny. Powiedzmy wobec tego, jaką średnią ze wszystkich ocen osiągnąłeś? - Skończyłem z wynikiem 4.57. Warto też powiedzieć, że taka średnia na wydziale Matematyki, Informatyki i Mechaniki UW jest zupełnie niebywała. Takie osiągnięcia były tam rzadkością. Igor jest zatem jednym z najlepszych absolwentów tego wydziału. Dołożył do tego wyniku piątkę z pracy magisterskiej i piątkę z jej obrony. Czy miałeś kiedykolwiek problemy z nauką? - Może raz, gdy na pierwszym roku z pisemnego egzaminu dostałem dwójkę, którą potem poprawiłem na piątkę. Widzisz bardzo niewiele, jesteś tak zwanym resztkowcem. Korzystasz raczej z czarnego druku czy z brajla? - Mogę korzystać z obu zapisów. Czarny druk przydał mi się najbardziej w drugiej klasie szkoły średniej, gdy nie dysponowałem podręcznikami w brajlu. Dostałem specjalny aparat powiększający obraz, dzięki któremu mogłem czytać zwyczajne podręczniki. Bardzo mi się to przydało później, gdy na studiach w ogóle nie było żadnych brajlowskich podręczników matematycznych i informatycznych. Czytałem więc czarny druk dzięki temu powiększalnikowi i przesłuchałem kilka ważnych książek nagranych przez lektorów na taśmy magnetofonowe. Może warto powiedzieć, że wiele tych nagrań zrealizowałeś właśnie ty razem ze swoimi widzącymi kolegami. Na szczęście studiowaliście nieco wcześniej i mogłem już wykowww. wsip.com.pl I g o r B u s ł o w i c z 129 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 129 rzystać wasze materiały. Faktycznie. Gdy byłem na czwartym roku tego samego co ty wydziału, udało mi się zorganizować grupę bardzo miłych ludzi, którzy zabrali się do nagrywania taśm. Wszystkie te książki mówione zostały przekazane do wydziałowej biblioteki. Byłoby bardzo dobrze, gdyby na wszystkich wydziałach taka akcja trwała bez przerwy. Książek dla niewidomych nigdy nie jest za dużo. Może teraz lepiej by było je skanować i gromadzić na nośnikach cyfrowych, zamiast nagrywać na taśmach. Tak czy inaczej wydziałowe biblioteki mogłyby w ten sposób pomóc następnym niewidomym absolwentom. - Właśnie stamtąd je wypożyczałem. Gdy już stałeś się jednym z najlepszych absolwentów naszego wydziału, zająłeś się programami dla niewidomych? - Od razu po studiach zacząłem pracować w Polskim Związku Niewidomych, gdzie pod kierownictwem doktora Stanisława Jakubowskiego skomputeryzowałem drukarnię książek brajlowskich. Stworzyliśmy tam specjalne oprogramowanie, dzięki któremu wpisane na komputerze książki mogły być precyzyjnie formatowane i drukowane na brajlowskich drukarkach. Głównym osiągnięciem tego zespołu było stworzenie dobrego algorytmu dzielenia polskich wyrazów zgodnie z zasadami ortografii, prawda? - Rzeczywiście. Nasze oprogramowanie stworzone dla drukarni liczyło około dziesięciu tysięcy wierszy. Dziesięć tysięcy wierszy, to książka licząca trzysta trzydzieści stron. Nie był to jednak największy program, który stworzyłeś? - Rzeczywiście. Od kilkunastu lat pracuję w firmie „Altix”, z którą między innymi skomputeryzowałem Bibliotekę Centralną Polskiego Związku Niewidomych. Stworzyłem dla jej potrzeb pakiet programów Bibl,który automatyzował proces wypożyczania książek. Ten pakiet miał około dwudziestu pięciu tysięcy wierszy, czyli ponad osiemset stron A4. Miałeś też swój wielki udział w stworzeniu pierwszego syntezatora mówiącego po polsku i programu udźwiękawiającego komputer. Mogę to stwierdzić najbardziej autorytatywnie, bo sam brałem w tym udział. Twoja rola w tym przedsięwzięciu jest nie do przecenienia. O ile w dziedzinie syntezatorów powstało w naszym kraju kilka konkurencyjnych, to w klasie programów lektorskich, czy jak mówią inni, czytających ekran lub udźwiękawiających komputer, nasze dzieło było i jest nadal jedyne. Nie koniec na tym. Od lutego 2000 roku niemal do tej chwili tworzyłeś następne programy. Jesteś głównym autorem programów udostępniających Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 130 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 130 niewidomym dokumenty matematyczne. - Było to pasjonujące zadanie. Doktor Włodzimierz Wysocki uzyskał grant finansowany przez Komitet Badań Naukowych i zaprosił nas obu do współpracy. Moim zadaniem było stworzenie oprogramowania analizującego dokumenty rodziny TEX generującego ich postać brajlowską i lektorską. Nasz system daje zatem niewidomemu użytkownikowi wydruk w brajlu i specjalny tekst przypominający efekt pracy lektora czytającego matematyczny podręcznik. Tym razem napisaliśmy prawie dwadzieścia tysięcy wierszy. To zadanie było najtrudniejsze spośród wszystkich dotychczasowych moich osiągnięć. Wymagało zdecydowanie największego wysiłku intelektualnego. Znasz kilka języków obcych, z którymi świetnie sobie radzisz. Zawsze, gdy jest mowa o nich, widać, że sprawia ci to przyjemność. Czy nigdy nie żałowałeś wyboru informatyki kosztem lingwistyki? - Nie. W życiu i w pracy przydają mi się obie dziedziny, a ponadto programowanie też wymaga znajomości języków informatycznych. Jesteś najlepszym specjalistą w dziedzinie informatyki dla niewidomych nie tylko poprzez tworzenie własnych specjalistycznych programów, ale również z powodu niebywałej znajomości wszelkich urządzeń produkowanych dla niewidomych na całym świecie. Jak oceniasz elektroniczne i informatyczne pomoce rehabilitacyjne, które są dostępne na rynku? - Sam używam wielu spośród tych urządzeń i programów. Oceniam je zdecydowanie pozytywnie. Zostały bardzo mądrze zaprojektowane i widać, że poświęcono wiele czasu na ich przetestowanie. Brali w tym udział sami niewidomi, dzięki czemu były wielokrotnie doskonalone. Ważne jest, że pomyślano w zasadzie o wszystkich grupach inwalidów wzroku. Niewidomi mogą korzystać z brajlowskich i mówiących urządzeń, słabowidzący z powiększalników, a tak zwani resztkowcy z obu tych kategorii naraz. Produkuje się zarówno urządzenia stacjonarne, jak i przenośne, co diametralnie zmienia sytuację w domu, w pracy i w podróży. Na przykład brajlowski mówiący notatnik może być używany przez niewidomego w pracy, w domu, a też w czasie podróży. W ten sposób w dużym stopniu przybliżamy możliwości niewidomego do widzących, którzy od dawna mogą wszędzie dysponować przyrządami niezbędnymi do pisania. Może to być również elektroniczny notatnik. Trudno w tej sytuacji narzekać na brak dostępu do informacji. Już od lat niewidomi mogą czytać czarnodrukowe książki, podręczniki, gazety, korespondencję, wykorzystując syntezatory mowy lub brajlowskie monitory podłączone do komputerów wyposażonych w skanery i specjalistyczne programy albo (w przypadku słabowidzących) świetne powiększalniki elektroniczne i programy powiększające obraz na ekranie monitorów. Rozwój w tej dziedzinie w ostatnich latach był wręcz oszałamiający. Jestem bardzo szczęśliwy, że rozpoczął się on na dobrą sprawę dokładnie wtedy, gdy ja skończyłem www.wsip.com.pl I g o r B u s ł o w i c z 131 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 131 studia. Dzięki temu znalazłem fascynującą pracę i możliwość realizowania swoich marzeń. Cieszę się, że kilka razy udało mi się przyczynić do tego rozwoju. Moje opracowania i sugestie decydowały o zmianie sytuacji niewidomych w Polsce, a czasem nawet za granicą. Jak myślisz, jak zmieni się pod tym względem świat za dziesięć lub dwadzieścia lat? - Trudno jest przewidzieć rozwój tego rynku. Kilku rzeczy można być jednak pewnym. Tak jak dzisiaj możemy czytać czarnodrukowe teksty książek beletrystycznych, tak za kilka lat będzie możliwe rozpoznawanie tekstów matematycznych i nut. Teraz jest to jeszcze niemożliwe. Zniknie wtedy kolejny problem, z którym sam się często borykałem – niewidomi zaczną korzystać z czarnodrukowych podręczników matematycznych. Będzie to również bardzo ważne dla niewidomych muzyków. Przewiduję znaczne zwiększenie produkcji urządzeń udźwiękowionych. Będą one mówiły nie tylko do niewidomych, lecz do wszystkich. Z odczytywaniem informacji na ekranach i wyświetlaczach mają przecież kłopoty też ludzie widzący, którzy nie widzą całkiem dobrze. Są wśród nich ludzie starsi, którym wzrok stopniowo się pogarsza. Takich osób jest w Polsce około miliona. To wystarczająco duża grupa konsumentów, by zacząć udźwiękawiać urządzenia codziennego użytku, takie jak telewizor, wideo, telefony itd. Już niedługo zastosuje się syntezatory mowy do odczytywania prezentowanych przez nie menu i innych informacji. Podobnie będzie zapewne z odczytywaniem telegazety i stron internetowych. Głosem zaczną przekazywać informację autobusy, tramwaje i pociągi. Mówiące bazy danych pojawią się w miejscach publicznych, w urzędach i różnych instytucjach. Nie wyobrażam sobie dworców lub lotnisk, na których nie będzie można posłuchać rozkładu jazdy lub rozkładu przylotów i odlotów. Technika wkracza również w świat medycyny. Dzięki jej rozwojowi możliwe będzie między innymi przeszczepianie gałek ocznych. Zmniejszy się liczba niewidomych. Coraz więcej natomiast będzie trzeba myśleć o różnych grupach słabowidzących. Dla nich będą systemy mówiące i powiększające obraz. Jeśli nic złego nie spotka naszego świata, będzie on bardziej przyjazny dla wszystkich. Dodajmy jeszcze do tego system GPS, dzięki któremu każdy niewidomy będzie wiedział, w którym miejscu się znajduje. Na koniec powiedz, co zrobisz w następnych latach, by utrzymać wysoką pozycję w tej dziedzinie? - Pomimo tak wielkiej pracy, którą już wykonali informatycy i elektronicy, pozostaje jeszcze wiele do zrobienia. To oznacza, że będę miał dużo pracy. Czasem chciałbym odpocząć, ale jakoś nigdy mi się to nie udaje. Zawsze są kolejne pilne zadania. Jest to zupełnie zrozumiałe. Niewidomi od lat czekają na kolejne wynalazki dyskontujące poziom osiągnięty w tej dziedzinie. Gdy już mamy programy rozpoznające drukowane litery, wszyscy z utęsknieniem czekają na program Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 132 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 132 rozszyfrowujący wyrażenia matematyczne, partytury, a nawet pismo ręczne. Gdy już czytamy za pomocą syntezatorów mowy przeróżne informacje i książki, chcemy by można było odczytać dokładnie wszystko. Chcę się trochę pouczyć kolejnych rzeczy, by stworzyć następny autorski system. Mam nadzieję, że uda mi się to osiągnąć. Igor rzeczywiście ma co robić. Zawsze wtedy, gdy wygląda na to, że może trochę odpocząć, nadchodzą wiadomości o konieczności rozpoznania kolejnego urządzenia lub programu, które wymagają przygotowania dla polskich klientów. Aktywna postawa mojego rozmówcy owocuje sukcesami i niestety brakiem wolnego czasu. Pozostaje mieć nadzieję, że to, co robi Igor, jest i dla niego i dla innych niewidomych najważniejsze. Wrócił do domu wypoczęty. Nie było go długo, bo po obozie pojechał jeszcze z mamą na kilka dni do rodziny. Tam też było fajnie. Spotkał samych widzących: kilku chłopaków i kilka dziewcząt, którzy okazali się otwarci na innych. Bawił ich jego styl. Uczyli go gry w tenisa – on uderzał w lotkę, a oni bronili. Znowu uderzał, aż mu się znudziło. Następowało to dosyć szybko, bo przecież nie mógł odbierać ich podań. Potem bawili się jego strzelaniem karnych. Wychodziło mu nieźle. Strzelał dosyć celnie, a czasem nawet trafiał w „okienko”. Później oni próbowali tego samego z zamkniętymi oczami, bawili się świetnie. Tuż przed początkiem roku szkolnego pełen wrażeń spotkał się z Agnieszką. Nie wiedział co powiedzieć. Tęsknił już za nią, ale miał coś na sumieniu. Był za solidny, by ją oszukać. Powiedział prawie wszystko, a ona odeszła. Była mu do tej pory wierna. Jej wakacje nie były wypełnione szaleństwami, bo nie miała potrzeby sprawdzania się. Lubiła żyć stabilnie. On tymczasem, jak się okazało, szukał przygód. Nie zgadzało się to z jego charakterem, ale jednak świat okazał się zbyt pociągający. Odeszła, a on żałował tego, co się stało. Został sam i przypomniał sobie, co to jest smutek. Dawno się nie smucił. Teraz przyszło mu cierpieć na własne życzenie. Nie mógł myśleć o niczym innym. Wspominał ich spotkania. Wszystko, co ich wcześniej łączyło, nabierało potężnej wartości. Nie odczuwał wcześniej tego w ten sposób. Czuł się bardzo samotny, kompletnie wariował, gdy myślał, że już jej nie przytuli, nie ucieszy się jej delikatnym pocałunkiem, a nawet nie pójdą razem do teatru. Marzył o niej i nie mógł sypiać. Gdzie ona jest, gdzie piękny zapach jej włosów, gdzie milutkie, puszyste sweterki i te drobne, leciutkie dłonie, w których czuł troskliwość i wierność, a może nawet jeszcze wczesną, dopiero kiełkującą miłość. Był na siebie okropnie zły. Jeszcze bardziej na dziewczyny z obozu, na które zwalał w myślach winę. - Boże, co ja narobiłem. Co mnie podkusiło? Nie miał wyjścia. Pozostało mu obserwować, że ona też jest smutna i zabrał się do pracy. Zrobił się nerwowy i bardziej agresywny. Stracił kogoś bliskiego i wiele rzeczy przestało mu się podobać. Ściślej mówiąc nic mu się nie podobało. Złościł się, gdy coś było nie tak. Denerwowały go niezbyt mądre dowcipy, kombinacje kolegów w dwóch ich podstawowych tematach www.wsip.com.pl I g o r B u s ł o w i c z 133 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 133 – jak poderwać kolejną dziewczynę i jak przebrnąć przez klasówki bez większego wysiłku. Skończył z próbami zespołu, bo już wiedział, że nie wyjdzie to poza sferę amatorskich popisów. Wziął się do nauki. Wszystko inne nie miało teraz większego sensu. Nawet te ich skromne polityczne protesty nie miały większego znaczenia – kto się tym interesuje? Po swoim niepowodzeniu wszystko wydawało mu się marne. Wcześniej był przekonany, że protestować przeciw złu trzeba. Teraz to minęło, gdzieś uciekło. Inni coraz bardziej się angażowali, a on stał obok. Zamknął się w sobie. Potrafił skoncentrować się jedynie na swoich celach. Przykre wspomnienia mógł uciszać wyłącznie myśleniem o studiach, o jego miejscu w życiu, o tym, by jakoś przejść ten trudny okres i nie stracić szans. Kłopoty miną. Nie chciał, by było na coś za późno, gdy teraźniejsze problemy miną. Właśnie takiej postawy nauczyła go matka i przyjaciele. Zły czas trzeba przeczekać wykonując wszystkie obowiązki, by nie powiększać strat. Słusznie wymyślił, że najlepszym sposobem na dostanie się na studia jest zakwalifikowanie się do finału olimpiady matematycznej. Zaczął analizować ten plan. Miał sporo czasu – prawie rok. Wytyczył sobie taki cel i uznał, że gdy to mu się uda, będzie człowiekiem sukcesu. W przeciwnym razie będzie musiał zdawać egzamin na studia. Bał się tego, bo nie miał pojęcia, jak to może się w jego przypadku odbyć. Pocieszał się tym, że skoro inni niewidomi sobie poradzili, to i dla niego znajdzie się jakaś odpowiednia metoda zdawania. Sama w sobie konieczność podejścia do egzaminu nie była najgorsza. Porażka w olimpiadzie będzie jednak oznaczać, że i w tej dziedzinie nie jest wystarczająco zdolny, tak jak wcześniej okazało się w przypadku muzyki. Osamotniony i zniechęcony do życia, poświęcał czas nauce. Stanisław Jakubowski – niewidomy informatyk, o którym się mówi, że trudno znaleźć dziedzinę, w której nie byłby profesjonalistą. Jego zainteresowania – poza informatyką – to historia, matematyka, muzyka, a nade wszystko lingwistyka. - Niekiedy zastanawiam się, czy osiągnięcie przeze mnie normalnego poziomu życia jest sukcesem, czy raczej darem losu. Jak wyglądała moja droga? Nie widzę od wczesnego dzieciństwa, co „zawdzięczam” błędowi w sztuce lekarskiej. Bardzo wcześnie straciłem ojca. Mama nie mogła sobie poradzić z wychowaniem licznego potomstwa, tak więc lata przedszkolne spędziłem w domu dziecka. Edukację rozpocząłem w Ośrodku dla Dzieci Niewidomych w Krakowie, gdzie funkcjonowała szkoła muzyczna. Bardzo cenię nauczycieli, którzy mnie wówczas uczyli. Przedmioty ogólnokształcące stały na bardzo wysokim poziomie. W dodatku muzyka stanowiła dla mnie i moich kolegów niezwykle ważne źródło rozwoju osobowości. Oprócz słuchu muzycznego i wrażliwości estetycznej miałem w mojej szkole możliwość doskonalenia takich cech charakteru, jak dokładność, pokora w dążeniu do opanowania ćwiczonego utworu, a nade wszystko umiłowanie pogłębianej dziedziny sztuki czy wiedzy. Potem Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 134 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 134 uczęszczałem do liceum dziennego, do czego zresztą długo przekonywałem mamę. Wówczas byłem jedynym niewidomym uczniem w szkole. Uważam, że właśnie taka forma edukacji dla niewidomych jest najlepsza – jeden, najwyżej dwóch niewidomych w szkole. Większa ich liczba jest już dla nich niebezpieczna, gdyż wtedy zaczynają tworzyć, kosztem kontaktów z widzącymi kolegami, własne środowisko. Bardzo miło wspominam czas spędzony w liceum. Udało mi się zaprzyjaźnić z wieloma osobami. Nie czułem się gorszy od innych, przeciwnie, byłem najlepszym uczniem w klasie. Nauka zawsze sprawiała mi przyjemność. Moje zainteresowania były różnorodne, od filozofii do matematyki, co zresztą pozostało mi do dzisiaj. Po ukończeniu szkoły średniej rozpocząłem studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Krakowie. Wówczas, muszę przyznać, stchórzyłem, bowiem tak naprawdę chciałem studiować nauki komputerowe. Jednakże perspektywa samodzielnego życia w Warszawie nieco mnie przeraziła, tym bardziej, że wtedy dopiero zacząłem uczyć się samodzielnego poruszania. W roku 1967, kiedy rozpoczynałem studia, pojęcie „informatyka” chyba jeszcze nie funkcjonowało. Mówiło