Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Autor K.S. Rutkowski OSTATNI GWÓŹDŹ DO TRUMNY Nasza przyjaźń umierała od wielu miesięcy. Silna więź, która łączyła naszą czwórkę od piaskownicy, przestawała istnieć. Od dawna miałem wrażenie, że łączył nas już tylko "Drejk", osiedlowy bar, oaza wszystkich okolicznych pijaczków. Gdyby nie on, chyba nie byłoby miejsca, w którym krzyżowałby się jeszcze nasze drogi. Od dłuższego już czasu czułem, że zbliżał się dzień, który miał przybić ostatni gwóźdź do trumny naszej przyjaźni. Wydzielała już zbyt silny zapach rozkładu, który mogła jedynie zlikwidować otchłań grobu. A działo się tak przez moich kumpli, którzy skakali sobie do gardeł. A przecież kiedyś było to między nimi nie do pomyślenia. Starałem się jednak jak tylko mogłem gasić ich awanturnicze zapędy. Jednak to nie zdawało się na nic. Dobrowolnie poddawali się destrukcji, w żaden sposób nie starając się jej przeciwstawić. Świat zawalał się jej na głowę, z powodu miłości do tej samej kobiety. Znali ją od dawna. Pierwsze nieporadne uczucia do niej dopadły ich już w szkole podstawowej. Zresztą nie tylko ich. Była obiektem westchnień wszystkich szkolnych wyrostków, być może nawet pierwszą miłością ich młodziutkich serc. Wtedy, przed laty, dając się ponieść szkolnej modzie, nawet ja wzdychałem do tej dziewczyny, chociaż już wtedy kolor jej włosów i odcień skóry, nie pasowały do mojego wyimaginowanego wizerunku idealnej kobiety. Była długowłosą blondynką, ja wolałem już wtedy śniade brunetki, choć wszystko inne było w niej doskonałe: nogi, piersi, biodra, wyraz oczu, rysy twarzy, uśmiech... Tak, już wtedy miała mały, raczkujący jeszcze męski świat u swych stóp. Jednak już wtedy drogi do jej serca bronił szereg przeszkód, których tacy jak ja i moi koledzy, nieśmiali i zawsze stojący na uboczu, nigdy nie próbowali pokonać: palisady strachu, mury wstydu, a przy samych wrotach jej miłości, strażnicy jej serca, przebojowi, z dobrych bogatych domów ,szkolni krezusi będący w ośrodku zainteresowań wszystkich nastolatek. Jak ona piękni i zawsze modnie ubrani, byli z jej świata, my, szara szkolna masa, mogliśmy tylko marzyć do przynależności do niego. Jej dorosłe życie potoczyło się tak, jak powinno się potoczyć życie księżniczki. Znalazła swego księcia. Miał kilka sklepów, jakąś hurtownię, jeździł mercedesem. Był ze stolicy i kiedy za niego wyszła, na kilka lat znikła nam z oczu. Powróciła już bez niego. Jak twierdzono, zmaltretowana psychicznie, ze złamanym życiem. Zamieszkała w kawalerce na naszym osiedlu, blisko rodzinnego domu. Znowu więc, prawie co dzień, mogliśmy ją widzieć. Opowieści o powodach jej rozstania z mężem krążyły różne. Plotki rodziły plotki, zagmatwany świat jej przeżyć opisywany przez obce usta, w jednych urastał do rangi piekła pełnego najprzeróżniejszych okropieństw doświadczanych przy mężu , w drugich spadając do pospolitości, jaką była zwyczajna niezgodność charakterów, najczęstszy powód rozwodów. Mój własny obraz jej nieudanego małżeństwa kształtował się gdzieś pośrodku tych wszystkich opowieści: nieczuły, władczy mąż, być może nie chcący dziecka, degradujący żonę do roli przedmiotu, jednego z wielu wypełniających jego luksusowy pałacyk i czego ona w końcu nie wytrzymała. Nigdy w swych wyobrażeniach nie posuwałem się dalej. Zresztą widok jej twarzy, gdy mijaliśmy się gdzieś na ulicy, wciąż niezwykle pięknej, choć nieco przygasłej, zwłaszcza spokój jej oczu w jakiś sposób upewniały mnie w przekonaniu, że jej małżeństwo być może zbliżyło się do piekła, lecz na pewno nie przekroczyło jego granic. Myliłem się. Ale o tym dowiedziałem się dopiero wczoraj, po miesiącach znajomości, w czasie których wszyscy związaliśmy się z nią w miarę blisko. Jednak zanim do tego doszło, musieliśmy pokonać długą drogę. Okazja do uczynienia pierwszego kroku w jej kierunku nie nadeszła szybko, choć