się raczej o metodach numerycznych. Marzenie o poznaniu komputerów nie dawało mi spokoju i po ukończeniu pierwszego roku na kierunku ekonomiki przemysłu na krakowskiej WSE spróbowałem jeszcze raz. I tak rozpocząłem naukę w Warszawie, na kierunku ekonometrii. Studiowanie samej matematyki kłóciłoby się z moimi dość szerokimi zainteresowaniami, a dziedzina zastosowania metod matematycznych w ekonomii dawała możliwość zdobywania wiedzy z różnych, z pozoru odległych dyscyplin, takich jak np. socjologia i algebra liniowa. Decydujące znaczenie miała dla mnie w czasie studiów pomoc widzących kolegów, którzy nagrywali dla mnie książki i notatki z wykładów, na których dominowała symbolika matematyczna. Takie bowiem wykłady jest znacznie trudniej utrwalić w brajlu, opierając się wyłącznie na słuchu, gdyż w praktyce żaden wykładowca nie dyktuje dokładnie wzoru zapisywanego na tablicy. Studia skończyłem z dobrym wynikiem. Dosłownie w kilka dni po obronie pracy magisterskiej, za pośrednictwem niewidomego matematyka – Ryszarda Sawy, zetknąłem się z profesorem Leonem Łukaszewiczem, współkonstruktorem ZAM- a, pierwszego komputera w Polsce. Profesor był zainteresowany możliwościami niewidomych w zawodach informatycznych. Na jednej z konferencji naukowych zetknął się z Optaconem, aparatem do czytania, zaprojektowanym specjalnie dla osób z dysfunkcją wzroku i chciał zatrudnić niewidomego absolwenta studiów matematycznych lub pokrewnych tej dziedzinie wiedzy. Rozpocząłem więc pracę w Instytucie Podstaw Informatyki Polskiej Akademii Nauk. Można powiedzieć, że dzięki aparatowi Optaconzrobiłem karierę. Najpierw przeszedłem 3-tygodniowe szkolenie w Szwecji, które pogłębiłem własnym intensywnym treningiem. Przeprowadzałem liczne demonstracje tego aparatu w kraju i za granicą. Nauczyłem ponad trzydziestu innych niewidomych czytania czarnego druku przy wykorzystaniu Optaconu. Szkolenie było procesem tak trudnym, jak i fascynującym. Przychodził do mnie młody niewidomy, www.wsip.com.pl S t a n i s ł a w J a k u b o w s k i 135 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 135 który często nawet nie wiedział, że małe i duże litery drukowane różnią się wielkością i kształtem. Nie dziwiło mnie to wcale, bo właśnie dokładnie takie wyobrażenie o piśmie ludzi widzących sam posiadałem, zanim dane mi było korzystać z Optaconu. Jednakże w ciągu kilku miesięcy pracy z Optaconempoznałem alfabet rosyjski, grecki, większość znaków matematycznych i symboli informatycznych. Na własną rękę wymyślałem też coraz to nowe sfery zastosowania aparatu. Używania Optaconuuczyłem również Czechów, co zaowocowało poznaniem języka czeskiego. Najwyższy czas powiedzieć, jakie zna pan języki ? - W szkole podstawowej i średniej uczyłem się, i to na serio, języka rosyjskiego. Dzięki informatyce poznałem język angielski. Znam dobrze niemiecki. Nieobcy jest mi język hiszpański, biernie znam francuski. Pracę doktorską obroniłem w 1981 roku. W trzy tygodnie później wyjechałem na cztery miesiące do Stanów Zjednoczonych, gdzie m.in. odwiedziłem profesjonalne drukarnie dla niewidomych i firmę produkującą maszynę do czytania drukowanego pisma z zastosowaniem mowy syntetycznej. Wynalazek ten zaprojektował wybitny naukowiec amerykański, Rajmund Kurzweil. Przede wszystkim jednak ukończyłem kurs czytania za pomocą Optaconu dla nauczycieli. Pobyt ten był dla mnie niezwykłym doświadczeniem, szczególnie w porównaniu z ówczesną polską rzeczywistością. W 1990 roku wziąłem udział w konferencji dotyczącej zastosowania komputerów w rehabilitacji i edukacji osób niewidomych w Pradze. Przygotowałem wówczas referat na temat: „Poczta elektroniczna w służbie osób niepełnosprawnych”, co było wtedy w Polsce mało znanym zagadnieniem. Pragnę podkreślić, że wówczas moja żona, Helena, była pierwszą niewidomą osobą w naszym kraju, którą zatrudniono na zasadzie telepracy. Pomagałem jej w opanowaniu programu umożliwiającego przesyłanie danych na odległość, a nasze wspólne doświadczenia wykorzystałem we wspomnianym wystąpieniu na praskiej konferencji. Po powrocie z Pragi ówczesny sekretarz stanu w Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalnych, doktor Andrzej Urbanik zaproponował mi pracę w biurze Pełnomocnika do Spraw Osób Niepełnosprawnych, gdzie najpierw zajmowałem się sprawami zagranicznymi, a potem próbowałem swych umiejętności w dziale analiz. Praca ta nie byłaby możliwa bez komputera wyposażonego w syntezator mowy, skaner z programem OCRoraz monitor brajlowski i drukarkę. Zakup tych wszystkich urządzeń sfinansował Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Jeszcze jakiś czas kontynuowałem pracę naukową w Polskiej Akademii Nauk, ale w roku 1994 rozpocząłem współpracę z Wyższą Szkołą Rolniczo-Pedagogiczną w Siedlcach (obecnie Akademia Podlaska), do czego nakłonił mnie ówczesny rektor tej uczelni – profesor Lesław Szczerba. Z jego to inicjatywy Akademia rozpoczęła usuwanie barier architektonicznych i informacyjnych, słowem kompleksowe przystosowanie do potrzeb osób niepełnosprawnych. Do dzisiaj zajmuję się tam zagadnieniem zastoŚ W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 136 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 136 sowania informatyki w edukacji niewidomych. Można zauważyć, że w mojej działalności występuje swoista dwutorowość. Jestem jednocześnie urzędnikiem państwowym i pracownikiem naukowo-dydaktycznym. Pod koniec 1995 roku z Ministerstwa Pracy przeniosłem się do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON), gdzie zorganizowałem Ośrodek Informacji i Doradztwa Zawodowego, którego pracą przez ponad dwa lata kierowałem. Nadal pracuję w Funduszu. Wielokrotnie bywał pan za granicą. Jak radził pan sobie w zupełnie obcych miejscach? - We wrześniu 1980 roku, ulegając prośbie pana Józefa Mendrunia (ówczesnego kierownika Zarządu Głównego PZN), Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej zgodziło się z wielkim wahaniem, abym wziął udział w konkursowym spotkaniu z przedstawicielem amerykańskiej organizacji Council of International Program – panem Ungerem. Stawką był wyjazd do Stanów Zjednoczonych przy ograniczonej do trzech liczbie możliwych do zaakceptowania kandydatów. Rozmowa z panem Ungerem odbywała się po angielsku. Przebiegała bardzo interesująco. Wtem rozmówca zadał mi niespodziewanie pytanie: w jaki sposób ja, niewidomy, poradzę sobie w zupełnie obcym kraju. Odpowiedziałem wówczas, że nawet w Warszawie, gdzie żyję na co dzień, jest wiele obcych, nieznanych mi miejsc i wtedy po prostu pytam o drogę. Taką samą taktykę będę stosował w Stanach Zjednoczonych, tym bardziej, że język angielski nie stanowi dla mnie problemu. Tak przecież czyniłem we wszystkich krajach, w których bywałem do tej pory, a w większości z nich byłem bez przewodnika. Ta oryginalna argumentacja przekonała mojego rozmówcę. Myślę, że bez znajomości języka danego kraju lub przynajmniej angielskiego niewidomy nie jest w stanie poradzić sobie sam za granicą. Warto nadmienić, że w Niemczech istnieje tzw. „misja dworcowa”, która pomaga podróżującym niepełnosprawnym, wystarczy tylko wcześniej powiadomić ją telefonicznie o swym przybyciu. Oczywiście zdarzało się tak, że miałem pewne problemy z dotarciem na miejsce, co czasami miało swoje negatywne skutki. Na przykład w Stanach Zjednoczonych nie dotarłem na czas na spotkanie w Klubie Milionerów, gdzie być może miałem szansę na uzyskanie pomocy czy to dla siebie, czy dla innych niewidomych w Polsce. Nie zawsze jednak mogłem liczyć na pomoc innych. Podczas mojego drugiego pobytu w USA w 1992 roku miałem udać się z Los Angeles do San Francisco. Na lotnisku zapewniono mnie, że kiedy przyjdzie właściwy moment zostanę skierowany do odpowiedniego stanowiska odlotów. Nie ufałem jednak do końca osobie, która mnie o tym zapewniała i sam uważnie nasłuchiwałem komunikatów. Moje obawy nie były bezpodstawne, ponieważ ta osoba nie przyszła po mnie. Sam poszedłem więc do odpowiedniego korytarza, upewniając się co do dobrego kierunku mojej marszruty u przygodnie spotkanych pasażerów. Przy okazji zagranicznych podróży zdarzyło mi się kilka zabawnych historii. Jedna www.wsip.com.pl S t a n i s ł a w J a k u b o w s k i 137 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 137 z nich spotkała mnie podczas jazdy amerykańskim autobusem. Pamiętam, że wówczas bilet ulgowy kosztował 40 centów, a ja miałem akurat 39 i to przeważnie w monetach jednocentowych. Fakt ten zauważyłem w ostatniej chwili. Nie miałem czasu na pójście do kiosku czy sklepu, aby rozmienić banknot na drobne. Tak więc, z pośpiechu, a nie ze skąpstwa, wrzuciłem wszystkie drobne do specjalnej puszki zainstalowanej przy stanowisku kierowcy i ruszyłem w drogę. Podczas podróży „dopytałem się” o właściwy przystanek i idąc za wskazówkami współpasażerów, wysiadłem. Gdy odjechał, okazało się, że ... wysiadłem za wcześnie. W konsekwencji, aby zdążyć na umówione spotkanie, musiałem pojechać taksówką i zapłacić pięć dolarów. Również w kraju zdarzały mi się zabawne „lingwistyczne” historie. Kiedyś, na Jelonkach w Warszawie, udałem się po zakupy do sklepu spożywczego. W pewnym momencie drogę niespodziewanie zatarasował mi bardzo duży samochód. Nie wiedziałem, w którą stronę mam iść i wtedy usłyszałem rozmowę po rosyjsku. Niewiele myśląc, postanowiłem zapytać stojących w pobliżu rosyjskich turystów o drogę. Okazało się, że byli to bardzo mili i uprzejmi ludzie, jeden z nich zaprowadził mnie do sklepu. Kiedy byliśmy już u celu, mój towarzysz niespodziewanie zawołał po polsku: „Bardzo proszę, niech ktoś pomoże dalej temu panu!”. Był to właśnie jedyny Polak, przewodnik tej wycieczki. On również był zdziwiony, że mówię po polsku, ponieważ był przekonany, że jestem Rosjaninem. Jest pan doktorem nauk informatycznych. Kiedy możemy spodziewać się habilitacji? - Jednoczesne zaangażowanie w pracę dydaktyczną i w służbę publiczną opóźnia zrobienie habilitacji, choć zbliżam się do niej małymi krokami. Dzięki wykonywanym zawodom wciąż poszerzam swoje horyzonty – rozwijam się. Praca w Funduszu pozwala mi dysponować wspaniałym sprzętem komputerowym, systematycznie modernizowanym. Zwiększa to ogromnie moją samodzielność i wydajność pracy. Dzięki takiemu właśnie wyposażeniu jestem współautorem kilku książek o sprzęcie rehabilitacyjnym i jego zastosowaniu w edukacji osób niepełnosprawnych. W 2001 roku ukazała się jedna z takich pozycji, której miałem zaszczyt być redaktorem. Nie wiem, czy to wszystko jest sukcesem, może jest to po prostu umiejętność wykorzystania możliwości, jakie dawało mi społeczeństwo. Rodzina to kolejny pana sukces. - Tu całe uznanie powinno przypaść mojej żonie - Helenie. Znaliśmy się już od szkoły podstawowej, Helena jest o dwa lata ode mnie młodsza. Wtedy jeszcze nie zwracałem na nią szczególnej uwagi. Ponownie spotkaliśmy się po kilku latach i wówczas, pamiętam, było to jedenastego września, spodobała mi się tak bardzo, że dokładnie w pięć lat później, w roku 1971, została moją żoną. Byliśmy wówczas pierwszym studenckim małżeństwem w Polsce, któremu pozwolono na wspólne zamieszkanie w akademiku. Wtedy nie była to prosta sprawa, bo w udzielenie pozŚ W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 138 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 138 wolenia było zaangażowane nawet ówczesne ministerstwo oświaty. Moja żona wspaniale wychowała czwórkę naszych dzieci. Mieliśmy też jeszcze jednego podopiecznego, najmłodszego brata żony, który od dziesiątego roku życia mieszkał z nami. Naszą ambicją było, aby nie przeciążać dzieci obowiązkami, wynikającymi pozornie z braku wzroku u obojga rodziców. Uważaliśmy, że nasze dzieci nie powinny mieć więcej zajęć domowych niż ich widzący rówieśnicy. Większość zatem zakupów robiliśmy samodzielnie. Aby odciążyć żonę w pracach domowych, nauczyłem się gotować urozmaicone obiady. Żona, tłumacz języka angielskiego, mogła pracować w domu i skutecznie zająć się wychowaniem dzieci. Świetnie zorganizowała nasz dom. Była i jest znakomitym menadżerem. Ja nie dorównuję jej w tych umiejętnościach. Żona pełniąc obowiązki pani domu i matki, nie przerywała pracy zawodowej. Najpierw kilkanaście lat pracowała w jednej z central handlu zagranicznego. Wraz z nadejściem okresu transformacji naszego państwa centrala zwolniła większość pracowników. Wtedy właśnie żona została zatrudniona w firmie „Tesa” na zasadach telepracy. Firma ta niestety upadła. Po trudnym, ale dość krótkim okresie bezrobocia została zatrudniona w Ministerstwie Finansów, gdzie miała pole do popisu jako tłumacz. Gdy osłabły kontakty zagraniczne jej departamentu, odeszła na własną prośbę do innej instytucji. Tę nową, bardzo ciekawą pracę na stanowisku kierowniczym także w wyniku restrukturyzacji utraciła, ale nie poddała się. Wiedziała, że jako bardzo dobry tłumacz i nauczyciel języka angielskiego długo nie będzie bezrobotna. Prawie natychmiast została zatrudniona w Głównym Urzędzie Statystycznym, gdzie przygotowuje najróżniejsze tłumaczenia, często bardzo trudne i odpowiedzialne. Ja natomiast nie miałem w swym życiu zawodowym takich burzliwych wydarzeń. Pracowałem przez 20 lat w Polskiej Akademii Nauk, a następnie bezboleśnie przeszedłem do siedleckiej uczelni. Pod koniec lat 80. przeżyłem jeszcze jedną fascynującą przygodę zawodową. Otóż kierowałem małym zespołem młodych ludzi, który skomputeryzował drukarnię Polskiego Związku Niewidomych. Zostały przy tym wykorzystane moje wcześniejsze prace w Akademii Nauk, które znakomicie rozwinął młody niewidomy informatyk – Igor Busłowicz. Na owe czasy drukarnia wydająca przy zastosowaniu technik informatycznych teksty brajlowskie i w druku powiększonym była bodaj jedynym tego typu zakładem w krajach Europy Środkowej. Odwiedzały nas liczne wycieczki – głównie z zagranicy. Wielkie znaczenie dla powodzenia tych działań miał mecenat ówczesnego kierownika Polskiego Związku Niewidomych – pana Tadeusza Madzi. W tym samym okresie zetknąłem się z innym niewidomym informatykiem – panem Markiem Kalbarczykiem. Zademonstrował mi opracowaną wspólnie z inżynierem Janem Grębeckim mówiącą po polsku klawiaturę komputerową. W trakcie rozmowy wyraziłem pewien niedosyt i gorąco namawiałem go do opracowania mowy syntetycznej i programu www.wsip.com.pl S t a n i s ł a w J a k u b o w s k i 139 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 139 czytającego informacje z ekranu komputerowego. Pan Marek zdawał sobie doskonale sprawę ze znaczenia takiego rozwiązania już nie tylko dla niewidomych informatyków, ale dla wszystkich użytkowników komputerów, którzy mają dysfunkcję wzroku. Kilka miesięcy później można było mówiący po polsku komputer zaprezentować żonie prezydenta USA – pani Bush, która odwiedziła Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci Niewidomych w Laskach. Zaszczyt ten, dzięki wspaniałomyślności autorów, przypadł właśnie mnie. Komputeryzacja drukarni PZN zbiegła się więc w czasie z opracowaniem polskiej mowy syntetycznej. Fakt ten, moim zdaniem, nie został odpowiednio doceniony ani przez ówczesne, ani późniejsze kierownictwo Polskiego Związku Niewidomych. Wróćmy do pańskiej rodziny. - Przy bardzo aktywnie prowadzonym życiu mnie i żonie niepostrzeżenie mijały kolejne lata. Dziwimy się, jak to się stało, że nasze dzieci tak szybko porosły. Troje założyło już własne rodziny. Jedna z córek jest na studiach doktoranckich, druga piastuje swoje niemowlę, trzecia studiuje reżyserię dźwięku, syn zaś po ukończeniu studiów na kierunku bankowości, prowadzi własną firmę. Mamy, na razie, troje wnucząt. Muzyka to ważny element państwa życia, prawda? - Kiedy dzieci nieco podrosły, żona zaczęła śpiewać w małym chórze niewidomych, prowadzonym przez znanego kompozytora muzyki sakralnej – pana Stanisława Głowackiego. Po niedługim czasie stwierdziła, że metody stosowane w chórze można ulepszyć. To właśnie Helena wdrożyła zupełnie inny system nauki. Teksty i nuty zaczęła przygotowywać na komputerze i drukować w brajlu. Nastąpiła kolosalna poprawa poziomu wykonawstwa. Od tej pory chórzyści nie musieli uczyć się wszystkiego na pamięć. Tempo nauki wzrosło, dzięki czemu ogromnie poszerzył się repertuar, który obejmuje może już 1000 utworów, sakralnych i świeckich, śpiewanych po polsku, łacinie, w języku starocerkiewnym, po niemiecku i angielsku. Obecnie do zespołu kameralnego „Signum” należy dziewięć osób. Wielokrotnie słyszeliśmy opinię, że nasza grupka stanowi jeden z najlepszych chórów amatorskich w Warszawie. Żona była inicjatorką założenia Towarzystwa Muzycznego im. Edwina Kowalika. Obecnie bardzo aktywnie pracuje na rzecz tej niewielkiej, lecz prężnej organizacji, będąc jego wiceprezesem. Towarzystwo wydaje brajlowskie czasopismo „Nowy Magazyn Muzyczny”, w którym publikowane są teksty związane z muzyką oraz dodatek nutowy. Ponadto małe wydawnictwo brajlowskie Towarzystwa pod nazwą „Toccata” wydaje śpiewniki i zbiory nutowe dla dzieci. Prawdziwym sukcesem żony jest przetłumaczenie z języka angielskiego Międzynarodowej Brajlowskiej Notacji Muzycznej oraz adaptacja i wydrukowanie jej zarówno w wersji brajlowskiej, jak i, z myślą o widzących nauczycielach, w druku czarno-białym. W tym przedŚ W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 140 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 140 sięwzięciu twórczo uczestniczyła najmłodsza nasza córka, Ela. Towarzystwo wydaje