cały ten czas od jej powrotu do miasta, do pierwszych naszych prób zjednania jej sobie, upływał nam na ciągłych dyskusjach o niej w barze przy piwku i głośnym snuciu, często śmiałych fantazji z nią w roli głównej, Tak jak w szkole, snucie o niej marzeń na powrót zdominowało nasze życie. Lecz jeśli w moich niezmiennie była tylko obiektem seksualnego pożądania, w marzeniach moich kumpli przestała być tylko nim, stając się powoli tą jedną, jedyną kobietą, z którą pragnęli spędzić życie. Szansa na zbliżenie się do niej pojawiła się rok po jej powrocie. Sklepik z odzieżą, który otworzyła na osiedlu i w którym sama sprzedawała, stał się miejscem pierwszych zalotów. Na początku wpadaliśmy tam całą bandą, robiąc zamieszanie i improwizując nie klejące się rozmowy, rażące pretensjonalnością i banałem, zmierzające w pustkę. Dopiero później doceniliśmy walory samotnych odwiedzin i rozmów w cztery oczy. Stanowiło to właśnie początek rywalizacji, którą za cenę naszej przyjaźni, podjęliśmy. Z tej rozgrywki odpadłem pierwszy. Ze swoimi łóżkowymi zamiarami nie miałem szans w pojedynku z prawdziwą miłością, którą czuli do niej moi koledzy. Zresztą naiwnością było wierzyć ,że kobieta z takim bagażem doświadczeń , skusi się na chwile zapomnienia u boku dorosłego, choć jeszcze niedojrzałego faceta. Odsunąłem się więc na bok, ustępując pola towarzyszom. Jednak nie przestałem przychodzić do jej sklepu. Tygodnie podchodów wychodziły mi prawo do jej przyjaźni. Również moi zakochani w niej kumple zdobyli przez tan czas jej koleżeńską sympatię. Jednak każdy z w dalszym nich marzył o czymś więcej. Każdy chciał mieć ją tylko dla siebie. Z żalem obserwowałem więc jak ta miłość powoli ich niszczy. Nawet dobre strony owej miłości, które istniały i były widoczne, pogłębiały tylko we mnie przeczucie nadchodzącej katastrofy. Pod jej wpływem moi koledzy przestawali istnieć jako jedność, trzech muszkieterów, kiedyś gotowych zrobić dla siebie wszystko, coraz bardziej pałało wzajemną nienawiścią, choć jeszcze ukrywaną pod płaszczykiem sympatii. Ich rywalizacja przebiegała we wszystkim. Dbanie o wygląd zewnętrzny ,pozytywne samo w sobie, w ich przypadku stało się sportową dyscypliną, w której chcieli osiągnąć jak najlepsze wyniki. Zakup jakiegoś modnego ciucha dla każdego z nich stał się comiesięcznym obowiązkiem, na który często wydawali znaczne części swoich zarobków. Każdy starał się wyglądać jak najlepiej. Nie szczędzili na to ani czasu, ani pieniędzy. Obłędna miłość powoli zmieniała także ich nawyki. Jakby przeczuwając ważność tej sprawy, przestawali pić. "Drejk" w którym spędzali kiedyś długie godziny, stał się już dla nich miejscem krótkich odwiedzin i szybko wypitego piwka, po którym zawsze już kupowali miętowe gumy. Nawet ich dawne sympatie, z którymi z różnych powodów im nie wyszło, a z którymi czasem spotykali się w przypadkowych miejscach, były zaskoczone widząc ich nagłe przemiany. Będąc z nimi, dziewczynami zwyczajnymi pod każdym względem, nawet przez chwilę nie starali się być inni. Ona była w pełni świadoma tej rywalizacji. Myślę, że już od samego początku, kiedy tylko zaczęliśmy całą ferajną nachodzić jej sklep, domyślała się naszych intencji. Każdy następny dzień, tydzień , miesiąc mógł ją w nich tylko upewniać. Jednak nikomu nie dawała żadnych nadziei, nikogo nie wyróżniała w jakiś szczególny sposób. Chociaż z czasem staliśmy się jej dobrymi znajomymi, wciąż daleko było do miłości, o której trzech z nas nieustannie marzyło Cały czas traktowała każdego nas z nas bardziej jak brata, niż potencjalnego kandydata na mężczyznę życia. Aż nagle nastąpiło to, czego żaden z nas jeszcze długo się nie spodziewał. Wybrała jednego z naszej paczki. Marka. Kolacja z nią w znanej w mieście restauracji była świadectwem jego zwycięstwa. Powiększał je jeszcze fakt, że to ona sama zaproponowała mu to intymne spotkanie. Dla nas wszystkich było to szokiem. W naszym przyjacielskim rankingu szans u niej, Marek miał najmniejsze, więc wybór jego stał się dla nas całkowicie niezrozumiały. Najmniej pasował do niej, niepospolitej i pięknej, przyziemny i niezbyt przystojny, przeciętny pod każdym względem. W naszym gronie nie liczył się z nim nikt, szerszy świat również nie zawracał sobie nim głowy, żył w naszym i jego cieniu. Wybór jego całkowicie wiec nas zaskoczył i oszołomił. Od samego początku, uważaliśmy ,że Marek skazany jest na porażkę w rywalizacji o jej względy, choć jako dobrzy kumple wspaniałomyślnie pozwalaliśmy mu brać w niej udział, za jego plecami jednak naśmiewając się z jego starań i zaangażowania. Od początku uważając go więc za przegranego, o wiele boleśniej odczuliśmy jego zwycięstwo. Owa kolacja stanowiła początek ich związku. A po kilku tygodniach widywania ich razem, nikt z nas nie miał już wątpliwości, że to coś więcej niż tylko przelotny romans. "Drejk" na powrót pochłonął moich kumpli. Powrócili do niego jak zbłąkane owce do stada, odnawiając swój , ostatnimi czasy drastycznie ograniczony, kontakt z alkoholem. Na powrót stał się ich drugim domem. Lecz jeśli kiedyś był miejscem wesołej zabawy, teraz stał się miejscem rozpamiętywania miłosnej porażki. Odtąd prawie co dzień wybuchał w nich wielki i nie okiełznany gniew, który często wyładowywali na sobie nawzajem, na mnie i na bogu ducha winnych, przypadkowych klientach. Marka, usidlonego miłością, nie widywaliśmy już prawie wcale. Ale w tych naszych pijackich imprezach towarzyszył nam stale, jego wspomnienie było tarczą strzelnicza, w którą moi kumple posyłali najgorsze wyzwiska. Zupełnie przestali odwiedzać jej sklep. Jedynie ja do niego zachodziłem, w dalszym ciągu korzystając z przyjaźni jego właścicielki. Moi kumple, przegrani w bitwie o jej uczucia, całkowicie jej unikali, choć, jak dobrze wiedziałem, nie przestawali jaj kochać. Miłość do niej wciąż była obecna w ich zranionych sercach, które prawie co dzień nadmiarem alkoholu próbowali bezskutecznie uleczyć. Nic nie zapowiadało, że moje wczorajsze odwiedziny w jej sklepie, staną się powodem nieszczęścia nas wszystkich. Niestety, żaden znak na niebie nie zakazał mi do niego wejść, ani żadne wewnętrzne przeczucie. Przekroczyłem próg tego sklepu w dzień nie różniący się od innych. Była sobota, więc jak w każdą zamykała sklep dużo wcześniej i akurat w chwili gdy przyszedłem, szykowała się do wyjścia. Odprowadziłem ją więc pod dom, a potem, jak bywało wiele razy, dałem jej się zaprosić na kawę. Nasze rozmowy już od dawna cechowała intymność i otwartość. To mój brak zaangażowania w wojnę o jej serce, w czystej przyjaźni zbliżył nas najbardziej. Jednak tym razem o wiele bardziej przekroczyliśmy niewidoczną granice, z jej inicjatywy schodząc w rozmowie na temat, którego sam nigdy bym nie miał odwagi poruszyć. Otóż w najdrobniejszych szczegółach opowiedziała mi historię swojego małżeństwa. Podobno nawet Marek poznał tylko część tej brutalnej opowieści. Nie wiem jakie złe moce zawładnęły mną po wyjściu od niej, nie pozwalając zatrzymać w sekrecie tego wyznania. Choć nie należę do plotkarzy, już dwie godziny później rzuciłem jego streszczenie na pastwę moich żądnych krwi kumpli. Nawet nie byłem pijany, żeby móc obarczyć winą alkohol, który zwykł rozwiązywać ludziom języki. Plan narodził się szybko. Choć próbowałem mu się przeciwstawić, zdecydowanie moich kolegów przygasiło moje opory. W końcu pokonany ich stanowczością, zły na siebie, odizolowałem się od tego wszystkiego, czego byłem nieświadomym pomysłodawcą, przyjmując rolę biernego obserwatora. Zresztą jeszcze wtedy, ten przygotowany przez nich postępek, wyglądał raczej na niewinny figiel, który chcieli tylko spłatać przyjacielowi. Przynajmniej ja chciałem wierzyć, że taki właśnie będzie. Zgodnie z przewidywaniami Marek dał się zwieść telefonicznemu