też kasety i płyty z nagraniami niewidomych artystów. Niedawno ukazała się płyta z nagraniami wybitnych śpiewaków operowych: Ryszarda Gruszczyńskiego, Jolanty Kaufman i Janusza Kowalskiego. Od trzydziestu jeden lat wspieramy się z żoną i uzupełniamy. Ja jestem wprawdzie chyba częściej dostrzegany i wyróżniany. Uważam jednak, że w naszej rodzinie właśnie Helenie należy się palma pierwszeństwa. Jest pan znany jako miłośnik literatury, zarówno popularnonaukowej jak i beletrystyki. Jak duże są pana zbiory i w jaki sposób zostały utworzone? - Książki gromadziłem przez całe życie. Kupowałem je dla dzieci i także w nadziei, że będę mógł je czytać na Optaconie. Jednakże prawdziwą rewolucją okazało się nadejście epoki skanerów i programów rozpoznających pismo drukowane. Dużo czasu poświęcam na skanowanie książek. W 2002 roku zeskanowałem około 50 pozycji. Słucham również książek nagranych na taśmach magnetofonowych. Staram się wykorzystać każdą chwilę. Nawet wtedy, gdy skanuję jedną książkę, słucham drugiej. Pomimo wielu zajęć czytam kilka książek miesięcznie. Jest to moją pasją. Słucham książek również podczas śniadania i jazdy do pracy. Poza domem w zimie, gdy czytanie brajlem jest utrudnione, wykorzystuję walkmana do słuchania książek mówionych. Moje elektroniczne zbiory liczą ponad trzy tysiące pozycji w języku polskim i około czterech tysięcy literatury obcej. Zbiory te gromadzę w różnorodny sposób, polskie pozycje skanuję lub pozyskuję na zasadach wymiany z innymi niewidomymi, a pozycje obcojęzyczne w większości ściągam z Internetu. Czy można aż tyle osiągnąć? Trudno oprzeć się wrażeniu, że ma się do czynienia z osobami absolutnie wyjątkowymi. Czy państwo Jakubowscy byliby inni, gdyby widzieli? Z pewnością nie. W ich życiu wszystko tak precyzyjnie zaplanowano i realizowano, że nie było miejsca na zastanawianie się nad tym, co osiągać nie widząc oraz do czego by się doszło, gdyby oboje widzieli. Wytyczali młodszym pułap możliwości. Wcześniej wiele rzeczy było zbyt trudnych, toteż w różnych sytuacjach niewidomi mogli powiedzieć, że nie dadzą rady. Helena i Stanisław to zmienili. Ar n o l d Pe c k – prezes Euroregionalnego Stowarzyszenia Niewidomych, Słabowidzących i ich Sympatyków, działającego w Gdańsku, który zbudował swoją organizację od zera. Jest energiczny i ambitny – jego zdaniem niewidomi muszą mieć inne warunki życia niż do tej pory. - Sam jestem inwalidą wzroku. Zacząłem chorować w 1981 roku. Zaczęło się to zupełnie niespodziewanie. Przyszedłem do domu i poprosiłem żonę, by włączyła www.wsip.com.pl A r n o l d P e c k 141 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 141 telewizor. Zdziwiła ją ta prośba, bo telewizor był już włączony. To był szok. Udałem się do okulisty i tutaj następny cios – nie widziałem podczas rutynowego badania nawet tablicy z literami i cyframi. Zostałem skierowany do szpitala, gdzie spędziłem trzy miesiące. Poinformowano mnie, że lekarze nie potrafią nic uczynić – obustronne zapalenie nerwu wzrokowego i jego degeneracja. Nie potrafiono wskazać przyczyny utraty wzroku. Jedyną nadzieją było jeszcze leczenie w klinice Wojskowej Akademii Medycznej, gdzie spędziłem kolejne trzy miesiące. Nie udało się. Nie pozostawiono mi żadnej nadziei na odzyskanie wzroku. Nie rezygnowałem. Korzystałem zarówno z rozwiązań medycyny tradycyjnej, farmakologii, jak i medycyny niekonwencjonalnej. Prowadziłem także własną rehabilitację, polegającą na pobudzaniu receptorów u nóg. Masowałem aż do bólu miejsca pomiędzy dużym i sąsiadującym palcem trzy razy dziennie po pół godziny każdą nogę. Jakimś cudem stopniowo zacząłem widzieć. Miałem być całkowicie niewidomy, a jednak poruszam się samodzielnie i rzadko korzystam z pomocy. Przez kilka miesięcy doświadczałem więc, jak to jest nic nie widzieć. W 1985 roku wstąpiłem do Polskiego Związku Niewidomych, a w 1996 roku zostałem delegatem na Krajowy Zjazd. Doszedłem do przekonania, iż PZN musi się zmienić i zreformować dla dobra swoich członków. Niestety, nie doszło do satysfakcjonujących mnie zmian. W tej sytuacji pozostało tylko tworzenie nowych organizacji, które aktywniej i nowocześniej zajmą się pomocą inwalidom wzroku. Tak właśnie powstało nasze stowarzyszenie. Początki były trudne. Nie mieliśmy ani siedziby, ani środków na działalność. Zaczęło się od sponsoringu w sektorze prywatnym. Otrzymywaliśmy zarówno darowizny pieniężne, jak i rzeczowe. Wciąż jednak problemem był brak siedziby. Znaleźliśmy na terenie centrum handlowego stary, secesyjny dom, który po remoncie mógłby nam odpowiadać. Tym razem pomogła nam pewna holenderska fundacja. Remont wykonaliśmy praktycznie sami. Zaangażowanych było wielu członków i sympatyków stowarzyszenia. Słabowidzący tapicer wyremontował np. większość zebranych przez nas starych mebli. Dzisiaj nasze Stowarzyszenie liczy 460 członków, w tym 148 dzieci. Mamy swoje oddziały poza obszarem Trójmiasta. Widzimy też potrzebę tworzenia nowych oddziałów na terenach szczególnie zaniedbanych. Wciąż poszukujemy nowych źródeł finansowania, ponieważ środki, jakie otrzymujemy w ramach programów celowych dla organizacji pozarządowych, są niewystarczające. Podejmujemy własne inicjatywy. Zorganizowaliśmy Biuro Wypoczynku i Turystyki, które przede wszystkim zajmuje się organizacją wypoczynku dla naszych członków, ale też chcielibyśmy, aby działało ono jako ogólnie dostępne biuro turystyczne. Przyszłość naszej organizacji widzimy w programach finansowanych ze środków Unii Europejskiej. Już w drugim roku naszej działalności wzięliśmy udział w programie edukacyjnym z funduszu PHARE. Tematyka grantu dotyczyła demokracji obywatelskiej. Zastanawialiśmy się, jak powiązać to zadanie z potrzebami osób z dysfunkcją wzroku. Wpadliśmy na pomysł, aby naszych członków nauczyć, jak organizować zebrania i walne zgromadzenia, czyli po prostu, jak ma wyglądać Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 142 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 142 demokracja na co dzień. Nie był to jedyny program Unii Europejskiej, w jakim wzięliśmy udział. Jesteśmy przekonani, że odpowiednie przeszkolenie w zakresie tworzenia programów grantowych ma ogromną przyszłość. W jaki sposób Stowarzyszenie zdobyło rozgłos w środowisku niewidomych? - Zorganizowaliśmy kilka imprez, które zostały nagłośnione przez lokalne media. W ten sposób środowisko inwalidów wzroku dowiedziało się o naszym istnieniu. Stopniowo do naszego stowarzyszenia zaczęły się zgłaszać kolejne osoby. Zorganizowaliśmy na przykład w jednej z największych hal wystawowych w Gdańsku bal dla 150 dzieci z dysfunkcją wzroku. Pomogli nam sponsorzy. Była to bardzo udana impreza, każde dziecko wyszło z niej obdarowane prezentem. Dzisiaj taki bal to już tradycja. Czym się zajmuje na bieżąco wasze Stowarzyszenie? Czym jego działalność różni się od innych? - Nasza działalność jest bardzo różnorodna. Prowadzimy dożywianie dla najbiedniejszych rodzin. Rozdajemy używaną odzież, którą otrzymaliśmy od jednego ze sponsorów. Naszym marzeniem jest rozbudowa pracowni komputerowej i wyposażenie jej w specjalistyczne oprzyrządowanie. Pomysłów mamy dużo. Będziemy je reali-zować w miarę naszych możliwości. Szansę w przyszłości widzimy w programach grantowych realizowanych ze środków Unii Europejskiej, tym bardziej, że niedługo staniemy się jej członkami. Pan Prezes widzi niewiele, ale niezależnie od ograniczeń prezentuje godny podziwu optymizm. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to właściwy człowiek na czasy, w których przyszło nam żyć. Nie licząc smutku po utracie Agnieszki, ogólnie było nieźle. Coraz lepiej sobie radził w przeróżnych sytuacjach. Dwa lata nauki w szkole razem z widzącymi wiele mu dało. Po kilku latach intensywnej nauki był w coraz większym stopniu profesjonalistą. Uczył się skutecznie. Tę dziedzinę zawsze traktował zupełnie oddzielnie, niezależnie od innych przeżyć. Wyrobił w sobie tego rodzaju postawę, że niezależnie od tego, czy wiedzie się mu najlepiej, czy też spotykają go niepowodzenia, do ciężkiej pracy umysłowej jest gotów. W ten sposób choć częściowo odzyskał równowagę. Później miał też czas na hobby. Mama zapomniała o przyczynie utraty Agnieszki i przestała się boczyć. Pomagała mu jak zwykle. Coraz więcej chodził z laską. Nie było to dla niego ciężarem, a przeciwnie – odczuwał satysfakcję, że jest wolny i może dotrzeć, gdzie tylko zechce. I wtedy zdarzył się kolejny wypadek. Nadszedł grudzień, miesiąc, który dla wielu jest najlepszy. Eryk też tak uważał. Grudzień to święta Bożego Narodzenia, grudzień to prezenty. Po mieście chodzi się wtedy jednak gorzej. Na dworze mróz i śnieg. Na chodnikach i ulicach ślisko – to akurat Erykowi nie przeszkadzało, ale wszyscy mają z tym kłopoty. On miał taką wprawę w samodzielnym www.wsip.com.pl A r n o l d P e c k 143 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 143 chodzeniu, że wychodził obronną ręką z różnych trudności. Było to wyjątkowo głupie zdarzenie, ale stało się i nie można było tego cofnąć. Szedł z laską po ulicy i myślał o czymś. Może marzył o Agnieszce – często mu się to zdarzało, a może rozwiązywał kolejne zadanie. Tak czy inaczej szedł nieuważnie. Operował przed sobą laską. Zauważał słupy, dawał sobie radę z krawężnikami. Miał dobrą technikę, robił to jednak tym razem nieuważnie. Gdy był o pół metra od rozkopu, zrobił krok lewą nogą, machnął laską w prawo i dotknął przecież chodnika. Było to jednak za bardzo na prawo i za mało do przodu. Dał krok prawą nogą i już przenosił na nią ciężar ciała, gdy zrozumiał, że przed nim nie ma gruntu. Gdyby nie było tak ślisko, może by zdołał się wybronić, ale ślisko było i to bardzo. Spadając w dół zahaczył jeszcze o barierkę, która – jak się okazało – tam stała, ale nie była ustawiona prawidłowo. Trafił w niewielką przerwę – kompletny pech. Czas mu się dłużył podczas tego upadku, jakby jego świadomość chciała uniknąć zderzenia z dnem rozkopu i rzeczywistością. Doleciał w końcu na dół, ponad dwa metry od powierzchni i uderzył głową w jakąś rurę. Stracił przytomność i nie skończył tego, o czym przedtem myślał. Znalazł się w szpitalu. Przytomność odzyskał po mniej więcej godzinie, ale nie było to przyjemne przebudzenie. Nic strasznego mu się nie stało, jego życie nie było zagrożone, ale dostarczył pracy lekarzom. Miał pęknięte żebro, złamaną rękę, lekkie wstrząśnienie mózgu i kilka drobniejszych uszkodzeń. Wszystko go bolało, wolał więc brać środki znieczulające i spać. Był operowany i mógł powiedzieć, że przeżył koszmar. Po tygodniu zaczął jakoś funkcjonować, ale minę miał nietęgą i wtedy, i miesiąc później. Grudzień mu „nie wyszedł”. Nie było mu pisane cieszyć się ze świąt i prezentów. Jak zawsze w takich sytuacjach pomagała mu matka. Jej życie pełne opieki nad nim Eryk oceniał nie najlepiej. Musiała ciągle przeżywać tak wielkie kłopoty. Myślał, że ma z nim pecha. Ledwo wszystko wróciło do normy po utracie wzroku, a tu kolejny poważny wypadek. Dużo czasu spędzała z nim w szpitalu, a jemu było z tym coraz bardziej niezręcznie. Gdy trochę lepiej się poczuł, zaczęli odwiedzać go przyjaciele. Matka mogła wreszcie odetchnąć. Teraz nie musiała mu towarzyszyć, gdy odwiedzali go inni. Czekał na Agnieszkę, ale się nie doczekał. Martwił się okropnie. Dlaczego nie umiał na nią zasłużyć? Martwił się też zaległościami w przygotowaniach do olimpiady. Przecież niedawno cieszył się, że do pierwszego etapu może przygotowywać się aż rok, a teraz uciekały mu dni i tygodnie. Ciekawe, kiedy wróci do nauki? Nie był to pierwszy wypadek w jego życiu. Pomyślał, że wypadki będą i w przyszłości zdarzały mu się co jakiś czas. Tak było do tej pory. Teraz już nie mógł stracić wzroku, ale przecież straciłby nieuchronnie, gdyby wcześniej trochę widział. Zastanawiał się, skąd się bierze ten pech. Poza tymi wypadkami żyło mu się dobrze. Mawiano, że „urodził się w czepku”. W innych sprawach mu się wiodło. Uważał, że dostał wiele dobrego od Boga. Był dosyć zdolny, miał optymistyczne nastawienie do życia, wiele celów osiągał z łatwością, więc mógł sądzić, że mu się poszczęściło. A jednak szczęśliwcy nie miewają takich wypadków. Jeden nieostrożny ruch laską, jedno zamyślenie i już poznawał kolejny szpital! Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 144 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 144 Pomyślał, że jest skazany na mozolne brnięcie do przodu, by następnie cofać się drastycznie w tył. W takiej sytuacji nie zdoła wygrać olimpiady, dostać się na studia, dokonać czegoś w życiu. Nie podobała mu się taka losowa huśtawka, ale nie miał żadnego pomysłu, jak to zmienić. Gdy trochę się wzmocnił, wrócił do nauki. Pracował zawzięcie, choćby po to, by zaprzeczyć regule. Musiał wiele nadrobić. Na koniec semestru nie osiągnął najlepszych wyników, ale to było do przewidzenia. W marcu w zasadzie udało mu się wyjść na prostą. Na końcu trzeciej klasy jego świadectwo nie było całkiem satysfakcjonujące, ale w tych warunkach i tak niezłe. Teraz musiał skupić się wyłącznie na matematyce, bo pierwszy etap olimpiady miał być w październiku. Czuł się dosyć marnie. Na zewnątrz wyglądało, że wrócił do zdrowia, ale nie była to prawda. Często bolała go głowa i oczy. Ogólnie czuł się obolały, toteż ciężko było mu robić cokolwiek. Przeszkadzało mu chodzenie, a nawet dłuższe siedzenie. Uczył się więc na leżąco. Trochę przytył, co też go nie cieszyło. Był w trudnej sytuacji. Nie mógł pojechać na wakacyjny obóz i ograniczył się do spokojnych wczasów z matką. Nie mógł się forsować. Musiał uważać i doczekać całkowitego powrotu do sił. Pomyślał, że ten wypadek to kara za grzechy – nie może pojechać na obóz, bo poprzedni nie wyszedł mu na zdrowie. Został zatrzymany w nieciekawych doświadczeniach i przez Agnieszkę i pech, więc znowu uczył się na każdy możliwy sposób. Pomagała mu w tym matka, która czytała książki, teorię i zadania, a także zapisywała to, o co poprosił. Wszystkim w szkole zapowiedział asekuracyjnie przed końcem roku, że nie da rady wziąć udziału w olimpiadzie i będzie raczej koncentrował się na przygotowaniach do egzaminu wstępnego. Przyjęli to ze zrozumieniem i o nic nie pytali. A on w tajemnicy marzył – może mi się uda? Nie chciał odczuwać żadnej dodatkowej presji. Gdyby znali jego prawdziwe zamiary, trzymaliby za niego kciuki, ale on wolał dać sobie radę sam. Niepotrzebne mu były ich „kciuki”. O tym, że mu dobrze życzą i tak wiedział. Był jednak tak zestresowany, że nie zniósłby pytań, utyskiwań, słów otuchy lub solidarności. Jak wielu niewidomych, nie mógł znieść, gdy ktoś mówił: „Tak Eryk, rozumiem. Twoja sytuacja jest inna. Pewnie ktoś ci pomoże, bo niewidomym trzeba pomagać. Przecież nie jesteś w stanie umieć tyle, ile widzący!” Rozpoczęła się klasa maturalna. Tym razem nie miał okazji narozrabiać podczas wakacji, ale też nie miał czym się pochwalić. Inni przeżyli więcej niż zwykle. Wyjeżdżali z kraju, uczestniczyli w niebywałych przygodach, a on... W każdym razie umiał matematykę jak nigdy dotąd. Pod koniec września był gotów. Czuł się już dobrze. Wróciła mu energia. Pomimo wzrostu optymizmu, nadal trzymał swój plan w tajemnicy. Ściągnął z Internetu treść zadań pierwszej serii pierwszego etapu i zrobił je w dwa dni. To go bardzo podbudowało. Na fali optymizmu postanowił nieco odpocząć i namówił chłopaków na próbę. To była eksplozja dźwięków – nie grali parę miesięcy, nie mogli więc się nagrać. Przypomniało im się wszystko. Każdy utwór rozwlekali aż do bólu palców. Pomyśleli, że powinni ćwiczyć przez ten cały stracony czas, bo jednak coś potrafią. Było już na to niestety za późno. Eryk www.wsip.com.pl 145 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 145 grał o swoich wypadkach i mozolnych powrotach do zdrowia. Grał o Agnieszce i swoim żalu. Może robił to nieudolnie, ale inni byli pod wrażeniem. Nie trzeba mieć świetnej techniki, by zagrać coś o sobie. Inni też wznosili się na wyżyny. Obiecali sobie grać co jakiś czas. Następnego dnia Eryk odprężał się po lekcjach grając w ping-ponga. Mieli w szkole stół – bardzo popularny wśród uczniów. Często był zajęty. Kiedyś słyszał o ping-pongu dla niewidomych, który wymyślono w Japonii. Taki stół jest specjalnie przygotowany. Ma dookoła barierki, które uniemożliwiają wypadnięcie piłeczki na zewnątrz. Siatka nie jest tuż nad stołem, lecz znacznie wyżej. Zadanie graczy polega na przerzuceniu piłeczki na stronę przeciwnika, pod siatką. Piłka skacze po stole dając o sobie znać. Zadanie niewidomego polega na jej zlokalizowaniu i trafieniu w nią paletką w taki sposób, by nie tylko znalazła się po drugiej stronie, ale by zmylić przeciwnika. Piłka musi być przez niego odbita, zanim uderzy w końcową barierkę. W szkole Eryka nie było takiego stołu, toteż wymyślili inne rozwiązanie. Grali na normalnym stole, bez barierek i bez siatki. Nie umieli bowiem zawiesić jej na tyle wysoko, by skutecznie kontrolować grę. Piłka nie mogła spaść – jej wypadnięcie na zewnątrz to punkt karny dla którejś ze stron. Gdy nie została odbita i spadła na końcu stołu – punkt przyznawano podającemu, gdy w bok – punkt dostawał odbierający. Eryk grał z widzącymi, którzy pomimo to, że mieli nad nim przewagę (widzieli piłkę od momentu jej odbicia), często nie mogli z nim wygrać. On w momencie podania nie mógł wiedzieć, w jakim poleci kierunku. Orientował się dopiero po jej dwóch lub trzech stuknięciach w stół. Była wtedy już blisko, na jego połowie, ale najczęściej zdążał. Sam podawał tak szybkie piłki, że z kolei oni nie dawali rady. Owszem, nieco utrudnił im zadanie – on bronił dostępu do swojej krawędzi – od lewego do prawego rogu stołu. Oni musieli bronić nieco więcej – mieli jeszcze kawałek lewego i prawego boku. Praktyka wykazała, że zasady są sprawiedliwe. Musieli też tak odbijać piłeczkę, by skoczyła na stole trzy lub więcej razy. Po jego podaniu wystarczyło, by odbiła się raz. Eryk ustalał kierunek na podstawie dźwięków, a oni widzieli piłkę przez cały czas. Grali zawsze po lekcjach, gdy potrzebowali odprężenia – wszyscy byli przemęczeni, bo przecież każdy gdzieś się wybierał po maturze. S t e f a n Dr y s z e l – od roku 1996 trener polskiej kadry olimpijskiej tenisa stołowego. Był świetnym sportowcem w latach 1978-88, numer drugi – trzeci polskiej reprezentacji w tenisie stołowym. - Debiutowałem w mistrzostwach Europy w Duizburgu w roku 1978. Zakończyłem karierę sportową dziesięć lat później na mistrzostwach w Paryżu. Największym moim sukcesem był brązowy medal na mistrzostwach świata w drużynie w roku 1985, gdzie grałem razem z Andrzejem Grubbą i Leszkiem Kucharskim. Do tej pory jest to jedyny medal w tej kategorii. Byłem również wicemistrzem Europy i brązowym medalistą również w tej kategorii z roku 1984 i 1986. Zdobyłem wiele medali w mistrzostwach Polski, z których najbardziej cenię srebrne medale w singlu po wygraniu półfinału z Leszkiem Kucharskim. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 146 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 146 Dzięki zwycięstwom z Leszkiem Kucharskim możemy mówić, że był pan drugim lub trzecim pingpongistą w naszym kraju. Czy udawało się panu wygrywać z Andrzejem Grubbą? - Grywaliśmy ze sobą bardzo często i udawało mi się zwyciężać. Niestety, nie udało mi się tego dokonać w finale mistrzostw Polski. Mamy więc wyjątkową okazję rozmawiania o niewidomych z jednym z najlepszych polskich reprezentantów w polskim tenisie stołowym. Z tego, co wiem, osiąga pan dobre wyniki również w karierze trenerskiej? - Gdy porównujemy sukcesy naszej generacji z aktualnymi wynikami takich zawodników jak Lucjan Błaszczyk, nie możemy nie zauważyć pewnej dysproporcji. Moi koledzy byli w rankingu bardzo wysoko w porównaniu z moimi podopiecznymi. Ci ostatni osiągają jednak nieproporcjonalnie lepsze rezultaty. Cieszy mnie to, gdyż jest to w jakimś stopniu i moja trenerska zasługa. W latach 80. Andrzej Grubba był w najlepszym okresie na drugim miejscu w rankingu światowym, a Leszek Kucharski mieścił się w pierwszej dziesiątce. Zdobyliśmy wtedy w drużynie dwa medale na mistrzostwach Europy. Dzisiaj nasi pingpongiści otwierają czwartą dziesiątkę w rankingu, a zdobyli już trzy medale. Marzę teraz o europejskim złocie dla moich podopiecznych. Przecież niedawno zdobyliście złoty medal na mistrzostwach Europy? - Owszem, jednak nie drużynowo. Można powiedzieć, że to było pół złotego medalu dla Polski, gdyż zdobyła go para mieszana z udziałem Lucjana Błaszczyka i Chinki, reprezentującej Luksemburg. Marzę jednak o złotym medalu w najważniejszych konkurencjach olimpijskich. Ukoronowaniem mojej kariery trenerskiej mógłby się stać jakikolwiek medal na olimpiadzie w Atenach, do której teraz intensywnie się przygotowujemy. Jak pan ocenia tenis stołowy dla niewidomych? - Byłem bardzo zaskoczony, gdy pierwszy raz o tym usłyszałem. Uważam, że jest to znakomity pomysł. Jestem tym zafascynowany. Gdybym mógł w jakiś sposób pomóc w popularyzacji tego sportu, to byłbym bardzo szczęśliwy. Mógłbym na przykład pomóc w zorganizowaniu pokazowego meczu z udziałem naszych najlepszych zawodników, jak chociażby Lucjan Błaszczyk. Próbujemy wskazać niewidomym drogę do sukcesu i przekonać ich o ważności nowoczesnej rehabilitacji w realizacji tego celu. Uważamy, że tenis stołowy dla niewidomych jest świetnym sposobem na podniesienie stopnia zrehabilitowania każdego niewidomego. Daje możliwość aktywnego spędzania czasu, ruchu i wysiłku dawkowanego na miarę możliwości każdego biorącego udział w grze. Jest to również okazja do sportowej rywalizacji. W grze mogą brać udział zarówno niewidomi, jak i widzący, dzięki czemu ping-pong może pełnić funkcje integracyjne. Co jednak najważniejsze, www.wsip.com.pl S t e f a n D r y s z e l 147 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 147 to niebywałe ćwiczenie słuchu i koordynacji ruchowej. Niewidomy nasłuchuje, gdzie leci piłeczka, namierzając punkty jej odbić, ustala jej kierunek i punkt w przestrzeni, w którym należy ją odbić. Na początek ćwiczenie to jest trudne, jednak już po pierwszych próbach zabawa wciąga. Niewidomy zaczyna sobie radzić i słyszy coraz więcej. Z każdym setem lepiej przewiduje ruch piłeczki w trójwymiarowej przestrzeni i zaczyna wygrywać – najpierw z niewidomymi kolegami, potem z widzącymi, nie tylko wtedy, gdy mają zasłonięte oczy i grają na równych z nimi zasadach, lecz również wtedy, gdy patrzą na stół i widzą piłeczkę. Widzący mają wtedy nieco trudniejsze kryteria oceny, dzięki czemu szanse na punkty są mniej więcej wyrównane. Owocuje to zainteresowaniem wielu osób. - Na pokazowych zawodach może zagrać kilka par z udziałem niewidomych i widzących. Polski Związek Tenisa Stołowego jest zainteresowany popularyzacją naszego sportu wśród osób, które wcześniej nie mogły korzystać z tak ciekawej dyscypliny sportu. Jestem dobrym przykładem na to, że sprawa warta jest zachodu. Sam chętnie zagram z niewidomymi, którzy sobie nieźle w tym radzą. Nie jesteśmy pierwsi. Ping-pong jest sportem narodów wschodniej Azji. Przypuszczam, że niewidomi Chińczycy lub Japończycy zazdrościli swoim widzącym kolegom, że mogą rywalizować w tak fascynującym sporcie. Jakiś czas temu Ośrodek w Laskach dostał w darze specjalny japoński stół tenisowy dla niewidomych. Grali na nim uczniowie laskowskich szkół. Ten stół jest nieco inny od tych, na których gra i pan. Aby piłeczka była wyraźnie słyszalna, zmuszono ją do skakania pod siatką zawieszoną nad powierzchnią stołu. W normalnym tenisie jest ona zawieszona tuż nad stołem. Piłeczka musi ją przeskakiwać – uderzenie w siatkę jest błędem, a pod siatką nie ma w ogóle miejsca, aby mogła się prześlizgnąć. Niewidomi nie zdołaliby jej zlokalizować, gdyby skakała za wysoko, więc musi zmieścić się pod siatką. Dla uniknięcia zbyt częstego szukania jej na podłodze ograniczono stół ze wszystkich stron dosyć wysoką barierką. Piłeczka odbija się od bocznych barierek i leci dalej, gdy jednak odbije się od barierki końcowej, przeciwnik uzyskuje punkt. Trzeba odbić rakietką piłeczkę zanim uderzy w końcową barierkę. Takich stołów nie produkuje się w Polsce, wobec czego używa się do tego celu zwyczajnych stołów. Nie mają barierek, przez co piłeczka często spada, ale to nie zraża pasjonatów. Ci, którzy dobrze grają, potrafią odbijać ją w odpowiednim kierunku, dzięki czemu nie spada zbyt często. Wyraźnie widać, że trener reprezentacji zainteresował się naszymi sprawami, gdy mówi: - Warto nawiązać kontakt z Japończykami i można dowiedzieć się, czy niewidomi w Chinach również używają specjalnych stołów. Gdyby zaś udało się zorganizować zawody, byłoby interesujące zaprosić jakiegoś ich mistrza. Gdyby tenis stołowy dla niewidomych stał się bardziej popularny, moglibyśmy produkować takie specjalne stoły w naszym kraju. Niewykluczone, że inni Europejczycy już się tym zajmują albo po zapoznaniu się z pomysłem japońskim i naszymi próbami, zainteresują się w przyszłości. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 148 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 148 Po kilku dniach odprężenia powrócił do intensywnej nauki. Ściągnął z Internetu drugą, a potem trzecią serię zadań pierwszego etapu olimpiady. Tym razem nie poszło mu gładko. Nie umiał sobie poradzić z niektórymi zadaniami, a czas leciał. Nie trzeba było co prawda rozwiązywać wszystkich, ale do drugiego etapu dostawali się najlepsi. Nikt nie wiedział, ile należy zrobić, by się tam znaleźć. Nie znał też nikogo, kto mógłby mu pomóc. W szkole nie wiedziano o jego wysiłkach, a poza tym nie było tam takiego matematyka, który mógłby coś wskórać. Wśród przyjaciół też nie było matematyka na takim poziomie. Musiał pracować sam. Powoli szedł do przodu. Zostały mu jednak zadania, których w ogóle nie mógł ruszyć. Pomyślał, że będzie musiał wysłać tyle, ile ma, ale w ostatnim dniu dokonał przełomu – zrobił prawie wszystko. Nie był pewny, czy jego rozwiązania są dobre, ale nic nie mógł już zmienić. Musiał czekać aż do lutego. Czas się dłużył. Nie zaglądał do Internetu w poszukiwaniu właściwych rozwiązań – wolał nie rozczarować się za wcześnie. Miał inne kłopoty. Tacy jak on ciągle mają jakieś kłopoty – muszą co pewien czas się rozbić, musi boleć ich głowa albo oczy. Tacy jak on muszą borykać się z różnymi przeciwnościami losu. Nie poddawał się. Olimpiada nigdy nie jest pewna. Musi brać pod uwagę plan rezerwowy i szykować się na ewentualność zdawania egzaminu wstępnego. Cały czas bał się tego okropnie. Uważał, że egzamin jest dla niego najgorszym, co może mu się przytrafić. Skomplikowane testy trzeba rozwiązać w określonym czasie. Jako niewidomy miał więc duży problem pomimo to, że czasu dawano mu trochę więcej. Dochodziła do tego ogromna trema, na którą nie był odporny. Tak czy inaczej nie chciał zdawać egzaminu i marzył o dostaniu się na studia dzięki olimpiadzie. W grudniu mógł nieco zapomnieć o swoich troskach. Znowu był śnieg, nadchodziły święta, szykowały się prezenty. Doszło do spotkania z kolegami ze szkoły podstawowej. Dawno się nie widzieli. Może właśnie dlatego, po długiej przerwie lubili się jeszcze bardziej. Zapomnieli o szkolnych i internatowych konfliktach. Teraz byli sobie bliscy, zarówno koledzy z klasy przed wypadkiem, jak i ci, do których dołączył po pozostaniu w tej samej klasie na drugi rok. Opowiadali o swoich przygodach. Jedni uczyli się w masowych szkołach średnich, inni pozostali w ośrodku. Byli też tacy, którzy uczyli się w zawodówce, chociaż wiedzieli, że pracy w swoim zawodzie nie znajdą. Ci pocieszali się opinią, że niewidomi uczniowie szkół średnich też nie znajdą pracy. Eryk się tym nie przejmował. Wiedział, że jego matematyka daje mu przepustkę na przyszłość. Okazało się, że takiego wypadku, jaki jemu się przytrafił, nie miał żaden z jego kolegów. Wypadek ten stał się jednym z głównych tematów spotkania tym bardziej, że był świetną okazją do wspomnienia o jego pierwszym pobycie w szpitalu. Wszyscy byli szczerze zmartwieni jego przygodą,a on nie odczuł z ich strony żadnej nieżyczliwości. Zwyczajnie się lubili. Przyszły i święta, które spędził z rodziną. Dostał dużo prezentów. Wszyscy chcieli mu w jakiś sposób pomóc. Najbardziej ucieszyły go akademickie podręczniki do analizy www.wsip.com.pl 149 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 149 matematycznej i wstępu do matematyki. Ciocia powiedziała, że skoro tak poważnie dąży do tych studiów, to lepiej będzie, gdy zapozna się z tymi podręcznikami już teraz. Miała rację. Eryk był szczęśliwy. Nie mógł się doczekać rozstrzygnięcia pierwszego etapu olimpiady, ale w końcu nadszedł luty. Wiadomość o tym, czy przeszedł do drugiego etapu była tuż, tuż. J a n Omi e c i ń s k i – doktor matematyki pracujący na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Łódzkiego. - Mam już 50 lat. W czwartym roku życia straciłem niemal całkowicie wzrok. Nadal jednak mam poczucie światła. Kiedyś dobrze rozróżniałem kolory. Resztki wzroku zabiera powoli jaskra. Trzy lata dobrego widzenia nauczyły mnie prawidłowych odruchów i pozwoliły poznać świat. Do dziś pamiętam niektóre obrazy z tamtego czasu. Jest to, jak się okazuje, duży kapitał na całe życie. Długotrwałe leczenie sprawiło, że do szkoły dla niewidomych w Owińskach trafiłem dopiero, gdy miałem 9 lat. Zasób moich wiadomości jak na pierwszoklasistę był tak duży, że po dwóch tygodniach przeniesiono mnie do drugiej klasy. Rodzice pozwalali mi na wiele, co sprzyjało mojemu rozwojowi. Również sporo wymagali. Bawiłem się razem z widzącymi rówieśnikami – kopałem piłkę i jeździłem na rowerze. Przez wieś, w której mieszkałem, prowadziła asfaltowa droga, po której samochód przejeżdżał co kilkadziesiąt minut. Krzywizna asfaltu pozwalała utrzymywać kierunek jazdy. Gdy jechał samochód, któryś z kolegów krzyczał ostrzegawczo i zjeżdżałem na pobocze. Do dziś bardzo mile wspominam te wycieczki. Teraz jeżdżę na tandemie. Często podczas zabaw rozbijałem sobie głowę lub doznawałem innych obrażeń. Biegłem wtedy z płaczem do domu, gdzie opatrywała mnie mama, a ja wracałem uparcie na podwórko. Nigdy na szczęście nie zakazała mi tych zabaw. Gdy zobaczył mnie okulista, doradził mamie, by nie wypuszczała mnie na dwór – nie posłuchała. Przed pójściem do szkoły zostałem nauczony: przyszywania guzików, prania, cerowania, prasowania, czyszczenia butów, nie mówiąc o innych czynnościach dnia codziennego. Taki sposób wychowania procentuje do dziś. Dużo wiedziałem z wielu dziedzin, gdy rozpocząłem edukację, szybko więc osiągnąłem sukces. W jaki sposób udało ci się wszystko zorganizować, by twój dom wyglądał tak normalnie? - Po prostu powiodło mi się – trochę zdolności, dużo pracy, szczęście w wielu sytuacjach, systematyczność – nic nadzwyczajnego. Wyrastałem w normalnym środowisku, byłem traktowany zwyczajnie, chociaż zapewne z większą miłością i troską. Nieustannie walczyłem o normalność. Szkołę w Owińskach wspominam Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 150 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 150 z dużą sympatią, ale czułem się w niej nie najlepiej. W każdym internacie czułbym się źle, bo zawsze tęskniłem za domem. Pragnąłem się kształcić. Już w szkole podstawowej było oczywiste, że studia są dla mnie jedyną drogą. O spółdzielniach dla niewidomych nie mogłem myśleć, bo zawsze uważałem je za coś nienaturalnego. Sądzę, że zrobiły więcej złego niż dobrego. Zawód masażysty, o którym marzyła dla mnie mama, też mnie nie pociągał. Niezwykłe w tym wszystkim jest chyba tylko to, że decyzję o studiowaniu matematyki podjąłem już w szóstej klasie. Muszę przyznać, że matematyka to trochę konieczność. Gdybym widział, na pewno poszedłbym na politechnikę. Zawsze interesowały mnie urządzenia techniczne. Doprowadza mnie do pasji bezmyślność tak zwanych fachowców, gdy wiem jak wiele rzeczy można zrobić lepiej. W takich sytuacjach przeszkadza mi to, że nie widzę. Gdybym miał dobry wzrok, w wielu sprawach radziłbym sobie sam. Różne naprawy hydrauliczne i elektryczne i tak wykonuję osobiście. Lubię coś przyciąć, wywiercić, powiesić szafkę lub obrazek. Ma to największe znaczenie na działce, gdzie jest szczególnie ważne, by jak najwięcej robić samodzielnie. Dostanie się do liceum nie było prostą sprawą. Chciałem wrócić do domu, ale w związku z tym, że mieszkałem na wsi, musiałbym dojeżdżać kilkanaście kilometrów. Trzeba było znaleźć ogólniak z internatem. W owym czasie widzący uczniowie z samymi piątkami byli przyjmowani do liceów bez egzaminów. W moim przypadku nie chciano zastosować tego przepisu. Proszę sobie wyobrazić, że w tamtych czasach było zalecenie kuratorium poznańskiego, by w ogóle nie przyjmować do liceów ogólnokształcących niewidomych. Znalazło się jednak liceum w Rogoźnie Wielkopolskim, którego dyrektor zgodził się przyjąć mnie i dwoje innych niewidomych. Miał niewidomego ojca i znał nasze środowisko. Mimo samych piątek musieliśmy zdawać egzamin, a kierownik szkoły w Owińskach podpisał oświadczenie, że nie będziemy po maturze zdawali na studia. Była to dobra szkoła. Zajmowała szóste miejsce w województwie. Warunki lokalowe były jednak nie najlepsze. „Przodował” w tym internat chłopców. Wtedy nie było to dla nas istotne. Szybko okazało się, że nasze przygotowanie było bardzo dobre. Potrafiliśmy ku zdziwieniu innych rysować na matematyce i odpowiadać z mapy. W tamtych czasach nie było brajlowskich podręczników do szkoły średniej, opieraliśmy się więc na notatkach robionych przez siebie. W dużym stopniu korzystaliśmy z pomocy lektorskiej. Nigdy nie było problemu z chętnymi do wspólnej nauki. Nauczyciele traktowali nas normalnie, bez nieufności, ale i taryfy ulgowej. Prace klasowe pisaliśmy w brajlu i odczytywaliśmy je na przerwie. Maturę również pisałem na maszynie brajlowskiej. Zaraz po jej zakończeniu podyktowałem tekst mojej pracy nauczycielowi, który ją przepisał i dołączył do brajlowskiego egzemplarza. Na studia wróciłem do Łodzi – blisko rodzinnego domu. Przyjęto mnie na wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Łódzkiego bardzo sympatycznie. Gdy zjawiłem się na egzaminie z hałaśliwą maszyną brajlowską, powstało zamieszanie. www.wsip.com.pl J a n O m i e c i ń s k i 151 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 151 Nie spodziewano się niewidomego, chociaż wcześniej byłem w rektoracie, aby poinformować o moich planach. Szybko przeniesiono mnie do innej, pustej sali, gdzie mogłem hałasować do woli. Egzamin ustny zdawałem wyjątkowo długo, bo każdy członek komisji chciał mnie sprawdzić. Zapewniono mi optymalne warunki studiowania. Opiekun roku zalecił prowadzącym zajęcia, aby głośno dyktowali to, co piszą na tablicy oraz żeby wymagali tego samego od odpowiadających studentów. Pytano mnie na przerwach, czy zdążyłem wszystko zanotować. Pomagano mi w różny sposób. W akademiku dostałem dla mnie i kolegi trzyosobowy pokój blisko schodów i toalety. Mój towarzysz nie został do mnie dokwaterowany wbrew swojej woli, lecz sam chciał mi pomagać. Muszę przyznać, że najczęściej jednak koleżanki proponowały mi wspólną naukę. Idąc na studia matematyczne myślałem raczej o informatyce, ale po drugim roku, podczas wyboru specjalizacji, zdecydowałem się na sekcję teoretyczną i pracę naukową. Chciałem zostać na uczelni. Razem z profesorem Mikołajczykiem ustaliliśmy, jaką dziedziną matematyki mógłbym się zajmować. To on skierował mnie do docenta Mirosława Filipczaka, pod kierunkiem którego napisałem pracę magisterską, a później doktorską. Przez wiele lat pracowałem w zakładzie przez niego kierowanym i nadal współpracuję z Panem profesorem. Pomówmy o rodzinie. Pomimo wszystko właśnie tu najbardziej uwidoczniło się twoje dążenie do normalności. - Żonę poznałem na studiach, dokładniej na obozie naukowym po czwartym roku. Kilka lat później się pobraliśmy. Mamy dwójkę zdrowych, dobrze zapowiadających się dzieci. Czy często myślisz o tym, że nie widzisz? - Teraz raczej nie. Najczęściej przeszkadzało mi to w okresie wczesnej młodości, szczególnie w kontaktach z płcią przeciwną. Wówczas wszyscy zwracają głównie uwagę na zewnętrzną atrakcyjność partnera, a brak wzroku jej nie sprzyja. Teraz nie narzekam, chociaż rzeczywiście mam zupełnie zrozumiałe trudności. W pracy muszę dużo czytać. Lektor może przeczytać tekst matematyczny, ale przeglądanie artykułów przy pomocy drugiej osoby jest bardzo nieefektywne. Żona nie cierpi prowadzić samochodu, a ja muszę się przemieszczać. Niestety, nie mogę jej nigdzie podwieźć, ani sam pojechać na uczelnię. Muszę wyraźnie podkreślić, że brak wzroku mi przeszkadza, utrudnia mi wiele rzeczy, wiele innych zupełnie uniemożliwia. Często mnie to denerwuje, ale nie myślę o tym. Jest to ograniczenie, jakich większość ludzi ma wiele. Gdy zauważam, że za bardzo denerwuję się swoją sytuacją, staram się wrócić do równowagi. Mam na to kilka sprawdzonych sposobów. Przypominam sobie miłe zdarzenia i sympatycznych ludzi albo zabieram się za jakąś fizyczną pracę. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 152 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 152 Jak cię postrzegają członkowie rodziny i znajomi? - Różnie, ale generalnie chyba normalnie. Jedni uważają, że jestem zamknięty, a inni, że gadatliwy. Niektórzy nie zauważają, że nie widzę, inni natomiast są zbyt opiekuńczy. Niektórzy sąsiedzi w ogóle nie wierzą, że nie widzę. Kiedyś mój syn w wielkiej złości powiedział: „wolałbym mieć takiego tatę, który widzi, a nie widzi, niż takiego, który nie widzi, a widzi wszystko”. Jest to chyba znakomita charakterystyka. Dlaczego tak wielu niewidomych jest zmuszonych żyć w izolacji, samotnie? - Sądzę, że głównym problemem jest przesadne myślenie o inwalidztwie i obwinianie go za wszystko oraz myślenie, iż wszyscy zwracają uwagę tylko na naszą niepełnosprawność. Wiele osób za często się usprawiedliwia: nie mogę, bo nie widzę. Tymczasem kolejne szanse uciekają, a inni zajmują wolne miejsca. Oczywiście, że niewidomemu wiele rzeczy przychodzi z trudem. Wiele innych zwyczajnych rzeczy jest w ogóle niedostępnych. Tym bardziej to, co możliwe, powinni niewidomi wykorzystywać optymalnie. Możemy nadrabiać systematycznością i pracowitością. Powinniśmy najpierw spróbować, a nie twierdzić, że czegoś nie możemy zrobić. Trzeba ciągle pamiętać, że nie ma człowieka, który by wszystko potrafił. Ilu zdrowym i w pełni sprawnym ludziom nie udaje się? Bardzo ważne jest pozytywne nastawienie do świata i innych ludzi. Trzeba myśleć zawsze o czymś pozytywnym. Ma się wtedy pogodną twarz, co robi dobre wrażenie. Niestety, niewidomi często nie wiedzą o tym i mają dziwny wyraz twarzy. Trzeba też miło dziękować za udzieloną pomoc, chociażby była niepotrzebna. Czy jest coś, co możemy wspólnie zrobić dla innych niewidomych, by egzystowali jak najnormalniej? - Przy każdej nadarzającej się okazji powtarzam, że nie ma czegoś takiego, jak „niewidomi”, w sensie grupy o tych samych cechach, tak jak nie ma identycznych łysych. Wśród inwalidów wzroku są bardzo różni ludzie. Są mądrzy i głupi, sympatyczni i odpychający, samodzielni oraz pasywni. Dla nich wszystkich, niezależnie od różnic, można tak zaprojektować warunki życia, by w maksymalny sposób zniwelować skutki inwalidztwa. Niewidomi, którzy chcą się uczyć, powinni mieć łatwy dostęp do edukacji. Ci, którzy chcą dużo czytać, powinni dysponować przyrządami, które to umożliwiają. Ci, którzy są w stanie i chcą pracować, powinni mieć zagwarantowane specjalistyczne oprzyrządowanie, dzięki któremu ich zatrudnienie nie byłoby tak trudne dla pracodawców. Tak jest w wielu krajach świata, nie widzę więc powodu, by nie było tak również w Polsce. Jakie masz prywatne plany na przyszłość? - Chcę doprowadzić dzieci do pełnej samodzielności. W pracy chcę zachować swoją dotychczasową pozycję. Chciałbym też doprowadzić naszą działkę do wymarzonego stanu – nic nadzwyczajnego tak, jak całe moje życie. www.wsip.com.pl J a n O m i e c i ń s k i 153 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 153 Można więc być niewidomym naukowcem, mieć świetną rodzinę, jeździć na rowerze po drodze, na której samochody są rzadkością, umieć i lubić wbijać gwoździe i myśleć, że nie jest to nic specjalnego! Może jednak tylko Janowi Omiecińskiemu tak się wydaje? My mamy wrażenie, że jest inaczej. Eryk przeszedł do drugiego etapu. Dostał wiadomość, gdy już nie mógł znaleźć sobie miejsca. Znowu więcej myślał o Agnieszce, którą widział przecież codziennie na lekcjach i wiedział o niej niemal wszystko. Ona też brała udział w olimpiadzie. Była humanistką zafascynowaną historią, brała więc udział w olimpiadzie historycznej. Przeszła pierwszy etap w październiku. Nie musiała, w odróżnieniu od Eryka, podchodzić do niego trzykrotnie. Nie pisała pracy w domu, bo zainteresowani uczniowie zebrali się w klasie i pisali na jeden z czterech zaproponowanych tematów. Szkolna komisja wybrała najlepszych, którzy mieli reprezentować szkołę na szczeblu okręgowym. Agnieszka przeszła pierwszy etap i znalazła się w drugim. Ten też miała już za sobą. Odbył się w połowie stycznia, gdy on czekał nerwowo na wyniki. Tak więc trochę go wyprzedzała. Eryk zrozumiał, że konkuruje z nią podświadomie. Porównywał jej stopnie ze swoimi. Teraz z kolei obserwował jej walkę w olimpiadzie historycznej. Ona czekała na wyniki drugiego etapu, a on dopiero co dostał wiadomość, kiedy i gdzie odbędzie się jego egzamin. W szkole mówiło się, że Agnieszka spisała się świetnie i ma szanse na finał. Na ostateczne wyniki musi czekać do marca, kiedy również będzie rozstrzygnięty jego finał. Przedtem jednak – pod koniec lutego – Eryk musi zgłosić się do drugiego etapu. Do tego czasu uczył się bez przerwy. Przyszedł nieco wcześniej. Musiał załatwić kilka ważnych spraw. W pierwszym etapie rozwiązywał zadania w domu, toteż nie było potrzeby ustalania formy jego pracy. Pisał wtedy na komputerowej klawiaturze w brajlu. Gdy wydawało mu się, że jest dobrze, zapisał swój tekst w postaci komend LATEX’u, potem skompilował to znowu na brajla, by móc sprawdzić, czy się nie pomylił, wydrukował w czarnym druku i wysłał list. Teraz wszyscy zgłaszali się na pięciogodzinny egzamin, po którym oddawali swoje arkusze. Eryk musiał uzgodnić z kimś odpowiedzialnym, jak ma napisać swoją pracę. Mógł załatwić to wcześniej, poprzez szkołę, ale tam nadal panowała tajemnica. Tak zdecydował i musiał poradzić sobie sam. - Proszę pana, jestem niewidomy, chciałbym w tej sytuacji ustalić zasady mojego egzaminu. - Tak. Jesteś zakwalifikowany? - Przeszedłem do drugiego etapu. Posługuję się notebookiem wyposażonym w brajlowski monitor i syntezator mowy. Pierwszy etap pisałem najpierw w zwykłym dosowskim edytorze. Zapisałem tekst w brajlu. Potem przygotowałem odpowiednik tego tekstu w LATEX’ui wysłałem wydruk. Teraz nie mogę sam zdecydować, jak to ma wyglądać. - Posługujesz się komputerem? Jeszcze się nie spotkałem z brajlowskimi monitorami i syntezatorami mowy. Chętnie to zobaczę po egzaminie. Jesteś całkowicie niewidomy? Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 154 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 154 - Tak i właśnie... - Tu chyba nikt się na tym nie zna. Muszę zwołać jakąś naradę, bo sam wiele nie wymyślę. - Zgodnie z ministerialnym zarządzeniem, należy dla nas wydłużać nieco czas egzaminów. - Każdy chciałby mieć więcej czasu. - Mam pewien pomysł. Zrobimy tak samo, jak w pierwszym etapie. Będę pisał w tym samym edytorze w brajlu. Po pięciu godzinach oddam brajlowską wersję. Będzie to co prawda bardzo dziwny zapis, ale dosowski edytor jest zupełnie zwyczajny, używany kiedyś przez wszystkich. Będzie można, w razie potrzeby, sprawdzić ten plik, bo w Polsce są niewidomi matematycy, którzy z tym sobie poradzą. Ja zostanę po egzaminie i w dodatkowym czasie stworzę plik źródłowy LATEX’a. Wtedy razem wydrukujemy rozwiązania. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy zakończyłem we właściwym czasie i nie dodałem potem już nic, będzie można porównać wydruk czarnodrukowy i wersję brajlowską. Dobrze to wcześniej przemyślałem. Mam nadzieję, że to się uda. - Wydaje mi się, że pomysł jest niezły. Muszę go jednak skonsultować z resztą zespołu i przewodniczącym komisji – tak na wszelki wypadek. - Jeszcze jedno. Zadania są pewnie przygotowane w kopertach. Będą otwarte tuż po rozpoczęciu egzaminu? - Właśnie tak. - No to mamy kolejny kłopot. Ja nie przeczytam zadań, gdy dostanę taką kopertę. Może mi ktoś to przeczytać, ale to też nie rozwiązuje niczego. Te zadania będą złożone i skomplikowane. Muszę je dokładnie przepisać i dopiero wtedy wystartować, chyba że mają państwo źródłową wersję w LATEX’u? - Nie, nie mamy. - Gdyby była dostępna, uruchomiłbym translator, o którym już mówiłem i bez kłopotu mógłbym odczytać zadania w brajlu. Jeśli tego nie ma, trzeba wszystko przepisać, ale wtedy muszę mieć prawo do wydłużenia egzaminu o stracony czas. - Dobrze. Skonsultuję to, a ty już się przygotuj. Pomysły Eryka zostały przyjęte. Przepisał zadania w ciągu szesnastu minut i zaczął je rozwiązywać. Korzystał z najprostszego edytora i komputerowego symulatora brajlowskiej maszyny do pisania. Miał podłączony brajlowski monitor, na którym odczytywał napisany tekst. Wyłączył syntezator mowy, który teraz był niepotrzebny. Gdyby go użył bez słuchawek, przeszkadzałby innym. Siedział na końcu sali, by nie czuć się skrępowany. I tak wzbudzał za dużo zainteresowania. Zdaje się, że nie było nikogo z jego szkoły – tego się spodziewał – olimpiada to zbyt trudna sprawa. Kilka osób zaczepiło go wcześniej. Pytali, czy w czymś mu nie pomóc, ale cóż miał powiedzieć? Zajął, jak mu się zdawało, wygodne miejsce i polegał wyłącznie na sobie. Nie mógł ochłonąć, gdy poznał zadania. Wszystkie wyglądały na takie, których nie da się rozwiązać. Inni też tak zareagowali, bo wydawali z siebie bardzo ponure westchnienia. Biegał kursorem po zadaniach próbując uszczknąć którekolwiek i nic. Wreszcie się udało. W ciągu pięciu godzin rozwiązał kilka zadań – nie wszystko i nie najlepiej, ale tyle, na ile było go stać. www.wsip.com.pl 155 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 155 Nie miał po co korzystać z dodatkowych szesnastu minut, bo i tak nic już nie mógł stworzyć. Oddał egzaminatorowi dyskietkę z plikiem ASCIIi stworzył postać LATEX’ową. Zajęło mu to trochę czasu, ale najwyraźniej było to dla nauczycieli fascynujące zjawisko. Z taką sytuacją jeszcze się nie spotkali. Wydrukowali tekst na zwykłej drukarce i ku zdziwieniu Eryka zrobili taką wrzawę, jak mało kto. Nie mogli wyjść z podziwu, że są już dostępne takie nowoczesne metody. Wypytywali go o system, który zastosował. Chętnie opowiadał, gdy jednak zapytał, czy jego praca stwarza mu jakieś szanse, dyskusja się urwała. Wyszedł z sali. Do domu wrócił kompletnie zmęczony. Czekał go kolejny podetap. Analizował swoje rozwiązania i upewniał się, że nie jest źle. Nie mógł wiedzieć, czy zrobił wystarczająco dużo. Nazajutrz powtórzyli uzgodnioną procedurę i wrócił do domu tym razem nie tylko zmęczony, ale i zniechęcony. Niewiele zrobił. Wyglądało na to, że ma duże braki. Drugi dzień był bowiem trudniejszy od pierwszego. Nadal upierał się, żeby nie mówić o niczym w szkole, wziął więc od matki fikcyjne usprawiedliwienie nieobecności. Był przekonany, że jego tajemnica się nie wydała, więc z nikim nie poruszał tematu olimpiady. J o l a n t a Ka u fma n – słabowidząca śpiewaczka (sopran), specjalizująca się głównie w muzyce oratoryjno-kantatowej. Znamy się już wiele lat. Zawsze miła, uśmiechnięta. Jej szczery i zaraźliwy śmiech przypomina o prawdziwej radości życia. Zawsze wesoła i energiczna, nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Przyciąga do siebie wszystkich. Tak było w szkole podstawowej, gdy się poznaliśmy, potem w liceum, na studiach i na estradzie. Tę radość słychać w jej śpiewie, pełnym, jak mówią „złocistych dzwoneczków”, powiązanych delikatnymi niteczkami plecionej przez nią sieci, w którą nieuchronnie się wpada – nie da się tego nie usłyszeć, nie da się tego nie lubić. Wrażenie jest tak silne, że przepadają za tym głosem nie tylko melomani, rozkochani w muzyce dawnej, ale też inni. W związku z tym, że przyjaźnię się z jazzem i ambitnym rockiem, estetyka muzyki klasycznej nie często przebija się przez barierę wieloletnich przyzwyczajeń, ale śpiewu Joli chciałbym słuchać jak najczęściej. Opowiedz nam o swojej drodze artystycznej. - Bakcyla śpiewania połknęłam w ośrodku w Laskach. Najpierw śpiewałam w chórze kierowanym przez panią Stefanię Skibównę, niewidomą nauczycielkę, a potem w zespole „Cantus Gaudi” („Śpiew Radości”), prowadzonym przez siostrę Blankę Wąsalankę. Byłam nieznośnym dzieckiem. Wychowawczynie zastanawiały się, w jaki sposób można mnie ujarzmić. Gdy siostra usłyszała, jak śpiewam, wybrała dla mnie właśnie to zajęcie. Poprowadziła mnie. Miała do tego wybitne predyspozycje i kwalifikacje. Skończyła konserwatorium w Łodzi, w zakresie teorii muzyki i śpiewu solowego. Od tej pory miałam Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 156 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 156 zajętą prawie każdą chwilę. Przybiegałam do siostry, często nawet w czasie przerw międzylekcyjnych, by się uczyć i ćwiczyć. W czwartej klasie liceum zdecydowałam, że będę zdawać na studia wokalne. Pierwsza próba się nie udała. Nie zostałam przyjęta. Nie doceniono twojego talentu? - Raczej nie o to chodziło. Przypuszczam, że nie wyobrażano tam sobie mojej edukacji. Widocznie uznano, że tak słabowidząca osoba nie ma w tym zawodzie przyszłości. Nauczyciele akademiccy nie mieli pojęcia, jak należy mnie uczyć. Czy powiedziano ci to otwarcie? - Nie było takiej rozmowy. Przystąpiłam do pierwszej części egzaminu bez kompleksów. Po śpiewie miałam jedną z najwyższych ocen. Po drugim etapie nie znalazłam się jednak na liście zakwalifikowanych. Rozmawiałam z dziekanem, który chciał złagodzić mój żal, ale nie zmieniło to sytuacji – stało się. Rozumiałam ich. Nie byli przygotowani do podjęcia tak trudnej decyzji. Rzeczywiście. Zawód śpiewaczki stawia wielkie wymagania. Nie są to wyłącznie zdolności wokalne, ale również umiejętności sceniczne. Najbardziej przemawiającym do wyobraźni przykładem jest chyba praca artysty operowego, który musi być śpiewakiem i aktorem w jednej osobie. Jola nie mogła spełnić tych warunków, ale dlaczego nie dano jej szansy kształcenia się w innej dziedzinie, chociażby tej, którą właśnie uprawia? - Po jakimś czasie uspokoiłam się i spróbowałam po raz drugi. I tym razem się udało? - Miesiąc później znalazłam się w Poznaniu. Jeszcze wcześniej jeździliśmy z zespołem „Cantus Gaudi” po całym kraju. Między innymi śpiewaliśmy właśnie tam. Występowaliśmy na obchodach tygodnia ekumenicznego. Miałam sporo szczęścia, bo właśnie wtedy usłyszał mnie profesor Stefan Stuligrosz, ówczesny rektor Akademii Muzycznej. Widocznie spodobałam się mu, bo powiedział: „Córeńko, jak zdasz maturę, przychodź do nas”. Po pierwszym akademickim niepowodzeniu przypomniałyśmy sobie tę rozmowę i zdałam egzamin na wydział wokalny Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Poznaniu, obecnie Akademii Muzycznej. Przyjęła mnie do swojej klasy profesor Irena Winiarska, która studiowała razem z siostrą Blanką. Uczyłam się tam sześć lat. Jak się uczyłaś nie mogąc czytać nut? - W brajlu nie ma w zasadzie żadnych nut dla śpiewaków. Trochę czytałam korzystając z lupy o dużym powiększeniu. To, co było niewyraźnie wydrukowane, odczytywały mi koleżanki. W akademiku panowała bardzo sympatyczna familiarna atmosfera, dzięki której nietrudno było zdobyć czyjąś pomoc. www.wsip.com.pl J o l a n t a K a u f m a n 157 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 157 Kiedy skończyłaś studia? - Studiowałam do roku 1984. Miałam indywidualny tok studiów. Wiedziałam, że w moim przypadku nierealne jest śpiewanie w teatrach operowych, więc przygotowywałam się do wykonywania dzieł oratoryjno-kantatowych i pieśni. Moją przyszłością miały być koncerty estradowe. Czy na studiach koncertowałaś? - Tak. Jednym z najważniejszych wydarzeń było wzięcie udziału w wykonaniu „Mszy Koronacyjnej” W. A. Mozarta. Miała co prawda śpiewać ją moja koleżanka, ale gdy zachorowała, zaproponowano to mnie. Soliści wykonując muzykę oratoryjno-kantatową zawsze korzystają z nut. Jak sobie poradziłaś z opanowaniem tak wielu utworów, które wykonujesz? - Musiałam dokładnie poznać moje partie. Umiem je na pamięć. I nie tylko nuty, ale też wszelkie szczegóły związane z utworem. Nie mam wzrokowego kontaktu z dyrygentem, gdy wykonuję swoje partie, dlatego muszę je wszystkie bardzo dokładnie znać. Dyrygent prowadzi chór i orkiestrę, ale niestety nie może prowadzić mnie. Jaki jest twój repertuar? - Śpiewam utwory od baroku, poprzez klasycyzm, romantyzm, aż po muzykę współczesną. Najchętniej śpiewam utwory sakralne: oratoria, kantaty, msze, motety. Z wielką przyjemnością sięgam do pieśni kompozytorów polskich i obcych. Przez lata naszej znajomości docierały do mnie wieści o tym, gdzie aktualnie koncertuje Jola. Nie mogłem wyjść z podziwu myśląc o tym, gdzie się jej udało pojechać. - Najdalej śpiewałam w Australii. Również w Stanach i Kanadzie. W sumie naliczyłam ponad dwadzieścia krajów, które odwiedziłam w trasach koncertowych. Oczywiście najwięcej razy byłam w Niemczech. Koncertowałam w większości krajów Europy. Z kim pracowałaś najczęściej? - Współpracuję z Chórem Archikatedry Warszawskiej, Chórem Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Wiele tras koncertowych odbyłam z organistą Michałem Dąbrowskim. Najczęściej wyjeżdżaliśmy właśnie do Niemiec. Tam również brałam udział w koncertach prowadzonych przez niemieckich dyrygentów. Utrzymuję kontakt z siostrą Blanką i śpiewam z chórem „Leśne Ptaki” z Lasek. Czy po mieście poruszasz się sama? - W zasadzie tak, ale gdy jest ciemno, jest mi trudno. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 158 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 158 Wobec tego jak sobie radzisz w trasach? - Zawsze jestem z kimś, więc nie mogę zginąć. Wszystkie przygotowania przed wyjazdem robię jednak sama. Nie mogę sama wykonać makijażu, ale samodzielnie dobieram strój na koncert. Gdy mam śpiewać muzykę oratoryjną ubieram się bardziej klasycznie, gdy jest to repertuar świecki, mogę ubrać się bardziej strojnie. Często śpiewam w kościołach, gdzie należy ubrać się jak najpoważniej. Sama kupujesz stroje? - Wolę z kimś. Korzystam z pomocy doradców, którym tak jak i mnie zależy na wspólnym sukcesie. Czy kiedyś, po udanym występie, miałaś poczucie spełnienia się w tym zawodzie? - Każdemu artyście zdarzają się takie momenty. Gdy śpiewałam w Getyndze Ein Deutsches Requiem Brahmsa, byłam jedyną Polką, a cały chór i duża orkiestra była z Niemiec, czułam się wyjątkowo. Wykonywałam partię sopranu razem z barytonem – – Niemcem. Wykonywanie tej muzyki dało mi ogromną satysfakcję z tego, że pomimo wszystkich moich trudności, udało mi się przekazać słuchaczom jej piękno. Śpiewasz z chórem i orkiestrą w różnych miejscach utworu. Po zakończeniu partii schodzisz ze sceny, potem wracasz. Jak trafiasz na wcześniej wyznaczone miejsce? - W dużym stopniu zależy to od oświetlenia. W kościołach jest zazwyczaj bardzo ciemno. Wtedy pomagają mi inni wykonawcy, którzy starają się robić to dyskretnie. Przy dobrym oświetleniu radzę sobie sama. W tym przypadku nie trzeba przecież wiele widzieć. Czy zdarzyły ci się jakieś gafy? - Pewnie. Jeździłam z niewidomym śpiewakiem Januszem Kowalskim na koncerty do szkół i różnych placówek kulturalnych. W Domu Kultury w Toruniu, przed koncertem, nie zapoznałam się ze sceną. Nie spodziewałam się kłopotów. Wyszłam na scenę i przekonałam się, że jest zupełnie ciemno. Kłaniam się publiczności i czuję, że ktoś bierze mnie za ramię i mówi cichutko: „Jolcia, nie w tę stronę.” Tak więc przez gapiostwo ukłoniłam się tyłem do publiczności. Z pewnością mogłam się zdenerwować, ale ogarnął mnie śmiech, przez co trudno było mi śpiewać. Była to głupia wpadka. Śmieszny musi być widok solistki, która wychodzi na scenę i zaskakuje tak zabawnym ukłonem. A płyty? - Nagrałam kilka płyt z Chórem Katedralnym: są na nich dwie msze Józefa Haydna i Kazimierza Wiłkomirskiego, kolędy i muzyka starosłowiańska. Najwięcej śpiewam na płycie z muzyką polskiego baroku właśnie z tym chórem i orkiestrą ze Lwowa. www.wsip.com.pl J o l a n t a K a u f m a n 159 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 159 Jakie masz plany? - Będę miała kolejne trasy koncertowe. Jestem bardzo związana z siostrą Blanką, której wiele zawdzięczam i z prawdziwą przyjemnością pojadę z chórem „Leśne ptaki” do Włoch. Jak bardzo przeszkadza ci to, że tak słabo widzisz? - Jest to utrudnienie. Byłoby mi łatwiej, gdybym nie była sama. Mogłabym wtedy różne zadania zlecić bliskim. Tymczasem ze wszystkim muszę sobie radzić sama. Jestem jednak z tego dumna. Wszystkim czegoś brak, mnie również, ale najważniejsze jest to, co udaje się, pomimo kłopotów, osiągnąć. Jestem optymistką. Rzeczywiście, trudno spodziewać się, by ta uśmiechnięta dziewczyna miała wpaść kiedykolwiek w depresję. Przy Jolancie Kaufman zapomina się, że od wspólnych szkolnych lat minęło już sporo czasu. Nasza rozmowa przeciągnęła się i już trzeba kończyć. Jola jest już myślami przy utworach, które ma przygotować, a rozmowa o sukcesach należy już do przeszłości. Lekcja po lekcji, dzień po dniu czekał na rezultaty. Czekał i martwił się – nie był pewien, czy okazał się lepszy od wielu innych. Był zmęczony i spięty. Co gorsza był samotny, co właśnie teraz szczególnie mu doskwierało. Ci, którzy mu towarzyszyli, nie byli w stanie tego zagłuszyć. W szkole wiedziano jednak o jego olimpijskiej walce. Przed drugim etapem skontaktowano się z dyrekcją. Tajemnicę poznała między innymi jego wychowawczyni. Była zszokowana, gdy sekretarka zapytała: - Jeszcze chwileczkę pani profesor. Mam tu coś ciekawego. Czy pani wie, że Eryk wystąpił w pierwszym etapie matematycznej olimpiady i, co ciekawsze, dostał się do drugiego? - Nie, skąd! Co pani mówi? - Dzisiaj był telefon z Instytutu. Potrzebowali jakichś dodatkowych danych i słyszę, że to właśnie Eryk tak się spisał. - Niesamowite. Tyle razy go namawialiśmy, a on ciągle mówił, że nie i nie. Twierdził, że nie da sobie rady, bo stracił za dużo czasu. Wolał nie robić sobie wstydu. - A jednak. Wziął udział i jego pracę dobrze oceniono. W tym roku były podobno bardzo trudne zadania i nikt nie rozwiązał wszystkich, a on plasował się mniej więcej w najlepszej dziesiątce. - Zrobił to w zupełnej konspiracji. I co teraz? - No, teraz będzie ten drugi etap, na który ma się zgłosić za kilka dni. - Czy on o tym wie? - Tak, bo otrzymuje korespondencję do domu. Zapytałam zresztą tego doktora, czy szkoła ma tu coś do zrobienia, a on zdecydowanie zaprzeczył. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 160 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 160 - W tej sytuacji i my trzymajmy to w tajemnicy. Muszę powiedzieć, że w jakimś stopniu go rozumiem, ale jest mi trochę głupio. Wiedziała, że usprawiedliwienie nieobecności Eryka w dwóch olimpijskich dniach nie było uczciwe, ale nie dała tego po sobie poznać. W żaden sposób nie dała mu odczuć, że zna prawdę. Była dumna z Eryka, chociaż odczuwała przykrość, że chciał to wszystko przeżyć sam. Tyle dla niego zrobiła, a on jednak jej nie ufał. Przyszedł w końcu marcowy poniedziałek, w którym działo się naprawdę wiele. Najpierw dotarła do nich wiadomość, że Agnieszka dostała się do finału olimpiady historycznej. - Agnieszko, mam tu ważną wiadomość. - Chyba wiem jaką. - Chodzi o olimpiadę. - Już wiem pani profesor. Dostałam w piątek list. - O Boże, jak się cieszę. To wielkie wydarzenie. Wychowawczyni rzeczywiście była bardzo wzruszona. Jak każda dobra nauczycielka przyjaźniła się ze swoimi uczniami. Wzięła Agnieszkę w ramiona i serdecznie ucałowała. - Jesteś w finale i na studiach, jeśli odpowiada ci któryś z dostępnych wydziałów. - A owszem. Mam to z głowy, chyba że w ostatniej chwili wpadnę na jakiś inny pomysł. - No tak, ale mam tu inną wiadomość, o której przy tej radosnej okazji chcę z tobą porozmawiać. Poinformowano nas również o wynikach drugiego etapu olimpiady matematycznej. Czy wiedziałaś, że Eryk uczestniczy w tej olimpiadzie? - Nie – Agnieszka natychmiast się usztywniła. - Nie chciałam cię niepokoić, ale sytuacja jest wyjątkowa. Eryk wziął udział. - To bardzo dziwne. - Właśnie. Przez cały czas robił z tego tajemnicę. - Nic o tym nie wiem, bo od roku... - Nie chcę w żaden sposób wchodzić w wasze sprawy. Co by to było, gdyby młodzież nie miała swoich tajemnic przed nauczycielami, ale ta olimpiada to dziwna historia. - Od roku nie mamy ze sobą dobrego kontaktu, chociaż mi to nie służy najlepiej. Czasem myślę, że jemu też... - Zmienił się, jakby się zamknął, oddalił. A teraz taka niespodzianka. Wracając do sprawy. Dowiedzieliśmy się, że brał udział w pierwszym i drugim etapie, ale również, że dostał się do finału. - Co?! Do finału?! To niesamowite! - Tak pomyślałam. - Ciekawe, czy on już o tym wie - ja się dowiedziałam w piątek, a on? - Trudno zgadnąć. Jak tajemnica, to tajemnica. Chyba jednak trzeba będzie mu powiedzieć. Wiesz, gdzie on jest? - Poszedł do domu. - No to może zadzwonimy? Agnieszka poczerwieniała. Już wiedziała, że tak nie może zrobić. Ukrywane od dawna www.wsip.com.pl 161 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 161 emocje wybuchły. Spuściła głowę zdając sobie sprawę, że głupio tak czerwienić się przed nauczycielką i teraz dopiero dopadła ją fala wzruszenia. Ugięły się jej kolana. Chciała usiąść, ale nie było na czym. Powstrzymała łzy i wzięła się w garść. Nauczycielka zmieszała się i spojrzała na nią poważnie. - Ja do niego pójdę. - Naprawdę? - Chcę mu o tym powiedzieć sama, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. - Bardzo dobry pomysł. Coś mi się wydaje, że on się ucieszy. I poszła. Przeszła nie tylko jeden kilometr od szkoły do niego, ale trzy lata życia. Przypomniała sobie siebie, jego i ich razem – początki przyjaźni, wspólne wyprawy do teatru, kina, wspólnie przeczytane książki. Widziała oczami wyobraźni, jak po raz pierwszy czekała na jego objęcie, a on zastawił na nią śmieszną, dziecinną pułapkę, której nie miała mu za złe. Owszem, zamknęła wtedy oczy i trochę dreptała po przedpokoju, ale potem, gdy rozbiła się o szafkę, otworzyła je i zobaczyła jego rozmarzoną twarz. Już wcześniej pragnęła z nim być, ale ten widok całkowicie ją oczarował. Mało kto ma tak uczciwy wyraz na twarzy – mogła z niej czytać jak z książki i bardzo go pokochała. Dojrzewali razem i było im przez tak długi czas dobrze. Wiedziała, że inne dziewczyny nie brały pod uwagę chodzenia z niewidomym chłopakiem, a ona przeciwnie. Nie lubiła tej całej reszty. Byli za słabi, monotematyczni i, jak się jej wydawało, jednakowi. Eryk zawsze ją fascynował tak, jak ten niesamowicie szczery i oddany wyraz twarzy, prawie dwa lata temu. Szła powoli. Pragnęła spokojnie obejrzeć te obrazy jeszcze raz. Dużo przeżyli mimo tak młodego wieku. Miała przed oczami chwile szczęścia i porażek. Jakiś czas temu była pewna, że będą razem zawsze, ale nie. Eryk nie sprostał zadaniu i zszedł na poziom innych chłopaków – zabawa, głupie żarty i dziewczyny. Gdzie się wtedy podziała jego uczciwość, solidność i mądrość, na które tak liczyła? Tak bardzo jej ich brakowało. Musiała odejść i nie była przy nim, gdy spadał w dół. Nie była w stanie odwiedzić go w szpitalu, choć chciała – była zbyt zraniona. A teraz dojdzie do jego domu i będzie musiała się jakoś odnaleźć. Weszła do klatki schodowej i zauważyła listy w skrzynce pocztowej. - Jeszcze nie zna wyników – pomyślała i zdała sobie sprawę w jak wyjątkowej sytuacji się spotkają. Zadzwoniła – nie mogła już zwlekać. Otworzył drzwi i „oczy” ze zdziwienia. Widziała jego zdenerwowanie. Znowu miał wypisane na twarzy wszystkie uczucia. Wyczytała z niej, że jej nie oczekiwał. Jej przyjście wyprowadziło go z równowagi. Nie było rady – weszła do środka. - Hej, Eryk. - Hej. - Brnęłam tu powolutku, bo trudno mi się tu szło. Uznałam, że musimy się zobaczyć. Nie przeszkadzam? - Nie, przepraszam, trochę nie byłem przygotowany. Wejdź i rozgość się. Może herbaty, albo... Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 162 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 162 - Eryk. Masz korespondencję w skrzynce – mogę ci ją przynieść. Chcesz? - Daj spokój, sam o to zadbam. - To żaden problem. Mogę? - Tak, jeśli nie sprawia ci to kłopotu. - Ja wiem, co tam jest. - Ale masz posępną minę. Może jednak herbata, co? - Nie utrudniaj mi. Sam widzisz, że mi się plącze. Wiem, co tam jest. - A co tam takiego może być? - Wiadomość, że nie tylko ja, ale i ty wszedłeś do finału swojej tajemniczej olimpiady. Eryk zbladł. Chyba zapomniał na chwilę o herbacie, a – co więcej – kompletnie go zatkało. - Bardzo chciałam ci to powiedzieć osobiście – rozpłakała się i połączyli się po raz drugi. Odzyskał swoje skarby, przypomniał sobie jej włosy, twarz, usta i rozklejał się pod wpływem jej delikatnych dłoni. Wypili w końcu herbatę i już wiedzieli, jak ciężką drogą doszli do sukcesu – ona przez gorycz rozczarowania, a on jak zmęczony wędrowiec, co już ledwo brnie do przodu, kiedy tyle razy błądził i dostawał w kość, a jednak zdobył się na ostatni wysiłek i wspiął się na szczyt, na którym spotkał swój cel – wymarzony finał, studia i zadowalający stopień zrehabilitowania. Znalazł się tam w najlepszym z możliwych towarzystwie – swojej ukochanej dziewczyny. Rozgadali się na dobre. Teraz mogli sobie pomarzyć. Będą razem się uczyć, zdadzą maturę i skończą liceum, pójdą na studia i będą na siebie uważać. Od tej pory Agnieszka będzie czuwać, by Erykowi znowu nie zdarzyło się nic złego i by dowieść, że reguła o powtarzających się nieszczęściach nie jest prawdziwa. Ziemskie wędrówki da się uprościć, gdy codziennie trzymamy się wytyczonego celu – gdy się idzie prosto i szybko, pech nie może dogonić. Bez względu na to, czy usiłowania nasze będą lub nie uwieńczone skutkiem, powinniśmy tak żyć, abyśmy u kresu życia mogli sobie powiedzieć: zrobiłem wszystko, co mogłem. L u d w i k P a s t e u r www.wsip.com.pl 163 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 163 O niewidomych jeszcze słów kilka ... Jak już wcześniej wspomnieliśmy, przed wiekiem XIX sytuacja niewidomych była trudna. W zasadzie nikt się nimi nie zajmował. Mogli zapewne w ograniczonym stopniu liczyć na pomoc rodzin, których członkowie starali się im ulżyć w niedoli, ale i oni nie mogli zdziałać dla nich zbyt wiele. Nie było mowy o leczeniu chorób i wad oczu. Na tamtym poziomie cywilizacyjnym było to nierealne. Podobnie rehabilitacja nie istniała ani w wymiarze prywatnym, ani społecznym. Niewidomi nie mieli możliwości nauczenia się wykonywania ważnych dla siebie, a tym bardziej pożytecznych dla innych czynności, a ci, którzy umieli cokolwiek, byli szczęściarzami. Dotyczyło to na przykład niewidomych uzdolnionych muzycznie. Gdy w domach były instrumenty, z których korzystali inni, sięgali po nie i oni. Dzięki wrodzonym zdolnościom stawali się samoukami i grali. Gdy spotykano niewidomych, którzy potrafili robić coś pożytecznego, oznaczało to, że są to nowo ociemniali, którzy nabyli te umiejętności już wcześniej. Ogromna większość tego środowiska w ciągu wielu wieków zajmowała się żebractwem. Społeczeństwa były do tego przyzwyczajone. Kto może tkwić godzinami pod kościołem i żebrać? Niewidomy! W krajach trzeciego świata spotykamy takie obrazki do tej pory. Żebranie nie było przyjmowane z niesmakiem. Niewidomi mieli taką rolę w społeczeństwie i odgrywali ją z pokorą. W wielu ubogich krajach po narodzinach niewidomego dziecka do dziś zapada nieodwołalny wyrok – będzie żebrał. Nie jest to traktowane wstydliwie. Po prostu ubogie rodziny wykorzystują w ten sposób niewidomych, a oni przyzwyczajają się do swojej roli i nie narzekają. Nie znają innego świata i innych możliwości. W tych warunkach nie było przed XIX wiekiem realne zrzeszanie się niewidomych i wspólne działanie na rzecz emancypacji tego środowiska. Było tak na całym świecie, podobnie w Rzeczpospolitej przed rozbiorami i na terenach trzech polskich zaborów po roku 1795. Nie mamy żadnych dowodów z tamtego okresu potwierdzających jakąkolwiek działalność na rzecz niewidomych. Wiek XIX przyniósł w tej dziedzinie nowe idee. Zmiany zaczęły się we Francji, gdzie doszło do wynalazku Ludwika Braille’a. Miał on ogromne znaczenie w historii rozwoju tego środowiska, ale też był wyrazem zmian w świadomości społecznej, dokonujących się w coraz bardziej nowoczesnej Europie. Wynalazek ten wychodził przecież naprzeciw zapotrzebowaniu społecznemu na jak najszybsze poprawienie losu tej grupy obywateli. Należy bowiem uwzględnić fakt, iż starań dotyczących niewidomych było w tym okresie wiele. Specjalny system zapisu dla niewidomych był co prawda najważniejszym osiągnięciem, ale nie jedynym. Nowe idee dotarły też do Polski. Na terenie wszystkich zaborów zaczęto myśleć o organizowaniu zakładów wychowawczych dla niewidomych dzieci. W drugiej kolejności zajęto się dorosłymi. Te nowe idee wpłynęły tak bardzo aktywizująco na Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 164 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 164 samych inwalidów wzroku, że zaczęli oni tworzyć pierwsze swoje stowarzyszenia. Najlepsza sytuacja wytworzyła się na ziemiach zaboru rosyjskiego. W roku 1817 został założony w Warszawie Instytut Głuchoniemych. Był on zorganizowany według wzorów zachodnich. Jego rektor ksiądz Jakub Falkowski zdawał sobie sprawę z konieczności zajęcia się również dziećmi niewidomymi. Miał świadomość, iż sytuacja dzieci głuchych i niewidomych jest bardzo podobna. W roku 1821 postanowił przyjmować do Instytutu również niewidomych. W epoce przed wynalazkiem Braille’a niewidome dzieci uczyły się czytania tekstów napisanych uwypuklonymi literami. Jak już mówiliśmy, litery te były zbyt duże, toteż sposób ten nie gwarantował niewidomym edukacyjnych sukcesów. Ksiądz rektor zajął się niewidomymi bardzo poważnie. Przyzwyczajony do pomagania dzieciom głuchym, rozumiał, iż niewidomi mają zupełnie inne zdolności. Chcąc wykorzystać je w pełni i znaleźć im właściwe miejsce w życiu, zorganizował profesjonalne nauczanie muzyki. Zaprojektował przekształcenie Instytutu Głuchoniemych w Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych. Powstanie Listopadowe zniweczyło te plany. W roku 1842 powrócono do tej idei. Na początku zorganizowano jedną klasę dla niewidomych. W następnych latach miały przybywać kolejne klasy. Oprócz zwykłego programu, który był obszerniejszy niż w innych szkołach, uczono również wykonywania zawodów, w których niewidomi wykazywali większe zdolności (szczotkarstwo i koszykarstwo). Kontynuowano kształcenie niewidomych muzyków. Ich liczba wzrastała proporcjonalnie do zdolności niewidomych w tej dziedzinie. Rosło też znaczenie tej grupy. W roku 1864 zorganizowano Towarzystwo Niewidomych Muzyków, które zrzeszało wychowanków Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych w Warszawie. W roku 1870 przeniesiono siedzibę tego stowarzyszenia na ulicę Piwną w Warszawie. Towarzystwo liczyło wtedy ponad pięćdziesięciu członków. Jego działalność polegała między innymi na zbieraniu zamówień dla muzyków. Starano się o stałą pracę dla członków przede wszystkim w restauracjach i w szkołach. Z kolei niewidomi, którzy uzyskali w ten sposób pracę, wpłacali część swoich dochodów na rzecz stowarzyszenia. Do dzisiaj działa Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi. Wszyscy znają specjalny ośrodek dla niewidomych dzieci w Laskach zorganizowany właśnie przez to stowarzyszenie. Jego historia sięga początku wieku dwudziestego. Ta niesamowita działalność została zainicjowana przez Różę Czacką. Utraciła ona wzrok w wypadku mając 22 lata. Prawdę o tym, iż nigdy nie będzie widziała poznała od znanego okulisty, doktora Gepnera, który wskazał jej cel i sens życia niezależny od sytuacji, w jakiej się znalazła. Przekonał ją do idei niesienia pomocy innym niewidomym, którzy pozostawali w jeszcze gorszej od niej sytuacji. Większość niewidomych była opuszczona i zaniedbana. W roku 1910 otworzyła w Warszawie Ognisko dla Niewidomych Kobiet. Uczyły się tam różnych rzemiosł, w których niewidome kobiety mogły sobie z powodzeniem radzić. W tym samym roku razem z innym niewidomym, mecenasem Stanisławem Bukowieckim zorganizowała Towarzystwo Opieki www.wsip.com.pl 165 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 165 nad Ociemniałymi. W roku 1913 Towarzystwo przystąpiło do realizacji swoich marzeń. Założyło przy ulicy Złotej szkołę dla niewidomych chłopców, ochronkę dla dzieci i warsztaty koszykarskie wraz z internatem dla mężczyzn. Była to pierwsza w zaborze rosyjskim szkoła dla niewidomych z polskim językiem nauczania. System punktowy Braille’a musiał tu długo czekać na swoją premierę. Dopiero po kilkudziesięciu latach od jego powstania dotarł do polskich niewidomych. Jego rozpowszechnienie w zaborze rosyjskim zawdzięczamy również Róży Czackiej i Towarzystwu Opieki nad Ociemniałymi. Nauczyciele Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych w Warszawie nie wychodzili poza próby w jego stosowaniu. Róża Czacka była pierwszą nauczycielką brajla w zakładzie na Dzielnej. Zorganizowała też pierwszą grupę kopistów książek dla niewidomych i brajlowską bibliotekę. Jej dzieło trwa do dzisiaj, a sama Róża Czacka potrafiła zaszczepić ideę pomocy niewidomym wielu swoim wychowankom i następcom. W zaborze austriackim idea poprawienia sytuacji niewidomych również zaczęła przynosić pierwsze efekty w wieku XIX. Na tych terenach nie było takich spektakularnych osiągnięć jak w Warszawie, jednak dla żyjących tam niewidomych miały wielkie znaczenie. Pierwszą polską placówką przeznaczoną wyłącznie dla dzieci niewidomych był Zakład Ciemnych we Lwowie, który rozpoczął swoją działalność w roku 1851. Jej założycielem był hrabia Wincenty Zaremba-Skrzyński, który miał niewidomego syna. Najpierw przyjmowano do Zakładu wyłącznie chłopców, potem otworzono klasę dla dziewcząt. Uczono tam czytania systemem Kleina, polegającym na wykłuwaniu zwykłych liter, potem jednak zastosowano system Braille’a. Pierwsze brajlowskie tabliczki do pisania sprowadzono późno. Przedtem pisano literami łacińskimi na tabliczkach łupkowych lub wykłuwano litery brajlowskie bez tabliczek. Przy tych metodach zapisywania i odczytywania nie można było oczekiwać, by niewidomi mogli osiągać edukacyjne sukcesy. Uczono ich zatem całkowicie podstawowych rzeczy, by choć trochę wzięli udział w ogólnym podwyższaniu poziomu społeczeństw w tym pozytywistycznym okresie. W zaborze pruskim działo się więcej niż w austriackim. Tu nieco wcześniej dotarły nowe koncepcje. Wcześniej też zapoznano się z systemem Braille’a. Pierwsze działania na rzecz niewidomych miały miejsce w latach 30. XIX wieku. Odbył się wtedy spis niewidomych, przeprowadzony przez berliński Blindenheim. W ten sposób okazało się, że w regionie poznańskim żyje 668 niewidomych, wśród których jest 55 dzieci. Władze pruskie zorganizowały szkołę dla niewidomych przy poznańskim semina-rium nauczycielskim, związaną z istniejącym już zakładem dla głuchoniemych. Szkoła borykała się z wieloma trudnościami i istniała krótko. Uczęszczało do niej niewielu uczniów. Były też konflikty narodowościowe, którym towarzyszyły trudno-ści finansowe. Nowych idei nie dało się jednak powstrzymać i kontynuowano organizowanie zakładów dla niewidomych tak, jak w całej Europie. Władze zainicjowały utworzenie fundacji, która miała zapewnić finansowe podstawy Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 166 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 166 dla kolejnej placówki w województwie poznańskim. W roku 1853 powstał w Wolsztynie zakład dla dzieci niewidomych, który po zbudowaniu z funduszy fundacji specjalnego budynku w Bydgoszczy w roku 1872 został tam przeniesiony. Główny nacisk kładziono na przygotowanie do zawodu. Stosowano też system Braille’a. Niewidomi Ślązacy, wychowankowie zakładu dla niewidomych we Wrocławiu, zorganizowali w roku 1912 w Bytomiu stowarzyszenie samopomocowe, do którego należało około pięciuset niewidomych. Stowarzyszenie to posiadało aż dziewięć kół na tym terenie. Jego członkowie chcieli nieść pomoc wszystkim niewidomym, w czym pomagali im również widzący członkowie wspierający oraz władze terytorialne. Kolejne stowarzyszenie – Towarzystwo Opieki nad Niewidomymi powstało w Bydgoszczy w roku 1889. Jego celem było znalezienie niewidomym pracy. Nie chodziło wyłącznie o pracę zarobkową, lecz przede wszystkim o znalezienie pożytecznego zajęcia. Towarzystwo to opiekowało się około tysiącem niewidomych. Od roku 1912 miało ono własną drukarnię, wydawało czasopismo i prowadziło brajlowską bibliotekę. Najstarszą organizacją niewidomych, działającą nadal w okresie po odzyskaniu niepodległości, było Towarzystwo Niewidomych Muzyków z Warszawy. Działało aż do Powstania Warszawskiego. W tym okresie najważniejsze jednak znaczenie miało Zjednoczenie Pracowników Niewidomych RP, założone w roku 1923 przez niewidomego działacza – Stefana Brewińskiego .Wydawało własne pismo, które szerzyło w społeczeństwie wiedzę o życiu i pracy niewidomych. Towarzystwo to było tolerowane przez Niemców, toteż udało mu się przetrwać do Powstania. Bytomskie stowarzyszenie istniało do roku 1921, gdy po Powstaniach Śląskich większość jego członków znalazła się po polskiej stronie. Polscy niewidomi postanowili wtedy utworzyć własną organizację – Polsko-Śląskie Stowarzyszenie Niewidomych z siedzibą w Chorzowie. W roku 1936 stowarzyszenie to zostało rozwiązane, a jego działalność przejęło Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. W roku 1923 powstał Związek Cywilnych Niewidomych na Wielkopolskę z siedzibą w Bydgoszczy, który działał równolegle do Związków Ociemniałych Wojaków na Wielkopolskę, Pomorze i Górny Śląsk. Miało to miejsce w tym samym roku, co powstanie wspomnianego wcześniej Zjednoczenia. W roku 1932 władze państwowe zaczęły starać się o utworzenie wspólnej reprezentacji o charakterze ogólnokrajowym, która zrzeszałaby stowarzyszenia opiekujące się wszystkimi niewidomymi. Zorganizowano w tej sytuacji w Warszawie konferencję, w której prócz przedstawicieli rządu wzięli udział delegaci Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, Zjednoczenia Pracowników Niewidomych, Związku Ociemniałych Żołnierzy, Towarzystwa Niewidomych Muzyków, Towarzystwa „Latarnia”, Instytutu Głuchoniemych i Ociemniałych. Przygotowania do utworzenia Związku Stowarzyszeń Niewidomych RP trwały jednak zbyt długo. Prace zjednoczeniowe przerwała wojna. Niewidomi nie doczekali się wtedy tak potrzebnej wspólnej organizacji broniącej ich praw. Wielu kwestii nie udało www.wsip.com.pl 167 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 167 się w tej sytuacji załatwić ani przed wojną, ani tym bardziej w jej trakcie. Do idei zjednoczeniowych powrócono natychmiast po zakończeniu wojny. W roku 1946 nastąpił dalszy ciąg procesu konsolidacji organizacji niewidomych w Polsce. Najpierw zjednoczono cztery związki regionalne w Chorzowie, a potem powołano ogólnopolską organizację – Związek Pracowników Niewidomych RP. Przewodniczącym Zarządu Głównego nowego związku został wybitny działacz – doktor Włodzimierz Dolański. Zjednoczonej organizacji nie dano działać za długo. Z przyczyn politycznych zawieszono w roku 1950 działalność jej zarządu. Procesu zjednoczeniowego nie dało się jednak powstrzymać. W roku 1951 Pierwszy Krajowy Zjazd Delegatów powołał do życia Polski Związek Niewidomych, który działa do dzisiaj. Siedziba Związku znajduje się na ulicy Konwiktorskiej 9 w Warszawie. Mieści się tu między innymi jego Zarząd Główny, ale również największa w Polsce brajlowska drukarnia, z której każdego roku wychodzą nowe książki i podręczniki. Drukarnia ta była pierwszym działem Związku, który poddał się procesowi kompleksowej komputeryzacji. Do końca lat 80. XX wieku przygotowywano tam książki metodami konwencjonalnymi. Niewidomi drukarze pisali na specjalnych brajlowskich maszynach do pisania. Efekt przepisywania czarnodrukowych książek nie powstawał na tak zwanym brajlowskim papierze, czyli papierze o większej gramaturze, lecz na specjalnych blachach. Blachy te stawały się oryginałami służącymi do kopiowania tekstu na wiele egzemplarzy. Wkładano je do specjalnych pras, z których wychodziły nadrukowane wypukłymi punktami kartki papieru. Na przełomie lat 80. i 90. włączono do tego procesu komputery. Teraz niewidomi drukarze przepisują książki na klawiaturach komputerowych. Przygotowany w ten sposób tekst zapisany na nośniku cyfrowym jest specjalnie formatowany do potrzeb brajlowskich drukarek. Ostatecznie przygotowany plik jest kopiowany do pamięci komputera, do którego jest podłączona drukarka brajlowska. W drukarni na Konwiktorskiej jest kilka różnych komputerowych drukarek. Największe znaczenie ma ta, która nie drukuje na papierze, lecz na blachach, które jak kiedyś wędrują do pras, by uzyskać wiele brajlowskich kopii. Dla mniejszych nakładów stosuje się drukarkę drukującą na papierze. W tym przypadku otrzymujemy nadrukowane wypukłymi punktami kartki od razu. Komputeryzacją tej drukarni zajmowali się dwaj bohaterowie przedstawionych tu wywiadów – Stanisław Jakubowski i Igor Busłowicz. Drukarnia należy do Zakładów Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych, której dyrektorem jest bohater kolejnego wywiadu – prezes Związku Sylwester Peryt. Prowadzony przez niego zakład produkuje również książki czarnodrukowe, w tym książki wydrukowane tak zwanym drukiem powiększonym, specjalnie dopasowanym do możliwości słabowidzących osób. Najbardziej znaną działalnością tego zakładu jest jednak nagrywanie książek na magnetofonowych kasetach. Te lektorskie nagrania są najmodniejsze wśród niewidomych. Lektorami są wybitni aktorzy i pracownicy radia. Dzięki tym nagraniom niewidomi mogą mieć dostęp do swoich ulubieńców, którzy są znani widzącym Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 168 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 168 przede wszystkim z telewizji. Obok tak zwanego „gmachu głównego” znajduje się znacznie nowszy budynek Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych. O ile brajlowska drukarnia mieści się w gmachu głównym, to dyrekcja ZNiW PZN i studia nagrań znajdują się w „nowym” budynku. Główną jego część zajmuje jednak sama biblioteka. Można tu wypożyczyć zarówno książki brajlowskie, czarnodrukowe wydawnictwa z dziedziny tyflologii, jak również wspomniane nagrania lektorskie na kasetach. Miejsce to jest zdecydowanie najbardziej popularne wśród niewidomych, którzy traktują tę bibliotekę jak najcenniejszy dar społeczeństwa dla nich. Polski Związek Niewidomych ma swoje terenowe przedstawicielstwa. Są wśród nich biura okręgowe rozmieszczone we wszystkich miastach wojewódzkich i biura terenowe, tak zwane koła, rozmieszczone niemal we wszystkich powiatach. W miastach powiatowych, które wcześniej były stolicami województw, mieszczą się tak zwane delegatury okręgowe. We wszystkich tych miejscach znajdują się terenowe zarządy i inne statutowe organy. W przypadku okręgów, ich pracą kieruje dyrektor zatrudniony na etacie. Związek przechodzi od kilkunastu lat głębokie przeobrażenia. Są one wymuszone przez reformy rozpoczęte w roku 1989. Powszechnie się uważa, że w tych latach sytuacja niewidomych pogorszyła się. Stracili oni pracę w spółdzielczości niewidomych. Ich zakłady pracy nie sprostały konkurencji i zostały albo zlikwidowane, albo ograniczone. Bezrobocie w tym środowisku jest nieporównywalnie większe niż gdzie indziej. Na pracę fizyczną nie można już liczyć, a praca umysłowa jest dostępna jedynie dla najlepiej wykształconych. Sytuacja Związku jest adekwatna do sytuacji jego członków. Tkwi on więc w kryzysie. Poszukuje nowych dróg i swojego miejsca na mapie organizacji pozarządowych świadczących pomoc niepełnosprawnym, ale przy nieustannych kłopotach budżetowych nawet świetne pomysły nie będą w stanie pomóc. W tej sytuacji wielu niewidomych odchodzi od Związku. Założono wiele innych drobnych organizacji, wśród których najbardziej znane są organizacje rodziców i przyjaciół dzieci niewidomych. Powstało też kilka reprezentacji dorosłych niewidomych, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca w Polskim Związku Niewidomych. Można powiedzieć, że od kilku lat mamy do czynienia z procesem odwrotnym do jednoczenia ruchu niewidomych sprzed wojny i w pierwszych latach powojennych. Na fali krytyki nieumiejętności radzenia sobie z nową rzeczywistością przez władze Związku, okręgowe struktury Związku uzyskały osobowość prawną i daleko idącą samodzielność, która nie wszystkim odpowiada i która – jak się wydaje – poszła zbyt daleko. Zarząd Główny traci kontrolę nad strukturami terenowymi, co sprzyja federacyjnym tendencjom w łonie Związku. Tymczasem wspólna reprezentacja niewidomych jest potrzebna. W wielu sprawach dotyczących niepełnosprawnych powinniśmy zabierać głos poprzez jednego silnego i wpływowego reprezentanta. Do takiego celu dążyło środowisko przez tyle lat. Szkoda by było doczekać odwrotnego procesu, w wyniku którego niewidomi mieszkający w innych województwach przewww. wsip.com.pl 169 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 169 staną myśleć tymi samymi kategoriami. Nowo ociemniałym lub rodzicom niewidomych dzieci potrzebna jest konkretna pomoc. Ważne jest, by mogli się zwrócić o kompetentną pomoc do Związku, w którym inni niewidomi i ich widzący współpracownicy doświadczyli wcześniej tych samych problemów. Miejmy nadzieję, że po okresie przemian, gdy wszystko się ustabilizuje, Związek wróci do swojej świetności i zdoła zorganizować pomoc wszystkim nań oczekującym. Dotarliśmy wreszcie do bodaj najbardziej znanego w naszym kraju niewidomego. Nie przypadkiem zostawiliśmy rozmowę z nim na koniec. Zna wszystkich naszych rozmówców i wszystkie instytucje, o których jest mowa w tej książce. Skorzystajmy z tej wiedzy, by spróbować sformułować konkluzje. Jaki nam przyświecał cel? Staraliśmy się przy okazji rozmów przeprowadzonych z niewidomymi i ich opiekunami udowodnić tezę, że od pewnego momentu inwalidztwo wzroku, pozostając uciążliwą niepełnosprawnością, nie blokuje możliwości niewidomych. Dziś są one inne i nie tak bolesne, jak dla żyjących na przykład dwieście lat temu. Niewidomi byli wówczas całkowicie zepchnięci na margines życia społecznego. Jeszcze długo po wynalazku Ludwika Braille’a nie potrafili samodzielnie czytać i pisać. Nie uczyli się wykonywania nawet najprostszych i nieodzownych czynności. Nie potrafili poruszać się po mieście. Czy są w stanie wyobrazić sobie taką sytuację bohaterowie naszych wywiadów? Postęp był stopniowy. Wynalazek specjalnego druku dla niewidomych, pierwsze ośrodki szkolno-wychowawcze, biblioteki, zakłady pracy, kursy rehabilitacji podstawowej i przestrzennej, to osiągnięcia, które są teraz normą w tym środowisku, a jeszcze przed wojną były udziałem nielicznych. Osiągnięcia takie przestały być już elementem różnicującym zrehabilitowanych od reszty. Dochodzi do nich najważniejsze wydarzenie – przełamanie barier informacyjnych dzięki zastosowaniu technologii informatycznej, umożliwiającej niewidomym i słabowidzącym niemal niczym się nie różniące w ich przypadku i osób widzących metody pracy. Dzisiaj niewidomy ma szansę zdobyć wykształcenie, znaleźć pracę, założyć rodzinę i realizować się jak inni. S y lwe s t e r P e r y t – Przewodniczący Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych jest absolwentem Wydziału Filologii Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, menadżerem kierującym Zakładem Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych, społecznikiem. Sukcesy zawdzięcza swoim zdolnościom, pracowitości, umiejętnościom zdobywania sympatii innych i znakomitemu opanowaniu techniki pracy z komputerem. Dzięki komputerowym metodom pracy, jest zawsze dobrze poinformowany. Dzięki niebywałemu zmysłowi organizacyjnemu, udaje się mu być obecnym „wszędzie”. Spotyka się z lokalnymi środowiskami niewidomych w kraju i działa na bardzo wielu polach. Jest doskonałym przykładem nowocześnie zrehabilitowanego niewidomego, który wykorzystał nadarzające się okazje i technologie informacyjne, by zerwać ze stereotypem, że Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 170 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 170 niewidomy jest upośledzony i musi być traktowany z „przymrużeniem oka”. Znasz bohaterów przedstawionych tu wywiadów. Czy są to twoim zdaniem osobowości, które zawdzięczają swój sukces przede wszystkim własnym zdolnościom i pracowitości, czy raczej są to czołowi reprezentanci środowiska, którego dyskryminacja przechodzi na „naszych oczach” do przeszłości, pozostawiając miejsce dla nowoczesnej rehabilitacji każdego niewidomego? - Bohaterowie wywiadów są świetnymi przykładami na to, ile można osiągnąć w procesie rehabilitacji, stosując najnowocześniejszą wiedzę w tej dziedzinie. Są wolnymi ludźmi, którzy nigdy nie zrezygnowali ze swoich marzeń. Walczyli o nie i starali się je zrealizować. Mam duży szacunek dla technologii, jednak odgrywa ona drugoplanową rolę. Jako humanista za najważniejsze uważam cechy osobowości. Sądzę, że technologia znakomicie sprzyja ich rozwojowi i podkreśleniu wartości humanistycznych. Nie sposób osiągać sukcesy nie mając wzoru takich indywidualności, jakie tu poznaliśmy. Na ich sukces miały wpływ zarówno ich zdolności i osobiste predyspozycje, jak też ogólny postęp. Potrafili wykorzystać czas, w którym żyją. Hołdują starej zasadzie „verba docent exempla trahunt” – „słowa uczą, przykłady pociągają”. Dzięki znajomości takich osób inni widzą, ile można osiągnąć pomimo wszystkich trudności. Czy w większości przypadków sytuacja życiowa niewidomych, ich pozycja i status społeczny zależą od ich inwalidztwa, czy też nie? - Brak wzroku nie ma największego wpływu na to, czy uda się zrealizować plany w przeróżnych zamierzonych dziedzinach. Kwestia utraty wzroku nie ma nic wspólnego z tym, czy dysponuje się mniejszymi lub większymi zdolnościami. Należy w procesie rehabilitacji osiągnąć optimum możliwości. W rodzinie byłem jedynym niewidomym, a mimo to ja osiągnąłem największe sukcesy. Sądzę, że na tym etapie rozwoju rehabilitacji większość niewidomych osiąga to, co byłoby również ich udziałem, gdyby widzieli. Czy kiedykolwiek skarżyłeś się na brak wzroku? A może nie osiągnąłeś jakiegoś istotnego celu z tego powodu, że nie widzisz? - Miałem takie sytuacje, w których bardzo żałowałem, że nie widzę. Było to, gdy rodziły się moje dzieci. Zazdrościłem innym, że mogą nawiązywać kontakt ze swoimi dziećmi za pomocą wzroku. Nie mogłem obserwować ich uśmiechów, gestów, min. W pewnym stopniu „uciekał” mi ich rozwój. Z kolei na studiach bolało mnie to, że nie mogę czytać książek, tak jak inni, a było to moje hobby. Zawsze jednak starałem się sobie radzić, co wyzwalało w innych chęć pomocy. Na co dzień nie odczuwam tego. Nie jest to dla mnie szczególna uciążliwość. Inne rzeczy potrafią znacznie bardziej mi doskwierać. Czasem brak wzroku potrafi przewww. wsip.com.pl S y l w e s t e r P e r y t 171 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 171 cież ułatwić pewne sprawy. Zdarzyło ci się zdenerwować, że nie jesteś w stanie czegoś dokonać? - Nie przypominam sobie. Pewnie bywało różnie, ale jakichś konkretnych, spektakularnych przykładów, które by w istotny sposób odcisnęły się na moim życiu nie potrafię wskazać. Gdyby pojawiła się szansa na przeszczep oczu, który byłby związany z kosztami i dużym poświęceniem, to zdecydowałbyś się na to? - Chyba nie! Nie odczuwam takiej potrzeby. Mógłbym przyjąć to wyzwanie, ale nie za wszelką cenę. Z pewnością widzenie byłoby i dla mnie bardzo interesujące, ale trzeba pamiętać, że po takiej operacji musiałbym przejść kolejny uciążliwy proces rehabilitacji - rehabilitacji w „widzeniu”. Gdyby było to łatwe i bezstresowe... Kiedyś starałem się robić coś w tym kierunku. Czytałem książki z dziedziny psychotroniki i próbowałem stosować się do zamieszczonych tam rad – medytowałem. Jednym z ćwiczeń było wyobrażenie sobie siebie w wymarzonej sytuacji. W moim przypadku chodziło oczywiście o wzrok. W tych wyobrażeniach myślałem, że jestem widzącym taksówkarzem, który ma zwyczaj podwozić niewidomych za darmo. Ćwiczenia nie pomogły jednak. Marzenie się nie spełniło. Chyba tylko w zakresie, że z racji moich rozlicznych funkcji i obowiązków ja z kolei, jako niewidomy, jestem bezpłatnie wożony samochodem. Jestem realistą i potrafię racjonalnie ocenić szanse na osiągnięcie swoich zamierzeń. Jak do życia nastawione jest środowisko niewidomych – optymistycznie, czy raczej odwrotnie? - To środowisko jest takie samo, jak reszta społeczeństwa. Jest jedynie bardziej refleksyjne, uporządkowane. Świadczy o tym na przykład rosnące zapotrzebowanie na książki. Niewidomi znacznie więcej czytają literatury pięknej. Polacy raczej nie lubią chwalić się sukcesami i nie są skłonni do nadmiernej radości. Podobnie niewidomi. Opowiedz nam o swoim życiu. - Szczęśliwie trafiłem do szkoły w Laskach. Spotkałem pana Henryka Ruszczyca, który był kierownikiem internatu. Był też odpowiedzialny za szkolenie zawodowe niewidomych uczniów. Miał cudowny dar traktowania ludzi w taki sposób, że każdy mógł mieć przekonanie, że interesuje się właśnie nim. Starał się poznać marzenia swoich wychowanków i pomóc w ich realizacji. Pomógł mi w trudnym momencie. Po szkole podstawowej część uczniów z mojej klasy poszła do szkół masowych. Zazdrościłem im tego. Mieszkałem na prowincji i nie było to dla mnie możliwe. Myślałem, że będę musiał zweryfikować swoje ambicje. Bałem się, że będę skazany na ukończenie jedynie szkoły zawodowej i spędzenie życia w spółdzielni w charakterze pracownika fizycznego. Pan Ruszczyc zajął się mną. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 172 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 172 Poznał moje kłopoty i pomógł mi dostać się do korespondencyjnego liceum ogólnokształcącego. Chodziłem więc jednocześnie do zawodówki i tego liceum. Skończyłem szkołę w Laskach i chciałem pracować wśród niewidomych. Podjąłem więc pracę w Bibliotece Centralnej Polskiego Związku Niewidomych. Po ukończeniu liceum, do którego uczęszczałem w tym czasie, dostałem się na studia. Dyplom uzyskałem w roku 1980. Wcześniej, w roku 1973, założyłem rodzinę. Mam czworo dzieci. Zawsze fascynowała mnie działalność społeczna, w której robiłem bardzo różne rzeczy. Po ukończeniu studiów stworzono mi możliwość przejścia do pracy bardziej samodzielnej na stanowisku instruktora do spraw pomocy rehabilitacyjnych. Miałem tam wiele możliwości, dzięki którym udało mi się na przykład sprowadzić do Polski pierwsze powiększalniki telewizyjne. Na wzór tych urządzeń zaczęto produkować ich polskie odpowiedniki. Sprowadziłem również Optacony, bardzo nowoczesne urządzenia, służące do czytania czarnego druku, na które wywalczyłem dofinansowanie od Ministerstwa Zdrowia. Sam marzyłem o posiadaniu Optaconui ostatecznie nigdy go nie otrzymałem. Uznano, że nie przysługuje ono niewidomym pracującym w naszym środowisku na stanowiskach kierowniczych. Miałem pecha, bo już pół roku później zmieniłem pracę. Zostałem kierownikiem biura okręgu warszawskiego Związku. Praca była fascynująca, ale bardzo uciążliwa. Przyszło mi kierować okręgiem w trudnym momencie. W stanie wojennym brakowało wszystkiego. Wtedy właśnie zetknąłem się z problemami rodziców dzieci niewidomych. Stworzyliśmy klub rodziców dzieci niewidomych, którego działalność jest kontynuowana do dzisiaj w stowarzyszeniu „Tęcza”. Pod koniec roku 1983 zostałem kierownikiem działu rehabilitacji spółdzielni niewidomych. W roku 1984 wygrałem konkurs na redaktora naczelnego miesięcznika „Nasz Świat”. Niedługo potem otrzymałem propozycję objęcia stanowiska dyrektora Ośrodka Informacji i Wydawnictw Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych, a co ważniejsze funkcję redaktora naczelnego znaczącego dla środowiska miesięcznika „Niewidomy Spółdzielca”, do którego w latach 80. pisało wielu wybitnych dziennikarzy, odrzuconych przez ówczesne media. Miałem przyjemność współpracować m.in. z Jackiem Kalabińskim, Dariuszem Fikusem, Stefanem Bratkowskim. W roku 1989 stworzyłem czasopismo dla młodzieży „Życiu Naprzeciw”. Był to pierwszy periodyk w Polsce, który ukazywał się w druku powiększonym. Współtworzyłem katolicki miesięcznik „Credo”. W roku 1991 wybrano mnie na sekretarza generalnego Polskiego Związku Niewidomych. Już wcześniej byłem rzecznikiem prasowym Związku. W roku 1998 zostałem przewodniczącym Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych, którym jestem do tej pory. Moją ambicją było, aby jak największą troską objęto osoby całkowicie niewidome, a zwłaszcza małżeństwa obojga niewidomych, których sytuacja jest najtrudniejsza. Działałem na rzecz podnoszenia poziomu kultury i oświaty naszego środowiska. Z nostalgią wspominam czasy, w których Związek wydawał kilkanaście www.wsip.com.pl S y l w e s t e r P e r y t 173 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 173 tytułów czasopism dla niewidomych. W roku 1992 zostałem dyrektorem Biblioteki Centralnej Związku, a w 2001 dyrektorem Zakładów Nagrań i Wydawnictw. Kiedy zetknąłeś się z komputerami? - Chyba w roku 1989 zacząłem używać mówiącego komputera. Wśród niewidomych działaczy byłem jednym z pierwszych, którzy umieli posługiwać się tym nowoczesnym sprzętem. W związku z tym powierzono mi funkcję przewodniczącego komisji do spraw komputeryzacji niewidomych w Związku. Staraliśmy się tam zaprojektować rozwój nowoczesnej rehabilitacji z wykorzystaniem technologii informatycznej. Mieliśmy wiele trudności w przekonaniu współpracowników do komputeryzacji. Zawsze wywoływała ona kontrowersje. Z czasem udało się. Teraz wszyscy są skomputeryzowani. Swoje doświadczenia wykorzystałem w bibliotece, w której skomputeryzowałem stanowiska pracy niewidomych bibliotekarzy. Starałem się by biblioteka była jak najnowocześniejszą placówką, która udostępnia niewidomym informacje o sprzęcie rehabilitacyjnym. Dbałem, by była źródłem informacji o niewidomych. Wprowadziliśmy gromadzenie zbiorów bibliotecznych zapisanych na nośnikach cyfrowych. Od połowy lat 90. zaczęliśmy udostępniać te zbiory w systemie teleinformatycznym. Teraz staram się unowocześniać kolejny zakład, którym kieruję. Właśnie tu produkuje się wydawnictwa o profilu środowiskowym ukazujące się w brajlu, drukiem powiększonym, nagrywane na kasetach magnetofonowych i na nośnikach cyfrowych. W latach 90. prowadziłem Krajową Radę Osób Niepełnosprawnych. KRON był zarządem Ogólnopolskiego Sejmiku Osób Niepełnosprawnych, który zrzeszał ponad sto organizacji osób niepełnosprawnych i działających na ich rzecz. Właśnie dzięki naszym staraniom zostały spopularyzowane w Polsce standardowe zasady wyrównywania szans osób niepełnosprawnych (rezolucja ONZ z roku 1993). Dzięki tej działalności poznałem problemy innych niepełnosprawnych. Miałem też zaszczyt pracować w Krajowej Radzie Konsultacyjnej przy Pełnomocniku do Spraw Osób Niepełnosprawnych i w Radzie Nadzorczej Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, gdzie uczestniczyłem w tworzeniu systemu efektywnego wspierania tych środowisk. Jakie są twoje marzenia? - Jestem postrzegany jako lider tego środowiska. Dla mnie oznacza to tyle, że jestem pierwszym posługującym ludziom niewidomym w Polsce. Służba ta daje mi ogromną satysfakcję. Marzę o tym, żeby powstał w naszym kraju kompletny i zwarty system wspierania rehabilitacji. Tak jak powiedział to Rabindranath Tagore: „Spałem i śniłem, że życie jest radością. Przebudziłem się i zobaczyłem, że życie jest służbą. Zacząłem więc służyć i zobaczyłem, że służba jest radością”. Ś W I A T O T W A R T Y D L A N I E W I D O M Y C H . S Z A N S E I M O Ż L I W O Ś C I 174 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 174 Niewidomi i słabowidzący potrzebują wsparcia. Idea nowoczesnej rehabilitacji jest zbyt złożona, by inwalidzi wzroku mogli z niej skorzystać bez pomocy innych. W Polsce jest wiele instytucji i organizacji, które tym się zajmują. Są wśród nich takie, które zrzeszają samych zainteresowanych i takie, które ofiarowują temu środowisku pomoc ze strony ludzi widzących, władz państwowych i samorządowych. Oto najważniejsze z nich. Mogą pochwalić się one wieloma sukcesami, wobec czego warto zwrócić się o pomoc właśnie do nich. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych 00-828 Warszawa, Al. Jana Pawła II 13 tel.: (0-22) 620-03-51 PFRON udziela największej pomocy finansowej dla tego środowiska. Każdego roku dofinansowuje zakupy sprzętu rehabilitacyjnego dla niewidomych i słabowidzących w programie „Komputer dla Homera”. Dofinansowuje również niwelowanie barier komunikacyjnych przeszkadzających inwalidom wzroku i turnusy rehabilitacyjne poprzez Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie. Sam fundusz ma swoje oddziały we wszystkich województwach. Właśnie tam przyjmowani są niepełnosprawni. Oto kilka znanych stowarzyszeń zrzeszających inwalidów wzroku lub ich opiekunów: Polski Związek Niewidomych - Zarząd Główny: 00-216 Warszawa, ul. Konwiktorska 9 tel.: (022) 831-22-71, e-mail: pzn@pzn.org.pl PZN jest stowarzyszeniem ogólnopolskim. Związek zrzesza obecnie około 80 tysięcy osób niewidomych i słabowidzących, dorosłych i dzieci. Posiada terenowe jednostki organizacyjne: okręgi i koła, do których zawsze można zwrócić się o radę. Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach 05-080 Izabelin tel.: (0-22) 752-20-04 Stowarzyszenie Rodziców i Przyjaciół Dzieci Niewidomych i Słabowidzących „Tęcza” 02-321 Warszawa, ul. Kopińska 6/10 tel./fax (022) 822-03-44, (022) 658-43-30 Stowarzyszenie Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki Niewidomych i Słabowidzących „Cross” 00-216 Warszawa, ul. Konwiktorska 9 tel./fax: 635-57-94 www.wsip.com.pl 175 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 175 Euroregionalne Stowarzyszenie Niewidomych, Słabowidzących i Ich sympatyków „Pomorze” 80-589 Gdynia, ul. Rokitnikowa 8 tel. 629-85-19, tel./fax 554-91-52 Oto fundacje, które pomagają niewidomym merytorycznie i finansowo: Fundacja na Rzecz Dzieci Niewidomych i Niedowidzących 30-319 Kraków, ul. Tyniecka 7 tel. 0-12 267-44-20 Fundacja Unia Pomocy Niepełnosprawnym „Szansa” 03-772 Warszawa, ul. Kawęczyńska 16/42 A tel.: (0-22) 818-16-58, 818-10-43, e-mail: fundacja@szansa.neostrada.pl Dla dzieci i młodzieży bardzo ważne są specjalne ośrodki szkolno-wychowawcze (SOSW): SOSW dla Dzieci Niewidomych im. Louisa Braille’a 85-008 Bydgoszcz, ul. Krasińskiego 10 tel.: (0-52) 322-17-87 SOSW dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących 30-319 Kraków, ul. Tyniecka 7 tel.: (0-12) 266-66-80, e-mail: sosw@blind.krakow.pl OSW dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej w Laskach 05-081 Izabelin tel.: (0-22) 752-22-27; OSW dla Dzieci Niewidomych im. Synów Pułku 62-005 Owińska k. Poznania, pl. Przemysława 9 tel.: (0-61) 812-04-86, 812-00-11, e-mail: ortis@ortis.pl SOSW dla Dzieci Niewidomych 53-125 Wrocław, ul. Kamiennogórska 16 tel.: (0-71) 349-53-25 OSW dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących 41-303 Dąbrowa Górnicza - Gołonóg, ul. Wybickiego 1 tel.: (0-32) 261-22-45 OSW dla Dzieci Niedowidzących 91-866 Łódź, ul. Dziewanny 24 tel.: (0-42) 657-79-41, 657-78-11 OSW dla Dzieci Niedowidzących 00-448 Warszawa, ul. Koźmińska 7 tel.: (0-22) 621-14-52, 621-68-44 OSW dla Dzieci Niedowidzących 20-092 Lublin, ul. Hirszfelda 6 tel.: (0-81) 747-14-23 Ośrodki dla dzieci z dodatkowymi dysfunkcjami SOSW dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Radomiu 26-600 Radom, ul. Struga 86 tel.: (0-48) 344-77-84, (0-48) 344-01-95, www.soswdn.republika.pl e-mail: soswdn@poczta.onet.pl Ośrodek dla Młodzieży Niewidomej i Słabowidzącej ze Złożoną Niepełnosprawnością od 01-183 Warszawa, ul. Leonarda 12 tel.: (0-22) 632-15-81, 632-45-61, e-mail: rainbow@free.ngo.pl Ośrodek dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących ze Złożoną Niepełnosprawnością 02-321 Warszawa, ul. Kopińska 6/10 tel.: (022) 658-43-30, 822-03-44 176 E R Y K_ost.qxd 03-03-07 23:42 Page 176