zaproszeniu. Sprawdzone, niezawodne, od wieków uderzające w męskość argumenty, typu: "nie bądź pantoflarzem", "kto w końcu nosi spodnie, ty czy ona" i dla niego stanowiły wystarczający bodziec do spotkania z nami. Przyszedł do "Drejka" pół godziny po telefonie, niczego nieświadomy, ufny w naszą przyjaźń, która jednak w moich kumplach nie istniała już od dawna. Jego całkowita wstrzemięźliwość alkoholowa została pokonana po kwadransie, choć pierwsze piwo, pierwsze od miesięcy, wypił jeszcze z miną całkowitego abstynenta. Obrona przed drugim, również nie trwała długo, męska solidarność moich kolegów również przed trzecim pokonała jego coraz słabszy opór. Następnych piw nikt już nie musiał w niego wmuszać, jego dawne ssanie włączyło się całkowicie i już bez żadnych oporów przechylał kufelek za kufelkiem. W końcu po kilku godzinach nieustannego picia, w którym moi dwaj koledzy wszystkimi możliwymi sposobami starali się oszczędzać ,Marek był już gotowy do odegrania przygotowanej dla niego roli. Tak jak przewidywał niepisany scenariusz, nie mógł utrzymać się na nogach, więc moi kumple wyprowadzili go na zewnątrz. Był gorący lipcowy wieczór, powoli zapadał zmrok. Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy, a nikły jeszcze blask księżyca próbował zdominować nieboskłon. Wiał delikatny wietrzyk, ciepły i nie przynoszący ukojenia. A nieliczne samochody przejeżdżały z warkotem pobliską ulicą. Pamiętam, że jacyś wieczorni przechodnie zawiesili na nas ciekawe spojrzenia, ale już po chwili marsz naszego pijackiego orszaku przestał ich interesować. Zataczając się, powoli zagłębiliśmy się w ciszę zapadającego już w sen osiedla. Po kilku minutach doszliśmy do celu naszej wędrówki. Marek, który zawsze miał najsłabszą głowę z nas wszystkich, wisiał na ramionach moich kumpli, prawie już nieprzytomny. Gdy wchodziliśmy do klatki schodowej, będącej naszym celem, zwymiotował na swoje ubranie Mimo tego, bez problemów i w miarę cicho, koledzy wtaszczyli go na trzecie piętro. Tam oparli o drzwi z numerem sześć i po dwukrotnym naciśnięciu dzwonka, zostawili go przytulonego do nich, pospiesznie zbiegając na parter, na którym ich oczekiwałem. Tam, znieruchomiali, zaczęliśmy w napięciu nasłuchiwać. Po kilku sekundach drzwi na trzecim piętrze otworzyły się, a Marek zwalił się z łomotem do mieszkania. A po kilku kolejnych, zamiast oczekiwanego oburzenia, wybuchł głośny, kobiecy płacz. Był histeryczny i pełen cierpienia. I przynajmniej mnie od razu przywrócił trzeźwej rzeczywistości. Nie czekając na nic więcej, zostawiłem kolegów zachwyconych nieoczekiwanym rozwojem wypadków i wyszedłem z tego budynku. Po kilku ciężkich krokach, przeklinając się, rzuciłem się do biegu. Płacz tej kobiety, wielokrotnie bitej i gwałconej w przeszłości przez pijanego męża towarzyszył mi przez cały czas tego morderczego wyścigu z własnym sumieniem, z którym nie miałem szans wygrać. Od czasu jej nieudanego małżeństwa, strach przed pijanym mężczyzną był leczoną u psychologa fobią, której, jak wyznała mi podczas naszej szczerej rozmowy, w dalszym ciągu nie potrafiła jednak przezwyciężyć. Marek wiedział o tym i pewnie gdyby nie my, nigdy już by się nie upił, a jeśli nawet, to dla dobra ich obojga, nigdy nie przyszedłby pijany do mieszkania ukochanej. Jednak miał nas, swoich zawistnych i okrutnych pseudoprzyjacioł. Nasze ręce pomogły mu pokonać po pijanemu drogę, której zapewne nigdy w takim stanie pokonać nie miał. Nieświadomego, wepchnęliśmy go w ciemność cierpienia, nie zdając sobie sprawy, że i ona nas kiedyś pochłonie. Za miesiąc, rok, dekadę... Bo jak twierdzi któraś ze wschodnich religii, każda wyrządzona przez człowieka krzywda, prędzej czy później powraca do niego ze zdwojoną siłą. Jeśli to prawda, pozostało mi jedynie wierzyć, że Boża sprawiedliwość zastosuje prawo łaski. Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl